37 downloads
26 Views
9MB Size
E-book jest zabezpieczony znakiem wodnym
Copyright © 2013, Dariusz Pachocki Współpraca przy opracowaniu książki: Justyna Staroń Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw. ISBN: 978-83-7779-155-4
Projekt okładki, skład i łamanie: Zuzanna Malinowska Indeks: Anna Pachocka
Opracowanie redakcyjne: MG
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.
Broniewski: kochanek, egoista, mięczak
Zdjęcie Władysława Broniewskiego z Legitymacji „Miesięcznika Literackiego” (1930 r.)
Zachowało się niewiele dokumentów, które mogłyby oświetlić kulisy romansu Broniewskiego z ówczesną studentką prawa – Ireną Helman. Podstawowym źródłem informacji będą tu listy poety, w znikomym stopniu wspomagane nielicznie zachowanymi listami jego adresatki. Korespondencja ta, przywodząca na myśl karty przedwojennego melodramatu, nie dostarcza zbyt wielu informacji o życiowej sytuacji Helmanówny. Dysponujemy jedynie strzępami informacji na jej temat, dlatego też trudno będzie zrekonstruować całą biografię czy choćby dwuletni wycinek, który dotyczy znajomości z Broniewskim. Korespondencja ta – co oczywiste – jest przede wszystkim historią romansu, który mimo zaprzeczeń poety, trwał jeszcze w roku 1935. Jednak nie jest to, na szczęście, wątek jedyny. Listy wypełniają dość nieduży obszar biografii poety, ale za to dokładnie i w zajmujący sposób zdają relację z niemal każdego tygodnia jego życia. Materiał wydaje się cenny między innymi dlatego, że lata 1933-34 nie zostały jeszcze przez biografów poety wnikliwie spenetrowane. Interesujące dla czytelnika mogą się okazać fragmenty opisujące wyjazd Broniewskiego do ZSRR (i opisy zastanej tam rzeczywistości) czy też jego próby wyjaśnienia lub usprawiedliwienia się przed kochanką ze swoich politycznych sympatii. Trudno też podejść obojętnie do jego zawiłych relacji z żoną Janiną, czy dobrze znanego – lecz pokazanego w nowym kontekście – wątku obrazującego słabość pisarza do córki Anki. Uwikłany w trzy miłości starał się on godzić je z pracą twórczą, co także znajdowało swój oddźwięk na kartach listów. Ciekawe są również informacje dotyczące powstawania niektórych wierszy, zapowiedzi niezrealizowanych pomysłów czy okoliczności związane z pracą Broniewskiego w „Wiadomościach Literackich”. Korespondencja, która dziś trafia do rąk czytelników nie jest obszerna, lecz nie odbiera to jej wyjątkowo efektownej barwy, wielowątkowości i intensywności. Niniejszy tekst stanowi próbę rekonstrukcji minionych wydarzeń na podstawie listów oraz strzępów zachowanych dokumentów.
Zdjęcie Ireny Helman ze świadectwa dojrzałości (1930 r.)
Irena Przyszli korespondenci pierwszy raz spotkali się w 1933 roku. Irena Helman miała wówczas 22 lata i była studentką prawa na Uniwersytecie Warszawskim. Jej akta osobowe przetrwały wojnę i są przechowywane w uniwersyteckim archiwum. Dzięki nim możemy uzupełnić naszą wiedzę o dodatkowe informacje związane z nią i jej rodziną. Warto byłoby zacząć od brzmienia nazwiska, gdyż pojawia się ono w dwu wariantach: Helman lub Hellman. Ona sama różnego typu podania podpisywała na dwa sposoby. Kwestię w jakimś stopniu może rozstrzygnąć świadectwo dojrzałości (z 31 maja 1930 r.), na którym występuje jako Irena Elza Helman urodzona 23 maja 1911 roku w Warszawie. W wieku dziewiętnastu lat – 10 września 1930 roku – złożyła podanie do rektora Uniwersytetu Warszawskiego z prośbą o przyjęcie na Wydział Prawa, a decyzją z 23 października 1930 roku została immatrykulowana. Nie zachowały się dowody, które potwierdzałyby, że studia podjęła. W następnym roku jej dokumenty trafiły ponownie na Wydział Prawa. Jednym z nich jest własnoręcznie napisany przez nią życiorys, datowany na 20 października 1931 roku. Ze względu na okoliczności warto przywołać go w całości: Urodziłam się w Warszawie 23 maja 1911 r. Wyznania jestem mojżeszowego. Podczas wojny Rodzice moi wyjechali do Moskwy, gdzie przebywaliśmy do 1923 r. W 1920 r. podczas wojny bolszewickiej Ojciec mój jako polski poddany podlegał prześladowaniom ze strony władz – więziony był w Czerezwyczaju przez półtora roku. Po powrocie do kraju zastaliśmy cały nasz osobisty majątek w ruinie i Ojciec mój schorowany po więzieniu musiał się na stare lata na powrót jąć pracy. Doprowadziło go to do ciężkiej choroby sercowej i następnie zgonu, który nastąpił 17 grudnia 1930 r. W międzyczasie ukończyłam gimnazjum (31 maja 1930 r.) i wstąpiłam na Wydział Prawny U. W. Po zgonie Ojca mojego wskutek b. ciężkich warunków materialnych, w jakich się znalazłam, musiałam Warszawę opuścić, gdzie pracowałam w charakterze wychowawczyni-nauczycielki do 27 września 1931 r. Obecnie pracuję w charakterze korespondentki pism prowincjonalnych.
Anka Broniewska (połowa lat 30.)
Przyjęcie na uniwersytet poświadcza decyzja dziekana z 10 listopada 1931 roku, zobowiązująca ją jednocześnie do przedłożenia przed immatrykulacją „świadectwa moralności”. Choć tym razem podjęła studia, sprawy nie układały się pomyślnie. Od samego początku Helman borykała się z problemami zdrowotnymi i finansowymi. Sytuację obrazują różnego typu pisma, zaświadczenia i prośby kierowane do władz uczelni. Jedno z podań mówi o ciężkiej chorobie, która przykuła ją do łóżka na dwa miesiące. W archiwum znajdziemy także dokumenty, które poświadczają jej trudną sytuację mieszkaniową. Wiele wskazuje na to, że w kwietniu 1932 roku całej rodzinie groziła eksmisja. Sąd grodzki wzywał w tej sprawie Anatola Helmana – brata Ireny – który po śmierci ojca przejął obowiązki głowy rodziny. Trzy tygodnie wcześniej przeszedł on operację, po której przez kilka dni pozostawał w szpitalu. Helman był wówczas studentem Politechniki Warszawskiej (Wydział Architektury). Wszystkie te nieszczęśliwe zdarzenia spiętrzyły się i musiały spowodować pogorszenie ogólnej kondycji Ireny. Dlatego też w maju 1932 roku złożyła podanie z prośbą o udzielenie jej urlopu zdrowotnego i przeniesienie egzaminów na „termin powakacyjny”. Lekarz w zaświadczeniu sugerował komisji, że studentce potrzebny jest kilkumiesięczny urlop „zarówno fizyczny, jak i umysłowy”. Sama zainteresowana, w podaniu do przewodniczącego Komisji Egzaminacyjnej z prośbą o przeniesienie egzaminów informowała, że jej choroba pochłonęła zaoszczędzone latem „i zgromadzone ciężką pracą” pieniądze. Ponadto, wciągnęła ją w długi, które powiększyły się w czasie, gdy brat przechodził ciężką operację. W piśmie tym znajdziemy także relację dotyczącą aktualnej sytuacji materialnej całej rodziny: Obecnie wytoczyliśmy proces o zobowiązania należne zmarłemu w grudniu 1930 r. Ojcu mojemu i spodziewałam się, że przed ostatecznym terminem zdążę wnieść czesne i opłatę egzaminacyjną – w dniu dzisiejszym jednakże, dowiedziałam się, że wyrok zapadł dla nas względnie niepomyślnie, stronie przeciwnej bowiem pozostawiono możność wystąpienia z apelacją, co naturalnie całą rzecz przeciąga. Dalej czytamy, że jedynym źródłem utrzymania Helman jest praca dorywcza, która nie wystarcza na utrzymanie trojga osób – matki, jej i brata, który po operacji nie był zdolny do podjęcia pracy. W cytowanym piśmie pojawiają się także informacje na temat przerwania podjętych rok wcześniej studiów: „z powodów zarobkowych przez szereg miesięcy pracowałam na wsi w nader ciężkich warunkach […] studiowanie w roku bieżącym było dla mnie połączone z wielkimi trudnościami – byłoby więc dla mnie klęską, gdyby rok obecny również przepadł”[1]. Podanie zostało rozpatrzone pozytywnie. Końcówka 1932 roku przyniosła dobre wieści. Na karcie egzaminacyjnej pojawiły się wpisy poświadczające złożenie przez nią egzaminów z wynikiem pozytywnym. Ostatni wpis na karcie pochodzi z 27 grudnia 1932 roku. Po tym czasie Irena Helman prawdopodobnie znów wyjechała na prowincję i pracowała w charakterze nauczycielki w Śródborowie. Właśnie tam poznała Władysława Broniewskiego. Ich korespondencja zaczęła się prawdopodobnie równolegle z romansem. W połowie marca 1933 roku Broniewski pisał: Śliczna Irenko! Co to będzie? Ponosi i roznosi mnie! Przedwczoraj w Śródborowie razem wymyśliliśmy wiosnę i pewnie od tego zginiemy. Niebo jest takie głupio-niebieściutkie, że chyba i umrzeć pod niem nie żal. Zresztą, po co umierać? Czyż nie lepiej zajmować się wiosenną gramatyką: ja kocham, ty kochasz, on kocha itd. Pisząc te słowa poeta miał trzydzieści sześć lat, a jego adresatka dwadzieścia dwa. Dalsze zdania tego samego listu pokazują, iż nie bronił się on przed nowym uczuciem: Ty jesteś moje wiosenne szczęście śliczne jak sama wiosna. Całkiem kręci mi się w głowie
z miłości. Co tu zrobić? poradź, pomóż! Czy masz jeszcze te listki, które Ci wpiąłem pod beret? Robię się sentymentalny i dziecinny – widzisz, to są niezawodne oznaki tego, co Ci mówiłem tyle razy i ciągle chcę powtarzać. Listy do młodej studentki odsłaniają zupełnie inną stronę osobowości Broniewskiego niż ta, którą objawił walcząc w legionach czy będąc przesłuchiwanym przez śledczych na Łubiance. W korespondencji tej ujawnia się Broniewski sentymentalny. Sielankę przerwała żona, która dowiedziała się o całej sprawie: Wyjeżdżam na parę tygodni do rodzinnego domu, choć tam także nie zdobędę nowego zawodu, ani możliwości pracy w poprzednim. Za każdym powrotem, jakże bezcelowym, do opustoszałego mieszkania przyjaciele z ostrożnościami, ze współczuciem napomykają mi, że rysuje się na horyzoncie pewna sprawa, o której zazwyczaj żona (lecz i mąż także) dowiadują się ponoć ostatni. Kryzys małżeński wchodzi w drugą fazę: „Władka widuje się z pewną dziewczyną. Podobno studentka”[2]. Wiele wskazuje na to, że uzyskała tę informację od osoby postronnej. Co więcej, kiedy już sprawa wyszła na jaw, sam Broniewski nie miał odwagi powiedzieć jej o wszystkim osobiście: Mnie wówczas wystarczyło, że Władek mi powiedział sam, a raczej napisał, pełen rozterki, o swym zarysowującym się uczuciu, prosząc mnie tylko o cierpliwość, bowiem sam nie wie, czy i jak się to nowe uczucie rozwinie. Cierpliwość. Cóż, nazwijmy to cierpliwością. Nie stać mnie jednak było na nią. Licho wie, czy słusznie nalegałam na niego, żeby wziął za tę dziewczynę pełną odpowiedzialność, żeby się z nią związał także oficjalnie. Miało się te gesty…[3]
W matni uczuć Broniewski pozostawał niezdecydowany. Zdawał sobie sprawę z tego, że związek z Ireną Helman i wyprowadzenie się z domu oderwie go od uwielbianej córki i poważnie ograniczy ich kontakty. W liście z 24 marca 1933 r. czytamy: Powiem teraz tylko tyle, że jestem między młotem a kowadłem, między dwiema wykluczającemi się wzajemnie możliwościami, z których każda jest dla mnie ważna i droga, i które chciałbym jakoś pogodzić. Jeżeli to się nie da zrobić, będę przeżywać dramat wewnętrzny jeżeli nie tragedię. A tu ani z nikim pogadać o tem nie mogę, ani samemu rozstrzygnąć, bo każde rozstrzygnięcie byłoby okrutnem wyrzeczeniem się, jeżeli nie podłością… Sytuację komplikuje fakt, że adresatka poety chciałaby się ujawnić. W liście z 22 marca Broniewski stara się jej to wyperswadować:
Osobiste przedmioty Władysława Broniewskiego.
Jesteś w stosunku do życia zaborcza, zdobywasz świat z jakąś wewnętrzną pasją i ładnie to robisz. Czemuż miłość ma tu być ciężarem: troską zamiast najlepszą podnietą, otuchą, radością? Wydaje mi się, że tkwi w Tobie jakiś przesąd o konieczności ujawnienia i ustabilizowania tego, co masz dla mnie? A czy pomyślałaś o możliwościach naprawdę dramatycznych konsekwencji jakiegoś fałszywego kroku? Ja np. czuję w sobie teraz radość dzięki Tobie, nie czuję wobec nikogo winy, ale wiem, że gdybym w jakiś sposób stał się powodem cierpienia innych, szczęście moje byłoby tem zatrute. Ty może tak samo. Poeta jest zdania, że po pewnym czasie sprawy same się należycie poukładają. Jednak nie wszystko idzie po jego myśli. W liście z 29 marca 1933 roku Janina pisała: Nie tylko, że wrócić nie mogę, ale nawet pisać. Nie mamy wspólnego języka. Dopóki nie
zrozumiesz, że naprawdę nie można mnie traktować jak idiotkę przez całe życie (zarówno pierwszy, jak i drugi list jest tego dowodem) – nie spodziewaj się ode mnie odpowiedzi. Jeśli zaś uważasz obecne postępowanie tylko jako demonstrację, przeżycia zaś bardzo bolesne, kiedy obraziłeś moje najżywsze uczucia dla Ciebie – dąsami, czy możemy w ogóle z sobą mówić? W międzyczasie o wszystkim dowiedziała się rodzina Helmanówny. Jej matka [4] postanowiła sprawnie zareagować. Wiemy o tym z relacji Janiny: I w takim to stanie rzeczy moralno-materialnym zjawiła się nieoczekiwanie pewnego dnia w tym moim-nie-moim pokoiku bardzo zmieszana Świekra w towarzystwie nie znanej mi, starszej także pani. Ta już była wyraźnie bardzo podekscytowana, wysławiała się gniewnie, mocno zaciągając z rosyjska. Awantura była bardzo jakby gdzieś z XIX wieku, lecz owa starsza pani miała swoje powody. Wdowa po kupcu „pierwszej gildy” z carskiej jeszcze Rosji, nienawidząca bolszewików, wychowana wśród żydowskiej finansjery, lecz w kręgu samowara, co ani trochę nie wadziło w zachowaniu wierności obyczajom przodków talmudycznych – znalazła się w obliczu katastrofy rodzinnej. Więc zacząwszy od wizyty u matki Władka teraz już i wobec mnie zgłasza swój protest: za nic się nie godzi na ten skandaliczny „romans”, nie tylko z gojem, lecz i bolszewikiem na dokładkę. I to ja, ślubna żona, mam się stać jej naturalnym sprzymierzeńcem[5]. Matka Ireny była zdziwiona, kiedy okazało się, że Janina nie ma zamiaru czynić swemu mężowi przeszkód: I w ten dyskurs wpada nieszczęsny, najbardziej zainteresowany delikwent. Bodaj pierwszy raz zetknął się z mentalnością ewentualnej i przyszłej teściowej. Dawka to chyba bardzo mocna jak na początek. Ma przeciw sobie dwie już starsze panie i mnie również. Starsze panie są przeciw temu nowemu związkowi, a ja jak najbardziej zasadniczo – za. I po dziś dzień nie umiałabym powiedzieć, dlaczego zwyciężyły dwie starsze panie. Delikwent lekkomyślnie składa niedoszłej teściowej solenną obietnicę, że więcej się nie zobaczy z młodą osobą, przebywającą w Kazimierzu nad Wisłą, skąd, nawiasem mówiąc, tylko co wrócił[6]. Broniewski starał się dochować obietnicy danej nestorce rodu, w związku z tym wynajdywał różne przeszkody, które opóźniały jego przyjazd do Kazimierza. Tak tłumaczył się Irenie: Pech mnie prześladuje z tym wyjazdem do Kazimierza. W sobotę o dwunastej szedłem do domu i niestety, wstąpiłem na chwilę do „Nowej Gospody”, tam spotkałem znajomego, z którym rozstałem się rano w „Adrii”. Budzik postawiłem sobie nad głową, i mimo to nie obudziłem się. Oczywiście jestem winowajcą, miej jedynie wzgląd na to, że się przyznałem szczerze. Chcę przyjechać do Ciebie we środę – ruiny zamku. Jeszcze bardziej może dziwić fakt, że – po rozmowie małżonków – to Janina pojechała, w imieniu męża, rozmówić się z Helmanówną: I wzięłam na siebie wyjazd do Kazimierza, trudną z początku rozmowę, bo nietypową w takich okolicznościach, przywiozłam niedoszłą ofiarę sądu familijnego, po nocy spędzonej w moim pokoju u Sławków, pod skrzydła matki. W domu, bodaj przy
Królewskiej, wśród kupieckich mahoni odbyła się scena może i wzruszająca, lecz trącąca nieco melodramatem. Matka wyraziła mi wdzięczność, może i szczerze, córka również, choć to raczej nienaturalne. Po pewnym czasie żonę Broniewskiego znowu odwiedziła matka Ireny, tym razem wspierana przez jej brata: Student politechniki, zupełnie przyjemne chłopczysko, zmieszany swą misją i niepewny mojej reakcji. Szczerze stroskany losami siostry i cierpieniami matki nie pogodzonej z takim obrotem rzeczy. Cóż mi pozostało, jeśli nie konsekwentnie zapewnić go, że nadal nie stawiam żadnych przeszkód młodej parze, a przeciwnie życzę obojgu szczęścia i wyprowadzam się z tego niepotrzebnie, jak się okazało, wspólnego mieszkania?[7] Broniewski starał się raczej ukrywać charakter swych relacji z Ireną Helman, do czego i ją przekonywał. Jednak wiadomość o romansie zataczała coraz szersze kręgi. W sierpniu 1933 roku otrzymał list od teściowej, która dowiedziała się o wszystkim od córki. List Jadwigi Weissenberg do Broniewskiego świadczy o tym, że Janina nową sytuację przyjęła z dużo mniejszym spokojem, niżeli wynikałoby to z jej późniejszych relacji. Czytamy w nim: Janka wyjechała dziś rano do Warszawy, ale w takim usposobieniu, że jestem zmuszona pisać do Ciebie. Z chwilą, kiedy chodzi o nieszczęście dziecka nie ma dla mnie niedyskrecji. Wiem od Niej wszystko i rozumiem, że inaczej postąpić nie mogła, bo taka sytuacja była dłużej niemożliwa. Co o tym myślę i jak trudno mi się z tem wszystkiem pogodzić – to mniejsza. Ale chodzi o los, przez nas wszystkich kochanego dziecka. Zrobię wszystko, co będę mogła, żeby Wam ulżyć, czy pomóc. Anusia, jak zwykle przy wszystkich zmianach, została u mnie, gdzie Jej w obecnej, tak ciężkiej dla Was obojga chwili, jest najlepiej, bo dla mnie jest przecież Ona wszystkiem, i możesz Ją w każdej chwili odwiedzić[8]. W tym samym liście teściowa Broniewskiego przyznała, iż ciężko jej patrzeć na całą tę trudną sytuację także z tego powodu, że jej córka przeżywa jakby jej własną historię małżeńską. Sądzi, że w Janinie nastąpił „bolesny przełom” i niczego nie da się odwrócić. Dlatego też prosi zięcia, by pozwolił żonie odejść i zacząć życie od nowa. Deklarowała także swoją pomoc, na koniec dodając: Nie zrozum mnie źle, ani tego listu, ani moich intencji, ale wybacz przygnębionej matce, bo nie wiem na razie nawet adresu Janki. Takie już jest życie. Życzliwa matka. Z treści kolejnego listu, który Broniewski otrzymał od Weissenbergowej wiemy, że wszedł z nią w korespondencyjny dialog. Tym razem teściowa, choć życzliwa, pewne kwestie przedstawiła jasno, oceniając postępowanie Broniewskiego dość jednoznacznie: Widzę więc, że się wytworzyła ciężka sytuacja, na którą nie mogę mieć wpływu, cierpię nad tym niewymownie, i żal mi Was obojga zarówno, ale Ty widzę bierzesz te sprawy z innej strony, że tak powiem egoistycznej, i chcesz je tak przeprowadzić, że Ona się powinna na wszystko zgodzić, co nie jest zgodne z Nią i jej wymaganiami, i potrzebami serdecznemi, a choćby nawet ambicją, czego nie można nazwać przecież wadą[9]. Broniewski – mimo wszystko – prosił teściową o wstawiennictwo. Miała ona przekonać córkę, by
przez jakiś czas nie podejmowała drastycznych kroków. Jednak żądał zbyt wiele: Jesteś widocznie wyczerpany nerwowo, i też dosyć niewyrozumiały dla Janusi, bo jakbyś inaczej mógł żądać, aby Ona, widocznie kochająca żona, mogła się zgodzić na takie pół życie, przy Twoich osobistych sprawach, które Cię widocznie tak zaabsorbowały i uwiązały, że przewyższyły uczucia, o których piszesz do Janusi.
Władysław i Janina Broniewscy z córką Anką nad Morskim Okiem (1933 r.)
Muzy Broniewskiego Poecie bardzo zależało na załagodzeniu sprawy z żoną. Nie było to łatwe zadanie, gdyż niewątpliwie miała ona w pamięci historię z okresu ich narzeczeństwa. Pomiędzy czasem poznania – w 1924 roku – a ślubem – w 1926 roku – poeta zasypywał przyszłą żonę miłosnymi czułostkami, rozdzierały go porywy nowego uczucia: „Spać nie mogę, włóczę się po mieszkaniu, pokładam na różnych meblach i ciągle, ciągle myślę o Tobie”. Janina była dużo bardziej powściągliwa w wyrażaniu uczuć, które wolno, choć sukcesywnie pączkowały. I oto na kilka miesięcy przed ślubem, wiosną 1926 roku Broniewski „wdał się w romans z Wandą Sz., przypadkowo poznaną krakowianką” [10]. Być może romans ten nie wyszedłby na jaw, gdyby nie fakt, że kochanka poety zaszła w ciążę. Poeta, kiedy tylko się o tym dowiedział, poinformował o wszystkim Janinę. Zapewniał ją, że krakowska znajomość nie ma dlań znaczenia i że zażądał od kochanki usunięcia ciąży. Jednak miała ona inne plany, gdyż chciała to dziecko urodzić. Broniewski starał się ją od tego odwieść: Co poczniesz z dzieckiem, które chcesz mieć? Co na to powie twoja rodzina, znajomi? Czy zdajesz sobie sprawę, że to dziecko, które teraz w imaginacji tak kochasz, później może być Ci kulą u nogi i być przez Ciebie przeklęte, a i ono może Ciebie przekląć. Takie dzieci nie są szczęśliwe. […] Ty musisz to dziecko zniszczyć, póki czas. Zrobisz to, jeśli mnie kochasz[11]. Równolegle zabiegał o to, by załagodzić sprawę z narzeczoną. Żalił się, że kobieta nie chce usunąć ciąży: „Nie chce likwidować tego, co wiesz […] odgraża się, że do Poronina nie pojedzie”[12]. Broniewski nie widział lub nie chciał widzieć niestosowności swego zachowania. Omawiał swe sprawy z przyszłą żoną, jak z kolegą od kieliszka. Mimo wszystko Janina dała się przebłagać i ślub odbył się 28 listopada 1926 roku w kościele ewangelicko-augsburskim[13]. Młoda małżonka szybko zaczęła jednak odnosić wrażenie, że poeta nudzi się w jej towarzystwie. Zaczęło się to ujawniać już podczas ich „miesiąca miodowego”, który spędzali w Kaliszu (mieszkała tam teściowa Broniewskiego). Poeta przestał być radosny i miły, chciał jak najszybciej wrócić do stolicy. Wspólne mieszkanie przyniosło rozczarowanie. Mieli różne dobowe rytmy: „Po południu, kiedy on wyspany, wyświeżony i pachnący ulubioną lawendą wyruszał na dyżur do «Wiadomości Literackich» (a potem na eskapadę), ona siadała do poprawiania zeszytów albo szła do szkoły na wywiadówkę”[14]. Kolejny raz, we właściwy sobie sposób poeta przekonywał żonę, że wkrótce przestaną się kłócić, gdyż żyją jak stróż nocny z praczką: „Nie widują się to i pełna harmonia”[15]. Trzy lata później urodziła się im ukochana córka Broniewskiego – Joanna. Nazywał ją pieszczotliwie – „córką-bzdurką” i nie widział poza nią świata[16]. Wraz z dzieckiem przyszły jednak nowe obowiązki i kłopoty, które jeszcze bardziej sprowadzały go na ziemię. W takim kontekście rozpoczął się jego kolejny romans, z Ireną Helman, w objęcia którego wszedł z dużym zaangażowaniem i autotroską. Tym razem dużo trudniej było obłaskawić żonę, tym bardziej, że Broniewski unikał podjęcia konkretnych decyzji. Nie chciał rezygnować z nowej miłości, ale także nie chciał rozwodu, który wiązałby się z wyprowadzką z domu. Byłoby to równoznaczne z poważnym ograniczeniem kontaktów z najukochańszą córką, a tego chciał uniknąć. Starał się więc utrzymać patową sytuację najdłużej, jak to tylko było możliwe. Próbując zadowolić wszystkie strony konfliktu, nie zadowalał żadnej z nich. W związku z tym, iż obiecał rodzinie Ireny nie widywać się z nią obrał sobie za pośrednika własną żonę. Posłał ją z misją do Kazimierza Dolnego, gdzie przebywał obiekt jego uczuć. Taki ruch miał go usprawiedliwić w oczach wszystkich. Przed matką Ireny – której pokazał w ten sposób, że nie łamie obietnicy; przed żoną – że unika kontaktów i nie ma przed nią tajemnic, i wreszcie przed samą zainteresowaną – że się stara, ale trudności się piętrzą. W liście z 31 sierpnia 1933 roku pisał:
Władysław i Janina Broniewscy z córką Anką (1930 r.)
Mógłbym albo, zrywając z całym światem, pozostać z Tobą w dotychczasowych stosunkach, albo przestać się widywać. Szereg przyczyn zarówno wewnętrznych jak i zewnętrznych zmusza mnie do wybrania tego drugiego. Wierz mi, kocham Cię, i to wszystko cośmy przeżyli wspólnie nie jest dla mnie przejściowym epizodem, który mógłbym wewnętrznie zlekceważyć. Wytłumaczy Ci wiele Jaśka, która jedzie do Ciebie nie w charakterze mojej żony, ale – przyjaciela. Chciałbym, żebyś ją przyjęła z pełnem zaufaniem i – jeżeli możesz – przyjaźnie. Całuję Twoje ręce. Przekonywał, że wybrał na pośredniczkę żonę, gdyż darzył ją pełnym zaufaniem. Ponadto prosił Helmanównę, by napisała do niego kilka słów i przekazała Jaśce. Wiele wskazuje na to, że żona kolejny raz dała Broniewskiemu szansę poprawy. Nastąpiła zgoda, czego wyraźnym śladem była też przerwa w korespondencji z Helmanówną. Broniewski zabrał rodzinę do Zakopanego. Na efekty tego pojednania nie trzeba było długo czekać, ale w liście 17 listopada 1933 roku poeta pisał znowu do Ireny: Widzisz, to się nazywa pomyślne rozwiązanie kompleksu, który zaczął się na nowo po Kazimierzu, a skończył dopiero teraz. Bo muszę Ci powiedzieć, że ten krótki pokazimierzowski okres mojego pojednania z żoną wydał pewne owoce, które w ubiegły piątek zostały zlikwidowane[17]. Jaśka leżała trzy dni i teraz nie tylko nie ma zagadnienia, co z tem począć, ale i prawie cała jej histeria po tem zabiegu znikła. Jestem więc wolny jeśli chodzi o stronę wewnętrzną tych spraw, jeśli chodzi o to poczucie wyrządzanej krzywdy, które mi tak dokuczało. Pozostają nadal formalności i sprawa pieniędzy potrzebnych nam do życia. Ale teraz, kiedy największy kamień z serca spadł, i z tem pójdzie łatwiej. Kilka dni później wysłał kolejny list, w którym znów nawiązał do sygnalizowanej poprzednio sprawy: Po cóż Ci pisałem o epizodzie likwidacyjnym tych spraw, które faktycznie przecież
skończyły się dawno, które nie miały innego znaczenia prócz negatywnego, i teraz kiedy jest tak szczęśliwie po wszystkiem, Ciebie to jeszcze boli jak miejsce po wyrwanym zębie. I ten „żalik”, to może z powodu odrobiny rozczarowania, że nie cieszysz się tak jak ja, że opadły Cię jakieś smętne refleksje. (Warszawa, 20 XI 1933 r.)
Pojedynek Chęć zadowolenia wszystkich stron konfliktu była katalizatorem problemów i komplikacji. W listach do Ireny poeta nie ukrywał, że spodziewa się wszystkiego „włącznie z rzeczami najgorszemi”. Wydawało mu się, że ich plany „połączenia się” wzbudziły w jej rodzinie oburzenie i wstręt między innymi dlatego, że z ich perspektywy Broniewski był „człowiekiem nikczemnym i do tego «gojem»”. Sądził, że matka przeżywała z tego właśnie powodu „wstrząśnienia nerwowe”, które udzieliły się także bratu Ireny. Ten nie wierzył w czyste intencje poety i wyzwał go na pojedynek. Zdarzenie to przywołał w swym wspomnieniu Andrzej Kazimierz Olszewski, którego matka, Wanda Olszewska, podczas niemieckiej okupacji ukrywała Irenę Helman we własnym mieszkaniu: O tą Irenę Hellman co Broniewski, jak to się mówi, ją podrywał czy coś takiego. A wtedy spojrzenie na kobietę bardziej łakome mogło zakończyć się pojedynkiem. Całe szczęście, te czasy minęły, te molestowania to biznesy są tylko. Na pojedynek go wezwał Hellman i ojciec miał być sekundantem w tym pojedynku. Kupił sobie, mam na półce w tamtym pokoju, Kodeks postępowania honorowego pułkownika Boziewicza, gdzie można pękać ze śmiechu, te pojęcia honoru wtedy, honor to jest święta rzecz, ale to były po prostu humory. Na przykład nie można się było z drukarzem pojedynkować, bo drukarz nie miał praw honorowych na przykład. To można czytać dla rozrywki. Ojciec [Czesław Olszewski – D. P.] na ten pojedynek, zdaje się, poszedł i tak się zaczął śmiać, że mu poważnie podziękowali, że nie może być śmiejący się sekundant, i zrezygnował z tego. Ale to jest fakt autentyczny z tym pojedynkiem Władysława Broniewskiego z panem Tolo Helmanem o Irenę Helman[18]. W liście z 17 października 1933 roku Broniewski relacjonował kochance sprawy związane z pojedynkiem, który odbył się poprzedniego wieczoru. Zwracał uwagę na to, że nie chciał zrobić krzywdy młodemu Helmanowi, ale nie miał zamiaru puścić zniewagi płazem: póki żyję w tym kraju, nie zamierzając zerwać z nim na stałe, muszę się liczyć z panującą tu obyczajowością i zająć stanowisko takie, które by nakazywało innym szacunek dla mnie. Inaczej nie mógłbym tu żyć – po prostu nie wytrzymałbym psychicznie nacisku. Już sam początek cytowanego listu brzmiał intrygująco, choć także nieco melodramatycznie: Zanim zaczniesz czytać ten list, uważaj: włożyłem do koperty kilka moich własnych włosów[19], które Twój brat uciął mi z głowy szablą. No, list rozpoczęty groźnie. A teraz słuchaj, a właściwie czytaj. Dzięki dokładnej relacji, którą Broniewski chciał być zdać Irenie, znamy przebieg zdarzenia. Wiemy że – jako stronie obrażonej – przysługiwało mu prawu wyboru broni. Broniewski najpierw zdecydował się na pistolety, jednak jeden ze świadków zwrócił uwagę na to, że mogą one „pociągnąć za sobą zanadto tragiczny rezultat w stosunku do tła konfliktu i zaproponował lekkie szable”. Broniewski zgodził się na takie rozwiązanie, jednak to: pociągnęło za sobą niezręczną przeszło zwłokę, ze względu na żądanie – uzasadnione przepisami – udzielenia czasu na naukę fechtunku. Nb. nauka ta i mnie była potrzebna, bo przecież na wojnie szabli się nie używa. Z tego powodu Broniewski jeździł dwa razy w tygodniu na Bielany, gdzie w Centralnym Instytucie
Wychowania Fizycznego[20] uczono go fechtunku. Pojedynek odbył się 16 października o godzinie 2230. Broniewski nie był zadowolony z wyników: błahy rezultat faktyczny. Obaj odnieśliśmy drobne zadraśnięcia i na tem się skończyło. Osobiście byłem przygotowany na kilkutygodniowe wylizywanie się z ran jednego z przeciwników. Okazało się jednak, że lekkie szable to dziecinna broń i żeby tem zrobić komuś krzywdę, trzeba się bardzo namęczyć.
Zdjęcie Anatola Helmana z legitymacji studenckiej Politechniki Warszawskiej (ok. 1925 r.)
Najbardziej jednak drażniła go atmosfera celebracji „arbiter, sekundanci, lekarz, kodeks Boziewicza itp. idiotyzmy”. Po dwóch starciach lekarz orzekł, że serce Anatola Helmana nie pozwala mu na prowadzenie dalszej walki. Honorowi stało się zadość i Broniewski w towarzystwie lekarza i sekundantów wziął udział w „nieodzownej popijawie”. Do domu wrócił o piątej nad ranem. Sprawy chwilowo się uspokoiły, więc Broniewski zaczął snuć wybiegające w przyszłość plany. W liście z 20 listopada 1933 roku pisał: Chciałbym bardzo, żebyś mogła już nie wracać na Królewską. Ale jak to zrobić? Próba przekonania Ireny, by nie wracała do matki nie oznaczała wcale perspektywy wspólnego zamieszkania. Poeta chciał jedynie sprawić, by kochanka uwolniła się spod rodzinnej kurateli. Nie w smak mu była natychmiastowa wyprowadzka z własnego domu: Widzisz, gdybym wiedział, że potrafisz nie ulec presji Twojej matki i pomieszkać sama przez tych parę tygodni, może bym się postarał o trochę grosza dla Ciebie na ten okres.
Broniewski wymyślał różne sposoby na to, by odizolować Helman od rodziny, która w jego przekonaniu mieszała w głowie jego kochance: To co Ci pisałem o ewentualnem przejściu na kalwinizm, było podyktowane właśnie troską o Twoje usamodzielnienie, bo o ile się orientuję sprawy wyznaniowe mają dla Twojej matki największe znaczenie. Taka więc zmiana wyznania oznaczałaby może całkowite zerwanie stosunków przynajmniej na pewien czas. Opisanych tu planów nie udało się Broniewskiemu zrealizować. Wciąż nie był zdolny do podjęcia radykalnych decyzji. Zbyt mocny był jego związek z córką. Siła tych relacji niejednokrotnie znajdowała odzwierciedlenie w cytowanych listach. Kiedy stanął przed wyborem: pojechać na umówione spotkanie z kochanką, czy zostać z chorą córeczką – decyzja była oczywista. W liście z 23 listopada 1933 roku pisał: Jeżeli do soboty temperatura nie spadnie, nie będę mógł wyjechać. Z jutrzejszego mojego listu zorientujesz się na co się zanosi, a niezależnie od tego zatelegrafuję w sobotę popołudniu: „Anka zdrowa” albo „Anka chora” i podpis: Zosia. Nie wiem tylko czy depesza nie wzbudzi tam dużej sensacji, w takiem razie mogłabyś zatelefonować, co jednak jest szkodliwe dla Twojej chudej kieszeni.
Poza romansem W listach Broniewskiego do Helman pojawiają się także kwestie, które nie są związane z ich romansem. Poeta dosyć często pisał o literaturze czy pracy w redakcji „Wiadomości Literackich”. Zdarzało się, że komentował cudzą twórczość: I cóż Ci jeszcze napisać, jaskółeczko? Smutno mi jakoś. Rozmawiałem wczoraj z jakimś początkującym poetą, który pokazywał mi w „Nowej Gospodzie” swój wiersz. Strasznie mu zależało na mojej ocenie. Zaproponowałem mu, żeby w trzydziestu słowach, nie więcej, powiedział mi, co chce pisać i dlaczego. Zaczął: „Chcę pisać, że mi smutno…”, a potem bąkał coś, zmarnował 30 słów i odebrałem mu głos. Ot, powiedział co wiedział. Może i ja jestem takim idiotą? (Warszawa, 24 X 1933 r.) Dużo więcej wyrozumiałości miał dla Helmanówny. Przekonywał ją, iż posiada literackie predyspozycje, dlatego też powinna zająć się pisaniem. Nie chciał jej podsuwać tematów, ale podpowiadał, że należy zająć się czymś, co się dobrze zna i pisać o sobie, bliskich:
i sytuacji nie wyciągać za uszy, tylko lekko szminkować rzeczywistość. To byłby dobry start do dalszych etapów pisania, gdzie większą rolę grać będzie fantazja. Postąpisz zresztą, jak będziesz chciała. Pragnąłem tylko podsunąć Ci myśl o pisaniu bezinteresownem, tzn. nie rzeczy zarobkowych i obliczonych na czytelnika o innym poziomie umysłowym. Spróbuj. (Warszawa, 24 X 1933 r.) Przy wszystkich zachętach potrafił także pisać w dość bezpośredni sposób o niezgrabnościach językowych, które raziły go w listach ukochanej: Na zakończenie parę uwag, o które nie pogniewaj się: ostatnio w listach zaczynasz sadzić mnóstwo błędów stylistycznych. Zwracam Ci na nie uwagę, bo chcę, żebyś tak ładnie wysławiała się, jak wyglądasz. Zwłaszcza niedzielny list. Piszesz tam: „ćmi mi się za tobą”.
