4
David Morrell
Czarny wieczór
5
Dla Philipa Klassa i Williama Tenna
raz jeszcze
6
Abynajbardziejbanalnewydarzeniemog³osiêstaæprzy-
god¹, trzeba i wys...
5 downloads
11 Views
4
David Morrell
Czarny wieczór
5
Dla Philipa Klassa i Williama Tenna
raz jeszcze
6
Abynajbardziejbanalnewydarzeniemog³osiêstaæprzy-
god¹, trzeba i wystarczy zacz¹æ je opowiadaæ. Na to w³anie
nabieraj¹siêludzie:cz³owiekjestzawszeopowiadaczemzda-
rzeñ,¿yjeotoczonyswoimizdarzeniamiizdarzeniamiinnych,
wszystko, co siê z nim dzieje, widzi po przez nie; i usi³uje
prze¿ywaæ swoje ¿ycie tak, jakby je opowiada³.
Trzeba jednak dokonaæ wyboru: ¿yæ czy opowiadaæ.
Jean Paul Sartre
Md³oci
przek³. Jacek Trznadel
7
Przedmowa
Zasiadaj¹c do ponownego czytania opowiadañ zawartych w tym zbiorze,
nie spodziewa³em siê potê¿nej lawiny wspomnieñ, któr¹ wyzwoli³y.
Nieoczekiwanie przypomina³em sobie okolicznoci, w jakich pisa³em te utwo-
ry: gdzie wówczas mieszka³em, co czu³em, co mnie sk³oni³o do napisania tego
czy innego opowiadania. Te przesycone emocjami wspomnienia siêgaj¹ ponad
trzydzieci lat wstecz, a mimo to mam wra¿enie, ¿e nie dalej ni¿ tydzieñ temu
studiowa³em literaturê amerykañsk¹ na Uniwersytecie Stanu Pensylwania.
By³ rok tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹ty siódmy. Mia³em dwadziecia
cztery lata, zabiera³em siê do pisania pracy magisterskiej i myla³em o stu-
diach doktoranckich. Ci¹gle jednak nie mog³em uwolniæ siê od pragnienia,
które nurtowa³o mnie od czasów liceum: chcia³em zostaæ pisarzem. Katedra
anglistyki mojej uczelni nieco wczeniej zatrudni³a do nauki kompozycji au-
tora powieci fantastyczno-naukowych Philipa Klassa (publikuj¹cego pod
pseudonimem William Tenn). By³ pierwszym pisarzem, którego pozna³em,
wiêc z niewinn¹ bezczelnoci¹ w³aciw¹ m³odoci spyta³em, czy zechce pra-
cowaæ ze mn¹ indywidualnie. Grzecznie wyjani³, ¿e jego plan ju¿ pêka
w szwach, a jeli chcê u niego studiowaæ, mogê siê zapisaæ na zajêcia. Od-
par³em, ¿e wiêcej skorzysta³bym na spotkaniach w cztery oczy. On na to, ¿e
ka¿dy student skorzysta³by w ten sposób wiêcej, ale niestety nie ma na to
czasu. Wyczu³ jednak we mnie uparciucha, doda³ wiêc, ¿e jeli bêdê przyno-
si³ jedn¹ pracê tygodniowo, mo¿e siê zastanowi. Przez ile tygodni? spyta-
³em. Przez tyle, ile bêdzie trzeba, odpar³.
Klass oczywicie stara³ siê mnie zniechêciæ. Jedno opowiadanie na ty-
dzieñ przy i tak niema³ej iloci zajêæ, to du¿o. Myla³ pewnie, ¿e szybko siê
8
zmêczê i dam za wygran¹. W koñcu nawet gdybym dostarcza³ mu jedno opo-
wiadanie tygodniowo (nie powiedzia³, jak d³ugo mia³oby to trwaæ), i tak nie
dawa³ mi gwarancji, ¿e bêdzie mnie uczy³. Obieca³ tylko jeszcze raz siê za-
stanowiæ.
Ale mama nauczy³a mnie, ¿e nie wolno siê poddawaæ bez walki. Przez
szeæ tygodni przynosi³em po jednym opowiadaniu, i w koñcu Klass zaprosi³
mnie do swojego gabinetu. Oto moja wielka szansa, pomyla³em. Powie, ¿e
spodoba³y mu siê moje opowiadania i postara siê o ich publikacjê. Tymcza-
sem Klass oznajmi³, ¿e s¹ s³abe i ¿e powinienem daæ mu spokój.
