1 2 3 Nalini Singh „Angels’ Flight”: Opowiadanie 1 „Angels’ Pawn”„Angels’ Pawn”„Angels’ Pawn”„Angels’ Pawn” „Pionek Aniołów”„Pionek Aniołów”„Pionek An...
12 downloads
16 Views
2MB Size
1
2
Nalini Singh „Angels’ Flight”: Opowiadanie 1
„Angels’ Pawn” „Pionek Aniołów”
TŁUMACZYŁA Em3A Korekta Perunia
3
ROZDZIAŁ 1 - To dopiero niespodzianka, cher
1
- powiedział Janvier tym swoim leniwym cedzącym
słowa tonem, opierając się ręką o futrynę drzwi swojego apartamentu w Luizjanie. - O ile wiem, aktualnie nie ma rozesłanego za mną żadnego listu gończego. - Nie jestem zabójcą. - Zakładając przed sobą ramiona, Ashwini oparła się o ścianę naprzeciwko stojącego w drzwiach, zaspanego, ubranego zaledwie do połowy i w totalnym nieładzie, Janviera, był on rozkosznie seksy. Był także dwustuczterdziestopięcioletnim wampirem, zdolnym do tego, by rozerwać jej gardło przy minimalnym wysiłku. - Choć to, mogłoby być pomocne w twoim przypadku. Powolny uśmiech, który wkradł się na jego twarz, był trochę zbyt duży, zbyt posępny, by mógł być prawdziwie piękny. A jednak... Janvier był mężczyzną, za którym każda kobieta obecna w barze obróciłaby się, aby na niego popatrzeć, jego urok był tak surowo prostolinijny,
jak
nieukryte
zainteresowanie
w
oczach
barwy
zacienionego
mchu
nad jeziorem, wszystkich barw i odcieni zieleni. - Ranisz mnie. Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi, non 2? - Non. - Uniosła brew. - Zamierzasz mnie wpuścić? Wzruszył ramionami, mięśnie jego klatki piersiowej zafalowały z siłą, jakiej większość ludzi nigdy by się nie domyśliła, ze sposobu w jaki się poruszał, z czystym płynnym wdziękiem i urokiem. Jednak Ashwini wiedziała dokładnie, jak szybki i twardy był – polowała na niego trzy razy w ciągu ostatnich dwóch lat, a on za każdym razem poprowadził ją w wesołym tańcu. - To zależy - powiedział, patrząc w dół i spokojnie oceniając jej ciało. – Jesteś tu, by mi jeszcze raz dokopać? - Spójrz wyżej. Zobaczyła śmiech w tym niegodziwym spojrzeniu, gdy napotkał jej wzrok. 1 2
Cher (fr.) – moja droga Non (fr.) – nie, nieprawdaż
4
- Nie jesteś zabawna, cukiereczku. Jedynie z Janvierem skończyła tylko na praktycznej stronie współpracy. Nie doszło do niczego więcej. Wszyscy inni myśleli, że jest na najlepszej drodze do wariatkowa. - To był zły pomysł. - Odwróciła się na pięcie i podniosła rękę w geście pozdrowienia. - Do zobaczenia następnym razem, jak wkurzysz anioła. – W normalnych warunkach, Gildia istniała, by odzyskiwać te wampiry, które złamały swój Kontrakt - miały służyć aniołom przez sto lat w zamian za nieśmiertelność – no a potem był Janvier... - Postaraj się nie zrobić tego w tym tygodniu. Jestem zajęta. Jego ręka zacisnęła się dookoła jej karku, ciepły, dziwnie łagodny dotyk. - Nie bądź teraz taka. Wejdź, zrobię ci kawy w sposób w jaki powinna być robiona. Powinna była się odsunąć, powinna odejść tak daleko, jak to tylko możliwe. Ale Janvier miał swój sposób, by zaleźć jej pod skórę. Zawahała się o ułamek sekundy zbyt długo i jego ciepło zaczęło się w nią wsączać, żywa jasna rzecz, która przeciwstawiała się lodowi jego nieśmiertelności. - Bez dotykania. - To było bardziej polecenie dla siebie niż dla niego. Zacisnął swoje palce. - To ty jesteś tą, która zawsze próbuje położyć na mnie swoje ręce. - I pewnego dnia, nie będziesz tańczył wystarczająco szybko, aby uciec. - Janvier miał zwyczaj denerwować aniołów wystarczająco, by skończyć na liście gończej Gildii. Ale nie to było najgorsze - gdy Ashwini prawie go miała, gdy prawie mogła poczuć zapach kołnierzyka, on jakoś godził się z kimś, kogokolwiek aktualnie obraził. Ostatnim razem, prawie go zastrzeliła dla samej zasady. Zaśmiał się, jego kciuk pocierał delikatnie po jej skórze w ospałej pieszczocie. - Powinnaś mi podziękować – powiedział. - Ze względu na mnie, masz gwarancję porządnego pakietu wynagrodzeń, co najmniej dwa razy w roku. 5
- Gwarantuję sobie sama ten pakiet wynagrodzeń, bo jestem dobra. - Powiedziała, wykręcając się z jego uścisku, aby móc się z nim zmierzyć. - Jesteś gotowy, by rozmawiać? Zrobił zapraszający ruch wyciągniętą dłonią. - Tylko krok do mojego legowiska Łowczyni Gildii. Ashwini nie była tak nierozsądna, by pozwolić sobie odwrócić się plecami do wampira, ale ona i Janvier doszli ze sobą do pewnego rodzaju porozumienia po tych trzech polowaniach. Jeśli kiedykolwiek przyszłoby co do czego, stałoby się to twarzą w twarz. Niektórzy z jej braci łowców, mogli nazywać ją głupcem za to, że ufała mężczyźnie, na którego miała polować, ale ona zawsze sama wyrabiała sobie własne zdanie na temat ludzi. Nie miała złudzeń, wiedziała, że Janvier może być tak zabójczy, jak obnażone ostrze, ale też wiedziała, że urodził się w czasach, kiedy słowo człowieka było wszystkim, co ten posiadał. Nieśmiertelność jeszcze nie ukradła mu tego poczucia honoru. Teraz przecisnęła się obok niego, zdając sobie sprawę, że on celowo odwrócił swoje ciało w sposób, który sprawił, że dokładnie dopasowała się do niego w drzwiach. Nie przeszkadzało jej to tak bardzo, jak powinno było. To był problem - bo wampiry były niedostępne. Gildia nie miała żadnej zasady zakazującej takich stosunków i kilku jej przyjaciół łowców miało za kochanków wampiry, ale Ashwini zgadzała się w tej sprawie ze swoją koleżanką łowczynią Eleną. Ona kiedyś powiedziała, że wampiry są prawie nieśmiertelne, mimo wszystko - dla nich, ludzie byli niczym innym, jak zabawkami, ulotną przyjemnością, łatwą do posmakowania, łatwą do zapomnienia. Ashwini nie zamierzała być przekąską dla żadnego mężczyzny - wampira, człowieka czy anioła. Nie dlatego, że anioły nigdy nie zniżą się wystarczająco, by wziąć za małżonkę śmiertelniczkę. Byłaby bardzo zaskoczona, gdyby prawdziwi władcy świata mieli większość ludzi za coś więcej, niż zwykła musztarda po obiedzie. - Nie tego oczekiwałam. - Powiedziała, spacerując po stylowym przebudowanym strychu. Dominowało tu światło i zostało ono jakby wszczepione w wystrój wnętrza - kolory
6
słońca odbijały się w jasnych narzutach, które leżały na kanapie barwy stonowanej ziemi, chodniki Navajo3 na podłodze, samotne pustynne pejzaże wisiały na ścianach. - Uwielbiam zalewiska. - Janvier cicho zamknął za sobą drzwi i skierował się w stronę kuchni. - Ale aby docenić wspaniałość, trzeba czasami pójść na przeciwległy biegun. Gdy przeniósł się do kuchni z zapewnieniem, jak powiedział, że dokładnie wie co robi, Ashwini pozwoliła sobie podziwiać jego męską urodę. Janvier może i był wieczną drzazgą w jej tyłku, ale był zbudowany jak najseksowniejsza fantazja, jaką kiedykolwiek miała, szczupły i wysoki, jego mięśnie mogłyby należeć do jakiegoś biegacza lub pływaka, wszystkie rysy smukłe i zawierające energię. Sześć stóp trzy cale, był od niej wyższy o dobre pięć cali, nosił swój wzrost z pewnością człowieka, który czuje się całkowicie swobodnie ze swoim ciałem. Potem znowu pomyślała, miał ponad dwieście lat, by zbudować tą wygodną arogancję. - Zgaduję, że słońce ci nie przeszkadza. - Powiedziała, sprawdzając pochyły świetlik po prawej. Łóżko było tuż pod nim i jak zegar z zaznacza ósmą rano, promienie słoneczne głaskały zaborczo pościel. Jej umysł natychmiast obdarował ją przepięknym szczegółowym obrazem długonogiego ciała Janviera owiniętego w tą pościel. Szum krwi w uszach niemal zagłuszył jego kolejne słowa. - Szukasz słabości łowczyni? - Podchodząc, wręczył jej małą filiżankę napełnioną kremowym wywarem, który pachniał tak cudownie, jak żadna inna kawa, jaką kiedykolwiek miała w rękach. - Co to jest? - Powąchała podejrzliwie, dotknęła ustami napoju. – I oczywiście. Wtedy mogłabym tylko wypchnąć cię na słońce i patrzeć, jak się smażysz. Jego wargi wykrzywiły się, górna trochę węższa, dolna nadzwyczaj cudowna, jakby idealna do ugryzienia. - Tęskniłabyś za mną gdybym odszedł. 3
Navajo – plemię indiańskie zamieszkujące Arizonę, Nowy Meksyk i Utah.
7
- Starość pozwala ci na złudzenia. - To jest café au lait4 zrobiona z mieszanki kawy i cykorii. - Patrzył jak ostrożnie bierze łyk, skinął głową na łóżko. - Kocham światło słoneczne. Wampiryzm nie byłby dla mnie zbyt atrakcyjny, gdybym miał spędzić swoje życie w ciemności. - Można by pomyśleć, że z tymi wszystkimi wampirami chodzącymi w świetle dziennym, stara
plotka
umrze,
ale
nie,
ona
nadal
dyszy.
-
Powiedziała,
mocząc
wargi
w charakterystycznym smaku kawy. - Lubię to. - To do ciebie pasuje. - Zgorzkniała i dziwaczna? - Egzotyczna i soczysta. - Przesunął palcem w dół po nagiej skórze jej ramienia. – Masz taką piękną skórę, cher. Jak pustynia o zachodzie słońca. Odsunęła się poza zasięg jego ręki. - Idź włożyć koszulkę i wyciągnij swój umysł z łóżka. - Niemożliwe z tobą obok. - Udawaj, że trzymam karabin. W istocie udawaj, że mam cię na celowniku. Janvier westchnął, rozcierając na szczęce cień porannego zarostu. - Uwielbiam, kiedy mówisz świństwa. - Więc to powinno zakołysać twoim światem. - Powiedziała, nakazując sobie przestać myśleć o tym, jak to byłoby poczuć ten zarost na swojej skórze. - Krew, porwanie, zatarg, zakładnik. Zainteresowanie pojawiło się w spojrzeniu o barwie zieleni mchu.
4
café au lait (fr.)- kawa z mlekiem
8
- Powiedz mi więcej. - Machnął ręką w kierunku łóżka. - Przepraszam za bałagan nie spodziewałem się takiego wykwintnego towarzystwa. Podeszła, by postawić swoją kawę na blacie i usadowiła się na jednym ze stołków barowych. Janvier uśmiechnął się i zdecydował się usiąść na łóżku, podparł się z tyłu rękami, swoje nogi odziane w drelichowo-platerowane spodnie skrzyżował luźno w kostkach. Promienie słoneczne tańczyły w jego ciemnych brązowych włosach, błyszczących się czystą miedzią, która pięknie współgrała z polerowanym złotem jego skóry. Wampiry tak stare jak Janvier były niemal jednakowo piękne, ale musiaała spotkać się z tym jednym o charyzmie Cajuna5, potrzebowała kogoś, kto posiadał znajomości i przyjaciół w prawie wszystkich miastach i miasteczkach, do których kiedykolwiek podróżował. To jest powód dlaczego, go potrzebuje. - Jest pewna sytuacja, w Atlancie. - Atlanta? - Niewielka przerwa. - To terytorium Beaumontów. Bingo. - Jak dobrze ich znasz? Wzruszył luźno swoimi ramionami. - Cóż, wystarczająco. Są starą wampirzą rodziną - niezbyt liczną. Skuszona zapachem, Ashwini wzięła kolejny łyk mocnej kawy zrobionej przez Janviera. - To ma sens. Słyszałam, że anioły nie dyskryminują linii rodzinnych, jeśli chodzi o wybieranie Kandydatów. - Spośród wielu setek tysięcy, którzy zgłosili się, by zostać Stworzonym prawie-nieśmiertelnym każdego roku, tylko maleńki ułamek kiedykolwiek osiągnął stadium Kandydata.
5
Cajun lub Cadien (wg wikipedii) – osoba należąca do francuskojęzycznej grupy etnicznej ("Cajuns") zamieszkującej wybrzeże Zatoki Meksykańskiej w USA. W większości zamieszkują 22 południowe parafie stanu Luizjana (ten obszar nazywany jest Akadianą). "Cajun" to także nazwa dialektu, kultury i muzyki tej ludności.
9
- Beaumontowie to pokręcone bubki - kontynuował Janvier. - Udaje im się wepchać co najmniej jednego członka rodziny na Stworzonego w każdym pokoleniu. Tym razem było dwoje. - Monique i Frédéric. Brat i siostra. Skinienie. - Tego rodzaju sukces sprawia, że są oni potężnym domem - z Monique i Fredericem, Beaumontowie mają teraz dziesięciu żyjących wampirów połączonych przez krew. Najstarszy z nich ma pół milenium. - Antoine Beaumont. -
Bękarci
rzezimieszek
-
powiedział
Janvier
niemal
serdecznym
tonem.
- Prawdopodobnie sprzedałby własne dzieci diabłu, jeżeli myślałby, że może na tym skorzystać. - Przyjaciel? - Kiedyś uratowałem mu życie. - Janvier podniósł twarz do słońca, zanurzył się w promieniach jak jakiś sybaryta6 na europejskim wybrzeżu, daleko od wilgotnego, ziemistego uścisku lata Luizjany. – Każdego roku wysyła mi butelkę swojego najlepszego Bordeaux - wraz z propozycją, że powinienem rozważyć małżeństwo z jego córką Jean. – Wymawiane we francuski sposób imię brzmiało zmysłowo i jakby elektrycznie. Jej palce zacisnęły się na ręcznie malowanej filiżance kawy. - Biedna kobieta. Odwrócił się do niej, z łobuzerskim błyskiem w swoich oczach. - Wręcz przeciwnie, Jean też na tym bardzo zależy. Ostatniej zimy, zaprosiła mnie, bym dotrzymał jej towarzystwa w najpiękniejszej chatce w Aspen. 6
sybaryta (łc. Sybarita z gr. Sybarítes, mieszkaniec Sýbaris, starożytnego gr. miasta w pd. Italii, słynnego z rozpusty i zamiłowania do luksusu jego obywateli) osoba rozkochana w zbytku, luksusie, przyjemnościach, unikająca problemów, trudności.
10
Ashwini wiedziała, kiedy była wrabiana. Wiedziała również, że Janvier był w pełni zdolny do plecenia bajeczek, aby móc trzymać ją tu wyłącznie dla własnej rozrywki. - Mogę się założyć, że Jean już teraz nie myśli o Aspen. W istocie mogę się założyć, że myśli tylko o morderstwie. - Sytuacja? - I to właśnie znowu była żywa inteligencja, to coś, co sprawiało, że ciągle do niego wracała, pomimo swojej każdej obietnicy, mówiącej coś zupełnie przeciwnego. - Monique jest kim, prawnuczką Jean razy dziewięć? Trwało chwilę, zanim Janvier policzył w myślach. - Być może dziesięć, ale nie ma to większego znaczenia. Jean szaleje za dziećmi. Antoine nazywa zarówno Monique jak i Frédérica wnukami. - Kobieta ma dwadzieścia sześć lat – wytknęła. – To ledwie dziecko. A jej brat trzydzieści. - Każdy poniżej setki jest dla mnie dzieckiem. - Zabawne. - Nie mówię o tobie, cherie 7. - Jego uśmiech rozszerzył się i wyeksponował ciemniejszą krawędź, która widziała otchłań wieków. - Nosisz zbyt dużo wiedzy w swoich oczach. Jeśli nie wiedziałbym, że jesteś człowiekiem, to pomyślałbym, że też żyjesz tak długo jak ja. Czasami czuła się, jakby właśnie tak długo żyła. Ale demony, które zaciskały szpony w jej umyśle nocą i dniem, nie miały głosu w tej dyskusji. Przeszywające spojrzenie Janviera było zbyt wnikliwe, powiedziała: - Monique została porwana. - Kto śmiałby powstać przeciwko Beaumontom? – Otwarty szok.
7
Cherie (fr.) – ukochana, kochana
11
- Nie tylko oni mają tu władzę po swojej stronie, ale anioł, który kontroluje Atlantę ma dzięki nim dużo korzyści. - Miał - powiedziała, odwróciła wzrok z powrotem i patrzyła na niego, ciesząc się grą światła słonecznego na jego ciele. To była prosta przyjemność z potężnym kopniakiem nawet demony nie mogły powstrzymać tej cielesnej pokusy, która docierała do jej zmysłów. - Ale wygląda na to, że twój kumpel Antoine zdołał wkurzyć Nazaracha. Janvier wstał, zmarszczył brwi. - Ale nawet wtedy, wziąć odwet na Antoine’ie, to jak podciąć sobie własne gardło. - Pocałunek Foxów tak nie sądzi. - Pocałunek? - Kręcąc głową, podszedł, by stanąć przed nią, jedną ręką oparł się na ladzie. - Mówisz o najprawdziwszym znaczeniu tego słowa - grupie wampirów trzymających się razem dla wspólnego celu? - Aha. - Nie słyszałem o formalnym pocałunku wampirów od ponad wieku. - Jakiś facet o nazwisku Callan Fox najwyraźniej postanowił wskrzesić ideę. – Zaciekawiona, zniewolona, przesunęła palcami wzdłuż zakrzywionej blizny na piersi Janviera, tuż nad jego lewym sutkiem - Nie dam ci tego. - Jeśli chcesz. - Mruknął, jakby zgadzając się. - Byłbym zaszczycony nosząc twoje ślady. - Szkoda, że wampiry leczą się tak szybko. – Przypatrywała się uważnie bliźnie, widząc w niej coś znajomego. Ale w przeciwieństwie do każdej innej osoby jaką znała, nie było żadnego impulsu pamięci, nie było niechcianej inwazji w jej umyśle, jej daru, jej przekleństwa, które pociągnęłoby ją w przeszłość Janviera. Zamiast zobaczyć jego tajemnice, poznać jego koszmary, wszystko co poczuła, to ciepła, jedwabista skóra, trochę niedoskonała i tym bardziej intrygująca. - Została zrobiona nożem? - Zapytała. 12
- Pewnego rodzaju – mieczem. - Zacisnął palce na jej nadgarstku, podniósł jej rękę do ust i zaczął wyciskać uporczywe pocałunki wzdłuż kostek. – Zawsze będziesz się w ten sposób ze mną drażnić, Ashwini?
13
ROZDZIAŁ 2 - Jeszcze tylko kilka dekad - powiedziała, czując napięcie w swoim żołądku, palce jej stóp skuliły się. - I nadejdzie czas na nowego łowcę, który zacznie cię ścigać. Spodziewała się jakieś zabawnej riposty, ale twarz Janviera stawała się tak bardzo, bardzo spokojna. - Nie mów o swojej śmierci z taką łatwością. - Ponieważ nie jestem jedną z tych chętnych do podpisania Kontraktu, dającego mi ponad setkę lat mojego życia jako prawie-nieśmiertelna – powiedziała, jedna jej ręka pozostawała oparta na nim, a druga w jego uścisku. - Śmierć jest dla mnie czymś pewnym. - Nic nie jest pewne. - Puścił jej rękę, aby szarpać za pasma jej niezwiązanych włosów, jego oczy ociepliły się od wewnątrz. - Ale będziemy omawiać twoje człowieczeństwo innym razem. Czuję się zaintrygowany ideą tego pocałunku Foxa. Sięgnęła do swojej tylnej kieszeni i wydobyła ładnego palmtopa, którego Ransom, inny z łowców pracujących dla Gildii Nowego Jorku, dał jej jako prezent gwiazdkowy. - To jest Callan Fox. – Przekręciła ekran w jego stronę, by mógł zobaczyć zdjęcie wysokiego, mocno umięśnionego blondyna. - Według moich informacji, w tym roku skończył dwieście lat. - Rozpoznaję tę twarz. - Zmarszczył brwi, jakby przesiewał się przez warstwy swoich wspomnień. - Teraz pamiętam, spotkałem go na dworze Nazaracha, kiedy odsługiwał swój Kontrakt. Pozostałe wampiry na dworze źle go wtedy oceniały, sądziły, że jest powolny. - A ty? Przesunął delikatnie palcami w górę jej ramienia w sposób swawolny i lekki. - Widziałem niemal brutalną inteligencję w połączeniu z ambicją. Nie dziwi mnie, że Callanowi udało się jakoś założyć pocałunek i to w tak młodym wieku. Czy inne wampiry w tej grupie patrzą na swojego założyciela jak na przywódcę? 14
- Wydaje się, że to idzie tą drogą. Zabawne jest to, że zaangażowanych w pocałunek jest co najmniej kilku trzystuletnich wampirów, a nawet jeden, który być może zbliża się do czterechsetnego znaku. - Nie wszystkie wampiry zdobywają moc wraz z wiekiem. - Opierając jedną stopę na szczebelku po zewnętrznej stronie jej stołka, przesunął po ekranie zdjęcia innych wampirów w pocałunku. - Spójrz na mnie. Jestem nadal tak słaby jak niemowlę. - Czy ten tekst kiedykolwiek działa? - Wzięła z powrotem swój cenny gadżet, kiedy zaczął wchodzić w jej osobiste albumy. Cięty uśmiech. - Byłabyś zaskoczona, jak wiele kobiet po prostu uwielbia pocieszać biednego, opuszczonego mnie. Kim jest chłopiec na tym zdjęciu? Jej serce skręciło się. Ten chłopiec był już mężczyzną, mężczyzną, który odmówił patrzenia na osobę jaką się stała, tak jak wszyscy inni, nie, on chciał w niej widzieć iluzję kogoś, kim była dawno temu w przeszłości. - Nie twój interes. - Taki ból. - Palce Janviera zatrzymały się na sekundę, zanim jego ręka objęła jej ramię. - Jak możesz za tym wzdychać, cher? Bo gdy nie było innej możliwości, umysł sam nauczył się to sobie rekompensować... Nawet jeśli nigdy nie zapomni. - Chcesz wiedzieć więcej o tej całej sytuacji czy nie? - Pewnego dnia - powiedział Janvier, przesuwając się, aż jego ciepło dotknęło jej ciała w agresywnej męskiej pieszczocie. - Poznam twoje tajemnice. Część niej chciała się na kimś oprzeć, mieć kogoś, kto by ją przytrzymał. Ale ta część została pochowana tak głęboko, że nawet nie była pewna, czy kiedykolwiek jeszcze ujrzy światło dzienne. 15
- I wtedy się zanudzisz na śmierć. – Napieranie jego klatki piersiowej, kusiło ją, by wskoczyć prosto w objęcia szaleństwa, ale jakoś poskładała się do kupy. - Gildia została zatrudniona przez Nazaracha. To przyciągnęło uwagę Janviera. - Anioły zazwyczaj pozwalają wampirom na wysokim szczeblu samym uporządkować swoje własne zatargi. - Mam się z nim spotkać jutro rano. - Przesunęła na bok nogę, którą umieścił na jej stołku, mięsień w jego udzie wygiął się z widoczną siłą. – Zgaduję, że po tym spotkaniu poznam jego motywy. Wszelki ślad uroku opuścił twarz Janviera, odsłaniając niemal zdziczałą bezwzględność jego prawdziwego oblicza. - Nie pójdziesz do niego sama. - To był rozkaz. Była zaintrygowana - Janvier nigdy nie używał siły tam, gdzie mógł po prostu łatwo kogoś przekonać - położyła jedną dłoń na swoim biodrze. - Wiem o jego rozpuście. - Pójście na polowanie w ciemno, po prostu prosiło się o śmierć. Zwłaszcza, gdy zaangażowany był anioł, który zainspirował tyle szeptanego po cichu terroru, jak Nazarach. - Nie jestem w jego typie. - Mylisz się. Nazarach zawsze kolekcjonował unikaty i wszystko, co jest nieosiągalne dla innych. - Cofając się, podszedł do szafy, linia jego umięśnionych pleców była gładka. Daj mi chwilę, żebym się ubrał i spakował. - Nie potrzebuję ochroniarza. - Jeśli wyjdziesz stąd sama, ja po prostu podążę za tobą. - Stal w tych oczach barwy mchu i cienia. - Znacznie łatwiej będzie wziąć mnie ze sobą. Wzruszyła ramionami.
16
- Chcesz marnować swój czas, twoja sprawa. Pauza, gdy zaczął uważnie jej się przyglądać, jego super inteligencja wzrastała wraz z rozpalonym temperamentem. - Cały czas chciałaś wziąć mnie ze sobą - powiedział w końcu. – Teraz to ty starasz się ze mną pogrywać. Wstydź się, Ashwini. Jakim cudem odszyfrował ją tak szybko? - Gildia mówi, że to drażliwa akcja – wyznała. - Pomyślałam, że znasz graczy, którzy zapewniliby miły, nie wojowniczy wstęp do ich świata. - Więc wykorzystałaś mnie. - Wciągnął na siebie biały T-shirt i zakrył to ciało, które jej palce tak bardzo chciały dotykać, chciały poznać, ze świadomością, że pod dotykiem jej dłoni będzie tylko Janvier, żadnych duchów, żadnego echa, nic oprócz pięknego, wkurzającego wampira. - Być może zażądam rekompensaty. - Połowa mojego honorarium. – Sprawiedliwość sprawiedliwością – ale będzie znacznie szybciej i łatwiej dostać się do Callana Foxa z Janvierem u swojego boku. - Nie potrzebuję pieniędzy, cher. - Wyciągając torbę sportową, zaczął się pakować z niemal wojskową sprawnością. - Jeśli to zrobię, będziesz mi winna przysługę. - Mam na ciebie nie polować? - Potrząsnęła głową. - Nie mogę ci tego obiecać, Gildia dostałaby spowrotem moją odznakę. Machnął ręką na jej słowa z tym niegodziwym, strasznie niegodziwym uśmieszkiem, który jak się wydawało się oszczędzał specjalnie dla niej. - Nie, ta przysługa będzie między Ashwini i Janvierem, nikim innym. To będzie osobiste. Rozsądną rzeczą byłoby w tej chwili odejść... Ale pomyślała sobie, że nigdy nie była zbyt rozsądna. - Umowa stoi. 17
* Nazarach rządził Atlantą z klasycznego starego domu na plantacji, który został przebudowany dla anielskich mieszkańców. - Bardzo południowe. - Powiedziała Ashwini, gdy limuzyna sunęła w dół podjazdu. Muszę przyznać, że nie jest to całkiem to, czego się spodziewałam. Janvier wyciągnął swoje długie nogi tak daleko jak tylko mógł. - Jesteś przyzwyczajona do Wieży Archanioła. - Trudno nie być. Dominuje nad Manhattanem. - Wieża Raphaela, miejsce, z którego archanioł skutecznie rządził Ameryką Północną, stała się równie ważnym symbolem Nowego Jorku, jak wszechobecne czerwone jabłko. - Czy kiedykolwiek widziałeś ją w nocy? Jest jak nóż światła, przecinający niebo. - Piękno i okrucieństwo przeplatające się ze sobą. - Raz czy dwa - powiedział Janvier. - Nigdy nie byłem zbyt blisko Raphaela, bądź co bądź. A ty? Potrząsnęła głową. - Słyszałam, że jest jednym z tych przerażających sukinsynów. Wampir prowadzący ich limuzynę napotkał jej wzrok we wstecznym lusterku. - To jedno z łagodniejszych określeń. Janvier pochylił się do przodu, jego zainteresowanie, aż szumiało po jej skórze. - Poznałeś archanioła? - Przybył do Atlanty na spotkanie z ojcem mojej linii sześć miesięcy temu. - Ashwini zobaczyła gęsią skórkę pokazującą się na skórze wampira. - Myślałem, że wiem, co to znaczy poczuć czyjąś moc. Myliłem się.
18
Słysząc to od wampira, który nie był stworzonym noworodkiem, Ashwini była cholernie zadowolona, że miała do czynienia z aniołami "tylko" średniego szczebla. - Ogromne okna, które otwierają się w próżnię. - Powiedziała, złapana ponownie przez ponadczasową elegancją domu na plantacji, ponieważ znów pojawił się on w centrum uwagi. - Łatwo z nich wypaść. Janvier położył swoją rękę na tylnym oparciu. - Anioły potrafią latać.
- Janvier. Zachichotał, zaczął głaskać palcami jej włosy, gdy przesunął rękę. - Chciałabyś latać? Pomyślała o swoich snach, o tym uczuciu spadania bez końca, uwięziona w wirze koszmaru. - Nie. Lubię, gdy moje stopy stoją twardo na ziemi. - Zaskoczyłaś mnie, cher. Wiem jak bardzo lubisz skakać z mostów. - Jestem wtedy przywiązana do liny bungee. - Ach, no tak, wtedy to jest znacznie bezpieczniejsze. Samochód zatrzymał się zanim mogła rzucić jakąś zabawną ripostę i wysiedli w soczysty uścisk Atlanty. - A ty? - Spytała, zerkając na niego, kompletnie rozluźnionego i nie mniej seksownego, stojącego obok niej, gdy podchodzili do drzwi. - Chciałbyś latać? - Urodziłem się nad zalewiskiem. Byłem jednym z pierwszych urodzonych tutaj, po przybyciu moich ludzi do Luizjany. - Wsunął ręce do kieszeni, a w jego głosie brzmiała muzyka jego domu. - To woda jest w mojej krwi, a nie powietrze. 19
- Urodzeni łowcy nienawidzą wody. - Nie było to tajemnicą, nie dla wampira z takim doświadczeniem, jakie miał Janvier. - Ale ty nie jesteś jednym z psów gończych - zauważył Janvier. – Tobie woda nie maskuje zapachu wampira - jesteś tropicielem. Polegasz na swoich oczach. - Tropiciele też nienawidzą wody. - Warczenie skierowane prosto do niego. - Ona niszczy ślad. -
Hej,
no
nie.
-
Powiedział
nadal
tym
łagodnym,
niespiesznym
głosem.
– Poprowadziłem cię raz przez zalewisko, cukiereczku. Dużo wilgotnej ziemi - duża ilość śladów dla tropiciela, by za nimi podążać. - Gdy to polowanie dobiegło końca miałam pleśń między palcami u stóp. - Teraz czuję się zazdrosny o pleśń, zobacz co ty ze mną robisz. - Dokuczliwe słowa i spojrzenie, którym głaskał ją jak ogniem. - Jeśli kiedykolwiek ponownie będę na ciebie polować w tego typu wilgoci - powiedziała, czując jak jej żołądek ją zakłuł, gdy jego oczy przesunęły się po jej ciele, w sposób, w jaki nie miały prawa tego robić. – To nakarmię cię tą pieprzoną pleśnią. Janvier wciąż się śmiał, kiedy przeszła po ostatnich stopniach schodów i znalazła się przed drzwiami, które właśnie otwierała mała, pomarszczona kobieta, która niewątpliwie była człowiekiem. Nawet jeśli Ashwini nie zauważyłaby niezliczonych innych oznak, które mówiły o jej śmiertelności, przekonałby ją prosty fakt - aniołowie akceptowali tylko Kandydatów w wieku od dwudziestu pięciu do czterdziestu lat. A kiedy ktoś został już Stworzony jako wampir, zostawał zamrożony w czasie, z wyjątkiem, oczywiście, stopniowego polerowania piękna, jakiego żaden śmiertelnik nigdy nie posiadał. Ale w tej kobiecej twarzy był inny rodzaj piękna, była oznaczona doświadczeniem życia, jakby żyła pełnią życia. Jakby kiedyś i teraz nadal żyła w ten właśnie sposób, myślała Ashwini, obserwując jak te jasne niebieskie oczy zatrzymały się na Janvierze z definitywnym błyskiem kobiecego uznania – jedynym spojrzeniem, które nie zostało przyćmione, gdy zaprosiła ich do środka.
20
- Pan czeka na was w salonie. - Czy możesz pokazać nam drogę, kochanie? Kobieta zmarszczyła się. - Oczywiście. Proszę za mną. Kiedy szli za starszą kobietą, Ashwini dźgnęła Janviera łokciem. - Czy ty nie masz wstydu? - Absolutnie żadnego. Chwilę później pokazano im drzwi wystarczająco duże, aby pomieściły skrzydła anioła. Pokojówka trzymała się cicho z dala od nich, pozwalając im wejść samym i jednocześnie zmysły łowczyni Ashwini nie pozwoliły jej zignorować taktycznego odwrotu kobiety, ale zajęło to jednak bardzo niewielką część jej umysłu. Ponieważ Nazarach czekał na nich. I jeśli jednak on był tylko aniołem średniego szczebla, to była cholernie zadowolona, że nigdy nie była i prawdopodobnie nigdy nie będzie, stała w obecności archanioła. Anioł Atlanty był wzrostu Janviera, miał błyszczącą czarną skórę i oczy tak bezpośrednio
świecące bursztynem,
że wyglądało
to, jak
gdyby
były
oświetlane
od wewnątrz. To złudzenie światła to była moc, oczywiście, moc nieśmiertelnego. Niesamowita siła leżała, jak połyskująca folia w jego oczach, na jego skórze, a najbardziej wspaniała, na jego skrzydłach. - Podobają ci się moje skrzydła - rzekł anioł, a jego głos był głęboki i zawierał tysiące głosów, których starała się nie słyszeć, starała się nie wiedzieć. - Byłoby to niemożliwością, gdybym myślała inaczej. - Trzymała te upiorne głosy na dystans siłą woli, wyrobioną przez całe życie walki o swoje zdrowie psychiczne. - Są ponad wszelkim pięknem. – Barwy polerowanego bursztynu, skrzydła Nazaracha były nie tylko niepowtarzalne, ale jednocześnie tak idealnie uformowane, że każde pióro było
21
tak doskonałe, iż jej umysł miał problemy z zaakceptowaniem ich istnienia. Kiedy lata, pomyślała, zapewne wygląda jak kawałek oślepiającego słońca. Nazarach posłał jej mały uśmiech i być może było w nim trochę ciepła, ale za to nic ludzkiego, nic śmiertelnego. - Ponieważ nie jest możliwe, abyś była przydatna doceniam twoją obecność, Łowczyni Gildii. Maleńkie włoski stanęły na jej karku krzycząc ostrzeżenie. - Jestem tutaj, aby wykonać zadanie i zrobię to dobrze. Jeśli chcesz grać w swoje gierki, to rzeczywiście nie jestem twoją dziewczynką. Janvier wysunął się do przodu zanim Nazarach zdołał odpowiedzieć na to, co niewątpliwie na pewno było bardzo zuchwałym stwierdzeniem. - Ashblade8 - powiedział, używając pseudonimu, za którego stworzenie był odpowiedzialny - Jest dobra w tym, co robi. Nie jest jednak dobra w graniu zgodnie z naszymi zasadami. - Więc - Nazarach zwrócił swoją uwagę na Janviera. – Jeszcze nie jesteś martwy, Cajun? - Pomimo najlepszych prób Ash. Anioł roześmiał się i wstrząsająca moc tego śmiechu przetoczyła się przez pokój, pełzając po jej skórze. Wiek, śmierć, ekstaza i agonia, to wszystko było zawarte w tym śmiechu, w przeszłości Nazaracha. To miażdżyło ją, groziło odcięciem jej powietrza, pozostawieniem jej uwięzionej na zawsze w terrorze zdławionego piekła, które ubiegało się o nią od dzieciństwa.
8
Ashblade – zostawiam przezwisko w oryginale. Można je jednak przetłumaczyć jako „Spopielone Ostrze” lub „Jesionowe Ostrze”. Jeśli ktoś ma jakieś inne pomysły, zapraszam do wyrażenia opinii w komentarzach.
22
ROZDZIAŁ 3 To strach ją uratował. Napędzana groźbą uwięzienia wewnątrz własnego umysłu, wyrwała się z niekończącego się wiru z powrotem do teraźniejszości. Gdy pęd powietrza zniknął jej z uszu, usłyszała jak Nazarach mówi. - Być może poproszę cię, byś ponownie przystąpił do mojego dworu, Janvier. Janvier uniósł swoją doskonałą brew i przez chwilę widziała go jakby w stroju minionej epoki, kogoś obcego, kogoś, kto potrafił bawić się w politykę z taką łatwością manipulacji z jaką grał w karty. Jej ręka zacisnęła się w pięść w instynktownym sprzeciwie, ale już chwilę później śmiał się, tym swoim leniwym, rozbawionym śmiechem i znów był wampirem, którego znała. - Nigdy nie byłem zbyt dobry, jako dworzanin, jeśli pamiętasz. - Ale dostarczałeś mi najbardziej inteligentne rozmowę w komnacie. - Przyciągając swoje skrzydła blisko pleców, anioł podszedł do błyszczącego mahoniowego stołu w rogu pomieszczenia. – Wspomagasz Łowczynię Gildii? Ashwini pozwoliła Janvierowi mówić, wykorzystując ten czas, by przyjrzeć się Nazarachowi, jego moc przyciągała batem jej zmysły... Batem splecionym z tłuczonego szkła. - Pomysł pocałunku budzi moją ciekawość. - Janvier zamilkł na chwilę. - Jeśli mogę coś wtrącić - sytuacja między Antoinem i Callanem wydaje się nie być w twoim interesie. - Antoine - powiedział Nazarach, a jego twarz stała się bez wyrazu w sposób, w jaki potrafili zrobić to tylko ci naprawdę starzy. - Zaczął przeceniać samego siebie. Zbliżył się niebezpiecznie do granicy podważenia mojego autorytetu. - W takim razie się zmienił - Janvier pokręcił głową. – Antoine, którego znałem, był ambitny, ale miał także zdrowe podejście do własnego życia. - To przez tą kobietę - Simone. - Anioł przekazał fotografię Ashwini, jego oczy barwy nieludzkiego bursztynu zatrzymały się na jej własnej twarzy o ułamek sekundy zbyt długo. - Zaledwie weszła w swoje trzecie stulecie, a jednak okręciła sobie Antoine’a wokół palca. 23
- Dlaczego ona nie jest martwa? - Ashwini zapytała wprost. - Aniołowie naginali prawo pod siebie. Nie było na ziemi sądu, który wyegzekwowałby od Nazaracha odpowiedzialność za ten czyn, gdyby ten zdecydował się wyeliminować jednego ze Stworzonych. Wampiry wybierały swoich panów, gdy decydowały się na nieśmiertelność. Anioł lekko rozchylił swoje skrzydła, a potem jednym ruchem je zamknął. - Wydaje się, że Antoine ją kocha. Ashwini skinęła głową. - Zabijesz ją, on obróci się przeciwko tobie. - I umrze. Aniołowie nie byli znani ze swojej życzliwości. - Po przeżyciu siedmiuset lat - Nazarach rozmyślał, mówiąc o wiekach tak, jakby były to zwykłe dekady. - Uważam, że jestem niezbyt chętny, by stracić jednego z nielicznych mężczyzn – pominąwszy jego ostatnie błędy - którego rzeczywiście szanuję. Zwracając zdjęcie zmysłowej brunetki, która najwyraźniej potrafiła sprawić, że bardzo stary wampir tańczył jak mu zagrała, Ashwini zmusiła się, by popatrzeć w oczy Nazaracha – bursztynowe, działały jak soczewka, skupiając w sobie krzyki, które przejrzyście ją kłuły. - Jak to się wiąże z porwaniem? - Spytała, blokując koszmar wszystkimi siłami, jakie miała. - Callan Fox - powiedział Nazarach. - Intryguje mnie. Nie chcę go jeszcze martwego. Ale Antoine zabije młodego szczeniaka, aby odzyskać swoją wnuczkę. Wydobądźcie Monique stamtąd i doprowadźcie ją do mnie. - Każesz nam przyprowadzić ci zakładnika, żebyś mógł jej użyć przeciwko Antoine’owi. - Ashwini potrząsnęła głową, ulga przelała się w dół jej kręgosłupa. - Gildia nie angażuje się w spory polityczne. - Pomiędzy aniołami – poprawił ją Nazarach. - To jest... Problem między aniołem i wampirami pod jego kontrolą. 24
- Tak czy inaczej. - Powiedziała, nie mogąc powstrzymać oczu od patrzenia na te skrzydła koloru bursztynu i światła, nie mogła zrozumieć, jak takie piękno może istnieć obok nieludzkiej ciemności, która barwiła Nazaracha od wewnątrz. - Jeśli chcesz Monique, wszystko co musisz zrobić, to poprosić o nią. Callan na pewno ci ją przekaże. - Lider pocałunku Foxa może i był gotowy brać się za Antoine’a Beaumonta, ale tylko bardzo głupi wampir stanąłby przeciwko aniołowi. A Callan Fox nie był głupi. - Nie potrzebujesz mnie. Nazarach posłał jej tajemniczy uśmiech. - Nie wspomnisz mojego imienia Callanowi. A co do reszty - Gildia już zaakceptowała warunki. - Bez obrazy - powiedziała, zastanawiając się, czy on wygląda tak brutalnie piękne, podczas gdy dusi życie tych, którzy go rozczarowywali. - Ale muszę skonfrontować to z moją szefową. - Śmiało, Łowczyni Gildii. - Gładkie pozwolenie, w tych oczach pełnych śmierci nie było żadnej łaski. Cofając się tak daleko, aż była prawie w korytarzu, wybrała numer w swoim telefonie komórkowym, świadoma, że Janvier i Nazarach rozmawiali cicho o rzeczach dawno minionych, cieniach, których doświadczenia uparcie trwały przy Nazarachu, ale nie przy Janvierze. Anioł i wampir. Obaj dotknięci nieśmiertelnością, obaj zniewalający, ale w sposób tak bardzo różny. Nazarach był szlifowany przez czas, doskonały, zabójczo i całkowicie, absolutnie nieludzki. Janvier, przeciwnie, był ziemią i krwią, zabójczy i trochę szorstki... Ale jeszcze jakoś z tego świata. - Ashwini? - Znajomy ton Sary. – Jest jakiś problem? Wyłożyła rozkazy Nazaracha. - Dokonał formalności?
25
- Tak. - Dyrektor Gildii westchnęła. - Chciałbym do diabła nie angażować się w to, co prawdopodobnie zamieni się w gigantyczny pierdolony Sajgon, ale nie ma wyjścia. - Gra w swoje gierki. - On jest aniołem - mówiła Sara i to było jej odpowiedzią. - A technicznie Monique naruszyła swój Kontrakt, więc Nazarach ma prawo, by wysłać kogokolwiek lub cokolwiek, aby ją sprowadzić, nawet jeśli mógłby osiągnąć ten sam cel dzięki zaledwie jednej rozmowie telefonicznej. - Cholera. - Ashwini lubiła pracować na krawędzi, ale kiedy aniołowie byli zaangażowani, te krawędzie miały tendencję do głębokiego cięcia kości i rysowania ciemnej czerwonej krwistej linii życia. – Chronisz moje plecy? - Zawsze. - Niezachwiana odpowiedź. - Kenji i Baden są w trybie czuwania, daj sygnał, a wyciągniemy cię stamtąd w niespełna godzinę. - Dzięki, Sara. - Hej, nie chcę stracić głównego źródła rozrywek mojego życia. – Mogła prawie usłyszeć uśmiech Sary. - Nie ma żadnego nowego listu gończego na Cajuna. Po prostu pomyślałam, że chcesz wiedzieć. - Aha. - Ashwini rozłączyła się po szybkim „do widzenia”, zastanawiając się, co by powiedziała Sara, gdyby wiedziała, z kim Ashwini aktualnie przestaje. Janvier obrócił się w tej chwili w prawo, jakby wyczuł jej uwagę. Odrzuciła tę myśl i dołączyła do wampira i anioła. - Masz jakiś pomysł, gdzie Callan mógłby przetrzymywać Monique? Oczy anioła utkwiły na jej ustach i musiała walczyć z pragnieniem, aby uciec. Podczas gdy Nazarach może i był obłędnie piękny, ale miała bolesne przeczucie, że idea jego przyjemności dla niej, oznaczałaby tylko najbardziej rozdzierający ból.
26
- Nie. - Powiedział w końcu, a jego wzrok przeniósł się na jej oczy. - Ale będzie jutro w Córce Rybaka. - Bursztyn świecił z mocą. – A dzisiaj będziesz moim gościem. Nawet ciepło Atlanty nie mogłoby walczyć z chłodem, który zaatakował jej żyły, zimne ostrze ostrzeżenia. * Bezsenność. Ashwini siedziała na balkonie gościnnego apartamentu Nazaracha, gdzie została umieszczona. Wolałaby namiot w parku, nocleg w schronisku, cokolwiek, byle nie wytworny dom anioła, gdzie wszystko zabarwiał krzyczący strach, który nie pozwalał jej spać. - Jak myślisz, ilu mężczyzn i kobiet zabił Nazarach podczas swojego życia? - Zazwyczaj wyczuwała rzeczy tylko przez dotyk, ale tak jak jego pan, to miejsce było tak stare, więc krwawiące wspomnieniami i ich echem w nieskończoność w jej umyśle. - Tysiące. - Miękka odpowiedź przyszła od wampira opartego o ścianę obok zabytkowego leżaka, na którym siedziała. - Anioły które rządzą, nie mogą pozwolić sobie na bycie miłosiernym. Odwróciła twarz w stronę nocnego wiatru. - A jednak niektórzy ludzie uważają ich za wysłanników bogów. - Oni są, kim są. Tak jak ja jestem kim jestem. - Odwracając się, podszedł i oparł ręce na błyszczących podłokietnikach jej drewnianego leżaka. – Muszę się pożywić, cher. Coś skręciło się w jej piersi, ostry, nieoczekiwany ból, ale utrzymała go, utrzymała kontrolę. - Zgaduję, że nie masz dużych trudności ze znalezieniem pożywienia. - Mogę dać ci przyjemność moim ugryzieniem. Są tacy, którzy szukają takich przyjemności. - Kiwnął palcem, by odnaleźć bliznę tuż nad pulsem na jej szyi. – Kto cię oznaczył? - Ciche pytanie utworzone z czystego lodu. 27
- Moje pierwsze polowanie. Byłam młoda, niedoświadczona. Wampir znajdował się wystarczająco blisko, aby niemal wyrwać moje gardło. – To, czego nie powiedziała było to, że pozwoliła celowi dostać się tak blisko niej, chciała poczuć pocałunek śmierci. Aż do tego momentu, gdy jej krew pachniała w powietrzu jak bogate w żelazo perfumami - myślała, że chce umrzeć, by uciszyć głosy w swojej głowie na zawsze. - Nauczyło mnie to, że życie ma wartość. - Będę prosić Nazaracha o możliwość - powiedział Janvier po niekończącej się chwili. – Żebym mógł użyć jego zapasów krwi, które przechowuje tutaj dla swoich wampirów. Jej zmysły wyostrzyły się na coś, co ledwo było widać, niewypowiedziane słowa. - Czego mi nie mówisz? - Anioł chce żebym zostawił cię samą. - Oddech Janviera dotykał jej w intymnej pieszczocie. - W przeciwnym razie, krew zostałaby już dostarczona. Chce, żebym stąd wyszedł i zapolował. Poczuła dreszcz zagrożenia na myśl, co Nazarach od niej chciał. - Więc go denerwujesz zostając. - Za bardzo mnie lubi, aby zabić za taki niewielki występek. - Nadal nie drgnął. - Dlaczego jest tak wiele cieni w twoich oczach, Ashwini? Zaskakiwało ją za każdym razem, gdy używał jej imienia, jak gdyby każde wypowiedzenie go, związywało ich coraz ciaśniej, na poziomie, którego nie mogła zobaczyć. - Dlaczego tak wiele sekretów kryje się w twoich? - Żyłem ponad dwieście lat. - Powiedział, jego głos był tak zmysłowy jak pachnąca magnolią noc. - Zrobiłem wiele rzeczy i nie ze wszystkich jestem dumny. - Jakoś mnie to nie dziwi. Nie uśmiechnął się, nawet nie oddychał, w dalszym ciągu. 28
- Powiedz mi, moje Ostrze9. - Nie. – Jeszcze nie. - Jestem bardzo cierpliwy. - Zobaczymy. - Nawet, gdy to mówiła, wiedziała, że właśnie postawiła mu wyzwanie, a to było coś, czemu Janvier nigdy nie byłby w stanie się oprzeć. Pochylił się na tyle blisko, że ich usta mogłyby się dotknąć, a jego oddech był jak gorący płomień, zaś jego prawie-nieśmiertelność żywym drogowskazem w jego oczach. - Tak. Zobaczymy. * Wchodząc pod prysznic, Ashwini odkręciła kurek z lodowatą wodą. - Aj! - Jej libido zostało dostatecznie stłumione lodowatym wstrząsem, odkręciła kurek z wrzątkiem. Jej skóra skwierczała pod cudownym ciepłem, domyślała się, że powinna już dawno poważne rozważyć obłęd. Co ona do cholery robi pogrywając z wampirem, który był dla wszystkich tak uroczy, tak zabójczy jak szpila w gardle. Ale znowu większość jej znajomych już myślała, że ona jest głupia jak but z lewej nogi. Dlaczego więc czuje się taka zawiedziona? Uśmiechnęła się pod strumieniem wody. Zasady i wymogi, zawiłości życia na "zwykły" sposób – próbowała tego w pierwszych dziewiętnastu latach swojego istnienia i omal nie zapłaciła za to, nie tylko swoim rozsądkiem, ale swoim życiem. Błysk wspomnienia i znów była w tym biało białym pokoju, pasy wgryzały się w jej ramiona, wcinały się w jej ciało. Zapach środka dezynfekującego, miękka cisza, szpitalne
9
W oryginale ‘Blade’ - chodzi mu o przezwisko jakie jej nadał - Ashblade
29
buty... I zawsze, zawsze, te krzyki - krzyki, które tylko ona słyszała. Później oni siedzieli koło niej, osądzając ją jakby byli bogami.
- Leki zachowują ją przy świadomości. - Jesteś pewien, że będzie je brać, kiedy ją wypuścimy? - Ona wychodzi, bo jej brat zobowiązał się jej pilnować. A dr Taj jest, jak wszyscy wiemy, lekarzem, który naprawdę się przejmuje. - Ashwini, słyszysz nas? Musisz odpowiedzieć na kilka pytań. Odpowiedziała na pytania, powiedziała im, to co wiedziała, że chcieli usłyszeć. To był ostatni dzień, kiedy udawała, że jest "normalna". Więc wypuścili ją , pozwolili jej odejść. - Nigdy więcej - szepnęła. A najgorsze było to, że ludzie wciąż ją lubili. Jej ręka zacisnęła się w pięść. Nie wszyscy. Dr Taj chciał tylko siostry, którą wcześniej znał, wschodzącej gwiazdy, której blask dopasowywał na własną rękę. Kogo do cholery obchodziło, jeśli gwiazda umiera kawałek po kawałku, gdy powoli rozpaczliwie próbowała powiesić się na niebie, którego nigdy całkiem nie zrozumiała? To ciepło wyrwało ją z otchłani, jej skóra zaczynała protestować przeciwko swojej kuracji. Otrzepała się z wody z wdzięcznym westchnieniem, wytarła się, używając puszystego brzoskwiniowego ręcznika i przeszła wśród eleganckiego wystroju pomieszczenia. Byłoby normalne, udać się teraz do sypialni po pasujący szlafrok, który wisiał z tyłu drzwi, ale Ashwini była łowczynią. Zaś w Gildii paranoja była nie tylko akceptowana, ale wręcz popierana. I jednak dobrze zrobiła, postanawiając iść do sypialni. Bo kiedy z niej wyszła - boso, ale inaczej ubrana, a jej pistolet był ukryty na łuku jej dolnej części pleców -
znalazła
najbardziej niebezpieczną istotę w Atlancie, która na nią czekała.
30
- Nazarach - powiedziała, zatrzymując się w drzwiach łazienkowych. – A to niespodzianka. Anioł wyszedł na balkon. - Chodź. Wyczuwając, że byłoby samobójstwem odmówić, podążyła za nim na letnie powietrze, w nocy ciężkie od ciepłego zapachu kwiatów, które okalały majątek. - Janvier? - Znam bardzo dobrze jego gusta. Ręce Ashwini zacisnęły się na poręczy - grzeczność dla gości, coś czego się nie spodziewała. - Dlaczego tu jestem? - Dlaczego ty tu jesteś? Nazarach oparł łokcie na poręczy, jego skrzydła były rozluźnione, ale nie mniej wspaniałe. - Poprosiłem o ciebie na to polowanie. Wiesz dlaczego? - Moje poprzednie zadanie polegało na wytropieniu porwanej ofiary. - W większości przypadków, te wampiry zostały porwane przez grupy ludzi nienawidzące ich, które planowały torturami wydobyć z nich "grzech" wampiryzmu. - Chciałam dziś wieczorem popracować nad szczegółami dotyczącymi Monique. - Zostaw to. Ona pozostanie przy życiu i nietknięta, do momentu aż Callan dostanie to, czego chce. - Brzmisz na bardzo pewnego. Anioł uśmiechnął się, a był to uśmiech, którego jeszcze nigdy nie widziała, ociężały wraz z wiekiem, z cieniem śmierci, okręcał się wokół jej zmysłów jak ostre ciernie, jak brzytwa. 31
- Callan - powiedział Nazarach. - Nie przetrwałby czasów mojego dworu, będąc całkowicie pozbawionym dowcipu. Wie, że podczas gdy teraz Antoine odgrywa polityka, najstarszy Beaumont szuka sposobu, by go zabić, jeśli uszkodziłby Monique. Tak długo, jak Antoine żyje, Monique także będzie żyła. - Mógłbyś przerwać ten spór. - Powiedziała, koncentrując się na oddychaniu, na utrzymaniu się przy życiu. – Wszystko, co musisz zrobić, to okazać swoje poparcie któremuś z nich: Antoine’owi lub Callanowi. - Każdy musi się rozwijać. - Chłodne stwierdzenie, które zawierało mróz wiatrów czasu. - Antoine staje się zbyt pewny siebie - może już nadszedł czas, by obowiązki przeszły na Callana. - Myślałam, że lubisz Antoine’a. - Jestem aniołem - sympatia dla kogoś to tylko jedna strona równania. – Obrócił się ku niej, wyraz jego twarzy był zabójczy w swej neutralności. - Poprosiłem o ciebie, bo zakrwawiłaś anioła, który próbował wziąć cię rok wcześniej.
32
ROZDZIAŁ 4 Serce stanęło jej gulą w gardle. - Był młody i głupi - nie miałam żadnych trudności z unieszkodliwieniem go na wystarczająco długo, by zdążyć uciec. - Przypięłaś jego skrzydła do ściany siedmioma strzałami z kuszy. Przełknęła gulę i zdecydowała, że do diabła z tym wszystkim. - Twój krewny? - Nawet gdyby nim był, to nie znoszę braku inteligencji wśród ludzi wokół mnie. Egan poniósł karę za swój idiotyzm. Ashwini naprawdę nie chciała wiedzieć, co Nazarach zrobił smukłemu aniołowi, który próbował uczynić z niej swoją łóżkową zabaweczkę. Ale jej dzikość nie mogła pomóc jej się opanować, więc zadała pytanie, które tłukło jej się w głowie. - Ponieważ próbował iść po łowczynię... Czy dlatego, że zawiódł? Kolejny zimny uśmiech. - Należałoby o to zapytać Egana - jego język właśnie mu odrósł. – Unosząc się ze swojej zrelaksowanej pozycji, wyciągnął do niej rękę. - Leć ze mną, Ashwini. Nawet oddalona zaledwie o stopę, czuła jakby owijało się wokół niej tysiące lin, duszących, kruszących, morderczych. - Nie mogę cię dotknąć. Jego oczy błyszczały i widziała w nich swoją śmierć. - Jestem aż tak wstrętny?
33
- Masz w sobie zbyt wiele. - Szepnęła, walcząc o oddech. - Zbyt wielu żyć, zbyt wiele wspomnień, zbyt wiele duchów. Opuścił rękę, miał zaintrygowany wyraz twarzy. - Posiadasz oko? Taki stary sposób mówienia. Ale przecież, Nazarach posiadał dowcip – zgłębiony w ciemnym marszu siedmiu wieków. - Coś w tym rodzaju. - Cofnęła się, próbując znaleźć powietrze w świecie, który nagle zdawał się nie mieć go wcale. Kiedy ręka Janviera otoczyła jej kark, przyjęła jego dotyk bez sprzeciwu, jakby coś w niej wiedziało, jakby coś w niej dotarło do niego. Jeden dotyk i nagle jej gardło otwarło się, a letnie powietrze słodkie jak nektar, znalazło drogę do jej spierzchniętych płuc. - Panie - powiedział Janvier, a jego miękki głos był jedynym elementem szacunku. - Nie niszcz skarbu dla jedynie chwilowej przyjemności. - Audrina nie przypadła ci do gustu? - Zapytał anioł, a jego oczy nie przesunęły się z Ashwini. – Wydaje mi się, że trudno w to uwierzyć. - Moje upodobania uległy zmianie. - Janvier przesunął wolną rękę i położył ją na jej ramieniu. - Nawet jeśli Ash nie współpracuje. Nazarach stanął w bezruchu na chwilę i w tej chwili, Ashwini wiedziała, że będzie walczyć na śmierć, jeśli on rzuci się na nich. Bo to ona wpakowała Janviera w tą całą sytuację. Więc będzie go chronić. Ale potem Nazarach roześmiał się i niebezpieczeństwo minęło. - Ona będzie twoją śmiercią, Janvier. - Więc jest to moja śmierć z wyboru.
34
Rozkładając
swoje
skrzydła,
Nazarach
uśmiechnął
się
tym
swoim
zimnym,
nieśmiertelnym uśmiechem. - Być może oglądanie twojego tańca z łowczynią będzie dużo bardziej zabawne niż wzięcie jej sobie. - Minutę później, skoczył z balkonu i wzniósł się do nieba, wspaniały, nawiedzony takim samym okrucieństwem, jak i swoją mądrością. Ashwini próbowała odepchnąć się od Janviera. Wampir jednak ją przytrzymał. - Więc, jesteś sorcière 10. Janvier też, pomyślała, był stary. - Czarownice spłonęły na stosie. - Widzisz moje duchy, Ash? - Ciche pytanie. Była zadowolona, że mogła potrząsnąć głową. - Widzę tylko to, co sam mi pokazujesz. Jego wargi pieściły delikatnie jej szyję na chwilę zanim oderwała się od niego i obróciła dookoła, by stanąć z nim twarzą w twarz, by zmierzyć się z nim. - Audrina? - Przemiły kąsek. – Jego oczy skierowały się do jej piersi i zdała sobie sprawę, jej wilgotne włosy sprawiły, że były one dosyć dobrze widoczne.
Czy Nazarach uznał to za zaproszenie? Drżąc wewnątrz, odwróciła się, by przesunąć wilgotną masę na szyję i związać je w węzeł.
10
Sorcière (fr.) – czarownica, czarodziejka, wiedźma
35
- Piękna - mruknął Janvier. - Mógłbym wpatrywać się w twoją szyję godzinami. Taka długa, taka szczupła. - Ospały rytm jego głosu gładził ją po skórze i zagłębiał się w jej wnętrze. Nawet
wiedząc,
że
jest
prawie-nieśmiertelnym,
który
prawdopodobnie
by o niej zapomniał pomiędzy jednym mrugnięciem oka a następnym, zabrało jej to całą wolę, by zwalczyć pragnienie, aby dać mu się uwieść. - Może powinieneś wrócić do swojego pysznego kąska. - Zamiast niej wybrałem butelkę krwi. – Podchodząc bliżej, stanął obok niej, wpatrując się w niebo, na którym zniknął Nazarach. – Wydaje się, że jestem ostatnio kuszony przez o wiele niebezpieczniejszy kąsek. Ashwini rozważała odejście, ale potem zdecydowała, że nie chce zanurzać się w plątaninie duchów, gdy mogła ukraść jeszcze kilka chwil błogosławionej ciszy. Więc pozostała na zewnątrz, jej ramię przy udzie wampira, który mógł jeszcze sprawić, że złamałaby wszystkie swoje zasady dotyczące spania z wrogiem. * Córka Rybaka była dokładnie taka, jak w reklamie - tawerna, w której serwowano piwo, ciężkie alkohole oraz obfite jedzenie. Nie było tu fantazyjnych zakąsek lub pretensjonalnego wystroju wnętrza. Całość zbudowana była z drewnianych belek, a klientów obsługiwały hoże kelnerki. - Dziewki - powiedział Janvier, kiedy wyraziła na głos swoją myśl. - W karczmie zawsze są dziewki. Przyglądała mu się, gdy spokojnie mierzył wzrokiem ich pulchne, jedwabiste ciała wystawione na widok. - Gdybym lubiła kobiety, podeszłabym do rudej.
36
- Hmm, zbyt niska. Lubię, gdy moje kobiety są wysokie i chude. – Posłał jej uśmiech, który wyraźnie mówił, że to o czym myślał, niewątpliwie wywołałoby rumieniec u niższej kobiety - Ale do ménage à trois11, tak, nadawałaby się. - Każdy mężczyzna, który próbowałby przyprowadzić kogoś trzeciego do mojego łóżka, najpierw powinien nałożyć zbroję. – Bawiła się palcami srebrną gwiazdką do rzucania. - Zaborcza? - Powiedział Janvier, a jego głos obniżył się. – To tak jak ja. Uniosła głowę, aby odpowiedzieć i zamarła. - Callan właśnie wszedł z małą latynoską. Janvier dotknął nogą jej łydki i zaczął przesuwać ją w górę. - Nieco z boku? - Nie. Porusza się jakby wiedziała, jak używać pistoletu, który ma ukryty pod swoją koszulką. - Patrzyła na tę dwójkę, jak przekomarzają się z barmanem i zjadła spory kawałek smażonego ziemniaka. - Czas zasłużyć sobie na wypłatę. Użyj trochę swojego uroku, by wkraść się w ich łaski. - W takim przypadku będziesz musiała poudawać trochę z boku, że jesteś moja. - Nie mogę udawać nieszkodliwej. Cienka linia krwi pojawiła się na kciuku Janviera, gdy podniósł błyszczącą srebrną gwiazdkę, którą odłożyła na stół. Nawet nie drgnął. - Zawsze byłem znany z opowiadania się po złej stronie. - Wstając, wsunął gwiazdkę do kieszeni i zaczął kierować się w stronę baru, jego leniwy, długonogi krok przyciągał uwagę każdej kobiety w pobliżu... W tym także kobiety, która ochraniała Callana. Kobieta natychmiastowo stała się czujna, gdy Janvier dotarł do nich i klepnął Callana w ramię.
11
ménage à trois – trójkącik
37
- Cal, to ty? Ochroniarka nie rozluźniła się, dopóki jej duży, blond szef nie zwrócił się w kierunku Janviera i nie zamknął go w przyjacielskim uścisku. - Cholera, Cajun, to ty jeszcze nie jesteś martwy? - Dlaczego do diabła wszyscy mnie o to pytają? - Powiedział Janvier bez ciepła, zanim na jego usta wypłynął olśniewający uśmiech przeznaczony dla kobiety. - Nie przedstawisz mnie? Śmiejąc się, lider pocałunku Foxa zwrócił się do wampirzycy stojącej u jego boku. - Perida, to jest Janvier. Nie ufaj żadnemu słowu, które pochodzi z jego ust. Ashwini zdecydowała, że nadszedł już czas na jej ruch. - Cała przyjemność po mojej stronie, kochanie. – Podnosząc delikatną dłoń kobiety do ust, Janvier zamierzał ją pocałować. Ashwini położyła własną rękę na jego ramieniu i zacisnęła ją. - Nie robiłabym tego. - Cher. - Janvier uwolnił dłoń zaskoczonej Peridy z leniwym wzruszeniem ramion. – Jesteś taka zaborcza. - Figlarne słowa, intymny żart. Ashwini natychmiast spojrzała w oczy Callana, by złapać jego wzrok. Jedno spojrzenie i wiedziała, że właśnie ściągnął z niej ubranie, ocenił jej postawę, blizny na palcach i te tuż nad jej pulsem. Więc nie zaskoczyło jej, kiedy powiedział: - Łowczyni. - Wampir. - Pochyliła się ku Janvierowi, pozwalając mu, by objął ją w talii. Jego dotyk piętnował ją, sprawiając, że była coraz bardziej go głodna. – Możemy już iść? 38
Janvier odgrywał swoją rolę perfekcyjnie, wysyłając jej uroczy uśmiech. - Callan to stary przyjaciel, cherie. - Szybki uścisk, przymilający się uśmiech. - Na pewno możemy zamarudzić jeszcze chwilkę, prawda? Callan, drinka? Lider Foxa skinął głową. - Wygląda na to, że umawiasz się z kobietą, która pewnego dnia może polować na ciebie jak wściekły pies. - Już tego próbowałam - powiedziała Ashwini, decydując, że Callan prawdopodobnie, tak czy inaczej, będzie posiadłby tę informację przed upływem godziny. - Trzy razy. Callan uniósł brew, a Perida próbowała ukryć swoje zaskoczenie na jej niespodziewane wyznanie. - A będzie czwarty? - To zależy od tego, jak bardzo mnie wkurzy. – Zdjęła rękę z ramienia Janviera i wyciągnęła ją w stronę Peridy. - Ashwini. Druga kobieta potrząsnęła nią, jej uścisk był mocno, a jej oczy zwęziły się. - My nie wiążemy się z łowcami. - A ja nie sypiam z wampirami. To sprawiło, że uśmiech Callana, powiększył się i stał się tak szczery, że Ashwini mogłyby niemal uwierzyć, że należał do dobrego staromodnego chłopca ze wsi. - Usiądźmy - powiedział, zamawiając wino w barze. Ashwini zaoferowała Peridzie smażone frytki, gdy usiedli, wiedząc, że wampiry mogły próbować i strawić niewielkie ilości pokarmów stałych. - Są całkiem dobre. 39
Wampirzyca poczęstowała się. - Mmm. To prawie sprawia, że chciałabym znów być śmiertelna. - Prawie - powiedział Callan, a jego wzrok zatrzymał się na bliznach Ashwini. To było, pomyślała, bardzo celowe przypomnienie, że on mógłby przetrwać prawie wszystko, co mogłaby mu zrobić, podczas gdy ona umarłaby bardzo ostateczną śmiercią. Ale to ostrzeżenie było wyraźne tylko na obrzeżach umysłu Callana – bo to Janvierem był zainteresowany. - Wciąż jesteście przyjaciółmi z Antoinem? - Zapytał po upiciu łyka wina ze swojego kieliszka, tak zwyczajne pytanie jak zwyczajne mogło być. - Oui
12
, jestem w przyjaźni ze wszystkimi. - Janvier wycisnął pocałunek na policzku
Ashwini. - Bez takiej jednej, ona nie lubi... Jak jej było na imię? - Simone. - Ashwini zjadła kilka frytek zamiast rozwinąć temat. Perida złapała się na przynętę. - Dlaczego? - Widziałaś ją? - Prychnęła Ashwini. – Myśli, że z jej tyłka świeci słońce. Na podejrzliwym wyrazie twarzy Peridy pojawiła się czysta niechęć. - Jest suką, szczególnie za to, że jest tak żałośnie słaba. Ubzdurała sobie, że ma władzę. Gówno prawda. Ashwini uniosła brew. - Myślałam, że osiągnęła już trzecie stulecie. Nie może być aż tak bardzo słaba.
12
oui (fr.) - tak 40
- Wiek jest rzeczą względną. - Perida potrząsnęła głową. - Jedyną rzeczą, która tak naprawdę utrzymuje ten zadowolony z siebie uśmieszek na jej twarzy jest fakt, że trzyma Antoine’a na smyczy. - Antoine lubi twarde kobiety. - Powiedział Janvier z rozbawieniem odczuwalnym w jego głosie. – Pamiętasz tą jedną, z którą był, kiedy byliśmy razem na dworze, Cal? - Hrabina z sześcioma zmarłymi mężami? - Callan pokręcił głową. - Można by pomyśleć, że z wiekiem przychodzi mądrość. - Zamiast tego, mon ami
13
wpadł w tarapaty z tego, co słyszę.
Callan odłożył kieliszek z winem. - Doprawdy? - Gierki, Cal? - Janvier podniósł sarkastycznie brwi. – Wiesz o trudnościach Antoine’a – sformułuję to tak, stworzyłeś samodzielnie pocałunek. - Wiesz za dużo jak na kogoś, kto jest tutaj tylko przejazdem. - Chłodne słowa, ostrożne oczy. Janvier wzruszył ramionami. - Utrzymam się przy życiu. Powstrzymam się od złożenia wizyty Antoine’owi, bo nie chcę skupiać na sobie uwagi Nazaracha. Lider pocałunku Foxa ponownie podniósł kieliszek. - Gdzie się zatrzymaliście? Ashwini odpowiedziała za ich oboje. - Nigdzie. Obiecał mi, że wyniesiemy się stąd dziś wieczorem.
13
mon ami (fr.) – mój przyjaciel
41
Janvier pochylił się bliżej, mrucząc na tyle głośno, by pozostali też mogli usłyszeć. - No, cukiereczku, przecież to tylko jedna noc? Wynagrodzę ci to. Ashwini skrzywiła się, pozwalając mu wyszeptać więcej obietnic, zanim kiwnęła głową z wyraźną niechęcią. - Jedna noc. - Więc - powiedział Janvier, odwracając się do Callana. - Możesz znaleźć dla nas trochę miejsca, stary przyjacielu? - Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi - odpowiedział Callan. - Ale... Może moglibyśmy być. * Ashwini została zdegradowana do pozycji gościa w sypialni w willowej twierdzy Callana na obrzeżach Atlanty, podczas gdy lider Foxa zabrał Janviera na "cygaro". Wiedząc, że była pod obserwacją, Ashwini zamknęła się w łazience i sprawdziła, czy nie było tu żadnego podsłuchu, a następnie starała się dowiedzieć, czy miałaby jakieś szanse dostać się do wnętrza staromodnej wentylacji. Będzie trochę ciasno, pomyślała, ale da radę to zrobić. - Nie będzie już takie okazji jak dziś. - Zdejmując koszulkę i bokserki, odkręciła prysznic, używając hałasu jako przykrywki, by odkręcić płytkę i dostać się do szybu. Było tam ledwie wystarczająco miejsca, by wejść, by móc się poruszyć. Dobrze, że nie miała szerokich bioder. Widziała już mapę willi w swojej głowie, zaczęła przedzierać się przez kurz i stosy małych, okrągłych, twardych rzeczy, o których wolała nie myśleć. Dzięki Bogu, miała zrobione wszystkie szczepienia. Pierwszy pokój, do jakiego dotarła był pusty, drugi pełen szmerów mężczyzn i kobiet, wychwyciła zapach czegoś do jedzenia. Trzeci niemal pominęła, ponieważ było w nim tak bardzo cicho, ale jednak coś kazało się jej zatrzymać i popatrzeć drugi raz.
42
Kobieta naprzeciwko otworu wentylacyjnego była całkowicie i absolutnie piękna. Jej włosy były zbliżone kolorem do prawdziwego złota, miała jarzące niebieskie oczy, pełne usta i skórę tak gładką i bez skazy, że była niemal przezroczysta na tle białego satynowego szlafroczka sięgającego jej do uda. A była przecież wampirem dopiero od roku. Jak Monique Beaumont wyglądać będzie po stuleciu wampiryzmu? Ashwini zacisnęła usta w gwizdek. Biorąc pod uwagę, że większość wampirów zajmowało dziesięciolecia, aby osiągnąć poziom Monique w swojej fizycznej doskonałości, kobieta może po prostu zawstydzić anioły. Ale teraz, gdy szczotkowała włosy, miała na twarzy bardzo ludzki uśmiech, który jakby flirtował na tych bujnych czerwonych wargach. Nic w jej postawie nie krzyczało "niewola". To pasowało do tego, co Nazarach mówił o Callanie, że będzie traktować ją dobrze, dopóki Antoine był jedną ze stron równania. Jakby przywołała go myślami, otworzyły się drzwi i ukazał się w nich wampir, o którym rozmyślała, jego zapierająca dech w piersiach męskość była w sprzeczności z kolorem błękitu nieba i kremowego wystroju wnętrza czegoś, co najwyraźniej było kobiecym buduarem. - Callie - powiedziała Monique, a jej ton był chrapliwy i przebrzmiewał w nim wyrzut. – To robi się nudne, takie ograniczanie się do tego jednego pokoju. Callan zablokował za sobą drzwi i oparł się o nie, ręce skrzyżował przed sobą, a Monique obróciła się dookoła swojego stołka, aby pokazać elegancką długość jednego ze swoich smukłych ud. Gest był seksualny, a w oczach miała to spojrzenie, ta kobieta, którą Ashwini była zainteresowana. Drapieżne... Ale również jakby pobudzone? Czując się jak podglądacz, nadal przyglądała się, jak Monique sunęła swoją ręką w dół uda. - Czy mój ojciec zgodził się na twój okup? Callan utkwił wzrok w palcach Monique, w miejscu gdzie dotykała się powolnymi, hipnotycznymi pociągnięciami. - Nie wysunąłem żądania o okup. 43
Monique wydęła wargi, był w tym ruchu cały seks i słodki, ponury głód. - Planujesz mnie zabić, Callie?
44
ROZDZIAŁ 5 - Nie jesteś aż tak dobra, Monique, więc przestań mnie uwodzić. - Twarde słowa, ale jego głos obniżył się, a twarz napięła. Wstając ze stołka, piękna wampirzyca przeszła po gęstym kremowym dywanie. - Kłamca. Jestem bardzo dobra. Miałam Jean za mentorkę. – Położyła płasko swoje dłonie na szerokiej klatce piersiowej Callana i stanęła na palcach. - A ty jesteś całkiem apetyczny. Callan przytrzymał ją od tyłu ręką zaciśniętą w złotych włosach, które wprost krzyczały o nieśmiertelności Monique. - Spróbuj tylko kontrolować mnie za pomocą fiuta Monique, a przekonasz się, że twoja ręka zostanie posiekana. Usta Monique wydawały się stawać coraz pełniejsze, gdy poczuła zagrożenie, a jej sutki pod satyną rysowały się jak małe perełki. - Weź mnie. - Ocierała się o niego zmysłowo. - To będzie najlepszy wybór, na jaki kiedykolwiek się zdecydowałeś. - Jestem w pełni zdolny, by uprawiać z tobą seks - szepnął Callan przy jej gardle. - A następnie spalić cię do prawdziwej śmierci. - Będę bardziej przydatna jako żywa. – Jej drżenie było widoczne, Monique objęła rękami twarz Callana. - Nienawidzę Simone. Odciąga ode mnie uwagę dziadka. - Czy chcesz powiedzieć, że możesz zdradzić Antoine’a, żeby odegrać się na Simone? - Mówię, że moglibyśmy wypracować jakieś wzajemne porozumienie. - Jej paznokcie na skórze Callana wydawały się być idealne owalne. - Ty pozbędziesz się dla mnie Simone i zostaniesz moim małżonkiem, prawą ręką mojego dziadka. Starość wymienimy na nowoczesność.
45
Szczęka Callan stwardniała. - Przykro mi, kochanie. Nie będę grał drugich skrzypiec przy nikim – a już najmniej dla bezwzględnego bachora, który sprzedałby własną rodzinę. Ashwini zobaczyła błysk zaskoczenia w oczach Monique, chwilę przed tym, jak Callan ją pocałował. Słysząc jak druga kobieta jęknęła z głębi gardła, Ashwini zdecydowała, że zobaczyła więcej niż wystarczająco, aby wyciągnąć wnioski, chociaż co do tego, jakie te wnioski mogłyby być, jeszcze nie miała pojęcia. Dwa nieprawidłowe skręty później, znalazła się z powrotem w swojej łazience. Zeskoczyła z otworu, umieściła na miejscu pokrywę, zakrywając wejście, a następnie weszła pod prysznic i wyszorowała się tak dokładnie, że aż piekła ją skóra. Kiedy wyszła z sypialni, ubrana w dżinsy i koszulkę, nie była zaskoczona, gdy zobaczyła, że czeka na nią Perida. - Martwiliśmy się, gdy nie otwierałaś drzwi, kiedy wcześniej zapukałam - powiedziała wampirzyca. Ashwini podniosła dłoń w górę. - Zatyczki. Nienawidzę, gdy woda dostaje mi się do uszu. - Wycierając swoje włosy ręcznikiem, spojrzała na kobietę pytająco. - Gdzie jest Janvier? - Spaceruje po ogrodach. Ashwini rzuciła ręcznik na krzesło. - Myślę, że mogłabym do niego dołączyć. – Gdy szła, czuła na sobie oczy Peridy przez całą drogę, aż do klombów róż, gdzie szpiegowała Janviera. - Nie uwierzysz, co widziałam powiedziała, zastanawiając się, czy Monique i Callan nawet teraz pozostawali spleceni w tym uścisku napędzanym w równych ilościach pożądaniem, ambicją i wstrętem. - Wypróbuj mnie. Zrobiła to i miała satysfakcję, patrząc jak jego oczy rozszerzają się. 46
- Myślisz, że Callan nadal zamierza wprowadzić w życie swój plan unicestwienia Antoine’a, a następnie pozbyć się Monique? - Zapytała. - Jeśli chce przejąć władzę w Atlancie. - Powiedział Janvier z lodowatym pragmatyzmem prawie-nieśmiertelnego. - Będzie musiał wyeliminować także Jean, Frederica, a także pozostałych z rodziny. Ashwini pomyślała o bezwzględności, którą widziała w wyrazie twarzy Callana, gdy mówił o wampirach Beaumont. - Jest do tego zdolny. Ale bez względu na to, co mówi, jest również podatny na Monique. - Jest szansa, że Monique nie będzie chciała zostać uratowana. - Podkreślił Janvier. - Nie, jeśli myśli, że może nagiąć Callana do swojego sposobu myślenia. - To nie ma znaczenia. Nazarach jej chce. - I nawet najbardziej ambitny młody wampir nie śmiałby sprzeciwić się swemu panu. Anioły miały tortury za pewien rodzaj sztuki, a te krzyki zamknięte w murach tamtego domu powiedziały jej, że Nazarach był w tym lepszy, niż większość. - Można by pomyśleć – zamruczała - że Monique nie powinna widzieć żadnego sensu w proszeniu, by zostać Stworzoną, po tym jak patrzyła przez całe swoje życie, jak Antoine i Jeanie się prowadzą. - Są też zalety bycia wampirem. - Janvier zatrzymał się i zerwał różę z klombu, którą podniósł i potarł nią o krawędź jej nosa. Zapach był dekadencki, zmysłowy. - Może - powiedziała, biorąc kolejny oddech przepełniony tą wonią. - Ale Nazarach chce mieć Monique z powrotem i będzie używał jej tak, jak mógłby wykorzystać w szachach pionka. A ona musi mu na to pozwolić. Straciła swoją wolność na sto lat, nie może nawet posiadać własnej woli. Moim zdaniem stoi na gorszej pozycji niż zwykłe zwierzę. Upuszczając różę, Janvier wsunął ręce do kieszeni.
47
- Nigdy nie zapytałaś mnie, jak ja zostałem Stworzony. – W jego głosie brakowało tej jego zwykłej muzyki, coś kruchego i twardego brzmiało w każdej sylabie. - Zakochałeś się w wampirzycy. Zamarł. - Sprawdzałaś mnie? - Jego złość była ukryta, ale jednocześnie widoczna jak księżyc w kształcie sierpa na miękkim letnim niebie. - Nie musiałam. - Wzruszyła ramionami. - Mężczyzna taki jak ty, z twoją osobowością, nie ulega tak łatwo. Ale jeśli postanowisz dać komuś siebie, zrobisz wszystko dla takiej osoby, nawet jeśli ten wybór w połowie cię zabije. - Jestem tak przewidywalny? - Nie. - Napotkała jego wzrok, pozbawiając się tych pojedynczych delikatnych warstw własnych tarcz. - Jesteś taki jak ja. - Ach. – Te jego piękne włosy błyszczały w świetle księżyca, kiedy ponownie ruszył do przodu. - Czy kiedykolwiek ufałaś komuś tak mocno, cherie? Tak i nadal nosiła blizny. O śladach na plecach mogła zapomnieć... Ale o tych na duszy? Tych, nie była pewna, czy kiedykolwiek będzie w stanie je wybaczyć. - Nie mówimy o mnie. Co się stało z twoją kochanką? - Shamiya zmęczyła się mną po kilku latach. A ja pozostałem pod opieką najczulszego miłosierdzia Nehy. - Królowej Trucizn? Powoli kiwnął głową. - Przebywanie na jej dworze było... Po części koszmarem, po części ekstazą. Nigdy nie doświadczyłem takiego bólu jak z rąk Nehy, ale również pokazała mi przyjemność, o której nie wiedziałem, że może istnieć. 48
Ashwini pomyślała o archanielicy, o jej mroczno-brązowej skórze, jej przeszywającym spojrzeniu, jej egzotycznej seksualności. - Czy to dlatego zwróciłeś na mnie uwagę? - Nie była piękna, ale jej skóra miała taki sam wschodni odcień, jej oczy były tak samo ciemne. - Bo ona jakoś w ciebie wsiąkła? Janvier roześmiał się, a był to naprawdę zachwycający dźwięk, taki, który słyszała u niego tylko raz czy dwa razy, zwykle wtedy, kiedy udało mu się chociaż chwilowo pokonać ją w trakcie polowania. - Neha – powiedział. - Jest zimna jak węże, które przechowuje jako zwierzątka domowe. Zaś ty, moja dzika łowczyni, jesteś jak nieokiełznany pożar. Dwie bardziej różniejsze od siebie kobiety, nie mogłyby istnieć. Uczucie zimna w brzuchu rozproszył żar jego śmiechu. - Więc, czego się dowiedziałeś, zanim Callan udał się pograć w ssanie migdałków z panią Beaumont? - Poprosił mnie, żebym został i dołączył do pocałunku Foxa. - Jego ciało otarło się o nią gdy szli. Chciała znaleźć się jeszcze bliżej, dotykać, być dotykaną. Czuć człowieka. - Myślałam, że on wie, że nie jesteś typem kogoś, kto przyłącza się do czegoś. - Będę walczyć o to, co jest ważne - powiedział, a w jego głosie brakowało jego zwykłej rozrywki. - Ale - drobna polityka - non. - Czy to właśnie powiedziałeś Callanowi? - Oczywiście. Wszystko inne mogłoby wydawać mu się podejrzane. - Skinął głową na lewo, a ona widząc staw z liliami wodnymi w oddali, wyraziła zgodę, by poszli w tamtym kierunku. - Ale jak na chwilę teraźniejszą, zaakceptował to, że nie zajmę stanowiska po żadnej ze stron.
49
- Szkoda, że zapomniał o najważniejszym graczu. - Tylko głupiec zapomina o aniele. – Schylił się i usiadł obok stawu, położył jedną rękę na tyle jej łydki, kiedy podeszła i stanęła obok niego. Czuła się zbolała w środku od tego kontaktu, który nie żądał od niej niczego, prócz najbardziej ludzkich wrażeń, ale nie odsunęła się, nie przypomniała mu o swojej zasadzie o nie umawianiu się z wampirami na randki. Po prostu stała tam i pozwalała, by jego ciepło zanurzało się w jej ciele. Janvier był zagadką. Widziała go, gdy był lodowatym drapieżnikiem i widziała go skąpanego w słońcu. Niektórzy mogliby zapytać, który z nich był tym prawdziwym, ale ona wiedziała, że zarówno jeden i drugi. - Kochasz ją jeszcze? - Odważyła się zapytać. - Kogo? - Tą wampirzycę. Shamiyę. Jego dłoń ścisnęła jej łydkę w łagodnej naganie. - Głupie pytanie, cher. Wiesz, że miłość nie może przetrwać tam, gdzie nie ma światła. Tak, pomyślała, że miał rację. - Jaka ona była? - Dlaczego jesteś taka ciekawa? - Zastanawiam się tylko, jaka kobieta zdołała zdobyć mężczyznę takiego jak ty. - Zmieniłem się od czasu, kiedy mnie znała. - Oparł swoje ciało o jej. - Byłem kompletnym młodym żółtodziobem. Wiele nauczyłem się od tego czasu. Akceptując odpowiedź, odwróciła wzrok na staw, gdzie sierp księżyca sprawiał, że lilie migotały cieniami północy. Po raz pierwszy od lat jej umysł był zupełnie wyciszony, należał w całości tylko do niej. Ten jego spokój był nadzwyczajny. 50
Kiedy pogładziła palcami włosy Janviera, westchnął, ale zachował ciszę. * Trzy godziny później, spokój był już tylko wspomnieniem, gdyż znajdowali się we wnęce korytarza prowadzącego do sypialni, gdzie Monique była przetrzymywana. - Jesteś pewien, że Callan nadal jest w swoim gabinecie? Janvier skinął głową. - Nie tak dawno temu widziałem go, jak tam wracał. - Dobrze, ale nawet jeśli uda nam się wykraść Monique z jej pokoju - szepnęła, wyglądając za róg. - To w jaki sposób przemycimy ją koło strażników? Janvier manipulował kompletem wytrychów, który wyciągnął nie wiadomo skąd. - To byłoby znacznie łatwiejsze, gdybyśmy mogli użyć imienia Nazaracha. - Gierki. – Dokładnie widziała, czyje było na wierzchu. - On napędza przeciwko sobie dwóch wampirów i nas przeciwko Callanowi. Nie mamy dla niego żadnego znaczenia, chyba że odsłonimy jakąś słabostkę w działalności Callana. - Nazarach szybko się postarzał. - Wygląda na kogoś w sile wieku. - Nie o to mi chodzi. Postarzał się tutaj. - Janvier położył pięść na swoim sercu. Poznałem Favashi, archanielicę, która rządzi Persją. Ma ponad tysiąc lat, ale Favashi nadal posiada swoje serce, wciąż ma w sobie tę odrobinę ludzkości, której zupełnie brakuje Nazarachowi. Ashwini pokiwała wolno głową. - Są też takie wampiry. 51
- Gdybym kiedykolwiek stał się jednym z nich, moja kochana Ashblade, rozważ miłosierne zabicie mnie i usunięcie z tego świata. - Cicho. - Szpiegowała drobną postać Peridy, która właśnie nadeszła, by zwolnić strażnika ze służby i zająć jego miejsce, Ashwini skinęła na Janviera, by zrobił z nią krok wstecz. – Weźmy jako zakładnika Peridę i użyjmy jej, by wydostać stąd Monique. - Callan będzie strzelać do Peridy, by zachować Monique - powiedział Janvier. – A Perida mu na to pozwoli - wie, że nie umrze, chyba że Cal okaże się być bardzo złym strzelcem. - A to mnie ludzie nazywają szaloną. - Przycupnęła w alkowie i wypuściła oddech. – Może włączmy alarmy przeciwpożarowe, one spowodują panikę? - Wampiry są odporne na dym - mruknął Janvier, jego oczy błyszczały zielenią zalewiska w nocy. - Ale nie na ogień. Podpal coś, jeśli naprawdę chcesz wywołać panikę. - Nie chcę zabijać niewinnych. - Żaden wampir po pięćdziesiątce nie jest niewinny, cherie. - Jednak jego głos był łagodny. - Możemy wykorzystać zasłony w dolnym hallu – są na tyle daleko, by nie narażać nikogo w pokojach. Ashwini zaczęła przeszukiwać swoje kieszenie i znalazła zapalniczkę, w tym, co Sara nazywała Zestawem Skautki. - Idź porozpraszać Peridę. Błysnęła zębami, a w tym uśmiechu był czysty grzech. - Pamiętaj, że to ty poprosiłeś mnie, żebym to zrobiła. Mrużąc oczy, czekała, kiedy okrążał dookoła korytarz, by wejść z drugiego końca. Perida natychmiast udała się w jego kierunku, by go przechwycić, a kiedy Janvier zaczął z nią flirtować za pomocą tego swojego leniwego uroku Cajuna, Ashwini przekradła się na dół do zasłon, mając piekielną nadzieję, że w przedpokoju nie było żadnych kamer 52
bezpieczeństwa. Ona sama nic nie zauważyła, ale poczułaby się lepiej, gdyby była w stanie w pełni przeskanować całe pomieszczenie. Niestety, nie było na to czasu, zgodnie z wcześniejszą plotką Ashwini i Janvier, oboje musieli się niedługo stąd wynieść, zaś Callan przewidywał, że jutro rano ruszy na Antoine’a. A w chwili, gdy to zrobi, Atlanta zamieni się w krwawą łaźnię, kiedy wampiry z rodziny Beaumontów staną przeciwko pocałunkowi Foxa. Znając Nazaracha, anioł pozwoli miastu płonąć, bez względu na to, że znajdują się tam niewinni, którzy dali się złapać w związane z tym piekło. Wstrzymując oddech, dopóki krawędź zasłony nie migotała na żółto, udała się z powrotem do swojej kryjówki, podczas gdy w tej właśnie chwili, Perida zaśmiewała się i pchnęła Janviera delikatnie w pierś. Janvier dramatycznie położył dłoń na swoim sercu, ale wycofał się, wołając przyjazne bonne nuit
14
, gdy znikał za rogiem.
Perida wciąż się uśmiechała, gdy zajmowała swoje miejsce przed pokojem Monique. To nie potrwało długo. - Pożar! - Krzyknęła ostrzeżenie, odblokowała drzwi Monique i wbiegła do środka, by wyciągnąć zakładnika. Przepiękna wampirzyca Beaumont najwyraźniej spała, jej ciało ubrane było tylko w przejrzystą białą koszulkę nocną, która ledwie zakrywała uda. Jednak dosyć szybko oceniła zaistniałą sytuację. - Idź, pomóc ugasić pożar - rozkazała Peridzie. – Sama wydostanę się na zewnątrz. Zamiast okazać posłuszeństwo, Perida chwyciła Monique za rękę i zaczęła ciągnąć ją korytarzem w dół. - Nie sądzę, Pani Beaumont. Zostanie pani ze mną. - Gdzie dokładnie myślisz, że będę chodzić w koszulce nocnej i z gołymi stopami? – Nadeszła zabójczo kulturalna riposta.
14
bonne nuit (fr.) - dobranoc
53
- Jesteś równie nieśmiertelna jak ja - odpowiedziała Perida, w każdym calu zimnokrwisty ochroniarz. - Trochę kiepskiej pogody i kilka cięć nic ci nie zrobi, to zaledwie parę utrudnień na kilka minut. - A może chciałbym zostać z innego powodu. – W tonie Monique zawarte były wszelkie insynuacje. - On wygląda na całkiem wyśmienity kąsek. Perida nadal stojąc prosto, obróciła się... Pozostając narażona na zaledwie ułamek jednej chwili. Ale to było wszystko, czego potrzebowała Ashwini. Prześlizgnęła się za strażniczką i uderzyła Peridę wystarczająco mocno w tył głowy, by zabić człowieka. To jednak wystarczyło tylko, by unieszkodliwić wampirzycę na jakiś czas. Druga wampirzyca, ta piękna, patrzyła na nią. - Kim jesteś? - Zostałam wysłana, by cię odzyskać. - Nie zamierzam stąd odejść.
54
ROZDZIAŁ 6 Ashwini posłała uśmiech drugiej kobiecie, który nauczyła się robić w tym biało-białym piekle, gdzie umieścił ją jej własny brat, mówiąc jej cały czas, że boli go to bardziej niż ją. - Podpisałaś swój Kontrakt krwią. I teraz właśnie nie dotrzymujesz umowy. Twarz Monique stała się tak blada jak najbielsze prześcieradło. - Na pewno za to nie zostanę pociągnięta do odpowiedzialności. – Jej głos był cienki jak drut. – Przebywałam tu pod przymusem. - Nie wygląda na to. Teraz zamknij się i chodź za mną. Fakt, że Monique tak nagle ucichła, powiedział Ashwini wszystko, co potrzebowała wiedzieć o Nazarachu. - Tutaj na dole. - Chwytając wampirzycę za ramię, pociągnęła Monique do alkowy i natychmiast kilku ludzi Callana przebiegło korytarzem. Podnosząc swoją rękę, wskazała w kierunku dymu i powiedziała do nich. - Ogień jest w tamtą stronę! Jeden prawie zatrzymał się przy nich, jego oczy zwęziły się, ale potem ktoś krzyknął, więc poszedł dalej - znaleźli zwiniętą postać Peridy – i zaczął biec dalej. Ashwini wyciągnęła Monique z alkowy i pobiegła korytarzem na złamanie karku, ciągnąc ją za sobą. - Ash! Skręciła w kierunku drzwi, które Janvier właśnie otwierał, prawie wrzuciła cel do środka zanim trzasnęła blokada. Poczuła podmuch wiatru na swojej twarzy i dostrzegła otwarte na przestrzał drzwi balkonowe - w tym momencie mogłaby pocałować Janviera. I właśnie wtedy sięgnął za nią, by wziąć kuszę, którą już pogodziła się, że jest zmuszona porzucić, wraz z całą resztą zawartości swojej torby. Przesuwał cenną broń nad jej głową, gdy docisnęła swoje wargi do jego ust, zaskakując go tą twardą, gryzącą pieszczotą. - Nie sądzę, by udało ci się także załatwić samochód?
55
Cajun zamrugał, potrząsnął głową, uśmiechnął się. - Możemy to zrobić raz jeszcze, gdy będziemy na zewnątrz. Szli nawet wtedy, gdy mówili, zajęli pozycje na balkonie. - Możesz skoczyć? - Spytała Janviera. Jego odpowiedzią było podciągnięcie się i kucnięcie na poręczy. - Monique. - Wyciągnął rękę. Ashwini chciała odciąć tą liliowo-białą rękę, która wsunął się w jego dłoń – skóra Monique była tak idealnie delikatna jak drobne rysy jej twarzy. Ale zamiast to zrobić, czuwała przy drzwiach, gdy dwa wampiry skoczyły ze znacznej odległości w dół i wykonały bezpieczne, kocie lądowanie na własnych nogach. Janvier spojrzał w górę, gdy ktoś zaczął kopać w drzwi sypialni. Odwróciła się i zamknęła drzwi balkonowe, by nieco bardziej zwolnić pościg, a następnie obróciła się w stronę poręczy. Janvier trzymał ręce w obietnicy, która mówiła, że ją złapie, ale Ashwini nie ufała nikomu, aż tak bardzo. Wyciągając cienką linkę z bransoletki, którą nosiła na swoim lewym nadgarstku, przywiązała jej jeden koniec dookoła kolumny balkonowej, a następnie owinęła resztę dookoła rąk i zsunęła się w dół z taką prędkością, że cięcia wypaliły się na jej dłoniach. Zostawiła kabelek tam, gdzie był, wiedząc, że wampiry Foxa i tak nie będą miały z niego żadnego pożytku i odwróciła się, by zobaczyć, że Janvier czekał na nią z podniesionymi brwiami. - Samochód - powiedziała dosadnie. Machnął w lewo. - Podjazd jest w tę stronę.
56
- Tam będzie się roić od ludzi Callana. – Marszcząc czoło, odwróciła się w prawo. - Czy nie ma czasami z tyłu jakichś garażów? Oczy Janviera błyszczały. - Myślę, że widziałem przejeżdżającego hummera godzinę wcześniej. Popatrzyli na siebie. Uśmiechnęli się. - Co? - Monique zrobiła pokaz z przestępowania z nogi na nogę, jakby z zimna, podczas gdy temperatura była przyjemnie kojąca. - Trzymaj się blisko nas - powiedziała Ashwini i pobiegła w kierunku garażu, wiedząc, że wampirzyca zrobi wszystko zgodnie z zaleceniami, strach w jej oczach na samą aluzję o gniewie Nazaracha był wyniszczająco realny. Garaż okazał się zamknięty, ale dookoła nie było żadnych strażników, prawdopodobnie zawdzięczali to pożarowi. - Tam. - Ashwini wskazała na okno znajdujące się tuż pod dachem. Janvier nie czekał. Pobiegł z powrotem kilka metrów i ruszył w stronę ściany ciężkim krokiem, odbijając się na parapecie jednym mocnym skokiem. Słysząc westchnienie Monique, Ashwini odwróciła się. - Nigdy wcześniej nie widziałaś, żeby ktoś to robił? – Wydawało jej się, że wszystkie starsze wampiry mogły poruszać się z tą dziką gracją. Blondynka pokręciła głową, usta miała rozchylone, a oczy szeroko otwarte. - Jestem pewna, że nawet Dziadek nie może się tak poruszać, a on przecież zaczął już swoje szóste stulecie. Szkło spadło na ziemię, gdy Janvier wybił szybę i wszedł do garażu... W samą porę. Ponieważ Ashwini już czuła grzmot pościgu na podeszwach swoich stóp. Wyjęła broń i odwróciła się do Monique. 57
- Nie masz czasem jakichś zdolności ofensywnych? Umiesz strzelać? - Moja twarz i moje ciało stanowią moją najlepszą broń, Łowczyni Gildii. - Aluzja pobrzmiewała w tym jej szyderczym tonie wyższej klasy. – Dzięki seksowi dostaję to, czego dokładnie chcę. - Świetnie dla ciebie. - Uderzyła pięścią w drzwi garażu. – Janvier, pospiesz się! - Od kiedy to wampir jest częścią Łowców Gildii? - Zapytała Monique wślizgując się za Ashwini, gdy pierwszy napastnik wyłonił się zza rogu, podnosząc rękę, w której trzymał imponującą broń. Ignorując rękę, Ashwini strzeliła mu w nogę. Zgniotło go to jak papierową kulkę, ale pojawił się drugi mężczyzna i trzeci. - Janvier! Brama uchyliła się tylko na tyle, by Monique i Ashwini wślizgnęły się do środka, gdzie w chwili, gdy się odwróciła... Zobaczyła, że Janvier już otwierał drzwi do hummera, a jasnożółty pojazd mruczał w cichej gotowości. - Cholera jasna. – Obróciła się na pięcie i strzeliła w nogi dwóch kolejnych prześladowców. - Allons 15! Oddając ostatni strzał, wskoczyła na przednie siedzenie, a Monique pochylona zwinęła się na tylnim. Janvier rzucił jej uśmiech. - Zapnij pasy. - Zapięte. - Usztywniła nogi i skinęła głową. - Jedź!
15
Allons! (fr.) – Chodź!
58
Uderzył we wrota garażu i rozległ się zgrzyt giętego metalu i rozdzierania drutu, drzwi na ich drodze połamały się. Rozległy się krzyki, gdy kobiety i mężczyźni uciekali im z drogi, ale hummer nie zatrzymał się dla nikogo. A kiedy kule zaczęły odbijać się od ich samochodu rykoszetem na boki, Ashwini uśmiechnęła się. - Zgaduję, że Callan też jest paranoikiem. - Na szczęście dla nas. - Janvier zmienił bieg na wyższy, ponieważ ścigał się na wypielęgnowanych trawnikach Callana i przejechał przez jakiś żywopłot lub może i przez trzy. Ashwini wykorzystała tę szansę, aby przeładować broń i rozejrzała się dookoła, aby sprawdzić, czy Monique jeszcze żyje. Wampirza blondynka spojrzała na nią oczami tak okrągłymi, że białka były widoczne z każdej strony. - Oboje jesteście szaleni. Uśmiechając się, Ashwini przekręciła się z powrotem, by patrzeć do przodu... W samą porę, by zobaczyć innego hummera, który jechał drogą na nich, w próbie przechwycenia ich z prawej strony. - Janvier, widzisz to? - Opuściła okno. – Wygląda mi to na jazdę Callana. - Odwrócić jego uwagę, cher. - Jestem na to gotowa. – Chłodząc swój umysł, dopóki nie było w nim niczego i nikogo, zaczęła mierzyć do ruchomego celu. Jej pierwszy pocisk trafił w brzeg opony, ale drugi idealnie w jej środek. - Ma jakąś powłokę ochronną na oponach - mruknęła, kiedy kula nie zrobiła żadnych szkód. Upuściła broń, podniosła kuszę i załadowała ją strzałą z poszarpanym grotem. Hummer odbił się mocno od ziemi i ciężko wylądował, gdy przejechali przez mały kwitnący żywopłot i wyjechali na podjazd, ale swoją uwagę utrzymywała na drugiej maszynie, ignorując oddawane w jej stronę strzały. Twarz Callana była w zaskakująco bliskiej odległości, gdy wampir skręcił swoim czarnym hummerem mocno w lewo, próbując ich zepchnąć z drogi. 59
- Przepraszam, Callie - szepnęła prawie do siebie Ashwini. - Nie dzisiaj. - Grot strzały uderzył w tylne koło hummera i pojazd pochylił się na bok. To spowolniło Callana tylko na ułamek sekundy, ale ten ułamek sekundy był wszystkim, czego potrzebowali. - Głowa w dół! - Krzyknął Janvier, prowadząc zdecydowanie w kierunku całkowicie zabarykadowanej samochodami metalowej bramy. Bezpieczne szkło obsypało jej głowę, a hummer jęknął złowrogo i nagle już znajdowali się na drodze, oddalając się od Callana i jego załogi daleko szybciej, niż ktokolwiek mógłby ich dogonić. Podnosząc głowę, otrzepała się ze szkła... I zobaczyła, że ramię Janviera jest przypięte do siedzenia metalowym szpikulcem, który musiał pochodzić z bramy. Jeszcze mógł prowadzić, ale zaciskał zęby, a jego twarz była poharatana i poszarpana. Ignorując porcję skarg Monique z tylnego siedzenia, Ashwini rozpięła swój pas bezpieczeństwa, odwróciła się, by usztywnić swoje plecy na desce rozdzielczej i chwyciła za kolec. - Gotowy, cher? Strzelił jej uśmiech zabarwiony na krwistoczerwono. - Dawaj. Wiedząc, że wampiryzm nie chroni przed bólem, zacieśniła chwyt, czekała, aż znajdą się na prostym odcinku drogi i pociągnęła. Janvier zaklął potokiem słów bardzo niecenzuralnego francuskiego Cajuna, ale udało mu się utrzymać samochód na drodze. Wpatrując się w grubą rzecz, którą wyjęła, poczuła jak burzy się jej żołądek. - To pieprzone coś jest większe, niż strzała z mojej kuszy. - Dobrze wiedzieć, że nie będzie bolało tak mocno, jak wtedy, gdy mnie postrzeliłaś. Rzuciła metal na wycieraczkę samochodu i wróciła na swoje miejsce. - Lepiej zadzwonię do Nazaracha. - W tej chwili, nie mogła myśleć o strzelaniu do Janviera, nie od kiedy poczuła jego rękę na swojej głowie, gdy przejeżdżali przez tę bramę. Monique jęknęła. 60
- Nie zabierajcie mnie z powrotem do niego. Proszę. - Znasz zasady. - Ton Janviera był twardszy, niż Ashwini kiedykolwiek słyszała. - Znałaś zasady lepiej niż większość kandydatów, zanim zdecydowałaś się zostać Stworzona. Nie staraj się zmieniać ich teraz. - Nie wiedziałam, że będzie to taki terror. - Wampirzyca napotkała wzrok Ashwini w lusterku. - Widzieliście go? Poznaliście go? Gdy Ashwini skinęła głową, Monique kontynuowała. - Wyobraźcie sobie teraz, że jesteście z nim sami w pokoju, wyobraźcie sobie, że chodzi dookoła, dookoła was, podczas gdy wy stoicie tam nieruchomo, starając się nie myśleć o tych wszystkich rzeczach, które on może wam zrobić... Wiedząc, że cały czas będziecie świadomi tych wszystkich rzeczy. - Nie muszę sobie tego wyobrażać. - Powiedziała Ashwini, a jej gardło ochrypło na wspomnienia. - Byłam w oddziałach ratowniczych Gildii. Widziałam wampiry, które przeżyły rzeczy, jakich nikt nie powinien przetrwać. - To wszystko się uzdrawia - wyszeptała Monique. - Kiedyś widziałam, jak Jean straciła za karę obie nogi. Uzdrowiły się. Pomyślałam wtedy, że to nie byłoby takie złe. Ale umysł... On się nie leczy. Jej spojrzenie podążyło do Janviera, ale wampir był skupiony na drodze, jego poszarpana twarz leczyła się na oczach Ashwini. Zdała sobie sprawę, że wkrótce będzie potrzebować krwi. I to mnóstwo. Już teraz wydawał się szczuplejszy, a jego kości prześwitywały przez jego skórę. - Wytrzymasz zanim dojedziemy do Nazaracha? - Zapytała. - A zaoferujesz mi swoją słodką krew, jeśli powiem non? - Więc mam odpowiedź na pytanie. Mały uśmiech, białe linie zębów pojawiły się między jego wargami.
61
- Zrób mi przysługę, cher. Wytrzyj krew z mojej twarzy. Oderwała dolny koniec swojego T-shirtu i oczyściła brud w okolicy oczu zanim zabrała się do oczyszczenia reszty twarzy. - Czy kiedykolwiek odrastała ci jakaś kończyna? Chłodne cienie pojawiły się w jego oczach zielonego mchu. - Zapytaj mnie, gdy będziemy sami. – Jego oczy na sekundę śmignęły do wstecznego lusterka. – Jestem skłonny by myśleć, że będziesz jedną z ulubieńców Nazaracha, Monique. On lubi piękno. Monique zadrżała, owijając ręce mocniej wokół siebie, mimo ciepłej temperatury otoczenia. - Bardziej lubi ból. Mam nadzieję, na Boga, że nigdy nie weźmie mnie do swojego łóżka. - To jeszcze cię nie wziął? – Janvier nawet nie próbował ukryć swojego zdziwienia. Wampirzyca na tylnym siedzeniu zaśmiała się urywanie. - Mówi, że potrzebuję czasu aby dojrzeć, aby dowiedzieć się jak korzystać z "przyjemności", jaką on ofiarowuje. - Cholera - wymamrotała Ashwini. - Teraz sprawia, że zaczyna mi być jej żal. - Niech ci nie będzie - powiedział Janvier. – Dokonała swojego wyboru. A teraz próbuje tobą manipulować. - Oczywiście, że wiem, że próbuje. - Ashwini uśmiechnęła się na spojrzenie, które jej rzucił.
-
Monique
ma
nadzieję,
że
stanę
w
jej
obronie
przed
Nazarachem,
za co prawdopodobnie on będzie miał ochotę mnie zabić, a to odciągnie jego uwagę od niej. Chłodna cisza z tyłu. I następnie: 62
- Jesteś sprytniesza niż wyglądasz, Łowczyni Gildii. - Rany, dzięki. - Parskając, obróciła ramionami, by poruszyć kośćmi. – Czegoś nas tam uczą w Akademii Gildii. Wiesz, jaka jest jedna z pierwszych zasad polowania? - Oświeć mnie. - Lód wyłaniał się z tych słów. - Nigdy, przenigdy nie współczuj wampirowi. Weźmie tę litość i użyje jej, by wyrwać ci gardło, cały czas się uśmiechając. - Byłam takim samym człowiekiem jak ty jeszcze rok temu - powiedziała Monique. - Kluczowe jest tu słowo „byłam”. - Wyjęła swój telefon komórkowy. - Teraz już zostałaś Stworzona, teraz jesteś tym, czym Nazarach cię stworzył. Anioł był zadowolony, gdy usłyszał, że jego zwierzątko zostało odzyskane. - Przyprowadź ją tutaj, Łowczyni Gildii. Mamy kilka spraw do przedyskutowania… I jestem pewien, że najbardziej ze wszystkiego pragnie pogodzić się ze swoją rodziną. * Ashwini rozpoznała Antoine’a Beaumonta i Simone Deschanel, bo wcześniej oglądała ich zdjęcia. Jednak na żadnym z nich nie widziała, żeby ich twarze błyszczały tą śliską powłoką czystego zwierzęcego terroru. Antoine dobrze go ukrywał, ale cała jego istota była skupiona na aniele, który stał tak rozluźniony przy oknie naprzeciwko królewskiej niebieskiej sofy, gdzie pozostała dwójka siedziała. Simone, uperfumowana i seksowna w jasnoczerwonej sukni, nie była aż tak dobra w ukrywaniu swoich emocji. Jej dłonie skręcały się w kółko na kolanach, a jej oczy śledziły każdy, nawet najmniejszy, ruch Nazaracha. Kiedy Ashwini i Janvier weszli w towarzystwie Monique – po drodze dokonali jednego bardzo szybkiego postoju, aby kupić jej dżinsy i T-shirt - oczy Antoine'a podążyły ku jego wiele-razy-przestawianej-z-miejsca-na-miejsce wnuczce, ale Simone nadal utrzymywała wzrok na najbardziej niebezpiecznym drapieżniku w pomieszczeniu.
63
- Monique - powiedział Nazarach łagodnym głosem, który owijał się wokół szyi Ashwini jak stryczek. - Chodź tu, kochanie. Złotowłosa wampirzyca podeszła do swego pana niepewnym krokiem. - Panie, nie wybrałam złamania mojego Kontraktu. Proszę uwierz mi. - Hmm. - Podniósł wzrok. – A co ty powiesz, łowczyni? Ashwini zmusiła się, by nie zważać na ucisk w gardle i mówić. - Wykonałam swoje zadanie. Moja praca kończy się wraz z jej powrotem. - Tak politycznie. - Położył dłoń na głowie Monique, gdy padła przed nim na kolana, Nazarach uśmiechnął się. - To i tak nie ma większego znaczenia. Mam już swoje odpowiedzi. I oczywiście zostaniesz na bankiecie. - Muszę wrócić do moich obowiązków w Gildii. Bursztynowe oczy zmroziły ją. - To nie było zaproszenie, Łowczyni Gildii.
64
ROZDZIAŁ 7 - On nie ma prawa mnie tutaj trzymać - zamruczała Ashwini, gdy usiadła, by szczotkować włosy podczas suszenia, a Janvier badał swoją twarz w lustrze. Po prysznicu i umyciu się, wyglądał jeszcze bardziej chudo niż w samochodzie, jego kości policzkowe bezwzględnie przebijały się na jego skórze. - Jak wiele krwi potrzebujesz? - Wystarczy, jeśli po prostu będzie pochodziła tym razem bezpośrednio z żyły. Jest wtedy silniejsza, bogatsza, bardziej odżywcza. Jej ręka zacisnęła się na rękojeści szczotki. - Audrina? - Jeśli się zaoferuje. - Płynnie wzruszył ramionami. – Czy ty kiedykolwiek się zaoferujesz, cher? - Jeśli konałbyś u moich stóp, to tak. Mały uśmieszek, jego wargi wyciągnęły się. - Ponownie mnie zaskoczyłaś. Ale nie, nie chcę od ciebie krwi - nie, dopóki oboje nie będziemy spoceni i nadzy, a ty nie wykrzyczysz mojego imienia. Jej umysł zbyt łatwo stworzył ten obraz, oni rozpaleni, splątani, ta myśl sprawiła, że jej wewnętrzne mięśnie zacisnęły się w wilgotnej gotowości. - Jesteś aż tak pewny siebie? - Ja po prostu wiem, czego chcę. - Te oczy urodzonego nad zalewiskiem, oceniały ją od stóp do głów, z kilkoma przystankami w niektórych miejscach. - A jak już powiedziałem, w gryzieniu także jest przyjemność. Zastanawiała się, czy mogłaby pragnąć jego dotyku bardziej, niż w tej chwili. - To chwilowe odurzenie. - Tymczasowe szaleństwo. 65
- Nie przy orgazmie - mruknął. - Wtedy, to sprawia, że przyjemność zwielokrotnia się i rośnie i rośnie, aż przejmuje całego ciebie. Jej ciało zaczynało się buntować przeciwko jej własnej kontroli, wskazała szczotką na niego. - Idź się pożywić. Potrzebuję cię zdrowego, jeśli mamy zamiar przetrwać ten bankiet. - Wierzysz, że w razie czego przyjdę ci z pomocą? - Nie. Chcę po prostu być w stanie wykorzystać cię jako tarczę - teraz jesteś ledwie na tyle szeroki, by ukryć połowę mnie. - A jednak, mimo tego wszystkiego, nadal był wyraźnie przystojny. Jak gdyby został okrojony do swoich najbardziej niezbędnych cech. - Masz rację. – Wyprostował się i skierował w stronę drzwi. - Kiedy wrócę to porozmawiamy. Bankiety Nazaracha mają to do siebie, że często całkowicie bez ostrzeżenia zmieniają się w zabójcze. * Słowa Janviera kołatały jej cały czas w głowie, kiedy przechodziła przez drzwi do sali bankietowej,
długi
stół
zastawiony
był
jedzeniem
i
butelkami,
które
błyszczały
na ciemnoczerwono. Jedzenie i krew. I ciała. Monique klęczała skromnie przy boku Nazaracha, tam gdzie anioł usiadł na krześle na czele stołu, rozmawiając z Antoine’em. Była zakładniczka, miała włosy niczym sztabka kutego złota, była ubrana w elegancki strój, który aż krzyczał, o tym że był szyty na miarę. Tkaninie koloru żywego bordo udało się przykryć jej tułów, a resztę pozostawić nagą, jednak całości była daleko do tandety. Nie tylko Monique była na widoku. Simone siedziała po lewej stronie Antoine’a i ona także była ubrana zapraszająco. W rzeczywistości, wszystkie wampiry płci żeńskiej przy stole były ubrane w podobnie wysokiej klasy, wysokim seks stylu, z wyjątkiem T-shirtu,
66
w który ubrana była Perida, siedząca obok Callana. We wzroku kobiety widniała czysta roztopiona wściekłość, kiedy wypatrzyła Ashwini. Jednak Ashwini była bardziej zaniepokojona faktem, że Nazarach zaprosił obie frakcje albo postanowił zakończyć impas... Albo planował zagrać w najbardziej śmiertelną ze swoich gier. Anioł spojrzał na nią w tym momencie, jego bursztynowe oczy wypełniały takie wrzaski, że zastanawiała się jak mógł spać. - Łowczyni Gildii. – Wskazał jej miejsce przy środkowej części stołu. Janvier już siedział po przeciwnej stronie, został wezwany wcześniej. Ucisk w klatce piersiowej rozluźnił się, gdy zobaczyła go całego i zdrowego. Gdy zajęła swoje miejsce, zdała sobie sprawę, że Nazarach usadził ją i Janviera dokładnie pośrodku – czy po to by lepiej słyszeli i upowszechniali jego decyzje, jego okrucieństwo? To była, musiała przyznać, skuteczna metoda dotarcia z przesłaniem. Nie trzeba zabijać setek. Wystarczy tylko jedno brutalne morderstwo i nikt nie odważyłby powstać przeciwko tobie ponownie. Mężczyzna obok Ashwini zaczekał, aż uwaga Nazaracha przeniesie się gdzie indziej zanim przemówił. - Przyprowadzenie mojej siostry z powrotem to był najgorszy ruch, jaki kiedykolwiek zrobiłaś. Patrząc w te lśniące niebieskie oczy, na tą idealną skórę, uniosła brwi. - Czy to groźba? - Oczywiście, że nie. - Oczy Frédérica Beaumonta były lodowate, kiedy napotkały jej. - Nigdy nie grożę łowcom, których Nazarach trzyma ku swojej korzyści. - Mądry facet. - Wyrwałby jej gardło w tej samej chwili, gdyby pomyślał, że nie poniesie za to żadnych konsekwencji. To jednak nie znaczyło, że ona nie mogła go użyć do swoich celów. - Jesteś dobrze uzbrojony, jak słyszałam. 67
Trzeba mu przyznać, Frédéric z łatwością zmienił temat. - Tak. - Czy wiesz gdzie mogę dostać jakieś podręczne wyrzutnie granatów? Krótka przerwa. - Czy mogę zapytać, po co są ci one potrzebne? - Po prostu myślę, że pewnego dnia mogą się przydać. - Sny były dziwne, fragmentaryczne. Wszystko, co tak naprawdę pamiętała, to myśl, że wyrzutnie granatów na pewno się przydadzą. A biorąc pod uwagę jej sny... - Lubię być przygotowana. - Mogę dla ciebie zdobyć nazwisko dostawcy. - Frédéric nadal na nią patrzył. - Jesteś lekko na bakier ze światem, nieprawdaż łowczyni? - Albo to świat jest na bakier ze mną – powiedziała, gdy Janvier pochwycił jej wzrok. Ostrzeżenie zapłonęło w zielonej głębi, którą, jak była przyzwyczajona, zawsze przepełniał śmiech, a jego siła schłodziła jej duszę. Jakiekolwiek piekło Nazarach zaplanował, Ashwini naprawdę nie chciała być tutaj z tego powodu. Krótko mówiąc, rozważała wcześniej zadzwonienie do Gildii i prośbę o pozwolenie na wycofanie się, ale dlaczego miałaby umieszczać Kenji i Badena w niebezpieczeństwie, jeśli Nazarach chciał ją i Janviera tylko jako swoją publiczność? Nagła czysta cisza. Ashwini wiedziała co się stanie, zanim jeszcze się odwróciła, aby zobaczyć jak Nazarach podnosi kieliszek. - Za inteligentną rozmowę i nowy początek. Zajęło jej kilka sekund, aby zrozumieć, dlaczego te słowa zalały pomieszczenie strachem. Antoine i Callan siedzieli naprzeciwko siebie, stara gwardia i nowa. Tylko jeden, pomyślała, miał wyjść z tego żywy. 68
- I niech przetrwa najsilniejszy - mruknęła do siebie. Ale Frédéric odpowiedział. - Nie zawsze. – Pochylił się tak blisko, że potarł jej ramieniem o swoje. – Czasami przeżywają ci, którzy najlepiej umieją grać. Odwróciła się do niego. - Twoja siostra zginie, chyba że się tego nauczy. Jego pełne usta wygięły się. - Monique jest bardzo dobra w sprawianiu, że mężczyźni robią to, co ona chce. - Tak, ale Nazarach nie jest takim mężczyzną. I myślę, że pewnego dnia ona może o tym zapomnieć. Dwa wolne mrugnięcia. - Ona nie umrze. Nie dziś. Nazarach poniży ją, aż do uległości i to wystarczy. Ashwini usłyszała nutę gniewu w jego głosie, było to zrozumiałe, ale istniało w tym coś jeszcze, coś, co jej ukryte zmysły odrzucały. Po tym jak jego zmysłowe spojrzenie pogłaskało po gołej krzywiźnie ramienia Monique, ona potrząsnęła głową. - Proszę powiedz mi, że to o czym myślę jest nieprawdziwe. - Każdy inny umrze - wyszeptał Frédéric, jego wyrafinowany głos był jak papier ścierny na jej skórze. - Lepiej jest wybrać towarzyszy z tych, którzy pozostaną na wieczność. Odkładając swoją szklankę wody, przełknęła. - To dosyć unikalny sposób myślenia.
69
- Znacznie lepszy niż Janviera. - Frédéric spojrzał przez stół i dwaj mężczyźni zaczęli mierzyć się wzrokiem. - On zabiega o ciebie, ale obrócisz się w proch po zaledwie kilku dziesięcioleciach, jeśli nie wcześniej. Taki związek nie ma sensu. Śledząc jeszcze raz profil Janviera, zdrowy i nieskalany - potrząsnęła głową. - Jest przyjemność w tym tańcu, przyjemność, której nigdy nie poznasz. - Bo ona zrozumiała, nie pytając, że Monique i Frédéric byli w tej niezdrowej relacji od dawna, jeszcze zanim zostali Stworzeni. Frédéric przytrzymał wzrok Janviera. - Jakakolwiek jest w tym przyjemność, ból będzie męczyć go znacznie dłużej. - A jeśli Nazarach zdecyduje, że Monique jest zbędna? - Szepnęła. Jego głowa rzuciła się ku niej i szaleństwo pojawiło w tych poprzednio wytwornych oczach, sprawiło, że zaczęła się bać tego rodzaju wampira, którym on miał się stać wraz z wiekiem. - Zniszczę każdego, kto spróbuje mi ją odebrać. Ashwini nie odpowiedziała, ale pomyślała, że Frédéric Beaumont tak czy inaczej, nie będzie bardzo długo żyć. W rzeczywistości, ona, ze swoim żałosnym zakresem ludzkiego życia, może przeżyje tego prawie-nieśmiertelnego. Ponieważ nikt nie mógł stanąć przeciwko władzy anioła Nazaracha prócz jednego z Kadry Dziesięciu - a jeśli Frédéric tego nie rozumie... Lodowate palce strachu zaczęły czołgać się po jej kręgosłupie, gdy Nazarach wstał, jego skrzydła były jak pochodnia, aż zdominowały pokój, całe lśniły bursztynem i strasznym pięknem. Ten strach był zdrowy. Trzymała się go, zapewniając sobie ochronę przed wpływem siły pochodzącej od anioła. Po raz pierwszy, naprawdę go widziała, naprawdę zrozumiała, jak bardzo nieludzki był, jak całkowicie usunął się z życia doczesnego. Ta istota widziała ich wszystkich - wampiry i ludzi - jako nic więcej, niż ciekawe, śmieszne zabaweczki lub irytujące, w zależności od swojego nastroju. 70
- Nie mam nic przeciwko - rozpoczął anioł, a jego głos był spokojny... I ciął jak obnażone ostrze. - Jeśli moje wampiry same porządkują swoje problemy między sobą. Jednak, gdy to już wchodzi na tak wysoki szczebel, można by powiedzieć, że stawiacie moją kontrolę nad wami pod znakiem zapytania. Jego wzrok skierował się do Antoine’a, a następnie Simone. Patrzył na przerażoną kobietę przez kilka długich sekund. – Oczywiście powiedział cicho: - Niektórzy z was widocznie wierzą, że mogą rządzić lepiej niż anioł, który żył siedemset lat. Czyż nie tak, Simone? Palce Simone drżały tak mocno, że czerwona ciecz w jej kieliszku chlapnęła poza krawędź, gdy postawiła go na stole. - Panie, ja bym nigdy… - Kłamanie - przerwał Nazarach. - Jest czymś, czego nie cierpię. - Panie - powiedział Antoine, kładąc rękę w ochronnym geście na swojej partnerce. Wezmę odpowiedzialności za wszystkie błędne kroki. To ja jestem starszy wiekiem. Bursztynowe oczy Nazaracha płonęły, gdy spojrzał na wampira. - Szlachetny jak zawsze, Antoine. Ona sprzedałaby cię za najwyższą cenę, gdyby przyszło co do czego. Antoine oddał słaby uśmiech. - Wszyscy mamy swoje słabości. Nazarach śmiał się i może był w tym jakiś przebłysk rozbawienia, ale było to rozbawienie nieśmiertelnego, miecz, który sprawiał, że inni krwawili. - Cieszę się Callan, że nie zdążyłeś zabić Beaumonta. - Obracając się, spojrzał na mężczyznę, do którego właśnie przemówił. - Młody lew – jednak nie jesteś bardzo dobry w chronieniu tego, co było twoim celem utrzymać. - Jego ręka znowu pogładziła po włosach Monique, w cichej, bezlitosnej kpinie. Oczy Callana wbijały sztylety w Janviera. 71
- Zaufałem zbyt łatwo. I nie popełnię tego błędu ponownie. - Ta pomyłka - skorygował Janvier z wzruszającą beztroską. – Ocaliła ci życie. Wyraz twarzy Nazaracha nie uległ zmianie, ale w jego głosie pojawiła się warstwa białego mrozu. - Cajun ma rację. Wziąłeś to, co jest moje. Dlaczego nie miałbym obedrzeć cię ze skóry, podczas, gdy ty będziesz stał krzycząc? Callan wstał, a następnie upadł na jedno kolano. - Moje najgłębsze przeprosiny, panie. Byłem... Nadgorliwy w mojej próbie, aby udowodnić, że mogę ci lepiej służyć niż ci, którzy swoją pozycję uważają za pewnik. Przez chwilę nie było słychać żadnego dźwięku i Ashwini wiedziała, że jest to chwila wyroku. Kiedy skrzydła Nazaracha złożyły się i ułożyły elegancko naprzeciwko jego kręgosłupa, nikt nie śmiał odetchnąć. - Simone - powiedział tym miękkim, niebezpiecznym głosem. - Podejdź tutaj. Szczupła kobieta wstała, drżąc tak mocno, że ledwie mogła iść. Antoine podniósł się wraz z nią. - Panie - zaczął. Nazarach potrząsnął głową w ostrym zaprzeczeniu. - Tylko Simone. - Gdy okazało się, że Antoine miał znów otworzyć usta, anioł powiedział: - Nie jestem pobłażliwy Antoine, nawet dla ciebie. Wyraźnie niechętnie, Antoine zajął ponownie swoje miejsce. A to, Ashwini myślała, była cena nieśmiertelności. Rezygnacja z części swojej duszy. Patrzyła jak Simone dociera do anioła, ale zanim zdążyła upaść na kolana, Nazarach złapał ją za jej ramiona i pochylił głowę do jej ucha.
72
Co jej powiedział, nikt nie miał pojęcia. Ale kiedy spowrotem zwrócili swoją uwagę na pomieszczenie, jej twarz bieliła się szokiem, a jej kości przebijały się na jej skórze. Prawa ręka Nazaracha pozostała na jej ramieniu, gdy napotkał oczy Antoine’a. - Wydaje się, że Simone będzie moim gościem przez następną dekadę. Ona zgadza się, że ma zaległości w kontaktach z aniołami i musi to nadrobić. Twarz Antoine mieniła się mocno, ale nie przerwał. - Pozostaniesz nadal wobec mnie lojalny, Antoine. – Cichy rozkaz, brutalne ostrzeżenie, jego palce bawiły się pocierając blady, bledziutki policzek Simone. - Całkowicie lojalny. - Panie. - Antoine pochylił głowę, odwracając się od kobiety, którą nazywał swoją własną. Ale Nazarach jeszcze nie skończył. - Za to, co zrobiłeś, oszczędzę twoje życie, ale nie dzieci twoich dzieci. Nie będzie więcej wampirów Beaumont, nie przez kolejne dwieście pięćdziesiąt lat. Frédéric zassał powietrze i Ashwini nie musiała pytać, by dowiedzieć się dlaczego. Wampirowi właśnie powiedziano, że nie będzie mógł mieć dzieci, chyba że chciał patrzeć, jak umierają. A skoro wampiry nie były płodne przez zbyt długi czas po transformacji, to oznaczało, że nigdy, przenigdy już nie będzie mieć dziecka. Callan pozostawał nieruchomo przez cały ten czas, ale podniósł głowę, gdy Nazarach wywołał jego imię. - Jeśli chcesz, by twój pocałunek pozostał w Atlancie, podpiszesz kolejny Kontrakt. Wiek służby. Okazała się to pozornie, prawie łatwa kara - w końcu Callan i tak chciał służyć Nazarachowi. Ale widząc jak ręka Nazaracha przeniosła się na głowę Monique, Ashwini wiedziała bardzo dobrze, że anioł zrozumiał, że coś jest pomiędzy piękną wampirzycą, a liderem pocałunku Foxa. I on wykorzysta tę wiedzę - aby dręczyć Callana, kiedy i jak będzie miał na to ochotę. 73
Nie było krwi tej nocy. A przynajmniej nie takiej, która mogłaby być widoczna. Ale gdy Ashwini oglądała pokaz Simone na kolanach po drugiej stronie Nazaracha, zrozumiała, że niektóre rany krwawiły całymi rzekami bólu, plamiącymi zarówno ludzi jak i miejsca. Ciche krzyki Simone już tkały się wdzięcznymi łukami w domu Nazaracha.
74
ROZDZIAŁ 8 Ashwini nigdy nie była bardziej zadowolona, niż wydostając się z tego miejsca. Stojąc na pierwszych światłach, nie odetchnęła głęboko, zanim taksówka nie oddaliła się co najmniej na dziesięć minut drogi od domu na plantacji. - Wyczułaś te rzeczy w domu Nazaracha - skomentował Janvier siedząc obok niej. - Nie tylko w jego domu. - Gdyby miała dotknąć Nazaracha... Jej dusza skurczyłaby się z przerażenia. – Jest jeszcze Antoine. No i Simone. W swoim czasie zrobiła kilka nieprzyjemnych rzeczy. - I nadal jest ci jej żal. - Janvier westchnął. - Dlaczego jestem jedynym, którego nigdy nie jest ci żal? - Bo jesteś wrzodem na tyłku. Usłyszała jego męski śmiech, gdy taksówkarz już dowiózł ich i zatrzymał się na stacji kolejowej. Zapłaciła mu, wysiadła i chwyciła swoją torbę, podczas gdy Janvier zrobił to samo ze swoją. Callan zawitał do nich obojga wcześnie rano, a jego oczy miały w sobie obietnicę przyszłego odwetu. - Tak. - Gdy Janvier to powiedział znalazła trochę gotówki, by kupić sobie bilet z automatu .– Więc wracamy z powrotem do sytuacji, w której jesteśmy przeciwnikami? - Jestem ci winna przysługę. Nie zapomnę o tym. - Ani ja. - Sięgnęła do przodu, by wziąć bilet i odwróciła się w jego stronę, a on objął dłonią jej policzek. – A gdybym poprosił cię, żebyś mi zaufała Ashwini, co byś powiedziała? - Słowa nic nie znaczą. Liczą się tylko czyny. - A ponieważ to on krwawił dla niej, podniosła dłoń, umieszczając ją na jego policzku, w jak w lustrzanym odbiciu. – Dziękuję ci. Wyraz jego twarzy zmienił się, stając się całkowicie intymny w tej ciszy na peronie, tak wcześnie rano.
75
- Zostań ze mną. Pokażę ci rzeczy, które sprawią, że będziesz się śmiać w zachwycie, krzyczeć w pasji i płakać, ciesząc się z tego. Znał ją, pomyślała. Znał ją na tyle dobrze, aby zaoferować jej najdzikszą z przejażdżek. - Już zacząłeś to robić – zamruczała. – Ale masz swoją drogę, którą podążasz. - Kto cię zranił, cher? - Delikatne pytanie, a jednak widziała chłodny zamiar w jego oczach. Nie była zaskoczona tym, że on rozumie to, czego ona nigdy nikomu nie powiedziała, potrząsnęła głową. - Nikt, kogo mógłbyś zabić. Mrugnął powoli, jego powieki opadły w dół przykrywając oczy. Kiedy uniosły się z powrotem, oczekiwała, że zobaczy ponownie uwodzicielskiego Cajuna. Ale to, co było w jego wzroku, ta sama gotująca się ciemność, to samo uczucie, jak wtedy gdy był gotów rozlewać krew prosto z serc. - Kochasz go? - Kiedyś kochałam - odpowiedziała szczerze. – Teraz nie czuję już nic. - Kłamiesz. - Jego palce przesunęły się po jej skórze, gorąca, prawdziwa i szczęśliwa cisza. - Jeśli nic nie czujesz, nie uciekałabyś tak daleko i tak mocno. Jej kręgosłup usztywnił się, ale utrzymała jego wzrok, podczas gdy pociąg wtaczał się na stację. - Może uciekam, bo to lubię. Wolność, podniecenie, dlaczego miałabym z tego rezygnować? - Po części jesteś jak wiatr - mruknął. - Oui, to prawda. Ale nawet wiatr czasami odpoczywa.
76
Potrząsając głową, przesunęła rękę dookoła jego karku, zanurzając się w całkowicie męskim cieple jego skóry. - W takim razie uważaj moją osobę za niekończącą się burzę. Cajun pocałował ją tak, jak wyglądał, surowo, silnie i leniwie... W jak najlepszy sposób. Jego cierpliwość sprawiła, że jej palce u stóp powinęły się ze świadomością, że mógłby ją także całować tak wspaniale w innych, bardziej miękkich, ciemniejszych miejscach. Jego zwinne ręce dostrajały się na jej plecach, przyciągał ją do siebie, kiedy badał ją tak dokładnie jak ona badała jego. Dekadencki, ostry, dziki, smak Janviera wypełnił jej usta. A kiedy odsunęła się, ugryzł ją w dolną wargę. - Do następnego razu Łowczyni Gildii. - Następnym razem będę trzymać kuszę. - To było pewne, biorąc pod uwagę zamiłowanie Janviera do wkurzania wysokiej rangi aniołów. Powolny, tak powolny uśmiech. - Mogłabyś być moją idealną kobietą. - Jeśli nią jestem, to jesteś w poważnych tarapatach. - Cofnęła się aż do wagonu kolejowego, rozległ się końcowy sygnał ostrzegawczy. - Nie umawiam się z wampirami. - Czy ktoś mówił coś na temat randek? – Posłał jej ten bezbożny uśmiech, który zachowywał specjalnie tylko dla niej. – Ja mówię o krwi, seksie i polowaniu. Kiedy pociąg odjechał, Ashwini wiedziała, że jest w poważnych tarapatach. Ponieważ Janvier jej nie znał, on ją poznał. - Krew, seks i polowanie. - To była piekielnie kusząca propozycja. Wyławiając swój telefon, zadzwoniła do dyrektor Gildii. - Sara, zmieniłam zdanie. 77
- Na temat? - Cajuna. - Jesteś pewna? - zapytała Sara. - Ostatni raz, gdy na niego polowałaś, kazałaś mi trzymać cię jak najdalej od niego, albo skończysz w izolatce, po tym jak wrzucisz go do krateru pełnego lawy. - Izolatka mogłaby być dla mnie dobrym rozwiązaniem. Pauza. - Ash, zdajesz sobie sprawę, że żyjesz w Strefie Mroku? Uczucie w komentarzu wywołało uśmiech na jej twarzy. - Normalność jest przereklamowana. Wystarczy, że upewnisz się, że dostanę wszystkie polowania, w które będzie zaangażowany. - Masz to jak w banku. - Dyrektor Gildii wypuściła ciężko oddech. - Ale muszę zapytać cię o jedną rzecz. - Tak? - Czy wy dwoje ze sobą flirtujecie? Ashwini poczuła, że jej wargi wykrzywiają się w uśmiechu. - Jeśli on do następnego polowania nie zostanie przynętą dla aligatorów... To być może tak.
78
Nalini Singh „Angels’ Flight”:
Opowiadanie 2
„Angels’ Judgment” Judgment” „Wyrok Aniołów”
TŁUMACZYŁA Em3A Korekta Korekta Perunia
79
PROLOG Kadra Dziesięciu Kadra Dziesięciu, archaniołowie, którzy rządzili światem w każdym aspekcie, który miał znaczenie, spotkali się w starożytnej twierdzy ukrytej głęboko w szkockich górach. Nikt – ani ludzie ani wampiry - nie ośmieliłby się wtargnąć na anielskie terytorium, ale nawet gdyby ktoś poczuł potrzebę przyznania się do tego samobójczego popędu, okazałoby się to niemożliwe. Twierdza została bowiem zbudowana przez anioły i tylko skrzydła pozwalały dostać się do środka. Technologia mogła już zanegować tę korzyść, ale nieśmiertelni nie przetrwali eonów, by pozostać w tyle. Powietrze powyżej i wokół twierdzy było ściśle kontrolowane, zarówno przez złożony system wykrywania włamań, jak i jednostki wysoce przeszkolonych aniołów. Dzisiejsza ochrona pokrywała niebo kaskadą skrzydeł - niezbyt często zdarzało się, by dziesięć najpotężniejszych istot na świecie, spotykało się w jednym miejscu. - Gdzie jest Uram? - Zapytał Raphael, patrząc na niekompletne półkole krzeseł. Michaela była tą, która odpowiedziała. - Miał problem na swoim terytorium, który wymagał jego natychmiastowej uwagi. - Jej usta wygięły się, gdy to mówiła, była piękną kobietą, chyba najpiękniejszą, jaka kiedykolwiek żyła... Jeśli nie patrzyło się w jej wnętrze. - Ona sprawia, że Uram staje się jej marionetką. – Szmer był tak niski, że Raphael wiedział, że był przeznaczony tylko dla jego uszu. Spoglądając na Lijuan, potrząsnął głową. - Jest zbyt potężny. Ona może kontrolować jego kutasa, ale nic więcej. Lijuan uśmiechnęła się, a był to uśmiech, który nie zawierał nic ludzkiegoi. Najstarsza z archaniołów dawno już przekroczyła wiek, w którym mogła choćby udawać śmiertelnika.
80
Teraz, kiedy Raphael spojrzał na nią, widział tylko dziwną ciemność, szept zaświatów śmiertelników i nieśmiertelne rozumowanie. - A my nie jesteśmy ważni? - Ostro zapytała Neha, archanielica, która panowała w Indiach i ich otoczeniu. - Zostaw to, Neha - Elijah przemówił tym swoim spokojnym sposobem. - Wszyscy znamy arogancję Urama. Jeśli nie zdecydował się tutaj przybyć, w takim razie traci prawo do kwestionowania naszych decyzji. To uspokoiło Królową Trucizn. Astaad i Titus zdawali się nie dbać o to w żadnym stopniu, ale Charisemnona nie można było tak łatwo załagodzić. - On pluje na Kadrę - powiedział archanioł, a jego arystokratyczną twarz pokryły linie ostrej złości. – Równie dobrze mógłby zrezygnować z członkostwa. - Nie bądź głupi, Chari - powiedziała Michaela, a sposób w jaki to zrobiła - tak dźwięcznie, jasno mówił, że kiedyś miała go w swoim łóżku. - Archanioł nie zostaje zaproszony do Kadry. Stajemy się Kadrą, gdy stajemy się archaniołami. - Ona ma rację. - Favashi przemówiła po raz pierwszy. Najcichsza z archaniołów, trzymała władzę nad Persją i była tak dobra w pozostawaniu niezauważoną, że jej wrogowie zapominali o niej. Co było powodem, dla którego to ona rządziła, a oni leżeli w swoich grobach. - Dość - powiedział Raphael. - Jesteśmy tu nie bez powodu. Przejdźmy do niego, abyśmy mogli wrócić na nasze terytoria. - Gdzie jest śmiertelnik? - Zapytała Neha. - Czeka na zewnątrz. Illium przyleciał z nim z nizin. - Raphael nie prosił Illiuma o przetransportowanie ich gościa do środka. - Jesteśmy tu, bo Simon, śmiertelnik, się starzeje. W następnym roku amerykański oddział Gildii będzie potrzebował nowego dyrektora.
81
- Więc pozwólmy im kogoś wybrać. - Astaad wzruszył ramionami. - Jakie to ma dla nas znaczenie tak długo, jak będą wykonywać swoją pracę? Ta praca jednak miała krytyczne znaczenie. Anioły mogły Stwarzać wampiry, ale to Łowcy Gildii sprawiali, że te wampiry były posłuszne ich stuletniemu Kontraktowi. Ludzie podpisywali Kontrakt dość łatwo, spragnieni nieśmiertelności. Jednakże, wypełnianie jego warunków, to była już całkiem inna sprawa - wielu z nowo Stworzonych zmieniało zdanie po kilku latach nędznej służby. A aniołowie, pomimo mitów stworzonych wokół ich nieśmiertelnego piękna, nie byli agentami jakiegoś niebiańskiego podmiotu. Byli władcami i biznesmenami, praktyczni i bezlitośni. Nie chcieli stracić swoich inwestycji. Stąd Gildia i jej łowcy. - To jest ważne. - Powiedziała Michaela gryzącym tonem. - Ponieważ amerykańskie i europejskie oddziały Gildii są najpotężniejsze. Jeśli następny dyrektor nie będzie mógł wykonywać swojej pracy, zmierzymy się z buntem. Jej dobór słów wydał się Raphaelowi interesujący. To zdradziło coś o wampirach pod jej czułą opieką, że oni zapewne wykorzystają każdą szansę na ucieczkę. - Jestem tym zmęczony. - Titus poruszył swoimi mięśniami, a jego skóra zalśniła na niebiesko-czarno. - Przyprowadź tego człowieka i pozwól nam go wysłuchać. Zgadzając się, Raphael dotknął umysłu Illiuma. Przyślij Simona do środka. Drzwi otworzyły się w ślad za jego poleceniem i wysoki mężczyzna z napiętymi mięśniami ulicznego wojownika lub żołnierza piechoty wszedł do środka. Włosy miał białe, jego skóra była pomarszczona, ale oczy, one nadal błyszczały jasnym błękitem. Illium pociągnął natychmiast drzwi z powrotem, by je zamknąć, gdy tylko Simon przekroczył próg pokoju, sprawiając, że pomieszczenie ponownie pogrążyło się w intymnej prywatności. Ustępujący dyrektor Gildii napotkał oczy Raphaela i skinął raz głową. - Jestem zaszczycony, że mogę przebywać w obecności Kadry. To nie jest rzecz, którą kiedykolwiek spodziewałem się przeżyć.
82
Przemilczany został fakt, że większość ludzi, którzy mieli jakikolwiek kontakt z Kadrą skończyli martwi. - Usiądź. - Favashi machnęła w stronę fotela umieszczonego na otwartym końcu półkola. Stary wojownik usadowił się bez zbędnego zamieszania, ale Raphael widział Simona, kiedy ten był w sile wieku. Wiedział, że dyrektor Gildii czuł już na sobie pocałunek wieku. A przecież nie był stary i nigdy nie będzie. Był człowiekiem szanowanym. Kiedyś, Raphael mógł nazywać człowieka, takiego jak ten, swoim przyjacielem, ale od tego czasu minęło z tysiąc lat. Dowiedział się, aż nazbyt dobrze, że śmiertelne życie przemijało z szybkością świetlika. - Czy chcesz zostawić swoje stanowisko i odejść na emeryturę? - Zapytała Neha z królewską elegancją. Była jedną z nielicznych, którzy nadal zachowali pewnego rodzaju dworność - Królowa Trucizn mogłaby kogoś z łatwością zabić, ale wtedy ta osoba nadal podziwiałaby jej wyrafinowaną grację, nawet jeśli miałaby to robić podczas swojego ostatniego męczeńskiego oddechu. Simon, nadal z zimną krwią, przytaknął, zgadzając się z nią. Bycie dyrektorem Gildii przez czterdzieści lat dało mu pewność, jakiej nie miał jako młody człowiek, kiedy po raz pierwszy Raphael widział go jak przejmuje stery. - Muszę - teraz on odpowiedział. - Moi łowcy byliby zadowoleni, gdybym pozostał na stanowisku, ale dobry dyrektor zawsze musi wziąć pod uwagę kondycję Gildii jako całości. Ta kondycja wypływa z góry - przywódca musi być w każdej chwili zdolny do podjęcia aktywnego polowania w razie potrzeby. - Smutny uśmiech. - Jestem jeszcze silny i mam kwalifikacje, ale nie jestem już tak szybki lub tak gotów jak kiedyś, by pójść i tańczyć ze śmiercią. - Szczere słowa. - Titus skinął głową z aprobatą. Był najbardziej swobodny wśród wojowników i ich krewnych - bo choć mógł rządzić z brutalną siłą, był tak bezceremonialny jak linia jego szczęki. – Tylko silny dowódca potrafi oddać ster, gdy jest jeszcze u władzy. Simona zaakceptował komplement z lekkim skinieniem głowy.
83
- Zawsze będę łowcą i tak jak jest w zwyczaju, będę pozostawać do dyspozycji nowego dyrektora, aż do mojej śmierci. Jednak mam całkowite zaufanie do jej zdolności do poprowadzenia Gildii. - Jej? - Charisemnon prychnął. - Kobieta? Michaela uniosła brew. - Mój szacunek do Gildii nagle wzrósł stokrotnie. Simon nie dał się wciągnąć w dyskusję. - Sara Haziz jest najlepszą osobą, by zająć moje miejsce z kilku powodów. Astaad rozłożył swoje skrzydła. - Wymień je nam. - Z całym szacunkiem - powiedział cicho Simon. - Ale to nie powinno obchodzić Kadry. To Titus zareagował pierwszy. - Myślisz o tym, by się nam przeciwstawić? - Gildia nie bez powodu zawsze była neutralna. - Simon pozostał nieugięty. - Naszym zadaniem jest odzyskiwać wampiry, które łamią swoje Kontrakty. Ale przez wieki, często znajdowaliśmy się w pośrodku wojen między aniołami. Przetrwaliśmy tylko dlatego, że byliśmy postrzegani jako neutralni. Jeśli Kadra okaże nam zbyt wiele zainteresowania, stracimy tę ochronę. - Ślicznie powiedziane - wycedziła Neha. Simona napotkał jej wzrok. - To nie sprawia, że są mniej prawdziwe.
84
- Czy ona jest w stanie to zrobić? - Zapytał Elijah. - Musimy to, wiedzieć. Jeśli amerykańska Gildia upadnie, reakcja łańcuchowa może być katastrofalna. Wampiry pójdą całkowicie wolne, pomyślał Raphael. Niektóre wślizgną się delikatnie w zwykłe życie. Ale inne, inne będą mordować i zabijać. Bo w głębi serca, były drapieżnikami. Nie tak bardzo różniącymi się od aniołów, gdyby tak dokładnie się nad tym zastanowić. - Sara jest bardziej niż odwiednia, by to zrobić - powiedział Simon. - Posiada również lojalność swoich kolegów łowców – znaczna ich liczba podchodziła do mnie w zeszłym roku i proponowała jej nazwisko jako mojego ewentualnego następcy. - Ta Sara jest twoim najlepszym łowcą? - Zapytał Astaad. Simon potrząsnął głową. - Ale bycie najlepszym nigdy nie czyni kogoś dobrym dyrektorem. Ona jest urodzoną łowczynią. Raphael zapamiętał sobie, by wyszukać informacje na jej temat. W odróżnieniu od zwykłych członków Gildii, urodzeni łowcy wyszli z łona ze zdolnością tropienia wampirów. Byli najlepszymi tropicielami na świecie, najbardziej bezwzględni – psy gończe dostrojone do tego jednego konkretnego zapachu. - A Sara? - Zapytał. - Czy ona to zaakceptuje? Simonowi zajęło chwilę, by pomyśleć. - Nie mam najmniejszej wątpliwości, że Sara podejmie właściwą decyzję.
85
ROZDZIAŁ 1 Sara nie była przyzwyczajona do użalania się nad wampirami. Jej praca, mimo wszystko polegała na spakowaniu, oznakowaniu i transporcie ich z powrotem do ich panów, aniołów. Nie była fanką niewoli polegającej na obustronnej umowie, ale przecież to nie było tak, że anioły ukrywały cenę nieśmiertelności. Każdy, kto chciał zostać Stworzony musiał służyć aniołom przez sto lat. To nie podlegało negocjacji. Nie masz ochoty kłaniać się i usługiwać przez wiek, to nie podpisuj Kontraktu. Proste. Uciekasz przed swoim Kontraktem, po tym, jak aniołowie wywiązali się ze swojej części umowy? To właśnie czyni cię oszustem. A nikt nie lubi oszustów. Jednak ten facet miał większe problemy, niż wrócenie do domu anioła którego wkurzył. - Możesz mówić? Wampir zacisnął dłoń na swojej niemal odciętej szyi i spojrzał na nią, jakby była szalona. - Tak, przepraszam. - Zastanawiała się, jakim cudem, do cholery, on jeszcze żyje. Wampiry nie były prawdziwymi nieśmiertelnymi - mogły być zabite zarówno przez ludzi, jak i innych swojego rodzaju. Odcięcie głowy było najbardziej niezawodnym sposobem, ale większość ludzi nie robiło tego – raczej nie było to tak, że wampiry stały w miejscu i czekały, aż ktoś to zrobi. Ich miotające się serce będzie pracować tak długo, dopóki ktoś nie odetnie im głowy, podczas gdy były unieruchomione. Lub można było je spalić. Na tym polegało zadanie. Ale Sara była tropicielem. Jej zadaniem było odzyskanie, a nie zabijanie. - Potrzebujesz krwi? Wampir spojrzał wzrokiem pełnym nadziei. - Chrzanić to - powiedziała. - Nie jesteś martwy. Oznacza to, że jesteś jednym z tych silnych. Przetrwasz, aż doprowadzę cię do domu.
86
- Nnniii… Ignorując gulgoczący sprzeciw, przykucnęła przesuwając rękę wokół jego pleców, żeby mogła podciągnąć go na nogi. Miała zaledwie pięć stóp i trzy cale, a on był znacznie wyższy. Za to nie krwawiła z szyi, ale pracowała przez siedem dni w tygodniu. Jego prychanie dotarło do jej uszu, gdy zaczęła iść z nim do samochodu. Stawiał opór. - Pomóc? - Głęboki, spokojny głos, o barwie starej whisky i tlącym się w nim żarze. Nie znała tego głosu. Ani nie znała osoby, która wyłoniła się z cienia. Sześć stóp wzrostu plus solidny i umięśniony mężczyzna. Dobrze zbudowany w ramionach, potężny w udach, ale poruszał się z płynną gracją wyszkolonego wojownika. Ktoś, kogo nie chciałaby mieć jako przeciwnika w walce. Podczas gdy ona zdejmowała wampiry dwukrotnie od niej większe. - Tak - powiedziała. – Pomóż mi tylko przetransportować go do samochodu. Jest zaparkowany przy krawężniku. Był dla niej całkowicie obcy, ale podniósł wampira - który zaczął wydawać z siebie niezrozumiałe dźwięki, i wrzucił go na tylne siedzenie. - Chip kontrolny? Wyciągnęła swoją kuszę zza pleców i skierowała ją w stronę wampira. Biedny facet z powrotem zmienił się w rozmiękłą jajecznicę i bez sprzeciwu całkowicie wciągnął swoje nogi do pojazdu. Przewracając oczami, umieściła kuszę na jej wcześniejszym miejscu na plecach i cofnęła się, przypinając ją do rzemienia połączonego z jej ramionami i paskiem jej czarnych dżinsów pod koszulką. Sięgając, by sprawdzić, czy wszystko jest dobrze przypięte, znieruchomiała. - Nie próbuj niczego śmiesznego, bo naprawdę cię zastrzelę. Załamany wampir pozwolił jej zacisnąć obręcz z metalu wokół jego szybko leczącej się szyi. Wytłumaczenie jaki to urządzenie ma wpływ na wampirzą biologię było skomplikowane, ale wynik był jasny - wampir miał teraz ograniczone działanie, poza bezpośrednimi rozkazami od Sary. Było to pomocne nie do opisania, gdy chip sterował wampirem, bo nawet ten ranny 87
wampir, mógłby prawdopodobnie bez większych problemów, oderwać jej głowę w dwie króciutkie sekundy. A Sara lubiła swoją głowę, więc wielkie dzięki. Odwracając się z powrotem, zamknęła drzwi i spojrzała na drugiego łowcę, nie miała żadnych wątpliwości, co do jego powołania. - Sara. - Wyciągnęła rękę. Wziął ją w swoją, ale nic nie mówił przez jakiś czas. Nie mogła zmusić się, by zaprotestować - coś w tych ciemnych, mrocznych zielonych oczach trzymało ją w miejscu. Siła, pomyślała, było w nim niesamowite poczucie siły. Potem przemówił, a dekadencka whisky jego głosu niemal oślepiła ją jego wypowiedzianymi słowami. - Jestem Deacon. Jesteś o wiele mniejsza, niż sugeruje to twoja reputacja. Wyrwała swoją rękę z jego uścisku. - Dzięki. I następnym razem nie oferuj pomocy. Większość mężczyzn już by odeszła, ich ego zostałoby zgniecione. Deacon po prostu tam stał, obserwując ją tymi intensywnymi oczami. - To nie była krytyka. Dlaczego do cholery on wciąż tu jest? - Muszę dostarczyć Rodneya do jego pana. - Masz towarzysza. - Podszedł bliżej, jego oczy podryfowały do paska, który był przypięty do jej ciała. - Ty i twoja kusza. Czy to rozbawienie widziała na tej jego och-jakże-poważnej twarzy? - Nie osądzaj, dopóki nie spróbujesz. Moje strzały są tak wykonane, że posiadają te same właściwości jak obręcz - trzymają mnie z dala od niebezpieczeństwa, dopóki cel 88
nie jest bezpiecznie ochipowany, a biorąc pod uwagę ich zdolność uzdrawiania, to naprawdę boli. - A jednak miałaś obręcz. Zdjęła kuszę. - Z drogi. – Stał tak blisko, że wszystko co widziała, to był Deacon - jego pierś szeroka na milę. Może i miała niewielki wpływ na swoje odruchy, ale hej, przecież miała puls. A on był seksowny jak cholera. Lecz to nic nie zmieniało. Była łowczynią. A on mógł być z Gildii, ale był również osobą, której nie znała. - Moja najlepsza przyjaciółka je kocha. – Nigdy nie doszła dlaczego, ale wówczas, Ellie nie miała kuszy, więc zamieniły się. Sara obiecała wypróbować obrożę, a Ellie wzięła kuszę na swoje ostatnie polowanie. - Poprosiłam cię, żebyś zszedł mi z drogi. W końcu przesunęła się do tyłu o kilka cali. Wystarczająco, by mogła otworzyć drzwi po stronie pasażera i wrzucić do środka kuszę. Rodney był prawie całkowicie wyleczony, ale za to jego krew rozpłynęła się po całym wnętrzu wynajętego samochodu. Cholera. Gildia pokryłaby koszty czyszczenia, ale niezbyt szczególnie miała ochotę prowadzić w tym bałaganie. - Mam przesyłkę do dostarczenia. - Porozmawiajmy z nim w pierwszej kolejności. Zamknęła drzwi po stronie pasażera. - A dlaczego mielibyśmy to zrobić? - Czy nie jesteś ciekawa, kto go pociął? - Miał absurdalnie długie rzęsy, pomyślała. Ciemne, jedwabiste i zupełnie nieodpowiednie dla mężczyzny. - Prawdopodobnie jakaś grupa, która nienawidzi wampirów. - Zmarszczyła brwi. - Kretyni. Nigdy nie pojawia się w nich najmniejsza myśl, że być może atakują czyjegoś męża, ojca lub brata.
89
Ciągle patrzył na nią. - Co? – Potarła swoją twarz, zadowolona, że jej ciemny odcień skóry ukrył jej głupią gorącą reakcję na nieznajomego. - Powiedzieli mi, że masz brązową skórę, brązowe oczy i czarne włosy. Zabrzmiało to prawdziwie. - Kim są ci „oni”? - Powiem ci po tym, jak porozmawiamy z wampirem. - Kij i marchewka? - Zmrużyła oczy. - Nie jestem królikiem. Jego usta wygięły się trochę w górę w kącikach. - Ze względu na koleżeństwo. - Sięgając do swojej zniszczonej skórzanej kurtki, wyciągnął identyfikator Gildii. Była wystarczająco ciekawa, by nie zrobić mu po prostu na przekór, skinęła głową w kierunku samochodu. - Siądę na przednim siedzeniu, by zdjąć mu obręcz. - Niestety lub na szczęście, w zależności od punktu widzenia - wampiry nie mogły mówić, gdy były ochipowane. - Wsiadasz do tyłu i upewniasz się, że on nie… - Nie zmieszczę się w samochodzie. Mierzyła go wzrokiem. Była to jedyna rzecz, jaką mogła zrobić, poza poproszeniem go, by się rozebrał do naga, aby mogła lizać go od stóp do głów. - Dobrze - powiedziała, wysyłając swoje nagle pobudzone hormony z powrotem do magazynu. - Nowy plan. Posadzę go przy otwartym oknie, a ty położysz mu rękę na szyi, podczas gdy będziemy rozmawiać.
90
I to było właśnie to, co zrobili. Rodney był bardziej niż szczęśliwy, by porozmawiać z nimi, gdy Sara przedstawiła się. - Lubisz strzelać do ludzi. – Sprawił, że zabrzmiało to, jakby była maniaczką. – Przy użyciu łuku i strzał! - Jesteś trochę do tyłu – przerzuciłam się na kuszę w zeszłym roku. - Była szybsza, ale trochę brakowało jej specjalnie zaprojektowanego łuku. Może wróciłaby do niego. - I to nawet nie boli. - To ty tak mówisz. Zamrugała. - Ile masz lat? - Właśnie skończyłem trzy. - Wampiry liczyły swój wiek od chwili swojego Stworzenia. Sara pokręciła głową. - I próbowałeś uciec? Dlaczego, kurwa, miałbyś chcieć zrobić coś tak głupiego? - Jego właściciel, pan Lacarre był w pewien sposób w przeszłości szalony. - Nie wiem. - Wzruszył ramionami. – Brzmiało to jak dobry pomysł w pewnej chwili. Najwyraźniej, nie mieli do czynienia z najostrzejszym nożem w szufladzie. - Oooookej. - Jej oczy napotkały wzrok Deacona. Żadnej zmarszczki w tych oczach barwy ocienionej nocnej zielonej głębi, ale mogłaby przysiąc, że z całych sił powstrzymywał swój śmiech. Zdusiła własny uśmiech i zwróciła całą swoją uwagę na Rodneya. - Proste pytanie. - Och, to dobrze. - Wampir uśmiechnął się, pokazując zarówno kły, coś czego stare wampy nigdy nie robiły. - Nie lubię trudnych rzeczy. - Kto cię pociął, Rod? 91
Przełknął ślinę i zamrugał gwałtownie. - Nikt. - Więc próbowałeś sam sobie ściąć głowę? - Tak. - Skinął głową, co oznaczało, że Deacon trzymał go bardzo lekko. Nie żeby to miało jakiekolwiek znaczenie. Sara jako ubezpieczenie miała kuszę. - Rodney. – Włożyła w to całą grozę, jaką potrafiła umieścić w tym jednym słowie. Nie okłamuj mnie. Zamrugał ponownie i – o mój Boże - zamierzał płakać. Teraz poczuła się jak tyran. – No dalej, Rod. Dlaczego się boisz? - Ponieważ. - Ponieważ… - Myślała o tym, co mogło przestraszyć wampira aż tak bardzo. - Czy to był anioł? - Jeśli to był jego pan, nie mogła nic z tym zrobić, jedynie zgłosić drania do Urzędu Ochrony Wampirów. Jednakże, możliwe było także, że atak został zaaranżowany przez jednego z wrogów Lacarre’a, w takim przypadku anioł będzie musiał samodzielnie o to zadbać. - Nie – w głosie Rodneya brzmiał taki szok, że to wystarczyło, by uświadomili sobie, że mówi prawdę. - Oczywiście, że nie. Aniołowie nas Stwarzają. Oni nas nie zabijają. No i chłopiec mieszkał w bajkolandzie. - Więc kto cię tak bardzo przeraził? - Złapała znowu wzrok Deacona w tym momencie i znalazła odpowiedź w jego głębi, która nie była już dłużej rozbawiona. – Łowca. - Albo ktoś, kogo Rodney pomylił z łowcą. Ponieważ prawdziwi łowcy nie zabijają wampirów. Rodney zaczął pociągać nosem. - Proszę nie rób mi krzywdy. Ja nic nie zrobiłem. 92
- Hej. - Sara wyciągnęła rękę i ignorując jego cofanie się, poklepała go po ramieniu. - Jestem zainteresowana odebraniem mojego wynagrodzenie przy dostarczeniu cię. A jeśli będziesz martwy, dostanę tylko pół kwoty, więc jak dla mnie, to nie ma najmniejszego sensu, by cię zabijać. Rodney spojrzał na nią z nadzieją, która była jak lśniący klejnot w jego oczach. - Naprawdę? - Aha. - Co z… - zniżając głos, zwrócił uwagę na ramię na swojej szyi. Deacon przemówił po raz pierwszy. - Jestem jej chłopakiem. Robię to, co ona mówi. Popatrzyła na niego, ale Rodneyowi najwyraźniej wydało się to twierdzenie wysoce uspokajające. - Tak, ty jesteś szefem - powiedział do Sary. - Muszę powiedzieć. Moja Mindy też lubi być szefem. Powiedziała mi, że powinienem uciec i wiesz, moglibyśmy żyć w drodze. Sara przycisnęła swoje palce do jego ust. - Skup się, Rodney. Opowiedz mi o łowcy, który cię pociął. - Powiedział, że wszyscy łowcy nienawidzą wampirów. - Głos Rodney stał się bardzo cienki. - Ja nie wiedziałem. Wiem, że waszym zadaniem jest tropienie nas, ale nie myślałem, że nas nienawidzicie. - Nie nienawidzimy. - Sara chciała pogłaskać go po głowie. Jezu. - On był po prostu podły. - Tak sądzisz? - Wiem, że tak. Co jeszcze powiedział? 93
- Że wampiry są szumowinami na ziemi i że anioły są zanieczyszczone przez naszą obecność. - Zrobił minę. - Nie wiem, jak to mogło być prawdą, ponieważ aniołowie nas Stwarzają. Sara był tak zaskoczona jego nagłym przypływem sensowności, że zabrało jej kilka sekund, by to przetworzyć. -Tak, to prawda. Tak więc skłamał. Powiedział coś jeszcze? - Nie, on po prostu wyjął miecz…
- Miecz? - … i próbował odciąć mi głowę. - Przysiadł z powrotem, opowiadanie zakończone. - Jak on wyglądał? - Zapytał Deacon. Rodney podskoczył, jakby zapomniał o niebezpieczeństwie za swoimi plecami. - Nie widziałem. Miał na sobie czarną maskę i czarne wszystko. Ale był wysoki. I silny. To był opis połowy łowców w Gildii. Sara próbowała wyciągnąć z Rodneya więcej szczegółów, ale było to skazane na porażkę. Założyła mu ponownie obręcz i pojechała do Lacarre’a, bardzo świadoma, że Deacon jechał za nią na potwornie wielkim motorze. Pozostał poza bramami, ona natomiast poszła dostarczyć Rodneya. Pan Rodneya czekał na niego w części wypoczynkowej swojego wspaniałego domu. - Wejdź - rozkazał. Sara usunęła obręcz i umieściła ją na stole Lacarre’a, by wrócić do Gildii, jak tylko Rodney ukorzy się jak pokutujący uczeń. Przyciągając swoje kremowe skrzydła, zamknął je w gniewnie, anioł wziął kopertę ze stołu. - Paragon potwierdzający płatność. Wysłałem go tak szybko, jak tylko powiedziałaś mi, że masz Rodneya. 94
Sprawdzając go szybko, wsunęła go do kieszeni. - Dziękuję. - Pani Haziz - powiedział nachmurzony. - Będę z tobą szczery. Nigdy nie spodziewałem się, że Rodney podejmie jakąkolwiek próbę ucieczki. Nie jestem teraz pewien, jak mam go ukarać. Sara nie była przyzwyczajona do rozmowy z aniołami dłużej, niż zajmowało uzyskanie wypłaty. W większości przypadków, nawet ich nie widziała, wówczas uważały się one za zbyt ważne, aby przestawać ze zwykłymi śmiertelnikami. Po to właśnie im były wampiry. - Znasz Mindy? Lacarre ucichł. - Tak. Ona jest jedną z moich najstarszych wampirów. - Typ zazdrośnicy? - Hmm, już widzę. - Ukłon. - Powinienem spędzać więcej czasu z Rodneyem - on jest jak dziecko i obawiam się, że zostanie zjedzony żywcem, jeśli nie nauczę go pewnych umiejętności. Sara nawet nie miała zamiaru pytać, jak Rodneyowi udało się zakwalifikować na procesie selekcji kandydatów. Tylu ludzi chciało być Stworzonym, że to wcale nie był jakiś tam pewniak. - To nie żaden geniusz - powiedziała. - Myślę, że jeśli ukarzesz go zbyt surowo, on się złamie. Pan Lacarre skinął głową. - Bardzo dobrze Łowczyni Gildii. Dziękuję. - To było zakończenie rozmowy. Pozostawiając Rodneya z jego panem, który nadal był podrażniony, chociaż już nie wściekły, czuła się niejasno źle. Ale wampir sam wybrał swoją przyszłość, gdy poprosił, by 95
zostać Stworzonym. Teraz to on był czyimś niewolnikiem przez następne dziewięćdziesiąt siedem lat. Kiedy wyszła, jej droga skrzyżowała się ze smukłą rudowłosą. Kobieta była ubrana w śmiałą garsonkę koloru szkarłatnego przylegającą do jej ciała jak druga skóra. To jakby wygłaszało oświadczenie. Ruszyła ponownie, ale rudowłosa zatrzymała ją. - Przyprowadziłaś z powrotem Rodneya.
Mindy. - To moja praca. Starsza wampirzyca - dużo starsza, z czystą łatwością fałszowała i okłamywała ludzkość - całą, ale zacisnęła zęby. - Nie spodziewałam się, że przetrwa tak długo, ledwo umie sobie zawiązać sznurowadła. - Jak został Stworzony? - Zapytała Sara, nie mogąc powstrzymywaćć dłużej swojej ciekawości. Mindy machnęła ręką. - Był wystarczająco kompaty… - Wydawało się, że z opóźnieniem zrozumiała z kim rozmawia. - Żegnaj Łowczyni Gildii. - Żegnaj. - Ciekawe, pomyślała Sara. Wszyscy wiedzieli, nawet jeśli ta wiedza nigdy nie została faktycznie potwierdzona, że mały procent kandydatów oszalał po transformacji. To był pierwszy raz, kiedy widziała przykład kogoś, kto zamiast tego uległ jakby pomniejszeniu pewnych funkcji. Deacona nie było w pobliżu, kiedy wróciła do wynajętego samochodu, ale znalazł ją znowu, kiedy dotarła do swojego hotelu. Zaparkowała w garażu i wysiadła, gdy zobaczyła, jak zajeżdżał tym motocyklowym potworem na miejsce obok niej.
96
- Jak ominąłeś ochronę? Zdjął kask, zsunął kurtkę i zamachnął się wieszając ją na jednośladzie. Wspaniałe męskie mięśnie. Och, była tak spragniona, by ich dotykać. Coś w jej brzuchu było bardzo mocno zwinięte, ścisnęło się jeszcze mocniej. Boże drogi, ten mężczyzna był chodzącym seksem.
97
ROZDZIAŁ 2 Biorąc głęboki oddech, aby zmyć przypływ tego surowego głodu, udała się w kierunku windy trzymając w ręce torbę z bronią. Doświadczenie powiedziało jej, że jej rządzenie się jest trochę drażliwe, gdy miała ze sobą swoją kuszę. - No więc? Ochrona? - Jest do bani. Zgadzała się z tą oceną. - To było najbardziej wygodne miejsce na to polowanie. Tkwienie w windzie z tym mężczyzną było dla niej ćwiczeniem frustracji. Jego zapach, mydła i skóry, to wewnętrzne ciepło sprawiało wrażenie, że Deacon był czymś unikalnym czysty mężczyzna ze stali – i owijało się ono wokół niej jak afrodyzjak. Ponieważ nie mogła nie oddychać, mocno już przedawkowała jego zapach w czasie, gdy winda otworzyła się na trzecim piętrze. - Zostań tu. - Podniosła rękę. - Muszę sprawdzić twoje dane uwierzytelniające. Oparł się plecami o ścianę naprzeciwko drzwi. - Przywitaj ode mnie Simona. Utrzymując na nim wzrok, wsunęła swój klucz do czytnika i weszła do pokoju. Miał on dość podstawowe wyposażenie - łóżko obok małej komody, stół z wystarczającą ilością miejsca tylko na hotelowy telefon i być może laptop, para krzeseł. To było naprawdę wszystko, czego potrzebowała podczas polowania. Zadzwoniła ze swojego telefonu komórkowego do Simona i od razu przeszła do problemu. - Deacon - powiedziała w momencie, gdy tylko odebrał. - Kim on jest i dlaczego znajduje się tutaj? - Podaj mi jego rysopis. 98
Tak zrobiła. - No i? - Tak, to Deacon. Jest teraz podczas łowów i c h c ę, abyś również do niego dołączyła. - Zakładam, że zakończyłaś polowanie dla Lacarre’a? - Tak. - Zaintrygowana tym, czego nie powiedział na głos, położyła rękę na biodrze. Co do zadania, to czy ma ono coś wspólnego z wampirami i ich odciętymi głowami? - Deacon wszystko ci wyjaśni. Musimy szybko zrobić z tym porządek. - Zrobimy. – Zamilkła na chwilę. - Simon. Jeszcze ta druga sprawa... - W porządku, Sara. Nie musisz podejmować decyzji dzisiaj. Ani nawet jutro. Ale Sara wiedziała, że tak czy inaczej decyzja musi zostać podjęta. - Po tym zadaniu. Wtedy dam ci odpowiedź. - Będę czekać. - Pauza. - Sara, Deacon jest niezwykle niebezpieczny. Bądź ostrożna. - Ja też jestem bardzo niebezpieczna. – Rozłączając się po kilku następnych słowach, podeszła do drzwi i wyciągnęła rękę, by je otworzyć. Człowiek, o którym była mowa, stał na progu. Jej oczy podryfowały w dół, aż do torby, która zmaterializowała się u jego stóp. – Chyba się trochę zapędziłeś. Nie zostajesz tutaj. - Mam ci wiele do powiedzenia. Rozbiję się na podłodze. Jej ciekawość była czasami jak wrzód na tyłku. - Tak, masz. – Machnęła ręką, zapraszając go do środka i zamknęła za nim drzwi. - Tak, niech zgadnę, musimy odnaleźć i zneutralizować tego psychopatę udającego łowcę. – Było już pięć morderstw w ubiegłym tygodniu i prawie połowa jednego o których wiedziała. Wszystkie dotyczyły wampirów. Wszyscy zostali zabici poprzez ścięcie głowy.
99
Deacon upuścił torbę na podłogę obok niej i zdjął swoją kurtkę, odsłaniając szorstką granatową koszulę, która sprawiała, że barwa jego oczu była jeszcze bardziej podkreślona. - Nie jestem taki pewien, czy on udaje. Byłem na jego tropie już dzień po jego drugim morderstwie i wszystkie ślady wskazują na łowcę. - Nie wierzę ci - powiedziała, pozostając przy drzwiach ze skrzyżowanymi rękami. Umieszczając swą marynarkę na oparciu krzesła, wyciągnął je i ciężko usiadł, a następnie pochylił się, by odsznurować buty. - To nie oznacza, że to co mówię, nie jest prawdą. - Łowcy nie chodzą w kółko i nie zabijają niewinnych ludzi. - To nie było to, kim byli, co robili. Bycie łowcą było zaszczytem. - Dbamy o to, by wampiry nie ginęły częściej, niż już to robią. - Legenda głosiła, że przed powstaniem Gildii, na wampirach, które ośmieliły się spróbować ucieczki, zostawała po prostu wykonywana egzekucja, gdy tylko zostawało to odkryte. Po zdjęciu obu butów i skarpetek, Deacon wyciągnął nogi i przysunął swoje krzesło z powrotem do stołu, w jego oczach był widoczny jakiś zamiar. - Bill James. To był cios prosto w brzuch, kurewski nóż w serce. - Skąd o tym wiesz? - Nikt oprócz trzech łowców, którzy go ścigali i oczywiście Simona, - nie wiedział o Billu. Dla innych, umarł jak bohater, miał piękny pogrzeb w Gildii. Deacon nadal przyglądał się jej z tak absolutną, niezachwianą i spokojną ostrością, że zaczęła się zastanawiać, czy ten człowiek kiedykolwiek odpuszcza. - Mam na imię Deacon, ale większość ludzi zna mnie jako Zabójcę16. Wpatrywała się w niego. Nie żartował. Kurwa.
16
Slayer – zabójca, pogromca, postrach
100
Odepchnęła się do drzwi, podeszła bardzo cicho do łóżka i usiadła na krawędzi. - Myślałam, że cię wymyślili. Podobnie jak złe duchy, aby straszyć dzieci. - Gildia rekrutuje i trenuje niektórych z najgroźniejszych mężczyzn i kobiet na świecie. Potrzebujemy właśnie takich duchów. Potrząsnęła głową. - Ellie nigdy nie będzie w stanie uwierzyć, że poznałam Zabójcę. – To imię to był żart. Zostało zaczerpnięte z telewizyjnego show. - Gildia naprawdę ma łowcę, którego zadaniem jest polowanie na jej własnych pracowników? - Tylko wtedy, gdy jest to konieczne. - Nie powiedział nic więcej, dopóki nie podniosła głowy. - A wiesz, że czasami jest to konieczne. - Bill był aberracją17 - powiedziała. - Coś w nim pękło. - Łowca zaczął zabijać dzieci, tak nieludzko na nie napadając, że nawet teraz rosła jej gula w gardle. - Polowanie na naszych jest rzadkością - przyznał Deacon. - Ale to się zdarza. Dlatego w Gildii zawsze jest Zabójca. - Dlaczego nie tropiłeś Billa? - To Elena była tą, która zabiła starszego łowcę. Sara została wyznaczona jako ta, która miała wykonać to bolesne zadanie - Bill był jej przyjacielem, ale był także mentorem Ellie. Niestety, Bill zaatakował ją żelazną łyżką do opon, to była zasadzka, której żadne z nich nie przewidziało. Była nieprzytomna jeszcze zanim uderzyła o ziemię. I to jej najlepsza przyjaciółka musiała zadźgać nożem swojego mentora na śmierć.
Popatrzył na mnie jakbym go zdradziła, powiedziała potem Ellie, jej twarz była poplamiona krwią Billa. Wiem, że musiał umrzeć, ale nie mogę przestać myśleć, że miał rację
– zdradziłam go. Jego krew była taka gorąca.
17
Aberracja – odchylenie od normy
101
- Zwykły pech - powiedział Deacon, wciągając ją z powrotem do teraźniejszości. Sytuacja stała się krytyczna tak szybko, że nie byłem w stanie wrócić na czas, byłem po drugiej stronie świata. - Nawet nie drgnął, drapieżnik w spoczynku. - Polowanie? - Biznes - powiedział zaskakując ją. - Zabójca jest rzadko potrzebny. Jestem z powołania wytwórcą broni. - Deacon? Chwileczkę. - Przyciągając torbę, rozpakowała ją i chwyciła swoją kuszę. Zamiast numeru seryjnego na dolnej części widniało znajome, stylizowane D. - To jest twoja praca? Mały ukłon. - Robię sprzęt dla łowców. - Jesteś w tym najlepszy. - Ta kusza kosztowała ją majątek. Tak jak uwielbiany przez nią łuk, którego używała wcześniej. - I zabijasz w wolnym czasie? Milutko. - Kręcąc głową, włożyła kuszę z powrotem do torby. - Dlaczego nigdy osobiście nie słyszałam o tobie? - To nie jest dobry pomysł, aby zaprzyjaźnić się z ludźmi, których pewnego dnia będziesz zmuszony zabić. - Samotne życie. – Nie chciała być aż tak dosadna, ale nie mogła sobie wyobrazić tego rodzaju egzystencji. Nie była społecznym motylkiem – nie aż tak bardzo - ale miała grupę najważniejszych przyjaciół, którzy pomagali jej utrzymać się przy zdrowych zmysłach i być w miarę zrównoważoną. - Zabójcy są wybierani spośród samotników. - Unosząc ręce, rozpiął kilka górnych guzików koszuli. - Chcesz pierwsza wziąć prysznic? Polizać swoje wargi - to było to, co chciała zrobić w tej chwili. Skóra mężczyzny była naciągnięta, złota i silna na tym wspaniale zbudowanym ciele, widziała ciemne loki włosów w rozwartym trójkącie jego koszuli. Jej ciało skręciło się... W oczekiwaniu, w gotowości.
102
Czas na zimny prysznic. - Dzięki - powiedziała wstając. – Pośpieszę się. Deacon tylko kiwnął głową, a ona chwyciła swoje rzeczy i odholowała swój tyłek. Zabójca był zachwycający, nie było co do tego żadnych wątpliwości, ale nie znajdował się na rynku kochanków. Nie wtedy, gdy miała podjąć najważniejszą decyzję swojego życia. Decyzję, która mogła sprawić, że jej życie będzie jeszcze bardziej samotne niż życie Deacona. Łowcy płci męskiej byli idiotami macho i myślała o tym, jak o stałej regule. Granie drugich skrzypiec nie przychodziło im łatwo. A mężczyzna nie dostanie nic więcej niż granie drugich skrzypiec, gdy stanie się facetem Dyrektorki Gildii. * Deacon w końcu rozwarł rękę, w którą zacisnął w pięść, natychmiast jak tyko usiadł na krześle. Sara Haziz nie była kobietą, jaką spodziewał się spotkać. Simon będzie zmuszony wyjaśnić mu pewne rzeczy, które pominął. - Brązowa skóra, brązowe oczy, czarne włosy, kopnij mnie w dupę – mruknął pod nosem. Ta kobieta była jego ożywioną erotyczną fantazją. Mała, zaokrąglona tam, gdzie trzeba, doskonała. Lśniąca kawowo-kremowa skóra, włosy, które prawdopodobnie sięgały jej do talii po rozpuszczeniu ich z tej ścisłej plecionki i brązowe oczy, tak duże, że jej wzrok wprost przenikał go na drugą stronę. To nie była kobieta, którą opisał Simon jako jego „rozsądną następczynię”. To określenie sprawiło, że myślał o jej głosie, jak o tak interesującym jak skóra na butach. To nawet nie wskazywało na jej siłę pod powierzchnią, siłę w tym jej kręgosłupie. Poznał ją zaledwie kilka godzin temu i już wiedział, że kule jej piersi są najcudowniejsze ze wszystkich. Ta kobieta stanie się doskonałą Dyrektorką Gildii. Co oznaczało, że powinien trzymać zarówno ręce, jak i swoje myśli, przy sobie. Żadnego ssania seksownej szyi Sary lub innych części jej ciała. Urząd Dyrektora Gildii był z konieczności publiczny. Deacon niczego nie robił publicznie. 103
- Ale jeszcze nie jest dyrektorką. - Stukał palcem w jedno z ud okrytych dżinsami, jego wzrok padł na łóżko. Chciał mieć Sarę. I nie chciał tego pragnienia lekceważyć. Ale uwiedzenie jej, nie było w porządku.
- Dbaj o jej bezpieczeństwo. Ona nie zaakceptuje ochroniarza, ale możesz osiągnąć to samo, utrzymując ją w przekonaniu, że jest to wasze wspólne polowanie. - Pracuję samotnie. Twarz Simona była jak wykuta z granitu. - Wytrzymasz. Ona jest jednym z moich najlepszych łowców – na pewno nie będzie cię spowalniać. - Jeśli jest jedną z najlepszych, to dlaczego potrzebuje niańki? - Ponieważ Kadra wie, że jest moim wybranym następcą. Nie chciałbym mieć racji, ale wydaje mi się pewne, że tak jak w przeszłości, ją też archaniołowie chcą „przetestować”. Deacon podniósł brew. - Byłeś testowany? - Prawie mnie zabili. - Tępe słowa. - Trudno jest samemu wygrać z pięcioma starymi wampirami. Przeżyłem tylko dlatego, że stało się to wtedy, gdy była ze mną moja żona. Dwóch wkurzonych łowców przeciwko pięciu wampirom miało znacznie większe szanse wyjść z tego cało. Więc usiadł słuchając wodnej kaskady w łazience i zaczął fantazjować o wycałowaniu powolnej drogi w dół ciała Sary. Nie zrobił nic, aby zmniejszyć swoje podniecenie. A jeśli ona wyjdzie i znajdzie go twardego jak kamień, kurwa, wiedział cholernie dobrze, że w takim przypadku przyjdzie mu spędzić noc na zewnątrz na korytarzu.
104
A to nie wchodziło w grę - musiał mieć ją cały czas w zasięgu wzroku. Simon bardzo jasno sprecyzował jego zadanie. Jeśli archaniołowie planowali ją przetestować, to zrobią to, kiedy będą myśleli, że jest najbardziej podatna i słaba. Więc on musi upewnić się, żeby nigdy taka nie była. Przesuwając ręką po włosach, wstał i sprawdził pomieszczenie. Było dosyć bezpieczne. Żadnych zewnętrznych okien - klaustrofobiczne ale bezpieczne, bez wejścia lub wyjścia, poza drzwiami, które zablokował, zamykając je przy pomocy specjalnego narzędzia swojej własnej produkcji i żadnych otworów wentylacyjnych wystarczająco dużych, aby cokolwiek mogło się tu dostać. W tym czasie Sara wyszła spod prysznica owinięta w puszysty hotelowy szlafrok, wycierając swoje włosy pasującym do niego ręcznikiem, był na tyle pewien jej bezpieczeństwa, żeby samemu pójść i wziąć prysznic. Lodowaty. - Chryste. - Zacisnął zęby i zniósł zimny atak. Zadowalanie swojego kutasa nie było tak ważne, jak ubezpieczanie Gildii w dalszych działaniach. Zapytał o to Simona. Dlaczego archaniołowie potencjalnie sabotują organizację, która sprawia, że ich życie jest tak cholernie dużo łatwiejsze? - To gra - powiedział Simon. - Oni nas potrzebują, ale nigdy nie pozwolą nam zapomnieć, że są od nas silniejsi. W atakowaniu mnie, czy atakowaniu Sary, nie chodzi o zatrzymanie Gildii - tylko o przypomnienie nam, że Kadra nas obserwuje. * Sara usłyszała, jak woda zaczęła szumieć i zanim podniosła swój telefon, szybko zakończyła suszenie włosów. Nie miała pojęcia, w jakiej strefie czasowej była teraz Ellie, ale jej najlepsza przyjaciółka odpowiedziała już po pierwszym dzwonku. - Sara – powiedziała. - Wiesz jakie trzeba mieć umiejętności, by zapakować porcelanowe wazony o wysokości trzech stóp, żeby nie połamały się podczas transportu? I udało się! Te wspaniałe dzieciaczki nie mają żadnego, nawet najmniejszego, zarysowania. Mądrości, twoje imię to Elena. - Powinnam pytać?
105
- Były prezentem. - Ellie brzmiała na zachwyconą. - Będą idealnie wyglądać w moim salonie. A może jeden w sypialni, jeden w salonie. Zaabsorbowanie Ellie wystrojem jej mieszkania, uderzyło w znajomą nutę Sary. Łowcy wili sobie gniazdka. Była to odpowiedź na fakt, że spędzali tyle czasu w drodze oraz w rynsztoku. Sara była jeszcze gorsza niż większość z nich - kochała swoich rodziców, ale byli to nieudolni hippisi, najłagodniej ich określając. Chodziła do dziesięciu różnych szkół od czasu, gdy skończyła siedem lat. Solidny, stabilny dom był jej w miarę tak potrzebny, jak oddychanie. - Nie mogę się doczekać, aż je zobaczę. - Brzmisz wesoło. - Poznałam Zabójcę. Pauza. - Bez jaj. - Długi gwizd. - Straszny? - O tak. Zbudowany jak czołg. - Jeśli kiedykolwiek Deacon przyszedłby po nią, musiałaby się upewnić, że nigdy nie podejdzie do niej na wystarczającą odległość, aby móc zadać cios. Jedno trafienie tych jego wielkich pięści i jej szyja trzaśnie. - Ellie, w okolicy jest łowca, który zabija wampiry. - Kurwa. - Głos Eleny zmienił się, stał się ciemniejszy. – Polujesz na niego? - Aha. - Jestem w Nowym Jorku, wylądowałam kilka godzin temu. Mogę złapać następny lot. Sara już kręciła głową. - Jeszcze nie wiem, co się dzieje. - Nie możesz iść po niego sama. 106
- Nie idę. Deacon jest ze mną. - Zabójca? - Jej ulga była widoczna. – To dobrze. Posłuchaj Sara, słyszę różne rzeczy. - Jakie? - Wszyscy wiemy, że przejmiesz stanowisko Simona, kiedy tylko wyrazisz na to zgodę. Ale rozmawiałam z pewnym wampirem wysokiego szczebla w samolocie do domu, a on znał twoje imię. Simon ostrzegł ją przed tym. - Kadra ma swój interes w wyborze następnego Dyrektora Gildii. Cisza w rozmowie z Eleną była długa. - Wiem, że nie możesz uciec oraz ukryć się przed tym wszystkim, więc powiem tylko - bądź cholernie ostrożna. Archaniołowie nie są w niczym podobni do ludzi. Nie chciałabym znaleźć się koło jakiegoś w odległości mniejszej niż dziesięciu stóp. - Nie sądzę, żeby każdy z nich zechciał osobiście mnie sprawdzać - prawdopodobnie wyślą część swoich wampirów, żeby mnie obejrzeli. – Dobrze wiedziała, jak sobie radzić z wampirami. - Szczęśliwie masz ze sobą Zabójcę. Poważna siła robocza dokładnie wtedy, kiedy jej potrzebujesz. - Słaby dźwięk dzwonka rozległ się na linii. - Muszę iść. Myślę, że przybył dostawca z żarciem na wynos. Rozłączając się, Sara wpatrywała się w telefon. Tak, to było takie szczęście, nieprawdaż, że Deacon pokazał się właśnie jej, podczas gdy spędzał większość swego czasu ukryty w cieniu. I jakie to bardzo wygodne, że została wysłana na polowanie dokładnie do tego samego miasta, w którym miały miejsce te seryjne morderstwa. Jej oczy zwęziły się, czekała.
107
ROZDZIAŁ 3 Deacon wyszedł z łazienki kilka minut później, ubrany w nic, oprócz pary dżinsów. Jej hormony tańczyły. Cholera to był prawie fokstrot. Odmówiła dołączenia się do tańca. - Simon cię wysłał. Na plus musiała mu policzyć, że nie starał się temu zaprzeczyć. - Będą więc dwa ptaszki do ustrzelenia i tylko jedna broń. - Złapał świeży T-shirt ze swojej torby i wciągnął go przez głowę. - Wiesz, że to dobra decyzja. Fakt, że brzmiało to tak chłodno i logiczne sprawiał, że chciała go zastrzelić z kuszy, ot tak po prostu. - Dyrektorka Gildii nie może być postrzegana jako słaba. - Również nie może być postrzegana jako głupia. - Te północno-leśne oczy były niepodatne na wpływy. Odkładając komórkę, którą ściskała żądna śmierci, wyciągnęła szczotkę i zaczęła przeciągać ją po swoich włosach. - Opowiedz mi o mordercy. Czy jest jakaś szansa, że to może być zwykły oszust? Nie powiedział nic przez kilka sekund, jakby nie ufając jej nagłej kapitulacji. - Tak. Ale na chwilę teraźniejszą, mam trzech podejrzanych – i wszyscy są łowcami. Odwiedzimy ich jednego po drugim. - Dzisiaj? Mały ukłon. - Uważam, że damy sobie cztery godziny, to wystarczająco dużo czasu dla mordercy na relaks, by nie miał się już na baczności. 108
- Dlaczego nie poszedłeś za nim po tym, jak uderzył w Rodney’a? - Nie było żadnego widocznego śladu. Parsknęła. - A twoim zadaniem jest niańczenie mnie. - Niańczenie cię nie jest tym, co chcę robić. - Ciche, intensywne słowa, głaszczące ją po skórze jak żyjący aksamit. - Ale ponieważ wzięcie cię do łóżka znajduje się poza wyznaczonymi granicami, utknąłem przy niańczeniu. Ciepło eksplodowało na jej skórze, surowy ogień ciemności. - Co sprawia, że myślisz, że pozwolę ci przebywać w pobliżu? - Jej głos zawierał w sobie chropowatą krawędź pragnienia, ale równie dobrze mógł to być gniew. - Co sprawia, że myślisz, że będę grzecznie pytał o zgodę? - Spróbuj czegoś, a ja z radością wypatroszę cię twoim własnym nożem. Deacon uśmiechnął się. I zmieniło go to z seksownego w niszczycielskiego. - To dopiero będzie zabawa. * Ale cztery godziny kapryśnego snu później nie była w nastroju do zabawy. Chwytając swój sprzęt zanim dołączyła do Deacona na korytarzu, zaczęła regulować swoją kuszę i zacisnęła szczękę. - Nie podoba mi się fakt, że polujemy na jednego z naszych. Cisza. Spojrzała na niego, gdy zaczęli schodzić do garażu, nic nie zobaczyła. Żadnej ekspresji. Żadnych emocji. Żadnej litości. W tym momencie był Zabójcą. 109
- Ilu musiałeś zabić? - Pięciu. Wypuściła oddech po tym jednym precyzyjnym słowie i otworzyła drzwi na schody. Nie było żadnego sensu, by ochrona hotelu zwariowała, gdy złapią ich kamery windy, wtedy gdy są uzbrojeni po zęby. - Dlaczego ty? - Ktoś to musi robić. W tym temacie rozumiała wszystko. - Nigdy nie chciałam być Dyrektorką Gildii. - Dlatego właśnie zostałaś wybrana - będziesz robić to, co Dyrektorka ma do zrobienia. - W przeciwieństwie do? On wyszedł pierwszy i wiedziała, że był to gest ochrony. Irytujące, ale w skali przykrości, mało ważny. - Znasz sprawę z Paryża. Mieli tego Dyrektora kilka lat temu, który dzięki własnej zręczności dostał się na to stanowisko. Prawie wszyscy jego łowcy zginęli, bo był tak zajęty graniem wielkiej szychy. Sara skinęła głową i udała się w kierunku motocykla, wspólnie wybranego środka transportu na dzisiaj. - Zawsze się zastanawiałam, jak to się mogło stać. - Łowcy były trudni, szczerzy aż do bólu. Nadmierny spryt wydawał im się podejrzany. - Niektórzy ludzie mówią, że zawarł umowę z kilkoma potężnymi wampirami, że mieli oni wpływ na głosowanie.
110
Bardzo
stare
wampiry
miały
podobno
możliwości
kontroli
umysłu,
a
jedną
z ważniejszych kwalifikacji Sary na stanowisko Dyrektora Gildii było to, że miała naturalną odporność na wszystkie wampirze umiejętności. Tak jak Ellie oraz inni urodzeni łowcy, zawsze miała duże znaczenie dla Gildii. - Jestem zaskoczona, że jeszcze żyje. - Nie bądź tego taka pewna - nie widziano go od czasu, gdy został obalony. - Oddając jej zapasowy kask, patrzył jak go wkłada, a następnie założył swój własny. - Słyszysz mnie? Skinęła głową, zdając sobie sprawę, że kaski miały zamontowane mikrofony. - Gdzie jedziemy najpierw? - Timothy Lee. On jest niższy, niż opisał Rodney, ale Rod był w szoku. Nie możemy do końca ufać jego wspomnieniom. Miała już odpowiedzieć, gdy nagle poczuła, że nie są już sami w garażu. Stojąc koło motoru i obok Deacona, spojrzała za siebie w kierunku drzwi, które służy jako wyjście ze schodów i zobaczyła wampira. Nie miała potrzeby pytać, czy Deacon też go dostrzegł Zabójca stanął w bezruchu tej samej chwili co ona. Napotykając wzrok wampira, poczuła, że stają jej włoski na karku. Był stary, a jego moc tak silna, że zagęszczała powietrze, że ledwie mogła oddychać. Kiedy nic nie powiedział, też postanowiła milczeć. Deacon zapalił motocykl i wycofał z miejsca parkingowego. - Obserwuj go - powiedział do mikrofonu. Kiedy zawracał motocykl, obróciła głowę, aby utrzymać wampira w zasięgu wzroku. Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna nawet nie mrugnął, gdy wyjeżdżali z garażu. - Gierki - mruknęła. – Dają mi znać, że jestem śledzona. - Testują twoją wytrzymałość.
111
- Wiesz, nawet rozumiem ich punkt widzenia - możesz sobie wyobrazić, co by się stało ze światem, jeśli którykolwiek z głównych oddziałów miałby słabego dyrektora? - Paryż - ponownie powiedział Deacon. Skinęła głową, choć nie mógł jej zobaczyć. - Jak on się nazywał – Jarvis? - Jervois. - Racja. - Słabość Jervoisa doprowadziła do zdezorganizowania Europejskiej Gildii. Wampiry zaś miały z tego natychmiastowe korzyści. Większość po prostu uciekła, planując zgubić się w wielkim świecie. Ale niewielu... - Kilka wampirów uległo żądzy krwi. Raporty informacyjne mówiły, że ulice spłynęły krwią. - Nie zaszło to aż tak daleko. Paryż stracił jakieś dziesięć procent ludności w ciągu miesiąca. Jeśli umieścić to w takich ograniczonych kategoriach, to ten horror wydawał się być zażegnany. - Dlaczego nie wkroczyli aniołowie? - W rodzinnym Nowym Jorku, Raphael prowadził show, ale na tyle, ile Sara wiedziała, żaden wampir pogrążony w żądzy krwi, nigdy nie postawił stopy w mieście. Jako że było to statystycznie niemożliwe, wydawało się oczywiste, że Raphael osobiście zajmował się wszelkimi problemami z taką nieskazitelną skutecznością, że nikt nie słyszał nawet najmniejszych plotek. - Sprawa wygląda tak – głos Deacona stał się zimny - Michaela zdecydowała, że ludzie potrzebują lekcji pokory. Michaela była jednym z bardziej widocznych archaniołów, oszałamiająco piękna, cieszyła się uwagą na tyle, by pozować afektację, zwracając uwagę ludzkich mediów. - Myślę, że ona sama - powiedziała Sara. - Chętnie wepchnęłaby nas wszystkich z powrotem do czasów, w których była traktowana jak bogini. 112
- Jest wiele żyjących osób, nawet teraz, którzy nadal widzą aniołów jako posłańców Bożych. - A ty? Co myślisz na ten temat? - Inny gatunek - powiedział. - Może są tym, czym my się kiedyś staniemy podczas następnych milionów lat. To była ciekawa hipoteza. Sara nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Aniołowie istnieli już na najwcześniejszych malowidłach ściennych w jaskiniach. Było tak wiele wyjaśnień dla ich istnienia, tak wiele jak gwiazd na niebie. A jeśli nawet aniołowie znali prawdę, to i tak nic nie powiedzą. - A więc dlaczego Timothy Lee? - Podczas każdego morderstwa przebywał w mieście, jest zdolny do wykonania tej całej roboty… - Wszyscy jesteśmy zdolni. - Tak. Tak, że nie jest to, aż takie istotne, ale Timothy bardzo poświęca się jako łowca. On widzi to nie jako pracę, ale jako powołanie. - Czy on jest urodzonym łowcą? - Będąc najlepszą przyjaciółką Ellie przez tyle lat, wiedziała, że dla osób urodzonych ze zdolnością do tropienia wampirów po zapachu, samodzielne wstąpienie do Gildii było lepszym wyborem niż z przymusu. - Nie. Ale wielbi urodzonych łowców. - To nie jest zdrowe zachowanie, ale także nie psychopatyczne. Deacon pokiwał głową. - To dlatego jest jednym z trzech. Pozostali dwaj także mają swoje małe dziwactwa, ale do pewnego stopnia wszyscy łowcy są dziwni. - Poznałeś Ashwini, prawda? 113
Usłyszała dźwięk, jakby się dusił. - „Poznać” to nie jest dość dobre słowo. Postrzeliła mnie, gdy po raz pierwszy się zetknęliśmy. - Brzmi to jak ona. – Uśmiechnęła się, ale nie trwało to długo. - Jeśli jest to jeden z tych trzech, wykonasz na nim egzekucję? - Tak. - Żadnej policji? - Jestem upoważniony do tego zadania. Prawa nigdy to nie będzie tego dotyczyło. Pauza. - Są zadowoleni, że nadzorujemy sami siebie. Łowcy, którzy schodzą na złą drogę zostawiają za sobą ciągle rosnącą liczbę ofiar. - Jak wampiry. Nic nie powiedział, ale poczuła, że się z nią zgadza po napiętej ciszy jego ciała. Niesamowicie cicha noc wydawała się zniechęcać do dalszej rozmowy, więc jechali w milczeniu, dopóki Deacon nie zatrzymał się na poboczu nieruchomej, ciemnej ulicy. - Dalej pójdziemy pieszo. Umieścił jej kask obok swojego, a ona podążyła za nim, gdy poprowadził ją w dół ulicy w kierunku ogrodzenia z siatki. Zmarszczyła brwi. - To wygląda jak złomowisko. - I tak jest. Dobra, to było naprawdę dziwne. Łowcy prawie nigdy nie mieszkali w gównianych miejscach. Byli opłacani bardzo dobrze za nadstawianie karku, by ścigać wampiry, które mogły jedynie oderwać ich karki. - To wszystko jest jego własnością. 114
- Ma piekielnego ogara. Myślała, że coś źle usłyszała. - Czy powiedziałeś piekielny ogar? - Wizja czerwonych pulsujących oczu i wyziewów siarki zatańczyła jej przed oczami. Wtedy zaczęły w jej myślach krążyć widły. - Duża, czarna rzecz, która prawdopodobnie odgryzie ci rękę, jeśli spojrzysz na nią w zły sposób. Timothy nazywa ją Dziewczyną Lucyfera. - Wyjął coś z kieszeni. – Kąsek uspokajający. - Potem nagle już go nie było, a gdyby nie widziała, nigdy by nie zgadła, że mógł poruszać się tak szybko. Została z nim, oboje walczyli z łańcuchem umocowanym do ziemi w ciszy z łowcą po drugiej stronie. Nie było żadnego szczekania, nic, co mogłoby zwrócić ich uwagę, że staną się zdobyczą. - Dziewczyna Lucyfera wyłoniła się z ciemności jak szalejący wicher. Sara schyliła się odruchowo, a ciało psa przeskoczyło nad nią... Na spotkanie z najwyraźniej szybko działającemu uspokajaczowi w ręku Deacona. Zamiast pozwolić psu upaść, Deacon złapał umięśnioną masę i opuścił ją delikatnie na ziemię. - Lubisz ją - powiedziała z niedowierzaniem Sara. Deacon pogłaskał falujące boki psa. - A co w niej jest do nielubienia? Jest lojalna, jest silna. Jeśli mam wykonać egzekucję na Timothym, będzie tęsknić za swoim panem. - Adoptowałbyś ją, nieprawdaż? - Potrząsnęła głową. – I twoje szanse na zdobycie dziewczyny odeszły. Uniósł głowę, patrząc na nią w ten specyficzny sposób z jakąś intencją w oczach. - Nie jesteś fanką psów? - Ona ma dziewięciocalowe kły. – To była tylko lekka przesada. - Kobieta musiałaby cię naprawdę niesamowicie kochać, by znosić tego rodzaju konkurencję. - Szarpnęła głową w kierunku budynku po drugiej stronie góry złomu i Bóg wie czego jeszcze. – No nie? 115
- Chodźmy. Uspokajacz powstrzyma Lucy na chwilę.
Lucy? Zajęło im trochę czasu znalezienie drogi przez śmieci i sprawdzanie pułapek. Kiedy wreszcie dotarli do walącej się szopy, którą Timothy nazywał domem, jak odkryli, miejsce było puste. Małe włamanie później i byli w środku, ale nie znaleźli nic, co chociaż trochę przypominałoby broń. Fakt, że Tima nie było w domu, nic nie znaczył, łowcy utrzymywali z reguły nieregularne godziny życia. Patrzyła jak Deacon wyjmuje coś z kieszeni i kładzie na dnie wszystkich butów, jakie mógł zlokalizować. - Nadajniki - powiedział. - Żywotność baterii wynosi około dwóch dni. Tak więc jeśli zabije kogoś w tym okresie i będzie nosił parę przeze mnie oznakowaną, będę w stanie śledzić jego każdy ruch. - Kto jest następny na liście? Powiedział jej, po scaleniu siatki - pieszcząc po drodze Lucy i czekając wystarczająco długo, by upewnić się, że wychodzi z narkozy bez żadnych skutków ubocznych. - Następny jest Shah Mayur. Samotnik, wykonuje swoją pracę, ale nie wydaje się mieć żadnego kontaktu z innymi łowcami. - Dokładnie tak jak ktoś inny, kogo znam. Deacon zignorował komentarz, gdy siadali okrakiem na jego jednośladzie, zapalił silnik i ruszył. Uśmiechając się, że przycisnęła się do jego ciepłych pleców. - Dlaczego wziąłeś Shaha na radar? - Miał pięć skarg wniesionych przeciwko niemu przez UOW.
116
Urząd Ochrony Wampirów został powołany, aby zatrzymać okrucieństwo i uprzedzenia wobec wampirów. Nigdy nie wygrali żadnej sprawy sądowej – było bardzo ciężko, sprawić by wampir wyglądał na ofiarę, kiedy miało się zdjęcia jego zdobyczy nasiąkniętych krwią - ale mogli poważnie nasmrodzić. - Za co? - Nadmierna przemoc wobec wampira podczas łowów. - Hmm. - Pomyślała o tym. - Dlaczego nie brzmisz na bardziej podekscytowanego? - Ponieważ wszystkie pięć skarg pochodzi od tego samego wampira. Jej własne narastające podniecenie zostało przebite. - Prawdopodobnie ktoś stara się mu narobić kłopotów. - Tak, ale musimy go sprawdzić. Shah Mayur mieszkał w domu dużo bardziej zwyczajnym - pod względem atrakcyjności dla łowców. Jego apartament zajmował całe trzecie piętro wolnostojącej kamienicy. Sara zmarszczyła brwi. - Dostanie się do środka będzie problemem. - Deacon już powiedział jej, że nie było wewnętrznego dostępu, więc nie mogli włamać się przez dolną część budynku - a drabina, której Shah używał, by dostać się na górę i zejść w dół, była aktualnie podniesiona. To nie znaczyło jednak, że był w domu. Według informatora Deacona, mogła być podnoszona i opuszczana przez pilota. Shah nie był ufnym rodzajem człowieka. Ale w tej chwili powinien także znajdować się w samolocie do Waszyngtonu, już od jakiejś godziny. - Jakieś pomysły? Deacon patrzył się na tylną ścianę, gdy odwróciła się w jego kierunku. - Możesz się wspiąć po tym? Podążyła wzrokiem po czymś, co wyglądało jak jakaś kaskada na wodę, to było jedyne rozsądnie wytłumaczenie. 117
- Tak. - Wniosek zaskoczył ją. - Myślałam, że niańczysz mnie. - Jesteśmy prawdopodobnie pod obserwacją - powiedział jej rzeczowym głosem stwierdzającym niezaprzeczalny fakt. - Nie mogę cię tak całkowicie pozbawić pazura. - To sugeruje, że mógłbyś. - Strzeliła mu słodki uśmieszek spleciony z ukąszeniem. Musimy rozważyć coś innego - jeśli jesteśmy obserwowani, to następstwem będzie to, że aniołowie i wysokiego szczebla wampiry dowiedzą się, co kombinujemy. Nie mam zamiaru dostarczać żadnego łowcy w ich ręce. - Anielska zemsta mogła być niszczącą duszę brutalnością. Deacon spojrzał na jej twarz nawet nie mrugnąwszy okiem. - Właśnie dlatego musimy dostać się do niego pierwsi. Dostarczymy mu miłosierną śmierć. Kiwnęła głową, biorąc nadajniki, wyciągnęła się i podbiegła do rynny. Miała wystarczająco dużo światła - i co ważniejsze, miała wystarczająco wiele mięśni - że pociągnięcie się do góry okazało się dość proste. Kiedy wreszcie dotarła do parapetu znalazła przyjemną, szeroką wnękę. Była tak blisko, że było kuszące, by podciągnąć okno i wejść, ale poświęciła czas na sprawdzenie wszystkiego. Wszystko było tak samo dobrze, jak się na początku wydawało. Shah wykonał zabezpieczenie okna tak, by urządzenie schwytało intruza za gardło przez otwór, dokładnie na wysokości idealnej do cięcia dla osoby wchodzącej do środka. Z lekkiego połysku, domyśliła się, że został on pokryty pokruszonym szkłem. Makabryczne, ale zabezpieczenie domu nie było żadnym przestępstwem. Sprawdziła dwa razy, czy nie ma jakichkolwiek przewodów elektrycznych, które mogą być podłączone do alarmu i spojrzała na dół na Deacona, sygnalizując mu swój zamiar wejścia do środka. Skinął głową raz i zasygnalizował powrót. Dwie minuty. Otwierając okno, wkroczyła ostrożnie, unikając śmiertelnego chwytu za gardło przez szybkie pochylenie się. Znalazła się w czymś, co wyglądało jak salon. Było ciemno. Ale nie dostatecznie ciemno, aby ukryć człowieka siedzącego cicho w fotelu. 118
ROZDZIAŁ 4 - Spodziewałem się Deacona - powiedział jedwabistym miękkim głosem. - Shah Mayur, jak sądzę. - Sara Haziz. - Pewne zaskoczenie. - Od kiedy to jesteś Zabójcą? - Nazwij to dodatkową fuchą. - Zauważyła pistolet na jego kolanach. - Jesteś przygotowany. - Nie chciałem, żeby odciął mi głowę, zanim będę miał okazję wyjaśnić, że nie jestem mordercą o zabójczych skłonnościach. - Tym razem jego ton był cierpki. Polubiła go. Nie znaczyło to jednak, że nie był mordercą. - Więc jeśli wyjdę? - Nie zastrzelę cię. Powiedz Deaconowi, że spotkam się z wami obojgiem na zewnątrz. Pauza. - I Sara… To nie wygląda zbyt dobrze, gdy przyszła Dyrektorka Gildii włamuje się i wchodzi bez pozwolenia do czyjegoś mieszkania. - Dlaczego wszyscy zachowują się jakby już wszystko było uzgodnione? - Mruknęła i wycofała się, cały czas trzymając wzrok na jego ręce. Jeśli to konieczne, mogła skakać, złamie kilka kości, ale jej to nie zabije. Nie tak jak kula. Jeśli Shah odpowiedział, nie słyszała. Było jej o wiele łatwiej schodzić na dół po rynnie, niż wspinać się do góry. - Zejdzie na dół porozmawiać. Twarz Deacona stała się bardzo spokojna. Niebezpieczna. - Nie powinno go tu być. - Wiedział, że nadchodzisz. I zna twoje imię. 119
To sprawiło, że stał się jeszcze bardziej spokojny. Sara patrzyła zafascynowana. Czy Deacon
kiedykolwiek
sobie
odpuszczał?
Czy
nadal
był
taki
opanowany,
nawet
w najintymniejszych sytuacjach? To było kuszące, by go pocałować i dowiedzieć się tego, ale ze sposobu, w jaki ją obserwował, wiedziała, że nie potrafiłaby zatrzymać się tylko na pocałunku. Szelest drabiny Shaha przesuwającej się do ziemi był mile widzianym odwróceniem uwagi. Czekała aż łowca zejdzie w dół, nigdzie jednak w zasięgu wzroku nie widziała jego pistoletu. Oczywiście, to po prostu oznaczało, że był dobry w ukrywaniu swojej broni. Elena działa, Sara myśli. Jej najlepsza przyjaciółka zwykle miała ukryte kolce w swoich włosach i ostrza przypięte do swoich ud. A to był dopiero początek. - Witaj, Deacon. - Shah okazał się wysoki, ciemny i bardzo przystojny, z błyszczącymi czarnymi włosami, które opadały na jego ramiona. - Jestem pod wrażeniem. - Deacon subtelnie odchylił się, by chronić Sarę. Powstrzymała się przed przewróceniem oczami i wykorzystała tę szansę, by wziąć po cichu do rąk własną broń zza swoich pleców. Potem wysunęła się z nocnego cienia Deacona tak, by miała czystą linię wzroku. - Szpiegostwo to moja sprawa. Pracuję w wewnętrznym w Gildii. To Gildia miała wydział wewnętrzny? Sara zastanawiała się, jak wiele innych tajemnic odkryje jako Dyrektorka Gildii. To była wielka pokusa, nawet dla kobiety tak ciekawej jak ona. Ale czy była gotowa oddać wszystko, zrezygnować z możliwości posiadania rodziny, dzieci? Tak, na pewno znajdą się mężczyźni, którzy byliby więcej niż szczęśliwi, by spać z Dyrektorką Gildii, ale byli oni rodzajem mężczyzn, których nie miała ochoty dotykać bardziej niż bieguna północnego. Nie, to Deacon był w jej typie. Zimny, opanowany, silny. A co do możliwości spania z kobietą, która byłaby skutecznie jego szefową - gdyby przyjęła posadę dyrektorki – to pewnie zacząłby od opowiadania sprośnych dowcipów. Powstrzymała błądzenie w myślach, gdy napotkała wzrok Shaha. - A my tak po prostu powinniśmy ci uwierzyć? 120
Shah wzruszył ramionami, posyłając jej tajemniczy uśmiech. - Albo mógłbym opowiedzieć ci o pewnym wydarzeniu, kiedy to ty i Elena postanowiłyście wypróbować pewien pionowy drążek w klubie Maxie. Jak kurwa, on się o tym dowiedział? Skrzywiła się. - Jeśli pracujesz w wewnętrznym, to dlaczego Simon cię nie oczyścił? - Deacon prowadzi swoje misje samodzielnie. - Wzruszył ramionami. - Mogłem grać trudnego do zdobycia, ale zrozumiałem, że was dwoje to dobry układ, jeśli chodzi o dotrzymywanie sekretów. Przyszła dyrektor i Zabójca. Komu moglibyście coś powiedzieć? Deacon poruszył się i nagle położył dłoń na szyi Shaha, a nóż przytknął do jego brzucha. - Zdejmij koszulę. Shah zamrugał, ukrywając swoje zdziwienie za urokiem. - Nie wiedziałem, że potrafisz poruszać się w ten sposób. Deacon nacisnął delikatnie nóż. - Jak chcecie. - Rozpinając koszulę z szybkimi ruchami palców, Shah wzruszył ramionami. - Sara, sprawdź, czy jego ciało nosi jakieś ślady walki. Jeden z wampirów przywołał chyba siły piekielne podczas swojej bitwy o życie. Sara dokonała ścisłej kontroli, ale wszystko, co zobaczyła, to gładka skóra bez skazy. - Jest czysty. Shah potarł swoje gardło, gdy Deacon go puścił. - Mogłeś grzecznie zapytać. 121
- A ty mogłeś pchnąć go w serce. - Sara prychnęła. – I jeszcze zarzucasz mu jego zachowanie. Jesteś prawie tak bezradny jak pirania. - Nie mogę winić chłopca za próbę. - Uśmiechnął się, ukazując dołeczki, które nie miała żadnych wątpliwości, wykorzystywał jako narzędzie do swoich celów. - Jeśli chcecie znać moje zdanie, postawiłbym swoje pieniądze na Tima. Czy widzieliście tego psa, którego trzyma? Prawdopodobnie zawarł pakt z samym diabłem i używa go jako ubezpieczenia. Teraz ta sprawa go opętała. Sara pokręciła głową, zwracając uwagę na błysk rozbawienia w jego oczach. - Nie wydaje mi się, że powinieneś rzucać kamieniami - widziałam pluszowego misia na twojej kanapie. Ciekawe. Czarujący, wyrafinowany szpieg mógł się zaczerwienić na tej skórze posypanej cynamonem. - Należy do mojego siostrzeńca. A jeśli nie musicie poniewierać mnie jeszcze bardziej, to chciałbym już iść spać. – Powiedziawszy to, odwrócił się i odszedł. - Nie uderzał do ciebie. - To było ciche oświadczenie. Zacisnęła wargi. - I poczułeś potrzebę, by powiedzieć to na głos. Z jakiego powodu? - Shah nie ma żadnych bliskich przyjaciół wśród łowców, ale jest dosyć popularny wśród pań. Krótko mówiąc, uderza do wszystkiego, co ma piersi, a w jego typie są zwłaszcza drobne brunetki. - Dziękuję za zgniecenie mojej samooceny pod butem. - Powstrzymując ochotę, by go kopnąć, chwyciła swój kask i wcisnęła go na głowę. Deacon zajął swoje miejsce, zakładając swój kask zanim uruchomił silnik. Byli już dziesięć minut od domu Shaha i właśnie przecinali opuszczony parking, gdy Deacon zatrzymał się. 122
- Walczymy, czy uciekamy? Zobaczyła ukryte w cieniu wampiry. Ile? Pięć - nie, siedem. Siedem przeciwko dwojgu. - Uciekamy. – To nie głupota utrzymywała ją tak długo przy życiu. Dopiero gdy Deacon obrał przeciwny kierunek, zdała sobie sprawę, że to jej pozostawił podjęcie decyzji. To było... Nieoczekiwane. * Ich trzeci przystanek tego wieczoru okazał się barem dla gejów. Sara wpatrywała się w nazwę baru. - „Inferno18”. - Odwróciła się do milczącego człowieka przy swoim boku. - Czy to tylko mi się tak wydaje czy mamy tendencję do czegoś? Kapryśnie wydął usta. Okazało się to bardziej seksowne, niż całkowity uśmiech u każdego innego człowieka. - Wiodę cię prosto ku grzeszności. Nie mogła nic na to poradzić. Roześmiała się. - Najwyraźniej, podejrzany numer trzy jest gejem. Prawda? - Marco Giardes. - Skinął głową ku górze. – Mieszka nad barem. - Hę? - Jest właścicielem tego miejsca. Kupił je dzięki swojemu spadkowi. Sara wzruszyła ramionami. - Mi to nie przeszkadza. A tobie?
18
„Inferno” – „Piekło”
123
Jego policzki trochę zabarwiły się na czerwono. Jej usta otworzyły się. - Co? Wypuścił oddech. - Zobaczysz. - Wchodzimy? - Tak. Nie wie o mnie, chyba że jest kolejnym szpiegiem. Jesteśmy dla niego tylko dwójką łowców, którzy usłyszeli o jego miejscu i postanowili wpaść. Ponieważ łowcy byli znani z tego, że wzajemnie się wspierają, była to doskonale wiarygodna przykrywka. I pomimo faktu, że było już blisko czwartej nad ranem, bar nadal był zatłoczony. - A co z bronią? - To żaden problem dla łowców. - Więc chodźmy. Wyciągnęli swoje identyfikatory Gildii i machnęli nimi przed silnie umięśnionym bramkarzem... Który dokładnie otaksował wzrokiem Deacona. Sara ugryzła wnętrze swoich policzków kiedy wielki, twardy Zabójca schował się trochę za nią. W chwili, gdy weszli do głównego pomieszczenia, rozmowa ucichła, a następnie w ogromnym pośpiechu ponownie się rozległa. Sara została przyjęta z uśmiechem - w tłumie było kilka innych kobiet - ale uwaga była zwrócona zdecydowanie na Deacona. Więc kiedy położył rękę na jej biodrze i przyciągnął ją do siebie, nie zaprotestowała. - Biedne dzieciątko - szepnęła. - Naprawdę im się podobasz. - To nie jest śmieszne. - Nigdy wcześniej nie słyszała takiego zawstydzenia w głosie. Piękny mężczyzna przechadzał się krokiem modela na wybiegu. 124
- Jaka szkoda - mruknął, zauważając język ich ciała. - Mam nadzieję, że odpowiednio dbasz o niego. Sara poklepała dłoń Deacona w miejscu, gdzie trzymał ją na jej biodrze. - Najlepiej jak umiem. - Pozwolisz mu z nami zatańczyć? Sara poczuła przerażenie Deacona w absolutnym bezruchu jego ciała. To było kuszące podrażnić się z nim, ale... - Nie jest zbyt dobrym tancerzem. Posyłając kolejne smutne westchnienie, blondyn odszedł. Nie mogąc wytrzymać dłużej, Sara odwróciła się i ukryła twarz w klatce piersiowej Deacona, a jej ciałem wstrząsnął wybuch śmiechu. Jego ramiona owinęły się wokół niej, a jego usta zbliżyły do jej ucha. - Na naszą następną randkę pojedziemy do baru tylko dla dziewczyn. To po prostu sprawiło, że jej śmiech stał się jeszcze silniejszy. Łzy pociekły jej z oczu. Ale w tej samej chwili do jej systemu oddechowego dostał się zapach Deacona, był taki cudowny i tkwił w jej płucach. Mężczyzna pachniał zachwycająco. Trochę ciepła, trochę potu, całe mnóstwo niebezpieczeństwa. Wprost idealnie. Położyła swoje dłonie płasko na tej jego pięknej piersi i spojrzała w górę. - Myślę, że wiedzą, że facet jest męski, gdy go tylko zobaczą. Jego rzęsy, długie i piękne, przysłoniły jego oczy, ale zobaczyła w nich błysk. - A co z tobą? Zanim odpowiedziała, przerwał im dyskretny kaszel. Odwróciła się, aby zobaczyć mężczyznę, który mógł być tylko innym łowcą. Jego postawę było bardzo łatwo rozpoznać komuś, kto sam wiedział, jak poruszać się w walce, jego oczy zaś były czujne... A po chwili, rozbawione. 125
- Witam. Nie sądzę byśmy poznali się wcześniej. - Sara. – Podała mu rękę. – A to jest Deacon. - Sara Haziz? - Uśmiech łowcy stał się olśniewający. - Jestem zachwycony móc cię poznać. Słyszałem o tobie, oczywiście. Proszę, wejdźcie. - Spojrzał przez ramię. - Pierre przygotuj stolik. - Zwracając swoją uwagę ponownie na nich, pochylił delikatnie głowę w ich stronę. - Jestem Marco. Z Gildii, ale już nie długo. - O? Uśmiechnął się ponownie, ukazując rząd lśniących białych zębów. - Postanowiłem, że mimo wszystko ten bar jest moją prawdziwą miłością. Niewielu łowców przechodziło na emeryturę. Ale nie było to aż tak zupełnie niespotykane. - Nie będzie ci brakować dreszczu polowania? - To gra dla młodych ludzi. A ja już zbliżam się do czwartej dekady, ale nic nikomu nie mówcie. Deacon w końcu przerwał milczenie. - Twój bar całkiem dobrze sobie radzi - usłyszeliśmy o nim pocztą pantoflową od innych łowców. - Niektórzy z moich najlepszych klientów są łowcami - powiedział Marco, a w jego głosie brzmiała prawdziwa przyjemność. - Przyprowadzają swoje dziewczyny, kochanków i nie mrugają nawet okiem. Bardzo się cieszę, że byłem częścią tego braterstwa. Proszę, chodźcie. Drinki na mój koszt. – Z tymi słowami odwrócił się i poprowadził ich do stolika na skraju parkietu.
126
Usiedli wszyscy i drinki zostały zamówione. Sara zauważyła, że Deacon ledwo dotknął swojego - whisky, oczywiście – tak jak i Marco. Wzięła łyk swojego koktajlu i wydała z siebie dźwięk prawdziwej przyjemności. - Jest grzesznie dobry. - Tak, bar staje się coraz bardziej znany ze swoich koktajli. Uśmiechnęła się i pogawędziła z nim przez kilka minut. - Czy to miejsce ma toaletę dla pań? Marco uśmiechnął się. - Oczywiście. Mogę ci pokazać gdzie. - Nie, po prostu nakieruj mnie we właściwą stronę. - Pochyliła się bliżej i szepnęła Potrzebuję żebyś tu został i chronił Deacona. Marco mrugnął. - Tamten duży chce porywalizować sobie z nim, a tamten ładniutki chce wziąć go do domu i wręczyć mu pejcz. Twarz Deacona pozostała bez wyrazu, ale jego zielone oczy posłały jej wyraźne ostrzeżenie. Śmiejąc się ze swojego dowcipu i pogłaskała go po policzku, gdy odchodziła. Jego zarost sprawił, że miała ochotę dalej dotykać go swoimi palcami, ale zamiast tego przespacerowała się do łazienki, rzucając kilka lustrujących spojrzeń na tłum. To nie była jej wina, że rozproszyła ją rozmowa z innym łowcą i skończyła przy drzwiach, które nie prowadziły do toalety. Niestety, były one solidnie zablokowane i zakodowane za pomocą panelu dotykowego. Ukrywając swoje rozczarowanie, zatrzymała się przy kimś, by znowu zapytać o drogę do łazienki i udała się, by z niej skorzystać przed powrotem do stolika. - Zgubiłaś się? - Zapytał Deacon, zanim Marco mógł to zrobić. 127
- Tak. - Roześmiała się. - Ktoś mnie zaczepił, by zapytać, czy naprawdę jesteś tak twardy, na jakiego wyglądasz. Deacon zaczerwienił się. - Tak? I co było dalej? Wiedziała, że było to kolejne ostrzeżenie. Ale ten opowiedziany epizod miał wpływ na rozbrojenie wszelkich podejrzeń Marca, jakie ten mógł jeszcze mieć. Ale on tylko zaśmiał się i powiedział do nich jeszcze parę słów, zanim wstał i wmieszał się w tłum. Deacon nie wyglądał na szczególnie uszczęśliwionego, ale zaczekał z rozmową, dopóki nie siedzieli na motocyklu i nie jechali z powrotem do hotelu. - Nie weszłaś do jego mieszkania. - Nie było takiej potrzeby. – Uśmiechnęła się. - Zakłada nogę tak, jak wszyscy faceci. Cisza. Zlitowała się nad nim. - No wiesz, kostkę kładzie na kolano, wkraczając w przestrzeń innych, siedzących obok ludzi. - Przyczepiłaś nadajnik na jego bucie. - Kiedy poprosiłam go o wskazanie drogi do łazienki. - Czuła się po tym niezmiernie z siebie zadowolona. - I to nawet nie jest najlepsze z tego wszystkiego - miał na sobie solidne buty łowcy. – To zwiększało szanse, że będzie korzystać z tego samego obuwia, jeśli zdecyduje się wyjść, by zabijać. - Przypuszczam, że zabójca nie zamierza wyjść dzisiaj wieczorem. Nie po tym, co stało się z Rodneyem. - Nie będzie sfrustrowany faktem, że wcześniej zawiódł? 128
- Możliwe, ale ten facet nie jest głupi. Dokładnie odrabia swoje zadanie domowe i uderza tylko wtedy, gdy wie, że jego ofiara będzie zagrożona. - Gdybyś miał więcej ludzi, można by obserwować zarówno Tima jak i Marca, a jeśli to konieczne, Shaha też. - Czy kiedykolwiek próbowałaś śledzić łowcę, który nie chce być śledzony? - Słuszna puenta. Pomyślała o trzech mężczyznach, których odwiedzili. - Czy pytałeś Simona o możliwość uruchomienia kontroli pracowników? - Może już w tej chwili jest uruchomiona. Miał rację. Wyciągnął i uruchomił palmtopa, by to sprawdzić, natychmiast jak tylko wrócili do hotelu, wszystkie trzy raporty czekały na jego mailu. - Same standardowe rzeczy - powiedziała Sara, leżąc płasko na plecach na łóżku z palmtopem w dłoniach. - Timothy zepsuł polowanie i nie widziano go publicznie od tego czasu, ale wiemy, że żyje. Shah naprawdę jest szpiegiem. Nie oznacza to jednak, że nie jest mordercą. - Tak ci mówi instynkt? - Jeśli Shah zabije, to zrobi to w taki sposób, by nikt nie przyszedł do niego po śladach. - Spojrzała na ostatnią stronę. - Marco jest solidnym łowcą ze stabilnym życiem osobistym – bawi się w szczęśliwą rodzinkę z wampirem, więc najwyraźniej je lubi. - A czy ty kiedykolwiek się skusiłaś? - Łóżko delikatnie się przechyliło, gdy Deacon oparł kolano na jego bocznej krawędzi i spojrzał na nią.
129
ROZDZIAŁ 5 Jej wargi stały się suche. - Skusiłam? - Czy zainteresowałaś się kiedyś wampirem?
Och. - Jasne, są wspaniali. - Ale nie prawdziwi, nie tak jak Deacon. - Nie mów mi, że się z tym nie zgadzasz. - Cała ta sprawa z ssaniem krwi trochę mnie odrzuca. - Tak, mnie też. Nie chcę, by mój partner myślał o mnie jako o przekąsce o północy. – Wyłączyła palmtopa i położyła go ostrożnie na małej komodzie przy łóżku. - Czy kiedykolwiek pozwoliłeś wampirowi pożywić się na sobie? Pokręciłł głową, a jego wzrok przesunął się na jej usta. - A ty? - Karmienie awaryjne – powiedziała i nagle zrobiło jej się gorąco w koszulce i dżinsach, chociaż przed chwilą wydawały się być w sam raz. - Z facetem było tak źle, że musiałam coś zrobić. - Bolało? - Te ocienione nocą zielone oczy skierowały się w kierunku jej wznoszących się przy oddechu piersi, a następnie powędrowały w dół jej brzucha. Odetchnęła głęboko, widziała jak zassał oddech na widok ruchu jej piersi. - Nie tak bardzo, jak można by się spodziewać. Mają coś w swojej ślinie, co spycha cię poza krawędź. - Wyciągnąwszy nogi, uniosła ramiona nad głowę. – I pewnie wiesz, że mogą sprawić, że będziesz się czuć dobrze, jeśli tylko zechcą.
130
Nie odpowiedział, jego uwaga była skupiona na jej ciele, dopóki się nie odprężyła. Następnie przeniósł się na łóżko, wsunął na nią i usztywnił swoje ciało wykorzystując przedramiona. - Tak? To było proste pytanie – a sprawiło ono, że znieruchomiała i zaczęła myśleć. Łowcy nie byli pruderyjni, ale Sara nigdy nie miała przygody na jedną noc. Po prostu taka nie była. A jednak zapragnęła Deacona dokładnie w tej samej chwili, w której go zobaczyła. A i on nie czynił żadnego wysiłku, aby ukryć swoje podniecenie, więc wiedziała doskonale, że też jej chciał. Ale nie byli dwoma łowcami, którzy spotkali się w drodze. - Zamierzasz się dziwnie zachowywać po tym wszystkim? - Zdefiniuj „dziwnie”. - Przycisnął się do niej jeszcze bardziej stanowczo. Zdusiła jęk. Mężczyzna był gorący, twardy, i bardziej niż gotowy. - Potrzebuję, żebyś wykonywał moje rozkazy, jeśli zostanę dyrektorem. - Jej dawni kochankowie nie zawahaliby się, bo wtedy jeszcze nie była krytycznie ważnym kandydatem na to stanowisko. Ale teraz była więcej niż kandydatem. - Czy oczekujesz specjalnego traktowania? - Nie jestem w łóżku z przyszłym dyrektorem. Jestem w łóżku z Sarą. - To mi wystarczy. To było kuszące, by się spieszyć, ale pogładziła swoimi dłońmi po jego włosach i szarpnęła je. Pocałunek był dla niej jak cios w splot. Wydała z siebie dźwięk czystej przyjemności, owinęła mu ręce wokół szyi, a nogi wokół jego talii. Mężczyzna był wielki, wszędzie dobrze zbudowany. Twarda ściana z krwi, kości i zwartych jak granit mięśni. Chciała ocierać się o niego, aż zacznie mruczeć.
131
Ugryzł jej dolną wargę. Dyszała oddychając, a potem to zaczęło się dziać ponownie, dziki pęd uczuć, przyjemność prawie nie do zniesienia, potrzeba, by skosztować go tak głęboko, jak tylko mogła. Kiedy tym razem przerwali pocałunek, pochyliła się w kierunku jego gardła, wycałowując swoją drogę wzdłuż napiętych ścięgien jego szyi. Pachniał tak cholernie dobrze. Szarpnął ją i przyciągnął z powrotem, by po raz kolejny pocałować, a gdzieś w międzyczasie, zdała sobie sprawę, że jego ręka zaczęła gładzić jej nagie plecy, wsunięta pod jej koszulkę. Chciała więcej. Przełamując pocałunek, puściła go i szarpnęła swój T-shirt. Deacon podniósł się na tyle, by mogła przeciągnąć go przez głowę i zdjąć. - Zielony? - Prześledził koronkowe miseczki jej biustonosza gładząc je jednym palcem. Zaczęła rozpinać mu koszulę, gdy tylko odpięła swój biustonosz. - To mój ulubiony kolor. - Szczęśliwie dla mnie. - Ostatnie słowo zabrzmiało jak jęk, gdy położyła swoje dłonie na jego piersi. - Cholernie szczęśliwie. - Zdejmij – rozkazała mu. Prychnął, ale klęknął i zsunął stanik zanim pozbył się swojej koszuli. Ale nie osunął się od razu w dół. Zamiast tego wyciągnął ręką, aby zamknąć jedną z swoich wielkich dłoni na jej piersi. Krzyknęła na to nieoczekiwane śmiałe dotknięcie, jej wzrok zderzył się z jego oczami. Ciemnozielone, ale już nie spokojne, ani nie nieporuszone. To sprawiło, że ostatnie z jej zahamowań opadły, a kiedy pochylił swoją głowę do jej piersi, zatopiła swoje ręce w jego włosach i przygotowała się na jazdę. Zabójca dokładnie wiedział, co robi. Nie było żadnej niepewnej pieszczoty, żadnych próśb o zgodę. Zapytał ją raz, a ona się zgodziła. Teraz brał wszystko. Prawdę mówiąc, wydawało się to poza erotyką, to bycie w łóżku z mężczyzną tak pewnym siebie. Tak pewnym... I tak całkowicie zaangażowanym. Teraz znała już odpowiedź na swoje pytanie - kiedy Deacon tracił kontrolę, to tracił ją całkowicie. Boże, czy mógłby stać się jeszcze bardziej seksowny? 132
Owinęła nogi wokół jego talii i pocałowała go mokro, głęboko i otwarcie. - Myślę, że powinieneś zdjąć spodnie. Całował ją w dół aż do szyi, do jej pulsu, zamiast zrobić, to co powiedziała, sięgnął w dół do jej dżinsów. Ale nie rozpiął ich, tylko wsunął rękę pod pasek i skierował ją niżej z już znaną jej śmiałością, aż do wgłębienia między jej udami. Wygięła się w jego kierunku, pragnąc więcej. - Żadnego drażnienia się. Chwycił miękkie ciało jej piersi. Zadrżała i zatopiła swoje ręce w jego włosach i szarpnęła. - Nie rozmawiasz w łóżku? Jego odpowiedzią było wycałowanie mokrej drogi w dół jej mostka, a następnie usiadł z powrotem. Wycofał swoją dłoń z oczywistą niechęcią, rozpiął jej spodnie i ściągnął je wraz z majtkami. Mimo wszystko, był to ciemny, zmysłowy moment i wtedy po prostu na nią spojrzał. Jej ciało wygięło się w niemym zaproszeniu. Przyjmując je, pochylił się, dopóki jego wargi nie dotknęły jej ucha... I wyszeptał jej takie złe obietnice, takie dekadenckie żądania, że pomyślała, że roztopi się od wewnątrz. - Dobra, przestań mówić. - To było, jak dla niej, zbyt wiele bodźców zmysłowych, za dużo przyjemności. – I to już. Uśmiechnął się i usiadł, jego wzrok nie opuścił jej twarzy. Intymność była oślepiająca. Następnie jedna z jego wielkich dłoni rozprzestrzeniła się na jej udzie, a kciuk zaczął głaskać szalenie wrażliwą wewnętrzną powierzchnię skóry. Krzyknęła z głębi gardła... I wyślizgnęła się z jego uścisku, by usiąść na jego kolanach. W jego oczach zamigotało zaskoczenie, po czym na jego ustach pojawił się uśmiech, powolny i pewny siebie.
133
- Szybka, gładka i śliczna. - Pochylił się, by przebiec wargami wzdłuż jej szyi, gdy ona wyciągnęła jego pasek i rzuciła go na podłogę, a następnie zaczęła manipulować guzikami przy jego rozporku. - Mmm. - Dźwięk czystego męskiego uznania. Pociągnęła w dół jego spodnie wystarczająco, by mogła zacisnąć wokół niego swoje dłonie. Jego wielkie ciało zadrżało. - Sara. - A potem pchnął ją na plecy, szarpnął jej ręce i wsunął się w nią jednym mocnym pchnięciem. Całe jej ciało wygięło się na łóżku. O mój Boże, pomyślała na sekundę wcześniej, zanim straciła świadomość, Deacon był zbudowany idealnie proporcjonalnie. * Całe jej ciało mrowiło po następstwach najlepszego orgazmu jej życia. Sara patrzyła na hotelowy sufit. - Wiedziałam, że między nami była chemia, ale to było wprost nieziemskie. Ramię na jej talii delikatnie się zacisnęło. - Żyję dla takiej rozkoszy. Seksowny, nieskrępowany jak diabli, gdy ty tracisz kontrolę, no i miał poczucie humoru. - Przypuszczam, że nie jesteś zainteresowany długoterminowym związkiem? Oczekiwała, że zareaguje wstrząsającą ciszą, ale odpowiedział od razu. - Nie byłbym zbyt dobrym kochankiem dla pani dyrektor. - Nie podoba ci się życie w światłach reflektorów, nieprawdaż. - To nie było pytanie, bo znała już odpowiedź. A jakaś jej część życzyła sobie, by jej nie znać. Ponieważ lubiła Deacona, więcej niż lubiła. Za każdym razem, gdy ujawnił jakiś nowy aspekt swojej osobowości, znajdował on uzupełnienie w jej najgłębszych pokładach istnienia. Jakby była w tym jakaś obietnica. I nie chodziło tylko o seks. - Czy kiedykolwiek czujesz się samotny? 134
- Bycie samotnym nigdy nie stanowiło dla mnie problemu. – Jego palce bawiły się na skórze jej biodra. – Zamierzasz przyjąć to stanowisko, prawda? - Tak. - Zawsze wiedziała, że to wszystko do tego zmierza. - Gildia jest ważna. Musi mieć kogoś u steru, kogoś komu zależy na niej na tyle, aby upewnić się, że pozostanie silna, że łowcy będą chronieni, zarówno przed wampirami jak i aniołami. - A co z polowaniem? Pogłaskała go dłonią wzdłuż jego przedramienia. - Będę za tym tęsknić. Ale... Nie aż tak bardzo jak niektórzy. Moja najlepsza przyjaciółka Ellie, kompletnie by zwariowała w ciągu jednego tygodnia. - Elena Deveraux? Urodzona łowczyni? - Spotkałeś ją? - Odwróciła się do niego. Jego twarz była zrelaksowana przyjemnością, włosy całkowicie zmierzwione, a zielone oczy leniwe, wyglądał jak duży kot rozpostarty obok niej. Wielki, niebezpieczny kot. - Słyszałem o niej - powiedział. – Mówią, że jest najlepsza. - Bo jest. - Sara była cholernie dumna z Ellie, uważała ją bardziej za siostrę niż przyjaciółkę. - Martwię się o nią. - Martwisz się o wszystkich łowców. To była prawda. Tak robiła. - Myślę, że było mi przeznaczone zostać dyrektorem. - Jej poczucie odpowiedzialności było częścią tego, kim była. Nie mogła zrezygnować i zostawić Gildię w słabszych rękach, tak samo jak zmusić Deacona, aby zmienił swój styl życia, by dostosować się do jej. – Jak to się stało, że skończyłeś jako Zabójca? - Gildia obserwuje możliwych kandydatów. Podszedł do mnie ostatni Zabójca i zaproponował to stanowisko. 135
A on je zaakceptował, Sara wiedziała, że z tych samych powodów ona też zaakceptuje swoje. - Ktoś musi wykonywać tę pracę. - Ale to było również pewnego rodzaju powołanie, wiedziała, że pokocha bycie dyrektorem, że to będzie dla niej wyzwanie i będzie ono ją ekscytowało w sposób, w jaki normalne polowanie nie mogłoby się z nim równać. - I ten ktoś musi dawać z siebie wszystko. Uśmiechnęła się i przesunęła tak, by widzieć jego twarz. Jego ręka leżała na jej biodrze, a swoją własną wsunęła pod głowę. - Spotkałeś kiedykolwiek archanioła? - Maleńkie włoski na jej ramionach stanęły na samo wspomnienie takiego pomysłu. - Nie. Ale ty pewnie spotkasz. Przeszył ją dreszcz. - Mam nadzieję, że nie stanie się to przez długi, długi czas. - Anioły, mogła z nimi współpracować, ale archaniołowie to była zupełnie inna historia. Oni po prostu nie myśleli jak ludzie, żadnym sposobem, kształtem czy formą. Usta Deacona wygięły się w krzywym uśmiechu. - Myślę, że gdy nadejdzie czas, to sobie poradzisz. - Wyciągnął rękę, by odsunąć włosy z jej twarzy. Czułość w tym geście znowu to sprawiła. Ponownie poczuła tę obietnicę. To szarpnięcie, które mogłoby być czymś znacznie więcej. - Teraz chcę tylko poradzić sobie z tobą. - I tak zrobiła. * Godzinę później, mimo braku snu, nie mogła się wyłączyć, była jeszcze zbyt rozpalona przez przyjemność. Deacon potrafił robić niesamowite rzeczy swoim językiem, pomyślała, 136
radośnie nabuzowana. Być może endorfiny rozświecały odpowiednie obszary jej mózgu, bo siedziała wyprostowana i pochyliła się, aby wziąć palmtopa. - Co? - Zapytał Deacon z jednym ramieniem mocno oplecionym wokół jej talii. Włączyła go i sprawdziła. - Eh, nie ma go tutaj. – Odłożyła palmtopa na wcześniejsze miejsce i opadła z powrotem na łóżko. - Czego? - Zdjęcia chłopaka Marca. – Wydała z siebie dźwięk frustracji. – Popatrz na to tak, prowadziliśmy poszukiwania, biorąc pod uwagę tylko to, jak to niektórzy nienawidzą tej całej przestępczości, ale co jeśli to jakiś normalny wariat, który używa tego wszystkiego, by odciągnąć nas od zapachu, jaki wydziela? Deacon odsunął sobie włosy z twarzy i uniósł brew. - Zdefiniuj „normalny wariat”. - Może chłopak rzucił Marca. Być może Marco zszedł na cholernie złą drogę. A teraz tnie wampiry, które wyglądają tak, jak jego ukochany. Deacon zmarszczył brwi. - Ofiary nie pasują do tego typu - byli blondynami i mieli także ciemne włosy, byli zarówno czarni jak i biali. Wypuściła oddech. - Wydawało mi się, że to dobry pomysł. - To nadal może być dobry pomysł. - Jego ręka poruszała się cicho po jej skórze. Nie ma między nimi fizycznych podobieństw, ale wszyscy z nich byli znani z bratania się z ludźmi i to bardziej niż jest to zwykle przyjęte. 137
- Te ślady - powiedziała, czując że jest na krawędzi zrozumienia. - Znalazłam Rodneya poprzez jego ludzkich przyjaciół. Nie mógł odpuścić. - Dwóch spośród ofiar miało ludzkie kochanki. - To nic wielkiego - powiedziała. Pary ludzko-wampirze są dość powszechne, szczególnie wśród młodszych wampirów. - Tak, ale to wyraźny wzorzec, gdy poskłada się to wraz z innymi rzeczami. – Odpychając pościel, wyszedł z łóżka.
Panie zmiłuj się. Wpatrywała się w niego bezwstydnie, gdy podchodził do swojej kurtki i chwycił małe czarne urządzenie. - To coś śledzi nadajniki poprzez GPS. Ustawiłem to, by zasygnalizowało, jeśli któryś z nich się przemieści, ale tak na wszelki wypadek... Nie, wszyscy są tam, gdzie ich zostawiliśmy. W każdym bądź razie nadajniki się tam znajdują. - Martwię się o Tima - szepnęła, zastanawiając się, czy Deacon miałby coś przeciwko, gdyby użyła swoich zębów na tym jego umięśnionym ciele. - Nikt nie widział go przez kilka ostatnich dni. Jeśli on nie jest mordercą... - Tak. Ale ktoś przecież karmi Lucy – w przeciwnym wypadku byłaby słabsza. - Słuszna uwaga. – Naciągnęła prześcieradło na swoją głowę. - Nie mogę myśleć, gdy jesteś nagi. Ubierz się. Jego chichot był tak bogaty, niespodziewany i tak cholernie wspaniały, że prawie ponownie na niego wskoczyła. - Teraz. To rozkaz od przyszłej Dyrektor Gildii. - Której nagie palce mam ochotę gryźć. Zgięła palce, o których była mowa i kontynuowała z uśmiechem. 138
- Pośpiesz się. Wciąż chichotał, ale wydawał się być posłuszny. - Co myślisz o szybkim prysznicu? Jesteśmy spoceni. - Ten prysznic jest za mały. - Ale trochę obniżyła prześcieradło. Jego wyraz twarzy ośmielił ją. Była taką frajerką, pomyślała, wstając i idąc nieśpiesznie. Ale to do niej należało ostatnie słowo… Poprowadziła go szaleńczo obłąkanie, aż został uwięziony w tej zaparowanej szklanej obudowie.
139
ROZDZIAŁ 6 Była siódma rano, gdy ponownie wyruszyli – po bezsennej nocy, ale naładowani hormonami szczęścia, jak Sara lubiła o tym myśleć, no i uzbrojeni po zęby. Było oczywiste, że wampiry śledzące ją przygotowywały się do czegoś i nie było żadnego powodu, aby stać się dla nich łatwym celem. Ulice były jeszcze ciemne w zimowym półmroku, gdy wyjechali, mgła okręcała się nad domami jak szeptana pieszczota. Nawet złomowisko wyglądało na senne i jakoś bardziej miękkie w tym wyciszonym świetle. - Wjedźmy dzisiaj głównym wejściem - zasugerowała. - Powiem, że jestem tutaj, żeby sprawdzić, co się z nim dzieje, na rozkaz Simona. Deacon pokiwał głową i zatrzymał motocykl przed zamkniętą na kłódkę bramą. - Lucy powinna być tu lada chwila. Ale gdy czekali, ulubiony ogar piekielny Deacona nie pojawił się. Złe przeczucie zakwitło w dole brzucha Sary. - Poczekaj. - Zsiadając, otworzyła kłódkę i machnęła do Deacona, by przejechał. Było wielką pokusą, aby zostawić otwartą bramę, aby mieć łatwą drogę ucieczki, ale nie chciała, żeby Lucy uciekła i terroryzowała okolicę - a być może zacznie terroryzować ją samą, jeśli nie zdoła znaleźć sobie na czas drogi wyjścia. Zamknęła bramę, wróciła do motoru i krzyknęła w stronę domu/szopy Tima - lub tak blisko tego kierunku, gdzie jak mogłaby się orientować, stał, biorąc pod uwagę losowo rozrzucone stosy śmieci. W środku jednak nie było światła. - Jest w domu. - Zdejmując kask, powiesiła go po jednej stronie kierownicy, podczas gdy Deacon zrobił to samo ze swoim po drugiej stronie. - Nie podoba mi się to. - Słowa Zabójcy były spokojne, w jego oczach był błysk, przebijali się robiąc sobie drogę w lukach pośród śmieci, pojawiając się na stosunkowo otwartej przestrzeni w pobliżu domu Tima. - Coś jest nie tak. 140
Jej instynkt się z tym zgadzał. - Obejdźmy dom dookoła, upewnijmy się, że wszystko… - I wtedy je zobaczyła. Wampiry. Przykucnięte obok wraków samochodów, wylegujące się między stertami metalu, opierające się o ścianę szopy Tima. Wiedziała, że tym razem nie będzie ucieczki. - Musimy dostać się do środka domu. - To było jedyne miejsce, gdzie można było obronić pozycję. Jej kusza już znalazła się w jej rękach. - Będą na to przygotowani. - Plecy Deacona dotknęły jej własnych, gdy stanęli koło siebie, ale obróceni w przeciwne kierunki. - Chyba, że Tim zabarykadował się w środku. Deacon nic nie powiedział, ale wiedziała, co robi. Słucha. Jeśli Tim jeszcze żył i znajdował się wewnątrz domu, to będą o tym wiedzieć. Ale to Lucy usłyszeli, nagle kilka ostrych szczeków, a potem już nic. Wampir najbliżej Sary zaklął na tyle głośno, że dźwięk poniósł się w powietrzu. - Cholera, ten diabelski pies zjadł pół mojej nogi. To była taka zwykła rzecz, którą można powiedzieć, ale wiedziała, że tak naprawdę w żaden sposób nie była zwykła. On nie tylko nosił kilkusetletnie doświadczenie w swoich oczach; ruszał się także jak mężczyzna, który potrafił wykorzystać każdą zmianę na swoją korzyść. Ale nie miał żadnej broni w swoich rękach. Archaniołowie są niczym innym, jak niesprawiedliwością. Oczywiście, ich własna koncepcja sprawiedliwości oznaczała dwóch łowców - być może trzech - przeciw, czemuś, co według niej wyglądało jak piętnaście wampirów. - Ktoś podwyższył stawkę - mruknęła pod nosem. - Nie rozpoznaję żadnego z nich, nawet tego starego. Oznacza to, że należą do kogoś innego niż Rafael.
141
Ona też tak myślała. - Dobrze wiedzieć, że mój własny archanioł nie próbuje mnie zabić. - Wycelowała kuszą w lidera grupy. - Zgaduję, że nadszedł czas na trening w trafianiu do celu. Wampir uśmiechnął się wypolerowanym i gładkim uśmiechem. - Chcę chociaż łyk, milady. - Głos, który zawierał echa galanterii i okrucieństwa. Mówią, że Dyrektor Gildii jest rzeczywiście słodka. Bardzo wątpiła w to, że Simon pozwolił komukolwiek wziąć sobie z niego kęs, więc przyjęła to stwierdzenie z przymrużeniem oka. - Więc aż tak bardzo jesteś nastawiony na krew? – Kierowała się po kawałeczku w stronę domu. Deacon poruszał się wraz z nią. Wampiry trzymały dystans... W tej chwili. - Ranisz mnie, petite guerrière
19
.
Mały wojownik? Sara prawie zastrzeliła go dla zasady. - Chcesz zostać ochipowany? - Kłamstwa, słodkie kłamstwa. - Machnął palcem. - Broń z wbudowanymi chipami jest dozwolona tylko na polowaniu. W przypadku wykorzystania nielegalnej kopii na mojej osobie, możesz nie zostać Dyrektorem Gildii. Cholera. Nie spodziewała się, że ten blef zadziała, ale jego odpowiedź oznaczała, że był inteligentny. Inteligentny oraz stary, a to nie było dobre połączenie u przeciwnika, który był wampirem. - Naprawdę mam zamiar cię zastrzelić, jeśli podejdziesz bliżej i jeśli zdołam umieścić strzałę w twoim sercu, sprawi to, że będziesz bezradny.
19
petite guerrière (fr.) – mały wojownik
142
Wampir rozłożył ręce. - Ach, ja mam swoje rozkazy. Mój pan nie widzi żadnego sposobu, w jaki ludzka kobieta mogłaby poprowadzić wojowników gildii. - Istnieją kobiety archaniołowie. - Czuła napięcie ciała Deacona, które gotowało się do walki. - Ach, ale ty nie jesteś archaniołem. - A potem poruszył się. Tak samo jak Sara i Deacon. I to tak, jakby robili to wspólnie już od lat. Strzelając z kuszy, gdy biegła w bok, nadziała na szpikulec strzały ramię starego wampira – celowała w jego głowę, niech to szlag - i użyła ponownie superszybkiej opatentowanej technologii Deacona. Łowcy kochali swoją broń nie bez powodu. Ona wystrzeliła pięć kolejnych strzał, do czasu gdy ponownie zostali zablokowani. Ale teraz byli już tylko dosłownie kilka kroków od domu. Deacon stał za nią, odwrócony do niej plecami przez cały czas, z łatwością dostosowując się do jej drobniejszego kroku, co powiedziało jej dokładnie, jak dobry był w walce. Z dźwięków, jakie słyszała, wywnioskowała, że używał jakiegoś rodzaju pistoletu, ale nie na zwykłe naboje, tylko jakieś inne wystrzeliwane pociski. Wampiry były zbyt blisko niej, by mogła zaryzykować, żeby sprawdzić, co to jest, ale nie sądziła, żeby był gdziekolwiek ranny. - Wystarczy już tej zabawy? - Spytała wampira, który zdawał się być rzecznikiem całej grupy. Przystojny mężczyzna już usunął strzałę i teraz rzucił ją pod jej nogi. - To było raczej niegodne damy. - Cóż, ty też nie byłeś zbyt kulturalny, gdy mnie atakowałeś. - Mogła poczuć pierwsze światło wschodu słońca. Szkoda tylko, że wampiry nie zmieniają się w pył przy pierwszym kontakcie z promieniami. Tylko w filmach istniały takie wygodne rzeczy. Niektóre wampiry cierpią z powodu nadmiernej wrażliwości na światło, ale mogła się założyć o wszystko,
143
co posiadała, że wszyscy tu obecni byli w stanie bez problemu chodzić w mocnym południowym słońcu. - Ach - powiedział wampir. – O to chodzi. Ale za to masz rycerza, który cię chroni. - Nie potrzebuję rycerza - powiedziała, doskonale wiedząc, że chodziło tu o coś więcej niż tylko siłę fizyczną. - Nie jestem królową, aby kryć się za moimi żołnierzami. Jestem dowódcą. Wyraz twarzy wampir zmienił się na dziwnie spokojny. - W takim razie przestanę być dżentelmenem. Tym razem nie zdołała przeładować dostatecznie szybko. Upuszczając kuszę, zaczęła walczyć za pomocą noży, nacinając jego gardło, a drugiego wampira trafiając z wykopu w jelita. Za nią, Deacon zabrał się za wampiry po lewej, po prawej i w centrum. Ale wampiry miały znaczną przewagę liczebną. To nie była w żaden sposób sprawiedliwa walka. Ktokolwiek to zaaranżował, chciał, by Sara zginęła. Dlaczego? Nacięła linię przez szyję jednego z wampirów, a jego krew, która na nią spadła, była gorąca, świeża i mdła. Wampir zatoczył do tyłu, a dłoń trzymał zaciśniętą na swoim gardle. Utrzymała walkę, kopiąc i łamiąc kolana. Coś zapiekło ją w ramię, została ugodzona nożem przez wampira, który miał posłuch wśród reszty grupy i który wcześniej miał ochotę, by włączyć ją do śniadania w formie bufetu. Wyjąc, atakujący upadli. Deacon wtedy warknął, a ona nigdy nie słyszała bardziej deprymującego dźwięku. Zdjął trzech następnych idących na nią, trzymając dwóch następnych, z innej strony, a ona chwyciła pistolet, który miała ukryty na dolnej części swoich pleców. - Gotowa! - Krzyknęła i zaczęła strzelać w chwili, gdy on przeładowywał swoją broń. Byli bliżej do domu. Ale nie wystarczająco blisko. Jeśli Tim tam był, to był albo ranny, albo martwy, albo miał to wszystko w dupie. W przeciwnym wypadku również by strzelał. Co oznaczało, że nadszedł czas na drastyczne środki. Simon był bardzo dosłowny w swoich instrukcjach. 144
- Kroczymy po niepewnej linii. Aniołowie nas potrzebują. Jeśli jednak okażemy się zbyt silni, to radośnie zmiotą nasze istnienie. Zrań wampiry, które poślą za tobą, ale staraj się ich nie zabijać. Bo jeżeli to zrobisz, możesz stać się dla nich zagrożeniem, a nie atutem. Problem w tym, że wampiry uzdrawiały się z ran niekrytycznych tylko po to, by kontynuować ich nieubłaganą - i otwarcie zabójczą - napaść. - Deacon? - Tak. - Zgoda. Nawet gdy jej ręka poruszyła się, by wziąć miniaturowy miotacz ognia, który miała przywiązany do swojego uda, nóż uderzył w wampira przed nią, odcinając mu tętnicę szyjną. Kiedy krztusił się własną krwią i padł od ataku, inny nóż utkwił w oku wampira, którego trafiła swoją pierwszą strzałą. I żaden z tych noży nie należał do Sary. Następnie zaczęła się strzelanina. Noże z leciały z lewej strony. Strzały padały z prawej. I otworzyła się czysta droga do domu. Na początku to był najlepszy wybór, miejsce gdzie mogliby mieć dobrą pozycję. Ale teraz ich kurs się zmienił. - Myślisz to co ja myślę? - Walcz. Uśmiechając się, wyjęła drugi pistolet z kabury na ramieniu i zaczęła strzelać z obu rąk jednocześnie. Pięć minut później, mieli swoje plecy bezpiecznie odwrócone w stronę domu, a wampiry były zakrwawione i złamane; złapane w pułapkę między ich strzałami z broni i kogoś, kto rzucał nożami - i innymi rzeczami – z okolicy ogrodzenia. Wampirzy szef podniósł ręce, jego dłonie były zwrócone na zewnątrz. 145
- Poddaję się. Usłyszeli zbiorowy jęk od innych wampirów - wszyscy byli wciąż żywi – po tym jak upadli na ziemię. Sara nie mogła w to uwierzyć. - Myślisz, że tak po prostu odpuszczę to wszystko? Wampir uśmiechnął się. - Polityka jest najbardziej niemiłą kochanką. - Powinnam spodziewać się następnych twoich wizyt? - Nie. Test został zdany. - Zamrugał, a jego ranne oko uzdrawiało się w fenomenalnym tempie.
-
Archaniołowie
posiadają
niewielkie
zainteresowanie
dla
wewnętrznych
mechanizmów Gildii. - Tak więc to całe postaraj-się-mnie-zabić coś? Co to było? - To wszystko musiało zostać zrobione. – Wzruszając ramionami, odwrócił się do swoich żołnierzy. - Nadszedł czas, aby odejść. Minęło kolejne pięć minut i nie było żadnego wampira, którego mogłaby zauważyć w chłodnym świetle świtu tego zimowego poranka. Sara w końcu opuściła broń i spojrzała na Deacona. Był zakrwawiony, jego kurtka rozdarta w kilku miejscach, ale to jego spojrzenie było tym, co wstrząsnęło nią do szpiku kości. Był wściekły. - Niech to szlag, Sara. Nie chcę, żeby ktoś cię zranił. - A potem pocałował ją. To było gorące, dzikie i niesamowite... Dopóki Lucy nie zaczęła wyć. A ktoś nie zakaszlał. Sara wyrwał się z pocałunku, i uniosła pistolet, by zobaczyć wysoką kobietę o długich białych blond włosach ściągniętych w kucyk, jej oczy były szczerze zaciekawione, a jej ciało wprost oblepione nożami.
146
- Więc - powiedziała Ellie z wielkim uśmiechem. - Ty i Zabójca, co? Podoba mi się. - Obejrzała Deacona z góry na dół, i gwizdnęła. – Najlepsza Przyjaciółka Wyraża Aprobatę. A nawet może opakować w złotą folię. Uśmiechając się, Sara chciała się do niej przytulić. Ale Elena pokręciła głową. - Kocham cię, Sara, ale jesteś cała w wampirzej krwi. - Fuj. - Sara spojrzała na swoje nasączone ubranie. - Myślałam, że powiedziałam ci, żebyś trzymała się z daleka. - A czy ty byś to zrobiła? - Ellie uniosła jedną brew. - Dokładnie. Poddając się, Sara wyrzuciła swoje ręce do góry. - Musimy sprawdzić Tima – łowcę w środku. - Odwróciła się Deacona. – Myślisz, że powinniśmy wysłać tam Ellie? Nie chcielibyśmy, aby krew zachlapała całą podłogę Tima. Oczy Deacona błyszczały. - Dobry pomysł. Elena spojrzała z jednego na drugie. - Czy mam na czole napisane „frajerka”? Myślę, że nie. Wiem wszystko o potępieńczym demonicznym pomocniku Timothy’ego. Pomimo swoich słów, Deacon był już przy drzwiach. - Tim? - Wszystko w porządku - nadeszła jęcząca odpowiedź, a Lucy wpadła w szał szczekania. - Lucy, dziewczyno, siad. – Jeszcze kilka warknięć, ale pies uspokoił się. - Osłaniaj mnie - powiedział Deacon i otworzył drzwi.
147
Sara była gotowa, by strzelić do Lucy – aby ją obezwładnić, nie zabić - ale "przeklęty diabelskooki pies" siedział uważnie przy rozwalonej na podłodze postaci swego pana, uśmiechając się, jakby wcale nie czekał na szansę, by odgryźć ich twarze. Tim miał w ręku broń i paskudny siniak po jednej stronie jego twarzy... I pachniał jak destylarnia. - Jezu, Tim - wymamrotała Ellie, machając ręką przed swoim wrażliwym nosem łowcy. – Wziąłeś kąpiel piwną, czy co? Tim skrzywił się. - Cicho. - Byłeś na libacji? - Sara wypuściła gniewny oddech. - Myśleliśmy, że nie żyjesz. – Albo, że jesteś seryjnym mordercą. - Hej – mruknął. - Odzyskałem świadomość na wystarczająco długo, by postrzelać do nich, nie? I wolno mi iść na libację, po tym jak znajdę wampira rozszarpanego przez grupę nienawiści - nawet odcięli mu palce jeden po drugim. Jak cholernie szlachetnie. Sara też miała kiedyś jeden taki przypadek. Później grzała bez przerwy przez pięć dni. Jej sąsiedzi ją po prostu kochali. - Kto karmił Lucy? - Ja, oczywiście.- Posłał jej oburzone spojrzenie. - Jak mógłbym zostawić swoje dzieciątko bez jedzenia. - Pocałował tą włochatą czarną głowę. - Ona wie gdzie są jej zapasy. I zawsze wszędzie zostawiam świeżą słodką wodę. - Tim – przerwała mu Sara. - To jest ważne. Możesz udowodnić, gdzie byłeś w ciągu kilku ostatnich dni? Posłał jej dziwnie jasne spojrzenie. - Ukryty przy narożnym stoliku w Całą-Noc-Cały-Czas-Otwarte barze Sala. Pudełko zapałek z baru jest na stole.
148
Deacon zadzwonił pod numer baru z opakowania zapałek i potwierdził historię Tima. Szczęśliwa na tą wieść, ale świadoma jej skutków, Sara przetarła twarz. - Ellie, możesz się upewnić, że Tim przejdzie detoks i zaopiekujesz się jego siniakiem? Deacon i ja mamy coś do załatwienia. - Mam się świetnie - mruknął Tim i spróbował stanąć na nogach. Ale upadł płasko na swój tyłek. - Albo może i nie. Elena skinęła głową. - Nie ma sprawy. Potrzebujecie pomocy? To Deaconn odpowiedział. - Trzymaj się w pobliżu. Jeśli będziemy potrzebować wsparcia, zadzwonimy. - Załatwione. – Powstrzymując się z pokazaniem twarzy „o rany” za plecami Deacona, gdy ten wyszedł, by zadzwonić, Ellie odwróciła się do Sary i podniosła kciuki do góry. Niemożliwością było się nie uśmiechnąć, ale uśmiech ten zszedł z jej twarzy, gdy dotarła do motoru i Deacona. - To musi być Marco. A jeśli nie, to jesteśmy w głębokim gównie. - Bo to oznaczało, że gdzieś tam mieli nieznanego szaleńca. - Właśnie sprawdzałem z Simonem. Shah opuścił miasto dwie godziny temu, więc jeśli jest kolejne zabójstwo... - Potrząsnął głową. - Nie możemy na to czekać. Nadszedł czas, aby twardo postawić sprawę z Marco. - Myślisz, że możesz go złamać? Twarz Deacona była jak ponura maska. - Taa.
149
To powinno ją przestraszyć. Ale nie przestraszyło. Bo ona też wiedziała, jak grać twardo. - Zróbmy to. – Usiadła na motocyklu i wzięła kask, który jej podał. – Jak to się skończy, chcę wziąć prysznic w naprawdę wielkiej łazience. - Załatwię nam penthouse. - Co sprawia, że myślisz, że będziesz to wszystko dzielić ze mną? - Żyję pełen nadziei. Och, na pewno chciała go zatrzymać, pomyślała, gdy zamknęli za sobą bramę i wyszli. Być może istnieje jakiś sposób, aby to się sprawdziło? Ale wiedziała, że żaden nie istniał. Mogła w wyobraźni zobaczyć Deacona w smokingu podczas niektórych „zadań”. Dyrektor Gildii musiała bawić się w politykę. Nikt nie lubi w mieście potężnej obecności czegoś takiego jak Gildia, ale ostrożność można przekształcić w szacunek, a nawet bycie mile widzianym dzięki mało subtelnemu manewrowaniu. Dawno temu, Gildia wybrała życie za zasłoną tajemnicy. Efektem końcowym była fala podpaleń nieruchomości należących do Gildii, które zrównały z ziemią wiele budynków, a podczas tego procesu zginęła druzgocąca liczba łowców. Nikt nie chciał powtórki z tych wydarzeń. Nagle zdała sobie sprawę, że Deacon znacznie zmniejszył prędkość, skręciła się, by zerknąć mu przez ramię. - Och, nie ma, kurwa, mowy. - Ściągając swój kask, stanęła z tyłu motocykla, trzymając ramię Deacona dla równowagi. – Uzyskałeś to - powiedziała do wampira stojącego na środku drogi. - Tym razem będziemy zmierzać do tego, by zabić.
150
ROZDZIAŁ 7 - Milady, źle mnie zrozumiałaś. – Miał poważny wyraz twarzy. - Potrzebuję usług Gildii. Sara naprawdę nie miała ochoty pomagać komuś, kto nie tak dawno temu próbował oddzielić jej głowę od ciała, ale łowcy istnieli nie bez przyczyny. - Ktoś uciekł z Kontraktu? - Nie. Jeden z twoich łowców wziął jednego z nas w niewolę. Jeśli zechcesz, proszę, zorganizować ratunek, bylibyśmy bardzo wdzięczni. Ścisnęła ramię Deacona. Nie ma mowy, żeby był to zwykły zbieg okoliczności. Kiedy usiadła z powrotem, Deacon wymanewrował motocyklem pobocze. - Mów - rozkazali oboje w tym samym czasie. - Silas - powiedział wampir, przesuwając się, by stanąć na chodniku obok nich. - Miał związek z łowcą, ale nie powiadamiając nikogo, rozstali się dwa tygodnie temu. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęły się zabójstwa. - Łowca nazywa się Marco Giardes. - Wampir rozłożył ręce. - Nie mam pojęcia, co wydarzyło się między nimi dwoma. Ale dostałem wiadomość od Silasa kilka minut temu z informacją, że Marco trzyma go w niewoli w piwnicy swojego domu. Sara zastanawiała się, czy Marco odgadł prawdziwe motywy jej i Deacona, po tym wszystkim, co się stało. Coś jednak musiało to spowodować. - Czy powiedział, jak długo tam przebywał? - Silas poszedł do baru łowcy godzinę temu ze swoim nowym kochankiem. - Prychnął. Jest młody i myśli, że bycie wampirem czyni go niezwyciężonym. – Poczuła znaczące szczypanie na ramieniu, które przypomniało jej, że jest ranna. - Cholera, wampir chciał rzucić prosto w twarz Marca swoim nowym romansem. – Sarze było prawie żal Marca. Prawie. Bo jeśli to wszystko, co mówił wampir było 151
prawdziwe, to Marco tak po prostu wyszedł sobie na polowanie i zabił pięciu innych mężczyzn, z których żaden nic mu nie zrobił. Nie wspominając o tym, jak bardzo przerażony był Rodney. - Czy masz jakieś inne informacje? - Nowy kochanek Silasa już nim nie jest. - Wzruszył ramionami. - Silas zdołał wysłać smsa zanim Marco uświadomił sobie, że posiada drugi telefon komórkowy. Nie dostałem od niego żadnych innych wiadomości, więc łowca prawdopodobne naprawił swój błąd. Deacon wpatrywał się w wampira. - Jeśli wiesz, gdzie on jest, dlaczego sam nie zorganizujesz ratunku? Masz wystarczająco dużą grupę. Długa przerwa. Wampir spojrzał w górę, potem w dół, zniżył głos. - Rafael nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się o ataku na Sarę. Nie jesteśmy jego ludźmi. Zakazał nam jakichkolwiek działań na swoim terytorium za wyjątkiem tego, co odnosi się do naszego wyjazdu - nawet pożywiania się. – Długie, drżące westchnienie. – Opuszczamy kraj najbliższym samolotem. - A Silas jest turystą? - Zapytała Sara szybko myśląc o swoich możliwościach. - Marco spotkał go podczas polowania. Silas przyjechał tu, aby z nim być. - Kolejne spojrzenie w górę. - Chcielibyśmy zaapelować do naszego archanioła o pomoc, ale niezbyt szczególnie dba o Silasa. Sara nie ufała wampirowi nawet odrobinkę, ale miała wrażenie, że mówi prawdę o Marco i Silasie. W jego głosie pojawiła się warstwa niepokoju, która zdradzała oczywistą słabość do młodego wampira. To nie było aż tak dziwne, jak brzmiało. Wampiry, mimo wszystko, kiedyś były ludźmi i zajmowało im dużo czasu, by echa przeszłego życia całkowicie zanikły. - W porządku. - Włożyła kask z powrotem. - Myślę, że nadszedł czas, by Gildia pojechała na ratunek.
152
Deacon uruchomił silnik w ciszy i odjechali, pozostawiając wampira stojącego przy krawężniku. - Myślę, że uda się prosto za nami - powiedziała. – A ty? - To pasuje do tego, co wiemy. – Jego głos był jak kameralna ciemność dla jej ucha. – Wygląda to tak, jakby Raphael cię lubił. - Nigdy go nie spotkałam. Lub nawet rozmawiałam z nim przez telefon. - Wzięła głęboki oddech. - Nie sądzę, żeby to miało coś wspólnego ze mną. - Nie? - Nie. - Wiedziała dokładnie, gdzie znajdują się ludzie w rankingu schematu rzeczy, które obchodzą archaniołów. Gdzieś poniżej mrówek. – Chodzi o fakt, że jakiś inny archanioł próbowałby wtrącić się na jego terytorium. Byłby wkurzony. - A kiedy archanioł będzie wkurzony, sprawy staną się brutalne. - Słyszałeś, co zrobił z tym wampirem na Times Square? Powolne skinienie głową od Deacona. - Złamał każdą kość w jego ciele i zostawił go tam. Jako ostrzeżenie. Był żywy przez cały czas, biedny drań. - Widzisz więc, dlaczego nie chcę, żeby Raphael kiedykolwiek zainteresował się w moim dobrobytem. Deacon nic nie powiedział, ale oboje wiedzieli, że jako Dyrektor Gildii, będzie miała dużo większą szansę przyciągnąć uwagę Rafaela niż jako zwykły łowca. Ale tak czy inaczej, jak wiele razy archanioł osobiście kontaktował się bezpośrednio z człowiekiem? Sara nigdy o tym nie słyszała. Zarządzali wszystkim ze swoich wież. Wieża Archanioła na Manhattanie sprawiała, że wszystko wokół niej wyglądało na skarłowaciałe. Sara często siedziała w aż-nazbyt-drogim apartamencie Ellie i oglądała anioły latające do Wieży i wylatujące z niej. Ich stopy, pomyślała, prawdopodobnie nigdy nie dotknęły ziemi. 153
- Wiesz, myślę, że Ellie ma większe szanse na spotkanie archanioła niż ja. - Dlaczego? - Po prostu przeczucie. - Kłucie w całym karku, pocałunek „oka”, które jej prababka twierdziła, że posiada. – Myślisz, że powinniśmy zadzwonić do niej po wsparcie? - Jeśli Marco jest tam sam, sami możemy się nim zająć. Sprawdźmy to w pierwszej kolejności - nie chcę wywołać w nim paniki. - Pauza. - Chociaż brzmi to, jakby Silas nie był żadną nagrodą. - Tak. Ale Marco zranił Rodneya, który jest tak niebezpieczny jak zwykły królik. - Miała nadzieję, że jego pan nie był dla niego zbyt surowy. No i że tej Suce Mindy została w nagrodę oderwana głowa. - Jesteśmy na miejscu. - Zajechał i zaparkował. - Bar powinien być zamknięty. Zostawiając kaski, skierowali się do baru... Tylko po to, by zaraz się szybko zatrzymać, gdy starsza pani idąca dalej w dół drogą wzdłuż ulicy spojrzała na nich i cofnęła się bardzo szybko. Sara spojrzała na Deacona i popatrzyła na niego oczami kogoś innego i na to jak naprawdę wyglądał. Wysoki, seksowny, cały oblepiony bronią... I poplamiony rdzawą czerwienią. - Ups. Uśmiechnął się, powoli i z błyskiem w oku, który powiedział jej, że myślał teraz o byciu nago. Z nią. - Lepiej skończmy to zanim przyjedzie policja i rozpęta się piekło. Kiwając głową, wcisnęła na bok myśli o namydleniu jego zachwycającego ciała i podjęła wątek. - Jak dostaniemy się do piwnicy? Deacon podniósł brew. 154
- Zapytamy. - Co… - och, to powinno zadziałać. Dwóch łowców, potrzebujących schronienia i miejsca gdzie moglibyśmy się trochę ogarnąć. Podoba mi się to. Drzwi do baru były zamknięte, wszystkie neony wyłączone. Deacon chciał zapukać, ale Sara chwyciła go za rękę i wskazała na domofon ukryty dyskretnie z boku. Nacisnęła przycisk i czekała. - Tak? - Głos Marca. Brzmiał na zmęczonego, ale w najmniejszym stopniu ani trochę na agresywnego. - Marco, tu Sara i Deacon. Potrzebujemy jakiegoś miejsca, by się ogarnąć. - Tak, widzę. - Drzwi otwarły się kliknięciem. - Wchodźcie. Weszli do środka. Sara poczekała, aż drzwi zamknęły się za nimi i wyszeptała - Czy to tylko ja, czy on brzmi trochę zbyt normalnie? Deacon także zmarszczył brwi. - Albo jest cholernie dobrym aktorem, albo w tym wszystkim chodzi o coś innego. Marco wysunął głowę przez drzwi, które prowadziły do jego mieszkania. Zagwizdał, kiedy ich zobaczył. - Musiało być trochę walki. Łazienka jest wystarczająco duża dla dwóch osób. – Posłał im ostry uśmiech, którym próbował ukryć zmęczenie, ale nie powiodło mu się. Ponownie, nic dziwnego, jeśli nie miał jeszcze szansy, aby pójść do łóżka. Potem zobaczyła ten bajzel, jakim był cały bar. Potłuczone butelki, krew na podłodze i coś, co wyglądało jak dziury po kulach w ścianach. Sekundę później, Marco wyszedł zza drzwi i okazało się, że miał raczej niecodzienne zaczątki poważnego czarnego lima pod okiem. - Mogę zapytać? - Uniosła brwi. 155
Marco zatopił rękę w swoich włosach. - Chodźcie, to porozmawiamy. - Teraz byłoby najlepiej - powiedział Deacon, stojąc w kompletnym bezruchu. Właściciel baru przesunął wzrok z jednego na drugie i powiedział: - Cholera. – Brzmiał, jakby jego serce właśnie pękło na milion kawałków, usiadł na ostatnim schodku i złapał głowę w dłonie. - Wystawił mnie. Ten bękart mnie wystawił. Sara stwierdziła, że zaczyna ją boleć głowa. Spodziewała się ratować poranionego wampira z niewoli łowcy, a znalazła rozbitego kochanka. - Może o tym porozmawiamy? - Zasugerowała, pozostając poza zasięgiem ataku, na wszelki wypadek, gdyby Marco rzeczywiście był takim dobrym aktorem. - Gdzie jest Silas? - Zamknięty w piwnicy. - Oczy Marca były ponure, kiedy na nich spojrzał. Potrzebowałem czasu, aby poskładać jakoś to całe gówno zanim zadzwonię do Gildii. - A mężczyzna, który był z nim? Marco skinął głową w kierunku baru. - Silas pojawił się nagle za nim i... - Spojrzał na swoje dłonie. - Nie mogłem w to uwierzyć. Ale ta krew, Boże, tak wiele krwi. Pozostawiając Deacona, aby miał na niego oko, podciągnęła się w górę na lśniącą powierzchnię drewna i spojrzała w dół. Był tam wampir z jasnymi niebieskimi oczami, które patrzyły na nią. Zassała oddech. Jeśli nie byłaby w stanie dostrzec, że jego głowa nie była już przymocowana do jego ciała, to pomyślałaby, że żyje. - Nie żyje – potwierdziła informację dla Deacona. - Pytanie brzmi, jak to się stało? - Silas - Marco głucho powtórzył. - Przyszedł tu, dumny jak jakiś cholerny paw. Powinienem go stąd wyrzucić, ale… - Przełknął, jego ręka zacisnęła się w pięść, a ból był 156
widoczny w każdym napiętym ścięgnie. - Myślałem, że być może przyszedł mnie przeprosić. Nie widziałem tego dzieciaka po tym, jak ze sobą skończyliśmy. - Przeprosić? - Sara poczuła ssanie w żołądku na myśl, że oni wszyscy zostali wciągnięci w jakąś sprzeczkę poważnie wkurzonych kochanków. - Za zdradzanie mnie. - Marco spojrzał jej prosto w twarz. – Oto czym byłem, zwykłym kutafonem.
Dałem
wypowiedzenie
Gildii,
kupiłem
to
miejsce,
wszystko
dlatego,
że powiedział, że nienawidzi myśli, że kładę moje życie na szali, wraz z każdym polowaniem. I jeszcze poprosiłem Simona, aby porozmawiał z którymś ze starszych aniołów, czy moglibyśmy może jakoś sprawić, że resztę Kontraktu Silas będzie służył u jakiegoś anioła w Stanach, by nie musiał podróżować tam i z powrotem. - Masz. - Sara chwyciła wgniecioną, ale całą butelkę wody i rzuciła ją do niego. – Weź oddech. - Nie mogę. - Wypił całą butelkę, a potem odrzucił ją na bok. - On po prostu używał mnie do swoich celów. Gdyby tylko chciał uciec ze swojego Kontraktu - jego anioł go nie lubi. To mógłbym to jakoś przełknąć. Piekielnie pogruchotałoby mi to ego, ale bym to przełknął.
Kochałem go. Ale przez cały czas, kiedy byliśmy razem, był z... Kto tam do cholery wie. Więcej niż z jednym facetem. - Marco to nie ma sensu. - Sara złożyła ramiona. - Dlaczego miałby cię wrabiać, gdy to on był tym, który zdradzał? - Bo to ja go rzuciłem. - I w tym momencie, Sara zobaczyła łowcę jakim był Marco. Twardy, śmiercionośny i na pewno bardzo dobry w swojej pracy. - Powiedziałem mu żeby się stąd wynosił i nie zbliżał do mnie. - Oznaczało to, że stracił szansę na to, żeby jego Kontrakt został przetransferowany. Deacon nie ruszył ze swojego miejsca przy drzwiach. - To brzmi dobrze. Ale wszystkie dowody wskazują na łowcę. - Zabrał moje rzeczy. Moją broń, ubrania, jeden z mieczy ceremonialnych, które kolekcjonuję. - Marco zacisnął zęby. - Czuję się jak cholerny głupek. Wiedziałem,
157
że niezbyt dobrze znosi odrzucenie, ale nigdy nie myślałem, że będzie chodzić dookoła i zabijać ludzi, tylko po to, żeby się na mnie odegrać. Sara spojrzała na Deacona. Potrząsnął głową w nieznacznym zaprzeczeniu. Zgodziła się z tym. Marco był bardzo, bardzo przekonujący. Ale to było tylko jego słowo przeciwko słowu Silasa. Jeśli go poprą, wampiry źle to przyjmą – chyba, że będą mieli dowód. W innym przypadku, Silas zniknie, aby stanąć w obliczu anielskiej sprawiedliwości. Łowcy mogą zabić, ale tylko w okolicznościach, które tego wymagają, lub gdy mają nakaz egzekucji. Dla aniołów to bardziej sensowne, by samemu wymierzać wszelkie niezbędne kary, byli szybsi, silniejsi i bardziej okrutni niż wampiry, które Stwarzali. - Kamery bezpieczeństwa - spytała Marco. - Czy zapisałeś walkę? - Nie. - Samoobrzydzenie nękało przystojne rysy jego twarzy. - Wyłączyłem je, gdy zdałem sobie sprawę, że to on - nie chciałem, żeby ktoś widział jakim wielkim głupcem byłem. Ale przynajmniej nie byłem na tyle głupi, aby zostawiać mój pistolet na zapleczu. Strzał prosto w głowę go znokautował. To wyjaśniało, jak Marco zamknął wampira w piwnicy. - Musimy porozmawiać z Silasem. - Sara wystąpiła naprzód, spodziewając się kłótni. Marco wstał. - Zabiorę was tam – zobaczymy, co drań ma do powiedzenia. Pozwalając mu iść przodem, podążyli za nim z wyciągniętą bronią. Silas walił w drzwi już w momencie, kiedy tam dotarli. - Pomóżcie mi! - Więcej walenia. - Pomocy! Słyszę was! - Cisza. - Głos Deacona przebił się przez walenie niczym nóż. Sara przejęła inicjatywę. - Jak udało ci się skończyć w zamkniętej w piwnicy? 158
Usłyszeli prawie tą samą historyjkę, co od Marca... Ale z odwróconymi rolami. Zanim to wszystko dobiegło końca, ból głowy Sary zamienił się w potwornie miażdżące pulsowanie. Jak do diabła oni mieli to teraz naprawić? Jeden zły ruch i poleje się dużo więcej krwi. Spojrzała na Deacona. - Masz kajdanki? Podał jej cienką plastikową parę. - Będą trzymać. - Marco podniósł ręce bez pytania, gdy się odwróciła. Jedno kliknięcie i mankiety zamknęły się. Zaprowadziła go z powrotem na górę, pozostawiając go na schodach, które prowadziły do jego mieszkania... Po tym, jak zawiązała mu oczy i związała nogi razem, a następnie ponownie rozpięła mankiety, by przypiąć je do poręczy. Łowcy byli bardzo pomysłowi jeśli chodzi o przetrwanie. - Nie ucieknę. - Powiedział do niej Marco, z tym złamanym rodzajem bólu w swoim głosie, który ją ranił. - Jeśli jest to coś warte – powiedziała – To wierzę ci. - Jeśli miała być Dyrektorem Gildii, to musiała nauczyć się oceniać swoich ludzi. – Ale potrzebujemy dowodu. - On jest mądry. To część jego uroku. Silas nie brzmiał dla Sary szczególnie czarująco, ale tak czy inaczej, nie była w nim zakochana. Klepiąc Marca po ramieniu, wyszła, zamykając za sobą drzwi. - Rodney - powiedziała do Deacona. - Też o tym pomyślałem. - Ale nawet jeśli mógłby odróżnić ich głosy, to na jak poważnego świadka ktoś go będzie traktował? - Wyciągnęła swój telefon komórkowy. Zawahała się. - To jest dopiero początek. Kiedy czekała, aż telefon zostanie odebrany, jej oczy utkwiły w oczach Deacona. 159
- Zamierzam mieć do czynienia z takim bałaganem jak ten, przez cały czas jako dyrektor. Skinął głową. - I będziesz dbać o wszystko wystarczająco, aby zawsze dotrzeć do prawdy. - Pokonał odległość między nimi i dotknął jej policzka. - Jesteśmy wielkimi szczęściarzami, że cię mamy. Telefon został odebrany na drugim końcu linii. - Tak? Sara opuściła głowę na klatkę piersiową Deacona na dźwięk tego głosu. - Mindy, muszę porozmawiać z twoim panem. - Zostałam ukarana, bo na mnie doniosłaś.
160
ROZDZIAŁ 8 Sara nie miała czasu na udział w konkursie wzajemnego wkurzania się. - Powinnaś być bardziej ostrożna. - Cholera bezpośrednio powiedziane – stwierdziła Mindy. – Mam czterysta lat życia za sobą i nadal nie mogę pozbyć się głupoty. To nie twoja wina. Poczekaj. Zaskoczona i zadowolona, że wreszcie coś się dzieje po jej myśli, wzięła głęboki oddech, gdy kulturalny głos Lacarre’a rozległ się na linii. - Łowczyni. – Domaganie się wyjaśnienia powodu, dla którego ona dzwoni i pozwolenie, by mówić, to wszystko było zawarte w tym jednym słowie. Wyjaśniła. - Gdybyśmy mogli pożyczyć Rodneya na kilka minut, może to pomogłoby odkryć prawdę. - Ponieważ wśród ofiar było dwóch moich własnych wampirów, byłbym bardzo zainteresowany, by odkryć tożsamość sprawcy. Wkrótce tam będziemy. Rozłączyła się i przytuliła do Deacona. - Myślisz, że ktoś zauważy, jeśli rzucę to wszystko i pobiegnę z krzykiem na wzgórza? Ciepłe, silne ręce pocierały ją po plecach. - Mogą wysłać po ciebie Zabójcę. - Żadnego flirtowania. Nie teraz. - W takim razie, później. - Nie przestawał dotykać jej pleców. - Myślę, że oficjalnie jest to najdziwniejszy przypadek w całej mojej karierze.
161
- W twojej i w mojej. Nie wiem dlaczego zawsze jestem zaskoczona, gdy wampiry działają tak dziwnie, jak zwykli ludzie. To przecież nie jest tak, że zdobywają mądrość wieków wraz z transformacją. - Jego serce biło mocno i stabilnie pod jej policzkiem. Silnie. Uspokajająco. Kobieta łatwo może się przyzwyczaić do tego rodzaju kotwicy. Stali w ciszy przez długi czas, aż serce Sary zaczęło bić w rytmie jego serca. - Czy kiedykolwiek rozważałeś inną karierę? - Zapytała niskim, prywatnym szeptem, zdając sobie sprawę, że nic nie wiedziała o jego przeszłości. To nie miało znaczenia. To był mężczyzna, który obecnie ją fascynował. - Poza Gildią? - Nie. - Jedno słowo, w którym kryło się bogactwo historii. Nie naciskała. - Ja też. Spotkałam swoją pierwszą łowczynię, gdy mieszkałam w komunie – nawet nie pytaj - kiedy miałam dziesięć lat. Była tak mądra, silna i praktyczna. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Jego chichot brzmiał trochę cierpko. - Widziałem osobiście, jak oszalały żądzą krwi wampir zniszczył całą naszą okolicę. Łowca znalazł mnie, gdy stałem nad tym wampirem i siekałem mu głowę tasakiem do mięsa. Przytuliła go mocno. - Ile miałeś lat? - Osiem. - To cud, że sam nie stałeś się psychopatycznym mordercą wampirów. Jakoś wydawało się słuszne, by powiedzieć to na głos. Zaśmiał się cicho i jednak ułożył swoje ramiona wokół niej, całując ją w czoło z czułością, która rozbiła jej pozostałe osłony jak zwykłe szkło.
162
- Zdecydowałem, że wolałbym być jednym z tych dobrych facetów. Nie lubię śledzenia i egzekucji moich kolegów łowców – każde zabicie kogoś boli jak cholera. I to właśnie dlatego, Sara nagle zrozumiała, poprzedni Zabójca wybrał Deacona jako swojego następcę. Zabójca miał kochać Gildię całym sercem i duszą. Każda decyzja musiała zostać wykonana z bolesną mocą tej miłości - Deacon nigdy by nie wykonał egzekucji na łowcy bez absolutnego, niepodważalnego dowodu. W przeciwnym wypadku, Marco byłby już martwy kilka dni temu. Podnosząc głowę, pocałowała go w gardło. - Co myślisz o tajnym romansie z Dyrektorką Gildii? - Nie mogła tak po prostu pozwolić mu odejść. Nie bez walki. - Wolę, gdy świat dobrze wie, gdy uważam kobietę za moją. - Bezkompromisowa odpowiedź. - Sekrety wracają tylko po to, by skopać ci tyłek. Odrzuciła taką możliwość. Zanim zdążyła wymyślić inną, drzwi zadrgały pod siłą władczego pukania. Lacarre przybył. - Czas na przedstawienie. – Oderwała się od Deacona, podeszła, by pozwolić wejść zarówno Lacarre’owi i jego świcie – Mindy i Rodneyowi, a także niespodziewanie, wampirowi, który pierwotnie poprosił ich o pomoc. - Proszę wejdźcie. - Uniosła brew na tego, który tu nie pasował. - Znaleźliśmy go jak wałęsał się w pobliżu. - Powiedziała Mindy, machając ręką z beztroską, która powiedziała im, że nic jej to nie obchodzi. - Lacarre postanowił, że może być pomocny. Zagraniczny wampir nie wyglądał na szczególnie zadowolonego, że został zaciągnięty do środka, jednak nikt nie odmawia aniołowi. - Gdzie są ci dwaj mężczyźni? - Zapytał Lacarre, utrzymując swoje skrzydła kilka centymetrów nad podłogą, żeby nie przeciągnąć nimi po lepkim bałaganie szkła, krwi i alkoholu, który pokrywał lakierowaną powierzchnię.
163
- Jeden jest tam. - Skinęła głową w kierunku zamkniętych drzwi, które prowadziły do mieszkania Marca. - A drugi znajduje się w piwnicy. Mindy pogładziła dłonią w dół ramię Deacona. - Czy wyglądają jak ten tutaj? - To było namiętne zaproszenie. Deacon nic nie powiedział, tylko popatrzył na nią tymi swoimi oczami, które stały się tak zimne, że nawet Sara poczuła chłód. Deacon potrafił przerażać naprawdę, naprawdę mocno. Mindy opuściła rękę tak, jakby została nadpalona i wróciła do boku Lacarre’a tak szybko, jak tylko zdołała. Rodney już krył się za skrzydłami anioła. - Można by z ciebie zrobić dobrego wampira. - Rzekł anioł do Deacona. – Mógłbym właściwie mieć pewność, że miasto nie upadnie, jeśli zostawiłbym je pod twoją opieką. - Wolę polowanie. Anioł skinął głową. - Szkoda. Rodney, wiesz co masz zrobić? Rodney pokiwał głową tak szybko, że to prawie wyglądało tak, jakby była ona umocowana na sprężynach. - Tak, Panie. – A jego spojrzenie było tak dziecinnie chętne, by zadowolić anioła. - Chodź. - Utrzymując swój głos łagodnym, Sara wyciągnęła do niego rękę. Nie zraniłam cię ostatnim razem, prawda? Rodneyowi zajęło chwilę, by pomyśleć o tym, zanim podszedł do niej i zamknął swoje palce wokół jej ręki. - Oni nie będą mogli mnie dostać, nieprawdaż? - Nie. - Poklepała go po ręce swoją wolną dłonią. – Wszystko co chcę, żebyś zrobił, to posłuchanie ich głosów i powiedzenie mi, który z nich brzmi jak człowiek, który cię skrzywdził. 164
Poszli najpierw do Marco, a Lacarre i Mindy podążyli za nimi. To sprawiało, że włosy stawały jej na karku. Potężnego anioła i jego krwiożerczą wampirzą lafiryndę za sobą była w stanie znieść tylko dlatego, że Deacon został na tyłach. Przyjaciel Silasa znajdował się przed nimi. - Marco. - Uderzyła w drzwi. – Chcę, żebyś zagroził, że odetniesz głowę Rodneyowi. Rodney strzelił do niej szeroko otwartymi oczami. Szepnęła: - To tylko udawanie. Marco zaczął krzyczeć dosłownie sekundę później. Otwierając szeroko oczy, Rodney odskoczył z dala od drzwi i Sara poczuła jak jej żołądek opada. - Czy to on? - Spytała, gdy Marco ucichł. Rodney drżał. - Nie, ale jest przerażający. Lacarre’owi nie spodobała się idea piwnicy, ale zszedł z nimi. A gdy Silas odmówił wykonania rozkazu, anioł wyszeptał: - A może raczej wolisz, żebym to ja do ciebie wszedł na prywatną... Rozmowę? Jedwabista słodycz, ciemna jak czekolada i ostra jak sztylet przesuwany pomiędzy żebrami. Jeśli Sara kiedykolwiek miała jakieś złudzenia, co do próby stania się wampirem, to
umarły one szybką śmiercią w tej właśnie chwili. Nigdy nie chciała być pod kontrolą
kogoś, kto może umieścić tyle okrucieństwa, tyle bólu, w jednym zdaniu. Upomniany, Silas stworzył trochę drewniane zagrożenie. Mniej więcej tak straszne jak pluszowy miś. Sara nakazała mu to zrobić z większym uczuciem i dokładnie wtedy Rodney odwrócił się i próbował pobiec z powrotem do góry po schodach. Ale Deacon go złapał. - Cicho. Ku zaskoczeniu Sary, wampir przylgnął do niego jak dziecko do swojego ojca. 165
- To był on. To on jest tym złym człowiekiem. Lacarre wpatrywał się w tył głowy Rodneya, a następnie przeniósł wzrok na Sarę. - Przyprowadź na górę tego Silasa. Wysłucham od łowcy, co się tu stało. Sara miała kuszę w pogotowiu, ale okazała się ona niepotrzebna. Wysoki, mroczny i efektowny Silas, w podartym i zakrwawionym ubraniu, podążył za nimi jak potulny baranek. Pozostawiając go przed Lacarre’em i Mindy - z zagranicznym wampirem czyhającym w tle – poszła uwolnić Marco i wróciła wraz z nim do pozostałych. Silas spojrzał na swojego byłego kochanka. - Zabiłeś i zrzuciłeś winę na mnie. Marco zignorował go i wpatrując się prosto przed siebie, wyrecytował to, co Sara uważała za prawdę. Mniej więcej w czasie, kiedy dotarł do fragmentu o rzuceniu Silasa, a pozamiastowy wampir już prawie dyszał, powiedział: - Wierzyłem ci! - Zamknij się! - krzyknął Silas. Lacarre uniósł brew. - Nie. Kontynuuj. - On zrobił już to wcześniej. - Powiedział zagraniczny wampir. - Trzy dekady temu, kiedy człowiek, z którym romansował zostawił go dla innego wampira, zabił wtedy czterech osobników naszego gatunku. Sara napotkała jego wzrok. - Czy byli oni osobami mającymi silne powiązania z ludźmi?
166
- Tak. - Drżąca odpowiedź. - Powiedział mi, że zawładnęła nim żądza krwi. Był młody... Chroniłem go. - Wyraźnie wstrząśnięty wampir wziął głęboki oddech i odwrócił się od swojego dawnego przyjaciela. - Już nie będę tego robił. Silas krzyknął i zerwał się jakby do ataku, jednak Deacon doszedł do niego i wymierzył mu jedno rąbnięcie w gardło. Wampir upadł jak drzewo. Marco wzdrygnął się, ale nawet wtedy się nie włączył. - Jak już powiedziałem - mruknął Lacarre. - To wielka szkoda, że nie chcesz być Stworzony. Jeśli kiedykolwiek zmienisz zdanie, daj mi znać. Deacon posłał mu słaby uśmiech. - Bez obrazy, ale lubię być panem samego siebie. - Chciałbym zachęcić cię takimi pięknościami jak Mindy, ale wydaje się, że dokonałeś już wyboru. - Podszedł do nieprzytomnego ciała Silasa. - Gildia ma prawo domagać się zadośćuczynienia i zaoferować karę. Jaka jest twoja wola? - Pytanie skierowane wyłącznie do Sary. Jakby już była dyrektorem. Sara spojrzała na Marca, zobaczyła walkę na jego twarzy i wiedziała, że może być tylko jedna odpowiedź. - Miłosierdzie - powiedziała. – Wykonaj egzekucję z miłosierdziem. - Bo wszyscy wiedzieli, że Silas nie będzie mógł żyć po tym wszystkim, co zrobił. - Żadnych tortur, żadnego bólu. Lacarre pokręcił głową. - Taka ludzka. Wiedziała, że nie był to komplement. - To wada, z którą mogę żyć. - Nigdy nie chciała stać się niczym podobnym do Lacarre’a - tak zimnym, nawet gdy patrzył na nią z takim pozornym zainteresowaniem.
167
- Niech i tak będzie. - Podszedł do Silasa, pochylił się i zebrał wampira w swoimi rękami bez widocznego wysiłku. – Stanie się tak, jak prosiłaś. Gdy odszedł, Mindy i inni podążyli za szerokimi kremowymi skrzydłami, które za sobą ciągnął. Sara zobaczyła jak Deacon położył dłoń na ramieniu Marca. Pojedyncze skinienie. Słowa wyszeptane tak cicho, że nie słyszała, co zostało powiedziane. Ale kiedy Deacon stanął z powrotem przy jej boku, Marco nie wyglądał już jakby powoli umierał bolesną śmiercią. Och, bardzo cierpiał, ale był w nim też promyk upartej woli, tego rodzaju, który sprawia, że ludzie stają się łowcami. Obrócił się w stronę Sary. - Wycofuję moją rezygnację z Gildii. Myślałem... Miałem nadzieję, ale nie mogę zostać tu dłużej. - Upewnię się, że Simon się dowie. - Nie jest to konieczne, prawda Sara? - Powiedział cicho. - Tak długo, jak ty będziesz wiedzieć. * Sara pożegnała się z Deaconem przed hotelem sześć godzin później. Miał ze sobą swój sprzęt, a ona miała swój. Ellie czekała na nią w dopiero co wypożyczonym samochodzie, gotowa, by rozpocząć jazdę do Nowego Jorku. Ostatnia podróż, zanim ugrzęźnie w niezliczonych obowiązkach, które przejdą na nią wraz z przejęciem opieki nad jednym z najpotężniejszych i najbardziej wpływowych wydziałów Gildii. - Kolejny rok będzie brutalny - powiedziała do Deacona, gdy usiadł bokiem na swoim motocyklu, nogi wyciągnął przed siebie, a ręce założył na piersi. - Jak dobrze, że powiedziałeś nie - pewnie nie mogłabym kontynuować sekretnego romansu, nawet gdybym próbowała. - Powinna się wtedy roześmiać, ale nie mogła znaleźć żadnego śmiechu w swoim wnętrzu. Nie zrobił niczego delikatnego. Po prostu był Deaconem. Wstał, położył swoją rękę na jej szyi i scałował jej cały oddech. A potem pocałował ją jeszcze raz. 168
- Mam kilka rzeczy do zrobienia. A ty masz dyrekcję, która czeka na ciebie. Skinęła głową, whisky i smak północy – jego smak na jej ustach. - Tak. - Lepiej idź. Ellie czeka. Ściskając go mocno jeszcze raz, odwróciła się i odeszła. Miał rację, aby zrobić to w ten sposób. To co mieli, słodka, lśniąca obietnica, którą mogła jeszcze zobaczyć unoszącą się na horyzoncie, zasłużyła na to, by pozostać w całości, zamiast zostać zgniecioną pod ciężarem niespełnionych oczekiwań. - Jedź – powiedziała do Ellie w tym samym momencie, kiedy zamknęły się za nią drzwi. Ellie spojrzała na nią i nie powiedziała ani słowa. W rzeczywistości, żadna z nich nic nie mówiła, dopóki nie przekroczyły granicy stanu. Wtedy Ellie spojrzała na nią i powiedziała: - Polubiłam go. Ta prosta uwaga rozbiła wszystkie osłony Sary. Pochylając głowę w dłonie, zapłakała. Ellie zjechała na pobocze drogi i objęła ją, a ona szlochała. Jej najlepsza przyjaciółka nie znieważyła żadnego z nich jakimiś tryskającymi banalnymi bzdurami. Zamiast tego, powiedziała: - Wiesz, Deacon nie wydaje mi się rodzajem człowieka, który puszcza płazem rzeczy, które mają dla niego znaczenie. Sara uśmiechnęła się, wiedząc, że całą twarz miała pokrytą plamami. - Możesz go sobie wyobrazić w smokingu? - Jej brzuch skręciła się na tą myśl. - Pozwól mi uzyskać efekt wizualny. Dobra, mam to. - Elena westchnęła. - Och, kochanie, mogłabym go lizać w tym smokingu. - Hej. Jest mój. - To był warkot. 169
Ellie uśmiechnęła się. - Mam puls. Jest gorący. - Jesteś idiotką. – Jedyną, która wywoływała u niej uśmiech, nawet jeśli tylko na chwilę. - Mogę tylko go sobie wyobrażać ściskającego dłonie i bawiącego się w politykę Gildii. Nie. - Ach tak? - Ellie wzruszyła ramionami. – To Dyrektor Gildii musi robić wszystkie te rzeczy. Kto mówi, że jej kochanek musi być kimś innym a nie wielkim, groźnym, cichym sukinsynem? To była pokusa, by się z tym zgodzić, aby trzymać się nadziei, jednak Sara pokręciła głową. - Muszę być realistką. Ten mężczyzna jest kompletnym samotnikiem. To dlatego właśnie został Zabójcą. – Przeciągnęła się w nadal trzęsącym się oddechu, usiadła z powrotem na siedzeniu i powiedziała: - Zabierz nas do Nowego Jorku. Mam tam zadanie do wykonania. Mocne słowa, ale jej palce trafiły do kieszeni, gładząc ukryte tam maleńkie ząbkowane ostrze. Należało do Deacona. Ten człowiek miał kilka naprawdę ciekawych broni, takich jak pistolet, którym strzelał tymi wirującymi okrągłymi nabojami zamiast kulami. Ten, którego używał w rupieciarni Tima. To sprawiło, że zaczęła się zastanawiać, jak ma się Lucy. Malutki uśmiech szarpnął jej ustami – kto by wcześniej powiedział, że jej ulubionym wspomnieniem o Deaconie będzie to o psie, w którym przytulał się do niebezpiecznego piekielnego ogara?
170
ROZDZIAŁ 9 Dwa miesiące później, Sara widziała swoje odbicie, kobietę, która patrzyła na nią i wydawała się jej zarówno opanowana jak i będąca kwintesencją elegancji w czarnej sukni bez ramiączek. Jej włosy były uczesane w wyrafinowany kok z tyłu głowy, a jej nowa grzywka zaczesana na bok z elegancją, jakiej ona nigdy nie byłaby w stanie osiągnąć w tej dziedzinie, a jej twarz była pokryta makijażem, który umiejętnie podświetlał jej kości policzkowe i podkreślał oczy. - Czuję się jak oszustka. Simon uśmiechnął się i podszedł, by stanąć za nią. - Ale wyglądasz dokładnie na to, kim jesteś - silną, piękną kobietą. – Jego oczy opadły do jej naszyjnika. - Dobry wybór. Było to błyszczące ząbkowane ostrze. Ostrze Deacona. Nawlekła je na srebrny łańcuszek. - Dzięki. - Niektórzy z tych ludzi, z którymi spotykasz się dziś wieczorem będą próbowali z ciebie szydzić. Kilku z nich uważa łowców, jako nic więcej, tylko wynajętą pomoc na godziny. - Och, tacy jak pani Abernathy? - Powiedziała, a dźwięk jej głosu był suchy, gdy wymieniła nazwisko matrony społeczeństwa, w której przyjęciu miała uczestniczyć. Spytała mnie, czy nie potrzebuję jakiejś pomocy z „odpowiednim ubraniem, kochanie”. - Dokładnie. - Simon ścisnął ją za ramiona. - Oto kilka rad – zawsze, gdy jeden z tych „niebieskokrwistych” spróbuje cię poniżyć, pamiętaj, że na co dzień masz do czynienia z aniołami. Większość z nich sika w swoje gacie na samą myśl o przebywaniu koło anioła. Zakrztusiła się. - Simon!
171
- To prawda. - Wzruszył ramionami. - A kiedyś, może nawet będziesz miała do czynienia z członkiem Kadry. Nie jest ważne jak wielcy myślą, że są, większość ludzi nigdy nie znajdzie się w takiej odległości od archanioła, by móc go dotknąć. - Prawdopodobnie też posikam się w spodnie - mruknęła. - Nie, nie zrobisz tego. - Niespodziewanie poważne słowa. – A jeśli chodzi o wampiry z wyższych sfer, to pamiętaj, że to my na nie polujemy. Nie odwrotnie. Sara skinęła głową i wypuściła oddech. - Chciałabym, żebyśmy nie musieli robić tego gówna. - Anioły może i przerażają nas, ale łowcy przerażają większość innych ludzi, w tym i wiele wampirów. Uspokój ich. Przekonaj, że jesteśmy cywilizowani. - Ale naciągane. – Uśmiechnęła się. Simon uśmiechnął się ponownie, ale to nie jego twarz chciała zobaczyć obok swojej w tym lustrze. - Dobra, jestem gotowa. - To był jej pierwszy solowy wypad jako Dyrektorki Gildii, ale jeszcze w trakcie szkolenia. Całkowita zamiana dokona się przed końcem roku. - Idź i dorwij ich. * Przyjęcie jeszcze jej nie ogłupiło. To był ostatni dowód - gdyby potrzebowała jeszcze jakiegoś - że była odpowiednią osobą na to stanowisko. Ellie do tej pory już zastrzeliłaby co najmniej z pięć osób. Sara uśmiechnęła się i odparowała kolejne wścibskie pytanie w niepowstrzymanym przepływie plotek. Tu chodziło o inteligencję. Łowcy powinni wiedzieć wiele rzeczy - jak na przykład który wampir może uciec, lub które jednostki mogą sympatyzować z aniołami do tego stopnia, że zamierzają zostać ich strażnikami.
172
Oczywiście dzięki tej całej zewnętrznej prezencji, mogła po prostu wmieszać się w tłum – kolejna dobrze ubrana kobieta wśród dziesiątek innych. Pani Abernathy wprost promieniała w jej stronę, kiedy przybyła. - Prawdopodobnie jest zaskoczona, że nie zjawiłam się w skórze nasiąkniętej krwią mruknęła do swojego kieliszka z szampanem podczas chwili wytchnienia na balkonie. - Mi pasuje. Uśmiech, który wypłynął na jej twarz był na pewno idiotyczny, ale nie odwróciła się. - Lubisz skóry czy ciało, które się w nich znajduje? - Złapałaś mnie. – Poczuła ciepły oddech na swoim karku i ręce na biodrach. - Ale mógłbym się przyzwyczaić do tej sukienki. - Hej, oczy w górę. - Położyła kieliszek szampana na wysokim pasie muru, który otaczał balkon. - Żadnej analizy dekoltu. - Nic nie mogę na to poradzić. - Odwrócił ją z głaszczącą pieszczotą. I całe powietrze z niej uszło. - O, człowieku. - Oparła się na murze i zakręciła palcem. Oczywiście Deacon nie dał jej pokazu mody. Zamiast tego pstryknął w jej zaczesaną na bok grzywkę. - Podoba mi się. - Ransom powiedział, że to sprawia, że wyglądam jakbym miała na głowie szopa. - Ransom ma włosy jak dziewczyna. Uśmiechnęła się.
173
- Powiedziałam to samo. - Zarzuciła swoje ramiona na jego szyję, pocałowała go z dzikim zaangażowaniem i poczuła się daleko więcej niż dobrze. Więc zrobiła to ponownie. - Debiutantki będą miały mokre majtki na twój widok. Wyglądał na przerażonego. - Nie martw się. - Wycisnęła pocałunek na jego szczęce. – Odstraszę je. * Deacon spowodował taką sensację, pomyślała, że mogą mieć w sali balowej popłoch pachnący Chanel No. 5. Pomyślała także, że to sprawi, że on obróci się i ucieknie. Że odejdzie... No dobrze, do diabła, to wyrywało jej serce prosto z piersi. Ale nie spodziewała się, że on tak po prostu stanie u jej boku z cichym skupieniem, jakby jego uwaga nawet niczego nie rejestrowała. Kilku mężczyzn próbowało
wykorzystać jego
obecność,
by
ją zignorować -
szowinistyczne knury - jednak Deacon odbijał piłeczkę na nią tak gładko, że inni nigdy nie wiedzieli, co w nich uderzyło. Seksowny, niebezpieczny, sprytny i wiedział, jak radzić sobie z cymbałami bez urządzania scen. Więc zatrzymała go przy sobie. I był jak przeszywający nóż w serce każdej debiutantki/żony-naśladującej-trofeum, które przechodziły koło nich w odległości węchu. - Oczekuję - szepnął jej do ucha podczas rzadkiej minuty prywatności - Dużej ilości przysług seksualnych za to, że jestem tak dobry. Jej usta drgnęły. - Załatwione. I tak było. I zrobi to naprawdę dokładnie. W czasie, gdy wreszcie dotarli do mieszkania, już płonęła dla niego. Za pierwszym razem nie zrobili tego w łóżku. Jej ładna, jedwabna sukienka została porwana w strzępy i leżała u jej stóp, gdy Deacon wziął ją opartą o drzwi, a jego usta złączyły się z jej. Doszła
174
z twardym pośpiechem, który sprawił, że chwytała się jego białej koszuli zdesperowanymi dłońmi. Drugi raz był wolniejszy, słodszy. Potem leżeli obok siebie, twarzą w twarz. To był niewypowiedzianie intymny sposób bycia, a ona ledwo śmiała mówić z obawy, że przerwie ten cudowny moment. - I tak minęły czasy twojej sekretnej tożsamości. Od jutra, będziesz w kolumnach plotkarskich stąd aż do Timbuktu20. Przygryzł jej górną wargę. - Kupiłem smoking. Zamrugała. - Kupiłeś smoking. - Pęcherzyki szczęścia pękały w niej pełne życia, bogate i złote. – To bardziej oszczędne niż wynajęcie jakiegoś, jeśli planujesz często go używać. - To samo powiedział facet w sklepie. – Przysuwając się bliżej, pogładził ręką po całej długości jej pleców, jego skóra była trochę szorstka i całkowicie idealna. - Ale... - Żadnych ale. - Pocałowała go. - Jestem teraz zbyt szczęśliwa. Uśmiech na ustach. - Z tym „ale” masz do czynienia, jako pani Dyrektor Gildii. - Lekkie słowa. Poważny ton. Napotkała jego wzrok. - O co chodzi? - Muszę zrezygnować z pracy jako Zabójca.
20
Timbuktu – miasto w Mali (Afryka), dawniej synonim końca świata.
175
- Och. Tak, oczywiście. - Od dzisiaj, był zbyt znany i co ważniejsze, przez przebywanie z nią, poznał także wielu łowców... Zdobył zbyt wielu przyjaciół. - Znajdziemy jakieś wyjście… - To jest to, czym się zajmowałem. Mam dla ciebie kandydata. Przytakując Sara pogłaskała swoimi palcami po kwadratowej linii jego szczęki. - Nie mogę być twoją szefową. - To była uroczysta obietnica. - Potrzebuję być twoją kochanką. Deacon wyciągnął rękę i pogładził ją wokół miejsca, gdzie spoczął jej naszyjnik, zanim podjął wątek. - Pomyślałem, że będę całkowicie niezależny zajmując się bronią. - To może zadziałać. - Ucisk w jej klatce piersiowej zelżał. – Chociaż wydaje się to być trochę jednostronne. Ty oddajesz wszystko. - Dostanę ciebie. – Prosta deklaracja, która znaczyła więcej niż sama mogłaby kiedykolwiek wyrazić. Przełknęła gulę emocji w gardle. - Rozmawiałam z Timem tydzień temu. Deacon zmarszczył brwi. - Z Timem? - Lucy będzie mieć szczeniaczki. Marszczenie brwi zamieniło się w powolny, rozprzestrzeniający się uśmiech. - Doprawdy?
176
- Tak, naprawdę. - Zarzuciła swoją nogę na jego i przytuliła się blisko. – Tim ma zamiar zachować dla mnie jedno z młodych. Zamierzałam nazwać go Deacon. Zaczął się śmiać i to było zaraźliwe. Ukryła swoją twarz w jego szyi i poddała się. * Szczeniak był czarny jak smoła, z dużymi brązowymi oczami i stopami, które obiecywały, że stanie się potworem tak dużym, jak jego mama. Ponieważ to byłoby trochę zagmatwane mieć dwóch Deaconów w domu, postanowili, że nazwą go Zabójca.
177
Nalini Singh „Angels’ Flight”: Opowiadanie 3
„Angel’s Wolf” Wolf” „Anielski Wilk” Wilk”
TŁUMACZYŁA Em3A Korekta Perunia
178
ROZDZIAŁ 1 Noelowi dano awans i został przydzielony do zielonego stanu Luizjana, ale to stanowisko było obosiecznym mieczem. Choć teren był częścią terytorium Raphaela, archanioł przydzielił codzienną władzę Nimrze, anielicy, która żyła już sześćset lat. Nie zbliżało się to nawet do wieku Raphaela, ale było to wystarczająco dużo - nawet jeśli sam wiek nie był arbitrem władzy, jeżeli chodzi o nieśmiertelną rasę. Nimra miała więcej mocy w swoim drobnym ciele, niż aniołowie dwa razy od niej starsi i rządziła tym regionem od osiemdziesięciu lat. Była już uważana za potężną, podczas gdy większość jej rówieśników nadal pracowała na dworach swoich seniorów. Nic dziwnego, mówiono, że miała wolę z żelaza i zdolność do okrucieństwa nie utemperowaną przez miłosierdzie. Nie był głupcem. Wiedział, że ten „awans” tak naprawdę był milczącym, ciętym oświadczeniem, że nie był już mężczyzną, jakim był kiedyś - już nie nadawał się do użycia. Jego ręka zacisnęła się w pięść. Rozdarte i zakrwawione ciało, połamane kości, szkło, które zostało wbite do jego ran przez sługi oszalałego anioła, to wszystko znikło dzięki uprzejmości jego wampiryzmu. Jedyne co pozostało, to koszmary... I niewidoczne wewnętrzne uszkodzenia. Noel już nie widział tego samego mężczyzny, jakim był kiedyś, zawsze gdy patrzył w lustro. Widział ofiarę, kogoś, kto został pobity na miazgę i zostawiony na śmierć. Wyłupali mu oczy, roztrzaskali nogi, rozgnietli palce, aż w worku ze skóry, jakim było powleczone jego ciało, znajdowały się same kawałki tak małe jak kamyki. Proces rekonwalescencji był brutalny, zabrał każdą uncję jego woli. Ale jeśli to obraźliwe stanowisko miało być jego przeznaczeniem, to już byłoby lepiej nie przetrwać. Przed atakiem, znajdował się na krótkiej liście kandydatów na wyższe stanowiska w Wieży, z której Raphael rządził Ameryką Północną. Teraz był drugorzędnym strażnikiem w jednym z najciemniejszych dworów. W którego centrum stała Nimra. Zaledwie pięć stóp wzrostu, miała bardzo delikatną budowę ciała. Ale anielica nie wyglądała jak dziewczęcy podrzutek. Nie, Nimra miała doskonale zaokrąglone ciało, które prawdopodobnie doprowadziło więcej niż jednego człowieka do całkowitej ruiny. Miała również rozjarzoną skórę o odcieniu roztopionego toffi, co jakby wypełniało ją bujnym ciepłem tego obszaru, który nazywała swoim własnym i sprężyste loki, które błyszczały na 179
niebiesko-czarno na tle jej ciemnej nefrytowej sukni. Te ciężkie loki opadały kaskadowo w dół na jej plecy z figlarnością, która nie pasowała ani do jej reputacji, ani do zimnego serca, bo przecież musiało jakieś bić pod jej klatką piersiową, która mówiła o grzechu i uwodzeniu, a jej piersi były dojrzałe i niemal zbyt pełne dla jej drobnej budowy. Jej oczy utkwiły w nim w tej chwili, jakby wyczuła, że lustrował jej osobę. Te oczy, barwy głębokiego topazu malowanego drgającymi słojami bursztynu, były ostre i wyraziste. A teraz, koncentrowały się na nim, gdy szła w poprzek dużego pokoju, którego używała jako swojej sali audiencyjnej, słychać było tylko szelest skrzydeł i delikatną pieszczotę sukni na jej skórze. Była ubrana jak jeden ze starych aniołów, spokojna elegancja jej stroju przypominała starożytną Grecję. Nie urodził się wtedy, ale widział malowidła trzymane w anielskiej twierdzy, jaką był Azyl, widział też inne anioły, które nadal ubierały się w sposób, jaki uznawali za bardziej królewski, niż ubrania z czasów współczesnych. Jednak żaden z nich nie wyglądał jak ona - w tej sukni trzymającej się na ramionach za pomocą prostych złotych klamer i z cienkim plecionym paseczkiem tego samego koloru, owiniętym wokół talii, Nimra mogłaby być trochę jak starożytna bogini. Piękna. Silna. Śmiercionośna. - Noel – powiedziała, a dźwięk jego imienia został dotknięty szeptem akcentu, który był charakterystyczny dla tego regionu i jeszcze posiadał w sobie echa innych miejsc, innych czasów. – Pójdziesz za mną. – Powiedziawszy to, skierowała się ku wyjściu z pokoju, jej skrzydła koloru bogatego, głębokiego brązu błyszczały lśniącymi smugami, które odbijały się także echem w kolorze jej oczu. Wyginające się poza jej ramionami i nachylające się ku dołowi, by pieścić lśniące drewno podłogi, skrzydła były jedyną rzeczą w jego polu widzenia, gdy odwrócił się, by za nią podążyć. Przepiękny odcień skrzydeł nie mówił o zimnej złośliwości ciemnego dworu, ale o stałym spokoju ziemi i drzew. Tyle przynajmniej, że nie było żadnej fałszywej reklamy. Dom Nimry nie był taki, jak się spodziewał. Rozległy i pełen wdzięku jak starsza dama, z wysokimi sufitami położony na rozległej posesji około godziny drogi od Nowego Orleanu, miał wiele okien, a także balkony na każdym piętrze. Większość z nich nie miała balustrad, 180
jak przystało na dom, którego właścicielka ma skrzydła. Dach również został zbudowany z myślą o aniołach. Nachylony, delikatnie pod ostrym kątem, nie wystarczająco jednak, by był niebezpieczny dla lądowania. Jednakże, bez względu na piękno domu, to właśnie ogrody tworzyły charakter tego miejsca. Znajdowały się w nim kaskady kwiatów zarówno tych egzotycznych jak i tych zwyczajnych, był pełen sękatych wiekiem drzew obok tych nowo posadzonych, te ogrody szeptały spokojem... Był to rodzaj miejsca, gdzie złamany człowiek może usiąść, spróbować odnaleźć się ponownie. Tylko że, myślał Noel, idąc za Nimrą w górę po schodach, był niemal pewien, że przez to co stracił, kiedy wpadł w zasadzkę i został upodlony, a jego twarz stała się nie do poznania, jego ciało jak posiekane mięso, człowiek, którym był wcześniej, odszedł na zawsze. Nimra zatrzymała się przed parą dużych drewnianych drzwi rzeźbionych w filigranowy jaśmin w rozkwicie, strzelając mu wyczekujące spojrzenie przez ramię, gdy zatrzymał się za nią. - Drzwi – powiedziała bardzo poważnym głosem z brzmieniem pocałunku muzyki zalewiska. Uważając, aby nie dotknąć jej skrzydła, podszedł i wyciągnął rękę, by je otworzyć. - Przepraszam. - Słowo wyszło ostre, jego gardło nie przywykło do mówienia podczas tych ostatnich dni. - Nie jestem przyzwyczajony do bycia… - Urwał w pół zdania, nie mając pojęcia, jak ma nazwać swoją osobę. - Chodź - Nimra kontynuowała spacer korytarzem z tyloma oknami, że kąpały one lakierowane podłogi w stopionym, słonecznym leniwym świetle tego miejsca, które zawierało zarówno śmiałe, bezczelne piękno Nowego Orleanu jak i starszą, cichszą elegancję. Każdy parapet był zastawiony stonowanymi doniczkami z ziemią, które były przepełnione najbardziej wesołymi seriami nieprzewidzianych wyciągów barwnych bratków i dzikich kwiatów, stokrotek i chryzantem. Noel poczuł, że walczy z chęcią, by doskoczyć do ich płatków i poczuć miękkość aksamitu na swojej skórze. To był nieoczekiwany impuls i sprawił, że wycofał się głębiej w siebie, podciągnął swoje tarcze jeszcze mocniej wokół siebie. Nie mógł sobie tutaj pozwolić na bycie wrażliwym, nie na tym dworze, gdzie został wysłany, by gnić – i nie było
181
to naciągane przekonanie, że każdy czekał, by zrezygnował z życia i zakończył to, co jego napastnicy zaczęli. Jego szczęka zacisnęła się w brutalnej linii, gdy Nimra przemówiła ponownie. Podczas gdy jej ton był szorstki niczym jedwab – ten rodzaj głosu, który mówił o tajemnicach w sypialni i przyjemnościach, które mogą okazać się bólem - jej słowa okazały się pragmatyczne. - Będziemy rozmawiać w moich komnatach. Te komnaty znajdowały się za kolejnym zestawem drewnianych drzwi, które były ozdobione obrazami egzotycznych ptaków latających dookoła drzew ciężkich od kwiatów. Kobiece i ładne, w tych obrazach nie było nic, co mówiłoby o twardości, która była częścią reputacji Nimry, ale jeśli Noel nauczył się czegoś w tych swoich ponad dwóch stuleciach istnienia, to tego, że każda istota, która żyła ponad pół milenium, już dawno nauczyła się ukrywać to, czego nie chce pokazać. Miał się na baczności, gdy wszedł za nią, zamykając spokojnie ozdobne drzwi za swoimi plecami. Nie wiedział, czego się spodziewał, ale nie były to wdzięczne białe meble, rozrzucone poduszki ozdobione stonowanymi klejnotami, płynne słońce wlewało się przez otwarte francuskie drzwi a na stole po przeciwnej stronie leżały podniszczone książki. Rośliny jednak już nie były zaskoczeniem i dawały mu poczucie swobody, nawet gdy tak stał zduszony i uwięziony przez swoje złamane ja, swoje zobowiązanie służenia Raphaelowi, a tym samym Nimrze. Podchodząc do francuskich drzwi, Nimra zamknęła je, zamykając jednocześnie jedyne dojście do świata, a następnie ponownie się do niego odwróciła. - Będziemy rozmawiać w prywatności. Noel wykonał sztywny ukłon, kolejna myśl przebiegła mu przez głowę z karzącą nagłością. Niektórzy z anielskiej rasy, starzy i sterani życiem, znajdywali przyjemność w znajdywaniu kochanków, których mogli kontrolować, traktując tych kochanków jak... Świeże mięso, które mogą używać, a następnie wyrzucić. On nigdy taki nie będzie i jeśli Nimra oczekuje po nim... Był wampirem, prawie-nieśmiertelnym, który miał za sobą więcej niż dwa stulecia, by rozwijać swoją moc. Ona może go zabić, ale on upuści jej krwi zanim ona zdoła z nim skończyć. 182
- Do czego mnie potrzebujesz? Nimra usłyszała groźbę zawartą pod tym pytaniem, pozornie uprzejmym i zastanawiała się, kogo dokładnie wysłał jej Raphael. Zadała kilka cichych pytań uczonemu, którego znała w Azylu i dowiedziała się o strasznym ataku, który przeżył Noel, jednak sam mężczyzna pozostawał dla niej tajemnicą. Kiedy poprosiła Raphaela, aby powiedział jej trochę więcej niż te gołe fakty, których się dowiedziała na temat wampira, którego przydzielił na jej dwór, stwierdził tylko: - Jest lojalny i bardzo uzdolniony. Jest tym, czego potrzebujesz. To czego archanioł nie powiedział to to, że Noel miał oczy kolory kłującego niebieskiego lodu, wypełnione tak wieloma cieniami, że mogła ich niemal dotknąć, a jego twarz została wykuta w nierównym kamieniu. Nie był pięknym mężczyzną – nie, jeśli wziąć wszystko pod uwagę, miał zbyt surowe rysy - ale był jednym z tych, którzy nigdy nie chcieli uwagi kobiety, był tak bardzo, bardzo męski. Od twardego układu jego szczęki aż do głębokiego brązu jego włosów, do siły mięśni jego ciała, zwrócił na nią swoje oczy... Prawie tak, jak by to zrobił górski lew. Ubrany w niebieskie dżinsy i biały T-shirt, zupełnie w przeciwieństwie do formalnych ubrań preferowanych przez innych ludzi na jej dworze, on mimo wszystko pozostawiał ich w cieniu cichej intensywności swojej obecności. Teraz groził przejęciem jej pomieszczeń, jego męska energia stanowiła alarmujący kontrapunkt dla kobiecości mebli. Denerwowało ją, że wampir, który miał niewiele ponad dwieście lat, mógłby zainspirować takie uczucia w niej, anielicy, która domagała się szacunku od tych, którzy mieli dwa razy tyle lat co ona i która posiadała zaufanie archanioła. Dlatego właśnie powiedziała: - Dasz mi to, o co poproszę? - Ton spleciony z władzą. Białe linie zębów pojawiły się w nawiasach jego warg. - Nie będę niczyim niewolnikiem. Nimra zamrugała, uprzytomniła sobie coś szybko i mrocznie. To nie podziałało dobrze na jej próżność, gdy zobaczyła, że on wierzył w to, że musiała zmuszać swoich kochanków, ale wiedziała tyle o swoim własnym rodzaju, by zrozumieć, że ta myśl nie była nieuzasadniona. Jednakże fakt, że była to pierwsza myśl w jego umyśle... No, pomyślała, z pewnością Raphael ostrzegł by ją, że Noel był wykorzystywany w ten sposób. Potem znowu 183
przyszło jej na myśl, archanioł, który posiadał wystarczającą moc w swoim ciele, na takim poziomie, żeby spalić miasta i imperia, był prawem dla samego siebie. Nie mogła niczego założyć. - Niewolnictwo - powiedziała, odwracając się w kierunku kolejnej pary drzwi. - Nie oferuje żadnych wyzwań. Nigdy nie rozumiałam jego uroku. Gdy szedł za jej plecami, miała poczucie, że jest wielką bestią na smyczy - i że to zwierzę nie było w ogóle zadowolone z aktualnej sytuacji. Intrygujące, nawet jeśli poczuła uszczerbek na swoim temperamencie, było w nim tak wiele energii, ten wampir, którego Raphael wysłał w odpowiedzi na jej prośbę. To, oczywiście, było sedno sprawy - Noel był człowiekiem Raphaela, a Raphael nie cierpiał słabości. Znajdując się wewnątrz następnej komnaty, skinęła głową na niego, aby zamknął drzwi za sobą. Nie pomyślałaby, by podjąć takie środki ostrożności miesiąc temu, gdy miała jeszcze zaufanie do swoich ludzi. Jednak teraz... Ten ból był czymś, z czym musiała żyć przez ostatnie czternaście dni, ale nie stało się to łatwiejsze do zniesienia w tym czasie. Mijając gładkie i ukochane drewniane biurko ustawione przy dużym oknie w miejscu, gdzie często siedziała, by napisać swoją osobistą korespondencję, podniosła ręce, by odblokować górne drzwi w szafie przy ścianie. Otoczona pnączami delikatnej paproci dotykającej grzbietów jej dłoni, szeptanymi pieszczotami ujawniła – schowek w tylnej ścianie szafy - drzwi do tego, co wydawało się być prostym zabezpieczeniem, ale żaden włamywacz nigdy nie będzie w stanie dostać się do środka. Biorąc do rąk maleńką fiolkę na pół wypełnioną świecącym od wewnątrz płynem, odwróciła się i powiedziała: - Czy wiesz co to jest? - Do człowieka, który stał nieruchomo jak kamień kilka metrów od niej. Mignął jej pusty wyraz jego twarzy, ale nie było mowy o żadnej dyskusji, co do jego inteligencji w tym przenikliwym wzroku. - Nie widziałem czegoś podobnego. Tak piękne, pomyślała, patrząc na mieszaninę kolorów i pianki w fiolce, kiedy przechyliła ją do światła, na krysztale była wyryta jedynie prosta pieczęć, oznaczająca jej imię z cienkich, ozdobnych linii czystego złota. 184
- To dlatego, że ten płyn jest wielką rzadkością – szepnęła. - Stworzony z ekstraktu rośliny znajdującej się w najgłębszej części najbardziej nieprzeniknionych lasów deszczowych Borneo. - Zmniejszyła dystans między nimi, wyciągnęła rękę z fiolką ku niemu. Fiolka wyglądała na śmiesznie małą w jego wielkiej dłoni, jak zabawka skradziona płaczącemu dziecku. Podniósł ją do oczu, przechylił ostrożnie. Płyn rozprzestrzenił się w krysztale, wydzielając blask z powierzchni. - Co to jest? - Północ. - Biorąc od niego fiolkę, gdy ją zwrócił, położyła ją na swoim biurku. - Kropla tego zabije człowieka, kilka kropel spowoduje u wampira śpiączkę, a jedna czwarta uncji wystarczy, by sprawić, że większość aniołów poniżej ośmiuset lat nie obudzi się przez dziesięć długich godzin. Wzrok Noela zderzył się jej. - Więc twoja zaplanowana ofiara nie dostanie najmniejszej szansy. Nie była zaskoczona jego wnioskiem, to nie było nic innego, niż można by oczekiwać, biorąc pod uwagę jej reputację. - Mam to do trzystu lat. Zostałam obdarowana przez znajomego, który myślał, że mogłabym pewnego dnia jej potrzebować. - Jej usta podniosły się w kącikach ust, na myśl o aniele, który dał jej tą najbardziej śmiertelną z broni, tak jak ludzki starszy brat mógł dać siostrze nóż lub pistolet. – Zawsze uważał mnie za delikatną istotkę. Noel pomyślał, że ten przyjaciel nie mógł znać jej zbyt dobrze. Nimra może i wyglądała, jakby mogła się złamać pod najmniejszą presją, ale nie władałaby Luizjaną, podczas gdy dookoła było pełno tych wszystkich innych kompetentnych osób w tej okolicy, w tym brutalny Nazarach, będąc więdnącą lilią. Nie będąc aż takim ślepcem, nigdy nie odrywał od niej oczu, nawet kiedy podniosła fiolkę i odłożyła ją do bezpiecznej skrytki, a jej skrzydła były tak wykwintne i zapraszające przed nim. Ich dotykalne piękno było pułapką, przynętą dla nieostrożnych, by przestali się pilnować. Noel nigdy nie był aż tak niewinny - a po wydarzeniach w Azylu... Jeżeli pozostała w nim jakaś niewinność, to już od dawna nie żyła.
185
- Dwa tygodnie temu - Nimra cicho zamknęła drzwi szafy i obróciła, by zmierzyć się z nim jeszcze raz. - Ktoś próbował użyć Północy na mnie.
186
ROZDZIAŁ 2 Noel zassał oddech. - Powiodło się? Ulga, która na niego spłynęła, gdy potrząsnęła głową była jak niszcząca burza. Był bezradny w Azylu, związany i uwięziony, podczas gdy kawałki szkła i metalu przemieszczały się w jego ciele, gdy to wszystko zaczęło się goić, sprawiało mu tym samym rozdzierający ból i chociaż czuł swoją lojalność wobec Nimry tylko poprzez swoją więź z Raphaelem, nie chciał myśleć o niej jako o kimś ze złamanym duchem i zgniecionymi skrzydłami. - Jak przetrwałaś? - Trucizna została umieszczona w szklance mrożonej herbaty - powiedziała, przesuwając się, by dotknąć palcem błyszczącego liścia rośliny obok biurka. - Jest bez smaku i bezbarwna po zmieszaniu z innym płynem, tak że nie zauważyłabym jej, nie miałam podstawy, by uważać, że cokolwiek w moim domu może być dla mnie niebezpieczne. Ale miałam kotkę, Królową. - Jej oddech załamał się na fragment sekundy, ostry i kruchy. Wskoczyła na stół, kiedy nie patrzyłam i napiła się napoju. Była martwa jeszcze zanim miałam okazję skarcić ją za złe zachowanie. Noel widział smutek, którym naznaczona była twarz Nimry, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, była to próba manipulowania jego emocjami, ale nadal czuł do niej sympatię, przez to, że czuła się smutna z powodu śmierci swojego pupila. - Przykro mi. Lekkie pochylenie głowy, królewskie uznanie. - Oddałam herbatę do zbadania bez powiadamiania kogokolwiek na dworze, odkryto w niej Północ. - Gładka skóra barwy brązowego miodu była mocno naciągnięta na liniach jej szczęki. - Jeśli zabójcy powiodłoby się, byłabym nieprzytomna przez wiele godzin, a ci, którzy wiedzieliby o moim stanie ubezwłasnowolnienia, mogliby przyjść i zapewnić mi całkowitą śmierć. Aniołowie byli tak blisko nieśmiertelności, jak było to tylko możliwe na tym świecie. Jedyne istoty, które były od nich silniejsze to Kadra Dziesięciu - Archaniołowie, którzy rządzili światem. Chyba, że wkurzyliby jednego z Kadry, śmierć nie była czymś, czym aniołowie 187
musieli się martwić za wyjątkiem bardzo szczególnych okoliczności - w zależności od wieku, jaki przeżyli i ich nieodłącznej mocy. Noel nie znał poziomu mocy Nimry, ale wiedział, że gdyby ktoś oderwał głowę silnego anioła, usunął jej lub jego organy, w tym mózg a następnie spalił wszystko, to było mało prawdopodobne, by anioł przetrwał. Mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe. Noel nie miał możliwości poznania prawdy o tym, ale mówiło się, że aniołowie w pewnym wieku i o znacznej mocy mogliby zregenerować się z popiołów zwykłego ognia. - Albo coś gorszego - dodał cicho, bo podczas gdy śmierć może być ostatecznym celem, wielu z najstarszych nieśmiertelnych żyło tylko dla bólu i cierpienia innych, jak gdyby ich zdolność do łagodniejszych emocji już dawno uległa korozji. Mógł sobie wyobrazić, co ktoś taki jak Nazarach zrobiłby Nimrze, gdyby miał ją samą i podatną na wszelkie zranienia. - Tak. - Odwróciła się do okna za tym małym biurkiem – sprawiała wrażenie takiej delikatnej, że mogłaby skruszyć jedną z pięści Noela - jej spojrzenie skierowało się na dziki piękny ogród poniżej. - Tylko ci, którzy cieszą się moim zaufaniem na tyle, aby być w moim wewnętrznym dworze, dokładnie zweryfikowane sługi, mogą przebywać w pobliżu mojego jedzenia. - Z powodu tego aktu zdrady, nie mogę już mieć zaufania do kobiet i mężczyzn, którzy są ze mną od dziesięcioleci, jeśli nie stuleci. - Spokojne, hartowane słowa w plasterkach gniewu. - Północ jest prawie niemożliwa do zdobycia, nawet dla aniołów - co oznacza, że ten, który mnie zdradził pracuje w służbie kogoś, kto posiada znaczną władzę. Noel poczuł w sobie iskierkę, tą, o której myślał, że została na zawsze ugaszona w tym nasiąkniętym krwią pokoju, w którym jego porywacze, bez żadnego powodu, tak brutalnie go potraktowali, poza oczywiście tym, że dał im ten pokręcony rodzaju przyjemności. Mogli uzasadnić swój akt przemocy powołując się na polityczną taktykę, ale słyszał ich śmiech, ten czarny filc, który barwił ich dusze. - Dlaczego mówisz mi to wszystko? Rzuciła mu lekko łobuzerskie spojrzenie przez ramię. - Nie potrzebuję niewolnika, Noel. - Jego imię niosło w sobie nieznaczny francuski nacisk, który przekształcił go w coś egzotycznego. - Ale potrzebuję kogoś, kogo lojalność jest kwestią bezsporną. Raphael mówi, że jesteś takim właśnie człowiekiem. 188
Więc nie został odrzucony po tym wszystkim. To był szok dla jego systemu, wstrząs, który przywiódł go do życia, kiedy od tak dawna był chodzącym trupem. - Jesteś pewna, że to jeden z twoich ludzi? - Zapytał, a jego krew pompowała się mocnymi pulsami w jego żyłach. Jej odpowiedź była prosta i zawierała w sobie spokojny mruczący gniew. - Nie było żadnych obcych w moim domu tego dnia, kiedy Północ została wykorzystana. - Jej skrzydła rozłożyły się, blokując światło, podczas gdy ona nadal koncentrowała się na widoku za oknami. - Oni są moi, ale jeden z nich został skażony. - Masz sześćset lat - powiedział Noel, wiedząc, że niczego nie widziała w ogrodach w danej chwili. - Możesz zmusić ich do mówienia prawdy. - Nie mogę naginać woli - powiedziała, zaskakując go z bezpośredniością odpowiedzi. To nigdy nie był jeden z moich darów - a torturowanie całego mojego dworu, aby odkryć jednego zdrajcę, wydaje się być trochę ekstremalne. Myślał, że usłyszał mroczne rozbawienie pod złością, ale z jej twarzy odwróconej do okna, jej profilu zasłoniętego przez opadające niebiesko-czarne loki, nie mógł na pewno tego stwierdzić. - Czy oni wiedzą, dlaczego tu jestem? Potrząsając głową, Nimra odwróciła się do niego jeszcze raz, a jej wyraz twarzy niczego nie zdradzał, nieskazitelna maska nieśmiertelnej. - Wydaje się prawdopodobne, że myślą to samo, co ty na początku - że Raphael wysłał cię do mnie, bo jesteś złamany, a ja potrzebuję zabawki. - Uniosła brew. Poczuł się tak, jakby został właśnie wezwany na dywanik. - Przepraszam, Lady Nimra. - Postaraj się brzmieć o ułamek bardziej szczerze. – Chłodny rozkaz. - Bo to zwodzenie mnie nie zda egzaminu. - Obawiam się, że nigdy nie będę mógł zejść do poziomu pudla. 189
Był w szoku, gdy się zaśmiała, a ten chrapliwy kobiecy dźwięk przetoczył się przez jego zmysły. - Bardzo dobrze - powiedziała, a jej oczy mieniły się blaskiem szlachetnych kamieni w słońcu. - Możesz być wilkiem na długiej smyczy. Noel był zaskoczony, że poczuł w sobie inny rodzaj ciepła, powoli rozpalający się rozżarzony węgielek, mroczny i silny. Po przebudzeniu się w Szpitalu, jego ciało było tak zniszczone, że już nie czuł pożądania i myślał, że ta jego część umarła. Ale śmiech Nimry sprawiła, że jego ciało poruszyło się wystarczająco, by to dostrzegł. To było kuszące podążyć za tym migoczącym ciepłem, aby zatrzymać ten żar w świetle dnia, ale nie pozwolił sobie, by jej śmiech lub wykwintna pieszczota jej kobiecości zatarła prawdę z jego umysłu, że ta anielica z posypanymi blaskiem pereł skrzydłami była bardzo śmiercionośna. I choć teraz mogła być po właściwej stronie w tej konkretnej grze, to nie była tak całkowicie niewinna. Usłyszał w nocy krzyki. Koszmar zawsze go zaskakiwał, działo się tak odkąd otworzył oczy w Szpitalu po ataku. Ponieważ faktem było to, że stracił zdolność do krzyku po kilku godzinach tortur, pozostając świadomym tylko dlatego, że jego napastnicy postawili sobie za punkt honoru, aby nigdy nie przekroczyć tej cienkiej linii. Złamane kości, okaleczone ciało i rozdzierający palący ogień - wampiry mogą przetrwać wiele szkód bez ucieczki do zimnego ciemnego stanu nieprzytomności. Nie pamiętał, że krzyczał nawet na początku, był zdecydowany nie poddać się, lecz w końcu musiał - a echa tego prześladowały go w jego snach. A może krzyki rozległy się wewnątrz jego umysłu, ponieważ był on jedynym miejscem, w którym należał do siebie samego, bo jego siła, jego godność zostały usunięte z niego ze złośliwą siłą. Zrzucając nasączone potem prześcieradła, odepchnął daleko od siebie wspomnienia, wstał z łóżka i podszedł do okna, które otworzył, by wpuścić powietrze przesiąknięte zapachem kapryfolium21. Ciężkie ciepło woni głaskało go po policzkach i dalej podążało swoją drogą po jego włosach, nie zrobił nic więcej, aby ochłodzić swoje przegrzanie ciało. Ale wciąż jednak zwlekał z poruszeniem się, wpatrywał się w ciemności nocy i drzemiącą sylwetkę ogrodów i drzew, które rozprzestrzeniały się w każdym kierunku. To było chyba z dwadzieścia minut później, gdy już miał się odwrócić, gdy nagle dostrzegł skrzydła. Nie należały do Nimry. Marszcząc brwi, stanął pod kątem tak, aby być
21
Kapryfolium - wiciokrzew
190
niewidocznym z ziemi i patrzył. Anioł wysunął się z cienia kilka minut później i zatrzymał się, podniósł twarz ku oknie Nimry - długa, nieruchoma chwila - zanim poszedł dalej. Ciekawe. Odszedłszy od okna, kiedy nie dostrzegł żadnych dalszych ruchów, Noel poszedł pod prysznic, zdając sobie sprawę że dostrzegł wcześniej wysokiego mężczyznę w sali audiencyjnej. Anioł stanął po prawej stronie Nimry, gdy zajmowała się wieloma ważnymi petycjami, więc nie było wątpliwości, że był jednym z jej kręgu. Dzisiaj trochę później, Noel zamierzał dowiedzieć się o nim wszystkiego, czego tylko zdoła. Było jeszcze ciemno, gdy wyszedł spod prysznica, ale wiedział, że nie ma najmniejszego sensu próbować ponownie usnąć - przecież jako wampir mógł obejść się bez snu przez dłuższy czas. Jakaś jego część, nawet nie wiedział dlaczego, próbowała jakoś odnaleźć się w takim odpoczynku. Ale nawet w nocy, kiedy nie słyszał krzyków, słyszał śmiech. Nimra wyszła do ogrodu następnego ranka, by stwierdzić, że Noel był tu prawdopodobnie od bladego świtu. Siedział na ławce z kutego żelaza pod gałęziami starego cyprysu, oczy miał utkwione w czystych wodach strumienia, który wił się przez jej ziemie zanim dołączał do szerszego dopływu, który znów prowadził do zalewiska. Był tak nieruchomy, że wydawał się jakby wyrzeźbiony z tego samego kamienia, co objęte jedwabnym mchem skały, które broniły wodnych dróg. Ruszyła cicho z zamiarem obrania ścieżki, która wiodła z dala od niego, bo rozumiała wartość ciszy, ale w tej chwili podniósł głowę. Nawet przy tak dużej odległości między nimi, została złapana przez zimowy błękit jego oczu – oczu, które znała i które zostały zniszczone podczas ataku na Azyl, jego twarz była pobita z taką złośliwością, że został rozpoznany tylko z powodu pierścienia, który nadal tkwił na jego roztrzaskanym palcu. Gniew, zimny i niebezpieczny, popłynął w jej żyłach, ale utrzymała swój ton jako łagodny. - Bonjour
22
, Noel. - Jej skrzydła otarły się o wijące się białe i różowe kwiaty dzikich
krzewów azalii znajdujących się po obu jej stronach, a rosa obsypała w powitalnej pieszczocie jej pióra.
22
Bonjour (fr.) – Dzień dobry
191
Podniósł się, wielki mężczyzna, który poruszał się z drapieżną gracją. - Wcześnie wstajesz, Lady Nimra.
A ty, pomyślała Nimra, wcale nie spałeś. - Chodź ze mną. - Polecenie? Zdecydowanie wilk. - Prośba. Zrównał się z nią krokiem i szli w milczeniu obok rzędów kwiatów kiwających się sennie w mglistym wczesnym świetle poranka, ich płatki poszukiwały czerwono-pomarańczowych promieni wschodzącego słońca. To był jej zwyczaj, aby rozkładać swoje skrzydła, kiedy spacerowała w ten sposób na zewnątrz, ale dzisiaj trzymała je złożone, zachowując niewielką odległość między nią a tym wampirem, który był tak bardzo spięty, nie mogła pomóc, ale zastanawiała się, co leży ukryte pod jego powierzchnią. Płaczliwe miauczenie sprawiło, że pochyliła się i zajrzała pod żywopłot. - Tu jesteś, Mimoza. - Wyciągnęła kota w podeszłym wieku spod ciemnej ocienionej zielonej rośliny porośniętej miejscami malutkimi żółtymi kwiatami. - Co tu robisz tak rozbudzona i tak bardzo wcześnie? - Szara kotka, jej futro było nakrapiane bielą, otarła się o brodę Nimry zanim usadowiła się w ramionach na następną drzemkę. Była świadoma, że Noel spogląda na nią, gdy głaskała dłonią futro Mimozy, ale nic nie powiedziała. Jak ranne zwierzę, nie reagował dobrze na presję. Musiał sam przyjść do niej - jeśli kiedykolwiek to zrobi - w swoim czasie, w swoim własnym tempie. - Te uszka zakończone są jakby malutkimi pędzelkami - powiedział w końcu, patrząc na komiczne kłębki, które sterczały ze zgrabnej główki Mimozy. - To dlatego nazywasz ją Mimozą. To, że się domyślił, przywołało uśmiech na jej twarz.
192
- Tak - i dlatego, że pierwszy raz, gdy ją zobaczyłam, stała niedaleko rośliny mimozy, dotykając swoją łapką jej liści, a następnie odskakując, ponieważ się zamykały23. - Przy okazji, dała sobie radę z dostaniem kilka puszystych mleczy – podobnych do kwiatów jak na jej głowie, maleńkiej korony. - Ile masz zwierzątek? Pogłaskała grzbiet Mimozy i poczuła, jak stara kotka mruczy pod swoimi żebrami. - Teraz tylko Mimozę. Tęskni za Królową, choć Królowa zamęczała ją swoimi wybrykami, była taka młoda. Noel nie był przyzwyczajony, by widzieć anioły działające w taki ludzki sposób. Jednak Nimra, z tą wiekową kotką w ramionach, wydawała mu się bardzo ludzka. - Czy chcesz żebym ją wziął? - Nie. Mimoza waży znacznie mniej, niż powinna, to tylko jej futro sprawia, że wygląda na ciężką. - Jej twarz była uroczysta w wyciszonej tajemnicy świtu. - Żałoba sprawiła, że nie chce jeść, a żyje już od tak wielu lat... To był instynkt, aby wyciągnąć dłoń i zacząć pocierać palcem wzdłuż górnej części głowy kotki. - Była z tobą przez długi czas. - Dwie dekady - powiedziała Nimra. - Nie wiem, skąd pochodzi. Ale kiedy spojrzała w górę, gdy bawiła się z rośliną mimozy, tego dnia postanowiłam, że będę należeć do niej. Powolny uśmiech, który zaczął podżegać żar wewnątrz niego na ciemniejszą, wyższą temperaturę istnienia. - Nigdy wcześniej nie towarzyszyła mi rano na moim spacerze aż do dzisiaj, choć teraz przecież dokucza jej zimno. Łagodna troska w tych słowach przeczyła wszystkiemu, co słyszał o Nimrze. Była postrachem wampirów i aniołów w całym kraju. Nawet najbardziej agresywni aniołowie trzymali się z dala od terytorium Nimry – podczas gdy wszystkie te pozory, jej moce były niczym w porównaniu do mocy wielu z nich. To sprawiło, że Noel zaczął się zastanawiać, ile dokładnie z tego, co widział przed sobą było prawdą, a ile umiejętnie stosowaną iluzją.
23
Mimoza jest rośliną czułą na dotyk, jeśli go poczuje na swoich liściach, to je składa.
193
Uniosła głowę w tym momencie a miękkie złoto wschodzącego słońca dotknęło jej twarzy, zapaliło te topazowe oczy, tak jasne i świetliste. - To jest moja ulubiona pora dnia, kiedy wszystko jest jeszcze pełne obietnicy. Wokół niego ogrody zaczęły budzić się do życia, tak jak niebo stanęło w ogniu ze smugami głębokiej pomarańczy i różu tak ciemnego, że prawie bordo, a przed nim stała piękna kobieta ze skrzydłami barwy brązu posypanego klejnotami. Mężczyzna może poddać się takiej chwili... Ale niezwykła siła tego uroku sprawiła, że zrobił krok wstecz, przypomniał sobie o zimnych, twardych faktach, które stały za jego obecnością w tym miejscu. - Czy jest ktoś, kogo podejrzewasz o bycie zdrajcą? Nimra nie protestowała na nagłą zmianę kierunku ich rozmowy. - Nie mogę się zmusić, aby podejrzewać kogokolwiek z moich własnych ludzi o zorganizowanie takiego aktu. - Jej ręka przesunęła się po futrze kotki drzemiącej w jej ramionach, w powolnej i nieskończonej cierpliwości. - To jest gorsze niż nóż w ciemności, wtedy co najmniej miałabym cień szansy, by się skupić. Ale to... Nie podoba mi się to wszystko, Noel. Coś w tym, jak wypowiedziała jego imię, okręciło się wokół niego, jakby subtelna magia, która zderzyła się z jego zamkniętymi osłonami. Być może była to moc Nimry, zdolność, aby zachęcić ludzi do uwierzenia, w to, co chciała, żeby wierzyli. Myśl ta sprawiła, że jego szczęka zacisnęła się mocno, a każda komórka w jego ciele spięła się w pogotowiu na niebezpieczeństwo, jakie był pewien, czai się za delikatnymi rysami tej przepięknej twarzy. Jakby słysząc jego myśli, potrząsnęła głową. - Taka nieufność. - To był szmer. - Taka starość w twoich oczach, jakbyś żył daleko dłużej niż wieki, o których wiem, że przeżyłeś. Noel nic nie odpowiedział. Miękkie hebanowe loki błyszczały najgłębszym niebieskim w słońcu o świcie, gdy nadal pieściła Mimozę. - Oficjalnie przedstawię cię moim ludziom tego… 194
- Wolałbym poznać ich na własną rękę. Jedna z jej brwi uniosła się, gdy jej przerwał, pierwsza aluzja jej prawdziwej arogancji, jaką do tej pory widział. To było dziwnie pocieszające. Anioły w wieku i o sile Nimry były przyzwyczajone do wykorzystywania władzy, do kontrolowania innych. Byłby bardziej podejrzliwy, gdyby przerwał i sprzeciwił się wobec jej życzeniu, a ona okazałaby jedynie niewzruszony spokój, który pokazywała do tej pory. - Dlaczego? – Żądanie odpowiedzi nieśmiertelnej, która była w posiadaniu terytorium i trzymała je w żelaznym uścisku. Ale Noel odnalazł ponownie swoją drogę po wielu miesiącach nieprzeniknionej ciemności i nie pozwoliłby nikomu zepchnąć się z obranego kursu. - Jeśli jest tu zdrajca, to nie ma sensu, byś zrażała do siebie cały swój dwór przypomniał jej. – Co stanie się bardzo szybko, jeśli teraz postawisz sobie za główny cel przedstawienie swojej nowej… Rozrywki im wszystkim. Nadal obserwowała go oczami pełnymi mocy. Być może inni ludzie daliby się już zastraszyć, ale czy to była iluzja czy prawda, Noel był zafascynowany tym co się kryje pod warstwami anielicy. - Czy twoi ludzie są naprawdę wystarczająco ciemni - powiedział - aby zaakceptować tę całą historię, gdy uściślisz, że mam dla ciebie wartość? Ręka Nimry znieruchomiała na futrze jej pupilki. - Uważaj, Noel - powiedziała cichym głosem, w którym szumiała rzeczywista siła zawarta w jej małym ciele. - Nie władam tą ziemią, pozwalając komukolwiek chodzić sobie po głowie. - To - powiedział, utrzymując wzrok w którym znajdowało się burzliwe ostrzeżenie - nie jest coś, w co bym kiedykolwiek wątpił. - Nigdy nie zapomni, że za jej delikatną budową i kobiecym pięknem kryła się nieśmiertelna, która była uważana za tak okrutną, że powodowała mrożący krew w żyłach terror nawet u tych z jej rodzaju.
195
ROZDZIAŁ 3 Pierwszą osobą, jaką spotkał Noel, gdy wszedł do wielkiej sali w frontowej części domu, był wysoki, ciemnooki i ciemnowłosy anioł, który posłał Noelowi aroganckie spojrzenie, jakie aniołowie posiadali dopiero po przekroczeniu pewnego poziomu władzy – ale nadal na krawędzi dobrego smaku. - Christian - powiedział anioł, którego skrzydła były miękkie i białe z kilkoma nitkami ostrej czerni... Takie same skrzydła Noel widział ze swojego okna w sypialni wcześniej tego ranka. Kiwając głową, rzekł: - Noel - i wyciągnął rękę. Christian ją zignorował. - Jesteś nowy na dworze. - Uśmiech był tak ostry jak ząbkowany brzeszczot piły. - Słyszałem, że przybędziesz do nas z Azylu. Noel nie przegapił niewypowiedzianej wiadomości - Christian wiedział, co mu zostało zrobione i anioł wykorzysta tę wiedzę, by wkręcić nóż jeszcze głębiej, kiedy będzie miał na to ochotę. - Tak. - Uśmiechnął się, jakby nie wyłapał ani ostrzeżenia, ani ukrytego zagrożenia. Dwór Nimry nie jest dokładnie taki, jaki się spodziewałem. - Nie było tu jawnego bogactwa, żadnych oparów strachu. - Nie daj się oszukać - powiedział Christian, jego oczy były tak twarde, jak diamenty, choć z jego twarzy nie znikła arktyczna grzeczność. - Jest powód, dla którego inni obawiają się jej zębów. Noel zakołysał się leniwie na piętach. - Zostałeś ugryziony? Skrzydła anioła rozłożyły się odrobinę, a następnie mocno zamknęły. - Bezczelność będzie tolerowana jedynie tak długo, jak długo będziesz ogrzewał jej łóżko. 196
- W takim razie najlepiej dla mnie, jak będę je grzał przez długi czas. - Noel strzelił mu zarozumiały uśmiech, zastanawiając się, czy mógłby równie dobrze odegrać tę rolę za pomocą rękojeści. - Czy Christian ciężko cię doświadcza? - Pytanie zadała długonoga kobieta ubrana w ciasną czarną spódnicę do kolan i białą koszulę podkreślającą smukłą postać o wdzięcznych kształtach. W połączeniu z tymi nogami i podkreślonymi oczami barwy niemożliwego głębokiego turkusu i muśniętej słońcem złotej skórze, czyniło ją to pięknością. Nie anielica, ale wampirzyca na tyle stara, by nieśmiertelność wypracowała swoją własną magię na czymś, co z pewnością było widowiskowym płótnem już na początku. Noel pogłębił swój uśmiech w odpowiedzi na jej bałamutne mrugnięcie okiem. - Myślę, że poradzę sobie z Christianem - powiedział, wyciągając rękę po raz kolejny. Jestem Noel. - Asirani. - Jej palce zacisnęły się na jego własnej ręce. Ale na to zezwolił, nie poczuł jednak nic. Nie czuł niczego od tamtego czasu, gdy został schwytany... Poza tym dziwnym żarem, nieoczekiwanym poczuciem zmieszania, które zostało obudzone śmiechem Nimry. Uwalniając rękę Asirani, patrzył to na wampira to na anioła. - Więc, opowiedzcie mi o tym dworze. Christian zignorował go, a Asirani okręciła jego rękę na swoim ramieniu i poprowadziła go przez całe ogromne centralne pomieszczenie, które prawdopodobnie funkcjonowało jako komnata do audiencji, gdy jest to konieczne, ale było raczej po prostu środkiem dworu. - Jadłeś już? - Grube czarne rzęsy miała trochę opuszczone, jej turkusowe oczy patrzyły wymownie w jego. - Obawiam się, Lady Nimra nie lubi się dzielić - wyszeptał, myśląc o zamkniętych workach krwi, które zostały umieszczone w małej lodówce w jego pokoju. – Dziękuję za ofertę. – Cokolwiek było jej motywem, to było taktowne pytanie. Prawda była taka, że branie krwi od ludzkiego dawcy czy wampira, nie było czymś, co miał skłonność robić po tym, jak doszedł do siebie po ataku. Główny uzdrowiciel w Szpitalu, Keir, był niezwykle dobry w zapewnianiu mu zapasów krwi bez pytania. Może
197
także uprzejmość Nimry ma także związek z wpływem Keira. Uzdrowiciel wydawał się posiadać wielki szacunek pośród anielskiego rodzaju – a nawet u samych archaniołów. - Hmm. - Asirani zacisnęła rękę na jego ramieniu, jej palce pogładziły jego biceps. Stanowisz zaskakujący wybór. - Doprawdy? Roześmiała się gardłowo. - Ach, jesteś mądrzejszy niż na to wyglądasz, nieprawdaż? – Jej oczy tańczyły, zatrzymała się przy oknie i zwróciła swoją twarz w stronę pokoju. – Nimra - powiedziała cicho - Nie wzięła sobie kochanka od wielu lat. Christian zawsze wierzył, że kiedy zdecyduje się złamać swój post, to byłoby to właśnie z nim. Noel spojrzał na anioła, który teraz rozmawiał z starszym ludzkim mężczyzną i zaczął się zastanawiać, dlaczego Nimra nie zaprosiła Christiana do swojego łóżka. Wbrew swojemu wyglądowi, który głosił, że był zadufanym arystokratą, mężczyzna był wyraźnie bardzo inteligentny i poruszał się w sposób, który mówił, że przeszedł szkolenie dotyczące sposobów walki. Żaden z niego bezużyteczny fircyk, ale atut. Tak jak Asirani nie była zatrudnionym zapychaczem. - Wszyscy tu mieszkacie? - Spytał ją, zaintrygowany tym, że dwór ten wydawał się być złożony tylko z silnych osób. - Niektórzy z nas mają tutaj pokoje, ale Nimra utrzymuje dla siebie skrzydło, które jest jej osobistą własnością. - Prowadząc go do długiego stołu zastawionego jedzeniem od strony pomieszczenia, uwolniła jego ramię, by wziąć dorodne winogrono z asortymentu owoców i rozgryzła je ustami. Choć wampiry nie mogły pożywić się tak, jak tego potrzebowali ze zwykłej żywności, mogli trawić i docenić smak - mruczenie Asirani z przyjemności wyjaśniało, że cieszyła się wykorzystując każde ze swoich zmysłów. Noel nie miał żadnego interesu w takiej zmysłowości, ale poruszył się, by podnieść kilka jagód, tak aby się nie wyróżniać, kiedy włosy stanęły mu z tyłu szyi. Nie ze strachu, ale, w instynktownej, pierwotnej świadomości. Nie był co najmniej zaskoczony, gdy odwrócił się i odkrył, że to Nimra weszła do pokoju. Pozostali zniknęli z jego świadomości, jego oczy utkwiły w niej z mocą i intensywnością z jaką ona sama się w niego wpatrywała.
198
- Przepraszam - mruknął do Asirani i przeszedł po błyszczącej drewnianej podłodze, zatrzymując się przed anielicą, która okazywała się być nieodpartą zagadką. - Moja pani. Jej spojrzenie było nieprzeniknione. - Widzę, że poznałeś Asirani. - I Christiana. Nieznaczne zacisnęła swoje usta. - Nie sądzę, żebyś spotkał Fena. Chodź. Poprowadziła go w stronę starszego ludzkiego mężczyzny, którego Noel wcześniej widział z Christianem. Siedział w otoczeniu dokumentów przy biurku w nasłonecznionym rogu pokoju. Gdy zbliżali się do niego, stało się jasne, że mężczyzna był nawet starszy, niż Noelowi się wydawało, gdy zobaczył go po raz pierwszy. Jego orzechowa skóra pokryta była licznymi zmarszczkami. Jednak jego oczy były jak ciemne kamyczki, błyszczące życiem, a jego usta ruchliwe. Uniósł je w uśmiechu, gdy Nimra zbliżyła się do niego, a Noel zrozumiał, że wzrok człowieka nie był zbyt dobry, pomimo jasności migającej w jego spojrzeniu. Nimra położyła swoją rękę na jego ramieniu, kiedy zaczął zmagać się z powstaniem na nogi. - Ile razy mam ci to mówić, Fen? Zasłużyłeś sobie prawo do siedzenia w mojej obecności. – Posłała mu uśmiech tak żywy, że ciął serce Noela. - W rzeczywistości, zasłużyłeś sobie na prawo do tańczenia nago w mojej obecności, jeśli będziesz sobie tego życzył. Starzec roześmiał się, a jego głos zachrypnięty z wiekiem. - To byłby widok, prawda, moja pani? – Ściskając jej rękę, spojrzał w górę na Noela. Czy pozwolisz w końcu jakiemuś mężczyźnie zrobić z siebie uczciwą kobietę? Pochylając się, Nimra pocałowała Fena w oba policzki, jej skrzydła musnęły przypadkowo Noela. - Wiesz, że jesteś moją jedyną miłością.
199
Śmiech Fena wydobył się z głębokiego uśmiechu, jego palce poklepały Nimrę po policzku zanim położył je ponownie na biurku. - Jestem rzeczywiście pobłogosławionym człowiekiem. Noel mógł niemal poczuć historię, biegnącą między tą dwójką, ale bez względu na ich słowa, nie było czegoś takiego jak miłość, w żadnym z tego bogactwa wspomnień, które ich łączyły. Była zamiast tego relacja w rodzaju ojciec-córka, pomimo faktu, że Nimra pozostała nieśmiertelnie młoda, a bieg czasu dopadł Fena. Prostując się do swojej pełnej wysokości, Nimra powiedziała: - To jest Noel – zanim ponownie zwróciła swoją uwagę na Fena. - Jest moim gościem. - Czy tak to teraz nazywają? - Migocące oczy przesunęły się na Noela, by obejrzeć go dokładnie. - Nie jest tak ładny jak Christian. - Jakimś cudem - mruknął Noel. - Myślę, że to przeboleję. Riposta spowodowała, że Fen zaczął się śmiać w ten łamiący się sposób starego człowieka. - Lubię go, Nimra. Powinnaś go zatrzymać. - Zobaczymy - powiedziała Nimra, a jej głos gryzł cierpkością. - Ponieważ oboje wiemy, że ludzie nie zawsze są tacy, jakimi wydają się być. Coś niewidzialnego było przekazywane między aniołem i wiekowym człowiekiem w tym momencie, Fen podniósł rękę Nimry do swoich ust i wycisnął pocałunek na jej grzbiecie. - Czasami są czymś więcej. - Fen podniósł oczy i przez dłuższą chwilę wpatrywał się jakby przez Noela, który miał wrażenie, że te słowa były przeznaczone dla niego, a nie dla anielicy, której rękę Fen nadal trzymał. Następnie Asirani podeszła stukając na niebotycznie wysokich obcasach i moment został przerwany. - Moja pani - wampirzyca powiedziała do Nimry. - Augustus jest tu i domaga się, by z tobą rozmawiać. Wyraz twarzy Nimry stał się mroczny. 200
- On zaczyna wypróbowywać moją cierpliwość. - Składając swoje skrzydła mocno koło kręgosłupa, skinęła głową na pożegnanie Fenowi i ruszyła bez słowa koło Noela, Asirani szła obok niej. Fen trącił Noela laską, której ten nie widział, aż do tej chwili. - Być może to nie jest całkiem to, czego oczekiwałeś, co? Noel uniósł brew. - Jeśli masz na myśli arogancję, to jestem dobrze w tym zorientowany. Pracowałem z Siódemką Raphaela. - Wampiry i anioły w służbie archanioła byli, sami w sobie, potężnymi nieśmiertelnymi. Dmitri, przywódca Siódemki, był silniejszy od wielu aniołów, mógł wziąć dla siebie własne terytorium i rządzić nim, jeżeli miałby takie życzenie. - Ale - Fen nalegał, a jego usta były wykrzywione w sprytnym uśmiechu – spodziewałeś się jej w kobiecie? W kochance? - Ślepota nigdy nie była jednym z moich błędów. - Gorzka ironia jego słów sprawiła, że zaczął się śmiać wewnątrz siebie. Po ataku, nawet nie miał oczu, w tych dniach, kiedy jego ciało regenerowało się. - To nie twoja sprawa, ale tak czy inaczej, wygląda mi na to, że wolisz nazywać rzeczy po imieniu. – Zobaczył jak wzrok starego człowieka stał się matowy, kiedy zbliżyła się Asirani. - Także bystry. - Fen machnął w kierunku krzesła naprzeciwko swojego własnego. Siadając ma nim, Noel położył łokieć na błyszczącym biurku z drewna wiśniowego i spojrzał na rozległy obszar głównej sali. Christian był głęboko pogrążony w rozmowie z inną kobietą, wyprofilowaną pięknością z długimi, prostymi włosami do pasa i o najbardziej naiwnej twarzy, jaką Noel kiedykolwiek widział. - Kto to jest? - Zapytał, bo już domyślił się, jaka jest rola Fena na dworze Nimry. Wyraz twarzy starego człowieka zmiękł ukazując czułość. - Moja córka, Amariyah. - Uśmiechając się do niej, gdy odwróciła się pomachać do niego i westchnął. - Została Stworzona w wieku dwudziestu siedmiu lat. Robi mi się lekko na sercu, gdy wiem, że będzie żyła na długo po moim odejściu. Wampiryzm zmieniał ludzi w prawie-nieśmiertelnych, ale ich życie nie było aż tak łatwe, zwłaszcza pierwsze sto lat po Stworzeniu, gdy wampir był w służbie u anioła. Stuletni 201
Kontrakt był ceną, jaką aniołowie żądali za dar bycia w stanie żyć dłużej niż rozpiętość śmiertelnego życia. - Ile Kontraktu jej jeszcze pozostało? - Nic - powiedział Fen ku zaskoczeniu Noela. - Jeśli nie spłodziłeś jej zanim się urodziłeś - powiedział Noel, kontynuując patrzenie na Amariyah i Christiana. – To raczej niemożliwe. - Nawet ja nie jestem taki skuteczny. - Flegmatyczny śmiech. - Byłem w służbie u Nimry odkąd skończyłem dwadzieścia lat. Amariyah urodziła się rok później. Minęło już sześćdziesiąt pięć lat, odkąd służę mojej pani - Kontrakt został tak napisany, by wziąć te lata pod uwagę. Noel nigdy nie słyszał o takim ustępstwie. Ta anielica, która rządziła Nowym Orleanem i jego otoczeniem, to co zrobiła, to wiele mówiło o tym, ile znaczy dla niej Fen i ile warta jest jej własna lojalność. To nie była cecha, jaką spodziewał się znaleźć w anielicy znanej wszędzie z surowości jej kar. - Twoja córka jest piękna - powiedział, ale jego umysł był przy innej kobiecie, tej ze skrzydłami, które rozpostarła, tak ciepłe i ciężkie, obok niego krótką chwilę wcześniej. Fen westchnął. - Tak, zbyt piękna. I o zbyt słodkiej duszy. Nie pozwoliłbym jej zostać Stworzoną, jeśli Nimra nie obiecałaby dbać o nią. Amariyah przerwała swoją konwersację, by w tej chwili skierować się w ich stronę. - Papo - powiedziała i w przeciwieństwie do echa innego kontynentu w aromatyzowanej mowie ojca, zalewisko nadało jej ciemny i ospały akcent w głosie. - Nie zjadłeś dziś śniadania. Czy myślisz, że możesz oszukać swoją Amariyah? - Ach, dziewczyno. Zawstydziłaś mnie przed moim nowym przyjacielem. Amariyah wyciągnęła rękę. - Dzień dobry, Noel. Jesteś aktualnie tematem numer jeden wszystkich rozmów na dworze. 202
Potrząsając tę rękę z barwą skóry kilka tonów jaśniejszą niż jej ojca, Noel posłał jej to, co miał nadzieję było miłym uśmiechem. - Mówią same dobre rzeczy, jestem pewien. Córka Fena potrząsnęła głową a dołeczki w orzechowych policzkach sprawiały, że wydawała się jeszcze bardziej niewinna. - Obawiam się, że nie. Christian, jakby moja babcia powiedziała, stara się wyeliminować cię z gry”. Przepraszam na chwilę. - Pobiegła do kredensu, napełniła talerz i wróciła do nich. - Będziesz jeść papo, albo powiem pani Nimrze. Fen narzekał, ale Noel widział, że był zadowolony z jej uwagi. Wstając, machnął ręką w kierunku swojego miejsca. - Myślę, że twój ojciec wolałby twoje towarzystwo od mojego. Amariyah ponownie ukazała swoje dołeczki. - Dziękuję, Noel. Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebował na dworze, daj mi znać. Odchodząc z nim kilka kroków dalej, uśmiechnęła się ponownie i tym razem nie było w tym uśmiechu nic naiwnego. - Mój ojciec lubi uważać mnie za niewinną – szepnęła niskim głosem. - A więc jestem taka dla niego. Ale tak naprawdę jestem kobietą, która już dorosła. - Po tej niezbyt subtelnej informacji oddaliła się. Marszcząc brwi, Noel skierował się do wyjścia z sali audiencyjnej, mijając młodą pokojówkę przechadzającą się z dzbankiem świeżej kawy. Potem znowu... Odwracając się, poszedł z powrotem, by zabrać filiżankę z małego stolika. - Czy mogę prosić o filiżankę kawy? - Zapytał, starając się, aby jego głos był łagodny. Jej policzki zabarwiły się całkowicie na czerwono, ale nalała mu płyn pewnymi rękami. - Dziękuję. Kiwnęła głową, spuściła ją i ruszyła do głównego stołu, kładąc dzbanek na blacie. Nikt nie poświęcił jej ani krztyny uwagi i - ich potencjalny współudziałowiec w próbie zabójstwa mógł być poza podejrzeniami - to sprawiło, że Noel zaczął się zastanawiać, jak wiele słudzy usłyszeli i ile z tego zapamiętali. * 203
Nimra spojrzała na Augustusa przez całą długość małej formalnej biblioteki, gdzie zajmowała się swoimi codziennymi sprawami. - Wiesz, że nie zmienię zdania – powiedziała. - A mimo to nalegasz. Wielki mężczyzna, którego skóra lśniła ciemnym mahoniem, poruszył skrzydłami koloru głębokiej rdzy podszytej bielą, ręce miał założone na swojej masywnej klatce piersiowej. - Jesteś kobietą, Nimra - zagrzmiał. - To nienaturalne, nie powinnaś być sama. Inne anioły płci żeńskiej powinny zrobić coś paskudnego Augustusowi, w tej chwili. Ich społeczeństwo nie było takim, w którym tylko mężczyźni byli u władzy. Najsilniejszą z archaniołów była Lijuan, a ona na pewno była kobietą. Albo i nie była. Nikt nie wiedział, czym się stała od czasu swojej „ewolucji”. To był krzyż Nimry, by znosić Augustusa, który był przyjacielem z dzieciństwa, mniej niż dwie dekady starszym od niej. To nic nie znaczyło w tym systemie rzeczy, biorąc pod uwagę długość anielskiego życia. - Tylko dzięki naszej przyjaźni - powiedziała do Augustusa. – Pozwoliłam ci to tak długo ciągnąć. Mężczyzna, ten idiota, posłał jej ogromny uśmiech, który zawsze sprawiał, że czuła się tak, jakby pojawiło się słońce. - Traktowałbym cię jak królową. - Opuścił ręce i złożył swoje skrzydła, przeszedł przez pokój w jej kierunku. - Wiesz, że nie jestem Eitrielem. Jej serce zapulsowało jak twardy węzeł bólu na dźwięk tego imienia. Po tylu latach siniaki ponownie powróciły. Już nie tęskniła za Eitrielem, ale brakowało jej tego, co jej skradł i nienawidziła blizn, które po sobie zostawił. - Tak czy inaczej - powiedziała, odsuwając się zręcznie na bok, kiedy Augustus chciał wziąć ją w ramiona. – Mam prawo decydować o sobie. Nie chcę wiązać swojego życia z mężczyzną raz jeszcze. - W takim razie czym ja jestem? – Dobiegł ich szorstki męski głos od strony drzwi. Dywersją bez znaczenia?
204
ROZDZIAŁ 4 Zaskoczona, Nimra podniosła wzrok i napotkała mroźno niebieskie oczy wampira, którego nie powinno tam być. - Kim - wrzasnął Augustus w tym samym czasie - On jest? - Mężczyzną, którego wybrała Nimra - powiedział Noel, w sposób, jaki wiedziała, był celowo lekceważący. Masywne ręce Augustusa zacisnęły się w pięści. - Mam zamiar złamać twój chudy kark, krwiopijco. - Upewnij się, że go oderwiesz, albo się zregeneruję - wycedził Noel w odpowiedzi i ustawił swoje ciało w pozycji bojowej. - Dość. - Nimra nie miała pojęcia, co Noel myślał, że robi, ale sobie o tym poważnie porozmawiają po tym, jak załatwi problem Augustusa. - Noel jest moim gościem powiedziała do drugiego anioła. - Tak jak i ty. Jeśli więc nie możesz zachowywać się jak cywilizowana istota, to tam są drzwi. Augustus właściwie warknął na nią, zdradzając lata, jakie spędził jako wojownik na dworze Titusa, zdobywając i plądrując. - Czekałem na ciebie, a ty rzucasz mnie dla tego śliczniutkiego wampirzego chłopaczka? Nimra wiedziała, że powinna być rozgniewana, ale wszystko co czuła to rozdrażnienie. - Naprawdę myślisz, że nie wiem o haremie tańczących dziewczyn, które trzymasz w tym swoim zamku? Z niezwykłą grację pochylił odrobinę swoją głowę. - Żadna z nich nie jest tobą. - Przeszłość jest przeszłością - wyszeptała, kładąc rękę na jego klatce piersiowej i wznosząc się na palcach, by wycisnąć pocałunek na jego szczęce. - Eitriel był przyjacielem nas obojga i zdradził nas oboje. Nie musisz odprawiać pokuty. Jego ramiona owinęły się wokół niej, solidne i mocne. 205
- Nie jesteś pokutą, Nimra. - Ale też nie jestem twoim drogowskazem. - Przesunęła ręką w dół po lotkach jego prawego skrzydła. To była znajoma pieszczota, ale nie jedna z intymnych. - Idź do domu, Augustus. Twoje kobiety będą za tobą tęsknić. Narzekając, spojrzał na Noela. - Zrań jej serce, a ja pokaleczę całe twoje ciało. – Powiedziawszy to, odszedł. Noel patrzył za aniołem, aż ten nie zniknął mu z oczu. - Kim jest Eitriel? Wzrok Nimry błyszczał gniewem, gdy zderzył się z jego spojrzeniem. - To ciebie nie dotyczy. - Drzwi do biblioteki zatrzasnęły się w odpowiedzi na zimny temperament. - Jesteś tu w innym celu. Bardzo ostrożnie sformułowane, pomyślał Noel, patrząc, jak podeszła do przesuwanych drzwi, które prowadziły do ogrodów i pchnęła je, by je otworzyć. Ktokolwiek podsłuchiwał, doszedł do oczywistego wniosku. - Jak powiedziałam, Noel - Nimra kontynuowała. – Pamiętaj, żeby nie zajść za daleko. Nie jestem młodą panienką, żebyś musiał mnie chronić. Wychodząc z nią do ogrodów, nic nie mówił, dopóki nie dotarli do brzegu potoku, który biegł przez jej ziemie, woda była chłodna i jasna. - Nie - zgodził się, wiedząc, że przekroczył linię. Jednak nie mógł zdobyć się na przeprosiny - bo nie było mu przykro, że interweniował. - Masz ciekawy dwór - powiedział zamiast tego, gdy był pewien, że zostali sami, zapach wiciokrzewu był ciężki w powietrzu, choć nie widział dookoła żadnych krzewów. - Doprawdy? - Jej ton nadal zawierał w sobie mróz władzy. Nimra usiadła na tej samej ławce z kutego żelaza, na której siedział wcześniej, jej skrzydła rozciągnęły się za nią, nici topazu mieniły się w słońcu. - Fen jest twoimi oczami i uszami i był nimi przez długi czas – powiedział. - A Amariyah została Stworzona tylko dlatego, ponieważ to uspokoiło jego serce, wiedza, że ona będzie żyć nawet po tym, jak go już nie będzie. 206
Odpowiedź Nimry nie miała nic wspólnego z jego wnioskami. - Noel. Zrozum to. Nigdy nie mogę okazać słabości. - Zrozumiałem. - Słabość mogła ją zabić. - Jednak to nie słabość mieć wilka po swojej stronie. - Tak długo, dopóki wilk nie będzie aspirował do przejęcia wodzy. - Ten wilk nie ma takiego pragnienia. – Przykucnął, wziął z rzeki wygładzony kamyk i zaczął się nim bawić między palcami, gdy wrócił do tematu Fena i Amariyah. - Czy zawsze jesteś tak łaskawa dla swojego dworu? - Fen oddał mi znacznie więcej, niż kiedykolwiek poprosił dla siebie - powiedziała Nimra, zastanawiając się, czy Noel był naprawdę zdolny do bycia jej wilkiem bez chwytania się władzy. - Będę za nim strasznie tęsknić, kiedy już odejdzie. – Mogła zobaczyć, że zaskoczyła Noela swoją spowiedzią. Anioły, a zwłaszcza te stare i wystarczająco silne, aby utrzymać terytoria, nie miały zwyczaju być stworzeniami z emocjami, z sercem. - Za kim będziesz tęsknił, gdy odejdą? - Spytała, bardzo ciekawa, co znajduje się za ciężką osłoną jego osobowości. - Czy masz ludzkich znajomych i przyjaciół? - Nie spodziewała się odpowiedzi, więc gdy zaczął mówić, musiała ukryć własne zaskoczenie. Tylko wieloletnie doświadczenie sprawiło, że było to możliwe - Eitriel tylko to jej pozostawił i nic więcej. - Urodziłem się na angielskim wrzosowisku - powiedział, jego głos zmienił się zdradzając blady ślad akcentu z czasów, które dawno minęły. Słuchała zafascynowana. - Kiedy zostałeś Stworzony? - Zapytała. – Ile miałeś lat? - Wampiry starzały się, ale tak wolno, że zmiany były prawie niezauważalne. Linie dojrzałości na twarzy Noela pochodziły z jego ziemskiego życia. - Trzydzieści dwa - powiedział, jego oczy podążyły za pulchnym trzmielem, który brzęczał nad krzewem jeżyny, ciężkiej od owoców, na prawo od Nimry. - Myślałem, że miałem inne życie przed sobą, ale kiedy dowiedziałem się, że ta droga została odcięta, postanowiłem, że do diabła, równie dobrze mogę spróbować stać się Kandydatem. Nigdy nie spodziewałem się, że zostanę wybrany w pierwszej próbie. 207
Nimra pochyliła głowę, świadoma, że aniołowie walczyliby, aby ubiegać się o niego, by należał do ich dworów, ten mężczyzna zarówno silny jak i inteligentny. - Czy to inne życie, wiązało się z kobietą? - Czyż nie zawsze o to właśnie chodzi? - Nie było goryczy w jego słowach. - Wybrała innego, a ja nie chciałem nikogo innego. Po tym, jak zostałem Stworzony, opiekowałem się nią i jej dziećmi, a gdzieś po drodze, stałem się przyjacielem, a nie byłym kochankiem. Jej potomkowie nazywają mnie Wujkiem. I opłakuję ich kiedy odchodzą. Nimra pomyślała o dzikim pięknie smaganej wiatrem ziemi, gdzie się urodził, stwierdziła, że doskonale do niego pasuje. - Czy oni nadal żyją na wrzosowiskach? Skinął głową, a jego włosy błyszczały w słońcu. - Są bardzo dumni, a jeszcze bardziej dumni są z ziemi, którą mogą nazywać swoją. - A ty? - Wrzosowisko zabiera cząstkę twojej duszy - powiedział, a dźwięk ziemi jego ojców, ciemny i bogaty, brzmiał w jego głosie. - Wracam, gdy mnie wzywa. Zniewolona spojrzeniem w jego przeszłość, tego skomplikowanego człowieka, uzmysłowiła sobie, że jej skrzydła rozwijają cię coraz dalej, słońce Luizjany ciepło pieściło jej pióra. - Dlaczego twój akcent znika podczas zwykłej rozmowy? Wzruszył ramionami. - Spędziłem wiele, wiele lat z dala od wrzosowisk, odwiedzając różne miejsca, tu i tam. - Upuszczając kamień, podniósł się na nogi, sześć stóp wysokości, muskularny mężczyzna z wyrazem twarzy, który nagle zmienił się na czysto biznesowy. - Fen, Asirani, Christian i Amariyah - powiedział. - Czy oni są jedynymi, którzy mają do ciebie tak bliski dostęp? - Jest jeszcze jeden - powiedziała, świadoma, że ten moment właśnie się skończył. Exeter jest aniołem, który jest ze mną od ponad wieku. Woli spędzać czas w swoim pokoju w zachodnim skrzydle, studiując swoje naukowe książki. 208
- Będzie na obiedzie? - Poproszę, żeby wziął w nim udział. - Trudno było myśleć o słodkim, roztargnionym Exeterze, chcącym ją skrzywdzić. - Nie mogę go podejrzewać, ale tak czy inaczej, nie mogę podejrzewać żadnego z nich. - Obecnie nie mamy niczego, co wskazywałoby na którekolwiek z nich, nie bardziej niż na pozostałych, więc nikt nie może na razie zostać wyeliminowany. - Odwrócił się do niej z założonymi rękoma. - Augustus - opowiedz mi o nim. - Nie ma tu nic do powiedzenia. - Przyciągając skrzydła zamknęła je za sobą i wstała na nogi. - On jest przyjacielem, który myśli, że potrzebuje być kimś więcej, że ja potrzebuję go jako kogoś więcej. To już zostało załatwione. Noel widział, że Nimra nie była przyzwyczajona do bycia przesłuchiwaną lub naciskaną. - Nie sądzę, żeby Augustus uważał, że to zostało załatwione. Uśmiechnęła się do niego z lodem w oczach. - Jak już wspomniałam wcześniej – powiedziała. - Takie rzeczy nie powinny znajdować się w twoim polu widzenia. - Wręcz przeciwnie. - Zmniejszył dystans między nimi, oparł ręce na biodrach. Sfrustrowani ludzie robią głupie, a czasem śmiertelnie rzeczy. Zbyła jego wskazówkę dezaprobatą, gdy strzepnęła mały biały kwiat, który spadł na jej ramię. - Nie Augustus. Zawsze był po pierwsze przyjacielem. - Nieważne co wybierzesz, żeby w to wierzyć, jego uczucia nie są tylko przyjacielskie. Noel dostrzegł nieograniczoną wściekłość na twarzy dużego anioła, kiedy Augustus po raz pierwszy zorientował się, że Noel najwyraźniej należał do Nimry. Białe linie pojawiły się, gdy Nimra rozchyliła usta. - Chodzi o to, że ta sprawa jest dyskusyjna. Augustus składa mi wizyty, ale nie było go tutaj, kiedy Północ została dodana do mojej herbaty.
209
- Powiedziałaś, że ufasz niektórym sługom ze swoim jedzeniem – powiedział Noel, przepiękny, kuszący zapach wczepiał się w jego żyły, ten, który nie miał nic wspólnego z ogrodami. - Ale w polowaniu na zdrajcę koncentrujesz się wyraźnie na wewnętrznym kręgu swojego dworu. Dlaczego? - Słudzy są ludźmi. Dlaczego mieliby się narażać na śmiertelną karę? – Spytała z czymś, co wydawało się być prawdziwym zakłopotaniem. - Ich życie jest i tak już takie krótkie. - Możesz być zaskoczona, do czego są zdolni śmiertelnicy. - Przeciągnął rękę po swoich włosach, aby stłumić chęć wyciągnięcia jej i okręcenia niebiesko-czarnego loku wokół swojego palca. To sprawiło, że zaniepokoił się, jak łatwo wsiąkła w niego, kiedy nic nie przeniknęło do jego drętwiejącego wnętrza przez kilka ostatnich miesięcy – zwłaszcza gdy wreszcie dostrzegł naturę władzy, która tkwiła u podstaw jej reputacji. - Jak wiele sług muszę brać pod uwagę? - Troje - poinformowała go Nimra. - Violet, Sammi i Richard. Zapamiętał imiona, a następnie zapytał: - Co dzisiaj robisz? Oczywiście była na niego nadal zła, za to, że odważył się z nią nie zgodzić, posłała mu spojrzenie, które było czystą królewską arogancją. - Ponownie, nic o czym musisz wiedzieć. Miał „tylko” dwie setki i dwadzieścia jeden lat życia, ale spędził ten czas w szeregach ludzi archanioła, a ostatnie sto lat w straży tuż pod Siódemką. Posiadał swoją własną arogancję. - Może i nie muszę - powiedział, podchodząc na tyle blisko, że musiała przechylić głowę do tyłu, aby zmierzyć się z jego wzrokiem, coś, o czym wiedział, że tego nie doceniała. - Ale ja będąc grzecznym i cywilizowanym, staram się podtrzymać rozmowę. Nimra odrobinę zmrużyła oczy. - Myślę, że nigdy nie byłeś uprzejmy i cywilizowany. Zaprzestań tych wysiłków - to jest niedorzeczne.
210
To oświadczenie tak go zaskoczyło, że zaczął się z niego śmiać, a dźwięk ten był szorstki i nieużywany, mięśnie jego klatki piersiowej rozciągały w taki sposób, w jaki nie robiły tego przez długi czas. Nimra była zaskoczona skutkami śmiechu Noela, sposobem, w jaki przekształcił jego twarz w rozjaśnioną błękitem jego oczu. To był przebłysk kogoś, kim był przed wydarzeniami w Azylu - mężczyzny z odrobiną bezbożności w oczach i zdolności do śmiechu z samego siebie. Kiedy więc w zaproszeniu wysunął ramię z łokciem pod kątem, ona wsunęła rękę w jego zgięcie. Ciepło jego ciała sączyło się przez cienką tkaninę koszuli, którą nosił i która zwijała się na łokciach, dotykając jej skóry, a jego mięśnie poruszały się płynnie pod jej palcami, kiedy szli. Przez chwilę zapomniała, że była anielicą czterysta lat starszą od niego, anielicą, którą ktoś chciał uśmiercić i po prostu stała się kobietą spacerującą z przystojnym mężczyzną, który zaczynał ją fascynować swoimi ostrymi kantami i w ogóle wszystkim. * Trzy dni później, Noel miał już bardzo dobre rozeznanie co do tego, jak dwór funkcjonował. Nimra była jego niekwestionowanym centrum, ale nie była prima donną. Słowo „dwór” było w rzeczywistości błędne. To nie było ekstrawaganckie miejsce na formalne kolacje każdego wieczora, a dworzanie nie byli przebrani, by zaimponować a ich podstawowe zadania nie polegały na pięknym wyglądzie i całowaniu w dupę. Dwór Nimry był bardzo funkcjonalną jednostką, a zdolności i umiejętność jej mężczyzn i kobiet były oczywiste. Christian - który nie wykazywał oznak rozmrożenia w obecności Noela - zajmował się codziennie sprawami biznesowymi, w tym zarządzał inwestycjami które
utrzymywały
dwór
w
bogactwie.
Miał
pomoc
w
niektórych
zadaniach,
którą zawdzięczał Fenowi, choć z tego co Noel widział, było w tym więcej relacji mentoruczeń. Fen przekazywał pałeczkę Christianowi, który może i był starszy w latach, ale za to młodszy w doświadczeniu. Asirani, przeciwnie, była społeczną sekretarką Nimry. - Ona odrzuca większość zaproszeń - powiedziała do niego sfrustrowana wampirzyca drugiego dnia. - To sprawia, że moja praca jest bardzo trudna. - Jednakże, zaproszenia - od innych aniołów, wampirów na wysokim szczeblu i ludzi chętnych do nawiązania kontaktu z rządzącą anielicą – w dalszym ciągu napływały, co oznaczało, że Asirani była ciągle zajęta. 211
Exeter, uczony, żył zgodnie ze swoją reputacją. Ekscentrycznie wyglądająca osoba z kępkami zakurzonych siwych włosów, które sterczały we wszystkich kierunkach i skrzydłami zadziwiającej żółtej barwy z muśnięciami głębokiej miedzi; wydawało się, że spędza czas z głową w chmurach. Jednak bliższe spojrzenie wykazało, że był źródłem zarówno porad jak i informacji dla Nimry, kiedy przyszło mówić o anielskiej polityce. Fen zaś, przeciwnie, miał rękę na pulsie jeśli chodzi o ludzką i wampirzą populację. Tylko Amariyah wydawała się nie mieć prawdziwego stanowiska, oprócz swojej opieki nad ojcem. - Czy pozostałaś na tym dworze z powodu Fena? - Spytał ją pewnej nocy po jednej z nielicznych oficjalnych kolacji, gdy stali na balkonie pod światłem srebrnego półksiężyca, wilgotne powietrze splątało się z dźwiękami owadów, mówiącymi o ich działalności i bujną ciemnością, która była jakby zalewiskowa. Wampirzyca napiła się z kieliszka krwistoczerwonej cieczy, która śpiewała do własnych zmysłów Noela. Ale pożywił się wcześniej, a więc głód nie był niczym pilnym, po prostu świadomością brzęczącą o silnym smaku żelaza. Wcześniej, już ignorował kieliszek w jej ręku i skupił się na pulsie jej szyi, na jej nadgarstku, ale pomysł umieszczenia ust na jej skórze, czyjejkolwiek skórze, zbliżenie się do kogoś tak blisko - to sprawiło, że całe jego ciało oblewał chłód i głód wyłączał się z ostrą ostatecznością. - Nie - odpowiedziała w końcu, wysuwając swój język, aby zebrać kroplę krwi ze swojej dolnej pełnej wargi. - Jestem winna Nimrze moją lojalność za sposób w jaki zostałam Stworzona, a jednocześnie nie mam jak porównać jej dworu z pozostałymi, inni twierdzą, że to dobre terytorium. Słyszałam historie o innych dworach, takie, które sprawiają, że włosy stają mi na głowie. Noel znał te historie i był bardziej niż skłonny, by uwierzyć, że są one prawdziwe, niż by w nie nie wierzyć. Wielu nieśmiertelnych było tak nieludzkich, że uważali ludzi i wampiry za nic innego, jak zwykłe zabawki dla swojej rozrywki i rządzili poprzez połączenie głębokiego strachu i sadystycznego bólu. Natomiast słudzy i dworzanie Nimry traktowali ją z najwyższym szacunkiem, nie było tu żadnego gryzącego dotyku strachu, żadnej parodii nerwowości. A jednak… Nie byłaby władczynią, która ma w sobie choć żyłę dobroci, jeśliby nie mogła powstrzymać rywali tak brutalnych jak Nazarach. To sprawiło, że zaczynał kwestionować prawdziwość wszystkiego, co zobaczył do tej pory i zastanawiał się, czy był 212
oszukiwany przez najbardziej utalentowanego z przeciwników, anielicę, która miała sześć wieków, aby nauczyć się swojego rzemiosła. Amariyah zrobiła krok w jego stronę. Zbyt blisko. - Też to wyczuwasz, prawda? Te kłamstwa tutaj. - Szept. – Ukryte aluzje prawdy. - Jej zapach był głęboki i wspaniały, gorąco zmysłowy bez subtelnych podtekstów. Śmiały zapach dostosowywał się do prawdy o jej naturze - wszystkie kolory, seks i piękno, bez najmniejszej myśli o przyszłych konsekwencjach. Młodość. Czuł się starożytny w porównaniu z nią. - Jestem nowy na tym dworze - powiedział, choć był zaniepokojony jej pytaniem, jej implikacją. - Jestem bardzo świadomy tego, czego nie wiem. Wykrzywiła usta, na których pojawił się złośliwy uśmieszek. - I musisz oczywiście zadowalać swoją kochankę. Bez niej, nie masz tu miejsca. - Nie jestem zaszyfrowany - powiedział Noel, wiedząc, że wszyscy tu musieli badać się jego przeszłość. Christian wyraźnie to zrobił, choć Noel nie myślał, żeby anioł podzielił się z kimś tym, co udało mu się wykopać – był to sztywny rodzaj dumy Christiana, który wyraźnie mówił, że jest powyżej plotek - ale był on tylko jedną z możliwości. Najbezpieczniej byłoby założyć, że cały wewnętrzny dwór wiedział o jego przeszłości – było to dobre i brzydkie. - Zawsze mogę wrócić do mojej służby w straży Raphaela. Jej palce musnęły jego szczękę, ciepłe i pieszczotliwe. - Dlaczego odszedłeś? Zrobił dyskretny krok wstecz, odsuwając się od nieproszonego dotyku. - Wypełniłem Kontrakt ponad sto lat temu, ale pozostałem z Raphaelem, ponieważ praca dla archanioła jest upajająca. - Widział i robił niesamowite rzeczy, używał co nieco swoich umiejętności i inteligencji do wykonania zadań, które dostawał. - Ale Nimra jest... Wyjątkowa. - To też była prawda. Amariyah usiłowała nadać swojemu tonowi fałszywą lekkość, ale jej gorycz była zbyt głęboka, by mogła zostać ukryta. - Ona jest aniołem. Wampiry nie pasują do ich urody i wdzięku. 213
- To zależy od wampira - powiedział Noel, odwracając się, by stawić czoła otwartym drzwiom balkonowym. Jego wzrok padł na stół wewnątrz głównej sali – i Asirani dotykającą ramienia Christiana w zaproszeniu, którego nie można było pomylić. Ubrana w cheongsam24 barwy najgłębszego indygo ozdobiony złotem, włosy opadały jej na twarz, jej żywe piękno było oszałamiającym kontrapunktem dla prawie octowej elegancji Christiana. Anielski
mężczyzna pochylił się,
by
usłyszeć,
co
ona ma do
powiedzenia,
ale utrzymywał się z surowością, która była aż nienaturalna, jego usta tkwiły jakby zamarłe w linii bez uśmiechu. - Spójrz na nich - szemrała Amariyah i zdał sobie sprawę, że podążyła za linią jego wzroku. - Asirani nigdy nie próbowała zdobyć uczucia Christiana, ale wypada słabo już w tej samej sekundzie w której, pojawia się Nimra. - Ponownie, słowa miały ukryte ostrza. - Asirani jest oszałamiającą kobietą na swój sposób.-
Noel patrzył, jak Christian
wyszarpnął się z ręki wampirzycy z nieubłaganą łagodnością i odszedł. Wyraz twarzy Asirani zmienił się, pokazując, że ma kręgosłup ze stali. Amariyah wzruszyła ramionami. - Czy moglibyśmy wejść z powrotem do środka? Noel miał wrażenie, że ona oczekuje znacznie większego wsparcia dla swoich poglądów, niż otrzymałaby od niego. - Myślę, że ja zostanę trochę dłużej. Odeszła bez słowa, wchodząc do głównej sali przy błysku doskonałej czerwieni, którym była ciasna jedwabna suknia, opadające na nią węglowe, czarne włosy dostrajały się ruchem do bujnych krzywizn jej ciała. Przyglądał się jej jak podeszła do Asirani, położyła dłoń na ramieniu tamtej i zacisnęła. Kiedy pochyliła głowę, by powiedzieć coś do wampirzycy, wyczuł inną kobiecą obecność, ten zapach składał się z tajemniczych orchidei na tle efektownych róż Amariyah.
24
Cheongsam – tradycyjna suknia chińskiej.
214
ROZDZIAŁ 5 Gdy spojrzał za balkon, zobaczył Nimrę spacerującą ramię w ramię z Fenem wzdłuż alei kwitnących nocą kwiatów, kroki starszego mężczyzny były powolne i niezręczne w porównaniu z jej gracją, jego ręka drżała oparta na lasce. Jednak sposób w jaki Nimra starała się zrekompensować jego wiek dostosowując prędkość swojego kroku, powiedział Noelowi, że było to coś, co często robili, anielica ze skrzydłami barwy brązu posypanymi klejnotami i ludzki mężczyzna u schyłku swego życia. Zauroczony tą układanką, na którą składała się jej osoba, Noel zszedł po schodach do ogrodu, aby pójść w ich stronę. Niespodziewane miauczenie kazało mu się zatrzymać na ostatnim schodku i patrząc w dół przez ciemność, jego wzrok był bardziej wyostrzony niż u śmiertelników, zobaczył Mimozę leżącą pod krzakiem obsypanym drobnymi gwiaździstymi kwiatami zwiniętymi na noc, jej ciało drżało. Nieustraszona Kotka nie zbliżyła się do Noela od dnia, kiedy się tu pojawił, ale dziś pozostała na miejscu, kiedy pochylił się i podniósł ją do góry, trzymając blisko swojej ciepłej piersi. - Zimno ci, staruszko? - Wyszeptał, głaszcząc ją jedną ręką. A gdy nadal się trzęsła, rozpiął guziki swojej formalnej czarnej koszuli i umieścił ją przy swojej skórze. Spuszczając głowę, wtuliła się w niego, a jej dreszcze zaczynały zanikać. - Proszę bardzo. Kontynuował głaskanie jej, gdy szedł drogą, gdzie chwilę wcześniej zniknęli Fen i Nimra. Mimoza wydawała się być taka krucha pod jego dłonią, tak delikatnej budowy jak jej pani. Wydawało mu się to dziwnie kojące, tak ją trzymać i po raz pierwszy od dłuższego czasu, Noel pomyślał ponownie o chłopcu, którym kiedyś był. Też miał zwierzaka, wielkiego starego psa, mieszańca niewiadomej rasy, który właśnie Noela otoczył swoją całkowitą wiernością, dopóki jego ciało nie poddało się. Noel pochował go na wrzosowisku, w przesiąkniętej jego łzami ziemi, tam gdzie nikt nie mógł go zobaczyć. Mimoza zaczęła się kręcić na jego piersi, kiedy skręcił za róg, wyłapując zapach swojej pani. Nimra była po drugiej stronie posrebrzonego księżycem stawu przed nim, jej skrzydła rozłożyły się na trawie, gdy pochyliła się, aby sprawdzić kilka sennych kwiatów, leniwy wiatr dociskał jej ciemnoniebieską suknię do ciała z uwagą godną kochanka. Fen siedział niedaleko na kamiennej ławce, a cicha cierpliwość, z jaką na nią patrzył ukazywała jego całkowite oddanie. 215
Nie Fen, Noel zdecydował. Stary człowiek był od samego początku najmniej prawdopodobnym udziałowcem spisku, mającego na celu wykluczyć lub zabić Nimrę, ale wyraz jego twarzy tej nocy zniszczył nawet najmniejszy przebłysk podejrzenia. Żaden człowiek nie może wpatrywać się w kobietę w taki sposób, a następnie patrzeć jak te światła w jej oczach znikają na zawsze. - Siła, serce i odwaga - powiedział Fen nie odwracając się. - Nie ma drugiej takiej jak ona. - Tak. - Podchodząc bliżej, Noel usiadł obok Fena, Mimoza mruczała koło jego skóry. – Myślę - powiedział, a jego spojrzenie utkwiło w anielicy, która nawet teraz powodowała, że coś szarpało go głęboko wewnątrz niego. – Że musisz odesłać Amariyah z tego dworu. Ciche westchnienie, wyblakła dłoń zacisnęła się na lasce. - Zawsze kierowała swoją zazdrość w kierunku aniołów, czego nigdy nie rozumiałem. Jest piękną kobietą, prawie nieśmiertelną, a jednak wszystko co widzi, to rzeczy, których nie może mieć i nie może robić. Noel nic nie powiedział, bo Fen mówił prawdę. Amariyah może i widziała siebie jako osobę dorosłą, ale na wiele sposobów była zepsuta jak dziecko. - Czasami myślę - Fen kontynuował. – Że nie zrobiłem jej przysługi, prosząc Nimrę, aby wzięła pod uwagę moje lata służenia jej, jako część Kontraktu mojej córki. Lata służby mogłyby nauczyć ją cenić to, czym jest – tak jak aniołowie to cenią. Noel nie był tego taki pewien. Widział jak Amariyah trzymała filiżankę kawy przed Violet dzień wcześniej, mówiąc małej pokojówce, że jest zimna, a następnie wlała płyn, bardzo świadomie, na podłogę. Były także inne działania, gdy myślała o sobie, że nikt jej nie widzi, no i jeszcze ta wieczorna rozmowa. Egoizm w jej naturze wydawał się być wrodzony, tak niezmienny jak kamień. Ale czy stał się widoczny dopiero, gdy przestała być śmiertelniczką? - To był twój dar miłości - powiedział do Fena, gdy Nimra wstała i zakańczając badanie roślin, spojrzała przez ramię. To był już znajomy sposób, w jaki jego skóra napięła się i jakby zamarła w rodzaju oczekiwania na dotyk jej spojrzenia. Nie mieli ze sobą ponownie żadnego kontaktu fizycznego od tego spaceru po ogrodzie, ale Noel jeszcze nie odkrył w sobie, czy ma 216
wątpliwości co do jej prawdziwej natury, czy też nie, jego ciało nie było już przeciwne idei intymności. Nie, gdy chodziło tylko o tą jedną kobietę. Nigdy wcześniej nie miał anielskiej kochanki. Nie był wystarczająco przystojny, by zainteresować te anielice, które utrzymywały haremy mężczyzn i był z tego zadowolony. Z drugiej jednak strony, większość aniołów była zbyt nieludzka dla surowej seksualności jego natury. Nimra, jednak nie przypominała żadnego innego anioła, jakiego kiedykolwiek spotkał i była tajemnicza jak enigma. Widział ją w ogrodach więcej niż raz, jej palce dosłownie zagłębiały się w ziemi. Raz lub dwa razy, gdy mruczał coś mniej niż wyrafinowanego pod nosem, jej oczy nie zabłyszczały naganą, ale humorem. A teraz, gdy okrążyła staw dookoła, by przyjść i stanąć z ręką na ramieniu Fena, jej włosy okręcały się wokół niej w miękkich lokach, a wyraz jej twarzy nie był taki, jakiego oczekiwał u anioła w jej wieku i o jej sile. - Uwodzisz moją kotkę, Noel? Pogładził dłonią po ciele uśpionej Mimozy. - To ja jestem tym, kto został uwiedziony. - Rzeczywiście. - Jedno słowo okręcone władzą. - Widzę, że kobiety na dworze są tobą dość zauroczone. Nawet nieśmiała Violet rumieni się, gdy jesteś blisko. Mała służąca okazała się być doskonałym źródłem informacji na temat dworu, kiedy Noel śledził ją na dół do kuchni i oczarował ją rozmową z nim. Zepchnął dwoje innych sług na dół listy podejrzanych po tym subtelnym dochodzeniu - z wykorzystaniem jego dostępu do zasobów Wieży – nie ujawniło to żadnych słabych punktów w ich życiu, które mogłyby dowieść, że Sammi czy Richard byli podatni na zdradę, nie było także żadnych oznak nagłego wzbogacenia się. A po rozmowie z Violet, był pewien, ponad wszelką wątpliwość, że tak czy inaczej, nie miała nic wspólnego z zamachem. W przeciwieństwie do sztucznej prostolinijności Amariyah, Violet była bardzo prawdziwa - mimo brzydoty swojej przeszłości. Uciekając od ojczyma, który patrzył na nią ze zbyt dużym zainteresowaniem, Violet upadła na pół zagłodzona na skraju posiadłości Nimry. Anielica przelatywała nad swoją ziemią i zobaczyła dziewczynę, przyniosła ją do swojego domu na własnych rękach. Opiekowała się Violet, gdy ta wracała do zdrowia, a kiedy nastolatka wzbraniała się na myśl o szkole, zatrudniła dla niej nauczyciela. Choć Nimra nie oczekiwała żadnej zapłaty od kogoś 217
tak młodego, dumna dziewczyna nalegała na „zarabianie na swoje utrzymanie” i wykonywała swoje obowiązki rano, popołudnia przeznaczając na naukę. - Uwielbiam ją - powiedziała Violet Noelowi z zażartą lojalnością. – Zrobiłabym wszystko dla Lady Nimry. Wszystko. Teraz Noel spojrzał w górę. - Violet jest bardziej skłonna zasadzić się na mnie ciemną nocą, jeśli uważałaby mnie za twoje zagrożenie, niż ze mną flirtować. - On ma w tym rację. To dziecko uwielbia ziemię po której stąpasz. - Zagdakał Fen. - Nie jesteśmy bogami, których należy czcić - powiedziała Nimra, a na jej twarzy pojawiło się zmartwione spojrzenie. - Nie chciałbym od niej tego - ona musi rozwinąć swoje skrzydła, żyć własnym życiem. - Ona jest jak uratowany szczeniak - powiedział Fen, zwijając się z drżeniem z powodu kaszlu. - Nawet jeśli ją wyrzucisz, wyślesz w świat, to ona jeszcze bardziej uparcie do ciebie wróci. Możesz równie dobrze pozwolić jej zostać - znajdzie swoje własne szczęście szybciej, jeśli będzie w stanie robić dla ciebie to, co tylko może. - Taki mądry. - Nimra nie zrobiła nic, aby pomóc staremu człowiekowi, gdy Fen starał się stanąć na własnych nogach. Pomoc, Noel zrozumiał, gdy również wstał, nie zostałaby przyjęta z zadowoleniem, ani nie spotkałaby się z akceptacją. Spacer powrotny był powolny i cichy, skrzydła Nimry gładziły trawę przed nim, gdy szła ramię w ramię z Fenem. Spacerując zaraz za nimi, Noel czuł zadowolenie w sposób, który był trudny do opisania. Wilgotna noc Luizjany, powietrze wypełnione dźwiękami: rechotem żab i szelestem liści i miękki głos Nimry, gdy mówiła do Fena, to bujne morze, obejmowało go, naruszając surowe krawędzie wewnątrz niego, te które nadal pozostawały złamane. - Dobranoc, pani - powiedział Fen, kiedy dotarli do małego, wolno stojącego domu, który dzielił z Amariyah. I powiedział do Noela: - Pomyślę o tym, co powiedziałeś. Ale jestem już stary – odejdzie, gdy mnie już tutaj nie będzie.
218
Skrzydła Nimry wykonały szeleszczący dźwięk, gdy poruszyła nimi zanim dołączyła do Noela, aby wrócić do domu. Minęli główne pokoje w milczącym porozumieniu i skierowali się ku jej osobistemu skrzydłu - pokój Noela był obok jej własnego prywatnego obszaru. - Amariyah może mieć swoje wady - powiedziała w końcu Nimra, wyciągając ręce po Mimozę, która ponownie zaczęła się kręcić. - Ale kocha Fena. Noel przekazał jej z troską kotkę. Mrucząc szczęśliwa w uścisku swojej pani, Mimoza wróciła do swojej drzemki. Noel zapiął kilka guzików swojej koszuli, ale pozostawił resztę rozpiętą, nocny ospały wiatr gładził jego skórę. - Czy wiesz, że Asirani jest zakochana w Christianie? Westchnienie. - Miałam nadzieję, że to zauroczenie minie. - Potrząsnęła głową. - Christian jest bardzo sztywny w swoich poglądach – wierzy, że aniołowie powinni kojarzyć się tylko wśród naszego własnego rodzaju. - Ach. - To wyjaśnia intensywność reakcji anioła na Noela. - To nie jest powszechny pogląd. – Szczególnie, jeśli chodzi o najpotężniejsze wampiry. - Christian uważa, że anielsko-wampirze pary są niepożądane, zwłaszcza, że taka para nie może stworzyć dziecka - i tak już mamy mało dzieci. Noel pomyślał o anielskich dzieciach w Azylu, tak podatnych na zranienie z ich nieporęcznymi skrzydłami i pulchnymi dziecięcymi nóżkami, tryl ich śmiechu był tam stałą muzyką. - Dzieci są darem - zgodził się. - Czy jest coś, czego… - Przestał mówić, gdy Mimoza wydała z siebie mały dźwięk rozpaczy. - Przepraszam, maleńka - powiedziała Nimra, pieszcząc kotkę, aż ta pochyliła swoją główkę z powrotem w dół. - Nie będę ponownie ściskać cię tak mocno. Chłód wbijał się w żyły Noela. A kiedy Nimra nie powiedziała już nic więcej, myślał o tym, żeby odpuścić, ale ta powoli budząca się jego część, nalegała na zaangażowanie się, na odkrywanie jej tajemnic. 219
- Straciłaś dziecko. W głosie Noela była łagodność, która sprawiła, że rana ponownie rozerwała się i była szeroko otwarta. - Nie dostał szansy, by stać się dzieckiem - Nimra wypowiedziała słowa, które były jak odłamki szkła w jej gardle, krew gromadziła się w jej piersi tak, jak kiedyś u jej stóp. - Moje łono nie mogło go nosić, a więc straciłam go, zanim rzeczywiście powstał. - Nie rozmawiała o swoim utraconym dziecku od tej strasznej nocy, gdy burza rozbiła się o dom z nieubłaganą wściekłością. Fen był tym, który ją znalazł, był jedynym, który wiedział, co się stało. Eitriel opuścił ją miesiąc wcześniej, po tym jak wbił przeszywający nóż prosto w jej serce. - Przykro mi. - Ręka Noela uniosła się ku tyłowi jej głowy, silna i męska, gdy pogładził ją w taki sam sposób, w jaki gładził chwile wcześniej Mimozę. Ale nie zatrzymał się na jej włosach, przesunął rękę w dół na dolną część jej pleców, uważając aby nie dotykać wewnętrznych powierzchni skrzydeł - była to intymność którą jej dawał, a nie brał. Przycisnął podstawę jej kręgosłupa. Podniosła w górę głowę, zaskoczona. Zamiast wycofywać się, przycisnął swoje ciało w kierunku jej, Mimoza drzemała między nimi. Nie miał prawa trzymać ją w taki znajomy sposób, nie miał prawa dotknąć anioła o jej mocy... Ale nie powstrzymała go. Nie chciała go powstrzymać. Minęło już wiele czasu, odkąd ktoś ją tak trzymał. Kładąc głowę na jego piersi, słyszała bicie jego serca, silne i stabilne, podniosła oczy na srebrne światło półksiężyca. - Księżyc był tej nocy zakryty chmurami - powiedziała, wspomnienie o tych wydarzeniach wyryło się w jej pamięć i będzie tam przez całą wieczność. - Powietrze było rozdarte krzykiem burzy, powalone drzewa i zmiecione dachy. Nie chciałam, żeby moje dzieciątko odeszło ode mnie w tych ciemnościach, ale nic nie mogłam zrobić. Przytulił ją mocniej, jego ramię otarło się o jej skrzydło. Mimo to nie wycofał się, chociaż wszystkie wampiry były szkolone w wiedzy o tym, że aniołowie nie lubili, by ich skrzydła były dotkane przez kogokolwiek za wyjątkiem tych, których uważali za swoich bliskich. Jakaś jej część, ta część, która uczestniczyła w aroganckim wyścigu do rządzenia światem, została znieważona. Ale większość niej była po cichu zadowolona, że Noel odmówił przestrzegania zasad w sytuacji, która im nie służyła. 220
- Nie miałem żadnych dzieci jako śmiertelnik - mruknął, a jego wolna ręka przesunęła się po jej włosach. - I wiem, że to mało prawdopodobne, bym mógł mieć je teraz. - Mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe. - Wampiry miały szansę przez około dwieście lat po ich Stworzeniu by spłodzić dzieci, to potomstwo było śmiertelne. Noel został Stworzony dwieście dwadzieścia jeden lat temu. Słyszała o jednym lub dwóch dzieciach poczętych po tym okresie czasu. - Czy chciałbyś spłodzić dziecko? - Tylko wtedy, gdy dziecko zostałoby stworzone z miłości. - Jego ręka zacisnęła się w pięść w jej włosach. – I przecież mam dzieci, które uważam za rodzinę. - Tak. - Myśl o dziecięcym tańczącym śmiechu na wrzosowiskach złagodził ból w jej sercu. - Myślę, że chciałabym spędzać z nimi trochę czasu. - Zabiorę cię, jeśli chcesz - zaproponował ze śmiechem. - Ale ostrzegam - są dzikie, bardzo dzikie. Dzieciaki mogą ciągnąć twoje skrzydła i spodziewać się, że będziesz przytulała je pod byle pretekstem. - Prawdziwa tortura. Kolejny śmiech, jego pierś zawibrowała pod jej policzkiem. - Nie sypiasz, Noel - powiedziała do niego po długiej, spokojnej chwili słuchając stałego rytmu jego serca, duże ciepłe ciało było owinięte wokół jej własnego. – Słyszałam jak chodzisz po korytarzu. Pierwszej nocy, zastanawiała się, dlaczego nie opuścił jej prywatnego skrzydła i nie udał się do ogrodu. Dopiero później zrozumiała, że działa jak to, czym go nazwała - jej wilk. Każdy morderca będzie musiał przejść koło Noela, aby dostać się do niej. Choć była potężniejsza, jego czyn pozostawił ją z poczuciem pewności, że Północ została ukradziona z jej komnat. - Wampiry potrzebują mało snu - powiedział, a jego głos był odległy, chociaż nadal ją trzymał. Wiedziała, że nie to było powodem, dla którego grasował po korytarzach jak dzikie zwierzę w klatce, ale postanowiła zachować milczenie. Zbyt wiele granic już przekroczyli tej nocy, musieliby ponieść konsekwencje, rzeczy, którym ani jedno z nich nie było jeszcze gotowe, by stawić czoła. 221
* To stało się następnego dnia. Serce Nimry ponownie zostało złamane. Była w bibliotece, przekopywała się przez swoje kontakty poszukując wskazówek o tym, kto na jej dworze może mieć jakiś związek z kimś, kto mógłby uzyskać dostęp do Północy - fakt, sprawdziła to wcześniej i to bez żadnego rezultatu, ale Noel zażądał, by sprawdzić to ponownie, tak na wszelki wypadek, bo może wypłynie coś nowego - kiedy Violet wbiegła do pokoju. Łzy pokrywały twarz dziewczyny. - Moja pani, Mimoza… Nimra okrążyła biurko zanim Violet skończyła mówić. - Gdzie? - Ogród, za balkonem. Było to ulubione miejsce odpoczynku wiekowej kotki. Mijając korytarze, Nimra wybiegła na balkon, aby znaleźć tam zarówno Noela jak i Christiana pochylonych na dole schodów. Noel miał czymś wypełnione ręce, a serce Nimry ścisnęło się, gdy zdała sobie sprawę, co tym ciężarem jest, jej smutek hamowała tylko świadomość, że Mimoza miała pełne i szczęśliwe życie. Wtedy Christian zobaczył ją i wzniósł się w powietrze, aby wylądować na balkonie tuż przed nią. - Moja pani, będzie lepiej, jeśli ty nie… Nimra już wzbijała się nad niego, jej skrzydła były rozłożone szeroko, a jej smutek zmienił się w jakiś dziwny rodzaj paniki, na jego próbę powstrzymania jej przed pójściem do Mimozy. Kiedy wylądowała naprzeciwko Noela, pierwszą rzeczą jaką ujrzała, był wiotki szary ogon wiszący z jego ramienia. - Dotarłem za późno... Słabe miauknięcie sprawiło, że skoczyła do przodu, aby wziąć Mimozę w ramiona. Oddał jej kotkę bez słowa. Mimoza wydawała się usadowić tak szybko, jak tylko znalazła się w ramionach swojej pani, jej główka leżała przyciśnięta do piersi Nimry, gdy ta zaczęła do niej nucić. Pięć cichych minut później, jej ukochana towarzyszka wielu lat odeszła. 222
Walcząc z łzami, anioł o jej mocy i odpowiedzialności nie mógł być postrzegany jako możliwy do złamania, Nimra podniosła głowę i napotkała niebieskie oczy wypełnione kamiennym gniewem. - Co powinnam wiedzieć?
223
ROZDZIAŁ 6 Skinął głową w kierunku kawałka mięsa leżącego na ziemi obok miejsca, gdzie Mimosa lubiła wygrzewać się na słońcu. - To będzie musiało zostać przetestowane, ale uważam, że została otruta. – Skierował jej uwagę na miejsce, gdzie biedna Mimoza rzuciła się, by zjeść mięso. - Violet. Pokojówka podbiegła z plastikowym workiem. Biorąc go, Noel zapakował mięso. - Poradzę sobie z tym - powiedział do Violet, gdy ta chciała spowrotem wziąć go od niego. Kiwając głową, pokojówka zawahała się, ale potem pobiegła ponownie w górę po schodach. - Zrobię mojej pani herbatę. Żadna herbata nie zdoła uspokoić gniewu w sercu Nimry, ale nie chciała nim splamić ducha Mimozy. Trzymając kochane stare zwierzątko, odwróciła się, by pójść w kierunku południowego ogrodu, dzikiej krainy czarów, która była ulubionym miejscem zabaw Mimozy, zanim wiek podciął jej skrzydła. Zdawała sobie sprawę z dwóch głębokich męskich głosów za sobą, wiedziała, że Noel wygrał, jakichkolwiek argumentów użył, poznała to po tym, że pojawił się u jej boku. Nie powiedział ani słowa, dopóki Christian nie wylądował obok niego z małą łopatką w ręku. Chwytając ją, usłyszała jak szeptał coś do anioła zanim Christian odleciał w szumie skrzydeł. Nie poczyniła żadnych starań, aby podsłuchać ich rozmowę, swoją uwagę skupiła na kołysaniu Mimozy tak delikatnie, jak to możliwe. - Byłaś wierną towarzyszką - powiedziała do kotki, jej gardło ścisnęło się. – Będę za tobą strasznie tęsknić. - Niektórzy - śmiertelni i nieśmiertelni podobnie - nazwaliby ją głupią, za to że obdarowała taką miłością stworzenie o tak ulotnej rozpiętości życia, ale oni nie rozumieli. - Nieśmiertelni - powiedziała do Noela, gdy zbliżali się do południowego ogrodu. - Żyją tak długo, że stają się zmęczeni, nasze serca hartują się. Dla niektórych, okrucieństwo i ból są jedynymi rzeczami, które wzbudzają jakiekolwiek emocje. - Nazarach, władca Atlanty i obszarów przyległych, był jednym z takich aniołów, jego dom był nasycony wrzaskami. 224
- Zwierzę jest niewinne - powiedział Noel. – Nie jest podstępne i nie ma ukrytej motywacji. Kochać jakieś, to pielęgnować miękkość we własnym sercu. Nie zdziwiło ją, że pojął tę cichą prawdę. - Nauczyła mnie tak wiele. - Nimra przeszła przez kamienną bramę w kształcie łuku, która prowadziła do ukrytych ogrodów, które tak lubiła Mimoza. Usłyszała, że Noel zassał oddech, kiedy dostrzegł plątaninę róż i dzikich kwiatów, leszczyny słodkich orzechów i inne ciężkie drzewa owocowe, ścieżki porośnięte tak bardzo, że aż stawały się nie do przebycia. - Nie wiedziałem, że istnieje. - Wyciągnął dłoń, by dotknąć ekstrawaganckiej białej róży. Wiedziała, że nie czuł wstrząsu, ale zdziwienie. Jak Mimoza, będąc młodym kociakiem, Noel miał w sobie także odrobinę dzikości. - Ona będzie się cieszyć będąc częścią tego ogrodu, tak myślę. - Jej gardło stało się suche, jakby pokryte papierem ściernym. Noel podążył za nią w milczeniu, gdy szła przez plątaninę ścieżek, aż do miejsca pod zacienionego gałęziami magnolii, która przetrwała burze, wiatr i czas. Kiedy zatrzymała się, chwycił łopatkę i zaczął kopać. Nie potrzeba było żadnego wielkiego dołu, by był wystarczająco głęboki dla ciałka Mimozy, ale zamiast kiwnąć głową na Nimrę, by położyła swoje zwierzątko w zagłębieniu, Noel udał się do najbliższego krzewu oblepionego kwiatami. Zerwał kilka garści kolorowych płatków, wrócił i wyłożył nimi dno maleńkiego grobu. Nimra nie mogła już dłużej powstrzymać łez. Spływały jej po twarzy w milczeniu, gdy Noel obrócił jeszcze dwa razy. Kiedy skończył, grób był przykryty dywanem z aksamitnych różowych, białych i żółtych płatków, miękkich jak świeżo spadły śnieg. Upadając na kolana, Nimra wycisnęła pocałunek na główce swojej pupilki i położyła ją w dole. Płatki pogładziły tył jej dłoni, gdy wyjęła je spod Mimozy. - Powinnam przynieść coś, by ją zawinąć. - Myślę - powiedział Noel, zrzucając więcej płatków na Mimozę - Że wolałaby to. Jest to godny pochówek dla kotki, która kochała wędrówki, nie sądzisz? Skinęła głową i sięgnęła, by pociągnąć za kilka lotek swoich rozłożonych piór. 225
- Kiedy była małym kotkiem - powiedziała Noelowi. - Mimoza była zafascynowana moimi piórami. Próbowała je ukraść, kiedy nie patrzyłam. - Udało jej się kiedykolwiek? - Raz czy dwa - powiedziała, uciekając w łzawiący śmiech. – I zrobiła to wtedy tak szybko, jakby stała się wiatrem. Nigdy nie dowiedziałam się, gdzie ukryła moje pióra. - Po tych słowach, położyła lotki obok Mimozy, zanim przykryła je kolejną warstwą płatków. Żegnaj malutka. Noel przykrył grób w ciszy, a ona umieściła więcej kwiatów na górze, wraz z dużym kamieniem, który Noel znalazł w ogrodzie. Stali jeszcze przez kilka długich, nieruchomych minut obok grobu, dopóki Nimra nie poczuła pieszczoty wiatru wzdłuż zmysłów, delikatnej jak westchnienie. Wypuściła cichy oddech, odwróciła się i zaczęła iść z powrotem, a Noel podążył obok niej. Dotknął ręką jej ramienia. - Czekaj. - Opierając łopatkę na jednym udzie, użył kciuków obu rąk, aby otrzeć łzy z jej twarzy. – Tak – wyszeptał. - Teraz jesteś ponownie Nimrą. Silną, okrutną i bezlitosną. Pochyliła się do jego dotyku, a kiedy objął dłońmi jej twarz, kiedy dotknął ustami jej ust, nie przypomniała mu, że miał być jej wilkiem, a nie jej kochankiem. Zamiast tego, pozwoliła mu wpić się w swoje usta, by ogrzał to zimne miejsce w jej sercu szorstkim ciepłem swojej męskości. Kiedy odsunął usta, zacisnęła swoją dłoń na jego koszuli. - Więcej, Noel. – Zabrzmiało to prawie jak rozkaz. Potrząsając głową, odsunął do tyłu jej włosy z czułością, jakiej nigdy nie poczuła u kochanka. - Nie będę cię wykorzystywać. Dziś będę twoim przyjacielem. - Fen był moim przyjacielem przez dekady - powiedziała, wsuwając rękę pod jego ramię, gdy je zaoferował. - I nigdy nie zamierzał położyć swoich ust na moich. - Najwyraźniej będę innego rodzaju przyjacielem.
226
Beztroskie słowa służyły temu, by ją uspokoić, do czasu, kiedy pojawili się w głównych ogrodach, ponownie była anielicą, która rządziła Nowym Orleanem i jego okolicą – twardą, potężną i nie podatną na zranienie. - Odkryjesz kto skrzywdził Mimozę - powiedziała do Noela. – I powiesz mi o tym. - Nie będzie żadnej litości dla sprawcy. * Pierwszą rzeczą, jaką zrobił Noel, gdy odeskortował Nimrę do jej osobistych pomieszczeń, było wyśledzenie Violet. Pokojówka posłała mu w przelotne, ale znaczące spojrzenie, kiedy przyniosła mu plastikową torbę – jej zawartość oddał wcześniej Christianowi, bo musiał być obok Nimry, kiedy chowała Mimozę. Jednak nie zrobił więcej niż trzy kroki poza prywatne skrzydło, kiedy Violet weszła na korytarz z tacą z herbatą. - Widziałam powrót Lady Nimry - powiedziała, a linie zmarszczek pojawiły się wokół jej oczu. - Czy powinnam...? - Zabiorę to - powiedział Noel. - Poczekaj tutaj na mnie. Nastolatka dała mu szybkie skinienie, podczas gdy Noel zanurkował do środka. Nimra stała przy oknie, tyłem do drzwi. Kładąc tacę na stoliku, podszedł, by stanąć za nią, położył ręce na jej ramionach. - Zjedz coś. - Jeszcze nie, Noel. Wiedząc, że potrzebuje odbyć swoja żałobę w prywatności, ta silna kobieta, która miała serce zdolne do tego, by kochać stworzenie tak bardzo małe i bezbronne, opuścił ją po przelotnym muśnięciu jej włosów. Violet połowicznie ukrywała się w alkowie, jej oczy były pełne obawy. - Jeśli ona mnie zobaczy, Noel, będzie wiedzieć. - Kto? - Spytał, choć miał już pewien całkiem dobry pomysł.
227
- Amariyah. - Dziewczyna objęła się mocno. – Myślała, że w kuchni nikogo nie było, gdy weszła, bo zawsze się chowam, kiedy jest blisko - ona jest złośliwa.- Wzięła głęboki haust oddechu. – Widziałam jak bierze mięso i pomyślałam, że to dziwne, ale tak naprawdę nie przejęłam się tym. - Dziękuję, Violet - powiedział, pewien, że mówiła prawdę. - Nikt nie będzie wiedział, że ta informacja pochodzi od ciebie. Pokojówka wzruszyła ramionami. - Jeśli chcesz, mogę złożyć świadectwo wobec całego dworu. Mimoza umarła zaraz po Królowej, to złamie serce mojej pani. Niektórzy mówią, że ona go nie posiada, ale ja wiem, że jest inaczej. Noel pozostał na korytarzu przez kilka minut po tym, jak Violet odeszła, rozważając oświadczenie służącej. Swoją wiarę w to, co powiedziała, odłożył na bok. Było faktem, że jest to jej słowo przeciw słowu wampirzycy. Wampirzycy, która była dzieckiem najbardziej zaufanego członka dworu Nimry. Amariyah może jednak odwrócić to wszystko i oskarżyć Violet o ten sam akt. Był już zmierzch w momencie, gdy zdecydował się na działanie. Opuszczając prywatne skrzydło, poszedł nie na dół do głównej sali jadalnej, ale w kierunku domku Fena. Tak jak się spodziewał, Amariyah była w domu z ojcem. Wchodząc do środka na zaproszenie Fena, Noel usiadł ze starszym mężczyzną na chwilę, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Gdy pojawił się temat Mimozy, upewnił się, że jego wzrok napotkał oczy Amariyah. - Mam bardzo dobre rozeznanie, co do osoby odpowiedzialnej za ten tchórzliwy akt powiedział, nie czyniąc żadnego wysiłku, aby ukryć swą pogardę. - To tylko przypadek, że tak łatwo udało im się to zrobić. Ze sposobu w jaki twarz Amariyah nagle zbladła, stało się jasne, że doskonale rozumie groźbę. A jeśli była jakaś rzecz w wampirzycy, która była prawdziwa i dobra, to jej miłość do ojca. Jej oczy błagały go, aby nie rozważać tego tematu przy Fenie. Ale Noel nie chciał skrzywdzić starego człowieka - nigdy wcześniej nie przekazywał niewypowiedzianych gróźb więc tłumaczył się przez dobre kilka minut.
228
- Przejdę się trochę z Noelem, Ojcze - powiedziała kobieta wampir, podnosząc się na nogi a żywy fioletowy materiał opadł wokół niej, stając się tak lekki i przewiewny jak wiatr, była to prosta suknia pozostawiająca gołe ramiona i flirtująca z jej kostkami. - Idź, idź. - Fen zachichotał. - Tylko pamiętaj, że należy do anielicy. Nie kradnij jej partnera. Ze sztywnego uśmiechu Amariyah widać było, że nie doceniła przypomnienia jej miejsca w hierarchii rzeczy. Ale jej ton był lekki, gdy odpowiedziała. - Zaufaj mi, posiadam kilka komórek mózgowych. To wywoływało charczący śmiech Fena, jego klatka piersiowa grzechotała w sposób, który zaniepokoił Noela. Amariyah natychmiast doskoczyła do jego boku. - Papo. Fen machnął ręką odmawiając pomocy. - Idź dalej, Mariyah. - Powinniśmy wezwać lekarza - powiedział Noel, nie podobało mu się ciężkie oddychanie Fena. Odpowiedzią Fena był śmiech, jego ciemne oczy zamigotały. - Lekarz nic nie może poradzić na mijając lata. Jestem starym człowiekiem ze starymi ludzkimi kościami. Kiedy Amariyah zawahała się, Fen nalegał, żeby Noel wziął ją na zewnątrz. Noel miał zamiar jeszcze nalegać na lekarza, ale jedno spojrzenie na twarz Fena powiedziała mu, że byłaby to przegrana bitwa - starsze ciało mężczyzny może stało się już wątłe, ale za to jego wola nadal była silna jak stal. Taka wola wymagała szacunku. - Do następnej pogawędki - powiedział do Fena, gdy wyszedł z pożegnalnym skinieniem głowy, zabierając ze sobą Amariyah. Córka Fena była cicha, gdy szli w głąb rozprzestrzeniającej się zieleni ogrodów, jej kroki kulejące, jej kręgosłup sztywny.
229
- Skąd wiesz, że to ja? - Powiedziała natychmiast, kiedy znaleźli się w prywatnym miejscu, pod koroną sękatego drzewa ze starą korą koloru najciemniejszego brązu. - To nie ma znaczenia. Liczy się to, dlaczego to zrobiłaś. Jej wzruszenie ramionami było zgrabne, jej piękno nękane przez drażliwą brzydotę jej wypowiedzi. - A co cię to obchodzi? Jej jaśnie pańskość wykona na mnie egzekucję za skrócenie tej strasznie starej rzeczy jej cierpień i wszystko już będzie dobrze w jej idealnym świecie. Noel był w stanie dostrzec niewytłumaczalną niechęć Amariyah w kierunku Nimry wkrótce po ich pierwszym spotkaniu, ale ta znieczulica była czymś nieoczekiwanym. - Dlaczego, Amariyah? - Zapytał ponownie, łapiąc liść, gdy ten płynął swobodnie w kierunku ziemi. Sycząc w oddechu, wampirzyca wskazała drżącym palcem na niego. - Ona będzie żyć wiecznie, podczas gdy ja muszę patrzeć jak mój ojciec umiera. – Uderzyła się pięścią w swoje serce. - Poprosił o to, by być Stworzonym, a ona mu odmówiła! Teraz jest stary, chwytający ostatni oddech, cierpiący z każdą chwilą. Noel nie wiedział jak dokładnie aniołowie wybierali tych, którzy mieli zostać Stworzeni, ale był częścią wyższej straży Raphaela wystarczająco długo, aby zrozumieć, że istnieje jakiś poziom biologicznej kompatybilności. Ze wszystkiego, co wiedział o Nimrze i jej relacji z Fenem, było dla niego jasne, że anielica Stworzyłaby Fena, gdyby tylko była w stanie. - Czy twój ojciec wie, że czujesz się w ten sposób? - Zapytał, pocierając palcem po gładkiej powierzchni zielonego liścia, który trzymał w ręku. Jej twarz skręciła się w maskę furii. - On ją adoruje – nawet gdy jest zaniepokojony jej zachowaniem, to suka nie może przecież zrobić nic złego. Nawet nie wini jej za to, że umiera! Powiedział mi, że są rzeczy, o których nie wiem! To było całe jego wytłumaczenie dla jej postępowania. To było niemożliwe, by żałować bólu, który popchnął Amariyah do takiego odrażającego czynu, ale w żaden sposób nie zmniejszało to jej przestępstwa lub gniewu. - A Północ? 230
- Nie zrobiłam nic o północy. - Zjadliwa odpowiedź. - Dałam kotu mięso tuż po świcie. Proszę bardzo, masz spowiedź. Zabierz mnie do osoby, która trzyma twoją smycz. Cios nie dosięgnął celu. W przeciwieństwie do Amariyah, Noel wiedział, kim dokładnie jest i choć Nimra mogłaby się z tym nie zgodzić, rozumiał, że nawet anioł nie może istnieć samodzielnie. Raphael miał Siódemkę. Nimra mogłaby mieć Noela. Tajemnica, czy też nie, był coraz bardziej przekonany, że to, co widział było prawdą, okrutna reputacja Nimry jest najmądrzejszą z iluzji. Zamiast zabrać córkę Fena do prywatnego skrzydła, umieścił ją w bibliotece na parterze i - widząc Christiana - poprosił go, aby upewnił się, że ona tam pozostanie. - Czy ja wyglądam na twojego służącego? - Lodowate pytanie. - To nie jest odpowiedni moment, Christian. Przebiegłe oczy anioła zwęziły się, zanim skinął głową. - Potrzymam straż. Nimra potrząsnęła głową z pełnym oszołomienia niedowierzaniem, kiedy Noel zdradził jej tożsamość sprawcy. - Wiedziałam, że była trochę urażona, ale nigdy bym nie uwierzyła, że jest stanie zrobić coś takiego. - Jestem przekonany, że nie miała nic wspólnego z Północą - Noel kontynuował pragmatycznym tonem, ale w jego oczach widziała ostrza najczarniejszego gniewu. Zdawała się być naprawdę zmieszana, kiedy o tym wspomniałem. Lód, ponury i zimny, wypełnił jej żyły. - Więc mam dwoje, którzy nienawidzą mnie na moim dworze - to powinno mi pozwolić określić moich ludzi jako chętnych do bycia w centrum uwagi, nieprawdaż? - Ten dwór ma serce, czego brakuje większości miejsc takich jak to. - Zaciekłe słowa pochodzące od jej wilka. - Nie pozwól takim osobom jak Amariyah i jej podobnym, ukraść to, co już tutaj zbudowałaś. - Wyciągnął rękę. I czekał. 231
Nigdy nie mogę okazać słabości. Mimo to, wyciągnęła dłoń i wsunęła ją do szorstkiego ciepła jego własnej ręki, chcąc poczuć się „ludzka”, nawet jeśli tylko na kilka nagich chwil, zanim będzie musiała stać się potworem. Jego palce okręciły się wokół jej własnych, mały akt własności. Zastanawiała się, czy starał się wysunąć roszczenie teraz, kiedy nie mogła go zaakceptować, ale wypuścił jej dłoń w chwili, gdy wkroczyli na korytarze, gdzie mogli spotkać innych. Obserwował oczami o żywym niebieskim kolorze jak ponownie stawała się władczynią Nimrą. - Czy Fen wie? - Spytała, nie chcąc takiego bólu dla swojego przyjaciela. - Nie powiedziałem mu. Nimra skinęła głową. - Dobrze. Żadne z nich nie przemówiło ponownie, dopóki nie weszli do biblioteki. Christian wymienił sztywny ukłon z Noelem zanim opuścił pomieszczenie. Zamykając drzwi, Noel stanął tyłem do nich, gdy Nimra szła, by zmierzyć się z ponurą Amariyah tam, gdzie stanęła, przed niewykorzystywanym kominkiem zastawionym szyszkami i suszonymi kwiatami. Widać w tym było rękę Violet. Wampirzyca odezwała się, nim Nimra mogła wypowiedzieć choćby słowo, a jej ton był wyzywający. - Mój ojciec nie miał z tym nic wspólnego. - Twoja lojalność wobec Fena działa na twoją korzyść - powiedziała Nimra, upewniając się, że jej głos nic nie zdradzał. - Ale popełniłaś taki czyn, którego nie mogę ci wybaczyć, nawet dla niego. - Nie miała zamiaru być okrutna, ale też nie mogła być miłosierna. Ponieważ wampirzyca taka jak Amariyah widziałaby w tym miłosierdziu słabość, coś, co zachęciłoby ją do czynów jeszcze bardziej zdeprawowanych. - Zabrałaś życie, Amariyah. Małe życie, malutkie światełko, ale mimo wszystko to było życie. Amariyah zacisnęła ręce na bokach swojej przeźroczystej sukni, wyciągając ją mocno wzdłuż całych ud.
232
- W takim razie możesz mu wytłumaczyć moją śmierć. - Gorzki śmiech. - Jestem pewna, że przebaczy ci to tak samo, jak wybaczył ci, że jesteś powodem jego własnej śmierci. Klatka piersiowa Nimry stała się sztywna od bólu, ale trzymała emocje z dala od swojej twarzy, miała wielowiekowe doświadczenie w ukrywaniu swojego prawdziwego ja w razie potrzeby. - Nie umrzesz - powiedziała tonem tak zimnym, że pochodził z ciemności, jej serce było potężne. - Albo przynajmniej nie powinnaś, chyba że już zrobiłaś coś poza tym, co każdy z nas już wie. Pierwszy raz prawdziwy strach zamigotał w oczach Amariyah, pot zaczął spływać po jej czole. - Co zamierzasz ze mną zrobić? - W tym pytaniu była nagła świadomość, że był powód, dla którego Nimry obawiali się nawet ci najbardziej brutalni. Zmniejszając odległość między nimi, Nimra dotknęła palcami ręki wampirzycy z delikatnością, która kryła broń takiego okrucieństwa, że najmniejszy rzut oka na nią sprawiał, że jej wrogowie stawali się drżącymi wrakami. - To. Choć Noel nic nie widział, nic nie czuł, Amariyah zaczęła się bać, a następnie skręcać, jej ciało upadło na podłogę w dzikiej kakofonii uderzających kończyn i zębów. Gdy w końcu ucichła, wreszcie szczelnie zamknęła oczy, płacz uciekł z jej ust, gdy jej kości trzęsły się, jakby od ogromnego zimna. - Za każdym razem, gdy to robię - powiedziała Nimra, a jej spojrzenie było jakby nawiedzone, gdy patrzyła na kobietę na podłodze. – To zabiera jakąś cząstkę mnie. Podniósłszy
wstrząsaną
gwałtownymi
dreszczami
Amariyah,
Noel
umieścił
ją
na kanapie, wyciągając kaszmirowe nakrycie spod niej i zarzucił je z powrotem na nią. - Niewiele krwawi, chyba przecięła sobie tylko wargę - wziął chusteczkę z pobliskiego pudełka, by ją wytrzeć. - Ale poza tym wydaje się mieć dobrze na poziomie fizycznym. Poczuł w umyśle przebłysk zrozumienia o powód reputacji Nimry, ale wymsknął mu się, zanim mógł go pojąć. 233
Nimra nic nie powiedziała, podeszła, by stanąć przed dużym oknem, które wychodziło na ogrody, te posypane iskrzącymi się diamencikami skrzydła kończyły się tuż nad błyszczącą lakierem drewnianą podłogą. Był niezdolny, nie chciał zostawić jej w spokoju i tak odległej, podszedł, by dołączyć do niej. Ale kiedy położył rękę na boku jej szyi, zachęcając ją, aby się na nim oparła, stawiła opór. - To jest właśnie powód, dla którego boi się mnie Nazarach - szepnęła, ale nie dodała nic więcej. Mógł na nią napierać, ale zamiast tego, wybrał stanie przy jej boku, wiedząc, że nie złamie się, nie zmięknie, aż to wszystko nie zostanie zrobione. Płaciła swoją własną pokutę, pomyślał, ale to właśnie Amariyah była tą, która spowodowała nieodwracalne szkody.
234
ROZDZIAŁ 7 Amariyah odzyskała przytomność dopiero po dwóch dniach. Ze względu na szacunek, jaki żywiła do Fena, Nimra zarządziła, że żadne słówko o zaistniałym wydarzeniu nie dotrze do niego i zarówno Violet jak i Christian zostali zobowiązani do dyskrecji. Noel nie miał najmniejszej wątpliwości, że żadne z nich nie złamie swojego słowa. Violet była niezwykle lojalna, a Christian, pomimo swojej zazdrości, był honorowy aż do bólu. Fenowi zaś powiedziano, że Amariyah została wysłana poza stan z misją od Nimry i wygląda na to, że będzie bardzo zmęczona, gdy wróci. Noel był z wampirzycą, kiedy ta w końcu się ocknęła, jej oczy były puste, jej kości prześwitywały przez skórę, która stała się matowa i bez życia. - Każdy inny, kto odważyłby się na taki czyn - powiedział jej. – Zostałby wyrzucony w tej samej chwili, ale dlatego, że twój ojciec nic nie wie, o tym co zrobiłaś, będzie ci wolno pozostać tutaj. - Ale – dodał. – Zejdź chociaż jedną nogą z linii, którą ci wyrysowaliśmy a osobiście zapewnię ci prawdziwą śmierć. - To było surowe stwierdzenie, ale jego własna lojalność należała do Nimry i co więcej, rozumiał drapieżnika, który żył pod skórą każdego wampira, dostrzegł tą pokręconą ciemność w Amariyah, która powodowała ból tym, którzy byli bezradni i nie mogli z nią walczyć. Cokolwiek wampirzyca usłyszała w jego głosie - a może było to echo jej kary - miała lęk wypisany na swojej twarzy. - Mój ojciec jest jedynym powodem, dla którego wciąż tu jestem - wyszeptała, a jej głos był suchy. - Odejdę z domu tego potwora w tej samej sekundzie, kiedy on mnie opuści. * Nimra stała przy oknie swojego prywatnego salonu, patrząc jak Amariyah stawia niepewne kroki poprzez zmierzch w kierunku chaty. Christian tak wszystko zaaranżował, żeby Fen znajdował się poza domem, więc Amariyah miała dość czasu, aby doprowadzić się do porządku. - Fen jest bardzo inteligentny - powiedziała do mężczyzny, który wszedł do pokoju bez pukania. - Nie jestem pewna, czy zaakceptuje opowieść o podróży służbowej po tym, 235
jak zobaczy jak ona jest wychudzona. – Krew i sen ożywią trochę Amariyah, ale zajmie to kilka godzin. - Christian właśnie przysłał mi wiadomość, by zawiadomić nas, że zaaranżował opóźnienie w mieście - muszą spędzić tam noc. - Dobrze. – Nadal stała odwrócona do niego plecami, wiedząc, że on ma pytania, na które zasługiwał, by na nie odpowiedzieć. Nie dlatego, że był jej wilkiem, ale dlatego, że stawał się dla niej kimś więcej, stawał się czymś, czego ona już nigdy nie oczekiwała. I w tym momencie powiedział: - Przyniosłem ci coś do jedzenia. Obracając się, gdy Amariyah zniknęła z zasięgu jej wzroku, napotkała wzrok tak zaskakująco jasny w mrocznym świetle blaknącego dnia w noc. - Czy myślisz, że po prostu wymodelujesz mnie na swój sposób? -
Oczywiście.
–
Posłał
jej
nieoczekiwany
uśmiech,
który
spalił
to
zimno,
które pozostawało w jej żyłach od chwili, gdy ukarała Amariyah, jako że jej ciało pamiętało, że była nie tylko istotą o straszliwej mocy, lecz także stworzeniem płci żeńskiej. - Mimo wszystko jestem mężczyzną. Wiedząc, że starał się ją oczarować, ale nie mogąc się oprzeć, podeszła z nim do nieformalnej jadalni - gdzie położył tacę pełną owoców, kanapek i ciasteczek. - To nie jest stosowny posiłek dla anioła - powiedziała, kiedy wysunął krzesło. - Widzę twój uśmiech, moja pani Nimro. - Wycisnął pocałunek na jej karku, gorąca intymność, na którą nie wydała mu pozwolenia. - Podążasz niebezpiecznymi ścieżkami, Noel. Potarł kciukiem wzdłuż ścięgien, które znajdowały się z tyłu jej szyi, jego dotyk był pewny i stanowczy. - Nigdy nie należałem do tych, którzy obierali proste ścieżki. - Jego usta były obok jej ucha, jego ciało duże i solidnie zbudowane wokół jej samej, gdy wysunął ręce w dół, aby oprzeć je na podłokietnikach krzesła. - Ale najpierw musisz coś zjeść.
236
Kiedy poruszył się, by usiąść obok niej i podniósł soczysty kawałek brzoskwini do jej ust, powinna była przypomnieć mu, że nie była już dzieckiem. Anioł może obejść się bez jedzenia przez dłuższy czas i nie odczuć żadnych niepokojących objawów. Ale w ciągu kilku ostatnich dni wewnątrz niej pojawiły się nowe poszarpane rany, a Noel, ze swoją szorstką czułością, przemawiał do tej jej części, która nie widziała światła dziennego od wieków przed Eitrielem. Niewytłumaczalne było to, że to powinien być właśnie ten wampir, zraniony tak bardzo głęboko, ten który powinien mieć tak ogromny wpływ na nią… Albo może i nie. Ponieważ poza cieniami w błękicie jego oczu, spostrzegła ostrożną nadzieję tego tak brutalnie potraktowanego wilka. Więc pozwoliła mu karmić się brzoskwinią, a następnie plasterkami gruszki i kęsami kanapek, a później ciasteczkami bogato oblanymi czekoladą. Gdzieś po drodze, skończyła siedząc z kolanami przyciśniętymi do jego fotela, z jego nogami po obu stronach jej własnych. Swoje dłonie rozłożyła na jego udach, solidnych jak skała i elastycznie napiętych i pięknych pod jej dotykiem. Inne części jego ciała też były napięte. Ale choć jego oczy zatrzymały się na jej ustach, a jego kciuk gładził okruchy, których tam nie było, nie dążył do tego, by znaleźć się w jej łóżku, ten wilk, który zaczynał wplątywać się w jej życie w sposób, w jaki żaden mężczyzna nigdy nie ośmielił się próbować. * Noel nie spał ponownie tej nocy, jego umysł przepełniały echa zła, śmiechu tych, którzy poniżali go, dopóki nie stał się kimś gorszym niż zwierzę. - Zrobione - powiedział do niego Raphael, gdy było już po wszystkim, jego bezlitosna twarz zastygła w wyroku, jego skrzydła świeciły mocą. - Zostali uśmierceni. W tym samym momencie Noel powiedział: - To dobrze - Z bezwzględną przyjemnością, ale teraz wiedział, że zemsta sama w sobie, nigdy nie będzie wystarczająca. Jego napastnicy już naznaczyli go w sposób, który nigdy nie zniknie. - Noel. 237
Szarpnął w górę głowę na ten znajomy kobiecy głos i zobaczył Nimrę, jak wyszła na korytarz, gdzie na próżno spacerował starając się przegonić z głowy ten drwiący śmiech. - Obudziłem cię. - Było już dobrze po północy. - Sen jest dla mnie formą relaksu, a nie koniecznością. – Jej oczy barwy cudownego migotliwego topazu ze smugami bursztynu, wydawały się być takie żywe na tle kremowej sukni opiętej na obu ramionach, gdy powiedziała: - Chcę przejść się po ogrodach. Poszedł razem z nią. Nic nie mówiła, dopóki nie dotarła do pięknego pełnego niesamowitych cieni lasu, gdzie płynął strumień. - Nieśmiertelny ma wiele wspomnień. - Jej głos był intymną pieszczotą w nocy, jej słowa wzruszające ze starożytną wiedzą. – I nawet najbardziej bolesne z nich zanikają w czasie. - Niektóre wspomnienia – powiedział - są jakby wbite w pamięć. – Tak jak szkło zostało wbite w jego ciało. Tak jak... Inne rzeczy zostały wbite w jego ciało. Jego ręka zacisnęła się w pięść. Skrzydło Nimry musnęło jego ramię. - Ale może jest wspomnienie które błyszczy jak klejnot, które trzymasz zawsze na czele? - Nie mogę tego kontrolować - przyznał, poprzez szczęki zaciśnięte tak mocno, że mógł usłyszeć jak jego kości ocierają się o siebie, zagłuszając szepcące sekrety ciepłej nocy Luizjany. Wnikliwe spojrzenie anielicy napotkało jego wzrok pod pieszczotą srebrnego księżyca. - Nauczysz się. – W jej głosie była najwyższa pewność. Jego śmiech był ostry. - Tak? Co sprawia, że jesteś tego taka pewna? - Ponieważ to jest właśnie to, kim jesteś, Noel. - Krok naprzód, podniosła rękę, aby dotknąć jego policzka, jej skrzydła iskrzyły na jej plecach. Kiedy wzdrygnął się przy dotyku, nie wycofała się. 238
- To co zostało tobie zrobione – powiedziała. – Złamałoby każdego innego człowieka. Nie złamało ciebie. - Nie jestem tym, kim byłem kiedyś. - To tak jak ja. - Opuściła swoją rękę i stwierdził nie lubił pocałunku nocy na swojej skórze teraz, gdy poczuł jej miękkość. - Życie nas zmienia. Pragnienie, by było inaczej, nie ma sensu. Pragmatyczna prawda jej słów dotknęła go bardziej, niż jakiekolwiek łagodne zapewnienia. - Nimra. Spojrzała na niego tymi nieludzkimi oczami. - Mój wilku. Tak zapierająca dech w piersiach, pomyślał, tak niebezpieczna. - Są inne sposoby na stępienie skutków wspomnienia. - To była nagła, pierwotna decyzja. Zbyt długo - zbyt długo ukrywał się w ciemnościach. Nimra doskonale wiedziała, o co Noel pytał, wiedziała też, że gdyby się zgodziła, nie byłby łatwym kochankiem – zarówno w trakcie samego aktu jak i w swoim temperamencie później. - Nie miałam kochanka - szepnęła, a jej wzrok utkwił w chropowatych rysach jego twarzy - Przez wiele lat. Noel nic nie powiedział. - Bardzo dobrze. - Tak romantycznie. Była jakaś czarne ostrze w tych słowach, ale Nimra nie wzięła tego do siebie. Tak jak wilk, którego nazwę mu dała, mógłby jeszcze pokazać jej zęby. Zaufanie było cennym towarem, czymś, co miało czas na rozwój. Cierpliwość zaś była tym, czego Nimra nauczyła się już dawno temu.
239
- Romantyczność - powiedziała, zawracając do głównej części domu. - Jest kwestią interpretacji. Nie było żadnej odpowiedzi od mężczyzny u jej boku, żadnej, dopóki nie znaleźli się za zamkniętymi drzwiami jej apartamentu. - Nieważne jaka jest interpretacja - ostrzegł, zmuszając swoje ciało do sztywnej kontroli, co powiedziało jej, że jest na skraju krawędzi. - To nie jest to, co mam zamiar dać ci dziś wieczorem. Dotykając palcami jego szczęki, pozwoliła by pożądanie, tak ciężkie i narkotyzujące w jej żyłach, ukazało się na jej twarzy. - I nie jest to coś czego potrzebuję. - To co zrobiła Amariyah, ta kara, była sprawiedliwa, ale naznaczało ją to za każdym razem, kiedy to robiła. Dzisiejszej nocy potrzebowała poczuć się jak kobieta, a nie nieludzki potwór, jak wcześniej nazwała ją Amariyah. Silna ręka chwyciła ją za nadgarstek. - Seks dla seksu, dobra? Gniew Noela, jego ból, był jak bolesne ostrze, tnące i łzawiące, ale Nimra została stworzona z bardziej srogich rzeczy. - Gdybym tego chciała, przyjęłabym Christiana do mojego łóżka już dawno temu. Lodowaty błękit zmienił się w północny, gdy jego ręka się zacisnęła. Nagle jej puls był w jej wargach, w jej skórze. - Głodujesz - wyszeptała, gdy jej krew śpiewała na nawiedzony pocałunek dotyku tego wampira. Jego wzrok podążył do pulsu łomoczącego na jej szyi, jego kciuk tarł po pulsującym miejscu na jej nadgarstku. - Nie pożywiałem się z żyły od miesięcy. - To był ostry wstęp. - Chciałbym rozerwać twoje gardło. - Jestem nieśmiertelna - przypomniała mu, kiedy rozluźnił swój uścisk na jej nadgarstku, aby zakrzywić palce wokół gardła. - Nie możesz mnie zranić. 240
Roześmiał się, co brzmiało jak stłuczone szkło. - Istnieją sposoby, aby skrzywdzić kobietę, które nie mają nic wspólnego z czymś tak prostym jak ból. I już wiedziała. Zrozumiała, co musiała zrobić. Odsunęła się od niego i poszła do swojej garderoby, wróciła z długim jedwabnym szalem. - W takim razie - powiedziała, podając mu pawiowo błękitny pasek. - Będę musiała ci zaufać. - Mówiąc te słowa, odnalazła swoje człowieczeństwo - była to kobieta, która zaoferowała mu to, co nie było aż takim straszliwym darem. Ręka Noela zacisnęła się wokół miękkiej tkaniny. To był symbol, nic więcej, siła Nimry jest czymś więcej niż wystarczającym, by umożliwić ucieczkę, gdy tylko będzie tego chciała. Ale to, że mu ją podała, oznaczało, że widziała te kawałki szkła, które nie chciał, żeby ktokolwiek widział... I nadal patrzyła na niego z kobiecym tęsknym uznaniem. - Żadnych więzów - powiedział, pozwalając, by szal opadł na podłogę z niebieską gracją. - Nigdy więcej żadnych więzów. - Tak jak mówisz, Noel. - Utrzymując wzrok z obietnicą jej samej, podniosła ręce do klamer na ramionach, przekręciła je, by je otworzyć. Jej suknia mieniła się opadając wzdłuż jej ciała, aż spłynęła do jej stóp, spuszczając z niego całe powietrze. Może i była drobna, ale miała bujne kształty i w oczach kobiece zaproszenie, gładki brąz jej skóry przerwany był tylko przy trójkącie koronki u zbiegu ud. Jej piersi były pełne i ciężkie na jej szczupłej klatce, jej sutki ciemne i w tej chwili zwinięte w ciasne pąki. Rozłożyła swoje skrzydła w zaproszeniu, czekała. Wybór należał do niego.
Tak jak mówisz, Noel. Takie proste stwierdzenie. Tak potężny dar. Podchodząc, objął erotyczny ciężar jednej piersi, poczuł satysfakcję z uczucia przebiegającego drżenia po całej jej skórze. To obudziło tą jego część, która udała się w zdrętwiały sen, gdy jego prześladowcy zmienili go w kawałek mięsa, zmiażdżony i złamany. Dziś, ta jego część, ta, która czyniła z niego awanturnika, który mógłby zdobywać szczyty, która powodowała, że kobiety wzdychały z rozkoszy, zaryczała na powierzchni. 241
To był instynkt, by wsunąć dłoń w jej włosy, by ustawić na skos swoje usta do jej ust, aby domagać się wejścia. Otworzyła je dla niego, ciemne, gorące i słodkie, jej moc lizała jego zmysły jak soczysta kobieta ciało pod jego dotykiem. Przyciągając ją bliżej, przesunął rękę wyżej nad piersi, by chwycić ją za szczękę i trzymając ją w miejscu, zbadać każdy centymetr tych ust, o których marzył, by je zdegustować, dłużej niż o tym wiedziała. Chciał poruszać się powoli, poznawać każdy kształt i każdy punkt przyjemności, ale jej puls wybijał uwodzicielski tatuaż na jego zmysłach, zapraszając go, by wziął to, czego nie brał od miesięcy. Okrążając ręką jej szyję, potarł kciukiem po zapraszającym biciu. Jej dłonie zacisnęły się na jego pasie, ale nie wahała się, gdy zaczął wycałowywać swoją drogę w dół do miejsca, które było syrenim śpiewem dla wampiryzmu, które było jego częścią tak, jak jego pożądanie do niej. Przysunęła swoje usta do jego ucha. - Napij się ze mnie, Noel. Jest to dar dany z wolnego wyboru. Nigdy nie był kimś, kto karmił się na oślep. Kiedy nie miał kochanki, zwracał się do przyjaciół, karmienie się nie musiało być rzeczą seksualną. Od ataku, nie był w stanie znieść bycia tak intymnie z inną istotą. Nawet teraz, z tą kobietą, która sprawiła, że był głodny pod tyloma względami, i choć jego erekcja była twardym wybrzuszeniem w spodniach, powiedział: - Nie mogę uczynić tego przyjemnością. - Nie dlatego, że stracił taką zdolność, ale dlatego, że nie był gotowy na połączenie prawdziwej seksualnej ekstazy jego pocałunku, która była w stanie zrobić... Lukę, którą widział jako pozwolenie innym na każdy rodzaj inwazji na niego. Wygięła szyję w cichej odpowiedzi. Jego krew łomotała w tej chwili równocześnie z jej własną, zsunął ramiona wokół niej, jego palce pogładziły jej skrzydła, kiedy zassał pocałunek na tym miejscu na jej szyi, zanim przebił delikatną skórę swoimi kłami. Jej krew była erotycznym pędem dla jego zmysłów, oszałamiającym ciosem mocy. Głód w nim, ten mrok, który zmienił się we wściekły gniew podczas wydarzenia w Azylu, urósł na powierzchni, pławiąc się w jej smaku. Nasycała jego zmysły, utopiła go w uczuciach, a mimo jego wcześniejszych słów, był wystarczająco mężczyzną, by chcieć, żeby poczuła to samo.
242
Działając z nagim instynktem, zaczął pompować przyjemność do jej systemu, wziął z niej krew, poczuł jak jej ciało wygina się w łuk, drżąc - nie zrobił nic w zamian, nie zatrzymał się z prostej przyczyny. Wsunęła się jeszcze bardziej w jego ramiona, jej krew miała ziemski smak jej pragnienia. Odurzony surową przyjemnością, pchnął swoje udo między jej własne, rozłożył dłonie na jej plecach, jego palce dotykały delikatnych wewnętrznych krawędzi skrzydeł, jej piersi spłaszczyły się delikatnie na jego klatce piersiowej. Ale gdy zatrzymał swoje obżarstwo i zaczął lizać małe rany, by się zamknęły, odkrył, że nie odrzuca go to, że ona jest tak blisko - nie tylko na poziomie fizycznym. Być może to dlatego, że przekazała mu kontrolę, której tak potrzebował... A może po prostu dlatego, że była Nimrą. Nimra tkwiła wiotka w ramionach Noela, świadoma, że liżąc jej skórę szyi, Noel leczy ślady spowodowane przez swoje kły. Nie powiedziała mu, żeby się tym nie martwił - miejsca ukłucia
zostaną
uzdrowione
samodzielnie
w
ciągu
kilku
minut
-
ponieważ
była
to nieoczekiwana przyjemność wiedzieć, że on chce o nią dbać, ten mężczyzna, który pozostawił jej ciało drżące w takiej ekstazie, jak żadna inna, którą kiedykolwiek czuła, nawet gdy jego własne ciało było napięte, twarde i niezaspokojone obok jej brzucha. Kiedy schował twarz w jej ramieniu zanim podniósł głowę, uczucie jakie ją ogarnęło, było kolejnym, którego się nie spodziewała, znakiem człowieka, który ukrywał się w cieniu koszmaru. Rozpłynęła się w tym uczuciu, gdy pogładził jedną ręką w dół środka jej pleców, po prostu dotykając wrażliwych krawędzi, gdzie jej skrzydła wyrastały na plecach. - Podoba ci się to? - Mruknął, ta różnica w nim sprawiła, że jej skóra napięła się na jej ciele, jej uda zacisnęły się na jego własnym chropowatym udzie, które wcześniej wtargnęło między jej. - Tak. - Żaden anioł nie pozwalał na to nikomu, poza zaufanemu kochankowi, by pieścić się w taki sposób. - Nie boisz się? - Spytała, a echa jej własnej przeszłości przesuwały się oleiste i ciemne przez wstrząsy przyjemności. - Widziałeś, co zrobiłam Amariyah. Noel kontynuował z wykwintną delikatnością swoich pieszczot. - Zrobiłaś to, co zrobiłaś z myślą i troską. Nie jesteś kapryśną kobietą. Dała mu swoją krew, swoje ciało, ale to jego słowa były tak cenne. 243
- Cieszę się, że widzisz mnie w taki sposób. - To było dziwne stać tutaj bez ubrania, w ramionach mężczyzny, który nadal nosił zbroję z bawełny i drelichu - a jednak była tutaj, nawet jeśli nie w pełni zadowolona, to dziwnie spokojna. Wtedy Noel przemówił, a jego słowa niosły w sobie obietnicę zniszczenia tego spokoju w nicość. - Opowiesz mi o swojej mocy?
244
ROZDZIAŁ 8 - Co byś powiedział, gdybym stwierdziła, że to tajemnica, której mam zamiar dotrzymać? Żadnych zmian w jego wyrazie twarzy. - Jestem cierpliwy. Śmiejąc się z arogancją nawet, gdy coś bardzo starego nadal w niej narastało, spokojnie, wędrowała palcami dotykając jego twarzy, jednak opuściła rękę w połowie pieszczoty. - Chciałabym ci pokazać, Noel, ale nie zrobię tego. - To byłby gwałt dla tego mężczyzny, po tym, gdy został pozbawiony jakichkolwiek wyborów przez potwory, którzy zabarwili Azyl kolorem swoich zbrodni, bez względu na to, że wydawało mu się, że nie ma już w nim bólu, tylko sama przyjemność topiąca kości, którą ją obdarzał. – Oddaję - szepnęła. - Oddaję to, co dano innym. - Przyjemność za przyjemność - powiedział Noel, od razu rozumiejąc o co jej chodziło. Ból za ból. Poważne skinienie. - Nie chodzi o sam akt, ale o intencję, która się za nim kryje, która określa, co ktoś czuje, gdy używam mojej mocy. To sprawiło, że zmienił swój uścisk, przesunął się tak, by ochraniać ją swoim ciałem. Tak, była potężną anielicą, ale to, co było jej darem nacierało na nią, straszyło ją. - To dlatego Nazarach zostawia cię w spokoju. - Anioł, był znany ze swojej złośliwości. Głos Nimry, gdy się odezwała był twardy. - Spotkaliśmy się, kiedy po raz pierwszy przejęłam ten obszar. Myślał, że będzie mógł mnie łatwo kontrolować. Nigdy już ponownie nie wrócił na moje ziemie. Noel poczuł jak jego wargi wykrzywiają się w dzikim uśmiechu. - I dobrze. 245
Następnego dnia ciało Noela nadal śpiewało smakiem Nimry. Jej krew posiadała taką moc, że wiedział, że mógłby się nią karmić raz na tydzień... Chociaż były różne rodzaje potrzeb, pomyślał, gdy rozpoczynał studiowanie pliku, który Nimra wysłała mu tego ranka. Była to lista osób, o których wiedziała, że mieli dostęp do Północy i którzy mogliby chcieć ją skrzywdzić. Jednak z tego, co Noel wiedział o osobach na liście - i z tego, co był w stanie dowiedzieć się od Dmitriego, kiedy zadzwonił do lidera Siódemki Raphaela - żadna z tych osób nie zostawiłaby niczego przypadkowi, szczególnie biorąc pod uwagę to, jak trudno było zdobyć Północ. Fakt, że kotka Nimry zmarła, zdradzając grę wroga, mówił, że był to amator. Oczywiście, było także stare powiedzenie, że trucizna to kobieca broń. Amariyah przekonała go swoim zmieszaniem, a Asirani - bez względu na swoje nieodwzajemnione uczucie do Christiana - wydawała się być lojalna. Ale Noel nie miał zamiaru wykreślać jej z listy, nie bez dalszego dochodzenia. Wiedząc, że wampirzyca miała zwyczaj przychodzić na początku dnia do małego biura, które zajmowała na parterze, postanowił sprawdzić, czy mógłby ją śledzić. Był właśnie w korytarzu prowadzącym do jej biura, gdy usłyszał szept, niski i wściekły. To był instynkt, aby zmiękczyć i wyciszyć swoje kroki. - ...Po prostu posłuchaj. - Miękki, kobiecy głos. Asirani. - To nic nie zmieni. - Sztywny ton Christiana. - Nie chcę cię skrzywdzić, ale nie czuję niczego takiego do ciebie. - Ona nigdy nie będzie patrzeć na ciebie tak, jak ty tego chcesz. - Nie gorzkie słowa, lecz prawie... Smutne. - To nie twoja sprawa. - Oczywiście, że to jest moja sprawa. Ona może być naszą panią, ale jest także moją przyjaciółką. - Wydech wyrażający frustrację. – Bawi się Noelem, ale to tylko dlatego, że jest wampirem. Nie ma szans, żeby to był poważny związek. - Będę tu, kiedy będzie gotowa na prawdziwy związek. Noel podszedł trochę bliżej, żeby widzieć parę odbijającą się w antycznym lustrze po drugiej stronie korytarza. Asirani, okryta płaszczem barwy szmaragdowej zieleni, włosy upięła nad szyją, potrząsała głową, jej wyraz twarzy był uroczysty, a ubrany na czarno 246
Christian, sprawiał wrażenie rzymskiego posągu. Kiedy wampirzyca odwróciła się, jakby chciała wejść do swojego biura, Noel skierował swe kroki z dala od pary. To, jak Asirani widziała jego relację z Nimrą nie było prawie żadnym zaskoczeniem. Wielu aniołów miało za kochanków wampiry, ale takie długoterminowe związki były znacznie rzadsze. Fakt, że wampiry i aniołowie nie mogli mieć razem dzieci, był jednym z najpotężniejszych powodów dlaczego tak się działo. Ale niezależnie od tego, w co Asirani wierzyła, Nimra nie bawiła się w żadne gierki. I na razie należała do Noela. A jeśli chodzi o przyszłość - to jego priorytetem było zapewnienie jej bezpieczeństwa. Ta myśl spowodowała, że powrócił z powrotem do Asirani. Nie było jawnej troski w jej głosie, kiedy mówiła o Nimrze, w odróżnieniu do empatii. Rozczarowanie, tak to też, wraz z odrobiną złości, raczej skierowanej w stronę Christiana, ale jednak pod jej tonem ukrywał się pewien rodzaj urazy, która sprawiała, że musiała czuć chęć zobaczenia Nimry martwej. Wszystko to sprawiało, że został bez żadnych realnych podejrzanych. Christian zaś mógł być kutasem, ale przełknął swój antagonizm i współpracował z Noelem, gdy chodziło o interesy Nimry. Exeter spędził wieki po jej stronie, Fen dziesięciolecia. Nie widział żadnych innych mężczyzn, w których rozwinęłaby się taka głęboka nienawiść do niej i to tak, żeby nie miała świadomości tych zmian. A jeśli chodzi o dwóch starszych pracowników, byli dość na uboczu przy całej reszcie, ale okazali się być jej cicho oddani. Marszcząc brwi, udał się na poszukiwania Nimry - bo istniała jeszcze jedna rzecz, której nie wzięli pod uwagę, a była to rzecz, która mogła dać im odpowiedź. Na pół spodziewał się znaleźć ją obok grobu Mimozy, ale w połowie drogi do dzikich ogrodów, gdzie jej zwierzątko zostało pogrzebane, coś kazało mu się zatrzymać i rozejrzeć... A to co zobaczył skradło mu oddech. Była oszałamiająca na tle szarych warstw nieba podszytego złotem, pomarańczą i różem o świcie, jej skrzydła lśniły miękkim ogniem, jej ciało ukazywało jego zwinną doskonałość w sukni z kilku warstw z delikatnego brązowego jedwabiu, którą wiatr opinał na jej skórze. Opierając się o gładki pień młodej magnolii, oddał się kontemplacji jej piękna. Widok jej rozkładających się skrzydeł na ich największą szerokość, jej włosów biczujących ją po twarzy, kiedy ślizgały się wraz z prądami powietrza, przypomniał mu Azyl, odległe miasto, które tak długo było jego domem. 247
Został umieszczony w anielskiej twierdzy po tym, jak ukończył swój stuletni Kontrakt, gdy zdecydował się pozostać w służbie u Raphaela. Tam, był częścią straży, która pomagała strzec domy archaniołów w Azylu, a także czuwał nad podatnymi na zranienie, którzy byli głównym powodem istnienia ukrytego górskiego miasta. Jednak wkrótce został powołany do oddziału, który wędrował po całym świecie i wykonywał powierzone mu zadania. Nowy Jork, gdzie Raphael miał swoją Wieżę, był cudem dla chłopca, który przybył z dzikiej pustki wrzosowisk. Z budynkami wznoszącymi się i ulicami tętniącymi dźwiękami i ludźmi, wydawał mu się jednocześnie i przytłaczający i rozanielony. Kongo poruszyło jego duszę odkrywcy, która w nim mieszkała, tę jego część, która sprawiła, że w pierwszej kolejności odważył się podjąć wyzwanie wampiryzmu. Paryż, Bejrut, Liechtenstein, Belize, każde miejsce przemawiało do niego w całkowicie inny sposób... Ale żadne z nich nie śpiewało tej cudownie miękkiej, gorącej melodii, która szeptała w jego duszy tak, jak terytorium Nimry. Pieszczota przyprószonych klejnotami skrzydeł na malowanym niebie, cięła w poprzek powietrze z łatwością zapierającą dech w piersiach. Jego serce ścisnęło się i zaczął się zastanawiać, czy wiedziała, że na nią patrzy, czy wtedy też poleciałaby dla niego. Ułamek sekundy później ujrzał inny zestaw skrzydeł i jego nastrój stał się czarny. Christian podleciał, by zanurkować pod Nimrą i latać wokół niej, jakby zapraszając ją do tańca. Jego rozpiętość skrzydeł była większa niż jej, jego styl lotu miał w sobie mniej wdzięku, był bardziej agresywny. Nimra nie odpowiedziała na zaproszenie, ale także nie zrobiła nic, by wylądować. Zamiast tego, gdy Noel patrzył, dwa anioły poleciały w tym samym kierunku szerokim niebem, przy okazji nawzajem przelatując w poprzek obranej przez nich ścieżki, czasem, od czasu do czasu, wykonując pozorne skręty i nurkowanie na grubość włosa, tak po prostu jakby chcieli zgubić siebie nawzajem. Gniew zagotował się w jego żyłach. Nie stał się on zimny, napięty i ciężki, tak jak był przez tak długi czas, ale gorący, wzbogacony o surową męską zazdrość. Nie miał skrzydeł, nigdy nie będzie w stanie śledzić Nimry na tym boisku. Zaciskając zęby, rozłożył ręce i nadal na bieżąco obserwował. Może nie mógł za nimi podążyć, ale jeśli Christian myśli, że da mu jakąkolwiek przewagę, to nie zna Noela. Zmartwiona
głębią
uczuć,
jakiej
nie
zaznała
od
dziesięcioleci,
od
dnia,
kiedy dowiedziała się o zdradzie Eitriela, Nimra przyszła szukać ukojenia w niebie. 248
Nie znalazła odpowiedzi w tym niekończącym się cyklu świtu, a teraz odkryła, że jest obserwowana przez te same oczy, które spowodowały jej niepokój. To był przymus latać dla niego, aby mu pokazać swoją moc, swoją siłę. Noel wziął tylko jej krew, nie jej ciało, w ciemnej gorączce mocy w intymności, a jednak mimo to dotknął jej też głęboko. Była gotowa zaoferować zaprzestanie, znaleźć trochę spokoju dla siebie. Ale jakoś, owinął się, ten jej silny wilk, jak pnącze wokół jej serca. Nimra nie była pewna, czy doceni w sobie tę lukę. To nie miało nic wspólnego z bliznami pozostawionymi przez Eitriela i wszystko, co wiązało się z tą siłą, czuła do wampira nadchodzącego w jej kierunku, gdy wylądowała. - Dzień dobry, Noel - powiedziała, składając z powrotem swoje skrzydła, gdy jej stopy dotknęły ziemi. W odpowiedzi, nadal szedł po ziemi, jego kroki zmniejszały odległość między nimi. A potem ją pocałował. Gorąco i twardo, pochłaniał wszystko, jego wargi wypalały jej własne, jego szczęka była chropowata przy jej skórze. - Jesteś moja – powiedział, kiedy wreszcie pozwolił jej na oddech, jego kciuki tarły ją po policzkach. - Nie dzielę się. - To zaborcze oświadczenie pochodziło z rdzenia mężczyzny, jakim był, okleina cywilizacji znikła. Jego pierwotną intensywnością był płomień w jej zmysłach, ale pokryła swój głos lodem. - Myślisz, że mogę cię zdradzić? - Nie, Nimra. Ale jeśli ten goguś nie skończy z tobą flirtować, poleje się krew. Odpychając się z zasięgu jego rąk, dała krok do tyłu. - Jako władca tego terytorium muszę radzić sobie z wieloma mężczyznami. - Jeśli Noel wierzył, że ma prawo do wprowadzania jej jakichś ograniczeń, to nie był mężczyzną, którym myślała, że jest. - Większość z tych ludzi nie chce z tobą spać - powiedział w tępej ripoście. Zastrzegam sobie prawo do użycia pięści na twarzach tych, którzy tego chcą. Jej usta groziły tym, że podciągną się w górę w uśmiechu. Czystym, otwartym i prawdziwym, bo to wskazanie na posiadanie było czymś, co mogła zaakceptować. 249
Nie mówił o zagarnięciu władzy, ale o określeniu terytorium. I Nimra była na tyle stara, aby nie oczekiwać, że wampir w wieku Noela będzie działać w sposób bardziej nowoczesny. - Żadnego rozlewu krwi - powiedziała, pochylając się, by objąć dłonią jego policzek, pochylić usta do miękkiego pocałunku. - Christian jest użytecznym członkiem mojego dworu. * Dwadzieścia minut później, Noel opierał się o ścianę obok biurka Nimry i obserwował ją, jak idzie do szafki, gdzie przechowywała Północ. Jej skrzydła były egzotyczną pokusą, chciał wyciągnąć do ich rękę, dotykać ich, to był impuls, któremu oparł się tylko dlatego, że żadne z nich nie było w nastroju do zabawy. Mniej niż pół minuty później, odwróciła się, trzymając fiolkę z Północą delikatnymi drobnymi dłońmi. Podchodząc do okna, podniosła ją pod światło. Ciemność wpełzła ukradkiem jak cień na jej twarz. - Tak - wyszeptała w końcu. - Masz rację. Północy nie jest tyle, ile powinno być. Nie chciał mieć racji. - Jesteś pewna? Skinienie głowy sprawiło, że płynne słońce zalśniło na tle niebiesko-czarnych loków jej włosów. - Fiolka jest otoczona złotymi obręczami. - Przebiegła palcami nad i wzdłuż tych cienkich linii. - To jest nie więcej niż estetyczne zdobienie, ale pamiętam, że patrząc na butelkę, kiedy po raz pierwszy została mi podana i myśląc o tym, co niektórzy chcieliby zrobić dla tej znikomej ilości Północy – jej zawartość po prostu sięgała trzeciej złotej linii. Noel przykucnął przy oknie, gdy trzymała fiolkę w poziomie na parapecie. Dopiero po kilku chwilach lepki płyn całkowicie spłynął na dno. Kiedy to zrobił, okazało się, że teraz oscylował pomiędzy linią drugą a trzecią. Wypuścił oddech. - Chciałabym, żebyś się mylił, Noel. - Pozostawiając Północ w jego rękach, Nimra przeszła przez pokój, jej skrzydła wlekły się po bursztynowo-niebieskim dywanie. - Fakt, że zabójca przyszedł do moich komnat i wziął ją oznacza dwie rzeczy.
250
- Pierwsza - powiedział Noel, wkładając ostrożnie fiolkę do środka szafki i zablokowując ją, by ją zamknąć. - To to, że on lub ona wiedziała, że właśnie tutaj Północ się znajduje. - Tak - mogę policzyć tych, którzy posiadają tę wiedzę na palcach jednej ręki, nie podnosząc żadnego z moich palców. - Pusty smutek w każdym słowie. - Po drugie, to oznacza, że żaden inny potężny anioł nie był w to zaangażowany. Nienawiść należy tylko do nich. Noel nie próbował jej pocieszyć, wiedząc, że nie będzie czuła się komfortowo - nie dopóki prawda nie zostanie wykopana, a motywy niedoszłego mordercy wystawione na światło dzienne. - Musimy uzyskać sprzęt techniczny, aby zobaczyć czy są jakieś odciski na fiolce lub zabezpieczeniach, których nie powinny się tam znajdować. Nimra spojrzała na niego, jakby mówił w obcym języku. - Sprzęt techniczny? - To jest dwudziesty pierwszy wiek - powiedział z łagodnym drżeniem w swojej klatce piersiowej, które powodowało pragnienie jej, ale wkrótce będzie musiała się ukryć, stając się ponownie anielicą, która rządziła tym terytorium, bezwzględną i nieludzką. - Takie rzeczy są możliwe. Jej oczy zwęziły się. - Śmiejesz się ze mnie na swoje własne ryzyko. - Ale nie opierała się, kiedy pociągnął ją w ramiona. Przejechał dłonią w dół jej pleców, wzdłuż ciężkiego ciepła jej skrzydeł. - Mogę sprowadzić kogoś, komu będziemy mogli zaufać. - Mieć taką osobę chodzącą w moim domu - to nie jest coś, co będzie mile widziane. Podniosła głowę, te niesamowite oczy patrzyły ze stalową determinacją. - Ale to musi zostać zrobione i to szybko. Christian już zaczął kwestionować twoją obecność tutaj, to wybiega już poza to, co można tłumaczyć zwykłą zazdrością, a Asirani zbyt blisko ci się przygląda.
251
Kutas, czy nie, Noel nigdy nie wątpił w inteligencję Christiana. Jedynym zaskoczeniem było to, że uważał anioła zbyt długo za tak mądrego - brak wątpliwości w jego uczucia do Nimry zaciemniał jego osąd. Jeśli zaś chodziło o społecznego sekretarza Nimry… - Asirani przygląda mi się, żeby się upewnić, że cię nie zranię. Nimra odepchnęła się od jego klatki piersiowej, jej ton był odległy, gdy powiedziała: - A ty nie obawiasz się, że cię zranię?
Tak. Fascynująca i niebezpieczna, to ona zmusiła go, by obudził się z tego drętwego stanu, w którym przebywał od czasu tortur. Jego emocje były surowe, nowe, dotkliwie narażone na zranienie. - Jestem twoją tarczą – powiedział zamiast tego, narażając głębię swojej wrażliwości na jej osobę. - Jeśli to oznacza przyjęcie uderzenia na siebie, by cię chronić, zrobię to bez wahania. - Ponieważ Nimra była tym, czym aniołowie w jej wieku i o jej sile często już nie byli - mocna, z sercem, które nadal biło, z sumieniem, które nadal funkcjonowało. Objęła jego twarz z taką intensywnością w swoim spojrzeniu, że było to jak pieszczota. - Powiem ci sekretną prawdę, Noel. Żaden kochanek nie stał przy mnie podczas tych wszystkich stuleci mojego istnienia. To był cios w samo serce. - Co z Eitrielem? Opuszczając ręce, odwróciła głowę w kierunku okna. - On jest nikim. - Jej słowa były ostateczne, cichy rozkaz anioła używany, by wyegzekwować posłuszeństwo. Noel nie miał zamiaru pozwalać jej dyktować, gdzie są granice ich związku. - Ten nikt - powiedział, wbijając ręce w bogaty jedwab jej włosów i zmuszając ją, by napotkała jego spojrzenie - Wchodzi między nas. Nimra wykonała ruch jakby chciała się odsunąć. Trzymał dalej. Ciemny wyraz jej twarzy ukazywał irytację, powiedziała:
252
- Wiesz, że mogłabym złamać twój uścisk. - A jednak tutaj stoimy.
253
ROZDZIAŁ 9 Był po prostu niemożliwy, myślała Nimra. Mężczyzna taki jak on nie będzie pod żadnym względem rozsądnym towarzyszem, będzie żądać, naciskać i brać przywileje daleko poza te, które powinien mieć. Na pewno nie będzie traktować jej z podziwem ze względu na jej rangę i wiek. Jakoś była zaskoczona, że tej jej części, która posiadała wieki arogancji, pomysł ten wydawał się być kuszący zamiast odpychający. By podjąć wyzwanie, aby zmierzyć swoją wolę wobec tego wampira, który szlifował próby barbarzyńskiego zastraszania innych mężczyzn, by zatańczyć z nim w najstarszym z tańców... Tak. - Eitriel – powiedziała. – Był dla mnie tym, kogo człowiek mógłby nazywać moim mężem. - Anioły nie żenią się tak jak śmiertelnicy, nie wiążą się nawzajem ze sobą takimi więzami. – Znaliśmy się ze sobą blisko trzysta czterdzieści lat. Noel rzucił gniewne spojrzenie, które było czarnym grzmotem. - To prawie czyni go „nikim”. - Miałam dwieście lat kiedy się spotkaliśmy… - Dzieciątko - Noel przerwał, zaciskając ręce w jej lokach. - Aniołom nie pozwala się opuścić Azylu, dopóki nie osiągną setnego roku życia. Uniosła brew. - Puść moje włosy, Noel. Wyprostował obie ręce naraz. - Przepraszam. - Delikatne palce pogładziły jej głowę. – To ta moja cholerna dzikość. Nieoczekiwanie, to sprawiło, że chciała się uśmiechnąć, właśnie wtedy, gdy miała wystawić na światło dzienne najbardziej przerażający okres jej życia. - Oboje mamy świadomość, że nigdy nie będziesz Christianem. Jego oczy błyszczały. - I kto teraz spaceruje po niebezpiecznych ścieżkach? 254
Jej wargi wykrzywiły się w uśmiechu, powiedziała: - Nie dzieciątko, nie, lecz bardzo młoda kobieta. - Z powodu długości ich życia, aniołowie dojrzewali wolniej niż śmiertelnicy. Jednak mając dwieście lat, posiadała kształty i twarz dojrzałej już kobiety, zaczynała rozwijać swoje skrzydła, lepiej rozumieć, kim pewnego dnia się stanie. - Eitriel był na początku moim mentorem. Studiowałam pod jego kierunkiem, uczył mnie jak to jest być aniołem, który może pewnego dnia rządzić, choć nie zdawałam sobie z tego sprawy w tym czasie. - Dopiero później, zrozumiała, że Raphael widząc jej rozkwitającą siłę, podjął odpowiednie kroki, aby upewnić się, że będzie miała w pełni zadowalający trening. Ręka Noela objęła ją za kark, gorąca i szorstka. - Zakochałaś się w swoim nauczycielu. Wspomnienia zagroziły, że przetoczą się przez nią miażdżącą falą, ale nie było echa jej byłego kochanka, które powodowało, że jej piersi wypełniały się z takim bólem, jakiego żadna kobieta, śmiertelna czy nieśmiertelna, nigdy nie powinna doświadczyć. - Tak, lecz dopiero później, kiedy taki związek był dopuszczalny. Miałam czterysta dziewięćdziesiąt lat. - Przez pewien czas byliśmy szczęśliwi. - Ale między nimi był zawsze stosunek nauczyciel - uczeń. – Po trzech dekadach naszego związku, zaczęłam gwałtownie rosnąć w siłę i zostałam przydzielona na terytorium Luizjany. Po kolejnych dziesięciu latach moja moc unormowała się, ale kiedy to zrobiła, już dawno przerosłam w sile Eitriela. Był... Nieszczęśliwy. Kontynuując pieszczenie jej karku, Noel prychnął. - Jeden z moich śmiertelnych przyjaciół jest psychologiem. Powiedziałby, że Eitriel miał problem z nieefektywnością. - Założę się o moje kły, że miał małego fiutka. Jej śmiech wybuchł wprost z jej ciała. Ale wyblakł zbyt szybko. - Jego niezadowolenie zatruło nasze relacje - powiedziała, przypominając sobie niekończącą się ciszę, która wtedy łamała jej serce, ale którą później uznała jako drażliwe napady złości mężczyzny, który nie wiedział, jak radzić sobie z kobietą, która już nie patrzyła 255
na jego każdy czyn z czcią i adoracją. - To nie było żadną niespodzianką, kiedy powiedział mi, że znalazł sobie inną kochankę. - Słabszą. Młodszą. - Powiedział, że stałam się „istotą”, której nie mógł już znieść, by ją dotykać. Wyraz twarzy Noela pociemniał. - Skurwysyn. - Tak, był nim. - Zaakceptowała to już dawno temu. - Rozstaliśmy się wtedy i myślę, że uzdrowiłam się po tym i ból minął. Ale - jej krew zamieniła się w lód. - Los postanowił ze mnie zadrwić. Trzy dni po tym jak mnie zostawił, odkryłam, że spodziewam się dziecka. W spojrzeniu Noela, ujrzała znajomość wartości tego niezrównanego daru. Anielskie narodziny były rzadkością, prawdziwą rzadkością. Każde dziecko było cenione i chronione nawet przez tych, którzy w innym wypadku byliby wrogami. Nie powstrzymywałabym takiej radości przed Eitrielem, ale potrzebowałam czasu, aby wcześniej przemyśleć sobie to wszystko, zanim bym mu powiedziała. - Nigdy do tego nie doszło. Moje dzieciątko - wyszeptała, jej dłoń była płasko rozłożona na brzuchu. - Nie było silne. Keir często był ze mną, przez pierwszy miesiąc po tym, jak zdałam sobie sprawę, że noszę życie w moim łonie. - Uzdrowiciel był niezwykle czczony wśród rodzaju anielskiego. - Ale dostał wezwanie tej nocy, gdy zaczęłam krwawić. Tylko trochę... Ale już wiedziałam. Noel wymamrotał coś nisko i szorstko pod nosem, okręcając się wokół siebie i odchodząc na kilka kroków, a następnie wsunął dłonie w swoje włosy, zanim obrócił się jednym z tych nieoczekiwanych nagłych ruchów, by wziąć ją w ramiona. - Powiedz mi, że nie byłaś sama. Powiedz mi. - Fen – powiedziała z ciężkim sercem na myśl o swoim starym przyjacielu, który stał się tak bardzo kruchy, światło jego życia zaczyna migotać przy najmniejszym wietrze. - Fen był przy mnie. Trzymał mnie cały czas w tej strasznej ciemności tamtej nocy, dopóki Keir nie zdołał przyjść. Jeśli mogłabym Stworzyć Fena, zrobiłabym to w mgnieniu oka, ale nie mogę. - Łzy zatkały jej głos. - On jest moim najdroższym przyjacielem. Noel zastygł w bezruchu. - Może wchodzić swobodnie do tych pomieszczeń? 256
- Oczywiście. - Ona i Fen nigdy ponownie nie byli już panią i sługą po tej burzliwej nocy, gdy jej dziecko wykrwawiło się w niej. - Rozmawiamy tutaj, więc nikt nam nie przerywa. Ręce Noela zacisnęły się na jej ramionach. Marszcząc brwi, zamierzała nacisnąć go za jego myśli, gdy waga jego pytania ją uderzyła. - Nie Fen. - Wyrwała się z jego uścisku. - On nie chciałby mi bardziej zaszkodzić, niż miałby ochotę zamordować Amariyah. - Ja - powiedział Noel. - Nie mam żadnego pojęcia jak działa to zabezpieczenie, a jeszcze mniej jak kombinacja. Nawet nie wiem od czego zacząć. Ale Fen... Wie o tobie tyle rzeczy. Takie jak data, kiedy straciłaś dziecko lub dzień, w którym twoje dziecko miało się narodzić. Delikatne słowa były jak sztylet wbite w jej duszę. Bo miał rację. Pięć lat temu, zmieniła kombinację na taką, która byłaby tą datą, kiedy jej stracone dzieciątko obchodziłoby dzień urodzin. To nie był świadomy wybór jako taki – data ta była pierwszą, która przyszła jej do głowy, osadzona w jej świadomości. - Nie będę w to wierzyć. - Mróz brzmiał w jej głosie, gdy walczyła z bólem, który zagrażał, że ją rozbije. - I nie pozwolę temu technikowi od dowodów tu przyjechać.
- Nimra. Przerwała mu, gdy miał zamiar kontynuować. - Pomówię z Fenem. Sama. - Jeśli jej stary przyjaciel to zrobił, musiała wiedzieć dlaczego. Jeśli nie - a nie mogła zmusić się, by wierzyć, że był zdolny do takiej zdrady - nie było powodu, by poczuł się zraniony przez brzydotę podejrzenia. – Chyba, że myślisz, że wstanie i dźgnie mnie, podczas gdy będę siedzieć naprzeciwko niego? Noel nie starał się ukryć irytacji, ale nie udało mu się zatrzymać jej, gdy udała się w kierunku drzwi. Exeter czekał na dole schodów, by z nią porozmawiać, tak jak i Asirani, ale ostro potrząsnęła odmownie głową, nie ufając sobie, czy mogłaby normalnie mówić. Nic nie będzie w porządku w jej świecie, do chwili, gdy odkryje prawdę, jakkolwiek straszna mogłaby być. Fena nie było w domu, ale znała jego ulubione miejsca, tak jak on znał jej. 257
- Ach - powiedział, gdy wyśledziła go na stojącej w pełnym słońcu kamiennej ławce na brzegu liliowego stawu, jego niemal czarne oczy były uroczyste. - Smutek ponownie widnieje w twoich oczach. Myślałem, że wampir sprawia, że jesteś szczęśliwa. Noel został w tyle, gdy tylko wypatrzył Fena, dając jej prywatność, której tak potrzebowała. Przybita, usiadła przy swoim starym przyjacielu, jej skrzydła przykryły trawę za nimi. - Mam przed tobą tajemnice, Fen - powiedziała, jej oczy były skierowane na ważki brzęczące wokół lilii. - Królowa nie umarła, bo jej serce zawiodło, ale dlatego, że wypiła truciznę przeznaczoną dla mnie. Fen nie odpowiedział przez długą chwilę niezakłóconą przez wiatr, staw był jak gładkie szkło pod szerokimi zielonymi liśćmi lilii. - Byłaś taka smutna - powiedział w końcu. - Tak bardzo, bardzo smutna, głęboko w środku, gdzie prawie nikt nie mógł tego zobaczyć. Ale wiedziałem. Nawet gdy się uśmiechnęłaś, gdy rządziłaś, byłaś w żałobie. Tyle lat w żałobie. Łzy wypalały tyły jej oczu, gdy jego pomarszczona dłoń zacisnęła się na jej własnej, tam gdzie leżała, na ławce między nimi. - Martwiłem się, kto będzie czuwał nad tobą, gdy mnie nie już nie będzie. - Jego głos był ochrypnięty z wiekiem, jego palce miały w sobie drżenie sprawiające, że zaciskało się jej serce. - Myślałem, że smutek cię zaleje i pozostawi cię łatwym łupem dla padlinożerców. Pojedyncza łza spłynęła po jej twarzy. - Chciałem tylko ofiarować ci spokój. - Starał się ścisnąć jej dłoń, ale jego siła nie była już taka jak kiedyś, wtedy gdy pierwszy raz wkroczył do jej dworu, człowiek o nieskończonym zapasie energii. - To łamało mi serce, gdy widziałem cię, kiedy krążyłaś po ogrodach, podczas gdy wszyscy spali, tyle bólu było uwięzione w twoim wnętrzu. To arogancja z mojej strony wysuwać takie twierdzenie, śmieszność też, ale... Jesteś moją córką tak samo jak Mariyah. Odwróciła swoją rękę, zaciskając palce wokół jego własnych. - Myślisz, że jestem tak krucha, Fen? Westchnął. 258
- Obawiam się, że wyciągnąłem błędne wnioski z zachowań mojej drugiej córki. Ona nie jest silna. Oboje to wiemy. - Nie zostałby już nikt, aby ją chronić po tym, jakbym odeszła. - Nie. A jednak nadal nie mogę znieść twojego smutku. - Kręcąc głową, on odwrócił się twarzą do niej. - Wiedziałem, że popełniłem straszny błąd już następnego dnia, kiedy to ponownie pokazałaś światu oblicze pełne siły i odwagi, ale wtedy Królowa już nie żyła. - Żal sprawił, że jego słowa wydawały się ciężkie. - Przykro mi, pani. Przyjmę każdą karę, jaką uznasz za stosowną. Ścisnęła go za rękę, emocje dusiły jej gardło. - Jak mogę cię ukarać za to, że mnie kochasz, Fen? - Pomysł zranienia go był dla niej jak przekleństwo. Nie był zabójcą, po prostu był stary i bał się o córki, które zostawi, gdy już odejdzie. - Nie pozwolę Amariyah utonąć - obiecała. - Jak długo będę oddychać, będę nad nią czuwać. - Twoje serce zawsze było zbyt hojne jak na kobietę, która dzierży tak dużą władzę. Zacmokał językiem i zgiął swój artretyczny palec. - To dobrze, że twój wampir jest zrobiony z twardszego drewna. Tym razem to Nimra była tą, która potrząsnęła głową. - Takie ludzkie myślenie - powiedziała, a jej dusza była obolała ze świadomością straty, która zbliżała się z każdym uderzeniem serca. - Nie potrzebuję mężczyzny. - Nie, ale może powinnaś. - Uśmiech tak znany, że wydawało się być to okrucieństwem, kiedy nie będzie mogła już go zobaczyć. - Nie można nie zauważyć, że te anioły, które zachowują swoją... Ludzkość przez wieki to te, które mają przyjaciół i kochanków, którzy stoją za nimi. To było bystre oświadczenie. - Nie umieraj, Fen - wyszeptała, niezdolna do okazania swojego żalu. Byłeś przeznaczony, by żyć wiecznie. - Dała jego krew do testowania aż trzy razy, po tym jak po raz pierwszy przyszedł do jej dworu, już wtedy miała świadomość, że był to człowiek, któremu mogła zaufać, że nie zdradzi jej na przestrzeni wieków. Ale wynik za każdym razem
259
wracał negatywny - ciało Fena odrzuci proces, który zmienia śmiertelnika w wampira, odrzuci go z taką siłą, że albo umrze albo stanie się nieuleczalnie szalony. Fen roześmiał się, jego skóra była papierowa pod jej ręką. - Raczej będę czekać na śmierć - powiedział ze śmiechem, który sprawił, że jego oczy błyszczały. - Wreszcie będę wiedział coś, czego ty nie wiesz i być może nigdy nie będziesz wiedzieć. To sprawiło, że jej własne wargi wykrzywiły się w uśmiechu. Gdy słońce przeszło po leniwym błękicie nieba, a słodki zapach jaśminu rozpływał się w powietrzu, siedziała z człowiekiem, który mógłby być jej zabójcą i opłakiwała dzień, kiedy on nie będzie już siedzieć z nią obok stawu lilii słuchając brzęczenia ważek. * Ten dzień przyszedł znacznie wcześniej, niż mogłaby kiedykolwiek się spodziewać. Fen po prostu nie obudził się następnego ranka, przechodząc w śmierć ze spokojnym uśmiechem na twarzy. Pochowała go z najwyższymi honorami, w grobie obok jego ukochanej żony. Nawet Amariyah odłożyła na bok swoją wrogość na ten dzień i zachowywała się z wielką łaską, choć jej twarz znaczyły bruzdy smutku. - Żegnaj - powiedziała do Nimry po tym, jak Christian, czystym i pięknym głosem, odśpiewał serdeczne pożegnanie dla śmiertelnika, który był przyjacielem aniołów. Nimra napotkała oczy wampirzycy, tak podobne do jej ojca i jednocześnie tak bardzo odmienne. - Jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebowała, wiesz, że musisz tylko zadzwonić. Amariyah posłała jej napięty uśmiech. - Nie ma już potrzeby udawać. Był jedynym łącznikiem między nami. On już nie żyje. – Powiedziawszy to, że odwróciła się i odeszła, a Nimra wiedziała, że to był ostatni raz, kiedy widziała córkę Fena. To nie miało znaczenia. Zrobiła wszystko tak, jak powinna Amariyah nigdy nie zostanie bez przyjaciół lub bezradna w razie potrzeby. To właśnie Nimra zrobi dla Fena... Dla przyjaciela, który nigdy ponownie nie będzie służył jej radą z mądrością, jakiej żaden śmiertelnik nie zdołał posiąść. Duża dłoń wsunęła się w jej, jego skóra była bardziej chropowata niż jej własna. 260
- Chodź - powiedział Noel. - Nadszedł czas, aby już iść. Dopiero, gdy potarł kciukiem po jej policzku, zdała sobie sprawę, że płakała, łzy, które przyszły po tym, jak wszyscy opuścili miejsca wokół grobu. - Będę za nim tęsknić, Noel. - Wiem. - Przesunął ręce w górę jej ramion, ułożył je wokół nich i trzymał ją blisko siebie, jego ciało zapewniło jej bezpieczną przystań dla smutku i wylewający się z niej zdesperowany potok łez. * Podczas kilku dni po śmierci Fena, Noel dowiedział się dokładnie, ile staruszek robił dla Nimry. Od pilnowania jej interesów, jeżeli chodzi o wampirzych mieszkańców Luizjany do zapewnienia dworowi równowagi, Fen był centrum wszystkiego jednocześnie pozostając na obrzeżach. Wraz z jego utratą nadeszło pewne zamieszanie, bo wszyscy próbowali dowiedzieć się, jakie jest ich miejsce w schemacie. Christian, oczywiście, starał się przejąć jego obowiązki, ale było jasne od początku, że miał w sobie zbyt dużo arogancji, by odgrywać subtelne gry polityczne, co Fen zdołał robić z taką łatwością... Więc Noel spokojnie zaczął pracować. Politykiem nie był, ale nie miał kłopotów odkładając jakiekolwiek pomysły wątpliwej rangi na bok, aby załatwić wiele ważniejszych rzeczy. Jeśli chodzi o jego prawo do bycia na dworze w ogóle, nie poprosił o zgodę Nimry, by móc pozostać, nie domagał się niczyjej zgody. Po prostu zadzwonił do Dmitriego i powiedział: - Zostaję. Wampir, który posiadał większą moc niż jakiekolwiek inne wampiry jakie Noel znał, nie był zadowolony. - Było zaplanowane, że będziesz stacjonował w Wieży. - Więc skreśl mnie z listy kandydatów. Cisza, a potem ciemne rozbawienie. - Jeśli Nimra kiedykolwiek zdecyduje, że sprawiasz zbyt wiele problemów, wiedz, że czeka na ciebie miejsce. 261
- Dzięki, ale nie będzie potrzebne. - Nawet jeśli Nimra próbowałaby go wyrzucić, Noel nic by sobie z tego nie robił. Była teraz dotkliwie narażona na zranienie, bez obecności Fena, który strzegł jej tajemnic przed tymi, którzy mogliby użyć jej smutku, by ją skrzywdzić, ktoś musiał pilnować jej pleców. Myśląc o tym, zaczął robić coś dokładnie w tym kierunku wykorzystując członków dworu, zarówno osoby starsze jak i młodsze, tak by Nimra mogła z tego mieć korzyści. Ostra, lojalna Asirani jako pierwsza załapała o co mu chodzi. - Zawsze wiedziałam, że nie pokazywałeś nam prawdziwego Noela – powiedziała z błyskiem w oku, a następnie podała mu mały plik kartek. – Powinieneś sobie z tym poradzić. Okazało się, że był to raport o grupie młodych wampirów w Nowym Orleanie, którzy działali niezgodnie z zasadami, bo dotarły do nich plotki o szaleństwie żalu Nimry. Noel był w mieście już o zmroku. Wszyscy mieli poniżej setki, wampiry nie dorastające mu do pięt - nawet razem. Był nie tylko starszy, ale także niewiarygodnie silny jak na swój wiek. Tak jak u aniołów, niektóre wampiry zyskiwały moc wraz z wiekiem, podczas gdy inne osiągały statyczny pułap i już tam pozostawali. Noel stawał się coraz silniejszy od kiedy został Stworzony i z tego powodu został wciągnięty do straży bezpośrednio pod Siódemką Raphaela. A kiedy wampiry okazały się na tyle głupie, aby myśleć, że mogli się na niego zasadzić, wyładował swoją stłumioną energię, swoją ochronną wściekłość, z powodu tego, że nie mógł ochronić Nimry od bólu utraty Fena, na tych idiotach. Po tym jak leżeli przed nim zakrwawieni i pokonani w rozpadającej się alejce ledwo oświetlonej delikatnym żółtym kolorem z pobliskiej latarni, skrzyżował ręce i uniósł brew. - Myśleliście, że nikt niczego nie pilnuje? Przywódca małej paczki jęknął, jego oko stawało się pięknie fioletowe. - Kurwa, nikt nie mówił nic o pieprzonym egzekutorze. - Uważaj na słowa. - Noel miał satysfakcję widząc jak mężczyzna blednie. - To było ostrzeżenie. Następnym razem nie będę się powstrzymywać. Rozumiecie? Morze kiwnięć głową. 262
Wracając do swego pokoju we wczesnych godzinach porannych, podczas gdy świat jeszcze powlekały ciemności, Noel wziął prysznic, owinął ręcznik wokół bioder i ruszył do swojego pokoju z zamiarem chwycenia jakichś ubrań. To, co naprawdę chciał zrobić, to pójść do Nimry. Nie spała od śmierci Fena, więc będzie w ogrodach, ale blaknący siniak na policzku, gdzie jednemu z wampirów udało się walnąć go łokciem, może powiadomić ją o tym, gdzie przebywał i co porabiał do tej pory. Chciał mieć trochę więcej czasu na zapoznanie się z tą nową rolą zanim... - Nimra. Siedziała na brzegu jego łóżka, jej skrzydła rozłożyły się za nią, jej ciało ubrane było w długą, lejącą się suknię koloru najgłębszego błękitu, wyglądała teraz bardziej jak anielica, która rządzi terytorium, niż w ostatnich dniach. - Gdzie byłeś, Noel?
263
ROZDZIAŁ 10 - W Nowym Orleanie. - Nie chciał jej okłamywać. Zmarszczyła czoło. - Rozumiem. - Chcesz usłyszeć więcej szczegółów? - Nie, nie dzisiaj. - Jej wzrok zatrzymał się na wilgotnych liniach jego ciała, następnie wstała z łóżka, jej skrzydła omiotły prześcieradła. - Bonne nuit
25
.
Nie dotknął jej intymnie od czasu nocy, kiedy karmił się od niej, była tak gorąca i słodka, ale teraz przeszedł przez pokój, aby ją zatrzymać, położył ręce na jedwabnym cieple jej ramion, jego klatka piersiowa wcisnęła się w jej plecy... Między jej skrzydła. - Nimra. - Kiedy znieruchomiała, odsunął jej hebanowe loki i nacisnął ustami na jej puls. Sięgając do tyłu, dotknęła palcami jego twarzy. - Jesteś głodny? Proste pytanie, które zachwiało nim swoją wielkodusznością, ale już nie zdziwiło. Nie teraz, gdy rozumiał prawdę o kobiecie w swoich ramionach. - Zostań. - Pocałunek za pocałunkiem wzdłuż cienkiej linii jej szyi, delikatna przyjemność która sprawiała, że jego skóra napięła się, a jego własny puls przyspieszył. Pozwól mi trzymać cię w ramionach dziś wieczorem. Chwila przerwy i wiedział, że zaczęła rozważać czy powinna mu zaufać czy nie, w głębi swojej bezbronności. Kiedy przesunęła się, by zmierzyć się z nim, kiedy pozwoliła mu wziąć się w ramiona, by zabrał ją do swego łóżka, to okazało się być kluczem ukrytym w ciemnym zakątku jego duszy, tej części, która nie widziała światła dziennego od czasu wydarzenia, które niemal go złamało. Ale nie udało im się tego dokonać. A teraz był czujny. Potrzeba Nimry dotycząca Noela była głęboka, ból bezlitosny, ale walczyła z chęcią, by się jej poddać, by żądać tego zniewalającego mężczyzny z ranami, które zajmą dużo 25
Bonne nuit (fr.) - Dobranoc
264
czasu, aby w pełni się uzdrowić. Ale potem jego oczy spotkały się z jej własnymi, kiedy pochylił się nad nią, palcami gładząc wrażliwe łuki jej skrzydeł, była w nim intensywność, jakiej nigdy wcześniej nie widziała. - Połóż na mnie swoje dłonie, Nimra. - Polecenie. To jedno była szczęśliwa móc zaakceptować. Przesuwając stopą po grzbiecie jego łydki, jej suknia zaczęła się zsuwać z jej nogi, odkrywała grzbiety i doliny jego ciała, tak silny, tak bardzo męski. Wzdrygnął się pod jej dotykiem, czuła jego gorący oddech na swojej szczęce, gdy pieścił ją zębami, jego penis naciskał z rażącym żądaniem na jej brzuch. Nie był cywilizowanym kochankiem. - Jesteś pięknym mężczyzną – wyszeptała i zacisnęła palce na sztywnym dowodzie jego potrzeby. Kolor przyciemnił jego policzki. - Uh, cokolwiek powiesz. - Jesteś taki zgodny, Noel? - Ścisnęła go, rozkoszując się aksamitno-miękką skórą obejmującą tak potężną stal. - Nie jestem pewna, czy ci wierzę. Jęknął. - Trzymasz swoją ręką mojego fiuta. Jeśli nazwiesz mnie żałosnym dupkiem, to zgadzam się z tobą. Po. Prostu. Nie. Przestawaj. Jego bezwstydna przyjemność sprawiła, że całe jej ciało stopiło się. Nie tylko kontynuowała swoje intymne pieszczoty, zaczęła też ssać i całować jego szyję, dopóki całkowicie nie zawładnął jej ustami, czuła jak kontrola zmieniała się w nieokiełznaną seksualność. Wymagający i agresywny, pchnął swojego kutasa w rowek między jej palcami i w tym samym czasie wsunął swój język w jej usta. Jego ręka zacisnęła się na jej sukni w tej samej chwili, ciągnął w górę materiał, aż ten skupił się wokół jej talii. Jego palce były już pod koronką, która chroniła ją zaledwie sekundy wcześniej, wygięła się w łuk, krzyknęła pod jego pocałunkiem. Biorąc ten krzyk, za należne mu pozwolenie, rozdarł koronkę, by przeciągnąć po jej drżącej gotowości, gdy odciągnął jej rękę od siebie. 265
- Wystarczy. - Poszarpane słowo naprzeciwko jej ust, ciężkie chropowate od włosków ud przesuwanych obok jej własnych. Owinęła nogi wokół jego bioder, kiedy nachylił się do przodu i zażądał jej jednym pierwotnym ruchem. Jej kręgosłup wygiął się, gdy przytuliła się do niego, jej paznokcie zagłębiły się w śliskich od potu mięśniach jego pleców. Kiedy poczuła, jak jego usta nacisnęły na puls jej szyi, to sprawiło, że drżenie wstrząsnęło jej klatką piersiową, miejscem nieznośnie wrażliwym. Tak. Zacisnęła w pięść jedną rękę w jego włosach, przyciągnęła go bliżej do siebie. - Teraz, Noel. Jego usta wygięły się w krzywym uśmiechu na jej skórze. - Tak, moja pani Nimro. Przenikliwa przyjemność promieniowała z punktu, gdzie pił z niej, podczas gdy jego ciało, ręce, pchały ją coraz bliżej przepaści. Wtedy dwa strumienie przyjemności zderzyły się i Nimra spadła poza krawędź... By dojść w ramionach mężczyzny, który spojrzał na nią z wściekłą czułością, która groziła, że mogłaby uwierzyć w wieczność, która nie musiała być spędzona w samotności. * Trzy dni później stała obok Asirani marszcząc brwi. - I nie było żadnych innych problemów? - Choć mogła uwierzyć, że jej znajomi aniołowie nie zwrócili najmniejszej uwagi na odejście śmiertelnika, wampiry w regionie, którymi od dawna zajmował się Fen, rozumiały rolę, którą grał. To było niezrozumiałe, że nie próbowali niczego, podczas gdy ją niszczył smutek. Asirani unikała patrzenia jej w oczy. - Nie można tak do końca powiedzieć, że nie było. Nimra czekała. I czekała.
- Asirani. 266
Ciężkie westchnie. - Rozmawiasz ze złym wampirem. Zamiast ścigać tego właściwego, Nimra postanowiła zrobić swoje własne rozeznanie. I odkryła, że „ktoś” nadzorował odejście Fena z taką umiejętnością, że wszelkie niedogodności były nieliczne i zostały zlikwidowane w ciągu kilku godzin. Jeśli zaś chodzi o świat zewnętrzny to nie był tym wszystkim za bardzo zainteresowany, dziesięciolecia służby Fena zostały zapomniane, gdy tylko odszedł, jego śmierć była tylko zwykłą niedogodnością, a ból rozszczepieniem, który rozdarł tylko jej piersi i wypełnił łzami tylko jej oczy. Później tego samego dnia, odkryła, że jej reputacja jako anioła nie została nadszarpnięta, a w rzeczywistości jeszcze wzrosła w tym czasie, jaki spędziła na żałobie po swoim przyjacielu. - Dlaczego dostałam list z przeprosinami od przywódcy wampirów z Nowego Orleanu? Spytała Christiana. - Wydaje się, że wierzy, że jestem o krok od wykonywania egzekucji na całym jego pocałunku i to w sposób bardzo przykry. - Jego wampiry były nieposłuszne – brzmiała jego odpowiedź. – Zajęto się tym. - Jego twarz, skupiona i zamknięta, powiedziała jej, że to było wszystko, co mogła od niego wyciągnąć. Zaintrygowana zarówno na przekór, jak i zdając sobie sprawę, że Noel i Christian osiągnęli jakieś porozumienie, w końcu przyparła do muru mężczyznę, który był teraz odpowiedzialny za gry polityczne, mające wielkie znaczenie i nie zostały załatwione z subtelnością, jakiej używał Fen – ale który na dodatek osiągnął doskonałe wyniki. - Jak - powiedziała do Noela, kiedy odkryła go w dzikim południowym ogrodzie. Zdobyłeś tytuł mojego egzekutora? Zerwał się z pozycji klęczącej z wyraźną winą - i młodością – wypisaną na twarzy. - To dobrze brzmiało. Kiedy próbowała spojrzeć za niego i cokolwiek to było, co ukrywał w cieniu krzaka obsypanego maleńkimi kwiatami barwy różu i bieli, przesunął się, by zasłonić jej widok. Marszcząc brwi, rzuciła list z przeprosinami pod nogi. - Co robiłeś w Nowym Orleanie? 267
- Wampiry nie nauczyły się swojej lekcji za pierwszym razem. - Chłodne oczy. – Więc musiałem być kreatywny. - Wyjaśnij. - Słyszałaś o słowie „delegacja”? - Niewzruszone spojrzenie. Jej usta wygięły się, władca był widoczny w jej sile, która była rzadkością u jej rodzaju... I którą każda kobieta chciałaby mieć dla siebie. - Jak mają się moje zasoby? - Zapytaj Christiana. Ma komputer zamiast mózgu – no i musiałem dać mu coś do zrobienia. To było nieoczekiwane, to że podzielił władzę tak szybko zaraz po jej przejęciu i to bez rozlewu krwi. - Czy jest coś, o czym muszę wiedzieć? - Psy Nazaracha kręciły się tu jakiś tydzień temu, ale wydaje się, że wróciły do swojego domu. - Wzruszył ramionami, jakby nie miał z tym nic wspólnego. - Rozumiem. - A to co widziała było pewnego rodzaju cudem. Ten silny mężczyzna, który był bardziej przywódcą, oddał się w jej służbę. W przeciwieństwie do Fena, Noel miał do niej intymny dostęp i jeszcze kiedy była najsłabsza, nie było żadnych chytrych szeptów w wijącej się ciemności, tylko bujna przyjemność, która wyciszyła poszarpane krawędzie jej straty. Zanim mogła wypowiedzieć w słowach ostrą kaskadę emocji ze swojego serca, usłyszała wyraźne i ciekawskie „miau”. Jej serce zabiło, gdy starała się ponownie zobaczyć, co jest za tymi wielkimi ramionami, ale odwrócił się, blokując jej widok, kiedy przykucnął. - Miałyście być cichutko – mruknął, gdy ponownie wstał i odwrócił się do niej. Dwie malutkie kulki z sierści mościły się w jego ramionach - komicznie kolorowe mozaiki czerni i bieli - ułożyły główki na jego piersi, oczywiście doskonale świadome, że ten wilk nie gryzł, gdy chodziło o niewinnych.
268
- Och! – Wyciągnęła rękę, by podrapać jedną maleńką główkę i stwierdziła, że kocięta wyrywają się z jego ramion. Wijąc się i wyginając, układały się wygodne, by mieć do niej dostęp. - Noel, są wspaniałe. Parsknął. - Te dwa błazny pochodzą z miejscowego schroniska. – Jednak jego głos krył w sobie czułe rozbawienie. - Pomyślałem, że nie będziesz miała nic przeciwko dwóm zbłąkanym stworzonkom. Potarła policzek o jednego kotka i zaśmiała się z zgryźliwej zazdrości drugiego. Takie małe, kruche życie, które może dać tak wiele radości. - Są moje? - Podał jej kociaki. - Czy ja wyglądam na kociarza? - Czysty męski afront, złożył ręce na piersiach. – Zamierzam wziąć sobie psa - naprawdę dużego psa. Z ostrymi zębami. Śmiejąc się, wycisnęła mu na ustach pocałunek, czując się młodziej niż wskazywałyby na to jej stulecia. - Dziękuję. Jego groźne spojrzenie wyblakło. - Nawet Pan Goguś miał na twarzy grymas przypominający uśmiech, kiedy jeden z nich próbował pazurem rozwiązać jego buta. - O, nie sądzę. - Christian był tak próżny z powodu tych błyszczących butów. Nieusłuchane stworzenia. – Przytuliły się do jej brody, chcąc się bawić. - Tak dobrze ponownie mieć zwierzęta - powiedziała, myśląc o Mimozie, kiedy była młoda i o Królowej. Wspomnienia były gorzkie, ale za to cenne. Noel podszedł bliżej, wyciągając rękę, by pogłaskać grzbiet kotka z jednym czarnym uchem i jednym białym. Drugi, jak widziała, miał dwa białe obrębione czernią. - Obawiam się, że jest pewien warunek załączony do niniejszego daru. Słysząc ponurą wiadomość w jego głosie, położyła kocięta na ziemi, wiedząc, że nie będą wędrować zbyt daleko od kartonowego pudełka, w którym ewidentnie wcześniej drzemały. 269
- Powiedz mi - szepnęła, patrząc na to surowe męskie oblicze. - Obawiam się - powiedział, otwierając zaciśniętą pięść, aby odsłonić słoneczno-złoty pierścionek z sercem z bursztynu. – Że archaicznie ludzka część mnie wymaga jeszcze tej jednej więzi po tym wszystkim. Bursztyn był często noszony przez tych nieśmiertelnych i wampiry, którzy byli zaangażowani w związki. Nimra nigdy nie nosiła bursztynu dla żadnego mężczyzny. Ale teraz podniosła rękę, pozwalając mu wysunąć pierścień na palec. To był niewielki ciężar, a znaczył on wszystko. - Mam nadzieję, że kupiłeś pasujący dla siebie - szepnęła, bo wydawało jej się, że także nie był na tyle niecywilizowany, by nie potrzebować w ogóle żadnych więzi. Nie jeśli chodzi o Noela. Jego uśmiech był trochę krzywy, gdy sięgnął do kieszeni i wyciągnął grubszy, bardziej męski pierścień z szorstkim kawałkiem bursztynu w miejscu, gdzie na jej był delikatny filigranowy polerowany kamień. - Idealny. - Nie będziemy mogli mieć dzieci. - Wymawiał uroczyste słowa, gdy wsuwała pierścień na jego palec ze szczęściem, które wędrowało głęboko w jej duszę. - Przykro mi. Przejmujące uczucie dotknęło jej zmysłów, ale nie był to żal. Nie z wiecznością pokolorowaną dzikim przezroczystym błękitem. - Zawsze znajdą się tacy jak Violet, którzy potrzebują domu - powiedziała, pocierając swoim kciukiem po jego pierścieniu. – Nie będzie to krew z mojej krwi, ale będzie serce z mojego serca. Eliminując tą małą odległość między ich ciałami, Noel pogładził palcami jej lewe skrzydło, wolno schodząc w dół, co szeptało posiadaniem. Podobnie jak jej ramiona, którymi sunęła po jego klatce piersiowej, aż do krzywizny ramion. Nie było żadnych słów, bo żadne nie były potrzebne, metal jego pierścienia wydawał się być jakby ciepły na jej policzku, kiedy objął dłońmi jej twarz. Jej wilk. Jej Noel. 270
Nalini Singh
„Angels’ Flight”:
Opowiadanie 4
„Angels’ Dance” Dance” „Taniec Aniołów” Aniołów”
TŁUMACZYŁA Em3A Korekta Perunia
271
ROZDZIAŁ 1 CZTERYSTA LAT TEMU Widziała jak powstają imperia i upadają królestwa, jak królowe przychodzą i odchodzą, starcia archaniołów w bitwach i świat tonący w rzekach krwi. Odnotowała narodziny archanioła Raphaela, zarejestrowała również zniknięcie jego matki, Caliane; egzekucję jego ojca Nadiela. Obserwowała jak jej uczniowie przystępują do pierwszego lotu, stulecie po stuleciu, by wyruszyć w świat z marzeń ich serc i widziała ich pierwsze uśmiechy na twarzach. Czytała listy, które jej wysyłali z dalekich krain puszcz i ulewnych deszczów, niekończących się pustyń i bezlitosnych wiatrów. I celebrowała te rzadkie, radosne momenty, gdy oni sami zostawali rodzicami maleństw. Wszystko, czego osobiście doświadczyła, to skaliste szczyty i migotliwe piękno Azylu, przyziemna anielica, jej skrzydła nigdy nie były przeznaczone do lotu. Pierwsze tysiąc lat było dla niej bardzo ciężkie, drugie rozdzierające serce. Teraz, minęło już ponad pół trzeciego milenium i widziała widmo innej wyniszczającej wojny, niewidoczne cienie na horyzoncie, lecz czuła tylko ponurą akceptację. - Jessamy! Jessamy! Obracając się od krawędzi urwiska, gdzie stała, patrząc na krystaliczny błękit nieba, którego nigdy nie dotknie, podążyła skalistą ziemią szybkimi krokami na spotkanie dziecka, które pędziło ku niej, skrzydła dziewczynki ciągnęły się po ziemi. - Ostrożnie, Saraia. - Uklękła i chwyciła małe, mocne ciałko zdominowane przez
skrzydła
barwy
czystego
czekoladowego
brązu
podszyte
włóknami
miedzi,
które błyszczały w ostrym górskim słońcu. Brąz odbijał się także echem w kolorze zarówno skóry Saraii jak i jej włosów, niechlujnych i splątanych wokół jej twarzy, lśniące wstążki, które jej matka niewątpliwie wplotła z troską rano, zwisały jej przez ramię.
272
Niezrażona, dziewczynka zarzuciła swoje ramiona na szyję Jessamy z kochającym entuzjazmem. - Musisz iść! - Wydęła policzki, jej oczy błyszczały, zapach przypominał lepką słodycz i lśnił emocjami. – Musisz to zobaczyć! Jessamy była nauczycielką anielskich młodych od ponad dwóch tysięcy lat, i nadal uśmiech dziecka miał dla niej moc kaskady światła, radosny i jasny, nadal działał na jej zmysły. Odrzucając melancholię, tak jak odrzuca się ciężar, patrzyła na nurkujący lot aniołów i ich szybowanie przez poszarpany wąwóz, który biegł przez środek Azylu, wycisnęła buziaka na pulchnym miękkim policzku Saraii i wstała, biorąc dziecko na ręce. Skrzydła Saraii zwisały jej przez ramię, jedwabne i ciepłe, ale waga dziecka była jedną z tych, które Jessamy mogła unieść z łatwością. Tylko jej lewe skrzydło, to które było skręcone i bezużyteczne, było obcą brzydotą w miejscu mocy i niebezpiecznego piękna. Reszta jej ciała była tak silna, jak każdego innego anioła. - Co muszę zobaczyć, cukiereczku? Saraia skierowała ją do sekcji archanioła Raphaela w Azylu, a także do miejsca, gdzie była salka z bronią i miejsce treningu. Jessamy zmarszczyła brwi. - Saraia, wiesz, że nie masz pozwolenia, aby tam przebywać. - Ryzyko może być śmiertelne dla anielskiego dziecka z jego niepewnymi skrzydłami i równowagą. - Illium powiedział, że możemy zostać ten jeden raz. - Wyjaśnienie wypowiedziane w pośpiechu. – Poprosiłam o zgodę, przyrzekam. Wiedząc, że Illium nigdy nie naraziłby dzieci, poszła dalej. Jednak
to
nie
młodego
anioła
o
charakterystycznych
skrzydłach
barwy
zdumiewającego, jednolitego błękitu zobaczyła, kiedy skręciła za róg w stronę drewnianej salki bez okien i miejsca, gdzie odbywały się treningi na ubitej ziemi, ale ciemne szare skrzydła anioła z ciałem znacznie bardziej muskularnym, jego oszałamiające włosy były tak czerwone jak czysty płomień, jego ręka dzierżyła ogromny miecz. Stal szczęknęła, gdy jego ostrze uderzyło o drugie, trzymane przez Dmitriego, drugiego Raphaela. 273
Ramię Jessamy zacieśniło się instynktownie wokół ciałka Saraii. Dmitri może i nie był aniołem, ale wampir był potężny, najbardziej zaufany z doradców Raphaela. I najbardziej zabójczy. Ale ten wielki anioł ze swymi skrzydłami przypominającymi jakiegoś wielkiego drapieżnego ptaka, białe prążki widoczne w szarości, kiedy rzucił nimi dla zachowania równowagi, atakował wampira podczas brutalnej sesji walki. Ich stopy były bose, a klatki piersiowe odkryte, skóra lśniła od potu. Dmitri miał na sobie luźne czarne spodnie, a anioł był ubrany w strój, który przypomniał jej te noszone przez mężczyzn archanioła Titusa, szorstka czarna tkanina owinięta wokół jego bioder podtrzymywana przez grubą skórę, sięgająca do trzech czwartych uda, nóż umocowany za pasem tego samego koloru. Dopiero gdy poruszył się, uświadomiła sobie, że ubranie było ciężkie, jakby warstwy cienkiego metalu znajdowały się za pierwszą warstwą tkaniny... To część zbroi wojownika, zdała sobie sprawę. Po prostu postanowił nie nosić metalowego napierśnika oraz ochraniaczy na ramiona i uda. To było czystą niemożliwością nie patrzeć na te nogi, aby nie oglądać giętkości i ruchu tych mocnych mięśni pod pozłacaną skórą pokrytą gęsto włoskami, które lśniły w słońcu. Potem przesunął się ponownie, a jej oczy powędrowały do wspaniałej szerokości ramion i jego pierwotnej mocy, rzeczy skutecznie kontrolowanej, która zrodziła jej dziką, nieoczekiwaną fascynację. - Kto - powiedziała do Illiuma, kiedy złotooki anioł wyrósł nagle obok niej, wziął Saraię i posadził dziewczynkę obok jej przyjaciół na płocie przed sobą – To jest i dlaczego próbuje zrazić do siebie Dmitriego? - Nawet gdy mówiła, nie spuszczała oczu z anioła, który wyglądał, jakby miał czuć się jak w domu na zapleczu jakiejś obskurnej tawerny wampirów. Skrzydło Illiuma otarło się o jej własne, gdy oparł swe ramiona na płocie. To był zbyt intymny czyn, ale Jessamy nie zganiła go. Nie było żadnego podtekstu w jego dotyku, raczej przypominało uczucie zakorzenione w dzieciństwie – dla niego ona zawsze będzie nauczycielką, która groziła, że przywiąże go do krzesła, jeśli nie przestanie się wiercić i nie zacznie czytać swoich książek historycznych. - Galen – powiedział - Jest jednym z ludzi Titusa.
274
- Nie jest to niespodzianką. - Titus był archaniołem wojownikiem, nie czuł się nigdzie bardziej jak w domu, niż na środku pola bitwy pełnego krwi i wściekłości – tak jak Galen, on także został stworzony do walki, cały składał się z falujących mięśni i brutalnej siły. Siłę tę było doskonale widać, gdy zablokował cios przeciwnika i w tym samym czasie sam zaatakował kolana Dmitriego. Wampir jęknął, zaklął, i ledwo uniknął uderzenia płaskim ostrzem Galena, co, już nie miała wątpliwości, spowodowało ciężkiego czarnego siniaka. Tak więc, w rzeczywistości, nie próbowali się nawzajem pozabijać. Przesuwając jedną rękę i owijając ją wokół Saraii, by trzymać ją, kiedy mała dziewczynka klaskała, Illium kontynuował. - Chce się przenieść na terytorium Raphaela. Teraz zrozumiała. Raphael stał się archaniołem zaledwie sto lat temu. Jego dwór, jako taki, nadal powstawał, był nadal formującą się jednostką. Co oznaczało, że miał miejsce, by przyjąć do siebie i zintegrować się z silnymi, którzy uważają, że się nudzą lub nie są w pełni wykorzystywani, jeśli chodzi o ich umiejętności, na starszych dworach. - Raphael nie jest zaniepokojony tym, że on może być szpiegiem? - Archaniołowie, którzy rządzili światem, tworząc Kadrę Dziesięciu, byli bezwzględni w obserwacji tych, którzy ich zainteresowali. - Nawet jeśli Raphael nie miałby własnych szpiegów zeznających na korzyść Galena powiedział Illium z uśmiechem, który był tak zaraźliwy, że dokonywała najbardziej niemożliwego czynu, by utrzymać surowy wyraz twarzy, także wtedy, gdy opiekowała się nim kiedy był dzieckiem - Nie jest rodzajem osoby, która kłamie. Nie sądzę, żeby znał znaczenie słowa „subtelność”. Dzwoniący cios płaskim ostrzem na policzek Dmitriego, kopnięcie w brzuch i nagle to Galen miał przewagę, końcówka jego miecza dotykała szyi Dmitriego, a pierś wampira falowała, gdy leżał na wznak na ziemi. - Poddaję się.
275
Spojrzenie Dmitriego utkwiło w Galenie, nawet nie mrugał, bezlitosny drapieżnik w wyrafinowanym wampirze wydobył się na powierzchnię. Ale jego głos, kiedy się odezwał, był leniwym pomrukiem, ospały jak w letnie popołudnie. - Masz szczęście, że dzieci patrzą. Galen jednak nie drgnął, absolutnie skupiony. Usta Dmitriego wykrzywiły się. - Cholerny barbarzyńca. Poddaję się. Cofając się, Galen poczekał, aż Dmitri stanie na nogi i podniesie miecz, by skinąć głową w
symbolu
szacunku
pomiędzy
dwoma
wojownikami.
Odpowiedź
Dmitriego
była
niespodziewanie uroczysta. Jessamy miała wrażenie, że ten nowy anioł, ze swoim twardym ciałem i dużymi, potężnymi skrzydłami, właśnie przeszedł jakiś test. - Myślę, że połamałeś moje żebra. - Dmitri potarł cętkowane siniaki zaczynające się odznaczać na jego ciemnej miodowej skórze. - Uleczą się. - Galen podniósł wzrok, by zeskanować publiczność... I zatrzymał go na Jessamy. Te jasnozielone, prawie przezroczyste oczy sprawiły, że obok niej zabrakło powietrza, gdy patrzył na nią z takim niezachwianym zamiarem. Siła smyczy jego władzy była oszałamiająca, ale to jego usta sprawiły, że jej dłonie zacisnęły się z taką siłą, że kłykcie stały się białe. Jedynym miękkim punktem w tym surowym obliczu, które całe było kanciaste, były te usta, które spowodowały, że myśli, szokujące i surowe, uderzyły w jej umysł. Nie zaczęła ponownie oddychać, dopóki Dmitri nie powiedział czegoś i Galen nie odwrócił się, a jedwabna czerwień jego kudłatych włosów unosiła się na wietrze. * Galen patrzył jak wysoka, prawie boleśnie szczuplutka kobieta odchodzi trzymając na rękach dwoje najmniejszych z ich wcześniejszej publiczności, inne dzieci biegały dookoła niej, ich skrzydła szorowały o ziemię, kiedy zapominali, żeby je podciągnąć. Nigdy nie widział 276
żadnego anioła, który wydawał się tak kruchy. Jeden błąd z jedną z jego wielkich pięści i złamie ją na setki kawałeczków. Marszcząc brwi na tę myśl, odwrócił się częściowo od widoku kobiety i wycofał się do tyłu, jedno z jej widocznych teraz skrzydeł wydawało się być dziwnie zniekształcone z tej odległości, i wszedł z Dmitrim do świecącej pustką salki, gdzie czyścili i przechowywali swoje ostrza. Illium dołączył do nich niedługo potem, jego skrzydła były idealnie niebieskie, Galen nigdy wcześniej nie widział podobnych. Anioł był młody, miał tylko sto piętnaście lat przy dwustu siedemdziesięciu pięciu Galena, wydawał się być pięknym kawałkiem frywolności, rodzajem mężczyzny, który istniał na dworze i stanowił jego wartość dekoracyjną sam w sobie. - Wisisz mi ten złoty sztylet, który przywiozłeś z terytorium Nehy. - Słowa Illiuma były skierowane do Dmitriego, w oku miał błysk. Dmitri opuścił brwi, mruknął: - Dostaniesz go. - Spojrzał w górę na Galena. – Postawił, że zdołasz rozłożyć mnie na łopatki. Galen zastanawiał się, czy młodszy anioł postawił na nieznaną osobę bez powodu, ciesząc się, że Dmitri złapał przynętę, lub czy posiadał wiedzę, o której Galen nie zdawał sobie sprawy. Nie, pomyślał niemal od razu, Illium nie może być mistrzem szpiegostwa Raphaela - całkiem pomijając fakt, że było raczej mało prawdopodobne, że zbudował niezbędną sieć kontaktów w tak młodym wieku, wydawał się także zbyt ekstrawagancki do tej misji. -
Byłeś
dobrym
przeciwnikiem
-
powiedział
do
Dmitriego,
zapamiętując,
żeby przyglądać się Illiumowi z większą starannością - ludzie tacy jak Dmitri nie kojarzyli się z pięknymi, bezużytecznymi motylami. - Zwykle mogę zastraszyć większość brutalną siłą spokoju. - Nie tylko nie udało się zastraszyć Dmitriego, ale także walczył on z praktykowaną gracją. Wampir skinął głową, jego ciemne oczy wydawały się leniwe - jeśli nie zaglądało się w ich głębię.
277
- Prawdziwy komplement od mistrza broni, którego Titus wścieka się, że traci. Galen pokręcił głową. - On już ma mistrza broni - i Orios zasłużył na swoją pozycję. - Nie zostało już miejsca na Galena, za wyjątkiem bycia podwładnym Oriosa. Galen nie czuł żadnego niezadowolenia w zajmowaniu tego stanowiska po tym, gdy osiągnął dojrzałość, świadomy, że Orios był lepszym wojownikiem i przywódcą. Ale wszystko się zmieniło, gdy Galen stał się starszy i bardziej doświadczony, jego moc wzrastała w tempie, które znacznie wyprzedzało jego rówieśników. - Orios był szczęśliwy, gdy powiedziałem mu o mojej chęci opuszczenia dworu Titusa.
- Podwładni zaczynają się mylić w sprawie tego, na kogo mają patrzeć jak na przywódcę - powiedział mistrz broni, jego prawie czarna skóra lśniła w afrykańskim słońcu. To może kosztować mnie przymuszenie, by spotkać się z tobą w walce, aby rozstrzygnąć sprawę. - Mocną ręką ścisnął ramię Galena. - Mam nadzieję, że nigdy nie staniemy naprzeciwko siebie na udeptanej ziemi. Spośród wszystkich moich uczniów, to ty jesteś tym jednym, który wzniósł się najwyżej. Galen był całkowicie pewny, że Orios wiedział o szacunku, jaki do niego żywił z powodu tego, że nigdy nie skąpił wiedzy dla swojego ucznia, bez względu na to, że Galen zagroził jego pozycji, rozstali się w dobrych stosunkach. - Titus jest po prostu pazerny w próbie zdobycia ustępstw ze strony Raphaela. - Gra głupca - powiedział Illium, przesuwając rękę wzdłuż krawędzi ostrza, którego używał Dmitri. - Raphael jest nie mniej archaniołem przez to, że stał się najmłodszym członkiem Kadry. – Syknął, gdy naciął sobie linię na dłoni, zacisnął palce w pięść. - Dlaczego nie szukałeś swojego miejsca na dworach Charisemnona lub Urama? Oboje są starsi i silniejsi, mają znacznie większą liczbę ludzi pod swoją komendą. Galen odsunął do tyłu swoje wilgotne od potu włosy, myśląc, że musi pamiętać, by je obciąć - nie mógł sobie pozwolić na kompromitowanie swojej pozycji. - Wolę być strażnikiem drugiej kategorii na dworze Titusa, niż pracować pod którymkolwiek, Uramem czy Charisemnonem. - Titus może i był czasami brutalny, może był 278
zdolny szybko wpaść w gniew, a nawet jeszcze szybciej wypowiedzieć wojnę, ale posiadał honor. Kobiety nie były brutalnie traktowane, gdy jego wojska maszerowały, by walczyć, a dzieci nie były krzywdzone. Jeśli człowiek walczył tylko w celu ochrony swojego domu, miał okazane miłosierdzie, dla Titusa najbardziej liczyła się odwaga. Jeśli okazało się, że jakikolwiek wojownik złamał zasady archanioła, zostawał w trybie natychmiastowym rozłożony na ziemi i poćwiartowany na grudki mięsa, które kiedyś można było nazwać jego ciałem, i jego resztki były wieszane na pokaz na drzewach. Choć styl rządów Raphaela był bardzo różny, jego gniew przypominał zimne ostrze, które cięło z precyzją, a w porównaniu do Titusa i jego wpadania we wściekłość, w tym stuleciu, od kiedy stał się jednym z Kadry, Raphael także wykazał, że posiada ten rodzaj honoru, który nie pozwalał mu ujarzmiać słabych i bezbronnych. - Czy jest miejsce dla mnie na tym dworze? - Zapytał tępo, bo to był jedyny sposób. Narodził się z dwóch wojowników, przywykł do życia na dworze wojownika. Cywilizowane gadki nigdy nie były częścią jego edukacji, a jednocześnie widział skuteczność srebrnego języka, ta umiejętność zapewne pasowałaby do niego tak samo, jak wykwintny rapier do jego dłoni26. - Raphael nie utrzymuje dworu - powiedział Dmitri, biorąc mały, lśniący nóż z uchwytu ściennego i rzucając nim bez ostrzeżenia w kierunku wysokiego pułapu salki. Illium wzniósł się w górę, jak gdyby to on został wyrzucony z procy, i złapał lecące ostrze w powietrzu jedną ręką i rzucił je z powrotem w Dmitriego z tą samą prędkością. Wampir chwycił rękojeść tuż przed tym, jak już miała uderzyć w jego twarz. Wyszczerzył zęby w dzikim uśmiechu odpowiadając na uśmiech Illiuma i powiedział: - Nie widzę sensu w tym, że ładni ludzie latają sobie dookoła i nic nie robią. Galen obserwował jak Illium ląduje z precyzją, której nie widział u nikogo innego, piękne młodzieńcze skrzydła nie robiły nic, by ukryć wymaganą siłę mięśni, by dokonać tego manewru, i zdał sobie sprawę, że anioł starał się sprawić wrażenie, że jest ozdobą, ładną i zabawną, celowo. Nikt wtedy nie podejrzewa go o niebezpieczne intencje. 26
Czyli, że nie pasuje. Nie wiem, jak to inaczej ująć.
279
Odpowiedź Illiuma na swą szczerą ocenę była tak zgrabna i ozdobna, jak tylko zdołałby ją wypowiedzieć jeden ze sztywnych dworzan Lijuan, z których jest taka dumna, swoje skrzydła rozłożył, by ukazać je w całej okazałości. - Chciałbyś dzisiaj sztylet w gardle na śniadanie, panie? - Ton był czysto arystokratyczny, z przystawką ze złotookiego flirtu. - Pozwalasz mu na samotne wypady na zewnątrz? - Zapytał Dmitriego, już obliczając potencjalne korzyści z umiejętności Illiuma. - Rzadko.
280
ROZDZIAŁ 2 Dopiero w wyciszonej porze po świcie następnego dnia rano zobaczył ponownie wysoką, szczupłą anielicę. Szła sama po wybrukowanej drodze, która prowadziła do drzwi wielkiej biblioteki w Azylu, znikając i pojawiając się we mgle, okrążyła kolumny, które podpierały strukturę budynku. Niosła na ręku coś, co wydawało się być ciężką książką, jej lśniące kasztanowo-brązowe włosy były splecione w długi warkocz zwisający w dół jej pleców, jej suknia, wykonana z jakiegoś delikatnego materiału barwy błękitu nieba, który podkreślała mgła, mieszając się i szepcząc wokół jej kostek jak znajomy kochanek. Nie do końca rozumiejąc, dlaczego to zrobił, zmienił kierunek, by do niej dołączyć, wiatr wydawał się ostry i chłodny na jego skórze, kiedy przecinał powietrze. Wydała z siebie niemy krzyk, zaskoczone westchnienie, gdy wylądował przed nią. Składając z powrotem swoje skrzydła, powiedział: - Poniosę to - i wziął z jej rąk cenny tom, zanim mogła choćby złapać oddech czy zawahać się. Zamrugała, jej grube, zakręcone rzęsy opadały na oczy koloru soczystego brązu, ich barwa była w ciepłej tonacji, która przypominała mu subtelną mieszankę pigmentu używanego przez artystę, który pewnego razu odwiedził dwór Titusa. - Dziękuję. - Jej głos był nawet spokojny, pomimo tego, że jej puls aż dudnił, a delikatny rumieniec pokrył kremową skórę muśniętą odrobiną słońca. – Nie jest ci zimno? Miał na sobie jedynie proste spodnie wykonane z trwałego materiału, w którym mógłby z łatwością walczyć, oraz mocne buty. Jego miecz był przywiązany wzdłuż kręgosłupa, a skórzane pasy mocujące go, przecinały się na piersi. - Nie - powiedział, świadomy, że wyglądał jak barbarzyńca, którym nazwał go Dmitri, a tym bardziej stojąc obok jej eterycznej urody. – Wcześnie wstajesz, moja pani.
281
- Jessamy. – To jedno słowo sprawiło, że zwrócił całą swoją uwagę na jej usta. Miękkie i pełne wystarczająco, aby kusić, zdominowały jej twarz, jeśli nie liczyć jej urokliwych, ciemnych oczu z niewypowiedzianą tajemnicą. - Kiedy cię uczyłam, Galen? Nie wydaje mi się, żebym to pamiętała. Zaciskając palce dłoni walczył z pragnieniem podniesienia ręki i rozprostowania zmarszczek, które utworzyły się między jej brwiami. Była dla niego zbyt delikatną istotą, jego dotyk był zbyt szorstki. A jednak nie odszedł. - Dlaczego miałabyś mnie czegoś uczyć? Kolejne mrugnięcie, więcej zmarszczek. - Uczę wszystkie nasze dzieci, robię tak od tysiącleci. Musisz być jednym z moich uczniów - jesteś tak bardzo młody. W swoich dwustu siedemdziesięciu pięciu latach na tej ziemi, uczestniczył w bitwach i skąpał się we krwi, czuł gorący pocałunek bata na plecach, zimny dotyk noża w swoich wnętrznościach, ale jeszcze nigdy, aż do tej pory, nie został nazwany niemowlęciem. - Spędziłem dzieciństwo na dworze Titusa. - To było niezwykłą rzeczą dla dziecka dorastać poza Azylem, ale nikt nie odważył się zaszkodzić synowi dwóch wojowników, sam Titus umieścił chłopca pod swoją ochroną. – Miałem własnego opiekuna - dodał, bo nie podobał mu się pomysł, że mogłaby myśleć o nim, jak o nieuczonym niewolniku. - Pamiętam teraz. - Płynny jedwabny głos Jessamy spłynął na niego w niezamierzonej pieszczocie. - Twój nauczyciel jest moim byłym uczniem, poleciłam go w liście - powiedział mi, że uczyłeś się w samotności. - Tak. - Titus nie chciał, by kobieca miękkość jego córek wpłynęła na rozwój Galena. - Samotne życie. Wzruszył ramionami, bo przeżył to i wyrósł na silnego - był już zdolnym wojownikiem w wieku, gdy większość aniołów pozostawała jeszcze dziećmi. Być może nie miał zwykłych towarzyszy zabaw, ale było to wszystko, co znał, to życie, które ukształtowało go na 282
człowieka, jakim był dzisiaj. I ten człowiek chciał pochylić się i wdychać zapach ze zgięcia eleganckiej szyi Jessamy. - Będę ci towarzyszyć przez resztę drogi - powiedział, nie poddając się temu prymitywnemu impulsowi. * Jessamy zmuszona była iść obok dużego - raczej fizycznie przytłaczającego - anioła, który skrzydła trzymał podniesione nad ziemią z taką łatwością i bez wysiłku, że wiedziała, iż nie był to świadomy wybór, ale wyszlifowane szkolenie wojownika. Nikt nigdy nie potknie się o jego skrzydła, ten mężczyzna, który spojrzał na książkę, którą trzymał, jak gdyby na jakiś tajemniczy obiekt. - Czytasz? - Spytała bez zastanowienia. Jego niesamowite, wykwintne czerwone włosy mieniły się kropelkami mgły, które zebrały się na kosmykach, gdy skinął głową, a ona zastanawiała się, czy kolor nie splamiłby jej skóry wspaniałym kolorem zachodu słońca, gdyby wplotła palce w całą ich grubość. - Umiem - dodał prawie szorstko - Ale nie jest to zbyt użyteczne w moim świecie. Nieoczekiwany delikatny rumieniec zabarwił jego policzki. - Moje umiejętności czytania są... Zardzewiałe w najlepszym razie. Jessamy nie rozumiała, jak ktokolwiek może żyć bez słów, bez historii... Ale potem przyszło jej do głowy, że została pogrzebana w Azylu na tysiąclecia. Jeśli też miałaby skrzydła tak wspaniałe jak Galen, być może - choć wydawało jej się to absolutnie niemożliwą rzeczą – nie zależałoby jej tak bardzo na słowach. - Nie mogę latać - powiedziała, bo go zawstydziła, a naprawdę nie chciała tego zrobić. Daje mi to dużo czasu na czytanie. Galen nie odwrócił się, nie gapił się na powykręcane skrzydło, które oznaczało, że nigdy nie poleci. Keir, ich największy uzdrowiciel, próbował ją uzdrowić tysiące razy w ciągu lat, gdy jego siła rosła wraz z wiekiem, ale jej lewe skrzydło zawsze pozostawało w tym samym 283
powykręcanym kształcie, niezależnie od tego, ile razy zostało złamane i nastawione, albo wycięte i pozostawione, by odrosnąć. Aż powiedziała dość. Nigdy więcej. Nigdy więcej. - Twoja niezdolność do lotu - powiedział Galen, gdy walczyła z bolesnymi echami decyzji, która złamała jej serce - Jest oczywista. Jej usta otwarły się. Nikt nigdy nie był tak niemiły, gdy chodziło o jej niepełnosprawność. Większość osób wolała udawać, że w ogóle nie istnieje, a ona nie pchała się, by ją zaakceptować. Jaki był cel, by powodować jej dyskomfort? Co do jej podopiecznych – zarówno i takich jak Illium, który kiedyś był jej ciężarem - to zawsze znali ją tylko jako Jessamy, która miała skręcone skrzydło i przy której mieli się zachowywać, bo nie mogła ich gonić do nieba. Wszystko, co musiała zrobić, to krok poza szkolną salę i podniesienie ręki, a nawet najbardziej niegrzeczne dziecko wróciło na ziemię dokładnie w tym samym momencie. Ten jeden jednak, pomyślała, zerkając z ukosa na dużego mężczyznę, którego nie mogła sobie wyobrazić jako samotnego chłopca, rozpoczynającego swoje życie na dworze wypełnionym brzdękiem ostrzy i okrzyków walki, zrobiłby dokładnie tak, jak by mu się podobało. - Urodziłaś się taka? – Zapytał tonem tak bezceremonialnym jak ostrze tępego topora. Jessamy zdecydowała, że nie jest niegrzeczny, a przynajmniej nie w celowy sposób. „Subtelność”, jak powiedział Illium, nie wydawała się znajdować w słowniku Galena. - Tak. - Mówią, że Keir jest utalentowanym uzdrowicielem. - Jest... Zrobił, co mógł. - I był wściekły na siebie, kiedy mu się nie powiodło. Nie winiła Keira. Ani nie winiła swojej matki, której trudno było patrzeć na dziecko, które urodziła, choć nie z powodu braku miłości.
- Jej poczucie winy jest zbyt wielkie. - W młodych oczach Keira widniała wiekowość, w jego głosie brzmiały warstwy silnych emocji. - Nie chce słuchać, gdy mówię jej nie ma
284
powodu go czuć. Nie zrobiła nic, co mogłoby spowodować, że skrzydło, uformowało się tak, jak to miało miejsce. Matka Jessamy, tak czy inaczej, nie chciała słuchać swojej córki, nie przez dłuższy czas. Nawet teraz, był ten straszny rodzaj bólu na drobnej twarzy Rhoswen podczas tych rzadkich okazji, gdy Jessamy złapała jej wzrok utkwiony w swoim dziecku ze zdeformowanym skrzydłem. Rzadkich... I coraz, coraz rzadszych, tak jak bolesna cisza pomiędzy nimi, stworzona z tych wszystkich rzeczy, których nie wypowiedziały na głos, która wzrastała w nieprzeniknioną czarną ścianę. Ciężkie drewniane drzwi do biblioteki wyłoniły się w tej chwili z mgły, nieprzeniknionej w swojej objętości, a złoto inkrustowane przepiękne rzeźby czekały na słoneczny pocałunek, by zabłyszczeć. Podchodząc do nich, Galen wyciągnął rękę, by otworzyć jedną z bram, włókna mięśni w jego ramieniu, tak elastyczne, napięły się w sposób, który sprawił, że jej usta stały się suche, a jej serce tłukło się mocno o jej żebra. Wstrząśnięta głębokością i szybkością swojej reakcji - niewątpliwie fizycznej i cielesnej odwróciła wzrok i wyciągnęła rękę po książkę. - Nie jesz? - Spytał, oddając jej wolumin, miał cynizm w oczach, gdy zmierzył wzrokiem jej ciało. Ciemny puls przyciągania przekształcił się w ostrą irytację. Jako młoda kobieta, próbowała zrobić wszystko, co w jej mocy, by choć odrobinę przytyć, bezskutecznie. Taka po prostu już miała być. - Nie - powiedziała, a lód pojawił się w jej głosie. - Wolę głodować. - Wślizgnęła się do biblioteki, niektórzy wkurzający mężczyźni zapewne zostali wychowani przez wilki. Nie trzeba było dużo czasu, by słoneczne promienie rozproszyły mgłę, dzięki czemu ujawniły się jasne plamki metali szlachetnych osadzonych w marmurowych budynkach Azylu, a Galen zobaczył charakterystyczne skrzydła Illiuma, jak pojawiają się nad wąwozem. Młody anioł, kierował się w stronę chmur, przekraczając góry, gdzie nikt i nic nie żyło. - Kobieta - powiedział Dmitri obok niego, wiatr podnosił jego czarne włosy z twarzy, aby odsłonić „niebezpieczną męską urodę” – taki opis Galen słyszał od więcej niż jednej 285
kobiety, zarówno od anielic jak i wampirzyc. To, co Galen w nim widział, był to bezwzględny rodzaj siły, wytrzymałości, który domagał się szacunku. - Śmiertelniczka – dodał wampir. Galen może i nie wiedział, jak rozmawiać z kobietami, które nie były wojowniczkami, ale nikt nigdy nie oskarżył go o bycie głupim. - Martwisz się o niego. Wzrok Dmitriego nadal był utkwiony w chmurach, gdzie anioł zniknął. - Śmiertelni umierają, Galen. Galen wzruszył ramionami. - Tak jak i my. - Śmiertelnicy nazywali ich nieśmiertelnymi, ale anioły i wampiry mogły umrzeć – tylko, że to zabierało sporo wysiłku. - Czy ona sprawia, że jest szczęśliwy? - Tak. Aż za bardzo. Galen nie zapytał go o wyjaśnienie. Znał nieśmiertelnych, którzy upadali dla śmiertelników, widział jak płakali, kiedy te jasne światełka ich życia zostawały zgaszone. Nigdy nie czuł takiej głębi miłości, ale mógł zrozumieć ich żal. - Jessamy – powiedział, a jego umysł skupił się na kobiecie, która nie była śmiertelniczką, ale której smukłe ciało wydawało się za bardzo zakłócać jego spokój ducha. Czy ona ma kochanka? Wyrafinowana elegancja Dmitriego złamała się ujawniając zupełne zdziwienie. - Co? - Jessamy - powtórzył cierpliwie. - Czy ona ma kochanka? - Ona jest Nauczycielką. 286
- Jest również kobietą. - A jeśli ludzie wokół niej byli zbyt głupi, by to zauważyć, sam Galen nie ma zamiaru przejść z tym, tak po prostu, do porządku dziennego. Zdumiona pauza, Dmitri potrząsnął głową, jego włosy lśniły na niebiesko-czarno w słońcu. - Nie. - Wampir w końcu odpowiedział: - Nie miała żadnego kochanka odkąd ją znam. - To dobrze. Dmitri nadal patrzył na niego. - Zdajesz sobie sprawę, że ona ma ponad dwa tysiące pięćset lat życia, mówi co najmniej setką języków i posiada taką głębię wiedzy, że Kadra przychodzi do niej po radę i informację? Galen nie miał wątpliwości, że wszystko to było prawdą. - Nie zamierzam startować z nią w konkursie na inteligencję. - Nie, on chciał jej w sposób znacznie bardziej pierwotny. Dmitri wypuścił oddech. - To powinno być interesujące. Patrzyli jak kilku aniołów na skrzydłach opuszcza swoje domostwa, położone wzdłuż wąwozu, światło sprawiało, że ich skrzydła połyskiwały i błyszczały. - Na zaufanie - powiedział Dmitri, kiedy ostatni z nich wzleciał w lazurowy błękit nieba – Trzeba zasłużyć. - Rozumiem. - Na razie musisz pozostać w Azylu i zajmować się treningiem najmłodszych, którzy dołączyli Raphaela.
287
- Mówią, że Lijuan go lubi - powiedział, mówiąc o jednej z najstarszych członków Kadry. - Może i nie nosi przy sobie kobr jak Neha - Dmitri mruknął głosem pozbawionym wszelkich śladów cywilizacji, aż stał się jak nagie ostrze - Ale Lijuan jest nie mniej trująca. Galen pomyślał nad tym, co wiedział o Lijuan i uświadomił sobie, że nie było tego zbyt wiele. - Takie informacje nie docierały do mnie na dworze Titusa. Jeśli mam być prawdziwym mistrzem broni, muszę znać politykę, która może zostać wykorzystana w taktyce. Uśmiech Dmitriego był powolny. - W takim przypadku powinieneś porozmawiać z Jessamy. Zakładając przed sobą ramiona, Galen napotkał niewinne spojrzenie wampira. - Powinienem? - Wiele osób nie wie, że oprócz bycia Nauczycielką, Jessamy spisuje także naszą historię. Powiedziałbym, że nie ma nikogo lepszego, jeśli chcesz poznać subtelności polityki, które stanowią podstawę i utrzymują równowagę w Kadrze. Galen wiedział, że Dmitri był rozbawiony tym, że sam kieruje go w kierunku Jessamy, ale już miał powód, by przebywać w jej towarzystwie. Niemniej jednak, powiedział: - Zapomniałeś już, że jestem całkowicie zdolny, by cię zabić? - To był łut szczęścia, Barbarzyńco. - Wampir przesunął ręką po swoich włosach i rzekł: - Twoje umiejętności jako mistrza broni mogą być konieczne wcześniej, niż zdajesz sobie sprawę. – W jego tonacji było coś bardzo poważnego. - Aleksander rozpoczął gromadzenie swojej armii - nigdy nie uważał, że Raphael powinien stać się członkiem Kadry w tak młodym wieku, a teraz wydaje się, że jest gotów użyć siły, aby narzucić swoją wolę. Aleksander był archaniołem Persji, rządził już od tysięcy lat. 288
- Jest silniejszy od Raphaela. - Wiek naznaczył jego moc kłującym błyskiem. Wyraz twarzy Dmitriego był nieprzenikniony. - Zobaczymy. Galen zastanawiał się, czy Dmitri powiedział mu o nadciągającej wojnie tylko dlatego, że już szeptano o niej pośród ludu. Nie była to żadna tajemnica. Ale teraz, gdy wampir określił to jasno – na zaufanie trzeba zasłużyć. Galen nie spodziewał się niczego innego. - Będziemy mieli szpiegów na terenie Raphaela, w Azylu i na zewnątrz. - Oczywiście. Więc miej oczy otwarte. Galen miał oczy szeroko otwarte po południu, gdy latał nad lśniącymi białymi budynkami, które były wtopione w skalisty krajobraz górskiej twierdzy, i wyśledził Jessamy obok małego domku na klifie na dalekim krańcu terytorium Azylu Raphaela. Kobieta, która była tak kochana przez dzieci jak i zarówno dorosłych, z tego, co dowiedział się dzisiaj, zdecydowała się mieszkać we względnej izolacji. Jej dom był oddzielony od innych przez poszarpane ściany skał i dostępny tylko z powietrza, lub drogą wzdłuż jednej wąskiej ścieżki. Zmiatając ziemię, gdy lądował na jej podwórku - wyłożonym kostką mieniącą się niebieskim i delikatną szarością, gliniane donice poustawiane były po bokach i przepełnione wytrzymałymi górskimi kwiatami w kolorach bieli, żółci, czerwonego i indygo - miał uczucie, że jest wielką ciężką bestią, gdy zgrabnie złożył swoje skrzydła na plecach. Ale czucie się nie na miejscu, to było za mało, aby zatrzymać go w jego dążeniu do tej anielicy ze swoim delikatnym pięknem i oczyma przepełnionymi tajemnicami. Jeśli chodzi o fizyczny aspekt - nie mógł kłamać. Był mężczyzną z surowymi apetytami, a Jessamy przemawiała do każdego z nich. To były egoistyczne potrzeby, które doprowadziły go do tego, że zadał pytanie, które ją tak zdenerwowało. Chciał mieć pewność, że nie złamie się pod siłą jego dotyku. Niektórzy mogą powiedzieć, że był arogancki zakładając, że ona dopuści chociaż do tego, by ją adorował, a znacznie mniej prawdopodobne było to, że pozwoli mu na pieszczenie swojej kremowej skóry szorstkimi rękami, utwardzonymi stałą pracą z bronią, ale Galen nie wierzył w zaczynanie bitwy bez zamiaru jej wygrania.
289
Krocząc w stronę otwartych drzwi, miał już zawołać jej imię, kiedy usłyszał, że coś się rozbiło, po czym dotarł do niego przerażony kobiecy krzyk. Lód schłodził żar w jego krwi, pobiegł do środka i wyciągnął miecz. Hałas pochodził z tyłu domu, a gdy poczuł uderzenie wiatru na ciele, już wiedział, że drzwi po drugiej stronie były otwarte, a poniżej znajdował się gwałtowny spadek, spadek pokryty brutalnymi kolcami skał. Nic by to nie znaczyło, gdyby to był inny anioł... Ale przecież Jessamy nie mogła latać.
290
ROZDZIAŁ 3 Wszedł i zobaczył jak walczy z ponurą zawziętością z wampirem, który trzymał ją od tyłu koło otwartej pustki drzwi, ciemnoczerwone strumyczki krwi spływały po jednej stronie jej twarzy. Nagły, zimny gniew. Ryknął okrzyk bojowy, pobiegł do przodu, oderwał od niej napastnika i rzucił nim o ścianę tak mocno, że aż coś w nim pękło. Chwycił Jessamy swoim drugim ramieniem i w tej samej chwili kopnięciem zamknął drzwi. - Zostań tu - rozkazał, sadzając ją na stole i odwrócił się z mieczem, gdy poczuł ruch powietrza na plecach. Obnażone kły zagłębiły się w jednym z jego barków dziurawiąc jego białą koszulkę, na której pojawiły się plamy z migotliwej rdzy, wampir głośno wrzasnął w krwawym oporze i naciął długą linię w dół klatki piersiowej Galena za pomocą ciężkiego myśliwskiego noża. Galen zignorował to cięcie i już w następnej chwili głowa wampira spadła z jego szyi i wylądowała na podłodze z mokrym natychmiastowym plaśnięciem, a tryskająca krew spryskała ściany, gdy ciało mężczyzny poruszało się w ostatnich skurczach i upadło na podłogę.
Cholera. Jessamy prawdopodobnie zmusi go, żeby to wszystko wyczyścił, pomyślał, obserwując ciało,
które
nadal
drgało.
Wampiry
były
prawie-nieśmiertelne,
ale
–
niezależnie
od sporadycznych ruchów ciała - nie mogły przeżyć ścięcia głowy. Mimo to upewnił się podchodząc i wbijając miecz w serce zmarłego wampira, tnąc je na drobne kawałki wewnątrz piersi. Dopiero wtedy odwrócił się do kobiety, która siedziała na stole, miała białą twarz i ogromne oczy. Wytarł miecz w ubrania wampira, wsunął go do pochwy na plecach i zmniejszył odległość między nimi, by umieścić dłonie po obu stronach niewielkiego ciała Jessamy. 291
- Popatrz na mnie. Roztrzęsione brązowe oczy napotkały jego wzrok. - Masz na sobie krew. Przeklinając się w duchu za ten dowód bezwzględnej przemocy, przemocy, która była integralną częścią jego życia, lecz bez wątpienia obcego dla niej, już miał odsunąć się od niej, by się oczyścić – ale zdjęła jakieś coś, przypominające jedwabisty szal, które miała zawiązane wokół swojej talii i zaczęła wycierać nim jego twarz. Ta delikatna szmatka pachniała nią samą. Unieruchamiając swoje mięśnie, zmusił się, by stać w miejscu. Jego wzrok padł na piękny kształt jej szyi i na paski, które podtrzymywały stanik jej sukni, związane w węzeł na jej karku, serpentyny tkaniny opadały wdzięcznie w dół pleców. Jedna kropla krwi zeszpeciła delikatny błękit, ale jej suknia raczej uniknęła obrażeń. - Gotowe? - Zapytał, kiedy opuściła rękę, podnosząc własną dłoń w tym samym czasie, by odwrócić jej twarz do światła, aby mógł zbadać nacięcia na jej czole. Już się leczyły. To dobrze. Ale pożyczył jej szal, by wytrzeć smugi czerwieni, które go rozwścieczyły, zapach jej krwi był nadal żywą nicią pomimo rzezi. Biorąc materiał, gdy go zwracał, wyciągnęła rękę, by położyć ją na jego piersiach. - Posiadasz jakieś koszule? Ciesząc się delikatnym dotykiem tak zupełnie odmiennym, niż dotyk innych wojowników, którzy mogli zadać mu niebezpieczne obrażenia w walce, by nie mógł jej kontynuować, powiedział: - Tak. Na oficjalne okazje. - Choć na dworze Titusa, sytuacja raczej nie często wymagała eleganckiej koszuli. Jessamy zaśmiała się... Tuż przed tym, jak jej twarz zmarszczyła się. Wziął ją w ramiona, pogładził dłonią jej plecy, gdy objęła ramionami jego szyję i zaczęła szlochać. Uważał, aby unikać wrażliwych miejsc, w których jej skrzydła wyrastały z jej pleców, pióra 292
miały tam bogaty, sugestywnie purpurowy kolor, który następnie zmieniał się w różowy kolor jutrzenki, a następnie w czysty kremowy na końcach jej skrzydeł. Ukraść taką intymność byłoby niedocenione w swojej wartości - chciał zaczekać, aż Jessamy zaprosi go, by ją dotknął. Jej oddech, nierówny i gorący, owiewał jego skórę, gdy próbowała przytulić się do niego jeszcze bliżej. Przesuwając się między jej kolana, pajęcza spódnica jej sukni kotłowała się wokół nich, trzymał ją mocno. Jej ciało było tak smukłe, tak przerażająco kruche. Ale nie kościste, jak obecnie zdał sobie z tego sprawę, po prostu miała boleśnie szczupłą figurę. To tak, jakby jej klatka piersiowa sama w sobie była tak bardzo delikatna, jakby jej ciało potrzebowało tylko tej najłagodniejszej z warstw. Istniał w niej jakiś zmysłowy wdzięk, wykwintny i piękny. - On już nie może cię skrzywdzić - powiedział jej do ucha, kiedy jej szloch ucichł, jej włosy były miękkie jak puch pod jego ręką, obok jego twarzy. Czkając zanim znowu usiadła, wzniosła swoją godność wokół siebie jak tarczę. - Dziękuję. - Spoglądając w dół, nabrała rumieńców, widząc sposób w jaki jej kolana były umieszczone po obu stronach jego ud. Cofnął się, więc mogła zsunąć nogi, wygładzić spódnicę. Barbarzyńca czy nie, rozumiał, że tak jak wojownik potrzebuje swojej broni, Jessamy potrzebowała swojej dumy. - Kto to był? - Nie wiem - powiedziała, ocierając łzy, dopóki jej twarz nie posiadała już żadnego dowodu emocjonalnej burzy, która dopiero co przeszła. - Wszedł do domu, gdy byłam w kuchni - myślałam, że to jeden z moich uczniów. Wiedzą, że powinni pukać, ale najmniejsze z nich czasem zapominają. - Powiedział coś? - To, że wiem za dużo - powiedziała Jessamy, zmuszając się, by powrócić do koszmaru. – I że nie mogli nie skorzystać z szansy. - Wampir zaatakował ją, zanim zdała sobie sprawę, z wagi jego słów. Kierując się instynktem, udało jej się naciąć go małym nożem, który 293
trzymała w ręku, zanim uderzył jej głową o krawędź drzwi, które otworzył na oścież, oszałamiając ją na tyle, że prawie udało mu się wypchnąć ją na bezlitosne skały znajdujące się poniżej. Jessamy miała ponad dwa tysiące lat, i choć nie była najsilniejsza ze swego rodzaju, nie można jej było uznać w żaden sposób za słabą - upadek nie zabiłby jej, ale roztrzaskałby ją na tyle części, że zajęłoby jej lata, może dekadę, by się uzdrowić. W międzyczasie, leżałaby niema i w dalszym ciągu jak martwa. Mnóstwo czasu dla każdego, kto nie chciał ujawnić swoich planów i mógł doprowadzić je do końca. - Uratowałeś mnie od strasznego bólu. Nawet w momencie, gdy to mówiła, czekała, aż Galen skrytykuje ją za posiadanie domu na klifie, podczas gdy sama nie mogła latać. Jak mogła wytłumaczyć mu, że miała taki sam przeszywający duszę głód nieba jak jej bracia, tą samą potrzebę, by wznieść się w przestworza? Jej dom był tak blisko chmur, jak tylko mogła się dostać. Jednak spodziewana reprymenda nie nadeszła od tego mężczyzny, wojownika który głaskał ją szokująco łagodnymi dłońmi, a jego głos był niski i głęboki koło jej ucha. Zamiast tego, zmarszczył brwi, a swoją uwagę przeniósł na napastnika. Kiedy odsunął się od stołu, musiała zagryźć dolną wargę, żeby nie błagać go, by pozostał w poprzedniej pozycji. Surowość jej potrzeby rozbudziła ją. Żyła na własną rękę od dziesięcioleci, jeszcze zanim dotarła do stuletniego znaku, który stanowił dorosłość wśród rodzaju anielskiego. To było bardzo nietypowe dla anielicy, by żądać uniezależnienia jako nastolatka, ale stała obecność winy matki była jak całun, który groził, że zadusi Jessamy. Keir pomówił w jej sprawie z Caliane - w której części Azylu się urodziła, przekonał archanielicę, że Jessamy była wystarczająco dojrzała, aby móc żyć na własną rękę. Przez lata jej samotność stała się czymś, co było jej częścią, tak jak częścią niej było jej skręcone skrzydło i brązowe oczy. Ale dziś, nie chciała nic więcej, niż być trzymaną, by być chronioną przez tego wielkiego nieznajomego, który przeszukiwał kieszenie napastnika z ponurą wydajnością. Powinna była już zeskoczyć w dół, z miejsca, gdzie ją posadził, nakazując jej, aby „została tutaj”, jakby była zwierzątkiem domowym albo workiem ziemniaków, ale prawda była taka, że nie była pewna, czy da radę ustać na nogach. - Co znalazłeś? - Spytała, gdy wyjął coś z kieszeni wampira. 294
Wstał i podszedł do niej, by wręczyć jej kartkę. Rozłożyła ją i poczuła jak jej serce drży i zmienia rytm. - To czas i miejsce. Mój dom, o tej porze dnia - często przychodzę do domu coś zjeść przed pójściem do biblioteki, by popracować. - To rankiem zwykle uczyła, choć czasem zmieniała porę i lekcje odbywały się po południu, zwłaszcza wtedy, gdy dni stawały się ciemne i zimne. Dzieci nigdy nie chcą wcześnie wstawać. - Tak - powiedział Galen, jego ramię zgięło się, gdy położył jedną rękę na stole obok jej biodra, jego pierwotne ciepło było dla niej nieznane, ale nie niechciane - Ktoś albo dobrze cię znał, albo obserwował cię wystarczająco długo, aby nauczyć się twojego wzoru postępowania. Jej wzrok zatrzymał się na martwym ciele wampira. - Co za marnotrawstwo. - Dokonał swojego wyboru. - Z tymi bezlitosnymi słowami na ustach, Galen spojrzał ponownie na ciało, na ścianie były czerwone rozpryski krwi, krzepnącej na czarny kolor. – Wyczyszczę to, ale najpierw muszę poinformować Dmitriego. Polecimy do niego. - Nie. - Odepchnęła jego ręce, kiedy przysunął się w jej kierunku, jak gdyby chciał wziąć ją w ramiona. Groźne oczy Galena zmieniły kolor z jasnozielonych na barwę wzburzonego morza. - Nie upuszczę cię. - To nie tak. - Jej opór na latanie miał swoją genezę w agonii tego, z czego zdała sobie sprawę dawno temu - że każdy smak nieba tylko pogłębiał siniaki straty. Nawet najlepszy z jej przyjaciół nie mógł kiedykolwiek zabrać jej, by latać tak długo, jak potrzebowała. – Z nikim nie latam. - Nie zostawię cię tu samej. - Głęboki głos, ściana nieustępliwych mięśni.
295
- Poradzę sobie. - Jej oczy odwróciły się od krwawej ruiny ciała. Walcząc z żółcią palącą jej gardło, powiedziała: - Będę czekała na podwórku. Galen prychnął, położył dłonie wokół jej talii i podniósł ją tak, że jej stopy zawisły nad ziemią. Chwytając go za ramiona, jego ciepło paliło jej dłonie, powiedziała: - Co robisz? - Jej głos brzmiał jakby brakło jej tchu. Odpowiedział wynosząc ją z kuchni - na niej ciche podziękowanie - i wyszedł na utwardzony dziedziniec, który ograniczyła za pomocą kolorowych donic z lejącą się dziką kaskadą kwiatów. Gdzie w końcu postawił ją na nogi i spojrzał na nią. - Czekaj tu. - Zostań tu. Czekaj tu. - Wymamrotała do jego szerokich pleców, kiedy wszedł do środka, dając z siebie wszystko, żeby poczuć się znieważoną - ale prawda była taka, że on nie tylko ocalił ją od niewyobrażalnej agonii, ale też sprawił, że poczuła się bezpiecznie na tyle, że płakała... A potem trzymał ją ze słodką, szorstką czułością. Gniew nie był dominującą emocją, jaką czuła do Galena. Kiedy wrócił z jej sandałami, uklęknął na jedno kolano, aby wsunąć je na jej nogi, jego skrzydła miały bogaty, ciemnoszary kolor na tle kostki brukowej, zaczęła kłócić się z nim, że może to zrobić sama. Ale Galen, jako że już powoli zaczynała się tego uczyć, był nieodpartą siłą, gdy czegoś chciał, więc chwilę później już miał jej stopy ubrane w sandały, skóra jego rąk była stwardniała, dotykał jej w intymny w sposób, który sprawiał, że mięśnie jej brzucha zaciskały się. Podnosząc się, wziął ją za rękę, umieszczając ją w swojej własnej. - Chodź. Nie wyrwała się z zaborczego uścisku, ślady terroru jakie nadal czuła po tym, jak walczyła, by nie zostać wrzuconą w poszarpane szczęki wąwozu, nadal szeptały zimno i oleiście w jej żyłach.
296
- Moja najbliższa sąsiadka, Alia, mieszka tam. - Wskazała na wąską ścieżką między skałami przed nami. - Zostanę z nią, podczas gdy ty sprowadzisz Dmitriego. Galen splótł swoje ciepłe, silne palce z jej własnymi, rozkładając ochronnie za nią jedno skrzydło w tym samym czasie, jego pióra zabarwione były białymi błyszczącymi paskami z ukrytymi biało-złotymi nićmi.
Piękny. Galen przemówił w ślad za tą pełną zdumienia myślą. - Czy twój ojciec zabierał cię, by polatać? Ból okręcił jej serce, przyspieszyła kroku w daremnym wysiłku, by przegonić pytanie. - Nie pytaj mnie o takie rzeczy. - Więc powinienem po prostu zignorować fakt, że twoje skrzydło jest skręcone? - Titus posiada maniery - powiedziała, wściekła na to, jak on łatwo trafia w jej najstarsze, najbardziej bolesne rany, które jeszcze się nie zabliźniły. – Dlaczego ty ich nie masz? Skrzydło Galena musnęło jej plecy, ciężkie i ciepłe, ale jego słowa były bezlitosne. - Myślę, że ludzie tutaj dreptają wokół ciebie na paluszkach, jeśli chodzi o temat twojego skrzydła, a ty im na to pozwalasz. Starała się wyszarpnąć swoją rękę z jego uścisku, co przypominało próbę wyciągnięcia jej z litej skały. - Mogę przejść resztę drogi sama. - Dom jej sąsiadki był już w zasięgu wzroku. - Idź, poinformować Dmitriego. Zamiast jej posłuchać, nadal szedł w stronę domu i musiała iść z nim lub ryzykować, że zostanie pociągnięta. 297
- Myślałem, że masz więcej odwagi niż to, Jessamy. Chciała uderzyć go. Kopnąć go. Zranić go. Pragnienie to sprawiło, że poczuła się jak obca osoba, więc zmusiła się do podjęcia psychicznego kroku wstecz, by zaczerpnąć głęboki haust chłodnego górskiego powietrza. - Mam więcej odwagi, niż kiedykolwiek to zrozumiesz - powiedziała, gdy zatrzymał się przed domem Alii, a jej plecy były dumnie wyprostowane.
Jak śmiał mi to powiedzieć? Jak śmiał? Tym razem, kiedy szarpnęła, wypuścił jej rękę, a ona odeszła w kierunku drzwi. To sprawiło, że widział jej plecy, że miał taki wspaniały widok na jej skrzydła, które wymusiły na niej taką odwagę, kiedy większość aniołów była śmiejącymi się dziećmi, ale nie zachwiała się, nie wahała. I nie patrzyła wstecz. * Dmitri spojrzał na ciało, a następnie na czerwono-czarne strumienie krwi na ścianie. - Co z Jessamy? - Dobrze. – Była na niego tak zła, że jej kości odznaczały się ostro na posypanej złotem skórze, której chciał spróbować swoimi ustami, prymitywne parcie. Prymitywne tak jak pragnienie, by przesunąć rękę w soczystym rozmachu po jej skrzydłach, miękkość jej piór była wykwintną pokusą - dopóki nie podniósł jedno z jedwabnych piór w jej domu i nie ukrył go starannie w dłoni. - Kiedy szok po ataku osłabnie, będzie chciała wiedzieć, kto stoi za tym aktem. - To jest pytanie, prawda? - Dmitri skoncentrował się na twarzy martwego wampira. - Nie jest jednym z Raphaela, ale ktoś go rozpozna. Puszczę jego portret w obieg. Galen skinął głową, wychodząc na zewnątrz z Dmitrim.
298
- Jessamy będzie chciała wrócić do domu. - Od wodospadu kwiatów, przez gęste kremowe dywany, aż do dziecięcych rysunków oprawionych i zawieszonych z troską, to miejsce miało w sobie jej odcisk - kobieta nie opuści łatwo miejsca, w którym tak wiele zrobiła własnymi rękami. - Obiecałem jej, że to oczyszczę. - Zadbam o to, ale nie będzie to dla niej gotowe aż do jutra. - Ciemne oczy śmignęły w kierunku Galena. - Ona potrzebuje, by ktoś ją popilnował. - Tak. - Nie było potrzeby szukania ochotnika do tego zadania, kiedy oboje doskonale wiedzieli, że on nie pozwali, by inny wojownik przebywał blisko niej, gdy była tak narażona na zranienie. - Nie boisz się, że mogę stać za tym wszystkim? - Był nieznanym obcym elementem. - Nie. - Pojedyncze, stanowcze słowo. - Nie jesteś typem człowieka, który kiedykolwiek napadłby
na
wrażliwą
kobietę.
I
-
dodał
wampir
-
Gdybyś
to
zorganizował,
już by nie oddychała - byłaby w roztrzaskanych, krwawych kawałkach na ścianach wąwozu. Galen wzdrygnął się wewnętrznie, ale Dmitri miał rację w obu przypadkach. - Upewnię się, że nikt do niej nie dotrze. – Bez względu na to, czy z zadowoleniem przyjmie jego ochronę, czy nie.
299
ROZDZIAŁ 4 Zachód szeptał na horyzoncie, kiedy wrócił do Jessamy z małą torbą z jej rzeczami w ręku. - Mój dom - zasugerował - Będzie dla ciebie najbezpieczniejszym miejscem. - Otwartość jej obecnego miejsca zamieszkania sprawiała, że aż czuł swędzenie szyi. Potrząsając głową, jednak powiedziała: - Alia już zaproponowała mi pokój. - Ona ma dziecko. - Dostrzegł zabawki rozrzucone na dachu, w miejscu, które ciekawy młody anioł mógł wybrać na zabawę. Szybkie i ciemne zrozumienie zawitało na twarzy Jessamy, przeniknęło głęboki brąz jej oczu. - Tak, oczywiście. Nigdy nie naraziłabym dziecka na niebezpieczeństwo. - A dorosłych byłoby sprawiedliwie? Zassała oddech, trzymając dłoń przyciśniętą do brzucha. - Naprawdę wierzysz w to, że będzie kolejny zamach na moje życie? - To zdanie było sformułowane jako pytanie, ale wiedział, że była już świadoma jego prawdopodobnej odpowiedzi. Jej kolejne słowa to potwierdziły. - Jest mała salka w bibliotece wyposażona w łóżko. Mogę tam zostać. Przytaknął. - Bardzo dobrze. Jessamy nie zaufała ani na jotę natychmiastowej zgodzie Galena, ale nie naciskał na nią, by zmieniła swoje zdanie, gdy poprowadził ją z powrotem do biblioteki, czuła tę 300
cichą, gotową do bitwy obecność u swojego boku. Obserwował wzrokiem każdy najmniejszy element otoczenia, aż jego ochronna czujność była jak impuls na jej skórze. - Widzisz - powiedziała, kiedy dotarli do pokoju w bibliotece, jej klatka piersiowa była wklęsła, jak gdyby jej oddech został skradziony - Żadnych dużych okien i tylko te jedne drzwi. - Nikt nie będzie w stanie dostać się do środka, gdy drzwi zostaną zamknięte od wewnątrz. Dając jej ciche skinienie głową po tym, jak obejrzał ściany w celu sprawdzenia ich grubości i stabilności, pozwolił jej zamknąć za sobą drzwi. Drżąc, upadła na wąskie łóżko przeznaczone dla uczonych, którzy chcieli zażyć trochę odpoczynku. To musiał być utrzymujący się szok, spowodowany atakiem, pomyślała. Była zbyt stara i zbyt rozsądna, aby reagować taką dziwną mieszanką strachu i podekscytowania z powodu mężczyzny. Szczególnie mężczyzny, który przecież zostawił ją, aż ślepy ze złości, nie tak dawno temu. Czując ulgę na to wyjaśnienie, podniosła książkę ze stolika obok łóżka i otworzyła ją na pierwszej stronie. Ale jednak ułamek chwili później usłyszała szuranie butów Galena, gdy poruszał się na zewnątrz i zbyt późno zrozumiała, że on ma zamiar pozostać pod jej drzwiami przez całą noc. Ponieważ był to jedyny sposób, aby chronić kogoś w tym pomieszczeniu - biblioteka miała zbyt wiele wejść i wyjść, aby na bieżąco obserwować je wszystkie z jednego miejsca. Wiedziała, że nie przyszedł zrobić jej żadnej krzywdy. Był aniołem. Jednym z potężnych, niezależnie od swojego wieku - niektóre anioły nigdy nie wzrastały w moc po osiągnięciu dojrzałości, a inni, tak jak Jessamy, zdobywali ją stopniowo. Galen, natomiast, był jednym z tych, w których rosła w ogromnych skokach, był to jeden z powodów, który czynił z niego tak dobrego kandydata na mistrza broni dla archanioła – bezsenna noc na nogach nic by go nie kosztowała. Jednak wina skręcała się wewnątrz niej niczym ciężki obosieczny miecz. Uratował jej życie, krwawił dla niej, a ona postępuje dziecinnie, gdy chodziło o podzielenie się jego mieszkaniem, gdzie mógłby łatwiej odpocząć, bo nigdy nie mieszkała z mężczyzną, w żadnym sensie. Minęły więcej niż dwa millenia, a ona nie dopuściła żadnego mężczyzny tak blisko. Na początku to nie był wybór. Tak się po prostu stało. Nieśmiała i świadoma swoich zniekształconych skrzydeł, ukryła się w bibliotece. Później, kiedy nabyła już wystarczającej 301
pewności co do swoich zdolności, chodziła wyprostowana, więc zaczęli do niej podchodzić. Nie było ich wielu oczywiście, ale na tyle dużo, że miała więcej niż jedną opcję. W tym czasie młoda i wciąż nieznośnie przewrażliwiona na punkcie swoich skrzydeł, mimo swego zewnętrznego zaufania, wierzyła, że mężczyźni prosili ją z litości, że każdy z nich będzie odgrywać pewnego rodzaju konkurenta, tylko przez wystarczająco długi czas, aby złagodzić swoje sumienie. Tak więc odtrącała ich, jednego po drugim, zanim mogli zrobić z nią to samo. Wiedziała, że miała rację co do motywacji, co najmniej jeśli chodzi o jednego z tych, którzy próbowali się do niej zalecać. Ale inni... Może się myliła. Ale jedna rzecz stała się bezsporna - Jessamy wkrótce stała się „znana” z tego, że preferowała swój spokój, że była naukowcem i nauczycielką. Wszyscy zapomnieli o tym, że była też kobietą, z nadziejami i marzeniami o partnerze, rodzinie, domu, który nie zawsze byłby tak cichy, kiedy zapadała noc w miękkiej bezdźwięczności. Starała się zapomnieć o prawdzie o samej sobie, bo wtedy bolało to o wiele mniej.
- Myślałem, że masz w sobie więcej odwagi, niż to, Jessamy. Jej paznokcie wbiły się w jej dłonie. Nienawidząc swojego życia w tej chwili, życia, które zbudowała krok po kroku, aż pogrzebała się w nim, wstała, podniosła małą torebkę, w którą Galen spakował jej rzeczy - tak nieoczekiwanie zaskakująca, jak na niego, rzecz, którą zrobił - i otworzyła drzwi. - Twój dom - powiedziała, zanim odwaga ją opuściła - Byłoby łatwiej pilnować? Galen posłał jej małe skinienie głową, czysta czerwień jego włosów przesunęła się na jego czoło, zanim odsunął je z powrotem niecierpliwą ręką. - To na ścianie wąwozu. Jedno wejście. Żadnych schodów. Więc będzie musiała pozwolić mu, żeby odleciał z nią w ramionach. Nadal patrząc na nią, Galen dodał:
302
- To nie jest daleko – to dzikie morze w oczach mówiło jej, że zobaczył zbyt wiele. – Jedno bicie serca lub dwa lotu. Pot lał się wzdłuż jej kręgosłupa, więc musiała przełknąć dwa razy, zanim udało jej się wypowiedzieć słowo gardłowym chrapliwym tonem. - Dobrze. Galen nic nie powiedział, dopóki nie stali na skraju urwiska z widokiem na wspaniałe niebezpieczeństwo wąwozu. - Trzymaj się - wymamrotał, podnosząc ją i przytulając do siebie jednym ramieniem za jej plecami, a drugim pod udami - I pomyśl o wszystkich złych słowach, jakie znasz, którymi chciałabyś mnie nazwać. Zaskoczony radością napełniającą ją wraz ze śmiechem... Zrobił krok z klifu i pochylony poszybował w dół ku swojemu schronieniu, jego wspaniałe skrzydła stworzone ze światła i cieni były nad nimi. Wiatr szarpał jej suknię, bawił się włosami, miała wrażenie, że jej brzuch zaciska się przez ten nieskończenie krótki czas, jaki spędzili w powietrzu. Kiedy stanęli na ziemi, spojrzała w górę na niego, w dalszym ciągu z zakrzywionymi ustami w półuśmiechu, zobaczyła, że Galen patrzy na nią, uśmiech powoli wypływał na jego twarz. - Nie boisz się. - Co? - Upuszczając torbę na ziemię, czekała na niego, aż postawi ją na ziemi - nawet jeśli ledwo opierała się pokusie wykorzystania ich bliskości, by odsunąć te jego zbyt długie włosy, kosmyki, które ponownie muskały jego rzęsy. - Nie. To nie dlatego nie latam. Galen nadal uważnie badał ją tymi oczyma barwy lodu i wiosny, aż musiała odpowiedzieć, wyznać sekret tak straszny i głęboki, że nigdy wcześniej nie mówiła o nim nikomu, nawet Keirowi, który znał ją od tysiącleci. - To dlatego, że pragnę za dużo.
303
Wrażliwość uderzyła w nią w ślad za jej spowiedzią, to było jak uderzenie pięścią w brzuch, od którego skuliłaby się, gdyby nie była trzymana w gorących ramionach z żywej stali. - Postaw mnie. - Nie mogła znieść tej litości odznaczającej się na twardych rysach jego twarzy. - Skoro znam już twoją tajemnicę - powiedział zamiast tego Galen, wsuwając podbródek w jej włosy. - Chcesz iść polatać? Serce Jessamy zatrzymało się. - To tylko sprawia, że głód staje się coraz gorszy - szepnęła, podnosząc rękę, by pogładzić w tę i z powrotem po tych grubych, jedwabistych włosach koloru olśniewającego serca górskiego słońca. - Mogę latać godzinami bez zachwiania. - Przycisnął ją jeszcze bliżej do siebie, jego dzikie ciepło piekło jej skórę, napełniając jej krew. – No i - mruknął, trzymając na niej wzrok - Będziesz o wiele bezpieczniejsza w powietrzu niż gdziekolwiek indziej. Przerażało ją to, co oferował. Nie tylko swoje skrzydła... Ale także roztopione emocje, których nie starał się ukryć. Nie miało to nic wspólnego z litością. - Galen. Pochylając głowę, przemówił do niej tak blisko, że było to prawie jak pocałunek, jego usta znajdowały się o oddech od jej własnych. - Trzymaj się mocno. A potem zrobił krok wstecz z półki swojego schronienia. Krzyknęła, kiedy odpadał i była to w połowie radość, w połowie szok z niespodzianki. - Nie miałam na myśli „tak”! - Jej ramiona zacisnęły się na jego szyi. Udając głuchotę, zanurkował i spiralnie poruszał się w dół masywnych murów tego samego wąwozu, który wcześniej tego dnia sprawił, że strach dudnił w jej żyłach. 304
Ale nie teraz. Nie w nierozerwalnym uścisku Galena. Oszałamiający dreszcz przebiegł jej po plecach i ponownie zaczęła się śmiać. Był jak jeden z jej podopiecznych, ignorujący ją w nadziei, że zapomni o naganie, którą miała nadzieję mu dać. I tym razem prawdopodobnie miał rację - bo Galen potrafił latać. Po szybowaniu aż prawie otarli się o ryczącą rzekę poniżej, jakby ślizgał się po powierzchni wody. Mgiełka pocałowała ją w obute w sandały nogi, twarz, a ona otarła tę twarz w jego szyję w spontanicznej czułości. Zanurzając swoją głowę, posłał jej nieustraszony uśmiech27 zanim wzleciał wyżej i wyżej, dopóki nie byli na wysokości niematerialnych bawełnianych chmur, iskrzące się budynki Azylu z nakrapianych minerałów ukryły się za łańcuchem górskim, który był nieprzeniknioną naturalną barierą dla osób bez skrzydeł, ziemia poniżej przypominała jej dziki gobelin, który widziała po raz ostatni tak dawno temu, kiedy była dzieckiem... A jej ojciec zabrał ją do nieba.
- Dziękuję Ci, Ojcze. -
Jesteś
moim
dzieckiem,
Jessamy.
Zrobiłbym
wszystko,
by
słyszeć
twój
i widzieć twój piękny uśmiech. Jej ojciec ją kochał. Podobnie jak jej matka. Ale zawsze za ich szczęśliwymi minami krył się pewnego rodzaju smutek, gdy wrócili na ziemię, aż Jessamy nie mogła już tego dłużej znieść. I tak uziemiła sama siebie. Jej decyzja spotkała się z żalem, ale to minęło. Czasami, jej rodzice byli w stanie zapomnieć o jej niepełnosprawności i traktowali ją po prostu jako swoją córkę, a szacunek, jakim ją obdarzano i jej dokonania, sprawiały, że błyszczeli z dumy. Snop jasnego światła, rozproszył ponure wspomnienia jak klejnociki. Spojrzała w dół, aby zobaczyć idealne lustro jeziora odzwierciedlające zachód słońca w całej swej wstrząsającej okazałości, wodny kocioł ognia, niebo lizały płomienie. Wargi musnęły jej ucho, ciepły oddech.
27
W oryginale było berserk. Berserk (berserker) – według podań historycznych był nieznającym strachu wojownikiem nordyckim. Wikinga będącego berserkiem ogarniał szał walki, który dodawał mu nadludzkiej siły.
305
- Chcesz lądować? Potrząsnęła głową, nie chcąc dotykać ponownie ziemi. Zanurzając się w dół, by surfować na leniwym wietrze, Galen niósł ich dalej, dopóki nie podróżowali po obszarach, których nigdy nie widziała na własne oczy, tylko słyszała o nich od innych. Jej dusza nasiąkała widokami, odczuciami - czystym powietrzem na policzkach, figlarnym wiatrem – spalona ziemia w końcu uśmierzała swoje pragnienie. Piękno i wielkość kradły jej oddech, a Galen wciąż leciał, pokazując jej cudowności za cudownościami, jego skrzydła były niestrudzone. Nie było już światła na niebie, gwiazdy błyszczały jak napowietrzne fasetowane kamienie, kiedy westchnęła, tak bardzo pełna radości, że kolejny nur w dół sprawiłby jej wybuch. - Tak. Możemy teraz wracać do domu. - Złote światła lamp świeciły w ledwie kilku oknach, gdy Galen spokojne przyniósł ich na skrzydłach z powrotem do swojego domu w Azylu, rytm jego serca nie uległ zmianie. Lądując, postawił ją na nogi. Złapała się go, gdy zachwiała się pod swoim ciężarem, dotyk jego wielkiego ciała nie był już tak dziwny i obraźliwy - choć byłoby to już kłamstwo na najwyższym poziomie, by stwierdzić, że na nią nie wpływa. Nie było żadnej części w jej ciele, która nie byłaby świadoma jego każdego oddechu, jego każdego ruchu. - Dziękuję - wyszeptała, dłonie dalszym ciągu trzymała rozłożone na męskiej piersi, którą chciała pieścić i głaskać. Potrząsnął głową, odmówił jej wdzięczności. - Chcę zapłaty. To była ostatnia rzecz, którą spodziewała się usłyszeć. - Co? - Jego skóra była tak gorąca, że chciała ocierać się o niego jak kotka. - Za lot - powiedział, ciągnąc ją bliżej za pomocą rąk, które na niej położył. - Chcę zapłaty. 306
Twardo, był zbudowany tak twardo i mocno. - A jeśli odmówię? – Zaczynało być jej trudno mówić, oddychać. Powolny uśmiech wygładził brutalne męskie rysy jego twarzy. - Nie odmawiaj, Jessamy. Pochlebczy szmer owinął ją nierozerwalnymi więzami, czuła na dłoniach akustyczne drgania jego słów. Zaskoczona, chciała cofnąć ręce, którymi czuła tę pieszczotę o sile ponad jej wytrzymałość, ale on nie pozwolił jej się odsunąć. - Pocałunek - powiedział niskim, głębokim głosem, który czuła jak najbardziej dekadencki jedwab na swojej skórze. Trochę szorstki... Ale, och, tak wykwintny. - Tylko jeden. Ujarzmionej przez jego głos, zajęło jej chwilę, by jego słowa przeniknęły do jej umysłu. Szok, ból, gniew, to wszystko huczało na powierzchni. - Nie potrzebuję twojej litości. – Szarpnęła swoje dłonie. Nie drgnął. - Puść mnie. - Obraziłaś mnie, Jessamy. - Nigdy wcześniej nie słyszała u niego takiego tonu. - Ale ja zraniłem cię wcześniej, uznam więc, że jesteśmy kwita. – Powiedziawszy to, puścił ją i wszedł do domu i czekał, aż nie weszła do środka, by zapalić lampę, i popchnął ciężkie drewniane drzwi zamykając je. Stojąc tam i patrząc na niego, jak poruszał się po pomieszczeniu z muskularną gracją, zapalając inne lampy, aż dom zajaśniał ciepłem, ozłacając skórę Galena i jego włosy, wiedziała, że prowadzona przez samo-ochronny instynkt, który stał się jej drugą skórą, zachowała się źle. Galenowi chodziło dokładnie o to, co powiedział i powiedział dokładnie to, o co mu chodziło. Nie miała prawa, by osądzać go po tym, jak postępowali słabsi, bezwartościowi mężczyźni. 307
Zaciskając dłoń na uchwycie swojej torby, starała się myśleć, jak mu zadośćuczynić, ale nie mogła zupełnie znaleźć słów, które mogłyby ją za to rozliczyć, gdyby był zbyt zły, by z nią rozmawiać. - Nie potrzebujesz wielu rzeczy. - Stołek na lewo, mały stolik, gruby dywan z komfortowo wyglądającymi poduszkami w jednym rogu polerowanej kamiennej podłogi. - Nie potrzebuję dużo - powiedział, nie było już chłodu w jego głosie. - Łóżko znajduje się tam. - Zapalił więcej lamp, gdy skinął głową w kierunku tyłu domku. Podchodząc bliżej, ujrzała „sypialnię”, która była kolejnym rogiem jednoosobowego pokoju, ale ten jeden był oddzielony za pomocą ciężkiej kotary – musiała ona zostać zainstalowana przez wzgląd na prywatność. Łóżko było jednym z tych dużych, jakie przystało mieć komuś o posturze Galena. - Zajmuję twoje łóżko – powiedziała i poczuła dziwny dyskomfort w swojej krwi, który nie miał nic wspólnego z kradzieżą jego odpoczynku. Wzruszył ramionami. - Nie mam żadnych planów, by spać. - Zostawiając ją przy łóżku, wrócił do salonu i odpiął miecz i uprząż. Ruch skórzanych pasków na jego ucałowanej przez słońce skórze przyciągnął jej wzrok, trzymał go, ruch mięśni pod jego… Czerwieniąc się, gdy spojrzał w górę i złapał ją na gapieniu się, zaciągnęła kotarę i strąciła sandały z nóg, usiadła na łóżku. Nie mogła przypomnieć sobie, żeby kiedykolwiek reagowała w taki sposób na mężczyznę i to aż do momentu, kiedy już nie wiedziała, kim była ta kobieta, której umysł był przytłoczony nagimi emocjami, której krew płynęła tak gorąca, której dłonie w dalszym ciągu nosiły piętno twardej klatki piersiowej tego mężczyzny. Być może nie czuła takiej potrzeby, jako młoda dziewczyna, ale nie wydawało jej się to prawdopodobne. Wtedy wciąż chodziła z opuszczoną głową, zła i rozdarta przez zazdrość, która sprawiła, że czuła się nienawistną istotą. Jej klatka piersiowa bolała.
308
Pragnęła móc wrócić do tej samotnej, świadomej samej siebie dziewczyny i powiedzieć jej, że wszystko będzie w porządku, że zbuduje dla siebie życie, które da jej zadowolenie. Jej ręka zacisnęła się w pięść. Nie, może jednak nie chciała wracać - czy dziewczyna chciałaby słuchać o „zadowoleniu”, podczas gdy marzyła o piekącej radości i połyskującej pasji? Ta tęsknota jednak nie umarła, ale została zmiażdżona pod ciężarem prawdy. Och, zdała sobie sprawę, gdy zaczęła dorastać na tyle, by mogła znaleźć sobie kochanka, jeśliby chciała jakiegoś wybrać, kogoś, kto nauczyłby ją tajemnic, które flirtowały w oczach i na ustach innych kobiet, ale również rozumiała, że każdy taki związek - nawet jeśli nie byłoby w niego zaangażowane prawdziwe pragnienie - będzie tymczasowym. Skończyłby się w chwili, kiedy jej kochanek zrozumiałby, że ona jest uwiązana w Azylu. W przeciwieństwie do niego, nigdy nie potrafiłaby latać za górami, nie potrafiłaby żyć w zewnętrznym świecie - bo aniołowie nie mogą być postrzegani jako słabi. Śmiertelnicy czuli respekt do anielskiej rasy i to wstrzymywało ich od próby powstania przeciwko nim, co mogłoby zakończyć się śmiercią tysięcy. Anioł tak niedoskonały... To wstrząsnęłoby podstawami tego lęku, doprowadziło do rozlewu krwi, jeśli śmiertelnicy pomyśleliby, aby zobaczyć w niej prawdę o anielskiej rasie, prawdę, która nie istniała. Jessamy była jedyna w swoim rodzaju. Lepiej, dawno temu zdecydowała, że to daleko lepiej, że uśmierzyła swój bolesny głód i zamieniła go na oglądanie świata ze stron książek, niż miałaby podsycać śmiertelników do aktu który zabarwi ziemię najciemniejszą czerwienią. A jeśli zaś chodzi o intymność... Jej ręka znów zacisnęła się na pościeli, na łóżku anioła tak różniącego się od każdego innego, który mieszał jej w głowie, a który nie powinien był zostać dopuszczony do tego, by w niej mieszać, jeśli miała przetrwać milenia, które nadchodzą. Ponieważ jej piękny barbarzyńca, także pewnego dnia odleci, zostawiając ją za sobą. Wstała, odepchnęła zasłonę i zakradła się boso do salonu... Gdzie był Galen, ubrany w nic oprócz spodni z jakiegoś wytrzymałego brązowego materiału, swoje skrzydła trzymał mocno złożone przy plecach i leżące równolegle do podłogi, z dłoniami położonymi płasko na ziemi, jego całe ciało było w linii prostej. Kiedy patrzyła, odepchnął się od podłogi w górę, gdy stał na rękach, żyły napięły się tak jak jego mięśnie, opuścił się w dół, i powtórka.
309
- Już i tak jesteś silny - powiedziała, jej oczy zatrzymały się na wznoszącym się i opadającym bezwstydnie potężnym ciele, które sprawiało, że w jej brzuchu latały motyle. Dlaczego to robisz? - Wojownik, który uważa się za najlepszego - powiedział, nawet nie robiąc najmniejszej przerwy w swoich ćwiczeniach - Jest głupcem, który wkrótce będzie martwy. Bezceremonialna odpowiedź od bezceremonialnego rodzaju mężczyzny. Nie był taki jak uczeni, z którymi spędziła większość swojego czasu, nie był nawet taki, jak zabójczy archaniołowie. Raphael, z jego mocą, dopracowaną do okrutnej ostrości, był tak inny od tego mężczyzny, jak ona różniła się od anielicy Michaeli - podstępnej, inteligentnej władczyni małego terytorium, której siła wzrastała tak gwałtownie, że Jessamy była pewna, że oszałamiająca nieśmiertelna ocierała się o zostanie jedną z członkiń Kadry. - Powinnaś odpocząć - powiedział, kiedy nie odpowiedziała. Skrzywiła się. - Jestem od ciebie starsza, Galen. - Nieważne, czy jawiła się jako łamliwa istota, mogła przetrwać nawet dłuższe okresy bez snu. - Być może to ty jesteś osobą, która powinna udać się na spoczynek po tym wysiłku. Szarpnięcie w gładkim rytmie mięśni i ścięgien, mała pauza, gdy złapał jej wzrok oczami barwy jakiegoś rzadkiego szlachetnego kamienia, które zdawały się zaglądać do jej duszy. - Zapraszasz mnie do łóżka, Jessamy?
310
ROZDZIAŁ 5 - Nie. – Zabrzmiało to jak skrzek, była tak sfrustrowana tym, że pozwala mu grać sobie na nerwach, że powiedziała: - Nie jestem stworzeniem, które lubi cielesność. - Jej słowa stały się takim kłamstwem, że nawet teraz czuła w sobie to senne ciepło. Odepchnął się i wstał na nogi płynnym ruchem, który zaprzeczał ogromowi jego ciała, Galen odsunął do tyłu włosy. Potem zrobił krok do przodu. Kolejny. I następny. Aż, pomyślała, przyprze ją do ściany... Ale zatrzymał się na odległość jednego oddechu między nimi, jego ciemny, gorący, silny zapach przytłaczał jej zmysły. - Jesteś pewna? - Wyciągając rękę, przesunął dłoń po łuku jej prawego skrzydła, skręcona rzeczywistość lewego była ukryta za jej opadającymi włosami. - Nawet na dworze Titusa - powiedziała, walcząc z rozdzierającą przyjemnością, która zagroziła pulsowaniem na jej skórze - To byłby akt nie do przyjęcia. - Taki dotyk był dozwolony tylko dla kochanka. Cofnął ręce i opuścił je po bokach, podniósł brew. - Jeśli nie jesteś cielesną istotą – wyzwanie - To taki dotyk nic dla ciebie nie znaczy. - Wrażliwość tego miejsca powoduje wypaczenie nie tylko podstawowych pragnień. – To ją wystraszyło, to jak bardzo sprawił, że tego potrzebowała, jak bez wysiłku roztrzaskał jej mechanizmy obronne, które budowała przez niekończący się eon swojego istnienia. Nie miał żadnego zrozumienia co do tego, o co prosił. Dwa tysiące sześćset lat była sama i uwięziona w Azylu. Znalazła sposób, by przetrwać, by stać się czymś więcej niż duchem, który pozostaje na krawędzi życia innych ludzi. Ona sama stworzyła osobę jaką była teraz - kogoś, kto był szanowany przez dorosłych i kochany przez dzieci, które uczyła. To nie było wspaniałe życie, ale życie o wiele lepsze niż bolesne egzystencja jej młodości. Zaryzykować to niewielkie szczęście, które znalazła poprzez skoczenie w nieznane, ufając temu wojownikowi, temu obcemu, który tak naprawdę nie był obcy, że ją złapie? To była straszna rzecz, by zadać sobie to pytanie... Ale nawet gdy o tym myślała, wiedziała, 311
że mogłaby równie dobrze być gotowa zapłacić cenę za możliwość poznania ciała i duszy Galena. Bo ten mężczyzna, on nie patrzył na nią tak po prostu. On ją widział. - A jednak - powiedział, odpowiadając na jej argument, kiedy ona już prawie zapomniała o tym, co wcześniej powiedziała – Jest to pieszczota dzielona tylko między kochankami. – Powiedziawszy to, odsunął się i poszedł usiąść na stołku obok, którego zostawił miecz i, podnosząc broń, zaczął ją czyścić miękką szmatką. Chciała
nim
potrząsnąć,
tym
wielkim
mężczyzną
z
kamienia,
który
myślał,
że we wszystkim ma rację. - Myślisz, że wygrałeś? - Czy wiesz, co mi robisz, rozumiesz te pęknięcia, które
tworzysz? Gładkie, powolne ruchy na błyszczącym metalu. - Myślę, że musimy się dowiedzieć, co takiego wiesz, że jest to tak ważne, że ktoś nastawałby na twoje życie z powodu tej informacji. Chłód, który prawie udało jej się pokonać, ponownie zaatakował jej ciało. Potarła ramiona, obnażone przez krój jej prostej sukni, weszła do malutkiej kuchni i zaczęła otwierać szafki. Czy Galen gotował czy nie, jeden z aniołów odpowiedzialnych za zaopatrzenie kwater wojowników dostarczyłby podstawowe produkty. Znalazła mąkę, miód, masło w zamkniętym słoiku. Trochę więcej myszkowania i już do tego miała suszone owoce i jajka. - Masz drewno do pieca? Galen w odpowiedzi wstał i podszedł do przeciwstawnego rogu pomieszczenia w stosunku do miejsca, gdzie sama stała, i sięgnął do kosza, aby wydobyć dwa małe polana, które umieścił w piecu. Trochę krzesiwa i ogień już był rozpalony, a drzwiczki do pieca zamknięte. Został zaprojektowany z myślą o górskim schronieniu, dym z pieca ulatywał do wąwozu, a ciepło pozostawało wewnątrz pomieszczenia. Anioły nie czuły zimna tak jak śmiertelnicy, ale ciepło zawsze było mile widziane w górach. Wracając do miecza, Galen nadal czyścił już i tak nieskazitelne ostrze, ale czuła, że ją obserwował, uczucie to było niemal jak fizyczny dotyk. 312
- Co robisz? – Nie było najmniejszego śladu jakiejkolwiek łagodniejszej emocji.
Tęsknię? Zmusiła się, by zamknąć w sobie te słowa, zawahała się. Dorastał na wojowniczym dworze – czy jako małemu chłopcowi ktoś kiedykolwiek zrobił mu niespodziankę, czy uznano go za wojownika-w-trakcie-szkolenia już od kołyski, i uczono tylko dyscypliny i walki? - Ciasto z bakaliami – powiedziała, odrzucając wcześniejszą myśl, ponieważ jego matka na pewno obdarzała go miłością – wiedziała to jedno, że aniołowie adorowali swoje dzieci. Jessamy może i nie mogła żyć z poczuciem winy Rhoswen, ale nigdy nie wątpiła w miłość matki. - Byłoby lepiej, gdyby owoce moczyły się w nocy – ciągnęła, rytm jej serca ustabilizował się - Ale nie chcę czekać. - Podnosząc czajnik z pieca, wylała część już gorącej wody na suszone morele, jagody, i plastry pomarańczy. - I wiem wiele rzeczy, Galen powiedziała, zmuszając się, by zmierzyć się z koszmarem, ponieważ on sam nie zniknie. Jestem opiekunem naszych dziejów. - Milion fragmentów czasu, i więcej, istniało wewnątrz jej umysłu. Wstając umieścił swój miecz na uchwycie na ścianie, Galen zaczął powoli się rozciągać na środku pokoju, podczas, gdy rozmawiali. Uświadomiła sobie, że przerwała mu wcześniej i była z tego powodu zadowolona, bo to oznaczało, że mogła go teraz oglądać. Bez względu na to, co twierdziła, co wiedziała, że będzie bezpiecznym wyborem, była kobietą, którą zabolało coś, co równie dobrze może na zawsze ją złamać... No i był takim pięknym mężczyzną. - Ale - powiedział, skręcając się w ruchu, co sprawiło, że jego brzuch mocno się napiął, biało-złote włókna na jego skrzydłach błyszczały w świetle lamp - Musimy zwracać uwagę tylko na to, co może wpływać na coś ważnego w chwili obecnej.
Skoncentruj się, Jessamy. - Zawsze istnieje tysiące małych politycznych wydarzeń zachodzących pomiędzy potężnymi. - Nikt, kto nie był zanurzony w tym świecie nie mógł pojąć głębi labiryntu nawet części tego, o co chodziło. Co sprawiło, że pomyślała: - Jeśli masz być mistrzem broni 313
Raphaela, musisz wiedzieć, o tym wszystkim. - Sukces zabierze go od niej, od Azylu, ale nigdy nie będzie stać na drodze tego wspaniałego stworzenia. - Dmitri zasugerował, żebym przyszedł do ciebie. - Miał rację - powiedziała, zastanawiając się, czy Galen miał osobowość zdolną do wchłaniania tego, co miała do powiedzenia. Nie popełnia błędu myśląc, że jest głupi. Nie, rozmawiała z kilkoma doświadczonymi osobami z terytorium Titusa kilka godzin po tym, jak po raz pierwszy odczuła skutki tych jego oczu, które przypomniały jej niezwykły klejnot zwany heliodorem ciekawa w taki sposób, który nie była wtedy gotowa, by przyjąć do wiadomości. Mało subtelne nakierowanie na interesujący ją temat i dowiedziała się, że Galen nie został uznany za mistrza taktyki, ale za mężczyznę zdolnego, by zbudować lojalność i zaciągnąć armie na ziemię wroga - i wyjść z tego zwycięsko. Titus był wściekły, że go stracił, choć Orios nie był - prawdziwy komplement dla mistrza broni od uważanego za najlepszego z archaniołów w Kadrze. Jednak umysł Galena, z tego, co się o nim dowiedziała, był miejscem o wyrazistych liniach, dobrych i złych, z nielicznymi odcieniami szarości pomiędzy. Krwawił dla tych, którym oddał swoją lojalność, a raz oddana, jego lojalność będzie trwała.
Kobieta, którą weźmie za własną nigdy, przenigdy nie będzie musiała obawiać się zdrady. Świadomie relaksując się na trzymaniu drewnianej łyżki, której używała, by mieszać ciasto, wzięła głęboki oddech, ale odezwał się zanim zdołała. - Nie musimy skupiać się na małych intrygach. - Rozpostarł skrzydła i złożył je z powrotem starannie. - Odłóż na bok wszelkie osobiste powiązania jakie masz z innymi aniołami, dzięki twojej pozycji jesteś uważana za świętą, biorąc pod uwagę wpływ, jaki twoje odejście miałoby na dzieci – twoi wrogowie się zjednoczą, aby pomścić wyrządzone ci krzywdy. Z szansą na taki odwet, stawki muszą być wysokie. Zatrzymała się podczas procesu wlewania ciasta do małego garnka, który był jedyną rzeczą, jaką znalazła, w której można było coś upiec. 314
- Masz rację. - Posiadała tak dużo wiedzy w swoim umyśle, że nawet ona czasami się w niej gubiła. – Planowany atak Aleksandra na Raphaela jest niewątpliwie najważniejszą rzeczą w teraźniejszości. - Jednak nie jest tajemnicą - powiedział Galen, jego ruchy ukazywały dziki wdzięk, jaki, nie uwierzyłaby, że jest możliwy, jeśli chodziło o tak wielkiego mężczyznę. - Więc jeśli twoja wiedza jest połączona z Aleksandrem, musi odnosić się do jakiegoś ukrytego aspektu. - Jeśli jednak, sam Alexander mógł nie wiedzieć o planowanej napaści - powiedziała, pewna ponad wszelką wątpliwość. - Uważałby ją za zniewagę dla swojej dumy, zapędzenie mnie w róg w moim domu w tak brutalny sposób. - Gdyby Aleksander chciał ją zabić lub ubezwłasnowolnić, jeden z jego zabójców cicho i sprawnie zająłby się tym - nigdy wcześniej nie czuła takiego natychmiastowego strachu. Przytaknięcie Galena było stanowcze. - Zgadzam się. Kto jeszcze? - Pomyślę nad tym. - Podmuch ciepła z pieca napiętnował jej skórę, kiedy otworzyła go, by umieścić wewnątrz garnek, ale było także inne ciche ciepło wewnątrz niej, bardziej niebezpieczne - ponieważ to wszystko, przebywanie z Galenem, rozmawianie z nim, jak gdyby spędzili wiele nocy robiąc to samo, był to rodzaj emocjonalnej zażyłości, której pragnęła. - Alexander zaskoczył mnie swoim nieprzejednaniem wobec Raphaela. - Bycie archaniołem to bycie Kadrą. To było tak proste jak niezmienne. - Nigdy wcześniej nie był do tego stopnia nierozsądny. - Raphael jest o wiele silniejszy, niż powinien być jak na swój wiek - powiedział Galen, podnosząc uprząż na miecz, którą pozostawił obok stołka i powiesił ją na miejscu. - Titus otwarcie powiedział, że on ma potencjał do przewodniczenia Kadrze. - A Alexander uważa, że to jego stanowisko. – Podczas gdy archanioł był wielkim przywódcą, posiadał też arogancję starożytnej istoty żądnej władzy, będzie rozważać każdy taki szept wyzwania. - Ale - powiedziała, zalewając gorącą wodą jakąś herbatę po tym, jak skończyła sprzątanie - Nie możemy lekceważyć Lijuan. - Najstarsza z archaniołów po Aleksandrze, Zhou 315
Lijuan popełniała zbrodnie, które mroziły Jessamy zapisującą w tajemnicy historie, co robiła także w stosunku do każdego innego członka Kadry. - Wydaje się ona mieć względy dla osoby Raphaela, ale jej intrygi sięgają głęboko. - Jej żołnierze są obecnie porozrzucani po jej terytorium, nic nie wskazuje to, że planuje zgromadzić ich, by zaatakować. Pozostawiając herbatę, by się zaparzyła, spojrzała w górę, gdy Galen ponownie odsunął włosy do tyłu. - Potrzebujesz, żeby je podciąć. - Chciałem to zrobić wczoraj. - Wyciągając nóż zza paska, odciął kosmyk. - Galen! Pytające spojrzenie. Rozdrażniona, chwyciła od niego nóż. - Usiądź zanim zarżniesz te całe wspaniałe włosy. - Kolor był tak żywy, że wydawało się błyszczał z życiem. Posłuchał z podejrzaną łagodnością, nie mówiąc ani słowa, gdy zaczęła przycinać ostrożnie włosy. Dopiero gdy była w połowie zadania, zdała sobie sprawę, że stoi w samym środku jego rozchylonych ud, jego oddech rozgrzewał ją przez cienki materiał jej sukni. Ospałe ciepło sprawiło, że podwinęła palce u stóp, skończyła i cofnęła się. - Proszę - powiedziała, jej głos był ochrypły. - Możesz posprzątać. Zamiast tego wstał, jego twarz, twarde, toporne rysy, jego ciało otarło się o nią... I dotknął kciukiem jej dolną wargę. Dotyk szarpnął te ciasne i niskie rzeczy w jej ciele, aż ją ścisnęło, jej oddech stał się bliski miękkiemu dyszeniu. Galen zachowywał się o wiele dłużej, niż pomyślał o sobie, że był w stanie się zachowywać, jeśli chodziło o Jessamy. Poleciał z nią tak ufną i zachwyconą w swoich 316
ramionach, wyobrażał ją sobie śpiącą w jego łóżku, rozkoszował się jej obecnością, gdy wypełniała jego kuchnię ciepłem. To zabrało mu całą siłę woli, aby nie położyć rąk na jej biodrach, kiedy stanęła między jego udami i nie posadzić ją sobie na kolanach. A teraz… Jej skóra była delikatna pod szorstkością jego własnej dłoni, jej oddech słodki, no i jej wargi, gdy domagał się, by się rozdzieliły na miękkim tchu. Przyciskając rękę do jej pleców, zmusił się, by nie wsunąć języka do jej ust, by nie grasować. Jakaś jego część czekała, żeby odepchnąć go, a kiedy tego nie zrobiła, musiał walczyć z rykiem dzikiej satysfakcji. Zamiast tego, nacisnął na jej brodę i ustawił ukośnie usta szerzej przy jej, jego penis napierał na tkaninę spodni i na łagodny kształt jej brzucha. Drżąc na jego piersi, szczupła dłoń rozłożyła się na jego skórze, gdy Jessamy stanęła na palcach, by podążyć za jego ustami. Jęcząc na czucie jej wysokości, jej napięte piersi pocierały o jego pierś, polizał swoim językiem po jej ustach, chcąc wiedzieć, czy był mile widziany, zanim zgarnął je, by je pożreć, posmakować. Jej paznokcie wbiły się jego skórę, drobne ugryzienie sprawiło, że całe jego ciało pulsowało... Zanim odepchnęła go, odwracając swoją głowę w tym samym czasie. Znieruchomiał, opuścił swoją dłoń, którą trzymał na jej policzku i zrobił krok do tyłu, nie czyniąc żadnego wysiłku, aby ukryć swoje sterczące podniecenie. - Powinienem przeprosić? Jessamy posłała mu spojrzenie pełne niedowierzania z tych brązowych oczu zamglonych przyjemnością... A potem roześmiała się, jej tętniący życiem kolor wypełnił jego schronienie, zatapiając się w jego ciele. Ale śmiech wyblakł między jednym a drugim oddechem, wyraz jej twarzy zdradzał wstrząsającą ponurość jeszcze zanim zamrugała i ponownie stanął w obliczu ciepłej elegancji, tak delikatnej, tak bez zarzutu. - To ja jestem tą, która powinna przepraszać - powiedziała, poprawiając suknię, mimo że nie potrzebowała poprawiania. Jego oczy zwęziły się.
317
- Czy dlatego, że nigdy się nie uczyłem? - Nie! - Wyciągnęła rękę, ale opuściła ją w połowie. - Nie, Galen. - Cierpienie zaćmiło jej oczy, twarz zbladła.
Tam. To osłabienie, szpara w jej zbroi, którą mógł wykorzystać, by wywalczyć sobie drogę do środka. Poza tym, czasem jest lepiej umożliwić swojemu przeciwnikowi, by uwierzył, że wygrała. - Może i nie uczyłem się - powiedział szybko sprzątając obszar, w którym przycinała mu włosy - Ale rozumiem, że muszę wiedzieć to, czego możesz mnie nauczyć. Zrobisz to? Jessamy nie czuła się tak zmieszana od czasu, kiedy była dzieckiem. - Ja… Oczywiście - powiedziała, odpowiedź była instynktowna. - Być może w godzinach wieczornych po tym, jak skończysz ćwiczyć z własnymi uczniami. Skinął głową. - Więc, Alexander, być może Lijuan. Istnieje jeszcze ktoś inny, kto może uważać twoją wiedzę za problem? Patrzyła w milczeniu, kiedy podszedł do poduszek w salonie i rozciągnął się na nich z rękami pod głową, wpatrując się w sufit, który błyszczał minerałami osadzonymi w kamieniu. Właśnie tak, pomyślała, gniew szemrał w jej żyłach, to on przysunął się do pocałunku, który wzbudził ją ponad potrzeby, ponad marzenia. Jedno liźnięcie więcej i pozwoliłaby mu obnażyć swoją skórę, pozwoliłaby się dotykać tymi dużymi dłońmi zawsze i wszędzie, kiedy by mu się tylko podobało, dałaby się przypiąć do kamiennego muru, jeśli miałby taką ochotę... Poza tym, że wydawało się, że tylko jedno z nich był tak głęboko dotknięte tymi uczuciami. Chcąc potrząsnąć nim i wycałować swoją drogę przez umięśnioną szerokość jego piersi w tym samym czasie, jej emocje szarpały się między jedną skrajnością, a drugą, poszła usiąść na stołku, kiedy powiedział: - Tutaj jest wygodniej. - Cichy mruczący ton. 318
To była prowokacja, nie ma wątpliwości. Miała plecy wyprostowane i zwężone oczy, gdy przekroczyła tą odległość między nimi, by zająć miejsce przy ścianie. To ją postawiło w rogu, gdzie nie było więcej, niż wystarczająco miejsca, ale nie czuła się ograniczona. A ponieważ słodki, korzenny zapach ciasta
wypełnił
pomieszczenie,
trzymała
oczy
skoncentrowane
na
wprost,
a nie na mężczyźnie obok niej. - Istnieje także Michaela - powiedziała. Piękno anielicy było legendarne, tak wielkie, że zaślepiało ludzi, miała w sobie zarówno kapryśność jak i czystą energię. - Jeśli ona ma jakiś sekret, może nie chcieć, by ktoś go znał, gdy jest tak blisko wejścia do Kadry. Jessamy jednak nie mogła wymyślić niczego, co mogłoby spowodować, że Michaela mogłaby mieć takie obawy, ale przeszuka jej akta, gdy następny dzień się rozpocznie. - Istnieje luka w teorii. Poczucie ruchu, pieszczota gorącego, męskiego zapachu, który sprawiał, że jej oddech zamierał. - Żaden archanioł - powiedziała - Lub potężny nieśmiertelny, nie wysłałby samotnego wampira, jeśli on lub ona chcieliby być pewni mojej śmierci. Byłoby znacznie bardziej skuteczne, gdyby wysłali po mnie zespół aniołów, gdy szłam do domu i upuścili mnie do wąwozu. Całe ciało Galena znieruchomiało - jak gdyby jego oddychanie zostało zawieszone. To właśnie wtedy zdała sobie sprawę, że ponownie na niego patrzy. Nie tylko patrzy, ale i podziwia. Piękne, irytujące stworzenie. Ktoś, kto mógłby pocałować i zapomnieć o tym w mgnieniu oka, podczas gdy jej skóra nadal płonęła sensorycznym echem jego dotyku, kiedy jego smak - tak dziki, tak męski - jeszcze utrzymywał się na jej ustach. - Jessamy? Złapana przez spokojny, intensywny tembr jego głosu, powiedziała: - Tak?
319
- Mówię to, bo wierzę, w dawanie uczciwego ostrzeżenia. - Jego głos przeniknął te części niej, których nie powinien był w stanie osiągnąć, bo były tak dobrze ukryte, tak zaciekle chronione. - Jestem bardzo dobry w taktyce. Wiem, kiedy powinienem się wycofać, a kiedy uśpić mojego przeciwnika fałszywym poczuciem bezpieczeństwa... I wiem kiedy rozpocząć ostateczne, zwycięskie uderzenie.
320
ROZDZIAŁ 6 Podpierając się, z drżącym oddechem, stanęła na nogach, rzekomo w celu sprawdzenia, co z ciastem. - Nie jestem kampanią do wygrania, Galen. Jej gniew na swoją ograniczoną egzystencję – i wewnętrzną reakcję na Galena flirtując z nim, co jej oferował, to czyste szaleństwo. Gdy Galen rozłoży swoje skrzydła i wyleci z Azylu, by służyć Raphaelowi, być może za dziesięć lat, a może za wiek, to ją skrzywdzi. Wiedziała, kiedy wychodziła z sypialni, że była skłonna zaryzykować. Jednak jego pocałunek...
Och,
ten
grzeszny,
uzależniający
pocałunek
niebezpiecznie
przesunął
równowagę. Jeśli pozwoli temu pójść dalej, to nie będzie po prostu ją boleć, kiedy on odejdzie. To ją złamie. - Nie trać na mnie swojego wysiłku. - Muszę przeżyć wieczność taka jak jestem, jako
uziemiony anioł. Nie pokazuj mi tego, jak może być, tylko wyrwij to i odrzuć. Galen nie odpowiedział, ale zjadł ciasto z otwartym uznaniem, gdy oznajmiła, że już jest gotowe, i siedzieli w ciszy, a ona głośno czytała książkę, którą zapakował dla niej do torby – skąd on wiedział, że nie może żyć bez książek, bez słów, ten wojowniczy barbarzyńca? Później zaczęła uczyć go skomplikowanej struktury władzy w Kadrze, a tym samym, na świecie. To była dziwna, urocza noc, zamglony sen. * Jessamy nie chciała, by następny dzień się rozpoczął, ale tak się stało - spektakularnym rozbłyskiem koloru na niebie. Gdy przyleciał z nią do domu, Galen wszedł razem z Jessamy aż do kuchni. Została ona starannie oczyszczona pod jej nieobecność, mogła niemal uwierzyć, że tylko wyobraziła sobie rozprysk iskrzący się najciemniejszym kolorem czerwieni. - Czy chcesz tu zostać, Jessamy? 321
- Tak. - Noc minęła, a wraz z nią, miraż, który mógłby ją zniszczyć. Ten dom był jej przystanią, lata troski, by go stworzyć, nie pozwoli, by ktoś go splamił lub okradł. Galen skinął głową, odwracając się, by wyjść na dziedziniec. - Będzie mile widziane, jeśli będziesz współpracować ze strażnikiem. - Oczywiście. - Bruk był ciepły pod jego stopami, gdy ponownie tego ranka wyszedł na zewnątrz, pocałunek wiatru od czarno-skrzydłego anioła, lądującego w niewielkiej odległości od nich, był chłodny. – Jason. Galen powiedział kilka cichych słów do Jasona zanim zwrócił swoją uwagę z powrotem na Jessamy. - On będzie czuwał nad tobą dzisiejszego dnia. Wrócę później, by zawiadomić cię, czy będzie to bezpieczne, abyś uczyła w szkole. – Powiedziawszy to, rozpostarł skrzydła i wzbił się w niebo, istota z czystej surowej energii... Ten, który polował na tych, którzy chcieli ją uciszyć w najokrutniejszy sposób. Szelest skrzydeł. Odwróciła swoją uwagę od nieba, teraz pustego. - Trzymam dla ciebie nową książkę - powiedziała do Jasona, anioła, który był kolejnym z tych, których nie uczyła - po prostu pojawił się w Azylu pewnego dnia jako już w pełni rozwinięty chłopiec. Jessamy nigdy nie zapytała Jasona, jakie było jego życie zanim przybył do Azylu, ale wiedziała, że zraniło go, uszkadzając jego emocjonalny rozwój do tego stopnia, że miał kłopoty z uformowaniem więzi przywiązania. Była w nim taka przenikliwa samotność, że miała ona oddźwięk w jej własnej, ale tajemniczy anioł trzymał dystans nawet do kobiet, preferujących zalecanie się w cieniu, które wcześniej leżały z nim, gdy dał im najmniejszą zachętę. - Dziękuję. - Światło odbijało się w blasku jego włosów, których długość kończyła się tuż nad jego ramionami, warstwy hebanowych kosmyków przesłaniały czyste rysy jego 322
twarzy i wirowały tajemniczo nad dramatycznym tatuażem, który pokrywał lewą stronę twarzy. - Wampir, który cię zaatakował został wyśledzony aż do dworu Alexandra. Jego ludzie jednak zaprzeczają, gdy chodzi o wszelką wiedzę na temat jego działań. - A co ty o tym myślisz? - Spytała, bo Jason - pomimo swoich blizn, a może właśnie dzięki nim - miał sposób patrzenia aż do sedna rzeczy, nie zaślepiony uprzedzeniami i emocjami. Pod wieloma względami był przeciwieństwem Galena, był tak subtelny i przebiegły jak Galen był bezceremonialny i bezpośredni.
- Wiem, kiedy się wycofać, kiedy uśpić mojego przeciwnika, żeby miał fałszywe poczucie bezpieczeństwa... I wiem kiedy rozpocząć ostateczne, zwycięskie uderzenie. Powiedziała mu, żeby nie marnował na nią swojego wysiłku, ale głęboko, w swojej najbardziej ukrytej części, tkwił ten mały, lekkomyślny głos, który chciał, żeby Galen naciskał na nią, aby kontynuował, aby wydrążył swoją drogę przez obronne bariery, którymi się otoczyła. Niebezpieczne, byłoby czarująco niebezpieczne zdać się na niego w każdy sposób, ale być tak chcianą, to mogło być warte przyszłej agonii. - Myślę - powiedział Jason, jego głos wsunął się do jej świadomości jak ciemny dym Że w tej sprawie dwór Alexandra mówi prawdę. On ma swoich stałych zabójców. Nawet najgorszy z nich jest dziesięć razy lepszy od wampira, którego zabił Galen. - Raphael wie, że musi uważać? - Jako strażniczka ich historii, Jessamy powinna być neutralna w nadciągającej wojnie, ale miała słabość w swoim sercu dla najmłodszego z archaniołów. Miał taki zachwycający śmiech jako chłopiec... Przynajmniej do czasu, gdy jego ojciec nie pogrążył się w nieubłaganym szaleństwie, a jego matka nie podjęła strasznej decyzji - zakończyć życie małżonka, którego kochała z każdym oddechem w jej ciele. Nawet wtedy, gdy stało się jasne, że w bardzo młodym wieku jego moc znacznie przerosła jej własną, Raphael zawsze, zawsze, traktował ją z szacunkiem. Choć on też się zmieniał. Być może była nieunikniona, ta zimna arogancja, która nadeszła wraz z tą wielką mocą. Za każdym razem, gdy wracał do Azylu, widziała w nim mniej z chłopca, którym był, a więcej z śmiercionośnej istoty, która stała się jednym z członków Kadry.
323
- Dmitri - powiedział Jason w odpowiedzi na jej pytanie – Upewnił się, że szpiedzy nie będą w stanie uzyskać wystarczająco bliskiego dostępu, aby spowodować jakikolwiek niepokój. - A ty zapewniłeś Raphaelowi jego własnych szpiegów na dworze Alexandra. Jason milczał w odpowiedzi, jego twarz - oznaczona przez nawiedzone znaki blizn i linie tatuażu,
którego
pochodzenia
nigdy
nie
wyjaśnił,
a
który
może
być
hołdem
lub przypomnieniem stworzonym w wykwintnym bólu - pozostała bez zmian w swoim wyrazie, ale ona znała go zbyt długo, aby dać się nabrać. Utrzymując jej wzrok, powiedział: - Galen nie ma żadnej żony, żadnej kochanki i nie uczynił żadnych obietnic nikomu innemu. Już dawno przestała być zdumiona tym, w jaki sposób Jason wiedział to, co wiedział, ale jego słowa sprawiły, że jej oddech uwiązł w klatce piersiowej, a jej serce zaczęło szybciej bić. - Czy jestem aż tak przejrzysta? - Spytała, czując się zagrożona, narażona. - Nie - pauza. - Ale Galen zastrzegł sobie roszczenie. * Głaszcząc palcem po kremowym piórku barwy bladego cienia rumieńca, które ukradł, Galen rozważał to, czego dowiedział się od Dmitriego o lojalności zmarłego wampira. To było mało prawdopodobne, by Alexander brał w tym udział, ale ktoś na jego dworze musiał widzieć korzyść z usunięcia Jessamy. Problemem, oczywiście, było to, że terytorium Alexandra było ogromne, a jego dwór miał rozległe gałęzie. To nie będzie łatwy cel do zawężenia - ale Jessamy była bezpieczna i pozostanie chroniona, tak długo jak będzie to konieczne. Galen nie ufał zbyt łatwo, ale znali się z Jasonem, jeszcze zanim przybył do Azylu, widział walkę anioła zamaskowanego w cieniu tym jego dziwnym czarnym mieczem, 324
śmiertelny jak gwałtowna burza. To był jedyny powód dla którego zostawił Jessamy pod opieką tego anioła. Miał zamiar być jedynym czuwającym w nocy. Żaden inny mężczyzna nie będzie siedzieć w kuchni i nie będzie jej obserwować, gdy porusza się z wdziękiem i oszczędnymi ruchami, kiedy gotowała... I walczyła z tym, żeby na niego nie patrzeć. Każde skradzione spojrzenie było niczym pieszczota, pęknięcie w ścianie jej zbroi. Chciałby zobaczyć jej rumieniec naprzeciwko swojego sztywnego fiuta, powiedzieć jej, że może go dotykać tak często, jak ją to będzie zadowalać, i że on będzie jej niewolnikiem, jeśli wykorzystałaby także te swoje usta. Wszędzie. Przysięgając sobie, że będzie pewnego dnia pieścił ręką te subtelne krzywizny jej ciała o jedwabistej skórze, podczas gdy ona będzie się wiła pod nim, bezradna w swojej przyjemności, wsunął pióro bezpiecznie do kieszeni i załopotał swoimi skrzydłami. Był to prawie najwyższy czas, żeby polecieć z grupą wojowników Raphaela już stacjonujących w Azylu, pierwszy krok w ocenie ich gotowości bojowej. Jednakże, wysoka, elegancka anielica ze skórą barwy bujnego hebanu i wzorzystymi skrzydłami podobnymi do motyla słynącego z pomarańczowych i czarnych znaków, wylądowała na drodze przed nim, zanim mógł wzlecieć. - Panie. - Składając z powrotem swoje skrzydła, skinęła delikatnie głową z szacunkiem, jej grzywa drobnych loków była spleciona blisko czaszki. - Już nie jestem twoim dowódcą, Zaria. Małe białe zęby błysnęły w uśmiechu chłopczycy, tworząc dołeczki w obu policzkach. - Na terytorium Raphaela czy Titusa, jesteś moim dowódcą. Augustus się zgadza. Miał
nadzieję,
że
niektórzy
z
tych,
których
poprowadził,
pójdą
za
nim,
ale nie spodziewał się doświadczonych wojowników, oboje zajmowali wysokie stanowiska w armii Titusa.
325
- Jesteś mile widziana - powiedział, ściskając jej przedramię w znanym pozdrowieniu Ale będziesz musiała udowodnić swoją lojalność wobec Raphaela. Uniesiona brew. - Myślisz, że jestem szpiegiem? - Żadna zniewaga, tylko ciekawość, co sprawiało, że była tak uzdolnionym zwiadowcą. - Myślę, że bycie w mistrzem broni ma znacznie więcej odcieni, niż kiedykolwiek mi się wydawało. - Skinął na nią, by podążała za nim z powrotem do twierdzy - była zbyt niebezpieczna w swojej sile, aby bezpośrednio nie zwrócić na siebie uwagi Dmitriego. - Jak ma się Orios? - Zadowolony. Dumny jako ojciec. - Kolejny musujący uśmiech. - Titus jest jak ranny dzik rozdarty między tą samą dumą a wściekłością, z powodu pozbawienia swojej osoby twoich umiejętności, ale te latające demony wiedzą, jak go uspokoić. Dzieci były rzadkością, taką rzadkością pomiędzy nieśmiertelnymi, a Titus nie miał żadnego ze swojej krwi, ale zaopiekował się dziećmi swoich wojowników, którzy polegli w bitwie, dając maluczkim takie życie, które spowodowało, że teraz byli oni trochę rozpieszczonymi, wspaniałymi dorosłymi, którzy mieli jednak słodki charakter. - Mają swoje zastosowanie. - Tylko raz, gdy on i Zaria byli już wewnątrz chłodnych kamiennych murów twierdzy, zapytał: - Moi rodzice? - Twój ojciec pilnuje sił Alexandra. Galen spodziewał się tego, jego ojciec był drugim Titusa. - Twoja matka - Zaria celowo dotknęła swoim skrzydłem kamienia, jakby badając teksturę - Zaczęła trenować nowych rekrutów. Tanae musiała widzieć decyzję Zarii jako defekt - oczekiwany i zaobserwowany, na skutek odejścia dowódcy - i na dodatek nie wysłała żadnej wiadomości ze zwiadowczynią. Jego ojciec, Galen nigdy nie spodziewał się od niego niczego, poza swoją edukacją
326
wojownika, ale spędził dziesiątki lat starając się zaskarbić sobie słowa pochwały od matki... To całe dążenie, teraz wiedział, było daremnym wysiłkiem. Faktem było, że Tanae była anomalią pomiędzy anielskim rodzajem. Wojowniczka, utalentowana i dumna, nigdy nie chciała mieć dziecka. Na jej korzyść przemawiało to, że nosiła Galena ze skrupulatną troską i gdy te małe rozpuszczone latające demony próbowały zrobić z niego zepsutego zwierzaka – próba ta była tą, którą odrzucił z dziecięcą zaciekłością - bo zawsze starał się zaimponować Tanae. Dopóki nie zrozumiał, że jej obojętność nie była udawana, by go zmotywować do większych wysokości. Ona pochodziła z jej wnętrza. Gdy zdał sobie z tego sprawę, to złamało serce chłopca, którym wtedy był. - Będę musiała powrócić na dwór Titusa, by formalnie odejść -
powiedziała Zaria,
jej ton mówił mu, że nie myślała, żeby było coś dziwnego w jego pytaniach. - Mogę wziąć ze sobą list do swoich rodziców, gdy będę wracać. Ranny chłopiec, którym kiedyś był, już dawno odszedł, zastąpiony przez człowieka, który nigdy przed niczym się nie ukrywał, bez względu na to jak niszczące to było. - Nie, nie ma takiej potrzeby. - Tak odległy od dworu, który jego matka nazywała domem, mógł wreszcie dać Tanae jedną rzecz, którą zawsze chciała – wolność, by mogła zapomnieć że kiedykolwiek została zmuszona być w pogardzanym przez siebie stanie słabości przez dziecko, które nosiła w swoim łonie. * - Keir nadchodzi - powiedział Jason, i natychmiastowo twarz uzdrowiciela pojawiła się w drzwiach sali bibliotecznej, gdzie Jessamy siedziała. Stare oczy na młodzieńczej twarzy, szczupłe, zgrabne ciało tancerza, Keir był najbardziej utalentowanym uzdrowicielem pośród anielskiego rodzaju, rysy twarzy miał tak delikatne, że wydawały się one prawie kobiece... Ale nikt nie pomyliłby go z kobietą. Wchodząc tak cicho, jak kot plączący się wokół jego kostek, usiadł naprzeciwko niej, złoty brąz z jego skrzydeł gładził w pocałunku gruby zabarwiony miedzią dywan.
327
- Witaj, Jason. - Kot wskoczył na stół i usadowił się obok niego, gdy mówił, mały przydymiony szary Sfinks z oczami błyszczącymi na złoto. - Keir. – Odszepnął czarno-skrzydły anioł i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. - Martwię się o naszego pięknego Jasona - powiedział Keir, jego spojrzenie zatrzymało się na ciężkiej płycie drewna, za którą stał Jason strażnik. - Kiedy już przeżyje się to, co podejrzewam, że on przeżył, nie pozostaje już nic, by się czegoś bać. Ręka Jessamy zacisnęła się na jasnożółtej sukni, jej umysł krążył wokół cichej paniki, którą spowodowały pokolorowane wzajemne oddziaływanie na siebie jej i Galena. - Czy nie jest to dar? Keir pokręcił głową, jego jedwabiste czarne włosy pogładziły ramiona. - Wszyscy powinniśmy mieć coś, czego się boimy, Jessamy. - Kot zamruczał, gdy pogładził smukłymi palcami po jego futrze. – Tak jak wszyscy powinniśmy mieć jakąś nadzieję. Jason nie ma ani jednego ani drugiego. - A taki mężczyzna - wyszeptała Jessamy - Nie ma powodu, aby żyć. – Obawa przebiła jej duszę o tego anioła, który miał głos tak przeszywający, że rywalizował z głosem Caliane, ale którego piosenka sprawiała wylew łez w jej sercu. – Raphael - powiedziała, a jej głos zadrżał z ulgą. - Jason wyraził lojalność wobec niego, a Raphael nie pozwoli mu odejść. - Tak. On ma coś do powiedzenia ten arogancki młody. - Lekki uśmiech, ponieważ Keir był także jego ulubieńcem. – Tak więc, słyszę, że to wielkie bydlę Raphaela, które zostało przyjęte jako jego mistrz broni, zaleca się do ciebie. Jessamy podniosła w górę głowę. - Wiedzę Jasona, rozumiem, nawet jeśli nie mogę wyjaśnić skąd pochodzi. Ale ty pracujesz w Szpitalu całe dnie. - Kruchy noworodek, pierwsze dziecko urodzone w Azylu od pięciu długich lat, było w centrum zainteresowania uzdrowiciela Keira – Dzieciątko? - Keir zabronił odwiedzin - na sali uzdrowienia, bo w przeciwnym wypadku ktoś zostałby pochowany w skrzydłach. 328
- Jej gniewne krzyki wezwały mnie głęboko w nocy, malutka to ona może i jest, ale nie lubi być ignorowana. Wolę myśleć, że nasza mała duszka będzie wojowniczką. - Oczy błyszczące światłem, które było charakterystyczne dla Keira, pochylił się do przodu na drewnie błyszczącego stołu. – A jeśli chodzi o brutala - pozwoliłaś mu ze sobą latać. Czy myślałaś, że nikt nie zauważy? Jessamy przełknęła. - To nie może się wydarzyć, Keir. - Dlaczego? Zmuszając się, by rozluźnić swoją pięść, utrzymała ten ciepły wzrok nienazwanego brązu, który wyrywał jej zaschnięte najbardziej bezwzględne rany. - Myślę, że on naprawdę mnie pragnie. - Wspomnienie o jego twardej długości, która naciskała na jej brzuch, jego ust tak głodnych jej własnych, jego ręki chwytającej jej szczękę z męską zaborczością - I nie wyprę się głębi tego, że on mi też się podoba. – Było to takie blade słowo, na to by wyrazić dzikość tego, co wzbudził w niej Galen. - Jednak coś cię powstrzymuje. - Nawet wiedząc to, wybiegam myślami zbyt daleko w przyszłość - powiedziała, pocierając dłonią swoje serce w daremnej próbie pozbycia się dalszego bólu w jego obrębie. - Nie mogę nic na to poradzić, ale wyobrażam sobie jego gorycz, kiedy uświadomi sobie, że bycie ze mną oznacza dla niego obcięcie jego skrzydeł, jego ród skończy się. Dla Jessamy nigdy nie będzie szansy na posiadanie dziecka z powodu tej samej bolesnej egzystencji, jaką ona przetrwała. - Nie będę dla niego ciężarem, który ściąga go z nieba. Ton Keira był miękki, gdy odpowiedział, jego słowa nie miały w sobie litości. - Galen nie wydaje się być mężczyzną, któremu brak odwagi. A że ty to o nim mówisz, sprawia, że myślę gorzej o tobie, stara przyjaciółko. Lód spłynął jej po kręgosłupie, słowa Keira były bolesnym echem tego, co powiedział Galen na krawędzi swojego schronienia. 329
- Nazwałeś mnie tchórzem - powiedziała ochrypłym szeptem. - Mówisz mi, że ukrywam się za moimi skrzydłami.
330
ROZDZIAŁ 7 - Nie powiedziałem tego, ale to usłyszałaś. – Wyciągając rękę przez stół, położył swoją dłoń na jej własnej, jego skóra była gładka, tak inna od skóry tamtego mężczyzny, którego dotyk był o wiele bardziej chropowaty. - Czy to właśnie tak widzisz siebie? Emocje dusiły jej gardło, rozdarły jej piersi, sprawiły, że w jej głosie brzmiał ból. - Podjęłam dobrą decyzję, musisz to widzieć. Jeśli pozwolę mu na to wszystko, a on mnie odrzuci, nie będę mogła tego znieść. - Nie jeśli to był jej irytujący, szalony, wspaniały barbarzyńca, mężczyzna, który patrzył na nią, jakby była piękna, budząc marzenia, które ukryła głęboko w sobie, tak mogła przetrwać i być zadowoloną, a nie urażoną istotą pożeraną przez zazdrość. Na twarzy Keira widać było czułość. - Każdy uczy się, jak przeżyć zawód miłosny. - Uwolnił jej rękę, podniósł się i obszedł stół dookoła, by nachylić się nad nią od strony oparcia jej krzesła, ręce położył na jej szyi, jego policzek ocierał się o jej włosy. - Twoją wadą jest to, że nie zmierzyłaś się z żadnym na początku, gdy byłaś młodsza, bardziej odporna. Teraz słodka Jessamy, myślę, że po prostu się boisz. Przełykając węzeł w gardle, położyła rękę na giętkich mięśniach jego ramienia. - A nie powinnam się bać? Moje życie nie było podobne do życia tych, którzy mogą dotknąć nieba, gdy mają taki kaprys. - Jej lata nauki, jak żyć w osamotnieniu, poczuciu bolesnej straty, której żaden inny anioł nie mógł zrozumieć, sprawiły, że stała się krucha w środku. - Czyż nie zasłużyłam na spokój? Usta Keira musnęły jej policzek, jego zapach był ospałą pieszczotą. - Nigdy nie chciałaś spokoju, kochanie. Pytanie tylko, czy jesteś wystarczająco silna, aby dążyć do tego, czego chcesz, wiedząc, że po radości może następować straszny smutek? Drzwi otworzyły się na jeszcze utrzymujące się echo jego ostatnich słów i ukazał się w nich nie Jason, ale Galen, jego oczy barwy morskiej zieleni rozżarzone były wściekłością. 331
- Możesz teraz iść uczyć w szkole - powiedział. - Illium i Jason będą obecni, aby zapewnić bezpieczeństwo zarówno tobie jaki i twoim uczniom. - Po tym zwięzłym oświadczeniem, odszedł. Jej ręka zacisnęła się na ramieniu Keira. - On myśli, że jesteśmy razem. - Łatwo byłoby pozwolić mu uwierzyć, że jest kłamczynią, kobietą, która zdradziła swojego kochanka gorącym pocałunkiem, setkami ukrytych spojrzeń. Jej żołądek skręcił się, a jej wnętrzności się zrolowały. - Puść mnie, Keir. - Kiedy jej przyjaciel uwolnił ją, wstała, potrząsnęła połami swojej sukni. - Strach jest jak metal na moim języku - znam Galena bardzo krótko, ale jestem pewna, że jeśli zaakceptuję go takim jaki jest, to zniszczy jakąś część mnie, kiedy odejdzie. Keir sięgnął ręką, by założyć jej włosy za ucho. - Wszyscy jesteśmy w jakiś sposób trochę złamani. - Cichy. Potężny. - Nikt nie idzie przez życie z całym sercem. - Jego oczy, pełne mądrości zbyt głębokiej, by należały do kogoś, kto był od niej zaledwie trzysta lat starszy, kto powiedział jej, że zobaczył jej duszę, kto posmakował soli jej samotności. Ale tym, czego nawet oczy Keira nie widziały, pomyślała, gdy wyszła z biblioteki, Jason był cichym cieniem przy jej boku, było to, że jej serce nie było już całością. Złamało się dawno, dawno temu - po raz pierwszy, gdy spojrzała w niebo i zdała sobie sprawę, że na zawsze jest poza jej zasięgiem. Odwaga kazała jej dotrzeć ponownie do tego mocno bolącego miejsca w jej piersi, postrzępionego na brzegach poprzez resztki z tysiąca roztrzaskanych snów. * Galen położył oba wampiry na ziemi za pomocą furii kopnięć i twardych uderzeń swoim płaskim ostrzem.
332
- Zrobiliście ten sam błąd dwa razy - powiedział, czekając tylko, aż ich oczy skupiły się na ostrej broni. - Dałem wam ostrzeżenie. - Drugie ostrzeżenie w jego świecie nie istnieje. Stając na nogi, obaj skinęli głowami. Jeden wytarł krew z kącika ust. Ale żaden z nich się nie sprzeciwił, kiedy domagał się, by wykonali ćwiczenie ponownie. Tym razem, byli tak zajęci, starając się nie zrobić pierwszego błędu, że zrobili inny. Zdając sobie sprawę, że obaj mężczyźni byli wyczerpani, wstrzymał swoje ciosy i zarządził przerwę. - Idźcie - powiedział. - Poćwiczcie jutro na własną rękę przeciwko sobie nawzajem. Pojutrze zmierzymy się jeszcze raz. Młodszy wampir zawahał się. - Chcemy być lepsi. - Jego partner przytaknął. Będąc pod wrażeniem, że tych dwóch nie uciekło po laniu, jakie im sprawił, zmusił się, by mówić bez gniewu, który był jak gwałtowna burza w jego ciele. - Będziecie. Chcę, abyście przeszli przez kolejne etapy, które pokazałem wam na początku, i jeszcze raz, i jeszcze raz, aż te ruchy staną się waszą drugą naturą. - Galen spędził wiele godzin wykonując te ćwiczenia, znał ich wartość. - Część walki można wykonać bez myślenia - trzeba trenować mięśnie, by pamiętały, co zrobić. Wampiry pozostały, by zadać mu kilka inteligentnych pytań, determinacja na ich twarzach rosła. Ignorując publiczność, jaką miał odkąd weszła w eleganckiej sukni koloru chłodnej
żółci,
podniósł
swój
miecz
i
zaczął
wykonywać
skomplikowane
ruchy,
które pozostawiały jego przeciwników w drobnych kawałkach w mgnieniu oka. Inni często źle oceniali jego szybkość, bo wyglądał na dużego i ciężkiego. W rzeczywistości jedynym z ludzi Raphaela, który mógł być od niego szybszy, pomyślał, był Illium. - Będę miała klasę zawiedzionych dzieci, jeśli zmusisz mnie bym dłużej czekała. - Jej głos był cichy, ale rozdarł powietrze salki, jak pazury na jego skórze. - Powiedz, co masz do powiedzenia i wyjdź. - Zmusił się, by zwolnić swoje ruchy, aby móc usłyszeć jej tnącą ostrzem chłostę.
333
Cisza. Jeśli myślała, że przestanie dla niej ćwiczyć, to bardzo się myliła. - Więc - miękki szmer - To jest druga strona twojej determinacji i lojalności. Zupełny, zatwardziały upór. - Perlisty śmiech. - Jestem raczej zadowolona, że przekonałam się, że masz jakąś wadę. Galen zacisnął szczęki, bo miała rację. Był uparty, wytrwałość uważał za atut, ale także często wpędzała go w kłopoty, gdy był dzieckiem. I posiadał tendencję do trzymania się swojego gniewu, ale w tym przypadku był on uzasadniony. Jessamy pozwoliła mu posmakować swoich ust, pozwoliła mu uwierzyć, że mógłby się do niej zalecać, podczas gdy należała do innego mężczyzny. Zatrzymując ostrze miecza grubość włosa od jej szyi, warknął: - To było wyjątkowo głupie posunięcie. - Podążanie za nim nigdy nie było dobrym pomysłem. Żadnego strachu, żadnych przeprosin w tych oczach bujnego brązu, które chciał zobaczyć miękkie i zamglone w swoim łóżku. - Wiem, że mnie wysłuchasz. Opuścił miecz, zostawił między nimi dystans, jej ciepły, ziemisty zapach zagrażał jego honorowi, że zacznie wszystko od nowa. - Co to jest chcesz powiedzieć, Pani Jessamy? Serce Jessamy zadudniło na nagą wściekłość na twarzy Galena. To wszystko, jego ciężkie mięśnie i lśniąca skóra, sprawiło, że miała myśli, które nie były w najmniejszym stopniu cywilizowane. I strach... Tak, to on ją spowolniał, ale to nie jego osoby się bała. Tylko tego, co miała zamiar zrobić. To może równie dobrze być największy błąd jej życia, ale wiedziała, nie było innego wyboru. Nie wtedy, gdy niszczyło ją to, że Galen myśli, że ona jest niewierna.
334
- Keir – powiedziała i ujrzała jak heliodorowo-zielony kolor topi się - Jest moim przyjacielem. Moim najlepszym przyjacielem. Był nim od tysięcy lat. – Mówiła dalej, kiedy nie zareagował niczym oprócz mrugnięcia, o wiele bardziej miękkie mrugnięcie i kontynuowała. - Zaprosił mnie raz do swojego łóżka, dawno temu. Chciał żebym doświadczyła tego rodzaju intymności. - To był serdeczny gest młodego uzdrowiciela, który nie mógł znaleźć żadnego sposobu, żeby wyleczyć swoją przyjaciółkę. - Ale ja się nie zgodziłam - jeżeli będę dzielić łóżko z mężczyzną, będzie to z powodu namiętności, niczego mniej. Nadal żadnej odpowiedzi od tej gniewnej, upartej istoty, która ją tak zafascynowała. Zdając sobie sprawę, że był zbyt głęboko zanurzony w gniewie, by ją usłyszeć - tak, jego humory były kolejną wadą - odwróciła się i wyszła. Ostatnią rzeczą, jaką usłyszała był świst ponownego cięcia mieczem w powietrzu, bezwzględny i precyzyjny. * Zlany potem z bolącymi mięśniami barków od trzymania swoich skrzydeł zbyt ciasno przy plecach, Galen w końcu zatrzymał się, kiedy Illium wszedł do salki. Anioł gwizdnął. - Chcę wiedzieć? - Popatrzył ostentacyjnie na noże osadzone w ścianach. - Ćwiczyłem rzucanie. - Wyciągając noże, jeden po drugim, zaczął układać je na stole. Jesteś szybki. Chcę poćwiczyć, próbując przygwoździć cię do ściany. - Wystarczy poprosić - rzekł anioł bez wahania. – Nikomu nigdy jeszcze się nie udało. Podlatując do niektórych ostrzy wbitych wyżej, wyciągnął je i rzucił na stół. - Jessamy zakończyła swoje lekcje, więc Jason eskortuje ją z powrotem do domu – już prawdopodobnie tam są. Będzie nad nią czuwał dopóki nie wrócę. Mogę…
- Nie. Złote oczy otoczone czarnymi rzęsami zanurzyły się w kolorze niebieskim, które nagle wpatrywały się w jego, gdy Illium precyzyjnie wylądował przed Galenem.
335
- Lubię cię, Galen, ale kocham Jessamy. Skrzywdź ją, a cię wypatroszę. Galen zmierzył anioła wzrokiem w górę i w dół. - Bluebell28, nie dobrałbyś się do mnie, jeśli nie byłbym z zawiązanymi oczami i nie miał obu rąk związanych za plecami. - Bluebell? - Illium zmrużył oczy. - Wystarczy, Barbarzyńco. - Rzucając dwa noże do Galena, podniósł dwa kolejne dla siebie. A potem były one w ruchu. Miał rację. Illium był szybszy od niego. Znacznie szybszy. Niebiesko-skrzydły anioł mógł robić takie rzeczy w powietrzu, które powinny być niemożliwe, za wyjątkiem tego, że Galen miał nacięcia na plecach i siniaki na klatce piersiowej, które udowadniały, że jednak były. Ale on sam robił coś więcej niż tylko trzymanie własnych noży... Czekał tylko, aż Illium wykona jeden zbyt pewny siebie ruch za dużo, aby przypiąć anioła do ziemi za pomocą ostrza wbijając je w końcówkę jego skrzydła, gdzie rana będzie się leczyć do rana. Przeklinając z niespodziewaną kreatywnością jak na kogoś tak ładnego, Illium spojrzał na Galena. - Wystawiłeś mnie. - Musiałem ocenić, jak szybki jesteś i co wniesiesz do sił Raphaela. - Puszczając drugiego anioła, wstał na nogi. – Radzisz sobie, Bluebell. Illium zaklął na niego w szybkim ogniu greki. Galen odpowiedział tylko niebieską francuszczyzną, nakazując mu wrócić na kolejne sesje, by poprawić technikę, która była cholernie blisko bezbłędnej, za wyjątkiem jednej rzeczy. - Jesteś zbyt pewny siebie. Musisz mieć jakiś rozsądek, który walnie w ciebie, gdy będzie trzeba. Illium warknął, ale zgodził się wrócić…
28
Bluebell - Niebieski Dzwoneczek.
336
- Więc mogę posadzić cię na tyłku. Rozstając się z aniołem, gdy dotarli do urwiska, poleciał w dół do swojego schronienia, aby oczyścić się i przebrać zanim odleciał z powrotem w górę i na prawo, kiedy promienie słońca przetarły się po niebie w niezliczonych odcieniach złota i pomarańczy, z delikatną krawędzią rumieńca. To przypomniało mu pióro, które trzymał ukryte w sekrecie z taką starannością, pióro, którego nie był w stanie wyrzucić, nawet gdy myślał, że piękna twarz Jessamy to twarz kłamczyni. Nadal skraplał się w nim gniew, który huczał na powierzchni, kiedy widział uzdrowiciela, który ustami dotykał jej skóry, jej twarz podniosła się do niego w geście bezwzględnego zaufania. Galen nie miał prawa oczekiwać od niej czegoś podobnego po tak krótkiej znajomości, ale logika nie miała znaczenia, ponieważ oczekiwał. Lądując na szarych i niebieskich kamieniach błyszczących drobinkami ukrytych elementów w ciemnym pomarańczowym świetle, zwolnił Jasona szorstkim skinieniem głowy, czekając aż anioł odleci - jego atramentowe skrzydła tworzyły dramatyczną sylwetkę na tle kaskady kolorów – wszedł do domu Jessamy, zamykając za sobą drzwi. - Jason, czy ty… - Patrząc z miejsca, gdzie siedziała za harfą, gruby jedwab jej włosów kaskadowo opadał na jedno ramię, jej suknia teraz o barwie zwykłej zielonej szałwii, bardziej opinała jej piersi, niż suknia, którą wcześniej nosiła, przyjazny uśmiech Jessamy wyblakł, jej wyraz twarzy stał się ostrożny, uroczysty. - Galen. Coś się w nim skręciło na świadomość, że to on spowodował to spojrzenie na jej twarzy. - Mam temperament - powiedział, ponieważ to musiało zostać powiedziane. – Dosyć straszny. Jej palce tańczyły po strunach harfy z wykwintnym wdziękiem, wypełniając powietrze pulsacją muzyki, czystą i słodką. - Widziałam jak ćwiczysz, mierzysz się z kimś - walczysz jakbyś nie miał żadnych emocji, jak człowiek, który całkowicie się hamuje. Czy to dlatego?
337
Pozostając w pozycji stojącej, splótł ręce za plecami, gdy chęć, by zacisnąć pięści w jej włosach i przechylić jej głowę, żeby mógł wziąć jej usta w pierwotnym posiadaniu, by odkryć kształt delikatnych pagórków, które ukrywały się pod jej ubraniem, groziła, że go przerośnie. - Mój ojciec powiedział mi, gdy byłem w młodym wieku, że jeśli nie nauczę się sobie z tym radzić, to mnie pożre. - Twój ojciec był mądrym człowiekiem. - Kolejny rytm muzyki. – Usiądziesz? Czy planujesz sterczeć nade mną, dopóki się nie poddam? Nikt, kto widział go podczas jego humorów nigdy nie odważył się go wcześniej drażnić. Nie był pewien, jak się z tym czuł, ale pozwolił sobie teraz na opuszczenie swojej osłony, gdy zaakceptowała go w swojej przestrzeni i - zdejmując swój miecz i uprzęż – usiadł w dużym fotelu z przodu na lewo od niej. - Stałem się legendą z powodu głębokości mojej kontroli. Nikt nie był świadkiem mojej wściekłości od ponad wieku. Muzyka brzdęknęła, zatrzymała się. - Mówisz takie rzeczy, Galen... I nie jestem pewna, jak odpowiedzieć. – Boląca wrażliwość zakręciła całym sercem Jessamy. On ją oznaczył, ten mężczyzna. Oznaczył ją tak głęboko i prawdziwie, że stało się to blizną. Ale dokonała swojego wyboru, nie pozwoliłaby żeby strach jej go ukradł. - Nadszedł czas na kolejną lekcję na temat Kadry. – Ponownie zaczęła grać, zauważając jak jego ramiona rozluźniają się, gdy liryczny dźwięk wypełnił powietrze. Sprawdzając uprzęż miecza z nieobecną uwagą, skinął głową. - Staje się dla mnie jasne, jak wiele jeszcze się muszę nauczyć. Był współpracującym uczniem, jego umysł był szybki i zwinny. W rozmowie okazało się, że nie tylko mówił w grece i po francusku z naturalną płynnością, ale także w niezliczonych językach Persji i Afryki. Zafascynowana i nie chcąc go rozpraszać, gdy rozmawiali, przestała grać i wślizgnęła się na krzesło przy stole jadalnym. Przeniósł się na sąsiednie, w tej samej chwili, zadając jej jedno wnikliwe pytanie po drugim. Większość ludzi, pomyślała, całkiem 338
prawdopodobnie poważnie zaniża jego inteligencję, z powodu łatwości z jaką posługuje się bronią i walczy, sposobu w jakim mówił, i ubierał się - lub nie ubierał. To było niemożliwe nie pieścić grzbietu płaszczyzny jego górnej części ciała swoim spojrzeniem, gdy siedział tak blisko, rozpiętość swoich skrzydeł trzymał na grzbiecie krzesła, na którym siedział, jego ciężkie ciepło było jak cichy dotyk. Nie zatraciła się w zaborczości tej czynności, ale poczuła, że rozłożyła odrobinę własne skrzydła, więc mogły szeptać do jego własnych. - Jestem tylko mężczyzną.- To był dudniący szmer, jego oczy zatrzymały się na jej ustach. - Jeśli nadal chcesz grać ze mną w ten sposób, będę zmuszony zapomnieć, że przyszedłem przeprosić za moje zachowanie, i działać w sposób, który sprawi, że będziesz na nowo na mnie zła. Wargi wydawały jej się opuchnięte, piersi napięte, ale znalazła w sobie to poczucie humoru, by powiedzieć: - A kiedyu słyszę te przeprosiny? Przesunął swoje skupienie, podtrzymał jej wzrok oczami, o których wiedziała, że nigdy ich nie zapomni, nawet gdyby żyła dziesięć tysięcy lat. - Przykro mi, że zwątpiłem w twój honor, Jessamy. - Pauza. - Nie przepraszam za to, że chciałem oddzielić głowę Keira od jego ciała. - Galen! - Śmiech skraplał się w niej, jasny i niespodziewany, i tak bardzo realny, że aż pojawiły się łzy w jej oczach. - Och, jesteś barbarzyńcą. Jego policzki zmarszczyły się, wyciągnął jedną rękę, by bawić się jej włosami, okręcał pasma wokół palca. Kiedy szarpnął, jej żołądek opadł, ale pochyliła się do przodu. Spodziewała się poczuć jego usta na jej własnych, ale ustawił pod kątem swoją twarz i pogładził swoimi ustami w górę jej policzka. Drżąc, owinęła dłoń wokół jego karku, czując ścięgna i mięśnie poruszające się pod ciepłem jego skóry, uwodzicielska intymność, gdy nadal gładził pocałunkami w dół krawędzi jej twarzy, aż dotarł do jej szyi.
- Och. 339
ROZDZIAŁ 8. Potarł nosem miejsce, które pocałował, jej skóra była tak czuła, że gorący podmuch powietrza z nosa sprawił, że zwinęła palce u stóp. Ułamek chwili później, jego przyjemność i moc zostały zastąpione przez szok powietrza, gdy Galen oderwał się od niej i chwycił miecz w jednym dzikim ruchu. Próbując uspokoić swój dyszący oddech, rozglądała się wokół jego postaci gotowej do walki, ale nic nie zobaczyła. Chwilę potem odgłos kroków rozbrzmiał na frontowej ścieżce, a następnie rozległo się pukanie do drzwi. - Czekaj - powiedział Galen, kiedy już wstała. - To może być podstęp. W następnej chwili już go nie było, poruszał się z drapieżną groźbą, by powitać gościa, który mógł oznaczać dla niej krzywdę. Stojąc, szukała wzrokiem broni, by pomóc mu w razie potrzeby, jej spojrzenie osiadło na małą statuetkę, gdy usłyszała dźwięk męskich głosów w konwersacji. Rozpoznając drugi głos, odłożyła statuetkę i wyszła na korytarz. - Raphael. Archanioł z jego niemożliwymi niebieskimi oczami i włosami barwy jedwabiu północy był czysty męskim pięknem. Stojący obok niego Galen był cały twardy, o ostrych rysach twarzy, wojownik, który nie stracił nic ze swej surowej mocy w obliczu siły Raphaela. Patrzył chłodnymi oczami, jak archanioł ruszył naprzód, by uścisnąć ręce, które do niego wyciągnęła. - Czy moi ludzie dobrze się tobą opiekowali, Jessamy? - Zawsze. - Unosząc się na palcach, musnęła pocałunek na jego policzku, ale niepokój przebrzmiewał w jej pytaniu: - Co ty tu robisz? - Aleksander był w pełni zdolny, by wykorzystać nieobecność Raphaela, aby wymusić swoją drogę do dzikiego nowego terytorium Raphaela. - Alex, jak Illium nazywa osławionego Alexandra - błysk humoru - Jest obecnie w odosobnieniu ze swoją ulubioną konkubiną i wydaje się nie mieć chęci, by opuszczać pałac. Dostanę ostrzeżenie, jeśli będzie wyglądało na to, że on lub jego armia zaczną się przygotowywać do wyruszenia. 340
Coś w raporcie na temat Aleksandra nie dawało jej spokoju, jak uszkodzona struna harfy, ale nie mogła dojść dlaczego. Porzucając myślenie o tym, kiedy ta informacja przebywała denerwująco poza zasięgiem, puściła ręce Raphaela. - Cieszę się z twojej wizyty. Chodź, opowiedz mi o swoich ziemiach. Gdy siedzieli i rozmawiali, Galen trzymał wartę przy drzwiach. Ani wyglądem, ani słowem nie zdradził swojemu archaniołowi, czym on i Jessamy stawali się dla siebie... I ziarno wątpliwości zakwitło w jej umyśle. Jego powściągliwość mogła się narodzić z wielu powodów, włączając w to fakt, że Raphael był tutaj na pewno, by ocenić mężczyznę, który zostanie jego mistrzem broni, ale ona wciąż krążyła wokół tego jednego, straszliwie bolesnego wniosku.
Wstydź się. Mógł zabrać ją latać, ale to można wytłumaczyć jako prezent dany z litości. W rzeczywistości nie zrobił niczego publicznie, co mogłoby sprawić, że inni mówiliby o nich, traktowali ich jako parę. I to był brzydki obraz, gdy rozważyła to bez zasłony z nadziei - ona, zdeformowane skrzydło z ciałem cienkim jak patyk, w połączeniu z pierwotną mocą Galena i jego surową męskością. Nic, pomyślała, nic, poza złością na siebie samą. Musiała to przerwać. Galen nie zasługiwał na traktowanie z takim podejrzeniem napędzanym strachem. Nigdy jej nie okłamał, nawet podczas swoich humorów. Chcąc się śmiać na zawroty głowy ze swojej ulgi, obiecała sobie, że zrobi to dla swojego barbarzyńcy. * Galen patrzył w milczeniu, jak Raphael mówi Jessamy dobranoc, zanim skinął mu głową i wzniósł się w kierunku do błyszczących gwiazd na tle nocnego nieba tak czystego, że wydawało się hebanowe. Galen zrozumiał cichą komendę. Mistrz broni dzierżył znaczną władzę i wpływy na dworze archanioła, i Raphael nie dałby tego stanowiska, nikomu komu by nie ufał na każdym poziomie - jutro, Galen zostanie osądzony. Nie poczuł żadnego niepokoju. Znał swoją własną siłę i wiedział, że nie zawiedzie. I wiedział także, że sam z kolei osądzi Raphaela, dla tego, że był kimś, dla kogo podnosiłby 341
swój miecz przez wieki, które miały nadejść, być może do końca swojego wiekopomnego życia. To nie był żaden lekki wybór dla wojownika. Wzrok Jessamy śledził archanioła dopóki jego skrzydła nie znikły za górami i mógłby niemal posmakować głębi krawędzi jej głodu. To go rozgniewało, że nie poprosiła go o to, czego potrzebowała, ale odpuścił reakcję na to - zajęłoby jej wiele czasu, aby zrozumieć, że on wszędzie z nią poleci, tam gdzie będzie chciała, nawet jeśli mieli między sobą kilka szorstkich czy delikatnych słów. Wyciągnął rękę. - Chodź. Zawahała się. Nie chcąc pozwolić, by coś go ominęło, jeśli chodziło o tą złożoną, uroczą kobietę, która była tajemnicą, która zmuszała go, by zmniejszył odległość między nimi. - Czy jeszcze nie wybaczyłaś mi mojej wściekłości? - Przeprosiłeś. - Śmiech szarpnął ustami, które chciał ssać i gryźć, ale nie przyszła w jego ramiona. - W takim razie o co chodzi? Nie jestem najbardziej wrażliwym z mężczyzn – słabość z której zdał sobie sprawę dawno temu - Więc musisz to uściślić. Jej oczy rozszerzyły się. - Czy zawsze jesteś tak bezceremonialny? - Nie - mógł grać w gierki - dorastał na dworze archanioła, mimo wszystko. Ale nie mam sympatii do gierek, wolałbym raczej nigdy nie bawić się w nie z tobą. Wyciągając rękę, położyła dłoń na jego sercu, dotykając go dalej, niżej, prosto do jego penisa.
342
- Masz sposób na zniszczenie moich fundamentów. - Głaskając palcami w dół jego ciała ze słodką koncentracją, rzęsy przesłaniały jej wyraziste oczy, przysunęła się na tyle blisko, że ich ciała zrównały się ze sobą. Jego sztywny kogut pchnął, domagając się, w krzywiznę jej brzucha.
- Galen. - Jessamy. - Gdy nie przełamała intymnego kontaktu, przytulając się jeszcze bliżej, wplótł palce w jej włosy, chcąc naciskać, by nakłonić ją, aby umieściła swoje usta na jego skórze. - Uwodzisz mnie na swój własny sposób. Chrapliwy śmiech. - To zupełnie przyjemne. - Kolejna głaszcząca pieszczota. - Wierzę, że powinnam mieć częściej złe myśli. Zdając sobie sprawę, że został pobity, zdecydował się na strategiczny odwrót – tylko na dzisiejszy wieczór. - Dobrze, zachowaj swoje sekrety, moja Jessamy. - Przesuwając swój chwyt bez ostrzeżenia, podniósł ją na ręce. - Galen! Trzy potężne uderzenia skrzydeł i już byli w powietrzu, ramiona Jessamy obejmowały jego szyję, jej ciało wcisnęło się w jego pierś. - Nie możesz po prostu za każdym razem używać fortelu, aby ze mną polecieć powiedziała, ale śmiała się przy tym. - Zawsze z tobą polecę. Nieważne, co się stanie. Ona, zamiast odpowiedzieć, wtuliła swoją twarz w jego szyję. Jej dotyk był mile widziany, ale jej unikanie jego deklaracji już nie, ale ta noc była zbyt piękna, by zmącić ją kłótniami, więc przeleciał z nią w poprzek krajobrazu błyszczącego Azylu, ku wschodowi. 343
Ponieważ leciał z prądami powietrza ze swoim lekkim ciężarem w ramionach, to co czuł nie dało się nazwać. To po prostu tam było, ta cicha, głęboka wiedza, poczucie nieuchronnej słuszności. Dopiero znacznie później, wylądował na przylądku, z którego było widać cały Azyl, światła wewnątrz domów wyglądały jak tysiące świetlików w ciemności, większość mieszkańców jeszcze nie spała. - To jest mój ulubiony punkt widokowy - powiedział, zajmując miejsce za nią, objął jej ramiona. Jej skrzydła były miękkie i ciepłe między nimi, pióra takie jedwabne przy jego skórze. Nadal trzymał ją jednym ramieniem, używał drugiej ręki, by przesunąć nią po skręconych liniach jej skrzydła, które nigdy poprawnie się nie uformowało, czuł jak zesztywniała. - Kiedyś straciłem nogę - powiedział jej, nie przerywając dotyku. - Byłem młody, zajęło to lata, by odrosła. To samo może się powtórzyć w walce. Czy odrzuciłabyś mnie? Jej sztywność nie ustąpiła. - To nie to samo, Galen. - Surowy rodzaj bólu był w jej słowach. - Wieczność to długi okres czasu, by żyć jako złamana i zniekształcona. Nie czynił jej zniewagi, lekceważąc cierpienia, które ją wykuły. - Wielu wybrałoby Sen. - Dziesięciolecia, wieki, nawet tysiąclecia mogłyby minąć, podczas gdy anioł by Spał. - Mimo to zdecydowałaś się żyć. - Nie jestem odważna - szepnęła. - Ja po prostu nie chcę dać tym, którzy litują się nade mną, satysfakcji, że widzą mnie, jak rezygnuję z życia. - Obracając się w jego ramionach, owinęła swoje własne wokół jego talii, przyciskając policzek do jego piersi. Nie chcę być postrzegana jako słaba. Jedną rękę trzymał na jej karku, pod ciepłą jesienią jej włosów, drugą na dolnej części jej pleców, pochylił głowę, by mówić ustami gładzącymi jej ucho. 344
- Wielu młodych wojowników poszło na wojnę z tą samą motywacją. Nie jest wstydem gdy strach cię napędza. – Rozluźnił swój uścisk, by przysunąć ją jeszcze bliżej, i pomyślał, że, być może, pokazała mu sekret jakiejś części swojej osoby. – Byłem - powiedział, odsłaniając tym samym trochę siebie - Jednym z tych młodych wojowników. Tanae zawsze była tak niezachwiana w swej odwadze i Galen nigdy nie chciał jej zawstydzić. - Moja matka spojrzała na mnie z obrzydzeniem, gdy zarówno świeża krew jak i zakrzepła oraz horror po mojej pierwszej bitwie kazały mi opróżnić żołądek, a ja nie wiedziałem jak jej powiedzieć, że nigdy nie posmakowałem prawdziwego strachu aż do tego momentu. Zamiast tego, nauczyłem się być twardszy, lepszy, silniejszy. - Twoja matka... Brzmi jak surowy ciemiężca. - To było niezdecydowane oświadczenie. - Ona jest wojowniczką. - Galen nie dodał żadnych innych słów, ponieważ słowa tóre już wypowiedział opisywały duszę Tanae. Tym razem to ręka Jessamy go pogłaskała, jej dotyk był delikatny i ostrożny na jego skrzydłach, a on był zaskoczony, gdy uświadomił sobie , że ona próbuje go pocieszyć. To było dziwne uczucie. Nikt nigdy go nie rozpieszczał po tym, jak warknął na latające diablęta, wtedy gdy postanowił stać się twardy. Jessamy prawdopodobnie nie uchwyciła dobrze znaczenia jego warczenia, więc znosił delikatne pieszczoty. - Jessamy? - Hmm? Zacisnął pięść w jej włosach, przechylił do tyłu jej głowę. - Zamierzam cię teraz pocałować. Gdy gwiazdy migotały nad głowami, lodowate kamienie oświetlone zimnym ogniem, wziął jej usta w sposób, w jaki chciał to zrobić od samego początku. Zażądał dostępu 345
do jej wnętrza i otworzyła je dla niego, jej miękkość spustoszyła go. Tajemnica, którą było to, jak Jessamy smakowała. Słodko i ciemno, i z głębią, która zajmie mężczyźnie nieśmiertelne życie, by ją odkrywać. Chwytając jej podbródek wolną ręką, ustawił pod kątem jej twarz, tak jak lubił, a potem pożarł ją. Maleńki nacisk, wskazówka zębów. Słuchając, dał jej ledwie chwilę na oddech, zanim splądrował jej usta ponownie, jej zmysłowość była jak cudownie trudnopalny żar, poczuł jak jej paznokcie wbijają się w jego kark, jej język głaskał o jego własny z cielesną ciekawością. Jęknął i ustawił pod kątem swoje ciało, rozkładając skrzydła blokując widok na Azyl, gdy położył dłonie na delikatnym łuku jej pupy i podniósł ją, by ułożyć na twardym grzbiecie swojej potrzeby. - Galen - powiedziała bez tchu. Poruszał się zbyt szybko. Ale kiedy potarła ustami o jego usta, polizała swoim językiem, by go skosztować, nawet większy mężczyzna niż Galen, nie oparłby się jej. * Galen nie był zaskoczony, gdy odnalazł rano Raphaela w salce do ćwiczeń, rozebranego do czarnych spodni o szerokich nogawkach podtrzymywanych przez gruby pas tkaniny zawiązany z boku. To przypomniało Galenowi o stroju noszonym przez mężczyzn Lijuan, gdy czasami przychodzili trenować z ludźmi Titusa, tych dwoje archaniołów zachowywało stosunkowo serdeczne stosunki w tym stuleciu. Dzisiaj sam nosił spodnie z brązowego wytrzymałego materiału oraz swoje ulubione zużyte już buty, miecz miał przypięty w zwykłej pozycji wzdłuż swojego kręgosłupa. Teraz zdjął zarówno buty jak i miecz. - Każesz mnie stracić, jeśli przyszpilę cię do podłogi? Usta Raphaela zakrzywiły się w górę na to praktyczne pytanie.
346
- Nie jestem Uramem, Galen. Przypuszczam, że jestem w tym bardziej jak Titus - chcę ludzi, którzy nie będą zbyt się mnie bać, aby mówić mi prawdę. Galen myślał tak samo. To właśnie dlatego tutaj był. - Ręka w rękę, żadnej broni. - Zgadzam się. Szept niebieskiego zamigotał na peryferiach widzenia Galena, kiedy Illium wszedł, rozkładając swe skrzydła do lotu i usadowił się na belce. Dmitriego nie było już w Azylu odszedł, Galen zdał sobie sprawę, by utrzymywać terytorium Raphaela, podczas gdy archanioł był tutaj. Jason również zniknął, zostawiając wiadomość dla Galena, na temat tego, którym wojownikom można ufać w sprawie bezpieczeństwa Jessamy. Dla niej, tak ważnej, jak była dla niego, Galen nie pokładał wiary w ocenie nawet kogoś tak bystrego Jason, z wyjątkiem tego, że już zdecydował się na połowę mężczyzn i kobiet z tej listy - więc pozwolił im opiekować się nią, gdy zobaczył, na czym polegają jego obowiązki. - Tak? Raphael posłał mu pojedyncze skinienie głową. Spotkali się na środku salki, dwóch mężczyzn o całkowicie odmiennych stylach walki. Galen był bezceremonialną siłą, która miała wystarczająco dużo wdzięku, by mógł zaskoczyć przeciwników, a Raphael był czystą zabójczą elegancją. W przeciwieństwie do tego, gdy walczył z niedoświadczonym przeciwnikiem, Galen wykorzystał swoje skrzydła, tak samo jak Raphael. Wymagało to niesamowitej siły, by osiągnąć krótki pionowy wzlot, bez odsłaniania wrażliwych części siebie, ale Galen dowiedział się jak to zrobić poprzez stałą i nieubłaganą praktykę. Raphael, tymczasem wydawał się to robić instynktownie. Szacunek dla archanioła pogłębiał się w Galenie, gdy Raphael prawie posłał go w dół, skręcił, aby zablokować cios i przewidział jego atak. Archanioł był wystarczająco zimnokrwistym mężczyzną, by opracować strategię i wystarczająco wojownikiem, by czerpać przyjemność z tańca. Galen miał nagłą myśl, że gdyby to była prawda, o tym kim Raphael 347
był pod płaszczykiem cywilizowanego wyrafinowania, wtedy nie chciał tylko pracować dla archanioła, musiał po prostu mu służyć. Przytrzaskując archanioła do ziemi, właśnie miał go przypiąć, ale Raphaela już tam nie było, wywijając się z uścisku i wstał, aby podejść za plecy Galena... Za wyjątkiem tego, że Galen już odwrócił się na spotkanie ataku, ich ramiona wbiły się w siebie, by powstrzymać się nawzajem, przedramiona i bicepsy zablokowane. - Pat! - Zawołał Illium. Rozbawienie zabarwiło wyraz twarzy Raphaela, choć nadal trzymał napiętą pozycję. - Zgadzam się. Kiwając głową, Galen cofnął się w tym samym czasie co archanioł. - Dobrze rozegrane. - Jesteś lepszy niż ludzie Titusa pozwolili mi wierzyć. - Błysk w nieustającym niebieskim. - Myślę, że on ma nadzieję, że wrócisz na jego dwór. - Dokonałem swojego wyboru. - Zaczął się ochładzać, świadomy, że Raphael robi dokładnie to samo obok niego. - Jeśli nie ma tutaj dla mnie miejsca, to nie na dwór Titusa wrócę. - Gdzie w takim razie? Galen rozważał swoje opcje. - Nie ma wielu, do których mógłbym się wybrać, by dzierżyć miecz, a jeszcze mniej jest tych, którzy są wystarczająco silni, aby nie uważać mnie za zagrożenie. Elijah jest na czele listy. - Archanioł był starszy od Raphaela, ale nie zatracił się w mocy okrucieństwa powstałej u tak wielu. - Jednak on już ma mistrza broni, któremu ufa i go szanuje.
348
- Masz potencjał, by rządzić na szerszym terytorium archanioła - powiedział Raphael, poruszając swoimi skrzydłami, a następnie się zatrzymał. - Dlaczego nie zwróciłeś się do Kadry o zmianę statusu? Galen także znieruchomiał. - Jestem mistrzem broni. - To było to, co śpiewało w jego krwi. Podnosząc zestaw noży do rzucania, Raphael dał je Galenowi, zanim wziął także zestaw dla siebie. Kiedy uniósł brew, Galen uśmiechnął się i spojrzał w górę. - Zobaczymy, jak szybki naprawdę jesteś, Bluebell. - Bluebell? - Archanioł zaśmiał się, gdy Illium poprzysiągł policzyć się z nimi, a następnie pierwszy nóż poleciał z jego ręki. Dwadzieścia noży później - dziesięć od każdego z nich - Illium uśmiechał się ze swojej wysokiej belki, gdzie się usadowił. - Och, obaj spudłowaliście. – Sztuczne rozczarowanie ozdobione teatralnymi westchnieniami. - Biedni, biedni moi mili. - Na wypadek, gdybyś zapomniał, jestem archaniołem - przypomniał Raphael aniołowi, który nie okazał mu szacunku, suchym tonem. Illium uśmiechnął się, nieskruszony. - Chcecie spróbować jeszcze raz? Będę poruszać się extra wolno - obaj jesteście tak dużo starsi, mimo wszystko. - Ostatnie słowa były konspiracyjnym szeptem. Galen spojrzał na Raphaela. - W jaki sposób przetrwał tak długo? - Nikt nie może go złapać.
349
Gdy Illium roześmiał się i próbował uzyskać od Raphaela zobowiązanie się do zakładu, Galen
poczuł
poczucie
absolutnej
słuszności.
To właśnie tu było jego miejsce,
z tymi wojownikami powiązanymi ze sobą przez więcej niż strach czy służalczość, ale przede wszystkim z kobietą, która oznaczyła go erotyczną obietnicą swojego pocałunku. Zastanawiał się, kiedy Jessamy zda sobie sprawę z tego, co zrobił.
350
ROZDZIAŁ 9 - Saraia - powiedziała Jessamy surowym tonem. - Przepraszam, Jessamy. – Podciągając swoje opadające skrzydła z powrotem do góry, Saraia spojrzała na Jessamy w oczekiwaniu pochwały. Uśmiechnęła się. - Dobra dziewczynka. Usatysfakcjonowana, Saraia kontynuowała czytanie fragmentu, który został jej przydzielony. Jessamy wiedziała, że jej nakazy wydają się im bezlitosne, gdy tak stale przypominała, by podnieśli swoje skrzydła, ale faktem było, że ich kości nadal się formowały. Im więcej wysiłku włożą w to, by unosić skrzydła, tym silniejsi wyrosną, aż ciężar ich skrzydeł stanie się dla nich bliski nieważkości. Jednak mimo swojej uwagi, jej myśli nie były całkowicie pochłonięte dziećmi. Jakaś część niej pozostała w ramionach Galena, jej usta spalał odcisk jego własnych. Kiedy zaproponował jej latanie, poczuła takie poczucie winy za straszne myśli, które wcześniej wyżerały swoją drogę w jej umyśle, ale Galen nie miał z pewnością nic przeciw jej wysiłkom przy swoich cichych przeprosinach.
- Uwodzisz mnie na swój własny sposób. Roztrzepany uśmiech, który dostosowała bardziej do dziewczynki, która groziła, że wybuchnie ponad jej twarzą. - Jessamy? Podnosząc wzrok, ujrzała, że Saraia patrzy na nią z niepewnym uśmiechem, książka była zamknięta.
351
- Bardzo dobrze - powiedziała, powracając z powrotem do teraźniejszości, do tych szlachetnych dusz, które potrzebowały, aby dowiedzieć się tego, czego mogła ich nauczyć. Masz piękny sposób czytania. - Teraz – powiedziała, gdy Saraia wróciła na swoje twarde, ale wygodne miejsce w gronie najmłodszych, starsi uczniowie Jessamy już wcześniej mieli lekcję - Nadszedł czas na naszą dyskusję. Czy macie jakiś temat, o którym chcielibyście porozmawiać? Ręka powędrowała w górę, wymachując dziko. - Tak, Azec? Oczy chłopca o barwie ciemnego wina błyszczały, gdy napotkały jej własne, psota w nich była tak oczywista, że musiała walczyć ze sobą, by się nie zacząć śmiać. Ten jeden przypomniał jej Illiuma - któremu więcej niż raz musiała grozić surowymi konsekwencjami, kiedy nie koncentrował się na swoich lekcjach. Potem zawsze całował ją w policzek i przepraszał z taką szczerością, mały intrygant. - Panno Jessamy - powiedział Azec, cały wibrując z podniecenia. - Czy podoba ci się nowy anioł, ten wielki? - Galen - dziewczyna obok niego podpowiedziała głośnym szeptem. - Moja matka mówi, że ma na imię Galen. Jessamy zamrugała i zaskoczona mogła tylko powiedzieć: - Dlaczego pytasz? Azec stanął z rozpostartymi skrzydłami, a ręce wyrzucił zwycięsko w powietrzu. - Ponieważ go całowałaś! Chichoty wybuchły w pokoju, podczas gdy Azec usiadł z jasnym uśmiechem, zadowolony, z przewagi jaką uzyskał dzięki tej informacji nad wszystkimi swoimi kolegami. Ale jego podniecony stan nie potrwał długo.
352
- Też widziałam! - Wykrzyczała inna dziewczynka. - Na klifie. - Podnosząc się na nogi, skierowała się w stronę Jessamy, jej dzikie sprężyste loki koloru słońca były związane do tyłu liliową wstążką. - Mogłam powiedzieć, że to ty z powodu twojego skrzydła – powiedziała z nieoszlifowaną uczciwością dziecka. Nagle Jessamy przypomniała sobie, jak Galen zablokował widok swoimi własnymi skrzydłami, kiedy wszystko stawało się gorętsze – wiedział, że ich sylwetki mogły być widoczne z niektórych obszarów Azylu, musiał zdawać sobie sprawę z tego, że informacja o pocałunku okrąży całe anielskie miasto do rana. Ona sama była, jak zdawała sobie z tego sprawę, niepowtarzalnie uskrzydlona. Nic dziwnego, że tak wielu ludzi patrzyło na nią z tajemniczymi uśmiechami na ustach dziś rano. Nie były to jednak głupkowate uśmieszki, ale uśmiechy pełne radości. Takie jak te na twarzach przed nią. Ich radość z jej powodu roztrzaskała w niej coś, jakąś kruchą, twardą tarczę. - Całowałam Galena - przyznała, ponieważ nie można okłamywać dzieci i oczekiwać, że utrzyma się ich zaufanie. Oboje, Azec i Saraia, przemówili w tym samym czasie, ich głosy splątały się w żartobliwej niewinności. - Podobało ci się? - Tak. - Do czasu, gdy nie poznała tej namiętnej, wymagającej nieznajomej, jaką się stawała. * Po tym, jak złapał więcej niż jedno spekulacyjne spojrzenie skierowane w jego stronę, gdy szedł przez sekcję Azylu później tego samego dnia, Galen z trudem powstrzymywał się przed odpowiedzeniem uśmiechem pierwotnej satysfakcji. Nikt nie miał już jakichkolwiek wątpliwości dotyczących jego roszczenia, jeżeli chodzi o Jessamy.
353
Illium zapukał do drzwi domu, do którego to on ich doprowadził, jego oczy głębokiego złota zwęziły się, kiedy jego wzrok padł na Galena. - To może być lepsze dla twojego zdrowia, jeśli nie będziesz wyglądać jak kot, który dorwał się do śmietanki, gdy następnym razem zobaczysz Jessamy. Galen wyszczerzył zęby. - Mężczyzna ma prawo zadeklarować swoje zaloty. - I uściślić, że każdy, kto wejdzie mu w drogę, zostanie wypatroszony. Błękitnoskrzydły anioł potrząsnął swoją głową. - Barbarzyńco, istnieje deklarowanie się, a następnie istnieje wybijanie własnego punktu widzenia za pomocą kija. Dokładnie wtedy usłyszeli ciche: - Otwarte – z wnętrza domu. Podążając za flirtującym wiatrem w korytarzu, wyszli na balkon bez poręczy, który wisiał nad wąwozem, okazując się być zawieszony na tle modrego nieba. Anioł, który siedział tyłem do domu, jego twarz i ręce pobrudzone były czerwonym, niebieskim i żółtym, kolorami zalewającymi płótno na sztalugach przed nim, został jakby stworzony z załamanych kawałków światła. Jego skrzydła były diamentowo jasne, załamywały się i łamały w oślepiających promieniach słońca, jego włosy tak samo blade, paradoksalnie olśniewający odcień, oczy, kiedy się odwrócił, by spojrzeć przez ramię, były jak rozprysk na zewnątrz czarnej źrenicy krystalicznych odłamków niebieskich i zielonych. Rzeźba w lodzie, ale za to jego skóra była jak ciepłe złoto, co prawdopodobnie czyniło go prawdziwym obiektem pożądania, choć był jeszcze młody. Wstając w tym samym momencie, gdy zobaczył, że Illium nie był sam, anioł przyjął postawę pełną szacunku obok swoich sztalug, niebieska farba na policzku tworzyła prymitywny tatuaż. 354
- Galen, to Aodhan. Służy Raphaelowi. - Illium dokonał prezentacji z dworską gracją, która byłaby na miejscu w pałacu Nehy, Królowej Trucizn. – Aodhan - anioł mówił dalej Poznaj nowego mistrza broni Raphaela. - Panie. Ludzie Raphaela, myślał Galen, nie pasowali do żadnego przewidywalnego wzoru... Ale jednak. - Twoje schronienie jest bardzo dobrze usytuowane - powiedział, biorąc pod uwagę cichą, nieprzejednaną lojalność, jaką wyczuł zarówno u Dmitriego jak i Illiuma. Archanioł, który zainspirował taką wierność u mężczyzn tej siły był rzeczywiście mocą, jakiej Alexander powinien się obawiać. Aodhan zaszumiał skrzydłami, gdy przeniósł się, by przyłączyć się do Galena w pobliżu krawędzi balkonu. - Światło - powiedział, nieśmiały uśmiech w jego oczach – Jest tu doskonałe do malowania. Nieśmiały, być może, myślał Galen, ale inteligentny, a ze sposobu, w jaki się poruszał, na pewno był bardzo uzdolniony w jakimś rodzaju walk. - Ostrze - mruknął. - Rapier? - Delikatny, ale zabójczy miecz pasował do anielska wdzięcznego kroku. Ale Aodhan pokręcił głową. - Zbyt lekki dla mnie. Wolę ostrza bardziej solidne. - Odsunął włosy, pozostawiając czerwoną smugę i pasma farby na czole. Kolor błyszczał. - Wróciłeś do Azylu tego ranka? - Dał młodemu aniołowi czas na odpoczynek, po czym chciał się z nim zobaczyć w sali - jako mistrz broni, musiał znać mocne i słabe strony wszystkich zaufanych osób Raphaela. - Tak. Działałem w charakterze kuriera dla mego pana w ciągu ostatniego roku. 355
- Jesteś bardzo młody jak na to zadanie. - Dostałam specjalną dyspensę - zaczął Aodhan, gdy biało-złote skrzydła zsunęły się z nieba na podłogę balkonu, wiatr z pochodzący od Raphaela wdmuchał włosy Galena z powrotem na jego twarz. - Jesteście tu wszyscy - powiedział archanioł, składając swe skrzydła mocno za plecami. – To dobrze. Złowieni przez tonu jego głosu, zebrali się wokół niego. - Nadszedł czas, bym wrócił na swoje terytorium - powiedział Raphael. - Wydaje się, że Alexander ruszył. Galen, udasz się ze mną. Zimno w jego żyłach. Zawsze wiedział, że będzie potrzebny u boku Raphaela, gdy wojna zacznie przyzwać. Za wyjątkiem… - Nie możemy zostawić Jessamy bez ochrony. - Jego furia wznieciła się na nowo, gdy przypomniał sobie, jak płakała na jego piersi, jego silna, intensywnie pilnująca swojej prywatności Jessamy. - Aodhan, Illium i Jason, kiedy wrócą dziś wieczorem, upewnią się, że nigdy nie znajdzie się w niebezpieczeństwie. - Raphael spojrzał na dwóch innych aniołów i otrzymał natychmiastowe kiwnięcie głowami. - Jessamy jest inteligentną kobietą - nie będzie się głupio narażała na niebezpieczeństwo. Galen o tym wiedział. Wiedział także, że należała do niego i to właśnie on powinien ją chronić. - Mogę z tobą pomówić na osobności? - Illium, Aodhan. Dwa anioły zsunęły się z balkonu na to ciche polecenie, ich skrzydła stanowiły dzięki temu wspaniały pokaz rozłożonej jasności i dzikiego błękitu na tle poszarpanych kamieni wąwozu, gdy starali się odfrunąć od siebie nawzajem. 356
- Zalecasz się do Jessamy - powiedział Raphael, zwracając swoją uwagę na Galena, oszałamiająca moc, która biegła w jego żyłach była prawie widoczną obecnością. - Ona rozumie świat w sposób, w jaki nie wielu to robi, zrozumie, dlaczego nie możesz pozostać teraz w Azylu. Galen pokręcił głową, postanowił walczyć. - Lot na twoje terytorium jest długi i wymagać będzie od nas, byśmy poruszali się w stałym tempie. - W przeciwieństwie do dziarskości Illiuma i Aodhana, będzie chodziło o wytrzymałość. - Lekki pasażer nas nie spowolni. Oczy Raphaela pociemniały ze zdziwienia. - Jessamy nie opuszcza Azylu. - Nie. - Ręce założył na plecach, chwycił się dłońmi za nadgarstki. - Jessamy nie może opuścić Azylu. Bezruch archanioła nie był niczym śmiertelnym, niczym nawet, co zwykły anioł mógłby naśladować. To był zupełnie i całkowicie on sam. - Zawstydziłeś mnie Galen - powiedział w końcu, złote włókna na jego skrzydłach pławiły się w słonecznym świetle. – Znam ją od tak wielu wieków i nigdy jej nie zapytałem, czy chciałaby odwiedzić inne ziemie. - Jessamy - powiedział Galen - Nie jest kobietą, która dzieli swoje najskrytsze myśli ze światem. - To był dar, by móc zajrzeć za ten lekki nieprzenikniony welon, na który składała się jej gracja. Raphael posłał mu krzywe spojrzenie. - A jednak dzieli je z tobą? - Nie, ale będzie. - Galen nie ruszy dalej, nigdy nie zmieni zdania i nie pozostawi jej za sobą. - Illium mówi, że posiadam wszystkie subtelności niedźwiedzia z tępym kijem, ale niedźwiedzie z kijami uzyskują rezultaty. 357
Raphael roześmiał się, jednak jego słowa były praktyczne. - Jesteś tym jedynym, z którym Jessamy kiedykolwiek poleciała jako dorosła, ale jeśli nie dasz rady ponieść jej sam, możemy to robić na przemian. Wyruszamy wraz z następnym świtem. Gdy Galen odleciał z balkonu niedługo potem, wiatr falował mu we włosach, pomyślał o tym, co powiedział do Raphaela, rozważał każdy aspekt ich rozmowy. Jessamy była kobietą o sekretnych pasjach i marzeniach, ukrytych warstwach i intymnych tajemnicach. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek naprawdę ją pozna. Pomysł bycia zawsze na zewnątrz strzelił bólem w jego zaciśniętą szczękę, ale niezależnie od swojego komentarza do Raphaela nie była jego wrogiem, którego mógł zdobyć z brutalną siłą. Kampania, by wygrać z Jessamy, musi być subtelną sprawą. Lądując przed szkołą, ujrzał zamknięte drzwi i zdał sobie sprawę z tego, że lekcje musiały się już skończyć. Przygotowywał się, by lecieć do biblioteki, gdy mały stwór płci żeńskiej z włosami barwy jasnego słońca spadł z nieba w krzywym nurkowaniu. Łapiąc ją, by powstrzymać ją od upadku na ziemię, trzymał ją z dala od siebie obiema rękami wokół jej talii i skrzywił się. - Twoja technika lotu jest wadliwa. Duże brązowe oczy z rzęsami w tym samym jasnym odcieniu jak jej loki, spojrzały na niego. - Jesteś wielkim aniołem Jessamy.
Anioł Jessamy. Decydując się, że zdoła poradzić sobie z inwazją maleńkich stworzeń - bo dwojgu następnym udało się wylądować koło niego - postawił dziewczynkę na nogi obok jej przyjaciół. - Dlaczego tu jesteście? Szkoła jest zamknięta. Jeden z chłopców odpowiedział. 358
- Wolno nam bawić się w parku. - Wsunął rękę w dłoń Galena w zaufaniu, które sprawiło, że coś gorącego i twardego stanęło mu w gardle. Dzieci były dla niego całkowicie nieznanym gatunkiem - spędził swoje życie wśród wojowników, nawet gdy sam był niemowlęciem. - Czy chcesz pobawić się z nami? - Spytała dziewczynka, przechylając głowę do tyłu, starając się napotkać jego spojrzenie... Tak daleko, że ciężar skrzydeł przewrócił ją do tyłu. Sięgając w dół, podciągnął ją jedną ręką. - Nie. Myślę, że wszyscy potrzebujecie lekcji latania. I takim to sposobem spędzał czas z wiercącymi się trzema podekscytowanymi dzieciątkami, które trzymały go za ręce, kiedy to nie była ich kolej, by polatać i które nazywały go aniołem Jessamy. - Opuszczam Azyl - powiedział im potem, zniknąć bez ostrzeżenia, byłaby to zdrada ich zaufania. - I biorę ze sobą Jessamy. Smutek stępił blask w ich jasnych oczach. Dolna warga dziewczynki poruszyła się. - Czy przyprowadzisz ją z powrotem? Przyklękając przed nimi, dał im uroczyste skinienie, bo zrozumiał, o co go pytali. - Tak, ale teraz nadszedł czas, by to Jessamy polatała. Idąc do biblioteki po tym, jak dzieci zgodziły się, że może „pożyczyć” Jessamy na chwilę, poczuł jak cisza hali nauki próbowała go maskować. Wyszczerbiała się, rozdzierała. Był tu tak nie na miejscu, jak będzie w łóżku Jessamy, duża bestia, którą był... Ale to niewiele się liczyło. Nie, kiedy podniosła wzrok znad książki, w której pisała, atrament płynął z wdziękiem przez strony, i uśmiechnęła się. - Tu jesteś, przebiegły mężczyzno. Zacisnął dłoń w jej włosach i wycisnął pocałunek, surowy kontakt jednoczenia ust. 359
- Muszę cię o coś zapytać - powiedział, biorąc kolejny łyk smaku jej ust, gdy przejechała palcami po wrażliwej wewnętrznej powierzchni jego skrzydeł. - Hmm? Powiedział jej o podróży, w którą się wybiorą, zobaczył jej oszałamiającą pasję i natłok ekspresji pomiędzy olśniewającą radością, niedowierzaniem, a wreszcie rozpaczą.
360
ROZDZIAŁ 10 - To niemożliwe - szepnęła w końcu. - Odległość... Nawet ty nie możesz nieść mnie tak daleko. - Mogę zabrać cię, gdziekolwiek zechcesz pójść. - Właśnie dlatego był tak silny, tak duży - narodził się dla niej. - Ale jeśli zaistnieje taka potrzeba, Raphael zażądał, byś także jemu pozwoliła się ponieść. - Galen ufał archaniołowi - nigdy nie położyłby życia Jessamy w rękach mężczyzny, któremu by nie wierzył, że będzie walczyć na śmierć i życie, aby chronić jej istnienie. Gardło Jessamy poruszyło się, gdy przełknęła, palce znieruchomiały na jego skrzydle. - Nikt nie chce zniekształconego anioła w zewnętrznym świecie. - Oświadczenie było ponure, bogaty brąz jej oczu stał się matowy. - Śmiertelnicy nie mogą zobaczyć nas jako słabych. Nienawidził sposobu w jaki się opisała, ale przewidział jej zaniepokojenie, omówił szczegóły terytorium Raphaela z archaniołem. - Nie ma osady śmiertelników w pobliżu wieży Raphaela - powiedział. - Jest jedna, ale w takiej odległości, że będą musieli posiadać wzrok orła, by nas dostrzec. Żadni śmiertelnicy nie pracują także w samej Wieży, przy czym dookoła istnieje otwarta ziemia, więc nie będziesz w niej uwięziona. Odpowiedzią Jessamy był wahający się szept. - J-ja przyzwyczaiłam się do Azylu, do ograniczeń mojego istnienia. - Eleganckie kości twarzy odznaczały się na jej skórze, gdy w zadumie pochyliła głowę, jej włosy miękkie i bujne opadły jej przez ramię. Wyciągając rękę bawił się pasmami, owijając je wokół palca, a następnie dookoła pięści, kiedy przyciągnął ją do siebie. Nie, nie był nawet cywilizowany, kiedy chodziło o Jessamy. Cudem było to, że zaczynał wierzyć, że jej to nie obchodzi. * 361
Jessamy chciała wygrzewać się w dzikim żarze wojownika, który najechał jej sanktuarium. Jego mocno umięśnione udo było na tyle blisko, by mogła je dotknąć, uwodzicielskie ciepło jego skrzydła pod jej dłonią, jego pióra, tak niepasujące do niego, jedwabne. Nawet przerażona radość, którą poczuła na dar, który położył przed nią, nie zagłuszyła jej przenikliwej świadomości jego osoby, broni z mężczyzny, który w jakiś sposób stawał się jej.
- Mogę zabrać cię, gdziekolwiek zechcesz pójść. Nikt nigdy nie zaproponował jej takiej wolności. Nikt nigdy nie walczył, aby pokazać jej świat. I wiedziała, że on musiał walczyć. Bo dopóki nie poznała Galena, nikt nie patrzył na nią poza skręcone skrzydło i głód, jaki powodowało. Jednak istniała jeszcze jedna rzecz, której nigdy nie uwzględniła w swojej decyzji, by z nim zatańczyć, nie pomyślała o tym, że mógłby ją zabrać ze sobą, gdyby odchodził. Jej serce rozdarło się szeroko, podniosła wzrok, by złapać go na wpatrywaniu się w nią, poczuła, że jej żołądek się zacisnął. Ale nie z powodu trwogi. Zamiast tego, przeniosła rękę, którą miała na jego skrzydle, na napięte mięśnie jego uda. Jego ciało zesztywniało. Prześlizgując wzrokiem po jego pierwotnej twardości, pogłaskała go jeden raz zanim wstała... I przesunęła się między jego nogi. Obejmując jego twarz, kiedy pochylił się ku niej, jego ręce na jej biodrach, tak duże i ciepłe, po raz pierwszy sama zainicjowała pocałunek. To nie było tak trudne, jak sobie wyobrażała, że może być, nie z tak bardzo entuzjastycznym partnerem, że znalazła się w pułapce między dwoma umięśnionymi udami, podczas gdy jej oddech był jej kradziony. To było porywające i przerażające, i raczej cudowne. Kiedy ręka Galena zacisnęła się na jej sukni, wiedziała, że powinna go powstrzymać biblioteka nie była w żaden sposób opuszczona w ciągu dnia - ale nie zrobiła tego. Zamiast tego, owinęła ramiona wokół jego szyi i przycisnęła swoje piersi do rozgrzanego żelaza jego klatki piersiowej, tarcie złagodziło gwałtowną dziką potrzebę. Jęk Galena był głęboki, jego ręka rozluźniła się i zacisnęła ponownie na spódnicy jej sukni. - Czy to oznacza tak? 362
Używając ust, by posmakować grubej linii jego szyi z fascynacją kobiety, która chciała zbadać każdą jego niewielką część, wciągnęła jego ciemny, niezmiennie męski zapach do swoich płuc. - Tak... I dziękuję. Galen znieruchomiał, z rękami zaciśniętymi na jej ramionach, odciągnął ją z dala od swojej pięknej rzeźby ciała. - Galen? Jego szczęka zacisnęła się w brutalną linię, powiedział: - Rozumiesz, że możliwe jest, że wlecisz prosto w wojnę? Dla takiej wolności zapłaci każdą cenę. - Tak. - Wyruszamy jutro rano. - Dzieci… - Musisz znać jakichś ludzi, którzy mogą wkroczyć, by kontynuować naukę, podczas gdy ty odejdziesz. - Oczywiście. To o ich ducha się martwię. - Byłoby nie do zniesienia spełnić swoje marzenie, wiedząc, że pozostawiła złamane serca dzieci za sobą. - Rozmawiałem z małymi stworzeniami - coś mi mówi, że oni to zrozumieją. Powiedziawszy to, wyszedł z biblioteki. Żadnego pożegnania, żadnego pocałunku. Arogancki,
zagmatwany,
barbarzyński
mężczyzna.
Ten
jeden,
którego
zaczynała,
tak po prostu, uwielbiać. - Zły temperament, arogancja, i cała reszta. - Jej śmiech pochodził z jej głębi, z wnętrza dziewczyny, którą kiedyś była. 363
Ten śmiech pojawił się ponownie, gdy rozmawiała z dziećmi. „Małe stworzenia” rzeczywiście zrozumiały. A nawet nie tylko to, także napominały ją, aby była ostrożna z obcymi i upewniała się, że wyśle im list z każdym posłańcem. Sto słodkich, zaciętych uścisków później szła w dół drogi do domu rodziców... I chociaż próbowała tak mocno się go trzymać, śmiech wyblakł. - Ten Galen jest silny? - Rhoswen zapytała z nagim zaniepokojeniem w tych oczach, które przekazała córce. - Tak. Moje zaufanie do niego jest absolutne. - Wybacz mi, Jessamy. - Rhoswen objęła jej policzek. - Matka nigdy nie przestanie uważać na swoje dziecko. Szkoda, że nie mogliśmy ci dać tego… - Daliście mi wszystko, co w waszej mocy. Dziękuję. - Moja dziewczynka. - Wahanie, jakby Rhoswen chciała wypowiedzieć inne słowa, ale jak zawsze zachowała milczenie. Z sercem pełnym zarówno miłości jak i bólu, Jessamy weszła w uścisk matki. Później ojciec pocałował ją w czoło i ścisnął wystarczająco mocno, by zostawić siniaki. - Kocham was - szepnęła do obojga, a potem odwróciła się i odeszła mając ściśnięte gardło. Obejrzenie się wstecz mogło oznaczać, że zobaczy łzy, jasne jak diamenty, znaczące twarz Rhoswen. * Słońce nie było niczym innym jak mirażem na horyzoncie następnego ranka, gdy Galen uniósł się w powietrze wraz z Jessamy w ramionach. Jej nogi, długie i smukłe, leżały mu przez ramię, odziane w grube wełniane pończochy z najczystszej czerni, jej tunika - koloru jesiennych liści - kończyła się tuż nad kolanem. To było dziwne, zobaczyć Jessamy w odzieży innej niż długa, wdzięczna suknia, która płynęła po niej, gdy szła, i mógł powiedzieć, że nie czuła się zbyt komfortowo w swoim stroju, ale był on bardziej praktyczny na tak długi lot.
364
On i Raphael nie nieśli nic poza bronią, którą do siebie przywiązali. Jak każdy archanioł, Raphael miał „podróżne odpoczynki”, stacje rozlokowane na całym świecie, zaopatrzone we wszystko od jedzenia, poprzez ubrania, aż do broni zastępczej. To była niepisana zasada, że żadna taka lokalizacja nie była kiedykolwiek zagrożona lub wykorzystana jako miejsce zasadzki, gdy każdy anioł był zapraszamy do korzystania ze stacji. Jednak Raphael zrobił pewien wyjątek dla swojego bezpieczeństwa, umieszczając strażników w odległych placówkach. Każda para służyła jeden sezon zanim wróciła do Azylu, zapewniając w ten sposób, że żaden zespół nie był nigdy zbyt długo odizolowany. Jessamy przesunęła się o ułamek, mięśnie jej skrzydła poruszyły się na jego ramieniu. Nie pocałował jej dziś rano, widział jak robią się jej zmarszczki frustracji w czole. Nie mogła wiedzieć, ile kosztowała go ta powściągliwość, ale jedyną rzeczą, jakiej nigdy by nie przyjął od Jessamy, była jej wdzięczność. Byłaby to dla niego powolna śmierć. - Uparty - powiedziała Jessamy, jej oddech był jak pocałunek powietrza na jego szyi Ma okropny temperament, arogancki i na dodatek z tendencją do dąsania się. Liczba twoich wad rośnie. Ściskając ją, zapikował swoimi skrzydłami, sprawiając, że krzyknęła, zacieśniła swój uścisk wokół jego szyi. - Przestań. - To była śmiejąca nagana, miękkość jej ust wytłaczała na jego skórze słodką agonię. Przed nimi, Raphael zanurkował i zniknął poza zasięg ich wzroku wzdłuż młodej, zielonej doliny, robiąc z przodu rekonesans. Skrzydła archanioła błyszczały we wschodzącym słońcu, jego lot był tak gładki, że nie tworzył ani jednej zmarszczki w powietrzu. Potem zniknął, zostawiając samych sobie Galena i Jessamy na niebie, wpadł celowo w miękkie białe kłębiaste chmury. Jessamy przebiegła palcami po niematerialnych włóknach. - Och Galen. Dotykam chmur. – Jej podziw sprawił, że to wszystko stało się tego warte, nawet ból, który może jeszcze nadejść... Ponieważ Jessamy odnalazła skrzydła swego serca i odleciała od niego. 365
Powinien wybiegać myślami w przyszłość, powinien zrozumieć konsekwencje jej pierwszego smaku prawdziwej wolności. Oczywiście, ona będzie wdzięczna komuś, kto ją zabrał do nieba, ale nawet gdyby wiedział o tym od samego początku, to nadal zrobiłby wszystko, co w jego mocy, nawet walczył z archaniołem, by umożliwić Jessamy dotknięcie chmur. Jego egoizm był stanowił zaledwie coś małego - chciał, żeby go potrzebowała, chciała go, dla niego samego. Nikt w jego życiu nigdy o niego nie dbał tylko dlatego, że był Galenem. - Planujesz mnie ignorować przez całą drogę, ty uparta bestio? - mruknęła Jessamy, gdy wylecieli ponownie na nieprzerwany błękit nieba, krajobraz poniżej był przepełniony zielenią przeplataną wijącym się blaskiem wody. Zdając sobie sprawę, że nie miał żadnej chęci, by się jej opierać, kiedy dokuczała mu z taką nieoczekiwaną miłością, powiedział: - Jest to długi lot - wypróbowywał własną małą złośliwość, podczas gdy nigdy wcześniej nie robił czegoś takiego. - Jeśli zużyjemy teraz całą naszą rozmowę, końcowy odcinek będzie śmiertelnie cichy. Jej śmiech oplątał się wokół niego, owijając go w jedwabne kajdany, które mogły jeszcze sprawić, że będzie krwawił. - Mi nigdy nie zabraknie słów, Galen. - Więc powiedz mi o wszystkich tych rzeczach - mruknął, kradnąc ten czas z nią. Bez względu na to, co zdarzy się, kiedy dotrą do terytorium Raphaela, należała do niego na czas tej podróży i nie był zbyt dumny, by udawać, że dbała o niego w sposób, w jaki potrzebował, by się o niego troszczyła. - Opowiedz mi o Alexandrze. Uczyłem się o nim, ale nigdy go nie poznałem. - Aleksander - powiedziała z namysłem - Jest najstarszym z archaniołów. Caliane była od niego starsza, ale zniknęła, kiedy Raphael był młody. Jessamy nigdy nie zapomniała nie dającego spokoju brzmienia pieśni Caliane, gdy ta kołysała swojego ukochanego chłopca. Archanielica miała najczystszy głos... Tak piękny, że zaśpiewała dorosłej populacji dwóch potężnych miast nad morzem w udanej 366
próbie, by powstrzymać wojnę. Poza tym, że to oznaczało sytuację, że zesłała śmierć na każdego z tych ludzi, a później na większość ich dzieci. To było tak, jakby szok i żal został wydrążony w maluczkich, zamieniając je w nieme muszle, które oddychały - aż pewnego dnia, zaczęły się kulić i umierać. Jessamy nigdy nie zapomniała mrocznej historii, którą została zmuszona zapisać tego lata, szkice, które wysłała na miejsce na stronach jako ciche świadectwo strasznej ceny zapłaconej przez niewinnych... Szkice setek, tysięcy, dzieciątek owiniętych z czułą troską do pochówku.
Zmarły z powodu złamanych serc, powiedział Keir po powrocie do Azylu, a jego oczy były jakby nawiedzone. Zmarły z powodu takiego smutku, którego nieśmiertelni nigdy
nie poznają. - Aleksander – ciągnęła, a jej gardło przepełniało echo wspomnień, tak bolesnych jak wówczas, gdy zostały utworzone - Jest również przystojnym mężczyzną. - Złote włosy, srebrne oczy z wyrzeźbionym profilem, swoje ciało doskonalił w czasie wojny, nie było poczucia fizycznej doskonałości w Aleksandrze zanim nie dostrzegło się surowego piękna jego skrzydeł - czystego, metalicznego srebra. - On jest w rzeczywistości, tak efektowny, że wierzę, iż Michaela ma nadzieję, że będzie nosić jego dziecko. Galen zachichotał. - Ona dąży do narodzin syna lub córki na podobieństwo dwóch najpiękniejszych na świecie aniołów? - Tak, ale nie sądzę, żeby odniosła sukces, abstrahując od faktu, że on już ma syna, Alexander nie przypomina reszty jej podbojów. - Był zbyt inteligentny, patrzył poza wykwintne linie twarzy Michaeli, na chłodne ambitne serce wewnątrz niej. - Powiedział mi kiedyś, że byłoby to podobne do spółkowania z czarną wdową, pajęczycą, która zjada swojego partnera. Jessamy zawsze szanowała Aleksandra za jego przenikliwość, choć nie zgadzała się z jego postawą wobec Raphaela. - Dlaczego – powiedziała - Nie spróbujesz objąć stanowiska na dworze Aleksandra? Titus i Alexander mieli odmienne style rządzenia, ale obaj byli ludźmi wojny. 367
- Jego wiek i moc grożą tym, że zaślepiają go, co do realiów zmieniającego się świata odpowiedział Galen. - Jeśli Alexandrowi powiedzie się w jego celach, pozostaniemy na zawsze zamknięci w czasie, jak świetliki w bursztynie. Jessamy nie mogła się nie zgodzić. Alexander powiedział do niej coś podobnego podczas swojej ostatniej wizyty.
- Jestem zbyt stary dla tego świata. Jego słowa były zaskakujące w przeciwieństwie do wiekowej doskonałości jego wyglądu. Ale nie było to wszystko, co powiedział. Marszcząc brwi, w myślach prześledziła fragment rozmowy, od korzeni dialogu, która odbyła się blisko dwa lata temu.
- Jestem zmęczony, Jessamy. - Oczy Srebrne, tak jasne, że nigdy nie mogłyby należeć do śmiertelnika. - Zmęczony wojną, zmęczony rozlewem krwi, zmęczony polityką. - Możesz wybrać spokój. - Nie dotknęła go, co mogłaby zrobić z Raphaelem Aleksander był daleko, daleko starszy od niej, ale mimo tego, czasami szukał u niej rady. Nie ma potrzeby, aby podnosić armię przeciwko Raphaelowi, co wiem, że bierzesz pod uwagę. Słaby uśmiech, który nie niósł w sobie żadnej wesołości. - Spokój jest złudzeniem... Ale tak, może masz rację broniąc go. Być może nadszedł teraz czas Raphaela. Zasysając oddech, gdy zdała sobie sprawę z wagi tego wspomnienia, podzieliła się nim z Galenem. - Nikt nie podejrzewa lub nie oczekuje, że Alexander odda broń. - Nawet wzięła jego słowa za bezczynne zadumanie, zapominając, że jak tylko poczuje żądzę bitwy, zapłonie po raz kolejny. Bogata czerwień włosów biczowała jego twarz, gdy Galen odchylił się tak, żeby nie groziło jej bicie przez wiatr.
368
- Jednak jego armie gromadzą się nawet teraz. Jessamy zbadała każdy aspekt wspomnienia, każdą subtelną zmianę w wypowiedzi Aleksandra, ale było faktem, że było to jedno z wielu wspomnień wśród tysięcy, setki tysięcy, i mogło nic nie oznaczać. - On jest archaniołem - powiedziała. – A oni mogą być nieprzewidywalni. Galen zaczął opadać z nieba w łagodnym ślizgu. - Dotarliśmy do pierwszej stacji - Raphael będzie chciał wysłuchać, tego, co sobie przypomniałaś. Lądowanie
było
bez
zarzutu,
skrzydła
Galena
potężne.
Nie
stawiał
oporu,
kiedy wyciągnęła ręce, by pomasować palcami jego ramiona. - Jesteś zmęczony? - To nie było dobre z jej strony, ale nie chciała być w niczyich innych ramionach, tylko Galena. Potrząsając głową, jego twarz skierowała się pod kątem w kierunku, gdzie stał Raphael rozmawiając ze strażnikami. - Chodź. Czekała,
aż
zostaną sami
z
Raphaelem
wewnątrz
dużej
kopulastej
kabiny,
by z nim pomówić. Niebieskie oczy archanioła przepalały ją na wskroś i zastanawiała się, czy ta oszałamiająca siła nie była czasami zapowiedzią przyszłych rzeczy. Caliane posiadała moc rozrywania umysłów innych aniołów, a Raphael był pod wieloma względami, synem swojej matki. - Jason - powiedział archanioł, bez pozornego związku z tematem - Był sfrustrowany już od kilku sezonów. Udało mu się dostać do jednego z zaufanych ludzi Aleksandra, zdobył także fragmenty wiedzy z plotek od sług i żołnierzy podczas częstych wizyt w tawernach, ale sam nie mógł dostać się do nikogo z samego dworu Aleksandra. Co więcej, nie udało mu się znaleźć sposobu, aby zobaczyć Alexandra publicznie, by spróbować ocenić jego samopoczucie. 369
Skrzydła Galena zaszumiały, gdy poruszył nimi. - To nie jest niczym niezwykłym. Dwór Titusa byłoby niemożliwością infiltrować, a Alexander także jest wojownikiem. Potrząsając głową, Jessamy położyła rękę na jego skrzydle. - Nie. Alexander już dawno ustanowił dla siebie taką taktykę, by chodzić i latać wśród swoich oddziałów raz na pięć dni. Robi to niezależnie od pogody, gradu lub śniegu. Zawsze prowadzi ich z przodu. - Ironią - kontynuował Raphael - Jest to, że wziąłem przykład z Alexandra w tej sprawie. Jednak Jason nie widział go, by pojawił się, aby wykonywać swoje obowiązki w ostatnich czasach. - Archanioł chodził od ściany do ściany kabiny. - Choć mówi się w tawernach, że przebywa ze swoją ulubioną konkubiną, to ja jednak przyjmuję, że po prawdzie, zaszył się ze swoimi generałami, w celowej próbie upewnienia się, że nic nie zostanie zaczerpnięte z jego strategii walki. - Nadal jest taka możliwość. - Galen potarł swoją szczękę. - Ale Alexander ma także syna. Swojego mistrza broni, Rohana. Oczy Raphaela spotkały wzrok Galena. - Tak. I Rohan jest całkowicie zdolny, by stworzyć kampanię do walki. Krew Jessamy zrobiła się lodowata, gdy zarejestrowała konsekwencje sugestii Galena. Jeśli Aleksander był martwy... Ale nie, jak mogłoby się to stać? Tylko inny archanioł mógłby go zabić, a takie morderstwa były zawsze katastrofalnymi wydarzeniami, które wysyłały wstrząsy na cały świat - archaniołowie nie umierali łatwo. Zabierali ze sobą ludzi i miejsca. Nie za pomocą trucizny, nie potajemnie…
O nie.
370
ROZDZIAŁ 11 - Tylko archanioł może zabić innego archanioła - szepnęła. - Ale jeśli został zdradzony przez kogoś komu ufał, może być pogrzebany. - Taki horror zdarzył się tylko raz, na długo zanim narodziła się Lijuan. Pokrojone na kawałki po zasadzce w trakcie Snu, przez tych, których uważał przyjaciół, ciało archanioła zostało rozrzucone i głęboko ukryte w najdalszych zakątkach ziemi. Ale archaniołowie mogliby się zregenerować nawet z popiołów. Tym razem kawałek, który regeneruje się w całego człowieka, został pochowany w górach głęboko w tym, co teraz było terytorium Urama. To pasmo górskie już nie istniało, tak jak każdy, kto nosiłby chociaż jedną kroplę krwi związaną
z
tymi,
którzy
pogrzebali
archanioła,
masakra
była
tak
absolutna,
że nikt przy zdrowych zmysłach nigdy nie odważyłby się popełnić ponownie takiego czynu. Przełknęła i kontynuowała. - Nie sądzę, żeby Rohan był nielojalny wobec swojego ojca. – Mieli między sobą prawdziwą więź ojciec-syn. - Ale jeśli Alexander zaginął, Rohan mógłby równie dobrze poprowadzić bitwę, pewien, że jego ojciec wkrótce się pojawi. - Jessamy ma rację - mruknął Raphael. - Ale jeśli Alexander rzeczywiście zaginął tak dawno, w takim razie może już być martwy. - Przypomnienie, że archanioł regeneruje się z prędkością, jakiej żaden zwykły anioł nie mógłby pojąć, i że nic nie może go przed tym powstrzymać: ani ziemia, ani skała czy woda. - Jeśli zaś z jakiegoś powodu zapadł w ansharę - kontynuował Raphael, wymieniając nazwę najgłębszego uzdrawiającego snu I został zdradzony przez archanielskiego wroga, to nawet Alexander mógłby nie być w stanie, by walczyć z wybuchem anielskiego ognia uderzającego bezpośrednio w jego serce. Możliwość tworzenia anielskiego ognia, jak Jessamy wiedziała, była rzadkim darem i jednym z tych śmiercionośnych. Caliane go posiadała, ale jej syn nie... Jeszcze nie, jego moc eskalowała w zbyt szybkim tempie, by cokolwiek przewidzieć. - O ile mi wiadomo, czworo z Kadry może przywołać anielski ogień. - Czy zwycięzca nie ubiegałby się o terytorium Alexandra? - powiedział Galen. 371
- Tu może nie chodzić o terytorium. - Raphael wypuścił oddech. - Są tacy w Kadrze, którzy znajdują przyjemność i rozrywkę w grze, w ataku i obserwacji wynikającej z tego dezintegracji. Straszne uczucie zakwitło w dole brzucha Jessamy. Lubiła Alexandra, choć był Starożytnym, z próżnością Starożytnych. Był inteligentny, mógł być swego rodzaju nieobecny w sposób, w jaki mogła być istota o takiej władzy, jednak dobrze prowadził swój lud. To oburzyło ją, gdy sobie wyobraziła, że zabito go z taką ukradkową wrogością. Ale nie to było najgorsze - jeśli archanioł nie żył lub zaginął i nikt nie poinformował o tym całości Kadry, w takim razie jego terytorium jest obecnie pod rządami anioła, który nie miał prawa do rządzenia. To nie była już po prostu polityka - był to brutalny fakt. Archaniołowie rządzili, ponieważ posiadali niebezpieczną moc kontrolowania wampirów, którzy byli ich sługami. Bez archanioła u steru, szanse na to, że ci bardziej agresywni ze Stworzonych zmienią się w dzikich, napędzanych przez furię bezmyślnego głodu krwi, były katastrofalne. - Cała śmiertelna populacja w jego regionie może zostać zniszczona w ciągu kilku dni. Horror miał smak ciemnego żelaza na jej języku. - To również wyjaśnia, dlaczego wampir przyszedł cię zabić. - Słowa Galena zostały wypowiedziane w taki sposób, że wiedziała, że walczył z wściekłością. - Przynajmniej część Stworzonych dostrzegła i zdała sobie sprawę z prawdopodobnie prawdziwej przyczyny nieobecności Alexandra. Umysł Jessamy podążył jeszcze raz do wspomnienia tej nieoczekiwanej rozmowy z Alexandrem. - Była z nim wampirzyca, kiedy składał wizytę - została za drzwiami podczas gdy rozmawialiśmy, była w zasięgu słuchu. Wysoka, niebieskooka istota z hebanową skórą. Zaskakujący kontrast z lodowo-niebieskimi oczami na tle ciemnej skóry, dlatego właśnie kobieta wbiła się tak mocno w jej pamięć. - Była starszym członkiem jego dworu. – Kimś kto mógłby po prostu stać się zdrajcą. Jeśli ona jest tym, kto za tym stoi, może widzi to jako bunt przeciw niewoli wymaganej
372
w zamian za Stworzenie wampira. - Trwającą sto lat. - Ale kiedy już raz przekręciła ten klucz... Raphael dokończył jej myśl. - To nauczy się dlaczego archaniołowie są tak bezlitośni dla niektórych z jej braci. Galen i Raphael zaczęli rozmawiać o tym, jak mogliby potwierdzić możliwość, że Alexander nie żyje. Ale Jessamy, chodząc tam i z powrotem, trzymała się myśli, że coś jeszcze było nie tak. Raphael zgodził się z nią, że scenariusz z pogrzebaniem jest mało prawdopodobny, biorąc pod uwagę czas, jaki minął, ale nawet jeśli Alexander został zaatakowany, jego śmierć nadal nie byłaby spokojną rzeczą. Był Starożytnym. Jeszcze nikt nie odnotował żadnych zniszczeń, a na pewno Jason zauważyłby takiego rodzaju zniszczenia na ziemiach archanioła. Śpiąc lub nie, Alexander… - Mógł wybrać Sen - powiedziała, a jej słowa wyciekły zanim świadomie zakończyła myśl. Mężczyźni zatrzymali się w pół słowa, zmarszczyli brwi, zanim Raphael pokręcił głową. - Musiał wiedzieć, że jeśli zrobiłby to bez ostrzeżenia, może to spowodować chaos nie tylko na jego terytorium, ale i na całym świecie. - Nie, jeśli ufał swoim dowódcom, a szczególnie Rohanowi. - Galen nachmurzył się patrząc na podłogę, jego umysł przebywał wyraźnie gdzie indziej. – Mógł równie dobrze iść spać w sekretne miejsce, zostawiając wskazówki dla Kadry, by została poinformowana i by nie było szans, aby ktoś wyśledził jego miejsce pobytu. Nudności w żołądku Jessamy trochę ustąpiły, ponieważ wiedziała, że Alexander dokładnie to zrobił. Anioły w uśpieniu były nienaruszalne. To było jedno z ich najbardziej podstawowych praw. Ale żaden archanioł kiedykolwiek nie zdecydowałby się spać w miejscu, gdzie jego wrogowie mogliby go odnaleźć, gdy był wrażliwy na zranienie. - Rohan - powiedział Raphael, rozkładając skrzydła - Jest silny, być może wystarczająco silny, aby uwierzyć, że mógłby rządzić wbrew jakimkolwiek instrukcjom, jakie dał Alexander. 373
- Jego złość jarzyła się spoza jego skrzydeł, palący lód, który nie wróżył nic dobrego. Jeśli on rzeczywiście był na tyle głupi, aby to zrobić, jego arogancja doprowadzi do tego, że ludzie Alexandra zostaną zarżnięci. Jessamy pomyślała o czasach w ich historii, kiedy rodzaj anielski nie rozumiał głębi żądzy krwi, która żyła wraz ze Stworzonymi, ale się nauczył. Koszt tej nauki został opłacony życiem tysięcy śmiertelników. - Kadra musi zostać poinformowana. - Zimne słowa. - Wrócę do Azylu i rozkażę, by Illium poleciał do Titusa i Charisemnona. - Czy chcesz, żebym poleciał do Nehy i Lijuan? - Zapytał Galen wymieniając imiona pozostałych dwóch Archaniołów blisko terytorium Alexandra. Raphael pokręcił głową. - Nie, Lijuan weźmie to jako obrazę, jeśli nie poinformuję jej osobiście. Chcę, żebyś kontynuował lot na moje terytorium. Jeśli nie mamy racji i Alexander jest żywy, czujny i przygotowuje strategię, to musimy być gotowi na jego atak. - Jego wzrok padł na Jessamy, w jego chłodzie była bezwzględność, choć wiedziała, że nie była ona skierowana na nią. Jesteś bezpieczniejsza z Galenem niż w Azylu. - Będę go spowalniać - powiedziała, praktyczna, ponieważ nie było sensu smucić się w sytuacji tak poważnej. A Galen... Galen obiecał latać z nią, gdziekolwiek chciałaby polecieć, więc dostanie ponownie szansę, by dotknąć chmur. - Mogę tu pozostać. Żaden wampir nie może dotrzeć do tej lokalizacji. - Istnieje niewielka możliwość, że wampir, który cię zaatakował, pracował dla Rohana a syn Alexandra posiada anioły pod swoim dowództwem. - Skrzydło Galena pogładziło jej własne, silny, intymny ciężar. - Nie możemy ryzykować twojego życia. - On ma rację - powiedział Raphael. - Jesteś zbyt ważna dla Azylu. – Powiedziawszy to, skinął głową na Galena. - Leć tak szybko jak to tylko możliwe. Dmitri ma sytuację pod kontrolą, ale nie podoba mi się obraz, jaki odmalowaliśmy - jeśli Rohan dostanie wiatr pod skrzydła na fakt, że Kadra dowie się o zniknięciu Alexandra, to może wpaść w panikę
374
i zacząć poruszać się szybciej - pauza, która mówiła o tysiącu rzeczy. - Daję ci moje zaufanie, Galen. - Panie. - Jedno słowo, które sprawiło, że lojalność Galena stała się krystalicznie jasna. * Galen chciał dać Jessamy prezent, ale ten lot był ciężkim przemarszem przez niebiosa. Gdy noc zamaskowała ich w ciemności aksamitu, gwiazdy błyszczały będąc nad ich głowami, wiedział, że bolała nad tym, że musieliby wylądować, żeby mogła patrzeć na nie z podziwem. - Gdy to się skończy - wyszeptał w jej włosy – Ponownie polecimy w podróż. Jej reakcją był pocałunek wyciśnięty na jego szczęce, jej warkocz gładził go po przedramieniu. - Uwielbiam cię, Galen. Słowa te zagroziły, że mógłby cofnąć każdą z obietnic, żeby mieć od niej więcej niż wdzięczność, która zniszczyłaby go, jak kolejny upadek po poprzednim powolnym upadku. - To jest dozwolone - powiedział, nieco szarpiąc otwartą ranę, którą mu nieświadomie zadała. Śmiech Jessamy owinął się wokół niego, gdy leciał dalej. Nad górami jęczącymi i wzdychającymi pod ciężarem niekończącego się śniegu, nad rzekami ryczącymi z hukiem od przepływającej wody. Nad maleńkimi wioskami zawieszonymi na skałach i siedzibami rozsianymi po rozległych stepach. Przez całe dzikie piękno rozbijającego się morza, zatrzymującego się raz na tych rzadkich maleńkich wyspach w niekończącym się błękicie, a raz na piaszczystych plażach o nieskazitelnej lagunie. Przez puszcze i nowe ścieżki, dopóki nie skierowali się w kierunku postaci przebijającej się przez chmury Wieży wyrastającej z dzikiej ziemi wokół niej. Przybyli dokładnie wraz z kolejnym świtem i wyglądało to tak, jakby struktura, utworzona ze skał, drewna i szkła, stała w płomieniach, cudowny filar widoczny z każdego 375
kierunku. Było to imponujące osiągnięcie i imponujące zestawienie. Raphael w pełni rozumiał, że dla niektórych, moc musiała mieć formę fizyczną. Lądując na szerokim, płaskim dachu, postawił Jessamy na nogi i złożył swoje skrzydła zanim napotkał ciemne spojrzenie Dmitriego z miejsca, gdzie wampir stał, czekając na nich. - Jakieś zmiany? - Zapytał, świadomy, że Raphael musiał mieć ustawiony jakiś przekaźnik, który mógłby przenosić informacje z prędkością, w jaką nie uwierzyłby żaden śmiertelnik. - Kadra kieruje się na terytorium Alexandra. - Tak szybko? - Oczy Jessamy rozszerzyły się, wyciągnęła swoje nogi, ale nie swoje skrzydła. Było to powód, którego Galen użył jako pretekstu, by wylądować przed wschodem słońca – chciał, żeby miała prywatność, by rozluźnić te mięśnie. Żeby nie kryła się przed nim tak, jak to robiła wcześniej, była to kolejna rzecz, która zakorzeniła się w jego sercu. - Wydaje się - powiedział Dmitri - Że nikt z Kadry nie widział Alexandra przynajmniej od dwóch sezonów – to dla nich wystarczający dowód, by wziąć obawy Raphaela na poważnie. Dmitri otworzył Jessamy drzwi i czekał, aż znajdą się wewnątrz Wieży zanim kontynuował. - Wystosowano żądanie, by archanioł się pokazał. - Jego syn ma gotowe wojska. - Galen miał doskonałe pojęcie co do ich liczebności i siły, biorąc pod uwagę informacje, jakich udzielił mu Raphael, kiedy archanioł po raz pierwszy przybył do Azylu. - On może się zaangażować zamiast zastosować się do żądania. - Neha i Uram są blisko i wprowadzą swoje wojska. Był to, jak Galen wiedział, znaczący akt. Archaniołowie nie ingerowali w sprawy innych członków Kadry, a nawet podczas wojen nie walczyli pomiędzy poszczególnymi archaniołami. Jednakże, jeśli Alexander był martwy lub znajdował się we Śnie, jego terytorium nie można
376
było pozwolić, by runęło w szał krwi i przemocy, a niezależnie od swoich wad, Kadra mogłaby, i zrobi to w razie potrzeby, efektywnie pracować jako jednostka. - Jak długo to zajmie, zanim będziemy mogli spodziewać się odpowiedzi? Dmitri spojrzał na Jessamy. - Jeśli - powiedziała, zmarszczki tworzyły się między jej brwiami - Alexander jest żywy i czujny, nie zawaha się użyć siły, by odeprzeć innych ze swojego terytorium. Jednak im więcej czasu mija, tym bardziej staje się pewne, że on już nie rządzi. Dmitri machnął w kierunku drzwi, ciemna elegancja jego ruchów była uderzająca. Jessamy mogłaby ją docenić, docenić jego samego, ale nie czuła pociągu w kierunku tej zmysłowej męskiej istoty. Jej ciało zostało dostrojone do drugiego z mężczyzn, ciepły, ziemisty zapach Galena wsiąkł w jej skórę, a głęboki tembr jego głosu był jedynym, jaki chciała usłyszeć, gdy rozwiną skrzydła w łóżku. Jakoś, będąc razem z Galenem, zapominała, że była okaleczona, zapominała o brzydocie swojego skrzydła i po prostu istniała. - Jessamy, masz teraz czas, by się przebrać i trochę odpocząć. Twój pokój powinien mieć wszystko, czego potrzebujesz. - Głos Dmitriego włamał się do jej myśli. - Chciałbym, żebyś później do nas dołączyła - jednak będziemy rozmawiać o wojnie. - Pytanie zostało niewypowiedziane. Jessamy była historykiem, który stał z boku i obserwował. Nie przeszkadzała. Ale były takie chwile w życiu, kiedy należało podjąć jakieś stanowisko, wybrać stronę. - Przyjdę - powiedziała, napotykając wzrokiem heliodorowo-zielone oczy. Jeśli mieli być razem, to jej lojalność należała do Galena. * Dzień minął na wściekłym planowaniu i zgodnym działaniu, więc dopiero po zachodzie słońca Jessamy znalazła Galena stojącego na dachu, jego skrzydła były trzymane przez
dyscyplinę
wojownika,
gdy
obserwował
loty
aniołów
opuszczających
Wieżę 377
w doskonałej formacji. Byli pierwszą falą obronnych, wartowników i wysłanników wystarczająco doświadczonych, by móc patrolować granice. Dmitri już posiadał grupę zadaniową, która wykonywała polecenia, ale nakazał powrót większości tak, by Galen mógł osobiście ocenić gotowość mężczyzn i kobiet Raphaela. Poniżej nocnego cienia skrzydeł wybijających gładki, szybki rytm, szła w marszu armia wampirów, naziemnej straży, która poruszała się w ostrym tempie zajmując pozycje obronne w odległości, jaką Dmitri i Galen ustalili, by zapewnić optymalną ochronę bez ograniczania obrony Wieży. Pomimo setek par skrzydeł, poruszających się w powietrzu, masy wampirów na ziemi, noc była niesamowicie cicha. To była szepcząca ciemność, pomyślała, zapowiedź wisiała nad ich głowami. Wkrótce, albo Alexander weźmie odwet wobec inwazji na swoje ziemie przez Kadrę, albo nie weźmie... I będą już wiedzieć. Jessamy miała nadzieję, że Spał, bo świat nie był gotowy, by na zawsze stracić głęboką mądrość Starożytnego.
- Jesteś jedyną osobą, która nazywa mnie mądrym. - Srebrne oczy Alexandra, były tak nieludzkie, że był on nawet ponad ich długotrwałą rasę. - Każdy inny wierzy, że jestem istotą przemocy i wojny. - Jesteś oboma Alexander. Zawsze byłeś. - Czytała historie, wiedziała to, co tak wielu już zapomniało. W dawnych czasach, Alexander wynegocjował pokój, uratował świat przed niewyobrażalnym horrorem. - Myślę, że jeśli test nadszedłby ponownie. – To nie małostkowe argumenty i bitwy napełniają pełnią dumy i potęgi, ale prawdziwa kwestia dobra i zła. - Staniesz po stronie prawa. Słaby uśmiech. - Jesteś tak młoda, Jessamy. Głupia, jak wielu by powiedziało. - Czyż nie nazwano cię tak samo, kiedy stanąłeś między dwoma walczącymi Starożytnymi? Jego śmiech rozległ głęboki i prawdziwy, roztopione srebro. 378
- Chodź, młoda istoto. Przejdź się ze mną i opowiedz mi historie z czasów, kiedy to byłem porywczym młodzieńcem. Uśmiechając się na to wspomnienie, teraz słodko-gorzkie, oparła się o Galena, mężczyznę, który złamie jej serce w niezliczone odłamki, jeśli kiedykolwiek uzna,że powinien wybrać Sen. - To nie jest to - powiedziała, gdy aniołowie zniknęli z pola widzenia, a wampiry dużo wcześniej zostały pochłonięte przez ciemne zielone lasy, które graniczyły z Wieżą Jak wyobrażałeś sobie, że zacznie się twoje życie w służbie Raphaela. Owinął rękę wokół jej talii, przyciskając jej skrzydła do jej pleców. - Jestem kim jestem, Jessamy. - Ciche słowa. - Wojna i broń zawsze będą częścią mojego życia. - Wiem - nie jestem zauroczona jakimś mężczyzną z fantazji, Galen. - Być może właśnie to, pomyślała, mając nadzieję wbrew nadziei, było przyczyną subtelnej odległości, jaka kładła się między nimi, odległości, która boli. Jeśli tak, mogła to skończyć. - To ciebie widziałam od pierwszej chwili, to ciebie chcę. Rozłożyła swoje skrzydła na plecach w ochronnym ruchu, który stał mu się tak znajomy, Galen zacisnął swoją dłoń w jej włosach. Posiadanie kryjące się w tym ruchu było nieomylne, ale nie pocałował jej, nie pocałował jej przez całą podróż. A jednak drzemiące ciepło w jego oczach, jawna twardość jego ciała, kiedy przycisnęła się blisko do niego, powiedziały jej, że chciał ją, tak jak zawsze chciał. - Mów do mnie, uparty mężczyzno. Powieki opuszczały się na oczy, tak piękne, że zastanawiała się, czy nie od razu zanurzyła się w nich, gdy się poznali. - Chcę cię z każdym moim oddechem. – Nie upiększony. Otwarcie szczery. Galen. Ale wdzięczność nie jest tym, czego od ciebie potrzebuję. – Obejmując jej policzek z nieoczekiwaną czułością, powiedział: - Jeśli to wszystko, co do mnie czujesz, to przetnie mnie na pół, ale nie powstrzyma mnie to od bycia twoim najlepszym przyjacielem, jakiego 379
kiedykolwiek będziesz miała. Wszędzie, Jessamy. Zawsze polecę z tobą, gdziekolwiek będziesz chciała polecieć. Słowa, jego obietnica, rozległy się wewnątrz niej, ale zachowała milczenie, niepewna, co powiedzieć. Jak mogłaby nie być wdzięczna za wszystko, co robił? Nie tylko za dar lotu, ale za zmuszenie ją, by się obudziła, by prawdziwie żyć na nowo. - Nie ma żadnego długu między nami, żadnego zaangażowania, żebyś musiała czuć się zmuszona, by zachować się honorowo. - Słowa Galena były ostre, a jego dotyk posiadał w sobie szorstką delikatność. - Jesteś wolna.
380
ROZDZIAŁ 12 Noc minęła z bolesną powolnością. Nie mogąc spać - i wlokąc końcówkę swojego prawego skrzydła po podłodze tak, jak jedno z jej podopiecznych - Jessamy weszła do biblioteki Wieży w tej szarej chwili, zanim pędzel świtu pomazał smugi na niebie. Wewnątrz paliła się lampa, a mężczyzna, który stał przy kominku, ze szklaneczką w ręku, był wyższy od niej, smukły w ten sam sposób, i nie miał skrzydeł na plecach. - Pani Jessamy - powiedział leniwym głosem, który był pomrukiem na jej skórze. Niebezpieczny, pomyślała, utrzymując dystans. - Masz nade mną przewagę. - Ainsley do twojej dyspozycji. -
Ainsley?
-
To
imię
w
żaden
sposób
nie
pasowało
do
tego
wampira,
którego sugestywny głos był zaproszeniem do grzechu. Jego usta zakrzywiły się w górę, światło lampy rozpaliło rubinową ciecz w szklance na błyszczący blask. Krew. - Dlatego też zwykle zabijam ludzi, którzy używają mojego imienia, tego które zostało mi dane - mruknął. - Większość nazywa mnie Trace29. Dziwne imię. Jej oczy ponownie przesunęły się na jego smukłą postać, nawiązując połączenie. - Czy to właśnie robisz? Proste skinienie. - To dziki kraj, tutaj. Wiele rzeczy się gubi. Ja je znajduję. - Sącząc krew, nadal podtrzymywał jej wzrok spojrzeniem swoich oczu, które równie dobrze mogły być w najciemniejszym kolorze zieleni, jak i w nieprzerwanym hebanie. - Jesteś wysoką kobietą. 29
Trace (ang.) – ślad, trop, śledzić, tropić
381
Tak, była. Nawet wśród rodzaju anielskiego. Choć stojąc obok Galena, czuła się korzystnie drobna. A kiedy brał ją w ramiona... - Co ty robisz w bibliotece o tak wczesnej porze nad ranem? - Spytała, opierając się potrzebie, by potrzeć zaciśniętą dłonią o swoje serce, aby złagodzić wewnętrzny ból. Trace podniósł dłoń od swojego boku, aby odsłonić książkę. - Wiersze. - Prawie zakłopotany błysk w tych oczach, które, nie miała wątpliwości, namówiły więcej niż jedną kobietę na uzależniającą dekadencję. Jessamy przemyślała swoją pierwszą konkluzję - był niebezpieczny, był bezspornie, ale nie był także mężczyzną, który mógłby zaszkodzić kobiecie. Za bardzo je lubił. - Wiersze? Powolny uśmiech zmarszczył mu policzki. - Chcesz posłuchać? Nikt nigdy nie zapytał o to, czy może poczytać jej wiersze. Ale teraz, przecież całe jej życie się zmienia. Więc powiedziała: - Dobrze więc - i zaczęła kroczyć po dywanie ku niemu. Ustawili fotele naprzeciw siebie, a odkładając szklankę Trace zaczął czytać jej sugestywne wiersze o miłości, stracie i pasji bogatym uderzającym głosem przeznaczonym dla uwodzenia. Dopiero po trzecim wierszu zdała sobie sprawę, że była celem. Zaskoczona, spojrzała w to oblicze ostrego, kanciastego piękna, w to uderzenie jedwabistych czarnych włosów, smukłe ciało, które, była pewna, mogło się poruszyć szybko jak bicz w razie potrzeby, i zastanawiała się nad jego motywacją. - Istnieją inne kobiety w Wieży - powiedziała, kiedy zatrzymał się, by wziąć oddech. Rzucił jej spojrzenie przez rzęsy, jego oczy okazały się być koloru najgłębszej zieleni, jaką kiedykolwiek widziała. 382
- Wiem o tym doskonale, ale chciałem przebiec palcami po twojej skórze już od chwili, gdy po raz pierwszy zobaczyłem cię w Azylu. - Kolejna przerwa, jego skupienie na niej było bardziej otwarte i szczerze zmysłowe. - Jedynym powodem, dla którego nie zalecałem się do ciebie wtedy, było to, że powiedziano mi przez więcej niż jedną osobę, że wolałaś samotność, i to mogło sprawić ci cierpienie, jeśli ktoś próbowałby to zmienić. - Rozumiem. - Jego słowa spowodowały drżenie wewnątrz niej, znacznie przekształciły jej świat. I była jedna sprawa do rozważenia, że może to ona sama była przyczyną swojej własnej izolacji, i to co innego było o tym wiedzieć. - Zdajesz sobie sprawę, że moje skrzydło nie jest takie, jakie być powinno – powiedziała i w tym oświadczeniu było zawarte pytanie. Wzruszenie ramion, płynne i pełne wdzięku. - Zauważ, że ja także nie mogę latać. - Kończąc płyn w swojej szklance, ciecz, która śpiewała zarówno życiem jak i śmiercią, powiedział - Powiedz mi, należysz do niego? Nie było potrzeby, aby pytać kogo miał na myśli. - A jeśli tak? - Powiedziała zamiast odpowiedzieć, bo to, co przeżyła z Galenem było cenne, prywatne. - Mogę mieć wiele twarzy - mruknął - Ale nie kradnę kobiet... A przynajmniej nie te, które nie chcą zostać skradzione. - To już czas, bym sobie poszła. - Noc i ten poranek zburzyły wszystko, co znała - to nie był dobry moment, by przekomarzać się na słowa z wampirem, który był wyraźnie ekspertem w sztuce flirtu. - Do następnego spotykania, moja pani. - Ciemna obietnica podążyła za nią, gdy wyszła z biblioteki i podążyła na dach w obecnie w rześkim porannym powietrzu. Jeśli Trace mówił prawdę - a nie miał powodu, by kłamać - to może okazać się, że i inni mężczyźni będą teraz starać do niej się zbliżyć, kiedy już wiedzieli, że jest otwarta na ideę zalotów i związek.
- Jeśli to wszystko, co do mnie czujesz, to przetnie mnie na pół, ale to nie powstrzyma mnie od bycia twoim najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miałaś... Jesteś wolna.
383
Jej serce zacisnęło się na myśl, że nigdy już nie posmakuje pocałunku Galena, ale nie ważne, czy to sprawi, że będzie krwawić wewnątrz, by zaakceptować tę jego deklarację, bo miał w tym rację. Jeśli podda się tej nieugaszonej potrzebie tkwiącej głęboko w niej, potrzebie noszącej imię Galen i uda się teraz do niego, to widmo wdzięczności zawsze będzie leżeć między nimi. Bolałoby to i wgryzało się w nich, zniszczyłoby ich. Nie, pomyślała, wbijając paznokcie w swoją skórę, nie chciała tego zrobić, nie Galenowi, i nie samej sobie. Pierwsze promienie słońca uderzyły przez horyzont w tej samej chwili, złote promienie przywracały świat do życia. * Wiadomość przyszła dwa dni później. - Alexander Śpi - powiedział Dmitri, dołączając do niej i Galena, gdzie stali na wysokim balkonie Wieży. - W miejscu znanym tylko jemu. - A wampir, który zaatakował Jessamy? - Galen zapytał z ponurym wyrazem twarzy. - Pomocnik Emiry, wampirzycy, którą - skinienie w stronę Jessamy - Opisałaś jako towarzyszkę Alexandra, w dniu, kiedy o nim mówiłaś. Emira była jedną z jego elitarnej gwardii. - Dziwi mnie to - powiedziała z roztargnieniem chowając kosmyk włosów za ucho. Ludzie Alexandra są lojalni. - Emira też była, ale jej lojalność należała do Aleksandra i uważała, że jej obowiązek zakończył się w dniu, kiedy wiedziała już, że był bezpieczny w swoim miejscu uśpienia. Oczy Dmitriego napotkały wzrok Jessamy, ciemność w nich była nieprzenikniona. - Nadal uważam, że ona zachowałaby pokój, gdyby wierzyła, że Rohan spełniłby swoją obietnicę, którą złożył Alexandrowi – aby poinformować Kadrę o decyzji swojego ojca. Kiedy jednak zdała sobie sprawę, że nie miał zamiaru tego robić, to utwierdziło ją w przekonaniu, żeby mu nie służyć. Włosy Galena, płomienne na słońcu, spływały w dół.
384
- To pewne, a następnie - czy Rohan podjął próbę przejęcia terytorium? Dmitri skinął głową. - Nie zdawał sobie sprawy z tego, że wampiry pod jego dowództwem planowały powstanie. Jedyne, co martwiło Emirę to to, że ktoś stanie się podejrzliwy o ciągły brak Alexandra. - Niepotrzebny niepokój. - Jessamy potrząsnęła głową. - Bez zamachu, kto wie, czy kiedykolwiek przypomniałabym sobie wspomnienie o mojej rozmowie z nim. - Jednak to się stało - powiedział Dmitri – A efekt końcowy jest taki sam. Bez Alexandra, ten region nie jest już stabilny. Kadra pracuje obecnie nad pilnowaniem porządku, dopóki inny anioł nie dojdzie do pełnej mocy. - Michaela - powiedziała cicho Jessamy. - Ona jest na krawędzi. - Nikt nie wiedział, gdzie leżała ta linia, ale wszyscy wiedzieli, kiedy anioł zbliżał się do niej. Archaniołowie rodzili się w momencie zmian, a byli oni tak inni od aniołów, jak śmiertelnicy różnili się od wampirów. Żaden z mężczyzn nic już nie powiedział, swoją uwagę zwrócili na bezchmurne niebo, gdzie aniołowie nurkowali i latali w szkoleniu na wojnę, która się nie odbędzie - przynajmniej nie tym razem. Swoje własne oczy, tak czy inaczej, zatrzymała na muskularnym ciele barbarzyńcy, który ją całował, zabiegał o nią, obiecał latać z nią, gdziekolwiek zechciałaby polecieć... I zastanawiała się, kim on dla niej był. * Galen zobaczył Jessamy śmiejącą się z tym, którego nazwali Trace następnego dnia, i musiał odwrócić się, zanim poddał się tej prymitywnej potrzebie, by rozgnieść chudego wampira o ziemię. Jeden lub dwa dobrze ukierunkowane ciosy w tą ładną szczękę, te kościste żebra, a mężczyzna rozbiłby się jak porcelana. - Jestem zaskoczony, że Trace wciąż oddycha - powiedział Dmitri, kiedy szli przez zdeptany trawnik prowadzący od Wieży. - Nie wydajesz mi się typem człowieka, który się dzieli. 385
Galen nie odpowiadał, dopóki prawie nie dotarli do anielskiej eskadry, która czekała na niego. - On sprawia, że Jessamy się śmieje. - To była jedyna odpowiedź, jaką mógł dać, jedyna, która miała znaczenie. Odpowiedź Dmitriego była cicha, jego słowa szepczące zarówno od wieku jak i bólu. Miłość ma sposób na zgniatanie człowieka, aż nic z niego nie pozostaje. Bądź ostrożny. Słowa Dmitriego odbijały się echem w jego umyśle, przepowiadając przyszłość, której nie chciał sobie wyobrazić, Galen rozwinął skrzydła w cichym zaproszeniu do uwagi, i zabrał eskadrę w niebo na powietrzno-bojową musztrę, a Dmitri pracował z wampirami. Później połączyli te dwie grupy, upewniając się, że mogą funkcjonować jako elegancka jednostka w bitwie. Ludzie Raphaela byli wystarczająco dobrzy, aby nie było rzezi, gdyby poszli na wojnę ale tak czy inaczej nie obyłoby się bez ogromnych strat w ludziach. Teraz mieli czas, Galen chciał podłożyć stabilny fundament, zapewniając w ten sposób, że przyszłe bitwy nie zniszczą sił Raphaela, zostawiając go podatnym na powtórne uderzenie. - Praca zajmie nam zimę - powiedział do Jessamy pod koniec dnia, niebo barwiło się ciemną pomarańczą na zachodzie słońca. - To będzie zbyt niebezpieczne, by wtedy latać. Anioły nie czuły zimna tak jak śmiertelnicy, ale latanie w nieustającym ciężkim śniegu, który padał na niektórych częściach trasy do Azylu, mogłoby zgnieść skrzydła anioła, rozbijając go o ziemię. W zależności od wieku anioła i charakteru obrażeń, taki upadek może być śmiertelny
- nieśmiertelność nie była
równym darem,
wymagało
to
czasu,
aby się udoskonalić. Niezależnie od tego, to byłby niewygodny lot, przerywany to śniegiem, to deszczem ze śniegiem. - Jeśli chcesz udać się do Azylu, mogę polecieć tam i wrócić tu zanim spadnie śnieg. Wiedział, że to wielka rzecz, by ją zapytać o zdanie - by pozostała na terytorium Raphaela na pełnym przełomie pór roku, ale chciał ją mieć ze sobą, nawet jeśli nie należała już do niego. Myśl ta była ogromną pięścią granitu w jego piersi, ciężką, brutalną rzeczą.
386
- Nie powiem, że nie jest ani trochę przytłaczające to bycie w tym świecie - powiedziała powoli Jessamy - Ale widzę, że posiadam więcej siły, niż myślałam, że mam. Chciałabym zostać. - Jesteś pewna? - Zapytał, bo nie chciał, żeby była nieszczęśliwa, nie Jessamy. - Tak. – Przechylając do tyłu głowę, patrzyła na jasną paletę nieba, paski tak wibrujące jak płaszcz tygrysa. - Nawet niebo jest tutaj dzikie. – Posłała mu sekretny uśmiech, który szarpnął jego pierwotnym rdzeniem. Ale nie poszedł za nią, kiedy odeszła, nie rozerwał wampira, który wyszedł jej na spotkanie noga za nogą. Zamiast tego, poleciał daleko, w odległe miejsce, aż niebo było nieograniczenie błękitne i mógł niemal zapomnieć, że zostawił Jessamy z innym mężczyzną. * Jessamy czuła się coraz silniejsza, wiosna przeszła w lato, kwiaty otwierały się na słońce. Kiedy tak stała na dachu, obserwując ćwiczenia w powietrzu poniżej, jej oko podążyło za masywną postacią, za mężczyzną z szarymi prążkowanymi skrzydłami, który nigdy nie opuścił jej myśli, czy to leżała na jawie, czy tańczyła w gorącej ciemności swoich snów. Galen przeleciał przez środek formacji, niewątpliwie wydawał rozkazy tym cichym głosem, który był bardziej efektywny, niż jakikolwiek krzyk. Widziała jak twarz jednego z aniołów rozjaśnia się, widocznie na coś, co Galen powiedział, i wiedziała, że dał mu jedne ze swoich rzadkich słów pochwały. Takie słowa nigdy nie były kwieciste. Czasami wszyscy jego wojownicy otrzymywali szorstkie skinienie głową, ale te małe znaki i rzadkie słowa oznaczały dla nich cały świat, bo każdy jeden z nich wiedział, że to chwalebne, by na to zasłużyć. Galen nie czynił fałszywych pochlebstw. A jednak powiedział jej, że była piękna. Dwa dni temu, zwinęła się w jego objęciach, a on zabrał ją na lot, by odkrywać terytorium Raphaela, tę dziką krainę gór i lasów, wody i nieba, widziała stado wilków nękające stado wypasających się jeleni; śmiała się ze zdumieniem, gdy skojarzona para
387
orłów dołączyła do niej i Galena podczas długiego, leniwego dystansu; chodziła wśród pola stokrotek, odważna i wesoła. To był pierwszy raz, kiedy poprosiła go, by poleciał z nią, odkąd przybyła do tego rozwijającego się miasta i poczuła to jak powrót do domu, jego zapach był wystarczająco znajomy, by to bolało. Nie chciała go puścić, kiedy wrócili do Wieży, a on trzymał ją o ułamek zbyt długo. Ale choć jego potrzeba była otwarta, nie ukryta, cofnął się, odsuną od niej. Jej usta mrowiły z głodu, który zaczynał wbijać się pazurem w jej kości.
- Słodka Jessamy. Jedwabisty pomruk Trace’a szepnął w jej umyśle, przypominając jej o wieczorze z przeszłości. Pomimo faktu, że Galen ją uwolnił, to dotkliwie poczuła tę zdradę - i jeszcze wiedziała, że musiałaby zaakceptować pocałunek wampira. Nie krew, tylko prostą grę ust. Trace był ekspertem zmysłowości, i było to przyjemne doświadczenie, ale jej serce nie zadudniło jej w gardle, jej krew nie płonęła. Wszystko, o czym była w stanie myśleć to to, że czuła się z Nim źle. W tej chwili, zrozumiała, że z każdym mężczyzną oprócz Galena czułaby się źle. Trace nie był głupcem. Cofając się, położył palce pod jej brodę i przechylił jej twarz. - Więc - Powiedział tym głosem oznaczającym grzechy o północy - Jednak należysz do niego. - Bezbożny uśmiech. – A więc dobrze. Nie mam ochoty mieć moich kości rozbitych na drobne kawałki. Łapiąc pióro, które spływało z góry, ujrzała, że było ono białe podszyte złotem.
Raphael. Archanioł wrócił późno w nocy, spędził przy świecach godziny z Galenem i Dmitrim w swoim gabinecie. Było dla niej jasne, że Galen stawał się coraz bardziej integralną częścią Wieży Raphaela. Istniała szansa, że nie będzie chciał wrócić do Azylu. Jeśli tego nie zrobi...
388
Jessamy nie czuła niczego prócz radości na wolności, która pozwalała jej zobaczyć świat, latać w powietrzu, ale Azyl był jej domem. Jej książki tam były, historie, których strzegła. I och, jak tęskniła za dziećmi. Nie było żadnych dzieci w Wieży. Fala wiatru, biało-złote pióra na skraju jej pola widzenia, gdy Raphael złożył swoje skrzydła. - Co napiszesz w swoich historiach o moim terytorium? - Że jest to miejsce tak dzikie i tak samo obiecujące jak ty. - Był archaniołem, ale był też kiedyś jej obowiązkiem, a czasami, jak odkryła, zapominała o tym i mówiła do niego w ten sam sposób, jak dawniej. Usta Raphaela wygięły się, ale była jakaś rosnąca twardość w jego oczach - tak
niebieskich, tak niezwykłych – że to aż bolało. To go zmieniało. Polityka. Moc. - Ziemie Alexandra? - Na razie stabilne. - A ty? –Jej oczy zerkały na profil, który był coraz bardziej okrutnie piękny, aż wiedziała, pewnego dnia wkrótce nikt nie będzie już pamiętać chłopca, którym był. - Mam terytorium do umocnienia. - Podszedł bliżej, wziął ją za ręce. - Jesteś zawsze mile widziana na tym terytorium, Jessamy – pokoje, które zajmujesz, należą do ciebie. Widział zbyt wiele, ale potem pomyślała, że właśnie dlatego był archaniołem. - Azyl to miejsce, gdzie należę. - Jesteś pewna? - Pochylił głową w stronę eskadry aniołów teraz nurkującej i przecinającej w powietrzu chmury. Podążyła za jego spojrzeniem, patrzyła nie na szwadron, ale na jego dowódcę. Jej dusza bolała z nieubłaganą koniecznością, ale wiedziała, że czas jeszcze nie nadszedł.
389
- Serce - wyszeptała - Może być kruchą rzeczą. - A ta miłość, która rosła między nią a Galenem, nawet w milczeniu, była jeszcze bardziej krucha.
390
ROZDZIAŁ 13 Galen patrzył, jak Trace opuszcza Wieżę, ubrany w odzież zwiadowca barwy zielonej i brązowej. Wampir był dobry - Galen nie mógł znaleźć żadnych śladów należących do niego, kiedy już raz wkomponował się w las. Ale Trace nie był jedynym, który teraz zauważył Jessamy i tego, że wyleciała ze swojego izolowanego miejsca w Azylu. Galen obserwował, nie ingerował... I wbijał Dmitriego w ziemię w regularnych odstępach czasu. Wycierając krew z rozwalonej wargi po ostatniej rundzie, wampir pokręcił głową. - Muszę być żarłokiem kar, aby do tego ciągle wracać. - Nie, po prostu postanowiłeś być lepszy. - Prawda była taka, że wampir był prawdziwą konkurencją. Galen sam pozostawał z ranami i siniakami częściej niż bez nich, a Dmitriemu nawet udało się uszkodzić mu skrzydła raz czy dwa. Uczyli się nawzajem od siebie, stając się coraz bardziej śmiercionośnymi wojownikami. Wylewając wodę na głowę za pomocą dzbana usytuowanego obok wiadra z chłodnym jasnym płynem, Galen odepchnął swoje mokre włosy i powiedział: - Muszę odejść na jeden dzień, może dwa. - Ufał teraz Dmitriemu, wiedział, że wampir w raz z samym Raphaelem, będzie czuwał nad Jessamy, upewni się, że nikt nie odważy się jej skrzywdzić. - Inny anioł chce z nią polecieć – wyraz twarzy Dmitriego był ostrożny. – Jednak boi się, że go zabijesz. Dzban roztrzaskał się pod siłą jego nacisku. Ignorując krew, rozłożył swe skrzydła w ramach przygotowania do lotu. - Nigdy nie wsadzę jej do klatki. Unosząc się w przestworza, zatrzymał się na darmo, lecąc mocno i szybko ku brzegowi nadchodzącego zmierzchu. Kilka eskadr minęło go, ale nie próbowali mu przeszkodzić, 391
jakby byli w stanie wyczuć jego czarny humor, który całkowicie go pochłonął, ale przełknął go w całości. Lecąc tak, jakby walczył o życie, ścigał się z prądami powietrza, dopóki niebo nie stało się ponurą pustką po każdej jego stronie, a ziemia ciemna i zalesiona poniżej niego.
Sam. Po dorastaniu jakie przeżył, wierzył, że sam nie uwięzi się w takim bólu, będzie odporny na niewidoczne cięcia, które mogłyby go wypatroszyć. Ale chłopiec głodny miłości przebywał, wciąż istniał wewnątrz mężczyzny, jakim się stał i obie te jego strony krwawiły bez zaprzestania wyczuwania Jessamy zostawiającej go w tysiącu malutkich kroków. Nurkując na ziemię nad krawędzią niewielkiego strumienia, pozwolił sobie zatrzymać się, oddychać, myśleć. Z wyjątkiem tego, że jego myśli krążyły trzymając się z powrotem tej samej rzeczy - Jessamy w ramionach innego. Wściekłość wyrwała się z niego w dzikim ryku, i zagłębiała się w niego dalej i dalej, i trzymała się wewnątrz o wiele za długo. Chłód jesieni nie osiedlał się w jego kościach, gdy wydał z siebie głos swego gniewu, nie robiąc nic, aby uspokoić gorączkę swojej krwi. A kiedy wzniósł się w powietrze jeszcze raz, wiedział, że udaje się z powrotem. Gdyby zobaczył, jak Jessamy lata z innym mężczyzną, nie chciał mordować, nie chciał szaleć, nawet jeśli go to zabije. Będzie po prostu obserwować, upewni się, że inny anioł jej nie zrani. Ale kiedy wrócił, Wieża była cicha, a większość jej okien pozbawiona światła. Nikt, wyjąwszy straże, nie latał w powietrzu w miarę jak okiem sięgnąć, a gdy cicho wylądował na balkonie pokoju Jessamy, znalazł jej drzwi otwarte. Walczył ze sobą i przegrał, wszedł – tylko po to, aby zobaczyć, jak idzie ku niemu, jakby myślała o wyjściu na balkon. - Galen! - Ręka podniosła się do jej serca, zatrzymała się, mglista zieleń jej długich rękawów sukni pogładziła jej kostki w miękkim pocałunku. I zrozumiał, że się okłamywał. - Ja polecę z tobą. - Wyszło to jak burknięcie. - Dałem ci słowo, że zabiorę cię wszędzie tam, gdzie zechcesz pójść. Dlaczego mnie nie zapytasz? - Zamiast zaakceptować ofertę kogoś, kto nie był tak silny, nie mógł jej zabrać tak daleko, trzymać jej tak bezpiecznie? 392
Pauza,
i
pomyślał,
że
wstrzymała
oddech.
Strach?
Zimnokrwiści
wojownicy
już by struchleli na jego temperament, a on uwolnił go na osobę, która liczyła się dla niego bardziej, niż cokolwiek innego. Jego mięśnie znieruchomiały, skierował się do tyłu do drzwi, ale zatrzymała go za pomocą prostego zdania. - Nie waż się znowu tak odejść, Galen. – Nie strach. Furia. Uniósł brwi. - Zostawiłeś mnie nic nie mówiąc. - Podchodząc do niego przez cienki perski dywan barwy czerwieni i złota, popchnęła go dłońmi w pierś, działanie to nie miało wpływu na jego stabilność i równowagę, ale mimo wszystko wysłało prąd przez jego system. - Musiałam dowiadywać się wszystkiego od Dmitriego. Własna złość Galena tliła się. - Nie byłem świadomy, że moja obecność była potrzebna. - Albo czy nawet zostałaby zauważona. Jessamy nigdy nie zajmowała się wieloma mężczyznami na intymnym poziomie. Ostatnie dwa sezony były rewelacją. Już z nią flirtowano, zabiegano o nią, a nawet całowano. Żadna ta czynność nie działa się jednak z udziałem tego irytującego otoczonego murem mężczyzny, który myślał, że ma prawo na nią krzyczeć. - Jeśli ktoś powinien narzekać na bycie niezauważanym – powiedziała – To powinnam to być ja. - Zostaw mnie samego z Tracem na chwilę - powiedział Galen, rozgrzane słowa w żaden sposób nie były spokojne ani hamujące. – Przybiłbym go do ziemi moim mieczem i oderwałbym jego chude kończyny. - Bardzo romantyczne. - Oparła się pokusie, by go kopnąć. - Jestem na ciebie bardzo zła. - Za nauczenie jej wszystkiego o pasji, tylko po to, by zostawić ją głodującą, za pokazanie jej nieba, tylko by korzystać z tego nieba, aby jej unikać, za bycie tak upartym i tak męskim! - Nie powinieneś tu być. Odejdź.
393
Szelest skrzydeł, to duże ciało stało nagle bliżej. - Jesteś na mnie zła? Żar z niego sączył się w jej kości, groziło to stopieniem jej gniewu na stopione pragnienie, ale zebrała siłę potrzebną, by nie ustąpić. - Bardzo. - To dobrze. Jej usta trochę się otworzyły... I wziął je, skorzystał z tego, jego język lizał ściśle o jej własny, gdy zignorował wstęp, by od razu domagać się surowego, wilgotnego pocałunku z otwartymi ustami. Krzyżując nogi, chwyciła za grubość jego ramiona, starając się pozostać w pozycji pionowej. Galen wydał niski, głęboki dźwięk ze swojej piersi przy tym kontakcie i objął ją jedną ręką wokół talii, przyciskając ją do siebie, kiedy grasował na jej ustach. Nie była to pieszczota delikatna, nie łagodny dotyk kochanka. To był pierwotny atak na zmysły, szorstka potrzeba, mógł zadowolić się tylko jej całkowitą kapitulacją. Chwytając dłonią jego szyję z jednej strony, rozpłaszczyła drugą nad jego rytmicznie dudniącym sercem, poczuła szybkie tempo pulsu, który pasował do jej własnego. I poniżej ... Jego twardość wystawała wymagająco przed jej brzuchem, zaledwie ograniczona przez jego spodnie i jej suknię. Bez tchu, ponownie znalazła jego usta i wzięła je jeszcze bardziej dokładnie. Więcej z pasją zalaną desperacją niż z techniką, pogłaskała swoim językiem w jego własnych ustach. Nagle, absolutny bezruch. A potem przycisnął ją i podniósł, aż jej usta były dokładnie naprzeciwko jego, i pożerał ją, jakby była przysmakiem, na który czekał całe życie, aby go posmakować. Kobieta musiałaby mieć kamień zamiast serca, by pozostać niewzruszona, a Jessamy w niczym nie przypominała kamienia, gdy chodziło o Galena. Zassała jego język, lizała po jego ustach, używała zębów w żartobliwych ugryzieniach, które sprawiły dudnienie w klatce piersiowej obok jej piersi, jej sutki stwardniały, stały się twardymi punktami.
394
Jedno z ramion zamknęło się wokół jej talii, Galen przeniósł swoją drugą rękę w dół, by zatrzymać się oznaczając swoją własność na krzywiźnie jej biodra, zanim przesunął ją w dół na wgłębienia jej niższych krzywizn, jego dotyk był stanowczy, całkowicie zaborczy. Dysząc, złamała pocałunek, by popatrzeć w oczy, które stały się głębokim, zadymionym szmaragdem. Jego usta były naznaczone jej buszującymi pocałunkami, jego skóra spływała ciepłem. A jego ręka...
- Galen. Zanurzył twarz w jej szyi, nadal dotykając ją i głaszcząc ze skandalizującą starannością. - Polećmy. - Tak. - Chciała być sama ze swoim barbarzyńcą. Powietrze było rześkie na jej skórze, noc cicha, ale nie popełniła błędu myśląc, że byli tutaj samotnymi istotami, nie dopóki Galen nie poleciał daleko poza Wieżę w kierunku gór w oddali, świat był wokół nich wyciszony. Lądując na małej trawiastej polanie otoczonej majestatycznymi i ogromnymi drzewami, zsunął ją w dół swojego ciała z erotyczną deliberacją, jej suknia zwinęła się w całym gąszczu na nogach, gdy jej ciało zażądało, by ocierała się mocniej o niego. Chciała odciągnąć pasma włosów, które lizały ją po twarzy, ale on już to robił, jego skóra wydawała się szorstka wobec jej własnej. Obracając swoją twarz, przycisnęła wargi do jego dłoni. - Jeśli znowu tak znikniesz, zbiję cię z twoich własnych nóg. - Jesteś przerażającą kobietą, Jessamy. Popychając go delikatnie za to drażnienie się z nią, stanęła na palcach i wypowiedziała naprzeciwko jego niebezpiecznych, namiętnych ust. - Ciebie, Galen. Chcę ciebie. Tylko ciebie. - To nie miało znaczenia, nawet gdyby miała stu różnych kochanków, wiedziała, czym on dla niej był - wszystkim. Gdyby poznała go
395
u zarania swego istnienia, lub na końcu, to nie zmieniłoby tego prostego, niezmiennego faktu. Przesuwając obie ręce w dół jej bioder, ustawił ich naprzeciw siebie. - Powinienem poczekać, wiem. Jej oddech zamknął się w gardle, serce zacisnęło. - Ale nie mogę. - Pierwotne wyznanie. Jedno uderzenie serca później i już wyginała się do jego pocałunku jeszcze raz, ramiona twarde jak skała z mięśniami, tulące ją blisko, jej piersi zgniecione na jego nagiej klatce piersiowej, uda ustawił szeroko, dopóki nie przytuliła się do niego pomiędzy nimi. Opętani. Uwodzący się. Pieszczący się. Jeśli jakaś część niej nie należała już do niego, to stała się jego, kiedy trzymał jej twarz w dłoniach i szepnął: - Powiedz mi, żebym się zatrzymał, Jessamy. - To była usilna prośba mężczyzny, który stracił kontrolę. To ją rozbiło, to, że mistrz broni znany ze swego spokoju pod najbardziej brutalną presją, czuł taki głód jej osoby. - Nie chcę, żebyś przestał. - Zanurzając palce w płynnym ogniu jego włosów, szarpnęła jego głowę w dół. Gdy mówił, że powinni wrócić do Wieży, tak że nie musiałaby leżeć w trawie, pogłaskała swoją dłonią w dół grzbietów linii jego piersi i ponad dumną twardością, która wbijała się w jej brzuch. Tylko z Galenem mogła być tak śmiała, tak bezwstydna. Wydał z siebie niski, dudniący dźwięk, który sprawił, że jej uda zacisnęły się, a potem 396
nie było już mowy o opóźnianiu. Jej całe ubranie zostało z niej zdarte i znalazła się rozłożona na trawie, jak jakaś pogańska ofiara, podczas gdy on patrzył na nią, gdy rozpinał zapięcie swoich spodni, wielki człowiek, który powinien był ją przerażać. Rozsunęła swoje nogi. - Galen. – Może i żyła osłonięta, ale była dorosłą kobietą, kobietą, która znalazła swojego namiętnego kochanka. Jego ręka była delikatna na jej udzie, gdy nachylił się nad nią, dotyk jego bezceremonialnych palców nawet łagodniejszy, gdy się nią zajmował, aż skomlała i była tak potrzebująca, że to aż bolało. Z falującą klatką piersiową, powiedział: - Jessamy? Owijając nogi wokół jego talii, w odpowiedzi potarła o niego pulsującą śliskością między swoimi udami. Wydał z siebie drżący jęk, a potem pchnął w jej wnętrze. Słyszała historie innych kobiet, mówiące, że nic nie może opisać tego dzikiego, pięknego uczucia nawiedzenia i posiadania w tym samym czasie. Krzycząc przy piekącym bólu, gdy jej ciało walczyło o to, by go pomieścić, owinęła swoje ramiona wokół mężczyzny, który ją kochał i odetchnęła ciemnym piżmem jego zapachu, jej skrzydła przesuwały się niespokojnie po chłodnych źdźbłach trawy. Stwardniałą ręką gładził jej nogę przy swoich biodrach, rozkładając i zginając ją w kolanie. Czyn ten otworzył ją szerzej, a twardość Galena wsunęła się głębiej w jej wnętrze. To wyrwało z niej westchnienie, ale gdy zawahał się, pocałowała go i pieściła, dopóki nie poruszył się ponownie. Płytko i powoli, pozwalając jej przyzwyczaić się do swojej wagi i siły. - Jess. - Mięśnie naprężone i napięte, jego usta koło jej uchem. - Czy to zbyt wiele?
Tak. Wspaniałe, cudowne zbyt wiele. - Nie przestawaj. - Wyginając się pod nim z obfitą falą bioder, przyjmowała jego pchnięcia. Nadal wsuwał się i wysuwał tak bardzo powoli, ale wchodził głębiej wraz z każdym
397
pchnięciem, jego usta domagały się jej w tym samym czasie - w pocałunku, który naśladował cielesną ekstazę ich połączenia. Szok jej ciała rozpadł się bez żadnego ostrzeżenia tak, że musiała zerwać pocałunek i odrzucić głowę w tył, ciemne piękno skrzydeł Galena rozprzestrzeniało się potężną sylwetką nad nimi. Wsuwał się w nią przez zaciskającą się przyjemność, jedna wielka ręka ściskała i kształtowała niewielkie, ale znakomicie czułe wzgórki jej piersi, podczas gdy wyciskał pocałunki w dół linii jej szyi, drugą zaś zacisnął w jej włosach, aby odsłonić dla siebie łuk jej szyi. Wygięła się, jej ciało poczuło gorąco, erotyczne zaspokojenie, wplotła palce w płomienie czerwonego jedwabiu, gdy końcowa bogata fala przyjemności przelała się przez nią... I trzymała go, gdy drgnął i doszedł wewnątrz niej w ciężkich impulsach ciekłego ciepła, wymawiając jej imię na końcu, szepcząc je w kółko, gdy jego ciało było nadal w nią wbite, aż zadrżał, uspokoił się, zanurzając swoją twarz w zagłębieniu jej szyi.
Mój mężczyzna. Mój. * Jesień zmieniła się w zimę, a potem w samo serce śniegu i lodu. Ponieważ dzień był krótszy i ciemniejszy Jessamy spędzała noce zaplątana w ramiona Galena, gdy nie by na wachcie lub nie prowadził nocnego treningu fizycznego albo czytając aż do godzin świtu, kiedy był. Był to czas odkrywania, zabawy i radości, ale wraz ze spokojną, pełzającą wiedzą, że jej wielki barbarzyńca bardzo, bardzo uważał, aby jej nie złamać. Nie rozumiała na początku, zbyt zaślepiona blaskiem tego, co razem robili, by zrozumieć, że miłość była nie tylko powolnym tańcem. Ale teraz, gdy nagie ostrze głodu zostało zaspokojone, teraz, gdy spędziła więcej niż jedną noc odkrywając piękne ciało Galena, podczas gdy on „cierpiał” dla przyjemności swojej damy, mogła poczuć napięte ścięgna, sztywne mięśnie, gdy powstrzymywał się od wyrażania gwałtownej siły swojej pasji. Bolało ją, że nigdy nie pozostawił sobie swobody w podejmowaniu intensywności przyjemności, którą ją obdarzał, ale nie czuła złości. Jak mogłaby być zła na mężczyznę, który patrzył na nią tak, jak robił to Galen? Może i nigdy nie mówił jej poetyckich słów o miłości, ale wiedziała, co czuł do niej w każdym włóknie swojej istoty, czuła jego oddanie 398
w każdej pieszczocie, każdym nowym cudzie, którego szukał, by móc jej go pokazać... W każdym sekrecie, jaki z nią dzielił. - Moja matka do mnie napisała - powiedział wczoraj wieczorem, gdy leżeli w łóżku. Zdając sobie sprawę z bolesnej relacji jaką miał z Tanae, położyła rękę na jego sercu i po prostu słuchała. - Mówi mi, żebym wrócił, mówi, że Titus zgodził się oddać mi pod komendę ponad połowę swoich sił. Orios pozostanie mistrzem broni, ale byłbym jego porucznikiem. Unosząc się na łokciu, nachmurzyła się. - Dlaczego zaoferowała ci niższą pozycję, niż tą, którą masz u Raphaela? - Być może armia Raphaela nie była jeszcze tak imponująca jak Titusa, ale to było obowiązkiem Galena, by ją trenować, by jej dowodzić. Nawet Dmitri, drugi Raphaela, kłaniał się na wiedzę Galena, kiedy chodziło o ich żołnierzy. Uśmiech Galena zawierał ponurość, jakiej nigdy wcześniej nie widziała u swojego wojownika. - Bo ona wie, że zawsze dążyłem do tego, by ją zadowolić. Jako dziecko, myślałem, że gdybym był wystarczająco dobry, wystarczająco silny, to mógłbym zdobyć jej miłość. Jej tlący się gniew na Tanae, budujący się w ciągu sezonów z każdej małej prawdy, jaką Galen zdradził o swoim surowym dzieciństwie, wzmagał się. - Nie musisz nikogo zadowalać, Galen. Jesteś wspaniały, a jeśli ona tego nie widzi, to jest głupia. Światło świtu zalśniło w zieleni morza, aż stało się przezroczyste. - Wspaniały? Złapana przez wrażliwość, jakiej nie pokazał nikomu innemu, szepnęła swoją odpowiedź w pocałunku. 399
- Całkowicie. Teraz, po pokonaniu swojej drogi do ulubionego punktu widokowego na dachu, pomyślała, jak wiele ta mała rozmowa powiedziała jej o jej barbarzyńcy. Może i był zuchwały i bezwzględny na powierzchni, ale w sercu Galena były straszne rany, które sprawiały, że postępował z nią z taką wykwintną ostrożnością - jakby nigdy nie chciał zrobić czegoś, co mogłoby ją odstraszyć teraz, gdy już należała do niego. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.
400
ROZDZIAŁ 14 Galen zakończył ćwiczenia, gdy już zimowa ciemność zamknęła się wokół nich, powietrze było dzisiaj wolne od śniegu, choć jego gruba warstwa obejmowała już ziemię. Marszcząc się na szepty, które chodziły od wojownika do wojownika, na temat pragnienia ich mistrza broni, który chciał już wrócić do domu, mimo wszystko machnął ręką na uśmiechy wielu z nich bez nagany. Może i stawał się coraz bardziej miękki, ale za to był szczęśliwy w taki sposób, w jaki nigdy nie wcześniej nie był. A to czyniło go bardziej tolerancyjnym. Poleciał na balkon apartamentu, który teraz dzielił z Jessamy, wylądował i odkrył, że pomieszczenia są puste. Rozczarowany, postanowił się wykąpać. Właśnie chwycił ubrania na zmianę, gdy Jessamy weszła do pokoju. Jego serce zatrzymało się tak, jak zawsze to robiło. Płynąc w jego ramiona, pocałowała go z dziką radością kobiety, która kochała jego dotyk. Takie stałe uczucie może sprawić, że mężczyzna straci głowę, zacznie wierzyć, że jest tym wspaniałym stworzeniem, jakie widział w jej oczach. - Idziesz się kąpać? – Zanurzyła twarz w jego szyi, jej ręce pieściły jego pierś z delikatną zaborczością po wierzchu koszuli, którą zaczął nosić, gdy nadeszły śniegi. Jessamy jednak martwiła się tak czy inaczej. - Wrócę niedługo. - Woda w rzece była lodowata nawet dla anioła, nie kusiło go, aby się ociągać. Jessamy wygięła usta w najbardziej powolnym i figlarnym uśmiechu, jaki tylko Galen kiedykolwiek widział. - Mogę wyszorować ci plecy. Powinien powiedzieć jej, żeby pozostała w Wieży, tam, gdzie miałaby ciepło i wygodnie, ale za bardzo jej potrzebował. Podając jej swoje ubrania, by je trzymała, złapał ją i poleciał nie do pobliskiej rzeki, ale do małego stawu u podnóża gór w oddali, gdzie woda jeszcze płynęła jasna i słodka. To był znacznie dłuższy lot, ale nie miało to dla niego większego znaczenia, ponieważ miał ze sobą Jessamy. - Czy ktoś może nam przeszkadzać? - Spytała, gdy wylądował, rozkładając swoje skrzydła, by je rozciągnąć, wysoka, piękna kobieta w sukni do kostek koloru i lekkości 401
morskiej piany, guziki, które zamknęły jej skrzydła w rozcięciach na ramionach wykonane były z ciętych kwadratowych kryształów w żywszym odcieniu niebieskiego. - Nie. Jesteśmy sami. - Nie mogąc się oprzeć, pogładził wrażliwe łuki jej skrzydeł, co wywołało cichy dreszcz jej rozkoszy. - Ten obszar jest daleko od anielskich patroli i jest niezamieszkany. Góry są tak dzikie, jak były na początku czasów. Jej uśmiech zawierał gorące oczekiwanie, które sprawiło, że jego kutas drgnął. - Nie miałeś się kąpać? Śmiała się, gdy siadała na pobliskiej skale, jak wielka królowa, by cieszyć się prywatnym występem, jej skrzydła gładziły o śnieg, gdy zaczął się rozbierać. Nigdy nie był tak świadomy swojej nagości, ale patrzenie na zachwyt Jessamy nad jego ciałem sprawiało, że stawał się ekshibicjonistą... Ale tylko z nią. Rozebrany do naga – i z jawnym swoim pragnieniem – wziął głęboki oddech i zanurkował pod chłodną powierzchnią głębokiego stawu zasilanego przez górskie deszcze. Lodowate zimno było szokiem, ale niczym, czego jego ciało nie mogłoby znieść. Wypływając na powierzchnię, zamrugał, by pozbyć się wody ze swoich oczu i zobaczył suknię i bieliznę Jessamy koło jeziorka, u jej stóp, stała jak długonoga bogini, jej ciało posiadało idealne proporcje i piękne kształty. Jej krzywizny były smukłe, ale bardzo widoczne, jej piersi zaś napięte, kochał je smakować i drażnić kąsaniem. Jego pani historyk była tam bardzo wrażliwa. Siadając na skraju stawu po odrzuceniu jego koszuli na śnieg, jej nogi zwisały przez krawędź do wody, zadrżała. - Chodź tutaj. - Jak moja pani sobie życzy. - Jej śmiech, miękki i intymny owinął się wokół niego, kiedy płynął, by wynurzyć się między jej kolanami, rozsuwając jej uda szerszej, by się zarumieniła. Obserwował bieg fali gorącego koloru, jak zaróżowiła jej piersi, jej sutki były mocno wydętymi punktami, których musiał posmakować. - Och. - Jej ręka zacisnęła się w jego włosach. 402
Zadowolony, użył swojego kciuka i palca wskazującego, by ściskać brodawkę jej zaniedbywanej piersi, podczas gdy zasysał głęboko drugą za pomocą ust. Była tak mała, tak doskonała, że mógł wziąć ją w pełni do swoich ust – ssać, oznaczyć i lizać. Uwalniając ją z powolną niechęcią, cieszył się widokiem jej piersi połyskującej od jego miłości, tak różowej i pięknej. Kiedy szarpnęła jego włosy, uśmiechnął się, polizał jej drugą pierś. Do chwili, gdy się zatrzymał, jej słodkie piżmo było w jego każdym oddechu. - Jess. – Zabrzmiało to ochryple. - Tak. - Rozłożyła swoje uda szerzej, gdy wycałowywał drogę przez jej pępek aż do cierpkiej słodyczy ukrytej w drobnych kasztanowych lokach. Ucztował na niej już wcześniej, kochał te małe dźwięki, które z siebie wydawała, kiedy przyspieszał ruchy swojego języka, ale dziś wieczorem, czuł, że jego kontrola była postrzępiona na nierównych krawędziach przez dziką zmysłowość jej zaproszenia. Jego uderzenia były ostrzejsze, a jego uścisk na biodrach mocniejszy. Zamiast się spłoszyć, uniosła się ku niemu. Był mężczyzną. Mężczyzną, który jej pragnął. To miało wpływ na przerwanie jego uwięzi. Liżąc, ssąc, a nawet szczypiąc zębami, popchnął ją ku twardemu, szybkiemu szczytowi. Zadrżała, poczuł smak jej erotycznej przyjemności na swoim języku. Świadomy, jak czuła była po kulminacji, wycofał się, by zassać gorący, mokry pocałunek na wewnętrznej stronie jej uda. - Woda nie jest aż tak zimna. - Namawiał, chcąc mieć ją bliżej siebie, aby mógł docisnąć swojego penisa – twardego jak skała pomimo chłodu - do roztopionej szczelności jej rdzenia. Jej oczy błysnęły. - Kłamca. – Masując rękami jego ramiona, pochyliła się do przodu z rozpostartymi skrzydłami, aby ubiegać się o jego usta, jej seksualność była bezwstydna i odurzająca. Chcę czegoś innego.
403
Zaintrygowany, oparł dłonie po obu jej stronach i potarł nosem jej kark, całując wdzięczną linię szyi. - Dam ci wszystko. Jej palce były nadal zanurzone w jego włosach, kiedy zsunął się z powrotem w dół, podniosła oczy na nocne niebo, świecił się tylko delikatnym srebrem sierp księżyca i lodowaty zimny ogień niezliczonych gwiazd. - Chcę zatańczyć, Galen. Jego dłonie zacisnęły się na jej udach.
- Jess. Jessamy pocałowała go ponownie, miękko i soczyście i uwodzicielsko. - Nigdy nie myślałam, nigdy nie odważyłam się marzyć, że będę mogła to zrobić, ale mi obiecałeś, Galen. – Chwyciła zębami jego dolną wargę, a następnie poczuł kojące ciepło jej języka, gorące ssanie. - Powiedziałeś, że polecisz ze mną, gdziekolwiek będę chciała się udać. Te małe pocałunki napędzały go o kolejny krok bliżej do szaleństwa, poruszył dłońmi, by zamknąć w nich jej piersi, zmuszając się, by nie być dla niej zbyt szorstkim. Jeśli zrani Jessamy, to odetnie sobie własne ręce, wypali rany podgrzanym metalem, żeby nie zaleczyły się za sezon. A potem zrobi to jeszcze raz. - Mocniej. - Chrapliwy szept przed jego ustami. - Proszę. Zacisnął zęby, żeby powstrzymać się od dojścia w wodzie dokładnie wtedy i dokładnie tam. Jessamy nadal go całowała i głaskała, gdy walczył z potrzebą, a po chwili jego ręce już były w ruchu, ściskając i szarpiąc mocniej, niż kiedykolwiek do tej pory to robił, jej kremowa skóra zaczerwieniła się przez mocne żądania jego dotyku. Drżąc w sposób, o którym wiedział, że nie ma nic wspólnego z zimnem, przebiegła dłonią po łuku jego skrzydła, jej długie palce pocierały jego delikatną krawędź tam, 404
gdzie wyrastało ono z jego pleców. Poczuł się tak, jakby zaciskała dłoń na jego kutasie. Wyrwał się jej, odsunął na środek stawu i zanurkował. Siedziała w miejscu, w którym ją zostawił, kiedy się wynurzył, jej klatka piersiowa falowała, włosy skręciły się wokół ramion, by ukryć jej piersi - ale nie pulchne punkciki jej sutek. Leśna nimfa powróciła do życia. By go dręczyć. - Zimno nie pomaga - mruknął, napierając do przodu, by chwycić jej biodra i zassać bez ostrzeżenia napiętą różową końcówkę jednej z jej piersi do ust. Jej krzyk był najsłodszą muzyką. Spychając na bok jej włosy, formował jej drugą pierś ręką, wykorzystując nacisk, o którym właśnie po prostu nauczyła go, że go lubi, jego kutas był gruby i gotowy między jego nogami. I wtedy wyszeptała: - Zatańcz ze mną, Galen. Pozwalając, by jej sutek wyskoczył z jego ust, napotkał jej wzrok. - Nie będę w stanie się kontrolować. - Taniec był najbardziej pierwotnym z połączeń. - Czy prosiłam o kontrolę? - Z tym łobuzerskim przypomnieniem, wstała na nogi i wyciągnęła rękę. – A teraz chodź. Nie mógł jej niczego odmówić. Wstając z wody, nie chwycił jej w ramiona tak, jak zwykle to zrobił. Zamiast tego, przycisnął ją do siebie jednym ramieniem jej talię pod jej skrzydłami, drugą zaś chwycił ją wokół jej górnej części pleców. Jego kutas pulsował między nimi. Pocierając o niego delikatnie, Jessamy owinęła ramionami jego szyję. Patrząc się na nią - z grzesznym uśmieszkiem - powiedział: - Złóż skrzydła. Przycisnęła swoje prawe skrzydło, swoje lewe już mniejsze i bardziej płaskie, do pleców, światło pociemniało w jej oczach bez ostrzeżenia.
405
- Czy moja waga nie jest niebezpie… - Ważysz mniej niż piórko. - Tak krucha, była tak bardzo, bardzo krucha. Jego głód, natomiast był tak ogromną rzeczą - był przerażony tym, że może ją zniszczyć. I nie mógł znieść wyobrażenia sobie, że Jessamy odwróci się od niego, przerażona i rozczarowana. Zwłaszcza, gdy mógł prawie uwierzyć w to, że emocje jakie widział w jej oczach były rzadkim darem, jakiego nikt nigdy wcześniej mu nie ofiarował. Obiecując sobie, że zapewni jej bezpieczeństwo nawet przed samym sobą, wzlecia w nocne niebo, ciało Jessamy dostosowało się do jego. Leciał wysoko, wyżej niż kiedykolwiek ją zabrał, dopóki nie mogli już dotknąć gwiazd, powietrze było zimne i ostre. Żadnego latania dla zabawy dzisiaj nie będzie, po prostu brutalnie prosta linia - nie miał cierpliwości, by uczynić to czymś więcej poza mocnym i szybkim, ale dla Jessamy, jednak spróbuje. - Nie walcz z tym, Galen - powiedziała, kiedy zatrzymał się, tak wysoko, że mróz formował się na ich rzęsach. – Poddaj się. - Nie chcę cię skrzywdzić. - Była najcenniejszą rzeczą w jego życiu. -
Też
jestem
aniołem.
Nieśmiertelnym.
Więc
traktuj
mnie
jak
jednego
z nieśmiertelnych. Natarczywy zarzut kryjący się pod tym żądaniem złamał go. Położyłby świat u jej stóp, gdyby został o to poproszony. - Obiecaj mi, że mnie powstrzymasz, jeśli będę zbyt szorstki. Wielkie
ciemne
oczy
spojrzały
w
jego,
czyste
z
pragnienia
i
potrzeby,
która dorównywała jego własnej. - Obiecuję. Mając jej słowo, tej kobiety, która rozumiała ból na poziomie, którego nigdy by nie zrozumiał, zacisnął palce ze stali i zaczął pustoszyć jej usta, gdy trzymał ich w jednej pozycji za pomocą słabych ruchów swoich skrzydeł. Kiedy zsunęła się na tyle, że mogła objąć 406
go udami, ustawił ich pod kątem, aż stanęli przechyleni do ziemi, nieco w dół przez krzywiznę jej ramienia… I zamknął swoje skrzydła. Spadali pionowo w dół. Krzyk Jessamy zawierał w sobie dziką rozkosz, nie było w nim przerażenia. Wyszczerzyła zęby w silnej radości, rozłożył swoje skrzydła ponownie, tuż zanim już prawie rozbili się w górach, zanurkował w lewo i zabrał ich w zatrzymujący serce lot przez dużą jaskinię, ledwo unikając ostrych jak brzytwa krawędzi skał, które mogłyby pociąć ich i posiniaczyć, zanim wystrzelił przez postrzępioną dziurę spowodowaną jakimś wydarzeniem dawno temu, i wzleciał spiralnie w górę w nocne niebo jeszcze raz. - To było wspaniałe! - Uśmiech Jessamy był tak samo dziki jak jego. Śmiejąc się w pierwotnej szczęśliwości, skradł jej pocałunek zanim przerwał go, by skupić się na coraz mocniejszych wymachach swoich skrzydeł, gdy wznosił ich wysoko, wysoko w niebo. Kiedy jego kochanka potarła się o niego z kobiecą niecierpliwością, zatracił się już tak głęboko w tańcu, że zahaczył jej nogę wokół swojej talii i wsunął się w nią w twardym, niemal brutalnym nacisku. Za późno, mgły opadły. - Jessamy, czy ja… Zacisnęła swoje wewnętrzne mięśnie, odcinając jego słowa. - Spadnijmy znowu.
Doskonała, była doskonała. Najbardziej prymitywna przyjemność w każdej kropli jego krwi, tym razem Galen nie zrobił prostej drogi spadania. Kontrolował ich opadanie z brutalną siłą mięśni swoich skrzydeł, porzucił bicie serca zanim szarpnął ich, by nagle zatrzymali się, a jego ciało zakołysało się głęboko w niej ze wstrząsem. Ponownie. I ponownie. I ponownie. 407
Do momentu, gdy Jessamy nie zaatakowała jego ust, jej głód był żarłoczny. Każda kontrola, jaką jeszcze mógł zachować zginęła, pasma przyciągały ich do siebie z niemal słyszalnym dźwiękiem. Trzymając ją zablokował chwyt jedną ręką, zacisnął swoją wolną dłoń w jej włosach i zabrał ją w dół w niemal niemożliwie szybką spiralę, która wydawała się być przeznaczona, by zakończyć się z ich ciałami połamanymi w bezlitosnych górach. Podciągając ich do góry w ostatniej możliwej chwili, wzleciał z powrotem do nieba nie dając Jessamy czasu, aby złapała oddech. Bez żadnego ostrzeżenia, żadnej łagodności, upadł ponownie, jej ciało było mocno i gorąco owinięte wokół niego. Czując jak jej mięśnie zaczynają się spazmatycznie się kurczyć, jak przyjemności zakołysała jej ciałem, przebiegł wargami aż do pulsu na jej szyi, gdy się wznosili, zasysając go mocno, jak spadali. * Jessamy czuła, że jej mięśnie zmieniły się w ciecz, jej uda groziły, że zsuną się z ciała Galena, gdy znowu brał ich wysoko w gwiaździstą noc, z każdym uderzeniem potężnych skrzydeł pchał swoją twardą długość wewnątrz niej, uczucie było tak głębokie, że czuła się napiętnowana. Ciasne wewnętrzne mięśnie nadal zaciskały się i rozwierały od wstrząsów wtórnych
spowodowanych
najbardziej
brutalną
przyjemnością,
jakiej
kiedykolwiek
doświadczyła. Dokładnie, gdy to pomyślała, że nie mogła już znieść więcej, spojrzała w górę i zobaczyła w jego oczach nagą pasję, poczuła, że jej ciało znów stymuluje się w szokującej gotowości. - Silny, wspaniały mężczyzno - powiedziała, dając mu słowa, ponieważ jej Galen potrzebował słów. - Tylko tak do twojej wiadomości - jesteś mój. Na zawsze i na wieczność. Więc nawet nie myśl o zmianie swojego zdania. Drżąc, spuścił głowę, przycisnął swój policzek do jej własnego i wyszeptał słowa w języku zarówno pięknym jak i starym. Łzy zapłonęły w jej oczach, a pasja rozdarła się przez dziką czułość.
Jestem twój. Tak proste. Tak potężne. Jego serce złożone u jej stóp. 408
Zamknął usta za pomocą jej własnych zanim mogła odnaleźć swój głos, i spadli w namiętnym rodzaju szaleństwa. Zagubiona w jego wspaniałej potędze, ledwie poczuła rozprysk wody na plecach, kiedy szarpnął ich znad stawu wznosząc się o ledwie długość skrzydła zanim uniósł ich w łagodnym lądowaniu na zaśnieżonej krawędzi. Jego ubrania były miękkie pod jej plecami, ziemia twarda. A Galen... On był piekłem. Krzyczała, gdy oddawał jej swoje poddanie się, twardy, gorący i bez ograniczeń.
409
ROZDZIAŁ 15 Radość z ich tańca nadal nuciła w jej żyłach kilka dni później, gdy kończyła notatki dotyczące terytorium Raphaela, które załączy do spisanych historii, kiedy powróci do Azylu. Za oknem biblioteki, widziała archanioła odbywającego musztrę z mieszaną jednostką aniołów i wampirów, śnieg był gładkim białym kocem w każdym kierunku. Śmiech dzieci dryfował od śmiertelnego miasta, niesiony przez kapryśny wiatr, i poczuła przejmujące szarpnięcie w swojej duszy, świadomość siły i obowiązków, które odciągały ją od jej domu w górach... Podczas gdy jej barbarzyńca musiałby przylecieć z powrotem na terytorium Raphaela, jego zadanie jeszcze się nie skończyło. Ale nie chciała o tym teraz myśleć. To był jej czas, by kochać Galena. Ten zimowy dzień i te, które za nim podążały były tak samo piękne, niebo miało krystaliczną barwę w dzień i było wysadzane lśniącymi kamieniami w nocy. Jessamy spędziła sezon w ramionach wojownika, który powiedział jej, że była dla niego wszystkim, nawet gdy jego zranione serce z trudem zaakceptowało, że jej miłość do niego nie była jak migoczący płomień świecy, ale jak światło, tak stałe jak słońce. Wiosna przyszła jak rumieniec, delikatna i pączkująca. Serce Jessamy odetchnęło widząc, że świat ponownie się budził, choć był to dla niej także trudny okres czasu, bo musiała pożegnać się ze znajomymi, których poznała w Wieży. Trudny, ale nie bolesny, bo nie była już uwięziona w Azylu. I tak stał się on dla niej domem, zamiast klatką. Trace pocałował ją w rękę poza zasięgiem wzroku wszystkich, tego ranka przed odlotem. - Jeśli kiedykolwiek się nim zmęczysz, wiedz, że musisz tylko zwrócić te piękne oczy w moją stronę. - Bezczelne słowa, prawdziwe ciepło. - Dziękuję za to, że byłeś moim przyjacielem. - Był częścią jej podróży i nigdy by o nim nie zapomniała. - Przyjdź się ze mną zobaczyć, kiedy następny raz odwiedzisz Azyl. - Tylko wtedy, jeśli pozbawisz swojego barbarzyńcę jego broni i zwiążesz go tak na wszelki wypadek. 410
Wspomnienie tego momentu sprawiło, że uśmiechnęła się, gdy stanęła na palcach nie długo potem, i przycisnęła usta do policzka Raphaela. - Odwiedzę ponownie twoją ziemię. Zasłużyła na miejsce w moim sercu. - Nie czekaj tym razem tak długo. - Bezlitosne niebieskie oczy pociemniały krawędziami smutku, a ona wiedziała, że przykro mu było z powodu, że ona odchodzi, temu bezwzględnemu archaniołowi, który kiedyś był chłopcem, a ona go przytrzymała, kiedy potłukł się w kolano. - Miasto będzie się rozrastać, ale niebo i ziemie wokół Wieży będziesz mogła odkrywać tak długo, jak ja tu będę rządzić. - Pozwolił jej cofnąć się w ramiona mężczyzny, który poleci z nią do domu. - Dbaj o nią, Galen. Galen nie odpowiedział, wyraz jego twarzy jednoznaczne wyjaśniał, że ta instrukcja nie zasługiwała na odpowiedź. Raphael roześmiał się, rzadki dźwięk, blaknące echo tego małego niebieskookiego chłopca, który był ukochanym synem dwóch archaniołów. Obok niego, stał milczący i czujny Dmitri, ale widząc ten uśmiech, sam wykrzywił wargi do góry. Chociaż raz ten słaby uśmiech dotarł do oczu wampira. - Bezpiecznej podróży. Zsunęli się z dachu Wieży w ślad za słowami Dmitriego, eskortowani do granicy przez dwóch lecących aniołów w idealnej formacji. Była tego rzekomym powodem, ale wiedziała, że to z szacunku dla Galena, który kierował szwadronem. Duma wypełniła jej serce z powodu mężczyzny, który do niej należał, mężczyzny, który odnalazł swoje miejsce, niezależnie od tych, którzy starali się go stłumić i zniszczyć. Jego matka napisała ponownie, namawiając go do powrotu na ziemie Titusa, by wziął niższe stanowisko i „poprawił swoje umiejętności”. Subtelny atak na pewność siebie Galena rozwścieczył Jessamy, ale on po prostu potrząsnął głową i powiedział: - Ona się boi, Jess. - Głębokość zrozumienia w jego oczach, zaskoczyłaby tych, którzy widzieli tylko twardą, bezlitosną powierzchnię. Blokując własną złość, Jessamy objęła jego policzek.
411
- Chcesz ją zobaczyć? - Tanae była jego matką - jako dziecko, które kochało swoich rodziców bez względu na częstą bolesną ciszę zalegającą między nimi, mogła zrozumieć emocjonalne potrzeby. - Tak. - Odłożył list na bok ze swoją spokojną siłą. - Ale nie będę już dłużej ścigać jej aprobaty. Potrafi zwalczyć dumę i przyjść do mnie. Kiedy lecieli, Jessamy miała nadzieję, że Tanae przełknie dumę, ponieważ pomimo tego, że Galen już nie potrzebował jej aprobaty, to jednak nadal ją kochał. - Jess. - Ciepły oddech, znajomy głos. - Popatrz. Spojrzała w dół, by zobaczyć, jak ośnieżone pasmo górskie ożywa wraz z promieniami słonecznymi, śnieg zdawał się tętnić falami stopionego złota. - Och... Był to pierwszy z cudów, jakie dzielili ze sobą, podróż do domu znacznie różniła się od tej do terytorium Raphaela. Bawiąc się jak dzieci, tańczyli ponad odosobnionymi wyspami i puszczami z rozłożystymi baldachimami koron drzew. Galen śmiał się z nią, jak nigdy nie śmiał się z nikim, dokuczał jej grzesznymi słowami i słuchał w szoku, gdy szeptała mu skandaliczne prawdy, o których dowiedziała się w ciągu wieków. - I pomyśleć, że uważałem cię za chowaną pod kloszem i niewinną. - Moje biedne kochanie. Czy twoja krucha wrażliwość zniesie resztę opowieści? Ogromne westchnienie, śmiejące oczy. - Przetrwam, jeśli muszę. Dopiero gdy prawie dotarli do Azylu, ich radość szeptała daleko od cichej uroczystej wiedzy.
412
- Kiedy wyruszasz w drogę powrotną do terytorium Raphaela? - Nawet choćby znała prawdę już od zimy, kiedy to szepnął jej to w przyjemności zalanej ciemnością, jej serce zacisnęłoby się z bólu. Galen, zabrał ich na klif z widokiem na rzekę płynącą przez Azyl, ich ostatnia prywatna chwila. - Jutrzejszego poranka. - Jego włosy płonęły w górskim słońcu, gdy trzymał jej twarz w szorstkim cieple swoich rąk, spijał ją oczyma. - Wojska Raphaela są silne, ale jeszcze nie na tym etapie, żeby mogły odeprzeć siły innego archanioła jednym podjęciem zdecydowanych działań. Choć Alexander Spał, a mógł to robić przez tysiąclecia, Jessamy rozumiała, że świat Kadry nigdy nie był spokojnym miejscem. - Wiem, że ich przygotujesz. Galen ścisnął jej biodro. - Nie powinienem o to prosić - powiedział, a jego oddanie było słychać w każdym słowie - Ale mam zamiar. Czekaj na mnie, Jess. Wrócę do ciebie. - Nagie emocje zmieniły morską zieleń jego oczu w ukryte szmaragdy. Naciskając swoimi palcami na jego usta, potrząsnęła głową. - Nigdy nie musiałeś o to prosić, Galen. Wieczność, tak długo będę na ciebie czekać. Kochała go z żarliwą zaciekłością tej nocy, wypowiadając w kółko słowa miłości, tak, by wiedział, że będzie na niego czekała. Ranek nadszedł zbyt wcześnie i był końcowym pocałunkiem tak czułym, że łamał jej serce tym, że jej barbarzyńca leci z powrotem w kierunku ziem mężczyzny, którego był teraz wasalem. * Galen był bezlitosny w swoim szkoleniu wojsk Raphaela. Zostawił swoje serce w Azylu, krwawiąc z powodu pozostawienia go tam. To było egoistyczne z jego strony, by poprosić 413
Jessamy, aby czekała na niego, gdy w końcu odnalazła swoje skrzydła, była kobietą, do której wielu chciałoby się zalecać.
- Kocham cię, Galen. Tak bardzo, że to aż boli. Trzymał jej słowa w swoim sercu, polerował je, dopóki nie były różnorodnymi klejnotami, mówił sobie, że żadna kobieta nie wypowiedziałaby takich słodkich, namiętnych słów do mężczyzny, gdyby go nie uwielbiała. Nie musiał przykuwać jej swoim żądaniem – to ona go wybrała. A mimo to martwił się, że nie będzie już na niego patrzeć w ten sam sposób, gdy on do niej powróci, jej miłość osłabnie ze względu na ograniczenie jej wolności, jakie sprawiła obietnica, której zażądał. Pierwszy list został przyniesiony przez powracającego posłańca, Jessamy opisywała mu swoją nieskazitelną ręką swoje życie, dzieci, które uczyła i ludzi, których spotkała oraz historie, jakich strzegła, łącząc ich chociaż znajdował się oddalony od niej o pół świata.
Mój najdroższy Galenie... Przejechał palcem po tych słowach tak wiele razy, że atrament rozmazał się, a jego oczy zapłonęły, aż musiał odłożyć list z dala, by przeczytać go późno w nocy, kiedy nikt nie będzie mu przeszkadzać i będzie mógł go czytać tak wolno, jak mu się to podoba. Wysłał swoją odpowiedź - znacznie krótszą, bo nie miał takiej wprawy w posługiwaniu się słowem jak Jessamy - z Raphaelem, kiedy archanioł powrócił do Azylu z aniołem o małych skrzydłach, który teraz tam pozostał. Jason obecnie dbał o jego interesy w anielskiej twierdzy, z Illiumem i Aodhanem do pomocy, ale dwaj aniołowie byli jeszcze młodzi. Raphael, gdy powrócił, przyniósł dla niego list Jessamy. * Jessamy dotknęła listu po raz tysięczny, śledząc twarde, kanciaste linie pióra Galena. Mogła niemal poczuć jego energię, jego surową moc w zwięzłych słowach, które inna kobieta mogłaby potraktować jako brak zainteresowania. Uśmiechnęła się, bo zrozumiała, że wojownik nie miał czasu ani ochoty, aby zapoznać się z poezją i delikatnymi 414
umiejętnościami zalotów, pocałowała list i umieściła go na szczycie książki, którą niosła, gdy szła do domu na cały dzień. - Córko. Jessamy odwróciła się na dźwięk tego znajomego głosu, wsuwając list Galena między strony książki, ale gdy to robiła - jej matka i tak go zobaczyła. - Od twojego barbarzyńcy. – Zostało to powiedziane z uśmiechem, kochającym, a nie osądzającym. Jessamy roześmiała się. - Tak. - Nie powiedziała matce, że Galen nie był już tak bardzo barbarzyńcą, jak wtedy, gdy się tutaj pojawił - nie tylko dlatego, że ludzie ciągle niedoceniali faktu jego inteligencji, co dawało mu przewagę, ale dlatego, że nie potrzebował takiej obrony. Uwielbiała każdą jego część, szorstką i sekretną słodycz. Taką jak ta, która sprawiła, że wysłał jej stokrotkę wciśniętą między strony listu.
Przelatywałem dzisiaj nad polami i przypomniałem sobie, jak mówiłaś do kwiatów, napisał, prawie doprowadzając ją do łez, wielka bestia. - Kochasz go. - Słowa jej matki podążały za głębszym uśmiechem, jednak jakoś bardziej niepewnym. - Widzę to w twoich oczach. Nie mogąc znieść tego wahania, Jessamy weszła w uścisk ramion matki. Jej zapach był znajomy, ciepły i kochający, przypomnienie zmysłów o nocy dzieciństwa Jessamy, którą spędziła cicha i sztywna na kolanach Rhoswen - po tym, jak naprawdę zrozumiała, że jej skrzydła nigdy nie uformują się tak, jak u jej przyjaciół, i że ona nigdy nie będzie w stanie przyłączyć się do nich w ich zabawach na niebie. - Kocham - wyszeptała, ściskając mocno swoją matkę, ponieważ Rhoswen kołysała ją noc po nocy, z zaciekłą ochronną miłością w swoim głosie, gdy próbowała dać ukojenie dziecku, które zostało zbyt mocno zranione, by to zaakceptować. - I on także mnie kocha powiedziała, świadoma, że jej matka potrzebowała to usłyszeć. - Jestem szczęśliwa.
415
Rhoswen cofnęła się z uścisku, połysk wilgoci w bujnym brązie jej oczu. - Nie, nie jesteś. - Matko… - Cicho. - Śmiejąc się przez łzy, jej matka ścisnęła jej dłonie. - Boli cię brak tego twojego wojownika. Jessamy roześmiała się i było w tym też trochę łez, bo nie zdawała sobie sprawy, aż do tej chwili, jak bardzo tęskniła za tym, by pomówić o Galenie z matką. To nie był świadomy wybór nie, po prostu przedłużenie bolesnej ciszy, która wyrosła między nimi przez lata. - Pójdziesz ze mną do domu? - Zapytała, wyciągając rękę do Rhoswen. - Chciałabym porozmawiać. - Też bym chciała. - Palce, smukłe i długie, głaskały ją po policzku. - Jestem tak szczęśliwa widząc, że ten smutek zniknął z twojego serca. Wtedy Jessamy zdała sobie sprawę, że dystans, który utworzył się między nimi, oddziaływał tak samo na nią, jak i na jej matkę. Myślała, że zamaskowała swój smutek, gdy dorosła i stała się szanowaną postacią w Azylu, ale czy matka, która kocha swoje dziecko, nie będzie w stanie posmakować soli ukrytych łez tego dziecka? Łącząc rękę z dłonią Rhoswen, ich skrzydła zachodziły na siebie w ciepłej intymności między matką a dzieckiem, podjęła decyzję - bez względu na to, co się stanie w przyszłości, Rhoswen nigdy już nie posmakuje takiego bólu w swojej córce. Galen pomógł Jessamy odnaleźć jej skrzydła, ale radość ducha, która się w niej skraplała, była przez nią pielęgnowana i postanowiła, że będzie walczyć, aby się tego trzymać. - Co ci napisało to wielkie bydlę, które pocałowało cię przed całym Azylem? - Poprosiła Rhoswen z dokuczliwym uśmiechem. - Pozwól mi zobaczyć. - Tylko wtedy, jeśli pozwolisz mi zobaczyć te liściki miłosne, które wiem, że Ojciec nadal do ciebie pisze. 416
Policzki jej matki stały się tak różowe, jak kolor, jaki naznaczał czubki jej lotek, których niezwykły odcień znajdował się też na wewnętrznych krawędziach własnych skrzydeł Jessamy. - Okropna dziewczyna! Jessamy zachichotała i trzymała książkę i list Galena blisko swojego serca. Te listy przebyły powietrzną drogę przez cały świat, gdy zmieniały się pory roku. Pisała stronice pełne opowieści o życiu w Azylu – włączając w to troje małych aniołków, którzy czekali na Galena dokładnie razem z Jessamy.
Zapewniają mnie, że ich technika lotu znacznie się poprawiła - byli niezwykle sumienni w ćwiczeniach, które im pokazałeś, a nawet stali się instruktorami dla swoich kolegów. Illium, Jason, Aodhan, wszyscy oni zabierali jej listy i przylatywali z powrotem z odpowiedziami Galena. - Czy wiesz, że przybyłem, by cię zobaczyć zanim odwiedziłem swoją matkę? Powiedział zmęczony Illium pewnego dnia późnym latem wręczając jej list. - Galen zagroził, że obierze mnie ze wszystkich piór, jeśli tego nie zrobię. Kochając go, tego niebiesko-skrzydłego anioła, który nigdy nie opuścił jej serca, pocałowała go czule w policzek. - Leć do Hummingbird - powiedziała, mówiąc o utalentowanej artystce, która była jego matką. - Wiem, że wypatruje w niebo czekając na ciebie. Był widoczny na tle pomarańczy i złota zmierzchu, ale ona już odwracała się, a jej palce drżały, gdy łamała pieczęć. Jak zawsze, list był krótki, bez upiększeń. Żadnych słów o miłości. Po prostu Galen.
Powiedz moim praktykantom, że zamierzam sprawdzić ich rygorystycznie, gdy wrócę. Nigdy nie jest za wcześnie, aby rozpocząć trening eskadry. - Ach, wspaniały mężczyzno - szepnęła, bo takie słowa oznaczałyby wszystko dla najmłodszych, którzy czcili go jak bohatera. 417
Nie było żadnej stokrotki tym razem. Tylko niewypowiedziane życzenie.
Pióro, które ci ukradłem, kiedy odchodziłem, traci twój zapach. Wysłała mu pióro z wewnętrznej krawędzi swojego skrzydła, gdzie róż był tak głęboki, że aż purpurowy, i napisała do niego o letnich kwiatach w górach i grach politycznej, jakie ujrzała, mających miejsce, gdy Michaela jechała po ostrzu noża, między aniołem i archaniołem, napisała też o swojej trosce o Illiuma. Młody anioł zakochał się w śmiertelniczce, zanim opuścił Azyl, a z każdym dniem od czasu jego powrotu, miłość ta stawała się coraz głębsza. Najbardziej wzruszające było to zauroczenie z jego strony, mylące dzikie piękno jego ducha z bezcelowością, ale znała siłę lojalności serca Illiuma.
Nie mogę sobie wyobrazić Illiuma bez tego jego uśmiechu, pisała, gdy niebieskoskrzydły anioł bawił się na zewnątrz z jej uczniami, podczas gdy ona siedziała przy biurku w szkolnej sali. Jej śmierć będzie prześladować go przez całą wieczność. Odpowiedź Galena była prosta. Jest silny. Przetrwa. Potem dodał coś, co złamało jej serce. Ja nie jestem tak silny. Łzy spływały w dół jej twarzy na słowa, które jej napisał, ten wojownik, który był jej własnym, napisała do niego o swym uwielbieniu, ponieważ już nigdy więcej nie wzniesie własnych barier ochronnych, jeśli chodzi o Galena. On zawsze, zawsze będzie wiedział o jej miłości. - Galen, mój. Jesień minęła w czasie, gdy z odpowiedzią przybył Dmitri, który przypłynął za pośrednictwem szybkiego statku morskiego, zanim zaczepił się na przejażdżkę na skrzydłach aniołów, więc Illium mógł spędzić jakiś czas w Wieży. Jessamy napotkała wzrok wampira. - To nie przypadek, że został wezwany tak szybko, prawda? Zmysłowe wygięcie ust Dmitriego było cienką linią, gdy potrząsnął głową. 418
- Raphael martwi się o jego związek ze śmiertelną dziewczyną. On może przekroczyć linię, która nie może zostać przekroczona, mówić o tajemnicach, jakich żaden śmiertelnik nie powinien znać. Znając karę, która spadnie na anioła, gdyby ujawnił anielskie tajemnice, Jessamy ze zbolałym sercem przyglądała się jak odchodzi. - Nie ma czegoś takiego jak wybór bezpieczeństwa w miłości, nieprawdaż, Dmitri? - Nie - jedno słowo, które zawierało tysiące niedopowiedzeń. Znów zastanawiała się, co znajduje się w przeszłości wampira, ale nie było to pytanie, które zadała. - Wojska Raphaela? - Wyznają nienawiść do Galena na codzień, ale podążą za nim na śmierć, jeśli by im kazał. - Ciekawość ogarnęła jego twarz. - Myliłem się co do wyniku jego zalotów i nadal nie mogę ustalić, dlaczego. Śmiejąc się, dotknęła listu Galena, ukrytego w tajnej kieszeni jej sukni. To w swoim następnym liście, który napisała, wspomniała o jednej rzeczy, której tematu nie podejmowała do tej pory - nie ze strachu, ale dlatego, że zapomniała o tym, że jest niedoskonała. Nigdy nie będę mieć dziecka, Galen. Keir nie może obiecać mi,
że nie przekażę mu mojej niepełnosprawności. I choć odnalazła swoje szczęście, była to droga wybrukowana połamanymi marzeniami i prześladującą samotnością. Zniszczyłoby to ją, gdyby widziała taki smutek w oczach swojego dziecka. Odpowiedź Galena nadeszła w rękach pięknego wojownika ze skrzydłami motyla.
Poleciałbym z naszym dzieckiem, gdziekolwiek potrzebowałoby się udać. Słowa rozmyły się. Wycierając wilgoć z policzków, kontynuowała czytanie.
419
Latające demonki mogą i mieć pusto w głowach, ale Titus uczynił wielkie rzeczy w wychowaniu ich. Więzy mogą być tworzone nie tylko przez krew. I Jess? Nie posiadam żadnej potrzeby, by budować imperia i dynastie. Chcę tylko zbudować z tobą dom. Jej barbarzyńca jednak znał poezję mimo wszystko, pomyślała, patrząc na smugę atramentu pod strumieniem łez, która nie kryła w sobie żadnego bólu, tylko obolałość z miłości, tak prawdziwą, że musiało ją to na zawsze zmienić.
420
ROZDZIAŁ 16 Illium opowiedział Galenowi o rzeczach, o których Jessamy nie pisała w swoich listach – o tym, że kilku innych mężczyzn, zarówno aniołów jak i wampirów, podjęło się wielokrotnych prób zalecania się do niej. Jedynym powodem, dla którego Galen nie pobił niebieskoskrzydłego anioła na krwawą miazgę za to, że był posłańcem, było to, że Illium przekazywał wiadomości z groźną miną, dodając: - Jessamy jest zbyt uprzejma, by powiedzieć im, żeby przestali ją prześladować, ale każdy z tych mężczyzn wie, że jeśli będzie naciskać na nią zbyt mocno lub sprawiać, że będzie się czuła niekomfortowo, to będzie mieć do czynienia z Dmitrim. Galen nagle zrozumiał, że dopóki Illium nie opuścił Azylu, to właśnie on był tym jednym, który był obrońcą Jessamy. - Dziękuję. Błyszczące, obnażone zęby. - Czy wiesz, ilu ludzi nazywa mnie teraz Bluebellem? Galen roześmiał się, zdając sobie sprawę z tego, że ten piękny anioł, który wyglądał jak ozdóbka, a walczył jak lśniące, eleganckie ostrze, stał się jego przyjacielem, kiedy nie patrzył. - Chodź w takim razie. Pozwolę ci spróbować wbić mnie w ziemię w ramach rekompensaty. Podczas gdy kontynuował pracę z ludźmi Raphaela poprzez ostre ukąszenia jesieni, ziemia pokryła się setką odcieni czerwieni, brązu i ochry, on myślał o swoim cennym zapasie listów i delikatnych piór barwy różu i kremu. Takie piękne słowa Jessamy napisała do niego. Wciąż jednak był zbyt uczciwy, aby się okłamywać – był jeden fakt, którego nic nie mogło zmienić: został pierwszym mężczyzną, który zabrał tę kobietę, którą się stała, w niebo. Do czasu kiedy on powróci, to inni mają na to szansę... I tak oto jego historyczka będzie miała wybór.
421
To mogłoby go zniszczyć, by wyobrazić sobie jej lot w ramionach innego mężczyzny, ale chciał żeby miała taki wybór, chciał, żeby nigdy nie żałowała, będąc z nim. Bo jego ostre rysy i wszystko, każda jego część nosiła wyryte w sobie imię Jessamy. Potrzebował tego, by należała do niego w ten sam sposób. * Oglądając jak jesień prześlizgiwała się w kruchą, surową zimę, Jessamy otworzyła swoje księgi o historii i pisała o wszystkim, co przeminęło w poprzednim sezonie. Pokój został podtrzymany, z archaniołami zbyt zajętymi utrzymywaniem na oku spektaklu wstępowania Michaeli do Kadry, by zajęła się grą w politykę. Jessamy musiała przyznać, że nowa archanielica doszła do władzy z inspirującym przepychem.
Na dalekiej północy, pisała, niebo tańczy z kolorem zimy, ale od kiedy Michaela wzrosła do pełni swoich sił, niebo tańczyło na całym świecie, czy to w tropikach czy w Azylu, czy to była noc czy południe. Bogate indygo, żywy rubin, opalizująca zieleń, kolory, które zmieniały świat w marzenie. Doszło także do innych zmian, oczywiście, mniejszych w porównaniu z tymi, ale nie bez znaczenia. Odnotowała je z dystansem historyka, nawet wtedy, gdy jej dusza płakała cichymi łzami z powodu części tego, co miała napisać. Ale to był ich długowieczny wyścig, a strata i smutek były tak samo częścią ich historii jak radość. Jej własna bolesna potrzeba ciągle wzrastała. Patrzyła w niebo w poszukiwaniu charakterystycznych prążkowanych skrzydeł Galena każdego dnia, nawet wiedząc, że zabrał kobiety i mężczyzn Raphaela na zimowy marsz, tak żeby byli przygotowani nawet na najtrudniejsze warunki. - Jessamy. Zatrzymała swoje gęsie pióro, trzymając je nad stroną i popatrzyła na twarz chudego anioła, który był starszy od niej o pięćset lat. Nie był przystojnym mężczyzną, ale jednym z tych, którzy posiadali pewien rodzaj atrakcyjnej obecności, która została udoskonalona przez czas i doświadczenie. - Tak? 422
Wyciągnął rękę. - Chciałbym zabrać cię do nieba. * Galen chciał wymusić wiosnę na ziemi, nie żeby miało to zrobić coś dobrego. Musiał pozostać na terytorium, przez kolejny sezon, by być pewnym, że wszystko, czego uczył nie przepadnie. - Wrócę, kiedy będę potrzebny - powiedział do Raphaela, chodząc po skałach, z których był dobry widok na Wieżę, która wyrastała z wyspy po drugiej stronie potężnej huczącej rzeki. - Ale chciałbym osiąść w Azylu. - Nie mam co do tego żadnych obiekcji - powiedział Raphael. - Potrzebuję co najmniej jednego z moich zaufanych starszych ludzi w Azylu przez cały czas. Ich wzajemne zaufanie nie tylko pogłębiło się, ale stało się coraz bardziej zakorzenione. Mimo to Galen zastanawiał się, czy teraz będzie subtelnie obserwowany w Azylu, gdy sam posiada tak dużo mocy. Było to jednak to, co musiał zrobić, powiedział o tym Raphaelowi. Archanioł uniósł brew. - Sprawiasz, że jestem silniejszy, Galen. A to zaś czyni cię celem. Bądź ostrożny. - Nikt nigdy mnie nie zaskoczył. - To nie była arogancja - znał własne atuty oraz znał swoje słabości. Dzięki Jessamy, Dmitriemu, Jasonowi i Raphaelowi nie był już nowicjuszem, jeżeli chodzi o wykrywanie i szybkie zduszanie subtelnych politycznych intryg, które mogłyby zabrać nawet życie nieśmiertelnego. Włosy Raphaela powiewały na wietrze. - Illium wraca z tobą. Gaśnie z żalu będąc daleko od swojej śmiertelniczki. - Czy nie byłoby lepiej zatrzymać go tutaj? - Czy to decyzja, jaką byś podjął? 423
Galen pomyślał o swojej rozrywającej potrzebie, by zobaczyć Jessamy, rozważając, jak by to było wiedzieć, że ona zniknie z istnienia i pozostanie jedynie szeptem w czasie. - Nie. To byłoby okrutne. - Jeśli Illium miał tylko taki szept, to ten szept powinien należeć do niego. Raphael nic na to nie powiedział, ale Galen wiedział, że archanioł się z nim zgadzał. Nie było okrucieństwa w Raphaelu, tej ogromnej siły, ale była tam zdolność do lojalności, która przemawiała do wojownika w Galenie. Ten archanioł nikomu nie wbiłby noża w plecy. - Tanae - powiedział archanioł jakiś czas później - Poprosiła o pozwolenie na wejście na moje terytorium. - Rozumiem. – Napotykając wzrokiem błękitne oczy, Galen nie widział w nich żadnego, ani śmiertelnego ani nieśmiertelnego, wiedział także, że prośba została pozytywnie rozpatrzona. Jego matka, kiedy dotarła do Wieży, była tą samą kobietą, tą samą wojowniczką, jaką zawsze była, ale teraz patrzył na nią innymi oczami.
Znalazła się w obliczu mężczyzny, który już nie potrzebuje jej wsparcia w jakimkolwiek sensie, pisał do kobiety, która nauczyła go, że był wart miłości dokładnie taki, jaki był i ugrzęzła, a nie wiedząc, co robić, wróciła na terytorium Titusa. Ale może to początek. Jeszcze możemy odnaleźć nową ścieżkę. Zakańczając list, nie napisał jedynej rzeczy, która krzyczała wewnątrz niego.
Czekaj na mnie, Jess. * Jessamy zobaczyła sylwetki dwóch aniołów daleko w oddali, podświetlane przez letnie słońce. Zacieniła oczy za pomocą dłoni, starając się rozpoznać ich tożsamość, ale słoneczny blask zmienił ich skrzydła w jednolity ogień, za wyjątkiem tego, że... Wiedziała. Wiedziała. Biegnąc w kierunku krawędzi klifu z małą dbałością o zdradziecką ziemię, czekała z rękami zaciśniętymi w fałdach sukni. 424
Promień słonecznego światła, odbijał się w czystej czerwieni włosów, które czuła jakby jedwab w dłoniach. Łzy spływały jej po policzkach, była ledwie świadoma, że Illium skierował się w dół w kierunku ludzkiej wioski umieszczonej w pewnej odległości. Jej oczy widziały tylko kochanka, który w końcu do niej wrócił. Nadlatując do krawędzi urwiska, złapał ją, gdy skoczyła na niego bez wahania i gwałtownie opadł spiralą w dół wąwozu na skraju rzeki, spienionej na skałach i biegnącej słodko i jasno na płyciznach. - Jesteś w domu. Jesteś w domu. - Pocałowała go w usta, policzki, szczękę, w każdą jego część, do jakiej mogła dotrzeć. – Tak bardzo za tobą tęskniłam. To zniszczyło Galena, ta głębia radości w brązowych oczach zalanych łzami, które napotkały jego wzrok. Przyciskając Jessamy do siebie, wziął jej usta, wziął jej słowa, wziął ją. - Nie obchodzi mnie - wyszeptał, zachrypnięty, szorstki, wymagający - Kto zabiegał o ciebie, gdy mnie nie było. Teraz tylko ja będę się do ciebie zalecał. - Myślał o tym, by dać jej wybór, ale uznał, nie zdoła tego zrobić. - Będę cię kochać, dopóki mój oddech nie umrze, dam ci wszystko, cokolwiek zechcesz. - Ponownie poezja. To niesprawiedliwe. - Drżący śmiech, jej smukłe dłonie pieściły jego klatkę piersiową, jak miała w zwyczaju to robić. - Nie latałam od kiedy odszedłeś. - Delikatne słowa wypowiedziane z intymnym uśmiechem. - Czy pozalecasz się do mnie na niebie? Porażony, powiedział: - Nigdy cię nie uziemię. - Niezależnie od swojej zazdrości. - Wiem. Och, wiem. - Pocierając swoim mokrym policzkiem o jego pierś, powiedziała Nie mogłam znieść bycia w czyichś innych ramionach poza twoimi.
- Jess. Dopiero dużo, dużo później, podczas miękkiej i ciepłej nocy wokół nich, Jessamy podniosła się ze splątanych prześcieradeł na łóżku i podeszła do kredensu w rogu. 425
- Co robisz? - Zapytał, leżąc na plecach i obserwując kobietę, która była jego własną, zaborczym wzrokiem. Jej cień w świetle księżyca był tak smukły jak trzcina, jej skóra lśniąca jak jasna perła, jej pióra bujne, gładkie, wykwintne. Bezwstydna w swej nagości, posłała mu słodki, nieśmiały uśmiech, gdy wróciła do łóżka. - Mam coś dla ciebie. Kiedy usiłował się podnieść, potrząsnęła głową. - Leż. Lubię na ciebie patrzeć. - Dobrze. - Wyszczerzył zęby. - Trzymałbym cię nago, gdybym mógł. - Jesteś prymitywny! - Śmiejąc się, wsunęła coś na jego biceps i obróciła dookoła, by zatrzasnąć zamknięcie. – Nie za ciasno? Patrząc w dół na cienką metalową obręcz, która okrążała jego ramię, potrząsnął głową. - Jestem już do ciebie przywiązany, moja wymagająca Pani Jessamy. - Poprzez więzy, których nic nigdy nie złamie. - Teraz używasz na mnie kajdan? - To było droczenie się, ponieważ odkrył, że lubił drażnić swą panią historyk. - Cicho. - Pogłaskała metal. - W amulecie jest bursztyn. Wsunął ją pod siebie, przykrył jej ciało swoim własnym. - W takim razie rościsz sobie do mnie prawo? - Bursztyn był symbolem zaangażowania, przestrogą dla innych, aby trzymali swoje ręce z dala. Ogromne brązowe oczy napotkały jego. - Tak. Nigdy w całym swoim życiu nie był bardziej zachwycony. 426
- Czy amulet ma jeszcze jakieś inne znaczenie? Zarumieniła się. - To taka głupia... Śmiertelna rzecz. Pragnienie, abyś był bezpieczny. Odsuwając jej włosy z twarzy, zanurzył twarz w jej szyi, i wiedział, że już nigdy nie będzie błądzić zapomniany, szukając domu. - Czy będziesz nosić mój bursztyn, Jess? Posłała mu uśmiech, który powiedział mu, że był kochany, że należał do niej. - Zawsze.
427