Drogi Czytelniku! Ponieważ jestem architektem, zawsze wydawało mi się, że moja dziedzina zawodowa byłaby oryginalnym tłem dla pomysłowej, fascynującej...
9 downloads
15 Views
2MB Size
Drogi Czytelniku!
P
o n ieważ jes tem arch itek tem, zaws ze wy d awało mi s ię, że mo ja d zied zin a
zawo d o wa b y łab y o ry g in aln y m tłem d la p o my s ło wej, fas cy n u jącej p o wieś ci. M y ś l, że g łó wn y b o h ater mó g łb y wy k o rzy s tać s wo ją wied zę arch itek to n iczn ą i in ży n iery jn ą, b y p rzech y trzy ć zło czy ń cę, ro zwik łać zag ad k ę k ry min aln ą lu b d o k o n ać b o h aters k ich czy n ó w, n ieu s tan n ie mn ie in try g o wała. Pracu jąc n ad Paryskim Architektem, p rzen io s łem w in n e czas y rzeczy wis te wy d arzen ie h is to ry czn e. Kied y p o d czas rząd ó w Elżb iety I k ato licy zm b y ł w An g lii p rześ lad o wan y , a s p rawo wan ie ms zy zab ro n io n e, an g iels cy k s ięża p o s tan o wili celeb ro wać n ab o żeń s twa w tajemn icy , u k ry wając s ię w zap rzy jaźn io n y ch d wo rach . Ab y zap ewn ić im b ezp ieczeń s two , p ro jek to wan o i b u d o wan o d la n ich s p ecjaln e k ry jó wk i, tzw. priest holes, w k tó ry ch mo g li s ię s ch o wać, g d y b y d an y d o m zo s tał o d k ry ty . (Sch wy tan eg o k ap łan a i ty ch , k tó rzy u d zieli mu s ch ro n ien ia, czek ały to rtu ry i ś mierć). Żo łn ierze k ró lo wej mo g li p rzes zu k iwać p o d ejrzan y d wó r n awet p rzez k ilk a d n i, a i tak n ie b y li w s tan ie zn aleźć k s ięd za, k tó ry u k ry wał s ię tu ż o b o k n ich . Wy k o rzy s tu jąc jak o tło ak cji Pary ż o k u p o wan y p rzez Niemcó w p o d czas d ru g iej wo jn y ś wiato wej, zmien iłem elżb ietań s k ieg o cieś lę we fran cu s k ieg o arch itek ta, k tó ry p ro jek tu je ty mczas o we miejs ca s ch ro n ien ia d la Ży d ó w u k ry wający ch s ię p rzed n azis tami. Starałem s ię p o k azać, jak wielk ieg o h ero izmu wy mag ała tak a p o mo c, o raz p o d k reś lić, że n ie ws zy s cy p o zo s tali o b o jętn i n a lo s p rześ lad o wan y ch . Po d o b n ie jak mó j b o h ater, lu d zie, k tó rzy p o d jęli to o lb rzy mie ry zy k o , o d k ry li w s o b ie n iezwy k łą s p ó jn o ś ć wewn ętrzn ą i o d wag ę, jak iej n ig d y s ię p o s o b ie n ie s p o d ziewali. Is to tn y wp ły w n a tę k s iążk ę wy warły ró wn ież d o ś wiad czen ia mo jej matk i. Ch o ć n ie b y ła Ży d ó wk ą, s p ęd ziła zn aczn ą częś ć d ru g iej wo jn y ś wiato wej w s tras zliwy ch waru n k ach o b o zu p racy p rzy mu s o wej. Og ro mn a d etermin acja i h art d u ch a p o mo g ły jej p rzetrwać, ale n ig d y n ie p rzeży łab y ty ch tru d n y ch czas ó w, g d y b y n ie p o mo c i d o b ro ć in n y ch lu d zi. Niek tó rzy z n ich ry zy k o wali d la n iej włas n y m ży ciem. M am n ad zieję, że lek tu ra tej p o wieś ci s p rawi ws zy s tk im ty le rad o ś ci, ile mn ie d ało jej p is an ie. Ch arles Belfo u re au to r i arch itek t
1
L
u cien Bern ard wy ch o d ził właś n ie zza ro g u u licy n a ru e la Bo étie, g d y p rawie
zd erzy ł s ię z n im b ieg n ący z n ap rzeciwk a mężczy zn a. Niezn ajo my p rzemk n ął o b o k tak b lis k o , że mo żn a b y ło p o czu ć zap ach jeg o wo d y k o lo ń s k iej. Lu cien zd ąży ł zo rien to wać s ię, że b y ł to zap ach L’Eau d ’Au n ay , k tó reg o s am u ży wał, i w tej s amej s ek u n d zie u s ły s zał za s o b ą g ło ś n y trzas k . Od wró cił s ię. M ężczy zn a, k tó ry p rzed ch wilą g o min ął, leżał teraz n a ch o d n ik u d wa metry d alej twarzą w d ó ł. Z o two ru w ty le jeg o ły s ej g ło wy wartk im s tru mien iem p ły n ęła k rew, jak g d y b y k to ś n ag le o d k ręcił k ran wewn ątrz czas zk i. Gęs ta, ciemn o czerwo n a ciecz s p ły wała wąs k ą s tru g ą p o jeg o s zy i, ś ciek ała n a eleg an ck i b iały k o łn ierz i ws iąk ała w d o b rze u s zy ty , g ran ato wy g arn itu r, n ad ając mu w ty m miejs cu o d cień g łęb o k ieg o fio letu . Przez o s tatn ie d wa lata, o d mo men tu ro zp o częcia n iemieck iej o k u p acji w 1 9 4 0 ro k u , n a u licach Pary ża zg in ęło wiele o s ó b , ale Lu cien jes zcze n ig d y n ie wid ział tru p a n a włas n e o czy . Wp atry wał s ię w n ieb o s zczy k a jak w tran s ie, d ziwn ie zafas cy n o wan y n ie ty le s amy m wid o k iem ś mierci, ile n o wy m k o lo rem p o jawiający m s ię właś n ie n a g arn itu rze mężczy zn y . Pamiętał, jak k ied y ś p o d czas s zk o ln y ch zajęć p las ty czn y ch mu s iał malo wać n u d n e ćwiczen ia o p arte n a k o le b arw. Teraz miał p rzed s o b ą o s o b liwy d o wó d n a to , że p o łączen ie n ieb ies k ieg o i czerwo n eg o rzeczy wiś cie d aje fio leto wy . – Nie ru s zać s ię! Po d b ieg ł d o n ieg o n iemieck i o ficer ze s talo wo n ieb ies k im lu g erem w d ło n i. To warzy s zy ło mu d wó ch wy s o k ich żo łn ierzy z p is to letami mas zy n o wy mi, k tó re n aty ch mias t wy celo wali w Lu cien a. – An i k ro k u , d ran iu , b o s k o ń czy s z jak k o leg a – wark n ął o ficer.
Lu cien
n ie
mó g łb y
s ię
ru s zy ć
n awet,
gdyby
ch ciał.
By ł
k o mp letn ie
s p araliżo wan y ze s trach u . Oficer p o d s zed ł d o zas trzelo n eg o mężczy zn y , p o czy m o d wró cił s ię i zaczął iś ć w s tro n ę Lu cien a k ro k iem tak zwy czajn y m, jak b y zamierzał p o p ro s ić o o g ień . Wy g ląd ał n a jak ieś trzy d zieś ci lat, miał wy razis ty , o rli n o s i b ard zo ciemn e, n ieary js k ie, b rązo we o czy , k tó ry mi wp atry wał s ię teraz in ten s y wn ie w s zare o czy Lu cien a. Sp o jrzen ie o ficera s p rawiło , że p o czu ł s ię n ies wo jo . Kró tk o p o ty m, jak Niemcy zajęli Pary ż, p o ws tało k ilk a fran cu s k ich b ro s zu r p o ś więco n y ch s p o s o b o m p o s tęp o wan ia w k o n tak tach z o k u p an tami. Rad ziły o n e zach o wy wać g o d n o ś ć i d y s tan s , n ie wd awać s ię w ro zmo wy o raz za ws zelk ą cen ę u n ik ać k o n tak tu wzro k o weg o . W ś wiecie zwierząt b ezp o ś red n ie s p o jrzen ie o zn aczało p ro wo k ację i b y ło fo rmą ag res ji. Tru d n o jed n ak b y ło s to s o wać s ię d o tej zas ad y , mając o czy Niemca zaled wie k ilk a cen ty metró w p rzed s wo imi. – Nie zn am g o – p o wied ział cich o Lu cien . Twarz o ficera ro zciąg n ęła s ię w s zero k im u ś miech u . – Teg o Ży d a mało k to ju ż teraz p o zn a – o d rzek ł. M u n d u r ws k azy wał, że b y ł majo rem Waffen -SS. Dwaj żo łn ierze wy b u ch n ęli ś miech em. Ch o ć Lu cien b y ł tak p rzerażo n y , że miał wrażen ie, iż zmo czy ł s ię w s p o d n ie, wied ział, że mu s i d ziałać s zy b k o , jeś li n ie ch ce za ch wilę s am leżeć martwy n a ch o d n ik u . Zd o łał wziąć p ły tk i o d d ech , u s p o k o ić s ię n ieco i p o my ś leć. J ed n y m z n ajd ziwn iejs zy ch as p ek tó w o k u p acji b y ł s p o s ó b , w jak i Niemcy p o trafili o d n o s ić s ię d o p o d b ity ch Fran cu zó w. By wali wo b ec n ich mili i u p rzejmi, u s tęp o wali n awet miejs ca s taru s zk o m w metrze. Lu cien p o s tan o wił p ó jś ć ty m tro p em. – Czy to p an zd o łał tak celn ie u mieś cić k u lę w g ło wie teg o d żen telmen a? – zap y tał. – W rzeczy s amej. J ed n y m s trzałem – o d p arł majo r. – Ale to żad en wy czy n . Ży d zi n ie s ą zb y t wy s p o rto wan i. Bieg ają ch o lern ie wo ln o , n ietru d n o ich u s trzelić. Niemiec zaczął p rzetrząs ać k ies zen ie n ieb o s zczy k a. Wy ciąg n ął z n ich jak ieś p ap iery i eleg an ck i p o rtfel z k ro k o d y lej s k ó ry , k tó re ws u n ął d o b o czn ej k ies zen i s wo jeg o zielo n o -czarn eg o mu n d u ru . – Dzięk u ję jed n ak za d o cen ien ie mo ich u miejętn o ś ci s trzeleck ich – u ś miech n ął s ię s zero k o . Lu cien a o g arn ęła fala u lg i – wy g ląd ało n a to , że d an e mu b ęd zie p o ży ć jes zcze tro ch ę.
– Ależ n ie ma za co , p an ie majo rze. Oficer ws tał. – M o że p an o d ejś ć, ale rad zę p ó jś ć n ajp ierw d o łazien k i – p o wied ział zatro s k an y . Ręk ą w s zarej ręk awiczce ws k azał co ś n a p rawy m ramien iu Lu cien a. – Ob awiam s ię, że p an a o ch lap ałem. To p as k u d ztwo o b ry zg ało p an u całe p lecy . Szk o d a g arn itu ru , wy g ląd a n a b ard zo p o rząd n y . Swo ją d ro g ą, g d zie g o p an s zy ł? Wy k ręciws zy s zy ję w p rawo , Lu cien zd o łał zo b aczy ć, że s zary materiał n a ramien iu mary n ark i p o zn aczo n y b y ł czerwo n y p lamk ami. Oficer wy ciąg n ął d łu g o p is i mały b rązo wy n o tatn ik . – M o n s ieu r. Gd zie s zy ł p an g arn itu r? – U M illeta. Przy ru e d e M o g ad o r. – Lu cien zaws ze s ły s zał, że Niemcy p ro wad zą b ard zo s k ru p u latn e n o tatk i. M ajo r s taran n ie zap is ał in fo rmację i wło ży ł n o tatn ik d o k ies zen i s p o d n i. – Bard zo p an u d zięk u ję. Nik t n a ś wiecie n ie jes t w s tan ie p rześ cig n ąć mis trzo s twa fran cu s k ich k rawcó w, n awet Bry ty jczy cy . Wie p an , o b awiam s ię, że Fran cu zi b iją n as n a g ło wę we ws zy s tk ich k wes tiach związan y ch ze s ztu k ą. W ty ch s p rawach n awet my , Niemcy , mu s imy u zn ać wy żs zo ś ć k u ltu ry g alijs k iej n ad teu to ń s k ą. No , ch y b a że ch o d zi o s ztu k ę p ro wad zen ia wo jn y – ro ześ miał s ię, w czy m zawtó ro wali mu d waj jeg o p o d k o men d n i. Lu cien p o s zed ł w ich ś lad y i ró wn ież zaś miał s ię s erd eczn ie. Gd y ś miech u cich ł, majo r zas alu to wał k ró tk o i p o wied ział: – Nie b ęd ę p an a d łu żej zatrzy my wał, mo n s ieu r. Lu cien s k in ął g ło wą i ru s zy ł p rzed s ieb ie. – Ch o lern e s zwab y – wy mamro tał p o d n o s em, g d y ty lk o zn alazł s ię p o za zas ięg iem ich s łu ch u . Szed ł wo ln y m, s p o k o jn y m k ro k iem; b ieg an ie p o u licach Pary ża b y ło p ro s zen iem s ię o ś mierć, o czy m miał o k azję p rzek o n ać s ię leżący twarzą w d ó ł n a ch o d n ik u n ies zczęś n ik . Lu cien u ś wiad o mił s o b ie, że wid o k zab ó js twa mo cn o g o wy s tras zy ł, ale n ie czu ł s ię jak o ś s zczeg ó ln ie p o ru s zo n y ś miercią mężczy zn y . Liczy ło s ię d la n ieg o ty lk o to , że s am wy s zed ł z teg o cało . Zas tan awiało g o , że ma w s o b ie tak mało ws p ó łczu cia d la d ru g ieg o czło wiek a. Ch o ć, z d ru g iej s tro n y , n ie b y ło czemu s ię d ziwić – d o ras tał w ro d zin ie, w k tó rej n a ws p ó łczu cie n ie b y ło miejs ca. J eg o o jciec, zn ak o mity g eo lo g , cies zący s ię u zn an iem w k ręg ach ak ad emick ich , s to s o wał tak ą s amą b ezwzg lęd n ą filo zo fię ży cio wą jak n ajb ard ziej p ro s ty wieś n iak .
Gd y s p o ty k ał s ię z n ies zczęś ciem in n y ch , wy zn awał zas ad ę: „M am to g d zieś , lep iej o n n iż ja”. Świętej p amięci p ro fes o r J ean -Bap tis te Bern ard zd awał s ię n ie zau ważać, że is to ty lu d zk ie, w ty m jeg o żo n a i d zieci, mają u czu cia. Swo ją miło ś cią i u wag ą o b d arzał rzeczy n ieo ży wio n e, g łó wn ie s k ały o raz min erały p o ch o d zące z Fran cji lu b jej k o lo n ii. Wy mag ał też, ab y jeg o d waj s y n o wie k o ch ali to s amo , co o n . W wiek u , g d y n iek tó rzy z ich ró wieś n ik ó w n ie u mieli jes zcze czy tać, Lu cien i jeg o s tars zy b rat, M ath ieu , zn ali ju ż n azwy ws zy s tk ich s k ał o s ad o wy ch , mag mo wy ch i metamo rficzn y ch w k ażd ej z d ziewięciu p ro win cji g eo lo g iczn y ch Fran cji. Ojciec o d p y ty wał ich p o d czas k o lacji: u s tawiał s k ały n a s to le, a o n i mieli je n azy wać. J eś li p o p ełn ili ch o ć jed en b łąd , b y wał b ezlito s n y , jak wted y , g d y Lu cien n ie p o trafił ro zp o zn ać b ertran d y tu , min erału z ro d zin y k rzemian ó w, i mu s iał za k arę wziąć k awałek s k ały d o u s t. Ojciec twierd ził, że d zięk i temu ju ż n ig d y jej n ie zap o mn i. Go rzk i s mak b ertran d y tu p amiętał d o d ziś . Lu cien n ien awid ził s wo jeg o o jca, ale teraz zaczął zas tan awiać s ię, czy n ie jes t d o n ieg o p o d o b n y zn aczn ie b ard ziej, n iż ch ciałb y to p rzy zn ać. Id ąc u licą w s k warze czerwco weg o p o p o łu d n ia, p o d n ió s ł wzro k n a o k o liczn e b u d y n k i. Patrzy ł n a ich fas ad y z wap ien ia („węg lan o wa s k ała o s ad o wa” – p rzemk n ęło mu p rzez my ś l), p ięk n e, ru s ty k o wan e p artery , wy s o k ie o k n a z k amien n y mi o b ramien iami i mis tern e wzo ry k u ty ch b alk o n o wy ch b alu s trad , p o d trzy my wan y ch p rzez rzeźb io n e k amien n e ws p o rn ik i. Niek tó re z mas y wn y ch p o d wó jn y ch d rzwi k amien ic b y ły o twarte i mó g ł zo b aczy ć d zieci b ieg ające p o wewn ętrzn y ch d zied ziń cach . Przy p o mn iał s o b ie, jak s am b awił s ię w ten s p o s ó b , g d y b y ł ch ło p cem. Z o k n a n a p o zio mie u licy , k tó re właś n ie mijał, s p o g ląd ał n a n ieg o s en n ie b iało -czarn y k o t. Lu cien k o ch ał k ażd y b u d y n ek Pary ża – mias ta, w k tó ry m s ię u ro d ził, n ajp ięk n iejs zeg o mias ta n a ś wiecie. W czas ach s wo jej mło d o ś ci wałęs ał s ię p rak ty czn ie ws zęd zie, zn ał ws zy s tk ie p o mn ik i i zab y tk i, g łó wn e aleje i b u lwary , a tak że ciemn e zau łk i i u liczk i w n ajb ied n iejs zy ch d zieln icach . Po trafił czy tać h is to rię mias ta ze ś cian jeg o d o mó w. Gd y b y tamten p rzek lęty s zk o p s trzelał tro ch ę mn iej celn ie, n ig d y więcej n ie u jrzałb y ju ż ty ch ws p an iały ch b u d y n k ó w, n ie mó g łb y s p acero wać ty mi wy b ru k o wan y mi u licami czy ro zk o s zo wać s ię cu d o wn y m zap ach em ś wieżeg o ch leb a, wy p iek an eg o w b u lan żeriach . Nieco d alej, n a ru e la Bo étie, Lu cien d o s trzeg ł s k lep ik arzy , o d s u wający ch s ię o d witry n o wy ch o k ien – s tali wy s tarczająco d alek o , b y n ie d ało s ię ich zo b aczy ć z u licy , a jed n o cześ n ie n a ty le b lis k o , że z p ewn o ś cią ws zy s tk o wid zieli. Sk in ął n a
n ieg o jak iś tęg i mężczy zn a, s to jący w wejś ciu d o Café d ’Eté. Gd y Lu cien p o d s zed ł d o d rzwi, mężczy zn a – p rawd o p o d o b n ie właś ciciel – p o d ał mu wilg o tn y ręczn ik . – Łazien k a jes t n a zap leczu – p o wied ział. Lu cien p o d zięk o wał mu i ru s zy ł n a ty ł lo k alu . By ła to ty p o wa, p ary s k a k awiarn ia: wąs k a, s łab o o ś wietlo n a, z p o d ło g ą wy k ład an ą b iało -czarn y mi p ły tk ami, rzęd em mały ch s to lik ó w s to jący ch wzd łu ż ś cian y i b ard zo k iep s k o zao p atrzo n y m b arem p o p rzeciwn ej s tro n ie. Ok u p acja s p rawiła, że w Pary żu s tała s ię rzecz n iewy o b rażaln a – Fran cu zi zo s tali p o zb awien i p o d s tawo wy ch ś ro d k ó w n iezb ęd n y ch d o ży cia: win a i p ap iero s ó w. Kawiarn ie b y ły jed n ak tak in teg raln ą częś cią fran cu s k iej eg zy s ten cji, że lu d zie wciąż p rzy ch o d zili d o n ich co d zien n ie, b y p alić o s zu k an e p ap iero s y z zió ł i trawy i p ić ro zwo d n io n e p o p łu czy n y , k tó re u ch o d ziły za win o . Klien ci Café d ’Eté, k tó rzy zap ewn e wid zieli, co s ię s tało , p rzerwali ro zmo wy i zap atrzy li s ię w s wo je k ielis zk i, o d n o s ząc s ię d o p rzech o d ząceg o Lu cien a tak , jak b y zo s tał w jak iś s p o s ó b s k ażo n y p o p rzez k o n tak t z Niemcami. Przy p o mn iał s o b ie wted y in n ą s y tu ację, g d y p ięciu n iemieck ich żo łn ierzy wp ad ło k ied y ś d o k awiarn i, w k tó rej s ied ział. Ws zy s cy mo men taln ie u cich li, jak g d y b y k to ś p rzek ręcił wy łączn ik rad ia. Żo łn ierze n aty ch mias t wy s zli. Do tarłs zy d o o b s k u rn ej łazien k i, Lu cien zd jął mary n ark ę i zaczął ją czy ś cić. Kilk a k ro p el k rwi wielk o ś ci ziaren g ro ch u zn aczy ło ty ł u b ran ia, jed n a b y ła n a ręk awie. Zmo czy ł ręczn ik zimn ą wo d ą i p ró b o wał zetrzeć k rew, ale lek k ie ś lad y p o zo s tały . Ziry to wało g o to – miał ty lk o jed en p o rząd n y g arn itu r b izn es o wy . Lu cien b y ł wy s o k im, p rzy s to jn y m mężczy zn ą o b u jn y ch , b rązo wy ch lo k ach , p rzy wiązu jący m d o u b io ru d u żą wag ę. Na s zczęś cie jeg o żo n a, Celes te, zn ała s ię n a tak ich rzeczach , więc p o cies zy ł s ię, że p ewn ie u d a s ię jej wy wab ić p lamę. Zro b ił k ro k d o ty łu i s p o jrzał w lu s tro , ab y u p ewn ić s ię, czy n ie ma k rwi n a twarzy lu b wło s ach , p o czy m rzu cił o k iem n a zeg arek i zd ał s o b ie s p rawę, że za d zies ięć min u t ma s p o tk an ie. Zało ży ł z p o wro tem mary n ark ę i wrzu cił b ru d n y ręczn ik d o u my walk i. Gd y wy s zed ł zn ó w n a u licę, n ie mó g ł p o ws trzy mać s ię, b y n ie s p o jrzeć jes zcze raz n a ró g , g d zie zas trzelo n o Ży d a. Tru p i Niemcy zn ik n ęli; o ty m, że co ś s ię s tało , ś wiad czy ła ty lk o d u ża k ału ża k rwi. Po d ty m wzg lęd em Niemcy b y li n iewiary g o d n ie s p rawn i. Fran cu zi g o d zin ami s talib y wo k ó ł ciała, ro zmawiając i p aląc p ap iero s y . Stężen ie p o ś miertn e zd ąży ło b y zap ewn e o b jąć ws zy s tk ie mięś n ie, zan im k to ś zd ecy d o wałb y s ię wres zcie wy wieźć zwło k i. Lu cien ru s zy ł n iemal tru ch tem, p o ch wili jed n ak zwo ln ił d o s zy b k ieg o k ro k u . Nie cierp iał s ię s p ó źn iać, ale n ie miał zamiaru d ać s ię zas trzelić z p o wo d u włas n ej o b s es ji n a p u n k cie p u n k tu aln o ś ci.
M o n s ieu r M an et zro zu mie. Lu cien wied ział jed n ak , że s p o tk an ie n io s ło ze s o b ą p ers p ek ty wę p racy i b ard zo zależało mu n a ty m, b y n ie zro b ić złeg o p ierws zeg o wrażen ia. Do ś ć wcześ n ie w s wo jej k arierze Lu cien n au czy ł s ię, że arch itek tu ra jes t n ie ty lk o s ztu k ą, ale tak że in teres em, i że p ierws ze zlecen ie o d k lien ta n ależy trak to wać n ie jak jed n o razo we zamó wien ie, lecz jak o ws tęp d o d łu żs zej ws p ó łp racy . A to zlecen ie b y ło s zczeg ó ln ie o b iecu jące. Czło wiek , z k tó ry m miał s ię s p o tk ać, Au g u s te M an et, b y ł właś cicielem fab ry k i, k tó ra p rzed wo jn ą wy twarzała s iln ik i d la Citro ën a i in n y ch p ro d u cen tó w s amo ch o d o wy ch . Przed s p o tk an iem z n o wy m k lien tem Lu cien zaws ze s p rawd zał, czy zlecen io d awca ma p ien iąd ze. M o n s ieu r M an et miał d u żo p ien ięd zy : b y ł s p ad k o b iercą s tarej fo rtu n y , g ro mad zo n ej p rzez k o lejn e p o k o len ia zn ak o mitej, ary s to k raty czn ej ro d zin y . Op ró cz teg o p o s tan o wił ró wn ież zain wes to wać w p rzemy s ł, n a co czło n k o wie jeg o k las y s p o łeczn ej p atrzy li z p ewn ą n iech ęcią. Pien iąd ze u zy s k an e z d ziałaln o ś ci p rzemy s ło wej u ważan o w ty ch k ręg ach za b ru d n e i zd o b y te w s p o s ó b n ieg o d n y . M an et zd o łał jed n ak p o mn o ży ć ro d zin n y majątek s tu k ro tn ie, wy k o rzy s tu jąc s zał mo to ry zacy jn y i s p ecjalizu jąc s ię w p ro d u k cji s iln ik ó w. Kied y ro zp o częła s ię o k u p acja, p rzemy s ło wiec zn ajd o wał s ię w b ard zo k o rzy s tn ej s y tu acji, d zięk i k tó rej s tał s ię d la Niemcó w ś wietn y m p artn erem in wes ty cy jn y m. J es zcze p rzed n iemieck ą in wazją w maju 1 9 4 0 ro k u ro zp o czął s ię we Fran cji mas o wy ex o d u s : milio n y lu d zi u ciek ało z p ó łn o cy k raju n a p o łu d n ie, mając n ad zieję, że zn ajd ą tam b ezp ieczeń s two . Wielu p rzemy s ło wcó w p ró b o wało p rzen ieś ć n a p o łu d n ie całe fab ry k i wraz z p raco wn ik ami, lecz p rzed s ięwzięcie to zak o ń czy ło s ię n iep o wo d zen iem. M an et n ie p o d d ał s ię p an ice i p o zo s tał n a miejs cu , d zięk i czemu jeg o zak ład y wciąż s p rawn ie fu n k cjo n o wały . Zazwy czaj k lęs k a militarn a d an eg o k raju wiąże s ię z k o mp letn y m zas to jem g o s p o d arczy m, ale Niemcy in wes to wali w p rzemy s ł wo jen n y . Po trzeb o wali b ro n i d o walk i z Ro s ją n a fro n cie ws ch o d n im i p ro p o n o wali n iek tó ry m fran cu s k im p rzed s ięb io rco m k o n trak ty n a p ro d u k cję s p rzętu wo js k o weg o . Po czątk o wo p rzemy s ło wcy p o s trzeg ali ws p ó łp racę z o k u p an tem jak o zd rad ę, ale k ied y mieli d o wy b o ru p rzy jąć zlecen ie lu b p o g o d zić s ię z ty m, że ich fab ry k i zo s tan ą zawłas zczo n e p rzez Niemcó w b ez żad n ej rek o mp en s aty , zd ro wy ro zs ąd ek p o d p o wiad ał to p ierws ze. Lu cien b y ł p ewien , że M an et n ależał d o lu d zi k ieru jący ch s ię zd ro wy m ro zs ąd k iem i że p ro d u k o wał b ro ń d la Lu ftwaffe lu b Weh rmach tu . A to o zn aczało k o n ieczn o ś ć wy b u d o wan ia n o wy ch zak ład ó w p rzemy s ło wy ch , k tó re Lu cien mó g łb y d la n ieg o
zap ro jek to wać. Przed wo jn ą Lu cien p o d ch o d ził zaws ze d o p ierws zeg o s p o tk an ia z n o wy m k lien tem z p rzes ad n y m o p ty mizmem, wy o b rażając s o b ie o d razu wielk i s u k ces – zwłas zcza g d y wied ział, że k lien t jes t b o g aty . Teraz s tarał s ię trzy mać wy o b raźn ię n a wo d zy , s tarając s ię n awet b y ć złej my ś li. Os tatn io zaws ze, g d y zb y t wiele o czek iwał, d o ś ć s zy b k o s p o ty k ało g o ro zczaro wan ie. J ak wted y , g d y w 1 9 3 8 ro k u zaczy n ał p ro jek t s k lep u p rzy ru e d e la To u r-d ’Au v erg n e i jeg o k o n trah en t zb an k ru to wał z p o wo d u ro zwo d u lu b g d y d o s tał zlecen ie n a d u żą p o s iad ło ś ć w Orlean ie, a jej właś ciciela n ied łu g o p ó źn iej ares zto wan o za malwers acje fin an s o we. Lu cien miał ś wiad o mo ś ć, że p o win ien b y ć wd zięczn y za k ażd ą p ro p o zy cję p racy , k tó rą o trzy mu je w czas ie wo jn y . Zap o mn iaws zy ju ż n iemal o in cy d en cie z Ży d em, zaczął o p raco wy wać w g ło wie o g ó ln y p ro jek t fab ry k i, k tó ra b y łab y o d p o wied n ia d o p ro d u k cji wo jen n ej. Gd y s k ręcał w av en u e M arceau , miał n a twarzy s zero k i u ś miech – jak zaws ze, g d y my ś lał o n o wy m p ro jek cie.
2
O
twierając mas y wn e d rewn ian e d rzwi k amien icy p rzy ru e Galilée 2 8 , Lu cien
zerk n ął n a zeg arek . Stwierd ził z d u ży m zad o wo len iem, że jes t min u tę p rzed czas em. Kto in n y b y łb y w s tan ie p rzejś ć p rzez całe mias to , n ie d ać s ię zab ić Niemco m, wy czy ś cić mary n ark ę z cu d zej k rwi i jes zcze zd ąży ć n a czas ? Utwierd ził s ię w p rzek o n an iu , że n a s p o tk an ie z k lien tem zaws ze n ależy wy jś ć p iętn aś cie min u t wcześ n iej. J eg o u lu b io n y zeg arek mark i Cartier, k tó ry d o s tał o d ro d zicó w z o k azji u k o ń czen ia s tu d ió w, p o k azy wał g o d zin ę cztern as tą czas u n iemieck ieg o . Swo im p ierws zy m ak tem u rzęd o wy m Niemcy n arzu cili s trefę czas o wą Rzes zy n a teren ie o k u p o wan ej Fran cji. Wed łu g czas u fran cu s k ieg o b y ła g o d zin a trzy n as ta. Ch o ć o k u p acja trwała ju ż d wa lata, ta wy mu s zo n a zmian a wciąż iry to wała Lu cien a – d en erwo wała g o ch y b a n awet b ard ziej n iż s was ty k i i b rzy d k ie, g o ty ck ie litery , k tó ry mi Niemcy o b wies ili ws zy s tk ie zab y tk i Pary ża. Ws zed ł d o k amien icy , z u lg ą p rzy jmu jąc ch łó d i p ó łmro k k o ry tarza. Uwielb iał b u d y n k i mies zk aln e, k tó re b aro n Hau s s man n s two rzy ł w latach p ięćd zies iąty ch d ziewiętn as teg o wiek u , g d y p rzeb u d o wy wał ś red n io wieczn y Pary ż w n o wo czes n ą metro p o lię. Lu cien p o d ziwiał ich k amien n e elemen ty o raz wy raźn e h o ry zo n taln e lin ie wy zn aczan e p rzez rzęd y o k ien i metalo wy ch b alk o n ó w. Sam mies zk ał w p o d o b n y m b u d y n k u p rzy ru e d u Caire. Od ro k u 1 9 3 1 Lu cien p o rzu cił w s wo jej p racy ws zelk ie o d n ies ien ia h is to ry czn e i k las y cy s ty czn e, zamierzając s tać s ię p rawd ziwy m arch itek tem mo d ern is ty czn y m. By ł zafas cy n o wan y es tety k ą Bau h au s u , s ty lu zap o czątk o wan eg o p rzez Niemca Waltera Gro p iu s a, k tó ry u to ro wał d ro g ę n o wo czes n ej arch itek tu rze i wn ętrzu (jed y n y p rzy p ad ek , g d zie g u s t teu to ń s k i triu mfo wał n ad g alijs k im). M imo to p o d ziwiał ws p an iałe b u d y n k i, k tó re p o ws tały n a p o lecen ie Nap o leo n a III. Po d ziw ten s tał s ię jes zcze więk s zy , g d y Lu cien o d wied ził p rzed wo jn ą s wo jeg o b rata w No wy m J o rk u . Amery k ań s k ie k amien ice n awet n ie u my wały s ię d o p ary s k ich . Sk iero wał k ro k i n a lewo o d wejś cia, w s tro n ę mies zk an ia k o n s jerżk i. Szk lan e d rzwi o twarły s ię s zero k o , u k azu jąc s tars zą k o b ietę s ied zącą za s to łem, p rzy k ry ty m
jas k rawy m o b ru s em w żó łte k wiatk i, zajętą p alen iem p ap iero s a. Lu cien o d ch rząk n ął. – J es t p o d n u merem 3 B… Win d a n ie d ziała – p o wied ziała, zan im zd ąży ł o co k o lwiek zap y tać. Nie p o ru s zy ła s ię p rzy ty m w o g ó le, ciąg le wp atru jąc s ię w p rzes trzeń . Lu cien zaczął ws p in ać s ię k ręty mi, o zd o b n y mi s ch o d ami n a trzecie p iętro . Serce b iło mu co raz s zy b ciej – n ie ty lk o d lateg o , że b y ł w k iep s k iej fo rmie, ale też d lateg o , że czu ł s ię co raz b ard ziej zes tres o wan y . Czy M an et b ęd zie miał d la n ieg o jak ieś p o ważn e zlecen ie, czy też Lu cien wró ci z teg o s p o tk an ia z p u s ty mi ręk ami? A jeś li rzeczy wiś cie d o s tan ie zlecen ie, czy b ęd zie miał s zan s ę p o k azać, co p o trafi? Lu cien wied ział, że ma talen t. Po wied ziało mu to k ilk u zn an y ch arch itek tó w, d la k tó ry ch p raco wał w Pary żu , g d y s k o ń czy ł s tu d ia. Po k ilk u latach zd o b y wan ia d o ś wiad czen ia, wierząc w s wo je zd o ln o ś ci, p o s tan o wił o two rzy ć włas n ą p raco wn ię. Na p o czątk u b y ło ciężk o , ty m b ard ziej że b y ł mo d ern is tą, a n o wo czes n a arch itek tu ra d o p iero zy s k iwała p o p u larn o ś ć. Więk s zo ś ć k lien tó w wo lała b ard ziej trad y cy jn e b u d o wn ictwo . M imo to u d awało mu s ię zarab iać ty le, że n ie mu s iał s ię martwić o p ien iąd ze. Ale tak , jak ak to r p o trzeb u je d u żej ro li, b y s ię wy b ić i zo s tać g wiazd ą, tak s amo arch itek t p o trzeb u je d u żeg o p ro jek tu , k tó ry p o zwo li mu zro b ić p rawd ziwą k arierę. A Lu cien , mimo s wo ich trzy d zies tu p ięciu lat, n ie d o s tał jes zcze n ig d y tak p o ważn eg o zlecen ia. Ty lk o raz b y ł b lis k o : g d y zo s tał fin alis tą w k o n k u rs ie n a p ro jek t n o wej b ib lio tek i p u b liczn ej, ale n ag ro d ę s p rzątn ął mu wted y s p rzed n o s a Hen ri Dev ereau x , b o s zwag ier jeg o wu ja b y ł wicemin is trem k u ltu ry . Ok azy wało s ię, że u miejętn o ś ci to n ie ws zy s tk o ; trzeb a b y ło mieć ró wn ież o d p o wied n ie zn ajo mo ś ci, jak Dev ereau x , i tro ch ę s zczęś cia. Lu cien s p o jrzał w d ó ł n a s wo je b u ty , k tó re p o k o n y wały k o lejn e marmu ro we s to p n ie wielk ich s ch o d ó w. By ła to jeg o n ajlep s za p ara, k tó rą zak ład ał ty lk o n a s p o tk an ia z k lien tami – o s tatn ie d o b re b u ty , jak ie mu zo s tały . Ch o ć b y ły ju ż tro ch ę zn o s zo n e, n ad al wy g ląd ały mo d n ie i eleg an ck o , a p o d es zwy miały wciąż w d o b ry m s tan ie. Po n ieważ s k ó ra n ależała d o to waró w d eficy to wy ch , g d y b u ty s ię p rzecierały , trzeb a b y ło n ap rawiać je, wy k o rzy s tu jąc p o d es zwy z d rewn a lu b s p ras o wan eg o p ap ieru , w k tó ry ch k iep s k o s ię ch o d ziło zimą. Lu cien cies zy ł s ię, że ma wciąż p o rząd n e b u ty ze s k ó rzan y mi p o d es zwami. Nie zn o s ił o d g ło s u d rewn ian y ch o b cas ó w, k tó ry mi ro zb rzmiewały teraz u lice Pary ża – d źwięk ten k o jarzy ł mu s ię z d rewn iak ami n o s zo n y mi p rzez wieś n iak ó w. Arch itek t p o d n ió s ł wzro k i z zas k o czen iem s twierd ził, że n a p o s ad zce trzecieg o p iętra, tu ż n a wy s o k o ś ci jeg o n o s a, s to ją d ro g ie, ciemn o b rązo we b u ty . Oczy Lu cien a
p rześ lizg n ęły s ię p o eleg an ck o zap ras o wan y ch n o g awk ach s p o d n i, p o węd ro wały w g ó rę p o s zy k o wn ej mary n arce i s p o częły n a twarzy Au g u s te’a M an eta. – M o n s ieu r Bern ard , cies zę s ię, że mo g ę p an a p o zn ać. M ężczy zn a wy ciąg n ął ręk ę, zan im Lu cien zd ąży ł p o k o n ać o s tatn ie s to p n ie. Arch itek t ch wy cił za p o ręcz, p o d ciąg n ął s ię i s tan ął o b o k s zczu p łeg o , s iwo wło s eg o mężczy zn y . Przemy s ło wiec wy g ląd ał n a jak ieś s ied emd zies iąt lat, miał mo cn o wy rzeźb io n e k o ś ci p o liczk o we i b y ł b ard zo wy s o k i. Wy raźn ie g ó ro wał n ad Lu cien em; mo żliwe, że b y ł wy żs zy n awet o d s ameg o d e Gau lle’a. – To ja jes tem zas zczy co n y , mo n s ieu r. – M o n s ieu r Gas to n p rzy k ażd ej o k azji tak ch wali b iu ro wiec, k tó ry p an d la n ieg o zap ro jek to wał, że aż s am mu s iałem g o zo b aczy ć. Ws p an iała ro b o ta. – Uś cis k d ło n i M an eta b y ł mo cn y i zd ecy d o wan y , jak p rzy s tało n a czło wiek a, k tó ry d o ro b ił s ię milio n ó w. Lu cien o d razu p o lu b ił teg o s tars zeg o , d y s ty n g o wan eg o p rzemy s ło wca i p o my ś lał, że lep s zeg o p o czątk u ws p ó łp racy n ie mó g ł s o b ie wy marzy ć. W 1 9 3 7 ro k u p ro jek to wał d la Ch arles ’a Gas to n a i jeg o firmy u b ezp ieczen io wej b u d y n ek p rzy ru e Serv an . Cztery k o n d y g n acje p o k ry te wap ien iem i k ręta wieża s ch o d o wa ze s zk ła. Uważał, że b y ła to n ajlep s za rzecz, jak ą d o tej p o ry s two rzy ł. – M iło mi s ły s zeć, że mo n s ieu r Gas to n mn ie p an u p o lecił. W czy m mo g ę p an u p o mó c? – Na o g ó ł Lu cien n ie miał n ic p rzeciwk o zwy czajo wy m p o g awęd k o m, p o p rzed zający m właś ciwe in teres y , ale ty m razem b y ł zd en erwo wan y i ch ciał p rzek o n ać s ię, czy czek a g o jak ieś k o n k retn e zlecen ie. M an et o d wró cił s ię i s k iero wał k u o twarty m d rzwio m mies zk an ia p o d n u merem 3 B. Lu cien ru s zy ł za n im. Nawet wid zian y o d ty łu , p rzed s ięb io rca p rezen to wał s ię imp o n u jąco : wy p ro s to wan a, d u mn a s y lwetk a i d ro g i, ś wietn ie s k ro jo n y g arn itu r ro b iły d u że wrażen ie. M ajo r z Waffen -SS n a p ewn o b y łb y zain teres o wan y n azwis k iem jeg o k rawca. – J u ż mó wię, co ch o d zi mi p o g ło wie, mo n s ieu r Bern ard . Przez jak iś czas b ęd zie tu mies zk ać mó j g o ś ć i ch ciałb y m wp ro wad zić w mies zk an iu p ewn e zmian y , ab y d o s to s o wać to miejs ce d o jeg o p o trzeb – p o wied ział milio n er, g d y wes zli d o ś ro d k a. Lu cien zach o d ził w g ło wę, p ró b u jąc zro zu mieć, co M an et mo że mieć n a my ś li. M ies zk an ie b y ło ws p an iałe: miało wy s o k ie s u fity i o k n a, p ięk n e p ark iety i marmu ro we k o min k i, ś cian y wy k ład an e o zd o b n ą, d rewn ian ą b o azerią i o g ro mn e k o lu mn y , zd o b iące s zero k ie wejś cia d o g łó wn y ch p o mies zczeń . Ws zy s tk ie łazien k i i k u ch n ia wy p o s ażo n e b y ły zg o d n ie z o b o wiązu jącą mo d ą w p o rcelan o wo -s talo we
zlewy , u my walk i i wan n y z ch ro mo wan ą armatu rą. J ak n a p ary s k ie s tan d ard y , lo k al b y ł d o ś ć d u ży : jeg o p o wierzch n ia u ży tk o wa b y ła d wa razy więk s za n iż p o wierzch n ia n o rmaln eg o mies zk an ia. M an et zatrzy mał s ię i s p o jrzał n a Lu cien a. – Sły s załem, że arch itek t p atrzy n a p rzes trzeń in aczej n iż ws zy s cy . Zwy k ły czło wiek wid zi p o mies zczen ie tak im, jak ie o n o jes t, ale arch itek t p o d ś wiad o mie wy o b raża s o b ie, w jak i s p o s ó b mo żn a b y u czy n ić je jes zcze lep s zy m. Czy to p rawd a? – Oczy wiś cie – o d p arł z d u mą Lu cien . – Więk s zo ś ć lu d zi u waża s tare, zn is zczo n e mies zk an ie za n iewarte n ajmn iejs zej u wag i, ale arch itek t p o trafi wy remo n to wać je w wy o b raźn i tak , że b y ło b y n ie d o p o zn an ia. By ł co raz b ard ziej p o d ek s cy to wan y . M o że M an et b ęd zie ch ciał, żeb y zu p ełn ie p rzero b ić całe mies zk an ie? – Ro zu miem. Pro s zę p o wied zieć, mo n s ieu r, czy lu b i p an wy zwan ia? Czy ch ciałb y p an zmierzy ć s ię z p rawd ziwie wy jątk o wy m p ro b lemem? – Natu raln ie. Uwielb iam ro związy wać p ro b lemy arch itek to n iczn e – o d rzek ł Lu cien . – Im więk s ze wy zwan ie, ty m lep iej. M iał n ad zieję, że mó wi to , co M an et ch ciał u s ły s zeć. Gd y b y p rzemy s ło wiec zap y tał g o , czy d a rad ę u p ch n ąć w mies zk an iu Łu k Triu mfaln y , s twierd ziłb y , że to żad en k ło p o t. W czas ie wo jn y p rzy jmu je s ię n awet n ajd ziwn iejs zą ro b o tę. Każd y g łu p i to wied ział. – Cies zę s ię. – M an et p rzes zed ł p rzez s alo n i o jco ws k im g es tem p o ło ży ł Lu cien o wi ręk ę n a ramien iu . – Ch y b a n ajwy żs zy czas , ab y m wp ro wad ził p an a w s zczeg ó ły p ro jek tu , ale p o ro zmawiajmy n ajp ierw o wy n ag ro d zen iu . Ch ciałb y m zap ro p o n o wać p an u … d wan aś cie ty s ięcy fran k ó w. – Ty s iąc d wieś cie to b ard zo h o jn a o ferta, mo n s ieu r. – Nie, d o b rze p an u s ły s zał. Po wied ziałem d wan aś cie ty s ięcy . Zap ad ła cis za. Po s zczeg ó ln e cy fry p o k o lei p o jawiały s ię w g ło wie Lu cien a, jak g d y b y n au czy ciel p is ał je n a tab licy : n ajp ierw jed y n k a, p o tem d wó jk a, n as tęp n ie trzy zera. Os zo ło mio n y arch itek t p rzy jrzał s ię w wy o b raźn i całej liczb ie i wy k rztu s ił: – Ależ mo n s ieu r… tak a k wo ta to czy s te s zaleń s two ! – Nie, to s p rawa ży cia i ś mierci. Sąd ząc, że milio n er żartu je, Lu cien zamierzał ro ześ miać s ię tu b aln ie w s p o s ó b , k tó ry zaws ze d en erwo wał jeg o żo n ę, ch o ć b awił k o ch an k ę. M an et n ie u ś miech ał s ię jed n ak . J eg o twarz n ie wy rażała w o g ó le żad n y ch emo cji.
– Zan im zd rad zę p an u co ś więcej, p ro s zę p o zwo lić, że zad am p an u p y tan ie n atu ry o s o b is tej – p o wied ział. – Zamien iam s ię w s łu ch , mo n s ieu r M an et. – Co s ąd zi p an o Ży d ach ? Lu cien zan iemó wił. Co to w o g ó le za p y tan ie? M iał ju ż zamiar o d p o wied zieć o d ru ch o wo , że to d u s ig ro s ze i zło d zieje, ale wziął g łęb o k i o d d ech . Nie ch ciał s tracić zlecen ia, mó wiąc co ś , co mo g ło b y u razić M an eta. – No có ż, s ą lu d źmi, jak ws zy s cy in n i – rzek ł b ez p rzek o n an ia. Lu cien d o ras tał w d o mu , w k tó ry m p an o wał s iln y an ty s emity zm. Sło wo „Ży d ” zaws ze p o p rzed zan e b y ło p rzy mio tn ik iem „ch o lern y ”. J eg o o jciec i d ziad ek ś więcie wierzy li, że k ap itan Alfred Drey fu s , ży d o ws k i o ficer, k tó ry s łu ży ł w d o wó d ztwie armii fran cu s k iej p o d k o n iec d ziewiętn as teg o wiek u , s p rzed awał Niemco m tajemn ice wo js k o we, ch o ć zd rad ę o jczy zn y u d o wo d n io n o in n emu wo js k o wemu , majo ro wi Es terh azy ’emu . Dziad ek Lu cien a u ważał ró wn ież, że to Ży d zi b y li o d p o wied zialn i za u p o k arzającą p o rażk ę Fran cji w 1 8 7 0 ro k u p o d czas wo jn y fran cu s k o -p ru s k iej, mimo iż n ig d y n ie b y ł w s tan ie p o p rzeć teg o twierd zen ia żad n y mi d o wo d ami. Lu cien s ąd ził zres ztą, że w g łęb i s erca ws zy s cy Fran cu zi b y li an ty s emitami. Lu d zie n ien awid zili Ży d ó w: p o d ejrzewali ich o zd rad ę k raju , o b win iali o ś mierć Ch ry s tu s a lu b czu li s ię p rzez n ich p o p ro s tu o s zu k an i w in teres ach . Zaws ze tak b y ło . Arch itek t s p o jrzał n a M an eta i u cies zy ł s ię, że n ie wy p o wied ział s wo ich my ś li n a g ło s . Na twarzy p rzed s ięb io rcy malo wała s ię n iep o k o jąca s tan o wczo ś ć. – Zau waży ł p an zap ewn e, że o d maja teg o ro k u ws zy s cy Ży d zi p o wy żej s zó s teg o ro k u ży cia mają o b o wiązek n o s zen ia żó łtej g wiazd y Dawid a – rzek ł M an et. – Tak , mo n s ieu r. Lu cien zd awał s o b ie s p rawę, że Ży d zi mu s ieli n o s ić filco we n as zy wk i w k s ztałcie g wiazd y , ch o ć n ie u ważał, żeb y b y ło to co ś s tras zn eg o . Wielu mies zk ań có w Pary ża ten fak t jed n ak o b u rzał. Niek tó rzy , ch o ć n ie mieli z Ży d ami n ic ws p ó ln eg o , n a zn ak p ro tes tu ró wn ież zaczęli n o s ić żó łte g wiazd y , p rzy p in ali d o u b ran ia żó łte k wiaty lu b u ży wali żó łty ch p o s zetek . Arch itek t s ły s zał n awet o k o b iecie, k tó ra p rzy czep iła żó łtą g wiazd ę s wo jemu p s u . – Szes n as teg o lip ca – ciąg n ął M an et – n a u licach Pary ża zatrzy man o p rawie trzy n aś cie ty s ięcy Ży d ó w. Ws zy s tk ich wy s łan o d o Dran cy , d ziewięć ty s ięcy z n ich to b y ły k o b iety i d zieci. Lu cien s ły s zał o Dran cy , n iewy k o ń czo n y m k o mp lek s ie mies zk aln y m o b o k
lo tn is k a Le Bo u rg et, n ad k tó ry m p raco wał jeg o p rzy jaciel, M au rice Pap p o n . Przed ro k iem Niemcy u two rzy li tam g łó wn y o b ó z in tern o wan ia d la rejo n u p ary s k ieg o , ch o ć w b u d y n k ach n ie b y ło an i wo d y , an i elek try czn o ś ci, an i żad n y ch in s talacji s an itarn y ch . Pap p o n mó wił, że więźn ió w z Dran cy wy wo żo n o p o ciąg ami g d zieś n a Ws ch ó d . – Sto o s ó b wo lało p o p ełn ić s amo b ó js two , n iż d ać s ię ares zto wać. M atk i s k ak ały z o k ien , trzy mając d zieci n a ręk ach . Wied ział p an o ty m, mo n s ieu r? Lu cien wid ział, że M an et jes t co raz b ard ziej wzb u rzo n y . Po s tan o wił s k iero wać ro zmo wę p o n o wn ie n a temat p ro jek tu i d wu n as tu ty s ięcy fran k ó w. – To o g ro mn a trag ed ia, mo n s ieu r. J ak ieg o ro d zaju zmian y ch ciałb y p an wp ro wad zić w mies zk an iu ? M an et zach o wy wał s ię tak , jak b y g o n ie s ły s zał. – Nie wy s tarcza ju ż, że Ży d o m o d b iera s ię ich p rzed s ięb io rs twa i zamraża k o n ta, teraz mają zak az ws tęp u d o res tau racji, k awiarn i, teatró w, k in i p ark ó w. I trak tu je s ię w ten s p o s ó b n ie ty lk o imig ran tó w, ale tak że Ży d ó w fran cu s k ieg o p o ch o d zen ia, k tó ry ch p rzo d k o wie walczy li za ten k raj. A n ajg o rs ze – mó wił d alej – że więk s zo ś ci ares zto wań wcale n ie p rzep ro wad zają Niemcy , ale ro b i to Vich y i n as za p o licja. Lu cien miał teg o ś wiad o mo ś ć. Niemcy wy k o rzy s ty wali Fran cu zó w p rzeciwk o Fran cu zo m. J eś li k to ś p u k ał w ś ro d k u n o cy d o d rzwi mies zk ań có w Pary ża, b y li to n ajczęś ciej fran cu s cy żan d armi n as łan i p rzez Ges tap o . – Ws zy s cy cierp ią teraz z p o wo d u o k u p acji, mo n s ieu r – zaczął o s tro żn ie. – Ares zto wan ia s p o ty k ają n ie ty lk o Ży d ó w. Nawet w d ro d ze tu taj… – u rwał, g d y p rzy p o mn iał s o b ie, że zas trzelo n y mężczy zn a b y ł p rzecież Ży d em. Zau waży ł, że M an et p rzy p atru je mu s ię u ważn ie i p o czu ł s ię n ies wo jo . Op u ś cił o czy i wlep ił wzro k we ws p an iały p ark iet i eleg an ck ie b u ty p rzemy s ło wca. – M o n s ieu r Bern ard , Gas to n zn a p an a o d d awn a. Twierd zi, że jes t p an czło wiek iem n iezwy k le u czciwy m i h o n o ro wy m. Czło wiek iem, k tó ry k o ch a s wó j k raj… i p o trafi d o trzy mać d an eg o s ło wa – u s ły s zał p o ch wili. Lu cien b y ł ju ż całk iem zb ity z tro p u . O czy m ten czło wiek w o g ó le mó wi? Przecież Gas to n n ic o n im n ie wie, zn a g o wy łączn ie o d s tro n y zawo d o wej. Nie mó g ł mieć żad n eg o p o jęcia o ty m, jak im tak n ap rawd ę jes t czło wiek iem. Ró wn ie d o b rze mó g łb y b y ć mo rd ercą lu b męs k ą p ro s ty tu tk ą, a Gas to n w ży ciu b y s ię o ty m n ie d o wied ział. M an et p o d s zed ł d o jed n eg o z wielk ich o k ien , k tó re wy ch o d ziły n a ru e Galilée i p rzez k ilk a ch wil p atrzy ł n a u licę. Wres zcie o d wró cił s ię i s p o jrzał w o czy
arch itek ta. Lu cien zd u mio n y b y ł n ag łą p o wag ą n a jeg o twarzy . – M o n s ieu r Bern ard , ch ciałb y m, ab y zap ro jek to wał p an w ty m mies zk an iu k ry jó wk ę d la p ewn eg o Ży d a, k tó reg o ś cig a Ges tap o . M iejs ce, g d zie mó g łb y s ię tak s ch o wać, żeb y Niemcy g o n ie zn aleźli, g d y b y p rzy s zli g o tu s zu k ać. M ając n a wzg lęd zie p an a b ezp ieczeń s two , n ie p o wiem p an u , jak s ię n azy wa, ale jes t czło wiek iem b ard zo majętn y m i Rzes zy o g ro mn ie zależy n a ty m, b y p o ło ży ć ręk ę n a jeg o fo rtu n ie. Lu cien o s łu p iał. – Czy p an o s zalał? Uk ry wać Ży d a? Lu cien n ig d y n ie o d ezwałb y s ię w ten s p o s ó b d o k lien ta, zwłas zcza tak b o g ateg o , ale M an et zaczy n ał właś n ie zap u s zczać s ię n a n ieb ezp ieczn e tery to riu m. Po mo c Ży d o m: Niemcy mó wili n a to „J u d en b eg u n s tig u n g ”. M an et mó g ł zarab iać milio n y , ale g d y b y wy d ało s ię, że u k ry wa Ży d ó w, czek ały g o ares zto wan ie i eg zek u cja. Pien iąd ze n ic b y mu wted y n ie p o mo g ły : b y ło to jed y n e p rzes tęp s two , k tó re Niemcy k arali z tak ą s u ro wo ś cią. Przy p in an ie d o u b ran ia jak iejś g łu p iej żó łtej g wiazd y w g eś cie s o lid arn o ś ci to jed n o , ale u d zielen ie k o n k retn ej p o mo cy Ży d o wi ś cig an emu p rzez Ges tap o g ran iczy ło ju ż z o b łęd em. Lu cien z p rzerażan iem zaczął s ię zas tan awiać, w co s ię właś n ie wp ak o wał, a raczej: w co wp ak o wał g o ten p rzek lęty Gas to n . M an et miał n iezły tu p et, żeb y w o g ó le p ro p o n o wać mu co ś tak ieg o za d wan aś cie ty s ięcy czy n awet za d wan aś cie milio n ó w fran k ó w. – Pro s i mn ie p an , żeb y m p o p ełn ił s amo b ó js two . Zd aje p an s o b ie z teg o s p rawę, p rawd a? – Oczy wiś cie. J a ró wn ież ro b ię to s amo . – Więc czemu p an s ię w to wik ła, n a miło ś ć b o s k ą?! – wy k rzy k n ął Lu cien . M an et n ie wy d awał s ię wcale s p es zo n y p y tan iem. Wręcz p rzeciwn ie, s p rawiał wrażen ie, jak b y n ie mó g ł s ię g o d o czek ać. Uś miech n ął s ię d o arch itek ta. – Co ś p an u p o wiem, mo n s ieu r Bern ard . Kied y w 1 9 4 0 ro k u ro zp ętało s ię to p iek ło , zd ałem s o b ie s p rawę, że mo im p ierws zy m o b o wiązk iem jak o ch rześ cijan in a jes t p rzezwy ciężen ie włas n eg o eg o izmu , że n ie p o win ien em u ciek ać p rzed n ied o g o d n o ś ciami, k ied y ży cie in n eg o czło wiek a zn ajd u je s ię w n ieb ezp ieczeń s twie. Nie o b ch o d zi mn ie, k im ten czło wiek jes t, czy u ro d ził s ię Fran cu zem, czy n ie. Po s tan o wiłem, że n ie b ęd ę s tać o b o jętn ie. Lu cien p o my ś lał, że w ty ch o k o liczn o ś ciach o k reś len ie „n ied o g o d n o ś ci” to tro ch ę mało p o wied zian e. Co d o ch rześ cijań s twa zg ad zał s ię ze s wo im o jcem: mo że i b y ł to s zlach etn y s y s tem p rzek o n ań , ale n ig d y n ie s p rawd zał s ię w co d zien n y m
ży ciu . – A więc, mo n s ieu r Bern ard – ciąg n ął M an et – zap łacę p an u d wan aś cie ty s ięcy fran k ó w za zap ro jek to wan ie w ty m mies zk an iu k ry jó wk i n ied o s trzeg aln ej g o ły m o k iem. Oto p ań s k ie wy zwan ie arch itek to n iczn e. M am ś wietn y ch rzemieś ln ik ó w, k tó rzy wy k o n ają s k ry tk ę, ale n ie s ą arch itek tami. Pan wid zi p rzes trzeń in aczej i z p ewn o ś cią zn ajd zie jak ieś s p ry tn e ro związan ie. Dlateg o właś n ie p ro s zę p an a… o p o mo c. – M o n s ieu r, mu s zę k ateg o ry czn ie o d mó wić. To s zaleń s two . Nie wezmę w ty m u d ziału . – M am n ad zieję, że p rzemy ś li p an jes zcze mo ją p ro p o zy cję, mo n s ieu r Bern ard . Wierzę, że n as za ws p ó łp raca p rzy n io s łab y o b u s tro n n e k o rzy ś ci. Ch o d zi ty lk o o ten jed en raz. – Nie, mo n s ieu r. Nie p rzek o n a mn ie p an … – Zd aję s o b ie s p rawę, że tru d n o jes t p o d jąć o d razu d ecy zję, k tó ra mo że k o s zto wać p an a ży cie. Pro s zę p an a o jed n o : n iech p an p rzemy ś li to ws zy s tk o w s p o k o ju i d a mi o d p o wied ź d ziś o s zó s tej w Café d u M o n d e. Do my ś lam s ię, że ch ciałb y p an p rzy jrzeć s ię mies zk an iu tro ch ę b liżej, więc p ro s zę wziąć ten k lu cz i zamk n ąć, k ied y p an s k o ń czy . A teraz, mo n s ieu r, zo s tawię p an a s ameg o . Lu cien k iwn ął g ło wą i p ró b o wał co ś p o wied zieć, ale n ie b y ł w s tan ie wy d o b y ć z s ieb ie g ło s u . – Przy o k azji, ju tro o d ziewiątej ran o b ęd ę p o d p is y wał k o n trak t n a p ro d u k cję s iln ik ó w d la wy twó rn i lo tn iczej Hein k la. M o je o b ecn e zak ład y s ą zb y t małe n a tak ie zlecen ie, więc zamierzam ro zb u d o wać fab ry k ę w Ch av ille. Szu k am arch itek ta – p o wied ział M an et, p o d ch o d ząc d o d rzwi. – Nie zn a p an jak ieg o ś ?
3
P
o k ó j zaczął wiro wać i Lu cien o wi zak ręciło s ię w g ło wie d o teg o s to p n ia, że n ie b y ł
w s tan ie u trzy mać ró wn o wag i. Us iad ł n a p o d ło d ze i p o my ś lał, że zaraz zwy mio tu je. – Ch ry s te, co za d zień ! – mru k n ął. Zwy k le Lu cien n ie co fał s ię p rzed n iczy m, żeb y d o s tać zlecen ie. Po trafił ro b ić rzeczy n ap rawd ę p o d łe, jak wted y , g d y p rzes p ał s ię z o ty łą żo n ą Gattiera, k u p ca win n eg o , k tó ry o twierał n o wy s k lep p rzy ru e Van eau . Ws zy s tk o p o to czy ło s ię zg o d n ie z p lan em: k o b ieta n amó wiła męża, żeb y zatru d n ił Lu cien a, a b u d y n ek wy s zed ł n ap rawd ę n ieźle – w o ry g in aln y m p ro jek cie n ie wp ro wad zo n o an i jed n ej zmian y . Ty m razem jed n ak ch o d ziło o co ś zu p ełn ie in n eg o . To p rawd a, n ie miał g ro s za p rzy d u s zy , ale czy warto b y ło ry zy k o wać ży cie d la d wu n as tu ty s ięcy fran k ó w i d u żeg o , g waran to wan eg o zlecen ia? J eś li zg in ie, p ien iąd ze d o n iczeg o mu s ię ju ż n ie p rzy d ad zą. Właś ciwie to b ał s ię n awet n ie ty le s amej ś mierci, ile to rtu r, k tó re b y ją p o p rzed zały . Lu cien wied ział z d o b reg o źró d ła, w jak i s p o s ó b Ges tap o p o s tęp u je z lu d źmi, k tó rzy o d mawiają ws p ó łp racy : Niemcy p o trafili k ato wać czło wiek a cały mi d n iami. Po tem s trzelali mu w g ło wę alb o czas em, w p rzy p ły wie d o b reg o s erca, wy s y łali g o d o o b o zu . M ies zk ań cy Pary ża s zy b k o n au czy li s ię, że n ie ws zy s cy n iemieccy żo łn ierze s ą tacy s ami. M o żn a b y ło wy o d ręb n ić trzy b ard zo ró żn e g ru p y . Najwięk s zą z n ich b y ł Weh rmach t – reg u larn a armia, k tó ra p ro wad ziła więk s zo ś ć walk i o d n o s iła s ię d o Fran cu zó w w miarę p rzy zwo icie. Ko lejn y m ty p em b y li żo łn ierze Waffen -SS – s p ecjaln y ch o d d ziałó w zb ro jn y ch n iemieck iej p artii n azis to ws k iej – k tó rzy b rali u d ział w d ziałan iach wo js k o wy ch , lecz p rzep ro wad zali ró wn ież łap an k i Ży d ó w. J ed n ak n ajg o rs i ze ws zy s tk ich b y li czło n k o wie Ges tap o , tajn ej n iemieck iej p o licji, k tó ra to rtu ro wała, o k aleczała i mo rd o wała Ży d ó w o raz ws zy s tk ich in n y ch , k tó rzy o d waży li s ię p o p ełn ić zb ro d n ię p rzeciwk o Rzes zy , ró wn ież Niemcó w. Ok ru cień s two g es tap o wcó w p rzek raczało czas em lu d zk ie p o jęcie. Lu d zie czu li s trach n awet p rzed s amy m s ło wem „Ges tap o ”. Zazwy czaj mó wio n o
ty lk o : „Ares zto wali g o ”. Sied zib a Ges tap o mieś ciła s ię p rzy ru e d e Sau s s aies 1 1 , n ieo p o d al Pałacu Elizejs k ieg o , k tó ry b y ł d awn ą rezy d en cją p rezy d en ta Fran cji. Każd y w Pary żu zn ał ten ad res . Ws zy s cy s ię g o b ali. Nie, n ieważn e, jak b ard zo p o trzeb u je teraz p ien ięd zy i jak b ard zo ch ciałb y d o s tać ten p ro jek t, ry zy k o b y ło zb y t d u że. Lu cien n ig d y n ie łu d ził s ię, że b y łb y zd o ln y d o h ero iczn y ch czy n ó w. Przek o n ał s ię o ty m w 1 9 3 9 ro k u , g d y jak o o ficer rezerwy s tacjo n o wał p rzez o s iem mies ięcy n a Lin ii M ag in o ta – s zereg u fo rty fik acji, k tó ry wed łu g zamy s łu rząd u fran cu s k ieg o miał o ch ro n ić k raj p rzed n iemieck ą ag res ją. J ak o że p o u p ad k u Po ls k i n a teren ie Fran cji n ie to czy ły s ię żad n e walk i, Lu cien s ied ział p o p ro s tu n a ty łk u , czy tał czas o p is ma arch itek to n iczn e, k tó re wy s y łała mu żo n a, i p ro jek to wał w g ło wie k o lejn e b u d y n k i. J ed en z jeg o k o leg ó w, p ro fes o r ak ad emick i, k tó ry ró wn ież s łu ży ł jak o o ficer, zd ąży ł n awet n ap is ać p rzez ten czas k s iążk ę o h is to rii Etru s k ó w. A p o tem, 1 0 maja, ro zp o częła s ię n iemieck a in wazja. Zamias t jed n ak atak o wać Lin ię M ag in o ta, k tó ra miała b y ć n ie d o s fo rs o wan ia, Niemcy o b es zli ją i u d erzy li n a Fran cję o d p ó łn o cy , p rzep rawiając s ię p rzez Ard en y . Lu cien s tacjo n o wał wted y w jed n y m z mag in o to ws k ich b u n k ró w i n ig d y n ie miał o k azji wziąć u d ziału w p rawd ziwej ak cji. Nie ro zp aczał s p ecjaln ie z teg o p o wo d u . W s k ry to ś ci d u ch a zaws ze b ał s ię walk i z Niemcami, k tó rzy wy d awali mu s ię jak b y n ad is to tami. Z n iezwy k łą łatwo ś cią miażd ży li k ażd eg o n a s wo jej d ro d ze: Po lak ó w, Belg ó w, Ho len d ró w. Po d Du n k ierk ą n awet Bry ty jczy k ó w zmu s ili d o ewak u acji. Kied y 2 2 czerwca Fran cja p o d p is ała k ap itu lację, Lu cien p o win ien zło ży ć b ro ń i o d d ać s ię d o n iewo li, ale an i o n , an i in n i o ficero wie n ie mieli zamiaru d ać s ię wy wieźć d o o b o zu jen ieck ieg o w Niemczech . Wu j Alb ert, b rat matk i Lu cien a, s p ęd ził p o d czas p ierws zej wo jn y ś wiato wej w tak im o b o zie cztery lata i wró cił z n ieg o k o mp letn ie p o my lo n y . Bieg ał p o tem za wiewió rk ami w p ark u jak p ies i ro b ił ró żn e d ziwn e rzeczy . Lu cien , p o d o b n ie jak wielu in n y ch fran cu s k ich żo łn ierzy , zwy czajn ie zd jął mu n d u r, zn is zczy ł s wo je p ap iery wo js k o we i wmies zał s ię w tłu m cy wiló w, u ży wając s fałs zo wan y ch d o k u men tó w d emo b ilizacy jn y ch . Zan im Weh rmach t d o tarł p o d k o n iec czerwca d o g arn izo n ó w n a Lin ii M ag in o ta, arch itek t b y ł ju ż w d o mu z żo n ą. Lu cien czu ł s ię wted y , jak b y wró cił d o mias ta d u ch ó w. Ch o ć Pary ż zo s tał o g ło s zo n y p rzez Bry ty jczy k ó w mias tem o twarty m i n ie mu s iał o b awiać s ię b o mb ard o wań , s to licę o p u ś ciło p o n ad milio n o s ó b – jed n a trzecia jeg o mies zk ań có w. Lu cien i Celes te p o s tan o wili zo s tać, s ąd ząc, że n ieb ezp ieczeń s twa
tu łaczk i mo g ą o k azać s ię b ard ziej g ro źn e n iż s p o tk an ie z Niemcami. Czas p o k azał, że wy b rali s łu s zn ie: g d y n a p o łu d n ie ru s zy ły tłu my , d ro g i s zy b k o s tały s ię n iep rzejezd n e. Wiele o s ó b zag in ęło lu b zmarło z p o wo d u ch ło d u lu b wy cień czen ia. Ten mas o wy ex o d u s i s zy b k a k ap itu lacja u p o k o rzy ły Fran cję w o czach ś wiata. Lu cien z całeg o s erca n ien awid ził Niemcó w za to , co zro b ili z jeg o k rajem. Płak ał w d n iu , w k tó ry m Fran cja s ię p o d d ała. Ale liczy ło s ię d la n ieg o p rzed e ws zy s tk im to , że o n i jeg o żo n a n ad al ży ją. Nie, Lu cien n ie b y ł b o h aterem. Nie miał w zwy czaju czy n ić d o b ra n a lewo i p rawo an i b ro n ić p o k rzy wd zo n y ch . M an et z k o lei miał s zlach etn o ś ć wy p is an ą n a twarzy . Ale ry zy k o wać włas n e ży cie, żeb y rato wać Ży d a? Ojciec Lu cien a ro ześ miałb y mu s ię w twarz. Do ras tając w Pary żu , Lu cien zaws ze miał w mn iejs zy m lu b więk s zy m s to p n iu d o czy n ien ia z Ży d ami. Sły s zał k ied y ś , że jes t ich w mieś cie p rawie d wieś cie ty s ięcy , ch o ć n a s tu d iach w Eco le Sp éciale d ’Arch itectu re n ig d y żad n eg o n ie s p o tk ał. Arch itek tó w ży d o ws k ieg o p o ch o d zen ia w o g ó le b y ło n iewielu . Lu cien zaws ze tłu maczy ł to s o b ie ty m, że Ży d zi mają wro d zo n y talen t d o h an d lu i d lateg o więk s zo ś ć z n ich zak ład a włas n e in teres y lu b wy b iera p rawo czy med y cy n ę – zawo d y , w k tó ry ch łatwo jes t s ię d o ro b ić. Arch itek tu ra – Lu cien wied ział to z włas n eg o d o ś wiad czen ia – to k iep s k i wy b ó r, jeś li ch ce s ię b y ć b o g aty m. Czu ł jed n ak , że M an et ma rację w jed n ej s p rawie: Ży d zi rzeczy wiś cie trak to wan i b y li n ies p rawied liwie. Niemcy o d b ierali im co raz b ard ziej p o d s tawo we rzeczy – o s o b o m ży d o ws k ieg o p o ch o d zen ia o d łączan o telefo n y i k o n fis k o wan o ro wery . I to n ie ty lk o imig ran to m z Po ls k i, Węg ier czy Ro s ji, mies zk ający m g łó wn ie n a ws ch o d n ich o b rzeżach Pary ża, ale ró wn ież Ży d o m u ro d zo n y m we Fran cji, k tó rzy w o g ó le n ie mieli s emick ich ry s ó w. Cierp ieli p rzed s tawiciele ws zy s tk ich k ateg o rii zawo d o wy ch : lek arze, p rawn icy czy p raco wn icy ak ad emiccy . Nie liczy ło s ię, czy k to ś jes t s ławn y , czy n ie. Lau reat Nag ro d y No b la Hen ri Berg s o n zmarł n a zap alen ie p łu c, k tó reg o n ab awił s ię, g d y s tał w k o lejce, ab y zarejes tro wać s ię we fran cu s k im u rzęd zie jak o Ży d . Ale ws zy s tk o to , co s ię d ziało , związan e b y ło z s y tu acją p o lity czn ą, n a k tó rą Lu cien n ie miał żad n eg o wp ły wu , n awet jeś li u ważał, że Niemcy n ie p o s tęp u ją w p o rząd k u . J ed n o cześ n ie p rzemk n ęło mu p rzez my ś l, że jak n a lu d zi, o k tó ry ch s p ry cie ty le s ię mó wi, Ży d zi zach o wu ją s ię raczej b ezmy ś ln ie. Od 1 9 3 3 ro k u fran cu s k ie g azety p u b lik o wały rep o rtaże, k tó re o p is y wały , w jak i s p o s ó b n aziś ci trak tu ją o s o b y ży d o ws k ieg o p o ch o d zen ia w Niemczech . Czy n ie p rzy s zło im d o g ło wy , że to s amo s tan ie s ię też tu taj? Co mąd rzejs i zo rien to wali s ię, co ich czek a, i zd ąży li u ciec p rzez
Piren eje d o His zp an ii lu b Po rtu g alii alb o wy jech ali d o Szwajcarii, k ied y jes zcze mieli tak ie mo żliwo ś ci. Ży d ó w, k tó rzy zo s tali we Fran cji, n ie czek ało n ic d o b reg o . Od jes ien i 1 9 4 0 ro k u n ie wo ln o im b y ło wy jeżd żać z k raju . Nie mo g li n awet p rzek raczać lin ii d emark acy jn ej o d d zielającej tery to riu m p ó łn o cn e o d n ieo k u p o wan eg o Vich y . By li zmu s zen i u ciek ać z mias t, ab y u n ik n ąć ares zto wan ia i d ep o rtacji. Lu cien p o my ś lał, że n a ws i z p ewn o ś cią u k ry wa s ię teraz k ilk a ty s ięcy Ży d ó w. Całe ro d zin y , d zieci, o s o b y s tars ze. Lu d zie, k tó rzy b y li tak p rzy zwy czajen i d o wy g o d n eg o ży cia, mu s ieli teraz ch o wać s ię n a s try ch ach s to d ó ł, mając za p o ży wien ie rap tem k ilk a g ramó w ch leb a d zien n ie. W p o ró wn an iu z tak imi waru n k ami k ry jó wk a M an eta b y łab y jak p ałac. Lu cien p o d n ió s ł s ię z p o d ło g i i zaczął ch o d zić p o mies zk an iu . Bez d wó ch zd ań , zg o d a n a p ro p o zy cję milio n era b y łab y s amo b ó js twem. Ale… g d y b y Lu cien wp ad ł n a jak iś s p ry tn y p o my s ł, mo że Ges tap o n ig d y n ie zn alazło b y tam teg o Ży d a i n ik t b y s ię n ie d o wied ział, że miał z ty m w o g ó le co ś ws p ó ln eg o . A n ajlep s ze, że d o s tałb y wted y mn ó s two p ien ięd zy i n ap rawd ę d u że zlecen ie. Po za ty m M an et n ie jes t p rzecież w ciemię b ity : n iewątp liwie u miał p o d ejmo wać ro zs ąd n e ry zy k o , s k o ro o s iąg n ął w ży ciu tak i s u k ces . Na p ewn o n ie p ak u je s ię w to lek k o my ś ln ie i ma ws zy s tk o d o k ład n ie zap lan o wan e. A p o tem n ag le Lu cien wy o b raził s o b ie s ieb ie p rzy wiązan eg o d o k rzes ła p rzy ru e d e Sau s s aies 1 1 , z k rwawą miazg ą zamias t twarzy . Od wró cił s ię n aty ch mias t i ru s zy ł w k ieru n k u d rzwi. Po my ś lał jed n ak , że p rzy o d ro b in ie p o my s ło wo ś ci d ało b y rad ę u k ry ć tu czło wiek a tak , że n ik t n ie b y łb y w s tan ie g o zn aleźć. Zatrzy mał s ię z ręk ą n a k lamce i s p o jrzał za s ieb ie n a p u s te mies zk an ie. Po trząs n ął g ło wą, u ch y lił wielk ie d rewn ian e d rzwi n a k ilk a cen ty metró w, ab y u p ewn ić s ię, że n ik t g o n ie wid zi, i wy s zed ł n a k o ry tarz. Przy s zło mu jed n ak n a my ś l, że warto b y zary zy k o wać ch o ćb y ty lk o ze wzg lęd u n a zlecen ie, k tó re zap ro p o n o wał mu M an et. Tak d u ży p ro jek t b y ł d la Lu cien a o g ro mn ą s zan s ą – s twarzał p rzed n im mo żliwo ś ci, o jak ich p rzed wo jn ą mó g ł ty lk o p o marzy ć. I p rawd ą b y ło , że d es p erack o p o trzeb o wał p ien ięd zy – n ie p raco wał o d p o czątk u o k u p acji. J eg o włas n e o s zczęd n o ś ci s k o ń czy ły s ię d awn o , a fu n d u s ze jeg o żo n y też b y ły ju ż mo cn o u s zczu p lo n e. Po my ś lał, że n ie zas zk o d zi tro ch ę s ię ro zejrzeć. Wró cił d o mies zk an ia i zaczął jes zcze raz o g ląd ać p o k o je. Od razu wy k lu czy ł k ry jó wk i zb y t o czy wis te – wy k o rzy s tan ie p rzes trzen i za reg ałami czy s zafą wy d awało mu s ię za p ro s te i k o jarzy ło s ię z amery k ań s k imi
filmami k ry min aln y mi. J eg o o czy , n iczy m o b iek ty w k amery , b ad ały k ażd y metr k wad rato wy mies zk an ia, rejes tru jąc n awet n ajmn iejs ze s zczeg ó ły . Przy g ląd ając s ię jak iejś p o wierzch n i, Lu cien o d ru ch o wo an alizo wał, w jak i s p o s ó b zb u d o wan a jes t p rzes trzeń za n ią – zu p ełn ie jak b y p rześ wietlał ją w my ś li p ro mien iami ren tg en o ws k imi. Ch o ć n ie miał p o jęcia, jak wy g ląd a „g o ś ć” M an eta, p ró b o wał wy o b razić s o b ie, czy d an e miejs ce jes t d o s tateczn ie d u że, żeb y zmieś cił s ię w n im p rzeciętn ie zb u d o wan y mężczy zn a. Wzro k Lu cien a zatrzy mał s ię n a p ięk n ej b o azerii, zd o b iącej ś cian y mies zk an ia. Szero k ie d rewn ian e p an ele d ało b y rad ę zd jąć, a p rzes trzeń za n imi b y ła wy s tarczająco g łęb o k a, b y p o mieś cić czło wiek a. Czy n ie b y łab y to jed n ak k ry jó wk a zb y t łatwa d o o d k ry cia? Lep iej n ie ry zy k o wać, n a p ewn o mo żn a wy my ś lić co ś lep s zeg o . A g d y b y tak d ało s ię p rzejś ć p rzez o twieran y p an el, a p o tem p rześ lizn ąć s ię za b o azerią wzd łu ż ś cian y i s ch o wać we wg łęb ien iu wy d rążo n y m w jak imś in n y m miejs cu ? Nawet g d y b y Niemcy o d k ry li zd ejmo wan y frag men t o k ład zin y , zn aleźlib y za n im ty lk o p u s tą p rzes trzeń . Nies tety , p rzy b liżs zej in s p ek cji o k azało s ię, że ś cian y za b o azerią b y ły zb y t cien k ie, żeb y mo żn a b y ło wy d rąży ć w n ich o d p o wied n io g łęb o k ą wn ęk ę. Po tem Lu cien zau waży ł, że lis twy p rzy p o d ło g o we w mies zk an iu M an eta b y ły wy jątk o wo wy s o k ie. Uży wając k ies zo n k o wej miark i, k tó rą zaws ze ze s o b ą n o s ił, u p ewn ił s ię, że miały p rawie czterd zieś ci cen ty metró w. Pewn ie d ało b y rad ę zamo n to wać p rzy k tó rejś zawias y , tak że o twierałab y s ię jak k lap k a w s k rzy n ce p o czto wej, a wted y mo żn a b y b y ło wy d rąży ć p rzy p o d ło d ze n is k i o twó r, w k tó ry m k to ś mó g łb y s ię s ch o wać, leżąc n a b rzu ch u . Ro związan ie b y ło b y id ealn e, g d y b y ty lk o ś cian y miały o d p o wied n ią g ru b o ś ć. Szk o d a, Niemco m n ig d y n ie p rzy s zło b y d o g ło wy s zu k ać w tak im miejs cu . Lu cien ru s zy ł d alej. W p ó łk o lis tej n is zy n a ś ro d k u ś cian y s ąs iad u jącej z k o ry tarzem n a p o d s tawie, k tó ra miała o k o ło metra wy s o k o ś ci, s tała mała s tatu etk a z b rązu p rzed s tawiająca M erk u reg o . Kto ś , k to n ie b y łb y b ard zo wy s o k i, mó g łb y z p o wo d zen iem zmieś cić s ię wewn ątrz p o s tu men tu , s ied ząc w k u ck i. Żeb y wejś ć d o ś ro d k a, trzeb a b y b y ło jed n ak n ajp ierw p o d n ieś ć, a p o tem o p u ś cić n a miejs ce zaró wn o s tatu etk ę, jak i g ó rę d rewn ian ej p o d s tawy , co mo g ło b y b y ć d o ś ć tru d n e. Nawet g d y b y u d ało s ię p rzy mo co wać rzeźb ę n a s tałe d o g ó rn ej częś ci p o s tu men tu , a g ó rę p o łączy ć zawias ami z res ztą p o d s tawy , cała in s talacja b y łab y b ard zo ciężk a. Lu cien p o d n ió s ł fig u rk ę M erk u reg o . Waży ła ch y b a z p ięćd zies iąt k ilo . Czy g o ś ć M an eta b ęd zie n a ty le s iln y , b y p o rad zić s o b ie z tak im ciężarem? Lu cien p rzes zed ł p rzez p o k ó j, ab y lep iej p rzy jrzeć s ię n is zy . Zap alił p ap iero s a
i o p arł s ię o jed n ą z d wó ch wy s o k ich , d o ry ck ich k o lu mn , s to jący ch p o o b u s tro n ach p rzejś cia międ zy p o k o jem a jad aln ią. Sp o jrzał w g ó rę i zau waży ł, że cały żło b io n y trzo n k o lu mn y zro b io n y b y ł z jed n eg o k awałk a ws p an iałeg o d rewn a k as ztan o weg o . Gd y b y s tała n a jak iejś wy s o k iej p o d s tawie, jej b aza b y łab y ś wietn ą k ry jó wk ą. A p o tem n ag le Lu cien zo rien to wał s ię, jak d u żą ś red n icę ma k o lu mn a. Wy ciąg n ął miark ę – n iecałe p ięćd zies iąt s ześ ć cen ty metró w. Og arn ęła g o fala n ies amo witej eu fo rii. Przy mierzy ł s zero k o ś ć k o lu mn y d o s wo ich ramio n i o cen ił, że n awet u wzg lęd n iając g ru b o ś ć wewn ętrzn y ch ś cian , jes t o n a n a ty le d u ża, b y p o mieś cić s to jąceg o mężczy zn ę n o rmaln ej p o s tu ry . Zak ręciło mu s ię w g ło wie z wrażen ia. Wied ział, że k o lu mn y n ie p o d trzy mu ją s tro p u i p ełn ią wy łączn ie fu n k cję d ek o racy jn ą, mu s zą więc b y ć w ś ro d k u p u s te. Uś miech ając s ię, p rzes u n ął ręk ą p o k as ztan o wy m d rewn ie; trzeb a b ęd zie wy ciąć wąs k ie d rzwi i zamo n to wać o d ś ro d k a zawias y . Żło b ien ia k o lu mn y p o s łu żą d o zamas k o wan ia p io n o wy ch k rawęd zi, k rawęd zie p o zio me b ęd ą wy mag ały tro ch ę więcej p racy : n ie mo że b y ć wid ać żad n y ch p o p rzeczn y ch lin ii, więc d o ln a k rawęd ź d rzwi b ęd zie mu s iała iś ć ró wn o z p o d ło g ą, a g ó rn ą trzeb a b ęd zie p o łączy ć z k ap itelem. Co p rawd a trzo n k o lu mn y ma p rawie cztery metry wy s o k o ś ci, ale wy s tarczy u ży ć zawias ó w taś mo wy ch i n ie p o win n o b y ć żad n y ch p ro b lemó w. Lu cien zap ro jek to wał k ied y ś trzy metro we d rzwi, k tó re zawies zo n e b y ły n a zwy k ły ch zawias ach . J eś li lu d zie M an eta s ą rzeczy wiś cie tak zd o ln i, jak twierd zi, to s zaleń s two ma s zan s ę p o wo d zen ia. Ud ało
mu
s ię! Zn alazł k reaty wn e, eleg an ck ie i b ły s k o tliwe ro związan ie.
Przech y trzy ł ty ch zas ran y ch s zk o p ó w.