Tematyka pañskich opowiadañ jest nieciekawa stwierdzi³. Wszy-
scy wybitni pisarze maj¹ w³asne spojrzenie, tworz¹ niepowtarzalne wiaty.
Proszê zajrzeæ w siebie. Musi pan dowiedzieæ siê, kim jest, a to oznacza za-
zwyczaj odkrycie, czego siê pan najbardziej boi. To w³anie bêdzie tematem
pañskiego pisarstwa, przynajmniej do czasu, gdy zmieni siê charakter lêku,
który pana drêczy.
Nie mówiê o czym takim jak lêk wysokoci, strach przed wod¹ lub
ogniem ci¹gn¹³. To s¹ tylko powierzchowne symptomy g³êbszych niepo-
kojów. Pañski prawdziwy strach jest jak fretka nurkuj¹ca w ciemne tunele
psychiki, dr¿¹ca ze strachu, ¿e kto j¹ odkryje.
Skin¹³em powa¿nie g³ow¹.
Chyba rozumiem.
To dobrze.
Ale nie rozumia³em. Wyszed³em i zrobi³em dok³adnie to, przed czym
przestrzega³ mnie Klass: napisa³em kilka opowiadañ o lêku przestrzeni, stra-
chu przed wod¹ i ogniem. Na moje szczêcie nie pozwoli³em siê zwieæ sa-
memu sobie. Wiedzia³em, ¿e brakuje im tej szczególnej iskry odró¿niaj¹cej
przeciêtne historie od tych, które zapadaj¹ w pamiêæ. Mimo to nie da³em za
wygran¹.
I nagle poczu³em, ¿e za³ama³a siê moja si³a woli. Pisanie jest aktem wia-
ry. A jeli utracisz wiarê w siebie, jeli uzmys³owisz sobie, jakie to nienatu-
ralne siedzenie w samotnoci i zapisywanie kartek papieru, powiêcanie
czasu, który móg³by spêdziæ z ¿on¹ i córk¹, odbieranie sobie wolnych chwil
i liczenie wbrew rozs¹dkowi na to, ¿e zostaniesz jednym z nielicznych pisa-
rzy w Stanach Zjednoczonych, którzy utrzymuj¹ siê z pisania (a jest ich nie
wiêcej ni¿ dwustu) wtedy naprawdê tracisz nadziejê.
Zacz¹³em ¿a³owaæ, ¿e nie jestem kim innym. Dawno temu, w okolicy,
gdzie znajduje siê Uniwersytet Stanu Pensylwania, by³a kopalnia rudy ¿elaza
zwana Barrens. Szeroka odkrywka zamieni³a siê w jezioro, gdy wybuch dy-
namitu uwolni³ podziemn¹ rzekê. Chodzi³em tam czasem, ¿eby cieszyæ oczy
urod¹ lasów. Zniechêcony moimi próbami pisarskimi, postanowi³em wybraæ
siê na d³ug¹ przechadzkê. By³o gor¹ce sierpniowe popo³udnie. Las, gêsty
i ciemny, falowa³ od letniego upa³u. Id¹c w¹sk¹ cie¿k¹, rozgl¹daj¹c siê uwa¿-
9
nie, ¿eby nie nast¹piæ na wê¿a, których nie brakuje w poszyciu, us³ysza³em
za sob¹ trzask ga³êzi. Wiewiórka zeskoczy³a z drzewa, pomyla³em. Masze-
rowa³em dalej, ocieraj¹c pot z czo³a. Nagle rozleg³ siê trzask kolejnej ga³êzi
i chrzêst stopy na ció³ce.
Uwiadomi³em sobie, ¿e oprócz mnie w lesie jest kto jeszcze, kto tak
jak ja wyszed³ odpocz¹æ wród drzew. Nie zatrzyma³em siê. Ale kiedy zno-
wu us³ysza³em trzask ga³êzi, zimny dreszcz przebieg³ mi po plecach. Pier-
wotny, prymitywny odruch zaw³adn¹³ mn¹ bez ostrze¿enia. To by³o niewy-
t³umaczalne. Dozna³em nag³ego przeczucia, ¿e ten cz³owiek, kimkolwiek jest,
chce zrobiæ mi co z³ego. Ta irracjonalna obawa nasili³a siê jeszcze, kiedy
dobieg³ mnie trzask nastêpnej ³amanej ga³êzi i kolejny chrzêst lici, tym ra-
zem bli¿ej. Odwróci³em siê i rozejrza³em uwa¿nie, ale nie dostrzeg³em ¿ad-
nego ruchu.
