MlCHAEL CRICHTON Zmarły w 2008 roku pisarz amerykański, także reżyser, scenarzysta i producent filmowy. Autor pięciu książek niebeletrystycznych oraz ...
12 downloads
21 Views
4MB Size
MlCHAEL CRICHTON Zmarły w 2 0 0 8 ro k u p is arz amery k ań s k i, tak że reży s er, s cen arzy s ta i p ro d u cen t filmo wy . Au to r p ięciu k s iążek n ieb eletry s ty czn y ch o raz p o n ad 2 0 p o wieś ci p rzeło żo n y ch n a 3 6 języ k ó w, wy d an y ch p o d włas n y m n azwis k iem i p s eu d o n imami. Reży s er s ied miu filmó w fab u larn y ch , zrealizo wan y ch w więk s zo ś ci wed łu g włas n eg o s cen ariu s za, m.in . Comy (z M ich aelem Do u g las em), Świata Dzikiego Zachodu (z Yu lem Bry n n erem) i Wielkiego skoku na pociąg (z Sean em Co n n ery m). Pro d u cen t i p o my s ło d awca g ło ś n eg o s erialu telewizy jn eg o Ostry dyżur. Do n ajb ard ziej zn an y ch p o wieś ci Crich to n a n ależą: Wirus Andromeda, Kongo, Kula, Park Jurajski, Wschodzące słońce, Świat zaginiony, W sieci i Pod piracką flagą (wy d an a p o ś miertn ie). Więk s zo ś ć zo s tała zek ran izo wan a p rzez zn an y ch twó rcó w (m.in . Stev en a Sp ielb erg a, Barry 'eg o Lev in s o n a i Rich ard a Do n n era). M ich ael Crich to n u k o ń czy ł s tu d ia med y czn e n a Un iwers y tecie Harv ard a, u zy s k u jąc ty tu ł d o k to ra med y cy n y . Wy k ład ał n a M IT i Camb rid g e. Swo ją p ierws zą p o wieś ć o p u b lik o wał, b ęd ąc jes zcze s tu d en tem.
Dla A-M i T
Gady są odrażające z powodu zimnego ciała, bladego ubarwienia, chrzęstnego szkieletu, obrzydliwej skóry, groźnego wyglądu, wyrachowanego spojrzenia, nędznego środowiska, w jakim żyją, oraz straszliwego jadu. Dlatego też Stwórca powściągnął Swą potęgę i nie uczynił ich wiele. Lin n eu s z, XVIII w. Nie sposób cofnąć w niebyt nowej formy życia. Erwin Ch arg aff, 1 9 7 2
Więcej n a: www.eb o o k 4 all.p l
WPROWADZENIE „WYPADEK W INGENIE" Po d k o n iec XX wiek u n as tała w n au ce is tn a g o rączk a zło ta – zajad ły wy ś cig , k to p ierws zy zaro b i n a in ży n ierii g en ety czn ej. Dzied zin a ta ro zwija s ię tak g wałto wn ie i to warzy s zy jej tak n ik ły d y s k u rs , że mało k to ro zu mie s k alę i k o n s ek wen cje teg o zjawis k a. Bio tech n o lo g ia n ies ie zap o wied ź n ajb ard ziej rewo lu cy jn y ch zmian w h is to rii lu d zk o ś ci. J es zcze p rzed k o ń cem b ieżącej d ek ad y b ęd zie wy wierała więk s zy wp ły w n a n as ze ży cie co d zien n e n iż en erg ia ato mo wa czy k o mp u tery . J ak s twierd ził p ewien o b s erwato r jej ro zwo ju : „Bio tech n o lo g ia o d mien i k ażd y as p ek t lu d zk ieg o ży cia: o p iek ę zd ro wo tn ą, ży wn o ś ć, n as ze zd ro wie, ro zry wk i i n as ze ciała. Nic n ie b ęd zie ju ż tak ie s amo jak p rzed tem. Bio tech n o lo g ia d o s ło wn ie zmien i o b licze n as zej p lan ety ". Po n ad to rewo lu cja b io tech n o lo g iczn a ró żn i s ię o d d awn iejs zy ch p rzeło mó w w d zied zin ie n au k i, i to w trzech as p ek tach . Po p ierws ze, d o k o n u je s ię w liczn y ch o ś ro d k ach . Era ato mo wa n as tała d zięk i p raco m p ro wad zo n y m w jed n ej in s ty tu cji – amery k ań s k im lab o rato riu m w Lo s Alamo s . Era k o mp u teró w – w wy n ik u wy s iłk ó w n au k o wcó w z k ilk u n as tu firm. Ty mczas em w s amy ch Stan ach Zjed n o czo n y ch b ad an ia b io tech n o lo g iczn e p ro wad zi d ziś p o n ad d wa ty s iące o ś ro d k ó w. Pięćs et k o rp o racji wy d aje n a n ie w s u mie p ięć miliard ó w d o laró w ro czn ie. Po d ru g ie, zn aczn a częś ć b ad ań w d zied zin ie b io tech n o lo g ii p ro wad zo n a jes t w n iep rzemy ś lan y czy też n iep o ważn y s p o s ó b . Pró b y wy h o d o wan ia jaś n iejs zy ch p s trąg ó w, k tó re b ęd zie łatwiej d o s trzec w wo d zie, łatwiejs zy ch w o b ró b ce d rzew o
k wad rato wy m p rze k ro ju czy też ws trzy k iwaln y ch k o mó rek zap ach o wy ch , d zięk i k tó ry m czło wiek zaws ze b ęd zie mó g ł p ach n ieć s wo imi u lu b io n y mi p erfu mami, b rzmią jak żarty , lecz n imi n ie s ą. W rzeczy s amej to , że b io tech n o lo g ię d a s ię zas to s o wać w d ziałach wy twó rczo ś ci z n atu ry związan y ch z mo d ą – w p rzemy ś le k o s mety czn y m czy rek reacji i tu ry s ty ce – wzmag a o b awy , iż k o rzy s tan ie z tej n o wej tech n ik i o p o tężn y ch mo żliwo ś ciach b ęd zie n iefras o b liwe. Po trzecie, b ad an ia te n ie p o d leg ają k o n tro li, n ad zo ro wi żad n ej in s ty tu cji, n ie reg u lu je ich p rawo . Wład ze – czy to amery k ań s k ie, czy też rząd y in n y ch k rajó w – n ie wy p raco wały w o mawian ej d zied zin ie s p ó jn ej p o lity k i. Tru d n o o mąd rą p o lity k ę wo b ec zjawis k a, k tó re wiąże s ię z p ro d u k cją zaró wn o lek ó w, jak i zb ó ż czy też, n a p rzy k ład , s ztu czn eg o ś n ieg u . Najb ard ziej n iep o k o jący jes t jed n ak fak t, iż w s amy m ś ro d o wis k u n au k o wy m n ie ma lu d zi, k tó rzy p iln o walib y in n y ch . Warto zwró cić u wag ę, że n iemal k ażd y ak ty wn y b io tech n o lo g ma jak iś u d ział w p ró b ach k o mercy jn eg o zas to s o wan ia s wo jej n au k i. Nie ma zewn ętrzn y ch o b s erwato ró w. Każd y mo że liczy ć n a zy s k . *** Ko mercjalizacja b io lo g ii mo lek u larn ej to n ajb ard ziej s zo k u jące wy d arzen ie w całej h is to rii ety k i b ad ań n au k o wy ch . Nas tąp iła o n a zd u miewająco s zy b k o . Na p rzes trzen i cztery s tu lat, k tó re u p ły n ęły o d czas ó w Galileu s za, b ad an ia n au k o we p ro wad zo n o zaws ze s wo b o d n ie i o twarcie, d o ciek ając, jak imi p rawami rząd zi s ię p rzy ro d a. Od zaran ia d ziejó w n au k o wcy n ie zamy k ali s wo jej d ziałaln o ś ci w g ran icach p ań s tw, s to jąc p o n ad p o lity k ą, n ierzad k o n ie zwracając u wag i n a to czo n e p rzez ich k raje wo jn y . Bu n to wali s ię p o n ad to p rzeciwk o tajn o ś ci b ad ań , ś ciąg ając b rwi n awet n a my ś l o p aten to wan iu włas n y ch o d k ry ć, mieli b o wiem p o czu cie, iż p racu ją d la d o b ra całej lu d zk o ś ci. Przez wiele p o k o leń o d k ry cia n au k o we rzeczy wiś cie p ro wad zo n e b y ły w p ewn y m s en s ie b ezin teres o wn ie. Kied y w 1 9 5 3 ro k u d waj mło d zi b ry ty js cy b ad acze, J ames Wats o n i Fran cis Crick , o d k ry li s tru k tu rę DNA, ich d zieło o k rzy k n ięto triu mfem lu d zk ieg o d u ch a, zwień czen iem wielo wiek o wy ch d ążeń czło wiek a d o zro zu mien ia ś wiata w s p o s ó b n au k o wy . Z u fn o ś cią o czek iwan o , że b ęd zie o n o k o n ty n u o wan e d la p o ży tk u lu d zk o ś ci, a n ie czy ich ś p arty k u larn y ch in teres ó w. Tak s ię jed n ak n ie s tało . Trzy d zieś ci lat p ó źn iej n iemal ws zy s cy n au k o wcy zajmu jący s ię d zied zin ą zap o czątk o wan ą p rzez Wats o n a i Crick a p o ś więcali s ię d ziałaln o ś ci
o
zu p ełn ie
in n y m
ch arak terze.
Bad an ia
w
zak res ie
b io lo g ii
mo lek u larn ej s tały s ię zak ro jo n y m n a s zero k ą s k alę p rzed s ięwzięciem k o mercy jn y m, w k tó re in wes tu je s ię miliard y d o laró w. J eg o p o czątek mo żn a d ato wać n ie n a 1 9 5 3 ro k , ale n a k wiecień 1 9 7 6 ro k u . Wted y to o d b y ło s ię s ły n n e s p o tk an ie Ro b erta Swan s o n a, in wes to ra zajmu jąceg o s ię k ap itałem wy s o k ieg o ry zy k a, z Herb ertem Bo y erem, b io ch emik iem z Un iwers y tetu Kalifo rn ijs k ieg o . Zało ży li ws p ó ln ie p rzed s ięb io rs two , k tó reg o celem b y ło k o mercy jn e wy k o rzy s tan ie o p raco wan ej p rzez Bo y era tech n ik i łączen ia g en ó w. I n ag le wy b u ch ło co ś n a k s ztałt g o rączk i zło ta. Niemal co ty d zień o g łas zan o p o ws tan ie n o wej firmy , g en ety cy u s tawiali s ię w k o lejce p o zatru d n ien ie w k o mercy jn y ch p rzed s ięb io rs twach . W 1 9 8 6 ro k u w rad ach firm b io tech n o lo g iczn y ch zas iad ało ju ż co n ajmn iej trzy s ta s ześ ćd zies ięcio ro d wo je n au k o wcó w, z teg o s ześ ćd zies ięcio ro czwo ro czło n k ó w amery k ań s k iej Ak ad emii Nau k . Liczb a ty ch , k tó rzy mieli u d ziały w s p ó łk ach lu b b y li ich k o n s u ltan tami, b y ła k ilk ak ro tn ie więk s za. Należy p o d k reś lić, jak zn acząca s tała s ię o p is y wan a zmian a p o d ejś cia d o b ad ań . W p rzes zło ś ci b ad acze zajmo wali s ię czy s tą n au k ą, s p o g ląd ając n a b izn es z g ó ry . Ich zd an iem p o g o ń za p ien ięd zmi b y ła zajęciem n ieciek awy m z in telek tu aln eg o p u n k tu wid zen ia, g o d n y m h an d larzy . Bad an iami d la p rzemy s łu – n awet w tak p res tiżo wy ch o ś ro d k ach jak Lab o rato ria Bella czy IBM – zajmo wali s ię jed y n ie ci, k tó rzy n ie zd o łali zn aleźć p o s ad n a u czeln iach . Dlateg o n au k o wcy z p rawd ziweg o zd arzen ia z zas ad y p atrzy li k ry ty czn ie n a p rzemy s ł o raz n a p racę ty ch , k tó rzy s tarali s ię zn aleźć k o n k retn e zas to s o wan ia d la wy n ik ó w b ad ań n au k o wy ch . Ta zad awn io n a n iech ęć s p rawiała, że p racu jący n a u czeln iach n au k o wcy s tarali s ię trzy mać z d ala o d h ań b iący ch ich zd an iem związk ó w z p rzemy s łem. Kied y ty lk o p o d ejmo wan o d eb atę n ad zag ad n ien iami tech n iczn y mi, łatwo b y ło o n au k o wcó w, k tó rzy p ro wad zili ją n a n ajwy żs zy m p o zio mie, n iezain teres o wan i k o n k retn y mi ro zs trzy g n ięciami. Ws zy s tk o to o d es zło w p rzes zło ś ć. Dziś jes t b ard zo n iewielu b io lo g ó w mo lek u larn y ch n iezaan g ażo wan y ch w b izn es , jak ró wn ież n iek o mercy jn y ch in s ty tu cji b ad awczy ch . Wciąż p ro wad zi s ię b ad an ia g en ety czn e, i to w b ard ziej s zaleń czy m n iż k ied y k o lwiek temp ie, ro b i s ię to jed n ak w tajemn icy i w p o ś p iech u , d la zy s k u . *** Nic d ziwn eg o , że w tak im k limacie p o ws tała firma o o g ro mn y ch amb icjach : In tern atio n al Gen etic Tech n o lo g ies , In c. z Palo Alto . Nie d ziwi też, że n ik t n ie
zwró cił u wag i n a k atas tro fę, d o k tó rej d o p ro wad ziła d ziałaln o ś ć tej s p ó łk i. W k o ń cu In Gen – jak n azy wan o g o w s k ró cie – p ro wad ził b ad an ia w tajemn icy , wy p ad ek zaś zd arzy ł s ię w n ajtru d n iej d o s tęp n y m rejo n ie Amery k i Śro d k o wej. J eg o ś wiad k ami b y ło ty lk o k ilk an aś cie o s ó b , a p rzeży ło zaled wie k ilk a. Nawet p o d k o n iec tej h is to rii, k ied y p iąteg o p aźd ziern ik a 1 9 8 9 ro k u firma In Gen wy s tąp iła d o s ąd u w San Fran cis co o o ch ro n ę p rzed wierzy cielami, ro zp rawa n ie wzb u d ziła zain teres o wan ia ś ro d k ó w mas o weg o p rzek azu . Wy d awała s ię czy mś b an aln y m – In Gen b y ł trzecią z k o lei n iewielk ą amery k ań s k ą s p ó łk ą b io tech n o lo g iczn ą, k tó ra u p ad ła w tamty m ro k u , a s ió d mą o d ro k u 1 9 8 6 . Ujawn io n o ty lk o n iewielk ą częś ć s ąd o wej d o k u men tacji, p o n ieważ k red y to d awcami firmy b y ły jap o ń s k ie k o n s o rcja in wes ty cy jn e, tak ie jak Hamag u ri czy Den s ak a, zn an e z u n ik an ia ro zg ło s u . Ab y n ie d o s zło d o n iep o trzeb n eg o p rzeciek u d o med ió w, d o rad ca p rawn y In Gen u , Dan iel Ro s s z k an celarii Co wan , Swain i Ro s s , rep rezen to wał tak że jap o ń s k ich in wes to ró w. Nies p o d ziewan ie jed n ak p o zew d o s ąd u wn ió s ł wicek o n s u l Ko s tary k i. Wy s łu ch an o g o za zamk n ięty mi d rzwiami. Nic d ziwn eg o , że w ciąg u mies iąca s ąd ro zs trzy g n ął s p rawę p o lu b o wn ie, n ie in fo rmu jąc o n iczy m o p in ii p u b liczn ej. Stro n y ro zp rawy – w ty m zło żo n a z s zan o wan y ch o s ó b rad a n au k o wa s p ó łk i – p o d p is ały zo b o wiązan ie o n ieu jawn ian iu jej p rzeb ieg u . Nik t z s y g n atariu s zy n ie p is n ął s ło wa n a temat teg o , co s ię s tało . J ed n ak wielu s p o ś ró d g łó wn y ch b o h ateró w „wy p ad k u w In Gen ie" n ie p o d p is ało teg o zo b o wiązan ia i b ez wah an ia o p o wiad ali o n i o d ramaty czn y ch wy d arzen iach , k tó ry ch k u mu lacja n as tąp iła p o d czas d wó ch o s tatn ich d n i s ierp n ia 1 9 8 9 ro k u , n a o d o s o b n io n ej wy s ep ce p o ło żo n ej n a zach ó d o d wy b rzeży Ko s tary k i.
PROLOG: UKĄSZENIE DRAPIEŻNIKA Fale tro p ik aln ej u lewy ro zb ijały s ię z ło s k o tem o b las zan y d ach b u d y n k u s zp itala, wo d a s p ły wała z h u k iem metalo wy mi ry n n ami i ro zb ry zg iwała s ię n a ziemi. Ro b erta Carter s p o jrzała w o k n o i wes tch n ęła. Ze s zp italik a led wo b y ło wid ać p lażę i s p o wity mg łą o cean . Nie teg o o czek iwała, p rzy jeżd żając d o wio s k i ry b ack iej Bah ia An as co n a zach o d n im wy b rzeżu Ko s tary k i. Bo b b ie – jak n azy wała s amą s ieb ie Ro b erta – miała s p ęd zić tu d wa mies iące w ch arak terze wizy tu jącej lek ark i. Sp o d ziewała s ię, że p o d wó ch o k ro p n y ch latach , k tó re p rzep raco wała n a o d d ziale med y cy n y ratu n k o wej s zp itala M ich aela Rees e'a w Ch icag o , b ęd zie mo g ła zrelak s o wać s ię w s ło n eczn y m p o łu d n io wy m k raju . Od jej p rzy b y cia d o Bah ia An as co min ęły trzy ty g o d n ie i jak n a razie co d zien n ie p ad ało . Po za ty m ws zy s tk o b y ło w p o rząd k u . Bo b b ie p o d o b ało s ię, że wio s k a jes t o d d alo n a o d in n y ch lu d zk ich s ied zib , lu b iła p rzy jazn e u s p o s o b ien ie jej mies zk ań có w. Sy s tem o p iek i zd ro wo tn ej w Ko s tary ce n ależy d o d wu d zies tu n ajlep s zy ch n a ś wiecie i n awet ten wiejs k i s zp italik n a wy b rzeżu b y ł d o b rze wy p o s ażo n y i zao p atrzo n y . San itariu s z, k tó ry p o mag ał Bo b b ie, M an u el Arag ó n , b y ł d o s k o n ale wy s zk o lo n y m, in telig en tn y m czło wiek iem. Bo b b ie mo g ła p rak ty k o wać tu med y cy n ę n a tak im s amy m p o zio mie jak w Ch icag o . Gd y b y ty lk o n ie ten d es zcz! Lało b ez p rzerwy ! – Sły s zy p an i? – o d ezwał s ię z d ru g ieg o k o ń ca g ab in etu M an u el, p rzek rzy wiając g ło wę. – Sły s zę aż za d o b rze – mru k n ęła Bo b b ie. – Nie o to mi ch o d zi. Pro s zę p o s łu ch ać… Do u s zu Bo b b ie d o leciał jak iś o d g ło s zmies zan y z s zu mem d es zczu . No wy ry tmiczn y d źwięk n aras tał, s tawał s ię co raz b ard ziej wy raźn y . Wark o t h elik o p tera. Nie mo g ą latać w tak ą p o g o d ę! – p o my ś lała Bo b b ie. Wark o t s tawał s ię jed n ak co raz d o n o ś n iejs zy , aż wres zcie n is k o lecąca mas zy n a wy ło n iła s ię z mg ły n ad o cean em, p rzeleciała z ło s k o tem n ad s zp italem, zro b iła o k rążen ie i n ad leciała zn o wu . Bo b b ie p atrzy ła, jak ś mig ło wiec zawraca zn ad wo d y , s k ręca k u ch wiejącemu s ię d rewn ian emu n ab rzeżu , a p o tem zawraca w s tro n ę p laży … Pilo ci s zu k ali miejs ca d o ląd o wan ia. By ł to d u ży h elik o p ter, jed en z ty ch , k tó re p ro d u k u je k o n cern Sik o rs k y . Na
b u rcie miał n ieb ies k i p as i n ap is „In Gen Co n s tru ctio n ". Tak n azy wa s ię firma, k tó ra b u d u je k u ro rt n a jed n ej z p o b lis k ich wy s p . Po d o b n o ma b y ć zach wy cający i b ard zo zaawan s o wan y tech n o lo g iczn ie, wielu miejs co wy ch p racu je p rzy jeg o b u d o wie, a ta trwa ju ż p o n ad d wa lata. Bo b b ie wy o b rażała s o b ie o lb rzy mi o ś ro d ek wy p o czy n k o wy w amery k ań s k im s ty lu , z b as en ami i k o rtami ten is o wy mi, w k tó ry m g o ś cie b ęd ą s ię zab awiali, p o p ijając k o k tajle z ru mu i s o k u cy try n o weg o , n ie mając p o jęcia o k raju , d o k tó reg o p rzy jech ali, i o ty m, jak n ap rawd ę s ię w n im ży je. Ciek awe, co zd arzy ło s ię n a wy s p ie, s k o ro wy s łali ś mig ło wiec w tak ą p o g o d ę. M as zy n a u s iad ła n a p ias k u i Bo b b ie zo b aczy ła p rzez jej p rzed n ią s zy b ę, że p ilo t o d etch n ął z u lg ą. Z h elik o p tera wy s k o czy li u mu n d u ro wan i mężczy źn i i ro zs u n ęli d u że b o czn e d rzwi. Ro zleg ły s ię n erwo we o k rzy k i p o h is zp ań s k u . M an u el trącił lek k o Bo b b ie. Przy b y s ze wo łali o lek arza. *** Dwó ch czarn o s k ó ry ch lo tn ik ó w p rzy d źwig ało d o Bo b b ie jak ąś n iep rzy to mn ą o s o b ę, p rzy ak o mp an iamen cie en erg iczn y ch ro zk azó w wy d awan y ch p rzez b iałeg o mężczy zn ę w p o ły s k u jący m żó łty m p łas zczu p rzeciwd es zczo wy m. M ężczy zn a miał czap eczk ę b as eb allo wą n o wo jo rs k iej d ru ży n y M ets ó w i ru d e wło s y . – J es t tu lek arz?! – k rzy k n ął d o p o d b ieg ającej Bo b b ie. – J a jes tem lek arzem. Do k to r Carter – p rzed s tawiła s ię. Ciężk ie k ro p le d es zczu u d erzały w jej g ło wę i ramio n a. Ru d y mężczy zn a ś ciąg n ął b rwi n a wid o k k o b iety w o b cięty ch d żin s ach i b lu zce b ez ręk awó w, z zard zewiały m o d wis zącej w p o wietrzu s o li i wilg o ci s teto s k o p em n a s zy i. – Ed Reg is . Przy wieźliś my ciężk o ran n eg o czło wiek a. – W tak im razie zawieźcie g o lep iej d o San J o s é – p o rad ziła Bo b b ie. Sto lica Ko s tary k i b y ła o d leg ła zaled wie o d wad zieś cia min u t lo tu ś mig ło wcem. – Ch cielib y ś my , ale n ie p rzelecimy p rzez g ó ry p rzy tej p o g o d zie. Pan i mu s i s ię n im zająć, p an i d o k to r. Bo b b ie ru s zy ła tru ch tem o b o k n o s zy . Ch o ry b y ł b ard zo mło d y , n ie mó g ł mieć więcej n iż o s iemn aś cie lat. Bo b b ie o d ch y liła jeg o zak rwawio n ą k o s zu lę i zo b aczy ła wielk ie, g łęb o k ie ro zcięcie n a ramien iu . Dru g ie, p o d o b n e, zn ajd o wało s ię n a n o d ze. – Co mu s ię s tało ? – s p y tała. – Wy p ad ek n a b u d o wie – wy jaś n ił Ed . – Sp ad ł i zawad ziła g o ły żk ą k o p ark a.
Ch ło p ak b y ł b lad y i d rżał. M an u el s tan ął p rzy jas n o zielo n y ch d rzwiach s zp italik a i p o k azał p rzy b y s zo m d ro g ę. M ężczy źn i p o ło ży li ran n eg o n a s to le p o ś ro d k u s ali. M an u el p o d łączy ł k ro p ló wk ę, a Bo b b ie s k iero wała n a p acjen ta ś wiatło lamp i zaczęła o g ląd ać ran y . Od razu s twierd ziła, że ro k o wan ie jes t złe. By ła p rawie p ewn a, że ch ło p ak u mrze. Wielk a ran a s zarp an a s ięg ała o d ramien ia w d ó ł tu ło wia, tk an k i b y ły p o ro zd zieran e, b ieliły s ię o d s ło n ięte k o ś ci p rzemies zczo n eg o ramien ia. Ro zcięcie n a u d zie b y ło tak g łęb o k ie, że wid ać b y ło p u ls u jącą tętn icę u d o wą. Wy g ląd ało to tak , jak b y k to ś ch ciał o two rzy ć u d o ch ło p ak a, ro zd zierając je. – Op o wied zcie mi d o k ład n iej, jak p o ws tały te ran y – p o leciła Bo b b ie. – J a teg o n ie wid ziałem – zas trzeg ł s ię Ed . – M ó wią, że p o ciąg n ęła g o p o ziemi k o p ark a. – Py tam, b o wy g ląd a to tak , jak b y p o s zarp ało g o jak ieś zwierzę. – Bo b b ie o b macała ran y . Po d o b n ie jak więk s zo ś ć le k arzy z o d d ziałó w ratu n k o wy ch s zp itali d o s k o n ale p amiętała n iek tó ry ch p acjen tó w, n awet ty ch s p rzed lat. Wid ziała d wó ch p o ran io n y ch p rzez zwierzęta – jed en b y ł d wu letn im d zieck iem p o g ry zio n y m p rzez ro ttweilera, d ru g im p ijan y p raco wn ik cy rk u , k tó ry d o s tał s ię w p as zczę ty g ry s a b en g als k ieg o . Ob ie ran y b y ły p o d o b n e d o ty ch . Kły zwierzęcia d o k o n u ją zn is zczeń w ch arak tery s ty czn y s p o s ó b . – Zwierzę? Nie, n ie, to b y ła k o p ark a, n ap rawd ę. – Ed o b lizał u s ta. By ł zd en erwo wan y jak czło wiek , k tó ry ro b i co ś złeg o . Bo b b ie zas tan awiała s ię, o co ch o d zi. J eżeli p rzy b u d o wie o ś ro d k a zatru d n iają n iewy k walifik o wan y ch mies zk ań có w o k o liczn y ch wio s ek , wy p ad k i zd arzają s ię p ewn ie co ch wila. – Przemy ć ran y ? – s p y tał M an u el. – Tak , p o u n ieru ch o mien iu p acjen ta. Bo b b ie n ach y liła s ię, n acis k ając ran ę k o ń cami p alcó w. Gd y b y to b y ła k o p ark a, w ran ie zn ajd o wały b y s ię g ru d k i ziemi. Ty mczas em ran a b y ła czy s ta, jeś li n ie liczy ć p o ły s k u jącej p ian y . J ej wo ń b y ła d ziwn a, p rzy p o min ała zg n ilizn ę, zap ach ś mierci i ro zk ład u . Tak ieg o zap ach u Bo b b ie jes zcze n ig d y n ie czu ła. – Kied y d o s zło d o wy p ad k u ? – Go d zin ę temu . Zn o wu zwró ciła u wag ę, że Reg is jes t b ard zo s p ięty . By ł jed n y m z ty ch wy b u ch o wy ch ty p ó w. I n ie wy g ląd ał n a majs tra b u d o wlan eg o , raczej n a d y rek to ra. Z p ewn o ś cią wy k o n y wał zad an ie wy k raczające p o za jeg o k o mp eten cje.
Bo b b ie zn ó w zajęła s ię ran ami. J ak o ś n ie wierzy ła, że zad ało je u rząd zen ie mech an iczn e. Wy g ląd ały in aczej. Nie b y ły b ru d n e, n ic n ie zo s tało zmiażd żo n e, a p rzecież wy p ad k o m s amo ch o d o wy m czy p rzemy s ło wy m to warzy s zą zazwy czaj zmiażd żen ia. A tu n ic tak ieg o , ty lk o wy raźn e g łęb o k ie ro zcięcie i ro zs zarp an a s k ó ra – w p o p rzek ramien ia o raz u d a. Tak ie ran y zad aje zwierzę. Ch o ć z d ru g iej s tro n y res zta ciała p acjen ta b y ła n ietk n ięta, a w p rzy p ad k u o s ó b zaatak o wan y ch p rzez zwierzęta jes t in aczej. Bo b b ie o b ejrzała u ważn ie g ło wę ch ło p ak a, p o tem jeg o ręce… Och ! Przes zed ł ją d res zcz, k ied y zo b aczy ła d ło n ie ch ło p ak a. Na o b u wid o czn e b y ły k ró tk ie, g łęb o k ie ro zcięcia, a p rzed ramio n a i n ad g ars tk i b y ły p o s in iaczo n e. Praco wała w Ch icag o d o s tateczn ie d łu g o , żeb y wied zieć, co to o zn acza. – Do b rze, p ro s zę p o czek ać n a zewn ątrz – p o leciła. – Dlaczeg o ? – Ed wy d awał s ię zan iep o k o jo n y . Nie p o d o b ało mu s ię, że ma wy jś ć. – Ch ce p an , żeb y m mu p o mo g ła, czy n ie? – Bo b b ie wy p ch n ęła mężczy zn ę za d rzwi i zamk n ęła je, mimo że n ie ch ciał wy jś ć. Nie wied ziała, o co ch o d zi, ale ta s y tu acja jej s ię n ie p o d o b ała. – Czy mam n ad al p rzemy wać ran y ? – u p ewn ił s ię M an u el. – Tak . – Bo b b ie s ięg n ęła p o małeg o k o mp ak to weg o o ly mp u s a i zro b iła k ilk a zd jęć ran , p o mag ając s o b ie zmien n y m u s tawien iem s zp italn y ch lamp . To n ap rawd ę wy g ląd a n a u k ąs zen ia, my ś lała. Wted y ch ło p ak jęk n ął. Od ło ży ła ap arat i n ach y liła s ię. – Raptor – u s ły s zała. – Lo sa raptor… M an u el zamarł i co fn ął s ię p rzerażo n y . – Co to zn aczy ? – Nie wiem, p an i d o k to r – o d p o wied ział, k ręcąc g ło wą. – Lo sa raptor… no es español. – Nie? – Dla n iej b rzmiało to p o h is zp ań s k u . – Pro s zę n ad al p rzemy wać ran y . – Nie mo g ę, p an i d o k to r. To n ied o b ry zap ach – o d p arł M an u el, mars zcząc n o s , p o czy m s ię p rzeżeg n ał. Bo b b ie jes zcze raz s p o jrzała n a p o ły s k u jącą p ian ę we wn ętrzu ran y . Do tk n ęła jej i ro ztarta w p alcach . Wy g ląd ała jak ś lin a… Us ta ran n eg o p o ru s zy ły s ię. – Raptor – jęk n ął zn o wu . – To co ś g o u g ry zło ! – wy s zep tał p rzerażo n y M an u el. – Co g o u g ry zło ? – Raptor.
– Co to jes t raptor? – Hupia. Bo b b ie ś ciąg n ęła b rwi. Ko s tary k an ie n ie b y li s zczeg ó ln ie p rzes ąd n i, jed n ak s ły s zała ju ż we ws i s ło wo h u p ia. Op o wiad an o , że to złe n o cn e d u ch y , p o zb awio n e twarzy wamp iry p o ry wające małe d zieci. Wed łu g miejs co wy ch wierzeń hupia ży ły n ieg d y ś w g ó rach Ko s tary k i, a teraz zamies zk u ją p o b lis k ie wy s p y . M an u el wciąż s ię co fał, mru cząc co ś p o d n o s em i żeg n ając s ię. – To n ie jes t n o rmaln y zap ach – o cen ił. – To hupia. Bo b b ie ju ż zamierzała k azać mu wró cić d o p racy , k ied y n ag le ran n y ch ło p ak o two rzy ł o czy i u s iad ł. M an u el k rzy k n ął z p rzerażen ia, a wted y ch ło p ak jęk n ął, ro zejrzał s ię z s zero k o o twarty mi o czami, p o czy m o b ficie zwy mio to wał k rwią i d o s tał d rg awek . Bo b b ie p rzy trzy mała g o , ale jeg o ciałem ws trząs ały tak s iln e k o n wu ls je, że s p ad ł ze s to łu n a b eto n o wą p o d ło g ę. I zn ó w zwy mio to wał k rwią. Teraz k rew b y ła p o p ro s tu ws zęd zie. Ed o two rzy ł d rzwi. – Co tu s ię d zieje?! – k rzy k n ął. Zo b aczy ws zy k rew, o d wró cił s ię, zas łan iając u s ta d ło n ią. Bo b b ie s k o czy ła p o s zp atu łk ę, żeb y wep ch n ąć ją międ zy zaciś n ięte s zczęk i p acjen ta. Wied ziała jed n ak , że s y tu acja jes t b ezn ad ziejn a. Ciało ch ło p ak a s zarp n ęło s ię jes zcze raz, p o czy m ro zlu źn iło i zn ieru ch o miało . Bo b b ie n ach y liła s ię, żeb y p rzep ro wad zić s ztu czn e o d d y ch an ie meto d ą u s ta-u s ta, jed n ak M an u el złap ał ją mo cn o za ramię i o d ciąg n ął. – Nie! – k rzy k n ął. – Hupia s ię p rzen ies ie. – M an u elu , n a lito ś ć b o s k ą… – Nie! – San itariu s z wp atry wał s ię w n ią in ten s y wn ie. – Nie ro zu mie p an i ty ch rzeczy . Bo b b ie p o p atrzy ła n a ciało i s twierd ziła, że mo że s p o k o jn ie d ać za wy g ran ą. Nie p rzy wró ci teg o czło wiek a d o ży cia. M an u el zawo łał mężczy zn , a ci wy n ieś li martweg o ch ło p ak a. Do p iero wted y zn o wu zajrzał Ed , wy cierając u s ta wierzch em d ło n i. – Nie wątp ię, że zro b iliś cie ws zy s tk o , co w was zej mo cy … – mru k n ął. Na o czach Bo b b ie mężczy źn i p rzen ieś li ciało d o h elik o p tera i p o ch wili mas zy n a o d leciała z ło s k o tem. – Tak b ęd zie lep iej – s k o men to wał M an u el. Bo b b ie p o my ś lała o d ło n iach zmarłeg o . By ły p o k aleczo n e, p o s in iaczo n e – tak
wy g ląd ają ręce b ro n iąceg o s ię czło wiek a. M iała p ewn o ś ć, że o b rażen ia ch ło p ak a n ie p o ws tały w wy n ik u wy p ad k u n a b u d o wie. Zo s tał zaatak o wan y i zas łan iał s ię p rzed n ap as tn ik iem ręk ami. – Gd zie leży wy s p a, z k tó rej p rzy lecieli? – zap y tała. – Na o cean ie. J ak ieś s to s ześ ćd zies iąt, mo że s to d ziewięćd zies iąt k ilo metró w o d b rzeg u . – To b ard zo d alek o jak n a o ś ro d ek wy p o czy n k o wy – zau waży ła. – M am n ad zieję, że n ig d y n ie wró cą. – M an u el p atrzy ł n a zn ik ający h elik o p ter. Zo s tały mi p rzy n ajmn iej zd jęcia, p o my ś lała Bo b b ie. I wted y s twierd ziła, że jej ap arat zn ik n ął. *** Teg o s ameg o wieczo ru d es zcz wres zcie p rzes tał p ad ać. Bo b b ie s ied ziała w cis zy w s wo jej s y p ialn i n a ty łach s zp italik a, s zp erając w zn is zczo n y m p o d ręczn y m s ło wn ik u języ k a h is zp ań s k ieg o . Szu k ała s ło wa raptor, k tó re wy p o wied ział u mierający ch ło p ak . Wb rew temu , co mó wił M an u el, p o d ejrzewała, że jes t h is zp ań s k ie. No właś n ie – zn alazła. Raptor – g wałciciel, p o ry wacz. Zn ieru ch o miała n a ch wilę. Raptor zn aczy w p rzy b liżen iu to s amo co hupia. Bo b b ie n ie wierzy ła w p rzes ąd y . Zres ztą to n ie d u ch y zad ają tak ie o b rażen ia, jak ie wid ziała u ch ło p ak a. Co o n p ró b o wał jej p o wied zieć? Us ły s zała jęk i zza ś cian y . J ed n a z wiejs k ich k o b iet zaczęła ro d zić, czu wała p rzy n iej Elen a M o rales , miejs co wa p o ło żn a. Bo b b ie p rzes zła d o s ali s zp italn ej i s k in ęła n a Elen ę, ab y n a ch wilę wy s zła n a d wó r. – Pan i Elen o … – Si, p an i d o k to r? – Czy wie p an i, co to jes t raptor? Krzep k a, s iwo wło s a, b y s tra s ześ ćd zies ięcio latk a ś ciąg n ęła b rwi. – Raptor? – p o wtó rzy ła, s to jąc w p ó łmro k u . Na n o cn y m n ieb ie ś wieciły g wiazd y . – Tak . Czy zn a p an i tak ie s ło wo ? – Si. – Elen a s k in ęła g ło wą. – Ozn acza k o g o ś , k to … p rzy ch o d zi w n o cy i p o ry wa d zieck o . – To p o ry wacz? – u p ewn iła s ię Bo b b ie. – Tak . – Hupia?
Stars za p o ło żn a o two rzy ła s zero k o o czy n ag le zan iep o k o jo n a. – Niech p an i n ie wy mawia teg o s ło wa, p an i d o k to r. – Dlaczeg o n ie? – To b ard zo n iemąd re ws p o min ać teraz o hupii – wy jaś n iła s tan o wczo Elen a, ws k azu jąc ru ch em g ło wy d rzwi, zza k tó ry ch d o b ieg ały jęk i ro d zącej k o b iety . – Czy rap to r g ry zie i o k alecza s wo je o fiary ? – Gry zie i o k alecza? – Elen a n ie k ry ła zd ziwien ia. – Nie, p an i d o k to r. Sk ąd że zn o wu . Raptor to czło wiek , k tó ry p o ry wa n o wo n aro d zo n e d zieck o . – Wy d awała s ię ro zd rażn io n a, n ajwy raźn iej miała d o ś ć tej ro zmo wy . – Zawo łam p an ią, k ied y zaczn ie s ię właś ciwy p o ró d , p an i d o k to r – zak o ń czy ła, ru s zając d o d rzwi. – M y ś lę, że n as tąp i to za jak ąś g o d zin ę czy d wie. Bo b b ie p o d n io s ła wzro k i p o p atrzy ła w g wiazd y , s łu ch ając k o jąceg o p lu s k u łag o d n y ch mo rs k ich fal. W ciemn o ś ci majaczy ły zak o twiczo n e p rzy b rzeg u ło d zie ry b ack ie. By ło s p o k o jn ie i cich o , ro zmo wa o wamp irach czy p o ry wan y ch d zieciach wy d awała s ię p o zb awio n a s en s u . M an u el u p ierał s ię, że s ło wo raptor n ie jes t h is zp ań s k ie, ro zmy ś lała Bo b b ie, wracając d o s y p ialn i. Z ciek awo ś ci zajrzała d o małeg o s ło wn ik a języ k a an g iels k ieg o . Ku s wo jemu zd ziwien iu tak że i w n im zn alazła to zag ad k o we s ło wo : raptor [z łac. raptor – łu p ieżca; fr. raptus] – p tak d rap ieżn y .
ITERACJA PIERWSZA
Na obrazach krzywej fraktalnej z początkowego stadium jej rozwoju leżący u jej podstaw opis matematyczny ujawnia się w niewielkim stopniu. Ian M alco lm
Więcej n a: www.eb o o k 4 all.p l
PRAWIE JAK W RAJU M ik e Bo wman p ro wad ził s amo ch ó d i p o g wizd y wał wes o ło . Za o k n ami lan d ro v era p rzes u wał s ię rezerwat Cab o Blan co n a zach o d n im wy b rzeżu Ko s tary k i. Lip co wy p o ran ek b y ł p ięk n y , a wid o k i zach wy cające – d ro g a wio d ła wzd łu ż k rawęd zi wy s o k ieg o k lifu wy zn aczająceg o g ran icę międ zy d żu n g lą a b łęk item Pacy fik u . Przewo d n ik i mó wiły , że Cab o Blan co to n ietk n ięty lu d zk ą ręk ą p ierwo tn y i d zik i raj. Sp o g ląd ając n ań z b lis k a, M ik e czu ł, że jeg o wak acje n ares zcie p rzeb ieg ają jak n ależy . M ik e Bo wman miał trzy d zieś ci s ześ ć lat i b y ł właś cicielem firmy b u d o wlan ej z Dallas . Przy jech ał d o Ko s tary k i z żo n ą i có rk ą n a d wu ty g o d n io wy u rlo p . To właś n ie Ellen – żo n a M ik e'a – wy my ś liła tę p o d ró ż. Du żo o p o wiad ała mu o cu d o wn y ch p ark ach n aro d o wy ch teg o k raju , mó wiła, że ich có rk a Tin a p o win n a je zo b aczy ć. J ed n ak g d y ty lk o wy ląd o wali w Ko s tary ce, o k azało s ię, że Ellen ma u mó wio n y zab ieg u ch iru rg a p las ty czn eg o w San J o s é. Do p iero wted y M ik e u s ły s zał o d żo n y , że w Ko s tary ce ch iru rg ia p las ty czn a jes t tan ia i n a zn ak o mity m p o zio mie i że w San J o s é ro i s ię o d lu k s u s o wy ch p ry watn y ch s zp italik ó w. Rzecz jas n a, o k ro p n ie s ię p o k łó cili. M ik e czu ł s ię, jak b y Ellen g o o k łamała. Tak , zro b iła to . Wy p o wied ział s ię w tej s p rawie s tan o wczo . Có ż to zres ztą za id io ty czn y p o my s ł?! Ellen ma d o p iero trzy d zieś ci lat i jes t p ięk n a. Niecałe d zies ięć lat temu zo s tała n awet Kró lo wą Ro k u , k ied y k o ń czy ła Un iwers y tet Rice'a. J es t zb y t mało p ewn a s ieb ie, n iep o trzeb n ie martwi s ię o ró żn e rzeczy . Od p aru lat ch y b a n ajb ard ziej b o i s ię, że wk ró tce s ię zes tarzeje i b ęd zie b rzy d k a. Zres ztą o n a martwi s ię o ws zy s tk o ! Lan d ro v er wp ad ł w d ziu rę, ro zb ry zg u jąc b ło to . – M ik e, jes teś p ewn y , że to d o b ra d ro g a? – o d ezwała s ię Ellen z fo tela o b o k . – Od k ilk u g o d zin n ie wid zieliś my ży wej d u s zy . – Piętn aś cie min u t temu mijaliś my s amo ch ó d – p rzy p o mn iał M ik e. – Tak i n ieb ies k i. Nie p amiętas z? – J ech ał w p rzeciwn y m k ieru n k u … – Ko ch an ie, p rzecież ch ciałaś zn aleźć s ię n a d ziewiczej p laży . Właś n ie n a tak ą jed ziemy .
– M am n ad zieję… – mru k n ęła b ez p rzek o n an ia Ellen , k ręcąc g ło wą. – J a też, tato – wtrąciła s ię o ś mio letn ia Ch ris tin a s ied ząca z ty łu . – M am n ad zieję, że jed zies z d o b rą d ro g ą. – To n ap rawd ę jes t d o b ra d ro g a. Zau fajcie mi. – M ik e p ro wad ził p rzez ch wilę w milczen iu . – Pięk n ie tu , p rawd a? Po p atrzcie. Ależ tu p ięk n ie. – Nieźle – zg o d ziła s ię Tin a. Ellen wy jęła p u d ern iczk ę i p rzejrzała s ię w lu s terk u . Nacis n ęła p alcami s k ó rę p o d o czami, p o czy m z wes tch n ien iem zamk n ęła p u d ern iczk ę. Dro g a zaczęła s ch o d zić w d ó ł i M ik e s k u p ił s ię n a p ro wad zen iu s amo ch o d u . Nag le, tu ż p rzed n imi, p rzemk n ęło p rzez d ro g ę jak ieś n ied u że czarn e zwierzę. – Patrzcie, p atrzcie! – zawo łało d zieck o . Zwierzę zn ik ło . – Co to b y ło ? – s p y tała Ellen . – M ałp a? – M o że s ajmiri? – wy s u n ął p rzy p u s zczen ie M ik e. – M o g ę wp is ać, że s ajmiri? – Dziewczy n k a wy jęła o łó wek . W ramach p racy wak acy jn ej s p o rząd zała lis tę ws zy s tk ich zwierząt, jak ie wid ziała p o d czas p o d ró ży . – Nie wiem… Tin a p o p atrzy ła n a fo to g rafie w p rzewo d n ik u . – Nie, to ch y b a n ie b y ła s ajmiri – o rzek ła. – To p ewn ie ty lk o jes zcze jed en wy jec. – Wid zieli ju ż k ilk a wy jcó w. – Wiecie, co tu jes t n ap is an e? Na plażach Cabo Blanco roi się od rozmaitych dzikich zwierząt, takich jak wyjce, kapucynki czarno-białe, leniwce i ostronosy. M y ś lis z, tato , że zo b aczy my len iwca? – No p ewn ie! M o g ę s ię zało ży ć. – Serio ? – Wy s tarczy , że s p o jrzy s z w lu s terk o . – Bard zo ś mies zn e! Dro g a wy raźn ie s ch o d ziła w d ó ł, p rzez d żu n g lę, k u o cean o wi. *** Gd y wres zcie zn aleźli s ię n a p laży , M ik e Bo wman czu ł s ię jak b o h ater. Plaża b y ła b iała, p ias zczy s ta i zu p ełn ie p u s ta. Wy g ląd ała jak o g ro mn y p ó łk s ięży c d łu g o ś ci mn iej więcej trzech k ilo metró w. M ik e zap ark o wał lan d ro v era w cien iu ro s n ący ch wzd łu ż p laży p alm i wy jął s k rzy n k i zjed zen iem. Ellen p rzeb rała s ię w k o s tiu m k ąp ielo wy , n arzek ając: – Prawd ę mó wiąc, n ie wiem, jak mam zrzu cić tę n ad wag ę.
– Wy g ląd as z ś liczn ie, k o ch an ie – zap ewn ił M ik e. Tak n ap rawd ę u ważał, że jeg o żo n a jes t za ch u d a. Nau czy ł s ię jed n ak teg o n ie mó wić. Tin a ju ż b ieg ła p o p laży . – Nie zap o mn ij, że trzeb a cię p o s maro wać emu ls ją d o o p alan ia! – k rzy k n ęła Ellen . – Po tem! – o d k rzy k n ęła d ziewczy n k a, o g ląd ając s ię p rzez ramię. – Sp rawd zę, czy jes t tu g d zieś len iwiec! Ellen ro zejrzała s ię p o p laży , p o p atrzy ła n a d rzewa. – M y ś lis z, że n ic jej s ię n ie s tan ie? – zap y tała męża. – Ko ch an ie, w p ro mien iu p aru k ilo metró w n ie ma n ik o g o . – A węże? – Na lito ś ć b o s k ą – zd en erwo wał s ię M ik e – n a p laży n ie ma węży . – A g d y b y jak iś p rzy p ełzł? – M o ja d ro g a, węże s ą zmien n o ciep ln e – zaczął tłu maczy ć zd ecy d o wan y m to n em M ik e. – To g ad y . Nie s ą w s tan ie s ame u trzy my wać o d p o wied n iej temp eratu ry ciała. Pias ek jes t tak ro zg rzan y , że wąż u marłb y z g o rąca, g d y b y n a n ieg o wy p ełzł. M o żes z b y ć p ewn a, że n a p laży n ie ma węży . – Po p atrzy ł n a b ieg n ącą tru ch tem có reczk ę. By ła ju ż wid o czn a ty lk o jak o ciemn a fig u rk a n a b iały m p ias k u . – Niech b ieg a i d o b rze s ię b awi. – M ik e p rzy tu lił żo n ę. *** Tin a b ieg ła tak d łu g o , aż s ię zmęczy ła. Wted y rzu ciła s ię n a p ias ek i wes o ło p o tu rlała s ię d o wo d y . Ocean b y ł ciep ły i b ard zo s p o k o jn y , p rawie n ie b y ło fal. Dziewczy n k a s ied ziała p rzez ch wilę zd y s zan a, a p o tem o b ejrzała s ię, żeb y s p rawd zić, jak b ard zo o d d aliła s ię o d ro d zicó w i s amo ch o d u . M ama zamach ała, p rzy wo łu jąc ją z p o wro tem. Tin a o d mach n ęła jej wes o ło , u d ając, że n ie ro zu mie. Wcale n ie miała o ch o ty n a emu ls ję d o o p alan ia. Po za ty m n ie ch ciała wracać i s łu ch ać, jak mama zn o wu mó wi o o d ch u d zan iu s ię. M iała zamiar tu zo s tać, i mo że zo b aczy ć len iwca. Wid ziała ju ż len iwca d wa d n i wcześ n iej w zo o w San J o s é. Wy g ląd ał jak mu p p et, wy d awał s ię zu p ełn ie n ieg ro źn y . W k ażd y m razie n ie u miał s zy b k o s ię p o ru s zać, Tin a n a p ewn o b y mu u ciek ła. M ama zaczęła wo łać. Tin a p o s tan o wiła wy jś ć z wo d y i s ch o wać s ię w cien iu p alm, b o s ło ń ce mo cn o g rzało . W ty m miejs cu p o d p almami ro s ło co ś p rzy p o min ająceg o s p lątan e s ęk ate k o rzen ie – n amo rzy n y . Nie mo żn a b y ło p rzejś ć p rzez n ie w g łąb ląd u .
Tin a u s iad ła n a p ias k u i zab awiała s ię k o p an iem s u ch y ch liś ci. Zau waży ła, że n a p ias k u jes t d u żo ś lad ó w p tak ó w. Ko s tary k a s ły n ie z p tak ó w. W p rzewo d n ik ach n ap is an o , że jes t tu trzy razy ty le g atu n k ó w p tak ó w co w cały ch Stan ach Zjed n o czo n y ch i Kan ad zie. Niek tó re ś lad y p tas ich n ó g , z trzema p alcami, b y ły małe i led wo wid o czn e. A in n e – więk s ze i g łęb iej o d ciś n ięte w p ias k u . Tin a p atrzy ła n a n ie i n ag le u s ły s zała w n amo rzy n o wej g ęs twin ie jak g d y b y ćwierk an ie, a p o tem s zeles t. Czy len iwce ćwierk ają? Tin a n ie b y ła p ewn a, ch o ć wy d awało jej s ię, że n ie. Pewn ie to jak iś o cean iczn y p tak . Zn ieru ch o miała i czek ała. Po ch wili s zeles t s ię p o wtó rzy ł i w k o ń cu zo b aczy ła zwierzę – k ilk a metró w o d n iej s p o międ zy k o rzen i wy ło n iła s ię jas zczu rk a. Patrzy ła n a Tin ę. Dziewczy n k a ws trzy mała o d d ech . No we zwierzę d o mo jej lis ty ! Ty mczas em jas zczu rk a s tan ęła n a ty ln y ch łap ach , b alan s u jąc g ru b y m o g o n em, i wp atry wała s ię w n ią. Kied y zwierzątk o tak s tało , miało ch y b a ze trzy d zieś ci cen ty metró w wy s o k o ś ci. By ło ciemn o zielo n e z b rązo wy mi p as k ami n a g rzb iecie. Przed n ie łap k i miało malu tk ie, p o ru s zało jas zczu rk o wy mi p alcami. Przek rzy wiło łeb ek . Ład n a, p o my ś lała Tin a. Tro ch ę jak d u ża s alaman d ra. Dziewczy n k a u n io s ła ręk ę i tak że p o ru s zy ła p alcami. J as zczu rk a wcale s ię n ie b ała. Po d es zła, p o ru s zając s ię n a ty ln y ch łap ach . By ła tro ch ę więk s za o d k u rczak a i k ied y s zła, ś mies zn ie k iwała g ło wą, właś n ie jak k u rczak . Fajn ie b y ło b y mieć tak ą jas zczu rk ę w d o mu zamias t p s a alb o k o ta! Tin a zo b aczy ła, że jas zczu rk a zo s tawia tró jp alczas te ś lad y , d o k ład n ie tak ie s ame jak ś lad y p tak ó w. Zwierzątk o s ię zb liży ło . Tin a n ie p o ru s zała s ię, żeb y g o n ie p rzes tras zy ć. By ła b ard zo zd ziwio n a, że p o d es zło tak b lis k o , ale p rzy p o mn iało jej s ię, że to p rzecież p ark n aro d o wy . Zwierzęta n a p ewn o wied zą, że s ą p o d o ch ro n ą. J as zczu rk a mu s i b y ć o s wo jo n a. M o że n awet s p o d ziewa s ię, że Tin a ją n ak armi? Nie wzięłam n ic d o jed zen ia, zmartwiła s ię d ziewczy n k a. Wy ciąg n ęła p o wo li ręk ę, o twierając p u s tą d ło ń , żeb y p o k azać, że n iczeg o n ie p rzy n io s ła. J as zczu rk a p rzy s tan ęła, p rzek rzy wiła g łó wk ę i p is n ęła. – Przep ras zam cię, ale n ic n ie mam – o d ezwała s ię Tin a. Nag le jas zczu rk a s k o czy ła n a jej wy ciąg n iętą d ło ń . By ła zas k ak u jąco ciężk a, jej wag a p o ciąg n ęła w d ó ł ręk ę d ziewczy n k i, d ro b n e p alce zwierzęcia u s zczy p n ęły ją. A p o tem jas zczu rk a wp ełzła p o ręce Tin y , d o cierając d o jej b u zi. ***
Ch ciałab y m ją jed n ak wid zieć – o d ezwała s ię Ellen Bo wman , mru żąc o czy . – Ty lk o ty le. Żeb y m wied ziała, że tam jes t. – Zap ewn iam cię, że n ic jej s ię n ie s tało – o d p o wied ział M ik e, ro zp ak o wu jąc h o telo wy lu n ch : n ieciek awie wy g ląd ająceg o g rillo wan eg o k u rczak a i jak iś p lacek czy co ś , z mięs em. Ellen n ie jad ała tak ich rzeczy . – J es teś p ewn y , że n ie wes zła d o d żu n g li? – s p y tała Ellen . – Nie wes zła, jes t n a p laży , k o ch an ie. – Dziwn ie s ię tu czu ję. Tu jes t tak p u s to … – M y ś lałem, że właś n ie teg o ch ciałaś – zau waży ł M ik e. – No tak . – To o co ci ch o d zi? – Ch ciałab y m ty lk o zo b aczy ć Tin ę. I wted y wiatr p rzy n ió s ł p rzeraźliwy k rzy k ich d zieck a.
PUNTARENAS – M y ś lę, że teraz czu je s ię całk iem d o b rze – p o wied ział d o k to r Cru z, o p u s zczając p łach tę n amio tu tlen o weg o , w k tó ry m s p ała Tin a. M ik e s ied ział p rzy łó żk u , jak n ajb liżej có reczk i. Do k to r s p rawiał wrażen ie b ard zo in telig en tn eg o , d o s k o n ale mó wił p o an g iels k u – u czy ł s ię w Lo n d y n ie i Baltimo re. Bił o d n ieg o p ro fes jo n alizm. Clin ica San ta M aria w Pu n taren as b y ła n o wo czes n a, n ies k aziteln ie czy s ta i d o s k o n ale zo rg an izo wan a. J ed n ak M ik e s ię n iep o k o ił. Nic n ie zmien iało fak tu , że jeg o jed y n e d zieck o jes t w b ard zo ciężk im s tan ie i że s ą b ard zo d alek o o d d o mu . Kied y M ik e d o b ieg ł d o Tin y , k rzy czała h is tery czn ie. Cała jej lewa ręk a b y ła zak rwawio n a i p o g ry zio n a, k ażd e z liczn y ch u g ry zień miało wielk o ś ć mn iej więcej o d cis k u k ciu k a. Po za ty m ręk a b y ła o b lep io n a ś lis k ą, s p ien io n ą s u b s tan cją, ch y b a ś lin ą. Zan ió s ł Tin ę p rzez p lażę d o s amo ch o d u . Po g ry zio n a ręk a n iemal n aty ch mias t zaczęła czerwien ieć i p u ch n ąć. Niep ręd k o zap o mn ę tę n erwo wą, p o s p ies zn ą jazd ę k u cy wilizacji, my ś lał. Lan d ro v er mk n ął w d ó ł, to zn ó w ś lizg ał s ię p o d g ó rę n a b ło tn is tej d ro d ze, k tó ra wch o d ziła p o międ zy wzg ó rza, p o d czas g d y jed y n a có reczk a M ik e'a p łak ała ze s trach u i b ó lu , a jej rączk a co raz b ard ziej p u ch ła i czerwien iała. Na d łu g o p rzed ty m, n im d o tarli d o g ran icy p ark u n aro d o weg o , o p u ch lizn a s ięg n ęła
s zy i i Tin a zaczęła mieć tru d n o ś ci z o d d y ch an iem… – Czy teraz n ic jej s ię n ie s tan ie? – zap y tała Ellen , wp atru jąc s ię w có rk ę p rzez p rzezro czy s ty p las tik . – Nie p o win n o – o d p o wied ział d o k to r Cru z. – Po d ałem jej d ru g ą d awk ę s tery d ó w, teraz o d d y ch a zd ecy d o wan ie s wo b o d n iej. Pro s zę zo b aczy ć, o b rzęk zn acząco zmalał. – No , a te u g ry zien ia… – J es zcze n ie zid en ty fik o waliś my zwierzęcia. Nig d y tak ich n ie wid ziałem. Pro s zę jed n ak zwró cić u wag ę, że zn ik ają, ju ż tru d n o je wy o d ręb n ić. Na s zczęś cie w p o rę je s fo to g rafo wałem. M y jąc ręk ę p ań s twa có reczk i, p o b rałem p ró b k i tej lep k iej ś lin y . J ed n ą p o d d amy an alizie tu taj, d ru g a p ró b k a p o jed zie d o lab o rato riu m w San J o s é, a trzecią zamro zimy i b ęd ziemy p rzech o wy wali, g d y b y o k azała s ię k ied y ś p o trzeb n a. Czy mają mo że p ań s two ry s u n ek , k tó ry Tin a zro b iła? – Tak . – M ik e p o d ał d o k to ro wi s zk ic zwierzęcia, k tó re zaatak o wało jeg o có reczk ę. Dziewczy n k a n ary s o wała jas zczu rk ę n a p ro ś b ę recep cjo n is tek . – To jes t zwierzę, k tó re ją p o g ry zło ? – u p ewn ił s ię d o k to r, p rzy g ląd ając s ię ze zd ziwien iem ry s u n k o wi. – Tak . Tin a p o wtarzała, że to zielo n a jas zczu rk a wielk o ś ci k u rczak a alb o wro n y . – Nie zn am tak iej jas zczu rk i… Na ry s u n k u zwierzę s to i n a ty ln y ch łap ach . – Właś n ie – p o twierd ził M ik e. – Tin a u trzy mu je, że ch o d ziło n a ty ln y ch łap ach . Do k to r Cru z ś ciąg n ął b rwi, wciąż p atrząc n a ry s u n ek . – Nie jes tem zo o lo g iem – s k wito wał w k o ń cu . – Właś n ie d lateg o zatelefo n o wałem d o d o k to ra Gu itierreza, s tars zeg o s p ecjalis ty z rezerwatu Carara p o d ru g iej s tro n ie zato k i, n au k o wca. J es t tu taj. By ć mo że zid en ty fik u je to s two rzen ie. – A n ie mo żn a wezwać k o g o ś z Cab o Blan co ? – s p y tał M ik e. – To tam zo s tała p o g ry zio n a Tin a. – Nies tety , Cab o Blan co n ie jes t s tale p iln o wan y – wy jaś n ił lek arz. – Od d o ś ć d awn a n ie b y ło tam żad n ej ek s p ed y cji. Prawd o p o d o b n ie b y li p ań s two p ierws zy mi lu d źmi, k tó rzy p o jawili s ię n a tamtej p laży o d k ilk u mies ięcy . J es tem jed n ak p ewn y , że p rzek o n ają s ię p ań s two o ro zleg łej wied zy d o k to ra Gu itierreza. Do k to r Gu itierrez o k azał s ię b ro d aczem w s zo rtach i k o s zu li k h ak i i co ciek awe – Amery k an in em. – M iło mi p ań s twa p o zn ać – o d ezwał s ię d o Ellen i M ik e'a z lek k im p o łu d n io wy m ak cen tem. Wy jaś n ił, że jes t b io lo g iem z Yale i o d p ięciu lat p ro wad zi b ad an ia teren o we w Ko s tary ce. Przy jrzał s ię u ważn ie ran o m Tin y , d elik atn ie u n o s ząc
jej ręk ę, a n awet o ś wietlając k o lejn o k ażd e z u k ąs zeń min iatu ro wą latark ą. Zmierzy ł je tak że k ies zo n k o wą lin ijk ą. Wres zcie co fn ął s ię i p o k iwał g ło wą, jak b y zro zu miał, o co ch o d zi. Nas tęp n ie p rzy jrzał s ię wy k o n an y m p o laro id em zd jęcio m, zad ał k ilk a p y tań n a temat ś lin y zwierzęcia, k tó rą n a razie b ad an o w lab o rato riu m. W k o ń cu s p o jrzał n a p ań s twa Bo wman ó w, k tó rzy p atrzy li n a n ieg o wy czek u jąco , b ard zo zan iep o k o jen i. – M y ś lę, że p ań s twa có reczk a wy zd ro wieje – o zn ajmił. – Ch ciałb y m jes zcze u s talić k ilk a s zczeg ó łó w. – Zan o to wał co ś s ch lu d n y m ch arak terem p is ma. – Tin a p o wied ziała, że p o g ry zła ją zielo n a jas zczu rk a, wy s o k o ś ci mn iej więcej trzy d zies tu cen ty metró w, k tó ra wy s zła n a p lażę s p o międ zy ro s n ący ch n a b ag n ie man g ro wcó w, p o ru s zając s ię w p o s tawie p io n o wej, n a ty ln y ch n o g ach , czy tak ? – Zg ad za s ię. – J as zczu rk a wy d awała p rzy ty m jak ieś d źwięk i… – Tak , Tin a mó wi, że jas zczu rk a ćwierk ała alb o p is zczała. – Czy mo żn a p o wied zieć, że p is zczała p o d o b n ie jak my s z? – Raczej tak . – W tak im razie wiem, co to za jas zczu rk a. – Gu itierrez wy jaś n ił, że n a ś wiecie ży je o k o ło s ześ ciu ty s ięcy g atu n k ó w jas zczu rek , jed n ak ty lk o n iewiele p o n ad d zies ięć g atu n k ó w to jas zczu rk i p o ru s zające s ię w p o s tawie p io n o wej. Ty lk o cztery z n ich ży ją w Amery ce Łaciń s k iej. Ub arwien ie zwierzęcia, k tó re zaatak o wało d zieck o , zd rad za, co to za g atu n ek . – J es tem p ewn y , że b y ła to Basiliscus amoratus – p ręg o wan a jas zczu rk a z ro d zaju b azy lis zk ó w, wy s tęp u jąca tu , w Ko s tary ce, a tak że w Ho n d u ras ie. Kied y s to i cen ty metró w wy s o k o ś ci.
n a ty ln y ch
k o ń czy n ach , o s iąg a czas em
trzy d zieś ci
– Czy te b azy lis zk i mają tru jący jad ? – Nie, p ro s zę p an i. Nic z ty ch rzeczy . Wed łu g literatu ry fach o wej aż cztern aś cie p ro cen t lu d zi ma s iln ą alerg ię n a ś lin ę g ad ó w. Najwy raźn iej p ań s twa có reczk a zalicza s ię d o ty ch cztern as tu p ro cen t. – Tin a k rzy czała, p łak ała, że b ard zo ją b o li. – Nie d ziwię s ię. Ślin a g ad ó w zawiera s ero to n in ę, a ta jes t p rzy czy n ą b ard zo s iln eg o b ó lu … Czy ś ro d ek p rzeciwh is tamin o wy o b n iży ł ciś n ien ie ch o rej? – zwró cił s ię Gu itierrez d o d o k to ra Cru za. – Tak , b ard zo s zy b k o . – To b ez wątp ien ia s ero to n in a – o cen ił Gu itierrez. Ellen Bo wman wciąż jed n ak
b y ła n ies p o k o jn a. – Ale d laczeg o ta jas zczu rk a ją p o g ry zła? – zap y tała. – J as zczu rk i b ard zo częs to g ry zą lu d zi – wy jaś n ił b io lo g . – Op iek u n o wie ty ch zwierząt w zo o s ą k ąs an i raz p o raz. Kilk a d n i temu d o n ies io n o mi, że jas zczu rk a p o g ry zła n iemo wlę w k o ły s ce, w Amalo y a – to o k o ło s tu k ilo metró w o d miejs ca, w k tó ry m p ań s two b y li. Zatem p o g ry zien ia s ię zd arzają, ch o ciaż n ie wiem, d laczeg o p ań s twa có reczk a zo s tała u k ąs zo n a aż ty le razy . Co ro b iła, k ied y n as tąp ił atak zwierzęcia? – Nic. M ó wiła, że s ied ziała n ieru ch o mo , b o n ie ch ciała p rzes tras zy ć jas zczu rk i. – Sied ziała n ieru ch o mo ? – Gu itierrez ś ciąg n ął b rwi, a p o tem p o k ręcił g ło wą. – Có ż, my ś lę, że n ie d a s ię s twierd zić, co d o k ład n ie s ię s tało . Dzik ie zwierzęta s ą n iep rzewid y waln e. – A ta s p ien io n a ś lin a? – o d ezwała s ię zn o wu Ellen . – Bo ję s ię, żeb y Tin a n ie d o s tała wś ciek lizn y … – Nie d o s tan ie – u s p o k o ił ją d o k to r Gu itierrez. – Gad y n ie p rzen o s zą wś ciek lizn y . Tin a jes t ch o ra z p o wo d u reak cji alerg iczn ej n a ś lin ę b azy lis zk a, k tó ry ją u g ry zł. Nic więcej jej s ię n ie s tan ie. M ik e p o k azał b io lo g o wi wy k o n an y p rzez Tin ę ry s u n ek zwierzęcia. Nau k o wiec p o k iwał g ło wą. – Taak , mo żn a p o wied zieć, że to Basiliscus amoratus. Oczy wiś cie ry s u n ek jes t n ied o k ład n y , n a p rzy k ład s zy ja jes t o wiele za d łu g a, a p o za ty m Tin a n ary s o wała b azy lis zk o wi p o trzy p alce u d o ln y ch k o ń czy n , p o d czas g d y ma o n ich p o p ięć. No i jeg o o g o n n ie jes t aż tak i g ru b y an i tak p o d n ies io n y . Po za ty m tak wy g ląd a jas zczu rk a z ro d zaju b azy lis zk ó w. – Ale Tin a mó wiła, że jas zczu rk a miała d łu g ą s zy ję i p o trzy p alce u ty ln y ch łap ek – o zn ajmiła Ellen . – To b ard zo s p o s trzeg awcza d ziewczy n k a – wtrącił M ik e. – Nie wątp ię – zg o d ził s ię z u ś miech em b io lo g . – M imo to s ąd zę, że p ań s twa d zieck o zo s tało p o g ry zio n e p rzez częs to wy s tęp u jącą w Ko s tary ce jas zczu rk ę Basiliscus amoratus i d o s zło d o s iln ej reak cji alerg iczn ej. Po wró t d o zd ro wia n as tęp u je zwy k le w ciąg u d wu n as tu g o d zin o d p o d an ia lek u . To zn aczy , że ran o Tin a p o win n a b y ć zd ro wa. ***
Lab o rato riu m w p iwn icy s zp itala San ta M aria b y ło n o wo czes n e. Przek azan o jed n ak lab o ran to wi, że d o k to r Gu itierrez zid en ty fik o wał zwierzę, k tó re zaatak o wało małą p acjen tk ę, jak o jas zczu rk ę n ien ależącą d o jad o wity ch , i ws trzy man o an alizę ś lin y , mimo że jej ws tęp n e frak cjo n o wan ie wy k azało o b ecn o ś ć k ilk u b iałek o wy jątk o wo d u żej mas ie cząs teczk o wej i n iezn an y m o d d ziały wan iu . Lab o ran t n a n o cn y m d y żu rze b y ł p o p ro s tu zajęty , s ch o wał więc p ró b k i ś lin y d o zamrażark i. Nas tęp n eg o ran k a o s o b a o b ejmu jąca d y żu r s p rawd ziła zawarto ś ć lo d ó wk i, k o n fro n tu jąc ją z lis tą wy p is an y ch p acjen tó w. Ch ris tin a Bo wman miała zo s tać wy p is an a teg o d n ia – lab o ran t wy rzu cił więc p ró b k i ś lin y zwierzęcia, k tó re ją p o g ry zło . W o s tatn iej ch wili jeg o u wag ę zwró ciła czerwo n a n alep k a n a jed n ej z fio lek , o zn aczająca, że p ró b k a ma zo s tać p rzes łan a d o lab o rato riu m u n iwers y teck ieg o w San J o s é. Wy jął więc p ro b ó wk ę z k o s za i zap ak o wał d o wy s łan ia. *** – Ch o d ź, p o d zięk u j p an u d o k to ro wi. – Ellen Bo wman lek k o p o p ch n ęła có reczk ę. – Dzięk u ję, p an ie d o k to rze – p o wied ziała g rzeczn ie Tin a. – Czu ję s ię o wiele lep iej! – Uś cis n ęła d ło ń lek arza. – M a p an in n ą k o s zu lę. Do k to r Cru z b y ł n ieco zas k o czo n y . – Rzeczy wiś cie – o d p o wied ział z u ś miech em. – Kied y p racu ję w s zp italu p rzez całą n o c, ran o zmien iam k o s zu lę. – A k rawata n ie? – Nie, ty lk o k o s zu lę. – M ik e mó wił p an u , że n as ze d zieck o jes t s p o s trzeg awcze – s k o men to wała Ellen . – Rzeczy wiś cie jes t – p rzy zn ał lek arz. Uś miech n ął s ię i z p o ważn ą min ą p o trząs n ął małą d ło n ią d ziewczy n k i. – M iłej res zty wak acji w Ko s tary ce, Tin o – p o wied ział n a p o żeg n an ie. – Dzięk u ję! M ik e, Ellen i Tin a zb ierali s ię d o wy jś cia, k ied y d o k to ro wi co ś s ię p rzy p o mn iało . – Tin o , s łu ch aj, czy p amiętas z jas zczu rk ę, k tó ra cię p o g ry zła? – Uh m… – Pamiętas z, jak ie miała ty ln e n ó żk i? – Tak . – Czy miały p alce?
– M iały . – A p o ile p alcó w miały ty ln e n o g i tej jas zczu rk i? – Trzy . – Sk ąd mo żes z mieć p ewn o ś ć? – Bo p atrzy łam. A p o za ty m ws zy s tk ie p tak i zo s tawiają n a p laży tak ie ś lad y – Tin a ro zp o s tarła trzy p alce – z trzema p alcami. I ta jas zczu rk a też ro b iła tak ie ś lad y . – J as zczu rk a zo s tawiała tak ie s ame ś lad y jak p tak i? – Tak . I ch o d ziła jak p tak . Kiwała g ło wą, o tak … – Dziewczy n k a zro b iła k ilk a k ro k ó w, n aś lad u jąc g ło wą p tas ie ru ch y . Kied y ro d zin a Bo wman ó w o p u ś ciła s zp ital, d o k to r Cru z zatelefo n o wał d o d o k to ra Gu itierreza i p o wtó rzy ł s ło wa Tin y . – M u s zę p rzy zn ać, że to , co p o wied ziała ta d ziewczy n k a, mn ie zd u miewa – p o wied ział b io lo g . – Zajrzałem ju ż d o literatu ry i w tej ch wili n ie jes tem p ewn y , że p o g ry zł ją b azy lis zek . Wcale n ie jes tem p ewn y … – Co to w tak im razie mo g ło b y ć? – Hm, n ie s p ek u lu jmy . Czy miał p an mo że o s tatn io d o n ies ien ia o in n y ch p o g ry zien iach p rzez jas zczu rk i? – Nie, a d laczeg o p an p y ta? – Gd y b y p an miał, n iech mn ie p an zawiad o mi, d o b rze?
PLAŻA M arty Gu itierrez o b s erwo wał z p laży zb liżające s ię d o h o ry zo n tu s ło ń ce. J eg o p ro mien ie zaczęły o d b ijać s ię jas n y m, mig o tliwy m b las k iem o d wo d y , s ięg ając p o d k o ro n y p alm. Bio lo g s ied ział wś ró d man g ro wcó w n a p laży Cab o Blan co , mn iej więcej tam, g d zie p rzed d wo ma d n iami zap u ś ciła s ię mała Amery k an k a. Po wied ział p ań s twu Bo wman o m p rawd ę – p o g ry zien ia p rzez jas zczu rk i zd arzały s ię częs to . J ed n ak o p o g ry zien iu p rzez b azy lis zk a n ig d y n ie s ły s zał. A ju ż n a p ewn o o ty m, żeb y k to k o lwiek z p o wo d u atak u jas zczu rk i trafił d o s zp itala. Po za ty m ś red n ice ran ek n a rączce d ziewczy n k i b y ły tro ch ę za d u że jak n a u k ąs zen ie b azy lis zk a. Wró ciws zy d o s wo jej p lacó wk i b ad awczej w Cararze, M arty p o s zp erał w n iewielk iej b ib lio teczce, ale n ig d zie n ie b y ło wzmian k i o ty m, że b azy lis zk i g ry zły lu d zi. Przes zu k ał więc In tern atio n al Bio Scien ces Serv ices – amery k ań s k ą
in tern eto wą b azę d an y ch – ale i tam n ie zn alazł in fo rmacji o atak ach b azy lis zk ó w n a lu d zi an i o p rzy p ad k ach h o s p italizacji z p o wo d u jas zczu rek . Na k o n iec M arty zatelefo n o wał d o lek arza z Amalo y a. Ten p o twierd ził zas ły s zan ą p rzez Gu itierreza in fo rmację, że jas zczu rk a p o g ry zła n iemo wlę w k o ły s ce. By ło to zaled wie d ziewięcio d n io we d zieck o i s p ało s p o k o jn ie, k ied y zwierzę n ies p o d ziewan ie u g ry zło je w s to p k ę. Wid ziała to b ab cia d zieck a i twierd ziła, że n ap as tn ik iem b y ła jas zczu rk a, zielo n a w b rązo we p ręg i. Zd ąży ła u k ąs ić n iemo wlę k ilk a razy , zan im b ab ci u d ało s ię ją p rzep ło s zy ć. Sto p k a d zieck a n aty ch mias t s p u ch ła i led wo je o d rato wan o . – Dziwn e… – mru k n ął Gu itierrez. – Wcale n ie. Tak s amo b y ło w in n y ch p rzy p ad k ach . – Lek arz o p is ał mu p o d o b n e zd arzen ia: w Vás q u ez, s ąs ied n iej n ad b rzeżn ej wio s ce, jas zczu rk a p o g ry zła ś p iące d zieck o ; d o k o lejn eg o tak ieg o s ameg o p rzy p ad k u d o s zło w Pu erta So trero . Ws zy s tk ie te in cy d en ty miały miejs ce w ciąg u o s tatn ich d wó ch mies ięcy . Za k ażd y m razem o fiarą b y ło ś p iące n iemo wlę lu b małe d zieck o . To b y ło co ś n o weg o i n ie wy d awało s ię p rzy p ad k o we. M arty zaczął p o d ejrzewać, że w o k o licy p o jawił s ię n o wy , n iezn an y g atu n ek jas zczu rk i. W Ko s tary ce mo g ło d o czeg o ś tak ieg o d o jś ć. To n ied u ży k raj, mn iejs zy o d s tan u M ain e – w n ajwężs zy m miejs cu ma zaled wie s to d wad zieś cia k ilo metró w – a mimo to tak n iewielk i o b s zar ch arak tery zu je o g ro mn a b io ró żn o ro d n o ś ć. Są d wa o cean iczn e wy b rzeża – Atlan ty k u i Pacy fik u – cztery o d d zielo n e o d s ieb ie p as ma g ó rs k ie, s zczy ty d o ch o d zące d o czterech ty s ięcy metró w, czy n n e wu lk an y , d żu n g la, las y mg lis te, s trefy u miark o wan e, b ag n a i p u s ty n ie. Tak wielk a ro zmaito ś ć ek o s y s temó w łączy s ię z n ieb y wałą ró żn o ro d n o ś cią g atu n k ó w ro ś lin i zwierząt. Na p rzy k ład g atu n k ó w p tak ó w jes t trzy k ro tn ie więcej n iż w całej Amery ce Pó łn o cn ej, a s amy ch o rch id ei p o n ad ty s iąc g atu n k ó w. Owad ó w – więcej n iż p ięć ty s ięcy . Cały czas o d k ry wan e s ą n o we g atu n k i, w temp ie, k tó re wzras ta ze s mu tn eg o p o wo d u : wy cin a s ię las y tro p ik aln e i ich mies zk ań cy tracą n atu raln e ś ro d o wis k a. Przen o s zą s ię więc w in n e miejs ca, co czas ami wiąże s ię ze zmian ą zach o wan ia d an eg o g atu n k u . Po jawien ie s ię n o weg o g atu n k u jes t więc n ad er realn ą mo żliwo ś cią – ek s cy tu jącą, a zarazem n iep o k o jącą, p o n ieważ jas zczu rk i p rzen o s zą ró żn e ch o ro b y wiru s o we, z k tó ry ch k ilk a mo że p rzech o d zić n a czło wiek a. Najp o ważn iejs zą z n ich jes t CSE, o d central saurian encephalitis, czy li o d jas zczu rcze zap alen ie mó zg u , p o wo d u jące ś p iączk ę u lu d zi, a tak że u k o n i. Gu itierrez u zn ał, że o d k ry cie teg o n o weg o g atu n k u jas zczu rk i
jes t ważn e ch o ćb y d lateg o , że mo żn a b ęd zie zb ad ać, czy p rzen o s i o n a CSE. Sło ń ce s ch o d ziło co raz n iżej. M arty wes tch n ął. By ć mo że Tin a Bo wman n ap o tk ała n iezn an y g atu n ek , b y ć mo że n ie – ale ja n a p ewn o n iczeg o tak ieg o n ie wid ziałem… Ran k iem załad o wał s trzałk ami p is to let p n eu maty czn y i p o jech ał n a p lażę Cab o Blan co w n ad ziei, że o d k ry je n iezn an e zwierzę. Dzień o k azał s ię jed n ak zmarn o wan y . Trzeb a s ię p o mału zb ierać. Nie miał o ch o ty jech ać tą d ro g ą p o ciemk u . Ws tał i ru s zy ł p rzez p ias ek . W p ewn ej o d leg ło ś ci p rzed s o b ą zo b aczy ł wy jca. Ciemn o u b arwio n a małp a s p acero wała wzd łu ż g ran icy n amo rzy n o weg o b ag n a. Gu itierrez s k iero wał s ię w s tro n ę wo d y , żeb y o b ejś ć zwierzę. Wy jce zwy k le ży ją w s tad ach – p rawd o p o d o b n ie w k o ro n ach d rzew s ied zą in n e – i mają zwy czaj o d d awać mo cz n a in tru zó w… Wy d awało s ię jed n ak , że ten wy jec jes t s amo tn y . Po ru s za s ię p o wo li, p rzy s tając częs to i s iad ając. Trzy ma co ś w p y s k u … Ach , właś n ie je jas zczu rk ę – z p y s k a małp y zwis ał g ad zi o g o n i ty ln e k o ń czy n y . Po mimo p ewn eg o o d d alen ia M arty d o s trzeg ł, że jas zczu rk a jes t zielo n a w b rązo we p ręg i. Przy czaił s ię i wy celo wał p is to let. Niezn ająca lu d zi małp a p atrzy ła ciek awie. Nie u ciek ała, n awet k ied y p ierws za s trzałk a p rzeleciała o b o k n iej. Dru g a wb iła s ię w u d o wy jca. Zas k o czo n a małp a wy d ała p ełen zło ś ci o k rzy k , wy p u ś ciła z p y s k a res ztk i o b iad u i s k o czy ła w d żu n g lę. Gu itierrez p o d n ió s ł s ię i ru s zy ł w s tro n ę d rzew. Nie martwił s ię o wy jca – d awk a ś ro d k a u s p o k ajająceg o b y ła tak mała, że małp a b ęd zie ty lk o p rzez p arę min u t s en n a i n iezb y t p rzy to mn a. M y ś lał o ty m, co zro b ić z ciek aws zy m zn alezis k iem: p o zo s tało ś ciami jas zczu rk i. Nap is ze ws tęp n y rap o rt, n ato mias t s zczątk i s two rzen ia trzeb a b ęd zie wy s łać d o Stan ó w Zjed n o czo n y ch w celu o s tateczn ej id en ty fik acji. Ale k o mu ? Najb ard ziej u zn an y m ek s p ertem w d zied zin ie tak s o n o mii jas zczu rek jes t Ed ward H. Simp s o n , emery to wan y p ro fes o r zo o lo g ii z n o wo jo rs k ieg o Un iwers y tetu Co lu mb ia. Ch y b a wy ś lę s zczątk i teg o zwierzęcia Simp s o n o wi, zd ecy d o wał M arty .
NOWY JORK Do k to r Rich ard Sto n e, k iero wn ik Lab o rato riu m Ch o ró b Tro p ik aln y ch Cen tru m M ed y czn eg o Un iwers y tetu Co lu mb ia, częs to p o wtarzał, że n azwa miejs ca jeg o p racy s u g eru je, iż
to
p lacó wk a
ws p an ials za
n iż
w
rzeczy wis to ś ci. Na
p o czątk u
d wu d zies teg o wiek u lab o rato riu m zajmo wało całe trzecie p iętro b u d y n k u b ad ań b io med y czn y ch , a g ro mad a lab o ran tó w walczy ła z p lag ami w ro d zaju żó łtej feb ry , malarii czy ch o lery . M ed y cy n a p o czy n iła o d tamty ch czas ó w o g ro mn e p o s tęp y , a p o n ad to p o ws tały lab o rato ria w Nairo b i i São Pau lo , i z o b u p o wy żs zy ch p o wo d ó w o ś ro d ek Un iwers y tetu Co lu mb ia s tracił n a zn aczen iu . Na lab o rato riu m s k ład ało s ię o b ecn ie p aro k ro tn ie mn iej p o mies zczeń i p o za Sto n e'em miało ty lk o d wo je p ełn o etato wy ch p raco wn ik ó w. Zajmo wali s ię g łó wn ie s tawian iem d iag n o z n o wo jo rczy k o m, k tó rzy wró cili ch o rzy z d alek ich wo jaży . Otrzy man a teg o ran k a p rzes y łk a zab u rzy ła ru ty n o wy b ieg zd arzeń . – Co ś tak ieg o – s k o men to wała lab o ran tk a, s p o jrzaws zy n a d ek larację celn ą. – Częś cio wo p rzeżu ty frag men t ciała n iezid en ty fik o wan ej jas zczu rk i z Ko s tary k i. – Zmars zczy ła n o s . – To co ś d la p an a, d o k to rze. Rich ard Sto n e p o d s zed ł d o k o leżan k i i p o p atrzy ł n a p rzes y łk ę. – Czy to jes t to , co mieli p rzy s łać z lab o rato riu m Ed a Simp s o n a? – Tak . Nie ro zu miem, d laczeg o o d es łali jas zczu rk ę d o n as . – Sek retark a p ro fes o ra Simp s o n a p o wied ziała mi p rzez telefo n , że p ro fes o r wy jech ał n a całe lato n a Bo rn eo , n a b ad an ia teren o we. Niewy k lu czo n e, że ta jas zczu rk a b y ła n o s icielem jak iejś zak aźn ej ch o ro b y , d lateg o s ek retark a p o p ro s iła mn ie, żeb y ś my zb ad ali materiał. Zo b aczmy , jak to wy g ląd a… Przes y łk a zawierała b iały p las tik o wy p o jemn ik cy lin d ry czn eg o k s ztałtu , o o b jęto ś ci o k o ło d wó ch litró w. M iał p rzy k ręcan ą ś ru b ą p o k ry wk ę, zab ezp ieczo n ą metalo wy mi k lamrami. Na p o jemn ik u wid n iał n ap is : Międzynarodowy standardowy zasobnik na materiały biologiczne. To warzy s zy ły mu n ak lejk i in fo rmacy jn e i n ap is y o s trzeg awcze w czterech języ k ach . Os trzeżen ia miały zap o b iec o twarciu p o jemn ik a p rzez p o d ejrzliwy ch celn ik ó w. Najwy raźn iej celn icy p rzejęli s ię o s trzeżen iami: Sto n e s twierd ził w ś wietle s iln ej lamp y , iż p ieczęcie s ą n ietk n ięte. Przełączy ł s y s tem wen ty lacy jn y n a zamk n ięty o b ieg p o wietrza, zało ży ł p las tik o we ręk awice i mas k ę p rzeciwg azo wą. W k o ń cu o s tatn io wy k ry to tu p rzy p ad k i wen ezu els k iej g o rączk i k o ń s k iej, jap o ń s k ieg o zap alen ia mó zg u , ch o ro b y las u Ky as an u r, wiru s a Lan g at o raz wiru s a M ay aro . Rich ard o d k ręcił p o k ry wk ę. Ro zleg ł s ię s y k u latu jąceg o g azu i wy d o b y ła s ię p ara. Po jemn ik n aty ch mias t zro b ił s ię zimn y jak ló d . W ś ro d k u b y ła zamy k an a n a s u wak p las tik o wa to reb k a, tak a, w jak ą p ak u je s ię k an ap k i. Zawierała co ś zielo n eg o . Rich ard ro zło ży ł n a s to le s erwetę ch iru rg iczn ą i wy trząs n ął zawarto ś ć to reb k i. Ro zleg ł s ię g łu ch y s tu k – n a
s erwetę wy p ad ł zamro żo n y frag men t zwierzęcia. – Och … – o d ezwała s ię lab o ran tk a. – Wy g ląd a n a zjed zo n ą. – Nie d a s ię u k ry ć. I co my mamy z ty m zro b ić? Lab o ran tk a zajrzała d o załączo n y ch d o p rzes y łk i d o k u men tó w. – Tak ie jas zczu rk i g ry zą o s tatn io d zieci w Ko s tary ce. Ch o d zi o o k reś len ie g atu n k u teg o zwierzęcia, a tak że o to , czy k ąs ając, p rzen o s i jak ieś n ieb ezp ieczn e d ro b n o u s tro je. – Ko b ieta wy ciąg n ęła d ziecin n y ry s u n ek jas zczu rk i p o d p is an y u g ó ry „TINA". – To ry s u n ek , k tó ry wy k o n ała p o g ry zio n a d ziewczy n k a. Sto n e zerk n ął n a o b razek . – Oczy wiś cie n ie zwery fik u jemy g atu n k u zwierzęcia – s k wito wał. – Ale o b ecn o ś ć d ro b n o u s tro jó w mo żemy zb ad ać, jeś li ty lk o u d a n am s ię wy cis n ąć tro ch ę k rwi z teg o zamro żo n eg o k awałk a mięs a. J ak to co ś s ię n azy wa? – Basiliscus amoratus z an o malią g en ety czn ą. J es t tró jp alczas ty . – Ah a. No d o b ra, zaczy n amy . Najp ierw zró b temu zd jęcie ren tg en o ws k ie i o b fo to g rafu j p o laro id em, p rzez ten czas tro ch ę s ię ro zmro zi. Gd y ju ż p o jawi s ię k rew, zb ad aj ją n a o b ecn o ś ć ró żn y ch p rzeciwciał, mo że co ś wy k ry jemy . Gd y b y ś miała jak ieś p ro b lemy , zawo łaj mn ie. *** Tes ty zak o ń czo n o jes zcze p rzed p o rą lu n ch u . Ok azało s ię, że we k rwi jas zczu rk i n ie wy k ry to p rzeciwciał związan y ch z o b ecn o ś cią jak ich ś s zczeg ó ln y ch wiru s ó w czy b ak terii. Krew n ie zawierała tak że żad n y ch s u b s tan cji to k s y czn y ch . Po jawiła s ię jed y n ie n iezn aczn a reak cja n a jad in d y js k iej k o b ry k ró lews k iej. Po d o b n e reak cje międ zy ro zmaity mi g atu n k ami g ad ó w wy s tęp o wały jed n ak częs to i Sto n e n ie u zn ał za is to tn e, ab y n ap is an o o ty m w fak s ie, k tó ry p o lecił wy s łać d o k to ro wi Gu itierrezo wi. Lab o ran tk a n ad ała fak s jes zcze teg o s ameg o wieczo ru . Rich ard Sto n e i jeg o ws p ó łp raco wn iczk a n ie ws p o mn ieli n awet o g atu n k u zwierzęcia, k tó reg o s zczątk i b ad ali. Ok reś len iem teg o b ęd zie mu s iał zająć s ię p ro fes o r Simp s o n , k ied y wró ci. M iał p o jawić s ię w Stan ach d o p iero za k ilk a ty g o d n i. J eg o s ek retark a p o p ro s iła w związk u z ty m d o k to ra Sto n e'a, ab y p rzech o wał d o teg o czas u s zczątk i jas zczu rk i w s wo im lab o rato riu m. Rich ard wło ży ł je więc z p o wro tem d o p las tik o wej to reb k i, a tę d o zamrażark i. ***
M artin Gu itierrez p rzeczy tał fak s , k tó ry n ad s zed ł z Lab o rato riu m Ch o ró b Tro p ik aln y ch Cen tru m M ed y czn eg o Un iwers y tetu Co lu mb ia. By ł k ró tk i: PRZEDM IOT BADAŃ: Basiliscus amoratus z an o malią g en ety czn ą (p rzes łan y z p raco wn i p ro f. Simp s o n a). PRÓBKA: ty ln y frag men t częś cio wo zjed zo n eg o zwierzęcia. PRZEPROWADZONE BADANIA: RTG, b ad an ia mik ro s k o p o we, o d p o wied zi immu n o lo g iczn e n a o b ecn o ś ć wiru s ó w, p as o ży tó w i b ak terii ch o ro b o twó rczy ch . WYNIKI: W d o s tarczo n ej p ró b ce jas zczu rk i Basiliscus amoratus n ie o d n alezio n o żad n y ch h is to lo g iczn y ch an i immu n o lo g iczn y ch ś lad ó w o b ecn o ś ci zak aźn y ch d la czło wiek a ch o ró b . (p o d p is ) d r med . Rich ard A. Sto n e, k iero wn ik lab o rato riu m Gu itierrez wy ciąg n ął z o trzy man eg o fak s u d wa wn io s k i. Po p ierws ze, n au k o wcy z Un iwers y tetu Co lu mb ia p o twierd zili jeg o tezę, iż zwierzę, k tó reg o frag men t zd o b y ł, jes t jas zczu rk ą z ro d zaju b azy lis zk ó w. Po d ru g ie, zwierzęta te n ie p rzen o s zą żad n y ch ch o ró b zak aźn y ch , więc n ied awn e p rzy p ad k i p o g ry zień n ie ś wiad czą o żad n y m n o wy m zag ro żen iu ep id emio lo g iczn y m w Ko s tary ce. Wp ro s t p rzeciwn ie, mo je p rzy p u s zczen ia s ię p o twierd ziły , my ś lał. Ten g atu n ek jas zczu rk i zo s tał wy p arty z las ó w d o n o weg o ś ro d o wis k a i ws zed ł w k o n tak t z mies zk ań cami wio s ek . W ciąg u k ilk u ty g o d n i liczb a p rzy p ad k ó w atak ó w ty ch jas zczu rek n a p ewn o s p ad n ie d o zera, k ied y zwierzęta te p rzy s to s u ją s ię d o n o wy ch waru n k ó w ży cia. *** Tro p ik aln y d es zcz zalewał b las zan y d ach s zp italik a w Bah ia An as co . Elen a M o rales , p o ło żn a, p raco wała w ś wietle latark i – p io ru n s p o wo d o wał awarię p rąd u . W p ewn ej ch wili u s ły s zała jak b y ćwierk an ie czy p is k i jak ieg o ś zwierzęcia. Po d ejrzewała, że to s zczu r. Szy b k o p rzy ło ży ła k o mp res d o czo ła p acjen tk i i p rzes zła d o s ąs ied n iej s ali, żeb y s p rawd zić, czy n o wo ro d k o wi n ie d zieje s ię n ic złeg o . Kied y n acis k ała k lamk ę, zn o wu u s ły s zała ś wierg o t. To mu s i b y ć jak iś p tak , p o my ś lała z u lg ą. Wleciał d o s ali, żeb y s ch o wać s ię p rzed d es zczem. W Ko s tary ce mó wi s ię, że k ied y n o wo n aro d zo n e d zieck o o d wied za p tak , wró ży to s zczęś cie. Otwo rzy ła d rzwi. Dzieck o leżało w wik lin o wy m k o s zu o win ięte k o cy k iem. Nad jeg o o d s ło n iętą b u zią p rzy k u cn ęły n a b rzeg u k o s za trzy ciemn e jas zczu rk i. Wy g ląd ały jak g arg u lce. Kied y Elen a wes zła, p o p atrzy ły n a n ią zaciek awio n e. Nie
u ciek ały . W ś wietle latark i Elen a zo b aczy ła, że mają zak rwawio n e p y s k i. J ed n a z n ich ćwierk n ęła cich o , p o ch y liła łeb ek i b ły s k awiczn y m ru ch em wy s zarp n ęła z twarzy czk i d zieck a k awałek mięs a. Elen a k rzy k n ęła ro zp aczliwie i s k o czy ła d o n o wo ro d k a, a wted y jas zczu rk i s ię ro zp ierzch ły . Zo b aczy ła, co zo s tało z b u zi n iemo wlęcia. Nie b y ło wątp liwo ś ci, że d zieck o n ie ży je. J as zczu rk i wy p ad ły p rzez o k n o , ćwierk ając i p is zcząc. Po zo s tały p o n ich ty lk o k rwawe tró jp alczas te ś lad y , k tó re wy g ląd ały jak ś lad y p tak ó w.
OBRAZ DANYCH Kied y Elen a n ieco s ię u s p o k o iła, p o s tan o wiła zataić atak jas zczu rek . By ło to p o two rn e, b ała s ię jed n ak , że mo g ą p o ciąg n ąć ją d o o d p o wied zialn o ś ci za zo s tawien ie n o wo ro d k a s ameg o . M atce p o wied ziała, że jej d zieck o s ię u d u s iło . Na d o k u men tach , k tó re mu s iała wy s łać d o San J o s é, Elen a zak walifik o wała ś mierć n iemo wlęcia jak o p rzy p ad ek zes p o łu n ag łej ś mierci n iemo wląt. Tak ie p rzy p ad k i s ię zd arzają, więc n ik t n ie p o d ał w wątp liwo ś ć jej rap o rtu . W lab o rato riu m u n iwers y tetu w San J o s é p rzeb ad an o p ró b k i ś lin y zwierzęcia, k tó re p o k ąs ało małą Tin ę Bo wman . Wy n ik i tes tó w o k azały s ię n iezwy k le in teres u jące. Tak jak p rzy p u s zczan o , ś lin a teg o g ad a zawierała mn ó s two s ero to n in y . Przed e ws zy s tk im o d k ry to jed n ak b iałk o o o lb rzy mich cząs teczk ach – jeg o mas a cząs teczk o wa wy n o s iła 1 9 8 0 0 0 0 , n ależało zatem d o n ajwięk s zy ch s p o ś ró d zn an y ch b io lo g o m. Wciąż b ad an o jeg o ak ty wn o ś ć b io lo g iczn ą, wy g ląd ało jed n ak n a n eu ro to k s y n ę p o d o b n ą d o jad u k o b ry , ty lk o o b ard ziej p ry mity wn ej s tru k tu rze. Po za ty m wy k ry to ś lad o we ilo ś ci h y d ro lazy g amma-amin o metio n in y , en zy mu wy k o rzy s ty wan eg o jak o mark er w in ży n ierii g en ety czn ej, n ies p o ty k an eg o u d zik ich zwierząt. Lab o ran ci u zn ali, że to zan ieczy s zczen ie lab o rato ry jn e, więc n ie ws p o mn ieli o n im w ro zmo wie telefo n iczn ej, k tó rą p rzep ro wad zili z d o k to rem Cru zem z Pu n taren as . Frag men t jas zczu rk i czek ał ty mczas em w zamrażarce Un iwers y tetu Co lu mb ia n a p o wró t p ro fes o ra Simp s o n a, k tó ry miał p rzeb y wać za g ran icą jes zcze p rzez p o n ad mies iąc. Nie p o czy n io n o b y żad n y ch p o s tęp ó w, g d y b y n ie s p o s trzeżen ie Alice Lev in , d ru g iej lab o ran tk i z Lab o rato riu m Ch o ró b Tro p ik aln y ch . Zo b aczy ła ry s u n ek Tin y Bo wman i s p y tała: – Och , czy je d zieck o n ary s o wało teg o d in o zau ra?
– Słu ch am? – Do k to r Sto n e p o wo li o d wró cił g ło wę. – No , teg o d in o zau ra. To p rzecież d in o zau r, p rawd a? M o je d zieci b ez p rzerwy ry s u ją d in o zau ry . – To jas zczu rk a – s p ro s to wał Rich ard . – J as zczu rk a z Ko s tary k i. Nary s o wała ją z n atu ry p rzeb y wająca tam d ziewczy n k a. – Sk ąd że. – Alice p o k ręciła g ło wą. – Patrz, to d in o zau r, p rzecież wid ać. M a d u żą g ło wę, d łu g ą s zy ję, s to i n a ty ln y ch łap ach , ma g ru b y o g o n . Tak wy g ląd ają d in o zau ry . – To n iemo żliwe. Zwierzę miało o k o ło trzy d zies tu cen ty metró w wy s o k o ś ci. – No to co ? W d awn y ch czas ach b y ły też małe d in o zau ry . Wiem d o b rze, b o mam d wó ch s y n ó w, więc jes tem ek s p ertk ą. Najmn iejs ze d in o zau ry n ie miały więcej n iż trzy d zieś ci cen ty metró w wy s o k o ś ci. Tin y zau ry , czy jak o ś tak , n ie p amiętam. Dziwaczn ie je ws zy s tk ie p o n azy wali. Ch y b a ty lk o d zies ięcio letn ie d zieci s ą w s tan ie zap amiętać ws zy s tk ie te n azwy . – Nie ro zu mies z, co d o cieb ie mó wię? To ry s u n ek ws p ó łcześ n ie ży jąceg o zwierzęcia, p rzy s łali n am jeg o frag men t, jes t w zamrażarce. – Sto n e p o d s zed ł d o zamrażark i, wy jął to reb k ę i wy trząs n ął n a s tó ł jej zawarto ś ć. Alice Lev in s p o jrzała n a zamro żo n ą łap ę i o g o n , n ie d o ty k ając p ró b k i. – Nie wiem. – Wzru s zy ła ramio n ami. – Dla mn ie wy g ląd a to jak d in o zau r. – To n iemo żliwe – u p ierał s ię Rich ard , k ręcąc g ło wą. – Dlaczeg o ? M o że to p o zo s tało ś ć, to zn aczy g atu n ek relik to wy , czy jak to s ię tam n azy wa. Alice n ap rawd ę s ię n a ty m n ie zn a, p o my ś lał Sto n e, wciąż k ręcąc g ło wą. Przecież jes t ty lk o tech n ik iem lab o rato ry jn y m i o g ląd a b ak terie. M a b u jn ą wy o b raźn ię. Pamiętam, jak wmó wiła s o b ie, że ś led zi ją jed en z p ielęg n iarzy … – Wies z co – o d ezwała s ię zn o wu Alice – jeżeli to jed n ak jes t d in o zau r, to mo że s ię o k azać, że d o k o n aliś my d u żeg o o d k ry cia. – To n ie jes t d in o zau r! – A k to ś to s p rawd ził? – Nie. No to zawieź to d o M u zeu m His to rii Natu raln ej czy g d zieś . Nap rawd ę u ważam, że p o win ien eś , Rich ard zie. – Ws ty d ziłb y m s ię to zro b ić. – Ch ces z, żeb y m ja to zro b iła?
– Nie, n ie ch cę. – To zn aczy , że n ic z ty m n ie zro b is z? – Nic a n ic. – Rich ard wrzu cił to reb k ę d o zamrażark i i zatrzas n ął d rzwiczk i. – Bo to n ie jes t d in o zau r. To jas zczu rk a. Nie wiem d o k ład n ie, jak i g atu n ek , ale z jeg o o k reś len iem lu d zk o ś ć mo że zaczek ać n a p o wró t p ro fes o ra Simp s o n a z Bo rn eo . Do ś ć teg o , Alice. Nie b ęd ziemy n ig d zie z tą jas zczu rk ą jeźd zili. Tak a jes t mo ja d ecy zja.
ITERACJA DRUGA
Na kolejnych obrazach krzywej fraktalnej możemy zaobserwować gwałtowne zmiany. Ian M alco lm
NAD BRZEGIEM WYSCHNIĘTEGO MORZA Alan Gran t k u cał i wp atry wał s ię w ziemię. By ł u p ał – o k o ło czterd zies tu s to p n i Cels ju s za. Po mimo o ch ran iaczy Alan o d czu wał b ó l k o lan , p aliło g o w p łu cach o d n iep rzy jemn eg o zas ad o weg o p y łu , z jeg o czo ła s k ap y wały k ro p le p o tu . Gran t n ie zwracał jed n ak n a to ws zy s tk o u wag i, s k u p iał s ię n a o b s erwo wan iu p o la o b o k u d łu g o ś ci mn iej więcej p iętn as tu cen ty metró w. Po s łu g u jąc s ię wy k ałaczk ą i p ęd zlem malars k im z s ierś ci wielb łąd a, o s tro żn ie o d s ło n ił mały frag men t żu ch wy w k s ztałcie litery L. M iał zaled wie o k o ło d wó ch i p ó ł cen ty metra d łu g o ś ci i g ru b o ś ć małeg o p alca ręk i Alan a. Wid o czn e b y ły d ro b n iu tk ie zęb y o ch arak tery s ty czn y m u k o ś n y m u ło żen iu . Gd y k o p ał, o d k o ś ci o d łamy wały s ię d ro b n e frag men ty , więc n a ws zelk i wy p ad ek n an ió s ł n a n ią p ęd zelk iem wars twę k leju k au czu k o weg o . Bez wątp ien ia miał p rzed s o b ą żu ch wę mło d eg o d rap ieżn eg o d in o zau ra, k tó ry ży ł mo że ze d wa mies iące, jak ieś s ied emd zies iąt d ziewięć milio n ó w lat temu . J eś li b ęd ę miał s zczęś cie, zn ajd ę res ztę jeg o s zk ieletu , my ś lał Gran t. By łb y to p ierws zy k o mp letn y s zk ielet tak mło d ziu tk ieg o mięs o żern eg o … – Alan ! Hej! Alan p o d n ió s ł g ło wę i zamru g ał, b o raziło g o s ło ń ce. Zało ży ł ciemn e o k u lary i o tarł czo ło wierzch em d ło n i. Zn ajd o wał s ię n a s u ch y m s to k u p ag ó rk a k o ło Sn ak ewater w s tan ie M o n tan a – w o d lu d n y m p u s ty n n y m rejo n ie. Gd ziek o lwiek s p o jrzał, p o d czy s ty m b łęk itn y m n ieb em ciąg n ęły s ię aż p o h o ry zo n t łag o d n e wzg ó rza i s y p iące s ię wap ien n e s k ały . Nie b y ło an i jed n eg o d rzewa czy ch o ćb y k rzak a – n ic, ty lk o k amien ie, s ło ń ce i g o rący , wy jący wiatr. Tu ry ś ci u ważali te o k o lice za p o n u re, ale Gran t p o s trzeg ał je zu p ełn ie in aczej: ta u n ik an a p rzez lu d zi ziemia s tan o wiła p o zo s tało ś ć d awn eg o , zu p ełn ie in n eg o ś wiata, k tó ry zn ik n ął p rzed o s iemd zies ięcio ma milio n ami lat. Alan p o trafił wy o b razić s o b ie g o rące b ag n is k o s tan o wiące n iewy raźn y b rzeg mo rza czy ś ciś lej o lb rzy mieg o ś ró d ląd o weg o jezio ra. Ro zciąg ało s ię n a p rzes trzen i p ó łto ra ty s iąca k ilo metró w, o d ś wieżo wy p iętrzo n y ch Gó r Sk alis ty ch aż p o u rwis te s zczy ty Ap p alach ó w. Cała o g ro mn a częś ć Amery k i Pó łn o cn ej, n azy wan a Zach o d em, zn ajd o wała s ię p o d wo d ą. W tamty m czas ie n ieb o b y ło p o s zarzałe z p o wo d u cien k iej wars twy ch mu r i p y łu z p o b lis k ich wu lk an ó w. Gęs ts za n iż d ziś atmo s fera zawierała więcej d wu tlen k u
węg la. Brzeg ś ró d ląd o weg o mo rza s twarzał ś wietn e waru n k i d la ro zwo ju ro ś lin n o ś ci. W wo d zie n ie b y ło ry b , lecz małże i ś limak i. Nad tafą zn iżały s ię lo tem n u rk o wy m p tero zau ry , wy ławiając p ły wające n a p o wierzch n i g lo n y . Nad b ag n is ty mi b rzeg ami b u s zo wały wś ró d p alm d rap ieżn e d in o zau ry ro zmaity ch g atu n k ó w. Nied alek o b rzeg u zn ajd o wała s ię b u jn ie p o ro ś n ięta wy s ep k a o p o wierzch n i n iecałeg o h ek tara. Stan o wiła s wo is ty rezerwat ro ś lin o żern y ch d in o zau ró w o d zio b ach p rzy p o min ający ch k acze. Zwierzęta te s k ład ały jaja w wielk ich ws p ó ln y ch g n iazd ach i wy ch o wy wały p is zczące g ło ś n o mło d e. Od tamty ch czas ó w u p ły n ęły milio n y lat, p o d czas k tó ry ch b lad o zielo n e, b o g ate w zas ad o we s u b s tan cje mo rze s tawało s ię co raz p ły ts ze, aż wres zcie wy s ch ło . J eg o wy s tawio n e n a d ziałan ie p ro mien i s ło n eczn y ch d n o p o p ęk ało i p o fałd o wało s ię, a p ełn a jaj d in o zau ró w wy s ep k a zmien iła s ię w n ieró wn e wzg ó rze w p ó łn o cn ej M o n tan ie, n a k tó ry m p ro wad ził właś n ie wy k o p alis k a Alan Gran t. – Alan ! Gran t s ię wy p ro s to wał. By ł czterd zies to letn im b ro d aczem, w tej ch wili n ag im o d p as a w g ó rę. Do jeg o u s zu d o leciał jed n o s tajn y k lek o t g en erato ra i o d g ło s y mło ta p n eu maty czn eg o wg ry zająceg o s ię w tward ą s k ałę n a s ąs ied n im wzg ó rzu . Wo k ó ł mło ta k ręcili s ię mło d zi lu d zie – o g ląd ali o d łu p an e k amien ie, s p rawd zając, czy wid ać s k amien iało ś ci, p o czy m u s u wali u ro b ek n a b o k . U s tó p wzg ó rza zn ajd o wało s ię o b o zo wis k o p aleo n to lo g ó w zło żo n e z s ześ ciu in d iań s k ich tip i, d u żeg o n amio tu s to łó wk i o raz p rzy czep y mies zczącej p o lo we lab o rato riu m. W cien iu p rzy czep y s tała Ellie i mach ała d o Alan a. – Go ś ć! – wo łała, p o k azu jąc n a ws ch ó d . Gran t d o s trzeg ł ch mu rk ę p y łu i p o d s k ak u jąceg o n a n ieró wn ej d ro d ze n ieb ies k ieg o o s o b o weg o fo rd a. Zb liżał s ię. Ch ło p cy n a s ąs ied n im wzg ó rzu p rzerwali p racę i p atrzy li zaciek awien i. Do Sn ak ewater zap u s zczało s ię n iewielu lu d zi, więc wiad o mo ś ć, że ma p rzy jech ać p rawn ik z Ag en cji Och ro n y Śro d o wis k a, k tó ry ch ce p o ro zmawiać z Gran tem, wy wo łała liczn e s p ek u lacje. Alan zd awał s o b ie s p rawę, że p aleo n to lo g ia, n au k a o wy marły ch g atu n k ach , w o s tatn ich latach n ieo czek iwan ie zaczęła mieć b ard zo k o n k retn e związk i ze ś wiatem ws p ó łczes n y m. Zmien iał s ię o n s zy b k o i zad awan o d o mag ające s ię p iln ej o d p o wied zi p y tan ia d o ty czące p o g o d y , zmn iejs zan ia s ię p o wierzch n i las ó w, g lo b aln eg o o ciep len ia, wars twy o zo n o wej. Częs to wy d awało s ię, że ab y n a n ie o d p o wied zieć, p o trzeb n e s ą d an e z o d leg łej p rzes zło ś ci. Te, jak ich mo g ą d o s tarczy ć p aleo n to lo d zy . W o s tatn ich k ilk u latach Gran t ju ż d wu k ro tn ie b y ł wzy wan y n a
ś wiad k a jak o ek s p ert. Ru s zy ł p o s to k u w d ó ł n a s p o tk an ie p rzy b y s za. *** Go ś ć wy s iad ł z s amo ch o d u i zatrzas n ął d rzwi, zan o s ząc s ię k as zlem o d b iałeg o p y łu . – Bo b M o rris , Ag en cja Och ro n y Śro d o wis k a – p rzed s tawił s ię, wy ciąg ając ręk ę. – Przy jech ałem z San Fran cis co . Alan ró wn ież s ię p rzed s tawił. – Go rąco p an u … Nap ije s ię p an p iwa? – zap ro p o n o wał. – Och , tak ! – M o rris b y ł p rzed trzy d zies tk ą, miał n a s o b ie s p o d n ie o d g arn itu ru i k rawat. W ręk u trzy mał teczk ę. J eg o eleg an ck ie b u ty ch rzęś ciły n a k amien iach , k ied y ru s zy ł za Gran tem d o p rzy czep y . – Gd y s ię zb liżałem, p o czątk o wo p o my ś lałem, że to rezerwat In d ian – o d ezwał s ię, ws k azu jąc tip i. – Nie. Po p ro s tu tu taj n ajlep iej mies zk a s ię w tip i – wy jaś n ił Alan . Do d ał, że w p ierws zy m ro k u wy k o p alis k p o s łu g iwan o s ię o ś mio ś cien n y mi n amio tami firmy No rth Slo p e, n ajb ard ziej zaawan s o wan y mi n a ry n k u , jed n ak wiatr n ieu s tan n ie je p rzewracał. Nau k o wcy wy p ró b o wali in n e n amio ty , zaws ze z tak im s amy m s k u tk iem. W k o ń cu zaczęli b u d o wać tip i, k tó re lep iej zn o s iły wiatr, a d o teg o b y ły więk s ze i wy g o d n iejs ze. – To s ą tip i wed łu g wzo ru Czarn y ch Stó p – tłu maczy ł. – Ich s zk ielet s tan o wią cztery d rąg i. Dak o to wie s tawiają tip i wo k ó ł trzech , jed n ak to b y ło tery to riu m Czarn y ch Stó p , więc p o my ś leliś my … – Ah a, b ard zo p as u ją – p rzerwał mu M o rris . Zmru ży ł o czy i ro zejrzał s ię p o o g ro mn y m p u s tk o wiu , p o czy m p o k ręcił g ło wą. – Dłu g o tu mies zk acie? – Od mn iej więcej s ześ ćd zies ięciu s k rzy n ek . – Przy b y s z s p o jrzał zd ziwio n y , więc Alan wy jaś n ił: – M ierzy my czas ilo ś cią wy p iteg o p iwa. Co ro k u p rzy jeżd żamy w czerwcu i p rzy wo zimy s to s k rzy n ek . Do tej p o ry wy p iliś my o k o ło s ześ ćd zies ięciu . – Do k ład n ie s ześ ćd zies iąt trzy – u ś ciś liła Ellie Sattler. Ro zb awio n y Gran t p atrzy ł, jak ą min ę zro b ił M o rris n a jej wid o k . Ellie miała n a s o b ie s zo rty z o b cięty ch d żin s ó w i zawiązan ą wy s o k o k o s zu lę. By ła o p alo n ą n a b rąz d wu d zies to cztero letn ią b lo n d y n k ą, wło s y n o s iła u p ięte z ty łu . – To jes t Ellie – p rzed s tawił mło d s zą k o leżan k ę Alan . – To d zięk i n iej jak o ś tu ży jemy . J es t b ard zo d o b ra w ty m, co ro b i.
– A co ro b i Ellie? – zain teres o wał s ię M o rris . – J es tem p aleo b o tan ik iem – wy jaś n iła Ellie. – Po za ty m wy k o n u ję ru ty n o we p race p rzy g o to wawcze n a wy k o p alis k ach . Otwo rzy ła d rzwi i cała tró jk a wes zła d o p rzy czep y . Klimaty zacja o b n iżała temp eratu rę wewn ątrz jed y n ie d o trzy d zies tu s to p n i Cels ju s za, jed n ak k ied y wch o d ziło s ię z zewn ątrz, i tak wy d awało s ię, że w p rzy czep ie jes t ch ło d n o . M o rris zo b aczy ł k ilk a d łu g ich d rewn ian y ch s to łó w, n a k tó ry ch leżały s taran n ie p o ro zk ład an e i o p is an e n a załączo n y ch k arteczk ach maleń k ie k awałk i k o ś ci. Dalej s tały ceramiczn e talerze i mis k i. W p o wietrzu u n o s iła s ię s iln a wo ń o ctu . – M y ś lałem, że d in o zau ry b y ły wielk ie… – mru k n ął p rawn ik , s p o g ląd ając n a k o ś ci. – Bo b y ły – zg o d ziła s ię Ellie. – Ws zy s tk o , co p an tu wid zi, to k o ś ci mło d ziu tk ich d in o zau ró w, k tó re zg in ęły k ró tk o p o wy lęg n ięciu s ię. Sn ak ewater ma tak wielk ie zn aczen ie p rzed e ws zy s tk im ze wzg lęd u n a o g ro mn ą liczb ę miejs c lęg o wy ch d in o zau ró w. Przed ro zp o częciem tu tejs zy ch wy k o p alis k lu d zk o ś ć p rak ty czn ie n ie d y s p o n o wała s zk ieletami mło d y ch d in o zau ró w – n a cały m ś wiecie o d k ry to d o tąd zaled wie jed n o g n iazd o , n a p u s ty n i Go b i. M y o d n aleźliś my ju ż d wan aś cie o s o b n y ch g n iazd h ad ro zau ró w wraz z jajami o raz k o ś ćmi mło d y ch . Alan ru s zy ł d o lo d ó wk i p o p iwo , a Ellie p o k azała M o rris o wi n aczy n ia, w k tó ry ch w k was ie o cto wy m ro zp u s zczały s ię res ztk i wap ien ia o b lep iające d elik atn e k o ś ci. – To wy g ląd a jak k o ś ci k u rczak a – s twierd ził g o ś ć, zag ląd ając k o lejn o d o mis ek . – Rzeczy wiś cie. M ają b u d o wę b ard zo p o d o b n ą d o p tas ich . – A to co za k o ś ci? – M o rris p o k azał za o k n o , g d zie leżał p las tik o we wo rk i p ełn e k awałk ó w d u ży ch k o ś ci. – To o d rzu ty – o d p o wied ziała Ellie. – Ko ś ci, k tó re p o wy k o p an iu o k azu ją s ię p o d zielo n e n a zb y t wiele frag men tó w. Dawn iej p o p ro s tu je wy rzu caliś my , ale teraz wy s y łamy d o mias ta d la p o trzeb b ad ań g en ety czn y ch . – Bad ań g en ety czn y ch ? – u p ewn ił s ię M o rris . – Pro s zę. – Alan p o d ał mu p iwo , d ru g ie wręczy ł Ellie. Zaczęła łap czy wie p ić, o d ch y lając g ło wę n a d łu g iej s zy i. M ło d y p rawn ik g ap ił s ię n a n ią. – Atmo s fera w n as zej p racy w teren ie jes t b ard zo s wo b o d n a – wy jaś n ił Gran t. – Przejd ziemy d o mo jeg o g ab in etu ? – Oczy wiś cie. Alan zap ro wad ził g o ś cia n a k o n iec p rzy czep y , d o miejs ca, w k tó ry m s tały
ro zd arta k an ap a, ch wiejące s ię k rzes ło o raz zn is zczo n y s to lik . Gran t o p ad ł n a k an ap ę, k tó ra zas k rzy p iała, wzb ijając ch mu rę k red o weg o p y łu , i o p arł n o g i n a s to lik u . – Pro s zę czu ć s ię jak u s ieb ie – zach ęcił, ws k azu jąc M o rris o wi k rzes ło . Alan Gran t b y ł p ro fes o rem p aleo n to lo g ii z u n iwers y tetu w Den v er, jed n y m z n ajlep s zy ch s p ecjalis tó w w s wo jej d zied zin ie. M imo to zaws ze p o s trzeg ał zas ad y s av o ir-v iv re'u jak o o b ce mu i n iewy g o d n e. Najlep iej czu ł s ię n a d wo rze, zres ztą p raca p aleo n to lo g a p o leg a p rzed e ws zy s tk im n a o d k o p y wan iu is to tn y ch z n au k o weg o p u n k tu wid zen ia zn alezis k . Nie miał cierp liwo ś ci d o g ab in eto wy ch p ro fes o ró w, k u s to s zy mu zeó w, lu d zi, k tó rzy d eb atu jąc p rzy h erb atce, u d ają, że p o lu ją n a d in o zau ry . Nawet wy k ład y n a u czeln i Gran t p ro wad ził u b ran y w d żin s y i ad id as y , s p ecjaln ie, żeb y zd y s tan s o wać s ię o d g ab in eto wy ch my ś liwy ch , ch o ciaż z p o wo d u jeg o s wo b o d n eg o s p o s o b u b y cia s p o ty k ały g o czas em n iep rzy jemn o ś ci. M o rris s trzep n ął p y ł z k rzes ła, u s iad ł, p o czy m zaczął p rzeg ląd ać wy jęte z teczk i p ap iery . Zerk n ął n a Ellie, k tó ra n a d ru g im k o ń cu p rzy czep y wy jmo wała s zczy p cami k o ś ci z k was u . Nie zwracała n a n ich u wag i. – Zas tan awia s ię p an zap ewn e, p o co tu p rzy jech ałem – zaczął. – Rzeczy wiś cie. Dalek o p an jech ał – zau waży ł Alan , k iwając g ło wą. – Có ż, mó wiąc wp ro s t, n as za Ag en cja n iep o k o i s ię p ewn y mi d ziałan iami Fu n d acji Hammo n d a. Ws p iera o n a tak że p ań s k ie b ad an ia. – Trzy d zieś ci ty s ięcy d o laró w ro czn ie. Od p ięciu lat. – Co p an wie o tej fu n d acji? – To s zan o wan a fu n d acja p rzy zn ająca g ran ty n a ak ad emick ie b ad an ia n au k o we. Fin an s u ją p ro jek ty n a cały m ś wiecie, w ty m k ilk a ek s p ed y cji p aleo n to lo g iczn y ch , ek s p lo ru jący ch s tan o wis k a, g d zie mo żn a zn aleźć k o ś ci d in o zau ró w. Wiem, że ws p ierają Bo b a Kerry 'eg o , k tó ry k o p ie w Ty rrell w p ro win cji Alb erta, i J o h n a Wellera n a Alas ce. Ale my ś lę, że n ie ty lk o ich . – A czy wie p an , d laczeg o Fu n d acja Hammo n d a tak ak ty wn ie ws p iera wy k o p alis k a związan e z d in o zau rami? – Pewn ie. Stary J o h n Hammo n d ma ś wira n a p u n k cie d in o zau ró w. – Zn a g o p an ? – Wid ziałem g o raz czy d wa. – Alan wzru s zy ł ramio n ami. – Wp ad a tu czas em n a k ró tk ie wizy ty . Wie p an , to s tars zy czło wiek i tro ch ę d ziwak – b o g aci lu d zie częs to s ą d ziwak ami. Ale zaws ze jes t p ełen en tu zjazmu . A d laczeg o p an p y ta? – Có ż, mu s i p an wied zieć, że Fu n d acja Hammo n d a to b ard zo tajemn icza
o rg an izacja – o d p o wied ział Bo b M o rris . Po d ał Gran to wi k s ero k o p ię map y ś wiata p o zn aczo n ą czerwo n y mi p u n k tami. – Oto wy k o p alis k a, k tó re fin an s o wała w o s tatn im ro k u . Czy n ie wid zi p an n a tej map ie n iczeg o s zczeg ó ln eg o ? M o n tan a, Alas k a, Kan ad a, Szwecja… Ws zy s tk ie s ą n a p ó łn o cy . Nie ma n ic p o n iżej czterd zies teg o p iąteg o ró wn o leżn ik a. – M o rris wy ciąg ał k o lejn e map y . – Pro s zę zo b aczy ć, ro k p o ro k u jes t tak s amo . Wy k o p alis k a w Utah , Ko lo rad o czy M ek s y k u , g d zie tak że o d k o p u je s ię k o ś ci d in o zau ró w, n ie s ą p rzez n ich ws p ieran e. Fu n d acja Hammo n d a ws p ó łfin an s u je ty lk o p race n a s tan o wis k ach zn ajd u jący ch s ię w p ó łn o cn y ch rejo n ach k u li ziems k iej. Ch cielib y ś my wied zieć d laczeg o . Alan p rzejrzał s zy b k o map y . J eś li rzeczy wiś cie Fu n d acja Hammo n d a ws p iera wy łączn ie b ad an ia p ro wad zo n e n a p ó łn o cy , to b ard zo d ziwn e. Przecież n iek tó rzy z n ajlep s zy ch p aleo n to lo g ó w ś wiata p racu ją właś n ie n a p o łu d n iu , w miejs cach , g d zie jes t g o rąco … – Po jawiają s ię też in n e p y tan ia – k o n ty n u o wał M o rris . – Na p rzy k ład : jak i jes t związek d in o zau ró w z b u rs zty n em? – Z b u rs zty n em? – Tak . Bu rs zty n to żó łtawa s tward n iała ży wica p o ch o d ząca z s o k ó w d rzew… – Wiem, co to jes t b u rs zty n . Ale d laczeg o p an o n ieg o p y ta? – zd ziwił s ię Gran t. – Wid zi p an , w ciąg u o s tatn ich p ięciu lat Hammo n d k u p ił w Amery ce, Eu ro p ie i Azji o lb rzy mie ilo ś ci b u rs zty n u , w ty m d u żo b iżu terii, czas ami b ard zo cen n ej, n ad ającej s ię d o ek s p o n o wan ia w mu zeach . J eg o fu n d acja wy d ała n a b u rs zty n s ied emn aś cie milio n ó w d o laró w i ma teraz n ajwięk s ze p ry watn e zap as y tej s u b s tan cji n a ś wiecie. – Nic n ie ro zu miem – p rzy zn ał Gran t. – Nik t teg o n ie ro zu mie. Dla n as n ie ma to żad n eg o s en s u . Łatwo mo żn a u zy s k ać b u rs zty n s y n tety czn y . Nie ma wy jątk o wej warto ś ci h an d lo wej an i zas to s o wan ia p rzy p ro d u k cji b ro n i. Nie ma p o wo d u g ro mad zić tak wielk ich jeg o ilo ś ci. A jed n ak Hammo n d k o n s ek wen tn ie ro b i to o d p aru lat. – Bu rs zty n … – p o wtó rzy ł Alan , k ręcąc g ło wą. – Czy wie p an co ś o tej k o s tary k ań s k iej wy s p ie? – s p y tał M o rris . – Przed d zies ięcio ma laty Fu n d acja Hammo n d a wy d zierżawiła o d rząd u Ko s tary k i p rzy b rzeżn ą wy s p ę. Oficjaln ie zamierzan o u two rzy ć tam rezerwat b io s fery . – Nie s ły s załem o ty m. – Gran t ś ciąg n ął b rwi. – Do tąd n ie u d ało mi s ię zd o b y ć k o n k retn iejs zy ch in fo rmacji – p rzy zn ał p rawn ik . – Wy s p a leży s to s ześ ćd zies iąt k ilo metró w n a zach ó d o d Ko s tary k i. J ej
teren jes t b ard zo n ieró wn y , p o za ty m p rawie p rzez cały czas u n o s i s ię n ad n ią mg ła z p o wo d u s zczeg ó ln ej k o mb in acji p rąd ó w mo rs k ich o raz wiejący ch tam wiatró w. Wy s p a n azy wa s ię Nu b lar, czy li Zach mu rzo n a. Ko s tary k an ie b y li b ard zo zd u mien i, że k to ś s ię n ią zain teres o wał. M ó wię p an u o ty m ws zy s tk im d lateg o – M o rris s zu k ał czeg o ś w teczce – że wed łu g d o k u men tó w zap łaco n o p an u za k o n s u ltację w s p rawie tej wy s p y . – Nap rawd ę? – zd u miał s ię Alan . M o rris p o d ał mu k s ero k o p ię czek u wy s tawio n eg o w marcu 1 9 8 4 ro k u p rzez firmę In Gen In c., k tó ra miała s ied zib ę p rzy Farallo n Ro ad , w Palo Alto , w Kalifo rn ii. Zap łaciła Alan o wi Gran to wi d wan aś cie ty s ięcy d o laró w. W d o ln ej częś ci czek u n ap is an o : Konsultacja/Kostaryka/Wielowymiarowa analiza zachowań młodych. – Ach , teraz s o b ie p rzy p o min am! – wy k rzy k n ął Gran t. – To b y ło b ard zo d ziwn e zlecen ie, p amiętam je. Ale n ie miało n ic ws p ó ln eg o z żad n ą wy s p ą. *** Pierws ze s k u p is k o jaj d in o zau ró w w M o n tan ie Alan Gran t zn alazł w 1 9 7 9 ro k u . W ciąg u n as tęp n y ch d wó ch lat o d k ry ł wiele k o lejn y ch . Zan im zeb rał s ię w s o b ie, o p is ał i o p u b lik o wał wy n ik i s wo ich b ad ań , b y ł ro k 1 9 8 3 . Wted y to z d n ia n a d zień s tał s ię s ławn y , zn alazł b o wiem p o zo s tało ś ci p o s tad zie o k o ło d zies ięciu ty s ięcy k aczo d zio b y ch d in o zau ró w, k tó re ży ły n ad b rzeg iem ś ró d ląd o weg o mo rza, wy s iad u jąc jaja w wielk ich ws p ó ln y ch g n iazd ach w b ło cie i ws p ó ln ie wy ch o wu jąc mło d e. Temat o k azał s ię ch wy tliwy – lu d zie n a cały m ś wiecie wy o b rażali s o b ie o lb rzy mie d in o zau rzy ce p rzejawiające in s ty n k t macierzy ń s k i, fu ro rę zro b iły ry s u n k i mło d y ch wy s tawiający ch łeb k i z jaj. Gran t p rzeży ł is tn e o b lężen ie – ws zy s cy ch cieli p rzep ro wad zić z n im wy wiad , d o mag ali s ię jeg o wy k ład ó w, p ro p o n o wali mu n ap is an ie k s iążek . Nie b y łb y s o b ą, g d y b y n ie o d rzu cił ws zy s tk ich p ro p o zy cji. Prag n ął ty lk o w s p o k o ju k o n ty n u o wać wy k o p alis k a. W tamty m s zalo n y m d la n ieg o o k res ie w p o ło wie lat o s iemd zies iąty ch zwró ciła s ię d o n ieg o międ zy in n y mi firma In Gen , p ro s ząc o k o n s u ltację. – Czy s ły s zał p an o tej k o rp o racji ju ż wcześ n iej? – zap y tał M o rris . – Nie. – W jak i s p o s ó b s ię z p an em s k o n tak to wali? – Zad zwo n ili. Telefo n o wał facet o n azwis k u Gen n aro czy Gen n in o , jak o ś tak . – Do n ald Gen n aro . – M o rris p o k iwał g ło wą. – To p rawn ik In Gen u .
– In teres o wało g o , jak ży wiły s ię d in o zau ry . Zap ro p o n o wał mi o d p o wied n ią s tawk ę za n ary s o wan ie s ch ematu ich o d ży wian ia s ię. – Alan d o p ił p iwo i o d s tawił p u s zk ę n a p o d ło g ę. – Szczeg ó ln ie in teres o wały g o właś n ie mło d e d in o zau ry , ś wieżo wy k lu te i te n ieco s tars ze. Wy p y ty wał, co jad ły . Pewn ie wy o b rażał s o b ie, że to wiem. – A n ie wied ział p an ? – Nie d o k o ń ca. Po wied ziałem mu o ty m. Rzeczy wiś cie zn aleźliś my mn ó s two s zk ieletó w mło d y ch d in o zau ró w, ale n ie d y s p o n o waliś my wielo ma d an y mi n a temat ich d iety . Gen n aro b y ł zd an ia, że n ie o p u b lik o waliś my ws zy s tk ieg o , i p o p ro s ił mn ie o ws zy s tk ie in fo rmacje, jak ie mieliś my , o feru jąc w zamian aż p ięćd zies iąt ty s ięcy d o laró w. M o rris wy jął d y k tafo n i p o ło ży ł g o n a s to lik u . – Czy mo g ę? – u p ewn ił s ię. – Pro s zę, n iech p an n ag ry wa. – A zatem w ty s iąc d ziewięćs et o s iemd zies iąty m czwarty m ro k u zatelefo n o wał d o p an a Do n ald Gen n aro . Co d ziało s ię p o tem? – Có ż, wid zi p an , jak tu p racu jemy . Pięćd zies iąt ty s ięcy wy s tarczy ło n a fin an s o wan ie n as zy ch wy k o p alis k p rzez całe d wa letn ie s ezo n y . Ob iecałem p an u Gen n aro zro b ić, co ty lk o b ęd ę mó g ł. – Ro zu miem p rzez to , że p rzy g o to wał p an d la n ieg o jak iś materiał n a p iś mie. – Oczy wiś cie. – I ten materiał d o ty czy ł zwy czajó w ży wien io wy ch mło d y ch d in o zau ró w? – Zg ad za s ię. – Czy s p o tk ał s ię p an o s o b iś cie z Do n ald em Gen n aro ? – Nie, ro zmawialiś my ty lk o p rzez telefo n . – Czy Gen n aro p o wied ział p an u , d o czeg o s ą mu p o trzeb n e ws p o mn ian e in fo rmacje? – Ows zem. M ó wił, że zamierzają s two rzy ć mu zeu m d la d zieci,w k tó ry m ch cielib y p o k azać mło d e d in o zau ry . M ó wił też, że zatru d n iają d o teg o celu wielu k o n s u ltan tó w n au k o wy ch ze ś wiata ak ad emick ieg o , wy mien ił k ilk a n azwis k – p aleo n to lo g ó w tak ich jak ja, a tak że Ian a M alco lma, matematy k a z Tek s as u , k ilk o ro ek o lo g ó w i jes zcze an ality k a s y s temó w. Do b ry zes p ó ł. M o rris p o k iwał g ło wą, co ś n o tu jąc. – A p an zg o d ził s ię b y ć ich k o n s u ltan tem? – Tak . Zg o d ziłem s ię wy s łać p an u Gen n aro s k ró to wy o p is n as zy ch b ad ań n ad
zwy czajami k aczo d zio b y ch h ad ro zau ró w. – Co k o n k retn ie p ań s two o p is ali? – Ws zy s tk o : to , w jak i s p o s ó b h ad ro zau ry zak ład ały g n iazd a, n a jak im teren ie ży ły , jak s ię o d ży wiały , jak ie miały zwy czaje s p o łeczn e. Ws zy s tk o , co wied zieliś my . – J ak zareag o wał n a to Gen n aro ? – Telefo n o wał raz p o raz, zd arzało mu s ię to n awet w ś ro d k u n o cy . Bu d ził mn ie i p y tał n a p rzy k ład : „Czy d in o zau ry jad ły b y to ? A tamto ? Czy n a n as zej wy s tawie p o win n o b y ć co ś tam?". Nie ro zu miałem, d laczeg o ten facet aż tak s ię ty m p rzejmu je. To zn aczy d in o zau ry s ą d la mn ie b ard zo ważn e, ale b ez p rzes ad y . Wy g in ęły s ześ ćd zies iąt p ięć milio n ó w lat temu . M ając n a u wad ze tę p ers p ek ty wę, czło wiek mo że zaczek ać z telefo n em d o ran a… – Ro zu miem… A co z ty mi p ięćd zies ięcio ma ty s iącami d o laró w? – Zmęczy ł mn ie ten ty p i o d mó wiłem d als zej ws p ó łp racy . – Gran t p o k ręcił g ło wą. – Zg o d ziłem s ię p rzy jąć d wan aś cie ty s ięcy d o laró w jak o zap łatę za d o ty ch czas o we k o n s u ltacje. To mu s iało b y ć wczes n y m latem ty s iąc d ziewięćs et o s iemd zies iąteg o p iąteg o ro k u . M o rris zan o to wał tę d atę. – Czy firma In Gen k o n tak to wała s ię z p an em jes zcze w jak iś in n y s p o s ó b ? – Nie, o d o s iemd zies iąteg o p iąteg o n ie miałem z n imi k o n tak tu . – A k ied y ro zp o częła ws p ó łfin an s o wan ie p ań s k ich b ad ań Fu n d acja Hammo n d a? – M u s iałb y m p o s zu k ać w d o k u men tach . Ale mn iej więcej wted y , w p o ło wie lat o s iemd zies iąty ch . – Czy d o b rze ro zu miem, że zn a p an J o h n a Hammo n d a ty lk o jak o b o g ateg o en tu zjas tę d in o zau ró w? – Zg ad za s ię. M o rris zan o to wał i to . – Sk o ro was za ag en cja tak b ard zo in teres u je s ię p an em Hammo n d em i jeg o d ziałaln o ś cią, ty m, d laczeg o fin an s u je ty lk o wy k o p alis k a w p ó łn o cn ej częś ci g lo b u , p o co k u p ił ty le b u rs zty n u i w jak im celu wy n ajmu je wy s p ę k o ło Ko s tary k i, czy n ie mo żecie p o p ro s tu g o o to s p y tać? – zd ziwił s ię Gran t. – W tej ch wili n ie. – Dlaczeg o ? Dlateg o , że n ie d y s p o n u jemy żad n y mi d o wo d ami, iż łamie p rawo – wy jaś n ił M o rris . – Dla mn ie jes t jed n ak jas n e, że J o h n Hammo n d ro b i co ś n ieleg aln eg o .
*** – Ws zy s tk o zaczęło s ię o d telefo n u z Biu ra Tran s feru Tech n o lo g ii – zaczął o p o wiad ać Bo b M o rris . – To in s ty tu cja, k tó ra n ad zo ru je ro zp o ws zech n ian ie n a ś wiecie amery k ań s k ich tech n o lo g ii mo g ący ch mieć zn aczen ie s trateg iczn e. Zad zwo n ili d o mn ie, ab y n as p o in fo rmo wać, że firma In Gen p rawd o p o d o b n ie d o k o n ała n ieleg aln eg o tran s feru tech n o lo g ii za g ran icę, i to w d wó ch ró żn y ch p rzy p ad k ach . Po p ierws ze, wy s łała d o Ko s tary k i trzy cray e XM P. Firma o p is ała to w d o k u men tach jak o p rzewó z z jed n eg o s wo jeg o o d d ziału d o in n eg o , p o d k reś lając, że n ie zamierza s p rzed awać cray ó w. Lu d zie z Biu ra Tran s feru Tech n o lo g ii n ie p o trafili jed n ak s o b ie wy o b razić, p o co k o mu tak a mo c o b liczen io wa w Ko s tary ce. – Trzy cray e – mru k n ął Gran t. – To k o mp u tery , p rawd a? –
Ows zem, to
n ajp o tężn iejs ze s u p erk o mp u tery . Ob razo wo
rzecz u jmu jąc,
k o mp u tery żad n ej in n ej amery k ań s k iej p ry watn ej k o rp o racji n ie mają w s u mie tak iej mo cy o b liczen io wej jak trzy cray e. In Gen je ma i wy s łał je d o Ko s tary k i. Ciek awe, w jak im celu , p rawd a? – Nie mam p o jęcia. A w jak im? – Nik t n ie wie. Dru g i p rzy p ad ek jes t jes zcze b ard ziej n iep o k o jący . Ch o d zi o h o o d y . Ho o d y to z k o lei au to maty czn e s ek wen cjo n ery g en ó w – mas zy n y , k tó re b ez p o mo cy czło wiek a ro zs zy fro wu ją k o d g en ety czn y . To tech n o lo g ia tak n o wa, że n ie zd ążo n o jej jes zcze u mieś cić n a liś cie zas trzeżo n y ch . Każd e lab o rato riu m zajmu jące s ię in ży n ierią g en ety czn ą mo że o b ecn ie mieć tak i s ek wen cjo n er, jeś li ty lk o s tać je n a zak u p – k o s ztu je o k o ło p ó ł milio n a d o laró w. Tak s ię jed n ak s k ład a, że In Gen wy s łał… – Bo b zajrzał d o n o tatek – d wad zieś cia cztery s ek wen cjo n ery Ho o d n a s wo ją k o s tary k ań s k ą wy s p ę. To tak że o p is an o jak o p rzewó z s p rzętu d o in n eg o o d d ziału firmy , a n ie jak o ek s p o rt. Biu ro Tran s feru Tech n o lo g ii n ie mo g ło n ic z ty m zro b ić, b o o ficjaln ie n ie mają p rawa zajmo wać s ię s ek wen cjo n erami DNA. J ed n ak d la p raco wn ik ó w Biu ra b y ło jas n e, że firma In Gen two rzy w n iezwracający m u wag i zak ątk u ś wiata jed en z n ajwięk s zy ch o ś ro d k ó w in ży n ierii g en ety czn ej n a cały m g lo b ie. W k raju , w k tó ry m teg o ro d zaju b ad ań n ie o g ran iczają żad n e p rzep is y . Tak ie s y tu acje s ię zd arzają. In Gen n ie jes t p ierws zą amery k ań s k ą s p ó łk ą b io tech n o lo g iczn ą, k tó ra p rzep ro wad ziła s ię za g ran icę, żeb y n ie mu s ieć p rzes trzeg ać żad n y ch k o d ek s ó w… Najg ło ś n iejs zy związan y z ty m s k an d al d o ty czy ł firmy Bio s y n , k tó ra p ro wad ziła b ad an ia n ad wś ciek lizn ą. W ty s iąc d ziewięćs et o s iemd zies iąty m s zó s ty m firma Gen etic Bio s y n Co rp o ratio n z Cu p ertin o tes to wała
n a farmie w Ch ile s zczep io n k ę p rzeciw wś ciek liźn ie u zy s k an ą d ro g ą man ip u lacji g en ety czn y ch . Nie p o in fo rmo wała o ty m an i ch ilijs k ich wład z, an i n awet p raco wn ik ó w farmy – p o p ro s tu zaap lik o wan o zwierzęto m s zczep io n k ę. By ły to ży we wiru s y wś ciek lizn y , ty lk o tak zmo d y fik o wan e, żeb y n ie b y ły g ro źn e. Ich zjad liwo ś ci jed n ak n ie zn an o – to zn aczy lu d zie z Bio s y n u n ie wied zieli, czy wiru s y rzeczy wiś cie n ie p o wo d u ją wś ciek lizn y . W d o d atk u te zmo d y fik o wan e wiru s y b y ły w s tan ie p rzen ik ać p rzez p ęch erzy k i p łu cn e, to zn aczy , że mo żn a b y ło s ię n imi zak azić p rzez d ro g i o d d ech o we, p o d czas g d y n o rmaln ie wś ciek lizn a g ro zi jed y n ie w p rzy p ad k u u g ry zien ia p rzez zak ażo n e zwierzę. Praco wn icy Bio s y n u p rzewieźli d o Ch ile ży we wiru s y w b ag ażu p o d ręczn y m, lecąc zwy k ły m s amo lo tem p as ażers k im! Nieraz zas tan awiałem s ię, co b y s ię s tało , g d y b y p o jemn ik ze s zczep io n k ą o two rzy ł s ię p o d czas lo tu … A g d y b y tak ws zy s cy p as ażero wie d o s tali wś ciek lizn y ? M imo że to n ieo d p o wied zialn e, mające zn amio n a p rzes tęp s twa zach o wan ie lu d zi z Bio s y n u wzb u d ziło s łu s zn e o b u rzen ie, n ie p o d jęto p rzeciwk o tej firmie żad n y ch k ro k ó w p rawn y ch , p o n ieważ ch ilijs cy ro b o tn icy ro ln i n ie o rien to wali s ię, z czy m mają d o czy n ien ia, a wład ze k raju miały n a g ło wie ważn iejs ze s p rawy , zmag ając s ię z k ry zy s em g o s p o d arczy m. A ju ry s d y k cja amery k ań s k a tam n ie s ięg ała. Od p o wied zialn y za tes t wiru s a g en ety k Lewis Do d g s o n ciąg le p racu je w Bio s y n ie i s p ó łk a ta n ie p o s tęp u je an i o d ro b in ę o s tro żn iej n iż wted y . J ak ws p o mn iałem, tak że in n e amery k ań s k ie firmy co raz częś ciej lo k u ją s wo je lab o rato ria b io tech n o lo g iczn e za g ran icą, w k rajach , w k tó ry ch ten ro d zaj tech n o lo g ii n ie jes t zn an y . Trwa w tej d zied zin ie is tn y wy ś cig . Pań s twa, k tó re wp u s zczają n a s wó j teren amery k ań s k ie firmy , s ąd zą, że b io tech n o lo g ia to tak a s ama tech n ik a jak k ażd a in n a i że warto mieć u s ieb ie co ś n o wo czes n eg o . Nie zd ają s o b ie s p rawy z n ieb ezp ieczeń s twa… Oto d laczeg o zain teres o waliś my s ię międ zy in n y mi s p ó łk ą In Gen . Trzy ty g o d n ie temu ro zp o częliś my ś led ztwo w jej s p rawie – zak o ń czy ł M o rris . – I d o czeg o d o s zliś cie? – zain teres o wał s ię Gran t. – Na razie n ie wiemy zb y t d u żo – p rzy zn ał M o rris . – Prawd o p o d o b n ie p o mo im p o wro cie d o San Fran cis co b ęd ziemy zmu s zen i p rzerwać ś led ztwo . Od p an a też ju ż ch y b a więcej s ię n ie d o wiem… Ah a, jes zcze jed n o . Co miało zn aczy ć o k reś len ie „wielo wy miaro wa an aliza zach o wań mło d y ch "? – Tak n azwałem mó j rap o rt, żeb y b rzmiało o d p o wied n io n au k o wo . Przean alizo wałem w n im ró żn e as p ek ty ży cia mło d y ch d in o zau ró w, ich s p o s ó b o d ży wian ia s ię, p o ru s zan ia, d o b o wy ry tm ak ty wn o ś ci. Po p ro s tu p reten s jo n aln y ty tu ł.
W tej s amej ch wili zad zwo n ił zn ajd u jący s ię w d ru g im k o ń cu p rzy czep y telefo n . Ellie o d eb rała. – M a teraz s p o tk an ie – p o wied ziała. – Czy mo że d o p an i o d d zwo n ić? M o rris zamk n ął teczk ę. – Dzięk u ję p an u za p o mo c i za p iwo . – Nie ma s p rawy . Alan o d p ro wad ził g o ś cia d o d rzwi. – Czy Hammo n d k ied y k o lwiek p ro s ił p an a o jak ieś wy k o p an e p o zo s tało ś ci d in o zau ró w? – s p y tał jes zcze Bo b . – Ko ś ci, jaja czy co k o lwiek w ty m ro d zaju . – Nie. – Do k to r Sattler g en ety czn y mi…
ws p o mn iała,
że
zajmu jecie
s ię
tu
tak że
b ad an iami
– Niezu p ełn ie. Ko ś ci, k tó re s ą zb y t p o frag men to wan e lu b z in n y ch wzg lęd ó w n ie n ad ają s ię d o wy s tawien ia w mu zeu m, wy s y łamy d o lab o rato riu m, g d zie s ą mielo n e, a n as tęp n ie p ró b u je s ię wy o d ręb n ić z n ich b iałk a – tłu maczy ł Gran t. – Id en ty fik u ją je i p rzy s y łają n am rap o rt, w k tó ry m te b iałk a s ą d la n as wy s zczeg ó ln io n e. – Któ re to lab o rato riu m? – zap y tał M o rris . – M ed ical Bio lo g ic Serv ices z Salt Lak e City . – Dlaczeg o wy b raliś cie ak u rat ich ? – Ich o ferta b y ła n ajtań s za. – Czy n ie łączą ich żad n e związk i z firmą In Gen ? – Nic mi o ty m n ie wiad o mo . Alan o two rzy ł d rzwi i d o p rzy czep y n aty ch mias t wp ad ło g o rące p o wietrze. – J es zcze o s tatn ie p y tan ie. – Bo b zało ży ł o k u lary p rzeciws ło n eczn e. – Przy jmijmy , że w rzeczy wis to ś ci In Gen n ie p rzy g o to wu je żad n ej wy s tawy . Do czeg o in n eg o mo g lib y wy k o rzy s tać in fo rmacje, k tó re im p an p rzek azał? – M o g lib y n ajwy żej wy k armić małeg o h ad ro zau ra – o d p arł ze ś miech em Gran t. – Wy k armić małeg o h ad ro zau ra – p o wtó rzy ł M o rris , tak że ro zb awio n y . – To mu s iało b y zab awn ie wy g ląd ać. J ak iej wielk o ś ci b y ły h ad ro zau ry tu ż p o wy k lu ciu ? – M n iej więcej tak ie. – Gran t ro zs tawił d ło n ie tak , że zn ajd o wały s ię p iętn aś cie cen ty metró w o d s ieb ie. – Ro zmiaru wiewió rek . – A ile czas u tak i mały h ad ro zau r ró s ł, zan im o s iąg n ął p ełn e ro zmiary ? – M n iej więcej trzy lata. – Có ż – Bo b wy ciąg n ął ręk ę – d zięk u ję p an u za p o mo c.
– Niech s ię p an zan ad to n ie p rzejmu je w czas ie jazd y p o wro tn ej – p o wied ział n a p o żeg n an ie Alan . Po p atrzy ł za o d ch o d zący m p rawn ik iem i zamk n ął d rzwi. – Co o n im my ś lis z? – zag ad n ął Ellie. Wzru s zy ła ramio n ami. – Naiwn iak . – Najb ard ziej p o d o b ało mi s ię, k ied y u trzy my wał, że J o h n Hammo n d to jak iś k ró l zb ro d n i – zaś miał s ię Alan . – Stary Hammo n d jes t mn iej więcej tak s amo n ieb ezp ieczn y jak Walt Dis n ey … Kto d zwo n ił? – J ak aś k o b ieta. Nazy wa s ię Alice Lev in i p racu je w lab o rato riu m n a Un iwers y tecie Co lu mb ia. Zn as z ją? – Nie… – Gran t p o k ręcił g ło wą. – Pro s i o zid en ty fik o wan ie jak ich ś s zczątk ó w. Naleg ała, żeb y ś jak n ajs zy b ciej o d d zwo n ił.
SZKIELET Ellie Sattler o d g arn ęła z czo ła k o s my k jas n y ch wło s ó w i zajrzała d o k ąp ieli o cto wy ch . By ło ich s ześ ć, u s tawio n y ch wed łu g s tężen ia k was u wzras tająceg o o d p ięciu d o trzy d zies tu p ro cen t. Trzeb a b y ło ich p iln o wać, s zczeg ó ln ie ty ch o n ajwy żs zy m s tężen iu , p o n ieważ p o p ewn y m czas ie k was o cto wy , ro zp u ś ciws zy związk i wap n ia, zacząłb y n is zczy ć k o ś ci. Ko ś ci mło d y ch d in o zau ró w b y ły b ard zo d elik atn e. Ellie zach wy cało to , że w o g ó le p rzetrwały , mimo u p ły wu o s iemd zies ięciu milio n ó w lat. M imo wo ln ie s ły s zała, jak Alan ro zmawia p rzez telefo n . – Halo , czy p an i Alice Lev in ? M ó wi Alan Gran t. O co ch o d zi? Co tak ieg o ? Co macie?! – Ro ześ miał s ię. – Bard zo w to wątp ię, p ro s zę p an i. Nie, d o p rawd y jes tem zajęty , p rzy k ro mi… No d o b rze, mo g ę rzu cić n a to o k iem, ale g waran tu ję, że to b azy lis zek . Pro s zę… d o b rze, mo że p an i. Pro s zę je wy s łać zaraz, k ied y ty lk o s k o ń czy my ro zmawiać. – Ro złączy ł s ię i p o k ręcił g ło wą. – Ech , ci lu d zie… – Co s ię s tało ? – Ta k o b ieta p ró b u je zid en ty fik o wać jak ąś jas zczu rk ę. Przefak s u je mi teraz zd jęcie ren tg en o ws k ie. – Gran t p o d s zed ł d o fak s u i o d czek ał ch wilę. – A tak n a
marg in es ie, mam d la cieb ie n o we zn alezis k o . Ciek awe. – J ak ie? – Właś n ie je o d k o p ałem, k ied y n ad jech ał ten ch ło p ak . Na Po łu d n io wy m Wzg ó rzu , s tan o wis k o czwarte. Żu ch wa małeg o welo cirap to ra, w p ełn i u zęb io n a. Dzięk i zęb o m n ie ma żad n y ch wątp liwo ś ci, jak i to g atu n ek . M iejs ce wy d aje s ię n ien aru s zo n e, b y ć mo że wy k o p iemy n awet cały s zk ielet. – To fan tas ty czn ie! – u cies zy ła s ię Ellie. – W jak im wiek u b y ł ten welo cirap to r? – M ały . M iał d wa, n ajwy żej cztery mies iące. – I jes teś p ewn y , że to welo cirap to r? – Ab s o lu tn ie. M o że wres zcie s zczęś cie s ię d o n as u ś miech n ie. Gran t i jeg o ws p ó łp raco wn icy o d d wó ch lat n atrafiali w Sn ak ewater ty lk o n a k aczo d zio b e h ad ro zau ry . J u ż d awn o zn aleźli d o ś ć d o wo d ó w n a to , że te ro ś lin o żern e d in o zau ry b u s zo wały w o k res ie k red y p o ró wn in ach , w s tad ach liczący ch p o d zies ięć czy n awet d wad zieś cia ty s ięcy o s o b n ik ó w. Po d o b n ie jak p ó źn iej b izo n y … Nas u wało s ię p y tan ie: g d zie p o d ziały s ię d rap ieżn ik i? Paleo n to lo d zy s p o d ziewali s ię o czy wiś cie, że d rap ieżn ik i b y ły n iep o ró wn an ie mn iej liczn e. Bad an ia p o p u lacji d rap ieżn ik ó w o raz ich o fiar w p ark ach n aro d o wy ch Afry k i i In d ii s u g ero wały , że n a jed n o d rap ieżn e, mięs o żern e zwierzę p rzy p ad a mn iej więcej cztery s ta ro ś lin o żern y ch . Zn aczy ło to , że s tad o d zies ięciu ty s ięcy h ad ro zau ró w wy s tarczy ło d o wy k armien ia zaled wie d wu d zies tu p ięciu ty ran o zau ró w. Od n alezien ie s zczątk ó w d u żeg o d rap ieżn eg o d in o zau ra b y ło zatem b ard zo mało p rawd o p o d o b n e. Ale mn iejs zy ch ? W Sn ak ewater b y ły d zies iątk i o lb rzy mich g n iazd h ad ro zau ró w – w n iek tó ry ch miejs cach k awałk i s k o ru p ich jaj zn ajd o wan o p rak ty czn ie n a całej p o wierzch n i. Ty mczas em wiele n ied u ży ch d in o zau ró w ży wiło s ię jajami. W tak im miejs cu jak to mu s iało b y ć mn ó s two d ro meo zau ró w, o wirap to ró w, welo cirap to ró w, celu ró w – d rap ieżn ik ó w mierzący ch o d mn iej więcej s ied emd zies ięciu p ięciu cen ty metró w d o p ó łto ra metra wy s o k o ś ci. Ty mczas em Alan i jeg o lu d zie d o tej p o ry n ie zn aleźli s zczątk ó w żad n eg o . A teraz s zk ielet welo cirap to ra! By ć mo że wres zcie d o p is ze im s zczęś cie. Do teg o to mło d ziu tk i welo cirap to r! Ellie d o s k o n ale wied ziała, że Alan marzy o s tu d iach n ad s p o s o b em wy ch o wy wan ia mło d y ch p rzez mięs o żern e d in o zau ry – tak jak p rześ led ził ju ż to u ro ś lin o żern y ch . By ć mo że właś n ie d o k o n an e p rzez n ieg o o d k ry cie p rzy b liży g o d o realizacji teg o marzen ia.
– M u s is z b y ć b ard zo p o d ek s cy to wan y ty m, co zn alazłeś – o d ezwała s ię zn o wu Ellie. Alan n ie o d p o wied ział. – Na p ewn o jes teś b ard zo p o d ek s cy to wan y – p o wtó rzy ła. – M ó j Bo że! – wy k rzy k n ął, wp atru jąc s ię w fak s . *** Ellie s p o jrzała Alan o wi p rzez ramię i aż s ap n ęła. – M y ś lis z, że to amassicus? – Tak . Alb o triassicus – prokompsognat. M a b ard zo d elik atn y s zk ielet. – Ale to n ie jas zczu rk a. – Nie. Od d wu s tu milio n ó w lat n ie b y ło n a tej p lan ecie jas zczu rk i o trzech p alcach . Ellie p o my ś lała, że to jak ieś o s zu s two . Sp ry tn ie zro b io n e, ale jed n ak o s zu s two . Każd y b io lo g wie, że tak ie rzeczy s ię zd arzają. Najb ard ziej zn an a p ró b a wp ro wad zen ia w b łąd n au k o wcó w – czło wiek z Piltd o wn – zo s tała zd emis ty fik o wan a d o p iero p o czterd zies tu latach . Do tej p o ry n ie wiad o mo , k to b y ł fałs zerzem. Du żo p ó źn iej s ły n n y as tro n o m Fred Ho y le o g ło s ił, że wy s tawio n y w Britis h M u s eu m s zk ielet arch eo p tery k s a – s k rzy d lateg o d in o zau ra – jes t p o d ro b io n y (o k azał s ię au ten ty czn y ). Ab y wp ro wad zić w b łąd n au k o wcó w, n ależy p o k azać im co ś , co s p o d ziewają s ię zo b aczy ć. Zd an iem Ellie zd jęcie ren tg en o ws k ie frag men tu jas zczu rk i wy g ląd ało całk iem n o rmaln ie. Tró jp alczas ta łap a b y ła p ro p o rcjo n aln a, a ś ro d k o wy s zp o n n ajmn iejs zy . Ko s tn e wy ro s tk i – p o zo s tało ś ć p o czwarty m i p iąty m p alcu – s ąs iad o wały ze s tawem n a wy s o k o ś ci ś ró d s to p ia. Ko ś ć p is zczelo wa b y ła mo cn a i zn aczn ie d łu żs za o d u d o wej. Pan ewk a s tawu b io d ro weg o k o mp letn a, o g o n zawierał czterd zieś ci p ięć k ręg ó w. Zd jęcie p rzed s tawiało mło d eg o p ro k o mp s o g n ata. – Czy jes t mo żliwe, że to zd jęcie jes t s fałs zo wan e? – s p y tała. – Nie wiem – p rzy zn ał Alan . – Ale s fałs zo wan ie zd jęcia ren tg en o ws k ieg o jes t p rawie n iemo żliwe. Po za ty m p ro k o mp s o g n at to b ard zo mało zn an e zwierzę. Nawet en tu zjaś ci d in o zau ró w raczej o n im n ie s ły s zeli. Ellie o d czy tała d o łączo n y d o k s ero k o p ii zd jęcia tek s t: – Okaz zdobyty szesnastego lipca br. na plaży Cabo Blanco… Podobno zwierzę to było akurat pożerane przez wyjca i to wszystko, co udało się uratować. Och ! Tu jes t n ap is an e, że tak a jas zczu rk a zaatak o wała małą d ziewczy n k ę.
– Wątp ię. Ch o ciaż mo że? Pro k o mp s o g n aty b y ły n a ty le małe i lek k ie, że raczej mu s iały b y ć p ad lin o żercami. Zres ztą łatwo o cen ić wy miary teg o zwierzęcia – Alan s zy b k o zmierzy ł o b raz n a fak s ie. – Dłu g o ś ć n o g i wy n o s i o k o ło d wu d zies tu cen ty metró w, a więc wy s o k o ś ć całeg o s two rzen ia to jak ieś trzy d zieś ci. J es t mn iej więcej wielk o ś ci k u rczak a. Nawet d zieck o mu s i wy d awać mu s ię p rzerażająco d u że. M o g ło b y mo że u g ry źć n o wo ro d k a, ale n ie więk s ze d zieck o . – Czy my ś lis z, że to mo że b y ć p rawd ziwe o d k ry cie? – zap y tała Ellie, ś ciąg ając b rwi. Wp atry wała s ię w fo to g rafię. – Tak jak b y ło z latimerią? – Nie jes t to całk iem wy k lu czo n e. Ta p ó łto rametro wa ry b a zo s tała w ty s iąc d ziewięćs et trzy d zies ty m ó s my m wy ło wio n a z o cean u , mimo że wcześ n iej u ważan o ją za wy marłą p rzed s ześ ćd zies ięcio ma p ięcio ma milio n ami lat. Są też in n e p rzy k ład y : au s tralijs k a d rzewn ica g ó rs k a b y ła zn an a ty lk o ze zn ajd o wan y ch s k amien iało ś ci, aż tu n ag le w ś mietn ik u w M elb o u rn e zn alezio n o ży wą. A p ewien zo o lo g o p is ał n a p o d s tawie o d n alezio n eg o s zk ieletu g atu n ek o wo co żern eg o n ieto p erza s p rzed d zies ięciu ty s ięcy lat – ty le że p o tem p rzy s łan o mu p o cztą ży wy eg zemp larz. – Nap rawd ę u ważas z, że ten p ro k o mp s o g n at mo że b y ć p rawd ziwy ? To zwierzę p reh is to ry czn e. – Rzeczy wiś cie… – Gran t p o k iwał g ło wą. Więk s zo ś ć o d k ry wan y ch , ży jący ch ws p ó łcześ n ie g atu n k ó w, k tó re wcześ n iej u ważan o za d awn o wy marłe, n ie b y ła aż tak s tara – s k amien iało ś ci p o ch o d ziły s p rzed d zies ięciu czy d wu d zies tu milio n ó w lat. Niek tó re miały p o k ilk a milio n ó w. W p rzy p ad k u latimerii ch o d ziło o zwierzę s p rzed s ześ ćd zies ięciu p ięciu milio n ó w lat. J ed n ak p ro k o mp s o g n aty ży ły o wiele d awn iej. Sześ ćd zies iąt p ięć milio n ó w lat temu , w o k res ie k red y , d in o zau ry wy marły . Do min u jącą n a Ziemi zwierzęcą fo rmą ży cia s tały s ię w o k res ie ju ry – mn iej więcej p rzed s tu d ziewięćd zies ięcio ma milio n ami lat. Po raz p ierws zy p o jawiły s ię w trias ie, jak ieś d wieś cie d wad zieś cia milio n ó w lat temu . Pro k o mp s o g n aty ży ły we wczes n y m trias ie – o k res ie tak o d leg ły m, że n awet Ziemia wy g ląd ała in aczej. Ws zy s tk ie k o n ty n en ty b y ły jes zcze p o łączo n e. Olb rzy mia p o łać ziemi, n azy wan a o b ecn ie Pan g eą, ro zciąg ała s ię o d jed n eg o b ieg u n a d o d ru g ieg o . Ten p o jed y n czy s u p erk o n ty n en t p o ras tały p ap ro cie, b y ło mn ó s two las ó w, a tak że k ilk a d u ży ch p u s ty ń . To , co ro zro s ło s ię p ó źn iej w Ocean Atlan ty ck i, b y ło jes zcze wó wczas wąs k im, d łu g im jezio rem p o międ zy frag men tami ląd u , z k tó ry ch jed en s tał s ię p o tem Flo ry d ą, a d ru g i częś cią Afry k i. Atmo s fera ziems k a b y ła
g o ręts za, a p o wierzch n ia Ziemi ciep lejs za. Wy ras tały z n iej s etk i czy n n y ch wu lk an ó w. W tak im właś n ie ś ro d o wis k u ży ły p ro k o mp s o g n aty . – Hm – mru k n ęła Ellie – a jed n ak n iek tó re zwierzęta p rzetrwały n iezwy k le d łu g o . Kro k o d y le p rawie s ię n ie zmien iły o d czas ó w trias u . Rek in y też p o ch o d zą z trias u . Nie b y łb y to o d o s o b n io n y p rzy p ad ek . Alan p o k iwał g ło wą. – Po za ty m jak in aczej wy tłu maczy ć to zd jęcie? – zas tan awiał s ię. – To alb o fałs zers two – w co wątp ię – alb o p rawd ziwe o d k ry cie. J ak a mo g łab y b y ć in n a mo żliwo ś ć? Zad zwo n ił telefo n . – Na p ewn o zn o wu p an i Lev in – wes tch n ął Gran t. – Zo b aczy my , czy p rzy ś le n am s am zn alezio n y frag men t zwierzęcia. – Od eb rał. – Tak , zaczek am n a p an a Hammo n d a – p o wied ział zas k o czo n y , zerk ając n a Ellie. – Tak , o czy wiś cie. – Hammo n d ? – zd ziwiła s ię Ellie. – Czeg o o n mo że ch cieć? Alan p o k ręcił g ło wą. – Dzień d o b ry p an u – p o wied ział d o s łu ch awk i. – I mn ie b ard zo miło p an a s ły s zeć… Tak … – Sp o jrzał n a Ellie. – Nap rawd ę tak p an zro b ił? Co ś tak ieg o ! – Zas ło n ił d ło n ią mik ro fo n . – Stary wariat… – s zep n ął. – M u s is z teg o p o s łu ch ać… Przełączy ł ap arat n a try b g ło ś n o mó wiący . – … o k ro p n ie mn ie zd en erwo wał jak iś mło d zien iec z Ag en cji Och ro n y Śro d o wis k a – mó wił s zy b k o Hammo n d ch rap liwy m g ło s em s tars zeg o czło wiek a. – Wy s k o czy ł jak d iab ełek z p u d ełk a, jeźd zi p o cały m k raju , n ag ab u je lu d zi, n iep o trzeb n ie p o d g rzewa atmo s ferę, s am jed en . Nie o d wied zał tam p an a n ik t o s tatn io ? – W is to cie, miałem tu g o ś cia – p rzy zn ał Gran t. – Teg o s ię o b awiałem! – wy k rzy k n ął J o h n Hammo n d . – M ło d y mąd rala o n azwis k u M o rris ? – Rzeczy wiś cie, n azy wał s ię M o rris . – On ch ce o d wied zić ws zy s tk ich mo ich k o n s u ltan tó w. Pro s zę s o b ie wy o b razić, że b y ł tak że u Ian a M alco lma, wie p an , teg o matematy k a z Tek s as u . To właś n ie p o ty m zd arzen iu d o wied ziałem s ię o M o rris ie. Tru d n o n ad n im zap an o wać, b o d ziała w ty p o wy d la wład z s p o s ó b : n ik t n ie s k arży s ię n a n as an i n as n ie p o zy wa, ty lk o n iep o k o i n as mło d y u rzęd n ik , b ez żad n eg o n ad zo ru , za p ien iąd ze p o d atn ik ó w. Czy b y ł u ciążliwy ? Przes zk ad zał p an u w p racy ?
– Nie, n ie b y ł u ciążliwy . – Właś ciwie to s zk o d a. Bo g d y b y p an u p rzes zk ad zał, p o s tarałb y m s ię, ab y g o u p o mn ian o i n ak azan o mu zan iech an ie d als zy ch d ziałań . A tak mo g łem ty lk o p o lecić mo im p rawn ik o m, żeb y zad zwo n ili d o Ag en cji Och ro n y s p y tali, w czy m p ro b lem. Ok azu je s ię, że d y rek to r Ag en cji n ic n ie d o ch o d zen iu w n as zej s p rawie, p rzy n ajmn iej tak twierd zi. Nie ma p rzek lęta b iu ro k racja. Ob awiam s ię, że ten ch ło p ak zamierza p o lecieć węs zy ć, d o s tać s ię n a n as zą wy s p ę. Wie p an , że mamy tam wy s p ę?
Śro d o wis k a i wie o żad n y m s ię co d ziwić, d o Ko s tary k i i
– Nie. – Gran t s p o jrzał wy mo wn ie n a Ellie. – Nie wied ziałem. – Och , mamy . Ku p iliś my ją ju ż jak ieś cztery czy p ięć lat temu – n ie p amiętam d o k ład n ie – i zb u d o waliś my tam n as zą p lacó wk ę. Wy s p a n azy wa s ię Nu b lar, leży s to s ześ ćd zies iąt k ilo metró w o d wy b rzeża Ko s tary k i i jes t całk iem s p o ra. Zało ży my tam rezerwat. Ws p an iały . Tam jes t d żu n g la tro p ik aln a. Po win ien p an zo b aczy ć to miejs ce, p an ie p ro fes o rze. – Brzmi in teres u jąco – o d p arł Gran t. – Nies tety … – J u ż p rawie s k o ń czy liś my – p rzerwał mu Hammo n d . – Wy s łałem p an u materiały n a temat rezerwatu . Otrzy mał je p an ? – Nie. Ale to n ic d ziwn eg o , b o zn ajd u jemy s ię d alek o o d … – W tak im razie mo że d o trą d o p an a jes zcze d ziś . Pro s zę je p rzejrzeć. To zach wy cająco p ięk n a wy s p a. J es t n a n iej ws zy s tk o . M iejs ce, k tó re u rząd zamy , p o ws taje ju ż o d d wó ch i p ó ł ro k u . Pan ma b u jn ą wy o b raźn ię, p ro s zę więc s o b ie wy o b razić ws p an iały p ark n aro d o wy . Otwo rzy my g o we wrześ n iu p rzy s złeg o ro k u . Nap rawd ę p o win ien p an g o zo b aczy ć! – To n ap rawd ę cu d o wn ie, jed n ak … – Naleg am, ab y p an g o zo b aczy ł, p an ie p ro fes o rze. Wiem, że p an a zain teres u je i zafas cy n u je. – J es tem ak u rat w ś ro d k u … – Co ś p an u p o wiem – n ie u s tęp o wał Hammo n d . – Niek tó rzy z n as zy ch k o n s u ltan tó w ak u rat lecą tam w n ajb liżs zy week en d . Po b ęd ą p arę d n i, o b ejrzą ws zy s tk o – o czy wiś cie n a n as z k o s zt. By ło b y ws p an iale, g d y b y i p an zech ciał wy razić s wo ją o p in ię o n as zy m d ziele. – Nap rawd ę n ie mo g ę. – Niech p an p rzy leci ty lk o n a week en d – n amawiał Hammo n d , z u p o rem i iry tu jącą rad o ś cią w g ło s ie, jak ro b ią n ieraz s tars i lu d zie. – Ty lk o ty le. Nie
ch ciałb y m p rzes zk ad zać p an u w p racy , p an ie p ro fes o rze. Pro s zę mi wierzy ć, wiem, jak b ard zo jes t ważn a. Nie zamierzam p rzes zk ad zać w n iej p an u an i o d ro b in ę. M ó g łb y p an jed n ak p rzecież wy s k o czy ć d o n as , d o Ko s tary k i, n a week en d . W p o n ied ziałek b y łb y p an z p o wro tem. – Nie mo g ę. Właś n ie zn alazłem ciek awy s zk ielet i… – Oczy wiś cie. A jed n ak my ś lę, że p o win ien p an p o lecieć. – Hammo n d ch y b a n ie s łu ch ał zb y t u ważn ie. – Po za ty m właś n ie d o s taliś my ś wiad ectwo b ard zo zag ad k o weg o i n ieb an aln eg o zn alezis k a. Ws zy s tk o ws k azu je n a to , że ch o d zi o ży weg o p ro k o mp s o g n ata. – Słu ch am? – Hammo n d n aty ch mias t zmien ił to n . – Niezu p ełn ie ro zu miem. Po wied ział p an „ży weg o p ro k o mp s o g n ata"? – Ows zem. To zn alezis k o o ch arak terze b io lo g iczn y m, frag men t ciała n ied awn o zab iteg o zwierzęcia, p rzy wiezio n y z Amery k i Śro d k o wej. – Co ś p o d o b n eg o . Nied awn o zab ity p ro k o mp s o g n at? To n iezwy k łe… – Właś n ie. Ro zu mie p an więc, że n ie jes t to d la mn ie o d p o wied n ia ch wila n a… – M ó wi p an , że ten p ro k o mp s o g n at p rzy leciał z Amery k i Śro d k o wej? – Tak . – A czy wie p an , s k ąd d o k ład n ie p o ch o d zi? – Zn alezio n o g o n a p laży o n azwie Cab o Blan co . Nie wiem, g d zie to d o k ład n ie… – Ro zu miem. – J o h n Hammo n d ch rząk n ął. – Kied y o trzy mał p an ten … o k az? – Dzis iaj. – Dzis iaj… Tak , ro zu miem. Oczy wiś cie… – Hammo n d ch rząk n ął jes zcze raz. – O co ch o d zi? – s p y tał b ezg ło ś n ie Alan , p atrząc n a Ellie. Po k ręciła g ło wą. – Ch y b a s ię zan iep o k o ił – o d p o wied ziała mu , ty lk o p o ru s zając u s tami. – J es t tu jes zcze M o rris ? Ellie p o d es zła d o o k n a. Samo ch o d u M o rris a ju ż n ie b y ło wid ać. Hammo n d zak as zlał d o mik ro fo n u i zap y tał: – Pan ie p ro fes o rze, czy ro zmawiał p an ju ż z k imś o ty m p ro k o mp s o g n acie? – Nie... – To d o b rze. Có ż… Tak . Po wiem s zczerze, p an ie p ro fes o rze, że mam n a tej wy s p ie małe k ło p o ty . Śled ztwo Ag en cji Och ro n y Śro d o wis k a jes t d la n as teraz s zczeg ó ln ie n iep o żąd an e. – Do p rawd y ? – zain teres o wał s ię Gran t. – M ieliś my p ewn e p ro b lemy , d o ch o d ziło d o k o lejn y ch o p ó źn ień … Po wied zmy ,
że w tej ch wili jes tem p o d p res ją i p rag n ę, żeb y p rzy jrzał s ię p an temu , co d zieje s ię n a n as zej wy s p ie. Dla mn ie. Zap łacę p an u s tan d ard o wą s tawk ę za k o n s u ltację w week en d , to jes t d wad zieś cia ty s ięcy d o laró w za d zień . Razem s ześ ćd zies iąt ty s ięcy za trzy d n i. Przy d ałab y n am s ię tak że p an i Sattler, o n a ró wn ież d o s tałab y tak ie s amo wy n ag ro d zen ie. Po trzeb u jemy b o tan ik a. Co p an n a to ? Ellie p o p atrzy ła n a Gran ta. – Hm, mu s zę p o wied zieć, że tak a s u ma u mo żliwiłab y n am s fin an s o wan ie n as zy ch wy k o p alis k w p rzy s zły m i jes zcze n as tęp n y m s ezo n ie – o d p o wied ział. – To d o b rze, d o b rze… – mó wił b ezn amiętn ie s tary Hammo n d , n ajwy raźn iej p o ch ło n ięty jak ąś in n ą my ś lą. – Wo lałb y m, ab y ws zy s tk o o d b y ło s ię b ez p ro b lemó w. Wy ś lę p o p ań s twa n as z o d rzu to wiec, wy ląd u je n a ty m mały m lo tn is k u n a ws ch ó d o d Ch o teau . Wie p an , o k tó ry m lo tn is k u mó wię? To ty lk o o k o ło d wó ch g o d zin jazd y s amo ch o d em o d miejs ca, g d zie s ię p ań s two zn ajd u ją. Pro s zę b y ć tam ju tro o s ied emn as tej, b ęd ę n a p ań s twa czek ał i zaraz p o lecimy n a wy s p ę. Czy p an i p an i d o k to r Sattler mo żecie p rzy jech ać ju tro n a s ied emn as tą n a to lo tn is k o ? – M y ś lę, że tak … – To d o b rze. Nie mu s icie p ań s two zab ierać d u żeg o b ag ażu . An i p as zp o rtó w. Z n iecierp liwo ś cią czek am n a n as ze s p o tk an ie. Do zo b aczen ia ju tro . Hammo n d s ię ro złączy ł.