4
N
a d wie g o d zin y p rzed s p o tk an iem z M an etem Lu cien k o ń czy ł ju ż czwarty
k ielis zek ro zwo d n io n eg o czerwo n eg o win a. Eu fo ria, k tó rą o d czu wał, g d y zn alazł s p o s ó b , b y wy wieś ć Niemcó w w p o le, zd ąży ła ju ż o s łab n ąć, a n atrętn a my ś l o b o les n ej ś mierci z rąk Ges tap o wciąż p o wracała. Zb y t wiele rzeczy mo g ło p ó jś ć n ie tak . Wied ział, że mies zk ań cy Pary ża co d zien n ie wy d ają Niemco m k o lejn y ch Ży d ó w. A g d y b y k to ś d o wied ział s ię o Ży d zie u k ry wan y m p rzez M an eta i d o n ió s ł o ty m n a Ges tap o , a k o lu mn a w jak iś s p o s ó b b y zawio d ła? Ży d wy d ałb y M an eta, a M an et wy d ałb y jeg o . M u s iałb y o s zaleć, żeb y s ię w to p ak o wać. Lu cien , zan im o p u ś cił mies zk an ie p rzy ru e Galilée, zd ąży ł n as zk ico wać n a k awałk u p ap ieru s zczeg ó ły k o lu mn y . Od wró cił g o teraz i zaczął ro zp lan o wy wać b u d y n ek fab ry k i w Ch av ille, n a zach o d n ich p rzed mieś ciach Pary ża. Wy o b rażał s o b ie ząb k o wan y d ach , k tó ry p rzep u s zczałb y d u żo ś wiatła, i s zk lan e ś cian y , p o d zielo n e co metr s talo wy mi s zp ro s ami. Co d zies ięć metró w d o d ałb y ś cian ę z ceg ieł. Ścian a wejś cio wa ró wn ież b y łab y z ceg ieł, ale miałab y lek k o zak rzy wio n y k s ztałt, p ro wad zący d o g łęb o k o o s ad zo n y ch s zk lan y ch d rzwi. M o że d ało b y rad ę zb u d o wać cało ś ć z lan eg o b eto n u i u mieś cić w ś ro d k u d u że, s trzelis te łu k i? Uś miech n ął s ię, p ro jek tu jąc k rzy wizn y łęk ó w i ry s u jąc p rzy k ażd y m ro zs zerzającą s ię p o d p o rę d la lep s zeg o ro zło żen ia zewn ętrzn y ch o b ciążeń . Wy p ró b o wał cztery ró żn e p ro file łu k ó w, zan im zd ecy d o wał s ię n a ten , k tó ry p o d o b ał mu s ię n ajb ard ziej. W latach trzy d zies ty ch Lu cien miał s zan s ę o b ejrzeć w Niemczech fab ry k ę o b u wia Fag u s , s two rzo n ą p rzez Waltera Gro p iu s a. By ł zach wy co n y p ro s to tą i p rzejrzy s to ś cią b u d y n k u . Od tamtej ch wili marzy ł o ty m, b y zap ro jek to wać włas n y k o mp lek s fab ry czn y . Ch o ć p ro p o zy cja M an eta p rzy s zła w tak d ziwaczn y ch o k o liczn o ś ciach , b y ła d la Lu cien a s zan s ą, n a k tó rą czek ał całe ży cie. Wres zcie mó g ł u d o wo d n ić, że ma p rawd ziwy talen t, p ro jek tu jąc d u ży , ważn y b u d y n ek . Wy p ił o s tatn i ły k win a i s p o jrzał p rzez o k n o n a o p u s to s załą ru e Kep ler. Pamiętał, że g d y wró cił d o Pary ża, wid o k wy lu d n io n eg o mias ta b y ł d la n ieg o o g ro mn y m s zo k iem. Bu lwar Sain t-Germain , p ary s k a ru e d e Riv o li, Place d e la Co n co rd e –
ws zy s tk ie u lice p rzez więk s zo ś ć d o b y b y ły p u s te i s p rawiały całk iem s u rrealis ty czn e wrażen ie. Przed wo jn ą n awet ru e Kep ler ro iła s ię w g o d zin ach wieczo rn y ch o d p rzech o d n ió w. Arch itek t u wielb iał p atrzeć n a mias to : częs to s ączy ł w k awiarn i k awę lu b win o , s zu k ając w tłu mie ciek awy ch twarzy lu b p ięk n y ch k o b iet. Teraz s ied ział p rzy o k n ie i wid o k p o jed y n czy ch o s ó b p rzemy k ający ch u licą n ap ełn ił g o g łęb o k im s mu tk iem. Hitlero wcy zd o łali wy s s ać całe p ięk n o ży cia z Pary ża, k tó ry tak k o ch ał. Lu cien n ig d y n ie miał o k azji walczy ć z Niemcami. Ch o ć n ien awid ził ich z całeg o s erca, wied ział, że k iep s k i b y łb y z n ieg o żo łn ierz – b ał s ię b ro n i. Ho n o r i walk a za k raj b y ły id eałami, k tó re Fran cu zi b ard zo cen ili, ch o ciaż Lu cien trak to wał je zaws ze jak p atrio ty czn e farmazo n y . J ed n ak o d k ąd wró cił d o Pary ża, d ręczy ło g o p o czu cie, że jes t tch ó rzem. Wrażen ie to wzmacn iał p o n ad to fak t, że w s to licy p rzeb y wało teraz b ard zo wiele k o b iet i b ard zo n iewielu mężczy zn – więk s zo ś ć zg in ęła lu b p rzeb y wała w n iewo li. Lu cien miał s zczęś cie. Sy n jeg o s ąs iad k i, mad ame Deh o r, zo s tał ro zerwan y n a k awałk i p o d czas p ró b y zatrzy man ia czo łg u . Sześ ć mies ięcy p o ś mierci ch ło p ak a wciąż s ły s zał zza g ru b ej ś cian y n iek o n tro lo wan y p łacz jeg o matk i. W s k ry to ś ci d u ch a Lu cien czu ł ws ty d , że tak mało zro b ił d la s wo jeg o k raju . Czas ami czu ł s ię win n y , że w o g ó le ży je. Wied ział też, że n ie ma wy s tarczającej o d wag i, żeb y ws tąp ić d o ru ch u o p o ru . Zres ztą, n ie wierzy ł w ich s p rawę. Sąd ził, że o rg an izacja ta s k ład a s ię g łó wn ie z fan aty czn y ch k o mu n is tó w, k tó rzy p rzep ro wad zają jak ieś g łu p ie, b ezs en s o wn e ak ty s ab o tażu , mając w n o s ie to , że Niemcy zab ijają w o d wecie s etk i zak ład n ik ó w. Lu cien p rzy jrzał s ię s zk ico wi fab ry k i. Prawd ę mó wiąc, M an et p ro p o n o wał mu całk iem n iezły u k ład – wy jąws zy p ers p ek ty wę to rtu r i ś mierci ze s tro n y Ges tap o . J ed n a k ry jó wk a, k tó rej zap ro jek to wan ie zajęło mu n iecałą g o d zin ę, za d wan aś cie ty s ięcy fran k ó w, p o zwalający ch mu k u p ić n a czarn y m ry n k u , czeg o d u s za zap rag n ie. I d o teg o zlecen ie n a fab ry k ę. Ob ró cił k artk ę p ap ieru i u ś miech n ął s ię mimo wo ln ie, p atrząc n a ry s u n ek k o lu mn y . Un ies ien ie i p o czu cie triu mfu , k tó re czu ł w mies zk an iu , p o wró ciły z całą mo cą. Świad o mo ś ć, że zn alazł n ap rawd ę d o b re ro związan ie, wzb u d zała w n im n ad al n ies amo witą rad o ś ć. M o że właś n ie w ten s p o s ó b b ęd zie mó g ł o d p łacić Niemco m? To p rawd a, n ie p o trafi ry zy k o wać ży cia, walcząc z k arab in em w d ło n i, ale mo że p rzecież ry zy k o wać in aczej, p o s wo jemu . Po za ty m, czy ry zy k o jes t rzeczy wiś cie tak d u że? Kry jó wk a, k tó rą wy my ś lił, jes t b ard zo s p ry tn a – Ges tap o mo że s zu k ać d o wo li i n ig d y jej n ie zn ajd zie. Ta my ś l s p rawiła mu wy jątk o wą p rzy jemn o ś ć. Wied ział, że to s amo b ó js two . Ale jak iś wewn ętrzn y g ło s k azał mu to zro b ić.
*** – Lu d zi tak ich jak p an , mo n s ieu r Bern ard , Ży d zi n azy wają „men s ch ” – p o wied ział M an et, b io rąc ły k win a. Lu cien zad b ał o to , żeb y mieli s to lik ty lk o d la s ieb ie i żeb y n ik t n ie s ied ział w p o b liżu . – I co to n ib y zn aczy ? – s p y tał s zo rs tk o . Sło wo b rzmiało jak o ś o b raźliwie, p o d o b n ie jak ży d o ws k ie „s ch mu ck ”. – Zd aje s ię, że mó wiąc tak , mają n a my ś li is to tę lu d zk ą. Ko g o ś , k to n ie b o i s ię p o s tąp ić właś ciwie. – Zan im p o s tąp ię właś ciwie, ch cę p o s tawić k ilk a waru n k ó w. – Zamien iam s ię w s łu ch – o d rzek ł M an et. – Nie ch cę n ic wied zieć… ab s o lu tn ie n ic… o ty m p ań s k im ch o lern y m Ży d zie – wy s zep tał Lu cien , ro zg ląd ając s ię, czy n ik t ich n ie s ły s zy . – Oczy wiś cie, ro zu miem. – J eś li ch o d zi o ro b o tn ik ó w, k tó rzy b ęd ą p raco wali n ad k o n s tru k cją… s k ąd mam wied zieć, że n ie zaczn ą g ad ać? – Ci lu d zie p racu ją d la mn ie o d p o n ad d wu d zies tu lat. Ufam im całk o wicie, p an ró wn ież mo że. – Po zo s tali lo k ato rzy b ęd ą s ię zas tan awiać, co s ię d zieje, g d y u s ły s zą cały ten h ałas . Gd y b y w b u d y n k u zn alezio n o Ży d a, ws zy s tk ich ich czek a d ep o rtacja. J eś li b ęd ą co k o lwiek p o d ejrzewać, n aty ch mias t p o in fo rmu ją Niemcó w, żeb y rato wać włas n ą s k ó rę. – Przy zn aję, is tn ieje tak ie ry zy k o , ale k o n s jerżk a jes t d o b rze o p łaco n a i b ęd zie k łamać, jeś li zajd zie tak a p o trzeb a. A p o zo s tali lo k ato rzy w ciąg u d n ia b ęd ą w p racy . Po za ty m p ań s k ie ro związan ie jes t g en ialn e właś n ie d lateg o , że jes t tak ie p ro s te. Nie p o win n o b y ć d u żeg o h ałas u . – A co z właś cicielem b u d y n k u ? Nie zo rien tu je s ię, że co ś jes t n ie tak ? – Bu d y n ek n ależy d o mn ie, mo n s ieu r Bern ard . Lu cien ro zlu źn ił s ię wres zcie i u s iad ł wy g o d n iej n a k rześ le. Teraz, g d y wy jaś n ił ju ż wątp liwo ś ci, czas p rzy s tąp ić d o in teres ó w. – Ws p o min ał p an o d wu n as tu ty s iącach fran k ó w. M an et s ięg n ął d o to rb y , k tó rą trzy mał n a k o lan ach , i wy ciąg n ął z n iej g ru b ą k s iążk ę w tward ej o p rawie. Po ło ży ł ją n a s to le i p rzes u n ął w k ieru n k u arch itek ta. – Lu b i p an czy tać? Tę p o wieś ć n ap is ał zn ak o mity amery k ań s k i au to r, Hemin g way . J es t n iezwy k le in teres u jąca – p o wied ział z s zero k im u ś miech em.
Lu cien czy tał wy łączn ie czas o p is ma arch itek to n iczn e, ale częs to ch o d ził d o k in a i wid ział ws zy s tk ie amery k ań s k ie filmy o p arte n a arcy d ziełach literatu ry , więc mó g ł u d awać, że wie co n ieco o k s iążk ach . – Hemin g way . Tak , s ły s załem. Gary Co o p er g rał w 1 9 3 2 ro k u w Pożegnaniu z bronią. Ch o lern ie d o b ry film. Nie s p ies ząc s ię, Lu cien s ięg n ął p o o p as ły to m, o b ejrzał o k ład k ę i zaczął p rzerzu cać s tro n y . Przerwał rap to wn ie, g d y zo b aczy ł p ierws zy b an k n o t u k ry ty w wy d rążen iu w ś ro d k u k s iążk i. – Rzeczy wiś cie, wy g ląd a b ard zo ciek awie. Zaczn ę ją czy tać jes zcze d ziś wieczo rem. – Na p ewn o s ię p an u s p o d o b a – o d p arł M an et. – Czy d o b rze p amiętam, że p o d p is ał p an właś n ie n o wy k o n trak t i b ęd zie p an p o trzeb o wał d o d atk o wej p rzes trzen i fab ry czn ej? – s p y tał Lu cien , ś cis k ając k s iążk ę o b iema ręk ami. – M a p an d o s k o n ałą p amięć. Pro s zę p rzy jś ć d o mo jeg o b iu ra p o ju trze, p o wied zmy k o ło d ru g iej. Omó wimy wted y p ro jek t i d o s tan ie p an o d e mn ie n a p iś mie ws zy s tk ie wy mo g i. J es tem p ewien , że b ęd zie p an ch ciał zajrzeć jes zcze d o mies zk an ia, żeb y zmierzy ć k ilk a rzeczy , więc p ro s zę zatrzy mać k lu cz. Uś miech mo men taln ie zn ik n ął z twarzy Lu cien a. – Wy jaś n ijmy s o b ie jed n ą k wes tię, mo n s ieu r M an et. Pro s zę n ie liczy ć n a to , że zro b ię co ś tak ieg o jes zcze raz. – Natu raln ie. Świetn ie p an a ro zu miem. Zap ad ła n iezręczn a cis za. Lu cien wy p ił k o lejn y ły k win a. M arzy ł o ty m, żeb y zab rać k s iążk ę i wy jś ć wres zcie z k awiarn i. M an et u ś miech ał s ię i s ączy ł win o z n iewzru s zo n y m s p o k o jem. – Py tał mn ie p an , d laczeg o p o p ełn iam s amo b ó js two . – Tak , i p o wied ział mi p an , że jes t p o b o żn y m ch rześ cijan in em, k tó ry ch ce p o mag ać b liźn im – o d p o wied ział Lu cien . –
Po b o żn y m? Sk ąd że zn o wu . Ch o d zę d o
k o ś cio ła w Bo że Naro d zen ie
i Wielk an o c, n ic p o za ty m. To p rawd a, wierzę, że jak o ch rześ cijan ie mamy mo raln y o b o wiązek p o s tęp o wać właś ciwie, ale n ie ch o d zi ty lk o o to . J es t co ś więcej. – Nap rawd ę? – M o n s ieu r Bern ard , lu d zie s ąd zą, że ary s to k raci mają ws zy s tk o . Pien iąd ze, p rzy wileje… Bard zo s ię my lą. Dziecio m z mo jej k las y b rak u je n ajważn iejs zeg o :
ro d zicó w. – By ł p an s iero tą? – Nie. M iałem o jca i matk ę, ale p o d o b n ie jak więk s zo ś ć lu d zi z wy żs zy ch s fer n ig d y n ie mieli czas u d la s wo ich d zieci. Ciąg łe s p o tk an ia to warzy s k ie, ro zry wk i w mieś cie i n a ws i, p o s iad ło ś ci i in teres y , k tó ry ch trzeb a d o g ląd ać… W ciąg u ty g o d n ia s p ęd załem z mo imi ro d zicami rap tem g o d zin ę. Rzad k o k ied y p amiętali o mo ich u ro d zin ach . Gd y b y łem w s zk o le z in tern atem, n ie wid ziałem ich p rzez k ilk a mies ięcy i n ig d y n ie p rzy s łali mi n awet lis tu . By li p o p ro s tu zb y t zajęci, żeb y p o ś więcać u wag ę mn ie i mo jemu ro d zeń s twu . – Bard zo mi p rzy k ro – p o wied ział Lu cien . – Niep o trzeb n ie. Wy ch o wała mn ie mad ame Du cro t. By ła mo ją n ian ią, ale d ała mi więcej miło ś ci i czu ło ś ci n iż n ajlep s za matk a. I b y ła Ży d ó wk ą. – Ży d ó wk ą? Ale jak … – Nie mam p o jęcia, jak to s ię s tało , że ro d zice wy b rali Ży d ó wk ę n a n as zą n ian ię. M o że n ie b y li aż tak imi an ty s emitami, jak res zta lu d zi z ich k ręg ó w. To p rawd a, u czy łem s ię k atech izmu o d k s ięży , jak ws zy s cy , ale mad ame Du cro t n ig d y n ie k ry ła s ię ze s wo ją wiarą. Ciąg le n am o n iej o p o wiad ała. M ó wiła o ś więtach , o s y n ag o d ze, o Ks ięd ze Wy jś cia… o ws zy s tk im. Lu cien s łu ch ał z zain teres o wan iem. – Przed wo jn ą g o ś ciłem k ilk ak ro tn ie u Win s to n a Ch u rch illa w jeg o an g iels k iej rezy d en cji w Ch artwell. Pewn eg o razu zap y tałem g o o zd jęcie s tars zej k o b iety , s to jące n a k o min k u . Po wied ział, że fo to g rafia p rzed s tawia p an ią Ev eres t, jeg o n ian ię. Nazy wał ją „Wo o man y ” i g d y u marła, czu ł s to k ro ć więk s zy s mu tek n iż w d n iu ś mierci włas n ej matk i. Czu łem s ię tak s amo , g d y zmarła mo ja n ian ia, mo ja „p rawd ziwa matk a”. Więc w p ewn y m s en s ie, mo n s ieu r Bern ard , g d y u k ry wam ty ch lu d zi, p o mag am mad ame Du cro t.
5
L
u cien n ie mó g ł d o czek ać s ię, k ied y wró ci d o d o mu i o p o wie o ws zy s tk im Celes te.
A p rzy n ajmn iej o fab ry ce. Gd y b y d o wied ziała s ię o mies zk an iu M an eta, zn alazłab y s ię w n ieb ezp ieczeń s twie. Kry jó wk a mu s i n a zaws ze p o zo s tać tajemn icą. Po wy jś ciu z k awiarn i Lu cien s zed ł, tu ląc k s iążk ę mo cn o d o p iers i. Zo rien to wał s ię jed n ak p o ch wili, że g d y b y o b s erwo wał g o jak iś ag en t Ges tap o , n a p ewn o wy d ało b y mu s ię to p o d ejrzan e, p rzeło ży ł więc to mis zcze d o jed n ej ręk i i trzy mał je lu źn o p rzy b o k u , s tarając s ię wy g ląd ać n atu raln ie. Bał s ię jed n ak p an iczn ie, że k s iążk a wy ms k n ie mu s ię z ręk i i u p ad n ie n a ch o d n ik , a b an k n o ty ro zs y p ią s ię d o o k o ła, d lateg o ś cis k ał ją ze ws zy s tk ich s ił. Gd y mijał b u d k ę telefo n iczn ą, p rzy s zła mu d o g ło wy p ewn a my ś l. Po d n ió s ł s łu ch awk ę, wrzu cił mo n etę i wy k ręcił n u mer s wo jej k o ch an k i, Ad ele Bo n n eau . Dawn o ju ż n ie miał o k azji ch walić s ię jej n o wy m zlecen iem, a wied ział, że b ard zo s ię u cies zy . J ak o k o b ieta s u k ces u i cen io n a p ro jek tan tk a mo d y , Ad ele s zczerze in teres o wała s ię jeg o p racą. Lu b iła o g ląd ać jeg o p ro jek ty i n ie b ała s ię mó wić, co o n ich s ąd zi. Ch o ć rzad k o s łu ch ał jej rad , Lu cien b ard zo cen ił jej zaan g ażo wan ie. Gd y leżeli w łó żk u p o u p o jn ie s p ęd zo n y ch ch wilach , p aląc p ap iero s y i p ijąc win o , u wielb iał k łó cić s ię z n ią o to , co n ie p o d o b ało jej s ię w jeg o s zk icach . Po d o b n e ro zmo wy p o d n iecały g o ró wn ież jak o g ra ws tęp n a. J ak to częs to b y wa z k o ch an k ami, Lu cien żało wał, że n ie o żen ił s ię z tak ą k o b ietą, jak Ad ele. Imp o n o wało mu , że b y ła n a b ieżąco z d o k o n an iami arch itek to n iczn y mi w Pary żu . Celes te u ważała, że arch itek tu ra to d o men a mężczy zn , i n ie ch ciała mieć z jeg o p racą n ic ws p ó ln eg o . Telefo n zad zwo n ił k ilk a razy , n im w s łu ch awce o d ezwał s ię g łęb o k i, s ek s o wn y g ło s . Ch o ć Ad ele b y ła ju ż d o b rze p o trzy d zies tce, wciąż s p rawiała wrażen ie d wu d zies to k ilk u latk i, za k tó rą ch ciała u ch o d zić. – Ad ele, s k arb ie, b ęd ę p ro jek to wał n o wą fab ry k ę d la Au g u s ta M an eta, teg o p rzemy s ło wca – wy rzu cił z s ieb ie n iemal jed n y m tch em. – To cu d o wn ie, mó j d ro g i. Có ż za ws p an iałe wieś ci – o d p o wied ziała. – Uwielb iam, k ied y d o s tajes z n o we zlecen ie. Przy p o min as z wted y p ięcio latk a w d n iu
Bo żeg o Naro d zen ia. Bard zo s ię cies zę. Pamiętaj, że mu s is z p o k azać mi ws tęp n e s zk ice, zan im zan ies ies z je M an eto wi. – Wies z, że to zro b ię, k o ch an ie. J es teś p rzecież mo im ws p ó łarch itek tem, n ad ws zy s tk im p racu jemy razem – o d p arł Lu cien . Swo im k lien to m mó wił to s amo , że b ęd ą p raco wali n ad p ro jek tem jak o zes p ó ł, ale wied ział, że to b zd u ry . Ws zy s tk ie ważn e d ecy zje p o d ejmo wał zaws ze s am – jak k ażd y arty s ta, n ie lu b ił, k ied y k to ś in g ero wał w jeg o d zieło . – M u s imy s ię s p o tk ać, żeb y to u czcić – p o wied ziała Ad ele. – Najlep iej w La Ch at Ro u x . Lu cien s k rzy wił s ię. La Ch at Ro u x b y ło n ajd ro żs zą res tau racją w mieś cie. – Zo b aczy my – wy mamro tał. – Pamiętam, że g d y mo i ro d zice mó wili „zo b aczy my ”, to zaws ze zn aczy ło „n ie”. – Ależ s k ąd . Pó jd ziemy tam, o b iecu ję. – Ko ch an ie, właś n ie p rzy s zła Bette, mo ja men ad żerk a. M u s zę z n ią p o ro zmawiać o n ajb liżs zy m p o k azie. M amy tu teraz u rwan ie g ło wy p rzy p rzy g o to wan iach . Pamiętaj, że n ig d y ci n ie wy b aczę, jeś li n ie p rzy jd zies z. Zad zwo ń ju tro , p o wiem ci, k ied y b ęd ę wo ln a. – Ch cę wy k o rzy s tać te b eto n o we łu k i, k tó re… – Lu cien , s k arb ie, Bette n a mn ie czek a. Zad zwo ń ju tro – p rzerwała mu Ad ele i o d ło ży ła s łu ch awk ę. *** Ad ele o d wró ciła s ię o d telefo n u i p rzejrzała s ię w d u ży m lu s trze w k o ry tarzu , p o d ziwiając s wo je n ag ie ciało . Ch o ć miała p rawie czterd zieś ci lat, n ad al b y ła d u mn a z teg o , jak wy g ląd a. Sp o jrzała z u zn an iem n a p łas k i b rzu ch , n ad al jęd rn e p iers i i s wó j n ajwięk s zy atu t: zg rab n e n o g i o k s ztałtn y ch ły d k ach , a co n ajważn iejs ze, s zczu p ły ch k o s tk ach (n ie miała p o jęcia, p o k im o d zied ziczy ła tak ie n o g i – k o s tk i jej matk i b y ły g ru b e jak p n iak i). Wy jęła s p in k i z d łu g ich zło ty ch wło s ó w, p o zwalając im s wo b o d n ie o p aś ć, i o b ró ciła s ię, b y zerk n ąć n a p o ś lad k i i s mu k łą talię. Najwięk s zą p rzy jemn o ś ć s p rawiało jej to , że żad n a z jej mo d elek n ie b y ła w s tan ie p o s zczy cić s ię tak im ciałem. Od czas u d o czas u , żeb y p rzy p o mn ieć ws zy s tk im, k to tu rząd zi, zaczy n ała p rzeb ierać s ię w s wó j s tró j n a p o k az mo d y , p o czy m wch o d ziła całk iem n ag a d o p o k o ju , g d zie s zy k o wały s ię jej d ziewczęta. Wy mien iała z k ażd ą k ilk a s łó w i p o zwalała, b y mo d elk i mo g ły o b ejrzeć s wo ją s zefo wą w całej o k azało ś ci. Ad ele p rzes u n ęła ręk ami p o u d ach i p rzes zła k o ry tarzem w s tro n ę s y p ialn i.
Uwielb iała s wo je mies zk an ie – Lu cien zap ro jek to wał je w s ty lu mo d ern e i cies zy ła s ię, że jes t tak o d ważn e i n o wato rs k ie. Więk s zo ś ć mies zk ań có w Pary ża, ch o ć u ważała s ię za k o s mo p o litó w, b y ła s tras zn ie s taro mo d n a, a ich mies zk an ia wy g ląd ały , jak b y b y ły ży wcem wy jęte z Wers alu . Niewielu miało o d wag ę n a n o wy s ty l, zap rezen to wan y w 1 9 2 5 ro k u n a M ięd zy n aro d o wej Wy s tawie w Pary żu . Ad ele u ważała, że p rek u rs o rk a mo d y p o win n a b y ć ró wn ież p rek u rs o rk ą s ztu k i w o g ó le. Do cen iała p ięk n o p ro s ty ch , eleg an ck ich wn ętrz i lu b iła u rząd zać p rzy jęcia wś ró d s zk lan y ch ś cian i meb li ze s tali i czarn ej s k ó ry . A p rzy n ajmn iej lu b iła p rzed wo jn ą. Stan ęła w p ro g u s y p ialn i, o p ierając s ię o d rzwi z czarn eg o , n iep rzezro czy s teg o s zk ła i p atrzy ła, jak p u łk o wn ik Helmu t Sch leg al zd ejmu je k o s zu lę. J eg o o p alo n e, mu s k u larn e ciało s p rawiło , że ws trząs n ął n ią d res zcz p o d n iecen ia. Oficer s taran n ie p o ło ży ł k o s zu lę n a s wo jej czarn ej k u rtce, p rzewies zo n ej p rzez o p arcie k rzes ła. Ad ele u wielb iała mu n d u ry Ges tap o . Sąd ziła, że b y ły b ard zo twarzo we i d u żo ład n iejs ze n iż zg n iło zielo n e mu n d u ry Weh rmach tu . Nie u my wały s ię d o n ich n awet czarn o -zielo n e mu n d u ry Waffen -SS. Ch o ć mu s iała p rzy zn ać, że p arad n e s zty lety n o s zo n e n a łań cu s zk u p rzy p as ie p rzez o ficeró w Weh rmach tu wy g ląd ały b ard zo in teres u jąco . Zas tan awiała s ię zres ztą, czy n ie u d ało b y jej s ię wy k o rzy s tać teg o mo ty wu p rzy jak iejś n o wej s u k ien ce. By ła jed n ak zd an ia, że Ges tap o i tak u b iera s ię n ajlep iej. Lata d o ś wiad czen ia u twierd ziły ją w p rzek o n an iu , że w czern i p o p ro s tu n ie mo żn a wy g ląd ać źle. Sch leg al zaczął mo co wać s ię z wy s o k imi, czarn y mi o ficerk ami, więc wes zła d o p o k o ju , u k lęk ła n a g ru b y m, b eżo wy m d y wan ie i p o mo g ła mu zd jąć jed en z b u tó w. – Kto d zwo n ił? Któ ry ś z two ich ad o rato ró w? – zap y tał. – Ows zem. Pewien b ard zo zd o ln y arch itek t. Będ zie p ro jek to wał fab ry k ę d la jak ieg o ś p rzemy s ło wca, k tó ry p ro d u k u je b ro ń d la Niemcó w. – Będ zie miał teraz d u żo p racy . W n ajb liżs zy ch mies iącach Berlin ch ce p o d p is ać wiele k o n trak tó w. Rzes za p o trzeb u je ws zelk ich d o s tęp n y ch ś ro d k ó w, ab y zwy cięży ć w Ro s ji. – Lu cien s two rzy n ajlep s ze fab ry k i, jak ie Rzes za wid ziała. Pięk n e, n o wo czes n e, b u d y n k i ze s zk ła i s tali – p o wied ziała Ad ele, zd ejmu jąc d ru g i b u t. – To jed en z ty ch mo d ern is ty czn y ch d eg en erató w? Fü h rer u waża, że n o wo czes n a arch itek tu ra to p ro wo k acja wy mierzo n a w n iemieck ieg o d u ch a. Po win n aś zo b aczy ć p ro jek ty jeg o o s o b is teg o arch itek ta, Alb erta Sp eera. To d o p iero g en iu s z. Zap ro jek to wał o g ro mn ą k o p u łę, wy s o k ą n a trzy s ta metró w. Ch ce p rzeb u d o wać cały Berlin i u czy n ić g o ró wn ie ws p an iały m jak s taro ży tn y Rzy m.
– J es tem p ewn a, że mu s ię u d a – o d rzek ła, ś ciąg ając z Niemca b ry czes y jed n y m s zarp n ięciem. Bard zo p o d o b ało jej s ię p o łączen ie ty ch s p o d n i z czarn y mi o ficerk ami. „M o że u d ało b y s ię wp ro wad zić tak ie n o g awk i d o k o b iecej g ard ero b y ? Trzeb a o ty m k o n ieczn ie p o ro zmawiać z Bette”. Ad ele ws tała i z zad o wo len iem s p o jrzała n a n ag ie ju ż ciało Sch leg ala. – Ale mam teraz n a g ło wie ciek aws ze s p rawy n iż arch itek tu ra. *** – To s ię n azy wa k o lab o racja ek o n o miczn a. Nie mo żes z teg o zro b ić. Lu cien miał o ch o tę rzu cić filiżan k ą w s wo ją żo n ę. Celes te wracała właś n ie z b alk o n u , trzy mając w ręce martweg o k ró lik a. Racje ży wn o ś ci, jak ie fran cu s k i rząd p rzy zn awał o b y watelo m, b y ły tak małe, że lu d zie mu s ieli s o b ie rad zić s ami. Nawet zamo żn iejs i mies zk ań cy Pary ża trzy mali n a b alk o n ie k latk ę z k ró lik ami, ab y zap ewn ić ro d zin ie ch o ć tro ch ę mięs a. Kto wie, co s p o tk ało b y k o ty , g d y b y n ie o ficjaln y k o mu n ik at rząd o wy , k tó ry o s trzeg ał, że g u las ze z d ach o wcó w mo g ą b y ć n ieb ezp ieczn e d la zd ro wia. Nik t n ie jad ł też p s ó w, ale wiele zwierzak ó w wy ląd o wało n a u licy , b o ich właś ciciele n ie b y li w s tan ie ich wy k armić. Go łęb ie i k aczk i zn ik n ęły z p ark ó w n iemal b ły s k awiczn ie. Brak o wało ws zy s tk ieg o . Fran cu zi, p rzy zwy czajen i wcześ n iej d o o mletó w z s ześ ciu jaj, mieli teraz p ro b lemy , b y d o s tać jed n o jajk o w mies iącu . Racjo n o wan o mięs o , mlek o , jaja, mas ło , s er, ziemn iak i, s ó l i ry b y . Nig d zie n ie d ało s ię k u p ić p rawd ziwej k awy , więc Celes te, p o d o b n ie jak in n i, ek s p ery men to wała z żo łęd ziami i s u s zo n y mi jab łk ami. Z marn y m s k u tk iem. Z jak ieg o ś p o wo d u march wi i p ieczo n y ch k as ztan ó w b y ło zaws ze p o d d o s tatk iem, więc jad ało s ię je d o k ażd eg o d an ia i w k ażd ej p o s taci. Dzien n a racja ży wn o ś cio wa d la o s o b y d o ro s łej wy n o s iła zaled wie 1 2 0 0 k alo rii, a mies ięczn y p rzy d ział s era – 1 4 0 g ramó w. M ies zk ań cy Pary ża ch o d zili ciąg le g ło d n i. M y ś leli i ro zmawiali właś ciwie ty lk o o jed zen iu . Celes te, k tó ra p rzed ch wilą p o zb awiła k ró lik a ży cia, u d erzając g o w g ło wę o ło wian ą ru rą, zaczy n ała właś n ie o s k ó ro wy wać zwierzątk o n ad zlewem. J ak n a d ziewczy n ę z mias ta, n au czy ła s ię tej u miejętn o ś ci d o ś ć s zy b k o . Lu cien o b awiał s ię, że p rzy temp ie, z jak im ro zp ad ało s ię ich małżeń s two , Celes te mo że zech cieć k tó rejś n o cy wy p ró b o wać s wo je n o we zd o ln o ś ci n a n im. Sied ząc p rzy k u ch en n y m s to le, arch itek t o b s erwo wał żo n ę p rzy p racy . Zaws ze b y ł d u mn y , że u d ało mu s ię o żen ić z tak ład n ą i in telig en tn ą d ziewczy n ą z d o b rej ro d zin y . Więk s zo ś ć fran cu s k ich d ziewcząt n ie s zła n a s tu d ia, ale Celes te s k o ń czy ła
matematy k ę w ren o mo wan ej Eco le No rmale Su p érieu re. Praco wała jak o n au czy cielk a w elitarn ej s zk o le d la d ziewcząt i p rzes tała u czy ć d o p iero wted y , g d y wy s zła za Lu cien a. Po s ied miu latach małżeń s twa wciąż miała k s ztałtn ą, d ro b n ą s y lwetk ę o s zczu p łej talii. Lu cien u wielb iał jej n iezwy k ły k o lo r wło s ó w: in ten s y wn y , k as ztan o wy o d cień jej lo k ó w zaws ze b ard zo g o p o ciąg ał i ws p an iale k o n tras to wał z jej ciemn o n ieb ies k imi o czami. Wy d awało mu s ię to n atu raln e, że jak o arch itek t p o win ien mieć atrak cy jn ą żo n ę. By ł d u mn y , k ied y to warzy s zy ła mu n a p rzy jęciach . Celes te n ad al wy g ląd ała p ięk n ie, ale zro b iła s ię b ard zo zg o rzk n iała. Właś ciwie n ie win ił jej za to . Kied y w 1 9 3 9 ro k u p o ro n iła p o raz d ru g i, b y ła zd ru zg o tan a. Od tamtej p o ry n o s iła w s ercu o g ro mn y g n iew i ws ty d , a jej ro zg o ry czen ie wis iało n ad ich małżeń s twem jak ciężk a mg ła. Sy tu ację p o g o rs zy ł p o n ad to jej o jciec, b o g aty h an d larz win em, k tó ry u ciek ł w 1 9 4 1 ro k u d o His zp an ii b ez s ło wa p o żeg n an ia. Dla Celes te, jed y n aczk i, k tó ra w wiek u s ześ ciu lat s traciła matk ę, b y ł to o g ro mn y cio s . Nig d y s ię p o n im w p ełn i n ie p o zb ierała. Darzy ła o jca wielk im u czu ciem o raz p rzy wiązan iem i wierzy ła, że zaws ze p rzy n iej b ęd zie. Kied y Lu cien wró cił z Lin ii M ag in o ta, Celes te n ie p o s iad ała M artwiła s ię, że jej mąż zg in ie, a o n a zo s tan ie n a ś wiecie zu p ełn ie trwała k ró tk o . Os zczęd n o ś ci Lu cien a s zy b k o s ię s k o ń czy ły i żeb y zacząć k o rzy s tać z jej fu n d u s zu p o wiern iczeg o . Celes te miała o
s ię ze s zczęś cia. s ama. Ale rad o ś ć p rzeży ć, mu s ieli to d o n ieg o żal
i o k azy wała s wo ją n iech ęć p rzy k ażd ej o k azji. Uważała, że to mąż p o win ien , n iezależn ie o d o k o liczn o ś ci, zap ewn iać b y t żo n ie. Lu cien b y ł n a n ią wś ciek ły i p rzy p o min ał jej, że p rzed wo jn ą n iczeg o im n ie b rak o wało . Ws ty d ził s ię, że Celes te mu s i u trzy my wać ich o b o je, i ró wn ież s tał s ię g o rzk i i n iep rzy jemn y . A teraz u d ało mu s ię wres zcie zd o b y ć zlecen ie, a o n a wciąż miała jak ieś p reten s je. – Wo lałab y ś , żeb y M an et i p o zo s tali Fran cu zi p o zwo lili Niemco m p o p ro s tu zawłas zczy ć s wo je fab ry k i i p rzed s ięb io rs twa? – To p rzy n ajmn iej b y ło b y h o n o ro we – o d p o wied ziała Celes te ze zło ś cią. – Wy p ro d u k o wan ie ch o ćb y jed n ej ś ru b k i d la ty ch s zwab ó w to zd rad a s tan u . Zo b aczy s z, k ied y wo jn a s ię s k o ń czy , p o d erżn ą im ws zy s tk im g ard ła za k o lab o rację. Ko lab o racja b y ła n ajg o rs zą rzeczą, jak ą mo żn a b y ło k o mu ś zarzu cić w o k u p o wan y m Pary żu . Go rs zą n iż n azwan ie k o g o ś s k u rwielem lu b s twierd zen ie, że czy jaś matk a jes t d ziwk ą. Ob elg a ta p o trafiła b y ć p o ważn y m o s k arżen iem i mo g ła o zn aczać ś mierć, jeś li ru ch o p o ru wziął ją n a s erio : n ieraz zn ajd o wan o p o za mias tem mężczy zn z k u lą w g ło wie. Najg o rzej trak to wan o jed n ak k o b iety , k tó re s y p iały z Niemcami – ten ro d zaj ws p ó łp racy z o k u p an tem n azy wan o „k o lab o racją
h o ry zo n taln ą”. Lu cien miał właś n ie zamiar co ś o d p o wied zieć, g d y n ag le ś wiatła zamig o tały i zg as ły , p o g rążając mies zk an ie w g łęb o k im mro k u . Nie miał p o trzeb y wy g ląd ać za o k n o , b y s p rawd zić, czy w s ąs ied n ich b u d y n k ach też jes t ciemn o . W o s tatn ich mies iącach d o s tawy elek try czn o ś ci s tawały s ię co raz b ard ziej n iep ewn e. Czas ami p rąd u n ie b y ło n awet p rzez k ilk a g o d zin . Celes te p o d es zła b ez s ło wa d o s zafk i n a p rawo o d zlewu , wy jęła trzy ś wieczk i, zap aliła je i wró ciła d o s k ó ro wan ia k ró lik a. W żó łtawy m ś wietle ś wiec jej d rżący cień n a ś cian ach k u ch n i wy g ląd ał n ieco mak ab ry czn ie. – A n ie p rzy s zło ci d o g ło wy , że te fab ry k i mo g ą p o mó c Fran cji p o wo jn ie? – s p y tał Lu cien . – Zaraz zaczn ies z mi wcis k ać te k o lab o ran ck ie b zd u ry : „Po k ażmy , że p o trafimy p rzeg ry wać, wró ćmy d o p racy jak g d y b y n ig d y n ic i p racu jmy razem ze s zk o p ami”. Zres ztą, teraz, g d y Amery k an ie p rzy łączy li s ię d o wo jn y , n ad Fran cją b ęd ą latać s etk i b o mb o wcó w. Two je arcy d zieło leg n ie w g ru zach . Lu cien p rzeżu wał k awałek b ard zo czers tweg o ch leb a. Nap rawd ę miał zamiar p ro jek to wać b u d y n k i, z k tó ry ch Fran cja mo g łab y k o rzy s tać p o u p ad k u Rzes zy . Ch o ć w ty m mo men cie wy d awało s ię to marzen iem ś ciętej g ło wy , s zczerze wierzy ł, że tak i d zień k ied y ś n ad ejd zie. Trzeb a b y ło ty lk o jak o ś d o teg o d n ia d o ży ć. – Będ ę s ię wid ział w ty m ty g o d n iu z M an etem, żeb y o mó wić s zczeg ó ły p ro jek tu – p o wied ział. Celes te o d wró ciła s ię p o wo li w jeg o s tro n ę. W ręk u miała zak rwawio n y n ó ż, a n a u s tach n iep rzy jemn y u ś miech . – Zało żę s ię, że b y łb y ś g o tó w p o p ro s ić mn ie, żeb y m p rzes p ała s ię z k lien tem, g d y b y o d teg o zależało two je zlecen ie. M am rację? – Nig d y n ie zro b iłb y m czeg o ś tak ieg o ! – wy k rzy k n ął. – J ak mo żes z mó wić tak ie rzeczy ! – Ale n ie mas z żad n y ch o p o ró w, żeb y p ro jek to wać d la Niemcó w. – J es t wo jn a. Zro b ię ws zy s tk o , żeb y ś my p rzeży li. – I jes teś g o tó w s p rzed ać s wó j h o n o r? Celes te wrzu ciła n ó ż d o zlewu . Gd y wy ch o d ziła z k u ch n i, ś wiatła zamru g ały i ro zb ły s ły n a n o wo . ***
Celes te wś lizn ęła s ię d o s y p ialn i i u s iad ła w d u ży m, g łęb o k im fo telu p rzy o k n ie. To b y ło jej u lu b io n e miejs ce w cały m mies zk an iu . Lu b iła tu czy tać lu b p atrzeć p o p o łu d n iu n a d zieci b awiące s ię n a p o d wó rk u . Siad ała w mięk k im, wy g o d n y m fo telu , zu p ełn ie in n y m n iż te mo d ern is ty czn e meb le w s alo n ie, k tó re Lu cien tak b ard zo u wielb iał. J ej s amej „p ro s te, n o wo czes n e lin ie” k rzes eł i s o fy wy d awały s ię zimn e i o d p y ch ające. To Lu cien u rząd zał mies zk an ie – b y ła to cen a, jak ą mu s iała zap łacić, wy ch o d ząc za mąż za arch itek ta. Celes te zg o d ziła s ię n a to , b o g o k o ch ała i miała zau fan ie d o jeg o g u s tu . Os o b iś cie wo lała jed n ak s ty l b ard ziej trad y cy jn y . Brak o wało jej tro ch ę k wiecis ty ch tap et i rzeźb io n y ch d rewn ian y ch meb li, p o d o b n y ch d o ty ch , wś ró d k tó ry ch s ię wy ch o wała. Sięg n ęła p o s zal d o s to jącej n ap rzeciwk o łó żk a k o mo d y ze s tali n ierd zewn ej i mah o n iu . Zn ieru ch o miała n a ch wilę, g d y zo b aczy ła, co leżało w s zu flad zie p o d s p o d em. Dzies iątk i k o cy k ó w d ziecięcy ch w jas n y ch k o lo rach . Przes u n ęła ręk ą p o mięk k iej wełn ie, p o czy m p o d n io s ła jed en z n ich i p rzy tu liła d o p o liczk a.
6
K
ied y s tars zy p o rtier wp ro wad ził Lu cien a d o b iu ra M an eta w jeg o fab ry ce
w Ch av ille, arch itek t p rzeży ł n iemały ws trząs n a wid o k d wó ch n iemieck ich o ficeró w, z k tó ry mi p rzemy s ło wiec g awęd ził w n ajlep s ze, p aląc p ap iero s a. Lu cien wy o b rażał s o b ie, że s zczeg ó ły p ro jek tu o mó wi ty lk o z M an etem, a p o tem p rzed s ięb io rca zap ro s i g o n a ws p ó ln y lu n ch i b ęd ą mo g li p o ro zmawiać p rzy p ieczo n ej k aczce i lamp ce p rawd ziweg o win a. Oczy wiś cie, za ws zy s tk o p łaciłb y milio n er. M an et p rzy witał g o s zero k im, s erd eczn y m u ś miech em, ws tając zza o zd o b n eg o , mah o n io weg o b iu rk a. Ob aj Niemcy n ie ru s zy li s ię z miejs ca. Zajęci p ap iero s ami, wy g ląd ali n a zu p ełn ie n iezain teres o wan y ch p rzy czy n ami p ó źn eg o p rzy b y cia arch itek ta. Lu cien b y ł d wie min u ty p rzed czas em, ale zn ając n iemieck ą p u n k tu aln o ś ć, d o my ś lał s ię, że o ficero wie p rzy jech ali tu co n ajmn iej d zies ięć min u t wcześ n iej. – Ach , Lu cien . Dzięk u ję, że p an p rzy s zed ł – p o wied ział M an et. – Ch ciałb y m p rzed s tawić p an u czło n k ó w n as zeg o zes p o łu . Lu cien o wi s ło wo „zes p ó ł” o d razu s ię n ie s p o d o b ało . Zes p ó ł o zn aczał p ro b lemy i zak łó cen ia w p ro ces ie twó rczy m. – To p u łk o wn ik M ax Lieb er z Weh rmach tu . J ed en z Niemcó w, tęg i jak b eczk a, ws tał z k rzes ła, s trzelił o b cas ami i mo cn o u ś cis n ął d ło ń arch itek ta. Lu cien p o raz p ierws zy w ży ciu ś cis k ał ręk ę Niemca i b y ł zd ziwio n y , że o ficer n ie p ró b o wał p o g ru ch o tać mu p alcó w. Wy o b rażał s o b ie, że p ru s cy wo js k o wi częs to to ro b ili. Lieb er b y ł u cieleś n ien iem s tereo ty p u n iemieck ieg o żo łn ierza: miał k ró tk o o b cięte wło s y i g ru b ą s zy ję, z czeg o tak częs to ś miali s ię Fran cu zi. – Bard zo mi miło , mo n s ieu r Bern ard – o d p arł p u łk o wn ik . M elo d y jn y , łag o d n y g ło s w o g ó le n ie p as o wał d o jeg o ciężk ich ry s ó w. – A to majo r Dieter Herzo g , ró wn ież z Weh rmach tu . Zajmu je s ię in ży n ierią b u d o wlan ą i o d p o wiad a za k o n s tru k cję o b iek tó w p rzemy s łu zb ro jen io weg o w rejo n ie Pary ża.
Dru g i Niemiec b y ł ś red n ieg o wzro s tu i miał o k o ło trzy d zies tu p ięciu lat. Wy g ląd ał jak g wiazd a filmo wa. Zg as ił p ap iero s a w p o p ieln iczce n a b iu rk u M an eta i p o wo li p o d n ió s ł s ię z k rzes ła. Uś cis n ął d ło ń Lu cien a tak s amo , jak Lieb er. „M u s ieli ich teg o ch y b a u czy ć w s zk o le o ficers k iej”. Herzo g miał jas n e, n ieb ies k ie o czy ; p rzy jrzał s ię arch itek to wi b ad awczo , ale Lu cien ty lk o u ś miech n ął s ię b ez s ło wa. Wciąż czu ł s ię o d ro b in ę o s zo ło mio n y i o s aczo n y o b ecn o ś cią Niemcó w. – Pro s zę, n iech p an s iad a. Zaczy n ajmy – rzek ł M an et. – M am tu taj p lan teren u , żeb y ś my mo g li zo b aczy ć, jak n ajlep iej u miejs co wić b u d y n ek . Przemy s ło wiec wy ciąg n ął d u ży ark u s z p ap ieru i ro zło ży ł g o n a s wo im b iu rk u . Lu cien p o my ś lał, że lep iej b y ło b y p o wies ić p lan n a ś cian ie. – M o n s ieu r M an et, czy mó g łb y m p rzy p iąć s zk ic n a tamtej ś cian ie, żeb y ś my mo g li lep iej mu s ię p rzy jrzeć? – zap y tał u p rzejmie Herzo g . – Łatwiej n am b ęd zie n a n im ry s o wać, jeś li zajd zie tak a p o trzeb a. Niemiec zab rał ark u s z z b iu rk a i b ez n ajmn iejs zeg o k ło p o tu p rzy czep ił g o d o ś cian y k ilk o ma p in ezk ami. Lu cien b y ł p o d wrażen iem jeg o tak tu i s p rawn o ś ci. Nie wy p o wiad ając an i jed n eg o s ło wa, ws zy s cy czterej ch wy cili s wo je k rzes ła i p o s tawili je p o d s zk icem. Herzo g p o d s zed ł d o p lan u , p rzy g ląd ał mu s ię p rzez jak iś czas z b lis k a, p o czy m wy ciąg n ął z k ies zen i k u rtk i n ied u żą s k aló wk ę i zaczął mierzy ć o d leg ło ś ci. Lu cien wied ział ju ż, że to Herzo g b ęd zie ro zd awał k arty i że o d tej ch wili s am b ęd zie mu s iał ro b ić to , co Niemiec mu k aże. – Sk o ro fab ry k a b ęd zie miała ty lk o jed en p o zio m, to p o mijając p rzes trzeń n a an tres o li, trzeb a b y p rzy jąć p o wierzch n ię wielk o ś ci p ięćd zies ięciu ty s ięcy metró w k wad rato wy ch – o d ezwał s ię Herzo g , s p rawiając wrażen ie, jak b y ro zmawiał ze s zk icem. Przy ło ży ł s k aló wk ę w k ilk u miejs cach , a n as tęp n ie wy ciąg n ął z tej s amej k ies zen i o łó wek i n an ió s ł n a p ap ier k ilk a o zn aczeń . – Zmieś ci s ię b ez p ro b lemu , a n a zewn ątrz zo s tan ie jes zcze d u żo miejs ca, g d zie b ęd zie mo żn a p rzech o wy wać materiały . – Do s k o n ale, majo rze – p o ch walił Lieb er. – W p rzy s zło ś ci mo żn a b ęd zie wy k o rzy s tać p o zo s tałą p rzes trzeń p o d ro zb u d o wę – d o d ał Lu cien , ch cąc p rzy p o d o b ać s ię Niemco m. Ro zb u d o wa o zn aczałab y , że wo jn a id zie p o ich my ś li. – Otó ż to , mo n s ieu r Bern ard . Zo s tawimy miejs ce n a d o d atk o wy zak ład lu b d o b u d ó wk ę – p o wied ział Herzo g . Zn ó w zaczął ry s o wać co ś n a p lan ie, ale zawah ał s ię i s p o jrzał n a Lu cien a. – M o n s ieu r Bern ard , mo że p an mó g łb y p o k azać n am, g d zie ch ciałb y p an
u mieś cić fab ry k ę i k tó ręd y n ajlep iej p o p ro wad zić d o n iej d ro g ę? Wy s tarczy p ro s ty s zk ic, żeb y ś my mieli o d czeg o zacząć. – Niemiec p o d ał o łó wek arch itek to wi. Lu cien a n ie trzeb a b y ło d wa razy p ro s ić. Przez k o lejn e d wie g o d zin y p ro wad ził o ży wio n ą d y s k u s ję, s zu k ając n ajlep s zej lo k alizacji d la n o weg o b u d y n k u . Kilk ak ro tn ie k reś lił zary s fab ry k i n a p lan ie, ś cierał g o i p rzen o s ił w in n e miejs ce, aż ws zy s cy czterej zg o d zili s ię n a to s amo u s y tu o wan ie. Ro zmawiali o ro zmies zczen iu wejś ć, o o rg an izacji i p rzeb ieg u p ro d u k cji o raz o ś wietlen iu . Kied y Niemcy zaczęli u zg ad n iać z M an etem k o s zty k o n s tru k cji, Lu cien u s iad ł n a ch wilę i p o czu ł n a p lecach zimn y d res zcz. Tak wciąg n ął s ię w d y s k u s ję n ad p ro jek tem fab ry k i, że n a ś mierć zap o mn iał o d o d atk o wej p racy , k tó rą zlecił mu M an et. Ob aj wch o d zili właś n ie p ro s to w p as zczę lwa. Stres i s trach s p rawiły , że zaczął s ię mo cn o p o cić. Wy ciąg n ął z k ies zen i ch u s teczk ę i wy tarł s o b ie czo ło . Herzo g s p o jrzał n a n ieg o z zatro s k an iem. – M o n s ieu r Bern ard , s łab o p an wy g ląd a. Ch ce p an n ap ić s ię wo d y ? – Nie, n ie, d zięk u ję. Ws zy s tk o w p o rząd k u , p o p ro s tu s tras zn ie tu g o rąco . Niemcy d alej targ o wali s ię z M an etem, a Lu cien wciąż s ię p o cił. A p o tem u s ły s zał te mag iczn e s ło wa, o k tó ry ch marzy k ażd y arch itek t. – A zatem u s talo n e – s twierd ził M an et. – J eś li p an o wie o ficero wie n ie mają n ic p rzeciwk o , mo że p an zaczy n ać p racę. Niemcy s k in ęli g ło wą n a zn ak p rzy zwo len ia i ws tali z k rzes eł. – M o n s ieu r Bern ard , b ard zo zależy n am n a czas ie, p ro s zę więc n ie b awić s ię w zb ęd n e d etale – p o wied ział Herzo g . – Czy zje p an z n ami o b iad , mo n s ieu r M an et? – s p y tał Lieb er. Lu cien wied ział, jak b rzmi o d p o wied ź. Lieb er zad ał p y tan ie wy łączn ie p rzez g rzeczn o ś ć. Ro b ić p ry watn e in teres y z Niemcami to jed n o , ale żad en Fran cu z n ie zg o d ziłb y s ię n a to , b y p o k azy wać s ię z n imi p u b liczn ie w ś ro d k u d n ia. Niemcy b y li teg o ś wiad o mi i ch o ć n ie o b ch o d ziło ich , co ru ch o p o ru ro b i z k o lab o ran tami, n ie ch cieli n iep o trzeb n ie n arażać o s ó b , z k tó ry mi ws p ó łp raco wali. – Dzięk u ję za zap ro s zen ie, p u łk o wn ik u , ale n ies tety , n ie d am rad y – o d p arł M an et. Herzo g p o d s zed ł d o Lu cien a, b y u ś cis n ąć mu ręk ę n a p o żeg n an ie. – Bard zo p o d o b a mi s ię b u d y n ek , k tó ry zap ro jek to wał p an d la mo n s ieu r Gas to n a. Przes zk len ie tej zewn ętrzn ej k latk i s ch o d o wej b y ło ś wietn y m p o my s łem. Fen o men aln y d etal.
Gd y Lu cien u s ły s zał z u s t Niemca s ło wo „d etal”, wied ział, że n ie ma d o czy n ien ia z laik iem. – J es t p an arch itek tem, majo rze? – Ch ciałem b y ć. Stu d io wałem n awet w latach d wu d zies ty ch w Bau h au s ie p o d k ieru n k iem Waltera Gro p iu s a. Ale k ied y mó j o jciec p rzy jech ał d o mn ie d o Des s au , s twierd ził, że to jed n a wielk a b zd u ra i k azał mi p rzen ieś ć s ię n a in ży n ierię b u d o wlan ą n a p o litech n ik ę w Berlin ie. Lu cien wy ch wy cił w o s tatn im zd an iu n u tę g łęb o k ieg o żalu . Po czu ł d la Niemca s zczere ws p ó łczu cie i p o d ziw. – Gro p iu s to g en iu s z – p o wied ział d o majo ra. – Nawet k ró tk a n au k a u n ieg o mu s iała b y ć fas cy n u jący m d o ś wiad czen iem. Szk o d a, że mu s iał o p u ś cić Niemcy . – Fü h rer ma in n e p o g ląd y n a arch itek tu rę. Uważa, że Gro p iu s i jeg o id ee s ą wy wro to we. Lu cien ju ż ch ciał p o wied zieć, że p o g ląd y Fü h rera s ą id io ty czn e, ale u g ry zł s ię w języ k . Herzo g mo że i b y ł k ied y ś arch itek tem mo d ern is tą, ale teraz jes t n iemieck im o ficerem. Decy zja o wy s łan iu k o g o ś d o o b o zu zajmu je mu n ajwy żej k ilk a s ek u n d . – Tak , s zk o d a jed n ak , że mu s iał wy jech ać d o Stan ó w – wy k rztu s ił wres zcie. – J ak i b y ł? – Och , b ard zo s u ro wy i p ed an ty czn y . Ale miał o g ro mn ą wizję i jes zcze więk s zy talen t. Wid ział p an k ied y ś fab ry k ę Fag u s ? Lu cien miał o ch o tę o p o wied zieć Herzo g o wi ze s zczeg ó łami o s wo jej p ielg rzy mce d o Niemiec, p o d czas k tó rej o b ejrzał ws zy s tk ie s ły n n e b u d y n k i p rek u rs o ró w n iemieck ieg o mo d ern izmu . Zd jęcia wielu z ty ch o b iek tó w trzy mał o b o k s wo jeg o s to łu k reś lars k ieg o i czerp ał z n ich in s p irację d o s wo jej p racy . – W latach trzy d zies ty ch s p ęd ziłem w Niemczech d wa mies iące, p o d ró żu jąc i o g ląd ając ró żn e b u d y n k i. Uważam, że fab ry k a Fag u s Gro p iu s a to arcy d zieło . Przewy żs za n awet s ied zib ę Bau h au s u , k tó rą ró wn ież u d ało mi s ię o d wied zić. Herzo g u ś miech n ął s ię s zero k o . Po d n ió s ł z b o czn eg o s to lik a s wo ją czap k ę i ręk awiczk i, wło ży ł je i ru s zy ł wo ln o w k ieru n k u d rzwi. – Nie mo g ę s ię d o czek ać p ań s k ieg o p ro jek tu d la mo n s ieu r M an eta. Kto wie, mo że b ęd zie to d ru g a fab ry k a Fag u s ? – p o wied ział z ręk ą n a k lamce. Lu cien u ś miech n ął s ię i p o trząs n ął g ło wą. – Nig d y n ie u d a mi s ię s two rzy ć czeg o ś tak d o b reg o . Ale zap ewn iam p an a, że wy my ś lę co ś n ieb an aln eg o .
– Rzes za b ęd zie z p an a d u mn a – o d rzek ł Herzo g .
7
L
u cien s zy b k o o d k ry ł cen ę, k tó rą trzeb a b y ło zap łacić za te d wan aś cie ty s ięcy
fran k ó w, zlecen ie n a fab ry k ę i d res zcz związan y z p ro jek to wan iem k ry jó wk i w mies zk an iu M an eta. By ło n ią ży cie w ciąg ły m s trach u . Zatrzy my wał s ię ju ż p rzy trzecim z k o lei s k lep ie, żeb y s p rawd zić, czy n ik t g o n ie ś led zi. M an et n aleg ał, żeb y s ię s p o tk ali. Lu cien u ważał, że n ie ma tak iej p o trzeb y ; p rzek azał milio n ero wi ry s u n k i k o lu mn y i n ie ch ciał mieć z tą s p rawą ju ż więcej n ic ws p ó ln eg o . Ale M an et u p arł s ię, że arch itek t p o win ien zo b aczy ć s k o ń czo n e d zieło . Lu cien wy jrzał zza k o lejn y ch d rzwi s k lep o wy ch n a ru e Eu ler, zaled wie p rzeczn icę o d k amien icy M an eta, i zn alazł s ię twarzą w twarz z trzema u ś miech n ięty mi żo łn ierzami w n iemieck ich mu n d u rach . – Bard zo p rzep ras zam, mo n s ieu r. Czy mó g łb y n am p an ws k azać d ro g ę d o No tre Dame? Zu p ełn ie s ię zg u b iliś my – p o wied ział jed en z n ich , p rzy s to jn y ch ło p ak o jas n y ch wło s ach . J eg o k o led zy wy b u ch n ęli ś miech em i b ezrad n ie ro zło ży li ręce. Lu cien zd awał s o b ie s p rawę, że n a jeg o twarzy malu je s ię właś n ie wy raz s k rajn eg o p rzerażen ia, ale Niemcy zd awali s ię wcale n ie zwracać n a to u wag i. Ok u p acja s p rawiła, że d o Pary ża zjeżd żały w celach tu ry s ty czn y ch au to b u s y p ełn e żo łn ierzy . Ob wies zen i ap aratami i p rzewo d n ik ami zwied zali ws zy s tk ie d o s tęp n e atrak cje: ws p in ali s ię n a wieżę Eiffla i o d wied zali Gró b Niezn an eg o Żo łn ierza, s k ąd k ażd y mu s iał wró cić z o b o wiązk o wy m zd jęciem. Po ty m g d y Hitler o d b y ł d wu g o d zin n ą wy cieczk ę p o mieś cie zaraz p o zawies zen iu b ro n i, d o wó d ztwo zach ęcało , żeb y k ażd y n iemieck i żo łn ierz o d wied ził Pary ż. Z jed n ej s tro n y ws zy s tk ie te wy cieczk i b y ły s wo jeg o ro d zaju h o łd em u zn an ia s k ład an y m k u ltu rze fran cu s k iej – Niemcy n ie mo g ły p o s zczy cić s ię p o d o b n y m miejs cem. Nawet Berlin wy p ad ał b lad o w p o ró wn an iu z M ias tem Świateł. Trzeb a b y ło jed n ak b ard zo u ważać, g d y Niemcy p y tali o d ro g ę. Ws k azan ie złeg o k ieru n k u mo g ło s k o ń czy ć s ię trag iczn ie, g d y wp ad ło s ię n a n ich p o n o wn ie. Dzieciak i i o s o b y s tars ze n o to ry czn ie wp ro wad zały żo łn ierzy w b łąd (d o teg o s to p n ia, że s tało s ię to lo k aln y m żartem), ale więk s zo ś ć mies zk ań có w Pary ża ch o wała n a ch wilę n ien awiś ć d o k ies zen i
i ws k azy wała Niemco m d ro g ę tak s amo , jak ws zy s tk im in n y m. Lu cien zwalczy ł w s o b ie n aras tającą p an iczn ą ch ęć rzu cen ia s ię d o u cieczk i. Przełk n ął g ło ś n o ś lin ę i u ś miech n ął s ię. – Oczy wiś cie, p an o wie. M u s icie p ó jś ć wzd łu ż tej u licy d o av en u e M arceau , s k ręcić w lewo i iś ć p ro s to tak d łu g o , aż d o jd ziecie d o Sek wan y . Po tem trzeb a zn ó w s k ręcić w lewo i iś ć wzd łu ż rzek i p rzez jak ieś p iętn aś cie min u t, i d o jd ziecie d o No tre Dame. Kated ra jes t p o ło żo n a n a małej wy s p ie n a Sek wan ie. Niemiec o ru d o b rązo wy ch wło s ach zan o to wał d ro g ę w mały m n o tatn ik u . Blo n d y n p o wtó rzy ł tras ę jes zcze raz, żeb y u p ewn ić s ię, że ws zy s tk o d o b rze zro zu miał. – Bard zo p an u d zięk u jemy , mo n s ieu r. M acie p rzep ięk n e mias to . – M iłeg o zwied zan ia. Przy p o min am, że mamy ró wn ież n ajwięk s zy wy b ó r s p ro ś n y ch p o cztó wek w Eu ro p ie. Żo łn ierze p ars k n ęli ś miech em, p o mach ali mu i ru s zy li p rzed s ieb ie. Lu cien n ie ru s zał s ię z miejs ca, d o p ó k i n ie zn ik li mu z o czu . Op arł s ię o ś cian ę b u d y n k u i s ięg n ął d o k ies zen i mary n ark i p o p ap iero s y . Czy to mo żliwe, żeb y g es tap o wcy ś led zili g o w p rzeb ran iu żo łn ierzy Weh rmach tu ? Ręce mu s ię trzęs ły , ale zd o łał zap alić p ap iero s a i zaciąg n ąć s ię k ilk a razy , p o czy m wy rzu cił n ied o p ałek d o ry n s zto k a. Od czek ał k o lejn e p ięć min u t, zan im zd ecy d o wał s ię wres zcie wejś ć d o b u d y n k u . Sk in ął g ło wą k o n s jerżce, k tó ra u d awała, że g o n ie wid zi, i zaczął ws p in ać s ię p o s ch o d ach . Wied ział, że Ges tap o mo że czek ać n a n ieg o w mies zk an iu . Będ ą g o to rtu ro wać, a p o tem zab iją i n ie b ęd zie miał n awet s zan s y n acies zy ć s ię zaro b io n y mi p ien ięd zmi. Zd ąży ł wy d ać zaled wie s ied ems et z d wu n as tu ty s ięcy fran k ó w, k u p u jąc n a czarn y m ry n k u jajk a i tro ch ę p rawd ziweg o win a. Na k ażd y m p ó łp iętrze miał o ch o tę o d wró cić s ię i zb iec n a d ó ł, mimo to p iął s ię co raz wy żej. Nie mó g ł o d p ęd zić my ś li, że b u d o wa k ry jó wk i trwała b ard zo k ró tk o – rap tem k ilk a d n i. Wy d awało mu s ię to n iemo żliwe. A mo że b y ła to p u łap k a? Do k o ń czen ie ry s u n k ó w k o lu mn y zajęło mu k ilk a g o d zin , a p o tem zaczął p raco wać n ad fab ry k ą. Cies zy ł s ię, że mó g ł zn ó w p ro jek to wać: k ażd a min u ta k reś len ia, k ażd y d etal, k ażd y k o lejn y p o my s ł n a fro n to wą elewację b u d y n k u s p rawiały mu n iezwy k łą rad o ś ć. Zd ecy d o wał s ię n a d u że o k n a d ach o we, k tó re zap ewn ią ś wiatło w h ali p ro d u k cy jn ej, o raz n a trzy wy s o k ie, d wu p iętro we wejś cia d la ro b o tn ik ó w. M u s iał teraz jes zcze ty lk o n ary s o wać wid o k p ers p ek ty wiczn y całeg o o b iek tu , n a k tó ry m b ęd zie wid ać fab ry k ę jak b y z lo tu p tak a. Do p o n ied ziałk u
p o win ien s k o ń czy ć ws zy s tk ie ry s u n k i. Nie mó g ł s ię d o czek ać ch wili, g d y p o k aże je wres zcie n a wto rk o wy m s p o tk an iu . Herzo g b ęd zie p o d wrażen iem. Niemcy d ali mu ty d zień n a zro b ien ie p ro jek tu . Gd y b y k to k o lwiek in n y zap ro p o n o wał mu tak i termin , wy s łałb y g o d o d iab ła. Lu cien miał jed n ak ś wiad o mo ś ć, że ty m razem k lien t mo że g o w k ażd ej ch wili ro zs trzelać, więc n ie p ro tes to wał. Nie p ro tes to wał ró wn ież p rzeciwk o n is k iemu wy n ag ro d zen iu – miał d o s tać za fab ry k ę ty lk o trzy ty s iące fran k ó w. Liczy ło s ię d la n ieg o to , że miał s zan s ę zap ro jek to wać n ap rawd ę d o b ry b u d y n ek . Nie zamierzał jej zap rzep aś cić. Po d s zed ł d o d rzwi mies zk an ia i zap u k ał cich o , n ie ch cąc zwracać n iep o trzeb n ie u wag i s ąs iad ó w. Otwo rzy ł mu ro zp ro mien io n y M an et. – Niech p an wejd zie, Lu cien . Pro s zę o b ejrzeć s wo je d zieło – p o wied ział tak g ło ś n o , że arch itek t aż s ię s k u lił. Rzu ciws zy za s ieb ie n erwo we s p o jrzen ie, Lu cien wś lizn ął s ię d o ś ro d k a i p o s zed ł za M an etem d o s alo n u . Na p o czątk u zd ziwił s ię, że ws zy s tk o wy g ląd a tak s amo , jak p rzed ty g o d n iem, g d y wid ział mies zk an ie p o raz p ierws zy . Po tem d o tarło d o n ieg o , że to d o b ry zn ak . Wy d awało s ię, jak b y n ik t n iczeg o tu n ie ro b ił. Ru s zy ł w k ieru n k u k o lu mn y , ale zatrzy mał s ię jak ieś trzy metry p rzed n ią, żeb y zo b aczy ć, czy u d a mu s ię d o s trzec co ś p o d ejrzan eg o . Ok rąży ł k o lu mn ę, wy p atru jąc jak ich k o lwiek ry s ó w, ale ws zy s tk o wy g ląd ało zu p ełn ie n o rmaln ie. Po d s zed ł n a o k o ło metr i wciąż n ie b y ł w s tan ie wy p atrzeć żad n ej s zczelin y . Wres zcie, z n o s em n iemal p rzy s amej k o lu mn ie, o b ejrzał d o k ład n ie cały trzo n , s zu k ając jak ieg o k o lwiek d ro b iazg u , k tó ry zd rad ziłb y lo k alizację k ry jó wk i. Z o g ro mn y m tru d em zd o łał d o s trzec ry s ę p io n o wej k rawęd zi d rzwi, u k ry tą w jed n y m z wy żło b ień k o lu mn y . Zd arzało mu s ię p rzed wo jn ą d o ś ć częs to p ro jek to wać meb le n a wy miar i wid ział ju ż n ap rawd ę p recy zy jn ą ro b o tę, ale to , co miał teraz p rzed s o b ą, b y ło p o p ro s tu zd u miewające. Ślad y łączeń b y ły cien k ie jak ży letk a, n iemal n iewid o czn e g o ły m o k iem. Tak ą d o k ład n o ś ć s p o ty k ało s ię ch y b a ty lk o p rzy p ro d u k cji wy s o k iej jak o ś ci częś ci d o mas zy n . Dla jes zcze więk s zeg o b ezp ieczeń s twa d rzwi d o s k ry tk i u mies zczo n o n a k o lu mn ie o d s tro n y ś cian y , żeb y b y ły jes zcze mn iej wid o czn e. Lu cien s tu k n ął mo cn o d wo ma p alcami w p rawą k rawęd ź d rzwi, mn iej więcej trzy metry n ad p o d ło g ą. Wy s o k ie d rzwiczk i o d s k o czy ły , o d s łan iając p u s tą p rzes trzeń wewn ątrz k o lu mn y . Ws zed ł d o ś ro d k a i p o ciąg n ął za mo s iężn y u ch wy t, zamy k ając s ię w k ry jó wce. Oto czy ła g o k o mp letn a ciemn o ś ć. Ro zejrzał s ię d o o k o ła, u p ewn iając s ię, że s zczelin y n ie wp u s zczają d o wewn ątrz żad n eg o ś wiatła, p o czy m p rzy k u cn ął i o d s zu k ał ręk ą n iewielk i s k o b el zamo co wan y u d o łu d rzwi. Zamk n ął g o i p rzejech ał
ręk ą w g ó rę wzd łu ż k rawęd zi, p ró b u jąc wy czu ć k o lejn e s k o b le, ro zmies zczo n e co p ó ł metra. Gd y zamk n ął ws zy s tk ie p ięć, wy k rzy k n ął: – M o n s ieu r M an et, p ro s zę walić we d rzwi ze ws zy s tk ich s ił. Przemy s ło wiec wziął ro zb ieg i h u k n ął w k o lu mn ę cały m ciałem. Co fn ął s ię i p o wtó rzy ł u d erzen ie jes zcze d wa razy . Przez cały czas Lu cien trzy mał ręk ę n a d rzwiach – n awet n ie d rg n ęły . Po d s tawa k o lu mn y ró wn ież n ie ru s zy ła s ię z miejs ca. Ro b o tn icy d o b rze p rzy mo co wali ją d o p o d ło g i. – J es zcze k ilk a razy – zawo łał Lu cien . M an et co fn ął s ię cztery metry i n atarł n a k o lu mn ę jak wś ciek ły b y k . By ł ju ż tro ch ę zmęczo n y i zaczy n ało b rak o wać mu o d d ech u , ale trzy k ro tn ie p o wtó rzy ł atak . – Wy s tarczy , mo n s ieu r, wy ch o d zę. J u ż n a zewn ątrz Lu cien o b s zed ł k o lu mn ę jes zcze raz, g ład ząc d ło n ią mis tern e d rewn ian e żło b ien ia. Pro mien iał d u mą. Uczu cie n iezwy k łej eu fo rii wró ciło p o raz k o lejn y . – Po trafi p an d o trzy my wać o b ietn ic, mo n s ieu r M an et. Ro b o tn icy s p is ali s ię d o s k o n ale. – Cies zę s ię, że jes t p an zad o wo lo n y . M o i lu d zie s ą b ard zo zd o ln i, ale n ie mają p ań s k iej wy o b raźn i. Zro b ili p o p ro s tu to , co p an n ary s o wał. – J es tem p o d wrażen iem, że u d ało im s ię wy k o n ać p racę tak s taran n ie w tak k ró tk im czas ie. – Po p ro s iłem ich , b y p rzy g o to wali ró wn ież d ru g ą k o lu mn ę, n a wy p ad ek g d y b y m mu s iał u g o ś cić tu więcej n iż jed n ą o s o b ę – o d rzek ł M an et. Lu cien n aty ch mias t p o d s zed ł, żeb y o b ejrzeć d ru g ą k o lu mn ę. Ro b o ta b y ła ró wn ie p recy zy jn a. – J es tem p o d jes zcze więk s zy m wrażen iem – p o wied ział z u ś miech em. – Sp ry tn y p o my s ł, mo n s ieu r. – M an et p o k lep ał g o p o ramien iu . – Po d waru n k iem, że p ań s k i g o ś ć n ie zaczn ie p an ik o wać i b ęd zie tam s ied zieć cich o – o d p arł Lu cien , wied ząc, że n awet n ajb ard ziej g en ialn y p ro jek t n ie s p rawd zi s ię, g d y o s o b ie, k tó ra b ęd zie z n ieg o k o rzy s tać, p u s zczą n erwy . – Wn ętrza k o lu mn y n ie d a s ię wy cis zy ć. – Ob awiam s ię, że n a to an i p an , an i ja n ie mamy ju ż żad n eg o wp ły wu . – Przy g o to wałem ws zy s tk o n a wto rk o we s p o tk an ie. – Lu cien p o s tan o wił zmien ić temat n a b ard ziej p rzy jemn y . – M ajo r Herzo g n ie mo że s ię ju ż d o czek ać. Dzwo n ił wczo raj, żeb y zap y tać, jak
p an u id zie. – J es tem p ewien , że b ęd zie p an b ard zo zad o wo lo n y … M ajo r ró wn ież – p o wied ział Lu cien . – Pro jek t jes t n iezwy k le fu n k cjo n aln y … – Wid zimy s ię zatem we wto rek o d ziewiątej, tak ? – M an et ru s zy ł w k ieru n k u d rzwi i d ał arch itek to wi zn ak , żeb y wy s zed ł p ierws zy . Nie ch cieli, b y wid zian o ich p rzy mies zk an iu razem. Lu cien n ie b y ł zły , że M an et n ie d ał mu d o k o ń czy ć. M ilio n er zap ewn e n ieraz p raco wał ju ż z arch itek tami i wied ział, że g d y raz p o zwo liło s ię im mó wić o p racy , n ie s p o s ó b b y ło im p o tem p rzerwać. W miarę jak Lu cien s ch o d ził p o s ch o d ach , d u ma, k tó rą czu ł w mies zk an iu , u s tęp o wała co raz b ard ziej miejs ca s trach o wi. Gd y d o tarł d o d rzwi fro n to wy ch , b y ł tak p rzerażo n y , że b ał s ię wy jś ć n a u licę. Przed d o mem mó g ł p rzecież czek ać n a n ieg o czarn y citro ën Ges tap o . Stał b ez ru ch u jak ieś d wie min u ty , p o czy m wziął g łęb o k i o d d ech i p o wo li o two rzy ł d rzwi. Ro zejrzał s ię n a lewo i p rawo , wy s zed ł n a ch o d n ik i ru s zy ł s zy b k im k ro k iem wzd łu ż ru e Galilée. M iał o ch o tę rzu cić s ię b ieg iem, ale p rzy p o mn iał s o b ie Ży d a w n ieb ies k im g arn itu rze i d o s zed ł d o wn io s k u , że ch y b a n ie warto s ię s p ies zy ć.
8
M
iałeś rację, s k ry tk a jes t g en ialn a.
M en d el J an u s k i o two rzy ł d rzwi k o lu mn y i ws zed ł d o ś ro d k a. Zatrzas n ął p an el i p o p aru ch wilach wy s zed ł z p o wro tem n a zewn ątrz. – Ta ciemn o ś ć b ard zo u s p o k aja – p o wied ział, p o d ch o d ząc d o M an eta. – Czy temu two jemu arch itek to wi mo żn a u fać? – Ab s o lu tn ie, p rzy jacielu . W jeg o ręk ach jes teś zu p ełn ie b ezp ieczn y . – Ob y . M am ju ż d o ś ć u ciek an ia, Au g u s te. Są tak ie d n i, k ied y zas tan awiam s ię, czy n ie p ó jś ć p o p ro s tu n a Ges tap o , p o wied zieć im, g d zie s ą p ien iąd ze, i d ać s ię zab ić. M an et ro ześ miał s ię. Zn ał M en d la J an u s k ieg o o d p rawie d wu d zies tu lat i wied ział, że n ie jes t czło wiek iem, k tó ry łatwo s ię p o d d aje. Nig d y n ie o d d ałb y s ię d o b ro wo ln ie w ręce n azis tó w, a ju ż n a p ewn o n ie p o zwo liłb y im tk n ąć s wo ich p ien ięd zy . Każd y g ro s z s wej o g ro mn ej fo rtu n y p rzezn aczał n a to , b y k u p ić wo ln o ś ć s wo im b racio m – n ie ty k o we Fran cji, ale w całej Eu ro p ie. Od k o ń ca lat trzy d zies ty ch two rzy ł n a Stary m Ko n ty n en cie całą s iatk ę k o n tak tó w i ws p ó łp raco wn ik ó w, k tó rzy p o mag ali Ży d o m zd o b y wać n iezb ęd n e p ap iery i wizy , p o zwalające n a u cieczk ę d o Po rtu g alii, Tu rcji czy k rajó w Amery k i Po łu d n io wej – miejs c, g d zie n ajłatwiej b y ło p rzek u p ić o ficjeli. Pien iąd ze n ieraz p o trafiły o calić k o mu ś ży cie, a M en d el g o tó w b y ł wy d ać ty le, ile b y ło trzeb a. J es zcze p rzed d wo ma laty d zięk i jeg o p o mo cy rato wały s ię całe ro d zin y . M an et wied ział też o s ześ ćd zies ięciu Ży d ach , k tó ry m J an u s k i zo rg an izo wał o s tatn io p rzewó z d o Tu rcji, a s tamtąd tran s p o rt s tatk iem d o Wen ezu eli. Ch o ć p rzy jaciele o s trzeg ali g o , że s am mu s i u ciek ać z Fran cji, M en d el p o s tan o wił zo s tać w k raju i zn alazł s ię w p u łap ce. Ges tap o z k ażd y m d n iem co raz b ard ziej d ep tało mu p o p iętach . M an et zn ał jed n ak jeg o d etermin ację: wied ział, że n awet jeś li u d a mu s ię wy d o s tać za g ran icę, n ie s p o czn ie, d o p ó k i n ie p o mo że ws zy s tk im, k tó ry m zd o ła. – Ch y b a żartu jes z. Pręd zej ch y b a s am p ó jd ę d o Niemcó w i s ię p rzy zn am. J an u s k i u ś miech n ął s ię. – Do b ry z cieb ie czło wiek , M an et. Kied y więk s zo ś ć fran cu s k ich p rzed s ięb io rcó w
o d wró ciła s ię o d Ży d ó w, ty n ie wah ałeś s ię n arażać s ieb ie i s wo jej ro d zin y , żeb y n am p o mó c. – Każd y ch rześ cijan in zro b iłb y to s amo . – I k to tu żartu je? Wies z, n ig d y n ie u fałem g o jo m. Uś miech ają s ię d o cieb ie, ale wy s tarczy ty lk o , że s ię o d wró cis z i zaraz n azwą cię p iep rzo n y m Ży d em. Ro b ią z n ami in teres y , ale p o za ty m n ie ch cą mieć z n ami n ic ws p ó ln eg o . Czy k to k o lwiek p o za to b ą zap ro s ił mn ie k ied y ś n a week en d p o za mias to ? Nie. Fran cja mo że i b y ła p ierws zy m k rajem w Eu ro p ie, k tó ry p rzy zn ał Ży d o m p ełn e p rawa o b y watels k ie, ale n ad al ro i s ię tu o d an ty s emitó w. Ch y b a zg łu p iałem, g d y s ąd ziłem, że lu d zie wres zcie n as zaak cep to wali. – J a my ś lę in aczej. – Dlateg o , że jes teś p rawd ziwy m ch rześ cijań s k im d żen telmen em. Ale jes teś też g łu p cem, jeś li u ważas z, że in n i my ś lą tak s amo , jak ty . M an et s twierd ził ze s mu tk iem, że jeg o p rzy jaciel b ard zo s ię zmien ił. Pamiętał g o jak o wy s o k ieg o , wy two rn eg o mężczy zn ę o b y s try ch , n ieb ies k ich o czach i ch ary zmaty czn ej o s o b o wo ś ci. Teraz wo d ził d o o k o ła wzro k iem p rzy g as zo n y m i p o zb awio n y m ży cia. M iał zap ad n iętą twarz, a jeg o wło s y – jes zcze n ied awn o s zp ak o wate – s tały s ię zu p ełn ie b iałe. J an u s k i, wy raźn ie p rzy g arb io n y , p o d s zed ł zn o wu d o k o lu mn y i p rzejech ał p alcami p o d rewn ian y ch żło b ien iach . Gład k o ś ć materiału s p rawiała mu wid o czn ą p rzy jemn o ś ć. – Wies z, ś n ił mi s ię wczo raj mó j o jciec – p o wied ział jak b y w ro ztarg n ien iu . – Pierws zy raz o d wielu lat. – Pamiętam two jeg o o jca. Nig d y n ie s p o tk ałem b ard ziej p raco witeg o czło wiek a, k tó ry b y łb y tak o d d an y s wo jej ro d zin ie. A zaczy n ał, n ie mając k o mp letn ie n ic. – M iał n awet mn iej n iż n ic. Ocalał z p o g ro mó w w Ro s ji w 1 8 8 1 ro k u . Zb ierał zło m p o o s iemn aś cie g o d zin d zien n ie i s p rzed awał g o p o tem za ś mies zn e p ien iąd ze. Ciu łał i ciu łał, aż wres zcie zo s tał właś cicielem n ajwięk s zeg o s k u p u zło mu w Pary żu . A p o tem o two rzy ł włas n ą h u tę. – Najlep s zą w całej Fran cji. – Po ty m, jak u d ało n am s ię o d n ieś ć s u k ces , my ś leliś my , że jes teś my w jak iś s p o s ó b lep s i o d Ży d ó w, k tó rzy p rzy jech ali d o Fran cji p ó źn iej. Ale to b y ły ty lk o mrzo n k i, Au g u s te. Wciąż b y liś my ty lk o imig ran tami, w n iczy m n ie ró żn iliś my s ię o d ty ch , k tó rzy p rzy b y li ch o ćb y wczo raj. Kied y Niemcy zaczęli u rząd zać o b ławy , Ży d ó w wy s łan o d o Dran cy w p ierws zej k o lejn o ś ci. Nik t n ie p atrzy ł n a to , o d jak d awn a mies zk ają w k raju , czy ile mają p ien ięd zy .
M an et p amiętał d zień , w k tó ry m p o zn ał J an u s k ieg o . By ło to w latach d wu d zies ty ch , g d y o g ło s ił p rzetarg n a d o s tawy s tali d o s wo jej fab ry k i s iln ik ó w. Każd y z o feren tó w mu s iał p o k azać M an eto wi s wo je zak ład y i u d o wo d n ić, że b ęd zie w s tan ie wy wiązać s ię z waru n k ó w k o n trak tu . J an u s k i o s o b iś cie o p ro wad ził M an eta p o s wo jej h u cie, p o k azu jąc mu cały n o wo czes n y s p rzęt i tłu macząc wy d ajn o ś ć p o s zczeg ó ln y ch elemen tó w p ro ces u . M an eta jed n ak n ajb ard ziej zas k o czy ło to , że M en d el wy d awał s ię zn ać k ażd eg o z s etek mijan y ch p raco wn ik ó w. Zn ał n ie ty lk o ich imio n a, ale in teres o wał s ię ich ży ciem – wied ział o ch o ro b ie czy jejś żo n y , p y tał, jak u d ał s ię wy s tęp d zieck a alb o czy u d ało s ię k o mu ś złap ać w week en d ry b ę. J ed n emu z ro b o tn ik ó w d ał n awet fran k a w p rezen cie d la s y n a, b o wied ział, że ch ło p iec wk ró tce o b ch o d zi u ro d zin y . Kied y p rzech o d ził, ws zy s cy s ię u ś miech ali. Rzeczy wiś cie cies zy li s ię, że g o wid zą. M an et u ważał zaws ze, że jes t n iezły m s zefem, ale mu s iał p rzy zn ać, że o s wo ich lu d ziach wied ział n iewiele. Relacje, jak ie J an u s k i miał ze s wo imi p raco wn ik ami, zro b iły n a n im więk s ze wrażen ie n iż s ama h u ta. M en d el o s tateczn ie wy g rał p rzetarg i o d tamtej p o ry zap ewn iał jeg o zak ład o m s amo ch o d o wy m całą p o trzeb n ą s tal. Zn ajo mi częs to o d rad zali mu in teres y z Ży d ami, twierd ząc, że to zło d zieje i o s zu ś ci, ale M an et s zy b k o p rzek o n ał s ię, że mo że mieć d o J an u s k ieg o p ełn e zau fan ie. By ł jeg o n ajlep s zy m i n ajb ard ziej s o lid n y m d o s tawcą. Czło wiek iem h o n o ru . – M en d el, zo s tan ies z tu taj co n ajmn iej mies iąc. Ale p o tem b ęd ziemy mu s ieli cię g d zieś p rzen ieś ć. Nieb ezp ieczn ie jes t p rzeb y wać zb y t d łu g o w jed n y m miejs cu . – Przy zwy czaiłem s ię ju ż. Co ch wila mn ie g d zieś p rzen o s zą – o d p o wied ział ze ś miech em. – Gd y n ad arzy s ię o d p o wied n i mo men t i g d y u d a s ię załatwić ws zy s tk ie s p rawy fin an s o we, p rzerzu cę cię d o His zp an ii, a p o tem d o Po rtu g alii – ciąg n ął M an et. – A p o tem d o Stan ó w. Trzeb a im p o wied zieć, co tu s ię d zieje. – Do Stan ó w. Na razie jed n ak n ie mo żemy ry zy k o wać p rzewiezien ia cię p rzez g ran icę. M ó j k o n tak t w Ges tap o mó wi, że zab ijają lu d zi n a p rawo i lewo , żeb y cię zn aleźć. Pamiętas z Delig n y ’eg o ? – M y ś lałem, że u d ało mu s ię u ciec. Zg arn ęli g o ? – Nie wiem, czy co ś z n ieg o wy d u s ili. Pręd zej czy p ó źn iej d o trą d o k o g o ś z mo ich lu d zi. Ch ciałb y m wierzy ć, że s ię n ie złamią, ale ci d ran ie z Ges tap o s ą zd o ln i d o tak ich rzeczy , że n awet n ajtward s i zaczy n ają mó wić. Ży jemy w czas ach , k ied y lu d zie n ie ch cą zd rad zać in n y ch , ale częs to n ie mają in n eg o wy b o ru . – Bied n y Delig n y . Ws zy s tk o p rzeze mn ie. To n ie w p o rząd k u , Au g u s te.
M an et p o s tan o wił zmien ić temat. – M u s is z s ied zieć tu cich o jak my s z p o d mio tłą. I p o d żad n y m p o zo rem n ie zb liżaj s ię d o o k ien , n awet jeś li s ą zas ło n ięte. Wy d aje n am s ię, że b ęd zies z tu b ezp ieczn y , ale zaws ze mo g ą s ię jak o ś d o wied zieć. Ws zęd zie s ą s zp icle. – Cich o jak my s z. – J ed zen ie b ęd ziemy ci d o s tarczać co trzy d n i win d ą k u ch en n ą. – No có ż – wes tch n ął J an u s k i i ro zejrzał s ię wo k ó ł. – W p o ró wn an iu z b eczk ą p o win ie w tamtej p iwn iczce two je mies zk an ie to s zczy t lu k s u s u . – Tak mi s ię zd awało , że wy czu wam o d cieb ie Pin o t No ir – p o wied ział M an et, k lep iąc p rzy jaciela p o ramien iu .
9
C
ó ż za cu d o wn a n ies p o d zian k a, mó j d ro g i. M u s iały k o s zto wać cię fo rtu n ę.