Przyspieszy³em kroku. Z ulg¹ zauwa¿y³em, ¿e odg³os kroków usta³. Za-
raz jednak przesta³em oddychaæ, kiedy us³ysza³em trzask ga³êzi, tym razem
gdzie z przodu. Zamar³em. Poczu³em przyp³yw adrenaliny do krwi i cofn¹-
³em siê. I znowu znieruchomia³em, gdy dwiêk dogoni³ mnie z ty³u. Rozgl¹-
da³em siê na wszystkie strony, przygotowany na atak
Zamruga³em, zaskoczony widokiem biurka i maszyny do pisania. To by³
przeraliwie realistyczny, intensywny sen na jawie albo raczej koszmar.
Psychiczne prze¿ycie poch³onê³a mnie tak bardzo, ¿e straci³em kontakt z oto-
czeniem. Wyobrania wziê³a górê nad rzeczywistoci¹. Nic podobnego nie
zdarzy³o mi siê nigdy wczeniej. Przypomnia³em sobie s³owa Klassa: Pañ-
ski prawdziwy strach jest jak fretka nurkuj¹ca w ciemne tunele psychiki, dr¿¹ca
ze strachu, ¿e kto j¹ odkryje.
Zrozumia³em jednak, ¿e czasem mo¿na siê zbli¿yæ do tego strachu. To,
czego przed chwil¹ dowiadczy³em, przerazi³o mnie. Co siê jeszcze stanie?
Jaki bêdzie koniec? Pragnienie poznania dalszego ci¹gu uwiadomi³o mi, jak
bardzo moim wczeniejszym opowiadaniom brakowa³o rozmachu. Si³y, sus-
pensu, wie¿oci. Nie s³ysza³em nigdy o zdarzeniu podobnym do tego, które
przed chwil¹ ujrza³em w wyobrani. James Dickey mia³ opublikowaæ Wyba-
wienie dopiero trzy lata póniej. Ta powieæ o koszmarnej podró¿y kajakiem
w lenej g³uszy zaskoczy³a czytelników nowym spojrzeniem na strach. Ja
jednak dowiadczy³em czego podobnego w roku tysi¹c dziewiêæset szeæ-
dziesi¹tym siódmym. Bezradny wobec trapi¹cego mnie problemu, jak zostaæ
pisarzem, zgodnie z za³o¿eniami filozofii zen zrezygnowa³em z dzia³ania i po-
zwoli³em, aby problem rozwi¹za³ siê sam.
W przyp³ywie energii natychmiast usiad³em, aby napisaæ to opowiadanie
i poznaæ zakoñczenie historii. Zatytu³owa³em je Strzelec. Bohaterem jest
mê¿czyzna, który wychodzi do lasu, ¿eby poæwiczyæ strzelanie do celu, ale
wkrótce zauwa¿a, w lesie obecnoæ kogo, komu tak¿e chodzi o strzelanie
do celu, ale
¿ywego. Opowiadanie powsta³o na d³ugo, zanim twórcy litera-
10
tury sensacyjnej zaczêli pisaæ o seryjnych mordercach i myliwych. Kiedy
wrêcza³em utwór Philipowi Klassowi, pisarz z pewnoci¹ wyczu³ moje pod-
niecenie, bo przeczyta³ go znacznie szybciej ni¿ poprzednie. Telefonicznie
zaprosi³ mnie na kawê o czwartej po po³udniu, i tak zacz¹³ siê jeden z najbar-
dziej niezwyk³ych wieczorów mojego ¿ycia, który przeci¹gn¹³ siê do pónej
nocy.