COWAN, SWAIN I ROSS Przez o k n a k an celarii p rawn ej Co wan , Swain i Ro s s wp ad ały jas k rawe p ro mien ie s ło ń ca – jak to w p o łu d n ie w San Fran cis co . M imo rad o s n eg o jas n eg o d n ia Do n ald Gen n aro b y ł w zły m n as tro ju . Z p o n u rą min ą s łu ch ał czło wiek a, k tó ry mó wił d o n ieg o p rzez telefo n . Sied zący n ap rzeciwk o s zef Do n ald a, Dan iel Ro s s , u b ran y w ciemn y g arn itu r w p rążk i, b y ł p o n u ry jak p rzed s ięb io rca p o g rzeb o wy . – Ro zu miem, J o h n ie – p o wied ział d o s łu ch awk i Gen n aro . – Gran t zg o d ził s ię p o lecieć? To d o b rze, d o b rze… Tak , w p o rząd k u . Gratu lu ję. – Ro złączy ł s ię. – Nie mo żemy d łu żej u fać Hammo n d o wi – zwró cił s ię d o s zefa. – Zn alazł s ię p o d zb y t d u żą p res ją. Ag en cja Och ro n y Śro d o wis k a ro zp o częła d o ch o d zen ie w jeg o s p rawie, d ata o twarcia jeg o p ark u w Ko s tary ce o d s u wa s ię co raz b ard ziej w p rzy s zło ś ć, in wes to rzy ro b ią s ię n erwo wi. Krąży za d u żo p lo tek o p ro b lemach n a tej wy s p ie. Zg in ęło zb y t wielu p raco wn ik ó w. A teraz jes zcze s p rawa teg o ży weg o
p ro k o mp o zy ta, czy jak to s ię tam n azy wa, n a s tały m ląd zie Ko s tary k i… – Co o zn acza zn alezien ie teg o s two rzen ia? – s p y tał Ro s s . – By ć mo że n ic. Ale Hamach i to jed en z n as zy ch n ajwięk s zy ch in wes to ró w. J eg o p rzed s tawiciel z San J o s é p rzes łał mi w zes zły m ty g o d n iu rap o rt, z k tó reg o wy n ik a, że w n ad b rzeżn y ch wio s k ach jak iś n o wy g atu n ek jas zczu rk i atak u je d zieci. – No wy g atu n ek jas zczu rk i? – p o wtó rzy ł zan iep o k o jo n y Ro s s , mru g ając s zy b k o . – Właś n ie. Nie mamy czas u n a o p ierd zielan ie s ię, trzeb a n aty ch mias t zb ad ać, co d o k ład n ie d zieje s ię n a tej wy s p ie. Po p ro s iłem Hammo n d a, żeb y zo rg an izo wał in s p ek cję n iezależn y ch ek s p ertó w i żeb y p o jawili s ię tam trzy k ro tn ie, w ty g o d n io wy ch o d s tęp ach . – Co o d p o wied ział Hammo n d ? – Zarzek a s ię, że n a wy s p ie n ie d zieje s ię n ic złeg o . Że wd ro ży ł ws zelk ie k o n ieczn e ś ro d k i b ezp ieczeń s twa. – Nie wierzy s z mu . – Nie wierzę. Przed p o d jęciem p racy w k an celarii Do n ald Gen n aro ws p ó łp raco wał z b an k ami in wes ty cy jn y mi. Kan celaria Co wan , Swain i Ro s s s p ecjalizo wała s ię w o b s łu d ze s p ó łek związan y ch z n ajn o wo cześ n iejs zy mi tech n o lo g iami. Sp ó łk i te częs to p o trzeb o wały n o wy ch fu n d u s zy , a Gen n aro p o mag ał im je zn aleźć. J ed n y m z jeg o p ierws zy ch k lien tó w, jes zcze w 1 9 8 2 ro k u , zo s tał J o h n Hammo n d , ju ż wó wczas p rawie s ied emd zies ięcio letn i milio n er, k tó ry s zu k ał in wes to ró w ch cący ch s fin an s o wać zak ład an ą p rzez n ieg o n o wą firmę n azwan ą In Gen . Ud ało s ię zeb rać p rawie o k rąg ły miliard d o laró w. Gen n aro d o b rze p amiętał tamte s zalo n e d n i. – Hammo n d to ty p b u jająceg o w o b ło k ach marzy ciela – o cen ił Gen n aro . – To p o ten cjaln ie b ard zo n ieb ezp ieczn e – zau waży ł Ro s s . – Od p o czątk u n ie p o win n iś my b y li an g ażo wać s ię fin an s o wo w jeg o p rzed s ięwzięcia. Ile u d ziałó w w In Gen ie mamy ? – Pięć p ro cen t. – Czy to s p ó łk a z o g ran iczo n ą o d p o wied zialn o ś cią? – Nie. – Nie p o win n iś my b y li teg o ro b ić – p o wtó rzy ł Ro s s , k ręcąc g ło wą. – Os iem lat temu wy d awało s ię to b ard zo p rzy s zło ś cio wy m p o s u n ięciem. Od tamteg o czas u u p ły n ęło d u żo wo d y . Ob jęliś my u d ziały zamias t wy n ag ro d zen ia. J eś li p amiętas z, p lan Hammo n d a wy d awał s ię tro ch ę p alcem n a wo d zie p is an y . Bard zo
ś miały i n o wato rs k i. Tak n ap rawd ę n ik t n ie wierzy ł, że u d a mu s ię ro zwin ąć tę firmę. – A jed n ak mu s ię u d ało – p o d s u mo wał Ro s s . – W k ażd y m razie zg ad zam s ię z to b ą, że ju ż d awn o trzeb a b y ło p rzep ro wad zić n a wy s p ie in s p ek cję. Czy mas z o d p o wied n ich ek s p ertó w? Zaczn ę o d ty ch , k tó ry ch Hammo n d zaan g ażo wał jak o k o n s u ltan tó w, k ied y ro zp o czy n ał całe p rzed s ięwzięcie. – Do n ald rzu cił n a b iu rk o Ro s s a lis tę n azwis k . – Pierws zą g ru p ę two rzą p aleo n to lo g , p aleo b o tan ik i matematy k . Po lecą tam w n ajb liżs zy week en d . A ja z n imi. – M y ś lis z, że b ęd ą ci mó wili p rawd ę? – Uważam, że tak . Nik t z n ich n ie b y ł b ezp o ś red n io zaan g ażo wan y w p ro jek t, a ten matematy k , Ian M alco lm, b y ł d o n ieg o wręcz zd ecy d o wan ie n eg aty wn ie n as tawio n y . J u ż n a s amy m p o czątk u u zn ał, że p rzed s ięwzięcie jes t s k azan e n a p o rażk ę. – Sp ro wad zis z tam k o g o ś jes zcze? – Ty lk o jed n eg o an ality k a s y s temó w k o mp u tero wy ch . Przejrzy s y s tem p ark u i n ap rawi b łęd y . J eg o zad an ia b ęd ą miały ch arak ter ś ciś le tech n iczn y . Po win ien zn aleźć s ię n a wy s p ie w p iątek ran o . – Do b rze. Czy s am u mawias z ws zy s tk ich ? – Hammo n d u p arł s ię, że to o n zad zwo n i d o k ażd ej z wy mien io n y ch o s ó b . Ch y b a ch o d zi mu o zach o wan ie p o zo ró w, że p an u je n ad s y tu acją. Ud aje p rzed ek s p ertami, że zap ras za ich ty lk o p o to , b y o b ejrzeli jeg o d zieło . – Niech mu b ęd zie. Ty lk o d o p iln u j, żeb y d o in s p ek cji rzeczy wiś cie d o s zło . To ty mu s is z p an o wać n ad s y tu acją. Ch cę, żeb y ś ro związał p ro b lem k o s tary k ań s k iej wy s p y w ciąg u n ajb liżs zeg o ty g o d n ia. – To p o wied ziaws zy , Ro s s ws tał z fo tela i wy s zed ł z g ab in etu . *** Do n ald Gen n aro wy b rał n u mer telefo n u . Przez s zu my ch arak tery s ty czn e d la łącza rad io weg o p rzeb ił s ię g ło s : – Słu ch am, Alan Gran t. – Witam, p an ie p ro fes o rze, mó wi Do n ald Gen n aro . J es tem p rawn ik iem firmy In Gen . Ro zmawialiś my p rzed p aro ma laty , n ie wiem, czy p an mn ie p amięta. – Pamiętam. – Ro zmawiałem p rzed ch wilą p rzez telefo n z p an em J o h n em Hammo n d em, k tó ry p o d zielił s ię ze mn ą rad o s n ą wiad o mo ś cią, że p rzy leci p an n a n as zą k o s tary k ań s k ą
wy s p ę. – Rzeczy wiś cie, o ile s ię n ie my lę, lecimy tam ju tro . – Ch ciałb y m o s o b iś cie p o d zięk o wać p an u za zg o d ę n a tak n ag łą zmian ę p lan ó w. Cały In Gen jes t p an u wd zięczn y . Po p ro s iliś my tak że o p rzy b y cie p an a Ian a M alco lma, k tó ry p o d o b n ie jak p an b y ł n as zy m k o n s u ltan tem, k ied y ro zp o czy n aliś my p ro jek t. To matematy k z Un iwers y tetu Tek s ań s k ieg o w Au s tin , p rawd a? – Tak , p an Hammo n d ws p o min ał mi o ty m. – Właś n ie. J a ró wn ież s ię wy b ieram. A tak p rzy o k azji, ten o k az, w k tó ry m p an ro zp o zn ał p ro … p ro k o m… jak o n s ię n azy wa? – Pro k o mp s o g n at. – Ah a. Czy ma g o p an u s ieb ie, p an ie p ro fes o rze? Ko n k retn ie – ciało zwierzęcia? – Nie, n ie mam. Wid ziałem ty lk o zd jęcie ren tg en o ws k ie. Frag men t zwierzęcia zn ajd u je s ię w No wy m J o rk u , n a Un iwers y tecie Co lu mb ia. Po wiad o miła mn ie o n im p raco wn ica tamtejs zeg o lab o rato riu m. – Hm, zas tan awiam s ię, czy zech ciałb y p an p o d ać mi więcej s zczeg ó łó w – k o n ty n u o wał Gen n aro – żeb y m mó g ł o p o wied zieć o ty m o d k ry ciu p an u Hammo n d o wi. Wiad o mo ś ć o n im b ard zo g o p o d ek s cy to wała. J es tem p ewn y , że ch ciałb y p an zo b aczy ć au ten ty czn e ciało zwierzęcia. By ć mo że u d ało b y mi s ię n awet zo rg an izo wać p rzewiezien ie g o n a n as zą wy s p ę w czas ie, k ied y p an tam b ęd zie. Alan p o d zielił s ię z p rawn ik iem In Gen u p o s iad an y mi in fo rmacjami. – Dzięk u ję p an u , p an ie p ro fes o rze. I p ro s zę p o zd ro wić o d e mn ie p an a d o k to ra Sattlera. Z rad o ś cią s p o tk am s ię ju tro z p an ami. Do wid zen ia. – Nie czek ając n a o d p o wied ź Gran ta, Gen n aro s ię ro złączy ł.
PLANY – Zo b acz, właś n ie p rzy s zło – p o wied ziała n as tęp n eg o d n ia Ellie, p rzy n o s ząc s ied zącemu z ty łu p rzy czep y Alan o wi wy p ch an ą żó łtą k o p ertę. – J ed en z ch ło p có w p rzy wió zł z mias ta Gran t ro zerwał k o p ertę, zerk ając n a b iało -n ieb ies k i zn ak firmo wy In Gen u . W ś ro d k u n ie b y ło żad n eg o lis tu , ty lk o wielo s tro n ico wy zb in d o wan y d o k u men t, właś ciwie k s ero k o p ia. Na s tro n ie ty tu ło wej wid n iał n ap is : WYSPA NUBLAR –
OŚRODEK WYPOCZYNKOWY DLA GOŚCI (PEŁNA OPCJ A: HOTEL SAFARI). – Co to , d o ch o lery , jes t? – mru k n ął, p rzewracając k artk ę. Wted y n a s to lik wy p ad ł mały liś cik : Drodzy Państwo Alanie i Ellie, jak możecie sobie Państwo wyobrazić, nie dysponujemy jeszcze gotowymi materiałami promocyjnymi. Przesłany dokument powinien jednak dać Państwu pewne wyobrażenie o przedsięwzięciu realizowanym przez nas na wyspie Nublar. Moim skromnym zdaniem jest ono naprawdę ekscytujące! Z niecierpliwością czekam na sposobność przedyskutowania tego z Państwem! Mam nadzieję, iż mogą Państwo do nas przylecieć. Pozdrawiam serdecznie, John – Nie ro zu miem… – Alan zaczął p rzerzu cać k o lejn e k artk i d o k u men tu . – To s ą p lan y arch itek to n iczn e. – Wró cił d o p ierws zej s tro n y . Po n iżej ty tu łu b y ło n ap is an e:
Alan p rzes zed ł d o lek tu ry d als zej częś ci d o k u men tu . Plan y o p atrzo n e b y ły p ieczęciami: TAJ EM NICA HANDLOWA – ZAKAZ KOPIOWANIA o raz POUFNE – DOKUM ENTACJ A PROJ EKTU – ZAKAZ ROZPOWSZECHNIANIA. W n ag łó wk u k ażd ej z p o n u mero wan y ch s tro n wid n iał tak i s am n ap is : Niniejsze plany są poufne i stanowią wytwór firmy InGen Inc. Ich lektura wymaga uprzedniego podpisania Dokumentu 112/4A, pod groźbą pozwu sądowego. – Paran o icy jacy ś ... – u zn ał Alan . – M o że mają p o wó d , d la k tó reg o tak p o s tęp u ją? – zau waży ła Ellie. Dru g a s tro n a p rzed s tawiała map ę wy s p y . Nu b lar miała k s ztałt p rzy p o min ający o d wró co n ą k ro p lę, n a p o łu d n iu g wałto wn ie s ię zwężała. M iała o k o ło trzy n as tu k ilo metró w d łu g o ś ci. J ej o b s zar zo s tał n a map ie p o d zielo n y n a k ilk a d u ży ch
s ek to ró w. Pó łn o cn a częś ć wy s p y zo s tała o zn aczo n a s ło wami TEREN DLA GOŚCI. Wid n iały n a n im o b iek ty o p is an e jak o „Recep cja", „Cen tru m o b s łu g i g o ś ci/Ad min is tracja", „Elek tro wn ia/Stacja u zd at. wo d y /In . mas zy n y ", „Willa J . Hammo n d a" i „Ho tel Safari". Wid ać też b y ło zary s y b as en u , k o rtó w ten is o wy ch o raz małe k ó łk a o zn aczające d rzewa i k rzewy . – Rzeczy wiś cie wy g ląd a n a o ś ro d ek wy p o czy n k o wy – s k o men to wała Ellie. Na n as tęp n y ch k artk ach wid n iały rzu ty h o telu Safari. W rzu cie p io n o wy m wid ać b y ło , że jeg o k s ztałt jes t n iezwy k ły – b u d y n ek b y ł d łu g i i n is k i, lecz z jeg o d ach u wy s tawał s zereg jak g d y b y p iramid . Plan ó w in n y ch b u d y n k ó w n ie b y ło . Po zo s tała częś ć wy s p y p rzed s tawiała s ię jes zcze b ard ziej tajemn iczo . M o żn a b y ło o d n ieś ć wrażen ie, że jes t n iezag o s p o d aro wan a. Przecin ała ją jed n ak s ieć d ró g i tu n eli, b y ły też p o jed y n cze zab u d o wan ia, a tak że d ru g ie i wąs k ie jezio ro , k tó re wy g ląd ało n a s ztu czn e – zazn aczo n o tamy i n ien atu raln ie ró wn e b rzeg i. Więk s za częś ć wy s p y , ch o ć p o d zielo n a n a s ek to ry , n ie zo s tała ch y b a zmien io n a p rzez czło wiek a. Ob s zary b y ły o zn aczo n e n iewiele mó wiący mi k o d ami: /P/PROK/V/2 A, /D/TRIC/L/5 (4 A+1 ), /LN/OTN/C/4 (3 A+1 ) czy /VV/HADR/X/1 1 (6 A+3 +3 DB). – Czy jes t g d zieś leg en d a d o ty ch o zn aczeń ? – zap y tała Ellie. Alan p rzerzu cił k o lejn e k artk i, ale n iczeg o tak ieg o n ie zn alazł. – M o że s p ecjaln ie ją u s u n ęli – wy s u n ęła p rzy p u s zczen ie Ellie. – M ó wiłem, że to p aran o icy – s k o men to wał Gran t. Patrzy ł n a d u że o b łe o b s zary , p o międ zy k tó ry mi p o p ro wad zo n o d ro g i. Cała wy s p a zo s tała p o d zielo n a n a s ześ ć częś ci o d d zielo n y ch o d d ró g b eto n o wy mi fo s ami. M ięd zy fo s ami a d ro g ami zn ajd o wały s ię d o d atk o wo p ło ty , wzd łu ż k tó ry ch n ary s o wan o w o d s tęp ach s y mb o le b ły s k awicy . Po d łu żs zej ch wili n amy s łu Alan i Ellie zro zu mieli, że p ło ty s ą p o d n ap ięciem. – Dziwn e. Og ro d zen ie p o d n ap ięciem w o ś ro d k u wy p o czy n k o wy m? – zd u miała s ię Ellie. – Całe k ilo metry tak ich o g ro d zeń i ciąg n ące s ię ró wn o leg le fo s y . A p rzy ty m w więk s zo ś ci p rzy p ad k ó w to warzy s zą im d ro g i – my ś lał n a g ło s Alan . – To k o jarzy mi s ię z zo o – p o wied ziała Ellie. Ob o je p o p atrzy li jes zcze raz n a map ę wy s p y i n a n an ies io n e n a n ią lin ie. Wy d awało s ię, że d ro g i b ieg n ą d o ś ć ch ao ty czn ie – n ie łączy ły w lin ii p ro s tej żad n y ch ważn y ch p u n k tó w. Głó wn a d ro g a wio d ła z p ó łn o cy n a p o łu d n ie ś ro d k iem wy s p y , mimo że b y ły tam wzg ó rza. Na p ewn y m o d cin k u wy d awała s ię wy k u ta w
s tro my m, s ch o d zący m d o rzek i s k aln y m zb o czu . Alan p o my ś lał, że p o p ro wad zo n o ją tak , ab y p o o b u s tro n ach p o zo s tawić d u że o b łe o b s zary o g ran iczo n e fo s ami i p ło tami p o d n ap ięciem. Zwró cił tak że u wag ę, że d ro g i b ieg n ą p o czy mś w ro d zaju g ro b li – n ad p o zio mem g ru n tu – ab y p ło ty n ie zas łan iały wid o k u … – Wies z co , n iek tó re z ty ch o b iek tó w s ą n ap rawd ę o g ro mn e – zau waży ła Ellie. – Sp ó jrz, ta b eto n o wa fo s a ma d zies ięć metró w s zero k o ś ci. To wy g ląd a jak u mo cn ien ia wo js k o we. – Po d o b n e wrażen ie ro b ią te b u d y n k i. – Alan p o k azał n a map ie o d d alo n e o d s ieb ie o b iek ty . Na k ażd y m z wy d zielo n y ch o b s zaró w b y ło ich k ilk a, zwy k le d alek o o d d ró g . Ws zy s tk ie te b u d y n k i b y ły b eto n o we, o g ru b y ch ś cian ach . Na załączo n y ch rzu tach p io n o wy ch wy g ląd ały jak b u n k ry . M iały małe o k ien k a i p rzy wo d ziły n a my ś l s tare filmy wo jen n e i b ro n iący ch s ię h itlero wcó w. W ty m mo men cie d o u s zu Alan a i Ellie d o leciał s tłu mio n y o d g ło s ek s p lo zji. Gran t o d ło ży ł d o k u men t. – Wracajmy d o p racy – p o lecił. *** – Og n ia! Nas tąp ił lek k i ws trząs i n a ek ran ie k o mp u tera u k azały s ię żó łte lin ie wy zn aczające k o n tu ry . Ty m razem ro zd zielczo ś ć o b razu o k azała s ię id ealn ie d o b ran a. Alan Gran t u jrzał zary s p ięk n ie u ło żo n eg o s zk ieletu , d łu g a s zy ja o d g ięta b y ła d o ty łu . Bez wątp ien ia to s zk ielet b ard zo mło d eg o welo cirap to ra, n ajwy raźn iej zn ajd u jący s ię w d o s k o n ały m… Ek ran zro b ił s ię n ieb ies k i. – Nien awid zę k o mp u teró w! – p ry ch n ął Gran t, p o d n o s ząc g ło wę i mru żąc o czy z p o wo d u o s treg o s ło ń ca. – Co s tało s ię ty m razem? – Stracił s y g n ał – o cen ił jed en ze s tu d en tó w. – M o men cik … – Po ch y lił s ię n ad k łęb o wis k iem k ab li wy ch o d zący ch z k o mp u tera u s tawio n eg o n a k arto n ie p iwa. Stan o wis k o n au k o wcó w zn ajd o wało s ię n a wierzch o łk u wzg ó rza n u mer cztery , n ied alek o o d u rząd zen ia, k tó re n azy wali łu p aczem. Alan u s iad ł n a ziemi i s p o jrzał n a zeg arek . – Trzeb a b ęd zie to zro b ić meto d ą trad y cy jn ą – o cen ił. – Och , n ie… – jęk n ął k tó ry ś s tu d en t. – Słu ch ajcie, mam d ziś s amo lo t – tłu maczy ł Gran t. – Ch cę, żeb y ten s zk ielet
zo s tał zab ezp ieczo n y , zan im wy jad ę. Kied y zaczn ie s ię o d s łan iać jak ąś s k amien iało ś ć, trzeb a d o p ro wad zić p racę d o k o ń ca, g d y ż in aczej zn alezis k o mo że u lec zn is zczen iu . Tu ry s to m wy d aje s ię, że p o fałd o wan e s u ch e p u s tk o wie jes t p rzez cały czas tak ie s amo , lecz w rzeczy wis to ś ci s tale zach o d zą p ro ces y ero zji, k tó re n ieraz mo żn a d o s trzec g o ły m o k iem – p rzez cały d zień s ły ch ać o d g ło s y to czący ch s ię p o s p ęk an y ch zb o czach k amy k ó w. Zaws ze jes t też ry zy k o g wałto wn ej u lewy – n awet k ró tk a mo że s p rawić, że o d s ło n ięte d elik atn e s k amielin y zo s tan ą zmy te. Zn alezio n y p rzez Alan a s zk ielet b y ł ju ż częś cio wo o d s ło n ięty , trzeb a g o zatem b y ło zab ezp ieczy ć d o czas u jeg o p o wro tu . Zab ezp ieczan ie zn alezis k a p o leg ało zwy k le n a p rzy k ry ciu d o łu b rezen tem i o to czen iu g o min iatu ro wą fo s ą, ab y o d p ły wała n ią wo d a. Należało o to czy ć tak ą fo s ą o d p o wied n i o b s zar i właś n ie d lateg o n au k o wcy s tarali s ię zo b aczy ć s zk ielet welo cirap to ra, u ży wając to mo g rafii d źwięk o wej – n o wej tech n ik i, p o leg ającej n a wy s trzeliwan iu w ziemię o b łeg o o ło wian eg o p o cis k u – właś n ie to ro b ił łu p acz – o raz rejes tracji wy wo łan y ch d rg ań p rzez k o mp u ter, k tó ry two rzy ł z n ich tró jwy miaro wy o b raz wn ętrza p ag ó rk a. Alan i jeg o lu d zie p o s łu g iwali s ię łu p aczem o d p o czątk u lata, rezu ltaty raz b y ły zad o walające, in n y m razem n ie. W tej ch wili łu p acz zn ajd o wał s ię jak ieś s ześ ć metró w o d s teru jący ch n im lu d zi. By ła to d u ża s reb rzy s ta s k rzy n k a n a k ó łk ach , wy p o s ażo n a w p aras o l. Przy p o min ała wó zek s p rzed awcy lo d ó w i wy g ląd ała d o ś ć ab s u rd aln ie p o ś ro d k u b ezk res n eg o p u s tk o wia. Dwó ch s tu d en tó w ład o wało ju ż d o łu p acza n o wy p o cis k . To mo g rafia d źwięk o wa s p rawd zała s ię jak d o tąd g łó wn ie w zak res ie o b razo wan ia wielk o ś ci zn alezis k , co o s zczęd zało arch eo lo g o m k o p an ia zb y t d u ży ch d o łó w. Stu d en ci zap ewn iali Alan a, że za k ilk a lat b ęd zie mo żliwe u zy s k iwan ie tak s zczeg ó ło wy ch o b razó w p o d ziemn y ch s k amielin , że ich o d k o p y wan ie w o g ó le s tan ie s ię zb ęd n e. J eś li d a s ię zarejes tro wać id ealn y tró jwy miaro wy o b raz s zk ieletu , b ęd zie to p o czątek n o wej ery – arch eo lo g ii b ez wy k o p alis k . Na razie jed n ak b y ło jes zcze d o teg o d alek o . Urząd zen ia p raco wały b ezawary jn ie ty lk o w u czeln ian y m lab o rato riu m, ale w waru n k ach p o lo wy ch o k azały s ię b ard zo d elik atn e i zawo d n e. – Dłu g o jes zcze? – zap y tał Alan . – M amy o b raz! – u s ły s zał. – I to całk iem d o b ry ! Gran t p o d n ió s ł s ię i zn ó w p o p atrzy ł n a ek ran k o mp u tera. Zo b aczy ł zary s o wan y n a żó łto k o mp letn y s zk ielet. Welo cirap to r rzeczy wiś cie mu s iał zg in ąć b ard zo mło d o . Din o zau ry te miały ch arak tery s ty czn e ty ln e k o ń czy n y z p o jed y n czy m p alcem, z
zak rzy wio n y m, d łu g im n a p iętn aś cie cen ty metró w s zp o n em, k tó ry m p o trafiły ro zerwać ciało o fiary . Ty mczas em s zp o n u teg o n ied u żeg o jes zcze s two rzen ia p rzy p o min ał wielk o ś cią i k s ztałtem k o lec ró ży . Led wo mo żn a b y ło d o s trzec g o n a o b razie. Welo cirap to ry b y ły zwierzętami o lek k iej b u d o wie, o k o ś ciach d elik atn y ch jak u p tak ó w, p rawd o p o d o b n ie cech o wała je też s p o ra in telig en cja p o ró wn y waln a z p tas ią. Szk ielet n ie wy d awał s ię w żad en s p o s ó b zn iek s ztałco n y , jeś li n ie liczy ć wy g ięcia d o ty łu g ło wy i s zy i. Częs to zn ajd o wan o właś n ie tak u ło żo n e s k amien iało ś ci d in o zau ró w. Częś ć n au k o wcó w s fo rmu ło wała w związk u z ty m teo rię, że zwierzęta te wy g in ęły z p o wo d u zatru ć ro ś lin ami, k tó re zawierały co raz więcej alk alo id ó w. Uło żen ie g ło wy miało jak o b y s y g n alizo wać ag o n ię d in o zau ra. Gran t o b alił jed n ak tę teo rię, wy k azu jąc, iż martwe o s o b n ik i wielu g atu n k ó w p tak ó w i g ad ó w zn ajd o wan e s ą w tak im u ło żen iu i że wy n ik a to z k u rczen ia s ię ty ln y ch więzad eł s zy i p o d wp ły wem d ziałan ia p ro mien i s ło n eczn y ch , n ie ma więc związk u z p rzy czy n ą ś mierci. Alan s twierd ził, że ten s zk ielet jes t wy g ięty tak że w b o k – p rawa ty ln a k o ń czy n a wraz ze s to p ą zn ajd o wały s ię p o wy żej k ręg o s łu p a. – Wy g ląd a n a tro ch ę zn iek s ztałco n y – zau waży ł jed en ze s tu d en tó w. – To ch y b a n ie jes t win a k o mp u tera. – Nie, to u p ły w czas u – s twierd ził Alan . – Bard zo , b ard zo d łu g ieg o czas u . Zd awał s o b ie s p rawę, że czło wiek n ie p o traf wy o b razić s o b ie d łu g o ś ci ep o k g eo lo g iczn y ch . Lu d zk ie ży cie mieś ci s ię w zu p ełn ie in n ej s k ali czas o wej. J ab łk o b rązo wieje w p arę min u t, s reb rn e s ztu ćce czern ieją w ciąg u k ilk u d n i, k o mp o s t ro zk ład a s ię p rzez wiele mies ięcy . Dzieck o d o ras ta p rzez d zies ięć lat… To s ą lu d zk ie d o ś wiad czen ia i d lateg o n ik t n ie p o traf wy o b razić s o b ie o s iemd zies ięciu milio n ó w lat, jak ie u p ły n ęły o d ch wili ś mierci małeg o zwierzęcia, n a k tó re p atrzę, my ś lał. Pro wad ząc wy k ład y , o d wo ły wał s ię d o in n y ch p o ró wn ań . Gd y b y s ześ ćd zies iąt lat lu d zk ieg o ży cia s k ró cić d o zaled wie jed n eg o d n ia – mó wił – to o s iemd zies iąt milio n ó w lat trwało b y w tak iej s k ali trzy ty s iące s ześ ćs et p ięćd zies iąt d wa lata. To i tak więcej, n iż min ęło ich o d czas u , g d y s taro ży tn i Eg ip cjan ie zb u d o wali p iramid y . A więc mały welo cirap to r zd ech ł n ap rawd ę d awn o temu . – Nie wy g ląd a zb y t g ro źn ie – u zn ał in n y s tu d en t. – Bo n ie b y ł g ro źn y – zg o d ził s ię Alan . – Co in n eg o d o ro s łe o s o b n ik i. Za ży cia p ewn ie n ie p o lo wał, ty lk o ży wił s ię res ztk ami mięs a p o zo s tawio n y mi p rzez d o ro s łe o s o b n ik i. I wy g rzewał s ię n a s ło ń cu . Drap ieżn e d in o zau ry p o trafiły
p o d czas jed n eg o p o s iłk u zjeś ć ilo ś ć p o ży wien ia o d p o wiad ającą n awet jed n ej czwartej mas y ich ciała. Po tem ro b iły s ię s en n e. M ałe welo cirap to ry g ramo liły s ię p ewn ie p o ciels k ach s wo ich zas p an y ch ro d zicó w i ćwierk ając, wy s zarp y wały k awałeczk i mięs a u p o lo wan y ch p rzez n ich zwierząt. M ałe welo cirap to ry b y ły p rawd o p o d o b n ie całk iem ład n e i s y mp aty czn e. Z d o ro s ły mi s p rawa p rzed s tawiała s ię in aczej. Welo cirap to ry n ie b y ły zb y t d u że, a jed n ak n ajb ard ziej n ieb ezp ieczn e ze ws zy s tk ich d in o zau ró w. Przeciętn ie waży ły zaled wie o k o ło d ziewięćd zies ięciu k ilo g ramó w – ty le co lamp art – lecz b y ły n iezmiern ie s zy b k ie, in telig en tn e i ag res y wn e. Po trafiły atak o wać o s try mi zęb ami, s iln y mi p rzed n imi k o ń czy n ami wy p o s ażo n y mi w s zp o n y , wres zcie s tras zliwy mi p o jed y n czy mi s zp o n ami ty ln y ch k o ń czy n . Po lo wały w s tad ach . Gran t wy o b rażał s o b ie, jak mo g ło wy g ląd ać tak ie p o lo wan ie. Kilk an aś cie welo cirap to ró w ś mig a wś ró d zielen i, a p o tem s k acze n a g rzb iet zn aczn ie więk s zeg o d in o zau ra i ro zcin a g o ży wcem, atak u jąc s zy ję, g ó rn ą częś ć tu ło wia, b rzu ch … – M amy mało czas u . – Gło s Ellie wy rwał Alan a z zamy ś len ia. Gran t u d zielił s tu d en to m in s tru k cji, jak k o p ać ró w. Szk ielet mieś cił s ię w d o ś ć n iewielk im o b s zarze, wy s tarczy ło więc o to czy ć fo s ą jak ieś d wa metry k wad rato we ziemi. Ellie ro zło ży ła b rezen t, o s łan iając s zk ielet o d g ó ry . Alan p o mó g ł jej wb ić s zp ilk i, k tó re p rzy trzy my wały b rezen t n a s to k u p ag ó rk a. – Dlaczeg o ten mały zd ech ł? – ch ciał wied zieć s tu d en t. – Wątp ię, żeb y ś my s ię teg o k ied y k o lwiek d o wied zieli – o d p arł Gran t. – Śmierteln o ś ć mło d y ch u d zik ich zwierząt jes t wy s o k a. W afry k ań s k ich p ark ach n aro d o wy ch s ięg a w p rzy p ad k u n iek tó ry ch d rap ieżn ik ó w s ied emd zies ięciu p ro cen t. Zd arzają s ię ch o ro b y , wy s tarczy też, że mło d e o d d ali s ię o d s tad a. Czas em zag ry za je d o ro s ły o s o b n ik . Wiemy n a p ewn o , że welo cirap to ry p o lo wały s tad ami, ale o ich zach o wan iach s p o łeczn y ch n ie wiemy n ic. Stu d en ci p o k iwali g ło wami. Każd y z n ich u czy ł s ię o zach o wan iach zwierząt. Wied zieli, że n a p rzy k ład , g d y n o wy s amiec p rzejmu je d o min ację n ad s tad em lwó w, p ierws zą rzeczą, jak ą ro b i, jes t zab icie ws zy s tk ich lwiątek . M a to czy s to g en ety czn e u zas ad n ien ie: s amiec ro zwin ął s ię tak , ab y ro zp rzes trzen iać s wo je g en y . Zab ijając ws zy s tk ie mło d e w s tad zie, s p rawia, że ws zy s tk ie lwice d o s tają ru i, a wted y mo że je zap ło d n ić. Po za ty m lwice n ie tracą wted y czas u n a wy ch o wy wan ie p o to ms twa in n eg o s amca. By ć mo że s tad u welo cirap to ró w tak że p rzewo d ził d o min u jący s amiec? Tak mało wiemy o d in o zau rach , my ś lał Alan . Wy k o p u jemy ich s zk ielety i b ad amy je ju ż o d
s tu p ięćd zies ięciu lat, a jed n ak wciąż n ie wiad o mo p rawie n ic n a temat teg o , jak ie b y ły te zwierzęta w rzeczy wis to ś ci. – J eżeli mamy b y ć w Ch o teau n a s ied emn as tą, mu s imy jech ać – p o n ag liła g o Ellie.
HAMMOND Do g ab in etu Do n ald a Gen n aro wp ad ła s ek retark a z n o wą walizk ą, z k tó rej jes zcze zwis ały metk i. – Wie p an , k ied y czło wiek zap o min a s ię s p ak o wać, wy d aje s ię, że wcale n ie ch ce jech ać – s k o men to wała. – M o że i ma p an i rację – wes tch n ął Do n ald . – Nie b ęd ę n a u ro d zin ach d zieck a. W s o b o tę wy p ad ały u ro d zin y jeg o có reczk i Aman d y i jeg o żo n a Elizab eth zap ro s iła d wad zieś cio ro h ałaś liwy ch cztero latk ó w, a tak że k lau n a i mag ik a. Nie u cies zy ła s ię, s ły s ząc, że Do n ald wy jeżd ża. Aman d zie też b y ło s mu tn o … – Zro b iłam, co s ię d ało , n ie d ał mi p an zb y t d u żo czas u – o d ezwała s ię zn o wu s ek retark a. – Tu s ą b u ty d o b ieg an ia, s zo rty i k o s zu le k h ak i, zes taw d o g o len ia, d żin s y i b lu za n a wy p ad ek , g d y b y b y ło zimn o . Samo ch ó d czek a n a d o le, żeb y zawieźć p an a n a lo tn is k o . M u s i p an ju ż iś ć, b o p an n ie zd ąży . Gen n aro wy s zed ł n a k o ry tarz, zry wając p o d ro d ze metk i z walizk i. Kied y mijał s alę k o n feren cy jn ą o p rzes zk lo n y ch ś cian ach , wy s zed ł z n iej Dan iel Ro s s . – Szczęś liwej p o d ró ży – p o wied ział. – Ch ciałb y m, żeb y ws zy s tk o b y ło jas n e. Nie wiem, co s ię d zieje n a tej wy s p ie i n a ile p o ważn y jes t p ro b lem, ale mas z g o zlik wid o wać. Nawet jeżeli b ęd zie to o zn aczało s p alen ie całej wy s p y d o g o łej ziemi. – O J ezu , Dan , p rzecież to b ard zo p o ważn a in wes ty cja. – Nie wah aj s ię. W o g ó le o ty m n ie my ś l. Po p ro s tu u s u ń p ro b lem za ws zelk ą cen ę. Zro zu miałeś ? – Tak – o d p arł Gen n aro , k ręcąc g ło wą. – Ale wted y Hammo n d … – Piep rzy ć Hammo n d a – p ry ch n ął Ro s s . *** – M ó j u lu b io n y ch ło p ak – o d ezwał s ię zn ajo my ch rap liwy g ło s . – I jak s ię miewas z, s y n eczk u ?
– Bard zo d o b rze, d zięk u ję. – Gen n aro o p arł s ię wy g o d n ie. Sied ział w mięk k im s k ó rzan y m fo telu p ry watn eg o g u lfs treama II, lecąceg o n a ws ch ó d , w s tro n ę Gó r Sk alis ty ch . – W o g ó le d o mn ie n ie d zwo n is z – ciąg n ął z wy rzu tem Hammo n d . – Tęs k n iłem za to b ą. J ak tam two ja p rześ liczn a żo n a? – Ws zy s tk o w p o rząd k u . Elizab eth czu je s ię d o s k o n ale, mamy teraz małą có reczk ę. – To cu d o wn ie, cu d o wn ie. Dzieci to tak a rad o ś ć! Na p ewn o ś wietn ie b awiłab y s ię w n as zy m n o wy m p ark u w Ko s tary ce. Do n ald n ie p amiętał, że Hammo n d jes t aż tak n is k i: k ied y s ied ział w fo telu lo tn iczy m, jeg o s to p y n ie d o ty k ały p o d ło g i, mach ał n imi jak d zieck o i b ez p rzerwy mó wił. By ło w ty m czło wiek u co ś d ziecin n eg o , mimo że miał… ile? Teraz ch y b a z s ied emd zies iąt p ięć czy s ied emd zies iąt s ześ ć lat. Po s tarzał s ię wy raźn ie, ale p rzecież n ie wid ziałem g o o d p rawie p ięciu lat, my ś lał Gen n aro . Hammo n d b y ł b ard zo ek s p res y jn y , u ro d zo n y g wiazd o r. Do n ald p amiętał, że w 1 9 8 3 ro k u wo ził ze s o b ą min iatu ro weg o s ło n ia w k latce. Sło ń miał o k o ło trzy d zies tu cen ty metró w d łu g o ś ci i ze d wad zieś cia trzy cen ty metry wy s o k o ś ci o raz p ro p o rcje n o rmaln y ch , p ełn o wy miaro wy ch zwierząt, ty lk o p rawie n ie wy ro s ły mu k ły . Hammo n d wo ził teg o s ło n ia n a s p o tk an ia z p o ten cjaln y mi in wes to rami. Zazwy czaj to Gen n aro wn o s ił n a s alę p rzy k ry tą k o cy k iem k latk ę. Wy g ląd ało to tak , jak b y p rzy n ió s ł h erb atę w o ciep laczu . Hammo n d o p o wiad ał o p ers p ek ty wach ro zwo ju , jak to n azy wał, „b io lo g ii u ży tk o wej", a p o tem, w k u lmin acy jn y m mo men cie, ś ciąg ał k o cy k i u k azy wał o czo m s łu ch aczy s ło n ia. Właś n ie wted y p ro s ił o p ien iąd ze. Sło n ik
zaws ze
p rzy n o s ił
mu
s zczęś cie
–
jeg o
n iezwy k łe
wy miary ,
ch arak tery s ty czn e raczej d la k o tó w, s u g ero wały , że w lab o rato riu m No rman a Ath erto n a p o ws tan ą n iewy o b rażaln e cu d a. Ath erto n b y ł g en ety k iem ze Stan fo rd u i ws p ó ln ik iem Hammo n d a w n o wy m p rzed s ięwzięciu . Hammo n d mó wił p arę s łó w o s ło n ik u , ale więcej p rzemilczał. Wp rawd zie zb ierał fu n d u s ze n a s p ó łk ę, k tó ra miała zajmo wać s ię b ad an iami g en ety czn y mi, lecz mały s ło ń n ie p o ws tał d ro g ą g en ety czn y ch man ip u lacji. Ath erto n p o zy s k ał p o p ro s tu emb rio n k arło wateg o s ło n ia, p o czy m p rzen ió s ł g o d o s ztu czn ej macicy i o d d ziały wał n a n ieg o h o rmo n aln ie. To tak że b y ło o s iąg n ięcie n au k o we, jed n ak n ie n a tak ą s k alę, jak s u g ero wał Hammo n d , i w całk iem in n ej d zied zin ie. Ath erto n n ie p o trafił zres ztą wy h o d o wać d ru g ieg o p o d o b n eg o s ło n ik a, mimo że b ard zo s ię s tarał. A k ażd y , k to s ło n ik a wid ział, n aty ch mias t p rag n ął tak ieg o mieć.
Nies tety , s ło n ik o k azał s ię p o d atn y n a p rzezięb ien ia. Zimą tak k ich ał p rzez s wo ją min iatu ro wą trąb k ę, że Hammo n d o b awiał s ię p o ważn ie, iż s two rzen ie zd ech n ie. Czas ami też k arło wate k ły s ło n ik a zah aczały o p ręty k latk i i zwierzak n ie mó g ł u wo ln ić łeb k a. Pars k ał wted y z wś ciek ło ś cią, częs to d o s tawał in fek cji wo k ó ł k łó w. Hammo n d p rzed e ws zy s tk im b ał s ię, iż s ło n ik zak o ń czy ży cie, zan im Ath erto n zd o ła wy h o d o wać jeg o n as tęp cę. Hammo n d
n ie ws p o min ał
tak że in wes to ro m, że jeg o
min iatu ro wy
s ło ń
zach o wy wał s ię zu p ełn ie in aczej n iż s ło ń n o rmaln y . Zwierzątk o wy g ląd ało wp rawd zie jak malu tk i s ło ń , ale zach o wy wało s ię raczej jak ag res y wn y g ry zo ń , a jeg o ru ch y b y ły s zy b k ie. Nie p o zwalał lu d zio m g łas k ać s ło n ik a, p o n ieważ wied ział, że mo że s ię to s k o ń czy ć p o k ąs an y mi p alcami. Stary J o h n zap ewn iał tak że ws zy s tk ich , iż w 1 9 9 3 ro k u ro czn e d o ch o d y s p ó łk i o s iąg n ą p o zio m s ied miu milio n ó w d o laró w. Ty mczas em całe jeg o p rzed s ięwzięcie b y ło zu p ełn ie n o wato rs k ie i b ard zo n iep ewn e, właś ciwie o p ierało s ię ty lk o n a s p ek u lacjach . M iał wp rawd zie k o n k retn ą wizję i mn ó s two en tu zjazmu , lecz n ie b y ło żad n ej g waran cji, że jeg o p lan o k aże s ię mo żliwy d o zrealizo wan ia. Ty m b ard ziej że No rman Ath erto n – mó zg p ro jek tu , jeś li ch o d zi o k wes tie czy s to n au k o we – miał rak a i wiad o mo b y ło , że jeg o ś mierć jes t b lis k a. Tak że i o ty m Hammo n d n ik o mu n ie ws p o min ał. J ed n ak mimo n ies p rzy jający ch o k o liczn o ś ci u d ało mu s ię, z p o mo cą Do n ald a Gen n aro , zeb rać u p rag n io n ą s u mę. Po międ zy wrześ n iem 1 9 8 3 a lis to p ad em 1 9 8 5 ro k u J o h n Alfred Hammo n d p o zy s k ał d la s wo jeg o fu n d u s zu wy s o k ieg o ry zy k a, n azwan eg o Po rtfel Gru b o s k ó rn y , o s iems et s ied emd zies iąt milio n ó w d o laró w. Is to tą in wes ty cji b y ło s fin an s o wan ie p o ws tającej o d zera firmy In tern atio n al Gen etic Tech n o lo g ies , In c. M o żn a b y ło zg ro mad zić jes zcze więcej p ien ięd zy , jed n ak Hammo n d k ład ł n acis k n a zach o wan ie s zczeg ó łó w p ro filu d ziałaln o ś ci firmy w ś cis łej tajemn icy , u p rzed zał też, że w ciąg u p ierws zy ch p ięciu lat n ie b ęd zie żad n y ch p rzy ch o d ó w. To o czy wiś cie zrażało wielu p o ten cjaln y ch in wes to ró w. W k o ń cu o k azało s ię, że In Gen b ęd zie s ię o p ierać g łó wn ie n a ś ro d k ach jap o ń s k ich k o n s o rcjó w fin an s o wy ch . Ty lk o J ap o ń czy k ó w ch arak tery zo wała n iezb ęd n a w ty m p rzy p ad k u cierp liwo ś ć. Po d czas lo tu Gen n aro my ś lał o s zczeg ó ln y m ch arak terze Hammo n d a, o jeg o s p ecy ficzn y m s p ry cie. Na p rzy k ład w tej ch wili s tary J o h n p ró b o wał s twarzać p o zo ry , iż cel p o d ró ży jes t czy s to to warzy s k i, jak b y n ic s o b ie n ie ro b ił z teg o , że to k an celaria Do n ald a ją n a n im wy mu s iła.
– J ak a s zk o d a, że n ie zab rałeś żo n y i có reczk i – o d ezwał s ię zn o wu . – M o ja mała ma ak u rat u ro d zin y – o d p arł Do n ald , wzru s zając ramio n ami. – Od wied za n as d wad zieś cio ro in n y ch malu ch ó w. Wies z, b ęd zie to rt, n awet k lau n . Ro zu mies z, jak to jes t… – Och , o czy wiś cie – zap ewn ił Hammo n d . – Dzieci n iełatwo rezy g n u ją z ro zry wek , n a k tó re ju ż s ię n as tawiły . – À p ro p o s , czy p ark jes t ju ż g o to wy i mo żemy p rzy jmo wać g o ś ci? – zap y tał Gen n aro . – Hm, o ficjaln ie jes zcze n ie, ale h o tel ju ż s to i, więc jes t g d zie s ię zatrzy mać… – A co ze zwierzętami? – Zwierzęta ju ż s ą, o czy wiś cie. Ws zy s tk ie. Każd y g atu n ek n a p rzezn aczo n y m d la n ieg o teren ie. – Pamiętam, że k ied y zaczy n aliś my ws p ó łp racę, liczy łeś n a wy h o d o wan ie d wu n as tu … – Och , d awn o p rzek ro czy liś my tę liczb ę. W tej ch wili mamy d wieś cie trzy d zieś ci o s iem zwierząt, Do n ald zie. – Dwieś cie trzy d zieś ci o s iem?! – Nie wy o b rażas z s o b ie n awet, mło d y czło wiek u . – Stary J o h n zach ich o tał. – Są ich całe s tad a! – Dwieś cie trzy d zieś ci o s iem… Ile g atu n k ó w? – Wy h o d o waliś my p iętn aś cie ró żn y ch g atu n k ó w, mó j ch ło p cze. – To n ieb y wałe. Fan tas ty czn e. A co ze ws zy s tk im in n y m? Plan o wałeś b u d y n k i d la o b s łu g i g o ś ci, ró żn e in s talacje, s y s tem k o mp u tero wy … – Ws zy s tk o jes t! M amy n a wy s p ie n ajn o wo cześ n iejs ze u rząd zen ia n a ś wiecie, o s tatn i k rzy k tech n ik i. Sam zres ztą zo b aczy s z, Do n ald zie. Stwo rzy liś my cu d o wn e miejs ce. Dlateg o właś n ie cała ta was za… tro s k a… jes t zu p ełn ie n iep o trzeb n a. Nap rawd ę n ie mamy żad n y ch p ro b lemó w. – Sk o ro n ie ma żad n y ch p ro b lemó w, in s p ek cja wy s p y n ie p o win n a b y ć d la cieb ie k ło p o tliwa – zau waży ł Do n ald . – Nie jes t – zap ewn ił Hammo n d . – J ed n ak o p ó źn ia n as zą p racę. Oficjaln e in s p ek cje zaws ze wiążą s ię z p rzerwami w p racy … – I tak macie d u że o p ó źn ien ie. Przecież p rzek ład acie o twarcie p ark u . – Ach , o to ch o d zi… – Hammo n d zaczął n erwo wo s k u b ać k o n iu s zek czerwo n ej jed wab n ej ch u s teczk i tk wiącej w k ies zo n ce jeg o s p o rto wej mary n ark i. – M u s iało d o
teg o d o jś ć. Po p ro s tu mu s iało . – Dlaczeg o ? – Có ż, Do n ald zie, żeb y ci to wy tłu maczy ć, mu s zę o d wo łać s ię d o p ierwo tn ej k o n cep cji p ark u . Ob my ś liliś my n ajb ard ziej zaawan s o wan y tech n iczn ie p ark ro zry wk i n a ś wiecie, w k tó ry m wy k o rzy s ty wan e b ęd ą n ajn o ws ze o s iąg n ięcia b io tech n o lo g ii i elek tro n ik i. Nie mó wię o k o lejk ach g ó rs k ich i ty m p o d o b n y ch . W k ażd y m p ark u ro zry wk i jes t k o lejk a g ó rs k a, o d s tarej n o wo jo rs k iej Co n ey Is lan d p o czy n ając. Ob ecn ie w k ażd y m p ark u s ą też ak ty wn e ś ro d o wis k a s tero wan e elek tro n iczn ie: n awied zo n y d o m, g n iazd o p irató w, Dzik i Zach ó d , trzęs ien ie ziemi… to ws zy s tk o n ic n ad zwy czajn eg o . Ty mczas em my p o s tan o wiliś my s k u p ić s ię n a atrak cjach b io lo g iczn y ch . Ży wy ch . Tak n iezwy k ły ch , ab y ro zp alały wy o b raźn ię lu d zi n a cały m ś wiecie. Każd y b ęd zie ch ciał je zo b aczy ć. Do n ald n ie mó g ł p o ws trzy mać u ś miech u . Us ły s zał n iemal d o k ład n ie tę s amą p rzemo wę, k tó rą J o h n p rzed laty p o wtarzał fin an s is to m. – Nie mo żemy p rzy ty m zap o min ać o o s tateczn y m celu n as zeg o k o s tary k ań s k ieg o p rzed s ięwzięcia, jak im jes t zarab ian ie p ien ięd zy – ciąg n ął Hammo n d . – Zaro b imy mn ó s two p ien ięd zy – zap ewn ił, wy g ląd ając p rzez o k n o s amo lo tu . – M am to n a u wad ze – mru k n ął Do n ald . – Tajemn icą zro b ien ia fo rtu n y n a p ark u ro zry wk i – k o n ty n u o wał J o h n – jes t o g ran iczen ie k o s ztó w u trzy man ia p ers o n elu . Trzeb a zap ewn iać zwierzęto m p o ży wien ie, s p rzed awać b ilety , s p rzątać, d o k o n y wać n ap raw. Zb u d o waliś my p ark , k tó ry b ęd zie o b s łu g iwać min imaln a liczb a o s ó b . Właś n ie d lateg o zain wes to waliś my tak d u żo w s y s temy k o mp u tero we – zau to maty zo waliś my , co ty lk o s ię d ało . – Pamiętam. – J ed n ak fak ty s ą tak ie, że k ied y ju ż ma s ię ws zy s tk ie zwierzęta i ws zy s tk ie p o trzeb n e k o mp u tery , czło wiek n ap o ty k a tru d n o ś ci. Sły s załeś o ty m, żeb y jak iś s k o mp lik o wan y s y s tem k o mp u tero wy g d ziek o lwiek n a ś wiecie u ru ch o mio n o n a czas ? Bo ja n ie. – A więc macie p o p ro s tu p ro b lemy z ro zru ch em? – u p ewn ił s ię Do n ald . – Tak . Zwy k łe o p ó źn ien ia. – Sły s załem, że p o d czas b u d o wy p ark u d o ch o d ziło d o wy p ad k ó w. Że zg in ęło ilu ś ro b o tn ik ó w. – Rzeczy wiś cie, zd arzy ło s ię k ilk a wy p ad k ó w – p rzy zn ał J o h n . – Straciły w n ich ży cie w s u mie trzy o s o b y . Dwó ch ro b o tn ik ó w zg in ęło p rzy wy k u wan iu d ro g i w
u rwis k u . Trzeci p o n ió s ł ś mierć w s ty czn iu , d o s tał s ię p o d ły żk ę k o p ark i. Od tamteg o czas u min ęło ju ż k ilk a mies ięcy i więcej wy p ad k ó w n ie b y ło . Słu ch aj, Do n ald zie – Hammo n d p o ło ży ł d ło ń n a ramien iu Gen n aro – mo żes z mi wierzy ć, że n a wy s p ie ws zy s tk o id zie zg o d n ie z p lan em. Ws zy s tk o jes t w n ajlep s zy m p o rząd k u . – Zap iąć p as y – d o b ieg ł n ag le z g ło ś n ik a lek k o zn iek s ztałco n y g ło s p ilo ta. – Za ch wilę ląd u jemy w Ch o teau .
CHOTEAU Wo k ó ł ro zciąg ała s ię s u ch a ró wn in a, w o d d ali wid ać b y ło ciemn e p ag ó rk i. Nad s p ęk an y m b eto n em p rzelaty wały ziaren k a p y łu i wy s ch n ięte s zczątk i ro ś lin n ies io n e p o p o łu d n io wy m wiatrem. Alan i Ellie s tali k o ło jeep a i o b s erwo wali s mu k ły o d rzu to wiec firmy Gru mman , k tó ry wy k o n y wał k rąg , p o d ch o d ząc d o ląd o wan ia. – Nie zn o s zę czek ać n a b o g aczy – g d erał Gran t. – To częś ć n as zej p racy – s k wito wała Ellie. Wiele d zied zin n au k i ws p ierało p ań s two , n a p o zio mie fed eraln y m – n a p rzy k ład fizy k ę czy ch emię. Paleo n to lo g ia p o zo s tawała jed n ak w zn aczn ej mierze u zależn io n a o d p ry watn y ch mecen as ó w. Alan tak n ap rawd ę b y ł ciek aw, co jes t n a tej k o s tary k ań s k iej wy s p ie, a p o za ty m zamierzał p o mó c J o h n o wi Hammo n d o wi, s k o ro ten g o o to p o p ro s ił. Tak ie rzeczy b y ły o d n iep amiętn y ch czas ó w wp is an e w s y s tem mecen atu . M ały o d rzu to wiec wy ląd o wał i s zy b k o p o d jech ał d o Alan a i Ellie. Ellie zało ży ła to rb ę n a ramię. M as zy n a zatrzy mała s ię ty mczas em. Otwo rzy ły s ię d rzwi i u k azała s ię w n ich s teward es a w n ieb ies k im u n ifo rmie. Alan b y ł zas k o czo n y n iewielk imi ro zmiarami wn ętrza s amo lo tu , mimo lu k s u s o weg o wy p o s ażen ia. M u s iał s ię s ch y lić, id ąc d o s tareg o Hammo n d a, ab y s ię z n im p rzy witać. – Witam p ań s twa n a p o k ład zie. – Hammo n d u ś cis n ął d ło n ie Alan o wi i Ellie. – Cies zę s ię, że p o lecą p ań s two z n ami. To mó j ws p ó łp raco wn ik , Do n ald Gen n aro . Gen n aro b y ł k ręp y m, mu s k u larn y m trzy d zies to p ięcio latk iem. M iał n a s o b ie g arn itu r o d Arman ieg o i eleg an ck ie o k u lary w d ru cian y ch o p rawk ach . Od razu zro b ił n a Alan ie wrażen ie mało s y mp aty czn eg o czło wiek a. Uś cis n ęli s o b ie k ró tk o ręce. – J es t p an i k o b ietą – s k o men to wał Gen n aro , witając s ię z Ellie.
– To s ię zd arza – o d p arła Ellie. Najwy raźn iej i jej n ie p rzy p ad ł d o g u s tu p rawn ik Hammo n d a. – Wies z o czy wiś cie, k im s ą p an p ro fes o r Gran t i p an i d o k to r Sattler – o d ezwał s ię d o Do n ald a s tars zy p an . – To p aleo n to lo d zy . Wy k o p u ją d in o zau ry z ziemi. – Ro ześ miał s ię, jak b y ro zb awiły g o jeg o włas n e s ło wa. – Pro s zę p ań s twa o zajęcie miejs c – p o wied ziała s teward es a, zamy k ając d rzwi. M ały o d rzu to wiec n aty ch mias t ru s zy ł. – Pro s zę o wy b aczen ie, ale tro ch ę s ię s p ies zy my . Do n ald u waża, że p o win n iś my jak n ajs zy b ciej zn aleźć s ię n a wy s p ie – wy jaś n ił Hammo n d . Pilo t zap o wied ział p rzez g ło ś n ik i, że p as ażeró w czek a cztero g o d zin n y lo t d o Dallas , g d zie u zu p ełn ią p aliwo , a p o tem p rzelo t d o Ko s tary k i. Zn ajd ą s ię tam n as tęp n eg o ran k a. – J ak d łu g o b ęd ziemy w Ko s tary ce? – zap y tał Alan . – To zależy – o d p arł Gen n aro . – M u s imy u p o rząd k o wać tam p ewn e s p rawy . – M o żecie p ań s two trzy mać mn ie za s ło wo , że wy s tartu jemy z p o wro tem p rzed u p ły wem czterd zies tu o ś miu g o d zin – o b iecał J o h n . – Pierws zy raz u s ły s załem o was zej wy s p ie – p rzy zn ał Alan , zap in ając p as . – Czy to jak aś tajemn ica? – W p ewn y m s en s ie – p o twierd ził Hammo n d . – Do ło ży liś my ws zelk ich s tarań , ab y n ik t s ię o n iej n ie d o wied ział aż d o d n ia, w k tó ry m wres zcie o two rzy my ją d la zwied zający ch i zad ziwimy ś wiat.
WYKORZYSTANIE OKAZJI By ło to p ierws ze w h is to rii n ad zwy czajn e zeb ran ie rad y n ad zo rczej firmy Bio s y n Co rp o ratio n z Kalifo rn ii. W s ali k o n feren cy jn ej p an o wał n erwo wy n as tró j. M in ęła d wu d zies ta. Dzies ięcio ro czło n k ó w rad y ro zmawiało n ieo ficjaln ie p rzez mn iej więcej d zies ięć min u t. Zaczęli p rzek ład ać p ap iery i o s ten tacy jn ie s p o g ląd ać n a zeg ark i. Zap ad ło n iep rzy jemn e milczen ie. – Na co czek amy ? – zap y tał w k o ń cu jed en z mężczy zn . – Czek amy n a jes zcze jed n eg o czło n k a – o d p o wied ział Lewis Do d g s o n . – To n iezb ęd n e. – I o n p o p atrzy ł n a zeg arek . As y s ten tk a Ro n a M ey era p o in fo rmo wała, że p rzy leci o n z San Dieg o s amo lo tem, k tó ry ląd u je o o s iemn as tej. Nawet jeś li n a
d ro d ze z lo tn is k a s ą k o rk i, M ey er p o win ien ju ż b y ć. – Po trzeb n e jes t k wo ru m? – u p ewn ił s ię in n y czło n ek rad y . – Ows zem. Od p o wied ź Do d g s o n a wy s tarczy ła, żeb y zeb ran i milczeli p rzez k ilk a n as tęp n y ch min u t. Sk o ro wy mag an e jes t k wo ru m, to zn aczy , że za ch wilę zo s tan ą p o p ro s zen i o p o d jęcie jak iejś ważn ej d ecy zji. I rzeczy wiś cie tak p rzed s tawiały s ię s p rawy . Lewis wo lałb y n ie zwo ły wać teg o zeb ran ia, lecz Stein g arten , p rezes Bio s y n u , b y ł w tej s p rawie n ieu g ięty . „Ten jed en raz mu s is z u zy s k ać ich zg o d ę, Lew", p o wied ział. Lewis a Do d g s o n a u ważan o za n ajb ard ziej ś miałeg o g en ety k a s wo jeg o p o k o len ia. Alb o za n ajb ard ziej b ezmy ś ln eg o . By ł trzy d zies to cztero letn im, ły s iejący m czło wiek iem o o rlim n o s ie i ś wid ru jący m s p o jrzen iu . Sły n n y Un iwers y tet J o h n s a Ho p k in s a wy rzu cił g o jak o d o k to ran ta za to , że b ez zezwo len ia Ag en cji d o s p raw Ży wn o ś ci i Lek ó w zamierzał p o d d ać p acjen tó w terap ii g en o wej. Naty ch mias t zatru d n io n o g o w Bio s y n ie i wted y p rzep ro wad ził w Ch ile zn an y , n iezwy k le k o n tro wers y jn y tes t s zczep io n k i p rzeciwk o wś ciek liźn ie. Ob ecn ie k iero wał w Bio s y n ie d ziałem b ad ań i ro zwo ju p ro d u k tó w. Uważan o , że w rzeczy wis to ś ci ch o d zi o tak zwan ą in ży n ierię o d wro tn ą, że w jeg o lab o rato riach ro zk ład an e s ą n a czy n n ik i p ierws ze p ro d u k ty k o n k u ren cji, że an alizu je s ię s p o s ó b ich d ziałan ia, a n as tęp n ie two rzy włas n e ich wers je. Tak n ap rawd ę Do d g s o n s to s o wał jes zcze s zy b s zą meto d ę: s zp ieg o s two p rzemy s ło we. J eg o lu d zie zajmo wali s ię p rzed e ws zy s tk im s zp ieg o wan iem w firmie In Gen . W latach o s iemd zies iąty ch w k ilk u s p ó łk ach zajmu jący ch s ię in ży n ierią g en ety czn ą zaczęto zad awać s o b ie p y tan ie, co mo g ło b y b y ć b io lo g iczn y m o d p o wied n ik iem walk man a s k o n s tru o wan eg o p rzez So n y – p rzeło mo wy m p ro d u k tem, k tó ry p rzy n ió s łb y o lb rzy mie d o ch o d y . Firmy , o k tó ry ch mo wa, n ie in teres o wały s ię p ro d u k cją n o wy ch lek ó w czy rato wan iem lu d zi, s k u p iały s ię n a ś wiecie ro zry wk i, s p o rtu , rek reacji i wy p o czy n k u , n a k o s mety k ach , wres zcie n a zwierzętach d o mo wy ch . Sp o d ziewan o s ię, że w latach d ziewięćd zies iąty ch p o jawi s ię d u ży p o p y t n a p ro d u k ty b io lo g iczn e d la mas o weg o u ży tk o wn ik a. W ty m wy ś cig u o p rzy s złeg o k o n s u men ta b rały u d ział międ zy in n y mi firmy In Gen o raz Bio s y n . Bio s y n miał i włas n e s u k ces y . W lab o rato riach Do d g s o n a wy h o d o wan o jas n e p s trąg i, w ramach k o n trak tu zawarteg o z d ep artamen tem ry b o łó ws twa i my ś lis twa s tan u Id ah o . Ps trąg i te łatwiej b y ło zau waży ć w s tru mien iach i u zn an o je za k ro k n ap rzó d w d zied zin ie węd k ars twa. W k ażd y m razie d o ws p o mn ian eg o d ep artamen tu p rzes tały n ap ły wać s k arg i n a b rak p s trąg ó w w rzek ach . J as n e p s trąg i czas ami
zd y ch ały z p o wo d u n ad miaru p ro mien i s ło n eczn y ch , a ich mięs o b y ło jak b y n as iąk n ięte wo d ą i p o zb awio n e s mak u , ale o ty m n ie d y s k u to wan o . W lab o rato riach Bio s y n u p raco wan o zres ztą n ad ro związan iem teg o p ro b lemu . Drzwi s ię o two rzy ły i d o s ali ws zed ł Ro n M ey er. Us iad ł b ez s ło wa. Do d g s o n ws tał – teraz zeb rało s ię k wo ru m. – Pan o wie, zeb raliś my s ię tu taj, p o n ieważ n ad arza s ię s p o s o b n o ś ć, żeb y u d erzy ć w In Gen . Lewis zwięźle wp ro wad ził czło n k ó w rad y n ad zo rczej w temat. Ws p o mn iał o ty m, że In Gen p o ws tał w 1 9 8 3 ro k u i że g łó wn y mi in wes to rami b y li J ap o ń czy cy . Po wied ział o zak u p ie p rzez In Gen trzech s u p erk o mp u teró w Cray , o k o s tary k ań s k iej wy s p ie Nu b lar, o g ro mad zen iu zap as ó w b u rs zty n u , o d o fin an s o wy wan iu s u mami b ezp reced en s o wej wy s o k o ś ci o g ro d ó w zo o lo g iczn y ch n a cały m ś wiecie, o d No wo jo rs k ieg o To warzy s twa Zo o lo g iczn eg o p o Park Naro d o wy Ran th ap u r w In d iach . – M imo ws zy s tk ich ty ch d an y ch d łu g o n ie mieliś my p o jęcia, d o czeg o In Gen zmierza – mó wił Do d g s o n . – J as n e b y ło , że ch o d zi o zwierzęta. Co więcej, zatru d n ili jak o k o n s u ltan tó w n au k o wcó w s p ecjalizu jący ch s ię w b ad an iu p rzes zło ś ci – p aleo b io lo g ó w, flo g en ety k ó w o d DNA i tak d alej. Nas tęp n ie, w ty s iąc d ziewięćs et o s iemd zies iąty m s ió d my m k u p ili n ik o mu n iezn an ą firmę M illip o re Plas tic Pro d u cts z Nas h v ille w s tan ie Ten n es s ee. Ok azu je s ię, że d zied zin ą d ziałaln o ś ci In Gen u b y ło wy twarzan ie p ro d u k tó w u ży wan y ch w ro ln ictwie i że wcześ n iej o p aten to wał n o wy ro d zaj p las tik u , o ch arak tery s ty ce b ard zo p o d o b n ej d o tej, jak ą mają s k o ru p k i p tas ich jaj. Dało s ię u k s ztałto wać ten p las tik tak , b y p o ws tało s ztu czn e jajk o , i h o d o wać w n im emb rio n k u rczęcia. Ro k p ó źn iej In Gen p rzejął całą p ro d u k cję teg o p las tik u – n ajważn iejs za w n im jes t o b ecn o ś ć n iezliczo n y ch mik ro p o ró w – n a włas n e p o trzeb y . – To rzeczy wiś cie b ard zo in teres u jące… – p ró b o wał p rzerwać Do d g s o n o wi jed en z o b ecn y ch . – Ró wn o leg le – ciąg n ął n iezrażo n y Lewis – n a wy s p ie Nu b lar ro zp o częto p race b u d o wlan e, zak ro jo n e n a wielk ą s k alę ro b o ty ziemn e – w ś ro d k o wej częś ci wy s p y u two rzo n o n a p rzy k ład trzy k ilo metro wej d łu g o ś ci s ztu czn e jezio ro . Plan y b u d y n k ó w, p rzezn aczo n y ch g łó wn ie d o rek reacji, o p atrzo n o n ajwy żs zy mi k lau zu lami p o u fn o ś ci. Ws zy s tk o ws k azu je jed n ak n a to , że In Gen zb u d o wał n a tej wy s p ie wielk ie p ry watn e zo o . – I co z teg o , p ro s zę p an a? – s p y tał jed en z czło n k ó w rad y .
– To n ie jes t n o rmaln e zo o . To n ajb ard ziej n iezwy k ły o g ró d zo o lo g iczn y n a ś wiecie. Wy g ląd a n a to , że In Gen d o k o n ał n a p rawd ę n iewiary g o d n ej rzeczy : u d ało im s ię s k lo n o wać wy marłe zwierzęta, s two rzen ia, k tó re ży ły w p rzes zło ś ci. – J ak ie zwierzęta? – Tak ie, k tó re wy k lu wają s ię z jaj i p o trzeb u ją g ig an ty czn y ch wy b ieg ó w. – J ak ie zwierzęta, p y tam. – Din o zau ry . In Gen k lo n u je d in o zau ry . *** Czło n k o wie rad y b y li s k o n s tern o wan i. Niep o trzeb n ie, my ś lał Lewis . Zaws ze tak jes t z b o g aczami – n ie n ad ążają. Zain wes to wali p ien iąd ze w d zied zin ę, k tó rej mo żliwo ś ci n ie zn ają. Dy s k u s ja w literatu rze s p ecjalis ty czn ej n a temat k lo n o wan ia d in o zau ró w ro zp o częła s ię w 1 9 8 2 ro k u . A z k ażd y m mijający m ro k iem man ip u lo wan ie p rzy DNA s tawało s ię co raz łatwiejs ze. Po zy s k an o materiał g en ety czn y z mu mii eg ip s k ich czy n a p rzy k ład z zad u k wag g i – p o d g atu n k u zeb ry , k tó ry wy marł w Afry ce w latach o s iemd zies iąty ch d ziewiętn as teg o s tu lecia. W 1 9 8 5 ro k u wy d awało s ię ju ż mo żliwe, że u d a s ię zrek o n s tru o wać DNA k wag g i i wy h o d o wać ży weg o o s o b n ik a. J eś li wk ró tce zo s tan ie to zro b io n e, k wag g a b ęd zie p ierws zy m wy marły m zwierzęciem p rzy wró co n y m ś wiatu wy łączn ie d zięk i rek o n s tru k cji jeg o DNA. J eś li d a s ię o d two rzy ć k wag g ę, to co jes zcze? M amu ta? Ty g ry s a s zab lo zęb n eg o ? Do d o ? A mo że n awet d in o zau ra? Rzecz jas n a n ie s ły s zan o o ty m, żeb y g d ziek o lwiek n a ś wiecie is tn iało DNA d in o zau ra. J ed n ak mieląc d u że ilo ś ci k o ś ci d in o zau ró w, mo żn a b y p o zy s k ać frag men ty ich DNA. Dawn iej my ś lan o , że w p ro ces ie p o ws tawan ia s k amien iało ś ci całe DNA u leg a zn is zczen iu , o k azało s ię jed n ak , że to n iep rawd a. J eś li u d a s ię p o zy s k ać wy s tarczającą ilo ś ć frag men tó w DNA, teo rety czn ie p o ws tan ie mo żliwo ś ć s k lo n o wan ia ży weg o zwierzęcia. W 1982
ro k u
związan e z ty m p ro b lemy
wy d awały
s ię n iemo żliwe d o
p rzezwy ciężen ia w p rak ty ce. J ed n ak b ariera teo rety czn a n ie is tn iała. Zad an ie b y ło ty lk o b ard zo tru d n e, k o s zto wn e i raczej mo g ło s ię n ie u d ać, n iż u d ać. Ale z p ewn o ś cią b y ło mo żliwe, g d y b y k to ś o d p o wied n io s ię p o s tarał. Najwid o czn iej lu d zie z In Gen u p o s tan o wili s p ró b o wać. – Oto , co zro b ili – o d ezwał s ię zn o wu Lewis . – Stwo rzy li n ajwięk s zą atrak cję
tu ry s ty czn ą w h is to rii lu d zk o ś ci! J ak p ań s two wiecie, n awet zwy k łe o g ro d y zo o lo g iczn e s ą o g ro mn ie p o p u larn e. W zes zły m ro k u więcej Amery k an ó w o d wied ziło zo o , n iż k u p iło b ilet n a mecz b as eb allo wy czy fu tb o lo wy . M ó wię o o b u ty ch d y s cy p lin ach razem wzięty ch . Szczeg ó ln ie u wielb iają ch o d zić d o zo o J ap o ń czy cy – w ich k raju jes t p ięćd zies iąt o g ro d ó w zo o lo g iczn y ch , a n as tęp n e w b u d o wie. Bilet ws tęp u d o zo o In Gen u mo że mieć d o wo ln ie wy s o k ą cen ę. Dwa ty s iące d o laró w za d zień zwied zan ia alb o n awet i d zies ięć ty s ięcy d o laró w… Do teg o d o jd ą ró żn e g ad żety : alb u my ze zd jęciami, k o s zu lk i, g ry wid eo , czap eczk i, wy p ch an e zwierzęta, k o mik s y , wres zcie zwierzęta d o mo we. – Zwierzęta d o mo we? – zd ziwił s ię k to ś . – Oczy wiś cie. J eś li In Gen p o traf h o d o wać p ełn o wy miaro we d in o zau ry , to p o traf tak że s two rzy ć min iatu ro we, k tó re mo g ą s tać s ię zwierzątk ami d o mo wy mi. Któ reż d zieck o n ie ch ciało b y mieć w d o mu małeg o d in o zau ra? M aleń k i, o p aten to wan y d in o zau r n a ich wy łączn ą włas n o ś ć. In Gen s p rzed a ich milio n y . Zd o łają wy p o s aży ć je w tak ie cech y , że te s two rzen ia b ęd ą mo g ły ży wić s ię ty lk o s p ecjaln ą k armą p ro d u k o wan ą p rzez In Gen … – O J ezu … – jęk n ął k to ś in n y . – Właś n ie. Zo o p rzed s ięb io rs twa.
n a wy s p ie jes t
ty lk o
g łó wn y m
o ś ro d k iem
o g ro mn eg o
– M ó wi p an , że te d in o zau ry zo s tan ą o p aten to wan e? – Tak . Ob ecn ie mo żn a o p aten to wać zmo d y fik o wan e g en ety czn ie zwierzęta. Tak s tan o wi wy ro k Sąd u Najwy żs zeg o z ty s iąc d ziewięćs et o s iemd zies iąteg o s ió d meg o ro k u w s p rawie, w k tó rej s tro n ą b y ł Un iwers y tet Harv ard a. In Gen b ęd zie właś cicielem ws zy s tk ich d in o zau ró w i w d o d atk u n ik o mu in n emu n ie b ęd zie wo ln o ich h o d o wać. – Dlaczeg o n ie mo żemy wy h o d o wać włas n y ch d in o zau ró w? – p ad ło p y tan ie. – Teo rety czn ie mo żemy , ty lk o że In Gen wy p rzed za n as o p ięć lat. Ocen iam, że jes t p rawie n iemo żliwe, ab y ś my d o g o n ili ich p rzed ro k iem d wu ty s ięczn y m… Oczy wiś cie jeś li zd o łamy zd o b y ć k ilk a s p o ś ró d ich zwierząt, mo żemy s two rzy ć włas n e d in o zau ry meto d ą in ży n ierii o d wro tn ej, d o k o n u jąc p rzy ty m n a ty le p o ważn y ch mo d y fik acji DNA, że p aten ty In Gen u n ie b ęd ą ich o b ejmo wały . – A zd o łamy zd o b y ć ich d in o zau ry ? Lewis milczał p rzez ch wilę wy mo wn ie. – Uważam, że tak – p o wied ział wres zcie. – Nie b ęd zie to n ieleg aln e? – s p y tał jak iś mężczy zn a, ch rząk ając zn acząco . – Och n ie – zap ewn ił p o s p ies zn ie Do d g s o n . – M y ś lę o źró d le, k tó re d o s tarczy n am DNA, a ró wn o cześ n ie p o zo s tawi n as p o za ws zelk imi o s k arżen iami. Zems ta
zawied zio n eg o p raco wn ik a, n ieo p atrzn e wy rzu cen ie czeg o ś cen n eg o d o ś mieci… Co ś w ty m ro d zaju . – Czy d y s p o n u je p an ju ż tak im leg aln y m źró d łem? – Tak . Ob awiam s ię jed n ak , że mu s imy n aty ch mias t p o d jąć d ecy zję. Sy tu acja w In Gen ie jes t ak u rat ch wilo wo n ap ięta, n as za ak cja mu s i więc zo s tać p rzep ro wad zo n a w ciąg u n ajb liżs zy ch d wu d zies tu czterech g o d zin – zak o ń czy ł Lewis . W s ali zap ad ła cis za. Ws zy s cy s p o g ląd ali n a s ek retark ę, k tó ra n o to wała o raz n ag ry wała p rzeb ieg ro zmo wy n a d y k tafo n . – Nie wid zę p o trzeb y fo rmaln eg o g ło s o wan ia – p o wied ział Do d g s o n . – Ch ciałb y m ty lk o wied zieć, co p ań s two o ty m my ś lą. Czy u ważacie, że p o win ien em p o d jąć d ziałan ia, czy n ie? Czło n k o wie rad y n ad zo rczej k o lejn o k iwali g ło wami. Nik t s ię n ie o d zy wał. Nik t n ie ch ciał zo s tać n ag ran y . Cała s ala w milczen iu k iwała g ło wami. – Dzięk u ję, że p rzy jech ali p ań s two n a to s p o tk an ie. Res ztą zajmę s ię ja – p o wied ział n a p o żeg n an ie Lewis .
LOTNISKO Lewis Do d g s o n ws zed ł d o k awiarn i i ro zejrzał s ię p o s p ies zn ie. J eg o czło wiek ju ż tam b y ł, czek ał p rzy b arze. Zn ajd o wali s ię w h ali o d lo tó w lo tn is k a w San Fran cis co . Lewis u s iad ł o b o k i p o s tawił n es es er n a p o d ło d ze, p o międ zy s o b ą a s wo im to warzy s zem. – Sp ó źn ił s ię p an – o d ezwał s ię tamten . – Co to ma b y ć, p rzeb ran ie? – d o d ał ze ś miech em, zerk ając n a s ło mk o wy k ap elu s z Do d g s o n a. – Nig d y n ic n ie wiad o mo – o d p o wied ział Lewis , tłu miąc zło ś ć. Cierp liwie p ro wad zi teg o ag en ta ju ż o d p ó ł ro k u , a ten z k ażd y m s p o tk an iem s taje s ię co raz b ard ziej n ies y mp aty czn y i aro g an ck i. Do d g s o n n ie mó g ł jed n ak n ic z ty m zro b ić. Ob aj wied zieli, jak b ard zo ry zy k u je. Zmo d y fik o wan e DNA to n ajd ro żs za s u b s tan cja n a ś wiecie, w p rzeliczen iu n a jed n o s tk ę mas y . Po jed y n cza b ak teria – o b iek t tak mały , że wid o czn y ty lk o p o d mik ro s k o p em – zawierająca g en y związan e z wy twarzan iem s trep to k in azy , en zy mu , k tó ry leczy zawały s erca, alb o n a p rzy k ład b iałk a p o d n o s ząceg o o d p o rn o ś ć ro ś lin u p rawn y ch n a mró z – mo że b y ć warta i p ięć miliard ó w d o laró w, o czy wiś cie d la
o d p o wied n ieg o k u p ca. To s p rawiło , że p o ws tała n o wa i d ziwn a d zied zin a s zp ieg o s twa p rzemy s ło weg o . Do d g s o n b y ł jej mis trzem. W 1 9 8 7 ro k u p rzek o n ał ro zżalo n ą p an ią g en ety k z firmy Cetu s , b y p rzes zła d o Bio s y n u i zab rała ze s o b ą p ięć s zczep ó w g en ety czn ie zmo d y fik o wan y ch b ak terii. Ko b ieta p o p ro s tu u mieś ciła k o lejn o p o jed n ej k ro p li p ły n u zawierająceg o k ażd y ze s zczep ó w n a p azn o k ciach jed n ej ręk i i wy s zła z lab o rato riu m firmy Cetu s . Z In Gen em n ie mo g ło p ó jś ć tak łatwo , n ie wy s tarczy ło b o wiem DNA zawarte w b ak teriach . Lewis ch ciał d o s tać zamro żo n e emb rio n y . Wied ział, że In Gen s trzeże ich n a ws zelk ie, n ajb ard ziej wy my ś ln e s p o s o b y . Po trzeb o wał p raco wn ik a In Gen u , k tó ry ma d o s tęp d o emb rio n ó w d in o zau ró w, ch ce je u k raś ć i jed n o cześ n ie b ęd zie p o trafił p o k o n ać zab ezp ieczen ia. Nie b y ło łatwo zn aleźć k o g o ś tak ieg o . Na p o czątk u ro k u Do d g s o n n atrafił wres zcie n a o d p o wied n ią o s o b ę – p o d atn eg o n a jeg o wp ły w p raco wn ik a In Gen u . Nie miał o n wp rawd zie d o s tęp u d o materiału g en ety czn eg o , lecz Lewis p o d trzy my wał k o n tak t z ty m czło wiek iem. Sp o ty k ał s ię z n im co mies iąc w res tau racji s ieci Carlo s an d Ch arlie's w Do lin ie Krzemo wej i wy ś wiad czał mu d ro b n e p rzy s łu g i. Lewis d o wied ział s ię, że In Gen ś ciąg a właś n ie n a s wo ją wy s p ę wy k o n awcó w p ro jek tu i k o n s u ltan tó w. By ł to mo men t, n a k tó ry Do d g s o n czek ał – jeg o czło wiek b ęd zie miał b o wiem d o s tęp d o emb rio n ó w. – Przejd źmy s zy b k o d o rzeczy . Za d zies ięć min u t mu s zę iś ć d o s amo lo tu – p o wied ział czło wiek z In Gen u . – Czy ch ce p an , żeb y m jes zcze raz s treś cił p an u s y tu ację i in s tru k cje? – s p y tał Do d g s o n . – Nie! – żach n ął s ię tamten . – Ch cę zo b aczy ć p ien iąd ze. Lewis p o d n ió s ł n es es er i u ch y lił wiek o . M ężczy zn a s p o jrzał d o ś ro d k a o b o jętn y m wzro k iem. – Czy to cała s u ma? – s p y tał. – Po ło wa. Sied ems et p ięćd zies iąt ty s ięcy d o laró w. – W p o rząd k u . – M ężczy zn a o d wró cił wzro k i d o p ił k awę. – Do b rze, p an ie d o k to rze. Do d g s o n zatrzas n ął n es es er. – Płacę za ws zy s tk ie p iętn aś cie g atu n k ó w, p amięta p an ? – u p ewn ił s ię. – Pamiętam. Piętn aś cie zamro żo n y ch emb rio n ó w, p o jed n y m k ażd eg o z g atu n k ó w d in o zau ró w. J ak mam je p rzewieźć? Lewis p o d ał czło wiek o wi z In Gen u d u żą p u s zk ę p ian k i d o g o len ia firmy Gillette.
– To ws zy s tk o ? – Tak . – M o g ą s p rawd zić mó j b ag aż. Do d g s o n wzru s zy ł ramio n ami. – Pro s zę n acis n ąć czu b ek . M ężczy zn a n acis n ął p las tik o wy elemen t u g ó ry p u s zk i i ze ś ro d k a wy d o b y ło s ię tro ch ę b iałej p ian k i. – Niezłe, n iezłe… – p o ch walił, wy cierając p ian k ę o k rawęd ź – Pu s zk a jes t tro ch ę ciężs za n iż n o rmaln a – p o in fo rmo wał Lewis . J eg o lu d zie p rzez o s tatn ie d wie d o b y b ez p rzerwy n ad n ią p raco wali. Po k azał, jak d ziała p u s zk a. – Du żo jes t w p u s zce s u b s tan cji ch ło d zącej? – zap y tał mężczy zn a. – Wy s tarczy n a trzy d zieś ci s ześ ć g o d zin . Zan im ty le u p ły n ie, emb rio n y mu s zą ju ż zn ajd o wać s ię w San J o s é. – To zależy o d p ań s k ieg o czło wiek a i jeg o ło d zi. Niech p an d o p iln u je, żeb y miał n a p o k ład zie p rzen o ś n ą zamrażark ę. – Do p iln u ję. – Omó wmy jes zcze s zczeg ó ły zap łaty . – Nic s ię n ie zmien iło . Pięćd zies iąt ty s ięcy za k ażd y emb rio n . J eś li o k ażą s ię zd o ln e d o ży cia, d o s tan ie p an d ru g ie p ięćd zies iąt ty s ięcy za k ażd y z n ich . – W p o rząd k u . Ty lk o n iech łó d ź czek a we ws ch o d n im p o rcie wy s p y , w p iątek wieczo rem. Nie w p ó łn o cn y m, b o tam cu mu ją więk s ze s tatk i, k tó re p rzy wo żą zap as y . We ws ch o d n im. To właś ciwie p rzy s tań , s łu ży d o o b s łu g i tech n iczn ej. Zap amiętał p an ? – Zap amiętałem. Kied y zn ajd zie s ię p an w San J o s é? – Prawd o p o d o b n ie w s o b o tę. – M ężczy zn a o d s u n ął s ię o d b aru , b y ws tać. – Czy n a p ewn o wie p an , jak u ży ć… – zan iep o k o ił s ię Do d g s o n . – Wiem, n iech p an mi wierzy . – J es zcze jed n o : s ąd zimy , że lu d zie z wy s p y u trzy mu ją s tały k o n tak t rad io wy z s ied zib ą In Gen u w Kalifo rn ii, więc… – Uwzg lęd n iłem to , p ro s zę mi wierzy ć – p rzerwał mu mężczy zn a. – Niech s ię p an teraz u s p o k o i i s zy k u je res ztę p ien ięd zy . Ch cę d o s tać cało ś ć w n ied zielę ran o , n a lo tn is k u w San J o s é, w g o tó wce. – Go tó wk a b ęd zie tam n a p an a czek ać – o b iecał Lewis . – Pro s zę s ię n ie martwić.
MALCOLM Kró tk o p rzed p ó łn o cą wy s o k i, s mu k ły , ły s iejący trzy d zies to p ięcio letn i mężczy zn a wy s iad ł z s amo lo tu n a lo tn is k u w Dallas . By ł u b ran y n a czarn o – miał czarn ą k o s zu lę, czarn e s p o d n ie, s k arp etk i i ad id as y . – Ach , p an p ro fes o r M alco lm – o d ezwał s ię z wy mu s zo n ą g rzeczn o ś cią Hammo n d . – Dzień d o b ry . – Cześ ć, J o h n – rzu cił z u ś miech em Ian . – Tak , to ja, twó j s tary wró g . M alco lm p rzy witał s ię z k ażd y m p o k o lei, mó wiąc: – M iło mi p an a p o zn ać, p o za ty m p o zn aję matematy k ę. – Zwró cił u wag ę, że Gran t wy d aje s ię ty m s zczerze ro zb awio n y . Alan Gran t z p ewn o ś cią zn ał jeg o n azwis k o , Ian b y ł jed n y m z n ajs ły n n iejs zy ch mło d y ch matematy k ó w, k tó rzy o twarcie wy rażali zain teres o wan ie ty m, „n a jak ich zas ad ach fu n k cjo n u je rzeczy wis ty ś wiat". Ta g ru p a n au k o wcó w n a k ilk a s p o s o b ó w zerwała z trad y cją matematy k i jak o n au k i o p ierającej s ię ty lk o n a czy s ty m ro zu mo wan iu , w o d erwan iu o d ś wiata. Po p ierws ze, s tale u ży wali jak o n arzęd zi k o mp u teró w, n a co k rzy wili s ię matematy cy trad y cjo n aliś ci. Po d ru g ie, p raco wali n iemal wy łączn ie n a ró wn an iach n ielin io wy ch , s k u p iając s ię n a ro zwijającej s ię właś n ie n o wej d zied zin ie – teo rii ch ao s u . Po trzecie, d u że zn aczen ie miał d la n ich fak t, iż u p rawian a p rzez n ich matematy k a o p is u je co ś , co is tn ieje w ś wiecie rzeczy wis ty m. Na k o n iec, jak b y d la p o d k reś len ia, iż o p u ś cili u czeln ian e g ab in ety i ru s zy li w ś wiat, u b ierali s ię i mó wili w s p o s ó b , k tó ry jed en ze s tary ch p ro fes o ró w matematy k i n azwał „g o d n y m u b o lewan ia p rzero s tem eg o ". In aczej mó wiąc, częs to zach o wy wali s ię jak g wiazd y ro ck a. M alco lm zajął miejs ce w s amo lo cie. Na p y tan ie s teward es y , czy s ię czeg o ś n ap ije, o d p o wied ział: – Nis k o k alo ry czn ej co ca-co li. Ws trząś n iętej, n iezmies zan ej. Przez o twarte d rzwi mas zy n y wp ad ało g o rące p o wietrze. W Dallas b y ł o czy wiś cie u p ał. – Czy n ie jes t p an u g o rąco w czarn y m u b ran iu ? – zain teres o wała s ię Ellie. – J es t p an i b ard zo p ięk n a, p an i d o k to r – o d p o wied ział Ian . – M ó g łb y m p rzez cały d zień wp atry wać s ię w p an i n o g i. Ale wracając d o p an i p y tan ia: czarn y to id ealn y k o lo r n a u p ały . J eś li p amięta p an i lek cję o ciele d o s k o n ale czarn y m, p o d czas u p ału zach o wu je s ię o n o n ajlep iej – w ten s p o s ó b zy s k u ję n ajwięcej en erg ii. No s zę s ię
ty lk o n a czarn o lu b s zaro . Ellie o two rzy ła s zero k o u s ta, wp atru jąc s ię w M alco lma. – Czarn y i s zary to k o lo ry o d p o wied n ie n a k ażd ą o k azję – ciąg n ął. – A p o za ty m d o s k o n ale d o s ieb ie p as u ją. Nawet g d y b y m n iech cący wło ży ł s zare s k arp etk i d o czarn y ch s p o d n i, n ie b ęd zie trag ed ii. – Nie n u d zą p an a u b ran ia ty lk o w d wó ch k o lo rach ? – d o ciek ała Ellie. – An i tro ch ę. To mn ie wy zwala. Uważam b o wiem, że mo je ży cie jes t cen n e i n ie ch cę tracić czas u n a my ś len ie, w co s ię u b rać. Do p rawd y , czy is tn ieje co ś n u d n iejs zeg o n iż mo d a? By ć mo że s p o rt. Do ro ś li mężczy źn i zawo d o wo u d erzają jak ieś p iłk i, a res zta ś wiata wiwatu je n a ich cześ ć. J ed n ak mo d a n u ży mn ie jes zcze b ard ziej n iż s p o rt. – Pan p ro fes o r M alco lm ma s k ło n n o ś ć d o wy rażan ia zd ecy d o wan y ch o p in ii – wy tłu maczy ł Hammo n d . – A p o za ty m ma b zik a – d o d ał wes o ło M alco lm. – M u s icie jed n ak p rzy zn ać, że zag ad n ien ia, k tó re p o ru s zy łem, n ie s ą try wialn e. To p rzerażające, jak wiele rzeczy lu d zie zak ład ają z g ó ry . Uważa s ię za o czy wis te, że czło wiek b ęd zie w d an ej s y tu acji zach o wy wał s ię tak a n ie in aczej, że in teres u je s ię ty m s amy m co in n i. Nik t n ie zas tan awia s ię, s k ąd b io rą s ię tak ie zało żen ia. Czy ż to n ie zd u miewające? W d o b ie s p o łeczeń s twa in fo rmacy jn eg o lu d zie n ie my ś lą. Przewid u je s ię, że n ied łu g o p rzes tan iemy u ży wać p ap ieru – a ty mczas em tak n ap rawd ę p rzes taliś my my ś leć. – I ty p o n ieg o zad zwo n iłeś ! – mru k n ął Hammo n d d o Gen n aro , u n o s ząc wy mo wn ie ręce. – Całe s zczęś cie – o d p arł M alco lm. – Bo zd aje mi s ię, że macie jak iś p o ważn y p ro b lem. – Nie mamy żad n eg o p ro b lemu – zap rzeczy ł s zy b k o Hammo n d . – Zaws ze u trzy my wałem, że n ie d a s ię wp ro wad zić w ży cie was zeg o p o my s łu n a tę wy s p ę – ciąg n ął Ian . – Przewid ziałem to ju ż n a s amy m p o czątk u . – Wło ży ł ręk ę d o mięk k iej s k ó rzan ej teczk i. – J es tem p ewn y , że w tej ch wili k ażd e z n as zd aje s o b ie s p rawę, jak to s ię s k o ń czy . Będ ziecie mu s ieli zwin ąć k o s tary k ań s k i in teres . – Zwin ąć in teres ?! – Hammo n d zerwał s ię z fo tela. – To ś mies zn e! M alco lm wzru s zy ł ramio n ami. – M am ze s o b ą k o p ie mo jeg o o p raco wan ia s p rzed lat, żeb y ś cie ws zy s cy mo g li d o n ieg o zajrzeć. M ó wię o p racy , k tó rą wy k o n ałem n a zlecen ie In Gen u . J ej s tro n a matematy czn a jes t d o ś ć zło żo n a, ale mo g ę wam ją o b jaś n ić. Wy ch o d zis z? – s p y tał
Hammo n d a. – Id ę d o k ab in y o b o k – o d p arł s tars zy p an . – M u s zę zatelefo n o wać w k ilk a miejs c. – Có ż, p rzed n ami d łu g i lo t – p o wied ział Ian d o p o zo s tały ch . – Ro zd am wam eg zemp larze mo jeg o o p raco wan ia. Będ ziecie mieli p rzy n ajmn iej co czy tać. *** Zap ad ła n o c, a s amo lo t wciąż leciał. Alan Gran t s ły s zał o M alco lmie i wied ział, że ma o n wielu wro g ó w. Po trafił zro zu mieć, d laczeg o n iek tó rzy u ważają jeg o s p o s ó b b y cia za n iemiły , a jeg o zas to s o wan ia teo rii ch ao s u za zb y t arb itraln e. Przejrzał o p raco wan ie M alco lma, zerk ając n a ró wn an ia, k tó re zawierało . – Do wo d zi p an w tej p racy , że ro zwó j s y tu acji n a wy s p ie J o h n a Hammo n d a n ieu ch ro n n ie zmierza d o k atas tro fy ? – u p ewn ił s ię Gen n aro . – Zg ad za s ię – p o twierd ził Ian . – Z p o wo d u teo rii ch ao s u ? – Tak . A ś ciś lej, z p o wo d u zach o wan ia s ię u k ład u w p rzes trzen i fazo wej. – M o że p an p o wied zieć to p o an g iels k u ? – żach n ął s ię Do n ald , rzu cając d o k u men t n a s to lik . – Oczy wiś cie. Zo b aczmy , o d czeg o mam zacząć. Wie p an , co to jes t ró wn an ie n ielin io we? – Nie – o d p arł p rawn ik . – A d ziwn y atrak to r? – Nie… – Ro zu miem. W tak im razie zaczn ijmy o d p o czątk u . – Ian zro b ił małą p au zę, s p o g ląd ając w s u fit. – Fizy k a ju ż o d d awn a zn ak o micie o p is u je p ewien ty p zach o wan ia s ię o b iek tó w – n a p rzy k ład ru ch p lan et p o o rb itach , trajek to rię s tatk u k o s miczn eg o zd ążająceg o k u Ks ięży co wi, ru ch wah ad ła, to czącej s ię k u li i ty m p o d o b n e. Ws zy s tk o to s ą ru ch y reg u larn e. Op is u ją je tak zwan e ró wn an ia lin io we, k tó re matematy cy p o trafią z łatwo ś cią ro związać. Ro b imy to ju ż o d s etek lat. – Nad ążam – wtrącił Do n ald . – Is tn ieją jed n ak in n e ty p y zach o wań , z k tó ry mi fizy k a źle s o b ie rad zi. Na p rzy k ład ws zy s tk o , co wiąże s ię z tu rb u len cjami – ru ch wo d y wy p ły wającej z d y s zy , p o wietrza o p ły wająceg o s k rzy d ło s amo lo tu , zmian y p o g o d y , p rzep ły w k rwi p rzez
s erce. Zd arzen ia o ch arak terze tu rb u len tn y m o p is u ją ró wn an ia n ielin io we, k tó re tru d n o ro związać, a w is to cie zazwy czaj n ie d a s ię ich ro związać. Dlateg o fizy k a d o tąd n ie ro zu miała w p ełn i całej tej k las y zd arzeń . J ed n ak mn iej więcej d zies ięć lat temu s y tu acja s ię zmien iła, p o ws tała b o wiem n o wa teo ria, k tó ra je o p is u je. Nazwan o ją teo rią ch ao s u … Zro d ziła s ię o n a w wy n ik u p ró b s two rzen ia k o mp u tero wy ch mo d eli zmian p o g o d y , k tó re p o d jęto w latach s ześ ćd zies iąty ch . Atmo s fera ziems k a i zach o d zące w n iej zjawis k a p o g o d o we to b ard zo s k o mp lik o wan y u k ład , n a k tó ry ma wp ły w tak że p o wierzch n ia ziemi i o d d ziały wan ie s ło ń ca. Zach o wan ie s ię teg o o g ro mn ie zło żo n eg o u k ład u zaws ze wy my k ało s ię p ró b o m o p is u . Dlateg o n ie p o trafmy p rzewid y wać p o g o d y w s p o s ó b p ewn y . Co ciek awe, p rzy o k azji n au k o wcy d o wied zieli s ię n a p o d s tawie mo d eli k o mp u tero wy ch , że n awet g d y b y d ało s ię w p ełn i zro zu mieć d y n amik ę zjawis k p o g o d o wy ch , i tak n ie d a s ię ich n ieo my ln ie p rzewid y wać. Ścis łe p rzewid y wan ie p o g o d y jes t ab s o lu tn ie n iemo żliwe, p o n ieważ zach o wan ie s ię u k ład u jes t n iezmiern ie wrażliwe n a waru n k i p o czątk o we. – Przes tałem ro zu mieć – p rzy zn ał Gen n aro . – J eś li wy s trzeli p an z armaty p o cis k o o k reś lo n ej mas ie, z o k reś lo n ą p ręd k o ś cią, a lu fa b ęd zie n ach y lo n a p o d o k reś lo n y m k ątem, a n as tęp n ie wy s trzeli p an d ru g i p o cis k – o n iemal id en ty czn ej mas ie, z n iemal id en ty czn ą p ręd k o ś cią o raz p o d n iemal id en ty czn y m k ątem, to g d zie wy ląd u je ten d ru g i w s to s u n k u d o p ierws zeg o ? – Bard zo b lis k o . – Do k ład n ie. To p rzy k ład d y n amik i lin io wej. – Ro zu miem. – J ed n ak w p rzy p ad k u u k ład u , jak im jes t ziems k a atmo s fera, jeś li w d an ej ch wili i miejs cu mamy o k reś lo n ą temp eratu rę, p ręd k o ś ć wiatru i wilg o tn o ś ć, n ie mo żemy p rzewid zieć, co s tan ie s ię p o u p ły wie d łu żs zeg o czas u . A więc jeś li in n y m razem zd arzy s ię, że w ty m miejs cu temp eratu ra, p ręd k o ś ć wiatru i wilg o tn o ś ć b ęd ą id en ty czn e, u k ład zach o wa s ię zu p ełn ie in aczej n iż za p ierws zy m razem. Od s tan u p o czątk o weg o o b a u k ład y b ęd ą s ię d y n amiczn ie zmien iać, ró żn iąc s ię o d s ieb ie co raz b ard ziej. Po jak imś czas ie w p ierws zy m p rzy p ad k u mo g ą wy s tąp ić b u rze, a w d ru g im p o g o d a b ęd zie s ło n eczn a. To p rzy k ład d y n amik i n ielin io wej. Uk ład jes t o g ro mn ie wrażliwy n a waru n k i p o czątk o we, to zn aczy zn ik o me ró żn ice p o więk s zają s ię z u p ły wem czas u . – Ch y b a ro zu miem – mru k n ął Gen n aro . – W s k ró cie n azy wamy to efek tem mo ty la. M ach an ie s k rzy d ełk ami p rzez mo ty la w Pek in ie mo że p o p ewn y m czas ie wp ły n ąć n a p o g o d ę w No wy m J o rk u .
– To zn aczy , że w teo rii ch ao s u n iczeg o n ie d a s ię p rzewid zieć? – s p y tał Do n ald . – Niezu p ełn ie. Otó ż zd o łaliś my o d n aleźć u k ry te reg u larn o ś ci w zło żo n y m zach o wan iu s ię s k o mp lik o wan y ch u k ład ó w. Dlateg o właś n ie teo ria ch ao s u s tała s ię o s tatn io tak p o p u larn a i s to s u je s ię ją d o an alizy zach o wań tak ro zmaity ch u k ład ó w, jak g iełd a p ap ieró w warto ś cio wy ch , ag res y wn y tłu m czy fale mó zg o we u ep ilep ty k a. Ws zy s tk ich zło żo n y ch u k ład ó w, k tó ry ch zach o wań n ie d a s ię d o k ład n ie p rzewid zieć. M o żemy o d n aleźć u k ry ty w n ich p o rząd ek . Ro zu mie p an ? – Ch y b a tak . Ale n a czy m ten u k ry ty p o rząd ek p o leg a? – W zas ad zie ch o d zi o d y n amik ę u k ład u w p rzes trzen i fazo wej. – J ezu s M aria, ale co to ma ws p ó ln eg o z wy s p ą, n a k tó rą lecimy ?! Dlaczeg o u waża p an , że ws zy s tk o s ię tam p o s y p ie? Ty lk o to ch cę wied zieć. – Do jd ę d o teg o – u s p o k o ił Do n ald a Ian . Teo ria ch ao s u mó wi n am d wie rzeczy . Po p ierws ze, że w zach o wan iu s ię zło żo n eg o s y s temu – jak n a p rzy k ład zjawis k p o g o d o wy ch – tk wi u k ry ty p o rząd ek . Po d ru g ie, co ś jak b y p rzeciwn eg o : to , że p ro s te u k ład y mo g ą zacząć zach o wy wać s ię w b ard zo s k o mp lik o wan y s p o s ó b . Przy k ład em teg o d ru g ieg o as p ek tu zag ad n ien ia jes t zach o wan ie s ię k u l b ilard o wy ch . Ud erza p an k u lę, a o n a zaczy n a o d b ijać s ię k o lejn o o d b o k ó w s to łu . Wy d aje s ię, że to p ro s ty u k ład , n iemalże d ający s ię o p is ać p rzez n ewto n o ws k ie zas ad y d y n amik i. J eś li zn amy s iłę p rzy ło żo n ą d o k u li, mas ę k u li i p o trafmy o b liczy ć k ąty , p o d jak imi k u la b ęd zie u d erzała w ś cian k i, d a s ię p rzewid zieć d als ze jej zach o wan ie. Będ zie s ię o d b ijała i o d b ijała, lecz teo rety czn ie mo żn a o b liczy ć, w jak im p u n k cie b ęd zie zn ajd o wała s ię w k ażd ej d an ej ch wili, n awet p o , d ajmy n a to , trzech g o d zin ach o d u d erzen ia k ijem. – No tak … – Lecz w p rak ty ce – tłu maczy ł M alco lm – o k azu je s ię, że n ie d a s ię p rzewid zieć zach o wan ia k u li n a więcej n iż k ilk a s ek u n d n ap rzó d , p o n ieważ g d y ty lk o k u la ru s zy , n a jej ru ch zaczy n ają wp ły wać d ro b n e n iereg u larn o ś ci – maleń k ie n ied o s k o n ało ś ci jej k s ztałtu , d ro b n iu tk ie wg łęb ien ia i wy b rzu s zen ia p o wierzch n i s to łu . Ich wp ły w zazn acza s ię s to p n io wo co raz b ard ziej i p o k ró tk im czas ie s taje s ię s iln iejs zy n iż to , co wy n ik ło z teo rety czn ie d o b ry ch o b liczeń . – Ro zu miem… – To s amo s to s u je s ię d o u k ład u , jak im s ą zwierzęta w zo o . Przed s ięwzięcie, k tó re J o h n Hammo n d realizu je n a s wo jej wy s p ie, to in n y p rzy k ład p o zo rn ie p ro s teg o u k ład u , k tó ry z czas em zaczn ie zach o wy wać s ię w s p o s ó b n iep rzewid y waln y . – I wie p an to n a p o d s tawie…
– Teo rii – d o k o ń czy ł M alco lm. – A czy p ań s k ie wn io s k i n ie b y ły b y b ard ziej trafn e, g d y b y o d wied ził p an wy s p ę i zo b aczy ł, co rzeczy wiś cie s two rzy ł n a n iej J o h n ? – Nie. To n iep o trzeb n e. Szczeg ó ły n ie mają tu zn aczen ia. Sama teo ria mó wi mi, że s y tu acja n a tej wy s p ie s zy b k o wy mk n ie s ię s p o d k o n tro li i b ęd zie ro zwijać s ię w n iemo żliwy d o p rzewid zen ia s p o s ó b . – Tak b ard zo jes t p an p ewn y s wo jej teo rii? – in d ag o wał Do n ald . – Och , ab s o lu tn ie. J es tem jej s tu p ro cen to wo p ewn y . – Ian o p arł s ię wy g o d n ie. – Ta wy s p a s tan o wi p ro b lem – d o d ał. – Pręd zej czy p ó źn iej d o jd zie d o jak iejś k atas tro fy .
WYSPA NUBLAR Wirn ik i ś mig ło wca zaczęły o b racać s ię co raz s zy b ciej p rzy ak o mp an iamen cie n aras tająceg o wy cia. Na b eto n ie p ły ty lo tn is k a w San J o s é tań czy ły cien ie. Alan Gran t s ły s zał w s łu ch awk ach , p o ś ró d trzas k ó w, jak p ilo t ro zmawia z wieżą. W San J o s é d o ek ip y d o łączy ł Den n is Ned ry . Przy leciał k ró tk o p rzed n imi, żeb y n ie mu s ieli czek ać. By ł to o p as ły , n iech lu jn ie wy g ląd ający mężczy zn a. Ws iad ł d o h elik o p tera, jed ząc czek o lad o wy b ato n . Palce miał u b ru d zo n e czek o lad ą, a n a jeg o k o s zu li mo żn a b y ło zau waży ć k awałeczk i fo lii alu min io wej. Na p o witan ie wy mamro tał, że zajmie s ię k o mp u terami n a wy s p ie. Nie zd o b y ł s ię n a p o d an ie k o mu k o lwiek ręk i. Alan zo b aczy ł p rzez p las tik o wą, g iętą s zy b ę mas zy n y , że b eto n zaczy n a s ię o d d alać, a cień ś mig ło wca s u n ie p o ziemi i p o d ąża ró wn o leg le z n im n a zach ó d , w s tro n ę g ó r. – Będ ziemy lecieli jak ieś czterd zieś ci min u t – p o in fo rmo wał Hammo n d . Alan p atrzy ł n a p ag ó rk i w d o le, k tó re s tawały s ię co raz wy żs ze. Śmig ło wiec p rzeleciał p rzez wars twę n is k ich ch mu r i n ag le zn alazł s ię w s ło ń cu . Szczy ty g ó r b y ły p o s zarp an e. Gran t zd ziwił s ię, że n ie p o ras ta ich żad n a ro ś lin n o ś ć, n a ich p o wierzch n i wid ać b y ło s k u tk i d ziałan ia ero zji. – W Ko s tary ce p o trafią lep iej n iż w in n y ch k rajach Amery k i Śro d k o wej p an o wać n ad p rzy ro s tem n atu raln y m – o p o wiad ał Hammo n d – a mimo to wy cięli o g ro mn y p ro cen t las ó w, z czeg o więk s zo ś ć w ciąg u o s tatn ich d zies ięciu lat.
Przeleciaws zy n ad p as mem g ó r, ś mig ło wiec zn o wu s ię zn iży ł, p rzeb ijając ch mu ry . Wted y Alan zo b aczy ł p laże zach o d n ieg o wy b rzeża k raju . Przelecieli n ad jak ąś ws ią. – Bah ia An as co – o d ezwał s ię p ilo t. – To wio s k a ry b ack a. A tam, wzd łu ż wy b rzeża – p o k azał n a p ó łn o c – zn ajd u je s ię rezerwat Cab o Blan co . Są tam p ięk n e p laże. – To p o wied ziaws zy , s k ręcił n ad o cean . Przy p laży wo d a o k azała s ię zielo n a, p ó źn iej jej k o lo r p rzes zed ł w ciemn ą ak wamary n ę. Od p o wierzch n i o cean u o d b ijało s ię in ten s y wn y m o d b las k iem s ło ń ce. By ła d zies iąta ran o . – J u ż za k ilk a min u t n as zy m o czo m p o win n a s ię u k azać wy s p a Nu b lar – p o wied ział p o jak imś czas ie Hammo n d . Zaczął tłu maczy ć, że to n iety p o wa wy s p a, p o n ieważ wy ras ta p ro s to z d n a o cean u i jes t p o ch o d zen ia wu lk an iczn eg o . – To wid ać – mó wił. – J es t tu mn ó s two g ejzeró w, w wielu miejs cach ziemia jes t g o rąca. Z teg o p o wo d u , a tak że z p o wo d u s zczeg ó ln eg o u k ład u p rąd ó w mo rs k ich , n ad wy s p ą s tale u n o s i s ię mg ła. Zaraz zo b aczy cie… o , ju ż jes t. Śmig ło wiec zn iży ł s ię i teraz s u n ął tu ż n ad wo d ą. Alan p atrzy ł n a zb liżającą s ię wy s p ę. M iała s tro me b rzeg i, jak b y rzeczy wiś cie wy ras tała z o cean u . By ła s k alis ta i mo cn o p o fałd o wan a. – O Bo że, wy g ląd a jak Alcatraz – s k o men to wał M alco lm. Stro me zb o cza wzg ó rz Nu b lar p o ras tał las . Drzewa o s n u wał p ó łp rzejrzy s ty welo n mg ły , n ad ając wy s p ie tajemn iczy wy g ląd . – J es t o wiele więk s za n iż Alcatraz – zazn aczy ł Hammo n d . – M a trzy n aś cie k ilo metró w d łu g o ś ci, a jej s zero k o ś ć d o ch o d zi d o p ięciu k ilo metró w. Po wierzch n ia wy n o s i o k o ło p ięćd zies ięciu s ied miu k ilo metró w k wad rato wy ch , co czy n i z wy s p y Nu b lar n ajwięk s zy p ry watn y rezerwat p rzy ro d y w Amery ce Pó łn o cn ej. Śmig ło wiec zn o wu wzleciał wy żej, k ieru jąc s ię k u p ó łn o cn emu k rań co wi wy s p y . Z g ó ry mg ła p rzes łan iała ją p rawie całk o wicie. Alan wy tężał wzro k , żeb y zo b aczy ć jak n ajwięcej. – Zazwy czaj mg ła n ie jes t tak g ęs ta… – mru k n ął zan iep o k o jo n y Hammo n d . To właś n ie n a ty m k rań cu wy s p y , d o k tó reg o zb liżał s ię ś mig ło wiec, wzg ó rza b y ły n ajwy żs ze: miały p o n ad s ześ ćs et metró w. Szczy ty p rzes łan iała mg ła, wid ać jed n ak b y ło , że s ą p o s zarp an e. Klify s ch o d ziły s tro mo d o wo d y , w d o le fale o cean u ro zb ijały s ię o s k ały . Helik o p ter wzn ió s ł s ię wy żej. – Nies tety , mu s imy wy ląd o wać n a wy s p ie – o d ezwał s ię zn o wu Hammo n d . – Nie lu b ię teg o , b o n iep o k o imy zwierzęta. A p o za ty m czas ami ląd o wan ie d o s tarcza s iln y ch wrażeń …
– Zaczy n amy s ch o d zen ie – zak o mu n ik o wał p ilo t. – Trzy majcie s ię. M as zy n a zaczęła s ię zn iżać i s zy b k o o s ło n ił ją cału n mg ły . W s łu ch awk ach d ały s ię s ły s zeć p o wtarzające s ię elek tro n iczn ie g en ero wan e p is k i. Nic n ie b y ło wid ać! Po ch wili Alan zaczął wy o d ręb n iać wzro k iem z mg ły zielo n e g ałęzie s o s en . Niek tó re z n ich p rawie mu s k ały h elik o p ter… – J ak o n ch ce tu wy ląd o wać? – s p y tał M alco lm. Nik t n ie o d p o wied ział. Pilo t s p o jrzał s zy b k o w lewo , p o tem w p rawo , p atrząc u ważn ie n a d rzewa. By ły b lis k o , lecz mas zy n a ru s zy ła g wałto wn ie w d ó ł. – Bo że! – jęk n ął Ian . Pis k i s tały s ię g ło ś n iejs ze. Gran t s p o jrzał n a p ilo ta – b y ł b ard zo s k o n cen tro wan y . Teraz Alan p o p atrzy ł n a ziemię i zo b aczy ł tu ż p o d s o b ą o lb rzy mi k rzy ż wy malo wan y o d b las k o wą farb ą. W ro g ach k rzy ża b ły s k ały jas k rawe lamp y . Pilo t lek k o s k o ry g o wał p o ło żen ie ś mig ło wca i p o s ad ził g o n a ląd o wis k u . Ło s k o t wirn ik ó w zaczął s to p n io wo cich n ąć, aż u s tał. Alan o d etch n ął g łęb o k o i o d p iął p as . – M u s imy ląd o wać tak s zy b k o ze wzg lęd u n a wiatr – wy tłu maczy ł Hammo n d . – W o k o licach s zczy tu tej g ó ry częs to b ard zo mo cn o wieje i… W k ażd y m razie u d ało n am s ię b ezp ieczn ie u s iąś ć n a ziemi. Do h elik o p tera p o d b ieg ł ru d y mężczy zn a w czap ce b as eb allo wej. Od s u n ął d rzwi i zawo łał wes o ło : – Hej, jes tem Ed Reg is ! Witam ws zy s tk ich n a wy s p ie Nu b lar. Bard zo p ro s zę, p atrzcie p o d n o g i. *** Od ląd o wis k a wio d ła wąs k a, b ieg n ąca s to k iem ś cieżk a. Po wietrze b y ło ch ło d n e i wilg o tn e. W miarę jak p rzy b y s ze s ch o d zili co raz n iżej, mg ła wo k ó ł n ich rzed n iała. Ob ecn ie Gran t mó g ł ro zejrzeć s ię p o wy s p ie. Krajo b raz p rzy wo d ził mu n a my ś l p ó łn o cn ą częś ć zach o d n ieg o wy b rzeża Stan ó w Zjed n o czo n y ch , Pó łwy s ep Olimp ijs k i. – Słu s zn ie – zg o d ził s ię Reg is . – Otaczający n as ek o s y s tem to las d es zczo wy , w k tó ry m d rzewa zrzu cają liś cie n a zimę. Ro ś lin n o ś ć zas ad n iczo ró żn i s ię więc o d tej, k tó ra wy s tęp u je n a p o b lis k im wy b rzeżu Ko s tary k i, n a s tały m ląd zie. Tam jes t b ard ziej k las y czn y tro p ik aln y las d es zczo wy . Ale i więk s za częś ć wy s p y Nu b lar ma tro p ik aln y k limat. W ty m miejs cu – w p ó łn o cn ej częś ci, wy s o k o n a zb o czach
wzn ies ień – p an u je s p ecy ficzn y mik ro k limat. Nis k o w d o le wid ać b y ło b iałe d ach y d u ży ch b u d y n k ó w o to czo n y ch b u jn ą zielen ią. Alan b y ł zas k o czo n y wy s o k ą k las ą arch itek to n iczn ą zab u d o wań . Ich wy b u d o wan ie mu s iało k o s zto wać mn ó s two wy s iłk u . Zn alazł s ię p o n iżej mg ły i wid ział wres zcie całą wy s p ę zwężającą s ię k u o d leg łemu p o łu d n io wemu k rań co wi. Tak jak p o wied ział Reg is , więk s zą częś ć wy s p y Nu b lar p o ras tała d żu n g la. W p ewn ej o d leg ło ś ci zn ajd o wało s ię n iety p o we wy s o k ie d rzewo , wy ras tające p o n ad p almy . Nie miało liś ci, ty lk o s am g ład k o wy g in ający s ię p ień . Nag le ten p ień p o ru s zy ł s ię… i o b ró cił, żeb y s p o jrzeć n a p rzy b y s zó w. Wted y Alan zro zu miał, że to wcale n ie d rzewo . M iał p rzed o czami s mu k łą, p ełn ą g racji s zy ję g ig an ty czn eg o zwierzęcia, wy s o k ieg o n a jak ieś p iętn aś cie metró w! Patrzy ł n a d in o zau ra.
POWITANIE – Bo że!… – s zep n ęła Ellie. Gru p k a zatrzy mała s ię i ws zy s cy wp atry wali s ię w g ó ru jące n ad d rzewami zwierzę. – O mó j Bo że! Pierws zą my ś lą, jak a jej s ię n as u n ęła, b y ło to , że d in o zau r jes t n iewy o b rażaln ie p ięk n y . W k s iążk ach p rzed s tawian o d in o zau ry jak o p rzero ś n ięte p u lch n e s two ry , ale to zwierzę miało wd zięk , s mu k łą s zy ję, n iemal eleg an ck ie ru ch y . Po ru s zało s ię d y n amiczn ie, n ie miało w s o b ie n ic z n iezd arn o ś ci an i o tęp ien ia. Patrzy ło n a lu d zi s k u p io n e, p o czy m wy d ało b as o wy o d g ło s p rzy p o min ający trąb ien ie s ło n ia. Zaraz p o tem p o n ad k o ro n y d rzew u n io s ła s ię g ło wa d ru g ieg o zau ro p o d a, i jes zcze trzecieg o , i czwarteg o . – M ó j Bo że! – p o wtarzała Ellie. *** Do n ald Gen n aro n ie mó g ł wy k rztu s ić s ło wa. Wied ział, że zo b aczy d in o zau ry , teo rety czn ie wied ział o ws zy s tk im o d lat, jed n ak jak o ś n ig d y n ie d o wierzał, że n ap rawd ę u d a s ię je wy h o d o wać. Patrzy ł zas zo k o wan y . W jed n ej ch wili zd ał s o b ie s p rawę z p o tęg i g en ety k i i związan y ch z n ią n o wy ch tech n o lo g ii. Do tąd u ważał je g łó wn ie za eg zalto wan ą czczą g ad an in ę, k tó rą s taran o s ię d o b rze s p rzed ać. Ale te
zwierzęta b y ły p o p ro s tu g ig an ty czn e! Wielk ie jak b u d y n k i! I jes t ich tak d u żo ! Prawd ziwe, ch o lern e d in o zau ry ! Tak p rawd ziwe, jak ty lk o mo żn a s o b ie wy o b razić! Zaro b imy n a tej wy s p ie k ro cie. Zb ijemy o lb rzy mią fo rtu n ę! – p o my ś lał. M am n ad zieję, że jed n ak n ie s tan ie s ię n a n iej n ic złeg o … *** Alan s tał n a ś cieżce, n a zb o czu s tro meg o wzg ó rza, o wiewan y wilg o tn ą mg iełk ą, i wp atry wał s ię w s zare s zy je wy s tające p o n ad d rzewa. Przy p o min ały d źwig i. Tro ch ę k ręciło mu s ię w g ło wie, miał wrażen ie, że ś cieżk a zro b iła s ię n ag le zb y t s tro ma. Z tru d em o d d y ch ał. Ws zy s tk o d lateg o , że właś n ie p atrzy ł n a co ś , czeg o n ig d y w ży ciu n ie s p o d ziewał s ię zo b aczy ć. Wid ział p rzed s o b ą, w lek k o zamg lo n y m p o wietrzu , p ięk n e ap ato zau ry – ś red n ich ro zmiaró w zau ro p o d y . Os zo ło mio n y , p rzy p o mn iał s o b ie p o d s tawo we in fo rmacje o ty ch zwierzętach : ro ś lin o żern e, zamies zk iwały Amery k ę Pó łn o cn ą w o k res ie p ó źn ej ju ry . Po to czn ie zwan e b ro n to zau rami. Pierws zy raz s zczątk i ap ato zau ra o d n alazł E.D. Co p e w 1 8 7 6 ro k u w M o n tan ie. Sk amielin y ap ato zau ró w zn ajd o wan o w rejo n ie fo rmacji s k aln ej M o rris o n w s tan ie Ko lo rad o , w Utah , w Ok lah o mie. Os tatn io Berman i M cIn to s h u zn ali ap ato zau ry za jed n e z d ip lo d o k ó w, k ieru jąc s ię b u d o wą czas zk i. Dawn iej s ąd zo n o , że b ro n to zau ry -ap ato zau ry s p ęd zały więk s zo ś ć czas u w p ły tk iej wo d zie, co p o mag ało im p o d trzy my wać ciało mające b ard zo d u ży ciężar. Zwierzę n ap rzeciwk o Alan a n iewątp liwie n ie s tało w wo d zie, a mimo to p o ru s zało s ię zd ecy d o wan ie zb y t s zy b k o jak n a p rzy p is y wan e mu p rzez n au k o wcó w mo żliwo ś ci. By ło wy raźn ie ak ty wn e, g ło wa wraz z d łu g ach n ą s zy ją wy k o n y wała en erg iczn e ru ch y . Zd u miewające… I n ag le Alan wy b u ch n ął ś miech em. – Co s ię s tało ? – s p y tał Hammo n d . – O co ch o d zi? Alan p o k ręcił ty lk o g ło wą i n ad al s ię ś miał. Nie p o trafił wy tłu maczy ć zg ro mad zo n y m, że d la n ieg o zab awn e jes t to , iż ju ż p o n iecałej min u cie p atrzen ia n a ap ato zau ra zaczął ak cep to wać g o tak im, jak im jes t, i że teraz mo że o d p o wied zieć n a d o ty czące teg o zau ro p o d a p y tan ia, k tó re n au k a zad awała s o b ie o d d awn a. Gd y s ię ś miał, p o n ad k o ro n ami p alm p o k azały s ię p iąta i s zó s ta s zy ja. Din o zau ry n ajwy raźn iej o b s erwo wały lu d zi. Przy p o min ały Alan o wi g ig an ty czn e ży rafy – miały tak ie s amo s p o jrzen ie: p rzy jazn e, lecz n iezb y t in telig en tn e. – Ro zu miem, że to n ie s ą ro b o ty – o d ezwał s ię M alco lm. – Wy g ląd ają jak ży we
zwierzęta. – Są jak n ajb ard ziej ży wy mi zwierzętami – p o twierd ził Hammo n d . – Przecież p o win n y b y ć ży we, p rawd a? J ed en z zau ro p o d ó w zn o wu zatrąb ił, a p o ch wili o d p o wied ziały mu in n e. – Właś n ie tak s ię n awo łu ją – wy jaś n ił Ed Reg is . – A w tej ch wili witają n as . Alan s tał b ez ru ch u , s łu ch ając p rzez ch wilę trąb ien ia d in o zau ró w. By ł jak w tran s ie. – Pewn ie zas tan awiacie s ię, co teraz b ęd ziemy ro b ili – p rzerwał tę mag iczn ą ch wilę Hammo n d . Ru s zy ł w d ó ł. – Zap lan o waliś my d la was o b jazd ws zy s tk ich n as zy ch o b iek tó w, a p ó źn y m p o p o łu d n iem wy p rawę w g łąb wy s p y , żeb y ś cie zo b aczy li ży jące w n as zy m p ark u d in o zau ry . Zjem z wami k o lację, p o d czas k tó rej o d p o wiem n a ws zy s tk ie p y tan ia. A teraz p ro s zę p ań s twa o p ó jś cie z p an em Reg is em. Przy b y s ze ru s zy li za Ed em k u n ajb liżej s to jący m b u d y n k o m. Nad ś cieżk ą wis iała tab lica z wy malo wan y m z p o zo ru n iezd arn ą ręk ą n ap is em: Witamy w Parku Jurajskim.
ITERACJA TRZECIA
W miarę jak krzywa fraktalna się rozwija, można zaobserwować zarysy szczegółów jej struktury. Ian M alco lm
Więcej n a: www.eb o o k 4 all.p l
PARK JURAJSKI Id ący zn aleźli s ię w zielo n y m tu n elu , k tó ry two rzy ły p almy . Szli d o g łó wn eg o b u d y n k u o ś ro d k a. Ws zęd zie ro s ły b u jn ie s taran n ie p o ro zmies zczan e lu d zk ą ręk ą ro ś lin y , k tó re p o g łęb iały wrażen ie, że p rzy b y s ze o p u ś cili zwy k ły ś wiat i zn aleźli s ię w in n y m – w p reh is to ry czn y ch tro p ik ach . – Są b ard zo p ięk n e – o d ezwała s ię d o Gran ta Ellie. – Ows zem. Ch ciałb y m zo b aczy ć je z b lis k a, o b ejrzeć ich p azu ry , p o czu ć d o ty k ich s k ó ry , p o o twierać ich s zczęk i i zo b aczy ć zęb y . Do p ó k i teg o n ie zro b ię, n ie b ęd ę d o k o ń ca p ewn y . Ale wy g ląd ają n a u d an e. – Zap ewn e to , co zo b aczy liś my , zmien ia s y tu ację two jej d zied zin y n au k i – s k o men to wał M alco lm. Alan p o k iwał g ło wą. – Diametraln ie – p o twierd ził. – To zmien ia ws zy s tk o . Ko ś ci
g ig an ty czn y ch
zwierząt
o d k ry to
po
raz
p ierws zy
p rzed
s tu
p ięćd zies ięcio ma laty w Eu ro p ie, jed n ak o d tamteg o czas u b ad an ia n ad d in o zau rami b y ły w zas ad zie ćwiczen iami z d ed u k cji. Praca p aleo n to lo g ó w p rzy p o min ała d ziałaln o ś ć d etek ty wó w: s zu k ało s ię tro p u w zn alezio n y ch s k amien iało ś ciach , k o ś ciach i ś lad ach łap d awn o wy marły ch o lb rzy mó w. Najlep s zy mi p aleo n to lo g ami b y li ci, k tó rzy p o trafili n ajs p rawn iej wy ciąg ać wn io s k i z p rzes łan ek , jak imi d y s p o n o wali. Na ty m właś n ie o p ierały s ię ws zy s tk ie wielk ie d y s p u ty p aleo n to lo g iczn e, w ty m g o rąca d eb ata, k tó rej u czes tn ik iem b y ł Gran t: s p ó r o to , czy d in o zau ry b y ły s tało czy zmien n o ciep ln e. Zaws ze k las y fik o wan o je jak o g ad y , a g ad y s ą zmien n o ciep ln e, a więc mu s zą czerp ać ciep ło ze ś ro d o wis k a, w k tó ry m p rzeb y wają. M etab o lizm s s ak ó w u mo żliwia p ro d u k cję ciep ła i s amo czy n n e p o d trzy my wan ie temp eratu ry ciała. Gad y n ie p o s iad ają tej u miejętn o ś ci. J ed n ak n iek tó rzy n au k o wcy – p ry m w o wej g ru p ie wied li J o h n Os tro m i Ro b ert Bak er z Un iwers y tetu Yale – zaczęli s tawiać h ip o tezę, że zn ajd o wan e s k amien iało ś ci p rzeczą u zn an ej k o n cep cji d in o zau ró w jak o p o wo ln y ch , zmien n o ciep ln y ch zwierząt. Z n iewielu d an y ch wy d ed u k o wali co ś zu p ełn ie in n eg o .
Po p ierws ze, zwró cili u wag ę n a p o s tawę d in o zau ró w. J as zczu rk i i in n e g ad y p o ru s zają s ię n a zg ięty ch n o g ach , z b rzu ch em p rzy ziemi, z k tó rej czerp ią ciep ło . Po n ad to jas zczu rk i n ie mają ty le s iły , ab y u s tać n a ty ln y ch k o ń czy n ach d łu żej n iż k ilk a s ek u n d . Ty mczas em n o g i d in o zau ró w b y ły p ro s te, a wiele g atu n k ó w ty ch zwierząt ch o d ziło ty lk o n a d wó ch ty ln y ch n o g ach . Sp o ś ró d ws p ó łczes n y ch zwierząt w tak i s p o s ó b p o ru s zają s ię jed y n ie s tało ciep ln e s s ak i i p tak i. Po s tawa d in o zau ró w s u g ero wała więc, że b y ły o n e s tało ciep ln e. Po d ru g ie, ws p o mn ian a g ru p k a n au k o wcó w p rzean alizo wała metab o lizm d in o zau ró w, o b liczając ciś n ien ie p o trzeb n e, b y wp o mp o wać k rew n a wy s o k o ś ć g ło wy b rach io zau ra – a s zy je ty ch zwierząt miały p o o s iem metró w d łu g o ś ci – i d o s zli d o wn io s k u , że tak wy s o k ie ciś n ien ie mo g ło wy two rzy ć jed y n ie cztero k o mo ro we s erce, a d o teg o k o n ieczn a b y ła s tało ciep ln o ś ć. Zajęli s ię wres zcie s k amien iało ś ciami ś lad ó w s tó p d in o zau ró w i o s zaco wali, że b ieg ały o n e p o d o b n ie s zy b k o jak czło wiek . Tak i s p o s ó b p o ru s zan ia s ię mu s iał o zn aczać s tało ciep ln o ś ć. Po n ad to zn alezio n o s zczątk i d in o zau ra za k ręg iem p o larn y m. Ws p ó łczes n e g ad y n ie mo g ą ży ć w u jemn y ch temp eratu rach . Przy ty m n ajn o ws ze an alizy zach o wań s p o łeczn y ch d in o zau ró w – w d u ży m s to p n iu o p arte n a p racy Alan a Gran ta – p ro wad ziły d o wn io s k u , iż wio d ły o n e zło żo n e ży cie s tad n e i wy ch o wy wały mło d e. Ws p ó łczes n e g ad y teg o n ie ro b ią. Samica żó łwia p o rzu ca jaja, a d in o zau ry p rawd o p o d o b n ie p iln o wały jaj. Go rący s p ó r n a temat s tało - b ąd ź zmien n o ciep ln o ś ci d in o zau ró w trwał o d p iętn as tu lat, aż wres zcie p rzeważy ło n o we s p o jrzen ie n a te zwierzęta. Uzn an o p o ws zech n ie, że p o ru s zały s ię s zy b k o i p ro wad ziły ak ty wn y try b ży cia. An imo zje jed n ak n ie wy g as ły . By li b ad acze, k tó rzy s p o ty k ając s ię n a k o n feren cjach n au k o wy ch , n ie ro zmawiali ze s o b ą. J eś li o b ecn ie o k azało s ię mo żliwe k lo n o wan ie d in o zau ró w, o zn aczało to n aty ch mias to wą zmian ę p arad y g matu d zied zin y , k tó rą zajmo wał s ię Gran t. Bad an ia p aleo n to lo g iczn e d in o zau ró w s ię zak o ń czy ły . Nad s zed ł k res ws zy s tk ieg o , co s ię d o tąd d ziało – p o czes n y ch miejs c, jak ie zajmo wały w wielk ich mu zealn y ch s alach s zk ielety d in o zau ró w, s zk o ln y ch wy cieczek , p o d czas k tó ry ch d zieci k o men to wały g ło ś n o wy g ląd s zk ieletó w p o d ek s cy to wan e ich ro zmiarami. Ko n iec lab o rato rió w, w k tó ry ch b ad an o k o ś ci n ieży jący ch o d d awn a zwierząt, h ip o tez s tawian y ch w rap o rtach i p is mach n au k o wy ch . – Nie wy g ląd as z n a s mu tn eg o – zau waży ł Ian . Alan p o k ręcił lek k o g ło wą, p o twierd zając s p o s trzeżen ie matematy k a.
– Dy s k u to waliś my w n au k o wy m g ro n ie o tej mo żliwo ś ci – o d p o wied ział. – Wielu wy o b rażało s o b ie, że n ad ejd zie tak i d zień , lecz n ik t n ie p rzy p u s zczał, że s tan ie s ię to tak s zy b k o . – Oto h is to ria n as zeg o g atu n k u w s k ró cie – s k o men to wał z iro n iczn y m ś miech em M alco lm. – Ws zy s cy wied zą, że co ś s ię wy d arzy , ale n ik t s ię n ie s p o d ziewa, że zaraz. Z miejs ca, w k tó ry m s ię zn ajd o wali, n ie wid zieli d in o zau ró w – wciąż s ły s zeli jed n ak ich cich e trąb ien ie. – Ko łacze mi s ię w g ło wie ty lk o jed n o p y tan ie – rzek ł Alan . – Sk ąd o n i wzięli DNA d in o zau ró w? Do b rze wied ział, że w lab o rato riach w Berk eley , To k io czy Lo n d y n ie p o ważn ie s p ek u lo wan o , iż z czas em s tan ie s ię mo żliwe s k lo n o wan ie wy marłeg o zwierzęcia, n a p rzy k ład d in o zau ra, jeś li ty lk o b ęd zie s ię d y s p o n o wało jeg o DNA. Pro b lem p o leg ał n a ty m, że ws zy s tk ie zn an e d in o zau ry d awn o wy marły i zn ajd o wan o jed y n ie s k amien iało ś ci, a w p ro ces ie p o ws tawan ia s k amielin DNA u leg a w więk s zo ś ci zn is zczen iu i zas tęp u je je materiał n ieo rg an iczn y . Oczy wiś cie g d y b y zn alezio n o d in o zau ra zamro żo n eg o , zato p io n eg o w to rfie czy zmu mifik o wan eg o w ś ro d o wis k u p u s ty n n y m, mo g ło b y s ię o k azać, że jeg o DNA d a s ię p o zy s k ać. J ed n ak n ik t d o tąd n ie zn alazł zamro żo n eg o an i zmu mifik o wan eg o d in o zau ra, więc k lo n o wan ie p o zo s tawało jed y n ie teo rety czn ą mo żliwo ś cią. Nie b y ło z czeg o k lo n o wać ty ch zwierząt. Cała ws p ó łczes n a tech n ik a o k azy wała s ię n iep rzy d atn a. To tak , jak b y mieć k s ero k o p iark ę, ale n ie d y s p o n o wać żad n y mi d o k u men tami d o s k o p io wan ia. – Nie d a s ię o d two rzy ć p rawd ziweg o d in o zau ra – o d ezwała s ię Ellie – b o n ie ma s k ąd wziąć d in o zau rzeg o DNA. – Ch y b a że jes t n a to jak iś s p o s ó b , n a k tó ry d o tąd n ie wp ad liś my – d o d ał Alan . – Na p rzy k ład jak i? – Nie wiem. *** Za o g ro d zen iem zn ajd o wał s ię b as en , z k tó reg o wo d a s p ły wała s erią wo d o s p ad ó w d o mn iejs zy ch s k aln y ch b as en ó w. Wo k ó ł ro s ły o lb rzy mie p ap ro cie. – Czy to n ie jes t n iezwy k łe? – wes tch n ął Ed Reg is . – Szczeg ó ln ie w mg lis te d n i atmo s fera jes t tu n ap rawd ę p reh is to ry czn a. To o czy wiś cie p rawd ziwe ju rajs k ie p ap ro cie.
Ellie p rzy s tan ęła i u ważn ie p rzy jrzała s ię ro ś lin o m. Rzeczy wiś cie, p atrzy ła n a p ap ro ć z g atu n k u Serenna veriformans, zn ajd o wan ą w d u ży ch ilo ś ciach w s k amielin ach s p rzed p o n ad d wu s tu milio n ó w lat, o b ecn ie wy s tęp u jącą p o ws zech n ie ty lk o n a wilg o tn y ch o b s zarach Brazy lii i Ko lu mb ii. Os o b a, k tó ra p o s tan o wiła zas ad zić je wo k ó ł teg o b as en u , n ie zd awała s o b ie s p rawy , że zaro d n ik i ty ch p ap ro ci zawierają tru jący , ś mierteln ie n ieb ezp ieczn y alk alo id , p o ch o d n ą b eta-k arb o lin y . Nawet d o ty k an ie p ięk n y ch , zielo n y ch , p ierzas ty ch liś ci mo że czło wiek o wi zas zk o d zić. Gd y b y jak ieś d zieck o zjad ło g arś ć lis tk ó w, n ie d ało b y s ię g o o d rato wać. Ro ś lin a ta jes t p ięćd zies iąt razy s iln iej tru jąca n iż o lean d er. Lu d zie p o d ch o d zą d o ro ś lin z wielk ą n aiwn o ś cią, p o my ś lała Ellie. Wy b ierają je, k ieru jąc s ię jed y n ie ich wy g ląd em, jak b y b y ł to o b raz n a ś cian ę. W o g ó le n ie my ś lą o ty m, że ro ś lin y s ą ży we, że p rzez cały czas realizu ją fu n k cje ży cio we tak ie jak o d d y ch an ie, o d ży wian ie s ię, wy d alan ie, ro zmn ażan ie. I b ro n ien ie s ię. Ellie d o s k o n ale wied ziała, że w to k u ewo lu cji ro ś lin y ro zwijały s ię, k o n k u ru jąc ze s o b ą, p o d o b n ie jak zwierzęta, a w n iek tó ry ch p rzy p ad k ach n awet b ard ziej ag res y wn ie. Tru jąca s u b s tan cja zawarta w p ap ro ciach , n a k tó re p atrzy ła, b y ła ty lk o jed n y m z wielu p rzy k ład ó w b o g ateg o ars en ału b ro n i ch emiczn ej, w jak i z b ieg iem czas u wy p o s aży ł s ię ś wiat ro ś lin . Niek tó re ro ś lin y wy d zielały terp en y zatru wające ziemię wo k ó ł n ich , u n iemo żliwiając ro zwin ięcie s ię k o n k u ren to m. In n e p o s łu g iwały s ię alk alo id ami, p rzez co n ie mo g ły ży wić s ię n imi o wad y an i więk s ze zwierzęta (an i d zieci). Ro ś lin y wy d zielały wres zcie fero mo n y s łu żące im d o p o ro zu miewan ia s ię. Na p rzy k ład d ag lezja zaatak o wan a p rzez ch rząs zcze wy twarzała ś ro d ek ch emiczn y , k tó ry u n iemo żliwiał o wad o m żero wan ie n a n iej, co więcej, to s amo ro b iły ws zy s tk ie d ag lezje w o k o licy , n awet w o d leg ły ch rejo n ach d an eg o las u . By ła to ich o d p o wied ź n a o s trzeżen ie w fo rmie s u b s tan cji, k tó rą wy d zieliły d rzewa zajęte p rzez s zk o d n ik i. Lu d zie, k tó rzy wy o b rażali s o b ie, że ży cie n a ziemi to zwierzęta p o ru s zające s ię n a tle zielen i, p o p ełn iali p o ważn y b łąd . To zielo n e tło tak że ży ło i b y ło b ard zo zap raco wan e. Ro ś lin y ro s ły , p o ru s zały s ię, o b racały tak , ab y p ad ało n a n ie jak n ajwięcej p ro mien i s ło n eczn y ch . Od d ziały wały tak że n a zwierzęta – zn iech ęcały je d o atak ó w, o s łan iając s ię s u ch ą k o rą alb o b ro n iąc k o lcami. In n e p o zwalały s ię p o żerać, ale wy k o rzy s ty wały to w s wo im cy k lu rep ro d u k cy jn y m: ich p y łek czy n as io n a s ię ro zp rzes trzen iały . Ży cie ro ś lin s tan o wiło b ard zo zło żo n y , d y n amiczn y p ro ces , k tó ry zaws ze fas cy n o wał Ellie, mimo że więk s zo ś ć lu d zi n ie miała o n im p o jęcia. Sk o ro twó rcy Park u J u rajs k ieg o p o s ad zili ś mierteln ie tru jące p ap ro cie o b o k
b as en u , to zn aczy , że n ie cech o wała ich n ależy ta o s tro żn o ś ć. – Czy ż to n ie ws p an iałe? – o d ezwał s ię zn o wu Reg is . – Sp ó jrzcie p rzed s ieb ie, wid zicie? To n as z h o tel Safari. – Ellie p rzy jrzała s ię u ważn ie ro zleg łemu , n is k iemu b u d y n k o wi o n iezwy k łej arch itek tu rze. Z jeg o d ach u wy ras tały rzęd em s zk lan e p iramid y . – To właś n ie tam b ęd ziecie n o co wali. *** Po k ó j Alan a b y ł wy k o ń czo n y n a b eżo wo , rattan o we meb le o zd ab iały zielo n e, d ru k o wan e mo ty wy k o jarzące s ię z d żu n g lą. Właś ciwie s ło wo „wy k o ń czo n y " n ie o d p o wiad ało w p ełn i p rawd zie – w s zafie zn ajd o wał s ię s to s d rewn a, a n a p o d ło d ze leżały k awałk i k ab li. W ro g u s tał ju ż telewizo r, n a k tó ry m u mies zczo n o k artk ę z o p is em: Kan ał 2 : Wzg ó rza Hip s y lo fo d o n tó w Kan ał 3 : Tery to riu m Tricerato p s ó w Kan ał 4 : Bag n o Zau ro p o d ó w Kan ał 5 : Krain a Drap ieżn ik ó w Kan ał 6 : Po łu d n ie Steg o zau ró w Kan ał 7 : Do lin a Welo cirap to ró w Kan ał 8 : Szczy t Ptero zau ró w J ak ieś za ład n e te n azwy . Alan włączy ł telewizo r, ale n ie b y ło żad n eg o p ro g ramu . Wy łączy ł. Przes zed ł d o s y p ialn i i rzu cił walizk ę n a łó żk o . Do k ład n ie n ad łó żk iem zn ajd o wał s ię d u ży ś wietlik w k s ztałcie p iramid y . Stwarzało to wrażen ie, jak b y czło wiek wy b rał s ię p o d n amio t, a mo że raczej – s p ał p o d g wiazd ami. Nies tety , efek t p s u ły cien ie g ru b y ch s talo wy ch p rętó w, k tó re n ajwid o czn iej o s łan iały k o n s tru k cję ś wietlik a. Alan zas tan o wił s ię. Wid ział p lan y h o telu i n ie p amiętał, żeb y n a ś wietlik ach b y ły tak ie p ręty . Przy jrzał s ię u ważn iej – wy d awało s ię, że p ręty d o d an o p ó źn iej, b o n ie b ard zo p as o wały . Na zewn ątrz s zk lan y ch ś cian u mies zczo n o czarn e s talo we ramy z p rzy s p awan y mi p rętami. Nies p o k o jn y wró cił d o s alo n u . Ok n o wy ch o d ziło n a b as en . – Wies z, że te p ap ro cie s ą tru jące? – u s ły s zał. Od wró cił s ię i s twierd ził, że d o jeg o p o k o ju wes zła Ellie. – Zwró ciłeś u wag ę n a d etale tu taj? – Do k o n ali zmian w s to s u n k u d o p lan ó w. – Tak , ch y b a mas z rację. – Ellie p rzes zła s ię wo k ó ł p o k o ju . – Ok n a s ą mn iejs ze,
s zy b y wy g ląd ają n a p an cern e – zo b acz, jak ie g ru b e s talo we ramy . Na d rzwiach jes t b lach a. To n ie p o win n o b y ć p o trzeb n e… A zwró ciłeś u wag ę n a p ło t, k ied y wch o d ziliś my ? Alan p o k iwał g ło wą. Cały h o tel o to czo n y b y ł cztero metro wej wy s o k o ś ci o g ro d zen iem z p rętó w g ru b y ch n a d wa i p ó ł cen ty metra… Czarn y , k o lo rem p rzy wo d zący n a my ś l s tare o k u cia p ło t z wd zięk iem o b ieg ał h o tel, lecz n awet p raca d o b reg o arch itek ta n ie mo g ła zamas k o wać g ru b o ś ci an i wy s o k o ś ci p rętó w. – Wy d aje mi s ię, że teg o p ło tu tak że n ie b y ło w p lan ach – d o d ała Ellie. – Zmien ili p ro jek t, zamien iając ten h o tel w fo rtecę. – M u s imy k o n ieczn ie s p y tać d laczeg o . – Alan s p o jrzał n a zeg arek . – Nas za wy cieczk a zaczy n a s ię za d wad zieś cia min u t.
GDY NA ZIEMI PANOWAŁY DINOZAURY Go ś cie s p o tk ali s ię w g łó wn y m b u d y n k u o ś ro d k a. By ł jed n o p iętro wy i s zk lan y , z zewn ętrzn y m s zk ieletem z an o d o wan eg o alu min iu m. Wid ać b y ło , że arch itek t ch ciał s two rzy ć wrażen ie, iż b u d y n ek jes t s u p ern o wo czes n y i b ard zo zaawan s o wan y tech n iczn ie. W ś ro d k u b y ła n ied u ża s ala k o n feren cy jn a, n ad k tó rą d o min o wał ro b o t – g ro źn ie wy g ląd ający mo d el ty ran o zau ra. Stał o b o k wejś cia n a wy s tawę zaty tu ło wan ą GDY NA ZIEM I PANOWAŁY DINOZAURY. Dalej zn ajd o wały s ię in n e ek s p o zy cje: CO TO J EST DINOZAUR i ŚWIAT ERY M EZOZOICZNEJ . Wy s tawy n ie b y ły jed n ak jes zcze g o to we, p o p o d ło d ze wiły s ię ró żn e p rzewo d y . Do n ald Gen n aro ws zed ł n a p o d wy żs zen ie i zaczął mó wić; jeg o g ło s o d b ijał s ię ech em w n iemal p u s ty m p o mies zczen iu . Słu ch aczami b y li Alan , Ellie i Ian , i jes zcze J o h n Hammo n d , k tó ry u s iad ł z ty łu ze s k rzy żo wan y mi n a p iers iach ręk ami. – Za ch wilę zo b aczy my ws zy s tk ie u rząd zen ia p ark u – o zn ajmił Gen n aro . – J es tem p ewn y , że p an J o h n i jeg o lu d zie b ęd ą s tarali s ię p o k azać n am ws zy s tk o w jak n ajlep s zy m ś wietle. Dlateg o zan im wy ru s zy my , ch ciałb y m p rzy p o mn ieć p o k ró tce, d laczeg o tu jes teś my i jak ą d ecy zję mu s zę p o d jąć, jes zcze p rzed o p u s zczen iem p rzez n as wy s p y Nu b lar. J ak ws zy s cy p ań s two zd ajecie s o b ie s p rawę, to wy s p a, n a k tó rej ży ją wy h o d o wan e d zięk i in ży n ierii g en ety czn ej d in o zau ry , p o ru s zające s ię s wo b o d n ie w czy mś n a p o d o b ień s two p ark u n aro d o weg o , mająceg o s tać s ię atrak cją tu ry s ty czn ą. Park n ie jes t jes zcze o twarty d la tu ry s tó w, ale n as tąp i to w ciąg u
n ajb liżs zeg o ro k u … M ając to n a u wad ze, zad aję wam p ro s te p y tan ie: czy ta wy s p a jes t b ezp ieczn a? Czy b ęd zie b ezp ieczn a d la g o ś ci i czy n ie ma zag ro żen ia, że d in o zau ry p rzed o s tan ą s ię z n iej d o ś wiata zewn ętrzn eg o ? – Do n ald zg as ił ś wiatło . – Są d wa rap o rty , k tó re mu s imy p rzean alizo wać. Po p ierws ze, p an Alan , p an p ro fes o r Gran t, zid en ty fik o wał o d k ry te n a s tały m ląd zie Ko s tary k i n iezn an e d o tąd zwierzę jak o d in o zau ra. Dy s p o n u jemy ty lk o frag men tem jeg o ciała. Zo s tał o n o d n alezio n y w czerwcu , n a p laży , p o ty m, jak p rawd o p o d o b n ie właś n ie to zwierzę p o g ry zło amery k ań s k ą d ziewczy n k ę. Pan Alan p ó źn iej p o wie więcej n a ten temat. Po p ro s iłem o p rzes łan ie teg o frag men tu zwierzęcia tu taj, w tej ch wili zn ajd u je s ię w lab o rato riu m w No wy m J o rk u . Będ ziemy mo g li mu s ię p rzy jrzeć. Na razie zajmijmy s ię d ru g im d o wo d em… Ko s tary k ań s k a s łu żb a zd ro wia jes t n a b ard zo wy s o k im p o zio mie, d o s k o n ale zo rg an izo wan a, g ro mad zi ws zelk ie d an e. Os tatn io o d n o to wu je s ię w ty m k raju d o n ies ien ia o p o g ry zien iach ś p iący ch n iemo wląt p rzez jas zczu rk i. Pierws zy tak i p rzy p ad ek miał miejs ce w marcu . J as zczu rk i atak u ją tak że czas em s tars ze o s o b y , ró wn ież p o d czas s n u . Te atak i zd arzają s ię w wio s k ach n a wy b rzeżu , n a o d cin k u o d Is malo y i d o Pu n taren as . Wp rawd zie o d k o ń ca marca n ie b y ło ju ż u d o wo d n io n y ch p rzy p ad k ó w p o g ry zień , jed n ak co ś d ziwn eg o d zieje s ię ze ś mierteln o ś cią n iemo wląt w mias teczk ach zach o d n ieg o wy b rzeża teg o k raju . Oto wy k res , k tó ry o p u b lik o wała p ań s two wa s łu żb a zd ro wia Ko s tary k i.
– Ch ciałb y m zwró cić was zą u wag ę n a d wie rzeczy wid o czn e n a ty m wy k res ie – ciąg n ął Do n ald . – Po p ierws ze, w s ty czn iu i lu ty m ś mierteln o ś ć n iemo wląt b y ła n is k a, p o tem n as tąp ił s k o k w marcu , ale w k wietn iu s p ad ek d o p ierwo tn eg o p o zio mu . J ed n ak o d maja zn ó w zaczy n a s ię d u ży wzro s t, k tó ry n ie u s tał w czerwcu – a w czerwcu zo s tała p o g ry zio n a ta amery k ań s k a d ziewczy n k a. Tu tejs za s łu żb a zd ro wia wy raźn ie d o s trzeg a, że p o jawił s ię jak iś n o wy czy n n ik , k tó ry zwięk s zy ł ś mierteln o ś ć n iemo wląt, i u waża, że jej p raco wn icy z wy b rzeża o ty m czy n n ik u n ie d o n o s zą. Dru g ą in try g u jącą cech ą wy k res u jes t to , że n as tęp u ją n ap rzemien n e wzro s ty i s p ad k i liczb y zg o n ó w n iemo wląt, w d wu ty g o d n io wy m cy k lu . Ws k azu je to n a o b ecn o ś ć jak ieg o ś in n eg o czy n n ik a, k tó ry wp ły wa n a d ziałan ie teg o p ierws zeg o . – Gen n aro zap alił ś wiatło . – To ty le. Ch ciałb y m, ab y ś my zas tan o wili s ię n ad p rzed s tawio n y m s tan em rzeczy . Czy s ą jak ieś … – M o g ę o s zczęd zić ws zy s tk im łaman ia g łó w – p rzerwał mu Ian M alco lm – i o d razu wy jaś n ić s p rawę. – Nap rawd ę? – zain teres o wał s ię Do n ald .
– Ows zem. Po p ierws ze, jes t b ard zo p rawd o p o d o b n e, że zwierzęta ju ż wy d o s tały s ię z wy s p y . – Na te s ło wa ro zleg ło s ię s o czy s te p rzek leń s two Hammo n d a. – A p o d ru g ie, p rzed s tawio n y p rzed ch wilą wy k res ś mierteln o ś ci n iemo wląt p rawie n a p ewn o n ie ma z ty m n ic ws p ó ln eg o . – Sk ąd p an wie? – Sam p an zau waży ł, że n a wy k res ie wy s tęp u ją n a p rzemian s zczy ty i d o lin y . To ch arak tery s ty czn y o b raz wielu zło żo n y ch zjawis k . Ch o ćb y k ap an ia wo d y z k ran u . J eś li jes t ty lk o n ied o k ręco n y , wo d a k ap ie reg u larn ie: k ap , k ap , k ap … Ale jeżeli o d k ręci s ię g o min imaln ie b ard ziej, w p rzep ły wie p o jawia s ię tu rb u len cja i n a p rzemian s p ad ają d u że i małe k ro p le, w n ieró wn y ch o d s tęp ach , o tak : KAP, k ap … KAP, k ap … Każd y z was mo że s p ró b o wać i s ię p rzek o n ać. Efek tem tu rb u len cji jes t zmien n o ś ć p rzeb ieg u zjawis k a. Gd y b y s p o rząd zić wy k res liczb y p rzy p ad k ó w d o wo ln ej n o wej ch o ro b y , k tó ra n ied awn o p o jawiła s ię w jak iejś s p o łeczn o ś ci, jeg o ch arak tery s ty k a b y łab y właś n ie tak a, jak p rzed ch wilą zo b aczy liś my . – Dlaczeg o two im zd an iem wy k res n ie o b razu je zg o n ó w z p o wo d u atak ó w d in o zau ró w, k tó re u ciek ły z wy s p y ? – s p y tał Gran t. – Dlateg o , że zjawis k o ma ch arak ter n ielin io wy . Ab y p rzeb ieg b y ł n ielin io wy , mu s iały b y u ciec s etk i d in o zau ró w. A n ie s ąd zę, że ty le u ciek ło . Wn io s k u ję więc, iż flu k tu acje, k tó re wid zieliś my n a wy k res ie ś mierteln o ś ci n iemo wląt, p o wo d u je jak iś in n y czy n n ik – n a p rzy k ład n o wa o d mian a g ry p y . – Ale mimo ws zy s tk o s ąd zi p an , że d in o zau ry wy d o s tały s ię z wy s p y ? – Tak , p rawd o p o d o b n ie tak . – Na jak iej p o d s tawie? – Przez s amo to , co p ró b u jecie tu ro b ić. Ta wy s p a to p ró b a o d two rzen ia ś ro d o wis k a n atu raln eg o z p rzes zło ś ci. M ałeg o o d izo lo wan eg o ś wiata, p o k tó ry m s wo b o d n ie b ieg ają d awn o wy marłe s two rzen ia. Zg ad za s ię? – Tak . – Z mo jeg o p u n k tu wid zen ia tak ie p rzed s ięwzięcie jes t n iemo żliwe d o zrealizo wan ia. Teo ria matematy czn a, k tó ra o b ejmu je tak i p rzy p ad ek , jes t tak ewid en tn a, że n ie trzeb a p ro wad zić żad n y ch o b liczeń . To tro ch ę tak , jak b y s p y tał mn ie p an , czy o d zaro b io n eg o miliard a d o laró w b ęd zie p an mu s iał zap łacić p o d atek . Nie trzeb a wy ciąg ać k alk u lato ra, żeb y o d p o wied zieć, że tak . Po d o b n ie p o p ro s tu wiem, że teg o ro d zaju p ró b a o d two rzen ia jak ieg o ś n atu raln eg o ś ro d o wis k a i jes zcze o d izo lo wan ia g o o d o to czen ia n ie mo że s ię p o wieś ć. – Ale p rzecież n a cały m ś wiecie s ą o g ro d y zo o lo g iczn e…
– Og ró d zo o lo g iczn y to n ie p ró b a o d two rzen ia p rzy ro d y . Sp ó jrzmy p rawd zie w o czy . W zo o trzy man e s ą o k azy n atu ry , k tó re is tn ieją i b ez n ieg o , ś ro d o wis k o zaś mo d y fik u je s ię ty lk o w n iewielk im s to p n iu , two rząc wy b ieg i d la zwierząt. A n awet te n iewielk ie zmian y częs to k o ń czą s ię p o rażk ami. Nieraz zd arza s ię, że zwierzęta u ciek ają. Ale p rzed e ws zy s tk im zo o n ie jes t d o b ry m mo d elem p ark u , w k tó ry m s ię zn ajd u jemy . Tu taj p o d jęliś cie o wiele b ard ziej amb itn ą p ró b ę. Pręd zej mo żn a b y ją p o ró wn ać d o b u d o wy s tacji k o s miczn ej n a Ziemi. – Nie ro zu miem. – Do n ald p o k ręcił g ło wą. – To b ard zo p ro s te. J eś li n ie liczy my p o wietrza, k tó re ma s o b ie s wo b o d n ie p rzep ły wać, p ark n a tej wy s p ie ma b y ć w zało żen iu całk o wicie o d izo lo wan y o d ś wiata zewn ętrzn eg o . Nic n ie mo że s ię z n ieg o wy d o s tawać – an i też n ic in n eg o n ie p o win n o d o s tać s ię tu taj. Ży jące tu zwierzęta mają n ie k o n tak to wać s ię z więk s zy mi ek o s y s temami n as zej p lan ety , n ie wk raczać w n ie, n ie u ciek ać. – I n ig d y żad n e n ie u ciek ło ! – p ars k n ął Hammo n d . – Tak s zczeln a izo lacja jes t n iemo żliwa – o rzek ł M alco lm. – To jes t p o p ro s tu n iewy k o n aln e. – Wy k o n aln e, p rzez cały czas b ard zo o n ią d b amy . – Pro s zę o wy b aczen ie, ale n ie wie p an , o czy m p an mó wi. – Ty aro g an ck i g n o ju ! – J o h n Hammo n d ws tał i wy s zed ł z s ali. – Pan o wie, p an o wie! – p ró b o wał ich u s p o k o ić Gen n aro . – Przep ras zam, ale i tak mam rację – n ie d awał za wy g ran ą Ian . – To , co zwiemy n atu rą, jes t w is to cie zło żo n y m s y s temem o zn aczn ie więk s zy m s to p n iu s k o mp lik o wan ia, n iż jes teś my g o to wi zaak cep to wać. Two rzy my s o b ie u p ro s zczo n y o b raz p rzy ro d y , a n as tęp n ie p s u jemy ją. Nie jes tem ek o lo g iem, ale mu s icie zro zu mieć co ś , czeg o n ajwy raźn iej n ie ro zu miecie. Ile razy trzeb a p o wtarzać teg o ro d zaju p ró b y , ilu ż d o wo d ó w p o trzeb a? Lu d zie zb u d o wali Tamę As u ań s k ą, twierd ząc, że eg ip s k a ziemia o d ży je. Zamias t teg o tama p o wo d u je d eg rad ację ży zn y ch g leb d elty Nilu , jes t p rzy czy n ą ro zp rzes trzen ian ia s ię p as o ży tó w i ma ru jn u jący wp ły w n a g o s p o d ark ę Eg ip tu . Zb u d o wan o … – Przep ras zam – p rzerwał M alco lmo wi Do n ald – ale ch y b a s ły s zę h elik o p ter. Przy p u s zczam, że p rzy wieźli s zczątk i zwierzęcia, k tó re zid en ty fik o wał p an p ro fes o r Gran t. – Zs zed ł z p o d wy żs zen ia i cała g ru p k a wy s zła z b u d y n k u . ***
Do n ald s tał u p o d n ó ża g ó ry i wrzes zczał, żeb y p rzek rzy czeć o d g ło s ś mig ło wca: – Co ty zro b iłeś ?! – Ży ły n ab rzmiały mu n a s zy i. – Ko g o zap ro s iłeś ?! – Sp o k o jn ie – o s trzeg ł Hammo n d . – Czy ty d o res zty zwario wałeś ?! – wciąż k rzy czał Gen n aro . – Słu ch aj – s tary J o h n zb liży ł s ię, żeb y b y ło g o lep iej s ły ch ać – wid zę, że mu s imy co ś s o b ie wy jaś n ić… – Ows zem, mu s imy ! To n ie jes t p ik n ik an i wy cieczk a k rajo zn awcza! – To mo ja wy s p a i mo g ę n a n ią zap ras zać, k o g o ch cę! – To jes t in s p ek cja two jej wy s p y , p o n ieważ lu d zie, k tó rzy zain wes to wali w n ią p ien iąd ze, s ą p o ważn ie zan iep o k o jen i, że s y tu acja wy mk n ęła s ię s p o d k o n tro li! J es teś my p rzek o n an i, iż jes t tu b ard zo n ieb ezp ieczn ie… – Nie zamk n ies z mi teg o p ark u , Do n ald zie… – J eś li b ęd ę mu s iał, zro b ię to . – Tu jes t b ezp ieczn ie – u p ierał s ię Hammo n d – n iezależn ie o d teg o , co wy g ad u je ten ch o lern y matematy k . – Nie jes t… – Po k ażę wam, że jes t. – Ch cę, żeb y ś k azał im ws iąś ć d o h elik o p tera! – Nie mo g ę, ju ż wy s tarto wał. – J o h n ws k azał ch mu ry . Rzeczy wiś cie, terk o t mas zy n y cich ł. – Ch o lera jas n a! Czy n ie zd ajes z s o b ie s p rawy , że b ez p o wo d u ry zy k u jes z… – Do b rze ju ż, d o b rze – p rzerwał Do n ald o wi Hammo n d . – Do k o ń czy my tę ro zmo wę p ó źn iej. Nie ch cę, żeb y d ziecio m zro b iło s ię s mu tn o . Alan o d wró cił s ię i zo b aczy ł d wo je d zieci s ch o d zący ch p o zb o czu w to warzy s twie Ed a Reg is a: mn iej więcej jed en as to letn ieg o ch ło p ca w o k u larach i mn iejs zą d ziewczy n k ę. M iała s ied em czy o s iem lat, s p o d b as eb allo wej czap eczk i wy s u wały s ię jas n e wło s k i. Nio s ła n a ramien iu ręk awicę b as eb allo wą. Dzieci zwin n ie s ch o d ziły d o Hammo n d a i Gen n aro , aż wres zcie zatrzy mały s ię w p ewn ej o d leg ło ś ci o d n ich . – J ezu Ch ry s te… – jęk n ął Do n ald . – Nie p rzejmu j s ię tak – p o rad ził mu J o h n . – Ich ro d zice s ię ro zwo d zą, ch ciałem, żeb y d zieciak i s p ęd ziły p rzy jemn y week en d . Dziewczy n k a zamach ała n ieś miało . – Cześ ć, d ziad k u – p o wied ziała. – Przy lecieliś my .
OBJAZD Tim M u rp h y o d razu zau waży ł, że co ś jes t n ie w p o rząd k u . J eg o d ziad ek k łó cił s ię właś n ie z jak imś mło d s zy m, czerwo n y m ze zło ś ci czło wiek iem. Tro ch ę d alej s tali in n i d o ro ś li i wy g ląd ali, jak b y s ię za n ich ws ty d zili. Lex tak że wy czu ła p an u jące n ap ięcie. Nie miała o d wag i ru s zy ć d alej, ty lk o s tała i p o d rzu cała p iłeczk ę. – Ch o d ź – o d ezwał s ię Tim, p o p y ch ając lek k o s io s trzy czk ę. – Id ź s am. – Nie b ąd ź cien ias k ą. Lex s p o jrzała ze zło ś cią n a b rata, lecz ty mczas em o d ezwał s ię Ed Reg is : – Przed s tawię was ws zy s tk im, a p o tem p o jed ziemy razem n a wy cieczk ę. – M u s zę iś ć d o łazien k i – p o wied ziała Lex . – Przed s tawię was , ty lk o ch wilk ę. – Nie, ja mu s zę iś ć. Ed p rzes zed ł ju ż jed n ak d o czy n u . Dziad ek J o h n u cało wał wn u k i, a p o tem s tan ęły o k o w o k o z s iln y m z wy g ląd u p an em, k tó ry s ię z n im k łó cił. Nazy wał s ię Do n ald Gen n aro . Na imio n a i n azwis k a in n y ch Tim n ie zwró cił u wag i. By ła też jed n a p an i, miała jas n e wło s y i k ró tk ie s p o d en k i, i jes zcze tak i facet z b ro d ą, w d żin s ach i h awajs k iej k o s zu li w p almy . Wy g ląd ał jak p o d ró żn ik . J ed en p an b y ł b ard zo mło d y i b ard zo g ru b y , i zn ał s ię n a k o mp u terach . I jes zcze s tał tam tak i ch u d y mężczy zn a cały u b ran y n a czarn o . Nie p o d ał im ręk i, ty lk o lek k o s ię u k ło n ił. Tim p ró b o wał o cen ić lu d zi, k tó ry ch właś n ie p o zn ał, p atrząc n a n o g i tej p an i, i n ag le p rzy p o mn iało mu s ię, że wie, k to to jes t ten p an z b ro d ą. – Co tak o twieras z b u zię? – o d ezwała s ię Lex . – Zn am teg o p an a! – o d p o wied ział Tim. – No to co ? J a też g o teraz zn am. – Nie… J a mam jeg o k s iążk ę! – O jak iej k s iążce mó wis z? – zap y tał p an z b ro d ą. – Nazy wa s ię Zaginiony świat dinozaurów. – Tata mó wi, że d in o zau ry rzu ciły s ię Timo wi n a mó zg – p ry ch n ęła Lex . Tim n ie s łu ch ał s io s try . M y ś lał o p ro fes o rze Alan ie Gran cie. To s ły n n y n au k o wiec, jed en z g łó wn y ch o b ro ń có w teo rii, że d in o zau ry b y ły s tało ciep ln e. Pro wad ził d u żo wy k o p alis k , w M o n tan ie, w Eg g Hill – miejs cu zn an y m z teg o , że zn alezio n o tam b ard zo d u żo jaj d in o zau ró w. Pro fes o r Gran t zn alazł n ajwięcej jaj
d in o zau ró w n a ś wiecie. Umiał też d o b rze ry s o wać i s am ilu s tro wał s wo je k s iążk i. – Din o zau ry rzu ciły ci s ię n a mó zg ? – u p ewn ił s ię p ro fes o r z b ro d ą. – Będ ę z to b ą s zczery – mn ie też. – A tata mó wi, że d in o zau ry s ą g łu p ie – s k o men to wała Lex . – I że Tim p o win ien więcej wy ch o d zić n a d wó r i u p rawiać s p o rt! Tim zaczerwien ił s ię ze ws ty d u . – M iałaś iś ć d o łazien k i… – b u rk n ął. – Zaraz p ó jd ę. – A tak ci s ię s p ies zy ło . – Sama wiem, czy mi s ię s p ies zy , czy n ie! – Lex o p arła rączk i n a b io d rach , tak jak ro b iła to mama, k ied y b y ła n ajb ard ziej zła. – Wiecie co ? – wtrącił s ię Ed Reg is – ch o d źmy mo że ws zy s cy d o g łó wn eg o b u d y n k u , a zaraz p o tem zaczn iemy zwied zan ie. – Ws zy s cy p o s łu s zn ie ru s zy li. Tim u s ły s zał, jak ten Do n ald p o wied ział cich o d o jeg o d ziad k a: – M ó g łb y m cię za to zn is zczy ć. – Ob ejrzał s ię i zo b aczy ł, że k o ło n ieg o id zie p an p ro fes o r Alan Gran t. – Ile mas z lat, Tim? – zag ad n ął p ro fes o r. – J ed en aś cie. – Od d awn a in teres u jes z s ię d in o zau rami? – J u ż całk iem d łu g o . – Tim p rzełk n ął ś lin ę, tro ch ę zaws ty d zo n y . – Czas ami jeźd zimy d o mu zeó w, jeś li u d a mi s ię n amó wić tatę. – Twó j tata n ie in teres u je s ię zb y tn io d in o zau rami, p rawd a? Tim s k in ął g ło wą, a p o tem o p o wied ział p an u p ro fes o ro wi Gran to wi o o s tatn iej wy p rawie jeg o ro d zin y d o M u zeu m His to rii Natu raln ej. *** Tata p o p atrzy ł n a s zk ielet i p o wied ział: – Ale wielk i! – Wcale n ie, tato . To jes t s zk ielet k amp to zau ra. To ś red n i d in o zau r. – J a tam s ię n ie zn am. Dla mn ie jes t wy s tarczająco d u ży . – On n awet wcale n ie jes t d o ro s ły , tato . Tata zmru ży ł o czy i p rzy jrzał s ię s zk ieleto wi. – Po ch o d zi z o k res u ju ry ? – O matk o ! Nie, z k red y .