Lu cien u ś miech n ął s ię z zad o wo len iem, p atrząc, jak Ad ele p rzy s u wa s zn u r p ereł d o ś wieczk i, b y lep iej im s ię p rzy jrzeć. Wied ział, że zd arzało jej s ię ju ż d o s tawać o d mężczy zn imitacje zamias t p rawd ziwy ch p ereł, i cies zy ł s ię, że mo że o fiaro wać jej au ten ty czn y n as zy jn ik . – Prawd ziwa jak o ś ć zaws ze k o s ztu je, ale tak a k o b ieta jak ty zas łu g u je n a to , co n ajlep s ze – o d p arł. Prawd ę mó wiąc, k u p ił p erły p rak ty czn ie za b ezcen . Zn ajo my p o wied ział mu o p ewn y m h o mo s ek s u aliś cie, k tó ry ro zp aczliwie ch ciał s p rzed ać ws zy s tk ie ro d zin n e k lejn o ty , g d y ż lad a d zień s p o d ziewał s ię wy wiezien ia d o Dran cy . – Są p rzep ięk n e, Lu cien . – Ad ele zawies iła p erły n a s mu k łej s zy i. Arch itek t s p o jrzał n a n ią z u ś miech em. J eg o ży cie to warzy s k ie wres zcie wró ciło d o n o rmy . Po d czas g d y lu d zie n a zewn ątrz mu s ieli zad o wo lić s ię o g ry zk ami i k awą z żo łęd zi, La Ch at Ro u x o fero wało wy b ó r s ześ ciu ro d zajó w ry b i o s try g , bouillabaisse, k ró lik a, k u rczak a, s ałatk ę o wo co wą, a n awet an an as a w kirschu. „Ws p an iale jes t mieć p ien iąd ze” – p o my ś lał Lu cien i zerk n ął n a Ad ele. Nas zy jn ik zn ak o micie p as o wał d o jej czarn ej s u k ien k i i p ięk n y ch , zło ty ch wło s ó w. Po ch leb iało mu , że in n i mężczy źn i w La Ch at Ro u x rzu cają n a Ad ele u k rad k o we s p o jrzen ia. M iał ś wiad o mo ś ć, że za k ilk a ch wil b ęd ą k o ch ali s ię n amiętn ie w jej mies zk an iu , s ącząc d ro g ieg o s zamp an a, k tó reg o k u p ił s p ecjaln ie n a tę o k azję. Ad ele ró wn ież zd awała s o b ie s p rawę, że o taczający ich lu d zie p atrzą n a n ią z zazd ro ś cią i p o d ziwem. Delik atn ie p o g ład ziła p erły . – Ro zp ies zczas z mn ie. Nas zy jn ik , k o lacja… Zas łu ży łeś n a n ag ro d ę – s zep n ęła k u s ząco , s p o g ląd ając ch ab ro wy mi o czami w k ieru n k u d rzwi, p o czy m zaczęła n ag le mach ać ręk ą n iczy m p o d ek s cy to wan a n as to latk a. – Och , s p ó jrz, to Su zy – rzu ciła d o Lu cien a. – Witaj, k o ch an a! – zawo łała p rzez całą s alę. – M u s is z k o n ieczn ie p rzy jś ć w ty m ty g o d n iu d o mo jeg o s alo n u . Nig d y ci n ie wy b aczę, jeś li zn o wu o d wo łas z wizy tę. Lu cien o b ejrzał s ię i d o s trzeg ł ak to rk ę Su zy So lid o r, s ied zącą p rzy s to lik u
z k ilk o ma o s o b ami. Un io s ła k ielis zek w s tro n ę Ad ele i u ś miech n ęła s ię. Arch itek t wid y wał ju ż w res tau racji in n e s ławn e o s o b is to ś ci. Ci, k tó rzy n ie u ciek li z k raju w 1 9 4 0 ro k u , zo s tali w Pary żu i k o n ty n u o wali s wo ją k arierę. Ko jarzy ł ty ch b ard ziej zn an y ch , jak M au rice Ch ev alier czy Sach a Gu itry , jak ró wn ież n o we, o b iecu jące g wiazd y , jak Ed ith Piaf i Yv es M o n tan d . Wielu miało im za złe, że ży li tak , jak g d y b y wo jn y wcale n ie b y ło . Ad ele b y ła b ard zo d u mn a ze s wo ich zn ajo mo ś ci z ak to rami i p o trafiła trajk o tać o n ich b ez p rzerwy . To , że wielu zn ak o mity ch arty s tó w zo s tało w mieś cie, s p rawiało jej au ten ty czn ą rad o ś ć. J ed y n ą celeb ry tk ą, k tó rej z całeg o s erca n ien awid ziła i k tó rej ch ętn ie b y s ię p o zb y ła, b y ła Co co Ch an el. Do p ro wad zało ją d o s zału , że n iek tó rzy twierd zili, iż Ch an el ma więcej talen tu i k las y o d n iej. – Su zy ch ce o b ejrzeć mo je s zk ice i mo żliwe, że p rzy p ro wad zi Simo n e Sig n o ret. Czy to n ie cu d o wn e? – wes tch n ęła z zach wy tem Ad ele. – I o b ie p o wied ziały , że z p ewn o ś cią p rzy jd ą n a mó j p o k az. Sięg n ęła p o k ielis zek i s p o jrzała wo ln o d o o k o ła, ch ło n ąc wid o k zamo żn ej k lien teli i eleg an ck ieg o wn ętrza res tau racji, jak k to ś , k to s tara s ię zap amiętać p ięk n y g ó rs k i k rajo b raz. – Ob iecałam ci, że w mo im mies zk an iu czek a n ag ro d a. Czas s ię zb ierać – p o wied ziała wres zcie, d o p ijając o s tatn ie k ro p le win a. Wy ch o d ząc, min ęli s to lik , p rzy k tó ry m s ied ziało s ześ ciu n iemieck ich o ficeró w, p o ch łan iający ch z zap ałem k ilk a o mletó w, p ieczo n eg o k u rczak a o raz k o tlety jag n ięce i p o p ijający ch ws zy s tk o o b ficie s zamp an em. Lu cien o d etch n ął z u lg ą, g d y s twierd ził, że n ie b y ło wś ró d n ich p u łk o wn ik a i majo ra, k tó ry ch p o zn ał w fab ry ce M an eta. M o g lib y zacząć s ię zas tan awiać, s k ąd k iep s k o o p łacan y arch itek t ma p ien iąd ze n a tak ą res tau rację, i n ab rać jak ich ś p o d ejrzeń . Lu cien i Ad ele s zli, n ie s p ies ząc s ię, wzd łu ż ru e M o n s ig n y . By ła p ięk n a czerwco wa n o c. Przed wo jn ą mies zk ań cy Pary ża lu b ili s p ęd zać czas , s p aceru jąc p o p ro s tu u licami mias ta i o g ląd ając wy s tawy s k lep ó w. Teraz n ie b y ło ju ż co o g ląd ać: witry n y ś wieciły p u s tk ami. Sk lep y win iars k ie wciąż wy s tawiały w o k n ach b u telk i, ale ws zy s tk ie b y ły ju ż d awn o p u s te. J ak zwy k le u lice b y ły p rak ty czn ie wy lu d n io n e, min ęli rap tem k ilk a o s ó b s p ies zący ch s ię, b y zd ąży ć d o metra p rzed g o d zin ą p o licy jn ą. Lu cien p o my ś lał, że Niemcy s p ry tn ie to wy my ś lili. Go d zin a p o licy jn a b y ła n ie ty lk o ś ro d k iem b ezp ieczeń s twa, lecz tak że fo rmą p s y ch o lo g iczn ej k o n tro li n ad mies zk ań cami mias ta, zn aczn ie p o tężn iejs zą n iż b ru taln a s iła. Lu d zie zwy czajn ie b ali s ię b y ć n a u licy p o p ó łn o cy . Lu cien wid ział n iep o k ó j n a twarzach o s ó b , k tó re ich mijały . Nie jeźd ziły żad n e s amo ch o d y . Nap o tk ali ty lk o s amo tn ą rik s zę, w k tó rej
s ied ziały d wie k o b iety . By ł to o s tatn io n ajp o p u larn iejs zy ś ro d ek tran s p o rtu w Pary żu – n ie p o trzeb o wał an i p aliwa, an i k o n ia. – M o ja p rzy jació łk a J ean n e d o s tała n ied awn o ws p an iałe fu tro , k tó re n ależało k ied y ś d o Ży d ó wk i – p o wied ziała Ad ele, d o ty k ając n as zy jn ik a. – Tak ie d o k o lan , z p rawd ziwy ch n o rek . – Ży d zi s tracili ws zy s tk o . Sły s załem, że wielu s ię u k ry wa. – Ach , mo g ą s ię ch o wać d o wo li, g d zie ty lk o ch cą – o d p arła – ale s zk o p y i tak ich zn ajd ą. To ty lk o k wes tia czas u . – Zaled wie g ars tk a zd o łała u ciec z k raju p rzed zawies zen iem b ro n i, więc p o zo s tali p ewn ie wciąż g d zieś tu s ą – ciąg n ął Lu cien . – Po d o b n o ty lk o w zes zły m mies iącu d ep o rto wan o ich k ilk a ty s ięcy . – Teraz p rzy n ajmn iej Fran cu zi mo g ą wres zcie k o n tro lo wać s wo ją włas n ą g o s p o d ark ę. Aż zło ś ć mn ie b ierze, k ied y p o my ś lę, w jak i s p o s ó b Ży d zi p rzejęli cały p rzemy s ł o d zieżo wy i włó k ien n iczy . Pars zy we ś win ie. Lu cien zd ziwił s ię, jak wiele jad u b y ło w g ło s ie Ad ele. Nie zn ał jej o d tej s tro n y , ale też n ig d y wcześ n iej n ie ro zmawiali o Ży d ach . Zd ał s o b ie s p rawę, że o k u p acja n ie ty lk o o b u d ziła we Fran cu zach n ien awiś ć d o Ży d ó w, ale tak że wy zwo liła w lu d ziach n ajg o rs ze in s ty n k ty . Tru d n e czas y s p rawiały , że k ażd y my ś lał ty lk o o s o b ie. Gru p a zwracała s ię p rzeciwk o g ru p ie, s ąs iad p rzeciw s ąs iad o wi, n awet p rzy jacio ło m n ie mo żn a ju ż b y ło u fać. Lu d zie s p rzed awali in n y ch za k awałek mas ła. – W zes zły m ty g o d n iu Is ab elle, jed n a z mo ich mo d elek , d o wied ziała s ię, że jej o jciec zo s tał ares zto wan y , b o u k ry wał Ży d a n a s try ch u s wo jeg o d o mu n a ws i n ied alek o Tro y es – ciąg n ęła Ad ele. – Wy o b rażas z s o b ie, że mo żn a tak ry zy k o wać włas n e ży cie? Lu cien s p u ś cił wzro k i s zed ł ch wilę w milczen iu . – I co s tało s ię z jej o jcem? – zap y tał wres zcie. – Bied n a Is ab elle n ie ma p o jęcia, g d zie teraz jes t an i czy w o g ó le jes zcze ży je. Ges tap o p ewn ie zamęczy g o n a ś mierć. M iała s zczęś cie, że jej n ie zg arn ęli. Tak a ład n a d ziewczy n a s k o ń czy łab y p ewn ie w jak imś b u rd elu w Po ls ce alb o jes zcze g o rzej. – Szk o d a, że g o złap ali. Ad ele zatrzy mała s ię rap to wn ie i s p o jrzała Lu cien o wi p ro s to w o czy . – Szk o d a? Głu p cy , k tó rzy p o d ejmu ją tak ie ry zy k o , zas łu g u ją n a ś mierć. – Ale to zas tan awiające, czemu lu d zie d ecy d u ją s ię n a co ś tak ieg o . – Lu cien , k o ch an ie, jes teś b ezn ad ziejn y – zaś miała s ię, czo ch rając mu wło s y .
Ru s zy li p rzed s ieb ie. Ad ele s zczeb io tała d alej, ale Lu cien ju ż jej n ie s łu ch ał. Po d n iecen ie, k tó re czu ł n a my ś l o ro zk o s zn ej n o cy , p ry s ło jak b ań k a my d lan a. M iał n ad zieję, że ch o ć n a ch wilę zap o mn i o s trach u p rzed Ges tap o , ale Ad ele ws zy s tk o p o p s u ła s wo im g ad an iem. Zn ó w o g arn ęło g o p rzerażen ie. Zaws ze u wielb iał ch o d zić p o u licach Pary ża, ale teraz n ie mó g ł p o zb y ć s ię ciąg łeg o lęk u : b ez p rzerwy o g ląd ał s ię za s ieb ie, żeb y u p ewn ić s ię, czy n ie jed zie za n im czarn y citro ën alb o czy n ie ś led zą g o g es tap o wcy w cy wiln y ch u b ran iach , g o to wi w k ażd ej ch wili g o ares zto wać. Wczo raj o mal n ie zemd lał, g d y k to ś p o d s zed ł d o n ieg o n a ru e d e Lo u v re i p o ło ży ł mu ręk ę n a ramien iu . Ok azało s ię, że b y ł to ty lk o jeg o p rzy jaciel, Dan iel J o ffre. Teraz s trach p araliżo wał g o tak b ard zo , że s zczerze wątp ił, czy zd o ła co ś z s ieb ie wy k rzes ać w łó żk u , n awet g d y b y Ad ele s tan ęła p rzed n im w s amy m n as zy jn ik u i s zp ilk ach . Z zamy ś len ia wy rwał g o wy s o k i, k o b iecy p is k . – Pro s zę, p ro s zę. Któ ż to wy s zed ł zarab iać n a u licę? – zawo łała Ad ele p o d ad res em k o b iety , k tó ra s zła w ich k ieru n k u . – Gd y cię zo b aczy łam, p o my ś lałam s o b ie d o k ład n ie to s amo , k o ch an a – o d p arła n iezn ajo ma. Lu cien p o czu ł s ię tro ch ę zd ezo rien to wan y tą wy mian ą zd ań . Od razu zau waży ł, że k o b ieta, k tó rą s p o tk ali, b y ła n iezwy k le atrak cy jn a. Zd ecy d o wan ie za ład n a n a p ro s ty tu tk ę. Stan ęli we tro je n ap rzeciw s ieb ie. – Lu cien , p o zwó l, że p rzed s tawię ci Bette Tu llard . Ws p o min ałam ci o n iej p ewn ie n ieraz. M o ja p rawa ręk a i n iezas tąp io n a p o mo c. Ch o ć ciężk o mi to p rzy zn ać, mó j d o m mo d y ro zleciałb y s ię w k ilk a g o d zin , g d y b y o d es zła z p racy . – I to wcale n ie jes t p rzes ad a, mo n s ieu r Bern ard , p ro s zę mi wierzy ć. M iło mi p an a p o zn ać. – Cała p rzy jemn o ś ć p o mo jej s tro n ie, mad emo is elle – p o wied ział Lu cien , g ap iąc s ię jak g łu p i n a ś liczn ą twarz Bette. – Nig d y n ie zap o min am p rzy s to jn eg o mężczy zn y . J eś li d o b rze p amiętam, b y ł p an n a n as zy m wio s en n y m p o k azie. – Tak … to p rawd a, b y łem – wy mamro tał. Po ch leb iało mu , że zwró cił u wag ę tak p ięk n ej k o b iety . – Po d o b ają mi s ię zwłas zcza p an a k ręco n e wło s y . Nie s ą p rzy lizan e jak u więk s zo ś ci mężczy zn .
– Bard zo d zięk u ję – o d rzek ł, n ieś miało p rzeczes u jąc wło s y . – Tak , to jed n a z jeg o wielu zalet. Lu cien p racu je jak o arch itek t, Bette. Zap ro jek to wał mo je mies zk an ie. – Ach , a więc i p rzy s to jn y , i u talen to wan y . M ies zk an ie Ad ele jes t n ap rawd ę ws p an iałe, ch o ć rzad k o mam s zan s ę p o s ied zieć tam d łu żej. Zazwy czaj Ad ele wy rzu ca mn ie za d rzwi p o p ięciu min u tach . – Bette s p o jrzała n a s zefo wą z p rzek ąs em. – Pro wad zę in teres , k o ch an a. – Nap rawd ę? Zd awało mi s ię, że ja to ro b ię. Ad ele wielo k ro tn ie ws p o min ała o Bette, ale n ig d y d o k ład n ie jej n ie o p is ała. Teraz Lu cien wied ział ju ż d laczeg o . Bawiła g o relacja o b u k o b iet. Za k ażd y m razem, g d y Ad ele p ró b o wała o b razić Bette lu b jej d o g ry źć, ta o d p o wiad ała z ró wn y m u p o rem. Wy g ląd ało to tak , jak b y Bette b y ła p rzek o n an a, że Ad ele n ie mo że jej zwo ln ić. – Ro zu miem, że w związk u ze zb liżający m s ię p o k azem b ęd zies z całą n o c p raco wać n ad p o rtfo lio ? – s p y tała Ad ele, u ś miech ając s ię s ło d k o . – J ej, có ż za p ięk n y n as zy jn ik – o d p arła Bette, zręczn ie zmien iając temat. Ad ele s p o jrzała wy mo wn ie n a Lu cien a, a Bette k iwn ęła g ło wą. – Nie b ęd ziemy cię zatrzy my wać, mo ja d ro g a. M as z d zis iaj p ewn ie jes zcze d u żo d o zro b ien ia. – Ows zem – o d p o wied ziała. – Do my ś lam s ię, że wy ró wn ież b ęd ziecie b ard zo zajęci.
10
D
o jas n ej ch o lery , mó wiłem wam, żeb y p o d żad n y m p o zo rem n ie zap alać ś wiec.
W n o cy wid ać ś wiatło p rzez s zp ary w d es k ach . Nap rawd ę n ie p o traficie teg o zro zu mieć? Salo mo n Geib er zerwał s ię n a ró wn e n o g i, zg as ił ś wiecę i s p o jrzał w g ó rę n a o b s k u rn y s u fit, zro b io n y z b y le jak p o zb ijan y ch d es ek . W ciemn o ś ci d o s trzeg ł n ad s o b ą p o tężn ą s y lwetk ę M au riera. – Pro s zę o wy b aczen ie, mo n s ieu r M au rier. To s ię n ig d y n ie p o wtó rzy . – Oczy wiś cie, że s ię n ig d y n ie p o wtó rzy . Wy n o ś cie s ię. – Ale o b iecał p an , że b ęd ziemy mo g li tu zo s tać. – Ro zmy ś liłem s ię. Ch y b a zg łu p iałem, żeb y u k ry wać Ży d ó w. Wiecie, co mn ie czek a, jeś li was tu zn ajd ą? – Ale d o k ąd teraz p ó jd ziemy ? – jęk n ęła M iriam, żo n a Salo mo n a. – Gó wn o mn ie to o b ch o d zi. To ju ż was z p ro b lem, n ie mó j. J u tro n ie ch cę was tu wid zieć – rzu cił M au rier, o d ch o d ząc. Geib er u s iad ł n a wy ło żo n ej d es k ami p o d ło d ze i u k ry ł twarz w d ło n iach . Dó ł, k tó ry k ied y ś b y ł zap ewn e u ży wan y d o p rzech o wy wan ia p as zy d la zwierząt, p rzez o s tatn ie cztery ty g o d n ie s łu ży ł Salo mo n o wi i jeg o żo n ie za d o m. M iał o k o ło d wa metry s zero k o ś ci, trzy metry d łu g o ś ci i trzy metry g łęb o k o ś ci i ch o ć b y ł zaws ze zimn y , wilg o tn y i p ach n iał s tęch ły m zb o żem, wy d awał s ię im lu k s u s o wy m ap artamen tem w p o ró wn an iu z miejs cem, g d zie mies zk ali wcześ n iej. Kied y p ewn eg o p o p o łu d n ia p rzy jaciel o s trzeg ł ich , że Ges tap o jes t w d ro d ze d o ich mies zk an ia, zd ąży li ty lk o zab rać o s zczęd n o ś ci i n ajp o trzeb n iejs ze rzeczy i u ciek li n a u lice Pary ża. Gd y tro je zn ajo my ch , o k tó ry ch my ś leli, że mo g ą n a n ich p o leg ać, o d mó wiło im s ch ro n ien ia, n ie wied zieli, co mają ro b ić. W ak cie d es p eracji zwró cili s ię o p o mo c d o zap rzy jaźn io n eg o ap tek arza, mając n ad zieję, że p o zwo li im u k ry ć s ię w p iwn icy p o d s wo im s k lep em, ale o n g rzeczn ie o d mó wił i k u ich p rzerażan iu zap ro p o n o wał im d armo we fio lk i cy jan k u n a wy p ad ek , g d y b y zo s tali złap an i. W p o czu ciu całk o witeg o o s amo tn ien ia u d ali s ię n a o b rzeża mias ta. Sp ęd zili
k o s zmarn ą n o c p o d wiad u k tem k o lejo wy m i ru s zy li n a ws ch ó d , tu łając s ię o d jed n ej ws i d o d ru g iej, żeb rząc o jed zen ie i d ach n ad g ło wą. Ro ln icy wied zieli jed n ak , co g ro zi za u k ry wan ie Ży d ó w, więc zamy k ali s taru s zk o m d rzwi p rzed n o s em lu b rzu cali im res ztk i jed zen ia i p rzeg an iali jak b ezp ań s k ie p s y . Geib er b y ł tak zd es p ero wan y , że n ie liczy ła s ię ju ż d la n ieg o włas n a d u ma i zd arzało s ię, że b łag ał o p o mo c n a k o lan ach . Dzień p o d n iu węd ro wali b ez żad n eg o k o n k retn eg o celu , ży wiąc s ię ty m, co u d ało im s ię wy żeb rać, i ś p iąc w las ach lu b s to g ach s ian a. Od czas u d o czas u trafiali n a d o b ry ch lu d zi, k tó rzy p o zwalali im zo s tać u s ieb ie n a n o c. Dla mies zk ań có w fran cu s k ich ws i s tan o wili d ziwaczn y wid o k : o b o je w p o d es zły m wiek u , o n z las k ą, u b ran y w trzy częś cio wy , an g iels k i g arn itu r, o n a w mo d n y m k o s tiu mie, s zy ty m n a miarę. Nie ch cąc zwracać u wag i Niemcó w, trzy mali s ię z d ala o d s zo s i p o d ró żo wali b o czn y mi d ro g ami. Ob o je b y li ju ż d o b rze p o s ześ ćd zies iątce i tu łaczk a s zy b k o d ała im s ię we zn ak i; n o g i M iriam s p u ch ły tak b ard zo , że led wie mo g ła s ię p o ru s zać. By wały ch wile, k ied y p o ważn ie my ś leli o ty m, żeb y o d d ać s ię w ręce Niemcó w i s k ró cić s wo je cierp ien ia. Ty lk o jed en raz s p o tk ali s ię z p rawd ziwą lu d zk ą d o b ro cią, g d y p ewien ro ln ik o d d ał im ro wery , k tó re n ależały k ied y ś d o jeg o s y n ó w. Ob aj zn ajd o wali s ię teraz w o b o zie jen ieck im w Niemczech . Geib ero wie częs to s p ęd zali wak acje ze s wo imi d ziećmi, p o d ró żu jąc n a ro werach p o Fran cji i Szwajcarii. Ch o ć n ie s ied zieli n a s io d ełk u o d p o n ad d zies ięciu lat, z rad o ś cią p rzek o n ali s ię, że jazd y n a ro werze rzeczy wiś cie s ię n ie zap o min a. Od tamtej p o ry łatwiej b y ło im p o ru s zać s ię p o o k o licy , ale wciąż n ie u d ało im s ię zn aleźć n ik o g o , k to b y łb y g o tó w p rzy jąć ich n a s tałe. Pewn eg o wieczo ru zo b aczy li ś wiatło p alące s ię w d o mu s to jący m n ieco d alej o d d ro g i. Gło d n i i zmęczen i p o d jech ali d o d rzwi i zap u k ali. Otwo rzy ł im k ró tk o o s trzy żo n y mężczy zn a z k ilk u d n io wą s iwą b ro d ą. Gd y s łu ch ał ich h is to rii z n iep o ru s zo n y m wy razem twarzy , d o łączy ła d o n ieg o k ilk u n as to letn ia d ziewczy n a z g rzy wą zło ty ch wło s ó w. – Wiemy , że jes teś cie Ży d ami. Nie zro b imy wam k rzy wd y . Pro s zę, wejd źcie – p o wied ziała. M iriam i Salo mo n n ie mo g li u wierzy ć włas n y m u s zo m. M ieli wrażen ie, że s to i p rzed n imi p rawd ziwy an io ł. Ale zan im zd ąży li zro b ić ch o ćb y k ro k , mężczy zn a zag ro d ził im d ro g ę s wo ją wielk ą ręk ą i zatrzas n ął p rzed n imi d rzwi. W ś ro d k u wy b u ch ła awan tu ra. Dziewczy n a p ro s iła mężczy zn ę, żeb y p o mó g ł s taru s zk o m, ale o n k rzy czał n a n ią, że jes t g łu p ia i n ie wie, co mó wi. Kłó tn ia p rzy b ierała co raz b ard ziej n a s ile. Geib ero wie, załaman i, zaczęli zb ierać s ię d o d als zej
d ro g i, ale d rzwi o two rzy ły s ię g wałto wn ie. M ężczy zn a i d ziewczy n a wy s zli n a zewn ątrz. – Po mo g ę wam, jeś li mi zap łacicie – o d ezwał s ię n iezn ajo my , u cis zając s p o jrzen iem d ziewczy n ę, k tó ra ch ciała właś n ie zap ro tes to wać. – To żad en p ro b lem, mo n s ieu r. Z rad o ś cią wy n ag ro d zę p an u p ań s k ą ży czliwo ś ć – o d rzek ł Geib er. Gd y ty lk o zaczęła s ię o k u p acja, u k ry ł s wo ją fo rtu n ę w b ezp ieczn y m miejs cu , a wied ząc, że g o tó wk a p o trafi b y ć b ard zo p rzy d atn a, trzy mał s p o ry p lik b an k n o tó w w d o mu n a wy p ad ek , g d y b y mu s ieli s zy b k o u ciek ać. Po p ro s ił tak że M iriam, żeb y ws zy ła d o s wo ich s u k n i k lejn o ty i zło te mo n ety . W zamian za p ięć ty s ięcy fran k ó w mężczy zn a p o zwo lił im zamies zk ać w d o le p rzy o b o rze, g d zie za n o cn ik mu s iało im wy s tarczać zwy k łe wiad ro . Ws trętn y zap ach i wilg o ć wcis k ały s ię w s k ó rę i k o ś ci, a n o cą s ły ch ać b y ło ws zęd zie s k ro b an ie s zczu ró w s zu k ający ch jed zen ia. Najg o rs ze jed n ak b y ły eg ip s k ie ciemn o ś ci, w k tó ry ch b y li zmu s zen i ży ć. Za d n ia led wo wid zieli włas n e twarze, a mro k ro zjaś n iały jed y n ie zab łąk an e p ro mien ie s ło ń ca, k tó ry m u d ało s ię p rzed rzeć p rzez s zp ary w zas łan iający ch d ó ł d es k ach , p rzy k ry ty ch g ru b ą wars twą s ian a. No cą n ie b y li w s tan ie d o s trzec n awet ręk i trzy man ej tu ż p rzed n o s em. Kilk a razy zap alali ś wiecę s zab ato wą w p iątk o wy wieczó r, aż wres zcie p rzy łap ał ich n a ty m M au rier. Sp ęd zali czas , ws p o min ając n ajd ro b n iejs ze s zczeg ó ły ze s wo jeg o ży cia. Ro zmawiali o s y n ach i wn u k ach , o u lu b io n y ch k s iążk ach , mu s icalach , s ztu ce i filmach , k tó re wid zieli. Na s wó j d ziwn y s p o s ó b p iek ło , k tó re teraz p rzeży wali, u d o wo d n iło , jak u d an e małżeń s two zd o łali s two rzy ć p rzez czterd zieś ci lat. M o g li ro zp rawiać g o d zin ami n a d o wo ln y temat n iczy m s tarzy d o b rzy p rzy jaciele. M au rier n ig d y n ie p o zwalał im wy ch o d zić n a g ó rę, ale n ie p rzejmo wali s ię ty m. Lep iej b y ło b y ć ży wy m p o d ziemią n iż martwy m n a zewn ątrz. M arie, s io s trzen ica M au riera, co d zien n ie p rzy n o s iła im jed zen ie i s p rzątała wiad ro . Zab ierała też ich u b ran ia d o p ran ia. Rzeczy wiś cie b y ła an io łem. Geib er o b iecał s o b ie, że jeś li p rzeży je, wy n ag ro d zi jej ws zy s tk o s tu k ro tn ie. Teraz jed n ak zn ó w mu s ieli z żo n ą s zu k ać d la s ieb ie miejs ca i żeb rać o p o mo c. Ro ześ miał s ię w d u ch u . J ak o s y n b o g ateg o właś ciciela wielk iej h u ty alu min iu m n ig d y w ży ciu n ie mu s iał s ię martwić o p ien iąd ze an i o to , co b ęd zie jad ł lu b g d zie b ęd zie s p ał. Zas tan awiał s ię, czy Bó g n ie ch ce d ać mu w ten s p o s ó b p ewn ej n au czk i – n iemieck i k o s zmar p o d łu g ich latach p rzy wilejó w i d o b ro b y tu . Całe s zczęś cie, że jeg o s y n o wie wy emig ro wali d o An g lii k ilk an aś cie lat wcześ n iej. To , co u ważał za p rzek leń s two , s tało s ię b ło g o s ławień s twem.
Us ły s zał n ag le zb liżające s ię k ro k i i p o d n ió s ł g ło wę. Przez cały ten czas miał wrażen ie, że lad a mo men t k to ś zerwie p rzy k ry wające d ó ł d es k i i że zo b aczy n ad s o b ą żo łn ierzy w s zaro zielo n y ch , n iemieck ich mu n d u rach , ś miejący ch s ię tak , jak g d y b y zn aleźli zak o p an y w ziemi s k arb . – M o n s ieu r Geib er – s zep n ęła M arie. – Tak ? – Praco wałam k ied y ś jak o p o k o jó wk a u p ewn eg o b ard zo b o g ateg o czło wiek a. Wy d aje mi s ię, że b y łb y w s tan ie p ań s twu p o mó c.
11
Z
d ecy d o wan ie p rzek o mb in o wan e. To całe s zk ło jes t zu p ełn ie n iep o trzeb n e. I p o co
tu ta wieża? Na lito ś ć b o s k ą, to ma b y ć fab ry k a, n ie k ated ra! Lu cien b y ł tak wś ciek ły , że n awet n ie zau waży ł, k ied y ws tał. J u ż miał zamiar p o wied zieć co ś p u łk o wn ik o wi Lieb ero wi w o b ro n ie s wo jeg o p ro jek tu , g d y d o ry s u n k ó w p o wies zo n y ch n a ś cian ie g ab in etu M an eta p o d s zed ł wo ln y m k ro k iem majo r Herzo g . Arch itek t u s iad ł z p o wro tem, zd ając s o b ie s p rawę, że o mal n ie p o p ełn ił s tras zliweg o g łu p s twa. Nie wo ln o mu b y ło zap o min ać, że n ie ma d o czy n ien ia z n o rmaln y m k lien tem i że jeg o zlecen io d awcy w k ażd ej ch wili mo g ą g o wy s łać d o o b o zu . Zaws ty d zo n y , o p u ś cił wzro k . W ty m mo men cie o d ezwał s ię Herzo g . – Pan ie p u łk o wn ik u , w wieży b ęd ą mieś cić s ię ws zy s tk ie u rząd zen ia mech an iczn e, k tó ry ch b ęd zie p o trzeb o wać fab ry k a. Po n ad to ma s ię tam zn ajd o wać g łó wn e wejś cie, p rzy k tó ry m b ęd ą meld o wać s ię ws zy s cy p raco wn icy . Szk ło n ato mias t zap ewn i całej h ali n atu raln e o ś wietlen ie. Prawd ę mó wiąc, cały p ro jek t jes t n iezwy k le fu n k cjo n aln y . Ws zy s tk o p o my ś lan e jes t tak , żeb y jak n ajb ard ziej zwięk s zy ć efek ty wn o ś ć p racy . A czy n ie teg o właś n ie p o trzeb u je teraz Rzes za? M ak s y maln ej p ro d u k ty wn o ś ci w jak n ajk ró ts zy m czas ie? Pu łk o wn ik Lieb er n ie wy d awał s ię p rzek o n an y . Sięg n ął d o k ies zen i i wy ciąg n ął z n iej zło tą p ap iero ś n icę. – Có ż, s k o ro tak p an mó wi. Ale wed łu g mn ie p o ło wa ty ch rzeczy jes t zu p ełn ie n iep o trzeb n a. Lep s zy b y łb y zwy k ły , b eto n o wy b u d y n ek z k ilk o ma o k n ami. Tak i, k tó ry b ęd zie w s tan ie p rzetrwać atak Amery k an ó w. – Cała k o n s tru k cja b ęd zie wy k o n an a z żelb etu i zo s tan ie s p ecjaln ie wzmo cn io n a n a wy p ad ek ewen tu aln y ch b o mb ard o wań – p o wied ział Herzo g tak im to n em, jak b y tłu maczy ł co ś k rn ąb rn emu cztero latk o wi. – I mu s i p an p amiętać, p u łk o wn ik u , że ta fab ry k a b ęd zie s łu ży ć Rzes zy ró wn ież p o wo jn ie. Nie mo żn a więc zb u d o wać jej b y le jak . Po trzeb n y n am p o rząd n y b u d y n ek z d o b ry m p ro jek tem, k tó ry p o d żad n y m wzg lęd em n ie b ęd zie g o rs zy o d res zty n iemieck ich fab ry k .
Lieb er mach n ął ręk ą, jak b y o d g an iał mu ch ę, d ając d o zro zu mien ia, że s ię zg ad za i zatwierd za p ro jek t. Lu cien b y ł zd ziwio n y , że p u łk o wn ik ma tak małe p o jęcie o b u d o wn ictwie i zb ro jen iach . Sąd ził, że wś ró d s ły n ący ch z n iezwy k łej s o lid n o ś ci Niemcó w b ard ziej o d p o wied zialn e s tan o wis k a p o wierza s ię o s o b o m o o d p o wied n ich k walifik acjach . Wy g ląd ało jed n ak n a to , że Rzes za fu n k cjo n u je p o d o b n ie jak fran cu s k i rząd i wy s o k ie s to łk i d o s tają id io ci, k tó rzy n ie p o rad zilib y s o b ie b ez lu d zi tak ich jak Herzo g . Lu cien wied ział jed n ak , że n ie p o win ien n arzek ać. M iał p rzy n ajmn iej d o czy n ien ia z o ficerami Weh rmach tu , reg u larn ej armii, a n ie z Waffen SS. Arch itek t czu ł s ię jed n o cześ n ie zażen o wan y i mile p o łech tan y s ło wami Herzo g a. Cies zy ł s ię, że majo r zd o łał o b ro n ić jeg o p ro jek t p rzed k ry ty k ą Lieb era, ale miał też p o czu cie, że s am p o win ien to zro b ić. W p rzes zło ś ci wielo k ro tn ie mu s iał rezy g n o wać z walk i o s wo je mo d ern is ty czn e id ee. Gd y jeg o n o wo czes n e b u d y n k i n ie p o d o b ały s ię k lien to m, d awał za wy g ran ą i zmien iał p ro jek t n a b ard ziej k las y czn y – in aczej tracił zlecen ie i p ien iąd ze. Ko ch ał mo d ern izm, ale jeg o miło ś ć miała g ran ice. M u s iał p rzecież jeś ć i p łacić czy n s z. Po zo s tałą częś ć s p o tk an ia s p ęd zili, o mawiając s zczeg ó ły in s talacji elek try czn ej i s zu k ając n ajtań s zeg o s p o s o b u n a o g rzan ie b u d y n k u . Lu cien wp ad ł n a s p ry tn y p o my s ł, b y p o p ro wad zić p rzewo d y p aro we wzd łu ż p o p rzeczn y ch s zp ro s ó w o k ien , co s p o tk ało s ię z p o ch wałą ze s tro n y Herzo g a. M ajo r w o g ó le wy d awał s ię zach wy co n y p ro jek tem i n ie s zczęd ził Lu cien o wi s łó w u zn an ia. Ap ro b ata, zau waży ł Lu cien , p o zwalała mu jak o ś o p an o wać s trach związan y z p rzeb y wan iem w jas k in i lwa. Do k ład n ie o d ru g iej Lib er o d ch rząk n ął i ws tał z o b iteg o p lu s zo wy m materiałem fo tela, k tó ry zap ro p o n o wał mu M an et, d ając zn ak , że s p o tk an ie d o b ieg ło k o ń ca. Ws zy s cy s p o jrzeli n a Herzo g a, k tó ry ró wn ież p o d n ió s ł s ię z miejs ca. By ło ju ż zwy czajem, że majo r d o k o n y wał k ró tk ieg o p o d s u mo wan ia k ażd eg o s p o tk an ia. – A zatem mo n s ieu r Bern ard wp ro wad zi d o p ro jek tu ws zy s tk ie d ro b n e p o p rawk i, o k tó ry ch mó wiliś my . Będ ziemy p o trzeb o wali g o to wy ch p lan ó w w p rzy s zły m ty g o d n iu – p o wied ział, u ś miech ając s ię s zero k o . – Zd aję s o b ie s p rawę, że b ęd zie p an miał b ard zo n iewiele czas u , ale wierzę, że d a p an s o b ie rad ę. – Bard zo d zięk u ję, majo rze Herzo g – o d p arł M an et. – M o i lu d zie s ą ju ż g o to wi, więc mo żemy ro zp o cząć b u d o wę w k ażd ej ch wili. Ws p o min ał p an , że mo że załatwić s p y ch ark ę. Zn aczn ie p rzy s p ies zy łab y p racę. J es t b ard ziej wy d ajn a n iż s to o s ó b z s zu flami i ło p atami. – Oczy wiś cie. Będ ę w s tan ie u d o s tęp n ić p an u n awet trzy mas zy n y . Berlin n ad ał
tej fab ry ce wy s o k i p rio ry tet. Czy b ęd zie p an miał wy s tarczająco d u żo lu d zi? Wie p an , że w razie p o trzeb y mo g ę zo rg an izo wać d o d atk o wą s iłę ro b o czą – Herzo g wy p o wied ział o s tatn ie zd an ie z czaru jący m u ś miech em, jak g d y b y p ro p o n o wał M an eto wi p o ży czen ie p aras o lk i. Przed s ięb io rca i arch itek t wied zieli jed n ak , że d o d atk o wa s iła ro b o cza, o k tó rej mó wił majo r, s k ład ałab y s ię z więźn ió w p o lity czn y ch trzy man y ch w Dran cy i w in n y ch o b o zach k o n cen tracy jn y ch wo k ó ł Pary ża: p rzy mu s o wy ch „o ch o tn ik ó w” wy zy s k iwan y ch p rzez Rzes zę. Kied y Fran cja p o d p is ała ak t k ap itu lacji, Lu cien b ał s ię, że Niemcy zaczn ą trak to wać ws zy s tk ich jak n iewo ln ik ó w, ale k u jeg o zd ziwien iu o k azało s ię, że o k u p an ci n ie mają zamiaru p o zb awiać s wo ich p raco wn ik ó w wy n ag ro d zen ia. Fran cu zi czu li s ię p rzez to jes zcze b ard ziej u p o k o rzen i – więk s zo ś ć z n ich s tała s ię teraz zależn a fin an s o wo o d Niemcó w. Wielu p raco wało b ezp o ś red n io d la n ajeźd źcó w, zwłas zcza p rzy ró żn eg o ro d zaju b u d o wach . Ćwierć milio n a Fran cu zó w p raco wało d la o rg an izacji To d t, k tó ra b u d o wała fo rty fik acje wzd łu ż wy b rzeża Atlan ty k u , mające ch ro n ić k raj p rzed alian ck ą o fen s y wą. Ty s iące lu d zi, p rzed e ws zy s tk im b ied o ta z k las y ro b o tn iczej, zg ło s iło s ię n a o ch o tn ik a, b y p o jech ać d o Niemiec i p raco wać w tamtejs zy ch fab ry k ach . Niemcy p łacili lep iej n iż fran cu s cy p raco d awcy , ale p raca, k tó rą wy k o n y wali, b y ła iś cie k ato rżn icza. Nie ws p o min ając ju ż o ty m, że mo żn a b y ło s tracić ży cie p o d czas b o mb ard o wań p rzep ro wad zan y ch p rzez alian tó w. M an et wied ział, że n ie jes t w s tan ie zap ewn ić s wo im p raco wn ik o m tak wy s o k ich s tawek , ale miał p rzy n ajmn iej ś wiad o mo ś ć, że jeg o lu d zie b ęd ą trak to wan i p rzy zwo icie. – Nie ma tak iej p o trzeb y , p an ie majo rze. – Bu d y n ek ma zo s tać u k o ń czo n y w n iecałe d wa mies iące, M an et. Ro b o tn icy b ęd ą p raco wali d wad zieś cia cztery g o d zin y n a d o b ę, s ied em d n i w ty g o d n iu . Berlin n ie to leru je o p ó źn ień – rzu cił Lieb er z g ro źb ą w g ło s ie. – M a p an zd ąży ć n a czas . Za ws zelk ą cen ę. – A zatem, załatwio n e. – Herzo g o d wró cił s ię w s tro n ę Lu cien a. – Wy d aje mi s ię, że to b ard zo o b iecu jący p o czątek . Czy mo n s ieu r M an et ws p o min ał ju ż p an u o s wo im n o wy m k o n trak cie n a zak ład y zb ro jen io we d la Lu ftwaffe? Lu cien s p o jrzał n a p rzemy s ło wca, k tó ry rzu cił mu lek k i u ś miech . Herzo g wziął czap k ę i ręk awiczk i i ru s zy ł za Lieb erem w k ieru n k u wy jś cia. M an et o d p ro wad ził ich wzro k iem d o d rzwi. Wy raz o b rzy d zen ia, k tó ry malo wał s ię n a twarzy milio n era, mo cn o zs zo k o wał Lu cien a. J emu s amemu wy d awało s ię, że s p o tk an ie p o s zło całk iem n ieźle.
– Lieb er to k an alia – s twierd ził M an et. – Będ ą z n im p ro b lemy . – Ale s p o tk an ie b y ło p rzecież b ard zo u d an e, mo n s ieu r. Czy m p an s ię martwi? – M an et s p o jrzał ch ło d n o n a arch itek ta. – To p rawd a, p rzy jęli p ań s k i p ro jek t, ale wciąż d ają mi n a b u d o wę co raz mn iej czas u i p ien ięd zy . Lieb er n ie ch ce mn ie w o g ó le s łu ch ać. Na k ażd y m k ro k u s tara s ię mi p rzy p o mn ieć, że Niemcy mają n ad Fran cją p ełn ą wład zę. W p ewn y m mo men cie b ęd ę mu s iał zg o d zić s ię n a tę ich s iłę ro b o czą, żeb y zd ąży ć n a czas . A ws zy s tk o s ię aż we mn ie trzęs ie, g d y p o my ś lę, że miałb y m p rzy ło ży ć ręk ę d o cierp ien ia ty ch n ies zczęś n ik ó w. – Kied y p ro d u k cja wres zcie ru s zy , mo że b ęd ą b ard ziej s k ło n n i d o u s tęp s tw – o d p arł Lu cien . – M o n s ieu r Bern ard , wid ać, że n ic p an n ie wie o Niemcach . Lu cien wb ił wzro k w p o d ło g ę. – I o ws zem, b ęd ę p ro d u k o wał u zb ro jen ie d la Lu ftwaffe. Niemcy p rzezn aczy li ju ż p o d b u d o wę d u żą p o s iad ło ś ć w Tremb lay . Co ś w s am raz d la p an a. J es t jed n ak p ewn a s p rawa, w k tó rej p o trzeb u ję p ań s k iej rad y . – Oczy wiś cie, z p rzy jemn o ś cią p an u p o mo g ę. – M ó j zn ajo my p o zwo lił o s tatn io zatrzy mać s ię k ilk u p rzy jacio ło m p rzez jak iś czas w s wo jej wiejs k iej p o s iad ło ś ci w Le Ch es n ay . M artwimy s ię jed n ak , że mo g ły b y ich tam s p o tk ać jak ieś p rzy k ro ś ci ze s tro n y Niemcó w. Po trzeb a więc wp ro wad zić w d o mu p ewn e u lep s zen ia n a wy p ad ek , g d y b y Ges tap o p o s tan o wiło zło ży ć im wizy tę. Z twarzy Lu cien a mo men taln ie zn ik ł u ś miech . – Zak ład y w Tremb lay b ęd ą p rawie d wa razy więk s ze n iż fab ry k a, k tó rą p an właś n ie zap ro jek to wał. M a d o n ich p rzy leg ać małe lo tn is k o , n a k tó ry m o d b y wać s ię b ęd ą tes ty n o weg o u zb ro jen ia d la my ś liwcó w – p o wied ział M an et – więc miałb y p an o k azję zap ro jek to wać ró wn ież n iewielk i p o rt lo tn iczy . M am n ad zieję, że jes t p an zain teres o wan y . Przy ś lę p o p an a s amo ch ó d . Lu cien s ięg n ął n iech ętn ie d o k ies zen i mary n ark i p o n o tatn ik , ab y zap is ać g o d zin ę s p o tk an ia. Kied y p is ał, p rzed o czami miał ju ż p ro jek t małej wieży k o n tro ln ej d la n o weg o lo tn is k a.
12
L
u cien zerwał s ię ze s n u w ś ro d k u n o cy , jak g d y b y k to ś wy lał n a n ieg o wiad ro
lo d o watej wo d y . Us iad ł p ro s to i p rzetarł mo cn o twarz ręk ami, b y u p ewn ić s ię, że n ie ś p i, p o czy m p o trząs n ął za ramię ś p iącą o b o k n a b rzu ch u Celes te. – Sły s załaś co ś ? Celes te mru k n ęła p rzez s en . – Wy d awało mi s ię, jak b y … Przerwał mu g ło ś n y ło mo t d o ch o d zący o d d rzwi wejś cio wy ch . Lu cien zaczął ciężk o o d d y ch ać. Ko łatan ie p o wtó rzy ło s ię. Drżąc g wałto wn ie n a cały m ciele, arch itek t p o d ciąg n ął k o lan a d o b ro d y , o p ló tł je ramio n ami i p o czął k o ły s ać s ię w p rzó d i ty ł. Po trząs n ął mo cn o ramien iem żo n y . Celes te o b ró ciła s ię n a b o k . – Kto ś jes t za d rzwiami – wy s zep tał Lu cien . – Któ ra jes t g o d zin a? – Prawie trzecia. – Kto mo że czeg o ś ch cieć o tak iej p o rze? – wy mamro tała Celes te, wcis k ając g ło wę w p o d u s zk ę. Lu cien zn ał o d p o wied ź n a to p y tan ie. O trzeciej w n o cy d o d rzwi mo g ła p u k ać ty lk o fran cu s k a p o licja alb o jes zcze g o rzej: Ges tap o . Sły s zał, że zaws ze p rzy ch o d zili p o lu d zi w ś ro d k u n o cy . Zas p an y ch i zd ezo rien to wan y ch zaws ze b y ło łatwiej ares zto wać i wy wieźć. Nie p o trafił zd ecy d o wać, co p o win ien zro b ić. Stawić im czo ła czy u ciec jak tch ó rz wejś ciem d la s łu żb y z ty łu mies zk an ia? Czu ł s ię jak id io ta, że n ie p rzy g o to wał s o b ie żad n eg o p lan u u cieczk i. A co z Celes te? Nie mó g ł jej p rzecież tak p o p ro s tu zo s tawić. Sp o jrzał n a żo n ę, k tó ra zn ó w zap ad ła w s en . Nie o b u d ziłab y s ię p ewn ie n awet wted y , g d y b y Niemcy wjech ali d o ś ro d k a czo łg iem. Pu k an ie ro zb rzmiało k o lejn y raz, co raz mo cn iejs ze i b ard ziej n atarczy we. Lu cien wziął g łęb o k i o d d ech i zeb rał s ię w s o b ie, żeb y ws tać z łó żk a. Niewid zialn a d ło ń p o p ch n ęła g o w k ieru n k u d rzwi. Gd y p rzerażo n y p o k o n y wał s ześ ć metró w, d zielący ch g o o d wejś cia, w g ło wie k o łatał mu s ię wciąż ten s am mak ab ry czn y o b raz:
jeg o g ło wa ro złu p an a o ło wian ą ru rą n a p ó ł jak melo n . Kied y d o tarł d o d rzwi, trząs ł s ię cały ze s trach u . Zamk n ął n a ch wilę o czy , p o czy m s p o k o jn ie o two rzy ł d rzwi i s tan ął twarzą w twarz z mężczy zn ą k o ło czterd zies tk i, u b ran y m w ciemn y g arn itu r i w czarn y k ap elu s z. Lu cien zd ziwił s ię, że p rzy s zed ł p o n ieg o ag en t Ges tap o , a n ie fran cu s k a żan d armeria, k tó rą zwy k le wy k o rzy s ty wan o d o teg o ro d zaju ares zto wań . Po my ś lał, że mu s i b y ć w n iezły ch tarap atach , s k o ro Ges tap o p rzy ch o d zi p o n ieg o o s o b iś cie. Pró b o wał zo b aczy ć, czy n a k o ry tarzu jes t k to ś jes zcze, ale n ie b y ł w s tan ie n ik o g o d o s trzec. – M u s i p an n aty ch mias t ze mn ą p ó jś ć – p o wied ział b ard zo g ło ś n o n iezn ajo my . – Czy mo g ę s ię u b rać? – Tak . Lu cien o d wró cił s ię o d d rzwi i ru s zy ł w s tro n ę s y p ialn i. Nie ch ciał b u d zić Celes te i ws zy s tk ieg o jej tłu maczy ć, ale n ie miał wy b o ru . Nig d y więcej p ewn ie jej ju ż n ie zo b aczy , więc ch ciał s ię z n ią p rzy n ajmn iej p o żeg n ać. Łzy n ap ły n ęły mu d o o czu . – I p ro s zę wziąć ze s o b ą to rb ę – k rzy k n ął p rzez p ró g mężczy zn a. Lu cien zatrzy mał s ię i s p o jrzał n a n iezn ajo meg o . – Będ ę p o trzeb o wał to rb y ? A więc zab ierali g o o d razu d o Dran cy , n ie n a ru e d e Sau s s aies . – Tak , p ro s zę wziąć ws zy s tk ie n arzęd zia. Stan żo n y b ard zo s ię p o g o rs zy ł. M u s i ją p an jak n ajs zy b ciej o b ejrzeć. – Narzęd zia? – Nazy wa s ię p an Au teu il i jes t p an lek arzem, p rawd a? Po wied zian o mi, że mies zk a p an p o d n u merem 4 C. Pro s zę, mu s imy s ię s p ies zy ć. Lu cien p o czu ł, że za mo men t zemd leje, i o p arł s ię o p ó łk ę z k s iążk ami. Serce mu ło mo tało . W p ierws zej ch wili miał o ch o tę zwy my ś lać n iezn ajo meg o , ale u d ało mu s ię o p an o wać. Gd y u s p o k o ił o d d ech , p o d s zed ł zn o wu d o d rzwi. – Do k to r Au teu il mies zk a p o d 3 C. Na twarzy mężczy zn y o d malo wał s ię wy raz b ezg ran iczn ej p an ik i. Od wró cił s ię, p o g n ał w d ó ł k o ry tarza i zb ieg ł p o s ch o d ach . Lu cien wo ln o zamk n ął d rzwi i o p arł s ię o n ie p lecami. Sp o jrzał n a czerwo n o -o liwk o wy d y wan w p rzed p o k o ju , mając w g ło wie k o mp letn ą p u s tk ę. Nag le p o czu ł wo k ó ł u d i k ro cza wilg o tn e ciep ło i wes tch n ął g łęb o k o . Zmo czy ł s ię p o raz p ierws zy o d trzy d zies tu lat. Wp ó łży wy ze zmęczen ia i wy czerp an y emo cjo n aln ie ws zed ł d o s alo n u i s k iero wał s ię p ro s to d o b ark u , wy ciąg ając z n ieg o s zk lan k ę i k arafk ę k o n iak u . Po p atrzy ł n a
s zk lan k ę, p o czy m rzu cił ją n a s o fę i zaczął p ić p ro s to z k arafk i. Gd y u d ało mu s ię zn ó w u s n ąć, ś n iło mu s ię, że zap ro jek to wał k ry jó wk ę d la M an eta w s k rzy n i s to jącej n a ś ro d k u p o k o ju . Gd y wcis k ał p rzy cis k n a jej o b u d o wie, wiek o s k rzy n i o twierało s ię i ze ś ro d k a, jak p ajac n a s p ręży n ie, wy s k ak iwał o jciec Lu cien a. Ub ran y b y ł w tałes i jarmu łk ę n iczy m o rto d o k s y jn y rab in i ś miał s ię mu s zy d erczo w twarz.
13
Ś
wietn ie, zatem p rzy jad ę p o cieb ie k o ło ó s mej. Nie, n ic wielk ieg o , zwy czajn e małe
p rzy jęcie ze zn ajo my mi. Tak , tak , two ja s zaro n ieb ies k a s u k n ia wieczo ro wa b ęd zie id ealn a. Będ zies z g wiazd ą wieczo ru , Ad ele. Wy b acz, ale mu s zę ju ż k o ń czy ć. J es t d ziś mn ó s two p racy i zo s tało mi jes zcze s p o ro d o zro b ien ia. M am tu g o ś cia i n ie wy p ad a, żeb y d łu żej czek ał. Do zo b aczen ia, k o ch an ie. Sch leg al u ś miech ał s ię, o d k ład ając s łu ch awk ę. M y ś l, że Ad ele b ęd zie mu to warzy s zy ć n a d zis iejs zy m p rzy jęciu , s p rawiała mu s p o rą p rzy jemn o ś ć. Ws zy s cy o ficero wie ze s ztab u g en erała b ęd ą mu zazd ro ś cić, i o to właś n ie mu ch o d ziło . M iał o g ro mn e s zczęś cie, że u d ało mu s ię związać z k o b ietą tak ą jak Ad ele. Więk s zo ś ć Fran cu zek , z k tó ry mi Niemcy mieli k o n tak ty , p o ch o d ziła z k las y ro b o tn iczej: p raco wały jak o k eln erk i, ek s p ed ien tk i, p o k o jó wk i, k u ch ark i lu b p raczk i. Wiele z n ich p raco wało w ich d o mach . Ch o ć n iemieck ie d o wó d ztwo n ie p o ch walało in ty mn y ch s to s u n k ó w międ zy żo łn ierzami i Fran cu zk ami (wy jątk iem b y ły wizy ty w o ficjaln ie zarejes tro wan y ch b u rd elach ), Niemcy i tak b rali d o łó żk a d ziewczy n y z k las y p racu jącej. Sek s o k azał s ię s iln iejs zy n iż b ariery języ k o we. Oczy wiś cie b y ły p ewn e zas ad y . Niemieck iemu żo łn ierzo wi n ie wo ln o b y ło p o k azy wać s ię z Fran cu zk ą p u b liczn ie an i p rzy p ro wad zać jej d o k o s zar. Rzad k o też Niemcy mieli s zan s ę s y p iać z k o b ietami z k las y wy żs zej. Damy n ależące d o fran cu s k iej b u rżu azji p ręd zej b y u marły , n iż p o s zły b y d o łó żk a z o k u p an tem. Dlateg o Sch leg al wciąż n ie mó g ł u wierzy ć, że u d ało mu s ię zn aleźć Ad ele. Niemiec s ied ział n a d u ży m d rewn ian y m b iu rk u i o b ró cił s ię właś n ie, b y s p o jrzeć w d ru g ą s tro n ę. Wy ciąg n ął n o g i, s tu k n ął o b cas ami d łu g ich , czarn y ch b u tó w i s p ló tł ręce n a p iers i. Na d rewn ian y m k rześ le p rzed n im s ied ział s tars zy mężczy zn a ze związan y mi n a p lecach ręk ami. M iał zwies zo n ą g ło wę, a z k ącik a u s t k ap ała mu ś lin a. – Zaraz, n a czy m to s k o ń czy liś my ? Ach tak . Py tałem, g d zie u k ry wa s ię M en d el J an u s k i, a p an p o wied ział, że n ie ma p o jęcia. A p o tem n azwałem p an a k łamliwą ś win ią i o b iecałem, że jeś li n ie zaczn ie p an g ad ać, to d am p an u b ard zo b o les n ą
n au czk ę. Ale d zis iaj jes t p ań s k i s zczęś liwy d zień , mo n s ieu r Delig n y . Sp o ty k am s ię wieczo rem z jed n ą z n ajp ięk n iejs zy ch k o b iet w Pary żu , więc jes tem w d o b ry m n as tro ju . Dam p an u zatem jes zcze jed n ą s zan s ę. Gd zie jes t J an u s k i? Zn a g o p an , p rawd a? Od ś wieżę p an u p amięć: to b ard zo b o g aty d żen telmen wy zn an ia mo jżes zo weg o . M o żliwe, że n ajb o g ats zy czło wiek w Pary żu . Do n ied awn a b y ł właś cicielem h u ty s tali M ad elin , w k tó rej o d jed en as tu lat jes t p an k iero wn ik iem. Sch leg al
p rzy s u n ął
więźn io wi
do
twarzy
b ły s zczące czarn o -b iałe zd jęcie
p rzed s tawiające imp o n u jąceg o mężczy zn ę p o s ześ ćd zies iątce. J an u s k i, u b ran y w g arn itu r, s tał ws p arty p rawą ręk ą o k s iążk ę leżącą n a s to le. Na ręce miał d u ży , o zd o b n y p ierś cień . – Po zn aje g o p an , mo n s ieu r? Staru s zek wy d ał z s ieb ie b u lg o tliwy ch ark o t. – Ten p ars zy wy Ży d jes t p o s iad aczem fo rtu n y liczącej p o n ad s to milio n ó w fran k ó w. M a ró wn ież jed n ą z n ajwięk s zy ch k o lek cji d zieł s ztu k i n a ś wiecie, k tó rą ch ętn ie zao p iek o wałb y s ię s am mars załek Rzes zy Herman n Gö rin g . Zres ztą, mo n s ieu r J an u s k i n ie b ęd zie miał ju ż czas u n a zajmo wan ie s ię k u ltu rą wy żs zą, k ied y g o wres zcie d o p ad n iemy . J es t n ie ty lk o b o g aty m ży d o ws k im zło d ziejem, ale zo s tał ró wn ież u zn an y za wro g a Rzes zy . Wy k o rzy s ty wał s wo je p ien iąd ze, b y p o mag ać w u cieczce Ży d o m w całej Eu ro p ie. Kilk u o s o b o m z Węg ier załatwił tran s p o rt aż d o In d ii. Do k o n ał tak n iezwy k ły ch rzeczy , że b ard zo ch ciałb y m s ię z n im wres zcie s p o tk ać. Więc n iech mi p an p o wie, g d zie mo g ę g o zn aleźć. Delig n y milczał. – Ro zu miem, że czas n a n au czk ę. Sch leg al p o d n ió s ł małą k wad rato wą s k rzy n k ę, d o k tó rej p rzy mo co wan a b y ła n iewielk a d źwig n ia. Przy jrzał s ię d o k ład n ie u rząd zen iu i p o wied ział: – Kied y b y łem mały i mies zk ałem w Lip s k u , miałem k o lejk ę elek try czn ą, k tó rą k iero wało s ię za p o mo cą b ard zo p o d o b n ej s k rzy n eczk i. M iałem wted y b zik a n a p u n k cie p o ciąg ó w, mo g łem b awić s ię n imi g o d zin ami. J eś li d o b rze p amiętam, tak a d źwig n ia s łu ży ła d o teg o , żeb y włączy ć p rzep ły w p rąd u , i k ied y p rzes u n ęło s ię ją w p rawo … Po wietrze p rzes zy ł s tras zliwy , ro zd zierający k rzy k , k tó ry p rzez k ilk a ch wil o d b ijał s ię ech em o d b iały ch , ty n k o wan y ch ś cian g ab in etu . Sch leg al p rzes u n ął wzro k iem p o cien k ich p rzewo d ach , k tó re wy ch o d ziły ze s k rzy n k i i ciąg n ęły s ię p o d rewn ian ej p o d ło d ze aż d o k ro cza Fran cu za. Delig n y o s u n ął s ię s k u lo n y n a k rzes ło , jak g d y b y k to ś p rzed ch wilą u d erzy ł g o w b rzu ch .
– Hein z – p o wied ział Sch leg al – jes teś p ewien , że to u s tro js two ma wy s tarczającą mo c? – Ab s o lu tn ie, p an ie p u łk o wn ik u – o d p arł n iep ewn ie k ap itan Bru ck n er, s ied zący n a d rewn ian y m k rześ le w k ącie p o k o ju o b o k d wó ch in n y ch o ficeró w, k ap itan a Wo lfa i p o ru czn ik a Vo s s a. – Pro s zę s p ró b o wać jes zcze raz. Trzeb a p o p ch n ąć d źwig n ię w p rawo d o s ameg o k o ń ca. Ko lejn y k rzy k trwał zn aczn ie d łu żej. Sch leg al p rzez cały czas u p o rczy wie wp atry wał s ię w s k rzy n k ę, n ie zas zczy cając s wo jeg o g o ś cia an i jed n y m s p o jrzen iem. To rtu ro wan y mężczy zn a wy p ręży ł s ię g wałto wn ie o d p as a w g ó rę, o d rzu cając g ło wę n a d rewn ian e o p arcie k rzes ła, d o k tó reg o b y ł p rzy wiązan y . Kied y wrzas k zaczął ju ż n iezn o ś n ie d zwo n ić w u s zach , p u łk o wn ik p rzes u n ął d źwig n ię w lewo i n as tała zu p ełn a cis za. – M o n s ieu r Delig n y , g d zie u k ry wa s ię M en d el J an u s k i? Od p o wied ziało mu p o n u re milczen ie. – Przep ras zam, n ie d o s ły s załem. – Sch leg al s zy b k im ru ch em p o ciąg n ął d źwig n ię w p rawo i z p o wro tem w lewo , d o b y wając z u s t Fran cu za k ró tk i, o s try k rzy k . – Wciąż n ie s ły s zę. – Ru ch d źwig n ią i k o lejn y k ró tk i wrzas k . Ges tap o wiec p rzez jak iś czas b awił s ię d źwig n ią, s tarając s ię wy d o b y ć z więźn ia k rzy k i o ró żn ej d łu g o ś ci i wy s o k o ś ci. Pró b a s two rzen ia d łu żs zej melo d ii zo s tała p rzy jęta p rzez p o zo s tały ch o ficeró w z o g ro mn ą wes o ło ś cią. – Brzmiało to ch o ć tro ch ę jak Lili Marleen? – s p y tał Sch leg al. Bru ck n er, Vo s s i Wo lf ry k n ęli ś miech em i p o k ręcili g ło wami. – Szk o d a. Zap y tam jes zcze raz, mo n s ieu r Delig n y . Gd zie jes t M en d el J an u s k i? Dłu g ie, s iwe wło s y Fran cu za, całk o wicie mo k re o d p o tu , s p ad ały mu n a o czy . Starzec p o d n ió s ł o d ro b in ę g ło wę, b y s p o jrzeć n a Niemca, k tó ry właś n ie p o d ch o d ził d o n ieg o , trzy mając ręk ę n a d źwig n i. Sch leg al, o d k ąd o b jął p lacó wk ę p rzy ru e d e Sau s s aies 1 1 , p ro wad ził ju ż n iejed n o p rzes łu ch an ie. Os o b iś cie u ważał, że to rtu ry s ą n ajlep s zy m s p rawd zian em czy jeg o ś ch arak teru i mo raln o ś ci – b ez wzg lęd u n a to , czy ch o d ziło o Ży d a, Fran cu za czy Niemca. Przez p ierws zy o k res p racy s ąd ził, że b ęd zie s p o ty k ał lu d zi, k tó ry ch n ic n ie zd o ła złamać, ale s zy b k o p rzek o n ał s ię, że tacy zd arzają s ię n iezwy k le rzad k o . M iał n ad zieję, że zmierzy s ię k ied y ś z k imś n ap rawd ę o d ważn y m, ale d o tej p o ry s p o ty k ały g o s ame ro zczaro wan ia: p ręd zej czy p ó źn iej ws zy s cy zaczy n ali g ad ać. Wied ział więc, co wy d arzy s ię d alej.
Delig n y z tru d em wziął g łęb o k i o d d ech i cich y m, led wo s ły s zaln y m g ło s em p o wied ział: – Ru e d e To u rn o n , d o m Gattiera, h an d larza win em. – No i co , n ie b y ło to tak ie tru d n e, p rawd a? – zap y tał Sch leg al, rzu cając s k rzy n k ę n a b iu rk o . Kiwn ął g ło wą w k ieru n k u Bru ck n era, k tó ry n aty ch mias t wy s zed ł z g ab in etu . – Wielk ie n ieb a, jes t ju ż tak p ó źn o ? – wes tch n ął p u łk o wn ik , zerk ając n a zeg arek . – Trzeb a b y co ś zjeś ć, u mieram z g ło d u . Pan o wie, co p o wiecie n a o b iad w Café Dau n o u ? Oficero wie wy mien ili u ś miech y i s ięg n ęli p o s wo je czap k i i ręk awiczk i. Wied zieli, że s zef jes t w d o b ry m n as tro ju i że b ęd zie p łacił. Gd y ru s zy li w k ieru n k u d rzwi, Sch leg al zatrzy mał s ię n a ch wilę, s ięg n ął p o s k rzy n k ę i p rzes u n ął d źwig n ię d o o p o ru w p rawo . – Pro s zę n am wy b aczy ć, mo n s ieu r Delig n y – p o wied ział z wielk ą tro s k ą w g ło s ie. – Wró cimy za g o d zin ę lu b d wie, żeb y d o k o ń czy ć n as zą ro zmo wę. Gd y wy s zli n a u licę, wciąż s ły s zeli k rzy k i d o ch o d zące z trzecieg o p iętra.
14
Z
ro b iłem ci p rawd ziwej h erb aty .
Celes te b y ła zas k o czo n a, wid ząc Lu cien a w k u ch n i z s ameg o ran a. Z d u mą wręczy ł jej filiżan k ę z talerzy k iem. Pamiętała, jak mó wił jej k ied y ś , że p o d czas p o d ró ży d o An g lii d o wied ział s ię, iż filiżan k i n ie mo żn a n ig d y p o d awać s amej, zaws ze mu s i s tać n a talerzy k u . Uś miech n ęła s ię, d o cen iając jeg o g es t. – Prawd ziwej h erb aty ? – s p y tała. – Nie z k o cimiętk i? – Sp ró b u j. – Do b ry Bo że. Rzeczy wiś cie p rawd ziwa – wes tch n ęła, zatrzy mu jąc p ierws zy ły k w u s tach i ro zk o s zu jąc s ię s mak iem. Wo jn a n au czy ła ją, że trzeb a cies zy ć s ię z n ajd ro b n iejs zy ch p rzy jemn o ś ci. Najlep s zy s zamp an n ie s mak o wałb y jej w tej ch wili b ard ziej. Od p ewn eg o czas u Lu cien p rzy n o s ił d o d o mu rzeczy , k tó re n o rmaln ie tru d n o b y ło zd o b y ć: s er, mas ło , k awę. Wied ziała, że k u p u je je n a czarn y m ry n k u , ale n ie ch ciała o n ic p y tać. Dru g ą rzeczą, k tó rej n au czy ła s ię p o d czas o k u p acji, b y ło to , że lu d zie p rawo rząd n i p o win n i p rzy my k ać o czy , k ied y k to ś łamie p rawo . A p o za ty m Lu cien b y ł tak i d u mn y , p rzy n o s ząc jej to ws zy s tk o . – Dzięk u ję, jes t p y s zn a. – Lecę d o p raco wn i. M am d ziś s p o ro d o zro b ien ia – p o wied ział rad o ś n ie. Ucało wał ją w czo ło i ch wy cił mary n ark ę, wis zącą n a o p arciu s talo weg o k rzes ła. – Co zamierzas z d ziś ro b ić? – Nic wielk ieg o . Sły s załam, że d o s k lep u p rzy ru e Bretag n e rzu cili p ap ier to aleto wy . M o że b ęd ę miała s zczęś cie. – Zak u p y w czas ie o k u p acji wiązały s ię z ty m, że k o b iety mu s iały s tać w k ilo metro wy ch k o lejk ach , p ró b u jąc zd o b y ć n ajb ard ziej p o d s tawo we rzeczy . – J eś li ci s ię n ie u d a, s p ró b u ję co ś załatwić. Do zo b aczen ia wieczo rem. Celes te p iła h erb atę, p rzy g ląd ając s ię lś n iącej, b iałej p o rcelan ie i k u ch en n y m s zafk o m ze s tali n ierd zewn ej. Ch o ć wo lałab y d rewn ian e meb le, mu s iała p rzy zn ać, że te p rzy n ajmn iej łatwo b y ło u trzy mać w czy s to ś ci. Wło ży ła filiżan k ę d o zlewu
i zab rała z p rzed p o k o ju s wó j czarn y filco wy k ap elu s z ze s p iczas ty m ro n d em i b iały m p ió rk iem. Cies zy ła s ię, że p rzy n ajmn iej w k wes tii mo d y mieli z Lu cien em p o d o b n y g u s t. By ł rześ k i letn i p o ran ek . Celes te s zła b u lwarem d e Seb as to p o l, ro zk o s zu jąc s ię lek k im wiatrem, k tó ry mu s k ał jej twarz. „Niemcy wy s s ali z Pary ża ży cie, ale p o g o d y n ie s ą w s tan ie zmien ić” – p o my ś lała. Zn alazła s ię p rzy Po n t No tre Dame i p rzes zła Sek wan ę. Sp o jrzała n a zeg arek , s k ręciła n a ws ch ó d i s k iero wała s ię d o No tre Dame. Przed k ated rą b y ło więcej Niemcó w n iż Pary żan i g o łęb i razem wzięty ch . Trzej o ficero wie Weh rmach tu p rzes tali n a ch wilę ro b ić zd jęcia i o b ejrzeli s ię za n ią, g d y p rzech o d ziła o b o k . Wid ziała, jak wy mien iają międ zy s o b ą u ś miech y i p o mru k i u zn an ia, ale n ie p rzejęła s ię ty m. Wes zła d o ś ro d k a. Wewn ątrz k ręciło s ię jes zcze więcej żo łn ierzy – zad zierali g ło wy d o g ó ry , o g ląd ając imp o n u jące s k lep ien ie i wy s o k ie witraże. Niek tó rzy mo d lili s ię, k lęcząc w ławk ach , co mo cn o zd ziwiło Celes te. Sąd ziła, że tacy lu d zie n ie wierzą w żad n eg o Bo g a. Us iad ła w ławce, ale n ie miała zamiaru s ię mo d lić. Od jak ieg o ś czas u n ie ch o d ziła ju ż d o k o ś cio ła w n ied ziele, ale lu b iła k o n temp lacy jn y n as tró j k ated ry . Do b rze jej s ię w tu my ś lało , s tan o wiła d la n iej małą o azę o tu ch y w p ełn y m ro zczaro wań ży ciu . Zres ztą, jak i s en s miała mo d litwa o s zczęś cie? Do tej p o ry n iewiele jej p o mo g ła. Straciła d zieck o , a p o tem o p u ś cił ją włas n y o jciec. Nie b y ła w s tan ie zn ieś ć ju ż więcej b ó lu . M ałżeń s two wy my k ało jej s ię z rąk . Kied y ś Celes te n ap rawd ę k o ch ała Lu cien a, ale z jak ich ś wzg lęd ó w u czu cie p o wo li wy p aro wy wało jak wo d a z mis k i. Kilk a lat temu n aczy n ie b y ło p ełn e, teraz n a d n ie zo s tało rap tem k ilk a k ro p el. Celes te miała ś wiad o mo ś ć, że żad n e z n ich ś wiad o mie n ie ch ciało zn is zczy ć ich małżeń s twa; miło ś ć p o p ro s tu s ama z czas em zn ik ła. Celes te wy s zła z k ated ry i p rzes zła p rzez Petit Po n t n a lewy b rzeg rzek i. Tu ż p rzed b u lwarem Sain t-Germain s k ręciła w reu Dan te i wes zła d o k amien icy . Zad zwo n iła d o d rzwi mies zk an ia n a d ru g im p iętrze. Otwo rzy ł jej wy s o k i mężczy zn a w ś red n im wiek u . Na n o s ie miał d ru cian e o k u lary . – M ad ame Bern ard , d o b rze p an ią wid zieć. Czek aliś my n a p an ią. Pro s zę wejś ć. – Dzięk u ję, mo n s ieu r Rich et. Przy s to le w jad aln i s ied ziała d zies ięcio letn ia d ziewczy n k a z p ieg ami n a twarzy i d łu g imi, zło ty mi k u cy k ami. Na wid o k Celes te ws tała i d y g n ęła. – Do b rze, San d rin e, co ro b iliś cie w ty m ty g o d n iu z matematy k i? Nad al u łamk i? – s p y tała k o b ieta, zd ejmu jąc k ap elu s z i s iad ając o b o k d ziewczy n k i.
– Tak , mad ame, ale wciąż n ie u miem d o b rze d o d awać u łamk ó w i liczb całk o wity ch . – Zo b aczy s z, k o ch an ie, za g o d zin ę n ie b ęd zies z miała z n imi n ajmn iejs zy ch p ro b lemó w – o d p arła Celes te, cału jąc d ziewczy n k ę w p o liczek . Gd y s k o ń czy ły lek cję, Rich et wró cił d o jad aln i. – Nie wiem, jak s ię p an i o d wd zięczy ć za p o mo c w ty ch o s tatn ich mies iącach . Po p rzed n i k o rep ety to r San d rin e p o p ro s tu zn ik ł. – Wiele lu d zi zn ik n ęło o s tatn io w Pary żu – o d p o wied ziała. – Dzięk u ję za lek cję, mad ame Bern ard . – San d rin e d y g n ęła wd zięczn ie. – Ćwicz d alej te zad an ia z u łamk ami, a zo b aczy s z, że ś wietn ie s o b ie p o rad zis z n a k o lejn y m s p rawd zian ie. Rich et s tan ął za có rk ą, o b jął ją i p o cało wał w czu b ek g ło wy . – San d rin e, mo że p ó jd zies z n a ch wilę d o p ark u ? – zap y tał.
15
M
o n s ieu r, mó wiłem p an u , że n ie ch cę mieć z ty m więcej n ic ws p ó ln eg o .
Lu cien ch o d ził n erwo wo tam i z p o wro tem p rzed o g ro mn y m k o min k iem w p ałacu my ś liws k im w Le Ch es n ay . M an et p rzy g ląd ał mu s ię z u ś miech em z p lu s zo wej, o b itej czerwo n y m ak s amitem s o fy . – Pro s zę p an a ty lk o o p rzy jaciels k ą rad ę. – Za tak ie rad y mo g ą mn ie zas trzelić. Pan a zres ztą też. – Pro s zę s ię p o p ro s tu ro zejrzeć i p o wied zieć, co p an s ąd zi. Zało żę s ię, że z p ań s k ą k reaty wn o ś cią wp ad n ie p an n a k o lejn y ws p an iały p o my s ł. Arch itek t miał ś wiad o mo ś ć, że milio n er zwy czajn ie mu s ię p rzy p o ch leb ia, ale s ło wa u zn an ia zro b iły s wo je. Po p atrzy ł d o o k o ła i o czy mu s ię zaś wieciły , g d y zo b aczy ł, że ma tu d u żo więcej mo żliwo ś ci n iż w mies zk an iu . By ł to jed en z wielk ich p ałacó w my ś liws k ich , jak ie b u d o wała ary s to k racja w s ied emn as ty m wiek u , ze s tro my m łu p k o wy m d ach em i n aro żn y mi wieży czk ami. Po s iad ło ś ć zajmo wała o b s zar mn iej więcej jed n eg o k ilo metra k wad rato weg o i u k ry ta b y ła w g ęs ty m les ie – wy marzo n e miejs ce d o u k ry wan ia s ię p rzed Ges tap o . M ajątk i tak ie jak ten p rzek azy wan o w ro d zin ie z p o k o len ia n a p o k o len ie. Do m mu s iał mieć p rzy n ajmn iej trzy d zieś ci p o k o jó w, a k u ch n ia b y ła więk s za n iż mies zk an ie Lu cien a. M an et p o d s zed ł d o arch itek ta i p o o jco ws k u p o ło ży ł mu ręk ę n a ramien iu . – Dwie o s o b y , k tó re tu zamies zk ają, b ęd ą p an u o g ro mn ie wd zięczn e. Go to we s ą o d wd zięczy ć s ię za p o mo c p iętn as to ma ty s iącami fran k ó w. J a ró wn ież b y łb y m b ard zo zo b o wiązan y – p o wied ział p ó łs zep tem, jak g d y b y w p o k o ju b y ł k to ś jes zcze. Lu cien o wi mo cn iej zab iło s erce. Po p rzed n ie d wan aś cie ty s ięcy ro zch o d ziło s ię b ard zo s zy b k o . Na czarn y m ry n k u b y ło p o p ro s tu zb y t d u żo d o b ry ch rzeczy . M o żn a b y ło d o s tać s er, jajk a, mas ło , p rawd ziwe win o , mięs o , n awet czek o lad ę – ws zy s tk o o czy wiś cie p o as tro n o miczn ie wy s o k ich cen ach . Więk s zo ś ć d ó b r, zau waży ł Lu cien , trafiała n a czarn y ry n ek z u b o g ich , wiejs k ich rejo n ó w p ó łn o cn ej Fran cji. Ro ln icy wres zcie ś miali s ię o s tatn i; jed li d u żo lep iej n iż mies zk ań cy mias t i s p rzed awali lu d zio m p ro d u k ty p ięćd zies iąt razy d ro żej. Ci, k tó rzy mieli ro d zin y n a ws i, b y li
s zczęś ciarzami: k rewn i mo g li im p rzes y łać p aczk i z ży wn o ś cią. Sy tu ację p o g ars zało d o d atk o wo to , że Niemcy ro zg rab ili ws zy s tk o , co wp ad ło im w o czy . Oficjaln y k u rs wy mian y fran k a d o mark i p o my ś lan y b y ł w ten s p o s ó b , żeb y s tać ich b y ło p rak ty czn ie n a ws zy s tk o , rzu cili s ię więc n a Pary ż n iczy m s zarań cza. W p ierws zej k o lejn o ś ci p o ch ło n ęli ws zy s tk ie to wary lu k s u s o we, tak ie jak p erfu my , win o i ty to ń . Wy jeżd żając p o s k o ń czo n ej s łu żb ie, n iemieccy o ficero wie ład o wali d o p o ciąg u d zies iątk i walizek wy p ełn io n y ch zd o b y ty m łu p em. „Tak , p iętn aś cie ty s ięcy fran k ó w b ard zo b y s ię p rzy d ało ” – p o my ś lał Lu cien . – Nas i n o wi g o ś cie o p o wiad ali mi ró wn ież o s wo jej d ziałce z wid o k iem n a Co te d ’Azu r – ciąg n ął M an et. – Id ealn e miejs ce, ab y zb u d o wać p o wo jn ie d o mek . Najlep iej tak i z mn ó s twem s zk lan y ch p o wierzch n i i b alk o n em n a całą s zero k o ś ć b u d y n k u . Wid o k p o d o b n o jes t n ies amo wity . M o rze ma tam o d cień b łęk itu , k tó reg o n ie d a s ię o p is ać. Po win ien p an to k ied y ś zo b aczy ć. – Co te d ’Azu r? – o d p arł Lu cien . – Bard zo ch ętn ie b y m s ię tam wy b rał, ale n ie mam d o k u men tó w p o zwalający ch n a wy jazd n a p o łu d n ie. – Nie ma p ro b lemu , mo g ę je p an u załatwić. – Nap rawd ę? M an et wziął Lu cien a p o d ręk ę i zaczął p o k azy wać mu d o m. Trzy d zieś ci p o k o jó w b y ło n ie lad a wy zwan iem n a jed n o p o p o łu d n ie. Zaczęli o d s try ch u i s ch o d zili s to p n io wo w d ó ł, p rzech o d ząc o d p o k o ju d o p o k o ju . W g rę w ty m p rzy p ad k u wch o d ziła b o azeria i lis twy p rzy p o d ło g o we – ś cian y b y ły tu wy s tarczająco g ru b e, b y p o mieś cić czło wiek a. Ale Lu cien s zu k ał d alej. Og ro mn y h o l wejś cio wy k o ń czy ł s ię p ięk n y mi, d rewn ian y mi s ch o d ami o g ru b ej, rzeźb io n ej p o ręczy . Balu s trad a ro zp o czy n ała s ię n a d o le p o tężn y m s łu p em, o b ło żo n y m d rewn ian y mi p an elami. Lu cien o wi p rzy p o mn iał s ię p o s tu men t p o d rzeźb ą M erk u reg o p rzy ru e d e Galilée. M o żn a b y zamo n to wać g ó rn ą częś ć n a zawias ach , a d wie o s o b y b ez p ro b lemu b y ły b y w s tan ie zamk n ąć tak ą k ry jó wk ę, ciąg n ąc za jak iś rzemień . Pro b lem w ty m, że s łu p b y łb y za cias n y d la d wo jg a d o ro s ły ch lu d zi. Lu cien s p o jrzał n a s u fit i zo b aczy ł, że p o d trzy mu ją g o o d d o łu d u że d rewn ian e b elk i s tro p o we. Naty ch mias t p o my ś lał, że mo żn a b y wy k o rzy s tać s tru k tu rę p ierws zeg o p iętra. Na g łó wn y ch b elk ach n o ś n y ch u ło żo n e b y ły p o d o d p o wied n im k ątem k o lejn e, mn iejs ze b elk i, d o k tó ry ch p rzy mo co wan o g ru b e d es k i two rzące p o d ło g ę. Te d ru g ie b elk i miały o k o ło trzy d zies tu cen ty metró w g ru b o ś ci, więc b y ły b y w s tan ie p o mieś cić o s o b ę leżącą n a p lecach . Częś ć p o d ło g i mo żn a b y ło zd jąć i zamo n to wać n a zawias ach , two rząc p o d n o s zo n ą k lap ę. Trzeb a b y b y ło ty lk o w jak iś s p o s ó b
wzmo cn ić za p o mo cą d es ek g ip s o we częś ci s tro p u p o międ zy g łó wn y mi b elk ami, żeb y k to ś wch o d zący d o k ry jó wk i n ie p rzeleciał p rzy p ad k iem p rzez s u fit. Lu cien zd ał s o b ie jed n ak s p rawę, że p o d czas p rzes zu k an ia d o mu g es tap o wcy b ęd ą b ieg ali zaled wie k ilk a cen ty metró w n ad u k ry wający mi s ię o s o b ami, a wied ział, że n awet n ajb ard ziej g en ialn y p o my s ł n iewiele p o mo że, jeś li g o ś cie M an eta s p an ik u ją i zaczn ą p łak ać lu b k rzy czeć. Wy b ó r teg o miejs ca wy d awał s ię zb y t ry zy k o wn y . Na p ierws zy m p iętrze arch itek t zwró cił u wag ę n a s ied zis k o
p rzy
o k n ie
wy k u s zo wy m w ty ln ej częś ci d o mu , k tó re b y ło wy s tarczająco s zero k ie i wy s o k ie, b y zmieś ciło s ię w n im d wo je lu d zi. Gd y ch o d ził p o d o mu , s zu k ając k o lejn y ch mo żliwo ś ci, p o czu ł, jak o g arn ia g o zn ó w zn ajo ma ek s cy tacja. Za ws zelk ą cen ę ch ciał p rzech y trzy ć Niemcó w p o raz k o lejn y . Zd ał s o b ie s p rawę, że ten ro d zaj wy zwan ia k u s i g o n awet b ard ziej n iż p iętn aś cie ty s ięcy fran k ó w. Oczami wy o b raźn i wid ział ju ż s zał Niemcó w p rzetrząs ający ch p o s iad ło ś ć w b ezs k u teczn ej p ró b ie zn alezien ia Ży d ó w, k tó rzy b ęd ą s ied zieli tu ż p o d ich n o s em. Wres zcie jak iś o ficer wy d a ro zk az zak o ń czen ia p rzes zu k an ia, s twierd zając, że d o m jes t p u s ty . Ta my ś l p o d ziałała n a Lu cien a n iemal jak n ark o ty k . Arch itek t p rzy s p ies zy ł k ro k u tak b ard zo , że M an et led wo za n im n ad ążał. – A mo że z ty łu s zafy ? – zap y tał milio n er, g d y wes zli d o g łó wn ej s y p ialn i. – Tam b ęd ą s zu k ać w p ierws zej k o lejn o ś ci – p o wied ział Lu cien
ze
zn iecierp liwien iem w g ło s ie. Zatrzy mał s ię i d o p iero wted y zo b aczy ł, jak b ard zo M an et jes t zmęczo n y . Arch itek t ch ciał s ię jes zcze tro ch ę ro zejrzeć, n im p o d ejmie o s tateczn ą d ecy zję. – M o n s ieu r, p ro s zę, n iech p an zejd zie n a d ó ł i tam n a mn ie p o czek a. Po mo g ę p an u . – Nie trzeb a. M o żemy iś ć d alej. Lu cien ch wy cił M an eta p o d ramię, ab y p o mó c mu ws p iąć s ię p o k ilk u s to p n iach p ro wad zący ch z s y p ialn i d o małeg o g ab in etu . Sam jed n ak p o ś lizg n ął s ię n a p ierws zy m s to p n iu i p o leciał d o p rzo d u , u d erzając k o lan em w s ch o d y . – Ch o lera jas n a! – wy k rzy k n ął, łap iąc s ię za n o g ę. M an et p o ch y lił s ię n ad n im, b y p o mó c mu ws tać. – Niech mn ie p an zo s tawi, n ic mi n ie jes t – o d rzek ł Lu cien . M ilio n er u s iad ł o b o k n ieg o n a s ch o d ach , żeb y tro ch ę o d p o cząć. – Po co w o g ó le zb u d o wali tu te s ch o d y ? – s p y tał. – Żeb y p o d n ieś ć p o zio m p o d ło g i. Dzięk i temu b ib lio tek a p o d n ami mo że b y ć
tro ch ę wy żs za. – Ro zu miem. Ch o d zi o to , b y o d d zielić g ab in et o d s y p ialn i. – Właś n ie. Rap tem cztery s to p n ie – p o wied ział Lu cien . – Bard zo d o b rze p o my ś lan y d etal. Sam b y m p ewn ie zro b ił tak s amo . Arch itek t s p o jrzał n a s ch o d y , mas u jąc k o lan o . – Niech p an p o czek a, zaraz wró cę – rzu cił n ag le i p o k u ś ty k ał p iętro n iżej, zo s tawiając M an eta to taln ie zas k o czo n eg o . Dwie min u ty p ó źn iej wró cił n iemal w p o d s k o k ach . – Da rad ę! Da rad ę! – wo łał z p rzejęciem. – M o żemy u k ry ć ich p o d ty mi s ch o d ami. – Ale jak tam wejd ą? – Zwy czajn ie. Na s zczy cie s ch o d ó w zamo n tu ję zawias y . Po d n io s ą s to p n ie d o g ó ry , wś lizn ą s ię d o ś ro d k a i o p u s zczą je z p o wro tem. Wewn ątrz s k ry tk i b ęd zie ry g iel, żeb y n ik t n ie mó g ł p o d n ieś ć k lap y o d zewn ątrz. Zo s tawię n a s ch o d ach ch o d n ik i w ten s p o s ó b zak ry ję s zczelin ę n a d o le – p o o b u s tro n ach s ch o d ó w zn ajd o wały s ię ś cian y , n ie trzeb a b y ło więc martwić s ię o b o czn e k rawęd zie s k ry tk i, s ch o d y p rak ty czn ie zlewały s ię z wn ętrzem s y p ialn i. Niemcy n ig d y n ie zwró cą n a n ie u wag i. Po ty m, co Lu cien wid ział n a ru e Galilée, wied ział, że lu d zie M an eta p o trafią zało ży ć zawias y tak , iż n ic n ie b ęd zie wid ać. Sto p n ie trzeb a b ęd zie o s tro żn ie ro zmo n to wać, a p o tem zło ży ć p o n o wn ie n a d rewn ian ej ramie, d o k tó rej o d g ó ry p rzy mo cu je s ię zawias y . Lu cien miał ju ż w g ło wie cały p ro jek t. By ł z s ieb ie tak d u mn y , jak g d y b y wy g rał p rzed ch wilą Prix d e Ro me. Pełen p o d ziwu d la włas n ej p o my s ło wo ś ci p o czu ł to s amo rad o s n e p o d n iecen ie, k tó re to warzy s zy ło mu w mies zk an iu M an eta. – Gen ialn e, mó j ch ło p cze. Ale n a czy m b ęd ą tam leżeć? – Wło ży my d o ś ro d k a cien k i materac. M iejs ca jes t ak u rat ty le, że d wie o s o b y zmies zczą s ię s p o k o jn ie o b o k s ieb ie. – Wied ziałem, że s ię p an u u d a. – M an et p o k lep ał Lu cien a p o p lecach . – Będ ę jak n ajs zy b ciej p o trzeb o wał ry s u n k u . – M a s ię ro zu mieć, mo n s ieu r. Zaraz s ię za to wezmę. – M o i g o ś cie b ard zo s ię u cies zą, g d y im o ty m p o wiem. Są… – An i s ło wa więcej. Nic n ie ch cę wied zieć. – Tak , b ard zo p rzep ras zam, mo n s ieu r Bern ard . Dałem s ię p o n ieś ć emo cjo m. – I jes zcze jed n o . – Tak , mo n s ieu r?
– Ro b ię to o s tatn i raz. – Oczy wiś cie – o d rzek ł M an et.
16
A
d ele wcale n ie żarto wała, g d y p o wied ziała Lu cien o wi, że n ie wy b aczy mu , jeś li
n ie p rzy jd zie n a jej p o k az mo d y . Do n iczeg o in n eg o n ie p rzy wiązy wała tak iej wag i, jak d o p racy . By ła to jed n a z rzeczy , k tó re arch itek t lu b ił w n iej n ajb ard ziej: zależało jej n a s u k ces ie i k arierze p o d o b n ie jak jemu . A p o d ejrzewał, że jej n awet b ard ziej. Lu cien d o tarł n a miejs ce p o k azu , o d b y wająceg o s ię p rzy ru e d u Co lis ée, d wad zieś cia min u t p rzed p ierws zą i s tan ął z ty łu . By ło to n ajlep s ze miejs ce d o o b s erwo wan ia p rzy ch o d zący ch g wiazd . Po k azy Ad ele zaws ze p rzy ciąg ały zn an e o s o b is to ś ci. Ak to rk i i arty s tk i n ig d y n ie o d mawiały u d ziału w tak im wy d arzen iu ; k o ch ały Ad ele. Lu cien lu b ił tak że p atrzeć n a mo d elk i. Ty le p ięk n y ch k o b iet w jed n y m miejs cu . Ale teg o p o p o łu d n ia arch itek t ro zg ląd ał s ię s zczeg ó ln ie za jed n ą, k o n k retn ą k o b ietą – Bette Tu llard . Od k ąd s p o tk ali s ię tamteg o wieczo ru p rzy La Ch at Ro u x , n ie p o trafił zap o mn ieć o jej p ięk n ej twarzy . Zd arzało mu s ię n awet czas ami marzy ć o n iej, g d y p raco wał n ad ry s u n k ami w s wo jej p raco wn i. Wied ział, że n a p ewn o s ię p o jawi, b o b ez Bette n ie b y ło b y p o k azu . Wy b ieg u rząd zo n o w wy s o k im, p iętro wy m p o mies zczen iu o b iało o ty n k o wan y ch ś cian ach i czarn ej, marmu ro wej p o d ło d ze. Ch o ć n ie b y ł to p ro jek t Lu cien a, z u zn an iem ro zg ląd ał s ię p o eleg an ck im wn ętrzu . Sala zaczęła s ię p o wo li zap ełn iać. Więk s zo ś ć wid o wn i s tan o wiły g u s to wn ie u b ran e k o b iety , zaled wie k ilk u z n ich to warzy s zy li mężczy źn i. Czarn e, s k ład an e metalo we k rzes ła s tały p ó łk o lem wo k ó ł p ięk n y ch , k ręty ch s ch o d ó w z czarn y mi, marmu ro wy mi s to p n iami, o b ramo wan y ch b iały mi ś cian k ami i d łu g ą, ch ro mo wan ą p o ręczą. Lu cien zau waży ł, że p rzy s zło n awet k ilk u o ficeró w Weh rmach tu . Po d wó ch latach o k u p acji Fran cu zi s p o ty k ali s ię z Niemcami n a imp rezach p u b liczn y ch , tak ich jak ta, b ez żad n eg o ws ty d u . Arch itek t wied ział, że h itlero wcy n ie p rzy s zli tu o g ląd ać s u k ien ek , lecz zain teres o wan i b y li ty m, co k ry ło s ię p o d u b ran iami. Rzecz jas n a, Su zy So lid o r i Simo n e Sig n o ret zjawiły s ię tu ż p rzed p ierws zą. Na wid o wn i p o d n ió s ł s ię s zmer. Ws zy s cy wy ciąg ali s zy je, b y s ię im p rzy jrzeć. Ob ie k o b iety wy s tro jo n e b y ły w p ięk n e k reacje Ad ele: So lid o r w eleg an ck i,
ciemn o n ieb ies k i k o s tiu m i k armazy n o wy k ap elu s z, Sig n o ret w czarn y k o mp let i tak iż k ap elu s z. Po mach ały zeb ran y m i zatrzy mały s ię n a k ró tk o , żeb y zamien ić k ilk a zd ań z o s o b ami, k tó re zn ały , p o czy m zajęły zarezerwo wan e d la n ich miejs ca w p ierws zy m rzęd zie. Po zo s tali s tan ęli z ty łu s ali o b o k Lu cien a, g d y ż n a wid o wn i n ie b y ło ju ż g d zie u s iąś ć. Wo jn a p rak ty czn ie zn is zczy ła ś wiat mo d y w Pary żu . Wielu p ro jek tan tó w mu s iało zamk n ąć s wo je b u tik i i s alo n y . Firma Ad ele fu n k cjo n o wała ty lk o d zięk i jej n iezwy k łej d etermin acji. Więk s zo ś ć wy k walifik o wan y ch p raco wn ik ó w z b ran ży o d zieżo wej, k tó ry ch d u żą częś ć s tan o wili Ży d zi, u ciek ła n a p o łu d n ie, d o Vich y , lu b zo s tała ares zto wan a i wy wiezio n a. Niemcy , k tó rzy zd awali s o b ie s p rawę z wy żs zo ś ci Fran cji w zak res ie mo d y , ch cieli p o czątk o wo p rzen ieś ć p ro d u k cję u b rań d o Berlin a, ale p o jak imś czas ie ro zk azy o d wo łan o ze wzg lęd u n a zwy k łą n iewy k o n aln o ś ć p rzed s ięwzięcia. Kto ś zd ał s o b ie s p rawę, że w k wes tii mo d y Niemcy n ig d y n ie d o ró wn ają Fran cu zo m talen tem. Tk an in y racjo n o wan o p o d o b n ie jak ży wn o ś ć. Nig d zie n ie mo żn a b y ło k u p ić wełn y an i s k ó ry , n ie mó wiąc ju ż o k o s zto wn y ch tek s ty liach , tak ich jak jed wab , k o ro n k a czy ak s amit. (Ze wzg lęd u n a o d g ó rn e o g ran iczen ia w p ro d u k cji u b rań – n a b lu zk ę mo żn a b y ło n a p rzy k ład wy k o rzy s tać ty lk o metr materiału – o d zież, k tó rą teraz s zy to , b y ła d u żo lżejs za i p ro s ts za). Ws zy s tk ie b ard ziej wy s zu k an e s tro je, k tó re p o zo s tały w Pary żu , zo s tały ro zk rad zio n e n a p o czątk u o k u p acji p rzez n iemieck ich o ficeró w, k tó rzy p o wy s y łali je s wo im żo n o m i k o ch an k o m. Ad ele p o wied ziała jed n ak k ied y ś Lu cien o wi, że p o mimo d eficy tó w i n ied o s tatk ó w o k u p acji Pary żan k i p o p rzy s ięg ły u trzy mać s ty l i s zy k . Dla fran cu s k ich k o b iet s p rawą h o n o ru b y ło d o b rze wy g ląd ać – ch ciały u d o wo d n ić o k u p an to m, że p ięk n a n ie s ą w s tan ie im o d eb rać. M ies zk an k i Pary ża p o trafiły b y ć w tej k wes tii b ard zo k reaty wn e. Gd y w s alo n ach fry zjers k ich zab rak ło p ro d u k tó w k o s mety czn y ch i n ie mo żn a ju ż b y ło ro b ić trwałej, k o b iety zaczęły n o s ić k ap elu s ze i tu rb an y zs zy wan e ze s k rawk ó w tk an in . Kwiaty i p ió ra, n ad al wciąż o g ó ln o d o s tęp n e, s tały s ię g łó wn ą d ek o racją o wy ch n ak ry ć g ło wy – częs to d o ś ć p rzes ad n ą, jak n a g u s t Lu cien a. Og ro mn e wrażen ie zro b iło jed n ak n a arch itek cie to , że Fran cu zk i zd o łały u czy n ić z ciężk ich d rewn ian y ch ch o d ak ó w ro d zaj p o lity czn ej d ek laracji. Ko b iety n ie ty lk o rad ziły s o b ie jak o ś z o k u p acy jn ą rzeczy wis to ś cią, ale wiele z n ich b y ło b ard zo ak ty wn y ch i n a p rzy k ład łamało n iemieck i zak az ek s p o n o wan ia k o lo ró w fran cu s k iej flag i, n o s ząc n ieb ies k ie, b iałe i czerwo n e g u zik i czy p as k i.
Kto ś n a p iętrze włączy ł fo n o g raf i ze s zczy tu s ch o d ó w s p ły n ęła mu zy k a jazzo wa, d ając zn ak , że za ch wilę ro zp o czn ie s ię p o k az. Lu d zie p o p rawili s ię n a k rzes łach i p rzes tali ro zmawiać. Po ch wili, k u wielk iej rad o ś ci Lu cien a, p o s ch o d ach wo ln o zes zła Bette. Wy g ląd ała o s załamiająco w czarn y ch b u tach n a wy s o k im o b cas ie, b iałej s u k ien ce z czarn y mi k lap ami i czarn y m s zalu . Zatrzy mała s ię n a p rzed o s tatn im s to p n iu , u ś miech ając s ię d o wid o wn i. – Pan ie i p an o wie, witajcie w d o mu mo d y Bo n n eau . Zap rezen tu jemy d ziś k ilk a b ard zo eleg an ck ich p ro jek tó w, k tó re z p ewn o ś cią p o d b iją p ań s twa s erca. Nas ze k reacje s ą d o wo d em n a to , że p o mimo tru d n y ch czas ó w fran cu s k ie p ięk n o i s zy k p o zo s tają n iezwy ciężo n e i wciąż mają s ię d o b rze. Bette p o d n io s ła ręk ę, ws k azu jąc n a g ó rę s ch o d ó w, g d zie p o jawiła s ię p ierws za mo d elk a. Dziewczy n a – ład n a b lo n d y n k a z wło s ami d o ramio n – miała n a s o b ie d łu g ą czarn ą s p ó d n icę, b iałą b lu zk ę i czarn y k ap elu s z z s zero k im ro n d em. Wid o wn ia zatrzęs ła s ię o d b raw. M o d elk a zes zła n a d ó ł, o b es zła p ó łk o le p ierws zeg o rzęd u , zatrzy mu jąc s ię n a ch wilę p rzed So lid o r i Sig n o ret, i zn ik n ęła w d rzwiach za s ch o d ami. Bette s tan ęła p o d ś cian ą p o p rawej s tro n ie, o b s erwu jąc p o ch ó d mo d elek . Na s ch o d ach u k azy wały s ię k o lejn e k o b iety . Więk s zo ś ć z n ich u b ran a b y ła w s p ó d n ice i b lu zk i o raz żak iety z k wad rato wy mi ramio n ami i d u że k ap elu s ze z o p ad ający m ro n d em. Kilk a p rezen to wało s u k n ie wieczo ro we b ez ramiączek z jas n y mi s zarfami wo k ó ł talii i d łu g imi ręk awiczk ami. Po zo s tałe s u k ien k i b y ły n ajczęś ciej d o k o lan i miały k ró tk i ręk aw. Wś ró d d o d atk ó w d o min o wały s zale i p łó cien n e to reb k i. Lu cien o wi p o d o b ał s ię s zczeg ó ln ie jed en k ap elu s z, k tó ry b ard zo o d zwiercied lał k reaty wn o ś ć Ad ele – wy k o n an y b y ł w cało ś ci z p ap iero wej p lecio n k i. Ws zy s tk ie mo d elk i b y ły s zczu p łe i atrak cy jn e, ale Lu cien n ie mó g ł o d erwać o czu o d Bette. Gd y p o p atrzy ła wres zcie w jeg o s tro n ę i ro zp o zn ała g o w tłu mie, s k in ęła g ło wą i p o s łała mu p ro mien n y u ś miech . Arch itek t n ie p o s iad ał s ię z d u my , g d y k ilk u n iemieck ich o ficeró w s p o jrzało n a n ieg o z n ieu k ry wan ą zazd ro ś cią. Lu cien zau waży ł, że materiały wy g ląd ały n a p rawd ziwe jed wab ie, s k ó ry i k o ro n k i. Wy d awało mu s ię, że Ad ele mó wiła mu k ied y ś , że ws zy s tk o wy wiezio n o d o Niemiec. Zap amiętał s zczeg ó ły s tro ju jed n ej z mo d elek , żeb y mó c p o tem p o ch walić jak ąś k o n k retn ą k reację. Po jed n y m z p o k azó w p o wied ział Ad ele, że b ard zo p o d o b ały mu s ię jej p ro jek ty , ale g d y zap y tała, k tó ry s zczeg ó ln ie zwró cił jeg o u wag ę, a o n n ie mó g ł s o b ie żad n eg o p rzy p o mn ieć, s tras zn ie s ię n a n ieg o wś ciek ła. Gd y p o k az d o b ieg ł k o ń ca, Ad ele p o wo li i d o s to jn ie zes zła p o s ch o d ach wś ró d o wacji i o k rzy k ó w. Lu cien wied ział, jak k o ch ała u zn an ie. Po mach ała wid o wn i,
p o s łała w p o wietrze k ilk a cału s ó w i o d razu p o d es zła d o So lid o r i Sig n o ret, ab y je u ś cis k ać. Ws zy s cy zaczęli s ię tło czy ć wo k ó ł k o b iet, ab y p o g ratu lo wać Ad ele i p rzy jrzeć s ię z b lis k a g wiazd o m filmo wy m. Otwarto s zamp an a i g o ś cie z zap ałem zab rali s ię d o o p ró żn ian ia k ielis zk ó w; Ad ele p o trafiła załatwić p rawd ziwy alk o h o l. Lu cien p rzecis n ął s ię p rzez tłu m i zd o łał wres zcie p o d ejś ć d o Bette. – M o n s ieu r Bern ard , cies zę s ię, że p an p rzy s zed ł. – M iło mi, że p an i mn ie p amięta. – Nig d y n ie zap o mn iałab y m tak p rzy s to jn eg o … i u talen to wan eg o … mężczy zn y – p o wied ziała, ś cis k ając mu ręk ę. – Gratu lu ję p o k azu , b y ł zach wy cający . Ws p an iałe p ro jek ty . – W ty ch d n iach ch o lern ie tru d n o jes t zro b ić co ś tak d o b reg o , n iech mi p an wierzy . – Lu cien , Lu cien – zawo łał z d alek a wy s o k i g ło s . – Ach , zd aje s ię, że s zefo wa p an a wzy wa. M iło b y ło p an a zn ó w zo b aczy ć. Bette zn ik n ęła międ zy lu d źmi, a Lu cien p o d s zed ł d o o to czo n ej wielb icielami Ad ele. – A teraz, mó j g en ialn y arch itek cie, p o wied z mi, k tó ry z mo ich p ro jek tó w p o d o b ał ci s ię n ajb ard ziej. – Zd ecy d o wan ie ten g ran ato wy k o mp let ze ws p an iały m p ap iero wy m k ap elu s zem.
17
K
to tam?
– Au b ier. Przy n io s łem jed zen ie. Camb o n , k tó remu o d d wó ch d n i b u rczało w b rzu ch u , miał ju ż zamiar o two rzy ć d rzwi, g d y zd ał s o b ie s p rawę, że jes t czwartek . Au b ier zaws ze p rzy ch o d ził w p iątk i. Przez o s tatn ie p ó ł ro k u , k ied y Camb o n u k ry wał s ię w mies zk an iu p rzy ru e Blo met, zaws ze p rzy ch o d ził w p iątek o d wu d zies tej. – Dziś n ie jes t p iątek . Co ty tu ro b is z, d o ch o lery ? – J u tro n ie d am rad y . Niech mi p an o two rzy – wy s zep tał Au b ier p rzez g ru b e, d rewn ian e d rzwi. – Ch ce p an jeś ć czy n ie? Camb o n zamarł n a ch wilę w b ezru ch u . Po my ś lał, że ta zmian a d o ty ch czas o wej ru ty n y jes t d o ś ć n iety p o wa. Ale żo łąd ek p rzek o n ał g o , żeb y jed n ak o two rzy ć. M o że Au b ier b ęd zie miał p u s zk ę s ard y n ek lu b k awałek s alami? Przez cały czas p rzeb y wan ia tu w s amo tn o ś ci Camb o n my ś lał p rawie wy łączn ie o jed zen iu . Kied y ś b y ł jed n y m z n ajwięk s zy ch p ro d u cen tó w u b rań we Fran cji; miał ws p an iałe p o s iad ło ś ci w mieś cie i n a ws i i mó g ł p o zwo lić s o b ie n a k ażd ą p o trawę, jak iej ty lk o zap rag n ął – s tek z Amery k i, o liwk i z Grecji, a n awet mięs o z mo rs a, g d y n as zła g o tak a o ch o ta. Teraz mu s iał p rzy mierać g ło d em, a k ilk a k ęs ó w s p leś n iałeg o ch leb a trak to wał jak u cztę. – Po czek aj ch wilę – p o wied ział s zep tem. Gd y o twierał d rzwi, p lan o wał ju ż w g ło wie wieczo rn y p o s iłek . Bu telk a win a b y łab y ws p an iała. Os tatn i raz p ił win o p rzed czterema mies iącami. Uch y lił lek k o d rzwi i u jrzał p rzez s zp arę o p alo n ą, zn is zczo n ą twarz Au b iera, k tó ry b y ł k ied y ś s łu żący m w jeg o d o mu p rzy ru e Co p ern ic. M ężczy zn a wy s zczerzy ł w u ś miech u p o żó łk łe zęb y i wy ciąg n ął z p ap iero wej to rb y ap ety czn e jab łk o . Oczy Camb o n a zaś wieciły s ię n a ten wid o k – n a u licach Pary ża łatwiej b y ło o s tatn io zn aleźć zło to n iż o wo ce. Otwo rzy ł d rzwi tro ch ę s zerzej, żeb y Au b ier mó g ł p rzejś ć, ale w ty m mo men cie s taru s zek zwalił mu s ię p o d n o g i, wep ch n ięty d o p rzed p o k o ju p rzez trzech g es tap o wcó w w cy wiln y ch u b ran iach i b rązo wy ch , s k ó rzan y ch p łas zczach . Camb o n zas tawił im d ro g ę o zd o b n y m
s to lik iem k o n s o lo wy m i p o b ieg ł d o ty ln ej s y p ialn i, rzu cając s ię d o łó żk a z b ald ach imem. Wy ciąg n ął s p o d materaca rewo lwer i u s iad ł n a łó żk u . Gd y p ierws zy o ficer Ges tap o ws zed ł d o ś ro d k a, Camb o n s taran n ie wy mierzy ł i s trzelił, trafiając Niemca w lewe u d o . Oficer u p ad ł ciężk o n a p o d ło g ę. Ten , k tó ry b y ł za n im, co fn ął s ię i u s k o czy ł, ch o wając s ię za d rzwi s y p ialn i. Wy jął rewo lwer, wy s u n ął s ię za p ró g i p o s łał w s tro n ę Camb o n a cztery k u le. M ężczy zn a n awet n ie p ró b o wał s ię b ro n ić. Up ad ł n a łó żk o , s p rawiając wrażen ie, jak g d y b y p o p ro s tu zap ad ł w d rzemk ę. *** Kilk a min u t p ó źn iej d o p o k o ju ws zed ł k ap itan Bru ck n er. Sp ló tł ręce za p lecami i w milczen iu o cen ił s y tu ację. – Co za p ierd o lo n y Ży d ! – Trafio n y o ficer zwijał s ię n a p o d ło d ze z b ó lu . – Wid zieliś cie, jak mn ie u rząd ził? Zas trzeliliś cie s k u rwy s y n a? Bru ck n er p o d s zed ł d o łó żk a i d o tk n ął s zy i Camb o n a, b y zb ad ać p u ls . – J ed n eg o Ży d a mn iej. Wid zieliś cie? Nie ch ciał d ać s ię wziąć ży wcem. – Sły s ząc, co d zieje s ię z ty mi, k tó ry ch wy wo żą n a ws ch ó d , wcale s ię mu n ie d ziwię – p o wied ział trzeci Niemiec i p o ch y lił s ię n ad ran n y m to warzy s zem. – Ale to ch y b a p ierws zy Ży d , k tó ry p o d jął jak ąś walk ę. Zg in ął z b ro n ią w ręk u . Szan u ję s k u rczy b y k a. – A ja mam g o w d u p ie – o d p arł p o s trzelo n y g es tap o wiec. Po zo s tali d waj ro ześ miali s ię. Po mo g li mu ws tać i p o d es zli d o d rzwi wejś cio wy ch , p rzy k tó ry ch wciąż s tał Au b ier. Ran n y h itlero wiec o b rzu cił Fran cu za n ien awis tn y m s p o jrzen iem. Słu żący wlep ił wzro k w ziemię. – Zro b iłeś s wo je. M o żes z ju ż iś ć – p o wied ział Bru ck n er. Au b ier p rzy cis n ął d o p iers i to rb ę z jed zen iem, wy min ął Niemcó w i s zy b k im k ro k iem wy s zed ł z mies zk an ia. Bru ck n er b y ł wciąż zad ziwio n y , z jak ą łatwo ś cią Fran cu zi wy d awali s wo ich p o b raty mcó w. Więk s zo ś ć ro b iła to , p o d o b n ie jak w ty m p rzy p ad k u , w zamian za jed zen ie lu b p rzy s łu g ę, ale wielu zd rad zało s wo ich zn ajo my ch i s ąs iad ó w z czy s tej n ien awiś ci lu b ch ęci rewan żu . Ges tap o d o s tawało k ilk ad zies iąt lis tó w d zien n ie zaczy n ający ch s ię o d s łó w w s ty lu : „Ch ciałb y m u p rzejmie zwró cić Pań s twa u wag ę n a o s o b ę mies zk ającą p rzy … ”. Nad awca (zwy k le an o n imo wy ) ws k azy wał n ajczęś ciej b o g ateg o Ży d a: „M a mies zk an ie p ełn e d zieł s ztu k i”. Wielu p ro s iło Niemcó w, żeb y o b ro n ili ch rześ cijań s k ie ro d zin y „p rzed in try g ami p o d s tęp n y ch Ży d ó w” lu b żeb y p o mo g li wy rwać męża „z s id eł p rzeb ieg łej
Ży d ó wk i”. Wy d awan o jed n ak n ie ty lk o Ży d ó w. Fran cu zi, k tó rzy ch o d zili ciąg le g ło d n i ze wzg lęd u n a racjo n o wan ą ży wn o ś ć, p atrzy li z zawiś cią n a ro d ak ó w, k tó ry m p o wo d ziło s ię lep iej, i częs to o s k arżali ich o d ziałaln o ś ć k o n s p iracy jn ą p rzeciw Rzes zy . By ła to jak aś wad a n aro d o wa czy co ? Oczy wiś cie, Ges tap o ch ętn ie k o rzy s tało z d o n o s ó w i s amo zach ęcało d o ich p is an ia, ale ci lu d zie n ie mieli za g ro s z g o d n o ś ci i h o n o ru . We fran cu s k im u p o ws zech n iła s ię n awet fraza n a d o n o s iciels two : „Pó jd ę i p o wiem o ty m Niemco m”. Bru ck n er b y ł zd u mio n y tak im p o s tęp o wan iem. Czu ł ty m więk s zą o d razę, że miał o g ro mn y s zacu n ek d la fran cu s k iej h is to rii i k u ltu ry . Zas tan awiał s ię, czy jeg o włas n y n aró d zach o wy wałb y s ię p o d o k u p acją w ten s am s p o s ó b . Fran cu zi n ie ro zu mieli, że całe to s zp iclo s two wzmag ało ty lk o n iemieck ą p o g ard ę d o n ich i zach ęcało h itlero wcó w d o u ży wan ia co raz b ard ziej b ru taln y ch ś ro d k ó w. – Du is b erg , weź żan d armerię i k aż im ares zto wać ws zy s tk ich lu d zi z teg o p iętra – o d ezwał s ię Bru ck n er. – J eś li k o g o ś n ie b ęd zie, zg arn ijcie k ilk a o s ó b z p iętra n iżej i p rzy p ro wad źcie ws zy s tk ich d o mn ie n a d ó ł. Dzieci n ie b ęd ziemy p o trzeb o wać. Beck er n iech zajmie s ię Blö mem. Du is b erg k rzy k n ął w d ó ł k latk i s ch o d o wej i p o s ch o d ach wb ieg ło czterech p o licjan tó w. Zaczęli walić p o k o lei d o ws zy s tk ich d rzwi n a p iętrze, wrzes zcząc: – Po licja, wy ch o d zić! Ws zy s cy n a d ó ł, z wy jątk iem d zieci! Z mies zk ań , jak my s zy wy p ło s zo n e z k ry jó wek , p o wo li zaczęli wy n u rzać s ię wy s tras zen i lu d zie. M ałżeń s two w ś red n im wiek u , s zes n as to latek , wiek o wy s tarzec, wy g ląd ający n a co n ajmn iej o s iemd zies iąt p ięć lat, k o b ieta k o ło s ześ ćd zies iątk i – ws zy s cy zg ro mad zili s ię n a k o ry tarzu o b o k win d y . – Ru s zać s ię, ale ju ż! Cała g ru p a, ze s taru s zk iem włączn ie, zaczęła zb ieg ać p o s ch o d ach . Du is b erg p o s zed ł za n imi, wrzes zcząc i p o g an iając ich w d ó ł p rzez cztery k o lejn e p iętra. Nik t n ie zap ro tes to wał an i n ie p ró b o wał u ciec. Bru ck n er zd awał s o b ie s p rawę, że ws zy s cy p o zo s tali lo k ato rzy k amien icy s tali teraz p o d d rzwiami, n as łu ch u jąc i mo d ląc s ię ze ws zy s tk ich s ił, żeb y n ie zap u k an o tak że d o ich mies zk ań . Du is b erg p rzeg o n ił to warzy s two p rzez eleg an ck i, wy ło żo n y b o azerią h o l wejś cio wy i k azał ws zy s tk im wy jś ć n a u licę. Bru ck n er, k tó ry cały czas s zed ł za n imi, s tan ął o b o k s wo jeg o s amo ch o d u i zap alił p ap iero s a. Kied y lu d zie s tan ęli w rzęd zie, wy rzu cił n ied o p ałek i zaczął p rzech ad zać s ię wzd łu ż s zereg u . – M y ś lę o p ewn ej liczb ie w p rzed ziale międ zy jed en a d wad zieś cia. Ch cę, ab y k ażd y z was s p ró b o wał zg ad n ąć, co to za liczb a – zawo łał jo wialn y m g ło s em. Ru s zy ł
n a k o n iec rzęd u i s tan ął n ap rzeciwk o s ześ ćd zies ięcio letn iej k o b iety . – J ak p an i u waża? Ko b ieta o n iemiała ze s trach u i n ie p o trafiła n ic z s ieb ie wy k rztu s ić, co ro zd rażn iło Bru ck n era. – Po d aj liczb ę, k o b ieto . – J ed en aś cie. – Pu d ło – p o d s zed ł d o s zes n as to letn ieg o ch ło p ak a, k tó ry s tał k o lejn y w s zereg u . – J ed en . – Nie. A ty , co p o wies z, ś liczn o tk o ? – s p y tał atrak cy jn ą k o b ietą w ś red n im wiek u . – Sied em. – Zg ad łaś ! – wy k rzy k n ął rad o ś n ie n iczy m p rezen ter rad io wy o g łas zający zwy cięs two w jak imś k o n k u rs ie. Bły s k awiczn y m ru ch em wy ciąg n ął z k ab u ry s wo jeg o lu g era i s trzelił k o b iecie p ro s to w czo ło . Up ad ła n a s zary ch o d n ik jak k amień . Bru ck n er s ch o wał p is to let, wy s zed ł n a ś ro d ek u licy i s p o jrzał d o g ó ry n a o taczające g o k amien ice. – Ta k o b ieta mies zk ała n a p iętrze, n a k tó ry m u k ry wał s ię Ży d – k rzy k n ął g ło ś n o , tak b y b y ło g o s ły ch ać z o k ien p o o b u s tro n ach u licy . – Pewn ie n awet n ie wied ziała, że mies zk ał o b o k . Ale to n ie ma zn aczen ia, d ro d zy p rzy jaciele. J eś li w jak imś b u d y n k u zn ajd ziemy Ży d a, ws zy s cy mies zk ań cy zo s tan ą ro zs trzelan i. J eś li Ży d a zn ajd ziemy n a p iąty m p iętrze, a wy mies zk acie n a d ru g im, czek a was ś mierć. To b ard zo p ro s te. Niemiec s k rzy żo wał ręce n a p iers i i p rzes zed ł k ilk a metró w u licą, p rzy g ląd ając s ię fas ad o m eleg an ck ich k amien ic. Ws zy s tk ie o k n a b y ły p u s te, ale wied ział, że lu d zie s to ją metr lu b d wa o d s zy b i n as łu ch u ją. Do my ś lał s ię, jak czu ją s ię teraz mies zk ań cy o k o liczn y ch d o mó w. Ws zy s cy o d wró cą wzro k ; n ie b ęd ą ch cieli p atrzeć, co s tan ie s ię z ty mi, k tó rzy s to ją n a u licy . Tak właś n ie Fran cu zi zach o wy wali s ię p o d czas o k u p acji – n ie ch cieli wid zieć. Liczy ło s ię d la n ich ty lk o to , żeb y s amemu u n ik n ąć ares zto wan ia. Beck er i Blö m wy s zli z b u d y n k u i Du is b erg p o mó g ł im ws iąś ć d o czarn eg o citrö en a s to jąceg o p rzy k amien icy . Bru ck n er p o p atrzy ł n a n ich b ezn amiętn ie, p o czy m wró cił d o czek ający ch n a u licy lo k ato ró w. Żad en z n ich n awet n ie s p o jrzał n a zas trzelo n ą k o b ietę, ws zy s cy p atrzy li tęp o p rzed s ieb ie. Niemiec zaczął zn ó w ch o d zić tam i z p o wro tem p rzed s to jący mi w s zereg u lu d źmi, zatrzy mu jąc s ię n a ch wilę p rzy k ażd y m, b y s p o jrzeć mu w o czy . J ed n y m z n ajb ard ziej fas cy n u jący ch d o ś wiad czeń p o d czas jeg o trzy letn iej s łu żb y w Ges tap o b y ła o b s erwacja teg o , w jak i s p o s ó b
zach o wu ją s ię lu d zie, k tó rzy mają zo s tać ro zs trzelan i. Ku jeg o zd u mien iu , zaled wie k ilk u zaczy n ało p łak ać, p an ik o wać lu b b łag ać o ży cie; więk s zo ś ć p rzy jmo wała ten fak t ze s p o k o jn ą rezy g n acją i b ez g wałto wn y ch emo cji. M ies zk ań cy z ru e Blo met n ależeli d o tej d ru g iej g ru p y . J ak więk s zo ś ć mies zk ań có w Pary ża zd awali s ię mieć ś wiad o mo ś ć, że ś mierć jes t n ieu n ik n io n a i że mo g ą zg in ąć w k ażd ej ch wili. Dziwn e, że Fran cu zi p o trafią u mierać tak h o n o ro wo , a ży ją jak s zczu ry , s p rzed ając s ieb ie n awzajem. Ges tap o wiec zas tan awiał s ię, o czy m teraz my ś lą. Gd y b y s am b y ł n a ich miejs cu i miał za ch wilę zg in ąć, p ewn ie p ró b o wałb y p rzy p o mn ieć s o b ie n ajlep s ze mo men ty s wo jeg o ży cia. Tamte p amiętn e wak acje w Bawarii, k ied y s tracił d ziewictwo z cio tk ą Clau s a Han k ela. Pierws zy raz, g d y zo b aczy ł cy ck i Tru d y Brek er. Alb o k ied y p rzy zn an o mu n a s tu d iach n ag ro d ę za o s iąg n ięcia w s k o k u w d al. Zatrzy mał s ię p rzed u b ran y m w p o mięty s zary g arn itu r mężczy zn ą w ś red n im wiek u , k tó ry p atrzy ł p rzed s ieb ie, w p u s tk ę. M o że b y ł ju ż w s wo im włas n y m ś wiecie, ws p o min ając jak ieś p rzy jemn e rzeczy . Alb o miał n ad zieję, że Bru ck n er zad o wo li s ię zas trzelen iem ty lk o jed n ej o s o b y ? Oficer s p acero wał jes zcze p rzez ch wilę, p o czy m p o d s zed ł zn ó w d o s amo ch o d u , o p arł s ię o mas k ę i zap alił k o lejn eg o p ap iero s a. – No d o b rze, p an ie i p an o wie, ro b i s ię p ó źn o i n ie ch ciałb y m p ań s twa d łu żej zatrzy my wać. Dzięk u ję za p o ś więco n y czas . Ży czę ws zy s tk im d o b rej n o cy .
18
A
ch , mo n s ieu r Bern ard , cies zę s ię, że p an a wid zę. Pro s zę, p ro s zę, n iech p an wejd zie.
M ajo r Herzo g wy g ląd ał d ziwn ie w cy wiln y m u b ran iu . M iał n a s o b ie eleg an ck ą ciemn o zielo n ą b o n żu rk ę, a man k iety jeg o g rafito wy ch s p o d n i k o ń czy ły s ię id ealn ie n ad wy p o lero wan y mi, k as ztan o wy mi b u tami. Lu cien , k tó ry s tarał s ię, b y n ik t n ie wid ział, jak wś lizg u je s ię d o k amien icy p rzy ru e Perg o lés e, ws zed ł s zy b k o d o mies zk an ia, zatrzas k u jąc za s o b ą d rzwi. Zau waży ł, że Herzo g p rzy g ląd a mu s ię z ro zb awien iem. Ob aj wied zieli, że lep iej b y ło d la Fran cu za n ie p o k azy wać s ię p u b liczn ie w to warzy s twie Niemca. Dlateg o też majo r zap ro s ił arch itek ta n a k o lację d o s wo jeg o d o mu . Kied y Herzo g zło ży ł mu tę p ro p o zy cję p rzez telefo n , Lu cien p rzez p ó ł min u ty n ie b y ł w s tan ie p o wied zieć an i s ło wa. Zas tan awiał s ię, co p o win ien zro b ić. Celes te ró wn ież zo s tała zap ro s zo n a, ale właś ciwie ty lk o p ro fo rma; p o k ilk u mies iącach s łu żb y w Pary żu Herzo g zd ąży ł s ię ju ż z p ewn o ś cią n au czy ć, że Fran cu zi u ważają, iż n ie n ależy łączy ć żo n y z p rzy jemn o ś ciami, p o d o b n ie jak n ie mies za s ię o liwy i wo d y . Lu cien o s tateczn ie zg o d ził s ię p rzy jś ć, g d y ż u zn ał, że wo jn a czy n ie, zaws ze o p łaca s ię ch o ć tro ch ę p o zn ać s wo jeg o k lien ta. A n iech tam, p o my ś lał, s p o tk a s ię z Herzo g iem ten jed en , jed y n y raz. Niemieccy o ficero wie zo s tali zak watero wan i w zach o d n iej, b o g atej częś ci Pary ża, d o k tó rej n ie mó g ł wch o d zić n ik t z wy jątk iem mies zk ań có w. Herzo g zo rg an izo wał więc d la Lu cien a s p ecjaln ą p rzep u s tk ę. Arch itek t b y ł tro ch ę zas k o czo n y wy s tro jem mies zk an ia Niemca. Sp o d ziewał s ię zas ło n ze s was ty k ami, p o p iers ia Hitlera lu b p rzy n ajmn iej jak ieg o ś p o rtretu Fü h rera w ry cers k iej zb ro i i h ero iczn ej p o zie. Lo k al b y ł jed n ak u rząd zo n y z d u ży m s mak iem: n a ś cian ach wis iały mo d ern is ty czn e o b razy , w k ilk u miejs cach s tały rzeźb y , a meb le b y ły fu n k cjo n aln e i n o wo czes n e w k s ztałcie. Na p o d ło g ach leżały d y wan y o d y n amiczn y ch , ab s trak cy jn y ch wzo rach i o d ważn y ch b arwach : o liwk o wej, b rązo wo czerwo n ej, ru d ej i czarn ej. Lu cien o d razu zau waży ł też n iezwy k łą rzeźb ę z lś n iącej, n ierd zewn ej s tali – miała id ealn ie g ład k ą fak tu rę i o ry g in aln y , o p ły wo wy
k s ztałt. Po d s zed ł d o n iej zafas cy n o wan y . – Co ś ws p an iałeg o , p an ie majo rze – p o wied ział, n ie ch cąc d o ty k ać rzeźb y , b y n ie zo s tawić n a n iej ś lad ó w rąk . – Ciek awe, że zwró cił p an u wag ę właś n ie n a to . To mó j włas n y Bran cu s i, mo ja n ajwięk s za d u ma i ch lu b a. Wiele jeg o p rac ma n iemal falliczn y wy g ląd . Amery k ań s k a p o czta n ie wp u ś ciła k ied y ś d o k raju jed n ej z jeg o rzeźb , b o my ś leli, że to jak iś o b iek t s ek s u aln y . – Pu ry tan ie – s k wito wał Lu cien , p rzen o s ząc wzro k n a g eo metry czn y o b raz w p o d s tawo wy ch k o lo rach . – Czy to M o n d rian ? – Tak , ch o ć n ies tety b ard zo n iewielk i. Lu cien co fn ął s ię k ilk a k ro k ó w, s tarając s ię o b jąć mies zk an ie Niemca jed n y m s p o jrzen iem. Ap artamen t, zb u d o wan y za Hau s s man n a, b y ł b ard zo eleg an ck i. M iał p ięk n ą b o azerię z o rzech o weg o d rewn a i b iały s u fit, zd o b io n y k u n s zto wn ą s ztu k aterią. Ale ty m, co czy n iło to miejs ce tak n iezwy k ły m, b y ło właś n ie zes tawien ie d ziewiętn as to wieczn y ch d etali arch itek to n iczn y ch z n o wo czes n ą s ztu k ą i u meb lo wan iem w s ty lu mo d ern e. Lu cien p o czu ł jed n o cześ n ie p o d ziw i zazd ro ś ć. Zd ał s o b ie s p rawę, że Herzo g ma lep s zy g u s t o d n ieg o . – M a p an ws p an iałe mies zk an ie. M y ś lałem, że n iemieccy o ficero wie mies zk ają raczej… – W b eto n o wy ch k o s zarach , g d zie jes t ty lk o łó żk o , k rzes ło , s tó ł i p o rtret Hitlera n a ś cian ie? – d o k o ń czy ł majo r, u ś miech ając s ię. – Nie, wo ln o n am u rząd zać n as ze k watery wed łu g włas n eg o u zn an ia. Ten lo k al n ależał k ied y ś d o p ewn eg o Ży d a, k tó ry n ie b ard zo ch ciał ws p ó łp raco wać z Rzes zą. Przek o n aliś my g o , b y zrzek ł s ię włas n o ś ci. – A g d zie teraz mies zk a? – s p y tał arch itek t. Ułamek s ek u n d y p ó źn iej u ś wiad o mił s o b ie, jak n aiwn e b y ło to p y tan ie. – W o d ro b in ę mn iej k o mfo rto wy ch waru n k ach – o d p arł Herzo g , n alewając g o ś cio wi k o n iak u . – Och – wy mamro tał Lu cien . M ajo r p o d ał mu k ielis zek i n alał k o lejn y d la s ieb ie. – Wy d aje s ię p an zas k o czo n y mo im g u s tem w d zied zin ie s ztu k i – p o wied ział z u ś miech em Niemiec. – Zb y t awan g ard o wy jak n a żo łn ierza Rzes zy ? – Có ż, ja… – Lu cien właś n ie tak p o my ś lał. – Staram s ię mieć o twarty u my s ł. Pro s zę za mn ą, p o k ażę p an u co ś , z czeg o jes tem s zczeg ó ln ie d u mn y . – Herzo g p o p ro wad ził arch itek ta w s tro n ę ciemn eg o k o ry tarza.
M ajo r włączy ł ś wiatło i ws k azał n a d wa małe o b razy wis zące n a ś cian ie. J ed en p rzed s tawiał rzek ę o to czo n ą s o czy s tą zielen ią, d ru g i – zaży wn eg o mężczy zn ę w czarn y m s tro ju i k ap elu s zu . – To mó j Co ro t. – Niemiec s k in ął g ło wą n a p ejzaż. – A to mó j Fran z Hals . Wid zi p an , mo n s ieu r Bern ard , n ie ws zy s tk o mu s i b y ć n o wo czes n e i d ek ad en ck ie. – Są p rzep ięk n e. Có ż za n iezwy k ła fak tu ra d rzew. – Lu cien n ie mó g ł o d erwać wzro k u o d s u b teln y ch p o ciąg n ięć p ęd zla. – Dwaj wy b itn i mis trzo wie. Nik t n ie p o trafi tak o d d ać wy razu twarzy , jak Hals . – Z p ewn o ś cią k o s zto wały fo rtu n ę. – Ależ s k ąd . Pewien d żen telmen , k tó ry mu s iał u d ać s ię w d alek ą p o d ró ż, p o p ro s tu ju ż ich n ie p o trzeb o wał – o d p arł Herzo g . – Od d ał mi je p rak ty czn ie za b ezcen . Lu cien d o my ś lał s ię, jak ieg o ro d zaju b y ła to p o d ró ż. – M a p an g o d n ą p o d ziwu k o lek cję. Oficer ro ześ miał s ię. – To ty lk o s k ro mn y p o czątek . M am n ad zieję, że u d a mi s ię u p o lo wać w Pary żu jes zcze jak ąś o k azję. Pewien Ży d , k tó reg o s tara s ię teraz d o p aś ć Ges tap o , M en d el J an u s k i, ma tu b ard zo imp o n u jący zb ió r d zieł s ztu k i. Są w n im p o d o b n o d wa p o rtrety Fran za Hals a, k tó re b ard zo ch ciałb y m mieć u s ieb ie. Ch o ć i tak p ewn ie p ierws zy d o b ierze s ię d o n ich mars załek Gö rin g . W k ażd y m razie lad a d zień s p o d ziewam s ię jes zcze k ilk u ws p an iały ch d rzewo ry tó w Dü rera. Lu cien milczał, wp atru jąc s ię w s wó j k o n iak . Wied ział, że k o lek cja Herzo g a wzb o g aci s ię k o s ztem k o lejn ej o s o b y , k tó ra b ęd zie mu s iała „u d ać s ię w p o d ró ż”. Niemiec u n ió s ł k ielis zek d o to as tu . – Za wy b itn ą arch itek tu rę i jej twó rcó w – p o wied ział. Lu cien p o d n ió s ł s wó j k ielis zek . Po my ś lał, że to d o b ry mo men t, żeb y p o d lizać s ię k lien to wi. W k o ń cu tak n ap rawd ę p raco wał d la Niemcó w, n ie d la M an eta. – Za wy b itn ą arch itek tu rę i ty ch , k tó rzy ją fin an s u ją. Herzo g , wy raźn ie ro zb awio n y to as tem Lu cien a, wziął ły k k o n iak u . – Niech p an u s iąd zie – o d ezwał s ię, ws k azu jąc arch itek to wi k rzes ło b arcelo ń s k ie, k tó re zap ro jek to wał in n y Niemiec, M ies v an d er Ro h e. Fo tel o k azał s ię b ard zo wy g o d n y . Lu cien ro zs iad ł s ię i zało ży ł n o g ę n a n o g ę, p o p ijając tru n ek z k ielis zk a. Zd ąży ł s ię ju ż tro ch ę o d p ręży ć i zaczy n ał czu ć s ię co raz s wo b o d n iej. – Ws zy s tk ie meb le zn alazł p an w Pary żu ? – zap y tał, p o k lep u jąc ręk ą s ied zis k o .
– Nie, fran cu s k ich jes t ty lk o k ilk a. Więk s zo ś ć s p ro wad ziłem z Hamb u rg a, g d zie mies zk ałem p rzed wo jn ą – o d rzek ł Herzo g . – Po n ieważ s p ęd zę tu tro ch ę czas u , ch ciałem s ię czu ć jak u s ieb ie w d o mu . Zd awał s ię u ważać, że Lu cien i in n i Fran cu zi trak tu ją ten fak t jak o co ś zu p ełn ie o czy wis teg o i n atu raln eg o . Niemcy mieli zamiar tu zo s tać. Herzo g p o ło ży ł s ię n a s zezlo n g u i s ięg n ął p o b u telk ę z k o n iak iem, ab y p o n o wn ie n ap ełn ić k ielis zek . – Pięk n a leżan k a Le Co rb u s iera. M iałem o k azję s p o tk ać g o k ied y ś w latach trzy d zies ty ch . Nies amo wity talen t – p o wied ział Lu cien . Po s tan o wił p rzemilczeć fak t, że zaws ze u ważał Le Co rb u s iera za aro g an ck ieg o d u p k a. – To p rawd a. J ak iś czas temu p o jech ałem o b ejrzeć willę Sav o y e. Zaws ze ch ciałem ją zo b aczy ć. Ws p an iały b u d y n ek – o d p arł Niemiec z en tu zjazmem. – Swo ją d ro g ą, g d zie jes t teraz Le Co rb u s ier? W Szwajcarii? – Wy d aje mi s ię, że p rzed o s tał s ię p rzez Piren eje d o His zp an ii. – Ci, k tó rzy u ciek li, mają s zan s ę jes zcze co ś w ży ciu zap ro jek to wać, czy ż n ie? – M a p an n ieb y wały zmy s ł es tety czn y , p an ie majo rze. – Arch itek t zmien ił temat. – Dieter. Pro s zę mó wić mi Dieter. – Po d waru n k iem, że p an ró wn ież b ęd zie s ię d o mn ie zwracał p o imien iu . – Do b rze, Lu cien . M ó j o jciec zro b ił ze mn ie in ży n iera, ale n ie zd o łał o d eb rać mi miło ś ci d o arch itek tu ry i s ztu k i. Lu cien o wi n ie mieś ciło s ię w g ło wie, że Niemiec mo że d o cen iać p ięk n o d zieł s ztu k i – to tak jak b y małp a zach wy cała s ię s zn u rem rzad k ich p ereł lu b s taro ży tn ą g reck ą wazą. Hitlero wcy b y li p rzecież p o two rami b ez cien ia p rzy zwo ito ś ci. A to , że p o trafili cen ić te s ame rzeczy co Fran cu zi, wy d awało mu s ię jak o ś n ie w p o rząd k u . – Kilk a s p rzętó w mam jes zcze z czas ó w Bau h au s u , ale więk s zo ś ć k u p iłem p ó źn iej. Też n ie b y ły d ro g ie. Wielu Niemcó w u waża, że rzeczy teg o ty p u to czy s ty d ek ad en ty zm. M ało k to ch ce mieć co ś tak ieg o w d o mu . – Wo lą k iczo wate, ro man ty czn e p ejzaży k i lu b p o d ró b k i k rzes eł w s ty lu Lu d wik a XIV – wes tch n ął Lu cien z rezy g n acją. – Otó ż to . Zwy czajn e ś mieci. – Za ś mieci – p o wied ział Lu cien , wy ch y lając k ielis zek . Gd y alk o h o l s p ły wał mu p o g ard le, zau waży ł n a s to lik u ze s tali i s zk ła fo to g rafię k o b iety z d zieck iem. Zas tan awiał s ię, czy Herzo g ma ro d zin ę. – Two ja żo n a i có rk a? – zag ad n ął arch itek t, ws k azu jąc n a zd jęcie. Herzo g ws tał, p o d s zed ł d o s to lik a i p o d ał fo to g rafię Lu cien o wi.
– Tak , mo ja żo n a Tru d e i mo ja có rk a Greta; n ied awn o s k o ń czy ła d ziewięć lat. – Pięk n ie. Czy two ja żo n a też jes t zwo len n iczk ą mo d ern izmu ? – s p y tał Lu cien . Ciek awiło g o to , b o Celes te n ie cierp iała teg o , co jemu s ię p o d o b ało . – O tak , s ama jes t b ard zo u talen to wan ą g raficzk ą. Os tatn io , co p rawd a, p ro jek tu je ty lk o materiały p ro p ag an d o we d la Rzes zy , ale mamy n ad zieję, że p o wo jn ie b ęd zie mo g ła wró cić d o p rawd ziwej p racy . – M u s is z za n imi tęs k n ić. – Nie wid ziałem ich o d d ziewięciu mies ięcy , ale za k ilk a ty g o d n i d o s tan ę p rzep u s tk ę. Nie mo g ę s ię d o czek ać, k ied y zo b aczę có rk ę – o d rzek ł Niemiec, u ś miech ając s ię s mu tn o . – M am d la n ich mn ó s two p rezen tó w. Herzo g o d ło ży ł zd jęcie. Więk s zo ś ć ro d zicó w zaczęłab y w ty m mo men cie zan u d zać s łu ch aczy o p o wieś ciami o ws zy s tk ich s zk o ln y ch o s iąg n ięciach d zieck a w ciąg u o s tatn ich p ięciu lat, ale Herzo g n ic więcej n ie p o wied ział. Wy ciąg n ął b u telk ę w s tro n ę Lu cien a, b y n alać mu k o lejn y k ielis zek . – By łem p o d d u ży m wrażen iem two jeg o p ro jek tu fab ry k i. Sp o s ó b , w jak i p o łączy łeś te h o ry zo n taln e s zk lan e p łas zczy zn y i b eto n o we filary , b y ł n ap rawd ę n iezwy k ły . Lu cien o p ró żn ił k ielis zek i Herzo g n aty ch mias t n alał mu n o wy . Arch itek t z k ażd ą ch wilą czu ł co raz więk s ze ciep ło , ro zch o d zące s ię p o cały m ciele. – Dzięk u ję… Dieter. – A te ws p an iałe łu k i wy g ląd ają w ś ro d k u tak lek k o . I b ęd zie mo żn a zain s talo wać n a n ich ws zy s tk ie p o trzeb n e d źwig i i wy ciąg ark i. Gen ialn a ro b o ta. Po ch wały i p o ch leb s twa b y ły d la Lu cien a – jak zres ztą d la k ażd eg o arch itek ta – mio d em n a s erce. Bez wzg lęd u n a to , czy p ad ały z u s t Fran cu za czy n azis ty , d awały zaws ze n ieb y wałą s aty s fak cję. – M y ś lę, że s p o d o b a ci s ię mó j n as tęp n y b u d y n ek – wy mamro tał arch itek t. – Nies amo wite jes t to , że two ja arch itek tu ra o d d aje s wo ją fo rmą fu n k cję d an eg o budynku. – M am n ad zieję, że p u łk o wn ik Lieb er my ś li p o d o b n ie. – Lieb erem s ię n ie p rzejmu j. J eg o in teres u je ty lk o to , żeb y fab ry k a p o ws tała n a czas . A ty m ju ż ja s ię zajmę. Na d ru g im k o ń cu s alo n u o two rzy ły s ię p rzes u wn e d rewn ian e d rzwi. Stan ął w n ich n a b aczn o ś ć mło d y k ap ral. – Pan ie majo rze, k o lacja jes t g o to wa.
– Dzięk u ję, Hau s en . M o żes z wracać d o k o s zar. Ch o d źmy , Lu cien , czek a n a n as co mb er jag n ięcy . Po mimo n iewielk ich tru d n o ś ci, s p o wo d o wan y ch ilo ś cią wy p iteg o k o n iak u , Lu cien zd o łał p o d n ieś ć s ię z fo tela i ru s zy ł za s wo im n o wy m p rzy jacielem d o jad aln i.
19
S
al, ch y b a wid ziałam jak ieś ś wiatło p rzy b ramie.
Geib er wied ział, że jeg o żo n a n ie ma s k ło n n o ś ci d o h is terii. Zaws ze b ard zo imp o n o wała mu s wo im s p o k o jem i o p an o wan iem. Dlateg o g d y ty lk o s k o ń czy ła mó wić, o d ło ży ł k s iążk ę i zaczął d ziałać. Kied y M iriam zo b aczy ła, jak p o d erwał s ię ze s k ó rzan eg o fo tela, n aty ch mias t p o b ieg ła p o rzeczy . M ieli ty lk o k ilk a min u t. Gd y b y k tó reś z n ich s ię zawah ało , o b o je czek ała p ewn a ś mierć. Geib er zb ieg ł n a d ó ł d o k u ch n i, mies zczącej s ię n a ty łach wielk ieg o p ałacu my ś liws k ieg o . Otwo rzy ł s zero k o ty ln e d rzwi i wy rzu cił n a k amien n ą ś cieżk ę, p ro wad zącą d o o g ro d u , s tary filco wy k ap elu s z. Zo s tawiws zy d rzwi o twarte, ws p iął s ię k u ch en n y mi s ch o d ami n a p ierws ze p iętro tak s zy b k o , jak ty lk o p o zwalały mu n a to jeg o s ześ ćd zies ięcio o ś mio letn ie n o g i. Po d g łó wn ą s y p ialn ią s p o tk ał s ię z M iriam, k tó ra ś cis k ała w ręk ach małą, s k ó rzan ą to rb ę z ich p o d ro b io n y mi d o k u men tami, p ien ięd zmi i zmian ą o d zieży d la k ażd eg o z n ich . Sp o jrzał g łęb o k o w jej ciemn o b rązo we o czy i d o tk n ął jej zaró żo wio n eg o p o liczk a. – J es teś g o to wa, k o ch an ie? – Bo że, mam n ad zieję, że to s ię u d a – o d p arła M iriam. Stras zn ie trzęs ły s ię jej ręce i b ała s ię, że k o lan a za ch wilę o d mó wią jej p o s łu s zeń s twa. – Ch o d ź za mn ą – wy s zep tał Geib er. Przes zli s zy b k im k ro k iem p rzez s y p ialn ię i u k lęk li p rzy czterech s ch o d k ach , p ro wad zący ch d o g ab in etu , jak g d y b y mieli zamiar s ię p rzed n imi p o mo d lić. Geib er ws u n ął ręce p o d k rawęd ź p ierws zeg o s to p n ia i p o wo li u n ió s ł d o g ó ry całą k o n s tru k cję p rzy mo co wan ą zawias ami d o p o d ło g i wy żs zej k o n d y g n acji. M u s iał u ży ć całej s wo jej s iły d o p o d n ies ien ia k lap y n a ty le, żeb y M iriam razem z to rb ą zd o łała s ię p o d n ią wś lizn ąć. Ko b ieta z tru d em wczo łg ała s ię d o s ameg o k o ń ca i p o ło ży ła s ię ró wn o leg le d o s ch o d ó w. – J es teś w ś ro d k u ? – wy s ap ał Geib er, walcząc z ciężarem. – Na Bo g a, Sal, p o ś p ies z s ię. Geib er ws u n ął s ię p o d s ch o d y , p o zwalając im o p aś ć z g łu ch y m tąp n ięciem.
Po d czo łg ał s ię d o żo n y i zas u n ął d wa ry g le b lo k u jące k lap ę. Od d y ch ał tak ciężk o , że miał wrażen ie, iż zaraz zemd leje. Plecami o p arty b y ł o p ierś M iriam i czu ł, jak wali jej s erce. Po d ciąg n ął to rb ę p o d b ro d ę, p o ło ży ł ją o b o k s ieb ie i o two rzy ł. M iriam o b jęła g o jed n ą ręk ą. Wtu liła twarz w jeg o wło s y i mo cn o ch wy ciła jeg o d ło ń , s p rawiając, że Salo mo n n a ch wilę zap o mn iał o zag rażający m im n ieb ezp ieczeń s twie. J ej d o ty k n ap ełn ił g o czu ło ś cią i s p o k o jem. Przy p o min ał mu ch wile, k tó re s p ęd zili we włas n y m d u ży m łó żk u , tu ląc s ię p o d k o łd rą z g ęs ieg o p u ch u . Cias n a p rzes trzeń p o d s ch o d ami b y ła d u s zn a i p o g rążo n a w zu p ełn y ch ciemn o ś ciach , ale materac b y ł całk iem wy g o d n y , a s ch o d y miały p rawie d wa metry s zero k o ś ci, więc Geib ero wie b y li w s tan ie całk o wicie ro zp ro s to wać n o g i. Sto p n ie zaczy n ały s ię zaled wie k ilk a cen ty metró w n ad twarzą Salo mo n a – tak b lis k o , że czu ł zap ach d rewn a. M o g li teraz ty lk o czek ać, min u ty wy d awały s ię g o d zin ami. – Nas z lo s jes t w ręk ach Bo g a – s zep n ął Geib er. – Za ch wilę tu wejd ą i n ie mo żemy p is n ąć an i s ło wa. Ale jes t co ś , czeg o ci n ig d y wcześ n iej n ie mó wiłem. I mu s zę to zro b ić teraz. – Teraz, Sal? – Zo b aczy łem cię p o raz p ierws zy w L’Op era Garn ier. M iałaś n a s o b ie jas n o n ieb ies k ą s u k n ię; n ie mo g łem o d erwać o d cieb ie o czu . Po p rzed s tawien iu ś led ziłem twó j p o wó z, żeb y zo b aczy ć, g d zie mies zk as z. Po tem p rzek u p iłem lo k aja, żeb y zd rad ził mi two je imię i n as tęp n eg o d n ia wy s łałem ci b u k iet ró ż b ez żad n ej k arteczk i. – To b y łeś ty ! M ó j o jciec p rawie d o s tał zawału . – Tak , to mo ja s p rawk a. – Ko ch am cię, g łu p tas ie. Od d rzwi wejś cio wy ch d o b ieg ł n ag le g ło ś n y trzas k łaman eg o d rewn a, a p o ch wili w d o mu ro zb rzmiały k rzy k i. Geib ero wie zad y g o tali g wałto wn ie ze s trach u . Żo łn ierze ro zb ieg li s ię p o b u d y n k u , wrzes zcząc i p rzek lin ając, ich b u ty d u d n iły p o d rewn ian y ch d es k ach p ałacy k u . Sły ch ać b y ło ło s k o t p rzewracan y ch meb li i trzas k ro zb ijan y ch s to łó w. Wy wracan o reg ały z k s iążk ami, wy b eb es zan o s zafk i. A p o tem g łó wn e s ch o d y zatrzęs ły s ię, jak g d y b y wb ieg ło n a n ie s tad o k o n i. Ciężk ie k ro k i zało mo tały n a k o ry tarzu i ro zp ierzch ły s ię p o p o k o jach . M iriam b y ła tak p rzerażo n a, że n ie b y ła w s tan ie zeb rać my ś li. Zacis n ęła o czy i zaczęła cich o p łak ać. Niemcy wb ieg li d o g łó wn ej s y p ialn i, o two rzy li k o p n iak ami d rzwi s zafy , p rzek o p ali s zu flad y k o mo d y i b ieliźn iark i i wy wró cili o g ro mn e łó żk o . Po k ilk u min u tach wy p ad li zn ó w n a k o ry tarz.
– Nik o g o n ie ma, p u łk o wn ik u – k rzy k n ął jak iś g ło s . – Niemo żliwe – o d p o wied ział mu b ary to n . – Szu k ać d alej. Na p ewn o g d zieś tu s ą. M es s ier n ig d y s ię jes zcze n ie p o my lił. Sp rawd źcie ty ln e ś cian y s zaf, zn aleźliś my ju ż k ilk a s k ry tek w tak ich miejs cach – h ałas , k tó ry u cich ł n a ch wilę, g d y mó wił p u łk o wn ik , ro zleg ł s ię teraz ze zd wo jo n ą mo cą. Kto ś n ag le wb ieg ł z p o wro tem d o s y p ialn i i p rzemk n ął p o s ch o d k ach tu ż n ad g ło wami M iriam i Salo mo n a. Sto p n ie u g ięły s ię p o d ciężarem mężczy zn y , d o ty k ając n iemal n o s a Geib era. Staru s zk ó w o g arn ęła fala p an ik i. M iriam zd o łała n ad lu d zk im wy s iłk iem p o ws trzy mać k rzy k cis n ący s ię jej n a u s ta, ś cis k ając ręk ę męża tak mo cn o , że aż zb ielała. Salo mo n zaczął rap to wn ie d y g o tać, jak g d y b y d o s tał atak u p ad aczk i. Żo łn ierz wy rzu cał n a p o d ło g ę k s iążk i z reg ałó w ciąg n ący ch s ię p rzez całą d łu g o ś ć małeg o g ab in etu ; n iek tó re z to mó w ląd o wały aż n a s ch o d ach . Geib ero wie k u rczy li s ię ze s trach u p rzy k ażd y m u d erzen iu w k lap ę k ry jó wk i. Sk o ń czy ws zy z k s iążk ami, Niemiec wziął s ię za wy ry wan ie d rewn ian y ch p ó łek . Wres zcie zb ieg ł n a d ó ł p o s ch o d k ach i zatrzy mał s ię, n ap o ty k ając in n eg o żo łn ierza. – Sp rawd ziłeś za reg ałami? Czas ami ch o wają s ię tam z ty łu . – A jak ci s ię, k u rwa, wy d aje, co właś n ie ro b iłem? – wrzas n ął h itlero wiec. – Gd zie s ą te jeb an e Ży d y ? M y ś lałem, że to b ęd zie k ró tk a, p ro s ta ro b o ta. M arian n e czek a n a mn ie w mieś cie. – Któ ra to M arian n e? Nig d y o n iej n ie ws p o min ałeś . – Ta cy cata, k tó ra u k rad ła d la mn ie wted y tę s k rzy n k ę win a. Pamiętas z? – J ak ieg o win a? M iałeś win o i n ic mi n ie p o wied ziałeś ? J ed en z żo łn ierzy u s iad ł ciężk o n a s ch o d ach . Geib ero wie p o czu li, jak d rewn ian a rama s k rzy p n ęła i u g ięła s ię tu ż n ad n imi. Fak t, że Niemiec s ied ział zaled wie d zies ięć cen ty metró w o d n ich , b u d ził w n ich ś mierteln e p rzerażen ie. M iriam b y ła b lis k a o md len ia ze s trach u ; mo d liła s ię, b y s tracić p rzy to mn o ś ć i n ie zn o s ić tej całej męk i. Ob o je ze ws zy s tk ich s ił zacis k ali zęb y . Najmn iejs zy d źwięk mó g łb y ich zd rad zić. – Ch ry s te, mam d o ś ć b ieg an ia p o ty ch ch o lern y ch s ch o d ach . Te d o my s ą, k u rwa, jak jak ieś mu zea. M u s zę ch wilę o d p o cząć. – Uważaj, żeb y Sch leg al n ie wid ział, że s ię o p iep rzas z. – M am w d u p ie jeg o i całe to ch o lern e Ges tap o . – Lep iej ru s z ty łek , b o wy ś lą cię d o Ro s ji. – Złap ię ty lk o o d d ech . Sch leg al i tak jes t n a d o le. – Po ś p ies z s ię. Id ę n a k o ry tarz, s p rawd zę jes zcze raz p o k o je.
Niemiec n ie ru s zy ł s ię ze s ch o d ó w. Staru s zk o wie u s ły s zeli trzas k zap alan ej zap ałk i i p o czu li d y m p ap iero s o wy . M in u ty ciąg n ęły s ię w n ies k o ń czo n o ś ć i n erwy zaczy n ały p o wo li o d mawiać Ży d o m p o s łu s zeń s twa. Geib er p o czu ł ze zg ro zą, że n aro b ił w s p o d n ie. Po k ilk u ch wilach k ry jó wk ę wy p ełn ił ciężk i, p rzy k ry zap ach . Na s zczęś cie żo łn ierz p rzy d ep tał wres zcie p ap iero s a b u tem i p o d n ió s ł s ię ze s ch o d ó w z lek k im s k rzy p n ięciem. – J ezu Ch ry s te, ciąg le tam jes teś ? Sch leg al zaraz tu b ęd zie – p o wied ział k to ś z k o ry tarza. – Czu jes z co ś ? Śmierd zi g ó wn em. – W g ó wn ie to ty zaraz b ęd zies z s ied ział p o u s zy , jak Sch leg al cię zo b aczy . – Nie, czek aj, n ap rawd ę… – Stau ffen , k u rwa. – Kto ś wrzas n ął n is k im, męs k im g ło s em. – Bierz s ię d o ro b o ty i s zu k aj Ży d ó w. Sp rawd załeś n a p o d d as zu ? – Nie, p an ie p u łk o wn ik u , ja ty lk o … – Krety n . Trzeb a b y ło tam iś ć w p ierws zej k o lejn o ś ci. Ru s z d u p ę i właź n a g ó rę. – Tak jes t, p an ie p u łk o wn ik u . Geib ero wie u s ły s zeli ru mo r d o ch o d zący z k o ry tarza i ze s try ch u . Po p iętn as tu min u tach g ru p a żo łn ierzy zg ro mad ziła s ię p rzed g łó wn ą s y p ialn ią. – Ty ln e d rzwi b y ły o twarte – p rzerwał milczen ie g ło s p u łk o wn ik a. – M u s ieli u ciec p rzez o g ró d i ws iąś ć d o s amo ch o d u u k ry teg o g d zieś n a ty łach p o s iad ło ś ci. Ale d alek o n ie zajad ą. Ch cę was wid zieć zaraz ws zy s tk ich w o g ro d zie, p rzeczes u jący ch teren . Zn ajd źcie s zamb o i s p rawd źcie, czy p rzy p ad k iem s ię tam n ie s ch o wali. I n ie s trzelać, s ły s zy cie? Ch cę mieć ich ży wy ch . Niemcy rzu cili s ię p o g łó wn y ch s ch o d ach d o ty ln eg o wy jś cia. Zap ad ła zu p ełn a cis za, ale M iriam i Salo mo n n ie ru s zali s ię z miejs ca. M ieli o d czek ać d wie g o d zin y , n im wy jd ą z k ry jó wk i. Czu li s ię, jak g d y b y p o wo li b u d zili s ię z jak ieg o ś o k ro p n eg o k o s zmaru , ch o ć mieli ś wiad o mo ś ć, że n ie b y ł to s en , lecz p rzerażająco realn a rzeczy wis to ś ć. By li k o mp letn ie wy cień czen i i wy czerp an i emo cjo n aln ie. Gd y u d ało im s ię wres zcie u s p o k o ić o d d ech , p o czu li, że s ą całk iem mo k rzy o d p o tu . Nawet materac b y ł p rzemo czo n y . Nie mieli miejs ca, b y zmien ić p o zy cję i ciała zaczy n ały im p o wo li d rętwieć. Geib er leżał we włas n y ch ek s k remen tach , ale n ie czu ł z teg o p o wo d u ws ty d u ; ważn e b y ło ty lk o to , że p rzeży li. Wy jął ręk ę z to rb y , czu jąc u lg ę, że n ie mu s iał u ży wać rewo lweru . Z p ers p ek ty wy czas u żało wał, że n ie p rzy jął wted y o d ap tek arza fio lek z cy jan k iem.
20
M
as z ś wietn ą k res k ę. M o je p race n ie b y ły n awet w p o ło wie tak d o b re, jak two je,
k ied y k o ń czy łem s zk o łę. Alain Girard et o p u ś cił wzro k i p ró b o wał p o ws trzy mać u ś miech . Lu cien s p o jrzał n a ch ło p ak a ro zb awio n y m s p o jrzen iem – wied ział, że Alain d o s k o n ale zd aje s o b ie s p rawę z wy s o k ieg o p o zio mu s wo ich ry s u n k ó w i ty lk o u d aje s k ro mn eg o . Sam zach o wałb y s ię tak s amo . Do s tać w Pary żu p racę w b ran ży arch itek to n iczn ej g ran iczy ło teraz z cu d em, więc Lu cien b y ł ś wiad o my , że d zieciak jes t g o tó w zro b ić ws zy s tk o , ab y zd o b y ć p o s ad ę. Sied zieli n ap rzeciw s ieb ie p rzy s to le, s to jący m w ro g u małej, jed n o p o k o jo wej p raco wn i, k tó rą Lu cien d o s tał o d M an eta w ramach p remii d o u mo wy , z zap ewn ien iem, że n ie mu s i p łacić czy n s zu . Bard ziej p ro fes jo n aln ie b y ło s p o ty k ać s ię z Niemcami we włas n y m b iu rze n iż w mies zk an iu . Nie mó wiąc ju ż o ty m, że Celes te ch y b a d o s tałab y zawału , g d y b y h itlero wcy p o s tawili n o g ę w jej d o mu . – Dzięk u ję, mo n s ieu r. J es t p an n ad zwy czaj u p rzejmy . Starałem s ię w s zk o le d awać z s ieb ie ws zy s tk o , a n ajciężej p raco wałem właś n ie n ad ry s u n k iem. Bo to p rzecież o n jes t d u s zą arch itek tu ry , n iep rawd aż? – o d p arł Alain . „Dzieciak p o trafi k ad zić” – p o my ś lał Lu cien , ale to właś n ie g o p rzek o n ało . – M as z rację – p o wied ział, d o ch o d ząc d o wn io s k u , że ma wres zcie p rzed s o b ą czło wiek a, k tó reg o s zu k ał. Zn u żen ie, k tó re o d czu wał p o d czas ro zmó w z k ilk o ma p o p rzed n imi k an d y d atami, n ag le g d zieś p ry s ło . Zd ecy d o wał s ię zad ać p y tan ie, n a k tó re czek ali ws zy s cy mło d zi lu d zie s tarający s ię o p racę. – Od k ied y mó g łb y p an zacząć p racę? – Od ju tra – o d rzek ł ch ło p ak , tro ch ę zb y t s k wap liwie. Lu cien p o wied ziałb y , że p o ju trze, żeb y n ie wy d ać s ię aż tak zd es p ero wan y m. Dzieciak mu s iał b y ć mo cn o s p łu k an y . Lu cien p rzejrzał jes zcze raz jeg o p o rtfo lio , ab y u p ewn ić s ię, że p o d ejmu je właś ciwą d ecy zję. W p rzes zło ś ci zd arzało mu s ię zatru d n iać k reś larzy n azb y t p o ch o p n ie i b ard zo teg o p ó źn iej żało wał. Do d ziś p amiętał M ich ela, arch itek ta
w ś red n im wiek u , k tó ry wracał z k ażd ej p rzerwy o b iad o wej zalan y w tru p a. J eg o lin ie, tak p ięk n e, k ied y b y ł trzeźwy , p o p o łu d n iu zmien iały s ię w b azg ro ły cztero latk a. O ile n ie zas n ął n ad d es k ą k reś lars k ą. J eg o in n y m k o mp letn ie n ietrafio n y m wy b o rem b y ł Ch arles , k tó ry o k azał s ię n ajb ard ziej len iwy m d u p k iem w całej Fran cji. M ies iąc zajmo wało mu n ary s o wan ie k wad ratu . M ając p rzed s o b ą p ers p ek ty wę tak d u żeg o zlecen ia d la Lu ftwaffe, Lu cien p o trzeb o wał p o mo cy k reś larza, k tó ry mó g łb y zająć s ię wy k ań czan iem ry s u n k ó w. Sam n ie zd ąży łb y ze ws zy s tk im n a czas , więc n ak ło n ił Herzo g a, żeb y p o d n ió s ł mu h o n o rariu m n a ty le, żeb y mó g ł k o g o ś zatru d n ić. Arch itek t n ie miał wątp liwo ś ci, że zn ajd zie s ię k to ś , k to b ęd zie ch ciał p raco wać n awet za tak marn e p ien iąd ze. Ty m b ard ziej że d zieciak i w wiek u Alain a miały też in n e p o wo d y , d la k tó ry ch zależało im, żeb y zn aleźć jak ąś ro b o tę. Od ch wili ro zp o częcia o k u p acji ty s iące mło d y ch Fran cu zó w, k tó ry ch n o rmaln ie p o wo łan o b y d o s łu żb y wo js k o wej, g d y b y is tn iała armia fran cu s k a, miało o b o wiązek o d b y cia d wó ch lat p racy n a rzecz Fran cji. J eś li k to ś n ie b y ł n ig d zie zatru d n io n y , zg łas zan o g o „n a o ch o tn ik a” d o p racy w zak ład ach zb ro jen io wy ch w Niemczech . Lu cien s p o jrzał n a Alain a, p ró b u jąc wy czy tać z jeg o twarzy jak ieś wad y ch arak teru . Ws zy s tk o jed n ak wy d awało s ię w p o rząd k u : ch ło p ak wy g ląd ał p rzy zwo icie, miał d wad zieś cia k ilk a lat, b lo n d wło s y i jas n o b rązo we o czy . By ł p rzeciętn eg o wzro s tu , u b ierał s ię b ard zo mo d n ie i n o s ił eleg an ck ie b u ty ze s k ó rzan y mi p o d es zwami. Lu cien n ie mu s iałb y s ię za n ieg o ws ty d zić p rzed Niemcami. Zo s tał jes zcze ty lk o jed en s zczeg ó ł, k tó ry trzeb a b y ło o mó wić. – Z p ań s k imi p ap ierami ws zy s tk o jes t w p o rząd k u ? – Tak , mo n s ieu r. – Czy mo g ę je zo b aczy ć? Fran cu zi mu s ieli zaws ze n o s ić p rzy s o b ie d o k u men ty id en ty fik acy jn e, p o d o b n e d o p as zp o rtu , w k tó ry ch zn ajd o wały s ię ws zy s tk ie d an e o s o b o we p o trzeb n e u rzęd o m i Niemco m: d ata u ro d zen ia, wy g ląd , zn ak i s zczeg ó ln e i ad res . Po międ zy p ap iery wciś n ięty b y ł certy fik at ś wiad czący o zwo ln ien iu ze s łu żb y wo js k o wej. Lu cien zd ziwił s ię n ieco – d zieciak n ie mu s iał s ię więc o b awiać ro b ó t p rzy mu s o wy ch . M o g ło to o zn aczać ty lk o jed n o : ch ło p ak ma wy s o k o p o s tawio n y ch zn ajo my ch . Od d ał k artę id en ty fik acy jn ą Alain o wi i u ś miech n ął s ię. – M o g ę zap ro p o n o wać p an u n a p o czątek d wieś cie fran k ó w ty g o d n io wo . – J es t p an b ard zo h o jn y , mo n s ieu r Bern ard . Wiem, że ma p an o g ro mn y talen t. Cies zę s ię, że b ęd ę mó g ł s ię u czy ć o d jed n eg o z n ajb ard ziej o b iecu jący ch
mo d ern is tó w w Pary żu – o d p arł ch ło p ak . – Świetn ie – u ciął Lu cien . Uważał, że wazelin iars two p o win n o mieć s wo je g ran ice. – Będ zie p an p raco wał n ad ry s u n k ami k o n s tru k cy jn y mi fab ry k i wy twarzającej b ro ń d la Lu ftwaffe. – Ws k azał ręk ą n a p ro jek ty wis zące n a ś cian ie za s o b ą. – J ak p an wid zi, b ęd ziemy mieli w p raco wn i p ełn e ręce ro b o ty . A mo żliwe, że n ied łu g o czek a n as jes zcze więcej p racy . J eś li s ię p an d o b rze s p is ze, zo s tan ie p an mo ją p rawą ręk ą. Lu cien zaws ze s erwo wał s wo im n o wy m p raco wn ik o m p o d o b n ą g ad k ę. Gd y k o g o ś zatru d n iał, n ie p o trafił o p rzeć s ię wielk im p lan o m i n ad ziejo m, ale p rzed wo jn ą n iewiele mu z teg o p rzy s zło . Ty m razem jed n ak p rzy jmo wał d zieciak a zaraz p o s tu d iach , k tó reg o mó g ł u k s ztałto wać jak o id ealn eg o p raco wn ik a. Alain miał ws zy s tk ie p o trzeb n e u miejętn o ś ci i, co więcej, n ap rawd ę ro zu miał, o co ch o d zi w b u d o wn ictwie. Lu cien wid ział to w jeg o ry s u n k ach d etali k o n s tru k cy jn y ch – b y ły n iezwy k le s taran n e i d o k ład n e jak u arch itek ta z d u ży m d o ś wiad czen iem. Więk s zo ś ć lu d zi tu ż p o s tu d iach g ó wn o wied ziała o k o n s tru k cji. Nie mieli b lad eg o p o jęcia o s tru k tu rze b u d y n k u . – Nie mo g ę s ię d o czek ać, żeb y zacząć, mo n s ieu r. Czy mo g ę p rzy jś ć ju ż ju tro ? – Oczy wiś cie. – Będ ę o s ió d mej. – J a b ęd ę tu o d ziewiątej. Po d k o n iec ty g o d n ia d o s tan ie p an włas n e k lu cze d o p raco wn i, więc b ęd zie p an mó g ł p rzy ch o d zić o d o wo ln ej p o rze. – Lu cien zaws ze czek ał ty d zień , zan im d ał k o mu ś k lu cze, ab y u p ewn ić s ię, że n o wy p raco wn ik jes t u czciwy . Nau czy ł s ię teg o p rzy Hip p o licie, k tó ry zn ik n ął d ru g ieg o d n ia razem ze ws zy s tk imi materiałami k reś lars k imi. Alain zeb rał ze s to łu s wo je ry s u n k i i wło ży ł je d o b rązo wej k arto n o wej teczk i. – Zerk n ąłem n a p ań s k i ad res w k arcie id en ty fik acy jn ej. M ies zk a p an tu w o k o licy ? – s p y tał Lu cien , ch cąc zag aić mn iej fo rmaln ą ro zmo wę. – Tak , mo n s ieu r. – Wciąż z ro d zicami? – Tak , mo n s ieu r. Arch itek t zo rien to wał s ię, że ch ło p ak n ie ma o ch o ty mó wić o s o b ie, więc n ie n acis k ał. Wied ział, że Alain jes t b ard zo zd o ln y , i n ic p o za ty m g o n ie o b ch o d ziło . Po ło ży ł mu ręk ę n a ramien iu i o d p ro wad ził g o d rzwi. – A zatem, d o wid zen ia, mo n s ieu r Girard et. Wid zimy s ię ju tro – p o wied ział, ś cis k ając ch ło p ak o wi ręk ę.
– J es zcze raz b ard zo d zięk u ję, mo n s ieu r. Cies zę s ię, że b ęd ę mó g ł z p an em p raco wać. *** Alain n ie czek ał n a win d ę. Zb ieg ł p o s ch o d ach i wy s zed ł n a u licę. Gd y d o tarł d o ro g u ru e d e Ch ateau d u n , zatrąb ił n a n ieg o czarn y citro ën . Samo ch ó d zatrzy mał s ię o b o k ch ło p ak a i z ty ln y ch d rzwi s k in ął n a n ieg o o ficer Ges tap o w czarn y m mu n d u rze, d ając zn ak , b y ws iad ł d o ś ro d k a. Alain zatrzy mał s ię, s p o jrzał n a s amo ch ó d , p o czy m ws u n ął s ię n a ty ln e s ied zen ie, s iad ając o b o k o ficera, k tó ry p alił właś n ie p ap iero s a. – I jak p o s zło ? – s p y tał g es tap o wiec, p o d s u wając ch ło p ak o wi p ap iero ś n icę. – By ł zach wy co n y mo imi s zk icami. J u tro zaczy n am – o d p arł Alain . By ł z s ieb ie b ard zo d u mn y , ch o ciaż o d p o czątk u b y ł p ewien , że Bern ard o wi b ard zo s p o d o b a s ię jeg o p o rtfo lio . Wied ział, że p o trafi ry s o wać n ap rawd ę d o b rze. – To ś wietn e wieś ci. Two ja matk a b ard zo s ię u cies zy . – Nie u d ało b y mi s ię, g d y b y n ie two ja p o mo c, wu ju Herman n ie – p o wied ział ch ło p ak , zap alając p ap iero s a. – No n s en s . Do s tałeś p racę, b o mas z talen t. J a ty lk o ws p o mn iałem ci o ty m arch itek cie. M ó j s zef p o s u wa jeg o k o ch an k ę i s tąd k o jarzę faceta – p o wied ział Niemiec, p o k lep u jąc ramię s io s trzeń ca ręk ą w czarn ej ręk awiczce. – Będ zie teraz p raco wał n ad d u ży m zlecen iem d la Rzes zy , więc p o my ś lałem, że p rzy d a mu s ię p o mo c. – Czy twó j s zef wie, że ta k o b ieta jes t k o ch an k ą Bern ard a? – zap y tał Alain , b ard ziej w tej ch wili p o d ek s cy to wan y ro man s ami, o k tó ry ch n ap o mk n ął wu j, n iż s wo ją n o wą p racą. – Pewn ie tak , ale zało żę s ię, że lad a mo men t n ie b ęd zie ju ż ch ciała b zy k ać arch itek ta. – Dzięk u ję ci za ws zy s tk o , wu jk u . J eś li mo g ę s ię w jak iś s p o s ó b o d wd zięczy ć… – Nie ma tak iej p o trzeb y , mó j ch ło p cze. Ch o ć, s k o ro o ty m ws p o mn iałeś … Nie wy d aje ci s ię, że ten mężczy zn a, k tó ry mies zk a n a p iąty m p iętrze w two jej k amien icy , ma jak ieś tak ie ży d o ws k ie ry s y ? – M o n s ieu r Valery ? Hmm… M o że tro ch ę. J eś li ch ces z, wu jk u , mo g ę s ię czeg o ś o n im wy wied zieć.
21
N
ap rawd ę… jes t mó j?
– Nap rawd ę, mo n s ieu r Lu cien – o d p arł M an et, wręczając arch itek to wi n o wy , b ły s zczący k o mp let k lu czy k ó w. Lu cien p atrzy ł o s łu p iały n a lś n iąceg o , ciemn o n ieb ies k ieg o citro ën a ro ad s tera, zap ark o wan eg o n a k rawężn ik u . Przes u n ął czu le ręk ą p o mas ce i s k ład an y m, p o ch y ły m d ach u , jak g d y b y p ieś cił ciało n ag iej k o b iety . Nie miał p o jęcia, d laczeg o M an et ch ciał s ię z n im s p o tk ać n a ru e d u Ren ard 2 9 . M ilio n er p o wied ział, że to n ies p o d zian k a. I n ie k łamał. M ies zk ań cy Pary ża p o ru s zali s ię teraz p o mieś cie ro werami. M ało k to mó g ł s o b ie p o zwo lić n a jazd ę s amo ch o d em i au to mo b ile p rak ty czn ie zn ik ły z u lic s to licy . Kto ś , k to s tan ąłb y w p o łu d n ie n a d wad zieś cia min u t n a ru e Sain t-Ho n o ré, n aliczy łb y rap tem k ilk a au t. Us tał ró wn ież ciąg ły ru ch , k tó ry o taczał ws tęg ą Place d e la Co n co rd e. O ty m, k to mó g ł mieć s amo ch ó d , d ecy d o wały teraz wład ze i zezwo len ia wy d awan o p rzed s tawicielo m ty lk o n iek tó ry ch zawo d ó w: lek arzo m, p o ło żn y m i s trażak o m. W in n y ch p rzy p ad k ach trzeb a b y ło mieć n iemałe ch o d y u s zk o p ó w, żeb y d o s tać p o zwo len ie n a au to . M an et zap ewn e mó g łb y wy k o rzy s tać s wo je zn ajo mo ś ci i p ien iąd ze, ale n awet, g d y b y milio n er zd o b y ł d la Lu cien a o d p o wied n ie p ap iery , s amo ch ó d i tak mu s iałb y s tać n ieu ży wan y ze wzg lęd u n a d eficy ty p aliwa – łatwiej b y ło o s tatn io d o s tać mark o weg o s zamp an a. – A tu s ą p ań s k ie k artk i n a p rzy d ział p aliwa. Będ zie p an p o trzeb o wał s amo ch o d u , żeb y d o g ląd ać b u d o wy . Nie mo żn a d o s tać s ię d o Tremb lay metrem. – M an et ro ześ miał s ię tu b aln ie. – J es t p an b ard zo h o jn y , mo n s ieu r M an et. Nie wiem, co p o wied zieć. Nig d y n awet n ie marzy łem, że d o s tan ę s amo ch ó d w p rezen cie. I to jes zcze tak i p ięk n y . – Citro ën to mo ja u lu b io n a mark a. Wied ziałem, że s ię p an u s p o d o b a. Ok o arch itek ta p o trafi d o cen ić eleg an ck ie lin ie, to o d razu wid ać. Lu cien w milczen iu zg o d ził s ię z milio n erem. Ob s zed ł s amo ch ó d i u s iad ł za k iero wn icą. Sk ó rzan a tap icerk a b y ła tak wy g o d n a i mięk k a w d o ty k u , że mo żn a b y n a
n iej u s n ąć, a d es k a ro zd zielcza p rzy p o min ała k o k p it s amo lo tu . Siln ik zap alił b ez p ro b lemu i zamru czał len iwie jak k o t. Ad ele o s zaleje z zach wy tu , g d y zo b aczy au to . Zad zwo n i d o n iej i p o wie jej, żeb y wy g ląd ała p rzez o k n o , a p o tem p o d jed zie p o d jej d o m i zap ro s i ją d o ś ro d k a. Gd y ws iąd zie, o b s y p ie g o p o cału n k ami. Zn ał p ewn ą p rzy tu ln ą g o s p o d ę w Po is s y , d o k tó rej mo g lib y p o jech ać n a d łu g i week en d . Lu cien n ie mó g ł d o czek ać s ię p ierws zej jazd y citro ën em. J u ż miał zamiar ru s zy ć z p is k iem, ale p rzy p o mn iał s o b ie, że M an et wciąż s to i n a ch o d n ik u . – Czy mo g ę p an a d o k ąd ś p o d wieźć, mo n s ieu r? M o że zjemy o b iad p rzy av en u e d e l’Op era? Do jazd zajmie n am p ięć min u t – p o wied ział Lu cien , u ś miech ając s ię s zero k o . – Ob iad b rzmi ws p an iale. Ale czy mó g łb y m jes zcze p o p ro s ić p an a o rad ę w p ewn ej k wes tii? To zajmie ty lk o ch wilę, ch ciałb y m p o k azać p an u co ś w ty m budynku. – Oczy wiś cie – o d p arł Lu cien , wy łączając s iln ik . Wes zli d o k amien icy i s k iero wali k ro k i w s tro n ę win d y . Kied y metalo wa k latk a u n io s ła s ię w g ó rę, zach wy t citro ën em n ag le zn ik ł; Lu cien p rzeczu ł, co s tan ie s ię za ch wilę. M iał wrażen ie, że ś cig ało g o fatu m. Uś miech n ął s ię b lad o d o M an eta i wb ił wzro k w b iało -n ieb ies k ie p ły tk i n a p o d ło d ze k ab in y . Po n o wn ie mig n ęły mu p rzed o czami o b razy o k ru tn y ch to rtu r i s tras zliwej ś mierci. A p o tem wy o b raził s o b ie s ieb ie i Ad ele mk n ący ch citro ën em p o p o ln y ch d ro g ach , i ten o b raz o d d alił złe my ś li. Zn ó w zaczął s ię u ś miech ać. Win d a zatrzy mała s ię n a czwarty m p iętrze i M an et p o p ro wad ził Lu cien a d o p o d wó jn y ch d rzwi mies zk an ia p o d n u merem ó s my m. Gd y wes zli d o ś ro d k a, milio n er p o ło ży ł arch itek to wi ręk ę n a ramien iu zn ajo my m o jco ws k im ru ch em. – Gło wię s ię i g ło wię, ale n ie jes tem w s tan ie wy my ś lić żad n eg o miejs ca n a k ry jó wk ę. Brak u je mi p ań s k ieg o s p ry tu . Gd zie p an b y ją u mieś cił? Lu cien milczał p rzez k ilk a ch wil. Po d s zed ł d o wąs k ieg o , wy s o k ieg o o k n a z s zy b k ami o p rawio n y mi w o łó w i s p o jrzał n a o s tre, s ierp n io we s ło ń ce p o ły s k u jące n a d ach u zap ark o wan eg o p rzed b u d y n k iem s amo ch o d u . – M u s zę s ię ro zejrzeć. Na p ewn o co ś wy my ś lę, ale n iech p an wie, mo n s ieu r, że ro b ię to o s tatn i raz. – Oczy wiś cie, jak p an s o b ie ży czy . By ł to s ześ cio p o k o jo wy , mo d n ie u meb lo wan y ap artamen t z wy s o k imi s u fitami i o zd o b n ą b o azerią. Pięk n y p ark iet w mio d o wy m o d cien iu zas łan y b y ł ws p an iały mi d y wan ami, n a k tó ry ch s tały p lu s zo we s o fy i fo tele z h afto wan y mi p o d u s zk ami.
Cen traln e p o k o je o ś wietlały d wa o g ro mn e k ry s ztało we ży ran d o le. Ale n ajb ard ziej ch arak tery s ty czn y m elemen tem mies zk an ia b y ł g ig an ty czn y k amien n y k o min ek , zn ajd u jący s ię w s alo n ie – miał p o n ad d wa metry wy s o k o ś ci i n iemal trzy metry s zero k o ś ci. Ty ln a ś cian a p alen is k a b y ła wy jątk o wo g ru b a i łączy ła s ię z zewn ętrzn ą ś cian ą, k tó ra wy ch o d ziła n a g łó wn y d zied zin iec p rzy leg ający d o b u d y n k u . Lu cien o b s zed ł ws zy s tk ie p o k o je, p o czy m wró cił d o s alo n u , p o ch y lił s ię p rzed k o min k iem i p rzez k ilk a min u t in ten s y wn ie mu s ię p rzy g ląd ał. – Czy to jes t d ziałający k o min ek ? – Tak , ale s to i n ieu ży wan y – o d rzek ł M an et. – I ch o d zi o ty mczas o wą k ry jó wk ę? – Na wy p ad ek , g d y b y Ges tap o p o s tan o wiło p rzes zu k ać mies zk an ie. Zab ierzemy ich s tąd , g d y ty lk o b ęd zie b ezp ieczn ie. – Ile o s ó b ? – Dwie. Lu cien u ś miech n ął s ię. – M o g ą s ię s ch o wać za p alen is k iem. Zamo n tu jemy z ty łu ru ch o mą ś cian ę, k tó rą b ęd zie s ię d awało wy jąć i k tó rą b ęd ą mo g li zamk n ąć za s o b ą, g d y wejd ą d o ś ro d k a. Do ś cian y p rzy mo cu jemy ru s zt k o min k o wy , żeb y n ik t n iczeg o n ie zau waży ł. M o żemy n awet p o ło ży ć n a n im d rewn o . – Lu cien o wi p o my s ł b ard zo s ię s p o d o b ał. – Palen is k o jes t d o ś ć wy s o k ie, wiec b ęd ą mo g li łatwo d o s tać s ię d o s k ry tk i i zmieś cić s ię w n iej n a s to jąco . Pań s cy g o ś cie n ie s ą tak wy s o cy jak p an , p rawd a? – Nie. Ale ś cian a za k o min k iem jes t p rzecież z litej ceg ły . – To p rawd a, jes t jed n ak s o lid n a i ma p ó ł metra g ru b o ś ci. Wy jmiemy częś ć ceg ieł, żeb y zro b ić o d p o wied n ie wg łęb ien ie. Dwie o s o b y zmies zczą s ię b ez p ro b lemu . Lu cien wid ział, że M an et n ie jes t p rzek o n an y . Arch itek t ro zejrzał s ię p o mies zk an iu . Do s trzeg ł jes zcze łatwiejs zy s p o s ó b : ś cian y międ zy p o k o jami b y ły n a ty le g ru b e, że d wo je lu d zi b y ło b y w s tan ie u k ry ć s ię w wy d rążen iu za b o azerią. Ale Lu cien miał p o czu cie, że wy k o rzy s tan ie k o min k a jes t o wiele s p ry tn iejs zy m ro związan iem. Zależało mu n a ty m, b y k ry jó wk a b y ła p o my s ło wa, n awet jeś li wy mag ało to więk s zeg o n ak ład u p racy . Im b ard ziej o ry g in aln e ro związan ie, ty m mo cn iejs zy d res zcz emo cji. Niemcy mo że i s p rawd zą k o min , ale n ig d y n ie wp ad n ą n a to , b y s zu k ać za p alen is k iem. Lu cien zaczy n ał p o wo li my ś leć o s o b ie jak o mag ik u , k tó ry p o trafi s p rawić, że lu d zie ro zp ły wają s ię w p o wietrzu . – Tak , tak b ęd zie n ajlep iej – p o wied ział w k o ń cu . – Ru ch o mą ś cian ę zamo n tu jemy n a metalo wej ramie i o b ło ży my z zewn ątrz p ły tk ami ceg lan y mi. Dzięk i
temu b ęd zie d o ś ć lek k a i b ęd zie mo żn a ją wy jmo wać i wk ład ać w cało ś ci. Ab y u s p o k o ić M an eta, d o d ał: – Pro s zę s ię n ie martwić, mo n s ieu r. Zap ro jek tu ję to tak , b y b y li całk o wicie b ezp ieczn i. – Sk o ro tak p an mó wi. Ty lk o wy d aje s ię to b ard zo s k o mp lik o wan e. Ale jeś li u waża p an , że to n ajlep s za o p cja, n iech tak b ęd zie. Ufam p ań s k iemu o s ąd o wi. – Do s tarczę p an u ry s u n ek p o ju trze. Umawiamy s ię tak , jak zaws ze. – Oczy wiś cie, mo n s ieu r Lu cien . Nik t s ię o n iczy m n ie d o wie. Lu d zie s ą p an u n iezwy k le wd zięczn i, n awet jeś li n ie mają p o jęcia o p ań s k im is tn ien iu . Urato wał p an ży cie ju ż d wó m o s o b o m. Lu cien ju ż p o g rążał s ię w marzen iach o citro ën ie i Ad ele, ale o s tatn ie zd an ie M an eta p rzy wró ciło g o d o rzeczy wis to ś ci. – Urato wałem k o mu ś ży cie? – W rzeczy s amej. Pamięta p an s ch o d y w p ałacu my ś liws k im w Le Ch es n ay ? Te p o d n o s zo n e? – Kto ś n ap rawd ę s ię tam u k ry wał? – J ak d o tąd cała p raca n ad k ry jó wk ami wy d awała s ię Lu cien o wi n ie d o k o ń ca realn a. M iał wrażen ie, że p ro jek to wan ie s k ry tek b y ło ro d zajem g ry i rzad k o my ś lał o ty m, że k to ś rzeczy wiś cie b ęd zie ich u ży wał. – Ges tap o p rzewró ciło d o m d o g ó ry n o g ami, ale n ie u d ało im s ię n ik o g o zn aleźć. Ch o d zili p o s ch o d ach , k to ś n awet n a n ich u s iad ł, ale o p u ś cili p o s iad ło ś ć z n iczy m. – A co s tało s ię z… – Pro s zę s ię n ie martwić, o b o je s ą ju ż b ezp ieczn i. Sk o n tak to wali s ię ze mn ą, żeb y p o wied zieć, że k ry jó wk a p o d s ch o d ami b y ła g en ialn y m p o my s łem i że u rato wała im ży cie. Szk o d a, że n ie mo g łem im p o wied zieć, k o mu ją zawd zięczają. – Cies zę s ię… że ws zy s tk o d o b rze s ię s k o ń czy ło . Lu cien p o d s zed ł d o p ó łk i n ad k o min k iem i p o d n ió s ł z n iej mały , n efry to wy p o s ążek w k s ztałcie k o ta. Ob ejrzał g o s taran n ie, wy o b rażając s o b ie d wo je Ży d ó w s ch o wan y ch p o d s ch o d ami. M u s ieli u mierać ze s trach u , s ły s ząc, jak Niemcy ch o d zą n ad n imi i s zu k ają ich p o cały m d o mu . Uś miech n ął s ię, g d y u ś wiad o mił s o b ie, że n ap rawd ę u d ało mu s ię p rzech y trzy ć Ges tap o za p o mo cą s wo jej wied zy arch itek to n iczn ej i p o my s ło wo ś ci. Kry jó wk a s p ełn iła s wó j cel. Zn ajd o wali s ię k ilk a cen ty metró w o d Ży d ó w i n ik o g o n ie zn aleźli. Arch itek t b y ł z s ieb ie b ard zo d u mn y . Kied y ś , w p rzy p ły wie eg o izmu , miał n ad zieję, że k to ś zd rad zi Niemco m alb o ad res ,
alb o n u mer mies zk an ia M an eta lu b p ałacu w Le Ch es n ay , b o ch ciał p rzek o n ać s ię, czy jeg o ro związan ia s ą wy s tarczająco s p ry tn e. Nie ro zczaro wał s ię. Zaczął właś n ie p ro jek to wać w g ło wie s zczeg ó ły s ztu czn ej ś cian y za k o min k iem, ale z zamy ś len ia wy rwał g o M an et. – M o n s ieu r Lu cien , czek a n a p an a p ań s k i citro ën . Kied y o d jeżd żał, b y ł n a s ieb ie zły , że n ie p o trafi cies zy ć s ię p ierws zą jazd ą s wo im n o wy m, p ięk n y m s amo ch o d em. Nie b y ł w s tan ie s ię cies zy ć, b o zaczął my ś leć o ty ch d wó ch o s o b ach , k tó ry m u rato wał ży cie. Nie tak to miało wy g ląd ać. Do tej p o ry ch o d ziło mu ty lk o o to , żeb y zmieś cić o b iek t o o k reś lo n y ch wy miarach w k o n k retn ej, zamk n iętej p rzes trzen i p rzy zach o wan iu o d p o wied n ich o d s tęp ó w – tro ch ę, jak b y p ró b o wał wło ży ć co ś d o s k rzy n k i, k tó rą zamierzał wy s łać. Za to miał d o s tać d wad zieś cia s ied em ty s ięcy fran k ó w i mo żliwo ś ć zap ro jek to wan ia d u żej fab ry k i, ab y p o k azać ś wiatu , że s tać g o n a n ap rawd ę wy b itn y p ro jek t. Po n ad to ten ws p an iały s amo ch ó d . I n ieo czek iwan a p rzy jemn o ś ć p ły n ąca z teg o , że mo że p rzech y trzy ć Niemcó w. Żało wał, że M an et w o g ó le ws p o mn iał o realn y ch lu d ziach , k tó rzy b y li w to ws zy s tk o u wik łan i. Nie miał n ajmn iejs zej o ch o ty o n ich my ś leć.
22
N
a p o czątk u Pierre s ąd ził, że J ean -Clau d e zn o wu co ś zrzu cił z k u ch en n eg o s to łu .
Zaws ze b ieg ał p o d o mu jak s zalo n y i n a n ic n ie zwracał u wag i. Ale ło s k o t p o wtó rzy ł s ię k ilk a razy , a p o tem u s ły s zał d ziecięce k rzy k i. Na d o le wrzes zczały jak ieś męs k ie g ło s y , z k tó ry mi k łó ciła s ię mad ame Ch arp o in tier. Sły s zał ciężk ie k ro k i d u d n iące n a s ch o d ach k amien icy . Hałas d o ch o d ził n ajp ierw z p ierws zeg o p iętra, p o tem z d ru g ieg o i trzecieg o . M ężczy źn i cały czas k rzy czeli, wb ieg ali d o k o lejn y ch p o mies zczeń , p rzewracali meb le, o twierali s zafy . Pierre wb ił wzro k w d rzwi p ro wad zące n a p o d d as ze, s p o d ziewając s ię, że lad a mo men t o two rzą s ię z h u k iem, ale k ro k i zaczęły s ię o d d alać, jak b y k to ś s ch o d ził n a d ó ł. Do jeg o u s zu d o tarł n ag le wy raźn y p łacz J ean -Clau d e’a, Is ab elle i Ph ilip p e’a. J u ż ch ciał zb iec ze s try ch u , żeb y im p o mó c, g d y p rzy p o mn iał s o b ie, co mó wiła mad ame Ch arp o in tier, i zatrzy mał s ię wp ó ł ru ch u . Serce waliło mu jak s zalo n e. Po ło ży ł s ię n a b rzu ch u i p rzy ło ży ł u ch o d o k lap y w p o d ło d ze, żeb y d o s ły s zeć, o czy m mó wią d o ro ś li. M ad ame p o wtarzała, że d zieci s ą k ato lik ami, że zo s tały o ch rzczo n e w Orlean ie i że zn ają ws zy s tk ie mo d litwy . Po leciła jeg o ro d zeń s twu p o wied zieć p acierz i cała tró jk a zaczęła recy to wać Zdrowaś Maryjo, ale Niemiec k azał im p rzes tać. Ph ilip p e, n ajmło d s zy b rat Pierre’a, ro zp łak ał s ię g ło ś n o i Niemiec wrzas n ął n a n ieg o , żeb y s ię zamk n ął. Ch ło p iec s zlo ch ał jed n ak co raz b ard ziej, ale n ag le p is n ął i zamilk ł. M ad ame zaczęła k rzy czeć n a Niemca, że n ie b ije s ię cztero letn ich d zieci. Pierre u s ły s zał o d g ło s k o lejn eg o p o liczk a, ty m razem wy mierzo n eg o zap ewn e k o b iecie, ale mad ame Ch arp o in tier n ie tak łatwo b y ło u cis zy ć. J ej o b u rzo n y g ło s n ió s ł s ię p o cały m d o mu . Pierre u s ły s zał n ag le, jak o twierają s ię n a d o le d rzwi fro n to we. Zamies zan ie p rzen io s ło s ię p rzed b u d y n ek , ws tał więc i p o d s zed ł d o o k n a n a s try ch u , k tó re wy ch o d ziło n a ru e Du p leix . Dwó ch żan d armó w ciąg n ęło jeg o b raci i s io s trę n a ty ln e s ied zen ie p o licy jn eg o au ta, k tó re s tało p rzed k amien icą. Dwaj Niemcy s zarp ali s ię z mad ame Ch arp o in tier, k tó ra wciąż wrzes zczała n a całą u licę. Po d s zed ł d o n ich o ficer w czarn o -zielo n y m mu n d u rze. Żo łn ierze p u ś cili k o b ietę, a o ficer u n ió s ł d ło ń n a wy s o k o ś ć jej czo ła. Pierre u s ły s zał g ło ś n y h u k
i mad ame u p ad ła b ezwład n ie n a ziemię. – Cio ciu Clare! Cio ciu Clare! – załk ały d zieci, k tó re p atrzy ły n a ws zy s tk o z s amo ch o d u . Oficer s ch o wał p is to let i ws iad ł razem z żo łn ierzami d o in n eg o au ta, k tó re ru s zy ło s p o d b u d y n k u z p is k iem o p o n . M ad ame leżała n a p lecach z s zero k o o twarty mi o czami, jak b y o g ląd ała p rzes u wające s ię p o n ieb ie ch mu ry . Przerażo n y Pierre o d s u n ął s ię o d o k n a, p o tk n ął s ię i u p ad ł n a p o d ło g ę. Po d ciąg n ął n o g i d o b ro d y , o b jął je ze ws zy s tk ich s ił i z ro zp aczy zaczął k o ły s ać s ię w p rzó d i w ty ł. Przez cały czas milczał i miał mo cn o zaciś n ięte o czy . Czu ł o g ro mn y b ó l w k latce p iers io wej, z k tó ry m n ie mó g ł s o b ie p o rad zić. Zwijał s ię n a p o d ło d ze jak iś czas , aż wres zcie u d erzy ł w d u żą s k rzy n ię, n a k tó rej p iętrzy ły s ię s tare, zak u rzo n e czas o p is ma. Gazety o s u n ęły s ię n a n ieg o z ło s k o tem. Pierre leżał n a p lecach , p ró b u jąc złap ać o d d ech , i w k o ń cu zd o łał o two rzy ć o czy . Pierws zą rzeczą, jak ą u jrzał, b y ł s tary p ro ch o wiec wis zący n a g wo źd ziu w k ro k wi p o d g ru b ą wars twą p ajęczy n . Gd y s ię w n ieg o wp atry wał, zaczął p rzy p o min ać s o b ie ws zy s tk ie miłe rzeczy , k tó re mad ame Ch arp o in tier d la n ieg o zro b iła. No wa p iłk a n o żn a. Pięk n y , ciemn o n ieb ies k i s weter, k tó ry d o s tał n a u ro d zin y . Pien iąd ze, k tó re mu d ała, żeb y mó g ł zab rać b raci i s io s trę d o k in a. Ws zy s tk ie wieczo ry , g d y p o mag ała mu w matematy ce. Po d n ió s ł ręk ę d o o czu , żeb y wy trzeć łzy , i zd ziwił s ię, że wcale n ie p łacze. M o że to d lateg o , że o d b y ł b ar micwę i b y ł ju ż mężczy zn ą. Zamias t łez mu s iał zmag ać s ię z ty m s tras zn y m b ó lem w p iers i. Pierre b ard zo ch ciał s ię ro zp łak ać, ale n ie b y ł w s tan ie. Po my ś lał, że p łacz łatwiej b y ło b y mu zn ieś ć n iż to k łu cie w s ercu . Ch ło p iec u s iad ł i s p o jrzał w s tro n ę o k n a. Zau waży ł, że z p o d ło g i u n o s i s ię d o g ó ry wąs k a ws tążk a s zaro b iałeg o d y mu i zd ał s o b ie s p rawę, że b y ł to jeg o p ap iero s , k tó ry u p u ś cił p o d czas teg o całeg o zamies zan ia. Od jak ieg o ś czas u p rzy ch o d ził n a p o d d as ze p ó źn y m p o p o łu d n iem, żeb y p o tajemn ie zap alić. Stry ch b y ł ś wietn y m miejs cem, w k tó ry m mó g ł s ch o wać s ię i cies zy ć w s p o k o ju g au lo is ami. Pierre lu b ił s iad ać p rzy o k n ie i p atrzeć n a d ach y o k o liczn y ch b u d y n k ó w i n a n ieb o n ad Pary żem. Sp rawiało mu to o g ro mn ą p rzy jemn o ś ć. M ad ame zaws ze wś ciek ała s ię n a n ieg o za p ap iero s y . M ó wiła, że d wu n as to latek n ie p o win ien p alić, że o d teg o w o g ó le n ie u ro ś n ie i że zżó łk n ą mu zęb y . Pierre zn alazł więc s o b ie k ry jó wk ę n a p o d d as zu . Wied ział, że mad ame zd awała s o b ie s p rawę, że wy my k a s ię n a g ó rę p alić, ale n ig d y n ic mu n a ten temat n ie p o wied ziała. Us ły s zał, jak p rzed d o mem zatrzy mu je s ię ciężaró wk a, więc p o d czo łg ał s ię d o o k n a i u n ió s ł s ię o d ro b in ę, żeb y wy jrzeć n a u licę. Żało wał, że to zro b ił. Z ciężaró wk i
wy s iad ło d wó ch Fran cu zó w, k tó rzy p o d es zli d o mad ame i cis n ęli jej ciało n a ciężaró wk ę. Pierre b y ł zs zo k o wan y , że zro b ili to z tak ą b eztro s k ą. M o g ło b y s ię wy d awać, że p o d n ieś li p o p ro s tu jak iś ciężk i wo rek z mąk ą. Ch ło p iec o p arł s ię o ś cian ę p o d o k n em i zg as ił p ap iero s a. Zamk n ął o czy , my ś ląc o s wo ich b raciach i s io s trze wp y ch an y ch s iłą d o s amo ch o d u . Na zaws ze ju ż ich tak ich zap amięta: k rzy czący ch i p rzerażo n y ch . Pierre n ieraz k łó cił s ię z J ean -Clau d em, Is ab elle i Ph ilip p em, częs to b y ł n a n ich zły , a czas ami n awet miał ich d o s y ć, ale k o ch ał ich z całeg o s erca. By li jed y n ą ro d zin ą, jak a mu zo s tała, i wied ział, że ju ż n ig d y ich n ie zo b aczy . Zo s tał s am n a ś wiecie. I n ie ro zu miał d laczeg o . Ok ro p n e o b razy teg o , co s ię p rzed ch wilą s tało , wciąż wracały mu d o g ło wy . Złap ał s ię ręk ami za s k ro n ie, jak g d y b y ch ciał wy cis n ąć ws p o mn ien ia z włas n ej g ło wy . Po tem u ś wiad o mił s o b ie, że ws zy s tk o p o to czy ło s ię tak , jak p rzewid ział jeg o o jciec. Kied y mó wił ch ło p cu , że ch ce, żeb y zo s tali u mad ame Ch arp o in tier i u d awali ch rześ cijan , wy tłu maczy ł mu , co mo że s ię k ied y ś s tać. Że p ewn eg o d n ia p rzy jd ą p o n ich b ez żad n eg o o s trzeżen ia. Że Niemcy zab io rą jeg o i jeg o ro d zeń s two i ares ztu ją mad ame. Ws zy s tk o , co p o wied ział, s p ełn iło s ię, z tą jed y n ą ró żn icą, że mad ame n ie zab ran o n a to rtu ry d o Ges tap o , ale zas trzelo n o n a miejs cu . Pierre wied ział, że lu d zi, k tó rzy u k ry wali Ży d ó w, Niemcy k arali ze s zczeg ó ln y m o k ru cień s twem. Ojciec p o wied ział mu , że Fran cu zi n ien awid zą Ży d ó w, n awet ty ch , k tó rzy mies zk ali w k raju o d s etek lat. „Nic s ię d la n ich n ie liczy . Wy d ają s wo ich s ąs iad ó w b ez mru g n ięcia o k iem. Go je mo g ą s ię u ś miech ać i b y ć d la cieb ie mili, ale k ied y ś wb iją ci n ó ż w p lecy . Nig d y o ty m n ie zap o mn ij” – Pierre p amiętał d o b rze jeg o s ło wa. Ch ło p iec zaczął s ię zas tan awiać, k to mó g ł zd rad zić mad ame. Czy b y ł to mo n s ieu r Ch arles , z k tó ry m k łó ciła s ię zaws ze o jeg o p s a? A mo że b y ł to p o p ro s tu k to ś , k to mies zk ał n ap rzeciwk o i d o my ś lił s ię, d laczeg o p rzed ro k iem p o jawiła s ię u n iej n ag le czwó rk a d zieci. His to ry jk a mad ame, że b y li d ziećmi jej s io s trzen icy , n awet Pierre’o wi wy d awała s ię mało p rzek o n u jąca. Ch ło p iec p o czek ał, aż zap ad ła n o c, p o czy m zs zed ł n a d ó ł d o s wo jeg o p o k o ju i s p ak o wał tro ch ę s wo ich rzeczy d o d u żeg o p lecak a. Wied ział, że d u żą częś ć b ęd zie mu s iał zo s tawić i zro b iło mu s ię jes zcze b ard ziej s mu tn o . Sp o jrzał z żalem n a s wo ją p iłk ę i mo d el s amo lo tu o raz n a k s iążk i o Ces ars twie Rzy ms k im. Nim ws p iął s ię z p o wro tem n a s try ch p o d rab in ce, p o s zed ł d o p o k o ju k ażd eg o z ro d zeń s twa i wziął p o jed n y m d ro b iazg u : u lu b io n ą małą ciężaró wk ę J ean -Clau d e’a, p lu s zo weg o k o tk a Is ab elle i p lażo wą ło p atk ę Ph ilip p e’a. Sam d o ty k ty ch p rzed mio tó w p rzy p o mn iał mu , co s tało s ię z jeg o b raćmi i s io s trą, i zn ó w mo cn iej zak łu ło g o w p iers i. „M o że to
właś n ie mieli n a my ś li d o ro ś li, g d y mó wili, że mają złaman e s erce”. Pierre u ważał zaws ze, że to id io ty czn e wy rażen ie. Gd y wy ch o d ził z p o k o ju Ph ilip p e’a, n atk n ął s ię n a M is h a, s zy lk reto weg o k o ta mad ame. Ch o ć mad ame Ch arp o in tier b y ła d la n ich zaws ze b ard zo miła, to właś n ie M is h a d o d awał jemu i jeg o ro d zeń s twu n ajwięcej o tu ch y w ty ch p ierws zy ch d n iach p o ro zs tan iu z ro d zicami. Ko t zamru czał i p o tarł g ło wą o jeg o n o g ę. Pierre s ch y lił s ię i p o g łas k ał zwierzątk o p o d b ro d ą. Nas tęp n ie s p o jrzał n a s wó j p lecak i p o s tan o wił, że zab ierze M is h a ze s o b ą. Ko t n ie p ro tes to wał. Gd y ch ło p iec wło ży ł g o d o ś ro d k a, p o ło ży ł s ię n a s wetrze i o d razu zwin ął s ię w k łęb ek . Pierre d elik atn ie zamk n ął p lecak . Ws zed ł jes zcze d o p o k o ju mad ame i s ięg n ął d o to reb k i, k tó ra leżała n a łó żk u . Wy jął z n iej p ien iąd ze, p o czy m zajrzał d o k o mo d y , g d zie k o b ieta trzy mała s wo je o s zczęd n o ś ci i wy ciąg n ął z s zu flad y z p o ń czo ch ami mały wo reczek . Ojciec p o wied ział mu też, że w tak ich czas ach , jak te, p ien iąd ze p o trafią u rato wać ży cie i warto mieć ich p rzy s o b ie jak n ajwięcej. Pierre n o s ił wciąż w k ies zen i g ru b y zwó j b an k n o tó w, k tó ry d ał mu o jciec, k ied y s ię z n im żeg n ał. Ch ło p iec n ie miał ju ż n ad ziei, że zo b aczy jes zcze k ied y ś s wo ich ro d zicó w, ale p rzy s wo ich b raciach i s io s trze u d awał, że ws zy s tk o jes t w p o rząd k u . Ch o ć n ie d o s tali o d o jca i matk i żad n ej wiad o mo ś ci p rzez o s tatn ie p ó ł ro k u , o n i mad ame wciąż ciąg n ęli mas k arad ę i ze wzg lęd u n a mło d s ze d zieci mó wili, że tata p o jech ał w p o d ró ż i wk ró tce wró ci. Pierre ro zejrzał s ię o s tatn i raz p o mies zk an iu , wd rap ał s ię z p o wro tem n a s try ch i wy s zed ł n a zewn ątrz p rzez o k n o . Gd y p rzemierzał d ach y s ąs ied n ich b u d y n k ó w, zas tan awiał s ię, ile czas u min ie, n im d o p ad n ą g o s zk o p y .
23
S
errau lt wied ział, że mężczy zn a jes t arch itek tem M an eta.
Sło ń ce właś n ie zach o d ziło i ty ln a częś ć ap artamen tu b y ła w cien iu , więc Serrau lt mó g ł o b s erwo wać n iezn ajo meg o , p o zo s tając n iewid o czn y m. Ży d p rzech o d ził właś n ie p rzez mies zk an ie, g d y u s ły s zał, że k to ś o twiera d rzwi wejś cio we, więc s zy b k o s ię u k ry ł. By ł zd ziwio n y , że mężczy zn a jes t tak wy s o k i i eleg an ck i; arch itek ci, z k tó ry mi miał d o czy n ien ia, b y li raczej n iewielk ieg o wzro s tu i u b ierali s ię b ard zo k iep s k o . Niezn ajo my u k ląk ł p rzy k o min k u . Zaczął mierzy ć wn ętrze o g ro mn eg o p alen is k a, s taran n ie zap is u jąc wy miary w n o tatn ik u . Serrau lt p o czu ł u lg ę; wy g ląd ało n a to , że mężczy źn ie b ard zo zależało n a d o k ład n o ś ci. Wres zcie jak aś b ezp ieczn a k ry jó wk a. Serrau lt miał ju ż d o s y ć ty ch p artack ich s k ry tek , w k tó ry ch o n i jeg o żo n a, So p h ie, mu s ieli s p ęd zić o s tatn i ro k . Wzd ry g n ął s ię, g d y p o my ś lał o d u s zn y m s try ch u n ad ś mierd zący m ch lewem w mały m fo lwark u n a p o łu d n ie o d Pary ża. Alb o o b y le jak s k leco n ej wn ęce n a ty łach s zafy , k tó rą Ges tap o b ez tru d u zn alazło ty d zień p o ich p rzen ies ien iu s ię w in n e miejs ce. Serrau lt i jeg o żo n a n ie czek ali jak więk s zo ś ć Ży d ó w, aż ro zp o czn ą s ię d ep o rtacje. O ty m, że n ależy zn ik n ąć, wied zieli zn aczn ie wcześ n iej. Ale zan im s ami wy jech ali, mu s ieli n ajp ierw u rato wać tro je s wo ich d zieci i czwo ro wn u k ó w. Uk ry wali s ię więc w k o lejn y ch d o mach , p o d ążając s to p n io wo n a p o łu d n ie Fran cji. Gd y d o tarli wres zcie d o M ars y lii, Serrau lt zd o łał załatwić s wo im b lis k im miejs ca n a d wó ch h is zp ań s k ich frach to wcach p ły n ący ch d o Pales ty n y . Zajęło mu to s ied em mies ięcy i k o s zto wało małą fo rtu n ę, ale b y li wres zcie b ezp ieczn i. Serrau lt, czło wiek n iezwy k le b o g aty , o d d ałb y o s tatn i g ro s z, a n awet włas n e ży cie, jeś li miało b y to p o mó c ty m, k tó ry ch k o ch ał. Ro d zin a b y ła d la n ieg o cały m ży ciem; b ez n iej n ic n ie miało d la n ieg o s en s u . Ws zy s tk o , co w ży ciu ro b ił, ro b ił z my ś lą o ro d zin ie. Ży ł w ten s p o s ó b ju ż o d p ięćd zies ięciu trzech lat, o d k ied y p rzy b y ł d o Pary ża z Nimes z ty s iącem fran k ó w, ab y ro zk ręcić włas n y b izn es . Najwięk s zy m b o g actwem, k tó re ze s o b ą p rzy wió zł, b y ła jed n ak wied za in ży n iery jn a, k tó rą k ied y ś p rzek azał mu o jciec. Wierząc, że ma d ar d o
k o n s tru o wan ia b u d y n k ó w, Serrau lt s zy b k o zało ży ł włas n ą firmę i o d n o s ił s u k ces za s u k ces em – zwłas zcza o d mo men tu , g d y wy s p ecjalizo wał s ię w k o n s tru k cjach b eto n o wy ch , k tó re całk o wicie zmo d ern izo wały b u d o wn ictwo . By ł d u mn y , że p o mó g ł Fran cji s tać s ię lid erem w tej d zied zin ie, k o n s tru u jąc jed n e z p ierws zy ch b u d y n k ó w b eto n o wy ch n a cały m ś wiecie. Ale k ażd ą b eto n o wą ś cian ę s tawiał z my ś lą o s wo jej żo n ie i d zieciach . Cies zy ł s ię z k ażd eg o u b ran ia i k ażd eg o k ęs a p o ży wien ia, k tó re mó g ł im zap ewn ić, z k ażd eg o p rezen tu i k ażd y ch wak acji. Szczerze wierzy ł, że s en s em jeg o ży cia jes t zap ewn ić włas n ej ro d zin ie to co n ajlep s ze. I tak d o tej p o ry b y ło – wielk a rezy d en cja w Pary żu , o g ro mn a p o s iad ło ś ć n a ws i, d o m n ad M o rzem Śró d ziemn y m i n ajlep s za ed u k acja d la d zieci. Ale ws zy s tk o to p rzep ad ło . Teraz mu s ieli s ię o b o je z żo n ą u k ry wać jak my s zy , p rzen o s ząc s ię o d jed n ej n o ry d o d ru g iej. Serrau lt p o zn ał Au g u s te’a M an eta p o d czas week en d o wej wizy ty w jeg o p o s iad ło ś ci wiejs k iej n a p o czątk u lat trzy d zies ty ch . Ch o ć p o ch o d ził z b o g atej, ary s to k raty czn ej ro d zin y , n ie miał n ic p rzeciwk o s p o ty k an iu s ię z Ży d ami. Zaimp o n o wał Serrau lto wi ty m, że n ie b ał s ię złamać k ard y n aln ej zas ad y wy zn awan ej p rzez lu d zi z jeg o k las y s p o łeczn ej i p o s tan o wił o two rzy ć włas n e p rzed s ięb io rs two . Więk s zo ś ć ary s to k rató w s tała n a s tan o wis k u , że p raca jes t p o n iżej ich g o d n o ś ci. Sarrau lt zaws ze u ważał, że M an et miał p rawd ziwy talen t d o in teres ó w i p o d ziwiał o g ro mn y s u k ces , jak i u d ało mu s ię o s iąg n ąć. Przez k o lejn e lata k ilk a razy zjed li razem o b iad , a raz n awet M an et zap ro s ił g o d o s wo jej rezy d en cji w Pary żu . Przez więk s zo ś ć czas u Serrau lt o b racał s ię w k ręg ach to warzy s k ich s k ład ający ch s ię g łó wn ie z Ży d ó w i M an et b y ł jed n y m z n iewielu ch rześ cijan , z k tó ry mi w o g ó le s ię s p o ty k ał. Nie wid zieli s ię jed n ak ju ż o d k ilk u lat, więc in ży n ier b y ł mo cn o zd ziwio n y , k ied y M an et s k o n tak to wał s ię z n im w k wes tii k ry jó wk i. Gd y Serrau lt i jeg o żo n a o p u ś cili s k ry tk ę n a ty łach s zafy , p rzen ieś li s ię n a p o d d as ze d o d zieln icy Sain t-Germain , ale mężczy zn a, k tó ry ich p rzy jął, zo s tał ares zto wan y p rzez Ges tap o i o d k ilk u ty g o d n i s ied ział w więzien iu . J eg o żo n a b y ła p ewn a, że Niemcy p rzy jd ą lad a mo men t p rzes zu k ać mies zk an ie i jeś li zn ajd ą Ży d ó w, ares ztu ją ją i d zieci. Serrau lto wie mu s ieli o d ejś ć. Nie ch cieli n arażać lu d zi, k tó rzy p rzy g arn ęli ich z d o b reg o s erca, n ie żąd ając w zamian żad n y ch p ien ięd zy . Zaws ze b y li d la n ich n iezwy k le mili, d zielili s ię z n imi n awet ciep ły mi p o s iłk ami. Wted y n a p o d d as zu p o jawił s ię M an et. Po wied ział, że mo że u k ry ć ich w b ezp ieczn y m miejs cu i zo rg an izo wać d la n ich tran s p o rt d o Szwajcarii. Po in fo rmo wał ich też, że Ges tap o ch ce o d eb rać im ich majątek i że n ie s p o czn ie, d o p ó k i ich n ie zn ajd zie. Serrau lt n ie
miał b lad eg o p o jęcia, w jak i s p o s ó b milio n er d o wied ział s ię o ich lo s ie. Arch itek t n ad al o b mierzał k o min ek . Sam b ęd ąc in ży n ierem, Sarrau lt b y ł p o d wrażen iem p o my s łu , ab y u rząd zić k ry jó wk ę w tak im miejs cu . Niemcy mo g ą p rzes zu k iwać mies zk an ie g o d zin ami, a i tak n ig d y ich n ie zn ajd ą. Ży d b y ł ró wn ież wd zięczn y , że o n i So p h ie b ęd ą mieli d la s ieb ie całe w p ełn i u meb lo wan e mies zk an ie, o trzy mu jąc w ten s p o s ó b ch o ćb y n amias tk ę ży cia, d o k tó reg o b y li p rzy zwy czajen i, n im zaczęło s ię to p iek ło . Ko s zmar, p rzez k tó ry teraz p rzech o d zili, u ś wiad o mił im, jak b ard zo n ie d o cen iali teg o , co mieli wcześ n iej. Ży li jed n ak n ad zieję, że ich u d ręk a n ie p o trwa ju ż d łu g o . W mies zk an iu b y ło zu p ełn ie ciemn o , ale arch itek t p raco wał d alej. Od s u n ął s ię o d k o min k a n a jak ieś trzy metry , p rawd o p o d o b n ie wy o b rażając s o b ie, jak p o win n a wy g ląd ać fałs zy wa ś cian a. Sarrau lt u ś miech n ął s ię n a ten wid o k , p o d o b ała mu s ię s taran n o ś ć mężczy zn y . Po wo jn ie zad b a o to , b y ten czło wiek miał mn ó s two zleceń . Teraz mó g ł mu o d d ać jed y n ie s wo jeg o n o weg o citro ën a. Cies zy ł s ię, że M an et n ie zd rad ził mu n azwis k a arch itek ta – miał ju ż s ied emd zies iąt o s iem lat i wied ział, że Ges tap o wy ciąg n ęło b y z n ieg o tę in fo rmację n a to rtu rach . M ężczy zn a wło ży ł n o tatn ik d o k ies zen i mary n ark i i s k iero wał s ię k u d rzwio m. Serrau lt, k tó remu n o g i zd rętwiały o d s tan ia tak d łu g o w jed n y m miejs cu , p rzes u n ął s ię w p rawo . Po d ło g a s k rzy p n ęła. W mies zk an iu b y ło tak cich o , że n ag ły d źwięk n aty ch mias t zwró cił u wag ę arch itek ta. Po czątk o wo b y ł tak p rzerażo n y , że b ał s ię o d wró cić, ale p o wo li s p o jrzał w ciemn o ś ć, w k tó rej p o g rążo n y b y ł ty ł mies zk an ia. – Kto tu jes t? – k rzy k n ął. Gło s mu d rżał. Serrau lt s twierd ził, że n ajlep iej b ęd zie s ię u jawn ić. – Niech s ię p an n ie b o i, mo n s ieu r – p o wied ział, wy ch o d ząc s p o k o jn ie z cien ia. Ro zb awił g o wid o k n iezwy k łej u lg i, malu jącej s ię n a twarzy arch itek ta. Prawd o p o d o b n ie zamias t u ś miech n ięteg o , eleg an ck o u b ran eg o s tarca z p o rząd n ie o s trzy żo n ą b ro d ą s p o d ziewał s ię u jrzeć jak ieg o ś g es tap o wca, celu jąceg o d o n ieg o z p is to letu . – Co p an tu ro b i, d o ch o lery ? Serrau lt zro b ił k ro k w s tro n ę arch itek ta, ale mężczy zn a p o d n ió s ł ręk ę, d ając mu zn ak , b y s ię n ie zb liżał. – Ws zy s tk o w p o rząd k u . Wiem, co p an tu ro b i, mo n s ieu r. – Gó wn o p an wie. A teraz n iech s ię p an s tąd wy n o s i. Serrau lt n ie p rzejął s ię to n em arch itek ta. Na jeg o s ęd ziwej, p rzy jazn ej twarzy wciąż ry s o wał s ię u ś miech .
– Wiem, co p an d la n as ro b i. – Nas ? Serrau lt o d ch y lił p o łę s wo jeg o g rafito weg o p łas zcza, p o k azu jąc mężczy źn ie żó łtą g wiazd ę Dawid a, p rzy p iętą d o czarn ej mary n ark i g arn itu ru . Po d arch itek tem u g ięły s ię n o g i; mu s iał p rzy trzy mać s ię p ó łk i n ad k o min k iem, ab y n ie u p aś ć. In ży n ier ro zu miał reak cję mężczy zn y – p ewn ie p o raz p ierws zy s p o tk ał jed n ą z o s ó b , d la k tó ry ch p ro jek to wał k ry jó wk i. Sp o tk an ie twarzą w twarz u s tan awiało międ zy n imi b ard zo realn ą i n ieb ezp ieczn ą więź. Serrau lt zag rażał jeg o ży ciu p rzez s am fak t, że zn ajd o wał s ię z n im w jed n y m p o k o ju . – Sp rawied liwy z p an a czło wiek . – J a? Sp rawied liwy ? Ch y b a p an żartu je. – Nie, mo n s ieu r, mó wię p o ważn ie. – J es t p an s tary m g łu p cem. Dlaczeg o , u d iab ła, n ie u ciek ł p an z k raju , k ied y jes zcze miał p an tak ą s zan s ę? Py tan ie zas k o czy ło Serrau lta. By ło jed n ak u czciwe i u zn ał, że zas łu g u je n a o d p o wied ź. – M a p an rację. Gd y b y m lep iej o cen ił s y tu ację, p ewn ie jad łb y m teraz k o lację w Szwajcarii. – Ws zy s cy jes teś cie id io tami. Naró d wy b ran y . Co za żart. – Zap y tał mn ie p an , d laczeg o zo s tałem, i mam zamiar p an u o d p o wied zieć. Zas łu g u je p an n a wy jaś n ien ie; n araża p an s wo je ży cie, żeb y n am p o mó c. M o ja ro d zin a mies zk a w ty m k raju o d czas ó w rewo lu cji. Ws zy s cy mo i p rzo d k o wie walczy li za Fran cję. M ó j o jciec b rał u d ział w wo jn ie p ru s k iej, ja s am walczy łem p o d czas Wielk iej Wo jn y . To p rawd a, jes tem Ży d em. Ale jes tem Ży d em o fran cu s k ich k o rzen iach i jes tem d u mn y z teg o , że jes tem Fran cu zem. Zaws ze wierzy łem i zaws ze b ęd ę wierzy ł w ś wietn o ś ć Fran cji. Po k ap itu lacji zo s tałem w Pary żu , b o ch ciałem b y ć lo jaln y wo b ec mo jeg o k raju i b y łem p rzek o n an y , że Fran cja mn ie p o trzeb u je. – To s ię ch y b a p an p rzeliczy ł. – To p rawd a. Nik t z n as n ie miał p o jęcia, jak b ęd zie wy g ląd ać ży cie p o d czas n iemieck iej o k u p acji. Ale o d teg o maja, k ied y k azali n am n o s ić te p ięk n e n as zy wk i, wied ziałem, że n ie o s zczęd zą żad n eg o Ży d a, n awet jeś li ma fran cu s k ie n azwis k o . M iałem n ad zieję, że Vich y b ęd zie w s tan ie o b ro n ić mn ie i mo ją ro d zin ę, ale jak s am p an p o wied ział, p rzeliczy łem s ię. Nig d y n ie u wierzy łb y m, że fran cu s k i rząd p rzy ło ży ręk ę d o tak iej zb ro d n i.
– Fran cu s k i Ży d , p o ls k i Ży d … Ges tap o n ie ro b i to żad n ej ró żn icy . – Przep ras zam, że p rzes zk o d ziłem p an u w p racy . Pó jd ę ju ż – p o wied ział Serrau lt. – Będ ę zo b o wiązan y . Starzec ru s zy ł w s tro n ę d rzwi, ale p o ch wili s ię zatrzy mał. – Sły s zał p an k ied y ś o Nich o las ie Owen ie? – Nie. –
W s zes n as ty m wiek u
za rząd ó w Elżb iety
I miały
miejs ce w An g lii
p rześ lad o wan ia k ato lik ó w. Zak azan o celeb ro wan ia ms zy , a ws zy s tk ich k s ięży u zn an o za win n y ch zd rad y s tan u . Kato licy zaczęli s p rawo wać n ab o żeń s twa p o tajemn ie, a k s ięża mu s ieli s ię u k ry wać, b o in aczej czek ały ich to rtu ry i ś mierć. Owen p ro jek to wał i b u d o wał we d wo rach w cały m k raju tajn e k ry jó wk i d la an g iels k ich jezu itó w. By ły tak s p ry tn e, że żo łn ierze mo g li p rzetrząs ać d o m p rzez ty d zień , a i tak n ic n ie zn ajd o wali. Ocalił wielu k ap łan ó w. – A co s tało s ię z n im? – Złap ali g o i zak ato wali n a ś mierć w lo n d y ń s k iej To wer. – Świetn a h is to ria – o d p arł arch itek t. – Wied ziałem, że k o ń czy s ię s zczęś liwie. – Ale b y ł czło wiek iem s p rawied liwy m. Tak jak p an , mo n s ieu r – rzek ł Serrau lt, o twierając d rzwi.
24
M
u s imy p o d wy żs zy ć d ach . Berlin zd ecy d o wał s ię zamo n to wać w ś ro d k u d źwig n a
s tałe. Fab ry k a b ęd zie d ziałać o wiele s p rawn iej, jeś li n a miejs cu n a s tałe u s tawimy p o d n o ś n ik – p o wied ział Herzo g , wy p u s zczając p rzez u s ta d y m z p ap iero s a. Od k ąd p rzy s zed ł p rzed d wiema g o d zin ami d o p raco wn i Lu cien a, żeb y o mó wić k o n ieczn e zmian y w p ro jek cie zak ład ó w w Tremb lay , zd ąży ł wy p alić ju ż całą p aczk ę. Alain ws tał o d s wo jeg o s to łu k reś lars k ieg o i p o d s zed ł d o p lan ó w fab ry k i. – M o żn a b y p o d n ieś ć k ąt n ach y len ia d ach u w ty m miejs cu . Po ws tan ie wted y wrażen ie, że łączy s ię z g łó wn ą częś cią, a b ry ła wciąż b ęd zie wy g ląd ała zg rab n ie – zas u g ero wał, ws k azu jąc n a p rzed n ią elewację b u d y n k u . – Warto też zo s tawić w d ach u o twó r, żeb y jak iś in n y żu raw b y ł w s tan ie wy ciąg n ąć wewn ętrzn y d źwig w jed n y m k awałk u . Un ik n iemy wted y n iep o trzeb n eg o ro zmo n to wy wan ia. – Zn ak o mity p o my s ł, mło d zień cze. – Herzo g p o częs to wał Alain a p ap iero s em. – Lu cien , zatru d n iłeś b ard zo mąd reg o d zieciak a. Arch itek t s p o jrzał n a ch ło p ak a s p o d e łb a. Sam miał zamiar p o wied zieć to s amo w k wes tii lin ii d ach u . Nie cierp iał, k ied y k to ś – a ju ż zwłas zcza jak iś d zieciak p ro s to p o s tu d iach , k tó ry s ąd zi, że p o zjad ał ws zy s tk ie ro zu my – mó wił mu , jak p o win ien p ro jek to wać b u d y n ek . Ale wid ział, że Alain zaimp o n o wał Niemco wi, p rzez co Lu cien wy p ad ł k o rzy s tn ie jak o jeg o p raco d awca. Po s tan o wił więc n ie ro b ić z teg o wielk iej s p rawy . Alain n ie p o raz p ierws zy wty k ał n o s w jeg o p ro jek ty . Uważał, że g łó wn e wejś cie d o fab ry k i w Ch av ille p o win n o b y ć n iżs ze, żeb y zmn iejs zy ć s k alę fro n to wej elewacji, i że o k n a p o win n y b y ć p io n o we, a n ie p o zio me. Lu cien miał o ch o tę p o wied zieć mu , b y s zed ł d o d iab ła, ale trzy mał języ k za zęb ami. Wied ział, że n ie p o win ien n arzek ać. Alain b y ł n ajlep s zy m p raco wn ik iem, jak ieg o k ied y k o lwiek miał. Ry s o wał n ien ag an n ie, b y ł n iezwy k le in telig en tn y i – co n ajważn iejs ze – zn ał s ię n a k o n s tru k cji b u d y n k ó w jak mało k to . Ale iry to wał Lu cien a s wo ją p rzemąd rzało ś cią. Ws zy s tk ie d zieciak i p o arch itek tu rze b y ły s tras zn ie n ad ęte i p ewn e s ieb ie – my ś lały , że zaraz p o s zk o le p o trafią zap ro jek to wać Bó g wie co . Alain mo że i b y ł wzo rem p raco wn ik a, ale n ie trak to wał Lu cien a jak s wo jeg o
men to ra i n ie s łu ch ał jeg o rad . Uważał, że ich n ie p o trzeb u je. – Drzwi fro n to we wy g ląd ają tro ch ę mizern ie. Będ ą mu s iały p o mieś cić co d zien n ie mn ó s two p raco wn ik ó w, i to n a trzech zmian ach – zau waży ł ch ło p ak . Lu cien a zaczął o g arn iać g n iew. – M o żn a b y p o s zerzy ć ws zy s tk ie wejś cia z p rzo d u o jak ieś p ó ł metra – o d p arł Herzo g , d o ty k ając d rzwi n a p lan ie zad b an y mi p alcami. – Co o ty m s ąd zis z, Lu cien ? Lu cien p o s łał Alain o wi n ien awis tn e s p o jrzen ie. Ch ło p ak o d p o wied ział mu u ś miech em. – Żad en p ro b lem. M amy mn ó s two miejs ca, mo żemy je p o s zerzy ć – o d rzek ł arch itek t. – Świetn ie. Alain , czy mo żes z o d razu n an ieś ć zmian y n a p lan ? – Oczy wiś cie, p an ie majo rze. J u tro b ęd ą g o to we. Co za ws trętn y wazelin iarz, p o my ś lał Lu cien , u ś miech ając s ię n ies zczerze. – Pan ie majo rze, czy ty ln e d rzwi też p o s zerzy ć? – s p y tał Alain . – Tak , to d o b ry p o my s ł. Ołó wek , k tó ry Lu cien trzy mał w ręce, p ęk ł n a p ó ł. – Alain , czy mo g ę p ro s ić p an a n a ch wilę d o mag azy n k u ? Gd y ty lk o Lu cien zamk n ął d rzwi za Alain em, ch wy cił g o za k lap y mary n ark i. – Słu ch aj, g ó wn iarzu , jeś li jes zcze raz o d ezwies z s ię, b y co ś zas u g ero wać, u rwę ci jaja i wep ch n ę ci je d o n o s a. Alain p atrzy ł arch itek to wi p ro s to w o czy , ale n ie p o wied ział an i s ło wa. Lu cien o p an o wał s ię p o ch wili i p u ś cił ch ło p ak a. Naty ch mias t p o żało wał teg o , co zro b ił, ale n ie zamierzał p rzep ras zać. Ob aj wró cili d o p raco wn i. – Stan o wimy we trzech d o s k o n ały zes p ó ł, n iep rawd aż? – o d ezwał s ię Herzo g . – Czas n a o b iad . Co p o wiecie n a Café Hiv er? J a s tawiam, p an o wie. Lu cien wied ział, że Café Hiv er jes t lo k alem zarezerwo wan y m wy łączn ie d la Niemcó w i że żad en Fran cu z g o tam n ie zo b aczy , z ch ęcią więc p rzy jął zap ro s zen ie. – To miło z two jej s tro n y , Dieter, ale zan im p ó jd ziemy , ch ciałb y m jes zcze p o k azać ci k ilk a s zk icó w d o n o wej fab ry k i. To zajmie ty lk o min u tę. Alain zaraz je p rzy n ies ie, s ą n a mo im b iu rk u . Lu cien wied ział, że Alain n ie cierp iał b y ć trak to wan y jak ch ło p iec n a p o s y łk i i n ie b y ł zd ziwio n y , g d y ch ło p ak s p o jrzał n a n ieg o g n iewn ie, zan im p o d s zed ł d o b iu rk a. Nie p rzejmu jąc s ię wcale, czy b ierze właś ciwe ry s u n k i, Alain zg arn ął z b latu k ilk a ark u s zy k alk i tech n iczn ej i p o mas zero wał z p o wro tem d o arch itek ta.
Lu cien o mawiał z Herzo g iem s zk ic p o s zk icu , aż wres zcie n a s to le p o zo s tała ty lk o jed n a k artk a. Nim arch itek t zd ąży ł co ś zro b ić, Niemiec p o d n ió s ł ry s u n ek i p rzez ch wilę s ię mu p rzy g ląd ał. – Hmm… Nie p o zn aję teg o d etalu . Co to jes t? Co ś d o mas zy n o wn i? Po p lecach Lu cien a p rzeb ieg ł lo d o waty d res zcz, a jeg o o czy ro zs zerzy ły s ię n iezn aczn ie ze s trach u . Delik atn y m ru ch em wy jął Herzo g o wi s zk ic z ręk i. Alain , k tó ry cały czas mu s ię p rzy g ląd ał, zau waży ł jeg o reak cję. – Wy g ląd a jak metalo wa rama n a jak imś mu rze. Nic mi p an o ty m n ie ws p o min ał. Czy mam to d o d ać d o g łó wn eg o p ro jek tu ? – s p y tał ch ło p ak . – To frag men t in n eg o zlecen ia. Nie ma n ic ws p ó ln eg o z ty m, co ro b imy d la majo ra Herzo g a – o d p arł Lu cien . – M u s iałem n iech cący p o ło ży ć g o z in n y mi ry s u n k ami n a b iu rk u . – J ak ieg o zlecen ia? – d o p y ty wał Alain . – To … n ic tak ieg o – p o wied ział Lu cien . – No , s k o ro s k o ń czy liś my , ch o d źmy co ś zjeś ć. Arch itek t o d n ió s ł s to s ark u s zy n a s wo je miejs ce, ale zatrzy mał s ię, b y zło ży ć jed en z ry s u n k ó w, p o czy m s ch o wał g o d o ś ro d k o wej s zu flad y b iu rk a. Nas tęp n ie zamk n ął s zu flad ę n a k lu cz.
25
A
lain k lęczał w ś ro d k u n o cy p rzy b iu rk u Lu cien a, man ip u lu jąc s cy zo ry k iem p rzy
zamk n iętej s zu flad zie, i p rzy p o min ał s o b ie d ziwn e wy d arzen ia z p o p rzed n ieg o d n ia. Zau waży ł, że Lu cien b y ł mo cn o ws trząś n ięty , p rawie n ie tk n ął o b iad u i n iemal w o g ó le s ię n ie o d zy wał. Kied y Herzo g zn alazł tamten s zk ic, arch itek t zach o wy wał s ię tak , jak b y zo b aczy ł d u ch a. Alain zo rien to wał s ię, że co ś jes t n ap rawd ę n a rzeczy , g d y Lu cien p o wied ział mu , że n ie zamierza wracać p o o b ied zie d o p raco wn i i że o n też n a res ztę d n ia mo że wziąć s o b ie wo ln e. Kied y zap ro tes to wał, że mu s i n an ieś ć n a p lan p o p rawk i, k tó re o b iecał majo ro wi, arch itek t wrzas n ął n a n ieg o , że p o win ien zacząć cies zy ć s ię ży ciem, a n ie s p ęd zać cały d zień w p racy . Alain wciąż b y ł wś ciek ły n a my ś l o ty m, co zd arzy ło s ię w mag azy n k u . J ak ten p ars zy wy d y letan t ś miał g o tk n ąć i g ro zić mu w ten s p o s ó b ? Przez k ró tk ą ch wilę Alain miał o ch o tę zd zielić g o w b rzu ch , ale s ię p o ws trzy mał. Po p s u ło b y mu to relacje z Niemcami, zn o wu zo s tałb y b ez p racy , a wu j Herman n p ewn ie n ie miałb y ju ż jak mu p o mó c w zn alezien iu czeg o ś n o weg o . Z k ażd y m k o lejn y m d n iem o d czu wał d o arch itek ta co raz więk s zą n iech ęć. Lu cien cały czas g o u p o k arzał i trak to wał jak jak ieś p o p y ch ad ło . J ak b y mu s ię wy d awało , że o arch itek tu rze wie ws zy s tk o . Nic n ie mo żn a mu b y ło p o wied zieć. Herzo g d o cen iał k ażd y p o my s ł Alain a – d laczeg o jeg o s zef n ie b y ł w s tan ie teg o d o s trzec? To , co zro b ił wczo raj, b y ło k ro p lą, k tó ra p rzep ełn iła czarę. Alain jes zcze mu p o k aże. Gd y wró cił p o p o łu d n iu d o d o mu , p ró b o wał wy my ś lić, co mo g ło aż tak p rzes tras zy ć Lu cien a. Dlaczeg o ry s u n ek jak ieg o ś mu ru tak g o zd en erwo wał? Alain n ie mó g ł zas n ąć; p y tan ie cały czas n ie d awało mu s p o k o ju . Po s tan o wił, że mu s i zo b aczy ć ten s zk ic jes zcze raz. Czy tał d o d ru g iej w n o cy , p o tem p o d n ió s ł s ię, u b rał i p o s zed ł d o p raco wn i. Po ty g o d n iu p racy Lu cien d ał alb o mu , alb o Alain o wi o d d zieln y k lu cz, żeb y mó g ł wy ch o d zić p ó źn iej, jeś li ch ciał d o k o ń czy ć jak iś ry s u n ek . Alain wied ział, że d u żo ry zy k u je, wy ch o d ząc n a u licę p o g o d zin ie p o licy jn ej. Niemcy mo g li g o zg arn ąć w k ażd ej ch wili. Ale n ie b ał s ię ares zto wan ia. Gd y b y rzeczy wiś cie k to ś g o zatrzy mał, wy s tarczy ło zad zwo n ić d o wu ja, żeb y
wy jaś n ił n iep o ro zu mien ie. Alain cierp liwie p o ru s zał o s trzem s cy zo ry k a we ws zy s tk ie s tro n y , aż co ś wres zcie k lik n ęło . Otwo rzy ł s zu flad ę i zn alazł wś ró d p ap ieró w zło żo n y s zk ic. Zan im g o wy ciąg n ął, zap amiętał d o k ład n ie, w k tó ry m miejs cu leżał. W p raco wn i p an o wała ab s o lu tn a ciemn o ś ć, więc Alain zd jął lamp ę z b iu rk a, p o s tawił ją n a p o d ło d ze i p rzy jrzał s ię ry s u n k o wi w ś wietle żaró wk i. By ł to ten s am s zk ic, k tó ry wid ział ran o – metalo wa rama wielk o ś ci jed n eg o metra k wad rato weg o z ceg łami w ś ro d k u . Ob ró cił k artk ę i zn alazł tę s amą ramę n ary s o wan ą z in n ej p ers p ek ty wy . Ty m razem d o ceg ieł p rzy mo co wan e b y ło co ś , co wy g ląd ało jak żeliwn y ru s zt d o k o min k a. Alain o b ejrzał s zk ic ze ws zy s tk ich s tro n , ale n ie p o trafił n ic zro zu mieć. Lu cien n ig d y n ie ws p o min ał, że p racu je n ad jak imś wn ętrzem, a to b y ł ty lk o jak iś d ziwn y d etal, n awet n ie żad en p o rząd n y p ro jek t. Na k artce b y ło ró wn ież k ilk a n o tatek zro b io n y ch o łó wk iem. Więk s zo ś ć d o ty czy ła ro zmiaró w ramy ; jed n a mó wiła, że n o wa zap rawa p o win n a k o mp o n o wać s ię ze s tarą. Alain u s iad ł n a d rewn ian ej p o d ło d ze i p o tarł o czy . Zaczy n ał ro b ić s ię s en n y i n ie mo g ąc ro zwik łać zag ad k i, p o s tan o wił wró cić d o d o mu . Kied y o d k ład ał s zk ic n a miejs ce, u s ły s zał d źwięk ru s zającej d o g ó ry win d y . Szy b k o zamk n ął s zu flad ę i o d s tawił n a b iu rk o lamp ę, p o czy m s tan ął p rzy d rzwiach i n as łu ch iwał. Gd y win d a zatrzy mała s ię n a wy s o k o ś ci p raco wn i, wied ział ju ż, k to zaraz wy jd zie n a k o ry tarz. Przes zed ł n a p alcach p rzez p o k ó j i u k ry ł s ię w mag azy n k u . Gd y p rzy my k ał d rzwi, u s ły s zał zg rzy t k lu cza w zamk u i p s try k n ięcie p rzełączn ik a, zap alająceg o ś wiatło . Przez s zp arę u ch y lo n y ch d rzwi Alain wid ział, jak Lu cien s zy b k im k ro k iem p o d ch o d zi d o b iu rk a i o twiera s zu flad ę. Arch itek t o s tro żn ie wy ciąg n ął z n iej s zk ic, ro zło ży ł k artk ę i p rzy g ląd ał s ię jej p rzez ch wilę z p o ważn y m wy razem twarzy , jak g d y b y wid ział ją p ierws zy raz w ży ciu . Po tem p o p atrzy ł p rzed s ieb ie, p rzez min u tę zas ty g ł w b ezru ch u , a k ied y wres zcie s ię o ck n ął, zło ży ł ry s u n ek z p o wro tem i s ch o wał g o d o wewn ętrzn ej k ies zen i mary n ark i. Wres zcie u s iad ł n a k rześ le, s ięg n ął p o telefo n i wy k ręcił n u mer. – Wiem, że jes t p ó źn o , ale mu s zę z p an em p o ro zmawiać – p o wied ział. – To ważn e. M u s imy ws trzy mać n a ch wilę p racę n ad k o min k iem… Nie, n ic s ię n ie s tało . M y ś lę p o p ro s tu , że p o win n iś my jes zcze p o czek ać… Po trzeb u ję tro ch ę więcej czas u … Wiem, ile lu d zi jes t w to zaan g ażo wan y ch … Sam s ied zę w ty m p o u s zy … Do b rze, n iech b ęd zie, d o s tan ie p an ry s u n ek ju tro … Nie, o b iecu ję. Do s tarczę g o tam, g d zie zaws ze… M a p an mo je s ło wo , mo n s ieu r M an et… M ó wię p rzecież, że ws zy s tk o
w p o rząd k u … Nerwy mi p u s zczają… Nie, n ie wiem, d laczeg o – u ciął i o d ło ży ł s łu ch awk ę. Przy s u n ął s ię d o b iu rk a i zaczął co ś ry s o wać n a k o lejn y m ark u s zu b iałeg o p ap ieru . Po jak ich ś d wu d zies tu min u tach ws tał i zap alił zap ałk ę. Wy ciąg n ął z k ies zen i p ierws zy ry s u n ek , p rzy trzy mał g o n ad o g n iem i p atrzy ł, jak p ło n ąca k artk a czarn ieje i zamien ia s ię w p o p ió ł. Nas tęp n ie wziął z b iu rk a n o wy s zk ic, zło ży ł g o i ws u n ął d o mary n ark i. Po p rawił jes zcze rzeczy n a b iu rk u i wy s zed ł z p raco wn i. Alain o b s erwo wał to ws zy s tk o co raz b ard ziej p o d ek s cy to wan y . Zaws ze u wielb iał k ry min ały i filmy d etek ty wis ty czn e. M iał teraz p rzed s o b ą p rawd ziwą zag ad k ę, k tó rą trzeb a b y ło ro zwik łać. Nad al n ie ro zu miał, o co ch o d zi z ty m d etalem, ale b y ł p ewien , że wy jaś n ien ie tajemn icy jes t ty lk o k wes tią czas u . To , że M an et ró wn ież b y ł zamies zan y w całą s p rawę, czy n iło ją jes zcze b ard ziej fas cy n u jącą. Alain p o d s zed ł d o d rzwi i g d y u p ewn ił s ię, że win d a zjech ała n a p arter, u s iad ł n a ch wilę, ab y s ię zas tan o wić. M u s i ch o d zić o co ś b ard zo n ieb ezp ieczn eg o , s k o ro in try g a jes t aż tak s k o mp lik o wan a. Ty lk o p o co ty le s zu mu wo k ó ł zwy k łeg o k o min k a?
26
Z
a ch wilę zd ejmę ci ch u s tk ę. Go to wa?
Ad ele u wielb iała tę g rę. Zaws ze b ard zo ją p o d n iecała. Gd y zjed li o b iad w małej k n ajp ce w Sev ran i wró cili d o au ta, Sch leg al zawiązał jej o czy i p o wied ział, że ma d la n iej ws p an iałą n ies p o d zian k ę. Po d czas jazd y s amo ch o d em Ad ele czu ła s ię n ies amo wicie: n ic n ie wid ziała, ale jej s łu ch i węch s tały s ię b ard zo wrażliwe. Od czu wała k ażd ą wib rację au ta, a zap ach ś cięteg o ży ta, k tó ry d o b ieg ał z mijan y ch p ó l, b y ł wręcz o b ezwład n iający . Wk ró tce s amo ch ó d s ię zatrzy mał, Niemiec p o mó g ł jej wy s iąś ć i p o p ro wad ził ją d elik atn ie p rzez k amien n ą ś cieżk ę. – Zaraz zwariu ję z ciek awo ś ci, ty n ied o b ry czło wiek u . – J es zcze ty lk o k ilk a k ro k ó w – p o wied ział g es tap o wiec, ś ciąg ając jej z o czu b iałą ch u s tk ę. – M ó j Bo że, jes t ws p an iały ! – wes tch n ęła Ad ele. – J es t cały twó j, k o ch an a. Ws zy s tk ie trzy d zieś ci p o k o i. Do p ó k i Rzes za n ie p o s tan o wi, jak in aczej g o wy k o rzy s tać. Stali p rzed o g ro mn y m, s ied emn as to wieczn y m p ałacem my ś liws k im z n aro żn y mi wieży czk ami zwień czo n y mi s to żk o waty m d ach em. Bu d y n ek o to czo n y b y ł p rzez wiek o wy , g ęs ty las , k tó reg o wy s o k ie d rzewa n iemal zas łan iały s ło ń ce. – Wy g ląd a p rawie jak Ch ateau d e Ch amb o rd . Zap ro s zo n o mn ie tam k ied y ś n a k o lację, ws p o min ałam ci o ty m? – Ows zem, s etk i razy , n ajd ro żs za – o d p arł Sch leg al. – Teraz mas z s wó j włas n y p ałac i mo żes z zro b ić z n im, co zech ces z. – Nie mo g ę s ię d o czek ać, k ied y p o k ażę g o Bette. Pęk n ie z zazd ro ś ci – zach ich o tała. Ob cas y zas tu k ały n a k amien n ej ś cieżce, g d y p o mk n ęła d o o g ro mn y ch d rzwi fro n to wy ch . Otwarła je n a o ś cież i wp ad ła d o ś ro d k a. Kied y Sch leg al ws zed ł d o h o lu , b ieg ała ju ż p o cały m p arterze. – J es t w p ełn i u meb lo wan y – k rzy k n ęła. – Aż d o n ajd ro b n iejs zeg o s p rzętu w k u ch n i, k tó ra n o tab en e jes t wielk o ś ci s ali b alo wej.
– Będ ę mo g ła wy d awać p rzy jęcia n a d wieś cie o s ó b . Co n ajmn iej. – Co n ajmn iej – p rzy tak n ął Niemiec. Ad ele wid ziała, że jej k o ch an ek jes t b ard zo z s ieb ie zad o wo lo n y – miał ś wiad o mo ś ć, że ty m „s k ro mn y m” p rezen tem zd o łał p o d b ić jej s erce. – Sk ąd mas z tak ą p o s iad ło ś ć? – Należała d o p ewn eg o fran cu s k ieg o ary s to k raty . Uk ry wał tu Ży d ó w, ale zd o łali s ię n am wy mk n ąć. – M u s iałeś b y ć mo cn o n iep o cies zo n y , k o ch an ie – o d rzek ła Ad ele z lek k ą d rwin ą w g ło s ie. – To p rawd a, d lateg o Rzes za p o s tan o wiła zająć majątek . – A co s ię s tało z właś cicielem? – J es t w Szwajcarii i ju ż n ig d y n ie p o s tawi n o g i w d o mu p rzo d k ó w. – Co za id io ta. Stracić co ś tak ieg o , żeb y o calić k ilk u Ży d ó w – p ars k n ęła. – Zd ziwiłab y ś s ię, s k arb ie, g d y b y ś wied ziała, ilu Fran cu zó w jes t w s tan ie ry zy k o wać d la n ich włas n e ży cie. I mó wię o lu d ziach , k tó rzy p o ch o d zą z ro d zin o wielo wiek o wy ch trad y cjach . Ad ele, k o mp letn ie n iezain teres o wan a, o d wró ciła s ię w s tro n ę wielk ich s ch o d ó w. – Ob ejrzy jmy res ztę p ałacu . Zało żę s ię, że b ęd ę p ierws za n a g ó rze – zaś miała s ię, zrzu cając b u ty . Sch leg al ru s zy ł za n ią, ws p in ając s ię p o d rewn ian y ch , rzeźb io n y ch s to p n iach . Ko b ieta p o b ieg ła p rzo d em; zag ląd ała d o k o lejn y ch p o mies zczeń i o k rzy k ami zach wy tu witała k ażd y n o wy s k arb , jak i u d ało jej s ię d o jrzeć. Zn ik n ęła w d rzwiach n a k o ń cu k o ry tarza i p o ch wili wy ło n iła s ię z n ich zn o wu , o p ierając s ię zalo tn ie o fu try n ę. – M eld u ję, że zn alazłam g łó wn ą s y p ialn ię, p an ie p u łk o wn ik u – p o wied ziała, ro zp in ając p o wo li g u zik i b iałej, jed wab n ej b lu zk i i o d s łan iając czarn y s tan ik , k tó ry Sch leg al tak u wielb iał. – Hmm… Po zwó l, że zwery fik u ję two je o d k ry cie – o d p arł. Sch leg al o tarł s ię o ciało Ad ele, mijając ją i wch o d ząc d o ś ro d k a. Rzu cił czap k ę n a łó żk o i zd jął czarn ą k u rtk ę. Gd y s ię o d wró cił, Ad ele s tała p rzed n im ju ż zu p ełn ie n ag a. By ła z s ieb ie b ard zo d u mn a, g d y p o wied ział jej k ied y ś , że żad n a in n a k o b ieta, k tó rą zn a, n ie p o trafi s ię ro zeb rać tak s zy b k o . Zd jął mu n d u r, p rzy ciąg n ął ją d o s ieb ie i zło ży ł n a jej u s tach d łu g i, n ies p ies zn y p o cału n ek . Ad ele zarzu ciła mu ręce n a s zy ję i o b jęła g o n o g ami w p as ie. Złap ał ją za p o ś lad k i i zaczął k rąży ć p o s y p ialn i, cały
czas n amiętn ie ją cału jąc. Po d s zed ł d o n iewielk ich s ch o d ó w p ro wad zący ch d o małeg o g ab in etu , p o ło ży ł Ad ele n a s to p n iach i ws zed ł w n ią. Zaws ze lu b iła k o ch ać s ię w n iety p o wy ch miejs cach – n a łó d ce n a Sek wan ie lu b n a s zczy cie No tre Dame – więc s ek s n a s ch o d ach b ard zo ją p o d n iecił. Sch leg al ró wn ież n ie mó g ł o p an o wać p o żąd an ia i n ap ierał n a Ad ele co raz b ard ziej wś ciek ły mi ru ch ami. Stan ął mo cn o o b iema n o g ami n a p o d ło d ze, żeb y zap ewn ić s o b ie lep s ze p o d p arcie. Przez cały czas miał jed n ak wrażen ie, że co ś jes t n ie tak , ch o ć n ie p o trafił s k o n k rety zo wać co . Ku o g ro mn emu ro zczaro wan iu Ad ele zatrzy mał s ię n ag le w p ó ł ru ch u i s p o jrzał n a s to p n ie, n a k tó ry ch leżała. – Nie mas z wrażen ia, że s ch o d y s ię ru s zają? – s p y tał. – Zd awało mi s ię, że p o d n o s zą s ię i o p ad ają razem z n ami. – Nie, k o ch an ie; my ś lami b y łam g d zie in d ziej. I b ard zo ch ciałab y m n ad al tam b y ć. Sch leg al n ap arł n a n ią g wałto wn ie. – Nap rawd ę s ię ru s zają – s twierd ził, p o czy m ws tał, zo s tawiając Ad ele leżącą n a s to p n iach . – I co z teg o ? Wracaj tu , n a miło ś ć b o s k ą! – wrzas n ęła. – Złaź ze s ch o d ó w – wark n ął. Ko b ieta p o d n io s ła s ię i s tan ęła o b o k n ieg o . Niemiec n ach y lił s ię, ch wy cił k rawęd ź d o ln eg o s to p n ia i p o ciąg n ął w g ó rę. Ud ało mu s ię z tru d em p o d n ieś ć całe s ch o d y , o d s łan iając leżący p o d s p o d em materac. – Co to d o ch o lery jes t? – zawo łała Ad ele. – Na co k o mu materac p o d s ch o d ami? Sch leg al p o ru s zy ł k lap ą k ilk a razy w g ó rę i w d ó ł. – Na g ó rze s ą zawias y , a w ś ro d k u zamo n to wan y jes t ry g iel b lo k u jący p ierws zy s to p ień – mru k n ął. Uś miech n ął s ię n ag le i z ło s k o tem o p u ś cił s ch o d y , a p o ch wili wy b u ch n ął d zik im ś miech em. – Bard zo s p ry tn e – p o wied ział wres zcie. – Więc to tu u k ry li s ię ci Ży d zi, k tó ry ch s zu k aliś my . Nic d ziwn eg o , że n ie mo g liś my ich zn aleźć. Sied zieli tu cały czas . A my s ąd ziliś my , że u ciek li ty ln y m wejś ciem. – I czemu aż tak cię to cies zy ? – s p y tała Ad ele, k tó ra zaczy n ała ju ż d rżeć. – Po d ziwiam czy jąś k reaty wn o ś ć. Zało żę s ię, że w czas ie p rzes zu k an ia mo i lu d zie p rzech o d zili tęd y p arę razy – o d p arł Sch leg al, s iad ając n a s ch o d ach . – Wy my ś lił to ten Fran cu z, k tó ry u ciek ł d o Szwajcarii?
– Ary s to k raci s ą zb y t g łu p i, żeb y wp aś ć n a co ś tak ieg o . To mu s iał b y ć k to ś in telig en tn y i p o my s ło wy . – M ó j p rzy jaciel, Lu cien , jes t arch itek tem. M ó g łb y p o p y tać i tro ch ę p o węs zy ć. Zn a mn ó s two lu d zi zajmu jący ch s ię b u d o wn ictwem. – Twó j k o ch an ek mo d ern is ta? – By ły k o ch an ek . Ten , k tó ry p ro jek tu je d la Rzes zy k ilk a ważn y ch fab ry k . Ad ele u s iad ła o b o k Niemca, o b jęła g o ramio n ami i zaczęła s k u b ać g o w u ch o , ale Sch leg al ją o d ep ch n ął. – Py tan ie ty lk o … czy to o d o s o b n io n y p rzy p ad ek … czy mo że jes t więcej tak ich i mies zk an iach , k tó re
k ry jó wek ? Czy we ws zy s tk ich ty ch b u d y n k ach p rzes zu k iwaliś my , Ży d zi u k ry wali s ię tak b lis k o ?
Ad ele wes tch n ęła. Po d es zła d o łó żk a, ś ciąg n ęła z n ieg o n arzu tę i o win ęła s ię w n ią. Sięg n ęła d o leżąceg o n a p o d ło d ze mu n d u ru , wy jęła z k ies zen i p ap iero s a i zap aliła. – Ży d zi mają mn ó s two p ien ięd zy i s ą w s tan ie p rzek u p ić k ażd eg o . A że ws zy s tk ich d a s ię k u p ić, n awet jeś li w g rę wch o d zi ry zy k o wan ie ży ciem, to p ewn ie tak ich s k ry tek jes t w Pary żu d u żo więcej. Un iemo żliwiliś cie Ży d o m wy jazd z Fran cji, więc mu s zą s ię teraz ch o wać. Zało żę s ię, że s ied zieli tu ż p o d was zy m n o s em, k ied y wy wracaliś cie tu ws zy s tk o d o g ó ry n o g ami – p o wied ziała Ad ele ze ś miech em. Leżała n a łó żk u p rzy k ry ta n arzu tą. Zau waży ła, że jej o s tatn ie zd an ie mo cn o u b o d ło g es tap o wca. Przy g ląd ała s ię z zain teres o wan iem, jak wś ciek ły i zaws ty d zo n y zak ład a k o s zu lę. Zo s tał wy s try ch n ięty n a d u d k a p rzez Ży d ó w, k tó ry ch u ważał za p o d lu d zi, i jeg o ary js k a d u ma b ard zo z teg o p o wo d u cierp iała. Do b rze p rzy n ajmn iej, że n ik t więcej n ie wied ział o jeg o u p o k o rzen iu . Zaczął właś n ie zap in ać g u zik i s wo jej b iałej k o s zu li, g d y Ad ele o d rzu ciła n arzu tę i ro zch y liła n o g i. – Pan ie p u łk o wn ik u , wy d aje mi s ię, że Rzes za ma tu jak ieś n ied o k o ń czo n e s p rawy – o d ezwała s ię s ło d k im, d ziecięcy m g ło s ik iem. Sch leg al o d wró cił s ię, s p o jrzał n a n ią i ro ześ miał s ię. Ściąg n ął k o s zu lę i ws k o czy ł n a łó żk o . Ko ch ali s ię p rzez k ilk a g o d zin , ale Ad ele wied ziała, że p rzez cały ten czas my ś li p u łk o wn ik a b y ły g d zie in d ziej.
27
L
u cien zaws ze n ien awid ził Lieb era za k ry ty k o wan ie jeg o p ro jek tó w, ale teraz, g d y
p ro wad ził p ijan eg o b y d lak a p o ciemn y ch , p u s ty ch u licach , s zk o p b u d ził w n im n ie ty lk o n ien awiś ć, ale ró wn ież o b rzy d zen ie i ws tręt. Niemiec p ił n iep rzerwan ie o d d ziewiątej wieczo rem i b y ł ju ż p o rząd n ie ws tawio n y . Po n ieważ k awiarn ię zamy k an o p rzed p ó łn o cą ze wzg lęd u n a g o d zin ę p o licy jn ą, Lu cien , Herzo g i M an et b y li zmu s zen i p o s zu k ać in n eg o miejs ca, w k tó ry m p u łk o wn ik mó g łb y ch lać d alej. Wo k ó ł n ie b y ło ży wej d u s zy . Ws zy s cy Fran cu zi mu s ieli b y ć w d o mach , a żo łn ierze w b arak ach , więc u lice n ależały d o n iemieck ich o ficeró w, k tó ry ch n ie o b o wiązy wała g o d zin a p o licy jn a. Każd ej n o cy międ zy p ó łn o cą a s zó s tą ran o w Pary żu p an o wała zu p ełn a cis za, p rzery wan a ty lk o s tu k iem p o d k u ty ch b u tó w p ięcio o s o b o wy ch n iemieck ich p atro li, p o jed y n czy m s trzałem lu b d o ch o d zącą g d zieś z o d d ali s erią z k arab in u mas zy n o weg o . Przejeżd żający s amo ch ó d o zn aczał, że Ges tap o zg arn ęło jak ieg o ś n ies zczęś n ik a. Zwy k le Lu cien s tarał s ię u n ik ać Lieb era jak o g n ia, ale teg o wieczo ru d o s p o tk an ia p rzy mu s ił g o Herzo g , tłu macząc, że s am p rzy jd zie wb rew włas n ej wo li i w związk u z ty m arch itek t też id zie z n imi. To warzy s zy ły im trzy b ard zo p ijan e fran cu s k ie p ro s ty tu tk i, z k tó ry ch k ażd a trzy mała w ręk ach b u telk ę zn ak o miteg o win a. Dziewczęta p raco wały w s p ecjaln y m b u rd elu , o b s łu g u jący m wy łączn ie Niemcó w – jed n y m z s ied emn as tu tak ich w Pary żu . Rzes za n iemal o b s es y jn ie s tarała s ię n ad zo ro wać s ek s międ zy s wo imi żo łn ierzami i Fran cu zk ami, b o jąc s ię ep id emii ch o ró b wen ery czn y ch , więc n a ś wiad czen ie u s łu g s ek s u aln y ch p o zwalan o jed y n ie ty m d ziwk o m, k tó re p rzech o d ziły reg u larn e k o n tro le lek ars k ie. Lu cien p o d ejrzewał, że trzy p an n ice p rzy jech ały d o mias ta ze ws i, p ró b u jąc – tak jak wiele in n y ch – u ciec p rzed b ied ą s p o wo d o wan ą ś miercią mężó w czy k o ch an k ó w. Célin e, J ean n e i Su zy (jeś li tak ie miały rzeczy wiś cie imio n a) o d zn aczały s ię p ro s tą, n atu raln ą u ro d ą i ró żn iły s ię b ard zo o d ty p o wy ch , tan d etn ie wy malo wan y ch p ary s k ich p ro s ty tu tek . Urzek ły Lu cien a ty m, że miały p ro fes jo n aln ie p rzy g o to wan e k arty z wy s zczeg ó ln io n y mi u s łu g ami i cen ami – i to zaró wn o p o fran cu s k u , jak
i n iemieck u . Nawet wizy tó wk i miały lep s ze n iż o n . Ko b iece wrzas k i i ś miech y s p rawiły , że w k ilk u o k n ach zap aliły s ię ś wiatła i lu d zie zaczęli wy g ląd ać n a u licę, ch o wając s ię za zas ło n ami. Zazwy czaj Niemcy b y li zmo to ry zo wan i, ale tej n o cy z jak ieg o ś p o wo d u n ie mieli au ta, więc cały p o ch ó d s k ręcił w ru e d e Riv o li. No c b y ła wy jątk o wo zimn a i wilg o tn a jak n a wrzes ień i zaczy n ało n awet tro ch ę mży ć. – Do d iab ła, Bern ard , mu s imy s ię g d zieś s ch o wać. Dziewczy n o m zaraz o d marzn ą cy ck i, a teg o b y ś my n ie ch cieli. Zn ajd ź mi jak iś lo k al. W tej ch wili – zak o men d ero wał Lieb er. Dziewczęta zawtó ro wały mu rad o s n y m p is k iem, a jed n a z n ich p o cało wała p u łk o wn ik a w p o liczek . Lu cien wid ział, że Herzo g , k tó ry ewid en tn ie ch ciał ju ż wró cić d o d o mu i p o ło ży ć s ię s p ać, b y ł zd es p ero wan y . – J ak a to u lica, Lu cien ? – zap y tał majo r z lek k ą iry tacją w g ło s ie. – Ru e d e Riv o li – wy s ap ał arch itek t, p o d trzy mu jąc p rzy p o mo cy M an eta p ijan eg o Lieb era. – M an et, n ie ma p an p rzy p ad k iem mies zk an ia p rzy ru e d u Ren ard ? – s p y tał Herzo g . – To n as tęp n a u lica w lewo , p rawd a? M an et p u ś cił n ag le ramię Lieb era i Niemiec o s u n ął s ię n a ch o d n ik ; Lu cien n ie b y ł w s tan ie s am u trzy mać jeg o ciężaru . M ilio n er s tan ął jak wry ty i ro zejrzał s ię d o o k o ła, jak g d y b y d o p iero w tej ch wili zd ał s o b ie s p rawę, g d zie s ię zn ajd u je. Ws zy s cy zamilk li, czek ając n a jeg o o d p o wied ź. – Sk ąd p an to wie, p an ie majo rze? Szp ieg u je mn ie p an ? – zap y tał M an et, u ś miech ając s ię. – Weh rmach t zaws ze b ard zo d o k ład n ie s p rawd za ws zy s tk ich s wo ich wy k o n awcó w – ry k n ął Lieb er. – M u s imy mieć p ewn o ś ć, czy n ie ro b imy p rzy p ad k iem in teres ó w z Ży d em alb o k o mu n is tą. Nie jes t p an Ży d em, p rawd a? Dziewczy n y zareag o wały n a p y tan ie p is k liwy m ś miech em. Su zy p o d es zła d o M an eta i cmo k n ęła g o w p o liczek . – M n ie o n n a Ży d a n ie wy g ląd a, M ak s iu – p o wied ziała, mu s k ając milio n era p alcem p o n o s ie. – No to ma p an to mies zk an ie p rzy ru e d u Ren ard czy n ie? – d o p y ty wał Lieb er. – Ch wileczk ę… Niech p o my ś lę. Tak , to jes t ru e d e Riv o li i… – Do lich a, czło wiek u , n ie wies z n awet, g d zie jes t two ja włas n o ś ć? Bied aczek , mu s i mieć ty y y le mies zk ań , że n ie mo że s ię ju ż ich d o liczy ć. Pro s ty tu tk i u zn ały k o men tarz Lieb era za s zalen ie zab awn y .
M an et rzu cił Lu cien o wi ro zp aczliwe s p o jrzen ie. Arch itek ta ró wn ież zaczęła o g arn iać p an ik a. – No , n iech p an n am p o wie – p o p ro s ił Lieb er. – Któ ra to k amien ica? – Nu mer… 2 9 – wy s zep tał M an et. – Po wied ział p an 2 9 , mo n s ieu r M an et? – zap y tał Herzo g . – Tak , zap ro wad zę p an ó w – o d p arł M an et. Lu cien miał o ch o tę wziąć n o g i za p as , ale zeb rał s ię w s o b ie, ch wy cił Lieb era i ru s zy ł u licą, zg ięty p o d jeg o ciężarem. – No c jes t wciąż mło d a – wrzas n ął p u łk o wn ik w n ieb o zas n u te ch mu rami. – Dro g ie p an ie, d o b rze p iln u jcie teg o cen n eg o n ek taru , b ęd ziemy p o trzeb o wać d ziś k ażd ej k ro p li. Dziewczy n y p rzy cis n ęły b u telk i mo cn iej i ro ześ miały s ię. Gd y d o tarli n a ru e d u Ren ard 2 9 , M an et p o wied ział, że mu s i o b u d zić k o n s jerżk ę i p o p ro s ił, b y p o czek ali n a n ieg o n a k o ry tarzu p rzy wejś ciu . M u s iał walić w d rzwi p rzez n iemal p ó ł min u ty , n im zas p an a i wś ciek ła s taru s zk a wres zcie mu o two rzy ła. Ko b ieta miała ju ż zamiar zacząć litan ię p rzek leń s tw i wy zwis k , g d y d o tarło d o n iej, że s to i p rzed n ią właś ciciel. M an et wep ch n ął ją d o mies zk an ia i zamk n ął za s o b ą d rzwi. M ijały min u ty i Lieb er zaczął s ię d en erwo wać. – Do ciężk iej ch o lery , czemu to ty le trwa? Przecież miał ty lk o zab rać k lu cz. Lu cien wied ział d o s k o n ale, d laczeg o M an et p o trzeb u je ty le czas u . M u s iał zad zwo n ić d o Ży d ó w, k tó rzy u k ry wali s ię w mies zk an iu , ab y ich o s trzec. Nie mó g ł p ó jś ć n a g ó rę s am, n ie wzb u d zając p o d ejrzeń Niemcó w. M ilio n er wy s zed ł wres zcie n a k o ry tarz, ś cis k ając w ręk u k lu cz. – Przep ras zam, że mu s ieli p an o wie ty le czek ać. M ad ame Fo u rn ier zap o d ziała g d zieś k lu cz. – Po win ien p an zwo ln ić tę tęp ą s u k ę – p o wied ział Lieb er. – J a b y m tak zro b ił. Herzo g p rzewró cił o czami i p o p ro wad ził p u łk o wn ik a w s tro n ę win d y . Kab in a b y ła n a s zczęś cie n a trzecim p iętrze, więc mu s ieli p o czek ać, aż zjed zie n a d ó ł. Lu cien mo d lił s ię, b y Lieb er s tracił p rzy to mn o ś ć, ale wy d awało s ię, że k an alii jak n a zło ś ć wró ciły s iły . Win d a jęk n ęła, g d y wład o wali s ię ws zy s cy d o ś ro d k a, ale zd o łała d o wieźć ich n a p iąte p iętro . M an et o two rzy ł d rzwi, a Lu cien ws trzy mał o d d ech . M ies zk an ie b y ło jed n ak p o g rążo n e w całk o wity m mro k u i wy d awało s ię p u s te. M o że n ik t jes zcze z n ieg o n ie k o rzy s tał. Ściąg ając p łas zcz, arch itek t rzu cił w s tro n ę k o min k a d y s k retn e s p o jrzen ie, ale n ie b y ł w s tan ie s twierd zić, czy k to ś p rzes u wał ru ch o mą ś cian ę.
Wy g ląd ała zu p ełn ie n o rmaln ie. Lu cien u ś miech n ął s ię d o s ieb ie – k ry jó wk a za p alen is k iem zd ecy d o wan ie b iła n a g ło wę s ch o d y w p ałacu my ś liws k im. – A zatem n iech ro zp o czn ie s ię lib acja – zary czał Lieb er. – M an et, w tak ws p an iały m mies zk an iu jak to mu s zą b y ć jak ieś s zk lan k i. Niech n am p an co ś p rzy n ies ie. Ap artamen t w o g ó le n ie wy g ląd ał n a zamies zk an y . Nie b y ło żad n y ch ś lad ó w ws k azu jący ch n a czy jąś o b ecn o ś ć. Ale k ied y M an et wró cił z k u ch n i, n io s ąc n a tacy k o mp let n is k ich s zk lan ek , Lu cien d o s trzeg ł w jeg o o czach wy raźn y s trach . Ży d zi mu s ieli tu b y ć. To warzy s two ro zs iad ło s ię n a s ty lo wy ch meb lach . Lieb er ro zło ży ł s ię n a s o fie, k ład ąc n o g i n a k o lan ach Célin e, k tó ra g ład ziła jeg o wy s o k ie b u ty i n ie mo g ła n ach walić s ię zn ak o mitej jak o ś ci s k ó ry , z k tó rej b y ły zro b io n e. Herzo g u s iad ł w tap icero wan y m fo telu n a d ru g im k o ń cu p o k o ju i p atrzy ł n a Lieb era z n ies k ry wan y m o b rzy d zen iem. Kied y J ean n e p o d es zła d o n ieg o i u s iad ła n a p o ręczy fo tela, mach n ął n a n ią ręk ą, b y s o b ie p o s zła. Dziewczy n a p rzy s iad ła s ię d o Lu cien a. – M an et, włącz jak ąś mu zy k ę – zażąd ał Lieb er. – Zo b aczę, co leci w rad iu , p u łk o wn ik u – o d p arł milio n er, p o d ch o d ząc d o eleg an ck ieg o o d b io rn ik a s to jąceg o p o d ś cian ą. Gd y p rzek ręcił włączn ik , mies zk an ie wy p ełn iło s ię p rzy jemn ą, tan eczn ą mu zy k ą. Fran cu s k ie rad io , k tó re n ad awało g łó wn ie n iemieck ą p ro p ag an d ę, d ziałało ty lk o w ciąg u d n ia, ale zaws ze mo żn a b y ło zn aleźć jak ąś mu zy k ą ze Szwajcarii lu b An g lii – ch o ć s łu ch an ie zag ran iczn y ch rad io s tacji b y ło o ficjaln ie zab ro n io n e. – M an et, p ań s k a firma ro b i d la Rzes zy k awał d o b rej ro b o ty . Razem s two rzy my tak ą mach in ę wo jen n ą, że n as zy m wo js k o m b ro n i s tarczy n a lata. Pań s k ie zd ro wie, mo n s ieu r – wrzas n ął Lieb er, wzn o s ząc to as t w k ieru n k u milio n era. M an et u n ió s ł s zk lan k ę. – Pań s k ie ró wn ież, Herzo g . Z tak imi zas łu g ami wo b ec o jczy zn y za ro k b ęd zie p an p u łk o wn ik iem. M ajo r p o d n ió s ł n iezn aczn ie s zk lan k ę w o d p o wied zi i wró cił d o p rzeg ląd an ia k s iążk i, k tó rą wy ciąg n ął ze s to jąceg o o b o k wy s o k ieg o reg ału . J ean n e, k tó ra p rzy s iad ła o b o k Lu cien a n a b rzeg u s k ó rzan eg o fo tela, p o ło ży ła d łu g ie, s mu k łe n o g i n a k o lan ach arch itek ta i d o lała s o b ie win a. – J ak ci s ię p o d o b ają, k o ch as iu ? – s p y tała, p o k lep u jąc zg rab n e u d a. – Nap rawd ę ś liczn e. M ało k to w Pary żu n o s i wciąż jed wab n e p o ń czo ch y – o d rzek ł Lu cien .
– Trzeb a b y ć wy jątk o wą d ziewczy n ą… i zn ać o d p o wied n ich lu d zi – p o wied ziała, zerk ając w s tro n ę Lieb era. – O, zało żę s ię, że w two jej p racy łatwo tak ich p o zn ać. Zaś miała s ię tak g ło ś n o , że arch itek ta ro zb o lały u s zy . – W M ais o n d e Ch at o b s łu g u jemy wy łączn ie o ficeró w, n ie jak ich ś tam p o d rzęd n y ch żo łn ierzy k ó w. A o n i wied zą, jak trak to wać k o b ietę – o d p arła, p rzy k ład ając s wo ją s zk lan k ę d o u s t Lu cien a. Win o b y ło n ap rawd ę d o b re, więc o p ró żn ił s zk lan k ę jed n y m h au s tem. Sp o jrzał n a jej ład n ą, u jmu jącą twarz w k s ztałcie s erca i u ś miech n ął s ię. Nie p o tęp iał jej za to , że s y p iała ze s zwab ami. Dziewczy n y tak ie jak o n a, k tó re w czas ie p o k o ju o d s ąd zan o o d czci i wiary , miały teraz s zan s ę o d eg rać s ię, n awiązu jąc k o n tak ty z o k u p an tami, k tó rzy rząd zili k rajem. Wres zcie mo g ły p atrzeć z g ó ry n a ty ch , k tó rzy p o g ard zali n imi p rzed wo jn ą. – Oo o ch , k to ś tu jes t b ard zo s p rag n io n y . Ch ces z jes zcze tro ch ę? – M o że za ch wilę, s k arb ie. – To czy m s ię zajmu jes z, p rzy s to jn iak u ? – s p y tała, b awiąc s ię jeg o k ręco n y mi wło s ami. Wied ział, że za mo men t b ęd zie p ró b o wała zaciąg n ąć g o d o s y p ialn i, za co p rzy jd zie mu p ó źn iej s ło n o zap łacić. – J es tem arch itek tem. – A co to zn aczy ? – J ej p y tan ie s p rawiło , że Herzo g s p o jrzał z zażen o wan iem w ich k ieru n k u . – Pro jek tu ję b u d y n k i. – J ak in ży n ier? – Niezu p ełn ie. – Co ś jak d ek o rato r wn ętrz? – Nieważn e. Nalej mi win a. „Czeg o mo żn a s ię s p o d ziewać” – p o my ś lał Lu cien . „Sk o ro n o rmaln i, p rzy zwo ici lu d zie n ie mają p o jęcia, czy m zajmu je s ię arch itek t, to s k ąd ma to wied zieć d ziwk a?” Su zy , s ied ząca w fo telu n ap rzeciwk o Lieb era, zaczęła en erg iczn ie ro zcierać d ło n ie i p o s łała p u łk o wn ik o wi g ry maś n e s p o jrzen ie. – Zimn o ci, k o ch an ie – d o my ś lił s ię Lieb er. – M an et, ch o lera, s tras zn y tu ziąb . Wy , Fran cu zi, g ó wn o wiecie o cen traln y m o g rzewan iu . W n iemieck ich d o mach jes t zaws ze ciep ło i p rzy tu ln ie. J aja mo żn a s o b ie tu o d mro zić. – Wcale n ie jes t tak zimn o . J es t d o p iero k o n iec wrześ n ia – zap ro tes to wał Lu cien . – Nie włączy liś my p ieca cen traln eg o – o d ezwał s ię M an et. – Kalo ry fery jes zcze n ie d ziałają.
– Bzd u ra. W k o min k u jes t jak ieś d rewn o – o d p arł Lieb er. – Niech p an ro zp ali o g ień , żeb y d ziewczy n y mo g ły s ię tro ch ę o g rzać.
28
M
an et, k tó ry p o d n o s ił właś n ie s zk lan k ę d o u s t, zas ty g ł w p ó ł ru ch u . Po jeg o
twarzy p rzemk n ął cień p rzerażen ia. Sp o jrzał n a Lu cien a, ale ten o p arł g ło wę o ramię J ean n e i zamk n ął o czy . Lieb er, ch o ć p ijan y , wy czu ł, że w p o k o ju zap an o wało d ziwn e n ap ięcie. Od ło ży ł s zk lan k ę i u tk wił wzro k w M an ecie. J ak k ażd y o ficer wy żs zej ran g i, n ie lu b ił b y ć ig n o ro wan y . – M o n s ieu r M an et, czy p an mn ie s ły s zał? – zap y tał zad ziwiająco u p rzejmy m to n em. – Pro s iłem, żeb y ro zp alił p an w k o min k u . M an et o d s tawił s zk lan k ę i p o d s zed ł wo ln o d o k o min k a. Przez k ilk a s ek u n d wp atry wał s ię w d rewn o u ło żo n e n a ru s zcie. – Tak , M ak s iu , o g ień wn o s i tak i ro man ty czn y n as tró j – p o wied ziała Célin e, p u s zczając o k o d o Herzo g a. – Ale, p an ie p u łk o wn ik u , n ap rawd ę n ie jes t tu aż tak zimn o – o d ezwał s ię cich o M an et. – J eś li wy p ije p an jes zcze tro ch ę win a, n a p ewn o s ię p an ro zg rzeje. – Gó wn o p rawd a. To d ziałający k o min ek , p rawd a? – o d p arł Lieb er. – Więc w czy m p ro b lem, d o ch o lery ? – Wy d aje mi s ię, że b y ł tu jak iś k ło p o t z p rzewo d em k o min o wy m. Ko min iarz miał g o k ied y ś p rzeczy ś cić, ale ch y b a co ś mu wted y wy p ad ło i teg o n ie zro b ił – tłu maczy ł M an et. Lu cien zerk n ął n a Herzo g a, k tó ry o d ło ży ł właś n ie k s iążk ę i p rzy s łu ch iwał s ię ro zmo wie z d u ży m zain teres o wan iem. Arch itek t wied ział, że majo r p o lu b ił p rzemy s ło wca i miał d la n ieg o s p o ry s zacu n ek , więc mu s iało g o d en erwo wać, że Lieb er trak tu je M an eta w tak i s p o s ó b . Herzo g p o d n ió s ł s ię g wałto wn ie i p o d s zed ł d o k o min k a. – Pro s zę p o zwo lić, mo n s ieu r M an et. Sam ro zp alę o g ień . Sp rawd zę ty lk o n ajp ierw k o min . – Niemiec p rzek ręcił żeliwn ą rączk ę w p rawo , p rzy k u cn ął i s p o jrzał w o twó r n ad p alen is k iem. – Wid ać g wiazd y , więc raczej jes t czy s ty – s twierd ził. Z wid o czn ą wp rawą p o d p alił za p o mo cą g azety k ilk a d rewn ian y ch s zczap ek i p o p aru s ek u n d ach o g ień ju ż h u czał n a p alen is k u . Dziewczęta p o d es zły d o k o min k a
i zaczęły ro zcierać ręce i n o g i. Célin e p o d n io s ła n awet d o g ó ry s wo ją s p ó d n icę, co wy wo łało o k rzy k i rad o ś ci u jej k o leżan ek . M an et p o d s zed ł d o fo tela s to jąceg o w ro g u p o k o ju i o s u n ął s ię n a n ieg o k o mp letn ie załaman y . Przez cały czas wp atry wał s ię w p o d ło g ę. Lu cien zag łęb ił s ię we włas n y m fo telu i n ie miał o d wag i s p o jrzeć n a k o min ek . – Od razu lep iej – p o wied ział Lieb er, wy ch y lając k o lejn ą s zk lan k ę win a. – Dziewczy n y wres zcie s ię tro ch ę ro zg rzeją. M ają p rzecież d ziś co ś jes zcze d o zro b ien ia. Pro s ty tu tk i wy b u ch n ęły d zik im ś miech em i zaczęły s zep tać międ zy s o b ą, n amawiając s ię, k tó ra k o g o b ierze. „Każd a p ewn ie ch ce p rzes p ać s ię z Herzo g iem. J es t z n as ws zy s tk ich n ajb ard ziej p rzy s to jn y ” – p o my ś lał Lu cien . *** Serrau lt wied ział, że M an et n ie zd o ła o d wieś ć Niemca o d p o my s łu ro zp alen ia w k o min k u . Kied y u s ły s zał o d g ło s zap alan ej zap ałk i, o b jął żo n ę w p as ie i mo cn o p rzy ciąg n ął ją d o s ieb ie. So p h ie p o ło ży ła mu g ło wę n a p iers i i zamk n ęła o czy . – Dlaczeg o , Alb ercie, d laczeg o ? – załk ała. – Ko ch an ie – o d p arł mięk k o , p rzy tu lając żo n ę. Teraz ws zy s tk o zależało o d czas u – jak d łu g o Niemcy zo s tan ą w mies zk an iu i jak d łu g o o g ień b ęd zie s ię p alić. Serrau lt i So p h ie s p ali w n ajlep s ze, g d y M an et o s trzeg ł ich s ześ cio ma d zwo n k ami telefo n u i n ie zd ąży li n awet s ię p rzeb rać. Kry jó wk a o k azała s ię całk iem p rzes tro n n a; mo g li w n iej s tać zu p ełn ie wy p ro s to wan i i mieli jes zcze s p o ro miejs ca wo k ó ł s ieb ie. Nig d y n ie s ąd zili, że b ęd ą n ap rawd ę mu s ieli s k o rzy s tać ze s k ry tk i. Za trzy d n i mieli ju ż b y ć w Szwajcarii. Serrau lt n ie u miał s o b ie n awet wy o b razić, co d zieje s ię teraz w g ło wie M an eta, g d y p atrzy ł, jak d rewn o zajmu je s ię o g n iem. Gd y b y zap ro tes to wał i wy jawił Niemco m, że za k o min k iem u k ry wa s ię d wo je lu d zi, wted y ws zy s cy , włączn ie z arch itek tem, k tó reg o g ło s Serrau lt zd o łał ro zp o zn ać, zo s talib y ares zto wan i. W k ry jó wce p an o wała ab s o lu tn a ciemn o ś ć. Serrau lt n ie b y ł w s tan ie d o s trzec twarzy żo n y , czu ł ty lk o ciep ło jej ciała i mo cn o b ijące s erce. Sły ch ać b y ło d o ś ć wy raźn ie mu zy k ę z rad ia. Serrau lt wy ciąg n ął ręk ę i d o tk n ął fałs zy wej ś cian y p rzed s o b ą. – Alb ercie, tak s ię b o ję. Co teraz zro b imy ? – Pamiętas z tę zimę, k ied y b y liś my w M aro k u , w Rab acie? Kied y to b y ło ? – zap y tał s zep tem Serrau lt.
– W 1 9 0 8 … Nie, w 1 9 0 9 . – M ieliś my d o mek z wid o k iem n a p lażę i p ierws zeg o wieczo ru n ie wy s zliś my n a zewn ątrz. Zo s taliś my w ś ro d k u i p atrzy liś my , jak s ło ń ce ch o wa s ię za h o ry zo n t. Pamiętas z, jak i n iezwy k ły k o lo r miało wted y mo rze? – By ło tak in ten s y wn ie czerwo n e, p rawie p o marań czo we. Tak , mas z rację; to b y ł p rzep ięk n y wid o k . Nig d y wcześ n iej n ie wid ziałam tak ieg o o d cien ia. – Zab awn e, jak n iek tó re rzeczy zo s tają w p amięci. Wy d aje mi s ię, jak b y to zd arzy ło s ię wczo raj. Nies amo wicie wy raźn e ws p o mn ien ie. – M aro k o b y ło ch y b a n ajp ięk n iejs zy m miejs cem, w k tó ry m b y liś my , n ie s ąd zis z? – Nawet p u s ty n ia, z tą całą p u s tk ą, miała w s o b ie ty le majes taty czn eg o p ięk n a. Aż zap ierało d ech w p iers iach . – I to mo rze g wiazd n o cą. J ak b y b y ły tu ż n ad n ami. – Wy s tarczy ło b y wy ciąg n ąć ręk ę, żeb y s k raś ć jak ąś z n ieb a – s zep n ął Serrau lt. – A p o tem s ch o wać ją d o k ies zen i i zab rać d o d o mu – o d rzek ła So p h ie, ś miejąc s ię cich o . Dy m zaczął wcis k ać s ię d o k ry jó wk i p rzez s zczelin y wo k ó ł ramy , n a k tó rej zamo n to wan a b y ła ru ch o ma ś cian a, n ap ełn iając p o wietrze led wo zau ważaln y m zap ach em jes io n u . Serrau lt zd o łał ro zp o zn ać g atu n ek d rewn a, b o s ami k ied y ś u ży wali tak ieg o d o k o min k a. Po p aru min u tach ciemn o ś ć zro b iła s ię ciężk a o d d y mu i p y łu , jak g d y b y k to ś wy trzep ał tu ż o b o k mo cn o zak u rzo n y d y wan . – Tak , ze ws zy s tk ich miejs c, k tó re wid zieliś my , M aro k o ch y b a b y ło n ajp ięk n iejs ze – zg o d ził s ię Serrau lt, czu jąc, jak So p h ie zaczy n a d y s zeć. Od d y ch ała co raz ciężej, jej p ierś u n o s iła s ię z wy raźn y m tru d em. Gard ło mu s ię ś cis n ęło . – Uwielb iałam te s p acery … p o b azarach , ws zy s tk ie te cu d o wn e wid o k i i… n iezwy k łe d źwięk i, jak b y ro d em z… b aś n i ty s iąca i jed n ej n o cy – p o wied ziała So p h ie z d u żą tru d n o ś cią, łap iąc p o wietrze g wałto wn y mi wd ech ami. – Wciąż mam ten p o rtfel z maro k ań s k iej s k ó ry , u wierzy s z? – Oczy wiś cie, jes t tak i… p ięk n y . Czerwo n a s k ó ra… i zło te tło czen ia. Prawie zu p ełn ie b rak o wało ju ż p o wietrza. Kry jó wk ę wy p ełn iał g ęs ty , ciężk i d y m, k tó ry g ry zł w o czy . So p h ie zaczęła s ię k rztu s ić i k as zleć. Pró b o wała zd u s ić k as zel, zak ry wając u s ta ręk ą, ale n ie b y ła w s tan ie g o o p an o wać. Serrau lt ró wn ież zan ió s ł s ię k as zlem. Zn alazł w mro k u jej twarz i p o ch y lił s ię, żeb y ją p o cało wać. Trwali tak d łu żs zą ch wilę. – Nie mó g łb y m wy marzy ć s o b ie lep s zej żo n y .
– A Bó g n ie mó g łb y o b d arzy ć mn ie lep s zy m mężem. Serrau lt wy jął ch u s teczk ę z k ies zen i jej s zlafro k a i wło ży ł ją So p h ie d o u s t, a o n a o p arła g ło wę n a jeg o p iers i. Po tem s am wło ży ł s o b ie d o u s t s wo ją włas n ą ch u s tk ę. *** Drewn o w p alen is k u żarzy ło s ię p o marań czo wą czerwien ią i d o g as ało , tląc s ię n iemrawo . Imp reza trwała jes zcze jak ieś p iętn aś cie min u t, d o p ó k i Lieb er n ie zwy mio to wał n a p ięk n y , rd zawo czerwo n y p ers k i d y wan i n ie zwalił s ię wres zcie n iep rzy to mn y n a ziemię. Herzo g n aty ch mias t zad zwo n ił d o b iu ra p o s łu żb o wy s amo ch ó d i p rzy p o mo cy M an eta i Lu cien a załad o wał p u łk o wn ik a d o win d y , wp y ch ając d o ś ro d k a ró wn ież trzy d ziewczy n y . Lu cien p o d zięk o wał majo ro wi za p ro p o zy cję o d wiezien ia d o d o mu i zo s tał n a k o ry tarzu , d o p ó k i win d a n ie zjech ała n a d ó ł. M an et rzu cił s ię d o k u ch n i, n ap ełn ił wo d ą g arn ek i u g as ił o g ień n a p alen is k u , p o czy m z p o mo cą arch itek ta wy ciąg n ął s ztu czn ą ś cian ę. – Nic im n ie b ęd zie, mo n s ieu r. Zo b aczy p an , n ie ma czy m s ię martwić – p o wied ział z p rzek o n an iem Lu cien , wlek ąc ramę. W wy d rążo n ej n is zy k lęczały k o ło s ieb ie n ieru ch o mo d wie o s o b y w p iżamach , s zlafro k ach i k ap ciach . – M o n s ieu r, mad ame, ju ż jes teś my – k rzy k n ął M an et. – J es zcze s ek u n d a. Za ch wilę p ań s twa wy ciąg n iemy – d o d ał Lu cien . Ciąg n ąc za n o g i d wa b ezwład n e ciała, Lu cien i M an et zd o łali z tru d em wy d o s tać z k ry jó wk i b ard zo d ro b n ą k o b ietę k o ło s ied emd zies iątk i i s tars zeg o mężczy zn ę, w k tó ry m Lu cien ro zp o zn ał Ży d a s p o tk an eg o n ied awn o w mies zk an iu . Ob o je b y li martwi. Ku s wo jemu p rzerażen iu arch itek t o d k ry ł, że s taru s zk o wie mieli u s ta zatk an e ch u s tk ami. M an et s tan ął n ad n imi n ieru ch o mo , a Lu cien zu p ełn ie o s łu p iał. – Ch ry s te, to n iemo żliwe – u p ierał s ię arch itek t. – Niech p an s p o jrzy , ta ru ra n a d o le p o win n a b y ła wy ciąg n ąć cały d y m b ezp o ś red n io n a zewn ątrz. W d o ln ej częś ci ty ln ej ś cian y k ry jó wk i u mies zczo n y b y ł b las zan y k an ał wen ty lacy jn y o ś red n icy s ześ ciu cen ty metró w. – Nap rawd ę, n atu raln a s iła ciąg u p o win n a b y ła wy s s ać d y m n a zewn ątrz. Ciep łe p o wietrze zaws ze p o ru s za s ię w k ieru n k u zimn eg o . Pro s zę s p o jrzeć. – Lu cien wep ch n ął ręk ę d o k an ału , ale n ap o tk ał co ś tward eg o i s zo rs tk ieg o . – Co u lich a? – Arch itek t raz p o raz walił p ięś cią w zwartą mas ę. M an et p rzy trzy mał ręk ę Lu cien a, wy ciąg n ął zap aln iczk ę i zajrzał d o o two ru . – Ptas ie g n iazd o . Zu p ełn ie zatk ało wy lo t – p o wied ział.
Lu cien s p o jrzał d o ś ro d k a i k u s wo jemu zd ziwien iu zo b aczy ł n a k o ń cu k an ału cias n ą k u lę u lep io n ą z b ło ta, g ałęzi i s k rawk ó w materiału . Przy p o min ała s zarą mas ę z p ap ier mach é. – Ch o lern e g n iazd o – jęk n ął arch itek t. – Nie p rzy s zło mi to w o g ó le d o g ło wy . Wy s tarczy ło ty lk o u mieś cić n a k o ń cu s iatk ę z d ru tu … Ch ry s te, jes tem tak im id io tą. Zab iłem ich . Ws zy s tk o p rzez jak ieś p ierd o lo n e g n iazd o . Lu cien o d s zed ł o d s k ry tk i, ch wiejąc s ię n a n o g ach , i wy ciąg n ął ręce, żeb y o p rzeć s ię o p ó łk ę n ad k o min k iem. – Po win ien em b y ł o ty m p o my ś leć. Ch o lera jas n a, p o win ien b y ł o ty m p o my ś leć. Od wró cił g ło wę i s p o jrzał n a leżące n a p o d ło d ze małżeń s two . Os u n ął s ię n ag le n a k o lan a o b o k k o b iety i zaczął b ezwied n ie g ład zić jej mięk k ie, s iwe wło s y . Ch o ć mło d o ś ć miała ju ż d awn o za s o b ą, wciąż b y ła wy jątk o wo p ięk n a. Wy ciąg n ął ch u s tk ę z jej u s t i zaczął g ład zić s taru s zk ę p o p o liczk u . Klęczał tak n iemal d wie min u ty , n im wres zcie M an et p o ło ży ł mu d ło ń n a ramien iu , ale arch itek t zd awał s ię n iczeg o n ie zau ważać. Przemy s ło wiec p o trząs n ął n im g wałto wn ie i d o p iero wted y Lu cien co fn ął ręk ę. – M u s zę zad zwo n ić, żeb y s ię ty m zająć – p o wied ział M an et. Lu cien zatrząs ł s ię o d n ag łeg o p łaczu . – Ch ry s te, co ja n ajlep s zeg o zro b iłem? – To Lieb er ich zab ił, Lu cien . – Niep rawd a – wy ced ził arch itek t, p o d n o s ząc wzro k n a milio n era. – To mo ja win a. – Pro s zę n ie my ś leć w ten s p o s ó b . To b y ł n ies zczęś liwy wy p ad ek . Wid o czn ie tak a b y ła wo la Bo g a. – Do d u p y z tak im Bo g iem – wrzas n ął Lu cien . Wy ciąg n ął ch u s tk ę z u s t mężczy zn y i ś cis k ał ją w o b u d ło n iach . – Lu cien , p o win ien p an s tąd p ó jś ć – o d rzek ł M an et. – J a s ię ty m zajmę. Pro s zę iś ć d o d o mu . – J ak s ię n azy wali? – Nie wiem, czy to n ajlep s zy … – Do jas n ej ch o lery , jak s ię n azy wali? – Alb ert i So p h ie Serrau lto wie. – Kim b y li? Czy to p ań s cy p rzy jaciele? – k rzy czał arch itek t. – Niech mi p an p o wie, d o d iab ła. – Tak , zn ałem ich . Alb ert p o ch o d ził z Nimes . Przy jech ał d o Pary ża jak o d zieciak ,
żeb y zało ży ć włas n ą firmę b u d o wlan ą. – I? – His to ria jak ich wiele wś ró d Ży d ó w. Haro wał jak wó ł i o d n ió s ł s u k ces . Na p rzeło mie ty s iąclecia b y ł n a ty le b y s try , b y zo rien to wać s ię, że k o n s tru k cje żelb eto n o we to p rzy s zło ś cio wa in wes ty cja. Wy s p ecjalizo wał s ię w n ich i zb ił fo rtu n ę. – Fran cja b y ła ś wiato wy m lid erem w d zied zin ie b u d o wn ictwa żelazo b eto n o weg o , wied ział p an o ty m? – s p y tał arch itek t z d u mą w g ło s ie. – Sły s załem, że b y ł b o h aterem wo jen n y m. Nie mu s iał b rać u d ziału w wielk iej wo jn ie, ale p o s tan o wił zaciąg n ąć s ię d o armii i wiele razy b y ł o d zn aczan y za męs two n a p o lu walk i. Fo ch i Clemen ceau s ami p rzy p in ali mu med ale. – M ó wił mi, że walczy ł w wo jn ie. M an et s p o jrzał n a n ieg o ze zd ziwien iem. – Sp o tk ał g o p an ? Kied y ? – Kied y p rzy s zed łem zmierzy ć k o min ek . By ł w mies zk an iu . Po wied ział mi, że d awn o p o win ien b y ł wy jech ać z Fran cji. Nie wierzy ł, że s p o tk a g o co ś tak ieg o . – Z więk s zo ś cią s tars zy ch małżeń s tw jes t p o d o b n ie. Po mag ają wy d o s tać s ię s wo im d ziecio m, ale s ami jed n ak zo s tają. Tak jak b y ju ż mieli d o ś ć u ciek an ia. Po n iek ąd ma to s en s ; ci lu d zie u ciek ają o d d wó ch ty s ięcy lat. – Niech p an p o p atrzy , jak a o n a jes t wciąż ś liczn a. Wid ać, że b y ła k ied y ś b ard zo p ięk n a. – Lu cien zaczął zn ó w s zlo ch ać i p o ch y lił s ię, żeb y p o cało wać k o b ietę w p o liczek . M an et n ie p ró b o wał g o p o ws trzy mać. – Zało żę s ię, że b y li małżeń s twem o d wielu lat. I że b y li ze s o b ą s zczęś liwi. – Czas iś ć, Lu cien – p o wied ział M an et, ch wy tając arch itek ta d elik atn ie p o d p rawą ręk ę i p o mag ając mu ws tać. – Urato wali n am ży cie, wie p an o ty m? Gd y b y Lieb er ich o d k ry ł, o b aj b y lib y ś my ju ż w d ro d ze d o Dran cy . O ile n ie ro zs trzelalib y n as n a miejs cu . – Lu cien s p o jrzał M an eto wi p ro s to w o czy . – Ows zem, wiem o ty m aż za d o b rze. – Serrau lt p o wied ział mi co ś d ziwn eg o , g d y s ię s p o tk aliś my . Że jes tem czło wiek iem s p rawied liwy m i że p o s tęp u ję s łu s zn ie. Od p arłem, że to b zd u ra. M ilio n er s p o jrzał n a ciało Serrau lta i u ś miech n ął s ię. – Zn ał s ię n a lu d ziach jak mało k to . Kied y M an et wy p ch n ął Lu cien a za d rzwi, b y ł o n jak w tran s ie. Gd y wy s zed ł n a
ś wieże, ch ło d n e p o wietrze, n ie mó g ł s o b ie p rzy p o mn ieć, czy zjeżd żał win d ą. By ło ju ż d o b rze p o g o d zin ie p o licy jn ej i u lice zu p ełn ie o p u s to s zały . Lu cien o p arł s ię o ś cian ę b u d y n k u i ro zejrzał s ię wo k ó ł, wy p atru jąc n iemieck ich p atro li. Nie s ły s ząc żad n y ch k ro k ó w w o d d ali, ru s zy ł p ó łp rzy to mn y wzd łu ż ru e d u Ren ard , aż d o tarł d o q u ai d e Ges v res i n iemal ru n ął ze s ch o d ó w d o Sek wan y . Do o k o ła n ie b y ło ży wej d u s zy . Arch itek t u k lęk n ął n ad rzek ą i zwy mio to wał, p o tem u s iad ł, o p ierając s ię o ś cian ę p o g rążo n eg o w ciemn o ś ciach n ad b rzeża, i zap atrzy ł s ię w p rzes trzeń . Z k ażd ą ch wilą p rzy tłaczające p o czu cie win y u s tęp o wało co raz d zik s zej wś ciek ło ś ci wo b ec Niemcó w. Nawet jeś li Ży d zi b y li n ap rawd ę tacy , jak lu d zie o n ich mó wili, b y li p rzecież is to tami lu d zk imi i n ie p o win n i u mierać w ten s p o s ó b . Nik t n ie p o win ien u mierać w ten s p o s ó b . Pięć metró w o d Lu cien a, n ie zau ważając g o , p rzes zed ł p ięcio o s o b o wy p atro l Niemcó w z p rzerzu co n y mi p rzez ramię k arab in ami mas zy n o wy mi. Arch itek t p rzes ied ział p o d ś cian ą d o ran a. W ręk u wciąż ś cis k ał ch u s tk ę, k tó rą wy jął z u s t Serrau lta. Zamias t wrzu cić ją d o Sek wan y , ws u n ął ją d o b o czn ej k ies zen i mary n ark i i p o s zed ł d o d o mu . *** Przez cały k o lejn y ty d zień Lu cien wciąż miał p rzed o czami martwe twarze Serrau ltó w z u s tami zatk an y mi ch u s tk ami. Nic, co ro b ił, n ie b y ło w s tan ie wy mazać teg o o b razu z jeg o p amięci. Nie b y ło g o d zin y , żeb y o n ich n ie my ś lał. Nieu s tan n ie męczy ły g o wy rzu ty s u mien ia. Staru s zk o wie n awied zali g o n awet w s n ach – k ażd ej n o cy w jeg o g ło wie p o ws tawał jak b y s u rrealis ty czn y film, w k tó ry m Serrau lto wie s p latali s ię w d ziwaczn y s p o s ó b z in n y mi wy d arzen iami z jeg o ży cia. W jed n y m z tak ich s n ó w b y ł zn o wu w s wo jej s y p ialn i z czas ó w d zieciń s twa. Po d s zed ł d o k u fra, k tó ry zaws ze s tał p rzy łó żk u , i g d y o two rzy ł wiek o , u jrzał w ś ro d k u malu tk ie p o s tacie Alb erta i So p h ie. J ed li właś n ie o b iad p rzy s to le ro d em z d o mk u d la lalek , a wo k ó ł n ich latały s etk i mały ch p tas zk ó w. Pró b o wał d o n ich k rzy czeć, ale w o g ó le n ie zwracali n a n ieg o u wag i. In n y m razem ś n iło mu s ię, że jed zie g d zieś w czy imś s amo ch o d zie. By ł n a ty ln y m s ied zen iu razem ze s wo im o jcem i Celes te, k tó ra trzy mała w ręk ach martweg o k ró lik a. Z p rzo d u s ied zieli Serrau lto wie, a k rajo b raz wo k ó ł p rzy p o min ał mu Afry k ę Pó łn o cn ą. Przez cały czas o jciec k rzy czał mu co ś d o u ch a. Lu cien k ręcił s ię i rzu cał p rzez s en , b u d ził s ię w ś ro d k u n o cy , o b lan y zimn y m p o tem, i zaczy n ał ch o d zić p o mies zk an iu , p aląc p ap iero s a za p ap iero s em. Nawet arch itek tu ra, k tó ra d o tej p o ry b y ła d la n ieg o cały m ś wiatem, wy d awała mu s ię całk iem n ieis to tn a i n ie miał o ch o ty zb liżać s ię d o d es k i k reś lars k iej. Całą p racę
zep ch n ął n a Alain a i rzad k o w o g ó le p o jawiał s ię w p raco wn i. W d o mu też n ie mó g ł wy trzy mać, więc s p ęd zał d n i, włó cząc s ię p o u licach lu b s ied ząc n ad Sek wan ą. Pró b o wał ch o d zić d o k in a, ale n ie b y ł w s tan ie s k u p ić s ię n a żad n y m filmie. Od tamtej s tras zn ej n o cy b ał s ię ró wn ież s p o tk ać z M an etem. Ciąg le n o s ił p rzy s o b ie ch u s tk ę Serrau lta i d o ty k ał jej za k ażd y m razem, g d y p rzy p o min ał mu s ię wid o k leżący ch n a p o d ło d ze zwło k , ro zd rap u jąc wciąż n a n o wo ran ę w s ercu , jak g d y b y ch ciał u k arać s ię za włas n ą p y ch ę.
29
S
tara k amien n a ch ata s to jąca o b o k ro zp ad ającej s ię o b o ry wy d ała s ię Lu cien o wi
zn ajo ma. Pamiętał też małą g o s p o d ę p o p rawej s tro n ie. Arch itek t jech ał citro ën em p o k rętej p o ln ej d ro d ze i b y ł p ewien , że k ied y ś ju ż tu b y ł, ale n ie mó g ł s o b ie p rzy p o mn ieć k ied y . Ciężk o b y ło zeb rać my ś li, g d y Ad ele ciąg le trajk o tała mu n ad u ch em. Nie zamk n ęła u s t, o d k ąd ru s zy li z Pary ża. Tak jak s ię s p o d ziewał, b y ła zach wy co n a, g d y zo b aczy ła s amo ch ó d p o d s wo im o k n em. Bły s k awiczn ie zb ieg ła n a d ó ł i ws k o czy ła n a fo tel p as ażera, mó wiąc mu , d o k ąd ma jech ać. Lu cien p lan o wał ro man ty czn e p o p o łu d n ie w Sain t-Den is , ale Ad ele n aleg ała, b y p o jech ali w p rzeciwn y m k ieru n k u , n a p o łu d n io wy zach ó d o d Pary ża. Zd rad ziła ty lk o , że ch ce mu p o k azać n o we miejs ce n a week en d o we wy p ad y , ale n ic więcej n ie ch ciała p o wied zieć. Z p o d ziwu g o d n ą łatwo ś cią p ro wad ziła g o p o mean d ru jący ch wiejs k ich d ro g ach . – Sk ręć teraz w p rawo , s k arb ie – zak o men d ero wała. – Będ ziemy n a miejs cu za jak ieś p ięć min u t. Będ zies z p o d d u ży m wrażen iem, k ied y zo b aczy s z n o wy d o m s wo jej małej Ad ele. Lu cien n ie zwró cił u wag i n a o s tatn ie zd an ie, b o p rzy g ląd ał s ię in ten s y wn ie zru jn o wan ej s zo p ie, k tó rą mijali z lewej, i zas tan awiał s ię, g d zie ją wcześ n iej wid ział. – J es t w p ełn i u meb lo wan y i ma ws zy s tk o co trzeb a. J es t n awet p o ś ciel, u wierzy s z? Zo rg an izo wałam tam ju ż jed n o p rzy jęcie, b y ło n ies amo wite – p ap lała Ad ele. – I n ie zap ro s iłaś mn ie? – s p y tał Lu cien , au ten ty czn ie ro zczaro wan y . Ad ele b ły s k awiczn ie zd ała s o b ie s p rawę z p o p ełn io n ej g afy i p ró b o wała s ię z n iej jak o ś wy p lątać. – Wies z, b y li s ami lu d zie ze ś wiata mo d y . Zan u d ziłb y ś s ię n a ś mierć, k o ch an ie. Po za ty m i tak b ęd zies z tu p rzecież częs ty m g o ś ciem. Zro b imy s o b ie d wu o s o b o we p rzy jęcie – p o wied ziała, p rzes u wając ręk ą p o wewn ętrzn ej s tro n ie jeg o u d a. J ej g es t mo cn o g o p o d n iecił. Cies zy ł s ię, że u d ało mu s ię jak o ś p o k o n ać d ep res ję i że zd ecy d o wał s ię zro b ić n ies p o d zian k ę Ad ele, p rzy jeżd żając p o n ią s wo im n o wy m
au tem. Wy p ad za mias to i ig ras zk i w łó żk u d o b rze mu zro b ią. J eg o d o b ry n as tró j zn ik n ął n aty ch mias t, g d y s p o jrzał p rzed s ieb ie i zo b aczy ł wielk ą, k u tą żelazn ą b ramę z k amien n y mi filarami. Og arn ęła g o n ag ła p an ik a; miał wrażen ie, jak b y k to ś ch wy cił g o za g ard ło . – J es teś my ! – zawo łała Ad ele. – Czy ż n ie jes t ws p an iały ? Zało żę s ię, że s ąd ziłeś , że to b ęd zie jak aś mała, żało s n a ch ata. Przy zn aj s ię, my ś lałeś tak ? Lu cien zatrzy mał s amo ch ó d zaraz za b ramą i p atrzy ł n a b u d y n ek , n ie wierząc włas n y m o czo m. Stał p rzed p ałacem my ś liws k im w Le Ch es n ay , w k tó ry m b y ła jeg o s k ry tk a p o d s ch o d ami. Ws zy s tk o n ag le s tało s ię jas n e. Nic d ziwn eg o , że ty le rzeczy wy g ląd ało zn ajo mo . Rzeczy wiś cie b y ł tu wcześ n iej – co p rawd a, jech ał tęd y d wa razy w ś ro d k u n o cy , ale u d ało mu s ię zap amiętać k ilk a ch arak tery s ty czn y ch o b iek tó w p o d ro d ze. W p ierws zej ch wili miał o ch o tę zawró cić s amo ch ó d i o d jech ać jak n ajs zy b ciej. Gło s w jeg o g ło wie p o wtarzał: „Ty lk o n ie p an ik u j, ty lk o n ie p an ik u j”. In n y wrzes zczał: „Zjeżd żaj, p ó k i mo żes z”. Zmu s ił u s ta d o u ś miech u i o d wró cił s ię d o Ad ele. – Co ś n ies amo witeg o , k o ch an ie. Ch o ć w jeg o s ło wach b rzmiało p ewn e n ied o wierzan ie, Ad ele p rzy jęła je jak o wy raz n ajwy żs zeg o zach wy tu . Zaczęła p o d s k ak iwać n a fo telu , n ie p o s iad ając s ię z d u my i rad o ś ci i mo cn o u ś cis n ęła Lu cien a. – Ch o d źmy , ch cę ci p o k azać, co jes t w ś ro d k u . – Natu raln ie… – o d p arł s łab o arch itek t. Ad ele złap ała g o za ręk aw mary n ark i, wy ciąg ając z s amo ch o d u n iemal s iłą, p o czy m p o p ro wad ziła d o b u d y n k u i wep ch n ęła d o ś ro d k a. Lu cien zau waży ł, że d rzwi fro to we n ie b y ły zamk n ięte n a k lu cz. – I jak ci s ię p o d o b a? – J es t p o p ro s tu … fan tas ty czn y – o d rzek ł Lu cien , zas tan awiając s ię, czy co ś g o rs zeg o mo że g o d ziś jes zcze s p o tk ać. Ad ele wzięła g o za ręk ę i o p ro wad ziła n ajp ierw p o p arterze, a p o tem p o p ierws zy m p iętrze, p o k azu jąc mu ws zy s tk ie p o k o je, k tó re wid ział wcześ n iej. Głó wn ą s y p ialn ię zo s tawiła n a d es er. – A tu taj, mó j d ro g i, zatrzy mamy s ię tro ch ę d łu żej – p o wied ziała, s p o g ląd ając wy mo wn ie n a o g ro mn e łó żk o . – Ale n im zajmiemy s ię p rzy jemn o ś ciami, ch cę p o k azać ci jes zcze co ś d ziwn eg o , co o d k ry łam zu p ełn ie p rzy p ad k iem. Lu cien s tarał s ię ze ws zy s tk ich s ił n ie p atrzeć w s tro n ę s ch o d ó w p ro wad zący ch d o małeg o g ab in etu . Przerażo n y zo rien to wał s ię jed n ak , że Ad ele ciąg n ie g o właś n ie
w tamty m k ieru n k u . Op ierał s ię jak małe d zieck o , k tó re k to ś p ro wad zi za k arę d o łazien k i, żeb y wy my ć mu b u zię my d łem. – Po d n ieś p ierws zy s to p ień i zo b acz, co s ię s tan ie – u ś miech n ęła s ię tajemn iczo . Arch itek t g ap ił s ię p rzez ch wilę n a s ch o d y , n ie ro zu miejąc, czemu ży cie k arze g o w ten s p o s ó b . Najp ierw k atas tro fa z k o min k iem, k tó ra tak g o zd ru zg o tała p rzed p aro ma ty g o d n iami, a teraz to . Po ch y lił s ię i z d u ży m tru d em p o d n ió s ł s ch o d y d o g ó ry , o d s łan iając u k ry ty materac. – Co o ty m s ąd zis z? – s p y tała Ad ele. – Po my ś lałam s o b ie, że mo że zn as z k o g o ś , k to b y łb y w s tan ie zb u d o wać co ś tak ieg o . Lu cien p u ś cił s ch o d y . Op ad ły z n ag ły m h u k iem, o d k tó reg o Ad ele aż p o d s k o czy ła. – Czemu … tak cię to ciek awi? – zap y tał. Ad ele milczała p rzez ch wilę. – By łam p o p ro s tu p o d d u ży m wrażen iem, to b ard zo s p ry tn a k ry jó wk a. – To p rawd a, jes t… całk iem p o my s ło wa, ale n ie zn am n ik o g o , k to b y łb y w s tan ie zro b ić co ś tak ieg o . M o że b y ła tu o d p o czątk u alb o zb u d o wan o ją p o d czas rewo lu cji. – Raczej n ie. Zawias y i ry g le wy g ląd ają n a n o we, s am zo b acz. – A jak u d ało ci s ię ją zn aleźć? – zaciek awił s ię arch itek t. – Słu żąca czy ś ciła d y wan i zau waży ła, że co ś jes t n ie tak . – Ro zu miem. – Lu cien o d s zed ł o d s ch o d ó w i u s iad ł n a łó żk u . – W jak i s p o s ó b wes złaś w p o s iad an ie teg o „s k ro mn eg o ” majątk u ? Wy d aje s ię tro ch ę p o za two imi mo żliwo ś ciami fin an s o wy mi. Ad ele ro zp ięła g u zik i s wo jej czarn ej s p ó d n icy , p o zwo liła jej o p aś ć n a p o d ło g ę i zd jęła p rzez g ło wę b eżo wy s weter. – Głu p tas ie, jed en z mo ich k lien tó w k u p ił n ied awn o ten d o m i p o zwo lił mi k o rzy s tać z n ieg o za d armo d o k o ń ca ro k u . Czy ż to n ie miło z jeg o s tro n y ? – To ch y b a jak iś b ard zo s p ecjaln y k lien t, s k o ro jes t tak h o jn y . Zn am g o ? – Och n ie, s k ąd że. To jed en z ty ch s tary ch g łu p có w z b ran ży o d zieżo wej. Zn ając tro ch ę h is to rię majątk u w Le Ch es n ay , Lu cien p o d ejrzewał, że n o wy właś ciciel d o mu n o s i n a co d zień s zaro zielo n y mu n d u r. J u ż wcześ n iej d o my ś lał s ię, że Ad ele ma in n y ch k o ch an k ó w p o za n im. Wied ział, że p o trafiła b y ć ch ciwą o p o rtu n is tk ą i b y ła w s tan ie wy k o rzy s tać k ażd eg o , żeb y zrealizo wać s wo je p lan y . Ta b ezwzg lęd n o ś ć b ard zo g o w Ad ele p o ciąg ała. Ale jeś li rzeczy wiś cie s y p iała z wro g iem, b y ła n ie ty lk o k o lab o ran tk ą, ale ró wn ież s tan o wiła d la n ieg o
b ezp o ś red n ie zag ro żen ie. Ad ele zd jęła s tan ik i p ch n ęła Lu cien a n a łó żk o . Gd y s ię k o ch ali, arch itek t n ie p o trafił s ię p o ws trzy mać, żeb y n ie zerk ać co ch wilę w s tro n ę s ch o d ó w. „Na s wó j s p o s ó b – p o my ś lał – d o b rze s ię s tało ”. Ten fataln y zb ieg o k o liczn o ś ci p o zwo lił mu p rzy n ajmn iej o d erwać my ś li o d ś mierci Serrau ltó w. J ed en h o rro r zas tąp ił teraz k o lejn y . Wres zcie n ie b ęd zie ju ż miał czas u , ab y ro ztrząs ać to , co s ię s tało . Zamias t teg o b ęd zie mu s iał zmierzy ć s ię ze s wo im n ajwięk s zy m k o s zmarem: „Czy k to ś jes t w s tan ie p o wiązać z n im k ry jó wk ę p o d s ch o d ami? I k to jes zcze wie o s k ry tce?”.
30
P
ięk n y b u d y n ek . M o żes z b y ć z s ieb ie d u mn y .
Lu cien b y ł d u mn y . Tak b ard zo d u mn y , że w tej ch wili wy o b rażał s o b ie właś n ie, iż d o s taje n ajwy żs zą n ag ro d ę fran cu s k iej Ak ad emii Arch itek tu ry za właś n ie u k o ń czo n ą fab ry k ę s iln ik ó w w Ch av ille. Stał o b o k majo ra Herzo g a i u p ajał s ię k ażd y m s zczeg ó łem: s iln y mi, h o ry zo n taln y mi lin iami o k ien , mo cn y m p io n o wy m ak cen tem g łó wn eg o wejś cia, elewacją z ceg ieł i ws p an iały mi k rzy wizn ami łu k o weg o , b eto n o weg o d ach u , k tó ry b y ł d o s tateczn ie mo cn y , żeb y p rzetrwać alian ck ie b o mb ard o wan ia. Lu cien i Celes te n ie mieli d zieci, ale arch itek t zaws ze wy o b rażał s o b ie, że u k o ń czen ie d o b reg o p ro jek tu b ęd zie w jak imś s en s ie p rzy p o min ać n aro d zin y . – Wied ziałem, że jes tem w s tan ie s two rzy ć co ś wy jątk o weg o , jeś li ty lk o d o s tan ę s zan s ę – p o wied ział Lu cien , n ie zwracając s ię d o n ik o g o k o n k retn ie. – To p ierws zy z wielu . – Herzo g p o k lep ał g o p o p lecach ręk ą w eleg an ck iej ręk awiczce. – Twó j p ro jek t fab ry k i w Tremb lay jes t jes zcze lep s zy . Arch itek t u ś miech n ął s ię s zero k o d o Niemca. Po trzech mies iącach zn ajo mo ś ci zaczął my ś leć o majo rze jak o d o b ry m p rzy jacielu , b ratn iej d u s zy . Nie czu ł s ię ju ż n iezręczn ie z p o wo d u s y mp atii, jak ą d arzy ł Herzo g a. Iry to wało g o jed n ak , że Celes te wciąż u waża g o za k o lab o ran ta. Sam my ś lał o s o b ie, że jes t p o p ro s tu arch itek tem, k tó ry s zu k a p racy . A że ws zy s tk ie zlecen ia p o ch o d ziły ak u rat o d Niemcó w… Herzo g p o trzeb o wał fab ry k i Lu cien je d la n ieg o p ro jek to wał. Teo rety czn ie p raco wał d la M an eta, k tó ry ws p ó łp raco wał z o k u p an tami, żeb y u rato wać s wo je zak ład y p rzed zawłas zczen iem. To b y ło p o p ro s tu n ajro zs ąd n iejs ze wy jś cie. M an et n ie b y ł p rzecież jak imś b o g aczem b ez s erca, k tó ry p ró b u je zb ić fo rtu n ę za ws zelk ą cen ę. A Lu cien wcale n ie zarab iał jak ich ś n ies amo wity ch p ien ięd zy , p ro jek tu jąc zak ład y zb ro jen io we d la Rzes zy . – Nap rawd ę u ważas z, że fab ry k a w Tremb lay b ęd zie lep s za? – zap y tał arch itek t, zd ając s o b ie s p rawę, jak b ard zo zależy mu n a ap ro b acie Herzo g a. – Du żo lep s za. Ko n s tru k cja b eto n o wa jes t jes zcze b ard ziej d y n amiczn a n iż ta
tu taj. Przep ięk n y fu n k cjo n alizm. Eg o Lu cien a p o s zy b o wało w s trato s ferę. Wres zcie u d o wo d n ił, że p o trafił p ro jek to wać. Po trzeb o wał ty lk o teg o , żeb y k to ś d ał mu s zan s ę. W tej ch wili czu ł, że n ie b y ło tak ieg o wy zwan ia arch itek to n iczn eg o , z k tó ry m b y s o b ie n ie p o rad ził. Nie mó g ł d o czek ać s ię k o lejn y ch zleceń . Lu cien i Herzo g wo ln o o b es zli b u d y n ek d o o k o ła, p o d ziwiając k ażd y d etal. Ciężaró wk i d o wo ziły n a miejs ce k o lejn e mas zy n y d o zamo n to wan ia n a lin ii p ro d u k cy jn ej, k tó ra miała ru s zy ć w p rzy s zły m ty g o d n iu . Ch o ć M an eto wi u d ało s ię tak zmo ty wo wać s wo ich lu d zi, że b u d y n ek zo s tał u k o ń czo n y p rzed czas em, arch itek t wied ział, że ro b o tn icy s to s o wali s ię d ro b iazg o wo d o jeg o ry s u n k ó w i że wy k o n ali s wo ją p racę b ard zo s u mien n ie. Ws zy s tk o zro b io n o d o k ład n ie wed łu g ws k azań Lu cien a. Co ś tak ieg o n ig d y n ie zd arzy ło s ię arch itek to wi w czas ie p o k o ju . Klien ci zaws ze u s u wali jak ieś d etale, k tó re wy d awały im s ię zb ęd n e, a k tó re o n k o ch ał cały m s ercem. – Zd rad zę ci tajemn icę – o d ezwał s ię Herzo g . – Rzes za p lan u je n o wą fab ry k ę amu n icji n a p o łu d n ie s tąd , w Fres n es . Kied y b y łem w zes zły m ty g o d n iu n a p rzep u s tce w Berlin ie, mó wił o ty m s am min is ter Sp eer. Po my s ł jes t n a razie w b ard zo wczes n ej fazie, ale zap ewn iam cię, że g o zrealizu ją. A wziąws zy p o d u wag ę two je d o ty ch czas o we s u k ces y , b ęd zies z p ierws zą o s o b ą, k tó rej zap ro p o n u ją zlecen ie. – J ak d u ża miałab y b y ć – s p y tał Lu cien , p rawie s ię ś lin iąc. – Po n ad p ięćd zies iąt h ek taró w. Og ro mn y k o mp lek s , n iemalże mias to . Wy o b raźn ia Lu cien a zaczęła p raco wać. Zap o mn iał zu p ełn ie o b u d y n k u , p rzed k tó ry m s tał, i w ciąg u d zies ięciu s ek u n d miał ju ż w g ło wie cały p lan . Bu d y n k i łączy ły b y s ię ze s o b ą w jed n ą wielk ą k o mp o zy cję. Arch itek t b y ł tak p o g rążo n y w my ś lach , że n ie zau waży ł n ad ch o d ząceg o Lieb era. Do p iero ch rząk n ięcie i s alu t Herzo g a p rzy wo łały g o d o rzeczy wis to ś ci. – Całk iem p rzy zwo ity b u d y n ek , Herzo g – s twierd ził p u łk o wn ik . – Tro ch ę n iep o trzeb n y ch o zd o b n ik ó w, ale całk iem p rzy zwo ity . Gratu lu ję p an u , majo rze. Berlin jes t b ard zo zad o wo lo n y z mo jej… n as zej p racy . – Dzięk u ję, p an ie p u łk o wn ik u , ale całą zas łu g ę trzeb a p rzy p is ać mo n s ieu r Bern ard o wi. To d zięk i jeg o ws p an iałemu p ro jek to wi mamy tak wy d ajn y zak ład p ro d u k cy jn y – o d p arł Herzo g , ws k azu jąc g ło wą n a arch itek ta. Lieb er led wo zwró cił n a n ieg o u wag ę. – Tak , b ard zo in teres u jący b u d y n ek , mo n s ieu r. Kied y k lien t mó wił, że b u d y n ek jes t in teres u jący , zn aczy ło to , że mu s ię n ie
p o d o b ał, ale n ie ch ciał p o wied zieć teg o wp ro s t. Lu cien u ś miech n ął s ię d o p u łk o wn ik a i s k ło n ił d elik atn ie g ło wę. Od tamtej n o cy p rzy ru e d u Ren ard jeg o n ien awiś ć d o Niemca ro s ła z k ażd y m d n iem. Ale jak n ieu s tan n ie p o wtarzał mu M an et, n ic n ie mo żn a b y ło zro b ić. Lieb er n ig d zie s ię n ie wy b ierał. – Ale min is ter Sp eer to jes t d o p iero arch itek t – zawo łał n ag le p u łk o wn ik . – J es t o s o b is ty m arch itek tem Fü h rera. Zap ro jek to wał k ilk a n iezwy k ły ch b u d y n k ó w. J eg o wielk a k o p u ła w Berlin ie b ęd zie w s tan ie p o mieś cić d wieś cie ty s ięcy lu d zi, a n o wy Reich s tag jes t n ap rawd ę p rzep ięk n ą k o n s tru k cją. Sto jący za p lecami Lieb era Herzo g p rzewró cił o czami, a Lu cien s p o jrzał n a włas n e b u ty , p ró b u jąc p o ws trzy mać u ś miech . Sp eero ws k ie p lan y p rzeb u d o wy Berlin a b y ły n ad ęty m, p o mp aty czn y m p rzejawem jak iejś man ii wielk o ś ci. Hitler, k tó ry w czas ach s wo jej mło d o ś ci d wa razy n ie d o s tał s ię n a Kró lews k ą Ak ad emię Sztu k Pięk n y ch w Wied n iu , zaws ze n o s ił w s ercu marzen ie o arch itek tu rze i p ro jek tami n o weg o Berlin a in teres o wał s ię o s o b iś cie. Lu cien n ie win ił Sp eera za to , że s wo imi b u d y n k ami p ró b o wał p rzy p o d o b ać s ię Fü h rero wi. M o że w s k ry to ś ci d u ch a Niemiec n ie cierp iał n eo k las y cy s ty czn eg o s ty lu , k tó ry tak u wielb iał Hitler. Każd y arch itek t p o d lizy wał s ię k o mu ś , żeb y d o s tać zlecen ie; n a ty m p o częś ci p o leg a ta p raca. Lu cien wid ział k ied y ś k ilk a p rac Hitlera i n ap rawd ę u ważał, że miał o n wro d zo n y talen t. Sam b y g o zatru d n ił, żeb y n amalo wał k tó ry ś z jeg o b u d y n k ó w. „I p o my ś leć ty lk o , co b y b y ło , g d y b y Hitler jed n ak d o s tał s ię n a Ak ad emię” – zad u mał s ię Lu cien .
31
J
ak to n ie mas z o ch o ty zo b aczy ć mo jej fab ry k i?
Celes te s tała ty łem d o Lu cien a, zmy wając en erg iczn ie talerz p o o b ied zie. Arch itek t p o d s zed ł d o n iej i zatrzy mał u s ta tu ż p rzy jej p rawy m u ch u . Kied y ś n ie mó g łb y s ię p o ws trzy mać, b y n ie p o cało wać jej w s mu k łą s zy ję, ale te czas y d awn o min ęły . – Sp y tałem, d laczeg o … – Po wied ziałam ci za p ierws zy m razem – o d p arła Celes te. Lu cien o d wró cił s ię, u s iad ł zn o wu p rzy k u ch en n y m s to le i zaczął b awić s ię małą, emalio wan ą wag ą, k tó rej u ży wali d o o d mierzan ia p o rcji p o s iłk ó w. Ws zy s cy mies zk ań cy Pary ża mieli p o d o b n e – d zięk i n im mo g li g o s p o d aro wać jed zen iem, żeb y s tarczy ło n a jak n ajd łu żej. Gd y p rzy cis n ął p alcem metalo wą s zalk ę, ws k azó wk a p o k azała d wieś cie g ramó w. W ś ro d k u aż g o to wał s ię ze zło ś ci, ale p o s tan o wił s o b ie, że ty m razem n ie p o zwo li p o n ieś ć s ię n erwo m. – W p o rząd k u , n ie mu s is z jej o g ląd ać. Ale czy mo żes z z łas k i s wo jej p rzy n ajmn iej wy tłu maczy ć mi, czemu n ie ch ces z tam ze mn ą p o jech ać? – Nie ch cę p o k azy wać s ię z k o lab o ran tem. – M n ie n azy was z k o lab o ran tem? – Cieb ie i teg o M an eta, o b aj czerp iecie zy s k i z n ies zczęś cia Fran cu zó w. I p o mag acie Niemco m zab ijać n as zy ch s p rzy mierzeń có w. A n ajg o rs ze, że to b ie s ię to p o d o b a. Wk ład as z w te ch o lern e p ro jek ty całe s wo je s erce. I ciąg le p o d lizu jes z s ię temu n iemieck iemu majo ro wi. Sp ęd zas z z n im ty le czas u , że zas tan awiam s ię, czy p rzy p ad k iem n ie mas z jak ich ś n ien atu raln y ch s k ło n n o ś ci. – A zau waży łaś mo że, że jemy trzy p o s iłk i d zien n ie, mamy p rzy zwo ite u b ran ia i n ie mu s imy żeb rać o n ajb ard ziej p o d s tawo we rzeczy ? – o d ciął s ię Lu cien , wciąż p ró b u jąc k o n tro lo wać s wo ją wś ciek ło ś ć. – Ale za jak ą cen ę, Lu cien ? – Twierd zis z, że jes tem zd rajcą? Celes te o d ło ży ła ś cierk ę d o n aczy ń i p rzez mo men t s ię zawah ała. Lu cien p o czu ł, jak wzb iera w n im s zał. Ch ciał, żeb y o d razu p o wied ziała, że to n iep rawd a.
– Nie, zd rajca to złe s ło wo . J es teś jak M efis to feles . Sp rzed ałeś d u s zę d iab łu , żeb y mó c p ro jek to wać. Lu cien n ie zareag o wał. Sied ział p rzy s to le i s ło wo „M efis to feles ” o d b ijało s ię ech em w jeg o g ło wie. Nie wied ział, co p o wied zieć n a s wo ją o b ro n ę. – Więc n ie p ro ś mn ie więcej, żeb y m p o jech ała o b ejrzeć two je b u d y n k i. Nie zro b ię teg o . – Nie martw s ię, n ie b ęd ę zawracał ci g ło wy . Zres ztą p rzed wo jn ą też n ie miałaś o ch o ty o g ląd ać mo ich p rac, więc jak a to ró żn ica. – Będ zies z miał ch o lern e s zczęś cie, jeś li Fran cja n ie b ęd zie cię ś cig ać p o wo jn ie za k o lab o rację. Tak a h ań b a… M o g ą cię n awet p o wies ić. – Przes tań d ramaty zo wać. Nik t n ie b ęd zie mn ie wies zał, b o n ie p o mag am Niemco m. Pro jek tu ję b u d y n k i, d zięk i k tó ry m Fran cja b ęd zie mo g ła p o d n ieś ć s ię p o wo jn ie. – Ciek awa racjo n alizacja… Alb o raczej fan tazja. Two je b u d y n k i mają s was ty k i n a ś cian ach , n ie zap o min aj o ty m. – Nic o mn ie n ie wies z, k o b ieto . Walczę z Niemcami, n a s wó j s p o s ó b . – Ty ? Ch y b a żartu jes z. – Urato wałem ży cie Fran cu zo m. – J ed y n e ży cie, n a jak im ci zależy , to two je włas n e. – Gó wn o p rawd a! Ocaliłem d wo je Ży d ó w – wrzas n ął o s tro Lu cien . W k u ch n i zap ad ła g ro b o wa cis za. Wied ział, że p o p ełn ił s tras zn y b łąd . Na twarzy Celes te p o jawił s ię wy raz o b rzy d zen ia. Po d es zła d o s to łu , u s iad ła n a k rześ le n ap rzeciwk o Lu cien a i g ło ś n o p rzełk n ęła ś lin ę. – Lu cien , czy ś ty zwario wał? Po wied z mi, że n ie p o mag ałeś żad n y m Ży d o m. Wies z, że p o d p is ałeś p rzez to wy ro k ś mierci n a n as o b o je? Po wied z, że k łamałeś . – Nie mo g ę ci n ic więcej p o wied zieć. – Na ru e Ro u s s elet ro zs trzelan o całą ro d zin ę Gau mo n tó w za u k ry wan ie ży d o ws k ieg o d zieck a. Zab ili ich ty lk o d lateg o , że u d awali, iż cztero letn i b rzd ąc jes t ch rześ cijan in em i ich k rewn y m. M atk a, o jciec, d ziad k o wie i ws zy s tk ie ich włas n e d zieci n ie ży ją, b o k iero wali s ię jak imś g łu p im, n iep rzy s tający m d o rzeczy wis to ś ci n ak azem, k tó ry mó wi, żeb y p o mag ać b liźn iemu . – M o że n ie jes t tak i g łu p i. – W czas ie wo jn y trzeb a zap o mn ieć o ch rześ cijań s k ich id eałach b raters twa i zająć s ię rato wan iem włas n ej s k ó ry . Nie jes t to ład n e an i s zlach etn e, ale tak a jes t p rawd a.
– Nie d lateg o to zro b iłem. Celes te u ś miech n ęła s ię. – Zas tan awiałam s ię, s k ąd mas z te p ien iąd ze. Wied ziałam, że n ie o d s zwab ó w, b o o n i n ie p łacą k o lab o ran to m tak d o b rze. Tak a fo rs a mu s iała b y ć o g ro mn ą p o k u s ą. M o g łeś k u p ić, co ch ciałeś … d la s ieb ie, d la mn ie, d la s wo jej k o ch an k i. Lu cien , k tó ry d o tej p o ry ch o wał twarz w d ło n iach , p o d n ió s ł g ło wę i s p o jrzał n a Celes te. – Ty id io to – p o wied ziała. – Żo n a zaws ze wie. – M o żes z wierzy ć lu b n ie, ale zro b iłem to d la n as . – Nie wierzę. Ale jes tem p o d wrażen iem, że b y łeś w s tan ie tak g rać n a d wa fro n ty . Brać p ien iąd ze o d Ży d ó w i p ro jek to wać te s wo je fab ry k i d la s zk o p ó w. Ch y b a u d ało ci s ię d o k o n ać n iemo żliweg o . Ale p ręd zej czy p ó źn iej jed n o lu b d ru g ie cię zg u b i. Alb o Ges tap o zab ije cię za p o mo c Ży d o m, alb o zas trzelą cię k ied y ś za k o lab o rację z Niemcami. Nie wiem d o k ład n ie, w co s ię wp ak o wałeś , i n ie ch cę wied zieć. By łam w s tan ie wy trzy mać tę zd zirę, z k tó rą s y p ias z n a b o k u , ale n a to s ię n ie zg ad zam. Nie mam o ch o ty b y ć to rtu ro wan a lu b d ep o rto wan a z p o wo d u two jej g łu p o ty . – I co zamierzas z zro b ić? – Od ch o d zę. – Że co ? – Lu cien p o d erwał s ię z k rzes ła i wlep ił w żo n ę o s łu p iały wzro k . – Sły s załeś . Nas ze małżeń s two i tak jes t ju ż fik cją. Nie p as o waliś my d o s ieb ie o d p o czątk u . Uży wając jed n ej z ty ch two ich g łu p ich , arch itek to n iczn y ch metafo r: zb u d o waliś my n as ze ws p ó ln e ży cie n a zb y t s łab y m fu n d amen cie i ws zy s tk o właś n ie s ię zawaliło . – W czas ie wo jn y trzeb a p o d ejmo wać tru d n e d ecy zje. J a ty lk o … – Ty d o k o n ałeś b łęd n y ch wy b o ró w. J ak b y n a to n ie p atrzeć, wp ad łeś w n iezłe tarap aty . Przes tań s ię o s zu k iwać, Lu cien , n ig d y n ie b y łeś czło wiek iem o s iln y ch zas ad ach mo raln y ch . J u ż ci mó wiłam, jes teś jak M efis to feles . Lu cien p o d s zed ł d o wy s o k ieg o k u ch en n eg o o k n a, k tó re wy ch o d ziło p o d wó rze. Op ró cz ch u d eg o , czarn eg o k o ta n ie b y ło wo k ó ł ży wej d u s zy .
na
– I jes t co ś jes zcze. – Co ? – s p y tał ziry to wan y , s to jąc d o n iej p lecami i s p o d ziewając s ię k o lejn y ch o b elg p o d s wo im ad res em. – Po zn ałam k o g o ś – p o wied ziała cich y m, mięk k im g ło s em. Po czu ł s ię tak , jak g d y b y k to ś zd zielił g o ło p atą w ty ł g ło wy . Zato czy ł s ię d o
p rzo d u , o p arł ręce n a ramie p o o b u s tro n ach o k n a i zwies ił g ło wę. Po jak iejś min u cie wy s zed ł z k u ch n i, p o d s zed ł d o s zafy w p rzed p o k o ju i złap ał tweed o wą mary n ark ę. Zatrzas n ął za s o b ą d rzwi i zb ieg ł p o s ch o d ach , n ie czek ając n a win d ę. By ł tak wś ciek ły , że d o p iero p o p ięciu min u tach zo rien to wał s ię, że p rzes zed ł ju ż d zies ięć p rzeczn ic wzd łu ż ru e Sain t-Den is . Gd y wró cił d o d o mu trzy g o d zin y p ó źn iej, Celes te i jej rzeczy ju ż n ie b y ło .
32
N
ie o k łamu j mn ie, Gas p ard . Wcale n ie zo s tawias z mn ie d la in n ej k o b iety .
– To jed n a z mo ich s tu d en tek . Sp o ty k amy s ię… J u liette Tren et p o d es zła d o męża i zajrzała mu w o czy . Naty ch mias t o d wró cił wzro k . – Ch ciałab y m, żeb y to b y ła jed n a z two ich s tu d en tek – wy s zep tała J u liette. – Wted y łatwiej b y ło b y mi to zn ieś ć. Gas p ard milczał, wp atru jąc s ię w leżący w p rzed p o k o ju o rien taln y d y wan . – Pro fes o r Pin ard wezwał cię n a ro zmo wę, p rawd a? – Nie, to n ie… – I d ał ci wy b ó r. Alb o ja… alb o u n iwers y tet. – J u liette, p ro s zę… – A ty wy b rałeś p ro fes u rę w zak ład zie literatu ry ś red n io wieczn ej. Gas p ard – n is k i, p rzy s to jn y mężczy zn a o jas n o b rązo wy ch wło s ach – o d s u n ął s ię o d żo n y . – Ws zy s tk o d lateg o , że Vich y i Niemcy o rzek li, że s k o ro mo ja b ab k a, k tó rej n ig d y n awet n ie p o zn ałam, b y ła Ży d ó wk ą… to ja ró wn ież jes tem o ficjaln ie Ży d ó wk ą. J u liette p o d es zła d o wies zak a i d o tk n ęła s wo jej ciemn o zielo n ej, flan elo wej mary n ark i. Na k ies zo n ce n a p iers i p rzy s zy ta b y ła żó łta, filco wa g wiazd a. – M imo że n ig d y n ie p o s tawiłam n o g i w s y n ag o d ze an i n ie zn am żad n eg o s ło wa p o h eb rajs k u . – Sp o s ó b , w jak i d ecy d u ją, k to jes t Ży d em, jes t ab s u rd aln y . – Gas p ard p o trząs n ął g ło wą. – Nawet k s ięd za w p arafii w M én ilmo n tan t u zn ali za Ży d a. – Zwo ln ili mn ie z p racy , k tó rą u wielb iałam, b o jes tem Ży d ó wk ą. A teraz jed y n y czło wiek , k tó reg o k ied y k o lwiek k o ch ałam, p o rzu ca mn ie z teg o s ameg o p o wo d u . – To n ie… – Błag am, b łag am, Gas p ard , p o wied z mi, że to s ię n ie d zieje n ap rawd ę – załk ała k o b ieta. – Że to ty lk o jak iś s tras zn y k o s zmar s en n y . Na lito ś ć b o s k ą, p o zwó l mi s ię
wres zcie o b u d zić. J u liette ch wy ciła g o za k lap ę tweed o wej mary n ark i. Gas p ard o d s u wał s ię o d n iej tak d łu g o , aż p o czu ł za p lecami d rewn ian e d rzwi. – Wies z, zak o ch ałam s ię w to b ie o d p ierws zeg o wejrzen ia. Wted y , g d y zo b aczy łam cię n a p rzy jęciu u J ean – p o wied ziała. – By łeś tak i p rzy s to jn y . A k ied y zaczęliś my ro zmawiać, o d razu zo rien to wałam s ię, jak b ard zo jes teś mąd ry . Pamiętas z? – Oczy wiś cie, że p amiętam. Ty też s k rad łaś mi wted y s erce. Nie my ś lałem, że tak ś liczn a k o b ieta mo że mieć d o k to rat z b ak terio lo g ii, p raco wać n a u n iwers y tecie i p ro wad zić tak ważn e b ad an ia – o d p arł Gas p ard . – By łem tak i s zczęś liwy , że cię s p o tk ałem. – Ws zy s tk ie n as ze ws p an iałe p o d ró że i ws zy s tk ie te rad o s n e ch wile, k tó re p rzeży liś my p rzez te p ięć lat… Przy jęcia, k tó re u rząd ziliś my … – Och , tak – u ś miech n ął s ię Gas p ard . – Więc zo s tań ze mn ą, k o ch an ie. Razem n a p ewn o s o b ie z ty m p o rad zimy . – Oczy J u liette n ap ełn iły s ię łzami. Na twarzy mężczy zn y p o jawił s ię wy raz b ó lu . – Nie mo g ę, J u liette… Po p ro s tu n ie mo g ę. – Bo is z s ię, że zo s tan iemy b ez g ro s za p rzy d u s zy ? Że s tracis z s wo ją p o zy cję? – J u liette zro b iła k ro k w jeg o s tro n ę, ale s ię zatrzy mała. – M y ś lis z, że wy ś lą cię ze mn ą d o Dran cy ? Od p o wied ziała jej b o les n a cis za. – Błag am, n ie ró b teg o – p ro s iła, ch o wając twarz w d ło n iach . Ch ciała p o d b iec d o n ieg o , o b jąć g o w p as ie i wtu lić g ło wę w jeg o s zero k ą p ierś , tak jak ro b iła to k ied y ś , g d y b y ła s mu tn a lu b zd en erwo wan a. J as n a twarz Gas p ard a zaru mien iła s ię ze ws ty d u . Od wró cił s ię i p o ło ży ł d ło ń n a k lamce. J u liette ch wy ciła g o b ez s ło wa za ręk aw, ale o n ty lk o p o trząs n ął ręk ą, p ró b u jąc s ię o d n iej u wo ln ić, i o two rzy ł d rzwi. Kied y s zarp n ął g wałto wn ie, p u ś ciła wres zcie mary n ark ę, a o n zatrzas n ął p rzed n ią d rzwi. – Wró ć – k rzy k n ęła za n im. – Pro s zę cię! Stała, wp atru jąc s ię w d rzwi, a p o jej twarzy p ły n ęły łzy . Wes zła d o s alo n u i zaczęła g ło ś n o , ro zp aczliwie s zlo ch ać, n ie p rzejmu jąc s ię, czy k to ś ją s ły s zy . „Bo że, wy s złam za s k o ń czo n eg o tch ó rza – p o my ś lała – Ale to n ieważn e i tak g o k o ch am”.
J u liette u s iad ła w fo telu i p ró b o wała s ię u s p o k o ić. Delik atn ie p o g ład ziła b rzu ch . Zo s tała teraz z d zieck iem zu p ełn ie s ama. *** J u liette wciąż miała p rzed o czami ws p o mn ien ie tamteg o o k ro p n eg o d n ia, g d y s ześ ć ty g o d n i p ó źn iej s ied ziała w p u s ty m p awilo n ie d la lwó w. Za k ażd y m razem, g d y my ś lała o s zo k u jącej zd rad zie Gas p ard a, miała o ch o tę s ię ro zp łak ać. Czas w żad n y m s to p n iu n ie złag o d ził b ó lu . Tak b ard zo k o ch ała męża… A p o tem ten in telig en tn y , p rzy s to jn y mężczy zn a zamien ił s ię w zlęk n io n eg o ch ło p ca i u ciek ł ze s trach u . Ws zy s tk o zwaliło s ię n a n ich tak n ag le. Najp ierw J u liette s traciła s tan o wis k o n a u czeln i, g d zie o b o je p raco wali, p o tem p rzy s zła n ieo czek iwan a ciąża. Gas p ard n ie b y ł s zczęś liwy , k ied y p rzek azała mu d o b re wieś ci, ch o ć ze wzg lęd u n a n ią p ró b o wał u d awać, że s ię cies zy . Zaraz n a p o czątk u o k u p acji wid zieli n a u licy p arę z wó zk iem i p amiętała, że p o wied ział wted y , iż żad n e d zieck o n ie p o win n o p rzy ch o d zić n a ś wiat w ty m p iek le. J u liette wied ziała, że wo jn a to k iep s k i czas n a d zieck o , ale i tak n ie p o s iad ała s ię z rad o ś ci; macierzy ń s two zaws ze b y ło d la n iej ważn iejs ze n iż k ariera, b ez wzg lęd u n a s u k ces y , jak ie mo g łab y o s iąg n ąć. Gas p ard u wielb iał p ro fes u rę n a u n iwers y tecie. Uczeln ia n ie b y ła d la n ieg o ty lk o miejs cem p racy , ale d awała mu p o czu cie to żs amo ś ci. J u liette zd awała s o b ie s p rawę, że g d y b y g o zwo ln io n o , b y łb y b ard ziej załaman y u tratą p res tiżu i s wo jeg o miejs ca w k ręg ach n au k o wy ch n iż u tratą p en s ji. Zo s tał p ro fes o rem zwy czajn y m, mając zaled wie trzy d zieś ci d wa lata, n ap is ał zn ak o mitą k s iążk ę o d wu n as to wieczn ej p o ezji ep ick iej i b y ł p o d ziwian y i s zan o wan y n ie ty lk o p rzez k o leg ó w z wy d ziału , ale p rzez ws zy s tk ich p raco wn ik ó w u n iwers y tetu . Stał s ię ws ch o d zącą g wiazd ą ś wiata ak ad emick ieg o . J u liette n ig d y n ie zd awała s o b ie d o k o ń ca s p rawy , jak wiele to ws zy s tk o zn aczy ło d la Gas p ard a. Więcej n iż włas n a żo n a… i d zieck o . Po n ieważ n ig d y n ie u ważała s ię za Ży d ó wk ę, zn ajd o wała n iewielk ą p o ciech ę w ty m, że z u n iwers y tetó w w całej Fran cji wy rzu can o ty s iące Ży d ó w alb o że s etk i mężó w w Pary żu ró wn ież p o rzu cało s wo je żo n y z p o d o b n y ch p rzy czy n co Gas p ard . Nie p o trafili zmierzy ć s ię z b ied ą, tru d n o ś ciami i ży ciem w ciąg ły m n ieb ezp ieczeń s twie s p o wo d o wan y mi fak tem, że ich żo n y u zn an o n ag le za Ży d ó wk i. Uciążliwy zap ach lwieg o mo czu w p o łączen iu z jej p o ran n y mi n u d n o ś ciami s p rawiał, że jes zcze b ard ziej zb ierało jej s ię n a md ło ś ci. Nie ch ciała jed n ak n arzek ać. M iała o g ro mn e s zczęś cie, że u d ało jej s ię w o g ó le zn aleźć tę k ry jó wk ę. Ty d zień p o ty m, jak zo s tawił ją Gas p ard , d o d rzwi mies zk an ia zap u k ał mo n s ieu r Du creu x ,
właś ciciel k amien icy , i k azał jej s ię wy n o s ić. Czło wiek , k tó ry p rzez p o p rzed n ie p ięć lat b y ł wo b ec n iej zaws ze ży czliwy i u p rzejmy , teraz trak to wał ją jak k o mp letn ie o b cą o s o b ę. Wy mach iwał jej p rzed n o s em jak imś u rzęd o wy m p is mem i twierd ził, że ma p rawo ją ek s mito wać. J u liette n ie ch ciała s ię z n im k łó cić, p o p ro s iła g o ty lk o , b y d ał jej g o d zin ę n a s p ak o wan ie rzeczy i s p o k o jn ie zamk n ęła d rzwi. Zn alazła s ch ro n ien ie u s wo jeg o d awn eg o as y s ten ta lab o rato ry jn eg o . Hen ri Lero y i jeg o ro d zin a p o zwo lili jej zatrzy mać s ię u s ieb ie w ich malu tk im mies zk an iu . Po k ilk u d n iach zap u k ał d o n ich jed n ak k to ś z s ąs iad ó w i zaczął zad awać p y tan ia. J u liette wied ziała wted y , że mu s i s o b ie p ó jś ć. Zn ała Hen rieg o o d s ied miu lat. Cen iła g o za jeg o lo jaln o ś ć i n ie ch ciała, żeb y jeg o ro d zin a mu s iała cierp ieć z jej p o wo d u . Kied y p rzy zn ała mu s ię, że n ie ma d o k ąd p ó jś ć, o b iecał, że n ie zo s tawi jej b ez p o mo cy . W ak cie d es p eracji zap y tał s wo jeg o k u zy n a, M ich ela Dau p h in a, czy b y jej n ie p rzy jął, ale o n o d mó wił. Po wied ział, że jeg o żo n a n ig d y n ie zary zy k o wałab y włas n eg o ży cia, ab y p o mó c k o mu k o lwiek , a co d o p iero Ży d ó wce. Dau p h in b y ł jed n ak czło wiek iem o d o b ry m s ercu i zap ro p o n o wał ty mczas o we ro związan ie. Praco wał jak o o p iek u n zwierząt w zo o i wp ad ł n a p o my s ł, że p ro fes o r Tren et mo g łab y u k ry ć s ię n a jak iś czas w jed n ej z n ieu ży wan y ch k latek w zamk n iętej częś ci o g ro d u . Po mimo b rak ó w ży wn o ś ci Niemcy p o s tan o wili u trzy my wać zo o , ab y zap ewn ić ro zry wk ę s wo im żo łn ierzo m. Zwierzęta jad ały w czas ie o k u p acji lep iej n iż więk s zo ś ć mies zk ań có w Pary ża. J u liette zamies zk ała więc w b eto n o wy m leg o wis k u p o d p u s tą lwiarn ią. By ło to miejs ce, d o k tó reg o zwierzęta p rzy ch o d ziły jeś ć i s p ać, k ied y zn u d ziło s ię im ch o d zen ie p o k latce n a o czach lu d zi. Ok azu je s ię, że n awet lwy p o trzeb u ją czas em tro ch ę p ry watn o ś ci. J u liette d ała Dau p h in o wi p ięć ty s ięcy fran k ó w ze s wo ich o s zczęd n o ś ci, mimo że wcale jej o to n ie p ro s ił. Naleg ała jed n ak , b y p rzy jął p ien iąd ze, b o wied ziała, że jeś li ją tu zn ajd ą, o n ró wn ież zo s tan ie ares zto wan y . Dau p h in – n is k i, tęg i mężczy zn a k o ło s ześ ćd zies iątk i – o k azał s ię czło wiek iem, n a k tó ry m mo żn a b y ło p o leg ać; k ażd ej n o cy p rzy n o s ił jej jed zen ie i p icie. J u liette wied ziała, że p ien iąd ze, k tó re mu d ała, wy k o rzy s tu je, ab y s ię o n ią tro s zczy ć. Do wied ziała s ię, że s am ma trzy d o ro s łe có rk i, p o trafił więc ro zp o zn ać k o b ietę w ciąży i miał ś wiad o mo ś ć, że J u liette mu s i jeś ć z my ś lą o d wo jg u . Wid ziała, że w p rzy g o to wan ie jej p o s iłk ó w wk ład ał wiele tru d u i s erca. Przy n o s ił jej mięs o , k u rczak a, ziemn iak i, march ewk i i b u rak i – ws zy s tk o d o k ład n ie u g o to wan e i p o d an e n a metalo wy m p ó łmis k u z p o k ry wk ą. Zaws ze d o s tawała też o d n ieg o d u ży k u b ek mlek a, a k tó reg o ś razu zo s tawił jej n awet d u ży , g ru b y materac i p o ś ciel.
J ak o b ak terio lo g J u liette wied ziała, że mu s i b ard zo d b ać o h ig ien ę, żeb y ch ro n ić M arie lu b Pierre’a p rzed zarazk ami (zd ecy d o wała, że d zieck o n azwie n a cześ ć s wo jej b o h aterk i, mad ame Cu rie, lu b jej męża i że wy ch o wa malu ch a n a n au k o wca). Dau p h in zo b o wiązał s ię, że b ęd zie jej p rzy n o s ił d u żo wo d y i my d ła, żeb y mo g ła s ię reg u larn ie k ąp ać. A jak o czło wiek p rzy zwy czajo n y d o s p rzątan ia p o lwach i s ło n iach z u ś miech em o p ró żn iał co d zien n ie jej wiad ro z n ieczy s to ś ciami. J ed y n y p ro b lem s tan o wiło to , że leg o wis k o b y ło zb y t n is k ie, ab y czło wiek mó g ł w n im s tać wy p ro s to wan y . J u liette b y ła więc zmu s zo n a cały d zień ro zp ro s to wać k o ś ci ty lk o w n o cy , s p aceru jąc p o p u s tej k latce.
s ied zieć
i
mo g ła
Pewn eg o wieczo ru , k ied y Dau p h in p rzy n ió s ł jej jed zen ie i czy s te u b ran ia, zap y tała g o , czemu n araża s ię d la n iej n a tak ie n ieb ezp ieczeń s two . J eg o o d p o wied ź mo cn o ją p o ru s zy ła. – Och , mad ame, n awet p an i n ie wie, jak d o b rze s ię ze s o b ą czu ję, g d y mo g ę w ty ch czas ach p ełn y ch zła p o mó c d ru g iemu czło wiek o wi. J u liette zd ała s o b ie s p rawę, że ten p ro s ty p raco wn ik zo o , k tó ry p ewn ie s p ęd ził w s zk o le rap tem k ilk a lat, ma o wiele b ard ziej wrażliwe s u mien ie n iż wielu z ty ch ś wietn ie wy k s ztałco n y ch n au k o wcó w, z k tó ry mi zd arzało jej s ię p raco wać. Sied ząc cały mi d n iami w p u s tej k latce, J u liette czas em n ie mo g ła ju ż wy trzy mać w s amo tn o ś ci. Częs to k ład ła ręk ę n a b rzu ch u i o p o wiad ała M arie lu b Pierre’o wi o s wo im rad o s n y m d zieciń s twie w Ly o n ie, a o d czas u d o czas u ś p iewała d zieck u s wo je u lu b io n e p io s en k i. Po d czas d n ia zas łan iała czas em wejś cie d o leg o wis k a g ru b y m p łó tn em i zap alała ś wiece, p rzy k tó ry ch mo g ła czy tać i p is ać. Pró b o wała u d awać, że jes t n a u rlo p ie n au k o wy m i s tarała s ię s k u p ić n a p racy teo rety czn ej, żeb y zająć czy mś my ś li. Zap is y wała p o my s ły i fo rmu ły w zes zy tach , k tó re p rzy n o s ił jej Dau p h in , a p o tem p atrzy ła n ieo b ecn y m wzro k iem w p rzes trzeń , ro zmy ś lając. Ud ało jej s ię s two rzy ć p ewien s zk ielet b ad ań i miała n ad zieję, że k ied y ś wy k o rzy s ta g o w jak iejś p racy n au k o wej. J u liette wy ciąg n ęła s ię właś n ie n a materacu , ch cąc p rzeczy tać g azetę, k tó rą Dau p h in p rzy n ió s ł jej teg o wieczo ru , g d y n ag le w cały m p awilo n ie zab ły s ły ś wiatła. Us iad ła p rzes tras zo n a. – M o n s ieu r Dau p h in ? – zawo łała g ło ś n o i o d razu u milk ła, u ś wiad amiając s o b ie, że mężczy zn a n ig d y n ie zap alał ś wiateł. Zaws ze p rzy ch o d ził d o n iej z latarn ią. Us ły s zała jak ieś p ijack ie mamro tan ie p o d k latk ą, a p o ch wili k u jej p rzerażan iu k to ś ś ciąg n ął z wejś cia materiał i d o ś ro d k a wczo łg ał s ię n a czwo rak ach żo łn ierz Weh rmach tu , s tu k ając o b eto n o wą p o d ło g ę b u telk ą s zn ap s a.
Niemiec s p o jrzał łak o mie n a k o b ietę i zary czał jak lew. – Có ż za ś liczn a lwica… A mo że ty g ry s ica z cieb ie, co ? J u liette zs u n ęła s ię z materaca i p ró b o wała wy co fać s ię w ró g p o mies zczen ia, ale żo łn ierz rzu cił s ię d o p rzo d u i złap ał ją za p rawą k o s tk ę, p rzy ciąg ając d o s ieb ie. Zaczął s zarp ać s ię z g u zik ami ro zp o rk a i wcis n ął J u liette p o d s ieb ie, p o d ciąg ając jej s u k ien k ę. Czu ła ju ż n a twarzy jeg o cu ch n ący o d d ech , k ied y n ag le o b wis ł i zs u n ął s ię z n iej n a ziemię. Ujrzała n ad s o b ą Dau p h in a z ło p atą w d ło n i. – Włamał s ię b o czn y m wejś ciem. – J es t ich więcej? – J u liette u n io s ła s ię n a ło k ciach . – Nie, d zięk i Bo g u b y ł s am. Wrzu cę g o d o ro wu p o d ru g iej s tro n ie zo o i k ied y k o led zy g o ju tro zn ajd ą, b ęd zie p o p ro s tu s tras zn ie b o lała g o g ło wa. – Ale czy o n … ? – Nie, mad ame, n ic n ie b ęd zie p amiętał. J u liette trzęs ła s ię ze s trach u i Dau p h in u k lęk n ął, żeb y ją p rzy tu lić. Ob jęła g o ręk ami za s zy ję. – Czy m in n y m p o win n iś my s ię teraz martwić, mad ame – p o wied ział, g ład ząc jej b rązo we wło s y i g łas zcząc ją p o p lecach . – Wczo raj d o s tałem o ficjaln e p is mo , że Niemcy p rzen o s zą tu k ilk a zwierząt z Berlin a. Będ ą p o trzeb o wali ty ch k latek . Nie b ęd zie p an i tu ju ż b ezp ieczn a. Ta n o win a p rzeraziła J u liette b ard ziej n iż atak p ijan eg o żo łn ierza. „Zu p ełn ie n ie mam ju ż g d zie s ię p o d ziać”. – Bo że, co ja teraz zro b ię? – s p y tała, czu jąc, jak o g arn ia ją p an ik a. – M ó j k u zy n mó wi, że zn a czło wiek a, k tó ry zn a czło wiek a b ęd ąceg o w s tan ie p an i p o mó c – o d rzek ł Dau p h in .
33
W
ied ziałem, że p an p rzy jed zie.
Lu cien u s iad ł n a s zezlo n g u , wziął o d M an eta k ielis zek k o n iak u i o p ró żn ił g o jed n y m h au s tem. Do n iewielk ieg o , k amien n eg o d o mu p rzy b y ł k o ło d ziewiątej ran o . Bu d y n ek b y ł jed n o p iętro wy , z lu k arn ami n a p o d d as zu ; zn ajd o wał s ię w p ewn y m o d d alen iu o d d ro g i tu ż n a p rzed mieś ciach Pary ża, n ied alek o Ep in ay -s u r-Sein e. Arch itek t wied ział, że d o m n ie n ależy d o M an eta – b y ł zb y t mały i s k ro mn y jak n a czło wiek a o jeg o p o zy cji. – Ach , to d o p iero b y ło p o ży wn e ś n iad an ie – p o wied ział Lu cien . – A teraz n iech mi p an p o wie, s k ąd p an wied ział, że jed n ak s ię tu p o jawię? – M iałem p rzeczu cie – o d p arł M an et. – Tak p o p ro s tu . – Dlateg o , że czu ję s ię win n y z p o wo d u ś mierci Serrau ltó w? M an et zmars zczy ł b rwi. – M o n s ieu r Lu cien , n iech p an b ęd zie ro zs ąd n y . To n ie p ań s k a win a, że zg in ęli tamteg o wieczo ru . Kto mó g ł wied zieć, że Niemcy b ęd ą ch cieli tam p rzy jś ć? A to p tas ie g n iazd o to b y ł zwy czajn y p ech . Lieb er ich zamo rd o wał, n ie p an . – Po win ien em b y ł wziąć p o d u wag ę ws zy s tk ie mo żliwie ewen tu aln o ś ci, b ez wzg lęd u n a to , jak ab s u rd aln e mo g ły b y s ię wy d awać. To ja wy b rałem k o min ek . Przeze mn ie zn aleźli s ię w n ieb ezp ieczeń s twie. – No n s en s . – M o g łem zn aleźć jak ieś in n e miejs ce n a k ry jó wk ę, ale to b y ło zb y t łatwe. M u s iałem b y ć s p ry tn y . – Zap ro s iłem p an a tu taj, b o zn ó w p o trzeb u ję p an a p o mo cy , Lu cien . Po mo że mi p an ? Lu cien s p o jrzał n a k ielis zek , k tó ry trzy mał w ręk ach . Os tatn ie ty g o d n ie b y ły d la n ieg o is tn y m p iek łem. Po ty m, g d y Ad ele p o k azała mu p rzed trzema ty g o d n iami s ch o d y , wcale n ie p rzes tał o b win iać s ię o ś mierć Serrau ltó w. Pó źn iej zo s tawiła g o Celes te. To ws zy s tk o d o s ło wn ie ro zry wało g o o d ś ro d k a; o d p aru d n i s ik ał k rwią. J eś li n ie my ś lał o Serrau ltach , zad ręczał s ię s ch o d ami. Zaczy n ał b y ć k łęb k iem
n erwó w. – M amy p ro b lem – o d ezwał s ię arch itek t. – Kto ś zn alazł s ch o d y w p ałacu my ś liws k im w Le Ch es n ay . Po wied ziała mi o ty m p rzy jació łk a, k tó ra k o rzy s ta teraz z p o s iad ło ś ci. – Ad ele Bo n n eau – o d p arł M an et. W p ierws zej ch wili Lu cien p rzes tras zy ł s ię, że M an et wie o Ad ele, ale p o tem p o wo li s k in ął g ło wą. – M u s iała d o s tać d o m o d Niemcó w. – Od Ges tap o – u ś ciś lił M an et. Od p o wied ź M an eta wy raźn ie ws trząs n ęła Lu cien em. Po ch wili zro b iło mu s ię n ied o b rze, g d y p o my ś lał, że Ad ele b y ła w s tan ie d o tk n ąć tak iej k an alii. Sy p iać z Niemcem to jed n o , ale p o n iży ć s ię w ten s p o s ó b to wręcz co ś n iewy o b rażaln eg o . J ak fran cu s k a k o b ieta mo g ła zro b ić co ś tak ieg o ? – M o że jej p rzy jś ć d o g ło wy , że miał p an co ś ws p ó ln eg o ze s ch o d ami. – Wiem. – Najlep iej b y ło b y więc, g d y b y u n ik ał p an o d tąd mad emo is elle Bo n n eau . Lu cien zg o d ził s ię s p o tk ać z M an etem ty lk o d lateg o , żeb y mu p o wied zieć, że s ię wy co fu je. Że d łu żej ju ż teg o n ie zn ies ie. Najwy żs zy czas z ty m s k o ń czy ć. I tak wy s zed ł n a ty m ws zy s tk im zad ziwiająco d o b rze – d o s tał mn ó s two p ien ięd zy , s amo ch ó d i d wa d u że zlecen ia. Kied y jech ał, ćwiczy ł w g ło wie to , co ch ciał p o wied zieć M an eto wi. Po wtarzał ws zy s tk o k ilk a razy i zas tan awiał s ię, jak a b ęd zie reak cja milio n era. J ak o d o b ry ch rześ cijan in p ewn ie n ie b ęd zie mu n iczeg o u tru d n iał; p o wie, że ro zu mie jeg o d ecy zję i że Lu cien i tak zro b ił ju ż wy s tarczająco d u żo . Kied y jed n ak arch itek t s tan ął z M an etem twarzą w twarz i miał ju ż zacząć s wo ją p rzemo wę, s ło wa u więzły mu w g ard le. Cała o d wag a n ag le g o o p u ś ciła. M iał milio n p o wo d ó w, żeb y o d ejś ć. Ale żad en arg u men t n ie mó g ł mu p rzejś ć p rzez g ard ło . Czu ł s ię tak , jak b y jech ał w jak imś ś n ie w ro zp ęd zo n y m p o ciąg u i n ie b y ł w s tan ie wy s k o czy ć z wag o n u . Wied ział, że p o ciąg u d erzy n a k o ń cu to ró w w ceg lan y mu r i że mu s i s ię z n ieg o jak o ś wy d o s tać, ale n ie p o trafił. Śmierć Serrau ltó w s p rawiła, że Lu cien zaczął wid zieć ws zy s tk o w in n y m ś wietle. Wid o k martwy ch s taru s zk ó w z ch u s tk ami w u s tach o g ro mn ie n im ws trząs n ął. Umarli, ratu jąc mu ży cie, p o d czas g d y to o n p o win ien b y ł u rato wać ich . J ak więk s zo ś ci Fran cu zó w Lu cien a n ie o b ch o d ziło s p ecjaln ie to , co d zieje s ię z Ży d ami; liczy ło s ię ty lk o , żeb y o calić włas n ą s k ó rę. Ale zd ał s o b ie o s tatn io s p rawę, że n ie jes t w s tan ie b y ć ju ż d łu żej o b o jętn y m n a całą tę n ien awiś ć i b ezd u s zn o ś ć, k tó ry ch d o ś wiad czali
Ży d zi. Sp o s ó b , w jak i Rzes za k arała lu d zi za ży d o ws k ie p o ch o d zen ie, b y ł b arb arzy ń s twem. Ścig an o Ży d ó w jak d zik ie zwierzęta. A n ajb ard ziej o b rzy d liwe b y ło to , że n ie ro b ili teg o wcale jacy ś n iero zg arn ięci, p ó łn ad zy tro g lo d y ci, ale o b y watele cy wilizo wan eg o n aro d u , cen io n eg o z p o wo d u k u ltu ry i in telig en cji, d o k tó reg o n ależeli tacy lu d zie, jak Go eth e czy Beeth o v en . Lu cien b y ł ateis tą i n ie miał zamiaru u s p rawied liwiać zmian y s wo jeg o n as tawien ia jak imiś relig ijn y mi b red n iami. Nie u ważał wcale, że ch rześ cijan in ma o b o wiązek b ro n ić „n aro d u wy b ran eg o p rzez Bo g a”. Nie d o zn ał żad n eg o o b jawien ia i n ie zd ecy d o wał s ię zo s tać Ży d em. Nie wierzy ł też, że ws zech ś wiatem rząd zą jak ieś p rawa mo raln e alb o że jes t jak iś zb ió r zas ad o k reś lający ch d o b ro i zło (a ju ż n a p ewn o n ie miał o ch o ty s to s o wać s ię d o b zd u rn y ch , wed łu g n ieg o , d zies ięciu p rzy k azań ). Nie, n ie mó g ł p o p ro s tu s tać d łu żej o b o jętn ie, b o wid ział, jak n iemal k ażd y Fran cu z o d wraca s ię d o ty ch lu d zi p lecami, i to tch ó rzo s two zaczęło n ap ełn iać g o ws trętem. Lu cien wied ział, że n ie mo że p o zo s tać ty lk o b iern y m o b s erwato rem; p o s tan o wił k o n ty n u o wać to , co zaczął. Kied y p y tał s am s ieb ie, d laczeg o ma zamiar n arażać włas n e ży cie, u ś wiad o mił s o b ie, że n ie ro b i teg o d la p ien ięd zy an i d la fab ry k , an i n awet d la d res zczu emo cji. Ry zy k o wał ży cie, b o tak n ależało p o s tąp ić. M iał ju ż d o ś ć my ś len ia ty lk o o s o b ie i ch ciał p o mó c ty m lu d zio m. J eg o o jciec p rawd o p o d o b n ie p rzy g ląd ał mu s ię teraz z p iek ła (b o n a p ewn o n ie z n ieb a), ś miejąc s ię i p rzek lin ając g o , ale miał to w n o s ie. Przełk n ął wres zcie g ło ś n o ś lin ę i p o wied ział: – Czeg o p an p o trzeb u je, mo n s ieu r? – Awary jn ej k ry jó wk i – o d p arł M an et. – M ó j g o ś ć n ie b ęd zie tu mies zk ał b ard zo d łu g o . – Pro s zę d ać mi ch wilę, żeb y m mó g ł s ię ro zejrzeć – rzek ł arch itek t. – Po s taram s ię co ś wy my ś lić. – Os o b a, d la k tó rej b ęd zie p an p ro jek to wał s ch ro n ien ie, ch ciałab y zap łacić za p ań s k ie u s łu g i d wad zieś cia ty s ięcy fran k ó w – o d ezwał s ię M an et, s p aceru jąc p o p arterze razem z Lu cien em. – Nie zg ad zam s ię. – J ak iej k wo ty więc b y p an o czek iwał? – Żad n ej. Nie ch cę ju ż żad n y ch p ien ięd zy . M an et zatrzy mał s ię i s p o jrzał arch itek to wi p ro s to w o czy . – Zo s tał p an p atrio tą, mo n s ieu r?
– Nie d o k o ń ca – ro ześ miał s ię Lu cien – ale n ie p rzy jmę p ien ięd zy . M an et p o ło ży ł mu p o o jco ws k u d ło ń n a ramien iu g es tem, k tó ry tak d o b rze zn ał. – To n iezwy k le s zlach etn a p o s tawa, mo n s ieu r Lu cien , ale tak że b ard zo g łu p ia. Dwad zieś cia ty s ięcy fran k ó w to n iewielk a cen a za u rato wan ie ży cia. Pro s zę p amiętać, ile p an ry zy k u je. Pro s zę, p rzy jacielu , n iech p an weźmie p ien iąd ze. Lu cien b y ł zd ziwio n y , że M an et p o trafi b y ć tak ch ło d n y i p rak ty czn y . Nie b y ł jed n ak tak im ch rześ cijan in em o s ercu ze zło ta, za jak ieg o g o u ważał. – Nie, mo n s ieu r, n ie mo g ę. – Przech o wam je wo b ec teg o u s ieb ie i w k ażd ej ch wili b ęd zie je p an mó g ł o d eb rać. Co p an n a to ? – Ob ejrzy jmy d o m. Ob es zli p ierws ze p iętro , zajrzeli n a s try ch i wró cili n a p arter b o czn y mi s ch o d ami. – Czy te s ch o d y p ro wad zą d alej d o p iwn icy ? – s p y tał Lu cien . – Tak mi s ię wy d aje. Na d o le jes t k u ch n ia. Zes zli p o s ch o d ach i zn aleźli s ię w p rzes tro n n ej k u ch n i. Po d ś cian ą s tał o g ro mn y p iec, a n a ś ro d k u p o mies zczen ia zn ajd o wał s ię wielk i d rewn ian y s tó ł rzeźn ick i. Z metalo wej ramy p o d s u fitem zwis ały g arn k i i p ateln ie, a d rzwi z ty łu wy ch o d ziły n a o g ró d . Lu cien o b ejrzał d o k ład n ie ws zy s tk ie s zafk i i s ch o wk i, p o czy m wło ży ł ręce d o k ies zen i i zaczął ch o d zić w k ó łk o p o k amien n ej p o d ło d ze. –
M o g lib y ś my
wy k o rzy s tać
p rzes trzeń
pod
wan n ą.
Zamo n to walib y ś my
zd ejmo wan y p an el i k to ś b ez p ro b lemu mó g łb y s ię tam wcis n ąć – p o wied ział arch itek t, ch o ć n ie b y ł p rzek o n an y , że to n ajlep s ze ro związan ie. Krąży ł d alej p o k u ch n i, wp atru jąc s ię w p o d ło g ę i p ró b u jąc wy my ś lić lep s zy s ch o wek . Gd y co ś p rzy ch o d ziło mu d o g ło wy , zas tan awiał s ię b ez k o ń ca, w jak i s p o s ó b k ry jó wk a mo g łab y zo s tać wy k ry ta. Bał s ię, że zn o wu co ś s ch rzan i i że k to ś p rzez n ieg o zg in ie. Ob ch o d ząc k tó ry ś ju ż raz p o mies zczen ie, zatrzy mał s ię n ad o d p ły wem w p o d ło d ze k u ch n i; k wad rato wy o twó r b y ł s zero k i n a jak ieś s ześ ćd zies iąt cen ty metró w. Uk lęk n ął, ab y mu s ię p rzy jrzeć, p o czy m wy ciąg n ął k ratk ę i zajrzał d o ś ro d k a. Kan ał o d p ły wo wy b y ł wy ło żo n y b lach ą o ło wian ą i miał o k o ło p ó łto ra metra g łęb o k o ś ci. Na s amy m d n ie b y ła ru ra, k tó ra o d p ro wad zała wo d ę. – Tu taj – zd ecy d o wał Lu cien , ws k azu jąc o d p ły w. – M an et n ach y lił s ię, żeb y lep iej wid zieć. – Sch o wamy g o tu taj. Kan ał o d p ły wo wy jes t wy s tarczająco d u ży , żeb y p o mieś cić czło wiek a. Wy ciąg n ie k ratk ę, wejd zie d o ś ro d k a i zas u n ie właz z p o wro tem. Po d
k ratk ą zamo n tu jemy metalo wą k u wetę i n ap ełn imy ją wo d ą, żeb y ws zy s tk o wy g ląd ało n atu raln ie. Lu cien zd ziwił s ię, że zn ó w o g arn ia g o zn an a mu ek s cy tacja. Sąd ził, że p o ś mierci Serrau ltó w n ie b ęd zie ju ż zd o ln y d o o d czu wan ia tak iej eu fo rii. J ed n ak p o my s ło wo ś ć ro związan ia wp rawiła g o w u n ies ien ie. Zn o wu p o czu ł s ię ze s o b ą d o b rze i u ś miech ał s ię o d u ch a d o u ch a. – Gen ialn e. Ale co zro b imy z tą ru rą n a d o le? – Od łączy my ją. Od p ły w zb u d o wan o n a wy p ad ek , g d y b y k u ch n ia zo s tała w jak iś s p o s ó b zalan a. Nie b ęd ziemy g o p o trzeb o wać. – Lu cien zau waży ł, że zaczął my ś leć o o s o b ach k o rzy s tający ch ze s k ry tek jak o au ten ty czn y ch , ży wy ch lu d ziach , więc zależało mu n a ich k o mfo rcie. J es zcze n ie tak d awn o temu b y li d la n ieg o ty lk o ład u n k iem o o k reś lo n y ch ro zmiarach . Zamias t więc wy o b rażać s o b ie, w jak i s p o s ó b k to ś zmieś ciłb y s ię w d an ej p rzes trzen i, arch itek t s am ws k o czy ł d o ś ro d k a, żeb y o cen ić, czy k ry jó wk a b ęd zie wy g o d n a. Kan ał o d p ły wo wy b y ł d o s tateczn ie s zero k i d la d o ro s łej o s o b y , ale b y ł też o d ro b in ę za n is k i, więc trzeb a b y ło cały czas s ię g arb ić lu b s ied zieć n a p o d ło d ze. – Niech p an p o wie s wo im lu d zio m, żeb y jes zcze tro ch ę p o g łęb ili k an ał. I n iech p o ło żą n a p o d ło d ze jak ieś d es k i i p o d u s zk ę, żeb y b y ło n a czy m s ied zieć. – A mo że wy k o p ać jes zcze tu n el d o o g ro d u ? Na ws zelk i wy p ad ek ? – s p y tał M an et. – Po d k o p b ęd zie wy mag ał d u żo p racy . Trzeb a b y zab ezp ieczy ć b o k i i g ó rę, żeb y ziemia s ię n ie o s u n ęła. Ko ry tarz mu s iałb y też wy ch o d zić n a ty łach o g ro d u , żeb y n as z g o ś ć mó g ł u ciec n iezau ważo n y . – Lu cien wied ział, że p o n iefo rtu n n y m wy p ad k u z k o min k iem milio n ero wi zależało n a p lan ie awary jn y m. By ł to d o b ry p o my s ł. – M o i lu d zie zd ążą n a czas . Lu cien wy s zed ł n a zewn ątrz i s p o jrzał jes zcze raz n a o d p ły w. Pró b o wał wy o b razić s o b ie ws zy s tk o , co mo g ło b y p ó jś ć n ie tak . Po k ilk u min u tach u ś miech n ął s ię s zero k o d o M an eta. – Do b rze. Bierzmy s ię d o ro b o ty . M an et p o k lep ał g o p o p lecach . – Cies zę s ię, że jes t p an wciąż p o n as zej s tro n ie. Z tak imi lu d źmi n a p ewn o o d n ies iemy zwy cięs two . – Zwy cięs two ? Nie wiem, czy jes zcze w n ie wierzę. – Niemcy wy d ają s ię n iezwy ciężen i, ale s zczęś cie s ię o d n ich o d wró ciło –
o d p o wied ział M an et, u ś miech ając s ię. – Bry ty jczy cy zatrzy mali ich w lip cu p o d El Alamein , a alian ci p rawd o p o d o b n ie u d erzą wk ró tce n a Afry k ę Pó łn o cn ą. Ro mmel i jeg o wo js k a b ęd ą mu s iały s ię wy co fać, b o czo łg o m k o ń czy s ię b en zy n a. M o g ą b y ć n ajlep s zy mi żo łn ierzami n a ś wiecie, ale b ez p aliwa d łu g o n ie p o ciąg n ą. – Z two ich u s t d o u s zu Bo g a. Tak ch y b a mó wią Ży d zi, p rawd a? *** Kied y o b aj mężczy źn i wy s zli n a zewn ątrz, Alain jes zcze b ard ziej s ch o wał s ię za ży wo p ło tem o b ramo wan y m k amien n y m mu rk iem, k tó ry wy zn aczał g ran ice d ziałk i. Ud ało mu s ię p o d k raś ć d o o k ien n a p arterze, ale n ie b y ł w s tan ie p o d s łu ch ać ro zmo wy . Wid ział jed n ak , że zes zli d o p iwn icy i p rzeb y wali tam p rzez jak iś czas . Alain u zn ał, że s tan ie p o d o k n ami b y ło zb y t ry zy k o wn e, więc co fn ął s ię d o ży wo p ło tu i czek ał, aż Lu cien i M an et wy jd ą z b u d y n k u . M ężczy źn i u ś cis n ęli s o b ie ręce i ws ied li d o s wo ich s amo ch o d ó w. Gd y ty lk o o d jech ali, Alain wy s k o czy ł zza mu rk u i p o p ęd ził n a ty ł d o mu , g d zie p iwn ica wy ch o d ziła n a o g ró d . Zajrzał p rzez o k n a i d o k ład n ie zlu s tro wał k u ch n ię, ale n ic d ziwn eg o n ie rzu ciło mu s ię w o czy . Zważy ws zy jed n ak n a ilo ś ć czas u , jak i w n iej s p ęd zili, d o my ś lał s ię, że mu s iała b y ć d la n ich z jak ieg o ś p o wo d u b ard zo ważn a. Alain wciąż n ie ro zu miał, o co w ty m ws zy s tk im ch o d zi – n ajp ierw tajemn iczy d etal w k o min k u , teraz ta wy cieczk a d o d o mu p o d Pary żem. By ł zły n a s ieb ie, że n ie p o trafił p o s k ład ać teg o w cało ś ć. Po trzeb o wał czeg o ś więcej, żeb y ro zwik łać tę zag ad k ę. Wró cił d o ciemn o zielo n eg o p eu g eo ta, k tó reg o p o ży czy ł mu k u zy n , u s iad ł n a mas ce i zap alił p ap iero s a, zas tan awiając s ię n ad k ażd y m s zczeg ó łem, jak i u d ało mu s ię zo b aczy ć.
34
P
rzy n ajmn iej n ie wy g ląd a n a Ży d a – mru k n ął Lu cien .
– Tak , to p rawd a. – Ojciec J acq u es zach ich o tał i p o d n ió s ł s ię z k rzes ła. – Dzięk i temu mamy tro ch ę łatwiejs ze zad an ie, ale i tak trzeb a b ard zo u ważać. Każd eg o d n ia w ręce Ges tap o wy d awan e s ą k o lejn e d zieci. Lu cien n ie mó g ł p rzes tać wp atry wać s ię w ch ło p ca s ied ząceg o p rzy s to le w jeg o p raco wn i. Tu ż o b o k d zieck a leżał n a p o d ło d ze d u ży , zielo n y p lecak , z k tó reg o wy s tawiał g ło wę ciek aws k i k o t. – Wy d aje s ię b ard zo u ło żo n y m d zieck iem. M ó wił o jciec, że ile o n ma lat? – Dwan aś cie. Pierre to b ard zo d o b ry ch ło p ak . Po ch o d zi z in telig en ck iej ro d zin y . J eg o o jciec b y ł p ro fes o rem ch emii n a Un iwers y tecie Pary s k im, ale s tracił p racę, g d y Niemcy k azali zwo ln ić ws zy s tk ich n au czy cieli ak ad emick ich p o ch o d zen ia ży d o ws k ieg o . J eg o matk a też zajmo wała s ię n au k ą. Zo s tali ares zto wan i i wy s łan i d o Dran cy . Od tamtej p o ry s łu ch p o n ich zag in ął. Prawd o p o d o b n ie wy s łan o ich n a Ws ch ó d d o o b o zó w p racy . Z więk s zo ś cią Ży d ó w jes t p o d o b n ie: s ą d ep o rto wan i i zn ik ają jak k amień w wo d ę. – J es t s am? – W zes zły m mies iącu k to ś ich zd rad ził. J eg o s io s trę i b raci zab rało Ges tap o , a s ied emd zies ięcio letn ią k o b ietę, k tó ra ich u k ry wała, ro zs trzelan o n a miejs cu . Lu cien o b ró cił s ię i s p o jrzał n a s tareg o k s ięd za. Ojciec J acq u es p rzy g ry zł u s ta; u ś wiad o mił s o b ie, że ten o s tatn i s zczeg ó ł p o win ien b y ł zo s tawić d la s ieb ie. – A d laczeg o o jciec u waża, że zg o d ziłb y m s ię p rzy jąć d o s ieb ie Ży d a? – M o n s ieu r M an et za p an a ręczy ł. – Ach tak . – Wiem, że to p o ważn a d ecy zja. Ale zd ziwiłb y s ię p an , mo n s ieu r Lu cien , ilu lu d zi w Pary żu u k ry wa te d zieci. Więk s zo ś ć Fran cu zó w ma w n o s ie to , że d o ro s ły ch Ży d ó w d ep o rtu ją z k raju , ale u ważają, że ares zto wan ia d zieci to co ś o d rażająceg o . – Nap rawd ę? – Ch o d zi ty lk o o ty mczas o we s ch ro n ien ie, d o p ó k i n ie załatwię mu tran s p o rtu
p rzez Piren eje d o His zp an ii. – J ak b ard zo ty mczas o we, o jcze? – Najwy żej mies iąc. – Ch ry s te, my ś lałem, że ch o d zi ty lk o o k ilk a ty g o d n i. I zało żę s ię, że k o t jes t w zes tawie? – W rzeczy s amej, mo n s ieu r. Ch ło p ak k o ch a to zwierzę. – Kto wie, że g o o jciec tu taj p rzy p ro wad ził? – Ty lk o mo n s ieu r M an et. – Nap rawd ę n azy wa s ię Pierre Gau czy to fałs zy we n azwis k o ? – s p y tał Lu cien z p ewn ą iry tacją. – To jeg o n o wa to żs amo ś ć. Na to n azwis k o ma ws zy s tk ie p ap iery : p o d ro b io n ą k artę id en ty fik acy jn ą i fałs zy wy ak t ch rztu . – Czemu n ie mo że g o o jciec trzy mać w ty m s wo im d o mu d la mło d zieży w M o n tp arn as s e? – Fran cu s k a p o licja zaczy n a s ię ro b ić p o d ejrzliwa. Dwa ty g o d n ie temu zro b ili n am n alo t, ale n ic n ie zn aleźli. M ieli jes zcze n a ty le s zacu n k u , że n ie s p ląd ro wali d o mu . Ges tap o wcy n ie b ęd ą tak tak to wn i. Ro zerwą ws zy s tk o n a s trzęp y . – J ak ja, u d iab ła, wy tłu maczę jeg o o b ecn o ś ć? M am p raco wn ik a, a o d czas u d o czas u d o p raco wn i p rzy ch o d zą też Niemcy . – In n e ro d zin y wy my ś lają jak ąś h is to ry jk ę. M o że b y ć s y n em p rzy jaciela, k tó ry zg in ął w czas ie wo jn y , alb o k rewn y m z p o łu d n ia, k tó ry s tracił całą ro d zin ę. – Kto u wierzy w tak ie g ó wn o ? – o d p arł Lu cien , n ie p rzejmu jąc s ię, że tak s ię wy raża p rzy k s ięd zu . – M o że p an mó wić, że to s iero ta, n ad k tó rą Ko ś ció ł p o wierzy ł p an u ty mczas o wą o p iek ę. W p ewn y m s en s ie b ęd zie to p rawd a. Bard zo mi p rzy k ro , że d o p an a z ty m p rzy ch o d zę, ale jes t p an mo ją jed y n ą n ad zieją. J es tem zd es p ero wan y , mo n s ieu r. Lu cien b y ł zły , że M an et p o s tawił g o w tak iej s y tu acji. M o że k ied y o d mó wił o s tatn io p rzy jęcia p ien ięd zy , milio n er p o my ś lał, że Lu cien a mo żn a ju ż trak to wać jak p o rząd n eg o ch rześ cijan in a, k tó ry n ie b ęd zie miał p ro b lemó w z p o d jęciem tak ieg o ry zy k a. A ry zy k o b y ło n ap rawd ę d u że. Pro jek to wan ie an o n imo wy ch k ry jó wek , żeb y p o mó c Ży d o m, b y ło zu p ełn ie czy mś in n y m. Tam miał p ewien b u fo r b ezp ieczeń s twa. Teraz n arażałb y n ie ty lk o s ieb ie. J eś li w jak iejś k amien icy zn alezio n o Ży d a, ws zy s tk ich mies zk ań có w k aran o ares zto wan iem i d ep o rtacją. Nik t n awet n ie zad awał p y tań . W zes zły m mies iącu w p ewn y m b lo k u jak aś k o b ieta o d k ry ła, że w s ąs ied n im
mies zk an iu u k ry wa s ię Ży d i zaczęła d rzeć s ię n a cały d o m, żeb y o s trzec p o zo s tały ch lo k ato ró w. Wy waży li d rzwi i o d p ro wad zili Ży d a n a Ges tap o . Nie ch cieli u mierać. Lu cien p o d s zed ł d o ch ło p ca, żeb y lep iej mu s ię p rzy jrzeć. By ł całk iem p rzy s to jn y m d zieciak iem, miał g ęs te, ciemn o b rązo we wło s y i b rwi i b y ł tak wy ch u d ły jak res zta p o d ro s tk ó w w Pary żu . Dla ws zy s tk ich , k tó rzy mieli d zieci, n ajb ard ziej b o les n e p o d czas o k u p acji b y ło ch y b a to , że mu s ieli p atrzeć n a s wo je g ło d u jące p o ciech y . M atk i s p ęd zały całe d n ie, s to jąc w k o lejk ach i żeb rząc o jed zen ie. Pierre b y ł właś n ie zajęty p rzeg ląd an iem s tary ch p is m arch itek to n iczn y ch Lu cien a. Przerzu cał k artk i, zatrzy mu jąc s ię p rzy n iek tó ry ch zd jęciach i p rzy p atru jąc s ię im u ważn iej. Lu cien p rzez k ilk a ch wil o b s erwo wał, jak ch ło p iec p rzy g ląd a s ię fo to g rafii s p o reg o d o mu to waro weg o . – J ak s ię p an ma, mo n s ieu r Pierre? M am n a imię Lu cien . Ch ło p ak ws tał z k rzes ła i mo cn o u ś cis n ął mu d ło ń . – Pierre Gau , mo n s ieu r. „Do b rze wy ch o wan y – p o my ś lał Lu cien . Wid ać, że ma d o b re man iery . Trzeb a to Ży d o m p rzy zn ać. Nik t ch y b a n ig d y n ie s ły s zał, żeb y b an d a ży d o ws k ich wy ro s tk ó w zro b iła w Pary żu jak ąś awan tu rę”. – Wid zę, że in teres u jes z s ię arch itek tu rą. – J ak u d ało im s ię zro b ić tak ie wy g ięcie w ro g u teg o b u d y n k u , mo n s ieu r? – zap y tał Pierre, p o k azu jąc n a zd jęcie d wo rca k o lejo weg o w czas o p iś mie. – J es t zro b io n e z b eto n u . Ro b i s ię tak ie wy g ięte fo rmy z d rewn a, a p o tem wlewa d o ś ro d k a b eto n . M o żn a w ten s p o s ó b u zy s k ać d o wo ln y k s ztałt. – Tak s amo zro b ili d ach teg o h an g aru ? – s p y tał ch ło p iec, p o k azu jąc k o lejn e zd jęcie. – Tak , b eto n ś wietn ie s ię n ad aje d o b u d o wy h an g aró w – o d p arł arch itek t. – J ak ma n a imię twó j k o t? – M is h a. Lu cien p o g łas k ał zwierzątk o p o g ło wie, a k o t zaczął in ten s y wn ie mru czeć, jak g d y b y miał w g ard le jak iś mały s iln ik . Lu cien u wielb iał k o ty , k ied y b y ł d zieck iem. W jeg o ro d zin n y m d o mu zaws ze b y ł jed en alb o d wa. Lu b ił b u d zić s ię ran o i zn ajd o wać ś p iące zwierzak i wtu lo n e w jeg o p o ś ciel. Ale k ied y o żen ił s ię z Celes te, o k azało s ię, że b y ła u czu lo n a n a k o ty , więc n ie mo g li trzy mać żad n eg o w mies zk an iu . Cies zy ł s ię, wid ząc k o ta w p raco wn i, d zięk i n iemu wn ętrze zro b iło s ię jak b y b ard ziej p rzy tu ln e.
– A jak ws ad zili tu tę wielk ą s zy b ę? – zap y tał Pierre, ws k azu jąc n a p rzed n ią fas ad ę b iu ro wca, k tó ry miał p rzes zk lo n y p arter. – Zro b ili n ad n ią b eto n o wą b elk ę i wło ży li taflę s zk ła o d d o łu . – Ch ło p iec wró cił d o p rzeg ląd an ia p is m, n ie zad ając więcej żad n y ch p y tań . Lu cien o wi d zieciak zaczy n ał s ię p o d o b ać. Przy g ląd ał mu s ię jes zcze p rzez jak iś czas . J ak n a k o g o ś , k to s tracił n a zaws ze ws zy s tk ich , k tó rzy b y li mu b lis cy – matk ę, o jca, b raci i s io s trę – ch ło p ak wy d awał s ię b ard zo s p o k o jn y i d o jrzały jak n a s wó j wiek . M u s iał b ard zo s zy b k o s tać s ię d o ro s ły m. Lu cien zas tan awiał s ię, jak s am zareag o wałb y n a tak ą trag ed ię, mając ty le lat co Pierre. Czy b y łb y tak s amo d zieln y , czy raczej p rzed s tawiałb y s o b ą o b raz n ęd zy i ro zp aczy ? Po n ieważ b ard ziej p rawd o p o d o b n e wy d awało mu s ię to d ru g ie, miał d la ch ło p ca s p o ry p o d ziw. Dzieciak p o trzeb o wał k o g o ś , k to b y s ię n im zajął. Lu cien czu ł s ię jak p o s tać z jed n eg o z ty ch d u rn y ch amery k ań s k ich filmó w, k tó re zd arzało mu s ię o g ląd ać. Kied y b o h ater b y ł w ro zterce, n a jeg o jed n y m ramien iu p o jawiał s ię malu tk i an io ł ze s k rzy d łami i au reo lą, a n a d ru g im – d iab ełek z wid łami. Pierws zy mó wił mu , żeb y p o s tąp ił s łu s zn ie, d ru g i p ró b o wał g o o d teg o o d wieś ć. Czas em an io ł i d iab eł zaczy n ali s ię ze s o b ą k łó cić, ale ze wzg lęd u n a amery k ań s k i k o d ek s mo raln y an io ł zaws ze wy g ry wał, mimo że d iab eł b ez p ro b lemu mó g łb y załatwić g o wid łami. Pierre wciąż k artk o wał czas o p is ma, a Lu cien p o d s zed ł wo ln o d o o jca J acq u es ’a. Kap łan p o ło ży ł mu ręk ę n a ramien iu . – M o n s ieu r M an et wied ział, że n ie mam d o k o g o s ię zwró cić, i p o wied ział, że jes t p an d o b ry m ch rześ cijan in em. – Ch rześ cijan in em? Nie ch cę n awet o jcu mó wić, k ied y o s tatn i raz b y łem n a ms zy . Słab o b y s ię o jcu zro b iło . – Lu cien n ig d y n ie p rzy zn ałb y s ię p rzed k s ięd zem, że jes t ateis tą. W k ato lick iej Fran cji b y ło to g o rs ze, n iż o g ło s ić ws zem i wo b ec, że jes t s ię g wałcicielem. Z twarzy o jca J acq u es ’a zn ik n ął u ś miech , a jeg o ręk a zacis n ęła s ię n a ramien iu Lu cien a n iczy m imad ło . – Po s łu ch aj mn ie, d u p k u . To jak b ęd zie? Przy jmies z ch ło p ca czy n ie? Nie mam całeg o d n ia. Lu cien b y ł zas k o czo n y , s ły s ząc p o d o b n e s ło wa z u s t k s ięd za. Po ch wili jed n ak s ię u ś miech n ął. Po d o b ało mu s ię, że o jciec J acq u es ma jaja. Ojciec Lu cien a twierd ził zaws ze, że k s ięża s ą tch ó rzliwy mi eu n u ch ami. Lu cien s p o jrzał zn ó w n a ch ło p ca, a p o tem wb ił wzro k w p o d ło g ę. Diab ełek n a
jeg o ramien iu – łu d ząco p o d o b n y d o jeg o włas n eg o o jca – ty m razem n ie wy g ra. Do lich a z n im. – M ies iąc, tak ? Ojciec J acq u es zn ó w u ś miech n ął s ię d o b ro tliwie i u ś cis n ął Lu cien o wi ręk ę. – Z ty łu p raco wn i jes t mag azy n ek , n ic s p ecjaln eg o . Po wiem, że zamierzam g o p rzy u czać d o zawo d u . M o że co ś zo s tan ie mu w g ło wie, s k o ro jes t tak im mąd ry m Ży d em. – Niech p an mó wi, że jes t s iero tą i że zn ał p an jeg o ro d zin ę – p o rad ził o jciec J acq u es . – A co z jed zen iem? Nie wiem, czy b ęd ę miał czy m g o k armić. – Niech p an s ię n ie martwi. J eg o k artk i ży wn o ś cio we wciąż s ą ważn e – o d p arł k s iąd z. – To s k an d al, że te malu ch y mu s zą tak g ło d o wać. W zes zły m ty g o d n iu d zieciak i miały n ap is ać w s zk o le wy p raco wan ie o ty m, co ch ciały b y d o s tać, g d y b y d o b ra wró żk a mo g ła s p ełn ić jed n o ich ży czen ie. Pewn a s ied mio latk a, Dan ielle, n ap is ała p o p ro s tu : „Ch ciałab y m ju ż n ig d y n ie b y ć g ło d n a”. – Nic n ie wiem o d zieciach , ale wy g ląd a n a to , że b ęd ę mu s iał u czy ć s ię n a b ieżąco . Zd aje s o b ie o jciec s p rawę, że k ied y ś wezmą n as za to n a to rtu ry i zab iją? – p o wied ział Lu cien z u ś miech em. – Będ ziemy s ię wted y zas tan awiać, czemu b y liś my tak g łu p i. – Pamiętam lis t p as ters k i, jak i n ap is ał mo n s ig n o r Th eas , arcy b is k u p M o n tau b an , k ied y w 1 9 4 2 ro k u zaczęła s ię d ep o rtacja Ży d ó w. Twierd ził, że to , co ro b ią Niemcy i Vich y , u włacza lu d zk iej g o d n o ś ci i jes t p o g wałcen iem n ajś więts zy ch p raw czło wiek a i ro d zin y . Nie ro b imy n ic g łu p ieg o , mo n s ieu r. – Czy jeś li s ię zg o d zę, Bó g s p o jrzy p rzez p alce n a ws zy s tk ie te ms ze, n a k tó re n ie ch o d ziłem p rzez trzy n aś cie lat? – Nie p rzeciąg aj s tru n y , s y n u .
35
P
o ru czn ik u Vo s s , czy mó g łb y p an o d ś wieży ć p amięć mo n s ieu r Trio leta?
Vo s s p rzy jął s ło wa Sch leg ala ze s p o ry m en tu zjazmem. Pu łk o wn ik b y ł ju ż mo cn o ziry to wan y – tłu k ł Trio leta o d p o n ad g o d zin y , ale ch o lern y żab o jad wciąż n ie ch ciał ws p ó łp raco wać. Vo s s , k tó ry czu ł, że i tak zmarn o wał ju ż d o ś ć czas u n a tę p o d ró ż d o p ałacu my ś liws k ieg o w Le Ch es n ay , ch ciał mieć to wres zcie za s o b ą i wracać d o Pary ża. Sch leg al ws k azał g ło wą s ch o d y d o małeg o g ab in etu i Vo s s n aty ch mias t zo rien to wał s ię w czy m rzecz. Złap ał Trio leta za k o łn ierz, ś ciąg n ął g o z k rzes ła i p o wló k ł w s tro n ę s k ry tk i. Sto jący o b o k p o ru czn ik Wo lf ró wn ież d o my ś lił s ię, co n ależy zro b ić. Po d n ió s ł ciężk ie, zawies zo n e n a zawias ach s ch o d y , a Vo s s ro zciąg n ął ręk ę Fran cu za p ro s to p ad le d o d o ln ej k rawęd zi k ry jó wk i. Nas tęp n ie Wo lf o p u ś cił k lap ę. Trzas k miażd żo n ej k o ś ci p rzy p o min ał Sch leg alo wi d źwięk , z jak im łamał u d k a k u rczak a p o d czas n ied zieln y ch o b iad ó w, k ied y b y ł d zieck iem. J eg o b racia zaś miewali s ię z teg o d o ro zp u k u , ale o jciec zaws ze wted y n a n ieg o wrzes zczał. Gd y ech o k rzy k ó w Trio leta wres zcie u cich ło , Sch leg al p o d s zed ł d o leżąceg o Fran cu za i lek k o k o p n ął g o w żeb ra. – M o n s ieu r Trio let, za g o d zin ę jes tem u mó wio n y n a o b iad z p ewn ą b ard zo p ięk n ą k o b ietą. Czy n ie mo g lib y ś my ju ż s k o ń czy ć? Ch y b a n ie ch ce p an , żeb y d ama mu s iała czek ać? Raczej n ie b y ło b y to w d o b ry m to n ie, p rawd a? Trio let ty k o jęk n ął. Przez ch wilę o ficero wie Ges tap o s ąd zili, że właś n ie u miera, ale b y li p rzecież zawo d o wcami i wied zieli z d o ś wiad czen ia, jak d alek o mo g ą s ię p o s u n ąć, żeb y n ie zab ić s wo jeg o „g o ś cia”. Ws zy s cy trzej s p o jrzeli p o s o b ie ze zn iecierp liwien iem. Vo s s złap ał Trio leta za k o s tk i i o b ró cił g o tak , żeb y Wo lf mó g ł o p u ś cić s ch o d y n a n o g i Fran cu za. Z u s t n iewy s o k ieg o mężczy zn y o eleg an ck ich , wo s k o wan y ch wąs ach wy rwał s ię ty m razem p rzen ik liwy , ś wid ru jący u s zy wrzas k . Vo s s u ś miech n ął s ię s zero k o , mając n ad zieję, że p rzes łu ch an ie teg o u p arteg o żab o jad a p rzy n ies ie wres zcie jak ieś efek ty .
Sch leg al p o n o wn ie k o p n ął Trio leta, ty m razem ju ż mn iej d elik atn ie. – Bard zo n ie ch ciałb y m s ię s p ó źn ić n a s p o tk an ie – p o wied ział. – Ta mło d a d ama jes t d la mn ie wy jątk o wo ważn a. By łab y o g ro mn ie ro zczaro wan a. Wy , Fran cu zi, zn acie s ię p rzecież n a miło ś ci jak n ik t in n y . Wie p an , że n ie wy p ad a, żeb y k o b ieta mu s iała czek ać. Trio let u n ió s ł s ię n ag le n a ło k ciach z n iezwy k łą en erg ią, ale p o ch wili zach wiał s ię i u p ad ł, u d erzając mo cn o b o k iem g ło wy w p o d ło g ę. – M o że ty m razem s p ró b u jmy z s zy ją, p o ru czn ik u Vo s s – zak o men d ero wał Sch leg al. Wo lf p o d n ió s ł s ch o d y , a Vo s s ch wy cił Fran cu za za n o g i, wy wo łu jąc k o lejn y wrzas k b ó lu . Gło wa mężczy zn y leżała teraz w miejs cu , g d zie p o win n y zn ajd o wać s ię p ierws ze s to p n ie; Wo lf zas ty g ł w b ezru ch u , czek ając n a ro zk az, b y o p u ś cić k lap ę. – Na trzy – o d ezwał s ię Sch leg al to n em p ełn y m o b o jętn o ś ci. – Raz… d wa… – W p o rząd k u – jęk n ął Trio let. – Py tan ie b rzmiało … k to wed łu g p an a p o trafiłb y zb u d o wać tak ie s ch o d y ? Niech mi p an p o mo że, mo n s ieu r, zajmu je s ię p an b u d o wn ictwem o d czterd zies tu lat. Zn a p an ws zy s tk ie o s o b y z b ran ży w cały m Pary żu . Pro s zę p o d ać mi n azwis k o . Trio let wy mru czał co ś , czeg o p u łk o wn ik n ie b y ł w s tan ie zro zu mieć. – Nie s ły s zę, mo n s ieu r Trio let. – J es t jed en s to larz meb lo wy w o k ręg u jed en as ty m… k tó ry b y łb y w s tan ie zro b ić co ś tak ieg o . – Nazwis k o , mo n s ieu r. Na k ilk a ch wil zap ad ła cis za. Sch leg al zn ał ten etap p rzes łu ch an ia. M o men t s u mien ia. J eg o g o ś ć zas tan awiał s ię właś n ie, czy lep iej jes t s ię p o d d ać, żeb y s tras zliwy b ó l wres zcie s ię s k o ń czy ł, czy jed n ak wy b rać b ard ziej wzn io s łą d ro g ę i n ic n ie mó wić. Sch leg al wied ział z włas n eg o d o ś wiad czen ia, że k ied y walk a to czy ła s ię międ zy p ers p ek ty wą u n ik n ięcia b ó lu a zas ad ami mo raln y mi, o s tateczn ie s trach p rzed b ó lem zaws ze wy g ry wał. U n iek tó ry ch milczen ie trwało d łu żej, ale więk s zo ś ć i tak zaczy n ała s y p ać, jeś li ty lk o co ś wied ziała. M o n s ieu r Trio let g o tó w b y ł mó wić. – Nazy wa s ię Lo u is Led o y en . – Dzięk u ję. Nie b y ło to tak ie tru d n e, p rawd a? – s p y tał p u łk o wn ik . – M iał p an zas zczy t p o mó c Rzes zy . To żad en ws ty d . Trio let wy mamro tał co ś p o d n o s em i zemd lał w k o ń cu z b ó lu . Vo s s p o d s zed ł, żeb y g o k o p n ąć, ale mężczy zn a leżał n ieru ch o mo .
– Weźcie g o d o mias ta i trzy majcie w ares zcie, d o p ó k i n ie zn ajd ziemy teg o s to larza. J eś li o k aże s ię, że s p rzed ał n am fałs zy we n azwis k o , wy k o ń czcie g o – p o wied ział Sch leg al, p atrząc n a Fran cu za. – Pręd zej czy p ó źn iej d o wiemy s ię, k to za ty m ws zy s tk im s to i. A k ied y s ię d o wiemy , n a p ewn o zn ajd ziemy jes zcze wiele tak ich s p ry tn y ch k ry jó wek . Vo s s wy s zed ł n a k o ry tarz i wy d ał ro zk azy d wó m żo łn ierzo m, k tó rzy czek ali za d rzwiami. Wes zli d o ś ro d k a i wy n ieś li Trio leta z s y p ialn i. – Wy trzy jcie tę k rew z p o d ło g i – p o lecił p u łk o wn ik . – W ty m d o mu k to ś mies zk a. Nie ch cę zo s tawiać tu b ałag an u . Vo s s i Wo lf o d p ro wad zili zwierzch n ik a p o wielk ich s ch o d ach d o czarn eg o s amo ch o d u s łu żb o weg o , zap ark o wan eg o n a o k rąg ły m p o d jeźd zie. Od ch wili o d k ry cia s ch o d ó w Sch leg al b y ł k o mp letn ie p o ch ło n ięty tą s p rawą. Kazał s wo im lu d zio m ares zto wać ws zy s tk ich , k tó rzy mieli jak iś związek z p ary s k im p rzemy s łem b u d o wlan y m, ale n ic n ie u d ało im s ię zn aleźć. In fo rmato rzy n ie p o trafili im n ic p o wied zieć i n awet n ajb ard ziej b ru taln e to rtu ry n ie p rzy n o s iły żad n y ch rezu ltató w. Wy g ląd ało n a to , że b y ła to jak aś tajn a o p eracja, w k tó rej u czes tn iczy ła ty lk o g ars tk a wtajemn iczo n y ch . Sch leg al b y ł p rzek o n an y , że n ie b y ła to in icjaty wa ru ch u o p o ru – żad en z jeg o wy wiad o wcó w wewn ątrz o rg an izacji n ic o ty m n ie wied ział. Ges tap o zn ajd o wało wielu Ży d ó w u k ry wający ch s ię w Pary żu , ale n ig d y d o tąd n ie n atrafiło n a tak p rzemy ś ln ą k ry jó wk ę. Wciąż n ie d awało mu s p o k o ju , że Ży d zi b y li w s tan ie wy wieś ć g o w p o le. A n ajb ard ziej d en erwo wało g o to , że jacy ś Fran cu zi mu s ieli im p o mag ać. Kied y wres zcie d o s tan ie ich w s wo je ręce, d ro g o za to zap łacą. Nieco d alej n a p o d jeźd zie zap ark o wan y b y ł ciemn o n ieb ies k i ren au lt, o k tó reg o o p ierał s ię n is k i, tęg i mężczy zn a k o ło s ześ ćd zies iątk i trzy mający w ręk u p ap iero s a. Sch leg al s k in ął g ło wą w jeg o s tro n ę, d ając mu zn ak , że mo że p o d ejś ć. – J ak ieś wieś ci, M es s ier? – Na razie n ic, p u łk o wn ik u , ale n a p ewn o czeg o ś s ię d o wiem. M es s ier b y ł k ry min alis tą, k tó remu Ges tap o p łaciło za ś cig an ie Ży d ó w. Razem ze s wo im d wu d zies to o s o b o wy m g an g iem miał n ies amo witeg o n o s a d o wy s zu k iwan ia Ży d ó w i czło n k ó w ru ch u o p o ru u k ry wający ch s ię w Pary żu i n a o b rzeżach mias ta – b y ł jak ś win ia s zu k ająca tru fli. Sch leg al n ie cierp iał k o rzy s tać z u s łu g tak iej s zu mo win y , ale mu s iał p rzy zn ać, że b an d a M es s iera b y ła b ard zo efek ty wn a, zwłas zcza g d y ch o d ziło o zd o b y wan ie in fo rmacji. Dzięk i ich p o mo cy Niemco m u d ało s ię ares zto wać wiele o s ó b . W zamian ch cieli ty lk o p ien ięd zy i zg o d y n a rab o wan ie mies zk ań i wiejs k ich p o s iad ło ś ci, k tó re n ależały d o Ży d ó w i in n y ch
wro g ó w Rzes zy . Niemcy b ard zo liczy li n a to , że ży d o ws k ie s k arb y wzb o g acą ich s k arb iec wo jen n y , ale o d czas u d o czas u p o zwalali lu d zio m tak im jak M es s ier u s zczk n ąć co ś z teg o b o g actwa. M es s ier p o d o b n o złu p ił k ied y ś d o m w s zó s ty m o k ręg u , k rad n ąc z n ieg o k lejn o ty o warto ś ci d wó ch milio n ó w fran k ó w. Sch leg al b y ł mo cn o zd ziwio n y , g d y d o wied ział s ię, że g an g s ter b y ł k ied y ś p o licjan tem, k tó reg o p rzed wo jn ą zwo ln io n o z p racy za wy mu s zen ie. Ale to właś n ie jeg o d o ś wiad czen ie p o licy jn e s p rawiało , że rad ził s o b ie tak d o b rze. Po n ad to zatru d n iał d o p o mo cy in n y ch żan d armó w o wątp liwej mo raln o ś ci i wy k o rzy s ty wał s wo je d o ś wiad czen ie zawo d o we, ab y d o ro b ić s o b ie ró wn ież w in n y s p o s ó b – b an d a M es s iera częs to p rzeb ierała s ię za n iemieck ich p o licjan tó w, żeb y o k rad ać lu d zi lu b wy mu s zać łap ó wk i o d o s ó b h an d lu jący ch n a czarn y m ry n k u . Po d ziemn a ek o n o mia s p rawiała, że co raz łatwiej b y ło k o g o ś s zan tażo wać, a co za ty m id zie – zacierała s ię g ran ica międ zy u czciwy mi i n ieu czciwy mi mies zk ań cami Pary ża. Sch leg al s ły s zał, że M es s ier wy mu s ił k ied y ś n awet p ien iąd ze o d jak ieg o ś k s ięd za, k tó ry n ieleg aln ie s p rzed awał mas ło . Ges tap o n ig d y s ię w te s p rawy n ie wtrącało , ch y b a że n ab ierało p o d ejrzeń , iż M es s ier p rzy włas zczy ł s o b ie cały łu p . – Ro zg ląd aj s ię d alej. Kto ś b u d u je te k ry jó wk i p o cały m Pary żu . Pręd zej czy p ó źn iej p o ś lizg n ie s ię – o d rzek ł Sch leg al. – A co z n as zy m p rzy jacielem J an u s k im? J eg o ares zto wan ie jes t d la n as ab s o lu tn y m p rio ry tetem. Nie ch o d zi ty lk o o jeg o fo rtu n ę czy o tę k o lek cję s ztu k i, k tó rą ws zy s cy tak s ię zach wy cają; jes t ró wn ież jed n y m z n as zy ch wro g ó w p o lity czn y ch . – Szczwan y z n ieg o Ży d , trzeb a mu to o d d ać. By ł p rzez k ilk a ty g o d n i w mies zk an iu p rzy ru e Sain t-Hu b ert, ale zd ąży ł ju ż zwin ąć man atk i. – Sk ąd wies z, czy n ie in fo rmu je g o k to ś z two ich lu d zi? Te łajzy z two jej b an d y s p rzed ały b y n awet włas n ą matk ę, a ten Ży d to ch o lern y k rezu s . M es s ier wy b u ch n ął ś miech em. – M a p an rację, p u łk o wn ik u . W ty ch czas ach k ażd y s p rzed a k ażd eg o . – Uważaj ty lk o , żeb y ś ty mn ie n ie s p rzed ał.
36
A
to b ęd zie twó j p o k ó j. Tam w ro g u mas z s zafę, a tu jes t two je włas n e b iu rk o .
Pierre u s iad ł n a łó żk u i p o g ład ził ręk ą h afto wan ą n arzu tę. – M iałem k ied y ś n ieb ies k ą n arzu tę. Lu cien cies zy ł s ię, że ch ło p cu p o d o b a s ię n o wy p o k ó j. Arch itek t wy s p rzątał p o k ó j g o ś cin n y o d g ó ry d o d o łu i k u p ił n a b azarze d y wan , żeb y p o ło ży ć co k o lwiek n a d rewn ian ej p o d ło d ze. Teraz, k ied y wied ział ju ż n a p ewn o , że Celes te n ie wró ci (n ie miał p o jęcia, d o k ąd p o s zła), n ie b y ło żad n y ch p o wo d ó w, d la k tó ry ch Pierre n ie mó g łb y wp ro wad zić s ię d o jeg o mies zk an ia. M in ęły ju ż d wa ty g o d n ie, o d k ąd o jciec J acq u es p rzy p ro wad ził ch ło p ca d o p raco wn i, i to , że d wu n as to latek mu s iał ciąg le s p ać n a p o d ło d ze w mag azy n k u wy d awało s ię Lu cien o wi czy mś o k ru tn y m – tak i d o b ry d zieciak zas łu g iwał n a co ś więcej. Arch itek t ch ciał, żeb y ten d zień b y ł d la ch ło p ca wy jątk o wy , więc p o d ro d ze d o n o weg o d o mu ws tąp ili d o k in a. Przy g n ęb iająca n iemieck a k ro n ik a filmo wa wy ch walała p o d n ieb io s a zwy cięs twa o jczy zn y i p o k azy wała u jęcia o b y wateli p o d b ity ch n aro d ó w – ws zy s cy u ś miech ali s ię i cies zy li, s zczęś liwi jak n ig d y w ży ciu , że mo g ą b y ć n iewo ln ik ami n azis tó w. By ła to tak ś miech u warta p ro p ag an d a, że g d y b y Lu cien b y ł s am, o d razu wy s zed łb y z s ali. Ale p o k ro n ice filmo wej b y ła k res k ó wk a. Teraz, g d y Amery k an ie p rzy łączy li s ię d o wo jn y , b ajk i z M y s zk ą M ik i i Kró lik iem Bu g s em b y ły we fran cu s k ich k in ach zak azan e, więc zamias t teg o p u s zczan o n iemieck ie filmy ry s u n k o we. Ten , k tó ry o g ląd ali z Pierre’em, o p o wiad ał o k aczce p ró b u jącej p rzech y trzy ć my ś liweg o i – ch o ć zro b io n y p rzez Niemcó w – b y ł całk iem ś mies zn y , co tro ch ę zd ziwiło Lu cien a. Niemcy , z k tó ry mi miał d o czy n ien ia, wy d awali s ię mieć raczej k iep s k ie p o czu cie h u mo ru . Przy k ażd y m ak cie k res k ó wk o wej p rzemo cy wid o wn ia zwijała s ię ze ś miech u . Kied y Lu cien o d wró cił s ię w p rawo , żeb y s p o jrzeć n a Pierre’a, zo b aczy ł w p ro mien iach ś wiatła o d b iteg o o d ek ran u , że ch ło p iec ś mieje s ię d o łez. Ucies zo n y ty m wid o k iem, wp atry wał s ię w ch ło p ca d alej, zap o min ając k o mp letn ie o n iemieck iej an imacji. Ró wn ież p o d czas filmu fab u larn eg o – jak ieś p o d rzęd n ej fran cu s k iej p ro d u k cji o n ap ad zie n a b an k –
Lu cien cały czas o b s erwo wał zach wy co n eg o Pierre’a. Ch ło p iec an i razu n ie o d erwał o czu o d ek ran u . Kied y wy s zli z k in a, wzięli rik s zę d o La Ch at Ro u x , g d zie mo g li zjeś ć ws zy s tk o , n a co ty lk o mieli o ch o tę – o czy wiś cie za o d p o wied n ią cen ę. Lu cien o wi wid o k Pierre’a p o ch łan iająceg o ziemn iak i, k ró lik a, ś wieży ch leb i ek lerk ę s p rawiał n ies amo witą rad o ś ć. Ch o ć arch itek t b y ł ś wiad o m, że Pierre n ie zo s tan ie u n ieg o d łu g o , wied ział, że ch ło p ak w jeg o wiek u p o trzeb u je włas n eg o p o k o ju . Pamiętał, jak ważn y b y ł d la n ieg o jeg o włas n y p o k ó j w mies zk an iu p rzy ru e d e Pas s y , g d y d o ras tał. Lu cien miał o g ro mn ą p o trzeb ę p ry watn o ś ci, a włas n y p o k ó j s tał s ię jeg o s an k tu ariu m – b y ł miejs cem, k tó re n ależało ty lk o d o n ieg o i w k tó ry m zaws ze mó g ł s ię s ch o wać. Zamy k ał s ię w n im, żeb y u ciec p rzed o jcem i p rzed b ezlito s n y mi d o cin k ami b raci. Go d zin ami czy tał i ry s o wał alb o s łu ch ał mu zy k i czy ws p an iały ch au d y cji rad io wy ch , o p y ch ając s ię s ło d y czami, k tó re k u p o wał w k io s k ach i k awiarn iach . Otwierał wy s o k ie o k n a i o b s erwo wał ży cie w Pary żu – p atrzy ł n a s etk i lu d zi k rążący ch p o k amien n y ch ch o d n ik ach , n a s amo ch o d y , k tó ry ch mo d ele zn ał n a p amięć, i n a wy ład o wan e wo zy , ciąg n ięte p rzez s tare k o n ie. Uwielb iał g ap ić s ię w o k n a k amien icy n ap rzeciwk o , mając n ad zieję, że u d a mu s ię k ied y ś zo b aczy ć co ś ws trząs ająceg o : mo rd ers two , k rad zież alb o ro zb ierającą s ię k o b ietę. Nies tety , n ig d y n ic tak ieg o n ie wid ział. W s wo im p o k o ju zas mak o wał też wielu ważn y ch ży cio wy ch d o zn ań . Nau czy ł s ię w n im p alić i w n im p rzeży ł s wó j p ierws zy raz. Gd y miał s zes n aś cie lat, jeg o ro d zin a p o jech ała n a week en d d o Po is s y , a o n p rzy p ro wad ził d o d o mu An n e Laffro n t, b y zak o s zto wać z n ią p ierws zej miło s n ej p rzy g o d y . Wciąż p amiętał ws zy s tk ie s zczeg ó ły i to , jak ą frajd ę mieli tamteg o lata, d o p ó k i g o n ie rzu ciła. M ies zk ał w s wo im p o k o ju p rzez cały o k res s tu d ió w, u czy ł s ię w n im i ry s o wał p ro jek ty . Ch ciał, żeb y Pierre miał mo żliwo ś ć tak jak o n p rzy wiązać s ię d o s wo jeg o p o k o ju . Lu cien wied ział, że n ig d y n ie b ęd zie w s tan ie zas tąp ić Pierre’o wi o jca, k tó reg o ten s tracił, ale mó g ł p rzy n ajmn iej s two rzy ć ch ło p cu n amias tk ę p rawd ziweg o d o mu . Po za ty m arch itek t cies zy ł s ię, że b ęd zie miał to warzy s two , mimo że Pierre wy d awał s ię raczej ty p em s amo tn ik a i rzad k o s ię o d zy wał. – Po ro zmawiajmy teraz o jed zen iu – p o wied ział Lu cien , s iad ając o b o k ch ło p ca. Nie zn ał g o jes zcze n a ty le d o b rze, b y o d waży ł s ię p o ło ży ć mu ręk ę n a ramien iu . – Ch o lern ie k iep s k i ze mn ie k u ch arz. Nie k łamał. Teraz, g d y Celes te o d es zła, mu s iał s am s o b ie g o to wać i n ie
wy ch o d ziło mu to d o b rze. Zd ał s o b ie ró wn ież s p rawę, że mu s iał też s am k u p o wać jed zen ie, co o zn aczało s tan ie w d łu g ich k o lejk ach razem z k o b ietami. Do tej p o ry ro b iła to Celes te. Ko lejk i fo rmo wały s ię w Pary żu ju ż o d trzeciej ran o , ciąg n ęły s ię czas em wzd łu ż cały ch u lic i p o ru s zały s ię d o p rzo d u w żó łwim temp ie. By wało , że k ied y wres zcie d o s zło s ię d o lad y , p ó łk i b y ły ju ż p u s te. Lu cien tak b ard zo ws ty d ził s ię s tać w k o lejk ach , że p łacił cztery fran k i za g o d zin ę k o b iecie, k tó ra mies zk ała p rzy tej s amej u licy , żeb y ro b iła d la n ieg o zak u p y . – Nie s zk o d zi, mo n s ieu r Bern ard , mo g ę g o to wać d la n as jak ieś p ro s te jed zen ie. Alb o mo g ę p rzy n o s ić d o d o mu co ś z tej k awiarn i n a ro g u , żeb y ś my n ie mu s ieli u ży wać k u ch en k i. – Tak ch y b a b y ło b y n ajlep iej. Nie wiem n awet, jak ją włączy ć. J es t n a g az, więc g d y b y m s p ró b o wał, p ewn ie wy s ad ziłb y m ws zy s tk ich w p o wietrze. Pierre wy b u ch n ął ś miech em. Zazwy czaj ś miał s ię b ard zo rzad k o i Lu cien cies zy ł s ię, że u d ało mu s ię ro zb awić ch ło p ca. Do tej p o ry Pierre s p rawiał wrażen ie, jak g d y b y p o ty m ws zy s tk im, co p rzeży ł, p o s tan o wił, że ju ż n ig d y n ie b ęd zie rad o s n y . Lu cien p rzy rzek ł s o b ie, że b ęd zie s tarał s ię ro b ić ws zy s tk o , żeb y ch ło p iec ś miał s ię jak n ajczęś ciej. – Do s tan ies z o d e mn ie włas n y k lu cz, żeb y ś mó g ł wy ch o d zić i wracać, k ied y b ęd zies z ch ciał, ale p amiętaj, żeb y n ie łazić p o u licy p o g o d zin ie p o licy jn ej. J eś li cię złap ią, o b aj b ęd ziemy w n iezły ch tarap atach . Ro zu mies z to , p rawd a? I mó w d o mn ie Lu cien , n ie mo n s ieu r Bern ard . – Oczy wiś cie, mo n s ieu r… Lu cien , zaws ze b ard zo n a to u ważam. Nig d y n ie wy ch o d zę w n o cy – o d p arł Pierre. M is h a o d razu p o lu b ił n o wy p o k ó j. Ws k o czy ł n a łó żk o i zwin ął s ię w k u lk ę n a p o d u s zce. – Wid zis z, M is h y o d razu s ię tu s p o d o b ało – zau waży ł arch itek t. Pierre u ś miech n ął s ię n a te s ło wa, wy ciąg n ął ręk ę i p o d rap ał k o ta p o d b ro d ą. Lu cien o wi zaczy n ała p o d o b ać s ię ro la o jca. Ch o ć miał ś wiad o mo ś ć, że Pierre jes t Ży d em i że z jeg o p o wo d u o n s am i ws zy s cy p o zo s tali mies zk ań cy k amien icy mo g ą b y ć to rtu ro wan i i ro zs trzelan i, ch ło p ak b y ł tak im d zieck iem, jak ie Lu cien zaws ze ch ciał mieć – in telig en tn y m, u p rzejmy m i ży czliwy m. – A to b ie p o d o b a s ię n o wy p o k ó j, Pierre? – Tak , p rzy p o min a mi tro ch ę p o k ó j w mo im s tary m d o mu p rzy ru e Ou d in o t. Lu cien s tarał s ię n ie p y tać Pierre’a o jeg o p rzes zło ś ć, zwłas zcza w p raco wn i, g d zie ciąg le k ręcił s ię p rzy n ich Alain . Po n ad to n ap rawd ę n ie miał o ch o ty n ic wied zieć. Ale
k ied y s ied zieli tak razem w zacis zu d o mu , p o czu ł, że ch ciałb y p o zn ać ch ło p ca b liżej. Przy n ajmn iej tro ch ę. – Więc… k ied y o s tatn i raz wid ziałeś s wo ich ro d zicó w? – Tu ż p rzed o b ławą w maju – o d rzek ł ch ło p iec led wo s ły s zaln y m g ło s em. Lu cien mu s iał s ię p o ch y lić, żeb y u s ły s zeć, co mó wi. – Sły s załem, że miałeś b raci i s io s trę? – s p y tał arch itek t, wied ząc, że wch o d zi n a b ard zo d elik atn y g ru n t. Brn ął jed n ak d alej. – Zab rali ich . Nie wiem g d zie, ale p ewn ie też ju ż n ie ży ją. To b y ło wted y , g d y Niemcy zas trzelili mad ame Ch arp o in tier. – Op iek o wała s ię wami p o ares zto wan iu was zy ch ro d zicó w? – Tak , wted y wy my ś liliś my tę h is to ry jk ę o ty m, że jes teś my ch rześ cijan ami. M ó j o jciec zo rg an izo wał ws zy s tk o , jes zcze zan im g o zab rali. M u s ieliś my n au czy ć s ię n a p amięć Zdrowaś, Maryjo, Ojcze nasz i in n y ch mo d litw. Ch o d ziliś my n awet n a ms zę, żeb y zro zu mieć, n a czy m p o leg a. Ojciec k azał n am b ard zo d u żo ćwiczy ć, b o ch ciał, żeb y ś my b y li b ezp ieczn i. Ws zy s tk o n a n ic. – W jak i s p o s ó b Niemcy s ię d o wied zieli? – Nie wiem. M y ś lę, że k to ś n as zd rad ził. – A jak u d ało ci s ię u ciec? Pierre n ie o d p o wied ział. Lu cien p o czu ł s ię id io ty czn ie, że zmu s za d wu n as to latk a d o p rzy p o mn ien ia s o b ie tak ich s tras zn y ch rzeczy . M iał ju ż zamiar zmien ić temat, k ied y ch ło p iec zaczął mó wić. – Nie zn aleźli mn ie. By łem n a s try ch u i p o p ro s tu tam n ie wes zli. Nie wiem, d laczeg o teg o n ie zro b ili. To s tamtąd wid ziałem, jak zas trzelili mad ame. – Wid ziałeś , jak ją zab ili? – zawo łał Lu cien . – Wy jrzałem p rzez o k n o n a p o d d as zu i wid ziałem, jak p rzy s tawili jej p is to let d o g ło wy . Kłó ciła s ię z Niemcami, k ied y p ak o wali J ean -Clau d e’a, Ph ilip p e’a i Is ab elle d o s amo ch o d u . J a p rzeży łem, b o p aliłem p ap iero s y . – Pap iero s y ? – Wy mk n ąłem s ię n a s try ch , żeb y zap alić. Dlateg o b y łem n a g ó rze, k ied y p rzy s zli p o n as i ws zy s tk o s ły s załem… Ku zas k o czen iu Lu cien a Pierre n ag le s ię ro zp łak ał. Po k ilk u s ek u n d ach wah an ia, arch itek t o b jął ch ło p ca jed n ą ręk ą i d elik atn ie g o p rzy tu lił. – Nie p o win ien em b y ł tam wch o d zić – załk ał Pierre. – Nie p o win ien em b y ł tam wch o d zić.
Lu cien p o g ład ził g o p o wło s ach i łag o d n ie p o k lep ał p o p lecach . Kied y Pierre wres zcie s ię o d n ieg o o d s u n ął, wid ać b y ło , że ws ty d zi s ię teg o p łaczu . Arch itek t p o my ś lał, że p o ty m ws zy s tk im d zieciak n ie p o trzeb u je jes zcze d o d atk o weg o ws ty d u . Po s zed ł d o jad aln i p o p aczk ę, k tó ra leżała n a s to le i wręczy ł ją ch ło p cu . – Ch ciałem d ać ci co ś w p rezen cie p o witaln y m, Pierre. Ch ło p ak wy tarł o czy ręk awem s wetra i zab rał s ię d o ro zp ak o wy wan ia p aczk i. Gd y zo b aczy ł w ś ro d k u fig u rk i rzy ms k ich leg io n is tó w, k tó re o g ląd ał p rzez s zy b ę w s k lep ie p rzy ru e d u Ro i d e Sicile, u ś miech n ął s ię s zero k o .
37
A
d o k ąd jed ziemy o tak ch o lern ie wczes n ej p o rze? – s p y tał p o iry to wan y Lu cien ,
zły , że Herzo g wy ciąg n ął g o z łó żk a o s ió d mej ran o . – Do h o telu M ajes tic – ro ześ miał s ię Niemiec. – I o b iecu ję, że g d y ty lk o tam d o trzemy , d o s tan ies z wielk ą filiżan k ę café au lait. Arch itek t zmartwiał ze s trach u . Ho tel M ajes tic b y ł p ary s k ą s ied zib ą n iemieck ieg o d o wó d ztwa. Lu cien s ły s zał o lu d ziach , k tó rzy wes zli d o b u d y n k u i n ig d y więcej s tamtąd n ie wy s zli. Arch itek t rzu cił n erwo we s p o jrzen ie n a k lamk ę w d rzwiach n iemieck ieg o s amo ch o d u s łu żb o weg o , czu jąc n ag le p rzemo żn ą ch ęć, ab y o two rzy ć d rzwi i wy s k o czy ć z p ęd ząceg o merced es a, ale p o zo s tał n a miejs cu . Herzo g , k tó ry s ied ział o b o k n ieg o i p alił p ap iero s a, wy d awał s ię w ś wietn y m n as tro ju . Patrzy ł z u ś miech em n a s k ąp an e w s ło ń cu u lice i p o k azy wał Lu cien o wi b u d y n k i, k tó re s zczeg ó ln ie mu s ię p o d o b ały . Lu cien wied ział, że Niemiec u wielb ia Pary ż i że mó g łb y p rzech ad zać s ię p o mieś cie g o d zin ami, p o d ziwiając n awet n ajb ard ziej zwy czajn e wid o k i. Po trafił zafas cy n o wać s ię n awet czło wiek iem zamiatający m u licę czy s tars zą k o b ietą h an d lu jącą s zn u ro wad łami n a targ o wis k u . – Czy ws zy s cy Niemcy s ą tak rad o ś n i o s ió d mej ran o ? – Hau s en , jes teś rad o s n y z ran a? – Herzo g rzu cił p y tan ie w s tro n ę s wo jeg o k iero wcy z p ro mien n y m u ś miech em. – J es zcze czeg o , p an ie majo rze – o d b u rk n ął, d o cis k ając p ed ał g azu i wjeżd żając z d u żą p ręd k o ś cią w aleję. – Hau s en ma k aca. Sied ział wczo raj d o p ó źn a, zab awiając jed n ą ze s wo ich liczn y ch , n ie d o k o ń ca p rzy zwo ity ch p rzy jació łek . Niep rawd aż, k ap ralu ? – Wezmę k ażd ą d ziwk ę, jak a b y n ie b y ła, b y leb y mi d o b rze zro b ić p o trafiła – zafałs zo wał k iero wca. – To mo je mo tto , p an ie majo rze. – Zało żę s ię, że wciąż n ie wid ziałeś No tre Dame, co , Hau s en ? – J es zcze n ie, ale k ied y ś s ię tam wy b io rę, o b iecu ję. – Od jak ieg o ś czas u s taram s ię tro ch ę ed u k o wać n as zeg o k ap rala, ale co ś k iep s k o mi id zie. Zd ąży ł n ato mias t o d wied zić ju ż k ażd y b u rd el w mieś cie. – Herzo g trącił
Lu cien a ło k ciem. – To p o wies z mi, czemu jes teś tak ch o lern ie s zczęś liwy z s ameg o ran a? Zd o b y łeś k o lejn y d rzewo ry t Dü rera? – Też b y ś s ię cies zy ł, g d y b y mieli cię awan s o wać za wy b itn e zas łu g i n a rzecz Rzes zy . – Nap rawd ę? Gratu lu ję. Lu cien au ten ty czn ie cies zy ł s ię z s u k ces u Herzo g a. J es zcze p rzed k ilk o ma mies iącami ws ty d ziłb y s ię, że ży czy s zczęś cia Niemco wi, ale o s tatn io p rzes tał s ię ty m w o g ó le p rzejmo wać. Prawd ą b y ło , że z k ażd y m d n iem d arzy ł in ży n iera co raz więk s zą p rzy jaźn ią i p o d ziwem. M iał wrażen ie, że Herzo g ró żn i s ię o d in n y ch Pary żan ty lk o ty m, że n o s i s zaro zielo n y mu n d u r Weh rmach tu , ale u b ierał s ię tak ty lk o wted y , g d y b y ł n a s łu żb ie. Po s łu żb ie ch o d ził u b ran y jak ty p o wy Fran cu z cies zący s ię d n iem wo ln y m o d p racy . Tak p rzy n ajmn iej wid y wał g o Lu cien , g d y o d wied zał Niemca w mies zk an iu . Ro zu mieli s ię ś wietn ie. Ro zmawiali ze s o b ą o s ztu ce, arch itek tu rze, k o b ietach , o ty m, co d zieje s ię w Pary żu . J ed y n ą k wes tią, k tó rej o b aj u n ik ali, b y ły d ziałan ia wo jen n e. Lu cien p o d ejrzewał, że Herzo g n ie ch ce d y s k u to wać o p rzeb ieg u wo jn y , żeb y g o n ie u razić; s am zres ztą ró wn ież n ie miał o ch o ty zaczy n ać teg o tematu . Lu cien n ig d y n ie d b ał s zczeg ó ln ie o s wo je p rzy jaźn ie – p rzed wo jn ą miał rap tem k ilk u zn ajo my ch , z k tó ry mi łączy ły g o s p rawy zawo d o we, ale p o k ap itu lacji Fran cji n awet ta g ars tk a g d zieś s ię ro zp ro s zy ła. Ale też n ig d y w s wo im ży ciu n ie s p o tk ał n ik o g o , k o g o mó g łb y n azwać n ap rawd ę b lis k im p rzy jacielem. Dlateg o tak b ard zo cen ił s o b ie s p o tk an ia z Herzo g iem. Niemiec zap ras zał g o d o s ieb ie d o ś ć częs to – arch itek t p rzy p u s zczał, że majo r n ie s p o d ziewa s ię zap ro s zeń z jeg o s tro n y , b o p o d ejrzewa, że Celes te n ie zn io s łab y wid o k u Niemca w d o mu . Kied y o d es zła, Lu cien n ie p o wied ział o ty m Herzo g o wi, częś cio wo d lateg o , że s ię ws ty d ził, ale p rzed e ws zy s tk im d lateg o , że o d n ied awn a mies zk ał u n ieg o Pierre. – Ty lk o że to jak aś s tras zn ie wczes n a p o ra n a awan s . Wiem, że Niemcy mają b zik a n a p u n k cie efek ty wn o ś ci, ale aż tak zależy wam n a ty m, żeb y wy k o rzy s tać k ażd ą ch wilę? – M n ie tam n ie zależy , ale Herr Alb ert Sp eer b ard zo cen i s wó j czas . A k ied y wzy wa cię o s o b is ty arch itek t Fü h rera, p rzy ch o d zis z o tej g o d zin ie, o k tó rej k aże. – Sp eer jes t w Pary żu ? – M in is ter Rzes zy d o s p raw u zb ro jen ia i p ro d u k cji wo jen n ej we włas n ej o s o b ie. – Zap o mn iałem, że jes t min is trem u zb ro jen ia.
– Kied y p ierws zy min is ter, Fritz To d t, zg in ął w tej k atas tro fie lo tn iczej w lu ty m, Fü h rer mian o wał Sp eera jeg o n as tęp cą. To b y ł zres ztą b ard zo mąd ry wy b ó r. J ed n a z n iewielu u d an y ch d ecy zji p ers o n aln y ch Hitlera. Sp eer jes t n ies amo wicie b ły s k o tliwy m czło wiek iem. – Ale u ważas z, że jeg o p ro jek ty s ą o b s k u ran ck ie – p o wied ział Lu cien , u ś miech ając s ię ch y trze. Herzo g wy s zczerzy ł zęb y i p o d rap ał s ię p o g ło wie. Wid ać b y ło , że miał o ch o tę wy mig ać s ię o d o d p o wied zi, ale n ie miał jak . – Pamiętam, jak ie wrażen ie zro b ił n a mn ie w trzy d zies ty m czwarty m ro k u teren zjazd ó w NSDAP w No ry mb erd ze. Ws zy s tk ie b u d y n k i wy g ląd ały jak jak ieś k iep s k ie p o d ró b k i g reck ich ś wiąty ń , ale Sp eer wy k o rzy s tał reflek to ry p rzeciwlo tn icze, żeb y s two rzy ć co ś w ro d zaju k ated ry ś wiatła. By ło ich tam ze s to p ięćd zies iąt, ws zy s tk ie s k iero wan e p ro s to w n o cn e n ieb o . Wid o k zap ierał d ech w p iers iach . Dwieś cie ty s ięcy lu d zi n a p lacu i d o o k o ła n ich te wieże ze ś wiateł… – By łeś tam? – Wid ziałem w k in ie. Len i Riefen s tah l, ta reży s erk a, n ag rała ws zy s tk o i p o k azała w s wo im Tryumfie woli cały k o mp lek s . – Czy Sp eer n ie zap ro jek to wał też p rzy p ad k iem s tad io n u w Berlin ie, n a k tó ry m o d b y wała s ię o limp iad a w trzy d zies ty m s zó s ty m? – Nie, s tad io n s two rzy ł Wern er M arch . Sp eer zro b ił n a p o lecen ie Hitlera n o wą Kan celarię Rzes zy . Zn ajd u je s ię w n iej g aleria, k tó ra jes t d wa razy d łu żs za o d Sali Lu s trzan ej w Wers alu . Wid ziałem n a włas n e o czy . – Wy n ająłeś tak s ó wk ę, żeb y p rzejech ać z jed n eg o k o ń ca s ali n a d ru g i? – Trzeb a b y ło . Czu łem s ię, jak b y m p o d ró żo wał p o Ro s ji. No i n ależy też p amiętać o Welthaupstad Germania, jeg o wielk im p ro jek cie n o wej s to licy . W cen tru m mias ta miał p o ws tać o g ro mn y b u d y n ek z k o p u łą, k tó ra miała b y ć s ied emn aś cie razy więk s za o d tej z Bazy lik i ś w. Pio tra. Lu cien zary czał ze ś miech u . – Ch cieli też zb u d o wać jak iś ch o lern ie wielk i łu k , p o d k tó ry m mó g łb y s ię p o d o b n o b ez p ro b lemu zmieś cić Łu k Try u mfaln y . Całe s zczęś cie, że p rzy s zła wo jn a i n ie u d ało im s ię teg o zrealizo wać. Sp eer i Fü h rer mają małą s k ło n n o ś ć d o p rzes ad y . – Nie tak ą małą – mru k n ął Lu cien . – Ale Fü h rer p o p ro s tu u wielb ia arch itek tu rę k las y cy s ty czn ą. Ws zy s tk o ch ciał b u d o wać w g ran icie, żeb y za ty s iąc lat mo żn a b y ło p o d ziwiać Berlin jak d ru g i
Ak ro p o l. Żeb y lu d zie p amiętali Rzes zę tak , jak p amiętają s taro ży tn y Rzy m. – Trzeb a p rzy zn ać Sp eero wi, że trafił mu s ię wy jątk o wy k lien t. – Zn alazł s ię p o p ro s tu we właś ciwy m miejs cu we właś ciwy m czas ie. Go eb b els zatru d n ił g o d o p rzeb u d o wy s wo jeg o M in is ters twa Pro p ag an d y , a p ó źn iej p o lecił g o Fü h rero wi. Po d o b n o o d razu p rzy p ad li s o b ie d o g u s tu i d o g ad y wali s ię d o s k o n ale. Hitler d ał Sp eero wi p rak ty czn ie wo ln ą ręk ę. Wies z, że Fü h rer s am ch ciał b y ć k ied y ś arch itek tem? – Tak , s ły s załem. – M o że czu ł, że n ie ma wy s tarczający ch u miejętn o ś ci, żeb y zo s tać malarzem i p o my ś lał o arch itek tu rze, b o d o teg o n ie trzeb a aż tak ieg o talen tu – rzu cił Herzo g , u ś miech ając s ię s zero k o . – J as n e, ch ciałb y m zo b aczy ć, jak malarz ro b i to ws zy s tk o , co p o trafi arch itek t! – o d p arł Lu cien z p rzek ąs em. – Niech s o b ie s ied zą w ty ch żało s n y ch man s ard ach i ro b ią s wo je. Herzo g n ie p o trafił u k ry ć ro zb awien ia. – Kied y s p o tk as z min is tra Sp eera, b ęd zies z mó g ł mu o s o b iś cie p o wied zieć, że malarze to id io ci. Na p ewn o s ię z to b ą zg o d zi. – Ch ces z mn ie wziąć ze s o b ą? – s p y tał wy s tras zo n y arch itek t. – Oczy wiś cie. Nie ws p o min ałem ci, że min is ter u zb ro jen ia s ły s zał o two im talen cie i o b u d y n k ach , k tó re zap ro jek to wałeś ? Ch ce cię p o zn ać. Hau s en p ęd ził p u s ty mi u licami. Sk ręcił w wąs k ą u liczk ę, n a k tó rej p o lewej s tro n ie zap ark o wan y b y ł czarn y merced es . Z p o b lis k ieg o b u d y n k u wy s zli d waj mężczy źn i w ch arak tery s ty czn y ch czarn y ch k ap elu s zach i d łu g ich p łas zczach – ewid en tn ie o ficero wie Ges tap o p o cy wiln emu . Pro wad zili d o s amo ch o d u k o b ietę i mężczy zn ę, k tó rzy mieli p rzy czep io n e n a p iers i żó łte filco we g wiazd y . Ko b ieta p ró b o wała k o ły s ać w ramio n ach p łaczące d zieck o . – Zwo ln ij, Hau s en . Herzo g o p u ś cił s zy b ę, wy s tawił g ło wę p rzez o k n o i p rzy g ląd ał s ię całemu zajś ciu , g d y mijali s amo ch ó d . Po tem o d wró cił s ię i p atrzy ł n a g es tap o wcó w p rzez ty ln e o k n o au ta tak d łu g o , d o p ó k i n ie zn ik li mu z o czu . Wres zcie o p u ś cił wzro k i w ro ztarg n ien iu zaczął b awić s ię s zary mi, wy jś cio wy mi ręk awiczk ami, k tó re trzy mał w ręk u . – Uwierzy s z, że armię Bis marck a wy k o rzy s tu je s ię teraz d o czeg o ś tak ieg o ? – wy mamro tał. – Czas ami ws ty d mi, że n o s zę mu n d u r.
Rad o s n y n as tró j Niemca p ry s ł i res zta d ro g i min ęła ju ż w milczen iu . Gd y zatrzy mali s ię p rzed h o telem M ajes tic, Herzo g wziął Lu cien a p o d ramię i p o ciąg n ął g o w s tro n ę g łó wn eg o wejś cia. W h o lu Niemiec wark n ął k ilk a s łó w d o jak ieg o ś p o ru czn ik a, k tó ry n aty ch mias t zap ro wad ził ich d o win d y p iln o wan ej p rzez d wó ch d o b rze u zb ro jo n y ch żo łn ierzy . Na s zó s ty m p iętrze zo s tali o d es k o rto wan i p o d mas y wn e, p o d wó jn e d rzwi. Oficer, k tó ry b y ł z n imi, o two rzy ł je b ez p u k an ia, zap o wied ział g o ś ci i zo s tawił ich s amy ch . Z p o k o ju wy n u rzy ł s ię wy s o k i, p o tężn y mężczy zn a o ciężk ich , ciemn y ch b rwiach . Na wid o k g o ś ci wy ciąg n ął ręk ę. – Pu łk o wn ik u Herzo g , cies zę s ię, że p an a zn ó w wid zę. Herzo g s k ło n ił g ło wę, s trzelił o b cas ami i u ś cis n ął mężczy źn ie d ło ń . – Pan ie min is trze Sp eer, to d la mn ie zas zczy t. Czy mo g ę p rzed s tawić Lu cien a Bern ard a, arch itek ta, k tó ry p ro jek tu je d la Rzes zy n o we zak ład y zb ro jen io we? – I z teg o , co wid zę, ro b i to b ard zo efek ty wn ie. By łem wczo raj w p ań s k iej fab ry ce w Ch av ille. Bard zo ciek awa i s o lid n a k o n s tru k cja. – Dzięk u ję za miłe s ło wa, p an ie min is trze. – Wy jątk o wo fu n k cjo n aln y b u d y n ek . Tak a p o win n a b y ć k ażd a arch itek tu ra u ży tk o wa. A te b eto n o we łu k i s ą n ap rawd ę całk iem zg rab n e. Lu cien u ś miech n ął s ię i s k in ął g ło wą w milczący m p o d zięk o wan iu . Sp eer zap ro s ił ich d o p rzes tro n n eg o , k ilk u p o k o jo weg o ap artamen tu . Lu cien , k tó ry wid ział wn ętrza h o telu M ajes tic p o raz p ierws zy w ży ciu , b y ł zafas cy n o wan y ich p rzep y ch em. Na s to łach i s o fach p o ro zrzu can e b y ły ry s u n k i i ru lo n y map . – Siad ajcie, p an o wie. Czek a n a was k awa i cro is s an ty . – Sp eer p s try k n ął p alcami. Nie wiad o mo s k ąd w p o k o ju zjawił s ię n ag le s ię u s łu g u jący żo łn ierz. Lu cien u ważn ie p rzy g ląd ał s ię Sp eero wi p ijącemu k awę i o mawiającemu z Herzo g iem s zczeg ó ły o raz k o s zty b u d o wy k o lejn y ch fab ry k . Wcale n ie wy g ląd ał n a zb ro d n iarza. Wy d awał s ię g o d n y m s zacu n k u , k o mp eten tn y m arch itek tem. Lu cien wied ział jed n ak , że ten czło wiek o n iezwy k łej in telig en cji i u ro k u o d p o wied zialn y b y ł za p ro d u k cję s p rzętu wo js k o weg o , k tó ry p rzez o s tatn ie p ó ł ro k u p rzy czy n ił s ię d o ś mierci d zies iątek ty s ięcy lu d zi. M o rd o wał z zimn ą k rwią, ch o ć o s o b iś cie n ie trzy mał w ręk u n o ża czy p is to letu . Zamias t teg o k azał in n y m u ży wać b ro n i, k tó rej p ro d u k cję s am p lan o wał i n ad zo ro wał. I p o co to ws zy s tk o ? Żeb y Niemcy mo g li b ez s k ru p u łó w zap an o wać n ad in n y mi n aro d ami ty lk o d lateg o , że u ważają je za g o rs ze? Lu cien zas tan awiał s ię, czemu tak wy b itn y czło wiek jak Sp eer s łu ży tak iemu
s zaleń co wi jak Hitler. I czy in n i s ą tacy jak o n ? Ró wn ie zd o ln i i in telig en tn i? J eś li tak , Niemcy z p ewn o ś cią wy g rają wo jn ę. Lu cien o wi zro b iło s ię n ied o b rze i miał o ch o tę u ciec. – M o n s ieu r Bern ard jes t n iezwy k le k reaty wn ą o s o b ą. Trak tu je arch itek tu rę b ard zo p o ważn ie – o zn ajmił Herzo g , wy k o n u jąc g es t w k ieru n k u Lu cien a. – J ak my ws zy s cy , p u łk o wn ik u – o d p arł Sp eer. – To n ajb ard ziej wy mag ająca d zied zin a s p o ś ró d ws zy s tk ich s ztu k p ięk n y ch . – Sąd zę, że jes t d u żo tru d n iejs za n iż malars two – rzu cił Herzo g . – O, zd ecy d o wan ie – zawo łał Sp eer. – W o g ó le n ie ma p o ró wn an ia. Herzo g b ard zo s tarał s ię p o ws trzy mać u ś miech . – Pan ie p u łk o wn ik u , ch ciałb y m p o g ratu lo wać p an u ws p an iały ch d o k o n ań we Fran cji. Og ro mn a częś ć p ro d u k cji wo js k o wej Rzes zy d o k o n u je s ię w zak ład ach , k tó re p an zb u d o wał. Plan u jemy ju ż k o lejn e fab ry k i i jes tem p ewien , że b ęd zie p an d alej tak ś wietn ie wy k o rzy s ty wał s wo je talen ty i u miejętn o ś ci o rg an izacy jn e. Fü h rer n a p an a liczy . – To zas zczy t mu s łu ży ć, p an ie min is trze. – Czy ro zmawiał p an ju ż z mo n s ieu r Bern ard em o fab ry ce we Fres n es ? – Nie, p an ie min is trze, czek ałem n a o ficjaln e p o twierd zen ie ty ch p lan ó w. – A zatem p o twierd zam. Ten k o mp lek s jes t teraz d la Rzes zy n ajważn iejs zy – s twierd ził Sp eer. – Będ zie p ro d u k o wał to rp ed y d la n as zy ch U-Bo o tó w. M u s i b y ć s zczeg ó ln ie wy trzy mały , żeb y p rzetrwać atak i alian tó w. Będ ą ro b ili ws zy s tk o , co w ich mo cy , żeb y g o zn is zczy ć. Wzmo cn ien ie flo ty p o d wo d n ej jes t d la n as w tej ch wili ab s o lu tn ie k lu czo we – n as ze o k ręty mu s zą p o ws trzy mać amery k ań s k ie s tatk i. Stan y Zjed n o czo n e wy twarzają b ro ń n a tak ą s k alę, jak iej Niemcy n ig d y n ie b ęd ą w s tan ie o s iąg n ąć. Amery k an ie p racu ją d zień i n o c, b ez ch wili wy tch n ien ia. Lu cien wb ił wzro k w d y wan . – Ws zy s cy Niemcy d o cen iają p ań s k i o g ro mn y tru d , p an ie min is trze – o d ezwał s ię Herzo g to n em, k tó ry Lu cien o wi wy d awał s ię całk iem s zczery . – Po lity cy , p artia, g au leiterzy … M o g ło b y s ię wy d awać, że ws zy s cy p o win n i ze s o b ą ws p ó łp raco wać, żeb y Niemcy mo g ły o d n ieś ć całk o wite zwy cięs two . Ty mczas em k ażd y ty lk o walczy o s wo je. Sk aczą s o b ie d o o czu , k łó cą s ię ze mn ą. Nawet Fü h rer n ie jes t w s tan ie mi p o mó c – wes tch n ął Sp eer zmęczo n y m g ło s em. – Pro d u k cję u tru d n iają n ajmn iejs ze g łu p s twa. Ch o ciażb y s p rawa zatru d n ian ia k o b iet. We ws zy s tk ich in n y ch k rajach k o b iety p racu ją w fab ry k ach , wy twarzając b ro ń
i amu n icję, ale w Niemczech to n ie d o p o my ś len ia. Więk s zo ś ci p ań n ie p o zwala s ię p raco wać; u waża s ię, że to afro n t d la k o b ieco ś ci – rzu cił z p o g ard ą. – Op raco waliś my n o we k arab in y au to maty czn e, ale n ie jes teś my w s tan ie wy p ro d u k o wać ich w wy s tarczający ch ilo ś ciach , więc żo łn ierze wciąż mu s zą u ży wać b ro n i p o wtarzaln ej jak p o d czas p ierws zej wo jn y . – Dzięk u ję p an u za s p o tk an ie, p an ie min is trze. Zap ewn iam p an a, że p o d wo ję mo je wy s iłk i – rzek ł Herzo g , ś cis k ając d ło ń Sp eera. – Nie mam co d o teg o żad n y ch wątp liwo ś ci. Ży czę p an u p o wo d zen ia. Lu cien wy ciąg n ął ręk ę. – M o n s ieu r Bern ard , n awet p an n ie wie, jak p an u zazd ro s zczę, że mo że p an wciąż p ro jek to wać. J a o s tatn io zajmu ję s ię ty lk o b iu ro k racją. – Cies zę s ię, że mo g łem p an a s p o tk ać, p an ie min is trze. – M a p an o g ro mn e s zczęś cie, że mies zk a p an w tak p ięk n y m mieś cie, mo n s ieu r. Wie p an , Fü h rer p o wied ział k ied y ś : „Len in g rad i M o s k wę mó g łb y m zró wn ać z ziemią b ez mru g n ięcia o k iem, ale b y łb y m o g ro mn ie n iep o cies zo n y , g d y b y m mu s iał zn is zczy ć Pary ż”. Sp eer o d p ro wad ził ich d o d rzwi ap artamen tu . – Fü h rer n ig d y n ie in teres o wał s ię żad n y m p o d b ity m mias tem tak , jak Pary żem. By łem tu razem z n im i jeg o u lu b io n y m rzeźb iarzem, Arn o Brek erem, g d y p rzy jech ał n a k ilk a g o d zin w czerwcu 1 9 4 0 ro k u . Zwied ziliś my wieżę Eiffla i g ró b Nap o leo n a – p o wied ział z u ś miech em. – Twierd ził, że Wied eń jes t p ięk n iejs zy , ale ja s ię z n im n ie zg ad zam. Otwo rzy ł im d rzwi i p o ło ży ł ręk ę n a ramien iu Lu cien a. – Wie p an , p lan o wałem k ied y ś p rzeb u d o wać Berlin wo k ó ł cen traln ej o s i wy ty czo n ej p rzez s zero k ą, p ięcio k ilo metro wą aleję. M iała b y ć tro ch ę p o d o b n a d o was zy ch Pó l Elizejs k ich .
38
A
d ele b y ła ju ż o k ro k o d o rg azmu , g d y o d d rzwi jej mies zk an ia d o b ieg ło n ag le
g ło ś n e p u k an ie. – Kto to jes t, d o d iab ła? – wrzas n ął Sch leg al. Ad ele, k tó ra s ied ziała n a n im o k rak iem, ró wn ież zd ąży ła g o ju ż mo cn o p o d n iecić. – Nie zwracaj u wag i. No d alej, n ie p rzery waj, d o ch o lery – jęczała k o b ieta. Pu k an ie b y ło jed n ak co raz s zy b s ze i g ło ś n iejs ze. Ad ele p o czu ła, jak ze Sch leg ala zes zło p o wietrze. – Niech to s zlag , mó wiłem ci, że mam ty lk o p ó ł g o d zin y i mu s zę wracać. – Niemiec ch wy cił k o b ietę za ręk ę i zrzu cił ją z s ieb ie jak s zmacian ą lalk ę. Gd y b y n ie zd ąży ła ch wy cić s ię k o ca, s p ad łab y n a p o d ło g ę. Ad ele s p o jrzała n a g es tap o wca wzro k iem p ełn y m g n iewu . Nie b y ła p rzy zwy czajo n a, żeb y k o ch an ek trak to wał ją w tak i s p o s ó b . – Otwó rz te ch o lern e d rzwi – wark n ął Sch leg al, p rzy cis k ając d o twarzy p o d u s zk ę. Ad ele zarzu ciła n a s ieb ie czarn y , jed wab n y s zlafro k i ru s zy ła d o p rzed p o k o ju . – Tak , tak , ju ż id ę – zawo łała. – Gd y b y n ie to walen ie, to d awn o b y m ju ż d o s zła – d o d ała p o d n o s em. Otwo rzy ła s zero k o d rzwi i s tan ęła twarzą w twarz z Bette, k tó ra wes zła d o ś ro d k a z ło b u zers k im u ś miech em, ś wiad o ma, że p rzerwała co ś p o ważn eg o . – A czeg o ty ch ces z, n a miło ś ć b o s k ą?! – s p y tała Ad ele. – Zaws ze wy p ełn iam in s tru k cje s zefo wej co d o jo ty , a k azałaś mi p rzy jś ć p u n k tu aln ie o d wu n as tej trzy d zieś ci, żeb y zab rać s zk ice i zan ieś ć je d o An d ré. „Ty lk o n ie waż s ię s p ó źn ić. An d ré p o trzeb u je ty ch s zk icó w ju ż teraz”. Brzmi zn ajo mo ? – Nie b ąd ź tak a p rzemąd rzała. W o s tatn iej ch wili wy p ad ło mi co ś , czy m mu s iałam s ię p iln ie zająć, i s traciłam p o czu cie czas u . Bette wes zła d o s alo n u , u s iad ła n a czarn ej, s k ó rzan ej k an ap ie i p o ło ży ła n o g i n a s to lik u k awo wy m ze s tali n ierd zewn ej. – Zab ieraj b u ty z mo jeg o s to łu . Przy o k azji, czy k to ś k ied y ś mó wił ci, że mas z
s tras zn ie wielk ie s to p y ? Wy g ląd ają jak k ajak i. – Za s ek u n d ę s o b ie p ó jd ę. Na p ewn o zd ąży mu jes zcze s tan ąć, więc n ie ma co ro zp aczać, k o ch an a – o d p arła Bette. Ad ele wró ciła z g ab in etu , ś cis k ając p o d p ach ą czarn ą teczk ę. Bette ws tała z s o fy i wzięła o d s zefo wej ry s u n k i. – M o że s ię n ap ijemy ? No wies z, n a p o ciech ę? Ad ele zerk n ęła n a o twarte d rzwi s y p ialn i i k iwn ęła g ło wą. Bette p o d es zła d o czarn eg o , s talo weg o b ark u i n alała s o b ie s zczo d rze k o n iak u . – Zo s taw tro ch ę d la mn ie, co ? – p o wied ziała Ad ele, zawiązu jąc mo cn iej p as ek o d s zlafro k a. Bette u ś miech n ęła s ię, cmo k n ęła warg ami i p o ło ży ła s zk lan k ę n a lad zie b ark u . – J es zcze raz p rzep ras zam za coitus interruptus, ale tak jak mó wis z, b izn es jes t b izn es . – Nas tęp n y m razem n ajp ierw zad zwo ń . – Będ ę p amiętać. Alb o wy ś lę ci ś p iewan y teleg ram. – Do zo b aczen ia – o d rzek ła Ad ele s ło d k im g ło s ik iem, wy p y ch ając Bette za d rzwi. – Pamiętas z o p rzy miark ach d ziś p o p o łu d n iu , k o ło czwartej? Sk o ń czy s z ju ż z n im d o teg o czas u ? *** Bette wy s zła n a k o ry tarz, zatrzas k u jąc za s o b ą g ru b e d rewn ian e d rzwi. Po ch wili p rzy ło ży ła d o n ich u ch o ; z ty łu mies zk an ia d o b ieg ały jak ieś wrzas k i. Uś miech n ęła s ię i ru s zy ła w s tro n ę win d y . Gd y Ad ele zo s tawiła ją n a ch wilę w s alo n ie, u d ało jej s ię zajrzeć p rzez d rzwi d o s y p ialn i i zo b aczy ła ch arak tery s ty czn y czarn y mu n d u r p rzewies zo n y p rzez o p arcie łó żk a. Wid ziała, że Ad ele lu b i u b ierać s ię n a czarn o , ale ten elemen t g ard ero b y z p ewn o ś cią n ależał d o k o g o ś in n eg o – p o d o b n ie zres ztą jak wis ząca o b o k czap k a Ges tap o . Nie min ęło n awet trzy d zieś ci s ek u n d o d k ąd o p u ś ciła k amien icę, w k tó rej mies zk ała Ad ele, a trzech k o lejn y ch s p o tk an y ch mężczy zn u ch y liło p rzed n ią k ap elu s za, u ś miech ając s ię s zero k o . Nie b y ło to n ic d ziwn eg o . W lu ty m s k o ń czy ła, co p rawd a, trzy d zieś ci jed en lat, ale miała ś wiad o mo ś ć, że jes t teraz o wiele ład n iejs za n iż wted y , g d y miała d ziewiętn aś cie i zaczy n ała s wo ją k arierę jak o mo d elk a. Gd y b y Bette wierzy ła w Bo g a, p ewn ie co d zien n ie d zięk o wałab y mu za to , że jej u ro d a trwa tak d łu g o . Wied ziała, że g d y s tu k n ie jej p ięćd zies iątk a, n ad al
b ęd zie wy g ląd ać ś wietn ie. Bette wierzy ła w s zczęś cie, b o ty lk o ty m p o trafiła wy tłu maczy ć fak t, że s ama wy ro s ła n a p ięk n o ś ć, p o d czas g d y jej s io s tra, Simo n e, zaws ze b y ła b rzy d k a jak n o c. Uważała, że b y ł to jak iś d ziwaczn y k ap ry s n atu ry i d rżała n a s amą my ś l, że mo g ło b y b y ć n a o d wró t. Gd y wy o b rażała s o b ie, że to Simo n e jes t p ięk n a, a o n a wy g ląd a jak b u ld o g , ciark i ch o d ziły jej p o p lecach . J u ż jak o n as to latk a Bette mu s iała o p ęd zać s ię o d mężczy zn k ijem. J ak ty lk o s ięg ała p amięcią, ch cieli s ię z n ią u mawiać k ażd eg o d n ia: i w ty g o d n iu , i o d ś więta. By ła zd an ia, że cu d o wn ie jes t b y ć p ięk n ą k o b ietą. Op ró cz teg o , że in teres o wali s ię n ią mężczy źn i, n ig d y n ie mu s iała s tać w k o lejce d o s k lep u alb o czek ać n a s to lik w d ro g iej res tau racji – p łacić za p o s iłek w tak iej res tau racji o czy wiś cie też n ie mu s iała – a p o d jej d rzwiami wielo k ro tn ie p o jawiały s ię n ieo czek iwan e p rezen ty . Bied n a Simo n e faceta zn ajd zie ch y b a ty lk o wted y , jeś li ro d zice zap łacą k o mu ś , żeb y s ię z n ią o żen ił, alb o jeś li p o zn a jak ieg o ś n iewid o meg o . By ła cu d o wn ą, p rzemiłą d ziewczy n ą o s ercu ze zło ta, k tó ra zo s tałab y ws p an iałą żo n ą i matk ą, ale p rawd o p o d o b n ie czek a ją n ies zczęś liwe, p o n u re ży cie s tarej p an n y . By ł czas , k ied y Bette n ie zg ad zała s ię n a ran d k ę z ch ło p cem, d o p ó k i n ie zn alazł o n k o g o ś , k to u mó wiłb y s ię z Simo n e. Ch wilę p o ty m, jak d elik wen t zo b aczy ł jej s io s trę, zn ik ał i n ig d y więcej s ię n ie p o jawiał. M imo to Simo n e n ig d y n ie zazd ro ś ciła s wo jej u ro czej mło d s zej s io s trze. By ła g o to wa zro b ić d la n iej ws zy s tk o . Ro d zice Bette p o g o d zili s ię ze s mu tn y m fak tem, że Simo n e p rawd o p o d o b n ie n ig d y n ie wy jd zie za mąż i że to d ru g a có rk a d a im k ied y ś u p rag n io n e wn u k i. Tak s ię jed n ak n ig d y n ie s tało . Trzy lata temu Bette d o wied ziała s ię o d s wo jeg o lek arza, że ze wzg lęd u n a n iep rawid ło wo ś ci w b u d o wie macicy n ig d y n ie b ęd zie mo g ła mieć d zieci. Po d wiązał jej jajo wo d y i n a ty m s ię s k o ń czy ło . Trag iczn e wieś ci zrek o mp en s o wało jed n ak to , że mo g ła b zy k ać s ię teraz, ile d u s za zap rag n ie, i n ie mu s iała martwić s ię, czy zajd zie w ciążę. Prawd ę mó wiąc, w ten s p o s ó b s p ad ł jej z s erca o g ro mn y ciężar. Wiele jej zn ajo my ch d ecy d o wało s ię n a g ro źn e i b o les n e ab o rcje w jak ich ś p o d ejrzan y ch lo k alach , żeb y mó c k o n ty n u o wać s wo je k ariery mo d elek . Nie ch ciały rezy g n o wać z wy g o d n eg o ży cia i żad n a z n ich n ie miała o ch o ty zo s tać s amo tn ą matk ą – wiązało s ię to b o wiem z n iewy o b rażaln y m ws ty d em. Ich ro d zin y i tak ju ż u ważały je za b ezws ty d n ice. Gd y b y p o k azały s ię w d o mu z d zieck iem, k azan o b y im s ię wy n o s ić i więcej n ie wracać. Bette s k ręciła w p rawo , w ru e Sain t-M artin e, g d zie An d ré, ich k ro jczy , miał s wo ją p raco wn ię k rawieck ą. Zo s tawiła mu teczk ę z ry s u n k ami, p rzek azała d o k ład n e in s tru k cje i ru s zy ła w k ieru n k u s wo jeg o mies zk an ia p rzy ru e Pay en n e. Zatrzy mała
s ię p rzy s k lep ie z czek o lad ą Den is a Bo rg e’a, zn ajd u jący m s ię p rzeczn icę p rzed jej k amien icą, i zap u k ała d o d rzwi. Ok n a s k lep u b y ły zas ło n ięte, ale k to ś wy jrzał właś n ie zza jed n ej z ro let i p o ch wili o twarły s ię d rzwi. – Witaj, Den is – p o wied ziała Bette. – M ad emo is elle Bette, cies zę s ię, że p an ią wid zę – ro zp ro mien ił s ię cu k iern ik . Ws zy s cy s k lep ik arze zaws ze s ię d o n iej łas ili. – Przy s złam p o czek o lad k i. Są g o to we? – Oczy wiś cie, czek ają o d wczo raj. Nig d y n ie zap o mn iałb y m o p an i zamó wien iu . Są ws zy s tk ie s p ecjały , o k tó re p an i p ro s iła. – Den is wręczy ł jej małą to reb k ę z b rązo weg o p ap ieru . Bette ws u n ęła ręk ę d o ś ro d k a, p o rząd k u jąc p o jed y n czo zap ak o wan e s ło d k o ś ci. – J es teś an io łem, Den is . Czek o lad k i tru d n iej teraz d o s tać n iż d iamen ty . – Z rad o ś cią zrealizu ję d la p an i k ażd e zamó wien ie. J es t p an i mo ją n ajlep s zą k lien tk ą, mad emo is elle Bette. Od ro k u o d wied za mn ie p an i reg u larn ie co d wa ty g o d n ie. Zazd ro s zczę p an i. J ak p an i to ro b i, że je ty le czek o lad y i w o g ó le n ie ty je? Bette o p u ś ciła wzro k i u ś miech n ęła s ię n ieś miało . – M am d o b rą p rzemian ę materii. M o g ę zjeś ć n ap rawd ę d u żo . Po trafię za jed n y m razem p o ch ło n ąć całą b ag ietk ę g ru b o p o s maro wan ą mas łem. – J a za co ś tak ieg o mu s zę zaws ze zap łacić, jeś li wie p an i, co mam n a my ś li – o d p arł Den is , p o k lep u jąc s wó j o g ro mn y b rzu ch . Bette trąciła g o żarto b liwie, wy wo łu jąc ty m s erd eczn y ś miech cu k iern ik a. Ze wzg lęd u n a racjo n o wan ie ży wn o ś ci s k lep ik arze i rzeźn icy zy s k iwali p o d czas o k u p acji k o n k retn ą wład zę i d o ś ć częs to d awali to o d czu ć s wo im k lien to m. Bette jed n ak n ik t jes zcze n ie p o trak to wał n ieu czciwie – b y ła to k o lejn a zaleta b y cia ład n ą. – Do wid zen ia, p rzy jacielu . Przy jd ę cztern as teg o . Bette wd rap ała s ię n a n ajwy żs ze p iętro k amien icy , w k tó rej mies zk ała, p o d es zła d o d rzwi s wo jeg o mies zk an ia i zap u k ała trzy razy . Od czek ała ch wilę, zap u k ała k o lejn e trzy razy i d o p iero wted y wes zła d o ś ro d k a. Gd y b y ła w p rzed p o k o ju , zawo łała łag o d n ie: – Wró ciłam, malu ch y . Niczy m zwierzątk a wy g ląd ające z n o ry zza d rzwi d o s alo n u wy ch y liły s ię g łó wk i d wo jg a d zieci – s ześ cio letn ieg o ch ło p ca i cztero letn iej d ziewczy n k i. – M am d la was czek o lad k i. Ch o d źcie i weźcie s o b ie – zas zczeb io tała Bette, wy ciąg ając w ich s tro n ę p ap iero wą to reb k ę.
Dzieci wzięły o d n iej s ło d y cze, a ich twarze p o mału ro zjaś n iały s ię w u ś miech u . – Pamiętajcie, co wam mó wiłam. – Pó ł n a p ó ł – wy recy to wały ch ó rem. Bette p atrzy ła z zad o wo len iem, jak malu ch y d zielą międ zy s ieb ie łak o cie. Gd y s k o ń czy ły , p o d es zły d o n iej i jak zwy k le p o częs to wały ją czek o lad k ą. Po d zięk o wała im i ws u n ęła p ralin k ę d o u s t. Zaws ze zas tan awiała s ię, czy g d y b y miała włas n e d zieci, b y ły b y tak miłe i g rzeczn e, jak p o ciech y Kamiń s k ich . Bette n ie zwracała s zczeg ó ln ej u wag i n a malu ch y , k tó re mies zk ały n a p ierws zy m p iętrze jej k amien icy . Lu b iła Kamiń s k ich , ale n ig d y n ie p o wied ziała d o n ich n ic więcej p o za „Dzień d o b ry ” lu b „Co s ły ch ać?”. Ws zy s tk o zmien iło s ię ro k temu , k ied y p an i Kamiń s k a z jes zcze jed n ą k o b ietą zap u k ała d o n iej k ied y ś p ó źn y m wieczo rem. Po wied ziała, że właś n ie d o s tała telefo n , że za ch wilę p rzy jed zie żan d armeria, żeb y ares zto wać jej ro d zin ę. Ch ciała za ws zelk ą cen ę zn aleźć k o g o ś , k to mó g łb y u k ry ć jej d zieci. Bette n ie miała n ic p rzeciwk o Ży d o m, ale wied ziała, że p o mo c Kamiń s k im mo że k o s zto wać ją ży cie. Pró b o wała je zb y ć, mó wiąc, że n ie zn a s ię wcale n a wy ch o wy wan iu d zieci, ale k o b ieta zaczęła n ag le p łak ać i zak lin ać ją n a ws zy s tk ie ś więto ś ci. Eleg an ck a, s zy k o wn a d ama, k tó rą Bette zaws ze p o d ziwiała, b łag ała ją teraz ro zp aczliwie, n ie d b ając o włas n ą g o d n o ś ć. Kamiń s k a u p ad ła p rzed n ią n a k o lan a, zawo d ząc g ło ś n o i p ró b u jąc wcis n ąć jej g ru b y p lik b an k n o tó w. Nie mo g ąc p atrzeć d łu żej n a h is terię k o b iety , Bette p o wied ziała jej, żeb y p rzy p ro wad ziła d zieci i p rzy n io s ła ich u b ran ia. Parę min u t p ó źn iej n a ś ro d k u jej s alo n u s tało w p iżamach d wo je p rzerażo n y ch d zieci. Tu liły s ię d o s ieb ie, n ie wied ząc, co s ię d zieje. Bette p o d es zła d o o k n a o d s tro n y u licy i zo b aczy ła, jak p rzed d o mem zatrzy mu je s ię p o licy jn y s amo ch ó d . Wy s iad ło z n ieg o trzech żan d armó w, k tó rzy ru s zy li b ieg iem w s tro n ę b u d y n k u . Bette s ąd ziła, że za ch wilę n a k latce s ch o d o wej ro zleg n ą s ię k rzy k i i p łacze, ale w cały m b u d y n k u p an o wała d ziwn a cis za. Dzies ięć min u t p ó źn iej p o licjan ci zap ak o wali Kamiń s k ich d o au ta i o d jech ali. Nig d y więcej ich ju ż n ie zo b aczy ła. Bette o d wró ciła s ię o d o k n a i s p o jrzała n a d zieci, k tó re wciąż s tały p rzy tu lo n e. Uś miech n ęła s ię d o n ich , wy ciąg ając ręk ę. – Ch o d źcie, d am wam czek o lad y . Nau czo n a p rzez ś wiat, że mu s i b y ć zaws ze tward a i zawzięta, Bette s ąd ziła w tamtej ch wili, że d wo je ży d o ws k ich d zieci w d o mu to n ajg o rs ze, co mo g ło s ię jej p rzy d arzy ć. Bard zo s zy b k o u ś wiad o miła s o b ie jed n ak , że b y ła to n ajlep s za rzecz, jak a ją
w ży ciu s p o tk ała.
39
A
le to p rzecież Ży d zi zab ili Ch ry s tu s a. Czy ż n ie tak , o jcze?
– To rzecz s p o rn a, mó j s y n u . Ale n awet jeś li, to i tak ro b iłb y m ws zy s tk o , żeb y im p o mó c. Śmiało ś ć o jca J acq u es ’a p o d o b ała s ię Sch leg alo wi. Zaws ze n ien awid ził d u ch o wień s twa, zaró wn o p ro tes tan ck ieg o , jak i k ato lick ieg o . Zaro zu miali g łu p cy , p rzek o n an i o włas n ej n ieo my ln o ś ci. Ges tap o o d k ry ło , że s tary k s iąd z u k ry wał w M o n tp arn as s e ży d o ws k ie d zieci i p o mag ał im p rzed o s tać s ię p rzez Piren eje d o His zp an ii. Ud ało im s ię też złap ać w Carcas s o n n e d ru g ieg o k ap łan a, k tó ry p rzep ro wad zał d zieciak i p rzez g ó ry . Sch leg al k rąży ł wo ln o d o o k o ła k rzes ła, n a k tó ry m o jciec J acq u es s ied ział o d d ru g iej ran o . Klech a n ie zd rad zał n ajmn iejs zy ch o zn ak zmęczen ia. W s zary m ś wietle p o ran k a, s ączący m s ię p rzez o k n o w p o k o ju p rzes łu ch ań , wy d awał s ię n awet d o ś ć rad o s n y . – M y ś lałem, że s tars zy zn a ży d o ws k a zmu s iła Piłata, żeb y s k azał Ch ry s tu s a n a ś mierć – p o wied ział Sch leg al. – Że ch cieli s ię g o p o zb y ć. – Hmm… Niek tó rzy teo lo g o wie s ąd zą p o d o b n ie. M o żliwe, że to p rawd a. – Więc czemu ry zy k u je o jciec ży cie, b y p o mó c lu d zio m, k tó rzy zamo rd o wali Ch ry s tu s a? – Pan ie p u łk o wn ik u , n ie ro zu mie p an , że n a tej ziemi ws zy s cy jes teś my b raćmi. – Braćmi. – Niemiec p ars k n ął g ło ś n y m ś miech em. – Co za żało s n e b zd u ry . Sch leg al ży wił d la p rzes łu ch iwan eg o k s ięd za i ws zy s tk ich , k tó rzy u k ry wali Ży d ó w, n ajwy żs zą p o g ard ę. Wciąż jed n ak n ie mó g ł s ię n ad ziwić, że ty le o s ó b b y ło g o to wy ch n arażać włas n e ży cie, żeb y p o mó c ty m p o d lu d zio m. Kto n o rmaln y ch ciałb y u mrzeć, ratu jąc ro b actwo ? Fran cu zi, k tó rzy p rzed wo jn ą n ie mieli z Ży d ami n ic ws p ó ln eg o , n ag le u k ry wają ich p o s try ch ach i s to d o łach , wied ząc, co ich czek a, jeś li zo s tan ą złap an i. Ry zy k o wać ży cie d la ty ch zło d ziei i o s zu s tó w, k tó rzy s p ro wad zili n a ś wiat ty lk o n ęd zę i cierp ien ie? Nie mieś ciło mu s ię to w g ło wie. Na p rzy k ład to , co s tało s ię w zes zły m ty g o d n iu – p o d czas o b ławy n a ru e Sain t-Ho n o ré jed en z żan d armó w o d d ał jak iemu ś Ży d o wi s wo ją p elery n ę i czap k ę, żeb y u mo żliwić
mu u cieczk ę. Ob u złap an o i zas trzelo n o n a miejs cu . A n ajd ziwn iejs ze b y ło to , że zas trzelo n y p o licjan t n ig d y wcześ n iej n awet n ie wid ział tamteg o czło wiek a. Tak , ś wiat b ęd zie o wiele lep s zy m miejs cem, k ied y zn ik n ą z n ieg o ws zy s cy Ży d zi. On s am i Ges tap o p o s tarają s ię, żeb y zn ik n ęli p rzy n ajmn iej z Pary ża. – Ilu d ziecio m p o mó g ł o jciec u ciec d o His zp an ii? – M o g ę z d u mą p o wied zieć, że jak d o tąd b y ły ich s etk i. – Ojciec J acq u es u ś miech n ął s ię o d u ch a d o u ch a. Wy raz zad o wo len ia n a twarzy k ap łan a ro zwś cieczy ł Vo s s a, k tó ry o b s erwo wał p rzes łu ch an ie, s to jąc w cien iu . Zro b ił k ro k w k ieru n k u o jca J acq u es ’a i u d erzy ł g o w b o k g ło wy tak mo cn o , że s tarzec u p ad ł ciężk o n a p o d ło g ę. – Po ru czn ik u Vo s s – o d ezwał s ię Sch leg al – to n ie b y ło k o n ieczn e. Ojciec J acq u es zd o łał p rzech y trzy ć Rzes zę i n ic d ziwn eg o , że jes t z teg o d u mn y . Po zwó lmy mu n acies zy ć s ię tą ch wilą ch wały . Vo s s p ry ch n ął, złap ał k s ięd za za k o łn ierz i wciąg n ął g o zn ó w n a k rzes ło . Stan ął p o tem za Sch leg alem i s k rzy żo wał ręce n a p iers i. – Pro s zę o wy b aczen ie, o jcze. Po ru czn ik Vo s s jes t tro ch ę d rażliwy , b o n ie jad ł jes zcze ś n iad an ia. J eś li wy zn a mi o jciec s wo je g rzech y , b ęd zie mó g ł wres zcie p ó jś ć co ś zjeś ć. Kap łan ro zmas o wał miejs ce, w k tó re u d erzy ł g o Niemiec, p o czy m s p o jrzał b ezczeln ie p ro s to w o czy Sch leg ala. – Wo b ec teg o o b awiam s ię, że p o ru czn ik Vo s s raczej n ie d o czek a s ię ś n iad an ia. Sch leg al b y ł p o d wrażen iem. Gard ził s tarcem za to , że p o mag ał Ży d o m, ale czu ł d la n ieg o ró wn ież s p o ry s zacu n ek . Zas tan awiał s ię, czy mło d s zy k s iąd z b y łb y tak s amo b u ń czu czn y jak ten czło wiek , k tó remu n ie zo s tało ju ż wiele ży cia. Czy g d y b y miał p rzed s o b ą jes zcze całe ży cie, zach o wy wałb y s ię in aczej? – Zg ad u ję więc, że g d y b y m p u ś cił o jca wo ln o , raczej n ie zap rzes tałb y o jciec s wo jej d ziałaln o ś ci? – s p y tał Sch leg al, u ś miech ając s ię s zero k o . Ojciec J acq u es ry k n ął ś miech em i p rzez k ilk a s ek u n d n ie b y ł w s tan ie s ię o p an o wać. Sch leg al ś miał s ię razem z n im. – Pan ie p u łk o wn ik u , jes t p an n iezwy k le zab awn y m czło wiek iem. Pewn ie n awet b y m p an a p o lu b ił, g d y b y n ie b y ł p an tak ą g es tap o ws k ą ś win ią. Sch leg al ro ześ miał s ię p o n o wn ie. Vo s s p rzy g ląd ał mu s ię z d ezap ro b atą. – Ach , o jcze J acq u es – wy k rztu s ił wres zcie Sch leg al, o cierając łzy – k ied y o jca s łu ch am, to n iemal żału ję, że n ie jes tem k ato lik iem.
– Ależ ma p an p rzecież s wó j włas n y k o ś ció ł, p an ie p u łk o wn ik u . Kieru je n im s am s zatan , Herr Hitler we włas n ej o s o b ie. Sch leg al p o d s zed ł d o k ap łan a, o p arł jed n ą ręk ę n a jeg o k o lan ie i n ach y lił s ię, żeb y zajrzeć s tarco wi w twarz. – Uk ry wan ie ty ch ży d o ws k ich b ach o ró w mu s iało k o s zto wać o jca mn ó s two p racy i n a p ewn o jes t o jciec b ard zo zmęczo n y . Dlateg o mam zamiar zro b ić d la o jca co ś wy jątk o weg o . – Ch ce p an s ię o b rzezać? Vo s s ju ż miał s ię rzu cić n a k s ięd za, ale Sch leg al p o ws trzy mał g o mach n ięciem ręk i. – Po win ien o jciec u d ać s ię w p o d ró ż. Po trzeb u je o jciec o d p o czy n k u . Zamierzam więc zo rg an izo wać o jcu wak acje. – To miło z p an a s tro n y . – By ł o jciec k ied y ś w p o łu d n io wo -zach o d n iej Po ls ce? Bard zo p ięk n y k raj. Na p ewn o s ię o jcu s p o d o b a. Świeże p o wietrze. Drzewa. Przy ro d a. Niech o jciec p o my ś li o ty m jak o s wo jeg o ro d zaju rek o lek cjach . Tak ich , w k tó ry ch u czes tn iczy mn ó s two Ży d ó w. Ale s k o ro tak o jciec za n imi p rzep ad a, to b ęd zie s ię tam o jciec czu ł jak w d o mu . – Brzmi ws p an iale. I mam wrażen ie, że b ęd ę mu s iał n ied łu g o wy jech ać. – W rzeczy s amej. Za d wie min u ty ju ż o jciec b ęd zie w d ro d ze. Ale ch ciałb y m o jca jes zcze o co ś zap y tać. Nie mó g łb y mi o jciec p o wied zieć, czy k to ś jes zcze o p ró cz o jca Ph ilip p e’a p o mag ał Ży d o m w Carcas s o n n e? Ojciec J acq u es ty lk o s ię u ś miech n ął. – Nie mo g ę p o wied zieć, że b y ło miło p an a s p o tk ać, p an ie p u łk o wn ik u , ale mu s zę p rzy zn ać, że d o b rze mi s ię z p an em ro zmawiało . M am n awet n ad zieję, że k ied y p an ju ż zd ech n ie i p ó jd zie s maży ć s ię w p iek le, n ie b ęd zie p an mu s iał jak o ś s tras zn ie cierp ieć. Zamierzam s ię n awet mo d lić za p ań s k ą d u s zę. – Będ ę zo b o wiązan y . Cies zę s ię, że mo g łem o jca p o zn ać. Nieczęs to zd arza mi s ię s p o tk ać czło wiek a o d ważn eg o . Vo s s o jca o d p ro wad zi. Ob awiam s ię, że n as ze p o ciąg i b y wają o s tatn io d o ś ć zatło czo n e i p o d ró ż mo że b y ć tro ch ę n iewy g o d n a. – Tak , s ły s załem, że n iemieck a k o lej mo cn o o d s taje o d fran cu s k ich s tan d ard ó w. Po d o b n o p o traficie wcis n ąć d wieś cie o s ó b d o jed n eg o wag o n u . – Có ż, wo jn a wy mag a p ewn y ch wy rzeczeń . Ojciec J acq u es wied ział, że czas s ię zb ierać. Ws tał z k rzes ła, s k ło n ił s ię lek k o
Sch leg alo wi, p o czy m zwró cił s ię w s tro n ę Vo s s a. – Pan ie p o ru czn ik u , jes tem g o tó w n a wy cieczk ę d o Dran cy . – M am d la o jca d o b re wieś ci – o d p arł Vo s s z u ś miech em. – Omin ie o jciec Dran cy i o d razu ws iąd zie d o p o ciąg u . – Tak , mamy d la o jca b ilet n a ek s p res – d o d ał Sch leg al. – To d łu g a p o d ró ż, ale s ły s załem, że n a miejs cu mo żn a wziąć p o rząd n y , ciep ły p ry s zn ic.
40
W
p ad łeś d o k ib la i s ię u to p iłeś ? – wrzas n ął Alain .
Pierre s p u ś cił wo d ę i o d s u n ął zas u wk ę w d rzwiach . Gd y wy ch o d ził z to alety , Alain o p ierał s ię o ś cian ę tu ż o b o k . – Co ś ty tam ro b ił? Brzmiało to tak , jak b y ś co ś d o s ieb ie b ełk o tał. Co to b y ł w o g ó le za języ k ? Pierre ty lk o u ś miech n ął s ię d o Alain a. Alain n ie lu b ił g o o d p ierws zej ch wili. Po czątk o wo Pierre miał ty lk o s p rzątać w p raco wn i i ro b ić za ch ło p ak a n a p o s y łk i, ale p o tem Lu cien zaczął u czy ć g o ry s o wać, mó wiąc, że d zieciak mó g łb y tro ch ę o d ciąży ć Alain a p rzy s zk icach . Tak zres ztą rzeczy wiś cie s ię s tało . Ku o g ro mn ej iry tacji Alain a Lu cien s twierd ził n awet k ied y ś , że Pierre ma ch y b a p o wo łan ie d o zawo d u arch itek ta. Prawd ą b y ło , że d wu n as to latek u czy ł s ię n ies amo wicie s zy b k o i że z k ażd y m k o lejn y m d n iem p o trafił s o b ie rad zić z co raz b ard ziej s k o mp lik o wan y mi zad an iami. M iał całk iem n iezłą k res k ę i zaws ze p rzy wiązy wał d u żą wag ę d o s zczeg ó łó w, co u arch itek ta b y ło b ard zo ważn ą cech ą. Pierre wró cił d o s wo jej d es k i k reś lars k iej i zaczął ry s o wać p lan an tres o li d o fab ry k i w Tremb lay . Alain s k o rzy s tał z WC i p o d s zed ł d o ch ło p ca. – Lin ie ś cian s ą za jas n e – p o wied ział, p rzy g ląd ając s ię s zk ico wi. – M a p an rację. Po win n y b y ć d u żo ciemn iejs ze – o d p arł wes o ło Pierre. Alain o wi zaws ze d ziałało n a n erwy , że ch ło p ak p rzy jmo wał ws zy s tk ie jeg o u wag i z au ten ty czn ą wd zięczn o ś cią. On s am ciąg le wy ży wał s ię n a d zieciak u , g d y ty lk o Lu cien a n ie b y ło w p o b liżu . – To co tam mamro tałeś w łazien ce? Brzmiało jak ch iń s k i alb o jak ieś in n e d ziwactwo . – Alain o p arł s ię o s tó ł k reś lars k i Pierre’a. – M ó wiłem ty lk o Zdrowaś Maryjo… p o łacin ie. – Nie b rzmiało to jak łacin a. Zn am s ię n a ty m, b y łem k ied y ś min is tran tem. – No có ż, b y ło p o łacin ie. – Zaws ze mo d lis z s ię w k lo p ie?
– To jed y n e miejs ce w p raco wn i, g d zie mo żn a mieć tro ch ę p ry watn o ś ci, n ie u waża p an ? Alain wp atry wał s ię w ch ło p ca. Cała ta s y tu acja b y ła jak aś d ziwn a. Dzieciak p o jawił s ię zn ik ąd . Lu cien twierd ził, że Pierre jes t s y n em jeg o p rzy jaciela, k tó ry zg in ął w walk ach w 1 9 4 0 ro k u , ale Alain o wi wy d awało s ię to jak ieś p o d ejrzan e. Pró b o wał p o łączy ć o b ecn o ś ć ch ło p ca z d o mem p o d Pary żem i tajemn iczy mi in teres ami międ zy arch itek tem a M an etem, lecz wciąż n ie s k ład ało mu s ię to w cało ś ć. Śled ził Lu cien a jes zcze k ilk a razy , ale b ez k o n k retn y ch rezu ltató w. Przy n ajmn iej raz w ty g o d n iu p rzeg ląd ał też b iu rk o arch itek ta, s zu k ając k o lejn y ch s zk icó w d ziwaczn y ch d etali, ale n ic n ie u d ało mu s ię zn aleźć. Tru d n o b y ło mu węs zy ć, k ied y ten g ó wn iarz cały czas k ręcił s ię w p o b liżu . – Więc jes teś k ato lik iem? – A co p an my ś lał? Że Arab em? – o d rzek ł Pierre z zas k ak u jącą ś miało ś cią. – Gd zie ch o d ziłeś d o s zk o ły , zan im p rzy jech ałeś d o Pary ża? – Do ś w. Bern ard y n a w Tu lu zie. – Sk ąd twó j o jciec zn ał Lu cien a? – Po zn ali s ię w Pary żu i s łu ży li razem w 2 5 . Dy wizji, k ied y Niemcy n ap ad li n a Fran cję. – 2 5 . Dy wizja? Gd zie s tacjo n o wali? – Na Lin ii M ag in o ta. – J ak i s to p ień wo js k o wy miał twó j o jciec? – By ł p o ru czn ik iem. – Więc n ie mas z ju ż żad n ej ro d zin y ? – Nik o g o . Ojciec i matk a zg in ęli. M ó j b rat, J u les , też n ie ży je. – Ciężk a s p rawa. To co teraz z to b ą b ęd zie? Pierre wzru s zy ł ramio n ami. Alain wró cił d o s wo jeg o b iu rk a. Z ch ęcią p o zb y łb y s ię d zieciak a, ale wied ział, że Pierre raczej zo s tan ie tu p rzez p ewien czas . Nie miał wy b o ru , mu s iał s ię jak o ś z n im p rzemęczy ć. J ed n o cześ n ie w całej tej s y tu acji d o s trzeg ł też p lu s y . Ro d zin a Alain a n ig d y n ie miała s łu żący ch , więc teraz mó g ł s o b ie wres zcie n a k imś p o u ży wać. – Hej, s zczy lu . Leć n a d ó ł i p rzy n ieś mi p aczk ę p ap iero s ó w.
41
N
a g ó rze p ilas tra zamo n tu ję zawias y , tak żeb y d ało s ię p o d n ieś ć g o o d d o łu . M a
p ó ł metra s zero k o ś ci, więc b ez p ro b lemu b ęd zie mo żn a u rząd zić za n im k ry jó wk ę. M am n ad zieję, że p ań s k i g o ś ć n ie jes t g ru b y . M an et i Lu cien s tali w s alo n ie o g ro mn eg o d o mu p rzy ru e d e Bas s an o . Po k ó j b y ł n iezwy k le wy s tawn y : miał p ięk n ą b iało -zło tą b o azerię i lś n iący , d rewn ian y p ark iet. Ścian y zd o b iły wielk ie, k las y cy s ty czn e p ilas try – p łas k ie, u d ające k o lu mn y filary , g ru b e n a p iętn aś cie cen ty metró w i wy s o k ie n a p rawie cztery metry , k tó re d zieliły p an ele ś cien n e n a s zero k ie s eg men ty . Kied y ty lk o Lu cien je zo b aczy ł, o d razu wied ział, co p o win ien zro b ić. – J es t p an p ewien , że to b ęd zie d ziałać? – s p y tał M an et. Lu cien zwró cił u wag ę n a n iep o k ó j w g ło s ie p rzemy s ło wca. Od czas u trag ed ii z k o min k iem M an et zaczął tro ch ę wątp ić w arch itek ta, ch o ć p ewn ie s am p rzed s o b ą n ig d y b y s ię d o teg o n ie p rzy zn ał. Lu cien o b ejrzał d o k ład n ie cały p ilas ter, o cen iając jes zcze raz ws zy s tk ie za i p rzeciw. – Tak , jes tem w s tan ie zro b ić to tak , że n ic n ie b ęd zie wid ać. Pilas ter trzeb a b ęd zie o s tro żn ie zd jąć i p o tem zło ży ć p o n o wn ie. Zamo n tu jemy g o n a zawias ach w tak i s p o s ó b , żeb y mo żn a g o b y ło o d ch y lić n a d o le d o p rzo d u i żeb y d ało s ię wś lizn ąć d o wn ęk i, k tó rą wy d rąży my w ś cian ie za n im. W ś ro d k u zało ży my ry g le, żeb y n as z g o ś ć mó g ł s ię zamk n ąć o d ś ro d k a, p o d o b n ie jak w k ry jó wce w Le Ch es n ay . Ty lk o ty m razem ro b o ta b ęd zie mu s iała b y ć s zczeg ó ln ie s taran n a, in aczej zawias y n ie b ęd ą d ziałały jak trzeb a. – Wie p an , że o to n ie mu s i s ię p an martwić. Pro s zę ty lk o d ać n am ry s u n ek , a my ju ż zajmiemy s ię res ztą. Z p o mo cą M an eta Lu cien zmierzy ł p ilas ter i g zy ms n ad n im. Gd y s k o ń czy ł, o b aj ru s zy li w s tro n ę d rzwi. Przed wy jś ciem o b ejrzeli s ię jes zcze, b y s p o jrzeć n a n o wą k ry jó wk ę o s tatn i raz. – To p ięk n y b u d y n ek . Należy d o p an a? – s p y tał arch itek t, g d y ws iad ali d o jeg o
citro ën a. – Nie. J es t włas n o ś cią mo jeg o k o leg i, k tó ry mies zk a w Pary żu . Oczy wiś cie ch ce p o zo s tać an o n imo wy . Lu cien u ru ch o mił s amo ch ó d , ale p o ch wili zg as ił s iln ik i s p o jrzał n a M an eta. – Czy mó g łb y p an p o wied zieć o jcu J acq u es ’o wi, że zatrzy mam ch ło p ca u s ieb ie? J es tem w s tan ie g o ch ro n ić. Szmu g lo wan ie g o d o His zp an ii czy Szwajcarii jes t zb y t ry zy k o wn e, a u mn ie b ęd zie b ezp ieczn y . Przek aże mu p an ? – Ojciec J acq u es p rawd o p o d o b n ie ju ż n ie ży je. Lu cien n ie b y ł zas k o czo n y . Do my ś lał s ię, że Niemcy k ied y ś wres zcie g o zg arn ą. To b y ło ty lk o k wes tią czas u . – Kied y g o złap ali? – Kilk a d n i temu . Razem z n im ares zto wali s ześ cio ro ży d o ws k ich d zieci. Kto ś g o zd rad ził i Ges tap o zro b iło n alo t n a M o n tp arn as s e. Dzieci u k ry wały s ię n a s try ch u , ale jed n o z n ich zaczęło p łak ać i tak je zn aleźli. – Po wied ział im co ś ? – Ojca J acq u es ’a n ie d a s ię złamać – ro ześ miał s ię M an et. – Prawd o p o d o b n ie p o wied ział im, żeb y p o s zli d o d iab ła. – J es t p an p ewien ? – Niech p an s ię n ie b o i, Lu cien . M amy s wo ich lu d zi w s ied zib ie Ges tap o . Zap ewn iam p an a, że n ic im n ie p o wied ział. – „M y ” to zn aczy ru ch o p o ru ? – Lep iej, żeb y n ie zad awał p an p y tań . – Lu b iłem o jca J acq u es ’a. J ak n a k s ięd za miał n iezłe jaja. – Oj, tak – p rzy tak n ął milio n er, ś miejąc s ię. – By łb y zd ziwio n y ty m, co p o s tan o wił p an w s p rawie Pierre’a. Uważał z k o lei, że p an w o g ó le n ie ma jaj. Lu cien p o czu ł s ię, jak b y k to ś p rzejech ał mu p o s ercu ży letk ą. Op u ś cił g ło wę i wb ił wzro k w p o d ło g ę au ta. M an et u ś wiad o mił s o b ie, co właś n ie zro b ił, i b ard zo s ię zaws ty d ził. – Po d czas wo jn y częs to s ię zd arza, że lu d zie, k tó ry ch ws zy s cy wo k ó ł u ważali za tch ó rzy , o d k ry wają w s o b ie n ies p o d ziewan ie n iezwy k łe p o k ład y o d wag i. Ojciec J acq u es mó g łb y b y ć zas k o czo n y , że s am z s ieb ie p o s tan o wił p an u k ry wać Pierre’a. J a n ie jes tem. Ułag o d zo n y n ieco s ło wami M an eta, Lu cien o d p alił s iln ik . – Cies zę s ię, że Pierre jes t u mn ie. To fan tas ty czn y d zieciak . M ąd ry , p raco wity ,
n ies amo wicie u p rzejmy . Żału ję, że s am n ie b y łem tak i w jeg o wiek u . I wie p an , ma p rawd ziwy talen t. M ó g łb y b y ć ś wietn y m arch itek tem, k ied y d o ro ś n ie. Każd eg o d n ia s taram s ię g o u czy ć czeg o ś , co p rzy d a mu s ię p o tem w p racy . M an et p atrzy ł w zamy ś len iu g d zieś w d al, p y k ając fajk ę. – Ciek awe, w jak i s p o s ó b to czy s ię ży cie. Pierre s tracił całą s wo ją ro d zin ę, p o tem trafił d o p an a i n ag le o twiera s ię teraz p rzed n im zu p ełn ie n o wa p ers p ek ty wa. Nies amo wite, jak n as ze ży cie k s ztałto wan e jes t p rzez p rzy p ad k i. – J es t co raz mn iej n ieś miały . Do b rze s ię n am ro zmawia. Lu b ię zab ierać g o d o k in a. Wie p an , u wielb iam p atrzeć n a n ieg o , i jak s ię u ś miech a, i jak ś mieje s ię z teg o , co d zieje s ię n a ek ran ie. Daje mi to d u żo więcej rad o ś ci n iż o g ląd an ie filmu . – Cies zę s ię, że s ię d o g ad u jecie. A jak p rzy jęła to ws zy s tk o mad ame Bern ard ? M u s i b y ć zach wy co n a, że ma w d o mu d zieck o , k tó ry m mo że s ię zajmo wać. Lu cien zatrzy mał s amo ch ó d p rzy s k rzy żo wan iu z Po lami Elizejs k imi, czek ając, aż mała p arad a wo js k o wa o d b lo k u je u licę. Czy s ło ń ce, czy d es zcz, k ażd eg o d n ia o p ierws zej p o p o łu d n iu Niemcy u rząd zali wzd łu ż g łó wn ej alei Pary ża reg u larn ą d efilad ę, k tó rej to warzy s zy ła n awet o rk ies tra mars zo wa. Ch o d ziło o to , b y p rzy p o min ać Pary żan o m, k to rząd zi w mieś cie. Lu cien u ważał, że d emo n s tracje teg o ty p u , p o d o b n ie jak g o d zin a p o licy jn a, b y ły b ard zo efek ty wn ą b ro n ią p s y ch o lo g iczn ą. Ab y o s zczęd zić p aliwo , wy łączy ł s iln ik i o d wró cił s ię w s tro n ę M an eta. – Celes te i ja ro zs taliś my s ię tu ż p rzed ty m, jak o jciec J acq u es p rzy p ro wad ził ch ło p ca d o p raco wn i. Zaws ze wy d awało mi s ię, że wy rażen ie „tak miało b y ć” to jed n a wielk a ś ciema. Ale mo że rzeczy wiś cie tak miało b y ć. Niech p an s p o jrzy , co mi s ię d zięk i temu p rzy d arzy ło . – Zy s k ał p an s y n a, k tó reg o n ig d y p an n ie miał. – M o ja żo n a i ja n ie mieliś my d zieci; b y ło p rzez to w n as zy m małżeń s twie d u żo żalu i g o ry czy . Tak , p rzy zn aję, Pierre s tał s ię d la mn ie s y n em, k tó reg o zaws ze p rag n ąłem. Cies zę s ię, że mo g ę s ię n im o p iek o wać. – I u rato wał mu p an ży cie. Parad a min ęła s k rzy żo wan ie i żan d arm p o k azał im, że mo g ą jech ać d alej. Lu cien u ru ch o mił s amo ch ó d , a k ied y u ło ży ł ręk ę n a d źwig n i zmian y b ieg ó w, M an et p o ło ży ł d ło ń n a jeg o d ło n i. – Lu d zie, k tó ry ch p an u rato wał, s ą p an u d o zg o n n ie wd zięczn i, ale jes t jes zcze wielu in n y ch , k tó rzy wciąż zn ajd u ją s ię w n ieb ezp ieczeń s twie.
– Zro b ię co w mo jej mo cy , żeb y im p o mó c, mo n s ieu r – o d p arł Lu cien , n acis k ając g az.
42
D
o jas n ej ch o lery , p rzecież mó wię, że k to ś tu jes t.
– Ale… p an ie p u łk o wn ik u , p rzes zu k aliś my d o m o d g ó ry d o d o łu , s p rawd ziliś my k ażd y k ąt, zajrzeliś my p o d k ażd y meb el – tłu maczy ł s ię k ap itan Bru ck n er. – Id io ta. Ży d zi ch o wają s ię w jak iejś k ry jó wce, k tó ra wy k o rzy s tu je k o n s tru k cję b u d y n k u . Są za ś cian ą alb o p o d d es k ami p o d ło g i – ry czał Sch leg al, ch o d ząc n erwo wo tam i z p o wro tem jak zwierzę w k latce. – Uży j wy o b raźn i, czło wiek u . – Pro s zę s ię n ie martwić, p an ie p u łk o wn ik u . Zn ajd ziemy ich . – Bru ck n er p o wied ział to , co Sch leg al ch ciał u s ły s zeć. Kap itan wró cił b ieg iem d o d o mu , wrzes zcząc ile s ił w p łu cach . Sch leg al zaws ze lu b ił p atrzeć, jak Bru ck n er i in n i jeg o lu d zie rzu cają s ię, b y wy k o n ać jeg o ro zk azy . Strach p o trafi zmu s ić czło wiek a d o n ies amo wity ch rzeczy . Sch leg al miał ś wiad o mo ś ć, że jeg o p o d k o men d n i b o ją s ię n ie ty lk o jeg o wy b u ch ó w zło ś ci – ch o ć wied ział, że u ważają g o za n iezró wn o ważo n eg o , co b y ło mu częs to n a ręk ę. Bru ck n er n a p rzy k ład s tarał s ię mu n ie p o d p aś ć, b o b ał s ię s tracić d wu ty g o d n io wą p rzep u s tk ę d o M o n ach iu m, n a k tó rą tak d łu g o czek ał. Sch leg al p o s tan o wił, że p o to rtu ru je jes zcze tro ch ę k ap itan a, g ro żąc, że co fn ie mu zg o d ę n a wy jazd . Bru ck n er wy b ieg ł zn o wu z d o mu , żeb y zap ewn ić p u łk o wn ik a, że zag o n ił właś n ie s wo ich lu d zi d o p o n o wn eg o p rzes zu k an ia b u d y n k u . Sch leg al p rzes tał n ag le s p acero wać i zajrzał Bru ck n ero wi w twarz. – Kap itan ie, p ro s zę p o s łać p o ło my i jak ieś d u że mło ty . Niech p ań s cy lu d zie p ó jd ą d o s zo p y n a ty łach d o mu i wezmą z n iej ws zy s tk ie n arzęd zia, jak ie u d a im s ię zn aleźć. Po tem n iech im p an k aże o p u k ać ś cian y . J eś li co ś b ęd zie b rzmiało g łu ch o , mają ro zwalić mu r i s p rawd zić, czy n ie ma tam jak iejś u k ry tej wn ęk i. Ro zp ru jcie też ws zy s tk ie s ch o d y . No d alej, Bru ck n er, alb o s o b ie jes zcze tro ch ę p o czek as z, n im zo b aczy s z zn o wu Plac M ariack i. Bo tak i macie w M o n ach iu m, d o b rze p amiętam? Bru ck n er rzu cił s ię w s tro n ę d o mk u , wy k rzy k u jąc k o lejn e ro zk azy . Sch leg al p o d s zed ł d o s wo jeg o s amo ch o d u s łu żb o weg o , o p arł s ię o mas k ę, zap alił p ap iero s a i o b rzu cił d o m d łu g im s p o jrzen iem. Kimk o lwiek b y ł czło wiek , k tó ry s k o n s tru o wał
s ch o d y w p ałacu Ad ele, mu s iał b y ć b ard zo s p ry tn y . Po zo s tałe k ry jó wk i b ęd ą p rawd o p o d o b n ie ró wn ie tru d n e d o zn alezien ia. Kto ś , k to wy my ś la te s ch o wk i, mu s i b y ć z s ieb ie p ewn ie b ard zo d u mn y , że u d ało mu s ię p rzech y trzy ć Ges tap o . Po my s ło wo ś ć ro związan ia ze s ch o d ami u d o wo d n iła Sch leg alo wi, że ma d o czy n ien ia z n ieb y wale in telig en tn y m p rzeciwn ik iem, k tó ry n ie b ęd zie p o p ełn iał wielu b łęd ó w. Sama my ś l o ws zy s tk ich Ży d ach , k tó rzy s ied zą b ezp ieczn ie w s ch o wk ach zap ro jek to wan y ch p rzez teg o czło wiek a, s p rawiała, że Sch leg alo wi p o d n o s iło s ię ciś n ien ie. Od k ąd o d k ry ł s ch o d y , ta wizja ciąg le g o p rześ lad o wała. Os tatn io s p rawy wy g ląd ały ju ż tak źle, że n ie b y ł w s tan ie p o s u wać Ad ele w tamtej s y p ialn i. Sch leg al s p ló tł ręce za p lecami i wk ro czy ł d o d o mu . Żo łn ierze b y li właś n ie w trak cie o p u k iwan ia ś cian . Dwad zieś cia o s ó b s tu k ający ch ze ws zy s tk ich s tro n b rzmiało jak s tad o o b łąk an y ch d zięcio łó w. Niek tó rzy , p rzeb iws zy d rewn ian e p an ele, walili ju ż w g ip s , n ap o ty k ając p u s te p rzes trzen ie. Py ł i ty n k latały we ws zy s tk ich k ieru n k ach . Dwaj żo łn ierze wy b eb es zali n a p arterze ś cian ę za s ch o d ami. Kto ś in n y zn alazł d rab in ę i zaczął ro zb ijać s u fit w s alo n ie. J ak iś s ierżan t ś ciąg n ął mah o n io wą b o azerię w n iewielk im h o lu wejś cio wy m. J ed en z p o ru czn ik ó w p o trak to wał mło tem ś cian ę w jad aln i; g d y zn alazł mu r z litej ceg ły , walił w n ieg o d alej tak d łu g o , aż Bru ck n er p rzy wo łał g o wres zcie d o rzeczy wis to ś ci, wrzes zcząc, że n ik t n ie b y łb y w s tan ie tam s ię s ch o wać. Sch leg al p rzemierzał p o k o je n a p arterze, p rzy g ląd ając s ię p raco m d ewas tacy jn y m. – Wy jd źcie, n ie b ó jcie s ię, mo je małe ży d o ws k ie ro b aczk i. Wiem, że tu jes teś cie – zawo łał ś p iewn y m g ło s em. – J eś li wy jd ziecie z włas n ej wo li, p o trak tu ję was łag o d n iej. Sch leg al wcale n ie miał zamiaru d o trzy mać s ło wa. Częs to jed n ak o b iecy wał s wo im o fiaro m u lg o we trak to wan ie w zamian za ws p ó łp racę. Oczy wiś cie, n ig d y p o tem n ik o g o u lg o wo n ie trak to wał, ale o n zaws ze b y ł zas k o czo n y , że tak wielu lu d zi mu wierzy ło . – Wy jd źcie, wy jd źcie, n ie b ó jcie s ię – wo łał d alej, p rzek rzy k u jąc h ałas . Co raz b ard ziej p o d o b ała mu s ię cała ta o p eracja. Z k ażd ą ch wilą czu ł co raz więk s ze p o d ek s cy to wan ie, p o d o b n e d o teg o , jak ie to warzy s zy ło mu , g d y b awił s ię w d zieciń s twie w ch o wan eg o . M iał wrażen ie, że lad a mo men t o d k ry je s ch o wek w ś cian ie i zn ajd zie u k ry wający ch s ię w n im Ży d ó w. Wy o b raził ich s o b ie ch ich o czący ch i p is zczący ch z rad o ś ci, że u d ało mu s ię ich o d n aleźć – jeg o k u zy n i, z k tó ry mi b awił s ię w M an n h eim, zaws ze tak ro b ili. Ws p o mn ien ia z d zieciń s twa p rzy wo łały n a jeg o twarz u ś miech . Uwielb iał wak acje i ś więta, k tó re s p ęd zał ze
s wo imi b raćmi cio teczn y mi. Ko jarzy ły mu s ię z d o b ry m jed zen iem i ciąg łą zab awą. – No d alej, p an o wie. Ten , k to ich zn ajd zie, d o s tan ie s k rzy n k ę s zamp an a. Nie b u telk ę, ale całą s k rzy n k ę – k rzy k n ął Sch leg al z en tu zjazmem. Temp o s tu k an ia i d emo lk i zwięk s zy ło s ię d wu k ro tn ie, a p u łk o wn ik zg iął s ię wp ó ł, ry cząc ze ś miech u . – Bru ck n er, jeś li ty ich zn ajd zies z, d o s tan ies z p rzep u s tk ę n a trzy ty g o d n ie. – Na te s ło wa k ap itan ch wy cił mło tek i zaczął ro zwalać ś cian ę za s zafą, b ru d ząc s o b ie b iały m ty n k iem cały mu n d u r. Przed d o mem zatrzy mała s ię ciężaró wk a, z k tó rej wy s iad ło k ilk u n as tu żo łn ierzy z wielk imi mło tami i ło mami. Gd y wes zli d o d o mu i Bru ck n er p o wied ział im, co mają ro b ić, w cały m b u d y n k u zap an o wał o g łu s zający h ałas . – Zn ajd ziemy was , mo je małe, ży d o ws k ie my s zk i. Czy mo że raczej s zczu ry ? – wrzes zczał Sch leg al. Trzy g o d zin y p ó źn iej, g d y n ie u d ało im s ię n ik o g o zn aleźć, d o b ry n as tró j p u łk o wn ik a zmien ił s ię w d zik ą wś ciek ło ś ć. Op u k ali k ażd y cen ty metr k wad rato wy d o mu . Wy p atro s zy li ws zy s tk ie ś cian y . Prawie ws zęd zie zerwali s u fity . Sto p ień p o s to p n iu ro zwalili s ch o d y . Zd jęli d es k i p o d ło g o we, o d s łan iając zak u rzo n e, p ełn e p lu s k iew p rzes trzen ie międ zy g łó wn y mi d rewn ian y mi b elk ami. Ro ztrzas k ali ws zy s tk ie k u ch en n e s zafk i. Do k ład n ie p rzes zu k ali wielk i p iec. Zb u rzy li n awet k o min y n a d ach u , s p rawd zając, czy n ik t n ie u k ry ł s ię w ś ro d k u . Bru ck n er o d k ład ał ro zmo wę ze zwierzch n ik iem tak d łu g o , jak ty lk o mó g ł, ale wres zcie zeb rał s ię w s o b ie, zs zed ł d o k u ch n i i s tan ął p rzed Sch leg alem. Na p ierws zy rzu t o k a wid ać b y ło , że p u łk o wn ik jes t w k iep s k im n as tro ju . – Ch y b a min ie jes zcze tro ch ę czas u , n im zo b aczy p an M o n ach iu m. – Pan ie p u łk o wn ik u , n ie ma ich tu . O ile w jak iś mag iczn y s p o s ó b n ie s k u rczy li s ię d o ro zmiaru ro b ak ó w i n ie wy p ełzli z d o mu , mu s ieli u ciec, jes zcze zan im tu p rzy s zliś my . – Gó wn o p rawd a – o d p arł Sch leg al. Cis n ął p rzez całą k u ch n ię frag men tem b o azerii, p o czy m k o p n ął leżący n a p o d ło d ze k awał g ip s u . Wy s o k i, czarn y b u t b ły s k awiczn ie p o k ry ł s ię wars twą b iałeg o p y łu . Sch leg al p o d s zed ł d o o k n a i s p o jrzał n a s o czy ś cie zielo n y o g ró d . – M ó wię p an u , że wciąż tu s ą. – Bard zo mi p rzy k ro , p an ie p u łk o wn ik u . Nie jes tem w s tan ie ich zn aleźć. Sch leg al o d wró cił s ię d o Bru ck n era. Po k lep ał g o p o ramien iu i u ś miech n ął s ię. – Wo b ec teg o n iech p an s p ali d o m. Wy k u rzy my ich s tąd … alb o s p ło n ą razem z tą s wo ją k ry jó wk ą. Zn ajd ziemy ich , g d y b ęd ziemy s p rzątać zg lis zcza. J u ż
s k remo wan y ch . Kap itan n ie miał zamiaru p ro tes to wać. W ten s p o s ó b s zy b k o i łatwo zak o ń czą ten cały b ałag an i b ęd ą mo g li wró cić wres zcie d o Pary ża, g d zie czek ało n a n ieg o ciep łe łó żk o i fran cu s k a p ro s ty tu tk a o imien iu J an e. Trzeb a b y ło tak zro b ić n a s amy m p o czątk u . Żo łn ierze p o b ieg li d o s amo ch o d ó w p o k an is try z b en zy n ą i w ciąg u k ilk u min u t o b lali cały d o m. Sch leg al p atrzy ł, jak Bru ck n er d aje zn ak s zereg o wco wi s to jącemu p rzy fro n to wy ch d rzwiach . Ch ło p ak zap alił zap ałk ę, wrzu cił ją d o h o lu i p o ch wili w b u d y n k u ro zs zalało s ię p iek ło . Zap ad ał zmierzch i s trzelające p o s am d ach p ło mien ie wy g ląd ały n ies amo wicie n a tle ciemn iejąceg o n ieb a. Żo łn ierze, wy czerp an i d aremn ą p racą, led wo trzy mali s ię n a n o g ach , więc Bru ck n er p o zwo lił im ro zs iąś ć s ię n a trawie i w ciężaró wk ach i p o p ro s tu p atrzeć n a o g ień . Po żar rzu cał n a ich twarze d ziwn e, p o marań czo we ś wiatło . Sch leg al o czek iwał, że lad a mo men t u s ły s zy d o b ieg ające z d o mu k rzy k i ag o n ii, ale s ły ch ać b y ło jed y n ie trzas k p aląceg o s ię d rewn a. Stwierd ziws zy , że o g ień zg aś n ie zu p ełn ie d o p iero ran o , p u łk o wn ik k azał lu d zio m wracać d o Pary ża. *** Niemcy zu p ełn ie zas k o czy li J u liette Tren et. Z d rzemk i wy rwał ją d źwięk zatrzy mu jący ch s ię p rzed d o mem s amo ch o d ó w. By ła tak zd ezo rien to wan a, n ie mo g ła s o b ie p rzy p o mn ieć, g d zie jes t jej to rb a, ale zn alazła ją p o d o g ro mn y m s to łem rzeźn ick im s to jący m n a ś ro d k u k u ch n i. Zd ąży ła ty lk o zas u n ąć za s o b ą metalo wą k ratk ę, g d y n ag le wy waży li z h u k iem d rzwi wejś cio we. Ch o ciaż miała n ad g ło wą p o jemn ik p ełen wo d y , d o s k o n ale s ły s zała, jak żo łn ierze b ieg ają p o d o mu , ro zwalając ś cian y i s u fity , i n is zcząc ws zy s tk o n a s wo jej d ro d ze. By ła zd ziwio n a, że wk ład ają ty le wy s iłk u w to , żeb y ją zn aleźć. M o że s zu k ali k o g o ś jes zcze? Niemcy wp ad li d o k u ch n i i p rzewró cili wielk i s tó ł; g d y u d erzy ł w k amien n ą p o d ło g ę, ziemia zatrzęs ła s ię tak , że J u liette o mal n ie zemd lała ze s trach u . Dźwięk ciężk ich b u tó w, p rzeb ieg ający ch k ilk ad zies iąt cen ty metró w n ad n ią, b y ł n ie d o zn ies ien ia. M iała o ch o tę k rzy czeć i mu s iała zag ry źć p ięś ć, żeb y s ię n ie o d ezwać. Kan ał p o d o d p ły wem b y ł n a ty le s zero k i, że p o o b u b o k ach , k tó re k u rczo wo ś cis k ała ło k ciami, miała jes zcze p arę cen ty metró w lu zu . Kry jó wk a b y ła jed n ak tro ch ę za n is k a, więc J u liette mu s iała p rzy k u cn ąć n a leżącej n a p o d ło d ze p o d u s zce. Bała s ię tak b ard zo , że zamk n ęła o czy i o b jęła ręk ami n o g i, zwijając s ię w k łęb ek i d rżąc n a cały m ciele. Najb ard ziej n ie mo g ła o trząs n ąć s ię z s zo k u , że ws zy s tk o d zieje s ię tak n ag le. Ten mały d o m p o d Pary żem b ard zo s ię jej p o d o b ał. Czu ła s ię p rawie, jak b y b y ła n a
wy g o d n y ch , n ieu s tający ch wak acjach . By ło jej tu milio n razy lep iej n iż w p awilo n ie d la lwó w. Nie mo g ła u wierzy ć we włas n e s zczęś cie, że b ęd zie mo g ła mies zk ać w tak im miejs cu . A teraz czek a ją ś mierć. Hałas i zamies zan ie n ie u s tawały , a żo łn ierze cały czas ch o d zili tu ż n ad n ią. Zaczy n ała o g arn iać ją p an ik a, z o czu p o p ły n ęły łzy . Nad lu d zk im wy s iłk iem zd o łała zwalczy ć n aras tającą ch ęć, żeb y p o d n ieś ć s ię z p o d u s zk i, wy p ch n ąć g ło wą d o g ó ry k ratk ę o d p ły wu i n ap ęd zić Niemco m s trach u , wy łan iając s ię z d ziu ry w p o d ło d ze. Ch ciała wrzas n ąć: „Tu jes tem, h itlero ws k ie ś win ie. Zab ijcie mn ie w k o ń cu i miejmy to wres zcie z g ło wy ”. Ale wted y p o czu ła n ag le w s wo im wn ętrzu d elik atn y ru ch , a p o ch wili k o lejn y . Po g ład ziła ręk ą s wó j n ag i b rzu ch . J ak mo g ła w o g ó le p o my ś leć co ś p o d o b n eg o ? „No s zę p o d s ercem n au k o wca – p o wied ziała s o b ie w d u ch u . – Ko g o ś , k to b ęd zie p o trzeb o wał mo jeg o ws p arcia i p ro wad zen ia”. Wy o b raziła s o b ie d zień , w k tó ry m d a s wo jemu d zieck u p ierws zy mik ro s k o p . M o men t, k ied y jej mały g en iu s z u k o ń czy s tu d ia z wy ró żn ien iem. A za jak ieś czterd zieś ci k ilk a lat mo że d an e jej b ęd zie p o jech ać d o Szto k h o lmu , żeb y zo b aczy ć, jak Pierre lu b M arie d o s taje Nag ro d ę No b la. Czek ało ją jes zcze ty le ws p an iały ch rzeczy . Uś miech n ęła s ię i p o s tan o wiła, że n ig d y w ży ciu n ie o d d a s ieb ie an i s wo jeg o d zieck a w ręce Niemcó w. Nie miała o ch o ty u mierać. J u liette zd ała s o b ie n ag le s p rawę, że d o o k o ła zro b iło s ię jak o ś d ziwn ie cich o . Po d n io s ła g ło wę i s p o jrzała d o g ó ry , jak b y b y ła w s tan ie p rzeb ić wzro k iem metalo we wiek o k an ału i zajrzeć d o k u ch n i. Nas łu ch iwała u ważn ie p rzez k o lejn e p iętn aś cie min u t, ale wy g ląd ało n a to , że Niemcy ch y b a wres zcie s ię p o d d ali. Zamierzała jed n ak p o czek ać jes zcze g o d zin ę, zan im wy jd zie z k ry jó wk i, tak jak p o rad ził jej M an et. I wted y d o tarł d o n iej s łab y zap ach d y mu , k tó ry s zy b k o s tawał s ię co raz wy raźn iejs zy . Nie n amy ś lając s ię d łu g o , J u liette zg ięła s ię w cias n ej p rzes trzen i i zan u rk o wała g ło wą d o tu n elu , k tó reg o wejś cie zn ajd o wało s ię n a d o le s k ry tk i. Ko ry tarz b y ł b ard zo wąs k i, tak że led wo wcis n ęła s ię z p lecak iem d o ś ro d k a. Starając s ię n ie d o ty k ać b rzu ch em wilg o tn ej ziemi, J u liette zaczęła czo łg ać s ię en erg iczn ie p rzez d wu d zies to metro wy tu n el w k o mp letn y ch ciemn o ś ciach n iczy m s zalo n y k ret. Pch ała ją p rzez k o ry tarz jak aś n ies amo wita s iła. Ziemia p rzy lep iała s ię jej d o rąk i u b ran ia. Bała s ię, że tu n el w k ażd ej ch wili mo że s ię zap aś ć, g rzeb iąc ją ży wcem; n ie ch ciałab y zg in ąć teraz, k ied y wy jś cie b y ło n iemal n a wy ciąg n ięcie ręk i. Po ch wili jed n ak zo rien to wała s ię, że k o ry tarz zb u d o wan y jes t b ard zo p o rząd n ie, a b o k i i s tro p p o d trzy my wan e s ą n a całej d łu g o ś ci p rzez n iewielk ie d rewn ian e b elk i. Uś miech n ęła s ię, g d y d o s ło wn ie u jrzała ś wiatełk o w tu n elu , ale z k ażd y m k o lejn y m cen ty metrem
czu ła co raz więk s zy s trach . Zas tan awiała s ię, czy Niemcy czek ają n a n ią n a zewn ątrz. Czy g rad k u l zab ije ją o d razu , czy też b ęd zie mu s iała u mierać d łu g o i w męczarn iach ? *** Dy m wciąż jes zcze u n o s ił s ię z ru in , g d y lu d zie Sch leg ala p rzes zu k iwali ran o zg lis zcza. Pu łk o wn ik p o jawił s ię n a miejs cu d wie g o d zin y p ó źn iej. Kied y Bru ck n er zak o mu n ik o wał mu , że n ik o g o n ie zn aleźli, k azał ws zy s tk im o d jech ać i p o s tan o wił s am o b ejrzeć p o g o rzelis k o . Wciąż liczy ł n a to , że u d a mu s ię g d zieś d o s trzec zwęg lo n e ciało , ale d o m o k azał s ię p u s ty . Sch leg al s tan ął w miejs cu , g d zie k ied y ś b y ła k u ch n ia, i zap alił p ap iero s a. Zd mu ch n ął zap ałk ę i cis n ął ją d o czeg o ś , co b y ło zap ewn e o d p ły wem p o d ło g o wy m. Po ch wili jed n ak zo rien to wał s ię, że z o d p ły wem jes t co ś n ie tak . Po d k ratk ą zamias t n o rmaln eg o k an ału b y ło ty lk o p łas k ie, p u s te metalo we n aczy n ie. Wy rzu cił p ap iero s a, u k lęk n ął i wy ciąg n ął k ratk ę razem z p rzy mo co wan y m o d s p o d u n aczy n iem. Po n iżej zn ajd o wało s ię s p o re ciemn e wg łęb ien ie. Od rzu cił k ratk ę n a b o k , ś ciąg n ął czap k ę i wło ży ł g ło wę d o o two ru , o ś wietlając s o b ie d ó ł zap ałk ą. Gd y zo b aczy ł wejś cie d o tu n elu , u ś miech n ął s ię i wy p ro s to wał. Naczy n ie p o d k ratk ą mu s iało b y ć cały czas wy p ełn io n e wo d ą, k ied y p rzes zu k iwali d o m. Nik t n ie zwró cił n a n ie u wag i, b o wy g ląd ało jak zwy czajn y o d p ły w w p o d ło d ze k u ch n i. W czas ie p o żaru cała wo d a wy p aro wała, u jawn iając o s zu s two . Sch leg al p o d ejrzewał, że tu n el k o ń czy ł s ię n a s amy m o b rzeżu o g ro d u i że wy jś cie u k ry te b y ło g d zieś wś ró d k rzewó w i k wiató w. Ży d mu s iał u ciec, k ied y wciąż b y li w d o mu . Zap alił k o lejn eg o p ap iero s a i wró cił wo ln o d o s wo jeg o s amo ch o d u . – Ch o lern ie s p ry tn y d rań – p o wied ział w p rzes trzeń , u ś miech ając s ię. *** Trzy k ilo metry d alej, s to jąc n a wy s o k im wzg ó rzu , J u liette wciąż b y ła w s tan ie zo b aczy ć s mu g ę d y mu u n o s zącą s ię p o wo li n ad las em. Nik t n ie czek ał n a n ią p rzy wy jś ciu z tu n elu , więc zd o łała u ciec p o d o s ło n ą zap ad ająceg o zmro k u d o g ęs teg o las u , k tó ry zn ajd o wał s ię w p o b liżu . Bieg ła jak s zalo n a, p o ty k ając s ię i u p ad ając d zies iątk i razy . Gd y o g ląd ała s ię za s ieb ie, wid ziała wy s o k i, żó łto p o marań czo wy s łu p o g n ia, k tó ry o ś wietlał las n a s etk i metró w wo k ó ł. Od d aliła s ię o d d o mu n a ty le, żeb y czu ć s ię b ezp ieczn ie, i wcis n ęła s ię p o d p ień jak ieg o ś zwalo n eg o d rzewa, ab y tro ch ę o d p o cząć. By ła k o mp letn ie wy czerp an a. Po ło ży ła g ło wę n a ch ło d n y m,
zielo n y m mch u i n aty ch mias t zas n ęła. M an et o mó wił z n ią p lan awary jn y , n a wy p ad ek g d y b y zo s tała o d k ry ta i mu s iała u ciek ać. Zamierzała trzy mać s ię g o co d o jo ty . Po d n io s ła p lecak , s p o jrzała n a s wó j b rzu ch , p o k lep ała g o łag o d n ie i ru s zy ła w d ro g ę. Wcale s ię n ie b ała. Wied ziała, że o b o je b ęd ą ży ć.
43
W
ięc k im jes t ten wy jątk o wy facet? To d o cieb ie n iep o d o b n e, żeb y s p o ty k ać s ię
z k imś w ciąg u d n ia. Ad ele p o ru s zy ła s ię n erwo wo n a k awiarn ian y m, żeliwn y m k rześ le. Bette p atrzy ła n a n ią z ro zb awien iem. Wied ziała, że jej s zefo wa b y ła p o iry to wan a p y tan iem i że p ró b u je właś n ie wy my ś lić jak ieś o d p o wied n ie k łams two . Uwielb iała o b s erwo wać lu d zi, k ied y k łamią; p atrzeć, jak p ró b u ją s two rzy ć n a p o czek an iu jak ąś b ajeczk ę. Niek tó rzy b y li w ty m p rawd ziwy mi mis trzami. J ak Etien n e, jej k o ch an ek , z k tó ry m s p o ty k ała s ię w zes zły m ro k u – p o trafił wy k o mb in o wać p rzek o n u jące k łams two w u łamk u s ek u n d y . Zaws ze p o d ziwiała lu d zi, k tó rzy u mieli łg ać jak z n u t. Ad ele p o ciąg n ęła ły k win a i o tarła u s ta s erwetk ą. Sp ry tn y s p o s ó b , żeb y zy s k ać tro ch ę czas u n a d o p raco wan ie h is to ry jk i. – Pracu je d la rząd u . I zu p ełn ie s tracił d la mn ie g ło wę. – Ko ch an ek , k tó ry ma zn ajo mo ś ci, p o trafi b y ć p ewn ie b ard zo p rzy d atn y . – To p rawd a. Po ciąg n ął d la mn ie za k ilk a s zn u rk ó w. – J ak i jes t? