Ewa Nowak Lawenda w chodakach Ali i Jackowi, Oli i Kubie, Misiowi, czyli przyjaciołom, którzy namówili nas na tę podróż,.. Prolog W ciepłe majowe popo...
20 downloads
15 Views
829KB Size
Ewa Nowak Lawenda w chodakach Ali i Jackowi, Oli i Kubie, Misiowi, czyli przyjaciołom, którzy namówili nas na tę podróż,.. Prolog W ciepłe majowe popołudnie pod centrum handlowym na warszawskiej Pradze przypadkowo spotkały się dwie pary. Znali się tylko chłopcy, bo ich rodzice przyjaźnili się od lat. Dziewczyny poznały się dopiero teraz. Mając za plecami symbol Pragi - czyli pomnik czterech śpiących i trzech walczących - stali i gadali. Tłum przelewający się od pociągu i do pociągu zepchnął ich w końcu pod samą ścianę centrum handlowego - już od strony Radzymińskiej, gdzie z kolei przeszkadzali czekającym na prywatne autobusy mieszkańcom Zielonki, Rembertowa, Kobyłki, Wołomina oraz innych tonących w zieleni i świeżym powietrzu podwarszawskich miejscowości. Gadali ponad pół godziny. W końcu przenieśli się do parku koło zoo, gdzie siedząc na ławce, nagle wpadli na śmiały pomysł wyruszenia w podróż po Europie - długą, wspaniałą, niebanalną, ale też niedrogą. Wszystkim zaświeciły się oczy. Namiot, noce pod gwiazdami, cudowne zdjęcia i kąpiel w oceanie. A co najważniejsze - nieprzerwana bliskość ukochanej osoby. Kto by nie chciał pojechać? W przypadku dziewięćdziesięciu ośmiu par na sto skończyłoby się tylko na gadaniu. Ale oni byli właśnie tymi dwoma wyjątkami. Od razu podzielili się: kto kalkuluje koszty, kto zapewnia samochód, kto sprawdza formalności, ubezpieczenia, apteczkę i kto szykuje listę niezbędnego sprzętu. Po dwóch tygodniach spotkali się nad mapą Europy i wymyślili trasę. Właściwie nie wymyślili - postanowili jechać, gdzie ich oczy poniosą. Taka to miała być trasa. 5 & Magda Różycka, lat dwadzieścia, mieszka na Powiślu w Warszawie, studentka pierwszego roku germanistyki, o wysokich uzdolnieniach ogólnych. Od półtora roku dziewczyna Kuby Gwidosza. Bardzo zasadnicza. Niepełnosprawna - od urodzenia cierpi na mózgowe porażenie dziecięce. Ma młodszą siostrę - Dominikę, znaną z genialnych wypieków domowych. Damroka Czerdesz, lat osiemnaście, jedynaczka, mieszka na Pradze, okna jej mieszkania wychodzą na zoo. Ma bardzo dobrze sytuowanych rodziców (ojciec dyplomata, mama niepracująca). Lubi jeść. Kocha szaleństwa. Nienawidzi pijaństwa, a przez to nie przepada za własnym ojcem. Wojowniczo nastawiona do życia. Uważa, że ma antytalent do języków (co nie jest prawdą). Wiktor Rybacki, łat dziewiętnaście, brat Wiki i posiadacz trzech wielkich papug: Diupy, Azji i Żurka (z których jedna umie naśladować sygnały dźwiękowe). Mieszka na Bródnie w Warszawie w nowym dużym mieszkaniu. Wysoki - były zawodnik akrobatyki sportowej. Syn pisarki Wandy Rybackiej, która notorycznie opisuje go w swoich książkach. Nieco nieśmiały, chociaż przy Damro-ce nabiera pewności siebie. Kuba Gwidosz, lat dwadzieścia, brat Malwiny Marysi i Celinki, student germanistyki. Mieszka na parterze w maleńkim mieszkaniu na Bródnie, uwielbia Mozarta i czyta wszystko, co mu wpadnie w ręce. Niegdyś podrywacz i bawidamek, dziś zakochany po uszy chłopak Magdy. Nie może się już doczekać ślubu.
Przystojny. Bardzo przystojny. Rozdział 1 Mariusz Gwidosz spał, siedząc w krótkich spodenkach na parapecie swojego mieszkania na parterze. W prawej dłoni trzymał pędzel, z którego kropelki farby do metalu niespiesznie kapały mu na owłosione udo, tworząc ciemnozieloną plamę. Głowę natomiast oparł o świeżo malowane kraty w oknach. Razem z zasychającą farbą zasychały też jego włosy. Wystarczył jeden krótki moment dekoncentracji, żeby sen dopadł go w swoje szpony i zawładnął nim bez reszty. Śnił zapewne o tym, że ma dwie głowy, aż sześć kończyn górnych, a doba trwa trzydzieści godzin, co w jego sytuacji rodzinnej byłoby jak znalazł. Jego młodsza córka - Marysia (zwana w domu Marynią), lat siedem - stanęła przed ojcem i widząc włosy taty przyklejone do świeżo malowanych krat, z dezaprobatą pokręciła główką. Na głowie miała dziurawe cienkie rajstopy - nogawki świetnie imitowały długie warkocze Klary z Dziadka do orzechów, którą zapamiętale udawała od jakichś dwóch dni. Zamknęła cicho drzwi i poszła wytłumaczyć swojej dziesięciomiesięcznej siostrze, że budzenie steranego życiem ojca lub przeszkadzanie w zabawie starszej siostrze nie jest posunięciem właściwym. - Śpij. - Marysia nachyliła się nad sosnowym łóżeczkiem. -Nie rozumiesz, jak się do ciebie mówi? Śpij. Zamknij oczy i policz do dziesięciu - poradziła niemowlakowi. Bez skutku. - Zamknij oczy - zmieniła ton na bardziej zasadniczy. 7 Nadal bez skutku. Poszła do kuchni, napełniła miskę płynem do zmywania naczyń, potem uzupełniła gorącą wodą; dokładnie umyła butelkę i smoczek. Od niechcenia wypłukała całość. Znalazła lejek, napełniła butelkę zimnym, zakrzepłym mlekiem z wielkim kożuchem i wróciła do kwilącej siostry. - Ty jesteś jakaś genetycznie obciążona. W ogóle nie rozumiesz, co się do ciebie mówi. Nie rozumiesz, że nie dajesz innym spać i żyć? Zamknij oczy. Mówię ostatni raz. Marysia naprawdę traciła cierpliwość. Potrząsnęła butelką i nalała zimnego mleka prosto w oczy siostry. Udało się. Niemowlak natychmiast zmrużył oczy. Zaskoczony zimnem na powiekach przestał nawet kwilić. Słodka pacia powoli sklejała mu rzęsy górnej i dolnej powieki. Marysia potrząsnęła łóżeczkiem, udając, że buja siostrę, i zaczęła jej cicho nucić stosowną w jej mniemaniu kołysankę: / w tym spotkaniu na bydlęcej drodze Bóg uległ i Jakuba błogosławił Wprzód mu odjąwszy władzę w jednej nodze By wolnych poznać po tym że kulawi* Miała w repertuarze sporo takich pieśni. Magda, dziewczyna Kuby, za którą Marysia przepadała, zdradziła jej ostatnio, że to jej ulubiony fragment. Marysia też go lubiła. Spodobał się chyba również maleństwu, bo przekręciwszy główkę na bok, zaczęło słodko posapywać przez sen. Zazgrzytał klucz. * Jacek Kaczmarski, Walka Jakuba z aniołem. 8 Wróciła mama. Marysia dała jej znak, że ma być cicho, i najpierw pokazała przytulonego do krat okiennych ojca, a potem siostrę. - Widzę, że ją karmiłaś. Dziękuję, Maryniu - powiedziała mama i przytuliła córkę
do siebie. - To niezupełnie tak było - odparła Marysia, bowiem od wczesnego dzieciństwa brzydziła się kłamstwem. Obie poszły do kuchni, gdzie mama wyciągnęła z dolnej szuflady (spomiędzy widelców i łyżek wazowych) aparat fotograficzny i zrobiła obojgu zdjęcia, zaciskając usta, żeby nie parsknąć śmiechem. - I co, kupiłaś? - zwróciła się Marynia do matki. - Tak - odpowiedziała jej szeptem Joanna Gwidosz. - Zobacz sama. Szeleszcząc niemiłosiernie folią, mama wyciągnęła z wielkiej torby turystyczny, składany grill i grubą książkę pod tytułem Przyjemne grillowanie. Marynia przez chwilę patrzyła na obie rzeczy. Potem wzięła książkę do ręki i przerzuciła kilka kartek. - Mamo, zdaje się, miałaś kupić Kubie mapę. Mapę kempingów w Europie. - Nie zrzędź. Grill też im się przyda. - Na pewno. Mogą go rozpalić i jechać tam, gdzie skieruje ich dym. - Masz rację, źle zrobiłam. Ale nie mogłam się oprzeć. Zawsze pociągało mnie pieczenie. Grill zostawimy sobie i będziemy piec na balkonie. Wszyscy tak robią. Marynia znacząco popatrzyła na okno. Nie mieli balkonu. Mieszkali na parterze bez balkonu. Mieli za to kraty w oknach, do połowy pomalowane ciemnozieloną farbą przeciwko rdzy. 9 - Strasznie piętrzysz trudności - zdenerwowała się mama. -W takim razie będziemy częściej odwiedzać Rybackich. - Na pewno się ucieszą - mruknęło dziecko i zaczęło czytać na głos: - „Jeśli jesteś już przygotowany do podróży, masz apteczkę, kurtkę, niezbędną mapę - tu Marynia znacząco spojrzała na mamę - nie zapomnij o grillu i o tej książce. Dzięki niej twoja podróż będzie transcendentalnym przeżyciem...". - Tam jest napisane „transcendentalnym"? - Asia Gwidosz aż nachyliła się nad książką. - Nie. Chciałam tylko sprawdzić, czy mnie słuchasz - odparła Marynia, nie odrywając oczu od książki. Kuba Gwidosz i Wiktor Rybacki od kilkunastu minut snuli się po wielkim trawniku szczelnie obstawionym rozmaitymi namiotami. Pojechali na Modlińską do sklepu sportowego, żeby wybrać namiot. Mieli kupić dwie małe dwójki - jedną dla nich, a drugą dla Magdy (dziewczyny Kuby) i Damroki (dziewczyny Wiktora). Bo spanie w dwóch oddzielnych namiotach było absolutnym warunkiem uzyskania rodzicielskiej zgody na ten szalony wyjazd. Chcieli w ciągu sześciu tygodni przejechać całą Europę - od kempingu do kempingu - i nie zrujnować przy tym finansowo swoich rodzin. To i tak cud, że rodzice się na to zgodzili - oddzielne spanie to była pestka. Obaj stali teraz w milczeniu i po raz kolejny oglądali duży, rodzinny namiot z dwiema oddzielnymi sypialniami. Miał spory przedsionek, mocną podłogę, podklejane od środka szwy. Łatwo się rozkładał i na dodatek był w cenie promocyjnej, bo odstraszał ohydnym zgniłobrązowym kolorem. Ten właśnie wpadł im w oko. 10 - To co robimy? - zapytał Wiktor po raz dziesiąty. - Bierzemy ten. - Ale jest jeden. Myślisz, że rodzice to łykną? Szczególnie rodzice dziewczyn. Znów w milczeniu patrzyli na namiot Freedomland 4. Postanowili, że najpierw
jednak zapytają swoich pań. W końcu obowiązywała odpowiedzialność zbiorowa. Wyjazd za dwa dni. A konkretnie za trzydzieści osiem godzin. Naprawdę powinni już mieć namiot. -Ja jestem pewien, że z Damroką nie będzie żadnych problemów. Ona jest bardzo elastyczna. - Z Magdą tym bardziej. - Magda jest inna... - burknął Wiktor. - Inna? Co chcesz przez to powiedzieć? - Nic. Tylko to, że jest inna. Stanowcza. Nie jest elastyczna. Tacy ludzie są trudni na dłuższą metę. -1 bardzo dobrze. Zobaczysz, że z Magdą nie będzie najmniejszych problemów. - To raczej z Damroką... - Wiesz co? Załóżmy się. Jestem pewien, że akurat z Damroką będą kłopoty, bo to jest, chłopie, niespokojny duch i naprawdę nie wiem, jak ty jej dotrzymasz kroku. -Jak ja... - Wiktora aż zatkało z oburzenia. - Mogę się założyć. Magda to góra lodowa, zawsze trzyma dystans. Ja się zakładam, że to z nią nie będzie łatwo się dogadać. Ona zawsze chce wszystkimi rządzić. - W porządku, załóżmy się, z którą z dziewczyn będą kłopoty. Chłopcy uścisnęli sobie dłonie. W pobliżu było kilka osób mogących przeciąć ich zakład. W końcu poprosili młodego sprzedawcę, który wcześniej pokazywał im namioty. Podszedł do nich 11 chętnie i zamaszyście wyciągnął dłoń przed siebie, ale zanim przeciął zakład, podrapał się palcem wskazującym po czole. - Wiecie, panowie, o tym, że gdzie dwóch się zakłada, tam zawsze jeden jest głupi, a drugi świnia? - zauważył z wahaniem. - Tak, wiemy. - Kuba uśmiechnął się ironicznie. - Kolega jest głupi, a ja jestem świnia. - O co się zakładacie? - O przekonanie. - Dobrze, o przekonanie. Podeszli do kasy trochę naburmuszeni i nie dyskutując już dłużej, kupili szybkorozkładalny angielski namiot w kształcie igloo -z dwiema sypialniami i wielkim przedsionkiem. Kiedy wieźli go na Bródno, Kuba przez cały czas podśpiewywał partię Guglielma z CosiFan Tutte Mozarta. Ten sam fragment plątał mu się po głowie aż do wieczora. - Tu masz wszystkie adresy i telefony, które mogą ci się przydać. I pamiętaj: jedź ostrożnie. - Radosław Czerdesz położył przed swoją córką gruby, skórzany notes. -Ja wiem, że będziesz jechała ostrożnie. Prawda? - Będę. O kogo martwisz się bardziej: o mnie czy o samochód? -Samochód możesz nawet zgubić... Ale pamiętaj - jedź ostrożnie. Damroka popatrzyła na swojego ojca. Stał odwrócony tyłem i wyciągał z pudełka nowy malakser. Nawet go nie przemył, tylko wyciągnął z zamrażarki garść lodu i sprawdzał, czy urządzenie wystarczająco dobrze go rozdrabnia. Damroka nienawidziła malak-serów; kojarzyły jej się ze wszystkim, co najgorsze. Najchętniej 12 wzięłaby młotek i rozbiła urządzenie w drobny mak. Zamiast tego zerknęła na ojca. Była bardzo ciekawa, czy przeczytał książkę mamy Wiktora, którą złośliwie
podarowała mu na urodziny. Sądząc po jego zachowaniu - chyba tak. Nie powiedział ani słowa, ale nie pił od trzech tygodni. - Czy mama przeprowadziła z tobą jedną z tych kobiecych rozmówek: „Tylko nie narób głupstw, kochanie"? - Dlaczego o to pytasz? - Sam nie wiem. - To ja z mamą przeprowadziłam rozmowę. Zostawiam was na sześć tygodni. Tylko nie naróbcie głupstw, kochani! Tato, to szczególnie ciebie dotyczy. - Wiem - mruknął Radosław Czerdesz. Damroka wstała i jeszcze raz przerzuciła wszystkie naszykowa-ne rzeczy. „Już jutro..." - rozmarzyła się. Nagle zerwała się i gorączkowo zaczęła szukać swojego paszportu. O mały włos byłaby o nim zapomniała. - Zobacz, Domciu, zostawiam tutaj adresik. I obiecuję, że jak tylko będę mogła, od razu szukam dojścia do Internetu. Na pewno nie będzie z tym żadnego problemu. Magda wyciągnęła do młodszej siostry amarantową kartkę wyrwaną z notesu. Potem sięgnęła po leżące na mlecznożółtym talerzu biszkoptowe ciasto z malinami. Jej młodsza siostra piekła najlepsze biszkopty na świecie. - Ale sama pisać też będziesz? Błagam o e-mail przynajmniej co drugi dzień. Martwię się tym wyjazdem. - Którym? Moim czy swoim? 13 - Prawdę mówiąc, to swoim - przyznała Dominika. - Będzie przecież Ala, nie jedziesz tam sama. O co się martwisz? - Eee... - No, mów. Muszę jeszcze przygotować kilka rzeczy. Mów. - Że mnie nie zaakceptują. Przy Ali... - Ala brzydka nie jest, to fakt, ale tobie też niczego nie brakuje. Jesteś w porządku i jak tylko przestaniesz się zadręczać... -uspokajała siostrę Magda. - Nie zadręczam się... A jak myślisz, prodiż zabrać? - Zabrać prodiż, przepisy i żyrafę. Przywiozę ci coś fajnego. - Będziesz pisać? Będziesz odbierać pocztę? Będziesz... - Będę, będę, będę. Słowo honoru. Czy ja cię kiedyś oszukałam? - Nie, ale przecież zawsze jest pierwszy raz. - Co ty bredzisz? Kiedy masz zamiar pierwszy raz kogoś okraść? Przestań się mazać. Lato, wakacje, jedziesz na Mazury... -A potem Magda zmieniła ton. - Nie wolno się bać ludzi. Nie wolno. Siostry przez chwilę siedziały w milczeniu naprzeciw siebie, a potem jednocześnie objęły się i mocno przytuliły. -Jak on ma na imię? - wyszeptała wprost w siostrzane ucho Magda. - Hadrian - westchnęła cicho Dominika. Im bardziej Wika ściszała głos, tym bardziej Wiktor koncentrował się na podsłuchiwaniu. Kiedy usłyszał po raz kolejny, jak jego siostra wyznaje miłość swojemu chłopakowi, podniósł się z dywanu i z zegarkiem w ręku podszedł do niej. - Kończ, na litość boską, kończ. Gadasz już czterdzieści minut. 14 - Daniel, za chwilę oddzwonię... - Oddzwonię? Ten człowiek jest aniołem, że znosi cię w takich dawkach. Wiktor czekał, aż siostra naprawdę zakończy rozmowę. Nagle z drugiego pokoju rozległo się donośne rzężenie połączone z ostrym przewlekłym kaszlem. Wiktor spojrzał na siostrę.
- Zobacz, o co znów chodzi Żurkowi. Żurek, jedna z ich trzech papug, nie mówił jak dotychczas ani słowa. Za to perfekcyjnie naśladował rozmaite dźwięki, na przykład kaszel gruźlika czy budzik rodziców, dzwoniący w niedzielę o szóstej trzydzieści rano. - Mamo, co ty mi tu wpychasz? Mama Wiktora wyprostowała się i udawała niewiniątko. -Ja? Nic, tylko... - Co mi tam włożyłaś? Co to za zeszyt? - Bo widzisz, tak sobie pomyślałam, że skoro... Mama Wiktora nie umiała się powstrzymać od pisania o własnych dzieciach i znajomych. Już raz wydała powieść o wydarzeniach spod własnego dachu. Najwyraźniej miała ochotę zrobić to znowu. - Nic z tego... Nie ma mowy. Mamo, nie będę robić żadnych notatek. Jadę na wakacje, a nie na warsztaty dla pisarzy. - Wiktor, nie bądź żyła. Pomyśl o tych, którzy zostają, żeby zarobić na twoje podróże. Zrób to dla mamy - wtrącił się ojciec, strosząc ciemne włosy z tyłu głowy. Miał piękne włosy, ale tylko z tyłu - z przodu mógł jedynie poklepać się po łysince. -1 ty, Brutusie, przeciwko mnie? Mamo, naprawdę nie masz o czym pisać, tylko o nas? Jest tyle interesujących tematów - Przecież pozmieniałam bardzo dużo - usprawiedliwiała się Wanda Rybacka. Jesteś nierozpoznawalny. 15 - To nie ma nic do rzeczy. To są naleśniki? Dzięki, tato. Oboje rodzice stali obok siebie i z uniesionymi brwiami wpatrywali się w syna. Za ich plecami Azja (pióro po piórze) iskała Żurka. Nagle oderwała się od tej czynności, uważnie spojrzała na Żurka i oznajmiła mu: - Aż trzy papugi w domu, jak wy dajecie sobie radę?! Ale Żurek nie zareagował. - No, dobrze już, dobrze. Zrobię te notatki. Ale oszczędne, lakoniczne i oczywiście nie marz nawet... - Wiem. Chodzi mi tylko o szkic. Resztę dośpiewam sobie sama. - Dośpiewasz...? - Wiktor spojrzał na ojca. - Ale znam gorsze nieszczęścia. Niech będzie. Dawaj ten zeszyt. O matko, ale gruby! Nie masz jakiegoś cieńszego? - Aż trzy papugi w domu, jak wy dajecie sobie radę?! - skomentowała sytuację Azja. Punktualnie o szóstej rano Damroka podjechała samochodem ojca na Bartniczą pod blok Wiktora. Wpakowali rzeczy do obszernego bagażnika i czekali na Kubę. Miał do Wiktora dwa kroki, więc zjawił się po chwili zgięty pod ciężarem wielkiego plecaka z wypchanym pokrowcem na śpiwór. Potem Damroka przejechała mostem Gdańskim na lewy brzeg Wisły i klucząc małymi uliczkami Powiśla, zatrzymała się na Trzeciego Maja pod domem Magdy. Magda miała najmniejszy bagaż. Ojciec pomógł jej znieść mały plecak i śpiwór. Kiedy tylko Kuba zobaczył ich schodzących po schodach, zerwał się i przejął bagaże od pana Różyckiego. Bez słowa spojrzeli sobie w oczy i wymienili męski, stalowy uścisk 16 dłoni. Obaj chcieli dla Magdy jak najlepiej - nie musieli tego ustalać za pomocą słów. Rodzice Magdy objęli się w pasie i patrzyli, jak ich starsza córka, kiwając się na boki, podchodzi jeszcze do Dominiki i długo coś jej szepcze do ucha. W końcu siedzieli w aucie: Damroka za kierownicą, obok niej Wiktor, z tyłu Magda
i Kuba. Bez problemów przejechali Wybrzeże Kościuszkowskie... O godzinie siódmej pięć minęli rogatki Warszawy. Gadali jedno przez drugie i nawet nie patrzyli, dokąd właściwie jadą. Mieli ze sobą mapę, jednak na razie wcale na nią nie patrzyli. Mieli również składany grill. Była sobota, początek lipca. Ledwie zdążyli minąć Janki, kiedy przyszedł pierwszy SMS od pana Czerdesza: „Mam nadzieję, że moja córka jedzie ostrożnie!!!". Rozdział 2 Zapiski Wiktora: W Zgorzelcu wylądowaliśmy około piętnastej. Kolejka na granicy. W końcu jedziemy przez miasto. Nic ciekawego. Do Drezna docieramy pod wieczór. Mamo, na serio, nic ciekawego się nie dzieje. Kolacja - resztki z domu. Naleśniki taty zrobiły furorę. Kuba chrapie! Dopisek Damroki: Proszę pani, po polu namiotowym biegał zając. Wspaniały ogromny zając! I były niezłe przejścia z... Dalej zapiski rozmazane i z komentarzem: Proszę pani, to Wiktor wyrwał mi zeszyt! W Zgorzelcu było ponad trzydzieści stopni. Z autostrady zjechali wprost w gigantyczny korek. - Ale się władowaliśmy! - Może się wycofamy? - zaproponowała Magda. - Jest jakieś inne przejście? -Jest w centrum miasta, tylko kto wie... Przez chwilę zastanawiali się, co zrobić. W końcu zdecydowali, że spróbują zawrócić. Okazało się, że to wcale nie jest takie proste. Na dwóch pasach stały samochody wypełnione zmęczonymi, przegrzanymi turystami i ich gigantycznymi bagażami. Kuba usiłował zjechać na lewy pas, żeby dojechać do najbliższego 18 miejsca, w którym mógłby zawrócić, ale od razu mnóstwo kierowców włączyło klaksony, dając mu do zrozumienia, co sądzą o wpychaniu się poza kolejnością. - Nie wpuszczą nas - zdenerwował się Kuba. - No, ładnie się zaczyna. Inni kierowcy, myśląc, że Polacy chcą po prostu przejechać dobrych kilkaset metrów do przodu, zatarasowali ich i wytrąbili. Kuba próbował przekrzyczeć tłum wychylających się z okien swoich samochodów Niemców i wykrzykiwał: Wir mussen zuruckfah-ren. Jednak nikt nie reagował na jego okrzyki, gdyż ze zdenerwowania zapomniał otworzyć okno i z zewnątrz wyglądał jak miotająca się na mieliźnie niema ryba. Stali tak, nie mogąc ani cofnąć, ani przejechać, ani zawrócić. - Źle zrobiliśmy. Patrzą na nas jak na rarogi. - Jak na co? - zapytał Wiktora Kuba. - Nieważne - odpowiedziała za Wiktora Magda. Energicznie odpięła pas i wygramoliła się z samochodu. - Co robisz? - Kuba zaniepokojony spojrzał na Magdę. - Zaufaj mi. Siedźcie cicho i nic nie mówcie. Magda trzasnęła drzwiami samochodu i kiwając się na boki, podeszła do ciemnozielonego opla stojącego dosłownie w poprzek ich pasa, żeby tylko nie mogli przejechać. Kuba patrzył na jej drobną sylwetkę i odniósł wrażenie, że Magda idzie jakby wolniej i bardziej dramatycznie niż zwykle.
Kiedy zrobiła kilka kroków, z ciemnozielonego opla wysiadł Niemiec - wielki jak dąb młody chłopak z bardzo jasną, niemal jak u rodowitego Szweda, czupryną. Miał na sobie jaskrawoturku-sową koszulkę, chyba w rozmiarze XXXXXL, jeśli nie większą. Magda wyglądała przy nim jak okruszek człowieka. Przez chwilę oboje stali naprzeciw siebie. Dziewczyna mówiła coś bardzo spo19 kojnie, gestykulując rękami. Nie minęło pół minuty, jak Niemiec głośno krzyknął, a raczej coś pokazał, a potem zaczął biegać po rozpalonym asfalcie i mruczeć coś do wszystkich kierowców w samochodach z nalepką „D". Potem podszedł do Magdy, wyciągnął do niej rękę i coś szepnął do ucha. Po następnych piętnastu sekundach Magda była z powrotem w samochodzie. - Cisza. Żadnych pytań. Ładnie się uśmiechać i wszystkim uprzejmie machać. Kuba, zawracaj. Masz przejazd. Niemcy, każdy po kawałeczku, przesunęli samochody i pozwolili Kubie dojechać do miejsca zawracania. Po chwili, machając jak szaleni do niemieckich kierowców, wracali do centrum Zgorzelca. Jakiś czas jechali w milczeniu. -Jak to zrobiłaś? - zainteresowała się Damroka. - Studiuje na germanistyce, to nic dziwnego. -Ja też studiuję i co? Nie, to nie chodzi o niemiecki, prawda? - Kuba zerknął na minę Magdy. - Oj, nie mówmy o tym. Udało się i jesteśmy wolni. To najważniejsze. - Mówmy, mówmy. Ja też chcę wiedzieć, co zrobiłaś. Magda przez chwilę się namyślała. - Dobrze. Sami chcieliście. Niemcy mają wspaniały stosunek do kulasów. Jak tylko zobaczył, że kuleję... po prostu to wystarczyło. Damroka aż otworzyła usta. - Wykorzystałaś własne kalectwo? Jestem zdegustowana. - Ty co dzień wykorzystujesz własną sprawność, a mnie jakoś to nie oburza. W samochodzie zapanowała cisza. Każdy rozmyślał nad tym, czy stało się coś nieetycznego, czy też nie. 20 - Wiecie co? Magda ma rację... - zaczął Kuba. - Kubusiu, błagam cię. Tyle razy o tym rozmawialiśmy. Jeśli chcesz, żebyśmy żyli w zgodzie, to nie trzymaj zawsze mojej strony. Nie broń mnie. Zostaw ten przywilej mnie samej. Magda była całkiem spokojna. Kuba wziął głęboki haust powietrza i zaczął jeszcze raz: - Moim zdaniem postąpiłaś wysoce nieetycznie. Wszyscy parsknęli śmiechem. - Żarty na bok. Ale nie przeszkadza ci, że skorzystałaś z własnego... tego... no... niepełnosprawności? - Damroka aż przysunęła się do Magdy. -1 to określenie: „kulas". Obrzydliwe. - Nie uważam tak i nie przeszkadza mi. Nic złego nie zrobiłam. Wysiadłam z samochodu. W moim przypadku to wystarcza. -Ja myślałem, że się od razu dogadałaś, bo tak perfekt znasz niemiecki. - Nie. Udawałam, że w ogóle nie znam niemieckiego, i cały czas mówiłam po polsku. - Nie wiem, jak spojrzysz sobie w oczy... - Damroka nie dawała za wygraną. - A ty, kiedy widzisz, że ci odjeżdża autobus, podbiegasz? Tak, prawda? I co?
Czujesz niesmak sama do siebie, że skorzystałaś ze sprawnych nóg? - To jednak co innego... - Tak, tak, zawsze, kiedy ja sama coś robię, to to jest słuszne. A u innych zaraz dylematy moralne się widzi. - Słyszałam, że ludzie niepełnosprawni wykorzystują swoje kalectwo, ale jednak obowiązuje jakaś pokora... - Wobec czego? Wobec losu? Nie. Nie mogę się z tym zgodzić. I na szczęście coraz mniej ludzi uważa, że obowiązuje pokora wobec losu. Wszystkim byłoby wygodniej, gdyby głusi siedzieli w do21 mu, zamiast machać rękami na środku ulicy a kalecy cichutko stali sobie w ostatnim rzędzie w kościółku. A jak tylko ktoś wyłamuje się ze swojej roli społecznej, to zaraz wszyscy podnoszą larum, że wykorzystują kalectwo. - Nie wszyscy. Ja nie podnoszę - wtrącił się Wiktor. - Czyli po czyjej jesteś stronie? - zirytowała się Damroka. - Dziewczyny, dajcie spokój. Cieszmy się, że dojeżdżamy do granicy - Kuba nerwowo bębnił palcami w kierownicę. Po chwili nachylił się do Wiktora i szepnął: - Twoja zaczęła, nie wiem, czy zauważyłeś? - Nic podobnego - odmruknął Wiktor. Przekroczyli granicę. Damroka i Magda nie odzywały się ani słowem. Tuż po przejechaniu polsko-niemieckiej granicy zrobili przerwę na odpoczynek. Rozprostowali nogi. Wiktor i Damroka objęci odeszli od samochodu i coś sobie szeptali. Magda natomiast wystawiła twarz do słońca. - Wiesz, Damroka nie ma racji - zaczął Kuba, ale już nie skończył, bo Magda jednym ruchem zsunęła sobie okulary z włosów wprost na czubek nosa i odwróciła się do Kuby. -Jeśli myślisz, że zaczniemy ich teraz obgadywać tylko dlatego, że odeszli kawałek, to się mylisz. Kuba, błagam cię: bądź sobą! Zachowuj się normalnie. Masz prawo myśleć inaczej niż ja. Nie jesteś kaleką dziewczyną, tylko zdrowym facetem. To byłoby chore, gdybyś myślał tak jak ja. -Jesteś bardzo trudna, wiesz? - Wiem. I to w sobie lubię najbardziej. 22 -1 mnie się to podoba. Nie tylko to zresztą... otworzymy sobie colę? - Weź sobie colę, ja poproszę o mineralną. Wiesz, lubię Damro-kę, chociaż ją mało znam, bo ona wcale nie jest koniunkturalna. - To znaczy? - To znaczy, że wcale się nie dopasowuje. Nie myśli, komu się narazi, i nie usiłuje być za wszelką cenę dla wszystkich miła... - O czym rozmawiacie? - Oczywiście o was - od razu odpowiedziała Magda. - My też, oczywiście, gadaliśmy o was - wypaliła Damroka, a ułamek sekundy później wszyscy zobaczyli, jak Wiktor usiłuje dawać znaki, lekko kopiąc ją w sandał. Wszyscy gruchnęli śmiechem i stuknęli się puszkami z colą, tonikiem i plastikowymi butelkami z mineralną. Potem Magda wygrzebała podarowany przez mamę Kuby przewodnik po Europie z zaznaczonymi kempingami. -Jestem pewna, że ceny na kempingu będą co najmniej o pięćdziesiąt procent wyższe niż podane w przewodniku - zauważyła Magda. - Dlaczego? Na pewno będą dokładnie takie. To przewodnik z tego roku - zauważył
Wiktor. -Ja myślę, że mogą być nawet wyższe o dwieście procent. Ojciec uważa, że cała Europa podrożała z dnia na dzień - wypowiedziała się Damroka. - Bzdury. Słyszałem, że kempingi właśnie w Europie staniały, bo to polityka turystyczna Unii. Będzie taniej, zobaczycie - Kuba powiedział to nieco nerwowo, bo wiedział, że musi bardzo rozważnie dysponować swoimi zasobami gotówkowymi. Po chwili każdy z czwórki miał swoją wizję wysokości cen na kempingu Lux Oase. Czym prędzej spisali więc swoje zdania na 23 kartce i zdecydowali, że kto będzie najbliżej prawdy, w nagrodę sam rozstawi namiot. Ceny na kempingu Lux Oase pod Dreznem były mniej więcej o pięćdziesiąt procent wyższe niż w przewodniku. Magda płynnym niemieckim załatwiła formalności i uradowana czym prędzej wyszła przed budynek recepcji. - Widzicie? Pięćdziesiąt procent! - zawołała z entuzjazmem. - Niemożliwe. - Kuba aż zbladł. I zaczął wnikliwie oglądać rachunek. Niestety, pod wpływem jego wzroku ceny wcale się nie zmieniły. Wszyscy kolejno porównywali cenę na rachunku z podaną w przewodniku. Była niemal dokładnie o połowę wyższa. - Wygrałam! Czujecie gorzki smak porażki? Ja rozstawiam namiot! I tylko, żeby komuś nie przyszło do głowy mi pomóc! -Magda potoczyła wzrokiem po twarzach. Nikt nic nie powiedział, ale wszystkim było głupio. Kemping Lux Oase - płaskie jak stół pole porośnięte gęstą trawą i samotnymi drzewami - położony jest w przepięknym zakolu rzeki, kilkanaście kilometrów od Drezna. Tuż koło recepcji jest restauracja, sklepik i duży plac zabaw. Chętni mogą zagrać w minigolfa. I rzeczywiście - kiedy tylko robi się szaro i zapalają się latarnie, wiele osób chodzi z zagiętymi kijami i z uporem wpatruje się w piłeczki na miniaturowych przeszkodach. 24 tu Od dłuższej chwili siedzieli na pachnącej letnim dniem trawie na stanowisku numer dwadzieścia cztery i każde z nich najchętniej zapadłoby się pod ziemię. - Dokąd idziesz? - zdziwił się Wiktor. - Wszystko jedno. Idę na plac zabaw, pobujam się i wykopię dołek. Nie mogę już. Spójrz, jak ci ludzie na nas patrzą. Jak na oprawców... - Kuba był jakiś skulony, jakby chciał być mniejszy, niż był w istocie. To prawda. Rozmieszczeni wkoło nich mieszkańcy innych namiotów i przyczep raz po raz zerkali, co też ci Polacy wyprawiają, i widać było, że wszystkie złe opinie, które słyszeli o Lachach, teraz znajdują swoje potwierdzenie. Trzy zdrowe osoby poszły sobie nie wiadomo gdzie, podczas gdy zabiedzona, chuderlawa, niepełnosprawna dziewczyna sapie i męczy się, usiłując rozstawić wielki namiot. „Co za naród, ci Polacy..". Magda, kiwając się na boki, nieporadnie i zupełnie bez wprawy usiłowała rozstawić namiot, który w zamyśle konstruktora był „łatwo rozsta-wialny". Najbliżsi sąsiedzi już trzy razy pytali Magdę, czy nie trzeba pomóc. I widać było, że odpowiedź „nie" wcale ich nie przekonuje. - Co za dziwny naród - mówili, stojąc wokół - najsłabszego obarczyli taką robotą. W końcu podszedł do nich Japończyk. Miał na sobie koszulę chyba we wszystkie
możliwe rodzaje jabłek i bardzo szerokie, króciutkie szorty. Starał się mówić po angielsku, ale jego japoński akcent zupełnie zaciemniał znaczenie słów. Śmiejąc się szeroko, wręczył każdemu jakąś linkę, pokazał, gdzie kto ma stać i zanim ktokolwiek się zorientował - namiot był rozstawiony. 25 Magda uścisnęła każdemu rękę, ale niestety... znudzeni biwa-kowicze nie mieli zamiaru tak łatwo dać jej spokoju. Zaczęli na siłę pomagać. Nadmuchali materac, rozwinęli śpiwory, rozstawili stolik i cztery turystyczne krzesełka. Chcieli jeszcze zająć się gotowaniem kolacji, ale Magdzie udało się wreszcie ich pozbyć. Najpierw oczywiście musiała się ujawnić z niemieckim, a potem opowiedziała o ich zakładzie i wszyscy bardzo głośno się śmiali. Stanęła przed gotowym już stanowiskiem biwakowym i rozejrzała się za przyjaciółmi. Nikogo nie zobaczyła. Nikt jej nawet nie zamajaczył na horyzoncie. Po półgodzinie zdecydowała, że nie będzie już czekać, i wyruszyła po wodę do pomieszczenia sanitarnego. Damroka prała swoje skarpetki. - Chodźcie już - powiedziała Magda. - Rozstawiłaś ten namiot? -Ja nie, ale jest już rozstawiony. - Myślałam, że się spalę ze wstydu. - Niepotrzebnie. To nauczka, żeby pochopnie nie oceniać tego, co się widzi. - Momentami jesteś tak przemądrzała, że zęby bolą. - Gdzie chłopcy? - Magda nie skomentowała słów Damroki. - Nie mam pojęcia. Magda śmiało otworzyła drzwi męskiej toalety i krzyknęła: - Panowie, jesteście tu? - Tak - wydobyło się ponure jęknięcie z jednej z kabin. - Czy już koniec? - Tak. Chodźcie na kolację. - Czy nie moglibyśmy raczej złożyć namiotu i od razu stąd wyjechać? - załamanym głosem zapytał Kuba. - Ja się wstydzę stąd wyjść. 26 Chłopcy otworzyli drzwi i od razu złowili zdziwione spojrzenie jakiegoś człowieka, który szorował piękny, miedziany czajniczek. Mężczyzna obrzucił obu chłopców spojrzeniem i natychmiast odwrócił wzrok, usiłując tak nad nim panować, żeby niczego nie wyrażał. Chłopcy spojrzeli na siebie. - Nie wiem, o co facetowi chodzi. -Ja też nie. Zresztą ty mi się wcale nie podobasz - zauważył Wiktor. - Niemożliwe. Ja się każdemu podobam. - Taki jesteś pewny swego? - zirytowała się Magda i bez zastanowienia podeszła do właściciela miedzianego czajniczka. -Przepraszam pana, czy Kuba się panu podoba? - zapytała po polsku. Zaczepiony gość, mrugając nerwowo oczami, przecząco pokręcił głową. - Ich spreche nicht bulgarisch. - Widzisz, temu panu się nie podobasz. Widziałeś, jak kręcił głową? Późnym wieczorem Damroka z Wiktorem wrócili ze zwiedzania Drezna. Wszyscy siedzieli przed namiotem, delektując się fenomenalnie cienkimi naleśnikami roboty ojca Wiktora, patrzyli w niebo i słuchali głośnego rechotania żab z pobliskiej rzeki. Magda dopijała herbatę. Zapatrzyła się w ciemne niebo i powiedziała cicho:
- Ciekawe, co się w nas zmieni po tej podróży? - Nic się nie zmieni. - Kuba od razu się zdenerwował. - A co niby ma się zmienić? 27 - No właśnie, o co ci znów chodzi? - Damroka sięgnęła po ostatni naleśnik. - Nie wiem co, ale zawsze coś się w człowieku zmienia. Kiedyś młodzi ludzie musieli obowiązkowo odbyć taką roczną albo nawet dłuższą podróż i zawsze wracali całkiem odmienieni. - Po roku to może i tak, ale po miesiącu? Moim zdaniem wszystko będzie tak jak przed wyjazdem - upierała się Damroka. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Każde z nich zapewne myślało o tych króciutkich niespodziewanych momentach, kiedy spotkało ich coś bardzo ważnego, co rzeczywiście w nich zapadło. Bo przecież takie rzeczy się zdarzają - i nigdy nie wiadomo kiedy. - Nie chciałam wywołać grobowego nastroju. Po prostu zastanawiam się, co się w nas zmieni, czy wracając, nadal będziemy... razem - Magda patrzyła na swoje splecione na kubku ręce. - Oczywiście. Nie dopuszczam innej możliwości - odparł Kuba. -Jeśli o takich zmianach już myślisz po jednym dniu podróży, to... to... - To co? - bardzo spokojnie zapytał Wiktor. - To ja wracam - wypalił Kuba i zrobił obrażoną minę. - A ja jestem pewna, że my wrócimy razem, że nic się między nami nie zmieni... -Jak może się nic między wami nie zmienić, skoro będziecie razem cały czas przez miesiąc? To na pewno na was wpłynie. - Może i wpłynie, ale niczego nie zmieni. - Damroce ze złości zaszkliły się oczy. - Mówisz tak, jakbyś się czegoś bała. Przemilczenie kwestii rozstania nie chroni przed nim. Nie mam zwyczaju omijać trudnych tematów. - Czy mówiłam ci, że mnie denerwujesz? Mówiłam? To powiem jeszcze raz. Denerwujesz mnie, bo zawsze masz rację. Tacy 28 ludzie są ciężkostrawni. To okropne, gdy ktoś ma rację i ty musisz się z nim zgodzić. - A co byś wolała? - Co? Wolałabym, żebym to ja zawsze miała rację. Obie dziewczyny uśmiechnęły się do siebie przyjaźnie. -A ja chciałbym się zmienić - cicho zauważył milczący od dłuższej chwili Wiktor. - Kto by nie chciał? - westchnęła Damroka. Od słowa do słowa okazało się, że każdy ma coś, co bardzo chciałby w sobie przekształcić. Nikt nie chciał głośno powiedzieć, co to jest, ale każdy doszedł do wniosku, że mają przecież na to cztery tygodnie. To bardzo dużo czasu. Mogą przynajmniej spróbować. Nie minęło dziesięć minut, kiedy wszyscy zorganizowali sobie kartki i wpisali, nad czym zamierzają pracować. - Teraz podrzyjmy te kartki - zaproponował Kuba. - Albo schowajmy je. Jak wrócimy do domu, to każdy sobie przeczyta i przekona się... - ...że to właśnie jemu się nie udało - markotnie dokończyła Damroka. - Nie wierzysz w obietnice składane samej sobie? - Nie wierzę. Słyszałam wiele takich obietnic. W tym momencie w kieszeni Damroki zapikała komórka. Przyszła wiadomość. - „Jesteśmy z mamą na kolacji. Przepiórki w sosie cytrynowym" - odczytała na głos.
Damroka jako ostatnia podała Kubie swoją karteczkę. Ten wszystkie podarł, a resztki wrzucił do szeleszczącego na wietrze foliowego worka na śmieci. Nagle na wprost nich stanął słupka wielki zając. Nie był to żaden hodowlany króliczek, tylko prawdziwy, wielki, brązowy zając 29 z gigantycznymi uszami. Na soczystej trawie leżała gęsta, przypominająca porwany, szary dywan mgła, w której tonęły tylne łapy olbrzyma. Zając spojrzał na nich, zamrugał oczami, zerwał się i pognał dalej. - Zjadłabym pasztet z zająca - wyznała Damroka. - A mnie co innego przyszło do głowy - odparł Kuba. - Zawsze się zastanawiałem, czy taki zając jest Niemcem. Czy on ma jakąkolwiek świadomość, że... - Albo czy rozumie po niemiecku lepiej niż w innym języku -dopowiedziała Magda. - No właśnie. To bardzo ciekawe, czy zwierzęta mają narodowość. - Chyba tak, bo przecież na koty różnie się woła w różnych krajach i podobno obce nie reagują na nasze kici, kici. Trzeba je wołać w ich rodzimym języku. - Bzdura. Mogę się założyć, że tak nie jest - zaczął Kuba, ale nie rozwinął myśli, tylko ziewnął. - Dziewczyny, idźcie się myć pierwsze. -Ja kąpałam się dziś już cztery razy. Uprałam wszystko, co miałam na sobie. Zużyłam połowę żelu do mycia, który wzięłam na cały miesiąc, więc nie będę się już myć - zaprotestowała Damroka. - A zęby? - Magda wyszczerzyła się do koleżanki. - O rany, ale ty jesteś upierdliwa. - Upierdliwa? Nie znałam tego słowa. - Widzisz, ty też czasem czegoś nie wiesz. -Jak to: czasem? Dziewczyny odeszły w stronę jasno oświetlonej, wyraźnie widocznej na tle kempingowych ciemności łazienki. 30 &> Następnego dnia wstali dobrze po dziesiątej i od razu przywitały ich spojrzenia w rodzaju: „Jak ci Polacy lubią się wylegiwać! Jednak te dowcipy o nich to szczera prawda!". - Co masz dobrego? - Damroka wyciągnęła szyję w kierunku zawiniątka w rękach Magdy. - Biszkopt z malinami. - Pewnie siostra piekła - domyślił się Kuba, który siedział bardzo blisko Magdy i owijał sobie kosmyk jej ciemnych włosów wokół wskazującego palca. Co chwila upewniał się wzrokiem, czy na pewno wszyscy widzą, że ta świetna dziewczyna... to jego dziewczyna. - Oczywiście, że Dominika. Latem specjalizuje się w biszkoptach. Lubi też tarty i murzynki z dodatkami ze świeżych owoców. -Mnie najlepiej wychodzą szarlotki. Mam sześć przepisów i każdy jest inny. Ale najlepszy dała mi babcia. - No, to prawda, szarlotki robisz wspaniałe. A co macie jeszcze dobrego? Damroka szperała w składanej, żółtej plastikowej skrzynce, do której wrzucili suchy prowiant zabrany z domów. -Zjadłabym jeszcze coś. Magda zerknęła na zegarek. - Wiecie, powinniśmy się zbierać. Jesteśmy w niedoczasie. - W czym jesteśmy? - Damroka spojrzała na nią ze zdziwieniem. - W niedoczasie. To szachowe określenie. Nie znasz takiego sformułowania? - Nie znam. Znam za to, że jesteśmy spóźnieni, czas nas goni, trzeba lecieć. Ale
że jesteśmy w niedoczasie, rzeczywiście nie znałam. Co tu macie? - Nie zemdli cię? - zapytała Magda. 31 - O co ci chodzi? - Damroka energicznie wcisnęła ręce w kieszenie i popatrzyła na Magdę ponad przeciwsłonecznymi okularami. - O nic. Pytam, czy cię nie zemdli. Ja, gdy tylko zjem odrobinę za dużo, to od razu płacę za to straszną cenę. Niedobrze mi pół dnia. - Ja nic takiego nie odczuwam - odpowiedziała Damroka, unikając wzroku Wiktora. - Poproszę jeszcze pierniczka i możemy się zbierać. Było koło dwunastej, kiedy w końcu udało im się pozmywać, wyszykować, złożyć sprzęt i zapakować wszystko do bagażnika. Rozejrzeli się po wygniecionej trawie, pozbierali wszystkie śmieci, pomachali sąsiadom - i byli gotowi. - Kto prowadzi? - zapytała Magda, sadowiąc się na swoim miejscu. -Ja! - wykrzyknęła Damroka. Otrzepała szorty i zajęła miejsce dla kierowcy. Jestem w świetnym humorze i mam ochotę pośpiewać sobie za kierownicą. Poza tym nie obraźcie się, panowie, ale jeśli chcemy dziś dojechać do Monachium, to jednak ja powinnam prowadzić. W tym momencie w futerale przyczepionym do paska odezwał się sygnał o nadejściu SMS-a. Damroka, uśmiechając się pod nosem, zaczęła go czytać. Nie powiedziała, jaka jest treść wiadomości, tylko mruknęła coś do siebie. Magda zagryzła usta i też nic nie powiedziała. - Kto to? - Wiktor położył ręce na ramionach Damroki i zajrzał w jej komórkę. - Czytaj. - Podała mu swój aparat. - „Daj też innym poprowadzić! Nie bądź żyła!" - odczytał głośno "Wiktor. - To od twojego ojca, prawda? 32 - Bez względu na to, kto będzie prowadził, ja siadam z przodu - stwierdziła zdecydowanie Damroka i czym prędzej władowa-ła się na przednie siedzenie. Po kilku chwilach odpoczywali od upału w klimatyzowanym wnętrzu samochodu. Włączyli radio i usiłowali słuchać. Nie było to jednak takie proste, bo Wiktor co chwila czytał im na głos fragment z grubego przewodnika po Europie. - Przepraszam, ale czy my to wszystko mamy zamiar zwiedzać? - dopytywał się Kuba. - Oczywiście. Ja, gdy gdzieś jechałem na zawody, nie miałem okazji... - A co trenowałeś? - Akrobatykę sportową. - Niemożliwe. Przy twoim wzroście? Nigdy bym nie przypuszczała... Wiktor był wysoki i barczysty. Tylko jego wyważone, płynne ruchy świadczyły, że wiele godzin poświęcił, by zapanować nad własnym ciałem. Rozmowa zeszła na temat, jak trudno, a może nawet niemożliwe, zorientować się po wyglądzie, kto czym się zajmuje. Kiedy wjechali na autostradę, Damroka spojrzała na szybkościomierz. - Teraz zmień na czwórkę i bierz go! Kuba, musisz bardziej pracować skrzynią biegów. Kuba nic nie powiedział. Ani nie przyśpieszył, ani nie zwolnił. Po prostu jechał. Rozdział 3 Zapiski Wiktora: Do Monachium dotarliśmy po południu. Straszny tłok. Ciepła woda tyłko na żetony. To skandal! Damroka jest maniacz-ką, ale nie napiszę czego (cha, cha, dośpiewaj sobie, mamuś). Damroka, oczywiście, przegoniła nas po zoo. Najciekawsza -Willa Dracula. Z ar mają tylko hiacyntowe. Przy pałętał się jeden du... to znaczy
poznaliśmy kolegę ze Starego Sącza. Dopisek Damroki: Proszę pani, to nie żadna mania, tylko zwyczajne potrzeby psychiczne zdrowego człowieka, czyli moje. Wiktor to leń - lubi tylko czytać o zabytkach, a naprawdę woli siedzieć przed namiotem, niż coś zobaczyć. Poza tym zabłądziliśmy w Monachium. Konkretnie, to ja zabłądziłam i Wiktor celowo nic pani nie pisze, żeby mnie wybielić. A ten kolega to Jacek Lambertz, a nie żaden du... Wiktor znów wyrwał mi zeszyt. & W Monachium wybrali kemping Thalkirchen tuż koło zoo, nad samą Izarą. Byt całkiem inny niż ten drezdeński. Mało małżeństw w średnim wieku, mniej olbrzymich przyczep zainstalowanych na trzy, cztery tygodnie. Za to zdecydowana przewaga małych i bardzo małych namiotów, najwyraźniej należących do obieżyświa1 tów, którzy nie hańbią się nocowaniem w jednym miejscu dłużej niż dwie noce. 34 Zatrzymali samochód w centralnej części kempingu, pod sporym dębem. Była tam miła polanka, na której stało dobrze ponad dziesięć namiotów. Wybrali miejsce na skraju polanki, tuż przy drodze wewnętrznej. Wysiedli i rozłożyli się wprost na trawie. Paliło niemiłosierne słońce. - Nie wiem, czy dobrze robimy, wybierając to miejsce - zaczął Wiktor. - Róbcie, co chcecie, ja muszę do łazienki. Magda, idziesz? - Nie, wolę się najpierw rozejrzeć. Potem weźmiemy prysznic. - Prysznic? Brr. Znowu to mycie. I to mają być wakacje... - rzuciła Damroka, kiwając na Wiktora. Wzięli się za ręce, ale przeszli najwyżej pięć kroków, gdy puścili dłonie i przytulili się do siebie, szepcząc sobie coś do ucha. Magda i Kuba odprowadzili ich wzrokiem. Nie zaczęli wypakowywać namiotu. Usiedli oparci o siebie na trawie i obserwowali sąsiadów krzątających się przy namiotach. Po półgodzinie mignęli im Damroka z Wiktorem. Szli szybkim, marszowym krokiem, żywo gestykulując. Po chwili znów było ich widać, ale w całkiem innym miejscu. Najwyraźniej nie mieli jeszcze zamiaru wracać do swoich przyjaciół. - Czy oni wreszcie przyjdą? Zresztą niech nie przychodzą. Damroka jest niemożliwa, cały czas się mnie czepia. - Ale ty się nie dawałeś. Byłeś bardzo dzielny. -Tak mi proszę mówić, i to jak najczęściej. Zdecydowanie za mało jestem chwalony - przerwał i zerknął na zegarek. - Chyba już czas rozstawić namiot. Chodź, weźmiemy się do tego sami. Trzeba też zrobić kolację. Jak wrócą, to będą na pewno głodni. - Kuba! Halo, halo... - Magda z uśmiechem zamachała mu rękami przed twarzą. - Są wakacje. Wakacje. Pamiętasz, co to takie35 go? Każdy robi, co chce, nikt się nikim nie przejmuje. Będą głodni, to sobie coś zrobią. Wrócą po nocy, to będziemy namiot rozstawiać nocą. Też się nic nie stanie. -Jeśli nie rozstawimy zaraz namiotu, to... - To nic się nie stanie. Chodź tu, przytul się, główkę połóż tak... tak, jeszcze lepiej... Mój dzielny Kuba. Jak dobrze umie prowadzić samochód, a jak się wcale nie daje wyprowadzić z równowagi i jaki ma miły, trzydniowy zarost. Dzisiaj go zgoli, bo wygląda z nim obrzydliwie. Wszystko czuję, przestań mnie głaskać tak przy wszystkich... albo zresztą... głaszcz. Czym ja się przejmuję? Muszę ci o czymś powiedzieć... Kuba, ja się boję, jak Damroka prowadzi. Ona jest szalona.
Nie chcę doprowadzać do konfliktu, ale... Kuba zamknął oczy i przytulony do Magdy słuchał jej ciepłego głosu. Potem ciężko westchnął. Po kilku minutach zamknął oczy i nadal widząc pod powiekami pędzące po bokach i na wprost samochody - usnął. Jego chrapanie przyciągało wzrok młodych Irlandczyków, którzy raz po raz kiwali Magdzie przyjaźnie i bezgłośnie śmiali się z Kuby. * Magda patrzyła na ich piegowate, słoneczne twarze. Wszystkie dziewczyny miały krótkie bluzeczki, ukazujące opalone sadełko wylewające się okrągłą warstwą na luźne bermudy. Każda z nich miała rude - ni to pokręcone, ni to proste, w każdym razie sterczące na wszystkie strony - włosy i niski głos. Magda powolutku zdjęła z nóg sandały; palcami u nóg zaczęła łapać koniczyny i wąskie liście babki lancetowatej. Kiedy Damroka z Wiktorem doszli do wielkiego baraku z łazienkami, zaskoczył ich widok leżącego na idealnie czystej podłodze 36 jegomościa. Owinięty jaskrawożółtym śpiworem, spał w najlepsze. Koło niego wysypywały się z plecaka jakieś męskie fatałaszki, a na płocie koło wejścia suszyły się kolorowe części męskiej bielizny, zapewne też należące do niego. - Nie wiedziałam, że tak wolno - zauważyła Damroka, po czym, pieczętując rozstanie króciutkim cmoknięciem, każde poszło do swojej łazienki. Wiktor wyszedł pierwszy. Rozejrzał się, czy nie ma Damroki, i zaczął mimowolnie wpatrywać się w chłopaka. A ten jakby pod siłą jego wzroku zamrugał powiekami, otworzył minimalnie jedno oko i wyszeptał ochrypłym od snu głosem: - Cześć! Po czym przekręcił się na drugi bok i zasnął. „Coś takiego! Skąd on wiedział, że jestem Polakiem? Czy to widać?" - pomyślał Wiktor. Jednak, gdy tylko wyszła Damroka, zaczęli od razu gadać. A potem pokłócili się o to, że Damroka musi, ale to musi koniecznie zobaczyć Monachium nocą. Nie żadne jutro, tylko dziś. Jutro, oczywiście, też pójdą oglądać Monachium nocą, ale to nie znaczy, że nie interesuje jej Monachium nocą dziś. Potem musieli się pogodzić, poprzytulać i potwierdzić, że takie sprzeczki przecież tylko umacniają związek. Dlatego wrócili do Magdy i Kuby, gdy już było szaro. Wieczorem, kiedy Kuba już się obudził, w świetle kempingowych latarni rozłożyli byle jak namiot, nadmuchali materace, wyjęli śpiwory, a dziewczyny zrobiły się na bóstwa, malując usta na jaskrawy szkarłat. Wybierali się obejrzeć Monachium nocą. Damroka wskoczyła za kierownicę. 37 - Nie mamy planu miasta, trzeba zobaczyć w recepcji, czy... - Daj spokój. Poradzimy sobie. Po co wydawać niepotrzebnie pieniądze? Mamy tu być raptem dwa dni. Widziałem w recepcji darmowe plany miasta. Myślę, że taki nam zupełnie wystarczy. -Kuba jak zwykle liczył się z każdym euro. - Przypięci? To ruszamy. Ale z tym planem to jakoś mi się nie podoba. Wiecie, ja bym go jednak kupiła. - Damroka nie dawała się przekonać. - Roczku, kochanie - zaćwierkała Magda. - Czy intuicja nigdy cię nie zawiodła? - Zawiodła i co z tego? - fuknęła Damroka. - Widzisz. A Kuba nigdy nie zawiódł. Zaufaj mu. - Nagle dodała stanowczo: Jedźmy już, bo zaraz się pogryziemy i zamiast jechać do miasta, trzeba będzie szukać weterynarza, żeby nam zszył rany szarpano-gryzione. -Jakie?
Gdy wyjeżdżali z kempingu, dowiedzieli się, że o dwudziestej trzeciej zamykany jest szlaban. Wpuszczą ich oczywiście, jeśli wrócą później, ale lepiej by było, gdyby zjawili się na czas. Postanowili wrócić przed jedenastą. Nie mieli problemu z dojechaniem do centrum miasta. Zaparkowali na płatnym parkingu koło Theatinerstrasse i ruszyli delektować się atmosferą stolicy Bawarii. Ulice były pełne ludzi. Przed każdą kawiarnią stały stoliki, przy których siedzieli turyści i przyglądali się przechodniom. Magda z Kubą odłączyli się, chcąc poszukać kawiarenki internetowej, żeby skontaktować się z Dominiką. Damroka z Wiktorem 38 natomiast znaleźli miejsce wśród moczących nogi w podświetlonej fontannie z wielką, rzeźbioną kolumną pośrodku. Chlapali się, śmiali, aż doleciał ich zapach pszennych bułek z szynką. Damroka, nie zakładając nawet sandałów, kupiła dwie, ale zaraz poszła po następne. A potem jeszcze po dwie, ale tym razem z białą kiełbasą. Po dwóch godzinach, zgodnie z planem, spotkali się przy samochodzie. Chaotycznie wymienili się informacjami o tym, jak spędzili czas. Magda i Kuba postanowili nazajutrz wrócić do sklepu z ręcznie malowanymi parasolami, aby kupić jeden dla mamy Magdy. Ruszyli w drogę powrotną. Po jakichś dziesięciu minutach jazdy Magda zauważyła: - Czy my czasem już tędy nie jechaliśmy? Wskazała na Maximiłianeum Bayerische Landtag, który z obu stron objeżdżały jednokierunkowe ulice. - Oczywiście, że nie - fuknęła Damroka i w lusterku obrzuciła Magdę zimnym spojrzeniem. Zapikała komórka Damroki. - Wiktor, sprawdź, czego tam znowu chcą - podała mu aparat. - „Zapowiadają u was nawałnicę i straszne burze. Jakby co, od razu weźcie hotel" - przeczytał na głos. - Burze? Jest przecież cieplutko. Cała trójka, poza Damroka oczywiście, zadarła głowy i przez szyby obserwowała niebo. Wiktor zadzwonił do domu, pogadał moment, a potem w imieniu Damroki wysłał informację do jej rodziców. Była dwudziesta druga z minutami. - Na pewno tędy jechaliśmy. Znów widzę Izarę. Możemy, oczywiście, udawać, że tak nie jest, ale czy myślicie, że to wystarczy, byśmy dojechali na miejsce? - Magda usiłowała zachować spokój. Było już dwadzieścia po dziesiątej. 39 - Wiesz co? Wyjmij ten plan z recepcji i może ktoś by mnie po-pilotował, zamiast krytykować wszystko, co robię - wydarta się Damroka. - Proszę nie nadużywać liczby mnogiej. Ja tam siedzę cicho, bo czuję się winny jak cholera - wtrącił Kuba. - A jeśli chodzi o mnie... zresztą nic - wycofała się Magda. Wyszukała w torbie plan centrum Monachium i podała Wiktorowi, który siedział z przodu. - A ty, Wiktor, cieszysz się, że mamy kłopoty. Jakoś za łatwo wszystko szło i już się zaczynałeś tym martwić, prawda? - Skąd wiesz? - Wiktora aż zatkało. Magda z Kubą wychylili się do przodu i pokonując szarość lata pomieszaną w nierównych proporcjach ze światłami miasta, usiłowali cokolwiek zobaczyć na
kolorowym śwjstku papieru. Była to złożona na trzy reklamówka. Kilka atrakcji miasta - Alte Pi-nakothek, Neue Pinakothek, Deutsches Museum i tym podobne. Jednak ani słowa nie było o tym, jak dojechać do ich kempingu czy choćby do zoo, które było blisko nich. Dołączony do reklamówki plan zawierał jedynie kilka głównych ulic. Oczywiście, gdyby mieli więcej czasu, gdyby było jaśniej lub gdyby wcześniej się zorientowali - na pewno w końcu wróciliby do Thalkirchen. Ale było późno, szaro i zaczynali się denerwować. Zrobili jeszcze kilka okrążeń, aż w końcu stało się jasne, że nie trafią. Nigdy nie trafią, bo nie znają miasta, nie mają planu, a ich zdenerwowanie potęgowane jest powarkiwaniem wiatru, który właśnie się zerwał. - No i co teraz zrobimy? - odezwał się Kuba. - Nie czuj się winny. W końcu wszyscy przystaliśmy na twoją propozycję, by nie kupować planu miasta. -Jutro, jeśli będzie jakieś jutro, z własnej puli kupię plan miasta. - Kuba walnął się w pierś schowaną pod zielonkawym T-shirtem. 40 - Nie ma mowy. Plan jest nam potrzebny dziś. Jutro wystarczy ta zas... ta kochana, miła reklamówka. - O ile nadejdzie jakieś jutro. - Co masz zrobić dziś, zrób jutro. - Myślał indor o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścięli. -1 w sto koni nie dogoni dnia, który przeminął. - Co wy bredzicie? - zirytowała się Damroka i obrzuciła chłopców spojrzeniem pełnym oburzenia. - Jakoś to zawsze będzie. Nic się nie stało. Błądzenie i panika też są dla ludzi. - Nie, w ogóle nic się nie stało - syknęła Magda. - To wina nas wszystkich... - Nie sądzę - wtrąciła Magda. - To tylko moja wina. Ja rekomendowałam intuicję Kuby, a między intuicją Kuby i Damroki jest tylko taka różnica, że Damroka ją posiada, a Kuba nie. - Trzymasz stronę Damroki? - zdziwił się Kuba. -Jaką stronę? Trzymam stronę prawdy, a nie jakiejś Damroki. - Tego już za wiele! Tylko nie jakiejś, bo ja też umiem być niegrzeczna! Bardzo niegrzeczna! - O, w to nikt nie wątpi - syknęła Magda. -Ludzie, dajcie spokój! - zaczął Wiktor, ale nikt nie dał mu skończyć. W końcu byli ze sobą już drugi dzień bez przerwy i skrywane napięcie dało o sobie znać. Wszystkie ostrzeżenia, jakie usłyszeli od rodziny, znajomych, krewnych i innych zazdrośników, którym na taką podróż nie starczyło odwagi cywilnej, teraz nagle okazały się uzasadnione. Mówili im przecież, że będą kłopoty, że na pewno wpakują się w coś strasznego, że nie poradzą sobie, nie dogadają się, zginą, zostaną napadnięci, obrabowani i wykorzystani, i że na pewno wrócą niezadowoleni, wspominając słowa dobrych doradców, bo to nie może się udać. Teraz cała czwórka uwierzy41 ła, że to im nie może się udać. Nie widząc innego wyjścia z sytuacji, zaczęli się nagle na siebie wydzierać. - Damroka, znajdź postój, weźmy taksówkę - zaproponowała Magda. - Taksówkę? Super. A saaba włożymy do bagaż... jesteś genialna! - Nagle Damroka zmieniła front. - Momentami, momentami, podkreślam, tylko momentami, jesteś
nawet do wytrzymania. - Ale tylko momentami? - upewniła się Magda. - Tak, i to bardzo krótkimi - rzuciła Damroka i z piskiem opon zahamowała, bo akurat byli na wysokości postoju. Zgasiła silnik i wyskoczyła na chodnik, po czym natychmiast wsiadła z powrotem. - Przecież wiecie, że nie znam niemieckiego. Jak mam się z nim porozumieć? Niech idzie ktoś inny. I prowadzić też już nie chcę. - Ale co mamy mu powiedzieć? - Kuba ze zdziwienia wytrzeszczył oczy. - Oj, Kubuś - fuknęła Magda i wysiadła z samochodu. Podeszła do okienka od strony kierowcy i przytrzymując szamoczącą się na wietrze spódnicę, coś mu klarowała. Po chwili wróciła do swoich. - Załatwione. I chciałam przeprosić, że powiedziałam „jakąś". To było wredne. - Załatwione. Istotnie to było wredne. Przeprosiny przyjęte. Jak mnie „jakaś" Magda przeprasza, to jak ja mogę nie przyjąć przeprosin? Nie mogę. No, nie mogę. Damroka odwróciła się do Magdy i wyciągnęła rękę, a ta już czekała ze swoją. -Twoja pierwsza... - powiedzieli jednocześnie Kuba i Wiktor i parsknęli śmiechem. Nagle w saabie wszyscy pokładali się ze śmiechu. Tylko Wiktor, ponieważ prowadził, starał się nie walić głową w kierownicę. 42 Jadąc za taksówkarzem, po raz kolejny przejechali koło ????-milianeum Bayerische Landtag. - Widzicie? Wiedziałam, że trzeba tędy - ucieszyła się Damroka. - Teraz to już proste. Cały czas wzdłuż rzeki... W tym momencie taksówkarz włączył kierunkowskaz i skręcił w lewo. - Oczywiście, teraz już cały czas prosto - skomentowała Magda. Potem nachyliła się do pleców Damroki. - To był ten dłuższy moment, kiedy nie da się ze mną wytrzymać. - Sama zauważyłam. Nie musisz mi mówić, kiedy jest który moment i... -I co... -1 nic. Nie ciągnij mnie za język. - Dlaczego? Mam wielką ochotę pociągnąć cię za język. Masz taki śliczny języczek. Prawda, Wiktor? - To nie fair nas do tego wciągać - wtrącił się Kuba. - Z tobą jeszcze porozmawiam o wężu. - O jakim znowu wężu? - O wężu, którego nosisz w kieszeni. - Czy mogę opowiedzieć dowcip? - Wiktor usiłował ratować sytuację. - Nie! - odpowiedziały mu trzy wściekłe, urażone, zmęczone i głodne głosy. Najwyraźniej w każdym z nich zostało jeszcze trochę emocjonalnego dynamitu, ale nie starczyło już czasu, żeby tu i teraz nastąpił wybuch. Nie minęło piętnaście minut, kiedy taksówkarz zatrzymał się przed bramą wejściową. -Ja zapłacę - Damroka wyskoczyła z samochodu. - Trzeba to dopisać do wspólnych wydatków - zauważył Wiktor. 43 - Znów wydatki - jęknął Kuba i czym prędzej zatkał sobie usta dłonią. - Ile zapłaciłaś? - Ile? - zawahała się Damroka. - Eee, cztery euro. - A, to jeszcze do przeżycia. - Tak, bo to było blisko.
- Bardzo blisko. Prosta droga. Jeszcze ze trzy, cztery dni i sami byśmy trafili. - Nie mogę się już teraz kłócić, bo woła do mnie pumperni-kiel - spokojnie powiedziała Damroka i zanurkowała w żółtej skrzynce z jedzeniem. - Co do ciebie woła? - Funfelikel - odparła Damroka z ustami pełnymi ciemnobrązowych okruszków. Pierwsza fala burzy nadeszła w momencie, kiedy weszli do namiotu wyginającego się na wszystkie możliwe strony. Szarpał się, usiłował odczepić od ziemi i wyrwać na wolność. Jednak linki trzymały go mocno. Cała czwórka wcisnęła się do sypialni dziewczyn i w milczeniu słuchała kropel z furią walących w tropik. Trwało to jakieś dwadzieścia minut. Potem nagle wszystko ucichło. - O, jak dobrze, bo ja koniecznie muszę do toalety - zauważyła Damroka i zaczęła szukać w ogólnym bałaganie swojego ręcznika. Zmieniła buty na klapki, wsadziła sobie do kieszonki w kosmetyczce żeton do ciepłej wody i poszła. W łazience nie było nikogo. Przy wejściu na trzech czy czterech wieszakach piętrzyły się smutno zwisające pozostawione tu 44 przez zapominalskich turystów ręczniki, koszulki i pojemniki na żel oraz jedna biało-brązowa rękawica bokserska. Z żelem, szamponem, gąbką i ręcznikiem Damroka zamknęła się w kabinie prysznicowej. Drzwi zawieszone były dwadzieścia, trzydzieści centymetrów od ziemi i Damroka, rozbierając się, czuła wpadający do środka chłód. Włożyła żeton, ustawiła wodę i najpierw z rozkoszą chwilę się ogrzewała, podstawiając pod silny strumień gorącej wody plecy, ramiona i szyję. W końcu wolno i z zadowoleniem zaczęła się myć. Namydliła głowę i wolnymi, spokojnymi ruchami masowała ją. Nie śpieszyła się. Wręcz przeciwnie - przeszła do rozmyślań o Wiktorze. A raczej o sobie. A może jeszcze inaczej - o sobie i Wiktorze. Wtedy mała zielona żaróweczka nerwowo zamigotała, a potem zgasła. Na plecy Damroki zaczęła lać się morderczo lodowata woda. - Ooo... -jęknęła. Czym prędzej zakręciła kurek. Odkręciła go jeszcze raz. Woda była niezmiennie lodowata. Damroka sięgnęła po ręcznik i otarła sobie pianę z oczu. Co teraz? Spłukać włosy tym zmiksowanym lodem czy wetrzeć pianę w siebie? Z dwóch wersji jakoś nie pociągała jej żadna. - Kurczę blade! A niech to wszyscy diabli! - warknęła. - Halo? Polska? Z niewiadomego kierunku usłyszała męski głos. - Psiakrew! - odezwała się na to pytanie. - Tak, Polska! - ucieszył się ktoś wyraźnie. - Polska! Co jest? Może pomóc? -Jestem namydlona, a nie mam żetonu. - Gdzie jesteś? - W Monachium. O, Boże, co ja bredzę. Nie wiem, gdzie jestem, mam namydlone oczy. Gdzieś w kabinie. - Ale w damskiej? 45 - Nie, w męskiej. Pewnie, że w damskiej. - No, to idę do ciebie. - Po co? Kompletnie naga Damroka przeraziła się. - Wspomóc rodaczkę w nieszczęściu. *
Po chwili usłyszała, jak ktoś otwierał kolejne puste kabiny, aż w końcu dotarł do jej. - To ja. Słuchaj, idź do moich przyjaciół. Ja ci wytłumaczę, który to namiot. Powiedz mojemu chłopakowi - Damroka uznała, że właśnie teraz musi koniecznie opowiedzieć o Wiktorze - żeby poszedł do recepcji i... i kupił mi ze dwa, nie... trzy... niech mi kupi dziesięć żetonów. - Recepcja zamknięta - beznamiętnie zauważył chłopak. -I nie wyjeżdżaj mi tu z jakimś chłopakiem. Po pierwsze, chłopak rzecz nabyta, a po drugie, widziałem tego twojego całego chłopaka. Taki dryblas z barami kulturysty, nic ciekawego. - A ty skąd wiesz? - Damrokę zatkało. - Skąd wiem, to wiem. Podaję ci dołem żeton. Po chwili z kabiny Damroki wydobywały się pomieszane z szelestem wody pomruki rozkoszy. -Cudownie, boskie doznania, życie jest piękne... - Nagle krzyknęła. -Jesteś?! Bo chcę ci oddać pieniądze za żeton. -Jestem, ale pieniędzy nie chcę. - Jak to nie chcesz? - Nie chcę. Jestem wolnym człowiekiem i mogę nie chcieć, tak? Za kogo ty mnie masz, żebym za przysługę brał pieniądze? Ale powiedz mi, jak masz na imię. Damroka zawahała się. Jakoś nagle poczuła, że Wiktor nie byłby zadowolony, ale z drugiej strony, co miała robić? Ze zdenerwowania zamrugała oczami i podała pierwsze imię, jakie jej przyszło do głowy 46 - Magda - wypaliła i zagryzła wargi, czując od razu, że to nie było mądre. - Magda? Też ładnie. A skąd jesteście? - Z Warszawy. To była już neutralna informacja. - Warszawka - chłopak wyraźnie jęknął. - A ty? - Damroka, opatulona swetrem, w wielkim ciemnozielonym turbanie na głowie, wyszła z kabiny. -Jestem ze Starego Sącza. Beskid Sądecki. Mam na imię Jacek. Ładny turbanik. Intrygujący. Chłopak był jakiś znajomy Damroka znów zamrugała oczami, usiłując w ten sposób pomóc pamięci, ale nic jej nie przyszło do głowy - Pozwól sobie oddać pieniądze. - Dobrze. -Jednak się zgadzasz? -Tak. - To jak cię znajdę? -Ja znajdę ciebie. To znaczy już cię znalazłem... W tym momencie drzwi kabiny, w której przed chwilą była Damroka, z głośnym chrzęstem wypadły z dolnego zawiasu i smętnie zastygły przekrzywione na bok. - Chodźmy, bo będzie na nas... - powiedział Jacek i chwycił Damrokę za łokieć. - Co? O Boże! Ty kulejesz! & W Monachium zostali jeszcze dwa dni. Kupili aż cztery parasolki - dwie ze słonecznikami van Gogha i dwie z rysunkami przedstawiającymi stare miasto. 47 Damroka naprawdę chciała o wszystkim opowiedzieć Wiktorowi, ale jakoś nie wyszło. Ciągle ten właściwy moment nie nadchodził. Potem poszli do domu towarowego, by rozejrzeć się za prezentami dla najbliższych.
- Powinienem też coś kupić kuzynowi. Ma osiem lat. Co by tu wybrać? Po chwili, buszując po stoisku z zabawkami, chłopcy rzucili się na zdalnie sterowane samochody. Były to dwie wywrotki, które po naciśnięciu jednego guzika zaczynały zrzucać załadowany towar. Chłopcy spędzili ponad czterdzieści minut, jeżdżąc nimi po stoisku w domu towarowym. - Myślisz, że Marynia też by się z takiego ucieszyła? - niepewnie zapytał Kuba. Jego siostra była znaną wielbicielką lalek. Samochodami nie bawiła się nigdy. Chyba że podobnie jak plastikowy tort i różowy baldachim był w wyposażeniu pary młodej. - No, kup, kup. Ona się na pewno ucieszy. - Magda przytuliła się do Kuby. - Z czego? - Damroka dla odmiany przytuliła się do Wiktora. - Z tego samochodu? Kiedy byłam mała, do pewnego wieku tolerowałam tylko lalki, a potem ojciec przywiózł mi samolot i czołg na baterie. Zwariowałam na ich punkcie. To były moje ukochane zabawki. - Mówisz? - ucieszył się Kuba. - Wiecie, to ja jej to kupię. Lalki i lalki! Ile można? A Damroka z Magdą poza jego plecami mrugnęły do siebie porozumiewawczo . Objuczeni sprawunkami dokładnie obejrzeli Marienplatz i wysłuchali przepięknej gry dzwonów na wieży z figurkami naturalnej wielkości. Przeszli się po Theatinerstrasse. Zrobili zdjęcie na 48 tle gigantycznej fontanny z obeliskiem. Damroka, oczywiście, zmusiła wszystkich do spróbowania sławnej białej kiełbasy. Kupiła sobie aż trzy porcje. Potem nie mogła ich dojeść i zmusiła chłopców, aby jej w tym pomogli. To zresztą nie było trudne, bo obaj rzucili się na chrupiącą kiełbasę i pożarli ją w jednej chwili. Zwiedzili całe stare miasto, korzystając także z darmowego wakacyjnego wejścia do Neue Pinakothek. - Co to znaczy? Będziemy oglądać tylko ten jeden obraz? - dziwił się Wiktor, zostawiając paczki w przechowalni. - Czy nie możemy zobaczyć jeszcze innych dzieł? - Nie. Do muzeum chodzi się oglądać jeden obraz. Góra dwa. Bo człowiek ma ograniczoną zdolność percepcji sztuki. Mówię wam - jeden wystarczy. Bawaria zawsze będzie się nam kojarzyć z... no, zobaczcie, jakie to cudo. - Nic nie widzę - przyznał się Kuba, gdy już odnaleźli obraz. - A co wiesz o van Goghu? - Van Gogh wielkim malarzem był, odciął sobie ucho, impresjonista, malarzem był wielkim, ucho sobie odciął, sjonistą impre był. Jak widzicie, mam o nim ogromną wiedzę. Chyba biedny czy chory. Aha, lubił słoneczniki - wyrecytował Kuba. - Właśnie w Arles powstał Autoportret z obandażowanym uchem. Ucho obciął sobie 23 grudnia. Miał halucynacje i odczuwał ból nie do zniesienia. Chorował na schizofrenię. Leczył się. Mieszkał w Arles. Tam, odcięty od świata, w szpitalu, uciekł w sztukę. Co widzicie? -Nic, bo jakieś suche badyle na pierwszym planie prawie wszystko zasłaniają. W tle jacyś ludzie w sadzie, kwiatki. Ogólnie to nawet ładnie. Miło. Tylko te drapaki niepotrzebne. - Dobrze, dobrze. To połączenie wspaniałego przepychu, wiosennego ogrodu i zamkniętego wysokim murem dziedzińca. Jest piękno, ale to piękno jest w więzieniu, jest niedostępne malarzo49 wi do bezpośredniego poznania - wymądrzała się Magda. - A te suche badyle z czym
ci się kojarzą? - Z kratami. - Właśnie. Między malarzem a tym cudownym widokiem jest bariera, mur... - Teraz rzeczywiście wszystko to widzę. - I tak powinno być. W ogóle chodzenie do muzeów bez przygotowania i w celu przegalopowania przez wszystkie sale powinno być zabronione. Ja oglądam wyłącznie obrazy, które mam szansę zrozumieć. - A ja z tych samych powodów nie oglądam żadnych - przyznała się Damroka. - A ja wręcz przeciwnie. Oglądam te, które mi się podobają. Nie muszę o nich koniecznie wszystkiego wiedzieć. Ale ten Widok Arles to zapamiętam. Może ty będziesz nauczycielką? - Może. Jak jest „może" po niemiecku? - Magda wbiła palec w brzuch Damroki. - Wilaicht! - Jeszcze raz mi powiedz, że ty nie masz zdolności językowych. - Naprawdę nie mam. Nie wiem, skąd to wiem! Słowo honoru! & ! Kolejna burza przeszła nad Monachium nad ranem. Znów połamała drzewa i niemal przed każdym namiotem zostawiła pamiątkę w postaci wielkiej kałuży. Susząc i porządkując rzeczy po burzy, zjedli późne śniadanie złożone z mikroskopijnych jajek (które kupili w sklepie przy recepcji), pomidorów i pszennych bułek popijanych mlekiem z kartonu. 50 Potem poszli do pobliskiego zoo, kupili pokarm dla kóz i nakarmili i tak najedzone już zwierzaki. Szli według schematów na reklamówce, szukając, bez powodzenia, ar arraun. Nigdzie ich nie było. Były tylko hiacyntowe, wielkie i połyskliwe, ale Wiktor prychnął pogardliwie na ich widok i odciągnął towarzystwo dalej. Konkretnie w okolice Willa Dracula. W przypominającym jaskinię bunkrze z grubymi foliami przy drzwiach Damroka i Wiktor spędzili ponad pół godziny. Gdy tylko weszli, otoczył ich miły chłód i wilgoć oraz charakterystyczne popiskiwania wylatujących ze wszystkich stron nietoperzy. Powietrze było gęste od ciemnych skrzydeł, pachniało lekkim niepokojem. We wszystkich zakamarkach wisiały bezradne czarne ciałka, ignorując zarówno latających kolegów, jak i zwiedzających. Damroka szybkim ruchem zdjęła gumkę z włosów i uniosła je nad głową. - Słyszałam, że nietoperze wplątują się we włosy. - To zepnij je. Wiktor usiłował zebrać jej włosy ale Damroka była w cudownym nastroju i wyślizgnęła się z jego objęć. - Żeby tak chociaż jeden wplątał mi się we włosy. Kiedy wreszcie Damroka, mimo braku nietoperza we włosach, poczuła się nasycona, zdecydowali się wyjść. Przy drzwiach na maleńkiej ławeczce zobaczyli objętych i wpatrzonych w siebie Magdę i Kubę. - Wspaniałe, wspaniałe! - egzaltowała się Damroka. - Co? - zapytał Kuba i usiłował zasłonić odwykłe od słońca oczy. - No, te nietoperze. Takie nieprzewidywalne, rozszalałe i precyzyjne. -Jakie nietoperze? - całkiem poważnie zapytał Kuba. 51 - No, jak to jakie? Te w środku. - To tam były jakieś nietoperze? - szczerze zdziwił się Kuba. - Czym ty się zajmowałeś, człowieku? - zirytował się Wiktor. Kuba puścił rękę
Magdy, odsunął grubą folię, wsadził do środka głowę i natychmiast ją wyjął. - Rzeczywiście, wspaniałe te nietoperze - powiedział z całkowitą powagą. Potem poszli oglądać rodzinę goryli. - Czyli teraz Prowansja. Przejedziemy przez Konstancję, botaniczny raj na wyspie Mainau i... Prowansja pachnąca żywicą, przepraszam: lawendą. Już się nie mogę doczekać. Kuba podniósł oczy na Magdę. Robił właśnie schematyczny i plan dojazdu. Notował kolejne nazwy miejscowości, koło których powinni przejechać, oraz numery zjazdów, z których muszą skorzystać. - Słuchajcie: ja muszę iść na moment do kawiarenki, bo czekam na wiadomość od siostry. Ma jakieś problemy, a nie wiem, kiedy znów się uda... no, w każdym razie idę. Za chwilę wrócę. - Idź, idź, poradzimy sobie. Magda poszła do recepcji, a chłopcy i Damroka zaczęli składać namiot. Zaparkowali samochód przed recepcją i przez chwilę liczyli, ile ich będzie kosztować pobyt tutaj. Wyszło niemało. -Ja zapłacę - Damroka wyskoczyła z samochodu. 52 Po chwili wróciła. -I co? - Nic, ale wiecie, to wyszło prawie o połowę taniej, bo mieli promocję, więc wpiszcie w koszta tylko osiem euro. - Osiem euro? To bosko. - A rachunek masz? - E, nie brałam, bo po co. Zresztą... - Cześć, Magda. Do okienka, przy którym siedziała Damroka, utykając, podszedł wysoki chłopak. Miał długie jasne włosy związane w kucyk, mały plecak i zielony kapelusik z brezentu. Zdezorientowana Magda zamrugała oczami. - Przepraszam, wy się znacie? - zainteresował się Kuba. - Tak sądzę - powiedział chłopak i potoczył po zgromadzonych wzrokiem. - Dokąd jedziecie? - Nie znamy się - jednocześnie odpowiedziała Magda, dziwiąc się, dlaczego chłopak świdruje wzrokiem Damrokę. - Do Prowansji - ze wściekłością odpowiedział Kuba. -Aha. Drzwi mi spadły na duży palec... w łazience... Mówi to coś komuś? Jesteście z Warszawy, prawda? Zapadło dziwne milczenie. W końcu Damroka powiedziała cichutko „przepraszam" i wyszła z samochodu, wywołując osłupienie wśród przyjaciół. - Skąd znasz tego bubka? - zapytał wyprowadzony z równowagi Kuba. - Nie znam - z całą stanowczością odpowiedziała Magda. - Przecież wiedział, jak masz na imię! - Może to jasnowidz - mruknęła Magda i leciutko pokiwała głową, dając Kubie do zrozumienia, żeby nie zadrażniał sprawy, bo ona nie ma nic na sumieniu. Razem zresztą zaczęli się wpatry53 wać w Damrokę rozmawiającą z obcym chłopakiem, który znał jakąś Magdę. - Odnoszę wrażenie, że on, mówiąc: „Magda", miał na myśli kogoś innego... - Tak, na pewno. Może mnie miał na myśli. - Kuba zrobił się cały czerwony. - Kuba, powtarzam drugi i ostatni raz: nie znam go. Usłysz to, co mówię!
Pamiętasz takie słowo: „zaufanie"? - Pamiętam, ale fakty temu przeczą. - Fakty są takie. - Magda schowała wielką dłoń Kuby w swoje małe rączki i powiedziała mu wprost do ucha: - Kocham cię -a potem zajrzała mu głęboko w oczy. - Tak, wycofuję się. Myliłem się. On cię nie zna, to było jasne od początku. On uważa, że ja mam na imię Magda. - Czy wy jesteście ślepi? - odezwał się Wiktor. - On zna Damrokę. To do niej mówił „Magda". Punkt dla ciebie, Kuba. - O, nie przesadzaj. Nic takiego się nie sta... Kuba nie zdążył dokończyć, bo w tym momencie chłopak schylił się po swój plecak i oboje z Damroką podeszli do bagażnika. Na siłę wcisnęli tam jego plecak i w tym momencie stało się jasne, że chłopak jedzie z nimi. - Słuchajcie... - zaczęła Damroka. - To jest Jacek. Poznałam go... w łazience. Tu Magda, parskając śmiechem, zakryła sobie usta dłonią. - To przeze mnie on... w każdym razie to ja zrzuciłam mu drzwi na nogę. Jedzie z nami, bo mam poczucie winy i nie zostawię go tak. Tylko do Konstancji. Nie gniewajcie się... To najdroższy żeton świata - mruknęła, ale tak, żeby tylko Jacek ją usłyszał. Wsiadaj. - Otworzyła tylne drzwi saaba. - To jest Magda. -Wskazała ręką na usiłującą powstrzymać śmiech Magdę. - Ten przystojniak to Kuba, a to właśnie Wiktor. - Głośno przełknęła ślinę. - Mój chłopak. 54 -Jacek Lambertz - powiedział i kolejno, zaczynając od Magdy, podał każdemu dłoń. - Dzięki, Magda. - Spojrzał Damroce głęboko w oczy i zatrzasnął drzwiczki samochodu. - Więc mówisz, że go nie znasz? - syknął Kuba. -Aha... nie jestem Magda, nie wiem, dlaczego ci tak powiedziałam. To pierwsze imię, jakie mi przyszło do głowy. To jest Magda... Ja nazywam się Damroka. - Aha. Damroka, jak kaszubska księżniczka. Wiktor zaczął podejrzliwie lustrować wzrokiem jasne brwi i włosy Jacka. Potem pogardliwie spojrzał na jego brezentowy kapelusik i wzruszył ramionami. Rozdział 4 Zapiski Wiktora: Wyspa Mainau nie wypaliła. Lalo. W Konstancji też lato. I dobrze. W Gordes nie było miejsc. Świetnie, prawda? Jesteśmy w Murs. Cholerne cykady. Beznadziejne bulki - tłuste i bez smaku. Żar, że można zdechnąć. Nic nie można kupić, bo ciągle wszystko jest zamknięte. Upapraliśmy się jakąś idiotyczną ochrą. Ta lawenda jest przereklamowana. Poznałem nowe stówo: „adhezyjne" i... to jedyna korzyść z przyjazdu tutaj. Nikt nie zna angielskiego. Porozumienie się z kimkolwiek jest awy-konalne. Dopisek Damroki: Wiktor jest wściekły i dlatego nic mu się nie podoba. Jest cudownie! Mogłabym tu mieszkać przez całe życie. Zajadam się prawdziwym francuskim foie gras. Boskie. Mieliśmy przygodę z Niemcami, potem opowiem. Fajne jest to, że tu nikt nie zna angielskiego ani niemieckiego! Wykazałam się w recepcji. Ten Jacek to świetny chłopak, obie z Magdą tak uważamy. Widzi pani, jakiego ma pani nerwowego syna? W Konstancji padał rzęsisty deszcz, więc nawet nie wysiedli z samochodu, żeby zwiedzić miasto. Przekroczyli granicę szwajcarską. W Zurychu zrobili przerwę na spacer i posiłek, by jeszcze tego samego dnia zatrzymać się na nocleg już na terenie Francji. 56
Następnego dnia rano wjechali na autostradę prowadzącą prosto do Awinionu. Tylko przez pierwsze półtorej godziny jechali w milczeniu. Mieli do przejechania niemal pięćset kilometrc>W; WjęC wektor DO_ stanowił martwić się tym całym przybłędą pógniej. jU? raz pr2ez głupią zazdrość niemal wszystkiego nie rozpalił. Teraz był mądrzejszy. Po drodze zrobili aż pięć postojów - ku radości Damroki która za każdym razem posilała się zakupionymj w Monachium smakołykami; gawędziła z Jackiem i usiłowała nje widzieć morderczych spojrzeń posyłanych przez przyjacioł Tyłko Wiktor zachowywał się, jakby to, że Jacek był z ?????; było zaplanowanym elementem podróży. Już na drugim postoju Damroka postanowiła wypędzić z samochodu grobowy nastrój i bez ogródek opowiedziała o tym, jak się z Jackiem poznali a ten na dowód, że tak było, co chwilę pokazywał na wystający z sandała bandaż. - Ale nie pytajcie mnie, dlaczego powied^ałarri) że mam ? imię Magda, bo naprawdę sama nie wiem. & Na kempingu w Gordes nie było ani jednego wolnego miejsca. Recepcjonistka wskazała na mapie odległą o jakieś siedem kilometrów miejscowość Murs. Na szczęście stres rekompensowały im cudowne, pastelowe widoki. Pagórki poro§nięte niskopienną roślinnością i łąki - z nieznanych powodów w dziwnych miejscach poprzecinane niskimi kamiennymi murkami - Murs, Murs... - mamrotała Damroka, szukając miejscowości na mapie. 57 - Widzicie, zaczęły się kłopoty. Tak to jest, gdy się nie rezerwuje miejsc sarkał Kuba. - Na przyszłość musimy rezerwować. - A co ty, bracie, myślisz? Tu nie znają polskiej gościnności. Nie licz na żadne serdeczne gesty. Brak miejsc i spadaj. W Polsce to co innego. Pamiętam, kiedyś z kumplami zeszliśmy z Orlej Perci do Murowańca już po zmroku. Mówię wam, wszędzie na podłodze, na ławkach leżeli ludzie. I co? Oczywiście, że nas przyjęli, ale to tylko w Polsce jest możliwe. -A ty dokąd właściwie jedziesz? Mówiłeś, że do Gordes. To może cię tu zostawimy? - bardzo wolno i spokojnie powiedział Wiktor, a Damroka posłała mu karcące spojrzenie. - Mnie tam jest wszystko jedno. Przecież wszędzie jest tak samo dobrze, nie? Jeśli wam przeszkadzam, to możecie mnie nawet tu zostawić, dam sobie radę. Chociaż z tą nogą... ach, najwyżej prześpię się w rowie. O ile to też nie jest zabronione. - Z politowaniem pokręcił głową. - Nie, nie. Daj spokój. Z tą nogą na pewno cię tak nie zostawimy. - Ale jak tylko noga będzie zdrowa... - mruknął Wiktor, a Damroka dała mu kuksańca w udo. Po trzech próbach wrócili do Gordes i zapamiętali stan licznika, żeby wiedzieć, gdzie mają się spodziewać tych siedmiu kilometrów. Dopiero za czwartym podejściem udało im się wreszcie pojechać jeszcze inną drogą i z radością powitali tablicę „Murs". - To co, ile nocy zostajemy? - zapytała Magda, gramoląc się z samochodu. -Jacku, rozumiem, że ty sam załatwisz sobie stanowisko? -Jasne. Żabojady na pewno chętnie wezmą kaskę za jeszcze jeden namiot. 58 Magda poszła do recepcji. Po dobrych dziesięciu minutach wyszła zaczerwieniona. - Nic z tego. Ta pani nie zna żadnego języka poza francuskim, a ja nie znam
francuskiego. Niech ktoś inny próbuje. Mnie się nie udało. Kto idzie? - A miejsca są? - spytała Damroka. - W końcu tylko to jest do ustalenia. - Idź i ją zapytaj. Ciekawe, co ci odpowie. Magda odeszła kilka kroków od samochodu, ukucnęła i nagle się rozchmurzyła. Dokładnie pod jej stopami znajdowała się prawdziwa zielarnia: tymianek, rozmaryn... - Co to? - Nagle koło niej wyrósł Jacek. - To zioła, które ja muszę za ciężkie pieniądze kupować w supermarketach, a tu one po prostu rosną. - Rozcierała w dłoniach drobne listki ze srebrnym nalotem i zamknąwszy oczy, wdychała z całych sił ukochane zapachy. - Powąchaj. I nie mów mi, że nie lubisz takiego zapachu. -1 tak nic nie pachnie jak pochlapane sosnową żywicą paluchy albo jak chleb z piekarni w Sztutowie. - W Sztutowie? Mówiłeś, że jesteś ze Starego Sącza? - I co? Mam całe życie tylko w Sączu siedzieć? Za piękny mamy kraj, żebym ja go nie znał. A w ogóle na twoim miejscu bym uważał. Oni nawet lasy użyźniają sztucznymi nawozami. To nie Polska, żeby można było jeść sobie maliny i jagódki prosto z krzaka. Tu trzeba być naprawdę ostrożnym. Magda spojrzała na niego z uśmiechem. - Nie lubisz zagranicy. To po co tu przyjeżdżasz? - Dlaczego zaraz nie lubię? Tylko jak mi ktoś wyjeżdża, że coś tu mają lepszego... No, pokaż mi chociaż jedną rzecz, którą oni mają lepszą, bo ja nie widziałem żadnej. 59 -A dzieła sztuki? Może mało jeszcze widziałeś. -Ja? -Jacek zirytował się, ale zaraz ochłonął. - Wymień jakiś kraj, miasto, muzeum. W tej kolejności. -Włochy. Rzym. Muzeum Watykan... - Byłem. Rzym - prychnął pogardliwie. - Forum Romanum albo to całe rozlatujące się Koloseum? Masa starych cegieł, a bilety kosztują tyle co u nas meble do kuchni. Byłaś w zamku w Nidzicy albo w Czorsztynie? Tam to są ruiny! Aż czuje się tę atmosferę. A to, że pomarańcze w parku rosną, to jeszcze nic nadzwyczajnego. Taki klimat, to wszystko. Zresztą ja bym tam bez zimy nie wytrzymał. W Borach Tucholskich to są dopiero zimy! Zaspy takie, że raz po pachy wpadłem i mnie łańcuchem zdjętym z zimowych opon wyciągali, i to obcy ludzie. Tu nikt by nawet palcem nie kiwnął, niby inna kultura. - Pokręcił nosem. - A Pietę widziałeś? - zapytała Magda z nabożeństwem. - Pieta? Szkłem ją zakryli, żeby ktoś nie zniszczył. Czy ja mówię, że to złe? Ale przy naszych świątkach i kapliczkach to siada. Z czym do ludzi? A ołtarz Wita Stwosza można nie przez szybkę oglądać. I to nie marmur, ale lipa... I ile lat się trzyma! Albo ten Michał Anioł, Kaplica Sykstyńska... To nie jest normalne, żeby obrazy na suficie malować tylko po to, żeby każdego kark bolał. Prychał pogardliwie. - A widziałaś Kuropatwy Chełmońskiego? To jest obraz! Magia, mówię ci, czysta magia. Za każdym razem, gdy jestem w tej waszej Warszawie, to sobie na niego zerknę. Mam nawet ze sobą taką miniaturową reprodukcję. Mogę ci pokazać. Popłaczesz się ze wzruszenia. - Znam Kuropatwy. Masz Ze sobą reprodukcję? Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Wyciągnęła rękę, żeby pomógł jej wstać, i właśnie w tym momencie z recepcji wyszli Kuba i Wiktor. 60 - Nie idzie się dogadać. Ona cały czas się śmieje, coś tam bełkocze, ale nic z
tego, no nie idzie się dogadać. - Może ja zadzwonię do ojca. On zna francuski... Damroka sięgnęła po swoją komórkę, ale zanim zadzwoniła, odczytała wiadomość: „Dlaczego nie dajecie znaku życia, sacrebleu! Macie kłopoty, czuję to!". Widać było, że twarz Damroki nagle się zmieniła. Z furią cisnęła komórkę na siedzenie samochodu i chyba nawet łzy zakręciły jej się w oczach. Wiktor dyskretnie wziął telefon i odczytał wiadomość, ale nie zobaczył w niej niczego, co mogło ją aż tak rozwścieczyć. Nic a nic. Potem przez chwilę Damroka pokopała jakiś Bogu ducha winny kamyk i oznajmiła: - Na pohybel wszystkim dziadom! Niech ich szlag! Słuchajcie, ja już jestem bardzo głodna. Zróbmy jeszcze jedno podejście i jak się nie uda, to jedźmy dalej. Weszli do małej kancelarii, w której szczupła, opalona recepcjonistka z poobgryzanymi paznokciami i dwoma pierścionkami -po jednym na każdym kciuku, rozmawiała przez telefon. - Bonjour - zaczęła Damroka, kiedy tamta odłożyła słuchaw-kę. - Bonjour, J'ai deju dit, vouspouvez vous installer ou voulez. Demain matin vousferez les formalites avec le patron. - Out, Out - Damroka popatrzyła na nią przyjaźnie, rysując coś na leżącej przed recepcjonistką kartce. Wszyscy zastygli w milczeniu, obserwując wyczyny Damroki. A ta z rozłożonymi rękami i rozcapierzonymi palcami usiłowała się porozumieć. Podbiegła do swoich przyjaciół, każdego i siebie 61 na końcu klepnęła w pierś, a potem zamachała recepcjonistce przed nosem czterema palcami prawej dłoni. Następnie ciężko opadła na krzesło i pochrapując, pokazywała, że śpi, po czym zerwała się i znów zamachała, tylko że pięcioma palcami. Na koniec kucnęła, podparła się rękami i głośno zaszczekała kilka razy. Wstała i stanowczo pokazała: nie. - Widzę, że psa ze sobą nie macie - szepnął Jacek do Magdy. - Jeden namiot. - Wskazała jeden z namiotów na reklamówce kempingu. - Duży, ale tylko jeden. Cztery osoby. Mamy legitymacje. Uczniowie (na migi pokazała, jak siedzą w ławkach i się uczą). Chcemy zostać pięć dni. - Teraz pięć razy Damroka opadała na krzesło, głośno chrapała, po czym nagle zrywała się i przeciągała. Potem podeszła do wiszącego na ścianie planu kempingu i pytająco spojrzała na recepcjonistkę, jednocześnie rysując na kartce wielki znak zapytania. A ta wstała, pokazała najlepsze jej zdaniem stanowisko, dała plan całego kempingu i wypisała kwit. - Tu parles tres hien francais. J'ai tout compris - powiedziała rozpromieniona recepcjonistka, ale nikt jej nie zrozumiał. Kiedy wychodzili, recepcjonistka wzięła rysunek Damroki i, śmiejąc się bezgłośnie, przypięła go do korkowej tablicy. Chciała nazajutrz wszystko opowiedzieć szefowi. Ani przez głowę jej nie przeszło, że może recepcjonistka na kempingu powinna znać angielski. Od lat wiedziała jedno: jak dwoje ludzi chce się dogadać, to i tak to zrobi. Bez względu na wszystko. -Jak ci się udało to zrobić? - Wiktor objął ją ramieniem i pocałował we włosy. Jestem z ciebie dumny. - Zrobiłam to na złość ojcu. Niech on się lepiej martwi o siebie! - Nagle wybuchła, a wszyscy pozostali spojrzeli po sobie zaskoczeni. - Nie zapytałaś o cenę. Może tu jest bardzo drogo? - wtrącił Kuba.
62 - Wiktor, stań jeszcze. - Damroka znów wyskoczyła z samochodu, a Jacek za nią. - A ten tam po co? - warknął Wiktor, ale został. Siedział i bębnił palcami w kierownicę, oglądając jednocześnie dwa wielkie kontenery na śmieci, z których na wszystkie strony wylewały się kolorowe odpadki i zmiażdżone plastikowe butelki. Nad tym wszystkim unosił się spory rój owadów. Po chwili wyszła Damroka. - Słuchajcie, tu jest taniej, niż sądziliśmy. -Jeszcze wam ta taniocha bokiem wyjdzie - zauważył Jacek. - A ty wziąłeś dla siebie miejsce? - Taki upał, czy to dla mnie jednego warto namiot rozbijać? Jak macie coś przeciwko, to oczywiście zaraz się zmyję. Ale oczywiście został z nimi. - To było do przewidzenia. Czyli zakład wygrałem - mruknął Kuba. - Nic podobnego. On nie jest żadnym kłopotem. - Żadnym? - Żadnym - twardo odparł Wiktor. Tymczasem Jacek zniknął im z oczu. Rozstawiając namiot i zastanawiając się, co u diabła tak klekocze dookoła, nawet nie zauważyli, że go nie ma. Nie mogli za to oderwać oczu od niesamowitego widoku, który roztaczał się z ich stanowiska. Każdy turysta miał wydzielony małym, kamiennym murkiem bardzo duży plac, gdzie stanąłby nie jeden, ale sześć namiotów. Było naprawdę luźno i nikt nikomu nie dreptał przed przedsionkiem, jak w Monachium. Wiał lekki wietrzyk, a ogromne sosny wprost zachęcały, by 63 schronić się przed skwarem w ich cieniu. Tylko ten dźwięk dochodzący ze wszystkich stron świata. Miało się wrażenie, że nawet spod ziemi dochodziło ogłuszające ni to klekotanie sfrustrowanych bocianów, ni to cykanie pędzącego gdzieś zegara. - Co to jest, u diabła? Linia telefoniczna czy co? - Kuba rozglądał się, ale nigdzie nie zauważał śladu telekomunikacyjnych szlaków. - To chyba jakieś ptaki - zgadywał Wiktor. - Nie, to niemożliwe. Żadne zwierzę świata nie może tak hałasować. To jakaś fabryka zamaskowana lasem. - To cykady. Małe brązowe owady - spokojnie wyjaśniła Dam-roka. - Cykady, serio? Nieraz czytałem w brukowych romansach, że wieczorem siedzieli na tarasie, balkonie czy innej loggii i z dala dobiegał ich cudowny śpiew cykad. Nigdzie nie pisano: „Słuchali głosów cykad i wrzeszczeli do siebie, bo nic nie było słychać". Do głowy mi nie przyszło, że to taki hałas. Słyszę cykady! Ja, Jakub Gwidosz, słyszę cykady. Do czego człowiek doszedł? Jeszcze rok temu do głowy by mi nie przyszło, że będę miał takie wakacje! - Kuba, a gdzie ty czytałeś o tych cykadach? - spytała Magda. - Cykady czy inne insekty... zostawmy to teraz. Skoro chwilowo nie ma pana Lambertza, to może się naradzimy, w jaki sposób zamierzamy się go pozbyć? zaczął Wiktor. - A zamierzamy? - udał zdziwienie Kuba. - To taki miły, elo-kwentny chłopiec. Ja go bardzo lubię. -Ja też. Ma szerokie zainteresowania, a wiedzą o malarstwie naprawdę mi imponuje. No i jest... ??... - zacięła się Magda. - No jaki? Jaki? - prowokował Kuba.
-1 jest... No dobrze, już powiem... Jest ładny. - Ładny?! Tak, teraz nareszcie widzę, że rzeczywiście musimy się gościa pozbyć. Ładny! - Kuba zirytował się nie na żarty. 64 -A jak zamierzacie to zrobić? Człowiek ma chorą nogę! Kuleje! Wiktor, nie patrz tak na mnie. To nie moja wina, że zrzuciłam mu drzwi na nogę. Nie chciałam tego. - Momentami w to wątpię. -Jesteś okropny. - O, proszę, proszę. Zanim on się zjawił, mówiłaś mi tylko miłe rzeczy, a teraz jestem okropny. No tak, nie jestem tak... - tu Wiktor zrobił pauzę i wbił wzrok w Magdę - ładny. - W ogóle nie ma o czym mówić. Dopóki ma chorą nogę, musi jeździć z nami. Potem... - Potem go zmasakruję... - I wtedy zostanie z nami już na zawsze, bo Damroczek nie zostawi poszkodowanego. Nasz Damroczek ma bardzo dobre serduszko. - A żebyś wiedziała. - Wiem. O, Belgowie do nas machają. Zapraszają nas na pastis. Macie ochotę? - Co to jest? - spytał Kuba. - Tutejszy alkohol. -Ja nie idę. Znowu powiedzą o jakimś miejscu, które koniecznie trzeba zobaczyć, i moja ukochana przegoni nas po następnych atrakcjach regionu. - Czy przyjechałeś tu, żeby siedzieć przed namiotem i... -1 być z tobą. Tak, takie miałem plany. - Wiktor ciężko westchnął. - To nie ze mną. - Damroka, ale powiedz szczerze: po co ty tak rzucasz się na te zabytki? Prawie wszędzie byłaś i widziałaś, a... - Kuba ujął się za Wiktorem. - Mogę ci powiedzieć. Bo mnie to denerwuje, że Wiktor... 65 - O Boże, znowu ja. - Cisza. Denerwuje mnie, że on był w tylu miejscach i nic nie widział. - O przepraszam! Znam sale gimnastyczne w najdziwniejszych miejscach świata. To nie moja wina, że mieliśmy na zwiedzanie najwyżej dwie godziny, i to zawsze w zorganizowanych grupach, żeby ktoś nie zapalił i nie upił się. Obrzydzono mi zwiedzanie do końca życia. Nienawidzę zwiedzać. Mogę gdzieś pójść, coś odwiedzić, ale zwiedzaniem się brzydzę. Na słowo „wycieczka" dostaję drgawek. O, jakich drgawek dostaję. - Tu Wiktor wprawił swoje wielkie ciało w regularne drgania i rozbawił wszystkich, nawet Damrokę. - To cię nie usprawiedliwia... Już prawie znowu zaczęliby się kłócić. Na szczęście zniecierpliwiona Christina podeszła do nich i jednoznacznie zaprosiła wszystkich do stołu. Zapominając o Jacku, wyszorowali aluminiowe kubki z podwójnymi ściankami i poszli do Christiny i Philipa, którzy okazali się bardzo przyjaźni - żywiąc, udostępniając przewodniki i podsuwając foldery miejsc, które koniecznie powinni zobaczyć. Na przykład muzeum lawendy i krokodylarnię. Damroka dostała swoje ulubionego/e gras. Po czwartej kanapce Magda lekko kopnęła ją w kostkę i dała znać oczami, żeby nie przesadzała, ale ta tylko prychnęła i posmarowała sobie następny kawałek chrupiącej bagietki. Jacek Lambertz znikał im z oczu dosyć regularnie. Niby cały czas się kręcił, a jednak co chwila go nie było. Potem zjawiał się, zni66
kał... i tak ciągle. Tym razem w chwili, kiedy Kuba odcedzał makaron, zjawił się z wielką metalową miską, kubeczkiem z napisem „Gniezno 2000" i niezbędnikiem. Wskazującym palcem zsunął zielony kapelusik z czoła i podrapał się w głowę, jednocześnie wpatrując się w parujący garnek. - Sto procent semolina - ni to zapytał, ni skomentował. - Macie zamiar to jeść? - Rozumiem, że ty dziękujesz. - Kuba wyraźnie się wściekł. -Jeśli nie ma nic innego, to bardzo proszę, ale mam tu coś naprawdę dla znawców - powiedział Jacek i z wiszących smętnie spodni od dresu wyciągnął słoik ze śledziami w oleju z cebulką. - Coś wspaniałego - szepnęła Damroka. - Genialne, cudowne, tego mi było trzeba. Po chwili zachwycali się już wszyscy. - Czyli jednak i za granicą umieją zrobić coś dobrego - zauważyła Magda. - A skąd! To polskie śledziki. Nagle zrobiło się bardzo cicho. Każdy pomyślał o tym samym. - A ile dni już jesteś w podróży? - spokojnie zapytała Magda, ale zrezygnowała z ostatniego kawałka śledzia smakowicie rozpłaszczonego na bagietce. - Ze dwa tygodnie - odparł Jacek. Magda dyskretnie odłożyła kanapkę. Zdecydowanie nie chciała już jej kończyć. - Kupiłem je wczoraj w Monachium. Nawet ci kiełbasiarze wiedzą, co dobre. A wiecie, dlaczego niemieckie kiełbasy są takie pachnące i aromatyczne? - Pewnie je długo i dobrze wędzą - powiedział Wiktor. - Nic podobnego. Oni dodają do nich ekstrakt zapachu wędzenia. 67 - Ekstrakt zapachu wędzenia? Muszę to zapamiętać - powiedział Wiktor i popukał się w czoło. -Ja też nie sądzę, żeby to była prawda - powątpiewał Kuba. - Ale takie jest moje zdanie i ja się z nim zgadzam. - Jacek wpakował sobie wielką kromkę chleba ze śledziem do ust i potoczył po wszystkich uśmiechniętym spojrzeniem. Następnego dnia odwiedzili ponad dziesięć maleńkich wiosek. Kiedy przed samym zachodem słońca wrócili do Murs, położyli się wprost na trawie przed namiotem i doszli jednomyślnie do wniosku, że życie turysty to naprawdę ciężka praca. A Wiktor pierwszy raz ze współczuciem pomyślał o Jacku: „Jak on z tą bolącą nogą dał radę tyle chodzić. Musi mu na czymś bardzo zależeć". - ??? mnie węch myli, czy znowu jajka? - Wiktor się skrzywił. -Nie ma czegoś innego? Czuję, że obrastam wapienną skorupką. - Nie ma. Śniadanie jest adhezyjne - oświadczyła Magda. - Jakie? - Adhezyjne. Bierzesz to, co jest, albo spadaj. Nie znacie tego słowa? To prawnicze określenie. Umowa nienegocjowalna. Jesz jajka czy nie? - Kuba, twój tata przysłał ci SMS-a. Tam jest mój telefon. -Damroka wskazała swój plecak. - Ach, co tak pięknie pachnie? Jajeczka. Kocham jajeczka. -Jacek Lambertz z gołym, lśniącym po prysznicu torsem, zjawił się 68 cicho, niczym kulejący duch. - Pyszne jajeczka, ale i tak nie umywają się do ślicznych kucharek. Wiktor odszedł kilka kroków, żeby nie dać mu w zęby. Po chwili mruknął do Kuby. - Wracam do domu. - Poddajesz się bez wałki? Nie chcesz o nią powalczyć?
- Chcę. - To wracaj, proś o jaja i przestań mnie denerwować. - Łatwo ci mówić. To nie do Magdy się podwala. Obaj spojrzeli na dziewczyny i Jacka. Magda właśnie kończyła smarować mu masłem świeżutkiego croissanta. Niewinnie zerknęła na Kubę, po czym wyciągnęła wskazujący palec i zebrała odrobinę masła z brody Jacka. - One chcą nas wykończyć. Nie widzisz tego? - zapytał Kuba. - Nie, widzę całkiem coś innego. On chce nas wykończyć. Może go otrujemy? - Dobry pomysł - mruknął Kuba. - Tu na pewno rośnie masa trucizny. - Potrącił butem trawę, która rosła najbliżej. Trafił w karłowaty krzaczek lawendy. W nocy było bardzo ciepło. Miłe, pachnące ziołami powietrze niosło ze sobą trzy pomieszane głosy: chrapiącego Kuby, chrapiącego na materacu koło ich namiotu Jacka i wrzeszczących cykad. Damroka nie mogła spać. Doliczyła już do trzysta sześćdziesiątego siódmego barana i nic. Przed oczami miała żółty ser. Malutki sześcianik (bo tyle go po kolacji zostało) ze lśniącymi ściankami, dość gęsto przetykanymi idealnie okrągłymi dziurami. 69 W zasadzie nie był ani żółty, ani biały, ani brązowy. Był kremowo-złoty I co najważniejsze - wspaniale pachniał. Damroka nie czuła jego zapachu przez folię i na odległość, ale umiała go sobie przypomnieć. Jutro będzie już tylko wysuszoną grudką nabiału. Nic nie zostanie z jego uroku. Tej hałaśliwej nocy Damroka dopiero po pewnym czasie usłyszała wyraźne wołanie sera: „Jutro już nie będę taki dobry, będę tylko nieciekawym wspomnieniem wczorajszej kolacji. Zresztą ty rano nigdy nie jesteś głodna. Przecież nic się nie stanie, jak mnie zjesz. Pamiętasz, jak pachnę...". Damroka jęknęła i schowała głowę do śpiwora. Ser jednak nie dawał za wygraną. „Czyli chcesz mnie zmarnować? Ale pomyśl: czy od jednego głupiego kawałka sera może ci się coś stać? Nie może. Po prostu jutro podziękujesz za śniadanie i wszystko się wyrówna". Damroka leżała i wpatrując się w białe ściany namiotu, czuła, że jest głodna. Tak głodna, jakby od kilku dni nic nie jadła. „Tak! Zdecydowanie muszę teraz zjeść ser" - pomyślała. Jak najciszej wysupłała się ze śpiwora. Wolno, ostrożnie odsunęła suwak sypialni i na bosaka wyszła do przedsionka. Nie miała szczęścia, bo ser był zawinięty razem z innymi kanapkowymi wiktuałami w foliową torebkę. Chciała jak najciszej wydobyć ser, ale jak na złość torebka szeleściła okropnie. Damroka przez chwilę stała nieruchomo pochylona nad skrzynką, po czym wzięła ją za uchwyty i wyszła przed namiot. Spojrzała na rozłożonego na cytrynowym śpiworze, niczym nieprzykrytego Jacka i leżący obok brezentowy kapelusik z piórkiem. Odeszła kilka kroków. Błyskawicznie wygrzebała ser i najwyżej trzema kęsami zniszczyła go w ustach. 70 To był wspaniały moment. Poczuła lekkość. Poczuła smak życia. Odetchnęła. Potem natychmiast pożałowała, że to zrobiła. Przygnębiona poszła jeszcze do kurka studni głębinowej, który był blisko ich stanowiska. Kucnęła i łapczywie wypiła kilka łyków wody. Przepłukała usta, aż nie została w nich ani odrobina smaku sera i wziąwszy skrzynkę, zaczęła wracać. - Wszystko w porządku? - Magda ledwo otworzyła oczy, gdy poczuła, że koleżanka wsuwa się do śpiwora.
- Tak, byłam w toalecie. Nie minęło kilka minut, a Damroka zaciskała zęby i, wściekła na samą siebie za brak silnej woli, rzucała w myślach wyzwiska pod swoim adresem. Nagle przed oczami stanął jej słoiczek foie gras. Skuliła się jak embrion i zaczęła liczyć: -Jedna gruba Damroka, druga gruba Damroka, trzecia gruba Damroka... Zasnęła przy osiemnastej grubej Damroce. Belgowie namówili ich, żeby zwiedzili Roussillon, gdzie zobaczą nie tylko miasteczko o nieprawdopodobnych kolorach, ale też genialny park krajobrazowy z przedziwnymi złożami ochry. - Czytałam przed wyjazdem Rok w Prowansji. Musimy koniecznie zobaczyć Menerbes i Roussillon. I w ogóle wszystkie miejsca, które opisuje Peter Mayle. - Wszystkie? Matko Boska! Mam nadzieję, że ten facet nie lubił podróżować. Ja nie dociągnę do końca wyjazdu. Roczku! Zlituj się nad nami udręczonymi. - Nie. Do wozu. Jacuś, jedziesz z nami? - „Jacuś"? - Wiktor się skrzywił. - Zaraz, przecież z nogą... 71 „Jacuś" łaskawie się zgodził. Poprawił piórko, wsadził koszulkę w spodenki, zabrał dwa dodatkowe filmy do plecaka i już był gotowy. Oczywiście, nie omieszkał zaznaczyć, że tam nic ciekawego nie ma, ale cóż... może z nimi pojechać. A minę miał taką, jakby był obrażony na cały świat. Ledwo weszli do samochodu - od razu zaczął wypytywać Magdę, jakie obrazy i gdzie widziała. Obejrzał jej przewodnik po Europie i wnikliwie przeczytał samoprzylepne karteczki z nazwami muzeów, do których Magda koniecznie kiedyś musi wejść. A potem wdali się w męczący spór dotyczący wartości artystycznych polskiego malarstwa historycznego. Kuba udawał, że zasnął znudzony. Zaparkowali na płatnym parkingu u podnóża pagórka. Przespacerowali się po wypalonych słońcem kamiennych labiryntach ulic - z domami pomalowanymi na wszystkie możliwe kolory żółci, czerwieni i pomarańczy. Wszędzie zaskakiwał ich widok samochodów należących do miejscowych. Samochody te stały zaparkowane w takich miejscach, do których naprawdę nie było żadnego dojazdu. Zaśmiewali się, pokazując sobie coraz to inne pojazdy, które nie powinny się zmieścić, a jednak się zmieściły. Potem poszli zwiedzać złoża ochry. -Ja dziękuję. A byliście w Wieliczce? Okazało się, że tylko Kuba był. Jacek spojrzał na nich smutno i mruknął: - Wieliczki nie widzieli, a idą kolorową glinę oglądać. Posiedzę sobie tu trochę, popatrzę na miejscową menażerię. - Wskazał ręką kolorowy, obciążony aparatami fotograficznymi tłum turystów. - Zresztą mam coś do załatwienia. -Jak można mieć coś do załatwienia prawie dwa tysiące kilometrów od domu? zakpił Wiktor. - Widzisz, a jednak można. 72 Jacek został przed wejściem. Usiadł na kamiennym murku w cieniu jedynego tam drzewa. Oni kupili bilety i weszli na teren rezerwatu, gdzie duże tablice odradzały wchodzenie w białym ubraniu. Wiktor był w idealnie białym polo, białej czapce i sandałach na gołych nogach. - Co się tak patrzycie? Przecież nie będę się tarzał. Wyjdę tak, jak wszedłem. & Dwie godziny snuli się po labiryncie czerwono-pomarańczo-wych skał, robiąc sobie zdjęcia we wszelkich możliwych miejscach i pozach. W końcu usiedli w głębokim cieniu, zmęczeni zwiedzaniem i słońcem. Wyciągnęli z
plecaków wodę, którą przezornie zabrali ze sobą, i zaczęli gadać. Jednak rozmowa nie kleiła się. W końcu odezwała się Magda. - Kuba, opowiedz nam o swoich narzeczonych. Wszyscy wbili spojrzenia w zmieszanego Kubę. - O nie! Nie dam się sprowokować. -Daj, daj. - Naprawdę chcesz wiedzieć? - zdziwiła się Damroka. - Pewnie. Świadomi żyją dłużej. To mój ulubiony temat. Kuba zresztą pięknie opowiada. - Nie mam nic ciekawego do opowiedzenia. - Czyżby? Nie miałeś ślicznych, zgrabnych, superinteligent-nych dziewczyn? Magda wyraźnie znęcała się nad nim. - Nie. Wszystkie były brzydkie, głupie i nieciekawe. - To pięknie pasowaliście do siebie - mruknął Wiktor. 73 - A może ty, Wiktorku, coś nam opowiesz? - Nie mam nic do powiedzenia. Nie miałem dziewczyny przed Damroką. - No, to jest się czym chwalić! - zdenerwował się Kuba. -1 tak oto dotykamy ciekawego tematu: czy lepiej, zanim, oczywiście, znajdzie się miłość swego życia, mieć już kogoś, czy lepiej nie mieć? - Lepiej mieć. - Lepiej nie mieć - jednocześnie odpowiedzieli Kuba i Wiktor. Zaczęli roztrząsać wszystkie za i przeciw tak zwanego wyszumienia się. -Ja... zgadzam się z Magdą... Znów ten wzrok... No dobrze, 5 nie zgadzam się z Magdą. - Kuba, zauważ, że ja jeszcze nie powiedziałam swojego zdania. - To powiedz. Ja się z nim nie zgodzę i wreszcie będę miał święty spokój. - Ci znowu swoje. Wiktor, a ty trochę żałujesz, że przede mną nie było nikogo? - Żałuje. Żałuje, i to bardzo; ciągle mi płacze w śpiwór. - Kuba usiłował odwrócić uwagę od siebie. - A ty Roczku, opowiesz nam o swoich narzeczonych? - zwró- | ciła się Magda do Damroki, częstując gumą do żucia bez cukru. - Miałam dwóch. Jednego w podstawówce, mieszkał w bloku obok. Jego mama była trenerem minibasketu, a ja to trenowałam. To był głęboki związek. Polegał na wpisywaniu jego inicjałów do złotych myśli. Dostałam od niego walentynkę z czterema błędami ortograficznymi, w tym jednym we własnym imieniu. Nazywał się Artur. Drugiego narzeczonego miałam w gimnazjum. Łączyły nas, no... wiele nas łączyło. - Co na przykład? 74 - Wspólne problemy. Jego ojciec był marynarzem; taki sam krzyż pański jak z moim. Poglądy. Dobrze nam się gadało. Nie będę teraz mówić, że był głupi i nic niewart tylko dlatego, że nic z tego nie wyszło. To dobrze, że nie wyszło, ale i tak nie zapomnę mu tego, co dla mnie zrobił. - A co on takiego dla ciebie zrobił? - zirytował się Wiktor. - Lubił mnie, akceptował, no i był moim chłopakiem w czasach, gdy byłam grubsza niż wyższa i miałam jednego wielkiego pryszcza zamiast cery. On się mnie nie wstydził, chociaż ja sama wstydziłam się siebie. Wiktor delikatnie wziął rękę Damroki i zamknął w dłoniach. -I co? - Nic. Skończyło się i tyle. Gdzieś tam wyjechałam z ojcem i mamą, a jak
wróciłam, to już nie było to. Po prostu i zwyczajnie. A ty, Madziu, opowiedz nam o swoich narzeczonych. - Chcesz tak ogólnie czy raczej ze szczegółami? - Zdecydowanie ze szczegółami. Cała trójka przysunęła się do Magdy. Przechodzący koło nich pomarańczową ścieżką ludzie nie rozumieli ani słowa i dlatego Magda tak swobodnie mogła opowiedzieć im o swoich narzeczonych. - Zanim zaczniesz, chciałbym coś powiedzieć - wtrącił Kuba. - Zawsze myślałem, że polski to beznadziejny język - zaściankowy i w ogóle. Marzyłem, że w Polsce mówi się po angielsku albo po francusku, albo po niemiecku i już nie trzeba się uczyć tych języków. A teraz po tych kilku dniach widzę, że jesteśmy niesamowitymi szczęściarzami. Możemy sobie w środku Europy, w rezerwacie przyrody, w cieniu stuletnich drzew swobodnie rozmawiać, o czym tylko nam się chce, i nikt, kompletnie nikt tego nie rozumie. - Jacek na pewno by się z tobą zgodził. 75 - Na pewno, ale zwracam ci uwagę, że już tak kilka razy miało być, że Polacy mieli mówić w jakimś obcym języku. To się nazywa wynarodowienie, Kuba wyjaśniła Damroka. - Cóż za nagła solidarność - żachnęła się Magda. - Widzę, że wspólnie chcecie tak taktownie, żeby mi nie było przykro, odejść od tematu, bo sądzicie, że jest dla mnie drażliwy. A co, myśleliście, że jak jestem kaleką, to nie mam życia uczuciowego? - Nie, skąd! Dlaczego? Wszyscy zasypali ją zapewnieniami, ale poczuli się głupio, że tak łatwo ich zdemaskowała. - Miałam raz chłopaka, tylko on o tym nic nie wiedział. To było w Szwajcarii, w sanatorium. Był Tyrolczykiem. Prawdziwym. Nie przeczę, że moja znajomość niemieckiego jest po części jego zasługą. Wkuwałam po nocach słówka i gramatykę, żeby mu nie dukać, tylko płynnie i precyzyjnie wyrażać swoje myśli, które oczywiście jednocześnie chciałam przed nim ukryć. On lubił malarstwo. Pewnie się już domyśliliście, że wiedza z tego tematu była mi potrzebna do olśnienia go. Widzieliśmy się codziennie. Przychodził do nas do pokoju, do mnie i koleżanki. Był bardzo miły. Pomagał mi ćwiczyć. Osiem godzin ćwiczeń na twardych ławkach, potem rozciąganie, basen... Ludzka wyobraźnia nie zdołałaby wymyślić dla dzieciaków takich tortur, gdyby nie działy się naprawdę... On miał uszkodzony kręgosłup. Rozumiecie - dwie kaleki. To logiczne. Takie odpowiednie. Takie kompatybilne. Byłam pewna, że cały świat nas poprze. Co się tak gapicie? Czekacie na pointę, tak? Pointa jest taka: ta koleżanka z pokoju, wspomnę tylko, że nie odróżniała malarstwa od rzeźbiarstwa, zaszła z nim w ciążę. Urodziła córeczkę. Zdrową, śliczną Miję. -Co? 76 - W ciążę. Duży brzuch, poród, dziecko. Nie wiesz, co to jest ciąża, Kubeczku? -Jak to zniosłaś? - Jej ciążę? Wymiotów w każdym razie nie miałam i nie utyłam przesadnie. A tak poważnie - nijak. Udawałam, że bardzo się cieszę, że życzę im wszystkiego najlepszego, co zresztą było prawdą. Życzyłam im wszystkiego dobrego i jednocześnie ich nienawidziłam, bo to wcale nie jest sprzeczne. Za ambitna jestem na jakieś rozmazanie, i to publiczne. A po nocach obgryzałam pazury do
krwi. - A to bydlę. - O nie. Mówisz tak, ale nie wiesz wszystkiego. On mi nigdy nie mówił, że mnie kocha, że mu się podobam, nie padły żadne zaklęcia. On mnie po prostu lubił. Był zwyczajnie miły, ale głupiej młodej dziewczynie to wystarczy. Resztę dośpiewa sobie sama. I ja tak zrobiłam. Chciałam, tak bardzo chciałam się zakochać i się zakochałam. Moja siostra jest teraz w takim momencie życia - koniecznie chce się w kimś zakochać. Nie zważa na to, że obiekt jej zainteresowań nie jest nawet miły. Ona sama tworzy fikcję, która dla niej jest najbardziej realnym realizmem. Ale wracajmy do mnie: miał na imię Nick. Gdy słyszałam to imię, serce biło mi mocniej. Ale on mnie nie zranił. To moja własna głupota zadała mi tyle bólu. Widziałam coś, czego nie było. Koniec opowieści. Idziemy dalej. Magda zerwała się z miejsca. Niestety, ze zdenerwowania albo może wzruszenia źle stanęła i przewróciła się na pylistą ścieżkę, co zostawiło czerwony ślad na jej ubraniu. W milczeniu pomogli jej wstać. - Siadajcie, na pewno teraz nie ruszę się z miejsca. Siedzieli w milczeniu. Z wolna docierała do nich szczerość Magdy. 11 - Wiecie ??? 2 tym moim drugim narzeczonym to niezupełnie tak było - zaczęta Damroka. - Nie musisz niczego mówić - zaznaczył Wiktor. - Możecie nie słuchać, jeśli nie chcecie. Idźcie się przejść po okolicy, a ja w tym czasie opowiem to temu krzaczkowi. Wygląda na dobrego słuchacza. Muszę to komuś wreszcie powiedzieć. Magda powiedziała i nie umarła, to i ja nie umrę. Widzę, że zostajecie. Więc któregoś razu moja mama załatwiła nam taką dodatkową pracę - wywiady z osobami o wybitnym ilorazie inteligencji. - Aż dziwne, że mnie nie odwiedziliście. - Kuba zamrugał rzęsami. - Też się dziwię. Ale to były osoby powyżej sześćdziesiątego roku życia, Kubeczku. Badania miały stwierdzić, czy ludzie o takim IQ osiągają w życiu sukces. - Po co robić badania? Wiadomo, że to jest niezależne - wtrąciła Magda. - Nie przerywaj, tylko słuchaj. Ja ci nie przerywałam. - Prawda. Przepraszam. -1 raz byliśrny u pani mecenas. Wielki dom, ale przytulny. Mnóstwo kotów, ja, to fakt, byłam wtedy zapuchnięta od płaczu i gruba jak dwie beczki i ta kobieta spytała go: „To twoja dziewczyna?". - Damroka zacisnęła usta i widać było, że się waha. - On nie spojrzał na mnie, tylko jakoś tak przed siebie i powiedział: „Nie, to koleżanka". Koleżanka. - Damroka zaczęła płakać. - Wstydził się mnie. Wstydził. Nie chciał mieć takiej ogromniastej dziewczyny i ja mu się nie dziwię. Kurczę blade, nikt nie ma chustki? Co z was za kumple, ze nawet głupiej chustki człowiekowi żałujecie?! Przyjaciele wyciągnęli do niej ręce z chusteczkami. - Damroka, ty czujesz się gruba? - Pewnie. 78 - Ale wiesz, ty wcale nie jesteś gruba! - Łatwo ci mówić. Jesteś chuda jak patyk. - Cóż za uroczy komplement. Kuba, co się tak wiercisz? -Tego... hm... ja... Wiecie... o tych dziewczynach... Bo jakoś
tak pierwszy miałem mówić i wtedy nie było nastroju. Ja zawsze źle wybierałem. Stosowałem złe kryteria. - Ładny biust, długie nogi, zniewalający uśmiech. Moim zdaniem to są całkiem dobre kryteria - podsumowała Magda i uśmiechnęła się. - Udam, że nie słyszę złośliwości w twoim głosie. Nie, to nie są dobre kryteria wyboru. A wiecie, co jest tym właściwym kryterium? Nie wiecie? To ja wam powiem: rozmowa. To się liczy. Jak z kimś nie możesz gadać godzinami, to nic z tego nie będzie. Ciało w ogóle się nie liczy. - Ciało się nie liczy? - syknęła Magda - W takim razie proponuję, Kubeczku, żebyśmy przeszli na znajomość korespondencyjną. - Dlaczego się zdenerwowałaś? Dziewczyny uwielbiają, gdy się im wmawia, że umysł jest najważniejszy. - Kuba, czy ja ci się nie podobam? - Podobasz, i to bardzo. - To co mi tu gadasz, że ciało się nie liczy, jakbyś przekonywał sam siebie. Jak ktoś nerwowo zapewnia, że wygląd nie jest istotny, to albo ma straszne kompleksy, albo nienawidzi... Przepraszamy was, ale teraz z Kubą będziemy się kłócić. Zajmie nam to około dwudziestu minut. - To my pójdziemy na lody. Widziałam lawendowe przed wejściem. Chodź, Wiktor. Mamy dwadzieścia minut wolnego. Od tego płaczu chce mi się jeść. - Damroka wsunęła sandały na wybru-dzone pomarańczowe stopy, objęli się z Wiktorem i skierowali ku wyjściu. 79 Kupili lody lawendowe. Wyglądały intrygująco, ale w smaku były obrzydliwe. Mdłe, bez wyrazu, przypominały zamrożone mydliny. Jacek dokuśtykał do nich, kiedy zastanawiali się, czy ich nie wyrzucić. -Jecie to świństwo? Ohyda, prawda? Tu w ogóle nie wiedzą, jak powinny smakować lody. W moich stronach w Gorlicach na rynku to są lody! Orzechowe w trzech smakach: laskowe, włoskie i ziemne. A każde genialne. A cytrynowe... marzenie! I to samo w Sopocie na Monciaku u Włocha. Tam mają takie limonkowe, że... wyrzucacie to świństwo? To dajcie, ja dokończę. Magda znalazła kawiarenkę internetową i poszła wysłać siostrze kilka zdjęć. Chciała też napisać coś do domu, bo ojciec w ciągu ostatniego roku uczynił wielki postęp i nauczył się odbierać pocztę. Potem Damroka przegoniła ich po wszystkich okolicznych miejscowościach, bo chciała koniecznie odwiedzić miejsca, o których pisał jej ukochany pisarz. W końcu tuż przed zachodem słońca zatrzymali się na maleńkim leśnym parkingu koło wielkiego pola lawendy. - Poczekajcie, przeczeszę się. Czujecie, jak bosko pachnie? - Niesamowite. Całkiem inaczej to sobie wyobrażałem. Przykro mi, ale ja muszę urwać sobie kilka sztuk na pamiątkę. - Też pamiątka. Trochę fioletowego zielska, ale pasuje do tego idiotycznego robala z porcelany. Jacek z niesmakiem oglądał kupioną przez Damrokę śliczną, ręcznie malowaną porcelanową cykadę do powieszenia na ścianie. Wszyscy byli ogromnie podnieceni; podziałało na nich ciągnące się setkami metrów pole lawendy. Tylko Jacek był niewzruszony. Lawenda równymi rządkami rosła sobie, nie przejmując się tym, jak niesamowicie pięknie wygląda i jak bosko pachnie. Pszczoły, tłuste i zadowolone z życia, nieustannie wczepiały się w jej małe niepozorne kwiatuszki, a ich bzyczenie powodowało, że powietrze stawało się
jakby gęściejsze, niż było w rzeczywistości. Damroka zrobiła kilkanaście zdjęć, razem z Magdą zerwały po kilka gałązek. - Mamy szczęście. Czytałam w przewodniku, że za chwilę będą żniwa lawendy i koniec z robieniem zdjęć i delektowaniem się wzrokowo-zapachowym... Wiecie, na Mazurach mają też taką piękną pogodę. Odebrałam pocztę od siostry - powiedziała Magda, wyciągając z żółtej skrzynki wiktuały i rozkładając je na kraciastym kocu. - To gdzie jest twoja siostra? - zainteresował się Jacek. - Na Mazurach. Pojechała z przyjaciółką na działkę do swojego znajomego. - Nad jeziorem? - Tak. Nad samym jeziorem, kilka kilometrów od Mrągowa... - O, i to są prawdziwe wakacje! Lasy, łąki, ryby, grzyby, jagody... - Jacek potoczył ręką po ciemnofioletowym lawendowym polu, które pachniało nieprawdopodobnie pięknie, a na tle ściany lasu wyglądało jak z obrazu impresjonistów - a nie to tutaj - zakończył z pogardą. Wiktor uniósł się nieco. Potoczył wzrokiem po okolicy i powiedział: - Tu jest cudownie. Cały dzień był w dobrym humorze, bo Jacek jakoś nie wysilał się na zaloty do jego dziewczyny. - Tu jest beznadziejnie - grobowym głosem odpowiedział mu Jacek. - To nie jest normalne, żeby zboże było fioletowe. Takie 81 jest moje zdanie i ja się z nim zgadzam. Nie wiem, po co zbieracie te idiotyczne pamiątki; wiecheć lawendy i insekty ze szkła... To wszystko chała. Nikt mu jednak nie odpowiedział. Po raz pierwszy widzieli lawendę i zachwycając się jej zapachem i widokiem, nie czuli, że zdradzają polskie trawy. Byli po prostu turystami. & I Nasyceni i przesiąknięci mglistym zapachem lawendy, najedzeni i opici, wsiedli do samochodu. Po kilku minutach wszyscy spali. - Halo, co jest? Nie spać mi tu. Tylko Wiktor ma prawo się zdrzemnąć, bo mam nadzieję, że jeszcze dziś skoczymy do Gor-des łyknąć trochę wieczornej atmosfery. Kto będzie mnie zabawiał? - Ja - od razu zgłosił się Jacek. - Świetnie! Opowiedz mi o miejscowościach w Polsce, w których nie byłeś. Jacek jednak nie był zbyt rozmowny. -Wiesz co? Ktoś niedawno mówił, że rozmowa jest najważniejsza... - Milczę tak, bo zapomniałem jedną linijkę. -Jaką linijkę? - Z Pana Tadeusza. Może pamiętasz ten fragment o mateczniku? -Ja, jak każdy normalny człowiek, znam tylko od „Litwo" do „siedzą". - Szkoda - mruknął Jacek i zaczął mamrotać pod nosem. - Powiedz na głos. 82 - Chcesz, naprawdę chcesz? - ucieszył się Jacek. - Ale który fragment? - Który chcesz. - Eee, ja to znam całość. - Całość? Przecież to grube jak diabli. - Posłuchaj, to mój ukochany kawałek. Jacek recytował przez bite dwadzieścia dwie minuty. Musiał przerwać, bo dojechali do kempingu. - O czym gadaliście? - Wiktor ziewnął.
-Jacuś zna na pamięć całego Pana Tadeusza - powiedziała znacząco Damroka. - Trzynastą księgę też ci recytował? - zirytował się Wiktor. - Nie wiem. Przestałam słuchać od: Chłopcowi każda piękność zda się rówieśnicą, A niewinnemu każda kochanka dziewicą... - Zapamiętałaś akurat ten fragment? - Nie. - Damroka się roześmiała. - Tego właśnie Jacuś mnie nauczył. Wiktor zacisnął zęby; zebrał przybory do mycia i poszedł się wykąpać. Potem, z jeszcze wilgotnymi włosami, usiadł na wzgórzu i delektował się krajobrazem. Następnie nabazgrał kilka zdań dla mamy, bo wiedział, że jak nie przywiezie żadnych zapisków, to będzie jej przykro, a tego nie chciał. Po kilku chwilach dokuśtykał do niego Jacek. Obaj chłopcy siedzieli w milczeniu i gryźli trawę. Czuli, że powinni porozmawiać, ale milczeli. Nagle koło nich coś się poruszyło. Bardzo cicho i spokojnie przeszła samica jeża. Na pewno była to samica, bo za nią dreptało jeszcze troje jeżątek. Chłopcy patrzyli na to śmieszne, zwinne zwierzątko, które co chwilę dziwnie fukało, rozgarniało trawy i bardzo szybko znikło im z oczu. 83 - Wiesz, co lubię? - Wiem, moją dziewczynę - odparł Wiktor. - To też. Ale lubię też sikać na trawę. Wiktor chwilę się zastanowił. - Ja też. - To co, sztama na zgodę? -Jacek wyciągnął rękę. - Dobrze. - Chłopcy wstali i w milczeniu uścisnęli sobie dłonie. Nagle Wiktorowi zrobiło się gorąco. Coś sobie uświadomił. Gwałtownie odwrócił się do Jacka. - Ty nie kulejesz, prawda? - Pewnie, że nie. Dlaczego zaraz miałbym kuleć? - To po co udajesz? - Dobrze, że poruszyłeś ten temat, bo mi było trochę niezręcznie, a chcę, żeby wszystko było jasne. Ja sobie jej nie odpuszczę... żebyśmy się dobrze zrozumieli. - Rozumiemy się bardzo dobrze. Jutro stąd spadasz. - Czyli wiesz o tym, że jak zostanę, to ona mnie wybierze? -Ja- | cek zaśmiał się krótko. Wiktor zamyślił się. - Twoje górą. Zostań jak najdłużej. Nie boję się takiego frajera jak ty. - Ty gnojku, nawet nie wiesz pewnie, co znaczy słowo frajer. Stolicznik kałem obłożony. - Na Stary Sącz to może jesteś dobry, ale tu nie podskoczysz. Pana Tadeusza recytuje. Girę sobie zabandażował. Błazen! - O, jakie słownictwo się zna... Ty pchlarzu niedomyty. - Ty sądecki cwaniaczku... - Lecz biada rywalowi, co mię tak znieważa! Po moim chyba trupie pójdzie do ołtarza! - A i owszem! Jak trzeba, to i mordę skuję. - Widzę, że jak chodzi o kobiety, to poczucie humoru wysiada. - Siłą woli się powstrzymuję i tylko dlatego, że jestem kulturalny, nie zgnijesz wdeptany w ten pagórek. Śmierć na obczyźnie, co ty na to? -Możesz mi... Chłopcy stali obok siebie i wyglądało, że po prostu po cichu rozmawiają. Nikt by się nie domyślił, że prześcigają się w wymyślaniu wyzwisk. - O czym rozmawiacie? - Damroka stanęła między nimi i obu jednocześnie objęła.
- Tak sobie gawędzimy. - Zaprzyjaźniamy się. -Jacek uśmiechnął się szeroko. - To świetnie. To jak, jedziemy do Gordes? Tych dwoje też potrzebuje trochę izolacji. - Rundka samochodem? Wspaniały pomysł, świetnie to wymyśliłaś. -Jacek wyraźnie drażnił się z Wiktorem. -Jedziesz? Super! - ucieszyła się Damroka. - Naprawdę super - dodał Wiktor. Rozdział 5 Zapiski Wiktora: Wieje mistral, czyli tutejszy halny. Lazurowe Wybrzeże jest do bani - ciągle leje. Magdę coś dziabnęło. Tęsknię. Aha, mam już dość tych notatek. Naprawdę nie ma o czym pisać. Dopisek Damroki: Proszę pani, byliśmy w prawdziwym gaju oliwnym. Okropnie się pokłóciliśmy. Teraz widzę, że niepotrzebnie. Ten Jacek jest... no, sama nie wiem, co napisać... to ciekawy chłopak. Wie pani, jakie są odmiany patriotyzmu? Ja już wiem. Opowiem po powrocie, bo teraz muszę przekonać Wiktora, że to w samochodzie to nie było specjalnie. Dzwoniła moja mama. Poza tym Jacek... wolę nie pisać. - Gdzie się pałęta Soplica? -Jaka Soplica? - Nie jaka, tylko jaki. No, ten Lambertz. Tyle że to nie jest żaden Lambertz, tylko Soplica. - Skąd ci to przyszło do głowy? - Trzeba wiedzieć, że to jest Sopliców choroba, Że im oprócz Ojczyzny nic się nie podoba. Powiedzcie, czy to nie o nim? Soplica cholerny! - Wiktor z furią postawił imbryczek z wodą na palniku. - Co cię ugryzło? Wylałeś połowę. - Kuba spojrzał na kolegę. -Co jest? 86 -Nic. - Aha, nic. Chłopcy w milczeniu nakrywali do śniadania. Zdecydowanie im nie szło. - Więc? - zaczął Kuba. - Dowala się do Damroki. - Olej to. Niech się dowala. Damra to stalowa dziewczyna o nic nie wskóra. - Świetna rada. - Są tylko dwa rodzaje rad: złe - to te, których nie chcemy sh chać, i dobre to takie, na które sami mamy ochotę. Ty dostałeś ode mnie dobrą radę, bo nic innego nie możesz zrobić. - Mogę zabić gnoja - wysyczał Wiktor. - Dobre wyjście. Tylko niepraktyczne, bo co zrobisz ze zwłn kami? - Kuba popukał się w czoło. - Widziałeś film Smażone zielone pomidory? -Aha, z tej strony mnie zachodzisz... No tak, to jest pewnp wyjście. Zrobić z gościa potrawkę. - Kuba zerknął na obie dziew czyny, którym Jacek pokazywał coś w swoim notesie. - Znam przynajmniej dwie osoby, które chętnie by go schrupały, Ale kon kretnie o co ci chodzi? Wiktor przez chwilę się wahał, ale w końcu opowiedział Kubie o wczorajszej rozmowie z Jackiem. - ...powiedział: „Ja jej sobie nie odpuszczę". Potrafisz to sobie wyobrazić?
- Potrafię. Ale ja bym się nie przej... Wiesz? Powiedz o wszysr kim Damroce i z głowy. Przecież, jak jej wyłożysz kawę na ławę to ona nawet na dupka nie spojrzy. - O nie. Niedoczekanie. Sam to muszę załatwić. To sprawa między mną a nim. Ani słowa Damroce. Aha, i Magdzie też nic 87 nie mów, bo dziewczyny zawsze ze sobą trzymają. Sam to rozegram. - Ale rycerz z ciebie... - Ironia? - Nie. Ja chyba poszedłbym po linii mniejszego oporu i po prostu wszystko powiedział. W końcu ona jest z tobą, nie z nim. Przynajmniej na razie... O matko... - Kuba zastygł, trzymając w ręku wodoszczelny pojemniczek, w którym przechowywali herbatę. - A to co znowu? - To właśnie nasz patriota. Z ich stanowiska było widać wejście do pawilonu sanitarnego, przy którym cały dzień toczyło się życie kempingu. Ciągle ktoś zmywał, prał, mył się. Teraz obok turystów korzystających z szerokich, kamiennych stanowisk do prania, Kuba zobaczył Magdę. Jak to się stało, że tak szybko zmieniła miejsce - nie wiadomo. Siedziała na schodku z wyciągniętą do przodu nogą, a Jacek, kucając jeden stopień niżej, dotykał jej uda. - Niech go szlag! Nogi z du... - Kuba rzucił wszystko i poleciał zbadać sytuację. - Zobacz, coś mnie dziabnęło. - Magda, zagryzając wargi, pokazała mu ogromne, rozlane na udzie obrzmienie. - I ta krecha. - Ślad był wielki, nabrzmiały i niezdrowo czerwony, a z jego środka ku górze biegła zygzakiem sina pręga. Wszystko wyglądało naprawdę niewesoło. - Trochę mi to wygląda na węża. - Tak. Ja też tu widzę węża. - Kuba znacząco spojrzał na Jacka. - Kuba! Jacek tylko... - Zawsze na początku jest „Jacek tylko...". - Widzę, że w kwestiach Magdy poczucie humoru nie działa. Stanęli naprzeciwko siebie i zmierzyli się wzrokiem. 88 - Trzeba zrobić zimny kompres. Ja mam maść propolisową. Genialna na wszystko, na ugryzienia też. Chciałem pomóc, to wszystko - wyjaśnił spokojnie Jacek, ale Kuba tylko prychnął i wzruszył ramionami. - W ogóle nie ma o czym mówić. Kuba, chyba jesteś głodny, że się tak wściekasz. -Jestem, ale to nie ma nic do rzeczy. - Nie podoba mi się ta noga... - zaczął Jacek. - Widzisz, nie podoba mu się twoja noga, a mnie się bardzo podoba. - Kuba nachylił się i wziął Magdę na ręce. - Dawaj tę maść. Ja nasmaruję. -Jasne. O rany, co za drażliwe towarzystwo... Jacek poszedł przodem, uśmiechając się pod nosem, a Kuba wtulił twarz we włosy Magdy. - Kochasz mnie jeszcze trochę? - Skąd ta niepewność? Kuba, Kuba... Wiem, że to niskie, ale muszę się przyznać, że ten niekontrolowany wybuch zazdrości sprawił mi przyjemność. - Kochasz czy nie? Nie drażnij mnie. - Kocham, i to bardzo. - Na pewno? - Na pewno? - Daj dowód. - Przepraszam, tutaj? - Magda parsknęła śmiechem.
- Popatrz na mnie i powtórz: „Ten Soplica to debil". - Soplica? Dobre, że też na to nie wpadłam! No, rzeczywiście Soplica! Pasuje jak ulał. Ten Soplica to debil. -1 brzydal. - No, taki brzy... Oj, nie szczyp! I brzydal. Całkiem ładny brzydal, ale brzydal. 89 - Śmierdziel i gnój. - Śmierdziel, gnój i kretyn, imbecyl, ostatni lebiega, najgorszy łachmyta, nieopisany ciamajda, bezdenna fujara, zdziecinniały wypłosz, nadęty leszcz, niedomyty burak i... - Nie bądź nadgorliwa i nie podlizuj się. - Oj, Kuba, udusisz mnie. Co za dzieciak z ciebie. Dlaczego nagle tak cię rozwścieczył? -A, bo Wiktor... - Co Wiktor? - Nie mogę powiedzieć. Obiecałem mu, że nic ci nie powiem. - Aha. - Magda zamyśliła się. - To wiesz co? Ja będę mówić, a ty przytakuj albo zaprzeczaj w milczeniu. W ten sposób ja się wszystkiego dowiem, a ty nie złamiesz danego Wiktorkowi słowa, co? Oboje parsknęli śmiechem. Śniadanie upłynęło w nie najlepszej atmosferze. Wszyscy poza Damroką czuli się nieswojo. Zjedli kupione w recepcji rogaliki i wypili po kubku herbaty. -1 jak noga? Lepiej już? - Nie wiem, jak to możliwe, ale lepiej. - Propolis jest dobry na wszystko, od odparzeń po chandrę. Wiem, co mówię. Pokażę wam coś. - Jacek poszedł do swoich rzeczy i po chwili wrócił z małym albumem. - Patrzcie, to właśnie z tych lasów pochodzi ten propolis. - Puścił zdjęcia wkoło stołu. Kiedy doszły do Magdy, ta bez pytania otworzyła na sąsiednich stronach. - A to co za dom? 90 - To? To mój pokój. -Co? Wszyscy nachyli się nad zdjęciem. Zwykły pokój - paprotka, firanka, łóżko z kocem w kratę, Matka Boska Częstochowska, sporo książek. - Wiesz, ten pokój całkiem do ciebie nie pasuje. A gdzie orzeł, gdzie Piłsudski na Kasztance, gdzie mapa Polski z czasów Unii z Księstwem Litewskim? Spodziewałam się raczej wystroju a la stara zbrojownia. - Magduś, wiesz, jakie są rodzaje patriotyzmu? - „Magduś"? - skrzywił się Kuba, ale Magda nie zwróciła uwagi na to zdrobnienie. -Jakie? - Prawdziwy i ścienny. Ja ściennego nie uprawiam. Nie sztuka obwiesić chałupę obrazkami i pławić się w chwale przodków. Zresztą ja tam wcale wielkim patriotą nie jestem. - Nie, wcale. Właściwie to ty popierasz kosmopolityzm... A tak szczerze mówiąc, nie gniewaj się, że to powiem, ale nazwisko to chyba masz nie całkiem polskie? - Oczywiście. Niemieckie. To po mężu mojej prababci. Moja prababcia miała siedmioro rodzeństwa. Wiecie, jak to kiedyś było... Cała gromada dzieciaków do wyżywienia, ale niestety, matka zmarła, co zresztą też niczym dziwnym nie było. I mój prapradzia-dek ożenił się drugi raz, bo wiecie, że jeszcze sto lat temu na wsi to jeden mężczyzna nawet kilka kobiet zużywał...
- „Zużywał"? Ale antyfeminista z ciebie! - Nieprawda. To fakty, a nie moja interpretacja. Gdyby ci przyszło siedmioro czy dziesięcioro dzieci urodzić i pracować w polu, to za długo byś nie pociągnęła. - No, w zasadzie masz rację. 91 - Oczywiście, że mam rację. Wracając do mojego prapra-dziadka: z tą drugą żoną miał z kolei jeszcze pięcioro dzieci. Fajna rodzinka. Moja prababcia była bardzo ładna. Potwierdza to każdy i nic dziwnego, że zainteresował się nią panicz. I z tego związku urodził się mój dziadek, Stanisław. Panicz go bardzo lubił. Dziadek bywał więc we dworze, miał dobrze, ale potem panicz się ożenił, a żonka, jak się domyślacie, nie była zachwycona istnieniem bękarta, więc prababcia z moim dziadkiem zostali suto wyposażeni i odprawieni. Wtedy wybuchła pierwsza wojna światowa. W 1918 roku babcia poznała swojego męża. On był Niemcem. Nazywał się Józef Lambertz. Ożenił się z babcią, został w Polsce, dziecko zaadoptował i jeszcze inne dzieci im się urodziły. - Zaraz, zaraz... To ty jesteś Niemcem? - Spokojnie. Żadnym Niemcem. Mój pradziadek wszystkie swoje dzieci chował w wielkim patriotyzmie. Tu został i tu urodziły się jego dzieci, to raz. A dwa, że we mnie krew polskiego szlachcica płynie. Jestem Polakiem. Zresztą zawsze o sposób myślenia chodzi, a nie o genetykę. Takie jest moje zdanie... - Wiemy, wiemy, i ty się z nim zgadzasz - zakpił Wiktor. -Ja w ogóle nic nie wiem o swojej rodzinie. Znam kilka ciotek, jakichś krewnych, ale nie mam takiej jasności... - To błąd. Musisz to poznać. Wiesz, są specjalne programy do tworzenia, a raczej odtwarzania swojego drzewa genealogicznego. Mój wuj z Sopotu, Grzegorz Krzyżowski... Przed wojną nazywali się Kreuz, ale że jego ojciec był z Gdańska, to gdy trzeba się było opowiedzieć po którejś stronie, to on opowiedział się po polskiej. W mojej rodzinie jest mnóstwo takich łudzi, którzy z wyboru są Polakami. To najbardziej wartościowe jednostki. -Jacuś, ty jesteś dumy z tego, że jesteś Polakiem, tak? 92 -Jestem. Jacek Lambertz. Polak. - I tym razei" nikt si
Jacek podał Magdzie maść, a potem po raz ??1???? złożył hołd jej cudownym właściwościom. Następnie przeszedł do miodów. - ...zresztą miody to nadal niedoceniany środek-?• - A skąd ty tyle wiesz o miodach? 93 -Ja robię w miodach. A myślałeś, że skąd mam kasę na taki wyjazd? - Myślałem, że tak jak my... - Nie biorę od staruszków. Sam na to pracuję. Od półtora roku zajmuję się pszczelarstwem. Współpracuję z pasieką w Ka-miannej. Słyszeliście o Kamiannej? Nie? No tak. Jak się mieszka w Warszawie, to jest prawdziwe nieszczęście. O cokolwiek się warszawiaka zapytasz, to nic nie wie i nigdzie nie był. A w Zamku Królewskim byliście? No tak, wiedziałem, że nie! - Zaśmiał się szczerze. - Być z Warszawy to prawie jak mieć zaćmę... Kamianna to w naszej okolicy największy producent miodu i jego pochodnych. Biorę towar, jadę w trasę, sprzedaję, rozliczam się, biorę towar, jadę w trasę, rozliczam, biorę towar... i na tym zarabiam. - A nie myślisz o studiach? - zagadnęła Magda. - Myślę. Ale nie mogłem sobie pozwolić na nie od razu po szkole. Teraz odłożyłem już trochę i jestem po rozmowach kwalifikacyjnych. Zaczynam od października. - Niech zgadnę - przerwał mu Kuba. - Historia? -Ta. - W Warszawie? - Magda zerknęła na Kubę. - Ta. Jak wy wszystko o mnie wiecie. - A akademika ci nie przyznali? - Nie. To studia zaoczne. -Wiedziałem. - Wiktor z triumfem spojrzał na kolegę, jakby przejrzał niecne zamiary Jacka na wylot. - To gdzie będziesz mieszkał? - Magda zmrużyła oczy. Ale Jacek już nie zdołał odpowiedzieć, bo słońce nagle mocno polizało Damrokę po plecach i ta zerwała się. - To co? Zbieramy się? - spytała. - Ruszmy się, zanim zacznie się upał. 94 Zmyli naczynia, umyli zęby, zabrali zapas wody i wpakowali się do samochodu. Prowadziła Damroka. - Świetnie prowadzisz, tak pewnie. - Jacek po przyjacielsku poklepał ją po ramieniu. - Pewnie, pewnie - wtrąciła się Magda. Droga do Awinionu upłynęła im w ciszy. Każdy w spokoju układał myśli. Kiedy dojechali, okazało się, że nie tylko oni zaplanowali na ten dzień wycieczkę do Awinionu. Na parkingu przed murami miasta nie było ani jednego wolnego miejsca. Krążyli w tę i z powrotem razem z innymi nieszczęśnikami, aż w końcu maleńką ciasną uliczką wjechali do centrum. Drogowskazy skierowały ich na gigantyczny i niebotycznie drogi parking wielopoziomowy. Ale byli już tak zmęczeni szukaniem miejsca, że nikt się tym nie przejął. Kiedy tylko znaleźli się na zatłoczonej, gorącej ulicy, Jacek zapytał: - O której się spotykamy? - Nie będziesz chodził z nami? - Nie, mam coś do załatwienia - i zniknął im z oczu. W Awinionie zaczął się właśnie festiwal teatralny i ulice były zapchane najrozmaitszymi, dziwacznie ubranymi osobami, które albo wściekle coś wykrzykiwały, albo wręcz przeciwnie - w całkowitym milczeniu, z kamiennym
wyrazem twarzy przybierały pozy, które miały publiczności dać wiele do myślenia. Wystarczyło przejść kilkaset kroków, aby mieć ręce pełne najdziwniejszych ulotek i folderów zapraszających na występy teatrów o nazwach nie do wymówienia. Miasta prawie w ogóle nie było widać. Mury miejskie były szczelnie oklejone wielkimi plakatami. Po półgodzi95 nie człowiek przestawał słyszeć własne myśli. Damroka z zachwytem patrzyła na kolorowy tłum. Na ulicach było tak ciasno, że musieli uważać, by się nie zgubić. Nieoczekiwanie zostali zepchnięci przed witrynę sklepu z kamizelkami. Setki egzemplarzy wisiały na identycznych wieszakach. Kompletny przegląd stylów, mód i cen. Magda z Damroką porzuciły chłopców i zaczęły buszować między wieszakami. Nie było ich dobry kwadrans. Znudzeni chłopcy w milczeniu gapili się na przechodniów. - ...chciałabym kupić dla Dominiki. Ze sklepu wyszła Magda, a za nią Damroka. - Ile można być w ciuchami? - jęknął zniecierpliwiony Kuba. - Myślisz, że łatwo jest wybrać coś sensownego? - broniła Magdy Damroka. - Na pewno bardzo trudno. - Kuba, a ile czasu tobie zajęłoby kupienie kamizelki? - Mnie? Dla Dominiki? Góra pięć minut. - No, to wskakuj - powiedziała Magda i wepchnęła go do środka. - To już koniec. Spędzimy tu resztę dnia - stwierdził Wiktor i westchnął. Jednak po dosłownie trzech minutach Kuba wyszedł, trzymając w ręku śliczną, indyjską kamizelkę z wyhaftowanymi z przodu głowami słonia, tygrysa i dwóch żyraf. - Wisiała na samym wierzchu. - Śliczna! - Genialna! - krzyknęły dziewczyny i jeszcze raz weszły do sklepu. Znowu nie było ich dobry kwadrans. Wyszły z niczym. 96 & Przecisnęli się przez wąskie uliczki i doszli do pałacu papieży. Tu było nieco luźniej. Właśnie budowano wielką scenę, a aktorki, tańczące wprost na placu, przedstawiały kolejne etapy życia kobiety. Nie było to wesołe przedstawienie. Potem 2 drugiej strony wyrósł jakiś wesoło podskakujący mało zorganizowany tłum, który bezlitośnie parodiował wielkie współczesne osobistości politycznej sceny świata. Nagle, nie wiadomo skąd, wyskoczyło na ulicę dwóch chłopców i rzucając pod nogi wid26w brudną czapkę, zaczęli się dziwacznie wyginać. Po chwili słychać było pobrzękujące w czapce monety. -Jak on robi ten przerzut?! Zrobi sobie kr*ywdę _ zatroszczył się Wiktor. - A ty byś umiał lepiej? - zapytała Magda. - No, chyba jednak tak. - Pewnie, że by umiał - Damroka od razu naskoczyła na Magdę. - A co myślałaś? - Konkretnie to myślałam, że gdyby tak... - Genialne! - Damroka zeskoczyła z murku. - Wiktor kochany, wystąp, co? Tylko zaraz... Magda, masz jakieś kosmetyki... I gdybyś tak założył moją spódnicę... Nie minęło kilka minut, a Wiktor w spódnicy Damroki z pomalowanymi powiekami i z założonym na T-shirt czarnym stanikiem pośpieszne ustalał z dziewczynami treść improwizowanego przedstawienia. -Ja będę kaleką. Tę rolę lubię najbardziej. -Magda tuszem do rzęs rysowała sobie
wąsy i wielkie czarne brwi. - Czyli jestem twoim mężem. Mikrusem, paralitykiem i niezgułą, a intrygę propo. nuję taką... prostą, ale przewrotną. Słuchajcie... 97 Może nie było to nazbyt ambitne przedstawienie, lecz Kuba niepotrzebnie ukrył się aż w trzecim rzędzie gapiów, by nikt nawet nie posądził go o to, że zna tych wrzeszczących ludzi, z których jeden bez przerwy stał do góry nogami, drugi kiwał się jak kaczka, a trzeci udawał na przemian noworodka i starca-pijaka; raz wydawał z siebie piski niemowlęcia, to znów przeklinał w rozmaitych językach, co i raz zataczając się na gapiów. Na koniec matka, czyli obarczony plączącą się spódnicą Wiktor, wykonał prawdopodobnie jeden ze swoich dawnych układów. Zrezygnował wprawdzie z najtrudniejszych elementów akrobatycznych, ale i tak pobił na głowę tych, którzy wygłupiali się tuż przed nimi. Widzowie zaczęli owacyjnie klaskać i rozglądać się za kapeluszem. Wiktor zadarł spódnicę, ujawniając twarde, mocno owłosione kończyny i zbierał sypiące się drobniaki wprost do spódnicy. Damroka pomagała mu, przechadzając się wśród publiczności ze złączonymi dłońmi, w które turyści wrzucali monety, a Magda, stojąc w miejscu, zbierała eu-rocenty do węzełka zrobionego z chustki. Kiedy widzowie mieli już ręce obolałe od oklasków, a kasa artystów została zasilona poważną gotówką, ujawnił się Kuba. - Jestem z was dumny. Tym bardziej że byłem przeciwny. No, chodźcie już. Magda, czemu tak stoisz? - Nie mogę się ruszyć z miejsca. Ludzie myślą, że ja świetnie gram kulasa. Jak się dowiedzą, że jestem kulasem, to będą rozczarowani. Kuba aż otworzył usta. - Ty przebiegła lisico. - Aaa - Magda zapiszczała, bo Kuba poderwał ją z ziemi i po prostu wyniósł poza obszar ciekawskiej gawiedzi. - Patrzyłem na ciebie - powiedział i pocałował Magdę we włosy. - Na męża w ogóle się nie nadajesz. Jeśli masz zamiar być mężem, to ja dziękuję. 98 - Czyli dobrze graliśmy? -Byliście świetni. Ale Wiktor... Ty, chłopie... jesteś fantastyczny. Co ty wyprawiałeś, to ludzkie pojęcie przechodzi. - No, to prawda. - Damroka nagle stanęła przed Wiktorem. -Weź mnie też na ręce... chociaż dwadzieścia metrów, proszę, bo nie mogę patrzeć, jak tej lisicy dobrze. - Objęła Wiktora i z rozmachem wskoczyła mu na ręce. Pomalowani i przebrani wcale nie zwracali na siebie uwagi. W tym mieście pełnym dziwolągów nawet czarny stanik na T-shir-cie Wiktora nikogo specjalnie nie dziwił. Poszli na lody, żeby od razu skonsumować część zarobionych pieniędzy. O umówionej godzinie znaleźli się przy samochodzie. Jacka nie było. Nie przyszedł w ciągu następnych piętnastu minut. - Wiecie, co mam ochotę powiedzieć, ale zwróćcie uwagę, że tego nie mówię powiedział Wiktor. - Damroka, przestań jeść bułki. Zaraz zrobimy obiad - zauważyła Magda. - Zajmuj się sobą, kochanie, dobrze? - z udawaną słodyczą odparła Damroka i błyskawicznie wbiła zęby w bułkę. Czekając na Soplicę, gadali sobie o tym, co pamiętają z najwcześniejszego dzieciństwa. W końcu na horyzoncie zobaczyli zielony kapelusik i drgające przy każdym kroku właściciela piórko. - I jak się miasto podobało? - przyjaźnie zagadnęła Magda.
- Widziałem ciekawsze, ale ogólnie nawet może być. Co czytasz? -Jacek zajrzał Kubie przez ramię. - Dokładnie nie wiem. Chyba program tutejszej opery. 99 -Ja do opery nie chodzę. Nie lubię. Zresztą to nie jest normalne, żeby ludzie, zamiast mówić, śpiewali do siebie - stwierdził Jacek, upychając w plecaku filmy do aparatu fotograficznego. - Nie zgadzam się z tobą. - Kuba się ożywił. - Trudno. Takie jest moje zdanie i wystarczy, że ja się z nim zgadzam. Wracamy? Czy mi się zdaje, czy jakoś dziwnie wyglądacie? Wiktor, jak pragnę zdrowia, co to miasto z ciebie zrobiło... -strzelił z czarnego, koronkowego ramiączka stanika, który Wiktor cały czas miał na koszulce. Wsiedli do samochodu. Miał prowadzić Wiktor, ale nagle przyznał się, że nie najlepiej się czuje, i w ostatniej chwili zamienili się z Kubą miejscami. Damroka została z przodu. Kuba cichutko włączył radio i wyszukał stację, która akurat nadawała piosenki Brassensa. Słońce zachodziło w całkiem innych kolorach niż w Polsce, czego oczywiście nie omieszkał skomentować Soplica. A potem wszyscy przysnęli. Samochód leniwie sunął do Murs. Kuba jechał spokojnie, nie szarpał jak Damroka i po kilku minutach uśpił towarzystwo. Damroka jednak tylko drzemała, nie mogła zasnąć. Po bułkach lekko ją mdliło. Sięgnęła po wodę i wypiła duszkiem prawie pół butelki. Potem dyskretnie wystawiła rękę do tyłu. Natychmiast poczuła dotyk znajomej dłoni. Ręce splotły się. Damroka zamknęła oczy i starała się nie myśleć o niczym poza tymi delikatnymi dotknięciami. Wiktor naprawdę był czuły i kochany. Gładził kolejno każdy jej palec, okrągłym ruchem przechodząc do następnego. To było wspaniałe. Mimo że dotykał tylko ręki, zrobiło jej się gorąco na całym ciele. Samochód raptownie zahamował i Kuba zaklął cichutko. - Hamuj, człowieku, hamuj! 100 Damroka - rozmarzona, z nieprzytomnymi oczami, spojrzała do tyłu na Wiktora. On też spojrzał na nią i zaraz przeniósł wzrok na dwie splecione ręce. Należały do Damroki i Jacka. -Jak mogłaś nie poznać? Myślisz, że w to uwierzę? Jak mogę ci uwierzyć? - Wiktor, przysięgam ci! Do głowy mi nie przyszło, że on może coś takiego zrobić. Nie gniewaj się. - W głowie mi się to nie mieści. - Ile razy mam cię jeszcze przepraszać? Do końca świata? Każdemu zdarza się pomyłka. - Damroka najwyraźniej traciła już cierpliwość. - Pomyłka, oczywiście. Mnie pomyliłaś z tym dupkiem. - Pomyliłam i co z tego? Pomylić się nie można? - Można. Ale nie w takich sprawach. -Przestań się czepiać. Przeprosiłam i koniec. Nie dam się wpędzić w poczucie winy. - Tak? To świetnie. Jeszcze chwila i dowiem się, że to było miłe, co? - Było miłe, i to bardzo, bo myślałam, że to ty, baranie! - Damroka, wściekła nie na żarty, wstała i nachyliła się nad Wiktorem. -Nie masz prawa mi nie wierzyć. Mam dość tej rozmowy. Idę się wykąpać. I zostawiła Wiktora na trawie. Wzięła ręcznik, brązową lśniącą kosmetyczkę, bieliznę na zmianę i poszła ukryć się pod prysznicem. W drodze spotkała umytego już Jacka.
- Chyba dziś nieco przesadziłeś, co? 101 - Nie, dlaczego? Ale w ogóle w jakiej sprawie? -Jacek miał rozpuszczone włosy. Damroka zauważyła, że nie były, zwyczajem chłopców, po prostu zapuszczone, tylko równiutko przycięte. Na jasnych brwiach zostało kilka kropel wody. Damroka poczuła, że ma ochotę ich dotknąć. Czym prędzej więc, bez słowa wyjaśnienia, poszła pod prysznic. Jacek patrzył na nią i uśmiechał się pod wąsem. Potem przetarł ręcznikiem mokre brwi. Kiedy opuścił rękę, stał przed nim Wiktor. - Dlaczego obmacujesz moją dziewczynę? - Czy jej to przeszkadzało, czy narobiła krzyku, czy dała mi w twarz? Człowieku, ocknij się, zacznij myśleć. Wydaje mi się, że oboje dobrze się bawiliśmy. - Damroka mówiła mi coś całkiem innego. Myślała, że to ja! -Wiktor był zrozpaczony. - A co ci miała powiedzieć? Co ty byś na jej miejscu powiedział? To wrażliwa dziewczyna i nie tak łatwo jej wyznać, że nastąpiło, że tak powiem, przeniesienie afektu. Oj, dzidzia, dzidzia z ciebie. I odszedł, beztrosko kopiąc szyszki. Wiktora zatkało. Wszystkie wątpliwości znów wróciły. „No tak, co ona miała powiedzieć? Wszyscy widzieli, co się dzieje. Nie mogą tak po prostu przyznać się do... no, właśnie... do czego?" -myślał. Wiktor zobaczył przed oczami czarne plamki... „Ta podróż nas zmieni... to niemożliwe, że wrócimy tacy sami...". Obejrzał się za siebie, bo usłyszał głos Magdy tak wyraźnie, jakby stała tuż obok niego. Ale nikogo nie było. Na szerokiej piaszczystej ścieżce, pod wielkimi starymi drzewami, był sam. 102 & Magda siedziała na składanym krzesełku przed namiotem. Sączyła wodę mineralną i patrzyła w zachmurzone niebo. Kuba wyjął z pudełka zdalnie sterowany samochód dla Maryni i podejrzliwie mu się przyglądał. - O co chodzi? -Jakoś tak... nie sprawdziłem go i teraz martwię się, czy... - Chcesz się nim pobawić, tak? - No coś ty? Chcę go tylko sprawdzić! - oburzył się Kuba. - To sprawdź. - Ale musiałbym dojść aż tam do asfaltu, bo po piachu to on nie pojedzie. - To idź. Aha, weź ze sobą Wiktora. Zdaje się, że rozważa morderstwo. - Skąd wiesz? - Nawet cykady o tym wrzeszczą. No, idźcie już. Po chwili obaj chłopcy z pudłami pod pachą znaleźli się na asfaltowej drodze, która prowadziła z miasteczka na kemping. Wyciągnęli samochody. Po godzinie Magda poszła sprawdzić, czy jeszcze żyją. Kiedy była na górce, doleciały do niej strzępy rozmowy. - No, cieniutko z panem, cieniutko. Coś brak formy. Nie rozpraszaj się! Teraz w lewo! - Uważaj na siebie. Dołek się zaliczyło, tak? I co, teraz cztery punkty karne! Tak, cztery. -Dawaj, dawaj! No i gdzie wjechałeś? Niestety, proszę państwa, zawodnik sam
siebie zdyskwalifikował poprzez zakopanie się w piachu. Magda podeszła jeszcze kilka kroków, ale widząc, że chłopcy świetnie się bawią, po cichutku odeszła. 103 Kuba, całkiem nieświadomie, pozwolił Wiktorowi zapomnieć o zmartwieniach. ^ 1 Tym razem był to pasztet z drobiu z dodatkiem pomarańczy. Damroka widziała go wyraźnie. Widziała i słyszała. A na dodatek umiała sobie przypomnieć jego niezrównany smak, bo wieczorem zjadła go przecież na kilku kanapkach. „Jutro już będę do niczego. Jutro mnie wyrzucisz. Stary, obeschnięty i nieapetyczny. O to ci chodzi? Czemu chcesz mi to zrobić? - mówił do niej pasztet. - Przecież czujesz głód. Jesteś głodna. Co chcesz osiągnąć takim głodzeniem się? Po co to robisz? Dla kogo?". Damroka jęknęła. Nakryła głowę śpiworem, ale głos był bardzo blisko. Nie zdołała go pokonać. Rozsunęła suwak, narzuciła na siebie bluzę z polaru i wyszła z sypialni. Pasztet stał na wierzchu skrzynki. Tym razem udało się go wyjąć bezszelestnie. Zjadła cały i nie wiedząc, co zrobić z dowodem winy w postaci pustego słoika, poszła do budynku sanitarnego, by tam wyrzucić go do kosza. Wracając, jak zwykle napiła się wody ze studni głębinowej. Otrzepała nogi z piachu i weszła do śpiwora. Poleżała chwilę. Było jej tak niedobrze, że aż bolała ją głowa. W ostatniej chwili wyskoczyła w krzaki na górce i zwymiotowała. Poczuła się lepiej. Wróciła do śpiwora. Po pięciu minutach znów wyszła przed namiot. Myślała, że jej przejdzie. Nic z tego. Było jej niedobrze, a w ustach czuła ohydny niesmak. 104 - Gorąca woda. Woda mnie uratuje. Jak najciszej wyciągnęła przed namiot butlę z gazem i zaczęła gotować wodę. Było zimno i wiało. Nigdzie nie było widać Jacka i Damroka pomyślała, że chyba noc była tak zimna, że zrezygnował ze spania na świeżym powietrzu i po prostu rozbił gdzieś namiot. - Co się dzieje? - Wiktor w cienkiej piżamie, masując sobie ramiona, wysunął się z namiotu. - Źle się czuję - jęknęła Damroka. - Robisz herbatę? Może dać ci coś na żołądek? Może krople miętowe? Chyba że wolisz maść propolisową... Damroka popatrzyła na niego. Jeszcze tak smutnego go nie widziała. - Ubiorę się tylko i zaraz wyjdę do ciebie. Coś wymyślimy. Damroka w tym czasie wyciągnęła dwa składane krzesła i śpiwór. Zasunęła namiot, żeby Magda nie zmarzła. Po chwili wyszedł Wiktor. - Przepraszam za dzisiaj - powiedział. - Nie, to ja przepraszam. Zachowałam się jak ostatnia idiotka. Ale skąd mogłam wiedzieć, że on zrobi coś takiego? - Nie mogłaś. To ja jestem idiotą. - Idiotka i idiota, pasujemy do siebie. Wiktor przytulił Damrokę ostrożnie, jakby była ze szkła. Gdyby teraz ktoś ich zapytał, o co właściwie mieli do siebie pretensje - nie umieliby odpowiedzieć. -Wiktor, nie mogę się całować, bo przed chwilą wymiotowałam. -Tak? O, to wspaniale... To znaczy źle... No, przykro mi. Ale z drugiej strony...
Wiesz, bałem się, że ty już, że tego... nie chcesz... wiesz... Jeśli wymiotowałaś, to wszystko w porządku. 105 - To aż tyle musimy sobie wyjaśnić? Zaczęli sobie wyjaśniać. Opatuleni śpiworami gadali i co chwila z niepokojem zerkali na czarne zasnute chmurami niebo. To była nieprzyjemna wietrzna noc. Nagle w krzakach koło nich coś zaszeleściło. - Co to było? - Nie mam pojęcia. Jakieś zwierzę? Oboje znieruchomieli i nasłuchiwali z niepokojem. Po chwili znów usłyszeli niezidentyfikowany odgłos. Instynktownie przytulili się do siebie. Cały kemping spał. Nikt nie przeczuwał zbliżającego się niebezpieczeństwa, a ono najwyraźniej czaiło się na stoku górki w krzakach. - Przypomniały mi się wszystkie horrory naraz. Sprawdzamy? - niepewnie zapytał Wiktor. - Za nic w świecie. I tobie też nie pozwalam. Jeszcze ci się coś stanie. Boże, co to może być? Ach! Tuż koło stóp Damroki upadła spora szyszka. - O Boże... Mocno przytuleni usiłowali w ciemności wypatrzyć, co się dzieje. - Co jest? Od strony budynku sanitarnego nadszedł Jacek Lambertz. W dresie, z włosami związanymi czarną gumką, wyglądał jak komandos. - Coś niedobrego się dzieje. Ktoś jest w krzakach... - Sprawdzałeś kto? - zaczepnie zwrócił się do Wiktora. -Nie. - Widzę, że mamy do czynienia z bohaterem. Zaraz zobaczymy, co za straszny diabeł tak naszego Wiktorka wystraszył. 106 Śmiało poszedł w stronę krzaków. Chodził i szeleścił gałęziami przez dobrą chwilę. - Nic tu nie ma. Nie ma się czego bać, Wiktorku. Wiktorowi zrobiło się bardzo głupio. Dobrze, że było ciemno i tych dwoje nie widziało, jak mu płoną policzki. - Oj, coś słabo się starasz, nawet nie sprawdziłeś. Nieładnie, nieładnie. Ja bym się bał powierzyć ci taki skarb jak Damroczek. Przez chwilę Wiktor pomyślał, że nie ma z tym chłopakiem żadnych szans i że żadne ich zaklęcia nie pomogą, bo Jacek... On sam wołałby Jacka niż siebie. Nieudany sportowiec, który boi się sprawdzić, co szeleści w krzakach. W tym momencie bezgranicznie sobą pomiatał. Ale Damroka chyba myślała inaczej, bo wzięła go pod rękę. - My idziemy spać - zarządziła i zostawiła krzesła i butlę przed namiotem. Ciągnąc Wiktora za sobą, zasunęła tropik przed nosem Jacka. Wiktor spał spokojnie, ale rano, gdy zobaczył, jak dziewczyny ukradkiem zerkają na goły tors Jacka, znów szarpnął nim dobrze znany niepokój. Zwierzył się Kubie. Teraz za dnia podejrzewał, że Soplica specjalnie ich wczoraj straszył zza krzaków, żeby skompromitować Wiktora, a samemu wyjść na bohatera. Kuba podrapał się po głowie, a potem położył rękę na ramieniu przyjaciela. - Słuchaj, chłopie. Nie wiem, czy tobie się coś roi, czy mnie się roi, w każdym razie dziś musimy wybrać się na wycieczkę sami.
-Jak to sami? Mam ją zostawić w jego szponach? - Ona też ma pazurki. Jak będzie chciała, to sobie poradzi. 107 - A jeśli nie będzie chciała? - spytał Wiktor i smętnie zwiesił głowę. - To chyba nie będziesz sam siebie oszukiwał - użył ulubionego argumentu Magdy. Wiktor, który chętnie oszukiwałby sam siebie, gorliwie zapewnił, że oczywiście o niczym takim nie może być mowy. Po śniadaniu dziewczyny wzięły się do prania i nawet chętnie przystały na to, że dziś będą czytać i lenić się na miejscu, a chłopcy zrobią sobie małą wycieczkę po okolicy. Zeszli do recepcji, potem przeszli jeszcze kawałek dobrze im znanym asfaltem, gdy Kuba raptownie się zatrzymał. - Wracamy. - Odbiło ci? - Chcesz zobaczyć coś ciekawego? - Chcę. -To moim skromnym, skromniutkim zdaniem najciekawsze dziś możemy zobaczyć tam. Wyciągniętą ręką wskazał kemping. -Ach, ty spryciarzu. Wiesz, moja siostra panicznie się bała zdobyć trzy pióra... - Wika? No i co? - No i poradziłem jej tak: odejdź od ogniska, a potem od razu podczołgaj się jak najbliżej. Połóż się w krzakach zaraz przy drodze, tak żebyś cały czas wszystkich widziała i słyszała. I udało się. Cały dzień przeleżała pod naszym nosem i nikt jej nie zauważył. Potem opowiadała mi, że jeden gość o mało na nią nie nasikał. Masz łeb, bracie. - Wiktor klepnął Kubę w ramię i obaj okrążyli namioty od strony, gdzie rosły najgęstsze krzaki. W czapki powty-kali jak najwięcej gałązek i liści, a potem cichutko, centymetr po centymetrze, podczołgali się pod stanowisko. Obaj płasko przytuleni do ziemi, zlali się z trawą i zaczęli obserwację.
108 Początkowo nic się nie działo. Soplica siedział na krześle Magdy, a nogi (nawet butów nie zdjął) trzymał na krześle Kuby. Potem słychać było, jak od strony łazienki idą dziewczyny. Każda z kwadratową miską pod pachą, a Magda dodatkowo z kolorową, dużą kosmetyczką przewieszoną przez ramię. - Na serio, Kuba! Chłopców dobiegły strzępki rozmowy dziewczyn. - Nigdy w to nie uwierzę. Chociaż... jak tak się zastanowię, to Wiktorowi też się to zdarza. - A widzisz! Oj, przestań, bo brzuch mnie ze śmiechu już boli. Podeszły do sznurka na bieliznę - bardzo blisko chłopców. Zaczęły wieszać pranie. Nie powiesiły nawet dwóch rzeczy, kiedy podbiegł Soplica. -Widzisz go? To jest ziółko! Każdą okazję wykorzysta - szepnął Wiktor. - Spokojnie. Leż. Usłyszą nas - syknął Kuba. Z trawami na czapkach wyglądali jak dwa czołgające się jelenie. Jacek cierpliwie stał z miską i przestępując z nogi na nogę, pomagał dziewczynom wyżymać co większe sztuki. W końcu sznur był ozdobiony kolorowymi fatałaszkami. Damroka na chwilę odeszła. To Jackowi wystarczyło. - Widzę, że lubisz kolorową bieliznę?
- Skąd wiesz, że to moja? - Rozmiar. Nie przepadam za dużymi. - Zaraz go palnę. Kuba nie mógł uleżeć spokojnie. Po chwili nadeszła Damroka i znów we troje przypinali kolorowymi żabkami bieliznę. Po kilku minutach Magda odeszła w stronę toalet. - Widzę, że lubisz czarną bieliznę? 109 - Dlaczego myślisz, że to moja? Może Magda ma taki gust? - Nie. - Popatrzył na nią z obleśnym uśmiechem. - Nie dam S1^ nabrać. Nie podniecają mnie tyczki do pomidorów. Damroka zrobiła krok do tyłu i uważnie na niego spojrzała, ale Wiktor tego nie widział, bo zajmował się wbijaniem paznokci we WW dłonie. Potem Damroka jeszcze raz obrzuciła wzrokiem sznurek, po-Prlwiła żabkę i kiedy nadeszła Magda, wszyscy troje powędrowali V stronę namiotu. - 0 matko! - wyrwało się Kubie w chwili, gdy przez środek jego dłoni przepełzła jaszczurka. - Cicho... - uspokoił go Wiktor. Wtedy właśnie Magda się potknęła. Zawadziła widocznie o co nog% Ku zaskoczeniu wszystkich wzięła Jacka pod ramię i ruszy *a naprzód. - Cieszę się, że jesteś tu z nami - powiedziała, zaglądając m w oczy Damroka aż się wychyliła, żeby spojrzeć na koleżankę. To zde cynowanie nie było w jej stylu. Przynajmniej dotychczas. - No, coś takiego! - Wiktor bał się spojrzeć na Kubę, ale do tktiął jeg0 ramienia i poczuł, jak mięśnie kolegi robią się twarde PRez moment wydawało mu się, że Kuba skamieniał. Po dwóch godzinach wszystko było jasne. Dziewczyny ich zdradzały. Mizdrzyły się do Jacka, i to wcale nie dla żartów. A Wszystko niby tak dyskretnie, żeby ta druga się nie zorientowa-*a- I może istotnie ta druga się nie orientowała, za to postronni, 'eżący nieopodal w krzakach obserwatorzy, orientowali się we ws?ystkim bardzo dobrze. Żeby pozwalały mu smarować plecy o^jkiem do opalania, żeby nachalnie się do niego mizdrzyły, to mQżna by jeszcze mieć nadzieję, że się wygłupiają, że żartują 110 z niego i świetnie się bawią jego kosztem. Niestety, nic takiego się nie działo. Właściwie nic im nie można było zarzucić oprócz tego, że atmosfera była aż gęsta od emocji i niedomówień. Obaj chłopcy, mimo że mocno już zdrętwiali, nie mogli przestać patrzeć na to smutne widowisko. - Widzisz, brachu, tak to jest z babami. Cosifan tutte po prostu. - Widzę, ale... - zaczął Wiktor. - Ale wytłumacz mi, co one w nim widzą? I to Magda! Nigdy bym się tego po niej nie spodziewał - dodał ciszej Kuba. - Rozumiem, że po Damroce można się było tego spodziewać, tak? - warknął Wiktor. Odleżeli jeszcze z dziesięć minut, nie odzywając się do siebie. Dla nich wszystko stało się jasne. Byli rogaczami. Jeszcze ciszej niż poprzednio - i trudniej, bo tyłem - odczołgali się w bezpieczne miejsce. Potem bez słowa wyjęli podwiędłe już trawy zza otoków swoich czapek i otworzyli butelkę wody mineralnej. - Nie chce mi się wracać - powiedział Kuba. - A ja wracam i obiję mordę skubańcowi. -Jemu? Dlaczego jemu? On nie jest winien. - A może ja jestem?!
- Nie. Wina jest wyłącznie po stronie Magdy - Kuba dyplomatycznie nie wspomniał o Damroce. - Do tego facecika nic nie mam. - Żartujesz czy za mocno cię przypiekło? - Czy on mi coś obiecywał? Czy to on nosi pierścionek ode mnie? Czy on mi mówi, i to, bracie, w różnych, zapewniam cię, że w różnych okolicznościach, że mnie tego, no... kocha? Z nim się nie zadaję. On mi wisi. Wiktor zastanowił się nad takim postawieniem sprawy. - No tak, to łatwizna wszystko zwalić na niego. Masz rację. Przynajmniej wiem, na czym stoję. Co teraz zrobimy? 111 - A co my możemy zrobić? Jesteśmy parą jeleni. Nic nie możemy zrobić. Otrzepali spodnie i ruszyli do obozowiska. Kiedy wchodzili na wzgórek, wyrosła przed nimi Magda. Szła z portmonetką, widocznie zamierzała coś kupić w recepcji. Wiktor minął ją bez słowa, za to Kuba zatrzymał się i zaczął kopać maleńki kamyczek, wpatrując się intensywnie w czubki swoich butów. -Jak wycieczka? - Bardzo udana - burknął. - A u was? - O, nic ciekawego. Nudziłyśmy się we dwie. ,We dwie! A więc czuje się winna i teraz będzie kłamać. I to ona?! Ona! A tyle było zawsze gadania o szczerości aż do bólu. Co za obłuda!". - Aha, we dwie? Słuchaj, Magda, chciałbym, żeby wszystko było jasne. Ja rozumiem, że mogłaś... że może jestem nudny i wiec nie się zgadzam, co podobno jest wadą... ktoś inny ci się pod ba... ja przecież to zrozumiem... uszanuję... wiesz... - Wiem. Magda podeszła do Kuby i pogłaskała go po policzku. Kuba mało co się nie cofnął przed taką podłością. „Chce mnie wziąć na babskie sztuczki" - pomyślał. - Kuba, strasznie ci się ten T-shirt wygniótł. Pewnie za długo na brzuchu leżałeś. Kuba aż otworzył usta. - Ty żmijko, widziałaś nas! - Pewnie. Hałasowaliście jak stado bawołów. Nie sposób was było nie zauważyć. - Cały czas obie wiedziałyście?! -Jasne. 112 - Uff. - Kuba z całej siły objął Magdę, mocno przytulił, a potem podniósł do góry. - Magda, Magda! Magda zapiszczała jak dzierlatka, pomachała symbolicznie nogami, a potem z całej siły rąbnęła Kubę w brzuch, aż biedak się zatoczył. - Nie odzywaj się do mnie, ty podła jaszczurko! Ty w ogóle we mnie nie wierzysz! Taki związek nie ma najmniejszego sensu! Najmniejszego! Rozumiesz?! I nawet na niego nie patrząc, poszła do recepcji. Nad ranem zaczął wiać mistral - silny, chłodny, suchy wiatr północny, przynoszący do Prowansji masy zimnego powietrza. Przez najbliższe osiem dni turyści mieli się przekonać, że zawsze warto zabrać ze sobą wełniane swetry i nieprzemakalne kurtki. Nawet, gdy jedzie się latem na południe Francji. Rozdział 6 Zapiski Wiktora: Mamo, musiałem osobiście wrócić po tego... po powrocie po wiem ci, jakie określenie byłoby najwłaściwsze, ale nie chcę pi sać, bo Damroka wszystko czyta. Ona jest nim zachwycona Okazało się, że w ogóle nie zna się na ludziach. Jeżeli
go żabi ję, to czy będziecie mnie odwiedzać w więzieniu? Susz cebulę bo to się stanie lada chwila. Magda jest bardzo sprytna, nie do ceniałemjej. Deszcz nadal leje. Dopisek Damroki: Proszę pani! Wszystko układa się dobrze. Wiktor polubi Jacka, tylko teraz nie wypada mu się przyznać. Ja racze_ mam wątpliwości co do Magdy. Nie umiem jej rozgryźć, za t ona rozgryza mnie. A to wkurza, prawda? Fajne to Saint-Tro pez i ma jedną wielką zaletę: ja nie muszę tu mieszkać. To sto wa Soplicy. & i To było najbardziej nerwowe pakowanie ze wszystkich. W biegu zjedli śniadanie. Poszli jeszcze do Belgów, żeby się pożegnać i dowiedzieć, czy zapowiadają zmiany pogody. Postanowili jak najszybciej uciekać z tego zimna. - Brr, w Polsce nawet zimą nie jest tak lodowato - zauważył, chyba zgodnie z prawdą, Jacek. Mistral bezlitośnie wdzierał się w każdą szparę. 114 - Ale zimno. Muszę założyć pod spodnie dół od piżamy, bo zamarznę - zauważyła Damroka. Żadne z nich nie było nigdy w Saint-Tropez. Damroka była dwa razy z ojcem w Nicei, ale jak mówiła, pamięta głównie, że w hotelu mieli świetne śniadania z ogromnym wyborem rozmaitych serów. Pakując się, wyobrażali sobie siebie w idealnie białych marynarskich strojach na wielkim (czytaj: drogim) jachcie, lekko kołyszącym się na muskających idealnie czyste burty falach. Jeszcze tylko pożegnanie z sympatycznymi Belgami, zapewnienia, że na pewno ich odwiedzą, i już można było odjeżdżać. Wtedy Jacek kiwnął na Wiktora ręką i dał mu do zrozumienia, że chce pogadać. - Akurat! Będę z tobą gadał - mruknął Wiktor i walcząc z mokrym i wyrywającym się z rąk tropikiem, odwrócił się do Jacka plecami. Technikę przyjęli taką: pakują wszystko do samochodu, ale namiot składają na samym końcu, żeby im na głowy nie padało. A padało coraz mocniej i pod takim dziwnym kątem, jakby deszcz lał nie z góry, ale z boku. - Muszę do niego iść - westchnął Wiktor i poszedł do przykrytego plastikową peleryną Jacka. - No czego, czego? Naprawdę nie miał już cierpliwości do tego człowieka. Przez niego przynajmniej raz dziennie toczył idiotyczne kłótnie z Damroka. Przez niego sam sobie wydawał się ponurym, obrażalskim zazdrośnikiem. Przez niego... - Słuchaj, stary. - Słucham, stary. - Wiem, że nie chcesz, żebym z wami jechał. 115 Pod wpływem deszczu Jackowi zaczęły się kręcić włosy i Wiktor zauważył, że teraz spod kaptura wystają mu regularne loki, co, nie wiadomo dlaczego, rozwścieczyło go jeszcze bardziej. - No nie, mamy do czynienia z jasnowidzem. Jak tyś do tego doszedł, chłopie? Naprawdę trudno było wpaść na taką myśl. Jacek wzruszył ramionami. -.Słuchaj, zrobimy tak... - Nie. Nic nie zrobimy. -Wiem, że piętrzyłem ci trudności, ale w słusznej sprawie... zresztą o tym potem. Do rzeczy. Ja z wami nie pojadę. Coś tam skłamię i zostanę. Będę czekać o tu, na
tym zakręcie. Zrobiłem ci plan... - A zabieraj to! Niczego nie biorę. Wiktor wytrącił Jackowi kartkę z ręki i ta upadła na mokre rośliny. - Będę więc tu czekał. Jak się zjawisz, to mnie weźmiesz, a jeśli nie, to trudno. Zrozumiem, chociaż wiele mi zawdzięczacie, i to obaj. - Fajnie się gada, ale muszę lecieć. To żegnaj. Pa! Buziaczki! Widzisz mnie ostatni raz, Jacuś, serce ty moje - powiedział Wiktor i posłał Soplicy buziaka. Wrócił do prawie już spakowanego samochodu, a krok za nim Jacek. Od razu podszedł do dziewczyn i zaczął im coś szeptać, pokazując dłonią na Belgów, którzy też najwyraźniej się zbierali. Podał jakąś kartkę, potem uścisnęli sobie mokre dłonie. Następnie Wiktor dowiedział się, że Jacek z nimi nie jedzie. Zostaje. Zabierze się z Belgami. Woli zobaczyć cudowne klify w Verdon niż rozkosze Lazurowego Wybrzeża. -Jaka szkoda, jak mi go będzie brakowało! - Wiktor udawał rozpacz. 116 - Zaraz, dlaczego on tak nagle zmienił zdanie? Przecież oni mają maleńki samochodzik, i to załadowany po same szyby. Jak on z nimi... - Na szczęście to nie nasz interes, prawda? - Wiktor popchnął Kubę w kierunku saaba. -Jacuś, żegnaj. - Wesoło pomachał Jackowi ręką i wsiadł za kierownicę. Wyjął mapę ze schowka i zaczął studiować drogę. W tym czasie pozostali usadowili się, zapięli pasy i przykleili nosy do mokrej szyby. -Jakoś tak pusto bez Soplicy... - zaczęła Magda. - No, to teraz panowie zabawiajcie nas dodatkowo. Proszę... -Ale dlaczego on został? Taka ulewa... Matko, przecież ten człowiek ma tylko strzęp namiotu. - Kuba, jak zawsze, martwił się o wszystko. - Nie jest z cukru, nie rozpuści się. Wiktor szczerzył się sam do siebie. Nagle złapał haust powietrza i zaśpiewał: Idzie dysc, idzie dysc, idzie sikawica! Uleje, usiece, uleje, usiece Uleje, usiece Janickowe lica. Uleje, usie... - Co tak urwałeś? - Belgowie go nie zabiorą, bo... - Przestań o nim myśleć! Został, jego sprawa. Widocznie miał nas dość powiedziała Damroka. - Ciebie na pewno miał dość - odparł z przekąsem. - Dziwnie się czuję, jakby zaczynała mi się angina. Mam gulę w gardle. Słuchajcie, musimy wrócić po niego. -Co? 117 - Po ??? - Nie wiem po co, ale musimy. - Wiktor zatrzymał się na poboczu i wyjął mapę. Ale ze mnie wioskowy głupek. On to zrobił specjalnie, żebym spać po nocach nie mógł. Gdzie to było, gdzie to było? - Niestety, nic sobie nie mógł przypomnieć. - Musimy wrócić tam, koło drogi. - Przypomniał sobie miejsce, gdzie upadła kartka. - Może tam jeszcze leży. - Kto leży? Soplica? Daj spokój, Wiktor, czym ty się tak przejmujesz? - Niczym. O niego wcale się nie martwię, tylko o siebie, żebyście wiedzieli. Jak ja sobie w mordę spojrzę, no jak? Przecież mnie odrzuci od widoku takiego faceta. - Wiktor, oddawaj kierownicę, bo zaczynasz bredzić. Jedź prosto. Nigdzie nie wracamy. Nie zważając na protesty pozostałej trójki, Wiktor zaparkował przed kempingiem i nawet nie narzucając na siebie kurtki, pogalopował gdzieś w krzaki. Tam upadł na
kolana i centymetr po centymetrze obszukiwał mokrą trawę. -Jest, jest! - wrzasnął i pomachał strzępkiem papieru. Po czym spuścił głowę i smętnie dowlókł się do samochodu. - Wiktor, co ty wyprawiasz? - od razu wydarła się Damroka. - Zobaczcie, zamazało się. Nigdy go nie znajdziemy. A może jest jeszcze u Belgów? Nie czekając na odpowiedź, znów wyskoczył z samochodu. Po chwili wrócił całkiem mokry. - Niestety, już poszedł. - Dokąd poszedł? Do Polski? Przecież miał z nimi jechać? -Damroka wbiła wzrok w Wiktora. - Nigdy go nie znajdziemy. Przez moją głupią dumę człowiek umrze na zapalenie płuc. 118 - Co cię to obchodzi? - niewinnie zapytała Magda. - A wiesz, obchodzi mnie! - Przecież go nienawidzisz. Podrywa Damrokę... - I nie tylko - wtrącił Kuba. - To prawda, „i nie tylko", więc to chyba dobrze, że... - Magdzie nie udało się dokończyć. - Nie. Mimo to niedobrze. Nie chcę już o tym gadać. Teraz musimy go znaleźć. Obleśny prowokator, tak się dałem podpuścić! - Naprawdę? - Magda uśmiechnęła się. - Jak my go teraz znajdziemy? Na kartce było kilka linii i jakiś kompletnie rozmyty napis, z którego uratowało się w jako takim stanie tylko A. Wszyscy czworo pochylili głowy nad papierem, ale nie mogli dojść do żadnych wniosków. - A to? - zaczęła Magda. - Słuchajcie, czy to nie jest czasem ta droga do Murs? - Magda postukała palcem w jakiś brudny ślad na kartce. - No tak, oczywiście. A to... Wiktor, co to za zakręt? - Nie wiem. Znam tu tylko... zaraz, przecież to ten przy drogowskazie... - Wiktor, ty masz rację. - Ucieszyła się Magda. - Tak, tak! Genialnie to wymyśliłeś. To ten zakręt. - On wymyślił? - Kuba dziwnie spojrzał na Magdę. - To raczej ty... - Czując, jak Magda niewidocznie ściska go za łokieć, zamknął usta. Pojechali do zakrętu, a potem do skrzyżowania z drogowskazem. Soplica majaczył gdzieś w głębi mokrego, plastikowego płaszcza. Siedział na plecaku i czytał książkę. Żeby deszcz jej nie zmoczył, włożył książkę do foliowej torebki, a czytając, przejeżdżał dłonią po folii, żeby coś widzieć, ale raczej tylko rozmazywał wodę. 119 -Już? - Ucieszył się. - Myślałem, że więcej czasu ci to zajmie. Więc widzicie, przyjaciele, jak się sprawy mają. Wiktorek z własnej woli, czego jesteście świadkami, chce, nawet bardzo chce, żebym z wami jechał. -Ja niczego nie chcę, ale z pewnością nie będę sobie tobą sumienia obciążał. - Ale przyznaj, że nie mogłeś beze mnie odjechać. No, przyznaj... - No, nie mogłem. I co z tego? - Czyli że mnie lubisz? - No nie, tego już za wiele. Zaraz cię tu zos... - Nie wierzę, ale dzięki. A jak mnie znaleźliście, bo kartki przecież nie
wziąłeś? Przekrzykując się, opowiadali mu, jak wszystko wyglądało. - Wiktor wpadł na pomysł, że to ten zakręt - zakończyła Magda. - Nieprawda - powiedział Kuba i zrobiło się bardzo cicho. -Nie wiem, o co tu chodzi, ale co mają znaczyć te niby niezauważalne mrugnięcia? Magda, słucham cię... - Może nie teraz, dobrze? - Teraz. Nie jadę dalej, jeśli wy oboje nie powiecie, o co chodzi. I nie opowiadaj mi tu, że Wiktor wpadł, że to ten zakręt, bo na tej kartce nic nie było widać... Auu - Kuba znów poczuł delikatny uścisk i umilkł, ale podejrzliwie popatrzył na Jacka i Magdę. & I Przez cały dzień lało. Autostradą dojechali w pobliże Morza Śródziemnego. Byli już porządnie zmęczeni, gdy nagle na drodze wyrósł francuski policjant i wszystkie samochody kierował na boczną drogę. Sprawdzili na mapie - wijący się przejazd przez masyw górski. Po120 czątkowo jechali, ot tak sobie. Potem zaczęli bawić się i przypominać sobie Żandarma z Saint-Tropez, Na każdym zakręcie przechylali się i głośno wołali: „Ulała!". A potem zaczęło być strasznie. Droga zrobiła się bardzo wąska, a wcale nie była jednokierunkowa. Mieli pecha, bo jechali od strony przepaści. Widok był fantastyczny, ale gdy trzeba było wyminąć pojazd z naprzeciwka, nikt nie zachwycał się pięknem przyrody, tylko spisywał w myślach testament. W samochodzie zrobiło się cicho, a gdy okazało się, że zrobił się gigantyczny korek, bo z przeciwka jedzie jakiś nieszczęśnik z przyczepą, która zwyczajnie utknęła na jednym z węższych fragmentów drogi - ludzie wpadli w panikę. Mimo deszczu pootwierali okna i ze strachem patrzyli jedni na drugich. - Zobacz, jak ci ludzie się boją - zauważyła Damroka. - Skąd to wiesz? - Bo jak człowiek jest przerażony albo rzeczywistość go przerasta, to tak sobie przytyka dłoń do ust. Właśnie tak jak ci ludzie. Oni są przerażeni. Trzęsą się o własne życie. - Oni nie o własne się tak trzęsą, ale o nasze. Kilka centymetrów od naszego prawego koła jest przepaść. A oni mają bezpieczną skałę za plecami. Radzę ci, przyłóż sobie dłoń do ust. Daj rękę... O tak, i tu sobie ją przyłóż. -Jacek sięgnął po dłoń Damroki. -Jacuś, rozumiem, że po tym szlachetnym czynie, którego dziś dokonałem, dasz wreszcie Damroce spokój? - Co? - zdziwiła się Damroka. - Oczywiście. Zresztą chyba już i tak was obu zmobilizowałem do większego wysiłku? I starczy. Czujcie się bezpieczni - powiedział Jacek tonem baszy. -Widzisz, bracie... Przegrałeś. Pękłeś. Cha, cha, cha. -Wiktor zaśmiał się, jakby przepłukiwał sobie zęby po myciu. 121 - Nie ciesz się tak ze swojego zwycięstwa. Wygrałeś, to fakt, ale walkowerem... cha, cha, cha, cha, więc nici z satysfakcji. - Padalec - syknął Wiktor. - Teraz ja zabiorę głos, bo czuję się pomijana i niedoinformowana. Chciałam powiedzieć, że nie każdy zrobiłby tak jak Wiktor. Ja bym nie wróciła. I jestem tego pewna, a Wiktorek jest kochany i teraz dostanie buzi. Mój bohaterek, daj
pyszczek... Ale Jacuś, tak całkiem nie przestaniesz się mną interesować, co? Bo to było jednak przyjemne... Auu, przecież mówię prawdę. Nie wolno nikogo karać za mówienie prawdy. Magda, ratuj! - Też czuję się rozczarowana, że już nie będzie uwag na temat mojej tatarskiej urody albo eleganckiej bielizny. Szkoda. - A wiecie, kto nosił imię Damroka? - zaczął nagle Jacek. - Nie zaczynaj. Przerzuć swoje zainteresowania na kogoś innego. - Na kogo proponujesz? Może jednak na Magdę, co, Kuba? Ja muszę kogoś mieć na celowniku, bo tak już mam. - Jacek wyszczerzył się w stronę Kuby. - Odmawiam. - Aha. Damra nie, Magda nie, to zostajecie wy, panowie. - O, Kuba ma bardzo zgrabny ten... - powiedział Wiktor. - A tak, zgadzam się. TEN to on ma bardzo zgrabny - dokończyła Magda. & 'l Wciąż lało, lało i lało, a oni - jechali, jechali i jechali. W sznureczku wolniutko posuwających się samochodów nie mieli innego wyjścia. W końcu dojechali na Lazurowe Wybrzeże. Co prawda wzdłuż brzegu stał namiot na namiocie i przemykali się różni nieszczęśli122 wi turyści, co chwilę zadzierając głowy i patrząc w niebo. Mimo iż twardo trwali na tej najwspanialszej z riwier, nie wyglądali na uszczęśliwionych. Nastroje w samochodzie były gorzej niż średnie. Tylko Jacek był w doskonałym humorze. - Patrzcie, jakie tu mają stragany. Zupełnie jak w Łebie. To identyczne miasto, tylko nikt tu nie mówi w cywilizowanym języku. Boże, jak dobrze, że tu przyjechałem. Już zawsze będę wiedział, że nic nie tracę. - Ale gdy świeci słońce... - zaczęła Magda. - Gdy świeci słońce; to tu i tak jest gorzej. Masa ludzi, wszystko drogie, człowiek na człowieku. Na plaży to pewnie piasku nie widać. I co tu robić? Łazić i gapić się na te nowobogackie wille? Boże, dzięki ci, że tu jestem. -Wiecie co? Zgadzam cię z Jackiem. - Kuba prowokacyjnie spojrzał na Magdę. - Z Jackiem mogę się zgadzać, tak? To dobrze. Człowiek powinien dużo podróżować, żeby zobaczyć, że to nieprawda, iż gdzie indziej to ludzie, za przeproszeniem, szampanem sikają. Jak byłem mały, to jeździłem palcem po mapie i wyobrażałem sobie to całe Saint-Tropez, Niceę i inne takie z basenu Morza Śródziemnego. A teraz ja, Kuba Gwidosz, syn pracownicz-ki sfery budżetowej i agenta ubezpieczeniowego, jestem na Lazurowym Wybrzeżu. I co z tego? Jacuś, przybij piątkę. -Jacek, a czy istnieje jakieś miejsce na świecie, które dla ciebie jest magiczne? - zapytała Magda. - O tak! Jasna Góra, Westerplatte, Wieliczka, Nałęczów na wiosnę, dąb Bartek, Szpiglasowa Przełęcz w Tatrach, mała knajpka na Bulwarach Dietla w Krynicy Zdroju... -Ale zaraz! Nie w Polsce. Czy jest takie miejsce poza Polską? Czy byłeś już w takim miejscu? Jacek się zamyślił. 123 - Czemu tak milczysz? Widzę, że nie chcesz skłamać. - No, jest takie miejsce. Ocean. - Ocean? Duży przesolony Bałtyk? - Kuba nie mógł ukryć zdziwienia. - Wiesz, rozczarowałeś mnie. - Ocean. Na kochanie człowiek nic nie poradzi. Tylko nad ocean warto jechać. Od
oceanu to piękniejsze są tylko niektóre dziewczyny... -Jacek rozmarzył się, a pozostali spojrzeli po sobie zaskoczeni, bo czegoś takiego się nie spodziewali. - Moim zdaniem to jest zdrada narodowa. - Moim też. - Wiecie co? Opowiem wam coś, to może mnie trochę lepiej poznacie. Znałem kiedyś pewną Hiszpankę. U nas na wsi też czasem człowiek się o szeroki świat otrze. Ładna była, oczko bystre, ząbek biały, ale co to za podła gadzina, to człowiekowi w głowie się nie mieści. Raz zaprosiła mnie na przyjęcie. Najadłem się, owszem, bo dobra wszelakiego było pod dostatkiem. Potem wychodzimy, a ona tak mówi: „Tu macie ciasteczka. Sama piekłam. Całym sercem je piekłam. Każdy chłopiec przed wyjściem niech weźmie sobie takie ciasteczko, a kto trafi na migdał, jest zaproszony jutro na herbatę". No cóż, teraz wypada powiedzieć, że liczyłem trochę na ten migdał, bo wiecie... -Wiemy, wiemy. Oczko bystre, biały ząbek, mów dalej. Twoje motywy są oczywiste. - Magda pogoniła go dłonią. - Na schodach jeden gość mówi do mnie: „Masz tu, chłopie, to ciastko, bo ja jestem uczulony na czekoladę, a poza tym mam narzeczoną i wkrótce będę ojcem. Zabieraj ciastko i spadaj". No to zabrałem i spadłem. Stoję za winkiem i jem to moje ciastko. Jest migdał! Nogi się pode mną ugięły, ale myślę sobie: „Może to nie moje, tylko tamtego". Zjadam drugie - jest migdał! Wracam pod jej dom, patrzę - inni kolesie wychodzą. Każdy znalazł w ciastku migdał. Taka to była gadzina. Hiszpanka! 124 - Ale w związku z czym nam to opowiedziałeś? - zapytała Magda. - Bo zaczęłam sumować swoje życie i zastanawiać się, czy do mnie pijesz? - A nie, skąd! Tylko tak mi się przypomniało. Lubię Polki. - Teraz cię słucham. Co cię łączy z tym Soplicą? Kuba na postoju zaciągnął Magdę pod lekko przeciekający daszek nad stołem piknikowym. Miał zamiar wyjaśnić sprawę. - Mała intryga, ale jak na to wpadłeś? - Zwyczajnie. Trzeba być nie wiem kim, żeby uwierzyć, że ten rozmazany bohomaz coś przedstawiał, a ty w cudowny sposób to wiedziałaś. A raczej nie wiedziałaś, tylko ładnie Wiktora naprowadziłaś na właściwe miejsce. A skoro znałaś miejsce, to musiałaś wiedzieć o rozmowie Jacka i Wiktora. A od kogo? Od Jacka, czyli byłaś wprowadzona w plan, a może nawet, znając ciebie, sama go wymyśliłaś. Zeznawaj zaraz. - No, troszkę go wymyśliłam. - Ale po co, na miłość boską?! A jakby Wiktor nie wrócił? - Wiktor? On by po zdechłą żabę wrócił. Właśnie tego, że Wiktor na pewno wróci, byłam pewna. - Ale po co to było, bo tego nie ogarniam? - Żeby Wiktor zrozumiał, że lubi Jacka. - Lubi? On go nienawidzi! No tak, wtedy by po niego nie wrócił, ale moim zdaniem żerowaliście na zwykłym ludzkim odruchu. - Na zwykłym ludzkim odruchu? Twoim zdaniem każdy człowiek by wrócił? Ludzie nie wróciliby nawet po własnych przyjaciół, jakby im było nie po drodze, a co dopiero po kogoś, kto, de125 likatnie mówiąc, lekko zawadza! A ty, Kuba? Ty byś wrócił po tym wszystkim, co Soplica...
-Ja? Zaraz, a kiedy ty miałaś czas to wszystko z nim omówić tak szczegółowo, co? -Jak spałeś - nieco ciszej niż zwykle odpowiedziała Magda. - A więc to tak! Sterany życiem zasypiam, a moja pani zaraz jakieś intrygi... Kurczę, masz łeb, dobrze to wymyśliłaś. Atmosfera się oczyściła, jak ręką odjął. - Tak. Teraz nareszcie wszyscy odetchniemy - przyznała mu rację. Po chwili usłyszeli wściekły ryk Damroki. - Magda, Magda! Cholery z tobą można dostać, wiesz... - Wiem, zostaw to. - Magda szybko podeszła do czerwonej z złości koleżanki. Zostaw to. Damroka, nie masz prawa tam zaglądać... Kuba splótł ręce na piersiach i z kpiącym uśmiechem popatrzył w stronę, z której dobiegały krzyki dziewczyn. - Tak, teraz nareszcie będzie już spokój. Eden i sielanka. Wyszedł na deszcz i próbował łapać krople do ust. Mniej więcej po trzech minutach dołączył do niego Wiktor, a potem jeszcze Jacek, który ni stąd, ni zowąd, stwierdził: - Kawalerowi smutno, żonatemu źle. - Chyba kawalerowi źle, żonatemu smutno - poprawił go Kuba. - Wszystko jedno - chciał zakończyć dyskusję Wiktor. - O czym gadacie? - spytała Magda, zjawiając się nagle przed nimi. - Proszę chłopaków, żeby poszukali mi dziewczyny - bez namysłu odparł Jacek. - Dlaczego akurat oni? Nie możesz sam się za to wziąć? - Sobie nie dowierzam, a jeden z nich ma bardzo dobry gust. 126 - Ty spryciarzu! Imponujesz mi - powiedziała Magda, tajemniczo uśmiechając się do Jacka. Kuba wziął Wiktora za łokieć i odeszli kilka kroków. - Kiedyś, dawno temu, chłopcy z małych miasteczek byli zastraszeni i obarczeni niską samooceną... - szepnął Kuba. - Tak. - Wiktor się rozmarzył. - I czuli respekt przed warszawiakami... - Ale te czasy na szczęście już minęły. - Soplica wsadził głowę między nich i szelmowsko się uśmiechnął. - Ma się ten słuch, co? Saint-Tropez bardzo ich zawiodło. Mimo deszczu zmusili się do godzinnego spaceru. Woda, plaża, eleganckie sklepy i wille - to wszystko. Z nabrzeża widać było drogie jachty, smętnie bujające się na burej wodzie. Deszcz nie oszczędzał nikogo. Soplica rzeczywiście miał rację: swym charakterem miasto nie różniło się od polskich nadmorskich kurortów. Jedynie korek samochodowy rozmiarami przewyższał wakacyjne korki w Polsce. Deszcz nie przestawał padać. Zmieniał tylko natężenie strumienia wody; raz lał, a raz tylko padał. O rozstawieniu namiotu nie mogło być mowy, więc Damroka wzięła sprawy w swoje ręce. Zarządziła noc w hotelu. - Nie martwcie się. To wybrzeże składa się wyłącznie z tanich hoteli... - Wiecie, ja to bym jednak znalazł pole namiotowe, bo... - Kuba, nie ma mowy o żadnym polu. Musielibyśmy rozbić namiot na drzewie, żeby nas woda nie porwała. Jedziemy do hotelu. Zaczęli wertować przewodnik w poszukiwaniu hotelu klasy turystycznej. Było ich bardzo dużo. Pojechali do najbliższego. 127 Nie było w nim ani jednego wolnego miejsca. W drugim, trzecim i czwartym tak samo. Po piątej próbie przestali się do siebie odzywać. Każdy patrzył przed siebie,
udając, że wcale, ale to wcale nie przejmuje się tym, że nie ma gdzie zanocować. W końcu Damroka podjechała pod kolejny hotel i poszła do recepcji. - Słuchajcie! Mamy dwa pokoje, po dwa łóżka. Przykro mi, chłopcy: macie dwa łóżka na trzech. Jakoś musicie sobie radzić. A teraz jedzenie. Mamy masę puszek i makaron. Gdyby tak udało nam się przemycić kuchenkę do pokoju... - Nie ma sprawy, co się ma nie udać? Chłostani lodowatym deszczem zanurkowali w bagażniku i jak najszybciej wygrzebali wszystkie potrzebne rzeczy. Po jakimś czasie, używając dwóch widelców i łyżeczki od herbaty, skonsumowali makaron i pulpety z fasolą. Najedzeni, rozgrzani i zadowoleni - czym prędzej wyparzyli się pod prysznicem i poszli spać. Magda padła ze zmęczenia. Nawet nie uporządkowała rzeczy, zostawiając wszystkie obowiązki na jutro. Już prawie na granicy snu zapytała: - A śniadanie mamy? - Mamy. Wzięłam cztery. - O której? -Do jedenastej. - A, to dobrze. Wstanę za trzy jedenasta. Magda zasnęła szybko, a Damroka wciąż myślała o czymś słodkim, co przełamałoby smak pulpetów. Czegoś bardzo słodkiego. „Zaraz, chyba w skrzynce...". Damroka po cichu, nie zapalając światła, wzięła pełną zużytych opakowań i torebek foliowych skrzynkę i czym prędzej wyszła na korytarz. Wyrzuciła wszystkie śmieci, odnalazła mocno 128 spleśniały z jednej strony ser. Powąchała go. Pachniał mało przyjemnie, w związku z czym odgryzła ostrożnie podejrzany kawałek i wypluła do kosza. Resztę podstawiła pod strumień zimnej wody w łazience, wyszorowała i jeszcze mokry wsadziła do ust. Potem dojadła jakieś trzy rozkruszone kawałki gorzkiej czekolady. Wypłukała zęby, umyła ręce i weszła z powrotem do pokoju. Było całkiem ciemno. Postawiła skrzynkę na podłodze. Nagle pokój rozświetlił się zimnym, jarzeniowym światłem. Magda siedziała na swoim łóżku, trzymając rękę na przycisku do światła. Popatrzyła na Damrokę i powiedziała: - Nic nie mów. Wszystko wiem. Byłaś w toalecie - i wymownie spojrzała na żółtą skrzynkę. Rano w hotelu dobrze się najedli. Z powodu turystów z najróżniejszych stron świata na śniadanie było wszystko, czego dusza zapragnie. Wielkie tace z owocami, chleb w kilkunastu rodzajach. Samego białego twarożku były trzy miski, z czego każda przybrana inaczej. Potem wędliny - od salami do surowej wołowiny. Nie oglądając się na innych, szczególnie na Francuzów, którzy rano jedzą wyłącznie małą bułeczkę i piją kawę, nie żałowali sobie. - Tylko nie mówić po polsku, bo pomyślą, że z nas jakiś strasznie żarty naród powiedziała Magda do Kuby. Ale Damroka poczuła się urażona. - Pijesz do mnie? - Nie, piję kakao. A co? -Nic. Damroka wzięła talerz i przesiadła się do stolika obok. - Co się dzieje? - szeptem zapytał Kuba. - Pokłóciłyście się? 129 - Pokłóciłyśmy, pogodziłyśmy, pokłóciłyśmy. Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, ale nie martw się, proszę. Nic się nie dzieje. Absolutnie nic. Może chce po prostu mieć widok na ogród. Istotnie, Damroka usiadła twarzą do przepięknego ogrodu i ruszając szczękami,
patrzyła na najdziwniejsze rośliny. Po chwili dosiadł się do niej Wiktor. Wrzucili bagaże byle jak. Damroka oznajmiła, że zapłaci. - W jakim języku załatwiasz sprawy? - W międzynarodowym. Pokazuję kartę kredytową i koniec. I rzeczywiście, Damroka z przyklejonym uśmiechem podeszła do recepcji. Oddała klucze i położyła kartę kredytową. To załatwiło wszystko. Czym prędzej zgarnęła kwitki i wróciła do samochodu. -Jak śniadanko? - niewinnie zagadnęła Magda. - Bardzo dobrze, dziękuję - równie niewinnie odparła Damroka i ruszyli do Hiszpanii. Mieli przed sobą ponad pięćset kilometrów. la Obie dziewczyny od rana udawały, że nic nie zaszło. Podśpiewywały nawet pod nosem i cały czas były bardzo miłe dla chłopców. Tak miłe, że w końcu Kuba zaczął się zastanawiać, co się dzieje. To, że między dziewczynami jest źle, okazało się zaraz po tym, jak ruszyli z hotelu. Konflikt zaczął zataczać niebezpieczne kręgi. - Czy możesz jechać trochę ostrożniej? - poprosiła Magda, bo akurat za kierownicą siedziała Damroka. - Ja prowadzę czy ty? 130 - ?? ale ja się boję. Jest mokro. Za ostro jedziesz. -Ja o tym decyduję. Zresztą miałam pierwszeństwo. - Mała z tego będzie satysfakcja, kiedy nasz pozabijasz. Znasz taki dowcip rysunkowy? Jednemu facetowi na nagrobku wyryli napis: „Tu leży ten, który miał pierwszeństwo". - Madziuchno kochana! Jesteś bardzo mądrą dziewczynką, ale o prowadzeniu pojazdu nie masz pojęcia. Czy może coś przeoczyłam i masz prawo jazdy? - Nie mam. Ale mam za to zdrowy rozsądek. Aha, i mam prawo być wożona bezpiecznie i zgodnie z przepisami. Na to Damroka gwałtownie szarpnęła przy zmianie biegów, potem dodała gazu, jednocześnie trąbiąc na jakichś „powolnych" Francuzów. - Barany - dodała jako komentarz. -Ja wysiadam - jęknęła Magda. - Może tutaj sobie życzysz? - Gdziekolwiek... - Magda nie zdążyła skończyć, bo Damroka spokojnie przyhamowała i zjechała do najbliższej zatoczki. Magda zimno na nią spojrzała. Co chcesz osiągnąć? - Chcę spełnić każde twoje życzenie. Wysiadaj albo przestań mnie pouczać. Pouczaj Kubę, ale nie mnie! Kuba lekko mrugnął do Wiktora, przypominając o zakładzie. - Zaraz, przecież... -Jacek przemawiał tonem, jakim przemawia się do wariata w stanie wzburzenia. - Nie wtrącaj się. Obie nawet na niego nie spojrzały, tylko nagle zaczęły wyciągać, jak to jedna w nocy zostawiła suwak otwarty, kiedy druga prosiła o zamknięcie. Albo że jedna miała zmyć po wszystkich, a połowę zostawiła, bo niby nie zauważyła. Albo... Wyciągnęły tak wiele podobnych spraw, że chłopcy nawet nie przypuszczali, iż 131 przez te kilkanaście dni tyle się mogło zdarzyć. W końcu w męczącej, ciężkiej atmosferze ruszyli. Jechali w kompletnym milczeniu. Wiktor włączył radio, które zaczęło z dużym przejęciem mówić po francusku.
- Wiecie, pierwszy raz poczułem, że tęsknię. Posłuchałbym sobie czegoś po polsku. - To nie macie ze sobą polskich kaset? - zdziwił się Jacek i sięgnął do kieszeni bluzy. - Niespodzianka. Wrzuć na dowolnej stronie. - Sorry. Magda klepnęła Damrokę w ramię. - Nie wiem, o co ci chodzi, ale ja też przepraszam. Dobry wieczór Wam wszystkim, dobry wieczór Państwu. Koncert dzisiejszy będzie się składał z dwóch części. W pierwszej... - z kasety popłynęły kochane polskie słowa. - O, jak wspaniale. Jacuś, jesteś boski. - Wiem. W nagrodę podrap mnie po lewej łopatce. Tylko nie za mocno. -Już lepiej ja ciebie podrapię - powiedział Kuba i dał mu kuksańca w ramię. Rozdział 7 Zapiski Wiktora: Dlaczego na miejscu zawsze okazuje się, że to, co opisują przewodniki, jest zupełnie inne? Tego nie wiem. Ale mamo: to, co czytałem o Hiszpanii, jest absolutna bzdurą. Mamy wspaniały kemping, stanowisko 67. Wysuszyliśmy się. Toalety nie mają dachu! To genialne. Kąpiesz się i widzisz gałęzie drzew ponad głową. Tu nigdy nie pada, wyobrażasz sobie? Byliśmy w Barcelonie. Damra tak leciała, że buty jej z nóg pospadały, ale muszę przyznać, że w albumach jednak gorzej to wszystko wygląda. Hiszpania jest boska! Poza tym chyba nic specjalnego się nie wydarzyło. Dopisek Damroki: Nic specjalnego? Cieszę się, że Wiktor tak myśli, ale proszę pani, zaczęły się kłopoty Kuby. No, nie zazdroszczę mu. Magda znęca się nade mną. To straszna kobieta! I... tego... trochę się z Kubą zapomnieliśmy, ale to z Kubą i tylko trochę, więc chyba się nie liczy, prawda? Kemping Palamos jest miejscem magicznym. Jednym z tych, których się nigdy nie zapomina. Chroniony przez sosny, z wydzielonymi stanowiskami - każde na innym poziomie. Czasem poziomy różnią się o pół metra, czasem o dziesięć centymetrów, ale między każdymi dwoma stanowiskami jest wyraźny próg. Z dotychczasowych kem133 pingów ten był zdecydowanie najbardziej ekskluzywny. Oprócz głównego wejścia miał jeszcze drugie, prowadzące wprost do maleńkiej, malowniczej zatoczki, pełnej ostrych kamieni i głazów sterczących z wody Widok był właśnie taki, po jaki tu przyjechali. Lazurowa woda łącząca się z niebem, dotykające morza rośliny i srebrny blask słońca to tu, to tam odbijający się w wodzie. A wszystko otoczone gęstym wiankiem zieleni, szczególnie kwitnących na wielkich łodygach agaw. Nic dziwnego, że 2anim rozstawili namiot, dobrą godzinę gapili się na wielką wodę poruszaną ręką olbrzyma. Kiedy wieczorem dziewczyny oświadczyły, że muszą się przejść, bo mają do pogadania, chłopcy bez wyrzutów sumienia porzucili nieumyte naczynia i poszli właśnie w to miejsce. Ściemniało się, choć od wody bił jeszcze jakiś tajemniczy blask. Widać było setki lampeczek na statkach stojących w porcie. Nic dziwnego, że ten widok ich zaczarował. Chwilę zapatrzyli się w niezwykły krajobraz, a potem przenieśli się kawałek dalej. - Panowie, cicho... - szepnął Jacek. -Jakaś baba. Rzeczywiście, w wodzie pływała młoda, odważna, długowłosa dziewczyna. Młoda, co można było poznać po ruchach, odważna, bo wypływała stanowczo za daleko i
długowłosa, bo jej ciemne, długie, niezwiązane włosy ciągnęły się za nią jak sznur wodorostów. Wydawało się, że cały świat ogląda teraz to wspaniałe, kameralne widowisko, bo nawet ptaki ucichły. Chłopcy instynktownie położyli się na kamieniach i zastygli w milczeniu. Dziewczyna zawróciła i przez chwilę jej olbrzymie włosy niespokojnie skłębiły się za nią, ale zaraz, równo rozłożone na wodzie, podążały do brzegu. Zataczając wkoło siebie kręgi, wyszła z wody. Jej mokra skóra lśniła, odbijając światełka portu. Zgarnęła mokre włosy i wyżęła je jak bieliznę po praniu, przechylając się przy tym z niesamowitym wdziękiem. 134 - O Boże! - jęknął Wiktor. - Masz rację. To dzieło Boga. -Jacek oblizał sobie wargi. - Ale włosy... - wyszeptał Kuba. - A nogi... Człowieku, ona ma nogi trzy razy dłuższe, niż ustawa przewiduje. -Ale włosy, włosy. Ruda piękność! Hiszpanie to mają dobrze! Przecież to czyjaś siostra, kuzynka. Ona z kimś chodzi do jednej klasy. Ci Hiszpanie to mają życie. - I pomyśleć, że takie tu są na każdym metrze kwadratowym. Co za kraj... Ale wiecie co? To widać, że ona je głównie owoce, bo takiej skóry w naszym kraju nie widziałem. - To fakt. Coś niesamowitego. A szyja... Patrzcie... Dziewczyna usiadła na sporym kamieniu, zdjęła z nóg plastikowe sandały, w których pływała, wytarła stopy założyła klapki. - Ale ona się rusza, co? Chłopcy (głośno przełykając ślinę, jakby patrzyli na smakowity kąsek) nie odrywali wzroku od nieznajomej. Dziewczyna rzeczywiście miała hebanową skórę i niesamowite ciemnorude włosy. Z jakimś nieprawdopodobnym wdziękiem lekko odchylała się na boki i rozczesywała posklejane wodą włosy. Potem rozejrzała się dookoła, jakby sprawdzała, czy na pewno jest sama. Sięgnęła do zapięcia przy staniku. - O mój Boże - jęknęli chłopcy i otworzyli usta. - Ciekawe, co robią nasze dziewczyny - szepnął Wiktor. - Nie w takiej chwili. Umieram! Umieram! Umarłem! - syknął Jacek, nie odrywając wzroku od rudej piękności ściągającej strin-gi i czym prędzej narzucającej na siebie luźną krótką sukienkę. - Zaraz... - mruknął Kuba. - Co jest? - E, nic. 135 Kubie nagle zrobiło się bardzo gorąco. Bynajmniej nie dlatego, że podglądali śliczną dziewczynę, ale dlatego że wykonała jakiś taki dziwny ruch, zarzucając sobie włosy na plecy. Ruch, który Kuba już wcześniej u kogoś widział. Tylko że dawno temu i nie wiedział już u kogo, gdzie i kiedy. - Uwaga, idzie! Dziewczyna, machając plastikowymi sandałami i ręcznikiem, krok po kroku wspinała się w ich stronę. - W nogi - szepnął Kuba i już ich nie było. Zziajani, zmieszani i z dziwnym błyskiem w oku, zjawili się koło namiotu. Dziewczyny siedziały na krzesłach i popijały coś z kubków. - Gdzie byliście? - zapytała Magda, ale odpowiedziała jej cisza. - Nie robiliśmy nic złego, nikogo nie widzieliśmy - jak dzieciakowi wyrwało się
Kubie. -A więc coś się wydarzyło. Piekliście ziemniaki czy byliście w saunie, że tacy jesteście czerwoni? Słucham... Kuba niepewnie popatrzył na kolegów. -Jakaś dziewczyna pływała w zatoczce. - A, to w porządku. Bo już się o was martwiłam. - Jak to w porządku? Jak to pływała? Co to za dziewczyna? -oburzyła się Damroka. - Wszyscy trzej macie coś na sumieniu! Jakbyście mieli napis nad głową! Mówić prawdę! Wiktor! - No, podglądaliśmy. Co w tym złego? - Nic. My też sobie kogoś popodglądamy i będziemy kwita. -Magda udawała, że nie ma problemu. - No, tego... Zwyczajnie. Ona sobie pływała, a my... tego... - Pływała. Jak pływała, to w końcu musiała wyjść z morza. Czuję, że to będzie ciekawsze. - Magda wesoło mrugnęła do Damroki. - No, potem wyszła i tego się... 136 -1 tego się, co? - Wycierała. - Aha. Wycierała się. W kostiumie? -O rany! No, kostium wcześniej zdjęła... tego... przecież nie będzie się wycierać w kostiumie... - Od razu wiedziałam, że zdjęła. - Magda skrzyżowała ręce na piersiach i znacząco spojrzała na Damrokę. - Dobrze, ja powiem. Żebyście widziały, jak te włosy za nią płynęły w takich pasmach, jakby za nią nie mogły zdążyć... W głowie mi się miesza... więc pływała, potem wyszła, zdjęła kostium, wytarła się i niestety, znów się ubrała... O co tyle krzyku? - opowiedział Jacek. - Ale piękna. Jak egzotyczny owoc. Skórka gładziut-ka, a pod spodem... kwintesencja piękna. -Jacek się rozmarzył. -I te nogi. Łączna długość cztery metry. - Przecież wolisz pszeniczną urodę, jak sam mi mówiłeś. Opolskie dziołchy Łowiczanki, Krakowianki, Kaszubki i inne! -Damroka wbiła mu palec wskazujący w pierś. - Mnie mówił, że lubi ciemne dziewczyny z domieszką krwi tatarskiej. Roześmiała się Magda. - Myliłem się. A co, pomylić się nie można? „Tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono!" - bez skrępowania powiedział Jacek. - Lubię hiszpańskie dziewczyny. Tyle że o tym nie wiedziałem, a teraz już wiem. I oni też lubią, ale boją się przyznać. Patrzeć na hiszpańskie dziewczyny i umrzeć - zakończył patetycznie. - A dlaczego jeszcze niepozmywane?! - wściekała się Damroka. Odciągnęła Magdę na bok. - Masz zamiar mu wybaczyć? - zapytała poważnie. - Nie można nikomu odbierać prawa do obcowania ze sztuką, a ta pływaczka była, zdaje się, istnym dziełem sztuki. A poza tym... - Co poza tym? 137 - Czy nie było nam miło, jak ten Holender zapraszał nas do siebie? Damroka chwilę pomilczała. W końcu spojrzała Magdzie w oczy. - Remis. Obie zachichotały. & I
Noc na Costa Brava była tak jasna, jakby ktoś zapomniał wyłączyć światło. Niebo, co prawda, było lekko zamazane cienką warstwą chmur i wiał leciutki wiatr, ale było tak ciepło, jakby minęło południe, a nie środek nocy. Kuba wyszedł przed namiot, bo usłyszał dziwne szemranie. Damroka siedziała na krześle i gryzła kciuk. - Co się stało? Kuba podszedł do niej od tyłu i położył rękę na ramieniu. - Sama nie wiem... - No co ty? Płaczesz? Och, Damra! Może obudzę Magdę albo Wiktora? - Nie, nie. Lepiej przejdź się ze mną. Kuba wziął Damrokę pod rękę i po przyjacielsku poklepał po dłoni. - No, co się stało? To z powodu tego dzisiaj? - Nie... tak ogólnie... to znaczy tak... Myślałam, że to po mnie spłynie, ale nie. Jakoś trudno mi się pogodzić... Wolałabym, żeby mu się nie podobały inne dziewczyny. - Och, Damroka, to nic takiego... no. Zwyczajnie... To nie była żadna zdrada, jeśli tak to odebrałaś. - No, mniej więcej... bo wiesz, jak on tak całe życie... - To co z tego? A ty nie oglądasz się za fajnymi chłopakami? No, przyznaj się. Kuba stanął przed Damroka i z uśmiechem zaj138 rżał jej w oczy. - Nie martw się. Pogadaj z nim. No, nie płacz, nie płacz. Wiał wiaterek, świeciły gwiazdy, powietrze pachniało wyprawami w nieznane, a Damroka z Kubą sami chyba nie wiedzieli, jak to się stało, że stali mocno do siebie przytuleni i głaskali się po plecach. Damroka szlochała Kubie w szyję, a on delikatnie i czule gładził ją po plecach, włosach, a potem odsunął od siebie i pogłaskał po twarzy. - Gdybyś to ty się kąpała, to ja bym na pewno podglądał. - Och, przestań! - zaszlochała na nowo. - Nie, nie przestanę. To prawda. Jesteś śliczna, Damroka. Śliczna - powiedział i mocno ją do siebie przytulił. -Ty też... - Wiem. Też jestem śliczna, prawda? - spytał, rozładowując sytuację. Oboje cicho się zaśmiali, a potem gwałtownie spoważnieli. Znów ciasno się objęli i zaczęli delikatnie kołysać w takt melodii, którą tylko oni słyszeli. - Skąd wiedziałeś, że tego mi trzeba? - Mam trzy siostry. O kobietach wiem wszystko. Po chwili między nich wdarło się napięcie. Niby stali jak przedtem, ale to już nie było to. -Wiesz... Damroka spojrzała w kierunku ich stanowiska. Tropik namiotu ledwo prześwitywał przez drzewa, ale Damroka nie mogła od niego oderwać oczu. Tak samo jak Kuba. - Tak, chyba wiem - odpowiedział ostrożnie. Damroka aż otworzyła usta. - Serio? - Pewnie, ja też bym wolał. 139 - Oj, to dobrze. Uśmiechnęli się do siebie i wolno poszli w kierunku namiotu. Kiedy odeszli kilka kroków, zza jednego z drzew podniosła się dziewczyna. Spojrzała w ślad za Kubą i Damroką. Zgarnęła włosy i przytuliła twarz do ich
końców, jakby powtarzając gest z dzieciństwa, kiedy w trudnych chwilach, słysząc awanturę za drzwiami, szukała pocieszenia w ramionach misia albo pajacyka. Teraz całe życie przemknęło jej przed oczami i zrobiło jej się samej siebie okropnie żal. Nie chciała w tej chwili być rozsądna ani spokojna. Chciała tylko wypłakać z siebie cały żal, smutek, całą złość na samą siebie i na cały świat, na rodziców, na siostrę, na Kubę... Zaczęła płakać, a nawet szlochać. Gdzieś po kwadransie nieoczekiwanie poczuła ulgę. Napięcie znikło. Rozmazała łzy po twarzy. „Co się z tobą dzieje? Opanuj się, histeryczko. Popatrz, jak wyglądasz. Jak się teraz ludziom pokażesz?! I to ty? Ty? Będą cię pokazywać palcami. Będą z ciebie kpić, zobaczysz. O, już patrzą. Już się śmieją. Mają rację. Tak, proszę pana, ma pan rację. Jestem kompletną idiotką. A co to, nie wolno już nawet być idiotką?". Nagle opanowała się. Kemping już spał. Nie było widać żywego ducha. & 1 Wstali dość późno. Gałęzie sosen leciutko się poruszały, a od strony morza wiała przyjemna bryza. Jeszcze nie było upału. Śniadanie zjedli w dobrych nastrojach. Sprzątnęli i zaczęli się zbierać. Chcieli zwiedzić Barcelonę. Damroka przekonywała wszystkich, że koniecznie muszą wjechać na kolumnę Kolumba, a Magda zrobiła listę budowli, które projektował Gaudi, żeby żadna im nie umknęła. 140 & Z Barcelony wrócili zmęczeni i zachwyceni miastem. Wieczór na kempingu znów był taki sam. Na każdym stanowisku paliły się wielkie, targane wiatrem lampy. Niektórzy turyści pozestawiali stoły i przygotowywali wystawne wieczorne kolacje. Siedzieli w dużych grupach, czekając, aż dopiecze się mięso na grillu lub przegryzie grecka sałatka. Nad kempingiem unosił się zapach cudownego jedzenia. Dzieciaki biegały między stanowiskami. Teraz każdy chciał nasycić się tą niepowtarzalną atmosferą wakacji - czasu, kiedy nie ma pracy, szkoły i wstawania na budzik. Magda (widząc, jak Damroka cały dzień jej unika i jaka jest nienaturalnie miła) uśmiechnęła się pod nosem i poszła zrobić małą przepierkę. Chciała pobyć sama i uporządkować myśli. Była pod wrażeniem talentu genialnego architekta, myślała o Damro-ce (jak zmaga się z wyrzutami sumienia), o Kubie (który odruchowo idzie zawsze prostą drogą), o Jacku (jak rozpaczliwie i nieudolnie szuka drogi do ludzi), o siostrze (przysyłającej coraz dziwniejsze e-maile). Chciała to wszystko przemyśleć, a nie ma to, jak myśleć przy pracy. W czyściutkiej, pozbawionej dachu łazience, było kilka osób. Magda nalała żelu do wody i z przyjemnością zatopiła się we własnych myślach. - Cześć! - usłyszała obok siebie czystą polszczyznę. Podniosła głowę i trafiła spojrzeniem na całkowicie nieznaną sobie twarz. - Cześć! Koło niej stała ruda, uderzająco ładna dziewczyna w luźnej, kolorowej sukience, dobrze grającej z jej włosami. 141 - Cześć! - Wiedziałam, że jesteś Polką. - Tak? - Magda uśmiechnęła się. - To widać? - Nie. Tylko po żelu poznałam. - Pokazała polskie napisy na plastikowej butelce. - Czy wy jesteście z Warszawy? Sorry, że tak pytam.
- Tak. A to po czym poznałaś? Dziewczyna zrobiła na Magdzie duże wrażenie. Niesamowite. Nie tylko ładna, ale jeszcze miała to coś, co jak magnes przyciągało wzrok innych ludzi. Smukła, wysoka; o miękkich ruchach, ale jak na tak atrakcyjną osóbkę, miała dziwnie smutną twarz. - Widziałam wasz samochód. Kilka razy... tak z daleka... jestem Kinga. Wyciągnęła smukłą dłoń zakończoną paznokciami w idealnym stanie. -Jesteś tu z kimś? - Tak, z moim chłopakiem. Magda uważniej się jej przyjrzała. Ton Kingi nie pasował do neutralnej, wakacyjnej znajomości. -A ta druga? Magda poczuła, że ta dziewczyna ich obserwuje, bo wie o nich bardzo dużo. Może to jakaś znajoma Jacka? Jacka... Nagle zachciało jej się śmiać, bo zastanawiała się, jak Jacek określiłby jej urodę. Ani pszeniczna, ani tatarska. Może śródziemnomorska? - Ona też jest ze swoim chłopakiem. Nasi panowie od dawna się znają, a my dopiero się poznajemy - odpowiedziała Magda ostrożnie. -Jest z nami jeszcze kolega ze Starego... - A chłopak tej dużej dziewczyny, jak jej tam... - Damroka. - Głupie imię. Idiotyczne - prychnęła Kinga. Nie trzeba było być Magdą, by zorientować się, że Kinga jest uprzedzona do Damroki. 142 - Nie, po prostu oryginalne. Damroka to kaszubska księżniczka. Mówimy na nią Damra, a ona wtedy się wścieka. - Magda zaśmiała się nerwowo. - Czy jej chłopak przypadkiem nie jest z Bródna? -Jest. - Magda osłupiała. - Ma siostrę? Młodszą? - Ma, ale... - A jego mama pracuje w szkole, tak? - Istotnie. Dużo o nim wiesz. Ciekawe skąd? Bo chyba nie umiesz tego poznać po żelu, co? - To mój pierwszy chłopak, dlatego dużo o nim wiem - wypaliła dziewczyna. - Niemożliwe. On nam mówił, że... Magda ugryzła się w język. - Tak? Ojej! - Nagle się spłoszyła, jakby coś ją wystraszyło. - To wiesz, ja już pójdę. Pa! -Ale jak cię... Poczekaj! Zostało jej jeszcze trochę prania, ale Magda nie pamiętała ani jak to prała, ani jak płukała. Doskonale wiedziała, że od kłopotów się nie ucieknie, ale teraz miała ochotę zabrać Damrokę jak najdalej od kłopotów, które się zaczną. Wiktor ohydnie i głupio kłamał. I po co opowiadał im bajeczki, że nie miał dziewczyny? Ciekawe, bardzo ciekawe! „Całkowicie się co do niego myliłam - myślała. - Ale jak mogłam się mylić?! No, widocznie mogłam. Jacek, choć jest okropnie męczący z tym swoim wiecznym przymusem jątrzenia i ciągłego wypróbowywania lojalności ludzi, okazał się jednak w porządku w porównaniu z tym...". Tu Magda sama przestraszyła się swoich myśli. Damroka nie była przesadnie silna psychicznie. Problem z ojcem, to jedzenie... 143
Jak ona to udźwignie? Nie miała wątpliwości, że będzie przy Damroce. Poczuła, że jej myśli idą jednocześnie w dwóch sprzecznych kierunkach: chciałaby, żeby Kinga już się ujawniła i żeby coś się wyjaśniło, a jednocześnie chciała, żeby nie pojawiła się już nigdy więcej, żeby znikła. „Może by się utopiła? Nie, przecież ona świetnie pływa. Zaraz, zaraz, a skąd ja mogę wiedzieć, jak ona pływa? - i Magda kilka razy poklepała się mokrą od piany dłonią po czole. - Tak, to ona świetnie pływa. I nosi stringi. Mam chyba spóźniony zapłon. Przecież te włosy. Włosy!" - Magda nie kontrolowała siebie do tego stopnia, że całą tyradę wygłaszała półgłosem. A inne turystki patrzyły na nią z nerwowym uśmiechem, licząc, że jej choroba nie wiąże się z agresją. & 1 Magda kończyła pranie, gdy do łazienki wkroczyła Damroka. - Ach, co za wieczór... A, zapomniałam, że się do ciebie nie odzywam. Damroka ostentacyjnie wzięła swoją miskę i rozłożyła się na naJdalszym stanowisku. - Trudno nam będzie gadać z tej odległości. - Trudno, owszem, ale mam zasady i ich nie łamię. - Damroka nalała wody, roztrzepała pianę i spojrzała na Magdę. - Czemu jesteś jakaś taka? - E, zmęczyłam się. Magda odwróciła wzrok. Nie chciała martwić Damroki. Może już nigdy nie spotkają tej dziewczyny, może Damroka wcale nie będzie musiała się z nią zmierzyć. W końcu ten kemping jest ogromny i dwuczęściowy... Może. 144 & Rano, jeszcze przed śniadaniem, poszli do drugiej części kempingu popływać w szmaragdowej wodzie basenu. Woda, co prawda, była chlorowana, za to cały basen wyłożono intensywnie turkusowymi kafelkami. Magda siedziała na brzegu i machała nogami. Jacek natomiast pływał w tę i z powrotem. Paliło już słońce, ale tego dnia mieli zamiar trzymać się blisko wody. Zaraz po śniadaniu poszli na plażę. Ziarna piasku były sporymi brązowymi kulkami okrutnie klejącymi się do ciała. Woda natomiast była bardzo słona, w dziwacznym szarozielonkawym kolorze. Na plaży co krok opalały się kobiety topless. Wykąpali się. Potem rozłożyli się na piasku i zaczęli się opalać. Magda myślała o Wiktorze. „Cicha woda... Może nie chciał sprawiać przykrości Damroce? Musiał mieć jakieś powody". Teraz lekko się uniosła i zerknęła na nich. Jacek narzucił na siebie koszulkę i rozwiązywał krzyżówkę. Wiktor leżał oparty na łokciu i szeptał coś Damroce. „A co ja bym zrobiła, gdyby Kuba oszukiwał? A co niby mogłabym zrobić? Nic". Zaśmiała się do własnych myśli i odwróciła się na drugi bok - do Kuby. - Kuba. - Delikatnie pogłaskała go po ramieniu. - Nie śpij na słońcu. - Oczywiście, mamusiu. Już nie śpię. - Co robimy dziś wieczorem? - Co robimy dziś wieczorem? Może mała przejażdżka tą piękną drogą? - Tak, ja też - odparł Kuba. -Co?! - Dobrze, oczywiście. Mogę pomóc. 145 Magda spojrzała za siebie. Za jej plecami we wdzięcznej pozie leżała Damroka. Miała zsunięte ramiączka stanika i tam najwyraźniej gapił się Kuba. - Damroka! Załóż stanik, bo Kuba nie może się skupić. - Nic podobnego - zaprotestował zmieszany Kuba.
- Tak? To powtórz moje pytanie. -E, tego... - Nic nie zakładam - odparła Damroka. - A jak mi się będzie podobać, to nawet zdejmę majtki. Nie wiem, czemu ty nie zdejmujesz? - syknęła. Magda usiadła. Poszukała czapki z daszkiem i rozejrzała się dookoła. Tuż koło nich dwie śliczne dziewczyny w samych stringach grały w wodzie w ringo. Dalej kilka prawie nagich osób rzucało do siebie piłkę plażową, nie wspominając już o wielkiej, stukilowej kobiecie, która również nie widziała potrzeby noszenia stanika na plaży _ To piękny kraj - szepnął Jacek i szturchnął Wiktora w ramię, pokazując dwie dziewczyny i ringo. - Tu mógłbym nawet czasowo zamieszkać. Ale morze to mają do niczego. - Mówiłeś, że kochasz morze. - To ma być morze? Ta przesolona zupa? Przejdę się plażą, może znajdę coś ciekawego. - Z namaszczeniem zawiesił na szyi aparat fotograficzny. - Pokręcę się trochę po okolicy. Może coś kupić? - Pomarańcze. Zrobimy sobie mrożony sok. _ Czółko. & I Wieczorem Magda poszła się umyć. Nerwowo rozglądała się za byłą dziewczyną Wiktora. Kinga musiała na nią czekać, bo za chwilę rzeczywiście się zjawiła. 146 - Cześć, jestem Kinga. Zapomniałam się wczoraj przedstawić. - Nie zapomniałaś. Cześć, jestem Magda. - Fajne macie stanowisko koło tej wieży. Śliczne. - A wy... to znaczy... sama tu jesteś? - Magda starała się mówić spokojnym rzeczowym głosem. - Nie, z siostrą i z jej chłopakiem - odparła. Dziewczyny zaczęły rozmawiać. Wyszły przed łazienkę i usiadły na kamiennych schodkach. Magda miała zamiar delikatnie zasugerować Kindze, żeby się zmyła i nie burzyła spokoju jej przyjaciół, ale ku jej zdziwieniu to Kinga miała przewagę w rozmowie. - Sorry, że tak pytam, ale czy ona nie jest zazdrosna? Mignęliście mi dziś na plaży i... wiesz, ja bym była o ciebie zazdrosna. „Mignęliśmy jej? Ona nas regularnie śledzi. Tylko po co?". - Nie. Wiktor też nie jest zazdrosny. - Twój Wiktor może nie, ale Kuba? Kuba to straszny zazdrośnik. Wiem to. Pamiętam. Magda potrząsnęła głową. „Kuba? A więc to Kuba był jej pierwszym chłopakiem, nie Wiktor! Jak mogłam się nie domyślić? Ona myśli, że Damroka jest z Kubą! Tylko skąd jej to przyszło do głowy?" - pomyślała. Magda poczuła ulgę, że nie musi się już martwić o Damrokę, i jednocześnie coś w rodzaju dreszczu emocji. Chciała jak najszybciej zobaczyć minę Kuby widzącego je obok siebie. Właśnie! Magda pomyślała, że przy Kindze wygląda żałośnie. No tak, Kinga też na nią patrzyła. Magda zrozumiała to spojrzenie po swojemu: „Ona uważa, że taka brzydula jak ja nie może być dziewczyną Kuby. Po prostu". 147 - Czemu mi się tak przyglądasz? - podejrzliwie zapytała Kinga. -Jesteś stworzona, by na ciebie patrzeć. - Nie przesadzaj. Ja nie przepadam za swoim wyrazem twarzy. Jest taki nijaki. - Nijaki, powiadasz? - Słuchaj, Magda. Ja wiem, że zawracam ci głowę, ale Kuba to mój pierwszy chłopak. Minęło już sporo czasu, ale ja... ja... wiesz, w moim sercu jest cały
czas taki zakamarek, gdzie jest miejsce dla Kuby. Nie mów nic swojej koleżance, ale Kuba... Kuba tu ciągle jest... - Kinga zacisnęła śliczne wargi i położyła sobie dłoń na sercu. - Rozumiem - powiedziała Magda. - Ja też muszę ci coś powiedzieć, bo chcę być wobec ciebie uczciwa. Kuba jest także tutaj. - Magda powtórzyła gest Kingi. Obie dziewczyny stały przed wykafelkowaną łazienką w Pala-mos na Costa Brava i zaglądały sobie głęboko w oczy. - Tak? - szczerze zdziwiła się Kinga. - A myślałam, że jesteś przyjaciółką tej Damroki? -Jedno drugiego nie wyklucza. Chodź do nas. Chyba czas, żebyś pogadała z Kubą. Kiedy szły w stronę ich stanowiska, Magda rozważała całą sprawę. Nagle, całkiem niespodziewanie, jakieś kawałki życia ułożyły jej się w całość. „Ta obca dziewczyna intuicyjnie czuje, że ja do Kuby nie pasuję. No tak. Kuba... Przy jego boku powinna być piękna dziewczyna, pasująca do niego. Pasująca... A ja? Pięść do nosa". Nagle prychnęła, ale Kinga nie zwróciła na to uwagi. Ona też rozmyślała, jak nielojalna wobec swojej przyjaciółki jest ta cała Magda. Widziała przecież Kubę z tą Damroką; jak się przytulali, jak im było ze sobą dobrze. Wredna ta Magda. Poczuła do niej niechęć. 148 & Magda doszła do stanowiska pierwsza. Odłożyła kosmetyczkę, rozwiesiła ręcznik i przypięła go żabkami, a potem zobaczyła, jak Kuba rysuje na twardym piachu tor do wieczornych zawodów z Wiktorem. - Zły moment, Kuba, sobie wybrałeś. Bardzo zły - beznamiętnie powiedziała Magda i pokiwała na kogoś ręką. Od strony wieży nadeszła Kinga. Teraz, w świetle latarni, wyglądała jeszcze piękniej niż na plaży podczas kąpieli. Wiktor wstał i oblizał sobie nerwowo wargi, a Jacek zastygł z kubkiem w połowie drogi do ust. - Cześć, Kuba - powiedziała Kinga. Kuba wstał. - Kto to? - Damroka, zaciekawiona, podeszła bliżej. - Cześć, jestem Damroka. Zamaszyście wyciągnęła do Kingi dłoń. I tak jak wszyscy, zaczęła się wpatrywać w nią z zachwytem. - Cześć - zimno odpowiedziała Kinga, całkowicie ją ignorując. - Chciałabym cię, Kuba, prosić na chwileczkę. - Zerknęła na Damrokę. - No idź, Kuba, idź. Koleżanka chce z tobą porozmawiać - kamiennym głosem oświadczyła Magda. Kuba rozpaczliwie zamachał rękami, zaczął pluć na wszystkie strony okruszkami chleba. Wyraźnie się zakrztusił. - Oj, Kuba, przecież jakoś sobie poradzisz - powiedziała Magda bardzo smutno i stanęła, opierając się o krzesło. Ale Kuba nie ruszył się z miejsca. Usiadł po turecku i zaczął patrzeć do góry. - Kuba! - błagalnie zawołała Kinga. 149 - No idź, idź - zachęcała go Magda, a widząc, jak Damroce jest smutno, że została tak potraktowana, zaraz jej powiedziała: - Ona myśli, że Kuba to twój chłopak. Stąd ten chłód. Zaraz wszystko się wyjaśni i już będzie nienawidzić tylko mnie. Damroka pierwszy raz od początku podróży wzięła Magdę za rękę. Obie stały koło siebie przytulone, wzajemnie się na sobie wspierając i czekały, co będzie dalej. Kuba ani drgnął.
* . & I - Cześć, Kuba! - Jakaś niewysoka dziewczyna z krótkimi blond włosami i różową torbą na ramieniu entuzjastycznie się z nim przywitała. - Kuba, to naprawdę ty! Coś takiego! Witam wszystkich. Jestem Iza Grzegorzewska, siostra Kingi. Gdzie się włóczysz? - zwróciła się do niej. - To niesamowite, że właśnie tu się spotykamy. Kuba, ile to lat? - Tak, to istotnie dość niesamowite - mruknęła Magda. Wstała i poszła popatrzeć na zatokę. Akurat tego dnia na granatowym niebie błyszczała równiutka połówka księżyca i Magda pomyślała, że to zły znak. Taki równy księżyc nie wróży nic dobrego. & ] Kiedy Magda niemal fizycznie czuła zbliżające się nieszczęście, cichutko podszedł do niej Jacek i klepiąc ją w plecy, zawołał: - Uuu! - Widząc jednak wyraz jej twarzy, zrobił krok do tyłu, a potem usiadł tuż obok niej. - Kłopoty? - Kto ich nie ma? - Ta ruda? 150 - Nie, ten przystojniak. Oboje zamilkli na chwilę. - A gdybym cię teraz objął? -Jeśli chcesz, aby twoje szczątki znaleźli jutro w tej zatoczce, to próbuj. Kto ci broni? - Chyba przeceniasz swoją siłę fizyczną? - Chyba nie doceniasz mojej siły psychicznej? - Magda już w całkiem innym nastroju przekrzywiła Jackowi kapelusik. - Chcesz mnie perswazją psychiczną skłonić do samobójstwa? - Lubię nowe wyzwania. Ty chyba też, prawda? - A jak byś się do tego zabrała? -Jak? - Magda przez chwilę zapatrzyła się na morze i połówkę księżyca, a potem gwałtownie odwróciła się w stronę Jacka i z niewinną miną pogłaskała go po policzku. -Jacku, co takiego wydarzyło się w twoim życiu, że... - Przestań. Proszę - dodał już ciszej. - To aż tak widać? -Jak ktoś wie, na co patrzeć... - odparła Magda i poczuła, że Jacek lekko się od niej odsuwa. - Nie mogę o tym rozmawiać, nie chcę. -Jacek schował twarz w dłoniach, a Magda wyciągnęła rękę i przyjacielsko poklepała go po plecach. - Słuchaj, Wielka Mądralo, jak jesteś taka zorientowana, to może mi powiesz, dlaczego w tym cholernym, niesprawiedliwym, wrednym świecie człowiek jeszcze na dodatek musi być tak beznadziejnie samotny, co? -Jacuś. - Magda wzięła Jacka ze rękę i poklepała z życzliwością. -Jacuś, człowiek zawsze jest samotny na własne życzenie. - Tak mówisz? - No, tak mówię. I mam rację, jak... -Jak co? -Jak zawsze. 151 Rozdział 8 Zapiski Wiktora: Mamo, spotkaliśmy byłą dziewczynę Kuby. Co za pech. Kuba nic nie mówi, ale wiadomo, że nie jest mu wesoło. Na dodatek ona jest... potem ci powiem, bo Damroka wszystko czyta. Coś się okropnie psuje, ałe nie wiem co. Damroka bez
przerwy mnie zostawia i czuję się przez to samotny. I ten Jacek... Dopisek Damroki: Proszę Pani, odkryłyśmy z Magdą śliczną drogę. W sam raz dla samobójców, bo Magda właśnie takiej szukała. Ale się zaczęło! No, Kubie to ja nie zazdroszczę; i do tego ten Jacek... Oczywiście, mój ojciec musiał się upić. Wiedziałam. Zawsze umiem poznać. Żałuję, że wzięłam telefon. Przynajmniej bym nie wiedziała. Ałe obciach. Ojciec alkoholik. Dokonałam zniszczenia mienia, ałe się cieszę. Dobrze mu tak. Ojcu, nie mieniu. & Kolejny tradycyjnie piękny dzień. Pranie przez noc wyschło na wiór i można było już robić następne. Tylko nikomu się nie chciało. Dzień spędzili leniwie, usiłując nie myśleć o Kindze i Izie ani jej gburowatym chłopaku Robercie Paździorze. Przy śniadaniu nawet trochę ich obgadali, że taka miła i przyjazna dziewczyna jest ze złośliwcem, który cały czas jej dokucza. Co ona w nim widzi? - zastanawiały się dziewczyny. Jak to się skończy? - To bar152 dziej interesowało chłopców. Tylko Jacek w milczeniu żuł tutejsze pieczywo, a jego mina najlepiej mówiła o tym, jak mu ono smakuje. Powłóczyli się po pobliskim bazarze, trochę popływali, a potem usiedli na kamiennym murku. Obserwowali przechodniów i zastanawiali się, co ich ze sobą łączy. Zgadywali, jak długo kolejne pary są już ze sobą i jak długo jeszcze wytrzymają. Kto kogo na pewno rzuci i czy wzajemnie się oszukują. Kto do kogo pasuje, a kto nie. W wyobraźni zaglądali do cudzego życia. Dzielili się spostrzeżeniami, doświadczeniami, ale też obawami. Szczególnie że Magda w niemal co drugim przypadku mruczała: - O, ci za długo ze sobą nie pobędą. Widzicie? On już bardziej ogląda wystawy niż jej oczy. Na pewno spotka byłą dziewczynę i zechce do niej wrócić. Na to Kuba nieodmiennie odpowiadał: - Bzdura. Gapi się tylko na nią. O, patrz. Nie ma żadnych byłych dziewczyn. Wszystkie umarły. Co za ulga. A Wiktor z Damroka przytulali się i śmiali. Jacek zniknął im z oczu. Pojawił się raz, mówiąc, że musi jeszcze odebrać film, który dał do wywołania. Wieczorem Damroka czuła się tak naładowana dniem, że namówiła Magdę, by tylko we dwie pojechały jeszcze raz cudowną drogą widokową nad samym morzem. Jechały długo w milczeniu. W końcu, żeby coś powiedzieć, odezwała się Damroka. - Szkoda, że Soplica jednak z nami nie pojechał. - Dlaczego? Jeśli ci go brakuje, to mogę go z powodzeniem zastąpić. - Magda rozwaliła się w fotelu i grubym głosem oznajmiła: - To ma być droga widokowa? Chała. Między Muszyną a Piwniczną to jest droga widokowa. Takie jest moje zdanie i ja się z nim zgadzam. 153 Obie parsknęły śmiechem. A potem Damroka nagle spoważniała. - Madzieńko! Zanim samo się wyda, to ja muszę ci się do czegoś przyznać, by w razie czego wina nie poszła na Kubę, ale wyłącznie na mnie. - Chodzi ci o to wasze obściskiwanie po nocy? - Tak. Wiesz? - Oczywiście. Najpierw się domyśliłam, a potem Kuba mi powiedział. - Jak udało ci się domyślić? - Ruda myślała, że ty jesteś jego dziewczyną. Musiał być jakiś powód. Domyśliłam się jaki. Musiała was widzieć razem, bo inaczej skąd by jej to przyszło do głowy?
A Kuba to potwierdził. Zaraz przyszedł i wyznał. A ty powiedziałaś Wiktorowi? - Tak. Wściekł się. Ale to dobrze. - Damroka, mamy do obgadania dwa tematy. Pierwszy... - Pierwszy to potem. Teraz moje sprawy. Zaparkuję tu i wyjrzymy sobie na morze. Zatrzymały samochód w zatoczce. Wiatr lekko kołysał ich spódnicami. Pogadały sobie od serca. Najpierw szło im nieco opornie, ale w końcu każda wyłożyła, co jej leży na wątrobie, i mogły już spokojnie rozmawiać. Magda przyznała się, że bardzo gryzie ją sprawa Kingi, Damroka popłakała się, mówiąc o swoim ojcu. Potem jeszcze oświadczyła, że bardzo siebie nie lubi. A najbardziej tego, że ciągle musi coś jeść. Chciałaby nie jeść, ale nie potrafi. - Moim zdaniem ten problem tkwi tylko w tobie. Jesteś śliczna. Śliczna jak poranek, że cię tak banalnie porównam. Ty masz po prostu kłopoty z trawieniem. Za dużo się objadasz, a potem cierpisz. Przestań. Chcesz przestać? Chcesz. Od dziś za każdym 154 razem ja dam ci wzrokiem znać, że już koniec jedzenia, starczy. A ty... tylko mi potem nie udawaj, że nie widziałaś. Bo tak się nie bawię. Widzisz mój wzrok i przestajesz jeść. To tylko nawyk. Każdy nawyk można zwalczyć. - Chcę go zwalczyć - Damroka powiedziała to z jakąś siłą w głosie. - Zaczynamy od zaraz. Wrócisz do domu jak nowo narodzona, zobaczysz. Tylko wymagam ślepego posłuszeństwa. - Ale tylko w tej sprawie? - Tylko w tej. Niestety. Stanęły obok siebie i z tarasu widokowego, z małej asfaltowej zatoczki patrzyły na Morze Śródziemne. Jakaś niewidzialna łapa cały czas poruszała lekko wodę, bo co chwila morze przechylało się to w jedną, to w drugą stronę. Niebo było czyste, masa gwiazd wyglądała, jakby je ktoś równo poukładał. Za plecami cicho szumiały i skrzypiały stare drzewa, pewnie też zachwycone tym gra-natowo-wietrznym cudem. I wtedy niemal na wprost nich zaczęła spadać gwiazda... - O matko! Szybko musimy pomyśleć sobie jakieś życzenie. Jakie/jakie, masz coś?! -Tak. - Tylko nie mów na głos. Tym razem siedzieli przy kolacji we czworo, bo Jacek znowu gdzieś się ulotnił i powiedział, że wróci nad ranem. Kinga i Iza z narzeczonym też jeszcze nie wrócili z wycieczki. Wyczyścili stolik, nakryli go papierowymi serwetkami, a na środku postawili wielką, niegasnącą na wietrze świecę oraz kilka 155 szyszek, żeby było odświętnie. Kolacja składała się z małży na przystawkę, ramion ośmiornicy (też na przystawkę), spaghetti ze świeżą bazylią i tartym parmezanem oraz wielkiej miski sałaty z sosem winegret. Jedli, rozmawiając o dzisiejszych telefonach do domu i o tym, co właściwie do Magdy pisze bez przerwy jej siostra, że ta tak lata do tych kawiarenek. Ale Magda ich zbyła. Delektowała się jedzeniem i ignorowała wszelkie próby wydobycia informacji. - Jaki cudowny wieczór. Nawet dwa i pół tysiąca kilometrów od domu rzadko udaje się nam pobyć samym. Nie uważacie, że my stanowczo za bardzo obarczamy się innymi? - zauważył Wiktor. Damroka, lekko już nieprzytomna z głodu, zatarła ręce i czym prędzej zabrała się do pałaszowania kolacji. Zjadła dosłownie dwa kęsy, kiedy usłyszała chrząknięcie
Magdy. Zignorowała je. Jeszcze jeden kęs i znów chrząknięcie, a potem lekkie kopnięcie w nogę. Damroka przez chwilę zastygła ze sztućcami zawieszonymi nad talerzem i zastanawiała się, czy podnieść wzrok. Podniosła. Magda świdrowała ją zimnym spojrzeniem. Potem lekko nachyliła się nad stołem i jeszcze głębiej zajrzała koleżance w oczy. Damroka nadal nieruchoma wpatrywała się w Magdę ze szczerym niedowierzaniem. Przecież to zaledwie kilka kęsów mówiła jej mina, ale Magda nie ustępowała. Chłopcy z apetytem zajadali spaghetti i z pełnymi ustami wspominali miniony dzień. - Nienawidzę cię, wiesz! - Damroka zerwała się_z miejsca, pogroziła Magdzie zaciśniętą pięścią i zamaszystym krokiem poszła w kierunku recepcji. -Co... co się stało? - Wiktor nagle oprzytomniał. - Co się dzieje? 156 - Nic. Wszystko w najlepszym porządku. Magda nadal jadła maleńkimi kęsami. - Co? -Wiktor pomyślał, że Magda kpi, ale ona miała twarz pozbawioną jakichkolwiek emocji. -Ja... może pójdę za nią. - Siadaj, kończ. Ona też musi czasem pobyć sama. -Ale jednak... - Wiktor, nie gniewaj się, ale nie znasz się na tym. Wszystko jest w porządku zapewniła jeszcze raz. Rozglądając się, czy Damroka nie nadchodzi, zjedli wszystko do końca. Oczywiście, Wiktor chciał zostawić porcję Damroki, ale Magda bez pytania rozdzieliła ją między Wiktora i Kubę. Potem chłopcy poszli pozmywać. Wrócili i zasiedli raz jeszcze. Tym razem do mocnej herbaty i płaskich słodkich ciastek, które wypatrzyli przy sklepiku koło recepcji. - Zróbmy też dla Damroki, ona nie lubi gorącej herbaty... Siedzieli i rozglądali się po sąsiadach, którzy dokładnie tak jak oni (tylko w większych grupach, przy złączonych stołach) jedli mięso z grilla, zakąszali sałatkami z wielkich misek i popijali winem. Najgłośniej zachowywali się Duńczycy koło nich. Kilka razy pokazali im ręką, żeby się do nich dołączyli, ale ci grzecznie podziękowali, więc zostali obdarowani kilkoma dużymi porcjami mięsa. Chłopcy zjedli je z apetytem. Damroka stanęła obok nich jak zjawa. Było już szaro. Uśmiechnęła się do wszystkich szeroko i wesoła jak nigdy podeszła do Magdy. Nachyliła się, pocałowała ją we włosy i głośno powiedziała: - Dzięki, Madziu. - No, coś takiego. - Wiktora zamurowało. 157 & Znajomość przeszła w zażyłość. Kinga po dwóch pierwszych dniach czuła się już całkowicie zadomowiona na stanowisku nr 67. Miała zwyczaj zrywać się z samego rana (co na kempingu oznaczało okolice godziny dziewiątej) i przychodzić do nich, a że najczęściej przed namiotem spał Jacek, zaczynali się głośno kłócić, dlaczego marnują taki dzień oraz dlaczego ona marnuje im szansę wyspania się. Nie mieli najmniejszych problemów ze znalezieniem dobrego tematu do kłótni. Od tego zaczynali każdy dzień, budząc oczywiście pozostałych i dziwiąc się, o co tyle pretensji. Przecież nikt do nich nic nie mówił... Nie minęły dwa dni, a już w drodze na plażę Kinga i Jacek szli przed nimi, kłócąc się o to, czy w Polsce są kształtniej sze chmury i piękniejsze dziewczęta lub jaka faza Księżyca denerwuje ludzi. Jacek parodiował pozy baletowe, a Kinga
krytykowała stan dróg w Polsce, zachwycając się poziomem i równością dróg w Europie Zachodniej. To z kolei rozwścieczało Jacka. Wtedy zawsze zaczynał ich ulubiony motyw kłótni: Po co komu balet? Początkowo wszyscy słuchali, a nawet usiłowali wtrącić własn zdanie na ten lub inny temat. Ale ci dwoje nikim się nie intereso wali. Czasem, gdy jedno szło się kąpać, drugie natychmiast też si podnosiło i przekrzykując plusk Morza Śródziemnego, wydzierało się: „To, co powiedziałaś przed chwilą, świadczy tylko o tym, że nie orientujesz się w najprostszych sprawach!" lub: „Twoje poglądy jasno świadczą, że masz mierny ogląd sytuacji". Tak sobie gawędzili, skacząc przez fale i zdzierając struny głosowe. Zawsze jakoś tak wychodziło, że Kinga, Iza i Robert zapraszali ich do siebie albo sami brali, co mieli, i organizowali wspólny posiłek. Jednak mijał on w tak męczącej atmosferze, że najczęściej pozosta158 li milczeli lub udawali, że chcą poczytać, wykąpać się lub poszukać kawiarenki internetowej. Słowem - odpocząć od tych dwojga. Wszystkim zaczynało brakować spokoju. Jeszcze nikt tego głośno nie mówił, ale każdy zaczynał planować, jak tych dwojga dyskretnie, lecz na stałe pozbyć się z ich wakacyjnej przestrzeni. Jednak nikt nie wiedział, po pierwsze: czy inni odczuwają to samo, a po drugie: jak można to zrobić? Ale od czego w końcu była z nimi Magda? - Chciałam poruszyć pewną sprawę. Czy możecie poświęcić mi chwilę? - Magda z kubkiem w ręku siedziała na swoim krześle i kiwała bosą stopą. - Nawet całe życie. - Kuba usiadł na ziemi i oparł się o wielką sosnę z boku ich stanowiska. - Damra, czy ty lubisz Jacka? - Nie mów do mnie Damra, bo... czy go lubię? Tego... teraz to już jakoś... niespecjalnie. - Wiktora nie pytam, bo to chyba jasne. Jeśli chodzi o mnie, to... trudno mi to tak publicznie zwerbalizować... - Co zrobić? - Damroka skrzywiła się, jakby trafiła na gorzki koniec ogórka. - Zwerbalizować. Ująć w słowa. - Aha. Zwerbalizować. Oczywiście. - Damroka kiwnęła głową. - Że też wcześniej się nie domyśliłam. No to kontynuuj, kontynuuj, koleżanko. - ...ale on mnie męczy. Nawet momentami przybiera to postać irytacji. A ty, Kuba? -Ja natomiast za nim przepadam. On mnie w ogóle nie męczy. Jest wspaniałym chłopakiem. Kocham go! - Kuba rozło159 żył przed sobą obie ręce, żeby było jasne, jak wielkie jest to uczucie. - A temu co się stało? - zdziwił się Wiktor. - Przecież nie wolno mi się zgadzać z Magdą, więc co mam powiedzieć? - Masz dyspensę - oświadczyła Magda, kiwając dłonią jak despotyczna królowa. - Nie znoszę gościa. Bolą mnie od niego rzęsy, brwi i wpust do żołądka. - Zauważ, Madziu, że nie zapytałam, co to jest dypsensa. Postanowiłam domyślić się z kontekstu. - Damroka z dumą wypięła biust. - Dzielna dziewczynka. - Wiktor poklepał ją po głowie. - Teraz mam kolejne pytanie - Magda wróciła do poprzedniego wątku. - Kuba, odpowiedz pierwszy... - Kinga mnie irytuje. Do wszystkiego się wtrąca, dyryguje nami wszystkimi, mówi mi, kiedy mam umyć nogi, a kiedy zmienić skarpetki. Koszmar. Mam jej lekko dość. Nie, nieprawda. Mam jej mocno dość. O to chodziło, tak?
- Tak - przyznała Magda. - Skoro nawet Kubusia ta Ruda Piękność irytuje, to może zrobimy tak: zakochamy ich w sobie i będziemy mieć oboje z głowy. - Magda powiedziała to z dumą, jakby wymyśliła patent na przerabianie błota w złoto. - Jak to „zakochać ich w sobie"? Na moje mało wprawne oko, to Jacek lubi ją tak samo jak my. Oni się nie znoszą. Kuba potrząsnął głową, a w tym samym momencie Damroka zerwała się na równe nogi. - Kto się czubi, ten się lubi! To genialne! Tak, tak, zróbmy to! Koniecznie to zróbmy. Strasznie bym chciała ich w sobie zakochać. Czytałam taki kryminał... Jeden gość chciał, żeby dwoje 160 agentów wywiadu się w sobie zakochało, bo wtedy będzie mógł nimi manipulować, będzie miał na każdego haka w postaci tego drugiego. Skazał ich na dwie noce na zimnej, bezludnej wyspie, a u nas też wieczory już zimnawe... Przez chwilę dyskutowali, ale że wszyscy (poza sceptycznym Kubą) byli zdania, że to genialny pomysł, postanowili uknuć jakiś plan. Odezwała się komórka Damroki. Wpatrywała się chwilę w telefon. Przeczytała SMS-a kilka razy. A potem, nie kryjąc łez, rzuciła komórką o pobliską wielką sosnę, rozbijając aparat na smętne kawałki. - Tylko niech nikt mnie o nic nie pyta. Udawajmy, że nic nie zaszło. Błagam. Podeszła do szczątków aparatu i kilka razy na nie wskoczyła. Potem głęboko westchnęła i spojrzała na przyjaciół. -Już mi lepiej. Możemy realizować nasz plan. Serio, wszystko w porządku. - Uwaga, idą. Zaczynamy - syknęła Magda, gdy tylko na horyzoncie zobaczyli znajomych. Cała czwórka przywitała się z siostrami, Robertem i wlokącym się za nimi Jackiem. -Jak wycieczka? - zagadnęła Magda i nie czekając na odpowiedź, dodała: Siadajcie, siadajcie. Dziś zrobiliśmy ryż z szynką i warzywami. Pyszny jak zawsze. - Beznadzieja. To nie jest normalne, żeby wszystko było zamknięte w środku dnia. I ci ludzie... - stwierdził Jacek. - Było genialnie. Rozkosz. Miasto tak fenomenalnie uporządkowane. A Hiszpanki są takie śliczne... - Eee - skrzywił się Soplica. - Mam dwa dowody na to, że nie należało tam jechać: Iza obtarła sobie nogę i Kindze się podobało. 161 - Było warto, nawet mimo nogi. Prawda, siostra? ~ To co? Dajecie to jedzenie? - Robert widocznie nie miał żadnych wrażeń z wycieczki lub był po prostu głodny. W każdym razie nie stanął p° niczyjej stronie. Zaczęli jeść- Potem długo gadali. Podali herbatę i pierniczki z lukrem w różnych kolorach. Siedzieli bardzo długo. Mieli tylko jeden kłopot. •• Cały czas trzeba było zmieniać temat, bo o czymkolwiek zaczynali rozmawiać, Kinga i Jacek natychmiast skakali sobie do oczu- Moim zdaniem Malczewski... - Nic mnie nie obchodzi Malczewski. Przyjechałam tu, żeby zobaczyć co mają gdzie indziej, a nie jedną nogą tkwić w Polsce. Chcę Gaudieg0' jestem w Barcelonie! - Tak? Czyli wystarczy panience oddalić się od domu kilka tysięcy kilometrów i już koniec z tożsamością? ~ A widzieliście może Oczy szeroko zamknięte Kubricka? - mordowała się Magda- Ja zupełnie nie rozumiem, o co tam chodziło.
- Bo tam o nic nie chodziło. Jakiś zachodni gniot i tyle. - Bzdura. To inteligentny, głęboki film o poszukiwaniu samego siebie, o pogoni za nieuchwytnym pierwiastkiem... ~ Właśnie: nieuchwytnym. Musiałem się chwytać fotela, żeby nie uciec z kina. - Sami pierwszoplanowi aktorzy byli warci zobaczenia. Mówi ci coś zwrot: kunszt aktorski? - Jak to pozory mylą! A kiedy cię widziałem po raz pierwszy, to wydawałaś si? taką. inteligentną istotą. - A kiedy, Jacusiu, widziałeś Kingę po raz pierwszy? - niewinne zapytała Magda. -Ja? Nie pamiętam. Nie wiem kiedy. Skąd niby mam wiedzieć? ~ Czubki uszu zapłonęły Jackowi czerwienią. 162 -A może wy, chłopcy, pamiętacie? - Magda z udawanym uśmiechem popatrzyła na Kubę i Wiktora. - Daj spokój - mruknął Kuba i natychmiast zmienił temat. -A lubicie poniedziałkowe teatry telewizji? - Pewnie. To klasyka. Dla mnie poniedziałkowy wieczór jest święty - zapewnił Jacek z namaszczeniem. - Święty? Same powtórki albo jakieś żenujące przedstawienia poniżej dopuszczalnego poziomu. Ja tego nigdy nie oglądam, bo nie chcę się ostatecznie zniechęcać do teatru. -Jakie starocia? Jakie? - Wiecie, moja siostra fascynuje się Afryką. Chcielibyście pojechać do Afryki? pytała nadal Magda. - Oczywiście! Po co? - jednocześnie odpowiedzieli Kinga i Jacek. Następnie przeszli do tematu, który chyba lubili najbardziej: Po co robić coś tak idiotycznego jak bieganie po deskach na jednym paluchu? 0acek); jak można nie czuć magii muzyki połączonej z ruchem? Trzeba być organizmem bentonicznym (Kinga). Robert po pewnym czasie usnął. Iza, siedząc po turecku, przysłuchiwała się rozmowie siostry i Jacka i tylko czasem leciutko się uśmiechała. Tak minęło popołudnie. Kiedy już pożegnali gości, zgodnie z planem wszyscy się ulotnili, żeby Kuba mógł zostać sam z Jackiem. Kuba nie był szczególnie zadowolony z misji, jaką wyznaczyła mu Magda, ale cóż miał robić? - Wiesz, że kiedyś Kinga była ze mną? - wykrztusił wreszcie. - Wiem. Była. To twoja najlepsza decyzja, stary. Trzeba uciekać najdalej, jak się da. To dobre słowo: „była". -Jacek poklepał go 163 po ramieniu. - Każdy czasem błądzi, nie wyrzucaj sobie. Nie wszystkie strzały muszą być trafne. Takie jest moje zdanie... Kuba westchnął. Kiedy wrócili pozostali - zaczęli na wyścigi zachwalać Kingę. Wymieniali ciurkiem liczne zalety jej ciała i ducha. - Ludzie, zachwalacie ją jak przekupki bazarowe nieświeżą kiełbasę. To jakaś... jakaś... nie wiem, skąd się takie biorą. Szkoda słów. Jeszcze się przekonacie, z kim macie do czynienia. Teatry telewizji przestarzałe. Malczewski jej się nie podoba. Głupie babsko, ale ładne. Przyznaję - burknął Jacek i poszedł się myć. - To się nie uda. Nie uda się na pewno - mruczał Kuba.
- Uda się, uda. Musi się udać - tym samym tonem mruczał Magda. - To tylko kwestia czasu, a czego jak czego, ale czasu na~ nie brakuje. - W odróżnieniu od pieniędzy - znów mruknął Kuba i odszed policzyć swoje zasoby finansowe. Dziś kupił siostrom prezenty. Najstarszej długi, elegancki wi siorek, średniej wachlarz z wbudowanymi lusterkami, a najmłod szej słodkie śpioszki. Wiktor wybrał zaciszne miejsce i ręką wygładził część ławki, n której miała usiąść Damroka. - Co się stało? - objął ją. - Ojciec się upił. - Skąd możesz wiedzieć? Mama ci powiedziała? - Nie. Ona by słówkiem nie pisnęła. Po tym SMS-ie wtedy. - Po SMS-ie? Jak po SMS-ie można to poznać? - Och, Wiktor! Jak ja ci zazdroszczę, że ty nic nie rozumiesz Można. Mój ojciec, jak jest pijany, to lubi przeklinać w obcych ję zykach. - Moja kochana... - powiedział cicho i zaczął kołysać ją w ra mionach. 164 * - O nie, nie. Tak nie będzie. Oświeciło mnie. Odpłacę draniowi pięknym za nadobne. Która godzina? Sklepy jeszcze otwarte? -Tak, ale co ty... - O nic nie pytaj. - Damroka zaczęła grzebać po kieszeniach. - Idziemy na zakupy. - Przecież wszystko mamy. - Nieprawda. Brak nam komórki. Kuba ze skrzynką pełną brudnych naczyń wszedł do łazienki. Rozstawił się koło kilku innych facetów ze smętnymi minami szorujących naczynia i zaczął sobie nucić pod nosem: - Podaj mi rączkę białą Ja na wsi domek mam. Usłyszał, że ktoś mu odgwizduje z innej części łazienki. To był Robert. - Cześć. Zapędziły cię, co? Młody jeszcze jesteś, to się dajesz. Ach, te baby... Coraz więcej do powiedzenia mają. A to niedobrze, to bardzo niedobrze, powtarzam. Co za czasy. Podłe czasy, podłe. - A ty co, też zmywasz? - Skąd! Ja przyszedłem się ogolić. Z dwiema babami jestem i jeszcze mam zmywać? Nie, żart ci wyszedł przedni. Przedni, powtarzam. - Robert, znów pogwizdując, z pełnym namaszczeniem skrobał się maszynką po kilkudniowym zaroście. - Co tak to pucujesz? Zostaw. Jak tak zrobisz, nigdy ci spokoju nie dadzą. Nie rozpieszczaj ich. I tak mają dobrze. Prawo głosu im dali, pracować mogą i jeszcze się wpychają na stanowiska. Z tego nieszczęście będzie, zobaczysz. Zobaczysz, powtarzam. 165 - Słuchaj, jedno mi się przypomniało: Kinga... - zaczął Kuba, szorując druciakiem durszlak z zaschniętymi już kawałeczkami ryżu. - A właśnie, Kindzia. Ona ma oko czy coś na tego Robaka. -Jakiego Robaka? - No, księdza Robaka czy coś. - Nie żadnego księdza Robaka, tylko Jacka Soplicę. Tfu! Jacka Lambertza. Jak to ma oko? Niemożliwe. - Widzisz, bracie, Kindzia to fajna dupencja. Nóżki, że można długości pozazdrościć, ale wyszczekana, harda. Nie warto się użerać nawet dla tych kształtów. Podobno nie lubi chłopców, bo jakiś jełopek z Bródna, powtarzam: z Bródna, jej za skórę zalazł. Zraził, rozumiesz?
Kuba kiwnął głową, chociaż nic nie rozumiał. - Menda jakaś. Kinga mówi, że lekko upośledzony, ale się ukrywał. Robert szybkim ruchem nałożył sobie piankę do golenia na idealnie już ogoloną twarz. Kuba nagle poczuł złość. „Po co to robi? Rozstaliśmy się, trudno. Możemy teraz być może nie przyjaciółmi, bo to jakoś tak nieswojo, ale znajomymi. Po co mnie obgaduje?" - pomyślał. W jednej chwili podjął decyzję. Koniec, ma dość tego towarzystwa. Niech sobie Magda knuje, co chce, on do tego ręki nie przyłoży. „Upośledzony?". - Robert, a może byście tak pojechali gdzie indziej, co? Kuba nie spojrzał na Roberta, tylko z całych sił szorował usmolony garnek. Jednak doskonale czuł, że Robert się w niego wpatruje. - W porządku. Masz to u mnie. Zapominam o Lacanau-Ocean. - Dzięki. Tam właśnie się skierujemy. 166 - My, mężczyźni, powtarzam, mężczyźni, musimy się wspierać - podsumował Robert i chłopcy podali sobie mokre dłonie. Kuba z ponurą miną wracał do ich stanowiska. Denerwowało go wszystko. Ze złością kopnął dwie szyszki i o mało się nie przewrócił. Z chrzęstem postawił skrzynkę na składanym stoliku i bez słowa zniknął w namiocie. Iza skończyła pisać pocztówki do przyjaciół. Przejrzała wszystkie jeszcze raz, zawinęła je w kartkę z zeszytu i włożyła do torebki. Jacek powiedział, że Iza przypomina mu Mamę Muminka. To prawda - Iza nigdzie się nie ruszała bez torebki. Pierwszą dostała na komunię. Potem miała je już zawsze. Próbowała nosić mały plecak, ale nigdy nic w nim nie mogła znaleźć i ciągle wydawało jej się, że ktoś próbuje ją okraść. Na wyjazd wzięła różową, średniej wielkości torebkę z koralikowymi frędzelkami, którą dostała na urodziny od Kingi. Torebkę Iza troskliwie powiesiła na krześle i zdjęła z głowy ręcznik. Palcami przeczesała umyte włosy. Były tak krótkie, że im to wystarczało. Taką fryzurę nosiła od gimnazjum. Zawsze była wzorowa, idealna - z wyróżnieniem. Te włosy to jedyny wyraz jej buntu; nieudanego, bo wszyscy prócz ojczyma pochwalili decyzję. Jakieś wesołe towarzystwo przeszło koło ich namiotu, co chwilę parskając śmiechem. Izie zrobiło się przykro. „To ze mnie się śmieją" - pomyślała. Poczuła, jak smutek szuka sobie w niej miejsca. Towarzystwo poszło dalej, wybuchając śmiechem raz po raz. Iza już na nich nie patrzyła. Gdyby spojrzała - znów pomyślałaby, że z niej się śmieją. Zawsze tak myślała. 167 Usiadła przodem do resztek słońca i co chwilę czochrała sobie grzywkę, żeby się dobrze ułożyła. Koło nich rozstawiali przyczepę Holendrzy. Kobieta była uderzająco podobna do polonistki z liceum. Iza przypomniała sobie, jak nauczycielka zapytała ją, czy chce wziąć udział w olimpiadzie polonistycznej. Iza się zgodziła -przecież nie mogła odmówić. Albo koleżanka... Pożyczyła od Izy słownik Longmana. Znana była z tego, że nic nie oddaje, ale Iza i tak nie umiała odmówić. Kupiła sobie drugiego Longmana - nie widziała innego wyjścia. „Gdybym miała się urodzić drugi raz, to chciałabym tylko umieć mówić »nie« i się kłócić". Sprawdziła ręką włosy. Wyschły. Przestawiła krzesło w cień, wyjęła z torebki kosmetyczkę, żeby spiłować paznokcie, i zaczęła marzyć. Wyobrażała sobie, że się kłóci, przeklina, wydziera i macha rękami. Czuła się z tym wspaniale. „Może by tak z kimś się pokłócić? Tylko z kim?" - myślała dalej, ale niestety,
nikt nie przyszedł jej do głowy. Zajrzała w lusterko. Miała drobniutką twarz i malutkie uszy. Szare oczy latem chowała za okularami, ale teraz było widać, że lewe ma ciemnozielone plamki. Włosy dobrze się ułożyły. Dzięki opaleniźnie nie było widać piegów na twarzy ani na rękach. - To jestem ja - mruknęła do siebie z niedowierzaniem i sztucznie wyszczerzyła się do swojego odbicia. „Nic specjalnego. Robert ma rację... Trudno, nie będę się tym zadręczała. Idę się przejść". Złożyła lusterko, wrzuciła kosmetyczkę do torebki, dwoma ruchami weszła w klapki i poszła do Kuby i jego znajomych. Przy stanowisku 67 siedział zaczytany Jacek. „Dobrze się składa. Oddam mu maść propolisową" - pomyślała, sięgając do torebki. 168 & Tego dnia po raz pierwszy Kuba nie spał, jak Bóg przykazał, w namiocie, ale tak jak Jacek - na śpiworze pod gołym niebem. Było mu gorąco niczym w piekle. Wiedział dlaczego - sumienie go gryzło. Koniec swatania Jacka i Kingi, koniec planów Magdy, nic. Trudno. Nareszcie będą sami, bez... No właśnie... Jak to będzie strasznie nudno bez ich kłótni? Nie mógł się pogodzić z tym, że brata się z takim typkiem jak Robert. Mimo że Kuba powtarzał sobie „trudno" jeszcze ze sto razy, i tak nic to nie pomagało. Jego sumienie cały czas lizały gorące ozorki wyrzutów. „Jak mogłem ustalać coś z tym antyfeministą? I co teraz mam im powiedzieć? Przyznać się? To idiotyczne. „Słuchajcie, byłem niegrzecznym, niedobrym chłopcem i chciałem was oszukać, ale zrozumiałem swój błąd...". Rany, co się ze mną dzieje? To wszystko przez Kingę. Muszę przyznać się sam przed sobą. To jej wina. I Magdy. Magdy też. Powinna była, jak każda inna dziewczyna, obrazić się i pozbyć się jej jak najszybciej. Ale nie. To nie w stylu Madzi. Ona musi ze wszystkim się zmierzyć oko w oko. Ale dlaczego ja też muszę?". - Skończony kretyn! - całkiem głośno powiedział Kuba. - Nie można trochę grzeczniej, co? - odburknął mu śpiący tuż obok Jacek i dopiero to Kubę ostudziło. Przez resztę bezsennej nocy wymyślał sobie wyłącznie w myślach. Rano, jeszcze w czasie ich śniadania, Węgrzy ze stanowiska naprzeciwko zwinęli się. A gdy tylko odjechali, pojawiło się spore stadko wróbli, które centymetr po centymetrze wydziobywały okruszki pozostałe po sąsiadach. Nie minęła godzina, a już i na stanowisku 67 wróble dojadały kolejne okruszki - tym razem po Polakach. 169 tSL - No, to teraz Pireneje. - Pireneje... - rozmarzył się Kuba. - Teatru nie znają, a tu... Pireneje. - Dlaczego ten człowiek tak mnie denerwuje? - zapytał Kuba. - To w tobie, bracie, jest problem, nie we mnie. Ale szczerość za szczerość. Ty też czasem jesteś ciężkostrawny. Prawda, Magda? - Czasem. - Magda nie podniosła głowy znad przewodnika. -1 ty, Brutusie, przeciwko mnie? - Nie kłócić się, bo mam zły dzień i kiepsko mi się jedzie. Proszę o łagodne rozmowy o niczym - zażądała Damroka. -Jakoś te Pireneje strawimy. Ja będę całą drogę spał. Przytulę główkę do Magdusi. A jak się obudzę, to... może będzie jakaś odmiana?
-Jacuś... Nie chcę być niegrzeczny, ale miałeś wysiąść w Konstancji. - Nie mów, że mnie nie lubisz. A co mi szeptałeś dziś w nocy? - No właśnie. Co ty, Kuba, mamrotałeś naszemu Jacusiowi do uszka? Kuba wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie: - Wam się wydaje, że... to znaczy... mnie nie jest to obojętne, że Kinga... To znaczy Kinga jest mi obojętna, ale ja nie czuję się swobodnie... Wy tego, widzę, nie rozumiecie. Magda świetnie się bawi. A ja muszę się męczyć. Ciężko mi było i... i... ustaliłem, za waszymi plecami, z Robertem ustaliłem, że oni pojadą gdzie indziej, nie do Lacanau-Ocean. Wtedy wydawało mi się, że nic złego nie robię, a teraz... A teraz oni już odjechali. Nie wiemy, gdzie się zatrzymają, i nie mamy z nimi kontaktu. Nie wiem, dlaczego tak postąpiłem, przepraszam. Jestem ostatnim kretynem. 170 Damroka zmieniła bieg. Wiktor z zainteresowaniem zaczął oglądać swoje nieco przydługie paznokcie, a Magda wbiła wzrok w Kubę. Tylko Jacek wyglądał na beztroskiego. Po chwili niezręcznego milczenia zauważył: - Ale w czym problem? Przecież ja mam numer do Kingi na komórkę, więc o co chodzi, bo nie łapię? - Wziąłeś telefon od Kingi? Kiedy? - Magda aż wytrzeszczyła oczy. - No pewnie, że wziąłem. A czemu miałem nie brać? Nie mogłem ryzykować, że się zgubimy czy coś. Co tak się wytrzeszczacie na mnie? Włącz radio, Damra. Kto ma coś do picia? Jakoś mi zaschło... To którędy jedziemy? Macie w ogóle mapę, bo w tej Hiszpanii nawet porządnych drogowskazów nie ma. Mówię wam, nie ma porządnych drogowskazów. Takie jest moje zdanie... - ...i ty się z nim zgadzasz - dokończył za niego Wiktor i wyciągnął mapę ze skrytki. Rozdział 9 Zapiski Wiktora: Ciężki ten przejazd, mamuś. Widoki boskie, ale ty nie lubisz opisywać przyrody, więc milczę. Damroka ma okropnego ojca. Teraz widzę, co on... zresztą nie chcę o tym pisać. Pozdrawiam tatę. Dużo o nim myślę. Wykazałem się jako fotograf, ale nie czuję satysfakcji. Wręcz przeciwnie. Aha, i spotkaliśmy Chrisa. Tak, to spotkanie mogę ci opowiedzieć ze szczegółami. Nawet pozwalam, żebyś je gdzieś wykorzystała. Taki jestem. Dopisek Damroki: Proszę Pani. Nic nie piszę. Nie ma o czym. Wszystko normalnie. Andora leży między dwoma potężnymi łańcuchami górskimi, jakby w szczelinie skalnej. Atrakcją turystyczną tego państwa są sklepy wolnocłowe. Wchodzili więc kolejno do każdego sklepu bez względu na branżę. Nieco dłużej zabawili tylko w zabawkowym, gdzie niemal przez godzinę bawili się mechanicznymi zabawkami. Potem stanęli koło wielkiego niedźwiedzia na tyłach głównej ulicy. - Mam już dość. Kupujcie te perfumy i wracamy. Bolą mnie stopy... - Zaraz. Ja mam jeszcze coś do załatwienia. Poczekajcie na nas. - Damroka pociągnęła Wiktora za sobą, wprost do sklepu z alkoholami. -Teraz dobrze kadruj... 172 Biedny Wiktor świeżo kupioną komórką z aparatem fotograficznym zrobił jej mnóstwo zdjęć w sklepie monopolowym. Jak studiuje etykiety różnych trunków, jak ogląda je z zainteresowaniem, a potem, już przed sklepem, jak udaje, że pije alkohol prosto z butelki.
-Jeszcze nie o to mi chodzi. - Damroka oddaliła się od głównej ulicy, a Wiktor za nią. Dziewczyna zmierzwiła włosy, potarła sobie oczy, żeby wyglądały na przekrwione i szkliste, potem doprowadziła spódnicę i bluzkę do stanu sporego niechlujstwa i w pijackiej pozie, przytulając butelkę, położyła się na mocno zaśmieconych schodkach. Wiktor przez chwilę stał niezdecydowany. - Damroczku... - zaczął nieśmiało. - Przestań, bo poproszę przechodniów. - No dobrze. Wiktor niechętnie zrobił Damroce kilka zdjęć, na których wyglądała na osobę w stanie głębokiego upojenia alkoholowego. Damroka była zadowolona. Wysłała trzy zdjęcia z dopiskiem: „Tatku, pozdrowienia z Andory. Cureczka". - Specjalnie dałam przez zwykłe. A tu alkohole tanie, to będzie wiarygodnie. Zanim Wiktor zdążył ją odwieść od zamiaru wysłania ojcu tych zdjęć, wiadomość poszła. - O, patrz! Już przyszła odpowiedź. Wkurzył się... Zaraz zobaczymy. „Jak mogłaś mi to zrobić?". Damroka roześmiała się i odpisała: „Jak możesz mi to robić od osiemnastu lat? O mamie nie wspomnę". Wysłała i wyłączyła komórkę. - Idziemy. Zgłodniałam od tego wszystkiego. 173 & - Dzień dobra! - usłyszeli koło siebie czyjś radosny głos. - Wy z Polaska, tak? - Tak, my z Polaska - odpowiedział Jacek i niechętnie spojrzał na młodego Murzyna z wielką skórzaną torbą pod pachą. -Ja z Anglia. Ja Chris. Ja uczy polskiego. Podali sobie ręce, ściskali się i poklepywali, jakby byli kumplami z wojska, którzy po dwudziestu latach wreszcie się spotkali. Chris był tak uśmiechnięty i tak przyjaźnie do wszystkich nastawiony, że czuli się, jakby był ich starym kumplem. - Chris, ty tu uczysz polskiego? - wrócił do tematu Jacek. - Tak. - Chris dumnie wypiął pierś. -Ja uczy polskiego. Ja poznał język z Polaska. Wszyscy niepewnie popatrzyli na sobie. - Ty uczysz polskiego? -Ja uczy, ja. Naucielka uczy Chris. - Można by spróbować po angielsku i z głowy - szepnął Kuba do przyjaciół. -Ale tak chyba będzie zabawniej - potem dodał już głośno: - Zaraz, Chris, ty jesteś nauczycielką? Tfu, nauczycielem? - Tak - wesoło roześmiał się Chris. -Ja Chris, ja nauczyciel, ja uczy polskiego. Jego nieprawdopodobnie biały uśmiech przykuwał uwagę wszystkich. - Zaraz, Chris, to ty się uczysz polskiego? - Tak. - Znowu szczerze ucieszył się Chris. -Ja uczy się polskiego. Nadeszła Damroka, niosąc przed sobą ogromny pęk długich bułeczek z makiem. Wprowadzili ją w sytuację. - Ale on uczy czy jego uczą? 174 - Spróbuj się tego dowiedzieć. Damroka jednak nie próbowała. Policzyła bułki i powiedziała: -Jemy. Daję po dwie na głowę.
Jednak Chris tym razem nie roześmiał się swoim śnieżnobiałym uśmiechem. Spoważniał i nieufnie spojrzał na Damrokę. -Ja nie bram na głowa. Ja woleć do ręki, ja na głowa bułka nie bram. A wy bramy w Polaska? - Tak, on z pewnością uczy polskiego. Rozsławia nasz piękny język po całym świecie. -Jacek smętnie pokiwał głową i wbił zęby w bułkę. - Chris, to mi nie daje spokoju. Ty uczysz, masz studentów, uczniów? Ty nauczyciel? - Tak! Tak! - Jego uśmiech zrobił się jeszcze szerszy. - Ja nauczyciel. - No widzicie. Ja się zawsze dogadam. - Magda z dumą na nich patrzyła. -Akurat - prychnęła Damroka. - Chris, ty uczysz się, tak? Ty masz nauczycielkę? - Znacząco spojrzała na Magdę. - Ty jesteś uczeń, student, tak? - Tak! Tak! To prawidłowo! Ja jestem uczeń, ja uczeni. - Można się załamać! Zmieńmy temat. A co tam, Chris, o Polsce mówią? Psy na nas wieszają? Mimo bardzo ciemnej skóry Chris zrobił się jeszcze ciemniejszy i smutnym, poważnym głosem zauważył. - Nie, ja z Angieli, ale u nas nikt psa nie wiesza. Ani jednego psa u nas nie wiesza. Nie, to nieprawda jest, że psa w Anglia wiesza. - Chris ze smakiem zabrał się do drugiej bułki. -Ja tu praca, wakacje. Basen w hotel, ja brudzi. Bardzo dobrze brudzi, ja dużo pieniądze się zarobi do tu. - Pokazał na swoją kieszeń. - A w domu ja jest student medycyna. Ja lekarz będą. 175 - Ty czyścisz basen, tak? I jesteś studentem medycyny? - My tak samo mówimy po angielsku - zauważył Wiktor. - Dlatego zawsze wszyscy uważają, że emigranci to idioci. - Ja czyści basen, ja już mówiłam. Ja brudzi, ja czyści. Ja sprząta. - Tak, ty już mówiłaś. A może, Chris, ty do Polski byś przyjechał? - Do ciebie? Ty zaprasza mnie? - Chris od razu przeszedł do konkretów. - To ty musi mi bilet kupi, spanie daje i jedzenie daje. Ty zaprasza. - Szczerze poklepał Kubę po ramieniu. -Ja ciebie zapraszam. Daję spanie i jedzenie. Ja zapraszam. Tu, Chris, adres pisz. Daj, ja ci napiszę. - Damroka, co ty robisz? - Daj spokój, niech mój ojciec się trochę wykaże. Co nam szkodzi? Zawsze coś mu się znajdzie do roboty. Ale ja stawiam, że on jest nauczycielem polskiego w Anglii. Mnie też podobne panie uczą angielskiego, niemieckiego, rosyjskiego. Mam właśnie takie nauczycielki jak Chris. Tak samo dobrze znają angielski. - Usprawiedliwiasz w ten sposób swoje lenistwo? Ciekawe, że ja miałam dobre nauczycielki - zaczęła Magda, ale przerwała. Nie chciała przy Chrisie roztrząsać tego tematu. - Bułki były palce lizać. Nawet tu Damra umie kupić coś smacznego - pochwalił jedzenie Jacek, ale Chris spojrzał na niego podejrzliwie. - My palce nie lizał. My ręce myje w woda. Nie lizał palce. -Chris stanowczo pokręcił głową. - To choroba może być. Wy w Polaske palce lizać? - Podejrzliwie na nich spojrzał. Wybuchnęli śmiechem. - Chris, wiesz, co to jest idiom? - zapytała Magda. - Idiom? - Chris podrapał się w głowę. - Idiom! Wie, to głupi taki. Idiot. Ja wiem, idiot. Ja zna dużo idiot, bardzo dużo zna! Ja bardzo mili wy. Wszystkie.
176 - Nie, już nie wytrzymam. Chodźmy, bo go pobiję - szepnął Jacek i czym prędzej się pożegnali. -Jeśli angielski zna tak dobrze jak polski, to powinien do nas jako native speaker przyjechać. Sprowadzają teraz takich... międzynarodowych analfabetów. -Jakich znowu międzynarodowych analfabetów? - zainteresowała się Damroka. - No, ludzi, którzy w żadnym języku nie mówią biegle. Musisz przynajmniej w jednym języku czytać filozofów, rozumieć wszystko. Wtedy dukaj sobie, w ilu chcesz jeszcze, ale teraz moda, żeby dziecko z każdym rodzicem po innemu gadało, a potem się dziwią, że zanika tożsamość narodowa. A jak ma nie zanikać... -Jacek, czy jest temat, który nie kojarzy ci się z Polską, patriotyzmem, tożsamością narodową? |~ A jest chociaż jeden temat, który tobie kojarzy się z Polską, patriotyzmem i tożsamością narodową? - A co ty taki wściekły jesteś? - A, bo... sam nie wiem. Jedźmy już nad ten ocean, jak pragnę zdrowia. Wszyscy dyskretnie na siebie popatrzyli. „A więc jednak, widzicie?!" - chciała im powiedzieć Magda, cała czerwona z radości. Wziął telefon, teraz tęskni. Wszystko szło zgodnie z jej planem. Rozdział 10 Zapiski Wiktora: Jacek z Robertem mają coś do siebie. Kuba też o czymś chyba wie, ale nikt nic nie mówi. Jest dziwna atmosfera. Nie umiem ci, mamo, tego opisać, ale coś wisi w powietrzu. I, bynajmniej, nie chodzi o morską bryzę. Kinga, Iza i ten Robert spędzają z nami dużo czasu. To nieistotne. Istotne jest to, że Damroka gra w kometkę nie ze mną. Ale ocean jest w porządku. I strasznie hatasuje. Na plaży trzeba do siebie niemal krzyczeć. Dopisek Damroki: Magda nieudolnie realizuje swój plan, a przy okazji mnie odchudza. Boję się jej i kiedy nie widzi, to się najadam, a gdy widzi, to... to się jej boję. Wiktor mówi, że podobam mu się taka, jaka jestem. Dobrze jest wychowany ten mój Wiktorek. Muszę Pani pogratulować mojego Wiktorka. Tutaj jest super. Mamy zajęcie, Magda zakochuje w sobie dwie niezakochiwalne osoby. Ale jej się nie da przekonać. Uparciuch. & I Soplica zadzwonił do Kingi. Odebrała Iza. Rozmowa przebiegła następująco: - Cześć, to ja. Możesz rozmawiać? - Cześć, mamuś. Tak się cieszę, że dzwonisz, ale tak drogo... Robert ma przecież służbową komórkę. 178 - Niech ją wszyscy diabli. Dokąd jedziecie? - Tak, mamo, jest cudownie. Teraz jesteśmy w Carcans-Plage. To bilsko Bordeaux. Nad samym oceanem. Stoimy przed recepcją. - To dajcie znać dokładnie, gdzie się rozbiliście, dobrze? - Dobrze, mamuś. To ja dam znać, jak już się rozbijemy. - Czekamy. -Wiem. Tak, mamo, zaraz ich pozdrowię. To całuję, pa. -Ja też cię całuję, córuś. Pa. Soplica rozłączył się, ale jeszcze przez chwilę wpatrywał się w telefon. - Co się znowu tak wytrzeszczacie? - zapytał. -Jak się rozbiją, dadzą nam
dokładne namiary. - Dziewczyny chyba chcą, żebyśmy ich, że się tak wyrażę, przypadkowo odnaleźli, co? - Magda wnikliwie przyglądała się Jackowi. - Na to wygląda - mruknął, nadal nie podnosząc wzroku znad telefonu. Pół godziny później zapikał telefon: „Kochana mamusiu, jesteśmy na kempingu w północnej części Carcans-Plage. Rozstawiliśmy namiot na górce w głębi kempingu. Są jeszcze miejsca". - No i już wiemy. A to się Robercik zdziwi. Magda przeczesała sobie dłonią włosy. - Coś za łatwo idzie. Nie lubię, jak wszystko się dobrze układa - szepnęła do Kuby. - Daj spokój, proszę. -Już daję - powiedziała Magda i podała Kubie butelkę z wodą mineralną. 179 & Carcans-Plage to mała miejscowość nad Oceanem Atlantyckim. Tym łatwiej było znaleźć położony w sosnowym lesie, już na obrzeżach miasteczka, wielki kemping. Dla niepoznaki, że niby przypadkiem się tu znaleźli, rozbili się w innej części kempingu. Wbili się w kostiumy i poszli poznać się z oceanem. Przed samym wyjściem zapikał telefon Damroki, ale nie odczytała wiadomości. Poszli. Jacek Lambertz miał rację - ocean ma w sobie magię. W Car-cans plaża jest bardzo szeroka, ma ponad sto metrów. Potem drugie tyle jest mokrego piasku. Dalej zaczyna się woda i znów ciągnie się kolejnych sto metrów, sięgając zaledwie po kostki. Jeszcze dalej są prawdziwi deskowicze i skakacze. Nasi skakali. Wzięli się wszyscy razem za ręce i czekając na kolejną falę, wyskakiwali aż pod niebo. A fale tego dnia miały wysokość i siłę ciężarówek, więc musieli maksymalnie się skoncentrować, żeby kogoś nie porwała woda. Magda była w samym środku. Kuba i Wiktor trzymali ją z całej siły za ręce i Magda najpierw krzyczała, że za chwilę zmiażdżą jej dłonie, a potem, widząc, że nie przekrzyczy bezkarnej wody, dała sobie spokój. - Wiesz, Soplica - powiedział Kuba, gdy zdyszani rzucili się na cieplutki piasek pod wydmami - miałeś rację! Od tego oceanu piękniejsze są tylko niektóre dziewczyny. - A konkretnie które? - spytała Magda, unosząc się na łokciu. -Ty. - I kto jeszcze? - Damroka przybrała identyczną pozę. -I ty. 180 - I kto jeszcze? - piskliwie zapytał Jacek, ale urwał. - Idą. Tam. - Przekręcił się na brzuch i znieruchomiał, jakby go to nic a nic nie obchodziło. Kiedy się umówili, że razem zjedzą kolację, by uczcić spotkanie, Robert wziął Kubę na bok i kilkakrotnie przeprosił, że się jednak spotkali. Było mu wyraźnie głupio i dziwił się, jak to się mogło stać. „Powtarzam, jak to się stało?". Ale po kolacji (ryż z wędzonymi małżami, pomidory liliputki i woda z sokiem z cytryny) napięcie znikło. Robert rozsiadł się wygodnie na składanym krześle i zapalił papierosa, nikogo nie częstując. - A ty, Robert, gdzie pracujesz? - zagadnęła Damroka, sadowiąc się blisko Wiktora. -Jestem menedżerem - odparł. - Żebyście wiedzieli, z jakimi ja frajerami pracuję! Jeden taki, taki niski, że każda dla niego od razu za wysoka. Nigdy baby żadnej nie miał. Jaki to śmieszny gość. Tylko czyta, do teatru chodzi, jakieś wystawy...
- Kulturą się interesuje... Dlaczego zaraz głupi? - wtrącił się Jacek. - Głupi, mówię wam. Przegrany człowiek. Kariery nigdy nie zrobi. Zawsze mu jakiś numer wytniemy. Raz raport szykował. Trzy tygodnie siedział, a ostatniego dnia myśmy mu wszystko skasowali. Ale się szef wściekł! A tamten się wił, że nie mogę! - Robert też się wił na krześle. - Albo teraz, przed wyjazdem... No, to najlepiej wyszło. Widzę, że on na jakiś czat wchodzi, to ja też na ten sam. Patrzę - on pisze, że jest tego, wrażliwy, szuka spokojnej osoby, to ja mu, że ja jestem spokojna. Że teatr mnie bierze, że nie lubię wysokich, bo jestem malutka i to mój problem. Ale się 181 frajer zapalił. Przez tydzień nie pracował, tylko pisał, a ja mu odpisywałem, to znaczy odpisywałam. No, zakochał się jak nic i chce się umówić, to ja mu na to, że zadzwonię i się umówimy. Mówię Izie, dzwoń do niego i gadaj to, co mówię. - Zrobiłaś to? - Magda zerknęła na nią, a ta tylko pokiwała głową. - Daj spokój. Wszyscy to kiedyś zrobiliśmy. - Jacek stanął w obronie Izy. Nawet Wokulski - dodał, bo nagle przypomniał mu się pobyt Wokulskiego u hrabiny Zasławskiej. - A czemu miała nie zrobić? - zdziwił się Robert. - Co to trudnego? Dzwoni i mówi, ale drętwo Iza mówiła. Powinienem sam głos zmienić i lepiej zagadać. Ale podała miejsce i wiedzieliśmy, gdzie on będzie. Patrzymy, przychodzi do pracy. Ubranko, pachnący, kwiat trzyma. No, wzięło gościa. Poweselał, nawet zagadać się dało. A po południu z kumplami i z aparatem czekamy na niego. On wchodzi, a my cyk... Ale mu głupia mina wyszła. Jezu! Ale się wkurzył, mało nas nie zabił. Kwiatami pyrgnął i uciekł. A my zaraz fotkę z tymi różami w komputer i po całej firmie rozesłaliśmy z tą jego głupią miną. To zwolnienie lekarskie wziął. A potem się przeniósł. - To było podłe, nie uważasz? Tacy ludzie pozbawieni honoru... - zaczął Jacek. - A co ty mi tu o honorze? Co ja, w średniowieczu żyję? Jaki honor? Jak miałem sześć lat, to w przedszkolu jakiś teatrzyk robiliśmy i ja tak właśnie honorowo nie chciałem przeszkadzać. Taki chciałem być poprawny, że w majtki się zsikałem, żeby tylko ta próba dobrze wypadła. Pani mnie pochwaliła, że taki jestem odpowiedzialny, że dla dobra grupy. A ojciec mi nieźle wlał. I zapamiętałem sobie, powtarzam, dobrze zapamiętałem na zawsze to, co mi mówił: „Nigdy się dla nikogo nie poświęcaj, nic dla nikogo nie rób. Każdy sam o siebie musi dbać, bo inaczej pośmiewisko 182 z siebie robi". Latami się naigrywał i pokazywał, jak się zeszcza-łem. Tak to było. - To straszne mieć takiego ojca. - Kubą aż wstrząsnęło. - Mój potulny staruszek... - Potulny, znaczy flak jakiś, tak? I dlatego ty... ale nie... ty jesteś w porządku. Od razu, jak was poznałem, to wiedziałem, że ty to swój rozum masz. Cwaniak jesteś, powtarzam. I ja cię cenię, chłopie. Rozumiemy się. - I mrugnął do Kuby. Wszyscy ze zdziwieniem spojrzeli na Kubę, a ten zrobił się czerwony, bo pomyślał, że Robertowi chodzi o tę ich umowę. Ale za co Robert mógł go cenić? - A czy możesz nam, Robercie, powiedzieć, czymże to Kuba zasłużył sobie na taką opinię z twojej strony? - Nie. Już ja mam swoje powody. To łebski gość jest. I dobrze kombinuje. Powtarzam, bardzo dobrze kombinuje. Podaj jeszcze wody. Nie widzisz, że się
skończyła? - Kiwnął na Izę. - Co tam mamroczesz? Poniżej metra siedemdziesięciu nie słyszę. Słyszysz, dawaj wodę! - Siedź, Izka. -Jacek wstał i przytrzymał Izę za rękę. - Masz tu swoją wodę. Kinga, ty też prosisz? W tym momencie Kuba poczuł, że Magda lekko go kopie. ?? Wiał silny wiatr. Turyści spacerowali brzegiem, a w wodzie chlapały się tylko dzieciaki, którym żadna pogoda nie jest straszna. Jacek siedział na piasku, gapił się w wodę i rozmyślał. Przyszło mu do głowy kilka pomysłów na usprawnienie dystrybucji miodu. Koło niego trzyosobowa rodzina dokopywała się do wody. Ojciec leżał na boku i nurkował jedną ręką w głębokim dole, wyciągając 183 mokry piach, z którego dziecko natychmiast robiło kolejną babkę w szeregu. Wyglądali na szczęśliwych. Jacek usiłował na nich nie patrzeć, ale oczy same mu tam uciekały. Dziecko, rodzina... - No, czółko. - Robert wpadł na niego. - Może się przechla-piemy, co? - Zimno. Ja wolę posłuchać. - A czego ty, dziecino, słuchasz tutaj? Czego, powtarzam. Prz cięż tu nic nie słychać. -Ja właśnie słucham tego, czego ty nie słyszysz. - Nie podobasz mi się. - Słusznie. Są powody, żebym ci się nie podobał. - Dlaczego się koło nas kręcisz, co? Kindzi ci się zachciewa, tak? - Kogo mi się zachciewa, to moja rzecz. A tobie radzę: trochę więcej szacunku. - Dla kogo? Dla bab może? Oj, ty niedorostku. Idealista z ciebie zafajdany. Nie wiesz, jak się do bab brać. Jak tylko im dobre słowo powiesz, to zaraz się rozpuszczą. Baby trzeba trzymać krótko, to nie znaczy długo. - Zaśmiał się i zaczął się rozbierać. - Upokarzasz je obie. A mnie się to nie podoba. Bardzo mi się nie podoba. - Może ci się podobać albo nie podobać, wedle uznania. Ale to mój harem i tak już będzie. A jeszcze kilka sztuk po powrocie dorzucę. Kindzia to apetyczna dupcia, ale nie dla ciebie. - Może i nie dla mnie. Ale też nie do twojego haremu, dupku. - Ty, w ryj chcesz? - Spadaj. Idź się ochłodzić i przemyśl moje słowa, bo ja się tobą zajmę. -Ty to mi możesz... Robert poszedł się kąpać. Kręcił przy tym swoim umięśnionym kuprem i machał rękami, jakby chciał odlecieć. Jacek nie od184 rywał od niego wzroku. Nie mógł. Widział, jak Robert ????7 bieg, jak rzuca się w fale, a potem jak jego głowa miga w różnych miejscach. Popluskał się trochę i parskając, wybiegł na br> - A, jeszcze słówko. Tak sobie pomyślałem, że Kinga chvh winna wiedzieć, co o niej mówiłeś. Wiesz... ciałko, nóżki i h się z nimi chciało robić, te sprawy. Więc powtórzyłem ;e- • . • masz względem niej plany. - Chyba nie mówisz poważnie... -Jackowi pociemniała - Poważnie całkiem. Popłakała się, wiesz? Chyba rornam jest czy coś. Całą noc chlipała. Ach, te baby... Gdzie z łapamRobert pobiegł w kierunku oceanu, a Jacek stał i no • > twarz rękami. „Co
mnie podkusiło? To moje idiotyczne ? nie..." - myślał. Odwrócił się i zobaczył dwie ręce wyciągnięte w górę p znikły. I znów na moment się pokazały. Jacek poczuł dres? plecach. „Ten idiota udaje, że się topi. Pewnie chce mnie zw W'" Nie pływał najlepiej, ale postanowił podejść do morza 7 \ biec. W ryku fal bardziej czuł, niż słyszał urywane krzyki r ? się topił, bez dwóch zdań. Jacek pędem rzucił się do wody. Jeszcze po drodze krzvk ł coś, sam nie wiedział co, do ludzi na brzegu i kątem oka zoh ? że ktoś biegnie za nim, zrzucając ciuchy po drodze. Biegł D ? nując opór fal, a potem musiał jeszcze kawałek dopłynąć. rjn ? ro po trzecim nurkowaniu razem z jakimś człowiekiem złanar R berta za włosy i dowlekli na płyciznę. Wysoki, bardzo chudy człowiek powiedział coś w obcym • ku. Upewnił się, że z Robertem wszystko w porządku, podał ? ? Jackowi i... już go nie było. -Ty dupasie... ty idioto... chcesz ludziom kłopotu narobi'? -zasyczał Jacek. 185 - Kolka. Obaj przez chwilę mierzyli się nienawistnym spojrzeniem. - Uratowałeś mi życie, więc... Wiesz co? Daj grabę na zgodę. Powiem ci parę sztuczek, to baby będą ci z ręki jadły. Na początek tak... - Stul pysk. Nie znoszę cię, zamordowałbym cię z zimną krwią. - Czy mnie się roi, czy narażałeś dla mnie życie? - To był odruch, bubku. Nawet zbrodniarza bym uratował. Ludzki odruch, ale rozumiem, że tobie to jest obce. Mam zamiar obić ci tę gładką mordę. Wstawaj, bo nie umiem bić leżącego. - Widzę, że moją jedyną szansą jest doczołgać się do namiotu, tak? - Czołgaj się, bo inaczej... Po kilku minutach, które chłopcy spędzili w milczeniu, Jacek zebrał swoje rzeczy i odszedł. Ale nie wrócił na kemping. Przez cztery godziny maszerował po plaży. A kiedy wrócił, do każdego włoska na jego nogach przyczepiona była grudka soli. W milczeniu podszedł do swoich rzeczy. Zajrzał pod ścierecz-kę przyciśniętą dwoma kamieniami. Czekała tam na niego przykryta talerzem kolacja. - Gdzieżeś ty bywał, czarny... - zaczął Kuba, ale widząc wyraz jego twarzy, zmienił ton: - Co się stało? Wszyscy wbili w Jacka wzrok. - Do dupy ten cały ocean. Chyba będę już wracał do domu. & 'l Kiedy Robert wrócił do namiotu, Kingi nie było, a Iza robiła brzuszki. 186 - Co się gapisz? Co ty masz na sobie? Uczesz się czy coś. Nie, lepiej ćwicz. Ćwicz, bo sadłem obrastasz. O tu - złapał ją za skórę na udzie - zobacz, jak tu ci zwisa. Pobiegaj czy co, bo powtarzam, wstyd mi będzie się z tobą pokazywać. Znowu chcesz tak samo wyglądać. To cud - dodał jeszcze - że taki ktoś jak ja chce to znosić. Ale żal mi ciebie, dziecinko - przyciągnął Izę do siebie - bo dobre z ciebie dziecko. To nie twoja wina, że z urodą i inteligencją nie najlepiej. Mnie to nie przeszkadza. Już się przyzwyczaiłem. Lubię cię, taki mam kaprys. Tylko trzymaj się mnie, bo nikt przy zdrowych zmysłach na taki kłopot jak ty się nie zdecyduje. No gdzie, gdzie się wyrywasz... Najpierw kawę zawahał się chwilę - poproszę.
Po chwili Iza podała pachnącą kawę. - Może pojedziemy jednak przez Paryż. Tak bym chciała... czytałam w przewodniku... - Mówiłem ci już i powtarzam: ja już znam Paryż. Nuda. Same muzea i masa ludzi. Skończ z tym marudzeniem. Iza nic nie powiedziała, tylko usiadła po turecku obok krzesła Roberta. - Ty wiesz co, ten cholerny dupek, ten gnój... a zresztą to dla ciebie za trudne. - Ale kto? - Ten idiota Jacek Lam... coś tam. Debil niedorobiony. No, idź, pobiegaj sobie. Aha, pranie zrób. I upudruj się trochę, bo świecisz się jak... - nie dokończył. - Idź, chcę sam zostać. Iza wzięła pełną reklamówkę z praniem, miskę, proszek i poszła. Przed damską łazienką zobaczyła siostrę. Zamachała do niej. - Co robiliście? - zagadnęła Kinga i usiadła na marmurowym blacie^na którym Iza postawiła miskę. - Wiesz, byliśmy z Robertem na spacerze. Fajnie było. Bawiliśmy się w berka. Gdy jesteśmy sami, to on nie jest taki. Tylko 187 przed ludźmi lubi się popisywać. - Izie zaszkliły się oczy i czym prędzej pochyliła się nad praniem. Kinga wiedziała, że siostra kłamie, ale nic nie powiedziała. P chwili wzięła na dłoń troszkę piany i zaczęła się nią bawić. Iza prała akurat wielką bluzę Roberta. - Kochasz go? - Kogo? - Iza zrobiła się czerwona; szczególnie na czubkac uszu. - Kogo? Jak by go tu określić... Zresztą mniejsza o określeni Iza, powiedz mi, kochasz go? Powiedz mi, błagam, bo już ni wiem, co o tym wszystkim sądzić. Izuniu... - Objęła siostrę i wtu liła twarz w jej krótkie włosy. - Chyba bardzo - wyszeptała Iza. - No widzisz, to nie było takie straszne. Teraz przynajmniej obie wiemy, na czym stoimy. Pamiętaj, zawsze będę przy tobie. Możesz na mnie liczyć. Będziesz pamiętać? - Spróbuję. Iza chlipnęła i ramieniem otarła sobie łzy. - Wszystko się ułoży, zobaczysz. - Ale jak? - Nie wiem jak, ale zawsze jakoś się przecież układa. Oddaj mi tę bluzę, bo walczysz z nią, jakbyś miała zamiar nie uprać, ale rozerwać ją na strzępy. O, tu sobie usiądź. - Brodą wskazała siostrze wygrzane przez siebie miejsce. - A ty go kochasz? - zrewanżowała się Iza. - Kogo? - roześmiała się Kinga. - No, nie wiem, jak go określić - jeszcze przez łzy powiedziała Iza. - Kiedy go tutaj zobaczyłam, to wydawało mi się, że tak. Ale to nie była prawda. Zresztą miłość bez wzajemności to nie moja spe188 cjalność. - Wypłukaną bluzą Roberta Kinga zaczęła walić z całej siły w kamienny blat. - Co się tak patrzysz? Tak się najłatwiej wyżyma. Nie wiedziałaś? - Madzieńko, przyszedłem złożyć oficjalne reklamacje. Twój wspaniały plan mi się nie podoba. Gdziekolwiek się ruszę, widzę moją Damrokę z Soplicą u boku. Albo grają w kometkę, albo rzucają się szyszkami, albo coś tam jeszcze. Miałaś go
zakochać w Kindze, a nie w Damroce. Nie podoba mi się to, i to bardzo. - To fakt, masz rację. Wiktor, masz rację. - Magda poprawiła się na krześle. Robimy jakiś błąd. -Jasne - wtrącił Kuba. - Błędem jest samo założenie, że można kogoś w kimś zakochać. Nie gniewaj się, ale wymyśliłaś to beznadziejnie. - Och, Kuba, Kuba! Słyszałeś to, Wiktor? Jesteś świadkiem. Kuba, kocham cię! - Nie, no nie! Można się załamać z tą babą. Denerwujesz mnie. - Masz rację, Magda, to się stało! - Wiktor uniósł ramiona ku górze. - Stało się, hura! Magda z Wiktorem przybili piątkę, a potem zaczęli obściski-wać Kubę. - Kuba, skrytykowałeś mnie, wiesz? - smutnym głosem powiedziała Magda. - Niemożliwe - stanowczo odrzekł Kuba. - Możliwe. Jest świadek w osobie Wiktora. Tak było: „To idiotyczny plan, wymyśliłaś to beznadziejnie i od początku wiedziałem, że się nie uda. Pomyliłaś się". Tak było. Kuba, przełamałeś się! Przeciwstawiłeś się, nie zgodziłeś się ze mną. 189 & Kuba popatrzył na Jacka. Przez kilka chwil zastanawiał się, czy zapytać go, dlaczego jest w tak złym nastroju, ale w końcu uznał, że sam nie chciałby, żeby go ktoś pytał. Dlatego dał spokój i rozpoczął neutralny temat. - A czy będzie można... - Mam prośbę, chodź ze mną. Muszę pogadać z tym frajerem. Nie wtrącaj się i niczemu nie dziw. Tylko mnie powstrzymaj, gdybym zaczął go dusić albo coś takiego. - Czy twoim zdaniem ja dam radę cię powstrzymać? - Moim zdaniem tak. Zdecydowanie będziesz mnie mógł powstrzymać. Wystarczy, że powiesz jedno słowo: I... - Cześć, Robert... Gdzie dziewczyny? - Na swoim miejscu. Porządki robią. Cześć, cześć. Robert nieufnie podał Jackowi rękę. Stali nieopodal recepcji i nie wiedzieli, co ze sobą począć. - Może tak skoczylibyśmy czegoś się napić? Wyszli z kempingu. Znaleźli miejsca pod daszkiem na małym placyku, ze wszystkich stron otoczonym kafejkami i knajpkami. Gadali o niczym, a potem znów o niczym. W końcu Jacek, starając się uniknąć zdziwionego wzroku Kuby, powiedział Robertowi, że go przeprasza. Że to Robert miał rację, a Jacek na babach się nie zna. Po godzince, kiedy Robert, już całkiem rozluźniony i pełen zaufania, sączył kolejną wodę mineralną z limonką, nagle nieufnie spojrzał na Jacka. 190 - A ty... co? Może o Kingę ci chodzi, co? Bo to niezła laseczka jest. Schrupałby człowiek, że aż strach. Zapadła niezręczna cisza. - Bo ty, bracie, nie odróżniasz dwóch rzeczy. Kuba, co innego. On wie, co robi. Wyrwał kalekę i ma z głowy. Kuba niemal się zagotował, ale Jacek zacisnął szczęki i przesłał mu błagalne spojrzenie, żeby siedział cicho. -Tak, Magda. Ani to zgrabne, ani ładne. Dobrze robisz. Za ładna baba to tylko kłopot. Ja robię tak, ojciec mi to poradził: na brzydkie się nastawiam. Nie,
żeby zaraz jakieś maszkary, bo wstyd się będzie pokazać, ale takie wiecie, jotę felerne. Na przykład gruba, nogi krzywe, kuper za nisko zawieszony, zgryz, że pożal się Boże. Takie kompleksy mają. Same sobie wmówiły, że żaden porządny gość z Hollywood na nie nie spojrzy i jak się je oswoi, to są ci tak wdzięczne, bracie, że buty ci będą lizać. - Ale Iza przecież ładna jest. - E, tam, jaka ona ładna? Jak ja. Poznałem, to rufę miała jak kuchenkę czteropalnikową. Żarła i żarła, a ja nic. Udawałem, że mi to cielsko nie przeszkadza. Potem ją trochę przegłodziłem, na siłownię zapisałem i tylko pilnować teraz muszę, żeby nie uwierzyła, że już z nią wszystko w porządku. - Słuchaj, Robert, ale przecież coś takiego nie ma najmniejszego sensu... - Kuba nagle przerwał; zamarł w bezruchu i odwrócił się w stronę Jacka, który znów go kopnął w piszczel. - Delikatnie, proszę... Po co mi taka przewaga nad kimś? Raczej chodzi o to, żeby wzaj emnie... -Jakubie, Jakubie... jakie wzajemnie? To ty na babę chcesz w życiu liczyć? - No, prawdę mówiąc, tak - twardo bronił się Kuba. 191 - Źle robisz. Ale intuicję to masz. Kaleka... O to, że cię zdradzi, strachu nie ma, bo kto to zechce. Upierze, pozmywa, przynajmniej czysto w domu będzie. A przecież świata ci nie zawiązuje. Kuba pokiwał głową. Nie chciał rozmawiać o Magdzie. Nie mógł zniżyć się do poziomu Roberta. - Masz rację. Ale Kinga? Cholernie ładna, to ta metoda odpada. - Zaraz, nie daliście skończyć... Jak już trafiliście na mój dobry humor, to wam powiem. Jeszcze lepsze niż pryszcze czy dyndający zad są problemy w domu. Jak taka ma kłopoty, jakaś tajemnica rodzinna, to ona czuje się taka pokrzywdzona, biedaczka, taka skaleczona, że masz jeszcze łatwiej. Mówisz, że współczujesz, że rozumiesz, i ona ze skały się dla ciebie rzuci. Tak jest, panowie. Powtarzam, tak właśnie jest. Kuba i Jacek spojrzeli po sobie. - Ale wracając do Kingi, to ona chyba w domu w porządku? -zaczął Kuba. - W porządku?! - roześmiał się Robert. - Wujku, wujku, ty nie wiesz, że tam sodoma i gomora. Przecież moja Iza to na słowo „ojciec" od razu ryczy. Słuchaj, wujek, jej matka puściła się, rozumiesz? I starzy z domu ją wyrzucili. Pod mostem spała. I taki jeden się z nią ożenił, ojczym Izy, a Kingi to już ojciec, chociaż wiedział, że ona dzieciaka będzie miała. Wiedział, co robi. Ona całe życie mu z ręki je. Iza mi nieraz opowiadała, jak on ją leje. Bracie, aż wióry lecą. Pieniądze wszystkie on trzyma, wydziela im po trochu. Jak wchodzą do domu, to pukać muszą. Taki gość! Do własnego domu żona i córki mu pukają. Umie dyscyplinę utrzymać. To nie jest jakiś tam mięczak. Jak trzeba, to trzaśnie porządnie. - Dziewczyny bije? 192 - Kingi nie, bo ta cholera to potrafi się odciąć i sama oddać, ale Iza i matka... te chodzą jak w zegarku. Imponuje mi ten gość. Powtarzam, kobiety trzeba trzymać krótko, to nie znaczy długo. - Słuchaj, ale przecież ty powinieneś... - Nic nie powinienem. Poznałem gościa. W porządku jest. I teraz najlepsze. Wiecie, co mi Iza kiedyś powiedziała? Nie wiecie, co? To posłuchajcie, dzieciaczki, posłuchajcie i od wujka się uczcie... że jej matka to jej imponuje,
że tyle lat to wytrzymała, że nie odeszła, nie uciekła, tylko wytrwała. Imponuje jej to. Jaki morał? Ode mnie też nie odejdzie, żebym nie wiem, co robił, bo jej wytrwałe baby imponują. Ot co! Ja już skończyłem poszukiwania. Będę chciał, to na boku coś zmaluję, a ona, jak dostanie, to nawet nie piśnie. - Słuchaj, Robert. - Kuba był tak czerwony, że mało nie przyłożył gościowi, ale Jacek zaplótł ręce na piersi i powiedział: - Właśnie. Słuchaj, Robert! Bardzo ci dziękuję. Ja, wiesz, głupi byłem, bo te ładne to mnie interesowały. Teraz się zmienię. Pożegnali się. Chłopcy usiedli tuż pod wydmami i gapili się na mieniący się srebrem ocean. - Kuba, to była kiedyś twoja... - Stary, ona mi się nie zwierzała. A poza tym, co to za chodzenie? My oboje dzieciakami byliśmy. Jakieś spojrzenia pamiętam, listy sobie przesyłaliśmy, pod wycieraczkę wkładałem. I to tyle. Nie ten etap, żeby takie spawy o sobie opowiadać. Zresztą Kinga, wiesz, ona chyba, że tak powiem, poraniona nie jest... - Tak. Bo to nie przez nią matka wyszła za tego debila, tylko przez Izę. I dlatego ona jest taka lojalna w stosunku do matki. Ma rację ten neptek z poczuciem winy. Ma cholerną rację. Że też tacy chodzą po ziemi. 193 -Wiesz... Kinga to fajna dziewczyna... - Pewnie. Ładna i z mózgiem wszystko w porządku, ale ja jednego nie rozumiem: jak taka inteligentna baba może z własnej woli znęcać się nad swoimi stopami. Do mnie to nie dociera... Kuba westchnął. Już, już miał nadzieję, że Jacek się wreszcie otworzy i wyzna, co czuje do Kingi. - I o czym ja bym z nią gadał? Ona na balet, ja historia. Przecież nas dzielą lata świetlne - powiedział Jacek, patrząc wprost w oczy Kubie. - A zresztą. Nie lubię baletu, bo to nie jest normalne, żeby człowiek stał na jednym palcu. I nikt mnie nie przekona, że jest. Muszę się przejść, ochłonąć nieco. Jakoś to wszystko pozbierać. Wrócę kiedyś. Hej! - Hej! - odpowiedział mu Kuba i czym prędzej pognał do Magdy. & i Opowiedział jej wszystko, a potem dodał własny komentarz. - Przed takimi to powinni dziewczyny w szkole ostrzegać, zamiast uczyć głupich przewrotów. - Czyli mówisz, że on by tego baletu nie zniósł, tak ci otwarcie powiedział? Magdę najwyraźniej nurtowało coś całkiem innego. - I właśnie wtedy ci to powiedział o tym balecie? - Tak. Nienawidzi baletu. A potem, kiedy wrócił Jacek, tylko jednym uchem słuchała, jak Wiktor z Damroką usiłują ustalić treść SMS-ów do swoich rodziców, bo patrzyła na Jacka. Jak trzepie śpiwór, jak wyrzuca wszystko z plecaka, wysyła SMS-y a w końcu idzie zrobić pranie. Patrzyła w ślad za nim, aż zniknął. Teorie Roberta nie zdziwiły jej zbytnio, ale dlaczego Jacek wypalił z tym baletem? „Usłyszeć coś tak wstrętnego, a mówić o balecie? 194 To przecież wrażliwy człowiek. - Magda aż klepnęła się w udo. -Maskuje się! Maskuje, to jasne. Zaraz zresztą się to sprawdzi". Teraz już ani Kinga, ani Jacek nikogo nie denerwowali. Wręcz przeciwnie. Jacek z Wiktorem i Damroką grali właśnie w scrabble. Magda usiłowała czytać, ale myśli
uciekały jej w innym kierunku. Nie mogła zrezygnować z planu rozkochania tych dwojga w sobie. Nie wiedziała, dlaczego tak jej na tym zależy, ale ambicja nie pozwalała jej zrezygnować. Dlatego włożyła stary bilet między czterdziestą czwartą a czterdziestą piątą stronę i kołysząc się na boki, sama poszła do Roberta i dziewczyn. Bez uzgadniania z resztą zaproponowała, żeby pojechali razem nad Loarę. Usiedli nad mapą i dogadali się bez problemu. Najbardziej zależało im na Ambois i na Chenonceaux. W końcu każde z nich było po lekturze Pana Samochodzika. RozdzialU Zapiski Wiktora: Zamki nad Loarą. Dobrze, że nie musimy zwiedzać ich wszystkich. Nie, ogólnie w porządku, ałe w Polsce mamy też kilka zamków. O rany, zaczynam być zarażony Sopłicą. Wyszło na jaw, co Damroka wyprawia na złość ojcu. Magda miała z nią poważną rozmowę. Obie się popłakały. Nie wiem, o czym mówiły. Mam tylko nadzieję, że nie o mnie. Damroka mówi, żeby nie wspominać o tej ich rozmowie, więc, mamuś, zapomnij, że ci o tym napisałem, bo nie chce mi się tego teraz zamazywać. Dopisek Damroki: Proszę Pani! Zamki to nic, ale to, co się stało w nocy przed wyjazdem z Amboise! To był szok dla wszystkich. Teraz widzę, że to było jasne, ale dopiero teraz. Soplica... Wiktor zabrania mi pisać. On się strasznie boi, że Pani potem to opisze. Czy to prawda? & I W Amboise koło mostu, nad samym brzegiem Loary, siedzi wielki, zrobiony ze stopu metali Leonardo da Vinci. Artysta spędził tu kilka lat i doczekał się zarówno muzeum, jak i tego pomnika. Leonardo siedzi, a raczej półleży na cementowym cokole, podpierając się jedną ręką, żeby nie stracić równowagi. Na jego brzuchu jest idealne miejsce, by usiąść i zrobić sobie zdjęcie. Nic dziwnego, że brzuch jest lśniący i wypolerowany jak rosyjski samowar. 196 Do muzeum nie każdy zajrzy, bo to i pod górkę, i bilety drogie. Za to tutaj fotografuje się każdy. A Leonardo cierpliwie to znosi. Kawałek dalej, w niskim budynku, jest recepcja kempingu. Potem, za zamykaną szlabanem bramą, sam kemping. Cały, płaski jak stół, teren naszpikowany jest drzewami, w cieniu których turyści rozkładają przyczepy i namioty. Przez środek kempingu biegną dwie betonowe drogi. Rzadko kto nimi chodzi i dlatego świetnie nadają się do zawodów Formuły 1 w skali mikro. Kuba i Wiktor rozbili namiot, rozwiesili sznurki, zbadali teren i już do końca dnia oddawali się współzawodnictwu sportowemu. Nocą zaczęło mruczeć, wiać, a nawet siąpić. Wszystkim popsuło to humory. Tym bardziej że rano mieli kompletnie mokre pranie. Damroka się wściekła. Wiktor ją uspokajał, a Magda dla relaksu wybrała się do kawiarenki internetowej. Kuba chciał nawet z nią iść, ale ona, widząc, że oczy go zdradzają, bo zerkają na kartonowe pudełka z samochodami, oświadczyła kategorycznie, że musi pobyć sama i nie zniesie nikogo koło siebie. Kuba z Wiktorem pognali w kierunku najtrudniejszego, ich zdaniem, zakrętu. D?ień minął leniwie i gorąco, bo - jak się miało okazać po kilku dniach - w Dolinie Loary jakimś meteorologicznym cudem każda doba lata jest taka sama: brzydki ranek, cudowne południe, upalne popołudnie, mokra noc, brzydki ranek... i tak we wszystkie dni. Pogoda jest przewidywalna. Pod wieczór doczekali się przyjazdu Roberta i sióstr. Pomogli im rozstawić graty,
ostrzegli przed robieniem prania wieczorem i umówili się na następny dzień. Zamki nad Loarą... następnego dnia mieli zamiar spenetrować jeden z nich. Około jedenastej wieczorem Kuba zerwał się z krzesła. 197 - Zaraz, a kto dokładnie pamięta Pana Samochodzikom Bo ja już trochę słabo. Okazało się, że każdy czytał, ale nikt dokładnie nie pamięta. Teraz żałowali, że nie wzięli ze sobą książki, ale już nic na to nie mogli poradzić. -Jak to? Mam genialny plan. Jak każdy mój plan, ten również jest genialny. W odróżnieniu od genialnych planów innych osób, które nie są wcale genialne. - O czym on bredzi? - zapytał Jacek, wsmarowując sobie maść propolisową w popękane pięty. - O mnie - szybko odparła Magda. - Tak jest. Damra, pożycz na chwilę telefon - powiedział Kuba i wyciągnął rękę w stronę Damroki, która z pęsetą w dłoni wyławiała z bluzy zdechłe muszki. W dolinie Loary były ich miliony. Kuba zadzwonił do Malwiny swojej siostry. Wymusił na niej obietnicę, że teraz, zaraz, przez noc przeczyta... Co z tego, że mieli wyjść z Pawlaczem? Są ważniejsze sprawy. Pan Samochodzik i Fantomasl Wynotuje im wszystkie ciekawe miejsca i wyśle na adres Magdy, żeby już rano mogli odebrać, przeczytać i przygotowani zwiedzić Zamek Sześciu Dam, w którym to skromny muzealnik z Polski rozwikłał zagadkę kradzieży bezcennych obrazów. Rano zgromadzili się wokół wydrukowanego w kawiarence internetowej długiego listu od Malwiny objaśniającego akcję książki Nienackiego, ze szczególnym uwzględnieniem danych geograficznych. Potem następowała część prywatna. Kuba, w odróżnieniu od Magdy, która nigdy nawet nie opowiadała, o czym pisze jej siostra, odczytał na głos: 198 Kuba! Ponieważ zmusiłeś mnie do zarwania nocy, to cała rodzina chce się podłączyć. Masz, co chciałeś. Tatuś ma zapalonego robaczka. Ten robaczek zapalał mu się od kilku dni w nocy, ale mama mocno spała, więc nie mogła nic na to poradzić. Oraz nie chciał denerwować kobiet, czyli mnie, Malwinki i mamy, bo Celina to jeszcze dziecko, więc nie kobieta. A tata mówił, że nie chciał denerwować kobiet. Ja już jestem kobietą, bo babcia pozwoliła mi przyszyć guzik do ciała. Nie do mojego ciała, tylko do ciała lalki szmacianej. Bo dostałam lalkę szmacianą. Ma na imię Przecena. Tak było napisane na metce. Byłam na jednej randce razem z mamusią... Muszę kończyć, bo mama mnie wypycha. Pa, mój najstarszy bracie! Maria. Kochany synku! Tatuś jest w szpitalu. Bardzo mi to nie na rękę, bo miałam mieć seminarium. Trudno. Zoperowaligo i wycięli mu podobno najdłuższy uchyłek jelita, jaki widzieli w życiu. Wasz ojciec zawsze musi mieć wszystko najlepsze. Ma oczywiście najlepszą żonę, nie chwaląc się, ale czy musi nawet ten uchyłek mieć najdłuższy? Celinkajuż bardzo dużo mówi, tylko mało śpi. W Świcie otwierają nową sekcję. Już się zapisałam, ale nie chcę ci mó*wić jaką. Sam zobaczysz. W szpitalu poznałam jedną wo-lontariuszkę, która zajmuje się tresurą psów husky. Kontakt z tymi psami ma znakomite oddziaływanie terapeutyczne... Łapa nie jest, co prawda, husky, ale próbuję ją wytresować. Malwina mówi mi, że to cię nie zainteresuje. Nie wiem, co się z tą dziewczyną dzieje. Ostatnio jest niemożliwa. No, już przecież kończę. Co u was?Jak tam?Jeśli zabraknie ci pieniędzy, to na nas licz raczej w umiarkowanym zakresie, bo ojciec w szpitalu... W liście były zeskanowane rysunki Maryni i zdjęcia Celinki upapranej
niemiłosiernie papką z buraków, kilka zdjęć z Celinką 199 na spacerze, też upapraną, z Celinką śpiącą przy otwartym oknie - również w towarzystwie buraków na twarzy. Najwyraźniej rodzina świetnie bawiła się tym wizerunkiem dziecka. Serię kończyło ujęcie mizernego i białego jak ściana ojca na szpitalnym łóżku z umorusaną Celinką na rękach i stłoczonymi wokół niego mamą, Malwiną z Pawłem i Marysią. Widocznie zdjęcie zrobiła jakaś pielęgniarka lub pacjent. Grunt, że cały dzień latali po mieście z brudnym dzieciakiem. „Tak, to idealnie w stylu mojej matki -pomyślał Kuba. - Może odkryła jakąś teorię, że brud korzystnie wpływa na psychikę?". - Kurczę, czy ja mam dla nich wszystkich prezenty? - mruknął Kuba i rzucił się do bagażnika. Damroka natomiast szybko pstryknęła kilka zdjęć. Jeszcze raz przestudiowali zasadniczą część listu. Teraz przygotowani, z odświeżoną pamięcią, wcisnęli się do dwóch samochodów i wyruszyli w drogę. Przez cały czas omawiali i kolejno punktowali wszystkie książki z serii Pan Samochodzik, bo każdy miał swoje ukochane, których bronił jak lew. Jednocześnie inni dokładnie te ukochane uważali za najsłabsze z serii. Wejście do zamkowego parku kosztowało majątek, ale za to wszystko zgadzało się z opisem Nienackiego. Przeszli się po parku, zamku, doszli aż do grobu Madame Dupin, a potem zalegli w ogrodzie Diany de Poiters i fotografowali się ze wszystkich stron. Damroka kupiła wielką monetę, która po każdej stronie miała wizerunek zamku. To, oczywiście, bardzo nie spodobało się Jackowi. 200 - A więc to za to dałaś pięć euro? Świetny wybór. Czysty wypolerowany złom, nawet chleba za to kupić nie można. Rozsypie się na kawałki. Taka mądra z ciebie dziewczyna, a dajesz się złapać na pamiątkarskie chwyty. - Czy ty nie masz żadnych pamiątek? - Mam. Jedną. Jacek klepnął się po kieszeni. Jeśli miał tam pamiątkę, to była idealnie płaska. -Jaką? - Nieważne. - Nieważne - prychnęła Damroka. - Ale masz, widzisz? I co z nią zrobisz? -Jeszcze nie wiem. Może zatrzymam do końca życia, a może... - nagle głos mu się zmienił i niemal z płaczem powiedział: -...może będę musiał wyrzucić. -Jacek... - zaczęła Damroka i położyła mu rękę na ramieniu, nie bardzo wiedząc, jak mu pomóc. - Dzięki. Własne żaby trzeba samemu połykać. Ale dzięki. Doceniam to. -1 odszedł. A Damroka pomyślała o zrywanej przez nich w Prowansji lawendzie. Nie wytrzymała nawet do końca podróży. Zostały z niej rozpadające się, pachnące strzępki. Iza, której Robert w ostrych słowach wyjaśniał, jaką trzeba być flądrą, żeby nie wiedzieć, gdzie jest port podczerwieni, stała smętnie i nerwowo gniotła róg spódnicy. - A to nie jest sukienka Kingi? - nagle wyrwał się Jacek i Magda aż podskoczyła zadowolona, że on tak wspaniale rozpoznaje rzeczy Kingi. Odciągnęła nawet Kubę na bok. - Widzisz, widzisz, zobacz! Jak każdy zakochany wielbi wszystko, co kojarzy mu się albo należy do ukochanej osoby. 201 -Już mi opowiedziałaś tę teorię, ale mimo że niby wszystko się zgadza, jakoś oni mi na zakochanych nie wyglądają.
- Nie znasz się. -Ja się nie znam na zakochanych, ja? - Kuba przytulił Magdę. -Ja się bardzo dobrze znam na zakochanych. - E, tam - ucięła Magda. - Czy nie mogłabyś zająć się bardziej mną? Czuję się zaniedbywany. - Potem- Teraz jedziemy zwiedzać pagodę - powiedziała, ale wzięła Kubę pod ramię i mocno się do niego przytuliła. Pagoda zrobiła na nich spore wrażenie. To znaczy na wszystkich poza Jackiem, bo on i Iza w ogóle jej nie zwiedzili. Kinga natomiast była zachwycona. Po południu rozłożyli się na trawie przed namiotami. Jacek i Iza porozkładali wszelkie wiktuały, a potem poszli umyć owoce. Kinga, podśpiewując, kroiła pieczywo na cienkie kromki i opowiadała szczegółowo, jakby ich zagadując, jak genialna jest ta pagoda i jakie mogłaby stanowić wspaniałe tło dla sztuki baletowej. - Wiele baletów rozgrywa się w egzotycznych sceneriach. Zostawcie dla mnie ten kawałek. - Wskazała na najmniejszy kawałek ciasta czekoladowego. - To nie jest normalne, żeby człowiek... - zaczął Jacek, który właśnie nadszedł z umytymi brzoskwiniami, a reszta chórem dokończyła za niego: - ...żeby człowiek stał na jednym palcu. - No właśnie - skwitował Jacek. 202 - A moim zdaniem to nie jest normalne, żeby człowiek był tak niewrażliwy na świat wokół niego. A na temat baletu nic nie mów To zbyt subtelne dla ciebie. -Dajcie spokój. Balet jest piękny, ale nie każdemu musi sie podobać - cicho zauważyła Iza. - Moja siostra nie powinna się nazywać Iza Grzegorzewski ale Ugoda Grzegorzewska. - No, nazwisko Grzegorzewska to chyba niedługo zmieni c° Iza? - zagadnęła ją Damroka. Ale Iza nie odpowiedziała. - Czyli że będzie Izabela Paździor - zauważył Kuba. - ??? 0? wesele zaprosicie? - Co? No nie, zaraz, nie tak szybko - mruknął Robert, żuja.c skórkę od brzoskwini. -Jak to szybko? A ile już ze sobą chodzicie? - Ileś tam, dokładnie nie wiem. - Rok i cztery miesiące. - Iza nie podniosła wzroku. - Żeby wszystko było jasne: ty im mówiłaś coś o ślubie? Bo jeśli tak, to nie ze mną. Ja wolność sobie cenię. Panem siebie chce być. Żeby się żenić, to trzeba być albo idiotą, albo kretynem, alb° samobójcą. Kobieta dobra jest, żeby posprzątać, ugotować cO$ dobrego, okna pomyć, ale żeby zaraz człowiek na stałe problemy brał... Nie, przynajmniej na razie to nie dla mnie. Bo kiedyś to nie mówię nie. Iza to dobry materiał na żonę. Iza z obojętnym wyrazem twarzy kroiła melona. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, jakby to wszystko jej nie dotyczyło. -A ja inaczej. Sam umiem sprzątać i gotować. Wierzę w małżeństwo - wyznał Jacek. - Lubisz sprzątać? To za Kingę się bierz, to koszmarna b2' łaganiara. Gotuje tylko jakieś wymyślne zapiekane papryki. 203 schabowego się brzydzi. O, zobacz, masz pod ręką. - Wskazał na Kingę. -1 co? Decydujesz się na zapiekane papryki? - Kinga spojrzała wprost na Jacka, a
potem przeniosła wzrok na Roberta i syknęła całkiem innym tonem. - Dziękuję, że się o mnie tak troszczysz. - Bądź spokojna, nie jestem zainteresowany - odparł Jacek. -Ale lubię bałaganiary. Te uporządkowane mnie przerażają. - To tak jak mnie - wtrącił Kuba. - Wiktor, wypowiedz się - zaczepił kolegę. - Zostaw go, robi dla mamy notatki. Ale mogę w jego imieniu powiedzieć, że Wiktor lubi porządne osoby, systematyczne, opanowane, poukładane... Słowem, takie jak ja. Damroka skłoniła lekko głowę i wszyscy zaczęli się śmiać. Damroka rozciągnęła się na trawie obok Wiktora i zaczęła do niego szeptać. Obie siostry razem z Jackiem sprzątały resztki posiłku. Gadali przy tym i śmiali się. Robert kilka razy spojrzał na nich i chyba, żeby nie było dziewczynom za wesoło, powiedział: - Słuchajcie, znam dobry dowcip. Czym się różni inteligentna kobieta od yeti? Tym, że yeti ktoś widział. - Robert zaśmiał się tak, że aż mu łzy pociekły. - Dobre, dobre - podpuszczał go Jacek. - Tylko nieprawdziwe. Bo ja znam kilka tak inteligentnych kobitek, że wstyd się przy nich odezwać. - Wstyd przy babie? Iza, umyj mi tę szklankę, bo pić mi się chce - wydał jej rozkaz. -Ale ja jeszcze... 204 - Ktoś coś mówił? Nie słyszałem. Wszyscy jak jeden mąż udali, że niczego nie słyszeli. Nikt nie chciał upokarzać Izy jeszcze bardziej. Tylko Kinga zrobiła się czerwona, jakby się miała za chwilę zagotować. - Na czym to ja skończyłem? - Chyba wiemy już wszystko. Moim zdaniem nie musisz mówić nic więcej - stanowczo powiedział Jacek i znacząco popatrzył na Kingę. Teraz Magda nie miała już wątpliwości. Łączyła ich jakaś tajemnica. To pewne. - To, co prawda, twoje zdanie, ale ja się z nim zgadzam -mruknął Wiktor i podał rękę Damroce. Chciał, żeby przez chwilę zostali sami. Towarzystwo tego faceta mroziło atmosferę. Jacek przypomniał sobie, że ma do odebrania zdjęcia tuż obok recepcji i również odszedł. Wrócili razem. Iza z czystą szklanką, a Jacek z malutkim firmowym albumem. Jacek pokazał zdjęcia, które dotychczas zrobił. Były nieprawdopodobne. - Zaraz, czy to nie te dwa kontenery ze śmieciami w Murs w Prowansji? Tak! odpowiedziała sama sobie Damroka. - Dokładnie te - mruknął Jacek. - Trzeba fotografować prawdę, a nie to, co chcą, żebyśmy widzieli. Nie po to tu przyjechałem... Zdjęcia wykonane z dużą wprawą przedstawiały głównie rozwalające się budynki, śmiecie wysypujące się z koszy, jakichś straszliwie brudnych żebraków, bezdomnych, zardzewiałe szyny, usmarkane cygańskie dziecko i inne tego rodzaju widoki. Poza tym wszyscy mogli rozpoznać siebie. Jacek, nie wiadomo kiedy, zrobił im masę ciekawych, niepozowanych zdjęć, w tym kilkanaście portretów. Zwłaszcza ostatnie zdjęcia były udane - niemal artystyczne portrety. 205 Kiedy już wszyscy obejrzeli fotki, Magda wzięła album jeszcze raz i zaczęła przerzucać kartki. Obejrzała raz, potem wolno i spokojnie jeszcze raz. Następnie oddała Jackowi.
Już wiedziała, dlaczego nic nie wychodzi z ich planu. Popatrzyła uważnie na Jacka, posłuchała, co on mówi, jak się śmieje, jak ładnie wygląda i co jest w jego oczach. Zobaczyła też, że ma uprany kapelusik i czystą koszulkę. Roześmiała się sama do siebie. Jak mogła tego wcześniej nie widzieć? Ale jednak było to możliwe, bo przecież nadal nikt niczego nie widział. No, może tylko Kinga. & 1 Magda siedziała na składanym krzesełku i żując długą sosnową igłę, znowu o czymś rozmyślała. - O czymże dumasz prawie na paryskim bruku? - Kuba pochylił się nad nią i schował twarz w jej włosach. - O pieniądzach - wypaliła. - Ty? O pieniądzach? - Kuba lekko się zdenerwował. Magda wzięła go za rękę, wsparła się na nim, wstała i tak przytulonego zaciągnęła na spacer po kempingu. - Ile zostało ci pieniędzy? - Prawie nic. Jeśli chciałaś mi popsuć... - Kuba, czy ty nie widzisz, że Damroka nam wszystkim ten wyjazd funduje? - Funduje? Nic takiego nie widzę! - oburzył się Kuba. - A ja widzę. Magda zaczęła wyliczać i jednocześnie wskazywać na palcach, w ilu miejscach, na ilu kempingach, stacjach benzynowych i supermarketach Damroka płaci i nigdy nie dopisuje tego do współ206 nych wydatków. Albo ile już razy było tak, że niby kupiła sobie za dużo picia czy jedzenia i potem udawała, że jest Kubie czy Wiktorowi wdzięczna, że zjedli za nią, bo tak głupio wyrzucać... - ...w najlepszym wypadku zaniża koszta. Wszyscy jesteśmy na utrzymaniu Radosława Czerdesza. Damroka bezlitośnie ciągnie z jego karty kredytowej, ale robi to tak, żeby nikt z nas nie wiedział. - Niemożliwe. Nigdy w to nie uwierzę. Wybacz. Wiem, że zawsze masz rację, ale nie tym razem. Zdaje ci się. -Zdaje mi się? Dobrze. Jeszcze się przekonasz... Zobaczysz. Będziesz musiał mnie przepraszać... 4I- Może teraz cię poprzepraszam. Akurat nikt nie patrzy. - Nie ma mowy. Trzeba pomóc przy kolacji. - Gdzie jest Kinga, gdzie Ala, gdzie inne sympatyczne, nieskomplikowane dziewczyny, z którymi było mi sielsko i anielsko? -Jeśli chodzi o Kingę, to jest całkiem blisko. Rzeczywiście. Na drewnianej ławeczce, w świetle romantycznie rzeźbionej latarni, siedzieli sobie Soplica i Kinga i żywo rozmawiali. - Przecież on nienawidzi baletu. Sam mówił - zdenerwował się Kuba. - Może po prostu polubił. - Magda uśmiechnęła się i odciągnęła go do namiotu. - Więc jednak ci się udało... Coś takiego! - Pozwól, Kubeczku, że tego nie skomentuję. Przynajmniej jeszcze nie teraz, dobrze? Zjedli z apetytem. Potem zrobili sobie rozpuszczalną kawę i dojedli czekoladowymi ciasteczkami. Chłopcy poszli zmywać, a kiedy 207 wrócili, wyciągnęli swoje samochodziki. Mieli zamiar ostatecznie ustalić, który z nich jest lepszym nawigatorem. - O matko, mój się prawie rozpada.
Wiktor ze smutkiem przyglądał się porysowanej karoserii. - W moim błotnik ledwo się trzyma. Kuba delikatnie pogładził odpryski na karoserii. - Macie zamiar ten szmelc dać komuś w prezencie? - Magda podniosła z ziemi oba samochodziki i wpatrywała się^v nie. Nie były to na pewno przedmioty nadające się na prezent dla kogokolwiek. - Trzeba kupić nowe zabawki albo nic dzieciakom nie przywieziecie. - Nic? Głupio. A tak drugi raz kupować to trochę drogawo. Chłopcy stali markotni. - Nie myślcie teraz o tym - zaproponowała Magda. -Jakoś to będzie. Kuba wszedł do namiotu, wyszukał portfel i zaczął coś spisywać na kartce. Magda spojrzała na Damrokę i zobaczyła dziwny błysk w jej oczach. Sama też miała pomysł. Wstała, podeszła do samochodu i ze schowka wyciągnęła czystą kartkę. Coś zapisała. Wzięła do ręki kubek, założyła nogę na nogę i z tajemniczym uśmiechem wpatrywała się w powietrze. Po chwili dosiadł się markotny Kuba. - Krucho u mnie z kasą. Dobrze, że już wracamy, a jeszcze ten samochód... Magda popatrzyła na niego. -Wiesz, zrobiłam małą notatkę. Oto ona. Schowaj ją, ale otworzysz dopiero, jak ci powiem. Mówię ci to już dzisiaj, żeby potem nie było, że nie mogłam z góry wiedzieć. - O czym ty mówisz? - Najważniejsze, że ja wiem, o czym mówię, prawda? 208 Właśnie wtedy Damroka wyszła z namiotu z żółtą skrzynką pełną jedzenia. - Wiecie co? Ja trochę uporządkuję. - Po co? Jutro jedziemy... - Tym lepiej. Będzie łatwiej się pakować. Wyjęła wszystko z bagażnika, dwa pudełka z samochodzikami także. Postawiła jedno na drugim. Magda patrzyła, jak Damroka to wszystko sprytnie organizuje. Zrobiła kilka kroków do przodu, potem do tyłu i znów do przodu. Zupełnie jakby odmierzała drogę. Magda o mało nie udusiła się ze śmiechu. Schowała twarz za pusty już kubek i udawała, że pije. Doskonale wiedziała, co za chwilę nastąpi. Nie wiedziała tylko, jak Damroka to zrobi. Damroka z impetem wskoczyła na oba samochodziki, po czym błyskawicznie na nich usiadła. - O kurczę blade, ale się rąbnęłam! Przewróciłam się i chyba skręciłam nogę... o masz... zniszczyłam wasze prezenty. Magda musiała się odwrócić, żeby nie dać niczego po sobie poznać. Chłopcy podbiegli do Damroki, wyciągnęli spod niej sprasowane pudełka i w milczeniu oglądali to, co zostało z samochodów. - No, to z prezentów nici - mruknął Kuba. - Słuchajcie, tak mi przykro. Strasznie was przepraszam, strasznie. Jak mogłam? Mam nadzieję, że nie jesteście źli. - Nie, skąd... - odparli jednocześnie, ale bez specjalnej szczerości w głosie. Damroce wystarczyło niecałe pięć minut, aby chłopcy uwierzyli, że zniszczyła im coś bardzo cennego i że będzie całkiem naturalne, jak to odkupi. Od słowa do słowa Damroka wymusiła na nich obietnicę, że łaskawie jej pozwolą na odkupienie zabawek, bo to rzeczywiście jej wina. Magda miała sporo radości, obserwując wszystko ze swojego krzesełka. 209
& - A więc ?? to będzie za opowieść? - To będzie opowieść o życiu. - Magda poprawiła się na krześle, odrzuciła włosy na plecy i przez długą chwilę w milczeniu patrzyła w niebo. - Był sobie las. Las w średnim wieku. Gdy dorosły człowiek chciał dotknąć górnych gałązek, musiał wspiąć się na palce i jeszcze wyciągnąć rękę do góry. Las był rozległy i nie było w nim żadnych ścieżek. Właśnie w tym lesie pewnego razu zły los porzucił niewidomego człowieka. Człowiek jednak się nie poddał. Z wyciągniętymi rękami, po omacku szedł przed siebie i próbował wydostać się z gąszczu roślin. Jednak nie mógł zobaczyć, gdzie kończy się las. Nie mógł zobaczyć, dokąd iść, nawet po wejściu na drzewo. I tak posiniaczony, poraniony, z obolałą duszą i ciałem błąkał się po lesie... W tym momencie rozległo się ciche chrapnięcie. To Robert zasnął. Wszyscy spojrzeli na niego, a Kinga przykryła go czyjąś rzuconą na koc bluzą. Potem znów spojrzeli na Magdę. - Mam wybitne zdolności narracyjne. Dosłownie przykuwam uwagę słuchaczy, prawda? Widzę, że melisa zadziałała, co? - powiedziała nie wiadomo do kogo. - Ale idźmy dalej. Otóż po kilku dniach, kiedy ten człowiek pogodził się z tym, że już do końca swoich dni jego życie nie będzie niczym innym, jak błądzeniem w ciemnościach, potykaniem się, wstawaniem i znów błądzeniem bez celu i przyszłości, wpadł na coś - dosłownie potknął się. Ach! - usłyszał miły głos tuż przy samej ziemi. Pochylił się i odnalazł kobietę. Była osłabiona i wycieńczona, ale wciąż jeszcze żyła. Nie miała nóg, nie mogła się poruszać. Nie mogła znieść ani litości, którą dawali jej ludzie, ani obojętności, której też jej nie szczędzi210 li. Człapiąc na rękach, doczołgała się aż tam. Chciała się ukryć przed światem. Myślała, że to najlepsze i jedyne dla niej rozwiązanie. Ale po tych kilku dniach samotności i głodu nie była już zdolna do żadnego wysiłku fizycznego. Oboje usiedli koło siebie i postanowili przeczekać noc, a rano zabić się, bo życie żadnego z nich nie miało sensu. Jednak w nocy zdarzył się cud: poczuli swoje ciepło, przytulili się do siebie, pogłaskali i już nie chcieli umierać. Potrzebowali jeszcze dwóch nocy, żeby wiedzieć na pewno, że to jest możliwe. Nawet ślepiec i kaleka mogą być szczęśliwi i mają po co żyć, jeśli mają siebie. On ukląkł przed nią, potem wziął na ręce i posadził sobie na ramionach. Ona z góry od razu umiała wskazać kierunek i dawała mu wskazówki, na co powinien uważać, gdzie jest bagno, a gdzie dobra, twarda, bezpieczna droga. On niósł ją z przyjemnością, czując ciepło jej dwóch kikutów na ramionach. Po kilku godzinach wyszli z lasu. I tak już było do końca życia. Ilekroć mieli kłopoty, on sadzał ją sobie na ramionach. Ona wszystko widziała, a on miał siłę, aby iść w dobrym dla nich kierunku. Nie płacz, Damroczku, bo to jest opowiadanie optymistyczne. - Aha - zachlipała Damroka i zatrąbiła w chusteczkę higieniczną. - Optymistyczne, tak? Odezwał się SMS od jej ojca: „Co robisz, córeczko?". „Płaczę, ale tym razem nie przez ciebie" - odpisała mu Damroka i wyłączyła telefon. Wciąż miała do ojca pretensje. Kuba wpatrywał się w oczy Magdy i też z trudem przełykał łzy. - Siadaj, Wiktorku. Wszyscy wiemy, że jesteś porządny kawał dobrego człowieka. A ty, Jacor, co o tym myślisz? Jacek siedział wygięty w pałąk i obejmował ramionami kolana. Po chwili zmienił
pozycję. Usiadł po turecku. 211 -Ja? No, słucham. To znaczy odnoszę wrażenie, że usłyszałem to opowiadanie. Szkoda, że nie opowiedziałaś go wcześniej. - Opowiedziałam je wtedy, kiedy trzeba. Wcześniej byłoby za wcześnie. * - Rozumiem - powiedział Jacek, a wszyscy pozostali ze zdziwieniem spojrzeli na Magdę. Każdy pomyślał, że Magda opowiada je specjalnie i tylko dla niego. A teraz okazało się, że to było opowiadanie dla Jacka. Dla Jacka i dla kogo? Jacek wyciągnął rękę i podszedł do Izy Pomógł jej wstać. Przez chwilę stali i tylko patrzyli na siebie. Nagle oboje mocno się przytulili i chyba popłakali, ale nikt im się dokładnie nie przyglądał. - Przepraszamy was. Musimy was opuścić. Teraz będziemy wychodzić z lasu. Jacek jedną ręką objął Izę, a drugą wziął jej rękę i schował w swojej wielkiej dłoni. Odeszli w stronę lasu. Noc była księżycowa i gwiaździsta. Robert spał, a podczas snu wyglądał na miłego, młodego człowieka, który zasnął po trudach wycieczki. Jednak nikt nie patrzył na niego z sympatią. - Szok - mruknął Wiktor. - Wiedziałaś o tym? - zwrócił się do Damroki, a ta zaczęła tarzać się po trawie i rękami zasłaniać usta, żeby nie roześmiać się na głos. Kuba patrzył na Magdę i Kingę. - Uknułyście to, tak? - Ciszej, bo obudzisz Roberta. Teraz będzie potrzebował sporo sił, żeby przyjąć do wiadomości nieuniknione. Ja, Kubusiu, jestem tylko kaleką. Ślepa nie jestem i Kinga też nie jest. 212 - O matko, ta kobieta jest naprawdę niebezpieczna - jęknął Kuba. - Poproszę jeszcze herbaty, bo mi zaschło w gardle. -Jest już tylko mięta. - Mięta? Trudno. W tych okolicznościach mogę wypić nawet miętę. Kiedy już po północy leżeli w swoich sypialniach, Magda wygramoliła się ze śpiwora i weszła do chłopców. - Kuba, śpisz? - Nie. Chodźmy się przejść. Narzucił na siebie sweter i znów poszli pospacerować po uśpionym kempingu. - Chciałam, tak w związku z naszą dzisiejszą rozmową, żebyś teraz przeczytał, co jest napisane na karteczce. Myślę, że to dobry pomysł. Zrób to dla mnie. Potem zniszcz, dobrze? - Ale jesteś tajemnicza. -Czytaj, czytaj. Magda oparła się o grubą sosnę i patrzyła na Kubę. Kiedy czytał kartkę, twarz nagle mu się zmieniła. - A niech cię! Miałaś rację... - No i co dalej? Dokończ, Kubeczku. - Miałaś rację jak... zawsze. - No, widzisz, jaki grzeczny chłopczyk z ciebie. Kuba jeszcze raz przeczytał kartkę: - Damroka zniszczy wam te samochody. Następnie wy łaskawie się zgodzicie, żeby je odkupiła. Obaj będziecie przekonani, że to całkiem naturalne - przeczytał Kuba. - Skąd wiedziałaś?
213 - Widziałam pewien błysk. Chodzi o to, co ty teraz zrobisz? - Z czym? - Kuba, teraz już wiesz, jak jest. Musisz zdecydować, czy pozwalasz, żeby to trwało dalej - żyjesz jak setki naszych bliźnich, udając, że oczywiste nie istnieje - czy aktywnie się ustosunkujesz. - Wolałbym być nieświadomy. Ale wiem, że z tobą nie ma co liczyć na łatwiznę. Budzę Wiktora. - Absolutnie zabraniam. Wiktor nie ma z tym nic wspólnego. To ty wiecznie ględzisz o pieniądzach. To przez ciebie, żeby nam wszystkim milej się odpoczywało, Damroka uknuła swój chytry plan. Liczysz każdy grosz... - Chyba wiesz, dlaczego... - Wiem, ale jak się zdecydowałeś na tę podróż, to trzeba było w domu o tym myśleć, a nie teraz. Teraz masz nowe dane i musisz się do nich ustosunkować. Musisz zareagować. Z tym, że brak reakcji uznajemy również za reakcję. - A ty mi, oczywiście, nie pomożesz? - Oczywiście. Ty natomiast spełnisz dobry uczynek, odprowadzając mnie do kawiarenki internetowej. - Teraz? - Nie marudź. Muszę napisać do Dominiki. Wiem, że ona czeka na mój list. Dzień był pełen wrażeń i nie miałam nawet chwili, by zrobić to wcześniej. & ! Kiedy rano Robert się obudził, zobaczył puste miejsce w namiocie i kartkę od Izy Wpadł w szał. Wyleciał przed namiot w samych szortach, prezentując imponujące owłosienie na plecach. -Jak to wyjechała? Jak to wyjechała?! 214 - Nie krzycz, bo przecież to nie z nami wyjechała - spokojnie odparła Damroka. Może życzysz sobie kawy? - A Kinga? Gdzie jest ta gówniara? -Jest tu. Przenosi się do nas. -Co? - Wraca z nami - odparła Magda. - Co cię tak dziwi? Sam mówiłeś, że nie należy się przywiązywać do ludzi. Mówiłeś tak czy nie? - Nic takiego nie mówiłem! Powtarzam, gdzie jest Kinga? Z wami? Jak to z wami?! Robert nie zwracał najmniejszej uwagi na to, że wszyscy sąsiedzi na nich patrzą. Jeszcze przez chwilę wydzierał się na wszystkich, ale z braku głównych winowajców wepchnął w końcu wszystko byle jak do bagażnika. Nawet namiotu nie złożył. Z furią trzasnął drzwiami i odjechał bez pożegnania. Po chwili doszedł ich dziwny dźwięk. To Robert zahaczył błotnikiem o bramę wjazdową. Wysiadł, kopnął oponę kilka razy i pojechał. Wtedy Kinga, zagrzebana w rzeczy w ich namiocie, wyszła. - Boże, chyba już są w Paryżu. Jak ja się cieszę, jak ja się cieszę! - A ty? - Kuba wbił w nią wskazujący palec. -Ja wracam z wami. Dziewczyny mnie zaprosiły - wesoło odparła Kinga. Kuba popatrzył uważnie na wszystkie trzy. - "Wiktor, mogę cię tu zaprosić? Popatrz na te szelmy, szczególnie na te dwie. Ja to mam szczęście do kobiet, co? A ty się nie śmiej, przejrzałem cię. Pogroził Magdzie. - Spiskowałaś na dwa fronty - z nami i z Kingą. Uknułyście to, tak? - Oj, Kubusiu... Pozwól, że się usprawiedliwię. - Pozwalam - odparł tonem młodego baszy. 215
- Gdybym wam powiedziała, tobyście tylko zaszkodzili. A powiem wam, że ja też wiem dopiero od wycieczki do pagody, jak zobaczyłam cały film. Na każdym zdjęciu Iza. Każdy by się domyślił. -Ja się nie domyśliłem, a cały ten film widziałem dwa razy. Ale nie będę od siebie za dużo wymagał - zauważył Wiktor. - Ale ty mącisz bez przerwy. - Nieprawda. Jak śpię, to jestem grzeczna. A ty też nie jesteś święty. Kto własną siostrę umówił na randkę za jej plecami? -Ja. Ale to było dla jej dobra... nie śmiej się, powtarzam. No tak, wy niby też dla ich dobra. Ja w każdym razie czuję się wycieńczony. Miała to być relaksująca, spokojna podróż dla poznania świata i nabycia ogłady, a jestem wycieńczony emocjonalnie. -W takim razie dziś na pożegnanie zwiedzimy sobie Tours. A jutro spotykamy się z Halsem. - Z jakim znowu Halsem? - Kuba zmarszczył czoło. - Nie martw się, Kuba. To malarz. Zmarł w 1666 roku. - A, jak zmarł, to w porządku. Rozdział 12 Zapiski Wiktora: Wracamy. Magda zapoznała nas z Halsem. Spotkaliśmy w Haarlemie kota. Nie reagował na polskie kici, kici. W Holandii trochę przekroczyłem prędkość i w środku lasu zrobili mi zdjęcie. U nas już spokojnie. Soplica kupił chodaki. Ale z niego cicha woda. Wszystkie dziewczyny patrzą na Izę z zazdrością, ja też muszę o tym pomyśleć... Dopisek Damroki: Proszę Pani! Jak wrócimy, to wszystko opowiem. Tylko żeby Pani nic nie mówiła Wiktorowi, bo mi kategorycznie zabronił. A przecież muszę wszystko wyjaśnić. Do zobaczenia! Aha, i wie Pani - nikt już nie pamięta, nad czym chciał pracować, co chciał w sobie zmienić. Ja chciałam schudnąć, ale też powiedziałam, że nie pamiętam, bo bałam się, że pozostali mieli ambitniejsze życzenia. To tak na marginesie. - No, wiecie co! - Kuba zrobił się czerwony. - Zobaczcie, jaką wiadomość przysłał mi Mateusz, kolega z liceum. „Ile chłopie wydałeś?". Co za złośliwy buc. - Kuba był oburzony. -Ja mu tu opisuję wspaniałości naszej wycieczki, a on mnie z tak bolesnej strony zachodzi. - A co on teraz robi? - Pucuje podłogi w supermarkecie. Nie widzę związku. 217 - Kuba, człowiek ciężko pracuje, a ty mu opisujesz wycieczkę! To sadyzm z twojej strony. Dobrze ci odpisał - powiedziała Magda. - Przecież ja też cały wrzesień będę harował. - To mu to napisz - poradziła Magda i wzrokiem dała znać Damroce, żeby trochę zwolniła, bo się boi. Kuba chwilę wystukiwał SMS-a, po czym głośno odczytał: „Koniec laby. Cały wrzesień będę tyrał, wstukując faktury". Kinga poprosiła o wodę. Magda zaczęła jakiś temat i zanim minęła chwila, zapikała komórka. Kuba się rozpromienił. - Co za zmiana tonu. Pyta o szczegóły podróży. Znów miałaś rację. - Poklepał Magdę po dłoni. Po południu zrobili spacer po Brukseli. Przenocowali w małym hoteliku w północnej Belgii, a nazajutrz wczesnym popołudniem byli w Haarlemie. Przez środek miasta jednym z wielu kanałów płynęła łódź ze zwiniętymi żaglami.
Między mieszkalnymi domami, wśród stojących na nabrzeżu turystów, na dziobie łodzi sterowanej przez młodzieńca z gołym torsem leżała piękna dziewczyna i opalała się, nie zważając ani na obserwujących ją ludzi, ani na dziurę ozonową. Damroka szybko zrobiła jej zdjęcie i wysłała do ojca z podpisem: „Schudłam. I byłam u stylistki. Cieszysz się?". Sobota, wczesne popołudnie. Mieli dużo szczęścia, bo do muzeum Fransa Halsa trafili na godzinę przed zamknięciem. Kupili cztery zniżkowe bilety i czym prędzej rzucili się do chłodnych, klimatyzowanych sal. Z obrazów na ścianach w kilku pierwszych salach spoglądały na nich poważne, niemal monumentalne twarze, na których widać było perfekcyjną grę światłocieni. 218 - Zaraz, to przecież jest to sławne malarstwo niderlandzkie, tak? - zapytał Wiktor. - Tak. A czemu tak nagle zacząłeś się rozglądać? - Coś mi dzwoni. Moja siostra kilka razy tej zimy opowiadała właśnie o niderlandzkim malarstwie. Nie wiem, skąd się u niej wzięło to zainteresowanie. Czytała nawet o tym jakieś książki. Natura z pieczeniem czy coś... - Człowieku! Nie z żadnym pieczeniem, tylko Martwa natura z wędzidłem Herberta! Centralną salę muzeum poznali bez trudu. Wisiało tam kilka najważniejszych obrazów; przede wszystkim dzieła pochodzące ze szkoły Fransa Halsa. - O rany! Co to za staruchy? - Damroka skrzywiła się z niechęcią, stając przed Regentkami domu starców. - Wstrętne, tak? Co o nich powiecie? - Magda studiowała obraz z daleka, bo to dość duży obiekt. - Nieprzyjemne. Po co takie malować? - Malarze często malowali na zamówienie. Hals kończył życie w domu opieki jako nędzarz. Ten obraz jest być może zapłatą za dach nad głową. Z wdzięczności za opiekę artysta namalował portret zbiorowy opiekunek tego przybytku. Inna wersja mówi, że obraz pochodzi tylko ze szkoły Halsa. - No, to mu nie zazdroszczę. Ta w środku przypomina ropuchę. Jakby człowiek z pragnienia konał, toby mu pewnie wody nie podała. - Pozory mylą, ale miło mnie zaskakujecie. Jak na laików, sporo udało się wam zobaczyć. A teraz posłuchajcie, co poeta ma wam do powiedzenia. Uwaga, będę śpiewać. Usiedli na miękkiej ławeczce, specjalnie ustawionej dla zwiedzających. Magda cicho, by nie zwracać na siebie uwagi, zaczęła śpiewać: 219 Surowo na nas patrzą szaf arki dni ostatnich W milczeniu oskarżają, żeśmy się zestarzeli. Zmieniają prześcieradła - wyrodne nasze matki Nienawidzące dzieci w wykrochmalonej bieli Jak one - pomarszczonych na tle poduszek gładkim. Przynoszą nam positek, jak dar na zmarnowanie Te kury obrażone na jajko - że zepsute, I zaciskają usta, gdy słyszą ust mlaskanie, Jakby musiały połknąć coś przez nas już przeżute, Skarane miłosierdziem za dawne grzechy panien. (,..)* Kiedy Magda skończyła - pozostała trójka była oszołomiona, że to wszystko można tu rzeczywiście zobaczyć. Przez chwilę nikt nic nie mówił. - Wiecie, skąd znam tę piosenkę? Od twojej siostry, Kuba. - Od Malwiny? - Nie od Malwiny, tylko od Marysi. To przecież Jacek Kaczmarski. Marysia nie
tylko pożyczyła mi płytę i podarowała reprodukcję, ale również wiedziała, że oryginał znajduje się w Haarlemie. Na dodatek dziwiła się, że ja się dziwię, że ona to wie. Chcecie jeszcze dowiedzieć się, o co chodzi tym tutaj panom? - Magda wskazała inny portret zbiorowy, przedstawiający grupę biesiadujących przy stole oficerów. Chcieli. Magda znów zaczęła cicho nucić. * Jacek Kaczmarski, Portret zbiorowy we wnętrzu - Dom Opieki. 220 & Następnego dnia dotarli do Maastricht, bo tam właśnie umówili się z Izą i Jackiem. Na szyi Soplicy, na eleganckim kauczukowym sznureczku dyndał srebrny chodak. Zielony kapelusik, długie włosy i chodak -wszystko pasowało idealnie. Jacek wyglądał świetnie; jakby ten chodak wszystko w nim zmienił. - Kupiłeś pamiątkę, jak widzę? A gdzie drugi? - Damroka zważyła w dłoni maleńki bucik. -Ja mam drugi - głośno powiedziała Iza i spod zwiewnego kołnierza wyciągnęła swój chodak. Taki sam. Tylko, że lewy. Do pary. - Mówiłem ci, Izuś, noś na wierzchu. -1 Jacek z takim zachwytem strzepnął Izie niewidzialny pyłek z włosów, że aż wszyscy na chwilę zamarli. Iza lekko się uśmiechnęła, a potem zaczęła opowiadać... - Słuchajcie! Miejsce na kempingu było i trafiliśmy na darmowe dni w muzeach. A do Luwru wchodziliśmy za darmo, godzinę przed zamknięciem, i gnaliśmy obejrzeć na przykład tylko Wenus. Jest niesamowita. A raz to... Wydawała się jakaś większa, mocniejsza i cały czas bawiła się srebrnym chodakiem, jakby upewniała się, że ma go na szyi. Wiktor pod stolikiem poszukał dłoni Damroki i pomyślał, że musi też kupić coś takiego. Dwuczęściowy amulet. Koniecznie dwuczęściowy talizman na całe życie. Mocno uścisnął rękę Damroki, a ona szybko szepnęła mu do ucha: - My też musimy sobie coś takiego przywieźć. Nie zazdrościli Jackowi i Izie. Nie musieli. - Co tam szepczecie? 221 - Też sobie coś kupimy. - My już nie musimy - powiedział Kuba i z dumą wyciągnął na stolik dłoń Magdy. Słońce zatańczyło w kamyku wszystkimi możliwymi barwami. - Boże, co za towarzystwo! Sami sparowani. Czuję się przy was jak trzyoki cyklop - wyznała otwarcie Kinga. - Co tam? - zapytała Iza, widząc, że Kinga odczytuje SMS-a. - Nic, nic - machnęła ręką Kinga. -Jakieś śmieci z Internetu. - Nie chciała denerwować siostry treścią wiadomości od Roberta. - Widzę, że masz nową torebkę. - Pogładziła lekką, zrobioną z ciemnozielonego brezentu torebkę w kształcie trapezu. - Śliczna. Pasuje do ciebie. -Przepraszam, że tak pytam... jak nie chcecie, to nie mówcie... ale kiedy wy w ogóle się dogadaliście, bo miałam wrażenie, że do czasu pamiętnego opowiadania Magdy nie zamieniliście ze sobą ani słowa - dopytywała się Damroka. - I tu się mylisz! Prawda, Izuś? Nie było dnia, żebyśmy ze sobą nie pobyli. Przecież my cały czas byliśmy razem. Na początku to nawet się dziwiłem, że się nie domyślacie. -Ja też. Bałam się, wiecie... - szepnęła Iza, ale nie chciała wracać do osoby
Roberta Paździora. - Wiecie co? Jak was tak słucham, to mam wrażenie, że byliście w całkiem innych miejscach niż ja, bo ja niczego nie zauważyłem - powiedział Kuba. -Ja też nie - poparł go Wiktor. - Oni naprawdę byli na całkiem innym wyjeździe. Przecież w gruncie rzeczy każdy z nas był na innym, prawda? I co? Czy ta podróż nie zmieniła was? No, powiedzcie prawdę, Damroka? -Magda wzięła za ręce Kubę i Kingę, którzy siedzieli po obu jej stronach. Ci z kolei wzięli następnych, a Damroka, kiwając głową, 222 zgodziła się z Magdą. Stworzyli koło. Tak złączeni, podnieśli splecione dłonie w górę i w ciszy mocno się uścisnęli. Wstali od stolika, a Damroka delikatnie odciągnęła Wiktora na bok. - Myślisz o tym samym co ja? - wyszeptała. - A o czym ty myślisz, bo już się boję... - Wiesz, trzeba by Kingę w kimś zakochać. - O nie! Znowu? Nie ma mowy! Kuba, idąc klatką schodową, przypomniał sobie, że ani razu nie użyli grilla, i obawiał się, że mamie będzie przykro. Ale nie... pomyślał, że raczej ją to rozśmieszy. Cichutko wszedł do środka. Pierwszą osobą, którą zobaczył, była jego najmłodsza siostra. Stała na krzywych, wygiętych w pa-łąki nogach, opierając się o łóżko rodziców. Koło niej klęczała Marynia i wskazywała na rozmaite owoce w twardej, rozkładanej książeczce dla dzieci. - No, pokaż cytrynę. - Celinka machnęła rączką w okolicach winogron. - Z takimi wiadomościami to nie masz czego szukać w szkole. - Marynia popatrzyła na siostrę z niechęcią. Nagle, instynktownie czując, że ktoś na nią patrzy, podniosła się, rzuciła się na Kubę i jednocześnie krzyknęła na cały głos: - Kuba! Kuba! Jest Kuba! Cała rodzina rzuciła się na niego. -1 jak było? Opowiadaj! - Co dla mnie masz? - spytała Marysia, skacząc wokół brata. - Chodź, chcę pogadać - Malwina ciągnęła Kubę za rękaw. 223 Kuba wyciągnął prezenty. Marysia niezmiernie ucieszyła się z wachlarza i podejrzliwie obejrzała samochodzik. - To na pewno dla mnie? - zapytała Kubę, a ten kiwnął głową. Oddaliła się do swojego już przygotowanego na wrzesień tornistra i wyjęła z niego notesik z telefonami przedszkolnych znajomych. Po chwili dało się słyszeć jej rozmowę: - ...przegrałeś, jesteś mi winien tysiąc złotych... a, to trzeba było myśleć wcześniej... a skąd ja mogę wiedzieć? No dobrze... ale Krzyżaków też... i wiem, ile ich masz, więc nie oszukuj... możesz przyjść... tylko nie licz, że dam ci poprowadzić mój nowy samochód. Najwyżej możesz popatrzeć. Czekam - burknęła jeszcze mało przyjaźnie. A mama, patrząc na Kubę, szepnęła: - Zakochała się w jakimś biedaku i ciągle wyłudza od niego żołnierzyki, a ten jej daje... - Współczuję mu - szepnął Kuba i wręczył śpiochy dla Celinki. - Dużo się całowaliście? - z obojętną miną zapytała Marynia. - Z kim? - No, to widzę, że ty masz naprawdę dużo do opowiadania -zażartowała Malwina. - A będziecie mieli dziecko? - Marynia nie dawała za wygraną.
- Z kim? - Mama wbiła w syna oskarżycielski palec. Ale Kuba spokojnie odpowiedział: - Z jednym ładnym kolegą się polubiliśmy. - Nie przy dziecku - syknęła mama, patrząc na Marynię. - No właśnie - powiedziała Marynia, patrząc na Celinkę. Magda rozdała prezenty, ze szczegółami opowiedziała, gdzie byli i co się działo. A teraz stała przy oknie i sprawdzała, jak kwiaty znio224 sły jej nieobecność. Po przeciwnej stronie przed klatką schodową mignęła jej znajoma postać. „Ala? Niemożliwe. Jest dopiero wtorek, a Ala do końca tygodnia miała być przecież w Krzywem razem z Dominiką. Zaraz... Ona miała jakoś wcześniej wyjechać...". Magda przykleiła nos do szyby. To złudzenie... Uspokoiła się. I wtedy postać pokazała się przed blokiem w pełnej krasie. To jednak była Alicja Kłoda, przyjaciółka Dominiki. Co tutaj robiła? Mieszka przecież przy uniwersytecie, a nie na Powiślu. I gdzie jest Dominika? Magda czym prędzej rzuciła się do komputera, by wysłać maila do siostry. Damroka siedziała sama przy stole w kuchni. Jeszcze raz przeczytała kartkę od mamy, że ta zaraz wróci. Potem otworzyła lodówkę. Była wypełniona po brzegi. „To na moją cześć" - przemknęło jej przez głowę. Sięgnęła po kruchą babeczkę z bitą śmietaną i jagodami. Otworzyła usta, a potem je zamknęła. Odłożyła babeczkę do lodówki. - To jego geny - powiedziała sama do siebie. „Dlatego jestem taka miękka" pomyślała. Spojrzała na malakser. Był jeszcze brudny. Widocznie ojciec musiał się pokrzepić przed pracą. „Nie, tak nie będzie. Nie dam się głupiej genetyce". Poszła rozpakować plecak. Na podłodze w pokoju Izy siedział Soplica i łuskał zielony groszek. Na widok wkraczającej Kingi tylko podniósł dłoń i pozwolił jej przywitać się z mamą i siostrą. 225 -Już jesteście? - Kinga poklepała Jacka po ramieniu. - Tak. Ale zaraz wyjeżdżamy - dodał od razu. -Jacek chce mi pokazać Bieszczady. - Nie wiem, czy to dobry pomysł... Kinga zobaczyła, że mama jest jakaś nieswoja. Bez makijażu. Włosy przyklepane, jak nigdy u niej... i te czerwone oczy. Wzięła ją za rękę i pociągnęła do kuchni. - Co się stało? - Przytuliła mamę do siebie. - Nie martw się. Iza będzie bardzo szczęśliwa. - Pogłaskała matkę po głowie. - Wiem. - Mama już jawnie się rozkleiła. - Córeczko, tatuś od nas odszedł. - Co? Kiedy? Jak to: odszedł? - Powiedział mi, że jest ktoś inny. Już złożył pozew o rozwód. Zabrał wszystkie rzeczy. - Mamie łzy płynęły po nieumalowanych policzkach. Kinga jeszcze raz mocno objęła matkę i zaczęła głaskać jej włosy. - Mamo, mamuniu... nie wiesz, jak bardzo się cieszę - powiedziała, płacząc. - To ty nie wiesz, jak ja... - odparta mama i zaczęły się całować, obściskiwać i śmiać przez łzy. Wtedy do pokoju wsadził głowę Soplica. - Przepraszam bardzo, ale już znalazłem. -Wskazał mamie Izy i Kingi komputer, a ona usiadła na krześle przed ekranem. Dziewczyny i Jacek pochylili się nad nią. -Ale czy ja będę umiała... - Mama, ocierając łzy, ufnie patrzyła na Jacka. - To bardzo proste, ja pani wszystko wytłumaczę. Zresztą na początku nie musi
się pani wcale logować. Może pani tylko poczytać, to też pomaga. To proszę, zostawiamy panią. Wyszli. 226 Kinga jeszcze zerknęła na nagłówek forum dyskusyjnego: „Szczęśliwe - bo wreszcie wolne!". -Aha... Chcę ci, Kingo, coś powiedzieć. Wiesz... -Jacek pokręcił głową, jakby się czegoś wstydził - ja do tego... baletu... to nic nie mam. - No, przecież wiem! Zbierajcie się. Kuba zapraszał do siebie. Iza poszła do łazienki, a Jacek wziął Kingę delikatnie za łokieć. - Martwisz się, że musiałem wkroczyć, że ona sama nie umiała, tak? - Kinga zaskoczona pokiwała głową. - Nie musisz. To ona zaczęła. Iza. Dała mi sygnał, a ja go tylko zobaczyłem. - Serio? To Izka? - Kinga wyglądała na przeszczęśliwą. - A to cicha woda! Podeszła do łazienki i zabębniła palcami w drzwi. - Wychodź, cicha wodo, bo muszę się wykąpać. Ciekawe, co zrobią rodzice Kuby, jak mnie zobaczą. Z pokoju było słychać niewprawne, wolne stukanie w klawiaturę. Iza z Jackiem pojechali w Bieszczady Kinga z mamą własnoręcznie zabrały się do odmalowywania mieszkania, a Kuba z Magdą i Damroką spotkali się u Rybackich. Papugi przywitały ich z radością i zaraz na wstępie jedna z nich oznajmiła: „Za żadne skarby bym tego nie wytrzymał. Pozbądźcie się chociaż jednej, jednej, chociaż jednej". Zjedli naleśniki z pieczarkami i cebulką autorstwa Waldka Rybackiego, a potem zaczęli wspominać i po raz setny oglądać zdjęcia z podróży. Do pokoju wkroczyła Wika. - A wiecie, że mama zaczęła nową powieść? 227 - Tak, mamo? O czym? A gdzie się dzieje? -Jeśli chcecie, to mogę wam przeczytać początek. Zapewnili ją, że chcą, i to bardzo. - Nie wiem... nie jestem jednak pewna... to na razie tylko pomysł, a właściwie to nawet pół pomysłu... -Mamo, nie kokietuj. Czytaj. Robiłem ci notatki... przepraszam... robiliśmy ci notatki, to chyba mamy prawo teraz... - Dobrze, tylko jeśli wam się nie będzie podobało, to od razu mówcie. Wanda Rybacka poprawiła swoją ulubioną okrągłą poduszkę, przysunęła się do komputera, podparła na łokciu i zaczęła niepewnie czytać: - Na śmierć zapomniatem, psiakość! Która godzina? Dawaj portfel! Weź to ode mnie! - Emil wyciągnął do brata talerz z końcówką drugiego dania i zakładając kurtkę, śmiesznie skakał na jednej nodze, usiłując jednocześnie wbić stopy w mokasyny. Lecę. - Leeeć - machnął mu Arek. - Leeeć. Odstawił talerz, domknął drzwi i rozejrzał się po mieszkaniu. Coś kazało mu spojrzeć w stojący na biurku brata kalendarz. „Czwartek, 2 stycznia. Izydora iMakarego". To nie było ciekawe. Ani to, że na środku strony grubym różowym mazakiem brat napisał: „Uła, 16:45, kino!". Idą z Ułą do kina. To też nie było nic nadzwyczajnego. Bardziej niepokojący był ten dopisek na dole strony:
„Matma, liceum, 17:00. Pierwszy raz". I jeszcze niechlujnie nabazgrane-. „ Od Domańskiej". 228 Arek wziął kalendarz do ręki i zaczął dokładniej studiować napis. Właściwie przy bliższych oględzinach można byłoby uznać, że dotyczy piątku. Tyle tylko że Emil nigdy nie brat uczniów w piątki. W piątki zajmował się podnoszeniem tężyzny fizycznej. - O kuuurczę -jęknął Arek ijużzlekką paniką spojrzał na zegarek. Była za dziesięć piąta. „Przecież nie muszę tego brać na siebie. Nie muszę. To jego sprawy. Zapomniał - nie zarobi, jego problem. Może ojciec zaraz wróci i jakoś to będzie...". Wiedział jednak, że nie będzie. Ojciec, odkąd został sam z synami, szukał pracy, gdzie mógł. A że, niestety, był dobry, więc ciągłe ją znajdował. Na ojca nie było co w tej sprawie liczyć. „Nic mnie to nie obchodzi, nic mnie to...". Mógłby sobie jeszcze kitka lat tak powtarzać. I tak z góry wiedział, że nie wyjdzie z domu. Głupio tak... Ktoś przyjedzie, nie wiadomo, może mieszka gdzieś daleko, musi się snuć szmat drogi, a tu drzwi zamknięte. Trzeba zostać. To była jedna strona medalu. Druga była taka: ale trzeba będzie temu komuś otworzyć drzwi i coś powiedzieć. A jeśli to będzie dziewczyna? Przecież to może być dziewczyna! Prawdopodobieństwo jedna druga. Jeśli to będzie dziewczyna, to wtedy na pewno się już nie odezwie. Co robić? Może biec po Hadriana? Niech on to jakoś weźmie na siebie. Nie, jest przecież za pięć piąta... Nie zdąży. Arek z kalendarzem w ręku podszedł do drzwi i stanął przed szafą wnękową z przesuwanymi lustrzanymi drzwiami. Za plecami miał gobelin zrobiony przez mamę. - Czczczcz... Jeszcze raaaz czeeee... czeeeść. Jeśli to będzie dziewczyna, nie otworzę -postanowił. Wrócił do aneksu kuchennego, wyjął z szuflady kartkę i napisał: 229 „Bardzo przepraszam, coś mi wypadło. Nie mogłem uprzedzić. Nie możemy się dziś spotkać. Uprzejmie proszę o telefon i oczywiście, pierwsza lekcja gratis". Potem wziąt następną kartkę i przepisał tekst, zmieniając tytko końcówkę: „Trzy lekcje gratis". Cicho otworzył drzwi i przyczepił samoprzylepną żółtą karteczkę. Zamknął drzwi i oparł się o nie. Był mokry od potu i emocji. Przetarł sobie czoło rękawem koszuli. Drrrr... Arek przyłożył obie dłonie do twarzy i zamarł w bezruchu. Drrrr... Ktoś widocznie nie chciał uwierzyć karteczce. Teraz pukanie. A potem... Drzwi otworzyły się i zajrzała przez nie głowa w białej włóczkowej czapce z wielkim zwisającym bąblem. Wanda urwała. Nie oderwała jednak oczu od ekranu, tylko wyciągnęła półkę z klawiaturą i mruknęła: - Dajcie mi teraz trochę czasu. Zróbcie sobie herbatę. - Nieprzytomnie pokiwała im ręką. - Hadrian Chabros? - Magda zadumała się. - Przecież ja znam takiego człowieka. To kolega Domki. Twoja mama o nim pisze? - Ona jest nieobliczalna. Pisze, o kim chce. Mam nadzieję, że nie dałaś z siebie niczego wyciągnąć, Damroczku... Dlaczego zrobiłaś się taka czerwona? Wyciągała z
ciebie? A o naszym zakładzie jej mówiłaś? Jeśli mówiłaś, to koniec. - Czym się denerwujesz? Przecież uznaliście, że obie byłyśmy równie okropne. Nikt nie wygrał, więc nic się nie stało. - Dam-roka wzruszyła ramionami. Zresztą ja tylko gadałam tak... ogólnie. Wiktor podszedł do Damroki i stanął w groźnej pozie. 230 - Mów prawdę. Pytała cię, co jedliśmy, o co się ????§???, kto i kiedy prowadził samochód? - Pytała... no co się tak patrzycie? Wczoraj skusiła rnnie pasztetem, podobno wasza babcia piekła, i tak jakoś samo... - Tak jakoś samo... I co jej naopowiadałaś? - Nic. Przysięgam, że nic. - Nic! Już ja widzę to nic. - Uważam, że nic takiego się nie stało... - A ja uważam, że się stało. - A ja, że nie - zakończyła Damroka. Wtedy do pokoju weszła mama Wiktora z atlasem i lijnijką w ręku. - Zaraz... Myślałam, że z Gordes do Murs jest siedem kilometrów, a z mapy wynika, że osiem. To jak to jest naprawdę? - Prawda nie istnieje - z rezygnacją westchnął Wiktor. - Takie jest moje zdanie... - ...i ja się z nim zgadzam - dokończył Kuba. Epilog Zapiski Wiktora: Uważam, że moja mama stanowczo przesadziła. To wszystko wyglądało zupełnie inaczej, a już na pewno ja iDamroka... Zresztą, skąd ona może to wiedzieć? Wymyśliła wszystko. Wszystko, mówię wam! To, że wsadziła tu dwie, trzy prawdziwe rzeczy, nic nie znaczy. Bardzo proszę, zróbcie coś dla mnie i nie wierzcie w to. Wszystko było całkiem inaczej. Z góry dziękuję. Wiktor Rybacki. Dopisek Damroki: Mama Wiktora wspaniale to opisała, jakby tam cały czas z nami była! Coś niesamowitego! Ja nie mam się o co gniewać, bo tak właśnie było. Taka jestem, robię błędy i co z tego? Każdy jakieś robi. Czytałam i cały czas się śmiałam, bo tu nie ma słowa kłamstwa. Wszystko było właśnie tak -jota w jotę! Pozdrawiam, Damroka Czerdesz. PS Ciekawe, co zrobi mój ojciec, jak to przeczyta? & Drodzy Czytelnicy! Wiem, że nie napisałam o tym, co właściwie gryzło Jacka Lam-bertza, ale Magda za nic nie chce mi tego powiedzieć, a zmyślać nie będę. Przepraszam, wybac^tfjM^&Kia Rybacka.