Klass zacz¹³ od tego, ¿e moje ostatnie opowiadanie, tak ró¿ne od po-
przednich, zaintrygowa³o go. Nastêpnie spyta³, czy czyta³em utwory Geof-
freya Householda. Jakiego Geoffreya? Brytyjskiego autora powieci sensa-
cyjnych, wyjani³ Klass. Jego dwie najbardziej znane powieci to Rogue Male
(1939) i Watcher in the Shadows (1960). Ta ostatnia opowiada o brytyjskim
myliwym, któremu w przeddzieñ wybuchu drugiej wojny wiatowej udaje
siê podkraæ z broni¹ do Hitlera. Póniej przeczyta³em utwory Householda
i rzeczywicie dostrzeg³em pewne podobieñstwo. Household wznosi³ siê na
wy¿yny, opowiadaj¹c o zagro¿eniach ze strony nieznanych si³. Im bardziej
przera¿eni i bezbronni byli jego bohaterowie, tym ³atwiej siê z nimi uto¿sa-
mia³em. Fretka w zakamarkach mojej psyche.
Nieznajomoæ pisarstwa Geoffreya Householda obna¿y³a moj¹ kolejn¹
s³aboæ: nigdy nie czyta³em literatury sensacyjnej ani popularnej. Jako nasto-
latek zapragn¹³em zostaæ pisarzem, bo fascynowa³y mnie scenariusze Stirlin-
ga Silliphanta do serialu telewizyjnego Route 66 (Trasa 66) o dwóch m³o-
dych ludziach, którzy chevroletem corvette wybrali siê na poszukiwanie
Ameryki i w³asnej to¿samoci. Pisarstwo Silliphanta ³¹czy³o wartk¹ akcjê
z koncepcjami mylowymi. Jednak pragnienie naladowania go pchnê³o mnie
bardziej w stronê koncepcji ni¿ akcji. Po latach studiowania literatury na uczel-
ni tak bardzo przesi¹k³em Hawthorneem, Melvilleem, Faulknerem i innymi
klasykami, ¿e moje w³asne opowiadania sta³y siê ja³owe, wtórne i literac-
kie w najgorszym sensie tego s³owa. Na szczêcie zdo³a³em siê od tego
uwolniæ. Przypomnia³em sobie, co czu³em ogl¹daj¹c Route 66 i dlaczego
chcia³em zostaæ pisarzem. Postanowi³em przeczytaæ jak najwiêcej literatury
popularnej, zaczynaj¹c od Householda; wiedzia³em, ¿e jeli chcê napisaæ co
oryginalnego, powinienem zapoznaæ siê z utworami najlepszych twórców,
¿eby nie powtarzaæ tego, co oni ju¿ osi¹gnêli.
Zaczêlimy o tym rozmawiaæ z Klassem w kawiarni i niepostrze¿enie
minê³y trzy godziny. By³a siódma i powinienem pójæ do domu na kolacjê,
ale Klass spyta³, czy mam ochotê go odwiedziæ, poznaæ jego ¿onê i kontynu-
owaæ rozmowê. Od kilku miesiêcy stara³em siê zwróciæ na siebie uwagê wy-
k³adowcy, wiêc serce zabi³o mi mocniej. Zadzwoni³em szybko do mojej ¿ony
i przedstawi³em sytuacjê. Udalimy siê do mieszkania Klassa, gdzie nasza
dyskusja rozwinê³a siê i sta³a jeszcze intensywniejsza.
Klass twierdzi³, ¿e najlepsze utwory literackie powstaj¹ wtedy, gdy pi-
sarz czuje potrzebê przelania na papier swoich dramatycznych dowiadczeñ.
11
Czasem s¹ one tak mocno st³umione, ¿e twórca nawet nie zdaje sobie sprawy,
jakie jest ród³o si³y, która pcha go do pisania. Jednak bez wzglêdu na to, czy
ta twórcza psychoanaliza podejmowana jest wiadomie, czy nie, to w³anie
ona czyni dzie³o pisarza unikalnym, poniewa¿ psychologiczne skutki bole-
snych dowiadczeñ s¹ inne dla ka¿dego cz³owieka. Bez trudu mo¿na odró¿-
niæ s³abego twórcê od dobrego, bo s³abi pisz¹ dla pieniêdzy i z innych ego-
istycznych pobudek, wybitni za uprawiaj¹ swoje rzemios³o dlatego, ¿e mu-
sz¹ byæ pisarzami po prostu nie maj¹ innego wyboru. Co w ich wiadomoci
(ta nieuchwytna fretka) nie daje im spokoju, nêka wyobraniê, dlatego musz¹
uwolniæ siê od napiêcia. Klass stwierdzi³, ¿e czasem przejawem tej si³y s¹
marzenia na jawie, spontaniczne sygna³y ukrytych w podwiadomoci histo-
rii, które domagaj¹ siê opowiedzenia.
Czym s¹ si³y, które mnie drêcz¹? Odkryje je twoje pisarstwo, powiedzia³
Klass. I tak siê sta³o. Ze zdumieniem patrzê wstecz na to, czego siê o sobie
dowiedzia³em z moich utworów: mój ojciec zgin¹³ w czasie drugiej wojny
wiatowej wkrótce po tym, jak siê urodzi³em, dlatego wychowa³em siê
w okropnym lêku przed wojn¹; matka musia³a mnie na pewien czas umieciæ
w sierociñcu, wiêc póniej nigdy nie by³em pewien, czy kobieta, która siê po
mnie zg³osi³a, by³a t¹ sam¹, która mnie tam zostawi³a; ci¹gle czu³em nie-
obecnoæ ojca, a lêk wobec przemocy pchn¹³ mnie do tego, aby zmierzyæ siê
z nim, wstêpuj¹c w szeregi ulicznego gangu
Móg³bym ci¹gn¹æ tê listê, ale
nie jest dobrze mówiæ o swoich zmorach wprost. Nie chcê pozbyæ siê przy-
musu pisania o nich.
O tym wszystkim rozmawialimy z Klassem w jego mieszkaniu. Czas
p³yn¹³ i ze zdziwieniem zauwa¿ylimy, ¿e jest ju¿ dziesi¹ta. ¯ona Klassa,
Fruma, która uczestniczy³a w dyskusji, zaprosi³a mnie na spónion¹ kolacjê.
Do pó³nocy jedlimy pieczeñ, nie przerywaj¹c rozmowy. Potem pozmywali-
my, a Klass roz³o¿y³ na stole kartki mojego opowiadania. Przeanalizowa³ je
zdanie po zdaniu, t³umacz¹c, dlaczego ten zabieg literacki okaza³ siê sku-
teczny, a ten nie. T³umaczy³, jak budowaæ sceny, jak pisaæ dialogi i podnosiæ
tempo akcji; uczy³, co zrobiæ, aby nadaæ opisowi dynamikê.
Wreszcie dotar³ do ostatniego zdania, podsumowa³ swoje uwagi, wrê-
czy³ opowiadanie i rzek³: To wszystko, czego mogê ciê nauczyæ. Niebo za
oknem zaczyna³o szarzeæ, s³ychaæ by³o piew ptaków. Dnia³o. Oczarowany
wiedz¹ i przenikliwoci¹ mojego nauczyciela, straci³em rachubê czasu. Po-
czu³em wyczerpanie. Ale kiedy mu podziêkowa³em i ruszy³em w stronê domu,
ogarnê³o mnie podniecenie, które zdawa³o siê unosiæ moje cia³o nad ziemi¹.
To wspomnienie jest we mnie ci¹gle ¿ywe: tej nocy uwierzy³em, ¿e bêdê
pisarzem.
Co siê sta³o z opowiadaniem, które nazwa³em Strzelec? Nigdy nie zosta-
³o opublikowane. Wydawcy czasopism, którym je proponowa³em, uwa¿ali,
¿e za du¿o w nim przemocy (dzisiaj pewnie by tego nie powiedzieli). Próbo-
12
wa³em przez rok. Jedna redakcja trzyma³a je tak d³ugo, ¿e ju¿ nabra³em na-
dziei, ale pewnego dnia rêkopis wróci³: pomiêty, poplamiony kaw¹, z notk¹,
¿e czasopismo zbankrutowa³o i kto znalaz³ tekst w szufladzie. Nie zniechê-
ci³em siê, ale od³o¿y³em opowiadanie, bo by³em ju¿ zajêty pisaniem powie-
ci o komandosie, weteranie wojny wietnamskiej, który w ma³ym miastecz-
ku toczy walkê na mieræ i ¿ycie z komendantem policji, równie¿ by³ym ko-
mandosem, weteranem wojny koreañskiej. Tematem by³ konflikt pokoleñ,
ró¿nica miêdzy latami piêædziesi¹tymi a szeædziesi¹tymi, miêdzy wojn¹
w Korei a wojn¹ w Wietnamie, a tak¿e w nieco innym planie zagadnie-
nie politycznych jastrzêbi i go³êbi oraz problem sterowania wiadomoci¹.
Nada³em mu tytu³ Pierwsza krew i zadedykowa³em Philipowi Klassowi i Wil-
liamowi Tennowi, ka¿demu z osobna, poniewa¿ wielkoduszny nauczyciel
i utalentowany pisarz w jednej osobie przekaza³ mi tyle bezcennej wiedzy.
Wys³a³em jeden egzemplarz Geoffreyowi Householdowi. Napisa³ mi ¿yczli-
wy list z jedn¹ krytyczn¹ uwag¹: ¿e w powieci jest zbyt wiele przemocy.
Strzelca nie zamieci³em w niniejszym zbiorze. Pozostaje dla mnie wa¿-
nym opowiadaniem, ale uwa¿am je za niedojrza³e. Niektórzy czytelnicy mo-
gliby nawet uznaæ utwór za wtórny wobec Wybawienia, choæ w gruncie rze-
czy powsta³ wczeniej ni¿ powieæ. Wolê go wiêc zachowaæ dla siebie. Opo-
wiadania, które znalaz³y miejsce w tej ksi¹¿ce, zdaj¹ siê dobrze wytrzymywaæ
próbê czasu. Ró¿ni¹ siê od moich thrillerów, które zosta³y przet³umaczone na
wiele jêzyków i wydane w wielu krajach. Czytelnicy nie znajd¹ w nich szpie-
gów i wielkich globalnych spisków. Znajd¹ natomiast emocje kryj¹ce siê za
intryg¹: niepewnoæ i lêk przed nieznanym. Fretka ci¹gle przemyka w ciem-
nych zakamarkach mojej psychiki. Oto jej lady.
13
Krople
Krople by³y moim pierwszym opublikowanym utworem i dlatego mimo
przera¿aj¹cej treci opowiadanie to ma dla mnie du¿¹ wartoæ sentymental-
n¹. Zacz¹³em pisaæ powieæ Pierwsza krew na Uniwersytecie Stanu Pensyl-
wania w tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tym ósmym roku, ale zajêcia naukowe,
wyk³ady i dysertacja z utworów Johna Bartha opóni³y pracê nad ni¹. Jej tem-
po spad³o jeszcze bardziej, gdy przeprowadzi³em siê do Iowa City, gdzie wiêk-
szoæ czasu zajmowa³y mi wyk³ady, konferencje, spotkania naukowe i inne za-
jêcia wi¹¿¹ce siê z obowi¹zkami adiunkta na wydziale literatury amerykañ-
skiej Uniwersytetu Stanu Iowa. Powieæ skoñczy³em w tysi¹c dziewiêæset
siedemdziesi¹tym pierwszym roku. Nie czu³em siê jednak zmêczony, lecz try-
ska³em energi¹, wiêc natychmiast zacz¹³em pisaæ poni¿sze opowiadanie. Jest
ono jednym z niewielu, które ukaza³y mi siê we nie. Po przebudzeniu usiad³em
do maszyny i napisa³em je za jednym razem.
Tej jesieni mieszkamy w domu na wsi, domu mojej matki, w którym siê
wychowa³em. By³em ju¿ we wsi i uderzy³o mnie, ¿e nic siê nie zmieni³o,
a mimo to wszystko wydaje siê inne, bo jestem starszy i patrzê inaczej. Czujê
siê tak, jak gdybym by³ tutaj teraz i wtedy, mia³ jednoczenie umys³ ch³opca
i mê¿czyzny. To dziwne wra¿enie rozdwojenia, tak intensywne i niepokoj¹-
ce, popchnê³o mnie znów do pracy, aby je uchwyciæ w kszta³ty i barwy. Pró-
bujê namalowaæ studium sklepu ¿elaznego, beczek z ziarnem stoj¹cych przed
nim, bliniaczych kolumn podtrzymuj¹cych zapadaj¹cy siê balkon, na któ-
rym mê¿czyni i kobiety o woskowych twarzach z hotelu dla starców na piê-
trze siadywali w bujanych fotelach, by patrzeæ na ulicê. Wydaje mi siê, ¿e to
14
ci sami ludzie, których widywa³em jako ch³opiec, a drewno kolumn i balko-
nu jest tak samo spêkane.