– A czy to jak aś ró żn ica? – Nie n o , mała – jak ieś s to milio n ó w lat – wy jaś n ił o jcu Tim. – Kred a b y ła n ajp ierw? – Nie, tato . Najp ierw b y ła ju ra. Tata co fn ął s ię i n ad al s ię p rzy g ląd ał. – M o im zd an iem jes t wielk i jak jas n a ch o lera. – Po p atrzy ł n a Tima p y tająco . Tim wied ział, że lep iej b ęd zie, jeżeli zg o d zi s ię z tatą, więc ty lk o mru k n ął co ś p o d n o s em. Przes zli d o n as tęp n y ch ek s p o n ató w. Tim p rzy s tan ął n a d łu żej p rzed s zk ieletem ty ran o zau ra. To b y ł n ajwięk s zy d rap ieżn ik , jak i k ied y k o lwiek ch o d ził p o ziemi. – No i co s ię tak wp atru jes z? – s p y tał w k o ń cu tata. – Liczę k ręg i – o d p o wied ział Tim. – J ak ie k ręg i? – W k ręg o s łu p ie. – Wiem, co to s ą k ręg i – b u rk n ął ze zło ś cią tata. Po s tali jes zcze ch wilę. – A p o co je liczy s z? – M o im zd an iem co ś tu s ię n ie zg ad za. Ty ran o zau ry miały w o g o n ie ty lk o trzy d zieś ci s ied em k ręg ó w. A ten ma więcej. – Czy ch ces z p o wied zieć, że w M u zeu m His to rii Natu raln ej źle zło ży li s zk ielet? Wątp ię. – Źle. Tak n ie wy g ląd ał. Tata p o d s zed ł ze zło ś cią d o s trażn ik a, k tó ry s tał w k ącie s ali. – Co ty p o wied ziałeś o jcu ? – zan iep o k o iła s ię mama. – Nic złeg o . Po wied ziałem ty lk o , że d in o zau r ma źle zło żo n y s zk ielet. Tata wró cił z g łu p ią min ą, b o s trażn ik p o wied ział mu , że rzeczy wiś cie ten s zk ielet ma za d u żo k ręg ó w w o g o n ie. – Sk ąd wied ziałeś , ile p o win n o ich b y ć? – s p y tał tata. – Czy tałem o ty m w k s iążce. – J es tem n ap rawd ę zd u mio n y , s y n k u . – Ojciec d o tk n ął jeg o ramien ia i lek k o je ś cis n ął. – Wies z, ile k ręg ó w w o g o n ie p o win ien mieć ten s zk ielet. Nig d y n ie s p o tk ałem tak ieg o d zieck a. Nap rawd ę d in o zau ry rzu ciły ci s ię n a mó zg . A p o tem p o wied ział, że ch ce zd ąży ć n a d ru g ą p o ło wę meczu M ets ó w w telewizji. Lex też ch ciała, więc s zy b k o wy s zli z mu zeu m. I p rzez to Tim wcale n ie zo b aczy ł wielu in n y ch d in o zau ró w, k tó re p rzed e ws zy s tk im ch ciał zo b aczy ć. No , ale z jeg o
ro d zin ą zaws ze tak b y ło . *** To zn aczy , tak b y ło p rzed tem, p rzy p o mn iał s o b ie Tim. Teraz tata ro zwo d zi s ię z mamą i p ewn ie n ied łu g o ws zy s tk o b ęd zie wy g ląd ało in aczej. Tata ju ż s ię o d n ich wy p ro wad ził. Najp ierw Timo wi wy d awało s ię, że to d ziwn e, że tata z n imi n ie mies zk a, ale p o tem n awet mu s ię to s p o d o b ało . Wy d awało mu s ię, że mama ma jak ieg o ś p an a, ale Tim n ie b y ł p ewn y i n ie ch ciał mó wić tak ich rzeczy Lex . By ło jej o k ro p n ie s mu tn o , b o ch ciała, żeb y tata b y ł z n imi. Os tatn io zro b iła s ię n ap rawd ę n iezn o ś n a… – Czy to b y ł p ięć ty s ięcy d wad zieś cia s ied em? – p rzerwał ro zmy ś lan ia Tima p ro fes o r Gran t. – Przep ras zam, n ie u s ły s załem. – Czy ten s zk ielet ty ran o zau ra w mu zeu m to b y ł n u mer p ięć ty s ięcy d wad zieś cia s ied em? – Tak ! – u cies zy ł s ię Tim. – A s k ąd p an wie? Pro fes o r u ś miech n ął s ię ty lk o p rzez b ro d ę. – Od lat mó wią, że p o win n i p o p rawić te k ręg i w jeg o o g o n ie. Ale teraz mo że to ju ż n ieważn e. – Dlaczeg o ? – Z p o wo d u teg o , co jes t n a tej wy s p ie – o d p o wied ział p ro fes o r Gran t. – Tu , n a wy s p ie two jeg o d ziad k a. Tim n ie zro zu miał, o co ch o d zi p an u p ro fes o ro wi, więc p o k ręcił g ło wą. – M ama mó wiła, że tu jes t o ś ro d ek wy p o czy n k o wy , b as en y , k o rty ten is o we i co ś tam jes zcze. – To n ie jes t zwy k ły o ś ro d ek wy p o czy n k o wy – p o wied ział p ro fes o r Gran t. – Wy tłu maczę ci ws zy s tk o p o d czas wy cieczk i. *** No i teraz o d p o wiad am za d zieci! – my ś lał z n iep o k o jem Ed Reg is , n erwo wo czek ając, aż ws zy s cy s ię zb io rą. Stars zy p an p o wied ział mu : „Piln u j mo ich wn u k ó w jak matk a mło d y ch , d o k o ń ca week en d u za n ie o d p o wiad as z". Ed o wi wcale s ię to n ie p o d o b ało . Po za ws zy s tk im czu ł s ię zd eg rad o wan y . Nie jes tem n iań k ą, my ś lał ze zło ś cią. An i p rzewo d n ik iem, ch o ćb y i d la VIP-ó w. J es tem
d y rek to rem d ziału p u b lic relatio n s Park u J u rajs k ieg o i mam co ro b ić p rzez cały ro k , k tó ry d zieli n as o d d aty o twarcia o b iek tu . Sama ws p ó łp raca z ag en cjami PR-o ws k imi z San Fran cis co i Lo n d y n u , i jes zcze ty mi z No weg o J o rk u i To k io , wy s tarczy za cały etat. Ty m b ard ziej że jes zcze n ie mo żn a zd rad zić, co s tan o wi is to tę atrak cy jn o ś ci p ark u . Firmy , z k tó ry mi ws p ó łp raco wał, o rg an izo wały ws tęp n e k amp an ie rek lamo we i b y ły b ard zo n iezad o wo lo n e, że n ie mają k o n k retn y ch d an y ch . Lu d zi k reaty wn y ch trzeb a k armić czy mś , n a czy m mo g ą s ię o p rzeć. I p o trzeb u ją zach ęty d o d als zy ch wy s iłk ó w. Ed n ie p o win ien tracić czas u n a o p ro wad zan ie n au k o wcó w. To częs ty p ro b lem s p ecjalis tó w o d p u b lic relatio n s , my ś lał. Nik t n ie p o s trzeg a czło wiek a jak o zawo d o wca! J es tem n a wy s p ie ju ż o d s ied miu mies ięcy i ciąg le wcis k ają mi jak ieś id io ty czn e zad an ia. Na p rzy k ład ten wy p ad ek w s ty czn iu . Po win ien b y ł zająć s ię ty m Hard in g alb o Owen s , g łó wn y wy k o n awca. Co ja wiem o rato wn ictwie? Nie o d p o wiad am za ro b o tn ik ó w. An i za d zieci. Teraz zro b ili ze mn ie p rzewo d n ik a i n iań k ę! Od wró cił s ię i p o liczy ł zeb ran y ch . Brak o wało jed n ej o s o b y . Po ch wili zo b aczy ł wy ch o d zącą z łazien k i mło d ą d o k to r o imien iu Ellie. – Do b rze, u wag a! Zaczn iemy zwied zan ie o d p iętra! – o zn ajmił d o n o ś n ie. *** Tim wch o d ził z d o ro s ły mi za Reg is em p o czarn y ch , zawies zo n y ch w p o wietrzu s ch o d ach . Wis iała n a n ich tab lica z n ap is em: ZAKAZ WSTĘPU DLA GOŚCI PIĘTRO TYLKO DLA PERSONELU Tim p o czu ł o g arn iające g o p o d n iecen ie. Po ch wili b y li ju ż n a p iętrze i s zli k o ry tarzem. J ed n a ś cian a b y ła ze s zk ła i wid ać b y ło za n ią b alk o n , p almy i lek k ą mg łę. W d ru g iej ś cian ie b y ły ró żn e d rzwi. Ch ło p iec czy tał n ap is y n a tab liczk ach : DOWÓDCA STRAŻY PARKU… SZEF OBSŁUGI GOŚCI.… DYREKTOR GENERALNY… To ch y b a b iu ra. Dalej, w p o ło wie d łu g o ś ci k o ry tarza, zo b aczy ł s zk lan ą ś cian ę z d rzwiami i tab licą, k tó ra wy g ląd ała tak :
Po d s p o d em zn ajd o wały s ię jes zcze d wie in n e tab liczk i: UWAGA! SUBSTANCJ E TERATOGENNE WEJ ŚCIE NIEWSKAZANE DLA CIĘŻARNYCH KOBIET BACZNOŚĆ! NIEBEZPIECZNE IZOTOPY RADIOAKTYWNE ŚRODOWISKO KANCEROGENNE
Tim b y ł co raz b ard ziej p o d ek s cy to wan y . Wied ział, co
to
s ą s u b s tan cje
terato g en n e! Ko b ieta mo że u ro d zić małeg o p o two rk a! Pró b o wał g o s o b ie wy o b razić, ale wted y ru d y p an p o wied ział: – Pro s zę n ie p rzejmo wać s ię zn ak ami, te tab lice wis zą tu ty lk o ze wzg lęd u n a wy mag an ia p rawn e. Zap ewn iam, że ws zęd zie jes t całk o wicie b ezp ieczn ie. Tim s ię zmartwił. Pan o two rzy ł d rzwi i ws zy s cy p rzes zli za s zk lan ą ś cian ę. Po d ru g iej s tro n ie s tał s trażn ik . – Zau waży liś cie p ań s two b y ć mo że, że n ie mamy n a wy s p ie liczn eg o p ers o n elu . Tak ie jes t zało żen ie – o g ran iczen ie p ers o n elu d o min imu m. M o żemy d o g ląd ać ws zy s tk ieg o , d y s p o n u jąc zaled wie d wad zieś cio rg iem p raco wn ik ó w. Oczy wiś cie b ęd zie ich więcej, k ied y p ark zo s tan ie o twarty d la g o ś ci, jed n ak w tej ch wili jes t n as n a wy s p ie ty lk o d wad zieś cio ro , n ie licząc p ań s twa… A o to i n as za s tero wn ia. Cały p ark k o n tro lu jemy z tej właś n ie s ali. Przy b y s ze p rzy s tan ęli i zajrzeli d o ciemn eg o p o mies zczen ia, k tó re p rzy p o min ało cen tru m k o n tro li lo tó w NASA, ty lk o b y ło mn iejs ze. Z s u fitu zwies zała s ię p rzezro czy s ta ś wietln a tab lica ze s ch ematem p ark u , n ap rzeciwk o n iej b y ł s zereg s tan o wis k k o mp u tero wy ch . Na n iek tó ry ch ek ran ach ś wieciły s ię d an e, więk s zo ś ć p o k azy wała ró żn e miejs ca p ark u . W p o mies zczen iu b y ło ty lk o d wó ch lu d zi, s tali i ro zmawiali. – M ężczy zn a p o lewej to n as z n aczeln y in ży n ier, p an J o h n Arn o ld . – Ed ws k azał ch u d eg o mężczy zn ę w eleg an ck iej k o s zu li z k ró tk im ręk awem i k rawacie. – Ten d ru g i p an to s zef n as zej s traży , Ro b ert M u ld o o n – s ły n n y b iały my ś liwy z Nairo b i. – M u ld o o n b y ł k rzep k im o s o b n ik iem w p o lo wy m mu n d u rze p rzy p o min ający m wo js k o wy , z k ies zen i jeg o b lu zy wy s tawały ciemn e o k u lary . Po p atrzy ł n a g o ś ci, s k in ął k ró tk o g ło wą i zn ó w s k u p ił u wag ę n a mo n ito rach . – Z p ewn o ś cią ch cielib y p ań s two zajrzeć d o tej s ali – k o n ty n u o wał Reg is – jed n ak n ajp ierw p o k ażę wam, jak u zy s k u jemy DNA d in o zau ró w. *** Tab liczk a n a d rzwiach g ło s iła: EKSTRAKCJ A. Otwierały s ię p rzy u ży ciu k arty , jak ws zy s tk ie d rzwi w b u d y n k u , w k tó ry m mieś ciło s ię lab o rato riu m. Reg is p rzes u n ął k artę p rzez czy tn ik , zap aliło s ię zielo n e ś wiatełk o i d rzwi s tan ęły o two rem. Po mies zczen ie b y ło n ied u że, s k ąp an e w zielo n y m ś wietle. Czwo ro lab o ran tó w w fartu ch ach p atrzy ło w o k u lary s tereo s k o p o wy ch mik ro s k o p ó w alb o o g ląd ało o b razy n a mo n ito rach o wy s o k iej ro zd zielczo ś ci. Tim zd ziwił s ię, że cały p o k ó j jes t
wy p ełn io n y żó łty mi k amien iami. Leżały n a s zk lan y ch p ó łk ach , w tek tu ro wy ch p u d ełk ach i n a tacach . Na k ażd y m k amy k u b y ła k arteczk a z n u merem. Ed p rzed s tawił s zczu p łeg o trzy d zies to p aro letn ieg o mężczy zn ę; n azy wał s ię Hen ry Wu . – Pan d o k to r Wu to n as z n aczeln y g en ety k . Po zwo lę s o b ie p rzek azać mu p ałeczk ę, lep iej wy tłu maczy p ań s twu , co s ię tu taj d zieje. – Sp ró b u ję – o d p o wied ział z u ś miech em Wu . – Gen ety k a to d o ś ć s k o mp lik o wan a d zied zin a. W k ażd y m razie n a p ewn o zas tan awiają s ię p ań s two , s k ąd b ierzemy DNA, ab y mó c h o d o wać d in o zau ry . – Przy s zło mi d o g ło wy to p y tan ie – o d rzek ł Gran t. – W p rak ty ce s ą d wa d o s tęp n e źró d ła – ciąg n ął Wu . – Czas ami u d aje s ię p o zy s k ać DNA b ezp o ś red n io z k o ś ci d in o zau ró w, p rzy wy k o rzy s tan iu meto d y ek s trak cji p rzeciwciał Lo y a. – J ak a jes t wy d ajn o ś ć tej meto d y ? – Có ż, więk s za częś ć ro zp u s zczaln y ch b iałek zo s taje wy p łu k an a w p ro ces ie p o ws tawan ia s k amielin y . J ed n ak o k o ło d wu d zies tu p ro cen t b iałek wciąż d aje s ię p o zy s k ać, co ro b imy , mieląc k o ś ci i s to s u jąc meto d ę Lo y a. Sam jej twó rca p o zy s k iwał tą d ro g ą b iałk a ze s zczątk ó w wy marły ch au s tralijs k ich to rb aczy , a tak że k o mó rk i k rwi z p ras tary ch s zczątk ó w lu d zk ich . To tak wy rafin o wan a tech n ik a, że mo żn a ją s to s o wać, d y s p o n u jąc zaled wie p ięćd zies ięcio ma n an o g ramami materiału . To p ięćd zies iąt b ilio n o wy ch częś ci g rama. – I u d ało s ię p an u d o s to s o wać meto d ę Lo y a d o was zy ch p o trzeb ? – s p y tał Alan . – Ty lk o jak o d o d atk o we źró d ło DNA. J ak zap ewn e p an s o b ie wy o b raża, d wad zieś cia p ro cen t b iałek n am n ie wy s tarczy . Żeb y s k lo n o wać d in o zau ra, p o trzeb n e n am jeg o k o mp letn e, u p o rząd k o wan e DNA. Po zy s k u jemy je z teg o . – Wu u n ió s ł jed en z żó łtawy ch k amy k ó w. – Z b u rs zty n u , s k amien iałej ży wicy , k tó ra p o ws tała z s o k ó w p reh is to ry czn y ch d rzew. Gran t p o p atrzy ł n a Ellie, a p o tem n a Ian a. – Bard zo s p ry tn e – p o ch walił M alco lm, s k łan iając g ło wę. – A ja n ie ro zu miem – p rzy zn ał Alan . – Sp ły wające s o k i d rzew częs to n atrafiają n a o wad y – tłu maczy ł Wu . – Niejed en o wad zn alazł s ię w p u łap ce i p rzetrwał d o n as zy ch czas ó w zamk n ięty w b u rs zty n ie. M o żn a w n im zn aleźć n ajro zmaits ze g atu n k i o wad ó w. M ięd zy in n y mi te, k tó re g ry zły więk s ze zwierzęta i wy s y s ały ich k rew.
– Wy s y s ały k rew… – Alan o two rzy ł s zero k o u s ta. – Krew d in o zau ró w! – Ows zem, n atrafiamy n a tak ie. – Owad wy s s ał k rew d in o zau ra, a p o tem zak o n s erwo wał s ię w b u rs zty n ie… A n iech mn ie! – Alan p o k ręcił g ło wą. – Ta meto d a mo że b y ć s k u teczn a. – Zap ewn iam p an a, że jes t. – Wu p rzes zed ł d o jed n eg o z mik ro s k o p ó w. Lab o ran t p o ło ży ł ak u rat n a s zk iełk u k awałek b u rs zty n u z zato p io n ą w ś ro d k u mu ch ą. Go ś cie zo b aczy li n a mo n ito rze, jak lab o ran t wp ro wad za p rzez b u rs zty n d łu g ą ig łę i wb ija ją w ciało p reh is to ry czn ej mu ch y . – J eś li wewn ątrz teg o o wad a zn ajd u ją s ię k o mó rk i k rwi jak ieg o ś in n eg o zwierzęta, b y ć mo że u d a n am s ię je z n ieg o wy d o b y ć i w ten s p o s ó b p o zy s k ać p aleo DNA, to zn aczy DNA wy marłeg o g atu n k u zwierzęcia – tłu maczy ł Wu . – Oczy wiś cie n ie b ęd ziemy mieli p ewn o ś ci, czy m d y s p o n u jemy , d o p ó k i n ie d o k o n amy ek s trak cji DNA, n ie zrep lik u jemy g o i n ie s p rawd zimy , co p o ws tan ie. To p o wo ln y , d łu g o trwały p ro ces , ale zajmu jemy s ię ty m ju ż o d p ięciu lat i o s iąg n ęliś my s u k ces y … W is to cie p o zy s k an ie tą meto d ą DNA d in o zau ra jes t n ieco łatwiejs ze n iż w p rzy p ad k u DNA s s ak a. Krwin k i czerwo n e s s ak ó w s ą b o wiem k o mó rk ami b ezjąd rzas ty mi, a s k o ro n ie mają jąd er, n ie ma w n ich i DNA. Ab y s k lo n o wać s s ak a, trzeb a b y zatem zn aleźć k rwin k ę b iałą – a ty ch jes t zn aczn ie mn iej n iż czerwo n y ch . Krwin k i czerwo n e d in o zau ró w mają n ato mias t jąd ra – p o d o b n ie jak k rwin k i czerwo n e p tak ó w. To jed en z wielu d o wo d ó w p o twierd zający ch tezę, iż d in o zau ry to właś ciwie n ie g ad y , ale raczej co ś w ro d zaju wielk ich g ru b o s k ó rn y ch p tak ó w. Tim p atrzy ł n a p ro fes o ra Gran ta, k tó ry ch y b a ciąg le n ie d o wierzał p an u d o k to ro wi Wu . Den n is Ned ry , ten g ru b y n iech lu j, miał zn u d zo n ą min ę, ch y b a n ie in teres o wało g o , co mó wi p an d o k to r. Zerk ał n iecierp liwie w s tro n ę wy jś cia. – Wid zę, że p an Ned ry wy o b raża ju ż s o b ie n as tęp n y etap n as zeg o p ro ces u k lo n o wan ia d in o zau ró w: id en ty fik ację p o zy s k an eg o DNA – s k o men to wał Wu . – Uży wamy d o teg o celu p o tężn y ch k o mp u teró w. Go ś cie p rzes zli wraz z d o k to rem Wu d o k limaty zo wan ej s ali, w k tó rej ro zleg ał s ię g ło ś n y s zu m. Na ś ro d k u zn ajd o wały s ię d wa d wu metro wej wy s o k o ś ci cy lin d ry , a p o d ś cian ami s zereg i s talo wy ch s k rzy n ek s ięg ający ch d o ro s ły m mn iej więcej d o p as a. – Oto n as za n ajn o wo cześ n iejs za n a ś wiecie p raln ia au to maty czn a – zażarto wał Wu . – Ws zy s tk ie te u rząd zen ia p o d ś cian ami to zau to maty zo wan e s ek wen cjo n ery DNA firmy Hamach i-Ho o d . Pracu ją z o g ro mn ą p ręd k o ś cią, s tero wan e p rzez s u p erk o mp u tery Cray XM P – to właś n ie te d wie małe wieże p o ś ro d k u s ali.
Zn ajd u jecie s ię p ań s two w miejs cu , k tó re mo żn a n azwać n iezwy k le wy d ajn ą fab ry k ą g en ó w. W s ali zn ajd o wało s ię k ilk a mo n ito ró w, n a k tó ry ch o b razy zmien iały s ię tak s zy b k o , że tru d n o n awet b y ło s twierd zić, co p o k azu ją. Wu wcis n ął k lawis z jed n eg o z k o mp u teró w, zatrzy mu jąc o b raz n a ek ran ie.
– Oto p rzed p ań s twem o b raz s tru k tu ry małeg o frag men tu p rawd ziweg o d in o zau rzeg o DNA – mó wił Wu . – Pro s zę zau waży ć, że n u k leo ty d y w s ek wen cjach g en o wy ch DNA d in o zau ró w zawierają cztery p o d s tawo we zas ad y – ad en in ę, ty min ę, g u an in ę i cy to zy n ę. Frag men t DNA wid o czn y n a ek ran ie p rawd o p o d o b n ie zawiera in fo rmacje wy s tarczające d o wy two rzen ia p o jed y n czeg o b iałk a – d ajmy n a to , h o rmo n u alb o en zy mu . Ko mp letn a cząs teczk a DNA zawiera o k o ło trzech miliard ó w u p o rząd k o wan y ch zas ad ! Gd y b y ś my o g ląd ali o b raz DNA p rzez o s iem g o d zin d zien n ie, ro b iąc tak ie zrzu ty ek ran u co jed n ą s ek u n d ę, o b ejrzen ie całej h elis y DNA zajęło b y n am d wa lata. J es t aż tak zło żo n a… Wid zą p ań s two ak u rat ty p o wy p rzy k ład zrzu tu ek ran u . Po n ieważ wid zimy , że jes t tu b łąd – ws k azał p alcem – w lin ii o zn aczo n ej jak o ty s iąc d wieś cie jed en . Więk s zo ś ć p o zy s k iwan eg o p rzez n as DNA
jes t p o frag men to wan a i n iek o mp letn a. Pierws zą zatem rzeczą, jak ą mu s imy z n im zro b ić, jes t n ap rawien ie g o – i ty m zajmu je s ię k o mp u ter. DNA jes t ro zcin an e za p o mo cą tak zwan y ch en zy mó w res try k cy jn y ch . Ko mp u ter d o b iera o d p o wied n ie en zy my , k tó re d o k o n u ją p o d ziału .
– A o to ten s am frag men t DNA z wid o czn y mi p u n k tami, w k tó ry ch zo s tały zaap lik o wan e en zy my res try k cy jn e – k o n ty n u o wał d o k to r Wu . – J eś li s p o jrzą p ań s two n a lin ię ty s iąc d wieś cie jed en , to zo b aczą, że w miejs cu wy s tęp o wan ia b łęd u p as mo DNA zo s tało ro zcięte p rzez d wa ró żn e en zy my , in n y n a k ażd y m k o ń cu . W tej s p rawie p o zwalamy p o d ejmo wać d ecy zje k o mp u tero m. M u s imy jed n ak wied zieć, jak ie n u k leo ty d y ws tawić, ab y załatać p u s te miejs ce. Do teg o celu trzeb a zes tawiać ze
s o b ą ro zmaite p o cięte frag men ty , n a p rzy k ład tak :
– Od n ajd u jemy in n y frag men t DNA, k tó ry p o k ry wa s ię z o d cin k ami s ąs iad u jący mi z lu k ą, i d zięk i temu mo żemy ją zap ełn ić. Sami p ań s two wid zą, że p o trafmy wy s zu k iwać tak ie frag men ty i u zu p ełn iać k o d . Ciemn e p ro s to k ąty wid o czn e n a ek ran ie to p rzean alizo wan e frag men ty d in o zau rzeg o DNA, u p rzed n io p o cięte p rzez en zy my res try k cy jn e. Ko mp u ter rek o mb in u je k o d , wy s zu k aws zy jeg o zach o d zące n a s ieb ie o d cin k i. Przy p o min a to tro ch ę zab awę u k ład an k ą, p rzy czy m k o mp u ter jes t w s tan ie n ap rawd ę b ard zo s zy b k o d o b ierać o d p o wied n ie elemen ty .
– Z k o lei n a ty m ek ran ie wid zą p ań s two ten s am frag men t k o d u g en ety czn eg o co za p ierws zy m razem, ale ju ż p o d o k o n an iu p rzez k o mp u ter n ap rawy . Op eracja, k tó rą o p is ałem, trwała p arę s ek u n d . W k o n wen cjo n aln y m lab o rato riu m trzeb a b y mo zo lić s ię n ad n ią p rzez całe mies iące. – I w ten s p o s ó b u zy s k u jecie całą cząs teczk ę DNA? – zd ziwił s ię Alan . –
Och ,
n ie.
To
n iemo żliwe…
Po czy n iliś my
o g ro mn e
p o s tęp y
od
lat
s ześ ćd zies iąty ch , k ied y ro zk o d o wan ie maleń k ieg o frag men tu , jak ten n a ek ran ie, zajmo wało cztery lata, p rzy zaan g ażo wan iu całeg o lab o rato riu m. Dziś k o mp u tery w k ilk a g o d zin ro b ią to za n as . Ale i tak cząs teczk a DNA jes t d la n ich za d u ża. Ro zp raco wu jemy d o k ład n ie ty lk o te frag men ty , k tó re s ą ró żn e u ró żn y ch g atu n k ó w d in o zau ró w i k tó re ró żn ią s ię o d DNA ws p ó łczes n y ch zwierząt. Po s zczeg ó ln e g atu n k i ró żn ią s ię o d s ieb ie ty lk o p aro ma p ro cen tami n u k leo ty d ó w i właś n ie te an alizu jemy . To i tak o g ro mn a p raca. ***
Den n is Ned ry ziewn ął. J u ż d awn o d o s zed ł d o wn io s k u , że In Gen mu s i zajmo wać s ię właś n ie czy mś w ty m ro d zaju . Pierws zy raz firma zwró ciła s ię d o n ieg o k ilk a lat wcześ n iej – Ned ry p ro jek to wał s y s tem k o mp u tero wy p ark u . Klien t p o p ro s ił wted y , ab y p rzy g o to wał międ zy in n y mi b azę d an y ch , w k tó rej p o s zczeg ó ln e rek o rd y b ęd ą miały p o 3 × 1 0 p ó l. Den n is p o my ś lał, że to b łąd , i zad zwo n ił d o Palo Alto , b y p o d an o mu rzeczy wis te wy mag an ia wzg lęd em b azy . Po wied zian o mu jed n ak , że s p ecy fik acja, jak ą o trzy mał, jes t p o p rawn a. M iał p rzy g o to wać ark u s ze n a trzy miliard y zmien n y ch k ażd y . J u ż wcześ n iej zd o b y ł d u że d o ś wiad czen ie w p racy n ad ro zb u d o wan y mi s y s temami – wy ro b ił s o b ie mark ę jak o twó rca s y s temó w zarząd zan ia łączn o ś cią telefo n iczn ą w k ilk u międ zy n aro d o wy ch k o rp o racjach . Pro jek to wał ju ż b azy n a milio n y rek o rd ó w. J ed n ak In Gen żąd ał o d n ieg o czeg o ś zn aczn ie więk s zeg o … By ł ty m tak zd u mio n y , że s p o tk ał s ię z Barn ey em Fello ws em z firmy Sy mb o lics , k tó rej s ied zib a mieś ciła s ię k o ło k amp u s u M as s ach u s etts In s titu te o f Tech n o lo g y , n ajs ły n n iejs zej u czeln i tech n iczn ej ś wiata. – Słu ch aj, Barn ey u , d o czeg o mo że b y ć p o trzeb n a b aza o rek o rd ach p o trzy miliard y p ó l k ażd y ? – s p y tał. – Do n iczeg o – o d p o wied ział ze ś miech em Barn ey . – Kto ś s ię p o my lił. Wb ił o jed n o alb o d wa zera za d u żo . – Nie, p y tałem. Po wied zieli, że tak a ma b y ć. – Po rąb ało ich . Teg o n ie d a s ię w p rak ty ce o b s łu ży ć. Nawet g d y b y mieli n ajs zy b s ze d o s tęp n e p ro ces o ry i g d y b y ś n ap is ał n ajwy d ajn iejs ze alg o ry tmy , wy s zu k iwan ie b ęd zie trwało k ilk a d n i, a n awet ty g o d n i. – Właś n ie – wes tch n ął Den n is . – Wiem… Na s zczęś cie n ie ja mam n ap is ać alg o ry tmy , ty lk o zap ro jek to wać ark u s ze d an y ch i d o b rać o d p o wied n ią ilo ś ć p amięci d la s y s temu . Ale jes tem b ard zo ciek awy , d o czeg o mo że s łu ży ć tak a b aza. – Po d p is ałeś p ewn ie k lau zu lę p o u fn o ś ci? – Barn ey ś ciąg n ął b rwi. – Tak . – Więk s zo ś ć zleceń , k tó re wy k o n y wał Den n is , wiązała p o d p is y wan iem tak ich k lau zu l.
s ię
– Czy mo żes z p o wied zieć mi co k o lwiek ? – To firma b io tech n o lo g iczn a. – Bio tech n o lo g ia… W tak im razie ju ż wiem, to o czy wis te – o d rzek ł Fello ws . – No i d o czeg o to ma b y ć? – Do o p is u cząs teczek DNA.
z
No co ty – żach n ął s ię Den n is . – To n iemo żliwe, żeb y ch cieli s zczeg ó ło wo an alizo wać DNA! – Sły s zał o Hu man Gen o me Pro ject, zak ro jo n y m n a s zero k ą s k alę p rzed s ięwzięciu n au k o wy m, k tó reg o celem b y ło o p is an ie całej p o d wó jn ej h elis y DNA czło wiek a. M iało to jed n ak zająć całe lata, a w ten n iezwy k ły p ro jek t zaan g ażo wan e b y ły lab o rato ria całeg o ś wiata. Wy s iłk i te ro zmach em p rzy wo d ziły n a my ś l p ro jek t „M an h attan ", w k tó reg o wy n ik u p o ws tała b o mb a ato mo wa… – Barn ey u , to p ry watn a firma. – Nie wy o b rażam s o b ie n iczeg o in n eg o , d o czeg o b y ły b y p o trzeb n e rek o rd y o trzech miliard ach p ó l – s k wito wał Fello ws . – M o że n ie b o ją s ię wy zwań . – Nie u leg a wątp liwo ś ci, że n ie… – M o g ą też an alizo wać ty lk o frag men ty DNA, ale mają alg o ry tmy , k tó re zjad ają g ig an ty czn e ilo ś ci RAM -u . To
ju ż
zab rzmiało
d la
Den n is a
b ard ziej
s en s o wn ie.
Niek tó re
tech n ik i
p rzes zu k iwan ia b az d an y ch an g ażu ją o lb rzy mie ilo ś ci p amięci o p eracy jn ej. – Wies z, k to ro b i d la n ich te alg o ry tmy ? – s p y tał Barn ey . – Nie. Ta firma b ard zo p iln ie s trzeże s wo ich tajemn ic. – Có ż, w k ażd y m razie zg ad u ję, że b ęd ą ro b ili co ś z DNA – p o d s u mo wał Fello ws . – Na jak ich mas zy n ach ma o p ierać s ię – Na k ilk u XM P. – Kilk u XM P?! To zn aczy , że n ie wy s tarczy im n awet Cray ?! Od jęło mi mo wę! – Barn ey my ś lał in ten s y wn ie, mars zcząc czo ło . – Słu ch aj, mo żes z p o wied zieć mi co ś więcej? – Przy k ro mi, ale n ie. Na ty m ro zmo wa s ię zak o ń czy ła. Den n is wró cił d o d o mu i zap ro jek to wał s y s tem k o mp u tero wy d la In Gen u . Zajęło mu to p o n ad ro k – a n ie p raco wał s am, miał s wo ich p ro g ramis tó w. Ro b o ta b y ła wy jątk o wo tru d n a, b o lu d zie z In Gen u za n ic n ie ch cieli mu p o wied zieć, d o czeg o b ęd ą s łu ży ć p o s zczeg ó ln e mo d u ły s y s temu . Wy d awali mu ty lk o lak o n iczn e p o lecen ia: „Pro s zę zap ro jek to wać p o d s y s tem d o p rzech o wy wan ia d an y ch ". „Zap ro jek tu jcie mo d u ł g raficzn y ". Do s tawał o czy wiś cie s p ecy fik ację wy mag an y ch p arametró w elemen tó w s y s temu , jed n ak n ie wied ział, d o czeg o k o n k retn ie ma o n s łu ży ć. Praco wał więc właś ciwie p o o mack u . Dlateg o teraz Den n is n ie d ziwił s ię, że p o u ru ch o mien iu s y s tem s twarza p ro b lemy . Tru d n o , żeb y tak n ie b y ło . Czeg o ci lu d zie z In Gen u s ię s p o d ziewali? Wezwali g o n ag le, s p an ik o wan i i n iezad o wo len i z n ied o s k o n ało ś ci s y s temu , k tó ry s two rzy ł. Den erwo wało g o to . Zn ó w s k u p ił u wag ę n a p o k azie. Pro fes o r Gran t zap y tał
właś n ie: Kied y ju ż k o mp u ter p rzean alizu je o d p o wied n ie o d cin k i DNA, s k ąd wiecie, z jak ieg o p o ch o d zi o n o zwierzęcia? – Sto s u jemy d wie p ro ced u ry – o d p o wied ział d o k to r Wu . – Po p ierws ze, map o wan ie flo g en ety czn e. Z u p ły wem czas u DNA ewo lu u je, p o d o b n ie jak ws zy s tk ie cech y d an eg o g atu n k u – n a p rzy k ład k o ń czy n y ; k ażd y jeg o fizy czn y atry b u t. Po trafimy o k reś lić za p o mo cą k o mp u tera, g d zie mn iej więcej p o ło żo n y jes t d an y , n ieo k reś lo n y o d cin ek DNA n a map ie ewo lu u jący ch cech . To b ard zo czas o ch ło n n a meto d a, ale tak ie p o s tęp o wan ie o k azało s ię mo żliwe. – A jak a jes t d ru g a p ro ced u ra? – Po p ro s tu h o d u jemy zwierzę i p atrzy my , co wy ro s ło . – Wu wzru s zy ł ramio n ami. – Najczęś ciej p o s tęp u jemy właś n ie tak . Po k ażę teraz p ań s twu , jak h o d u jemy d in o zau ry . *** Tim M u rp h y co raz b ard ziej s ię n iecierp liwił. In teres o wał s ię tech n ik ą, ale i tak p o mału p rzes tawał s łu ch ać, co mó wi d o k to r Wu . Zap ro wad ził wy cieczk ę d o d rzwi z tab liczk ą z n ap is em ZAPŁADNIANIE. Wes zli i Tim zn o wu zo b aczy ł jak ich ś lab o ran tó w i mik ro s k o p y . Częś ć s ali, z ty łu , o ś wietlo n a b y ła d ziwn y m fio leto wy m ś wiatłem. Do k to r Wu p o wied ział, że to , co ro b ili tu z DNA, wy mag ało p rzery wan ia mito zy k o mó rek w p recy zy jn ie o k reś lo n y ch mo men tach i że d lateg o trzy mają w ty m lab o rato riu m n iek tó re z n ajs iln iejs zy ch tru cizn ś wiata. – Hemo to k s y n y , k o lch icy n o id y , b eta-alk alo id y – mó wił, p o k azu jąc s zereg o ś wietlo n y ch n a fio leto wo s trzy k awek . – Zab iją k ażd e zwierzę w ciąg u s ek u n d y czy d wó ch . To zaciek awiło Tima, ale n ie d o wied ział s ię więcej o tru cizn ach , b o p an Wu zaczął d łu g o g lęd zić o ty m, że wy k o rzy s tu ją n iezap ło d n io n e jaja k ro k o d y li i zamien iają w n ich DNA. Pro fes o r Gran t zad awał d o k to ro wi Wu n au k o we p y tan ia, za tru d n e d la Tima. Przy ś cian ie s tały d u że zb io rn ik i z n ap is em CIEKŁY AZOT. By ły też wielk ie ch ło d n ie, d o k tó ry ch mo żn a b y ło wejś ć. M iały p ó łk i, a n a n ich leżały zamro żo n e malu tk ie emb rio n y , p o zawijan e w fo lię alu min io wą. Lex wy g ląd ała n a zn u d zo n ą. Den n is Ned ry ju ż ziewał. Nawet p an i d o k to r Sattler ch y b a s traciła zain teres o wan ie. Tim miał ju ż d o s y ć ty ch ws zy s tk ich lab o rato rió w i s k o mp lik o wan eg o o p o wiad an ia d o k to ra Wu . Ch ciał wres zcie zo b aczy ć d in o zau ry !
*** Na n as tęp n y ch d rzwiach b y ła tab liczk a WYLĘGARNIA. – Będ zie tro ch ę g o rąco i wilg o tn o – u p rzed ził d o k to r Wu . – W wy lęg arn i u trzy mu jemy temp eratu rę trzy d zies tu s ied miu s to p n i Cels ju s za i wilg o tn o ś ć s to p ro cen t. Po za ty m s tężen ie tlen u w p o wietrzu jes t tu taj wy żs ze n iż n o rmaln ie – wy n o s i p rawie trzy d zieś ci trzy p ro cen t. – J u rajs k a atmo s fera… – s twierd ził p ro fes o r Gran t. – Tak . A p rzy n ajmn iej zak ład amy , że tak a b y ła. J eś li k to ś z was b ęd zie miał zamiar zemd leć, n iech mi n ajp ierw p o wie. Wu p rzes u n ął k artę p rzez czy tn ik i d rzwi o two rzy ły s ię z s y k iem. – M u s zę w ty m miejs cu p rzy p o mn ieć, że w tej s ali n ie wo ln o n iczeg o d o ty k ać. Niek tó re jaja p rzep u s zczają tłu s zcze wy twarzan e p rzez lu d zk ą s k ó rę. I u wag a n a g ło wy . Przez cały czas w g ó rze p rzemies zczają s ię czu jn ik i. Do k to r o two rzy ł d ru g ie d rzwi i Tim o raz res zta wy cieczk i wes zli d o o g ro mn ej s ali. Tu ś wiatło b y ło czerwo n e i d o s y ć s łab e. Na d łu g ich s to łach leżały wielk ie jaja, a d o o k o ła n ich u n o s iła s ię z s y k iem p ara. Sto łó w n ie b y ło p rzez n ią d o b rze wid ać, w k ażd y m razie jaja ru s zały s ię tro ch ę, ws zy s tk ie s ię k o ły s ały . – J aja g ad ó w zawierają d u żo żó łtk a, ale w o g ó le n ie mają w s o b ie wo d y . Emb rio n y mu s zą więc czerp ać ją z o to czen ia jaja – o p o wiad ał Wu . – Dlateg o o my wamy je p arą wo d n ą. Wy jaś n ił n as tęp n ie, że n a k ażd y m s to le leży p o s to p ięćd zies iąt jaj, d o k tó ry ch wp ro wad zo n o DNA p o zy s k an e w ty m s amy m o k res ie. Przy k ażd y m s to le b y ła tab liczk a z zak o d o wan y m o p is em p artii, n a p rzy k ład STEG-4 5 8 /2 czy TRIC-3 9 0 /4 . Praco wn icy wy lęg arn i b ro d zili p o p as we mg le, wk ład ali w n ią ręce i o b racali jaja – k ażd e mu s iało b y ć o b ró co n e co g o d zin ę. M ierzy li też temp eratu rę s p ecjaln y mi czu jn ik ami. Po d s u fitem wis iały k amery i czu jn ik i ru ch u . Po s ali p rzemies zczało s ię tak że u rząd zen ie d o p o miaru temp eratu ry , z d łu g im, zwis ający m, ru rk o waty m czu jn ik iem, k tó ry d o ty k ał k o lejn o jaja p o jaju . Wy d awał p is k i ru s zał d alej. – Wy h o d o waliś my ju ż w tej wy lęg arn i k ilk an aś cie p artii emb rio n ó w – mó wił Wu – z czeg o u d ało s ię d o ch o wać w s u mie d wieś cie trzy d zieś ci o s iem d in o zau ró w. Przeży wa mn iej więcej jed en p rzecin ek cztery p ro cen t emb rio n ó w, o czy wiś cie ch cemy ten ws p ó łczy n n ik p o d wy żs zy ć. J ed n ak mu s imy p an o wać – z p o mo cą k o mp u teró w – n ad mn iej więcej p ięciu s et zmien n y mi: s tu d wu d zies to ma czy n n ik ami ś ro d o wis k o wy mi, o k o ło d wu s to ma czy n n ik ami związan y mi z wn ętrzem
k ażd eg o jaja, wres zcie p rawie d wu s to ma cech ami s ameg o materiału g en ety czn eg o . Te jaja s ą p las tik o we. Wp ro wad zamy d o n ich zaro d k i mech an iczn ie, i tu n as tęp u je wy lęg an ie. – J ak d łu g o ro ś n ie d in o zau r? – Zwierzęta d o jrzewają s zy b k o , p ełn e ro zmiary o s iąg ają w ciąg u o d d wó ch d o czterech lat. M amy ju ż w p ark u p ewn ą liczb ę d o ro s ły ch o k azó w. – Co zn aczą te cy ferk i? – To o zn aczen ia p o s zczeg ó ln y ch p artii jaj. Pierws ze cztery litery o zn aczają g atu n ek zwierzęcia. TRIC – to tricerato p s y , STEG – s teg o zau ry i tak d alej. – A co h o d u jecie n a ty m s to le? – zain teres o wał s ię Alan , p o k azu jąc g ło wą tab liczk ę z n ap is em x x x x -0 0 0 1 /l. Po d s p o d em d o p is an e b y ło ręczn ie: prawdop. celury. – W ty ch jajach jes t p ierws za p artia zaro d k ó w z n o weg o ty p u DNA. Nie jes teś my p ewn i, co w n ich wy ro ś n ie. Zaws ze tak jes t z p ierws zą p artią. J ak p an wid zi, p o d ejrzewamy , że to mo g ą b y ć celu ry , n iewielk ie ro ś lin o żern e d in o zau ry , jeś li d o b rze p amiętam. M u s zę p rzy zn ać, że n ie zn am n azw ty ch ws zy s tk ich zwierząt. Od k ry to ju ż o k o ło trzy s tu ro d zajó w d in o zau ró w… – Trzy s ta czterd zieś ci s ied em! – o d ezwał s ię Tim. Alan s ię u ś miech n ął. – Czy w tej ch wili co ś s ię wy lęg a? – s p y tał. – Ak u rat n ie. Ok res in k u b acji ró żn i s ię o czy wiś cie w zależn o ś ci o d g atu n k u , ale o g ó ln ie wy n o s i z g ru b s za d wa mies iące. Staramy s ię ro zk ład ać w czas ie wy lęg an ie s ię zwierząt z k ażd ej p artii, żeb y n as i p raco wn icy łatwiej rad zili s o b ie z o p iek ą n ad n imi. Wy o b rażacie s o b ie p ań s two , co b y s ię tu d ziało , g d y b y w ciąg u k ilk u d n i p rzy ch o d ziło n a ś wiat s to p ięćd zies iąt mały ch d in o zau ró w? W rzeczy wis to ś ci p rzeży wa n iewiele emb rio n ó w… Właś ciwie te „ik s y " mo g ą ju ż zaraz zacząć s ię wy lęg ać, tru d n o p o wied zieć, ile jes zcze d n i zo s tało . Czy k to ś z p ań s twa ma jes zcze jak ieś p y tan ia? Nie? W tak im razie p rzejd ziemy d o d in o zau rzeg o p rzed s zk o la, to zn aczy miejs ca, g d zie p rzeb y wają d in o zau ry , k tó re n ied awn o s ię wy k lu ły . *** „Przed s zk o le" o k azało s ię o k rąg łą s alą o ś cian ach p o malo wan y ch n a b iało . Stało w n iej k ilk an aś cie in k u b ato ró w, tak ich jak n a o d d ziałach p o ło żn iczy ch w s zp italach , w tej ch wili b y ły jed n ak p u s te. Na p o d ło d ze leżały p o ro zrzu can e s zmaty i ró żn e zab awk i d la zwierząt. Na ś ro d k u s ied ziała o d wró co n a p lecami d o g o ś ci mło d a, u b ran a n a b iało k o b ieta.
– Co tu d zis iaj mamy , Kath y ? – zag ad n ął ją d o k to r Wu . – Niewiele. Ty lk o jed n eg o małeg o welo cirap to ra. – Zo b aczmy g o . Kath y ws tała i o d s u n ęła s ię n a b o k . – Wy g ląd a jak jas zczu rk a – s k o men to wał Den n is Ned ry . Na p o d ło d ze s tało zwierzę d łu g o ś ci mn iej więcej czterd zies tu p ięciu cen ty metró w, ro zmiarami p rzy p o min ało małą małp k ę. By ło ciemn o żó łte w b rązo we p as y , p rzez co p rzy wo d ziło n a my ś l ty g ry s a. M iało jas zczu rczą g ło wę z d łu g im p y s k iem, s tało jed n ak n a ty ln y ch , mo cn y ch k o ń czy n ach , p o mag ając s o b ie w zach o wan iu ró wn o wag i g ru b y m, p ro s ty m o g o n em. Przed n ie, mn iejs ze k o ń czy n y wis iały w p o wietrzu . Zwierzę p rzech y liło łeb ek i p atrzy ło n a wp atru jący ch s ię w n ie lu d zi. – Welo cirap to r... – s zep n ął zd u mio n y Alan . – Velociraptor mongoliensis – p o twierd ził Wu . – Drap ieżn ik . Ten o s o b n ik ma d o p iero s ześ ć ty g o d n i. – Właś n ie o d k o p ałem s zk ielet tak ieg o … – mru k n ął Gran t, n ach y lając s ię n ad s two rzen iem, żeb y lep iej mu s ię p rzy jrzeć. W tej s amej ch wili mały jas zczu r s k o czy ł tak wy s o k o , że p rzeleciał p o n ad g ło wą Alan a i wy ląd o wał w ramio n ach Tima. – O matk o ! – On e p o trafią s k ak ać – s k o men to wał Wu . – M ałe welo cirap to ry . Właś ciwie d o ro s łe też p o trafią… Tim zd o łał złap ać welo cirap to ra i g o p rzy tu lił. Zwierzak n ie waży ł d u żo , mo że z k ilo g ram. By ł ciep ły i miał b ard zo s u ch ą s k ó rę. Nied u ża g ło wa zwierzęcia zn ajd o wała s ię k ilk an aś cie cen ty metró w o d b u zi ch ło p ca. Patrzy ły n a n ieg o małe, ciemn e, wy łu p ias te o czy , a z p y s k a d ziwn ej jas zczu rk i b ły s k awiczn ie wy s u wał s ię i ch o wał ro zd wo jo n y języ k . – Czy o n mn ie n ie u g ry zie? – Nie. To jes t o n a. J es t b ard zo miła. – J es t p an p ewn y ? – s p y tał Gen n aro wy raźn ie zan iep o k o jo n y . – Och , całk o wicie – u s p o k o ił g o Wu . – Przy n ajmn iej tak b ęd zie, d o p ó k i tro ch ę n ie p o d ro ś n ie. A n awet g d y b y ch ciała, to w ty m wiek u welo cirap to ry n ie mają jes zcze zęb ó w. Nawet zęb a jajo weg o . – Zęb a jajo weg o ? – zd ziwił s ię Ned ry . – Więk s zo ś ć d in o zau ró w wy k lu wa s ię z zęb em jajo wy m n a k o ń cu n o s a – to tak i
mały ro żek , co ś jak b y malu tk i ró g n o s o ro żca, s łu ży d o ro zb ijan ia s k o ru p y jaja. Ale welo cirap to ry n ie mają zęb a jajo weg o , ro zb ijają jaja p y s k ami, s ą wy s tarczająco zao s trzo n e. W n as zy m p rzy p ad k u , k ied y ju ż mały welo cirap to r wy b ije w jaju o twó r, lu d zie mu s zą p o mó c mu wy d o s tać s ię n a zewn ątrz. – M u s icie p o mag ać im w wy k lu wan iu s ię? – Alan p o k ręcił g ło wą. – A jak to ro b ią w p ark u ? – W p ark u ? Co tak ieg o ? – Kied y ro zmn ażają s ię w p ark u . Zak ład ają g n iazd o … i co wted y ? – d o ciek ał Gran t. – Och , n ie, n ie s ą w s tan ie ro zmn ażać s ię s amo d zieln ie. Żad n e z n as zy ch zwierząt n ie mo że teg o ro b ić. Dlateg o właś n ie p o trzeb n e n am to p rzed s zk o le. Ws zy s tk ie n o we o s o b n ik i w p ark u p o ch o d zą z wy lęg arn i, k tó rą p rzed ch wilą o g ląd aliś my . – A d laczeg o n ie mo g ą s ię ro zmn ażać? – Có ż, lep iej, żeb y n ie mo g ły . To b ard zo ważn e. Db amy o to aż n a d wa ró żn e s p o s o b y – zres ztą we ws zy s tk ich in n y ch wy jątk o wo ważn y ch s p rawach s to s u jemy ró wn o leg le d wie ró żn e p ro ced u ry . J eś li ch o d zi o ro zmn ażan ie, to n as ze d in o zau ry n ie s ą d o n ieg o zd o ln e z d wó ch p o wo d ó w. Po p ierws ze, s tery lizu jemy je, n ap ro mien io wu jąc k ażd eg o o s o b n ik a p ro mien iami X. – A p o d ru g ie? – Ws zy s tk ie zwierzęta w Park u J u rajs k im to s amice. – Do k to r Wu u ś miech n ął s ię o d u ch a d o u ch a. – Ch ciałb y m u s ły s zeć co ś więcej n a ten temat – o d ezwał s ię Ian M alco lm. – Wy d aje mi s ię b o wiem, że n ap ro mien io wy wan ie jes t o b arczo n e p ewn y m p ro cen tem n iep ewn o ś ci. M o że s ię zd arzy ć, że d awk a p ro mien io wan ia zo s tan ie n iewłaś ciwie d o b ran a alb o że zo s tan ie o n o s k iero wan e n a n iewłaś ciwą o k o licę ciała zwierzęcia… – M a p an rację – zg o d ził s ię Wu . – J es teś my jed n ak p ewn i, iż w k ażd y m p rzy p ad k u g o n ad y zo s tały zn is zczo n e. – A czy s p rawd zacie ich p łeć? – d o p y ty wał s ię Ian . – Up ewn iacie s ię, że rzeczy wiś cie n ie ma męs k ich o s o b n ik ó w? Czy k to ś , że tak p o wiem, zag ląd a d in o zau rzy co m p o d s p ó d n ice? A tak w o g ó le, jak o k reś la s ię p łeć d in o zau ra? – Narząd y p łcio we d in o zau ró w s ą b ard zo zró żn ico wan e w zależn o ś ci o d g atu n k u – u jed n y ch łatwo ro zp o zn ać p łeć, u in n y ch zewn ętrzn e ró żn ice n ie s ą tak wy raźn e. Ale o d p o wiem p an u in aczej: wiemy , że wy h o d o waliś my s ame s amice, p o n ieważ tak ie zwierzęta p ro jek tu jemy . To my d o b ieramy ch ro mo s o my i k o n tro lu jemy ro zwó j zaro d k ó w wewn ątrz jaj. Z p u n k tu wid zen ia in ży n ierii g en ety czn ej łatwiej jes t
wy h o d o wać s amicę. Zap ewn e wiecie p ań s two , że ws zy s tk ie emb rio n y k ręg o wcó w – mo żn a p o wied zieć: z n atu ry – s ą żeń s k ie. Każd y z n as n a p o czątk u b y ł k o b ietą. Ab y ro zwijający s ię emb rio n p rzek s ztałcił s ię w męs k i, p o trzeb n y jes t s weg o ro d zaju d o d atk o wy p ro ces – jak o d d ziały wan ie w o d p o wied n im mo men cie o k reś lo n eg o h o rmo n u . J eś li n iczeg o w ty m k ieru n k u n ie zro b imy , z emb rio n a w n atu raln y s p o s ó b wy ro ś n ie s amica d in o zau ra – i tak s ię właś n ie tu taj d zieje. Nieraz mó wimy o n as zy ch d in o zau rach , u ży wając męs k ich fo rm – n a p rzy k ład „ty ran o zau r" – ale tak n ap rawd ę ws zy s tk ie s ą s amicami. I p ro s zę mi wierzy ć, że n ie s ą zd o ln e d o ro zmn ażan ia s ię. *** M ała welo cirap to rzy ca p ry ch n ęła, a p o tem zaczęła o cierać s ię łeb k iem o s zy ję Tima. Ch ło p iec zach ich o tał. – On a ch ce, żeb y ś ją n ak armił – wy jaś n ił Wu . – A co o n a je? – M y s zy . Ale właś n ie zo s tała n ak armio n a, więc n ie b ęd ziemy k armili jej zn o wu . Zwierzę o d ch y liło g ło wę, p o p atrzy ło n a Tima, a p o tem p o ru s zy ło w p o wietrzu mały mi p rzed n imi łap k ami. Tim wid ział, że k ażd a zak o ń czo n a jes t trzema ru ch liwy mi p alcami, a te – mały mi s zp o n ami. Po ch wili mło d a s amiczk a zn ó w p rzy tu liła łeb ek d o jeg o s zy i. Alan zb liży ł s ię d o ch ło p ca i p rzy jrzał u ważn ie n ieco d zien n emu s two rzen iu . Wy ciąg n ął ręk ę i d o tk n ął p rzy p o min ającej lu d zk ą ręk ę.
jeg o
małej
tró jp alczas tej
p rzed n iej
k o ń czy n y
– M o g ę? – s p y tał. Tim o d d ał mu zwierzę. Alan o d wró cił małą welo cirap to rzy cę b rzu ch em d o g ó ry i o b ejrzał ją, p o d czas g d y o n a wiła s ię i wierciła. Po tem u n ió s ł ją i p o p atrzy ł n a n ią z b o k u . Zwierzę p is n ęło p rzeraźliwie. – On a teg o n ie lu b i – o d ezwał s ię Ed Reg is . – Nie lu b i, k ied y trzy ma s ię ją d alek o o d ciała. Zwierzątk o ciąg le p rzeraźliwie p is zczało , lecz Alan n ie zwracał n a to u wag i. Ścis k ał jeg o o g o n , s tarając s ię wy czu ć s zk ielet. – Pan ie p ro fes o rze! – s k arcił Alan a Reg is . – Pro s zę p rzes tać. – Nie ro b ię jej k rzy wd y . – Pro fes o rze, to n ie s ą zwierzęta z n as zeg o ś wiata. W ich czas ach n ie b y ło lu d zi, k tó rzy b awili s ię n imi, d o ty k ali ich i mięto s ili.
– J a s ię n ią n ie b awię. – Pro s zę p o s tawić ją n a ziemi! – Ależ… – J u ż! – Reg is s ię zd en erwo wał. Alan o d d ał zwierzę ch ło p cu . Przes tało p is zczeć. Tim czu ł, że teraz s erd u s zk o p rzy tu lająceg o s ię d o n ieg o s two rzen ia b ije w p rzeraźliwy m temp ie. – Przep ras zam, p an ie p ro fes o rze – o d ezwał s ię zn o wu Ed . – Po p ro s tu w o k res ie n iemo wlęcy m te zwierzęta s ą b ard zo d elik atn e. Kilk a zd ech ło n am o d s ameg o s tres u p o wy k lu ciu s ię. Nas zy m zd an iem zależy o n o d wy d zielający ch s ię k o rty k o s tery d ó w. Zd arzało s ię, że g in ęły w ciąg u p ięciu min u t. – Nie martw s ię, malu tk a – p o wied ział Tim, g łas zcząc małą d rap ieżn iczk ę. – J u ż ws zy s tk o d o b rze. – Serce zwierzątk a wciąż b iło b ard zo s zy b k o . – Uważamy , że n ależy trak to wać n as ze zwierzęta w jak n ajb ard ziej lu d zk i s p o s ó b – p o wied ział Reg is . – To b ard zo ważn e. Ob iecu ję p an u , że b ęd zie p an miał jes zcze o k azję b ad ać je n a ws zelk ie s p o s o b y . Alan n ie mó g ł o d ejś ć o d małej s amicy welo cirap to ra. Zn o wu n ach y lił s ię n ad n ią i ją o b s erwo wał. Wted y o two rzy ła małą p as zczę i s y k n ęła n a n ieg o z wś ciek ło ś cią. – J es t fas cy n u jąca! – s zep n ął. – Czy mo g ę tu zo s tać i s ię z n ią p o b awić? – s p y tał Tim. – Nie teraz. – Ed s p o jrzał n a zeg arek . – J u ż p iętn as ta. To d o b ra g o d zin a n a wy cieczk ę p o p ark u , żeb y ś cie mo g li zo b aczy ć ws zy s tk ie d in o zau ry w ś ro d o wis k ach , jak ie d la n ich zap ro jek to waliś my . Tim wy p u ś cił s amiczk ę, k tó ra o d b ieg ła k ilk a metró w, ch wy ciła p y s zczk iem s zmatę i zaczęła s zarp ać ją maleń k imi s zp o n ami.
STEROWNIA Gru p k a zwied zający ch ru s zy ła z p o wro tem d o s tero wn i. Po d ro d ze Ian M alco lm s p y tał d o k to ra Wu : – Ile g atu n k ó w d in o zau ró w wy h o d o wał p an d o tąd , p an ie d o k to rze? – Tru d n o mi p o d ać d o k ład n ą liczb ę. Wy d aje mi s ię, że ak tu aln ie jes t ich p iętn aś cie. Piętn aś cie g atu n k ó w. Wies z, ile ich jes t, Ed ?
– Piętn aś cie, zg ad za s ię. – Ed p o k iwał g ło wą. – J ak to , p an teg o n ie wie?! – s p y tał z o b u rzen iem Ian . – Przes tałem liczy ć – u ciął Wu . – Ale p o za ty m mu s icie p ań s two zd ać s o b ie s p rawę, że czas ami wy d aje n am s ię, że wy h o d o waliś my ju ż w p ełn i p rawid ło we zwierzę – w s en s ie p rawid ło wo ś ci jeg o DNA, b o to p o d s tawa całej h o d o wli – i mło d y d in o zau r ro ś n ie p rzez p ó ł ro k u , aż tu n ag le marn ieje i zd y ch a. Wted y wid zimy , że w jeg o DNA b y ł jak iś b łąd . Na p rzy k ład n ie zad ziałał g en , k tó ry p o win ien s ty mu lo wać p ro d u k cję jak ieg o ś h o rmo n u . W k ażd y m razie co ś jes t n ie tak z s ek wen cją g en ó w d etermin u jącą ro zwó j zwierzęcia. Wted y d an y g atu n ek wraca n a d es k i k reś lars k ie, że tak p o wiem – zażarto wał. – By ł mo men t, k ied y wy d awało mi s ię, że wy h o d o wałem p o n ad d wad zieś cia g atu n k ó w d in o zau ró w. Ale o b ecn ie mamy ich ty lk o p iętn aś cie. A czy jed n y m z ty ch p iętn as tu g atu n k ó w jes t… – M alco lm s p o jrzał n a Gran ta i s p y tał: – J ak o n s ię n azy wa? – Pro k o mp s o g n at – p o d p o wied ział Alan . – Czy wy h o d o wał p an tak że p ro k o mp s o g n aty … jeś li d o b rze wy mawiam? – s p y tał Ian . – Och , tak . To b ard zo ch arak tery s ty czn e małe s two rzen ia. Naro b iliś my ich wy jątk o wo d u żo . – Tak ? A d laczeg o ? –
Có ż,
ch cemy ,
żeb y
Park
J u rajs k i
był
jak
n ajb ard ziej
zb liżo n y
do
p reh is to ry czn eg o ś ro d o wis k a n atu raln eg o . W o k res ie ju ry ży ło mn ó s two p ro k o mp s o g n ató w, p ełn iły fu n k cję p ad lin o żercó w, tak jak d zis iaj s zak ale. Wy h o d o waliś my więc d u żo p ro k o mp s o g n ató w, żeb y o czy s zczały p ark . – To s p o s ó b n a p o zb y wan ie s ię ciał p ad ły ch d in o zau ró w? – Ows zem. J ed n ak n ie ma ich zb y t d u żo , b o w p ark u ży je ty lk o d wieś cie trzy d zieś ci k ilk a zwierząt. Głó wn y m celem wy h o d o wan ia p rzez n as liczn y ch p ro k o mp s o g n ató w n ie b y ło u s u wan ie p ad lin y . – A czeg o ? – Hm – Wu ch rząk n ął – n a n as zej wy s p ie ży je tro ch ę o g ro mn y ch d in o zau ró w ro ś lin o żern y ch . Sp ecjaln ie s taraliś my s ię n ie wy h o d o wać żad n eg o z n ajwięk s zy ch zau ro p o d ó w, jed n ak i tak mamy k ilk a zwierząt ważący ch p o trzy d zieś ci p arę to n . Ty ch , k tó re ważą o d p ięciu d o d zies ięciu to n , jes t zaś całk iem s p o ro . Zwierzęta tak ich ro zmiaró w s twarzają d wa p ro b lemy . Po p ierws ze, trzeb a je wy k armić – p rawd a jes t tak a, że mu s imy co d wa ty g o d n ie p rzy wo zić n a wy s p ę p o ży wien ie d la n ich . J es t fizy czn ie n iemo żliwe, żeb y n a tak n iewielk iej wy s p ie ro s ło d o s tateczn ie d u żo ro ś lin ,
ab y wy s tarczy ło d la ws zy s tk ich n as zy ch d in o zau ró w… Dru g im p ro b lemem s ą o d ch o d y . Nie wiem, czy wid zieliś cie p ań s two o d ch o d y s ło n ia, ale s ą n ap rawd ę s p o ry ch ro zmiaró w. J ak s to s y p iłek d o g ry w fu tb o l – tłu maczy ł o b razo wo Wu . – A teraz p ro s zę s o b ie wy o b razić o d ch o d y b ro n to zau ra, s ą d zies ięć razy więk s ze! Wres zcie p o my ś lcie p ań s two o s tad zie b ro n to zau ró w, b o tak ie tu mamy . Do teg o n ajwięk s ze zwierzęta n ie trawią p o k armu d o k o ń ca, więc wy d alają o g ro mn e ilo ś ci. Wy g ląd a n a to , że w ciąg u s ześ ćd zies ięciu milio n ó w lat, k tó re u p ły n ęły o d wy marcia d in o zau ró w, b ak terie s p ecjalizu jące s ię w ro zk ład ach ich o d ch o d ó w tak że wy g in ęły . W k ażd y m razie o d ch o d y zau ro p o d ó w n ie ro zk ład ają s ię tak s zy b k o … – To rzeczy wiś cie k ło p o t – zg o d ził s ię Ian . – Oj, mo g ę p an a zap ewn ić, że tak . – Ty m razem Wu s ię n ie u ś miech n ął. – Dłu g o g ło wiliś my s ię n ad efek ty wn y m ro związan iem teg o p ro b lemu . By ć mo że wiecie, że w Afry ce ży je ch rząs zcz, k tó ry ży wi s ię o d ch o d ami s ło n i. Wielu in n y m g atu n k o m d u ży ch zwierząt to warzy s zą tak ie, k tó re n a d ro d ze ewo lu cji p rzy s to s o wały s ię d o ży wien ia s ię ich ek s k remen tami. Ok azu je s ię, że p ro k o mp s o g n aty ch ętn ie ży wią s ię o d ch o d ami d u ży ch ro ś lin o żern y ch d in o zau ró w i trawią te o d ch o d y lep iej. Nato mias t o d ch o d y p ro k o mp s o g n ató w ro zk ład ają s ię s zy b k o – ws p ó łczes n e b ak terie rad zą s o b ie z n imi d o s k o n ale. Ro związaliś my n as z p ro b lem, k ied y u d ało n am s ię wy h o d o wać o d p o wied n io d u żo p ro k o mp s o g n ató w. – To zn aczy ile? – Nie p amiętam d o k ład n ie, ale jeś li s ię n ie my lę, s taraliś my s ię, żeb y b y ło ich p ięćd zies iąt. Ud ało n am s ię o s iąg n ąć tak ą czy też p rawie tak ą liczeb n o ś ć ich p o p u lacji. Wy lęg ały s ię w trzech tu rach , w p ó łro czn y ch o d s tęp ach . – Tru d n o ś led zić, g d zie p rzeb y wa k ażd e z ty ch p ięćd zies ięciu zwierząt… – zau waży ł M alco lm. – Właś n ie d o teg o celu mamy s tero wn ię i o d p o wied n ie s y s temy . Ob s łu g a s tero wn i p o k aże p ań s twu , jak d o g ląd amy n as zy ch d in o zau ró w. – Oczy wiś cie. Ale g d y b y k tó ry ś z mały ch p ro k o mp s o g n ató w p o s tan o wił u ciec z wy s p y … – d rąży ł Ian . – Nie mo g ą u ciec. – Wiem. Ale g d y b y jed n ak k tó ry ś u ciek ł… – M a p an n a my ś li zwierzę zn alezio n e n a p laży ? – u p ewn ił s ię d o k to r Wu , u n o s ząc b rwi. – To , k tó re p o g ry zło małą Amery k an k ę? – Ows zem. Na p rzy k ład . – Nie wiem, jak wy tłu maczy ć o b ecn o ś ć teg o zwierzęcia n a p laży – wy zn ał Wu . –
J ed n ak wiem, że to n ie mo g ło b y ć jed n o z n as zy ch , z d wó ch p o wo d ó w. Po p ierws ze, ze wzg lęd u n a n as ze p ro ced u ry k o n tro ln e: k o mp u tery co k ilk a min u t liczą ws zy s tk ie d in o zau ry , d u że i małe. Gd y b y k tó reg o ś b rak o wało , wied zielib y ś my o ty m n aty ch mias t. – A jak i jes t d ru g i p o wó d ? – Stały ląd leży p o n ad s to s ześ ćd zies iąt k ilo metró w s tąd . Po k o n an ie tej o d leg ło ś ci s tatk iem zajmu je p rawie cały d zień , a w ś wiecie zewn ętrzn y m n as ze zwierzęta zd ech ły b y w ciąg u mn iej n iż d wu n as tu g o d zin . – Sk ąd ta p ewn o ś ć? – Zad b ałem o to . – Do k to r Wu zaczy n ał tracić cierp liwo ś ć. – Pro s zę p o s łu ch ać, n ie jes teś my id io tami. Zd ajemy s o b ie s p rawę, że d in o zau ry to zwierzęta p reh is to ry czn e. Należały d o ek o s y s temó w, k tó ry ch ju ż n ie ma. Zn ik ły p rzed milio n ami lat. We ws p ó łczes n y m ś wiecie p rawd o p o d o b n ie n ie ma żad n y ch d rap ieżn ik ó w, k tó re b y ły b y w s tan ie reg u lo wać ich p o p u lację. Dlateg o n ie ch cemy , żeb y n as ze zwierzęta mo g ły ży ć całk iem s amo d zieln ie. Wp ro wad ziłem d o ich g en o ty p ó w zależn o ś ć o d lizy n y . Do d ałem k ażd emu z n ich g en , k tó ry u n ieczy n n ia p ewien en zy m ważn y d la metab o lizo wan ia b iałek . Ws k u tek teg o o rg an izmy n as zy ch d in o zau ró w n ie s ą zd o ln e d o wy twarzan ia lizy n y – to jed en z amin o k was ó w. M u s zą czerp ać ją z p o ży wien ia. Do s y p u jemy im lizy n ę d o k army , w fo rmie tab letek . Bez b o g ateg o w lizy n ę p o k armu k ażd e z n as zy ch zwierząt zap ad ło b y w ś p iączk ę i zd ech ło w ciąg u d wu n as tu g o d zin . Czy li, k ró tk o mó wiąc, zmo d y fik o waliś my te d in o zau ry g en ety czn ie tak , ab y mo g ły ży ć ty lk o u n as , w Park u J u rajs k im. On e wcale n ie ży ją n a wo ln o ś ci. Są n as zy mi więźn iami. *** – A o to s tero wn ia p ark u – p o wied ział Ed Reg is . – Teraz wied zą ju ż p ań s two , s k ąd b io rą s ię n as ze d in o zau ry i zap ewn e zech cą o b ejrzeć s tero wn ię, zan im u d amy s ię d o p ark u … Nag le zawies ił g ło s – zo b aczy ł p rzez g ru b ą s zy b ę, że w s tero wn i jes t ciemn o . M o n ito ry n ie ś wieciły s ię, z wy jątk iem trzech . Na d wó ch mig ały jak ieś cy fry , a trzeci p o k azy wał o b raz d o b ijająceg o d o wy s p y s tatk u . – Co s ię d zieje? – mru k n ął Ed . – Ch o lera jas n a, ak u rat cu mu ją… – Kto cu mu je? – Raz n a d wa ty g o d n ie p rzy p ły wa s tatek z zap as ami – wy jaś n ił Reg is . – Nas za
wy s p a n ie ma n ies tety n atu raln eg o p o rtu an i n awet p o rząd n eg o n ab rzeża. Gd y o cean jes t wzb u rzo n y , tru d n o p rzy b ić b ezp ieczn ie d o b rzeg u . Zwy k le jes t to o p eracja, k tó ra trwa ład n y ch k ilk a min u t. – Zap u k ał w s zk lan ą ś cian ę, lecz lu d zie p rzed ek ran em n ie zwró cili n a to u wag i. – Ch y b a b ęd ziemy mu s ieli p o czek ać… – Pan ie d o k to rze – o d ezwała s ię Ellie d o Hen ry 'eg o Wu – ws p o mn iał p an , że n ieraz zd arza s ię p ań s twu wy h o d o wać z p o zo ru n o rmaln e, zd ro we zwierzę, k tó re jed n ak p o p ewn y m czas ie p rzes taje p rawid ło wo s ię ro zwijać… – Tak , o b awiam s ię, że n ie ma n a to rad y – o d rzek ł Wu . – Po trafmy d u p lik o wać DNA, jed n ak ro zwó j ży weg o o rg an izmu to p ro ces ro zło żo n y w czas ie i n ie mo żemy mieć p ewn o ś ci, czy ws zy s tk o jes t w p o rząd k u , d o p ó k i d in o zau r n ie d o ro ś n ie. – A s k ąd w o g ó le wiad o mo , czy was ze d in o zau ry s ą n o rmaln e? – wtrącił Alan . – Przecież n ik t p rzed wami n ig d y tak ich zwierząt n ie wid ział. – Nieraz my ś lę s o b ie to s amo . – Wu u ś miech n ął s ię w zad u mie. – To n ieco d zien n y p arad o k s . M am n ad zieję, że wk ró tce p aleo n to lo d zy – wś ró d n ich i p an , p an ie p ro fes o rze – b ęd ą p o ró wn y wali n as ze zwierzęta ze s k amien iało ś ciami i s p rawd zali, czy b u d o wa ciał d in o zau ró w z Park u J u rajs k ieg o jes t p rawid ło wa. – Po wied ział p an , p an ie d o k to rze – o d ezwała s ię zn ó w Ellie – że ta mała s amica welo cirap to ra, k tó rą p rzed ch wilą o g ląd aliś my , to Velociraptor mongoliensis? – Bu rs zty n , z k tó reg o p o zy s k aliś my DNA u ży te d o s two rzen ia jej, p o ch o d zi z Ch in . – To b ard zo in teres u jące – zau waży ł Alan . – Ak u rat p rzerwaliś cie mi o d k o p y wan ie s zk ieletu b ard zo mło d eg o an tirrh o p u s a. Czy macie ju ż d o ro s łe welo cirap to ry ? – J ak n ajb ard ziej. Os iem d o ro s ły ch s amic – p o ch walił s ię Hen ry . – Są n ap rawd ę b ard zo d rap ieżn e. Po lu ją cały m s tad em. – Zo b aczy my je w p ark u ? – Nie… – Nag le d o k to r Wu s tracił rezo n . Zap ad ło n iezręczn e milczen ie. Wres zcie g en ety k s p o jrzał n a Reg is a. – Na razie n ie mo żn a o g ląd ać ich w p ark u – o d ezwał s ię p o g o d n y m to n em Ed . – Welo cirap to ry n ie zo s tały jes zcze zin teg ro wan e ze ś ro d o wis k iem. Trzy mamy je w zag ro d zie. – Czy b ęd ę mó g ł zo b aczy ć je tam, g d zie s ą? – Hm, o czy wiś cie, p an ie p ro fes o rze. Właś ciwie, s k o ro ak u rat w tej ch wili czek amy – Reg is s p o jrzał n a zeg arek – mo że o b ejrzy je p an teraz.
– Bard zo ch ętn ie. – J a tak że ch ciałab y m je zo b aczy ć – p o wied ziała Ellie. – J a też ch cę iś ć! – wy k rzy k n ął Tim. – M u s icie p ań s two o b ejś ć z ty łu ten b u d y n ek , min ąć elek tro wn ię i s tację p o mp , i zo b aczy cie zag ro d ę. Ty lk o p ro s zę, n ie p o d ch o d źcie zb y t b lis k o o g ro d zen ia. Ty też ch ces z iś ć? – s p y tał Ed małą Lex . – Nie. – Dziewczy n k a p rzy jrzała mu s ię u ważn ie, p o czy m s p y tała: – Ch ce p an p o g rać ze mn ą w b as eb all? Pan b ęd zie rzu cał, a ja o d b ijała. – Do b ra, jas n e – zg o d ził s ię Reg is . – Ch o d źmy n a d ó ł i p o b awimy s ię p iłeczk ą. Zan im o two rzą s tero wn ię, min ie jak iś czas . *** Alan , Ellie i Ian o b ch o d zili b u d y n ek , w k tó ry m mieś ciły s ię lab o rato ria, s tero wn ia i recep cja. Drep tał za n imi wn u czek J o h n a Hammo n d a. Alan lu b ił d zieci – tru d n o , żeb y b y ło in aczej, b o to właś n ie d zieci z reg u ły p o d ch o d ziły d o tematu d in o zau ró w z n ajwięk s zy m en tu zjazmem. Kied y ś o b s erwo wał w mu zeach d zieciak i, k tó re wp atry wały s ię z o twarty mi b u ziami w o g ro mn e, g ó ru jące n ad n imi s zk ielety . Zas tan awiał s ię, co tak n ap rawd ę o zn acza ta d ziecięca fas cy n acja o lb rzy mimi g ad ami. Do s zed ł d o wn io s k u , że d zieci lu b ią d in o zau ry , p o n ieważ s ą o n e u o s o b ien iem wielk o ś ci, n iemo żliwej d o o p an o wan ia s iły i p o tęg i, is to tami, n ad k tó ry mi n ie ma s ię żad n ej wład zy . Czy li w s k ró cie – s y mb o lem ro d zicó w. Po d o b n ie jak o n i d in o zau ry fas cy n u ją d zieci i b u d zą ich lęk . Lecz p rzecież d zieci k o ch ają ro d zicó w. I k o ch ają tak że d in o zau ry . Alan miał ró wn ież włas n ą teo rię n a temat teg o , d laczeg o n ieraz n awet małe d zieci u czą s ię n azw ro d zin d in o zau ró w. Z n ies łab n ącą fas cy n acją o b s erwo wał trzy latk i, k tó re n ag le wy k rzy k iwały n a p rzy k ład : „Steg o zau r!". Uzn ał, że wy mawian ie p rzez d zieci s k o mp lik o wan y ch n azw o lb rzy mich zwierząt to d emo n s tro wan ie, że jed n ak ma s ię n ad n imi jak iś ro d zaj k o n tro li. – Co wies z o welo cirap to rach ? – zag ad n ął p rzy jaźn ie jed en as to letn ieg o Tima. – To małe d rap ieżn ik i, p o lo wały s tad ami – o d p o wied ział ch ło p iec. – Tak s amo jak d ein o n y ch y . – Do b rze mó wis z – p o ch walił Alan . – Wies z, o s tatn io d en io n y ch y zalicza s ię d o welo cirap to ró w. Do wo d y n a to , że p o lo wały w s tad ach , s ą ty lk o p o ś red n ie. Po p ierws ze, wn io s k u jemy to z wy g ląd u ty ch zwierząt – b y ły s zy b k ie i s iln e, ch o ć jak
n a d in o zau ry n ied u że; waży ły ty lk o o d n iecały ch s ied emd zies ięciu d o jak ich ś s tu trzy d zies tu k ilo g ramó w. Uzn ajemy więc, że ab y u p o lo wać o wiele więk s ze zwierzę, mu s iały rzu cać s ię n a n ie całą g ru p ą. Po za ty m w p aru miejs cach zn alezio n o s k amien iało ś ci jed n eg o , d u żeg o , ro ś lin o żern eg o d in o zau ra w to warzy s twie s zk ieletó w k ilk u welo cirap to ró w. To tak że s u g eru je, że p o lo wały w s tad ach . Po za ty m welo cirap to ry miały d u że mó zg i i b y ły jed n y mi z n ajb ard ziej in telig en tn y ch d in o zau ró w. – J ak b ard zo b y ły in telig en tn e? – zain teres o wał s ię Ian M alco lm. – Ró żn i s p ecjaliś ci mają n a ten temat o d mien n e zd an ia. Po d o b n ie jak o s tatn io więk s zo ś ć p aleo n to lo g ó w u zn ała, że d in o zau ry b y ły s tało ciep ln e, tak i w s p rawie ich in telig en cji trwa d y s k u s ja. J ed n ak n iek tó rzy z n as u ważają, iż b y ły b ard ziej in telig en tn e, n iż d o tąd s ąd ziliś my . Nik t n ie ma w tej s p rawie całk o witej p ewn o ś ci. M in ęli s trefę p rzezn aczo n ą d la zwied zający ch . W p o wietrzu n aras tał s zu m g ło ś n o p racu jący ch g en erato ró w, mo żn a b y ło wy czu ć zap ach b en zy n y . Za k ęp ą g ęs to ro s n ący ch p alm s tał d u ży , n is k i, b eto n o wy b u d y n ek o s talo wy m d ach u . Hałas n ajwy raźn iej d o ch o d ził s tamtąd . Zajrzeli d o ś ro d k a. – Ch y b a mają tu taj g en erato r – zau waży ła Ellie. – Du ży jes t… – s twierd ził Alan . Elek tro wn ia p ark u s ięg ała d wa p iętra p o n iżej p o zio mu p arteru . Wid ać b y ło mn ó s two wy jący ch tu rb in i b ieg n ące p o d ziemią ru ry . M as zy n y s k ąp an e b y ły w jas n y m elek try czn y m ś wietle. – Niemo żliwe, żeb y h o tel i b u d y n ek ad min is tracji p o trzeb o wały aż ty le p rąd u – o cen ił Ian . – Tak a elek tro wn ia wy s tarczy łab y d o zas ilen ia s p o reg o mias ta. – M o że aż tak ą mo c mają ich k o mp u tery ? – Niewy k lu czo n e… Wted y Alan u s ły s zał meczen ie. Przes zed ł p arę metró w i zo b aczy ł zag ro d ę z k o zami. Przeliczy ł je s zy b k o – b y ło ich p o n ad p ięćd zies iąt. – Po co im k o zy ? – zd ziwiła s ię Ellie. – Nie mam p o jęcia. – Pewn ie k armią n imi d in o zau ry – wy s u n ął p rzy p u s zczen ie Ian . Szli d alej ś cieżk ą p ro wad zącą p rzez g ęs ty b amb u s o wy zag ajn ik . Za n im zn ajd o wał s ię p o d wó jn y p ło t z s iatk i, wy s o k i n a p o n ad trzy i p ó ł metra, zwień czo n y d ru tem k o lczas ty m. Sły ch ać b y ło cich e b zy czen ie – p ło t n ajwy raźn iej b y ł p o d n ap ięciem.
Za p ło tem ro s ły g ęs te k ęp y d u ży ch , mn iej więcej p ó łto rametro wej wy s o k o ś ci p ap ro ci. Alan u s ły s zał p ars k n ięcie i jak b y s ap an ie, ro zleg ły s ię też zad ziwiająco g ło ś n e k ro k i. A p o tem zap ad ła cis za. – Nic n ie wid zę… – p o s k arży ł s ię cich o Tim. – Ćś ś … Alan o d czek ał jes zcze k ilk a s ek u n d . By ło tak cich o , że s ły s zało s ię b zy czen ie mu ch . Wciąż n ie b y ło wid ać n ic s zczeg ó ln eg o . I wted y Ellie p o s tu k ała g o w ramię i p o k azała p alcem jak iś p u n k t. Alan
zo b aczy ł
p o międ zy
p ap ro ciami
łeb
zwierzęcia.
Stało
n ieru ch o mo ,
p rzy czajo n e w g ęs twin ie. Wid ać b y ło d wo je d u ży ch czarn y ch o czu . Patrzy ły zimn o n a lu d zi. Łeb welo cirap to ra b y ł wy d łu żo n y – miał jak ieś s ześ ćd zies iąt cen ty metró w d łu g o ś ci – p as zcza b y ła s mu k ła. Wid ać b y ło d łu g i s zereg n ieo s ło n ięty ch zęb ó w ciąg n ący s ię n iemal d o s ameg o u jś cia p rzewo d u s łu ch o weg o – o two ru p ełn iąceg o fu n k cję u ch a. Łeb k o jarzy ł s ię tro ch ę z k ro k o d y lim czy raczej z p o więk s zo n ą g ło wą jas zczu rk i. Zwierzę wciąż s tało b ez ru ch u , n awet n ie mru g ając. M iało s u ch ą, lek k o p o mars zczo n ą, p o k ry tą b ro d awk ami s k ó rę. J ej u b arwien ie b y ło w zas ad zie tak ie s amo jak u mło d y ch – żó łte i b rązo we p as y , p o d o b n e d o ty g ry s ich , ty lk o z d o d atk iem ciemn o czerwo n y ch p lamek . Wres zcie Alan zo b aczy ł u n o s zącą s ię p o wo lu tk u p rzed n ią k o ń czy n ę zwierzęcia, k tó ra o d s u n ęła n a b o k liś cie p ap ro ci. Po d s k ó rą ry s o wały s ię p o tężn e mięś n ie. Ko ń czy n a zak o ń czo n a b y ła trzema p alcami o d u ży ch zak rzy wio n y ch s zp o n ach . Wy g in ała p ap ro ć mięk k im p o wo ln y m ru ch em. On a s zy k u je s ię d o s k o k u , żeb y n a n as zap o lo wać! – p o my ś lał Alan i p o czu ł n a p lecach zimn y d res zcz. Dla czło wiek a i in n y ch s s ak ó w wid o k atak u jący ch g ad ó w jes t n ap rawd ę p rzerażający – p o ru s zają s ię zu p ełn ie in aczej n iż s s ak i, s p rawiają wrażen ie p o two ró w n ie z teg o ś wiata. To n ieru ch o mieją, to u d erzają g wałto wn ie, ry tm ich ru ch ó w jes t zas k ak u jący . Do teg o s p o jrzen ie g ad ó w jes t s k rajn ie b ezn amiętn e, zimn e. Nic d ziwn eg o , że lu d zie ich n ie zn o s zą. Patrząc n a alig ato ry czy in n e d u że g ad y , lu d zie p rzen o s zą s ię jak b y n a ch wilę d o in n ej rzeczy wis to ś ci, n a Ziemię p rzed milio n ami lat. Welo cirap to r n ie zn ał z k o lei lu d zk ich zach o wań . Nie wied ział, że jes t o b s erwo wan y i…
Nag le n as tąp ił g wałto wn y atak , jed n o cześ n ie z lewej i z p rawej. Szarżu jące welo cirap to ry z p rzerażającą s zy b k o ś cią p o k o n ały d zies ięcio metro wy d y s tan s d zielący je o d wewn ętrzn eg o p ło tu . W o czach Alan a mig n ął ro zmazan y o b raz ich mu s k u larn y ch , wy s o k ich n a d wa metry s y lwetek , p ro s ty ch d łu g ich o g o n ó w, d zięk i k tó ry m zwierzęta u trzy my wały ró wn o wag ę, wres zcie s zp o n ias ty ch p rzed n ich k o ń czy n i o twarty ch p as zcz p ełn y ch n ieró wn y ch zęb ó w. Atak u jące
d rap ieżn ik i
wy d awały
en erg iczn e
s y k i. Ob a
s k o czy ły
n iemal
ró wn o cześ n ie i wted y Alan zo b aczy ł ich ty ln e n o g i o s zp o n ach jak s zty lety . Welo cirap to ry u d erzy ły z imp etem w p ło t, aż z d wó ch s tro n p o s y p ały s ię is k ry . Drap ieżn e d in o zau ry o d s u n ęły s ię, s y cząc wś ciek le. Gru p k a zafas cy n o wan y ch lu d zi o d ru ch o wo zro b iła p arę k ro k ó w d o p rzo d u . Wted y ro zp ęd ził s ię g wałto wn ie trzeci welo cirap to r. Sk o czy ł i trafił w o g ro d zen ie n a wy s o k o ś ci lu d zk iej p iers i. Tim k rzy k n ął p rzerażo n y , g d y s y p n ęły s ię n a n ieg o is k ry . Trzy s zy b k ie p o two ry p o d n io s ły s ię i o d b ieg ły p o międ zy p ap ro cie, s y cząc zło wro g o . Po zo s tała p o n ich ty lk o lek k a, n iep rzy jemn a wo ń ro zk ład u i k waś n y d y m. – O k u rczę! – wy k rzy k n ął Tim. – Ależ o n e s ą s zy b k ie! – s k o men to wała Ellie. – Po lu ją w s tad zie – s twierd ził Alan , k ręcąc g ło wą. – Przed atak iem czają s ię wied zio n e in s ty n k tem. Fas cy n u jące! – Nie p o wied ziałb y m, że s ą s zczeg ó ln ie in telig en tn e – d o d ał Ian . Zza p ło tu , g d zieś s p o międ zy p alm, zn o wu d o b ieg ły p rzy p o min ające p ars k an ie s y k i. Sp o ś ró d liś ci wy ch y n ęło p o wo li ty m razem k ilk a łb ó w o d łu g ich s mu k ły ch p as zczach – trzy , cztery , p ięć… Alan wid ział, że d rap ieżn ik i u ważn ie ich o b s erwu ją. Patrzy ły zimn o . Nad b ieg ł jak iś czarn o s k ó ry mężczy zn a w k o mb in ezo n ie. – Nic wam s ię n ie s tało ?! – zawo łał. – Nie, ws zy s tk o w p o rząd k u – u s p o k o ił g o Alan . – Uru ch o miły n am s ię alarmy . – Praco wn ik p ark u o mió tł wzo rk iem o s malo n e, p o wg n iatan e o d cin k i p ło tu . – Welo cirap to ry was zaatak o wały ? – u p ewn ił s ię. – Tak , trzy . – Ro b ią to za k ażd y m razem. – Czarn y mężczy zn a p o k iwał g ło wą. – Wp ad ają n a p ło t, razi je p rąd , ale o n e zach o wu ją s ię, jak b y teg o n ie zau ważały . – Nie s ą s zczeg ó ln ie ro zg arn ięte, p rawd a? – wtrącił Ian . M ężczy zn a w k o mb in ezo n ie s p o jrzał n a n ieg o , mru żąc o czy .
– Niech p an s ię cies zy , señor, że zatrzy mało je to o g ro d zen ie – mru k n ął, p o czy m o d wró cił s ię n a p ięcie i o d s zed ł. *** Cały atak trwał n ajwy żej s ześ ć s ek u n d . Alan an alizo wał to , co zo b aczy ł. Przed e ws zy s tk im s zo k o wała s zy b k o ś ć welo cirap to ró w. Śmig ały w tak im temp ie, że tru d n o b y ło wy o d ręb n ić p o s zczeg ó ln e ru ch y . Gru p k a lu d zi ru s zy ła z p o wro tem d o b u d y n k u ad min is tracji. – Są n iezwy k le s zy b k ie – o d ezwał s ię Ian . – Ows zem – zg o d ził s ię Alan . – Niep o ró wn an ie s zy b s ze n iż jak iek o lwiek s p o ś ró d ws p ó łczes n y ch g ad ó w. Alig ato ry też wy k o n u ją b ły s k awiczn e ru ch y , ale s ą w s tan ie rzu cać s ię n ap rzó d n a o d leg ło ś ć n iep rzek raczającą d wó ch metró w. Du że jas zczu rk i, n a p rzy k ład in d o n ezy js k ie waran y z Ko mo d o , b ieg ają z p ręd k o ś cią p ięćd zies ięciu k ilo metró w n a g o d zin ę, p o trafią więc d o g o n ić czło wiek a – i raz p o raz zag ry zają k o g o ś n a ś mierć. Ale te welo cirap to ry b ieg ły z p ręd k o ś cią o k o ło s tu k ilo metró w n a g o d zin ę. – Są s zy b k ie jak g ep ard y – o cen ił Ian . – Sto , n awet i s to p iętn aś cie k ilo metró w n a g o d zin ę. – Do k ład n ie. – A d o teg o mają b ły s k awiczn y s tart. Przy p o min ają mi p tak i. – Zg ad za s ię. We ws p ó łczes n y m ś wiecie zwierząt tak s zy b k o ro zp ęd zają s ię ty lk o b ard zo małe s s ak i, n a p rzy k ład man g u s ty , k tó re p o trafią u p o lo wać k o b rę. I o czy wiś cie p tak i – s ek retarze ży wiące s ię g łó wn ie wężami, alb o k azu ary . Zach o wan ie s zy b k ich jak b ły s k awice, zab ó jczy ch i zło wies zczo p atrzący ch welo cirap to ró w wy wo łało u Alan a s k o jarzen ie właś n ie z k azu arami. Te p o d o b n e d o s tru s i p tak i, ży jące n a No wej Gwin ei, tak że mają n ieb ezp ieczn e s zp o n y . – M o żn a p o wied zieć, że welo cirap to ry wy g ląd ają jak g ad y – mó wię o ich s k ó rze czy p o s zczeg ó ln y ch częś ciach ciała – k o n ty n u o wał ro zmo wę Ian – ale p o ru s zają s ię jak p tak i. Ro zwijają p o d o b n ą p ręd k o ś ć i s ą ró wn ie d o b ry mi my ś liwy mi. Czy tak ? – Ows zem – p o twierd ził Alan . – M o im zd an iem wy k azu ją mies zan in ę cech g ad zich i p tas ich . – Czy to cię zas k o czy ło ? – Nies p ecjaln ie. Dawn o temu p aleo n to lo d zy u ważali p o d o b n ie.
Nad n atu raln y ch ro zmiaró w k o ś ci zn ajd o wan o , p o cząws zy o d lat d wu d zies ty ch i trzy d zies ty ch d ziewiętn as teg o wiek u . Nau k o wcy czu li s ię w o b o wiązk u wy jaś n ić ich p o ch o d zen ie i p o czątk o wo s ąd zili, że to k o ś ci jak ich ś p rzero ś n ięty ch o d mian ws p ó łcześ n ie ży jący ch zwierząt. W tamty ch czas ach zak ład an o b o wiem, iż żad en g atu n ek n ie mo że wy mrzeć, p o n ieważ zwierzęta s two rzy ł Bó g i n ie p o zwo li, ab y k tó reś z u czy n io n y ch p rzez Nieg o s two rzeń wy g in ęły . Z czas em s tało s ię jas n e, że ta relig ijn a k o n cep cja n ie o d p o wiad a p rawd zie i że o lb rzy mie k o ś ci n ależały d o zwierząt, k tó re ju ż n a Ziemi n ie ży ją. Po ws tało więc p y tan ie, jak te wy marłe zwierzęta wy g ląd ały . W 1 8 4 2 ro k u czo ło wy b ry ty js k i an ato m Rich ard Owen n azwał je dinosauria, o p ierając s ię n a g reck ich s ło wach „p o two rn y " o raz „jas zczu rk a". Zau waży ł, że d in o zau ry łączy ły w s o b ie cech y jas zczu rek , k ro k o d y li i p tak ó w. W s zczeg ó ln o ś ci ich u d a p rzy p o min ały p tas ie, n ie jas zczu rcze. Po za ty m wy g ląd ało n a to , że wiele s p o ś ró d g atu n k ó w d in o zau ró w ch o d ziło ty lk o n a d wó ch ty ln y ch k o ń czy n ach , tak jak p tak i. Owen wy o b raził s o b ie, że d in o zau ry p o ru s zały s ię s zy b k o i p ro wad ziły ak ty wn y try b ży cia. J eg o s p o jrzen ie n a te zwierzęta z p rzes zło ś ci d o min o wało w n au ce p rzez n as tęp n e czterd zieś ci lat. Pó źn iej jed n ak o d k o p an o jes zcze więk s ze k o ś ci. Tak g ig an ty czn e, że s two rzen ia, d o k tó ry ch n ależały , mu s iały waży ć n awet p o s to to n . Wted y n au k o wcy zaczęli p o d ejrzewać, że d in o zau ry b y ły p o wo ln y mi i mało in telig en tn y mi o lb rzy mami, s k azan y mi n a wy marcie. Z czas em p rzes tan o wy o b rażać s o b ie ży cie d in o zau ró w jak o p o d o b n e d o ży cia ru ch liwy ch p tak ó w n ielo tó w, ro zp o ws zech n ił s ię o b raz d in o zau ra o s p ałeg o g ad a. W o s tatn ich latach częś ć p aleo n to lo g ó w, w ty m Alan Gran t, zaczęła zn o wu s k łan iać s ię k u k o n cep cji, iż d in o zau ry b y ły zd ecy d o wan ie ak ty wn y mi zwierzętami. Wielu k o leg ó w Alan a u zn awało jeg o p o g ląd y w tej k wes tii za rad y k aln e. Ty mczas em s twierd ził właś n ie, iż rzeczy wis to ś ć b y ła o wiele b ard ziej rad y k aln a: d rap ieżn e welo cirap to ry o k azały s ię n iezwy k le s zy b k imi s two rzen iami. – Py tam o tak ie rzeczy , b o ciek aw jes tem, czy zwierzęta, k tó re p rzed ch wilą wid zieliś my , cię p rzek o n ały – p o wied ział Ian . – Ch o d zi mi o to , czy to w o g ó le b y ły d in o zau ry . – Po wied ziałb y m, że tak . – A ten s k o o rd y n o wan y atak … – M o żn a b y ło teg o o czek iwać. – Alan wy jaś n ił, że zn ajd o wan e s k amien iało ś ci p o zwalają wy s n u ć wn io s ek , iż s tad k o welo cirap to ró w p o trafiło zab ić p ó łto n o weg o d in o zau ra, w ty m n a p rzy k ład ten o n to zau ra, k tó ry u miał b ieg ać ró wn ie s zy b k o jak
ws p ó łczes n y k o ń . Do teg o p o trzeb n a b y ła o czy wiś cie u miejętn o ś ć p rzep ro wad zan ia s k o o rd y n o wan eg o atak u . – J ak s ię p o ro zu miewały , s k o ro n ie wy two rzy ły języ k a? – zas tan awiał s ię Ian . – Och , d o k o o rd y n acji p o lo wan ia n ie jes t p o trzeb n y języ k mó wio n y – wtrąciła Ellie. – Szy mp an s y tak że p o lu ją w g ru p ach n a in n e małp y , p o d ch o d ząc je. Po ro zu miewają s ię p rzy ty m ty lk o ru ch ami o czu . – Czy te welo cirap to ry rzeczy wiś cie p rzep ro wad ziły atak n a n as ? – Tak . – Po zab ijały b y n as i zjad ły , g d y b y n ie b y ło p ło tu ? – ch ciał wied zieć M alco lm. – Tak s ąd zę… – To o s tatn ie p y tan ie zad ałem d lateg o , że s ły s załem, iż d u że d rap ieżn ik i, n a p rzy k ład lwy czy ty g ry s y , w n atu raln y s p o s ó b n ie p o s trzeg ają czło wiek a jak o p o ży wien ia. Nie my lę s ię? Po d o b n o mu s zą n ajp ierw p rzy jak iejś o k azji n au czy ć s ię, że czło wiek a łatwo zab ić. Do p iero k ied y to zap amiętają, s tają s ię ś mierteln ie n ieb ezp ieczn e d la lu d zi. – Rzeczy wiś cie, zd aje s ię, że to p rawd a – p o twierd ził Alan . – M o im zd an iem te welo cirap to ry n ie p o win n y tak s ię s p ies zy ć z p o lo wan iem n a n as – o cen ił Ian . – Przecież p o ch o d zą z czas ó w, k ied y jes zcze n ie b y ło lu d zi an i w o g ó le żad n y ch d u ży ch s s ak ó w. Bó g jed en wie, co my ś lą s o b ie tak ie d in o zau ry n a n as z wid o k . In teres u je mn ie jed n ak , czy te k o n k retn e o s o b n ik i zd ąży ły s ię n au czy ć, że łatwo jes t zab ić czło wiek a… Zap ad ło n iep rzy jemn e milczen ie. – Tak czy o wak , w tej ch wili jes tem wp ro s t n iezmiern ie zain teres o wan y fu n k cjo n aln o ś cią s tero wn i – p o d s u mo wał Ian .
WERSJA 4.4 – Czy miałeś jak ieś p ro b lemy z g ru p ą? – s p y tał J o h n Hammo n d . – Nie – o d p arł Hen ry Wu – n ie miałem n ajmn iejs zy ch . – Przy jęli ws zy s tk o , co mó wiłeś ? – A d laczeg o mielib y n ie p rzy jąć? Przecież n ie mamy n ic d o u k ry cia, jeś li n ie b ęd ziemy zag łęb iali s ię w s zczeg ó ły . No a w ty ch rzeczy wiś cie tk wi d iab eł. Ch ciałb y m o ty m z to b ą p o ro zmawiać. M o żes z u zn ać całą s p rawę za k wes tię s mak u .
Stary J o h n zmars zczy ł n o s , jak b y p o czu ł jak iś n iep rzy jemn y zap ach . – Smak u ? – p o wtó rzy ł. Stali w s alo n ie eleg an ck iej willi Hammo n d a w p ó łn o cn ej częś ci wy s p y . Rezy d en cja zn ajd o wała s ię n ieco n a u b o czu , p rzy s łan iały ją p almy . Salo n b y ł wy g o d n y , p rzes tro n n y i wid n y . Zn ajd o wało s ię w n im s ześ ć mo n ito ró w, n a k tó ry ch wid ać b y ło ży jące w p ark u d in o zau ry . Hen ry p o ło ży ł n a s to lik u d o k u men t o zn aczo n y : HODOWLA ZWIERZĄT – WERSJ A 4 .4 . J o h n p atrzy ł n a n ieg o jak cierp liwy o jciec. Hen ry miał d o p iero trzy d zieś ci trzy lata i p ełn ą ś wiad o mo ś ć teg o , iż Hammo n d jes t jeg o p ierws zy m i jak d o tąd jed y n y m p raco d awcą. Zatru d n ił g o , g d y ty lk o Hen ry zro b ił d o k to rat. – Oczy wiś cie to , o czy m ch cę mó wić, ma p ewn e k o n s ek wen cje w p rak ty ce – p o d jął Hen ry . – Otó ż jes tem zd an ia, że p o win ien eś ro zważy ć mo je zalecen ie d o ty czące fazy d ru g iej. M u s imy p rzejś ć n a wers ję cztery -cztery . – Ch ces z zas tąp ić ws zy s tk ie wy h o d o wan e zwierzęta n o wy mi? – u p ewn ił s ię J o h n . – Tak . – Dlaczeg o ? Czy co ś z n imi n ie tak ? – Nie, s ą w p o rząd k u . Pro b lem tk wi w ty m, że to p rawd ziwe d in o zau ry – o d p arł Wu . – Po p ro s iłem cię, żeb y ś je wy h o d o wał, Hen ry . I zro b iłeś to – p rzy p o mn iał z u ś miech em J o h n . – Wiem. Ty lk o wid zis z… – Hen ry n ie wied ział, jak wy jaś n ić s p rawę Hammo n d o wi, k tó ry b ard zo rzad k o o d wied zał wy s p ę. Sy tu acja b y ła b ard zo zło żo n a i Hen ry mu s iał mu ją o d p o wied n io p rzed s tawić. – Aż d o d ziś p rawie n ik t n a ś wiecie n ie wid ział ży weg o d in o zau ra – zaczął. – Nik t n ie wie, jak ie o n e n ap rawd ę s ą… – Zg ad zam s ię… – A my mamy tu taj p rawd ziwe d in o zau ry . – Hen ry p o k azał k o lejn e ek ran y . – I p o d p ewn y mi wzg lęd ami s ą o n e n iezad o walające. Niep rzek o n u jące. Po trafię wy h o d o wać lep s ze. – Po d jak imi wzg lęd ami? – Po p ierws ze, d in o zau ry za s zy b k o b ieg ają i ch o d zą. Lu d zie n ie s ą p rzy zwy czajen i d o teg o , że d u że zwierzęta p o ru s zają s ię tak d y n amiczn ie. Ob awiam s ię, że g o ś cie p ark u b ęd ą mieli wrażen ie, iż o k azy , k tó re ch cą o b ejrzeć, zach o wu ją s ię jak w p rzy s p ies zo n y m filmie. – Ale to s ą właś n ie p rawd ziwe d in o zau ry , s am to p o wied ziałeś , Hen ry .
– Rzeczy wiś cie. Z łatwo ś cią mo g lib y ś my jed n ak wy h o d o wać p o wo ln iejs ze, b ard ziej u d o mo wio n e. –
Ud o mo wio n e d in o zau ry ?! –
p ry ch n ął
John. –
Nik o g o
n ie in teres u ją
u d o mo wio n e d in o zau ry . Lu d zie ch cą zo b aczy ć au ten ty czn e! – Właś n ie to s taram ci s ię u ś wiad o mić: n ie s ąd zę, ab y n ap rawd ę teg o ch cieli. Go ś cie p ark u b ęd ą raczej p rag n ęli zo b aczy ć d in o zau ry o d p o wiad ające ich wy o b rażen io m – a to zu p ełn ie in n e zwierzęta. Hammo n d ś ciąg n ął b rwi. – Wid zis z, J o h n , p o wtarzas z, że Park J u rajs k i ma d o s tarczać lu d zio m ro zry wk i – k o n ty n u o wał Hen ry . – Ro zry wk a n ie ma n ic ws p ó ln eg o z rzeczy wis to ś cią. To wręcz jej an ty teza. – Hen ry – o d p o wied ział z wes tch n ien iem J o h n – zn o wu ch ces z mn ie wciąg n ąć w d y s k u s ję n a ab s trak cy jn e tematy ? Wies z, że lu b ię, k ied y ws zy s tk o jes t p ro s te. M amy p rawd ziwe, realis ty czn e d in o zau ry i… – Do k ład n ie rzecz b io rąc, wcale tak n ie jes t – p rzerwał mu Wu . Zaczął n erwo wo ch o d zić p o s alo n ie, raz p o raz ws k azu jąc mo n ito ry . – M y ś lę, że n ie p o win n iś my s ię o s zu k iwać. Nie o d two rzy liś my tu taj p rzes zło ś ci. Przes zło ś ć min ęła. Nie d a s ię jej o d two rzy ć. To , co zro b iliś my n a tej wy s p ie, to rek o n s tru k cja p rzes zło ś ci, a p rzy n ajmn iej p ewn eg o jej o b razu . I mó wię ci, że mo żemy zrek o n s tru o wać ją w lep s zej wers ji. – Lep s zej n iż tak a, jak a b y ła n ap rawd ę? – Dlaczeg o n ie? Przecież ws zy s tk ie n as ze zwierzęta ju ż i tak s ą zmo d y fik o wan e g en ety czn ie. Wp ro wad ziliś my p ewn e g en y p o to , ab y ś my mo g li o p aten to wać n as ze d in o zau ry i żeb y b y ły zależn e o d d o s tarczan ej z zewn ątrz lizy n y – tłu maczy ł Hen ry . – Zro b iliś my też ws zy s tk o , żeb y ro s ły i ro zwijały s ię, a tak że b y s zy b ciej d o ras tały . – Teg o n ie d ało s ię u n ik n ąć. – J o h n wzru s zy ł ramio n ami. – Nie mo g liś my p rzecież czek ać ty le czas u . M u s imy mieć n a u wad ze in wes to ró w. – Nie p rzeczę. Ale p y tam: d laczeg o zak o ń czy ć mo d y fik acje ty lk o n a ty m? Dlaczeg o n ie p ó jś ć d alej i n ie s two rzy ć d o k ład n ie tak ich d in o zau ró w, jak ie ch cielib y ś my , żeb y b y ły . Din o zau ró w, k tó re g o ś cie p ark u łatwiej zaak cep tu ją i n ad k tó ry mi b ęd zie n am łatwiej p an o wać. Bard ziej p o wo ln y ch i łag o d n iejs zy ch . – Ale wted y n as ze d in o zau ry n ie b y ły b y p rawd ziwe – zau waży ł J o h n . – Teraz też n ie s ą p rawd ziwe. W Park u J u rajs k im n ie ma n ic z rzeczy wis to ś ci s p rzed milio n ó w lat.
Wzru s zy ł b ezrad n ie ramio n ami. Wid ział, że n ie p rzek o n a Hammo n d a. Stary J o h n n ig d y n ie in teres o wał s ię s zczeg ó łami tech n iczn y mi s wo jeg o d zieła, a to właś n ie s zczeg ó łó w d o ty czy ła d y s k u s ja. J ak mu wy tłu maczy ć k wes tię n ieu d an y ch wers ji DNA, k o n ieczn o ś ci łatan ia d ziu r w k o d zie g en ety czn y m, o d g ad y wan ia n iek tó ry ch rzeczy – ch y b a całk iem celn eg o , ale jed n ak o d g ad y wan ia. Po zy s k iwan e DNA d in o zau ró w mo żn a p o ró wn ać ze s tary mi fo to g rafami, k tó re s ię retu s zu je. Rezu ltat b ard zo p rzy p o min a d awn y o ry g in ał, ale o czy s zczen ie o raz zap ełn ien ie p ewn y ch miejs c wiąże s ię z… – Wies z co , Hen ry – p rzerwał b ieg my ś li Wu Hammo n d , o b ejmu jąc g o ramien iem. – M am n ad zieję, że s ię n ie p o g n iewas z, ale mo im zd an iem p o p ro s tu mas z p ietra. Nap rawd ę ciężk o p racu jes z, ju ż ład n y ch p arę lat, i d o k o n ałeś wielk ieg o d zieła. Wielk ieg o ! Czas wres zcie p o k azać je lu d zio m. Nic d ziwn eg o , że s ię n iep o k o is z. Że mas z wątp liwo ś ci. J es tem jed n ak p rzek o n an y , mó j d ro g i Hen ry , że cały ś wiat b ęd zie b ard zo zad o wo lo n y z two ich d in o zau ró w. Pełen p o d ziwu . – M ó wiąc to , Hammo n d p o p y ch ał Hen ry 'eg o w s tro n ę d rzwi. – Ale J o h n , p amiętas z jak w o s iemd zies iąty m s ió d my m zaczęliś my two rzy ć s y s tem zab ezp ieczeń i k o n tro li n ad zwierzętami? – n ie u s tęp o wał Hen ry . – Wted y n ie mieliś my jes zcze żad n y ch d o ro s ły ch d in o zau ró w, więc p rzewid zieliś my , czeg o b ęd ziemy p o trzeb o wali. Zamó wiliś my s iln e p aralizato ry , s amo ch o d y z elek try czn y mi o ś cien iami d o p o g an ian ia b y d ła, wy rzu tn ie rażący ch p rąd em s ieci. Ws zy s tk o zo s tało wy k o n an e w s p ecjaln y ch wers jach , zg o d n ie z n as zy mi wy mag an iami. Teraz mamy mn ó s two ty ch ws zy s tk ich u rząd zeń … i ws zy s tk ie o k azały s ię zb y t p o wo ln e! M u s imy wp ro wad zić jak ieś p o p rawk i. Wies z, że M u ld o o n d o mag a s ię p rawd ziweg o s p rzętu wo js k o weg o ? Gran atn ik ó w p rzeciwp an cern y ch i b ro n i k iero wan ej las ero wo . – Nie mies zajmy w to M u ld o o n a – u ciął Hammo n d . – J a n ie n iep o k o ję s ię tak jak o n . To ty lk o zo o . Zad zwo n ił telefo n i J o h n o d s zed ł, żeb y o d eb rać. Hen ry zas tan awiał s ię n ad in n y m s p o s o b em p rzek o n an ia Hammo n d a d o s wo ich racji. J ed n ak teraz, k ied y p o p ięciu latach in ten s y wn y ch p rac Park J u rajs k i b y ł p rawie g o to wy , J o h n Hammo n d n ie liczy ł s ię ju ż ze zd an iem Hen ry 'eg o Wu . *** Dawn iej s łu ch ał g o b ard zo u ważn ie. Szczeg ó ln ie wted y , g d y właś n ie g o zatru d n ił. Hen ry Wu miał d wad zieś cia o s iem lat i o b ro n ił d o k to rat n a Un iwers y tecie Stan fo rd a,
jeg o p ro mo to rem b y ł No rman Ath erto n . Śmierć p ro fes o ra Ath erto n a s p rawiła, że ws zy s cy , k tó rzy p raco wali w jeg o lab o rato riu m, s tracili n ie ty lk o b lis k ą o s o b ę, ale tak że p ro mo to ra i p o p leczn ik a. Nik t n ie wied ział, co b ęd zie d alej z fin an s o wan iem lab o rato riu m an i z p rzewo d ami d o k to rs k imi. W lab o rato riu m zap an o wała n iep ewn o ś ć, lu d zie martwili s ię, co s tan ie s ię z ich k arierami. Dwa ty g o d n ie p o p o g rzeb ie n a u czeln i p o jawił s ię J o h n Hammo n d . Przy jech ał s p ecjaln ie, żeb y s p o tk ać s ię z Hen ry m Wu . Całe lab o rato riu m wied ziało , że p ro fes o r u trzy my wał zn ajo mo ś ć z Hammo n d em, ch o ciaż n ik t n ie zn ał s zczeg ó łó w. Hen ry d o k o ń ca ży cia n ie zap o mn i b ezp o ś red n io ś ci, z jak ą zwró cił s ię d o n ieg o J o h n Hammo n d . –
No rman
zaws ze
p o wtarzał, że
jes teś
n ajlep s zy m
g en ety k iem
w jeg o
lab o rato riu m – o zn ajmił Hammo n d . – J ak ie mas z teraz p lan y ? – Nie wiem. Będ ę zajmo wał s ię p racą n au k o wą. – To zn aczy , że ch ces z d o s tać p o s ad ę n a u n iwers y tecie? – Tak – To b łąd . Przy n ajmn iej, jeś li n ap rawd ę s zan u jes z s wó j talen t. – Ze s łó w s tars zeg o p an a b iła wielk a en erg ia. – Dlaczeg o ? – zd u miał s ię Hen ry , mru g ając s zy b k o . – Sp ó jrzmy p rawd zie w o czy – ciąg n ął J o h n . – Un iwers y tety n ie s k u p iają ju ż n ajwięk s zy ch u my s łó w k raju . Sama ta my ś l jes t n ied o rzeczn a. Wy żs ze u czeln ie to p rzech o waln ia, w k tó rej n iewiele s ię d zieje. Nie ró b tak iej zd ziwio n ej min y . Wies z d o b rze, o czy m mó wię. Od czas u d ru g iej wo jn y ś wiato wej ws zy s tk ich n ap rawd ę ważn y ch o d k ry ć d o k o n an o w lab o rato riach p ry watn y ch . Czy mo wa o las erze, czy o tran zy s to rze, czy też o s zczep io n ce p rzeciw ch o ro b ie Hein eg o -M ed in a, o u k ład ach s calo n y ch , h o lo g ramach , k o mp u terach o s o b is ty ch , b ad an iach za p o mo cą rezo n an s u mag n ety czn eg o czy to mo g rafii k o mp u tero wej, i tak d alej i d alej. Un iwers y tety p o p ro s tu p rzes tały b y ć miejs cem, g d zie d zieją s ię is to tn e rzeczy . Stało s ię to ju ż czterd zieś ci lat temu . J eś li marzy s z o d o k o n an iu czeg o ś ważn eg o w d zied zin ie b ad ań k o mp u tero wy ch czy g en ety k i, n ie zo s tawaj n a u czeln i. Do b ry Bo że, n ie! M ło d emu Hen ry 'emu o d jęło mo wę. – Czy ty mas z p o jęcie, p rzez co trzeb a tu p rzejś ć, żeb y ro zp o cząć n o wy p ro g ram b ad awczy ? – ro zp rawiał Hammo n d . – Ile p o d ań o g ran ty mu s is z n ap is ać, ile fo rmu larzy wy p ełn ić, ile o s ó b i g remió w mu s i k o lejn o wy razić zg o d ę n a n ajro zmaits ze rzeczy ? Rad a n au k o wa. Dziek an . Dział fin an s o wy . A jeś li b ęd zies z
p o trzeb o wał więk s zeg o lab o rato riu m, co zro b is z? A mo że n iezb ęd n e o k aże s ię zatru d n ien ie więk s zej liczb y as y s ten tó w? Czy zd ajes z s o b ie s p rawę, jak wiele to ws zy s tk o wy mag a zach o d u i jak d łu g o s ię ciąg n ie? Nap rawd ę zd o ln y czło wiek n ie mo że s o b ie p o zwo lić n a marn o wan ie cen n eg o czas u n a wy p is y wan ie jak ich ś fo rmu larzy i czek an ie n a wy ro k i ró żn y ch rad . Ży cie jes t n a to za k ró tk ie, a h elis a DNA zb y t d łu g a. J eżeli ch ces z p o zo s tawić p o s o b ie ś lad w n au ce, n ap rawd ę czeg o ś d o k o n ać, trzy maj s ię jak n ajd alej o d u czeln i. W tamty ch czas ach Hen ry b ard zo p rag n ął d o k o n ać czeg o ś wielk ieg o . I s p o tk ał J o h n a Hammo n d a. J o h n z łatwo ś cią p o zy s k ał mło d eg o , wy b itn eg o d o k to ra. – M ó wię o p rawd ziwej p racy – ciąg n ął wó wczas J o h n – i o p rawd ziwy ch o s iąg n ięciach . Co p o trzeb n e jes t n au k o wco wi d o p racy ? Przed e ws zy s tk im czas i p ien iąd ze. Oferu ję ci p ięcio letn i k o n trak t i fu n d u s ze wy s o k o ś ci d zies ięciu milio n ó w d o laró w ro czn ie. Razem p ięćd zies iąt milio n ó w d o laró w. I n ie b ęd ę ci mó wił, jak mas z je wy d awać. O ty m zd ecy d u jes z ty . Ws zy s cy in n i b ęd ą ci mu s ieli u s tęp o wać. Pro p o zy cja wy d awała s ię zb y t p ięk n a, ab y b y ła p rawd ziwa. Hen ry milczał p rzez d łu żs zą ch wilę. – Co b ęd ę mu s iał ro b ić w zamian ? – zap y tał w k o ń cu . – Będ zies z mu s iał zmierzy ć s ię z n iemo żliwy m. Sp ró b o wać d o k o n ać czeg o ś , czeg o p rawd o p o d o b n ie n ie d a s ię d o k o n ać. – O co k o n k retn ie ch o d zi? – Nie mo g ę w tej ch wili zd rad zić ci s zczeg ó łó w, ale n ajo g ó ln iej mó wiąc, cały zamy s ł wiąże s ię z k lo n o wan iem g ad ó w. – Uważam, że to mo żliwe – o d p arł n aty ch mias t Hen ry . – Gad y s ą mn iej s k o mp lik o wan e n iż lu d zie. Od k lo n o wan ia g ad ó w d zieli n as p rawd o p o d o b n ie d zies ięć d o p iętn as tu lat. J eś li zało ży my , że w ty m czas ie g en ety k a p o czy n i zn aczące p o s tęp y . – J a d y s p o n u ję ty lk o p ięcio ma latami – zas trzeg ł Hammo n d . – Oraz mn ó s twem p ien ięd zy d la k o g o ś , k to o d waży s ię n aty ch mias t p o ś więcić p ró b o m d o k o n an ia p rzeło mu , o k tó ry m ro zmawiamy . – Czy b ęd zie mi wo ln o o p u b lik o wać wy n ik i mo ich b ad ań ? – Po jak imś czas ie. – To zn aczy n ie n a b ieżąco ? – Nie. – Ale k ied y ś b ęd ę mó g ł to zro b ić? – Hen ry n ie ch ciał rezy g n o wać z mo żliwo ś ci
p u b lik acji s wo jeg o p rzy s złeg o d zieła. – Nie martw s ię – o d p arł w k o ń cu ze ś miech em s tars zy p an . – Zap ewn iam cię, że jeś li ci s ię u d a, o two im s u k ces ie d o wie s ię cały ś wiat. Ob iecu ję ci to . *** Rzeczy wiś cie, w tej ch wili wy g ląd a n a to , że cały ś wiat u s ły s zy o mo ich d o k o n an iach , my ś lał Hen ry . Po p ięciu latach n iep rzerwan y ch wy s iłk ó w o d o twarcia Park u J u rajs k ieg o d la s zero k iej p u b liczn o ś ci d zieli ich zaled wie ro k . Oczy wiś cie p o d czas o s tatn ich p ięciu lat n ie ws zy s tk o p rzeb ieg ało tak , jak o b iecy wał J o h n Hammo n d . Zd arzało s ię, że mó wio n o Hen ry 'emu , co ma ro b ić, i wielo k ro tn ie wy wieran o n a n ieg o o g ro mn ą p res ję, zmu s zając d o tak iej a n ie in n ej p racy . Sama p raca tak że o k azała s ię n ie d o k o ń ca zg o d n a z o b ietn icami. Nie d o ty czy ła n awet k lo n o wan ia g ad ó w, o d k ąd zro zu mian o , że d in o zau ry s ą aż tak b ard zo p o d o b n e d o p tak ó w. Klo n o wan ie p tak ó w to n ie to s amo , co k lo n o wan ie g ad ó w – to p ierws ze jes t b o wiem d u żo tru d n iejs ze. A p rzez o s tatn ie d wa lata Hen ry zajmo wał s ię g łó wn ie n ad zo ro wan iem k ilk u zes p o łó w n au k o wcó w o raz zes tawu s tero wan y ch k o mp u tero wo s ek wen cjo n eró w DNA. Nie b y ł czło wiek iem lu b iący m zarząd zać in n y mi. Nie n a to liczy ł. Niezależn ie o d teg o o d n ió s ł s u k ces . Do k o n ał czeg o ś , co właś ciwie ws zy s cy u ważali za n iemo żliwe, a p rzy n ajmn iej n iemo żliwe d o o s iąg n ięcia w tak k ró tk im czas ie. Hen ry u ważał, że p o n ieważ zd o b y ł o g ro mn ą wied zę i d o ś wiad czen ie i d o k o n ał wielk ieg o d zieła, p o win ien mieć co ś d o p o wied zen ia n a temat d als zeg o b ieg u s p raw, że jeg o s ło wo p o win n o co ś zn aczy ć. Ty mczas em czu ł, że jeg o wp ły wy z k ażd y m d n iem maleją. Ży we d in o zau ry ju ż b ieg ają. Pro ced u ry ich k lo n o wan ia i h o d o wli zo s tały n a ty le d o p raco wan e, że mo żn a zacząć u ważać je za ru ty n o we. J o h n Hammo n d n ie p o trzeb u je ju ż Hen ry 'eg o Wu . – To p o win n o załatwić s p rawę – mó wił d o s łu ch awk i Hammo n d . Słu ch ał p rzez ch wilę ro zmó wcy , u ś miech ając s ię jed n o cześ n ie d o Hen ry 'eg o . – Do b rze. Tak , d o s k o n ale. – Ro złączy ł s ię. – O czy m ro zmawialiś my , Hen ry ? – O fazie d ru g iej. – Ach , rzeczy wiś cie. Dy s k u to waliś my ju ż o ty m… – Tak , ale n ie wie p an … – Przep ras zam cię, ale wiem, Hen ry – p ry ch n ął J o h n zn iecierp liwio n y . – M u s zę ci o twarcie p o wied zieć, że n ie wid zę p o wo d u , ab y u lep s zać rzeczy wis to ś ć. Ws zy s tk ie
zmian y w g en o mach d in o zau ró w, jak ich d o tąd d o k o n aliś my , wy mu s iło n a n as p rawo czy też in n eg o ro d zaju k o n ieczn o ś ci. By ć mo że w p rzy s zło ś ci wp ro wad zimy jes zcze in n e mo d y fik acje g en ety czn e, n a p rzy k ład zwięk s zając o d p o rn o ś ć d in o zau ró w n a ch o ro b y . Nie u ważam jed n ak , że p o win n iś my u lep s zać zwierzęta w s to s u n k u d o teg o , jak ie n ap rawd ę b y ły , b o tak ie mamy wid zimis ię. W tej ch wili w Park u J u rajs k im ży ją p rawd ziwe d in o zau ry . I właś n ie to ch cielib y o g ląd ać lu d zie. Do k ład n ie tak ie p o win n y b y ć. Prawd ziwe. To n as z o b o wiązek , Hen ry . Wy mag a teg o u czciwo ś ć. Stary J o h n o two rzy ł z u ś miech em d rzwi, w ten s p o s ó b wy p ras zając Hen ry 'eg o z s alo n u .
STEROWNIA Alan o mió tł wzro k iem liczn e mo n ito ry w p o g rążo n y m w p ó łmro k u p o mies zczen iu . Czu ł lek k ie ro zd rażn ien ie, b o n ie p rzep ad ał za k o mp u terami. Wied ział, że u ważają g o p rzez to za czło wiek a s tarej d aty , ale n ie d b ał o to . Niek tó rzy z jeg o s tu d en tó w mieli p rawd ziwy talen t d o k o mp u teró w, in tu icję, k tó rej w tej d zied zin ie Alan d o tąd w s o b ie n ie o d k ry ł. Dla n ieg o k o mp u tery p o zo s tawały o b cy mi tajemn iczy mi mas zy n ami. Tru d n o ś ci s p rawiało mu n awet zro zu mien ie elemen tarn ej ró żn icy międ zy s y s temem o p eracy jn y m i ap lik acją. Nie k o mp u teró w i g u b ił s ię ju ż n a s amy m p o czątk u .
p o jmo wał
ś wiata
Sp o s trzeg ł, że Do n ald Gen n aro czu je s ię w o b ecn o ś ci k o mp u teró w k o mfo rto wo , Ian M alco lm zaś – jak ry b a w wo d zie. Ko mp u tery b y ły jeg o n atu raln y m ś ro d o wis k iem, n ajwy raźn iej p o jmo wał ws zy s tk o w lo t. – Ch cecie p o zn ać n as ze s y s temy mo n ito ro wan ia zwierząt? – u p ewn ił s ię J o h n Arn o ld , o b racając s ię wraz z fo telem. Arn o ld , n aczeln y in ży n ier Park u J u rajs k ieg o , b y ł ch u d y m czterd zies to p ięcio latk iem. Od p alał p ap iero s a o d p ap iero s a i s p rawiał wrażen ie n erwo weg o . – Są p o p ro s tu n ies amo wite! – wy k rzy k n ął, p o czy m zap alił k o lejn eg o p ap iero s a. – A k o n k retn ie? – ch ciał wied zieć Do n ald . – Ko n k retn ie p o k ażę wam, jak ś led zimy n as ze zwierzęta – o d p arł Arn o ld . – Wcis n ął p rzy cis k i n a s zk lan ej map ie p o jawił s ię u k ład n ieró wn y ch n ieb ies k ich lin ii. – To n as z mło d y ty ran o zau r – wy jaś n ił. – Wid zicie tras ę, k tó rą p o k o n ał w ciąg u o s tatn ich d wu d zies tu czterech g o d zin . – Wcis n ął p rzy cis k jes zcze raz. – A teraz p o p rzed n ich … I jes zcze p o p rzed n ich .
M ap a b y ła teraz p ełn a k łęb iący ch s ię lin ii, wy g ląd ała, jak b y p o mazało ją d zieck o . M ło d y ty ran o zau r p o ru s zał s ię jed n ak ty lk o w o k reś lo n y m rejo n ie wy s p y , n ied alek o p o łu d n io wo -ws ch o d n ieg o k rań ca lag u n y . – Z u p ły wem czas u mo żn a zo b aczy ć, jak ie mn iej więcej tery to riu m u zn aje za s wo je – tłu maczy ł Arn o ld . – To mło d e, więc trzy ma s ię b lis k o wo d y . I z d alek a o d d o ro s łeg o ty ran o zau ra. Kied y wy ś wietlamy trajek to rie ru ch ó w d u żeg o i małeg o ty ran o zau ra, wid zimy , że ich ś cieżk i n ig d y s ię n ie p rzecin ają. – Gd zie jes t w tej ch wili ten d u ży ? – zain teres o wał s ię Gen n aro . In ży n ier wcis n ął in n y p rzy cis k . Nieb ies k ie lin ie n a map ie zn ik ły , zas tąp iła je p o jed y n cza czerwo n a k ro p k a i to warzy s zący jej k o d . Zn ajd o wała s ię n a p ó łn o cn y ws ch ó d o d lag u n y . – O, tu taj – o d rzek ł J o h n Arn o ld . – A mały ty ran o zau r? – d o p y ty wał s ię Do n ald . – Po k ażę wam ak tu aln e p o ło żen ie ws zy s tk ich d in o zau ró w w p ark u . – Na map ie ro zb ły s ły ró żn o k o lo ro we ś wiatełk a, jak lamp k i n a ch o in ce. By ły ich d zies iątk i, a k ażd a o zn aczo n a k o d em. – Wid zicie teraz k ażd e z d wu s tu trzy d zies tu o ś miu zwierząt, k tó re w tej ch wili mamy . – J ak a jes t d o k ład n o ś ć p o miaru ? – Pó łto ra metra. – Arn o ld zaciąg n ął s ię p ap iero s em. – Gd y jed zie s ię s amo ch o d em, za k ażd y m razem o d n ajd u je s ię p o s zczeg ó ln e zwierzęta tam, g d zie p o k azu ją k o mp u tery . – J ak częs to u ak tu aln ian a jes t ta map a? – Co trzy d zieś ci s ek u n d . – Niezłe – p o ch walił Gen n aro . – J es tem p o d wrażen iem. J ak to ro b icie? – Ro zmieś ciliś my n a o b s zarze całeg o p ark u czu jn ik i ru ch u . Więk s zo ś ć z n ich łączą ze s tero wn ią k ab le, n iek tó re p rzes y łają d an e d ro g ą rad io wą. Oczy wiś cie czu jn ik i ru ch u n ajczęś ciej n ie wy s tarczają d o o k reś len ia g atu n k u zwierzęcia, jed n ak k o mp u ter ro zp o zn aje je w czas ie rzeczy wis ty m n a p o d s tawie o b razó w z k amer – n ie mu s imy n awet p atrzeć n a mo n ito ry . Sy s tem s am k o n tro lu je p o ło żen ie k ażd eg o d in o zau ra. – Czy s y s tem k ied y k o lwiek s ię my li? – Błęd y zd arzają s ię ty lk o w p rzy p ad k u n ied awn o wy k lu ty ch zwierząt. Czas ami k o mp u tery my lą ich g atu n k i, b o ich o b raz n a mo n ito rach jes t malu tk i. Nie mamy z ty m jed n ak więk s zeg o p ro b lemu . M ałe d in o zau ry zwy k le trzy mają s ię b lis k o s tad
d o ro s ły ch o s o b n ik ó w. Po za ty m s y s tem liczy zwierzęta p o s zczeg ó ln y ch g atu n k ó w. – J ak to wy g ląd a? – Co p iętn aś cie min u t s y s tem s u mu je liczb ę zwierząt k ażd eg o g atu n k u i p o ró wn u je z zało żo n ą. Pro s zę zo b aczy ć.
– Co więcej – o p o wiad ał Arn o ld – liczb a p o s zczeg ó ln y ch d in o zau ró w n ie jes t o k reś lan a n a p o d s tawie trajek to rii ich ru ch u . Pro ced u ra liczen ia p rzeb ieg a n iezależn ie. Tak ie b y ło n as ze zało żen ie. Sy s tem n ie mo że p o p ełn ić b łęd u , p o n ieważ p o ró wn u je d an e p o zy s k iwan e n a d wa ró żn e s p o s o b y . Gd y b y k tó reg o ś o s o b n ik a b rak o wało , wied zielib y ś my o ty m w ciąg u p ięciu min u t. – Ro zu miem. Czy tak ie zd arzen ie zo s tało k ied y k o lwiek p rzetes to wan e? – s p y tał Ian M alco lm.
– Tak , w p ewn y m s en s ie… Kilk a d in o zau ró w zd ech ło . J ed n a o tn ielia zap lątała s ię w g ałęzie d rzewa i s ię u d u s iła. Zd ech ł też s teg o zau r, n a tę ch o ro b ę jelit, k tó ra im d o k u cza. In n y m razem h ip s y lo fo d o n t s p ad ł ze s k ały i złamał s zy ję. W k ażd y m p rzy p ad k u , k ied y ty lk o zwierzę p rzes tawało s ię p o ru s zać, liczb y zaczy n ały s ię n ie zg ad zać i s y s tem n as o ty m p o wiad amiał. – W ciąg u p ięciu min u t? – Tak . – A co o zn acza ta k o lu mn a p o p rawej? – zain teres o wał s ię Alan . – To wers je p o s zczeg ó ln y ch g atu n k ó w zwierząt. Najn o ws ze to wers ja cztery -jed en i cztery -trzy . Ro zważamy p rzejś cie n a wers ję cztery -cztery . – Nu meru jecie wers je? To zn aczy , ch o d zi o co ś tak ieg o jak z o p ro g ramo wan iem? – Có ż, zg ad za s ię. W p ewn y m s en s ie n as ze p o d ejś cie d o d in o zau ró w jes t tak ie jak d o o p ro g ramo wan ia – p rzy zn ał J o h n Arn o ld . – W miarę jak o d k ry wamy n ied o s k o n ało ś ci k o d u g en ety czn eg o , lab o rato riu m d o k to ra Wu jes t zmu s zo n e o p raco wy wać n o we wers je zwierząt. Id ea, że zwierzęta mo żn a o zn aczać n u merami wers ji, tak s amo jak p ro g ramy k o mp u tero we, wzb u d ziła w Alan ie n ieo k reś lo n y n iep o k ó j. Nie p o trafił teg o wy jaś n ić, ale co ś mu s ię zd ecy d o wan ie n ie p o d o b ało . Przecież ch o d zi o ży we is to ty … In ży n ier Arn o ld mu s iał zau waży ć min ę Alan a, p o n ieważ p o wied ział: – Pan ie p ro fes o rze, n ie ma s en s u zach wy cać s ię ty mi zwierzętami. M u s imy ws zy s cy p amiętać, że zo s tały s two rzo n e p rzez n as . Czas ami zawierają w s o b ie b łęd y , więc p o wy k ry ciu b łęd u trzeb a s two rzy ć p o p rawio n ą wers ję d in o zau ra. M u s imy o czy wiś cie o d n o to wy wać, k tó ra wers ja d an eg o g atu n k u ak tu aln ie b ieg a p o p ark u . – J as n e, że tak – o d ezwał s ię lek k o zn iecierp liwio n y Ian . – Ch ciałb y m wró cić d o k wes tii liczen ia. Ro zu miem, że tak że d o k o n y wan e jes t n a p o d s tawie czu jn ik ó w ru ch u ? – Tak . – Czy zas ięg czu jn ik ó w n a p ewn o o b ejmu je cały p ark ? – Dziewięćd zies iąt d wa p ro cen t p o wierzch n i wy s p y , teg o , co wy s taje n ad wo d ę – p o in fo rmo wał Arn o ld . – W k ilk u miejs cach n ie d a s ię z n ich k o rzy s tać. Na p rzy k ład n ie wy czu wają p rawid ło wo teg o , co d zieje s ię n a p o wierzch n i p rzep ły wającej p rzez d żu n g lę rzek i, z p o wo d u ru ch u wo d y o raz k o n wek cy jn y ch ru ch ó w p o wietrza n ad n ią. Po za ty m o b ejmu ją zas ięg iem n iemal ws zy s tk o . J eś li k tó reś ze zwierząt wy jd zie p o za
s ferę ś led zo n ą p rzez czu jn ik i, s y s tem o d n o tu je to i b ęd zie czek ał n a jeg o p o wró t. J eś li d in o zau r n ie wró ci, s zy b k o u ru ch o mi s ię alarm. – Do b rze. Sy s tem p o k azu je, że macie czterd zieś ci d ziewięć p ro k o mp s o g n ató w. Załó żmy , że p o d ejrzewam, iż n iek tó re z n ich to w rzeczy wis to ś ci wcale n ie p ro k o mp s o g n aty , ale in n e zwierzęta. Czy p o traf p an wy k azać, że s ię my lę? – ch ciał wied zieć M alco lm. – Tak , i to n a d wa s p o s o b y . Po p ierws ze, mo g ę ś led zić ru ch y wy b ran eg o zwierzęcia wzg lęd em p o zo s tały ch . Pro k o mp s o g n aty p rzemies zczają s ię s tad ami. M amy je w p ark u d wa. Ws zy s tk ie o s o b n ik i p o win n y zn ajd o wać s ię w o b ręb ie s tad a A lu b s tad a B. – Zg o d a, ale jed n ak … – Dru g i s p o s ó b to o b s erwacja wzro k o wa za p o ś red n ictwem k amer. – Arn o ld wcis n ął k ilk a g u zik ó w i a jed n y m z mo n ito ró w zaczęły p rzes k ak iwać o b razy k o lejn y ch p ro k o mp s o g n ató w p o n u mero wan y ch o d 1 d o 4 9 . – Czy to zd jęcia? – Tak , ale n ajn o ws ze. Zro b io n e n ajwy żej p ięć min u t temu . – Czy to zn aczy , że mo że p an o g ląd ać ws zy s tk ie d in o zau ry , k ied y ty lk o p an ch ce? – Ows zem. W d o wo ln ej ch wili mo g ę zo b aczy ć p o k o lei n a mo n ito rze k ażd eg o d in o zau ra. – A jak p iln u jecie, żeb y żad en d in o zau r n ie wy d o s tał s ię z p rzezn aczo n eg o d la n ieg o o b s zaru ? – ch ciał wied zieć Gen n aro . – Czy to mo że s ię zd arzy ć? – Ab s o lu tn ie n ie, p ro s zę p an a – zap ewn ił Arn o ld . – To b ard zo d ro g ie zwierzęta i d o b rze ich p iln u jemy . Każd y o b s zar jes t o to czo n y więcej n iż jed n ą b arierą, k tó ra o d g rad za g o o d res zty wy s p y . Po p ierws ze, s ą fo s y . – Wcis n ął p rzy cis k i n a map ie ro zb ły s ła s ieć g ru b y ch p o marań czo wy ch lin ii. – Najp ły ts ze z n ich mają p o cztery metry g łęb o k o ś ci, p o za ty m jes t w n ich wo d a. W p rzy p ad k u więk s zy ch d in o zau ró w fo s y s ą g łęb o k ie n awet n a d zies ięć metró w. Dalej mamy o g ro d zen ia p o d n ap ięciem. – Na tab licy p o jawiły s ię jas n o czerwo n e lin ie. – W s u mie jes t n a wy s p ie o s iemd zies iąt k ilo metró w p o d łączo n y ch d o p rąd u p ło tó w, mają p o trzy i p ó ł metra wy s o k o ś ci. Z teg o trzy d zieś ci p ięć k ilo metró w to d o d atk o wy p ło t o k alający całą wy s p ę. Nap ięcie n a k ażd y m p ło cie wy n o s i d zies ięć ty s ięcy wo ltó w – zwierzęta s zy b k o s ię u czą, że n ie n ależy zb liżać s ię d o o g ro d zen ia… – A g d y b y k tó reś jed n ak wy d o s tało s ię n a zewn ątrz? – n ie u s tęp o wał Gen n aro . Arn o ld ty lk o p ars k n ął i ze zło ś cią zg as ił p ap iero s a.
– Py tam ty lk o h ip o tety czn ie – p ró b o wał załag o d zić s y tu ację Gen n aro . – Wy o b raźmy s o b ie, że to s ię zd arzy ło . Co wted y ? – Wted y s p ro wad zilib y ś my zwierza z p o wro tem n a miejs ce – o d ezwał s ię M u ld o o n , ch rząk ając. – M amy s iln e p aralizato ry , s ieci elek try czn e, p o cis k i u s y p iające. Ws zy s tk o to b ro ń , k tó ra n ie zab ija, b o jak mó wił p an Arn o ld , d in o zau ry s ą b ard zo d ro g ie. Do n ald p o k iwał g ło wą. – A g d y b y jed en wy d o s tał s ię p o za wy s p ę? – Zd ech n ie w ciąg u n iecały ch d wu n as tu g o d zin – u s p o k o ił g o Arn o ld . – Nas ze d in o zau ry s ą zmo d y fik o wan e g en ety czn ie. Nie mo g ą ży ć n a wo ln o ś ci. – Ch ciałb y m jes zcze zap y tać o cały ten s y s tem k o n tro li, k tó ry n am p an p o k azu je – p o wied ział Gen n aro . – Czy k to ś mó g łb y d o b rać s ię d o n ieg o i co ś zmajs tro wać? – Nie, to o d p o rn y s y s tem. – Arn o ld p o k ręcił g ło wą. – Serwer jes t n iezależn y o d ws zy s tk ieg o , ma włas n e zas ilan ie g łó wn e i awary jn e. Nas z s y s tem n ie ma p o łączen ia z s iecią p o za wy s p ą, więc n ie d a s ię in g ero wać w n ieg o z zewn ątrz. J es t n ap rawd ę b ard zo b ezp ieczn y . Zap ad ło milczen ie. Arn o ld zaciąg n ął s ię p ap iero s em. – To k awał s y s temu – d o d ał. – Po rząd n a ro b o ta. – To zn aczy , że s y s tem fu n k cjo n u je tak d o b rze, że n ie macie n ajmn iejs zy ch p ro b lemó w? – o d ezwał s ię zn o wu Ian . – Pro b lemó w mamy co n iemiara, p rzez cały czas – o d p arł in ży n ier, u n o s ząc b rwi. – Ale n ie tak ie, o jak ie s ię martwicie. Wy o b rażam s o b ie, że n iep o k o icie s ię o to , że d in o zau ry n am u ciek n ą, p rzed o s tan ą s ię n a k o n ty n en t i n aro b ią b ig o s u . O to w o g ó le s ię n ie martwimy . Te zwierzak i s ą za d elik atn e, łatwo zd y ch ają. Nie b y ło ich s ześ ćd zies iąt p ięć milio n ó w lat i n ag le je o d two rzy liś my , n o i zn alazły s ię w zu p ełn ie in n y m ś wiecie n iż ten z ich ep o k i. W tamty m rad ziły s o b ie d o s k o n ale. A tu mu s imy s ię n amęczy ć, żeb y ży ły i d o b rze s ię czu ły … Niech p ań s two p amiętają, że n o rmaln e s s ak i czy g ad y lu d zie trzy mają w o g ro d ach zo o lo g iczn y ch ju ż o d s etek lat, więc zd ąży liś my n ab rać d o ś wiad czen ia w o p iece n ad s ło n iem czy k ro k o d y lem. Din o zau ra n ik t jes zcze n ig d y n ie h o d o wał, więc d ziałamy tro ch ę n a ś lep o . Najwięcej k ło p o tó w mamy ze zd ro wiem n as zy ch zwierząt. Ch o ru ją. – Ch o ru ją? – zan iep o k o ił s ię Gen n aro . – A g d y b y tak k to ś z g o ś ci p ark u zaraził s ię… Arn o ld p ars k n ął n iecierp liwie.
– Zaraził s ię p an k ied y ś g ry p ą o d alig ato ra? W żad n y m zo o n ie ma tak ieg o p ro b lemu . I w n as zy m też n ie. M artwimy s ię za to p o ważn ie o zwierzęta. M u s imy p iln o wać, żeb y n ie zd y ch ały i n ie zarażały in n y ch o s o b n ik ó w. M amy p rzy n ajmn iej p ro g ramy , k tó re ś led zą i to . Ch ce p an o b ejrzeć n a p rzy k ład k artę zd ro wia d o ro s łeg o ty ran o zau ra? Wy k az s zczep io n ek , k tó re d o s tał; alb o zab ieg ó w d en ty s ty czn y ch ? To jes t d o p iero co ś – p o win n iś cie zo b aczy ć, jak wetery n arze czy s zczą mu te wielk ie k ły , żeb y n ie d o s tał p ró ch n icy . – M o że p ó źn iej – u ciął Gen n aro . – Na razie n iech p an o p o wie n am jes zcze co ś o u rząd zen iach mech an iczn y ch p ark u . – To zn aczy o k o lejk ach ? „Ko lejk ach "?! Na d źwięk teg o s ło wa Alan p o d n ió s ł wzro k . – Na razie jes zcze n ie d ziałają – wy jaś n ił in ży n ier. – Ale mamy „Rejs rzek ą p rzez d żu n g lę" – s ą to łó d k i ciąg n ięte n a lin ie p o zan u rzo n y ch p o d wo d ą to rach . M amy też „J azd ę k o lejk ą g ó rs k ą wś ró d p tero zau ró w", ale ta tras a też jes t n ieczy n n a. Gd y o two rzy my p ark , n a p o czątk u b ęd zie ty lk o tras a p o d s tawo wa – o g ląd an ie d in o zau ró w. Zaraz s ami o d b ęd ziecie p ań s two tę wy cieczk ę. Ko lejk i u ru ch o mimy w ciąg u mn iej więcej p ó ł ro k u d o ro k u o d o twarcia. – J ak to ? Tu mają b y ć k o lejk i g ó rs k ie jak w p ark u ro zry wk i? – zd ziwił s ię Alan . – To b ęd zie zo o lo g iczn y p ark ro zry wk i. Ro zry wk ą b ęd ą wy cieczk i p o s zczeg ó ln y ch częś ciach p ark u , ro b o czo n azwaliś my je k o lejk ami, i ty le.
po
Alan ś ciąg n ął b rwi. Zn o wu p o czu ł s ię n ies wo jo . Nie p o d o b ała mu s ię id ea d in o zau ró w jak o atrak cji w p ark u ro zry wk i. – Czy z teg o p o mies zczen ia mo żecie s tero wać cały m Park iem J u rajs k im? – d o p y ty wał s ię Ian . – M o żemy . Gd y b y m mu s iał, mo g ę to ro b ić s am – ch walił u rząd zen ia Arn o ld . – Ws zy s tk o jes t tu zau to maty zo wan e. Ko mp u ter s am ś led zi zwierzęta, s am p o traf je k armić i u zu p ełn iać im wo d ę w k o ry tach . M o żn a p o zo s tawić g o b ez n ad zo ru n awet n a czterd zieś ci o s iem g o d zin . – I cały ten s y s tem k o mp u tero wy zap ro jek to wał p an Ned ry ? – s p y tał M alco lm. Ned ry s ied ział w ty m czas ie p rzy jed n y m ze s tan o wis k i s tu k ał w k lawiatu rę, zajad ając b ato n czek o lad o wy . – Ows zem – o d ezwał s ię, n ie o d ry wając wzro k u o d mo n ito ra. – To n ap rawd ę p ięk n y s y s tem! – o zn ajmił z d u mą Arn o ld . – J es t n iezły – zg o d ził s ię Den n is tro ch ę n ieo b ecn y . – Trzeb a ty lk o p o p rawić w
n im k ilk a d ro b iazg ó w. – Pro s zę p ań s twa, z teg o co wiem, zaraz zaczy n acie o b jazd wy s p y – p rzy p o mn iał in ży n ier. – J eżeli n ie macie więcej p y tań , to … – M am jes zcze jed n o , o s tatn ie – p rzerwał mu Ian . – Czy s to n au k o we. Po k azał n am p an , jak ś led zo n e s ą p ro k o mp s o g n aty i że mo żn a zo b aczy ć k ażd eg o n a mo n ito rze. A czy d a s ię u zy s k ać jak ieś p rzek ro jo we d an e n a ich temat, jak o zb io ru ? Sp rawd zić ich wy miary czy jak iek o lwiek in n e cech y ? Wy s o k o ś ć, ciężar czy … Arn o ld p o s tu k ał w k lawiatu rę i n a mo n ito rze p o jawił s ię wy k res :
– Ws zy s tk o , o czy m p an mó wi, mo żemy zo b aczy ć, i to b ard zo s zy b k o . W trak cie an alizy o b razó w z k amer k o mp u ter o d n o to wu je wy miary zwierząt i b ły s k awiczn ie o b rab ia d an e. J ak p ań s two wid zą, cech y p o p u lacji zwierząt ch arak tery zu je zwy k ły ro zk ład Po is s o n a 1 . Więk s zo ś ć zwierząt ma – w ty m p rzy p ad k u wy s o k o ś ć – w o k o licach ś red n iej, a wy jątk o wo d u ży ch i wy jątk o wo mały ch jes t zn aczn ie mn iej. – Nic zas k ak u jąceg o – s k wito wał M alco lm. – Nic. Każd a zd ro wa p o p u lacja o s o b n ik ó w d o wo ln eg o g atu n k u w ś ro d o wis k u p rzy ro d n iczy m wy k azu je zró żn ico wan ie zg o d n e z ro zk ład em n o rmaln y m – p o twierd ził Arn o ld . – No d o b rze – zap alił k o lejn eg o p ap iero s a – czy s ą jes zcze
jak ieś p y tan ia? – J a n ie mam – o d p o wied ział Ian . – Do wied ziałem s ię ju ż ws zy s tk ieg o , co b y ło mi p o trzeb n e. Go ś cie wy s zli ze s tero wn i. – Sy s tem wy g ląd a n a b ard zo d o b ry – o d ezwał s ię d o M alco lma Gen n aro . – Nie wy d aje mi s ię, żeb y k tó rek o lwiek zwierzę miało s zan s ę wy d o s tan ia s ię z wy s p y . – Nap rawd ę? – zd ziwił s ię Ian . – M y ś lałem, że to o czy wis te, iż tak s ię s tało . – J ak to ? Sąd zi p an , że jak ieś d in o zau ry u ciek ły ? – Do n ald b y ł p rzerażo n y . – Wiem o ty m. – Ale w jak i s p o s ó b ? Sam p an wid ział, że o n i p o trafią p o liczy ć ws zy s tk ie, o b s erwu ją je. Przez cały czas k o n tro lu ją p o ło żen ie k ażd eg o d in o zau ra. Nib y jak miałb y u ciec? – Dla mn ie to o czy wis te – zap ewn ił z u ś miech em M alco lm. – To p o p ro s tu k wes tia zało żeń . – Zało żeń ? – Gen n aro ś ciąg n ął b rwi. – Ows zem. Pro s zę p o s łu ch ać: Park J u rajs k i to w u p ro s zczen iu zrealizo wan a p rzez n au k o wcó w i wy k o n awcó w p ró b a s two rzen ia n o weg o , k o mp letn eg o ś ro d o wis k a b io lo g iczn eg o . Ob s łu g a s tero wn i s p o d ziewa s ię, że b ęd zie o b s erwo wała n a ek ran ach zjawis k a ch arak tery s ty czn e d la d zik iej p rzy ro d y . Na p rzy k ład to , co wid zieliś my n a p o k azan y m n am n a k o ń cu wy k res ie. J eś li s ię n ad ty m ch o ć ch wilę zas tan o wić, ta ład n ie u k ład ająca s ię k rzy wa ro zk ład u n o rmaln eg o jes t w p rzy p ad k u tej k o n k retn ej wy s p y n ad zwy czaj n iep o k o jąca. – Dlaczeg o ? – Na p o d s tawie teg o , co o p o wied ział n am wcześ n iej d o k to r Wu , n a mo n ito rach n ie p o win n y s ię p o jawiać wy k res y o tak im k s ztałcie. – Dlaczeg o ? – ch ciał wied zieć Do n ald . – Dlateg o , że tak i ty p wy k res u ch arak tery zu je p o p u lację o rg an izmó w ży jący ch w ś ro d o wis k u n atu raln y m, k tó ry m Park J u rajs k i n ie jes t. To n ie n o rmaln y ś wiat, ale w zało żen iu k o n tro lo wan a imitacja ś wiata n atu raln eg o . To jes t p ark zap lan o wan y p recy zy jn ie n iczy m jap o ń s k i o g ró d . Na tej wy s p ie tak man ip u lo wan o ś ro d o wis k iem b io lo g iczn y m, żeb y wy d awało s ię b ard ziej n atu raln e n iż s ama n atu ra. – Ob awiam s ię, że n ie ro zu miem – s twierd ził ze zło ś cią Gen n aro . – J es tem p ewn y , że p o d czas o b jazd u wy s p y zro zu mie p an , o co mi ch o d zi.
1 Ro zk ład Po is s o n a – ro zk ład d y s k retn y p rzed s tawiający liczb ę wy s tąp ień zjawis k a w czas ie, w o k reś lo n ej liczb ie p ró b , jeś li wy s tąp ien ia te s ą n iezależn e o d s ieb ie.
WYCIECZKA – Uwag a, tęd y p ro s zę! – k rzy k n ął Ed Reg is . Ko b ieta s to jąca o b o k n ieg o ro zd awała ws zy s tk im k o rk o we h ełmy . M iały tas iemk i z n ap is em „Park J u rajs k i" i mały m n ieb ies k im lo g o p rzed s tawiający m d in o zau ra. Z p o d ziemn eg o g arażu k o ło g łó wn eg o b u d y n k u wy jech ał s zereg teren o wy ch to y o t lan d cru is eró w. Nie miały k iero wcó w i n ie b y ło s ły ch ać wark o tu s iln ik ó w. Samo ch o d y p o d jeżd żały k o lejn o , s u n ąc cich o . Dwaj czarn o s k ó rzy mężczy źn i w s tro jach s afari o twierali g o ś cio m d rzwi. – Pro s zę zajmo wać miejs ca, o d d wo jg a d o czwo rg a p as ażeró w w s amo ch o d zie – mó wił n ag ran y g ło s . – Dziecio m p o n iżej d zies ięciu lat mu s i to warzy s zy ć d o ro s ły o p iek u n . Pro s zę zajmo wać miejs ca, o d d wo jg a… Alan , Ellie, Ian i Do n ald Gen n aro ws ied li d o p ierws zej to y o ty . Tim p o p atrzy ł n a n ich , p o tem zerk n ął n a s io s trę. Lex u d erzała p iąs tk ą o ręk awicę b as eb allo wą. – Czy mo g ę jech ać z n imi? – s p y tał, p o k azu jąc p rawie p ełn y s amo ch ó d . – Ob awiam s ię, że ci p ań s two mają d o o mó wien ia p ewn e s p rawy – o d p o wied ział Ed . – Tech n iczn e. – In teres u ję s ię tech n ik ą – zap ewn ił Tim. – Ch ciałb y m jech ać z n imi. – Będ zies z mó g ł s łu ch ać, co mó wią – zd ecy d o wał Reg is . – Uru ch o mimy p o łączen ie rad io we międ zy ich s amo ch o d em a n as zy m. Po d jech ała d ru g a to y o ta. Tim, Lex i Ed ws ied li d o ś ro d k a. – To s amo ch o d y elek try czn e – wy jaś n ił Reg is . – Stero wan e za p o mo cą ciąg n ąceg o s ię wzd łu ż ich tras y p o d ziemn eg o p rzewo d u . Tim u cies zy ł s ię, że u s iad ł z p rzo d u , b o n a tab licy ro zd zielczej b y ły d wa mo n ito ry i co ś , co wy g ląd ało jak czy tn ik CD-ROM . By ł też rad io telefo n i ch y b a n ad ajn ik . Z d ach u to y o ty s terczały d wie an ten y . W s ch o wk u p o d tab licą leżały jak ieś d ziwn e o k u lary . Czarn o s k ó rzy mężczy źn i zamk n ęli d rzwi i s amo ch ó d ru s zy ł z cich y m s zu mem.
Tro je n au k o wcó w w s amo ch o d zie z p rzo d u i p an Gen n aro d y s k u to wali zawzięcie, wy mach u jąc ręk ami. – Po s łu ch ajmy , co mó wią – mru k n ął p an Reg is i włączy ł rad io . – Czy p an w o g ó le wie, p o co p an tu p rzy jech ał?! – To b y ł g ło s Do n ald a Gen n aro , b ard zo ro zzło s zczo n eg o . – Do s k o n ale wiem, p o co tu jes tem – o d p arł Ian . – Przy leciał p an tu , żeb y mąd rze mi d o rad zić, a n ie b awić s ię ze mn ą w zag ad k i lo g iczn e! J es tem ws p ó łwłaś cicielem p ięciu p ro cen t tej firmy i czu ję s ię w o b o wiązk u zad b ać o to , żeb y p an Hammo n d p o s tęp o wał o d p o wied zialn ie. A p an p rzy jeżd ża i… – Zg o d n ie z p o lity k ą o ch ro n y ś ro d o wis k a Park u J u rajs k ieg o – p rzerwał mu Ed , wcis k ając g u zik in terk o mu – n as ze s amo ch o d y to elek try czn a i lżejs za wers ja to y o ty lan d cru is era s k o n s tru o wan a s p ecjaln ie d la n as w Os ace. W p rzy s zło ś ci mamy n ad zieję jeźd zić n imi wś ró d zwierząt – tak jak ro b i s ię w afry k ań s k ich p ark ach n aro d o wy ch . Na razie jed n ak p ro s zę ro zs iąś ć s ię wy g o d n ie i cies zy ć wy cieczk ą, p o d czas g d y s amo ch o d y b ęd ą p ro wad zić s ię s ame… Do d am, że s ły ch ać p ań s twa tu taj, z ty łu . – J ezu s M aria – jęk n ął Gen n aro – mu s zę mieć mo żliwo ś ć s wo b o d n ej ro zmo wy ! Nie p ro s iłem o p rzy jazd ty ch ch o lern y ch d zieci… – M o że jed n ak ro zp o czn iemy n as zą au to maty czn ie k iero wan ą wy cieczk ę? – u ciął Ed , u ś miech ając s ię n erwo wo . Wcis n ął p rzy cis k i ro zleg ły s ię fan fary , a n a mo n ito rach p o jawił s ię n ap is WITAM Y W PARKU J URAJ SKIM ! Nas tęp n ie z g ło ś n ik a p o p ły n ął d źwięczn y męs k i g ło s : „Witamy w Park u J u rajs k im! Wk raczacie p ań s two właś n ie w zag in io n y p reh is to ry czn y ś wiat z p rzes zło ś ci, ś wiat p o tężn y ch p o two ró w, k tó re w p rad awn y ch czas ach zn ik n ęły z p o wierzch n i Ziemi, lecz k tó re p ań s two mają p rzy wilej o g ląd ać p o raz p ierws zy !". – To Rich ard Kiley – p o wied ział Ed . – Na n ic n ie żało waliś my fu n d u s zy . Samo ch o d y mijały k ęp ę n is k ich p ęk aty ch p alm. „Pro s zę n ajp ierw zwró cić u wag ę n a n iezwy k ły ś wiat ro ś lin , k tó re p ań s twa o taczają – mó wił s ły n n y amery k ań s k i lek to r. – Te d rzewa p o o b u s tro n ach d ro g i to s ag o wce, p reh is to ry czn i p rzo d k o wie p alm. Sag o wce b y ły u lu b io n y m p rzy s mak iem d in o zau ró w. M o żecie p ań s two tak że d o s trzec b en ety ty i miło rzęb y . W ep o ce d in o zau ró w ro s ły ró wn ież b liżs ze n as zy m czas o m d rzewa, jak s o s n y czy ś wierk i, a tak że cy p ry s y b ag ien n e. J e ró wn ież p ań s two zo b aczy cie". To y o ta s u n ęła cich o p o ś ró d liś ci. Tim zwró cił u wag ę n a p ło ty i mu ry . By ły p rzy s ło n ięte zielen ią, ab y p as ażero wie mieli wrażen ie, że jad ą p rzez p rawd ziwą
d żu n g lę. „Wy o b rażamy s o b ie ś wiat d in o zau ró w – k o n ty n u o wał g ło s Rich ard a Kiley a – jak o ś ro d o wis k o , w k tó ry m o lb rzy mi zwierzęcy weg etarian ie ży li w ro zleg ły ch , b ag n is ty ch las ach p o ras tający ch Ziemię w o k res ie k red y i ju ry , to jes t o k o ło s tu milio n ó w lat temu . J ed n ak więk s zo ś ć d in o zau ró w n ie b y ła tak wielk a, jak s ię p o ws zech n ie s ąd zi. Najmn iejs ze s p o ś ró d ty ch zwierząt n ie p rzek raczały ro zmiarami k o ta d o mo weg o , n ato mias t p rzeciętn y d in o zau r miał wielk o ś ć mn iej więcej k u cy k a. Na p o czątk u o d wied zimy właś n ie jed en z g atu n k ó w tak ich ś red n iej wielk o ś ci d in o zau ró w. Będ ą to h ip s y lo fo d o n ty . J eś li p o p atrzy cie p ań s two w lewo , b y ć mo że ju ż teraz u d a s ię wam je wy p atrzy ć". Ws zy s cy jak jed en mąż s p o jrzeli w lewo . To y o ta zatrzy mała s ię n a wierzch o łk u n ied u żeg o , n iep o ro ś n ięteg o d rzewami wzn ies ien ia, z k tó reg o ro zciąg ał s ię wid o k n a ws ch ó d . Pas ażero wie zo b aczy li łag o d n y zales io n y s to k i n iety p o wą łąk ę – trawa b y ła żó łta i wy s o k a n a mn iej więcej metr. Din o zau ró w n ie b y ło wid ać. – Gd zie o n e s ą? – s p y tała Lex . Tim zerk n ął n a d es k ę ro zd zielczą, b o n a n ad ajn ik u czy też o d b io rn ik u zamig ały ś wiatełk a i zas zu miała s tacja d y s k ó w. Na p ewn o w ś ro d k u jes t p ły ta i k o mp u ter p o k ład o wy czy ta jak ieś d an e. Ch y b a o d b ieramy te s ame d an e co w s tero wn i, d o my ś lił s ię ch ło p iec. Na mo n ito rach p o k azały s ię o b razy h ip s y lo fo d o n tó w i n ap is y mó wiące o ty ch zwierzętach . „Hip s y lo fo d o n ty b y ły w ś wiecie d in o zau ró w ty m, czy m d zis iaj s ą g azele – zaczął o p o wiad ać b as o wy g ło s . – Nied u że i s zy b k ie, b ieg ały n ieg d y ś p o cały m ś wiecie, o d d zis iejs zej Wielk iej Bry tan ii p o Azję Śro d k o wą czy wres zcie Amery k ę Pó łn o cn ą. Sąd zimy , że ten g atu n ek d in o zau ró w ro zp o ws zech n ił s ię tak b ard zo , p o n ieważ żu ch wy i zęb y h ip s y lo fo d o n tó w b y ły lep iej p rzy s to s o wan e d o ro zd rab n ian ia p o k armu ro ś lin n eg o n iż w p rzy p ad k u ich k o n k u ren tó w. Sama n azwa » h ip s y lo fo d o n t« o zn acza » wy s o k i, g rzeb ien ias ty ząb « . Zwierzęta te zawd zięczają ją o s try m zęb o m o ch arak tery s ty czn y m k s ztałcie. M o żecie p ań s two d o s trzec n as ze d in o zau ry n a o twarty m o b s zarze p rzed wami, a b y ć mo że tak że międ zy g ałęziami d rzew". – Din o zau ry ch o d ziły p o d rzewach ?! – zd ziwiła s ię Lex . Tim o b s erwo wał p rzez lo rn etk ę s k raj las u . – J es t, n a p rawo ! W p o ło wie wy s o k o ś ci teg o d u żeg o zielo n eg o p n ia… W cętk o wan y m p ó łcien iu liś ci s tało n ieru ch o mo n a g ałęzi ciemn o zielo n e
zwierzę, wielk o ś ci mn iej więcej p awian a. Z wy g ląd u p rzy p o min ało jas zczu rk ę, k tó ra s tan ęła n a ty ln y ch n o g ach . Un o s iło d łu g i, tro ch ę zwis ający o g o n , żeb y n ie s p aś ć. – To o tn ielia – ro zp o zn ał Tim. „Nied u że zwierzęta, k tó re p ań s two wid zą, to o tn ielie – p o wied ział g ło s . – Zo s tały tak n azwan e n a cześ ć d ziewiętn as to wieczn eg o p as jo n ata d in o zau ró w Oth n iela M ars h a z Un iwers y tetu Yale". Tim s twierd ził, że n a wy żs zy ch g ałęziach teg o s ameg o d rzewa s to ją jes zcze d wie o tn ielie. By ły w zas ad zie tak iej s amej wielk o ś ci i żad n a s ię n ie p o ru s zała. – Ale n u d a! – p o s k arży ła s ię Lex . – On e n ic n ie ro b ią. „Głó wn a częś ć s tad a zn ajd u je s ię n a p o ro ś n ięty m trawą o b s zarze p o n iżej p ań s twa – mó wił g ło s . – M o żemy wy wo łać zwierzęta ich zwy k ły m o k rzy k iem g o d o wy m". Z g ło ś n ik a p rzy p ło cie d o b ieg ł d łu g i n o s o wy o k rzy k p rzy p o min ający n awo ły wan ie g ęs i. Naty ch mias t p o d n io s ło s ię k o lejn o z trawy s ześ ć jas zczu rczy ch g łó w. By ły b lis k o , p o lewej. Wy g ląd ało to tak k o miczn ie, że Tim s ię ro ześ miał. Gło wy s ię p o ch o wały . Wted y g ło ś n ik zas k rzeczał zn o wu i g ło wy p o wy s k ak iwały , jed n a p o d ru g iej, w tej s amej k o lejn o ś ci co p o p rzed n io . Ro b iło to n ap rawd ę n iezwy k łe wrażen ie. „Hip s y lo fo d o n ty n ie s ą s zczeg ó ln ie b ły s k o tliwe. Ich p o ró wn ać d o k ro wiej".
in telig en cję mo żn a
Nied u że g ło wy b y ły s zaro zielo n e, n a s mu k ły ch s zy jach wid n iały ciemn o b rązo we i czarn e cętk i. Tim wy o b raził s o b ie ciało k ażd eg o ze zwierząt. M u s zą mieć o k o ło p ó łto ra metra d łu g o ś ci – mn iej więcej ty le co jelen ie. Niek tó re żu ły trawę, p o ru s zając p y s k ami. J ed n a o tn ielia p o d n io s ła k o ń czy n ę p rzy p o min ającą ręk ę i p o d rap ała s ię w g ło wę. Przez ch wilę wy g ląd ała jak zamy ś lo n y czło wiek . J ej k o ń czy n a miała p ięć p alcó w. „J eżeli n a p ań s twa o czach o tn ielie d rap ią s ię p o g ło wach , to d lateg o , że s węd zi je s k ó ra. Nas i wetery n arze p o d ejrzewają, że ty m zwierzęto m d o k u cza g rzy b ica lu b alerg ia. Na razie n ie jes teś my p ewn i, co p o wo d u je ich k ło p o ty ze s k ó rą. Ws zak to p ierws ze w h is to rii lu d zk o ś ci ży we d in o zau ry , k tó re mo żemy b ad ać". Samo ch ó d ru s zy ł z s zu mem i zg rzy tem p rzek ład n i. Sły s ząc ten n ieo czek iwan y o d g ło s , h ip s y lo fo d o n ty zerwały s ię i zaczęły u ciek ać, s k acząc jak k an g u ry . M o żn a b y ło teraz zo b aczy ć o tn ielie w całej o k azało ś ci; miały mas y wn e ty ln e k o ń czy n y i o g o n y . Po p aru s u s ach zn ik ły .
„Przy jrzaws zy s ię ty m fas cy n u jący m ro ś lin o żern y m s two rzen io m, o d wied zimy teraz tro ch ę więk s ze d in o zau ry – zap o wied ział g ło s . – O wiele więk s ze". Dwie to y o ty s k iero wały s ię n a p o łu d n ie.
STEROWNIA – Przek ład n ie zg rzy tają – s k o men to wał J o h n Arn o ld w s tero wn i. – Niech mech an icy s p rawd zą u k ład y n ap ęd o we s amo ch o d ó w BB-cztery i BB-p ięć, k ied y wró cą z tras y . – Ro b i s ię, s zefie – u s ły s zał z g ło ś n ik a. – Dro b iazg – mru k n ął J o h n Hammo n d , k tó ry p rzech ad zał s ię p o s ali. Wy jrzał p rzez o k n o i p o p atrzy ł n a d wa o d d alające s ię lan d cru is ery . W k ącie s tał Ro b ert M u ld o o n i o b s erwo wał u ważn ie s amo ch o d y . – Nie ma d ro b iazg ó w, p ro s zę p an a – rzu cił Arn o ld , o d p y ch ając s ię z fo telem o d cen traln eg o s tan o wis k a. Zap alił jes zcze jed n eg o p ap iero s a. In ży n ier Arn o ld b y ł n erwo wy z n atu ry , jed n ak w tej ch wili d rażn iło g o p rawie ws zy s tk o . Nie mó g ł p rzes tać my ś leć o ty m, że właś n ie p o raz p ierws zy p ark o b jeżd żają g o ś cie. Nawet o n s am i jeg o lu d zie rzad k o zap u s zczali s ię w g łąb wy s p y . Częś ciej ro b ił to Hard in g , n aczeln y wetery n arz. I jes zcze o p iek u n o wie zwierząt, k tó rzy jeźd zili d o miejs c, g d zie p o d awan o d in o zau ro m p o ży wien ie. Po za ty m lu d zie p iln o wali p ark u ze s tero wn i. M ając n a u wad ze o b ecn o ś ć g o ś ci, Arn o ld n iep o k o ił s ię o d zies iątk i s zczeg ó łó w. od
J o h n Arn o ld b y ł in ży n ierem s y s temó w, zaczy n ał p o d k o n iec lat s ześ ćd zies iąty ch p racy p rzy rak ietach b alis ty czn y ch Po laris wy s trzeliwan y ch z o k rętó w
p o d wo d n y ch . Pó źn iej, k ied y u ro d ziło mu s ię p ierws ze d zieck o , d o s zed ł d o wn io s k u , że źle s ię czu je, p o mag ając w two rzen iu n o wy ch b ro n i. Ty mczas em k o n cern Dis n ey a zaczął b u d o wać w s wo ich p ark ach ro zry wk i b ard zo zaawan s o wan e tech n iczn ie k o lejk i i in n e u rząd zen ia, zatru d n iając tak że s p o ro s p ecjalis tó w z d zied zin y lo tn ictwa czy tech n ik i k o s miczn ej. Arn o ld s p o ży tk o wał więc s wo je u miejętn o ś ci p rzy b u d o wie Dis n ey Wo rld w Orlan d o , a p ó źn iej miał s wó j u d ział w p o ws tan iu p ark ó w ro zry wk i M ag ie M o u n tain w Kalifo rn ii, Old Co u n try w Wirg in ii i As tro wo rld w Ho u s to n . Po n ieważ o d lat p raco wał w k o lejn y ch p ark ach ro zry wk i, jeg o s p o jrzen ie n a rzeczy wis to ś ć s tało s ię w k o ń cu n ieco s k rzy wio n e. M awiał p ó łżartem, że cały ś wiat s taje s ię p o wo li wielk im p ark iem ro zry wk i.