Trzeba: „cni mi się bez ciebie”, chociaż i to niezręcznie. W każdym bądź razie nie „ćmi”. I nie: „o czem cię prosiłam”, ale „o co cię prosiłam”. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz za te praktyczne i życiowo ważne uwagi. W innym liście pisał: Dzięki za długi, miły list. Bardzo mi z nim było dobrze i ciepło kiedy o czwartej, prosto z łóżka, przyszedłem do redakcji. Zimno mi się robiło na widok rusycyzmów, któremi ostatnio sypiesz coraz obficiej. Ale to nic – nauczysz się wkrótce tej mojej jedynej specjalizacji: języka polskiego. (Warszawa, 12 XII 1933) Nic nie wiadomo na temat ewentualnych literackich prób Ireny Helman, choć rozwijała swój dziennikarski warsztat. Tym zajęciem parała się przecież jeszcze zanim poznała Broniewskiego. Listy poety przynoszą nam także cenną wiedzę dotyczącą jego światopoglądu: „Klasowość” artysty polega głównie na ideologicznem oparciu, na przekonaniu, iż walcząc o interesy klasy, walczy się o całą bezklasową ludzkość. Tej naczelnej idei służy artyzm nie w sensie jakiegoś narzuconego przymusu, ale po prostu dlatego, że inaczej nie może. Oczywiście można inaczej, ale na to trzeba być wrogiem tej koncepcji świata. Tak zwana „niczem nie skrępowana twórczość”, to bujda: żyjemy w prawdziwym świecie i myśleć musimy rozsądnie. (Warszawa, 31 X 1933 r.) W przekonaniu poety rozsądek w sztuce jest skoordynowaniem twórczości z najwyższymi celami człowieka. O wielkości sztuki stanowi rozstrzyganie wielkich zagadnień: A pięknoduch, któremu to wszystko jest obojętne, któremu chodzi wyłącznie o tzw. cele estetyczne, nie osiągnie nawet tych ostatnich, pozostanie w gruncie rzeczy obojętny dla wszystkich. A nie żyje się, nie tworzy w próżni. Broniewski w tym samym liście zwraca kochance uwagę na to, że są rzeczy ważniejsze od ich uczucia: […] przecież Ty musisz jakoś zrozumieć te sprawy. To co napisałem wyżej – to o sobie i o socjalizmie, chociaż wydawałoby się, że o czemś innem. Chciałbym, żebyś zrozumiała we mnie to jakieś poczucie odpowiedzialności za świat i wszystko co z tego wynika. Zrozum, że są rzeczy wyższe i ważniejsze niż moje i Twoje życie, niż nasza miłość nawet. I zrozumiawszy to, można żyć pełniej, mądrzej, piękniej. Z wysokich korespondencyjnych tonów ściągała poetę w dół dynamicznie zmieniająca się rzeczywistość. Okazało się, że zgotowała mu ona niespodziankę, która mogła rozwiązać jego aktualne problemy. Pisał o tym do Ireny: Pierwszy to raz mi się zdarza widzieć zakochaną żonę… w kim innym. I wiesz, może jeszcze jakieś trzy-cztery miesiące temu niepokoiłoby, mnie to bolało – czy ja wiem? – a teraz myślę o tem z uczuciem dużej ulgi. To idiotyzm był, tak się wzajemnie mordować przez szereg miesięcy jak ja z Jaśką. (Warszawa, 17 XI 1933 r.).
Władysław Broniewski z córką Anką (połowa lat 30).
Poeta nie cieszył się wcale tak, jak można byłoby się tego spodziewać. Zastanawiał się bowiem nad tym, jak nowa sytuacja wpłynie na jego relacje z córką. Wierzył jednak, że wszystko poukłada się po jego myśli. W kolejnych jego listach do Helmanówny znajdujemy więcej informacji na temat nowej znajomości żony poety: Jesteśmy w bardzo przyjaznych stosunkach, człowiek ten jest i miły i wartościowy. Jaśkę od paru dni opuściła i cała histeria i zgorzkniałość jaką sobie i mnie przez dłuższy czas zatruwała życie. Mogę nawet powiedzieć, że moja postawa wobec tej nowej sytuacji osobistej Jaśki powoduje z jej strony pewną serdeczność dla mnie. Mój „następca” posiada jeszcze i ten walor, że b. dobrze zarabia, co poważnie ułatwi mi sytuację życiową. (Warszawa, 19 XI 1933 r.) Wiele jednak wskazuje na to, że była to raczej postulatywna rzeczywistość, która ułatwiłaby Broniewskiemu poukładanie spraw zgodnie z własnymi pomysłami. Póki co, spotkania z ukochaną przypominały czasem sceny z filmów detektywistycznych. W liście z 19 grudnia 1933 roku poeta rysował plan działania: W czwartek więc spodziewam się Ciebie. Na dworzec wyjdę, ale będę się trzymał na ostrożności, żeby nie wpaść na kogoś z Twojej rodziny. Będę stał przy wyjściu na Chmielną – jeżeli będziesz sama to wyjdź tamtędy, jeżeli nie sama to kieruj [się] inną drogą. W razie gdybyśmy się nie spotkali, a Ty byś przyjechała będę tego samego dnia o 9-ej-9 30 w Ziemiańskiej na Marszałkowskiej i następnego o 1230-130. W ostateczności telefon do redakcji, no ale to to sama wiesz. Nic nie wskazywało na to, że w najbliższej przyszłości miałoby być lepiej, spokojniej. Dlatego też Broniewski wytrwale zabiegał o możliwość wyjazdu do Rosji i obiecywał, że po zakończeniu podróży urwie „niemądre ceregiele” z rodziną ukochanej. Ponadto przekonywał:
P o moim powrocie z Rosji zabiorę się energicznie do spraw związanych z naszem połączeniem się. Sen z powiek spędzała mu sprawa najważniejsza – Anka: […] za godzinę wyjeżdża do Kalisza Jaśka z Anką. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że to jest właśnie ta chwila rozejścia się po 7-letniem pożyciu. Patrzę na Ankę, która bawi się na podłodze i smutno mi jakoś na myśl, że już nie będę mieszkał przy niej, że będę już tylko takim tatusiem, który przychodzi z wizytą. Kto wie, może takiego córeczka będzie mocniej kochać? A może stopniowo będzie zapominać o mnie. (Warszawa, 3 XII 1933 r.) Marzeniem poety byłoby: żeby w przyszłości wytworzyły się dobre stosunki pomiędzy Tobą a Jaśką, bo inaczej moje stosunki z dzieckiem byłyby utrudnione. (Warszawa, 5 XII 1933 r.)
Rosja Sprawy związane z wyjazdem wciąż się komplikowały. Jednak perspektywa podróży rysowała się coraz wyraźniej. Broniewskiemu udało się wreszcie załatwić paszport: Okazuje się, że w Oświacie zbyt ogólnikowo podano cel mojego wyjazdu, więc zwrócono tam celem skonkretyzowania. Przypuszczam więc, że paszport będzie już w tym tygodniu, ale wykupię go po Nowym Roku, bo teraz nie ma floty, i dopiero w pierwszych dniach stycznia wyjadę. (Warszawa, 18 XII 1933 r.) Irena Helman w liście do poety delikatnie dawała do zrozumienia, że chętnie wybrałaby się w podróż razem z nim. Roztaczała wizję wspólnych spacerów po Moskwie: Słuchaj, a może Ci jest potrzebna sekretarka ze znajomością rosyjskiego i francuskiego i maszyną na wyjazd do Rosji? Młoda, dość przystojna i reprezentatywna? Wymagania b. skromne. Nie zawadzałaby Ci w niczem, trzeba by ją tylko było przewieźć przez granicę, a potem zjawiliby się liczni wujkowie, kuzynowie i ciotki i zabraliby ją i karmiliby i poili i wozili przez te 2 miesiące. To są naturalnie żarty i wytwory mojej bujnej fantazji. A jak miło by było, gdyby tak mogło być naprawdę! Chodzilibyśmy po kochanej Moskwie, pokazywałabym Ci moje ulubione miejsca, odwiedzalibyśmy rodzinę i przyjaciół a potem pojechalibyśmy gdzieś daleko. (Niedziela, 5 XI [19]33 r.) Jednak Broniewski chciał oderwać się od skomplikowanej życiowo sytuacji i od wszystkich osób, które były w nią wplątane. W liście z 7 listopada 1933 pisał: Tw ój dzisiejszy projekt wyjazdu razem ze mną rozważałem całkiem poważnie. Nie potrzebuję Ci chyba mówić jak bardzo by to mnie ucieszyło, ile radości dodałoby to mojej podróży. Co jednak stoi na przeszkodzie? Przede wszystkiem tzw. stan cywilny. Trzeba by najpierw przeprowadzić rozwód, co trwa dość długo, bo gdybyśmy byli ze sobą jako dwoje nie związanych ze sobą formalnie ludzi, nie miałbym dostatecznego tytułu do opieki nad Tobą i nie mógłbym się z Tobą połączyć […]. Pozostają jednak trudności i koszty paszportu, wizy itp. Po wielu staraniach i administracyjnych perturbacjach udało mu się wyjechać – bez kochanki. Wspomnienie tych zdarzeń zachowało się w aktach NKWD. Broniewski zeznawał: Pr agnąc pojechać do ZSRR, osobiście zwróciłem się do ambasady radzieckiej w Warszawie, do Antonowa-Owsiejenki, który znał mnie osobiście, i otr zymałem pozwolenie.[21] We wspomnieniach jego ówczesnej żony, dotyczących tych wydarzeń, dość wyraźna jest nutka ironii: Mąż-nie-mąż pojechał. Któż mu tam powiewał na peronie łzami zalaną chusteczką? Nie ja. Ta „druga” też nie, bo jak się później okazało, energiczna mama zamknęła ją na klucz w łazience, żeby uniknąć rzekomego „bezobrazja”, czyli skandalu, przy ewentualnie żegnających go członkach legalnej rodziny i znajomych.[22]
Po wyjeździe poety Irena Helman została sama z własnymi myślami i rodziną, która stawała się coraz bardziej natarczywa w dążeniach do przerwania kompromitującego ją romansu. Broniewski pisał do niej z Moskwy (15 IV 1934 r.): Martwią mnie Twoje kłopoty i to, że nie mogą Ci pomóc na odległość. No, ale już niedługo wrócę, a wtedy wszystko się jakoś ułoży. Hel man widziała rozwiązanie wszystkich zmartwień we wspólnym zamieszkaniu, jednak Broniewski studził jej nadzieje: Twoje wyjście z domu uważam na ogół za dobre posunięcie, nie usuwa ono jednak wielu zewnętrznych i wewnętrznych trudności. Twój projekt zamieszkania razem natychmiast po moim przyjeździe wydaje mi się również trochę ryzykowny i trudny do zrealizowania. Pisał jej, iż ze względu na dziecko wiele spraw i uczuć łączy go z żoną. Wszystko to powodowało, że był wewnętrznie rozdarty, jednak obiecywał, że po powrocie podejmie odpowiednie „życiowe” decyzje. Póki co, chłonął atmosferę rosyjskiej stolicy: Teraz np. znajduję się w atmosferze rodzinnej, w zamożnie prezentującem się mieszkaniu, a bywało się w biurach i lokalach prywatnych, gdzie wszystko wygląda zupełnie inaczej. Istota rzeczy tkwi, oczywiście w budownictwie, wszystko niem oddycha i ono stanowi treść tego, co się tu dzieje. Stara, carska Moskwa zamiera, niemniej widać ją jeszcze na każdym kroku. Jest antypatyczna, ciężka, surowa. Zresztą i w obecnem życiu jest wiele surowości i groźby. (Moskwa, 16 III 1934 r.) Pisał, iż wszędzie dokąd trafia jest przyjmowany bardzo miło. Spotykał „dawnych i nowych” przyjaciół wśród rosyjskich i nierosyjskich pisarzy. Opisy wizyt w teatrach i relacje z bankietów musiały być dla Ireny Helman niełatwą lekturą, gdyż w tym samym czasie znajdowała się w fatalnej kondycji finansowej. Jej sytuację obrazują podania składane na ręce władz uniwersytetu (12 marca 1934 r.): Uprzejmie proszę o udzielenie mi pożyczki w wysokości zł. 300. Od dłuższego czasu pozbawiona jestem pracy, wobec czego znajduję się w ogromnie złych warunkach materialnych, a zarazem lekarz ze względu na zły stan zdrowia zalecił mi całoroczny pobyt na wsi, ku urzeczywistnieniu którego nie mam żadnych środków. Broniewski także był przez nią informowany o trudnej sytuacji, jednak delikatnie dawał do zrozumienia, iż nie jest w stanie pomóc. Kolejnym przystankiem w jego podróży po Rosji był Charków, z którego pisał:
Władysław Broniewski z córką Anką (1942 r.)
Jestem trzeci dzień w Charkowie i dziś wyjeżdżam do Dniepropietrowska, żeby spotkać się z Pilniakiem[23] i pojechać na Dnieprostroj, a stamtąd na jeden dzień do Kijowa i z powrotem do Moskwy. Przyjmowano mnie tu bardzo gościnnie, serdecznie, a nawet miejscami uroczyście. W hotelu nie pokój, ale apartament: salon i sypialnia z własną łazienką itp. Z tem to już przesolili. Przyjęcie u pisarzy, przyjęcie u aktorów „Berezilu”, zwiedzanie miasta, fabryk. Jestem tem wszystkiem trochę zmęczony i rad wyjeżdżam. W ogóle potrzeba mi trochę odosobnienia, żeby skoordynować to, co widziałem. (Charków, 21 III 1934 r.) Zwracał także uwagę na to, że w Rosji pisarzom powodzi się doskonale i nawet przy „minimalnej produkcji można tu żyć bardzo dobrze”. Poeta posyłał Helmanównie kolejne sprawozdania: Jestem tu strasznie zalatany i bardzo mało mam wolnego czasu. Co dzień coś nowego oglądam i co dzień bywam w teatrze. Ze wszystkiego co dotychczas widziałem w ZSRR najpiękniejsze – to Dnieprostroj i w ogóle budownictwo. Czuje się tam naprawdę, że to nowy świat rzeczy i ludzi […]. Teatry doskonałe, niemniej jednak trochę się na nich zawiodłem. Życie Moskwy mieszczańskiej wcale nie ponętne i niedaleko odbiega od powieści Romanowa. (Moskwa, 15 kwietnia 1934 r.) W tym samym czasie dzielił się z żoną swoimi wątpliwościami, szukał wsparcia i porady. Dzięki jej zachowanym listom wiemy, że podpowiadała poecie, by zrezygnował z taktyki przemilczeń i niedomówień. Doradzała mu, by powzięta przez niego decyzja – bez względu na to jaka będzie – została podjęta z pełnym przekonaniem. Broniewski starał się wybadać żonę, czy jej stosunek do kochanki uległ polepszeniu. Janina rozwiała jednak jego nadzieje pisząc, że wciąż jest on negatywny. Żona poety zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo jest on przywiązany do córki i czasem to wykorzystywała. Chciała wzbudzić w nim poczucie winy, które mogłoby się obrócić przeciw kochance, o której pisała: Wiem, że nienawidzi i mnie i Anki i to jest zrozumiałe. Będziesz musiał ograniczyć swoje stosunki z nami, lub zdecydować się na piekło, lub kłamstwo.
Dopisywała krótkie życzenia od córki, która prosiła przekazać: Że ściskam i całuję tatusia, a z koklusza to są już kpiny. (Warszawa, 14 kwietnia 1934 r.) Nawet na twardym żołnierzu takie frazy musiały robić duże wrażenie. Uświadomił sobie, że emocjonalnie nie stać go na rezygnację z kontaktów z córką, czy choćby ich poważne ograniczenie. W maju 1934 roku wysłał do Ireny Helman list, który miał być pożegnaniem. Prosił ją, by nie starała się z nim widywać: To co nas łączyło musi ulec likwidacji, musimy ze sobą zerwać. Proszę Cię, zrozum dlaczego muszę tak postąpić. Uporządkowanie moich stosunków osobistych, doprowadzenie do jakiejś harmonii równa się dla mnie w ogóle zdolności do życia, tj. możliwości pracy i rozwoju. W takiem rozdwojeniu jak w ciągu ubiegłego roku żyć nie mogę, równałoby się to zupełnej dezorganizacji mojej psychiki, a co za tem idzie – przekreśleniu mojego życia a także życia kilku innych osób. Chciałbym, żebyś w obecnym okresie wyjechała do Śródborowa. Nie miej do mnie żalu. Całuję Twoje ręce. (Warszawa, 9 maja 1934 r.) W tym samym liście informował, że będzie mieszkał „przy Ance”, co jest dosyć wyraźną sugestią jego motywacji. Janina była już jednak zdecydowana na zakończenie małżeństwa. W liście z lipca 1934 roku pisała, iż uważa go za „zupełnie straconego”, i że całkowicie zeń rezygnuje. Ponadto zauważała: W żadne targi i kompromisy wdawać się nie mogę, bo tutaj nie może być żadnego kompromisu, choćby dlatego, że Irena jest wrogiem naszego małżeństwa i naszego wspólnego życia. Konkludowała, że ich stary dom już się zawalił i nie da się go odrestaurować: Jak się zobaczymy na jesień omówimy praktyczną stronę tego rozejścia. Nie płaczę i nie histeryzuję – myślę spokojnie o swoim dalszym życiu, pracy i Ance. Tylko „po cośmy te żaby jedli” schodząc się z sobą? (Kalisz, 19 lipca 1934 r.) Nawet wobec dosyć radykalnego stanowiska żony poeta miał duże trudności z przerwaniem romansu. Do Janiny jeszcze w 1935 roku dochodziły głosy, że romans wciąż trwa. Wkrótce jednak – kolejny raz i głównie ze względu na dziecko – Janina dała się poecie przebłagać. Małżonkowie jednak oddalali się od siebie coraz bardziej. Prawdopodobnie w 1937 roku Broniewski wdał się w nowy romans, z aktorką Marią Zarembińską, która jako wdowa wychowywała córkę – Marysię. Tym razem Janina nie czekała długo z odważnymi decyzjami. Wiosną 1938 roku […] wyprowadziła się od Broniewskiego ostatecznie[24].
Po rozstaniu Niewiele wiemy o losach Ireny Helman po rozstaniu z Broniewskim. Po wybuchu działań wojennych od czasu do czasu w lokalnych czasopismach pojawiały się jej artykuły – wiemy stąd, że żyła i mieszkała w Warszawie. Jednym z takich śladów jest tekst, który ukazał się w „Czasie” z 14 maja 1935 r. Był to jej artykuł Wpływ epoki i środowiska na indywidualność. Dwa lata później złożyła podanie do Rektora Uniwersytetu Warszawskiego – wówczas Uniwersytetu Józefa Piłsudskiego w Warszawie – z prośbą o zaliczenie jej w poczet studentów drugiego roku prawa. Pisała tam, iż musiała przerwać studia z powodu choroby. W 1936 r. wznowiłam studia, ale natychmiast po tym musiałam z powodów rodzinnych wyjechać za granicę. Obecnie pragnęłabym niezmiernie wznowić studia niezbędne dla wykonywanego przeze mnie zawodu (jestem dziennikarką)[25]. Jako dziennikarka „Kuriera Warszawskiego” zdążyła po wybuchu wojny przeprowadzić wywiad z Julienem Bryanem, który był amerykańskim korespondentem i fotoreporterem. W czasie oblężenia mieszkał w Warszawie, skąd wywiózł bezcenne filmy dokumentujące codzienne życie stolicy. W rozmowie z Ireną Helman mówił: Widziałem tu, zwłaszcza na mniej obronnych przedmieściach stolicy, jak Grochów i Nowe Bródno, rzeczy od których włosy stawały dęba na głowie. Widziałem jednak zarazem takie objawy niezwykłego, nieugiętego ducha Polaków, które sprawiają, że cały świat podziwiać musi wasz bohaterski naród. To, że Wojsko Polskie wspaniałe, a żołnierz polski imponuje swymi zaletami, wiedział już poprzednio cały świat. Najbardziej mnie uderzyła i zachwyciła postawa ludności cywilnej. U was wszyscy są żołnierzami: kobiety, dzieci, starcy. Widziałem dzieci i kobiety, które budowały barykady. Widziałem starców, którzy bez lęku szli w płomienie, aby ratować cudzy dobytek.
Władysław Broniewski w Zakopanem (lata 30).
Wywiad ten został wydrukowany 20 września 1939 roku w wieczornym wydaniu „Kuriera Warszawskiego”. Jej nazwisko znajdziemy także w Spisie abonentów sieci telefonicznej miasta st. Warszawy na rok 1939/40 – występuje tam pod nazwiskiem Hellman. Prócz numeru telefonu – 64171 – dostajemy dodatkowe dwie informacje: że mieszała w dawnym lokalu przy ul. Królewskiej 29a, oraz że pracowała jako dziennikarka. Dalsze losy Ireny Helman układają się w scenariusz, który wówczas dotyczył wielu osób pochodzenia żydowskiego. Dzięki wspomnieniom Kazimierza Andrzeja Olszewskiego wiemy, że ukrywała się przed okupacyjnymi władzami: Ona miała wybitnie semickie rysy, była ruda, niestety strasznie pewna siebie. Matka moja jej mówiła: „Irka, siedź tutaj i coś trzeba będzie…, gdzieś ciebie wywieźć, coś znaleźć”. Ona pewnego dnia wyszła z domu i kamień zapadł. Potem szukałem do swoich różnych wspomnień, gdzieś w jakichś wykazach, że taka była wywieziona z Pawiaka. Ona była bardzo znaną dziennikarką […]. Ta Irka kompletnie zginęła, ocalał jej brat, wielki przyjaciel ojca, architekt, pan Toluś Hellman, który jakimś cudem wydostał się z Polski […][26]. W archiwum „Pawiaka” znajdziemy informację, że Irena Helman została zarejestrowana 7 marca 1943 roku pod numerem 4654. Następnie, 29 marca, wywieziono ją w nieznanym kierunku. Ślad się urywa. * W trakcie prac nad książką spotkałem się z życzliwością zarówno osób prywatnych jak i pracowników państwowych instytucji. Dziękuję Andrzejowi Kazimierzowi Olszewskiemu, Maciejowi Siekierskiemu, Aleksandrowi Kotowi. Podziękowania zechcą przyjąć pracownicy Muzeum Władysława Broniewskiego: Sławomir Kędzierski i Regina Kaźmierczak, Muzeum Literatury im. Adam Mickiewicza w Warszawie, Muzeum Więzienia Pawiak, Działu Ewidencji Studentów Politechniki Warszawskiej. Za pomoc w pracy nad ustaleniem ostatecznej redakcji tekstu dziękuję Justynie Staroń. Jej dociekliwość i detektywistyczne zacięcie miały realny wpływ na ostateczną postać tekstu i komentarzy. Dziękuję Spadkobiercom za zgodę na ogłoszenie listów drukiem. Szczególne wyrazy wdzięczności kieruję w stronę Ewy Zawistowskiej, która życzliwie wspierała niniejsze edycyjne przedsięwzięcie i udostępniła materiały z domowego archiwum. Dariusz Pachocki
listy
Warszawa, 14 III 1933 Śliczna Irenko! Co to będzie? Ponosi i roznosi mnie! Przedwczoraj w Śródborowie razem wymyśliliśmy wiosnę i pewnie od tego zginiemy. Niebo jest takie głupio-niebieściutkie, że chyba i umrzeć pod niem nie żal. Zresztą, po co umierać? Czyż nie lepiej zajmować się wiosenną gramatyką: ja kocham, ty kochasz, on kocha itd. Od dziś czekam na Ciebie. Tak jak jeszcze nigdy na Ciebie nie czekałem. Jutro pewnie znów Cię odwiedzę, ale to mi nie wystarczy: chcę żebyś była przy mnie ciągle, przy mnie czy we mnie, czy nade mną – „ширяй над мыслями моими”[27]… Ty jesteś moje wiosenne szczęście, śliczne jak sama wiosna. Całkiem kręci mi się w głowie z miłości. Co tu zrobić? poradź, pomóż! Czy masz jeszcze te listki, które Ci wpiąłem pod beret? Robię się sentymentalny i dziecinny – widzisz, to są niezawodne oznaki tego, co Ci mówiłem tyle razy i ciągle chcę powtarzać. Całuję Twoje śliczne ręce i oczy, które, nie wiem, czy boją się, czy ja się ich boję, czy chcą płakać czy pobudzają do płaczu, twoje śliczne oczy i usta, i włosy, i szyję, i piersi – całuję, aż do utraty resztek zdrowego (?) rozsądku. Twój W.
[Warszawa] 15 III [19]33 r. Motto: „Вот оно, глупое счасте с белыми окнами в сад По пруду лебедем красным плавает тихий закат…” Есенин. [28] Kochana i niedobra Irenko! Po co dłużej siedzieć w Śródborowie, skoro chmury zamazały wczorajsze dziecinne niebo i chyba już taka niedziela przedwiośnia jak ta, w której do reszty zwariowałem, już się nie powtórzy? Zdobądź się na odwagę i przyjedź. Wprawdzie nie mogę Ci powiedzieć: „Nie bój się, bo Cię nie zjem” (właśnie na to mam ochotę!), ale po Twoim przyjeździe nic prócz szczęścia sobie nie obiecuję. Sobie i Tobie. W życiu najbardziej dała mi się we znaki taka właśnie jak Twoja nieśmiałość, niezdecydowanie wobec szczęścia. Trzeba je brać bezczelnie, bezwzględnie, brutalnie, jeżeli tylko jest gdzieś blisko, jeżeli jest możliwe, bo później mogą lata całe minąć pośród beznadziejnej szarzyzny, która choćby nawet dawała człowiekowi spokój pogodny, nie uchroni go od jakiegoś wewnętrznego upadku czy załamania. Więc nie myśl, zwłaszcza po nocach, nie filozofuj, nie zabraniaj sobie niczego – młodość, uroda, miłość to najwyższa filozofia. Kiedy przyjedziesz, będziemy z rana chodzić razem na spacery, koniecznie gdzieś koło Wisły, bo tamtędy właśnie przychodzi wiosna. Będziemy rozmawiali tylko o głupstwach, a więc o naszem życiu, miłości i śmierci, także o tem jak trawa rośnie, skąd wiatr wieje i dlaczego zakochałem się w Tobie jak sztubak z 6-tej klasy. Pójdziemy do kina Światowid” pod warunkiem, że będziemy się trzymać za ręce. Skasujemy IPS[29] i w ogóle śródmieście. Domańskich[30] można. I będziemy się całować – długo i b. czule. Co myślisz o takim programie? Pomyśl: jest wieczór, dochodzi siódma, siedzę w gabinecie Grydza [31] nad listem do Ciebie i nie wiem, co ze sobą zrobię za chwilę. Mam już dosyć i bridża, i alkoholu, i w ogóle całego tego upadlającego mnie, poniżającego okresu mego życia. Czuję w sobie dużo sił, chęci do pracy, zawziętości do walki i wiem, że niedługo znajdę w sobie sposób, żeby to wyładować. Spróbuj mi pomóc. Zresztą nie wierz w to wszystko. Po prostu jestem pijany – Tobą i wiosną. A oto dowód: Świat jest blado-zielony i bardzo się światu dziwię: jak można wczesną wiosną, z miłości nie oszczęśliwieć?! Jak można nie oszaleć, moja kochana dziewczyno? Ty nie wiesz co się dzieje pod moją jasną czupryną. Sosny i mech zielony, jagód drobniutkie listki… I jakże tu nie zwariować do reszty, całkiem, ze wszystkiem?… Całuję Twoje oczy, milutka… bądź mi zdrowa… Czy wiesz, że Cię bardzo kocham w tym liście do Śródborowa?
Twój W.(ariat)
Warszawa, czwartek [16 marca 1933 r.] Irenko, kwiatku miły i śliczny, podobny do tego, który włożyłaś do listu, nie zapomniawszy chyba ucałować. W niedzielę już na pewno nie spóźnię się na pociąg, choćbym miał w tym celu wcale nie kłaść się spać. Spotkamy się pośród ruin Kazimierzowskiego zamku, a potem będziemy zwiedzać okoliczne lasy i łąki. Powiesz mi przy tej okazji czy warto żyć, bo czuję się ciągle jak najgorzej i tylko myśl, że za parę dni jednak się zobaczymy, podtrzymuje mnie na duchu. Opowiem Ci wtedy wiele rzeczy, których nie chcę powierzyć papierowi. Tymczasem, całuję bardzo czule kochane oczęta Twój Wł. PS1) Dlaczego nie możemy wyjechać na Filipiny? PS 2) Czy kochasz mnie jeszcze? Jeżeli tak – to dziwne. PS 3) Irka, dlaczego ja nic nie mogę ze swej głowy wycisnąć? Mój mózg rozkłada się, system nerwowy – jak po katastrofie, wola – nie istnieje… PS 4) PZM PS 5) Bardzo Cię kocham i marzę o tem, żebyś mnie pogłaskała po głowie. PS 6) Zamiast kwiatka posyłam Ci marki pocztowe żałosny ekwiwalent nieodbytych podróży.
Janina z Kunigów Broniewska – żona poety (1924 r.)
Warszawa, piątek [17 marca 1933 r.] Kochanie moje! Dziś dopiero nadszedł Twój drogi list. Przyjadę, oczywiście, o ile pogoda dopisze! Bądź w domu koło południa, to dam Ci o sobie znać – osobiście albo przez posłańca. Czy będę mógł podjąć dla Ciebie pieniądze nie wiem, bo dziś jeszcze nie zdążyłem się porozumieć. U mnie po dawnemu b. krucho z flotą. Poza tem czuję się jakoś znużony: przygnębiony – sam nie wiem czemu. Ciągle jest za gorąco i brak perspektyw. Tu pióro mi się skończyło, więc i ja kończę – o wszystkiem pogadamy osobiście. Całuję Cię najserdeczniej i najczulej Twój W. [Dopisek na marginesie:] Już się bardzo stęskniłem za Tobą.
Warszawa, 20 III 1933 r. Moja miła Irenko! Chociaż siedzi mi na karku ten nudziarz Boyé[32], zabieram się do pisania listu, w nadziei że go tem wypłoszę i będę swobodniejszy. Boyé opowiada mi o kłopotach finansowych i swoim wywiadzie z Marinettim[33], a mnie to nic a nic nie obchodzi. Co zrobić z tym natrętem? A więc jutro zaczyna się oficjalnie wiosna, którą myśmy zapoczątkowali znacznie wcześniej. Te dwie niedziele w Śródborowie wspominam jak najmilsze i najszaleńsze pijaństwa i to tęgiem winem. Dziś obudziłem się śniąc o Tobie. Co to dalej będzie? A dzień nienadzwyczajny. Ot, mży sobie, nuda, brak nadziei na flotę, Boyé wciąż jeszcze siedzi na karku i coś węszy po pokoju. Niedługo siódma, mam się spotkać z moim przyjacielem-adwokatem[34] i pewnie pójdziemy wieczorem do restauracji. No, B. poszedł sobie – krzyżyk na drogę! (Tu chwila przerwy – i po chwili): Taka się przeze mnie przelewa fala czułości dla Ciebie. Słuchaj, czy ja nie jestem zanadto głupio-sentymentalny? Bo wiem, że w oczach kobiety to nie jest zaletą. Człowiek czasem ma w sobie coś takiego, czego nie dostrzega, a co dla innych (dla Ciebie!) jest po prostu nieznośne psychicznie. I tak wiem, że jesteś o mnie nienajlepszego mniemania: masz mnie za jakiegoś życiowego wygodnisia, którego nie stać na jakieś „męskie” postawienie sprawy. Wierz mi: tak nie jest. A jak?… Po prostu jestem zakochany. I na to nie ma żadnej rady. Możesz uciekać przede mną i tępić mnie w jaki będziesz chciała sposób – a ja mimo to będę myślał ciągle, jak dobrze zobaczyć Cię, położyć Ci głowę na kolanach i zamknąć oczy, wyłączając cały świat jak kontakt elektryczny. Bez ustanku mi tu przerywają i w ogóle żyć nie dają. Całuję Cię najserdeczniej. Przyjedź niedługo, bo już mi się żyć nie chce bez Ciebie Twój Wł. PS Jeszcze trochę czasu niech upłynie…
Warszawa, 22 III [19]33 r. Moja Ty miła i bardzo kochana! Piszesz śliczne i b. niemądre listy. Dzisiejszy musi mi wystarczyć zamiast rozmowy, bo wobec przyjazdu Grydza nie mogę przeciążać telefonu. Siedzę już na górze w niebieskim pokoju, porządkuję mój „warsztat pracy” i piszę do Ciebie. Czego Ty się trujesz i martwisz, na co Ci to dramatyczne spojrzenie na świat i naszą miłość? Co nazywasz błotem, które Cię otacza? Zupełnie nie rozumiem tych nastawień, może jestem na to za mało subtelny? Sądzę, że nie, tylko bardziej doświadczony i odporniejszy na to wszystko czem życie nas bije. Nie chcę daremnej szarpaniny, nagłych i „tragicznych” posunięć, postanowień, zakazów wewnętrznych itp. Potrzeba trochę czasu, a wszystko się jakoś ułoży, pod warunkiem, że oboje wierzyć będziemy w słoneczność tego wszystkiego czem żyjemy i kochamy. Miłość nasza przecież jest czemś prostem, bezpośredniem, nie potrzebuje niczyjej sankcji i nie zniesie niczyich zakazów, trzeba tylko trochę wyrozumiałości dla układu stosunków, w jakich oboje żyjemy. Są trudne, nieraz ciężkie do zniesienia, krępują nas i zmuszają do nieujawniania na zewnątrz naszego stosunku, ale przecież to co najważniejsze, tj. nasza wzajemność, potrafi chyba te próby wytrzymać.
Jesteś w stosunku do życia zaborcza, zdobywasz świat z jakąś wewnętrzną pasją i ładnie to robisz. Czemuż miłość ma tu być ciężarem: troską zamiast najlepszą podnietą, otuchą, radością? Wydaje mi się, że tkwi w Tobie jakiś przesąd o konieczności ujawnienia i ustabilizowania tego, co masz dla mnie? A czy pomyślałaś o możliwościach naprawdę dramatycznych konsekwencji jakiegoś fałszywego kroku? Ja np. czuję w sobie teraz radość dzięki Tobie, nie czuję wobec nikogo winy, ale wiem, że gdybym w jakiś sposób stał się powodem cierpienia innych, szczęście moje byłoby tem zatrute. Ty może tak samo. Bierzmy więc od życia to, co nam ono daje i nie chciejmy od razu za wiele. Życzę Ci, życzę gorąco i z całą serdecznością jaką mam dla Ciebie, żebyś utrzymała się w tej śmiałej, zdobywczej, pięknej postawie wobec życia, jaką w Tobie dostrzegłem. Precz z apatią! Nie ma żadnych dramatów. Jesteśmy oboje dość młodzi, żeby czuć radość własnego istnienia. Prawda? Całuję Cię w myśli tak jak tam w Śródborowie. No, uśmiechnij się i myśl o mnie i o wszystkiem
dobrze. Z pójściem do kina wstrzymuję się do Twego przyjazdu. Wczoraj byłem z mamą na Mariuszu[35] Pagnola[36] – b. ładne przedstawienie. Kiedyż wreszcie przyjedziesz? Całuję mocno raz jeszcze. Twój Wł.
Warszawa, 24 III [19]33 r. Irenko milutka! Wika[37] tak długo siedziała w redakcji, zanudzając mnie jak zawsze sprawami teatru robotniczego itp., że pod jakimś pretekstem wyszedłem z nią, odłączyłem się i piszę teraz do Ciebie z poczty. Jestem pogodny, wesoły – i bardzo mnie to dziwi. Bo [w] sytuacji psychicznej w jakiej się znajduję odpowiadałaby raczej ciężka „chandra” i gorzka wódka. Trudno mi to opisać, wolę po prostu powiedzieć Ci, gdy przyjedziesz lub gdy ja przyjadę w niedzielę do Ciebie. Powiem teraz tylko tyle, że jestem między młotem a kowadłem, między dwiema wykluczającemi się wzajemnie możliwościami, z których każda jest dla mnie ważna i droga, i które chciałbym jakoś pogodzić. Jeżeli to się nie da zrobić, będę przeżywać dramat wewnętrzny jeżeli nie tragedię. A tu ani z nikim pogadać o tem nie mogę, ani samemu rozstrzygnąć, bo każde rozstrzygnięcie byłoby okrutnem wyrzeczeniem się, jeżeli nie podłością… I mimo to wszystko czuję jakąś pogodę wewnętrzną, wydaje mi się, nie wiem dlaczego, że wszystko pomyślnie się ułoży. Myśli o Tobie są dla mnie źródłem radości i niepokoju, niepokój ten dotyczy tylko Twoich odruchów, niepokojów, czy czego tam jeszcze? Bo we mnie tego nie ma. Jak Ci to już poprzednim razem pisałem, czuję, że jestem w zupełnej zgodzie z samym sobą, a męczy mnie tylko to, że ludzie drodzy mi i bliscy nie aprobują tej mojej pogody, dręczą się, a tem samem dręczą i mnie. Ten list jest mętny i zawiły, pewnie Cię zirytuje. Koło mnie hałasują tu, kręcą się i przeszkadzają. Otóż to jest sytuacja współczesnego poety: pośród wszechwładnego zgiełku, spraw kupna i sprzedaży, pośród ludzi groźnie obcych, śpieszących się, przeszkadzających – pisać o miłości i skomplikowanych zagadnieniach wewnętrznych i życiowych. Bądź zdrowa. Nie dawaj się żadnym złym, tj. zwróconym przeciwko mnie, myślom. Pamiętaj, że Cię bardzo kocham i że jest mi to kochanie konieczne. Całuję mocno Twój W.
Warszawa, 10 IV 1933 r. Mała, miła Irenko! Przed chwilą rozmawiałem z Tobą przez telefon i taka mnie po tej rozmowie „chandra” tłucze, że nie mogę sobie dać rady. Więc piszę. Widzisz: podobnie jak pieniądze, życie przecieka mi przez palce, nie umiem zatrzymać ani energii, ani trwalszej radości… Wszystko co zrobiłem, to tylko dzięki chwilowemu natężeniu jakichś sił czy uczuć, a tak na co dzień to jestem leń i nudziarz dla samego siebie. To nie utrata wiary w siebie, ale coś jakby defekt w motorze czy chwilowa atrofia mięśni. Czy można lubić takiego? Coś Ty mi zadała, że przy Tobie i świat jest bardziej kolorowy i wiosenniejsze powietrze i trochę chce się jeszcze żyć? Jesteś taka młodziutka i dziecinna, że kocham Cię jakby z pewnem onieśmieleniem. Przy tem – życie jest skomplikowane. Do widzenia dziecinko. Całuję mocno Wład
[Zakopane, 11 VII 1933 r.] Miła moja! Przyjechałem tu dość pochmurny na duszy, i myślałem, że tak będzie cały czas. A wczoraj przy pięknej pogodzie zabrałem Joasię[38] i poszliśmy wysoko, wysoko w góry. To maleństwo doskonale chodzi po górach i nic się nie boi. Lubię góry. Jest w nich i siła, i spokój. Są piękne. Z dzieckiem rozmawia się głupiutko i myśli się o czem innem. Dużo myślałem o Tobie. Była nawet taka noc, że nie zasnąłem do rana i męczyły mnie myśli o Tobie. Teraz jestem spokojniejszy. Gdybyż i Tobie się to udzieliło! Zostawiłem Cię w takiej rozterce, tak mi ciężko było myśleć o warunkach w jakich żyjesz obecnie. Bo przecież gdyby nie te warunki, wszystko byłoby prostsze i jaśniejsze. Chcę, żebyś wyrobiła w sobie więcej hartu, więcej odporności na wszystko złe. Myśl o mnie dobrze. Piszę dziś tylko kartkę, bo za chwilę (8 rano) idę z Joasią daleko; aż na Halę Gąsienicową i pewnie nie wrócę na obiad. Marzę o tem, żeby móc tutaj spędzić z Tobą kilka miesięcy. Na razie to są tylko marzenia. Napisz mi obszernie o sobie. Całuję Cię najserdeczniej. Twój W.
Rachunki za rozmowy telefoniczne (czas trwania rozmowy: 17:58-17.61!).
Władysław Broniewski z córką Anką w Tatrach (1933 r.)
Władysław Broniewski w Zakopanem (lata 30).
[Zakopane] sobota, 15 VII [19]33 r. Irenko miła! Nie wiem dlaczego dotąd nie napisałaś do mnie. Ja zaraz po przyjeździe wysłałem kartkę, żeby nawiązać kontakt, a jeśli po tej kartce zwlekałem z listem, to tylko dlatego, żeby doczekać się listu od Ciebie. Gubię się w domysłach, co mogło być przyczyną Twojego milczenia. Może wyjechałaś dokądś z W-wy, a może jesteś chora? Strasznie mi ciąży sytuacja jaka się wytworzyła – wiedzieć, że ktoś kochany cierpi i nie móc na to nic poradzić. Twoje otoczenie ustosunkowało się do Ciebie tak wrogo, tak nieludzko, że dotąd nie mogę otrząsnąć się z uczucia oburzenia. Cóżeś za zbrodnię popełniła, kochając człowieka, który Cię kocha bardzo i któremu tylko warunki zewnętrzne, tylko trudności życiowe przeszkadzają na razie połączyć się z Tobą? Przyjechałem tu b. przygnębiony, ale góry zawsze wywierają na mnie dobry wpływ. Dużo chodzę po górach i noszę córę „na barana”. Pogody są niezłe, opaliłem się i mam ochotę jeszcze puścić się sam w góry na wycieczkę kilkudniową. Potrzeba mi samotności. Mam sporo planów literackich (proza), które zrealizuję po wyjeździe stąd. Będzie to związane z Tatrami i przeżyciami mojemi z ostatnich miesięcy. Kończę już całując Twoje ręce – najpokorniej i najmilej. Nie myśl o mnie nic złego. Bardzo Cię kocham. Pisz! Twój W.
Zakopane, 20 VII [19]33 r. Ireczko miła! Wczoraj wieczorem wróciłem z dłuższej wycieczki z gór i dziś rano dopiero odebrałem Twój miły list. Jestem na dworcu, bo spóźniłem się właśnie na pociąg, którym miałem jechać do Dąbrowy do mojego przyjaciela. Zabrakło mi bowiem floty i chcę go stuknąć na jakąś „pożyczkę”. Pojadę więc wieczorem. Chciałbym koniecznie wytrzymać tutaj do sierpnia, bo i urlopu szkoda, i mojej Ance doskonale tu służy. Chodzę z nią po górach, przeważnie nosząc ją „na barana”, opaliła się, dobrze wygląda, co możesz stwierdzić z załączonej fotografii[39]. Mieszkam nieco na uboczu, ale za to z piękną perspektywą dokoła i łąką przy domu. Z tego co mi piszesz wnoszę, że atmosfera w Twoim domu nieco się złagodziła, ale do zupełnej pogody daleko. Dziwię się zwłaszcza Twojemu bratu, który powinien być współcześniejszy i wyrozumialszy. Ale widocznie ten fatalizm objęty słowem „tradycja” jest silniejszy niż przypuszczałem. Moje trudności życiowe są, jak wiesz, natury zupełnie innej, i teraz ciężko mi z zupełnie innych powodów. Boli mnie najbardziej to, że obecnie moje szczęście jest nierozłączne z czyimś bólem czy krzywdą. Nie mówię tu już nawet o stronie materialnej tych spraw. Nawet tu w Zakopanem, choć fizycznie czuję się doskonale, jestem mocno podważony nerwowo, wyczuwając dokoła siebie atmosferę niepokoju, nieufności, obawy… Wszystko to musi tak czy inaczej dojrzeć. Co Ty porabiasz, miła moja? Bardzo tęsknię za Tobą w tej chwili, w górach też często o Tobie myślałem. Całuję Cię bardzo czule i serdecznie i myślę o Tobie z miłością. Bądź zdrowa i staraj się być spokojna. Twój Wł.
Irena Helman do Władysława Broniewskiego [Sierpień, 1933 r.] Kochany mój, najmilszy Władziuńku! Nie dziw się, że piszę zaraz po telefonie, ale widzisz tak jest trudno w te kilka minut wypowiedzieć wszystko, co się ma na duszy i czego jest dużo. Otóż tak, jak Ci powiedziałam, czuję się teraz, jak we śnie – wszystkie warszawskie sprawy pozostały gdzieś poza mną, właściwie źle wyraziłam się, bo nieustannie przecież jestem przygnębiona, ale np. taka rozmowa z moją matką wydaje mi się teraz jakimś koszmarem, czemś tak potwornie ponurem, że nawet myśleć o tem nie chce się. Dziwię się wiesz, jak to wszystko wytrzymałam, bo nie wyobrażasz sobie jakie to było straszne, czułam taką pustkę w głowie i pod koniec byłam tak oszołomiona i zrozpaczona, że w ogóle stępiałam na wszystko i tylko prosiłam puścić mnie. Biedna moja mama – dopiero później pomyślałam, jaki to musiał być dla niej cios. Uważa mnie teraz za upadłą istotę – nie wiem, czy też uwierzyła mojemu zdementowaniu i Twoim słowom – za taką samą prawdopodobnie uważa mnie i mój brat. Wszystko by było za to w porządku, gdybym wyszła za niekochanego człowieka itd.
Władysław Broniewski w Zakopanem (Antałówka 1927 r.)
Przyznam Ci się, że ze strachem myślę o powrocie do domu, odkąd tutaj jestem nikt się o mnie nie zatroszczył – są widać na mnie ogromnie źli i rozgoryczeni. Przypuszczam, że taki powrót obecnie uczyniłby mi z życia piekło – dlatego też myślę, że najlepiej by było, żebym przez kilka dni zamieszkała u jakiejś koleżanki, a potem zebrała trochę pieniędzy i wyjechała – tylko że nie wiem gdzie. A co Ty o tem sądzisz? Kochany mój, drogi mój, jedyny gdybyś wiedział, jak strasznie za Tobą tęsknię, jak mi Ciebie bardzo brak. Szczególnie rozpaczliwą jest ta okropna świadomość, że rozstaniemy się i nie zobaczymy się tyle czasu – przecież to jest właściwie może najgorszem ze wszystkiego – mogę wszystko znieść, ale wtedy, gdy wiem, że będę mogła Ciebie widzieć. Władzik mój złoty, kocham Cię tak bardzo czule i serdecznie i strasznie jestem z Ciebie dumna boś się zachował, jak prawdziwy mężczyzna i nie wyobrażasz sobie jakie to jest radosne uczucie – być dumnym z kogoś, kogo się kocha.
Trudno mi wypowiedzieć wszystko, co do Ciebie czuję i jak to uczucie mnie opanowało, tylko to jest pewnem, że nawet wtedy, gdyby nasze wspólne sprawy nie ułożyły się – zawsze te chwile z Tobą przeżyte pozostaną dla mnie najradośniejszem wspomnieniem, zawsze będziesz mi drogi i miły. Władziczku, boli mnie, że z mojej winy masz tyle ciężkich przykrości, a nawet nie mogę Ci w nich ulżyć – przebacz mi kochanie moją dziecinną lekkomyślność, a raczej zbytnią miękkość, która to spowodowała. Czynię sobie teraz gorzkie wyrzuty, które zresztą i tak niczemu nie pomogą. Wiesz, wydaje mi się, że życie moje nagle rozbiło się na dwie połowy – pierwsza dzieciństwo pod maminem skrzydłem – wszystko w gruncie rzeczy jasne i proste i teraz – ciemno, noc, mgła. A poza tem czuję się trochę, jak dziecko, które spowodowało wybuch i zlękło się. Swoją drogą, cóż to za kwintesencja chamstwa z tego A.[40] Przecież ten telefon do mamy jest z całą pewnością jego sprawką. Już teraz wiem, że ten człowiek nie zawaha się przed niczem, byleby zemścić się. Same jego krzyki na ulicy czego są warte. Władziuńku poza całem szczęściem, które mi dałeś – i za które pragnę Ci się tem samem choć w małej mierze odwdzięczyć – dziękuję Ci za to, żeś mnie od niego uwolnił, bo gdyby nie Ty byłabym w końcu za niego wyszła. List, o którym matka moja wspominała pochodził właśnie z takiego okresu rezygnacji. Jest to długa historia w związku z pobytem w Pilicy namowami otoczenia i leciutką prowokacją, bo inaczej tego nie mogę nazwać, mojej biednej mamy. To w każdym razie jest pewnem, że w nim słowa nie było o miłości – wprost przeciwnie. Zresztą od tego czasu dużo wody upłynęło, bo to przecież cały rok minął i przez ten czas ze sto razy z nim kłóciłam się, a poza tem nigdy nie uważałam się za jego narzeczoną, nawet w tych najlepszych okresach pokojowych. Dziwnem tylko jest, że mama nie pamięta rozmowy, która miałam z nią i Rakowszczykiem[41] w środę rano i kiedy oświadczyłam im kategorycznie, że nigdy w życiu za niego nie wyjdę. Uważam, że to chyba wystarczy, no nie. Niepotrzebnie tyle rozpisałam się o tej, w gruncie rzeczy, drobnej sprawie, rozgoryczyło mnie tylko stanowisko zajęte przez moją matkę. A gdybym, powiedzmy, była oficjalnie jego narzeczoną czy żoną, czy kochanką, czy czort wie czem, czy nie wolno by mi było Ciebie pokochać? No co za idiotyzm! Moje Ty szczęście jedyne, moja Ty radości, mój Ty bardzo, bardzo, bardzo kochany, jak cieszę się, że Ciebie kocham, drogi Ty mój chłopaku! Władziuńku, zadzwonię do Ciebie w poniedziałek o 6-ej może trochę po 6-ej – nie gniewaj się, bo przecież to jest jedyne, co mnie krzepi w tych ciężkich chwilach – gdy słyszę Twój drogi głos. A poza tem musisz koniecznie przyjechać, bo te kilka godzin spędzone z Tobą mają mi wystarczyć na całe lato. No i całuję Cię mocno, mocno mój Ty serdeczny i kochany i najdroższy skarbeńku. Twoja Ir. Piszę w łóżku, dlatego takie woły. Kochany mój, kochany mój, kochany mój. [Dopisek na lewym i górnym marginesie:] Władziuńku, kochanie, mam do Ciebie prośbę, jeżeli masz trochę wolnego czasu wstąp na pl. Zamkowy[42] i weź tam trochę pieniędzy dla mnie, a także numer. Tylko z początku zadzwoń, czy już ukazał się, bo inaczej nie wypłacą. Bardzo dziękuję i przepraszam.
Warszawa, 20 VIII [19]33 r. Ireczko miła! Jestem wściekły i zrozpaczony. Nie obudziłem się w porę i jedynie dlatego nie wyjechałem. Co za pech! Miałem już wszystko przygotowane, nawet kupiłem Ci lekarstwo… No, trudno. Lekarstwo wyślę Ci jutro pocztą i przyjadę kiedy indziej. Grydz wraca we środę, więc może uda mi się wyjechać na czwartek. Jeżeli nie – to w niedzielę na pewno. W Twoim „Bluszczu” obiecali dać coś we wtorek – ciekawym czy dotrzymają słowa. Twój miły (i pachnący) list sprawił mi dużo radości, czytałem go kilka razy. Pojęcia nie masz jaki jestem teraz rozbity i wyczerpany nerwowo. W ogóle do niczego. Obiecywałem sobie wiele po dzisiejszym wyjeździe – a tu nic z tego. Ale nie gniewaj się na mnie. Kochanie, bardzo Cię kocham i tęsknię za Tobą. Piszę teraz z dworca, gdzie przekonałem się, że nie da rady jechać innym pociągiem. Całuję Cię mocno w same usta. Twój Wł.
Warszawa, 28 VIII [19]33 r. Ireczko miła. Pech mnie prześladuje z tym wyjazdem do Kazimierza. W sobotę o dwunastej szedłem do domu i niestety, wstąpiłem na chwilę do „Nowej Gospody”, tam spotkałem znajomego, z którym rozstałem się rano w „Adrii”. Budzik postawiłem sobie nad głową, i mimo to nie obudziłem się. Oczywiście jestem winowajcą, miej jedynie wzgląd na to, że się przyznałem szczerze. Chcę przyjechać do Ciebie we środę – ruiny zamku. W piątek podjąłem dla Ciebie 15 zł., we wtorek obiecują resztę. Na razie posyłam Ci 12 (odliczyłem za lekarstwo), bo boję się, że jak je dłużej ponoszę, to wydam. Jutro składam podanie o paszport zagraniczny. Do widzenia kochanie moje. Całuję najserdeczniej Twój Wł.
Warszawa, 31VIII [19]33 r. Irenko! O tem, co zaszło bezpośrednio po moim powrocie z Kazimierza opowie Ci moja żona, którą specjalnie prosiłem o to, żeby wyjechała do Ciebie zanim Twoja matka lub ktoś inny przedstawi Ci wszystko w fałszywym świetle. Sytuacja wytworzyła się taka, że postanowiłem działać w sposób zdecydowany. Mógłbym albo, zrywając z całym światem, pozostać z Tobą w dotychczasowych stosunkach, albo przestać się widywać. Szereg przyczyn zarówno wewnętrznych jak i zewnętrznych zmusza mnie do wybrania tego drugiego. Wierz mi, kocham Cię, i to wszystko cośmy przeżyli wspólnie nie jest dla mnie przejściowym epizodem, który mógłbym wewnętrznie zlekceważyć. Wytłumaczy Ci wiele Jaśka, która jedzie do Ciebie nie w charakterze mojej żony, ale – przyjaciela. Chciałbym, żebyś ją przyjęła z pełnem zaufaniem i – jeżeli możesz – przyjaźnie. Całuję Twoje ręce Wł. PS Chyba zrozumiesz, że jeżeli wybrałem w takiej sprawie żonę jako posłanniczkę, jest ona człowiekiem posiadającym moje zaufanie i bliskim mi. Zresztą wiedziałaś o tem i dawniej. Czy potrafisz to ocenić? Czy potrafisz mnie i ją zrozumieć? Jeszcze raz Cię proszę: bądź silna i nie daj się do niczego przymusić, bo gdyby plany Twojej matki i innych zostały zrealizowane, byłabyś nieszczęśliwa. Napisz do mnie parę słów i oddaj Jaśce[43]. Wł.
Warszawa, sobota, 14 X [19]33 r. Irenko, kochanie najdroższe! Jestem trochę lunatyk po Twoim liście i po tem wszystkiem czem mnie życie bije w ostatnich czasach. Jednak trzymam się, żeby wszystko było „po męsku”. Najtrudniej z Jaśką: coś widzi, męczy się i jeszcze nie rozumie. Do czasu załatwienia sprawy z Twoim bratem nie mogę nic mówić. Potem, oczywiście, rozmówię się. Jak? – nie wiem. I lękam się tego. Najlepiej by było, gdybym mógł szybko wyjechać. Takie sprawy wymagają koniecznie pewnego oddalenia w czasie. Zostawiłbym żonę i dziecko zabezpieczone materialnie („Wiadomości” i „Nowa Komedia”) w nowem mieszkanku na ul. Leszczyńskiej. Wróciłbym do Ciebie. Teraz najważniejsze: wytrzymać. Ten ból jaki sam odczuwam i ten jaki sprawiam innym, co jest gorsze. Miła moja, jaskółeczko. W Twoim liście jest tyle miłości ile jeszcze nikt w życiu mi nie dał. To przecież wiele. I to tak wzrusza. Chciałbym być z Tobą – żeby być mocnym, twórczym człowiekiem, a nie jakimś zlepkiem neurastenii i megalomanii. Przecież tyle jeszcze mogę zrobić w życiu! Zdaje mi się, że Ty w to wierzysz, ale to mało: będziesz musiała umieć to we mnie zorganizować, doprowadzić do realizacji. Szczęście moje!… Kiedy piszę to słowo: szczęście, wydaje mi się w tej chwili, że ono na zawsze mnie opuściło. „O Mora, jak źle”… Trzeba przecież umieć żyć, przepychać się, być sobą – a mnie to wszystko tak męczy, tak boli, tak mnie boli każdy ból jaki zadaję. Ale bądź o mnie dobrej myśli. Postanowiłem, a trochę wypadki postanowiły za mnie, rozstrzygnąć wszystko to, co wymaga rozstrzygnięcia, przeciąć choćby z największym bólem to, co mi przeszkadza żyć. Jeśli nie wytrzymam tej próby, to trudno, okaże się, że nie było o co się rozbijać. Ta feudalna historia z Twoim bratem jest, w kompleksie spraw mnie obchodzących, małej wagi. Za to serdecznie męczy mnie myśl o Jaśce, o rozmowie z nią, i chorobliwie tęsknię za Anką. Dlatego właśnie nie przywiozę jej teraz. Ciebie brak mi jak powietrza. Zanadto już przywykłem żyć w cieple Twojej pieszczoty. Miła, kochana… Może to wszystko drobiazgi, jak piszesz, o których za parę miesięcy będziemy mówić z uśmiechem, a może i sprawy, które mnie wykończą. Kieruję się miłością, instynktem. Instynkt mówi mi, że moje życie i szczęście jest przy Tobie. Całuję Cię najczulej, mocno, rozpaczliwie. Twój, bardzo Twój Wł.
Władysław Broniewski z córką Anką (ok. 1930 r.)
Warszawa, 17 X 1933 r. Irenko, kochana moja! Wczoraj, dziś spodziewałem się listu od Ciebie, a tu nic nie nadeszło. Czemu? Zaczynam się obawiać, czy nie ogarnęły Cię jakieś złe nastroje… I nie wiem jak się tam czujesz u Twoich przyjaciół, czy Ci tam dobrze i jak długo będziesz mogła tam pozostawać. Więc pomyśl jak bardzo mi zależy na tem, żeby wiedzieć o Tobie wszystko, i pisz dużo. Teraz o mnie. Ciągle jeszcze czuję się nie bardzo przytomny. Sprawa z Twoim bratem jest w toku i pewnie za kilka dni się skończy. Jak? – nie wiem. Nie zamierzam mu wyrządzić większej krzywdy, ale płazem nie puszczę zniewagi. Załatwienie takie jest równie niewspółczesne jak motywy, które go skłoniły do napaści. Ale cóż robić: póki żyję w tym kraju, nie zamierzając zerwać z nim na stałe, muszę się liczyć z panującą tu obyczajowością i zająć stanowisko takie, które by nakazywało innym szacunek dla mnie. Inaczej nie mógłbym tu żyć – po prostu nie wytrzymałbym psychicznie nacisku. Jaśka, oczywiście, spostrzegła mój stan wewnętrzny a nawet zewnętrzne ślady obrażenia. O sprawie z Twoim bratem nie będę z nią mówił aż do chwili rozstrzygnięcia, natomiast cała wczorajsza noc zeszła nam na omawianiu naszych – nas trojga – spraw życiowych. Powiedziałem jej, że znów zbliżyłem się do Ciebie i że już nie mogę się Ciebie wyrzec. To była bardzo ciężka rozmowa. Męczył mnie – strasznie! – jej ból. Byłem jednak od początku do końca szczery. Spodziewam się, że przy takiem postawieniu sprawy dojdziemy do rozstrzygnięć jeśli nie teraz, to na pewno po moim powrocie z Rosji. Nie masz pojęcia jakie to bolesne kiedy miłość – moja szczera, głęboka miłość dla Ciebie – zmusza [do] zadawania bólu istotom – inaczej wprawdzie – lecz drogim i kochającym mnie. Z głęboką troską myślę o tem jak się ich życie ułoży, o sprawach materialnych, o dziecku… Wiem jednak, że niech tylko zyskam te siły wewnętrzne jakich mi dziś brak, zdołam i sobie i wszystkim bliskim mi ludziom pomyślnie ułożyć życie. Ty mi pomożesz, Irenko, prawda? Jaśka, zdaje się, ma zamiar napisać do Ciebie, więc niech Cię jej list nie zdziwi. Iruś moja, cóż Ci jeszcze napisać? Przecież wiesz, że kocham, tęsknię i jest źle bez Ciebie. Pamiętaj, że masz być silna i rozumna. Całuję Cię w usta, oczy – mocno. Kochaj mnie Twój W.
Warszawa, 18 X [19]33 r. Moja kochana i daleka Irenko! Mam już Twój tak długo wyczekiwany list. Włożyłem go do lewej kieszeni i może dlatego trochę mi cieplej na sercu. Z wcześniejszego listu orientujesz się jak stoją moje sprawy. Dziś dodam, że dostałem z „Roju” przekład: „Cuszima”[44] – i targuję się, żeby nie 35 zł. proponowane, ale 40. Tłumaczyć będę co najmniej miesiąc, myślę więc, że tyle czasu jeszcze zostanę w kraju a potem, jeśli mnie puszczą, w drogę. Jaśka pokazywała mi list jaki napisała do Ciebie, odradziłem jej jednak wysyłanie, prosząc żeby poczekała na rozstrzygnięcie pewnych spraw, o których obiecałem jej powiedzieć za kilka dni. Jest przygnębiona, ale.
Władysław Broniewski pozuje na tle automobilu (lata 30).
---------------------------Piszę po godzinie przerwy. Źle oceniałem sytuację, i dobrze się stało, że nie dokończyłem ostatniego zdania, w którem chciałem napisać, że Jaśka wydaje się być pogodzona z myślą o odejściu ode mnie. Była tu przed chwilą – z płaczem, z rozpaczą, ze złością. Powiedziała mi, że przeczytała moje i Twoje listy – to ją tak fatalnie usposobiło. Powiedziałem jej kilka przykrych słów i odeszła w fatalnym nastroju. Boję się o nią. Widzę z tego wszystkiego, że Jaśka, zawsze gdy gra rolę człowieka wyrozumiałego i pragnącego znaleźć punkt wyjścia, załamuje się i pozostaje tylko cierpiącą, skrzywdzoną kobietą. To, że bez mojej wiedzy przeczytała listy, świadczy o wielkiem napięciu całej tej sprawy. SOS! Ale kto ten sygnał usłyszy i kto tu może pomóc? Zaczynałem pisać ten list jako tako spokojny, bezpośrednio po przeczytaniu Twojego, a teraz znów gnębi mnie ten wielki i bardzo ciężki do zniesienia niepokój. Jaśce powiedziałem na odchodnem, że Ty jesteś dla mnie lepsza niż ona. Wywarło to na niej wielkie wrażenie. Muszę Ci dodać, że list jej do Ciebie pisany był w zupełnie innym nastroju i tonie: była tam gorycz, zastrzeżenia, rezygnacja (pozorna?), ale w każdym razie chęć porozumienia się. Jeżeli jej ten nastrój powróci, poproszę ją, żeby list swój do Ciebie wysłała. A teraz do widzenia moja milutka. Całuję Cię bardzo czule i smutno. Kochaj mnie mocno, bo ja już za nic nie chcę się wyrzec Twojej miłości, tak jak raz pod presją próbowałem to zrobić. Do widzenia jaskółeczko Twój W.
Warszawa, 20 X [19]33 r. Milutka! Jakoś uciszyło się koło mnie. Jaśka po tej ostatniej scenie uspokoiła się i jeszcze tego samego wieczoru rozmawialiśmy całkiem spokojnie i rozsądnie. Wszystko już zostało przesądzone i omówione. Mieszkamy razem do wyjazdu a po powrocie będziemy załatwiali formalności. Jutro jadę do Kalisza po Ankę. Dobrze jej będzie tutaj na ul. Leszczyńskiej 9 m. 94, gdzie są ładne i duże dwa pokoje na parterze. Hetka[45] też ma używanie. Z ministerstwa już mi przyznano paszport ulgowy, muszę jeszcze złożyć podanie o sam paszport – w starostwie. Mógłbym więc wyjechać choćby za tydzień, ale zatrzymają mnie dłużej dwie sprawy. Pierwsza – to rozstrzygnięcie konfliktu z Twoim bratem, które nastąpi w połowie listopada; drugie – przekład, który muszę zrobić przed wyjazdem, żeby żonie i dziecku zostawić trochę pieniędzy. Przypuszczam więc, że wyjadę w końcu listopada, o ile mnie jakaś siła wyższa nie zatrzyma. Spodziewam się, że zobaczę Cię przed wyjazdem, moja Ty bardzo kochana, ale nie śpiesz się z powrotem do Warszawy, bo chciałbym już uniknąć nowych komplikacji. Moglibyśmy natomiast spotkać się w Dąbrowie, jeżeliby to dla Ciebie było możliwe. Napisz, co o tem myślisz, aja ewentualnie porozumiałbym się z moim przyjacielem. Cóż Ci jeszcze napisać, milutka? Ludzie jakoś lubią mnie, wyczuwam to. Wczoraj Wika b. serdecznie ze mną rozmawiała, poza tem Lesman[46], któremu sporo o sobie opowiedziałem. I inni. A Ty mnie kochasz, prawda? Chcę tego, to mi jest konieczne i drogie, to jedno ma sens w tym całym kołowrocie zdarzeń. Chcę żebyś mnie kochała tak mocno i wyłącznie, bym Ci mógł zastąpić wszystkich. Z Twoją rodziną nigdy nie chcę mieć do czynienia – sama chyba rozumiesz, że tu nie może być porozumienia. Ale ja Ciebie będę bardzo kochał, będę lepiej, pełniej, rozumniej żył dzięki Twojej miłości. I może się nam to życie uda?.. Do widzenia, jaskółeczko. Posyłam Ci dziś „Wiadomości” i papier listowy, a wkrótce wyślę trochę książek. Dzięki, dzięki za Twoje drogie listy. Twój W.
Władysław Broniewski z córką Anką (ok. 1930).
[Łódź] 21 X [19]33 r. Irenko, kochana moja! Piszę do Ciebie, siedząc w pociągu kaliskim. Jadę po Ankę, jutro o 10ej rano będę już z powrotem w Warszawie. Dziś jeszcze odebrałem Twój list, z którego tonu wnoszę, że niepotrzebnie niepokoisz się i martwisz. Na ogół nie jest tak źle: wiele rzeczy się wyjaśniło i ustaliło, i choć nieraz jeszcze to będzie bolało, lepiej tak, niż dręczyć się niepewnością. Oczywiście, najciężej jest Jaśce, ale i nam nielekko. Wiele trudności nas czeka. Kto wie, czy nawet po zupełnem ustabilizowaniu się nie będziemy mieli jakich awantur? Te jednak są dla mnie mniej ważne od poczucia, że się komuś wyrządziło krzywdę. I żeby tej krzywdy nie wyrządzić, muszę rozwinąć w sobie wściekłą energię, która mi pozwoli w życiu mocniej stanąć na nogach. A więc przede wszystkiem kwestia bytu materialnego: muszę utrzymać, prócz siebie, wszystkich moich bliskich i to tak, żeby nikt nie odczuwał braku, żeby to nie było kosztem przepracowania lub wyjałowienia, żebym mógł prosperować i rozwijać się jako pisarz. Skromne wymagania? Czy zdołam je zrealizować? Jak myślisz, droga, kochana jaskółeczko? Jestem już w Łodzi, gdzie chcę ten list wrzucić do skrzynki, więc kończę już. Całuję Cię najczulej, najgoręcej, z wielkiem utęsknieniem. Bardzo Cię kocham, wiesz? Wł.
Warszawa, 24 X [19]33 r. Śliczna i kochana Irenko! Spodziewam się od Ciebie bury za to, że wczoraj do Ciebie nie napisałem, uprzedzam ją więc i argumentuję tak: kiedy w głowie powstaje jakaś pustka, brak nowych myśli, brak tego, o czem chciałoby się pogadać, poradzić, zwierzyć, kiedy nie ma się pomysłu do listu, jakiejś myśli przewodniej, czy choćby humoru – wtedy lepiej poczekać, nie pisać, bo dla wszelkiej wymiany myśli najgorsze jest zmechanizowanie. Otóż ja wczoraj czułem się tak właśnie niedysponowany do pisania i nie odpisałem na Twoją francuszczyznę (która mi zaimponowała). W związku z tem, co wyżej myślałem sporo o czemś, co bym nazwał higieną intelektualną, a co w stosunkach duchowych dwojga ludzi sprowadza się do pewnego planu w myśleniu i rozmowach, żeby się ustrzec banalności i nudy. Kochanie moje miłe, bardzoś mnie ucieszyła tym radosnym nastrojem w ostatnim liście – napisanym z polotem i z wdziękiem. Stanowczo muszę z Ciebie zrobić pisarkę, masz na to wiele danych. Spróbuj teraz coś napisać, masz tyle wolnego czasu. Tematów nie chcę Ci podsuwać, ale sądzę, że należałoby pisać o czemś, co się dobrze zna, o sobie, o ludziach bliskich, o czemś dobrze znanem, i sytuacji nie wyciągać za uszy, tylko lekko szminkować rzeczywistość. To byłby dobry start do dalszych etapów pisania, gdzie większą rolę grać będzie fantazja. Postąpisz zresztą jak będziesz chciała. Pragnąłem tylko podsunąć Ci myśl o pisaniu bezinteresownem, tzn. nie rzeczy zarobkowych i obliczonych na czytelnika o innym poziomie umysłowym. Spróbuj.
Uczniowie pilickiej szkoły na zamarzniętym stawie (w tle budynki „Drożdżowni”). Początek lat 50.
Ankę przywiozłem w niedzielę rano. Bardzo mi się ucieszyła i sprawia wiele radości połączonej z troską na myśl o rozstaniu. Dziś w nocy wróciłem późno („Adria”), i Anka obudziła się z płaczem, kiedy przyszedłem. „Co ci się śniło?” – „Śniło mi się, że byłam u obcych ludzi”… Do przekładu już się zabrałem i walę na całego. Muszę tłumaczyć arkusz dziennie, żeby móc w końcu listopada wyjechać. Floty ciągle mi brak, a wobec przyjazdu Joasi muszę zawsze coś mieć w kieszeni, i troska o codzienne potrzeby stała się paląca. No, ale muszę sobie dać radę. Posyłam Ci dziś dwie książki: Pliviera[47] i Herzena[48]. Ta ostatnia, sądzę, bardzo Ci przypadnie do
smaku, przypomni to, co lubisz w Tołstoju i zachęci do poszukania drugiego tomu, którego nie mam i nie czytałem. Wkrótce zresztą przyślę Ci inne książki. Jutro wyślę sowiecki numer „W.Lit.”[49] I cóż Ci jeszcze napisać, jaskółeczko? Smutno mi jakoś. Rozmawiałem wczoraj z jakimś początkującym poetą, który pokazywał mi w „Nowej Gospodzie” swój wiersz. Strasznie mu zależało na mojej ocenie. Zaproponowałem mu, żeby w trzydziestu słowach, nie więcej, powiedział mi, co chce pisać i dlaczego. Zaczął: „Chcę pisać, że mi smutno…” a potem bąkał coś, zmarnował 30 słów i odebrałem mu głos. Ot, powiedział co wiedział. Może i ja jestem takim idiotą? Całuję Cię i klęczę przed Tobą i żałuję, że nie umiem modlić się do Ciebie. Ciepłą ręką głaskam Cię po główce i ustami zamykam oczy. Śpij, kochana. Twój Wł.
Warszawa, 26 X [19]33 r. Kochanie moje! Zdziwiła mnie Twoja dzisiejsza karta, bo przecież równocześnie z książkami wysłałem list, który widocznie zaginął na poczcie. Może zresztą otrzymałaś go później? Ta karta zamiast długiego kochanego listu, i to po dniu milczenia, była dla mnie czemś jak chudy obiad przy porządnym głodzie. Jeśli mam Ci prawdę powiedzieć – o wiele by dla mnie lepiej było, gdybym mógł wyjechać wcześniej niż za miesiąc. O przyczynach, które mnie zatrzymują, pisałem już. To zaś, co mnie przynagla do wyjazdu, to przede wszystkiem postawa Jaśki. W zachowaniu się jej są okresy spokoju, zrozumienia i że tak powiem „humanizmu, po czem następuje okres depresji, niepokoju, histerii, co wszystko razem porządnie mi zatruwa życie. Dzisiaj właśnie jest taki zły dzień dla niej, a dla mnie pełen energii i mocnej postawy wobec życia. Dziś właśnie ostatecznie doszedłem do ładu z Kisterem[50], który daje mi za Cuszimę 925 zł. – z tego potrąca z długu 125, do wyjazdu wypłaci 400 a po wyjeździe będzie resztę wypłacał Jaśce przez dwa miesiące. Muszę to jednak napisać na maszynie.
Władysław Broniewski z babką Jadwigą Lubowidzką (1921 r.)
Sowiecki numer wysłałem Ci wczoraj. Czy doszedł i jak Ci się podoba? Tutaj wywarł spore wrażenie jako niespodzianka jeśli chodzi o tolerancję władz dla czegoś podobnego. Numer ten plus Herzen, to kilka dni lektury, więc mam jeszcze parę dni do następnej przesyłki. Twój ostatni list był bardzo miły i napisany z wdziękiem, co już stwierdziłem w tym prawdopodobnie zaginionym liście. Pisałem w nim również o projektach literackich dla… Ciebie. Jeśli się okaże, iż zginął, powtórzę te projekty. Kocham Cię wciąż tak samo mocno jak przy ostatniem naszem widzeniu się, tylko tęskno mi coraz bardziej. Nie wiem jak Ty, ale ja wyczuwam coś bardzo szczerego i pełnego między nami, wydaje mi się, że w nas, w naszym stosunku wzajemnym nie może już być wewnętrznych niespodzianek. Trzeba tylko charakteru. Lękam się o Ciebie, gdy wyjedziesz z Pilicy. Jak odczujesz i jak zareagujesz na terror domowy. Diabelnie by się nam przydały jakieś większe pieniądze… Zresztą, wszystko to głupstwa. Chodzi przede wszystkiem o to, żebyśmy byli mocnymi, twórczymi,
harmonijnymi ludźmi. Twoja miłość dodaje mi dużo siły. Chcę, muszę, zrobię tak, żebym żył i czuł że żyję. Do widzenia, jaskółeczko. Całuję gorąco i myślę o Tobie bardzo pięknie. A Ty? Twój W.
Niezidentyfikowane kobiety na tle Fabryki Drożdży w Pilicy (lata 50).
Warszawa, 27 X [19]33 r. Moja bardzo miła! Piszę dziś tylko parę słów, bo mi Stawar[51] siedzi na karku i mamy zaraz wyjść. Czemu dziś nie było listu? Przypadek czy też niezasłużona represja? Wiem, że jesteś strasznie ambitna, ale w stosunku do mnie?… Kochana, znów byłem wczoraj w knajpie i czułem się źle i tęskniłem za Tobą. I co zrobić, żeby się to wszystko już zmieniło, skończyło, rozwiązało? Całuję Cię, serduszko moje złociste. Jaskółeczko! Jak Ty wyglądasz teraz? Co myślisz? Jak myślisz o mnie. Myśl ciepło i kochaj Twój W.
Irena Helman do Władysława Broniewskiego Sobota 28 X [19]33 r. Moje kochanie jedyne! Ucieszyłeś mnie dziś bardzo, bo nie spodziewałam się już żadnej wiadomości od Ciebie. Tem bardziej więc miły i drogi był mi Twój list. Raja [52] za to spodziewała się listu od swego хаханя[53] no i jak zwykle bywa w takich wypadkach nic nie dostała. Była bardzo zła i postanowiła posłać mu do Paryża depeszę: – Подлец. Целую. Рая [54]. A Ty jesteś moje złoto, wiesz? Tylko po co to złoto łazi po knajpach i prowadzi niemądre rozmowy z różnymi kretynami – tego to już nie mogę zrozumieć. Może Ci to zresztą sprawia jakąś większą przyjemność? – W takim razie baw się dobrze kochanie. Pytasz się w Twoim liście jak wyglądam – no więc mogę Ci powiedzieć, że już nie straszę ludzi i jak uprzejmie orzekł p. Arkuszewski Kazimierz[55], ojciec Stasia, zwany przez nas (w cichości naturalnie) Кузъка[56] – zmieniłam się bardzo, ale to bardzo na awantaż[57] – voilà. Poczułam przy tem lekką dumę, bo przyjaciółka Кузъки jest piękną kobietą[58] – zna się więc na tem! Staś dziś wyjechał na polowanie do Radomskiego, a potem jedzie do Warszawy na posiedzenie Rady. Będę więc musiała przystawić się do Кузъки i z nim jeździć na spacer. Zrobili zdjęcia mnie ze Stasiem na koniach – Staś niestety nie taki szykowny, jak w niedzielę i poza tem ja zdaje się mam dziką minę, ale o ile coś wyszło – przyślę Ci. Jak o Tobie myślę – wiesz chyba dobrze sam, ale o ile chcesz mogę Ci zrobić tę przyjemność i jeszcze raz powtórzyć, że z miłością, z czułością, z niepokojem, z tęsknotą. Ach, Ty syneczku mój miły, głupiątko Ty moje jedyne – tak bym Cię teraz za te Twoje włosy potarmosiła, pogłaskała, przytuliła, pocałowała – od razu nabrałbyś humoru. No nie? Głupie to jest, niemądre, sprzeciwiające się wszelkiemu pojęciu o sprawiedliwości, że tak musimy być rozdzieleni, bardzo mnie to złości. Bo to jeszcze dzień i jeszcze noc, i tyle tych dni i nocy przechodzi, i nigdy nam nie wrócą… Ty łazisz po knajpach, ja tutaj tęsknię za Tobą, źle nam jest i co to wszystko ma za sens? Strasznie idiotyczne! No wyzłościłam się i dość. A teraz napisz mi proszę, jak Ci idzie przekład Cuszimy i czy mi przyślesz część. A może byś tę Поднятую целину[59] też wziął, tyle o nią wrzasku, a przecież to taka nudna książka! Sądzę jednak, że teraz po numerze sowieckim wszyscy się wezmą za przekłady i tłumacze będą mieli bogate żniwo. Gdybyś chciał dostać wychwalon Hydrocentralę Szaginian[60] to ją mam. Jej co za język, połamany jakiś, nienaturalny, jakaś karykatura rzeczywistości. I strasznie takie „грубое” [61] – bo – zaraz wsiądziesz na mnie – można pisać nawet żargonem, ale pewna, no, wytworność stylu musi być zachowana. Tego zresztą domagają się sami czytelnicy. Przeczytaj nr 8 „Красной Нови”, są tam wywiady z czytelnikami, bardzo ciekawe. O numerze sowieckim dużo by się dało powiedzieć – zostawiam to na nasze osobiste widzenie się. To tylko powiem, że uderzył mnie we wszystkich tych wywiadach z pisarzami powtarzający się leit-motiv: – wychwalanie reżimu[62] i to wszystko na jedno kopyto, aż nudno się robi! Poza tem szalenie dużo tendencyjności w artykułach Radka[63]. A wiesz, co mi się naprawdę spodobało? Śliczna nowela Pilniaka[64] w Twoim[65], kochanie, doskonałym przekładzie[66]. Poza tem dwa bardzo efektowne przekłady Tuwima i Twój o 1905 roku [67]. A teraz powiem Ci jeszcze coś, za co znów będziesz na mnie zły: nie można prawdziwego artyzmu, takiego wiekopomnego wtłoczyć w jedną epokę, czy klasę, czy też czemkolwiek go ograniczać – musi być raczej poza wszystkiem albo ponad wszystkiem, bo tak to kończy się wraz z epoką czy klasą. Polscy poeci byli w tem nieszczęśliwem położeniu, że musieli utylizować swój talent. Epoka i klasa, jej cele, mogą być glebą, nigdy granicami. Pilniak, może jedyny pisarz rosyjski na wielką skalę, jest właśnie dlatego nim, że nie zamyka się, a jest ponad tem wszystkiem, co go otacza – gdyby nie urodził się w Rosji, a gdzie indziej – byłby również
tym doskonałym pisarzem. A w ogóle, żaden z nich nie da się porównać z Tołstojem, z Dostojewskim, z Czechowem, pomimo, że pozornie mają tak doskonałe warunki rozwoju. Czem to objaśnić? Poza tem dość o tem. Proszę Cię nie ubolewaj nad mojem zaślepieniem itd. Bardzo chętnie wysłucham Twoich argumentów zbijających moje, niewinne na ogół, tezy od jednego jednak nie odstąpię i przy nim zawsze obstawać będę, że tylko jednostka pod każdym względem wolna może stworzyć coś naprawdę wielkiego. Napisałam to, a potem nagle zlękłam się, że może jednak nie, bo to i Tołstoj i Dostojewski tworzyli przecież pod uciskiem. Tylko że znowuż nie wtrącano się do przekonań wewnętrznych Tołstoja, nie posyłano mu ankiet i rozmaitych innych paskudztw. [Dopisek na marginesach: Miły pisz co porabiasz – wszystko chcę wiedzieć. Tak mi mało o sobie piszesz – muszę czytać pomiędzy wierszami. Tak mi bardzo smutno bez Ciebie, może dlatego, że jesteś mi najdroższy i najukochańszy na świecie. Władziuńku kochany, czy myślisz o mnie. Najmilszy Ty mój, najdroższy, najukochańszy, mój Ty cały świecie, moje życie.] Władek, przyznaj się, masz w tej chwili ochotę zbić mnie? Ale to nic, miły. Zawsze jestem po stronie słuszności, sprawiedliwości i humanitaryzmu i zawsze jestem przeciwna czyjejkolwiek krzywdzie – wszystko jedno pod jakim sztandarem dzieje się ona i w imię czego. Hercen, przysłany przez Ciebie, sprawia mi wiele radości. A propos, czy generał – Gubernator syberyjski Broniewski, który tak lubił palić z armat, to jakiś Twój krewny? Co tu mówić – z temperamentem chłopaczek! [Dopisek na marginesie: Nie wyobrażasz sobie, jak mi Ciebie brak, pod każdym względem. Bardzo tu są mili ludzie i mogłoby być z nimi dobrze, ale cóż, kiedy nie ma tego jednego „potrzebnego do szczęścia” i czuję się nieraz przez to bardzo osamotniona.] Moje maleńkie kochanie, piszesz o planach literackich dla mnie. Serce moje, ja teraz nawet tych zarobkowych rzeczy nie mam sił ani chęci pisać – co już mówić o tamtych. Męczy mnie to oddalenie od Ciebie, ze strachem myślę o tem, jak pojedziesz na te dwa miesiące – co ja wtedy zrobię? A pisać naprawdę będę mogła dopiero wtedy, gdy będę już z Tobą. Od Ciebie więc zależy, by bujne kwiaty mego talentu wzeszły na podziw całemu światu i przysporzyły Ci chwały jako odkrywcy utajonych wartości. Ślicznie – nie? Pisałam Ci niedawno o francuskiej sztuce, której recenzja tak mi się podobała: nazywa się [Milmor?] przez Paula Demasy, a druga Teddy i jego partner – komedia muzyczna. Dowiem się o tem czegoś bliższego. [Dopisek na marginesie: Chciałabym Cię ujrzeć drogi – Tyle Ci mam do powiedzenia – tyle myśli, planów, w liście wszystkiego nie napiszesz, ale zobaczymy się niedługo – prawda?] Posyłam Ci spis książek, które chciałabym przeczytać i byłbyś strasznie złoty, gdybyś mi cokolwiek z tego wytrzasnął. Szczególnie chciałabym dostać Opowieści Jakubowe. [Na osobnej karteczce dopisek: Mann Opowieści Jakubowe: Baum – Letnia opowieść; Galsworthy – Dziewczyna czeka, Kwiat na pustyni; Shaw – Przygody czarnej dziewczyny; Wodehouse – Grube pieniądze.] Co do naszego spotkania się, to jednak jest dość skomplikowana historia. Ja muszę zwrócić się do Zosi Miszewskiej, której ojciec jest dyrektorem Fabryki w Zawierciu, by mnie fikcyjnie do siebie zaprosiła. najlepiej by było, gdybyś przyjechał na 11 XI, bo to wygląda bardzo naturalnie, że Zosia przyjeżdża na dwa dni świąt odwiedzić rodziców, poza tem jest zniżkowy przejazd itd. Wolałabym, by żona
Twojego przyjaciela nie była wtajemniczona w te sprawy – czy by nie można było jej jakoś wysłać? Co mnie jeszcze niepokoi to to, że zależymy w tem od zmienności nastrojów Jasi; w chwili rozdrażnienia może zwrócić się do mamy i wtedy będzie piekło. Napisz w każdym razie, czy dogodnym byłby dla Ciebie ten dzień. Miły mój, jak bardzo, jak straszne za Tobą tęsknię… Oddałabym wszystko, by być w tej chwili z Tobą. Wszystko jest drobiazgiem i głupstwem w porównaniu z tem, że Cię kocham, kocham, kocham i bez Ciebie żyć nie mogą, mój Ty jedyny, kochany. Całuję Cię, szczęście moje i tulę, i bardzo kocham i pocałuj dziecko ode mnie też. Twoja Ir [Dopisek na lewym marginesie k.1:] Władziczku, zwracam Ci uwagę, że nieprawidłowo użyłeś słowa – represje[68]. Represja jest to odpowiedź gwałtem na gwałt – czy to ja Ciebie gwałcę? W tym wypadku bardziej prawidłowem jest użycie słowa represacja oznaczającego odpow[iedź?] działaniem niesłusznem na [takież?] działanie przeciwnej strony. A teraz powiedz, czy to miło nie otrzymać przez kilka dni listu? [Dopisek na lewym i górnym marginesie k.2:] Zauważyłam zabawną rzecz: najważniejsze z mojego listu jest w przypiskach – cóż to za typowo kobieca cecha, brak organizacji i planowości. Syneczku kochany – co zrobić, żebyśmy byli razem, bo tak to i za bardzo niedobrze, i tak smutno i tęskno i, w ogóle źle. [Dopisek na lewym marginesie k.3:] Do domu napisałam dwie karty i otrzymałam od Mamy odpowiedź – kilka słów. Na ogół za domem nie tęsknię, bardzo mi ostatnio moi najbliżsi dokuczali, bardzo to było męczące i szarpiące, a nieraz poniżające. Tęsknię właściwie tylko za Tobą, bo mi z Tobą dobrze, wiesz? [Dopisek na lewym marginesie k.4:] Matka moja rozmawiając z Rają wyraziła się: эта нечастная девочка…[69] chodziło w tym wypadku o wygląd zewnętrzny – na co Raja весьма резонн ответила[70]: не пилили бы вы еë так, а то пилите, а потом жалеете. А ведь поетому она так выгядит[71].
Warszawa, 29 X [19]33 r. Irenko miła! Jestem z Anką na obiedzie u babci. Anka mnie naciąga na czytanie bajek i właśnie przed chwilą odbyła się ta audycja. Teraz chwila względnego spokoju więc piszę. To ślicznie, że tak dobrze jeździsz konno, chciałbym bardzo, żebyś polubiła sport, ruch, przyda się nam to kiedyś. Tak bym chciał stworzyć sobie taki tryb życia, w którym byłyby co dzień jakieś dwie godziny ruchu – to zupełnie zmienia usposobienie, daje zdrowie i ogólną tężyznę życiową. Kilka ostatnich dni przebałaganiłem jakoś, mało pracowałem i sporo piłem. Wczoraj też wróciłem koło trzeciej do domu. Ale z tem musi być już koniec: od dziś zabieram się ostro do pracy, bo inaczej nie wygrzebię się z tym przekładem do grudnia. Przekład nie jest trudny, ale jest tam sporo terminów wojennomorskich i nie wiem, gdzie ich szukać. Nie wykluczone, że zwrócę się do Ciebie o pomoc w jakimś krytycznym momencie tej pracy. W ostatnich czasach zaprzyjaźniłem się jakoś z muzykiem Palestrem[72] i panną t’Felt; mają oni jakieś skomplikowane nastroje między sobą, jestem tam czemś w rodzaju rozjemcy i powiernika. Opowiedziałem tej Stefci[73] to i owo z moich spraw. Warto by jednak pomyśleć serio o tem naszem spotkaniu w Dąbrowie czy gdzie indziej. Ciekawy jestem, czy tam w Pilicy jesteś pod podobną kuratelą jak w Kazimierzu? Sądzę że nie, a w takim razie nietrudno by Ci było wyjechać na jeden dzień. Marzę ciągle o tem i tęsknię do tego. Strasznie mi Ciebie brak – pod każdym względem. I może to właśnie tak mnie wytrąca z równowagi w ostatnich czasach. Ale nie wolno mi się tym nastrojom poddawać teraz: to co robię teraz i do czego dążę, to jest moja życiowa stawka i próba ogólnej zdolności do życia, które nie jest łatwe i o które trzeba walczyć. Milutka moja, już kończę. Ciągle o Tobie myślę i jest mi z tem tak dobrze i tak źle. Całuję oczy, usta. Myśl o mnie dobrze Twój Wład
Fabryka Drożdży w Pilicy. Irena Helman prawdopodobnie zatrzymała się w części mieszkalnej fabryki (jaśniejszy budynek po lewej stronie zdjęcia).
Warszawa, 31 X [19]33 r. Irenko kochana! Posyłam Ci dziś trzy książki z przesłanego mi spisu. Prócz tego nowe „Wiadomości”. Przekład pcham ostro naprzód, wskutek czego jestem trochę ogłupiały: nie wiem co pisać. Zacznę więc od Twojego wczorajszego listu. Przede wszystkiem nie „wychwalanie reżimu” i „tendencyjność” – tylko zdecydowany światopogląd i to mocny, konsekwentny, najmorowszy z tych o jakie się otarłem. Artyzm nie wtłacza się w epokę, ale artyzm jest wykładnikiem wszelkiego rodzaju pojęć, obyczajowości, układu stosunków społecznych danej epoki. Nie jest on poza wszytkiem ani ponad wszystkiem, ale przeciwnie – jest bardzo skutecznym środkiem oddziaływania na sprawy tego świata. Ograniczenie? – bynajmniej. Wybór. I wszelki artyzm powstaje z wyboru. Oczywiście można wybierać źle lub dobrze. Oddziaływamy, kształtujemy tę rzeczywistość, w której żyjemy, i to właśnie jest ta glina, z której się robi aere perennius[74]. „Klasowość” artysty polega głównie na ideologicznem oparciu, na przekonaniu, iż walcząc o interesy klasy, walczy się o całą bezklasową ludzkość. Tej naczelnej idei służy artyzm nie w sensie jakiegoś narzuconego przymusu, ale po prostu dlatego, że inaczej nie może. Oczywiście można inaczej, ale na to trzeba być wrogiem tej koncepcji świata. Tak zwana „niczem nie skrępowana twórczość”, to bujda: żyjemy w prawdziwym świecie i myśleć musimy rozsądnie. Rozsądek w sztuce, to chyba skoordynowanie twórczości z najwyższemi celami człowieka. Rozstrzyganie wielkich zagadnień, współdziałanie z wielkim dziełem – to przecież jest właśnie to, co stanowi o wielkości sztuki. A pięknoduch, któremu to wszystko jest obojętne, któremu chodzi wyłącznie o tzw. cele estetyczne, nie osiągnie nawet tych ostatnich, pozostanie w gruncie rzeczy obojętny dla wszystkich. A nie żyje się, nie tworzy w próżni. Kochanie moje miłe, przecież Ty musisz jakoś zrozumieć te sprawy. To co napisałem wyżej – to o sobie i o socjalizmie, chociaż wydawałoby się, że o czemś innem. Chciałbym, żebyś zrozumiała we mnie to jakieś poczucie odpowiedzialności za świat i wszystko co z tego wynika. Zrozum, że są rzeczy wyższe i ważniejsze niż moje i Twoje życie, niż nasza miłość nawet. I zrozumiawszy to, można żyć pełniej, mądrzej, piękniej. Mogłabyś mi na to odpowiedzieć, że moje życie w ostatnich czasach przeczy temu: depresja, alkohol, apatia twórcza… Otóż to wszystko świadczy tylko o tem, że chwilowo, zewnętrznie, zostałem pokonany w walce, którą toczę całe życie, wszystko jedno czy na papierze, czy na ul. Daniłowiczowskiej[75]. Wewnętrznie, jak dotąd, jestem nieuszkodzony. Bardzo cię kocham, moja miła dzieweczko, i bardzo mi Ciebie brak. Tak mi się chce wierzyć, że kiedy będziesz przy mnie, przybędzie mi sił żeby zrobić to wszystko, co mam w życiu do zrobienia, żeby poczuć ten dobry spokój człowieka mocnego, który nie poddaje się tzw. ciosom losu, ale bardzo mu już te rzeczy dokuczyły. Więc dzięki za wszystkie dobre, ciepłe słowa i myśli o mnie. Do widzenia, miła. Całuję Twój Wł.
Przy „Gospodzie Włóczęgów” w Zakopanem (Antałówka, koniec lat 20).
Władysław Broniewski po maturze (październik 1918 r.)
Warszawa, 3 XI [19]33 r. Kochanie moje! Dziś po odebraniu Twojego listu (jest to najmilsza chwila w ciągu dnia – o 4-ej pp.) zastanawiałem się właśnie jak Ci odpowiedzieć na propozycję spotkania 11-go. Zdaje mi się, że będzie to dla mnie tego dnia niemożliwe, gdyż właśnie między 11 a 16 bm. ma się rozstrzygnąć konflikt pomiędzy mną a Twoim bratem. Nie wiem jeszcze dokładnie, kiedy to nastąpi i w jakiej formie – niewykluczone są pewne przykrości. Otóż gdy się zastanawiałem nad tem, odbieram telefon od Twojej matki, która w tonie pogróżki przestrzega mnie przed wyjazdem do Ciebie, zaznaczając, że ma Ciebie pod obserwacją. To ostatnie, przypuszczam, nie jest zgodne z prawdą, ale sam fakt zwrócenia się do mnie w tej sprawie, zwłaszcza jeżeli przyjmiemy, że Twój brat dotrzymał słowa i nie rozgadał całej sprawy, zdziwił mnie bardzo i zdenerwował. Widzę z tego wszystkiego, że po powrocie z Rosji będę musiał tak się urządzić, żeby być od Twojej rodziny jak najdalej, całkiem uniezależniony, bo w przeciwnym razie żyć nam tutaj nie dadzą. Zaciekłość, z jaką nasz stosunek traktuje całe Twoje otoczenie, zdumiewa mnie. To po prostu jakiś fanatyzm, mniej niż miłość rodzinna, a więcej niż opieka.
Jest to atmosfera obyczajowa, której po prostu nie mogę znieść: męczy mnie to i upokarza. I z troską myślę o tem, kiedy uda mi się wreszcie tak uniezależnić materialnie, żeby starczyło mi na utrzymanie dziecka i pomoc Jaśce, na nasz wyjazd i połączenie się. To bardzo ciężkie i trudne sprawy. Niemniej nie opuszczam rąk i idę zdecydowanie w wytkniętym kierunku. Przekład szybko postępuje naprzód, za miesiąc, sądzę, będę już mógł wyjechać. Ale tak martwi mnie myśl o Twoim powrocie na Królewską… Licho wie, co tam jeszcze będziesz musiała znieść i na jakie szantaże moralne będziesz narażona? Martwi mnie to serdecznie, a nagłego i radykalnego wyjścia nie widzę. Miła moja, wiesz chyba, że tęsknię za Tobą bardzo i źle mi bez Ciebie. Pomyślę jeszcze nad wszystkiem i może coś zmienię w tych planach, bo ciężko mi tak. O ewentualnem spotkaniu napiszę za kilka dni, kiedy już będę konkretnie wiedział jak się sprawy ułożą w połowie listopada. Przyślę Ci znów trochę książek, a w jednej z nich poszukaj wśród pierwszych stronic czegoś, co Ci się pewnie przyda.
Całuję Cię najczulej i najserdeczniej, moja droga, kochana Twój W. Irena Helman do Władysława Broniewskiego Niedziela, 5 XI [19]33 r. Mój miły kochany chłopaku! Jak widzisz dostałam dziś list, który jest wytłumaczeniem onegdajszego telefonu. Moje przygotowanie gruntu minęło się z celem. W odpowiedzi posłałam przez Raję kartkę Zosi, w której zaprasza mnie, oraz kilka słów oburzenia coś m.in. nie zawracajcie mi głowy rozmaitemi głupstwami, jakieś brednie wam po głowie chodzą, jeżeli nie macie nic innego do pisania prócz tych irytujących mnie idiotyzmów – lepiej w ogóle nie pisać itd. No i co Ty na to powiesz? Szczególnie ta wizyta mojego brata i „szczegółowe rozmówienie się” ze mną oburza mnie. O czem my jeszcze mamy ze sobą mówić? Już zbyt wiele zostało powiedziane tamtego wieczoru – zbyt wiele najohydniejszych obelg i aluzji i to wszystko ukazało mi obraz człowieka, którego nie znałam i który rzeczywiście pod żadnym względem nic wspólnego ze mną nie ma. Przypuszczalnie wizyta ta ma być jakimś nowym szantażem moralnym. Ja się w każdym razie nie dam i nie pozwolę mu na Ciebie nic złego mówić. Męczą mnie okropnie – i za co? Co w tem złego, że Ciebie kocham i że tylko z Tobą mi dobrze? Zostawiliby mnie w spokoju – i tak to nic nie pomoże, czy mnie więcej męczą czy mniej – i po co to? Władek, kochany, powiedz, co robić? Źle się z tem wszystkiem czuję, szczególnie, że tak jestem zdana na własne siły, nie mam się z kim poradzić, żadnej życzliwej duszy. Jedyne co mnie teraz podtrzymuje, to świadomość, że jesteś blisko i zawsze mogę się z Tobą skomunikować. Ale boję się Twego wyjazdu, boję się samej myśli o tem. Oni przed niczem się nie cofną, by mnie „uratować” – żadne kłamstwo, żadne środki ich nie zatrzymają, sprowadzą Jasię, naślą na mnie wszystkich znajomych, przyjaciół… Znów zaczną się historie z wymuszonemi przysięgami. Na co mi tylko nie kazano już przysięgać! A poza tem, te uszczypliwe uwagi na przemian z prośbami, wybuchy gniewu, obelgi i łzy. I najgorsze – te ohydne kłamstwa o Tobie. To był jeden ze środków inkwizycyjnych przez ostatni czas: mówiono coś o Tobie, o czem wiedziałam, że jest kłamstwem i wpatrywano się we mnie, jak na to zareaguję. A ja musiałam być spokojna i niewzruszona, kiedy chciało mi się krzyczeć na głos z wściekłości i tupać nogami. Ja naprawdę już nie mam do tego sił, by tak się męczyć – już za dużo miałam tego. Miły mój, kochany! Wiesz, jestem teraz zupełnie sama w domu. Raję odprowadziłam przed chwilą – zrobiłam jej w prezencie śliczną poduszkę, bo to ma być prezent przedślubny – ja jej co roku takie prezenty robię i co roku zjawia się ktoś inny, ciekawam, jak to w tym roku będzie. Przyszłam do domu bardzo zmartwiona i jak tylko weszłam usiadłam w palcie i zaczęłam płakać i wołać Ciebie – nie wiem, co się ze mną takiego stało. Potem w braku Ciebie wzięłam Twoje listy i wszystkie je jeszcze raz przeczytałam, chociaż umiem je prawie na pamięć. Ach, ty miły mój, jedyny mój – co mam zrobić z mojem głupim sercem, że tak rwie się do Ciebie? Dziś w nocy prawie nie spałam – wciąż myślałam o Tobie. Kiedy jest mi bardzo źle, zawsze staram się wyobrazić sobie, że jesteś przy mnie. Ale czasem i to nie pomaga – wtedy to już muszę trochę popłakać sobie. Zrobiłam się sentymentalna i beksa, ale co mam począć, kiedy tak strasznie za Tobą tęsknię? Poradź mi miły, pomóż… Boję się, że nie wytrzymam jeszcze trzech miesięcy bez Ciebie, bo pomyśl tylko – nie ma miesiąca, kiedy widziałam Cię po raz ostatni, a już dawno jestem nieprzytomna i nieomal chora z tęsknoty za Tobą. Słuchaj, a może Ci jest potrzebna sekretarka ze znajomością rosyjskiego i francuskiego i maszyną na wyjazd do Rosji? Młoda, dość przystojna i reprezentatywna? Wymagania b. skromne. Nie zawadzałaby Ci w niczem, trzeba by ją tylko było przewieźć przez granicę, a potem zjawiliby się liczni wujkowie, kuzynowie i ciotki i zabraliby ją
i karmiliby i poili i wozili przez te 2 miesiące. To są naturalnie żarty i wytwory mojej bujnej fantazji. A jak miło by było, gdyby tak mogło być naprawdę! Chodzilibyśmy po kochanej Moskwie, pokazywałabym Ci moje ulubione miejsca, odwiedzalibyśmy rodzinę i przyjaciół, a potem pojechalibyśmy gdzieś daleko.
No wyobrażasz sobie tylko, przyjeżdżamy do Moskwy (jak już wyobrażać, to wyobrażać – przy tej więc okazji może starczyć pieniędzy na bilet do samej Moskwy) podchodzę do telefonu i dzwonię do mojego ukochanego kuzyna „Левушка? – Это я, Ирочка… – какая Ирочка? [76]”. Wiesz, kiedy moi kuzyni przyjechali do Moskwy po 12-letniej nieobecności zadzwonili do mojego wuja – „Здраствуйте дядя Гезя – это я, Миля – какой Миля? – „Миля из Амерыки” [77]. Wuj spadł z krzesła z wrażenia. Jeden z moich kuzynów jest strasznie ważnym komisarzem, przewodniczącym jakiegoś trustu, stary bolszewik, jeden znowuż ważnie nazywa się „командир выпускной брыгады «Известий» [78]” i wciąż jeździ do Ameryki taka podluga. Dobrze by nam tam było! Ale cóż, gdy to wszystko są marzenia, a tymczasem siedzi się w Pilicy i tęskni się rozpaczliwie za kochanym chłopcem. Słuchaj, a może domyśliłeś się jakoś i dostanę jutro list od Ciebie? To by było miło! Ale wątpię o tem… taki jesteś zajęty… i może nie tęsknisz tak za mną, jak ja za Tobą? Mileńki mój, czy Cię to wszystko nie zanudza? Tyle słów i prawdopodobnie dużo głupstw. Ale zrozum kochanie, że zastępuje to rozmowę – piszę literalnie wszystko, co mi do głowy przychodzi. Przecież nie mam innego sposobu na to, by porozmawiać z Tobą, kiedy mi się płakać chce z tęsknoty za moim miłym, jedynym, kochanym. Powiedz drogi, co zrobimy? Trzeba coś wymyśleć, bo ten dotychczasowy plan ma jednak wady. Boję się być bez Ciebie, zatęsknię się na śmierć. Staram się być rozsądna, tak, jak powiedziałeś, ale to zdaje się przerasta moje siły. Miły, mileńki, kochaneńki mój, chcę być z Tobą, już mi tego bardzo potrzeba, już nie mogę inaczej. Wiesz, kiedy myślałam dziś o tem fiasco naszego spotkania, poczułam – to dziwne – jakąś ulgę. Bo wiesz, najokropniejsze jest to, że musimy się zawsze rozstawać, wtedy nawet, gdy nam ze sobą najlepiej. Więc teraz też musielibyśmy się w końcu rozstać i potem byłoby może jeszcze gorzej. A zresztą nie wiem może to wszystko są zielone winogrona?… Słuchaj, zastosuję się do Ciebie, jeżeli będziesz chciał i mógł – wyrwę się jakoś, chyba, że mnie za bardzo przytrzymają – w takim razie zawiadomię Ciebie. Przynajmniej usłyszę Twój głos! Oto masz zabawę
w „pocieszenie”. Zastanawia mnie tylko i nawet wstrzymuje ten „proszący” ton – może to być jednak tylko w redakcji mojego brata, który wie, że tylko prośbą można ze mną coś zrobić – poza tem może to być na wszelki wypadek – a nuż list wpadnie do czyichś rąk – zresztą czort wie co, gubię się w domysłach i jestem w szalonej rozterce. Ach jak mi się to wszystko sprzykrzyło – po prostu głupieję od tego. Pomyśl – co to za upokarzające uczucie – dwoje dorosłych ludzi wciąż czuje się, jak para uczniaków na wagarach. Nie chcę już tego na Boga, czy to się już wreszcie skończy kiedyś? I tak mi Ciebie strasznie, tak okropnie brak… Czasem jest coś takiego, co musiałabym opowiedzieć tylko Tobie – ci ludzie tutaj do niektórych spraw bardziej – jakby to powiedzieć – intelektualnych zupełnie nie nadają się. Pisałam Ci już że uważają mnie za jakiegoś bolszewika, pomijając moje zalety towarzyskie. Ale cóż – с волками жить – по-волчьи выть…[79] to też robię na miarę sił i cierpliwości.
Grupa strażaków przed budynkiem Fabryki Drożdży w Pilicy (prawdopodobnie koniec lat 20).
Mój Ty miły, złoty kochany… Strasznie Cię kocham, jesteś całem mojem sercem, wszystkiem, co mam w sobie najlepszego – moje Ty słoneczko kochane najmilsze, moje jedyne szczęście… Powiedz, co z tem wszystkiem zrobić? Tak jestem daleko, zakopana w tej dziurze, przedzielona jakby ścianą od reszty świata, a cała moja dusza, wszystkie myśli są przy Tobie maleńki Ty mój. Więc czekam syneczku na Twój list, może jakoś razem naradzimy się nad naszemi sprawami, a tymczasem całuję najczulej najgoręcej kochane oczy, usta Twoja [Ir] Niepokoi mnie strasznie ta sprawa z moim bratem – może właśnie w związku z tem ma pozostawać jego przyjazd. Ale będę trzymać się i niczemu nie będę wierzyć.
[Dopisek na lewym i górnym marginesie:] Mileńki, dziękuję Ci bardzo za książki. Jedna jest szczególnie piękna i przeżycia tych ludzi mają coś wspólnego z naszemi. Tylko, że w końcu oni się rozstają, to jest tak strasznie bolesne. I więc jak to dobrze jest, że pomimo wszystko przecież należymy do siebie i mogę do Ciebie pisać – gdy tylko mi się chce. To jest też szczęście. Warszawa, 6 XI [19]33 r. Miła, kochana! Twój ostatni list, napisany z ogniem, jest mimo to rozsądny i to mi się podoba. Te wszystkie awantury na jakie jesteś narażona z mojego powodu może choć ten dobry wpływ wywrą, że Ty, tak łagodna i bierna z natury, stwardniejesz trochę, nabierzesz odporności, i będziesz mogła trzeźwo ocenić duchowość i obyczajowość środowiska, z którego chcę Ciebie wyrwać.
Twoja matka, oczywiście, kilka razy alarmowała Grydzewskiego w sobotę – czy przyjdę, czy wyjechałem, czy na pewno przyjdę. Do mnie też dzwoniła, nie odzywając się. Zdaje mi się również, że dzwonił Twój brat, ale nie mam pewności. Jak z tego widać, nastroje są bardzo wojownicze przeciwko mnie. Sądzę także, że i w Pilicy mają na Ciebie oko. Moje kochanie miłe, wszystko to są w gruncie rzeczy głupstwa i jeżeli bardzo chcemy się połączyć, znajdziemy na to sposób, choćby się tam na głowie postawili. Trzeba jednak na przeprowadzenie tego wszystkiego mieć dużo siły i to w kilku postaciach. Przede wszystkiem siłę wewnętrzną, wolę, odporność; dalej – pieniądze. Otóż brak mi w obecnej chwili jednego i drugiego, po to wyjeżdżam, żeby odnaleźć siebie. Nie będę się zresztą o tem rozpisywał, bo wiele razy już z Tobą o tem mówiłem. Kiedy będę aktywnym, energicznym pisarzem, powinno się znaleźć wszystko, łącznie z pieniędzmi. Ale teraz sprawa praktyczna: co zrobić w okresie kiedy mnie nie będzie? Oczywiście, najlepiej by było, gdybyś opuściła dom. Ale tu znów – pieniądze. Trzeba więc pomyśleć nad jakiemś tymczasowem a chytrem wybrnięciem z sytuacji.
Władysław Broniewski z matką i siostrą (1916 r.)
11-go na pewno nie będę mógł przyjechać. Ale chcę koniecznie, choć jeden dzień spędzić z Tobą przed wyjazdem. Znajdzie się więc jakiś inny termin. Przychodzi mi teraz na myśl, że gdy będę wyjeżdżał z Polski, pojadę najpierw do Dąbrowy i tam się spotkamy, a potem pojadę wprost do Stołpców. To zresztą jeszcze omówimy, bo nie wiem kiedy wyjadę, chciałbym koło 1-go grudnia. Tymczasem robię przekład, z trudem wiążę koniec z końcem i tęsknię za Tobą. Z Jaśką stosunki ułożyły się dość pogodnie, przynajmniej bez scen. Od pierwszego znów jest bez pracy. Twoje przypuszczenia, że to ona dzwoniła na Królewską [80], są nierealne, a czytania listów sama najbardziej żałuje. Zresztą, trzymam je teraz pod kluczem. Milutka, jaskółeczko moja! Bądź dobrej myśli. Wszystko się wypogodzi. Tylko mnie kochaj mocno, bo to w życiu znaczy najwięcej. Całuję Twoje śliczne oczy. I usta Twój Wł.
Warszawa, 7 XI [19]33 r. Irenko najdroższa! Pisałem do Ciebie wczoraj i dziś znów piszę, bo zarówno Twoje listy, tak mi drogie a równocześnie bolesne, jak i naprężona znów atmosfera skłaniają mnie, żeby jeszcze bardziej zacieśnić nasz związek, jeszcze bliżej być choćby myślami ze sobą. Wiesz, wszystkie te chytrości, jakiemi moglibyśmy jeszcze wydrzeć trochę szczęścia, nie prowadzą do niczego. Tu trzeba grać w otwarte karty. Jeśli chodzi o mnie, odkryłem je zarówno przed żoną jak i przyjaciółmi. Żonie powiedziałem, że za nic już nie wyrzeknę się Ciebie, że po prostu jesteś mi bliższa duszą i ciałem (niezręczne wyrażenie). A z przyjaciółmi, jeśli o Tobie mowa, mówię otwarcie, że rozwodzę się z żoną, żeby się z Tobą połączyć. Wydaje mi się, że najlepiej by było, gdybyś i Ty podobnie oświadczyła swojej rodzinie. Może by to zaogniło nieco Twoje stosunki, ale równocześnie oczyściłoby je od drobnego fałszu i wyjaśniło sytuację dla Twojej matki i brata, którzy się łudzą, że uda im się Ciebie złamać. Twój brat jest wyraźnie pod wpływem matki, wierzy wszystkim jej insynuacjom, daje się namawiać do postępowania fanatycznego. Ludzie Ci zrobili mi wiele krzywdy moralnej, ale ja drwię sobie z tego i obchodzi mnie jedynie nasz wzajemny stosunek. Jedno jest konieczne: z chwilą kiedy się połączymy trzeba będzie zerwać wszelki kontakt z ul. Królewską. Do przezwyciężenia mamy właściwie tylko warunki materialne. „Tylko” – ale to bardzo wiele. To, co teraz robię, to tylko tymczasowe wyjście, zapewniające byt Joasi na czas mego wyjazdu. Po powrocie wszystko musi się radykalnie zmienić. Muszę przywieźć z ZSRR wielką dozę energii życiowej i pisarskiej, a także jakieś gotowe lub zaczęte prace, które mi pozwolą od razu stanąć na nogi. Twój dzisiejszy projekt wyjazdu razem ze mną rozważałem całkiem poważnie[81]. Nie potrzebuję Ci chyba mówić jak bardzo by to mnie ucieszyło, ile radości dodałoby to mojej podróży. Co jednak stoi na przeszkodzie? Przede wszystkiem tzw. stan cywilny. Trzeba by najpierw przeprowadzić rozwód, co trwa dość długo, bo gdybyśmy byli ze sobą jako dwoje nie związanych ze sobą formalnie ludzi, nie miałbym dostatecznego tytułu do opieki nad Tobą i nie mógłbym się z Tobą połączyć. Może się zresztą mylę, nie będąc prawnikiem. Oczywiście, tam byłoby nam dobrze, a prawdziwe trudności zaczęłyby się dopiero po powrocie. Kto wie zresztą, czy to kilkumiesięczne wspólne pożycie nie byłoby wystarczającym argumentem dla tych, którzy by chcieli szkodzić nam lub nas rozłączyć. Pozostają jednak trudności i koszty paszportu, wizy itp. Jedyne ułatwienie, jakie być może udałoby mi się uzyskać, to wiza sowiecka. Pomyśl więc nad tem, może potrafiłabyś to zrobić…
Władysław Broniewski – legionista (1920 r.)
Ach, Irka, na to wszystko potrzeba pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Niestety, realniejszy wydaje mi się plan dotychczasowy, to znaczy mój wyjazd i załatwienie wszystkiego po powrocie. Będzie to ciężka, ale już ostatnia próba naszej miłości. Tylko – не унывай ласточка моя [82], trzymaj się mocno, mów ludziom w miarę możliwości prawdę, a nade wszystko nie daj się sterroryzować rodzinie. Jesteśmy przecież ludzie wolni, te pojęcia średniowieczne, rasowe, religijne są nam przecież obce, trudności robione przez ludzi żyjących tem wszystkiem nie obchodzą nas głębiej, są tylko zewnętrzne. Wierz tylko, że bardzo, bardzo Cię kocham, że przy Tobie będę szczęśliwszy, lepszy, pracowitszy – wierz w to wszystko, a wytrwasz do lepszych czasów. Całuję Cię, serduszko moje, najczulej, najtkliwiej i tak mi ciężko z temi wszystkiemi idiotyzmami, które nas otaczają. Bądź zdrowa Twój W. Warszawa, 9 XI [19]33 r.[83] Irenko, serce moje! Jesień już dogorywa, i co dzień obserwuję z Oboźnej jak w ogrodzie uniwersyteckim coraz mniej liści pozostaje na drzewach, w tym ogrodzie, w którym spędziliśmy niejedną dobrą chwilę. Wiesz, zawsze się tak jakoś sprawdza u mnie, że jesień jest dla mnie najgorszym okresem, i psychicznie i życiowo. Mam wówczas różne troski, zmartwienia, w ciupie siedziałem też jesienią… No, ale jesień kończy się, a dla mnie ma się zacząć surowa zima moskiewska, w której może okrzepnę, uodpornię się i wrócę diabelnie zahartowany. Cieszę się, że trafiło Ci do przekonania to co pisałem o grze w otwarte karty. Tak, oczywiście, będzie najlepiej dla wszystkich. Co do zamieszkania z Zosią M., nie wiem – postąpisz, jak uznasz za najlepsze. Wydaje mi się, że z chwilą mojego wyjazdu ofensywa Twojej rodziny osłabnie i dla Ciebie jakieś prowizorium się ułoży. Trzeba się liczyć z tem, że i po powrocie muszę mieć jakiś czas na ułożenie naszych wspólnych spraw. Wszystko właściwie sprowadza się do zdobycia potrzebnych środków – i muszę je zdobyć. Najlepiej by było, gdybym jak najprędzej wyjechał, ale cóż kiedy muszę najpierw uporać się z tym
przekładem. Skorzystam z Twojej propozycji i za kilka dni prześlę Ci kawałek do przetłumaczenia – tylko żebyś pisała na maszynie i w dwóch egzemplarzach. Książki wyślę Ci jutro. Jaskółeczko mała, dziś piszę krótko, bo muszę już stąd wyjść, a dwie godziny Stawar siedział mi na karku. Ance obiecałem, że wrócę przed kolacją, żeby jej powiedzieć dobranoc, a tu już siódma. Wybacz więc, że zdradzam Cię z własną córką. Całuję Cię, moja ptaszyno kochana, myśl o mnie dobrze i pisz dużo Twój W.
Warszawa, 12 XI [19]33 r. Irenko miła! Przeleżałem dziś cały dzień w łóżku – nie dlatego żebym był chory, ale po prostu czułem potrzebę wypoczęcia: w samotności, bez ludzi. Byłem przy tem bardzo smutny i myślałem o Tobie. Przypominałem sobie najmilsze, najszczęśliwsze chwile jakie razem spędziliśmy, myślałem o Tobie bardzo cieleśnie, z męczącą zwierzęcą aż tęsknotą. Twoje wizyty na Złotej, moje przyjazdy do Śródborowa – takie to nieskomplikowane a kiedy dziś się o tem myśli – pełne szczęścia. Rozstroił mnie trochę Twój telefon piątkowy. Byłem wzruszony, serce mi biło i zdaje się, że nic mądrego nie umiałem Ci powiedzieć. No widzisz Iruś, trzeba koniecznie połączyć się, bo bez tego nie będzie radości Po tym liście, który za chwilę zanoszę na pocztę (jest 8 wieczór), zabiorę się z nową energią do roboty. Będę pracował całą noc, przetłumaczę fragment z 2-go tomu, który Grydz chce drukować z „W. L.”[84]. Namawiają mnie, żebym za 2 tygodnie miał wieczór autorski razem z Szemplińską w „Ateneum”. Nie mam ochoty, ale zdaje się, że ulegnę presji. Nie mam ochoty dlatego, że dawno już nie napisałem nic nowego, a przewiduję, że po powrocie z M. mógłbym lepiej się zaprezentować. Prócz tego koledzy moi, a właściwie podkomendni ze szturmówki (1918-1919), urządzają zjazd we Włodzimierzu Woł. i chcą koniecznie, żebym tam pojechał 18-go bm. Oba te projekty są problematyczne, bo dopiero za kilka dni będę wiedział, czy mogę się na to zgodzić. Moja Joaśka dobrze się chowa i jest ze mną w jak najlepszej komitywie. Jest bardzo zdolna do wszystkiego, dziwi mnie jedynie, że brak jej słuchu. Może to się z czasem wyrobi. Przyjaźni się z Haneczką Jędrzejowską, która mieszka w pobliżu na Zajęczej, odwiedzają się wzajemnie i „żyć bez siebie nie mogą”. Myślę jednak, że to był błąd, to wynajęcie mieszkania na Leszczyńskiej i zamieszkanie wspólne. Bardzo mi ciężko mieszkać obok Jaśki, której przygnębienie i brak zrównoważenia udziela mi się. Stosunki nasze są już całkowicie określone i zdecydowane na przyszłość, nie jesteśmy już małżeństwem, a jednak jest w niej jakaś nieprzecięta pępowina psychiczna i to diabelnie męczy nas oboje. Przypomina mi się dowcip: małżeństwo, to dwie kaczki, które połknęły jeden sznurek…
Słonimski o sowieckim numerze „Wiadomości Literackich”.
W tej chwili wyjąłem z biurka jedyną Twoją fotografię jaka mi pozostała, tę z dziewczynką, patrzę na nią i piszę dalej: Malutka, Milutka moja, jesteś śliczna i zgrabna, bardzo Ci ładnie w tym
zbakierowanym bereciku, i na tej fotografii właśnie uwidoczniony jest ten jakiś gest kobiecości i wdzięku, który w Tobie tak kocham. Pamiętasz, powiedziałem Ci to już kiedyś, na początku naszej znajomości. Jaskółeczko, kochanie moje. Do widzenia. Całuję Cię po Twoich ślicznych rękach, w usta, w oczy – zupełnie zwariowany z tęsknoty. I bardzo, bardzo kocham Twój Wł.
Irena Helman do Władysława Broniewskiego [Pilica,] Poniedziałek, 13 XI [19]33 (co za feralna data, trzeba odstukać i splunąć od uroku) Władziuńku – miły mój! No co się takiego dzieje z moim chłopcem? Dostałam dziś Twój list i coś mi się w nim nie podoba – zarówno jak w poprzednim. Może ten brak zrównoważenia psychicznego odbija się mimo woli na tem, pomimo, że pragnąłbyś je ukryć. Mam jednak takie wrażenie, że coś tam jest niedobrze, i męczy mnie to. W tej chwili może bardziej niż kiedykolwiek odczuwam brak Ciebie – są takie rzeczy, o których pisać trudno i to, co można w mowie zmiękczyć, zniwelować czy to spojrzeniem, gestem, dźwiękiem – modulacją głosu – na papierze nabiera w mig twardości, staje się niemal drastycznem. No, trudno – ничево не поделаеш[85]… Z tych dwóch zaproponowanych Ci projektów bardzo podoba mi się ten z Włodzimierzem i o wiele mniej ten drugi[86]. Może dlatego, że za najbardziej żywotny i żywiołowy okres Twego życia uważam ten w wojsku i myślę, że dobrze by Ci to zrobiło – powrócić choć na chwilę do tego, że atmosfera ta może dobrze podziała na Ciebie. Projekt wieczoru autorskiego nie podoba mi się ze względu na to, że w tym przypadku uważam, że lepiej wcale niż źle. Czytelnicy Twoi spodziewają się czegoś nowego i wieczór taki mógłby być dla nich pewnego rodzaju rozczarowaniem. Chyba żebyś do tego czasu napisał ze trzy przynajmniej nowe wiersze – ale czy to się tak robi na zamówienie? Albo też gdybyś chciał to uważać za pewnego rodzaju manifestację przekonań politycznych Twoich słuchaczy – i tylko. Poza tem nie podoba mi się samo Twoje towarzystwo[87] – stawia to Ciebie w jednym rzędzie z „młodymi obiecującymi pisarzami”, Ciebie, który już masz bardzo wyrobioną markę poetycką. Co innego, gdy urządziłeś w zeszłym roku taki wieczór z dwoma poważnymi pisarzami, ale w tym wypadku to jest trochę dziwne. Zrobisz zresztą prawdopodobnie tak, jak sam będziesz uważał – nie mów mi tylko potem, że działałeś pod presją, bo przecież to jest zabawne w swym nieprawdopodobieństwie. Ja jednak powtarzam, że mojem zdaniem o wiele lepiej zaczekać do powrotu i wtedy urządzić taki wieczór albo pojedynczo, albo też z jakimś odpowiedniem towarzystwie i bardzo Cię proszę, żebyś ze względu na samego siebie zastosował się do tej życzliwej rady. Wtedy wieczór taki może być prawdziwym Twoim tryumfem, czemś pod każdym względem udanem, gdy dziś są w tem niedociągnięcia i to liczne. A więc radzę Ci: „nie daj się wziąć na lep namowom przyjaciół”, nie rób też tego ze względów materialnych, bo później możesz żałować, żeś to zrobił. Chciałabym przecież, żeby wszystko, co robisz było jak najlepsze, najpiękniejsze, bez zarzutu… Przecież miły mój, muszę być z Ciebie dumna, czy nie rozumiesz tego?
Kochanie moje, donoszę Ci o piorunującej nowinie: zakochałam się, i to z wzajemnością, w pewnym uroczym panu, którego prawdopodobnie znasz lub też o którym słyszałeś: jest to generał Henning de Michaelis[88], b. wiceminister spraw wojsk. w Radzie Stanu. Przychodzi do nas codziennie na herbatę i chodzi ze mną na spacer. Rozmawiamy o tysiącach rzeczy i poruszamy niesłychane ilości tematów. Jest to może najbardziej interesujący i обаятельный [89] człowiek jakiego znam. Objechał cały świat (jest geologiem) i wczoraj opowiadał mi o tym, jak spędził 8 mies. w pustyni Gobi i odkrył nowy łańcuch gór. Generał też uważa Wojnę i pokój za najpiękniejszą książkę na świecie i również przepada za Turgieniewem. Bałam się poruszyć temat „W. L.”, ale okazuje się, że czyta je i ceni bardzo Słonimskiego za jego satyryczny umysł – uważa go za najdowcipniejszego człowieka w Polsce. Lepecki[90] – powiada – jest blagier i karierowicz. Wiedziałam to zresztą bez niego, bo mówili mi o tym ludzie, którzy istotnie przeszli na piechotę lasy brazylijskie. O generale można by było tomy pisać słuchając jego opowieści – ograniczę się więc do tego, że wczoraj, gdy zaszła mowa o religii powiedział, że skwitował się z Bogiem podczas wojny i że uważa, że lepiej Boga do tych spraw nie mieszać. „No bo – powiada – jak mogę mieć coś wspólnego z Bogiem np. ja, który mam na sumieniu tysiące ludzi. A swoją drogą – nieoczekiwanie dodał – odczuwałem przy tem sadystyczną rozkosz, gdy tak jakim wymyślnym manewrem strategicznym zapędziłem Niemców w zasadzkę i gdy ginęli na moich oczach”. Tutaj wąsy jego nastroszyły się, oczy zniknęły pod brwiami i nagle sta się rzeczywiście podobny do tygrysa – nazywają go przecież sentymentalnym tygrysem. Co to musiał być za uroczy człowiek w młodości! Gentleman w każdym calu! Nie mogę sobie odmówić tej przyjemności i powtórzę te изысканные любезности[91], jakie mi prawił. Powiedziałam, że jestem na prawie (o tem, że ścięłam się, przezornie przemilczałam) – wtedy generał tak bystro na mnie spojrzał i powiedział: „Owszem, owszem, prawo może być, ale ja osobiście życzę pani, żeby pani jak najprędzej za mąż wyszła”. W tym miejscu gotowa byłam obrazić się, czy to na mojej twarzy dominującym wyrazem jest tęsknota seksualna – ale on dodał: „Bo, widzi pani, na sto kobiet tylko jedna jest prawdziwą kobietą – reszta to płeć żeńska, a pani jest właśnie taką kobietą”. Wtedy spytałam się ze śmiechem, co ma zrobić reszta, te 99, on na to z takim gestem pogardy: „A niech tam wychodzą za mąż, rodzą dzieci, niech robią, co chcą, ale nigdy nie stworzą prawdziwego domu”. I dalej w tym sensie o roli kobiety w życiu mżczyzny, szczególnie mężczyzny tworzącego (generał pisze książki), że powinna być jego muzą itd. Wyobrażasz sobie, z jakiem zainteresowaniem przysłuchiwałam się temu.
Na drugi dzień miły генеральчик [92] przyszedł i pierwsze, co powiedział, to to, że w nocy nie spał i myślał o mnie, a ponieważ myśli obrazami, przedstawiałam mu się w postaci mimozy albo też lampy alabastrowej, bo, uważasz, mam w sobie podobno jakieś wewnętrzne promieniujące, miękkie światło, takie, jakie tylko może być właśnie w takiej lampie. No, czy to nie jest wszystko razem urocze? Było od czego zarumienić się, co też z powodzeniem uczyniłam. Prawdopodobnie urodziłam się jednak nie w porę, bo przecież żaden z ludzi młodych nie potrafi być tak обаятельно, так рыцарски любезным[93]. Traktują kobietę mocno za pan brat, co mi się bardzo nie podoba. Przyjaźń przyjaźnią, ale kobieta jest zawsze kobietą, a mężczyzna mężczyzną i nie powinni o tym zapominać.
Władysław Broniewski z psem (połowa lat 30).
W związku z „W. L.” i Słonimskim, czytając jego ostatni felieton łapałam się za głowę ze zdumienia – napisał o sowieckim numerze[94] dosłownie to samo, co o tem myślałam. Cieszę się, że znalazł się jeszcze jeden człowiek bezstronny, tak samo o tem myślący. Bo mój chłopak, zdaje się, jest innego zdania. Ale to przecież nic nie szkodzi. Przyznać zresztą musisz, Władziuńku, że ton tego numeru był za bardzo entuzjastyczny i że odpowiedzi były na jedno kopyto. Dziwię się, że Grydz., który jest tak dobrym kupcem, nie połapał się przecież na tym. Efekt wypadł dość mierny i numer był nudnawy, z czem możesz się zgodzić lub nie, ale ponieważ jesteś człowiekiem szczerym, niepozbawionym przy tem poczucia humoru, sądzę przeto, że chyba się zgodzisz. À propos wieczoru autorskiego, ostatni wiersz Szemplińskiej[95] brzmi mocno zachęcająco („umiem całować tak mocno…”), zakończenie zaś jest trochę komiczne. Z tego wszystkiego sądzę, że nie należy zwalać winy na Thompsona-Setona[96] za swoje popędy i w ogóle nieukojony temperament. ThompsonSethon здесь не причем[97]. Poza tem rzeczywiście ładny wiersz – ma taki ostry, zwierzęcy, jesienny zapach i chce się po nim jak po utworach Rousseau stanąć na czworaki i zawyć do księżyca: you, you… Po Twoich wierszach ma się w ustach smak krwi, chce się krzyczeć, tupać nogami, walić w szyby i rozbijać talerze o czyjąś głowę. Ale zdaje się, że to właśnie o to chodzi. Ten mój telefon do Ciebie wypadł dość dziwnie. Brnęłam po błocie, deszcz mnie siekł, ale było mi
ciepło na myśl, że zaraz będę z Tobą rozmawiać… Tymczasem odezwał się po półgodzinnem czekaniu hipochondryczny głosik Grydza. Co za niemiłe rozczarowanie! A gdy wreszcie rozmawiałam z Tobą, przyznam się Ci, że prawie nic nie rozumiałam z tego, co mówisz. Wystarczyło mi zresztą to, że w ogóle słyszałam Cię. Moje kochanie złote! Co się tam z Tobą dzieje? Masz może jakieś zmartwienia, o których mi nie chcesz mówić? martwi mnie to, że jestem bezsilna – czuję coś i nie wiem, o co chodzi. Czy to sprawa z moim bratem tak Cię gnębi? Syneczku drogi, na to, niestety, nic nie można poradzić, ale martwić się (Tobie) i denerwować z tego powodu nie warto. Wiem, że żyjesz teraz pod wrażeniem, że czeka na Cię coś niemiłego, ale przecież to przejdzie, trzeba tylko przez ten tydzień przebrnąć. Swoją drogą co za idiotyzm! Przez cały czas jestem z tego powodu podminowana, zwłaszcza teraz irytuje mnie to w najwyższym stopniu – poza tem drżę o Ciebie, czy Ci jakiejś krzywdy nie zrobi. Miły mój, złoty, kochany, proszę Cię, pisz do mnie co dzień przez ten tydzień, bo inaczej pożyczę pieniędzy i pojadę do W-wy, bo nie będę mogła w tem niepokoju wytrzymać. Bardzo, bardzo Cię o to proszę. Dobrze? Miły mój, maleńki – prawdopodobnie zmęczony jesteś i znudzony tym długim listem, pełnym drobnych szczegółów, ale co mam zrobić, gdy nie mam Ciebie przy sobie i gdy mi Ciebie tak okropnie brak? No, powiedz sam… Całuję Cię mocno, moje Ty kochane słoneczko, bardzo, bardzo kocham i bardzo, bardzo tęsknię. Twoja Ir. Warszawa, 14 XI [19]33 r. Milutka moja! Rzeczywiście, zgadłaś: w ostatnich dniach kiepsko się czuję psychicznie. Nie ma na to konkretnych powodów, ale za to dużo niekonkretnych. Obiecuję Ci na ten temat duży list pod koniec tygodnia. Faktem jest, że już dwie noce (bez córki!) zupełnie nie mogę spać, pracuję, później kładę się, żeby idiotycznie cierpieć na bezsenność. Przemęczę się tak do 10-ej rano i śpię parę godzin. Posyłam Ci dziś kilka książek. Niewiele to warte, ale na pustkowiu… Wprawdzie to pustkowie jest usiane tak czarującymi ramolami jak Twój generał i кузъка, ale to Ciebie a nie mnie pociesza. Wiesz, wydaje mi się, że przez to oddalenie w czasie i przestrzeni wymykasz mi się jakoś z rąk, to znaczy tracę jakąś łączność intelektualną czy też wpływ na Ciebie. Np. podobają Ci się brudne brednie Słonimskiego… I jeszcze jedno: jeśli chcesz być ze mnie dumna, musisz wiedzieć dlaczego, bo tak l’art pour l’art[98] – to ja nie chcę. Mam z Tobą w ogóle dużo do pogadania, spodziewam się, że starczy tego na kilka lat albo i dłużej, jeżeli będziesz chciała i umiała. Ale na to trzeba być blisko siebie, wzajemnie czuć się fizycznie – a bez tego to tylko udręka i… metafizyka. Do tego Włodzimierza naprawdę bym pojechał (o ile będę mógł) ale boję się jakiejś patriotycznej pompy i trudnych dla mnie sytuacji. W piątek dam Ci o tem znać. Wiem Irka, dobrze by było gdybyś swoje otoczenie przyzwyczaiła do krótkich wyjazdów, choćby nawet fikcyjnych… Pewnego pięknego (tak: pięknego!) dnia przyjadę, spotkamy się i razem gdzieś spędzimy dzień. W związku z tem zamierzam napisać obszerny list do Dąbrowy Górn. ale jakoś mi z tem schodzi. O tem, że nie masz floty, myślę już od tygodnia, moja jaskółeczko, i myślałem że uda mi się coś posłać Ci. Niestety golizna straszna i dopiero w końcu tygodnia spodziewam się trochę floty i wtedy wyślę. Do Zosi M. jeszcze się nie dodzwoniłem. A wiesz, że ten Michaelis miał dużo racji, mówiąc o Twojej kobiecości i tem wewnętrznem świetle. Komplemenciarz, ale ma swój styl. Na zakończenie parę uwag, o które nie pogniewaj się: ostatnio w listach zaczynasz sadzić mnóstwo błędów stylistycznych. Zwracam Ci na nie uwagę, bo chcę, żebyś tak ładnie wysławiała się, jak wyglądasz.
Zwłaszcza niedzielny list. Piszesz tam: „ćmi mi się za tobą”. Trzeba: „cni mi się bez ciebie”, chociaż i to niezręcznie. W każdym bądź razie nie „ćmi”. I nie: „o czem cię prosiłam”, ale „o co cię prosiłam”. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz za te praktyczne i życiowo ważne uwagi. Całuję Cię, moje słoneczko jeszcze i tulę do siebie całą siłą imaginacji. Do widzenia Twój Wł.
Anatol Helman (ok. 1930).
Warszawa, 17 XI [19]33 r. Irenko miła, mała i najmilsza! Zanim zaczniesz czytać ten list, uważaj: włożyłem do koperty kilka moich własnych włosów[99], które Twój brat uciął mi z głowy szablą. No, list rozpoczęty groźnie. A teraz słuchaj, a właściwie czytaj. Na co się zanosiło, wiedziałaś od początku. Stąd Twój niepokój, niepotrzebny zresztą. Bezpośrednio po zajściu, którego byłaś świadkiem, zaczęły się pertraktacje zastępców honorowych – moich i Twojego brata. Ponieważ byłem stroną obrażoną i przysługiwało mi prawo wyboru broni, początkowo chciałem wybrać pistolety. Jednakże jeden z moich świadków wyperswadował ten projekt, mówiąc że pojedynek na pistolety może pociągnąć za sobą zanadto tragiczny rezultat w stosunku do tła konfliktu i zaproponował lekkie szable, na co się zgodziłem. To pociągnęło za sobą niezręczną przeszło zwłokę, ze względu na żądanie, – uzasadnione przepisami – udzielenia czasu na naukę fechtunku. Nb. nauka ta i mnie była potrzebna, bo przecież na wojnie szabli się nie używa. Jeździłem więc dwa razy na tydzień na Bielany, gdzie w CIWF. [100] uczono mnie fechtunku. Dość często jeździłem tą drogą, którą kilka razy odbyliśmy razem w milszych okolicznościach. Spotkanie w rezultacie wyznaczono na 16 bm. na godzinę 22 m. 30 w pewnym lokalu sportowym na Hożej. W ostatniej chwili, to znaczy rano 16-go, świadkowie twojego brata złożyli mandaty, co stworzyło nową trudność. Zdawało się, że nie dojdzie do spotkania. Jednakże Twój brat stawił się sam i wszystko odbyło się jak należy. Ponieważ przewidzieliśmy, że druga strona stawi się bez świadków, dostarczyliśmy mu jednego nowego świadka i twój brat po pewnem wahaniu zgodził się na starcie. Zresztą, z punktu widzenia formalistyki tego rodzaju spraw, innego wyjścia nie było. Kiedy patrzę na to wszystko z perspektywy kilkunastu godzin, widzę w tem wszystkiem wiele absurdalności. Przede wszystkiem: błahy rezultat faktyczny. Obaj odnieśliśmy drobne zadraśnięcia i na tem się skończyło. Osobiście byłem przygotowany na kilkutygodniowe wylizywanie się z ran jednego z przeciwników. Okazało się jednak, że lekkie szable to dziecinna broń i żeby tem zrobić komuś krzywdę, trzeba się bardzo namęczyć. Dwa razy rozpoczynaliśmy starcie i za każdym razem były drobne tylko rezultaty, mianowicie ja odniosłem kilka zadraśnięć w przedramię i jedno w skroń prawą, a Twój brat ma dwie krechy na głowie i jedną na ręce. Zadraśnięcia tego rodzaju, że już po przyjściu do domu zdjąłem opatrunek.
Najbardziej drażniąca w tem wszystkiem była atmosfera pewnej celebracji: arbiter, sekundanci, lekarz, kodeks Boziewicza[101] itp. idiotyzmy. Zapytasz może, czemu poszedłem tą drogą, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę mój radykalizm społeczny. Otóż powiem ci szczerze, że uważałem to wszystko za koncesję z osobistych poglądów na rzecz otoczenia, w którem się żyje. Ten feudalizm był mi potrzebny na to, żeby nikt nie mógł powiedzieć, że moje postępowanie nie jest dżentelmeńskie albo że tchórzę. Bo kwestia zemsty, czy też „zmazania krwią zniewagi” była mi doskonale obojętna. Liczyłem się również z tem, że skoro Twój brat wywołał tę awanturę i na te tory ją skierował, uważał widocznie, że tylko w ten sposób mogę mu dowieść rzetelności mojego stosunku do Ciebie. No więc dowiodłem. Po dwóch starciach lekarz orzekł, że serce Twojego brata jest w takiem stanie, że dalej walki prowadzić nie można. Tzn. honorowi stało się zadość. Na zapytanie moich sekundantów, czy gotów jestem pojednać się ze swoim przeciwnikiem, odpowiedziałem, że godzę się na to pod dwoma warunkami: 1) że p. Helman wyrazi żal z powodu zajścia na ul. Chmielnej; 2) że zmieni stosunek do samej istoty sprawy. Otóż p. Helman wyraził żal, a co do punktu drugiego powiedział, że omówimy to kiedy indziej, po czem podaliśmy sobie ręce. Wydaje mi się, że Twój brat był z tego finału zadowolony i na ogół muszę stwierdzić, że zachował się całkiem correcte[102]. Do domu, po nieodzownej popijawie w towarzystwie moich sekundantów i lekarza, przyszedłem koło piątej. Jaśka od razu zauważyła zadraśnięcie na skroni, wyjaśniłem jej przyczyny i zaczęliśmy b. długą rozmowę. W całokształcie naszych, tj. Twoich i moich, spraw nastąpił ten pomyślny zwrot, że Jaśka jest na najlepszej drodze do wyjścia za mąż. Niedawno się zaczęła ta znajomość z pewnym adwokatem, który zakochał się w Jaśce b. intensywnie i z wzajemnością. Oczywiście wymaga to jeszcze próby i jakiegoś okresu zbliżenia, ale sądzę, że wobec mojej zdecydowanej postawy jeśli chodzi o połączenie się z Tobą, sprawa ta szybko pójdzie naprzód. Nb. adwokat ten jest od 9 lat żonaty (o rok starszy ode mnie, Żyd) i już pół roku temu jego małżeństwo miało się rozlecieć, ale niedawno jego żonę aresztowano i są wszelkie dane, że posiedzi parę lat. Jaśka w związku z tem wszystkiem jest trochę egzaltowana i może trochę się zgrywa przed sobą czy przede mną, niemniej romans ten wygląda całkiem realnie. Ano – crescite et multiplicamini[103], zwłaszcza że mecenas ma kompleks dziecka, które stracił kiedy miało 3 miesiące. Ja sam też się z nim zaprzyjaźniłem i parę razy popiliśmy.
Centralny Instytut Wychowania Fizycznego. Miejsce pojedynku Władysława Broniewskiego z Anatolem Helmanem (lata 30).
Widzisz, to się nazywa pomyślne rozwiązanie kompleksu, który zaczął się na nowo po Kazimierzu, a skończył dopiero teraz. Bo muszę Ci powiedzieć, że ten krótki po-kazimierzowski okres mojego pojednania z żoną wydał pewne owoce, które w ubiegły piątek zostały zlikwidowane[104]. Jaśka leżała trzy dni i teraz nie tylko nie ma zagadnienia, co z tem począć, ale i prawie cała jej histeria po tym zabiegu znikła. Jestem więc wolny jeśli chodzi o stronę wewnętrzną tych spraw, jeśli chodzi o to poczucie wyrządzanej krzywdy, które mi tak dokuczało. Pozostają nadal formalności i sprawa pieniędzy potrzebnych nam do życia. Ale teraz, kiedy największy kamień z serca spadł, i z tem pójdzie łatwiej. No co Ty na to wszystko, jaskółeczko moja najśliczniejsza? Ciesz się, bo i ja się cieszę, i skakać mi się chce z radości, i zaraz pojechać do Ciebie, i ucałować, uściskać, utulić w ramionach moją najdroższą… (Tu przerywam list, który piszę rano, w łóżku, po nieprzespanej nocy. Dokończenie i ekspedycja po południu.) Moja Ty bardzo kochana! Jestem w redakcji i kończę list zaczęty rano. No co Ty powiesz na te wszystkie rewelacje i nowiny? Można stwierdzić, że nasze wspólne sprawy znakomicie posunęły się naprzód. Właściwie, ważniejszem zdarzeniem od tej sprawy honorowej jest obecne nastawienie Jaśki. Potwierdza się to z każdym dniem coraz intensywniej. Pierwszy to raz mi się zdarza widzieć zakochaną żonę… w kim innym. I wiesz, może jeszcze jakieś trzy-cztery miesiące temu niepo[koi]łoby, mnie to bolało – czy ja wiem? – a teraz myślę o tem z uczuciem dużej ulgi. To idiotyzm był, tak się wzajemnie mordować przez szereg miesięcy jak ja z Jaśką. Ale widocznie te miesiące były potrzebne, żeby ten stosunek wygasł jako erotyczny. Oczywiście pozostaje kwestia dziecka, jego przyszłości, ale to już możemy spokojnie i przyjaźnie na przyszłość załatwiać. Do tej nowej sprawy Jaśki odnoszę się z sympatią i pewnem jakby zażenowaniem. To dziwne, jak takie sprawy nagle przybierają zupełnie niespodziewane formy. Jeszcze kilka dni temu nie marzyłem nawet o tem, że to tak szybko i pomyślnie może się rozwiązać. Przed chwilą dzwonił do mnie Grydz. i rozmawialiśmy o mojej podróży. On chce, żebym wyjazd przyśpieszył ze względu na jego wyjazdy zimowe, bo Jaśka może mnie tu zastąpić tylko w pracy mechanicznej, a o łamaniu numeru itp. – mowy nie ma. Mam więc zamiar teraz, kiedy już sprawa z Twoim bratem załatwiona, ostro zacząć starać się o paszport i naprawdę wyjechać koło pierwszego. Jeżeli bym nie zdążył zrobić przekładu, to ewentualnie resztę przyślę stamtąd – prawda? Zresztą mam jeszcze dwa tygodnie czasu, to może zdążę, chociaż wątpię…
Władysław Broniewski z córką Anką i psem (połowa lat 30).
Kister dał mi dzisiaj tylko część tego, co obiecał, więc na razie posyłam ci 10 zł., a jutro więcej. Do Włodzimierza nie jadę. W przyszłą niedzielę chciałbym się z Tobą spotkać w Dąbrowie, przygotuj się więc na to, tylko tak, żeby Twoja matka nie była zaalarmowana. Można by zresztą i w tę niedzielę, ale nie wiem czy ten list przyjdzie w porę i czy będziesz mogła się wyrwać. Ewentualnie zatelefonuj. Do mego przyjaciela w Dąbrowie jeszcze nie pisałem, ale ostatecznie można to i ustnie załatwić po przyjeździe. Iruś najdroższa, chcę Ci jeszcze powiedzieć, że bardzo a bardzo Cię kocham, że jestem jakiś rozradowany i czuję bardzo dużą ulgę. Na skroni znać mi krechę i gdy mię ktoś o nią pyta mówię, że to mała katastrofa samochodowa. Całuję Cię moja ptaszyno, tulę do serca, w którem rządź się jak chcesz. Do widzenia Twój Wł. Warszawa, 19 XI [19]33 r. Irenko miła!
Mam dziś trochę zmartwienia, bo Anka nagle dostała silnej gorączki; spodziewam się jednak, że to tylko żołądkowe i wkrótce będzie zdrowa. Strasznie jestem ciekaw Twojego jutrzejszego listu. Czy cieszysz się tak jak ja? Czy zdajesz sobie sprawę, jak cudownie rozwiązały się prawie wszystkie otaczające nas trudności? Jestem tem wszystkiem taki rozradowany, jak już dawno nie byłem. To, co Ci pisałem o Jaśce i jej adwokacie, znajduje najzupełniejsze potwierdzenie w codziennem życiu. Wczoraj byliśmy razem w „Adrii” i rozmawialiśmy o wszystkiem z całą otwartością. Sam do tego doprowadziłem, bo najlepiej jest powiedzieć sobie wszystko, bez niedomówień. Jesteśmy w bardzo przyjaznych stosunkach, człowiek ten jest i miły, i wartościowy. Jaśkę od paru dni opuściła i cała histeria, i zgorzkniałość jaką sobie i mnie przez dłuższy czas zatruwała życie. Mogę nawet powiedzieć, że moja postawa wobec tej nowej sytuacji osobistej Jaśki powoduje z jej strony pewną serdeczność dla mnie. Mój „następca” posiada jeszcze i ten walor, że b. dobrze zarabia, co poważnie ułatwi mi sytuację życiową (zmniejszając moją troskę o byt Jaśki z Anką). – Moi przyjaciele i przyjaciółki (np. Wika, Mela) są bardzo zadowoleni z takiego obrotu spraw. Nasz stosunek wzajemny z Jaśką budził już wśród nich wielki niepokój, a obecne odprężenie wydaje się czemś nieprzemijającem. – Ciekawy jestem czy Twój brat zaproponuje mi rozmowę. A może ja powinienem mu ją zaproponować? Jak sądzisz? Wydaje mi się, że po tej rozprawie „z bronią w ręku” zmienił nieco stosunek do mnie. Wobec tego może się jakoś dogadamy. Te zewnętrzne formy honorowości, jak mi się zdaje, posiadają dla niego ważne znaczenie, może nawet dają mu jakieś gwarancje rzetelności mojego stosunku do Ciebie. Więc może chociaż z jego strony nie będzie trudności. Milutka moja, jaka szkoda, że dziś nie jesteśmy razem. Wczoraj liczyłem trochę na to, że zadzwonisz i że wyjadę, ale widocznie list mój później dostałaś. Ale za tydzień koniecznie musimy się zobaczyć. Posiedzimy sobie u Zenka[105] w Dąbrowie, możemy też zrobić wycieczkę do Katowic, bo to tylko pół godziny drogi. Wiesz, co mi przychodzi do głowy? Kiedy będę wyjeżdżał, zamiast do Stołpców pojadę z Tobą na kilka dni do Zakopanego, a stamtąd już wprost zagranicę. Może wynajdziesz jakiś pretekst do wyjazdu? Ale nikomu o tym projekcie nie mów, żeby się nie nastręczyły jakieś trudności. Zamieszkalibyśmy sobie gdzieś razem na uboczu i chyba wystarczylibyśmy sobie? Ach, jakby to było cudnie. Iruś moja prześliczna! Jestem coraz bardziej, coraz beznadziejniej zakochany w Tobie i nie wiem już, co robić z tęsknoty. Piszę ten list u mamy, gdzie zjadłem obiad, a teraz pójdę na pocztę z listem, bo chcę, żebyś go odebrała w poniedziałek. Potem idę do domu, trochę jestem niespokojny o Ankę. No i przekład trzeba teraz pchać całą parą. Jutro zaczynam starania o paszport. Do widzenia, kochana, już niedługo będzie nam dobrze, wiesz? Całuję Cię w śliczne oczęta, myśl o mnie dobrze i kochaj mnie Twój Wł. PS Wiesz, Wika powiedziała mi to samo, co Ty kiedyś powiedziałaś: że Jaśka cały czas kochała mnie za mało. Jaśka zaś powiedziała mi wczoraj, że ja chyba nikogo jeszcze nie kochałem tak jak Ciebie. I prawda!
Warszawa, 20 XI [19]33 r. Milutka moja! Odebrałem dziś hurtem trzy Twoje listy – z czwartku, piątku i soboty. Postanowiłem sobie czytać je po kolei, pomimo że najciekawszy byłem ostatniego, ale i tak pomyliłem i stanęło na porządku: piątek, czwartek, sobota. I wiesz – po tej całej lekturze coś jakby żal, taki jakiś drobny żalik, ściska mnie teraz i trochę dokucza. Po cóż Ci pisałem o epizodzie likwidacyjnym tych spraw, które faktycznie przecież skończyły się dawno, które nie miały innego znaczenia prócz negatywnego, i teraz kiedy jest tak szczęśliwie po wszystkiem, Ciebie to jeszcze boli jak miejsce po wyrwanym zębie. I ten „żalik”, to może z powodu odrobiny rozczarowania, że nie cieszysz się tak jak ja, że opadły Cię jakieś smętne refleksje.
Anka całą noc miała ponad 39o, nie spałem do rana, do doktora nie można się było dodzwonić. Przed południem temperatura spadła, ale jeszcze nie jest w porządku. Gdyby nie ta choroba, Jaśka wyjechałaby jutro do Kalisza[106]. Wczoraj cały dzień siedział na Leszczyńskiej Staś (którego nazwisko trafnie odgadłaś)[107], wyszedł o pierwszej. Jesteśmy ze sobą w b. dobrych stosunkach, do czego przyczyniło się jeszcze i wyraźne postawienie sprawy przeze mnie. Staś sprawia wrażenie dobrego człowieka, w Jaśce jest po uszy zakochany, a ponieważ prócz tego żywił dla mnie jakiś kult, szacunek czy też sentyment, ulżyło mu bardzo udzielenie przeze mnie, że tak powiem, mężowskiego błogosławieństwa. Bo poznaliśmy się jeszcze wtedy, kiedy Jaśka histeryzowała na mój temat i widać to było z zewnątrz (a Stasiowi się zdawało, że to kochające się małżeństwo…). Trudności jest jeszcze sporo, ale teraz to już „fiume”[108]. S. już od pół roku był na drodze do rozejścia się z żoną, a jej wsypa sztucznie zatrzymała ten proces. Ta kobieta ma b. poważną sprawę i grozi jej dobrych kilka lat więzienia, jest jednak nadzieja, że wyjdzie za kaucją i wyjedzie zagranicę. Wtenczas S. i J. pozałatwiają formalności. Do mieszkania na Leszczyńskiej już po przyjeździe z Rosji nie wrócę. Najlepiej by było gdybyśmy od razu zamieszkali razem, ale tu znów te nieszczęsne formalności. W sprawie rozwodu z Jaśką poradzę się Zenka w Dąbrowie. Chciałbym bardzo, żebyś mogła już nie wracać na Królewską. Ale jak to zrobić? Jeżeli, jak piszesz, wracasz do Warszawy 13-go grudnia, będzie to mniej więcej dzień mojego wyjazdu, chociaż nie, trzeba wyjechać wcześniej. Widzisz, gdybym wiedział, że potrafisz nie ulec presji Twojej matki i pomieszkać sama przez tych parę tygodni, może bym się postarał o trochę grosza dla Ciebie na ten okres. To, co Ci pisałem o ewentualnem przejściu na kalwinizm, było podyktowane właśnie troską o Twoje usamodzielnienie, bo o ile się orientuję sprawy wyznaniowe mają dla Twojej matki największe znaczenie. Taka więc zmiana wyznania oznaczałaby może całkowite zerwanie stosunków przynajmniej na pewien czas. Oczywiście, jeśli chodzi o mnie wolałbym tego (sprawy wyznaniowej) uniknąć i poprzestać na procedurze cywilnej, choć i to dla mnie osobiście nie jest potrzebne, jedynie dla tzw. świętego spokoju. Bo cóż znaczą formalności, jeżeli istnieje prawdziwy związek między dwojgiem ludzi, i odwrotnie…
Kochana moja, najdroższa! Dziś piszę do Zenka długi list, w którym napiszę mu o wszystkiem. Zna on troszkę naszą historię, ale tylko do lipca, bo wtedy się z nim widziałem, a teraz nie ma o niczem pojęcia. Dopieroż się zdziwi! Będę go prosił, żeby nam umożliwił zamieszkanie wspólne na jedną dobę – u siebie albo gdzie indziej. Wyjadę z W-wy rano, a Ty wsiądziesz do tego samego pociągu rano w Zawierciu. Na wszelki wypadek zapamiętaj adres: adw. Zenon Chmielewski, Dąbrowa Górn., ul. Sobieskiego 7. Dodam Ci jeszcze, ze Jaśka, pod wpływem zmiany okoliczności, zatraca po trosze swoje charakterystyczne cechy: zawiść, niechęć itp. – i można już z nią mówić o wszystkiem spokojnie. Wczoraj mówiłem z nią o Tobie i planach na przyszłość: jest również tego zdania, że Twój powrót na Królewską byłby niepożądany. To wielka ulga psychiczna, kiedy się już nie czuje w każdej chwili dnia ciężkiej atmosfery czyjejś – prawdziwej czy wyimaginowanej – krzywdy. Zresztą i tu względy materialne grały bodaj czy nie najpoważniejszą rolę. Moja maleńka, kiedy myślę o Tobie i o tem, że teraz już tak nam do siebie niedaleko, nie chce mi się nawet wyjeżdżać… Ale o tem wszystkiem pogadamy w niedzielę i napoimy wreszcie tego złaknionego wielbłąda (nr 5) naszej tęsknoty. Irka, ty chyba nie wiesz, jak Cię bardzo, bardzo kocham Twój Władek
Warszawa, 21 XI [19]33 r. Iruś najdroższa! Widzisz, i Ty odczułaś tę jakąś [uszkodzenie papieru – D. P.] nutkę w Twoim sobotnim liście. Ale to nic, nie przejm[uj] się i wiedz, moja śliczna, że tak bardzo Cię kocham, że nic nie jest w stanie tego osłabić. A teraz i ta tęsknota za Tobą, z każdym dniem większa i dokuczliwsza, i ta spodziewana już bliskość – wprawia mnie w stan jakiegoś zaczarowania czy oczarowania Tobą, bez ustanku myślę, jestem przy Tobie i myślę – ot, choćby o tej podłodze, po której Ty stąpasz. I chciałoby mi się wszystko Ci oddać, wszystko zrobić dla Ciebie, oddalić od Ciebie każdą troskę… A sam przecież mam ich też sporo. Wczoraj zdawało się, że Anka wraca do zdrowia, dziś jednak gorączka znowu podskoczyła na 38° 8’, więc wezwałem lekarza, który ma się zjawić wieczorem. Tymczasem szukałem pieniędzy na doktora, w „Roju” obiecali i nie dali, może dadzą wieczorem. No i jakoś się poradzi. Tobie też koniecznie muszę coś wysłać, boć nie możesz siedzieć bez pieniędzy, cóż z tego, że masz co jeść. List Twojej matki jest okropny. Dużo słyszałem o nienawiściach rasowych, ale nie przypuszczałem, że to w praktyce tak wygląda. Bardzo się cieszę, że umacnia się w Tobie postanowienie niewracania na Królewską. Wszelkie zaklęcia i odwoływania się do Twojego uczucia dla Ojca – są też rodzajem szantażu, który ma na celu odsunięcie złopołucznogo[109] goja, tj. mnie. Poza tem wszystkiem kryje się tyle barbarzyństwa, fanaty[zmu], wstecznictwa – do licha! przecież ja z tem właśnie [uszkodzenie papieru – D.P.] w życiu o zwalczanie tego świata ch[---] [uszkodzenie papieru – D.P.] robię i piszę. I trzeba trafu, że ten Ciemnogród właśnie mnie osacza i atakuje w rzeczach, dla mnie osobiście najistotniejszych, serdecznie ważnych: gdy chodzi o Ciebie. Stykałem się już z czemś podobnem w życiu, ale po raz pierwszy widzę jak to wygląda po żydowsku. I doprawdy, aż wierzyć się nie chce… No, Iruś, uśmiejemy się jeszcze z tego wszystkiego, byle przebrnąć jakoś przez ten okres kiedy jesteśmy ni na wodzie, ni na lodzie. W Pilicy z pewnością Cię obserwują i kto wie czy tego samego dnia nie dadzą znać do Warszawy. Więc pilnuj się i nic nie mów, aż do chwili wyjazdu. Szkoda, że autobus tak późno przychodzi do Zawiercia, bo szkoda mi każdej godziny z tej niedzieli. Może znajdziesz wcześniejszy? Bo ja od tego uzależnię swój wyjazd, po przestudiowaniu rozkładu jazdy. Do Zenka równocześnie wysyłam obszerny list i spodziewam się, że przyjmie nas mile. Do widzenia, jaskółeczko. Tulę Cię do serca najczulej i całuję Twoje śliczne ręce Twój Wł.
Warszawa, 22 XI [19]33 r. Kochanie moje najdroższe! Anka ma grypę, co wczoraj stwierdził lekarz za 1[5?] zł. Dzisiaj ma jeszcze większą gorączkę do, 40°, ale ma to być przesilenie. W chorobie jest b. grzeczna i spokojna, tylko nic nie chce jeść, a w nocy czasem majaczy. Nie było dziś listu od Ciebie, a tak mnie zepsułaś, że nawet ten jeden dzień krzywdę mi wyrządza. Teraz to już naprawdę prawie nic nam nie stoi na przeszkodzie prócz pieniędzy. Muszę więc je mieć. Przekład pcham naprzód, ale to nie są pieniądze, tylko nędzne grosze i to płacone, że aż flaki się przewracają. Wczoraj z trudem znalazłem flotę na lekarza. Nie ma innej rady, tylko trzeba pisać własną, dużą rzecz, i to prozą, żeby postawić się należycie wobec tych złodziei-księgarzy, którzy całkiem sobie zlekceważyli już moją osobę. To na przyszłość, a tymczasem rzeczywiście przemyśliwam nad wyjazdem do Zopot. Muszę wykombinować skądś z półtorej setki i jazda. Wiesz, dotąd zawsze mi się to sprawdzało, że jeżeli naprawdę potrzebowałem wygrać, to wygrałem.
Zofia Broniewska – siostra poety (lata 30).
Dziś złożyłem podanie o paszport. Ta przyjemność, mimo ulgi będzie mnie kosztować koło setki i to też daje sporo do myślenia. No ale dosyć tego pieniężnego biadolenia. Pomijając przejściowe troski, jestem naprawdę bardzo rozradowany obecnem stanem rzeczy. Ciężka atmosfera, jaka wisiała tak długo pomiędzy mną a Jaśką, ustąpiła nagle i zapanowała pogoda. Można już z tą kobietą gadać, nie męcząc się wzajemnie. Staś R. siedzi całemi wieczorami, a ja stukam na maszynie. Sielanka – kiedy zamiast zrozpaczonej i zazdrosnej żony ma się szczęśliwą narzeczoną, cudzą wprawdzie. Zresztą radbym i to sublokatorstwo jak najprędzej skończyć i mieć Ciebie przy sobie, czuć życie i jego smak, wykąpać się w radości i nareszcie zacząć być prawdziwym energicznym człowiekiem, a nie tem, czem byłem ostatnio.
Iruś droga, posyłam Ci dziś „Wiad. Lit.”, a może i coś więcej jeśli szczęście dopisze. Całuję jak zawsze – po wariacku, z najsilniejszem, najserdeczniejszem ukochaniem Twój Wł.
Warszawa, 23 XI 1933 r. Irenko droga! Obawiam się, że znów nie uda się nam spotkanie tej niedzieli. Anka jest b. poważnie chora, dziś rano miała 40° 6’, był lekarz i powiedział, że to nie grypa, ale ostra angina. Potrzebne są zastrzyki i inne lekarstwa. W ogóle trosk i kosztów aż za wiele. Po południu gorączka spadła na 39° 2’’, ale to nic pewnego i znów może się podnieść, co zresztą lekarz przewiduje. Jeżeli do soboty temperatura nie spadnie, nie będę mógł wyjechać. Z jutrzejszego mojego listu zorientujesz się na co się zanosi, a niezależnie od tego zatelegrafuję w sobotę popołudniu: „Anka zdrowa” albo „Anka chora” i podpis: Zosia. Nie wiem tylko, czy depesza nie wzbudzi tam dużej sensacji, w takiem razie mogłabyś zatelefonować, co jednak jest szkodliwe dla Twojej chudej kieszeni. W chwili, kiedy to piszę odebrałem znów „niemy” telefon – domyślam się, że to Twoja matka sprawdza czy jestem w Warszawie. Koniecznie musimy się zobaczyć. Jeżeli ta niedziela zawiedzie, postaram się nawet w środku tygodnia wyjechać. Tyle mam do omówienia z Tobą rzeczy, które wymagają szybkiej wymiany myśli, a w korespondencji zatracają swą ostrość. Musimy zastanowić się całkiem realnie, jak przetrwać ten okres przedrozwodowy, kiedy Twoje wspólne zamieszkanie ze mną, czy choćby tylko współżycie towarzyskie, byłoby uważane przez Twoją rodzinę za kamień obrazy. Twój gruby i tak miły list z wtorku i środy dziś otrzymałem i w rączki za niego całuję. Oczywiście, jaskółeczko, że Bunina chętnie przetłumaczę[110]. Ale to jeszcze gruszki na wierzbie. Mnie raczej Zopoty
pomogą… Nic sobie nie rób z zalotów tego pana – jak mu tam. Nie święte oburzenie, ale raczej obrzucenie w żart, a w poważniejszym wypadku – drwina i ironia, w której celujesz, będą tu właściwą bronią. Na tem kończę, moje Ty dalekie szczęście. Całuję Cię bardzo czule i dziękuję za dobre słowa dla mnie i dla Anki Twój Wł. PS Z tą Zosią dotąd nie skomunikowałem się i przyznam Ci się, że nie mam do tego ochoty. Może się obejdzie bez tego? Okulary wykupię i jeżeli w niedzielę nie przyjadę, to wylę Ci pocztą, w książce albo osobno. Warszawa, 24 XI 1933 r. Ptaszyno moja kochana! Wprawdzie przed godziną rozmawiałem z Tobą [111], ale piszę i list wrzucę na dworcu, dokąd pójdę za chwilę, żeby się zorientować w rozkładzie jazdy – może odbierzesz jeszcze w sobotę, przed naszem spotkaniem. Zdaje mi się, że byłaś mocno skrępowana przy dzisiejszej rozmowie, mnie też siedział na karku jakiś obcy facet, mimo [to] ucieszyłem się bardzo, że mimo tak dużej odległości mogę jednak słyszeć Twój kochany głos. Przed chwilą odebrałem list od Zenka, który zaprasza do siebie, zaznaczając, że oddaje do dyspozycji całe swoje mieszkanie. Nie wiem, czy to oznacza, że jego żony nie będzie, czy też nie. Rozkład jazdy przestudiowałem również. Okazuje się, że gdybym wyjechał z W-wy o g. 0 15, musiałbym 5 godzin czekać na Ciebie w Zawierciu a 6 godzin na pociąg do Dąbrowy. O wiele lepszy jest pośpieszny wychodzący z Warszawy o 7 30 i przychodzący do Ząbkowic o 11 46. Tym wyjadę i spotkamy się w Ząbkowicach w pociągu, który odchodzi z Zawiercia o 1229. W Dąbrowie będziemy o 1309. Myślałem też nad powrotem. Otóż ja wyjadę z Sosnowca pośpiesznym o 809, a Ty osobowym o 8 36 i będziesz w Zawierciu o 937 – w poniedziałek. Czy odpowiada Ci ten plan? Jutro wysyłam depeszę i wyjeżdżam w niedzielę rano, o ile Anka będzie względnie zdrowa.
Zofia z Lubowickich Broniewska – matka poety (lata 30).
Kończę już, dziewczynko moja najmilsza, bo chcę ten list zdążyć jeszcze wysłać expressempoleconym. Całuję Cię mocno, mocno Twój Wł.
Warszawa, 25 XI [1933] TELEGRAM Wyjeżdżamy niedziela rano, pospiesznym, oczekujemy Zocha
Władysław Broniewski w Tatrach (lata 30).
Warszawa, 27 XI 1933 r. Irenko droga! Nie mam dziś wiele tematu dla Ciebie, bo wszystko wczoraj szeroko omówiliśmy. Czuję głęboką ulgę i radość z tego powodu, że wszystko między sobą omówiliśmy i że z informacji mojego przyjaciela adwokata orientujemy się, jak postępować pod względem prawnym. Ta rozmowa – z Tobą i adwokatem – była konieczna i b. się cieszę, że mamy ją już za sobą. Życzenia Twojego, żebym zatelefonował do p. Miszewskiej nie spełniłem, bo nie mogłem się do niej dodzwonić. Zresztą uważam, że w obecnej sytuacji wszelkie wyszukiwanie pretekstów, drobne jakieś kłamstewka, zwłaszcza w stosunku do Twojej rodziny, są zbędne i szkodliwe. Dobrze więc, że oboje doszliśmy do przekonania, że powinniśmy – i będziemy – grać w otwarte karty. W razie gdybyś z jakiejkolwiek strony miała przykrości z powodu niedzielnej podróży, mów prawdę i tylko prawdę. Pamiętaj: kocham Cię tak bardzo i tak mi jesteś droga, że zrobię wszystko, żebyś mogła w znośnych warunkach przeczekać okres póki nie uzyskam rozwodu, i że nie pozwolę na to, żeby ktokolwiek maltretował Cię, krzywdził, terroryzował. Od Ząbkowic do Warszawy spałem nieprzerwanym snem. Przyjechałem o 6ej i jeszcze przespałem się kilka godzin. Anka właściwie już zdrowa, ma teraz obniżoną temperaturę i do jutra pewnie poleży w łóżku. Matka[112] moja, po operacji ma się dobrze i spodziewa się za tydzień wyjść ze szpitala. Jak więc widzisz groźne listopadowe chmury mojego życia rozpraszają się i następuje pogoda. Teraz muszę szybko zabrać się do przekładu, żeby za długo nie odwlekać wyjazdu, bo na luty muszę już być z powrotem. U mnie, w moim byłym domu, nastrój pogodny i zrównoważony. Wielką ulgę sprawiło mi to, że Jaśka od paru tygodni przestała siebie i mnie dręczyć – jej sytuacja życiowa obecnie jest może łatwiejsza od mojej. Ciekawym, kochanie moje, czy w Pilicy po przyjeździe nie miałaś jakichś przykrości i czy wskutek tego nie przyjedziesz wcześniej do Warszawy. Napisz mi o tem jutro obszernie. Całuję Cię najserdeczniej i najczulej, ciągle jeszcze tkwisz mi przed oczyma, ciągle słyszę dźwięk Twojego głosu… Ach, Irka, żeby ta nasza rozłąka już się raz skończyła. Bądź zdrowa. bardzo Cię kocham Twój Wł.
Warszawa, 29 XI [19]33 r. Irenko, kochanie moje! W chwili, kiedy czytałem Twój dzisiejszy list, zadzwonił Twój brat. Spotkaliśmy się w „Zaciszu” i rozmawialiśmy godzinę. Już przez telefon powiedziałem mu, że widzieliśmy się w niedzielę, czem był wzburzony i przy spotkaniu nie podał mi ręki, co oczywiście było grubym nietaktem. W trakcie rozmowy wyjaśniłem mu jakie są nasze plany na przyszłość. Najcharakterystyczniejsze w tem wszystkiem, że ten człowiek ani trochę mi nie wierzy. Ma się rozmówić z Jaśką i od tego, a także od rozmowy ze swoją matką uzależnia ustosunkowanie się do całej sprawy. Wymóg na mnie jedynie, że w okresie dzielącym mnie od wyjazdu nie zobaczę się z Tobą. Zgodziłem się na to tem łatwiej, że i tak nie zanosiło się na nasze powtórne spotkanie. No więc teraz niech konferuje i zmienia o mnie opinię, co chyba przyjdzie mu niełatwo, bo jak mi się zdaje, uważa mnie za jakiś kiepski gatunek człowieka. Przekład pcham b. energicznie naprzód. Jak tak dalej pójdzie, to za 10 dni gotów jestem wyjechać. Dziękuję Ci za Twoje kochane listy, które sprawiają mi tyle radości. Kończę już, bo piszę w telegrafie, gdzie trudno o miejsce. Całuję Cię najserdeczniej, jaskółeczko kochana, bądź dobrej myśli Twój Wł.
Warszawa, 30 XI [19]33 r. Jaskółeczko kochana! Piszę dziś do Ciebie swobodniejszy, niż wczoraj, list więc będzie dłuższy. Żałuję, że nie wiem czy rozmowa Twojego brata z moją żoną odbyła się i jaki był jej rezultat; prawdopodobnie odbywa się w chwili, gdy to piszę. Nie przewiduję zresztą żadnych sensacji – co najwyżej Twoja matka, kiedy się dowie jak nasze sprawy stoją, przyjdzie zrobić mi jeszcze jedną awanturę. Ale to na bieg wypadków nie będzie miało wpływu. Chcę teraz jak najprędzej wyjechać, żeby po powrocie zakończyć już te niemądre ceregiele z Twoją rodziną. Ze strony Jaśki liczę na zupełną lojalność w sprawach rozwodowych. A propos – proszę Cię bardzo, żebyś w ewentualnych rozmowach z Twoją rodziną nie powoływała się na to, co Ci pisałem o osobistych sprawach Jaśki. Jej sytuacja „cywilna” pozostanie jeszcze dość długo niewyjaśniona, więc nie należy przedwcześnie wiadomych Ci spraw poruszać. Jaśka przed chwilą telefonowała do mnie. Okazuje się, że Twój brat nie był u niej, z tego jestem niezadowolony, bo to prowadziłoby do wyjaśnienia sytuacji. Myślałem wczoraj sporo o Twoim bracie i przyznam Ci się, że dość dziwacznie mi się przedstawia intérieur[113] tego człowieka. Tkwi w nim bardzo dużo konserwatyzmu, który jest mieszaniną jakichś krzyżujących się oddziaływań kulturalnych. Dominuje nad wszystkiem pojęcie rodziny, jako czegoś zamkniętego i wyodrębnionego od reszty świata. Przypuszczam również, że niemałą rolę gra pojęcie rasy – właśnie żydowskiej, jako wyjątkowej i znajdującej wszędzie żywiołowych wrogów etnicznych, z tem wszystkiem łączy się pojęcie jakiegoś, już ogólno-europejskiego, comme-il-faut[114] moralnego, obawa skandalu, godzącego w rodzinę. Jeśli chodzi o mnie, tak dalece zżyłem się z diametralnie innym sposobem myślenia, z pojęciem wolności osobistej, moralnej, społecznej, wyznaniowej, że nie miałem po prostu wspólnego języka do rozmowy z Twoim bratem. Tłumaczyłem mu, że mojem dążeniem życiowem jest właśnie takie społeczeństwo, w którem różnice narodowościowe nie będą grały roli, że staram się zawsze ustosunkować do człowieka jako do mniej lub więcej wartościowej jednostki, a nie przedstawiciela jakiegoś klanu – wszystko to jednak rzucałem jak groch o ścianę. Wreszcie zrezygnowałem z tych argumentów i chodziło mi jedynie o przekonanie go, że jestem tem, co w potocznym języku zwie się „porządnym człowiekiem”, i prosiłem go jedynie o dobrą wolę w stosunku do całej tej sprawy. Jak on tam z tego wybrnie niewiele mnie obchodzi. Szkoda jednak, że nie stara się obiektywnie wyjaśnić wszystkiego, skoro nie ma do mnie zaufania.
W związku z tem wszystkiem może lepiej będzie jeśli nie będziesz przyspieszać swojego przyjazdu, co zapowiadasz w dzisiejszym liście. Chciejmy nasze szczęście wzajemne liczyć większą miarą niż na godziny i poczekajmy na tę niezbyt już daleką, że tak powiem, pogodę cywilno-prawną. Do widzenia, kochanie moje najdroższe, całuję Cię najczulej Twój Wł.
Warszawa, 1 XII [19]33 r. Droga Irenko! Wczoraj Twój brat był u Jaśki. Jakie odniósł wrażenie po rozmowie z nią, nie wiem, w każdym razie rozmowa miała przebieg spokojny. Czy wpłynie to na uspokojenie Twojej rodziny? Wiesz, wydaje mi się, że ich stanowisko w stosunku do mnie jest nieprzejednane, że nie gra tu roli nawet zupełne załatwienie przez nas wszystkich formalności prawnych, tj. wzięcie ślubu po rozwodzie z Jaśką. Jestem w oczach Twojej matki i brata jakąś figurą spod ciemnej gwiazdy, człowiekiem, który Tobie i im może przynieść tylko nieszczęście. Twój brat mówił wprawdzie o zastrzeżeniach, co do naszych stosunków przed ślubem, ale domyślam się, że realizacja naszych planów stanie się bodźcem do licho wie jakich wystąpień przeciwko mnie. Zapewniam Cię jednak, że żadne pogróżki ani groźby nie skłonią mnie [do] cofnięcia się z obranej przez nas drogi. Kocham Cię bardzo, jesteś mi w życiu niezbędna i w połączeniu się z Tobą pokładam moje życiowe nadzieje. Myślę, że Ty też tak czujesz i pragniesz, a to najważniejsze. Po moim powrocie z Rosji zabiorę się energicznie do spraw związanych z naszem połączeniem się. Piszę z redakcji, gdzie nie napalono dzisiaj, trzęsę się z zimna i nawet palce mi zgrabiały, co widać z pisma. Bądź dobrej myśli, kochanie, całuję Cię najczulej Twój Wł.
Warszawa, 3 XII 1933 r. Moja droga Irenko! Za godzinę wyjeżdża do Kalisza Jaśka z Anką. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że to jest właśnie ta chwila rozejścia się po 7-letniem pożyciu. Patrzę na Ankę, która bawi się na podłodze i smutno mi jakoś na myśl, że już nie będę mieszkał przy niej, że będę już tylko takim tatusiem, który przychodzi z wizytą. Kto wie, może takiego córeczka będzie mocniej kochać? A może stopniowo będzie zapominać o mnie. Smutno mi jakoś, Iruś kochana, i wielka szkoda, że nie ma Ciebie przy mnie, bo właśnie w takiej chwili chciałbym najmocniej czuć bliskość kogoś bardzo kochanego, dla którego jestem drogi i potrzebny życiowo. Wiem przecież, że i tam w Pilicy kochasz mnie nie mniej, niż gdybyś była przy mnie, ale widocznie nerwy już odmawiają mi posłuszeństwa… Twój brat po rozmowie z Jaśką prosił ją jeszcze następnego dnia o rozmowę z Twoją matką, ale Jaśka odmówiła. Wczoraj zaś dzwonił do mnie, żebym przed wyjazdem rozmówił się z Twoją matką, jednakże nie teraz, ale kiedy mi da znać, że można. Widocznie Twoja matka ciężko przeżywa nerwowo te wszystkie nasze sprawy. Ja, oczywiście, nie mam ochoty na tę rozmowę, znając negatywny stosunek do mnie Twojej rodziny, ale uważam, że powinienem tę rozmowę odbyć ze względu na to, że są to bądź co bądź ludzie, którzy dotychczas byli Ci najbliżsi.
Przypuszczam, że po wyjeździe Jaśki szybciej mi pójdzie praca nad przekładem i w ciągu kilku dni pchnę go potężnie naprzód, tak że koło 10-go jednak wyjadę. Brak mi wprawdzie sporo pieniędzy – ale muszę i to jakoś energicznie załatwić. Pomyśl, proszę, w jaki sposób będziemy korespondować po moim wyjeździe, na poste-restante, czy też pod jakimś adresem, bo na Królewską nie chcę listów wysyłać. Dobrze by było, zdaje mi się, gdybyś do swojej rodziny napisała list, w którym wyraźnie i niedwuznacznie opowiedziałabyś o naszych wspólnych planach, zaznaczając przy tem w sposób mocny i zdecydowany, że Twoje postanowienia są niezmienne. Proszę Cię, zrób to. Całuję Cię najczulej i najserdeczniej Twój Wł.
Warszawa, 4 XII 1933 r. Irenko droga! Wysłałem Ci wczoraj list o dość smętnym nastroju, który nie opuszczał mnie aż do tej chwili. Obudziłem się dziś rano o 9-ej i mimo to nie wstałem do 3-ej. Myślałem, myślałem nad tem wszystkiem, potem zasnąłem, śniłaś mi się i byłem zły, że obudziłem się właśnie w chwili, kiedy przyszłaś do mnie. A na mieście jest mróz, wszystko stężało i zmarzło, a ja noszę ciepły szalik. Lepiej już marznąć, niż kwasić się w mętnej listopadowej aurze. To ostatnie – to metafora. W naszych sprawach dużo się wyjaśniło, niekiedy na gorsze, ale wolę to, niż niejasność sytuacji i taktykę drobnych wykrętów. I tobie z tem lepiej, prawda? Myślę, że powinnaś koniecznie napisać obszerny list do domu, wyjaśniający niedwuznacznie Twoje stanowisko. Musisz zająć mocną pozycję, dowieść, że umiesz obronić to, co w Tobie jest ważne, dowieść, że jesteś pełnoletnia. W tym stanie rzeczy najwięcej teraz zależy od Ciebie, od tego, czy potrafisz przekonać swoją rodzinę, że jej wysiłki w celu przeszkodzenia naszemu pobraniu się są daremne. Jeszcze lepiej by było, gdyby Ci się udało przekonać kogo należy, że nie taki diabeł straszny jak go malują, że jestem „porządnym człowiekiem” i że dobrze nam będzie razem. W każdem bądź razie, wobec perspektywy rozmowy z Twoją matką, chciałbym, żeby Twój list poprzedził ją. I bądź łaskawa nie pisać nic prócz prawdy. Przed awanturą z Twoim bratem oczywiście widzieliśmy się parę razy, a gdzie – to nasza rzecz. Kończę już, gwiazdeczko moja, jaskółeczko w czarnem futerku, do którego tak lubię się przytulić. Kończę, bo szósta dochodzi, a o szóstej mam dostać parę złotych, które nie są ważne kiedy się je ma, ale bez nich – ani rusz. Przyjedź kiedy Ci wypadnie, nie nalegam przecież na opóźnienie Twojego przyjazdu. Ale po Twoim przyjeździe nie chcę już konspirować, musisz wyjaśnić tę sprawę z Twoim bratem. Całuję Cię, serduszko moje, i bardzo, bardzo kocham Twój Wł.
[Warszawa, 1933] Irenko. Nie mogę tak. Męczę się. Zadzwoń w południe albo wieczorem.
Irena Helman do Władysława Broniewskiego Wtorek, 5 XII [19]33 r. Syneczku drogi! Dostałam dziś Twój list i ucieszyłam się bardzo, bo nie spodziewałam się tak szybkiej odpowiedzi – bardzo więc było przyjemnie. Naturalnie kochanie, że list do domu napiszę ale jeszcze nie zaraz, bo muszę przeczekać, aż się mama uspokoi. Poza tem sądzę, że lepiej będzie jeżeli napiszę do brata, żeby on mamę uspokoił i powiedział jej o tem. Tylko, czy aby zechce? Chciałabym, żebyś się z nim jeszcze raz porozumiał i zorientował w jego teraźniejszym ustosunkowaniu się do naszej sprawy. Sądzę, że rozmowa z Jasią wpłynęła jednak na zmianę w jego nastrojach. Chciałabym wiedzieć o tem zanim list napiszę, bo od tego przecież zależy ton listu. Oczywiście, że postaram się przekonać ich o Twojej porządności, ale swoją drogą i Ty to zrób, bo nie wiem, czy mi uwierzą. Co do tego, czy spotykaliśmy się przedtem wolę wcale nie pisać, ale mojem zdaniem nieszlachetnem jest z naszej strony подводить [115] Jankę, albo Zosię, bo przecież za każdym razem byłam niby u nich, albo też u Janki i Janka dzwoniła do mnie. Jakoś to niedobrze wychodzi. Dziękuję Ci najdroższy za łaskawe przyzwolenie przyjazdu do Warszawy – nie omieszkam z niego skorzystać. Co jednak będzie, gdy zechcę stanąć przed Twemi jasnemi oczyma? Przecież przyrzekłeś, że nie spotkasz się ze mną! Wobec czego obowiązkiem Twoim w takim wypadku jest momentalnie odwrócić się ode mnie. Poza tem możesz splunąć od uroku trzykrotnie przez ramię i powtarzać cвят cвят cвятится имя тове…[116] tylko że, o ile chodzi o urok, trzeba to było zdaje się zrobić wcześniej. A Ty jak uważasz? Moje miłe kochanie proszę Cię trzymaj się w rozmowie z moją matką – uprzedzam Cię, że nie zawaha się przed żadnym środkiem byleby mnie „uratować”. Gorzej będzie, gdy naślą na Ciebie Rakowszczyka, ale to jest człowiek mądry i można się z nim dogadać. A w ogóle najlepiej to bardzo grzecznie i spokojnie dać do zrozumienia, że to jest wyłącznie nasza sprawa. Wskazówek dla matki udzieliłam Ci w zeszłym liście – pamiętaj o uczuciach sentymentalnych (to jest właściwie tautologia o umiejętnem wzbudzeniu-rozbudzeniu[?] rozczulenia. Zresztą pewna jestem, że poradzisz sobie spokojem i stanowczością. List do domu napiszę w tym tygodniu, bo gospodyni moja jedzie do W-wy i może tam coś nagadać – wolałabym więc to uprzedzić. Krewne mojej gospodyni były w Rosji (jedzie właśnie spotkać się z niemi i dowiedzieć się co tam słychać) – starsza od dnia przyjazdu wciąż płacze, a młodsza powiada, że tutaj należy kamienie całować. C’est ça[117].
Władysław Broniewski w Sopocie (1927 r.)
Więc kochanie moje maleńkie dowiedz się, w jakim humorze jest mój szanowny braciszek, po czem w zależności od tego kropnę mu list taki, czy inny. Postaraj się to zrobić jak najszybciej, bo ja też muszę się pośpieszyć. Mój gołąbeczku kochany, wiem że jestem straszna egoistka, ale serce mi się kraje na myśl, że odjedziesz i tak długo nie zobaczę Ciebie. W związku z tem wydaje mi się, że lepiej by było t. zw. formalności zacząć załatwiać teraz (tak, jak zresztą mówiliśmy w Dąbrowie), tak, że w niedługim czasie po Twoim powrocie moglibyśmy być już razem; mój boże – jakież by to było szczęście. Całuję Cię mój chłopaku złoty najukochańszy wiesz gdzie? W dołeczki, w oczy w usta najsłodziej. Twoja Ira [Dopisek na marginesie:] Władziątko kochanie noś koniecznie sweter i kup sobie kamaszki – przydadzą Ci się w Rosji. [Dopisek na dolnym marginesie:] Czy mówiłeś z Kisterem o Buninie? Czemu o tem nie piszesz?
Warszawa, 5 XII 1933 r. Irenko milutka! Ubiegły tydzień przekonał mnie, że listy jednak dochodzą do Ciebie bez niespodzianek, w co wątpiłem trochę wobec ostatnich zadrażnień i dlatego pisałem oględniej, nie poruszając niektórych tematów. Zresztą tych sekretów nie było tak wiele – trochę w odróżnieniu od Jaśki no i to, że Twoja matka pierwej niż ja rozmówiła się z Zosią. Dziś chcę rozwiać jedno Twoje złudzenie, wyrażone w ostatnim liście. Jeżeli zostanę zawezwany na Królewską pójdę tam, żeby udzielić rzeczowej informacji o moich zamiarach względem Ciebie, ale o nawiązaniu stosunków, piciu herbaty itp. z mojej strony nie ma mowy. Za wiele krzywd moralnych i zniewag spotkało mnie ze strony Twojej matki, żebym mógł o tem łatwo zapomnieć, a wobec starszej kobiety, i to Twojej matki, nie mogę inaczej reagować jak oddaleniem się. Najbardziej czuję się przez nią dotknięty tem, że w obecności mojej matki i Jaśki mówiła o Tobie rzeczy nieprawdziwe i uwłaczające Ci. Pomijam już drobniejsze intrygi. To wszystko nie przeszkadza nam wcale do szczęścia. Chciałbym, kiedy już się połączymy, zamknąć się po prostu z Tobą w domu i izolować na jakiś czas od otaczającego świata. Wierzę, że nam obojgu byłoby z tem dobrze i może wtedy napisałbym jakąś dużą dobrą rzecz. Co ty na to, najmilsza? Z przekładem idzie mi dość opornie, tj. nie mogę tyle wypracować dziennie, żeby go skończyć za tydzień. Przewiduję więc jeszcze pewną zwłokę i wobec tego zaczynam się zastanawiać, czy nie warto by poczekać do stycznia, puściwszy przedtem Grydza na urlop. Łączy się z tem jeszcze i ta korzyść, że 2 stycznia dostaję 300 zł (Virt. Mil.) [118], które przed wyjazdem bardzo by mi się przydały. Porozumiem się z Grydzem i wtedy zadecyduję. Milutka, pewnie Ci tam już zabrakło floty? Napisz otwarcie. W danej chwili nie mam, bo wszystko zjadło komorne, ale pod koniec tygodnia coś wymyślę. I potem zadzwonię do Zosi. Posyłam Ci „W. Lit.” i pomyślę znowu o książkach. Jak postanowiłaś w sprawie listu do Twojej rodziny, o którym pisałem? Twój niedzielny list rozczulił mnie, był bardzo ciepły i taki właśnie jaki się pisze o szarej godzinie. O tej samej porze pisałem do Ciebie, a potem odprowadziłem ze Stasiem R. na dworzec Jaśkę z Anką. Bardzo bym chciał, żeby w przyszłości wytworzyły się dobre stosunki pomiędzy Tobą a Jaśką, bo inaczej moje stosunki z dzieckiem byłyby utrudnione. Do widzenia, miła. Myśl o mnie tak, jak ja o Tobie: z wielką tęsknotą i ciepłem w sercu. Całuję oczęta Twój Wł.
Władysław Broniewski z córką Anką (połowa lat 30).
Warszawa, 6 XII [19]33 r. Iruś moja! Diabelnie męczę się bez Ciebie. Czuję się taki opuszczony, odsunięty, niezaspokojony w swych najbardziej ludzkich pragnieniach. Częste listy jeszcze wzmagają tu poczucie osamotnienia. I co zrobić? Wyjadę jednak teraz, bo inaczej się nie układa, mówiłem z Grydzem. Muszę więc na głowie się postawić, żeby szybko skończyć ten przekład. A idzie opornie i palce bolą od maszyny. Kochanie moje, nie wymagaj ode mnie, żebym badał stany psychiczne Twojego brata. Co masz mu napisać, napisz i tak, albo wprost do matki. Zrozum, że tu chodzi o to, żebyś po raz pierwszy w życiu pokazała im, że nie jesteś małem dzieckiem, że wiesz czego chcesz i nie jesteś przeze mnie otumaniona, ani przez własną lekkomyślność (jak pewnie sądzą o Tobie) – ale że świadomie dążysz do pewnego celu. Czasy wykrętów i niewyjaśnionych sytuacji skończyły się, teraz trzeba powiedzieć wszystko i to powiedzieć mocno. Z ostatniego Twego listu wnoszę, że ciągle się czegoś obawiasz i nie jesteś zdecydowana postawić sprawę należycie. Zważ, że w obecnej sytuacji rodzina Twoja właściwie nie zna jeszcze Twojego stanowiska. Tak, dziecinko droga, musisz być doroślejsza, bo kiedy się ze mną połączysz, możemy jeszcze razem mieć trudniejsze od tych sytuacje życiowe. Dzwonił dziś do mnie Lindenfeld[119], pytając czy zechcę tłumaczyć Bunina. Będę się starał dojść z nim do porozumienia jeszcze przed wyjazdem i zostawić Ci ten przekład na czas mojej nieobecności. Dobrze? Przedwczoraj nie spałem całą noc, najpierw robiłem przekład, potem układałem pasjansa, wreszcie napisałem wiersz, a właściwie przerobiłem jeden z dawnych niedrukowanych i wraz z Magnitogorskiem dałem Grydzowi do świątecznego numeru[120]. Wczoraj prowadziłem się źle, gdyż skusili mnie moi byli sekundanci na, jak Ty to nazywasz, małe szaleństwo i przebumblowaliśmy do dość późnej godziny. Ale dziś jestem rześki, wykąpany i ogolony, a w takich okazjach zawsze wierzę, że jeszcze będą ze mnie ludzie. Tyle na dzisiaj. Wystarczy, jaskółeczko? Wiesz, na Nowym Świecie widziałem kapelusz, w którym na pewno byłoby Ci bardzo do twarzy. Chciałem go nawet kupić dla Ciebie, ale nie miałem pieniędzy. Daruj więc, do lepszej okazji. Całuję Twoją najśliczniejszą buzię kiedy się śmiejesz. Twój W. Warszawa, 7 XII 1933 r. Irenko droga! Otrzymałem dziś Twój list wraz z listem przeznaczonym dla brata; odsyłam go natychmiast wraz z moim biletem, zawiadamiającym, że robię to na Twoje życzenie. List Twój mógłby co prawda być nieco inaczej napisany, z mocniejszemi akcentami i reakcją na moją „nikczemność”, ale ostatecznie to są rzeczy, których nie chcę Ci dyktować ani podpowiadać. Bądź co bądź najważniejsze zostało powiedziane – że chcesz być moja.
Pokój Władysława Broniewskiego (stan obecny).
Co [do] listu zaś, który napisał Twój brat do Ciebie, zastanawia mnie on i zdumiewa. Przede wszystkiem irytuje mnie ten patrjarchalno-pogróżkowy ton. Co ten chłopak właściwie sobie myśli? Czyżby rozmowa ze mną i Jaśką nic nie rozjaśniła w jego głowie? A może należy to rozumieć w ten sposób, że ma on wraz z matką jakieś ukryte plany w stosunku do Ciebie, może zamierzają oddziałać na Ciebie jakiemiś środkami gwałtownemi, z użyciem całego aparatu środków rodzinnych? Doprawdy irytuje mnie już ten Twój średniowieczny brat. I najgorsze to, że przy Twojej miękkości, braku odporności są szanse, że znów możemy mieć zatrute życie. Pomyśl, dziewczyno, o co tu chodzi i postaw się należycie, bo ja na razie już wszystko zrobiłem, co mogłem. Z kolei i ja niedługo zacznę myśleć, że ta sprawa nie skończy się dla Twego brata paroma zadraśnięciami na sali gimnastycznej – a ja nie rzucam słów na wiatr. W Warszawie śnieg, sanki. Robię przekład i martwię się, że za wolno postępuje naprzód. Jestem dziś jakiś rozstrojony i nieswój, co może wpłynęło na ton tego listu. Ale kocham Cię bardzo, moja jaskółeczko miła i tęsknię za Tobą, całuję Cię w myśli tysiące razy Twój W.
Warszawa, 11 XII 1932[121] Iruś kochana! Piszę w niedzielę o 7-ej wieczorem w „Zaciszu”, gdzie za chwilę ma przyjść Twój brat na rozmowę ze mną. Umówiliśmy się tak wczoraj, po otrzymaniu przez niego Twojego listu. Ciekawym, czy przyjdzie z projektem jakiegoś modus vivendi, czy znów z protestem i pogróżkowemi aluzjami. Tak czy inaczej, nie mam zamiaru więcej prowadzić z nim rozmów. O treści rozmowy napiszę Ci za pół godziny, tymczasem o sobie. Jestem od paru dni jakiś niewyraźny ze zdrowiem i kto wie, czy się nie rozchoruję, w co zresztą wątpię. Łączy się z tem dziwna apatia, od dwóch dni nie ruszyłem przekładu. Muszę się przemóc, bo najgorsze jest takie dreptanie na miejscu. W sobotę byłem w starostwie po paszport i powiedziano mi, że jeszcze nie wrócił z Komisariatu Rządu. To daje dużo do myślenia, bo takie sprawy zazwyczaj załatwiają w kilka dni, a to już dwa tygodnie mija. Będę musiał chyba starać się o jakieś poparcie. ---Przed chwilą zjawił się tu jakiś młodzieniec, który w imieniu Twojego brata przeprosił mnie, że dzisiejsze spotkanie nie dojdzie do skutku. Wobec tego kończę list i wychodzę. Właściwie mogłoby się zupełnie obejść bez tej rozmowy – czegóż dobrego mogę się po niej spodziewać? Chyba realizacji tych gróźb, jakie były rzucone w liście, o którym przypuszczałaś, że zaginął. Przychodzi mi również na myśl, czy to nie był zamaskowany wywiad, co do mojej obecności w Warszawie – mogłem przecież pojechać do Ciebie! Widzisz, na co się to zanosi po Twoim przyjeździe do Warszawy. Najlepiej by było, gdybyś mogła nie wracać już na Królewską, ale to jest diablo trudne. Pomijam już stronę materialną, z którą jakoś poradzilibyśmy sobie, ale to poczucie skandalu w Twojej rodzinie i przypuszczalnie nowe awantury, które miałyby już donioślejszy przebieg, Iruś, bardzo wiele teraz zależy od Ciebie, od Twojej postawy i charakteru. A więc, kochanie moje, trzymaj się mocno i pamiętaj, że jeżeli naprawdę kochasz mnie tak bardzo, jak mi to tyle razy powiedziałaś i w co wierzę, musimy wygrać tę grę. Cały ranek czytałem dziś materiały biograficzne o Puszkinie. Porywająca lektura i dla mnie niezmiernie ciekawa. Całuję Cię, słoneczko moje, i tulę do serca Twój Wł.
Warszawa, 12 XII 1933 r. Irenko, kochana moja! Dzięki za długi, miły list. Bardzo mi z nim było dobrze i ciepło kiedy o czwartej, prosto z łóżka, przyszedłem do redakcji. Zimno mi się robiło na widok rusycyzmów, któremi ostatnio sypiesz coraz obficiej. Ale to nic – nauczysz się wkrótce tej mojej jedynej specjalności: języka polskiego. Twój brat po wczoraj sprawionym mi zawodzie dziś nie uznał nawet za stosowne zatelefonować, przypuszczam więc, że tu naprawdę chodziło o zatrzymanie mnie w Warszawie (!). Cóż się kryje za tą chytrością? Postanowiłem na przyszłość już się nigdzie z nim nie umawiać, jeżeli ma do mnie interes, niech przyjdzie do redakcji albo do domu. Za kilka dni zobaczymy się więc, Iruś miła? Bardzo się cieszę na myśl o tem, a równocześnie niepokoję czy nam nie będą za bardzo dokuczać. Wiesz, myślałem sporo o kulcie jaki masz dla Twego zmarłego ojca. Dotyczy to zresztą całej Twojej rodziny. Nasuwają mi się z tego powodu daleko idące refleksje. Przede wszystkiem, że kult ten jest tak intensywny i żywotny, że przestaje być wyrazem ukochania osoby zmarłej, a staje się bezustannym sprawdzianem postępowania życiowego. Jest w tem więc coś religijnego, kult przodków, coś, co władzę nad życiem oddaje śmierci. Ja, jak Ci wiadomo, jestem przeciwnikiem wszelkich kultów, poza kultem życia, żywego człowieka. I nie jest to kult, ale walka. Chciałbym Irenko, żebyś zachowując miłość dla Twego zmarłego ojca, nie sugerowała się w swem życiu sprawami zagrobowemi. Żebyś nie dawała się sugestionować jego autorytetem przez ludzi, których poglądy życiowe są przestarzałe, tradycjonalistyczne, sprzeczne z Twojemi interesami.
Znając Twoją przesądność, użyję argumentu demagogicznego, ale nie mniej opartego na prawdzie: 17 grudnia jest datą mojego urodzenia. Wierz mi, kochana, że wszystko to, co wyżej napisałem było podyktowane miłością do Ciebie i chęcią coraz większego zbliżenia między nami. Jeśli Cię coś uraziło – wybacz. Flotę może jutro będę mógł wysłać. Całuję Cię najserdeczniej
Twój Wł.
Warszawa, 13 XII 1933 r. Iruś moja! Zabrałem się dziś od rana do przekładu, w redakcji też mam masę pracy nad korektami gwiazdkowego numeru, jest wpół do ósmej, kiedy zabieram się do tego listu. Wyobraź sobie, że oglądałem wczoraj Twoją fotografię z 1928 r. na statku podczas wycieczki na Hel. Pokazała mi ją Jadzia Jędrzejowska, u której wczoraj b. mile spędziłem wieczór. Rozmawialiśmy o naszych sprawach, bo i wie o nich prawie wszystko, a są b. podobne do jej własnych. W końcu postawiła mi kabałę, której w całości nie pamiętam, ale na końcu były tam „małe pieniądze i duża radość”, co dotyczy Ciebie i mnie. W swoim czasie przed 6 tygodniami Jadzia stawiała kabał Jaśce, która z podziwem stwierdziła, że wszystko się sprawdziło, włącznie ze Stasiem, którego wtedy jeszcze zupełnie nie było na horyzoncie. Siedziałem tam blisko do 12-ej, oczywiście była Wika. Dowiedziałem się m.in., że o moim „zbrojnym” incydencie[122] dotarły już plotki tam, dokąd się wybieram[123]. Martwię się, dziecinko droga, że nie mogę Ci dziś posłać floty, a jeżeli jutro będę mógł, to czy nie będzie za późno? Daj mi dokładnie znać kiedy przyjedziesz.
Twojemu bratu widocznie odechciało się rozmowy ze mną, bo ani wczoraj, ani dziś nie dzwonił, z czego jestem zupełnie zadowolony. Wiesz, że jeśli miłość nasza spotkała się z dużą wrogością ludzi z Twojej strony, posiada ona i sprzymierzeńców pośród moich przyjaciół, którzy odnoszą się z sympatią do moich uczuć i ich przedmiotu. Pomimo, że na ogół z niewieloma mówiłem o tem wszystkiem, przeważnie z tymi, którzy i tak musieli być wtajemniczeni, mamy już pośród nich grupkę ludzi, na których możemy liczyć. To, że mówiłaś z Baby o tem, to dobrze, bo męczy takie szczelne zamykanie się w sobie. Szkoda, że nie napisałaś mi, co mianowicie mówiłyście. Na tej fotografii u Jadzi nie poznałem Cię w pierwszej chwili: głęboko nasunięty beret, buzia prawie pucułowata i jedynie uśmiech – ten sam. Całuję Cię najczulej, kochanie. W chorobę nie wierz – jestem ogniotrwały i przejdę przez wszelkie ognie, żeby moją królewnę odebrać smokom. „I skończona bajka” – jak mówi moja córa, nieobecna w Warszawie. Całusy, pocałunki, ucałowania przyjm od Twojego Wł.
Warszawa, 14 XII [19]33 r. Irenko moja najmilsza! Treść ostatniego listu Twojego brata już mnie wcale nie zdumiała, bo w ogóle z tamtej strony spodziewam się wszystkiego, włącznie z rzeczami najgorszemi. Czas jednak, żebyś i Ty zrobiła trzeźwy wywód. Mojem zdaniem list ten ma znaczenie następujące. Nasze plany połączenia się wzbudziły w Twojej rodzinie tylko oburzenie i wstręt – jestem przecież człowiekiem nikczemnym, do tego „gojem”. Prócz tego matka Twoja przeżywała na tem tle jakieś wstrząśnienie nerwowe, które częściowo udzieliło się i bratu. Brat Twój, dla którego, jak się domyślam, jedynym ideałem życiowym jest kult rodziny, oburza się na Ciebie, że dla spokoju matki i zadowolenia jego pojęć, nie chcesz się wyrzec tego, w czem Ty upatrujesz swoje szczęście, a w czem oni widzą Twoje nieuchronne nieszczęście. Wyjaśnienie kwestii rozwodowych, rozmowa z Jaśką – nic tu nie pomogły, bo przecież ten rozwód po 7 latach małżeństwa, to najgorsza rekomendacja – w ich oczach! – dla Twojego przyszłego męża. Brata Twego oburza wreszcie i to, że list do niego przysłałaś przeze mnie. Być może, że w niektórych szczegółach domysły moje odbiegają od istotnego stanu rzeczy, ale ogólny wywód – sądzę – jest słuszny. Cóż więc mamy wobec tego przedsięwziąć? Wydaje mi się, że teraz najwięcej zależy od Ciebie. Musisz szukać sposobów załagodzenia chorobliwej atmosfery Twojego domu, uniezależnienia się od ewentualnych prób złamania Twojej woli. Trzeba działać otwarcie i stanowczo. Przewiduję, że po Twoim przyjeździe do Warszawy Twój brat będzie się starał sterroryzować nas, żebyśmy się nie widywali. Może znasz kogoś zbliżonego do Twojej rodziny, kto by mógł i chciał zapobiec możliwym tragicznym konfliktom? Może Beylin[124] albo ktoś w tym guście? Musisz, Irenko, zdać sobie sprawę, że sytuacja jaka się wytworzyła jest naprawdę poważna. U mnie jakoś niewesoło. Dwa dni temu nawet próbowałem to utopić w czystej. W rezultacie nocowałem u Stasia R., który jest dla mnie b. serdeczny. Z paszportem dotąd niewyjaśniona sytuacja, licho wie czy i kiedy mi go dadzą. Możliwe, że wobec tego wyjazd odłożę na lato. W takim razie trzeba by gruntownie zmienić plany, przyśpieszyć formalności.
Władysław Broniewski w Zakopanem (1932 r.)
Władysław Broniewski w Zakopanem (na górze 1932 r., na dole 1928 r.)
Jaśka nie chce już wracać na Leszczyńską z perspektywą wspólnego mieszkania. Miała przyjechać w tym tygodniu, żeby mnie po wyjeździe zastąpić w redakcji, ale skoro nie ma paszportu chyba będę musiał się wyprowadzić. Mieszkanie jest wściekle zimne, niepodobna go opalić. I czuję się w niem niedobrze. Źle mi się tam pracuje w zimie i przekład idzie niesporo. Kister wyjechał i dopiero jutro dostanę flotę – martwię się, że Ci dotąd nie mogłem wysłać tego, co potrzebujesz na wyjazd[125]. Taki opuszczony się czuję, Iruś moja miła, gnębią mnie jakieś złe myśli… Bardzo Cię kocham, wiesz? I całuję śliczne oczęta Twój W.
Warszawa, 15 XII 1933 r. Kochanie moje najdroższe!
Rozczulił mnie Twój dzisiejszy telegram. Ależ jestem zdrów, mimo że zmarznięty i w nienajlepszem samopoczuciu. Wczoraj wysłałem list i pewnie dziś go odebrałaś. Raz tylko, we środę, nie napisałem do Ciebie w tym tygodniu. Rozpieściłaś się, moja milutka, i za wiele od bogu ducha winnej poczty wymagasz. Siedzę w redakcji po czterech godzinach korekty, bo przygotowuje się nr gwiazdkowy, jeszcze większy od sowieckiego. Oczy mnie trochę bolą. Zbliża się ósma, więc żebyś na pewno tych parę słów jutro dostała, wyślę je expressem. Floty dziś jeszcze nie dostałem, źle, za to zyskałem nadzieję podwojenia mojego honorarium za przekład, który prawdopodobnie umieszczę w jednej z gazet. To by było świetnie i w samą porę! Wobec tego stanowczo skończę tłumaczyć przed wyjazdem, w co wątpiłem już wobec powoli postępującej pracy. Bo inaczej taka gratka mogłaby mi się wymknąć. Z paszportem w dalszym ciągu niewyjaśnione, ale sprawę tę energicznie popycham. Sądzę jednak, że przed Nowym Rokiem nie wyjadę. A Ty kiedy wreszcie przyjedziesz, kochana? Tęsknię za Tobą, źle mi bez Ciebie, nie wiem już co zrobić, żeby to nasze życie już się nareszcie zaczęło. Dziękuję Ci, miła, że jesteś dla mnie taka czuła i troskliwa. Wierzę, że będziemy się długo i troskliwie kochali. Bardzo mocno Cię całuję Twój Wł.
Borys Pilniak (pierwszy z lewej) i Władysław Broniewski (w środku) w towarzystwie redakcji gazety „Zoria” w Dniepropietrowsku w 1934 r.
Irena Helman do Władysława Broniewskiego Sobota, 16 XII [19]33 r. Kochanie moje! Dostałeś dziś zapewne mój wczorajszy list pisany w b. ponurym nastroju, co pewnie się wyczuwa. Zła byłam, że Ci ten telegram wysłałam, bo przyznaję, że to trochę zakrawało na przesadę: przez dwa dni nie dostawać listów (bo to jednak na dwa listy nie odpowiedziałeś mi, nie na jeden, jak piszesz) i już wyobrażać sobie rozmaite okropności, robić alarm itd. Ale Ty sam temu jesteś winien, boś mi wciąż pisał, że niedobrze się czujesz, skądżeż mogłam wiedzieć, że to u Ciebie są tylko długotrwałe nastroje? I zwłaszcza, gdy tylekroć prosiłam Cię, byś mnie nie zostawiał bez wiadomości o sobie, bo zapewniam Cię, że mnie taki jeden, czy dwa dni niepokoju więcej kosztują, niż Ciebie ten przymus, jaki byś sobie zadał pisząc mi te parę słów. Masz rację, że jestem rozpieszczona, ale przyznasz, że i Ty taki jesteś, bo sam mi o tem pisałeś, że gdy nie dostajesz ode mnie listu, czujesz się opuszczony itd. Ja też. Więc serce moje bierz mnie taką jaką jestem – to trudno, nic się z tem nie da zrobić – i stosuj się proszę do tych moich b. zrozumiałych próśb – możesz je zresztą nazywać kaprysami – mnie to jest obojętne. U nas jest piekielnie zimno, cała jestem zlodowaciała, po pokoju wiatr chodzi, nogi zmarznięte, ręce grabieją i przy tem piec aż czerwony. Moje „piękne” stopy przedstawiają nader żałosny widok – czerwone, spuchnięte, ale wczoraj posmarowano mi je babskim środkiem, jakoś po tem lepiej. Ranne mycie się moje jest cudem waleczności i odwagi cywilnej. Zaciskam zęby, zamykam oczy i energicznym ruchem zrywam z siebie koszulę – brrr, jakby mnie do lodowatej wody wrzucono. A w ogóle marzę o ciepłym domu, o przyzwoitej kąpieli, o tem żeby nie dygotać pod dwiema kołdrami, żeby nogi w pokoju nie marzły, ręce nie grabiały, nos nie siniał. Co za niski poziom marzeń tej eterycznej istoty – pow iedziałby ktoś – takie powinny marzyć co najwyżej o pocałunkach – nie powiem, żeby tego nie było, w każdym razie wolałabym, by w czasie ich było ciepło. Ucieszyłam się, gdy przeczytałam, że możesz Cuszimę[126] umieścić w gazecie – to by rzeczywiście było cudownie! Miałbyś więc zamias[t] 900-1800, aj, aj, aj, jak dobr[ze]. Á propos pieniędzy, jeżeli możesz je dla mnie wydostać, to prosiłabym Cię bardzo, żebyś mi je wysłał w początkach tygodnia, bo najpóźniej we czwartek jadę, w razie więc, gdyby Ci było z tem trudno, czy niewygodnie – daj mi proszę znać czem prędzej, żebym zdążyła do domu napisać chociaż szczerze mówiąc wolałabym tego uniknąć. W każdym razie, kochanie nie chciałabym, żebyś sobie z tego powodu jaki kłopot robił, bo przecież wiem, że sam jesteś ścieśniony. Proszę więc bardzo, żebyś sobie żadnych utrudnień w związku z tem nie robił. Wysłałam wczoraj do „Bluszczu” gruby list z artykułami, m.in. sławetnego Apollinaire’a. Mam nadzieję, że zamieszczą go chociażby z pobudek snobistycznych. Posłałam tyle rozmaitych rzeczy do tych wrednych bab, i jak domyślam się, nic dotychczas nie zamieszczono. Ale gdy przyjadę zrobię z tem ruch, niech tylko spróbują nie zamieścić tych filmowych wywiadów! Mam całą masę planów literackich i pseudoliterackich, ale nie mogę pracować, bo brak mi ciepła – serdecznego i fizycznego, ale pomysły te przecież jakoś później zrealizuję. Tymczasem mam 2 nieskończone nowele (z cyklu tych pseudo) i nie mam sił zakończyć ich. To wszystko. Mileńki mój daruj, jeżeli gnieżdżą się w tym liście resztki moich nastrojów – ale to nic, jeszcze przecież kiedyś „zakwitną dla nas fiołki”… Całuję Cię moje Ty jedyne szczęście pomimo wszystko Twoja Irena Warszawa, 17 XII 1933 r. Irenko miła!
Nawymyślałaś mi wczoraj porządnie, ale całkiem niesłusznie. Nie można się tak przeczulać. A gdybym był na wojnie albo w dalekiej podróży? Trzeba mieć dużo zaufania we mnie – nie tylko w zdrowie i siły, ale i w moją tzw. szczęśliwą gwiazdę. A Ty jesteś taka dziecinnie niezaradna, gdy chodzi o Twoje uczucia. Jednak bardzo mi dobrze na duszy z Twoją czułością, z wysłaną w piątek depeszą i nawet z tem wczorajszem wymyślaniem. Bo przecież kochasz mnie i to mocno, a to takie ważne dla mnie. Piszę w niedzielę o 2-ej pp. w piżamie i pod piecem. W mieszkaniu diabelnie zimno i żadne palenie nie pomaga. Od 8-ej piszę na maszynie, a teraz za chwile wyjdę, żeby wrzucić ten list na poczcie, a potem, wstąpiwszy do IPS-u, pójść do mamy na obiad. Jestem już trochę bardziej zrównoważony niż w ciągu ostatniego tygodnia, kiedy tłukła mnie albo chandra, albo tęsknota za Tobą, albo po prostu szewska pasja, że się wszystko jakoś tak niemądrze składa. No, ale chociaż jedno się nieco mądrzej złożyło – to „Cuszima” w „Polsce Zbrojnej” (!)[127]. Namówiłem ich, żeby bez podpisu, bo po co? Ale jakieś 800 zł. dodatkowo zarobię na tem. Mam więc w perspektywie bogactwo, luksus, perspektywę opłacenia sprawy rozwodowej, a może i wyjazd do Zoppot, który oczywiście ustokrotni to bogactwo. Na razie jednak jestem goły, bo Kister słabo płaci, i martwię się, że tylko tych parę groszy mogłem Ci nareszcie posłać. Daj znać w razie potrzeby, to we wtorek albo we środę wyślę więcej telegraficznie.
To z wielu względów zimne mieszkanie chcę zlikwidować, ale pewnie nie da się to wcześniej zrobić niż od lutego, bo zastrzeżone jest miesięczne wymówienie. Poszukam dla Jaśki z Anką pokoju z kuchnią, sam zaś albo wyjadę w pierwszych dniach stycznia, albo zamieszkam na kawalerce. Czuję, że teraz przekład pójdzie mi już szybko. Przełamałem jakiś opór wewnętrzny przy tej robocie, a przy tem dopinguje mnie perspektywa podwójnego zarobku. Bidulo moja kochana, Ty tam, a ja tutaj marzniemy, tęsknimy i źle nam bez siebie. Jakby to dobrze było od razu po Twoim przyjeździe razem zamieszkać. Na Królewskiej czeka Cię niewesoła atmosfera, a może i gorsze jakieś przeżycia… Materialnie też by im ulżyło. No widzisz – marznę i marznę, a trzecia się zbliża, więc muszę kończyć. Do widzenia, kochana. Nie gniewaj się na mnie, już teraz nie będzie ani jednego dnia bez listu, tak jak nie ma ani jednego dnia bez tęsknoty za Tobą. Całuję oczęta Twój W.
Warszawa, 18 XII [19]33 r. Kochane moje drogie! No co, uspokoiłaś się już? I listy dochodzą? Coś mi się zdaje, ze w ubiegłym tygodniu jeden list zaginął. Może to przypadek. Zresztą nie jestem pewny. Biedactwo moje drogie, więc nie masz za co wyjechać? Wyślę Ci jutro na pewno, choćbym miał się zapożyczyć. A na Królewską nie pisz w tej sprawie, bo przy tych zadrażnieniach lepiej nie wspominać o sprawach materialnych. Sprawy te dla mnie przedstawiają się obecnie wcale nieźle. Z „Polską Zbrojną” ubiłem interes, a w dodatku za niecałe dwa tygodnie podejmę 300 zł. Sprawę paszportu też pchnąłem naprzód. Okazuje się, że w Oświacie zbyt ogólnikowo podano cel mojego wyjazdu, więc zwrócono tam celem skonkretyzowania. Przypuszczam więc, że paszport będzie już w tym tygodniu, ale wykupię go po Nowym Roku, bo teraz nie ma floty, i dopiero w pierwszych dniach stycznia wyjadę. Przekład popycham teraz w bardzo ostrem tempie: co dzień przeszło arkusz. Muszę skończyć wszystko do N.R.[128], bo inaczej mowy nie ma o wyjeździe. Mróz zelżał, więc już teraz nie marznę tak bardzo. Jeżeli więc przyjedziesz koło czwartku, będziemy mieli przed sobą koło dwóch tygodni widywania się. Czy to nie pociągnie za sobą jakich awantur? Powinnaś po przyjeździe kategorycznie zażądać od swojej rodziny, żeby ograniczyła kuratelę, jaką dotychczas roztaczała nad Tobą. Osobiście wolałbym uniknąć wszelkich rozmów. Jestem, Iruś moja droga, rzeźwiejszy jakiś, zdrowszy. I w ogóle – uszy do góry! Wiesz – przyszła mi teraz niemądra myśl do głowy: że kiedy przyjedziesz, nie będę już odbierał Twoich listów, które teraz są jedyną prawie moją radością… Wysłałem Ci dziś gwiazdkowe „W. L.” – kupa czytania. Borman [129] prosił mnie dziś do siebie na jakieś przyjęcie z tego powodu, ale nie pójdę, bo się wzajemnie nie lubimy. Całuję, całuję, całuję Cię, ty moje zamarznięte szczęście. Pamiętaj, że musisz być moja i niczyja więcej. Przeszkody – usunę Twój Wł.
Warszawa, 19 XII 1933 r. Maleństwo moje drogie! Przyjeżdżaj już prędzej, bo zdaje mi się, że wszystkie te moje chandry, pijaństwa i katzenjammery pochodzą stąd, że Ciebie nie ma. Pomyśl: od paru miesięcy jestem, że tak powiem, kawalerem, nie jestem lekkomyślnie ekspansywny w erotyce, tęsknię za Tobą, piszę i odbieram listy – a wszystko to trwa i trwa. Przecież trudno w tych warunkach utrzymać równowagę nie tylko ducha, ale i ciała. W czwartek więc spodziewam się Ciebie. Na dworzec wyjdę, ale będę się trzymał na ostrożności, żeby nie wpaść na kogoś z Twojej rodziny. Będę stał przy wyjściu na Chmielną – jeżeli będziesz sama, to wyjdź tamtędy, jeżeli nie sama to kieruj [się] inną drogą. W razie gdybyśmy się nie spotkali, a Ty byś przyjechała będę tego samego dnia o 9-ej – 930 w Ziemiańskiej na Marszałkowskiej i następnego o 1230 – 130. W ostateczności telefon do redakcji, no ale to, to sama wiesz. Listów więcej już nie będę pisał, bo mogą wpaść w niepowołane ręce. Cóż Ci więcej napisać? Piszę na maszynie, aż trzeszczy i przed świętami mam dostać zaliczkę. Cieszę się, że ta robota tak w porę została zdopingowana. Dwa tygodnie temu naprawdę byłem jakiś rozklejony i nic nie mogłem ze siebie wydobyć. Teraz to się zmieniło. Piszę na poczcie, bo nie zdążyłem w redakcji. Żeby tylko ten list nie przyszedł za późno. Wysłałem Ci dziś jeszcze trochę floty na powrót. Wracaj więc, moja droga, jedyna, kochana. Tęsknię za Tobą jak wariat. I całuję jak wariat – oczy, usta, piersi, stopy zamarznięte i Twoje obrażone serce Twój Wł.
Moskwa, 16 III 1934 r. Miła Irenko! Siedzę u Pilniaka i przed pójściem do teatru piszę ten pierwszy list do Ciebie. Ciągle jeszcze nie mogę skoordynować wrażeń – tyle nowego i tak wielkie kontrasty. Teraz np. znajduję się w atmosferze rodzinnej, w zamożnie prezentującem się mieszkaniu, a bywało się w biurach i lokalach prywatnych, gdzie wszystko wygląda zupełnie inaczej. Istota rzeczy tkwi, oczywiście, w budownictwie, wszystko niem oddycha i ono stanowi treść tego, co się tu dzieje. Stara, carska Moskwa zamiera, niemniej widać ją jeszcze na każdym kroku. Jest antypatyczna, ciężka, surowa. Zresztą i w obecnem życiu jest wiele surowości i groźby.
Przyjęto mnie tutaj b. mile, mam wielu przyjaciół – zarówno dawnych jak i nowych wśród rosyjskich i nierosyjskich pisarzy. Nie zbywa mi na niczem, a za tych trochę złotówek, które zabrałem ze sobą, mogę sobie pozwolić i na zbytki w Torgsinie [130]. Od wczoraj mieszkam w hotelu; adres mój: Меглинный проезд, гостиница Европа, комната 72 . W Moskwie od razu zorientowałem się i sam wszdzie chodzę. Dzisiaj po raz czwarty idę do teatru. Teatry świetne, ale ja jakoś pechowo dotąd trafiałem: byłem w MOSPS[131] na komedii Чужой ребенок[132] - nic nowego z punktu widzenia Zachodu; następnie w II MChacie[133] na Борхе Zamiatina – groteska, dla mnie dosyć nudna; dopiero wczoraj widziałem ciekawsze przedstawienie w Камерном театре Оптимистическая трагедия[134] – o marynarzach na początku rewolucji; są silne i słabe miejsca w tej sztuce, ale inscenizacja Tairowa[135] świetna.
Za kilka dni pewnie wyjadę na południe: albo tylko do Dniepropietrowska, Dnieprostroju, Kijowa i Charkowa, dokąd wyjeżdża Pilniak i chce mnie zabrać ze sobą – albo też stamtąd puszczę się dalej na Kaukaz. To co Ci piszę jest jeszcze nieskoordynowane i nieprzetrawione; sądzę, że dopiero za jakieś dwa tygodnie zacznie mi się wszystko lepiej układać w głowie.
Donieś mi o sobie obszernie i nie gniewaj się, jeżeli rzadziej niż dawniej będę pisywał. Całuję Cię serdecznie i proszę o przesłanie pozdrowień Jadzi J. i Wice ode mnie i od jej przyjaciół. Wł.
Charków, 21 III 1934 r. Mała Irenko! Jestem trzeci dzień w Charkowie i dziś wyjeżdżam do Dniepropietrowska, żeby spotkać się z Pilniakiem i pojechać na Dnieprostroj, a stamtąd na jeden dzień do Kijowa i z powrotem do Moskwy. Przyjmowano mnie tu bardzo gościnnie, serdecznie, a nawet miejscami uroczyście. W hotelu nie pokój, ale apartament: salon i sypialnia z własną łazienką itp. Z tem to już przesolili. Przyjęcie u pisarzy, przyjęcie u aktorów „Berezilu”, zwiedzanie miasta, fabryk. Jestem tem wszystkiem trochę zmęczony i rad wyjeżdżam. W ogóle potrzeba mi trochę odosobnienia, żeby skoordynować to, co widziałem. Przed wyjazdem z Moskwy odebrałem Twój list, za który bardzo Ci dziękuję. Muszę Ci powiedzieć, że w zestawieniu z tem wszystkiem, co tu oglądam błahe wydają mi się te wszystkie warszawskie sprawy i awantury. Nie chce mi się o nich myśleć i jestem przekonany, że życie samo ułoży to wszystko tak jak trzeba. W Moskwie będę za jakieś trzy dni i zostanę tam z 10 dni. Chcę jeszcze zobaczyć Leningrad, a jeśli się da Kaukaz, ale tylko w tym wypadku, jeżeli uda mi się polecieć aeroplanem. W ogóle na niczem oprócz czasu mi tu nie zbywa. Teraz, ot piszę ten list do Ciebie i boję się, że zaraz przyjdą zabrać mnie do teatru. Charków, choć stolica, na ogół jednak wywiera wrażenie prowincjonalnego miasta, a teatry gorsze od moskiewskich. Nie masz pojęcia jak tu dobrze się powodzi pisarzom. Przy minimalnej produkcji można tu żyć bardzo dobrze. W Charkowie zawarłem dwie umowy wydawnicze na wydanie moich wierszy. No i przyszli po mnie. Może innym razem napiszę obszerniej. Całuję serdecznie Wł.
[brak miejsca] 10 IV 1934 r. Kochanie! Na razie tylko kilka słów, bo wszystko to, czego się dowiedziałem z Twoich listów wymaga poważniejszego zastanowienia, a mnie bezpośrednio po powrocie z dalekich podróży jeszcze nie stać na to. Dlaczego w pierwszym liście nic mi nie napisałaś o tem? Twoje listy i depesza czekały na mnie do wczoraj wieczór. Jestem nowinami bardzo rozstrojony i zaniepokojony. Co znaczy „położenie rozpaczliwe”, jak piszesz w depeszy? Iruś, korzystaj z pomocy naszych wspólnych przyjaciół, resztę spraw załatwi się po moim przyjeździe. Posyłam Ci upoważnienie na podjęcie setki z „Polski Zbrojnej”. Zadzwoń w tej sprawie do red. Sotomskiego[136]. Gdyby to zawiodło, depeszuj. Byłem na Ukrainie, Krymie i w Gruzji. Duże sukcesy osobiste. Na ogół jestem znużony i chcę teraz posiedzieć w miejscu. Bardzo mnie rozczuliły Twoje, tak po dziecinnemu robione, poszukiwania pracy. Bądź dobrej myśli, Iruś, nie poddawaj się przygnębieniom. Całuję Cię mocno Twój Wł.
Osobiste przedmioty Władysława Broniewskiego.
TELEGRAM[137] Moskwa, 10 kwietnia 1934 r. Dopiero przyjechałem [z] Gruzji. Przeczytałem listy. Kochanie bądź spokojna – list pomoc wysyłam. Całuję najserdeczniej. Adres: Gorkogo 125, Gostinnica „Jakor”, komnata 67. Władek Irena Helman do Władysława Broniewskiego [Pierwsza połowa kwietnia 1934 r.] Mój Władziuńku, mój jedyny, mój kochany, mój bardzo, bardzo kochany! Czy Ty wiesz, jak się czuje człowiek ogłupiały od szczęścia? I czy Ty wiesz, co to jest za uczucie, jak gdyby się miało skrzydła i ot, tylko podskoczyć w górę i już się poleci?
No więc właśnie ja się w tej chwili tak czuję – tak jak gdybym wypiła dobrego szampana i była pijana oszalała ze szczęścia, ze szczęścia… Wszystkie zmory odeszły, tak jest dobrze, tak radośnie, płakać mi się chce z radości… Wczoraj wracałam do domu zraniona, przybita, przygnębiona do ostatecznego wyczerpania… A za chwilę biegłam po Żoliborzu wymachując telegrafem, podskakując, krzycząc z radości – telefonować czem prędzej do Jadzi. Wyobrażasz to sobie? Żoliborz, noc, ja pędzę, za mną moja totumfacka, nieliczni przechodnie stają i oglądają się. Jak dobrze! Dziś po raz pierwszy od kilku tygodni zasnęłam spokojnie (oczywiście z telegramem na piersiach). Inna rzecz, że o 5-tej już nie spałam – leżałam, marzyłam, tęskniłam, roiłam wspaniałe plany… Kochanie moje! Wzruszyła mnie ta „pomoc”, o której piszesz. Nie myślałam o tem użalając się na moje kłopoty – po prostu pisałam o tem do Ciebie, bo nikogo innego nie mam, komu mogłabym o tem powiedzieć. I nikt właściwie dokładnie nie wie, jak to jest. Inna rzecz, że 90% moich kłopotów pochodzi z braku pieniędzy. Ale dobrze, że je sprokurujesz, bo mam zamiar czem prędzej wynająć małe mieszkanko, umeblować je jako tako i wynieść się od pp. D. Ty moje małe miłe najsłodsze (rozczulam się – no nie?) jedyne kochanie, zrób jakoś tak, żeby wyjechać dniem, lub dwoma wcześniej, niż zamierzałeś i żeby absolutnie nikt, prócz mnie oczywiście, o tem nie wiedział. Zajedziesz wprost do naszego domu (czy to nie ślicznie brzmi „nasz dom”? – bo mnie od razu znów się chce płakać z radości, kiedy to mówię). Jednem słowem „ogół” stanie w obliczu faktu dokonanego. I w ogóle czuję się energiczną, cały świat bym rozbiła i nikt mi nic zrobić nie może! Cały dzień śpiewam i uśmiecham się tak promiennie do wszystkich ludzi, że chcąc-nie-chcąc też się do mnie uśmiechają. List jest głupi pogmatwany szalony, ale sama dziś troszkę zwariowałam – z radości, że już będę z moim chłopcem w naszym domu. Naszym własnym. Czy mój plan, co do Twojego powrotu, nie jest wspaniały? Uwiniemy się szybko, że nikt nie spostrzeże. Od przyszłego tygodnia zacznę wszystko przygotowywać na Twój powrót, żebyś się czuł dobrze w naszym domu. Czy mógłbyś przyjechać w sobotę 21? Ale pamiętaj, żebyś nikomu o tem nie dawał znać, bo tu u nas telegraf bez drutu, a raczej telefon (z drutem). I mogą być jakieś awantury. Chociaż to dla mnie teraz fiume, ja się żadnych awantur nie ulęknę, ale zawsze lepiej to załatwić nie wtajemniczając nikogo. Ja nawet Jadzi o tym projekcie nie mówiłam, bo od Jadzi do Wiki itd. Kochanie, list ten przyjdzie na 16-go do Moskwy, musisz więc natychmiast mi odpowiedzieć, co do przyjazdu na 21. Chłopaku mój jedyny, tak się już cieszę na ten nasz pierwszy wieczór w naszym domu! Skaczę dosłownie z radości i piszczę, i mam na pewno głupkowate szczęśliwe oczy. I noszę przy sobie telegram coraz to wyjmuję, czytam i radość zalewa mi serce. No już teraz niedługo, niedługo i już będzie jeszcze lepiej niż teraz. I wiesz co Ci powiem? Za taką chwilę oślepiającego szczęścia, jaką przeżyłam wczoraj, za ten wieczór, pełen pogody i radości warto przeżyć to wszystko, co było przedtem. Nie wyobrażasz sobie co się dokoła mnie działo. Byłam zrozpaczona i strasznie nieszczęśliwa. Ale teraz chmury rozeszły się – nawet na horyzoncie rodzinnym nastąpiło prześwietlenie. Dziś rano (akurat po telegramie – jak to dobrze, że już był) wpadła do p.p. D[omańskich] moja matka – wyśledzono mnie. Była straszna awantura, groźby, zaklęcia, błagalne prośby, łzy. Zgadzają się na wszystko, bylebym wróciła, dostanę kawalerkę z przedpokoju, mogę tam robić co chcę… Ale ja już miałam telegram i wszystko spływało po mnie. Cóż to za okropna, szarpiąca, dręcząca rozmowa! Byłam nieugięta, chwilami okrutna, czułam to i strasznie mnie to jednak bolało. Byłam jednak konsekwentna. Stanęło wreszcie na tem, że będę sama i będę robić, co zechce. Na razie jest separacja, później z biegiem czasu stosunki mogą ulec zmianie. Ja powiedziałam, że moje życie należy do mnie, że zerwałam z tym światem i nie chcę doń wracać, że nikomu nie pozwolę wtrącać się do moich spraw, że wreszcie chcę być sama i już. Na razie więc spokój, na wszystko się zgadzają, nie wiem co będzie po naszem wspólnem zamieszkaniu, mało mnie to jednak obchodzi. Matka powiedziała, że „dla ciebie nic na świecie nie istnieje poza tym człowiekiem” – a ja na to – tak, to prawda. W ogóle męczące to, ale atmosfera ociepliła się – nie ma już tego naprężenia i strachu. Matka o Tobie wyrażała się z uznaniem, wyobraź sobie sądzi, że to Ty powstrzymywałeś mnie od tego kroku, a jak tylko wyjechałeś ja go
natychmiast popełniłam. Dobrze, niech i tak będzie. Tak nawet lepiej, bo do Ciebie żadnych pretensji nie ma, a o to przecież głównie chodzi. A zresztą wszystko jedno – grunt, że będziemy razem – nareszcie razem. Kochanie, bardzo zmęczona jestem po tym dniu i pewnie piszę głupstwa, i nie to, co trzeba. Daruj, już późno bardzo, piszę na dworcu, zaraz wrzucę ten list i jadę do „domu” spać. No i całuję Cię moje Ty wszystko Twoja Ira. Czekam na odpowiedź co do przyjazdu. Kochanie, pomyśleć tylko, że już niedługo będziemy mieli ten nasz prawdziwy dom. Szaleję ze szczęścia. Jeżeli możesz wstąp do moich krewnych, to bardzo porządna rodzina, jak mówi Nela. [Dopisek na marginesie:] Jadzia też się cieszy, że ja się cieszę, cóż to za cudowny z niej człowiek – przyjaciel, jakich mało w ogóle, najlepsi ludzie na świecie to Ty i Jadzia. [Na dołączonej do listu karteczce bez daty tekst:] Serdeczne życzenia urodzinowe – masz u mnie piękny nowy krawat. Moskwa, 15 IV 1934 r. Kochana Iruś! Dziś dopiero nadszedł Twój entuzjastyczny list w odpowiedzi na moją depeszę. Bardzo mi ciepło na sercu wobec tylu dowodów czułości dla mnie. Myślę o Tobie z miłością i jakiemś serdecznem zakłopotaniem: tyle się w Twojem życiu przeze mnie zmieniło… Martwią mnie Twoje kłopoty i to, że nie mogę Ci pomóc na odległość. No, ale już niedługo wrócę, a wtedy wszystko się jakoś ułoży. Twoje wyjście z domu uważam na ogół za dobre posunięcie, nie usuwa ono jednak wielu zewnętrznych i wewnętrznych trudności. Twój projekt zamieszkania razem natychmiast po moim przyjeździe wydaje mi się również trochę ryzykowny i trudny do zrealizowania. Pamiętaj w jakiem świecie żyjemy i że ja niecałkowicie rozporządzam swoją osobą. Myślę tu bez ustanku o mojem dziecku, które wiesz jak bardzo kocham, o tem, że dzięki Ance wiele jeszcze spraw i uczuć łączy mnie z Jaśką. Myśli te powodują we mnie rozterkę, poczucie jakiegoś rozdwojenia, które mnie męczy i nie daje spokoju. Wszelkie jednak życiowe posunięcia odkładam do czasu kiedy będę w Warszawie. Jestem tu strasznie zalatany i bardzo mało mam wolnego czasu. Co dzień coś nowego oglądam i co dzień bywam w teatrze. Ze wszystkiego, co dotychczas widziałem w ZSRR, najpiękniejsze – to Dnieprostroj i w ogóle budownictwo. Czuje się tam naprawdę, że to nowy świat rzeczy i ludzi. Teatry doskonałe, niemniej jednak trochę się na nich zawiodłem. Życie Moskwy mieszczańskiej wcale nie ponętne i niedaleko odbiega od powieści Romanowa[138]. Wybieram się jeszcze na trzy dni do Leningradu. Na Dnieprostroj jeździłem z Pilniakem, który w ogóle opiekuje się mną tutaj i z którym wiążą mnie b. serdeczne stosunki. Prócz niego obracam się wśród szeregu innych pisarzy. Trudno mi obszernie rozpisywać się o wszystkiem, co tu widziałem – będzie to tematem wielu naszych rozmów po przyjeździe. Staram się jak najwięcej widzieć i zapamiętać, żeby po przyjeździe opisać wszystko. Nie wierszem, ale taką formą literacką, która pozwoli mi zaczerpnąć jakiegoś szerszego oddechu i porządnie się wygadać. Miła moja, tęskno mi za Tobą i bardzo Cię kocham. Nieraz chodząc po Moskwie myślę, że to miasto Twojego dzieciństwa i że te ulice i mury może więcej Tobie niż mnie powiedziałyby. Wczoraj padał tu śnieg, a ja zwiedzałem fabrykę automobilową i kąpałem się w pływalni, obsługującej tę fabrykę. Piszę w południe. Słońce świeci w okno, siedzę w hotelu, odpoczywam. Przed oknem latają białe gołębie. Do widzenia Irenko. Całuję Twoje oczęta. Twój Wł.
PS Kopertę sam otwierałem po zaklejeniu, więc nie myśl, że to jakaś mała niedyskrecja. Jeszcze raz całuję Cię Wł. [Leningrad] 28 IV [19]34 r. Irenko! Pozdrowienia z Leningradu, który jest ładniejszy od wszystkich miast jakie w tym kraju widziałem. Z Twojej ostatniej kartki wnoszę, ze Twoje projekty mijają się nieco z mojemi. Pogadamy po przyjeździe. Ucałowania łączę Wł. Warszawa, 9 maja 1934 r. Irenko! Proszę Cię bardzo żebyś się ze mną nie starała widywać. To co nas łączyło musi ulec likwidacji, musimy ze sobą zerwać. Proszę Cię, zrozum dlaczego muszę tak postąpić. Uporządkowanie moich stosunków osobistych, doprowadzenie do jakiejś harmonii równa się dla mnie w ogóle zdolności do życia, tj. możliwości pracy i rozwoju. W takiem rozdwojeniu jak w ciągu ubiegłego roku żyć nie mogę, równałoby się to zupełnej dezorganizacji mojej psychiki, a co za tem idzie – przekreśleniu mojego życia a także życia kilku innych osób. Chciałbym, żebyś w obecnym okresie wyjechała do Śródborowa. Nie miej do mnie żalu. Całuję Twoje ręce Wł. PS Mieszkać będę przy Ance. Uwagi edytorskie Rękopisy prezentowanych poniżej listów przechowywane są w Muzeum Władysława Broniewskiego w Warszawie. Ze względu na popularny charakter edycji zrezygnowano z opisywania dokumentów. Listy Broniewskiego najczęściej pisane były na papierze firmowym „Wiadomości Literackich”, który zawierał nadruk „Warszawa dn.” – co nie zostało osobno zaznaczone. Podczas segregowania materiału przyjęto porządek chronologiczny, co jest oczywiste i nie wymaga dodatkowego uzasadnienia. Listy są tekstami, które mogą być całkowicie niezrozumiałe bez odpowiedniego komentarza. Nawet wtedy, gdy autor nie posługuje się szyfrem, listy mogą zawierać, a było tak w przypadku tu prezentowanych, fragmenty zrozumiałe dla adresata, natomiast niedostępne dla czytelnika niewtajemniczonego w cały zespół stosunków i zdarzeń łączących autora z jego korespondentką. Idealnym rozwiązaniem byłoby zaprezentowanie czytelnikowi korespondencyjnego dialogu, jednak nie było to możliwe. Zachowało się jedynie kilka listów Ireny Helman do Broniewskiego, pozostałe – wg Feliksy Lichodziejewskiej – wróciły do adresatki. Podczas budowania komentarzy nie udało się wyjaśnić wszystkich imion i nazwisk. W takich sytuacjach pozostawiono je bez komentarza. Prezentowane listy zostały opracowane na podstawie rękopisów. Ich stan, w większości, jest dobry, choć zdarzały się dokumenty uszkodzone. Fragmenty, których z różnych powodów nie udało się odczytać, zostały oznaczone trzema dywizami w nawiasie kwadratowym – [---]. W celu ustalenia datowania zachodziła czasem potrzeba odwoływania się do stempli pocztowych, informacji zawartych w listach lub
innych. Wszystkim listom nadano jednolity kształt architektoniczny. Modernizacje w obrębie pisowni dotyczyły: 1. Pisowni łącznej i rozłącznej: niema – nie ma; poco – po co; doreszty – do reszty; jaknajprędzej – jak najprędzej; przedewszystkiem – przede wszystkim; zrana – z rana; wogóle – w ogóle. 2. Realizacji litery „j” w wyrazach: zwarjowałem – zwariowałem; filozofja – filozofia; atrofja – atrofia. 3. Wyrazów typu: Skolei – z kolei; zamarżnięty – zamarznięty. 4. Pisowni partykuły – by: najlepiejby – najlepiej by; możeby – może by; bardzoby – bardzo by; trzebaby – trzeba by. 5. Zapisu skrótów: i t.p. – itp.; t.j – tj.; P.s. – PS Bez modernizacji pozostawiono końcówki -emi czy wyraz typu „mię” w celu zachowania charakterystycznych śladów ówczesnego języka. Zmodernizowano interpunkcję zgodnie z obowiązującymi zasadami. Tytuły dzieł literackich podano kursywą.
Pokój Władysława Broniewskiego.
Indeks osób Anka, zob. Broniewska Joanna Antonow-Owsiejenko Władimir Apollinaire Guillaume Arkuszewski Kazimierz (Кузка) Arkuszewski Stanisław Baby Baum Vicki Beylin Karolina Beylin Stefania Borman Antoni Boyé Edward Boziewicz Władysław Broniewska Janina (siostra poety) Broniewska Janina z Kunigów (żona poety) Broniewska Joanna (Anka) Broniewska Zofia z Lubowickich (matka poety) Broniewska Zofia (siostra poety) Broniewski (generał-gubernator syberyjski) Broniewski Antoni Wincenty (ojciec poety) Bryan Julien Bunin Iwan Chmielewski Zenon (przyjaciel poety z Dąbrowy Górniczej) Czechow Anton Demasy Paul Domańscy Dostojewski Fiodor Felt, t’ Floyar-Rajchman Henryk Galsworthy John Gieza Grydz, zob. Grydzewski Mieczysław Grydzewski Mieczysław Hellman Tolo, zob. Helman Anatol Helman Anatol (brat Ireny) Helman Eugenia (matka Ireny) Helman Szaja (ojciec Ireny) Henning de Michaelis, zob. Henning-Michaelis Eugeniusz, de Henning-Michaelis Eugeniusz, de Hercen Aleksander Iwanowicz Herzen, zob. Hercen Aleksander Iwanowicz
Jadzia J., zob. Jadwiga Jędrzejowska Janka Jesienin Sergiusz Jędrzejowska Hanna Jędrzejowska Jadwiga Kazimierczak Regina Kędzierski Sławomir Kister Marian Kochanowski Jan Kołczak Aleksander Koonen A. G. Kot Aleksander Lepecki Mieczysław Bohdan Lesman, zob. Leśmian Bolesław Lesman Jan (Brzechwa Jan) Leśmian Bolesław Lichodziejewska Feliksa Lidenfeld Ignacy Lowuszka Lubowidzka Jadwiga Mann Tomasz Marinetti Filippo Tommaso Mela Michaelis, zob. Henning-Michaelis Eugeniusz, de Mila Miszewska Zofia Morstin Ludwik Hieronim Nela Nowikow-Priboj Aleksander Olszewska Wanda Olszewski Andrzej Kazimierz Olszewski Czesław (ojciec Andrzeja Kazimierza) Pagnol Marcel Palester Roman Pasternak Borys Pilniak Borys (właśc. Wogau) Piłsudski Józef Plage (rodzina) Plievier Theodor Otto Richard Plivier, zob. Plievier Theodor Otto Richard Puszkin Aleksander Radomski
Rajchman Aleksander Rajchmanowa Wika Rakowszczyk Rakowszczyk Raja Reisner Larysa Romanow Panitelejmon S. Rousseau Jean Jacques Rozwoda Joanna Shaw George Bernard Siekierski Maciej Siergiejczyk Paweł Skalska Kazimiera Skoczylas W. Sławkowie Słonimski Antoni Shore Marci Sotomski Jan Staroń Justyna Staś R., adwokat (przyjaciel Janiny Broniewskiej) Stawar Andrzej (właśc. Janus Edward) Stefcia Stryjeński Karol Szaginian Marietta Szemplińska Elżbieta Szołochow Michaił Szuser Marcin Tairow Aleksandr Jakowlewicz Thompson Seton Ernest Tołstoj Lew Treter Mieczysław Turgieniew Iwan Siergiejewicz Tuwim Julian Tyrmand Leopold Urbanek Mariusz Wanda Sz. Wańkowicz Melchior Wat Aleksander Weissenberg Jadwiga (teściowa Broniewskiego) Wika, zob. Rajchmanowa Wika Wisłocki Seweryn A. Wodehouse Pelham Wujek Jakub Zamiatin Jewgienij
Zarembińska Maria (matka) Zarembińska Maria (córka) Zawistowska Ewa Zosia M., zob. Miszewska Zofia
Spis ilustracji Zdjęcie Władysława Broniewskiego z Legitymacji „Miesięcznika Literackiego” (1930 r.) Zdjęcie Ireny Helman ze świadectwa dojrzałości (1930 r.) Anka Broniewska (połowa lat 30.) Osobiste przedmioty Władysława Broniewskiego.. Władysław i Janina Broniewscy z córką Anką nad Morskim Okiem (1933 r.) Władysław i Janina Broniewscy z córką Anką (1930 r.) Zdjęcie Anatola Helmana z legitymacji studenckiej Politechniki Warszawskiej (ok. 1925 r.) Władysław Broniewski z córką Anką (połowa lat 30) Władysław Broniewski z córką Anką (1942 r.) Władysław Broniewski w Zakopanem (lata 30). Janina z Kunigów Broniewska – żona poety (1924 r.) Rachunki za rozmowy telefoniczne (czas trwania rozmowy: 17:58-17.61!). Władysław Broniewski z córką Anką w Tatrach (1933 r.) Władysław Broniewski w Zakopanem (lata 30). Władysław Broniewski w Zakopanem (Antałówka 1927 r.) Władysław Broniewski z córką Anką (ok. 1930 r.) Władysław Broniewski pozuje na tle automobilu (lata 30). Władysław Broniewski z córką Anką (ok. 1930) Uczniowie pilickiej szkoły na zamarzniętym stawie (w tle budynki „Drożdżowni”). Początek lat 50. Władysław Broniewski z babką Jadwigą Lubowidzką (1921 r.) Niezidentyfikowane kobiety na tle Fabryki Drożdży w Pilicy (lata 50). Fabryka Drożdży w Pilicy. Irena Helman prawdopodobnie zatrzymała się w części mieszkalnej fabryki (jaśniejszy budynek po lewej stronie zdjęcia). Przy „Gospodzie Włóczęgów” w Zakopanem (Antałówka, koniec lat 20). Władysław Broniewski po maturze (październik 1918 r.) Grupa strażaków przed budynkiem Fabryki Drożdży w Pilicy (prawdopodobnie koniec lat 20). Władysław Broniewski z matką i siostrą (1916 r.) Władysław Broniewski – legionista (1920 r.) Słonimski o sowieckim numerze „Wiadomości Literackich” Władysław Broniewski z psem (połowa lat 30). Anatol Helman (ok. 1930) Centralny Instytut Wychowania Fizycznego. Miejsce pojedynku Władysława Broniewskiego z Anatolem Helmanem (lata 30). Władysław Broniewski z córką Anką i psem (połowa lat 30). Zofia Broniewska – siostra poety (lata 30). Zofia z Lubowickich Broniewska – matka poety (lata 30). Władysław Broniewski w Tatrach (lata 30). Władysław Broniewski w Sopocie (1927 r.) Władysław Broniewski z córką Anką (połowa lat 30). Pokój Władysława Broniewskiego (stan obecny). Władysław Broniewski w Zakopanem (1932 r.) Władysław Broniewski w Zakopanem (na górze 1932 r., na dole 1928 r.) Borys Pilniak (pierwszy z lewej) i Władysław Broniewski (w środku) w towarzystwie redakcji gazety „Zoria” w Dniepropietrowsku w 1934 r. Osobiste przedmioty Władysława Broniewskiego.
Pokój Władysława Broniewskiego. Osobiste przedmioty Władysława Broniewskiego.
Spis treści Broniewski: kochanek, egoista, mięczak Irena W matni uczuć Muzy Broniewskiego Pojedynek Poza romansem Rosja Po rozstaniu Listy Indeks Spis ilustracji
[1] Podanie z 11 maja 1932 roku. [2] J. Broniewska, Maje i listopady, Warszawa 1967, s. 192. [3] jw., s. 193. [4] Eugenia Helman. [5] J. Broniewska, Maje i listopady, dz. cyt., s. 199. [6] jw. [7] jw. [8] Kalisz, 13 sierpnia 1933 r. List znajduje się w zbiorach Muzeum Władysława Broniewskiego w Warszawie. [9] List z 28 sierpnia 1933 r. [10] Zob.: M. Urbanek, Broniewski. Miłość, wódka, polityka, Warszawa 2011, s. 93. [11] jw. s. 94. [12] jw. [13] Ślubów cywilnych wówczas nie było. W związku z tym, że oboje byli ateistami szukali dla siebie odpowiedniego rozwiązania. Kościół protestancki stawiał niewierzącym minimalne wymagania. Zob.: M. Urbanek, dz. cyt., s. 95. [14] jw., s. 97. [15] jw. [16] Zachowały się listy Broniewskiego do dziesięcioletniej córki, którą nazywano Anką. Ich lektura pokazuje, że traktował ją jak dorosłą osobę i pisząc nie ukrywał żadnych treści. Zob.: Korespondencja Broniewskiego z córką 1941-1945 , oprac. F. Lichodziejewska, „Pamiętnik Literacki” 1994, z. 3, s. 147-174. W wierszu pt. W zachwycie i grozie z tomu Anka poeta napisał: „Moja córka… Ach! żadnej kochance/ nie mówiłem tak siebie do dna/ Jak Ance…/ A była mi ona podobna”. [17] Aluzja do aborcji Janiny. [18] Informacje z relacji Andrzeja Kazimierza Olszewskiego (rozmawiała Joanna Rozwoda) oraz mojej rozmowy telefonicznej z 24 listopada 2012 r. Zob.: http://ahm.1944.pl/Andrzej%20Kazimierz_Olszewski/7?lang=en (dostęp z 22 listopada 2012 r.). Zob.: W. Boziewicz, Polski Kodeks Honorowy, Kraków 1919. [19] Pukiel włosów, o których mowa zachował się w jednej z kopert. [20] Centralny Instytut Wychowania Fizycznego na Bielanach w Warszawie powstał z inicjatywy marszałka Piłsudskiego. Został otwarty w 1929 r., a od 1938 funkcjonował pod nazwą Akademia Wychowania Fizycznego J. Piłsudskiego. [21] Zob.: M. Shore, Kawior i popiół. Życie i śmierć pokolenia oczarowanych i rozczarowanych marksizmem , przekł. M. Szuser, Warszawa 2008, s. 219. [22] J. Broniewska, Maje i listopady, Warszawa 1967, s. 211. [23] W 1931 roku Borys Pilniak odwiedził Polskę. Broniewski przeprowadził z nim wywiad na temat życia i twórczości gościa oraz rosyjskiej literatury. Zob.: „Wiadomości Literackie” 1931, nr 7, s. 1. [24] M. Urbanek, dz. cyt., s. 105. [25] Pismo z 15 września 1937. [26] Informacje z relacji Andrzeja Kazimierza Olszewskiego (rozmawiała Joanna Rozwoda) oraz mojej rozmowy telefonicznej z 24 listopada 2012 r. Zob.: http://ahm.1944.pl/Andrzej%20Kazimierz_Olszewski/7?lang=en (dostęp z 22 listopada 2012 r.). W Hoover Institution w Stanford przechowywany jest list pracownika Wydziału Architektury California Polytechnic State University, San Luis Obispo – Anatola Helmana do Leopolda Tyrmanda. Na Politechnice Warszawskiej (Dział Ewidencji Studentów) zachowały się akta osobowe Anatola Helmana. Zawierają one listy z działu personalnego jednego z przedsiębiorstw w USA, które zamierzało zatrudnić Helmana. Listy te, pochodzące z przełomu lat 50. i 60., dotyczyły potwierdzenia odbycia studiów. We wszystkich oficjalnych dokumentach – wypis z aktu urodzenia, świadectwo dojrzałości – nazwisko „Helman” występuje w postaci z jednym „l”. Jednakże Anatol, podobnie, jak jego siostra, podczas
podpisywania się podwajał literę „l” w nazwisku”. [27] Niedokładna fraza z wiersza Borysa Pasternaka, poświęconego Larysie Reisner: „Ширяй, как высь, над мыслями моими:/ Им хорошо в твоей большой тени”. [Unoś się nad moimi myślami/ Im jest dobrze w twoim dużym cieniu]. Zob.: Б. Пастернак, Памяти Рейснер [w:] tegoż, Собрание сочинений в пяти томах , t 1, Москва 1989, s. 246. [28] „Moje szczęście głupiutkie! To ono/ Z białymi oknami w ogrodzie!/ Zachód łabędziem czerwonym/ Cicho przepływa po wodzie./ Jesienin”. Sergiusz Jesienin, [Moje szczęście głupiutkie!…], [w:] Władysław Broniewski, Moje przyjaźnie poetyckie, Warszawa 1960, s. 37. [29] Instytut Propagandy Sztuki – instytucja kulturalno-artystyczna, powołana w 1930 roku w Warszawie (przy ul. Królewskiej) m.in. przez M. Tretera, W. Skoczylasa, K. Stryjeńskiego. Istniał do 1939 roku i odegrał dużą rolę w upowszechnianiu sztuki. Obok Instytutu uruchomiono pod tym samym szyldem kawiarnię, miejsce częstych spotkań artystów. [30] Nie udało się ustalić o kogo chodzi. [31] Mieczysław Grydzewski (1894-1970) – wydawca, redaktor czasopism literackich, społeczno-kulturalnych, krytyk literacki. Należał do grona założycieli, a następnie do zespołu redakcyjnego miesięcznika „Skamander”. W 1924 we współpracy z Antonim Bormanem rozpoczął wydawanie „Wiadomości Literackich” i sam został ich redaktorem. W 1940 roku w Paryżu powołał do życia „Wiadomości Polskie Polityczne i Literackie”. W tym samym roku przedostał się do Londynu, gdzie zaczął wydawać „Wiadomości”. [32] Edward Boyé (1897-1943) – tłumacz z włoskiego, hiszpańskiego, francuskiego, krytyk, w latach 1927-33 drukował w „Głosie Prawdy”, a w latach 1933-34 w „Pionie”. [33] Filippo Tommaso Marinetti (1876-1944) – włoski poeta, wydawca, twórca i propagator futuryzmu. Wydał m.in.: Manifest futuryzmu, Nasi wspólni wrogowie. [34] Zenon Chmielewski – „Początek ich przyjaźni sięga 1908 roku, kiedy to w Płocku, w gimnazjum «Polskiej Macieży Szkolnej» znaleźli się w jednaj ławce […]”. Później służyli wspólnie w Legionach Piłsudskiego. Zob.: S. A. Wisłocki, Nieznane epigramaty Władysława Broniewskiego, „Pismo Literacko-Artystyczne” 1985, nr 1, s. 163. Chmielewski prowadził praktykę adwokacką w Dąbrowie Górniczej. Władysław Broniewski chciał skonsultować z nim sprawy dotyczące przeprowadzenia rozwodu. Aluzje do jego zamiarów znajdują się w kolejnych listach. [35] Marius – sztuka teatralna. Pierwsza część Trylogii Marsylskiej, która w 1931 roku została zekranizowana. [36] Marcel Pagnol (1895- 1974) – francuski pisarz, dramaturg i reżyser filmowy. [37] Wika Rajchmanowa, żona profesora matematyki Aleksandra Rajchmana. W jednej ze swych wspomnieniowych książek Janina Broniewska pisała: „Wika weszła w nasze życie tak, że trudno określić początek tej przyjaźni, tak jak i trudno zorientować się w jej wieku […]. Oboje z mężem […] zwanym po prostu «Olem», byli członkami KPP […]. Ona z ziemiańskiej rodziny, on krewny jednej z niezbyt szarych nawet eminencji legionowego obozu – płk. Floyara-Rajchmana” […]. Nieraz «rozdzierałam» jej serce, gdy musiała występować jako arbiter w jakiejś sprzeczce małżeńskiej”. Zob.: J. Broniewska, Dziesięć serc czerwinennych, Warszawa 1971, s. 183-184. [38] Córka poety, nazywana najczęściej Anką (1929-1954). [39] Fotografia nie zachowała się. [40] Nie udało się ustalić personaliów. [41] Być może chodzi o ojca Rai Rakowszczyk. [42] Mowa o Towarzystwie Wydawniczym „Bluszcz” mającym siedzibę przy Placu Zamkowym nr 9. [43] Janina Broniewska (1904-1981) – pisarka, autorka powieści dla dzieci i młodzieży, publicystka, pedagog. W latach 1934-1937 była redaktorem „Płomyka”, a następnie w latach 1944-1946 redaktorem naczelnym „Polski Zbrojnej”. W 1926 roku poślubiła Władysława Broniewskiego. Propagatorka socrealizmu, sowicie nagradzana przez system. Wydała m.in.: Historia gałgankowej Balbisi, O człowieku, który się kulom nie kłaniał, Z notatnika korespondenta wojennego, Maje i listopady. [44] A. Nowikow-Priboj, Cuszima, przeł. W. Broniewski, Towarzystwo Wydawnicze „Rój”, Warszawa 1934. [45] Zob.: J. Broniewska, Maje i listopady, Warszawa 1967, s. 157-158. „Nasze szczenię było z drugiego miotu i miało się zwać na literę trzecią z kolei po literach swych czcigodnych acz psich rodziców. Głowiliśmy się, co począć z tym fantem. W sukurs przyszedł nam czysty przypadek, wynikły z dialogu Władka z jedynaczką. – Tata! Tata! Chodź z Anią na spacer! – Dobrze! Chodź, Córka Bzdurka, na barana! I pójdziemy het, daleko!
– Nie! Nie! Ania się boi heta! Ten Het. Wspaniale. Dla obrony, dla dodania odwagi przed niepojętymi lękami mały brytan będzie Hetką”. [46] Zapewne chodzi o Jana Lesmana (Jan Brzechwa), gdyż w dokumentach po Bolesławie Leśmianie nie zachowały się żadne informacje, które potwierdzałyby jego znajomość z Broniewskim. Na pewno mieli okazję się spotkać na zjeździe poetów, który zorganizował w swym majątku Pławowice pod Krakowem Ludwik Hieronim Morstin. Zob.: M. Urbanek, Broniewski. Miłość, wódka, polityka, Warszawa 2011, s. 109. [47] Theodor Otto Richard Plievier (1892-1955) – niemiecki pisarz, który w 1933 roku zmienił nazwisko na z Plivier na Plievier i uciekł do ZSRR. W swych książkach opisywał m.in. walki na wschodnim froncie. [48] Aleksander Iwanowicz Hercen (1812-1870) – rosyjski pisarz i działacz polityczny, znany jako ojciec rosyjskiego socjalizmu. Wydał min.: O miejscu człowieka w przyrodzie, Kto winien?, O rozwoju idei rewolucyjnych w Rosji. [49] „Wiadomości Literackie” 1933, nr 47 (z 29 X 1933) – numer w całości poświęcony kulturze Rosji Sowieckiej. [50] Marian Kister – współwłaściciel wydawnictwa „Rój” (wraz z Melchiorem Wańkowiczem), w którym pełnił funkcję kierownika finansowego i redaktora technicznego. [51] Andrzej Stawar (właśc. Edward Janus, 1900-1961) – publicysta, krytyk literacki, tłumacz. Pracował jako redaktor w „Miesięczniku Literackim” i „Nurtcie”. Wydał m.in.: Tadeusz Żeleński (Boy), O Gałczyńskim, Pisarstwo Henryka Sienkiewicza. [52] Raja Rakowszczyk pracowała w pilickiej drożdżowni, w której zajmowała się sprawami handlowymi. [53] Od swego хаханя (ros.) – Od swego lubego. [54] Подлец. Целую. Рая. (ros.) – Drań. Całuję. Raja. [55] Kazimierz Arkuszewski (1870-1964) – znany ze swej inżynierskiej działalności, szczególnie zasłużony dla Pilicy. W 1912 roku zaczął tam budowę drożdżowni, na którą Broniewski adresował listy do Ireny. W tym samym czasie zrealizował swoją największą inwestycję w przemyśle maszynowym wykupując od rodziny Plage udziały w firmie Zakłady Mechaniczne E. Plagę i T. Laśkiewicz w Lublinie. [56] Кузъка (ros.) – Kózka. [57] Awantaż (fr.) – przest. zaleta, korzyść. [58] Prawdopodobnie chodzi o aktorkę Kazimierę Skalską, znaną z ról w filmach: Moi rodzice się rozwodzą , Czy Lucyna to dziewczyna?, Cyganka Aza. [59] Поднятая целина – powieść Michała Szołochowa (1 tom – 1932 r.; 2 tom – 1959 r.). Polskie wydanie: Zaorany ugór, tł. A. Stawar, Warszawa 1955. [60] Marietta Szaginian, Hydrocentrala (1930-31). [61] Грубой (ros.) – szorstki. [62] Skreśliła słowo „władzy”. [63] Karol Radek, Kultura rodzącego się socjalizmu, „Wiadomości Literackie” 1933, nr 47, s. 1. [64] Borys Pilniak, właśc. Wogau (1894-1938) – rosyjski pisarz, który został aresztowany na podstawie fałszywego oskarżenia i stracony. Broniewskiego poznał w 1931 roku w czasie krótkiego pobytu w Warszawie. Zob.: Od bliskich i dalekich. Korespondencja do Władysława Broniewskiego, oprac. F. Lichodziejewska, t. 2, Warszawa 1981, s. 129. [65] Skreśliła – „na Twoim”. [66] Borys Pilniak, Sprawa śmierci, przeł. W. Broniewski, „Wiadomości Literackie” 1933, nr 47, s. 8. [67] Aleksander Biezymienskij, Dnieprostoj oraz Michaił Swietłow, Grenada, przeł. J. Tuwim, „Wiadomości Literackie” 1933, nr 47, s. 9. Borys Pasternak, Łódź w r. 1905, przeł. W. Broniewski, „Wiadomości Literackie” 1933, nr 47, s. 9. [68] Zobacz list Broniewskiego z 27 października 1933 r. [69] Эта несчастная девочка (ros.) – Ta nieszczęsna dziewczynka. [70] Весьма резонно ответила (ros.) – Nader słusznie odpowiedziała. [71] Не пилили бы вы еë так… (ros.) – Przestalibyście jej tak dokuczać, dokuczacie, a później przepraszacie. Dlatego też ona tak wygląda. [72] Roman Palester (1907-1989) – kompozytor. Oprócz symfonii komponował muzykę filmową i teatralną. Od roku 1947 przebywał na emigracji. Zmarł w Paryżu.
[73] Nie udało się ustalić, o kogo chodzi. [74] Exegi monumentum aere perennius (łac.) – zbudowałem pomnik trwalszy od spiżu. [75] Przy ulicy Daniłowiczowskiej w Warszawie mieścił się Centralny Areszt. W 1931 roku Broniewski został tam umieszczony – na dwa miesiące – razem z innymi redaktorami „Miesięcznika Literackiego”. Zajmowali celę nr 13. W jednym z listów do żony prosił o koc, poduszkę, przybory do golenia, ale też książki: „przyślij Hercena, IV tom Kochanowskiego, wszystkie Pasternaka, słownik rosyjski, z beletrystyki to, co masz w domu, a czego nie znam”. List z 26 września 1931 r. Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza, sygn. 676. [76] Левушка? – Это я… (ros.) – Lowuszka? – To ja Ireczka… – jaka Ireczka? [77] Здраствуйте дядя Гезя (ros.) – Dzień dobry wujku Gieza, to ja Mila. – Jaki Mila? – Mila z Ameryki. [78] Командир… (ros.) – szef brygady wydawniczej „Wiadomości”. [79] С волками жить – по-волчьи выть (ros.) – Kto żyje z wilkami musi wyć jak one. [80] Mieściło się tam mieszkanie Ireny Helman. [81] Por.: List Ireny Helman z 5 XI 1933 r. [82] Не унывай ласточка моя (ros.) – nie smuć się moja jaskółeczko. [83] W zbiorach Muzeum Władysława Broniewskiego zachowały się rachunki, potwierdzające zamówione rozmowy telefoniczne. 10 listopada 1933 roku Irena dzwoniła do Broniewskiego z Pilicy do Warszawy dwukrotnie: o godz. 17 30, rozmowa trwała – 3 minuty; o godz. 1758, rozmowa trwała 3 minuty i – wedle zapisu telefonistki – została zakończona o godz. „1761” [sic!]. [84] A. Nowikow-Priboj, Pancernik „Orzeł” w bitwie, przekł. W. Broniewskiego, „Wiadomości Literackie” 1934, nr 1, s. 1-2. [85] Ничево не поделаешь (ros.) – nic na to nie poradzisz. [86] Mowa o pomyśle wyjazdu do Włodzimierza Wołyńskiego i wieczorze autorskim w Teatrze „Ateneum” w Warszawie. Zobacz list Broniewskiego z 12 listopada 1933 r. [87] Władysław Broniewski na wieczorze autorskim miał wystąpić w towarzystwie Elżbiety Szemplińskiej, która rok wcześniej debiutowała powieścią Narodziny człowieka. Była ona dwa lata starsza od Ireny Helman i miała wówczas 24 lata. 13 grudnia 1939 r. „Czerwonym Sztandarze” ogłosiła antypolski wiersz pt. Prawdziwa ojczyzna. Według opinii Aleksandra Wata: „To była w pierwszym rzędzie megiera. Donosiła, chodziła, agitowała, wściekała się” (Mój wiek, t. 1, s. 268). Zob.: P. Siergiejczyk, Mistyczki komunizmu, „Nasza Polska” 2008, nr 38. (www.medianet.pl/~naszapol/0838/0838siei.php. Dostęp z 4 kwietnia 2013 r.) [88] Henning de Michaelis (właśc. Eugeniusz de Henning-Michaelis, 1863-1939) – był generałem dywizji artylerii rosyjskiej armii carskiej. W 1919 wstąpił do Wojska Polskiego w tym samym roku Józef Piłsudski zaproponował mu funkcję szefa misji wojskowej przy admirale Kołczaku na Syberii, jednak propozycja nie została przyjęta. W 1920 kierował Komitetem Fortyfikacyjnym w obronie Warszawy. W 1923 przeszedł w stan spoczynku. Odznaczony m.in. Krzyżem Walecznych. Po wybuchu II wojny światowej został zamordowany przez Niemców. [89] Обаятельный (ros.) – czarujący. [90] Mieczysław Bohdan Lepecki (1897-1969) – pisarz, publicysta, podróżnik. Razem z Broniewskim służył w Legionach, był adiutantem Piłsudskiego. Wydał m.in.: Przygody w Paranie, Na Amazonce i we wschodnim Peru, Parana i Polacy. [91] Изысканные любезности (ros.) – wyszukane grzeczności. [92] Генеральчик (ros.) – generałek. [93] Обаятельно… (ros.) – czarująco, tak rycersko uprzejmym. [94] „Taki numer mogłoby zapełnić paru inteligentnych urzędników, którym polecono wypracowanie referatów […]. Nie jest to zręczny rodzaj propagandy. Niemal w każdym artykule spotykamy niemal te same argumenty jak w wypracowaniach uczniów jednego profesora. Uprząż, założona na pisarzy, jeśli ma wiele usprawiedliwień w Sowietach, u nas byłaby tylko pomyłką”. Zob.: A. Słonimski, Kronika tygodniowa, „Wiadomości Literackie” 1933, nr 49, s. 5. [95] Elżbieta Szemplińska, Lisie księżyce, „Wiadomości Literackie” 1933, nr 48, s. 2 (wiersz dedykowany E. S. Thompsonowi, inc. „Umiem całować tak mocno!”). [96] Ernest Thompson Seton (1860-1946) – amerykański pisarz z pochodzenia Anglik. Współtwórca skautingu, rysownik i pisarz, obrońca przyrody i kultury północnoamerykańskich Indian. Na język polski przetłumaczono m.in.: Dzielny Rogacz. Opowiadania z życia zwierząt (1926), Zwierzęta które znałem, Poselstwo Indianina.
[97] Здесь не причем (ros.) – nie ma tu nic do rzeczy. [98] l’art pour l’art (fr.) – sztuka dla sztuki. [99] Pukiel włosów, o których mowa zachował się. [100] CIWF – Centralny Instytut Wychowania Fizycznego na Bielanach w Warszawie. Powstał z inicjatywy Józefa Piłsudskiego i został otwarty w 1929 r. Od 1938 funkcjonował pod nazwą Akademia Wychowania Fizycznego J. Piłsudskiego. [101] W. Boziewicz, Polski Kodeks Honorowy, Warszawa-Kraków 1919. [102] correcte (fr.) – poprawnie. [103] Crescite et multiplicamini (łac.) – Rośnijcie i mnóżcie się. Pismo Święte, w przekładzie polskim W. O. Jakuba Wujka, Gen 1, 28, Kraków 1935, s. 12. [104] Prawdopodobnie aluzja do przeprowadzonej przez Janinę aborcji. [105] Zenon Chmielewski. [106] W Kaliszu mieszkała teściowa poety. [107] Nie zachował się list, o którym mowa. [108] Fiume (wł.) – nie ma znaczenia, dosł. rzeka. [109] злополучный (ros.) – feralny, niefortunny. [110] Nie udało się ustalić szczegółów sprawy. [111] Irena dzwoniła z Pilicy do Warszawy o godz. g. 1620. Rozmowa trwała dwie minuty. [112] Zofia Broniewska (1870-1936) – w 1891 roku wyszła za mąż za Antoniego Wincentego Broniewskiego (1855-1902), który był urzędnikiem Banku Państwa w Płocku. Miała z nim trójkę dzieci: Janinę, Zofię i Władysława. Zob.: Od bliskich i dalekich. Korespondencja do Władysława Broniewskiego, oprac. F. Lichodziejewska, t. 1, Warszawa 1981, s. 27. [113] intérieur (fr.) – wnętrze. [114] comme-il-faut (fr.) – jak należy, jak wypada. [115] подводить (ros.) – narażać. [116] cвят, cвят, cвятится имя тове (ros.) – święty, święty, święci się imię twoje. [117] C’est ça (fr.) – otóż to, nie inaczej. [118] Władysław Broniewski otrzymał Srebrny Krzyż Virtuti Militari za zasługi wojenne w 1920 roku. [119] Ignacy Lindenfeld – warszawski wydawca, związany w dwudziestoleciu z Biblioteką Arcydzieł Literatury, Polską Agencją Literacką i Wydawnictwem „Alfa”. Broniewski współpracował z nim jako tłumacz i korektor. [120] Zob.: W. Broniewski, Magnitagorsk, albo rozmowa z Janem; Miasto rodzinne, „Wiadomości Literackie” 1933, nr 55, s. 7. [121] Z kolejnych listów wynika, że wystąpiła tu pomyłka w datowaniu, powinno być – 1933, ponadto 11 grudnia tegoż roku był poniedziałek. [122] Mowa o pojedynku Broniewskiego z bratem Ireny Helman – Anatolem. [123] Poeta planował podróż do Rosji. [124] Prawdopodobnie mowa tu o jednej z sióstr Beylin: Karolinie (1899-1977) lub Stefanii (1906-1989). Były one pisarkami i tłumaczkami. [125] Chodzi o pieniądze. [126] Aleksiej Nowikow-Priboj, Cuszima, przeł. W. Broniewski, t. 1-3, Warszawa 1933 oraz fragmenty w czasopismach: Pancernik „Orzeł” w bitwie, „Wiadomości Literackie” 1934, nr 1, s. 1 oraz Z Kronsztadu pod Cuszimę. Podróż i klęska eskadry admirała Rožestwieńskiego, „Polska Zbrojna” 1934, nr 284 (bez nazwiska tłumacza). [127] Z Kronsztadtu pod Cuszimę. Podróż i klęska eskadry admirała Rožestwieńskiego, „Polska Zbrojna” 1934, nr 2. [128] Do Nowego Roku.
[129] Antoni Borman był w latach 1924-1939 współwydawcą i kierownikiem administracyjnym „Wiadomości Literackich”. Organizował śniadania i przyjęcia w celu uczczenia kolejnych laureatów nagrody „Wiadomości Literackich”. Zob.: Od dalekich i bliskich. Korespondencja do Władysława Broniewskiego 1915-1939, oprac. F. Lichodziejewska, Warszawa 1981, t. 2, s. 228. [130] Торгсин, торговый синдикат (ros.) – Syndykat Handlowy, działająca w latach 1931-1936 sieć sklepów dla cudzoziemców. [131] Театр Московского городского совета профессиональных союзов (ros.) – Teatr Miejskiej rady związków zawodowych. [132] Чужой ребенок (ros.) – cudze dziecko. [133] MChAT (Moskowskij Chudożestwiennyj Akadiemiczieskij Tieatr) – Moskiewski Artystyczny Teatr Akademicki ZSRR im. M. Gorkiego, założony w 1898. [134] Оптимистическая трагедия (ros.) – Optymistyczna tragedia. [135] Aleksandr Jakowlewicz Tairow (1885-1950) – aktor i reżyser rosyjski. W 1914 założył wraz z żoną, aktorką A.G. Koonen, Teatr Kameralny w Moskwie. [136] Jan Sotomski – pracownik redakcji „Polski Zbrojnej”. [137] Wysłany na adres: Śmiała 24 m. 1, Warszawa. [138] Panitelejmon S. Romanow (1884-1938) – rosyjski pisarz, który w swej twórczości ukazywał przedrewolucyjne społeczeństwo rosyjskie oraz przemiany w sferze obyczajowo-moralnej. Wydał m.in.: Nowe przykazania, Trzy pary jedwabnych pończoch.