Przy ciê¿kiej pracy zapomnia³em o up³ywie czasu, wiêc kiedy ruszam
wreszcie w d³ug¹ powrotn¹ drogê do domu, jest ju¿ bardzo póno; zapada
zmierzch. Dzieñ by³ upalny, ale teraz ch³ód ³atwo przedziera siê przez fla-
nelow¹ koszulê. Zaskakuje mnie nag³a ulewa; schodzê ze ¿wirowej drogi
i szukam schronienia pod ogromnym drzewem, którego licie zd¹¿y³y po-
¿ó³kn¹æ i zbr¹zowieæ. Deszcz przechodzi w ulewê; strugi wody siek¹ na
ukos, przenikaj¹ ubranie. ciskam górn¹ czêæ p³óciennej torby, ¿eby os³o-
niæ obraz i przybory malarskie, i rzucam siê do biegu. Mokre skarpetki le-
pi¹ siê nieprzyjemnie, gdy docieram wreszcie do alejki prowadz¹cej do domu
i stodo³y.
Dom i stodo³a. Tylko one i moja matka siê zmieni³y, jak gdyby ich stawy
i wi¹zania by³y ze sob¹ po³¹czone; szaroæ w³osów mamy i starych desek tak
ró¿ni¹ siê od jasnych barw, które pamiêtam z dzieciñstwa. To miejsce odbie-
ra jej si³y. Ona ¿yje z nim w jednym rytmie, chyli siê do upadku razem z nim.
Dlatego tutaj zamieszkalimy. ¯eby przywróciæ ¿ycie. Kiedy zdawa³o mi
siê, ¿e mo¿emy j¹ sk³oniæ do przeprowadzki. Ale ona spêdzi³a tutaj czter-
dzieci ze swoich szeædziesiêciu piêciu lat i upiera siê, ¿eby spêdziæ jeszcze
te, które jej pozosta³y.
Deszcz wzmaga siê, gdy przemykam pospiesznie wzd³u¿ ciany domu.
W kuchni pali siê wiat³o, wiêc chyba spóni³em siê na kolacjê. Dom i stodo-
³a s¹ po³¹czone, tworz¹ literê L, której dom stanowi podstawê. Wejcie, z któ-
rego zawsze korzysta³em, znajduje siê w miejscu po³¹czenia; dyszê ciê¿ko,
moje ubranie lepi siê do cia³a, jest mi zimno. Drzwi do stodo³y mam po lewej
stronie, drzwi do kuchni naprzeciwko. Od strony schodów do piwnicy po
prawej stronie s³yszê kapanie kropel.
Przepraszam za spónienie, Meg wo³am do ¿ony, odk³adaj¹c p³ó-
cienn¹ torbê b³yszcz¹c¹ tysi¹cami kropelek wody. Otwieram drzwi do kuch-
ni. Nikogo nie ma. Stó³ nie zastawiony, na kuchence nic siê nie gotuje. Pod
sufitem pali siê szeædziesiêciowatowa ¿arówka. Mama woli tak¹ od stuwa-
towej, dla niej zbyt jasnej. Mówi, ¿e ³agodniejsze wiat³o przypomina jej
blask wiecy.
Meg wo³am jeszcze raz. I znów nikt nie odpowiada. Pewnie usnê³y.
Zapad³ zmrok, zaczê³o padaæ, wiêc pewnie postanowi³y siê zdrzemn¹æ, za-
nim wrócê.
Nadal s³yszê kapanie. Dom jest stary, stodo³a od dawna nie u¿ywana,
sufit siê zapada, ale nie myla³em, ¿e wszystko jest tak zaniedbane, ¿e woda
mo¿e zacz¹æ przeciekaæ na kamienn¹ posadzkê piwnicy. Zapalam wiat³o
i ruszam w dó³ po skrzypi¹cych schodach, które skrêcaj¹ w lewo. Schodzê
do koñca i ju¿ wiem, ¿e to nie woda kapie. Mleko. Wszêdzie mleko. Na bel-
15
kach, na cianach, na kamieniach i w szczelinach miêdzy nimi. Na ca³ej pod-
³odze. Od ciany do ciany.
To sprawka Sary, mojej córki. Od dawna f...