„Pary ż to też tak i p ark ro zry wk i – s k o men to wał p ewn eg o razu s wó j u rlo p – ty lk o za d ro g i, a p o za ty m o b s łu g a jes t n iemiła i p o n u ra". Od d wó ch lat p raco wał n a wy s p ie, p o mag ając w s two rzen iu Park u J u rajs k ieg o . J ak o in ży n ier s y s temó w b y ł p rzy zwy czajo n y d o zad ań ro zp is an y ch n a b ard zo d łu g i czas . Częs to mó wił: „we wrześ n iu , k ied y o two rzy my p ark ", mając n a my ś li wrzes ień n as tęp n eg o ro k u . Ten n as tęp n y wrzes ień zb liżał s ię i Arn o ld n ie b y ł zad o wo lo n y z p o s tęp ó w p rac. Wied ział z d o ś wiad czen ia, że p o p rawien ie d ziałan ia jed n ej k o lejk i czy s k o ry g o wan ie tras y d la tu ry s tó w zajmu je n ieraz więcej n iż ro k . A tu trzeb a b y ło d o p ro wad zić d o ład u cały p ark ! – Niep o trzeb n ie s ię p an tak n iep o k o i – o d ezwał s ię Hammo n d . – Nie u ważam, żeb y ws zy s tk o b y ło w p o rząd k u – zao p o n o wał Arn o ld . – M u s i p an zro zu mieć, że z in ży n iers k ieg o p u n k tu wid zen ia Park J u rajs k i to n ajb ard ziej zaawan s o wan y p ark ro zry wk i w h is to rii. Zad an ia s ą b ard zo amb itn e. Go ś cie o czy wiś cie n ie b ęd ą zd awali s o b ie z teg o s p rawy , ale wy s tarczy , że ja s o b ie zd aję… Po p ierws ze – zaczął wy liczać n a p alcach – mamy tu ws zy s tk ie n iełatwe d o ro związan ia zag ad n ien ia ty p o we d la p ark ó w ro zry wk i, tak ie jak : o b s łu g a tech n iczn a p o jazd ó w i tras , k o n tro la liczb y o czek u jący ch w k o lejk ach , tran s p o rt, d y s try b u cja ży wn o ś ci, n o cleg i, s p rzątan ie i wy wó z ś mieci, b ezp ieczeń s two . Po d ru g ie, mamy d o o p an o wan ia ws zy s tk ie k wes tie ch arak tery s ty czn e d la d u żeg o zo o : o p iek ę n ad zwierzętami, ich zd ro wie i d o b ro s tan , ży wien ie i u trzy my wan ie ich w czy s to ś ci, o ch ro n ę p rzed ro b ak ami, ch o ro b ami zak aźn y mi, alerg iami i n ied o mag an iami fizy czn y mi, k o n tro lę i n ap rawę o g ro d zeń i fo s i tak d alej… Wres zcie p o trzecie, mamy p ro b lemy n ies p o ty k an e d o tąd n a ś wiecie, p o n ieważ zwierzętami, k tó ry ch n ik t d o tej p o ry n ig d zie n ie h o d o wał.
zajmu jemy
s ię
– Och … n ie jes t aż tak źle, jak p an to wid zi – mru k n ął Hammo n d . – J es t. Ty lk o p an a tu p rawie n ie ma, więc p an n ie wie – n ie u s tęp o wał Arn o ld . – Ty ran o zau ry p iją wo d ę z zato k i i częs to o d n iej ch o ru ją – n ie wiemy d laczeg o . Samice tricerato p s ó w walczą ze s o b ą n a ś mierć i ży cie, ry walizu jąc o d o min ację n ad s tad em. Trzeb a je ro zd zielać n a g ru p y mn iejs ze n iż s ześ ć s ztu k . Też n ie wiemy d laczeg o ak u rat tak . Steg o zau ro m raz p o raz wy s k ak u ją p ęch erze n a języ k ach , męczy je tak że b ieg u n k a. Dwa ju ż zd ech ły , a my ciąg le n ie mamy p o jęcia, s k ąd im s ię to b ierze. Hip s y lo fo d o n ty d o s tają wy s y p k i. A welo cirap to ry … – Ty lk o n ie zaczy n ajmy zn o wu o welo cirap to rach – p rzerwał mu Hammo n d . – M am ju ż d o s y ć s łu ch an ia, że to n ajb ard ziej ag res y wn e s two rzen ia, o jak ich s ły s zał ś wiat!
– To p rawd a… – s zep n ął M u ld o o n . – Po win n iś my je ws zy s tk ie p o zab ijać. – M ó wił p an , żeb y zało ży ć im o b ro że z n ad ajn ik ami – p rzy p o mn iał s tars zy p an . – Zg o d ziłem s ię. – Po p rzeg ry zały je w mg n ien iu o k a – p rzy p o mn iał Arn o ld . – Nawet jeżeli welo cirap to ry n ig d y n ie zd o łają p o k o n ać zab ezp ieczeń , mo im zd an iem mu s imy p o g o d zić s ię z ty m, że p rzeb y wan ie w Park u J u rajs k im jes t i b ęd zie ry zy k o wn e. – Co p an p lecie! – o b ru s zy ł s ię Hammo n d . – Po czy jej p an jes t właś ciwie s tro n ie? – Ob ecn ie mamy w p ark u p iętn aś cie g atu n k ó w d awn o wy marły ch zwierząt – k o n ty n u o wał Arn o ld – i więk s zo ś ć z n ich jes t n ieb ezp ieczn a. Otwarcie „Rejs u rzek ą p rzez d żu n g lę" jes t o p ó źn io n e z p o wo d u d ilo fo zau ró w, a „J azd a k o lejk ą g ó rs k ą wś ró d p tero zau ró w" n ie b ęd zie s zy b k o czy n n a, b o p tero d ak ty le zach o wu ją s ię w n iep rzewid y waln y s p o s ó b . To n ie s ą k ło p o ty z mech an ik ą an i elek try k ą, ty lk o ze zwierzętami, p ro s zę p an a. – Z mech an ik ą i elek try k ą też mieliś cie mn ó s two p ro b lemó w i p ro s zę n ie zwalać win y n a zwierzęta – o d ciął s ię s tars zy p an . – Tak , mieliś my – p rzy zn ał Arn o ld . – Do b rze, że u d ało n am s ię w miarę d o p raco wać s y s tem „J azd y p rzez p ark " – p o d s tawo wej atrak cji. Au to maty czn e s tero wan ie s amo ch o d ami z wy k o rzy s tan iem czu jn ik ó w ru ch u i o p ro g ramo wan ia n a d y s k ach o p ty czn y ch k o ry g o waliś my ty g o d n iami! Wy mag ało to mn ó s twa p racy , a i tak s ły s zę, że p rzek ład n ie w s amo ch o d ach zg rzy tają, d o ch o lery ! – Sp ó jrzmy n a cało ś ć zag ad n ien ia z p ewn ej p ers p ek ty wy – p ró b o wał u s p o k o ić g o Hammo n d . – Po p rawi p an mech an ik ę i in n e k wes tie in ży n iers k ie, a zwierzęta też z czas em zaczn ą zach o wy wać s ię jak n ależy . W k o ń cu u d a s ię je wy tres o wać. By ło to jed n o z n ajważn iejs zy ch zało żeń twó rcó w p ark u p rzy jęte ju ż n a etap ie p lan o wan ia. Nawet n ajb ard ziej eg zo ty czn e zwierzęta p o win n y zach o wy wać s ię tak s amo jak te w o g ro d ach zo o lo g iczn y ch . Z czas em p rzy zwy czajają s ię d o ró żn y ch czy n n o ś ci związan y ch z o p iek ą n ad n imi i o d p o wied n io reag u ją. – A jak miewa s ię s y s tem k o mp u tero wy ? – Stars zy p an zwró cił s ię z ty m p y tan iem d o Den n is a Ned ry 'eg o . Oty ły in fo rmaty k p rzez cały czas p raco wał p rzy s tacji ro b o czej w k ącie s ali. – Te p rzek lęte k o mp u tery p rzy p rawiają n as o b ó l g ło wy ! – Po rad zimy s o b ie – wy mamro tał Ned ry . – O ile w o g ó le d o b rze n ap is ał p an to całe o p ro g ramo wan ie – b u rk n ął Hammo n d . Arn o ld o p arł d ło ń n a ramien iu s wo jeg o ch leb o d awcy . Lep iej b y ło n ie n as tawiać wro g o Ned ry 'eg o w mo men cie, k ied y wziął s ię d o p racy . – To b ard zo ro zb u d o wan y s y s tem – wtrącił in ży n ier. – Błęd y s ą n ieu n ik n io n e.
Lis ta b łęd ó w liczy ła ak tu aln ie p o n ad s to trzy d zieś ci p o zy cji. Niek tó re z n ich p o wo d o wały o s o b liwe p ro b lemy . Na p rzy k ład : Pro g ram s teru jący k armien iem zwierząt res eto wał s ię co d wan aś cie g o d zin , zamias t co d wad zieś cia cztery . Do teg o n ie o d n o to wy wał k armien ia w n ied ziele. W rezu ltacie o b s łu g a p ark u n ie wied ziała, ile d o k ład n ie jed zą p o s zczeg ó ln e d in o zau ry . Po d s y s tem d o s tęp u s teru jący ws zy s tk imi o twieran y mi za p o mo cą k arty d rzwiami wy łączał s ię p rzy k ażd ej awarii zas ilan ia i n ie u ru ch amiał p o ro zru ch u zas ilan ia awary jn eg o . Działał ty lk o n a g łó wn y m. Sy s tem o s zczęd n o ś ci zas o b ó w fizy czn y ch , k tó ry miał p rzy ciemn iać o ś wietlen ie p o d wu d zies tej d ru g iej, s p ełn iał s wo je zad an ia ty lk o co d ru g i d zień , n ap rzemien n ie. Au to maty czn a an aliza o d ch o d ó w, k tó rą p ro wad zo n o
w celu
wy k ry wan ia
p as o ży tó w w s to lcach d in o zau ró w, n ieu s tan n ie wy k azy wała, że ws zy s tk ie zwierzęta mają ro b ak a Phagostomum venulosum, ch o ć w rzeczy wis to ś ci n ie s twierd zan o jeg o o b ecn o ś ci u żad n eg o . Nies tety , k o mp u ter au to maty czn ie d o s y p y wał d o k army ś ro d ek p rzeciw temu p as o ży to wi. Kied y o b s łu g a u s u wała lek z zas o b n ik ó w, ro zleg ał s ię alarm, k tó reg o n ie d ało s ię wy łączy ć. I tak d alej, i d alej – b łęd ó w w d ziałan iu s y s temu b y ło całe mn ó s two . Po wy ląd o wan iu n a wy s p ie Den n is miał wrażen ie, że zd ąży s am u s u n ąć ws zy s tk ie b łęd y p rzed u p ły wem n ied zieli. Kied y jed n ak zo b aczy ł p ełn ą ich lis tę, zb lad ł. W tej ch wili d zwo n ił właś n ie d o s wo ich p ro g ramis tó w w Camb rid g e, p o lecając im, b y zrezy g n o wali z ws zelk ich week en d o wy ch p lan ó w i zas ied li d o p racy o d ran a d o wieczo ra, aż d o p o n ied ziałk u . Zap o wied ział ju ż Arn o ld o wi, że b ęd zie mu s iał wy k o rzy s tać ws zy s tk ie łącza telefo n iczn e wy s p y d o p rzes y łu d an y ch . J o h n Arn o ld s p o jrzał n a p racu jąceg o in fo rmaty k a i o two rzy ł w s wo im k o mp u terze o k n o , n a k tó ry m wid ział, co ro b i Ned ry . Ufał twó rcy s y s temu , lecz p o p ro s tu lu b ił wied zieć, co s ię d zieje. Po p atrzy ł n a mo n ito r p o p rawej, p o k azu jący trajek to rię p o ru s zający ch s ię p o p ark u s amo ch o d ó w. Dwie to y o ty jech ały teraz wzd łu ż rzek i, p o p ó łn o cn ej s tro n ie k o p u ły z latający mi d in o zau rami o raz s ek to ra d in o zau ró w p tas io mied n iczy ch . *** „J eś li s p o jrzy cie p ań s two w lewo – mó wił g ło s – zo b aczy cie k o p u łę p tas zarn i Park u J u rajs k ieg o . Nie jes t o n a jes zcze d o s tęp n a d la g o ś ci". Tim zo b aczy ł w p ewn ej o d leg ło ś ci o d b las k i s ło ń ca, k tó re o d b ijało s ię o d alu min io weg o s zk ieletu b u d o wli.
„Wzd łu ż n as zej tras y p ły n ie teraz w d o le rzek a ro d em z mezo zo iczn ej d żu n g li. J eś li wy tęży cie wzro k , b y ć mo że u d a wam s ię d o s trzec p ewn eg o b ard zo rzad k ieg o d rap ieżn ik a. M iejcie p ań s two o czy s zero k o o twarte!". Na mo n ito rach wewn ątrz s amo ch o d u p o k azał s ię o b raz p tas iej z wy g ląd u g ło wy z o g n is to czerwo n y m g rzeb ien iem. Pas ażero wie to y o ty wy g ląd ali mimo to p rzez o k n a. Samo ch ó d jech ał wy s o k im g ó rs k im g rzb ietem, wid ać b y ło , że rzek a w d o le p ły n ie s zy b k o . Zas łan iały ją częś cio wo liś cie b u jn y ch ro ś lin p o ras tający ch o b a b rzeg i. „I o to o n e. Stwo rzen ia, n a k tó re w tej ch wili p ań s two p atrzą, to d ilo fo zau ry ". Tim wid ział ty lk o jed n eg o d ilo fo zau ra: p rzy k u cn ął n a ty ln y ch n o g ach i p ił wo d ę z rzek i. By ł p o d o b n y d o ws zy s tk ich mięs o żern y ch d in o zau ró w: miał g ru b y o g o n , mo cn e ty ln e n o g i, u mięś n io n e k o ń czy n y p rzed n ie, d łu g ą s zy ję. M ierzy ł mn iej więcej trzy metry wy s o k o ś ci i b y ł żó łty w czarn e cętk i, jak lamp art. J ed n ak n ajb ard ziej p o d o b ała s ię Timo wi g ło wa d ilo fo zau ra. Od jej czu b k a aż d o n o s a b ieg ły d wa s zero k ie łu k o wate g rzeb ien ie, łączy ły s ię n a ś ro d k u , two rząc literę „V". By ły czerwo n o -czarn e, w p as y . Dilo fo zau r b y ł p rzez to tro s zk ę p o d o b n y d o tu k an a alb o p ap u g i. Nag le zah u k ał, p rawie jak s o wa. – Są b ard zo ład n e! – u cies zy ła s ię Lex . „Dilo fo zau ry to jed n e z n ajwcześ n iejs zy ch mięs o żern y ch d in o zau ró w. Sąd zo n o , że ich p as zcze b y ły za s łab o u mięś n io n e, ab y mo g ły o n e zag ry zać o fiary , wy o b rażan o więc s o b ie, że d ilo fo zau ry ży wiły s ię g łó wn ie p ad lin ą. Ok azu je s ię jed n ak , że s ą o n e jad o wite". – O ran y ! – wy k rzy k n ął z u ś miech em Tim. – Fajn ie! W p o wietrzu zn o wu ro zleg ło s ię ch arak tery s ty czn e p o h u k i – Pro s zę p an a, czy o n e n ap rawd ę s ą jad o wite? – s p y tała mała Lex , wiercąc s ię n ies p o k o jn ie w fo telu . – Nie p rzejmu j s ię ty m – o d p o wied ział Reg is . – Ale s ą? – Có ż, to p rawd a – p rzy zn ał Ed . „Po d o b n ie jak ws p ó łczes n e n am g ad y w ro d zaju h elo d ermy arizo ń s k iej czy g rzech o tn ik a d ilo fo zau ry wy d zielają h emo to k s y n ę z g ru czo łó w u s y tu o wan y ch w p as zczy . W k ilk a min u t o d u k ąs zen ia o fiara traci p rzy to mn o ś ć. Leżącą b ez ru ch u d ilo fo zau r d o b ija. Czy n i g o to g atu n k iem p ięk n y m, lecz ś miercio n o ś n y m". To y o ta o s tro s k ręciła i zaczęła o d d alać s ię o d rzek i. Tim o b ejrzał s ię, mając n ad zieję, że zo b aczy jes zcze d in o zau ra. Nies amo wite! J ad o wite d in o zau ry ! – my ś lał.
M iał o ch o tę zatrzy mać s amo ch ó d , ale ws zy s tk o b y ło au to maty czn e. Na p ewn o p an p ro fes o r Gran t też ch ciałb y tu p rzy s tan ąć, mo g ę s ię zało ży ć! „J eś li s p o jrzy cie p ań s two n a tę s k arp ę p o lewej, zo b aczy cie Les Gig an tes – miejs ce, g d zie zn ajd zie s ię n as za ws p an iała trzy g wiazd k o wa res tau racja. Szef k u ch n i, Alain Rich ard , p o zd rawia was ze s ły n n ej fran cu s k iej Le Beau man icre. Rezerwu jcie s to lik i p ro s to z was zy ch p o k o jó w h o telo wy ch , wy s tarczy wy b rać cy frę cztery ". Tim wp atry wał s ię w s k arp ę, ale n iczeg o n a n iej n ie b y ło . – Na razie n ie ma res tau racji – wy jaś n ił Reg is . – I jes zcze p rzez jak iś czas n ie b ęd zie. Bu d o wa ma ru s zy ć d o p iero w lis to p ad zie. „Ko n ty n u u jemy n as ze p reh is to ry czn e s afari! Teraz zło ży my wizy tę ro ś lin o żern y m d in o zau ro m z rzęd u p tas io mied n iczy ch . Najp ewn iej ju ż je wid ać, p ro s zę p o p atrzeć w p rawo ". Tim s p o s trzeg ł d wa d in o zau ry , s tały n ieru ch o mo w cien iu d u żeg o d rzewa. To b y ły tricerato p s y . M iały ro zmiary i k o lo r s ło n i, ale wy g ląd ały b ard ziej ag res y wn ie, p o s tawą p rzy p o min ając n o s o ro żce. Nad k ażd y m z o czu wy ras tały im p ó łto rametro wej d łu g o ś ci ro g i p rzy p o min ające o d wró co n e s ło n io we k ły . Trzeci ró g ró s ł p o ś ro d k u , b lis k o n o s a. Tak że i z k s ztałtu p as zcz tricerato p s y p o d o b n e b y ły d o n o s o ro żcó w. „W p rzeciwień s twie d o p o zo s tały ch d in o zau ró w – o p o wiad ał g ło s – tricerato p s y mają k iep s k i wzro k . Są k ró tk o wzro czn e, jak ws p ó łczes n e n am n o s o ro żce, i częs to zas k ak u ją je p o ru s zające s ię o b iek ty . Sp ró b o wały b y wziąć n a ro g i n as z s amo ch ó d , g d y b y ty lk o s tały n a ty le b lis k o , b y g o d o s trzec. J ed n ak mo g ą b y ć p ań s two s p o k o jn i – w ty m miejs cu jes teś my b ezp ieczn i… Tricerato p s y mają z ty łu łb ó w o k azałe g rzeb ien ie k o s tn e. Są o n e b ard zo mo cn e. Każd e z ty ch zwierząt waży o k o ło s ied miu to n . Na p rzek ó r wy g ląd o wi to całk iem łag o d n e s two rzen ia. Ro zp o zn ają s wo ich o p iek u n ó w i p o zwalają s ię g łas k ać. Najb ard ziej lu b ią, k ied y d rap ie s ieje w zad y ". – Dlaczeg o o n e w o g ó le s ię n ie ru s zają? – p o s k arży ła s ię Lex . Od s u n ęła s zy b ę i k rzy k n ęła: – Hej, ty g łu p i d in o zau rze! No , ru s z s ię! – Nie d rażn ij zwierząt, Lex – s k arcił ją Ed . – Dlaczeg o ? Przecież s ą g łu p ie. Sto ją jak n a o b razk u w k s iążce. „Przeciwwag ą d la ty ch p o czciwy ch s two ró w z wy marłeg o ś wiata b ęd zie d in o zau r, k tó reg o zo b aczy cie p ań s two ju ż za mo men t. To n ajs ły n n iejs zy d rap ieżn ik w h is to rii Ziemi, o lb rzy mi mięs o żern y jas zczu r, b u d zący g ro zę ty ran o zau r!". – O, s u p er! Ty ran o zau r! – u cies zy ł s ię Tim.
– M am n ad zieję, że b ęd zie ciek aws zy o d ty ch mu łó w – mru k n ęła Lex , o d wracając s ię p lecami d o tricerato p s ó w. Samo ch ó d jech ał d alej.
TYRANOZAUR „Kró l d rap ieżn ik ó w u k s ztałto wał s ię w k o ń co wy m o k res ie h is to rii d in o zau ró w. Pan o wały o n e n a Ziemi p rzez s to d wad zieś cia milio n ó w lat, lecz ty ran o zau ry is tn iały jed y n ie p rzez o s tatn ie p iętn aś cie z ty ch s tu d wu d zies tu milio n ó w". To y o ty zatrzy mały s ię n a s to k u wzg ó rza. W d o le ro zciąg ał s ię zales io n y o b s zar s ch o d zący aż d o lag u n y . Sło ń ce zaczy n ało właś n ie n ik n ąć za zamg lo n y m h o ry zo n tem. Cały p ełn y malo wn iczy ch wzn ies ień Park J u rajs k i s k ąp an y b y ł teraz w mięk k im ś wietle, cien ie co raz b ard ziej s ię wy d łu żały . Na p o wierzch n i lag u n y s k rzy ły s ię ró żo we ro zb ły s k i. Nieco d alej n a p o łu d n ie wid ać b y ło p ełn e wd zięk u s zy je ap ato zau ró w. Stały n ad s amy m b rzeg iem o cean u , a w łag o d n ie falu jącej wo d zie o d b ijały s ię ich mas y wn e ciels k a. By ło cich o , jeś li n ie liczy ć g ran ia cy k ad . Sp o g ląd ając n a ten b ajk o wy k rajo b raz, mo żn a b y ło n iemal u wierzy ć, że czło wiek p rzen ió s ł s ię w p rzes zło ś ć o d zies iątk i milio n ó w lat i zn alazł w zag in io n y m, o d d awn a n ieis tn iejący m ś wiecie. – Ro b i wrażen ie, p rawd a? – p rzerwał cis zę Ed Reg is , wcis k ając g u zik in terk o mu . – Lu b ię p rzy jeżd żać tu czas em wieczo rami. Siad am i p atrzę. – Gd zie jes t ty ran o zau r? – s p y tał Alan , k tó remu p ięk n e wid o k i wcale n ie p o p rawiły h u mo ru . – To d o b re p y tan ie. M ałeg o ty ran o zau ra częs to wid ać s tąd , jak b ro d zi w wo d zie. Pełn o tam ry b , a mały n au czy ł s ię je łap ać. Ro b i to w in teres u jący s p o s ó b : n ie u ży wa p rzed n ich k o ń czy n , ty lk o zan u rza łeb w wo d zie, jak p tak i. – J es t mały ? – Tak . M amy d wu letn ieg o ty ran o zau ra, o s iąg n ął n a razie mn iej więcej jed n ą trzecią ro zmiaró w d o ro s łeg o o s o b n ik a. M ały ma d wa i p ó ł metra wy s o k o ś ci i waży p ó łto rej to n y . Ale jes t też d o ro s ły ty ran o zau r. Nie wid zę g o … – M o że p o lu je n a ap ato zau ry ? – p o d s u n ął Alan . W g ło ś n ik u ro zleg ł s ię zn iek s ztałco n y ś miech Reg is a. – Ro b iłb y to , g d y b y ty lk o mó g ł, mo że mi p an wierzy ć. Czas ami s taje n ad wo d ą i
wp atru je s ię w wielk ie ap ato zau ry , p o ru s zając p alcami ty ch s wo ich mały ch rączek , wy raźn ie zes tres o wan y . Ty ran o zau ry s ą o d d zielo n e o d ws zy s tk ich in n y ch d in o zau ró w, ich tery to riu m o g ran iczają o czy wiś cie fo s y i p ło ty . Zb u d o waliś my je tak , że tru d n o je zo b aczy ć, ale mo żecie mi wierzy ć, że g ro źn y ty ran o zau r n ig d zie s o b ie n ie p ó jd zie. – Sk o ro jes t, to w tak im razie g d zie? – Uk ry wa s ię – o d p arł Reg is . – J es t tro ch ę n ieś miały . – Słu ch am? – zd u miał s ię Ian . – Ty ran o zau r jes t n ieś miały ?! – Wie p an , o n g en eraln ie s ię ch o wa. Prawie n ig d y n ie wid ać g o n a o twartej p rzes trzen i, s zczeg ó ln ie w ciąg u d n ia. – Dlaczeg o ? – Przy p u s zczamy , że d lateg o , iż ma wrażliwą s k ó rę i łatwo d o s taje p o p arzeń s ło n eczn y ch . Teraz to M alco lm s ię ro ześ miał. – Nis zczy cie wiele złu d zeń – wes tch n ął Alan . – Nie s ąd zę, żeb y o d jech ał p an s tąd ro zczaro wan y . Pro s zę ch wilę zaczek ać – p o rad ził Ed . Ro zleg ło s ię cich e meczen ie. Na s amy m ś ro d k u łąk i wy jech ała s p o d ziemi k latk a z k o zą. Zaraz p o tem s iło wn ik i h y d rau liczn e wciąg n ęły p ręty k latk i p o d p o wierzch n ię i mecząca żało ś n ie k o za zo s tała s ama. By ła u wiązan a. – Po jawi s ię n ajp ó źn iej za k ilk a min u t – zap o wied ział Reg is . Go ś cie w n ap ięciu wy g ląd ali p rzez o k n a s amo ch o d ó w. *** – Patrzcie – p o wied ział Hammo n d , o b s erwu jąc wid o k n a jed n y m z mo n ito ró w s tero wn i. – Aż wy ch y lają s ię z o k ien , tak s ą zaciek awien i. Nie mo g ą s ię d o czek ać. Przy jech ali tu właś n ie p o to , żeb y s tan ąć o k o w o k o z n ieb ezp ieczn y mi p o two rami. – Do k ład n ie teg o s ię o b awiam – mru k n ął M u ld o o n , o k ręcając n erwo wo k lu cze wo k ó ł p alca. Z n iep o k o jem o b s erwo wał d wa lan d cru is ery . Pierws zy raz w Park u J u rajs k im zn ajd o wali s ię g o ś cie. Den erwo wał s ię n ie mn iej n iż Arn o ld . Ro b ert M u ld o o n b y ł p o tężn y m p ięćd zies ięcio letn im mężczy zn ą o n ieb ies k ich o czach i s zarawy ch wąs ach . Do ras tał w Ken ii. Więk s zą częś ć ży cia s p ęd ził, wzo rem s wo jeg o o jca, jak o p rzewo d n ik my ś liwy ch , k tó rzy wy b ierali s ię d o Afry k i ło wić g ru b ą zwierzy n ę. Od 1 9 8 0 ro k u p raco wał p rzed e ws zy s tk im d la o rg an izacji
związan y ch
z
o ch ro n ą
ś ro d o wis k a
o raz
p o mag ał
p rzy
two rzen iu
o g ro d ó w
zo o lo g iczn y ch , jak o s p ecjalis ta o d d zik ich afry k ań s k ich zwierząt. Zy s k ał n awet p ewn ą s ławę, n ap is an o o n im arty k u ł w lo n d y ń s k im „Su n d ay Times ie". J eg o k lu czo wy m zd an iem b y ło : Robert Muldoon jest dla dyrekcji ogrodów zoologicznych tym, kim Robert Trent Jones dla właścicieli pól golfowych. To projektant, którego wiedza i umiejętności nie mają sobie równych. W 1 9 8 6 ro k u M u ld o o n b y ł k o n s u ltan tem p ewn ej firmy z San Fran cis co , k tó ra two rzy ła p ry watn y p ark d zik ich zwierząt n a p ó łn o cn o amery k ań s k iej wy s p ie. Wy zn aczy ł tam g ran ice tery to rió w d la ró żn y ch g atu n k ó w – lwó w, s ło n i, zeb r i h ip o p o tamó w – o raz o k reś lił, jak p o win n o wy g ląd ać ś ro d o wis k o o d p o wied n ie d la k ażd eg o z n ich . Us talił też, k tó re g atu n k i mo żn a trzy mać razem, a k tó re mu s zą b y ć ro zd zielo n e. Dla Ro b erta b y ło to zwy k łe k o mercy jn e zlecen ie, n ie b u d ziło u n ieg o więk s zy ch emo cji. Bard ziej in teres o wał g o wó wczas in d y js k i p ark Tig erWo rld w p o łu d n io wy m Kas zmirze. Wres zcie, p rzed ro k iem zap ro p o n o wan o mu s tan o wis k o n aczeln eg o s trażn ik a zwierząt w Park u J u rajs k im. Ro b ert zap rag n ął ak u rat w tamty m czas ie n a s tałe o p u ś cić Afry k ę, o fero wan o mu zn ak o mitą p en s ję, więc p o d p is ał ro czn y k o n trak t. By ł b ard zo zd u mio n y , g d y o k azało s ię, że w Park u J u rajs k im ży ją p rawd ziwe p reh is to ry czn e d in o zau ry p rzy wró co n e ś wiatu d zięk i in ży n ierii g en ety czn ej. Praca o k azała s ię o czy wiś cie b ard zo ciek awa. J ed n ak s p ęd ziws zy całe d ek ad y n a Czarn y m Ląd zie, Ro b ert s p o g ląd ał n a zwierzęta n iewzru s zo n y , b ez ro man ty czn y ch u n ies ień . Pro wad ziło to częs to d o k o n flik tó w p o międ zy n im a lu d źmi z zarząd zającej Park iem J u rajs k im firmy w Kalifo rn ii. Zwłas zcza z ty m mały m s łu żb is tą, k tó ry w tej ch wili s tał o b o k Ro b erta w s tero wn i. M u ld o o n u ważał, że k o n tro la n ad d in o zau rami ży jący mi w ro zleg ły m p ark u to p ro b lem n ie mn iej is to tn y i tru d n y n iż k lo n o wan ie ty ch zwierząt w lab o rato riu m. Zd an iem Ro b erta n iek tó re d in o zau ry b y ły zb y t n ieb ezp ieczn e, ab y wy p u s zczać je n a s tałe d o p ark u . Nieb ezp ieczeń s two wzmag ał d o d atk o wo fak t, że wciąż n iewiele wied zian o o ty ch zwierzętach . Na p rzy k ład n ik o mu n ie p rzy s zło d o g ło wy , że d ilo fo zau ry mo g ą b y ć jad o wite. Ok azało s ię to d o p iero , g d y zao b s erwo wan o ich s p o s ó b p o lo wan ia n a ży jące n a wy s p ie s zczu ry – d ilo fo zau ry k ąs ały je i co fały s ię, czek ając, aż s zczu r zd ech n ie. I n awet wted y n ik t n ie p o d ejrzewał, że d ilo fo zau ry p o trafią p lu ć jad em. Do czas u , aż jed en z ich o p iek u n ó w s tracił p rawie całk o wicie wzro k , trafio n y jad em w o czy . Hammo n d zg o d ził s ię p o ty m wy p ad k u n a p rzeb ad an ie jad u d ilo fo zau ra.
Wy k ry to w n im aż s ied em tru jący ch en zy mó w. Us talo n o też, że zwierzę to p o traf p lu ć jad em n a o d leg ło ś ć d o p iętn as tu metró w. Ozn aczało to , iż g o ś cio m Park u J u rajs k ieg o g ro zi u trata wzro k u . Zarząd p ark u zd ecy d o wał s ię u s u n ąć d ilo fo zau ro m g ru czo ły jad o we, ale wetery n arze, mimo d wu k ro tn y ch p ró b – za k ażd y m razem s ch wy tan o in n eg o o s o b n ik a – n ie zd o łali teg o zro b ić. Nad al n ie wiad o mo , g d zie te g ru czo ły jad o we s ię zn ajd u ją. M o żn a to u s talić ty lk o w trak cie s ek cji ciała d ilo fo zau ra, ty mczas em k iero wn ictwo p ark u n ie p o zwalało zab ić an i jed n ej s ztu k i. J es zcze b ard ziej n iep o k o iły Ro b erta welo cirap to ry . By ły u ro d zo n y mi d rap ieżn ik ami – n ig d y n ie p rzep u s zczały o k azji d o p o lo wan ia. Zab ijały n awet wted y , g d y n ie b y ły g ło d n e, ty lk o d lateg o , że d o ch o d ził d o g ło s u ich in s ty n k t zab ijan ia. By ły s zy b k ie, p o trafiły wy trwale b ieg ać i zas k ak u jąco wy s o k o i d alek o s k ak ać. Na ws zy s tk ich czterech k o ń czy n ach miały ś mierteln ie n ieb ezp ieczn e s zp o n y – jed en ru ch p rzed n iej k o ń czy n y welo cirap to ra wy s tarczy ł, b y ro zp łatać czło wiek a i wy p ru ć jeg o wn ętrzn o ś ci. Szczęk i welo cirap to ró w b y ły b ard zo mo cn e, zwierzęta te n ie zag ry zały , ale wy s zarp y wały o s try mi zęb ami frag men ty ciał o fiar. Do teg o n iep o ró wn an ie p rzewy żs zały in telig en cją p o zo s tałe d in o zau ry . Wy d awały s ię s two rzo n e tak że d o wy d o s tawan ia s ię z k latek … Każd y o p iek u n zwierząt w zo o wie, że n iek tó re z n ich ze s zczeg ó ln ą łatwo ś cią wy d o s tają s ię z zamk n ięcia. Niek tó re, jak małp y czy s ło n ie, p o trafią o two rzy ć d rzwi k latk i. In n e – n a p rzy k ład d zik ie ś win ie – s ą n a ty le in telig en tn e, że u n o s zą p y s k ami s k o b le b ram. Pewn e p rzy p ad k i b y ły zas k ak u jące – k to b y p o my ś lał, że zręczn y m o twieraczem k latek jes t p an cern ik o lb rzy mi? Alb o ło ś ? A jed n ak ło s ie p o trafią man ip u lo wać p y s k ami p rawie tak s amo zręczn ie jak s ło n ie trąb ami. Ło s ie u ciek ają raz p o raz, mają d o teg o p rawd ziwy talen t. Tak s ię s k ład ało , że welo cirap to ry też g o miały . Ich in telig en cja co n ajmn iej d o ró wn y wała s zy mp an s iej. I p o d o b n ie jak s zy mp an s y miały ch wy tn e k o ń czy n y , „d ło n ie", k tó ry mi p o trafiły o twierać d rzwi i man ip u lo wać p rzed mio tami. Prawd o p o d o b ień s two ich u cieczk i b y ło zd an iem Ro b erta b ard zo wy s o k ie. Kied y wres zcie d o n iej d o s zło , tak jak s ię o b awiał, p o jed y n czy u wo ln io n y welo cirap to r u ciek in ier zab ił d wó ch ro b o tn ik ó w b u d o wlan y ch i o k aleczy ł trzecieg o , zan im u d ało s ię g o s ch wy tać. Po ty m wy p ad k u p rzeb u d o wan o h o tel: o to czo n o g o wy s o k im o g ro d zen iem, w o k n ach zain s talo wan o p an cern e s zy b y . Zag ro d ę d la welo cirap to ró w wy p o s ażo n o w d o d atk o we czu jn ik i, ab y o s trzeg ały p rzed u cieczk ą, zan im d o n iej d o jd zie. Ro b ert d o mag ał s ię p rawd ziwej ś miercio n o ś n ej b ro n i, w ty m n aramien n y ch
wy rzu tn i rak iet p rzeciwp an cern y ch LAW. M y ś liwi d o b rze wied zą, jak tru d n o jes t p o walić cztero to n o weg o s ło n ia afry k ań s k ieg o , a n iek tó re d in o zau ry s ą d zies ięcio k ro tn ie ciężs ze! Zarząd b y ł w s zo k u i p o d k reś lał, że wy s p a mu s i p o zo s tać całk o wicie wo ln a o d b ro n i. Do p iero g d y M u ld o o n zag ro ził zerwan iem k o n trak tu i wy jawien iem ws zy s tk ieg o med io m, firma p o s zła n a k o mp ro mis . W d o b rze zamk n iętej p iwn icy zn alazły s ię d wie s p ecjaln ie zap ro jek to wan e wy rzu tn ie n ap ro wad zan y ch las ero wo rak iet. Klu cze d o n iej miał ty lk o Ro b ert. Właś n ie te k lu cze o k ręcał teraz n erwo wo wo k ó ł p alca. – Sch o d zę n a d ó ł – rzu cił. J o h n Arn o ld s k in ął g ło wą, n ie o d ry wając wzro k u o d mo n ito ró w. To y o ty wciąż s tały n a s zczy cie wzg ó rza. Zwied zający czek ali, aż p o jawi s ię ty ran o zau r. – Hej, s tary ! – zawo łał z k ąta s ali Den n is Ned ry . – Gd y b ęd zies z wracał, p rzy n ieś mi jak ąś co lę, d o b ra? *** Alan czek ał w milczen iu , n ie wy s iad ając z s amo ch o d u . Ko za meczała co raz g ło ś n iej i co raz b ard ziej n ies p o k o jn ie. Zaczęła s zarp ać s ię n erwo wo n a p o s tro n k u , a p o tem b ieg ać we ws zy s tk ie s tro n y . – Co teraz b ęd zie? – o d ezwał s ię p rzez rad io g ło s p rzerażo n ej d ziewczy n k i. – Czy ty ran o zau r zje k o zę?! – M y ś lę, że tak – o d p o wied ział jej d ru g i g ło s . Ellie ś cis zy ła rad io . W p o wietrzu zawis ła n iep rzy jemn a wo ń ro zk ład u . Do laty wała z d o łu . – J es t – s zep n ął Alan . Ko za zn ajd o wała s ię jak ieś trzy d zieś ci metró w o d n ajb liżs zy ch d rzew. Din o zau r mu s iał czaić s ię g d zieś międ zy n imi, ch o ć Alan wciąż n ie mó g ł g o d o s trzec. Nag le zd ał s o b ie s p rawę, że p atrzy ł zb y t n is k o – łeb zwierzęcia k ry ł s ię p o ś ró d wierzch o łk ó w k o ro n p alm, zawies zo n y s ześ ć metró w n ad ziemią. – Bo że! – s ap n ął Ian . – J es t wielk i jak d o m! Alan wp atry wał s ię w g ig an ty czn y , k an cias ty , cętk o wan y , czerwo n o b rązo wy łeb , d łu g i n a p ó łto ra metra, w o lb rzy mią p as zczę i zęb y . Pas zcza o two rzy ła s ię i zamk n ęła, ale ty ran o zau r n ie ru s zał s ię z miejs ca. – Dłu g o b ęd zie czek ał? – s p y tał cich o M alco lm. – M o że jes zcze ze trzy , cztery min u ty . A mo że… Nag le ty ran o zau r s k o czy ł, n ie wy d ając żad n eg o d źwięk u , i o czo m o b s erwato ró w u k azało s ię całe jeg o o lb rzy mie ciels k o . Dy s tan s d zielący g o o d k o zy p o k o n ał
czterema s u s ami. Sch y lił s ię i p rzeg ry zł zwierzęciu s zy ję. M eczen ie n aty ch mias t u s tało i zap ad ła u p io rn a cis za. Po twó r p atrzy ł n a zab itą k o zę i n ag le s ię zawah ał. Un ió s ł łeb i ro zejrzał s ię n a ws zy s tk ie s tro n y . W k o ń cu zaczął wp atry wać s ię n ieru ch o mo w s to jący wy s o k o p o n ad n im s amo ch ó d . – Czy o n n as wid zi? – s zep n ął Ian . – Och , jak n ajb ard ziej – o d p arł z g ło ś n ik a Reg is . – Zo b aczmy , czy zje k o zę n a n as zy ch o czach , czy zaciąg n ie ją międ zy d rzewa. Ty ran o zau r zn o wu s ię p o ch y lił i p o wąch ał martwą k o zę. Wtem zaćwierk ał g ło ś n o jak iś p tak . Din o zau r p o d erwał g ło wę i zn o wu zaczął s ię s zy b k o ro zg ląd ać. – Ru s za g ło wą jak p tak – zau waży ła Ellie. Ty ran o zau r wciąż wy raźn ie s ię wah ał. – Czeg o o n s ię b o i? – wy s zep tał M alco lm. – Pewn ie d ru g ieg o ty ran o zau ra – o d p arł ró wn ież s zep tem Alan . Du że d rap ieżn ik i, jak lwy czy ty g ry s y , częs to p o u p o lo wan iu o fiary s tają s ię o s tro żn e. Nag le zach o wu ją s ię, jak b y co ś im g ro ziło . Dziewiętn as to wieczn i zo o lo g o wie wy o b rażali s o b ie, że zwierzęta czu ją s ię win n e z p o wo d u teg o , co zro b iły . Pó źn iejs i b ad acze d o wied li jed n ak , jak wielk im wy s iłk iem jes t d la d rap ieżn ik ó w d o p ad n ięcie o fiary . Bieg i atak p o p rzed zają częs to całe g o d zin y cierp liweg o p o d ch o d zen ia i wy czek iwan ia w u k ry ciu . Same atak i tak że b ard zo częs to o k azu ją s ię n ieu d an e. Przy ro d a n ie jes t aż tak czerwo n a o d k rwi, jak wy o b rażają s o b ie n iek tó rzy – n ajczęś ciej p o ten cjaln y m o fiaro m u d aje s ię u ciec. Kied y mięs o żern y zwierz p o wali wres zcie wy czek iwan y o b iad , ro zg ląd a s ię o s tro żn ie, s p rawd zając, czy w p o b liżu n ie ma d ru g ieg o d rap ieżn ik a, k tó ry mó g łb y zaatak o wać g o i zab rać zd o b y cz. Ty ran o zau r o b awiał s ię zap ewn e, że w p o b liżu jes t jak iś p rzed s tawiciel jeg o g atu n k u . Olb rzy mi p o twó r zn o wu s ię p o ch y lił, p o czy m p rzy d ep n ął mas y wn ą ty ln ą k o ń czy n ą ciało k o zy , ab y je p rzy trzy mać, i wy s zarp n ął p as zczą d u ży k awał mięs a z b o k u zwierzęcia. – Zo s tał n a miejs cu – s k o men to wał cich o Reg is . – Do s k o n ale s ię s k ład a. Ty ran o zau r u n ió s ł łeb , p o d czas g d y w jeg o p as zczy wid o czn e b y ły o ciek ające k rwią s zczątk i k o zy . Po p atrzy ł n a s amo ch ó d i zaczął p rzeżu wać. Pas ażero wie u s ły s zeli mak ab ry czn y o d g ło s miażd żo n y ch k o ś ci. – Błee! – ro zleg ł s ię w rad iu g ło s ik małej Lex . – Ob rzy d lis two ! Os tro żn o ś ć n ajwy raźn iej p rzeważy ła – ty ran o zau r wziął d o p as zczy res ztk i k o zy i
wciąż n ie wy d ając żad n y ch d źwięk ó w, zan ió s ł je d o las u . „Pan ie i p an o wie, o to Tyrannosaurus rex – k ró l d rap ieżn ik ó w!". To y o ty ru s zy ły jak n a k o men d ę i cich o wjech ały p o międ zy d rzewa. – To b y ło fan tas ty czn e! – s k o men to wał Ian M alco lm, o p ierając s ię wy g o d n ie. Do n ald Gen n aro o tarł ty lk o czo ło . By ł b lad y .
STEROWNIA Do s tero wn i ws zed ł Hen ry Wu . Zo b aczy ł, że ws zy s cy s ied zą w s k u p ien iu , n as łu ch u jąc g ło s ó w d o b ieg ający ch z rad ia. – M atk o Bo s k a, jeżeli tak ie lu b p o d o b n e zwierzę s fo rs u je zab ezp ieczen ia – mó wił Gen n aro – n ic g o n ie zatrzy ma! – No n ie, n ie miało b y jak teg o zro b ić… – To p rawd ziwy o lb rzy m, jes t d rap ieżn y i n ie ma n atu raln y ch wro g ó w… – M ó j Bo że, wy o b raźcie s o b ie ty lk o … Trzeb a s ię n ad ty m zas tan o wić. – Co za ch o lern i lu d zie! – zd en erwo wał s ię Hammo n d . – Ws zy s tk o wid zą w czarn y ch k o lo rach ! – Zn o wu martwią s ię, że k tó ry ś z n as zy ch d in o zau ró w u ciek n ie? – o d ezwał s ię Wu . – Nie ro zu miem teg o . Przecież ju ż zo b aczy li, że ws zy s tk o jes t p o d k o n tro lą. Po czy n ając o d mo d y fik acji g en ety czn y ch u zwierząt, aż p o u ltran o wo czes n e wy p o s ażen ie p ark u . Wzru s zy ł ramio n ami. By ł g łęb o k o p rzek o n an y , że w p ark u ws zy s tk o fu n k cjo n u je d o b rze i że zrek o n s tru o wan e p rzez n ieg o k o p aln e DNA też jes t w o g ó ln y ch zary s ach d o b re. Nie jes t o czy wiś cie wo ln e o d jed n o s tk o wy ch b łęd ó w w k o d zie p o wo d u jący ch s p ecy ficzn e p ro b lemy fen o ty p o we: n ie wy d ziela s ię jak iś en zy m czy n ie s y n tety zu je o k reś lo n e b iałk o . Każd y z ty ch p ro b lemó w d a s ię wy elimin o wać d ro g ą wp ro wad zen ia n iewielk iej zmian y w k o d zie g en ety czn y m k o lejn ej wers ji zwierząt. In n e p ro b lemy Park u J u rajs k ieg o tak że n ie b y ły zb y t p o ważn e. Nie b y ło k ło p o tó w z mo n ito ro wan iem zwierząt czy k o n tro lo wan iem ich , n ie g ro ziło tak p o d s tawo we i p o ważn e n ieb ezp ieczeń s two , jak im b y łab y mo żliwo ś ć u cieczk i k tó reg o ś z d in o zau ró w. Hen ry b y ł u rażo n y ty m, że k to ś mo że p o d ejrzewać g o o n ieo d p o wied zialn e ws p ó łtwo rzen ie aż tak n ied o s k o n ałeg o s y s temu . – Ws zy s tk o p rzez teg o M alco lma – mru k n ął Hammo n d . – To o n n as tawia ich
p rzeciwk o n am. Od s ameg o p o czątk u b y ł n iezad o wo lo n y z teg o , co ro b imy . Ho łu b i tę s wo ją teo rię, że zło żo n y ch s y s temó w n ie d a s ię k o n tro lo wać i że n aś lad o wan ie n atu ry jes t n iemo żliwe. On ch y b a ma jak ieś p ro b lemy ze s o b ą. Przecież my ty lk o b u d u jemy tu taj zo o . Na ś wiecie jes t p ełn o o g ro d ó w zo o lo g iczn y ch i jak o ś ws zy s tk ie d o b rze fu n k cjo n u ją. Ale Ian M alco lm mu s i d o wieś ć, że jeg o teo ria jes t s łu s zn a, alb o p rzy n ajmn iej za n ią zg in ąć. M am n ad zieję, że n ie n as tras zy Do n ald a Gen n aro tak b ard zo , że ten b ęd zie s ię s tarał n ie d o p u ś cić d o o twarcia Park u J u rajs k ieg o . – Gen n aro mo że to zro b ić? – zan iep o k o ił s ię Wu . – M o że s ię o to s tarać, ale n as n ie p o ws trzy ma. M o że p ró b o wać zn iech ęcić jap o ń s k ich in wes to ró w alb o n aro b ić s mro d u w San J o s é, alarmu jąc rząd Ko s tary k i. Na p ewn o jes t w s tan ie n aro b ić n am k ło p o tó w. J o h n Arn o ld zg as ił en erg iczn ie p ap iero s a. – Po czek ajmy i zo b aczmy , co s ię b ęd zie d ziało – zap ro p o n o wał. – Wierzy my w n as ze p rzed s ięwzięcie. Przek o n ajmy s ię, czy n am s ię u d a. *** Ro b ert M u ld o o n wy s iad ł z win d y , p rzy witał s k in ien iem g ło wy s to jąceg o n a p arterze s trażn ik a i zs zed ł p o s ch o d ach d o p iwn icy . Zap alił ś wiatło . W p o d ziemn y m g arażu s tały w ró wn y ch rzęd ach d wad zieś cia cztery n ap ęd zan e p rąd em to y o ty lan d cru is er. W p rzy s zło ś ci miały n ieu s tan n ie k rąży ć p o p ark u , p o zamk n ięty m to rze, wo żąc k o lejn e g ru p y g o ś ci, k tó rzy b ęd ą ws iad ali i wy s iad ali p rzy g łó wn y m budynku. W k ącie s tał tak że jeep z wy malo wan y m czerwo n y m p as em – jed en z d wó ch b en zy n o wy ch s amo ch o d ó w w p ark u . Dru g i zab rał ran o Hard in g , wetery n arz. Dwa jeep y n ie b y ły o g ran iczo n e żad n y mi p o d ziemn y mi k ab lami, mo żn a więc b y ło n imi jeźd zić ws zęd zie, tak że tu , g d zie p rzeb y wały d in o zau ry . Uk o ś n e czerwo n e p as y n a s amo ch o d ach z jak ieg o ś p o wo d u o d s tras zały tricerato p s y , k tó re wcześ n iej miewały s k ło n n o ś ć d o s zarżo wan ia w ich s tro n ę. Ro b ert min ął jeep a, d o cierając d o n ieo zn ak o wan y ch s talo wy ch d rzwi zb ro jo wn i. Przek ręcił k lu cz i p ch n ął mas y wn e d rzwi. Po d ś cian ami p o mies zczen ia s tały reg ały z b ro n ią. M u ld o o n s ięg n ął p o n aramien n ą wy rzu tn ię rak iet mark i Ran d ler i s k rzy n k ę p o cis k ó w z g azem. Po d p ach ę wetk n ął jes zcze d wie s zare rak iety . Zamk n ął d rzwi i p o ło ży ł b ro ń n a ty ln y m s ied zen iu jeep a. Wy jeżd żając z g arażu , u s ły s zał w o d d ali p o mru k b u rzy .
*** – Ch y b a b ęd zie p ad ać – s twierd ził Ed , s p o g ląd ając n a n ieb o . Dwie to y o ty zatrzy mały s ię ty m razem w p o b liżu b ag n a, g d zie ży ły zau ro p o d y . Na s k raju lag u n y p as ło s ię o k azałe s tad o ap ato zau ró w: p rzeżu wały liś cie g ó rn y ch częś ci k o ro n p alm. Całk iem b lis k o zwied zający d o s trzeg li k ilk a k aczo d zio b y ch h ad ro zau ró w. W p o ró wn an iu z o lb rzy mimi ap ato zau rami wy d awały s ię n iewielk ie. Tim d o s k o n ale wied ział, że h ad ro zau ry s ą d u że, lecz ap ato zau ry n ap rawd ę o g ro mn e. Ich n iep ro p o rcjo n aln ie małe g ło wy wzn o s iły s ię n a wy s o k o ś ć p iętn as tu metró w, o s ad zo n e n a d łu g ich s zy jach . „Te wielk ie d in o zau ry , k tó re o b s erwu ją p ań s two teraz, s ą p o to czn ie n azy wan e b ro n to zau rami – o p o wiad ał g ło s . – Nau k o wcy n azy wają je jed n ak ap ato zau rami. Każd y z n ich waży p o n ad trzy d zieś ci to n , czy li ty le, ile całe s tad o s ło n i. By ć mo że n ie u s zło p ań s twa u wag i, że ap ato zau ry lu b ią p rzeb y wać p rzy s amej lag u n ie, g d zie ziemia n ie jes t b ag n is ta. Un ik ają zap u s zczan ia s ię n a b ag n o , co p rzeczy k s iążk o wej wied zy . Ap ato zau ry lu b ią s u ch y ląd ". – To b ro n to zau ry , Lex , n ajwięk s ze ze ws zy s tk ich d in o zau ró w! – o d ezwał s ię p rzy jaźn ie Ed . Timo wi n awet n ie ch ciało s ię g o p o p rawiać. Wied ział, że b rach io zau ry b y ły p rawie trzy razy więk s ze o d ap ato zau ró w. Niek tó rzy n au k o wcy u ważali, że u ltrazau ry i s ejs mo zau ry b y ły jes zcze więk s ze o d b rach io zau ró w. J ed en s ejs mo zau r mó g ł waży ć n awet s to to n ! Na tle ap ato zau ró w s tały , ró wn o leg le d o n ich , h ad ro zau ry . Un o s iły s ię n a ty ln y ch n o g ach , żeb y s ięg n ąć liś ci d rzew, p o n ieważ b y ły mn iejs ze. J ak n a tak wielk ie s two rzen ia p o ru s zały s ię b ard zo zwin n ie. Wo k ó ł d o ro s ły ch h ad ro zau ró w d rep tało k ilk a mały ch . Po d n o s iły i zjad ały liś cie, k tó re wy p ad ły z p y s k ó w d o ro s ły m o s o b n ik o m. „W n as zy m Park u J u rajs k im d in o zau ry n ie ro zmn ażają s ię – o b wieś cił g ło s z n ag ran ia. – M ło d e, k tó re p ań s two wid zą, zo s tały p rzez n as wy p u s zczo n e p rzed k ilk o ma mies iącami, ju ż p o wy k lu ciu s ię z jaj. M imo to d o ro s łe h ad ro zau ry s ię n imi o p iek u ją". Nag le ro zleg ł s ię p rzeciąg ły g rzmo t. Nieb o p o ciemn iało , ch mu ry wis iały teraz n is k o i wy g ląd ały zło wies zczo . – Tak , raczej n a p ewn o b ęd zie p ad ać – o rzek ł Ed . Samo ch ó d ru s zy ł. Tim o b ejrzał s ię, żeb y jes zcze raz p o p atrzeć n a h ad ro zau ry . I n ag le, z b o k u , zo b aczy ł s zy b k o b ieg n ące p ło we zwierzę z b rązo wy mi p as ami n a
g rzb iecie. Ch ło p iec n aty ch mias t ro zp o zn ał, co to za g atu n ek . – Ej, zatrzy majmy s ię! – k rzy k n ął. – Co s ię s tało ? – s p y tał Ed . – Niech ten s amo ch ó d s ię zatrzy ma, teraz! „J ed ziemy d alej, ab y o b ejrzeć o s tatn ie s p o ś ró d n as zy ch p reh is to ry czn y ch zwierząt – s teg o zau ry " – mó wił ty mczas em g ło s .
wielk ich
– Co s ię d zieje, Tim? – Tam, n a p o lu ! Wid ziałem! – Co wid ziałeś ? – Welo cirap to ra! Na tamty m p o lu ! „Steg o zau ry to ro ś lin o żern e s two rzen ia ze ś ro d k o wej ju ry , u k s ztałto wały s ię p rzed mn iej więcej s tu s ied emd zies ięcio ma milio n ami lat – ciąg n ął g ło s . – M amy w Park u J u rajs k im k ilk a s teg o zau ró w. Ich wy g ląd n iewątp liwie zwraca u wag ę". – Nie s ąd zę, Tim – u s p o k o ił ch ło p ca Reg is . – To n ie b y ł welo cirap to r. – Przecież wid ziałem! Niech p an zatrzy ma s amo ch ó d ! W g ło ś n ik u ro zg o rzała d y s k u s ja: – Tim mó wi, że zo b aczy ł welo cirap to ra! – Gd zie? – To b y li p ro fes o ro wie Gran t i M alco lm. – Z ty łu , n a tamty m p o lu . – To zawró ćmy i p rzy jrzy jmy s ię. – Nie mo żemy zawró cić – p rzy p o mn iał Ed . – J ed y n e, co mo żemy , to jech ać d alej. Tak s ą zap ro g ramo wan e s amo ch o d y . – I n ie mo żemy s ię co fn ąć? – zd ziwił s ię Alan . – Nie. To jes t co ś w ro d zaju k o lejk i z wag o n ik ami. – Tim, mó wi p ro fes o r M alco lm. M am d o cieb ie p y tan ie: w jak im wiek u b y ł two im zd an iem ten welo cirap to r? – Stars zy o d teg o malu tk ieg o , k tó reg o trzy małem n a s ali. Ale mło d s zy o d ty ch d u ży ch , k tó re atak o wały n as za p ło tem. M iały ze d wa metry wy s o k o ś ci, a ten miał mo że metr… – Dzięk u ję ci, to mi wy s tarczy . – Wid ziałem g o ty lk o p rzez mn iej więcej s ek u n d ę – tłu maczy ł s ię Tim. – J es tem p ewn y , że to n ie b y ł welo cirap to r – u p ierał s ię Reg is . – Nie mo g ło tam b y ć welo cirap to ra. To p ewn ie jed n a z o tn ielii. On e zaws ze p rzes k ak u ją p rzez p ło ty . Tru d n o je u p iln o wać.
– Wiem, jak wy g ląd a welo cirap to r i wid ziałem g o – n ie u s tęp o wał Tim. – J es tem g ło d n a! – p o s k arży ła s ię Lex , wy g in ając u s ta w p o d k ó wk ę. *** – J ak my ś lis z, co ten malec zo b aczy ł? – s p y tał zan iep o k o jo n y J o h n Arn o ld . – M y ś lę, że to mu s iała b y ć o tn ielia – o d rzek ł Hen ry Wu . Arn o ld s k in ął g ło wą. – Tru d n o ś led zić o tn ielie, b o p rzez więk s zo ś ć czas u k ry ją s ię w k o ro n ach d rzew – wes tch n ął. Ko n tro la p o ło żen ia o tn ielii n ie b y ła tak s k u teczn a jak w p rzy p ad k u p o zo s tały ch d in o zau ró w. Czu jn ik i n a p rzemian traciły z o czu p o s zczeg ó ln e o s o b n ik i i o d n ajd y wały je w zależn o ś ci o d teg o , czy zwierzęta ws p in ały s ię n a d rzewa, czy też z n ich s ch o d ziły . – Nie mo g ę p o g o d zić s ię z ty m, że s two rzy liś my tak cu d o wn y , n ap rawd ę fan tas ty czn y p ark , a n as i p ierws i g o ś cie zach o wu ją s ię w n im jak in s p ek to rzy ! – n arzek ał Hammo n d . – Szu k ają ty lk o p ro b lemó w, wcale n ie d o s trzeg ając cu d o wn o ś ci teg o , co wid zą. – To ich p ro b lem – s twierd ził Arn o ld . – Nie p o trafmy s p rawić, żeb y d o ś wiad czali cu d o wn y ch u czu ć. Ty mczas em w jed n y m z g ło ś n ik ó w trzas n ęło , p o czy m o d ezwał s ię g ło s : – Słu ch aj, J o h n , zg łas za s ię „An n e B" z d o k u . J es zcze n ie s k o ń czy liś my ro zład u n k u , ale p atrzę n a te ch mu ry b u rzo we n a p o łu d n ie o d n as i… Wo lałb y m tu n ie cu mo wać, k ied y fale b ęd ą jes zcze więk s ze n iż teraz. Arn o ld p o p arzy ł n a mo n ito r p o k azu jący s tatek zacu mo wan y d o n ab rzeża p o ws ch o d n iej s tro n ie wy s p y .
do
p rzewo zu
zap as ó w
– A d u żo ci jes zcze zo s tało n a p o k ład zie, J im? – s p y tał, wcis n ąws zy g u zik mik ro fo n u . – J es zcze trzy o s tatn ie s k rzy n ie ze s p rzętem. Nie s p rawd załem o p is u zawarto ś ci, ale my ś lę, że mo żecie p o czek ać n a n ią jes zcze d wa ty g o d n ie. Wies z, że n ie ma tu n ależy tej o ch ro n y p rzed falami, a d o s tałeg o ląd u mamy p rawie s to mil mo rs k ich … – M am ro zu mieć, że p ro s is z o p o zwo len ie n a o d p ły n ięcie? – Tak , J o h n . – Po trzeb n y mi ten s p rzęt – o d ezwał s ię Hammo n d . – To wy p o s ażen ie lab o rato ry jn e. Ch cę je tu taj mieć. – Ro zu miem – o d rzek ł Arn o ld . – Ty lk o że ró wn o cześ n ie n ie ch ciał p an
zain wes to wać w falo ch ro n , k tó ry o s łan iałb y p rzy s tań . Nie mamy w związk u z ty m b ezp ieczn ej p rzy s tan i. J eś li fale b ęd ą więk s ze, s tatek ro ztrzas k a s ię o n ab rzeże. Wid ziałem ju ż jed n o s tk i to n ące z teg o p o wo d u . W p rzy p ad k u zato n ięcia s tatk u p o jawiają s ię d o d atk o we k o s zty : trzeb a k u p ić in n y i jes zcze wy d o b y ć ten zato p io n y , żeb y n ie taras o wał p rzy s tan i. Nie d a s ię zn o wu k o rzy s tać z n ab rzeża, jeś li s ię teg o n ie zro b i. – To n iech o d p ły wają – b u rk n ął Hammo n d , mach ając ręk ą. – „An n e B", mas z p o zwo len ie n a wy jś cie w mo rze – p o in fo rmo wał p rzez rad io J o h n Arn o ld . – Do zo b aczen ia za d wa ty g o d n ie – rzu cił k ap itan . Na mo n ito rze mo żn a b y ło zo b aczy ć wzmo żo n y ru ch – to zało g a s tatk u o d d awała cu my . Arn o ld s k u p ił u wag ę n a mo n ito rze n ap rzeciwk o g łó wn eg o s tan o wis k a. To y o ty wy jech ały s p o międ zy d rzew i p o s u wały s ię p o ś ró d p ło żącej s ię p ary . – Gd zie to jes t? – s p y tał Hammo n d – Tam, g d zie p rzejeżd żają. – Wy g ląd a n a p o łu d n io wy k ran iec wy s p y . – Na p o łu d n iu ś lad y ak ty wn o ś ci wu lk an iczn ej b y ły wy raźn iejs ze n iż w p ó łn o cn ej częś ci wy s p y Nu b lar. – To zn aczy , że za ch wilę d o trą d o s teg o zau ró w. Na p ewn o zatrzy mają s ię i zo b aczą, co ro b i Hard in g .
STEGOZAUR Lan d cru is er s tan ął i Ellie mo g ła d o k ład n iej p rzy jrzeć s ię s teg o zau ro wi, częś cio wo p rzes ło n iętemu p rzez g ejzery p ary . Stał zu p ełn ie n ieru ch o mo , n ie wy d ając żad n y ch o d g ło s ó w. Ob o k n ieg o k to ś zap ark o wał jeep a z wy malo wan y m czerwo n y m p as em. – M u s zę p rzy zn ać, że ten s twó r wy g ląd a zab awn ie – p o ch walił Ian . Steg o zau r jeg o g rzb iet wy p o s ażo n y zwężała s ię,
miał s ześ ć metró w d łu g o ś ci i n ad zwy czaj p ęk atą s y lwetk ę, p rzez cały ciąg n ął s ię g rzeb ień ze s terczący ch p io n o wo k o s tn y ch p ły t. Og o n b y ł d o d atk o wo n a k o ń cu w b u d zące res p ek t metro we k o lce. Szy ja a n a jej k o ń cu s terczała ab s u rd aln ie mała g ło wa. Łeb s teg o zau ra
p rzy wo d ził n a my ś l k o n ia o wy jątk o wo g łu p k o waty m wy razie p y s k a. Po ch wili zza d in o zau ra wy ło n ił s ię czło wiek . – To n as z wetery n arz, d o k to r Hard in g – p o in fo rmo wał p rzez rad io Ed Reg is . –
Zn ieczu lił s teg o zau ra, d lateg o zwierzę s ię n ie ru s za. J es t ch o re. Alan wy s iad ał ju ż z s amo ch o d u i p o d b ieg ł d o n ieru ch o meg o o lb rzy ma. Ellie też wy s iad ła. Gd y o d wró ciła g ło wę, zo b aczy ła, że z d ru g iej to y o ty wy s k ak u ją d zieci. – Na co o n jes t ch o ry ? – s p y tał Tim. – Nie wied zą – o d p arła Ellie. Wielk ie, p o k ry te s k ó rą p ły ty ro zmies zczo n e wzd łu ż k ręg o s łu p a s teg o zau ra n ieco o p ad ły . Zwierz o d d y ch ał p o wo li, z wy s iłk iem, s ły ch ać b y ło , że p rzes zk ad za mu w ty m jak aś wy d zielin a. – M o żn a s ię o d n ieg o zarazić? – ch ciała wied zieć Lex . Nik t jej n ie o d p o wied ział. Zb liży li s ię d o małej g ło wy p o k aźn eg o d in o zau ra. Alan k lęczał p rzy n iej, ramię w ramię z wetery n arzem. Zag ląd ali zwierzęciu d o p y s k a. – Ale d u ży s twó r! – s k o men to wała Lex , mars zcząc n o s ek . – I ś mierd zący ! – Rzeczy wiś cie – zg o d ziła s ię Ellie. J u ż wcześ n iej zwró ciła u wag ę n a n iety p o wy o d ó r to warzy s zący s teg o zau ro wi. Przy p o min ał tro ch ę zap ach p s u jącej s ię ry b y , a jes zcze b ard ziej co ś , co zn ała, ale czeg o n ie mo g ła s k o jarzy ć. Hm, n ie wąch ała n ig d y wcześ n iej s teg o zau ra, więc b y ć mo że to jeg o n atu raln y zap ach ? Wątp iła w to jed n ak . Więk s zo ś ć zwierząt ro ś lin o żern y ch n ie p ach n ie s zczeg ó ln ie in ten s y wn ie, p o d o b n ie jak ich o d ch o d y . Zwierzęta, k tó re n ap rawd ę ś mierd zą, to mięs o żercy . – Czy o n ś mierd zi, b o jes t ch o ry ? – d o p y ty wała s ię Lex . – To mo żliwe. Po za ty m p an wetery n arz zaap lik o wał mu ś ro d ek u s p o k ajający . – Ellie, p o p atrz n a jeg o języ k ! – o d ezwał s ię Alan . Ciemn y , p u rp u ro wy języ k s teg o zau ra zwies zał s ię s mętn ie z jeg o p y s k a. Wetery n arz o ś wietlił jęzo r latark ą i Ellie zo b aczy ła n a n im d ro b n e s reb rzy s te p ęch erzy k i. – M ałe p ęch erzy k i. In teres u jące – mru k n ęła. – Te s teg o zau ry p rzy s p arzają n am s p o ro zmartwień – o d ezwał s ię d o k to r Hard in g . – Ciąg le ch o ru ją. – J ak ie mają o b jawy ? – s p y tała z tro s k ą Ellie. Po d rap ała języ k ch o reg o p o two ra p azn o k ciem i z ro zerwan y ch p ęch erzy k ó w wy d o b y ła s ię p rzezro czy s ta ciecz. – Ojej! – s ap n ęła Lex . – Zab u rzen ia ró wn o wag i i o rien tacji, tru d n o ś ci z o d d y ch an iem i b ard zo s iln a b ieg u n k a – wy liczy ł wetery n arz. – Wy g ląd a n a to , że zd arza im s ię to mn iej więcej co p ó łto ra mies iąca. – Czy o n e p as ą s ię p rzez cały czas ?
– Och , tak . Zwierzę ty ch ro zmiaró w, żeb y fu n k cjo n o wać, mu s i zjad ać min imu m d wieś cie p ięćd zies iąt k ilo g ramó w materii ro ś lin n ej d zien n ie. Steg o zau ry p as ą s ię właś ciwie b ez p rzerwy . – W tak im razie raczej n ie ch o d zi o zatru cie ro ś lin ami – zawy ro k o wała Ellie. – Gd y b y ro s ły tu jak ieś to k s y czn e ro ś lin y , s teg o zau ry b y ły b y ch o re p rzez cały czas , a n ie co p ó łto ra mies iąca. – Właś ciwie o n e ch o ru ją d o k ład n ie co s ześ ć ty g o d n i – s p recy zo wał Hard in g . – M o g ę? – Ellie wy jęła mu z ręk i latark ę. – Czy ś ro d ek u s p o k ajający wy wiera s p o d ziewan y wp ły w n a źren ice? – Zaś wieciła s teg o zau ro wi p ro s to w o czy . – Tak , wy s tęp u je efek t mio ty czn y . – Przecież jeg o źren ice s ą ro zs zerzo n e. Hard in g p rzy jrzał s ię u ważn ie. Nie b y ło wątp liwo ś ci: źren ice s teg o zau ra b y ły ro zs zerzo n e i n ie reag o wały n a ś wiatło latark i. – A n iech mn ie! – zd u miał s ię wetery n arz. – To s k u tek zas to s o wan y ch p rzeze mn ie ś ro d k ó w farmak o lo g iczn y ch . – J es tem teg o s ameg o zd an ia. – Ellie wy p ro s to wała s ię i ro zejrzała p o o k o licy . – J ak d u ży jes t o b s zar, p o k tó ry m mo g ą p o ru s zać s ię s teg o zau ry ? – M a o k o ło trzy n as tu k ilo metró w k wad rato wy ch . – Czy jes teś my mn iej więcej w ś ro d k u ? – Ellie i p o zo s tali zn ajd o wali s ię n a ro zleg łej łące. Tu i ó wd zie wid o czn e b y ły wy s tające s k ały o raz g ejzery , z k tó ry ch wy d o b y wała s ię p ara. – Więk s za częś ć ich tery to riu m jes t tam, n a p ó łn o c i ws ch ó d s tąd – o d p o wied ział Hard in g . – Ale k ied y ch o ru ją, zwy k le p rzeb y wają mn iej więcej tu taj. Ciek awa zag ad k a! – p o my ś lała Ellie. J ak wy tłu maczy ć o k res o wo ś ć zatru ć s teg o zau ró w? – Wid zi p an te n iewy s o k ie, n iewin n ie wy g ląd ające k rzak i? – s p y tała, p o k azu jąc s zero k im g es tem łąk ę. – M elie. – Wetery n arz p o k iwał g ło wą. – Wiemy , że s ą tru jące. Ale s teg o zau ry ich n ie jed zą. – J es t p an p ewn y ? – Tak . Ob s erwu jemy je n a mo n ito rach , a p o za ty m b ad ałem ich o d ch o d y , żeb y mieć całk o witą p ewn o ś ć. Nas ze zwierzęta n ig d y n ie ży wią s ię ty mi k rzak ami. M io d la p o s p o lita – ro ś lin a zwan a też melią, b zem in d y js k im lu b rajs k im d rzewem – zawiera k ilk a ró żn y ch to k s y czn y ch alk alo id ó w. Ch iń czy cy
wy k o rzy s ty wali ją d o tru cia ry b . – Nie jed zą ich – p o wtó rzy ł wetery n arz. – To in teres u jące – o d p arła Ellie – p o n ieważ in aczej p o wied ziałab y m, że to zwierzę wy k azu je o b jawy ch arak tery s ty czn e d la zatru cia mio d lą: o s łu p ien ie, p ęch erzy k i n a b ło n ach ś lu zo wy ch i ro zs zerzo n e źren ice. – Ru s zy ła w s tro n ę k rzak ó w i p o ch y liła s ię n ad n imi, żeb y lep iej im s ię p rzy jrzeć. – M a p an rację, mio d le s ą całe, n ie ma n a n ich ś lad ó w żero wan ia s teg o zau ra – o zn ajmiła p o p o wro cie. – Po za ty m s teg o zau ry ch o ru ją co p ó łto ra mies iąca – p rzy p o mn iał wetery n arz. – A jak częs to tu p rzy ch o d zą? – M n iej więcej raz w ty g o d n iu . Pas ąc s ię, o k rążają p o wo li s wo je tery to riu m. Ob ejś cie całeg o zajmu je im o k o ło ty g o d n ia. – Ale n ie ch o ru ją częś ciej, ty lk o co s ześ ć ty g o d n i? – Właś n ie. – Ale n u d a! – p o s k arży ła s ię mała Lex . – Cich o – p ró b o wał u s p o k o ić s io s trę Tim. – Do k to r Sattler my ś li. – J ak n a razie b ez rezu ltatu – wes tch n ęła Ellie i ru s zy ła p rzez łąk ę. – M o że k to ś p o rzu ca ze mn ą p iłeczk ą? – zap ro p o n o wała g ło ś n o Lex . Ellie wp atry wała s ię w trawę. W wielu miejs cach p rzez g leb ę p rzeb ijała s ię s k ała. Sły ch ać b y ło s zu m o cean u , mu s iał b y ć n ied alek o , z lewej. Wś ró d s k ał leżały jag o d y mio d ly . M o że s teg o zau ry p o p ro s tu jed zą te jag o d y ? – zas tan awiała s ię Ellie. Wątp iła w to jed n ak , p o n ieważ jag o d y mio d ly s ą n iezn o ś n ie g o rzk ie. – Zn alazłaś co ś ? – s p y tał Alan id ący tu ż za n ią. – Ty lk o s k ały – o d p arła z wes tch n ien iem, o d wracając g ło wę. – M u s imy b y ć b lis k o p laży , b o ws zy s tk ie k amien ie s ą wy g ład zo n e. Leżą w ś mies zn y ch s to s ik ach . – W ś mies zn y ch s to s ik ach ? – u p ewn ił s ię Alan . – No ws zęd zie, p atrz, tu jes t jed en . Po k azała s to s ik i jed n o cześ n ie zd ała s o b ie s p rawę, n a co p atrzy . Kamien ie b y ły zao k rąg lo n e, ale n ie z p o wo d u b lis k o ś ci o cean u . Sto s ik i k amien i n ie mo g ły p o ws tać p rzy p ad k o wo , wy g ląd ały , jak b y k to ś je p o u k ład ał. A w rzeczy wis to ś ci wy p lu ł – to b y ły g as tro lity . Du żo p tak ó w czy k ro k o d y li p o ły k a k amy k i, k tó re g ro mad zą s ię w ich żo łąd k ach mięś n io wy ch . M ięś n ie ś cis k ające żo łąd ek p o wo d u ją p rzemies zczan ie s ię k amien i i ro zd rab n ian ie p rzez n ie p o k armu ro ś lin n eg o , zan im traf d o d als zej częś ci u k ład u
p o k armo weg o . Kamien ie p o mag ają więc zwierzęto m w trawien iu . Niek tó rzy b ad acze u ważali, że d in o zau ry ró wn ież p o s łu g iwały s ię g as tro litami. Po p ierws ze, ro ś lin o żern e d in o zau ry miały zb y t małe i n ieo d p o wied n ieg o k s ztałtu zęb y , b y mo g ły d o k ład n ie p rzeżu wać p o k arm. Zak ład an o , że raczej p o ły k ały g o w cało ś ci, a włó k n a ro ś lin n e b y ły ro zd rab n ian e d o p iero d zięk i g as tro lito m. Zn ajd o wan o zres ztą s zk ielety d in o zau ró w ze s to s ik ami n iewielk ich k amien i w o d p o wied n im miejs cu . Nie zwery fik o wan o jed n ak o s tateczn ie tej tezy … – To s ą g as tro lity – o cen ił Alan . – Rzeczy wiś cie, to s amo s o b ie p o my ś lałam. Steg o zau ry p o ły k ają k amien ie, a p o p aru ty g o d n iach s tają s ię o n e p ewn ie zb y t g ład k ie, więc zwracają je, p o zo s tawiając właś n ie tak i s to s ik , i p o ły k ają in n e. Przy o k azji p o ły k ają n iech cący jag o d y mio d ly i ch o ru ją. – A n iech cię… – mru k n ął z p o d ziwem Alan . – Zało żę s ię, że mas z rację. Po p atrzy ł n a s to s ik k amien i i zaczął b rać d o rąk wied zio n y in s ty n k tem p aleo n to lo g a. Nag le zamarł. – Ellie, zo b acz! *** – Dawaj, k o ch as iu ! Pro s to w ręk awicę! – p o k rzy k iwała Lex . Do n ald Gen n aro p o s łu s zn ie rzu cił p iłeczk ę. Od rzu ciła mu ją tak mo cn o , że zab o lała g o ręk a. – Os tro żn ie, n ie mam ręk awicy ! – p rzy p o mn iał. – Ale z cieb ie les zcz! – s k o men to wała p o g ard liwie d ziewczy n k a. Ro zzło s zczo n y cis n ął p iłeczk ę i u s ły s zał d o n o ś n y o d g ło s jej u d erzen ia o s k ó rzan ą ręk awicę. – No , teraz tro ch ę lep iej – p o ch waliła g o Lex . Do n ald b awił s ię z d ziewczy n k ą tu ż o b o k Ró wn o cześ n ie ro zmawiał z M alco lmem.
p ó łp rzy to mn eg o
s teg o zau ra.
– Na ile ten ch o ry d in o zau r p as u je d o p ań s k iej teo rii? – s p y tał. – J eg o ch o ro b a b y ła d o p rzewid zen ia – o d p arł Ian . – Czy jes t co k o lwiek , czeg o ta p ań s k a teo ria n ie p rzewid u je? – ziry to wał s ię lek k o Do n ald , k ręcąc g ło wą. – Pro s zę p o s łu ch ać, teo ria, o k tó rej mó wię, n ie ma n ic ws p ó ln eg o ze mn ą. To teo ria ch ao s u . J a ty lk o zau ważam, że n ik t n ie ma o ch o ty zaak cep to wać k o n s ek wen cji
reg u ł matematy k i. A mają o n e b ard zo is to tn e s k u tk i d la lu d zk ieg o ży cia. Związk i teo rii ch ao s u z ży ciem p rak ty czn y m s ą n iep o ró wn an ie ś ciś lejs ze n iż w p rzy p ad k u zas ad y n ieo zn aczo n o ś ci Heis en b erg a czy twierd zen ia Gö d la, o k tó ry ch ws zy s cy ro zp rawiają. Te d wa o s tatn ie p ro b lemy mają raczej ak ad emick i czy też filo zo ficzn y ch arak ter. Za to teo ria ch ao s u o p is u je n as ze realn e, co d zien n e ży cie. Wie p an , z jak ieg o k o n k retn eg o p o wo d u p o ws tały k o mp u tery ? – Nie wiem. – Dawaj, wy wal mi d ziu rę w ręk awicy ! – d arła s ię Lex . – Pierws ze k o mp u tery s k o n s tru o wan o p o d k o n iec lat czterd zies ty ch , g d y ż n iek tó rzy matematy cy , tacy jak J o h n v o n Neu man n , s ąd zili, że jeś li czło wiek b ęd zie d y s p o n o wał k o mp u terem, to s tan ie s ię mas zy n ą zd o ln ą d o ró wn o czes n ej an alizy b ard zo wielu zmien n y ch , i n a p rzy k ład b ęd zie mo żliwe rzeteln e p rzewid y wan ie p o g o d y . M ech an izmy zmien n o ś ci p o g o d y miały zo s tać o s tateczn ie wy jaś n io n e. Lu d zie d awali wiarę tej mrzo n ce jes zcze p rzez n as tęp n e czterd zieś ci lat. Sąd zili, iż n ieo my ln e p rzewid y wan ie to ty lk o k wes tia d o k ład n ej o b s erwacji p o s zczeg ó ln y ch czy n n ik ó w. Że jeś li b ęd ziemy mieli d o s tateczn ie d u żo d an y ch , d a s ię p rzewid zieć d ro g ą wy liczeń p rak ty czn ie ws zy s tk o . Nau k o wcy b y li o ty m p rzek o n an i ju ż o d czas ó w Newto n a. – No i? – Teo ria ch ao s u całk o wicie o b ala ten mit. Gło s i o n a, że p ewn y ch ty p ó w zjawis k n ig d y n ie d a s ię p rzewid zieć. Na p rzy k ład n ie jes t mo żliwe wiary g o d n e p rzewid y wan ie p o g o d y n a więcej n iż k ilk a d n i n ap rzó d . Ws zy s tk ie p ien iąd ze, jak ie w ciąg u min io n y ch k ilk u d zies ięciu lat wy d an o n a p ro g n o zy d łu g o termin o we – w s u mie o k o ło p ó ł miliard a d o laró w – to p ien iąd ze wy rzu co n e w b ło to . Po my łk a g łu p ca. Pró b y d alek o s iężn eg o p rzewid y wan ia p o g o d y s ą z s ameg o zało żen ia ró wn ie b ezo wo cn e jak p ró b y p rzemien ien ia o ło wiu w zło to . Dziś , g d y my ś limy o alch emik ach z min io n y ch wiek ó w, u ś miech amy s ię p o b łażliwie, i tak s amo p rzy s złe p o k o len ia b ęd ą ś miać s ię z n as zej n aiwn o ś ci. Pró b o waliś my b o wiem o s iąg n ąć co ś , co jes t p o p ro s tu n iemo żliwe, i wy d aliś my n a to mn ó s two p ien ięd zy . W rzeczy wis to ś ci is tn ieją b o wiem całe o b s zern e k ateg o rie zjawis k , k tó re s ą n iep rzewid y waln e ze wzg lęd u n a s am s wó j ch arak ter. – Teg o d o ty czy teo ria ch ao s u ? – Tak . To zd u miewające, jak n iewielu lu d zi ma o ch o tę o ty m s łu ch ać. Przek azałem ws zy s tk ie te wiad o mo ś ci J o h n o wi Hammo n d o wi n a d łu g o p rzed ty m, n im wb ito n a tej wy s p ie p ierws zą ło p atę. Ch ce p an zrek o n s tru o wać DNA p reh is to ry czn y ch
zwierząt, wy h o d o wać je i wy p u ś cić, żeb y b ieg ały p o wy s p ie? Pięk n a id ea. Niezwy k łe, cu d o wn e marzen ie. A raczej mrzo n k a. Dlateg o że s p rawy n ie p o to czą s ię tak , jak to zap lan o wał. Ro zwó j wy d arzeń jes t w ty m p rzy p ad k u z n atu ry n iep rzewid y waln y , tak s amo jak p rzy s złe zmian y p o g o d y . – I p o wied ział p an to Hammo n d o wi? – u p ewn ił s ię Gen n aro . – Ows zem. M ó wiłem mu tak że, g d zie p o jawią s ię o d s tęp s twa o d zało żo n eg o b ieg u wy p ad k ó w. Pierws zy n iep rzewid y waln y o b s zar zd arzeń to o czy wiś cie d o s to s o wan ie wy h o d o wan y ch d in o zau ró w d o ś ro d o wis k a. Ten s teg o zau r o b o k n as to zwierzę s p rzed s tu milio n ó w lat. Nie jes t p rzy s to s o wan y d o ży cia w d zis iejs zy m ś wiecie. W międ zy czas ie zmien ił s ię s k ład atmo s fery , n atężen ie d o cierający ch d o p o wierzch n i Ziemi p ro mien i s ło n eczn y ch , o b ecn ie ży ją in n e n iż w tamtej ep o ce o wad y , ro zleg ają s ię in n e d źwięk i, ro ś lin y też s ię zmien iły . Po p ro s tu zmien iło s ię ws zy s tk o . W p o wietrzu jes t mn iej tlen u . Ten b ied n y s twó r czu je s ię jak czło wiek n a wy s o k o ś ci trzech ty s ięcy metró w. Pro s zę ty lk o p o s łu ch ać, jak s ap ie! – A jak ie s ą in n e n iep rzewid y waln e o b s zary ? – Najo g ó ln iej mó wiąc, p ro b lemem jes t zd o ln o ś ć o b s łu g i p ark u d o k o n tro li ro zp rzes trzen ian ia s ię fo rm ży cia. His to ria ewo lu cji u czy n as , iż ży cie p o k o n u je ws zelk ie b ariery . Uwaln ia s ię. Ro zp rzes trzen ia n a n o we o b s zary , s twarzając ro zmaite p ro b lemy , a n awet n ieb ezp ieczeń s twa. Ży cie zaws ze zn ajd zie s o b ie jak iś s p o s ó b . – Ian p o k ręcił g ło wą. – Nie ch cę o d g ry wać filo zo fa, ale tak s ię rzeczy mają. Gen n aro o d wró cił g ło wę. Pro fes o r Gran t i d o k to r Sattler, k tó rzy s tali n a łące, k rzy czeli co ś i wy mach iwali ręk ami. *** – Przy n io s łeś mi co lę? – s p y tał Den n is Ned ry n a wid o k wracająceg o d o s tero wn i M u ld o o n a. Ro b erto wi n awet n ie ch ciało s ię o d p o wiad ać. Po d s zed ł d o g łó wn eg o mo n ito ra i s p rawd ził, co d zieje s ię z g o ś ćmi. Z g ło ś n ik a d o b ieg ał z p rzerwami g ło s Hard in g a: – … s teg o za… n ares zcie… ro zwiążą… teraz… – Są n a p o łu d n io wy m k rań cu wy s p y – wy jaś n ił J o h n Arn o ld . – Dlateg o s y g n ał tro ch ę zan ik a. Przełączę ich n a in n y k an ał. Ale g o ś cie o d k ry li, d laczeg o s teg o zau ry ch o ru ją. J ed zą jak ieś tru jące jag o d y . Hammo n d p o k iwał g ło wą. – Wied ziałem, że p ręd zej czy p ó źn iej ro zwiążemy ten p ro b lem – p o wied ział.
*** – Nie wy g ląd a zb y t efek to wn ie – mru k n ął Do n ald , o g ląd ając trzy man y w ręk u b iały o d łamek czeg o ś więk s zeg o . Od łamek b y ł wielk o ś ci zn aczk a p o czto weg o . – J es teś p ewn y , Alan ie? – s p y tał p o u fale. – Ab s o lu tn ie p ewn y – p o twierd ził Alan . – Ten frag men t id en ty fik u je jed n o zn aczn ie wzó r wid o czn y n a wewn ętrzn ej p o wierzch n i, czy li p o tej lek k o wk lęs łej s tro n ie. Od wró ć g o . Wid zis z? J es t n iewy raźn y , jak b y u two rzo n y z wy p u k ły ch lin ii o p is u jący ch n iereg u larn e tró jk ąty . – Wid zę… – Zn alazłem d wa jaja z tak im wzo rem n a s tan o wis k u w M o n tan ie. – M ó wis z, że to k awałek s k o ru p y jaja d in o zau ra? – Z całą p ewn o ś cią. – Nas ze d in o zau ry n ie mo g ą s ię ro zmn ażać – s twierd ził k ateg o ry czn ie Hard in g , k ręcąc g ło wą. – Najwy raźn iej mo g ą – s k wito wał Gen n aro . – To mu s iało b y ć jajo p tak a – o cen ił wetery n arz. – Na wy s p ie Nu b lar ży je ich k ilk ad zies iąt g atu n k ó w. Teraz to Alan zap rzeczy ł ru ch em g ło wy . – Sp ó jrzcie, jak i jes t p ro mień k rzy wizn y – p o wied ział. – Ten frag men t jes t p rawie p łas k i. To zn aczy , że jajo b y ło b ard zo d u że. I jak a g ru b a s k o ru p a! To b y ło jajo d in o zau ra – n o , ch y b a że macie tu s tru s ie. – To n iemo żliwe, żeb y d in o zau ry w Park u J u rajs k im s ię ro zmn ażały – u p ierał s ię wetery n arz. – M amy wy łączn ie s amice! – J a wiem ty lk o ty le, że to frag men t jaja d in o zau ra – n ie u s tęp o wał Alan . – Po trafis z o k reś lić g atu n ek ? – s p y tał M alco lm. – Ows zem. To b y ło jajo welo cirap to ra.
STEROWNIA – Co za b zd u ry ! – p ry ch n ął Hammo n d , s łu ch ając d o latu jący ch z g ło ś n ik a s łó w. – Na p ewn o zn aleźli jajo jak ieg o ś p tak a. Przecież to n ie mo że b y ć n ic in n eg o . W rad iu trzas n ęło i d ał s ię s ły s zeć g ło s M alco lma:
– Przep ro wad źmy mały tes t, zg o d a? Po p ro ś my p an a Arn o ld a, żeb y p o lecił s y s temo wi p o liczy ć d in o zau ry . – Teraz? – Tak , teraz. Ro zu miem, że d a s ię p rzes łać n a mo n ito r w s amo ch o d zie tab elę z wy n ik ami liczen ia. M ó g łb y p an to zro b ić? – Nie ma s p rawy . – Arn o ld wy d ał s y s temo wi p o lecen ia i p o ch wili n a ek ran ach p o jawiła s ię tab ela:
– M am n ad zieję, że jes t p an zad o wo lo n y – zad rwił Hammo n d . – Wid zi p an u s ieb ie tab elę? – Wid zimy , wid zimy – o d p o wied ział Ian .
– J ak zwy k le ws zy s tk o s ię zg ad za – s k o men to wał z n ies k ry wan ą s aty s fak cją s tars zy p an . – A teraz – k o n ty n u o wał Ian – czy mo żemy p o lecić s y s temo wi, b y p o s zu k ał in n ej liczb y zwierząt? – J ak iej? – s p y tał Arn o ld . – Dwu s tu trzy d zies tu d ziewięciu . – Ch wileczk ę… – J o h n Arn o ld ś ciąg n ął b rwi. Wk ró tce n a mo n ito rach p o jawiła s ię tak a wers ja tab eli:
– Co to ma b y ć?! – wy k rzy k n ął ze zło ś cią Hammo n d , wp atru jąc s ię z b lis k a w ek ran .
– Zn aleźliś my jes zcze jed n eg o p ro k o mp s o g n ata. – Sk ąd s ię wziął?! – Nie wiem! – A teraz – o d ezwał s ię p rzez rad io M alco lm – czy mo że p an p o p ro s ić s y s tem, żeb y p o s zu k ał, d ajmy n a to , trzy s tu d in o zau ró w? – Co o n wy g ad u je?! – zd en erwo wał s ię Hammo n d . – Trzy s tu ?! – M ó wił co raz g ło ś n iej. – O co mu w o g ó le ch o d zi?! – M o men cik . To p o trwa k ilk a min u t – zap o wied ział Arn o ld . Wy d ał o d p o wied n ie p o lecen ia. Najp ierw p o jawił s ię wers in fo rmu jący o całk o witej liczb ie d in o zau ró w:
– Nie ro zu miem, d o czeg o o n zmierza… – s ap n ął Hammo n d . – Ob awiam s ię, że ja ro zu miem… – J o h n Arn o ld wp atry wał s ię w n ap ięciu w ek ran . Po k azy wan a liczb a s to p n io wo ro s ła.
– Dwieś cie czterd zieś ci cztery ? – zd u miał s ię Hammo n d . – Co tu s ię d zieje? – Ko mp u ter liczy zwierzęta w Park u J u rajs k im – wy jaś n ił Hen ry Wu . – Ws zy s tk ie zwierzęta… – M y ś lałem, że zaws ze liczy ł ws zy s tk ie! – Hammo n d o d wró cił s ię g wałto wn ie. – Ned ry ! To też p an s p iep rzy ł?! – Nie – zap rzeczy ł Den n is , p o d n o s ząc wzro k . – Sy s tem p o zwala n a wp ro wad zen ie żąd an ej s u my ws zy s tk ich zwierząt, ab y p ro ces liczen ia o d b y wał s ię s zy b ciej. To u d o g o d n ien ie, a n ie b łąd . – On ma rację – wtrącił Arn o ld . – Po p ro s tu zaws ze s zu k aliś my d wu s tu trzy d zies tu o ś miu d in o zau ró w, p o n ieważ zak ład aliś my , że n ie mo że b y ć ich więcej. Na ek ran ie wid n iało ty mczas em:
– Ch wileczk ę, p rzecież n as ze d in o zau ry n ie mo g ą s ię ro zmn ażać – zau waży ł Hammo n d . – Ko mp u ter liczy p ewn ie my s zy alb o n ie wiem co .
– Też tak my ś lę – zg o d ził s ię Arn o ld . – To p rawie n a p ewn o b łąd s y s temu ś led zen ia. Wk ró tce zo b aczy my , co d o liczy ł s y s tem. – Na p ewn o n ie mo g ą s ię ro zmn ażać, p rawd a? – Hammo n d p o p atrzy ł w o czy Hen ry 'emu Wu . – Nie mo g ą.
– Sk ąd s ię teg o ty le b ierze? – zd u miał s ię Arn o ld . – Nie mam p o jęcia – p rzy zn ał Hen ry Wu . Ws zy s cy p atrzy li n a wzras tającą wciąż liczb ę wy s zu k an y ch zwierząt.
– J ezu s M aria, ile ich w s u mie b ęd zie?! – jęk n ął Do n ald . – J es tem g ło d n a! – p o s k arży ła s ię Lex . – Kied y wró cimy ? – J u ż n ied łu g o , mała. Na mo n ito rach zaczął ty mczas em mig ać k o mu n ik at:
– „Błąd " – p rzeczy tał n a g ło s Hammo n d , k iwając g ło wą. – Tak my ś lałem! Od p o czątk u miałem p rzeczu cie, że jes t tu jak iś b łąd . J ed n ak p o ch wili n a ek ran ie p o jawiła s ię p ełn a tab ela:
– Wid zicie teraz, n a czy m p o leg a n ied o s k o n ało ś ć was zy ch p ro ced u r – o d ezwał s ię z trzes zcząceg o rad ia Ian M alco lm. – Po lecaliś cie s y s temo wi wy s zu k iwan ie ty lk o o czek iwan ej liczb y d in o zau ró w. M artwiliś cie s ię, że u tracicie częś ć z n ich i s to s o waliś cie p ro ced u rę, k tó ra o s trzeg ała was za k ażd y m razem, k ied y liczb a zwierząt o k azy wała s ię zb y t mała. J ed n ak p ro b lem jes t o d wro tn y : w rzeczy wis to ś ci macie o wiele więcej d in o zau ró w, n iż wam s ię wy d awało . – J ezu s M aria! – jęk n ął Arn o ld . – Nie mo że b y ć więcej d in o zau ró w – u p ierał s ię d o k to r Wu . – Wiemy , ile d o k ład n ie wy p u ś ciliś my . J ak im s p o s o b em mo g ło b y ich b y ć więcej? – Ob awiam s ię, że tak i s p o s ó b is tn ieje: ro zmn ażają s ię – p o d s u mo wał Ian . – Nie. – J eś li n ie wy s tarczy ci d o d atk o wo zn alezio n a p rzez Alan a Gran ta s k o ru p a,
mo żecie u d o wo d n ić mo ją tezę s ami, n a p o d s tawie p o s iad an y ch p rzez was d an y ch . Po p atrz n a ro zk ład wy s o k o ś ci p ro k o mp s o g n ató w w ich p o p u lacji. J o h n Arn o ld zaraz ci g o p o k aże.
– J ak n azwałb y ś tak i wy k res ? – s p y tał Ian . – Krzy wa Po is s o n a – o d p o wied ział Wu . – Ro zk ład n o rmaln y . – Właś n ie. Ale o p o wiad ałeś n am, zd aje s ię, że h o d o wałeś p ro k o mp s o g n aty w trzech s eriach . W p ó łro czn y ch o d s tęp ach , czy tak ? – Tak … – W tak im razie wy k res ich wy s o k o ś ci p o win ien mieć trzy mak s ima lo k aln e, p o jed n y m d la k ażd ej z wy p u s zczo n y ch s erii o s o b n ik ó w. – M alco lm p o s tu k ał w k lawiatu rę. – Po win ien wy g ląd ać tak :
– A jed n ak wy s zu k iwan ie zwierząt n ie d aje tak ieg o rezu ltatu – ciąg n ął Ian . – Ob s erwacja p ro k o mp s o g n ató w ży jący ch w p ark u d aje ro zk ład n o rmaln y , ch arak tery s ty czn y d la ro zmn ażającej s ię p o p u lacji. Two je p ro k o mp s o g n aty s ię mn o żą. – Nie ro zu miem, jak to s ię d zieje. – Hen ry p o k ręcił g ło wą. – A jed n ak s ię ro zmn ażają, tak s amo jak o tn ielie, majazau ry , h ip s y lo fo d o n ty … n o i welo cirap to ry . – Bo że, p o wy s p ie b ieg ają s wo b o d n ie welo cirap to ry ! – k rzy k n ął p rzerażo n y M u ld o o n . – Nie jes t tak źle – s p ró b o wał ro zład o wać s y tu ację Hammo n d . – Wzro s t liczb y o s o b n ik ó w n as tąp ił ty lk o w p rzy p ad k u trzech … – p o p atrzy ł u ważn iej n a ek ran – n ie, p ięciu g atu n k ó w. W p rzy p ad k u d wó ch p rzy b y ło n iewiele o s o b n ik ó w. – Co p an mó wi?! – o b ru s zy ł s ię Wu . – Nie zd aje p an s o b ie s p rawy , co to o zn acza! – Zd aję, i to b ard zo d o b rze. Sp iep rzy łeś s p rawę, Hen ry . – Na p ewn o n ie. – Przecież d in o zau ry w p ark u s ię ro zmn ażają… – Ale to wy łączn ie s amice! – u p ierał s ię Hen ry . – Nie mo g ą s ię ro zmn ażać. W s y s temie mu s i b y ć jak iś b łąd . Po p atrzcie n a te liczb y . Du że d in o zau ry n ie
ro zmn o ży ły s ię, s ą ty lk o małe wzro s ty liczb y majazau r i h ip s y lo fo d o n tó w. A mn iejs ze zwierzęta ro zmn o ży ły s ię aż tak b ard zo ? To b ez s en s u . Na p ewn o liczen ie jes t b łęd n e. – Wp ro s t p rzeciwn ie – wtrącił z g ło ś n ik a Alan . – M o im zd an iem tak ie a n ie in n e liczb y p o twierd zają, że d in o zau ry s ię ro zmn ażają. W s ied miu ró żn y ch miejs cach n a wy s p ie.
MIEJSCA LĘGOWE Nieb o ciemn iało co raz b ard ziej. Z o d d ali d o leciał k o lejn y g rzmo t. Alan i p o zo s tali g o ś cie p ark u zag ląd ali d o jeep a, wp atru jąc s ię w mo n ito r n a d es ce ro zd zielczej. – W s ied miu miejs cach ?! – jęk n ął Wu . – M iejs cach lęg o wy ch , in aczej g n iazd ach – p o twierd ził Alan . – Zak ład am, że p rzeciętn y lęg s k ład a s ię z o ś miu – d wu n as tu jaj. Na p o d s tawie d an y ch , k tó re wid zimy , o cen iam, że p ro k o mp s o g n aty mają d wa g n iazd a, welo cirap to ry też d wa, o tn ielie jed n o , h ip s y lo fo d o n ty i majazau ry tak że p o jed n y m. – Gd zie s ą te g n iazd a? – Będ ziemy je mu s ieli zn aleźć. Din o zau ry o d b y wają lęg i w u s tro n n y ch miejs cach . – Ale d laczeg o d u ży ch d in o zau ró w jes t tak mało ? – d o p y ty wał s ię Hen ry . – J eś li jes t g d zieś g n iazd o majazau ry , w k tó ry m s amica zło ży ła o s iem d o d wu n as tu jaj, w p ark u p o win n o b y ć o s iem d o d wu n as tu n o wy ch majazau r, a n ie jed n a. – Zg ad za s ię – p o twierd ził Alan . – Ty lk o że welo cirap to ry i p ro k o mp s o g n aty , k tó re b ieg ają p o cały m p ark u , p rawd o p o d o b n ie p o żerają jaja więk s zy ch d in o zau ró w, a tak że ś wieżo wy k lu te mło d e. – Nig d y n iczeg o tak ieg o n ie zao b s erwo waliś my – p o wied ział J o h n Arn o ld . – Welo cirap to ry p ro wad zą n o cn y try b ży cia. Czy o b s erwu jecie zwierzęta tak że w n o cy ? – zap y tał Alan . Zap ad ło d łu g ie milczen ie. – Po d ejrzewałem, że n ie – s k wito wał Alan . – Ale two ja h ip o teza i tak s ię n ie k lei – u p ierał s ię Hen ry – b o n iemo żliwe, żeb y p ięćd zies iąt d o d atk o wy ch zwierząt mo g ło s ię wy ży wić jajami z p aru g n iazd .
– Niemo żliwe. Zap ewn e jed zą tak że co ś in n eg o , n a p rzy k ład n iewielk ie g ry zo n ie. M y s zy i s zczu ry . Co wy n a to ? I zn o wu zap ad ło milczen ie. – Niech zg ad n ę – ciąg n ął Alan – k ied y zaczęliś cie b u d o wę p ark u , mieliś cie k ło p o t ze s zczu rami, ale z u p ły wem czas u jak o ś zn ik n ął. – Rzeczy wiś cie! Tak b y ło … – I n ig d y n ie p rzy s zło wam d o g ło wy , żeb y zb ad ać d laczeg o ? – Zak ład aliś my p o p ro s tu … – zaczął Arn o ld . – Słu ch ajcie – p rzerwał mu Hen ry – tak czy o wak , p o zo s taje fak tem, że ws zy s tk ie d in o zau ry s ą s amicami. Nie mo g ą s ię ro zmn ażać. Alan ju ż zas tan awiał s ię n ad tą k wes tią. Kied y ś czy tał o b ard zo in teres u jący ch n iemieck ich b ad an iach . M iał wrażen ie, że ich wy n ik i mo g ą b y ć k lu czem d o ro związan ia zag ad k i. – Kied y rek o n s tru o wałeś DNA frag men tami, p rawd a? – u p ewn ił s ię. – Tak .
d in o zau ró w, p raco wałeś
z
jeg o
mały mi
– Czy ab y zrek o n s tru o wać całą cząs teczk ę DNA, mu s iałeś czas em p o s łu g iwać s ię frag men tami jej łań cu ch a p o ch o d zący mi o d in n y ch g atu n k ó w zwierząt? – Czas ami tak – p o twierd ził Wu . – By ł to jed y n y s p o s ó b n a o s iąg n ięcie celu . Czas ami u ży waliś my DNA p tak ó w – n ajro zmaits zy ch g atu n k ó w – czas ami g ad ó w. – A p łazó w? W s zczeg ó ln o ś ci żab . – Niewy k lu czo n e, mu s iałb y m s p rawd zić. – Sp rawd ź, b o my ś lę, że właś n ie tu leży wy jaś n ien ie całej s y tu acji. – Żab ie DNA? – zd ziwił s ię Ian . – Dlaczeg o ? – Słu ch ajcie – o d ezwał s ię Gen n aro – to in try g u jąca d y s k u s ja, ale n ie zap o mn ijmy o p o d s tawo wy m p y tan iu : czy jak ieś d in o zau ry wy d o s tały s ię z wy s p y ? – Nie mo żemy teg o s twierd zić n a p o d s tawie d an y ch , jak imi d y s p o n u jemy – o d p o wied ział Alan . – To jak s ię teg o d o wiemy ? – J a zn am ty lk o jed en s p o s ó b g n iazd a d in o zau ró w, p rzy jrzeć im p o zo s tałe tam frag men ty s k o ru p . W wy k lu ło s ię w p ark u . Wted y mo żn a b rak u je.
– o d p arł Gran t. – Trzeb a o d n aleźć ws zy s tk ie s ię z b lis k a i p o liczy ć, z ilu jaj p o ch o d zą ten s p o s ó b b y ć mo że u s talimy , ile d in o zau ró w b ęd zie s p ró b o wać o cen ić, d laczeg o n iek tó ry ch
– I tak n ie d o wies z s ię tą meto d ą, czy b rak u jące d in o zau ry zo s tały zag ry zio n e, zd ech ły z p rzy czy n n atu raln y ch czy też u ciek ły z wy s p y – zau waży ł Ian . – To p rawd a, ale zaws ze b ęd ziemy mieli d zięk i temu więcej d an y ch . Po za ty m s ąd zę, że p rzy g ląd ając s ię u ważn iej wy k res o m o b razu jący m p o p u lacje p o s zczeg ó ln y ch g atu n k ó w d in o zau ró w, zd o łamy o d czy tać z n ich więcej in fo rmacji – o cen ił Alan . – J ak zn aleźć g n iazd a d in o zau ró w? – M y ś lę, że p o mo że n am w ty m s y s tem ś led zen ia zwierząt. – M o żemy ju ż wracać? – wtrąciła s ię Lex . – J es tem g ło d n a! – Tak , wracajmy . – Alan u ś miech n ął s ię d o d ziewczy n k i. – By łaś b ard zo cierp liwa. – Za jak ieś d wad zieś cia min u t b ęd zies z s ied ziała p rzy s to le i zajad ała – o b iecał Ed Reg is i p ierws zy ru s zy ł w s tro n ę s amo ch o d ó w. – J a b y m jes zcze ch wilę zo s tała – o d ezwała s ię Ellie. – Po ro b ię zd jęcia s teg o zau ro wi ap aratem d o k to ra Hard in g a. Pęch erzy k i w p as zczy zwierzęcia p o win n y d o ju tra zn ik n ąć. – J a wo lę wracać – p o wied ział Alan . – Po jad ę z d ziećmi. – J a też wracam – d o d ał Ian . – A ja ch y b a zo s tan ę – o zn ajmił Do n ald . – Wró cę jeep em z p an em Hard in g iem i p an ią Ellie. – Do b rze, to my jed ziemy . – Dlaczeg o p rawn ik zd ecy d o wał s ię zo s tać? – zd ziwił s ię Ian , id ąc o b o k Alan a. – M o że ze wzg lęd u n a Ellie. – Alan wzru s zy ł ramio n ami. – Tak my ś lis z? Ze wzg lęd u n a te s zo rty ? – Nie p ierws zy raz tak s ię d zieje. Do s zli d o s amo ch o d ó w. – Teraz ja ch cę jech ać z p ro fes o rem Gran tem – o d ezwał s ię Tim. – Nies tety , p an p ro fes o r i ja mu s imy p o ro zmawiać – o d p arł Ian . – Będ ę ty lk o s ied ział i s łu ch ał, i n ic n ie mó wił – o b iecał ch ło p iec. – To b ęd zie p ry watn a ro zmo wa – u ciął Ian . – Wies z co , Tim? – o d ezwał s ię Ed . – To n iech p an o wie p ro fes o ro wie s ied zą s o b ie we d wó ch w d ru g im s amo ch o d zie, a my p o jed ziemy p ierws zy m i b ęd zies z mó g ł zało ży ć g o g le n o k to wizy jn e. Patrzy łeś k ied y ś p rzez tak ie? To s p ecjaln e o k u lary z b ard zo czu ły mi k amerami CCD, d zięk i k tó ry m wid zi s ię w ciemn o ś ci.
– Fajn ie! – u cies zy ł s ię Tim i ru s zy ł d o p ierws zej to y o ty . – Ej, ja też ch cę zało ży ć tak ie g o g le! – k rzy k n ęła Lex . – Nie. – To n ies p rawied liwe! Ty zaws ze d o s tajes z ws zy s tk o , co ch ces z! Ed p o p atrzy ł n a d zieci. – Wy o b rażam s o b ie, jak b ęd zie wy g ląd ała jazd a d o o ś ro d k a… – mru k n ął. Alan i Ian ws ied li d o d ru g iej to y o ty . W ty m s amy m mo men cie n a p rzed n ią s zy b ę s p ad ły p ierws ze k ro p le d es zczu . – Ru s zajmy – p o n ag lił Ed . – M am o ch o tę n a k o lację. Wy p iłb y m też k ielis zek b an an o weg o d aiq u iri. Co wy n a to , p an o wie? Nap ijecie s ię d aiq u iri? – Po s tu k ał w mas k ę s amo ch o d u . – Do zo b aczen ia p rzed g łó wn y m b u d y n k iem. – Po b ieg ł d o p ierws zej to y o ty i ws iad ł. Zamig ało czerwo n e ś wiatełk o n a d es ce ro zd zielczej i o b a s amo ch o d y ru s zy ły z cich y m s zu mem elek try czn y ch s iln ik ó w. *** Zaczy n ało s ię ś ciemn iać. M alco lm s ied ział zamy ś lo n y i milczący jak n ig d y . – Do s trzeg as z, że two ja teo ria s ię s p rawd za? – zag ad n ął g o Alan . – Prawd ę mó wiąc, tro ch ę s ię b o ję. Co ś mi mó wi, że jes teś my w n ieb ezp ieczn y m mo men cie. – Dlaczeg o ? – In tu icja. – To matematy cy wierzą w in tu icję? – Och , tak . In tu icja jes t b ard zo ważn a. M y ś lałem w tej ch wili o frak talach . Wies z, co to s ą frak tale? – Prawd ę mó wiąc, n ie wiem – p rzy zn ał Alan . – To s zczeg ó ln e two ry g eo metry czn e, o d k ry ł je M an d elb ro t. Zwy k ła g eo metria eu k lid es o wa, k tó rej k ażd y u czy s ię w s zk o le, d o ty czy p ro s to k ątó w, s ześ cian ó w czy k u l. Geo metria frak taln a o p is u je, jak s ię zd aje, wiele p rawd ziwy ch , wy s tęp u jący ch w ś wiecie wo k ó ł n as o b iek tó w. Gó ry czy ch mu ry to frak tale. Tak ie mają k s ztałty . Frak tale mają zatem p ewien związek z rzeczy wis to ś cią… M an d elb ro t o d k ry ł n iezwy k łą, ciek awą i ważn ą rzecz – to , że frak tale wy g ląd ają n iemal id en ty czn ie n iezależn ie o d s k ali, w jak iej s ię je o g ląd a. – Od s k ali?
– Na p rzy k ład p o tężn a g ó ra wid zian a z d u żej o d leg ło ś ci ma ch arak tery s ty czn y n iereg u larn y k s ztałt g ó ry . J eś li s ię d o n iej p o d ejd zie i p rzy jrzy s ię s amemu s zczy to wi, o k aże s ię, że ma o n p o d o b n y k s ztałt d o całej g ó ry . W ten s p o s ó b mo żn a zb liżać s ię d o s zczy tu co raz b ard ziej, o b ejmu jąc wzro k iem co raz mn iejs zy k awałek s k ały – aż d o ty ch mik ro s k o p ijn ej wielk o ś ci – i za k ażd y m razem b ęd ą o n e miały p rawie tak i s am k s ztałt jak cała g ó ra. – Nie wiem, d laczeg o tak b ard zo cię to n iep o k o i. – Alan ziewn ął. Wy czu ł w p o wietrzu wo ń s iark i u n o s zącą s ię w p o b liżu p aru jący ch g ejzeró w. Dro g a zb liży ła s ię d o b rzeg u wy s p y , teraz wid ać b y ło z n iej p lażę i o cean . – Sk łan ia to d o o k reś lo n eg o s p o s o b u p atrzen ia n a ró żn e rzeczy – o d p o wied ział Ian . – M an d elb ro t o d k ry ł o lb rzy mie p o d o b ień s two teg o , co n ajmn iejs ze, d o teg o , co n ajwięk s ze. Otó ż to p o d o b ień s two d o ty czy tak że zd arzeń . – Zd arzeń ? – zd ziwił s ię Alan . – Po my ś lmy n a p rzy k ład o cen ach b awełn y . W d o k u men tach g iełd y s ą d o k ład n ie o d n o to wan e cen y b awełn y n a p rzes trzen i p o n ad s tu o s tatn ich lat. Kied y zaczy n a s ię an alizo wać te zmian y , mo żn a zau waży ć, że wy k res zmian cen b awełn y w ciąg u d n ia ma w zas ad zie tak i s am k s ztałt jak wy k res ty ch że zmian w ciąg u ty g o d n ia, a tak że n a p rzes trzen i ro k u czy n awet d zies ięciu lat. I tak jes t z ró żn y mi rzeczami. J ed en d zień jes t p o d o b n y d o całeg o ży cia czło wiek a. Zaczy n as z co ś ro b ić, ale w k o ń cu zajmu jes z s ię czy mś in n y m. Zamierzałeś załatwić jak ąś s p rawę, ale n ie zro b iłeś teg o . Czło wiek , k tó ry ma za s o b ą d łu g ie ży cie, o b s erwu je p o d jeg o k o n iec, że cała jeg o ziems k a eg zy s ten cja miała p rzy p ad k o wy , ch ao ty czn y wy miar. Całe lu d zk ie ży cie ma p o d o b n y k s ztałt jak jed en d zień b ęd ący jeg o częś cią. – M o żn a i tak p atrzeć n a s p rawy – zg o d ził s ię Alan . – Nie mo żn a, ty lk o trzeb a. A p rzy n ajmn iej to jed y n a d ro g a, b y zao b s erwo wać rzeczy wis to ś ć tak ą, jak a jes t n ap rawd ę. Wid zis z, teo ria frak tali, my ś l o p o d o b ień s twie s k al, zawiera w s o b ie tak że as p ek t rek u ren cji, p o wtarzan ia s ię rzeczy w ró żn y ch s k alach , i to , że zd arzen ia s ą n iep rzewid y waln e. Ich b ieg mo że zmien ić s ię n ag le, całk iem b ez o s trzeżen ia. – Ah a… – Czło wiek ma jed n ak ten d en cję d o u s p o k ajan ia s ieb ie s ameg o i wy o b rażan ia s o b ie, że g wałto wn e, n ies p o d ziewan e zmian y to co ś wy jątk o weg o , jak b y zewn ętrzn eg o wzg lęd em n o rmaln eg o b ieg u rzeczy . M ó wię n a p rzy k ład o wy p ad k ach s amo ch o d o wy ch czy ś mierteln ej ch o ro b ie – p o zo s tają o n e p o za n as zą k o n tro lą. Nie my ś limy o n ag łej, rad y k aln ej, irracjo n aln ej zmian ie jak o o czy mś n ieo d ro d n ie
wb u d o wan y m w s amą tk an k ę is tn ien ia. J ed n ak tak właś n ie jes t – p rzek o n y wał Ian . – Teo ria ch ao s u u czy n as , że lin earn y b ieg zd arzeń , k tó ry wy d aje n am s ię n iemal czy mś zag waran to wan y m – we ws zy s tk ich d zied zin ach , o d fizy k i aż p o ak cję p o wieś ci czy filmu – p o p ro s tu w p rak ty ce n ie wy s tęp u je. Po s trzeg an ie ś wiata jak o lin earn eg o jes t b łęd n e. Prawd ziwe ży cie to n ie s eria p o łączo n y ch ze s o b ą zd arzeń , p o jawiający ch s ię g rzeczn ie jed n o p o d ru g im jak p acio rk i n as zy jn ik a. Ży cie jes t w is to cie s erią o d d ziały wań o tak im ch arak terze, że jed n o n iep o zo rn e zd arzen ie mo że zmien ić cały s zereg n as tęp n y ch w zu p ełn ie n iep rzewid y waln y , w ty m tak że trag iczn y s p o s ó b . – Ian o p arł s ię wy g o d n ie i p o p atrzy ł n a to y o tę jad ącą p rzed n imi. – To ważk a p rawd a o p is u jąca s tru k tu rę całeg o ws zech ś wiata. J ed n ak z jak ieg o ś p o wo d u k o n ieczn ie wo limy zach o wy wać s ię, jak b y n ie b y ła o n a p rawd ą. Nag le o b a s amo ch o d y g wałto wn ie zah amo wały . – Co s ię s tało ? – s p y tał Alan . Dzieci w au cie z p rzo d u ws k azy wały z o ży wien iem o cean . W p ewn ej o d leg ło ś ci o d b rzeg u , p o d n is k imi ch mu rami wid ać b y ło ciemn ą s y lwetk ę s tatk u zao p atrzen io weg o , k tó ry zmierzał z p o wro tem w s tro n ę Pu n taren as . –
Dlaczeg o
s ię
zatrzy maliś my ?
–
zain teres o wał
s ię
Ian . Alan
włączy ł
k ró tk o faló wk ę i u s ły s zał, jak mała Lex wo łała p o d n ieco n a: – Tam, tam, Timmy ! Wid zis z? J es t tam! – Ch y b a mó wią o ty m s tatk u … – Ian wy tęży ł wzro k . – Ch y b a tak . Reg is wy s k o czy ł z s amo ch o d u i p o d b ieg ł d o to y o ty Alan a i Ian a. – Przep ras zam was , ale d zieci s ą tak p o d ek s cy to wan e, że n ie s łu ch ają. M acie tu lo rn etk i? – Co s ię s tało ? – M ała Lex mó wi, że wid zi n a s tatk u jak ieś zwierzę. *** Alan złap ał lo rn etk ę i o p arł ło k cie n a k rawęd zi o k n a s amo ch o d u . Przes u n ął s p o jrzen iem wzd łu ż k ad łu b a s tatk u . By ło ju ż tak ciemn o , że wid ać b y ło g łó wn ie s y lwetę jed n o s tk i. W p ewn ej ch wili zap aliły s ię jej ś wiatła p o zy cy jn e, o d cin ając s ię k o lo rami o d ciemn o p u rp u ro weg o n ieb a. – I co , wid zis z co ś ? – n iecierp liwił s ię Ed . – Nie.
– Są n is k o – p o wied ziała z g ło ś n ik a Lex . – Patrzcie n is k o . Alan p o ch y lił lo rn etk ę n iżej i o b s erwo wał k ad łu b tu ż p o n ad lin ią wo d y . Statek b y ł s zero k i, wzd łu ż całej jeg o d łu g o ś ci b ieg ło n ad b u rcie. Alan z tru d em ro zró żn iał s zczeg ó ły . – Nic n ie wi… – Ale ja wid zę! – p rzerwała mu n iecierp liwie d ziewczy n k a. – Są b lis k o ty łu ! Patrz b lis k o ty łu s tatk u ! – J ak to mo żliwe, że te d zieci tak d o b rze wid zą? – zd ziwił s ię Ian . – Dzieci wid zą lep iej n iż my – o d p o wied ział Alan . – Dawn o zap o mn ieliś my , że n as z wzro k b y ł k ied y ś tak o s try jak ich wzro k teraz. Przes u n ął p ły n n ie lo rn etk ę w s tro n ę ru fy s tatk u i n ag le zo b aczy ł d in o zau ry ! Bawiły s ię ze s o b ą, b ieg ając międ zy majaczący m w mro k u wy p o s ażen iem jed n o s tk i. Alan wid ział je ty lk o p rzez ch wilę, ale n awet w tak s łab y m ś wietle zd ąży ł d o s trzec, że p o ru s zały s ię ty lk o n a ty ln y ch k o ń czy n ach , u trzy mu jąc ró wn o wag ę d zięk i g ru b y m o g o n o m. M iały mo że p o p ó ł metra wy s o k o ś ci czy też o d ro b in ę więcej… – No i co , wid zis z wres zcie? – d o p y ty wała s ię Lex . – Wid zę. – Co to za d in o zau ry ? – Welo cirap to ry . M ło d e. Do s trzeg łem d wa, ale mo że b y ć ich więcej. – J ezu s M aria! – wy k rzy k n ął Ed . – Przecież ten s tatek p ły n ie n a s tały ląd ! – Nie ma co s ię ty m tak p o d n iecać – u s p o k o ił g o Ian , wzru s zając ramio n ami. – Wy wo łajcie p rzez rad io k ap itan a i p o wied zcie, żeb y zawró cił. Ed s ięg n ął d o s amo ch o d u p o k ró tk o faló wk ę. Ro zleg ły s ię d o n o ś n e g wizd y i trzas k i. Ed zmien iał k an ały . – Ta k ró tk o faló wk a ch y b a s ię zep s u ła – s twierd ził. – Nic z teg o . Po d b ieg ł d o p ierws zeg o s amo ch o d u i ws k o czy ł d o ś ro d k a. Po ch wili p o wied ział s fru s tro wan y : – W o b y d wu k ró tk o faló wk ach ty lk o wy je. Nie mo g ę wy wo łać s tatk u . – W k ażd y m razie jed źmy ju ż – s k wito wał Alan . *** Ro b ert M u ld o o n s tał p rzy wielk ich o k n ach s tero wn i i p atrzy ł n a p ark . Pu n k tu aln ie o d ziewiętn as tej n a całej wy s p ie Nu b lar zap aliły s ię k warco we reflek to ry , zamien iając Park J u rajs k i w is tn y k lejn o t p rzy ro d y , is k rzący s ię aż d o p o łu d n io weg o k rań ca wy s p y . Ro b ert u wielb iał ten mo men t, to b y ła d la n ieg o
n ajp rzy jemn iejs za p o ra d n ia. W g ło ś n ik ach ro zleg ały s ię rad io we trzas k i. – Au ta zn o wu ru s zy ły – zameld o wał Arn o ld . – Wracają d o n as . – Dlaczeg o s ię zatrzy mali? – s p y tał Hammo n d . – I d laczeg o n ie mo żemy s ię z n imi p o ro zu mieć? – Nie wiem. M o że p o wy łączali k ró tk o faló wk i. – To p ewn ie z p o wo d u b u rzy – u zn ał Ro b ert. – Bu rze p o wo d u ją zak łó cen ia rad io we. – Za d wad zieś cia min u t tu taj b ęd ą – p o wied ział s tars zy p an . – Lep iej d ajcie zn ać k u ch arzo m, żeb y p rzy g o to wali jed zen ie. Dzieci n a p ewn o zg ło d n iały . J o h n Arn o ld p o d n ió s ł s łu ch awk ę i u s ły s zał n iep rzerwan y mo n o to n n y s zu m. – Co to jes t? Co s ię d zieje?! – O J ezu , o d łó ż tę s łu ch awk ę, czło wiek u , b o p rzerwies z s tru mień d an y ch ! – rzu cił Den n is Ned ry . – Zająłeś ws zy s tk ie lin ie telefo n iczn e? Nawet s ieć wewn ętrzn ą?! – Zająłem ws zy s tk ie lin ie, k tó re łączą wy s p ę ze ś wiatem zewn ętrzn y m – wy jaś n ił Den n is . – Ale p o łączen ia wewn ętrzn e p o win n y b y ć mo żliwe. – Wy g ląd a n a to , że n ie s ą. – No to p rzep ras zam. Zwo ln ię wam p arę lin ii p o d k o n iec n as tęp n ej tran s mis ji, to b ęd zie za jak iś k wad ran s ik . – Den n is ziewn ął. – Po s ied zę tu ch y b a ciu rk iem d o k o ń ca n ied zieli… No , to s k o czę s e p o tę co lę. – Sięg n ął p o to rb ę i ru s zy ł d o d rzwi. – Ty lk o n ie d o ty k ajcie mo jeg o k o mp u tera, d o b ra? I wy s zed ł. – Co za o d rażający ty p ! – s k o men to wał s tars zy p an . – Fak t – p rzy zn ał Arn o ld . – Ale ch y b a wie, co ro b i. *** J as n e reflek to ry teren o wy ch to y o t s p rawiały , że wy d o b y wający ch s ię z g ejzeró w two rzy ły s ię małe tęcze.
w
mg lis ty ch
o p arach
– Ile czas u trwa rejs s tatk u s tąd d o s tałeg o ląd u ? – s p y tał p rzez rad io Alan . – M n iej więcej o s iemn aś cie g o d zin – o d p o wied ział Ed . – Statek d o b rze rad zi s o b ie z wy s o k ą falą. – Sp o jrzał n a zeg arek . – Po win ien d o b ić d o b rzeg u ju tro k o ło jed en as tej. Alan s ię s k rzy wił. – Nad al n ie mo żes z wy wo łać jeg o zało g i?
– J ak d o tąd mi s ię n ie u d ało . – A czy mo żes z p o łączy ć s ię z Hard in g iem? – Też n ie, p ró b o wałem. M o że wy łączy ł k ró tk o faló wk ę? – To zn aczy , że n ik t o p ró cz n as n ie b ęd zie wied ział, że n a ty m s tatk u s ą welo cirap to ry . – Ian p o k ręcił g ło wą. – Pró b u ję wy wo łać k o g o k o lwiek – zap ewn ił Ed . – J ezu s M aria, p rzecież te p o two ry n ie mo g ą zn aleźć s ię n a wy b rzeżu ! – Ile czas u b ęd ziemy jes zcze jech ali? – Stąd … jes zcze jak ieś s zes n aś cie czy s ied emn aś cie min u t – o cen ił Reg is . Wzd łu ż całej tras y p o ro zmies zczan e b y ły reflek to ry . Alan czu ł s ię, jak b y jech ał p rzez jas n o zielo n y tu n el z liś ci. Na p rzed n ią s zy b ę s k ap y wały wielk ie k ro p le d es zczu . Nag le s amo ch ó d zwo ln ił i s ię zatrzy mał. – Co teraz b ęd zie? – s p y tał. – Nie ch cę s ię ju ż zatrzy my wać – p o s k arży ła s ię Lex . – Po co s to imy ? I
wted y
n ies p o d ziewan ie
w
cały m
p ark u
zg as ło
ś wiatło .
Zap an o wała
n iep rzen ik n io n a ciemn o ś ć. – Ej, co jes t?! – k rzy k n ęła Lex . – Pewn ie ty lk o wy łączy ło s ię zas ilan ie czy co ś – o d p o wied ział Ed . – Reflek to ry n a p ewn o zaraz s ię zap alą. *** – Co s ię d zieje, d o ch o lery ? – J o h n Arn o ld wp atry wał s ię w mo n ito ry . – Co s ię s tało ? – zawtó ro wał mu M u ld o o n . – Awaria zas ilan ia? – Tak , ale ty lk o w g łęb i wy s p y . W cały m n as zy m b u d y n k u jes t p rąd , ws zy s tk o d ziała. Za to n a d wo rze – n ic. Oś wietlen ie, k amery … p o p ro s tu n ic. M o n ito ry p rzes tały p o k azy wać co k o lwiek . – A co z s amo ch o d ami? – Lan d cru is ery zatrzy mały s ię g d zieś w o k o licach teren u d la ty ran o zau ró w. – No to zad zwo ń d o mech an ik ó w i p o wied z, żeb y p rzy wró cili zas ilan ie. J o h n p o d n ió s ł s łu ch awk ę jed n eg o z telefo n ó w i u s ły s zał o d g ło s y tran s mis ji d an y ch – to „ro zmawiały " ze s o b ą k o mp u tery Ned ry 'eg o . – Telefo n y s ą zajęte p rzez teg o ch o lern eg o Ned ry 'eg o . Ned ry ! Gd zie o n s ię, d o d iab ła, p o d ział?!
*** Den n is o two rzy ł d rzwi z n ap is em ZAPŁADNIANIE. Awaria zas ilan ia w g łęb i p ark u wiązała s ię z wy łączen iem ws zy s tk ich o twieran y ch n a k arty zamk ó w – w tej ch wili ws zy s tk ie d rzwi w b u d y n k u o twierały s ię p o n aciś n ięciu k lamk i. Du ża częś ć b łęd ó w w s y s temie k o mp u tero wy m Park u J u rajs k ieg o p o wo d o wała właś n ie p ro b lemy związan e z s y s temem b ezp ieczeń s twa. Den n is zas tan awiał s ię, czy k to ś wie, że p o wiązan ie o twarcia zamk ó w z awarią p rąd u n ie b y ło b łęd em, ale że s p ecjaln ie to zap ro g ramo wał. Wb u d o wał w ten s p o s ó b w s y s tem co ś w ro d zaju wy jś cia ewak u acy jn eg o . M ało k tó ry twó rca d u żeg o s y s temu k o mp u tero weg o o p iera s ię p o k u s ie zo s tawien ia s o b ie mo żliwo ś ci właman ia s ię d o ń . Po za ty m tak n ak azy wał zd ro wy ro zs ąd ek – jeś li n ied o ś wiad czen i u ży tk o wn icy zab lo k u ją d o s tęp d o s y s temu , n ie b ęd ą p o trafili s ię d o n ieg o d o s tać i wezwą jeg o twó rcę n a p o mo c, zaws ze b ęd zie mo żn a jej u d zielić i n ap rawić, co trzeb a. Wres zcie b y ł to ro d zaj b u d ząceg o emo cje p o d p is u , co ś w ro d zaju s p ecy ficzn eg o „tu b y łem". W p rzy p ad k u Park u J u rajs k ieg o Den n is o wi ch o d ziło g łó wn ie o zab ezp ieczen ie s ię n a p rzy s zło ś ć. Twó rcy teg o p rzed s ięwzięcia d en erwo wali g o : n a zaawan s o wan y m etap ie realizacji p ro jek tu k iero wn ictwo In Gen u zażąd ało p o ważn y ch zmian w s y s temie, a jed n o cześ n ie wcale n ie zamierzało za n ie p łacić, ty lk o u p ierało s ię, że o b ejmu je je p o d p is an a n a p o czątk u u mo wa. Gro żo n o Den n is o wi p ro ces ami, wy s łan o lis ty d o in n y ch jeg o k lien tó w, w k tó ry ch p o wiad amian o , iż n ie mo żn a n a n im p o leg ać. Po p ro s tu g o s zan tażo wan o . Os tateczn ie Ned ry b y ł zmu s zo n y p rzełk n ąć zło ś ć i wp ro wad zić zmian y , k tó ry ch d o mag ał s ię Hammo n d . Dlateg o g d y d o Den n is a zwró cił s ię Lewis Do d g s o n z Bio s y n u , ten u ważn ie g o wy s łu ch ał. Co więcej, mó g ł zg o d n ie z p rawd ą p o ch walić s ię, iż p o traf o b ejś ć zab ezp ieczen ia Park u J u rajs k ieg o . M ó g ł d o s tać s ię d o k ażd eg o p o mies zczen ia n a wy s p ie i d o k ażd eg o frag men tu jej s y s temu k o mp u tero weg o z teg o p ro s teg o p o wo d u , iż tak g o , n a ws zelk i wy p ad ek , zap ro g ramo wał. Ws zed ł d o s ali, g d zie zap ład n ian o jaja. By ła p u s ta – zg o d n ie z jeg o p rzy p u s zczen iami ws zy s cy p raco wn icy p o s zli n a k o lację. Den n is ro zp iął to rb ę i wy jął s p rep aro wan ą p u s zk ę p ian k i d o g o len ia Gillette. Od k ręcił d o ln ą częś ć. Wn ętrze p u s zk i b y ło p o d zielo n e n a k ilk an aś cie cy lin d ry czn y ch p o jemn iczk ó w. Zało ży ł g ru b e, ch ro n iące p rzed ek s tremaln y mi temp eratu rami ręk awice i o two rzy ł d rzwi ch ło d n i. Wid n iał n a n ich n ap is : ZDOLNY DO ŻYCIA M ATERIAŁ BIOLOGICZNY – TEM P. M IN. -1 0 ° C. Ch ło d n ia miała ro zmiary d u żej s zafy , w ś ro d k u
zn ajd o wały s ię p ó łk i s ięg ające o d p o d ło g i d o s u fitu . Więk s zo ś ć z n ich b y ła zas tawio n a o d czy n n ik ami i ró żn y mi cieczami w p las tik o wy ch to reb k ach . Po d jed n ą ze ś cian s tała n ied u ża zamrażark a zawierająca ciek ły azo t. Den n is o two rzy ł jej g ru b e ceramiczn e d rzwi i wś ró d b iały ch o p aró w azo tu wy s u n ął s ię ze ś ro d k a s telaż z mały mi fo lk ami. Emb rio n y b y ły o p is an e: „Steg o zau r", „Ap ato zau r", „Had ro zau r", „Ty ran o zau r"… Każd y z n ich tk wił w s zk lan ej fio lce, o win ięty fo lią alu min io wą. Pro b ó wk i zamk n ięto k o rk ami z p o limeru . Den n is s zy b k o wy jął p o d wie fo lk i z emb rio n ami k ażd eg o z ro d zajó w d in o zau ró w i u mieś cił je w p rzero b io n ej p u s zce p o p ian ce. Sk o ń czy ws zy , zmo n to wał p u s zk ę, a n as tęp n ie p rzek ręcił wierzch n ią częś ć. Ro zleg ł s ię s y k g azu i p u s zk a n aty ch mias t p o k ry ła s ię s zro n em. Do d g s o n zap o wied ział, że zawarta w p u s zce s u b s tan cja ch ło d ząca u trzy ma emb rio n y w s tan ie zamro żen ia p rzez trzy d zieś ci s ześ ć g o d zin . Wy s tarczy , ab y zn aleźć s ię w San J o s é, my ś lał Den n is . Op u ś cił ch ło d n ię i s ch o wał p u s zk ę d o to rb y , a p o tem wy s zed ł z lab o rato riu m n a k o ry tarz. Cała k rad zież zajęła mu n iecałe d wie min u ty . Wy o b rażał ju ż s o b ie k o n s tern ację w s tero wn i; z p ewn o ś cią zn ajd u jący s ię tam lu d zie p o mału zaczy n ają zd awać s o b ie s p rawę z s y tu acji. Ko d y b ezp ieczeń s twa zo s tały zmien io n e, ws zy s tk ie lin ie telefo n iczn e zajęte… Do p ro wad zen ie s y s temu d o n o rmaln eg o fu n k cjo n o wan ia zajęło b y im p arę g o d zin . Ale za k ilk a min u t wró cę d o s tero wn i i ws zy s tk o n ap rawię, my ś lał. I n ik o mu n awet n ie p rzy jd zie d o g ło wy , co zro b iłem w międ zy czas ie. Uś miech ając s ię p o d n o s em, Den n is zs zed ł n a p arter, k iwn ął g ło wą w s tro n ę s trażn ik a i ru s zy ł d alej, d o p iwn icy . M in ął ró wn e rzęd y elek try czn y ch to y o t i p o d s zed ł d o b en zy n o weg o jeep a. Ws iad ając d o n ieg o , zo b aczy ł, że n a fo telu p as ażera leży jak aś d ziwn a ru ra. Przy p o min ała z wy g ląd u wy rzu tn ię rak iet. Den n is p rzek ręcił k lu czy k w s tacy jce i s p o jrzał n a zeg arek . Trzy min u ty jazd y s tąd d o p rzy s tan i n a ws ch o d n im wy b rzeżu wy s p y , liczy ł. I trzy min u ty n a p o wró t d o s tero wn i p ark u . To n ap rawd ę ch wila. *** – Ch o lera jas n a! – wś ciek ał s ię Arn o ld , b ezs k u teczn ie p ró b u jąc wy d awać p o lecen ia s y s temo wi. – Nic n ie d ziała n o rmaln ie! M u ld o o n wciąż s tał p rzy o k n ie. Oś wietlen ie wy s p y zg as ło , n ie licząc o to czen ia
g łó wn eg o k o mp lek s u b u d y n k ó w. Zo b aczy ł k ilk u p raco wn ik ó w b ieg n ący ch , b y s ch ro n ić s ię p rzed d es zczem. Ch y b a n ik t n ie zd awał s o b ie s p rawy , że d zieje s ię co ś złeg o . Ro b ert p o p atrzy ł n a h o tel – tam ś wieciło s ię ws zy s tk o , co trzeb a. – Nied o b rze! – jęk n ął J o h n Arn o ld . – Nap rawd ę n ied o b rze! – Co s ię d zieje? – Ro b ert p o p atrzy ł n a J o h n a, o d wracając g ło wę. Nie zo b aczy ł wy jeżd żająceg o z p o d ziemn eg o g arażu jeep a, k tó ry ru s zy ł n a ws ch ó d d ro g ą s łu żącą d o o b s łu g i tech n iczn ej p ark u . – Ten id io ta Ned ry wy łączy ł ws zy s tk ie s y s temy b ezp ieczeń s twa! – k rzy k n ął J o h n . – Cały b u d y n ek s to i o two rem! Zamk i w d rzwiach n ie d ziałają i mo żn a o two rzy ć k ażd e p o mies zczen ie! – Po wiad o mię o ch ro n ę – rzu cił Ro b ert. – To jes zcze n ie jes t n ajg o rs za wiad o mo ś ć – ciąg n ął Arn o ld . – Najg o rs ze jes t to , że k ied y wy łącza s ię s y s tem b ezp ieczeń s twa, wy łączają s ię też ws zy s tk ie o g ro d zen ia w p ark u . – Słu ch am? – Wy łącza s ię n ap ięcie n a p ło tach ! W tej ch wili n a całej wy s p ie żad n e z o g ro d zeń n ie jes t p o d n ap ięciem. – To zn aczy , że… – Właś n ie tak ! Din o zau ry mo g ą s o b ie u ciek ać. – J o h n zap alił p ap iero s a. – Pewn ie żad en teg o n ie zro b i, ale n ig d y n ic n ie wiad o mo … – Lep iej p o jad ę p o lu d zi w ty ch d wó ch s amo ch o d ach i ich s p ro wad zę – p o wied ział Ro b ert, id ąc w s tro n ę d rzwi. Zb ieg ł p o s ch o d ach d o g arażu . Tak n ap rawd ę n ie martwił s ię zb y tn io o b rak n ap ięcia n a p ło tach . Więk s zo ś ć d in o zau ró w p rzeb y wała b o wiem n a s wo ich tery to riach o d co n ajmn iej d ziewięciu mies ięcy i n ieraz d o ty k ały ju ż o g ro d zeń , d o zn ając s o lid n eg o p o rażen ia p rąd em. Ro b ert d o b rze wied ział, że zwierzęta b ard zo s zy b k o u czą s ię u n ik ać p rzy k ry ch zd arzeń . Go łęb io wi lab o rato ry jn emu wy s tarczą d o teg o zaled wie d wa, n ajwy żej trzy b ard zo n iep rzy jemn e b o d źce, my ś lał. M ało p rawd o p o d o b n e, ab y d in o zau ro m n ag le p rzy s zło d o łb ó w p o d ejś ć teraz d o p ło tó w. Bard ziej n iep o k o ił s ię ty m, co zro b ią g o ś cie, k tó rzy n ag le u tk n ęli w ciemn y m p ark u . Lep iej, żeb y n ie wy s iad ali z s amo ch o d ó w, b o k ied y p o jawi s ię n ap ięcie, lan d cru is ery ru s zą, n iezależn ie o d teg o , czy k to ś b ęd zie w n ich s ied ział, czy n ie. Ci lu d zie mo g ą zo s tać s ami w ś ro d k u p ark u , my ś lał Ro b ert. Na s zczęś cie p ad a, więc wątp ię, żeb y wy s iad ali. Ale n ig d y n ic n ie wiad o mo .
Bieg ł w s tro n ę jeep a. Do b rze, że zawczas u wrzu ciłem d o ś ro d k a wy rzu tn ię rak iet, p o my ś lał. Do jad ę d o n ich w mg n ien iu … J ak to ?! – Co jes t, d o ch o lery ?! – k rzy k n ął. Ze zd u mien iem wp atry wał s ię w p u s te miejs ce p ark in g o we. J eep a n ie b y ło ! Co tu s ię d zieje?!
ITERACJA CZWARTA
W nieunikniony sposób zaczyna się ujawniać ściśle związana z charakterem zjawiska niestabilność. Ian M alco lm
GŁÓWNA DROGA Des zcz b ęb n ił g ło ś n o w d ach s amo ch o d u . Tim s twierd ził, że g o g le n o k to wizy jn e, k tó re ma n a g ło wie, s ą ciężk ie. Sięg n ął d o g ałk i k o ło u ch a i zwięk s zy ł wzmo cn ien ie o b razu . Bły s n ęło n ag le ś wiatło , a p o tem Tim zo b aczy ł zielo n y o b raz to y o ty z d wo ma p ro fes o rami. Fajn ie to wy g ląd a! Pan
p ro fes o r Gran t wy jrzał p rzez p rzed n ią s zy b ę, p o
czy m s ięg n ął p o
k ró tk o faló wk ę. W g ło ś n ik u ro zleg ły s ię trzas k i, a p o tem g ło s p an a p ro fes o ra: – Wid zicie n as ? – J a wid zę – p o wied ział Tim d o mik ro fo n u . – Ws zy s tk o w p o rząd k u ? – Tak , p an ie p ro fes o rze. – Nie wy s iad ajcie z s amo ch o d u . – Do b rze, n ie b ęd ziemy wy s iad ali. – Leje jak z ceb ra! – b u rk n ął p an Reg is . – Pewn ie, że zo s tan iemy w s amo ch o d zie. Tim p o p atrzy ł n a liś cie. W g o g lach wy d awały s ię jas n e, za n imi wid ać b y ło k awałek p ło tu . Samo ch o d y zatrzy mały s ię w p o ło wie p ag ó rk a, to zn aczy , że s ą g d zieś b lis k o ty ran o zau ró w. Ale b y b y ło , zo b aczy ć ty ran o zau ra p rzez te g o g le! – my ś lał Tim. Nap rawd ę to b y łb y n iezły wid o k ! M o że ty ran o zau r p o d s zed łb y ak u rat d o p ło tu , żeb y n a n as p o p atrzeć? Ciek awe, czy p rzez g o g le o czy ty ran o zau ra b y ś wieciły ? By łb y n iezły czad ! Ty ran o zau ra n ie b y ło jed n ak wid ać, więc p o ch wili Tim o d wró cił g ło wę. Nik t s ię n ie o d zy wał, ty lk o d es zcz walił w d ach to y o ty . Wo d a zalewała o k n a tak b ard zo , że n ie b y ło d o b rze wid ać n awet w g o g lach n o k to wizy jn y ch ! – J ak d łu g o tu s to imy ? – s p y tał p ro fes o r M alco lm. – Nie wiem, ze cztery , p ięć min u t. – Zas tan awiam s ię, co s ię s tało . – M o że to s p ięcie s p o wo d o wan e d es zczem? – Ale awaria n as tąp iła, zan im s ię ro zp ad ało . Zn ó w n as tała ch wila cis zy . – Ale n ie ma b ły s k awic, p rawd a? – s p y tała cich o p rzes tras zo n a Lex . Zaws ze b ała s ię p io ru n ó w i teraz s ied ziała n ies p o k o jn ie, ś cis k ając n erwo wo ręk awicę b as eb allo wą.
– Słu ch am? Nie zro zu mieliś my d o b rze… – ro zleg ł s ię g ło s p ro fes o ra Gran ta. – To ty lk o mo ja s io s tra co ś p o wied ziała – wy jaś n ił Tim. – Ah a. Tim zn o wu p o p atrzy ł u ważn ie p o międ zy liś cie, ale n iczeg o tam n ie b y ło , w k ażd y m razie n a p ewn o n iczeg o tak wielk ieg o jak ty ran o zau r. Czy ty ran o zau ry ch o d zą p o ciemk u ? Czy p ro wad zą n o cn y try b ży cia? Tim n ie wied ział. M iał p rzeczu cie, że ty ran o zau ry n ie b o ją s ię an i złej p o g o d y , an i n o cy , an i d n ia. Na p ewn o ws zy s tk o im jed n o , jak a jes t p o ra. Des zcz ciąg le lał. – Ale u lewa! – o d ezwał s ię Reg is . – Nieźle s ię ro zp ad ało … – J es tem g ło d n a! – p rzy p o mn iała Lex . – Wiem, malu tk a, ale n a razie u tk n ęliś my tu taj. Te s amo ch o d y n ap ęd za p rąd z k ab la, k tó ry b ieg n ie p o d d ro g ą. – J ak d łu g o b ęd ziemy s tali? – Aż n ap rawią p rąd . Tim s łu ch ał, jak p ad a d es zcz, i zach ciało mu s ię s p ać. Ziewn ął i o d wró cił g ło wę. I wted y n ag le s amo ch ó d zatrząs ł s ię i ro zleg ł s ię tak i o d g ło s , jak g d y b y s p ad ło co ś ciężk ieg o . Ch ło p iec o d wró cił s zy b k o g ło wę i zo b aczy ł, jak międ zy s amo ch o d ami p rzeb ieg ło co ś wielk ieg o i ciężk ieg o . – O Bo że! – k rzy k n ął. – Co to b y ło ? – Co ś wielk ieg o jak s amo ch ó d ! – Tim! J es teś tam? Sły s zy s z mn ie? – Tak , s ły s zę, jes tem. – Wid ziałeś , co to b y ło ? – Nie, u ciek ło . – Co to , d o lich a, b y ło ? – o d ezwał s ię p ro fes o r M alco lm. – Tim, czy mas z n a g ło wie g o g le n o k to wizy jn e? – Tak . Będ ę s ię ro zg ląd ał – o b iecał Tim. – Czy to b y ł ty ran o zau r? – zap y tał Reg is . – Ch y b a n ie, b o to p rzeb ieg ło p rzez d ro g ę. – I n ie wid ziałeś , co to b y ło ? – u p ewn ił s ię Reg is . – Nie. Tim p o czu ł s ię win n y , że n ie zd ąży ł ro zp o zn ać g atu n k u d in o zau ra. Nag le
b ły s n ęła b ły s k awica, k tó ra p o raziła jeg o o czy jas n o zielo n y m b las k iem. Zamru g ał i zaczął liczy ć, żeb y wied zieć, jak d alek o jes t b u rza. M in ęły d wie s ek u n d y , k ied y h u k n ął p o tężn y g rzmo t. Bu rza jes t tu ż-tu ż! – Niee! – Lex zaczęła p łak ać ze s trach u . – Nie b ó j s ię, Lex , to ty lk o b ły s k awica – p o cies zy ł ją Reg is . Tim zn o wu p atrzy ł u ważn ie międ zy liś cie. Des zcz s p rawiał, że liś cie s ię ru s zały , właś ciwie ws zy s tk o s ię ru s zało jak zwierzęta! Ale Tim wy p atry wał międ zy li… Zo b aczy ł, że za liś ćmi co ś jes t. Po d n ió s ł g ło wę. Za p ło tem s tało o g ro mn e zwierzę, g ru b e, i miało tak ie jak b y g ó rk i, n ieró wn ą s k ó rę, tro ch ę jak k o ra d rzewa. Ale to n a p ewn o n ie b y ło d rzewo … Tim p atrzy ł co raz wy żej… Zo b aczy ł g ig an ty czn y łeb ty ran o zau ra. Stwó r s tał i p atrzy ł n ad p ło tem n a s amo ch o d y . Zn o wu b ły s n ęło , a wted y p o twó r o b ró cił łeb i ry k n ął g ru b y m g ło s em. – Tim? – Słu ch am, p an ie p ro fes o rze. – Czy wid zis z, co to jes t? – Tak . Timo wi wy d awało s ię, że p ro fes o r Gran t mó wi tak , żeb y Lex s ię n ie b ała. – Co s ię teraz d zieje? – Nic. – Tim p rzy g ląd ał s ię u ważn ie ty ran o zau ro wi p rzez g o g le n o k to wizy jn e. – Sto i s o b ie p o d ru g iej s tro n ie p ło tu . – Prawie n ic n ie wid zimy . – J a wid zę b ard zo d o b rze. Sto i i n ic n ie ro b i. – Ah a… Lex n ie p rzes tawała p łak ać. Przez ch wilę n ic s ię n ie d ziało , ty lk o Tim p atrzy ł n a ty ran o zau ra. Ależ o n ma wielk ą tę p as zczę! Nag le ty ran o zau r p o p atrzy ł n a p ierws zy s amo ch ó d , p o tem n a d ru g i i zn o wu n a p ierws zy . Teraz ch y b a zerk ał wp ro s t n a Tima… Oczy ty ran o zau ra ś wieciły jas n o zielo n o ! Tak wy g ląd ały , k ied y p atrzy ło s ię n a n ie p rzez g o g le. Tim p o czu ł d res zcz. Sp o jrzał w d ó ł i zo b aczy ł mn iejs zą, ale b ard zo u mięś n io n ą g ó rn ą łap ę ty ran o zau ra. Ty ran o zau r mach n ął n ią, a p o tem złap ał za p ło t. – Bo że! – k rzy k n ął p an Reg is , wy g ląd ając p rzez o k n o .
*** Najwięk s zy d rap ieżn ik , jak i k ied y k o lwiek ch o d ził p o Ziemi… Najs tras zliws zy atak w h is to rii lu d zk o ś ci… – my ś li k o łatały s ię w g ło wie p rzy zwy czajo n eg o d o o p o wiad an ia h is to rii Ed a. Po czu ł, że trzęs ą mu s ię k o lan a. Dy g o tał tak b ard zo , że n o g awk i jeg o s p o d n i ło p o tały jak fag i n a wietrze. By ł p o two rn ie p rzerażo n y . Ch ciał n aty ch mias t zn aleźć s ię g d zie in d ziej. Sp o ś ró d o s ó b s ied zący ch w s amo ch o d ach ty lk o o n wied ział, jak n ap rawd ę wy g ląd a atak d in o zau ra n a czło wiek a. Co d zieje s ię z lu d źmi… Wid ział p o s zarp an e ciała ty ch , k tó ry ch zab ił welo cirap to r. Stan ęły mu teraz p rzed o czami… Ale to n ie b y ł welo cirap to r, ty lk o ty ran o zau r! Olb rzy mi p o twó r, o wiele więk s zy o d welo cirap to ra! Najwięk s ze mięs o żern e zwierzę, jak ie k ied y k o lwiek s tąp ało p o Ziemi! J ezu s M aria! Ry k ty ran o zau ra, p rawd ziwej Go d zilli z in n eg o , wy marłeg o ś wiata, b y ł tak p rzerażający , że Ed p o czu ł ciep ło ro zch o d zące s ię p o s p o d n iach i s twierd ził, że zmo czy ł s ię ze s trach u . Zaws ty d ził s ię, ale wciąż p o two rn ie s ię b ał. J ed n ak wied ział, że mu s i co ś zro b ić. Co ś trzeb a zro b ić! J eg o d rżące ręce b ieg ały p o d es ce ro zd zielczej. – O J ezu ! – jęk n ął zn o wu . *** – Nie wy rażaj s ię. – Lex p o g ro ziła p alcem. Tim u s ły s zał, że o twierają s ię d rzwi, więc o d wró cił wzro k o d ty ran o zau ra. W g o g lach b ły s n ęły p o zio me k res k i, a p o tem Tim zo b aczy ł, że Reg is o twiera d rzwi s amo ch o d u i wy s k ak u je n a d es zcz, k u ląc s ię. – Hej, d o k ąd id zies z? – s p y tała Lex . Reg is ty lk o s k ręcił i b ieg ł, żeb y jak n ajs zy b ciej o d d alić s ię o d ty ran o zau ra. Szy b k o zn ik n ął w les ie. Zo s tawił o twarte d rzwi; d es zcz mo czy ł fo tele to y o ty . – On u ciek ł! – k rzy k n ęła Lex . – Do k ąd o n p o b ieg ł? Zo s tawił n as s amy ch ! – Zamk n ij d rzwi – p o lecił Tim, ale tak s ię b ał, że też zaczął k rzy czeć: – On u ciek ł! Zo s tawił n as s amy ch ! – Tim, co tam s ię d zieje?! – zap y tał p rzez rad io p ro fes o r Gran t. – Tim? Ch ło p iec wy ciąg n ął ręk ę, żeb y zamk n ąć d rzwi, ale n ie mó g ł s ięg n ąć, b o s ied ział n a ty ln y m s ied zen iu . Zn ó w p o p atrzy ł n a ty ran o zau ra. Ak u rat b ły s n ęła k o lejn a b ły s k awica, więc p rzez ch wilę wid ać b y ło d o b rze ciemn y k s ztałt p o two ra i b iałe, rażące w o czy n ieb o .
– Co s ię s tało , Tim?! – On u ciek ł i n as zo s tawił! Tim mru g ał s zy b k o , żeb y zn o wu zacząć wid zieć. Kied y mó g ł ju ż p atrzeć n a ty ran o zau ra, ten ciąg le s tał, n ie ru s zał s ię i b y ł b ard zo wielk i. Po jeg o p as zczy ś ciek ała wo d a. Trzy mał s ię n ib y -ręk ą p ło tu … On trzy ma s ię p ło tu ! Tim zro zu miał, że p ło t też n ie jes t teraz p o d n ap ięciem! – Lex , zamk n ij wres zcie te d rzwi! – Tim! – k rzy k n ął d o mik ro fo n u p ro fes o r Gran t. – J es tem, p an ie p ro fes o rze. – Co s ię d zieje? – Pan Reg is u ciek ł. – Słu ch am?! – Uciek ł d o las u . Ch y b a zo b aczy ł, że w p ło cie n ie ma p rąd u – wy jaś n ił Tim. – J ak to : n ie ma p rąd u ? – To b y ł p ro fes o r M alco lm. – Czy o n p o wied ział, że p ło t n ie jes t teraz p o d n ap ięciem?! – Lex , zamk n ij d rzwi! – k rzy czał Tim, ale Lex p łak ała ty lk o i k rzy czała: – On u ciek ł i n as zo s tawił! – I wy ła d alej. Tim wy s iad ł n a d es zcz i zamk n ął p rzed n ie d rzwi s amo ch o d u . Hu k n ął g rzmo t i zn o wu b ły s n ęło . W ś wietle b ły s k awicy Tim zo b aczy ł, że ty ran o zau r miażd ży p ło t o lb rzy mią ty ln ą n o g ą! – Tim! Tim ws k o czy ł d o to y o ty . Naty ch mias t u d erzy ł g rzmo t tak p o tężn y , że zu p ełn ie zag łu s zy ł trzas k zamy k ający ch s ię d rzwi. – Tim, jes teś tam?! – J es tem! – rzu cił ch ło p iec d o mik ro fo n u . – Lex , zab lo k u j jed n e i d ru g ie d rzwi i s ied ź w ś ro d k u . I b ąd ź cich o ! Ty ran o zau r o b ró cił g ło wę i n iezd arn ie zro b ił k ro k d o p rzo d u . J eg o o s tre s zp o n y zaczep iły o d ru ty ro zwalo n eg o p ło tu . Lex d o p iero teraz zo b aczy ła ty ran o zau ra i n aty ch mias t p rzes tała k rzy czeć i s ię wiercić. Patrzy ła ty lk o p rzerażo n a, wy trzes zczając o czy . – Tim! – o d ezwał s ię p ro fes o r Gran t. – J es tem. – Zo s tań cie w s amo ch o d zie, p o ch y lcie s ię n is k o i b ąd źcie cich o . Nie ru s zajcie s ię i n ie h ałas u jcie. – Do b rze.
– Nic n ie p o win n o wam s ię s tać. Raczej n ie d a rad y o two rzy ć s amo ch o d u . – Do b ra! – Ty lk o s ied źcie cich o , żeb y n ie zwracać jeg o u wag i. – Do b rze. Sły s zy s z, Lex ? Dziewczy n k a p o k iwała g ło wą. Cały czas p atrzy ła n a ty ran o zau ra. A o n ry k n ął p o raz d ru g i. Zn ó w b ły s n ęło i b y ło wid ać, że ty ran o zau r wy p lątał s ię, zro b ił wielk i k ro k d o p rzo d u , i teraz s tał międ zy s amo ch o d ami. Zas ło n ił zu p ełn ie to y o tę p ro fes o ra Gran ta. Tim wid ział ty lk o wielk ie ciels k o , a g łó wn ie g ru b e, u mięś n io n e n o g i o n ieró wn ej s k ó rze, p o jej g ru d k ach s p ły wał d es zcz. Łeb ty ran o zau ra mu s iał b y ć g d zieś wy s o k o . Ty ran o zau r zn o wu zro b ił k ro k , p o d ch o d ząc d o s amo ch o d u Tima i Lex . Teraz s tał tam, g d zie p rzed ch wilą Tim, k ied y zamy k ał d rzwi. I tam g d zie wy s k o czy ł Reg is . Ty ran o zau r n ie s zed ł d alej, ty lk o o p u ś cił p as zczę p rawie d o ziemi… Tim o b ejrzał s ię za s ieb ie i zo b aczy ł, że d waj p an o wie p ro fes o ro wie p atrzą z n iep o k o jem w jeg o s tro n ę. Gło wa ty ran o zau ra u n io s ła s ię tro ch ę, o two rzy ł p y s k i p rawie p rzy tk n ął g o d o b o czn y ch s zy b s amo ch o d u . W ś wietle b ły s k awicy Tim i Lex zo b aczy li wielk ie g ad zie o k o p atrzące b ez wy razu . Ru s zało s ię. Ty ran o zau r zag ląd a d o ich s amo ch o d u ! Lex zaczęła s ap ać z p rzerażen ia. Tim złap ał ją za ręk ę. M iał n ad zieję, że s io s tra b ęd zie s ied ziała cich o ! Din o zau r p atrzy ł i p atrzy ł. A mo że o n n as d o b rze n ie wid zi? – p o my ś lał Tim. Wres zcie łeb i p as zcza u n io s ły s ię i zn ik ły . – Tim! – s zep n ęła Lex . – Cich o . Nie martw s ię, o n ch y b a n as n ie zau waży ł. Tim s p o jrzał n a p ro fes o ra Gran ta, ale n ag le s amo ch ó d g wałto wn ie p o d s k o czy ł, a p rzed n ia s zy b a p o p ęk ała jak p ajęczy n a! To ty ran o zau r waln ął p as zczą w mas k ę! Tim aż p rzewró cił s ię n a s ied zen ie i s p ad ły mu g o g le. Zerwał s ię s zy b k o i zamru g ał, b o p rawie n ic n ie wid ział. Po czu ł w u s tach ciep łą k rew. – Lex ? – Nig d zie n ie wid ział s io s try . Ty ran o zau r s tał p rzed s amo ch o d em, wid ać b y ło , jak jeg o p ierś u n o s i s ię i o p ad a, k ied y o d d y ch ał. Po ru s zał s zp o n ami n a g ó rn y ch k o ń czy n ach . – Lex ! – Tim u s ły s zał, że Lex jęczy . Pewn ie leży p o d p rzed n im s ied zen iem. Wted y o lb rzy mi łeb d in o zau ra zn o wu s ię o p u ś cił, aż zas ło n ił cały wid o k za
p o p ęk an ą p rzed n ią s zy b ą. Ty ran o zau r waln ął p as zczą w mas k ę lan d cru is era. Tim złap ał s ię p rzed n ieg o s ied zen ia, b o s amo ch ó d zaczął s tras zn ie s ię k o ły s ać. Po twó r u d erzy ł w mas k ę jes zcze d wa razy , zro b iła s ię b ard zo p o g ięta. A p o tem zro b ił k ro k i zn o wu b y ł z b o k u . Teraz jed y n e, co Tim wid ział p rzez b o czn e s zy b y s amo ch o d u , to u n ies io n y g ru b y o g o n ty ran o zau ra. Po twó r p ry ch n ął i p rawie ró wn o cześ n ie h u k n ął g rzmo t. I n ag le ty ran o zau r złap ał w p as zczę k o ło zap as o we zamo n to wan e n a ty ln y ch d rzwiach i o d erwał je. Ty ł s amo ch o d u p o d n ió s ł s ię n a ch wilę i o p ad ł w b ło to . – Tim! – k rzy k n ął p ro fes o r Gran t. – Ży jes z? – Ży ję, n ic n am n ie jes t! – o d k rzy k n ął Tim, o d czep iając k ró tk o faló wk ę o d d es k i ro zd zielczej. Ró wn o cześ n ie ro zleg ł s ię o k ro p n y zg rzy t – to ty ran o zau r p rzejech ał s zp o n ami p o d ach u to y o ty . Serce Tima waliło jak mło tem. Din o zau r zas łan iał cały wid o k z p rawej, wid ać b y ło ty lk o g ru b ą p o mars zczo n ą s k ó rę p o d o b n ą d o s k ó ry k ro k o d y la. Op arł ciels k o o s amo ch ó d , k tó ry k o ły s ał s ię teraz w ry tm jeg o o d d ech u . Sły ch ać b y ło g ło ś n y s zczęk res o ró w i b lach n ad wo zia. Lex zn o wu jęk n ęła. Tim o d ło ży ł k ró tk o faló wk ę i s p ró b o wał p rzep ełzn ąć p o międ zy o p arciami p rzed n ich fo teli. Ty ran o zau r ty mczas em ry k n ął i d ach wg iął s ię d o ś ro d k a. Tim p o czu ł n ag le w g ło wie s iln y b ó l i p o leciał n a p o d ło g ę s amo ch o d u , p ro s to n a wy s tający tu n el wału n ap ęd o weg o . Zo b aczy ł, że o b o k n ieg o leży s io s tra. Przeraził s ię. Cały b o k g ło wy miała we k rwi i ch y b a b y ła n iep rzy to mn a! Samo ch ó d zn o wu zatrząs ł s ię g wałto wn ie i n a s ied zen ia p o s y p ały s ię k awałk i s zy b y . Zaraz p o tem Tim p o czu ł, że p ad a n a n ieg o d es zcz. Po d n ió s ł wzro k i zo b aczy ł, że p rzed n iej s zy b y ju ż n ie ma, a tu ż za d ziu rą p o s zy b ie wid n ieje o g ro mn y łeb ty ran o zau ra. On p atrzy ł n a Tima! Ch ło p iec p o czu ł n iep rzy jemn y d res zcz i zaraz p o tem łeb ru s zy ł w jeg o s tro n ę, a p as zcza s ię o twierała. Zęb y d in o zau ra zg rzy tn ęły o b lach ę s amo ch o d u . Tim p o czu ł g o rący , ś mierd zący o d d ech p o two ra, d o s amo ch o d u ws u n ął s ię jeg o wielk i g ru b y jęzo r. By ł mo k ry , u d erzy ł o fo tele i wted y n a Tima p o lała s ię g o rąca ś lin a. Zaraz p o tem ro zleg ł s ię s tras zliwy h ałas – to ty ran o zau r zary czał, p ro s to d o s amo ch o d u ! I n ag le o lb rzy mi łeb zn ik n ął. Tim p o d n ió s ł s ię o s tro żn ie, u ważając, żeb y n ie u d erzy ć g ło wą o wg ięty d o ś ro d k a d ach . Z p rawej s tro n y b y ło d o s y ć miejs ca, b y u s iąś ć w fo telu . Ty ran o zau r s tał tu ż p rzy p rzed n im zd erzak u . Ch y b a b y ł zd ziwio n y ty m, co s ię s tało . Z jeg o p as zczy lała
s ię k rew. Zn o wu p o p atrzy ł n a Tima, p rzek ręcając łeb , żeb y d o b rze p rzy jrzeć s ię jed n y m o k iem. A p o tem łeb i p as zcza p rzy s u n ęły s ię d o p rzo d u i b o k u to y o ty . Din o zau r zag ląd ał d o ś ro d k a. J eg o k rew lała s ię n a mas k ę, mies zając s ię z d es zczem. On mn ie n ie zje, b o jes t za wielk i! – p o my ś lał Tim. Wted y łeb co fn ął s ię i w ś wietle b ły s k awicy Tim zo b aczy ł, że d in o zau r p o d n o s i o lb rzy mią ty ln ą n o g ę. Zaraz p o tem wid o k za o k n em jak b y p o leciał n a b o k i s amo ch ó d p rzewró cił s ię o k n ami w b ło to ! Niep rzy to mn a Lex u d erzy ła w b o czn ą s zy b ę. Tim s p ad ł k o ło s io s try i waln ął s ię w g ło wę tak mo cn o , że zaczęło mu s ię w n iej k ręcić. Zn o wu zo b aczy ł p as zczę ty ran o zau ra, p o twó r złap ał za b o czn e s łu p k i z d ru g iej s tro n y , p o d n ió s ł lan d cru is era z ziemi i zaczął n im trząś ć! – Tim! – k rzy k n ęła Lex p ro s to d o u ch a Tima. Aż g o zab o lało . Ock n ęła s ię n ag le. Ch ło p iec p rzy tu lił ją, a ty ran o zau r p u ś cił s amo ch ó d . Tim p o czu ł o k ro p n y , o s try b ó l w b o k u , b o Lex s p ad ła n a n ieg o . Po tem s amo ch ó d zn o wu zaczął s ię u n o s ić, p o d d ziwn y m k ątem. – Tim! – k rzy k n ęła p rzerażo n a Lex i Tim zo b aczy ł, że w d o le o twierają s ię d rzwi i jeg o mło d s za s io s tra wy p ad a z s amo ch o d u w b ło to . Zan im zd ąży ł k rzy k n ąć, p o czu ł s ię jak n a k aru zeli. Pn ie p alm jak b y p o leciały w d ó ł, mijając g o , p o tem s k ręciły w b o k , p ó źn iej zo b aczy ł b ło to – i b y ło b ard zo d alek o w d o le! Ty ran o zau r zn o wu ry k n ął, d mu ch ając g o rący m p o wietrzem. Tim zo b aczy ł jes zcze jeg o ro zg n iewan e o k o i czu b k i p alm, i… Ro zleg ł s ię o k ro p n y o d g ło s d arcia metalu i s amo ch ó d wy p ad ł d in o zau ro wi z p as zczy . Żo łąd ek p o d s k o czy ł Timo wi d o g ard ła, tak s zy b k o s p ad ał razem z s amo ch o d em. I n ag le zro b iło s ię zu p ełn ie czarn o i cich o . *** – J ezu s M aria, co s ię s tało z ty m s amo ch o d em?! – k rzy k n ął p rzerażo n y Ian . Alan mru g ał s zy b k o . Wid ział w ś wietle k o lejn ej b ły s k awicy , że to y o ta p rzed n imi zn ik n ęła. Nie mó g ł w to u wierzy ć. Wy tęży ł wzro k , żeb y zo b aczy ć co ś p o ciemk u p rzez zalewan ą d es zczem s zy b ę. Ciels k o ty ran o zau ra jes t tak o g ro mn e, że p ewn ie zas ło n iło … Nie! Bły s n ęło zn o wu i Alan s twierd ził p o n ad ws zelk ą wątp liwo ś ć, że p ierws zeg o lan d cru is era n ie ma! – Co s ię z n imi s tało ? – s p y tał Ian . – Nie wiem…
Wted y Alan u s ły s zał s tłu mio n y k rzy k d ziewczy n k i. Din o zau r s tał n a ś ro d k u p o g rążo n ej w ciemn o ś ci d ro g i. Po ch y lił g ło wę i zaczął węs zy ć, n iemal d o ty k ając p as zczą ziemi. Nic więcej n ie b y ło wid ać. A mo że o n ... je co ś , co leży n a ziemi?! – Wid zis z, co o n ro b i? – d o p y ty wał s ię Ian . – Nie za b ard zo . – Alan zn o wu s ły s zał ty lk o b ęb n ien ie d es zczu o d ach s amo ch o d u . Nas łu ch iwał, czy mała Lex zn o wu k rzy k n ie, ale więcej s ię n ie o d ezwała. Ian i Alan s ied zieli b ez ru ch u , wy tężając s łu ch . – Czy to b y ła ta mała? – o d ezwał s ię w k o ń cu Ian . – Wy d awało mi s ię, że to o n a. – Tak , to b y ła o n a. – Czy o n … – Nie wiem. – Nag le Alan p o czu ł s ię b ard zo zmęczo n y . Wid ział p rzez d es zcz, jak ty ran o zau r p o d ch o d zi d o n ich . J eg o k ro k i n ie b y ły s zy b k ie, ale o g ro mn e… – Wies z co , w tak ich ch wilach czło wiek s o b ie my ś li, że b y ć mo że wy marłe zwierzęta p o win n y n a zaws ze p o zo s tać wy marłe… Nie u ważas z? – p o wied ział Ian . – Tak . – Alan czu ł, że s erce wali mu jak mło tem. – Ee… Czy mas z jak ieś s u g es tie, co p o win n iś my teraz zro b ić? – Nic n ie p rzy ch o d zi mi d o g ło wy – wy zn ał Alan . Nag le Ian o two rzy ł d rzwi, wy s k o czy ł z s amo ch o d u i rzu cił s ię d o u cieczk i. Alan wied ział, że jes t ju ż za p ó źn o – ty ran o zau r s to i zb y t b lis k o . Ciemn o ś ć ro zd arła k o lejn a b ły s k awica i p rzerażo n y Alan zo b aczy ł, jak d in o zau r z ry k iem rzu ca s ię d o atak u . Ian b ieg ł. Z p o czątk u s ły ch ać b y ło , jak ro zch lap u je b u tami b ło to . Ty ran o zau r d o s k o czy ł d o n ieg o i s ch y lił o lb rzy mi łeb . Zaraz p o tem Ian p o leciał w p o wietrze jak s zmacian a lalk a. W ty m s amy m czas ie Alan tak że wy s k o czy ł z s amo ch o d u , zn ajd u jąc s ię n ag le p o ś ró d zimn ej, b ijącej w n ieg o mo cn o u lewy . Ty ran o zau r b y ł o d wró co n y d o n ieg o ty łem, w p o wietrzu p o ru s zał s ię jeg o o lb rzy mi o g o n . Alan zamierzał s k o czy ć w las , ale zwierzę n ag le o d wró ciło s ię i ry k n ęło . Alan zamarł… Stał mo k ry o b o k n ieru ch o mej to y o ty . Nic g o n ie o s łan iało , d rap ieżn y d in o zau r b y ł d wa, d wa i p ó ł metra o d n ieg o . Olb rzy mie zwierzę zn ó w zary czało . Z tej o d leg ło ś ci ry k ty ran o zau ra b y ł p rzerażająco g ło ś n y ! Alan zaczął trząś ć s ię ze s trach u i zimn a. Ścis n ął k u rczo wo k rawęd ź d rzwi s amo ch o d u , żeb y p rzes tały d y g o tać mu
ręce. Ty ran o zau r ry k n ął k o lejn y raz, ale n a razie n ie atak o wał Alan a. Po ch y lił g ło wę i p rzy jrzał s ię u ważn ie s amo ch o d o wi jed n y m o k iem, p o tem d ru g im… I n ic. Po p ro s tu s tał. Co s ię d zieje? – zas tan awiał s ię p rzerażo n y Alan . Zwierzę o two rzy ło i zamk n ęło s tras zliwą p as zczę, ry k n ęło raz jes zcze, p o czy m n ag le u n io s ło g ig an ty czn ą ty ln ą n o g ę i u d erzy ło n ią w d ach s amo ch o d u . Ro zleg ł s ię o k ro p n y zg rzy t metalu i wielk ie s zp o n y zs u n ęły s ię z to y o ty i o p ad ły tu ż o b o k wciąż zn ieru ch o miałeg o Alan a. No g a d in o zau ra ro zch lap ała mn ó s two b ło ta. J eg o łeb zn iży ł s ię p o wo li. Ty ran o zau r zag ląd ał d o s amo ch o d u i p ars k ał. Najp ierw p atrzy ł p rzez p rzed n ią s zy b ę, p o tem p rzes u n ął p as zczę wzd łu ż b o k u lan d cru is era, p o d ro d ze zamy k ając z trzas k iem d rzwi. Gig an ty czn a p as zcza s u n ęła p ro s to n a Alan a, k tó remu ze s trach u k ręciło s ię w g ło wie. Po czu ł s mro d liwy o d d ech d rap ieżn ik a, międ zy jeg o k łami g n iło mięs o wcześ n iejs zy ch o fiar. Alan n ap iął s ię, wied ząc, co n as tąp i za mo men t... Stras zliwa p as zcza min ęła g o , zb liżając s ię d o ty łu s amo ch o d u . Alan zamru g ał z n ied o wierzan ia. Wciąż jes t cały . Co s ię d zieje?! Czy to mo żliwe, że o n mn ie p o p ro s tu n ie wid zi?! – zas tan awiał s ię. Tak właś n ie zach o wy wał s ię ty ran o zau r. Ale jak im s p o s o b em? Alan zerk n ął d o ty łu i zo b aczy ł, że p o twó r wąch a zamo n to wan e z ty łu teren o weg o lan d cru is era k o ło zap as o we. Pch n ął lek k o o p o n ę p as zczą, a p o tem jeg o łeb zaczął s u n ąć z p o wro tem w s tro n ę Alan a. Ty m razem s ię zatrzy mał… Z o d d alo n y ch o k ilk an aś cie cen ty metró w o d Alan a czarn y ch n o zd rzy wy d o b y wał s ię g o rący o d d ech . Ty ran o zau r jed n ak n ie węs zy ł. Po p ro s tu o d d y ch ał. I ch y b a b y ł zak ło p o tan y … On mn ie n ie wid zi! – p o cies zał s ię w my ś lach Alan . Nie wid zi mn ie, k ied y s ię n ie ru s zam! I n ag le ak ad emick a częś ć u my s łu Gran ta o d n alazła o d p o wied ź n a p y tan ie, d laczeg o d in o zau r n ie wi… Nag le wielk a p as zcza o two rzy ła s ię tu ż p rzed n im, p o czy m p o węd ro wała w g ó rę… Alan z cały ch s ił zacis k ał p ięś ci i zag ry zał warg i, żeb y ty lk o wy trzy mać i n ie p o ru s zy ć s ię an i n ie wy d ać d źwięk u . Ty ran o zau r ry k n ął g łęb o k im b as em! Alan zaczy n ał ro zu mieć zach o wan ie zwierzęcia. Nie wid zi g o . Po d ejrzewał, że
Alan jes t b lis k o , p ró b u je więc p rzerazić g o ry k iem, żeb y p o ru s zy ł s ię i zd rad ził s wo je p o ło żen ie. J eś li ty lk o b ęd ę s tał b ez ru ch u , p o zo s tan ę d la n ieg o n iewid zialn y ! – my ś lał w n ap ięciu . Sfru s tro wan y d in o zau r p o d n ió s ł n ag le n o g ę i k o p n ął lan d cru is era, p rzewracając g o . Alan p o czu ł ro zd zierający b ó l i miał n ad er n iety p o we u czu cie, że leci. Wy d awało mu s ię, że d zieje s ię to p o wo li, tak że miał mn ó s two czas u , ab y p o czu ć o g arn iający g o s to p n io wo ch łó d i p rzy jrzeć s ię b ło tu , k tó re zb liżało s ię, aż wres zcie u d erzy ło g o z cały m imp etem w twarz.
POWRÓT – Ch o lera jas n a – zak lął Hard in g . – Patrzcie. J eep zatrzy mał s ię i s ied zący w n im lu d zie zo b aczy li w żó łtawy m ś wietle reflek to ró w, p rzez mo k rą, wy cieran ą s zy b k o p racu jący mi wy cieraczk ami s zy b ę, że d ro g ę b lo k u je o k azałe zwalo n e d rzewo . – M u s iał trafić je p io ru n . To p o tężn e d rzewo ! – zau waży ł Do n ald Gen n aro . – Nie mamy jak g o min ąć – s twierd ził Hard in g . – Wezwę J o h n a Arn o ld a. – Sięg n ął p o rad io telefo n i zmien ił k an ał. – Halo , J o h n … Hej, J o h n , jes teś tam?! Sły s zał ty lk o n iety p o we, n iep rzerwan e zak łó cen ia. – Dziwn e – mru k n ął. – Żad en z k an ałó w rad io wy ch n ie d ziała… – To też n a p ewn o p rzez b u rzę – o cen ił Do n ald . – Pewn ie ma p an rację. – Niech p an s p ró b u je jes zcze wy wo łać to y o ty – zap ro p o n o wała Ellie. – Nic z teg o – wes tch n ął Hard in g , k ied y zmien ian ie k an ałó w n ic n ie d ało . – Au ta wró ciły ju ż p ewn ie d o g arażu i n ie mamy ich w zas ięg u . Słu ch ajcie, mo im zd an iem n ie p o win n iś my tu s ied zieć. Zan im o b s łu g a tech n iczn a wy ś le o d p o wied n ią ek ip ę i u s u n ie d rzewo , min ie k ilk a g o d zin . Wetery n arz wy łączy ł rad io i wrzu cił ws teczn y b ieg . – Co p an ro b i? – s p y tała Ellie. – Wracam d o o s tatn ieg o s k rzy żo wan ia d ró g . Po jed ziemy d ro g ą d la o b s łu g i. Na s zczęś cie mamy n a wy s p ie i tak ie d ro g i. – J ed n a s ieć d ró g jes t d la zwied zający ch , a d ru g ą jeżd żą o p iek u n o wie zwierząt, ciężaró wk i z p as zą i tak d alej. Dro g a, k tó rą p o jed ziemy , jes t o d ro b in ę d łu żs za i wid o k i z n iej s ą d u żo g o rs ze, ale i tak mo że
b ęd zie d la was ciek awa. J eżeli u lewa o s łab n ie, b y ć mo że zo b aczy my n iek tó re d in o zau ry , teraz, p o ciemk u . Po win n iś my zn aleźć s ię w g łó wn y m b u d y n k u za jak ieś p ó ł g o d zin y , mo że czterd zieś ci min u t. J eś li n ie p o my lę d ro g i. Ud ało mu s ię zawró cić i ru s zy ł z p o wro tem k u p o łu d n io wej częś ci wy s p y . *** Wraz z k o lejn y m b ły s k iem p io ru n a w s tero wn i zg as ły n ag le ws zy s tk ie mo n ito ry . J o h n Arn o ld o mal n ie zerwał s ię z fo tela. J ezu , awaria w tak im mo men cie?! Nie teraz! J es zcze ty lk o teg o b rak o wało – awarii ws zy s tk ich s y s temó w ws k u tek b u rzy ! Każd y z g łó wn y ch p rzewo d ó w zas ilający ch b y ł zab ezp ieczo n y p rzeciwp rzep ięcio wo , jed n ak J o h n n ie miał p ewn o ś ci, jak zab ezp ieczo n e s ą mo d emy u ży wan e w tej ch wili p rzez Ned ry 'eg o . Więk s zo ś ć lu d zi n ie zd aje s o b ie s p rawy , że mo żn a p rzep alić s y s tem k o mp u tero wy p rzez mo d em: n ap ięcie p o ch o d zące o d p io ru n a mo że zo s tać p rzy ło żo n e d o p ły ty g łó wn ej tak że za p o ś red n ictwem lin ii telefo n iczn ej. Bzy k – i n ie ma k o mp u tera… Pły ty g łó wn ej, RAM -u , tward eg o d y s k u … M o n ito ry zamig o tały , p o czy m k o mp u tery u ru ch o miły s ię k o lejn o . J o h n wes tch n ął z u lg ą, o p ad ając n a o p arcie fo tela. Do k ąd ten Ned ry p o s zed ł? – zas tan awiał s ię. J u ż p rzed p ięcio ma min u tami J o h n p o lecił s trażn ik o m o d s zu k ać in fo rmaty k a. Ten g ru b as s ied zi p ewn ie n a k ib lu i o g ląd a k o mik s ! – wy o b raził s o b ie. Warto wn icy jed n ak n ie wracali an i n ie meld o wali s ię p rzez rad io . Przecież g d y b y Ned ry b y ł w b u d y n k u , zn aleźlib y g o w ciąg u p ięciu min u t! – p o my ś lał J o h n . – Kto ś zab rał jeep a, k u rwa mać! – zak lął o d d rzwi Ro b ert M u ld o o n . – Po łączy łeś s ię z g o ś ćmi w lan d cru is erach ? – Nie mo g ę ich wy wo łać – o d p o wied ział J o h n . – M u s zę p o s łu g iwać s ię tą k o n s o letą, b o g łó wn a n ie d ziała. To s łab e u rząd zen ie, ale p o win n o wy s tarczy ć. Pró b o wałem n a ws zy s tk ich s ześ ciu k an ałach . Przecież mają w s amo ch o d ach rad ia. Nie wiem, d laczeg o n ie o d p o wiad ają. – Nied o b rze – o cen ił Ro b ert. – J eś li u ważas z, że trzeb a p o n ich jech ać, weź jak ąś fu rg o n etk ę alb o wó z s erwis o wy . – Bard zo ch ętn ie, ty lk o że ws zy s tk ie s to ją w g arażu d wa k ilo metry s tąd ! A co z Hard in g iem?
– Ch y b a wraca. – J eżeli wraca, to o n zab ierze g o ś ci z lan d cru is eró w, b o s p o tk a ich p o d ro d ze. – Pewn ie tak b ęd zie – zg o d ził s ię Arn o ld . – Czy k to ś p rzek azał ju ż Hammo n d o wi, że jeg o wn u k i d o tej p o ry n ie wró ciły ? – Nie! Nie ch cę, żeb y ten s u k in s y n b ieg ał mi tu p o s tero wn i i wrzes zczał. Na razie n ic złeg o s ię n ie s tało . Po p ro s tu to y o ty u tk n ęły w d ro d ze z p o wo d u awarii zas ilan ia i s to ją n a d es zczu . Go ś cie mo g ą s o b ie tro ch ę p o czek ać, Hard in g ich p rzy wiezie. Alb o wcześ n iej u d a n am s ię zn aleźć teg o g n o jk a Ned ry 'eg o i s k ło n ić g o d o p rzy wró cen ia s y s temu d o n o rmaln eg o s tan u . – A co , n ie mo żes z s o b ie p o rad zić z s y s temem? – u p ewn ił s ię Ro b ert. J o h n p o k ręcił g ło wą. – Pró b o wałem, ale n ic z teg o , Ned ry co ś w n im zmien ił. Nie wiem d o b rze co . J eś li b ęd ę mu s iał an alizo wać k o d , d o p ro wad zen ie ws zy s tk ieg o d o ład u zajmie mi k ilk a g o d zin . Po trzeb n y jes t Ned ry . Trzeb a n aty ch mias t zn aleźć teg o g n o jk a.
NEDRY Na b ramie wis iała tab lica z n ap is em: BACZNOŚĆ! OGRODZENIE POD NAPIĘCIEM 1 0 0 0 0 V, lecz Den n is o two rzy ł b ramę n iczy m n ieo s ło n iętą ręk ą. Wró cił d o jeep a, p rzejech ał p rzez b ramę, wy s iad ł i zamk n ął ją. Zn alazł s ię w ten s p o s ó b w s amy m Park u J u rajs k im, jak ieś p ó łto ra k ilo metra o d p rzy s tan i n a ws ch o d n im b rzeg u wy s p y . Ru s zy ł en erg iczn ie, wcis k ając mo cn o p ed ał g azu i p o ch y lając s ię, żeb y lep iej wid zieć p rzez zalewan ą d es zczem s zy b ę. Dro g a b y ła wąs k a, wied ział, że p rzek racza b ezp ieczn ą p ręd k o ś ć, jed n ak n ie mó g ł s o b ie p o zwo lić n a o p ó źn ien ie. Ze ws zy s tk ich s tro n ś mig ały liś cie g ęs to ro s n ący ch d rzew. Wk ró tce p o win ien jed n ak zo b aczy ć p lażę i o cean , p o jawią s ię p o lewej. Ch o lern a b u rza! – my ś lał n iezad o wo lo n y . M o że ws zy s tk o zep s u ć. A jeś li z p o wo d u b u rzy n a p rzy s tan i n ie b ęd zie czek ać łó d ź Do d g s o n a? J eś li o k aże s ię, że n ie d o tarła n a czas , cały p lan s p ali n a p an ewce. Nie mo g ę p rzecież p rzeb y wać n a p rzy s tan i d łu żej n iż ch wilę, b o ci ze s tero wn i zaczn ą mn ie s zu k ać i n ab io rą p o d ejrzeń . Najważn iejs ze, żeb y m p rzek azał p u s zk ę z emb rio n ami i wró cił d o s tero wn i w ciąg u k ilk u min u t, zan im k to k o lwiek zwró ci u wag ę n a to , że mn ie n ie ma. Plan jes t d o b ry . Sam g o p rzecież o b my ś liłem, zas tan o wiłem s ię n ad k ażd y m
s zczeg ó łem. J eś li ws zy s tk o d o b rze p ó jd zie, zaro b ię p ó łto ra milio n a d o laró w. Ty le b y m zaro b ił w ciąg u d zies ięciu lat p racy , i to b ru tto ! J ed n o razo wy zas trzy k g o tó wk i w p o s taci p ó łto rej b ań k i zmien i mo je ży cie raz n a zaws ze. Nap rawd ę zach o wy wałem wielk ą o s tro żn o ś ć i zab ezp ieczy łem s ię p o d czas o s tatn ieg o s p o tk an ia z Do d g s o n em n a lo tn is k u w San Fran cis co , tu ż p rzed o d lo tem. Nab u jałem mu , że ch cę zo b aczy ć p ien iąd ze, i n ag rałem k o les ia, n a taś mie p ad a jeg o n azwis k o . Teraz Do d g s o n n ie b ęd zie mó g ł zap o mn ieć wy p łacić mi d ru g iej p o ło wy s u my ! Do s tan ie ch ło p ak , razem z emb rio n ami, k o p ię teg o n ag ran ia, więc zo rien tu je s ię, o co ch o d zi. Po my ś lałem o ws zy s tk im! To zn aczy p rawie o ws zy s tk im. Nie p rzewid ziałem tej b u rzy . Nag le co ś p rzeb ieg ło p rzez d ro g ę. W ś wietle reflek to ró w wy d awało s ię b iałe. Wy g ląd ało jak d u ży s zczu r. To ch y b a mu s iał b y ć o p o s . Dziwn e, że ży ją tu o p o s y , p rzecież d in o zau ry p o win n y je p o zjad ać. Gd zie ta ch o lern a p rzy s tań ?! Den n is jech ał s zy b k o , a mimo to wciąż n ie wid ział mo rza. J ad ę ju ż p o n ad p ięć min u t. Nap rawd ę p o win ien em wres zcie d o trzeć d o p rzy s tan i! – my ś lał. Po my liłem d ro g ę? Oj, ch y b a n ie. Przecież n ie wid ziałem żad n y ch ro zwid leń . To g d zie ta p rzy s tań ?! M in ąws zy k o lejn y zak ręt, Den n is s twierd ził z p rzerażen iem, że d ro g a k o ń czy s ię n ag le n a d wu metro wej b eto n o wej b arierze! Wcis n ął z cały ch s ił h amu lec, jeep s tracił p rzy czep n o ś ć w b ło cie, zarzu cił… Den n is my ś lał p rzez mo men t, że u d erzy z imp etem w b eto n … właś ciwie wied ział, że tak b ęd zie! Zak ręcił k iero wn icą w o s tatn im p rzy to mn y m o d ru ch u i s amo ch ó d zatrzy mał s ię o s tateczn ie p rzed zap o rą. Reflek to ry o ś wietlały b eto n z o d leg ło ś ci trzy d zies tu cen ty metró w. Den n is zn ieru ch o miał n a mo men t, s ły s ząc ty lk o wciąż p racu jące wy cieraczk i. Nab rał p o wietrza i p o wo li je wy p u ś cił. Ob ejrzał s ię za s ieb ie. Nie ma wątp liwo ś ci, że zab łąd ziłem. M o g ę s ię co fn ąć i p o s zu k ać właś ciweg o s k rętu , ty lk o że to za d łu g o p o trwa… Lep iej wy s iąd ę i s ię ro zejrzę. M o że jes tem b lis k o celu . Wy s k o czy ł z jeep a i p o czu ł ciężk ie k ro p le d es zczu u d erzające w czu b ek jeg o g ło wy . Bu rza tro p ik aln a, my ś lał, p rawd ziwa, leje tak , że aż b o li. Po p atrzy ł n a zeg arek , p o d ś wietlając tarczę. M in ęło s ześ ć min u t. Gd zie ja, d o ch o lery , jes tem? Ob s zed ł b eto n o wą zap o rę. Po jej d ru g iej s tro n ie d o s zu mu d es zczu d o łączy ł en erg iczn y ch lu p o t wo d y . Czy tak ie d źwięk i mo że wy d awać o cean ? Den n is ru s zy ł tru ch tem, a jeg o o czy s to p n io wo p rzy zwy czajały s ię d o ciemn o ś ci. Gęs ta d żu n g la p o o b u
s tro n ach , wielk ie k ro p le wo d y b ijące w liś cie… Ch lu p o t s tawał s ię co raz g ło ś n iejs zy . Den n is p o d ążał w jeg o s tro n ę i n ag le liś cie s ię ro zs tąp iły , ziemia p o d s to p ami zro b iła s ię mięk k a i o czo m Den n is a u k azał s ię ciemn y n u rt rzek i. Rzek a! To jes t rzek a p ły n ąca ś ro d k iem d żu n g li! Ch o lera jas n a! W k tó ry m miejs cu rzek i jes tem? Pły n ie p rak ty czn ie p rzez całą wy s p ę. Den n is zn o wu s p o jrzał n a zeg arek . M in ęło s ied em min u t. – No to mamy p ro b lem! – p o wied ział n a g ło s . Od p o wied ziało mu cich e p o h u k iwan ie s o wy , jak b y z n im ro zmawiała. Nie p rzejmo wał s ię s o wą, ty lk o martwił o p o wo d zen ie s wo jeg o p lan u . Czas mi s ię s k o ń czy ł! Nie mam wy b o ru , mu s zę wracać. Trzeb a zrezy g n o wać z p ierwo tn eg o p lan u , d o trzeć d o s tero wn i, p rzy wró cić n o rmaln e fu n k cjo n o wan ie s y s temu k o mp u tero weg o , s k o n tak to wać s ię w jak iś s p o s ó b z Do d g s o n em i u zg o d n ić p rzek azan ie p u s zk i z emb rio n ami n a ju trzejs zy wieczó r. W ty m s amy m miejs cu co d ziś . M u s zę d o b rze s ię zo rg an izo wać, żeb y s ię u d ało , ale p o win n o s ię u d ać. Sy s tem rejes tru je ws zy s tk ie p o łączen ia, więc p o wy mian ie in fo rmacji z Do d g s o n em b ęd ę mu s iał zn o wu włamać s ię d o s y s temu i s k as o wać zap is . A w k ażd y m razie n ie mo g ę łazić teraz p o p ark u an i ch wili d łu żej, b o n ie wy tłu maczę s ię z tak d łu g iej n ieo b ecn o ś ci. Ru s zy ł d o s amo ch o d u , wid ział b las k jeg o reflek to ró w. By ł p rzemo k n ięty i b ard zo n iezad o wo lo n y . Zn o wu u s ły s zał cich e p o h u k iwan ie s o wy . Ty m razem p rzy s tan ął. To ch y b a n ie jes t s o wa… Wy d awało s ię, że p tak czy też zu p ełn ie in n e zwierzę zn ajd u je s ię b ard zo b lis k o , g d zieś międ zy d rzewami p o p rawej! Nas łu ch iwał i u s ły s zał trzas k łaman ej g ałęzi. Zn ó w cis za. Den n is czek ał. Trzas n ęła d ru g a g ałąź, n ieco b liżej. Ch y b a co ś d u żeg o s zło p o wo li p rzez d żu n g lę w jeg o k ieru n k u … Du że i b lis k o – d u ży d in o zau r! Uciek aj! – p o my ś lał Den n is . Zerwał s ię d o b ieg u . Oczy wiś cie ro b ił p rzy ty m mn ó s two h ałas u , ale i tak s ły s zał g ałęzie łamiące s ię p o d n o g ami wielk ieg o zwierzęcia. Zah u k ało zn o wu ! Zb liżało s ię co raz b ard ziej! Den n is p o tk n ął s ię raz i d ru g i o wy s tające k o rzen ie, łap ał s ię mo k ry ch liś ci i ro zg arn iał g ałęzie. Wid ział ju ż jeep a i s n o p y ś wiatła ro zś wietlające teren wo k ó ł b eto n o wej zap o ry . To d o d ało Den n is o wi o tu ch y . Za ch wilę ws iąd ę d o s amo ch o d u i o d jad ę, g d zie p iep rz ro ś n ie! – u cies zy ł s ię. M in ął b eto n o wą ś cian ę i… Zamarł. Din o zau r wy p rzed ził g o i s tał tam.
Nie b y ł b ard zo b lis k o , jak ieś d wan aś cie metró w o d Den n is a, n a s k raju o ś wietlo n eg o reflek to rami o b s zaru . Den n is n ie b y ł n a wy cieczce p o wy s p ie i n ie zn ał g atu n k ó w d in o zau ró w, ale ten b y ł jak iś d ziwn y . M iał ze trzy metry wy s o k o ś ci i b y ł żó łty w czarn e k ro p k i, a n ajb ard ziej zwracały u wag ę d wa d u że czerwo n e g rzeb ien ie n a jeg o g ło wie two rzące literę „V". Din o zau r n ie ru s zał s ię, ale zah u k ał cich o jes zcze raz. Ned ry s tał, czek ając, aż p o twó r rzu ci s ię n a n ieg o , ale atak n ie n as tęp o wał. M o że o n b o i s ię ś wiatła reflek to ró w? Tak jak ró żn e d rap ieżn ik i trzy mają s ię z d ala o d o g n is k a… Din o zau r wp atry wał s ię w n ieg o , n ag le s zarp n ął g wałto wn ie łb em i zaraz p o tem co ś mo k reg o u d erzy ło Den n is a w p ierś . Po ch y lił g ło wę i zo b aczy ł n a p rzemo czo n ej k o s zu li jęzo r g ęs tej, s p ien io n ej, ś ciek ającej p o wo li cieczy . Do tk n ął jej o d ru ch o wo , n ie ro zu miejąc, co s ię s tało ... To p lwo cin a... Ten d in o zau r mn ie o p lu ł! Ale p as k u d n e! Den n is zn o wu p o p atrzy ł n a d in o zau ra, ak u rat k ied y ten p o n o wn ie s zarp n ął g ło wą. Dru g a p o rcja g ęs tej, mo k rej ś lin y trafiła Den n is a w s zy ję, tu ż n ad k o łn ierzy k iem. Starł ją. Ws trętn e jak ch o lera! – my ś lał. Ty mczas em s k ó ra n a s zy i zaczy n ała g o p alić. I d ło ń też! J ak b y to b y ł k was , a n ie ś lin a… Den n is o two rzy ł d rzwi jeep a, zerk ając n ies p o k o jn ie n a d in o zau ra. Nie miał p ewn o ś ci, czy zwierz n ie rzu ci s ię d o atak u . W tej s amej ch wili p o czu ł n ag le s tras zliwy , n ies ły ch an ie o s try b ó l o czu , zu p ełn ie jak b y k to ś wb ił mu w o czy ig ły s ięg ające aż d o ty łu czas zk i! Zacis n ął z cały ch s ił p o wiek i i aż s ap n ął z b ó lu . Zas ło n ił o d ru ch o wo o czy ręk ami i p o czu ł, że p o p o liczk ach ś ciek a mu g ęs ta p lwo cin a d in o zau ra. Ten d in o zau r n ap lu ł mi w o czy ! Bó l s tał s ię tak s iln y , że Den n is o s u n ął s ię n a k o lan a. Po czu ł, że traci o rien tację, s ap ał. Up ad ł n a b o k , aż p o czu ł n a p o liczk u zimn e b ło to . J eg o o d d ech s tał s ię p ły tk i, ś wis zczący . Naras tający , s tras zliwy b ó l ś wid ro wał mu o czy , mimo że z cały ch s ił zacis k ał p o wiek i! Przed o czami zaczęły mu mig ać b iałe b ły s k awice! Ziemia s ię zatrzęs ła – to d in o zau r ru s zy ł, p o h u k u jąc s p o k o jn ie. M imo p o two rn eg o b ó lu Den n is z o g ro mn y m wy s iłk iem o two rzy ł o czy , ale wciąż wid ział ty lk o b iałe b ły s k i n a czarn y m tle. Do tarło d o n ieg o , co to o zn acza. Oś lep łem! Po h u k iwan ie s tało s ię g ło ś n iejs ze. Den n is z n ajwy żs zy m tru d em p o d n ió s ł s ię z
ziemi, ch wiejąc s ię z p o wo d u md ło ś ci i zawro tó w g ło wy . Po mag ał s o b ie, o p ierając s ię o b lach ę s amo ch o d u . Czu ł, p o p ro s tu czu ł, że d in o zau r jes t b ard zo b lis k o , s ły s zał n awet ch y b a jeg o cich y ch arczący o d d ech . Ale n ic n ie wid ział! Nie wid ział zu p ełn ie n ic i b y ł p rzerażo n y jak ch y b a jes zcze n ig d y w ży ciu . Wy ciąg n ął ręce i zaczął wy mach iwać n imi n a o ś lep , jak b y mó g ł w ten s p o s ó b p o ws trzy mać n ieu n ik n io n y atak d in o zau ra. A p o tem zn o wu p o czu ł u d erzen ie b ó lu , wp ro s t ro zd zierająceg o , jak b y k to ś wb ił mu w b rzu ch ro zp alo n e d o czerwo n o ś ci o s trze n o ża. Zato czy ł s ię i n a o ś lep wy czu ł d ło ń mi ro zd arcie k o s zu li i jes zcze jak ąś g ru b ą ś lis k ą mas ę, zas k ak u jąco ciep łą… Zd ał s o b ie s p rawę, że trzy ma włas n e wn ętrzn o ś ci! Przerażen ie Den n is a n ie miało g ran ic. Din o zau r ro zo rał mu b rzu ch . Wy p ad ły mu wn ętrzn o ś ci i… Den n is zn o wu o s u n ął s ię n a ziemię, a właś ciwie n a co ś p o ch y łeg o i zimn eg o … to łap a d in o zau ra! Ułamek s ek u n d y p ó źn iej p o czu ł k o lejn e k lin g i b ó lu – d wie, p o o b u s tro n ach g ło wy . Ten n o wy b ó l wzmag ał s ię, p o d czas g d y ciężk ie ciało Den n is a zo s tało p o d n ies io n e z ziemi. Zd ąży ł jes zcze zd ać s o b ie s p rawę, że jeg o g ło wa zn ajd u je s ię w p as zczy d in o zau ra! M iał n ad zieję, że ten p o two rn y b ó l n ie p o trwa zb y t d łu g o ! By ła to o s tatn ia my ś l Den n is a Ned ry 'eg o .
BUNGALOW – Nap ijes z s ię jes zcze k awy ? – s p y tał u p rzejmie J o h n Hammo n d . – Nie, d zięk u ję. – Hen ry Wu o p arł s ię wy g o d n ie. – Nie zmies zczę ju ż n ic więcej… Sied zieli w jad aln i b u n g alo wu Hammo n d a, n ied alek o b u d y n k u lab o rato rió w, lecz w p rzy jemn y m u s tro n iu . Hen ry mu s iał p rzy zn ać, że s tars zy p an zb u d o wał s o b ie n ap rawd ę eleg an ck i d o m, o o s zczęd n ej, g eo metry czn ej, n iemal jap o ń s k iej arch itek tu rze. Ob iad b y ł n ap rawd ę wy ś mien ity – i to p o mimo że n ie b y ło jes zcze n ajlep s zy ch k u ch arzy ! Hen ry czu ł jed n ak n iep o k ó j. Stars zy p an b y ł b o wiem in n y n iż d o tąd . Ro zmawiając p rzy p o s iłk u , Hen ry p rzez cały czas p ró b o wał o k reś lić, n a czy m ta zamian a p o leg a. Stary J o h n ro zwo d ził s ię d łu g o n ad p o s zczeg ó ln y mi k wes tiami, p o wtarzał s ię, o p o wiad ał zn an e ju ż Hen ry 'emu h is to rie. Po za ty m s tan emo cjo n aln y
Hammo n d a zmien iał s ię w trak cie ro zmo wy . J o h n raz b y ł ro zwś cieczo n y , to zn ó w p rzech o d ził w rzewn y s en ty men talizm. Ch o ć właś ciwie to ws zy s tk o n ie b y ło aż tak d ziwn e, k ied y wzięło s ię p o d u wag ę wiek teg o czło wiek a. Przecież J o h n Hammo n d ma ju ż p rawie s ied emd zies iąt s ied em lat! J ed n ak to n ie ws zy s tk o … Stars zy p an z u p o rem u n ik ał p ewn y ch temató w i jed n o cześ n ie n aleg ał, żeb y s p rawy to czy ły s ię tak , jak o n s o b ie teg o ży czy . A n a k o n iec w o g ó le n ie ch ciał ro zmawiać o ak tu aln ej s y tu acji w Park u J u rajs k im. Hen ry b y ł o s zo ło mio n y d o wo d ami n a to , że d in o zau ry w p ark u s ię ro zmn ażają, ch o ć n ie d o p u s zczał jes zcze d o s ieb ie my ś li, iż zo s tało to ju ż o s tateczn ie u d o wo d n io n e. Kied y p ro fes o r Gran t s p y tał g o o DNA żab , Hen ry zamierzał n aty ch mias t iś ć d o lab o rato riu m i s p rawd zić w s y s temie, k tó ry ch zwierząt DNA ze s o b ą łączo n o . J eś li d in o zau ry rzeczy wiś cie s ię ro zmn ażają, to zn aczy , że ws zy s tk ie s to s o wan e p rzez lu d zi Hen ry 'eg o meto d y s ą b ard zo n ied o s k o n ałe – zaró wn o te, k tó ry mi p o s łu g iwan o s ię p rzy o d twarzan iu DNA d in o zau ró w, jak i k o n tro lo wan iu ich ro zwo ju . W ś wietle teg o , co s ię o k azało , n awet g en ety czn a zależn o ś ć b ieg ający ch p o p ark u zwierząt o d lizy n y wcale n ie jes t tak a p ewn a! J eś li wy h o d o wan e d in o zau ry mo g ą s ię ro zmn ażać i jes zcze d o teg o p rzeży ć b ez lizy n y d o s tarczan ej im p rzez lu d zi… Tak , Hen ry b ard zo ch ciał n aty ch mias t s p rawd zić p ewn e ważn e d an e! J ed n ak s tars zy p an u p arł s ię, ab y Hen ry k o n ieczn ie n ajp ierw zjad ł z n im k o lację. – Ależ, Hen ry , z p ewn o ś cią zn ajd zies z jes zcze miejs ce n a lo d y – n aleg ał Hammo n d . – M aria ro b i n ajwy ś mien its ze lo d y imb iro we, jak ie mo żn a s o b ie wy o b razić. – Do b rze… – mru k n ął Hen ry , s p o g ląd ając n a p ięk n ą cich ą s łu żącą. Od p ro wad ził ją wzro k iem d o d rzwi, a k ied y zn ik ła, o d ru ch o wo p rzen ió s ł s p o jrzen ie n a mo n ito r wis zący n a ś cian ie. Ek ran b y ł ciemn y . – M o n ito r n ie ma s y g n ału – zau waży ł. – Nap rawd ę? – J o h n o b ejrzał s ię za s ieb ie, żeb y s p rawd zić. – To n a p ewn o z p o wo d u b u rzy . – Sięg n ął p o telefo n . – Sp y tam o to J o h n a Arn o ld a. Nawet Hen ry u s ły s zał d o b ieg ający ze s łu ch awk i s zu m zak łó ceń . Hammo n d wzru s zy ł ramio n ami i o d ło ży ł ją. – Najwid o czn iej telefo n y też s ię zep s u ły – s twierd ził. – A mo że to Ned ry ciąg le p rzes y ła d an e. M a s p o ro b łęd ó w d o n ap rawien ia w ten week en d . To g en iu s z w s wo jej d zied zin ie, ale mu s ieliś my g o b ard zo mo cn o n acis k ać, s zczeg ó ln ie p o d k o n iec, żeb y d o p raco wał ws zy s tk o jak n ależy .
– M o że lep iej p ó jd ę d o s tero wn i i s p rawd zę, co s ię d zieje – zap ro p o n o wał Hen ry . – Nie, p o co ? Nie ma p o trzeb y . Zn o wu p o jawiła s ię M aria. Nio s ła d wa talerze z lo d ami. – M u s is z ch o ciaż tro ch ę s p ró b o wać, Hen ry – n amawiał J o h n . – J es t w n ich ś wieży imb ir ze ws ch o d n iej częś ci wy s p y . Oto s łab o ś ć s tars zeg o czło wiek a: lo d y . M y ś lę jed n ak , że i to b ie… Hen ry p o s łu s zn ie zato p ił ły żeczk ę w lo d ach . Nag le o k n a p o jaś n iały i zaraz p o tem u d erzy ł g ro m. – To b y ło b lis k o ! – s twierd ził Hen ry . – M am n ad zieję, że two je wn u k i n ie b o ją s ię b u rzy . – Wątp ię – mru k n ął J o h n i s k o s zto wał lo d ó w. – Ale wies z, n iep o k o ją mn ie p ewn e k wes tie d o ty czące p ark u . Hen ry p o czu ł u lg ę. By ć mo że s tary J o h n jed n ak zd aje s o b ie s p rawę, że n ie n ależy d łu żej n eg o wać fak tó w. – J ak ie? – Wid zis z, tak n ap rawd ę Park J u rajs k i p o ws tał p rzed e ws zy s tk im z my ś lą o d zieciach . Na cały m ś wiecie d zieci u wielb iają d in o zau ry i p rzy jeżd żając tu taj, b ęd ą zach wy co n e! Ich małe b u zie b ęd ą try s k ać rad o ś cią, k ied y n ares zcie n a włas n e o czy zo b aczą o g ro mn e d in o zau ry , k tó re zaws ze s o b ie wy o b rażały . Ale o b awiam s ię… Có ż, o b awiam s ię, że teg o n ie d o ży ję, Hen ry . Niewy k lu czo n e, że n ie b ęd ę ży ł d o s tateczn ie d łu g o , żeb y zo b aczy ć rad o ś ć n a twarzach d zieci. – Hm, my ś lę, że s ą też in n e p ro b lemy … – o d p o wied ział o s tro żn ie Hen ry . – Żad en z p o zo s tały ch p ro b lemó w n ie d o s k wiera mi tak b ard zo jak ten – ciąg n ął s tars zy p an . – By ć mo że n ie u jrzę d ziecięcy ch twarzy czek ro zjaś n io n y ch u ś miech ami, k ied y malcy b ęd ą o d wied zali Park J u rajs k i. Od n ieś liś my ws p an iały s u k ces . Ud ało n am s ię o s iąg n ąć to , co s o b ie wy marzy liś my . Pamiętas z? Na s amy m p o czątk u ch cieliś my p o p ro s tu wy k o rzy s tać n o wą, n o wo n aro d zo n ą d zied zin ę n au k i – b io tech n o lo g ię – w celach zaro b k o wy ch . W rzeczy s amej, zaro b ić mn ó s two p ien ięd zy . Hen ry d o b rze wied ział, że Hammo n d wy g ło s i teraz jed n o ze s wo ich p o wtarzan y ch o d lat p rzemó wień . – Wiem o ty m ws zy s tk im, J o h n – p rzerwał mu , u n o s ząc d ło ń . – Hen ry , g d y b y ś to ty zało ży ł firmę b io tech n o lo g iczn ą, czy m b y ś s ię zajął? – zmien ił temat s tars zy p an . – Czy mo że wy twarzan iem p ro d u k tó w, k tó ry ch zad an iem
b y łab y p o mo c lu d zk o ś ci, walk a z ch o ro b ami? Po s to k ro ć n ie! To k o s zmarn y p o my s ł. Bard zo k iep s k i s p o s ó b wy k o rzy s tan ia n o wej tech n o lo g ii. – J o h n p o k ręcił g ło wą. – Ale p amiętas z d o b rze p ierws ze firmy b io tech n o lo g iczn e, jak Gen en tech czy Cetu s . Ws zy s tk ie zo s tały zało żo n e p o to , b y p ro d u k o wać n o we ro d zaje lek ó w. Śro d k i, k tó re mają p o mag ać lu d zk o ś ci. Szlach etn a, s zczy tn a id ea. Nies tety , p ro d u k cja lek ó w wiąże s ię z o k reś lo n y mi o g ran iczen iami. Po p ierws ze, s amo tes to wan ie n o weg o lek u p rzez Ag en cję d o s p raw Ży wn o ś ci i Lek ó w trwa p ięć d o o ś miu lat – jeś li ma s ię s zczęś cie. Wp ro wad zen ie ich n a ry n ek wiąże s ię z jes zcze więk s zy mi p ro b lemami. Przy p u ś ćmy , że s two rzy łeś cu d o wn y lek n a rak a czy ch o ro b y s erca, co ś tak ieg o , co u d ało s ię wy p ro d u k o wać firmie Gen en tech . I załó żmy , że ch ces z zarab iać ty s iąc alb o d wa ty s iące d o laró w n a jed n ej d awce lek u . M o żes z p rzecież wy o b rażać s o b ie, że mas z d o teg o p ełn e p rawo , że to twó j p rzy wilej, w k o ń cu to ty s two rzy łeś ten lek , wy d ałeś mn ó s two p ien ięd zy n a b ad an ia, więc p o win ien eś mó c żąd ać za n ieg o , ile ty lk o ch ces z. Ale jak my ś lis z, czy rząd ci n a to p o zwo li? Nie, Hen ry . Ch o rzy n ie b ęd ą p łacili p o ty s iąc d o laró w za d awk ę n iezb ęd n eg o im lek u i n ie b ęd ą ci wd zięczn i, ty lk o o b u rzen i. Blu e Cro s s n ie o b ejmie two jeg o lek u refu n d acją. Będ ą wo łali ws zem wo b ec, że to ro zb ó j w b iały d zień . I wted y co ś s ię s tan ie: o d rzu cą twó j wn io s ek p aten to wy alb o b ęd ą o p ó źn iali d o p u s zczen ie lek u d o o b ro tu . Zro b ią co ś tak ieg o , żeb y ś u zn ał, iż b ard ziej o p łaci ci s ię s p rzed awać lek p o n iżs zej cen ie. I zro b is z to . Z p u n k tu wid zen ia czło wiek a in teres u p o mag an ie lu d zk o ś ci to b ard zo ry zy k o wn y in teres . J a n ig d y b y m s ię ty m n ie zajął! Tak że i to Hen ry s ły s zał ju ż wcześ n iej. J o h n Hammo n d mó wił p rawd ę: n iek tó re n o we lek i, k tó re p o ws tały d zięk i b io tech n o lo g ii, n ie wch o d ziły n a ry n ek z p o wo d u d łu g o trwały ch o p ó źn ień w p ro ces ie d o p u s zczan ia ich d o o b ro tu czy k ło p o tó w z o p aten to wan iem. – Po my ś l teraz, jak in aczej p rzed s tawia s ię s y tu acja, k ied y zajmu jes z s ię ro zry wk ą – ciąg n ął J o h n . – Ro zry wk a n ie jes t n iezb ęd n a i d lateg o n ie jes t to d zied zin a o b jęta n ad zo rem rząd u . J eś li b ęd ę s o b ie ży czy ł p o p ięć ty s ięcy d o laró w za d zień s p ęd zo n y w mo im p ark u , k to mi teg o zab ro n i? Przecież n ik t n ie mu s i tu p rzy jeżd żać. Wy g ó ro wan a cen a n ie b ęd zie p o s trzeg an a jak o ro zb ó j w b iały d zień , wp ro s t p rzeciwn ie – d o d atk o wo p o d n ies ie atrak cy jn o ś ć p ark u . Wizy ta w Park u J u rajs k im s tan ie s ię s y mb o lem wy s o k ieg o s tatu s u materialn eg o , czy mś , co Amery k an ie mas o wo u wielb iają! Po d o b n ie J ap o ń czy cy . Zres ztą o n i mają zn aczn ie więcej p ien ięd zy . Hammo n d d o k o ń czy ł lo d y i M aria cich o zab rała talerz.
– On a n ie jes t s tąd , wies z? To Haitan k a, a jej matk a jes t Fran cu zk ą – zd rad ził s tars zy p an . – W k ażd y m razie, p rzy p o min as z s o b ie ch y b a, Hen ry , że p ierwo tn ą p rzy czy n ą, d la k tó rej wy zn aczy łem s wo jej firmie ak u rat tak i, a n ie in n y cel, b y ła p ers p ek ty wiczn a wo ln o ś ć o d ws zelk ich in g eren cji wład z. J ak ieg o k o lwiek k raju . – Sk o ro zes zliś my n a temat k rajó w… – Wzięliś my ju ż w leas in g ro zleg ły o b s zar n a Azo rach – p o in fo rmo wał z u ś miech em J o h n , n ie p o zwalając s o b ie p rzerwać. – Stwo rzy my tam d ru g i Park J u rajs k i, d la Eu ro p ejczy k ó w. I jak ju ż o d d awn a wies z, o b jęliś my tak że we wład an ie wy s p ę n ied alek o Gu am, g d zie b ęd zie Park J u rajs k i o b s łu g u jący J ap o n ię. Bu d o wa n as zy ch d wó ch n as tęp n y ch Park ó w J u rajs k ich ru s zy n a p o czątk u p rzy s złeg o ro k u . W ciąg u n ajb liżs zy ch czterech lat o twarte zo s tan ą ws zy s tk ie trzy . Nas ze b ezp o ś red n ie o b ro ty p rzek ro czą wó wczas d zies ięć miliard ó w d o laró w ro czn ie, a s p rzed aż p amiątek , p ro g ramó w telewizy jn y ch i p raw d o ró żn y ch p o mn iejs zy ch rzeczy p o win n a d awać n am d ru g ie ty le. Nie wid zę p o wo d u , ab y ś my zawracali s o b ie g ło wę two rzen iem zwierzątek d o mo wy ch d la d zieci. A d o n o s zą mi, że właś n ie o to p o d ejrzewa n as Lew Do d g s o n . – Dwad zieś cia miliard ó w d o laró w ro czn ie! – zad u mał s ię Wu , k ręcąc g ło wą. – To mo je o s tro żn e s zacu n k i – zazn aczy ł Hammo n d . – Nie ma s en s u p rzes ad n ie s p ek u lo wać – d o rzu cił z u ś miech em. – M o że ch ces z d o k ład k ę lo d ó w, Hen ry ? *** – Zn aleźliś cie g o ? – s p y tał J o h n Arn o ld n a wid o k wch o d ząceg o d o s tero wn i s trażn ik a. – Nie, p ro s zę p an a. – To g o zn ajd źcie! – M y ś lę, że n ie ma g o w ty m b u d y n k u … – To s zu k ajcie w h o telu , w s tacji p o mp , we ws zy s tk ich in n y ch b u d y n k ach , ws zęd zie, ale g o zn ajd źcie! – Ch o d zi o to , że… – Strażn ik b y ł wy raźn ie o n ieś mielo n y . – Pan Ned ry to ten tak i g ru b y , p rawd a? – Tak , to ten o b leś n y g ru b as ! – Ee… J immy , ten , k tó ry s to i w g łó wn y m h o lu , p o wied ział, że wid ział, jak ten g ru b y s ch o d ził d o g arażu . – Do g arażu ? – M u ld o o n o b ró cił s ię n a p ięcie. – Kied y ?!
– J ak ieś d zies ięć, p iętn aś cie min u t temu . – J ezu s M aria! *** J eep zah amo wał g wałto wn ie. – Przep ras zam… – mru k n ął Hard in g . W ś wietle reflek to ró w Ellie zo b aczy ła p rzełażące p o wo li p rzez d ro g ę s tad o ap ato zau ró w. By ło ich s ześ ć, a ws zy s tk ie wielk ie jak b u d y n k i. I jes zcze n ied awn o wy k lu te maleń s two ro zmiaró w d u żeg o k o n ia. Ap ato zau ry p o s u wały s ię n ap rzó d s p o k o jn ie i b ez p o ś p iech u , żad en n ie o d wró cił n awet g ło wy w s tro n ę reflek to ró w jeep a. Ty lk o mło d e w p ewn ej ch wili p rzy s tan ęło , wy ch łep tało języ k iem tro ch ę wo d y z k ału ży , p o czy m ru s zy ło d alej. Stad o s ło n i wy s tras zy ło b y s ię n ad jeżd żająceg o n ag le s amo ch o d u ; s ło n ie zaczęły b y trąb ić i k rąży ć wo k ó ł mło d eg o , żeb y je o ch ro n ić. Ale ap ato zau ry n ie o k azy wały n ajmn iejs zy ch o zn ak s trach u . – Czy o n e n as n ie wid zą? – zd u miała s ię Ellie. – Nie całk iem – p o twierd ził Hard in g . – To zn aczy w ś ciś le fizy czn y m s en s ie wid zą n as , o czy wiś cie, ale n ic d la n ich n ie zn aczy my . Prawie n ig d y n ie wy jeżd żamy d o p ark u p o zap ad n ięciu zmro k u , więc zwierzęta n ie mają żad n y ch d o ś wiad czeń z s amo ch o d ami. Dla n ich jes teś my zaled wie n iety p o wy m, ś mierd zący m o b iek tem zn ajd u jący m s ię w p o b liżu . Nie p o s trzeg ają n as jak o zag ro żen ia, więc n ie jes teś my d la n ich in teres u jący . Zd arzało mi s ię ju ż wracać n o cą o d ch o reg o zwierzęcia i czek ać n awet p o n ad g o d zin ę, aż te wielg ach n e s two ry zlezą z d ro g i… – I n ie ma p an n a n ie żad n eg o s p o s o b u ? Hard in g u ś miech n ął s ię tajemn iczo . – Os tatn io p u s zczam im ry k ty ran o zau ra. To s p rawia, że p rzy s p ies zają. Nie żeb y s zczeg ó ln ie p rzejmo wały s ię ty ran o zau rami – ap ato zau ry s ą tak wielk ie, że żad n e d rap ieżn ik i n ie s ą d la n ich g ro źn e. J ed n y m mach n ięciem o g o n a mo g ą złamać ty ran o zau ro wi k ark . Zd ają s o b ie z teg o s p rawę. Ty ran o zau ry też. – Ale p o wied ział p an , że n as wid zą. To zn aczy , g d y b y ś my wy s ied li z s amo ch o d u … – Pewn ie b y n ie zareag o wały . – Hard in g wzru s zy ł ramio n ami. – Din o zau ry mają d o s k o n ałą o s tro ś ć wzro k u , ale ró wn o cześ n ie ten zmy s ł d ziała u n ich tak jak u p łazó w – jes t wy czu lo n y n a ru ch . Ob iek tó w n ieru ch o my ch n ie wid zą p rawie wcale.
Olb rzy mie zwierzęta s zły wo ln o p rzed s ieb ie, s k ó ra n a ich majes taty czn y ch ciels k ach p o ły s k iwała w d es zczu . – Ch y b a ju ż mo żemy ru s zać – s twierd ził wres zcie Hard in g , wrzu cając b ieg . *** – M y ś lę, że mo że s ię o k azać, iż tak że Park J u rajs k i wy wo ła n eg aty wn e reak cje wład z i p ró b y o g ran iczen ia n as zej d ziałaln o ś ci – o d ezwał s ię Hen ry Wu . – Tak jak d zieje s ię to w p rzy p ad k u lek ó w firmy Gen en tech . Przes zli z Hammo n d em d o s alo n u i o b s erwo wali b u rzę p rzez o g ro mn e o k n a. – Nie wy o b rażam s o b ie, w jak i s p o s ó b miało b y d o teg o d o jś ć – o d p o wied ział s tary J o h n . – Niewy k lu czo n e, że b ęd ą s ię teg o d o mag ały ś ro d o wis k a n au k o we. M o g ą n awet d ąży ć d o teg o , ab y zak azan o ci k o n ty n u acji two ich d ziałań . – Nie mo g ą teg o zro b ić! – Hammo n d p o g ro ził Hen ry 'emu p alcem. – A wies z, d laczeg o b ęd ą mieli o ch o tę s p ró b o wać? Oczy wiś cie d lateg o , że im zależy ty lk o n a p ro wad zen iu b ad ań . Nau k o wcy zaws ze ch cą ty lk o p ro wad zić b ad an ia, a n ie o s iąg n ąć co ś n ap rawd ę. Nie zależy im n a d o k o n an iu p o s tęp u , a ty lk o n a „p ro wad zen iu b ad ań ". Có ż, czek a ich n ies p o d zian k a. – Nie p rzy s zło mi d o g ło wy , żeb y tak n a to p atrzeć – p rzy zn ał Hen ry . – Z p ewn o ś cią p ro wad zen ie b ad ań b y ło b y d la n au k o wcó w in teres u jące – p o d jął z wes tch n ien iem Hammo n d . – J ed n ak jes t p ewien k lu czo wy as p ek t s p rawy : n as ze zwierzęta s ą o wiele za d ro g ie, żeb y mo żn a b y ło p ro wad zić s o b ie n a n ich b ad an ia. Tech n o lo g ia, k tó rą s to s u jemy , jes t n ap rawd ę cu d o wn a, ale ró wn o cześ n ie p rzerażająco k o s zto wn a. Fak ty s ą tak ie, mó j Hen ry , że jed y n y m s p o s o b em u trzy my wan ia d in o zau ró w jes t wy k o rzy s ty wan ie ich w ro zry wce. Tak p o p ro s tu jes t. – J o h n wzru s zy ł ramio n ami. – Ale jeś li mimo ws zy s tk o d o jd zie d o p ró b zamk n ięcia… – zaczął Wu . – Zas tan ó w s ię tro ch ę n ad realiami – p rzerwał mu z iry tacją Hammo n d . – Nie jes teś my w Stan ach Zjed n o czo n y ch an i n awet w Ko s tary ce. To mo ja wy s p a. J es tem jej właś cicielem. I n ic n ie p o ws trzy ma mn ie p rzed o twarciem Park u J u rajs k ieg o k u u cies ze d zieci z całeg o ś wiata. Przy n ajmn iej d zieci z zamo żn y ch ro d zin … – u ś ciś lił ze ś miech em. – M ó wię ci, d zieciak i b ęd ą zach wy co n e! ***
Ellie s ied ziała n a ty ln ej k an ap ie jeep a i wy g ląd ała p rzez o k n o . M in ęło ju ż d wad zieś cia min u t o d mo men tu , k ied y ru s zy li p o n ap o tk an iu ap ato zau ró w, i n ie wid zieli p o d ro d ze n iczeg o s zczeg ó ln eg o . Ty lk o d żu n g la i d es zcz. – J es teś my teraz b lis k o rzek i – o d ezwał s ię zza k iero wn icy Hard in g . – Pły n ie g d zieś p o lewej. Nag le zn o wu g wałto wn ie zah amo wał. Samo ch ó d zatrzy mał s ię z p o ś lizg iem p rzed s tad k iem mały ch zielo n y ch s two rzeń . – Có ż, macie d zis iaj p rawd ziwe p rzed s tawien ie – s k o men to wał wetery n arz. – To s ą p ro k o mp s o g n aty . Szk o d a, że Alan ich n ie wid zi! – p o my ś lała Ellie. To właś n ie fak s zd jęcia ren tg en o ws k ieg o frag men tu p ro k o mp s o g n ata o g ląd ali w M o n tan ie. Ciemn o zielo n e s two rk i o d s k o czy ły g ro mad n ie n a p rzeciwleg łą s tro n ę d ro g i, p rzy cu p n ęły i p o o d wracały łeb k i w s tro n ę jeep a, ćwierk ając ch ó rem. Stały n a ty ln y ch łap k ach . Nie min ęła ch wila, a u milk ły i p o b ieg ły d alej. – Dziwn e – o cen ił Hard in g . – Ciek awe, d o k ąd tak p ęd zą? Pro k o mp s o g n aty p ro wad zą d zien n y try b ży cia. Wieczo rem ws p in ają s ię n a d rzewo i s ied zą aż d o ran a. – To co tu ro b iły ? – Nie mam p o jęcia. Ch o ciaż z d ru g iej s tro n y p ro k o mp s o g n aty s ą p ad lin o żern e, jak n a p rzy k ład my s zo ło wy . Po trafią wy czu ć zap ach zd y ch ająceg o zwierzęcia z o d leg ło ś ci k ilk u k ilo metró w. – To zn aczy , że b ieg n ą d o jak ieg o ś zd y ch ająceg o zwierzęcia? – Tak . Do zd y ch ająceg o alb o ju ż p ad łeg o . – M o że p o jed ziemy za n imi? – zap ro p o n o wała Ellie. – Niezły p o my s ł… Ciek aw jes tem, d o k ąd zmierzają. Dlaczeg o n ie? To p o wied ziaws zy , Hard in g zawró cił i ru s zy ł ś lad em p ro k o mp s o g n ató w.
TIM Tim M u rp h y leżał w zn is zczo n y m lan d cru is erze, p o wo li o d zy s k u jąc p rzy to mn o ś ć. Czu ł, że w jeg o p o liczek wb ija s ię k lamk a d rzwi. J ed y n y m p rag n ien iem ch ło p ca b y ło : s p ać. Po ru s zy ł s ię, żeb y lep iej s ię u ło ży ć, i wted y p o czu ł o s try b ó l k o ś ci p o liczk a. Właś ciwie b o lało g o ws zy s tk o : ręce, n o g i, a n ajb ard ziej g ło wa. Pu ls o wał w n iej b ard zo p rzy k ry b ó l, tak p rzy k ry , że Tim miał zn o wu o ch o tę
zas n ąć. Un ió s ł s ię tro ch ę n a ło k ciu , o two rzy ł o czy i n ag le zwy mio to wał p ro s to n a s wo ją k o s zu lk ę. Wy tarł b u zię ręk ą, wy mio ty b y ły ws trętn e. Nap rawd ę b ard zo b o lała g o g ło wa, k ręciło mu s ię w n iej i g o md liło . M iał p o czu cie, jak b y cały ś wiat s ię k o ły s ał, że o n s am p ły n ie jak ąś ch wiejącą s ię ło d zią. J ęk n ął i p o ło ży ł s ię n a p lecach , jak n ajd alej o d włas n y ch wy mio tó w. Przez ten b ó l g ło wy o d d y ch ał k ró tk o i s zy b k o . I p rzez cały czas b y ło mu n ied o b rze, jak b y s p ad ał. Zn ó w o two rzy ł o czy i s p ró b o wał s ię ro zejrzeć. By ł w lan d cru is erze. Samo ch ó d mu s iał p rzewró cić s ię n a b o k , b o Tim leżał n a d rzwiach , a w g ó rze b y ła k iero wn ica, n ad k tó rą p o ru s zały s ię n a wietrze g ałęzie d rzewa. Des zcz p rawie u s tał, ale k ro p le ciąg le s p ad ały n a n ieg o p rzez d ziu rę p o wy b itej p rzed n iej s zy b ie. Po p atrzy ł z zaciek awien iem n a k awałk i s zk ła. Nie p amiętał, jak to s ię s tało , że s zy b a s ię s tłu k ła. Nie p amiętał – to zn aczy n ie wied ział, co b y ło p o ty m, jak ro zmawiał p rzez rad io z p ro fes o rem Gran tem, k ied y s tali b ez p rąd u n a d ro d ze w d wó ch to y o tach i k ied y p o d s zed ł d o n ich ty ran o zau r. To b y ła o s tatn ia rzecz, k tó rą p amiętał Tim. Zn ó w zro b iło mu s ię n ied o b rze… Zamk n ął o czy i p o czek ał, aż to min ie. Zwró cił u wag ę n a ro zleg ające s ię p rzez cały czas s k rzy p ien ie, jak b y b y ł n a d rewn ian y m s tatk u . Timo wi k ręciło s ię w g ło wie i md liło g o , ale n ap rawd ę czu ł, jak b y s amo ch ó d ru s zał s ię w d ó ł i w g ó rę. Otwo rzy ł o czy p o raz trzeci i zo b aczy ł, że to y o ta rzeczy wiś cie s ię ru s za! Leży n a b o k u i s ię k iwa. Samo ch ó d p rzes u wał s ię i wracał! Tim p o d n ió s ł s ię o s tro żn ie i s tan ął n a d rzwiach . Wy jrzał p rzez d ziu rę p o p rzed n iej s zy b ie i zo b aczy ł g ęs te liś cie p o ru s zające s ię n a wietrze. M ięd zy liś ćmi b y ły p rzerwy i Tim zo b aczy ł ziemię… jak ieś s ześ ć metró w p o d n im! Nie ro zu miał, co to zn aczy , ty lk o p atrzy ł. Ah a. Samo ch ó d leży n a b o k u , n a g ałęziach d u żeg o d rzewa, p ięć czy s ześ ć metró w n ad ziemią. Wieje s iln y wiatr, więc g ałęzie i s amo ch ó d s ię k o ły s zą… – Do lich a! – zak lął ch ło p iec. I co ja teraz zro b ię?! Stan ął n a p alcach i zb liży ł twarz d o d ziu ry p o s zy b ie, żeb y lep iej s ię p rzy jrzeć. Złap ał s ię k iero wn icy , ale ta p rzek ręciła s ię, ro zleg ł s ię g ło ś n y trzas k i s amo ch ó d o b n iży ł s ię p rawie o metr! Tim p o p atrzy ł teraz p rzez p o trzas k an ą s zy b ę w d rzwiach , n a k tó ry ch s tał. – O, d o lich a! – k rzy k n ął zn o wu . – O ch o lera!
Gałęzie zn o wu trzas n ęły g ło ś n o i s amo ch ó d o b n iży ł s ię jes zcze mo że o trzy d zieś ci cen ty metró w. M u s zę s tąd u ciek ać! – p o my ś lał Tim. Po p atrzy ł u ważn ie p o d n o g i i zo b aczy ł, że s to i n a k lamce. Drzwi b y ły wy g ięte i ch o ciaż p an o wały ciemn o ś ci, wid ział, że n ie d ad zą s ię o two rzy ć. Sp ró b o wał o d s u n ąć p o tłu czo n ą s zy b ę, ale s ię n ie d ało . A mo że u d a s ię o two rzy ć ty ln e d rzwi? – p o my ś lał. Po ch y lił s ię n ad s ied zen iem i to y o ta zn o wu s ię zach wiała. Tim p o wo li wy ciąg n ął ręk ę i złap ał za k lamk ę ty ln y ch d rzwi. Też n ie d ały s ię ru s zy ć. J ak ja s tąd wy jd ę? Nag le u s ły s zał p ars k n ięcie jak ieg o ś zwierzęcia. Po p atrzy ł w d ó ł i zo b aczy ł wielk ie ciemn e ciels k o . To n ie ty ran o zau r. Ten d in o zau r b y ł g ru b y i jak b y s ap ał, p o ru s zając p o wo li o g o n em. Tim zo b aczy ł n a jeg o k o ń cu d łu g ie k o lce. To s teg o zau r – wid o czn ie wy zd ro wiał i ws tał. Ciek awe, g d zie s ą Gen n aro i d o k to r Sattler. Os tatn io b y li p rzy s teg o zau rze. Ile czas u min ęło ? Tim p o p atrzy ł n a zeg arek , ale o k azało s ię, że p ęk ł i n ie d ziała. Tim zd jął g o i wy rzu cił. Steg o zau r s zed ł i s ap ał. Po ch wili zn o wu s ły ch ać b y ło ty lk o wiatr s zu miący w liś ciach i trzas k g ałęzi p o d k o ły s zącą s ię to y o tą. M u s zę s ię s tąd wy d o s tać, p rzy p o mn iał s o b ie Tim. J es zcze raz złap ał za k lamk ę ty ln y ch d rzwi i p o ciąg n ął z całej s iły , jed n ak n ie ch ciały s ię o two rzy ć. Nag le zo b aczy ł, że b lo k u jący je k o łek jes t wciś n ięty . Ch ło p iec wy ciąg n ął g o , s zarp n ął za k lamk ę jes zcze raz – i wted y d rzwi o two rzy ły s ię i o p ad ły w d ó ł. Op arły s ię n a g ałęzi n iecały metr n iżej. Wy jś cie b y ło d o s y ć wąs k ie, ale Tim p o my ś lał, że ch y b a s ię zmieś ci. Ws trzy mał o d d ech i p o wo lu tk u , o s tro żn ie, p rzep ełzł międ zy o p arciami p rzed n ich fo teli. Gałęzie trzes zczały , ale s amo ch ó d n ie s p ad ał n iżej. Ch ło p iec złap ał s ię s łu p k ó w d rzwi i o p u ś cił p o wo li, aż p o ło ży ł s ię n a p o ch y lo n y ch d rzwiach . No g i d y n d ały mu w p o wietrzu … Wy czu ł g ałąź i s tan ął n a n iej. Gałąź u g ięła s ię jed n ak i d rzwi o two rzy ły s ię s zerzej… i Tim wy p ad ł z s amo ch o d u . Liś cie u d erzały g o w twarz, d rap iąc w p o liczk i. Waln ął b rzu ch em w g ałąź, a p o tem w jes zcze jed n ą, u d erzając s ię w g ło wę tak b o leś n ie, że zo b aczy ł g wiazd y ! Sp ad ł n iżej i n ares zcie wy ląd o wał n a czy mś p łas k o . Ud erzen ie b y ło tak mo cn e, że p rzez ch wilę n ie mó g ł o d d y ch ać. Zo rien to wał s ię, że wis i teraz n a g ru b ej g ałęzi. Ok ro p n ie b o lał g o b rzu ch !
Na g ó rze ro zleg ł s ię k o lejn y trzas k i Tim p o d n ió s ł g ło wę. Ciemn y k s ztałt lan d cru is era wis iał jak ieś p ó łto ra metra n ad n im. Gałąź trzas n ęła zn o wu i to y o ta tro s zk ę s ię o b n iży ła… Tim zeb rał ws zy s tk ie s iły i zaczął zs u wać s ię p o g ałęzi. Kied y ś lu b ił ch o d zić p o d rzewach , d o b rze mu to s zło . A to jes t d rzewo id ealn e d o s ch o d zen ia, b o g ałęzie ro s n ą b lis k o s ieb ie i mo żn a n a n ich s tawać p rawie jak n a s ch o d ach ... Trzas k ! Tr… r… r… – ro zleg ało s ię w g ó rze. To y o ta o b n iżała s ię teraz co raz b ard ziej! Tim s ch o d ził z d rzewa n ajs zy b ciej, jak ty lk o mó g ł. Ślizg ał s ię n a mo k ry ch g ałęziach , ręce lep iły mu s ię o d ży wicy . Po k o n ał mo że metr, k ied y g ałąź z s amo ch o d em trzas n ęła o s tatn i raz i to y o ta p ły n n y m ru ch em zjech ała p rzo d em w d ó ł. Du ży zielo n y wlo t p o wietrza i reflek to ry wis iały teraz n ad Timem, i… lan d cru is er s p ad ł z g ałęzi! Po tężn y s amo ch ó d trafił w g ru b ą g ałąź, n a k tó rej p rzed tem leżał Tim, i zatrzy mał s ię n a n iej! Ch ło p iec p atrzy ł n a wis zący p iętn aś cie cen ty metró w n ad n im s amo ch ó d z wg ięty m p rzo d em, k tó ry wy g ląd ał teraz jak p o twó r ro b iący g ro źn ą min ę! Na p o liczek Tima k ap ał o lej… Tim zo b aczy ł, że jes t jes zcze ze trzy metry n ad ziemią, więc zro b ił k ro k w d ó ł – a n ad n im… g ałąź z s amo ch o d em wy g in ała s ię co raz b ard ziej… aż p ęk ła! To y o ta ru n ęła w d ó ł! Tim zd awał s o b ie s p rawę, że n ie zd ąży zejś ć i… p u ś cił s ię… Po leciał w d ó ł. Ud erzy ł b o k iem o k o n ar. Ob racając s ię, waln ął o in n y . Bo lało g o ju ż ch y b a ws zęd zie! Sły s zał n ad s o b ą s p ad ający s amo ch ó d , n iczy m p ęd ząceg o n a n ieg o d in o zau ra! W k o ń cu Tim u d erzy ł ramien iem w ziemię. By ła n awet mięk k a… Z cały ch s ił o d tu rlał s ię n a b o k i złap ał p n ia. Lan d cru is er s to czy ł s ię z d rzewa i z h u k iem miażd żo n eg o metalu u d erzy ł w ziemię! Po s zły z n ieg o is k ry , k tó re p o p arzy ły Tima i s y czały n a mo k rej ziemi. *** Tim ws tał p o wo li… Zn o wu u s ły s zał s ap an ie – to wracał s teg o zau r. Ch y b a zaciek awił g o s amo ch ó d , k tó ry s p ad ł z d rzewa. Stwó r wy g ląd ał b ard zo g łu p io , k ied y s zed ł – wy s u wał d o p rzo d u małą g łó wk ę i trzy mał ją n is k o . Wid ać b y ło , jak ru s zają s ię te d u że p ły ty n a jeg o g rzb iecie, u ło żo n e w d wó ch rzęd ach . Właś ciwie wy g ląd ał
jak o g ro mn ias ty żó łw. I tak s ię zach o wy wał; to zn aczy wy g ląd ał tak s amo g łu p io i też b y ł p o wo ln y . Tim p o d n ió s ł k amień i rzu cił w s teg o zau ra. – Po s zed ł! – k rzy k n ął. Kamień s tu k n ął w p ły tę n a g rzb iecie o g ro mn eg o zwierza, ale ten n ad al s zed ł w s tro n ę Tima. – Uciek aj! J u ż! – wrzes zczał ch ło p iec. W k o ń cu p o d n ió s ł d ru g i k amień i rzu cił. Ty m razem trafił s teg o zau ra p ro s to w łeb ! Po wo ln y d in o zau r s tęk n ął, a p o tem o d wró cił s ię, b ard zo p o wo li, i p o lazł tam, s k ąd p rzy s zed ł. Tim o p arł s ię o wrak lan d cru is era i ro zejrzał s ię. By ła n o c. M u s zę wró cić d o ws zy s tk ich , my ś lał, ale n ie ch cę s ię zg u b ić. J es tem g d zieś w Park u J u rajs k im, ch y b a n ied alek o tej n ajs zers zej d ro g i. Żeb y m ty lk o wied ział, w k tó rą s tro n ę d o n iej iś ć... Nag le p rzy p o mn iał s o b ie o g o g lach n o k to wizy jn y ch . Po ch y lił s ię i zajrzał d o ro zb itej to y o ty jes zcze raz, p rzez o twó r p o p rzed n iej s zy b ie. Zn alazł g o g le i k ró tk o faló wk ę. By ła p ęk n ięta i n ie d ziałała, więc ją o d ło ży ł. Go g le n a s zczęś cie s ię n ie zep s u ły . Tim włączy ł je i zo b aczy ł zielo n y o b raz d żu n g li. Ro zejrzał s ię i o d razu zau waży ł p o lewej zn is zczo n y p ło t. Po d s zed ł d o n ieg o . Pło t miał trzy i p ó ł metra wy s o k o ś ci, ale ty ran o zau r całk o wicie g o s p łas zczy ł. Tim p rzeb ieg ł p o zmiażd żo n y m p ło cie, p rzecis n ął s ię międ zy g ęs ty mi liś ćmi i p o ch wili zn alazł s ię n a g łó wn ej d ro d ze. Zo b aczy ł zielo n y o b raz d ru g ieg o lan d cru is era, k tó ry leżał n a b o k u . Tim p o d b ieg ł d o s amo ch o d u , wziął g łęb o k i o d d ech i zajrzał d o ś ro d k a. To y o ta b y ła p u s ta. An i ś lad u p ro fes o ra Gran ta i p ro fes o ra M alco lma. Do k ąd u ciek li? Gd zie s ię ws zy s cy p o d ziali?! Tim p o czu ł n ag le o g arn iającą g o p an ik ę. Stał s am n a d ro d ze w ś ro d k u d żu n g li, w n o cy , k o ło p u s teg o , p rzewró co n eg o s amo ch o d u teren o weg o . Zaczął o b racać s ię wk o ło , aż ś wiat wid zian y p rzez g o g le mig o tał n a zielo n o . Zau waży ł, że k o ło d ro g i leży co ś jas n eg o . To czap k a b as eb allo wa jeg o s io s try . Tim wy tarł czap k ę z b ło ta. – Lex ! – zawo łał. Krzy k n ął tak g ło ś n o , jak ty lk o mó g ł, n ie p rzejmu jąc s ię ty m, że mo g ą g o u s ły s zeć d in o zau ry . Wy tężał s łu ch , ale s ły s zał ty lk o wiatr i k ro p le d es zczu . – Lex ! Przy p o min ał s o b ie, że s io s tra b y ła z n im w s amo ch o d zie, k ied y zaatak o wał ich
ty ran o zau r. Czy n ie wy ch o d ziła z to y o ty , czy zaczęła u ciek ać? Przeb ieg wy d arzeń p o d czas atak u b y ł jak iś tak i zag matwan y . Tim n ie b y ł p ewn y , co s ię d o k ład n ie d ziało . Zas tan o wił s ię n ad ty m i zro b iło mu s ię n iep rzy jemn ie. Stan ął b ez ru ch u i aż s ap n ął z p rzerażen ia. – Lex ! Przez ch wilę wy d awało mu s ię, że d o o k o ła p o ciemn iało . Nag le p o czu ł lek k i s mu tek . Us iad ł w zimn y m, mo k ry m b ło cie n a ś ro d k u d ro g i i zaczął p łak ać. Kied y tro ch ę p o ch lip ał, u s ły s zał czy jś p łacz. Kto ś s zlo ch ał cich u tk o , p arę k ro k ó w d alej, p rzy d ro d ze. *** – Ile czas u min ęło , o d k ąd n as tąp iła awaria? – s p y tał Ro b ert M u ld o o n , wracając d o s tero wn i z czarn ą s k rzy n k ą w ręk u . – Pó ł g o d zin y . – Zaraz p o win ien n ad jech ać jeep Hard in g a. J o h n Arn o ld zg as ił p ap iero s a. – Na p ewn o zaraz p rzy jad ą – p o wied ział. – Ciąg le n ie ma ś lad u Ned ry 'eg o ? – Nie, n ad al n ic n ie wiad o mo . Ro b ert o two rzy ł s k rzy n k ę – w ś ro d k u b y ło s ześ ć k ró tk o faló wek . – Ro zd am je lu d zio m w ty m b u d y n k u – o zn ajmił, p o d ając jed n ą J o h n o wi. – A tu jes t ład o wark a. To s ą n as ze awary jn e rad io telefo n y , ale o czy wiś cie n ik t n ie p o my ś lał, że p o win n y mieć n aład o wan e ak u mu lato ry . Ład u j je p rzez jak ieś d wad zieś cia min u t, a p o tem s p ró b u j wy wo łać s amo ch o d y p rzez k ró tk o faló wk ę. *** Hen ry Wu o two rzy ł d rzwi o p atrzo n e tab liczk ą ZAPŁADNIANIE i ws zed ł d o p o g rążo n eg o w ciemn o ś ci lab o rato riu m. Nik o g o n ie b y ło – lab o ran ci mu s ieli jes zcze b y ć n a k o lacji. Po d s zed ł d o k o mp u tera i wy wo łał b azę d an y ch d o ty czący ch DNA. Dan y ch n ie d ało s ię o czy wiś cie wy d ru k o wać – DNA to tak wielk a cząs teczk a, że in fo rmacje n a temat k ażd eg o z g atu n k ó w wy h o d o wan y ch d in o zau ró w zajmo wały p o d zies ięć g ig ab ajtó w, ty m b ard ziej że k o mp u tery wy liczały i o d n o to wy wały k o lejn e p rzy b liżen ia łań cu ch a g en ety czn eg o . Hen ry zamierzał s p rawd zić ws zy s tk ie p iętn aś cie g atu n k ó w, miał więc d o p rzes zu k an ia n ap rawd ę g ig an ty czn ą ilo ś ć
in fo rmacji. Ciąg le n ie b y ł p ewn y , d laczeg o zd an iem p ro fes o ra Gran ta k lu czo we zn aczen ie ma o b ecn o ś ć żab ieg o DNA. Nawet Hen ry częs to n ie p o trafił ro zró żn ić DNA p o ch o d ząceg o o d ró żn y ch zwierząt – w k o ń cu DNA ws zy s tk ich is to t ży wy ch jes t w p rzeważającej częś ci id en ty czn e. To s u b s tan cja p o ch o d ząca z b ard zo d awn y ch czas ó w. Lu d zie s p aceru jący p o u licach d zis iejs zeg o ś wiata, k o ły s zący n a ręk ach s wo je ró żo we p o to ms two , rzad k o zas tan awiają s ię n ad ty m, że DNA, k tó re s tan o wi rd zeń teg o ws zy s tk ieg o , to związek ch emiczn y n iemal tak wiek o wy jak s ama Ziemia. Ewo lu cja cząs teczk i DNA w zas ad n iczej częś ci zak o ń czy ła s ię ju ż p o n ad d wa miliard y lat temu . Od tamteg o czas u n iewiele s ię zmien iło – d o s zło jed y n ie tro ch ę k o mb in acji b ard zo s tary ch g en ó w, n ap rawd ę n ied u żo . Kied y p o ró wn u je s ię DNA czło wiek a i p ro s tej b ak terii, mo żn a d o s trzec, że ró żn ią s ię o n e zaled wie w mn iej więcej d zies ięciu p ro cen tach . Ta zas ad n icza n iezmien n o ś ć DNA o ś mieliła Hen ry 'eg o Wu – wy k o rzy s ty wał frag men ty k o d u g en ety czn eg o d o wo ln y ch ży wy ch is to t. Od twarzając d in o zau ry , trak to wał DNA jak rzeźb iarz g lin ę: two rzy ł to , co ch ciał, łącząc ró żn e k awałk i materiału . Uru ch o mił p ro g ram p rzes zu k iwan ia b azy d an y ch . Wied ział, że b ęd zie mu s iał zaczek ać o k o ło d wó ch , trzech min u t, więc zaczął ch o d zić p o lab o rato riu m, z p rzy zwy czajen ia k o n tro lu jąc p rzy rząd y . Zwró cił u wag ę n a g raficzn y rejes trato r temp eratu ry ch ło d n i u mies zczo n y p rzy jej d rzwiach – n a wy k res ie b y ła wy raźn a „ig lica". Zn aczy ło to , że k to ś b y ł o s tatn io w ch ło d n i, w ciąg u min io n ej p ó łg o d zin y . Dziwn e, p o my ś lał Hen ry . Któ ż wch o d ziłb y tam wieczo rem? Ko mp u ter p is n ął, s y g n alizu jąc zak o ń czen ie p ierws zeg o p rzes zu k iwan ia. Hen ry p o d s zed ł, b y s p rawd zić wy n ik i, i k ied y s p o jrzał n a wid n iejącą n a mo n ito rze tab elę, n aty ch mias t zap o mn iał o ch ło d n i.
Wy n ik i b y ły jas n e: ws zy s tk ie ro zmn ażające s ię d in o zau ry mają frag men ty łań cu ch a DNA p o ch o d zące o d żab – p o łacin ie rana. I żad en z p o zo s tały ch d in o zau ró w n ie o d zied ziczy ł p o Hen ry m o d cin k ó w żab ieg o DNA. Hen ry i tak n ie ro zu miał, d laczeg o s p o wo d o wało o n o , iż d in o zau ry mo g ą s ię ro zmn ażać, ale n ab rał p ewn o ś ci, że p ro fes o r Gran t s ię n ie my lił: d in o zau ry w p ark u s ię ro zmn ażają. Hen ry p o b ieg ł d o s tero wn i.
LEX Lex s ied ziała s k u lo n a w ś ro d k u wielk iej, s zero k iej n a metr b eto n o wej ru ry , k tó ra p rzech o d ziła p o d d ro g ą. Trzy mała w b u zi ręk awicę b as eb allo wą i k o ły s ała s ię w p rzó d i w ty ł, u d erzając g ło wą o b eto n . By ło ciemn o , ale Tim d o b rze wid ział, b o miał g o g le n o k to wizy jn e. J eg o s io s tra n ie wy g ląd ała n a ran n ą. Tim p o czu ł o g ro mn ą u lg ę! – Lex , to ja, Tim! – zawo łał. Nie o d p o wied ziała, ty lk o n ad al s tu k ała g ło wą o b eto n . – Ch o d ź! Wy jd ź s tąd . Teraz Lex p o k ręciła g łó wk ą. By ło wid ać, że jes t b ard zo p rzes tras zo n a. – Lex , jeżeli wy jd zies z, p o zwo lę ci zało ży ć g o g le n o k to wizy jn e. Zn o wu p o k ręciła g łó wk ą. – Zo b acz, co mam. – Tim p o d n ió s ł ręk ę. Dziewczy n k a p o p atrzy ła w jeg o s tro n ę, ale n ie zro zu miała, o co ch o d zi, p ewn ie n ie wid ziała p o ciemk u . – To two ja p iłeczk a, Lex . Zn alazłem ją. – No to co ?
Tim zas tan o wił s ię ch wilę. – M u s i ci tam b y ć n iewy g o d n ie – p o wied ział. – I zimn o . Nie ch ciałab y ś wy jś ć? Lex wciąż u d erzała g ło wą o b eto n . – Dlaczeg o n ie ch ces z wy jś ć? – Bo tam s ą d izo n au ry . Tim tro ch ę s ię p rzes tras zy ł. Kied y Lex b y ła mała, częs to mó wiła „d izo n au ry " – ale to b y ło d awn o temu ! – Din o zau ry p o s zły – o d p o wied ział. – Ale jes t ten wielk i. Ty ran o zau r. – Po s zed ł. – Do k ąd ? – Nie wiem, ale n ie ma g o tu . – Tim miał n ad zieję, że to p rawd a. Lex i tak s ię n ie ru s zała, i zn ó w zaczęła u d erzać g łó wk ą w ś cian ę. Tim u s iad ł w trawie p rzy k o ń cu ru ry , żeb y s io s tra g o wid ziała. Trawa b y ła mo k ra. Sk u lił s ię, o b ejmu jąc k o lan a, i czek ał. Nic lep s zeg o n ie p rzy ch o d ziło mu d o g ło wy . – Będ ę tu s ied ział – o d ezwał s ię. – I o d p o czy wał. – Czy jes t tam k o ło cieb ie tata? – Nie… – Tim p o czu ł s ię d ziwn ie, s ły s ząc, co mó wi Lex . – Tata jes t d alek o , w d o mu . – A mama? – Nie, n ie ma tu mamy . – A jacy ś d o ro ś li s ą? – Na razie n ie ma, ale n a p ewn o n ied łu g o p rzy jd ą. Pewn ie ju ż id ą czy jad ą. Lex zaczęła s ię ru s zać – i wy s zła z ru ry . Trzęs ła s ię z zimn a, n a czo le miała zas ch n iętą k rew. Po za ty m wy d awało s ię, że n ic jej n ie jes t. Ro zejrzała s ię ze zd ziwien iem. – Gd zie jes t p ro fes o r Gran t? – zap y tała. – Nie wiem. – Przed tem tu b y ł. – By ł tu taj? Kied y ? – Przed tem! Wid ziałam g o , k ied y s ied ziałam w ru rze. – Do k ąd p o s zed ł? – Sk ąd ja mam wied zieć? – Lex zmars zczy ła n o s ek . – Hej! – zawo łała. – Heej!
Pan ie p ro fes o r Gran t! Tim p rzes tras zy ł s ię tro ch ę, że k rzy k p rzy wo ła ty ran o zau ra, ale zaraz p o tem u s ły s zał, że p an p ro fes o r o d p o wiad a Lex ! J eg o g ło s d o ch o d ził o d s tro n y ro zb iteg o lan d cru is era, teg o , k tó ry s p ad ł z d rzewa, p rawie n a Tima. Tim zo b aczy ł n a zielo n o , p rzez g o g le, że p ro fes o r Gran t s ię d o n ich zb liża. M iał p o d artą k o s zu lę, ale ch y b a n ic mu s ię n ie s tało . – Dzięk i Bo g u ! Szu k ałem was – p o wied ział. *** Ed p o d n ió s ł s ię, d rżąc. Starł z twarzy i rąk zimn e b ło to . M in io n e p ó ł g o d zin y b y ło n ap rawd ę o k ro p n e! Sp ęd ził je n a s to k u wzg ó rza, p o n iżej d ro g i, wciś n ięty międ zy wielk ie g łazy . Wied ział, że to n ie n ajlep s za k ry jó wk a, ale jes zcze n ie tak d awn o b y ł s p an ik o wan y i n ie my ś lał d o s tateczn ie jas n o . Leżał z b ło cie i marzł. Pró b o wał jak o ś s ię o p an o wać, ale n ie mó g ł zap o mn ieć wid o k u ty ran o zau ra, k tó ry s zarżo wał w s tro n ę lan d cru is era. To zn aczy w jeg o s tro n ę. Ed n ie p amiętał d o k ład n ie, co s tało s ię p o tem. Przy p o min ał s o b ie, że mała Lex k rzy k n ęła co ś , a o n s ię n ie zatrzy mał, b o n ie b y ł w s tan ie! Uciek ał i u ciek ał. Zb ieg łs zy z d ro g i, s tracił g ru n t p o d n o g ami i s to czy ł s ię z p ag ó rk a, aż wres zcie wy ląd o wał n a jak ich ś g łazach . Wy d awało mu s ię, że mo że wp ełzn ąć międ zy n ie i s ię s ch o wać. Szczelin a b y ła d o s tateczn ie s zero k a, więc to zro b ił. Sap ał, p rzez cały czas my ś ląc z p rzerażen iem ty lk o o ty m, jak u mk n ąć ty ran o zau ro wi! W k o ń cu , k ied y tak tk wił międ zy g łazami jak jak iś s zczu r, n ieco s ię u s p o k o ił. Wted y zd ał s o b ie s p rawę, że zo s tawił d zieci n a p o żarcie ty ran o zau ro wi, a s am u ciek ł. Że rato wał ty lk o włas n ą s k ó rę. Wied ział, że p o win ien wró cić n a d ro g ę i s p ró b o wać u rato wać d zieci. Zaws ze wy o b rażał s o b ie, że jes t o d ważn y i w d ramaty czn y ch s y tu acjach zach o wu je zimn ą k rew, ale za k ażd y m razem, k ied y p ró b o wał s ię o p an o wać i zmu s ić s ieb ie s ameg o d o p o wro tu n a d ro g ę, n ie wy ch o d ziło mu . Wp ad ał w p an ik ę i miał k ło p o ty z o d d y ch an iem. Więc n ie ru s zał s ię z k ry jó wk i. Po cies zał s ię, że s y tu acja i tak jes t b ezn ad ziejn a. J eś li d zieci ciąg le s ą n a d ro d ze, to n a p ewn o ju ż n ie ży ją, i tak n ic d la n ich n ie zro b i, więc ró wn ie d o b rze mo że tk wić tu , g d zie tk wi. Nik t s ię n ie d o wie, co s ię s tało . Nap rawd ę n ic n ie mó g ł zro b ić – o d s ameg o p o czątk u . Sied ział więc międ zy k amien iami p rzez p ó ł g o d zin y , p ró b u jąc o p an o wać p an ik ę. Starał s ię p rzy ty m n ie my ś leć o ty m, czy d in o zau r zab ił d zieci, an i o ty m, jak zareag u je Hammo n d , g d y s ię o ws zy s tk im d o wie. Ed p o ru s zy ł s ię w k o ń cu , k ied y zwró cił u wag ę n a d ziwn e u czu cie w u s tach .
Zd rętwiały mu z jed n ej s tro n y i p iek ły – mo że ro zciął je, k ied y u p ad ł? Ed d o tk n ął ich i wy czu ł o p u ch lizn ę. By ła jak aś d ziwn a, ale n ie b o lała. Nag le zd ał s o b ie s p rawę, że ten n ab rzmiały frag men t ciała to p ijawk a, k tó ra k armi s ię k rwią z jeg o u s t. Właś ciwie miał ją częś cio wo w u s tach . Po czu ł md ło ś ci i z d rżen iem o d erwał p ijawk ę. Ciep ła k rew n ap ły n ęła mu d o u s t. Wy p lu ł ją z o b rzy d zen iem i o d rzu cił p ijawk ę jak n ajd alej. Stwierd ził, że n a jeg o p rzed ramien iu s ied zi d ru g a. Od erwał ją i zo b aczy ł, że p o zo s tał p o n iej k rwawy ś lad . O J ezu , n a p ewn o cały jes tem w p ijawk ach ! – p rzeraził s ię. Ob lazły mn ie, k ied y s ię tu rlałem. Na ty ch wzg ó rzach ro i s ię o d p ijawek , w s zczelin ach s k aln y ch też! Zaraz, co mó wią ro b o tn icy ? Że p ijawk i wch o d zą czło wiek o wi p o d majtk i, b o lu b ią ciemn e i ciep łe miejs ca. Wp ełzają lu d zio m p ro s to do… – Hej! – u s ły s zał. Zap o mn iał o p ijawk ach . To b y ł czy jś g ło s , n iezb y t d alek o . – Heej! Pan ie p ro fes o r Gran t! J ezu , to ta mała d ziewczy n k a! Ed zwró cił u wag ę n a to n jej g ło s u . Nie wy d awała s ię p rzerażo n a an i cierp iąca z b ó lu . Po p ro s tu wo łała, zd ecy d o wan ie, jak to o n a. Sk o ro tak , mu s iało s tać s ię co ś , co s p o wo d o wało , że ty ran o zau r zap rzes tał atak u . Niewy k lu czo n e, że d waj p ro fes o ro wie tak że p rzeży li. M o że n awet ws zy s cy p rzeży li! Ed n aty ch mias t zeb rał s ię w s o b ie, n iczy m p ijan y ro zrab iak a, k tó reg o p o licjan ci p ro wad zą właś n ie d o rad io wo zu . Po czu ł s ię lep iej, g d y ż wied ział ju ż, co ro b ić. Co mu s i zro b ić. Wy d o s tając s ię s p o międ zy g łazó w, o b my ś lał n as tęp n y k ro k – u k ład ał s o b ie w g ło wie o d p o wied n ie s ło wa, żeb y zap an o wać n ad ro zwo jem wy p ad k ó w. Po n o wn ie o czy ś cił twarz i d ło n ie z b ło ta, k tó re zd rad zało , że jes zcze p rzed ch wilą s ię u k ry wał. Nie ws ty d ził s ię, że s ch o wał s ię p rzed ty ran o zau rem, jed n ak mu s i p rzejąć k iero wn ictwo . Zaczął ws p in ać s ię w s tro n ę d ro g i, lecz k ied y wy s zed ł s p o międ zy liś ci, o k azało s ię, że s ię zg u b ił. Nie zo b aczy ł s amo ch o d ó w; jak imś s p o s o b em zn alazł s ię u s tó p wzg ó rza. Dwie to y o ty mu s iały b y ć n a jeg o wierzch o łk u . Ed zn o wu zaczął s ię ws p in ać. By ło tak cich o , że k ied y s tąp ał p o mały ch k ału żk ach , s ły s zał p lu s k . Ale n ie s ły s zał ju ż d ziewczy n k i. Dlaczeg o p rzes tała wo łać? Do s zed ł d o wn io s k u , że mo że właś n ie s tało jej s ię co ś złeg o … Hm, jeś li tak , n ie p o win ien em wracać d o d ro g i, p o my ś lał. M o że ty ran o zau r wciąż s ię tam k ręci? Taak , p rzecież o d s tó p wzg ó rza jes t zn aczn ie b liżej d o g łó wn eg o k o mp lek s u b u d y n k ó w n iż o d s zczy tu p ag ó rk a. Cis za b y ła tak g łęb o k a, że aż zło wró żb n a.
Ed zawró cił i s k iero wał s ię w s tro n ę o ś ro d k a. *** Alan p rzes u n ął d ło ń mi p o rączk ach i n ó żk ach d ziewczy n k i, ś cis k ając lek k o k ażd ą k o ń czy n ę. Najwy raźn iej n ic jej n ie b o lało . Wp ro s t n ieb y wałe – p o za ro zcięciem n a czo le Lex wy d awała s ię zu p ełn ie cała i zd ro wa! – M ó wiłam ci, że n ic mi s ię n ie s tało ! – p o wied ziała z wy rzu tem. – M u s iałem s p rawd zić… Ch ło p iec miał tro ch ę mn iej s zczęś cia – n o s Tima b y ł s p u ch n ięty i o b o lały , Alan p o d ejrzewał złaman ie. Prawe ramię b y ło mo cn o p o s in iaczo n e i tak że o p u ch n ięte. Na s zczęś cie n o g i miał zd ro we. To b ard zo ważn e – d zieci s ą zd o ln e d o mars zu . Sam Alan n ie miał więk s zy ch o b rażeń p o za ro zcięciem n a p rawej p iers i, o d s zp o n a n a o lb rzy miej d o ln ej k o ń czy n ie ty ran o zau ra. Sk ó ra n a p iers i p aliła g o p rzy k ażd y m o d d ech u , ale ro zcięcie b y ło p o wierzch o wn e i n ie o g ran iczało jeg o ru ch ó w. Zas tan awiał s ię, czy u d erzen ie p o zb awiło g o p rzy to mn o ś ci, b o n ie mó g ł s o b ie p rzy p o mn ieć wy d arzeń p o p rzed zający ch mo men t, k ied y s ię o ck n ął. Wied ział, że u s iad ł z jęk iem i s twierd ził, iż zn ajd u je s ię międ zy d rzewami, jak ieś d zies ięć metró w o d s amo ch o d u . Ro zcięcie n a p iers i k rwawiło , więc p rzy k ład ał d o n ieg o liś cie, i wk ró tce k rew p rzes tała lecieć. Alan p o d n ió s ł s ię i zaczął s zu k ać Ian a M alco lma i d zieci. Nie wierzy ł, że ży je. Po mału p rzy p o min ał s o b ie p o s zczeg ó ln e o b razy i p ró b o wał zło ży ć je w cało ś ć. Wied ział, że ty ran o zau r p o win ien b y ł z łatwo ś cią p o zab ijać ich ws zy s tk ich . Dlaczeg o ży ją? – J es tem g ło d n a! – p o s k arży ła s ię Lex . – J a też – o d p o wied ział. – Czas wracać d o cy wilizacji. Po za ty m mu s imy p o wied zieć o b s łu d ze p ark u o ty m, co wid zieliś my n a s tatk u . – To o n i jes zcze n ie wied zą? – zd ziwił s ię Tim. – Nie. Trzeb a iś ć i k o n ieczn ie ich o ty m p o wiad o mić. – No to ch o d źmy tą d ro g ą, p ro wad zi p ro s to d o h o telu – zd ecy d o wał Tim, p o k azu jąc w d ó ł p ag ó rk a. – J eżeli p o n as wy jech ali, to s ię z n imi s p o tk amy . Alan zas tan o wił s ię n ad tą p ro p o zy cją. Nie mó g ł p rzes tać my ś leć o ciemn y m k s ztałcie, k tó ry p rzeb ieg ł międ zy s amo ch o d ami, zan im zaatak o wał ich ty ran o zau r. Co to b y ło za zwierzę? Alan o wi p rzy ch o d ziła d o g ło wy ty lk o jed n a o d p o wied ź: mały ty ran o zau r. – Lep iej n ie, wies z? – o d p arł. – Wzd łu ż d ro g i p o o b u s tro n ach ciąg n ą s ię wy s o k ie
p ło ty . J eżeli p rzed n ami n a d ro d ze jes t ty ran o zau r – d u ży alb o ten mały – n ie b ęd ziemy mieli d o k ąd u ciec. – To co , mamy tu czek ać? – Tak b ęd zie lep iej. Po czek ajmy , aż k to ś n ad jed zie. – J es tem g ło d n a! – p rzy p o mn iała Lex . – M am n ad zieję, że to n ie p o trwa d łu g o – p o cies zy ł ją Alan . – J a n ie ch cę tu zo s tać! – o ś wiad czy ła d ziewczy n k a. Nag le u s ły s zeli k as zel jak ieg o ś mężczy zn y d o ch o d zący o d s tó p wzg ó rza. – Zo s tań cie tu ! – rzu cił Alan i s k o czy ł n ap rzó d , żeb y s p o jrzeć w d ó ł s to k u . – Zo s tań tu ! – zawtó ro wał mu Tim i p o b ieg ł za n im. Lex też p o b ieg ła. – Nie zo s tawiajcie mn ie s amej! Ech , ci faceci! Alan s zy b k im ru ch em zas ło n ił d ziewczy n ce u s ta. Szarp n ęła s ię, zap ro tes to wać, ale o n p o k ręcił w milczen iu g ło wą i p o k azał w d ó ł wzg ó rza.
żeb y
*** Wid zieli z g ó ry Ed a Reg is a. Stał n ieru ch o mo . W les ie p an o wała cis za – h ałas u jące zwy k le cy k ad y i rech o czące żab y n ag le u milk ły . Sły ch ać b y ło ty lk o wiatr i cich y s zeles t liś ci. Lex zn o wu ch ciała co ś p o wied zieć, lecz Alan p o ciąg n ął ją w s tro n ę n ajb liżs zeg o d rzewa i k u cn ął p o międ zy wy s tający mi, s ęk aty mi k o rzen iami. Tim p o s zed ł w ich ś lad y . Alan p rzy ło ży ł p alec d o u s t i ro zejrzał s ię, żeb y s p rawd zić, czy k o ło d rzewa n ic s ię n ie czai. Sch o d ząca ze wzg ó rza d ro g a b y ła p o g rążo n a w ciemn o ś ci, tań czy ło n a n iej ty lk o p rześ wiecające międ zy liś ćmi ś wiatło k s ięży ca. Reg is a n ie b y ło ju ż wid ać. Alan p o s zu k ał g o wzro k iem i p o d łu żs zej ch wili d o s trzeg ł g o . Sp ecjalis ta o d PR s tał p rzy ciś n ięty d o g ru b eg o d rzewa, zu p ełn ie n ieru ch o mo . Zło wro g iej cis zy w les ie n ie mącił n ajcich s zy n awet s zmer. Lex n iecierp liwie p o ciąg n ęła Alan a za k o s zu lę, ch cąc s ię d o wied zieć, co s ię d zieje. Nag le d ał s ię s ły s zeć en erg iczn y wy d ech czy jak b y cich e p ars k n ięcie. By ło n iewiele g ło ś n iejs ze o d s zu mu wiatru , lecz Lex tak że je u s ły s zała, b o p rzes tała s ię wiercić. Sap n ięcie o d ezwało s ię zn o wu . Tro ch ę p rzy p o min ało Alan o wi o d d ech k o n ia. Alan p atrzy ł n a Reg is a. Wid ział p o ru s zające s ię n a p n iu d rzewa cien ie liś ci. Nag le
zo rien to wał s ię, że rzu ca n a n ie cień co ś jes zcze, co ś n ieru ch o meg o . To b y ł cień p ro s to k ątn eg o łb a i łu k o wato wy g iętej s zy i! Zwierzę s ap n ęło p o raz trzeci. Tim wy ch y lił s ię p o wo li, żeb y lep iej wid zieć. Lex tak że… Trzas n ęła g ałąź i n a d ro g ę wy s zed ł ty ran o zau r. To b y ło mło d e – miało o k o ło d wó ch i p ó ł metra wy s o k o ś ci, p o ru s zało s ię n iezd arn ie, p rzy wo d ząc n a my ś l… s zczen iak a. Przy s tawało p o k ażd y m k ro k u i węs zy ło w p o wietrzu . Zwierzę min ęło d rzewo , za k tó ry m s tał Reg is – ch y b a g o n ie zau waży ło . Alan zo b aczy ł, że Reg is ro zlu źn ia s ię tro ch ę i o d wraca g ło wę, żeb y p o p atrzeć za o d ch o d zący m s two rem. M ały ty ran o zau r zn ik n ął w mro k u . Reg is ch y b a s ię u s p o k ajał. Przes tał trzy mać s ię d rzewa. Wciąż b y ło cich o i Ed s tał p rzy d rzewie jes zcze p rzez jak ieś p ó ł min u ty . Wres zcie o d ezwała s ię p o jed y n cza żab a, p o n iej cy k ad a, i zaraz o d p o wied ział jej cały , ro zb rzmiewający zwy k le w d żu n g li ch ó r. Reg is o d s u n ął s ię o d d rzewa, ro zp ro s to wu jąc ramio n a, i wy s zed ł n a d ro g ę. Sp o jrzał jes zcze tam, g d zie zn ik n ął mło d ziu tk i d rap ieżn ik . Atak n as tąp ił z lewej! M ło d y ty ran o zau r ry k n ął i u d erzy ł Reg is a łb em, p rzewracając g o . Ed k rzy k n ął z p rzerażen ia i zd o łał s ię p o d n ieś ć, ale mały p o twó r s k o czy ł i n ajwy raźn iej p rzy g wo źd ził g o ty ln ą n o g ą, Reg is s ied ział b o wiem p rzez ch wilę n a d ro d ze, k rzy czał n a mło d eg o ty ran o zau ra i wy mach iwał ręk ami, ale n ie u ciek ał. M ło d e wy g ląd ało n a zd u mio n e n atężen iem d źwięk ó w i ru ch ami s wo jej maleń k iej o fiary . Po ch y liło łeb i zaczęło z ciek awo ś cią wąch ać Reg is a, p o d czas g d y o n walił p ięś ciami w p o k aźn ą p as zczę i tak ro s łeg o d rap ieżn ik a. – Po s zed ł! Uciek aj! Wy n o ch a! – d arł s ię Ed . Din o zau r co fn ął s ię, d zięk i czemu Reg is mó g ł ws tać. – No ! Sły s zy s z?! Po s zed ł s tąd ! J u ż! – Ed co fał s ię p o wo li. M ło d y ty ran o zau r s p o g ląd ał z ciek awo ś cią n a małe h ałaś liwe zwierzę n ap rzeciwk o s ieb ie. A p o tem – k ied y Ed o d s zed ł jes zcze k ilk a k ro k ó w – s k o czy ł i zn o wu g o p rzewró cił. On s ię z n im b awi! – p o my ś lał Alan . – Heej! – k rzy k n ął zn o wu Reg is . Stwó r n ie k ąs ał g o , ty lk o p o zwo lił mu ws tać. Ed o d s k o czy ł i co fając s ię, wrzes zczał: – Ty g łu p k u ! Zjeżd żaj! No ju ż cię n ie ma! – Zach o wy wał s ię tro ch ę jak tres er lwó w. M ło d y d rap ieżn ik ry k n ął, ale n ie ru s zał d o atak u , więc Ed s k iero wał s ię k u g ęs twin ie p o p rawej. Po p aru k ro k ach zn ik n ąłb y d in o zau ro wi z o czu . – Wo n ! Po s zed ł! – d arł s ię. Nies tety , w o s tatn iej ch wili ty ran o zau r s k o czy ł n ap rzó d i Reg is ru n ął n a p lecy . – Przes tań wres zcie! – M ło d e zwierzę p o ch y liło
g ło wę i wted y Ed p rzes tał wo łać. Krzy k n ął teraz s tras zliwie, n ien atu raln ie wy s o k im g ło s em! Krzy k u rwał s ię n ag le i mło d y ty ran o zau r p o d n ió s ł g ło wę. Z jeg o p as zczy zwis ał p o s zarp an y k awał lu d zk ieg o ciała. – O, n ie! – s zep n ęła Lex , a Tim o d wró cił s ię s zy b k o , b o zro b iło mu s ię n ied o b rze. Nag ły ru ch s p rawił, że g o g le n o k to wizy jn e s p ad ły z b rzęk iem n a ziemię. M ło d y ty ran o zau r u s ły s zał h ałas i s p o jrzał n a s zczy t p ag ó rk a. Tim p o d n ió s ł g o g le, a Alan złap ał d zieci za ręce i ws zy s cy razem rzu cili s ię d o u cieczk i.
STEROWNIA Pro k o mp s o g n aty b ieg ły s k rajem p o g rążo n ej w ciemn o ś ci d ro g i, a w małej o d leg ło ś ci za n imi jech ał p ro wad zo n y p rzez Hard in g a jeep . – Ch y b a wid zę ś wiatło … – o d ezwała s ię w p ewn ej ch wili Ellie. – Rzeczy wiś cie… – Hard in g wy tęży ł wzro k . – To wy g ląd a p rawie jak … reflek to ry s amo ch o d u . Nag le w rad iu zas zu miało , trzas n ęło i ro zleg ł s ię g ło s J o h n a Arn o ld a: – … ś cie tam? – O, jes t! Nares zcie! – u cies zy ł s ię Hard in g . Wcis n ął p rzy cis k mik ro fo n u . – Tak , J o h n , jes teś my . Ko ło rzek i. J ed ziemy za p ro k o mp s o g n atami. Ciek awe, d o k ą… – … b n y jes t was z s amo ch ó d – p rzerwał mu J o h n p o ś ró d trzas k ó w. – Co o n mó wi? – s p y tał Gen n aro . – Co ś o s amo ch o d zie – o d p o wied ziała Ellie. To o n a zwy k le o d b ierała telefo n y n a wy k o p alis k ach , a p o n ieważ łącze b y ło rad io we i miało s łab ą jak o ś ć, n au czy ła s ię ro zu mieć u ry wk i wy p o wied zi. – Ch y b a że p o trzeb n y jes t im n as z s amo ch ó d . – J o h n , jes teś tam? – o d ezwał s ię zn o wu Hard in g . – Nie s ły ch ać cię d o b rze. J o h n ? Ud erzy ł p io ru n , p o wo d u jąc p rzeciąg ły s zu m w rad iu . – … g d zie … ś cie? – W g ło s ie Arn o ld a s ły ch ać b y ło n ap ięcie. – J es teś my p ó łto ra k ilo metra n a p ó łn o c o d teren u h ip s y lo fo d o n tó w, n ied alek o rzek i. J ed ziemy za s tad em p ro k o mp s o g n ató w. – Nie! Ch o lera jas n … wracajcie… raz! – Ch y b a mają k ło p o ty – o cen iła Ellie, ś ciąg ając b rwi. – M o że p o win n iś my zawró cić?
– J o h n ws zęd zie wid zi k ło p o ty , b ez p rzerwy – mru k n ął Hard in g , wzru s zając ramio n ami. – Wiecie, jak to jes t z in ży n ierami. Ch cą, żeb y ws zy s tk o d ziało s ię d o k ład n ie wed łu g in s tru k cji o b s łu g i. – Wcis n ął g u zik mik ro fo n u . – Co mó wiłeś , J o h n ? Po wtó rz, d o b rze? Nas tąp iła s eria trzas k ó w, k tó rą wzmó g ł p io ru n . Hu k n ął g rzmo t. – … b ert M u ld o o n mu s i… as z s amo ch ó … … raz! – u s ły s zeli w k o ń cu . – On ch y b a mó wi, że M u ld o o n p o trzeb u je n as zeg o s amo ch o d u – zro zu miał Do n ald . Nach mu rzy ł s ię. – Tak to zab rzmiało … – zg o d ziła s ię Ellie. – Ale d laczeg o ? Przecież to b ez s en s u – o cen ił Hard in g . – … u tk n ęli… M u ld o o n ch ce… mo ch ó d … – Ro zu miem. To y o ty u tk n ęły w d ro d ze, p ewn ie z p o wo d u b u rzy – d o my ś liła s ię Ellie. – M u ld o o n n a p ewn o ch ce p o jech ać n as zy m s amo ch o d em i o d wieźć res ztę wy cieczk i d o o ś ro d k a. – A n ie mo że wziąć in n eg o s amo ch o d u ? – Hard in g zn o wu wzru s zy ł ramio n ami. Wcis n ął g u zik i rzu cił: – J o h n , p o wied z Ro b erto wi, żeb y wziął d ru g ieg o jeep a. Sto i w g arażu . – Nie… ch ajcie m… s n ej ch o lery ! … ch ó d … – W rad iu n ap rawd ę o k ro p n ie trzes zczało . – Po wied ziałem, że w g arażu jes t d ru g i jeep ! – k rzy k n ął Hard in g . – Sły s zy s z, J o h n ? Niech Ro b ert zejd zie d o g arażu ! – … ed ry wz… – Szu my d o min o wały n ad p rzek azem. – Nie d o g ad amy s ię z n im – mru k n ął Hard in g . – No d o b rze, J o h n – zg o d ził s ię z rezy g n acją. – J u ż zawracamy ! – Pu ś cił p rzy cis k . – Wo lałb y m u s ły s zeć, d laczeg o tak d o mag ają s ię n as zeg o s amo ch o d u . Zawró cili. Po d zies ięciu min u tach jazd y zo b aczy li ś wiatła h o telu . Hard in g zatrzy mał jeep a p rzed b u d y n k iem recep cji. M u ld o o n czek ał ju ż n a d wo rze. Ru s zy ł w ich s tro n ę, k rzy cząc co ś i wy mach u jąc ręk ami. *** – Arn o ld , ty ch o lern y s u k in s y n u ! – d arł s ię Hammo n d . – Nap raw ten s y s tem zaraz i n iech mó j p ark d ziała n o rmaln ie! Gd zie s ą mo je wn u k i?! Sp ro wad ź je n aty ch mias t z p o wro tem, s ły s zy s z?! – Stars zy p an wrzes zczał b ez p rzerwy i tu p ał mały mi n ó żk ami ju ż o d co n ajmn iej d wó ch min u t! W k ącie s tał o s zo ło mio n y Hen ry Wu .
– Pro s zę p an a… – o d ezwał s ię Arn o ld – Ro b ert M u ld o o n właś n ie wy ru s zy ł, żeb y s p ro wad zić tu p ań s k ie wn u k i. To p o wied ziaws zy , o d wró cił s ię i zap alił p ap iero s a. Hammo n d b y ł tak i s am jak ws zy s cy in n i czło n k o wie wład z firm, k tó ry ch J o h n p o zn ał. Dy rek to rzy zaws ze zach o wu ją s ię tak s amo – ws zy s tk o jed n o , czy ch o d zi o ty ch z k o n cern u Dis n ey a, czy o ad mirałó w z mary n ark i. Żad en z ty ch lu d zi n ie ro zu mie zag ad n ień tech n iczn y ch i ws zy s tk im wy d aje s ię, że jeżeli s o b ie p o wrzes zczą, to s p rawy p o to czą s ię zg o d n ie z ich ży czen iami. M o że i b y ło to s k u teczn e, jeś li k to ś k rzy czał n a s ek retark ę, żeb y s zy b ciej wezwała limu zy n ę, ale s y s temy k o mp u tero we n ie p rzejmu ją s ię ty m, że k to ś n a n ie wrzes zczy . Pro b lemy , z k tó ry mi zmag ał s ię w tej ch wili J o h n Arn o ld , n ie mo g ły ws k u tek k rzy k u zmn iejs zy ć s ię ch o ćb y o d ro b in ę. Na s ieciach en erg ety czn y ch wrzas k i tak że n ie ro b ią n ajmn iejs zeg o wrażen ia. Tak s ię s k ład a, iż żad n e z u rząd zeń tech n iczn y ch n ie jes t wrażliwe n a lu d zk ie emo cje. J eś li zach o wan ie Hammo n d a mo że w jak iś s p o s ó b wp ły n ąć n a b ieg s p raw, to n ajwy żej n eg aty wn ie, p o n ieważ Arn o ld b y ł ju ż właś ciwie p ewn y , że Ned ry n ie wró ci i że b ęd zie mu s iał s am ro zg ry zać k o d k o mp u tero wy i wy k ry ć p rzy czy n y awarii. To zad an ie żmu d n e i n iełatwe. J o h n p o trzeb u je s p o k o ju . – M o że zejd zie p an d o res tau racji i n ap ije s ię k awy – zap ro p o n o wał. – Po wiad o mimy p an a, k ied y b ęd ziemy mieli jak iek o lwiek n o we in fo rmacje. – Nie ch cę, żeb y n as tąp ił tu jak iś efek t M alco lma! – b u rk n ął s tars zy p an . – Pro s zę s ię n ie martwić efek tem M alco lma. Czy p o zwo li mi p an s p o k o jn ie p o p raco wać? – o d p o wied ział Arn o ld . – Niech cię ch o lera weźmie! – Po wiad o mię p an a, k ied y ty lk o b ęd ę miał jak ieś wieś ci o d p an a M u ld o o n a – zap ewn ił J o h n , p o czy m wy d ał s y s temo wi k ilk a k o men d . Zwy k łe o b razy n a mo n ito rach u s tąp iły miejs ca zu p ełn ie in n y m.
J o h n wy s zed ł właś n ie z s y s temu k o mp u tero weg o Park u J u rajs k ieg o – p rzes tał g o o b s łu g iwać i zamias t teg o zag łęb ił s ię w s amą jeg o s tru k tu rę – w k o d , za k tó reg o p o mo cą zap ro g ramo wan o d ziałan ie s y s temu . Arn o ld d o s k o n ale zd awał s o b ie s p rawę, że o p ro g ramo wan ie s y s temu s k ład a s ię w s u mie z p o n ad p ó ł milio n a lin ii k o d u , i an i tro ch ę g o to n ie cies zy ło . Ty m b ard ziej że k o d o wi w więk s zo ś ci p rzy p ad k ó w n ie to warzy s zy ły żad n e o b jaś n ien ia. – Co ro b is z? – zain teres o wał s ię Hen ry , p o d ch o d ząc b liżej. – Sp rawd zam k o d s y s temu . – Ręczn ie? Do ś mierci n ie s k o ń czy s z. – Nie mu s is z mi mó wić, ch ło p ie… – wes tch n ął J o h n .
DROGA M u ld o o n wziął zak ręt z tak d u żą p ręd k o ś cią, że mk n ący p o b ło cie jeep wp ad ł w p o ś lizg . Do n ald aż zacis n ął p ięś ci ze s trach u . Pęd zili właś n ie s zczy tem u rwis k a, wy s o k o n ad n iewid o czn ą w ciemn o ś ciach rzek ą. Przez ch wilę d ro g a b ieg ła p ro s to , więc M u ld o o n jes zcze b ard ziej p rzy s p ies zy ł! Pro wad ził w wielk im s k u p ien iu . – Dalek o jes zcze? – s p y tał Do n ald .
– Trzy , cztery k ilo metry . Ellie i Hard in g wes zli d o b u d y n k u , a Gen n aro zap ro p o n o wał M u ld o o n o wi, że p o jed zie razem z n im. Samo ch ó d zarzu cił n a zak ręcie. – M ija ju ż g o d zin a, o d czas u k ied y o s tatn i raz mieliś my k o n tak t z lu d źmi w to y o tach – o d ezwał s ię Ro b ert. – M ają p rzecież rad ia… – zd ziwił s ię Do n ald . – Nie mo żemy ich wy wo łać. – Gd y b y m tk wił p rzez g o d zin ę n a d es zczu , w u n ieru ch o mio n y m s amo ch o d zie, n a p ewn o p ró b o wałb y m wezwać p rzez rad io p o mo c… – my ś lał n a g ło s Do n ald , ś ciąg ając b rwi. – J a też – mru k n ął M u ld o o n . Gen n aro p o k ręcił g ło wą. – Nap rawd ę my ś lis z, że mo g ło im s ię s tać co ś złeg o ? – s p y tał. – M o żliwe, że n ic, ale b y łb y m s p o k o jn iejs zy , g d y b y m ich zo b aczy ł cały ch i zd ro wy ch . Nied łu g o p o win n iś my n a n ich n atrafić. M in ęli k o lejn y zak ręt i o czo m Do n ald a u k azało s ię wzg ó rze, n a k tó re ws p in ała s ię d ro g a. U jeg o p o d s tawy , wś ró d p ap ro ci, leżało co ś b iałeg o . – Czek aj! Stó j! – rzu cił. Ro b ert zah amo wał. Do n ald wy s k o czy ł z s amo ch o d u i w ś wietle jeg o reflek to ró w zo b aczy ł, że b iały p rzed mio t to u b ran ie, z ty m że… Stan ął jak wry ty . Z o d leg ło ś ci n iecały ch d wó ch metró w d o s k o n ale wid ział, n a co p atrzy … Po wo li p o d s zed ł d o zn alezis k a. – Co to jes t?! – k rzy k n ął M u ld o o n , wy ch y lając s ię p rzez o k n o s amo ch o d u . – No g a! No g a b y ła n ien atu raln ie b lad a, b iało s in a. Ko ń czy ła s ię k rwawy m k ik u tem w miejs cu k o lan a. Na d ru g im k o ń cu b y ła b iała s k arp etk a i b rązo wy mo k as y n . Do n ald p rzy p o mn iał s o b ie, że tak ie b u ty ch y b a n o s ił Reg is … Ro b ert wy s k o czy ł z s amo ch o d u i p o d b ieg ł d o to warzy s za. – J ezu s M aria! – jęk n ął, k u cając n ad n o g ą. Wy ciąg n ął ją s p o międ zy liś ci i u s tawił w ś wietle reflek to ró w. Krew z k ik u ta p o lała mu s ię p o d ło n i. M etr za p lecami M u ld o o n a Gen n aro s k u lił s ię, zacis n ął p o wiek i i s p ró b o wał s p o k o jn ie o d d y ch ać, żeb y o p an o wać md ło ś ci. – Do n ald ! – rzu cił n iecierp liwie Ro b ert. – Co ? – Od s u ń s ię, zas łan ias z ś wiatło .
Do n ald o d etch n ął g łęb o k o i o d s zed ł n a b o k . Kied y zn o wu o two rzy ł o czy , M u ld o o n wciąż p rzy g ląd ał s ię k ik u to wi. – Ro zerwało ją w s tawie k o lan o wy m – s twierd ził. – Nie o d g ry zł jej, ty lk o o d erwał. Ot co ! – Ro b ert wy p ro s to wał s ię i o p u ś cił zn alezio n ą n o g ę ran ą w d ó ł, żeb y res zta k rwi s p ły n ęła międ zy p ap ro cie. Po p lamił zak rwawio n ą b iałą s k arp etk ę. Do n ald o wi zn o wu zro b iło s ię n ied o b rze. – Nie ma wątp liwo ś ci, zab ił g o ty ran o zau r – o rzek ł M u ld o o n . Zerk n ął n a wierzch o łek wzg ó rza, a p o tem p rzy jrzał s ię Do n ald o wi. – W p o rząd k u ? M o żes z jech ać d alej? – Tak … – wy k rztu s ił Gen n aro . – Dam rad ę. Ro b ert ru s zy ł d o jeep a, zab ierając n o g ę. – Weźmiemy ją ch y b a – p o wied ział. – Nie p o win n iś my jej tu tak zo s tawiać. O J ezu , ale b ęd ę miał u walan y s amo ch ó d . Zo b acz, czy n ie ma tam w b ag ażn ik u jak ieg o ś b rezen tu alb o ch o ciaż g azety . Do n ald o two rzy ł b ag ażn ik i zaczął g rzeb ać w zn ajd u jący ch s ię tam rzeczach . Cies zy ł s ię, że ch o ć p rzez mo men t ma jak ieś in n e zajęcie n iż my ś len ie o n o d ze. Sk u p ił s ię n a ty m, jak zap ak o wać zn alezio n y p rzed mio t… W b ag ażn ik u b y ła p łó cien n a to rb a z n arzęd ziami, felg a, jak ieś p u d ło … – Są d wie p las tik o we p łach ty – p o in fo rmo wał. – Daj jed n ą. – M u ld o o n zawin ął n o g ę, trzy mając s ię z d ala o d s amo ch o d u , p o czy m p o d ał Do n ald o wi b ezk s ztałtn y p ak u n ek . Gen n aro zd u miał s ię, jak ciężk a jes t lu d zk a ły d k a… – Włó ż ją n o rmaln ie d o ś ro d k a – p o n ag lił g o Ro b ert. – Wciś n ij ją, jeś li jes t g d zie, żeb y s ię n ie tu rlała. – Do b rze! – Do n ald s ch o wał n o g ę d o b ag ażn ik a, a M u ld o o n , n ie czek ając, u s iad ł za k iero wn icą. Ru s zy li en erg iczn ie. J eep wjech ał z wy ciem s iln ik a n a wzg ó rze i ju ż p o ch wili reflek to ry p rzes tały o ś wietlać liś cie i o p ad ły n a d ro g ę. – Bo że! – s ap n ął M u ld o o n . Do n ald zo b aczy ł, że n a ś ro d k u d ro g i leży p rzewró co n a n a b o k to y o ta lan d cru is er. Dru g iej n ie b y ło wid ać. – A g d zie d ru g i s amo ch ó d ? – zd ziwił s ię. Ro b ert s ię ro zejrzał. – Tam. – Po k azał o d leg ły o k ilk a metró w zmiażd żo n y wrak , leżący u s tó p d rzewa. – J ak o n a s ię tam zn alazła?! – Ty ran o zau r n ią rzu cił.
– Rzu cił?! – p o wtó rzy ł zd u mio n y Do n ald . – Ob ejrzy jmy lep iej ws zy s tk o – mru k n ął p o n u ro Ro b ert, wy s iad ając z jeep a. Najp ierw p o d b ieg li z zap alo n y mi latark ami d o zmiażd żo n eg o wrak a. Z to y o ty n iewiele zo s tało . Do n ald n a ws zelk i wy p ad ek p o zwo lił, b y M u ld o o n p ierws zy zajrzał d o ś ro d k a. – Nie b ó j s ię, raczej n ik o g o tam n ie zn ajd ziemy – p o cies zy ł g o Ro b ert. – Nie? – Niee – zap ewn ił M u ld o o n , p o czy m zaczął o p o wiad ać o s wo ich p rzy g o d ach w Afry ce, zaczy n ając o d teg o , że p ięć razy wid ział w afry k ań s k im b u s zu p o zo s tało ś ci p o atak ach d zik ich zwierząt n a lu d zi. Za p ierws zy m razem lamp art ro zd arł n amio t i p o rwał trzy letn ie d zieck o . Dru g a n ap aś ć miała miejs ce w Amb o s eli, a s p rawcą b y ł b awó ł. Pó źn iej M u ld o o n d wu k ro tn ie o g ląd ał s k u tk i atak ó w lwó w. Zd arzy ła s ię też n ap aś ć k ro k o d y la – to z k o lei b y ło n a p ó łn o cy , n ied alek o M eru . Za k ażd y m razem p o zo s tało b ard zo n iewiele ś lad ó w. – Nied o ś wiad czen i lu d zie – tłu maczy ł M u ld o o n – wy o b rażają s o b ie mo rze k rwi i p o u ry wan e ręce i n o g i w n amio tach , s tru żk i k rwi wio d ące g łęb o k o w b u s z, p o ro zrzu can e, zmięte, s k rwawio n e u b ran ia… Ty mczas em n ajczęś ciej n ie zo s taje p o p ro s tu n ic, s zczeg ó ln ie jeś li o fiarą zwierzęcia p ad a n iemo wlę lu b małe d zieck o . Ofiara zn ik a, jak g d y b y p o s zła d o b u s zu i więcej n ie wró ciła. Drap ieżn ik p o traf zab ić d zieck o p o p rzez s amo p o trząs an ie n im; łamie s ię s zy ja. Zwy k le n ie ma żad n y ch ś lad ó w k rwi. An i też u b rań czy czeg o k o lwiek in n eg o , co mo że p o zo s tać p o czło wiek u . Czas em ty lk o leży g d zieś u rwan y g u zik o d k o s zu li czy b las zk a z p o d es zwy b u ta. Najczęś ciej jed n ak n ie ma n ic. Drap ieżn ik i p o żerają d zieci – b o zwy k le wy b ierają n a o fiary właś n ie d zieci – i n ic p o tak im d zieck u n ie zo s taje. Ko n iec k o ń có w M u ld o o n u ważał, że p rawie n a p ewn o n ie zn ajd ą żad n eg o ś lad u p o wn u k ach Hammo n d a. Ro b ert zajrzał d o zmiażd żo n eg o lan d cru is era. – A n iech to lich o – zak lął ty lk o . *** Ro b ert p ró b o wał wy ciąg n ąć wn io s k i z teg o , co wid ział. Przed n ia s zy b a to y o ty zo s tała wy b ita, a mimo to w p o b liżu s amo ch o d u p rawie n ie b y ło s zk ła. Wid ział je za to wcześ n iej, n a d ro d ze. To zn aczy , że s zy b a mu s iała wy lecieć n ajp ierw, a p o tem ty ran o zau r p o d n ió s ł p as zczą to y o tę i rzu cił ją tu taj. Ależ ten s amo ch ó d jes t
ro zp iep rzo n y ! Ro b ert p o ś wiecił latark ą d o ś ro d k a. – Pu s ty ? – wy k rztu s ił Do n ald . – Nie d o k o ń ca – o d p o wied ział Ro b ert, o ś wietlając ro zb itą k ró tk o faló wk ę i jes zcze jak iś mały , czarn y , łu k o wato wy g ięty p rzed mio t. Przed n ie d rzwi lan d cru is era b y ły p o wy g in an e i n ie d ało s ię ich o two rzy ć, ale Ro b ert ws zed ł d o ś ro d k a p rzez ty ln e i p rzeczo łg ał s ię p o n ad o p arciami p rzed n ich fo teli, żeb y p o d n ieś ć ó w czarn y p rzed mio t. – To zeg arek ! – o zn ajmił g ło ś n o , p rzy g ląd ając s ię zn alezis k u w ś wietle latark i. Zeg arek b y ł elek tro n iczn y , z ty ch tan ich , miał p ęk n ięty wy ś wietlacz. Tak i zeg arek p as o wał d o wn u czk a Hammo n d a, ch o ciaż Ro b ert n ie mó g ł mieć p ewn o ś ci, że ch o d ziło o ch ło p ca. W k ażd y m razie zeg arek n ależał ch y b a d o jed n eg o z d zieci. – Co tak ieg o ? Zeg arek ? – d o p y ty wał s ię Gen n aro . – Tak . I rad io telefo n , ale ro zwalo n y . – Czy to ma jak ieś zn aczen ie? – M a. Zaraz… – Ro b ert p o ciąg n ął n o s em. We wrak u s amo ch o d u u n o s ił s ię n iep rzy jemn y k was k o waty zap ach . Po s zu k ał latark ą jeg o źró d ła – to b y ły wy mio cin y . Na d rzwiach . Do tk n ął wy mio cin – b y ły całk iem ś wieże. – By ć mo że jed n o z d zieci ży je – p o wiad o mił. – Sk ąd wies z? – Z p o wo d u teg o zeg ark a. – Ro b ert p o d ał to warzy s zo wi zeg arek i Do n ald o b ejrzał g o u ważn ie w ś wietle latark i. – Pęk ła o b u d o wa i wy ś wietlacz – zau waży ł. – Właś n ie. A p as ek cały . – No i co z teg o ? – Dzieck o zd jęło zeg arek i g o wy rzu ciło . – A mo że ro zb iło zeg arek p rzed n ap aś cią ty ran o zau ra? – Nie. M atry ce LCD s ą b ard zo tward e. Żeb y p ęk ły , trzeb a b ard zo mo cn o u d erzy ć. To s ię s tało p o d czas atak u ty ran o zau ra. – No i wted y d zieck o zd jęło zn is zczo n y zeg arek … – Zas tan ó w s ię, ch ło p ie, g d y b y atak o wał cię ty ran o zau r, czy traciłb y ś czas n a zd ejmo wan ie ro zb iteg o zeg ark a? – To mo że zeg arek ześ lizg n ął s ię z ręk i? – Prawie s ię n ie zd arza, żeb y k o mu ś zerwało z ręk i zeg arek b ez u s zk o d zen ia p as k a. Ch y b a że u ry wa też d ło ń . Zo b acz, p as ek jes t cały . Dzieciak zo b aczy ł, że ma
zn is zczo n y zeg arek , więc g o wy rzu cił. To zn aczy , że miał czas to zro b ić. – W tak im razie k ied y miał ten czas ? – Kied y d in o zau r p rzes tał atak o wać – tłu maczy ł M u ld o o n . – Ty ran o zau r o d s zed ł, a ch ło p iec mu s iał ciąg le b y ć w s amo ch o d zie. Po za ty m w ś ro d k u jes t ro zb ita k ró tk o faló wk a. Gd y b y b y ła cała, n a p ewn o wziąłb y ją ze s o b ą, to mały b y s trzak . – Sk o ro jes t tak i b y s try , to d o k ąd p o s zed ł? – s p y tał z p o wątp iewan iem Gen n aro . – J a n a jeg o miejs cu zo s tałb y m tu taj i czek ał n a p o mo c. – Nieg łu p i p o my s ł, ale mo że ch ło p iec n ie mó g ł tu zo s tać. M o że ty ran o zau r wró cił alb o p o jawił s ię jes zcze jak iś in n y d in o zau r. Tak czy in aczej, co ś s k ło n iło d zieciak a d o teg o , żeb y jed n ak s tąd p ó jś ć. – Do k ąd mó g ł p ó jś ć? – M o że u d a n am s ię to u s talić – zak o ń czy ł Ro b ert i tru ch tem wró cił n a d ro g ę. *** Do n ald p rzy g ląd ał s ię, jak M u ld o o n wp atru je s ię z b lis k a w ziemię, p rzy ś wiecając s o b ie latark ą. Po ch y lił s ię tak n is k o , że jeg o twarz zn ajd o wała s ię ch y b a z p iętn aś cie cen ty metró w o d b ło ta. Nap rawd ę wy d awało mu s ię, że n atrafił n a jak iś ś lad i że jed n o z wn u k ó w Hammo n d a ży je. Pro wad zo n e p rzez M u ld o o n a p o s zu k iwan ia n ie ro b iły n a Do n ald zie wrażen ia. Wy s tarczy ł mu wid o k o d g ry zio n ej ły d k i Reg is a. Przeży ws zy s zo k p o zn alezien iu częś ci lu d zk iej n o g i, Do n ald p o s tan o wił, że Park J u rajs k i n ig d y n ie zo s tan ie o twarty , ty lk o zn is zczo n y . A Ro b ert M u ld o o n ch y b a n iep o trzeb n ie ro b ił s o b ie n ad zieje, b o p rzecież… – Wid zis z te ś lad y ? – p rzerwał ro zmy ś lan ia Do n ald a Ro b ert. – J ak ie zn o wu ś lad y ? – b u rk n ął Gen n aro . – Te tu taj. Zo b acz, d o ro s ły mężczy zn a s zed ł o d d ro g i w n as zą s tro n ę. Wid ać, jak ie miał b u ty … Do n ald wid ział ty lk o b ło to i k ału że o d b ijające ś wiatło latarek . – Zo b acz – p ro wad ził g o Ro b ert – ś lad y teg o mężczy zn y id ą tu taj, i w ty m miejs cu d o ch o d zą d o n ich ś lad y mały ch b u cik ó w, i jes zcze ś red n ich . Ch o d zili w k ó łk o , jed n e n ach o d zą n a d ru g ie… p ewn ie s tali i ro zmawiali. O, zo b acz – ch y b a zaczęli b iec, w tę s tro n ę. – Ro b ert p o k azał ru ch em ręk i. – Do las u . – W ty m b ło cie k ażd y mo że zo b aczy ć, co ch ce – wes tch n ął Do n ald , k ręcąc g ło wą. Ro b ert p o d n ió s ł s ię i co fn ął s ię o k ro k , p o czy m jes zcze raz s p o jrzał n a b ło to p rzed s o b ą.
– M ó w co u ważas z, ale mo g ę s ię zało ży ć, że p rzy n ajmn iej jed n o z d zieci p rzeży ło . A mo że n awet o b o je, i jes zcze d o ro s ły . O ile o czy wiś cie to n ie s ą ś lad y Ed a Reg is a. M u s imy p rzes zu k ać p ark . – Teraz? M u ld o o n n ie o d p o wied ział, ty lk o o d s zed ł w s tro n ę g ó rk i mięk k iej ziemi, k o ło b eto n o wej ru ry d o o d p ro wad zan ia d es zczu . – Co ta mała miała n a s o b ie? – s p y tał, zn o wu k u cając. – J ezu , n ie mam p o jęcia! – jęk n ął Do n ald . Ro b ert p o s u wał s ię p o wo li s k rajem d ro g i. Ch wilę p ó źn iej o d ezwało s ię jak b y rzężen ie czy mo że s ap an ie… w k ażd y m razie n a p ewn o b y ł to o d g ło s jak ieg o ś zwierzęcia! – Sły s zy s z? – s zep n ął Do n ald , p rzerażo n y . – Lep iej s tąd … – Ćś ś ! – u cis zy ł g o Ro b ert i n as łu ch iwał u ważn ie. – To ty lk o wiatr… Wted y rzężen ie o d ezwało s ię p o raz d ru g i, n ieco wy raźn iej. To n ie wiatr. Od g ło s d o ch o d ził s p o międ zy liś ci n ap rzeciwk o Do n ald a, z miejs ca zn ajd u jąceg o s ię b lis k o d ro g i. To ch y b a n ie zwierzę… Ro b ert n a ws zelk i wy p ad ek i tak p o s u wał s ię b ard zo p o wo li. W p ewn ej ch wili zamach ał latark ą i k rzy k n ął, ale s ap an ie n ie u cich ło . Ro b ert o d s u n ął n a b o k liś cie p almy . – Co to jes t? – s p y tał Gen n aro . – To p ro fes o r M alco lm. *** M alco lm leżał n a p lecach , b lad y jak ś cian a, z p ó ło twarty mi u s tami. J eg o o d d ech b y ł u ry wan y i ś wis zczący . Ro b ert p o d ał Do n ald o wi latark ę, n ach y lił s ię i zaczął o b macy wać ciało matematy k a. – Nie mo g ę zn aleźć ran y – p o wied ział. – Gło wa cała, p ierś i ręce też… Do n ald o ś wietlił n o g i M alco lma. – Zało ży ł s o b ie o p as k ę u cis k o wą… – s twierd ził. Prawe u d o lan a ś cis k ał mo cn o p as ek o d s p o d n i. Do n ald p o ś wiecił jes zcze n iżej – p rawa s to p a M alco lma b y ła wy g ięta p o d n ien atu raln y m k ątem n a zewn ątrz, a s p o d n ie b y ły p rzes iąk n ięte k rwią. Ro b ert d elik atn ie d o tk n ął k o s tk i matematy k a i wted y M alco lm jęk n ął. Ro b ert wy p ro s to wał s ię i zas tan o wił, co ro b ić. Niewy k lu czo n e, że M alco lm ma in n e u razy , n a p rzy k ład złaman y k ręg o s łu p . Przen ies ien ie g o mo że o zn aczać d la
n ieg o ś mierć. J eś li jed n ak zo s tawią ran n eg o tu taj, u mrze ws k u tek ws trząs u . Do b rze, że zach o wał d o ś ć p rzy to mn o ś ci u my s łu , ab y ś cis n ąć n o g ę p as k iem, in aczej ju ż wy k rwawiłb y s ię n a ś mierć. Zres ztą p ewn ie i tak u mrze. Ró wn ie d o b rze mo żn a g o ru s zy ć, o cen ił Ro b ert. Gen n aro p o mó g ł mu p o d n ieś ć matematy k a i zarzu cili g o s o b ie n a ramio n a. M alco lm jęczał i s ap ał u ry wan y m o d d ech em. – Lex – wy k rztu s ił. – Lex … p o s zła… Lex … – Kto to jes t Lex ? – s p y tał Ro b ert. – Ta mała d ziewczy n k a – wy jaś n ił Do n ald . Zan ieś li M alco lma d o jeep a i p o ło ży li n a ty ln ej k an ap ie. Do n ald p o p rawił o p as k ę u cis k o wą n a n o d ze p ro fes o ra. M alco lm zn o wu jęk n ął. Wted y Ro b ert p o d win ął zak rwawio n ą n o g awk ę i zo b aczy ł zmiażd żo n e k rwis te ciało i wy s tający z n ieg o o s try , jas n y k awałek k o ś ci. – M u s imy zawieźć g o d o o ś ro d k a – zd ecy d o wał. – Ch ces z o d jech ać b ez d zieci? – zd ziwił s ię Do n ald . – J eżeli u ciek ły d o las u , mamy d o p rzes zu k an ia p ięćd zies iąt k ilo metró w k wad rato wy ch . – Ro b ert p o k ręcił g ło wą. – J ed y n y m s p o s o b em s k u teczn eg o p rzes zu k an ia p ark u jes t u ru ch o mien ie czu jn ik ó w ru ch u . J eś li d zieci ży ją i ch o d zą p o les ie, czu jn ik i je wy k ry ją, i wted y p o jed ziemy o d razu , d o k ąd trzeb a, i p rzy wieziemy je. Za to jeżeli n aty ch mias t n ie zawieziemy p ro fes o ra d o o ś ro d k a, u mrze. – To zn aczy , że b ęd ziemy mu s ieli tu wró cić? – Tak , my ś lę, że tak . Zajęli miejs ca z p rzo d u . – Po wies z Hammo n d o wi, że n ad al n ie wiad o mo , co z jeg o wn u k ami? – s p y tał Do n ald . – Nie, ty to zro b is z – o d p arł Ro b ert.
STEROWNIA Do n ald s p o g ląd ał n a s tareg o Hammo n d a, k tó ry s ied ział z n im w p u s tej res tau racji o ś ro d k a. – Więc M u ld o o n s ąd zi, że Tim i Lex s ą g d zieś w les ie? – u p ewn ił s ię Hammo n d , s p o k o jn ie zajad ając lo d y .
– Tak , tak u waża. – W tak im razie n a p ewn o ich zn ajd ziemy . – M am n ad zieję… – Do n ald zwró cił u wag ę, że s tars zy p an celo wo s k u p ia s ię n a n ies p ies zn y m jed zen iu lo d ó w. Przes zed ł g o zimn y d res zcz. – A ja jes tem p ewn y – o d p arł Hammo n d . – W k o ń cu to p ark d la d zieci, ciąg le to ws zy s tk im p o wtarzam. – Tak , ale ro zu mies z, że d zieci zag in ęły ? – u p ewn ił s ię Do n ald . – Zag in ęły ?! – żach n ął s ię s tars zy p an . – Oczy wiś cie, że ro zu miem! Nie jes tem o tęp iały m s tarcem. – Wes tch n ął. – Słu ch aj, Do n ald zie, n ie trag izu jmy . M amy małe k ło p o ty z p o wo d u b u rzy czy jes zcze czeg o ś i w związk u z ty m d o s zło d o n ies zczęś liweg o , s mu tn eg o wy p ad k u . Ale to ws zy s tk o . Ro związu jemy p ro b lem. Arn o ld n ap rawi s y s tem k o mp u tero wy , M u ld o o n zn ajd zie mo je wn u k i i n ie wątp ię, że wró ci z n imi, zan im s k o ń czy my jeś ć te lo d y . Więc p ro p o n u ję, żeb y ś my s p o k o jn ie p o s ied zieli i p o czek ali n a ro zwó j wy p ad k ó w, d o b rze? – J ak u ważas z – wes tch n ął Do n ald . *** – Czeg o właś ciwie s zu k as z? – s p y tał Hen ry Wu , wp atru jąc s ię w mo n ito r. – M y ś lę, że Ned ry d o b rał s ię d o k o d u s y s temu i co ś wp is ał – wy jaś n ił J o h n . – Szu k am co i g d zie. – Ro zu miem. A s p ró b o wałeś ws zy s tk ich in n y ch mo żliwo ś ci n iż n a p iech o tę? – To zn aczy ? – Czy zab ezp ieczen ia s y s temu wciąż s ą ak ty wn e? M o żes z włączy ć k ey ch eck ? – O J ezu , n o jas n e! – Arn o ld s trzelił p alcami. – Key ch eck mu s i d ziałać! Zab ezp ieczen ia s y s temu d a s ię wy łączy ć ty lk o z cen traln ej k o n s o li. – J eś li d ziała k ey ch eck , to mo żes z p o p ro s tu s p rawd zić, co zro b ił Ned ry – s k wito wał Hen ry . – Pewn ie, że mo g ę! – J o h n wp is ał k ilk a k o men d . Dlaczeg o o ty m n ie p o my ś lałem?! – zło ś cił s ię. Przecież to o czy wis te! Sy s tem k o mp u tero wy Park u J u rajs k ieg o miał wb u d o wan y ch k ilk a ro d zajó w zab ezp ieczeń . J ed n y m z n ich b y ł p o d p ro g ram k ey ch eck , k tó ry o d n o to wy wał k ażd e s tu k n ięcie w k lawis ze. Wp ro wad zo n o g o , b y łatwiej b y ło u s u wać b łęd y w o p ro g ramo wan iu , ale p o zo s tawio n o g o n a s tałe, p o n ieważ p rzy o k azji s tan o wi is to tn e zab ezp ieczen ie s y s temu .
J u ż p o ch wili n a ek ran ie p o jawił s ię rejes tr ws zy s tk ich k o men d wp ro wad zo n y ch p rzez Den n is a Ned ry 'eg o teg o d n ia:
– Ty lk o ty le?! – zd u miał s ię J o h n . – Sp rawiał wrażen ie, jak b y mo zo lił s ię n ad s y s temem k ilk a g o d zin , a o n s ię ty lk o o p ierd alał?! – Tak , n ajwy raźn iej p o p ro s tu zab ijał czas – zg o d ził s ię Wu . – Aż w k o ń cu p o s tan o wił p rzy s tąp ić d o d ziałan ia. Seria liczb n a g ó rze ek ran u rep rezen to wała w k o d zie ASCII p o s zczeg ó ln e k lawis ze, k tó re wcis k ał Ned ry n a p o czątk u , z p o zio mu zwy k łeg o u ży tk o wn ik a s y s temu . Zn aczy ło to , że zaczął o d „ro zg ląd an ia s ię" – a o d twó rcy s y s temu mo żn a b y o czek iwać czeg o ś in n eg o … – M o że Ned ry ch ciał s ię zo rien to wać, czy k to ś p rzed n im wp ro wad ził jak ieś zmian y ? – wy s u n ął p rzy p u s zczen ie Hen ry . – Niewy k lu czo n e. – J o h n an alizo wał ju ż lis tę k o men d . – A teraz my mo żemy zo rien to wać s ię, co o n n awy czy n iał… s y s tem – w ty m miejs cu Ned ry wy d ał k o men d ę p rzejś cia n a p o zio m arch itek tu ry s y s temu . Ko mp u ter s p y tał g o o n azwis k o , d lateg o wp is ał n ed ry . Pó źn iej wy d ał p o lecen ie g o to co mman d lev el, żąd ając w ten s p o s ó b d o s tęp u d o p o zio mu n ajb ard ziej u p rzy wilejo wan eg o u ży tk o wn ik a. Wy mag ało to p o wtó rzen ia n azwis k a, a n as tęp n ie p o d an ia b ard ziej s k o mp lik o wan eg o ,
d wu p o zio mo weg o h as ła: nedry 040/xy/67& mr goodbytes Wp is aws zy p o wy żs ze, Ned ry mó g ł ju ż wy d awać s y s temo wi d o wo ln e k o men d y . Nas tęp n ie wp is ał s ecu rity , p rzech o d ząc d o p o zio mu s tero wan ia zab ezp ieczen iami. Dals ze trzy k o men d y wy g ląd ały tak : keycheck off safety off sl off – To trzy k o lejn e p ró b y wy łączen ia zab ezp ieczeń s y s temu – o cen ił Hen ry . – Nie ch ciał, żeb y k to k o lwiek mó g ł s p rawd zić, co p o tem zro b ił. – Do k ład n ie – zg o d ził s ię J o h n . – J ak wid ać, n ie wie, że o b ecn ie n ie d a s ię ju ż wy łączy ć zab ezp ieczeń , ch y b a że s ied zi s ię p rzy g łó wn y m s tan o wis k u i ręczn ie p rzes tawia p rzełączn ik i. Po zarejes tro wan iu trzech n ieo d p o wied n ich k o men d s y s tem zaczął n iep o k o ić s ię p o s tęp o wan iem Ned ry 'eg o . Po n ieważ jed n ak p o d ał o n właś ciwe h as ła, k o mp u ter u zn ał, iż Ned ry p o trzeb u je ws k azó wek – p rzecież p ró b o wał wy d awać p o lecen ia n ied o s tęp n e ze s tan o wis k a, p rzy k tó ry m s ied ział. Sy s tem s p y tał więc Ned ry 'eg o , czy m ch ce s tero wać, d lateg o in fo rmaty k zn ó w o d p o wied ział: s ecu rity . Sy s tem zezwo lił mu n a p o zo s tan ie n a p o zio mie s tero wan ia zab ezp ieczen iami. – I n a k o ń cu mamy g wó źd ź p ro g ramu . – Hen ry ws k azał o s tatn ią z wy d an y ch p rzez Ned ry 'eg o k o men d : whte-rbt.obj – Co to za d iab eł? – zd ziwił s ię Arn o ld . Wh ite rab b it? Biały k ró lik ? To ch y b a jak iś p s ik u s , k tó ry Ned ry wk o mp o n o wał w s y s tem! – Ch o d zi o o b iek t – zau waży ł Hen ry . W termin o lo g ii k o mp u tero wej o b iek t o zn aczał p ewien b lo k k o d u , k tó ry mo żn a b y ło p rzemieś cić i u ży wać g o – tak jak mo żn a p rzes tawić k rzes ło w s ali. Ob iek tem mó g ł b y ć n a p rzy k ład zes taw k o men d p o trzeb n y ch d o n ary s o wan ia o b razk a, o d ś wieżen ia ek ran u czy wy k o n an ia p ewn eg o ro d zaju o b liczen ia. – Od s zu k ajmy ten o b iek t w k o d zie – zap ro p o n o wał J o h n . – M o że u d a n am s ię s twierd zić, d o czeg o s łu ży . – Przes zed ł n a p o zio m n arzęd zi i wp is ał: FIND WHTE-RBT.OBJ
Sy s tem o d p o wied ział p o ch wili: OBJ ECT NOT FOUND IN LIBRARIES – Nie ma tak ieg o o b iek tu w zas o b ach – p o wied ział J o h n . – W tak im razie wy s zu k aj g o w s amy m k o d zie – p o rad ził Hen ry . Arn o ld wy d ał p o lecen ie: FIND/LISTINGS: WHTE-RBT.OBJ Ek ran zaczął mig o tać – zmien iały s ię n a n im b ły s k awiczn ie k o lejn e s tro n y k o d u . Trwało to n iecałą min u tę, aż wres zcie o b raz s ię zatrzy mał. – M amy – mru k n ął Hen ry . – To jed n ak n ie o b iek t, ale k o men d a. Na mo n ito rze wid n iał frag men t k o d u i s trzałk a, k tó ra ws k azy wała jed n ą z jeg o lin ii:
– A to s k u rwy s y n ! – zak lął J o h n . – To n ie jes t b łąd w k o d zie… – zau waży ł Hen ry , k ręcąc g ło wą. – Pewn ie, że n ie! To k lu cz, k tó ry o two rzy ł temu p ierd o lo n emu g ru b as o wi ws zy s tk ie d rzwi i b ramy ! – wś ciek ał s ię Arn o ld . – Zamas k o wał tę k o men d ę, żeb y wy g ląd ała jak o b iek t, a ty mczas em wy łącza o n a ró wn o cześ n ie ws zy s tk ie s y s temy zab ezp ieczeń p ark u i n ap ięcie n a o g ro d zen iach ! W tej ch wili Ned ry mo że wejś ć ws zęd zie! – M u s imy b y ć w s tan ie p o n o wn ie włączy ć zab ezp ieczen ia – o cen ił Hen ry . – J as n e, to wy k o n aln e. – J o h n ś ciąg n ął b rwi. – Trzeb a ty lk o wy d ed u k o wać, jak
wy g ląd a o d p o wied n ia k o men d a. Od s zu k am, g d zie jes zcze wy s tęp u je w k o d zie k o men d a d o ty cząca ró wn o cześ n ie zas ilan ia p ło tó w p rąd em i in n y ch s y s temó w zab ezp ieczeń . M o że to n ap ro wad zi n as n a ro związan ie p ro b lemu . – Wies z co ? – Hen ry n ag le ws tał. – Ró b to , a ja p ó jd ę d o ch ło d n i z emb rio n ami i je p o liczę. Zd aje s ię, że p rzed mn iej więcej g o d zin ą k to ś tam zag ląd ał! *** Ellie b y ła w h o telu , w s wo im p o k o ju . Zamierzała właś n ie zd jąć p rzemo czo n e u b ran ie, g d y ro zleg ło s ię p u k an ie d o d rzwi. – Alan ? – s p y tała. Otwo rzy ła d rzwi i zo b aczy ła M u ld o o n a, trzy mał p o d p ach ą jak iś p ak u n ek – co ś o win ięteg o p las tik o wą p łach tą. Do wó d ca o ch ro n y Park u J u rajs k ieg o b y ł cały mo k ry i u b ło co n y . – Przep ras zam, ale p o trzeb u jemy p an i p o mo cy – o d ezwał s ię. – Dwie to y o ty z res ztą g o ś ci zo s tały p rzed g o d zin ą zaatak o wan e p rzez ty ran o zau ra. Zn aleźliś my p ro fes o ra M alco lma, p rzy wieźliś my g o tu taj, ale zo s tał b ard zo ciężk o ran n y w n o g ę i jes t w s zo k u . Wciąż n iep rzy to mn y . Po ło ży łem g o d o łó żk a w jeg o p o k o ju . Zaraz b ęd zie u n ieg o Hard in g . – Hard in g ? A co z p o zo s tały mi?! – J es zcze n ik o g o in n eg o n ie o d n aleźliś my … – o d p o wied ział p o wo li M u ld o o n . – Bo że! – Po d ejrzewamy jed n ak , że p ro fes o r Gran t i d zieci ży ją. Prawd o p o d o b n ie u ciek li d o las u . – Sk ąd to wiad o mo ? – Na to ws k azu ją ś lad y . W k ażd y m razie p ro fes o r M alco lm p o trzeb u je p o mo cy . – Dlaczeg o Hard in g ? Lep s zy b y łb y n o rmaln y lek arz. – Nie mamy n a wy s p ie lek arza. Hard in g to n ajlep s zy s p ecjalis ta, jak im d y s p o n u jemy . – Przecież mo żecie wezwać lek arza z zewn ątrz… – Nies tety , telefo n y n ie d ziałają. – M u ld o o n p o k ręcił g ło wą. – Nie mo żemy s k o n tak to wać s ię ze ś wiatem zewn ętrzn y m. – Po p rawił p ak u n ek p o d p ach ą. – Co to jes t? – zain teres o wała s ię Ellie. – Nieważn e. Pro s zę iś ć d o p o k o ju p an a M alco lma i p o mó c Hard in g o wi. J eś li p an i mo że. To p o wied ziaws zy , M u ld o o n o d s zed ł, n ie czek ając n a o d p o wied ź.
Zas zo k o wan a Ellie u s iad ła n a łó żk u . Nie n ależała d o k o b iet, k tó re łatwo wp ad ają w p an ik ę, i wied ziała, że Alan wy s zed ł cało z k ilk u n ieb ezp ieczn y ch s y tu acji. Raz zg u b ił s ię n a p u s tk o wiu i n ie b y ło g o cztery d n i. Ok azało s ię, że ziemia n a s to k u s ię o s u n ęła i jeg o teren ó wk a s to czy ła s ię trzy d zieś ci metró w w d ó ł d o p aro wu . Alan złamał p rzy ty m n o g ę. W d o d atk u n ie miał wo d y . Ale mimo ws zy s tk o wró cił, i to s tąp ając n a złaman ej n o d ze… No , ale d zieci... Ellie p o k ręciła g ło wą, o d p ęd zając n eg aty wn e my ś li. Dzieci s ą p ewn ie razem z Alan em. J eś li zn aleźli s ię w les ie, tru d n o wy o b razić s o b ie lep s zeg o p rzewo d n ik a p o Park u J u rajs k im n iż ek s p ert o d d in o zau ró w.
W PARKU – J es tem zmęczo n a – p o s k arży ła s ię Lex . – Nieś mn ie, p an ie p ro fes o rze. – J es teś za d u ża, żeb y m mó g ł cię n ieś ć – o d p o wied ział Alan . – Ale jes tem zmęczo n a! – Do b rze… – Alan wziął d ziewczy n k ę n a ręce. – Oo ch , ale ty jes teś ciężk a! Do ch o d ziła d wu d zies ta p ierws za. By ła p ełn ia, k s ięży c p rzy s łan iała lek k a mg iełk a. Niewy raźn e cien ie s zły p rzed tro jg iem węd ro wcó w p o d ążający ch p rzez łąk ę d o ciemn eg o las u . Alan p ró b o wał wy d ed u k o wać, g d zie s ą. Przes zed ł z d ziećmi p o s zczątk ach p ło tu zmiażd żo n eg o p rzez ty ran o zau ra, więc mu s zą zn ajd o wać s ię w częś ci p ark u p rzezn aczo n ej d la ty ch właś n ie zwierząt. To zd ecy d o wan ie n ied o b re miejs ce d la lu d zi. Alan p rzy p o min ał s o b ie trajek to rię ru ch ó w ty ran o zau ra, k tó rą o g ląd ał wcześ n iej n a tab licy ś wietln ej – s p lątan e lin ie p o k ry wały n iewielk i o b s zar. J es teś my właś n ie n a ty m o b s zarze! – my ś lał z n iep o k o jem. Pamiętał ró wn o cześ n ie, że w s ek to rze d la ty ran o zau ró w n ie b y ło żad n y ch in n y ch d in o zau ró w. Kied y p rzek ro czy my k o lejn y p ło t czy też fo s ę, b ęd ziemy n a zewn ątrz, my ś lał. Na razie n ie b y ło wid ać żad n y ch p ło tó w an i fo s . Dziewczy n k a o p arła g łó wk ę n a ramien iu Alan a i p o ch wili zaczęła ch rap ać. Tim d rep tał o b o k w milczen iu . – J ak s ię trzy mas z, Tim? – zag ad n ął Alan . – Trzy mam s ię. Ale ch y b a jes teś my n a wy b ieg u d la ty ran o zau ró w.
– Nie ma wątp liwo ś ci. M am n ad zieję, że wk ró tce s ię z n ieg o wy d o s tan iemy . – M y ś li p an , że p o win n iś my wch o d zić d o teg o las u ? – s p y tał z n iep o k o jem ch ło p iec. Ciemn y las z b lis k a n ie wy g ląd ał zach ęcająco . – Tak , p o n ieważ u ważam, że b ęd ziemy mo g li o rien to wać s ię wed łu g n u meró w n a czu jn ik ach ru ch u – wy jaś n ił Alan . Czu jn ik i ru ch u b y ły zielo n y mi s k rzy n eczk ami zawies zo n y mi mn iej więcej n a wy s o k o ś ci p as a d o ro s łeg o czło wiek a. Niek tó re s tały n a s taty wach , więk s zo ś ć p rzy mo co wan o d o d rzew. Wid ać b y ło , że n ie p racu ją, awaria zas ilan ia n ajwid o czn iej n ie zo s tała jes zcze u s u n ięta. Każd y czu jn ik miał o b iek ty w, a p o d n im wy malo wan y farb ą s y mb o l. Alan zo b aczy ł p rzed s o b ą w ś wietle k s ięży ca czu jn ik o zn aczo n y jak o T/S/0 4 . Wes zli d o las u . Drzewa b y ły o g ro mn e. Ks ięży c ś wiecił n a ty le jas n o , że mo żn a b y ło d o s trzec mg iełk ę s n u jącą s ię międ zy wy s tający mi k o rzen iami. Wid o k b y ł p ięk n y , jed n ak trzeb a b y ło u ważn ie p atrzeć p o d n o g i. Alan wy s zu k iwał wzro k iem k o lejn e czu jn ik i. M in ęli T/S/0 3 i T/S/0 2 , d o s zli d o T/S/0 1 . Dziewczy n k a zaczy n ała mu ciąży ć. M iał n ad zieję, że T/S/0 1 b ęd zie zn ajd o wał s ię p rzy s k raju o b s zaru d la ty ran o zau ró w, jed n ak s tał w ś ro d k u las u . Nas tęp n y czu jn ik miał o zn aczen ie T/N/0 1 , k o lejn y – T/N/0 2 . Alan zro zu miał, że jed y n k a o zn acza ch y b a b lis k o ś ć cen traln eg o p u n k tu s ek to ra, a d ru g a litera – s tro n ę ś wiata. Id ziemy z p o łu d n ia n a p ó łn o c, my ś lał. Dlateg o cy fry b ęd ą teraz ro s n ąć. – Przy n ajmn iej id ziemy w d o b rą s tro n ę – u cies zy ł s ię Tim. – M as z rację, d zięk u ję za p o cies zen ie – o d p o wied ział Alan . Ch ło p iec u ś miech n ął s ię, p o czy m p o tk n ął o p rzy s ło n iętą mg łą g ałąź. Przez ch wilę s zli w milczen iu . – M o i ro d zice s ię ro zwo d zą – o d ezwał s ię w k o ń cu . – Co ś tak ieg o – mru k n ął Alan . – Tata wy p ro wad ził s ię mies iąc temu . Teraz ma włas n y d o m w M ili Valley . – Co ty p o wies z. – J u ż n ie n o s i Lex . W o g ó le ju ż n ie b ierze jej n a ręce. – I ten czło wiek mó wi, że d in o zau ry rzu ciły ci s ię n a mó zg ? – Właś n ie – wes tch n ął ch ło p iec. – Tęs k n is z za n im? – s p y tał Alan . – Nie za b ard zo . No , czas ami. On a b ard ziej za n im tęs k n i. – Kto ? M ama?
– Nie, Lex . M ama ma n o weg o ch ło p ak a. To jej k o leg a z p racy . Zn o wu s zli w milczen iu , mijając T/N/0 3 i T/N/0 4 . – Po zn ałeś g o ? – s p y tał p o ch wili Alan . – Tak … – I jak i jes t? – Nawet fajn y . M ło d s zy o d mo jeg o taty , ale zu p ełn ie ły s y . – J ak cię trak tu je? – Nie wiem. Ch y b a d o b rze. To zn aczy ch y b a s ię s tara, żeb y m g o lu b ił. Nie wiem, co b ęd zie d alej. Czas ami mama mó wi, że b ęd ziemy mu s ieli s p rzed ać d o m i s ię wy p ro wad zić. Ale czas ami s ię k łó cą, p ó źn o wieczo rem. Sied zę w s wo im p o k o ju p rzy k o mp u terze i g ram, ale i tak s ły s zę. – Co ś tak ieg o … – A p an jes t ro zwied zio n y ? – Nie. M o ja żo n a u marła ju ż p rzed laty . – I teraz p an a d ziewczy n ą jes t p an i d o k to r Sattler? – Nie. – Alan u ś miech n ął s ię w ciemn o ś ciach . – To mo ja s tu d en tk a. – J ak to ? To o n a jes zcze s tu d iu je? – Uczy s ię o d e mn ie n a u n iwers y tecie. – Alan p rzy s tan ął i p rzeło ży ł Lex n a d ru g ie ramię. Ru s zy li d alej i min ęli czu jn ik i T/N/0 5 i T/N/0 6 . W p ewn ej ch wili Alan zwró cił u wag ę n a o d leg ły g rzmo t – b u rza p rzes u n ęła s ię n a p o łu d n ie. Teraz w les ie b y ło cich o , jeś li n ie liczy ć g ran ia cy k ad i k u mk an ia rzek o tek d rzewn y ch . – M a p an d zieci? – zag ad n ął zn o wu Tim. – Nie mam. – Ożen i s ię p an z d o k to r Sattler? – Nie. Pan i Ellie wy ch o d zi w p rzy s zły m ro k u za mąż za p ewn eg o s y mp aty czn eg o lek arza z Ch icag o . – Och … – Tim b y ł ch y b a zd ziwio n y . Zn o wu zamilk ł. – To z k im p an s ię o żen i? – s p y tał wres zcie. – Przy p u s zczam, że ju ż z n ik im. – J a też s ię z n ik im n ie o żen ię – zad ek laro wał Tim. Szli d alej. – M y ś li p an , że b ęd ziemy s zli całą n o c? – s p y tał p o p ewn y m czas ie Tim. – Ch y b a n ie d am rad y . Będ ziemy mu s ieli zatrzy mać s ię n a o d p o czy n ek , p rzy n ajmn iej p aro g o d zin n y . – Alan s p o jrzał n a zeg arek . – Ale d o b rze n am id zie.
M amy jes zcze p iętn aś cie g o d zin n a p o wró t, b o za mn iej więcej ty le czas u s tatek d o p ły n ie d o p o rtu . – Kied y s ię zatrzy mamy ? – ch ciał wied zieć Tim. Alan ju ż s ię n ad ty m zas tan awiał. Po czątk o wo u zn ał, że n ajb ezp ieczn iej b y ło b y ws p iąć s ię n a d rzewo i s p ró b o wać s ię n a n im zd rzemn ąć. Ty lk o że ab y n ie d o s ięg n ą! ich ty ran o zau r, trzeb a wejś ć b ard zo wy s o k o . Lex mo g łab y s p aś ć p o d czas s n u . Po za ty m Alan wątp ił, czy zd o ła wy p o cząć n a tward ej g ałęzi. Trzeb a zn aleźć n ap rawd ę b ezp ieczn e miejs ce d o s p an ia. Alan p rzy p o mn iał s o b ie, że n a o g ląd an y ch p rzez n ieg o w s amo lo cie map ach b y ły zazn aczo n e b u d y n k i i że n a k ażd y m z o b s zaró w, g d zie ży ją d in o zau ry , zn ajd o wało s ię ich k ilk a. Nie wied ział, jak te b u d y n k i wy g ląd ają, p o n ieważ w d o k u men tach n ie b y ło ich p lan ó w. Nie zap amiętał też d o k ład n ej lo k alizacji p o s zczeg ó ln y ch b u d o wli, b y ły p o p ro s tu ro zs ian e p o p ark u . M o g ą zn ajd o wać s ię w p o b liżu jed n ej z n ich … Id ąc wy trwale, p o win n i d o trzeć d o g ran icy s ek to ra d la ty ran o zau ró w, jed n ak o d n alezien ie b u d y n k u wy mag a p o d jęcia in n y ch d ziałań . J ak g o zn aleźć? – Tim, czy mó g łb y ś p o trzy mać p rzez ch wilę s io s trę? Wejd ę n a d rzewo i s ię ro zejrzę. *** Alan s ied ział wy s o k o w k o ro n ie d rzewa. Do tarł d o miejs ca, z k tó reg o ro ztaczał s ię ro zleg ły wid o k . Ze ws zy s tk ich s tro n ro s ły d rzewa. Ale o k azało s ię, że zn ajd u ją s ię zas k ak u jąco b lis k o s k raju las u . Wy s tarczy ło iś ć n ieco d alej. W n ied u żej o d leg ło ś ci za d rzewami ciąg n ął s ię p ło t i b eto n o wa fo s a. Za n imi zn ajd o wała s ię o g ro mn a łąk a – p rawd o p o d o b n ie b y ł to s ek to r d la zau ro p o d ó w. Za łąk ą zn o wu wid ać b y ło d rzewa, a jes zcze d alej – p rzy mg lo n e ś wiatło k s ięży ca o d b ijało s ię o d p o wierzch n i o cean u . Nag le d o u s zu Alan a d o tarł cich y , o d leg ły ry k d in o zau ra. Alan zało ży ł g o g le n o k to wizy jn e i s ię ro zejrzał. Wid ać b y ło wy raźn ie jaś n iejs zą fo s ę, a za n ią to , czeg o s zu k ał: ciemn iejs zy p as d ro g i d la p raco wn ik ó w p ark u . Pro wad ziła d o n is k ieg o p ro s to k ątn eg o b u d y n k u . Stał n ied alek o , mo że cztery s ta metró w o d d rzewa, n a k tó ry m s ied ział. Zs zed ł z d rzewa i u s ły s zał, że Lex p o ciąg a n o s em. – Co s ię s tało ? – s p y tał. – Din o zau r zary czał! – jęk n ęła d ziewczy n k a. – J es t d alek o i n ie b ęd zie n as n iep o k o ił. Ob u d ziłaś s ię ju ż? To ch o d źmy .
Po d es zli d o p ło tu . M iał trzy i p ó ł metra wy s o k o ś ci i b y ł zwień czo n y d ru tem k o lczas ty m. Bezp o ś red n io za o g ro d zen iem zn ajd o wała s ię fo s a. Lex p o p atrzy ła n ieś miało w g ó rę. – Das z rad ę wejś ć n a ten p ło t? – s p y tał Alan . – No p ewn ie! – o d p o wied ziała n aty ch mias t. Po d ała mu ręk awicę b as eb allo wą i czap eczk ę i zaczęła s ię ws p in ać. – Ale zało żę s ię, że Tim n ie d a rad y . – Zamk n ij s ię! – wark n ął Tim. – Bo Tim b o i s ię wy s o k o ś ci! – Nie b o ję s ię. – Nap rawd ę? – s p y tała z g ó ry Lex . – Nap rawd ę. – No to ch o d ź i mn ie złap . Alan s p o jrzał n a ch ło p ca – mimo ciemn o ś ci wid ać b y ło , że Tim zb lad ł. – Das z rad ę p o k o n ać ten p ło t? – s p y tał Alan . – Dam. – Po mó c ci? – Timmy b o jący d u d ek ! – zad rwiła Lex . – Ty ws trętn a id io tk o ! – zezło ś cił s ię Tim i zaczął s ię ws p in ać. *** – Ale zimn o ! – p o s k arży ła s ię d ziewczy n k a. Stali p o p as w n iep rzy jemn ie p ach n ącej wo d zie n a d n ie g łęb o k iej b eto n o wej fo s y . Szarża p rzez p ło t o k azała s ię u d an a, ty lk o Tim ro zd arł k o s zu lk ę o d ru t k o lczas ty . Ześ lizg n ęli s ię b ezp ieczn ie d o fo s y . Alan zas tan awiał s ię teraz, jak s ię z n iej wy d o s tać. – Fajn ie, że u d ało mi s ię zd en erwo wać Tima, żeb y p rzelazł p rzez p ło t – s k o men to wała d ziewczy n k a. – Bo o n s ię n ap rawd ę b o i. – Dzięk i za p o mo c – mru k n ął ch ło p iec. Wid ać b y ło , że w wo d zie p ły wają jak ieś g lo n y . Szli fo s ą, o g ląd ając b eto n o wą ś cian ę p o d ru g iej s tro n ie. By ła g ład k a, n iemo żliwe, żeb y n a n ią wes zli… – Fu j! – Lex s k rzy wiła s ię, p o k azu jąc p alcem wo d ę. – Glo n y cię n ie u g ry zą, Lex . Alan zn alazł w k o ń cu miejs ce, w k tó ry m n a ś cian ie ro s ło jak ieś p n ącze, a b eto n b y ł p o p ęk an y . Uwies ił s ię n a p n ącej ro ś lin ie – u trzy mała g o . – Ch o d źcie n a g ó rę, d zieci – zach ęcił. Ws p ięli s ię i zn aleźli n a o twartej
p rzes trzen i. J u ż p o k ilk u min u tach d o tarli d o g ru n to wej d ro g i, s k ręcili w p rawo i d o s zli d o b u d y n k u . M in ęli d wa k o lejn e czu jn ik i ru ch u , Alan zau waży ł z n iep o k o jem, że wciąż n ie p racu ją. Oś wietlen ie tak że ciąg le n ie d ziałało . M in ęły ju ż p rzecież p o n ad d wie g o d zin y o d wy s tąp ien ia awarii, a jes zcze n ie zd o łan o jej u s u n ąć. Zn ó w u s ły s zeli w o d d ali ry k ty ran o zau ra. – Czy o n jes t b lis k o ? – s p y tała z lęk iem d ziewczy n k a. – Nie – zap rzeczy ł s tan o wczo Alan . – J es teś my teraz w in n ej częś ci p ark u n iż o n . Zes zli p o p o ro ś n iętej trawą s k arp ie i zb liży li s ię d o b u d y n k u . W ciemn o ś ci p rezen to wał s ię p o s ęp n ie. By ł b eto n o wy i p rzy p o min ał b u n k ier. – Co tu jes t? – s p y tała Lex . – Bezp ieczn e s ch ro n ien ie – o d p o wied ział Alan . M iał n ad zieję, że to p rawd a. Wejś cie s tan o wiła k rata z b ard zo g ru b y ch p rętó w, mo żn a b y ło wjech ać d o ś ro d k a ciężaró wk ą. Wn ętrze b u d y n k u s tan o wiło p o jed y n cze p o mies zczen ie. Zn ajd o wały s ię w n im s to g i trawy , b ele s ian a i ró żn e mas zy n y . Krata b y ła zamk n ięta n a o k azałą k łó d k ę. Alan zaczął ją o g ląd ać, a ty mczas em Lex p rzes zła b o k iem p rzez k ratę. – Ch o d źcie! – zach ęciła ich . Tim tak że s ię p rzecis n ął. – Pan ch y b a też d a rad ę, p ro fes o rze – o cen ił. Nie p o my lił s ię. Alan p o czu ł s ię tro ch ę ś ciś n ięty , ale zd o łał wejś ć d o b u d y n k u . Kied y ty lk o zn alazł s ię w ś ro d k u , p o czu ł, że jes t wy czerp an y . – Ciek awe, czy jes t tu co ś d o jed zen ia – zas tan awiała s ię Lex . – Ty lk o s ian o – s k wito wał Alan . Wziął jed n ą z b el i ro zło ży ł s ian o n a p o s ad zce, żeb y u two rzy ło co ś w ro d zaju materaca. W ś ro d k u b eli s ian o b y ło ciep łe. Alan p o ło ży ł s ię n a n im, d zieci też; Lex s k u liła s ię i zamk n ęła o czy , a b rat o b jął ją ramien iem. Z o d d ali d o leciało cich e trąb ien ie zau ro p o d ó w. Nie min ęła ch wila, a d zieci s p ały g łęb o k im s n em. Alan s p o jrzał n a zeg arek , ale b y ło tak ciemn o , że n ie zd o łał o d czy tać, k tó ra jes t g o d zin a. Od ś p iący ch d zieci b iło ciep ło . Alan zamk n ął o czy i zas n ął.
STEROWNIA Ro b ert M u ld o o n i Do n ald Gen n aro wes zli d o s tero wn i. W ty m s amy m mo men cie
J o h n Arn o ld k las n ął i wy k rzy k n ął: – M am cię, ty g n id o ! – Co s ię d zieje? – s p y tał Do n ald . Arn o ld p o k azał p alcem mo n ito r i Do n ald zo b aczy ł tak i o to o b raz:
– To jes t to ! – Co tak ieg o ? – ch ciał wied zieć Do n ald , n ie ro zu miejąc n ic a n ic z teg o , co wid zi n a ek ran ie. – Wres zcie zn alazłem k o men d ę, k tó ra p rzy wraca n o rmaln ą wers ję k o d u s y s temu . To fn i.o b j. Po jej wp is an iu p rzy wró co n e zo s taje d ziałan ie s y s temó w b ezp ieczeń s twa i jed n o cześ n ie zas ilan ie p ło tó w. – Do b rze – p o ch walił M u ld o o n . – To n ie ws zy s tk o . Zaraz p o tem ta k o men d a k as u je jes zcze lin ie k o d u , k tó re wiązały s ię ze ws zy s tk imi wp ro wad zo n y mi zmian ami. To zn aczy , zaciera za s o b ą ś lad y . Sp ry tn e. – Nie zn am s ię zb y tn io n a k o mp u terach – p rzy zn ał Do n ald , k ręcąc g ło wą. Wied ział ty lk o ty le, że jeś li firma zajmu jąca s ię n ajn o ws zy mi tech n o lo g iami mu s i
zag łęb iać s ię w k o d źró d ło wy s wo jeg o s y s temu , to zn aczy , że ma b ard zo p o ważn e k ło p o ty . – Patrzcie, co s ię teraz b ęd zie d ziało . – J o h n wp is ał k o men d ę: FINI.OBJ Ek ran mig n ął i k o d n aty ch mias t s ię zmien ił. Teraz wy g ląd ał tak :
Ro b ert p o k azał za o k n a. – Zo b aczcie! – wy k rzy k n ął rad o ś n ie. Wid ać b y ło , jak w cały m p ark u zap alają s ię n iemal ró wn o cześ n ie p o tężn e k warco we reflek to ry . Trzej mężczy źn i p o d es zli d o o k ien i s y cili o czy wid o k iem. – Działa jak p io ru n ! – cies zy ł s ię J o h n . – Czy to zn aczy , że o g ro d zen ia zn o wu s ą p o d n ap ięciem? – u p ewn ił s ię Do n ald . – M o g ę s ię zało ży ć, że tak – p o twierd ził Arn o ld . – Do jś cie d o p ełn ej mo cy zajmie p arę s ek u n d , b o mamy w s u mie o s iemd zies iąt k ilo metró w p ło tó w i g en erato r mu s i n aład o wać k o lejn e k o n d en s ato ry . Ale w ciąg u p ó ł min u ty ws zy s tk o p o win n o d ziałać n o rmaln ie. – J o h n p o k azał p rzezro czy s ty ek ran z n an ies io n ą map ą p ark u . Na map ie zap alały s ię k o lejn e o d cin k i czerwo n y ch lin ii, ro zb ieg ając s ię o d s y mb o lu elek tro wn i. Og ro d zen ia zn ó w b y ły p o d n ap ięciem. – Co z czu jn ik ami ru ch u ? – s p y tał Do n ald . – Też d ziałają. M in ie k ilk a min u t, zan im k o mp u ter ws zy s tk o p o liczy , ale n a
p ewn o . Do d wu d zies tej p ierws zej trzy d zieś ci cały p ark zn ó w b ęd zie p o d n as zą o b s erwacją. *** Alan o two rzy ł o czy . Przez k ratę wp ad ało d o b u d y n k u jas k rawe n ieb ies k awe ś wiatło . Nap rawio n o zas ilan ie! Sp o jrzał n a zeg arek . Dwu d zies ta p ierws za trzy d zieś ci. Sp ałem ty lk o k ilk a min u t, p o my ś lał. Po s tan o wił p rzes p ać s ię jes zcze k wad ran s , a p o tem wy jś ć n a łąk ę, s tan ąć n ap rzeciwk o czu jn ik a ru ch u i p o mach ać ręk ami, żeb y czu jn ik zarejes tro wał jeg o o b ecn o ś ć. Ob s łu g a s tero wn i p o win n a g o d o s trzec i wy s łać s amo ch ó d , k tó ry zawiezie jeg o i d zieci d o o ś ro d k a. Wted y Alan p o wie J o h n o wi Arn o ld o wi, żeb y zawró cił s tatek . A p ó źn iej b ęd zie mo żn a wres zcie wy s p ać s ię w h o telu . Zaraz wy jd ę, zd ecy d o wał Alan . Ziewn ął i zamk n ął o czy . *** – Nie jes t tak źle – s k o men to wał J o h n Arn o ld , p rzy g ląd ając s ię map ie. – W cały m p ark u s ą ty lk o trzy o d cin k i b ez p rąd u . M y ś lałem, że b ęd zie d u żo g o rzej. – Od cin k i b ez p rąd u ? – p o wtó rzy ł p y tająco Do n ald . – W p rzy p ad k u zwarcia n as tęp u je au to maty czn e o d cięcie zas ilan ia n a d an y m o d cin k u p ło tu . J ak p an wid zi, tu mamy wy łączo n y o d cin ek , w s ek to rze d wu n as ty m, p rzy g łó wn ej d ro d ze. – To tam ty ran o zau r ro zd ep tał p ło t – s twierd ził M u ld o o n . – Właś n ie. A tu n ie d ziała d ru g i o d cin ek . To s ek to r jed en as ty , k o ło mag azy n u z p as zą d la zau ro p o d ó w. – Dlaczeg o tam też jes t awaria? – zain teres o wał s ię Gen n aro . – Bó g jed en wie. Pewn ie p io ru n alb o p rzewró co n e d rzewo . – Za ch wilę mo żemy s p ró b o wać s p rawd zić to za p o mo cą k amer. J es t jes zcze trzeci wy łączo n y o d cin ek , o tu , n ad rzek ą. Też n ie wiem, d laczeg o s ię wy łączy ł. Nag le n a o czach Do n ald a map a zaczęła zap ełn iać s ię zielo n y mi k ro p k ami, p rzy k tó ry ch zap alały s ię o zn aczen ia. – Co to jes t? – zd ziwił s ię. – Nas ze d in o zau ry . Zn ó w d ziałają czu jn ik i ru ch u , k o mp u ter id en ty fik u je k o lejn o ws zy s tk ie zwierzęta. Lu d zi też wy k ry je. – M ó wi p an o p ro fes o rze Gran cie i d zieciach … – Do n ald wp atry wał s ię w map ę.
– Tak . Us tawiliś my całk o witą liczb ę zwierząt n a cztery s ta. W ten s p o s ó b , jeś li g d zieś ch o d zą lu d zie, k o mp u ter zarejes tru je ich jak o d o d atk o we zwierzęta. – J o h n tak że p rzy g ląd ał s ię u ważn ie map ie. – Ale n a razie n ie wid zę, żeb y ich wy k ry ł. – Dlaczeg o trwa to ty le czas u ? – n iecierp liwił s ię Do n ald . – M u s i p an zd ać s o b ie s p rawę, jak d u żo jes t w p ark u ro zmaity ch p o ru s zający ch s ię, n ieis to tn y ch d la n as o b iek tó w: g ałęzie n a wietrze, p tak i, ró żn e in n e rzeczy . Sy s tem mu s i wy elimin o wać ws zy s tk ie ru ch y tła. M y ś lę, że n ie zajmie to więcej n iż… O, liczen ie s k o ń czo n e. – Dzieci n ie wid ać? – u p ewn ił s ię Do n ald . J o h n jes zcze raz p rzy jrzał s ię u ważn ie map ie. – Nie. W tej ch wili s y s tem n ie o d n o to wu je o b ecn o ś ci n iczeg o in n eg o n iż d in o zau ry . Pewn ie n as za tró jk a s ch ro n iła s ię n a d rzewie czy w jak imś in n y m, n iewid o czn y m d la n as miejs cu . J a b y m s ię jes zcze n ie martwił. Kilk u d in o zau ró w s y s tem tak że jes zcze n ie wy k ry ł, w ty m d o ro s łeg o ty ran o zau ra. Najp ewn iej d lateg o , że te zwierzęta ś p ią i s ię n ie p o ru s zają. Lu d zie też mo g ą w tej ch wili s p ać. Teg o n ie wiemy . – Trzeb a d ziałać d alej – s k wito wał Ro b ert, k ręcąc g ło wą. – Nap rawić o g ro d zen ia i s p ro wad zić zwierzęta n a właś ciwe wy b ieg i. Z teg o co wid zę n a map ie, p ięć d in o zau ró w zn ajd u je s ię n ie tam, g d zie p o win n o . Id ę p o k iero wać ek ip ami tech n iczn y mi. – Niech p an mo że s p rawd zi, w jak im s tan ie jes t p ro fes o r M alco lm – p o wied ział Arn o ld d o Gen n aro . – Pro s zę mu p o wied zieć, że mn iej więcej za g o d zin ę Ro b ert M u ld o o n b ęd zie p o trzeb o wał jeg o p o mo cy . Niech p ro fes o r n ad zo ru je s p ro wad zan ie d in o zau ró w d o o d p o wied n ich s ek to ró w. A ja p o wiad o mię teraz p an a Hammo n d a o s y tu acji. *** Do n ald min ął p o tężn ą b ramę i ws zed ł d o h o telu Safari. Na k o ry tarzu s p o tk ał d o k to r Ellie Sattler, n io s ła ręczn ik i i mis k ę g o rącej wo d y . – Id ę z k u ch n i – o d ezwała s ię. – Go tu jemy tam wo d ę d o o p atru n k ó w. – W jak im o n jes t s tan ie? – s p y tał Do n ald . – Zas k ak u jąco d o b ry m. Gen n aro p o s zed ł za Ellie d o p o k o ju Ian a. Zd u miał s ię, s ły s ząc ś miech matematy k a. Leżał n a p lecach , a Hard in g p o d łączał mu k ro p ló wk ę. M alco lm właś n ie
k o ń czy ł o p o wiad ać jak iś d o wcip . Wetery n arz ro ześ miał s ię s zczerze. – Och , p an Gen n aro – p o witał Do n ald a Ian . – Przy s zed ł p an w o d wied zin y . Teraz ro zu mie p an , jak k o ń czą s ię p ró b y wzięcia n ó g za p as . Do n ald zb liży ł s ię n iep ewn ie. – J es t n a mo rfin ie, d ałem mu s iln ą d awk ę – p o wied ział Hard in g . – Za małą, b o jes tem n a s łab y m h aju – s k o men to wał M alco lm. – Sk ąp i mi d rag ó w. I jak , zn aleźli ju ż p o zo s tały ch ? – J es zcze n ie – o d p arł Do n ald . – Ale cies zę s ię, wid ząc p an a w tak d o b ry m s tan ie. – A jak mam s ię czu ć, mając o twarte złaman ie n o g i i p rawd o p o d o b n ie zak ażen ie, k tó re zaczy n a p ach n ieć raczej, h m, p as k u d n ie? Zaws ze p o wtarzam, że jeś li czło wiek s traci p o czu cie h u mo ru … Do n ald s ię u ś miech n ął. – Pamięta p an , co s ię s tało ? – s p y tał. – Oczy wiś cie, że tak ! Czy s ąd zi p an , że mo że wy lecieć k o mu ś z g ło wy fak t, iż zo s tał u g ry zio n y p rzez ty ran o zau ra? Do p rawd y , ch cę p an a zap ewn ić, że co ś tak ieg o p amięta s ię d o k o ń ca ży cia. Ch o ć w mo im p rzy p ad k u b y ć mo że n ie b ęd zie o zn aczało to zb y t d łu g ieg o czas u . W k ażd y m razie p amiętam. M alco lm o p o wied ział, jak wy s k o czy ł z to y o ty n a d es zcz i u ciek ał, a ty ran o zau r g o g o n ił. – To mo ja win a – p rzy zn ał – b o d in o zau r b y ł za b lis k o , ale wp ad łem w p an ik ę. Tak czy in aczej, złap ał mn ie w p as zczę i p o d n ió s ł z ziemi. – J ak p an a złap ał? – zain teres o wał s ię Do n ald . – Za tu łó w. – Ian p o d ciąg n ął k o s zu lę. Od jeg o ramien ia aż d o p ęp k a b ieg ły p ó łk o lem ran k i k łu te o to czo n e s iń cami. – Po d n ió s ł mn ie wy s o k o , p o trząs n ął mn ą o k ru tn ie i rzu cił. Nic p o ważn eg o mi s ię n ie s tało , p o za ty m że b y łem n ap rawd ę p rzerażo n y . Oczy wiś cie d o p ó k i n ie wy p u ś cił mn ie z p o wro tem n a ziemię. No g ę złamałem, u p ad ając. W p o ró wn an iu z ty m u g ry zien ie n ie b y ło tak ie złe. – Wes tch n ął. – Więk s zo ś ć d u ży ch d rap ieżn y ch d in o zau ró w n ie ma zb y t mo cn y ch s zczęk – s k o men to wał Hard in g . – Ich p rawd ziwa s iła tk wi w mięś n iach s zy i. Szczęk i s łu żą g łó wn ie d o p rzy trzy my wan ia. Drap ieżn ik zab ija, wy k ręcając ciało o fiary i ro zry wając je. Pan p ro fes o r jes t d la ty ran o zau ra n a ty le mały m zwierzęciem, że wy s tarczy ło n im p o rząd n ie p o trząs n ąć i rzu cić. – Ob awiam s ię, że to p rawd a – zg o d ził s ię Ian . – Wątp ię, ab y m wciąż ży ł, g d y b y ta Go d zilla p rzy ło ży ła s ię p o rząd n ie d o zlik wid o wan ia mn ie. Prawd ę mó wiąc, ro b iła
wrażen ie n iezd ary , jeś li ch o d zi o p o lo wan ie n a co k o lwiek mn iejs zeg o n iż s amo ch ó d czy k amien ica. – Uważa p an , że ty ran o zau r n ie b y ł zd ecy d o wan y p an a zab ić? – M ó wię to z p rawd ziwy m b ó lem, jed n ak n ie czu ję, ab y m całk o wicie s k u p ił n a s o b ie jeg o u wag ę. Za to o n s k u p ił mo ją w zu p ełn o ś ci. Ale có ż, o n waży z o s iem to n , a ja n ie. Do n ald p o p atrzy ł n a Hard in g a. – Ek ip y b ęd ą teraz n ap rawiać p ło ty – p o in fo rmo wał. – J o h n Arn o ld mó wił, że M u ld o o n o wi p rzy d a s ię p ań s k a p o mo c p rzy p rzemies zczen iu zwierząt n a właś ciwe wy b ieg i. – Do b rze – zg o d ził s ię wetery n arz. – Zg o d a, jeś li ty lk o zo s tawicie mi p an ią d o k to r i d u żo mo rfin y – wtrącił s ię Ian . – No i jeżeli n ie wy s tąp ił efek t M alco lma. – J ak i zn o wu efek t M alco lma? – zd ziwił s ię Gen n aro . – Sk ro mn o ś ć zab ran ia mi o p is ać wam s zczeg ó ły zjawis k a n o s ząceg o mo je n azwis k o – o d p arł Ian , p o czy m ziewn ął, zamk n ął o czy i zas n ął. Ellie wy s zła z Do n ald em n a k o ry tarz. – Niech p an n ie d a mu s ię o s zu k ać – s zep n ęła. – Pro fes o r M alco lm b ard zo p rzejmu je s ię s wo im s tan em. Kied y b ęd zie tu h elik o p ter? – Helik o p ter? – Trzeb a o p ero wać mu n o g ę. Niech p an p o wie, żeb y wzy wali h elik o p ter, i d o p iln u je, żeb y jak n ajs zy b ciej wy wieźć p ro fes o ra M alco lma z wy s p y .
PARK Przen o ś n y g en erato r zatrząs ł s ię i zaczął terk o tać, i zaraz p o tem ro zb ły s ły k warco we reflek to ry n a d łu g ich teles k o p o wy ch wy s ięg n ik ach . Parę metró w o d Ro b erta M u ld o o n a p ły n ęła wartk o rzek a. Ro b ert wró cił d o fu rg o n etk i i zo b aczy ł, że jed en z jeg o p o mo cn ik ó w trzy ma d u żą p iłę elek try czn ą. – Nie, Carlo s – o d ezwał s ię Ro b ert. – Ty lk o lin y . Nie trzeb a ciąć. Przy jrzał s ię o g ro d zen iu . Tru d n o b y ło zn aleźć miejs ce zwarcia, b o u s zk o d zen ie p ło tu n ie b y ło d u że – o p arło s ię o n ieg o ty lk o małe d rzewo o g ałęziach i liś ciach p rzy p o min ający ch p ió ra. Po s ad zo n o w ty m miejs cu k ilk a d rzew teg o g atu n k u , b y
zas łan iały p ło t. To jed n o zo s tało u s tab ilizo wan e lin ami i ś ru b ami rzy ms k imi, ale p o d czas b u rzy lin y p o zry wały s ię, ś ru b y p o leciały n a p ło t i w ten s p o s ó b d o s zło d o s p ięcia. Oczy wiś cie o g ro d n icy u ży li n iewłaś ciwy ch materiałó w, b o teo rety czn ie k o ło p ło tó w s to s o wan o ty lk o lin y w p las tik o wej o s ło n ie i ceramiczn e ś ru b y , jed n ak k to ś n ajwy raźn iej n ie p rzes trzeg ał o b o wiązu jący ch w p ark u n o rm. Zad an ie wy g ląd ało n a p ro s te. Wy s tarczy ło p o d n ieś ć d rzewo , u s u n ąć s talo we lin y i o zn ak o wać miejs ce, ab y o g ro d n icy u s tab ilizo wali d rzewo ran o . Dwad zieś cia min u t i b ęd zie p o k rzy k u , o cen ił M u ld o o n . I b ard zo d o b rze, że n ie więcej, b o d ilo fo zau ry zaws ze trzy mają s ię b lis k o rzek i. Co z teg o , że ek ip ę o d d ziela o d n ich p ło t, s k o ro d ilo fo zau r mo że p lu n ąć jad em p rzez s iatk ę i k o g o ś o ś lep ić? – Señor, wid ział p an ś wiatła? – s p y tał jed en z ro b o tn ik ó w, Ramó n . – J ak ie ś wiatła? – o d p o wied ział Ro b ert. Ramó n p o k azał n a ws ch ó d , n a las . – Zo b aczy łem je, jak wy ch o d ziliś my . Teraz też wid ać, ty lk o b ard zo s łab o . Wid zi p an ? Wy g ląd ają jak reflek to ry s to jąceg o s amo ch o d u . Ro b ert zmru ży ł o czy . Wid ział jak ąś p o ś wiatę, ale ch y b a b y ł to p o p ro s tu jed en z reflek to ró w o ś wietlający ch p ark . – Po tem s ię ty m zajmiemy – zd ecy d o wał. – Na razie trzeb a p o d n ieś ć to d rzewo . *** Nas tró j J o h n a Arn o ld a p o p rawiał s ię. W p ark u zaczęto zap ro wad zać p o rząd ek . Ro b ert k iero wał n ap rawą o g ro d zeń , s tary Hammo n d p o jech ał z Hard in g iem n ad zo ro wać s p ro wad zan ie d in o zau ró w n a właś ciwe o b s zary . J o h n b y ł wp rawd zie zmęczo n y , ale n ab rał o ch o ty n a ro zmo wę z p rawn ik iem. – M artwił s ię p an o efek t M alco lma? – zag ad n ął. – Po p ro s tu jes tem ciek aw, co to jes t – o d p o wied ział Gen n aro . – Pewn ie ch ce p an o d e mn ie u s ły s zeć, d laczeg o M alco lm s ię my li. – Ch ciałb y m – p rzy zn ał Do n ald . – To zag ad n ien ie tech n iczn e – o s trzeg ł Arn o ld , zap alając p ap iero s a. – Niech p an s p ró b u je mi je wy tłu maczy ć. – Do b rze. Teo ria ch ao s u d o ty czy u k ład ó w n ielin io wy ch . Ob ecn ie o b ejmu je o n a zad ziwiająco s zero k i wach larz zag ad n ień , p o cząws zy o d g iełd y p ap ieró w warto ś cio wy ch aż p o ry tm s erca. J es t b ard zo mo d n a. To zn aczy mo d n e jes t s to s o wan ie jej d o ws zy s tk ich zło żo n y ch s y s temó w, w k tó ry ch zach o wan ie mo że b y ć
n iep rzewid y waln e. Ro zu mie p an ? – Ro zu miem. – Pro fes o r Ian M alco lm to matematy k , k tó ry s p ecjalizu je s ię właś n ie w teo rii ch ao s u . Bard zo zab awn y i s y mp aty czn y g o ś ć. Ale o n n ie ty lk o u b iera s ię n a czarn o , ale jes zcze mo d elu je k o mp u tero wo zach o wan ie s ię ró żn y ch s k o mp lik o wan y ch u k ład ó w. Pan Hammo n d k o ch a n o win k i tech n iczn e i n au k o we, d lateg o zatru d n ił M alco lma, żeb y ten s two rzy ł k o mp u tero wy mo d el u k ład u , jak im jes t Park J u rajs k i. M alco lm to zro b ił. M o d ele M alco lma mo żn a o g ląd ać n a mo n ito rze, to ro zmaite k s ztałty w p rzes trzen i fazo wej. Wid ział je p an ? – Nie. – Ich wy g ląd k o jarzy s ię tro ch ę ze zwich ro wan ą ś ru b ą s tatk u . Wed łu g M alco lma k ażd y u k ład ewo lu u je, trzy mając s ię p o wierzch n i ś ru b y . Ro zu mie p an ? – Niezu p ełn ie. – Po wied zmy , że s p u s zczam n a wierzch d ło n i k ro p lę wo d y – tłu maczy ł J o h n , u n o s ząc ręk ę. – Kro p la s p ły n ie z mo jej ręk i. M o że w s tro n ę n ad g ars tk a, mo że w s tro n ę k ciu k a, a mo że g d zieś p o międ zy p alcami. Nie wiem n a p ewn o k tó ręd y , ale wiem, że cały czas b ęd zie s ię trzy mać p o wierzch n i mo jej ręk i. Nie ma in n ej mo żliwo ś ci. – Ro zu miem. – Wed łu g teo rii ch ao s u cały u k ład zach o wu je s ię p o d o b n ie jak k ro p la p ły n ąca p o p o wierzch n i o s k o mp lik o wan y m k s ztałcie, p rzy p o min ający m ś ru b ę. Kro p la ta mo że zd ążać s p iraln ie k u ś ro d k o wi ś ru b y alb o o d d alać s ię o d ś ro d k a, zmierzając d o jej k rawęd zi. M o że ro b ić ro zmaite, b ard zo ró żn e rzeczy . Ale n ig d y n ie o p u ś ci p o wierzch n i ś ru b y . – No tak – zg o d ził s ię Do n ald . – M o d ele M alco lma mają n ajczęś ciej s tro me wy b rzu s zen ia – miejs ca, w k tó ry ch k ro p la g wałto wn ie p rzy s p ies zy . Nas z p ro fes o r n azwał s k ro mn ie to p rzy s p ies zen ie efek tem M alco lma. Kied y d o n ieg o d o jd zie, cały u k ład mo że zo s tać g wałto wn ie u n ices twio n y . Właś n ie to M alco lm p o wied ział o Park u J u rajs k im – że z s amej jeg o teo rii wy n ik a jeg o n ieo d łączn a n ies tab iln o ś ć. – Nieo d łączn a n ies tab iln o ś ć… – p o wtó rzy ł Do n ald . – I co s ię s tało , k ied y M alco lm p o k azał ten mo d el p ark u ? – Uzn aliś my , że jes t n ied o b ry – o d p arł J o h n – i n ie zap rzątaliś my n im g ło wy . W k o ń cu mamy tu p rawd ziwy , ży wy u k ład , a n ie jak iś mo d el k o mp u tero wy .
*** Z p ętli zwies zał s ię zielo n y łeb h ip s y lo fo d o n ta o ś wietlo n eg o o s try m k warco wy m ś wiatłem. J ęzo r d in o zau ra zwis ał, a o czy p o zb awio n e b y ły wy razu . – Os tro żn ie, o s tro żn ie! – k rzy czał J o h n Hammo n d , p o d czas g d y o p erato r d źwig u p o d n o s ił zwierzę. Hard in g s tęk n ął z wy s iłk u i o d ch y lił łeb zwierzęcia tak , b y p o d trzy my wała g o s k ó rzan a u p rząż. Nie ch ciał, żeb y p rzez tętn icę s zy jn ą h ip s y lo fo d o n ta p ły n ęło zb y t mało k rwi. Dźwig u n ió s ł d in o zau ra w p o wietrze, ab y p rzen ieś ć g o n a n ied u żą ciężaró wk ę. Hip s y lo fo d o n t b y ł d rio zau rem, n ależał d o mn iejs zy ch zwierząt w p ark u – miał n ieco p o n ad d wa metry d łu g o ś ci i waży ł jak ieś d wieś cie d wad zieś cia k ilo g ramó w. By ł zielo n y w b rązo we cętk i. Zwierzę o d d y ch ało wo ln o , ale ch y b a n ic złeg o s ię z n im n ie d ziało . Hard in g trafił je ch wilę wcześ n iej n ab o jem ze ś ro d k iem u s p o k ajający m i ch y b a d o b rze o d mierzy ł d awk ę. Do b ó r d awk i d la d in o zau ra n ie b y ł tak i p ro s ty . Zb y t mała o zn aczała, że o g ro mn e zwierzę u ciek n ie, a p o tem u p ad n ie w les ie, g d zie n ie d a s ię g o p o d n ieś ć. Zb y t d u ża wiązała s ię z ry zy k iem zatrzy man ia ak cji s erca. Ten h ip s y lo fo d o n t s k o czy ł g wałto wn ie, p o czy m p rzewró cił s ię i leżał n ieru ch o mo . Id ealn a d awk a. – Uwag a, o s tro żn ie! – k rzy k n ął Hammo n d . – Pro s zę p an a, p ro s zę s ię u s p o k o ić – o d ezwał s ię Hard in g . – Po win n i u ważać. – Ależ u ważają. – Hard in g ws p iął s ię n a p latfo rmę ciężaró wk i i o s ad ził o p u s zczan eg o d in o zau ra w d ru g iej u p rzęży , k tó rej zad an iem b y ło u n ieru ch o mien ie g o . Zało ży ł zwierzęciu k o łn ierz d o mo n ito ro wan ia p racy s erca, s ięg n ął p o o g ro mn y elek tro n iczn y termo metr i wetk n ął g o w o d b y t h ip s y lo fo d o n ta. Po ch wili ro zleg ł s ię p is k i Hard in g o d n o to wał temp eratu rę: 3 5 ,5 s to p n ia. – J ak o n a s ię czu je? – s p y tał zan iep o k o jo n y Hammo n d . – Do b rze. Temp eratu ra s p ad ła ty lk o o p ó łto ra s to p n ia. – To za d u żo , za d u żo ! – d en erwo wał s ię s tars zy p an . – Przecież n ie ch ce p an , żeb y s ię o b u d ziła, zes k o czy ła z ciężaró wk i i u ciek ła! – o d p arł ze zło ś cią Hard in g . Po p rzed n im miejs cem p racy Hard in g a b y ło zo o w San Dieg o , g d zie p ełn ił fu n k cję n aczeln eg o wetery n arza. By ł u zn awan y za n ajlep s zeg o n a ś wiecie s p ecjalis tę o d o p iek i wetery n ary jn ej n ad p tak ami. Latał jak o k o n s u ltan t d o o g ro d ó w zo o lo g iczn y ch n a cały m ś wiecie – d o Eu ro p y , In d ii, J ap o n ii – i leczy ł eg zo ty czn e
p tak i. Kied y ten d ziwn y s tars zy czło wieczek zap ro p o n o wał mu p racę w p ry watn y m p ark u ze zwierzętami, Hard in g n ie o k azał zain teres o wan ia. Ale k ied y d o wied ział s ię, czeg o Hammo n d d o k o n ał… Nie mó g ł p rzep u ś cić tak iej o k azji! Hard in g miał p as ję n au k o wca i zamierzał n ap is ać p ierws zy n a ś wiecie p o d ręczn ik wetery n arii trak tu jący o leczen iu d in o zau ró w. Po d k o n iec d wu d zies teg o wiek u wetery n aria b y ła ju ż ro zb u d o wan ą n au k ą, a s zp itale d la zwierząt w n ajlep s zy ch o g ro d ach zo o lo g iczn y ch ś wiata n iewiele ró żn iły s ię o d s zp itali, w k tó ry ch leczy s ię lu d zi. No we p o d ręczn ik i wetery n arii to w zas ad zie u lep s zo n e wers je s tary ch , n iewiele p o zo s tało w tej d zied zin ie ś wiató w d o o d k ry cia. Ty mczas em zao fero wan o Hard in g o wi n iep o wtarzaln ą s zan s ę leczen ia i o p iek i n ad zwierzętami zu p ełn ie n o weg o tak s o n u . To jes t co ś ! Hard in g n ig d y n ie p o żało wał p o d jętej d ecy zji. Do wied ział s ię b ard zo d u żo n a temat ch o ró b d in o zau ró w i ich leczen ia. Dlateg o n ie miał teraz o ch o ty wy s łu ch iwać p o u czeń Hammo n d a. Samica h ip s y lo fo d o n ta p ars k n ęła i zaczęła n ap in ać mięś n ie. J ej o czy n ie reag o wały jes zcze n a b o d źce, ale n ad s zed ł czas , b y zawieźć ją d o miejs ca p rzezn aczen ia. – Ws iad ajcie d o s amo ch o d ó w! – zawo łał Hard in g . – Ru s zajmy z tą małą n a jej wy b ieg . *** – Uk ład y ży we – o p o wiad ał J o h n Arn o ld – ró żn ią s ię o d n ieo ży wio n y ch . Przed e ws zy s tk im u k ład y zło żo n e z o rg an izmó w ży wy ch n ig d y n ie s ą w ró wn o wad ze. Są z s amej d efin icji n ies tab iln e, ch o ć mo g ą wy d awać s ię s tab iln e. W rzeczy wis to ś ci ws zy s tk o s tale p o ru s za s ię i zmien ia. W p ewn y m s en s ie p rzez cały czas s ą o k ro k o d u n ices twien ia. – Ale p rzecież w ży wy ch o rg an izmach wiele rzeczy jes t s tały ch – zap ro tes to wał Do n ald . – Na p rzy k ład temp eratu ra ciała czy … – Temp eratu ra ciała n ieu s tan n ie s ię zmien ia – p rzerwał mu J o h n . – Nieu s tan n ie. W cy k lach d o b o wy ch – n ajn iżs za jes t ran o , n ajwy żs za p o p o łu d n iu . Do teg o zmien ia s ię wraz z n as tro jem zwierzęcia, w p rzy p ad k u wy s tąp ien ia ch o ro b y , zmien ia s ię p o d czas wy s iłk u fizy czn eg o , zależy o d temp eratu ry o to czen ia, o d s p o s o b u o d ży wian ia s ię. Bez p rzerwy wzras ta lu b maleje. Flu k tu acje s ą n iewielk ie – n a wy k res ie b y ło b y wid ać lek k o n ieró wn ą, falu jącą lin ię. Dlateg o , że w k ażd y m mo men cie o d d ziału ją p ewn e czy n n ik i, k tó re p o d n o s zą temp eratu rę ciała, i in n e,
k tó re ją o b n iżają. Nies tab iln o ś ć temp eratu ry ciała jes t n ieo d ro d n ą cech ą k ażd eg o ży weg o o rg an izmu . Po d o b n ie jes t ze ws zy s tk imi in n y mi jeg o cech ami. – Ch ce p an p rzez to p o wied zieć… – M alco lm to ty lk o teo rety k – ciąg n ął Arn o ld . – Gab in eto wy p ro fes o r. Stwo rzy ł eleg an ck i mo d el matematy czn y , ale n ie p rzy s zło mu n awet d o g ło wy , że to , co o n p o s trzeg a jak o wad y , n ieb ezp ieczeń s twa g ro żące n as zemu u k ład o wi, to w rzeczy wis to ś ci rzeczy , k tó re s ą w n im n iezb ęd n e. Po d am in n y p rzy k ład . Praco wałem k ied y ś p rzy rak ietach i zmag aliś my s ię z p ro b lemem zwięk s zająceg o s ię p rzech y łu . Ch o d ziło o to , że wp rawd zie o p u s zczając wy rzu tn ię, rak ieta b y ła p rzech y lo n a ty lk o w min imaln y m s to p n iu , jed n ak u k ład b y ł n ies tab iln y – p rzech y ł zwięk s zał s ię i wiad o mo b y ło , że za k ażd y m razem w p ewn y m mo men cie rak ieta p rzes tan ie ju ż k o ry g o wać trajek to rię lo tu i s k ręci w n iep rzewid y waln ą s tro n ę. To cech a ch arak tery s ty czn a d la u k ład ó w mech an iczn y ch – n iewielk ie zach wian ie p o traf p o więk s zać s ię tak , że cały u k ład s ię ro zp ad a. Ok azu je s ię, że w p rzy p ad k u u k ład ó w zło żo n y ch z ży wy ch o rg an izmó w an alo g iczn e n iewielk ie zach wian ia s ą b ard zo p o trzeb n e, a u k ład p o zo s taje zd ro wy i k o ry g u je o d ch y len ia. M alco lm n ie p o trafił d o tąd teg o zro zu mieć. – J es t p an p ewn y ? M am wrażen ie, że zas ad n iczo ro zró żn ia ży we i n ieo ży wio n e u k ład y … – zas tan awiał s ię Do n ald . – Pro s zę p o p atrzeć, p rzed p an em jes t d o wó d . – J o h n p o k azał mo n ito ry . – Za n iecałą g o d zin ę Park J u rajs k i zn o wu b ęd zie fu n k cjo n o wał jak p rzed tem. W tej ch wili jed y n a rzecz, k tó rą jes zcze s ię n ie zajęliś my , to zab lo k o wan e lin ie telefo n iczn e. M u s imy zn aleźć i u s u n ąć p rzy czy n ę, d la k tó rej n ie d ziałają. Ws zy s tk o in n e b ęd zie ju ż wk ró tce p raco wać jak n ależy . I to s ą fak ty , a n ie jak aś teo ria. *** Ig ła ws u n ęła s ię g łęb o k o w s zy ję p ó łp rzy to mn eg o d rio zau ra i Hard in g ws trzy k n ął zwierzęciu d awk ę med ry n y . Zwierzę n aty ch mias t zaczęło p o wracać d o s tan u p ełn ej ś wiad o mo ś ci, p ars k n ęło raz i d ru g i, p o czy m zaczęło wierzg ać mu s k u larn y mi d o ln y mi k o ń czy n ami. – Co fn ąć s ię, u wag a! – k rzy k n ął Hard in g , o d s k ak u jąc. – Ws zy s cy d o ty łu ! Din o zau r ws tał n iep ewn ie jak alk o h o lik , k tó ry właś n ie wy trzeźwiał. Po trząs n ął g ło wą i zamru g ał, wid ząc o s tre ś wiatło k warco we i s to jący ch n ap rzeciwk o lu d zi. – Ślin i s ię… – zau waży ł z n iep o k o jem Hammo n d .
– Ty lk o ch wilo wo , to zaraz min ie – u s p o k o ił Hard in g . Drio zau r k as zln ął, p o czy m ru s zy ł p o wo li p rzez łąk ę, o d d alając s ię o d ś wiatła. – Dlaczeg o n ie s k acze? – s p y tał s tars zy p an . – Będ zie s k ak ać. Po wró t d o całk iem n o rmaln eg o s tan u zajmie jej o k o ło g o d zin y . Nic jej s ię n ie s tało . – Hard in g ru s zy ł d o s amo ch o d u . – Ch o d źmy teraz p o s teg o zau ra. *** M u ld o o n p atrzy ł, jak ro b o tn icy wb ijają w ziemię o s tatn ie p alik i, p o czy m lin y n ap ięły s ię i d rzewo zo s tało p o d n ies io n e z p ło tu . Teraz lep iej wid ać b y ło s czern iałe p as ma n a metalo wej s iatce, w miejs cu , g d zie d o s zło d o s p ięcia. W d o ln ej częś ci p ło tu p o p ęk ało k ilk a ceramiczn y ch izo lato ró w. Trzeb a b ęd zie je wy mien ić. Zan im ro b o tn icy s ię d o teg o zab io rą, n ap ięcie n a cały m o g ro d zen iu mu s i zo s tać wy łączo n e. – Stero wn ia? M ó wi Ro b ert. J es teś my g o to wi d o n ap rawy p ło tu . – Do b ra, wy łączam was z p ło t – o d p o wied ział J o h n Arn o ld . Ro b ert s p o jrzał n a zeg arek i w ty m s amy m mo men cie u s ły s zał cich e p o h u k iwan ie. Przy p o min ało o d g ło s , jak i wy d ają s o wy , ale d o b rze wied ział, że to d ilo fo zau ry . Po d s zed ł d o Ramó n a. – Ko ń czcie jak n ajs zy b ciej – p o lecił. – Po win n iś my p ręd k o n ap rawić p o zo s tałe o d cin k i o g ro d zeń . *** M in ęła g o d zin a. Do n ald s p o g ląd ał n a ś wietln ą map ę zawies zo n ą w s tero wn i. Kro p k i i to warzy s zące im o zn aczen ia zmien iały p o zy cje. – J ak w tej ch wili wy g ląd a s y tu acja? – zap y tał. – Pró b u ję n ap rawić telefo n y – mru k n ął ze s wo jeg o s tan o wis k a Arn o ld . – Żeb y ś my mo g li wezwać p o mo c d la M alco lma. – M iałem n a my ś li map ę. J o h n p o d n ió s ł wzro k . – Wy g ląd a n a to , że p rzewieźli n a miejs ca ju ż p rawie ws zy s tk ie d in o zau ry i n ap rawili d wa o d cin k i p ło tu . Tak jak p an u mó wiłem, p ark p o wraca d o n o rmaln eg o fu n k cjo n o wan ia. Nie ma k atas tro fy , n ie ma efek tu M alco lma. Po zo s tał d o n ap rawien ia jes zcze ty lk o jed en o d cin ek o g ro d zen ia. – J o h n ! – o d ezwał s ię w g ło ś n ik u Ro b ert M u ld o o n .
– Tak ? – Wid ziałeś , jak wy g ląd a ten p iep rzo n y p ło t? – M o men t… Do n ald zo b aczy ł n a jed n y m z mo n ito ró w s zero k ie u jęcie łąk i. W tle, p o ś ró d falu jący ch n a wietrze traw, wid ać b y ło b eto n o wy d ach mag azy n u . – To jes t b u d y n ek d o o b s łu g i tech n iczn ej zau ro p o d ó w – wy jaś n ił J o h n . – M amy tak ie b u d y n k i n a k ażd y m z wy b ieg ó w. Trzy mamy w n ich s p rzęt, p as zę i tak d alej. – Ob raz zaczął s ię p rzemies zczać. – A teraz o b racamy k amerę, żeb y o b ejrzeć o g ro d zen ie. Do n ald zo b aczy ł d o b rze o ś wietlo n ą metalo wą s iatk ę; n a p ewn y m o d cin k u zo s tała zmiażd żo n a, leżała p łas k o w trawie. Ob o k , k o ło jeep a, k ręcili s ię lu d zie. – O ch o lera, wy g ląd a n a to , że ty ran o zau r wlazł n a teren zau ro p o d ó w! – wy k rzy k n ął J o h n . – M a d zis iaj s u tą k o lację – mru k n ął M u ld o o n . – Trzeb a g o s tamtąd wy wieźć. – Nib y jak ? Nie mam tu n ic, czy m mó g łb y m p o s k ro mić ty ran o zau ra. Nap rawimy o g ro d zen ie, ale n a teren zau ro p o d ó w wejd ziemy d o p iero ran o . – Hammo n d o wi s ię to n ie s p o d o b a. – Po g ad amy o ty m, jak wró cę – u ciął M u ld o o n . *** – Ile zau ro p o d ó w zab ije ty ran o zau r? – s p y tał s tars zy p an , ch o d ząc n erwo wo p o s tero wn i. – Pewn ie ty lk o jed n eg o – o d rzek ł Hard in g . – Zau ro p o d y Up o lo waws zy jed n eg o , ty ran o zau r b ęd zie miał jed zen ie n a k ilk a d n i. – M u s imy g o p o ws trzy mać, i to zaraz! – g o rączk o wał s ię Hammo n d .
s ą wielk ie.
– J a s ię tam n ie wy b ieram, d o p ó k i n ie b ęd zie ś wieciło s ło ń ce – p o wied ział M u ld o o n , k ręcąc g ło wą. Stars zy p an zaczął k o ły s ać s ię n a p iętach . Zaws ze to ro b ił, k ied y b y ł ro zg n iewan y . – Zap o min a p an , że to ja jes tem p ań s k im s zefem? – rzu cił. – Nie, p ro s zę p an a. Ale tam jes t d o ro s ły ty ran o zau r. J ak zamierza g o p an p o s k ro mić? – M amy p rzecież k arab in y z p o cis k ami u s y p iający mi.
–
Któ re
zawierają
po
d wad zieś cia
cen ty metró w
s ześ cien n y ch
ś ro d k a
u s p o k ajająceg o – d o k o ń czy ł Ro b ert. – Tak i p o cis k wy s tarczy , b y p o walić zwierzę o wad ze d wu s tu , mo że i d wu s tu p ięćd zies ięciu k ilo g ramó w. Ale ty ran o zau r waży o s iem to n ! Nawet n ie p o czu je. – Zamó wił p an ciężs zą b ro ń ... – Ows zem, trzy s ztu k i, ty lk o że p an zg o d ził s ię zap łacić za jed n ą, k tó rą zab rał ze s o b ą Ned ry , k ied y wziął s amo ch ó d i ws iąk ł. – Co za b rak ro zwag i! – s k o men to wał Hammo n d . – Kto d o teg o d o p u ś cił? – To n ie ja zau fałem Ned ry 'emu , p ro s zę p an a. – M ó wi p an , że w tej ch wili n ie ma s p o s o b u p o ws trzy man ia ty ran o zau ra? – Do k ład n ie. – To ś mies zn e! – Przecież to p ań s k i p ark , i to p an n ie ch ciał, żeb y k to k o lwiek b y ł w s tan ie zro b ić k rzy wd ę p ań s k im k o s zto wn y m d in o zau ro m – p rzy p o mn iał Ro b ert. – No , to teraz ma p an ty ran o zau ra n a wy b ieg u z zau ro p o d ami i n ic n ie mo że p an n a to p o rad zić, ch o ćb y s ię p an zes rał. – To p o wied ziaws zy , o d wró cił s ię n a p ięcie i wy s zed ł. – Ch wileczk ę! – Hammo n d wy b ieg ł za M u ld o o n em. Do n ald p o p atrzy ł u ważn ie n a mo n ito ry . Z k o ry tarza d o b ieg ały o d g ło s y k łó tn i. – Ob awiam s ię, że jed n ak n ie ma p an jes zcze k o n tro li n ad p ark iem – mru k n ął d o Arn o ld a. – Niech p an n ie żartu je! – J o h n zap alił p ap iero s a. – Pewn ie, że mamy k o n tro lę, a d o ś witu ju ż n ied alek o . M o że i s tracimy k ilk a zwierząt, zan im u d a s ię o d s tawić ty ran o zau ra tam, g d zie jeg o miejs ce, ale p ro s zę mi wierzy ć, że p an u jemy n ad s y tu acją.
ŚWIT Alan u s ły s zał jak ieś g ło ś n e zg rzy ty i s ię o b u d ził. Zaraz p o tem ro zleg ł s ię s zczęk metalu . Otwo rzy ł o czy i zo b aczy ł n ap rzeciwk o s ieb ie p racu jący p rzen o ś n ik i u n o s zącą s ię u k o ś n ie b elę s ian a. Za n ią jech ała d ru g a i trzecia. Ło s k o t mas zy n y u rwał s ię ró wn ie n ag le, jak s ię zaczął. W mag azy n ie zn o wu zap ad ła cis za. Alan ziewn ął i p rzeciąg n ął s ię, a jeg o twarz n aty ch mias t wy k rzy wił g ry mas b ó lu , k tó ry p o mó g ł mu o p rzy to mn ieć. Po d n ió s ł g ło wę i zo rien to wał s ię, że p rzez o k n a
wp ad a mięk k ie ś wiatło d n ia. Przes p ałem całą n o c! – u ś wiad o mił s o b ie. Sp o jrzał n a zeg arek i s twierd ził, że jes t p iąta ran o . J es zcze p rawie s ześ ć g o d zin , zan im s tatek d o trze d o p o rtu , o b liczy ł. Przewró cił s ię n a p lecy i jęk n ął. Łu p ało g o w g ło wie, całe ciało b o lało g o tak , jak b y g o p o b ito . Co ś zg rzy tn ęło w k ącie n iczy m o b racające s ię zard zewiałe k o ło zęb ate. Zaraz p o tem ro zleg ł s ię ch ich o t Lex . Alan p o d n ió s ł s ię i ro zejrzał p o mag azy n ie. Zro b iło s ię wid n o i mo żn a b y ło d o b rze p rzy jrzeć s ię s to g o m s ian a i ró żn y m zap as o m. Na jed n ej ze ś cian wis iała s zara metalo wa s k rzy n k a o raz tab liczk a z n ap is em: BUDYNEK TECHNICZNY, ZAUROPODY (0 4 ). A więc jes teś my n a teren ie d la zau ro p o d ó w, n ie p o my liłem s ię, s twierd ził. Otwo rzy ł s k rzy n eczk ę i zo b aczy ł telefo n . Po d n ió s ł s łu ch awk ę. Nies tety , u s ły s zał ty lk o s zu m zak łó ceń . Najwy raźn iej telefo n ó w jes zcze n ie n ap rawio n o . – No jed z, Ralp h – o d ezwała s ię Lex . – Nie b ąd ź ś win ią. Alan o b s zed ł s tó g i zo b aczy ł, że p rzy k racie wejś cio wej s to i Lex i trzy ma w wy ciąg n ięty ch ręk ach s ian o . Po d awała je p rzez k raty zwierzęciu , k tó re wy g ląd a jak d u ża ró żo wa ś win ia. To o n o p is zczało jak zard zewiałe k o ło ! Alan ro zp o zn ał w zwierzęciu mło d ziu tk ieg o tricerato p s a, n ie miał jes zcze ro g ó w, ty lk o k o s tn y k o łn ierz, k tó ry wy g ląd ał jak żab o t. M ło d y tricerato p s miał b ard zo łag o d n e s p o jrzen ie. Ws ad zał p y s k p rzez k raty i p atrzy ł n a d ziewczy n k ę, a o n a p o d awała mu k o lejn e g arś cie s ian a. – No wid zis z, jak ie d o b re? Są tu całe g ó ry s ian a, n ie martw s ię. – Dziewczy n k a p o g łas k ała d in o zau ra p o p y s k u . – Ralp h lu b i s ian o , p rawd a? Od wró ciła s ię i zo b aczy ła Alan a. – To jes t mó j p rzy jaciel Ralp h – p rzed s tawiła zwierzę. – Ralp h lu b i s ian o . Alan zro b ił k ro k d o p rzo d u i s k rzy wił s ię z b ó lu . – Ok ro p n ie p an wy g ląd a – o cen iła Lex . – I o k ro p n ie s ię czu ję. – Tim wy g ląd a tak s amo o k ro p n ie. M a s p u ch n ięty cały n o s ! – Gd zie jes t Tim? – Siu s ia. Po k armi p an ze mn ą Ralp h a? M ały tricerato p s s p o g ląd ał n a Alan a i p rzeżu wał s ian o . Wy s tawało mu z o b u s tro n p y s k a i s y p ało s ię n a ziemię. – On o k ro p n ie b rzy d k o je – p o s k arży ła s ię Lex . – I jes t b ard zo g ło d n y . Tricerato p s s k o ń czy ł jeś ć, o b lizał p as zczę i o two rzy ł ją, czek ając n a k o lejn ą p o rcję. Wid ać b y ło , że ma cien k ie o s tre zęb y . J eg o p y s k p rzy p o min ał k s ztałtem
d zió b p ap u g i. – Po czek aj tro s zk ę – p o wied ziała Lex i s ięg n ęła p o s ian o . – Prawd ę mó wiąc, Ralp h , ty jes z, jak b y mama n ic ci n ie d awała. – Dlaczeg o n azwałaś g o Ralp h ? – zain teres o wał s ię Alan . – Bo wy g ląd a jak Ralp h z mo jej k las y . Alan zb liży ł s ię d o k raty i o s tro żn ie d o tk n ął s k ó ry n a s zy i zwierzęcia. – Niech p an s ię n ie b o i, mo że p an g o p o g łas k ać. Ralp h lu b i, k ied y s ię g o g łas zcze. Prawd a, Ralp h ? Sk ó ra mło d eg o d in o zau ra b y ła s u ch a, ciep ła i n ieco s zo rs tk a. Alan p o g łas k ał tricerato p s a, a ten k wik n ął i zamerd ał g ru b y m o g o n em. Głas k an ie s p rawiało mu wy raźn ą p rzy jemn o ś ć. – Bard zo o s wo jo n y – s k o men to wała Lex , p o d czas g d y Ralp h s p o g ląd ał to n a n ią, to n a Alan a, jed ząc s p o k o jn ie. Alan p rzy p o mn iał s o b ie, że d in o zau ry n ie b o ją s ię lu d zi, b o n ie mają z n imi n eg aty wn y ch d o ś wiad czeń . – M o że mo g łab y m n a n im p o jeźd zić? – zas tan awiała s ię n a g ło s d ziewczy n k a. – Lep iej teg o n ie ró b . – Zało żę s ię, że b y mi p o zwo lił. Ale fajn ie b y b y ło p o jeźd zić n a d in o zau rze. Alan p o p atrzy ł p rzez k raty n a łąk ę. Z min u ty n a min u tę ro b iło s ię co raz jaś n iej. Czas wy jś ć i zwró cić n a s ieb ie u wag ę jed n eg o z czu jn ik ó w ru ch u , p o my ś lał. Zan im p o n as p rzy jad ą, mo że u p ły n ąć k o lejn a g o d zin a. Nie p o d o b ało mu s ię, że telefo n y n ad al n ie d ziałają. Nag le ro zleg ło s ię b as o we p ars k n ięcie, jak b y p ars k ał jak iś wielk i k o ń . W tej s amej ch wili mały tricerato p s s ię o ży wił. Pró b o wał co fn ąć łeb , ale wcześ n iej p rzecis n ął g o p rzez k ratę i teraz zaczep ił s ię o n ią k o s tn y m k o łn ierzem. Kwiczał p rzes tras zo n y . Bas o we p ars k n ięcie p o wtó rzy ło s ię i b y ło g ło ś n iejs ze. Ralp h zaczął s zarp ać s ię d o ty łu , wiercąc s ię i g wałto wn ie p o ru s zając łb em, żeb y s ię u wo ln ić. – Ralp h , n ie d en erwu j s ię – u s p o k ajała g o Lex . – Po mo żemy mu – zd ecy d o wał Alan , o b jął łeb mło d eg o tricerato p s a i p ch n ął mo cn o , p ró b u jąc u s tawić o d p o wied n io k o s tn ą k ry zę. Zg rzy tn ęła o k ratę i zwierzę co fn ęło s ię, tracąc ró wn o wag ę, i p rzewró ciło n a b o k . Zaraz p o tem zas ło n ił je cień i w p o lu wid zen ia Alan a i Lex p o jawiła s ię wielk a n o g a, g ru b s za n iż p ień d rzewa. M iała p ięć p ó ło k rąg ły ch p azn o k ci, jak n o g a s ło n ia. Ralp h p o d n ió s ł łeb i k wik n ął. Wted y zn iży ł s ię d wu metro wy łeb o trzech d łu g ich
b iały ch ro g ach i d u ży ch b rązo wy ch o czach . Dwa ro g i wy ras tały n ad o czami, a jed en , n ajmn iejs zy , n a k o ń cu n o s a o lb rzy ma. To b y ł d o ro s ły tricerato p s . Po p atrzy ł n a Lex i Alan a, mru g ając p o wo li, a p o tem zn ó w s k u p ił u wag ę n a Ralp h ie. Wy s u n ął ró żo wy jęzo r i p o lizał mło d e. Ralp h k wik n ął i zaczął o cierać s ię o wielk ą n o g ę. Wy g ląd ał n a s zczęś liweg o . – Czy to jes t jeg o mama? – s p y tała Lex . – Wy g ląd a n a to , że tak – p o twierd ził Alan . – A mo że mamę też n ak armimy ? – zap ro p o n o wała d ziewczy n k a. Wielk i tricerato p s o d p y ch ał ju ż jed n ak p y s k iem Ralp h a o d k rat. – Ch y b a n ie – mru k n ął Alan . M ały tricerato p s o d wró cił s ię zad em d o lu d zi i p o d rep tał n ap rzó d . Ok azały ch ro zmiaró w mama o d czas u d o czas u k o ry g o wała p y s k iem k ieru n ek jeg o mars zu . Zwierzęta s zły p o wielk iej łące. – Pa p a, Ralp h ! – zawo łała Lex , mach ając rączk ą. Ty mczas em zza ro g u wy ch y n ął Tim. – Wiecie co , d zieci? – o d ezwał s ię Alan . – Pó jd ę n a to wzg ó rze, żeb y zarejes tro wały mn ie czu jn ik i ru ch u . Wted y k to ś p o n as p rzy jed zie. Zaczek ajcie tu n a mn ie. – Nie! – zap ro tes to wała Lex . – Dlaczeg o n ie? Tu jes teś cie b ezp ieczn i. – Nie zo s tawis z n as . Prawd a, Timmy ? – Prawd a – p o twierd ził Tim. – No d o b rze, ch o d źcie – u s tąp ił Alan . Przecis n ęli s ię p rzez k ratę i zn aleźli s ię n a łące. *** Sło ń ce jes zcze n ie ws tało , ale ś wit miał n ad ejś ć lad a ch wila. Po wietrze b y ło ciep łe i wilg o tn e, n ad ziemią u n o s iła s ię mg iełk a. W o d d ali wid ać b y ło s amicę tricerato p s a i mło d e, k tó re s zły w k ieru n k u s tad a d u ży ch k aczo d zio b y ch h ad ro zau ró w jed zący ch liś cie d rzew ro s n ący ch n ad b rzeg iem lag u n y . Niek tó re h ad ro zau ry s tały p o k o lan a w wo d zie i p iły , o p u s zczając p łas k ie łb y . By ło b ezwietrzn ie, w wo d zie o d b ijały s ię p ijące d in o zau ry . Un o s iły łb y i o b racały je. Na s amy m b rzeg u s tało mło d e. Zro b iło k ilk a k ro k ó w, k wik n ęło i p rzy d rep tało z
p o wro tem. Do ro s łe o s o b n ik i p rzy g ląd ały s ię temu s p o k o jn ie. Nieco d alej n a p o łu d n ie p as ły s ię in n e h ad ro zau ry , k tó re jad ły n iżs ze ro ś lin y . Czas ami u n o s iły s ię n a ty ln y ch n o g ach i o p ierały p rzed n imi o p n ie d rzew, ab y s ięg n ąć p y s k ami wy żs zy ch g ałęzi. W o d d ali wid ać b y ło o lb rzy mieg o , wy ras tająceg o p o n ad d rzewa ap ato zau ra. J eg o n iep ro p o rcjo n aln ie mała g ło wa o b racała s ię n a d łu g iej s zy i. Scen a b y ła tak s iels k a, że n awet Alan o wi tru d n o b y ło my ś leć o jak imk o lwiek n ieb ezp ieczeń s twie. – O ran y ! – k rzy k n ęła Lex , k u cając. Tu ż n ad tro jg iem lu d zi ś mig n ęły d wie g ig an ty czn e czerwo n e ważk i. Ro zp ięto ś ć ich s k rzy d eł wy n o s iła mn iej więcej metr o s iemd zies iąt. – Co to b y ło ?! – Ważk i – o d p o wied ział Alan . – W o k res ie ju ry ży ły o g ro mn y ch ro zmiaró w o wad y . – Czy o n e g ry zą? – s p y tała d ziewczy n k a. – M y ś lę, że n ie. Tim wy ciąg n ął ręk ę i jed n a z ważek n a n iej u s iad ła. Niewy o b rażaln ie wielk i o wad b y ł ciężk i. – Ug ry zie cię! – o s trzeg ła Lex , ale ważk a zamach ała ty lk o p o wo li p rzezro czy s ty mi s k rzy d łami o czerwo n y ch ży łk ach , a k ied y Tim p o ru s zy ł ręk ą, o d leciała. – Do k ąd mamy iś ć? – s p y tała Lex . – Tam. Ru s zy li p rzez łąk ę. Do tarli d o czarn ej s k rzy n k i u mo co wan ej n a s o lid n y m metalo wy m tró jn o g u . Alan s tan ął n ap rzeciwk o czu jn ik a ru ch u i zamach ał ręk ą. Nic s ię n ie d ziało . Sk o ro wciąż n ie d ziałają telefo n y , to mo że czu jn ik i ru ch u ró wn ież n ie? – zmartwił s ię. – Ch o d źcie, wy p ró b u jemy n as tęp n y – zd ecy d o wał, p o k azu jąc s k rzy n k ę p o ło żo n ą n ieco d alej. W o d d ali ro zleg ł s ię ry k d u żeg o d in o zau ra. *** – Ch o lera, n ie mo g ę teg o ś cierwa zn aleźć! – d en erwo wał s ię J o h n Arn o ld , p o p ijając k awę i wp atru jąc s ię p o d k rążo n y mi o czami w mo n ito r. Wy łączy ł o b raz z k amer i zn ó w p rzes zu k iwał k o d s y s temu . Czu ł s ię wy czerp an y , p raco wał o d d wu n as tu g o d zin b ez p rzerwy . – Czeg o n ie mo żes z zn aleźć? – zain teres o wał s ię Hen ry Wu , k tó ry wró cił właś n ie
z lab o rato riu m. – Nie mo g ę n ap rawić telefo n ó w. Ciąg le n ie d ziałają. Ned ry mu s iał co ś z n imi zro b ić. Hen ry p o d n ió s ł s łu ch awk ę n ajb liżs zeg o ap aratu i u s ły s zał ch arak tery s ty czn y s zu m i p is k i. – To b rzmi jak tran s mis ja d an y ch p rzez mo d em. – Ale to jes t co ś in n eg o – o d p o wied ział J o h n . – By łem w p iwn icy i p o wy łączałem ws zy s tk ie mo d emy . To s ztu czn ie g en ero wan e zak łó cen ia, k tó re ty lk o b rzmią jak tran s mis ja d an y ch . – To zn aczy , że co ś zag łu s za lin ie telefo n iczn e? – M o żn a tak p o wied zieć. Ned ry zro b ił to b ard zo s k u teczn ie. M u s iał wp is ać jak ąś s p ecjaln ą k o men d ę w k o d s y s temu , a ja n ie mo g ę jej zn aleźć, b o u ru ch o mien ie p rzeze mn ie czu jn ik ó w i zas ilan ia o g ro d zeń wiązało s ię z wy k as o wan iem frag men tu k o d u z ek ran u . Najwy raźn iej jed n ak k o men d a wy łączająca telefo n y n ad al jes t ak ty wn a i tk wi g d zieś w p amięci k o mp u teró w. – No to co ? – Hen ry wzru s zy ł ramio n ami. – Zres etu j s y s tem i w ten s p o s ó b wy czy ś cis z p amięć z d o d atk ó w. – J es zcze n ig d y teg o n ie ro b iłem… – o d p arł J o h n . – I jak o ś mi s ię d o teg o n ie s p ies zy . By ć mo że p o p o n o wn y m u ru ch o mien iu s y s temu ws zy s tk o s ię włączy i b ęd zie d ziałać jak n ależy – a b y ć mo że wcale n ie… Nie jes tem in fo rmaty k iem. Ty też n ie. No i n ie mo żemy z żad n y m p o ro zmawiać, b o telefo n y n ie d ziałają. – J eżeli k o men d a tk wi w p amięci o p eracy jn ej, n ie wid ać jej w k o d zie s y s temu . M o żes z zro b ić zrzu t RAM -u i p rzes zu k ać zap is . Ty lk o że n ie wies z, czeg o s zu k as z. M y ś lę, że jed y n y m wy jś ciem b ęd zie zres eto wan ie s y s temu – o cen ił Hen ry . – Telefo n y wciąż n ie d ziałają – p o s k arży ł s ię Gen n aro , wch o d ząc d o s tero wn i. – Pracu ję n ad ty m. – Pracu je p an n ad ty m ju ż o d p ó łn o cy , a ty mczas em s tan p ro fes o ra M alco lma s ię p o g ars za. On mu s i zn aleźć s ię p o d o p iek ą lek arzy . – To zn aczy , że jed n ak mu s zę zres eto wać s y s tem – u zn ał J o h n . – Ch o ciaż n ie jes tem p ewn y , czy ws zy s tk o s ię z p o wro tem p o włącza. – Słu ch aj, czło wiek u – Do n ald tracił cierp liwo ś ć – w h o telu leży ran n y , k tó ry u mrze, jeżeli n ie traf d o s zp itala. A n ie traf, d o p ó k i n ie b ęd ą d ziałać telefo n y . Prawd o p o d o b n ie i tak u marły ju ż o d wczo raj cztery o s o b y . Zamy k ajmy s y s tem i n iech telefo n y wres zcie d ziałają!
J o h n s ię wah ał. – Na co czek amy ? – p o n ag lał g o Gen n aro . – Po p ro s tu … zab ezp ieczen ia s y s temu n ie p o zwalają n a wy łączen ie g o . – No to wy łącz zab ezp ieczen ia s y s temu ! Czy ty n ap rawd ę n ie ro zu mies z, że facet u mrze, jeżeli n ie zo s tan ie n aty ch mias t p rzewiezio n y d o s zp itala? – No d o b ra – s ap n ął Arn o ld . Po d s zed ł d o g łó wn ej tab licy ro zd zielczej i o two rzy ł d rzwiczk i, o d s łan iając metalo we p rzełączn ik i p o zab ezp ieczan e o s łan iający mi je częś cio wo metalo wy mi k lap k ami. Ko lejn o p o wy łączał ws zy s tk ie. – Sami o to p ro s iliś cie, to teraz macie! – b u rk n ął i p rzes tawił d źwig n ię g łó wn eg o wy łączn ik a. Zap ad ła ciemn o ś ć. Żad en z mo n ito ró w n awet s ię n ie jarzy ł. – Dłu g o b ęd ziemy tak s tali? – s p y tał Do n ald , led wo wid ząc s wo ich d wó ch to warzy s zy . – Pó ł min u ty . *** – Ale co ś ś mierd zi! – zau waży ła w p ewn ej ch wili Lex . – Słu ch am? – o d ezwał s ię Alan . – No p rzecież ś mierd zi! J ak b y zg n iłe ś miecie. Alan s ię zawah ał. Po p atrzy ł w s tro n ę p o b lis k ich d rzew, ale n ie wy o d ręb n ił żad n eg o s zczeg ó ln eg o ru ch u . Nawet liś cie właś ciwie s ię n ie p o ru s zały , b o ran ek b y ł p rawie b ezwietrzn y , cich y i s p o k o jn y . – Ch y b a ci s ię wy d aje – p o wied ział. – Wcale że n ie! Wted y ro zleg ło s ię trąb ien ie. To o d ezwał s ię jed en z k aczo d zio b y ch d in o zau ró w za ich p lecami. Zawtó ro wał mu d ru g i, p o tem trzeci, aż wres zcie całe s tad o trąb iło p rzeraźliwie. Zwierzęta b y ły b ard zo p o d ek s cy to wan e, wierciły s ię, wy b ieg ały z wo d y , o k rążały mło d e, żeb y je ch ro n ić… On e też czu ją ten zap ach , p o my ś lał Alan . I n ag le s p o międ zy o d leg ły ch o jak ieś p ięćd zies iąt metró w d rzew, w p o b liżu wo d y , wy p ad ł z ry k iem ty ran o zau r! Sad ził g ig an ty czn y mi s u s ami p rzez łąk ę, n ie zwracając u wag i n a Alan a i d zieci. M in ął ich , wy raźn ie atak u jąc h ad ro zau ry . – M ó wiłam ci! – k rzy k n ęła Lex . – Dlaczeg o n ik t mn ie n ie s łu ch a?!
Had ro zau ry trąb iły , zry wając s ię g ro mad n ie d o u cieczk i. Ziemia p o d s to p ami Alan a zaczęła d rżeć. – Szy b k o , d zieci! – rzu cił, b io rąc Lex n a ręce. Uciek ali z Timem ile s ił w n o g ach . Alan wid ział k ątem o k a, że ty ran o zau r jes t ju ż b lis k o h ad ro zau ró w, a te, b ez p rzerwy ry cząc, mach ają mięs is ty mi o g o n ami, s tarając s ię b ro n ić. Po tem ro zleg ł s ię trzas k łaman y ch g ałęzi. Alan zn o wu s p o jrzał za s ieb ie i zo b aczy ł, że h ad ro zau ry s zarżu ją n a o ś lep . *** J o h n Arn o ld s p o jrzał n a zeg arek . M imo ciemn o ś ci zo b aczy ł, że u p ły n ęło ju ż trzy d zieś ci s ek u n d . Pamięć o p eracy jn a p o win n a b y ć czy s ta. Przes u n ął d źwig n ię g łó wn eg o wy łączn ik a. Nic s ię n ie wy d arzy ło . J o h n p o czu ł ś cis k w żo łąd k u . Przes tawił d źwig n ię n a „wy łączo n y " i jes zcze raz s p ró b o wał włączy ć s y s tem. Nic. Po czu ł, że p o czo le ś ciek a mu p o t. – Co s ię d zieje?! – zan iep o k o ił s ię Do n ald . – O ch o lera! – J o h n o wi p rzy p o mn iało s ię, że ab y u ru ch o mić s y s tem, n ajp ierw trzeb a z p o wro tem p o włączać jeg o zab ezp ieczen ia. Po p rzek ład ał więc mn iejs ze d źwig ien k i, zab ezp ieczy ł je, ws trzy mał o d d ech i p o raz trzeci s p ró b o wał włączy ć s y s tem. W s tero wn i n aty ch mias t zap aliło s ię ś wiatło . Serwer p is n ął. Ko mp u tery zaczęły s zu mieć. – Dzięk i Bo g u ! – wes tch n ął z u lg ą J o h n i s k o czy ł d o mo n ito ra p rzy s tan o wis k u g łó wn y m. Na ek ran ie wid n iały rzęd y p ó l o zn aczający ch p o s zczeg ó ln e p o d s y s temy :
Do n ald s ięg n ął p o s łu ch awk ę telefo n u , ale ty m razem n ie u s ły s zał n iczeg o . An i zak łó ceń , an i s y g n ału . – Co jes t? – s p y tał ziry to wan y . – M o men cik – o d p arł J o h n . – Po zres eto wan iu s y s temu trzeb a ręczn ie p o włączać ws zy s tk ie mo d u ły . – Naty ch mias t wziął s ię d o p racy . – A d laczeg o ręczn ie? – ch ciał wied zieć Gen n aro . – Czło wiek u , d as z mi ch o ć ch wilę s p o k o ju ?! – W zamy ś le s y s tem ma p raco wać b ez żad n y ch p rzerw – wy jaś n ił Wu . – Dlateg o , s k o ro jed n ak zo s tał zres eto wan y , zak ład a, że co ś w n im źle d ziała i wy mag a, ab y u ru ch o mić ws zy s tk o p o k o lei. To jes t zab ezp ieczen ie, p o n ieważ w p rzeciwn y m wy p ad k u , g d y b y jak iś p o d s y s tem p o wo d o wał awarię cało ś ci, w o g ó le n ie d ało b y s ię n iczeg o u ru ch o mić – s y s tem s tarto wałb y , p ad ał, s tarto wał zn o wu , p ad ał i tak w k ó łk o . – Do b ra, jed ziemy ! – o g ło s ił J o h n . Do n ald
p o d n ió s ł
s łu ch awk ę i
zaczął
zn ieru ch o miała. Po k azał jed en z mo n ito ró w. – M atk o Bo s k a, p atrzcie!
wy s tu k iwać n u mer, ale jeg o
ręk a
J o h n n ie o d ry wał jed n ak wzro k u o d map y , n a k tó rej cała g ru p a cias n o s k u p io n y ch k ro p ek k o ło lag u n y zaczęła p rzemies zczać s ię ru ch em p rzy p o min ający m wir. – Co s ię d zieje? – s p y tał Do n ald . – To k aczo d zio b e – o d p o wied ział g ro b o wy m g ło s em Arn o ld . – Co ś je s p ło s zy ło . *** Had ro zau ry g n ały z zas tras zającą p ręd k o ś cią, wielk ie, jed en o b o k d ru g ieg o . Trąb iły , ry czały , mło d e z p is k iem s tarały s ię u n ik n ąć zad ep tan ia. Stad o wzb ijało o lb rzy mią ch mu rę żó łtaweg o p y łu . Ty ran o zau ra n ie b y ło wid ać. Kaczo d zio b e g n ały p ro s to n a Alan a i d zieci… Alan rzu cił s ię w s tro n ę wy s tającej s k ały , o b o k k tó rej ro s ła k ęp a d u ży ch d rzew ig las ty ch . Dźwig ał Lex , Tim b ieg ł tu ż o b o k . Ziemia d rżała p o d ich s to p ami, ry k zb liżająceg o s ię s tad a b y ł o g łu s zający jak ło s k o t o d rzu to wcó w n a lo tn is k u ! Aż u s zy b o lały . Lex k rzy czała co ś , ale n ie b y ło jej s ły ch ać. Ws p ięli s ię n a s k ałę i zaraz p o tem ro zp ęd zo n e s tad o o to czy ło ją ze ws zy s tk ich s tro n . Alan p atrzy ł n a p rzerażająco p o tężn e n o g i p ięcio to n o wy ch h ad ro zau ró w, lecz p o ch wili zn aleźli s ię w o b ło k u p y łu i n iczeg o ju ż n ie wid ział. Wy o b rażał s o b ie, a mo men tami d o s trzeg ał o lb rzy mie ciels k a, n iewiary g o d n y ch ro zmiaró w k o ń czy n y , s ły s zał b as o we ry k i p rzerażen ia i b ó lu . Stad o s k ręcało . J ed en z d in o zau ró w u d erzy ł w s k ałę i o b o k Alan a i d zieci s to czy ł s ię wielk i k amień . Niewiele b y ło wid ać. Tro je lu d zi u czep io n y ch s k ały s łu ch ało o d g ło s ó w wy d awan y ch p rzez p rzerażo n e h ad ro zau ry – i jes zcze zło wies zczeg o ry k u ty ran o zau ra. Lex wb iła mo cn o p alu s zk i w ramię Alan a. Ko lejn y h ad ro zau r u d erzy ł w s k ałę, ty m razem o g ro mn y m o g o n em, z k tó reg o try s n ęła g o rąca k rew. Po ch wili o d g ło s y walk i zaczęły p rzen o s ić s ię w lewo . W k o ń cu Alan s twierd ził, że p o win n i wejś ć n a n ajwy żs ze z d rzew. Ws p in ali s ię s zy b k o , wy s zu k u jąc g ałęzie wzro k iem i d o ty k iem, p o ś ró d k łęb ó w k u rzu wzb ijan y ch p rzez tratu jące s ię n awzajem h ad ro zau ry . Kied y zn aleźli s ię n a wy s o k o ś ci jak ich ś s ześ ciu metró w, Lex złap ała s ię mo cn o Alan a i za n ic n ie ch ciała wejś ć wy żej. Tim też miał ju ż ch y b a d o ś ć. Alan o cen ił, że b y ć mo że s ą ju ż wy s tarczająco wy s o k o . Szero k ie g rzb iety k aczo d zio b y ch mig ały w d o le. Din o zau ry wciąż k rąży ły i trąb iły n iemiło s iern ie. Alan o p arł s ię o ch ro p o watą k o rę i zak as zlał, k rztu s ząc s ię p y łem. Zamk n ął o czy i czek ał, aż walk a u s tan ie.
*** J o h n o b ró cił k amerę, p o n ieważ s tad o s ię p rzemieś ciło . Ku rz p o wo li o p ad ał. Zo b aczy ł, że h ad ro zau ry ro zp ro s zy ły s ię, a ty ran o zau r p rzes tał je ś cig ać. Sk o ro tak , to zn aczy , że mu s iał u p o lo wać jed n eg o z k aczo d zio b y ch . Kręcił s ię teraz w p o b liżu lag u n y . – Wezwijcie lep iej Ro b erta M u ld o o n a – rzu cił J o h n . – Niech tam p o jed zie i zo b aczy z b lis k a, jak źle wy g ląd a s y tu acja… – Zn ajd ę g o . – Do n ald ru s zy ł d o d rzwi.
PARK Co ś d ziwn ie trzas k ało , tro ch ę jak d rewn o w k o min k u . Ró wn o cześ n ie Alan p o czu ł, że co ś ciep łeg o i wilg o tn eg o p o łas k o tało g o w k o s tk ę. Otwo rzy ł o czy i zo b aczy ł p rzed s o b ą g ig an ty czn y b eżo wy łeb ! By ł wy d łu żo n y – zwężał s ię, k o ń cząc s ię zab awn ie wy g ląd ającą p as zczą, k tó ra p rzy p o min ała k s ztałtem d zió b k aczk i. Po n ad d zio b em p atrzy ły p o tu ln ie, k ro wim s p o jrzen iem, wielk ie wy b ału s zo n e o czy . Dzió b – czy też p as zcza – o twierał s ię n ieco i p rzeżu wał g ałęzie wy ras tające z k o n ara, n a k tó ry m s ied ział Alan . Do s trzeg ał d u że, p łas k ie zęb y h ad ro zau ra. Przeżu wał tak b lis k o , że jeg o ciep ła warg a zn ó w p o łas k o tała Alan a w n o g ę. Alan b y ł zas zo k o wan y , że wid zi h ad ro zau ra z tak b lis k a. Nie b ał s ię g o , b o ws zy s tk ie k aczo d zio b e d in o zau ry b y ły ro ś lin o żern e – a ju ż ten o s o b n ik zd ecy d o wan ie zach o wy wał s ię jak zwy k ła k ro wa. M imo o lb rzy mich ro zmiaró w s p rawiał wrażen ie tak s p o k o jn eg o i łag o d n eg o , że Alan wcale s ię g o n ie b ał. Po s tan o wił n ie p o ru s zać s ię i o b s erwo wać, jak h ad ro zau r je. Wrażen ie, jak ie d in o zau r wy wierał n a Alan ie, b y ło ty m s iln iejs ze, że Alan ro zp o zn awał w n im majazau rę, zwierzę z p ó źn ej k red y , k tó reg o s zk ielet zn alezio n o p o raz p ierws zy … w M o n tan ie. To właś n ie Alan , wraz z J o h n em Ho merem, b y ł au to rem p ierws zeg o o p is u teg o g atu n k u ! M ajazau ry miały ch arak tery s ty czn y k s ztałt p as zczy : wy g ląd ały , jak b y s tale s ię u ś miech ały . Ich n azwa o zn aczała „d o b re matk i – jas zczu rk i", p o n ieważ zn alezis k a ws k azy wały , iż zwierzęta te o p iek o wały s ię jajami i mło d y mi. Nag le ro zleg ło s ię p ełn e s k arg i ćwierk an ie i wielk a g ło wa s ię zn iży ła. Alan wy ch y lił s ię o d ro b in ę i zo b aczy ł, że p o międ zy n o g ami majazau ry d rep cze mło d e,
ciemn o b eżo we w czarn e p lamk i. Do ro s ła s amica o p u ś ciła łeb n is k o n ad ziemię i czek ała, a wted y mło d e s tan ęło n a ty ln y ch k o ń czy n ach , p rzed n imi o p ierając s ię o p as zczę matk i, i s ięg n ęło d zio b em p o wy s tające z jej d zio b a g ałązk i. Zjad ało ze s mak iem, a jeg o matk a czek ała, aż mło d e s k o ń czy i o p ad n ie n a cztery k o ń czy n y . Wres zcie o g ro mn y łeb p o d jech ał w g ó rę i zn o wu zn alazł s ię o b o k Alan a. M ajazau ra o d g ry zła k o lejn ą p o rcję g ałęzi. Alan p rzy jrzał s ię z zaciek awien iem d wó m wy d łu żo n y m o two ro m n o s o wy m n a d zio b ie. Najwy raźn iej majazau ra w o g ó le n ie czu je mo jeg o zap ach u , my ś lał. Lewe o k o s two rzen ia p atrzy ło p ro s to n a n ieg o , a jed n ak z jak ieg o ś p o wo d u d in o zau r w o g ó le n a o b ecn o ś ć Alan a n ie reag o wał! Przy p o mn iało mu s ię, że wieczo rem ty ran o zau r też g o n ie wid ział. Alan p o s tan o wił p rzep ro wad zić mały ek s p ery men t. Zak as zlał. M ajazau ra n aty ch mias t zamarła w p o ło wie k ęs a. J ej łeb i p as zcza an i d rg n ęły , ty lk o o k o p o ru s zało s ię, s zu k ając źró d ła d źwięk u . Po ch wili s twó r n ajwy raźn iej d o s zed ł d o wn io s k u , że n ie ma zag ro żen ia, p o n ieważ wró cił d o żu cia. Niezwy k łe! – cies zy ł s ię Alan . – Ojejk u , co to jes t?! – k rzy k n ęła n ag le Lex , o two rzy ws zy o czy . Alan p rzy trzy mał ją, żeb y n ie s p ad ła. Had ro zau r n aty ch mias t zatrąb ił n a alarm tak d o n o ś n ie, że d ziewczy n k a o mało n ie ru n ęła n a ziemię. M ajazau ra o d s u n ęła p o s p ies zn ie łeb o d d rzewa i zatrąb iła d ru g i raz. – Nie d en erwu j jej – p o rad ził Tim s ied zący jed en k o n ar wy żej. M ała majazau ra ćwierk ała i b ieg ała d o o k o ła n ó g matk i, a ta wy co fała s ię p arę k ro k ó w, p o ch y liła łeb i zaczęła wp atry wać s ię p o d ejrzliwie w g ałąź, n a k tó rej s ied zieli Alan i Lex . Din o zau r wy g ląd ał n ap rawd ę k o miczn ie ze s wo ją wieczn ie u ś miech n iętą d zio b atą p as zczą. – Czy o n a jes t g łu p ia? – zain teres o wała s ię Lex . – Nie. Po p ro s tu zd ziwiłaś ją k rzy k iem. – No , a czy o n a p o zwo li n am zejś ć z teg o d rzewa, czy n ie? Had ro zau r wciąż s tał led wie o trzy metry o d n ich . Zatrąb ił. Alan o wi p rzy s zło n a my ś l, że zwierzę p ró b u je n as tras zy ć jeg o i d zieci, ale że w g ru n cie rzeczy n ie wie, co p o win n o zro b ić. M ajazau ra wy g ląd ała n a zak ło p o tan ą i tro ch ę n ies p o k o jn ą. Przez n as tęp n ą min u tę ws zy s cy czek ali w milczen iu . W k o ń cu d in o zau r zb liży ł s ię zn o wu d o g ałęzi i ro zwarł n ieg ro źn ą p as zczę, ab y p o wró cić d o zajad an ia g ałązek .
– M am teg o d o s y ć, ja s tąd id ę! – o zn ajmiła Lex i zaczęła s ch o d zić z d rzewa. Na n o wo p rzerażo n a jej ru ch em majazau ra zatrąb iła k o lejn y raz. Alan o b s erwo wał to z zach wy tem n au k o wca. Nieb y wałe! On a n ap rawd ę n as n ie wid zi, k ied y s ię n ie ru s zamy , a d o teg o p o min u cie zap o min a, że p rzed ch wilą tu b y liś my ! Zach o wan ie ty ran o zau ra ws k azy wało ró wn ież, iż wid zi o n d o k ład n ie w tak i s am s p o s ó b jak p łazy . Bad an ia n ad żab ami wy k azały , że p łazy wid zą ty lk o p o ru s zające s ię o b iek ty , n a p rzy k ład o wad y . J eżeli co ś s ię n ie ru s za, n ie wid zą teg o wcale. I o to Alan d o s zed ł d o wn io s k u , że to s amo d o ty czy d in o zau ró w! W k ażd y m razie majazau ra u zn ała ju ż ch y b a, że d ziwn e s two rk i s ch o d zące z d rzewa s ą n iep o k o jące, p o n ieważ zatrąb iła n a fin ał, trąciła d zio b em mło d e i p o człap ała w b ezp ieczn iejs ze miejs ce. W p ewn ej ch wili p rzy s tan ęła, o b ejrzała s ię jes zcze i ru s zy ła d alej. Alan i d zieci zn ó w zn aleźli s ię n a ziemi. Lex zaczęła o trzep y wać s ię z p y łu . Ws zy s cy b y li n im p o k ry ci. Trawa wo k ó ł n ich zo s tała d o s zczętn ie zad ep tan a. Wid ać b y ło s mu g i k rwi, a w p o wietrzu u n o s iła s ię n iep rzy jemn a k was k o wata wo ń . – Lep iej s tąd ch o d źmy – o d ezwał s ię Alan , s p o jrzaws zy n a zeg arek . – J a s ię więcej n ie ru s zam z tej s to d o ły ! – o zn ajmiła Lex . – M u s imy iś ć d o o ś ro d k a. – Dlaczeg o ? – Dlateg o , że trzeb a p rzek azać in n y m wiad o mo ś ć o welo cirap to rach n a s tatk u . Czu jn ik i ru ch u n ie d ziałają, ch y b a n as n ie wy k ry ły . M u s imy więc wró cić d o o ś ro d k a n a p iech o tę. Nie mamy in n eg o wy jś cia. – Nie mo żemy wziąć p o n to n u ? – s p y tał Tim. – J ak ieg o p o n to n u ? Ch ło p iec p o k azał mag azy n o d leg ły o zaled wie d wad zieś cia metró w. – Tam jes t p o n to n . Alan n aty ch mias t d o s zed ł d o wn io s k u , że u ży cie p o n to n u b ęd zie k o rzy s tn e: zro b iła s ię s ió d ma ran o , mają d o p rzejś cia jes zcze p rzy n ajmn iej trzy n aś cie k ilo metró w, a p o n to n em p o rzece z p ewn o ś cią p o k o n ają je s zy b ciej, n iż b rn ąc n a p iech o tę p rzez trawy i las . – Ch o d źmy p o n ieg o – zd ecy d o wał Alan . *** J o h n Arn o ld p rzełączy ł s y s tem ś led zen ia n a wy s zu k iwan ie zwierząt p rzez k amery .
Przeczes y wały p ark – n a mo n ito rach co d wie s ek u n d y p o jawiały s ię n o we o b razy . Og ląd an ie ich męczy ło , ale b y ł to n ajs zy b s zy s p o s ó b n a o d n alezien ie jeep a, k tó reg o wziął Ned ry . Ro b ert n ie d awał J o h n o wi s p o k o ju , s tan o wczo n aleg ając, ab y zro b ić to jak n ajs zy b ciej. W tej ch wili M u ld o o n razem z Do n ald em Gen n aro p o jech ali o b ejrzeć p o b o jo wis k o w miejs cu , g d zie ty ran o zau r zaatak o wał h ad ro zau ry . Ro b ert n ie zap o min ał jed n ak o Ned ry m, jeep ie i zn ajd u jącej s ię w s amo ch o d zie wy rzu tn i rak iet, k tó rą b ard zo ch ciał o d zy s k ać. Po n ieważ zro b iło s ię jas n o , p o s zu k iwan ia s tały s ię d u żo łatwiejs ze. – Pan ie Arn o ld , ch ciałb y m zamien ić z p an em s ło wo – o d ezwał s ię n ag le z g ło ś n ik a Hammo n d , n iczy m g ło s Bo g a. – M o że zech ce p an p rzy jś ć tu taj? – zap ro p o n o wał Arn o ld . – Nie. Pro s zę p rzy jś ć d o n as . J es tem w lab o rato riu m g en ety czn y m razem z d o k to rem Hen ry m. Czek amy n a p an a. J o h n wes tch n ął i o d s zed ł o d mo n ito ró w. *** Alan p o ru s zał s ię o s tro żn ie w zas tawio n y m s p rzętem k ącie b u d y n k u – p rzecis n ął s ię o b o k d wu d zies to litro wy ch b eczek ze ś ro d k iem ch was to b ó jczy m, u rząd zeń d o p rzy cin an ia d rzew, o p o n d o s amo ch o d u teren o weg o , zwo jó w s iatk i o g ro d zen io wej, p ięćd zies ięcio k ilo wy ch wo rk ó w z n awo zem, s to s ó w b ru n atn y ch ceramiczn y ch izo lato ró w, p u s ty ch b an iek p o o leju , p rzen o ś n y ch lamp i k ab li. – Nie wid zę żad n eg o p o n to n u – s twierd ził. – Dalej. Dalej b y ły wo rk i z cemen tem, mied zian e ru ry , zielo n a s iatk a mas k u jąca… i d wa p las tik o we wio s ła wis zące n a h ak ach . – Do b ra, g d zie ten p o n to n ? – M u s i tu g d zieś b y ć… – o d p o wied ział Tim. – To zn aczy , że wcale n ie wid ziałeś p o n to n u ? – M y ś lałem, że s k o ro s ą wio s ła, to jes t też p o n to n . Alan zaczął ro zg ląd ać s ię p o ś ró d zmag azy n o wan y ch rzeczy , jed n ak p o n to n u n ie b y ło . Zn alazł za to zwó j map p o p lamio n y ch o d p leś n i. Leżały w metalo wej s zafce wis zącej n a ś cian ie. Ro zło ży ł map y n a p o d ło d ze, o d g an iając p ięk n y o k az p ająk a, i zaczął an alizo wać s wo je p o ło żen ie. – J es tem g ło d n a… – p o s k arży ła s ię cich u tk o Lex .
– Za ch wileczk ę… M ap y p rzed s tawiały z d u żą d o k ład n o ś cią częś ć wy s p y , w k tó rej Alan i d zieci o b ecn ie s ię zn ajd o wali. Lag u n a zwężała s ię aż d o lejk o wateg o u jś cia rzek i – wid zieli ją wcześ n iej. Rzek a s k ręcała zaś n a p ó łn o c, p rzep ły wała p ro s to p rzez p tas zarn ię z latający mi d in o zau rami, a p o tem mijała h o tel w o d leg ło ś ci jak ich ś s ied miu s et metró w. J ak n ajs zy b ciej d o trzeć d o lag u n y ? Wed łu g map y z ty łu mag azy n u s ą d rzwi. Alan ro zejrzał s ię i s p o s trzeg ł wro ta, p rzez k tó re mo żn a b y ło p rzejech ać s amo ch o d em. Kied y je o two rzy ł, zo b aczy ł as falto wą d ro g ę p ro wad zącą p ro s to d o lag u n y . Bieg ła wy k o p em, żeb y n ie b y ło jej wid ać z łąk i. Na k o ń cu k ró tk iej d ro g i zn ajd o wała s ię p rzy s tań o raz d u ża tab lica z n ap is em „PONTONY". – Patrzcie! – Tim p o d ał Alan o wi metalo wą s k rzy n k ę. W ś ro d k u b y ł p is to let n a s p rężo n e p o wietrze i p as z materiału z s ześ cio ma p o cis k ami u s y p iający mi, o zn aczo n y mi M ORO-7 0 9 . – Do b ra ro b o ta, s tary – p o ch walił mło d s zeg o k o leg ę Alan . Zało ży ł p as i zatk n ął p is to let za p as ek s p o d n i. – Czy to s ą n ab o je u s y p iające? – Tak s ąd zę. – No i g d zie te p o n to n y ? – d o p y ty wała s ię Lex . – Ch y b a n ad wo d ą – s twierd ził Alan . Ru s zy li wy k o p em. Tim n ió s ł n a ramien iu wio s ła. – M am n ad zieję, że ten p o n to n jes t d u ży , b o ja n ie u miem p ły wać – wy zn ała Lex . – Nie mu s is z s ię ty m martwić – p o cies zy ł ją Alan . – A mo że złap iemy jak ieś ry b y ? – zas tan awiała s ię d ziewczy n k a. Ru s zy li. Teren n ad n imi b y ł p o ch y ły – wy k o p ro b ił s ię n a p ewn y m o d cin k u g łęb s zy . Us ły s zeli ry tmiczn e p ars k an ie czy też ch rap an ie, w wy k o p ie tru d n o jed n ak b y ło zo rien to wać s ię, s k ąd d o ch o d zi. – Czy tam n a p ewn o s ą p o n to n y ? – s p y tała cich o Lex , mars zcząc n o s ek . – Po win n y b y ć – o d p arł Alan . W miarę jak p o s u wali s ię n ap rzó d , p rzy p o min ające ch rap an ie o d g ło s y s tawały s ię co raz wy raźn iejs ze. Wres zcie d o tarli d o małej b eto n o wej p rzy s tan i i… Alan zamarł. Na p rzy s tan i b y ł ty ran o zau r! Sied ział w p io n o wej p o s tawie w cien iu d rzewa, wy ciąg ając p rzed s ieb ie mas y wn e ty ln e k o ń czy n y . Oczy ty ran o zau ra b y ły o twarte, jed n ak p atrzy ły n iemo , g ro źn a
p as zcza zaś u n o s iła s ię i o p ad ała p o wo li, w ry tm o d d ech u ś p iąceg o d rap ieżn ik a. Od g ło s o m ch rap an ia to warzy s zy ło d o n o ś n e b zy k an ie cały ch ch mar mu ch , k tó re u n o s iły s ię wo k ó ł łb a ty ran o zau ra, p ełzały mu p o p ó ło twartej p as zczy i zak rwawio n y ch zęb ach – a tak że p o s k rwawio n y m ciels k u u p o lo wan eg o h ad ro zau ra, k tó re leżało n a b o k u o b o k s wo jeg o zab ó jcy . Ty ran o zau r b y ł tu ż o b o k , mo że z s ied em metró w o d Alan a i d zieci. Alan p o czątk o wo b y ł p ewn y , że d rap ieżn ik ich zo b aczy ł, jed n ak zu p ełn y b rak jeg o reak cji u ś wiad o mił mu , że p o mimo p o zy cji s ied zącej zwierzę ś p i. Alan d ał d ziecio m zn ak , żeb y s tały n ieru ch o mo , a s am p o wo lu tk u ru s zy ł w g łąb p rzy s tan i, tu ż p rzed n o s em ty ran o zau ra, k tó ry wciąż ch rap ał s o b ie w n ajlep s ze. Przy k o ń cu p rzy s tan i s tała zielo n a d rewn ian a s zo p a, k tó rej k o lo r zlewał s ię z liś ćmi. Alan cich o o two rzy ł zamy k an e n a s k o b el d rzwi i zajrzał d o ś ro d k a. Na ś cian ie wis iało k ilk a p o marań czo wy ch k amizelek ratu n k o wy ch , n iżej leżały zwo je s iatk i o g ro d zen io wej, lin y , a n a s amy m ś ro d k u d wa d u że g u mo we p ro s to p ad ło ś cien n e p rzed mio ty s p ięte cias n o p as ami. Po n to n y ! Alan p o p atrzy ł n a Lex . „Nie ma?" – wy mó wiła b ezg ło ś n ie. Po k iwał z u ś miech em g ło wą. Ty ran o zau r mach n ął ty mczas em g ó rn ą k o ń czy n ą, o d p ęd zając mu ch y ; jed n ak więcej s ię n ie ru s zał. Alan wy targ ał więc jed en ze zło żo n y ch p o n to n ó w n a n ab rzeże – b y ł zas k ak u jąco ciężk i. Po ro zp in ał p as y , zn alazł zb io rn ik z g azem i o d k ręcił zawó r. Po n to n zaczął s zy b k o ro s n ąć, czemu to warzy s zy ł g ło ś n y s y k . Na k o n iec g u ma s trzeliła g ło ś n o , k ied y p o n to n o s iąg n ął p ełn e ro zmiary . Alan o d wró cił s ię p rzerażo n y i p atrzy ł n a ty ran o zau ra. Po twó r s ap n ął b as em, p o tem p ars k n ął i zaczął s ię ru s zać! Alan ju ż ch ciał rzu cić s ię d o u cieczk i, ale ty ran o zau r u mo ś cił s ię ty lk o wy g o d n iej, o p ierając o p ień d rzewa, p o czy m o d b iło mu s ię p rzeciąg le. Lex wy k rzy wiła z o b rzy d zen iem b u zię i zaczęła s ię wach lo wać rączk ą. Alan s p o cił s ię ze s trach u . Po ciąg n ął p o n to n i wrzu cił g o d o wo d y . Oczy wiś cie ro zleg ł s ię g ło ś n y p lu s k ! Ty ran o zau r n ad al s p ał… Alan u wiązał p o n to n i wró cił d o s zo p y p o d wie k amizelk i ratu n k o we. Wło ży ł je d o p o n to n u i zamach ał d o d zieci.
Blad a ze s trach u Lex p o k ręciła g łó wk ą. Alan k iwał n a d ziewczy n k ę, żeb y mimo ws zy s tk o p o d es zła. Gig an ty czn y d rap ieżn ik s p ał. Alan p o k azał Lex , że jej ws p ó łczu je, p o czy m d zieci p o d es zły cich o i ws iad ły d o p o n to n u . Wło ży ły k amizelk i ratu n k o we, p o d czas g d y Alan o d wiązał cu mę i o d ep ch n ął p o n to n o d n ab rzeża. Prąd zn ió s ł ich d alej o d b rzeg u . Alan u mieś cił wio s ła w d u lk ach . Sto p n io wo o d d alali s ię o d p rzy s tan i… Lex o p arła s ię o b u rtę p o n to n u i o d etch n ęła z u lg ą, lecz zaraz zro b iła n ies p o k o jn ą min ę i zas ło n iła d ło n ią u s ta. Zaczęła s ię trząś ć – p o ws trzy my wała k as zel! Że też zaws ze mu s i k as zleć w n ajmn iej o d p o wied n ich mo men tach ! – Lex ! – s zep n ął o s trzeg awczo Tim, wp atru jąc s ię n erwo wo w ty ran o zau ra. Dziewczy n k a ro zp aczliwie k ręciła g ło wą, p o k azu jąc, że d rap ie ją w g ard le. Przy d ało b y jej s ię tro ch ę wo d y . Alan wio s ło wał, więc Tim wy ch y lił s ię i zaczerp n ął ręk ą o d ro b in ę wo d y z lag u n y . Lex jed n ak zak as zlała g ło ś n o ! Tim p rzeraził s ię, jak b y k as zel jeg o s io s try miał s iłę g rzmo tu . Ty ran o zau r ziewn ął len iwie i p o d rap ał s ię ty ln ą n o g ą za u ch em – p rzy p o min ało to zach o wan ie p s ó w… Ziewn ął zn o wu , n ajwy raźn iej b ard zo s en n y p o s u ty m p o s iłk u , i… o b u d ził s ię p o wo li. Na p o n to n ie ro zleg ał s ię s tłu mio n y k as zel Lex . – Cich o , d o lich a!… – rzu cił g n iewn y m s zep tem Tim. – Nie mo g ę… – wy k rztu s iła Lex i zn o wu zak as zlała. Alan wio s ło wał ile s ił, k ieru jąc s ię k u ś ro d k o wi lag u n y . Ty ran o zau r p o d n ió s ł s ię n a n o g i. – Nie mo g łam p rzes tać k as zleć, n ie mo g łam! – tłu maczy ła zro zp aczo n a Lex . – Ćś ś ! Alan p raco wał wio s łami n ajen erg iczn iej, jak mó g ł. – Co za ró żn ica – s k wito wała d ziewczy n k a. – Przecież o n n ie u mie p ły wać. – Oczy wiś cie, że u mie, ty id io tk o ! – u ś wiad o mił s io s trze Tim. W tej s amej ch wili ty ran o zau r s tan ął n a n ab rzeżu i ws k o czy ł d o wo d y . J u ż p o ch wili s u n ął s zy b k o w ich k ieru n k u ! – Sk ąd ja mo g łam wied zieć?! – b ąk n ęła d ziewczy n k a. – We ws zy s tk ich k s iążk ach jes t n ap is an e, że ty ran o zau ry u miały p ły wać! – p o u czał Tim. – W o g ó le ws zy s tk ie g ad y p ły wają!
– A węże? Ch y b a węże n ie? – Węże też p ły wają, ty d eb ilk o ! – d en erwo wał s ię ch ło p iec. – Us p o k ó jcie s ię, d zieci, i złap cie s ię czeg o ś mo cn o ! – zak o men d ero wał Alan . Przy g ląd ał s ię ty ran o zau ro wi, ciek aw, jak p ły wa. Wo d a s ięg ała zwierzęciu d o p iers i, ale trzy mał wielk i łeb zas k ak u jąco wy s o k o . Nag le Alan zo rien to wał s ię, że n a razie ty ran o zau r wcale n ie p ły n ie, ty lk o id zie p o d n ie – zan u rzał s ię b o wiem s to p n io wo co raz g łęb iej, i ju ż p o ch wili n ad wo d ę wy s tawały ty lk o jeg o o czy i n o zd rza. Z tej p ers p ek ty wy wy g ląd ał jak p ły n ący k ro k o d y l. I p ły n ął jak k ro k o d y l, p o ru s zając wielk im o g o n em. M o żn a b y ło to s twierd zić p o ru ch u s p ien io n ej wo d y za ty ran o zau rem. Od czas u d o czas u wy łan iał s ię frag men t g rzb ietu zwierzęcia alb o małe g arb y b ieg n ące wzd łu ż jeg o o g o n a. Do k ład n ie jak k ro k o d y l, o cen ił Alan . Ta k o n s tatacja b y ła b ard zo n iep o k o jąca – to n ajp o tężn iejs zy k ro k o d y l ś wiata! – Przep ras zam! – k rzy czała Lex . – Pan ie p ro fes o rze, ja n ie ch ciałam! Alan o b ejrzał s ię p rzez ramię. Zn ajd o wali s ię b lis k o u jś cia rzek i – s zero k o ś ć lag u n y wy n o s iła w ty m miejs cu zaled wie o k o ło s tu metró w. By li ju ż p rawie n a ś ro d k u . J eś li b ęd ą p ły n ęli d alej w ty m s amy m k ieru n k u , wo d a zaczn ie ro b ić s ię co raz p ły ts za. Id ąc p o d n ie, ty ran o zau r p o ru s za s ię s zy b ciej, n iż g d y p ły n ie. Alan s k ręcił więc n a p ó łn o c. – Co my ro b imy ?! Ty ran o zau r b y ł ju ż ty lk o p arę metró w o d n ich . Alan s ły s zał jeg o u ry wan y o d d ech . Zerk n ął n a wio s ła… By ły lek k ie i p las tik o we, n ie n ad awały s ię d o o b ro n y . Ty ran o zau r o d ch y lił łeb i ro zwarł p as zczę, u k azu jąc rzęd y zak rzy wio n y ch zęb ó w, a p o tem rap to wn ie rzu cił s ię n ap rzó d , zatrzas k u jąc p as zczę tu ż o b o k p o n to n u ! Po n to n zak o ły s ał s ię mo cn o n a fali. Ty ran o zau r zn ik n ął im ty mczas em z o czu , p o zo s tawiając p o s o b ie ty lk o b ąb le p o wietrza. – Uto p ił s ię? – s p y tała d ziewczy n k a. – Nie – p o zb awił ją złu d zeń Alan . Zn ó w wid ział b ąb le, a p o tem jes zcze malu tk ą falę s u n ącą w s tro n ę p o n to n u . – Trzy majcie s ię! – k rzy k n ął Alan , p o d czas g d y o g ro mn y łeb zaczął u n o s ić p o n to n o d s p o d u . Po n to n zak ręcił s ię g wałto wn ie i z g ło ś n y m ch lu p n ięciem o p ad ł n a wo d ę. – Niech p an co ś zro b i! – k rzy czała p rzerażo n a Lex . – Niech p an co ś zro b i! Alan wy ciąg n ął p is to let i p o cis k u s y p iający . By ł ś mies zn ie mały w p o ró wn an iu z
o g ro mem atak u jąceg o ich zwierzęcia. M imo ws zy s tk o , g d y b y u d ało s ię trafić je w czu łe miejs ce, w o k o czy ch o ćb y n o zd rza, b y ć mo że… Ty ran o zau r wy n u rzy ł łeb o b o k p o n to n u , o two rzy ł p as zczę i ry k n ął! Alan wy mierzy ł i s trzelił w o d p o wied zi. Strzy k awk a wb iła s ię w p y s k ty ran o zau ra. Po trząs n ął łb em i ry k n ął p o raz d ru g i. Nies p o d ziewan ie o d p o wied ział mu z o d d ali ry k in n eg o d in o zau ra. Alan o b ejrzał s ię i zo b aczy ł, że n a b rzeg u s to i mały ty ran o zau r. Przy s zed ł d o zab iteg o h ad ro zau ra, żeb y g o s o b ie p rzy włas zczy ć… Od g ry zł k ęs mięs a, a n as tęp n ie u n ió s ł łeb i zn o wu zary czał. Do ro s ły ty ran o zau r o b s erwo wał tę s cen ę. Zareag o wał n aty ch mias t! Zawró cił i ru s zy ł z p o wro tem d o b rzeg u , żeb y o d eb rać zd o b y cz zło d ziejo wi. – Od p ły wa! – u cies zy ła s ię Lex i k las n ęła. – Od p ły wa! Ha, h a! Ty g łu p i d in o zau rze! Sto jące n a b rzeg u mło d e zary czało b u tn ie. To jes zcze b ard ziej ro zwś cieczy ło d o ro s łeg o o s o b n ik a. En erg iczn ie wy s k o czy ł z wo d y , ro zb ry zg u jąc całe jej fo n tan n y , i p o g n ał w g ó rę s to k u . M ały ty ran o zau r o b ró cił łeb i zaczął u ciek ać, p o ry wając w p as zczy k awałek u p o lo wan eg o h ad ro zau ra. Du ży ty ran o zau r n ie p rzes tawał g o n ić rab u s ia. M in ął s wo ją n ieru ch o mą o fiarę i zn ik n ął za s zczy tem wzn ies ien ia. Do u s zu p as ażeró w p o n to n u d o tarł jeg o zło wro g i ry k . Alan wio s ło wał ty mczas em p rzez lag u n ę k u rzece. Wres zcie o d ło ży ł wio s ła i wy czerp an y p o ło ży ł s ię n a p lecach , d y s ząc ciężk o . Zmęczy ł s ię tak b ard zo , że p rzez d łu żs zą ch wilę leżał i s ap ał. – Nic s ię p an u n ie s tało ? – s p y tała d ziewczy n k a. – M o żes z o d tej ch wili ro b ić, co b ęd ę ci mó wił? – s p y tał, s ap iąc. –
Do o b ra –
wes tch n ęła p rzeciąg le, jak b y
żąd an ie Alan a b y ło
zu p ełn ie
n ied o rzeczn e. Wło ży ła ręk ę d o wo d y . – Przes tał p an wio s ło wać – zau waży ła. – Zmęczy łem s ię. – To d laczeg o ciąg le p ły n iemy ? Alan u n ió s ł s ię n a ło k ciach . Dziewczy n k a ma rację – p o n to n p o s u wa s ię w s tały m temp ie n a p ó łn o c. – Wid o czn ie jes t tu taj p rąd – s twierd ził. Prąd n ió s ł ich w s tro n ę h o telu . Alan p o p atrzy ł n a zeg arek i ze zd u mien iem s twierd ził, że jes t p iętn aś cie p o s ió d mej. Od k ąd o s tatn io p atrzy ł n a zeg arek , min ął zaled wie k wad ran s ! M iał p o czu cie, jak b y to b y ły d wie g o d zin y .
Po ło ży ł s ię, o p ierając s ię o b u rtę p o n to n u , zamk n ął o czy i zas n ął.
ITERACJA PIĄTA
W pewnym momencie niestabilność układu gwałtownie się zwiększa. Ian M alco lm
POSZUKIWANIA Do n ald s ied ział w jeep ie i z n ied o wierzan iem p atrzy ł n a zd ep tan ą łąk ę i falu jący o d g o rąca o b raz k ęp y p alm. Wo k ó ł b zy czały n iezliczo n e mu ch y . Łąk a p rzy p o min ała p o le b itwy – w p ro mien iu s tu metró w k ażd e źd źb ło trawy zo s tało wd ep tan e w ziemię, jed n a d u ża p alma zo s tała wy rwan a z k o rzen iami. W zd ep tan ej trawie wy ró żn iały s ię wielk ie, ciemn e p lamy k rwi. Krew zb ro czy ła tak że s k ałę k o ło k ęp y d rzew. – Tru d n o o b ard ziej o czy wis te ś lad y – mru k n ął s ied zący o b o k Do n ald a M u ld o o n . – Ty ran o zau r b y ł tu taj i zajął s ię h ad ro zau rami. – To p o wied ziaws zy , p o ciąg n ął z b u telk i ły k wh is k y . – Ch o lern ie d u żo tu mu ch . Stali i s ię ro zg ląd ali. Do n ald zab ęb n ił p alcami w d es k ę ro zd zielczą. – Na co czek amy ? – s p y tał. Wy trawn y my ś liwy n ie o d p o wied ział o d razu . – Ty ran o zau r jes t g d zieś n ied alek o – o d ezwał s ię w k o ń cu , mru żąc o czy w p o ran n y m s ło ń cu i o b s erwu jąc o k o licę. – Nie mamy żad n ej b ro n i, k tó ra b y s ię n a n ieg o n ad awała. – Na s zczęś cie s ied zimy w jeep ie. – Ty ran o zau r p o traf b ieg ać s zy b ciej n iż jed zie jeep – p o in fo rmo wał Do n ald a Ro b ert i p o k ręcił g ło wą. – Kied y włączy my n ap ęd n a cztery k o ła i zjed ziemy z d ro g i n a łąk ę, b ęd ziemy w s tan ie jech ać z p ręd k o ś cią n ajwy żej p ięćd zies ięciu – n o , mo że n awet s ześ ćd zies ięciu p ięciu k ilo metró w n a g o d zin ę. Ty ran o zau r d o p ad n ie n as n aty ch mias t. Tak a p ręd k o ś ć to d la n ieg o żad en p ro b lem. – M u ld o o n wes tch n ął. – W tej ch wili n ie wid ać, żeb y co k o lwiek s ię tu ru s zało . J es teś g o tó w n a ry zy k o ? – J es tem – o d p o wied ział Do n ald . Ro b ert u ru ch o mił s iln ik . Na ten o d g ło s ze zd ep tan ej trawy p o d erwały s ię n ies p o d ziewan ie d wie małe o tn ielie. Ro b ert o b je ch ał s zero k im k ręg iem s trato wan y o b s zar, p o czy m, k o n ty n u u jąc jazd ę s p iraln y m to rem, zb liżał s ię p o wo li d o jeg o ś ro d k a. Dwaj to warzy s ze d o tarli d o miejs ca, w k tó ry m p rzed ch wilą s ied ziały o tn ielie. Ro b ert zatrzy mał s amo ch ó d i wy s iad ł. Ru s zy ł p rzed s ieb ie, o d d alając s ię o d jeep a, aż w k o ń cu s tan ął, s p rawiając, że d o lo tu p o d erwało s ię d u że s tad o mu ch . – Co tam jes t?! – k rzy k n ął Do n ald . – Przy n ieś k ró tk o faló wk ę! Do n ald wy s k o czy ł z jeep a i p o d b ieg ł d o M u ld o o n a z rad io telefo n em w ręk u . J u ż
z o d d ali wy czu ł n a wp ó ł cierp k i, n a wp ó ł s ło d k awy o d ó r wczes n ej fazy ro zk ład u . W trawie leżał ciemn y zak rwawio n y k s ztałt, wid ać b y ło wy s tające p o d d ziwn y m k ątem n o g i zwierzęcia. – M ło d y h ad ro zau r – s twierd ził Ro b ert. – Stad o k rąży ło razem, ale ten mały zo s tał i ty ran o zau r g o zab ił. – Sk ąd wies z? – s p y tał Do n ald . Ciało martweg o s two ra rzeczy wiś cie wy g ląd ało n a b ard zo p o g ry zio n e. Do n ald p atrzy ł n a wielk ie ran y s zarp an e. – Są ek s k remen ty – o d p arł Ro b ert. – Wid zis z te d u że b o b k i, tak ie b iaławe? To s ą o d ch o d y h ad ro zau ra. Białe o d k was u mo czo weg o . A tu taj – p o k azał s ięg ający ich k o lan wzg ó rek – o d ch o d y ty ran o zau ra. – M o że ty ran o zau r p rzy s zed ł tu d o p iero p ó źn iej? – wy s u n ął p rzy p u s zczen ie Do n ald . – Przy jrzy j s ię u g ry zien io m. Wid zis z te małe, tu taj? – Po k azał p alcem. – To u k ąs zen ia o tn ielii. Nie k rwawią, zo s tały więc zad an e ju ż p o ś mierci o fiary p rzez zwierzęta p ad lin o żern e – właś n ie o tn ielie. M ały h ad ro zau r zd ech ł w wy n ik u p rzeg ry zien ia mu s zy i – wid ać tak ie wielk ie ro zcięcie n ad ło p atk ami – n iewątp liwie p rzez ty ran o zau ra. Do n ald p o ch y lił s ię n ieco i p rzy g ląd ał z b lis k a martwemu zwierzęciu o p o łaman y ch k o ń czy n ach . By ł zas zo k o wan y . – Halo , s tero wn ia! – o d ezwał s ię ty mczas em d o rad io telefo n u M u ld o o n . – J es tem, tu J o h n – o d p o wied ział g ło s Arn o ld a. – Zn aleźliś my k o lejn eg o zab iteg o h ad ro zau ra, to mło d e – p o in fo rmo wał Ro b ert. Ku cn ął, n ie zważając n a mu ch y , i o d czy tał wy tatu o wan e n a s p o d n iej częś ci n o g i zwierzęcia o zn aczen ie: HD/0 9 . – Słu ch aj, Ro b ert, mam co ś d la cieb ie – o d p o wied ział J o h n . – Tak ? Co jes t? – Właś n ie zn alazłem Ned ry 'eg o . *** J eep p ęd ził d ro g ą wio d ącą ws ch o d n ią częś cią wy s p y , p o d ś mig ający mi w g ó rze p almami. Sk ręcił w wężs zą d ro g ę d la o b s łu g i p ro wad zącą k u rzece. By ło g o rąco , d żu n g la n iep rzy jemn ie p ach n iała zg n ilizn ą. Ro b ert wy wo łał n a wb u d o wan y m w d es k ę ro zd zielczą mo n ito rze map ę z n an ies io n ą s iatk ą g eo g raficzn ą. – Od s zu k ali g o k amerami – wy jaś n ił. – Sek to r ty s iąc s to cztery , p ro s to p rzed
n ami. Po ch wili Do n ald zo b aczy ł b eto n o wą zap o rę i zap ark o wan eg o o b o k n iej jeep a. – Ten g n o jek mu s iał p o my lić d ro g ę – o cen ił Ro b ert. – Co o n d o k ład n ie u k rad ł? – s p y tał Do n ald . – Piętn aś cie emb rio n ó w. Tak twierd zi Hen ry Wu . Zd ajes z s o b ie s p rawę, ile o n e s ą warte? Do n ald p o k ręcił g ło wą. – Gd zieś p o międ zy d wo ma a d zies ięcio ma milio n ami d o laró w, z g ru b s za licząc. Ch o lern a k u p a k as y . Po d jech ali d o jeep a i wted y Do n ald zo b aczy ł leżące o b o k ciało . By ło zielo n e i wy g ląd ało d ziwn ie. Nag le zielo n e, małe k s ztałty o d erwały s ię o d n ieg o i u ciek ły . Ro b ert zatrzy mał s amo ch ó d . – To p ro k o mp s o g n aty – wy jaś n ił. – Do p ad ły g o p ierws ze. Do n ald i Ro b ert wy s ied li z s amo ch o d u . Kilk an aś cie maleń k ich d rap ieżn y ch d in o zau ró w, n ie więk s zy ch o d k aczek , p rzy czaiło s ię n a s k raju las u , ćwierk ając zawzięcie. Den n is Ned ry leżał n a p lecach , a jeg o p u cu ło wata ch ło p ięca twarz b y ła n ap u ch n ięta i czerwo n a. Wo k ó ł ro zwarty ch s zero k o u s t i g ru b eg o języ k a latały mu ch y . Ciało in fo rmaty k a wy g ląd ało o k ro p n ie – z ro zp ru teg o b rzu ch a wy lewały s ię wn ętrzn o ś ci, jed n a z n ó g zo s tała zjed zo n a. Do n ald o d wró cił s zy b k o g ło wę. J eg o wzro k zn o wu p ad ł n a s tad k o p ro k o mp s o g n ató w, k tó re p rzy czaiły s ię n a ty ln y ch , więk s zy ch n o g ach i p rzy g ląd ały ciek awie jemu i Ro b erto wi, z całk iem b lis k a. M alu tk ie d in o zau ry miały jak b y min iatu ro we wers je lu d zk ich rąk z p ięcio ma p alcami! Ocierały malu tk imi d ło ń mi p y s zczk i. Wy g ląd ały jak jak ieś małe mu tan ty … – A n iech to , to n ie p ro k o mp s o g n aty – o d ezwał s ię M u ld o o n . – Słu ch am? – Wid zis z te b rzy d k ie p lamy n a jeg o k o s zu li i twarzy ? Śmierd zą jak s tare wy mio ty , czu jes z? Do n ald p rzewró cił ty lk o o czami. Czu ł aż n azb y t d o b rze. – To jes t ś lin a d ilo fo zau ró w – wy jaś n ił Ro b ert. – Ślin a z jad em. Wid ać, jak wy żarła mu o czy . Patrz, p o czerwien iała mu s k ó ra. Plu n ięcie w o czy b ard zo b o li, ale s ię o d teg o n ie u miera. Czło wiek ma jak ieś d wie g o d zin y n a p rzemy cie o czu ś ro d k iem z o d tru tk ą, trzy mamy ją w ró żn y ch miejs cach p ark u , n a ws zelk i wy p ad ek . Sk u rwy s y n w o g ó le s ię n ie p rzejmo wał. Dilo fo zau ry n ajp ierw g o o ś lep iły , a p o tem
ro zp łatały mu b rzu ch . Niep rzy jemn a ś mierć. M o że jes t jed n ak n a ty m ś wiecie jak aś s p rawied liwo ś ć. Do n ald o two rzy ł d rzwi d ru g ieg o jeep a i wy ciąg n ął z n ieg o ręczn ą wy rzu tn ię rak iet, p rzy ak o mp an iamen cie p is k ó w p o d s k ak u jący ch p ro k o mp s o g n ató w. Wy jął też ciężk ą metalo wą s k rzy n k ę.
z
p o d n iecen ia
– M amy b ro ń – o zn ajmił. – A co to jes t? – Po d ał Ro b erto wi d wa czarn e p o d łu żn e p rzed mio ty . – J ak to co ? Rak iety d o wy rzu tn i. Ch y b a wid ać. – Do n ald co fn ął s ię g wałto wn ie. – Uważaj, b o zaraz w co ś wlezies z – o s trzeg ł g o M u ld o o n . Do n ald o b s zed ł o s tro żn ie ciało Ned ry 'eg o . Ro b ert p rzeło ży ł wy rzu tn ię d o jeep a, k tó ry m p rzy jech ali, i u s iad ł za k iero wn icą. – J ed źmy ju ż. – A co z n im? – s p y tał Do n ald , p o k azu jąc ru ch em g ło wy ciało in fo rmaty k a. – Co za ró żn ica? Na razie mamy n a g ło wie in n e p ro b lemy – b u rk n ął Ro b ert i zaczął zawracać. Do n ald o b ejrzał s ię i zo b aczy ł, że p ro k o mp s o g n aty wró ciły d o p rzerwan eg o p o s iłk u . J ed en ws k o czy ł Ned ry 'emu n a o twarte u s ta i wy s k u b ał k awałeczek n o s a. *** Rzek a s tawała s ię co raz wężs za. Brzeg i zb liżały s ię, aż w k o ń cu liś cie d rzew ro s n ący ch p o o b u jej s tro n ach u two rzy ły d ach , p rzes łan iając ś wiatło s ło ń ca. Tim s ły s zał o d g ło s y ró żn y ch p tak ó w i wid ział ś mig ające wś ró d g ałęzi małe ćwierk ające d in o zau ry . Przez więk s zo ś ć czas u b y ło jed n ak cich o i g o rąco , mimo o s łan iający ch p rzed s ło ń cem liś ci. Alan zn o wu s p o jrzał n a zeg arek . Ós ma ran o . Rzek a n io s ła ich s p o k o jn ie z p rąd em, wo k ó ł p rzes u wały s ię p lamy ś wiatła. Po n to n p ły n ął ch y b a n awet tro ch ę s zy b ciej n iż p rzed tem. Alan czu ł s ię ju ż wy s tarczająco wy p o częty . Leżał n a p lecach , zu p ełn ie p rzy to mn y , i p atrzy ł n a p rzes u wające s ię k o ro n y d rzew. Zwró cił u wag ę, że s to jąca n a d zio b ie p o n to n u Lex u n o s i rączk i. – Co ro b is z? – s p y tał. – M o żemy p o jeś ć te jag o d y ? – s p y tała d ziewczy n k a, ws k azu jąc zwies zające s ię n is k o g ałęzie, n a k tó ry ch ro s ły k iś cie czerwo n y ch jag ó d . – Nie – rzu cił k ró tk o .
– Dlaczeg o ? Te malu tk ie d in o zau ry je jed zą. – Po k azała małe b ieg ające p o g ałęziach s two rzen ia. – Lex , n ie wo ln o . Dziewczy n k a wes tch n ęła n iezad o wo lo n a. – Szk o d a, że n ie ma tu taty ! – o zn ajmiła. – Tata zaws ze wie, co ro b ić. – Co ty g ad as z? – zd u miał s ię Tim. – Nas z tata n ig d y n ie wie, co ro b ić! – Wie. – Lex p o p atrzy ła n a p rzes u wające s ię o b o k d rzewa o wy s tający ch z wo d y k o rzen iach . – Lu b i cię mn iej n iż mn ie, ale to n ie zn aczy … – Urwała, wid ząc, że jej b rat ze s mu tk iem o d wraca g ło wę. – Nie martw s ię, cieb ie też lu b i, ch o ciaż n ie u p rawias z s p o rtu i n ie g ras z n a k o mp u terze. – Nas z tata ciąg le mó wi ty lk o o s p o rcie – p o s k arży ł s ię Alan o wi Tim. Alan
s k in ął
g ło wą.
Ob s erwo wał
b ard zo
małe,
mn iej
więcej
s ześ ćd zies ięcio cen ty metro wej wy s o k o ś ci, b lad o żó łte d in o zau ry , k tó re p rzes k ak iwały p o międ zy g ałęziami. Ich łeb k i zak o ń czo n e b y ły p as zczk ami w k s ztałcie d zio b ó w. Zwierzęta te k o jarzy ły s ię Alan o wi z p ap u g ami. – Wiecie, co to za d in o zau ry ? – o d ezwał s ię Tim. – M ik ro ceratu s y . – I co w ty m ciek aweg o ? – s k wito wała Lex . – M y ś lałem, że cię zain teres o wały . – Ty lk o b ard zo mali ch ło p cy in teres u ją s ię d in o zau rami. – Sk ąd mo żes z wied zieć? – Tak mó wi tata. Tim zaczął k rzy czeć n a s io s trę, lecz Alan u n ió s ł s zy b k o ręk ę. – Cich o ! – rzu cił. – Przes tań cie n a ch wilę… – Co ? – o b ru s zy ła s ię Lex . – M o g ę ro b ić, co … Umilk ła i u s ły s zała mro żący k rew w ży łach s k rzek . Do b ieg ał ze s tro n y , w k tó rą p ły n ęli. *** – Gd zie ten ch o lern y ty ran o zau r? – p y tał p rzez rad io Ro b ert. – Nig d zie g o n ie wid ać. – Wró cili z Do n ald em n a teren d la zau ro p o d ó w, d o s trato wan eg o p rzez h ad ro zau ry miejs ca. Nie mo g li zlo k alizo wać ty ran o zau ra. – J u ż s p rawd zam – o b iecał J o h n Arn o ld i s ię wy łączy ł. – „J u ż s p rawd zam" – p o wtó rzy ł iro n iczn ie Ro b ert. – Nie mó g ł s p rawd zić wcześ n iej? Przecież p rzez cały czas p o win ien g o ś led zić!
– Sk ąd ja mam wied zieć? – Do n ald wzru s zy ł ramio n ami. – Nie p o k azał s ię – zameld o wał p o ch wili Arn o ld . – Co to ma zn aczy ć: „n ie p o k azał s ię"? – Nie ma g o n a żad n y m mo n ito rze. Czu jn ik i ru ch u też g o n ie wy łap u ją. – Ty le mamy p o ży tk u z ch o lern y ch czu jn ik ó w ru ch u – b u rk n ął Ro b ert. – A p ro fes o ra Gran ta i d zieci wid zis z? – Ich tak że czu jn ik i n ie wy k ry wają. – To co mamy d alej ro b ić, h ę? – s p y tał z iry tacją Ro b ert. – Czek ać – p o rad ził rezo lu tn ie J o h n . *** – Patrzcie! Patrzcie! Oczo m p ły n ący ch p o n to n em u k azała s ię o g ro mn a p rzezro czy s ta k o p u ła p tas zarn i z latający mi d in o zau rami. Alan wid ział ją wcześ n iej z d alek a, ale n ie zd awał s o b ie s p rawy , że to b u d o wla wp ro s t n iewy o b rażaln y ch ro zmiaró w, miała ch y b a z p ó ł k ilo metra ś red n icy ! Przez lek k ą mg łę mo żn a b y ło d o s trzec b ły s zczący s zk ielet k o p u ły p rzy wo d zący n a my ś l s iatk ę g eo g raficzn ą g lo b u s a. Alan p ró b o wał o s zaco wać, ile mo że waży ć s zk ło czy też p rzezro czy s ty p las tik , ale k ied y p o n to n p o d p ły n ął d o k o p u ły , o k azało s ię, że n ie ma żad n y ch s zy b , jed y n ie s zk ielet i ro zp ięta n a n im o d wewn ątrz metalo wa s iatk a. – Ch y b a n ie d o k o ń czy li b u d o wy – s k o men to wała Lex . – Wy d aje mi s ię, że ta k o p u ła ma tak a b y ć – o cen ił Alan . – No to ws zy s tk ie p tak i mo g ą wy fru n ąć. – Nie wy fru n ą, jeżeli s ą o d p o wied n io d u że… Prąd zan ió s ł ich p o d k o p u łę. Po d n ieś li g ło wy . Rzek a p rzep ły wała p rzez ś ro d ek p tas zarn i. Szczy t k o p u ły zn ajd o wał s ię tak wy s o k o , że led wo b y ło g o wid ać p rzez mg iełk ę. – Pamiętam, że n a map ach b y ł tu d ru g i h o tel – p o wied ział Alan . Ch wilę p ó źn iej zo b aczy li wy s tający p o n ad d rzewa d ach – Ch ce p an p ro fes o r, żeb y ś my s ię tu zatrzy mali? – u p ewn ił s ię Tim. – M o że jes t tam telefo n alb o ch o ciaż czu jn ik i ru ch u . – Alan zaczął wio s ło wać w s tro n ę b rzeg u . – M u s imy s k o n tak to wać s ię ze s tero wn ią p ark u . M amy co raz mn iej czas u . Wy s zli n iezd arn ie n a b ło tn is ty b rzeg . Alan wy ciąg n ął p o n to n z wo d y . Przy wiązał
g o lin ą d o d rzewa, p o czy m ru s zy li w tró jk ę p rzez g ęs ty p almo wy las .
PTASZARNIA – Nie ro zu miem teg o – mó wił d o s łu ch awk i J o h n Arn o ld – ale n ie ma ś lad u an i ty ran o zau ra, an i p ro fes o ra Gran ta czy d zieci. Wy p ił k o lejn y ły k k awy . Wo k ó ł n ieg o zeb rało s ię p rzed mo n ito rami całk iem s p o ro tek tu ro wy ch talerzy , n a k tó ry ch leżały n ied o jed zo n e k an ap k i. J o h n czu ł s ię wy czerp an y . By ła ó s ma ran o , s o b o ta. Od k ąd Ned ry n aro b ił b ig o s u w s y s temie k o mp u tero wy m p ark u , min ęło cztern aś cie g o d zin ! J o h n mo zo ln ie u ru ch amiał ws zy s tk ie p o d s y s temy , jed en p o d ru g im. – Ws zy s tk ie u rząd zen ia Park u J u rajs k ieg o p racu ją n o rmaln ie – o zn ajmił. – Telefo n y też d ziałają. Wezwałem lek arza, żeb y s ię to b ą zajął, ch ło p ie. Ian M alco lm zak as zlał. Leżał w s wo im p o k o ju w h o telu i ro zmawiał z Arn o ld em. – Ale mó wis z, że czu jn ik i ru ch u n ie wid zą ws zy s tk ieg o co trzeb a? – u p ewn ił s ię. – No , n ie wid zę teg o , co b y m ch ciał – p rzy zn ał J o h n . – Na p rzy k ład ty ran o zau ra? – Ty ran o zau r p o p ro s tu zn ik ł. Po jawił s ię d wad zieś cia min u t temu . By ł p rzy s amej lag u n ie, p rzes u wał s ię wzd łu ż b rzeg u , a p o tem zn ik n ął z map y . Nie wiem, co s ię d zieje, ch y b a że zn o wu zas n ął! – No i n ie ma Alan a Gran ta i d zieci. – An i wid u , an i s ły ch u . – M y ś lę, że wy tłu maczen ie jes t p ro s te – o cen ił Ian . – Czu jn ik i ru ch u n ie o b ejmu ją zas ięg iem całeg o o b s zaru , k tó ry p o win ien b y ć s tale o b s erwo wan y . – Ależ s k ąd ! – o b ru s zy ł s ię J o h n . – Ob ejmu ją d ziewięćd zies iąt d wa p ro cen t wy s p y . – A d o k ład n iej jej częś ci ląd o wej – u ś ciś lił Ian . – Gd y b y n an ieś ć n a map ę p o zo s tałe o s iem p ro cen t, o k azało b y s ię, że to s p ó jn y to p o lo g iczn ie o b s zar. M am w tej ch wili n a my ś li, że jeg o p o s zczeg ó ln e elemen ty s ą ze s o b ą p o łączo n e, s tan o wiąc cało ś ć. Dzięk i temu teo rety czn ie d an y d in o zau r mo że p o ru s zać s ię p o cały m p ark u , n iewy k ry ty . Wy s tarczy , że b ęd zie trzy mał s ię rzek i, b rzeg u o cean u czy n a p rzy k ład d ró g d la o b s łu g i tech n iczn ej. – M o że i mas z rację – zg o d ził s ię J o h n – ale p rzecież zwierzęta s ą za mało
in telig en tn e, żeb y o ty m wied zieć. – Po zio m in telig en cji d in o zau ró w n ie jes t d o b rze zn an y – zau waży ł Ian . – M y ś lis z, że Alan i d zieci trzy mają s ię właś n ie p laży czy s ieci d ró g d la o b s łu g i? – Sk ąd że. Alan jes t b ez wątp ien ia in telig en tn y i ro b i, co mo że, żeb y ś g o wy k ry ł. M o żes z mieć p ewn o ś ć, że n a wid o k k ażd eg o czu jn ik a ru ch u wy mach u je ręk ami i k aże d ziecio m ro b ić to s amo . Ty lk o że n as za tró jk a mo że mieć k ło p o ty in n eg o ro d zaju … Alb o id ą s amy m b rzeg iem rzek i. – Nie wid zę teg o . Brzeg i rzek i s ą zaro ś n ięte, n ie d a s ię tamtęd y iś ć. – Ale rzek a d o p ro wad ziłab y ich tu taj, p rawd a? – No tak . Z ty m że n ie jes t to n ajb ezp ieczn iejs za tras a, z p o wo d u p tas zarn i. – Właś n ie. Dlaczeg o p tas zarn i n ie b y ło w p ro g ramie wy cieczk i? – zap y tał Ian . – M amy p ro b lemy z jej o twarciem. Po czątk o wo p lan o waliś my tam h o tel z p o k o jami n a wy s o k o ś ci k o ro n d rzew, żeb y g o ś cie mo g li o b s erwo wać latające p tero d ak ty le. M amy w tej ch wili w p tas zarn i cztery p tero d ak ty le, d o k ład n iej – cearad ak ty le. To g atu n ek d u ży ch p tero d ak ty li, p o lu ją n a ry b y . – I co d alej? – Có ż, b u d y n ek h o telu p o ws tał, ty lk o p o wy p u s zczen iu cearad ak ty li d o p tas zarn i, żeb y s ię tam zaak limaty zo wały , o k azało s ię, że p o p ełn iliś my b łąd . J ed zą wp rawd zie ry b y , ale p o za ty m cech u je je wy jątk o wo s iln y tery to rializm. – Co ro b ią? – Zaciek le walczą międ zy s o b ą o tery to riu m i atak u ją ws zy s tk ie zwierzęta, k tó re zap u s zczą s ię n a o zn ak o wan y p rzez n ie teren . – W jak i s p o s ó b atak u ją? – zain teres o wał s ię Ian . – Bard zo efek to wn y . Najp ierw wzn o s zą s ię lo tem ś lizg o wy m aż p o d s am s zczy t k o p u ły , a p o tem s k ład ają s k rzy d ła i n u rk u ją. Ważą p o p iętn aś cie k ilo , ale p rzy tej p ręd k o ś ci to jak s p ad ająca to n a ceg ieł. Zn o k au to wały p aru ro b o tn ik ó w, p o ran iły ich . – A tak i s p ad ający p tero d ak ty l s am n ie o d n o s i o b rażeń ? – J ak o ś d o tej p o ry żad en n ie o d n ió s ł. – No to k iep s k o , jeś li d zieci s ą w tej ch wili w p tas zarn i… – Nie ma ich tam – o d p o wied ział Arn o ld . – To zn aczy , mam tak ą n ad zieję. *** – To ma b y ć h o tel? – zak p iła Lex . – To jak aś ru d era! Ho tel Pterato p s s tał p o d k o p u łą p tas zarn i. By ł b ard zo n iety p o wą b u d o wlą –
zawies zo n y wy s o k o p o n ad ziemią n a g ru b y ch , d rewn ian y ch flarach , wy s tawał p o n ad ro zleg łą k ęp ę ro s n ący ch w d o le jo d eł. Nies tety , n ie u k o ń czo n o g o . Po zo s tawio n o g o w s tan ie s u ro wy m, o k n a p o zab ijan o d es k ami. Po za ty m zaró wn o b u d y n ek , jak i d rzewa p o p lamio n e b y ły s zero k imi b iały mi s mu g ami. – M am wrażen ie, że z jak ieg o ś p o wo d u b u d o wę p rzerwan o – o cen ił Alan . Ro zczaro wan ie s y tu acją p o zo s tawił d la s ieb ie. Sp o jrzał n a zeg arek . – Ch o d źcie, wracamy d o p o n to n u . Gd y s zli, p o n ad d rzewami p o jawiło s ię s ło ń ce. Po ran ek o d razu zro b ił s ię wes els zy . Alan p atrzy ł n a cien ie metalo wej k o n s tru k cji k o p u ły i zwró cił u wag ę, że ws zęd zie zaró wn o ziemia, jak i d rzewa p o zn aczo n e s ą p as mami tej s amej, jak g d y b y k red o wej s u b s tan cji, k tó ra u p s trzy ła n ieu k o ń czo n y h o tel. W p o wietrzu wis iał s p ecy ficzn y k was k o wy o d ó r. – Ale tu ś mierd zi – o d ezwała s ię Lex . – Co to jes t, to b iałe? – Wy g ląd a n a o d ch o d y g ad ó w. Pewn ie latający ch . – Dlaczeg o n ie s k o ń czy li b u d o wy h o telu ? – ch ciała wied zieć d ziewczy n k a. – Nie wiem. M ijali p o lan k ę, n a k tó rej ro s ły k o lo ro we k wiaty . Nag le u s ły s zeli p rzeciąg ły b as o wy g wizd . Z d ru g iej s tro n y las u o d p o wied ział mu d ru g i. – Co to ? – Nie wiem – p o wtó rzy ł Alan . Zaraz p o tem zo b aczy ł w trawie cień ch mu rk i – ty lk o że ten cień s zy b k o s ię p rzes u wał. Kied y s ię d o n ich zb liży ł, Alan p o d n ió s ł g ło wę i zo b aczy ł jak b y o lb rzy mieg o p tak a, k tó ry zas łan iał s ło ń ce, s zy b u jąc w g ó rze… – O ran y ! – k rzy k n ęła Lex . – Czy to jes t p tero d ak ty l? – Tak – o d p o wied ział Tim. Alan n ic n ie mó wił zach wy co n y wid o k iem tak o g ro mn eg o latająceg o zwierzęcia. Ptero d ak ty l s zy b o wał, wy d ał k o lejn y b as o wy g wizd , zato czy ł p ełn e g racji p ó łk o le, zn o wu s zy b u jąc w s tro n ę Alan a i d zieci. – Dlaczeg o n ie b y liś my tu p o d czas wy cieczk i? – zd u miał s ię Tim. Alan zad awał s o b ie to s amo p y tan ie. Latające d in o zau ry b y ły n iezwy k le p ięk n e! Do s ło wn ie p ły n ęły w p o wietrzu . Po ch wili d o p tero d ak ty la d o łączy ł d ru g i, a p o tem jes zcze trzeci i czwarty ! – M o że d lateg o , że n ie d o k o ń czy li h o telu ? – zas tan awiała s ię Lex . To n ie s ą zwy k łe p tero d ak ty le, p o my ś lał Alan . Są zb y t d u że. To mu s zą b y ć
cearad ak ty le – d u że latające g ad y z wczes n ej k red y . Kied y u n o s iły s ię wy s o k o , p rzy p o min ały małe s amo lo ty . Gd y zes zły n iżej, Alan mó g ł o b ejrzeć je d o k ład n iej. Ocen iał ro zp ięto ś ć ich s k rzy d eł n a jak ieś p ięć metró w. M iały p o k ry ty fu trem tu łó w i k ro k o d y le g ło wy . Cearad ak ty le ży wiły s ię ry b ami, p rzy p o min ał s o b ie. Szk ielety zn ajd o wan o w Amery ce Po łu d n io wej i M ek s y k u . Lex o s ło n iła d ło n ią o czy i p rzy jrzała s ię u ważn iej n iezwy k ły m s two rzen io m. – Czy o n e n ie zro b ią n am n ic złeg o ? – s p y tała. – Nie s ąd zę – o d p arł Alan . – Ży wią s ię ry b ami. J ak b y n a d an e h as ło jed en z p tero d ak ty li zn iży ł s ię s p iraln y m lo tem i ś mig n ął tu ż p o n ad tro jg iem lu d zi, p o zo s tawiając za s o b ą g o rący p ęd p o wietrza i n iep rzy jemn y k was k o waty o d ó r. – O k u rczę! – wy k rzy k n ęła d ziewczy n k a. – Ale o n e s ą wielk ie! Na p ewn o n ic n am n ie zro b ią? – u p ewn iła s ię. – J es tem p rzek o n an y , że n ie. Po ch wili n ad g ło wą Alan a ś mig n ął d ru g i cearad ak ty l, s zy b ciej n iż p ierws zy . Nad leciał o d ty łu . Alan zd ąży ł zo b aczy ć n a u łamek s ek u n d y jeg o wy p o s ażo n y w zęb y d zió b i p rzy jrzeć s ię lep iej fu trzas temu tu ło wio wi. Cearad ak ty l k o jarzy ł s ię tak że z ro zro ś n ięty m d o g ig an ty czn y ch ro zmiaró w n ieto p erzem. J ed n ak ró wn o cześ n ie Alan b y ł zach wy co n y d elik atn ą b u d o wą ty ch zwierząt. Po d k reś lały ją o g ro mn a ro zp ięto ś ć s k rzy d eł i p rzezro czy s to ś ć cien iu tk iej b ło n y , k tó ra s tan o wiła ich p o wierzch n ię. – Aau ! – k rzy k n ęła n ag le Lex . – Ug ry zł mn ie! – Słu ch am? – Ug ry zł mn ie! On mn ie u g ry zł! – k rzy czała d ziewczy n k a. Rzeczy wiś cie, n a jej p alcach b y ła k rew! Alan p o d n ió s ł wzro k i zo b aczy ł, że wy s o k o w g ó rze d wa p o zo s tałe p tero d ak ty le s k ład ają s k rzy d ła, zmien iając s ię n ag le w d wa n iewielk ie p o cis k i, k tó re ru n ęły n a n ieg o z wy s o k a, g wałto wn ie n ab ierając p ręd k o ś ci! – Uciek amy ! – k rzy k n ął, łap iąc d zieci za ręce. Po b ieg li p rzez p o lan ę, s ły s ząc zb liżający s ię b as o wy g wizd . Alan rzu cił s ię w o s tatn iej ch wili n a ziemię, p o ciąg ając d zieci za s o b ą. Dwa cearad ak ty le ś mig n ęły tu ż p o n ad n imi, z ło p o tem s k rzy d eł, s k rzecząc p rzeraźliwie! Alan p o czu ł p rzy ty m, że s zp o n y ro zd zierają ty ł jeg o k o s zu li! Zerwał s ię, p o d n ió s ł z ziemi Lex i rzu cili s ię d o d als zej u cieczk i. Dwa p ierws ze p tero d ak ty le k rąży ły ju ż zn o wu wy s o k o n ad ich g ło wami, p o czy m p o wtó rzy ły
man ewr p o p rzed n ich , s k ład ając s k rzy d ła… I zn ó w w o s tatn iej ch wili Alan p o ciąg n ął d zieci n a ziemię. Up ad li, a tu ż n ad n imi zn o wu mig n ęły d wa o lb rzy mie cien ie! – Fu j! – jęk n ęła Lex , zo b aczy ws zy n a s o b ie o d ch o d y p tero d ak ty la. – Szy b k o ! – p o n ag lił ją Alan , zry wając s ię. Zaczy n ał b iec, k ied y Lex k rzy k n ęła p rzeraźliwie. Od wró cił g ło wę i zo b aczy ł, że jed en z g ad ó w złap ał ją s zp o n ami za ramio n k a! Olb rzy mie s k ó rzas te s k rzy d ła cearad ak ty la b iły mo cn o p o o b u s tro n ach d ziewczy n k i! Ptero d ak ty l wy raźn ie p ró b o wał u n ieś ć Lex , o k azała s ię jed n ak d la n ieg o za ciężk a. Nies tety , p rzy o k azji d zio b ał ją s mu k łą, wy d łu żo n ą p as zczą w g łó wk ę! Dziewczy n k a wrzes zczała, mach ając n a o ś lep rączk ami. Alan zro b ił jed y n ą rzecz, jak a p rzy s zła mu d o g ło wy – rzu cił s ię n a cearad ak ty la. Latający g ad u p ad ł, a Alan ru n ął n a n ieg o cały m ciałem. Fu trzas ty s twó r s k rzeczał i wił s ię, Alan czu ł n a s o b ie u d erzen ia o g ro mn y ch s k rzy d eł; ro b ił u n ik i, żeb y n ie trafił g o d zió b . Wrażen ia b y ły p o d o b n e d o ty ch , jak ie miewał, s ied ząc w n amio cie p o d czas b u rzy p ias k o wej: n ic n ie wid ział an i n ie s ły s zał, ty lk o trzep o t i s k rzek , i b icie ty ch wielk ich s k ó rzan y ch memb ran ! Wy p o s ażo n e w s zp o n y n o g i g ad a d rap ały mu mo cn o p ierś . Lex wciąż k rzy czała. Alan o d ep ch n ął s ię w k o ń cu o d cearad ak ty la, a ten , wy d ając o k ro p n e o d g ło s y , b ił wciąż s k rzy d łami, p ró b u jąc s ię p o d n ieś ć, to zn aczy o d wró cić s ię g rzb ietem d o g ó ry . W k o ń cu zło ży ł s k rzy d ła n a p o d o b ień s two n ieto p erza i p rzeto czy ł s ię n a b rzu ch . Po d n ió s ł s ię n a czy mś w ro d zaju cien k ich p rzed n ich n ó g s tan o wiący ch zarazem s zk ielet s k rzy d eł… i zaczął iś ć w s tro n ę Alan a. Alan o two rzy ł u s ta ze zd u mien ia. Latający g ad p o trafił u ży wać s k rzy d eł jak o n ó g ! Sp ek u lacje Led erera o k azały s ię p rawd ą! J ed n ak Alan n ie miał czas u n a ro zmy ś lan ia, p o n ieważ p o zo s tałe trzy cearad ak ty le zn o wu n u rk o wały . Kręciło mu s ię w g ło wie, ch wiał s ię. Z p rzerażen iem zo b aczy ł u ciek ającą Lex , k tó ra p ró b o wała o s łan iać g łó wk ę ręk ami, i k rzy cząceg o z cały ch s ił Tima. Pierws zy z cearad ak ty li ru n ął n a Lex , a wted y d ziewczy n k a rzu ciła co ś w jeg o s tro n ę i n ag le latający g ad wy d ał b as o wy g wizd i zaczął wzb ijać s ię w g ó rę! Po zo s tałe d wa cearad ak ty le zro b iły to s amo – n aty ch mias t p rzerwały atak i zaczęły ś cig ać p ierws zeg o ! Wres zcie czwarty – ten , z k tó ry m p rzed ch wilą zmag ał s ię n a ziemi Alan – n iezd arn ie wzn ió s ł s ię w p o wietrze i tak że o d leciał. Alan o b s erwo wał, co d zieje s ię u s zczy tu k o p u ły . Pierws zy p tero d ak ty l u ciek ał, a trzy p o zo s tałe g o n iły g o zawzięcie, s k rzecząc wś ciek le. Na p o lan ce ch wilo wo zap an o wał s p o k ó j.
– Co s ię s tało ? – s p y tał zd u mio n y Alan . – Po rwały mo ją ręk awicę – wy jaś n iła Lex . – Sp ecjaln ej ed y cji, z p o d p is em Darry la Strawb erry 'eg o . Ru s zy li d alej d o rzek i. Tim o b jął s io s trzy czk ę ramien iem. – Nic ci s ię n ie s tało ? – Pewn ie, że n ic, ty b aran ie! – p ry ch n ęła, wy s zarp u jąc s ię. – Niech s ię u d ławią mo ją ręk awicą i zd ech n ą! – rzu ciła jes zcze, g n iewn ie p atrząc w n ieb o . – Do b ry p o my s ł! – zg o d ził s ię Tim. – J a też mam n ad zieję, że zd ech n ą. Zo b aczy li p o n to n i rzek ę. Alan s p o jrzał n a zeg arek . Ós ma trzy d zieś ci. Na p o wró t d o o ś ro d k a p o zo s tały d wie i p ó ł g o d zin y . *** Lex wy d ała rad o s n y o k rzy k , k ied y p o n to n wy p ły n ął p o za o b ręb s reb rzy s tej k o p u ły p tas zarn i. Zaraz p o tem rzek a zn o wu s tała s ię wężs za i k o ro n y d rzew jak p rzed tem s p o tk ały s ię w g ó rze. To b y ł n ajwężs zy z d o ty ch czas o wy ch o d cin k ó w rzek i, w n iek tó ry ch miejs cach miała zaled wie ze trzy metry s zero k o ś ci. Prąd s tał s ię b ard ziej wartk i. Lex wy ciąg ała rączk ę, b awiąc s ię d o ty k an iem s zy b k o mijan y ch g ałęzi. Alan o p ierał s ię wy g o d n ie o b u rtę p o n to n u , s łu ch ając b u lg o tu wo d y p o d ciep ły m g u mo wy m d n em. Rejs b y ł b ard zo p rzy jem n y . Pęd p o n to n u p o zwalał o d czu wać lek k i p o d mu ch d ający miłe wy tch n ien ie lu d zio m p o d ró żu jący m w d u s zn y m tu n elu p o d b ald ach imem zielo n y ch d rzew. A p o za ty m więk s za p ręd k o ś ć o zn aczała, że d o trą n a miejs ce wcześ n iej. Alan n ie p o trafił o cen ić, jak d alek o ju ż d o p ły n ęli, ale mu s ieli p rzeb y ć o k o ło d zies ięciu k ilo metró w o d miejs ca, w k tó ry m s tał mag azy n w s ek to rze d la zau ro p o d ó w. M o że tro ch ę mn iej. W k ażd y m razie mo g li zn ajd o wać s ię teraz zaled wie o g o d zin ę mars zu o d h o telu . J ed n ak p o ty m, co wy d arzy ło s ię w p tas zarn i, Alan n ie miał o ch o ty o p u s zczać rzek i. Teraz b y ło b ard zo p rzy jemn ie. – Ciek awe, co s ię s tało z Ralp h em – o d ezwała s ię w p ewn ej ch wili Lex . – Pewn ie ty ran o zau r g o zag ry zł alb o co ś g o s trato wało . – Na p ewn o n ic mu n ie jes t i czu je s ię ś wietn ie. – Ciek awe, czy p o zwo liłb y mi, żeb y m n a n im p o jeźd ziła. – Dziewczy n k a wes tch n ęła, s en n a z p o wo d u u p ału . – To b y b y ła zab awa, p o jeźd zić n a Ralp h ie… –
Pan ie p ro fes o rze –
zmien ił temat Tim –
gdy
b y liś my
wczo raj p rzy
s teg o zau rze… – Tak ? – Sp y tał p an , czy k o rzy s tali z DNA żab . Dlaczeg o ? – Dlateg o że o k azało s ię, iż d in o zau ry w p ark u s ię ro zmn ażają. To d la o b s łu g i p ark u n iewy tłu maczaln e, p o n ieważ n ap ro mien io wu ją ich o rg an y p łcio we, a p o za ty m wy h o d o wali ty lk o s amice. – No właś n ie. – Wid zis z, z n ap ro mien io wy wan iem częs to b y wa tak , że n ie o d n o s i zamierzo n eg o s k u tk u . Pewn ie i tu o k azało s ię n ies k u teczn e. Ale o czy wiś cie s ame s amice i tak n ie mo g ły b y s ię ro zmn ażać, p rawd a? – Prawd a! – zg o d ził s ię Tim. – Otó ż w k ró les twie zwierząt ro zmn ażan ie p łcio we p rzy b iera zad ziwiająco ro zmaite fo rmy – zaczął o p o wiad ać Alan . – Tim b ard zo in teres u je s ię s ek s em! – p o in fo rmo wała Lex . Tim n ie s k o men to wał teg o , Alan ró wn ież. – M ięd zy in n y mi – k o n ty n u o wał – wiele g atu n k ó w zwierząt ro zmn aża s ię p łcio wo , ale b ez teg o , co n azy wamy s ek s em. Os o b n ik męs k i wy p u s zcza s p ermato fo r – g ęs tą s u b s tan cję zawierającą p lemn ik i – n ato mias t s amica p o d ejmu je ją w p ó źn iejs zy m czas ie. Tak i s p o s ó b p rzek azy wan ia DNA n ie wy mag a d u ży ch ró żn ic w b u d o wie fizy czn ej p o międ zy s amicami a s amcami, jak ie zwy k le wy o b rażają s o b ie lu d zie. Samce i s amice liczn y ch g atu n k ó w zwierząt s ą b ard ziej p o d o b n e d o s ieb ie n iż w p rzy p ad k u lu d zi. – Ah a. – Tim p o k iwał z zaciek awien iem g ło wą. – A jak jes t z żab ami? Nag le, wś ró d wzn o s zący ch s ię p o n ad n imi k o ro n d rzew, o d ezwał s ię ch ó r s k rzek liwy ch p is k ó w – to mik ro ceratu s y k rzy czały n a alarm, s k acząc n erwo wo p o g ałęziach . Z lewej, s p o międ zy liś ci, wy ch y n ął n ag le o lb rzy mi łeb ty ran o zau ra! Stras zliwa p as zcza zamk n ęła s ię tu ż o b o k p o n to n u . Lex zaczęła wy ć ze s trach u , a Alan g wałto wn ie p raco wał wio s łem, ab y o d b ić d o p rzeciwleg łeg o b rzeg u . Rzek a miała jed n ak ty lk o trzy metry s zero k o ś ci. Ty ran o zau r u tk n ął ty mczas em p o międ zy g ęs to ro s n ący mi d rzewami. Szarp ał s ię i p rzek rzy wiał łeb , ry cząc g n iewn ie. W k o ń cu s ię u wo ln ił. Po ch wili za s zp alerem g ęs to ro s n ący ch n ad s amy m b rzeg iem d rzew k ro czy ła o lb rzy mia, ciemn a s y lwetk a ty ran o zau ra. Szu k ał n as tęp n eg o s zers zeg o miejs ca, p rzez k tó re zd o łałb y s ię p rzecis n ąć. M ik ro ceratu s y p rzeb ieg ały ty mczas em n a
p rzeciwleg ły b rzeg i p o d s k ak iwały tam ze s trach u , h ałas u jąc i ro zb ieg ając s ię. Alan , Tim i Lex p atrzy li p rzerażen i n a ty ran o zau ra, czu li s ię zu p ełn ie b ezrad n i. Na s zczęś cie d rzewa cały czas ro s ły b ard zo g ęs to . Ty ran o zau r wy p rzed ził p o n to n i zn alazł n ieco więk s zy o twó r. Sp ró b o wał zaatak o wać p o raz d ru g i, trzęs ąc wś ciek le g ałęziami. Nie mó g ł s ię zmieś cić. Od s zed ł w k o ń cu , ch o ć wciąż p o d ążał raczej z b ieg iem rzek i n iż w p rzeciwn ą s tro n ę. – Nien awid zę g ad a! – s y k n ęła Lex . Ws trząś n ięty Alan o p ad ł n a b u rtę. Wied ział, że g d y b y d rzewa n ie ro s ły tak g ęs to , w żad en s p o s ó b n ie zd o łałb y o calić d zieci an i s ieb ie. Ty mczas em rzek a zro b iła s ię n iewiele s zers za o d p o n to n u . Teraz n ap rawd ę p ły n ęli jak w tu n elu . Gu mo we b u rty zaczęły o cierać s ię raz p o raz o b ło to czy k o rzen ie. Nu rt b y ł n iezwy k le wartk i. Prawie d ziewiąta, s twierd ził Alan , s p o g ląd ając n a zeg arek . M k n ęli w d ó ł rzek i. – Ojej! Co to zn o wu jes t?! – wy k rzy k n ęła Lex . Alan u s ły s zał warczen ie jak ieg o ś zwierzęcia, a p o tem p o h u k iwan ie, k tó re p o wtó rzy ło s ię d wa razy . Od g ło s y d o b ieg ały zza n ajb liżs zeg o zak rętu . Alan s łu ch ał u ważn ie – p o h u k iwan ie o d ezwało s ię p o raz trzeci. – Co to ? – d o p y ty wała s ię Lex . – Nie wiem, ale jes t ich k ilk a – o cen ił Alan , p o czy m d o b ił d o p rzeciwleg łeg o b rzeg u , łap iąc za g ałąź, ab y zatrzy mać p o n to n . Niezn an y d in o zau r zn o wu wark n ął i zn ó w zawtó ro wało mu p o h u k iwan ie. – Hu k ają jak s tad o s ó w – s twierd ził Tim. *** – Nie n ad s zed ł jes zcze czas n a k o lejn ą d awk ę mo rfin y ? – jęk n ął Ian . – J es zcze n ie – o d p o wied ziała Ellie. Ian wes tch n ął. – Ile mamy tu wo d y ? – s p y tał p o ch wili. – Nie wiem. W k ran ie wo d y n ie b rak u je. – Nie, mam n a my ś li zap as y wo d y w jak ich ś zb io rn ik ach czy b eczk ach . Czy w o g ó le jak ieś s ą? – Ch y b a n ie ma. – Ellie wzru s zy ła ramio n ami. – Id ź p o k o lei d o ws zy s tk ich p o k o jó w n a ty m p iętrze i p o n ap ełn iaj wan n y wo d ą
– p o lecił Ian . Ellie ś ciąg n ęła b rwi. – Zo rien tu j s ię tak że, czy mamy tu jak ieś k ró tk o faló wk i, latark i, zap ałk i, p u s zk i z g azem d o g o to wan ia i in n e teg o ty p u rzeczy . – Ro zejrzę s ię – zg o d ziła s ię Ellie. – Sp o d ziewas z s ię trzęs ien ia ziemi? – M n iej więcej. Efek t M alco lma wiąże s ię ze zmian ami o ch arak terze k atas tro fy . – Ale p rzecież J o h n Arn o ld mó wi, że ws zy s tk ie p o d s y s temy p racu ją n o rmaln ie. – Właś n ie wted y wy s tęp u je efek t M alco lma. – Ch y b a n ie s zan u jes z za b ard zo J o h n a Arn o ld a, p rawd a? – J es t w p o rząd k u . To in ży n ier. Hen ry Wu też. Ale o b aj s ą tech n ik ami. Brak u je im in telig en cji. Są ćwierćin telig en tami. Wid zą ty lk o ak tu aln ą s y tu ację. Nie my ś lą s zerzej, i jes zcze n azy wają to s k u p ian iem s ię n a s wo ich zad an iach . Lecz p rzez to w o g ó le n ie d o s trzeg ają cało ś ci. Ko n s ek wen cji włas n y ch d ziałań . Stąd właś n ie b io rą s ię tak ie wy s p y – z p o s łu g iwan ia s ię ćwierćin telig en cją. Przecież n ie mo żn a s two rzy ć zwierzęcia i n ie s p o d ziewać s ię, że b ęd zie zach o wy wało s ię jak zwierzę, czy li w s p o s ó b n iep rzewid y waln y . Że n ag le u ciek n ie. On i w o g ó le n ie zd ają s o b ie s p rawy , że tak jes t. – Nie s ąd zis z, że tak ie wid zen ie s p raw jes t w o g ó le ch arak tery s ty czn e d la n as zej n atu ry ? – s p y tała Ellie. – Bo że, s k ąd ! – zap rzeczy ł zd ecy d o wan ie Ian . – To tak jak b y p o wied zieć, że w n atu rze czło wiek a leży jed zen ie n a ś n iad an ie jajek n a b ek o n ie. Nic z ty ch rzeczy , mo ja d ro g a. Ty lk o w k rajach an g lo s as k ich tak s ię jad a, a więk s za częś ć res zty ś wiata p atrzy n a an g iels k ie ś n iad an ie z o b rzy d zen iem. – Ian s k rzy wił s ię n ag le z b ó lu . – Ta mo rfin a ro b i ze mn ie filo zo fa. – Ch ces z wo d y ? – Nie. Słu ch aj, p o wiem ci, n a czy m p o leg a p ro b lem z in ży n ierami i n au k o wcami. Nau k o wcy wy p raco wali wp rawd zie b ard zo zło żo n e fo rmy p iep rzen ia o ty m, jak b ard zo zależy im n a p o s zu k iwan iu p rawd y o ś wiecie. Ows zem, p o s zu k u ją jej, ale n ie to n imi k ieru je. An i n au k o wcó w, an i in ży n ieró w n ie p ch a d o p racy p rzed e ws zy s tk im p rag n ien ie p o s zu k iwan ia p rawd y czy też in n e ab s trak cje. W rzeczy wis to ś ci ch cą k o n k retn y ch o s iąg n ięć, d lateg o s k u p iają s ię n a ty m, czy to a to d a s ię zro b ić, zamias t zatrzy mać s ię n a ch wilę i zad ać s o b ie p y tan ie, czy to a to w o g ó le p o win n o s ię ro b ić? Teg o ro d zaju ro zważan ia u ważają za b ezcelo we, b o to d la n ich wy g o d n e. „J eś li ja teg o n ie zro b ię, zro b i to k to ś in n y ", mó wią. Wierzą, że o d k ry cie n au k o we to co ś n ieu n ik n io n eg o . A s k o ro tak , k ażd y s tara s ię d o k o n ać g o p ierws zy . Na ty m p o leg a
cała g ra zwan a n au k ą. Nawet o d k ry cie o czy s to n au k o wy m ch arak terze ma cech y p ewn eg o ro d zaju ag res ji, jes t in wazy jn e. Wy mag a p o ważn eg o s p rzętu i w s p o s ó b d o s ło wn y zmien ia ś wiat. Ak celerato ry cząs tek zmien iają k rajo b raz i p ro d u k u ją o d p ad y p ro mien io twó rcze. As tro n au ci zo s tawili ś mieci n a Ks ięży cu . Zaws ze p o zo s taje jak iś d o wó d n a to , że n au k o wcy b y li tu czy tam i d o k o n ali s wo jeg o o d k ry cia. Każd e o d k ry cie to g wałt n a n atu rze. Zaws ze! I n au k o wcy p rag n ą, żeb y tak b y ło , mu s zą wty k ać te s wo je p rzy rząd y . M u s zą zo s tawić s wó j ś lad . Nie wy s tarcza im o b s erwacja. Nie p o trafią o g ran iczy ć s ię d o p o d ziwian ia. Po p ro s tu n ie mies zczą s ię w n atu raln y m p o rząd k u , n ie p as u ją d o n ieg o . Ko n ieczn ie mu s zą s p rawić, żeb y zd arzy ło s ię co ś s p rzeczn eg o z n atu rą. Na ty m właś n ie p o leg a p raca n au k o wca. A o b ecn ie ży jemy w ś wiecie, w k tó ry m całe s p o łeczeń s twa s tarają s ię p o s tęp o wać w s p o s ó b n au k o wy . – Ian wes tch n ął i o p ad ł n a p o d u s zk ę. – Nie s ąd zis z, że tro ch ę p rzes ad zas z… – zaczęła Ellie. – A jak wy g ląd a miejs ce p o was zy ch wy k o p alis k ach , p o wied zmy , ro k p o ich zak o ń czen iu ? – p rzerwał Ian . – Bard zo b rzy d k o – p rzy zn ała. – Nie s ad zicie z p o wro tem ro ś lin , n ie rek u lty wu jecie ziemi? – No n ie. – A d laczeg o n ie? – Nie wiem. – Ellie wzru s zy ła ramio n ami. – Pewn ie n ie ma n a to p ien ięd zy . – Są p ien iąd ze ty lk o n a k o p an ie, ale n a n ap rawian ie teg o , co zep s u liś cie, ju ż n ie? – Hm, p rzecież k o p iemy n a zu p ełn y m p u s tk o wiu , g d zie n ic n ie ma. – „Zu p ełn y m p u s tk o wiu ". „Nic". Nic, ty lk o ś miecie, p ro d u k ty u b o czn e, s k u tk i u b o czn e. – Ian p o k ręcił g ło wą. – Cały czas p ró b u ję ci wy tłu maczy ć, że n au k o wcy ch cą, żeb y b y ło właś n ie tak . Prag n ą wy twarzać ś miecie, ch cą, żeb y w ziemi p o zo s tały b lizn y , a n a ziemi s k u tk i u b o czn e. W ten s p o s ó b czu ją więk s zą p ewn o ś ć s ieb ie. Tak ie my ś len ie jes t wp is an e w s amą tk an k ę n au k i i jes t wielk im n ies zczęś ciem, co raz więk s zą k atas tro fą. – Co zatem n ależy zro b ić? – s p y tała Ellie. – Po zb ąd źmy s ię ćwierćin telig en tó w. Od b ierzmy im wład zę. – Przecież wó wczas p o zb awilib y ś my s ię ws zy s tk ich k o rzy ś ci, jak ie… – J ak ich k o rzy ś ci? – Ian n ie d awał jej d o jś ć d o s ło wa. – Liczb a g o d zin , k tó re p rzeciętn a k o b ieta p o ś więca d zien n ie n a p race d o mo we, n ie zmien iła s ię o d ty s iąc d ziewięćs et trzy d zies teg o ro k u mimo całeg o p o s tęp u – s k o n s tru o wan ia o d k u rzaczy ,
p ralek au to maty czn y ch , s u s zarek , zg n iataczy ś mieci, n ieg n io tący ch s ię tk an in , zo rg an izo wan ia wy wo zu ś mieci. Dlaczeg o s p rzątan ie mies zk an ia wciąż zajmu je ty le s amo czas u co w ty s iąc d ziewięćs et trzy d zies ty m? Ellie milczała. – Dlateg o , że w rzeczy wis to ś ci n ie d o k o n ał s ię żad en p o s tęp – p ero ro wał Ian . – Lu d zie, k tó rzy p rzed trzy d zies to ma ty s iącami lat s two rzy li ry s u n k i n as k aln e w Las cau x , p raco wali p o d wad zieś cia g o d zin w ty g o d n iu . Ty le wy s tarczy ło , ab y mieli co jeś ć, g d zie s ię s ch ro n ić i w co s ię u b rać. Przez res ztę czas u mo g li s ię b awić, s p ać czy też ro b ić ws zy s tk o in n e, n a co mieli ak u rat o ch o tę. Do teg o ży li w p rak ty czn ie n atu raln y m ś wiecie, d y s p o n u jąc czy s ty m p o wietrzem i wo d ą, o g ląd ali p ięk n e d rzewa i zach o d y s ło ń ca. Po my ś l ty lk o – d wad zieś cia g o d zin w ty g o d n iu ! Trzy d zieś ci ty s ięcy lat temu . – Ch ciałb y ś o d wró cić b ieg h is to rii? – Nie. Ch ciałb y m, żeb y lu d zie s ię p rzeb u d zili. Od cztery s tu lat ro zwijamy n au k ę w n o wo czes n y m zn aczen iu teg o s ło wa i p o u p ły wie tak d łu g ieg o czas u p o win n iś my ju ż wied zieć, d o czeg o n au k a s ię n ad aje, a czemu s zk o d zi. Czas n a zmian y . – Zan im zn is zczy my Ziemię? – u p ewn iła s ię Ellie. – O ran y ! – wes tch n ął Ian , zamy k ając o czy . – Ak u rat to jes t o s tatn ia rzecz, o jak ą mó g łb y m s ię martwić. *** Alan p rzy trzy my wał p o n to n , łap iąc s ię k o lejn y ch g ałęzi. W ten s p o s ó b p o wo lu tk u i o s tro żn ie p o s u wali s ię n ap rzó d . Niety p o we o d g ło s y p o wtarzały s ię. I w k o ń cu zo b aczy li d in o zau ry . – To ch y b a te jad o wite?! – u p ewn ił s ię Tim. – Tak , d ilo fo zau ry . Na b rzeg u rzek i s tały d wa d ilo fo zau ry . M iały mn iej więcej p o trzy metry wy s o k o ś ci i ciek awe u b arwien ie – żó łto -czarn e cętk i, ch o ciaż d o ln e częś ci ich b rzu ch ó w b y ły jas k rawo zielo n e. Do teg o n a łb ach miały p o d wa czerwo n e g rzeb ien ie two rzące literę „V' międ zy o czami a n o s em zwierzęcia. Przy p o min ały p rzez to p tak i; wrażen ie b y ło ty m s iln iejs ze, że miały p tas ie ru ch y . Dilo fo zau ry s ch y lały s ię, ab y n ap ić s ię wo d y z rzek i, a k ied y u n o s iły łb y , warczały i p o h u k iwały . – Czy p o win n iś my iś ć d alej p ies zo ? – s p y tała Lex . Alan p o k ręcił g ło wą. Dilo fo zau ry b y ły zn aczn ie mn iejs ze n iż ty ran o zau r i
mieś ciły s ię międ zy n ad b rzeżn y mi d rzewami. Do teg o wy d awały s ię s zy b k ie – mo żn a b y ło wy wn io s k o wać to z ich ru ch ó w, k ied y warczały i p o h u k iwały n a s ieb ie n awzajem. – Ale n ie p rzep ły n iemy k o ło n ich , a o n e s ą jad o wite! – zau waży ła d ziewczy n k a. – M u s imy jak o ś to zro b ić – o d p o wied ział Alan . Dilo fo zau ry p iły ty mczas em i p o h u k iwały . Wy g ląd ało n a to , że o d p rawiają co ś w ro d zaju ry tu ału . Zwierzę p o lewej p o ch y lało s ię, p iło , a p o tem, o d s łan iając d łu g ie rzęd y o s try ch zęb ó w, p o h u k iwało . Wted y zwierzę z p rawej o d p o wiad ało tak im s amy m o d g ło s em, p o ch y lało s ię i p iło , jak b y p o wtarzając zach o wan ie p ierws zeg o w o d wró co n y m p o rząd k u . Sek wen cja s ię p o wtarzała. Alan zwró cił u wag ę, że d ilo fo zau r p o p rawej jes t mn iejs zy , ma mn iejs ze cętk i n a g rzb iecie i g rzeb ień w b led s zy m o d cien iu czerwien i. – A n iech to . To jes t ry tu ał g o d o wy ! – Damy rad ę je min ąć? – s p y tał Tim. – Teraz n ie. Sto ją za b lis k o wo d y . Alan wied ział, że ry tu ały g o d o we n iek tó ry ch zwierząt trwają p o k ilk a g o d zin . Para zwierząt p o wtarza s ek wen cję zach o wań , n ie jed ząc, n ie zwracając u wag i n a co k o lwiek in n eg o . Po p atrzy ł n a zeg arek : d wad zieś cia p o d ziewiątej. – Co ro b imy ? – ch ciał wied zieć Tim. – Nie wiem – p rzy zn ał z wes tch n ien iem Alan . Us iad ł n a d n ie p o n to n u , ale ak u rat wted y d ilo fo zau ry zaczęły n a p rzemian trąb ić i ry czeć, wy raźn ie czy mś p o d ek s cy to wan e. Po d n ió s ł wzro k i zo b aczy ł, że o d wró ciły łb y o d rzek i. – Co s ię d zieje? – zap y tała Lex . – Ch y b a p rzy ch o d zi o d s iecz – s twierd ził z u ś miech em Alan i o d ep ch n ął p o n to n o d b rzeg u . – Dzieciak i, leżeć p łas k o n a d n ie p o n to n u , n ie ru s zać s ię i n ie wy d awać żad n y ch d źwięk ó w, co k o lwiek b ęd zie s ię d ziało , d o b ra? Przep ły n iemy n ajs zy b ciej jak s ię d a. Po n to n ru s zy ł z p rąd em, k u p o h u k u jący m d ilo fo zau ro m. Lex s p o g ląd ała z d o łu n a Alan a. Po n to n s zy b k o zb liżał s ię d o zwierząt. Wp rawd zie wciąż p atrzy ły w p rzeciwn ą s tro n ę, jed n ak Alan p rzy g o to wał p is to let i p o cis k i u s y p iające. Po czu li s p ecy ficzn ą wo ń , s ło d k ą, ale ró wn o cześ n ie p rzy p rawiającą o md ło ś ci. Ko jarzy ła s ię tro ch ę z zas ch n ięty mi wy mio cin ami. Po h u k iwan ie b y ło teraz g ło ś n iejs ze. Po n to n min ął o s tatn i zak ręt rzek i i… Alan o wi aż zap arło d ech w
p iers iach . Dilo fo zau ry zn ajd o wały s ię zaled wie d wa, trzy metry o d In teres o wały s ię wy raźn ie czy mś , co b y ło o d ro b in ę d alej, międ zy d rzewami.
n ieg o !
Tak jak p o d ejrzewał, p o h u k iwały n a ty ran o zau ra, k tó ry p ró b o wał p rzed rzeć s ię p rzez zag rad zające mu d ro g ę d rzewa. Przes tęp o wały z p o d n iecen ia z n o g i n a n o g ę. Po n to n min ął je i wted y n a ch wilę o d ó r s tał s ię n iezn o ś n y . Ty ran o zau r ry k n ął, ch y b a n a wid o k p o n to n u , lecz Alan i d zieci ju ż zd ąży li… Ro zleg ł s ię g łu ch y o d g ło s i p o n to n zatrzy mał s ię n ag le, o s iad ając n a mieliźn ie tu ż za d ilo fo zau rami. – No to k lo p s ! – s zep n ęła Lex . Sły ch ać b y ło , jak g u ma trze o d n o ; p o n to n ru s zy ł jed n ak d alej. Zn ó w o d d alali s ię o d d ilo fo zau ró w! Ty ran o zau r ry k n ął p o raz d ru g i i p o n iech ał d als zy ch p ró b atak u . Od s zed ł. J ed en z d ilo fo zau ró w p o p atrzy ł zd ziwio n y m s p o jrzen iem i zah u k ał. Dru g i mu zawtó ro wał. Po n to n o d d alał s ię o d n ich .
TYRANOZAUR J eep p o s u wał s ię n ap rzó d , p o d s k ak u jąc n a łące. Sło ń ce p aliło n iemiło s iern ie. Ro b ert i Do n ald o d d alali s ię o d ś cian y g ęs to ro s n ący ch p alm wy zn aczający ch b ieg rzek i. W tej ch wili b y li jak ieś s to metró w o d n ich . Samo ch ó d wjech ał n a n ied u że wzn ies ien ie i M u ld o o n zah amo wał, żeb y s ię ro zejrzeć. – J ezu , ale g o rąco – mru k n ął, o cierając czo ło wierzch em d ło n i. Po ciąg n ął ły k wh is k y i zao fero wał b u telk ę Do n ald o wi. Ten p o k ręcił g ło wą i ro zg ląd ał s ię p o falu jący m o d g o rąca h o ry zo n cie. Po tem s p o jrzał n a mo n ito r, k tó ry p o k azy wał wid o k i z k amer s y s temu mo n ito ro wan ia p ark u . Nig d zie n ie b y ło ś lad u p ro fes o ra Gran ta an i d zieci. An i ty ran o zau ra. – Ro b ert – o d ezwał s ię z g ło ś n ik a J o h n Arn o ld . – Tak ? – zg ło s ił s ię M u ld o o n . – M as z u ru ch o mio n y k o mp u ter? Zn alazłem ty ran o zau ra. J es t w k wad racie cztery s ta czterd zieś ci d wa, p rzes u wa s ię w s tro n ę cztery s ta czterd zieś ci trzy . – M o men t… – Ro b ert wy wo łał o d p o wied n i o b raz n a mo n ito rze. – Do b ra, wid zę. Id zie wzd łu ż rzek i. – Najwięk s zy d rap ieżn ik w p ark u p rzemy k ał międ zy d rzewami ro s n ący mi w p o b liżu rzek i, k ieru jąc s ię n a p ó łn o c.
– Ty lk o o s tro żn ie z n im. Uś p ij g o i n ic więcej. – Nie martw s ię. – Ro b ert zmru ży ł o czy . – Nie zro b ię mu k rzy wd y . – Pamiętaj, że to n as za n ajwięk s za atrak cja tu ry s ty czn a – p rzes trzeg ł g o J o h n . Ro b ert wy łączy ł rad io . – To s k o ń czo n y id io ta! – p ry ch n ął. – On i jes zcze my ś lą o tu ry s tach ! – Uru ch o mił s iln ik . – J ed źmy n a s p o tk an ie z ty ran o zau rem. Damy mu tak i s trzał, że o d leci. J eep p o d s k ak iwał g wałto wn ie n a n ieró wn y m p o d ło żu . – Zach o wu jes z s ię, jak b y ś n ie mó g ł s ię d o czek ać – zau waży ł Do n ald . – Od d awn a ch ciałem wb ić s zp ilę temu s k u rwy s y n o wi – o d p o wied ział Ro b ert. – Nares zcie b ęd ę miał o k azję. W p ewn ej ch wili jeep zah amo wał g wałto wn ie. Do n ald zo b aczy ł ty ran o zau ra – d o k ład n ie n ap rzeciwk o . Nies amo wite zwierzę s zło międ zy n ad rzeczn y mi p almami. Ro b ert wy p ił d wo ma ły k ami res ztę wh is k y i rzu cił b u telk ę n a ty ln e s ied zen ie. Sięg n ął p o b ro ń . Do n ald s p o jrzał n a mo n ito r i zo b aczy ł n a ek ran ie zaró wn o s amo ch ó d , w k tó ry m właś n ie s ied ział, jak i ty ran o zau ra. Gd zieś międ zy d rzewami mu s i b y ć k amera. – J eś li ch ces z p o mó c, mo żes z o two rzy ć te p o jemn ik i, k tó re mas z p o d n o g ami. Do n ald n ach y lił s ię i u n ió s ł wiek o s talo wej s k rzy n eczk i wy ło żo n ej wewn ątrz p ian k ą. W o tu lin ie z p ian k i u mies zczo n o cztery cy lin d ry czn e p rzed mio ty , mn iej więcej litro wej o b jęto ś ci k ażd y . Na ws zy s tk ich cy lin d rach zn ajd o wało s ię o zn aczen ie: M ORO- -7 0 9 . Do n ald wy jął p ierws zy z b rzeg u . – Od k ręcas z k o ń có wk ę i n ak ręcas z ig łę – p o in s tru o wał g o Ro b ert. Do n ald o d s zu k ał p las tik o wy p ak iecik z wielk imi ig łami ś red n icy k o n iu s zk ó w jeg o p alcó w. Nak ręcił ig łę n a p o jemn ik . Na jeg o d ru g im k o ń cu b y ł o k rąg ły o ło wian y o b ciążn ik . – To jes t tło k – wy jaś n ił Ro b ert. – Przy u d erzen iu wy p y ch a zawarto ś ć s iłą b ezwład n o ś ci. – Przy trzy mał k o lan ami k arab in p n eu maty czn y . Ciemn o s zara b ro ń o b ard zo g ru b ej lu fie p rzy wo d ziła n a my ś l wy rzu tn ię rak iet p rzeciwp an cern y ch . – Co to jes t M ORO-s ied ems et d ziewięć? – s p y tał Do n ald . – Stan d ard o wy ś ro d ek u s p o k ajający d o o b ezwład n ian ia zwierząt, u ży wan y w o g ro d ach zo o lo g iczn y ch n a cały m ś wiecie. Na p o czątek s p ró b u jemy d awk i litro wej. – Ro b ert o two rzy ł zamek . W miejs cu n a p o cis k zmieś ciłab y s ię jeg o p ięś ć. Załad o wał g ig an ty czn ą s trzy k awk ę d o k arab in u i zatrzas n ął g o . – Po win n o wy s tarczy ć. Na p rzeciętn eg o s ło n ia p o trzeb a o k o ło d wu s tu mililitró w, ale s ło ń waży ty lk o d wie, trzy
to n y . Ty ran o zau r waży o s iem i jes t n iep o ró wn an ie b ard ziej ag res y wn y . To tak że ma wp ły w n a wielk o ś ć d awk i. – J ak to ? – Do b ó r d awk i ś ro d k a u s p o k ajająceg o , k tó ry ma o b ezwład n ić zwierzę, zależy o d mas y zwierzęcia o raz jeg o temp eramen tu . J eżeli tak ą s amą d awk ą s ied ems etd ziewiątk i p o trak tu jemy s ło n ia, h ip o p o tama i n o s o ro żca, s k u tk i b ęd ą ró żn e. Sło ń zn ieru ch o mieje – b ęd zie s tał jak s łu p s o li. Hip o p o tama s p o wo ln is z – b ęd zie b ard zo s en n y , ale n ie p rzes tan ie s ię p o ru s zać. A n o s o ro żec ty lk o s ię wś ciek n ie, jak b y k n a k o rrid zie. Z d ru g iej s tro n y , k ied y ś cig a s ię n o s o ro żca s amo ch o d em p rzez p ięć min u t, b y d lę p ad a martwe z wy czerp an ia. Zad ziwiające p o łączen ie wy trwało ś ci i d elik atn o ś ci. Ro b ert ru s zy ł, p o d jeżd żając p o wo li w s tro n ę rzek i i ty ran o zau ra. – Ws zy s tk ie zwierzęta, k tó re p rzed ch wilą wy mien iłem, to s s ak i – ciąg n ął. – O p o s tęp o wan iu ze s s ak ami wiad o mo mn ó s two , b o zo o n a cały m ś wiecie ży ją g łó wn ie z p o k azy wan ia d u ży ch s s ak ó w – lwó w, ty g ry s ó w, n ied źwied zi, s ło n i. O g ad ach wiemy n iep o ró wn an ie mn iej. A o d in o zau rach n ic. Bo d in o zau ry to zu p ełn a n o wo ś ć. – Ty u ważas z d in o zau ry za g ad y ? – u p ewn ił s ię Do n ald . – Nie. – Ro b ert zmien ił b ieg . – Właś ciwie d in o zau ry n ie p as u ją d o żad n ej z g ro mad ws p ó łczes n y ch zwierząt. – Zak ręcił k iero wn icą, żeb y o min ąć s k ałę. – I b ard zo ró żn ią s ię międ zy s o b ą, p o d o b n ie jak d zis iejs ze s s ak i. Niek tó re d in o zau ry s ą łag o d n e i s y mp aty czn e, in n e g ro źn e i ag res y wn e. Niek tó re mają d o b ry wzro k , in n e k iep s k o wid zą. J ed n e s ą n ap rawd ę tęp e, a częś ć jes t b ard zo , ale to b ard zo in telig en tn a. – Na p rzy k ład welo cirap to ry ? – Są b y s tre – zg o d ził s ię Ro b ert, k iwając g ło wą. – Niezwy k le b y s tre. Wierz mi, s tary , że n as ze o b ecn e k ło p o ty to n ic w p o ró wn an iu z ty m, co b y b y ło , g d y b y p o za s wó j wy b ieg wy d o s tały s ię welo cirap to ry . Do b ra, b liżej d o Rek s ia n ie p o d jed ziemy . Ty ran o zau r p rzy s tan ął właś n ie i ws ad zał łeb międ zy g ałęzie, p atrząc n a rzek ę. Pró b o wał p rzecis n ąć s ię międ zy zb y t g ęs to ro s n ący mi d rzewami. Co fn ął s ię, p rzes zed ł p arę k ro k ó w i s p ró b o wał zn o wu . – Co o n tam tak ieg o ciek aweg o zo b aczy ł? – zas tan awiał s ię Do n ald . – Bó g raczy wied zieć. M o że ma o ch o tę d o rwać mik ro ceratu s y , k tó re b ieg ają tam s o b ie p o g ałęziach . M iały b y z n im n iezłą zab awę, zmęczy łb y s ię. J eep zatrzy mał s ię o k o ło p ięćd zies ięciu metró w o d ty ran o zau ra. Ro b ert zawró cił, ale n ie wy łączał s iln ik a.
– Siad aj za k iero wn icą – p o lecił Do n ald o wi. – I zap n ij p as . – Wy jął ze s k rzy n k i d ru g i p o jemn ik ze ś ro d k iem u s p o k ajający m i u mo co wał g o p rzy p as k u . Wy s iad ł. – Du żo razy ju ż to ro b iłeś ? – s p y tał Do n ald , p rzes iad ając s ię za k iero wn icę. M u ld o o n b ek n ął. – Nig d y – o d p arł. – Sp ró b u ję g o trafić tu ż za p rzewo d em s łu ch o wy m. Zo b aczy my , co b ęd zie d alej. – To p o wied ziaws zy , o d s zed ł n a o d leg ło ś ć d zies ięciu metró w i p rzy k lęk n ął w trawie n a jed n o k o lan o . Op arł wielk i k arab in o ramię i p o d n ió s ł d u ży celo wn ik o p ty czn y . Wy celo wał w ty ran o zau ra, k tó ry ciąg le n ie zwracał u wag i n a Ro b erta i Do n ald a. Sy k n ął g az i z k arab in u wy leciała w s tro n ę ty ran o zau ra b iała s mu g a. Wy d awało s ię jed n ak , że s trzał n ie o d n ió s ł żad n eg o s k u tk u . J ed n ak p o ch wili ty ran o zau r o d wró cił s ię p o wo li i s p o jrzał zaciek awio n y n a lu d zi. Zaczął o b racać g ło wę to w jed n ą, to w d ru g ą s tro n ę, jak b y ch ciał p rzy jrzeć im s ię to jed n y m, to d ru g im o k iem. Ro b ert ład o wał d o k arab in u d ru g i p o jemn ik . – Trafiłeś ? – u p ewn ił s ię Do n ald . – Ch y b iłem. – Ro b ert p o k ręcił g ło wą. – Ch o lern e celo wn ik i las ero we… Zo b acz, czy w s k rzy n ce jes t b ateria. – Słu ch am?! – Bateria! M n iej więcej wielk o ś ci two jeg o p alca. Z s zary m n ap is em. Do n ald p o ch y lił s ię, żeb y zajrzeć d o metalo wej s k rzy n k i. Siln ik p raco wał n a wo ln y ch o b ro tach , jeep s ię trząs ł. Do n ald n ie mó g ł zn aleźć żad n ej b aterii, ty mczas em ty ran o zau r ry k n ął, co p rzeraziło Do n ald a. Bas o wy o d g ło s n ió s ł s ię p o les ie, d ając wy o b rażen ie o ro zmiarach k latk i p iers io wej zwierzęcia. Do n ald wy p ro s to wał s ię s zy b k o , złap ał mo cn o k iero wn icę, k ład ąc d ru g ą ręk ę n a d źwig n i b ieg ó w. – Ro b ert! Tu J o h n Arn o ld . Zjeżd żajcie s tamtąd , o d b ió r! – p o wied ział g ło s z g ło ś n ik a. – Wiem, co ro b ię – rzu cił Ro b ert. Ty mczas em ty ran o zau r ru s zy ł d o atak u . M u ld o o n n ie wp ad ł w p an ik ę. Przeciwn ie, n a wid o k s zarżu jąceg o p o two ra p o wo li u n ió s ł b ro ń , wy mierzy ł s taran n ie i wy s trzelił. Z k arab in u zn ó w wy leciała s mu g a d y mu . I zn ó w b ez s k u tk u : ty ran o zau r wciąż g n ał n ap rzó d ! Teraz Ro b ert zerwał s ię n a ró wn e n o g i i s k o czy ł w s tro n ę jeep a, k rzy cząc:
– Ru s zaj, ru s zaj! Do n ald wrzu cił b ieg , a Ro b ert d o p ad ł d o k lamk i. Ty ran o zau r zb liżał s ię s zy b k o . Ro b ert zd o łał o two rzy ć d rzwi i ws p iąć s ię d o p rzy s p ies zająceg o au ta. – Dech a, Do n ald , d awaj! – p o n ag lał Ro b ert. Do n ald wcis n ął p ed ał g azu w p o d ło g ę, p o d czas g d y jeep p o s k o czy ł tak n ieb ezp ieczn ie, że p rzez ch wilę wid ać b y ło p rzez s zy b ę ty lk o n ieb o . Po tem o p ad li n a ziemię i zn ó w ru s zy li g wałto wn ie d o p rzo d u . Do n ald k iero wał s amo ch ó d k u k ęp ie d rzew. Po ch wili zo b aczy ł w lu s terk u , że ry czący wś ciek le ty ran o zau r o d wraca s ię, rezy g n u jąc z p o ś cig u . – J ezu s M aria! – jęk n ął Do n ald , zwaln iając. – M ó g łb y m p rzy s iąc, że za d ru g im razem g o trafiłem. – Ro b ert p o k ręcił g ło wą. – Po wied ziałb y m, że n ie – mru k n ął Do n ald . – Ig ła mu s iała s ię złamać, zan im ś ro d ek u s p o k ajający zo s tał ws trzy k n ięty . – Przy zn aj s ię, s tary , ch y b iłeś . – No d o b ra – zg o d ził s ię z wes tch n ien iem Ro b ert. – Ch y b iłem. Ch o lern a b ateria w celo wn ik u b y ła wy czerp an a. To mo ja win a. Po win ien em b y ł s p rawd zić. Wracajmy p o więcej p o cis k ó w. Do n ald s k iero wał jeep a n a p ó łn o c, w s tro n ę h o telu . – Halo , s tero wn ia – o d ezwał s ię d o mik ro fo n u Ro b ert. – J es tem – o d p o wied ział g ło s Arn o ld a. – Wracamy d o b azy . *** Rzek a b y ła teraz wąs k a i rwąca. Po n to n p rzy s p ies zał co raz b ard ziej. J eg o ru ch zaczy n ał p rzy wo d zić n a my ś l jazd ę k o lejk ą w wes o ły m mias teczk u . Lex wy d ała rad o s n y o k rzy k . – Szy b ciej, s zy b ciej! – k rzy czała z rad o ś ci, trzy mając s ię mo cn o b u rty . Alan zmru ży ł o czy i wy tęży ł wzro k . Rzek a n ie p o s zerzała s ię, n ato mias t w o d d ali d rzewa k o ń czy ły s ię n ag le i wid ać b y ło jas k rawe ś wiatło s ło ń ca. Dał s ię s ły s zeć jak b y o d leg ły s zu m czy ry k , a wo d a jak b y s ię u ry wała. Po n to n n ieu s tan n ie p rzy s p ies zał. Alan rzu cił s ię d o wio s eł. – Co s ię d zieje?! – Wo d o s p ad . Zaraz p o tem p o n to n wy s k o czy ł s p o d zielo n eg o b ald ach imu n a o s tre ś wiatło s ło ń ca. Wartk i p rąd n ió s ł ich p ro s to k u k rawęd zi wo d o s p ad u , k tó reg o ry k wy p ełn ił
im u s zy ! Alan wio s ło wał z cały ch s ił, lecz jed y n e, co u zy s k ał, to k ręcen ie s ię p o n to n u wo k ó ł o s i. Su n ęli n ieu ch ro n n ie n a wo d o s p ad . – Nie u miem p ły wać! – k rzy k n ęła d ziewczy n k a, p rzy s u wając s ię jak n ajb liżej Alan a. Zau waży ł, że jej k amizelk a ratu n k o wa jes t ro zp ięta, b y ło ju ż jed n ak za p ó źn o , żeb y co k o lwiek z ty m zro b ić. Z p rzerażen iem p rzy b liży li s ię b ły s k awiczn ie d o k rawęd zi wo d o s p ad u . J eg o ry k b y ł teraz o g łu s zający ! Alan wb ił z ro zmach em wio s ło jak n ajg łęb iej w wo d ę, a o n o o p arło s ię o d n o i s tan ęli n a s amej k rawęd zi wo d o s p ad u . Po n to n trząs ł s ię, ale n ie p o s u wał d alej. Alan z cały ch s ił s tarał s ię u trzy mać g o n a wio ś le. Zerk n ął w d ó ł. Zo b aczy ł, że wo d a k o tłu je s ię jak ieś p iętn aś cie metró w p o d n imi! A p o za ty m n a ś ro d k u b iałej k ip ieli s tał ty ran o zau r. Lex zaczęła wrzes zczeć, p o n to n zak ręcił s ię, jeg o ru fa o p ad ła, a p rzó d s ię u n ió s ł; Alan czu ł, że wy latu je w p o wietrze. Wid ział d zieci, n ieb o i wo d ę, s ły s zał ry k . Po tem żo łąd ek p o d jech ał mu d o g ard ła – s p ad ał! Zamach ał ręk ami zawies zo n y w p o wietrzu . Nag le ś wiat s tał s ię d ziwn ie cich y , jak b y zatrzy man y w k ad rze… *** Alan o wi wy d awało s ię, że s p ad a p rzez całe min u ty . M ó g ł p rzy jrzeć s ię u ważn ie Lex . Dziewczy n k a zacis n ęła p iąs tk i n a p o marań czo wej k amizelce, lecąc o b o k Alan a. Zd ąży ł tak że o b ejrzeć Tima, k tó ry p atrzy ł p ro s to w d ó ł. Wres zcie p o p atrzy ł n a b iałe ro zb ry zg i k o tłu jącej s ię g wałto wn ie wo d y , d o k tó ry ch s ię zb liżał. A p o tem co ś k lap n ęło i zab o lało Alan a tak , jak b y k to ś d ał mu p o rząd n eg o k lap s a. Po czu ł zimn o wo d y i zo b aczy ł b iałe, g o tu jące s ię b ąb le. Ko zio łk o wał, wiro wał, p rzed jeg o o czami p rzes u n ęła s ię n o g a ty ran o zau ra. M in ął ją i zaczął wy p ły wać wy żej, o d d alając s ię o d s p ad ającej wo d y . Wres zcie wy rzu ciło g o n a p o wierzch n ię. Wy tęży ł s iły i p o p ły n ął w s tro n ę b rzeg u . Złap ał s ię ro zg rzan ej s k ały , ale p rąd g o o d n iej o d erwał. Alan ch wy cił mo cn o g ałąź. Zd o łał wy jś ć z rzek i i wy czo łg ał s ię n a p łas k ą s k ałę, s zo ru jąc p o n iej b rzu ch em. Od wró cił s ię, s ap iąc, i zo b aczy ł, że b rązo wy p o n to n mija g o . Za p o n to n em p ły n ął n ies io n y p rąd em Tim, p ró b u jąc s ię zatrzy mać. Alan wy ciąg n ął ręk ę i złap ał ch ło p ca. Ud ało mu s ię wy ciąg n ąć g o n a b rzeg . Tim k as zlał i d rżał. Alan p o p atrzy ł w s tro n ę wo d o s p ad u i zo b aczy ł, jak ty ran o zau r zan u rza łeb . Po ch wili g ło wa p o two ra zatrzęs ła s ię, ro zb ry zg u jąc wo d ę – trzy mał co ś w p as zczy . Wy p ro s to wał s ię i Alan zo b aczy ł, że ty m czy mś jes t p o marań czo wa k amizelk a ratu n k o wa Lex .
*** Ch wilę p ó źn iej za d łu g im o g o n em ty ran o zau ra wy p ły n ęła n a p o wierzch n ię Lex . J ej b u zia b y ła zan u rzo n a w wo d zie; p rąd n ió s ł ją w s tro n ę Alan a. Alan s k o czy ł d o wo d y . Ud ało mu s ię wy ciąg n ąć b ezwład n e ciało Lex n a s k ały . J ej twarz b y ła s zara, z u s t wy lewała s ię wo d a. Alan n ach y lił s ię, żeb y p rzep ro wad zić s ztu czn e o d d y ch an ie, ale d ziewczy n k a zak as zlała, p o tem zwy mio to wała żó łto zielo n ą cieczą, zn o wu zak as zlała i zamru g ała… – Cześ ć. – Uś miech n ęła s ię s łab o . – Ud ało s ię. Tim ro zp łak ał s ię ze wzru s zen ia. Lex zak as zlała jes zcze raz. – Przes tań , czeg o b eczy s z? – Bo tak . – M artwiliś my s ię o cieb ie – p o wied ział Alan . Rzek ą p ły n ęły jak ieś małe jas n e p rzed mio ty – to ty ran o zau r d arł n a s trzęp y k amizelk ę ratu n k o wą. Wciąż s tał o d wró co n y p rzo d em d o wo d o s p ad u . M ó g ł jed n ak s p o jrzeć w p rzeciwn ą s tro n ę i wted y … – Szy b k o – rzu cił Alan – Do k ąd id ziemy ? – ch ciała wied zieć d ziewczy n k a. – Ru s z s ię! – Alan ro zg ląd ał s ię za k ry jó wk ą. W d o le rzek i ro zciąg ała s ię łąk a, n a k tó rej n ie b y ło g d zie s ię s ch ro n ić. Z p rzeciwn ej s tro n y s tał ty ran o zau r. Po ś ro d k u b ieg ła w g ó rę ś cieżk a p ro wad ząca w o k o lice wo d o s p ad u . A n a ś cieżce Alan zo b aczy ł wy raźn y ś lad męs k ieg o b u ta. M ężczy zn a s zed ł n ied awn o p o d g ó rę. Ty ran o zau r o d wró cił s ię w k o ń cu , ry k n ął i zaczął ro zg ląd ać s ię p o łące. Ch y b a zro zu miał, że zd o b y cz mu s ię wy mk n ęła. Patrzy ł z b ieg iem rzek i, p o d czas g d y Alan i d zieci p rzy cu p n ęli p o ś ró d ro zło ży s ty ch p ap ro ci p o ras tający ch b rzeg . W k o ń cu ru s zy li ś cieżk ą w g ó rę. – Do k ąd id ziemy ? – zn ó w zap y tała Lex . – Przecież wracamy . – Wiem! Zn aleźli s ię b liżej wo d o s p ad u , jeg o ry k zn o wu b y ł g ło ś n y . Sk ały zro b iły s ię ś lis k ie, a ś cieżk a – b ło tn is ta. W p o wietrzu wis iała mg iełk a. Szło s ię jak b y w ch mu rze. Wy d awało s ię, że ś cieżk a wied zie p ro s to d o s p ad ającej wo d y . Ok azało s ię jed n ak , że p ro wad zi za wo d o s p ad . Ty ran o zau r wciąż s tał ty łem d o n ich – ty m razem p atrzy ł w d ó ł rzek i. Alan , Lex i
Tim s p ies zy li s ię. Kied y wch o d zili za zas ło n ę wo d y , Alan s p o s trzeg ł, że ty ran o zau r s ię o d wraca. J ed n ak o n i zn aleźli s ię ju ż za s reb rzy s tą, n iep rzejrzy s tą wo d n ą k u rty n ą. Alan ro zejrzał s ię i zd u mio n y zo b aczy ł s k aln ą wn ęk ę wielk o ś ci małeg o p o k o ik u , wy p ełn io n ą mas zy n ami. Praco wały p o mp y , b y ły też d u że filtry i ru ry . Ws zy s tk o b y ło zimn e i p o k ry te k ro p elk ami wo d y . – Zo b aczy ł n as ?! – s p y tała Lex . M u s iała k rzy czeć, żeb y b y ło ją s ły ch ać p rzez h u k wo d y . – Gd zie my jes teś my ? Co to jes t? Czy ty ran o zau r n as wid ział? – M o men t – rzu cił Alan i p rzy jrzał s ię u ważn iej mas zy n o m. Po mp y b y ły n ap ęd zan e elek try czn ie, a s k o ro d o p ro wad zo n o tu elek try czn o ś ć, mo że jes t i telefo n . Zaczął p rzes zu k iwać wn ęk ę. – Co ro b is z? – d o p y ty wała s ię Lex . – Szu k am telefo n u – wy jaś n ił Alan . Do ch o d ziła d zies iąta. Zo s tała zaled wie g o d zin a. Po jej u p ły wie s tatek z welo cirap to rami p rzy b ije d o k o s tary k ań s k ieg o p o rtu . W ty ln ej ś cian ie wn ęk i b y ły metalo we d rzwi z n ap is em TECHN 0 4 , lecz n ie ch ciały s ię o two rzy ć. Ob o k wis iał czy tn ik k art, a tak że s zereg metalo wy ch s k rzy n ek . Alan p o o twierał je, lecz telefo n u an i k arty d o o twieran ia d rzwi n ie b y ło – ty lk o wy łączn ik i i liczn ik i. Do p iero teraz zau waży ł s k rzy n eczk ę p o p rzeciwleg łej s tro n ie d rzwi. W ś ro d k u b y ła u p s trzo n a p leś n ią k lawiatu ra n u mery czn a. Ch y b a mo żn a za jej p o mo cą o two rzy ć d rzwi. Alan miał p rzeczu cie, że za d rzwiami b ęd zie telefo n . Zau waży ł, że k to ś wy d rap ał wewn ątrz s k rzy n eczk i liczb ę 1 0 2 3 . Wp ro wad ził k o lejn o cztery p o d p o wied zian e p rzez k o g o ś cy fry i d rzwi o two rzy ły s ię z s y k iem! W ś ro d k u b y ło ciemn o . Alan zo b aczy ł b eto n o we s ch o d y p ro wad zące w d ó ł. Na ś cian ie wy malo wan o za p o mo cą s zab lo n u n ap is : POJ AZD TECHN 0 4 /2 2 ŁADOW, o raz s trzałk ę ws k azu jącą n a d ó ł. Czy żb y czek ał tam s amo ch ó d ? – Ch o d źcie, d zieci. – Nie ma mo wy – o d p arła mała Lex . – Tam n ie ma ś wiatła. Nie id ę. – Tru d n o . – Nie b y ło czas u n a s p rzeczk i. – Zo s tań cie, a ja zaraz wró cę. – Do k ąd id zies z?! – p rzeraziła s ię d ziewczy n k a. Alan zro b ił k ro k d o p rzo d u i d rzwi zatrzas n ęły s ię z p is k iem elek tro n iczn eg o zamk a. Zn alazł s ię w n iep rzen ik n io n y ch ciemn o ś ciach . Od wró cił s ię o s tro żn ie i d o tk n ął wilg o tn eg o metalu d rzwi. Nie mó g ł wy macać żad n ej k lamk i czy zas u wy . Zaczął s zu k ać p o o mack u n a ś cian ach wy łączn ik a,
s k rzy n eczk i, czeg o k o lwiek . Nie zn alazł n iczeg o . Walcząc z p an ik ą, n atrafił p alcami n a jak iś zimn y , metalo wy , cy lin d ry czn y p rzed mio t, k tó ry n a jed n y m k o ń cu s ię p o s zerzał. To latark a! Zap alił ją i zd ziwił s ię, jak jas n y jes t s n o p ś wiatła! Alan o b ejrzał d rzwi – n ie wy g ląd ało n a to , żeb y p o trafił je o two rzy ć. Raczej b ęd ą mu s iały zro b ić to d zieci. Ru s zy ł n ajp ierw w d ó ł p o s ch o d ach . By ły mo k re i ś lis k ie o d p leś n i. Po k o n ał k ilk an aś cie s to p n i i n ag le u s ły s zał jak b y węs zen ie i s tu k o t s zp o n ó w id ąceg o p o b eto n ie zwierzęcia. Wy ciąg n ął p is to let z p o cis k ami o b ezwład n iający mi i o s tro żn ie ru s zy ł d alej. M in ął zak ręt s ch o d ó w i p o ś wiecił latark ą p rzed s ieb ie. Światło o d b iło s ię o d czeg o ś d ziwn eg o . Tak , to b y ł p o jazd ! Elek try czn y s amo ch o d zik , tak i jak wó zk i g o lfo we. Stał p rzo d em d o d ru g ieg o tu n elu , k tó ry wy g ląd ał, jak b y ciąg n ął s ię p o d wy s p ą p rzez wiele k ilo metró w. Ob o k k iero wn icy p o jazd u ś wieciła s ię czerwo n a lamp k a – b y ć mo że zn aczy to , że ak u mu lato ry s ą n aład o wan e? Zn o wu ro zleg ło s ię węs zen ie… Alan o d wró cił s ię n a p ięcie i zo b aczy ł zry wający s ię k u n iemu k s ztałt i o twartą p as zczę! Nie my ś ląc, wy s trzelił. Zwierz ru n ął n a Alan a, p rzewracając g o . Sn o p ś wiatła latark i s k ak ał n a ws zy s tk ie s tro n y , o miatając ś cian y . Din o zau r s ię n ie ru s zał. Alan p rzy jrzał mu s ię i p o czu ł s ię d ziwn ie. Na b eto n ie leżał mały welo cirap to r, n ajwy żej d wu letn i. M iał n ieco p o n ad p ó ł metra wy s o k o ś ci i wag ę mn iej więcej ś red n iej wielk o ś ci p s a. Od d y ch ał z tru d em, s trzy k awk a s terczała mu s p o d żu ch wy . Dawk a ś ro d k a u s p o k ajająceg o b y ła zap ewn e zb y t d u ża jak n a mas ę jeg o ciała. Alan wy ciąg n ął ręk ę i s zy b k o wy jął s trzy k awk ę. Welo cirap to r p atrzy ł n a n ieg o s zk lis ty mi o czami. Alan miał n ieo d p arte wrażen ie, że zwierzę jes t wy jątk o wo in telig en tn e. W jeg o o czach malo wało s ię co ś w ro d zaju łag o d n o ś ci, co ś zu p ełn ie in n eg o n iż to , co Alan wid ział u d o ro s ły ch welo cirap to ró w za p ło tem. Po g łas k ał małeg o d in o zau ra p o łb ie, a ten zaczął d rżeć. I n ag le Alan s twierd ził ze zd u mien iem, że mło d y welo cirap to r to s amiec. M ło d y s amiec! Gen italia n ie p o zo s tawiały wątp liwo ś ci. To zwierzę mu s iało wy k lu ć s ię z jaja g d zieś w p ark u ! Po d ek s cy to wan y o d k ry ciem Alan s zy b k o ru s zy ł z p o wro tem p o s ch o d ach . Na g ó rze jes zcze raz o b ejrzał w ś wietle latark i d rzwi i ś cian y . Uś wiad o mił s o b ie, że n ie wy jd zie n a zewn ątrz, jeś li d ziecio m n ie p rzy jd zie d o g ło wy o two rzy ć d rzwi. Sły s zał ich cich e g ło s y – wciąż s tały p o d ru g iej s tro n ie.
*** – Pan ie p ro fes o rze! – k rzy czała Lex , b ijąc p iąs tk ami w d rzwi. – Pan ie p ro fes o rze! – Sp o k o jn ie, wró ci – p o cies zy ł ją Tim. – Do k ąd o n p o s zed ł? – Słu ch aj, p an p ro fes o r Gran t wie, co ro b i. Do s ło wn ie za ch wilę wró ci. – J u ż p o win ien wró cić! – u p ierała s ię Lex , b io rąc s ię p o d b o k i. Tu p n ęła. I n ag le ś cian ę wo d y p rzeb ił łeb ry cząceg o ty ran o zau ra! Tim p atrzy ł p rzerażo n y , jak p o twó r o twiera p as zczę. Lex rzu ciła s ię n a ziemię. Ty ran o zau r p o k ręcił łb em i s ię s ch o wał. Wid ać b y ło jed n ak n a wo d zie jeg o cień . Tim p o ciąg n ął Lex g łęb iej d o wn ęk i. W ty m s amy m mo men cie s tras zliwa p as zcza zn o wu p rzeb iła wo d o s p ad , ro zb ry zg u jąc wo d ę, i we wn ęce mig n ął g ru b y jęzo r. Ty ran o zau r i ty m razem co fn ął łeb . Lex p rzy tu liła s ię d o b rata, d rżąc ze s trach u . – Nien awid zę g o ! Przy lg n ęli d o ś cian y , ale wn ęk a miała zaled wie metr g łęb o k o ś ci i więk s zo ś ć miejs ca zajmo wały mas zy n y . Nie b y ło g d zie s ię s ch o wać! Łeb ty ran o zau ra p o jawił s ię p o raz trzeci – ty m razem p o wo li. Po twó r o p arł p as zczę n a s k aln ej p ó łce, p ars k n ął i d y s zał. J eg o o czy p rzes łan iała ś cian a wo d y . Ty ran o zau r węs zy ł! – Co o n ro b i? – s zep n ęła Lex . – Ćś ś ś ... Szczęk i ro zwarły s ię p o wo li i wy s u n ął s ię z n ich języ k p rzy p o min ający węża. Gru b y , n ieb ies k o czarn y , ro zd wo jo n y n a k o ń cu … M iał p o n ad metr d łu g o ś ci i b ez tru d u s ięg ał d o ty ln ej ś cian y wn ęk i. Przes u n ął s ię ze zg rzy tem p o o k rąg ły ch o b u d o wach filtró w. Tim i Lex s tali p rzy ciś n ięci d o ru r. Wted y jęzo r p rzes u n ął s ię p o wo li w lewo i zn ó w w p rawo , u d erzając z mo k ry m p laś n ięciem o jed n ą z mas zy n . Po trafił n ap in ać s ię i p o ru s zać w s k o mp lik o wan y s p o s ó b , jak trąb a s ło n ia. Zn ó w p rzes u n ął s ię z p rawej… i p rzejech ał p o n o g ach Lex ! – Oo ch ! – s ap n ęła z p rzerażen ia i o b rzy d zen ia. J ęzo r zatrzy mał s ię, zwin ął, p o czy m zaczął s u n ąć jak wąż p o n o d ze i b o k u d ziewczy n k i. – Nie ru s zaj s ię! – o s trzeg ł ją s zep tem Tim. J ęzy k ty ran o zau ra d o tk n ął p o liczk a Lex , p rzejech ał p o ramien iu Tima, wres zcie
o win ął s ię d o o k o ła jeg o g ło wy . Tim zamk n ął o czy , czu jąc n a twarzy mięs is ty języ k i ś lin ę ty ran o zau ra! Go rący , mo k ry jęzo r ś mierd ział jak mo cz. Ty ran o zau r zaczął p o wo li ciąg n ąć Tima w s tro n ę o twartej p as zczy ! – Timmy ! Tim n ie mó g ł o d p o wied zieć, b o jeg o u s ta zas łan iał czarn y języ k p o two ra. Otwo rzy ł o czy . Wid ział, ale n ie mó g ł mó wić. Sio s tra p o ciąg n ęła g o za ramię. – Timmy , ch o d ź! J ęzo r wciąg n ął g o w p as zczę. Ty ran o zau r p ars k n ął i Tim p o czu ł n a n o g ach g o rący o d d ech . Lex też g o ciąg n ęła, ale n ie miała tak iej s iły jak języ k ty ran o zau ra. Tim wy rwał s ię s io s trze i złap ał jęzo r o b iema ręk ami, p ró b u jąc zs u n ąć g o s o b ie z g ło wy . Nie mó g ł g o ru s zy ć. Wb ijał n o g i w s k aln ą p ó łk ę, jed n ak ciąg le s ię p o n iej p rzes u wał. Lex o b jęła b rata i zaczęła ciąg n ąć z całej s iły w ty ł, k rzy cząc. Nie mo g li n ic zro b ić. Tim miał p rzed o czami g wiazd y . Po czu ł d ziwn y s p o k ó j. Wied ział, co b ęd zie d alej, i że tak s ię p o p ro s tu s tan ie. – Timmy ? I n ag le jęzo r zwio tczał i o d win ął s ię, o p ad ając b ezwład n ie n a s k aln ą p ó łk ę. Tim zo b aczy ł n a s wo im u b ran iu o b rzy d liwą s p ien io n ą ś lin ę. Pas zcza ty ran o zau ra zamk n ęła s ię, p rzy g ry zając języ k , z k tó reg o try s n ęła ciemn a k rew! Z n o zd rzy p o two ra d o b y wało s ię s ap an ie. – Co o n wy p rawia?! – k rzy k n ęła p rzerażo n a Lex . Og ro mn ias ty łeb ty ran o zau ra p o wo lu tk u zaczął s ię co fać. J eg o s zczęk a żło b iła w b ło cie g łęb o k i ś lad . Wres zcie zn ik ła za ś cian ą wo d y .
STEROWNIA – No , to o k iełzn aliś my ty ran o zau ra – s k o men to wał z u lg ą J o h n Arn o ld . Op ad ł n a o p arcie fo tela i z u ś miech em zap alił o s tatn ieg o p ap iero s a z p aczk i, zg n iatając ją. Oto k o n iec k ło p o tó w – w Park u J u rajs k im zn ó w zap an o wał p o rząd ek . Wy s tarczy p rzewieźć n iep rzy to mn eg o ty ran o zau ra, g d zie jeg o miejs ce. – Sk u rwy s y n – zak lął Ro b ert, wp atru jąc s ię w mo n ito r. – A jed n ak g o trafiłem! – Od wró cił s ię i s p o jrzał n a Do n ald a. – Po trzeb a b y ło g o d zin y , żeb y ś ro d ek u s p o k ajający zwalił g o z n ó g . – W tej p o zy cji ty ran o zau r mo że s ię u to p ić – zau waży ł Hen ry , o b s erwu jąc wid o k
n a ek ran ie. – Nie u to n ie – zap ewn ił Ro b ert. – Nig d y n ie wid ziałem zwierzęcia, k tó re b y ło b y tru d n iej zab ić. – Ob awiam s ię, że trzeb a tam p o jech ać i p rzewieźć g o n a wy b ieg – zau waży ł J o h n . – Zro b imy to – p o twierd ził Ro b ert, ch o ć wcale n ie b y ł z teg o zad o wo lo n y . – To d ro g ie zwierzę. – Wiem, że jes t wart g ru b ą k as ę – b u rk n ął Ro b ert. J o h n o d wró cił g ło wę i p o p atrzy ł triu mfu jąco n a Do n ald a. – Ch ciałb y m zazn aczy ć, że właś n ie o p an o waliś my s y tu ację w Park u J u rajs k im – p o wied ział. – Niezależn ie o d teg o , co p rzewid y wał mo d el matematy czn y p ro fes o ra M alco lma. M amy teraz p ełn ą k o n tro lę n ad wy d arzen iami. – A to co ? – Do n ald ws k azał ek ran za g ło wą in ży n iera. Arn o ld p o p atrzy ł. W lewy m g ó rn y m ro g u ek ran u wy ś wietlały s ię k o mu n ik aty d o ty czące s tan u s y s temu , czy li zwy k le p o p ro s tu n ic. Lecz teraz J o h n ze zd u mien iem zo b aczy ł, że mig a żó łty n ap is : NISKI STAN ZASIL. AWARYJ . Z p o czątk u n ie ro zu miał, o co ch o d zi. Dlaczeg o miały b y b y ć jak ieś k ło p o ty z zas ilan iem awary jn y m, s k o ro ws zy s tk o p racu je n a g łó wn y m? M o że s y s tem p rzep ro wad ził ru ty n o wą k o n tro lę zas ilan ia awary jn eg o i o k azało s ię, że ak u mu lato ry s ą b lis k ie ro zład o wan ia lu b mo że w zb io rn ik ach b y ło n iewiele p aliwa. – Hen ry , zo b acz – J o h n p o k azał k o mu n ik at. – Dlaczeg o p ark p racu je n a zas ilan iu awary jn y m? – zd ziwił s ię Hen ry . – J ak to ? Nie p racu je. – Wy g ląd a n a to , że p racu je. – Niemo żliwe. – Wy d ru k u j zap is s tan u s y s temu . – Sy s tem k o mp u tero wy Park u J u rajs k ieg o o d n o to wy wał p o s zczeg ó ln e zd arzen ia z o s tatn ich p aru g o d zin i mo żn a b y ło wy d ru k o wać ich lis tę. J o h n wcis n ął g u zik , zas zu miała d ru k ark a. Hen ry p o d s zed ł d o n iej. J o h n wp atry wał s ię w ek ran – k o mu n ik at s ię zmien ił. Przes tał mig ać, s tał s ię czerwo n y i g ło s ił: WYCZERP. ZASIL. AWARYJ . To warzy s zy ły temu cy fry : o d liczan ie o d d wu d zies tu w d ó ł. – Co s ię, d o d iab ła, d zieje?! ***
Tim p o d s zed ł p o wo li d o s k raju wo d o s p ad u i o s tro żn ie wy jrzał p o za k rawęd ź wo d n ej ś cian y . Zo b aczy ł u n o s ząceg o s ię b ezwład n ie n a wo d zie ty ran o zau ra, leżał n a boku. – M am n ad zieję, że zd ech ł – o d ezwała s ię Lex . Nie zd ech ł – Tim wid ział, że p ierś p o two ra s ię p o ru s za, a jeg o n ib y -ręk a d rg a. Ale n a p ewn o zwierzęciu co ś s ię s tało . Po ch wili Tim zau waży ł ch y b a małą b iałą s trzy k awk ę wb itą w ty ln ą częś ć łb a d in o zau ra, k o ło o two ru s łu ch o weg o . – Kto ś s trzelił w n ieg o p o cis k iem u s y p iający m – wy jaś n ił s io s trze Tim. – Całe s zczęś cie, b o o mało n as n ie zjad ł! Tim p rzy g ląd ał s ię o d d y ch ającemu z tru d em ty ran o zau ro wi. Zd ziwił s ię, ale wid o k o lb rzy mieg o s two ra w tak o p łak an y m s tan ie zas mu cił g o . Tim n ie ch ciał, żeb y d in o zau r u marł. – To n ie jeg o win a – s zep n ął. – Nie, w o g ó le! – zad rwiła Lex . – O mało n as n ie zjad ł, i to n ie jeg o win a! – To d rap ieżn ik – zwierzę mięs o żern e. Ro b i to , co mu s i. – J ak b y ś s ied ział teraz w jeg o b rzu ch u , to b y ś tak n ie p o wied ział. Hu k wo d o s p ad u s ię zmien ił. Do tej p o ry p rawie o g łu s zał, a teraz p rzy cich ł. Stru mień wo d y zro b ił s ię cień s zy , p o tem ty lk o ciu rk ało … aż p rzes tało . – Timmy , wo d o s p ad p rzes tał lecieć! – zd ziwiła s ię Lex . Wo d a k ap ała ty lk o jak z n ied o k ręco n eg o k ran u . Tim i Lex s tali p rzy p ełn ej mas zy n wn ęce w s k ałach i p atrzy li w d ó ł. – Przecież wo d o s p ad n ie mo że p rzes tać lecieć – zau waży ła Lex . – M u s ieli wy łączy ć. – Tim p o k ręcił g ło wą. – Kto ś wy łączy ł p o mp y . M as zy n y za ich p lecami cich ły jed n a p o d ru g iej, k o lo ro we ś wiatełk a n a n ich g as ły . Na k o n iec co ś s zczęk n ęło i d rzwi z n ap is em TECHN 0 4 o two rzy ły s ię p o wo li. Wy s zed ł z n ich p ro fes o r Gran t. – Do b ra ro b o ta, d zieciak i – p o ch walił. – Ud ało wam s ię o two rzy ć! – M y n ic n ie zro b iliś my – o d p o wied ziała Lex . – Wy łączy ł s ię p rąd – wy jaś n ił Tim. – Ws zy s tk o jed n o . Ch o d źcie zo b aczy ć, co zn alazłem. *** J o h n p atrzy ł zas zo k o wan y , jak ws zy s tk ie mo n ito ry g ro mad n ie g as n ą, a wraz z n imi – o ś wietlen ie s tero wn i. Ws zy s cy zaczęli k rzy czeć. Ro b ert o d s u n ął żalu zje, żeb y
wp u ś cić d o ś ro d k a ś wiatło s ło ń ca. Hen ry p o k azał wy d ru k . – Patrz – mru k n ął.
– Zamk n ąłeś s y s tem o p iątej trzy n aś cie ran o – tłu maczy ł Hen ry . – A k ied y zn o wu g o u ru ch o miłeś , zaczął p raco wać n a zas ilan iu awary jn y m. – J ezu s M aria! – jęk n ął J o h n . Od p iątej ran o s y s tem an i p rzez ch wilę n ie p raco wał n a zas ilan iu g łó wn y m – w zamian u ru ch o miło s ię awary jn e! Właś ciwie to wcale n ie b y ło d ziwn e, raczej n o rmaln e! Tak o b my ś lili to twó rcy s y s temu : n ajp ierw u ru ch amiał s ię g en erato r zap as o wy , a p o tem za jeg o p o mo cą p o win n o s ię włączy ć g łó wn y ! Dlateg o , że d o ro zru ch u g łó wn eg o g en erato ra p o trzeb n a jes t d u ża mo c. J o h n Arn o ld n ig d y wcześ n iej n ie miał o k azji wy łączać g łó wn eg o zas ilan ia. Kied y
zn ó w zap aliło s ię ś wiatło i zaczęły p raco wać k o mp u tery , n ie p rzy s zło mu d o g ło wy , że zas ilan ie g łó wn e n ie u ru ch o miło s ię s amo czy n n ie! Trzeb a b y ło zro b ić to ręczn ie, w związk u z ty m p rzez cały czas , k ied y s zu k ali ty ran o zau ra i ro b ili mn ó s two in n y ch rzeczy , ws zy s tk ie u rząd zen ia p ark u p raco wały n a zas ilan iu awary jn y m. To b ard zo źle, p o n ieważ… Do p iero teraz J o h n zd ał s o b ie s p rawę ze ws zy s tk ich k o n s ek wen cji s wo jeg o n ied o p atrzen ia! – Co zn aczy to o s trzeżen ie? – s p y tał Ro b ert, p o k azu jąc wers :
– To zn aczy , że s y s tem p o k azał n a mo n ito rach o s trzeżen ie o s tan ie p ło tó w – o d p o wied ział J o h n . – Wid ziałeś je? – Nie. – J o h n p o k ręcił g ło wą. – M u s iałem ro zmawiać z to b ą, k ied y b y łeś w teren ie. Nie wid ziałem. – Ale co to k o n k retn ie zn aczy ? Os trzeżen ie o s tan ie o g ro d zeń . – Hm, n ie zd awałem s o b ie s p rawy , ale u rząd zen ia p ark u p raco wały n a zas ilan iu awary jn y m. Zap as o wy g en erato r jes t za s łab y , żeb y zas ilać o g ro d zen ia, więc s y s tem au to maty czn ie ich n ie włączał. – Pło ty n ie b y ły p o d n ap ięciem? – Ro b ert ś ciąg n ął b rwi. – Nie. – Żad en ? Od p iątej ran o ? Przez całe p ięć g o d zin ?! – No tak . – I o g ro d zen ie wy b ieg u welo cirap to ró w też n ie? – Też n ie – p rzy zn ał z wes tch n ien iem J o h n . – J ezu Ch ry s te, p ięć g o d zin ! – jęk n ął Ro b ert. – Welo cirap to ry mo g ą w tej ch wili b ieg ać s wo b o d n ie p o p ark u ! Kied y ty lk o s k o ń czy ł zd an ie, u s ły s zeli z o d d ali wrzas k . Ro b ert n aty ch mias t zaczął wy d awać p o lecen ia, ch o d ząc s zy b k o p o s tero wn i i ro zd ając ws zy s tk im k ró tk o faló wk i. – J o h n , b ieg n ij d o elek tro wn i i u ru ch amiaj zas ilan ie g łó wn e. Hen ry , s ied ź tu taj, ty lk o ty u mies z rad zić s o b ie ze ws zy s tk imi k o mp u terami. Pan ie Hammo n d – p ro s zę wró cić d o h o telu . Bez d y s k u s ji, ju ż. Zamk n ąć b ramę i n ie wy ch o d zić p o za n ią, d o p ó k i s ię n ie o d ezwę. M u s zę razem z J o h n em zająć s ię welo cirap to rami. – Sp o jrzał n a Do n ald a. – Zn o wu g o to wy n a ry zy k o ?
– Nie za b ard zo … – p rzy zn ał Do n ald b lad y jak ś cian a. – Do b ra. Do h o telu . Ru s zać s ię, ws zy s cy ! – Ale co p an ch ce zro b ić z mo imi d in o zau rami? – jęk n ął Hammo n d . – Py tan ie jes t in n e: co o n e zro b ią z n ami. To p o wied ziaws zy , Ro b ert wy p ad ł n a k o ry tarz i p o b ieg ł d o s wo jeg o g ab in etu . Za n im p o p ęd ził Do n ald . – Zmien iłeś zd an ie? – wark n ął Ro b ert. – Przy d a ci s ię p o mo c. – Niewy k lu czo n e. – Ro b ert o two rzy ł d rzwi o p atrzo n e n ap is em NADZÓR ZWIERZĄT, złap ał wy rzu tn ię rak iet i o two rzy ł k lap ę wb u d o wan ą w ś cian ę. Za n ią czek ało s ześ ć rak iet i s ześ ć cy lin d ry czn y ch p o jemn ik ó w. – Z p iep rzo n y mi welo cirap to rami jes t tak – o d ezwał s ię zn o wu Ro b ert – że ich u k ład n erwo wy jes t ro zp ro s zo n y . Nie zd y ch ają s zy b k o , n awet trafio n e p ro s to w mó zg . I mają b ard zo mo cn ą b u d o wę – g ru b e żeb ra, p rzez k tó re tru d n o wcelo wać w s erce. Tru d n o je też o b ezwład n ić, u s zk ad zając n o g ę czy zad . Wy k rwawiają s ię b ard zo p o wo li. – Ro b ert zaczął wrzu cać rak iety d o p o jemn ik ó w. Po d ał Do n ald o wi s zero k i p as z materiału . – Załó ż to . Do n ald zap iął mo cn o p as , a Ro b ert p o d ał mu rak iety w p o jemn ik ach . – W zas ad zie jed y n y m p ewn y m s p o s o b em zab icia welo cirap to ra jes t ro zerwan ie g o rak ietą n a s trzęp y – tłu maczy ł. – Nies tety , rak iet mamy ty lk o s ześ ć, a welo cirap to ró w w zag ro d zie o s iem. Ch o d źmy . Trzy maj s ię b lis k o mn ie, b o to ty mas z rak iety . Ro b ert wy p ad ł n a k o ry tarz i zn o wu ru s zy ł b ieg iem, p o d ro d ze s p o g ląd ając p o n ad g alerią n a d ro g ę p ro wad zącą d o elek tro wn i. Do n ald b ieg ł za Ro b ertem, ju ż d y s ząc. Zb ieg li n a p arter, wy p ad li n a d wó r i s tan ęli jak wry ci. J o h n Arn o ld tk wił o p arty p lecami o b u d y n ek elek tro wn i. Nap rzeciwk o n ieg o s tały trzy welo cirap to ry ! J o h n złap ał jak iś k ij i wy mach iwał n im, k rzy cząc. Welo cirap to ry ro zs tawiły s ię: jed en zo s tał p o ś ro d k u , d wa o d es zły n a b o k i. Pły n n e ru ch y , s k o o rd y n o wan a ak cja. Do n ald zad rżał ze s trach u . Welo cirap to ry atak u ją razem! Ro b ert k lęk n ął i u mieś cił s o b ie wy rzu tn ię n a ramien iu . – Ład u j! – ro zk azał. Do n ald wło ży ł rak ietę w cy lin d ry czn y m p o jemn ik u d o wy rzu tn i. Bzy k n ęła is k ra – i n ic.
– J ezu , wło ży łeś ją ty łem d o p rzo d u ! – k rzy k n ął Ro b ert, p o ch y lając wy rzu tn ię, i rak ieta wy p ad ła p ro s to w ręce Do n ald a, k tó ry załad o wał zn o wu , ty m razem p rawid ło wo . Welo cirap to ry warczały n a J o h n a – i n ag le jed en wy b u ch ł. J eg o p ierś p o leciała w g ó rę, k rew o b ry zg ała ś cian ę elek tro wn i, jak b y k to ś rzu cił w n ią o lb rzy mim p o mid o rem. Zad , n o g i i o g o n zwierzęcia o p ad ły n a ziemię w k o n wu ls jach . – To je o b u d ziło – mru k n ął Ro b ert. J o h n o d erwał s ię o d ś cian y i ru s zy ł p ęd em d o d rzwi b u d y n k u . Po zo s tałe d wa welo cirap to ry o d wró ciły s ię i rzu ciły w s tro n ę Do n ald a i Ro b erta, zn o wu s ię ro zs tawiając, ab y zaatak o wać z d wó ch s tro n . Ró wn o cześ n ie ro zleg ły s ię wrzas k i o d s tro n y h o telu . – To mo że b y ć k atas tro fa! – jęk n ął Do n ald . – Ład u j! *** Hen ry u s ły s zał jed en , p o tem d ru g i wy b u ch . Po p atrzy ł n a d rzwi s tero wn i. Zaczął ch o d zić międ zy k o n s o lami, p rzy s tan ął. Ch ciał u ciek ać, ale wied ział, że p o win ien zo s tać. Bo jeś li J o h n zd o ła u ru ch o mić zap as o wy g en erato r ch o ćb y n a min u tę, to o n b ęd zie mó g ł u ru ch o mić ze s tero wn i g łó wn y g en erato r. M u s zę zo s tać! – my ś lał. Us ły s zał k rzy k . To ch y b a Ro b ert. *** Uciek ając, Ro b ert p o czu ł o k ro p n y b ó l w k o s tce. Sto czy ł s ię ze s k arp y i wy ląd o wał n a n o g ach . Ob ejrzał s ię i zo b aczy ł, że Do n ald u ciek a w p rzeciwn ą s tro n ę, d o las u . Welo cirap to ry d ały mu s p o k ó j – s k u p iły s ię n a Ro b ercie. By ły n iecałe d wad zieś cia metró w o d n ieg o . Krzy czał n a cały g ło s i b ieg ł, zas tan awiając s ię, d o k ąd , u d iab ła, miałb y u ciec. Wied ział, że d in o zau ry d o p ad n ą g o n ajwy żej za d zies ięć s ek u n d . Dzies ięć s ek u n d . M o że n awet mn iej. *** Ellie mu s iała p o mó c Ian o wi o b ró cić s ię. Hard in g zro b ił mu k o lejn y zas trzy k z
mo rfin y , p o k tó ry m Ian wes tch n ął i o p ad ł n a p lecy – ch y b a z k ażd ą min u tą b y ł co raz s łab s zy . Z k ró tk o faló wk i d o b ieg ały wrzas k i i s tłu mio n e o d g ło s y wy b u ch ó w. – W jak im jes t s tan ie? – s p y tał J o h n Hammo n d , wch o d ząc d o p o k o ju . – Trzy ma s ię – o d p o wied ział Hard in g . – Tro ch ę majaczy . – Nic p o d o b n eg o – zap rzeczy ł Ian . – M am całk o wicie jas n y u my s ł. – Słu ch ali p rzez ch wilę o d g ło s ó w d o ch o d zący ch z g ło ś n ik a. – To b rzmi jak wo jn a. – Welo cirap to ry wy d o s tały s ię z zag ro d y – wy jaś n ił Hammo n d . – Do p rawd y ? – Od d ech Ian a b y ł p ły tk i. – J ak że mo g ło d o teg o d o jś ć? – Po my łk a w o b s łu d ze s y s temu . J o h n Arn o ld n ie zd awał s o b ie s p rawy , że u rząd zen ia p ark u p racu ją n a zas ilan iu awary jn y m i n ap ięcie n a p ło tach b y ło wy łączo n e. – Co ś tak ieg o ? – Id ź d o d iab ła, ty wy n io s ła s zu jo ! – wś ciek ł s ię s tars zy p an . – O ile s o b ie d o b rze p rzy p o min am, p rzewid ziałem, że s k u teczn o ś ć o g ro d zeń zawied zie – d o d ał Ian . – A n iech to s zlag – wes tch n ął Hammo n d , s iad ając i k ręcąc g ło wą. – Z p ewn o ś cią n ie u s zło p ań s k iej u wag i, że to , co s taramy s ię tu o s iąg n ąć, to właś ciwie b ard zo p ro s ta rzecz. Przed k ilk o ma laty ja i mo i ws p ó łp raco wn icy d o s zliś my d o wn io s k u , że jes t mo żliwe o d twarzan ie DNA wy marły ch zwierząt, k lo n o wan ie ich i h o d o wan ie. Wy d ało n am s ię to cu d o wn ą id eą, jak b y p o d ró żą w czas ie, jed y n ą teg o ro d zaju mo żliwo ś cią n a ś wiecie. Po trafiliś my o ży wić d in o zau ry . I p o n ieważ b y ło to d la n as aż tak ek s cy tu jące o raz ró wn o cześ n ie mo żliwe, p rzy s tąp iliś my d o d zieła. Ob jęliś my w p o s iad an ie tę wy s p ę i zrealizo waliś my n as z p o my s ł. Ws zy s tk o to jes t b ard zo p ro s te. – Pro s te? – zad rwił Ian . Nie wiad o mo , s k ąd miał s iłę, b y p o d n ieś ć s ię n a ło k ciach . – „Pro s te". J es t p an jes zcze więk s zy m g łu p cem, n iż my ś lałem. A u ważałem p an a za b ard zo wielk ieg o g łu p ca. – Ian ie… – p ró b o wała u s p o k o ić g o Ellie i s p rawić, b y s ię p o ło ży ł. Ian n ie zamierzał jed n ak s ię p o d d ać. Ws k azał g ło ś n ik , z k tó reg o wciąż d o b ieg ały k rzy k i i wrzas k i. – I co tam s ię d zieje? Tam jes t realizo wan a p ań s k a p ro s ta id ea. J ak że p ro s ta. Two rzy p an n o we fo rmy ży cia, o k tó ry ch n ic p an n ie wie. Do k to r Hen ry Wu n ie zn a n awet n azw zwierząt, k tó re k lo n u je! Nie o b ch o d zą g o tak ie s zczeg ó ły jak n azwa zwierzęcia, n ie mó wiąc o ty m, czy m k o n k retn ie to zwierzę jes t! W k ró tk im czas ie
wy h o d o waliś cie d u żą ich liczb ę, n ie u czy cie s ię o n ich n iczeg o , a mimo to o czek u jecie, że b ęd ą wo b ec was u leg łe, p o n ieważ to wy je s two rzy liś cie i w związk u z ty m wy d aje wam s ię, że jes teś cie ich właś cicielami. Zap o min acie, że o n e ży ją, s ą in telig en tn e i n ie mo g ą b y ć wam u leg łe. Zap o min acie, jak mało o n ich wiecie, z jak ą n iek o mp eten cją zab ieracie s ię d o rzeczy , k tó re z tak ą łatwo ś cią n azwał p an p ro s ty mi. Do b ry Bo że! Ian o p ad ł n a p o d u s zk ę i zak as zlał. – Czy wie p an , n a czy m p o leg a zło wład zy , jak ą mają n au k o wcy ? – ciąg n ął. – Owa wład za to jed n a z fo rm o d zied ziczo n eg o b o g actwa. A wie p an , jak imi d u p k ami s ą lu d zie b o g aci o d u ro d zen ia? Zaws ze. – O czy m o n mó wi? – ziry to wał s ię Hammo n d . Hard in g mach n ął ręk ą n a zn ak , że M alco lm b red zi, lecz ten s p o jrzał z u k o s a i o d p o wied ział n a p y tan ie: – Wy jaś n ię p an u , o czy m mó wię. Otó ż wład za wy mag a n a o g ó ł p o ważn y ch p o ś więceń ze s tro n y teg o , k to jej p rag n ie. Tak i czło wiek p rzech o d zi p rzez s to p ień , mo żn a p o wied zieć, czelad n ik a, awan s wy mag a o d n ieg o wielo letn iej d y s cy p lin y . Niezależn ie o d teg o , o jak ą wład zę ch o d zi. Czy ch ce s ię zo s tać p rezes em s p ó łk i, p o s iad aczem czarn eg o p as a w k arate, czy też wielk im au to ry tetem d u ch o wy m, ab y o s iąg n ąć to , czeg o s ię p rag n ie, trzeb a p o ś więcić n a to mn ó s two czas u , n au k i i wy s iłk u . I k o n ieczn a s taje s ię rezy g n acja z wielu in n y ch rzeczy . Cel mu s i b y ć n ajważn iejs zy . A k ied y ju ż wres zcie s ię g o o s iąg n ie, n ik t g o czło wiek o wi n ie o d b ierze, p o n ieważ zamies zk u je o n w czło wiek u jak o rezu ltat d łu g o trwałej d y s cy p lin y … In teres u jącą cech ą całeg o o weg o p ro ces u jes t to , że w czas ie, w k tó ry m k to ś zd o b y ł u miejętn o ś ć zab ijan ia lu d zi g o ły mi ręk ami, ró wn o cześ n ie d o jrzał w tak im s to p n iu , że n ig d y n ie u ży je tej u miejętn o ś ci w n iero zważn y s p o s ó b . A więc teg o ro d zaju wład za ma imman en tn ie wb u d o wan ą s amo k o n tro lę. Dy s cy p lin a k o n ieczn a d o o s iąg n ięcia celu zmien ia czło wiek a n a ty le, że n ie b ęd zie n ad u ży wał wład zy . J ed n ak z wład zą n au k o wca jes t p o d o b n ie jak z o d zied ziczo n ą fo rtu n ą – b ez k o n ieczn o ś ci d łu g o trwałeg o u trzy my wan ia d y s cy p lin y zd o b y ło s ię co ś , czeg o p o tęg a jes t zn aczn a. Przeczy tał p an wy n ik i b ad ań in n y ch n au k o wcó w i o d razu mo że p an ro b ić n as tęp n y k ro k . J u ż w b ard zo mło d y m wiek u . M o żn a o s iąg ać s zy b k ie p o s tęp y . W ty m p rzy p ad k u s amo d y s cy p lin a u trzy my wan a p rzez całe d ek ad y ży cia n ie jes t k o n ieczn a. I n ie ma czeg o ś tak ieg o jak mis trzo s two – s tary ch n au k o wcó w zwy czajn ie s ię ig n o ru je. Nie ma mo wy o żad n ej p o k o rze wo b ec n atu ry . W n au ce o b o wiązu je filo zo fia „wzb o g ać s ię jak n ajs zy b ciej" „jak n ajp ręd zej s tań s ię s ławn y ".
Os zu k u j, k łam, fałs zu j, ws zy s tk o jes t d o zwo lo n e. I p rzez two je włas n e s u mien ie, i w o czach two ich k o leg ó w. Nik t n ie b ęd zie cię k ry ty k o wał, n ik t n ie p o s tęp u je wed łu g żad n y ch s tan d ard ó w! Ws zy s cy p ró b u ją jed y n ie teg o s ameg o : d o k o n ać czeg o ś wielk ieg o i o s iąg n ąć to jak n ajs zy b ciej. Nau k o wiec mo że s tan ąć n a ramio n ach o lb rzy mó w i d zięk i temu s zy b k o czeg o ś d o k o n ać. Czło wiek n awet n ie wie, co zro b ił, a ju ż zd ąży ł to o g ło s ić, o p aten to wać i s p rzed ać. A n ab y wca? On ma w s o b ie jes zcze mn iej d y s cy p lin y n iż n au k o wiec. Nab y wca zwy czajn ie k u p u je s o b ie d an ą wład zę, jak k ażd y to war. Nawet n ie p rzech o d zi mu p rzez my ś l, że w całej s p rawie mo że b y ć p o trzeb n a jak ak o lwiek d y s cy p lin a. – Wiecie, o czy m o n mó wi? – s p y tał Hammo n d . Ellie p o k iwała g ło wą. – A ja n ie mam p o jęcia. – Ujmę to p ro ś ciej – o d p o wied ział Ian . – M is trz k arate n ie zab ija lu d zi g o ły mi ręk ami. Nie traci n ad s o b ą p an o wan ia i n ie mo rd u je żo n y . Zab ó jca to o s o b a, k tó ra n ie ma w s o b ie d y s cy p lin y , h amu lcó w i k tó ra n ab y ła s wo ją wład zę w p o s taci tan iej s p lu wy . I właś n ie ten d ru g i ro d zaj wład zy mają n au k o wcy . Tak i jes t d u ch n au k i, o n a n a to zezwala. I d lateg o p an my ś li s o b ie, że s two rzen ie Park u J u rajs k ieg o jes t p ro s te. – Bo b y ło p ro s te! – zd en erwo wał s ię s tars zy p an . – Tak ? To d laczeg o ws zy s tk o s ię p o s y p ało ? *** J o h n Arn o ld , k tó remu k ręciło s ię w g ło wie o d s tras zliweg o n ap ięcia, o two rzy ł d rzwi elek tro wn i i zn alazł s ię w ś ro d k u . J ezu , zu p ełn ie ciemn o ! Po win ien em b y ł p rzecież d o my ś lić s ię, że n ie b ęd zie tu ś wiatła… Owiało g o ch ło d n e p o wietrze, w d o le ziała o g ro mn a, s ięg ająca d wa p iętra p o n iżej p o zio mu ziemi czelu ś ć. M u s zę zn aleźć p o mo s t, my ś lał. Os tro żn ie, b o in aczej s p ad n ę i s k ręcę k ark . Po mo s t. Pró b o wał wy macać d ro g ę, czu jąc s ię jak ś lep iec, lecz p o ch wili zd ał s o b ie s p rawę, że zad an ie jes t n iewy k o n aln e. M u s i jak imś s p o s o b em o ś wietlić elek tro wn ię. Wró cił d o d rzwi i u ch y lił je n a d zies ięć cen ty metró w. Dawało to wy s tarczającą ilo ś ć ś wiatła. Ty lk o że d rzwi s ame s ię zamy k ały . J o h n zd jął b u t i wcis n ął g o międ zy d rzwi a framu g ę. Ru s zy ł w s tro n ę całk iem d o b rze wid o czn eg o p o mo s tu . Szed ł p o n ieró wn ej metalo wej p o wierzch n i, s ły s ząc, jak s tu k a w n ią ty lk o jed en jeg o b u t. Przy n ajmn iej
wid zę, p o cies zał s ię. Zo b aczy ł p rzed s o b ą s ch o d y p ro wad zące w d ó ł, d o g en erato ró w. J es zcze d zies ięć metró w. Nag le zn ó w zro b iło s ię ciemn o . J o h n o d wró cił s ię i zo b aczy ł, że s n o p ś wiatła zo s tał zas ło n ięty welo cirap to ra. Gro źn y d in o zau r p o ch y lił g ło wę i u ważn ie p o wąch ał b u t.
p rzez
*** Hen ry ch o d ził tam i z p o wro tem p o s tero wn i. Do ty k ał p alcami k lawiatu r k o mp u teró w, ek ran ó w. Nie b y ł w s tan ie s ię zatrzy mać. O mało n ie o s zalał ze zd en erwo wan ia. Po wtó rzy ł s o b ie k o lejn e k ro k i, jak ie b ęd zie mu s iał p o d jąć. Trzeb a d ziałać s zy b k o . Kied y ty lk o u ru ch o mi s ię p ierws zy k o mp u ter, wy wo łam… – Hen ry ! – d o b ieg ł z k ró tk o faló wk i zn iek s ztałco n y g ło s . – J es tem! – zg ło s ił s ię. – J es t p rąd ? – To b y ł M u ld o o n . M ó wił jak o ś in aczej n iż zwy k le. J ak b y mn iej s tan o wczo , z mn iejs zą en erg ią. – Nie – o d p o wied ział Hen ry , u ś miech ając s ię. Cies zy ł s ię, że Ro b ert ży je. – J o h n o wi ch y b a u d ało s ię d o s tać d o elek tro wn i. Ale n ie wiem, co d alej. – A g d zie ty jes teś ? – Tk wię. – Słu ch am? – Tk wię wciś n ięty w p iep rzo n ą ru rę! M am tu b ard zo zain teres o wan e mn ą to warzy s two . *** Prawie zaty k am tę ru rę, my ś lał Ro b ert. Ko ło b u d y n k ó w leżał s to s ru r k an alizacy jn y ch . Ro b ert zd ąży ł ws u n ąć s ię d o n ajb liżs zej z n ich , czo łg ając s ię jak p o tu ln a o fiara. Ru ry miały metr ś red n icy , Ro b erto wi ch o lern ie tru d n o b y ło s ię d o tak iej zmieś cić. Ale p rzy n ajmn iej welo cirap to ry n ie miały jak d o n iej wejś ć. Ty m b ard ziej że o d s trzelił jed n emu n o g ę, b o b y ł za b ard zo ciek awy , co jes t w ru rze. Drap ieżn ik o d leciał n a b o k z ry k iem b ó lu i teraz jeg o p o b raty mcy trak to wali Ro b erta z res p ek tem. Żało wał ty lk o , że n ie zaczek ał z n aciś n ięciem s p u s tu , aż welo cirap to r p o k aże łeb w wy lo cie ru ry . Ro b ert miał jes zcze s zan s ę s ię teg o d o czek ać, b o teraz k o ło s to s u ru r k ręciły s ię
trzy czy cztery welo cirap to ry , warczały i ry czały z ró żn y ch s tro n . – Tak , to warzy s two mi n ie o d p u s zcza – p o twierd ził, mó wiąc d o k ró tk o faló wk i. – Czy J o h n ma p rzy s o b ie rad io ? – s p y tał Hen ry . – Wątp ię. Sied ź tam p o p ro s tu i ws zy s tk o p rzeczek aj. Ro b ert wp ełzł d o ru ry ty łem i n ie wied ział, co jes t za n im. Wy p ełn iał ru rę n a ty le, że n ie mó g ł s ię o b ró cić. M iał n ad zieję, iż żad en welo cirap to r n ie zd o ła d o s ięg n ąć d o jeg o n ó g . J ezu s M aria… Zd ecy d o wan ie n ie p o d o b ała mu s ię my ś l, że d rap ieżn ik mó g łb y wy s zarp ać mu n o g i… *** J o h n co fał s ię p o mo s tem, a welo cirap to r zb liżał s ię n ies p ies zn ie o d d alo n y o trzy metry o d n ieg o . By ło ciemn o , ale J o h n d o b rze s ły s zał s tu k o t ś miercio n o ś n y ch s zp o n ó w o metal. Zwierzę n ajwy raźn iej zach o wy wało o s tro żn o ś ć. J o h n wied ział, że welo cirap to ry mają d o b ry wzro k , jed n ak metalo we p o d ło że i n iezn an e zap ach y mas zy n p es zy ły d rap ieżn ik a. J eg o n iep ewn o ś ć to mo ja jed y n a s zan s a! – my ś lał J o h n . J eś li zd o łam d o trzeć d o s ch o d ó w i zejś ć p iętro n iżej… Przecież welo cirap to r n ie b ęd zie u miał zejś ć p o wąs k ich i s tro my ch s ch o d ach . J o h n o b ejrzał s ię p rzez ramię. Po g rążo n e w p ó łmro k u s ch o d y b y ły d wa k ro k i za n im. Ud ało s ię! Złap ał s ię p o ręczy i zaczął zb ieg ać p o metalo wy ch s to p n iach p rawie tak s tro my ch jak d rab in a. Wres zcie p o czu ł p o d s to p ami b eto n . Welo cirap to r warczał, s fru s tro wan y , s ied em metró w wy żej, n a p o mo ś cie. – Kiep s k a s p rawa, ch ło p ie – rzu cił p o d ad res em zwierzęcia J o h n i o d wró cił s ię w s tro n ę mas zy n . Ak u rat b ard zo b lis k o s ch o d ó w s tał zap as o wy g en erato r. Nawet p rzy tak n ik ły m ś wietle b y ło g o wid ać. Nag le za p lecami J o h n a ro zleg ło s ię g łu ch e u d erzen ie. J o h n s ię o d wró cił. Na b eto n ie s tał welo cirap to r. I warczał. Zes k o czy ł ze s ch o d ó w! J o h n ro zejrzał s ię za jak ąś b ro n ią, ale n ag le zo s tał p rzewró co n y p o tężn y m u d erzen iem n a p lecy . Co ś ciężk ieg o p rzy cis k ało mu p ierś , n ie mó g ł o d d y ch ać. Zro zu miał, że d rap ieżn ik n a n im s to i! Po tem p o czu ł, jak d u że s zp o n y o rzą jeg o p ierś , o wio n ął g o n ieś wieży o d d ech wy d o b y wający s ię z p o ch y lającej s ię n ad n im p as zczy … Otwo rzy ł u s ta, żeb y wrzas n ąć!
*** Ellie ś cis k ała o b iema d ło ń mi k ró tk o faló wk ę i n as łu ch iwała. Do h o telu p rzy b ieg ło d wó ch k o lejn y ch k o s tary k ań s k ich ro b o tn ik ó w; ch y b a wied zieli, że tu b ęd ą b ezp ieczn i. J ed n ak w ciąg u o s tatn ich k ilk u min u t n ie p o jawił s ię n ik t więcej. I n a d wo rze zro b iło s ię cis zej. – Ile czas u min ęło ? – o d ezwał s ię w rad iu g ło s Ro b erta M u ld o o n a. – Niecałe p ięć min u t – o d p o wied ział d o k to r Hen ry Wu . – Do tej p o ry J o h n zd ąży łb y ju ż u ru ch o mić g en erato r – o cen ił M u ld o o n . – Nie wiad o mo , czy to zro b i. M as z jak ieś p o my s ły ? – Nie. – A wies z, co z Do n ald em? – J es tem. – To zg ło s ił s ię Gen n aro . – Gd zie jes teś , k u rwa mać? – Id ę d o elek tro wn i. Ży cz mi s zczęś cia. *** Do n ald k u cn ął w k rzak ach i n as łu ch iwał. Tu ż p rzed n im b ieg ła wy s ad zan a d rzewami ś cieżk a p ro wad ząca d o g łó wn eg o b u d y n k u . Elek tro wn ia b y ła n a ws ch ó d o d n ieg o . W g ałęziach ćwierk ały p tak i, wo k ó ł u n o s iła s ię lek k a mg iełk a. Do n ald u s ły s zał ry k welo cirap to ra, ale o d leg ły , d o b ieg ł g d zieś z p rawej. Do n ald p o d n ió s ł s ię i s k o czy ł międ zy d rzewa, o d d alając s ię o d ś cieżk i. W u s zach ro zb rzmiewały mu s ło wa Ro b erta M u ld o o n a: „Go to wy n a ry zy k o ?". Nie za b ard zo . Có ż,
Do n ald
n ie
był
p rzy g o to wan y
na
s tawian ie
czo ła
ś mierteln emu
n ieb ezp ieczeń s twu . J ed n ak p rzy n ajmn iej miał p lan , ch o ć to , czy u d a s ię g o zrealizo wać, b y ło b ard zo n iep ewn e. J eś li b ęd ę s ię trzy mał n a p ó łn o c o d g łó wn eg o k o mp lek s u b u d y n k ó w, my ś lał, p o d ejd ę d o elek tro wn i o d ty łu . Ws zy s tk ie welo cirap to ry s ą p ewn ie b lis k o p o zo s tały ch b u d y n k ó w, n a p o łu d n ie o d tamteg o miejs ca. Nie mają p o wo d u węs zy ć p o d żu n g li. A p rzy n ajmn iej tak ą mam n ad zieję. Do n ald s zed ł n ajcis zej, jak u miał, p rzes tras zo n y ty m, że mimo ws zy s tk o ro b i o k ro p n ie d u żo h ałas u . Z tru d em zmu s ił s ię d o zwo ln ien ia k ro k u , s erce waliło mu jak mło tem. Zaro ś la b y ły b ard zo g ęs te, o g ran iczały wid o czn o ś ć d o d wó ch metró w.
Zaczął s ię n iep o k o ić, że min ie elek tro wn ię i n ie b ęd zie mó g ł jej zn aleźć. Po ch wili d o s trzeg ł jed n ak z p rawej wzn o s zący s ię p o n ad p almami s zczy t b u d y n k u . Zb liży ł s ię d o n ieg o i o b s zed ł jeg o ró g . Od n alazł d rzwi i zajrzał d o ś ro d k a – w elek tro wn i b y ło b ard zo ciemn o . Po tk n ął s ię o co ś . M ęs k i b u t. Do n ald ś ciąg n ął b rwi. Otwo rzy ł d rzwi n a całą s zero k o ś ć i ru s zy ł w g łąb p o mies zczen ia. Przed s o b ą zo b aczy ł p o mo s t. Co d alej? Przecież n ie wiem, g d zie jes t g en erato r. A k ró tk o faló wk ę zg u b iłem p o d ro d ze. Ch o lera jas n a! M o że g d zieś tu taj jes t jak aś k ró tk o faló wk a? A jeś li n ie, zn ajd ę p o p ro s tu g en erato r, my ś lał. Wied ział, jak wy g ląd a g en erato r. Pewn ie b y ł g d zieś n a d o le, p o n iżej p o zio mu ziemi. Do n ald o d n alazł s ch o d k i. Na d o le b y ło jes zcze ciemn iej, p rawie n ic n ie wid ział. Szed ł p o o mack u , d o ty k ając jak ich ś ru r i o s łan iając g ło wę, żeb y s ię n ie u d erzy ć. Nag le u s ły s zał warczen ie jak ieg o ś zwierzęcia! Zamarł. Nas łu ch iwał, ale o d g ło s s ię n ie p o wtó rzy ł. Do n ald o s tro żn ie ru s zy ł n ap rzó d . Po czu ł, że co ś k ap ie mu n a ręk ę. By ło ciep łe, ch y b a ciep ła wo d a. Do tk n ął cieczy . Lep k a. Po wąch ał. Krew! Sp o jrzał w g ó rę i zo b aczy ł welo cirap to ra s ied ząceg o z metr n ad jeg o g ło wą n a ru rach , jak n a g rzęd zie. Krew k ap ała z jeg o s zp o n ó w. Czy jes t ran n y ? Do n ald p o czu ł s ię tak , jak b y d als zy ro zwó j wy p ad k ó w w o g ó le g o n ie d o ty czy ł. A p o tem rzu cił s ię d o u cieczk i – ale welo cirap to r o d razu s k o czy ł mu n a p lecy , p rzy g n iatając g o . Do n ald b y ł mu s k u larn y m i s iln y m mężczy zn ą. Nap iął mięś n ie i zrzu cił z s ieb ie d rap ieżn ik a, p o czy m o d to czy ł s ię p o b eto n ie w p rzeciwn ą s tro n ę. Sp o jrzał i zo b aczy ł, że d in o zau r leży n a b o k u i d y s zy . Tak , jes t ran n y . Do n ald n ie wied ział d laczeg o , ale co ś s tało s ię welo cirap to ro wi w n o g ę. Zab ij g o ! Do n ald zerwał s ię i ro zejrzał w p o s zu k iwan iu jak iejś b ro n i. Drap ieżn ik wciąż leżał i d y s zał. Co tu mo g ło b y p o s łu ży ć za b ro ń ?! Kied y Do n ald zn o wu s ię o d wró cił, zwierzęcia n ie b y ło . J ed n ak zaraz p o tem w p o d ziemn ej s ali ro zleg ł s ię ry k . Do n ald zato czy ł p ełn e k o ło , wy ciąg ając ręce n a b o k i. Nag le p o czu ł o s try b ó l w p rawej d ło n i.
Zęb y . Po twó r z p rzes zło ś ci właś n ie g o g ry zł! Din o zau r s zarp n ął łb em i Do n ald u p ad ł n a b eto n . *** Ian b y ł zlan y p o tem. Leżał w łó żk u i s łu ch ał ro zmó w p ro wad zo n y ch p rzez k ró tk o faló wk i. – J es t co ś ? – s p y tał Ro b ert M u ld o o n . – Czy co k o lwiek tu d ziała? – Nie, i n ic o n ik im n ie wiem – o d p arł Hen ry Wu . – Ku rwa. Zn ó w n as tąp iła p au za. – Nie mo g ę s ię d o czek ać, aż u s ły s zę, jak i jes t jeg o n o wy p lan – p o wied ział z wes tch n ien iem Ian . – Ch ciałb y m, żeb y ws zy s cy zn aleźli s ię w h o telu – o d ezwał s ię zn o wu M u ld o o n – i żeb y ś my mo g li s ię tam p rzeg ru p o wać. Ale n ie wiem, jak to zro b ić. – Przed b u d y n k iem, w k tó ry m jes tem, s to i jeep – p o wiad o mił Hen ry . – Gd y b y m d o cieb ie p o d jech ał, zd o łałb y ś ws k o czy ć? – M o że. Ale wted y o p u ś ciłb y ś s wo ją p lacó wk ę w s tero wn i. – I tak n a wiele s ię tu n ie p rzy d aję. – Nies tety , to p rawd a – wes tch n ął Ian . – Stero wn ia b ez p rąd u to n ie s tero wn ia. – Do b ra – zd ecy d o wał Ro b ert. – Sp ró b u jmy . Ale n ie wy g ląd a to d o b rze. – To w o g ó le n ie wy g ląd a d o b rze – d o d ał s wo je leżący w łó żk u Ian . – To wy g ląd a n a k atas tro fę. – Welo cirap to ry b ęd ą n as g o n ić – zau waży ł Hen ry . – I tak n ie mamy in n eg o wy jś cia – s k wito wał Ro b ert. – Leć d o jeep a. Kró tk o faló wk a u cich ła, Ian zamk n ął o czy i o d d y ch ał p o wo li, żeb y zeb rać s iły . – Us p o k ó j s ię – s zep n ęła Ellie. – Po p ro s tu n ie p rzejmu j s ię tak . – Wiecie, o czy m tak n ap rawd ę ws zy s cy ro zmawiamy ? – zaczął zn o wu Ian . – Ws zy s tk ie te p ró b y zap an o wan ia n ad s y tu acją… To zach o d n ie p o d ejś cie, k tó re jes t realizo wan e o d p ięciu s et lat, miało s wó j p o czątek we Flo ren cji, k tó ra b y ła wó wczas n ajb ard ziej d y n amiczn y m mias tem-p ań s twem n a ś wiecie. Wted y ek s cy tu jąca wy d ała s ię id ea, k tó ra leg ła u p o d s taw n au k i, n o wy s p o s ó b p atrzen ia n a rzeczy wis to ś ć – tak i, iż jes t o n a o b iek ty wn a i n ie zależy o d wierzeń czło wiek a czy jeg o n aro d o wo ś ci, lecz p o d leg a racjo n aln y m reg u ło m. Zało żen ie to d ało lu d zio m b ard zo o b iecu jące n ad zieje n a p rzy s zło ś ć. Do min u jący o d wielu s tu leci ś red n io wieczn y s p o s ó b
my ś len ia d o b ieg ł k o ń ca. Śred n io wieczn y ś wiat feu d aln ej p o lity k i, relig ijn y ch d o g mató w i u p rzed zeń p ad ł n a k o lan a p rzed n o wo p o ws tałą n au k ą. Do s zło d o teg o g łó wn ie z p o wo d u is to tn ej d y s fu n k cjo n aln o ś ci ś red n io wieczn eg o ś wiata. Ten s tary ś wiat n ie b y ł efek ty wn y ek o n o miczn ie, n ie s tarczał ju ż lu d zio m za p o ży wk ę in telek tu aln ą i n ie p as o wał d o n o weg o ś wiata, k tó ry ju ż zaczy n ał fu n k cjo n o wać. Ian zak as zlał. – Nato mias t d ziś – p o d jął – to n au k a s tan o wi s y s tem wierzeń o b o wiązu jący ju ż o d s etek lat. I p o d o b n ie jak d awn iej s y s tem ś red n io wieczn y tak d ziś n au k a p rzes taje p o wo li p rzy s tawać d o ws p ó łczes n eg o ś wiata. Uro s ła w tak wielk ą s iłę, że zaczy n amy d o s trzeg ać g ran ice jej mo żliwy ch p rak ty czn y ch zas to s o wań . W d u ży m s to p n iu właś n ie d zięk i n au ce miliard y lu d zi ży ją o b ecn ie we ws p ó ln y m, mały m ś wiecie, g ęs to zalu d n io n y m, k o mu n ik u jąc s ię ze s o b ą. J ed n ak n au k a n ie jes t w s tan ie p o mó c n am w p o d ejmo wan iu d ecy zji w s p rawie teg o , co p o win n iś my z ty m ś wiatem ro b ić an i jak ży ć. Nau k o wcy p o trafią zb u d o wać reak to r ato mo wy , jed n ak n ie u mieją n am p o wied zieć, że n ie p o win n iś my g o b u d o wać. Two rzą p es ty cy d y , ale n ie mó wią, żeb y ich n ie u ży wać. I n as z mały ś wiat zaczy n a s ię ro b ić b ard zo zan ieczy s zczo n y – p o wietrze, wo d a, ziemia – a ws zy s tk o to z p o wo d u n au k i, n ad k tó rą n ik t n ie p o traf zap an o wać. – Ian wes tch n ął. – Przy n ajmn iej to jes t o czy wis te d la ws zy s tk ich . Zap ad ło milczen ie, Ian leżał z zamk n ięty mi o czami i o d d y ch ał z wy s iłk iem. Po ch wili Ellie wy d ało s ię, że matematy k w k o ń cu zas n ął. J ed n ak o n zn o wu s ię zerwał. – Ró wn o cześ n ie zn ik ło wielk ie in telek tu aln e u s p rawied liwien ie n au k i – mó wił d alej. – Od czas ó w Newto n a i Kartezju s za n au k a zd ąży ła ro zto czy ć p rzed n ami wizję całk o witej k o n tro li n ad ws zy s tk im. Nio s ła ze s o b ą p rześ wiad czen ie, iż ro zu miejąc p rawa rząd zące n atu rą, zd o łamy z czas em zap an o wać n ad k ażd y m zjawis k iem. J ed n ak z b ieg iem d wu d zies teg o wiek u ó w p arad y g mat zaczął s ię ch wiać i p o g rąża s ię w u p ad k u , z k tó reg o ju ż s ię n ie p o d n ies ie. Najp ierw Heis en b erg s fo rmu ło wał zas ad ę n ieo zn aczo n o ś ci, k tó ra u s taliła g ran ice teg o , czeg o mo żemy s ię d o wied zieć o ś wiecie s u b ato mo wy m. Có ż z teg o ? – mo żemy rzec. Nik t z n as n ie ży je w ś wiecie s u b ato mo wy m, więc ta n ieo zn aczo n o ś ć n ie ma d la n as żad n eg o p rak ty czn eg o zn aczen ia. Pó źn iej p rzy s zło twierd zen ie Gö d la, wy zn aczając g ran ice matematy k i – a ta jes t języ k iem fo rmaln y m n au k i. Wcześ n iej matematy cy s ąd zili, że ich języ k cech u je s zczeg ó ln a, imman en tn a p rawd ziwo ś ć, k tó rą mo żn a wy p ro wad zić z p raw lo g ik i. Ob ecn ie wiemy , iż to , co n azy wamy ro zu mo wan iem, jes t jed y n ie czy mś w ro d zaju g ry o arb itraln y ch zas ad ach . Nie jes t o n o tak wy jątk o we, jak n am s ię wy d awało . Wres zcie p o jawiła s ię teo ria ch ao s u . Do wo d zi o n a, iż n as ze ży cie
co d zien n e cech u je n ieo d ro d n a n iep rzewid y waln o ś ć. Zas k ak u je n as o n o jak b u rza, k tó rej n ad ejś cia n ie d a s ię w s p o s ó b p ewn y p rzewid zieć. I tak wielk a, p ięćs etletn ia wizja n au k i jak o n arzęd zia, za k tó reg o p o mo cą d a s ię k o n tro lo wać cały ś wiat, leg ła w n as zy m s tu leciu w g ru zach , o k azu jąc s ię mrzo n k ą. A wraz z n ią zn ik ło u s p rawied liwien ie d la d ziałań n au k o wcó w, racjo n aln y p o wó d , d la k tó reg o p o win n i p ro wad zić s wo je b ad an ia. I d la k tó reg o my p o win n iś my p o s łu s zn ie ak cep to wać to , co ro b ią. Dawn iej n au k a twierd ziła, że wp rawd zie n ie wie jes zcze ws zy s tk ieg o , ale z u p ły wem czas u b ęd zie wied zieć. Teraz wiemy , że to n iep rawd a. Czcza p rzech wałk a. Błęd n e p rzek o n an ie, ró wn ie g łu p ie jak to , k tó re ży wi d zieck o s k aczące z d ach u w p rześ wiad czen iu , iż b ęd zie latało . – M ó wi p an zas k ak u jące rzeczy – s k o men to wał Hammo n d , k ręcąc g ło wą. – J es teś my ś wiad k ami s ch y łk u ery n au k i – p o d s u mo wy wał Ian . – Nau k a zjad a s wó j włas n y o g o n , n is zczy s ama s ieb ie, p o d o b n ie jak b y ło z o ś ro d k ami in n y ch p rzes tarzały ch p arad y g mató w. Wciąż zwięk s zając s wo ją p o tęg ę, n au k a d o wo d zi ró wn o cześ n ie, iż jes t n iezd o ln a d o zy s k an ia to taln ej k o n tro li n ad ws zy s tk im. A d ziś ws zy s tk o d zieje s ię w o g ro mn y m temp ie. Pięćd zies iąt lat temu k ażd y p o d n iecał s ię b o mb ą ato mo wą. To b y ła mo c! Nik t n ie p o trafił wy o b razić s o b ie więk s zej. J ed n ak zaled wie d ek ad ę p o s k o n s tru o wan iu b o mb y ato mo wej zaczęliś my wch o d zić w p o s iad an ie wład zy n ad k o d em g en ety czn y m o rg an izmó w. Po tęg a g en ety k i jes t d alek o więk s za n iż ta, jak ą ma b ro ń jąd ro wa. I wk ró tce ta wład za zn ajd zie s ię w ręk ach k ażd eg o czło wiek a. Traf w n ie w zes tawach d la p as jo n ató w o g ro d n ictwa. W s zk o ln y ch lab o rato riach . W tan ich lab o rato riach , z k tó ry ch k o rzy s tać b ęd ą terro ry ś ci i d y k tato rzy . Zmu s i to k ażd eg o d o p o s tawien ia s o b ie teg o s ameg o p y tan ia: co p o win ien em zro b ić z p o tęg ą, k tó rą mam w ręk ach ? I to właś n ie n ajważn iejs ze p y tan ie, n a k tó re n au k a n ie p o traf u d zielić o d p o wied zi. – I co b ęd zie p o tem? – s p y tała Ellie. – Zmian a – s k wito wał Ian , wzru s zając ramio n ami. – J ak ieg o ro d zaju ? – Ws zy s tk ie p o ważn e zmian y s ą p o d o b n e d o ś mierci. Nie wiad o mo , co jes t p o d ru g iej s tro n ie, d o p ó k i czło wiek s ię tam n ie zn ajd zie. – Ian zamk n ął o czy . – Bied n y czło wiek … – wes tch n ął Hammo n d , k ręcąc g ło wą. Ian tak że wes tch n ął i p o wied ział jes zcze: – Czy zd aje p an s o b ie s p rawę, jak mało p rawd o p o d o b n e jes t to , że o p u ś ci p an tę wy s p ę ży wy ? Do ty czy to zres ztą n ie ty lk o p an a, ale k ażd eg o z n as .
ITERACJA SZÓSTA
Ponowne ustabilizowanie układu może okazać się niemożliwe. Ian M alco lm
Więcej n a: www.eb o o k 4 all.p l
POWRÓT Elek try czn y s iln ik wy ł n a wy s o k ich o b ro tach i mały s amo ch o d zik p ęd ził ciemn y m p o d ziemn y m tu n elem. Alan wcis k ał p ed ał p rzy s p ies zen ia d o o p o ru . W tu n elu n ie b y ło n ic, ty lk o g ład k ie ś cian y , i o d czas u d o czas u k ratk i wen ty lacy jn e, p rzez k tó re wp ad ało n iewiele ś wiatła, p o n ieważ o two ry b y ły u k s ztałto wan e tak , ab y d o ś ro d k a n ie lał s ię d es zcz. J ed n ak b y ło też co ś , co zwró ciło u wag ę Alan a: w wielu miejs cach wid n iały wy s ch n ięte, b iaławe, zwierzęce o d ch o d y . Nie u leg ało wątp liwo ś ci, że w tu n elu p rzeb y wały liczn e zwierzęta. Sied ząca o b o k Alan a Lex o ś wietliła latark ą ty ł p o jazd u , g d zie leżał mały welo cirap to r. – Dlaczeg o o n tak s ap ie? – s p y tała. – Dlateg o , że trafiłem g o p o cis k iem ze ś ro d k iem u s p o k ajający m. – I o n teraz zd ech n ie? – M am n ad zieję, że n ie. – Po co g o zab ieramy ? – Żeb y u d o wo d n ić lu d zio m z o ś ro d k a, że d in o zau ry w p ark u n ap rawd ę s ię ro zmn ażają. – A s k ąd p an wie? – Stąd , że ten jes t mło d y . A p o za ty m to ch ło p iec. – Nap rawd ę? – Lex z zain teres o wan iem p o p atrzy ła n a n iety p o we zwierzę. – Tak . Po ś wieć n o mi tu taj, d o b rze? – Alan p o k azał ręk ę z zeg ark iem. – Któ ra g o d zin a? – Yy … Piętn aś cie p o d zies iątej. – Do b rze. – M amy ty lk o czterd zieś ci p ięć min u t n a zawiad o mien ie k ap itan a s tatk u ! – p rzy p o mn iał Tim. – Zd ąży my w o s tatn iej ch wili – u s p o k o ił Alan . – M y ś lę, że ju ż d o jeżd żamy d o o ś ro d k a. – Nie b y ł p ewn y , ale miał wrażen ie, że tu n el zaczy n a s ię łag o d n ie wzn o s ić. Tak b y ło . I n ag le zalało ich jas k rawe ś wiatło s ło ń ca. – O ran y ! – wy k rzy k n ął Tim.
Oczo m jad ący ch u k azała s ię wielk a, p rzy s ło n ięta lek k ą mg iełk ą b u d o wla. Alan o d razu ro zp o zn ał w n iej g łó wn y b u d y n ek o ś ro d k a mies zczący lab o rato ria, s tero wn ię p ark u i recep cję. Wjech ali z tu n elu p ro s to d o g arażu ! – Hu rra! – zawo łała rad o ś n ie d ziewczy n k a. – Ud ało s ię! Ha! – Po d s k ak iwała n a s ied zen iu , p o d czas g d y Alan p ark o wał. Przy jed n ej ze ś cian s tały k latk i n a zwierzęta, więc ws p ó ln ie p rzen ieś li d o jed n ej p ó łp rzy to mn eg o welo cirap to ra i n alali mu wo d y d o mis k i. Ru s zy li p o s ch o d ach n a g ó rę, n a p arter, g d zie b y ło g łó wn e wejś cie. – Zjem h amb u rg era! – o zn ajmiła Lex . – I fry tk i! I k o k tajl mleczn y , czek o lad o wy ! I ju ż n ie b ęd zie d in o zau ró w! Hu rraa! Gd y zn aleźli s ię n a p arterze, s tan ęli jak wry ci. *** Szk lan e d rzwi b u d y n k u miały p o wy b ijan e s zy b y , a d o h o lu wp ełzła mg iełk a. Tab lica z n ap is em GDY NA ZIEM I PANOWAŁY DINOZAURY wis iała p rzek rzy wio n a n a jed n y m h ak u , s k rzy p iąc n a wietrze. Du ży ro b o t u cieleś n iający ty ran o zau ra leżał p rzewró co n y , jeg o k o ń czy n y s terczały w p o wietrzu , a s p o d ro zd artej p o wło k i wy zierały ru rk i s zk ieletu i k ab le. Na d wo rze o p ró cz p alm b y ło wid ać we mg le jak ieś n iewy raźn e k s ztałty . Tim i Lex o d ru ch o wo s ch o wali s ię za metalo wy m b iu rk iem warto wn ik a. Alan s ięg n ął p o leżącą tam k ró tk o faló wk ę i wy p ró b o wy wał k o lejn o ws zy s tk ie k an ały , p o wtarzając: – M ó wi p ro fes o r Gran t. Halo , jes t tam k to ? Tu Gran t, czy k to ś mn ie s ły s zy ? Lex wp atry wała s ię w n o g i martweg o warto wn ik a leżąceg o p o p rawej s tro n ie b iu rk a. – Halo ! Tu p ro fes o r Gran t. Halo ?! Lex p o ch y liła s ię, żeb y zo b aczy ć więcej. – Nie p atrz tam! – Alan złap ał d ziewczy n k ę za ręk aw. – Czy o n u marł? Co to jes t to co ś n a p o d ło d ze? Krew? – Tak . – Dlaczeg o k rew n ie jes t p rawie wcale czerwo n a? – Przes tań , to mak ab ry czn e! – s y k n ął Tim. – To zn aczy jak ie? To n ie mo ja win a. – J ezu , to p an ?! – o d ezwał s ię z k ró tk o faló wk i jak iś g ło s . – Alan ? Alan , to ty ?! – zawtó ro wała mu zaraz p o tem Ellie.
– Tak , jes tem w o ś ro d k u – o d p o wied ział Alan . – Dzięk i Bo g u ! – wes tch n ęła Ellie. – Nic ci s ię n ie s tało ? – Nie, jes tem cały i zd ro wy . – Co z d ziećmi? Wid ziałeś je g d zieś ? – Dzieci s ą ze mn ą. Też całe i zd ro we. – Bo że, d zięk i! Lex k u cn ęła ty mczas em i zag ląd ała za b iu rk o . Alan k lep n ął ją lek k o o twartą d ło n ią w k o s tk ę. – Z p o wro tem! – ro zk azał. – Gd zie jes teś ? – d o p y ty wała s ię Ellie. – W h o lu . W g łó wn y m b u d y n k u , w h o lu . – M atk o , o n i s ą tu taj! – k rzy k n ął w g ło ś n ik u d o k to r Hen ry Wu . – Alan ie, s łu ch aj – p rzejęła zn o wu in icjaty wę Ellie. – Welo cirap to ry wy d o s tały s ię z zag ro d y . Po trafią o twierać d rzwi. M o g ą b y ć w ty m s amy m b u d y n k u co ty . – No to p ięk n ie! – mru k n ął Alan . – Gd zie jes teś ? – J es teś my w h o telu . – A co z in n y mi? Z M u ld o o n em, ze ws zy s tk imi? – Zg in ęło k ilk u lu d zi. Ale ws zy s tk im in n y m u d ało s ię p rzed o s tać d o h o telu . – Czy telefo n y d ziałają? – ch ciał wied zieć Alan . – Nie. Sy s tem s ię wy łączy ł. Nic n ie d ziała. – J ak s ię g o u ru ch amia? – Cały czas p ró b u jemy to zro b ić. – M u s imy u ru ch o mić s y s tem, i to n aty ch mias t! Bo jeś li s ię to n ie u d a, za p ó ł g o d zin y welo cirap to ry zn ajd ą s ię n a s tały m ląd zie, w p o rcie! – Alan o p o wied ział o ty m, że o n i d zieci wid zieli mło d e welo cirap to ry n a s tatk u . Nag le p rzerwał mu g ło s M u ld o o n a: – Ch ło p ie, n ie ro zu mies z, co s ię d zieje. Nie zo s tało n am ws zy s tk im p ó ł g o d zin y . – J ak to ?! – Welo cirap to ry n as ś cig ały . M amy w tej ch wili d wa n a d ach u h o telu . – To co ? Nie d o s tan ą s ię d o ś ro d k a. – Do s tan ą. – Ro b ert zak as zlał. – Nie p rzewid zian o , że d in o zau ry mo g ą s ię zn aleźć n a d ach u . Kto ś mu s iał p o s ad zić d rzewo za b lis k o o g ro d zen ia, b o p rzed o s tały s ię p rzez n ie, a p o tem n a d ach . Stalo we p ręty zab ezp ieczające ś wietlik i p o win n y b y ć p o d n ap ięciem, ale o czy wiś cie elek tro wn ia n ie d ziała, więc welo cirap to ry właś n ie
p rzeg ry zają p ręty . – J ak to : p rzeg ry zają p ręty ? – d ziwił s ię Alan . Ściąg n ął b rwi i p ró b o wał to s o b ie wy o b razić. – Ile czas u mo że im to zająć? – Nacis k , jak i wy wierają zacis k ające s ię s zczęk i welo cirap to ra, s ięg a p iętn as tu ty s ięcy fu n tó w n a cal k wad rato wy . Są jak h ien y , p rzeg ry zają s tal. – J ak s zy b k o ? – p o wtó rzy ł p y tan ie Alan . – M y ś lę, że mamy jes zcze jak ieś d zies ięć d o p iętn as tu min u t, zan im zd o łają wy g ry źć o twó r wy s tarczający d o teg o , żeb y p rzed o s tać s ię d o wn ętrza h o telu – o cen ił M u ld o o n . – A k ied y to zro b ią… Ch wileczk ę… Ro zmo wa n ag le s ię zak o ń czy ła. Welo cirap to ry p rzeg ry zły właś n ie p ierws zy p ręt zab ezp ieczający ś wietlik n ad łó żk iem lan a. J ed en z d rap ieżn ik ó w ch wy cił zęb ami wo ln y k o n iec p ręta i o d g iął g o . Wielk a ty ln a n o g a d in o zau ra o p ad ła n a s zy b ę i ś wietlik p ęk ł, o b s y p u jąc lan a s zk łem. Ellie zaczęła zb ierać z p o ś cieli n ajwięk s ze k awałk i. – Bo że, ależ o n e s ą b rzy d k ie!… – mru k n ął Ian , s p o g ląd ając w g ó rę. Kied y n ie b y ło ju ż ś wietlik a, zeb ran i w p o k o ju zaczęli s ły s zeć p ars k an ie i warczen ie welo cirap to ró w o raz zg rzy t ich zęb ó w o metal. Na p o zo s tały ch p rętach wid ać b y ło jaś n iejs ze i cień s ze n ad g ry zio n e miejs ca. Na p o ś ciel Ian a i s to lik o b o k n ieg o k ap ała s p ien io n a ś lin a. – Przy n ajmn iej jes zcze n ie mo g ą ws k o czy ć d o ś ro d k a – p ró b o wała p o cies zać ich Ellie – zan im n ie p rzeg ry zą d ru g ieg o p ręta. – Gd y b y p ro fes o r Gran t zd o łał p rzed o s tać s ię d o elek tro wn i… – o d ezwał s ię w k ró tk o faló wce g ło s d o k to ra Wu . – Ak u rat! – wark n ął M u ld o o n , k u ś ty k ając p o p o k o ju n a s k ręco n ej n o d ze. – Nie zd ąży d o b iec. An i u ru ch o mić g en erato ra. Nie ma s p o s o b u p o ws trzy man ia teg o ws zy s tk ieg o . – J es t… – p o wied ział n iewy raźn ie Ian , k as zląc. J eg o g ło s ś cich ł n iemal d o s zep tu . – Co o n p o wied ział? – s p y tał Ro b ert. – J es t – p o wtó rzy ł Ian . – M o ż… – Co mo że? – Uwag ę… o d wr… – Ian s ię s k rzy wił. – J ak ? – Po d b iec… d o p ło tu …
– Tak ? I co d alej? – Wy s tawić… ręce… za p ręty . – Ian u ś miech n ął s ię s łab o . – J ezu … – Ro b ert o d wró cił wzro k . – Zaraz, o n ma rację – zawtó ro wał Ian o wi Hen ry Wu . – Tu s ą ty lk o d wa welo cirap to ry . To zn aczy , że p o za o g ro d zen iem h o telu co n ajmn iej cztery . M o g lib y ś my wy jś ć i o d wró cić u wag ę p o zo s tały ch . – I co d alej? – Wted y Alan mó g łb y d o b iec d o elek tro wn i i u ru ch o mić g en erato r. – A p o tem jes zcze wró cić, wb iec d o s tero wn i i o d p alić s y s tem? – Do k ład n ie. – Nie zd ąży – o cen ił Ro b ert. – Ale g d y b y ś my zd o łali zwab ić welo cirap to ry tu taj – k o n ty n u o wał my ś l Hen ry – mo że n awet o d ciąg n ąć u wag ę ty ch , k tó re s ą p rzy ś wietlik u , mo g ło b y s ię u d ać. Warto s p ró b o wać. – Przy n ęta… – mru k n ął Ro b ert. – Właś n ie. – Kto b ęd zie p rzy n ętą? J a s ię n ie n ad aję, b o k u leję. – J a – zao fiaro wał s ię Hen ry . – Nie, b o ty lk o ty zn as z s ię n a k o mp u terach . Będ zies z mu s iał zd aln ie p o k iero wać p ro fes o rem Gran tem, p rzez rad io . – W tak im razie ja b ęd ę p rzy n ętą – o d ezwał s ię Hard in g . – Nie, Ian p an a p o trzeb u je – s p rzeciwiła s ię Ellie. – J a to zro b ię. – Wątp ię – s k o men to wał Ro b ert. – Ws zęd zie d o o k o ła cieb ie b ęd ą welo cirap to ry , i jes zcze te n a d ach u … Ellie ju ż p o p rawiała s zn u ro wad ła. – Ty lk o n ie mó wcie Alan o wi, b o b ęd zie s ię d en erwo wał – p o p ro s iła. *** W h o lu p an o wała cis za, mg iełk a b y ła n iep rzy jemn ie zimn a. Kró tk o faló wk a milczała ju ż o d p aru min u t. – Dlaczeg o n ic n ie mó wią? – s p y tał Tim. – J es tem g ło d n a – wes tch n ęła Lex . – Pró b u ją wy my ś lić jak iś p lan – wy jaś n ił Alan .
– Pro fes o rze Gran t? – o d ezwało s ię wres zcie rad io . – M ó wi d o k to r Wu . J es t p an tam? – J es tem. – Pro s zę s łu ch ać. Wid zi p an , co jes t za s zy b ami w ty ln ej ś cian ie b u d y n k u , w k tó ry m p an jes t? Alan p o p atrzy ł. Za s zk lan ą ś cian ą b y ły p almy i mg ła. – Wid zę. M ięd zy ty mi p almami jes t ś cieżk a, p ro wad zi p ro s to d o elek tro wn i. Są tam g en erato ry i ró żn e in n e u rząd zen ia. Wid ział p an ch y b a wczo raj b u d y n ek elek tro wn i? – Wid ziałem. – To b y ło wczo raj? – p o my ś lał zd u mio n y Alan . Wy d awało mu s ię, że o d ch wili k ied y zag ląd ał d o b u d y n k u elek tro wn i, u p ły n ęły całe lata. – Do b rze – ciąg n ął Hen ry . – Wy d aje n am s ię, że zd o łamy zwab ić ws zy s tk ie welo cirap to ry tu taj, w p o b liże h o telu . Nie mamy p ewn o ś ci, czy s ię u d a, więc p ro s zę b y ć o s tro żn y m. Pro s zę ru s zy ć d o p iero za p ięć min u t. – Do b ra. – Dzieci mo że p an zo s tawić w res tau racji, raczej n ic im s ię n ie s tan ie. I n iech cały czas ma p an p rzy s o b ie k ró tk o faló wk ę. – Do b rze. – Ale g d y wy jd zie p an z b u d y n k u , p ro s zę ją wy łączy ć, żeb y n ie wy d awała żad n y ch d źwięk ó w. Kied y b ęd zie p an w b u d y n k u elek tro wn i, p ro s zę ją włączy ć i wy wo łać mn ie. – Zg o d a – zak o ń czy ł Alan i ru s zy ł z d ziećmi w s tro n ę res tau racji. – Ch cę h amb u rg era – o d ezwała s ię Lex . – Nie ma p rąd u , więc raczej n ie ma g o jak p o d g rzać – u ś wiad o mił d ziewczy n ce Alan . – No to lo d a. – Tim, b ęd zies z mu s iał zo s tać z Lex i o p iek o wać s ię n ią. – Do b rze. – A ja mu s zę n a ch wilę wy jś ć – zap o wied ział Alan . – Wiem… Wes zli d o res tau racji i zo b aczy li k wad rato we s to lik i, k rzes ła, s talo we d rzwi k u ch n i n a d u ży ch zawias ach , k as ę, s to jak z g u mą d o żu cia i s ło d y czami. – Uwag a, d zieci, ch cę, żeb y ś cie zo s tały tu taj, ch o ćb y n ie wiem, co s ię d ziało – ro zk azał Alan . – Zro zu mian o ?
– Niech p an zo s tawi n am rad io – o d p o wied ziała Lex . – Nie mo g ę, jes t mi b ard zo p o trzeb n e. Po p ro s tu s ied źcie tu . Nie b ęd zie mn ie ty lk o p rzez jak ieś p ięć min u t. Do b ra? – Do b ra… – zg o d ziła s ię d ziewczy n k a. Alan zamk n ął d rzwi i w res tau racji zap an o wała ciemn o ś ć. – Zap al ś wiatło . – Lex ś cis n ęła ręk ę b rata. – Nie mo g ę, n ie ma p rąd u – o d p o wied ział Tim, zak ład ając g o g le n o k to wizy jn e. – Ty mas z g o g le, a ja? – Trzy maj mn ie za ręk ę. Po s zu k amy jed zen ia – o d rzek ł Tim i ru s zy ł z Lex za b ar. Wid ział teraz n a zielo n o s to lik i i k rzes ła. Kas a ś wieciła jaś n iejs zą zielen ią, i s to jak z b ato n ami też b y ło wid ać. Tim wziął k ilk a b ato n ó w. – J a n ie ch cę b ato n a – p o s k arży ła s ię Lex – ty lk o lo d y . Przecież ci mó wiłam. I tak je weź. – No d o b rze, d o b rze – b u rk n ęła. Tim wło ży ł d o k ies zen i k ilk a b ato n ó w i ru s zy li d alej. Lex p o ciąg n ęła g o za ręk aw. – Nic n ie wid zę! – Pro wad zę cię. Po p ro s tu s ię mn ie trzy maj. – To id ź wo ln iej! Tim p o p atrzy ł n a p o d wó jn e metalo we d rzwi z o k rąg ły mi o k ien k ami. Za n imi mu s i b y ć k u ch n ia. Pch n ął d rzwi i s p ręży n a o two rzy ła je s zero k o . *** Ellie wy s zła z h o telu i o wiała ją zimn a mg ła. Serce tłu k ło jej s ię w p iers i, mimo że wied ziała, iż w o b ręb ie o g ro d zen ia p o zo s taje b ezp ieczn a. J eg o p ręty p rześ wiecały p rzez mg łę. Nie b y ło wid ać zb y t d u żo . Wid o czn o ś ć s ięg ała mo że d wu d zies tu metró w, d alej b y ło mlek o . W p o lu wid zen ia Ellie n ie b y ło żad n eg o welo cirap to ra. W o g ro d zie i les ie p an o wała n iezwy k ła cis za. – Ej! – k rzy k n ęła Ellie, tro ch ę n iep ewn ie. – Wątp ię, żeb y to wy s tarczy ło – o d ezwał s ię o d d rzwi M u ld o o n , o p ierając s ię o framu g ę. – Trzeb a n aro b ić p o rząd n eg o h ałas u . – Przy k u ś ty k ał, p o d p ierając s ię wy k ręco n y m z czeg o ś p rętem, p o czy m zaczął u d erzać n im w p ręty o g ro d zen ia, jak k u ch arz, k tó ry b ije w p ateln ię, żeb y zawo łać ws zy s tk ich n a p o s iłek . – Ch o d źcie!
Ob iad n a s to le! – zawo łał. – Bard zo zab awn e – mru k n ęła Ellie. Zerk n ęła n erwo wo w s tro n ę d ach u . Welo cirap to ró w n ie b y ło wid ać. – Nie zn ają an g iels k ieg o , ale ch y b a ro zu mieją, o czy m mó wię – o d p arł Ro b ert, s zczerząc zęb y . Ellie b y ła p rzerażo n a i d o b ry h u mo r Ro b erta ją d en erwo wał. Po p atrzy ła w s tro n ę b u d y n k u recep cji, b y ł zas n u ty mg łą. M u ld o o n zn o wu zaczął u d erzać p rętem w p ło t. Wted y Ellie d o s trzeg ła we mg le jak iś cień . To b y ł welo cirap to r. – Pierws zy k lien t! – o g ło s ił M u ld o o n . Welo cirap to r zn ik n ął, lecz p o ch wili zn o wu s ię p o jawił, ale n ie p o d ch o d ził b liżej. Wy d awał s ię d ziwn ie n iezain teres o wan y d o b ieg ający m o d s tro n y o g ro d zen ia h ałas em. Ellie zaczęła s ię martwić. J eś li n ie zd o łają zwab ić welo cirap to ró w w s ąs ied ztwo h o telu , Alan zn ajd zie s ię w n ieb ezp ieczeń s twie. – Za b ard zo h ałas u jes z – p o wied ziała w k o ń cu . – Nie maru d ź – b u rk n ął Ro b ert. – M ó wię p o ważn ie. – Zn am te zwierzęta. – J es teś p ijan y – u cięła Ellie. – Po zwó l, że jed n ak ja s ię ty m zajmę. – Ciek awe jak . Ellie n ie o d p o wiad ała, ty lk o ru s zy ła w s tro n ę b ramy . – Po d o b n o welo cirap to ry s ą b ard zo in telig en tn e? – u p ewn iła s ię. – Wy jątk o wo . Co n ajmn iej tak jak s zy mp an s y . – M ają d o b ry s łu ch ? – Zn ak o mity . – To mo że s k o jarzą ten o d g ło s . – Ellie o two rzy ła b ramę. Przerd zewiałe o d wilg o ci zawias y zas k rzy p iały g ło ś n o . Ellie zamk n ęła b ramę i u ch y liła ją zn o wu , żeb y s k rzy p ien ie s ię p o wtó rzy ło . Nie zamy k ała. – J a b y m zamk n ął b ramę – o s trzeg ł Ro b ert. – J eś li k o n ieczn ie ch ces z, żeb y b y ła o twarta, p o czek aj, aż p rzy n io s ę wy rzu tn ię rak iet. – To p rzy n ieś . – Rak iety ma Do n ald Gen n aro – z wes tch n ien iem p rzy p o mn iał s o b ie Ro b ert. – W tak im razie p atrz u ważn ie. – Ellie wy s zła za o g ro d zen ie. Serce b iło jej tak mo cn o , że led wo czu ła żwir p o d s to p ami. Od d alała s ię o d p ło tu . Przerażająco s zy b k o zn ik n ął we mg le.
– Dziewczy n o , d o ch o lery , n ie ró b teg o ! – k rzy k n ął za n ią M u ld o o n w p ijack im p o d n iecen iu . Do k ład n ie teg o o czek iwała. – Nie n azy waj mn ie d ziewczy n ą! – o d k rzy k n ęła. – Będ ę cię n azy wał, jak ch cę! Ellie n ie s łu ch ała g o , ty lk o ro zg ląd ała s ię u ważn ie, w o g ro mn y m n ap ięciu . Zn ajd o wała s ię p rzy n ajmn iej d wad zieś cia metró w o d p ło tu . Wid ziała, jak mg ła p rzes u wa s ię międ zy liś ćmi. Ko lo ry jak b y wy b lak ły . Ellie b y ła tak n ap ięta, że aż ro zb o lały ją mięś n ie ły d ek i ramio n . Wy tężała wzro k . – Sły s zy s z mn ie, d o d iab ła?! – wrzes zczał M u ld o o n . J ak s zy b k ie i b y s tre s ą welo cirap to ry ? – zas tan awiała s ię. Czy zd ążą o d ciąć mi d ro g ę u cieczk i? Nie jes tem tak d alek o o d p ło tu … Zaatak o wały ! Bezg ło ś n ie… Pierws zy z d rap ieżn ik ó w wy b ieg ł z zaro ś li p o d d rzewem, z lewej. Ellie rzu ciła s ię d o u cieczk i. Kątem o k a zo b aczy ła, że d ru g i atak u je ją z p rzeciwn ej s tro n y , wy s tawiając s zp o n y , n ajwy raźn iej z zamiarem złap an ia jej. Ellie p ęd ziła jak s p rin terk a, ty mczas em b liżs zy z welo cirap to ró w s ię p rzewró cił. Nie o g ląd ała s ię n a n ieg o , ty lk o jak n ajs zy b ciej p o ru s zała n o g ami. Wid ziała ju ż p ręty p ło tu i M u ld o o n a, k tó ry o two rzy ł s zero k o b ramę i wy ciąg ał ręce, k rzy cząc co ś . Złap ał Ellie za ramię i p o ciąg n ął z tak ą s iłą, że ru n ęła n a ziemię. Od wró ciła s ię i zo b aczy ła welo cirap to ra u d erzająceg o w o g ro d zen ie, a zaraz p o tem d ru g ieg o i jes zcze trzecieg o . – Do b ra ro b o ta! – p o ch walił Ro b ert. Drażn ił welo cirap to ry , n aś lad u jąc ich warczen ie, co d o p ro wad zało je d o s zału . Rzu cały s ię n a p ło t, s k ak ały , jed en ro zp ęd ził s ię tak , że n iewiele b rak o wało , a ws k o czy łb y d o ś ro d k a. – Ch ry s te, ależ o n e p o trafią s k ak ać! Niewiele s k u rwy s y n o wi b rak o wało . Ellie p o d n io s ła s ię, zerk n ęła n a zad rap an ia n a s wo im ciele – p o jej n o d ze ciek ła s tru żk a k rwi. J ed n ak p rzed e ws zy s tk im liczy ła w my ś li welo cirap to ry : trzy tu taj i d wa n a d ach u to p ięć. A więc g d zieś p o d ziewa s ię jes zcze jed en . – Po mó ż mi, żeb y s ię n ie zn u d ziły ! – p o n ag lił ją M u ld o o n . – M u s imy u trzy mać ich zain teres o wan ie. *** Alan wy s zed ł z g łó wn eg o b u d y n k u o ś ro d k a i p o b ieg ł p rzez mg łę. Zo b aczy ł wś ró d p alm ś cieżk ę i s k iero wał s ię n ią n a p ó łn o c. Po ch wili z mg ły wy ło n iła s ię
elek tro wn ia. Nie wid ział żad n y ch d rzwi. Ob s zed ł ró g b u d y n k u i zo b aczy ł p rzy s ło n iętą ro ś lin ami ramp ę d la ciężaró wek . Zb liży ł s ię. Ramp a k o ń czy ła s ię s talo wy mi, p o d n o s zo n y mi wro tami. By ły zamk n ięte. Zes k o czy ł więc z ramp y i b ieg ł d alej. Wres zcie o d n alazł zwy k łe d rzwi. By ły u ch y lo n e i zas tawio n e męs k im b u tem. Ws zed ł d o b u d y n k u i wy tęży ł wzro k – w ś ro d k u b y ło ciemn o . Zaczął n as łu ch iwać, ale n iczeg o n ie u s ły s zał. Włączy ł więc k ró tk o faló wk ę. – Tu Alan Gran t, jes tem w elek tro wn i – zameld o wał. *** Hen ry p atrzy ł w wy b ity ś wietlik . Wciąż s tały n ad n im d wa welo cirap to ry , ale zain teres o wał je h ałas , k tó ry ro b ili Ro b ert i mło d a d o k to r Sattler. Po d s zed ł d o o k n a. Trzy d rap ieżn ik i ciąg le p ró b o wały atak o wać p ło t. Ellie Sattler b ieg ała tam i z p o wro tem p o właś ciwej s tro n ie o g ro d zen ia, b ezp ieczn a. Welo cirap to ry ch y b a n ie b y ły ju ż jed n ak tak ie wś ciek łe. Sp rawiały wrażen ie, jak b y s ię z n ią b awiły . Od b ieg ały o d p ło tu , warczały , zn iżały łb y , d rep tały p rzez ch wilę, a p o tem ro zp ęd zały s ię i s k ak ały n a o g ro d zen ie. Ch y b a s ię p o p is y wały , ch o ć p ewn ie miały b y o ch o tę d o p aś ć o fiarę. – J ak p tak i – s k o men to wał Ro b ert. – Stro s zą p ió rk a. – To in telig en tn e zwierzęta – zg o d ził s ię Hen ry . – Wid zą, że n ie mo g ą zro b ić jej k rzy wd y . – … ro wn i – o d ezwał s ię g ło s z k ró tk o faló wk i. – Słu ch am? – Hen ry wziął rad io telefo n ze s to łu . – Pro fes o r Gran t? – J es tem w elek tro wn i – p o wtó rzy ł Gran t. – M ó w mi Alan . – Do b rze, Alan ie. J eś li s to is z p rzy d rzwiach we ws ch o d n iej ś cian ie b u d y n k u , mas z p rzed s o b ą mn ó s two ru r. – Hen ry zamk n ął o czy , żeb y wy o b razić s o b ie wn ętrze elek tro wn i. – Na wp ro s t jes t d u ża k latk a s ch o d o wa, n a ś ro d k u p o mies zczen ia. Sch o d y id ą d wa p iętra w d ó ł. Po lewej jes t metalo wy p o mo s t z b arierk ą. – Wid zę. – Id ź p o mo s tem. – Id ę. – W k ró tk o faló wce ro zleg ał s ię cich y o d g ło s s tąp an ia p o metalo wej k racie. – Po n iecały ch d zies ięciu metrach jes t d ru g i p o mo s t o d ch o d zący w p rawo . – J es t. – Sk ręć w n ieg o .
– J u ż. – Do jd zies z teraz d o d rab in k i, b ęd zie p o lewej. Pro wad zi w d ó ł. – J es t d rab in k a. – Zejd ź p o n iej. Cis za. Hen ry p rzes u n ął d ło n ią p o wilg o tn y ch wło s ach . Ro b ert wy k rzy wił w n ap ięciu twarz. – Do b rze, jes tem n a d o le – zameld o wał Alan . – Świetn ie. To teraz p o win ien eś wid zieć p rzed s o b ą d wa d u że żó łte zb io rn ik i z n ap is ami ŁATWOPALNE. – Są. Po d s p o d em jes t co ś n ap is an e… To p o h is zp ań s k u . – Tak , to te zb io rn ik i. J es t w n ich p aliwo d o g en erato ra. J ed en zb io rn ik zo s tał o p ró żn io n y i trzeb a p rzełączy ć g en erato r n a d ru g i. Ze zb io rn ik ó w, o d d o m, wy ch o d zi tak a b iała ru ra. – Z PCW, cztery cale? – Tak . Id ź wzd łu ż ru ry . – Id ę… Ach ! – Co s ię s tało ? – Nic, u d erzy łem s ię w g ło wę. – Cis za. – Hej, ws zy s tk o w p o rząd k u ? – Tak . Po p ro s tu … u d erzy łem s ię w g ło wę. J ak g łu p ek . – Id ź d alej wzd łu ż ru ry . – Do b rze, d o b rze. – Alan ch y b a tro ch ę s ię ziry to wał. – Ru ra k o ń czy s ię d u żą alu min io wą mas zy n ą z o two rami d o zas y s an ia p o wietrza i n ap is em HONDA. Wy g ląd a n a g en erato r. – To jes t g en erato r – p o twierd ził Hen ry . – Po d ejd ź d o n ieg o z b o k u , zo b aczy s z małą tab licę z d wo ma p rzy cis k ami. – Są, czerwo n y i żó łty . – Zg ad za s ię. Najp ierw n aciś n ij żó łty i n ie p u s zczając g o , wciś n ij czerwo n y . – Do b rze… Cis za s ię p rzed łu żała. Kied y min ęła p rawie min u ta, Hen ry i Ro b ert s p o jrzeli p o s o b ie. – Alan ? – o d ezwał s ię wres zcie Hen ry . – Nie d ziała – p o wiad o mił Gran t. – A trzy małeś żó łty p rzy cis k i jed n o cześ n ie wcis n ąłeś czerwo n y ?
– Tak ! – Alan b y ł zd en erwo wan y . – Zro b iłem d o k ład n ie to , co p o wied ziałeś . Zas zu miało , zaczęło jak b y s zy b k o p s try k ać, a p o tem jed n o i d ru g ie u cich ło . – Sp ró b u j jes zcze raz. – J u ż p ró b o wałem. Nie d ziała. – Ch wileczk ę. – Hen ry ś ciąg n ął b rwi. – Wy g ląd a n a to , że u rząd zen ie ro zru ch o we jes t s p rawn e, ty lk o g en erato r z jak ieg o ś p o wo d u n ie mo że s ię ro zk ręcić… Alan ie? – No jes tem. – Przejd ź n a k o n iec g en erato ra, d o miejs ca, g d zie wch o d zi d o n ieg o ta p las tik o wa ru ra. – W p o rząd k u … J es tem. Ru ra wch o d zi d o tak ieg o czarn eg o cy lin d ra, wy g ląd a n a p o mp ę p aliwa. – To jes t p o mp a p aliwa – p o twierd ził Hen ry . – Po s zu k aj n a n iej małeg o zawo ru , u g ó ry . – Zawo ru ? – Wy s taje u g ó ry , jak b y metalo wy k ran ik . – Kran ik jes t, ty lk o z b o k u , n ie u g ó ry . – M o że b y ć z b o k u . Przek ręć g o . – Uch o d zi p o wietrze. – Do b rze, o d czek aj, aż… – … a teraz wy p ły wa ciecz i ś mierd zi jak g az. – Zamk n ij zawó r. – Hen ry p o p atrzy ł n a Ro b erta i p o k ręcił g ło wą. – W p o mp ie n ie b y ło p aliwa. Alan ie? – Tak ? – Sp ró b u j teraz p o wtó rzy ć ak cję z p rzy cis k ami. Ch wilę p ó źn iej w k ró tk o faló wce ro zleg ły s ię s tłu mio n e u ru ch amiająceg o s ię g en erato ra. Nab rał o b ro tó w i zaczął ró wn o p raco wać.
o d g ło s y
– Ch o d zi – zameld o wał Alan . – Do b ra ro b o ta, s tary ! Sp is ałeś s ię n a med al! – I co d alej? – s p y tał Alan b ez cien ia rad o ś ci. – Nawet tu taj n ie zap aliło s ię ś wiatło . – Wró ć d o g łó wn eg o b u d y n k u , id ź d o s tero wn i. Uru ch o mis z p o k o lei ws zy s tk ie s y s temy , p o p ro wad zę cię p rzez rad io . – Teraz mam to zro b ić? – Tak .
– Do b ra. Od ezwę s ię, k ied y b ęd ę n a miejs cu . Zap ad ła cis za. – Alan ie? Alan mu s iał ch y b a wy łączy ć k ró tk o faló wk ę. *** Tim o two rzy ł metalo we d rzwi i ws zed ł d o k u ch n i. Na ś ro d k u p o mies zczen ia b y ł d u ży metalo wy s tó ł, p o lewej o g ro mn a k u ch en k a z mn ó s twem p aln ik ó w i jes zcze lo d ó wk i, d o k tó ry ch mo żn a b y ło wejś ć. Zaczął je o twierać i s zu k ać lo d ó w. Z lo d ó wek leciała p ara. Po wietrze b y ło b ard zo wilg o tn e. – Dlaczeg o k u ch en k a s ię p ali? – zd u miała s ię Lex , p u s zczając ręk ę Tima. – Nie p ali s ię. – Ale s ą tak ie malu tk ie n ieb ies k ie p ło my k i… – To s ą p ło my k i d o zap alan ia p aln ik ó w. – J ak to ? – W ich d o mu k u ch en k a b y ła elek try czn a. – Nieważn e. – Tim o two rzy ł n as tęp n ą lo d ó wk ę. – Ale to d o b rze, b o to zn aczy , że jes t g az i mo g ę ci co ś u g o to wać. – W tej lo d ó wce b y ło mn ó s two rzeczy – k arto n y mlek a, całe s to s y warzy w, s tek i, ry b y … Ale lo d ó w n ie b y ło . – Nad al ch ces z lo d y ? – Przecież mó wię i mó wię. Ko lejn a lo d ó wk a b y ła wy jątk o wo o lb rzy mia. Z b ły s zczącej s tali i miała g ru b ą p o zio mą d źwig n ię. Tim o two rzy ł d rzwi i zo b aczy ł, że to właś ciwie cały p o k ó j, d o k tó reg o mo żn a wejś ć. W ś ro d k u b y ło o k ro p n ie zimn o . – Timmy ... – Zaczek aj ch wilę, p rzecież s zu k am ci lo d ó w! – o d p o wied ział Tim zd en erwo wan y . – Timmy , tu co ś jes t. Lex s zep tała i d o p iero p o ch wili Tim zro zu miał, o co jej ch o d zi. Wy b ieg ł z ch ło d n i i zo b aczy ł Lex . Stała k o ło metalo weg o s to łu i p atrzy ła n a d rzwi k u ch n i. Nag le u s ły s zał cich y s y k , jak b y b ard zo d u żeg o węża. Sy k zro b ił s ię g ło ś n iejs zy , a p o tem ś cich ł. Led wo g o b y ło s ły ch ać. A mo że to wiatr? Tim wied ział jed n ak , że to n ie wiatr. – Timmy , ja s ię b o ję… Tim p o d s zed ł p o wo lu tk u d o d rzwi k u ch n i i s p o jrzał p rzez o k ien k o . Przez g o g le n o k to wizy jn e zo b aczy ł u s tawio n e zielo n e s to lik i – i welo cirap to ra ch o d ząceg o mięk k o i cich o p o międ zy n imi. Sły ch ać b y ło ty lk o jeg o o d d ech .
*** Alan wy macy wał s o b ie d ro g ę wś ró d ru r, k ieru jąc s ię z p o wro tem d o d rab in k i. Nie d o ś ć, że b y ło ciemn o , to g en erato r h ałas o wał, p rzez co jes zcze tru d n iej b y ło mu s ię o rien to wać, g d zie jes t. Do tarł wres zcie d o d rab in k i i ru s zy ł p o s to p n iach . Nag le zd ał s o b ie s p rawę, że o p ró cz ło s k o tu g en erato ra s ły s zy co ś jes zcze. Przy s tan ął i wy tęży ł s łu ch . To b y ł k rzy k mężczy zn y . Gło s n ależał ch y b a d o Do n ald a Gen n aro . – Gd zie jes teś ?! – k rzy k n ął Alan . – Tu ! – Tak , to Do n ald . – W ciężaró wce! Alan n ie wid ział żad n ej ciężaró wk i. Zmru ży ł o czy , wy tężając wzro k . Wid ział jak ieś zielo n e, lek k o p o ły s k u jące k s ztałty p o ru s zające s ię w ciemn o ś ci. Zo b aczy ł też ciężaró wk ę. Ru s zy ł w jej s tro n ę. *** Cis za b y ła b ard zo n iep o k o jąca. Welo cirap to r b y ł wzro s tu d o ro s łeg o mężczy zn y i b ard zo mo cn o zb u d o wan y . J eg o n ies amo wicie u mięś n io n e n o g i i o g o n raz p o raz ch o wały s ię za s to łami. Ale g ó rn ą częś ć tu ło wia też miał u mięś n io n ą. Przy cis k ał s wo je d in o zau rze ręce d o b o k ó w, s zp o n y zwis ały w d ó ł. Na g rzb iecie welo cirap to ra o p alizo wał wzó r z cętek . Drap ieżn ik b y ł wy raźn ie p o b u d zo n y , ro zg ląd ał s ię, ru s zając g wałto wn ie g ło wą, jak p tak . Kied y s zed ł, jeg o łeb p rzes u wał s ię w p rzó d i w ty ł, a o g o n u n o s ił s ię i o p ad ał. Welo cirap to r n ap rawd ę b y ł p o d o b n y d o p tak a. Og ro mn y i cich y d rap ieżn y p tak ! W s ali res tau racy jn ej b y ło p rzecież ciemn o , a mimo to d in o zau r n ie wp ad ał n a s to ły – mu s iał mieć d o b ry wzro k . Od czas u d o czas u p rzy s tawał, p o ch y lał łeb i węs zy ł, a p o tem s zy b k im ru ch em zn o wu p o d n o s ił łeb . Tim p atrzy ł jes zcze ch wilę – welo cirap to r s zed ł w s tro n ę k u ch n i. M o że wy czu wał zap ach Tima i Lex ? We ws zy s tk ich k s iążk ach b y ło n ap is an e, że d in o zau ry miały s łab y węch – ale ten ma ch y b a całk iem d o b ry . A p o za ty m, co mo g li wied zieć au to rzy k s iążek ? To jes t p rawd ziwy d in o zau r. Któ ry zb liżał s ię d o Tima. Tim co fn ął s ię p arę k ro k ó w. – I co , jes t tam co ś ? – s zep n ęła Lex .
Tim n ie o d p o wiad ał, ty lk o wep ch n ął s io s trę p o d s tó ł s to jący w ro g u , za wielk im k o s zem n a ś mieci. Nach y lił s ię i s zep n ął jej d o u ch a: – Nie ru s zaj s ię s tąd ! – A p o tem p o b ieg ł d o lo d ó wk i. Złap ał k ilk a zimn y ch s tek ó w i s k o czy ł d o d rzwi k u ch n i. Cich o p o ło ży ł n a p o d ło d ze p ierws zy s tek , co fn ął s ię p arę k ro k ó w, p o ło ży ł d ru g i… Wid ział p rzez g o g le, że Lex wy g ląd a zza k o s za. Zamach ał d o n iej, żeb y s ch o wała g ło wę. Po ło ży ł n a p o d ło d ze jes zcze d wa s tek i, p o s u wając s ię w g łąb p o mies zczen ia. Sy czący o d d ech welo cirap to ra s tał s ię g ło ś n iejs zy , a p o tem n a d rzwiach p o jawiła s ię s zp o n ias ta łap a i d o k u ch n i zajrzała d u ża g ło wa, ro zg ląd ając s ię o s tro żn ie. Welo cirap to r p rzy s tan ął. Tim k u cał ak u rat w d ru g im k o ń cu k u ch n i, k o ło n o g i s talo weg o s to łu . Nie zd ąży ł s ię s ch o wać – jeg o g ło wa i ramio n a wy s tawały p o n ad s tó ł. Welo cirap to r mo że g o zo b aczy ć! Tim p o wo li zaczął zn iżać s ię p o d s tó ł… i wted y d rap ieżn ik zn o wu s zarp n ął łb em i p o p atrzy ł p ro s to n a Tima! Ch ło p iec zamarł. Nie s ch o wał s ię jes zcze d o k o ń ca, ale p o my ś lał, że lep iej b ęd zie s ię n ie ru s zać. Gro źn e zwierzę ciąg le s tało b ez ru ch u w d rzwiach . Węs zy ło . Tu jes t ciemn iej i o n k iep s k o wid zi, my ś lał Tim. Wo li b y ć o s tro żn y . Do leciał d o n ieg o jak b y zg n iły zap ach g ad a. Welo cirap to r ziewn ął, u k azu jąc rzęd y o s try ch jak b rzy twy zęb ó w. Zn o wu p o p atrzy ł p ro s to p rzed s ieb ie, p o czy m s p o jrzał w p rawo i w lewo . J eg o d u że, wy s tające o czy p o ru s zały s ię. Serce Tima b iło b ard zo mo cn o ! Du ży d rap ieżn ik w k u ch n i wy d awał s ię s tras zn iejs zy n iż w les ie. By ł wielk i, p o ru s zał s ię z s zy b k o ś cią b ły s k awicy , ś mierd ział i miał tak i s y czący o d d ech … Z b lis k a p rzerażał o wiele b ard ziej n iż ty ran o zau r. Ty ran o zau r b y ł g ig an ty czn y i miał wielk ą s iłę, ale n ie s p rawiał wrażen ia zb y t in telig en tn eg o . Welo cirap to r n ato mias t p rzy p o min ał ro zmiarami czło wiek a, a jeg o wy g ląd i ru ch y zd rad zały d u żą in telig en cję i s zy b k o ś ć. M iał o czy mo rd ercy … Tim b ał s ię o czu welo cirap to ra p rawie tak s amo jak jeg o zęb ó w. Din o zau r zaczął węs zy ć. Ws zed ł d o k u ch n i, ru s zając w s tro n ę Lex . M u s iał jak o ś ją wy wąch ać! Serce Tima zab iło g wałto wn ie. Welo cirap to r p rzy s tan ął i p o wo li p o ch y lił łeb . Zn alazł s tek !
Tim ch ciał s ię s ch y lić i p rzy jrzeć s ię zwierzęciu s p o d s to łu , ale b ał s ię ru s zy ć. Ku cał w n iewy g o d n ej p o zy cji, s ły s ząc ch ru p an ie k o ś ci. To b y ł s tek z k o ś cią, ale welo cirap to r zjad ł cały … Ptas ia g ło wa u n io s ła s ię s zy b k o i ro zejrzała. Zwierzę zn o wu węs zy ło . Zo b aczy ło d ru g i s tek i n aty ch mias t d o n ieg o p o d es zło . Po ch y liło s ię… Cis za. Welo cirap to r n ie zjad ł s tek u . Un ió s ł g ło wę. Tim ju ż n ie czu ł n ó g , ale p rzecież n ie mó g ł s ię ru s zy ć. Dlaczeg o o n n ie zjad ł s tek u ? – zas tan awiał s ię. M o że n ie s mak u je mu wo ło win a alb o s tek i s ą za zimn e? A mo że d lateg o , że s ię n ie ru s zają, ty lk o s ą p ad lin ą? Pewn ie welo cirap to r zro zu miał, że to p u łap k a, alb o wy wąch ał Lex , alb o mn ie, alb o mn ie zo b aczy ł… Din o zau r s zy b k im ru ch em p o d s zed ł d o trzecieg o s tek u , p o ch y lił łeb , p o d n ió s ł g o i ru s zy ł d alej. Tim ws trzy mał o d d ech , b o p o twó r b y ł teraz mo że p ó łto ra metra o d n ieg o ! Wid ać b y ło , jak d rg ają mięś n ie n a b o k u zwierzęcia. Na s zp o n ach welo cirap to ra b y ła zas ch n ięta k rew. Cętk i n a jeg o g rzb iecie u k ład ały s ię w p rążk i, miał p o mars zczo n ą s zy ję… Zn o wu węs zy ł. Przek rzy wił łeb i s p o jrzał p ro s to n a Tima. Ch ło p iec b y ł tak p rzerażo n y , że o mało n ie jęk n ął. Nap iął s ię cały i p atrzy ł, a ty mczas em o k o g ad a p o ru s zało s ię, o g ląd ając k u ch n ię. Ro zleg ło s ię k o lejn e p o ciąg n ięcie n o s em. No to k lo p s , p o my ś lał Tim. Welo cirap to r zn o wu p o p atrzy ł p rzed s ieb ie i p o d s zed ł d o p iąteg o s tek u . Lex , ty lk o s ię n ie ru s zaj, p ro s zę cię, n ie ru s zaj s ię, Lex ! Drap ieżn ik p o wąch ał s tek i p o s zed ł d alej – zn alazł s ię n ap rzeciwk o o twartej ch ło d n i, z k tó rej wy laty wała p ara, s n u jąc s ię k o ło n ó g p o two ra. Welo cirap to r p o d n ió s ł n o g ę, p o czy m p o s tawił ją cich o . Nie wie, co zro b ić. Bo i s ię zimn a. Nie wejd zie, b o tam jes t za zimn o ! – zmartwił s ię Tim. Din o zau r jed n ak ws zed ł d o lo d ó wk i. Po wo li – n ajp ierw zn ik ł jeg o łeb , p o tem tu łó w, a n a k o ń cu o g o n . Tim s k o czy ł i wp ad ł z całej s iły n a d rzwi ch ło d n i, żeb y jak n ajs zy b ciej s ię zatrzas n ęły ! O k u rczę, p rzy ciąłem mu k o n iec o g o n a, n ie zamk n ę d rzwi! – p rzeraził s ię. Welo cirap to r ry k n ął tak g ło ś n o , że Tim o d s k o czy ł, ale o g o n a ju ż n ie b y ło wid ać. Tim zatrzas n ął s zy b k o d rzwi i u s ły s zał s zczęk metalu . Ud ało s ię! – Lex , Lex ! – k rzy k n ął. Din o zau r zaczął tłu c o d ś ro d k a w d rzwi, aż h u czało . W ś ro d k u też jes t k lamk a, i jeś li welo cirap to r w n ią waln ie, d rzwi s ię o two rzą! Trzeb a zamk n ąć je p o rząd n ie.
– Lex ! – Czeg o ch ces z?! – Lex p o d b ieg ła d o Tima. Tim z całej s iły p o d n o s ił k lamk ę. – Tu jes t zawleczk a, tak a mała! – k rzy k n ął. – Włó ż ją! Din o zau r ry czał jak lew, jed n ak jeg o ry k b y ł teraz s tłu mio n y , b o d o ch o d ził ze ś ro d k a lo d ó wk i. Wp ad ł ch y b a cały m imp etem n a d rzwi! – Nic n ie wid zę! – p o s k arży ła s ię Lex . Zawleczk a d y n d ała p o d k lamk ą n a łań cu s zk u . – Tu jes t! – Ale ja n ie wid zę! – Do p iero teraz Timo wi p rzy p o mn iało s ię, że p rzecież s io s tra n ie ma g o g li. – Wy macaj ją! M ała rączk a Lex u n io s ła s ię i złap ała jeg o ręk ę, s zu k ając zawleczk i. Do p iero k ied y Lex zn alazła s ię b lis k o Tima, wid ział, jak b ard zo s ię b o i. Sap ała ze s trach u , a ty mczas em welo cirap to r ro zp ęd ził s ię i wp ad ł n a d rzwi p o raz d ru g i, aż s ię o two rzy ły . O Bo że! – jed n ak ch y b a teg o s ię n ie s p o d ziewał, b o ju ż zro b ił k ilk a k ro k ó w w ty ł, żeb y s k o czy ć trzeci raz i Tim zd ąży ł zatrzas n ąć d rzwi. – J es t! – k rzy k n ęła Lex . Trzy mała zawleczk ę i p rzeło ży ła ją p rzez d ziu rk ę. Zawleczk a wy p ad ła. – Włó ż ją o d g ó ry , trzeb a wło ży ć ją o d g ó ry ! Lex zn o wu ch wy ciła zawleczk ę, o b ró ciła ją w g ó rze i wło ży ła d o d ziu rk i o d g ó ry . Zamk n ięty ! Welo cirap to r ry k n ął. Tim i Lex o d es zli o d d rzwi ch ło d n i, a wted y d in o zau r zn ó w s ię n a n ie rzu cił. Po tężn e zawias y zas k rzy p iały , ale n ic s ię n ie s tało . Niemo żliwe, żeb y d in o zau r o two rzy ł te d rzwi, my ś lał Tim. Zamk n ęliś my g o w lo d ó wce! Wes tch n ął z u lg ą. – Ch o d źmy s tąd – p o wied ział d o s io s try , złap ał ją za ręk ę i wy b ieg li z k u ch n i. *** – Żeb y ś ty je wid ział! – o p o wiad ał z o ży wien iem Do n ald Gen n aro , p o d czas g d y Alan p ro wad ził g o d o wy jś cia z elek tro wn i. – By ło ich ch y b a ze d wad zieś cia p arę! Ty ch p ro k o mp s o g n ató w. M u s iałem s ch o wać s ię p rzed n imi d o ciężaró wk i. Ob lazły całą s zy b ę! Sied ziały i czek ały , jak jak ieś s ęp y ! Ale g d y p rzy s zed łeś , u ciek ły . – Bo to s ą zwierzęta p ad lin o żern e – wy jaś n ił Alan . – Nie zaatak u ją n iczeg o , co s ię
ru s za, a ju ż n a p ewn o żad n eg o zwierzęcia, k tó re wy d aje im s ię s iln e. Ży wią s ię ty lk o p ad lin ą, ewen tu aln ie zwierzętami, k tó re ju ż u mierają, a p rzy n ajmn iej n ie ru s zają s ię. Wch o d zili p o d rab in ce. – Co s ię s tało z ty m welo cirap to rem, k tó ry cię atak o wał? – ch ciał wied zieć Alan . – Nie wiem. – Ale czy wy s zed ł z b u d y n k u ? – Nie wid ziałem. Ud ało mi s ię u ciec, b o b y ł ran n y . Pewn ie Ro b ert p o s trzelił g o w n o g ę. Krew ciek ła welo cirap to ro wi z n o g i. No , ale p o tem… Nie wiem. M o że wy s zed ł? A mo że zd ech ł g d zieś tu taj. Nap rawd ę n ie wid ziałem. – A mo że czai s ię tu ży wy . *** Hen ry o b s erwo wał p rzez o k n o s zalejące za p ło tem welo cirap to ry . Wy d awało s ię, że wes o ło b awią s ię z Ellie w k o tk a i my s zk ę. Trwało to ju ż b ard zo d łu g o , zb y t d łu g o . Hen ry 'emu p rzy s zło d o g ło wy , że mo że zwierzęta s tarają s ię o d wracać u wag ę Ellie, tak jak o n a o d wracała ich u wag ę? Hen ry n ie s tu d io wał n ig d y zach o wań d in o zau ró w. Po co ? Dla n ieg o zach o wan ie b y ło ty lk o fu n k cją o k reś lo n eg o k o d u g en ety czn eg o , tak s amo jak s y n teza b iałek . Po za ty m zach o wan ia n ie d a s ię d o k ład n ie p rzewid zieć an i k o n tro lo wać, n o , ch y b a że za p o mo cą b ru taln ej in g eren cji, tak iej jak wp ro wad zo n a p rzez n ieg o zależn o ś ć o d p ewn eg o s k ład n ik a zawarteg o w p o ży wien iu , wy n ik ająca z zab lo k o wan ia s y n tezy ważn eg o d la ży cia en zy mu . J ed n ak n ie mo żn a p rzecież p o p atrzeć n a cząs teczk ę DNA i p rzewid zieć zach o wan ia zwierzęcia. To n iemo żliwe. Dlateg o p raca Hen ry 'eg o miała czy s to emp iry czn y ch arak ter. M ajs tro wał p rzy DNA i p atrzy ł, co z n ieg o wy ras tało . By ł tro ch ę jak mech an ik p recy zy jn y , k tó ry s tara s ię n ap rawić zab y tk o wy zeg ar o d zied ziczo n y p o d ziad k u . W jed n y m i w d ru g im p rzy p ad k u czło wiek zajmu je s ię czy mś , co p o ch o d zi z p rzes zło ś ci, s k ład a s ię z in n y ch n iż d zis iejs ze materiałó w i fu n k cjo n u je wed łu g n ies p o ty k an y ch o b ecn ie zas ad . Nie mo żn a b y ć d o k o ń ca p ewn y m, d laczeg o co ś d ziała d o k ład n ie tak , a n ie in aczej, a p o za ty m b y ło ju ż wielo k ro tn ie rep ero wan e i mo d y fik o wan e – w p rzy p ad k u d in o zau ró w p rzez p rawid ła ewo lu cji, d ziałające p rzez milio n y lat. M ech an ik p o p rawia co ś w s tary m zeg arze i p atrzy , czy w wy n ik u teg o zeg ar ch o d zi ch o ć tro ch ę lep iej. A Hen ry majs tro wał p rzy DNA d in o zau ró w, a p ó źn iej d o wiad y wał s ię, czy w wy n ik u jeg o in g eren cji zwierzęta zach o wu ją s ię zn o ś n iej, czy n ie.
Pró b o wał
p o p rawiać
ich
zach o wan ie
ty lk o
w
p rzy p ad k ach
n as tręczający ch
n ajwięk s zy ch tru d n o ś ci, jak wp ad an ie p rzez zwierzęta n a p ło ty p o d n ap ięciem alb o o cieran ie s ię o d rzewa aż d o zd arcia s k ó ry . Kied y o k azy wało s ię, że d in o zau ry ro b ią co ś tak ieg o , s iad ał d o d es k i k reś lars k iej, czy li k o mp u tera. Dy s cy p lin a n au k i, k tó rą u p rawiał Hen ry , miała o g ran iczo n e mo żliwo ś ci, i to s p rawiało , że ży jące w Park u J u rajs k im zwierzęta w d u ży m s to p n iu p o zo s tawały d la n ieg o tajemn icą. Wcale n ie b y ł p ewn y , czy ich zach o wan ie jes t tak ie, jak ie b y ło w p rzy p ad k u ich o ry g in aln y ch , ży jący ch w p rzes zło ś ci wers ji. Nie b y ło mo żliwe u zy s k an ie d o k ład n ej o d p o wied zi n a to p y tan ie. Hen ry n ie ch ciał teg o p rzy zn ać, ale w g ru n cie rzeczy o d k ry cie, że d in o zau ry w p ark u s ię ro zmn ażają, o p ro mien iło jeg o d zieło n o wy m b las k iem. Bo p rzecież zwierzę, k tó re p o traf s ię ro zmn ażać, w fu n d amen taln y m s to p n iu fu n k cjo n u je s p rawn ie. Stan o wi d o wó d , że Hen ry p rawid ło wo p o s k ład ał ze s o b ą p o s zczeg ó ln e k awałk i u k ład an k i. Od two rzy ł zwierzęta s p rzed wielu milio n ó w lat, i to z tak ą p recy zją, że s ą zd o ln e d o rep ro d u k cji! Niezależn ie o d teg o n iep o k o iła g o p rzed łu żająca s ię g ra p ro wad zo n a p rzez welo cirap to ry za p ło tem. To b ard zo in telig en tn e zwierzęta, a in telig en tn e is to ty s zy b k o s ię n u d zą. Są też zd o ln e d o p lan o wan ia i… – Gd zie jes t Ellie? – s p y tał Hard in g , wy ch o d ząc z p o k o ju p ro fes o ra M alco lma. – Ciąg le n a d wo rze. – To n iech lep iej wró ci. Welo cirap to ry o d es zły o d ś wietlik a. – Kied y ? – Przed ch wilą. Hen ry o two rzy ł d rzwi b u d y n k u . – Ellie, wracaj, s zy b k o ! – k rzy k n ął. Ellie p o p atrzy ła n a n ieg o zd ziwio n a. – Sp o k o jn ie, ws zy s tk o jes t p o d k o n tro lą. – Naty ch mias t! Po k ręciła g ło wą. – Wiem, co ro b ię – zap ewn iła. – Wracaj tu , d o lich a, ju ż! Ro b erto wi n ie p o d o b ało s ię, że Hen ry s to i w d rzwiach i trzy ma je tak , że p o zo s tają o twarte. Ro b ert ch ciał k rzy k n ąć, żeb y teg o n ie ro b ił, ale zan im to zro b ił, k ątem o k a zo b aczy ł s p ad ający z g ó ry k s ztałt. Hen ry p o leciał n a trawę, ro zleg ł s ię
k rzy k Ellie… Ro b ert s k o czy ł d o d rzwi. Hen ry leżał n a p lecach i… jeg o b rzu ch b y ł ju ż ro zcięty , a welo cirap to r wy s zarp y wał mu p as zczą wn ętrzn o ś ci, mimo że Hen ry jes zcze ży ł i wy ciąg ał s łab n ące ręce z zamiarem o d ep ch n ięcia wielk ieg o g ro źn eg o łb a! Drap ieżn ik zjad ał Hen ry 'eg o ży wcem. Ellie p rzes tała k rzy czeć i zaczęła b iec wzd łu ż p ło tu . Przerażo n y Ro b ert zatrzas n ął d rzwi. Kręciło mu s ię tro ch ę w g ło wie. Atak b y ł tak n ies p o d ziewan y i b ły s k awiczn y ! – Czy o n zes k o czy ł z d ach u ? – To b y ł Hard in g . Ro b ert s k in ął g ło wą. Wy jrzał p rzez o k n o i zo b aczy ł, że trzy welo cirap to ry zn ajd u jące s ię za p ło tem o d b ieg ają. J ak o ś n ie ch ciało im s ię ś cig ać Ellie. Bieg ły w s tro n ę g łó wn eg o b u d y n k u o ś ro d k a. *** Alan p rzy s tan ął p rzy ro g u b u d y n k u elek tro wn i i wy tęży ł wzro k , p ró b u jąc zo b aczy ć, mimo mg ły , co s ię d zieje. Sły ch ać b y ło warczen ie welo cirap to ró w, n ajwy raźn iej s ię zb liżały . Zo b aczy ł ich s y lwetk i – p rzeb ieg ały w p ewn ej o d leg ło ś ci, mijając Alan a i Do n ald a. Kiero wały s ię d o cen trali o ś ro d k a. Alan s p o jrzał n a Do n ald a, a ten p o k ręcił en erg iczn ie g ło wą. Alan n ach y lił s ię więc i s zep n ął mu d o u ch a: – Nie mamy wy b o ru . M u s imy u ru ch o mić s y s tem. I o d ważn ie ru s zy ł p rzed s ieb ie. M in ęła s ek u n d a. Do n ald p o s zed ł za Alan em. *** Ellie n ie traciła czas u n a zas tan awian ie s ię. Kied y welo cirap to ry s k o czy ły z d ach u p ro s to n a Hen ry 'eg o Wu , o b ró ciła s ię n a p ięcie i rzu ciła d o u cieczk i w s tro n ę p rzeciwleg łeg o k rań ca b u d y n k u . Przes trzeń międ zy o g ro d zen iem a ś cian ą miała mo że z p ięć metró w s zero k o ś ci. Ellie n ie s ły s zała ś cig ający ch ją welo cirap to ró w, a jed y n ie włas n y o d d ech . Sk ręciła za ró g , złap ała s ię g ałęzi i zaczęła s ię p o d ciąg ać. Z czy mś w ro d zaju d ziwn ej eu fo rii p atrzy ła, jak jej n o g i u n o s zą s ię p o wy żej jej twarzy … a p o tem zah aczy ła n imi o wy żs zą g ałąź i wciąg n ęła s ię s zy b k o , n ap in ając mięś n ie b rzu ch a. Zn ajd o wała s ię teraz trzy i p ó ł metra n ad ziemią. Welo cirap to ró w wciąż n ie b y ło wid ać. Ellie ch ciała o d etch n ąć z u lg ą, lecz wted y p o d d rzewem zn alazł s ię p ierws zy s twó r. M iał zak rwawio n ą p as zczę, co ś z n iej zwis ało ; ch y b a wn ętrzn o ś ci. Ellie
ws p in ała s ię s zy b k o p o d rzewie. Po p aru s ek u n d ach b y ła n a wy s o k o ś ci d ach u h o telu . Sp o jrzała w d ó ł. Na d rzewo ws p in ały s ię d wa welo cirap to ry ! Zo b aczy ła żwir, k tó ry m p o s y p an y b y ł d ach , i s terczące we mg le p iramid y ś wietlik ó w. Krawęd ź d ach u b y ła ty lk o tro ch ę p o n ad metr o d n iej… A n a d ach u zn ajd o wały s ię d rzwi. Ellie s k o czy ła i wy ląd o wała n a żwirze. Po d rap ała s o b ie p rzy ty m twarz, a mimo to wciąż czu ła ty lk o n iety p o wą eu fo rię, jak b y g rała w jak ąś g rę, k tó rą zamierzała wy g rać. Po b ieg ła d o d rzwi, s ły s ząc trzęs ące s ię g wałto wn ie liś cie – welo cirap to ry mu s zą jes zcze b y ć n a d rzewie. Złap ała za k lamk ę. Drzwi b y ły zamk n ięte n a k lu cz. Z p o wo d u eu fo rii Ellie d o p iero p o ch wili zro zu miała, co to o zn acza. Zamk n ięte d rzwi. J es tem n a d ach u … Nie mo g ę z n ieg o zejś ć. Drzwi s ą zamk n ięte! Sfru s tro wan a u d erzy ła p ięś cią w d rzwi, p o czy m p o b ieg ła p rzez d ach w n ad ziei, że zo b aczy jak ieś in n e wejś cie d o b u d y n k u … Zo b aczy ła jed n ak ty lk o p rześ wiecający zielo n k awo p rzez mg łę b as en i p as b eto n u wo k ó ł n ieg o s zero k i n a trzy , trzy i p ó ł metra. Nie d o s k o czę, o cen iła. Nie wid ziała żad n y ch in n y ch d rzew ro s n ący ch b lis k o d ach u , żad n y ch s ch o d ó w, k lap y , żad n ej d ro g i u cieczk i! Od wró ciła s ię i zo b aczy ła, że welo cirap to ry b ez więk s zeg o wy s iłk u p rzes k ak u ją z d rzewa n a d ach ! Po b ieg ła n a p rzeciwleg ły k o n iec b u d y n k u . Tam też n ie b y ło żad n y ch d rzwi. Welo cirap to ry zaczęły p o d ch o d zić d o n iej cich o i p o wo li, ro zs tawiając s ię międ zy s zk lan y mi p iramid ami. Po p atrzy ła w d ó ł, n a b as en . Po n ad trzy metro wy p as b eto n u … Nie d o s k o czę. Ellie s p o jrzała n a d wa d in o zau ry . W jej g ło wie k o łatały s ię my ś li: czy zaws ze tak jes t? Że jak iś z p o zo ru d ro b n y b łąd p o wo d u je k atas tro fę? Wciąż czu ła p o d n iecen ie, lek k o k ręciło jej s ię w g ło wie, jak b y n ie d o wierzała, że welo cirap to ry za mo men t n ap rawd ę ją d o p ad n ą i n a ty m zak o ń czy s ię jej ży cie. Wy d awało s ię to n iep rawd o p o d o b n e. Nag le zro b iło jej s ię wes o ło . Nap rawd ę n ie mo g ła u wierzy ć w to , co s ię za ch wilę wy d arzy . Zwierzęta zawarczały , jed n o p o d ru g im. Ellie zaczęła s ię co fać w s tro n ę k rawęd zi d ach u , a p o tem n ab rała p o wietrza i rzu ciła s ię d o b ieg u . Wid ziała zb liżający s ię s k raj d ach u i wy łan iający s ię zza n ieg o b as en ; p o my ś lała „n ie d o s k o czę", a p o tem „co za ró żn ica?", i s k o czy ła. Sp ad ała. Po czu ła cały m ciałem s iln e u d erzen ie i zimn o . J es tem p o d wo d ą! – zro zu miała.
Ud ało mi s ię d o s k o czy ć! Wy p ły n ęła n a p o wierzch n ię i o b ejrzała s ię. Z k rawęd zi d ach u s p o g ląd ały n a n ią welo cirap to ry . Wied ziała, że s k o ro o n a zd o łała p rzed ch wilą d o k o n ać tak ieg o wy czy n u , welo cirap to ry z łatwo ś cią g o p o wtó rzą. Czy o n e p o trafią p ły wać? – zas tan awiała s ię, ro zb ry zg u jąc wo d ę. By ła p ewn a, że tak . Przy p u s zczała, że p ły wają n a p o d o b n ej zas ad zie jak k ro k o d y le. Welo cirap to ry o d wró ciły s ię o d k rawęd zi d ach u … – Ellie? – u s ły s zała z o d d ali g ło s Hard in g a. M u s iał o two rzy ć o d ś ro d k a d rzwi p ro wad zące n a d ach i welo cirap to ry zawró ciły , żeb y zaatak o wać jeg o ! Najs zy b ciej jak mo g ła p o d p ły n ęła d o b rzeg u , wy s zła z b as en u i p o b ieg ła w s tro n ę d rzwi h o telu . *** Hard in g wb ieg ł p o s ch o d ach n a d ach , p rzes k ak u jąc p o d wa s to p n ie n araz. Bez n amy s łu o two rzy ł d rzwi i zawo łał: – Ellie! – Do p iero p o tem p rzy s tan ął i ro zejrzał s ię p o ś ró d p rzep ły wającej p o międ zy s zk lan y mi p iramid ami mg ły . Welo cirap to ró w n ie b y ło wid ać. – Ellie! Za d u żo my ś lał o mło d ej d o k to r. Do p iero p o ch wili zro zu miał, że p o p ełn ił b łąd , b o p rzecież welo cirap to ry p o win n y zn ajd o wać s ię w jeg o p o lu wid zen ia! Zaraz p o tem d o s ięg ła g o zak o ń czo n a s zp o n ami łap a, wb ijając mu s ię b o leś n ie w p ierś . Bó l b y ł ro zd zierający , ale Hard in g zd o łał zeb rać ws zy s tk ie s iły i o d erwać s ię o d s zp o n ó w, a p o tem p o ciąg n ąć d rzwi i p rzy trzas n ąć zielo n ą łap ą. – Ellie, jes t tu taj! – k rzy k n ął z d o łu Ro b ert. Welo cirap to r p o d ru g iej s tro n ie d rzwi zawarczał. Hard in g p o p ch n ął d rzwi i p rzy trzas n ął mu k o ń czy n ę jes zcze raz. Wted y s zp o n y s ię s ch o wały . Zamk n ął b ły s k awiczn ie d rzwi. Op ad ł n a p o d ło g ę i zan ió s ł s ię k as zlem. *** – Do k ąd id ziemy ? – s p y tała Lex . Tim zap ro wad ził ją n a p iętro b u d y n k u . By ł tam d łu g i k o ry tarz. – Do s tero wn i – o d p o wied ział Tim. – A g d zie to jes t? – Gd zieś tu taj. – Tim p atrzy ł n a tab liczk i n a d rzwiach : DOWÓDCA STRAŻY PARKU, SZEF OBSŁUGI GOŚCI, DYREKTOR GENERALNY, GŁÓWNY KSIĘGOWY… Wres zcie d o s zli d o s zk lan y ch d rzwi z n ap is em:
ZAKAZ WSTĘPU DLA GOŚCI WEJ ŚCIE TYLKO DLA PERSONELU Przy d rzwiach b y ł czy tn ik k art mag n ety czn y ch , ale Tim p o p ro s tu p o p ch n ął d rzwi i o two rzy ł. – J ak je o two rzy łeś ? – zd u miała s ię Lex . – Nie ma p rąd u – wy jaś n ił s io s trze. – A p o co id ziemy d o s tero wn i? – Po s zu k amy rad io telefo n u . M u s imy s ię z k imś p o ro zu mieć. Tim p amiętał częś ć k o ry tarza zn ajd u jącą s ię za s zk lan y mi d rzwiami. By ł tu p o d czas wy cieczk i. Lex b ieg ła tru ch tem o b o k n ieg o . W p ewn ej ch wili u s ły s zeli warczen ie welo cirap to ró w. By ły ch y b a co raz b liżej. Zaraz p o tem u s ły s zał, jak wp ad ają n a s zy b y p arteru . – On e tam s ą! – jęk n ęła Lex . – Nie martw s ię. – A co o n e tam ro b ią? – Ws zy s tk o jed n o co , n a razie… NADZÓR ZWIERZĄT… DYREKTOR TECHNICZNY… STEROWNIA. – To tu taj. – Tim o two rzy ł d rzwi. Stero wn ia wy g ląd ała tak s amo jak p rzed tem. Na ś ro d k u b y ły g łó wn e s tan o wis k a – s tały tam cztery fo tele, a p rzed n imi cztery mo n ito ry . W s tero wn i b y ło ciemn o , ty lk o mo n ito ry s ię ś wieciły , n a ws zy s tk ich wid n iał tak i s am zes taw k o lo ro wy ch p ro s to k ątó w. – No co ? J es t rad io telefo n ? – s p y tała Lex . Tim zd ąży ł ju ż zap o mn ieć o rad io telefo n ie. Po d s zed ł d o mo n ito ró w. Sk o ro p racu ją, to zn aczy , że… – J es t p rąd ! – Oj! – s zep n ęła Lex . – Co zn o wu ? – Stan ęłam n a czy imś u ch u . Nawet n ie zau waży łem, że leży tu k to ś zab ity , p o my ś lał Tim, o d wracając s ię. Zo b aczy ł n a p o d ło d ze lu d zk ie u ch o . – To o b rzy d liwe – wy k rztu s iła Lex . – Nie p rzejmu j s ię ty m. – Tim zn o wu s k u p ił s ię n a k o mp u terach . – A g d zie res zta teg o k o g o ś ? – To n ap rawd ę n ie jes t teraz ważn e.
Tim p rzy jrzał s ię u ważn ie ś wiecącemu s ię n a mo n ito rach s ch emato wi:
– Lep iej n iczeg o n ie n acis k aj, Timmy – o s trzeg ła Lex . – Nie martw s ię, n ie n acis k am. Tim wid ział ju ż d u że k o mp u tery , n a p rzy k ład u taty w p racy . Tak ie k o mp u tery s tero wały i p iln o wały d ziałan ia ws zy s tk ich u rząd zeń : win d , zamk ó w, zab ezp ieczeń , k alo ry feró w, k limaty zacji. Na ty ch u taty też wy ś wietlały s ię n a mo n ito rach s ch ematy , ty lk o p rzeważn ie to , co b y ło n a n ich n ap is an e, łatwiej b y ło zro zu mieć. M o żn a też b y ło wcis n ąć „Po mo c" i d o wied zieć s ię, o co ch o d zi, jeżeli s ię czeg o ś n ie ro zu miało . Tu n ig d zie n ie b y ło wid ać n ap is u „Po mo c". Tim d o k ład n ie to s p rawd ził. Zo b aczy ł ty lk o cy fro wy zeg ar w lewy m g ó rn y m ro g u ek ran u . By ła 1 0 :4 7 :2 2 , liczb a p o k azu jąca s ek u n d y ro s ła. Za trzy n aś cie min u t s tatek d o p ły n ie d o p o rtu ! Tim b ard ziej jed n ak b ał s ię teraz o lu d zi, k tó rzy b y li w h o telu . Us ły s zał zak łó cen ia, jak w rad iu . Od wró cił s ię i zo b aczy ł, że Lex trzy ma k ró tk o faló wk ę i k ręci g ałk ami. – J ak to d ziała? Ch y b a co ś źle k ręcę. – Daj. – M o je! J a zn alazłam.
– Lex , d aj mi rad io telefo n . – J a p ierws za! – Lex ! Nag le z g ło ś n ik a zawo łał g ło s p an a M u ld o o n a: – Co s ię tam u was d zieje?! Lex p rzes tras zy ła s ię i u p u ś ciła k ró tk o faló wk ę. *** Alan co fn ął s ię i k u cn ął międ zy d rzewami. Zo b aczy ł, że warczące welo cirap to ry s k aczą n a s zk lan e ś cian y g łó wn eg o b u d y n k u o ś ro d k a, u d erzając w n ie łb ami. Dziwn e – ry czały , ale co jak iś czas p rzy s tawały n a ch wilę i k ręciły g ło wami, jak b y s ły s zały jak ieś cich e d źwięk i. I wted y p o p is k iwały żało ś n ie. – Co o n e ro b ią? – zd ziwił s ię Do n ald . – Ch y b a ch cą s ię d o s tać d o res tau racji. – A co tam tak ieg o ciek aweg o ? – Zo s tawiłem tam d zieci. – M y ś lis z, że ro zb iją te s zy b y ? – Nie, ch y b a n ie zd o łają. Alan p atrzy ł n a zach o wan ie welo cirap to ró w. W p ewn ej ch wili u s ły s zał ś cis zo n y o d g ło s rad io telefo n u i d rap ieżn ik i o d razu zaczęły rzu cać s ię z więk s zy m p o d n iecen iem. Sk ak ały co raz wy żej i wy żej, aż n ag le jed en z n ich b ez wy s iłk u złap ał s ię g alerii i ws k o czy ł n a n ią, a p o tem ws zed ł z n iej d o wn ętrza b u d y n k u , n a p ierws ze p iętro ! *** Tim p o d n ió s ł u p u s zczo n y p rzez s io s trę rad io telefo n . – Halo ? Halo ! – o d ezwał s ię. – Tim, to ty ? – u p ewn ił s ię p an M u ld o o n . – Tak . – Gd zie jes teś cie? – W s tero wn i. J es t p rąd ! – To d o s k o n ale, Tim! – J eżeli k to ś mi p o wie, jak ws zy s tk o włączy ć, to u s iąd ę p rzy k o mp u terze i włączę
– p o wiad o mił Tim. Zap ad ła cis za. – Halo ? Sły s zy mn ie p an ? – Tak . Wies z… mamy mały k ło p o t. Nik t n … n ik t z n as tu taj n ie zn a s ię n a s y s temie k o mp u tero wy m p ark u . – J ak to ? Żartu je p an ?! Nik t s ię n ie zn a?! – Tim n ie ro zu miał, jak to mo żliwe. – Nie. – M u ld o o n zn o wu u milk ł. – Słu ch aj, wy d aje mi s ię, że trzeb a wejś ć w te… u s tawien ia, to zn aczy włączy ć u s tawien ia… Zn as z s ię tro ch ę n a k o mp u terach ? Tim p o p atrzy ł n a ek ran . Lex s ztu rch n ęła g o w ramię. – Po wied z mu , że n ie! – p o rad ziła teatraln y m s zep tem. – Tro ch ę s ię zn am. Co ś tam wiem… – To s p ró b u j – p o p ro s ił M u ld o o n . – Nap rawd ę n ik t z n as tu taj n ie wie, jak s ię włącza s y s tem. Pro fes o r Gran t też n ie zn a s ię n a k o mp u terach . – Ro zu miem. Sp ró b u ję. – Tim p o p atrzy ł n a wy ś wietlan y s ch emat. – Tim, p rzecież n ie wies z, jak to zro b ić! – martwiła s ię Lex . – Wiem. – J ak n ap rawd ę wies z, to włącz – zg o d ziła s ię. – To ch wilę p o trwa – zap o wied ział, p rzy s u wając fo tel b liżej s to łu . Ch ciał p o ru s zy ć k u rs o rem, ale s ię n ie d ało . Zaczął n acis k ać ró żn e p rzy cis k i. Nic. Ek ran p rzez cały czas b y ł tak i s am. – No i co ? – n iecierp liwiła s ię Lex . – Co ś tu n ie d ziała – zmartwił s ię Tim, ś ciąg ając b rwi. – Nie u mies z włączy ć, Timmy . Tim p rzy jrzał s ię u ważn ie k o mp u tero wi. Klawiatu ra wy g ląd ała n o rmaln ie, jak n a p ececie, mo n ito r b y ł d u ży i k o lo ro wy , ale zamo n to wan y w czy mś … Ch ło p iec p rzy jrzał s ię u ważn ie i zo b aczy ł, że d o o k o ła ek ran u ś wieci s ię jak b y mn ó s two malu tk ich i s łab iu tk ich czerwo n y ch ś wiatełek … Co to jes t, tak ie d ziwn e czerwo n e ś wiatło d o o k o ła ek ran u ? – zas tan awiał s ię. Wy ciąg n ął p alec i zo b aczy ł n a n im s łab y czerwo n y b las k . Palec Tima d o tk n ął mo n ito ra i wted y ro zleg ł s ię p is k , a n a ek ran ie p o jawił s ię tak i o b raz:
Po ch wili ramk a z k o mu n ik atem zn ik ła i ek ran wy g ląd ał tak s amo jak p rzed tem. – Co to b y ło ? – s p y tała Lex . – Co zro b iłeś ? Do tk n ąłeś czeg o ś … Do tk n ąłem ek ran u ! Tim zro zu miał, że ma p rzed s o b ą ek ran d o ty k o wy . Czerwo n e ś wiatło s łu ży p ewn ie d o wy k ry wan ia p o ło żen ia jeg o p alcó w. Nig d y n ie p raco wał p rzy tak im ek ran ie, ale czy tał o n ich w czas o p is mach . Wy b rał o p cję „Res et Us taw". Ty m razem n a mo n ito rze wy ś wietlił s ię k o mu n ik at: „Sy s tem zo s tał zres eto wan y . Wy b ierz jed n ą z o p cji wid o czn y ch n a ek ran ie". W rad io telefo n ie zaczęło s ię o d zy wać warczen ie welo cirap to ró w. – J a ch cę zo b aczy ć – o zn ajmiła Lex . – Po win ien eś n acis n ąć „Wid o k ". – Nie, Lex . – A ja ch cę „Wid o k ". – Tim n ie zd ąży ł złap ać s io s try za ręk ę. Nacis n ęła „Wid o k ". Na ek ran ie p o jawił s ię zu p ełn ie in n y o b raz:
– Wielk ie mi co – p ry ch n ęła Lex . – Przes tan ies z? – Patrz, d ziała! Ha! Na mo n ito rach w całej s ali u k azały s ię wid o k i z k amer w ró żn y ch częś ciach p ark u . Więk s zo ś ć k amer p o k azy wała g łó wn ie zamg lo n ą zieleń , ale mig n ął też o b raz h o telu , n a k tó reg o d ach u s tał welo cirap to r, i jes zcze ś wiecące jas n o s ło ń ce i s tatek , a właś ciwie jeg o d zió b . – Zaraz, co to b y ło ? – Tim p o ch y lił s ię d o p rzo d u . – Co ? – Ten o b raz. M o n ito r p o k azy wał ju ż jed n ak wid o k z in n ej k amery . Teraz n a ek ran ie p o jawiały s ię p o k o lei p o k o je h o telo we. W jed n y m z n ich Tim zo b aczy ł leżąceg o w łó żk u p ro fes o ra M alco lma i… – Zatrzy maj! Wid zę ich – rzu ciła Lex . Tim d o tk n ął ek ran u w k ilk u miejs cach . Ro zwin ęły s ię ró żn e men u n iżs zy ch
rzęd ó w. – Czek aj, b o ws zy s tk o p o p s u jes z! – Zamk n ij s ię! Co ty wies z o k o mp u terach ?! Tim p atrzy ł n a lis tę k amer. By ło tam międ zy in n y mi n ap is an e: HOTEL SAFARI: LV2 -4 , a tak że POKŁAD STATKU (VND). Wcis n ął wy b ran e p rzy cis k i. Na mo n ito rach o b o k p o jawiły s ię o b razy – n ajp ierw d zió b s tatk u zao p atrzen io weg o i wo d ę p rzed n im. W tle b y ł ląd – b u d y n k i i p o rt. Tim p o zn ał g o : Pu n taren as . Leciał n ad ty m p o rtem p o p rzed n ieg o d n ia ś mig ło wcem. J es zcze k ilk a min u t i s tatek wejd zie d o p o rtu ! Uwag ę Tima p rzy ciąg n ął in n y o b raz: d ach h o telu o wian y s zarawą mg łą i welo cirap to ry . Ch o wały s ię za p iramid ami, ale wid ać b y ło , jak s zy b k o p o d n o s zą i o p u s zczają g ło wy . I jes zcze trzeci wid o k : p o k ó j, w k tó ry m w łó żk u leżał p ro fes o r M alco lm, a o b o k s tała Ellie. Ob o je p atrzy li w g ó rę. Do p o k o ju ws zed ł ak u rat p an M u ld o o n i też p o p atrzy ł w g ó rę. Na jeg o twarzy malo wał s ię n iep o k ó j. – Wid zą n as ! – s twierd ziła Lex . – Raczej n ie… W g ło ś n ik u rad io telefo n u trzas n ęło i wid o czn y n a ek ran ie p an M u ld o o n p o d n ió s ł d o u s t k ró tk o faló wk ę. – Halo ? Tim? – J es tem – zg ło s ił s ię Tim. – Słu ch aj, n ie mamy d u żo czas u . – Gło s p an a M u ld o o n a b y ł jak iś d ziwn y . – Lep iej b ęd zie, jak s zy b k o włączy s z n ap ięcie n a o g ro d zen iach . – Zaraz p o tem o d ezwało s ię w g ło ś n ik u warczen ie welo cirap to ró w, a n a ek ran ie p o jawiła s ię u g ó ry g ło wa jed n eg o z n ich . Ch y b a ws u n ął łeb p rzez wy b itą s zy b ę w p iramid ce! Kłap n ął p as zczą. – Ojej, Timmy ! – p rzes tras zy ła s ię Lex . – Włącz to n ap ięcie!
WYSOKIE NAPIĘCIE Tim p ró b o wał wró cić d o g łó wn eg o men u , ale zg u b ił s ię p o d ro d ze. W s y s temach k o mp u tero wy ch , k tó re zn ał, b y ła zwy k le o p cja „Po wró t d o g łó wn eg o men u " alb o ch o ciaż „Po wró t d o p o p rzed n ieg o men u ". Tu n iczeg o tak ieg o n ie wid ział. Nie miał
p o jęcia, jak wraca s ię n a wy żs ze p o zio my men u w ty m s y s temie. Do my ś lał s ię, że jes t w n im p o mo c, ale n ie wied ział, jak s ię w n ią wch o d zi. J ak b y teg o b y ło mało , Lex p o d s k ak iwała k o ło n ieg o i k rzy czała mu d o u ch a! Den erwo wała g o . W k o ń cu u d ało mu s ię trafić n a g łó wn e men u . Sam n ie wied ział, jak ą d ro g ą d o n ieg o d o s zed ł, ale d o s zed ł! Zas tan o wił s ię, k tó rą o p cję p o win ien teraz wy b rać. – Timmy , zró b co ś ! – Zamk n ies z s ię wres zcie? Przecież s ię s taram! – Wy b rał „Szab lo n Gł.". Na ek ran ie p o jawił s ię b ard zo s k o mp lik o wan y s ch emat, n a k tó ry m b y ło mn ó s two p ro s to k ątó w i s trzałek . Nie, to n ie to . Nied o b rze. Zo b aczy ł o p cję: „In terfejs Uży tk .". Sk o rzy s tał z n iej i zo b aczy ł tak ie men u :
– Co to jes t? – ch ciała wied zieć Lex . – Dlaczeg o n ie włączas z wy s o k ieg o n ap ięcia? Tim p o s tan o wił n ie zwracać u wag i n a to , co mó wi s io s tra. M o że w ty m s y s temie p o mo c n azy wa s ię „In fo "? – p o my ś lał. Wy b rał „In fo ".
– Timmy y ! – Tim wy b rał k o men d ę „Zn ajd ź". Nie, to zu p ełn ie n ie to . Na s zczęś cie mó g ł n acis n ąć „Wró ć".
– J ak ci leci, Tim? – s p y tał z k ró tk o faló wk i p an M u ld o o n . Tim n ie tracił czas u n a o d p o wiad an ie. J ak n ajs zy b ciej s tarał s ię o d n aleźć właś ciwe men u .
I n ag le zn o wu zn alazł s ię w g łó wn y m.
Tim p rzy jrzał s ię u ważn ie o p cjo m. Z wy s o k im n ap ięciem s k o jarzy ł mu s ię k lawis z „Zas ilan ie Gł." i jes zcze mo że „Us taw. Sieci DNL". M o g ło s ię też p rzy d ać s k o rzy s tan ie z men u „Bezp . Zd ro wie" o raz „Zamk i Gł.". Zn ó w u s ły s zał ry k i welo cirap to ró w. M u s iał s zy b k o d o k o n ać właś ciweg o wy b o ru . Wcis n ął „Us taw. Sieci DNL" i aż jęk n ął!
Tim n ie wied ział, co p o win ien zro b ić. Wy b rał PARAM ETRY STANDARDOWE.
Po k ręcił g ło wą. Co d alej? Po ch wili zro zu miał, że p atrzy n a b ard zo ważn ą in fo rmację: ws k azó wk ę, jak ie mo że b y ć o zn aczen ie o b wo d u b u d y n k u h o telu ! To b y ły ch y b a ws p ó łrzęd n e. Wy b rał s ieć F4 .
– Nie d ziała – zmartwiła s ię Lex . – Wiem! – Tim d o k o n ał in n eg o wy b o ru . Zn o wu to s amo :
Pró b o wał zach o wać s p o k ó j i my ś leć. Ch ciał włączy ć d an ą s ieć, ale za k ażd y m razem wy s k ak iwał k o mu n ik at o b łęd zie. Nap ięcie jes t n iek o mp aty b iln e z k o men d ą, k tó rą wy d aję? A d laczeg o ? Co to o zn acza? – Timmy … – Lex ciąg n ęła g o za ręk aw.
– Nie teraz. – Teraz! – Sio s tra z całej s iły o d ciąg ała Tima o d mo n ito ra. Wted y zwró cił u wag ę n a warczen ie welo cirap to ró w. Do b ieg ało z k o ry tarza. *** Welo cirap to ry ju ż p rawie p rzeg ry zły d ru g i p ręt n ad łó żk iem Ian a. W tej ch wili międ zy p rętami mieś ciły s ię ich łb y . Ws u wały je więc d o wn ętrza p o k o ju i warczały n a lu d zi z g ó ry , p o czy m wracały d o p rzeg ry zan ia metalu . – J u ż n ied łu g o , trzy , cztery min u ty – o cen ił Ian . Sięg n ął p o rad io telefo n . – Tim, jes teś ? – o d ezwał s ię d o n ieg o . Od p o wied ziała mu cis za. *** Tim wy jrzał o s tro żn ie za d rzwi s tero wn i i zo b aczy ł welo cirap to ra n a k o ń cu k o ry tarza, p rzy b alk o n ie. J ak to ? J ak im cu d em o n zd o łał wy d o s tać s ię z lo d ó wk i?! Wted y n a b alk o n ie zn alazł s ię d ru g i welo cirap to r i Tim ju ż wied ział – żad en z d wó ch welo cirap to ró w n ie b y ł ty m z lo d ó wk i. Te ws k o czy ły n a b alk o n z d wo ru . Wid ział, jak ten d ru g i ląd u je n a b arierce. Tim n ie wierzy ł włas n y m o czo m. Te d rap ieżn ik i s k aczą trzy metry w g ó rę! Nie, ch y b a jes zcze więcej. Siła mięś n i ich n ó g jes t n ies amo wita! – M ó wiłeś , że o n e n ie… – Ćś ś ! – Tim p ró b o wał s ię s k u p ić, ale właś ciwie p atrzy ł ty lk o p rzerażo n y i zas zo k o wan y , jak n a b alk o n ws k ak u je trzeci p o twó r. Zaczęły tło czy ć s ię n a k o ry tarzu , a p o tem razem ru s zy ły w s tro n ę Tima i Lex . Tim p o p ch n ął p lecami d rzwi, żeb y wejś ć d o s tero wn i, ale n ie miał s iły ich o two rzy ć. – Zamk n ęły s ię – s zep n ęła Lex . – Wid zis z? – Lex p o k azała n a czy tn ik k art. Świeciła s ię n a n im czerwo n a lamp k a. J ak to s ię s tało , że zamk i n ag le s ię włączy ły ? – Ty g łu p k u , zamk n ąłeś n as n a k o ry tarzu ! Tim s ię ro zejrzał. Wid ział k ilk a in n y ch d rzwi i p rzy ws zy s tk ich ś wieciły s ię czerwo n e k ro p k i. Nie ma d o k ąd u ciec. Zwró cił u wag ę n a leżąceg o d alej n a k o ry tarzu zab iteg o s trażn ik a. Wid ać b y ło p rzy jeg o p as k u b iałą k artę d o o twieran ia d rzwi. – Ch o d ź. – Tim p o d b ieg ł z Lex d o s trażn ik a, wy jął zab itemu k artę i o d wró cił s ię.
No tak ! Welo cirap to ry o czy wiś cie ich zo b aczy ły i teraz, warcząc, zag rad zają d ro g ę d o s tero wn i… Ru s zy ły n ap rzó d , ro zs tawiając s ię i k iwając g ło wami jak id ące p tak i… Zaraz rzu cą s ię d o atak u . Tim zro b ił jed y n e, co mu p rzy s zło d o g ło wy : o two rzy ł k artą n ajb liżs ze d rzwi, wep ch n ął s io s trę d o ś ro d k a i s k o czy ł za n ią. Patrzy ł, jak d rzwi zamy k ają s ię za n imi, jak b y w zwo ln io n y m temp ie, a welo cirap to ry z s y k iem zry wają s ię d o s k o k u .
HOTEL Ian o d d y ch ał g łęb o k o , jak b y k ażd y k o lejn y o d d ech miał b y ć jeg o o s tatn im, i wp atry wał s ię tęp o w d rap ieżn ik i n ad s o b ą. Hard in g zmierzy ł mu ciś n ien ie, ś ciąg n ął b rwi, zmierzy ł zn o wu . Ellie d rżała z zimn a i s trach u , o win ięta k o cem. M u ld o o n s ied ział n a p o d ło d ze o p arty o ś cian ę. Stary Hammo n d też p atrzy ł w g ó rę i n ic n ie mó wił. J ak zb awien ia wy czek iwali g ło s u z rad io telefo n u . – Co s ię s tało z Timem? – o d ezwał s ię Hammo n d . – Nie o d zy wa s ię. – Kto to wie? – Ależ o n e s ą b rzy d k ie – p o wtó rzy ł Ian . – Nap rawd ę b rzy d k ie! – Kto b y p o my ś lał, że to ws zy s tk o tak s ię s k o ń czy ? – s zep n ął s tars zy p an i p o k ręcił g ło wą. – Ian – o d ezwała s ię Ellie. – Wy liczy łem to – u ś ciś lił Ian . – Daj s p o k ó j – wes tch n ął Hammo n d . – Po wtarza ty lk o : „A n ie mó wiłem?". Przecież n ik t n ie ch ciał, żeb y d o teg o d o s zło . – To n ie zależy o d ch cen ia – p o d jął d y s k u s ję Ian , n ie o twierając o czu . M ó wił p o wo li z p o wo d u d u żej d awk i mo rfin y . – To k wes tia wy o b raźn i, teg o , co czło wiek s p o d ziewa s ię o s iąg n ąć. Czy my ś liwy w d żu n g li, k tó ry wy p rawia s ię p o jed zen ie d la s wo jej k o b iety i d zieci, wy o b raża s o b ie, że całk o wicie zap an u je n ad p rzy ro d ą? Nie. Dla n ieg o p rzy ro d a to co ś , co g o p rzeras ta, n ie p o d leg a jeg o k o n tro li. By ć mo że mo d li s ię o n d o zjawis k p rzy ro d y , n a p rzy k ład o p ło d n o ś ć, d o las u , k tó ry g o o tacza i ży wi. M o d li s ię d lateg o , że wie, iż n ie k o n tro lu je o to czen ia. J es t s k azan y n a łas k ę b ąd ź n iełas k ę n atu ry . Ty mczas em p an p o s tan o wił, że n ie b ęd zie s k azan y n a łas k ę n atu ry , ty lk o b ęd zie ją k o n tro lo wał, i ju ż w ty m mo men cie zaczął p an wp ad ać w k ło p o ty p o p ro s tu d lateg o , że teg o celu n ie d a s ię o s iąg n ąć. M imo to s two rzy ł p an
d zieło , k tó re n iejak o s amo wy mag a o d p an a, ab y p ró b o wał p an o s iąg n ąć ten cel. Nie d a s ię. W żad n ej ch wili n ie k o n tro lo wał p an n atu ry i n ig d y n ie zd o ła p an n ią w zawład n ąć. Pro s zę n ie mies zać ró żn y ch k ateg o rii rzeczy . M o żn a zb u d o wać s tatek , ale n ie mo żn a zro b ić o cean u . M o żn a s k o n s tru o wać s amo lo t, ale n ie p o wietrze. Pań s k a p o tęg a jes t zn aczn ie mn iejs za, n iż p an s ąd ził, o d d aws zy s wó j ro zu m marzen io m. – Nie ro zu miem, o co mu ch o d zi – p rzy zn ał z wes tch n ien iem Hammo n d . – Do k ąd p o s zed ł Tim? Wy d awało mi s ię, że to b ard zo o d p o wied zialn y ch ło p iec. – Na p ewn o p ró b u je o p an o wać s y tu ację – o d rzek ł Ro b ert. – J ak my ws zy s cy . – I p ro fes o r Gran t. Co s ię s tało z Gran tem? *** Alan d o tarł d o ty ln eg o wejś cia g łó wn eg o b u d y n k u o ś ro d k a, d o ty ch s amy ch d rzwi, p rzez k tó re wy s zed ł d wad zieś cia min u t wcześ n iej. Po ciąg n ął za n ie – zamk n ięte. Zo b aczy ł p rzy d rzwiach czerwo n ą k o n tro lk ę. Ch o lera, włączy ły s ię zamk i elek tro n iczn e! Po b ieg ł n a fro n t b u d y n k u . Szy b y w d rzwiach b y ły s tłu czo n e, więc mó g ł wejś ć d o h o lu p rzez d ziu rę. Przy s tan ął k o ło b iu rk a warto wn ik a i p rzez ch wilę s łu ch ał jed n o s tajn eg o s zu mu d o b ieg ająceg o z g ło ś n ik a k ró tk o faló wk i. Ru s zy ł d o k u ch n i, żeb y p o s zu k ać d zieci. Drzwi res tau racji i k u ch n i b y ły s zero k o o twarte. An i ś lad u Tima i Lex . Alan wb ieg ł p o s ch o d ach n a p iętro . Do tarł d o s zk lan y ch d rzwi z n ap is em ZAKAZ WSTĘPU DLA GOŚCI. Zamk n ięte. Po trzeb u je k arty mag n ety czn ej. J ak tu wejś ć? W g łęb i k o ry tarza u s ły s zał warczen ie welo cirap to ró w. *** Tim p o czu ł n a p o liczk u d o ty k s k ó rzas tej g ad ziej s k ó ry , s zp o n y ro zd arły mu k o s zu lk ę i u p ad ł n a p lecy , k rzy cząc z p rzerażen ia. – Timmy ! – d arła s ię Lex . Tim zd o łał s ię p o d n ieś ć. M alu tk i welo cirap to r s k o czy ł mu n a ramię, ćwierk ał i p is zczał ze s trach u . J es teś my w p rzed s zk o lu d la d in o zau ró w! – zro zu miał Tim. Na p o d ło d ze leżały zab awk i: żó łta p iłk a, lalk a, g rzech o tk a. – To jes t ten mały welo cirap to r – p o in fo rmo wała Tima Lex , p o k azu jąc zwierzątk o , k tó re ś cis k ało g o za ramię. M ło d ziu tk i d rap ieżn ik p rzy tu lił łeb ek d o jeg o s zy i. Pewn ie zd y ch a tu z g ło d u ,
p o my ś lał ze ws p ó łczu ciem ch ło p iec. Lex p o d es zła b liżej, a wted y s two rzen ie p rzes k o czy ło n a jej ramię i o tarło s ię łeb k iem o jej s zy ję. – Dlaczeg o o n s ię tak tu li? – zd ziwiła s ię Lex . – Bo i s ię? – Nie wiem. Od d ała zwierzątk o b ratu . Ćwierk ało i p is zczało , p o d s k ak u jąc n a jeg o ramien iu . Ro zg ląd ało s ię, k ręcąc łeb k iem. By ło b ard zo zan iep o k o jo n e. – Tim – s zep n ęła Lex . Drzwi p o k o ju n ie zamk n ęły s ię d o k o ń ca. Właś n ie wch o d ził p rzez n ie d u ży welo cirap to r! A za n im d ru g i. M ło d e zaćwierk ało i p o d s k o czy ło wy s o k o . Trzeb a u ciek ać, p o my ś lał Tim. M o że mło d e o d ciąg n ie u wag ę d u ży ch ? Przecież to d zieck o ich g atu n k u . Rzu cił zwierzątk o p rzez s alę p ro s to p o d n o g i d o ro s ły ch o s o b n ik ó w. J ed en z n ich o p u ś cił łeb i d elik atn ie p o wąch ał malca. Tim złap ał s io s trę za ręk ę i p o ciąg n ął w g łąb p o mies zczen ia. Gd y b y tak b y ły tu in n e d rzwi, p ro wad zące… Nag le ro zleg ł s ię s tras zliwy p is k . Tim o b ejrzał s ię i zo b aczy ł mło d e w p as zczy d o ro s łeg o welo cirap to ra! Dru g i p rzy s k o czy ł i zaczął ciąg n ąć mło d e za n ó żk i, p ró b u jąc wy rwać je to warzy s zo wi. Welo cirap to ry zaczęły walczy ć o p is zczące p rzeraźliwie mło d e, n a p o d ło g ę lała s ię k rew… – On e g o zjad ły – wy k rztu s iła p rzerażo n a Lex . Welo cirap to ry ciąg le walczy ły o to , co p o zo s tało z małeg o s two rk a – co fały s ię, a p o tem wp ad ały n a s ieb ie łb ami. Tim o d wró cił s ię i zn alazł n iezamk n ięte d rzwi. Przes zli p rzez n ie z Lex i zn aleźli s ię w s ąs ied n im p o mies zczen iu . Zielo n e ś wiatło … Tim p rzy p o mn iał s o b ie, że to lab o rato riu m, g d zie u zy s k iwan o DNA z ró żn y ch rzeczy . Nie b y ło n ik o g o , ty lk o rzęd y mik ro s k o p ó w s tereo s k o p o wy ch i d u że mo n ito ry , n a k tó ry ch wid n iały czarn o -b iałe p o więk s zo n e o b razy o wad ó w, mu ch i k o maró w, k tó re milio n y lat temu u g ry zły d in o zau ra i wy s s ały z n ieg o k rew. Z tej właś n ie k rwi p o ws tały d in o zau ry , k tó re o p an o wały teraz cały Park J u rajs k i. Tim i Lex b ieg li p rzez lab o rato riu m, s ły s ząc warczen ie i ry k i ś cig ający ch ich welo cirap to ró w. Wy p ad li p rzez n as tęp n e d rzwi i zn aleźli s ię w wąs k im k o ry tarzu . W ty ch d rzwiach mu s iał b y ć ch y b a alarm, b o zaczęła b u czeć s y ren a, a p o d s u fitem mig ały czerwo n e ś wiatła. Zwy k łe o ś wietlen ie k o ry tarza b y ło zg as zo n e, więc k o ło Tima ro b iło s ię n a p rzemian czerwo n o i ciemn o . W p rzerwach międ zy b u czen iem s y ren y s ły ch ać b y ło warczen ie welo cirap to ró w. Ciąg le n as g o n ią! Lex jęczała ze
s trach u . Tim zo b aczy ł k o lejn e d rzwi z s y mb o lem s k ażen ia b io lo g iczn eg o . Otwo rzy ł je i zd erzy ł s ię z jak imś d u ży m zwierzęciem! Lex wrzas n ęła… –
Sp o k o jn ie,
d zieci
–
ro zleg ł
g ło s
p ro fes o ra
Gran ta.
Tim
mru g ał
z
n ied o wierzan iem. Z g ó ry p atrzy ł n a n ieg o p an Alan , a o b o k s tał Do n ald Gen n aro . *** Alan s p ęd ził n a k o ry tarzu p rawie d wie min u ty , zan im p o my ś lał, że p o win ien zn aleźć k artę mag n ety czn ą p rzy ciele s trażn ik a w h o lu . Zb ieg ł n a p arter, o d n alazł k artę i wró cił z n ią n a g ó rę. Otwo rzy ł s zk lan e d rzwi p rzed zielające k o ry tarz i s zy b k im k ro k iem s k iero wał s ię w s tro n ę, z k tó rej d o ch o d ziły o d g ło s y welo cirap to ró w. Zo rien to wał s ię, że d rap ieżn ik i walczą ze s o b ą w p rzed s zk o lu d la zwierząt. Po my ś lał, że d zieci u ciek ły p ewn ie d o s ąs ied n iej s ali, i p o b ieg ł d o lab o rato riu m ek s trak cji DNA. I tam s ię s p o tk ali. Welo cirap to ry p rzes tały walczy ć i ru s zy ły ich ś lad em, wch o d ząc właś n ie d o s ali. Przy s tan ęły n iep ewn ie zas k o czo n e wid o k iem k ilk o rg a lu d zi. Alan p ch n ął d zieci w ramio n a Do n ald a. – Zab ierz je w b ezp ieczn e miejs ce – rzu cił. – Ale… – Tam. – Alan p o k azał d rzwi za p lecami. – Zab ierz je d o s tero wn i, jeś li zd o łas z. Tam p o win n iś cie b y ć b ezp ieczn i. – A ty co zro b is z? – s p y tał Do n ald . Welo cirap to ry wciąż s tały p rzy d rzwiach . Alan zwró cił u wag ę, że zaws ze n ajp ierw czek ają, zb ierają s ię i razem ru s zają n ap rzó d . Atak u ją w s k o o rd y n o wan y s p o s ó b . No i ru s zy ły . – M am p lan , u ciek ajcie. Do n ald z d ziećmi wy co fali s ię d o d rzwi. Welo cirap to ry zb liżały s ię p o wo li d o Alan a, mijając s u p erk o mp u tery i mo n ito ry , n a k tó ry ch mig ały n iek o ń czące s ię s ek wen cje ro zs zy fro wy wan eg o k o d u g en ety czn eg o . Drap ieżn ik i b ez wah an ia s zły n ap rzó d w n ien atu raln y m d la n ich o to czen iu , raz p o raz p o ch y lając łb y i wąch ając p o d ło g ę. Alan u s ły s zał za p lecami s zczęk zamk a. Ob ejrzał s ię. Do n ald i d zieci s tali za s zk lan y mi d rzwiami i p atrzy li n a n ieg o . Do n ald p o k ręcił g ło wą. Alan zro zu miał k o mu n ik at: za Do n ald em n ie ma d rzwi, p rzez k tó re mo żn a s ię
p rzed o s tać d o s tero wn i. Dzieci i Do n ald zn ajd o wali s ię w p u łap ce, z k tó rej n ie ma wy jś cia. Czy li mu s zę p o rad zić s o b ie z welo cirap to rami. *** Alan zaczął iś ć p o wo li, tak ab y o d ciąg n ąć d rap ieżn ik i o d Do n ald a i d zieci. W ś cian ie s ali d o s trzeg ł jes zcze jed n e d rzwi z n ap is em DO LABORATORIUM . Alan miał p ewien p o my s ł. Na d rzwiach wid n iał n ieb ies k i s y mb o l ry zy k a s k ażen ia b io lo g iczn eg o . Welo cirap to ry s ię zb liżały … Alan wy k o n ał n ag ły zwro t, rzu cając s ię d o d rzwi. Otwo rzy ł je, wp ad ł d o ciep łeg o , cich eg o p o mies zczen ia i zatrzas n ął d rzwi za s o b ą! *** Ro zejrzał s ię. Tak ! Właś n ie tu ch ciał s ię zn aleźć – w wy lęg arn i. Lamp y emitu jące p o d czerwień , d łu g ie s to ły , s zereg i d in o zau rzy ch jaj i p ło żąca s ię międ zy n imi mg ła. Us ły s zał p racę mech an izmó w k o ły s zący ch jajami. M g ła s p ły wała ze s to łó w i ro zwiewała s ię n ad p o d ło g ą. Alan p rzeb ieg ł p rzez wy lęg arn ię. Na d ru g im k o ń cu b y ło lab o rato riu m o d d zielo n e s zk lan ą ś cian ą. Tam o ś wietlen ie s tan o wiły lamp y emitu jące u ltrafio let i u b ran ie Alan a zaczęło jarzy ć s ię n a fio leto wo . Og arn ął wzro k iem b u tle z o d czy n n ik ami, zlewk i, p ip ety , p ły tk i lab o rato ry jn e, cały s p rzęt. Welo cirap to ry wes zły d o wy lęg arn i. Najp ierw zach o wy wały s ię n iep ewn ie, wciąg ały p rzes y co n e wilg o cią p o wietrze, p atrzy ły n a d łu g ie ch wiejące s ię s to ły p ełn e jaj. Pierws zy z d rap ieżn ik ó w o tarł g ó rn ą k o ń czy n ą p as zczę z k rwi. Po s u wały s ię p o wo li, międ zy d łu g imi s to łami. Szły razem jak o d d ział s ił s p ecjaln y ch . Raz p o raz o p u s zczały g ło wy i zag ląd ały p o d s to ły . Szu k ają mn ie. Alan k u cn ął, co fn ął s ię w g łąb lab o rato riu m i o d n alazł metalo wą o s ło n ę z n amalo wan ą czas zk ą i p is zczelami o raz n ap is em UWAGA! TOKSYNY BIOGENICZNE, WYM AGANY POZIOM ZABEZPIECZEŃ A4 . Pamiętał, jak Ed Reg is mó wił, że to tak s iln e tru cizn y , iż p arę cząs teczek n aty ch mias t zab iło b y czło wiek a. Alan n ie mó g ł ws u n ąć d ło n i p o d o s ło n ę, a n ie b y ło za co złap ać, żeb y ją p o d n ieś ć. Un ió s ł s ię o d ro b in ę i s twierd ził, że welo cirap to ry wciąż ro zg ląd ają s ię międ zy s to łami wy lęg arn i.
J es zcze raz p rzy jrzał s ię o s ło n ie i zo b aczy ł, że w s to le jes t k lap k a, tak a jak p rzy g n iazd k ach w łazien ce. Un ió s ł ją i zo b aczy ł p rzy cis k . Wcis n ął g o . Sy k n ęło i o s ło n a p o d jech ała p o d s u fit. Oczo m Alan a u k azały s ię s zk lan e p ó łk i i rzęd y b u tli o zn ak o wan y ch czas zk ą i s k rzy żo wan y mi p is zczelami. Patrzy ł n a ety k iety : CCK-5 5 , TETRAALFASEKRETYNA, TYM OLEWINA X-1 6 1 2 … W fio leto wy m ś wietle p ły n y jarzy ły s ię zielo n k awo . Ob o k zn ajd o wał s ię s zk lan y talerz z mały mi s trzy k awk ami. W k ażd ej b y ła o d ro b in a zielo n ej fo s fo ry zu jącej cieczy . Nie p ro s tu jąc n ó g , Alan s ięg n ął p o jed n ą ze s trzy k awek i ś ciąg n ął zęb ami p las tik o wą o s ło n k ę ig ły . By ła cien k a. Ru s zy ł w s tro n ę d rap ieżn ik ó w. Całe ży cie p ro wad ził b ad an ia n ad d in o zau rami, a teraz b ęd zie miał o k azję p rzek o n ać s ię, ile tak n ap rawd ę wie. Pamiętał, że welo cirap to ry to wzg lęd n ie n iewielk ie mięs o żern e d in o zau ry , p o d o b n ie jak o wirap to ry i d ro meo zau ry . Od d awn a u ważan o , że o wirap to ry i d ro meo zau ry wy jad ały jaja z g n iazd in n y ch zwierząt. Niek tó re s p o ś ró d d zis iejs zy ch p tak ó w też tak ro b ią. Zatem welo cirap to r tak że p o win ien zjeś ć jajo in n eg o d in o zau ra, jeś li b ęd zie miał o k azję. Alan zb liży ł s ię p o wo li d o n ajb liżs zeg o s to łu , wło ży ł ręce w p aru jącą mg iełk ę i p o d n ió s ł o k azałe jajo , zb liżo n e ro zmiarami d o p iłk i fu tb o lo wej, k remo we w b lad o ró żo we cętk i. Trzy mając je, o s tro żn ie p rzeb ił ig łą s k o ru p ę i ws trzy k n ął zawarto ś ć s trzy k awk i d o jaja. Od razu n ab rało b lad o n ieb ies k ieg o p o b las k u . Sch y lił s ię i zo b aczy ł p o d s to łem n o g i welo cirap to ró w i ro zwiewającą s ię mg łę. Po to czy ł jajo p o p o d ło d ze w s tro n ę d rap ieżn ik ó w. Na cich y d źwięk to cząceg o s ię jaja u n io s ły łb y i zaczęły s ię ro zg ląd ać. Po ch wili wró ciły d o p rzes zu k iwan ia s ali. J ajo zatrzy mało s ię k ilk a metró w o d n ajb liżs zeg o welo cirap to ra. Niech to d iab li! Alan mu s iał s ięg n ąć p o d ru g ie jajo , ws trzy k n ąć res ztę tru cizn y i p o to czy ć jajo p o p o d ło d ze. Ty m razem jajo zatrzy mało s ię tu ż p o d n o g ami welo cirap to ra. Ch wiało s ię, trącając g o w s zp o n . Din o zau r s p o jrzał w d ó ł zas k o czo n y n ies p o d ziewan y m p rezen tem. Po ch y lił łeb i p o wąch ał fo s fo ry zu jące jajo , d o tk n ął lek k o p y s k iem, żeb y s ię p o to czy ło . Zig n o ro wał je. Un ió s ł łeb i ru s zy ł p o wo li d alej, ro zg ląd ając s ię tak s amo jak p rzed tem. Nic z teg o ! Alan s ięg n ął p o trzecie jajo i zaap lik o wał mu zawarto ś ć d ru g iej s trzy k awk i. Po to czy ł je, s zy b ciej, jak b y rzu cał k u lą d o k ręg li. J ajo tu rlało s ię g ło ś n o p o
p o d ło d ze. J ed en z d rap ieżn ik ó w o p u ś cił s zy b k o łeb , zo b aczy ł jajo i in s ty n k to wn ie zaczął je g o n ić. Pas zcza p o two ra ro zwarła s ię i zmiażd ży ła s k o ru p ę. Zwierzę u n io s ło łeb , p o d czas g d y z p as zczy ś ciek ało mu mętn e b iałk o . Ob lizał p y s k i p ars k n ął, p o czy m o d g ry zł n as tęp n y k awał s k o ru p y i zaczął wy p ijać jajo języ k iem. Nies tety , n a razie z d in o zau rem n ie d ziało s ię n ic złeg o . Nach y lał s ię n ad jajem i… zo b aczy ł Alan a! M u s iał zo b aczy ć, b o wark n ął g ro źn ie. A p o tem rzu cił s ię d o b ieg u , zb liżając s ię d o Alan a w n ies ły ch an y m temp ie! Alan b y ł w s zo k u . Wtem welo cirap to r s ap n ął d ziwn ie, zag u lg o tał i p ad ł p ro s to n a p as zczę. J eg o mas y wn y o g o n zaczął u d erzać o p o d ło g ę w p rzed ś miertn y ch k o n wu ls jach . M ały p o twó r d ławił s ię i ch arczał, z p as zczy ciek ła mu p ian a, g ło wa też tłu k ła o p o d ło g ę; o g o n ro b ił o k ro p n y h ałas . Załatwiłem jed n eg o , p o my ś lał Alan . J ed n ak welo cirap to r wcale tak s zy b k o n ie zd ech ł. J eg o ag o n ia s ię p rzed łu żała. Alan s ięg n ął p o jes zcze jed n o jajo . Po zo s tałe welo cirap to ry s tały n ieru ch o mo , s łu ch ając o d g ło s ó w wy d awan y ch p rzez u mierająceg o p o b raty mca. Po o d wracały łb y , a p o tem jed en z n ich p o d s zed ł d o k o n ająceg o , żeb y mu s ię p rzy jrzeć. Zd y ch ający m welo cirap to rem ws trząs ały teraz s tras zliwe d rg awk i, jęczał żało ś n ie. Z jeg o p as zczy wy ciek ło ty le p ian y , że led wie b y ło wid ać łeb , k tó ry m jes zcze raz u d erzy ł o p o d ło g ę i jęk n ął. Drap ieżn ik s to jący n ad n im p rzy g ląd ał mu s ię u ważn ie, zas k o czo n y ty m, co d zieje s ię z jeg o to warzy s zem. Os tro żn ie o b ejrzał z b lis k a p o g rążo n ą w p ian ie g ło wę, p rzes u n ął s p o jrzen iem p o p o d s k ak u jącej s zy i, d rżącej p iers i i k o ń czy n ach . A p o tem wy s zarp ał k awał ciała z u mięś n io n ej n o g i. Gin ące zwierzę zawarczało jes zcze i n ies p o d ziewan ie u n io s ło łeb , zatap iając zęb y w s zy i teg o , k tó re zaczęło je d o b ijać. Załatwiłem d wa, p o my ś lał Alan . J ed n ak welo cirap to r, k tó ry s tał n a n o g ach , zd o łał u wo ln ić s zy ję, ch o ć lała s ię z n iej k rew. Zad ał zd y ch ającemu d in o zau ro wi zab ó jczy cio s , ro zcin ając s zp o n em ty ln ej k o ń czy n y jeg o b rzu ch . Naty ch mias t wy lały s ię z n ieg o wn ętrzn o ś ci g ru b e jak węże. Salę wy p ełn ił s tras zliwy s k o wy t u mierająceg o zwierzęcia. Lecz k rwawiący z s zy i n ap as tn ik o d wró cił s ię, jak b y n ag le s tracił en erg ię p o trzeb n ą d o k o n ty n u acji atak u . Wo lał p o d ejś ć d o jarząceg o s ię n ieb ies k im b las k iem jaja! Alan zo b aczy ł je w u n o s zącej s ię p as zczy d in o zau ra. Na jeg o o czach welo cirap to r zmiażd ży ł s k o ru p ę i
fo s fo ry zu jące b iałk o s k ap n ęło mu s p o międ zy zęb ó w. A jed n ak d wa, p o my ś lał Alan . Dru g i welo cirap to r n iemal n aty ch mias t zaczął zd y ch ać! Kas zln ął i ru n ął p as zczą w d ó ł, p rzewracając d łu g i s tó ł z jajami! Kilk ad zies iąt jaj p o to czy ło s ię p o p o d ło d ze n a ws zy s tk ie s tro n y . Alan p atrzy ł n a n ie z lęk iem. Zo s tał p rzecież jes zcze trzeci welo cirap to r. Alan miał wp rawd zie i trzecią s trzy k awk ę, jed n ak p o p o d ło d ze to czy ło s ię ty le jaj, że mu s iał wy my ś lić co ś n o weg o . Zas tan awiał s ię co , a ty mczas em d rap ieżn ik wark n ął ze zło ś cią. Zo b aczy ł g o ! Din o zau r n ie ru s zał s ię jed n ak p rzez d łu żs zą ch wilę, ty lk o wp atry wał s ię w Alan a. A p o tem zaczął p o wo li iś ć w jeg o s tro n ę. Op u s zczał i u n o s ił łeb , s p rawd zając, co zn ajd u je s ię p o d s to łami. Szed ł o s tro żn ie, zach o wu jąc s ię zu p ełn ie in aczej n iż w g ru p ie. J ed n ak ciąg le n ie s p u s zczał wzro k u z Alan a. Alan s ię ro zejrzał. Nie miał g d zie s ię u k ry ć. Nie mó g ł n ic zro b ić! Wp atry wał s ię w p rzeciwn ik a i o d d alał w b o k . Starał s ię, żeb y p o międ zy n im a welo cirap to rem zn ajd o wało s ię jak n ajwięcej s to łó w. Po wo li p rzemies zczał s ię w lewo . Drap ieżn ik k ro czy ł n ap rzó d , w ciemn o czerwo n y m ś wietle lamp . Sły ch ać b y ło jeg o s y czący o d d ech . Alan zmiażd ży ł n o g ą jak ieś jajo , p o d es zwy k leiły mu s ię o d żó łtk a. Przy k u cn ął i p o czu ł, że u wiera g o k ró tk o faló wk a. Kró tk o faló wk a! Złap ał ją, włączy ł i o d ezwał s ię: – Halo , tu Alan Gran t. – Alan ? – To Ellie. – Alan ! – Słu ch aj – s zep n ął. – M ó w d o mn ie. – Alan , to ty ? – M ó w! – p o lecił Alan , p o czy m p ch n ął rad io telefo n w s tro n ę zb liżająceg o s ię welo cirap to ra, a s am k u cn ął k o ło n o g i s to łu . – Alan ie… Pro s zę, i ty mó w d o mn ie. Nas tała p au za. Din o zau r s zed ł d alej, s y cząc. Kró tk o faló wk a milczała. Co jes t? Ellie n ie zro zu miała, o co mi ch o d zi! Drap ieżn ik b y ł co raz b liżej. – Alan . Zn iek s ztałco n y g ło s z rad io telefo n u zatrzy mał g o w miejs cu . Zwierzę zaczęło
węs zy ć, czu jąc, że w s ali jes t k to ś jes zcze. – Alan ie, to ja. Nie wiem, czy mn ie s ły s zy s z. Welo cirap to r o d wró cił s ię i zb liży ł s ię d o k ró tk o faló wk i. – Alan ie, p ro s zę cię. Dlaczeg o n ie rzu ciłem teg o rad ia d alej?! Od wró ciłem u wag ę d rap ieżn ik a, ale i tak jes t b lis k o … Po tężn a n o g a zn alazła s ię tu ż p rzed Alan em. Wid ział g ru zełk o watą s k ó rę o b lad o zielo n y m u b arwien iu i zak rzep łą k rew n a zak rzy wio n y m s zp o n ie. Czu ć b y ło s iln y g ad zi o d ó r. – Alan ie, s ły s zy s z mn ie? Alan ie? Welo cirap to r s ch y lił łeb i o s tro żn ie trącił p as zczą k ró tk o faló wk ę o d wró co n y ty łem d o Alan a. M as y wn y o g o n zn alazł s ię b ezp o ś red n io n ad jeg o g ło wą. Wted y Alan p ły n n y m ru ch em wb ił ig łę s trzy k awk i g łęb o k o w mięs ień o g o n a i wcis n ął tło czek . Drap ieżn ik wark n ął i p o d s k o czy ł. Z p rzerażającą s zy b k o ś cią o d wró cił s ię i ro zwarł p as zczę. Złap ał n ią n o g ę s to łu i s zarp n ął łb em z tak ą s iłą, że p rzes u n ął s tó ł. Alan p rzewró cił s ię n a p lecy . By ł teraz zu p ełn ie o d s ło n ięty . Din o zau r s tan ął n ad n im, u n ió s ł łeb , aż zad zwo n iły ś wiecące n a czerwo n o lamp y , k o ły s ząc s ię n a ws zy s tk ie s tro n y … – Alan ?! Welo cirap to r co fn ął s ię i p o d n ió s ł ty ln ą k o ń czy n ę, żeb y zad ać ś mierteln y cio s s zp o n em. Alan p rzeto czy ł s ię n a b o k i wielk a n o g a d rap ieżn ik a u d erzy ła w p o d ło g ę. A jed n ak Alan p o czu ł o s try , p alący b ó l międ zy ło p atk ami i ciep łą k rew n a k o s zu li i p lecach . Uciek ał, to cząc s ię p o p o d ło d ze, tłu k ąc d in o zau rze jaja. J eg o ręce i twarz lep iły s ię o d b iałk a. Welo cirap to r zad ał cio s p o raz d ru g i – s p ras o wu jąc k ró tk o faló wk ę, aż p o s y p ały s ię is k ry . Wark n ął wś ciek le i k o p n ął p o raz trzeci, p o d czas g d y Alan zatrzy mał s ię n a ś cian ie. Nie miał ju ż d o k ąd u ciec. Drap ieżn ik u n ió s ł n o g ę p o raz o s tatn i i… p rzewró cił s ię n a o g o n . Zaczął ch arczeć, to cząc p ian ę z p as zczy . Wted y d o wy lęg arn i wes zli Do n ald i d zieci. Alan o s trzeg ł ich ru ch em ręk i, żeb y trzy mali s ię z d alek a. Dziewczy n k a p o p atrzy ła n a zd y ch ająceg o welo cirap to ra. – O ran y ! – wy k rzy k n ęła z p o d ziwem. Do n ald p o d s zed ł i p o mó g ł Alan o wi ws tać. Ws zy s cy czy m p ręd zej p o b ieg li d o s tero wn i.
STEROWNIA Tim ze zd u mien iem s twierd ził, że częś ć elemen tó w men u n a mo n ito rze p rzy g łó wn y m s tan o wis k u mig a. – Co s ię d zieje? – zd ziwiła s ię Lex .
Tim zo b aczy ł, że p ro fes o r Gran t wp atru je s ię w ek ran , jak b y n iczeg o n ie ro zu miał, i n iep ewn ie zb liża ręk ę d o k lawiatu ry . – Nie zn am s ię n a k o mp u terach – wy zn ał i p o k ręcił g ło wą. Tim u s iad ł w fo telu i zaczął s tero wać s y s temem, d o ty k ając ek ran u . Wy wo łał o b raz s tatk u , k tó ry wch o d ził ju ż d o p o rtu w Pu n taren as . By ł mo że ze d wieś cie metró w o d n ab rzeża. Na in n y m mo n ito rze p o jawił s ię wid o k p o k o ju h o telo weg o i zwies zający ch s ię z o k n a w s u ficie łb ó w welo cirap to ró w. W k ró tk o faló wce s ły ch ać b y ło ich ry k i. – Timmy , zró b co ś – p o n ag lała b rata Lex . Tim wy b rał o p cję „Us taw. Sieci DNL", ch o ć p rzy cis k mig ał. Wy s k o czy ł k o mu n ik at:
– Co to zn aczy ? – zmartwił s ię Tim. – Wiem – o d ezwał s ię Do n ald Gen n aro . – Tak s amo d ziało s ię wcześ n iej. Ko ń czy s ię p aliwo w zap as o wy m g en erato rze. M u s is z p rzełączy ć zas ilan ie n a g en erato r g łó wn y . – J a? Tim wcis n ął p rzy cis k „Zas ilan ie Gł.".
Tim jęk n ął. – Co teraz ro b is z? – ch ciał wied zieć p ro fes o r Gran t. Całe men u zaczęło mig ać. Ch ło p iec wcis n ął GŁÓWNE. Nic s ię n ie wy d arzy ło . Ob raz n ad al p o jawiał s ię i zn ik ał. Tim wcis n ął teraz „Sieć Gł. P". By ł tak p rzes tras zo n y , że aż ś cis k ało g o w b rzu ch u .
Ek ran mig ał. Tim wy b rał „Us taw. Gł. 1 ".
Zaś wieciło s ię jas n o o ś wietlen ie s ali, a ek ran y p rzes tały mig ać. – Hej! Ud ało s ię!
Tim wcis n ął n as tęp n ie „Us taw. Sieci". Przez mo men t n ic s ię n ie d ziało . Zerk n ął n a o b razy z k amer, a p o tem zn o wu n a mo n ito r p rzed s o b ą.
Pro fes o r Gran t p o wied ział co ś , ale d o Tima d o tarło ty lk o n ap ięcie w jeg o g ło s ie. Pro fes o r p atrzy ł n a n ieg o z n iep o k o jem. Serce Tima b iło b ard zo mo cn o . Lex k rzy czała n a n ieg o p rzez cały czas . Wo lał n ie zerk ać ju ż n a mo n ito r z wid o k iem p o k o ju . Sły s zał o d g ło s y wy g in an ia metalu i warczen ie welo cirap to ró w. – Bo że! – o d ezwał s ię g ło s p ro fes o ra M alco lma. Tim wy b rał o p cję „Ho tel".
Zn ieru ch o miał. Z p rzejęcia p rzez ch wilę n ie mó g ł s o b ie p rzy p o mn ieć o zn aczen ia s ieci elek try czn ej h o telu , wy d awało mu s ię, że trwa to całą wieczn o ś ć. Ale p rzy p o mn iał s o b ie: F4 .
W ty m s amy m mo men cie n a o b razie z k amery s y p n ęły s ię is k ry , leciały z g ó ry , z s u fitu h o telo weg o p o k o ju . Na ch wilę cały o b raz zro b ił s ię b iały o d is k ier. – Co ty zro b iłeś ?! – k rzy czała p rzerażo n a Lex . Ale zaraz p o tem zo b aczy li ws trząs an e u d erzen iami p rąd u welo cirap to ry , k tó re mu s iały zn aleźć s ię w p u łap ce p o międ zy p rętami o k n a. Sk rzeczały p rzeraźliwie p o ś ró d k as k ad is k ier, a M u ld o o n i in n i n a d o le k rzy czeli z rad o ś ci. – O to ch o d ziło – p o wied ział p ro fes o r Gran t i p o k lep ał Tima p o ramien iu . – O to ch o d ziło ! Ud ało ci s ię, Tim! Ws zy s cy cies zy li s ię i p o d s k ak iwali, ale wted y o d ezwała s ię Lex : – A co z ty m s tatk iem?
– Co ?! – No , ze s tatk iem. – Po k azała p alu s zk iem d ru g i mo n ito r. *** Bu d y n k i, k tó re s tan o wiły teraz tło d la d zio b u s tatk u , b y ły d u że i p rzes u wały s ię w p rawo . Statek s k ręcał w lewo , żeb y p rzy b ić b o k iem d o n ab rzeża. Na ek ran ie p o jawili s ię mary n arze, s zy k o wali ju ż cu my . Tim wró cił p rzed mo n ito r i p o p atrzy ł zn o wu n a men u g łó wn e. „Telek o m. VBB" i „Telek o m. RSD" k o jarzy ły s ię z telefo n ami. Wcis n ął „Telek o m RSD". M ASZ 2 3 NIEODEBRANE ROZM OWY I/LUB WIADOM OŚCI CZY CHCESZ ZOBACZYĆ ICH LISTĘ TERAZ? Wy b rał „NIE". – M o że d zwo n ili ze s tatk u ? – p o d s u n ęła Lex . – M ó g łb y ś zo b aczy ć ich n u mer. Tim n ie s łu ch ał jed n ak s io s try , b o p rzeczy tał: WPROWADŹ NUM ER ABONENTA LUB WCIŚNIJ F7 ABY ZOBACZYĆ KONTAKTY Nacis n ął F7 i n aty ch mias t zo b aczy ł d łu g ą lis tę k o n tak tó w: n azwis k a, imio n a, n u mery . Wcale n ie b y ła alfab ety czn a. Przes zu k iwał ją p rzez ch wilę wzro k iem… STATEK ANNE B. (FREDDY) 7 0 8 -3 9 0 2 J es t! A teraz: jak s ię d zwo n i? Od n alazł n a d o le ek ran u n ap is : WYBRAĆ NUM ER TERAZ CZY ZADZWONISZ PÓŹNIEJ ? Wcis n ął TELEFONUJ TERAZ. PRZEPRASZAM Y, WYBRANE POŁĄCZENIE NIE M OŻE BYĆ ZREALIZOWANE (BŁĄD 5 9 8 ) SPRÓBUJ WYBRAĆ PONOWNIE Tim s p ró b o wał p o raz d ru g i i u s ły s zał s y g n ał telefo n u , a p o tem d źwięk i wy b ieran eg o n u meru . – J u ż? – u p ewn ił s ię Alan . – Do b ry jes teś , Timmy – p o ch waliła b rata Lex . – Ku rczę, zaraz b ęd ą p rzy b rzeg u . Na ek ran ie wid ać b y ło , jak d zió b s tatk u s u n ie k o ło n ab rzeża, u s tawiając s ię co raz b ard ziej ró wn o leg le d o n ieg o . Pis n ęło w jak imś g ło ś n ik u , a p o tem o d ezwał s ię z n ieg o g ło s : – No , d zień d o b erek , J o h n , mó wi Fred d y . Sły s zy s z mn ie? Od b ió r. Tim p o d n ió s ł s łu ch awk ę n ajb liżs zeg o telefo n u , ale u s ły s zał ty lk o ciąg ły s y g n ał.
– J o h n , cześ ć, tu Fred d y , o d b ió r. – Od b ieraj! – s y k n ęła Lex . Ws zy s cy zaczęli p o d n o s ić k o lejn e s łu ch awk i, ale w k ażd ej b y ł ciąg ły s y g n ał. W k o ń cu Tim zo b aczy ł ap arat u mies zczo n y n iżej, mig ała p rzy n im czerwo n a lamp k a. – Halo ? Stero wn ia? J es tem. Tu Fred d y . Czy mn ie s ły ch ać? Od b ió r. Tim p o d n ió s ł s łu ch awk ę. – M ó wi Tim M u rp h y , p ro s zę p an a, mu s i p an … – Co ? Nie zro zu miałem cię, J o h n . – Niech p an n ie p rzy b ija d o p o rtu ! Sły s zy p an ? Zap ad ła cis za. – To jak iś d zieciak – mru k n ął zd u mio n y mężczy zn a. – Nie p rzy b ijajcie d o p o rtu ! Naty ch mias t zawracajcie tu taj, n a wy s p ę! Na s tatk u ro zmawiało d wó ch mężczy zn . Ten , k tó ry miał n a imię Fred d y , mu s iał ch y b a o p u ś cić ręk ę ze s łu ch awk ą. – Przed s tawił s ię. M u rp h y ? – Nie u s ły s załem n azwis k a. Tim ro zejrzał s ię z n iep o k o jem p o twarzach d o ro s ły ch . Do n ald wy jął mu s łu ch awk ę z ręk i. – Po zwó l, że ja to zro b ię. J ak o n s ię n azy wa? – … ch y b a jak iś g łu p i k awał… Piep rzo n y , k to g o d o p u ś cił d o … Tim p ró b o wał wy s zu k ać za p o mo cą k lawiatu ry n azwis k o czy s tan o wis k o Fred d y 'eg o . – Halo , czy mn ie s ły ch ać? – p o wied ział d o s łu ch awk i Gen n aro . – J eś li tak , p ro s zę n aty ch mias t o d p o wied zieć! – Słu ch aj, s y n u – o d p o wied ział g ło s . – Nie wiem, k im jes teś , ale twó j d o wcip n ie jes t zab awn y . M am tu s tatek i wch o d zę d o p o rtu , jes tem k u rews k o zajęty . Przed s taw s ię zg o d n ie z k o d ek s em alb o p rzes tań zajmo wać k an ał. Tim wy d ał o d p o wied n ią k o men d ę i n a ek ran ie p o jawiło s ię FARRELL, FREDERICK D. (KAPITAN) – Kap itan ie Farrell – o d p o wied ział Gen n aro – jeś li n aty ch mias t n ie zawró ci p an s tatk u i n ie ru s zy b ez ch wili zwło k i z p o wro tem n a wy s p ę, złamie p an p arag raf p ięćs et d ziewiąty Ko d ek s u mo rs k ieg o , co s tan o wi czy n s k u tk u jący p o zb awien iem u p rawn ień o raz zag ro żo n y k arą g rzy wn y w wy s o k o ś ci co n ajmn iej p ięćd zies ięciu ty s ięcy d o laró w i k arą p o zb awien ia wo ln o ś ci w wy s o k o ś ci lat p ięciu . Zro zu miał p an ?
Zap ad ła cis za. – Czy zro zu miał p an mo je s ło wa, k ap itan ie Farrell? – Zro zu miałem – o d p arł cich o Farrell, a d ru g i g ło s wy d ał k o men d ę: – Ster lewo n a b u rt, cała n ap rzó d ! – J ed n o cześ n ie d zió b s tatk u zaczął o d s u wać s ię o d n ab rzeża. Lex k rzy czała z rad o ś ci. Tim o p ad ł b ez s ił n a o p arcie fo tela i o tarł p o t z czo ła. – Co s tan o wi ten Ko d ek s mo rs k i? – zain teres o wał s ię Alan . – Ch u j g o wie – mru k n ął Do n ald . Ws zy s cy p atrzy li z zad o wo len iem, jak n ab rzeże o d d ala s ię co raz b ard ziej i wres zcie zn ik a z ek ran u . – Wy g ląd a n a to , że n ajg o rs ze ju ż min ęło – o d ezwał s ię zn o wu Do n ald . Alan p o k ręcił g ło wą. – Najg o rs ze d o p iero s ię zaczy n a.
ITERACJA SIÓDMA
Stopniowo matematyka będzie coraz bardziej stanowczo domagać się od ludzi, by odważyli się zaakceptować jej nieuchronne zasady. Ian M alco lm
ZNISZCZENIE ŚWIATA Zeb ran i p rzen ieś li Ian a d o in n eg o p o k o ju , n a czy s te łó żk o . J o h n Hammo n d wy raźn ie o d ży ł, wy p ro s to wał s ię i zaczął zach o wy wać s ię z właś ciwą s o b ie en erg ią. – Przy n ajmn iej u n ik n ęliś my n ajwięk s zeg o n ies zczęś cia – s k o men to wał s y tu ację. – J ak ie n ies zczęś cie ma p an n a my ś li? – zain teres o wał s ię Ian . – Có ż, welo cirap to ry n ie wy s k o czy ły n a b rzeg i n ie o p an o wały ś wiata – zau waży ł s tars zy p an . – M artwił s ię p an o to ? – Ian aż u n ió s ł s ię n a ło k ciu . – To ch y b a jas n e, że ś wiatu g ro ziła k atas tro fa – p o twierd ził Hammo n d . – Nie ma n a n im d rap ieżn ik ó w, k tó re b y ły b y g ro źn e d la welo cirap to ró w. M o g ły b y s ię ro zmn o ży ć i p rzy n ieś ć Ziemi zag ład ę. – Ty g łu p cze, ty eg o cen try k u ! – k rzy k n ął g n iewn ie Ian . – Czy ty w o g ó le zd ajes z s o b ie s p rawę, co wy g ad u jes z? Sąd zis z, że mo żes z zn is zczy ć Ziemię? Czło wiek u , two ja wład za zu p ełn ie cię o tu man iła. – Ian o p ad ł n a p o d u s zk ę. – Nie d ałb y ś rad y zn is zczy ć tej p lan ety an i w n ajmn iejs zy m s to p n iu jej zag ro zić. Żad en czło wiek teg o n ie mo że. – Przecież więk s zo ś ć lu d zi jes t p rzek o n an a, iż Ziemi g ro zi zag ład a – o d p arł wy n io ś le s tars zy p an . – Có ż, n ie g ro zi – o d p arł Ian . – Ws zy s cy ek s p erci s ą zg o d n i, że n as za p lan eta jes t zag ro żo n a – u p ierał s ię Hammo n d . – Po wiem ci co ś o p lan ecie – o d p o wied ział z wes tch n ien iem Ian . – Otó ż n as za p lan eta ma cztery i p ó ł miliard a lat. Ży cie n a n iej is tn ieje n iewiele k ró cej, o d trzech i o ś miu d zies iąty ch miliard a lat. Wted y u k s ztałto wały s ię p ierws ze b ak terie. Po tem p o ws tały p ierws ze o rg an izmy wielo k o mó rk o we, p ó źn iej b ard ziej zło żo n e – w o cean ach , a n as tęp n ie n a ląd zie. Na Ziemi zaczęły k ró lo wać zwierzęta. Ko lejn o n as tęp o wały p o s o b ie ep o k i p łazó w, d in o zau ró w, wres zcie s s ak ó w. Każd a z n ich trwała d łu g ie milio n y lat. M o żn a je s o b ie wy o b razić jak o wielk ie d y n as tie zwierząt, z k tó ry ch k ażd a ro s ła w s iłę, ro zk witała, wres zcie wch o d ziła w o k res s ch y łk o wy i u p ad ała, b o jej p rzed s tawiciele wy mierali. Ws zy s tk o to d ziało s ię n a tle n iep rzerwan y ch , częs to g wałto wn y ch p rzemian s amej p lan ety – wy p iętrzały s ię łań cu ch y g ó rs k ie, zn ik ały w wy n ik u ero zji, w Ziemię u d erzały k o mety , wy b u ch ały wu lk an y , o cean y zalewały k o n ty n en ty i wy s y ch ały , k o n ty n en ty p rzes u wały s ię p o
cały m g lo b ie. To n iep rzerwan y p ro ces , z jed n ej s tro n y p ły n n y , z d ru g iej – p ełen g wałto wn y ch zd arzeń . Te p rzemian y mo żemy o b s erwo wać tak że d ziś – n a p rzy k ład n ajb ard ziej efek to wn e wy p iętrzen ie n a p o wierzch n i n as zej p lan ety , p as mo Himalajó w, p o ws taje o d milio n ó w lat w wy n ik u trwająceg o zd erzen ia k o n ty n en tó w. Plan eta Ziemia p rzetrwała to ws zy s tk o , o czy m p o k ró tce o p o wied ziałem, i z całą p ewn o ś cią p rzeży je tak że n as . Stars zy p an ś ciąg n ął b rwi. – Rzeczy wiś cie to ws zy s tk o d łu g o trwało – zg o d ził s ię – ale to jes zcze n ie zn aczy , że b ęd zie trwało wieczn ie. Na p rzy k ład g d y b y d o s zło d o n ap ro mien io wan ia całej Ziemi… – Załó żmy , że b y d o s zło – p o d jął temat Ian . – Po wied zmy , iż to n ap ro mien io wan ie b y ło b y tak p o tężn e, że wy g in ęły b y ws zy s tk ie zwierzęta i ro ś lin y , i jes zcze p rzez n as tęp n e s to lat u trzy my wałb y s ię o g ro mn ie wy s o k i p o zio m p ro mien io wan ia. Otó ż ży cie i tak g d zieś b y p rzetrwało – w g leb ie, a mo że zamro żo n e z lo d ach Ark ty k i. I p o u p ły wie teg o o k res u , p o d czas k tó reg o p o wierzch n ia n as zej p lan ety n ie n ad awałab y s ię d o zamies zk an ia, ro zp rzes trzen iło b y s ię n a n iej zn o wu . Na n o wo ro zp o cząłb y s ię p ro ces ewo lu cji. Od b u d o wa ś wiata ży wy ch o rg an izmó w aż d o s tan u ich d zis iejs zej ró żn o ro d n o ś ci i zło żo n o ś ci mo g łab y trwać n awet p arę miliard ó w lat, i o czy wiś cie n o wo p o ws tałe o rg an izmy b ard zo ró żn iły b y s ię o d ws p ó łczes n y ch . J ed n ak Ziemia jak o tak a p rzetrwałab y n as ze s zaleń s two . I ży cie n a Ziemi tak że b y n as p rzetrwało . M y ty lk o b łęd n ie wy o b rażamy s o b ie, że n ie – zak o ń czy ł Ian . – A g d y b y wars twa o zo n o wa zro b iła s ię b ard zo cien k a… – zaczął zn o wu Hammo n d . – Wted y d o p o wierzch n i u ltrafio leto weg o – o d rzek ł Ian .
Ziemi
d o cierało b y
więcej
p ro mien io wan ia
– No i co ? – J ak to co ? Pro mien io wan ie UV p o wo d u je rak a s k ó ry . – Ależ o n o jes t b ard zo k o rzy s tn e d la ży cia. – Ian p o k ręcił g ło wą. – M a b ard zo wy s o k ą en erg ię i p o wo d u je mu tacje, jes t k atalizato rem zmian . Przy zwięk s zo n y m p o zio mie p ro mien io wan ia u ltrafio leto weg o liczn e fo rmy ży cia ro zk witły b y . – No , ale wiele in n y ch b y wy marło – zau waży ł Hammo n d . – Sąd zi p an , że zd arzy ło b y s ię to p ierws zy raz w h is to rii Ziemi? – s p y tał z wes tch n ien iem Ian . – Co p an wie o tlen ie? – Tlen ? Wiem, że jes t n iezb ęd n y d o ży cia.
– Otó ż ty lk o o b ecn ie. Ró wn o cześ n ie jes t o n tru jący m p ro d u k tem metab o lizmu . I p o wo d u je k o ro zję – tak s amo jak flu o r, k tó ry m wy trawia s ię s zk ło . Tlen w ziems k iej atmo s ferze p o jawił s ię jak o p ro d u k t wy d alan y p rzez o k reś lo n eg o ty p u k o mó rk i ro ś lin n e – p o wied zmy , że p rzed mn iej więcej trzema miliard ami lat – i s p o wo d o wał wielk i k ry zy s ws zy s tk ich in n y ch fo rm ży cia. Te k o mó rk i ro ś lin n e zatru wały ś ro d o wis k o zab ó jczy m tlen em. Wciąż wy d alały tę tru cizn ę i s tężen ie tlen u w atmo s ferze ro s ło . Na p rzy k ład atmo s fera Wen u s zawiera mn iej n iż jed en p ro cen t tlen u . Ale w atmo s ferze Ziemi zro b iło s ię p ięć, p o tem d zies ięć, aż wres zcie całe d wad zieś cia jed en p ro cen t tlen u ! Zab ó jcza atmo s fera! Zu p ełn ie n ien ad ająca s ię d o ży cia! – I co mi p an ch ce p rzez to p o wied zieć? – Hammo n d b y ł ro zd rażn io n y . – To , że d o d zis iejs zy ch tru cizn ży cie n a Ziemi tak że s ię p rzy s to s u je? – Co ś in n eg o . Najważn iejs ze, co ch cę p an u p o wied zieć, to to , że ży cie n a Ziemi s amo s ię o s ieb ie zatro s zczy . Z p u n k tu wid zen ia p rzed s tawiciela g atu n k u lu d zk ieg o s to lat to d łu g i o k res . Przecież s to lat temu n ie mieliś my s amo ch o d ó w, s amo lo tó w, k o mp u teró w an i s zczep io n ek , ś wiat wy g ląd ał zu p ełn ie in aczej. J ed n ak w d ziejach Ziemi s to lat to n ic. M ilio n lat tak że. Plan eta, n a k tó rej jes teś my , ży je w zu p ełn ie in n y m temp ie n iż my , o d d y ch a ry tmem, k tó ry mieś ci s ię w n iep o ró wn an ie więk s zej s k ali. Nawet n ie p o trafmy s o b ie wy o b razić p o wo ln eg o ry tmu p rzemian Ziemi an i p o tęg i ich o d d ziały wan ia. I n ie mamy w s o b ie d o ś ć p o k o ry , ab y p ró b o wać to zro b ić. Lu d zie is tn ieją n a tej p lan ecie p rzez zaled wie mg n ien ie jej o k a i jeś li ju tro zn ik n iemy , Ziemi n ie b ęd zie n as b rak o wało . – I n iewy k lu czo n e, że n ied łu g o o d ejd ziemy w p rzes zło ś ć – d o d ał Hammo n d , s ap iąc ze zło ś cią. – Tak – zg o d ził s ię Ian – to p rawd a. – I co w związk u z ty m ws zy s tk im p an u waża? – s p y tał s tars zy p an . – Że n ie p o win n iś my tro s zczy ć s ię o ś ro d o wis k o n atu raln e? – Nie, zu p ełn ie tak n ie u ważam. – To w tak im razie co ? Ian zak as zlał, p o p atrzy ł w d al i zak o ń czy ł: – Po wiem w s k ró cie, żeb y ws zy s tk o b y ło jas n e: ta p lan eta n ie zn alazła s ię w n ieb ezp ieczeń s twie. To n as z lo s jes t zag ro żo n y . Nie mamy wy s tarczającej p o tęg i, ab y zn is zczy ć Ziemię an i ab y ją u rato wać. Nato mias t b y ć mo że d y s p o n u jemy d o s tateczn y mi ś ro d k ami, ab y o calić s ieb ie s amy ch .
POD KONTROLĄ M in ęły cztery g o d zin y . Nad es zło p o p o łu d n ie, s ło ń ce ch y liło s ię k u zach o d o wi. Stero wn ia zn ó w s tała s ię k limaty zo wan y m p o mies zczen iem, k o mp u tery p raco wały b ez zarzu tu . Zg o d n ie z wied zą zg ro mad zo n ej w o ś ro d k u g ru p y o s ó b s p o ś ró d d wad zieś cio rg a czwo rg a lu d zi, k tó rzy zn ajd o wali s ię n a wy s p ie, o ś mio ro zg in ęło , a s ześ cio ro k o lejn y ch zag in ęło . Głó wn y b u d y n ek o raz h o tel b y ły b ezp ieczn e, wy d awało s ię, że w p ó łn o cn ej częś ci wy s p y n ie ma ju ż żad n y ch d in o zau ró w. Po wiad o mio n o o ws zy s tk im k o s tary k ań s k ie wład ze i p o p ro s zo n o o p o mo c. Na ratu n ek d zies iątce lu d zi wy ru s zy ła k o s tary k ań s k a g ward ia n aro d o wa, zb liżał s ię tak że ś mig ło wiec p o g o to wia ratu n k o weg o , k tó ry miał zab rać Ian a M alco lma d o s zp itala. Przez telefo n s ły ch ać b y ło , że o ficero wie g ward ii n aro d o wej Ko s tary k i s ą p ełn i wątp liwo ś ci. Zan im wy s łali p o d leg łe s o b ie jed n o s tk i, z p ewn o ś cią mu s iała n as tąp ić trwająca jak iś czas wy mian a d y p lo maty czn y ch ro zmó w p o międ zy San J o s é a Was zy n g to n em. Ro b iło s ię p ó źn o – jeś li ś mig ło wce wk ró tce n ie n ad lecą, trzeb a b ęd zie czek ać d o ran a. M ies zk ań cy wy s p y n ie mieli n ic d o ro b o ty . Statek p ły n ął z p o wro tem. M ary n arze zn aleźli w ład o wn i ru fo wej trzy mło d e welo cirap to ry i zd o łali je zab ić. Na wy s p ie Nu b lar b ezp o ś red n ie n ieb ezp ieczeń s two d la lu d zi min ęło . Ocalen i p rzeb y wali w g łó wn y m b u d y n k u o ś ro d k a o raz w h o telu . Tim ju ż całk iem s p rawn ie o b s łu g iwał s y s tem Park u J u rajs k ieg o . Na ek ran ie u k azał s ię właś n ie tak i o b raz:
– Czy ten s y s tem zn ó w wariu je? – zd ziwił s ię Do n ald . – Teraz p o k azu je, że jes t mn iej zwierząt, n iż p o czątk o wo zak ład ali? – Pewn ie tak jes t – s twierd ził Alan . – Sy tu acja w Park u J u rajs k im wres zcie p o wo li s ię s tab ilizu je – d o d ała Ellie. – To zn aczy ? – Wraca ró wn o wag a. – Alan p o k azał mo n ito r, n a k tó ry m wid ać b y ło u ciek ające g ro mad n ie z łąk i p rzerażo n e h ip s y lo fo d o n ty , atak o wan e o d zach o d u p rzez watah ę welo cirap to ró w. – Przez ład n y ch p arę g o d zin o g ro d zen ia n ie b y ły p o d n ap ięciem – wy jaś n ił Alan . – Ró żn e g atu n k i d in o zau ró w wes zły ze s o b ą w k o n tak t. Ich p o p u lacje zmierzają k u s tan o wi ró wn o wag i, n atu raln ej ró wn o wag i. – Nie tak miało b y ć – p rzy p o min ał Do n ald . – Po s zczeg ó ln e ro d zaje d in o zau ró w
n ie miały s ię ze s o b ą mies zać. – Ale teraz to ro b ią. Alan s p o jrzał n a k o lejn y mo n ito r, n a k tó ry m s tad k o welo cirap to ró w g n ało , ś cig ając cztero to n o weg o h ad ro zau ra. Had ro zau r u ciek ał, ale jed en z d rap ieżn ik ó w s k o czy ł mu n a g rzb iet i wg ry zł s ię w d łu g ą s zy ję, a p o zo s tałe wy p rzed ziły o fiarę i zaczęły k ąs ać ją w n o g i o raz p o d s k ak iwać i ro zcin ać mu s zp o n ami b rzu ch . Po p aru min u tach d u że ro ś lin o żern e zwierzę p ad ło p o k o n an e p rzez s ześ ć welo cirap to ró w. Alan p atrzy ł n a to w milczen iu . – Czy właś n ie tak to s o b ie wy o b rażałeś ? – s p y tała cich o Ellie. – Nie wiem, co s o b ie wy o b rażałem. – Alan wp atry wał s ię w mo n ito r. – Nie, n ied o k ład n ie tak . – Wiecie co , zd aje s ię, że ws zy s tk ie d o ro s łe welo cirap to ry b ieg ają s wo b o d n ie p o p ark u – zau waży ł Ro b ert. Alan p o czątk o wo n ie zwró cił u wag i n a jeg o s ło wa, ty lk o o b s erwo wał n a mo n ito rach , jak p o tężn e d in o zau ry ró żn y ch ro d zin reag u ją n a s ieb ie n awzajem. W p o łu d n io wej częś ci wy s p y s teg o zau r wy mach iwał k o lczas ty m o g o n em, o s tro żn ie o k rążając małeg o ty ran o zau ra, k tó ry p atrzy ł n a n ieg o i z wy raźn y m ro zb awien iem s k ak ał, ab y u g ry źć g o w k o lec. Bez rezu ltatu . Na zach o d zie walczy ły tricerato p s y . Szarżo wały n a s ieb ie i b rały s ię za ro g i. J ed en leżał ś mierteln ie ran n y . – M amy jes zcze o k o ło g o d zin y d zien n eg o ś wiatła – o d ezwał s ię zn o wu M u ld o o n . – Gd y b y ś tak ch ciał s p ró b o wać zn aleźć to g n iazd o … – Racja – p rzy p o mn iał s o b ie Alan . – Ch ciałb y m. – Po my ś lałem s o b ie – ciąg n ął Ro b ert – że z p u n k tu wid zen ia Ko s tary k an ta wy s p a s tan o wi p ro b lem n atu ry wo js k o wej. J es t czy mś , co p o win n i jak n ajs zy b ciej zn is zczy ć. – M as z rację! – u cies zy ł s ię Do n ald . – Zb o mb ard u ją ją z p o wietrza – d o d ał Ro b ert – mo że n ap almem, a mo że zrzu cą jes zcze g azy p o rażające s y s tem n erwo wy . W k ażd y m razie atak n as tąp i z p o wietrza. – M am n ad zieję – mru k n ął Do n ald – b o ta wy s p a jes t zb y t n ieb ezp ieczn a. Trzeb a wy b ić co d o jed n eg o ws zy s tk ie zn ajd u jące s ię n a n iej zwierzęta, i to im p ręd zej, ty m lep iej. – Nie zad o wala mn ie tak ie ro związan ie – o zn ajmił Alan , ws tając. – Ru s zajmy . – Ch y b a d o k o ń ca n ie ro zu mies z – o d rzek ł Do n ald . – Tak że mo im zd an iem ta wy s p a s tan o wi zb y t wielk ie zag ro żen ie. M u s i zo s tać zn is zczo n a, k ażd e p o jed y n cze
zwierzę p o win n o zd ech n ąć. I zad b a o to k o s tary k ań s k a g ward ia n aro d o wa. M y ś lę, że p o win n iś my p o zo s tawić wy k o n an ie teg o zad an ia k o mp eten tn y m s iło m. Ro zu mies z? – Tak . – To z czy m mas z p ro b lem? To b ęd zie o p eracja wo js k o wa i p o zwó lmy p rzep ro wad zić ją żo łn ierzo m. Alan p o czu ł b ó l p lecó w w miejs cu , g d zie ro zciął mu je s zp o n em welo cirap to r. – Nie. To my mu s imy załatwić tę s p rawę. – Zo s tawmy to ek s p erto m – n ie u s tęp o wał Do n ald . Alan o wi p rzy p o mn iało s ię, jak s ześ ć g o d zin temu o d n alazł Do n ald a p rzerażo n eg o i s k u lo n eg o w k ab in ie ciężaró wk i, w elek tro wn i. I n ag le Alan s tracił n ad s o b ą p an o wan ie i p ch n ął p rawn ik a tak , że ten u d erzy ł p lecami o ś cian ę. –
Słu ch aj, ty
s k u rwy s y n u ! –
wark n ął
Alan . –
J es teś
za to
ws zy s tk o
ws p ó ło d p o wied zialn y i wres zcie zaczn ij b rać n ależn ą częś ć o d p o wied zialn o ś ci n a s ieb ie! – Bio rę… – wy mamro tał Do n ald , k as zląc. – Wcale n ie! Od s ameg o p o czątk u p rzez o d p o wied zialn o ś ci za to , co s ię tu …
cały
czas
u ch y las z
s ię
od
– J ak to u ch y l… – Sp rzed ałeś in wes to ro m p rzed s ięwzięcie, k tó reg o ch arak teru n ie ro zu miałeś . By łeś ws p ó łwłaś cicielem in teres u , k tó reg o n ie n ad zo ro wałeś . Nie s p rawd załeś , co wy p rawia tu czło wiek , o k tó ry m z d o ś wiad czen ia wied ziałeś , że jes t k łamcą. Po zwo liłeś mu b awić s ię n ajb ard ziej n ieb ezp ieczn ą tech n o lo g ią, jak ą s two rzo n o o d p o czątk ó w lu d zk o ś ci. Po wied ziałb y m, że to jes t u ch y lan ie s ię o d o d p o wied zialn o ś ci. –
No
d o b rze…
–
Do n ald
zn o wu
zak as zlał. –
Ale
teraz
b io rę
za
to
o d p o wied zialn o ś ć. – Nie. Ciąg le p ró b u jes z s ię o d n iej wy mig ać. Ale ju ż n ie mo żes z. – Do p iero teraz Alan p u ś cił Do n ald a, a ten s tarał s ię u s p o k o ić o d d ech . – J ak imi n amias tk ami b ro n i d y s p o n u jemy ? – Alan zwró cił s ię d o Ro b erta. – M amy tro ch ę s ieci i elek try czn y ch o ś cien i. – Nad ad zą s ię? – Są p o d o b n e d o ty ch n a rek in y , mają wielk ie k o n d en s ato ry , k tó re p rzy d o tk n ięciu rażą p rąd em o wy s o k im n ap ięciu , p rzy mały m n atężen iu . Nie zab iją d in o zau ra, ale n a p ewn o s k u teczn ie g o o b ezwład n ią.
– To n ie wy s tarczy – o cen ił Alan . – Nie w g n ieźd zie. – W jak im g n ieźd zie? – s p y tał Do n ald , wciąż k as zląc. – W g n ieźd zie welo cirap to ró w – wy jaś n iła Ellie. – M ó wicie o g n ieźd zie welo cirap to ró w?! – M acie jak ieś o b ro że z n ad ajn ik ami? – d o p y ty wał s ię Alan . – Na p ewn o s ą – o d p o wied ział Ro b ert. – To zn ajd ź jed n ą. Czy jes t jes zcze co k o lwiek , co mo że p o s łu ży ć n am d o o b ro n y ? Ro b ert p o k ręcił g ło wą. – W k ażd y m razie zab ierz ws zy s tk o , co ty lk o b ęd zies z mó g ł – zak o ń czy ł Alan . M u ld o o n wy s zed ł, a Alan zn o wu s p o jrzał n a Do n ald a i p o wied ział: – Pań s k a wy s p a jes t w ro zs y p ce, d ro g i p an ie. A d o k ład n iej, p o s y p ał s ię p ań s k i ek s p ery men t. Trzeb a tu p o s p rzątać. Ty lk o że n ie d amy rad y teg o zro b ić, d o p ó k i n ie o s zacu jemy ro zmiaró w zag ro żen ia – czy li n ie o d n ajd ziemy g n iazd d in o zau ró w, ze s zczeg ó ln y m u wzg lęd n ien iem g n iazd welo cirap to ró w. A te b ęd ą u k ry te. M u s imy je ws zy s tk ie zn aleźć, zb ad ać i p o liczy ć k ażd e jajo o raz k ażd e zwierzę n a wy s p ie. Po tem b ęd zie mo żn a ją s p alić. J ed n ak n ajp ierw mu s imy wy k o n ać s wo ją ro b o tę. *** Ellie p atrzy ła n a ś wietln ą map ę p o k azu jącą teraz o b s zary , n a k tó ry ch zn ajd o wały s ię p o s zczeg ó ln e g atu n k i zwierząt. Sy s tem o b s łu g iwał Tim. – Ws zy s tk ie welo cirap to ry k ręcą s ię n a p o łu d n iu wy s p y – s twierd ziła – tam g d zie s ą g ejzery . M o że lu b ią ciep ło ? – A mają s ię tam g d zie u k ry ć? – Ok azu je s ię, że tak . W p o b liżu s ą tamy i b eto n o we k an ały , k tó re zap o b ieg ają zalewan iu p rzez wo d ę n iżej p o ło żo n y ch o b s zaró w w tamtej częś ci wy s p y . Te k an ały s ą p o d ziemn e – jes t wo d a i cień . – Na p ewn o tam b ęd ą – o cen ił Alan , k iwając g ło wą. – Zd aje s ię, że mo żn a wejś ć d o k an ałó w z p laży – ciąg n ęła Ellie. – Tim, p o k aż n am p rzek ro je k an ałó w. Tim? Tim n ie s łu ch ał, ty lk o wp atry wał s ię w mo n ito r. – Zaraz… zn alazłem co ś ciek aweg o . – Co tak ieg o ? – M ag azy n , d o k tó reg o n ie ma żad n eg o o p is u . Co tam mo że b y ć? – Bro ń – wy s u n ął p rzy p u s zczen ie Alan .
*** Cała g ru p k a wy b rała s ię n a ty ły elek tro wn i i zn alazła s talo wą k lap ę w ziemi. Po jej o twarciu u k azały s ię b eto n o we s ch o d y p ro wad zące w d ó ł. – Ch o lern y J o h n Arn o ld ! – mru k n ął Ro b ert, ru s zając n iep ewn y m k ro k iem p o s ch o d ach . – Przez cały czas mu s iał wied zieć o ty m mag azy n ie. – M o że n ie? Nie p ró b o wał s ię tu d o s tać – zau waży ł Alan . – W tak im razie wied ział o n im Hammo n d . Kto ś mu s iał wied zieć. – A g d zie jes t Hammo n d ? – Ciąg le s ied zi w h o telu . Do s zli d o k o ń ca s ch o d ó w i zo b aczy li całe rzęd y mas ek p rzeciwg azo wy ch wis zący ch n a ś cian ie w p las tik o wy ch p o jemn ik ach . Po ś wiecili latark ami w g łąb mag azy n u – s tało tam k ilk a s ześ cien n y ch s k rzy n ek z g ru b eg o s zk ła o s talo wy ch p o k ry wach . Sk rzy n k i miały mo że z s ześ ćd zies iąt cen ty metró w wy s o k o ś ci i b y ły wy p ełn io n e jak imiś n ied u ży mi, ciemn y mi, o k rąg ły mi p rzed mio tami. Wy g ląd ają jak g ig an ty czn e p iep rzn iczk i, p o my ś lał Alan . Ro b ert u n ió s ł jed n ą z p o k ry w, wy jął p rzy p o min ający k u lę p rzed mio t i o b ró cił g o w ś wietle latark i, ś ciąg ając b rwi. – A n iech mn ie… – Co to jes t? – M ORO-d wan aś cie. Gaz p araliżu jący , d ziała p rzez d ro g i o d d ech o we. To s ą g ran aty . M amy o d ch o lery g ran ató w! – No to d o d zieła – p o wied ział Alan . *** – Lu b i mn ie – s twierd ziła z u ś miech em Lex . Gru p k a o calały ch s tała teraz w g arażu g łó wn eg o b u d y n k u o ś ro d k a p rzy k latce z mały m welo cirap to rem, k tó reg o Alan zab rał z tu n elu . Dziewczy n k a g łas k ała n ied u żeg o d rap ieżn ik a p rzez p ręty , a o n o cierał s ię z lu b o ś cią o jej d ło ń . – Uważaj, mała – o s trzeg ł Ro b ert – b o jak cię d ziab n ie, to s ię n ie p o zb ieras z. – Ale o n mn ie lu b i – zap ewn iła Lex . – M a n a imię Claren ce. – Claren ce? – Tak . Ro b ert trzy mał s k ó rzan ą o b ro żę z p rzy twierd zo n y m n ad ajn ik iem. Alan s ły s zał w
s łu ch awk ach emito wan e p rzez u rząd zen ie cien k ie p is k i. – Damy rad ę zamo co wać mu o b ro żę? – s p y tał Alan . – Zało żę s ię, że mi p o zwo li – o d p o wied ziała d ziewczy n k a, wciąż g łas zcząc zwierzę. – J a b y m n ie p ró b o wał – rzek ł Ro b ert. – On e s ą n iep rzewid y waln e. – Nap rawd ę mo g ę s ię zało ży ć, że n ic mi n ie zro b i – u s p o k ajała ich Lex . Ro b ert d ał jej więc o b ro żę i d ziewczy n k a ws u n ęła ją d o k latk i w wy ciąg n iętej rączce, żeb y mło d y welo cirap to r ją p o wąch ał. Po tem p o wo li zało ży ła mu o b ro żę n a s zy ję, zap ięła i zab ezp ieczy ła k lamrę rzep em. Kied y to ro b iła, mały d rap ieżn ik zro b ił s ię in ten s y wn iej jas n o zielo n y , a g d y s k o ń czy ła, u s p o k o ił s ię, b o jeg o u b arwien ie zn ó w s tało s ię n ieco md łe. – Niech to d iab li – zd u miał s ię Ro b ert. – To k ameleo n – o zn ajmiła d ziewczy n k a. – In n e małe welo cirap to ry n ie ro b iły tak ich s ztu czek – zau waży ł Ro b ert. – Ten jes t jak iś in n y . Wy ląg ł s ię n a wo ln o ś ci. A tak w o g ó le – p o p atrzy ł n a Alan a – jak o n e s ię ro zmn ażają, s k o ro to ws zy s tk o s amice? Nie p o wied ziałeś n am w k o ń cu , o co ci ch o d ziło z ty m żab im DNA. – DNA n ie mu s i p o ch o d zić k o n k retn ie o d żab , wy s tarczy , że p o ch o d zi o d p łazó w – wy jaś n ił Alan . – Ch o ć zjawis k o o p is an o n ajd o k ład n iej w p rzy p ad k u żab , jeś li s o b ie p rzy p o min am, z zach o d n iej Afry k i. – Co to za zjawis k o ? – Zmian a p łci. – Alan wy tłu maczy ł, że n iek tó re ro ś lin y , a tak że zwierzęta, p o trafią z b ieg iem ży cia zmien ić p łeć – u d o k u men to wan o to międ zy in n y mi w p rzy p ad k u o rch id ei, n iek tó ry ch ry b i k rewetek , a o s tatn io tak że żab . Zao b s erwo wan o mian o wicie, iż te s ame eg zemp larze żab , k tó re wcześ n iej s k ład ały jaja, p o u p ły wie ilu ś mies ięcy s tały s ię w p ełn i wy p o s ażo n y mi s amcami. Najp ierw zro b iły s ię ag res y wn e jak s amce, p o tem ro zwin ęły zd o ln o ś ć wy d awan ia ch arak tery s ty czn y ch d la s amcó w o k rzy k ó w g o d o wy ch , n as tęp n ie w wy n ik u o d d ziały wan ia h o rmo n ó w p o jawiły s ię u n ich męs k ie g o n ad y , n a k o n iec zaś zwierzęta te zap ład n iały s amice. – Żartu jes z? – Do n ald n ie mó g ł w to u wierzy ć. – Co jes t mo to rem tak iej p rzemian y ? – Ws zy s tk o ws k azu je n a to , że s y tu acja, w k tó rej ws zy s tk ie p rzeb y wające w d an y m ś ro d o wis k u zwierzęta o p is an eg o g atu n k u s ą tej s amej p łci. Zatem jeś li g d zieś b ęd ą wy łączn ie s amice p łazó w, n iek tó re z n ich s p o n tan iczn ie zaczn ą zmien iać p łeć z
żeń s k iej n a męs k ą. – M y ś lis z, że to s amo s tało s ię tu taj z d in o zau rami? – Tak p rzy p u s zczam. Ch y b a że k to ś p rzed s tawi n am lep s ze wy tłu maczen ie – o d p o wied ział Alan . – To jak , s zu k amy teg o g n iazd a? *** Ws ied li d o jeep a, a Lex wy jęła małeg o welo cirap to ra z k latk i. Kied y g o trzy mała, wy d awał s ię całk iem s p o k o jn y , n iemal o s wo jo n y . Po g łas k ała g o o s tatn i raz i wy p u ś ciła. J ed n ak zwierzak wcale n ie ch ciał o d ejś ć. – Id ź, s io ! – k rzy k n ęła d ziewczy n k a. – Do d o mu ! Stwo rzen ie o d wró ciło s ię i p o d b ieg ło d o las u . *** Alan trzy mał w ręk u o d b io rn ik , a n a u s zach miał s łu ch awk i. Ro b ert p ro wad ził jeep a. Teren o wy s amo ch ó d p o d s k ak iwał n a d ro d ze, k ieru jąc s ię n a p o łu d n ie wy s p y . Do n ald p o p atrzy ł n a Alan a i zag ad n ął: – J ak wy g ląd a tak ie g n iazd o ? – Nik t n ie wie. – M y ś lałem, że to ty wy k o p ałeś g n iazd a d in o zau ró w. – To b y ły s k amien iało ś ci – p rzy p o mn iał Alan . – Ws zy s tk ie s k amien iało ś ci s ą zn iek s ztałco n e p rzez p ro ces y fizy k o ch emiczn e, jak ie zas zły w ciąg u milio n ó w lat. Ows zem, p o s tawiliś my p ewn e h ip o tezy , mamy o k reś lo n e p rzy p u s zczen ia, ale n ik t n ie wie, jak d o k ład n ie wy g ląd ało tak ie g n iazd o n ien aru s zo n e zęb em czas u . Alan n as łu ch iwał p is k ó w i d awał Ro b erto wi zn ak i, żeb y jech ał d alej n a p o łu d n ie. Ellie ch y b a miała rację – co raz b ard ziej zb liżają s ię d o rejo n u g ejzeró w. Alan p o k ręcił g ło wą i k o n ty n u o wał: – M u s is z zd ać s o b ie s p rawę, że n ie wiemy ws zy s tk ieg o o zach o wan iach n awet ws p ó łczes n y ch n am g ad ó w, k tó re zak ład ają g n iazd a, jak k ro k o d y le czy alig ato ry . Bo to tru d n e d o b ad an ia zwierzęta. – Po d ał k ilk a zn an y ch fak tó w. – Wiad o mo n a p rzy k ład , że w p rzy p ad k u alig ato ró w amery k ań s k ich g n iazd a p iln u je ty lk o s amica, czek ając, aż mło d e wy k lu ją s ię z jaj. Wczes n ą wio s n ą s amiec całe d n ie leży o b o k s amicy , k tó rą ch ce zap ło d n ić, wy twarzając p as zczą b ąb le, k tó re wy p u s zcza n a jej p as zczę. W ten s p o s ó b s k łan ia ją d o p o d n ies ien ia o g o n a i p o zwo len ia mu n a
s to s u n ek p łcio wy , k tó ry w s en s ie tech n iczn y m p rzy p o min a lu d zk i. Dwa mies iące p ó źn iej s amica b u d u je g n iazd o , p o d czas g d y s amiec ju ż d awn o p rzes tał s ię n ią in teres o wać. Gn iazd o ma k s ztałt s to żk a i mn iej więcej metr wy s o k o ś ci. Samica d o b rze g o s trzeże. Kied y mło d e zaczy n ają s ię wy k lu wać, częs to p o mag a im ro zb ijać s k o ru p y jaj. Na k o n iec o s tro żn ie p o p y ch a mło d e w k ieru n k u wo d y , a czas em n awet p rzen o s i je w p as zczy . – A p o tem d o ro s łe alig ato ry też b ro n ią mło d y ch ? – ch ciał wied zieć Do n ald . – Ows zem. I to g ru p o wo . To zn aczy , k ied y k tó ry k o lwiek z d o ro s ły ch alig ato ró w u s ły s zy ch arak tery s ty czn y o d g ło s , jak i wy d aje mło d e, g d y czu je s ię zag ro żo n e, p rzy b y wa n a p o mo c i p rzy p u s zcza g wałto wn y atak n a n ap as tn ik a. Nie żeb y g o p o s tras zy ć, ale p rawd ziwy , ś miercio n o ś n y atak . Niezależn ie o d teg o , czy to matk a mło d y ch , czy in n y alig ato r. – Och … – Do n ald u milk ł. – Din o zau ry to n ie g ad y – zau waży ł Ro b ert. – Też p rawd a. Bard zo mo żliwe, że d in o zau ry p o s tęp u ją ze s wo imi g n iazd ami w s p o s ó b b ard ziej p rzy p o min ający to , co ro b ią p tak i ze s wo imi. – To zn aczy , że tak n ap rawd ę n ie wies z – s twierd ził Do n ald ro zd rażn io n y . – Nie wies z, jak wy g ląd a tak ie g n iazd o ? – Nie wiem – p rzy zn ał Alan . – No i n a ty le zd ają s ię ek s p erci, ch o lera – mru k n ął Do n ald . Alan n ie o d p o wiad ał. Wy czu ł w p o wietrzu wo ń s iark i i zo b aczy ł w o d d ali p arę wy d o b y wającą s ię z g ejzeró w. *** Ta ziemia jes t g o rąca, s twierd ził ze zd ziwien iem Do n ald , id ąc p rzed s ieb ie. Ale n ap rawd ę g o rąca! M iejs cami b ło to b u lg o tało , a n a jeg o p o wierzch n i p ęk ały b ąb le. Tu i ó wd zie s y czała ś mierd ząca s iark ą p ara, ro zwiewając s ię n a wy s o k o ś ci lu d zk ieg o ramien ia. Do n ald czu ł s ię, jak b y zwied zał p iek ło . Sp o jrzał n a Alan a, k tó ry n ie zd ejmo wał s łu ch awek i s zed ł, k ieru jąc s ię n a p is k i. Pro fes o r Alan Gran t: k o wb o jk i, d żin s y , h awajs k a k o s zu la i zawad iack a min a. Do n ald n ie czu ł s ię an i o d ro b in ę zawad iack o . Bał s ię i wcale n ie miał o ch o ty p rzeb y wać w ty m s mro d liwy m, p rzy p o min ający m p iek ło miejs cu , w k tó ry m czaiły s ię w u k ry ciu welo cirap to ry . Nie mó g ł p o jąć, jak im cu d em Alan zach o wu je tak i s p o k ó j! Alb o ta mło d a k o b ieta, Ellie Sattler. Id zie s o b ie, jak g d y b y n ig d y n ic, i ro zg ląd a
s ię u ważn ie. – Czy wy s ię wcale n ie b o icie? – s p y tał Do n ald . – Nie p rzejmu jecie? – M u s imy zro b ić, co mamy d o zro b ien ia – o d p arł Alan , n ie ro zwijając tematu . Szli całą g ru p k ą wś ró d b u lg o czący ch g ejzeró w. Do n ald wy macał g ran aty z g azem b o jo wy m wis zące p rzy p as k u jeg o s p o d n i. – Dlaczeg o o n jes t tak i p o g o d n y ? – s p y tał, o d wracając s ię d o Ellie. – Z p ewn o ś cią s ię n iep o k o i – o d p o wied ziała – ale z d ru g iej s tro n y p rzez całe ży cie marzy ł o zo b aczen iu ży wy ch d in o zau ró w. Do n ald p o k iwał g ło wą i s p ró b o wał wy o b razić s o b ie, jak to jes t. I czy jes t co ś , n a co o n s am p rzez całe ży cie czek ał. Po k ró tk iej ch wili s twierd ził, że n ie ma czeg o ś tak ieg o . *** Alan zmru ży ł o czy , p atrząc p o d s ło ń ce. Przed n imi p rzy cu p n ęło jak ieś zwierzę o wian e p arą. Po ch wili zerwało s ię i u ciek ło . – Czy to b y ł n as z mały welo cirap to r? – u p ewn iła s ię Ellie. – Ch y b a tak . Alb o in n y . W k ażd y m razie mło d e. – Po d p ro wad za n as ? – By ć mo że. Ellie o p o wied ziała wcześ n iej Alan o wi, w jak i s p o s ó b zach o wy wały s ię welo cirap to ry p rzy p ło cie, o d wracając jej u wag ę o d o s o b n ik a zn ajd u jąceg o s ię n a d ach u . J eś li rzeczy wiś cie ro b iły to celo wo , my ś lał Alan , to zn aczy , że ich in telig en cja p rzek racza tę, jak ą mają n iemal ws zy s tk ie in n e fo rmy ży cia n a Ziemi. Do tąd u ważan o , że zd o ln o ś ć d o o b my ś lan ia p lan ó w, a n as tęp n ie realizo wan ia ich mają ty lk o lu d zie, s zy mp an s y i g o ry le. Teraz p o jawiła s ię h ip o teza, że s ą d o teg o zd o ln e tak że n iek tó re d in o zau ry . M ały welo cirap to r zn ó w s ię p o jawił – wy b ieg ł n a o d s ło n ięty teren , p o d s k o czy ł z p is k iem, o d b ieg ł… Nap rawd ę wy g ląd ało n a to , że ich p ro wad zi. – J ak b ard zo o n e s ą in telig en tn e? – zap y tał Do n ald . – J eś li wy o b rażas z s o b ie, że mają p tas ie mó żd żk i, to mu s is z zas tan o wić s ię p rzez ch wilę, co to tak n ap rawd ę zn aczy . Niek tó re z n ajn o ws zy ch b ad ań wy k azu ją, iż żak o – in aczej p ap u g a p o p ielata – in telig en cją s y mb o liczn ą d o ró wn u je s zy mp an s o wi. A s zy mp an s y b ez n ajmn iejs zy ch wątp liwo ś ci p o trafią p o s łu g iwać s ię języ k iem. Nau k o wcy d o ch o d zą ró wn ież d o wn io s k u , że ro zwó j emo cjo n aln y p ap u g jes t
p o ró wn y waln y z ty m, jak i o b s erwu jemy u trzy letn ieg o d zieck a. In telig en cja p ap u g n ie p o d leg a d y s k u s ji, wiad o mo , że s ą o n e zd o ln e d o my ś len ia s y mb o liczn eg o . – J eś li ch o d zi o p ap u g i, n ig d y n ie s ły s załem, żeb y jak aś zab iła czło wiek a – g d erał Do n ald . *** W o d d ali s ły ch ać b y ło p lu s k fal. Otwarty teren z g ejzerami s ię s k o ń czy ł, g ro mad k a lu d zi s tan ęła teraz n ap rzeciw g łazo wis k a. M ały welo cirap to r wd rap ał s ię n a k amień , a p o tem n ag le zn ik n ął. – Gd zie o n s ię p o d ział? – zas tan awiała s ię Ellie. Pis k i w s łu ch awk ach n ag le u s tały . – Zn ik ł – s twierd ził Alan . Ru s zy li n ap rzó d i zo b aczy li wś ró d k amien i jamę; p rzy p o min ała k ró liczą n o rę, ty lk o miała p o n ad p ó ł metra ś red n icy . Na ich o czach mały welo cirap to r p o jawił s ię w o two rze, zamru g ał s zy b k o i zn o wu s ię s ch o wał. – Nie ma mo wy – o d ezwał s ię Do n ald . – J a tam n ie wejd ę. Alan n ie o d p o wied ział, a Ellie zajęła s ię p o d łączan iem s p rzętu . Po ch wili Alan o p u ś cił n a lin ie d o jamy małą k amerę, k ab el łączy ł ją z malu tk im mo n ito rem. – E tam, n ic n ie zo b aczy cie – s twierd ził Do n ald . – Niech k amera d o b ierze p arametry o b razu – u s p o k o ił g o Alan . Ok azało s ię, że ś wiatła jes t d o ś ć i że k amera zn alazła s ię w ziemn y m tu n elu o g ład k ich ś cian ach , k tó ry k o ń czy ł s ię s zers zą p rzes trzen ią. M ik ro fo n n ad ał p is k , a p o tem n iżs zy d źwięk p rzy p o min ający trąb ien ie. Od g ło s y p o wtarzały s ię, b ez wątp ien ia n a d o le b y ło d u żo zwierząt. – No i zg ad za s ię, to mu s i b y ć g n iazd o – s k o men to wała Ellie. – Ale ich n ie wid ać. – Do n ald o tarł p o t z czo ła. – Nie wid ać, ale s ły ch ać – zau waży ł Alan . Nas łu ch iwał jes zcze p rzez ch wilę, p o czy m wy ciąg n ął k amerę n a p o wierzch n ię. – Bierzmy s ię d o ro b o ty . – To p o wied ziaws zy , zb liży ł s ię d o o two ru i zało ży ł mas k ę p rzeciwg azo wą. Ellie s ięg n ęła p o latark ę i p aralizato r. Alan o p ad ł n a czwo rak i, n o g ami w k ieru n k u n o ry . – Nie żartu j, czło wiek u , ch y b a n ie ch ces z tam wp ełzn ąć! – wy k rzy k n ął Do n ald . – To p rawd a, zn am p rzy jemn iejs ze zajęcia – o d p arł Alan . – Najp ierw ja, p o tem Ellie, a n a k o ń cu ty . – Ale zaraz! – Do n ald b y ł p rzerażo n y . – Dlaczeg o n ie wrzu cimy tam n ajp ierw ty ch
g ran ató w z g azem, a d o p iero p o tem n ie wejd ziemy ? To ch y b a b y ło b y ro zs ąd n iejs ze? – Ellie, mas z tę latark ę? – No a co ty p o wies z? – Do n ald s p o jrzał n a Ellie. – Co o ty m my ś lis z? – Nie marzę o n iczy m in n y m, jak o wy tru ciu ty ch b es tii – zap ewn ił Alan . – Wid ziałeś k ied y ś , mo że n a filmie, jak zwierzę alb o czło wiek u miera o d g azu b o jo weg o ? – Nie. – Og ó ln ie mó wiąc, p o wo d u je o n k o n wu ls je. Wy jątk o wo s iln e. – Hm, p rzy k ro mi, jeś li to tak n iep rzy jemn ie wy g ląd a, ale mimo ws zy s tk o … – Słu ch aj – p rzerwał mu Alan . – Wejd ziemy d o teg o g n iazd a, żeb y p o liczy ć, ile mały ch welo cirap to ró w s ię wy k lu ło . Gd y b y ś my je n ajp ierw p o zab ijali i p ad ły b y g ro mad n ie n a s k o ru p y jaj, n ie mo g lib y ś my zo b aczy ć, jak wy g ląd a g n iazd o . Nie mo żemy g o n ajp ierw zep s u ć. – Ale… – To ty s two rzy łeś te d in o zau ry , Do n ald zie. – To n ie ja! – Ty i two je p ien iąd ze, two je s taran ia. Wn io s łeś s wó j wk ład w ich p o ws tan ie. Oto two je d zieło . Nie mo żes z g o teraz u n ices twić ty lk o d lateg o , że s ię tro ch ę p rzes tras zy łeś . – Nie p rzes tras zy łem s ię tro ch ę, ty lk o b o ję s ię jak jas n a ch o le… – Za mn ą. – Alan n ie czek ał, aż p rawn ik d o k o ń czy , ty lk o wziął o d Ellie d łu g i p aralizato r i ws u n ął n o g i d o jamy . – Cias n a… – s tęk n ął. Wy p u ś cił p o wietrze, wy p ro s to wał ręce i zn ik n ął, jak b y g o wes s ało . Po zo s tała ty lk o ciemn a d ziu ra w ziemi. *** – Co s ię z n im s tało ? – zan iep o k o ił s ię Do n ald . Ellie k u cn ęła p rzy jamie i n as łu ch iwała. Włączy ła k ró tk o faló wk ę. – Alan ? – s zep n ęła. Nic. Po d łu żs zej ch wili u s ły s zeli cich e: – J es tem tu . – Alan ie, czy ws zy s tk o w p o rząd k u ? Alan zn ó w d łu g o s ię n ie o d zy wał.
– Tak , w p o rząd k u – p rzemó wił w k o ń cu . J eg o g ło s b rzmiał b ard zo s zczeg ó ln ie, jak b y co ś g o wzru s zy ło i zach wy ciło . PRAWIE PARADYGMAT J o h n Hammo n d ch o d ził p o h o telo wy m p o k o ju , o b o k łó żk a, w k tó ry m leżał p ro fes o r Ian M alco lm. Stary J o h n b y ł zn iecierp liwio n y , n ie miał n ajlep s zeg o n as tro ju . Po s wo im o s tatn im wy b u ch u i ty rad zie M alco lm zas n ął. J o h n zaczął p o d ejrzewać, że p ro fes o r u mrze. Wied ział, że wy s łan o ju ż ś mig ło wiec, ale n ie d ało s ię p rzewid zieć, k ied y mas zy n a wy ląd u je n a wy s p ie. M alco lm mo że u mrzeć wcześ n iej i n ap ełn iało to s tars zeg o p an a n iep o k o jem i p rzerażen iem. Parad o k s aln ie, te u czu cia b y ły s iln iejs ze z p o wo d u teg o , iż J o h n b ard zo n ie lu b ił b ły s k o tliweg o matematy k a. Gd y b y M alco lm b y ł jeg o p rzy jacielem, jeg o o d ejś cie b y ło b y d la Hammo n d a mn iej b o les n e. A tak , jeś li p ro fes o r u mrze, b ęd zie to d la J o h n a jak b y o s tateczn y , n ajb ard ziej d o b itn y wy rzu t z jeg o s tro n y . Uczu cia, jak ich d o ś wiad czał teraz s tary J o h n , b y ły d la n ieg o n iezn o ś n e. A ju ż n a p ewn o o k ro p n a b y ła u n o s ząca s ię w p o k o ju wo ń . Zg n iła wo ń ro zk ład ająceg o s ię lu d zk ieg o ciała… Up io rn y zap ach ! – Ws zy s tk o … – wy s zep tał n ag le M alco lm, rzu cając s p o czy wającą n a p o d u s zce g ło wą – … p arad … – Bu d zi s ię? – s p y tał J o h n . Hard in g p o k ręcił g ło wą. – O czy m o n mó wił? Że ws zy s tk o to p arad a? – Nie zro zu miałem. Hammo n d zn o wu zaczął ch o d zić tam i z p o wro tem. Otwo rzy ł s zerzej o k n o , żeb y d o p o k o ju wp ad ało więcej ś wieżeg o p o wietrza. W k o ń cu n ie wy trzy mał. – Czy mo żn a wy jś ć n a d wó r? – s p y tał. – Czy to n ieb ezp ieczn e? – Ch y b a n ie – o cen ił Hard in g . – Nie s ąd zę. W ty m rejo n ie raczej n ie ma d in o zau ró w. – Do b rze, p o s p aceru ję ch wilę. – Oczy wiś cie – zg o d ził s ię wetery n arz i wy reg u lo wał wy p ły w an ty b io ty k u z k ro p ló wk i. – Zaraz wró cę. – Do b rze. J o h n wy s zed ł n a s ło ń ce, zas tan awiając s ię, d laczeg o czu ł s ię w o b o wiązk u u s p rawied liwić s ię p rzed Hard in g iem. Przecież to jeg o p raco wn ik . J o h n n ie mu s i s ię
p rzed n im tłu maczy ć. Wy s zed ł za o g ro d zen ie i s p o jrzał n a b u jn ą ro ś lin n o ś ć p ark u . By ło p ó źn e p o p o łu d n ie, o tej p o rze mg ła częs to s ię ro zwiewała i ro b iło s ię s ło n eczn ie. Tak b y ło i teraz, i J o h n u zn ał to za d o b ry o men . Niech mó wią, co ch cą, J o h n i tak wied ział, że Park J u rajs k i ma p rzy s zło ś ć. Nawet jeś li w wy n ik u d ecy zji teg o imp u ls y wn eg o g łu p k a Do n ald a Gen n aro zo s tan ie s p alo n y d o o s tatn iej trawk i. To n ie s am p ark b y ł n ajwięk s zy m o s iąg n ięciem. W d wó ch n iezależn y ch s k arb cach w p o d ziemiach s ied zib y In Gen u w Palo Alto s p o czy wały d zies iątk i zamro żo n y ch emb rio n ó w. Wy h o d o wan ie z n ich k o lejn y ch d in o zau ró w n ie b ęd zie s tan o wiło żad n eg o p ro b lemu i b ęd zie mo żn a to zro b ić n a in n ej wy s p ie, w in n y m zak ątk u ś wiata. To p rawd a, że Park J u rajs k i n a wy s p ie Nu b lar n ie b y ł wo ln y o d p ro b lemó w, ale w związk u z ty m b ęd zie mo żn a łatwiej u n ik n ąć ich w in n y m miejs cu . Na ty m właś n ie p o leg a p o s tęp – n a ro związy wan iu p ro b lemó w. J o h n s twierd ził, że d o k to r Hen ry Wu tak n ap rawd ę o k azał s ię n ieo d p o wied n im czło wiek iem d o k iero wan ia s y n tezą DNA d in o zau ró w. A to d lateg o , że n ie zach o wy wał n ależy tej o s tro żn o ś ci, zb y t n iefras o b liwie p o d ch o d ził d o s wo jeg o b ard zo ważn eg o zad an ia. I za d u żo my ś lał o ty m, jak p o p rawiać d in o zau ry . Zamias t o d twarzać te ws p an iałe zwierzęta s p rzed milio n ó w lat, Wu ch ciał je u lep s zać. J o h n p o d ejrzewał, że właś n ie to s tało s ię g łó wn y m p o wo d em k lęs k i Park u J u rajs k ieg o . Tak , to p rzez Hen ry 'eg o Wu , my ś lał g n iewn ie. M u s iał też p rzy zn ać, że i J o h n Arn o ld n ie n ad awał s ię n a s tan o wis k o n aczeln eg o in ży n iera p ark u . Ows zem, miał zn ak o mite referen cje, ty lk o że b y ł ak u rat w tak im p u n k cie k ariery zawo d o wej, w k tó ry m czu ł s ię zmęczo n y . A d o teg o s tras zn y z n ieg o n erwu s , b ez p rzerwy s ię o co ś n iep o k o i. By ć mo że d lateg o p racu je ch ao ty czn ie, n ie zau ważając is to tn y ch rzeczy . Prawd ę mó wiąc, an i Hen ry Wu , an i J o h n Arn o ld n ie mieli czeg o ś , co s tary J o h n u ważał za n ajważn iejs ze: wizji p ark u . Tak , wizji, teg o wy jątk o weg o ak tu wy o b raźn i, k tó ra s tawiała mu p rzed o czami ws p an iały p ark , g d zie d zieci b ęd ą p rzy cis k ały b u zie d o p ło tó w, zach wy cając s ię n iezwy k ły mi p o two rami, d in o zau rami, k tó re d o tąd is tn iały ty lk o n a k artach k s iążeczek z o b razk ami, a tu o ży ły . Nie mieli p rawd ziwej wizji, zd o ln o ś ci wy o b rażan ia s o b ie p rzy s złeg o d zieła. I w związk u z ty m u miejętn o ś ci tak ieg o p o s łu g iwan ia s ię ś ro d k ami, k tó re mają w ręk ach , ab y ta wizja s tała s ię rzeczy wis to ś cią. Nie, an i Wu , an i Arn o ld n ie n ad ają s ię d o Park u J u rajs k ieg o . Na marg in es ie, Ed Reg is też n ie n ajlep iej s p is u je s ię n a s wo im s tan o wis k u .
Hard in g – p rzeciętn y wy b ó r. M u ld o o n o k azał s ię alk o h o lik iem. Stary J o h n p o k ręcił g ło wą. Nas tęp n y m razem d o b io rę s o b ie lep s zy ch lu d zi, zd ecy d o wał. Zag u b io n y w my ś lach ru s zy ł d o s wo jeg o b u n g alo wu ś cieżk ą b ieg n ącą n a p ó łn o c o d g łó wn eg o b u d y n k u . Nap o tk ał p o d ro d ze jed n eg o z ro b o tn ik ó w, k tó ry n a jeg o wid o k s k ło n ił ch ło d n o g ło wę. Hammo n d n awet mu n ie o d p o wied ział. Po my ś lał, że k o s tary k ań s cy ro b o tn icy s ą b ez wy jątk u b ezczeln i. Prawd ę mó wiąc, d ecy zja o wy b o rze wy s p y leżącej ak u rat p rzy wy b rzeżu Ko s tary k i tak że b y ła n iemąd ra. W p rzy s zło ś ci n ie p o p ełn ię tak ich b łęd ó w… Ry k d in o zau ra o d ezwał s ię p rzerażająco b lis k o . J o h n o d wró cił s ię n a p ięcie tak g wałto wn ie, że aż s ię p rzewró cił. Po d n ió s ł wzro k i zo b aczy ł cień małeg o ty ran o zau ra, k tó ry s zed ł międ zy g ałęziami p ro s to n a J o h n a, o b o k ś cieżk i. Co
on
tu
ro b i?! –
zd u miał s ię Hammo n d . Dlaczeg o
n ie p rzeb y wa n a
p rzezn aczo n y m d la n ieg o teren ie? Przez mo men t p o czu ł g n iew, a p o tem zo b aczy ł, że mijan y p rzed ch wilą ro b o tn ik u ciek a w p an ice. J o h n p o d n ió s ł s ię tak s zy b k o , jak ty lk o mó g ł, p o czy m s k o czy ł w las . Bieg ł n a o ś lep międ zy d rzewami. W les ie b y ło ciemn o . J o h n p o tk n ął s ię i zn ó w u p ad ł, u d erzając twarzą w mięk k ie p rzeg n iłe liś cie i wilg o tn ą ziemię. Ws tał ch wiejn ie, z wy s iłk iem, i p o b ieg ł d alej, lecz zn ó w s ię p rzewró cił. Ws tał p o raz trzeci – a ju ż s ek u n d ę p ó źn iej zb ieg ał p o s tro my m s to k u . Nie b y ł w s tan ie u trzy mać n a n im ró wn o wag i. Po to czy ł s ię p o s to k u , zu p ełn ie b ezrad n y … Na s zczęś cie ziemia b y ła mięk k a. Zatrzy mał s ię u s tó p wzg ó rza. Wy ląd o wał twarzą w p ły tk iej b u lg o czącej wo d zie, k tó ra wlała mu s ię d o n o s a. Stru mień ! J o h n b y ł n a s ieb ie zły . Ależ ze mn ie g łu p iec! Po win ien em b y ł p o b iec d o s wo jej willi! Niep o trzeb n ie wp ad łem w p an ik ę. Przek lin ał s am s ieb ie, zn o wu p o d n o s ząc s ię n a n o g i. I wted y p o czu ł o s try b ó l w k o s tce, tak s iln y , że łzy n ap ły n ęły mu d o o czu . Os tro żn ie s p ró b o wał p o ru s zy ć s to p ą – b y ć mo że n ad erwałem więzad ło , p o my ś lał. Sp ró b o wał o b ciąży ć s to p ę cały m ciężarem ciała. Zacis n ął zęb y z b ó lu . Tak ! Nie ma wątp liwo ś ci, że s taw zo s tał u s zk o d zo n y . *** Tim i Lex s ied zieli w s tero wn i p ark u . – Szk o d a, że n ie zab rali n as d o teg o g n iazd a – o d ezwała s ię d ziewczy n k a.
– To b y ło b y d la n as zb y t n ieb ezp ieczn e – o d p o wied ział Tim. – M u s imy s ied zieć tu taj. Po s łu ch aj, Lex . – Wcis n ął k o lejn y k lawis z i w g ło ś n ik ach n a teren ie całeg o p ark u ro zleg ł s ię n ag ran y ry k ty ran o zau ra. – To b y ło fajn e! – u cies zy ła s ię Lex . – Lep s ze n iż to , co zro b iłeś p rzed ch wilą. – Sama mo żes z g o włączy ć. A jeś li n ajp ierw wciś n ies z to , b ęd zie jes zcze p o g ło s . – To ja ch cę! – Lex n acis n ęła k lawis z i ty ran o zau r zn ó w zary czał. – A czy mo że ry czeć d łu żej? – No p ewn ie. Wy s tarczy p o k ręcić o , tą g ałk ą. *** J o h n Hammo n d leżał u s tó p wzg ó rza. Wtem w d żu n g li ro zleg ł s ię p o tężn y ry k ty ran o zau ra! J ezu ! Stary J o h n zad rżał. Przerażający ry k p o two ra z in n eg o ś wiata! J o h n b y ł zmu s zo n y czek ać n a ro zwó j wy p ad k ó w. Co zro b i mło d y ty ran o zau r? Czy d o p ad ł ju ż ro b o tn ik a? Stars zy p an s ied ział wś ró d zielen i, s ły s ząc ty lk o cy k ad y . Po ch wili zo rien to wał s ię, że n ie o d d y ch a, więc wes tch n ął g łęb o k o . Nie zd o łałb y p o d ejś ć p o s to k u z ch o rą n o g ą. M u s i tk wić w p aro wie d o czas u p rzy b y cia p o mo cy . Z p ró b ami jej wzy wan ia J o h n wo lał zaczek ać, aż ty ran o zau r o d ejd zie. Na razie n ie zn ajd o wał s ię w n ieb ezp ieczeń s twie. – Timmy , p o zwó l mi, ja ch cę ry k n ąć, ja! – ro zleg ło s ię n ag le w les ie. To mo je wn u k i! Ty ran o zau r zn o wu p o tężn ie ry k n ął, ale jak imś zmien io n y m k o mp u tero wo to n em, i jes zcze z czy mś w ro d zaju ech a. – Ale to b y ło ś wietn e! – o d ezwała s ię p rzez g ło ś n ik i mała Lex . – Zró b tak jes zcze raz. M o je wn u k i b awią s ię w s tero wn i. Ch o lera! Nie p o win ien em b y ł ich tu s p ro wad zać. Od s ameg o p o czątk u s p rawiają ty lk o k ło p o ty . Nik t n ie ch ciał, żeb y tu b y ły . Zap ro s iłem je p rzecież ty lk o d lateg o , że ch ciałem w ten s p o s ó b p o ws trzy mać Do n ald a Gen n aro p rzed p o d jęciem d ecy zji o zamk n ięciu p ark u . A ten i tak ch ce g o zn is zczy ć. Kto właś ciwie p o zwo lił, żeb y d zieci wes zły d o s tero wn i i b awiły s ię s y s temem k o mp u tero wy m p ark u ?! J o h n p o czu ł, że jeg o s erce zaczęło n ag le b ić p rzerażająco s zy b k o , miał też tru d n o ś ci z o d d y ch an iem. Siłą wo li zmu s ił s ię d o zach o wan ia s p o k o ju . Przecież n ic
s ię n ie s tało . Nie d am rad y p o d ejś ć p o d g ó rę, ale jes tem mn iej n iż s to metró w o d b u n g alo wu i g łó wn eg o b u d y n k u . Hammo n d p o s ied ział jes zcze ch wilę n a wilg o tn ej ziemi, u ważn ie n as łu ch u jąc o d g ło s ó w d żu n g li. A p o tem zaczął wo łać g ło ś n o o p o mo c. *** – Po d ru g iej s tro n ie… ws zy s tk o … wy g ląd a in aczej – mó wił u ry wan y m s zep tem M alco lm. Hard in g n ach y lił s ię n ad matematy k iem. – Po d ru g iej s tro n ie? – p o wtó rzy ł. M iał wrażen ie, że p ro fes o r ma n a my ś li zaś wiaty . – Gd y … zmien ia… – Co s ię zmien ia? Ian n ie miał s iły mó wić. Po ru s zy ł s p u ch n ięty mi warg ami. – Parad y g mat – wy s zep tał w k o ń cu . – Parad y g mat s ię zmien ia? – Hard in g s ły s zał o k o n cep cji zmian p arad y g matu . By ło to mo d n e o d jak ich ś d wu d zies tu lat s p o jrzen ie n a p rzemian y s p o wo d o wan e o s iąg n ięciami n au k i. Parad y g mat zn aczy ł mn iej więcej ty le co teo ria n au k o wa, ch o ciaż n au k o wcy lu b ili u ży wać teg o s ło wa w s zers zy m k o n tek ś cie: b y ł to s p o s ó b wid zen ia ś wiata. M ó wiło s ię, że za k ażd y m razem, g d y ro zwó j n au k i zn acząco zmien iał s p o s ó b p o s trzeg an ia p rzez n ią rzeczy wis to ś ci, n as tęp o wała zmian a p arad y g matu . Do teg o ro d zaju zmian d o ch o d ziło relaty wn ie rzad k o , p o wied zmy raz n a s to lat. Zmian ę p arad y g matu s p o wo d o wała n a p rzy k ład d arwin o ws k a teo ria ewo lu cji. Alb o n aro d zin y mech an ik i k wan to wej – ch o ć w ty m p rzy p ad k u zmian a b y ła n ieco mn iej fu n d amen taln a. – Nie – zap rzeczy ł M alco lm. – Nie… Parad y g mat… p o za… – Po za p arad y g matem? – p y tał Hard in g . – Nie o b ch o d zi… ju ż… co … Do k to r wes tch n ął. M imo jeg o wy s iłk ó w M alco lm zd ecy d o wan ie wch o d ził w s tan p rzed ś miertn eg o d eliriu m. Go rączk a wzro s ła, an ty b io ty k i s ię k o ń czy ły . – Co ju ż p an a n ie o b ch o d zi? – zap y tał Hard in g . – Nic. Bo … p o d ru g iej s tro n ie… ws zy s tk o … wy g ląd a in aczej Ian s ię u ś miech n ął.
ZEJŚCIE – Os zalałaś ! – Do n ald p atrzy ł, jak Ellie ws u wa s ię ty łem d o k ró liczej n o ry n iczy m Alicja. Wy ciąg n ęła ręce p rzed s ieb ie… – Zwario wałaś . Zas tan ó w s ię, co ty ro b is z! – M o że i zwario wałam – o d p o wied ziała Ellie z tajemn iczy m u ś miech em. Od ep ch n ęła s ię ręk ami i n ag le zn ik ła. Dziu ra w ziemi zn ó w ziała czern ią. Do n ald s p o cił s ię ze s trach u . Sp o jrzał n a Ro b erta, k tó ry p rzez cały czas s tał o b o k jeep a. – J a tam n ie s ch o d zę! – zas trzeg ł. – Sch o d zis z – o d p o wied ział Ro b ert. – Ale ja n ie mo g ę… n ie jes tem w s tan ie. – On i tam n a cieb ie czek ają. M u s is z zejś ć. – Bó g jed en wie, co jes t tam n a d o le! M ó wię ci, n ie d am rad y . – M u s is z. Do n ald zajrzał d o d ziu ry i zn ó w p o p atrzy ł n a M u ld o o n a. – Nie mo g ę – p o wtó rzy ł. – Nie zmu s is z mn ie. – Ch y b a n ie – wes tch n ął Ro b ert, u n o s ząc s talo wy p ręt. – By łeś k ied y ś p o rażo n y tak im o ś cien iem? – Nie. – Nie ro b i wielk iej k rzy wd y . Prawie n ig d y zwierzę n ie p ad a martwe. Najk ró cej mó wiąc, zwala z n ó g . No , mo żn a s ię p rzy ty m zes rać, ale zwy k le n ie p o zo s tawia trwały ch u razó w. To zn aczy , mó wię o d in o zau rach . Czło wiek jes t o czy wiś cie zn aczn ie mn iejs zy m zwierzęciem. Do n ald wp atry wał s ię w g ro źn e u rząd zen ie. – Nie zro b is z teg o – s zep n ął. – Lep iej właź ju ż i licz te mło d e. Szy b k o . Do n ald zn o wu p o p atrzy ł n a czarn ą d ziu rę, jak b y ziemia o two rzy ła p as zczę, żeb y g o p o ch ło n ąć. Po tem zerk n ął jes zcze raz n a Ro b erta, k tó ry s tał o lb rzy mi i n iewzru s zo n y . Do n ald o k ro p n ie s ię p o cił, k ręciło mu s ię w g ło wie. Po d s zed ł d o d ziu ry . Z b lis k a wy d awała s ię o wiele więk s za. – O to ch o d zi – p o ch walił g o s p o k o jn ie Ro b ert.
Do n ald ws u n ął n o g i d o jamy , ale w p o ło wie d ro g i zd jęło g o p rzerażen ie. Nie p o trafił s ię p rzemó c, żeb y wp aś ć n o g ami p ro s to w p as zczę n iezn an eg o . W o s tatn iej ch wili wy czo łg ał s ię, o d wró cił i wp ełzł d o o two ru g ło wą n ap rzó d , wy ciąg ając ręce p rzed s ieb ie i wierzg ając en erg iczn ie n o g ami. W ten s p o s ó b p rzy n ajmn iej b ęd ę wid ział, co mn ie czek a, my ś lał. Zało ży ł mas k ę p rzeciwg azo wą. I n ag le ru s zy ł n ap rzó d , ziemn e ś cian y wąs k ieg o tu n elu u s tąp iły miejs ca ciemn o ś ci. Po czu ł, że tu n el s taje s ię co raz wężs zy , p rzerażająco wąs k i! Ścis k ało g o co raz mo cn iej, aż b o lało . Wy p u s zczał p o wietrze z p łu c. Zarejes tro wał fak t, iż tu n el zaczął s ię lek k o u n o s ić. Ścian y u d erzały g o b o leś n ie. Sap ał, p ró b u jąc złap ać o d d ech , w o czach miał mro czk i. Bó l b y ł o k ro p n y ! I n ag le Do n ald ś mig n ął w d ó ł, ś cian y p o s zerzy ły s ię s zy b k o , a p o tem p o czu ł p o d s o b ą ch ro p awy b eto n , a wo k ó ł zimn e p o wietrze. Zaczął to czy ć s ię p o b eto n ie. I s p ad ł! *** Gło s y . Szep ty w ciemn o ś ci i d o ty k ające g o p alce. Zimn o i wilg o ć jak w jas k in i. – … o rząd k u ? – Nie wid ać, żeb y co ś mu s ię s tało . – Przy n ajmn iej o d d y ch a. – Tak . Do n ald p o czu ł n a twarzy k o b iecą d ło ń . To mu s i b y ć Ellie. – Sły s zy s z mn ie? – s zep n ęła. – Dlaczeg o s zep czecie? – s p y tał. – Patrz. – Po k azała co ś ręk ą. Do n ald o b ró cił s ię i p o wo li p o d n ió s ł z b eto n u . J eg o wzro k s to p n io wo p rzy zwy czajał s ię d o ciemn o ś ci. Najp ierw zo b aczy ł… o czy , zielo n e o czy ś wiecące w ciemn o ś ci. Całe d zies iątk i p ar o czu . Otaczały g o ze ws zy s tk ich s tro n . *** Do n ald zo b aczy ł, że zn ajd u je s ię n a czy mś w ro d zaju b eto n o wej p ó łk i czy wału , mn iej więcej d wa metry n ad d n em b eto n o wej jas k in i. J eg o , Ellie i Alan a o s łan iały wielk ie s k rzy n k i z u rząd zen iami elek try czn y mi. Zaraz za n imi, w o d leg ło ś ci mn iej n iż p ó łto ra metra, s tały d wa d o ro s łe welo cirap to ry ! Ciemn o zielo n e w b rązo wawe p as k i, n a p o d o b ień s two ty g ry s ich . Wy ciąg ały o g o n y , żeb y n ie u p aś ć d o p rzo d u .
Stały w cis zy , ro zg ląd ając s ię u ważn ie d u ży mi ciemn y mi o czami. U ich s tó p g an iały s ię malu tk ie ćwierk ające mło d e. Nieco d alej b awiły s ię d o jrzewające o s o b n ik i – wp ad ały n a s ieb ie, tarzały s ię, warcząc i ry cząc k ró tk o . Do n ald n ie miał ś miało ś ci o d d y ch ać. Dwa welo cirap to ry tu ż o b o k n ieg o ! Ku cał n a b eto n o wej p ó łce, mo że ze czterd zieś ci cen ty metró w p o n ad łb ami ś mierteln ie n ieb ezp ieczn y ch d rap ieżn ik ó w. Ro zg ląd ały s ię n erwo wo , to p o d n o s iły , to o p u s zczały łb y , o d czas u d o czas u p ars k ały n iecierp liwie. W k o ń cu o d es zły , d o łączając d o g łó wn ej g ru p y zwierząt. Oczy Do n ald a p rzy zwy czaiły s ię ju ż d o ciemn o ś ci i wid ział, że zn ajd u je s ię wewn ątrz o lb rzy miej p o d ziemn ej b u d o wli p rzy p o min ającej jas k in ię, ale zro b io n ej lu d zk ą ręk ą – ws zęd zie b eto n i s talo we d źwig ary . W o g ro mn ej zamk n iętej p rzes trzen i o d b ijały s ię ech em o d g ło s y zwierząt. Do n ald o s zaco wał ich liczb ę n a co n ajmn iej trzy d zieś ci. M o że więcej. Trzy d zieś ci k ilk a welo cirap to ró w! – To cała k o lo n ia – s zep n ął Alan . – Cztery czy też s ześ ć d o ro s ły ch o s o b n ik ó w, res zta – mn iejs ze i całk iem małe. Po ch o d zą z co n ajmn iej d wó ch lęg ó w. J ed en miał miejs ce w zes zły m ro k u , a d ru g i w ty m. Te małe mają p o mn iej więcej cztery mies iące, mu s iały wy k lu ć s ię w o k o licach k wietn ia. J ed en z mały ch ciek aws k ich welo cirap to ró w wd rap ał s ię p o b eto n ie n a p ó łk ę i n ad b ieg ł, p o p is k u jąc. Przy s tan ął jak ieś trzy metry o d lu d zi. – J ezu – jęk n ął cich o Do n ald , a wted y jed en z d o ro s ły ch welo cirap to ró w p o d s zed ł, u n ió s ł łeb i d elik atn ie mu s n ął p as zczą mło d e, żeb y wró ciło . M ło d e zas k rzeczało n a zn ak p ro tes tu , ale s k o czy ło ro d zico wi n a p as zczę. Welo cirap to r o b ró cił p o wo li s zy ję, p o zwalając małemu p rzeleźć mu p o g ło wie i s zy i aż n a g rzb iet. Wy ląd o waws zy tam, mło d e p o czu ło s ię b ezp ieczn ie i zaćwierk ało g ło ś n o n a tro je in tru zó w. Ale d o ro s łe welo cirap to ry ch y b a wciąż ich n ie zau waży ły . – Nie ro zu miem – s zep n ął Do n ald . – Dlaczeg o n as n ie atak u ją? – Z całą p ewn o ś cią n as n ie wid zą – wy jaś n ił Alan . – Po za ty m w tej ch wili n ie ma żad n y ch jaj, więc d o ro s łe o s o b n ik i s ą s p o k o jn iejs ze. – Sp o k o jn iejs ze?! – p o wtó rzy ł Do n ald , k ręcąc g ło wą. – Dłu g o b ęd ziemy tu s ied zieli? – Do p ó k i ich n ie p o liczy my – o d p o wied ział s zep tem Alan . ***
Alan s twierd ził, że w g ro cie s ą trzy g n iazd a welo cirap to ró w, a p rzy k ażd y m z n ich p o d wa d o ro s łe o s o b n ik i, b ez wątp ien ia ro d zice mło d y ch . Ob s erwo wał wy raźn y p o d ział tery to rialn y w s tad zie – p o s zczeg ó ln e ro d zin y trzy mały s ię b ezp o ś red n ieg o o to czen ia s wo ich g n iazd , ch o ciaż mło d e o d czas u d o czas u mies zały s ię ze s o b ą, wb ieg ając n a tery to ria in n y ch ro d zin . Do ro s łe o s o b n ik i trak to wały mło d e łag o d n ie, d o ras tające zaś – b ard ziej s u ro wo , o d czas u d o czas u k łap iąc tu ż p rzy n ich g ro źn ie p as zczami, k ied y ich ig ras zk i s tawały s ię zb y t b ru taln e. W p ewn ej ch wili d o Ellie p o d es zło mło d e, i n ie czek ając, o tarło s ię łeb k iem o jej n o g ę! Ellie o d razu zau waży ła o b ro żę z n ad ajn ik iem. Po d n im s zy ja zwierzęcia b y ła wilg o tn a. Nad ajn ik o cierał mu s k ó rę. M ło d e zak wiliło . J ed en ze s to jący ch d alej d o ro s ły ch welo cirap to ró w s p o jrzał z zaciek awien iem w s tro n ę, z k tó rej d o b ieg ł o d g ło s . – M o g ę ją zd jąć? – s zep n ęła Ellie. – By le s zy b k o . – Taak … – Ellie p rzy k u cn ęła, a zwierzątk o p rzy n iej zn o wu zak wiliło . Do ro s łe welo cirap to ry zaczęły p ars k ać i p o d n o s ić łb y . Ellie p o g łas k ała mło d e, żeb y u cich ło . Od p ięła o s łan iający k lamrę rzep – welo cirap to ry w g ro cie d rg n ęły . Po czy m jed en z n ich zaczął p o d ch o d zić d o p ó łk i. – J a p ierd o lę… – s zep n ął Do n ald . – Nie ru s zaj s ię – o s trzeg ł Alan . – Sp o k o jn ie. Welo cirap to r min ął ich , s tu k ając tward y mi s zp o n ami o b eto n . Zatrzy mał s ię k o ło Ellie, k tó ra p rzy warła d o metalo wej s k rzy n k i. M ło d e zn ajd o wało s ię b lis k o k rawęd zi p ó łk i i Ellie wciąż trzy mała ręk ę n a jeg o s zy i. Welo cirap to r zaczął węs zy ć. J eg o łeb b y ł b ard zo b lis k o d ło n i Ellie, ch o ć zwierzę n ie wid ziało jej, b o b y ła zas ło n ięta s k rzy n k ą. Welo cirap to r p o wo li wy s u n ął i s ch o wał języ k . Alan złap ał g ran at z g azem, lecz Do n ald ch wy cił g o za n ad g ars tek i p o k ręcił g ło wą, p o k azu jąc Ellie. Nie miała n a twarzy mas k i. Alan o d ło ży ł g ran at i s ięg n ął p o o ś cień z p aralizato rem. Welo cirap to r wciąż s tał p rzy Ellie. Os tro żn ie o d p ięła s p rzączk ę i o b ro ża zs u n ęła s ię i b rzęk n ęła o b eto n . Welo cirap to r d rg n ął, a p o tem p o ch y lił g ło wę, p atrząc z zaciek awien iem. Zro b ił k ro k
d o p rzo d u . Wted y mło d e z rad o s n y m p is k iem s k o czy ło i o d b ieg ło . Do ro s ły welo cirap to r p rzy s tan ął, a p o ch wili o d wró cił s ię i p o s zed ł d o s wo jeg o g n iazd a. Do n ald o d etch n ął g łęb o k o . – J ezu Ch ry s te, czy mo żemy s tąd wy jś ć?! – s zep n ął. – Nie – o d rzek ł Alan . – Ale my ś lę, że mo żemy zab rać s ię d o ro b o ty . *** Alan p atrzy ł teraz p rzez g o g le n o k to wizy jn e, s to jąc n a b eto n o wej p ó łce. Przy g ląd ał s ię u ważn ie n ajb liżs zemu z g n iazd . By ło zb u d o wan e z b ło ta i s ło my i miało k s ztałt s zero k ieg o p ły tk ieg o k o s za. Po liczy ł, że wcześ n iej leżało w n im cztern aś cie jaj. Nie b y ł w s tan ie zliczy ć p o tłu czo n y ch n a d ro b n iejs ze frag men ty s k o ru p , n ie zn ajd u jąc s ię w s amy m g n ieźd zie, wid ział jed n ak cztern aś cie wy raźn y ch wg łęb ień w b ło cie. Wid o czn ie welo cirap to ry mu s iały wić g n iazd a n a k ró tk o p rzed zło żen iem jaj i p o jajach p o zo s tawały trwałe wg łęb ien ia. Wid ział też s zczątk i, k tó re ś wiad czy ły o ty m, że jed n o p ęk ło p rzed wy lęg iem. Uzn ał więc, że w g n ieźd zie wy k lu ło s ię trzy n aś cie welo cirap to ró w. Dru g ie g n iazd o p ęk ło n a p ó ł. Alan o wi wy d awało s ię, że wy lęg ło s ię w n im d ziewięć mały ch d rap ieżn ik ó w. W trzecim g n ieźd zie b y ło p iętn aś cie jaj, z czeg o trzy n iewątp liwie zo s tały ro zb ite, zan im mło d e zd o łały s ię wy k lu ć. – Ile ich ws zy s tk ich jes t? – s p y tał Do n ald . – W s u mie wy lęg ły s ię trzy d zieś ci cztery welo cirap to ry . – A ile mło d y ch wid zis z tu taj? Alan p o k ręcił g ło wą. M ło d e b ieg ały p o całej g ro cie, n ie s p o s ó b b y ło ich p o liczy ć. – Liczę je o d d łu żs zeg o czas u – s zep n ęła Ellie, o s tro żn ie o ś wietlając latark ą n o tes . – Trzeb a b y zro b ić zd jęcia, ale wid zę, że k ażd e z mło d y ch ma n a p as zczy in n y wzó r. Naliczy łam ich trzy d zieś ci trzy . – A ty ch s tars zy ch mło d y ch ? – Dwad zieś cia d wa. Wid zis z, Alan ie, jak ciek awie s ię zach o wu ją? – Co mas z n a my ś li? – Sp ó jrz, jak s ą ro zs tawio n e. Cały czas two rzą w p o mies zczen iu jak b y wzó r czy u k ład . – Ciemn o tu – s zep n ął z p o wątp iewan iem Alan . – Nie, p rzy jrzy j s ię d o b rze. Patrz n a te ś red n ie. Kied y s ię b awią, b ieg ają
ch ao ty czn ie. Ale k ied y s to ją, s ą zwró co n e p as zczami d o tamtej ś cian y alb o d o p rzeciwleg łej. J ak b y fo rmo wały s zy k . – Nie wiem. M y ś lis z, Ellie, że to u k ład związan y z cało ś cią k o lo n ii? Tak jak s zereg u ją s ię p s zczo ły w u lu ? – Nie, my ś lę, że n ie aż tak . Po p ro s tu mają s k ło n n o ś ć d o u s tawian ia s ię w o k reś lo n y s p o s ó b . – Ob s erwu jes z to tak że u ty ch malu tk ich ? – s p y tał Alan . – U ws zy s tk ich , malu tk ich i d o ro s ły ch tak że. Po p rzy g ląd aj im s ię p rzez d łu żs zą ch wilę. M ó wię ci, u s tawiają s ię w s zy k u . Alan ś ciąg n ął b rwi. Rzeczy wiś cie, Ellie ch y b a miała rację. Welo cirap to ry w ró żn y m wiek u wy k o n y wały ro zmaite czy n n o ś ci, ale k ied y s tały , o b s erwu jąc o to czen ie czy o d p o czy wając, wy g ląd ały , jak b y u s tawiały s ię wzd łu ż n ary s o wan y ch n a p o d ło d ze lin ii. – To jes t n iezwy k łe – s zep n ął Alan . – M o że u s tawiają s ię d o wiatru ? – Nie czu ję n ajmn iejs zeg o p o wiewu . – J ak my ś lis z, d laczeg o to ro b ią? – zas tan awiał s ię Alan . – Czy to wy raz ich o rg an izacji s p o łeczn ej? – Raczej n ie, b o p rzecież ws zy s tk ie s tają tak s amo – zau waży ła Ellie. – Wied ziałem, że ten k o mp as k ied y ś mi s ię p rzy d a – mru k n ął Do n ald , u n o s ząc tarczę zeg ark a, p o d k tó rą zn ajd o wała s ię ig ła k o mp as u . – Po trzeb n y ci w s ąd zie k o mp as ? – zad rwił Alan . – Nie, d o s tałem ten zeg arek n a u ro d zin y o d żo n y – wy jaś n ił Do n ald i p rzy jrzał s ię ig le. – Nie, n ie s to ją wed łu g s tro n ś wiata – o cen ił. – Są u s tawio n e mn iej więcej n a lin ii p ó łn o cn y ws ch ó d – p o łu d n io wy zach ó d , i to n ied o k ład n ie. – A mo że s ły s zą jak ieś o d g ło s y i u s tawiają łb y tak , żeb y jak n ajlep iej s ły s zeć? – wy s u n ęła k o lejn ą h ip o tezę Ellie. Alan ty lk o ś ciąg n ął b rwi. – M o że to p o p ro s tu ich ry tu aln e zach o wan ie? – zas tan awiała s ię Ellie. – Ch arak tery s ty czn e d la ich g atu n k u , k tó re p o mag a im id en ty fik o wać p rzy n ależn o ś ć d o n ieg o in n y ch o s o b n ik ó w. Alb o n iemające żad n eg o k o n k retn eg o zn aczen ia. – Wes tch n ęła. – M o że s ą p o p ro s tu d ziwn e, i ty le. M o że d in o zau ry s ą d ziwn e. Ale mo że s ię w ten s p o s ó b k o mu n ik u ją? Os tatn i z wielu p o my s łó w Ellie b y ł to żs amy z p o d ejrzen iami Alan a. Ps zczo ły k o mu n ik u ją s ię ze s o b ą w p rzes trzen i, wy k o n u jąc co ś w ro d zaju tań ca. By ć mo że
d in o zau ry też p o trafią to ro b ić? Do n ald p atrzy ł i p atrzy ł, aż w k o ń cu zap y tał: – Dlaczeg o o n e n ie wy jd ą s o b ie p o p ro s tu n a d wó r? – Bo to n o cn e zwierzęta. – M imo ws zy s tk o s p rawiają wrażen ie, jak b y s ię u k ry wały . Alan wzru s zy ł ramio n ami. Wtem małe welo cirap to rk i zaczęły p is zczeć i p o d s k ak iwać z o ży wien iem. Do ro s łe ro zejrzały s ię u ważn ie, a p o tem całe wielk ie s tad o welo cirap to ró w rzu ciło s ię g ro mad n ie d o u cieczk i ciemn y m tu n elem, s k rzecząc i p is zcząc.
HAMMOND J o h n Hammo n d u s iad ł ciężk o n a wilg o tn ej ziemi n a s to k u wzg ó rza i d y s zał, z tru d em łap iąc p o wietrze. By ł wy czerp an y . Bo że, ależ g o rąco ! – my ś lał. Go rąco i wilg o tn o . Czu ł s ię tak , jak b y o d d y ch ał p rzez g ąb k ę. Po p atrzy ł z g ó ry n a s tru mień p ły n ący teraz k ilk an aś cie metró w p o n iżej n ieg o . Wy d awało mu s ię, że min ęły całe g o d zin y , zan im zd ecy d o wał s ię n a p o d jęcie ws p in aczk i. Ko s tk a zd ąży ła s p u ch n ąć i n ab rała ciemn o p u rp u ro wej b arwy . J o h n n ie mó g ł jej an i tro ch ę o b ciążać, więc s k ak ał mo zo ln ie w g ó rę n a jed n ej n o d ze. Teraz b o lała g o tak że i d ru g a k o s tk a, o d n ad miern eg o o b ciążen ia. Ch ciało mu s ię p ić. Zan im o d s zed ł o d s tru mien ia, n ap ił s ię z n ieg o wo d y , ch o ć wied ział, że to n iero zważn e. Kręciło mu s ię w g ło wie, czas em ś wiat wo k ó ł n ieg o ch wiał s ię tak , że J o h n z tru d em u trzy my wał ró wn o wag ę. Wied ział jed n ak , że p o p ro s tu mu s i ws p iąć s ię n a wzg ó rze i d o trzeć d o ś cieżk i. Wy d awało mu s ię, że w ciąg u min io n ej g o d zin y k ilk ak ro tn ie s ły s zał n a ś cieżce k ro k i i za k ażd y m razem wo łał o p o mo c. Wid o czn ie jed n ak jeg o g ło s n ie n ió s ł s ię wy s tarczająco d alek o , b o d o tej p o ry n ik t g o n ie u rato wał. Zd awał s o b ie s p rawę, że w k o ń cu zro b i s ię ciemn o , więc ch cąc n ie ch cąc, ru s zy ł p o d g ó rę. Niezn o ś n e d zieciak i! – p o my ś lał o s wo ich wn u k ach . Po trząs n ął g ło wą, żeb y p rzy to mn iej my ś leć. Ws p in ał s ię ju ż o d p o n ad g o d zin y , a p o k o n ał zaled wie jed n ą trzecią s to k u . By ł zmęczo n y i d y s zał jak s tary p ies . No g a b o lała jak d iab li. Wciąż k ręciło mu s ię w g ło wie. Oczy wiś cie wied ział, że n ie jes t w żad n y m n ieb ezp ieczeń s twie – w k o ń cu jeg o b u n g alo w jes t p rawie w zas ięg u wzro k u .
Nie u leg a jed n ak wątp liwo ś ci, że s ię zmęczy ł. Nie miał s iły ws tać. Nic d ziwn eg o , że jes tem zmęczo n y , my ś lał. M am p rzecież s ied emd zies iąt s ześ ć lat. To n ie jes t wiek n a ws p in an ie s ię n a g ó rk i. Ch o ć i tak jes tem w zn ak o mitej k o n d y cji. M y ś lę, że raczej d o ży ję s etk i. Wy s tarczy , że b ęd ę n ad al o s ieb ie d b ał, wciąż p ro wad ził ak ty wn y try b ży cia. M am mn ó s two p o wo d ó w, b y ży ć. Zb u d u ję k o lejn e p ark i. Nas tęp n e cu d a czek ają, b y je s two rzy ć… Wtem u s ły s zał p is k , a p o tem ś wierg o t. Pewn ie jak ieś małe p tak i s k aczą w leś n y m p o s zy ciu . W ciąg u o s tatn ich k ilk u g o d zin s ły s zał o d g ło s y n ajro zmaits zy ch mały ch zwierząt. Wied ział, że n a wy s p ie ży ją s zczu ry , o p o s y , węże. Pis k i s tały s ię g ło ś n iejs ze i J o h n zo b aczy ł s p ad ające o b o k n ieg o malu tk ie g ru d k i ziemi. Co ś n ad b ieg ało . Stwierd ził, że p o s to k u zb ieg a w p o d s k o k ach n ied u że ciemn o zielo n e s two rzen ie, a p o tem d ru g ie i trzecie… Pro k o mp s o g n aty ! – p o my ś lał i p rzes zed ł g o zimn y d res zcz. Pad lin o żercy . Pro k o mp s o g n aty n ie wy g ląd ały g ro źn ie. Ro zmiarami p rzy p o min ały k u rczak i i miały p o d o b n ie n erwo we ru ch y . J o h n wied ział jed n ak , że te min iatu ro we d in o zau ry s ą jad o wite. Ich ś lin a d ziała jak tru cizn a, p o wo li zab ijając o k aleczo n e zwierzęta. Ok aleczo n e zwierzęta! – p o wtó rzy ł w my ś lach i s p iął s ię. Najb liżs zy z p ro k o mp s o g n ató w p rzy s tan ął i p rzy g ląd ał mu s ię z g ó ry . By ł jak ieś p ó łto ra metra o d J o h n a, zach o wu jąc b ezp ieczn y d y s tan s . Nad b ieg ły k o lejn e i u s tawiły s ię w s zereg u . Patrzy ły . Po d s k ak iwały , ćwierk ając i mach ając łap k ami p rzy p o min ający mi malu tk ie ręce, wy p o s ażo n y mi w malu tk ie s zp o n y . – Sio ! – k rzy k n ął J o h n . – Zjeżd żajcie! – Rzu cił w n ie k amien iem. Pro k o mp s o g n aty ro zp ro s zy ły s ię, ale o d s k o czy ły ty lk o mo że o p ó ł metra. Nie b ały s ię. Ch y b a ro zu miały , że J o h n n ie p o traf zro b ić im k rzy wd y . Ze zło ś cią o d łamał n ied u żą g ałąź o d n ajb liżs zeg o d rzewk a i zamach n ął s ię n ią. Pro k o mp s o g n aty s k o czy ły g ro mad n ie, zaczęły s k u b ać liś cie i p is zczeć. Wy g ląd ały n a b ard zo zad o wo lo n e. Uzn ały to za zab awę. J o h n zn o wu zaczął my ś leć o ich tru jącej ś lin ie. Pamiętał, jak p ro k o mp s o g n at trzy man y w k latce u g ry zł jed n eg o z o p iek u n ó w. Ten o p iek u n o p o wiad ał p o tem, że p o d tru ty czu ł s ię jak p o zaży ciu jak ieg o ś n ark o ty k u – b y ł s p o k o jn y , ro zmarzo n y , ran k a g o n ie b o lała. Głó wn ie ch ciało mu s ię s p ać. Ch o lera! – p o my ś lał ze zło ś cią Hammo n d . Złap ał d ru g i k amień , wy celo wał
s taran n ie i rzu cił, trafiając n ajb liżs zeg o p ro k o mp s o g n ata p ro s to w p ierś . Stwo rzen ie s k rzek n ęło p rzeraźliwie i ru n ęło n a ziemię. Po zo s tałe n aty ch mias t co fn ęły s ię k ilk a k ro k ó w. Tak lep iej! J o h n o d wró cił g ło wę i p o d n ió s ł s ię, a p o tem z wy s iłk iem ru s zy ł p o d g ó rę, s k acząc i p rzy trzy mu jąc s ię o b iema ręk ami g ałęzi. Bo lało g o ju ż n ad miern ie o b ciążo n e u d o . Przeb y ł jak ieś trzy metry , k ied y n ag le n a p lecy ws k o czy ł mu p ro k o mp s o g n at. J o h n zamach ał p rzeraźliwie ręk ami, zrzu cając zwierzę, jed n ak p rzewró cił s ię p rzy ty m i s to czy ł p arę metró w w d ó ł! Gd y ju ż s ię zatrzy mał, p rzy s k o czy ł d o n ieg o in n y p ro k o mp s o g n at i u g ry zł g o w ręk ę, wy s zarp u jąc k awałek mięs a! J o h n p atrzy ł p rzerażo n y n a s wo ją d ło ń , p o k tó rej lała s ię k rew. Po d n ió s ł s ię i wró cił d o mo zo ln ej ws p in aczk i, ty m razem n a k o lan ach . Zn o wu s k o czy ł mu n a p lecy k tó ry ś z p ro k o mp s o g n ató w i J o h n p o czu ł o s tre u k ąs zen ie w ty ł s zy i. Krzy k n ął z b ó lu i p rzerażen ia, zrzu cając zwierzę s iln y m u d erzen iem. Od wró cił s ię p rzo d em d o s tad a p ro k o mp s o g n ató w, o d d y ch ając ciężk o . A o n e o to czy ły g o ze ws zy s tk ich s tro n , s k acząc i p rzek rzy wiając łeb k i. Przy g ląd ały mu s ię u ważn ie. Czu ł, że ciep ła k rew s p ły wa mu o d s zy i, międ zy ło p atk ami, w d ó ł k ręg o s łu p a. Po ło ży ł s ię n a p lecach . Zaczy n ał czu ć s ię d ziwn ie s p o k o jn y , zrelak s o wan y i jak b y o d d zielo n y o d włas n eg o ciała. Ale p rzecież n ic złeg o s ię n ie d ziało . Nie, n ie p o p ełn iliś my żad n eg o b łęd u . An aliza p ro fes o ra M alco lma b y ła b łęd n a. J o h n leżał n ieru ch o mo , jak d zieck o w k o ły s ce, o g arn ięty cu d o wn y m s p o k o jem. Kied y n ad b ieg ł n as tęp n y p ro k o mp s o g n at i u g ry zł g o w k o s tk ę, J o h n p o ru s zy ł n o g ą, żeb y g o o d g o n ić, ale b ez s p ecjaln eg o g n iewu . Zwierzątk a zb liży ły s ię. Wk ró tce ćwierk ały n ad n im ze ws zy s tk ich s tro n jak s tad o p o d ek s cy to wan y ch p tak ó w. J ed en s k o czy ł mu n a p ierś . J o h n u n ió s ł g ło wę, zd ziwio n y lek k o ś cią i d elik atn y m wy g ląd em p ro k o mp s o g n ata, k tó ry u g ry zł g o w s zy ję i zaczął zjad ać. J o h n czu ł ty lk o lek k i b ó l.
PLAŻA Alan b ieg ł ś lad em welo cirap to ró w b eto n o wy m tu n elem, k tó ry zak ręcał, wzn o s ił s ię i o p ad ał. I n ag le wy p ad ł p ro s to n a p lażę. Przed jeg o o czami falo wał Pacy fik . Do o k o ła s k ak ały p o p ias k u małe welo cirap to ry . Właś ciwie ws zy s tk ie wraz z d o ro s ły mi o d d alały s ię w ty m s amy m k ieru n k u – w s tro n ę k ęp y p alm ro s n ący ch n a
s k raju n amo rzy n o weg o b ag n a. Zwierzęta ch o wały s ię w cien iu , s tając w n iety p o wy s p o s ó b , jak b y w s zereg ach . Ws zy s tk ie wp atry wały s ię w o cean s k iero wan e g ło wami n a p o łu d n ie. – Nie ro zu miem ich zach o wan ia – p rzy zn ał Do n ald . – J a też n ie – o d p o wied ział Alan – p o za jed n y m: b ez wątp ien ia n ie cierp ią s ło ń ca. – Sło ń ce wcale n ie p aliło ju ż tak mo cn o , p laża b y ła zamg lo n a, o cean tak że. J ed n ak d laczeg o welo cirap to ry tak n ag le o p u ś ciły g n iazd a? Co s p ro wad ziło n a p lażę całą ich k o lo n ię? Do n ald u n ió s ł tarczę zeg ark a i p o p atrzy ł n a ig łę k o mp as u . – Zn o wu u s tawiły s ię w ty m s amy m k ieru n k u – p o wied ział. – Pó łn o cn y ws ch ó d – p o łu d n io wy zach ó d . Z las u d o b ieg ało b zy czen ie tran s fo rmato ra zas ilająceg o o g ro d zen ie. – Przy n ajmn iej wiemy , jak ą d ro g ą p o k o n y wały p ło t – o d ezwała s ię Ellie. Po ch wili u s ły s zeli jes zcze in n y o d g ło s – jak b y b as o wy wark o t. Z mg ły n a p o łu d n ie o d n ich wy ło n ił s ię s tatek . Du ży frach to wiec. Po s u wał s ię p o wo li n a p ó łn o c. – To d lateg o wy b ieg ły ? – o d g ad ł Do n ald . – M u s iały u s ły s zeć s tatek . – Alan p o k iwał g ło wą. Frach to wiec mijał p lażę, a ws zy s tk ie welo cirap to ry wp atry wały s ię w n ieg o , s to jąc n ieru ch o mo i cich o , jeś li n ie liczy ć p o jed y n czy ch ćwierk n ięć czy p is k ó w mło d y ch . Alan b y ł zafas cy n o wan y ich zach o wan iem – ws zy s tk o , co ro b iły , ro b iły cały m s tad em. A mo że to wcale n ie jes t aż tak b ard zo zag ad k o we? – p o my ś lał, p rzy p o min ając s o b ie ich u cieczk ę. Najp ierw o ży wiły s ię mło d e, p o tem s tały s ię czu jn e d o ro s łe o s o b n ik i, wres zcie całe s tad o rzu ciło s ię p ęd em w s tro n ę p laży . Pły n ie z teg o wn io s ek , że mło d s ze welo cirap to ry mają lep s zy s łu ch n iż s tars ze. J ed n ak to d o ro s łe welo cirap to ry p o p ro wad ziły s tad o n a p lażę i teraz wy raźn ie s p rawo wały k o n tro lę n ad mło d s zy mi. Ws zy s tk ie ro zs tawiły s ię ró wn o miern ie i mło d e n ie b awiły s ię ju ż, jak p o d ziemią, ale jak g d y b y s tały n a b aczn o ś ć n iczy m p u łk wo js k a. Do ro s łe o s o b n ik i ro zs tawiły s ię mn iej więcej co trzy metry , k ażd eg o z n ich o taczała g ru p k a mło d y ch . Stars ze mło d e s tały międ zy d o ro s ły mi welo cirap to rami i n ieco p rzed n imi. W ś wietle p ó źn eg o p o p o łu d n ia Alan d o s trzeg ł ró żn ice międ zy d o ro s ły mi o s o b n ik ami. Wy o d ręb n ił s amicę, k tó ra miała ch arak tery s ty czn y p as n a łb ie i s tała w s amy m ś ro d k u s tad a. Ta s ama s amica zn ajd o wała s ię w ś ro d k u s tad a ró wn ież i p o d ziemią. U welo cirap to ró w p an o wał n ajwid o czn iej matriarch at, p o d o b n ie jak u
n iek tó ry ch ży jący ch s tad n ie małp . Samica z p as em n a g ło wie mu s i b y ć s amicą alfa. Samce s tały n a o b u s k rzy d łach s tad a. Stad a małp n ie b y ły aż tak zo rg an izo wan e jak to . Welo cirap to ry n ap rawd ę s tały w s zy k u b ard zo p rzy p o min ający m fo rmację wo js k o wą. No i d laczeg o u s tawiały s ię ak u rat w k ieru n k u p ó łn o cn y ws ch ó d – p o łu d n io wy zach ó d ? Na to Alan n ie zn ajd o wał żad n eg o wy tłu maczen ia. Ch o ć z d ru g iej s tro n y n ie b y ł s p ecjaln ie zd ziwio n y . Paleo n to lo d zy ju ż o d ty lu d zies ięcio leci wy d o b y wali z ziemi s k amien iało ś ci d in o zau ró w, że zap o mn ieli, jak n iewiele in fo rmacji o zwierzęciu mo żn a wy wn io s k o wać n a p o d s tawie s ameg o s zk ieletu . Ko ś ci mo g ą d ać o g ó ln e wy o b rażen ie o wy g ląd zie zwierzęcia jeg o p o k ro ju . M o żn a d o my ś lić s ię, jak p rzy czep io n e b y ły d o k o ś ci mięś n ie, jak wy g ląd ały i jak i try b ży cia mo g ło p ro wad zić wy p o s ażo n e w n ie zwierzę. M o żn a b y ło s twierd zić wy s tęp o wan ie n iek tó ry ch ch o ró b – ty ch wp ły wający ch n a s tan k o ś ci. J ed n ak p rzecież s zk ielet to n ie n ajlep s ze źró d ło in fo rmacji o zwy czajach zwierząt. Paleo n to lo d zy wy ciąg ali wn io s k i n a p o d s tawie zn ajd o wan y ch k o ś ci, p o n ieważ n iczy m in n y m n ie d y s p o n o wali. Po d o b n ie jak in n i Alan s tał s ię ek s p ertem o d wn io s k o wan ia o zwierzęciu n a p o d s tawie b u d o wy jeg o k o ś ćca. I o n zaczął zap o min ać, że n iek tó ry ch rzeczy n ie d a s ię w ten s p o s ó b wy k azać. Ży cie o s o b n icze i zwy czaje s p o łeczn e d in o zau ró w mo g ły b y ć zu p ełn ie in n e n iż to , jak ie o b s erwu je s ię u ws p ó łczes n y ch s s ak ó w. A p o za ty m d in o zau ry s ą w zas ad zie n ajb ard ziej p o d o b n e d o p tak ó w, więc… – O Bo że! – p o wied ział n ag le n a g ło s Alan , d o s zed łs zy d o teg o p u n k tu s wo ich ro zważań . Wp atry wał s ię w u s tawio n e n a p laży w ró wn y m s zy k u welo cirap to ry , k tó re n ie o d ry wały wzro k u o d s tatk u . J u ż ro zu miał, n a co p atrzy ! – On e z całeg o s erca p rag n ą u ciec z tej wy s p y – p o wied ział Do n ald , k ręcąc g ło wą. – Nie, n ie u ciec – o d rzek ł Alan . – Nie? – On e ch cą mig ro wać.
ZMIERZCH
– Węd ro wn e d in o zau ry ! – zach wy ciła s ię Ellie. – To fan tas ty czn e! – Tak . – Alan u ś miech ał s ię o d u ch a d o u ch a. – J ak my ś lis z, d o k ąd ch cą p o p ły n ąć? – Nie wiem. W tej s amej ch wili z mg ły wy ło n iły s ię d u że h elik o p tery , g rzmiąc wirn ik ami. Nad laty wały n ad wy s p ę, a p o d ich b rzu ch ami wis iało g ro źn ie wy g ląd ające u zb ro jen ie… J ed en z n ich s k ręcił i zaczął lecieć wzd łu ż p laży . Welo cirap to ry ro zp ierzch ły s ię p rzerażo n e. Śmig ło wiec zn iży ł s ię i wy ląd o wał n a p ias k u . Otwo rzy ły s ię d rzwi i z mas zy n y wy s k o czy li żo łn ierze w o liwk o wy ch mu n d u rach , b ieg n ąc d o Alan a, Ellie i Do n ald a. Sły ch ać b y ło wy d awan e p o h is zp ań s k u ro zk azy . Alan zo b aczy ł, że w ś mig ło wcu zn ajd u je s ię ju ż Ro b ert M u ld o o n , a tak że Tim i Lex . – Pro s zę z n ami – o d ezwał s ię p o an g iels k u jed en z żo łn ierzy . – Pro s zę. Nie ma czas u . Alan p o p atrzy ł w miejs ce, g d zie jes zcze p rzed ch wilą zn ajd o wało s ię d u że s tad o welo cirap to ró w. Teraz n ie b y ło an i jed n eg o . Zn ik ły , jak b y n ig d y n ie is tn iały . Żo łn ierze zaczęli ciąg n ąć Alan a za ręk awy , więc p o zwo lił im zap ro wad zić s ię p o d h u rg o czący wirn ik i ws iad ł d o h elik o p tera. M u ld o o n n ach y lił s ię i k rzy k n ął Alan o wi d o u ch a: – Zab ierają n as s tąd , b o ch cą zro b ić p o rząd ek z wy s p ą o d razu ! Żo łn ierze p o mo g li Alan o wi, Ellie i Do n ald o wi zająć miejs ca w mas zy n ie i zap iąć p as y . Tim i Lex p o mach ali d o Alan a, a o n n ag le zd ał s o b ie s p rawę, jak mały mi d ziećmi jes zcze o b o je s ą. Wy g ląd ali n a wy czerp an y ch . Lex ziewn ęła i o p arła g łó wk ę o ramię b rata. Ob o k Alan a p o jawił s ię o ficer. – Pan tu rząd zi, señor? – s p y tał. – Nie. – A k to ? – Nie wiem. Oficer s tan ął z k o lei n ad Do n ald em. – Pan tu rząd zi? – p o wtó rzy ł p y tan ie. – Nie – zap rzeczy ł Do n ald . Oficer s p o jrzał n a Ellie, ale jej n ie s p y tał. Śmig ło wiec o d erwał s ię o d ziemi; n ie zas u n ięto d rzwi. Alan wy ch y lił s ię, żeb y ch o ć n a ch wilę zo b aczy ć jes zcze welo cirap to ry , ale h elik o p ter s zy b k o zn alazł s ię n ad k o ro n ami p alm i s k iero wał k u
p ó łn o cn ej częś ci wy s p y . – Co z p o zo s tały mi?! – k rzy k n ął Alan , n ach y lając s ię d o u ch a M u ld o o n a. – Zab rali ju ż Hard in g a i k ilk u ro b o tn ik ó w. Hammo n d miał wy p ad ek . Zn aleźli g o n a s to k u p ag ó rk a, n ied alek o b u n g alo wu . M u s iał s ię s tu rlać. – I co ? Ży je? – Nie. Załatwiły g o p ro k o mp s o g n aty . – A co z Ian em M alco lmem? Ro b ert p o k ręcił ty lk o g ło wą. Alan b y ł tak wy czerp an y , że p rawie n ic n ie czu ł. Od wró cił g ło wę i wy jrzał p rzez o twarte d rzwi. Ściemn iało s ię. Nag le d o s trzeg ł s y lwetk ę małeg o ty ran o zau ra. Na wid o k p rzelatu jąceg o z ry k iem ś mig ło wca zwierzę u n io s ło łeb . Drap ieżn ik miał zak rwawio n ą p as zczę. Ku cał n ad martwy m h ad ro zau rem, n ad b rzeg iem lag u n y . Wtem, z ty łu , ro zleg ły s ię ek s p lo zje. Z p rzo d u zaś wo js k o wy ś mig ło wiec s u n ął p rzez mg iełk ę n ad g łó wn y m b u d y n k iem o ś ro d k a. Zaraz p o tem s zk lan a b u d o wla zn ik ła w o lb rzy miej k u li o g n ia. Lex zaczęła p łak ać. Ellie o b jęła ją i p rzemawiała d o n iej, tak ab y o d wró cić jej u wag ę. Alan p atrzy ł n a wy s p ę. Po raz o s tatn i s p o jrzał n a h ip s y lo fo d o n ty u ciek ające p o łące s zy b k o i zwin n ie jak g azele. Zaraz p o tem k o lejn a k u la p o marań czo weg o o g n ia zmio tła je z p o wierzch n i ziemi. Helik o p ter n ab rał wy s o k o ś ci i s k ręcił n a ws ch ó d , wzlatu jąc n ad o cean . Alan o p ad ł n a o p arcie fo tela. M y ś lał o s to jący ch n a p laży d in o zau rach i o ty m, d o k ąd b y s ię u d ały , g d y b y miały o k azję d ać u p u s t in s ty n k to wn emu p ęd o wi k u mig racji. Ze s mu tk iem zd ał s o b ie s p rawę, że n ig d y s ię teg o n ie d o wie, i ró wn o cześ n ie o d etch n ął z u lg ą. Ten s am co wcześ n iej o ficer zn o wu n ach y lił s ię n ad n im i s p y tał: – Pan u rząd zi? – Nie – p o wtó rzy ł Alan . – Pro s zę, s eñ o r. Kto tu rząd zi? – Nik t – o d rzek ł Alan . Śmig ło wiec n ab ierał p ręd k o ś ci. Leciał n a s tały ląd . Zro b iło s ię zimn o i żo łn ierze zas u n ęli d rzwi. Alan o b ejrzał s ię i o s tatn i raz p o p atrzy ł n a wy s p ę Nu b lar. Ujrzał ją całą, o wian ą mg łą, w k tó rej wn ętrzu ro zb ły s k iwały p o marań czo we ek s p lo zje, jed n a p o d ru g iej. Po ch wili wy d awało s ię, że cała wy s p a jarzy s ię p o marań czo wy m
b las k iem. M alała w o czach , s tając s ię ju ż ty lk o co raz mn iejs zą p lamą w zap ad ający ch ciemn o ś ciach .
EPILOG – SAN JOSÉ M ijały d n i. Wład ze Ko s tary k i trak to wały wy wiezio n y ch z wy s p y Amery k an ó w b ard zo d o b rze. Zwracan o s ię d o n ich g rzeczn ie i u mies zczo n o ich w b ard zo p rzy jemn y m h o telu . M o g li z n ieg o wy ch o d zić, p o ru s zać s ię s wo b o d n ie p o mieś cie, mo g li k o n tak to wać s ię, z k im ch cieli. Nie wo ln o im b y ło ty lk o o p u s zczać Ko s tary k i. Co d zien n ie o d wied zał ich mło d y p raco wn ik amb as ad y amery k ań s k iej, p y tał, czy czeg o ś p o trzeb u ją, tłu maczy ł, że wład ze w Was zy n g to n ie ro b ią ws zy s tk o , co w ich mo cy , ab y zezwo lo n o im n a jak n ajs zy b s zy wy jazd . J ed n ak fak ty p o zo s tawały fak tami: n a teren ie o b jęty m ju ry s d y k cją Ko s tary k i zg in ęło mn ó s two o s ó b . Led wo u d ało s ię u n ik n ąć k atas tro fy ek o lo g iczn ej n a n iewy o b rażaln ą s k alę. Rząd Ko s tary k i s tał n a s tan o wis k u , że J o h n Hammo n d wp ro wad ził g o w b łąd , zatajając rzeczy wis te p o wo d y , d la k tó ry ch zain teres o wał s ię b ezlu d n ą k o s tary k ań s k ą wy s p ą. Bio rąc to p o d u wag ę, n ie s p ies zo n o s ię z wy p u s zczen iem p o zo s tały ch p rzy ży ciu Amery k an ó w. Nie p o zwalan o n awet n a p o ch o wan ie s zczątk ó w J o h n a Hammo n d a czy Ian a M alco lma. Wład ze ś ro d k o wo amery k ań s k ieg o k raju czek ały . Alan b y ł p rawie co d zien n ie wzy wan y p rzed o b licze ro zmaity ch g rzeczn y ch i in telig en tn y ch o s ó b p ro wad zący ch ś led ztwo . M u s iał wciąż o d n o wa o p o wiad ać o ty m, co p rzeży ł n a wy s p ie Nu b lar. Py tan o g o , jak p o zn ał J o h n a Hammo n d a i co wied ział o jeg o p rzed s ięwzięciu . O to , d laczeg o Alan p o jech ał n a wy s p ę. I o ws zy s tk o , co s ię tam d ziało . Dzień p o d n iu p o d awał te s ame s zczeg ó ły . By ł zd an ia, że p rzez d łu g i czas s ąd zo n o , iż k łamie. I że jes t co ś , co k o s tary k ań s k ie wład ze ch cą mu p o wied zieć, ch o ć n ie d o my ś lał s ię, o co ch o d zi. Ró wn o cześ n ie Ko s tary k an ie jak b y wy raźn ie n a co ś czek ali. Wres zcie p ewn eg o p o p o łu d n ia, k ied y Alan s ied ział p rzy h o telo wy m b as en ie, o b s erwu jąc p lu s k ający ch s ię w wo d zie Tima i Lex , p o d s zed ł d o n ieg o jak iś Amery k an in w u b ran iu k h ak i. – Nie zn a mn ie p an – o d ezwał s ię. – Nazy wam s ię M arty Gu itierrez. J es tem n au k o wcem, p ro wad zę b ad an ia n a p lacó wce w Cararze. – To p an zn alazł n a p laży frag men t ciała p ro k o mp s o g n ata – p rzy p o mn iał s o b ie
Alan . – Zg ad za s ię. – Gu itierrez u s iad ł n a leżak u o b o k Alan a. – Z p ewn o ś cią n ie mo że s ię p an d o czek ać p o wro tu d o d o mu ? – Ows zem. Zo s tało jes zcze ty lk o p arę d n i n a p ro wad zen ie wy k o p alis k , p o tem zaczn ie s ię zima. Wie p an , w M o n tan ie p ierws zy ś n ieg zwy k le p ad a ju ż w s ierp n iu . – Czy to d lateg o Fu n d acja Hammo n d a ws p ierała p race wy k o p alis k o we p ro wad zo n e w ch ło d n iejs zy ch rejo n ach ś wiata? – s p y tał M arty . – Dlateg o , że tam łatwiej o n ien aru s zo n e zęb em czas u frag men ty DNA d in o zau ró w? – Tak , s ąd zę, że d lateg o – zg o d ził s ię Alan . Gu itierrez p o k iwał g ło wą. – In telig en tn a b es tia b y ła, ze s tareg o Hammo n d a. Alan n ie o d p o wied ział. Gu itierrez u mo ś cił s ię wy g o d n ie n a leżak u i ciąg n ął: – Ko s tary k ań s k ie wład ze n ie ch cą p an u p o wied zieć – n ie ch cą, p o n ieważ s ię b o ją, a mo że i d lateg o , że mają p an u za złe to , co s ię s tało – ale w b ard ziej o d lu d n y ch rejo n ach teg o k raju d zieją s ię b ard zo d ziwn e rzeczy . – Zwierzęta atak u ją n o wo ro d k i? – Nie, d zięk i Bo g u to s ię s k o ń czy ło . J ed n ak d zieje s ię co ś in n eg o . Wio s n ą, w rejo n ie Is malo y i – to n a p ó łn o cy – jak ieś n iezn an e zwierzęta n aro b iły s zk ó d w u p rawach , zjad ając je w b ard zo s zczeg ó ln y s p o s ó b . Otó ż d zień p o d n iu p o s u wały s ię o d wy b rzeża k u g ó ro m, g d zie jes t d żu n g la. Pro s to , n iemal jak wzd łu ż n ary s o wan y ch lin ii. Alan aż p o d s k o czy ł n a leżak u . – Ko jarzy mi s ię to z węd ró wk ami zwierząt – d o d ał M arty . – Nie u waża p an ? – A co jad ły ? – To też b y ło d ziwn e, b o ty lk o jed en g atu n ek fas o li i s o ję. Czas ami tak że k u rczak i. – Ws zy s tk o to jes t p o ży wien ie b o g ate w lizy n ę – s twierd ził Alan . – I co s tało s ię z ty mi n iety p o wy mi zwierzętami? – Prawd o p o d o b n ie d o tarły d o d żu n g li. W k ażd y m razie n ie o d n alezio n o ich . Tru d n o zres ztą b y ło b y s zu k ać ich w d żu n g li. M o g lib y ś my s p ęd zić całe lata w d żu n g li w rejo n ie Is malo y i i n ie zn aleźć p o s zu k iwan eg o g atu n k u zwierząt. – Dlaczeg o n as tu taj trzy mają? Gu itierrez wzru s zy ł ramio n ami. – Wład ze Ko s tary k i s ię b o ją. By ć mo że s ą tu g d zieś jes zcze in n e d in o zau ry , w
związk u z k tó ry mi czek ają ich n o we k ło p o ty . Wo lą b y ć o s tro żn i. – A czy p an u waża, że w Ko s tary ce s ą jes zcze jak ieś in n e d in o zau ry ? – s p y tał Alan . – Tru d n o mi p o wied zieć. A jak p an s ąd zi? – M n ie tak że tru d n o p o wied zieć. – Ale p o d ejrzewa p an , że mo g ą b y ć? – ch ciał wied zieć Gu itierrez. – M o g ą. – Alan p o k iwał g ło wą. – Tak , u ważam, że to mo żliwe. – Zg ad zam s ię z p an em. M arty ws tał z leżak a i p o mach ał Timo wi i Lex . – Dzieci p ewn ie o d eś lą d o d o mu – p o wied ział jes zcze. – Nie ma p o wo d u , żeb y je tu p rzetrzy my wać. – Zało ży ł ciemn e o k u lary . – Pro s zę cies zy ć s ię p o b y tem w Ko s tary ce, p an ie p ro fes o rze. To p rzep ięk n y k raj. – Czy ch ce p an p rzez to p o wied zieć, że n ie wy p u s zczą n as d o Stan ó w? – u p ewn ił s ię Alan . – M n ie też n ie wy p u s zczą – o d p o wied ział z u ś miech em d o k to r Gu itierrez. Od wró cił s ię i zn ik n ął w d rzwiach h o telu .
PODZIĘKOWANIA Przy g o to wu jąc s ię d o n ap is an ia n in iejs zej p o wieś ci, k o rzy s tałem z p rac wielu wy b itn y ch p aleo n to lo g ó w, s zczeg ó ln ie Ro b erta Bak k era, J o h n a Ho mera, J o h n a Os tro ma o raz Greg o ry 'eg o Pau la. Czerp ałem tak że z ry s u n k ó w n o wej g en eracji ilu s trato ró w: Ken n eth a Carp en tera, M arg aret Co lb ert, Step h en a i Sy lv ii Czerk as ó w, J o h n a Gu rch e'a, M ark a Halletta, Do u g las a Hen d ers o n a czy Williama Sto u ta, k tó ry ch rek o n s tru k cje d in o zau ró w u wzg lęd n iają n ajn o ws ze s p o jrzen ie n a zach o wan ie ty ch zwierząt. Niek tó re p rzed s tawio n e p rzeze mn ie w tej k s iążce id ee związan e z DNA wy marły ch zwierząt zo s tały s fo rmu ło wan e p o raz p ierws zy p rzez Ch arles a Pelleg rin a, k tó ry z k o lei o p ierał s ię n a wy n ik ach b ad ań p ro wad zo n y ch p rzez Geo rg e'a O. Po in ara ju n io ra o raz Ro b ertę Hes s , twó rcó w zes p o łu o n azwie Ex tin ct DNA Stu d y Gro u p z u n iwers y tetu w Berk eley . Niek tó re z my ś li związan y ch z teo rią ch ao s u zaczerp n ąłem o d Iv ara Ek elan d a i J ames a Gleick a. In s p iracją d la zamies zczo n y ch w k s iążce g rafik b y ły s y mu lacje k o mp u tero we au to rs twa Bo b a Gro s s a. Źró d łem p ro wo k acji Ian a M alco lma b y ły p is ma n ieży jąceg o ju ż Hein za Pag els a. Niezależn ie o d p o wy żs zeg o ta k s iążk a to w cało ś ci fik cja literack a. Wy rażo n e w n iej my ś li s ą mo imi o p in iami, a ws zelk ie b łęd y rzeczo we zawarte w tek ś cie – mo imi b łęd ami.
Ty tu ł o ry g in ału : Jurassic Park b y M ich ael Crich to n J u ras s ic Park Co p y rig h t © 1 9 9 0 b y M ich ael Crich to n , © 2 0 1 4 b y Din o s au r Ho ld in g s LLC Co p y rig h t © fo r th is Po lis h ed itio n b y Dream Bo o k s (A d iv is io n o f Dream M u s ic Ltd .), Wars aw, Po lan d 2 0 1 5 Co v er d es ig n ed b y Rad o s ław Ku lig (Dream Bo o k s ) Tłu maczen ie: Krzy s zto f Bed n arek Ko rek ta: M o n ik a Ulato ws k a Wy d an ie I ISBN: 9 7 8 -8 3 -6 4 4 6 0 -3 6 -4
Dream Bo o k s Dream M u s ic Sp . z o . o . u l. Ws p ó ln a 5 0 lo k . 9 , 0 0 -6 8 7 Wars zawa, Po ls k a Tel. +4 8 -2 2 -4 0 3 5 7 1 3 Fax +4 8 -2 2 -4 0 3 5 7 1 3 E-mail: in fo @d reamb o o k s .co m.p l Web s ite: www.d reamb o o k s .co m.p l, www.d reammu s ic.p l
Plik o p raco wał i p rzy g o to wał Wo b lin k
wo b lin k .co m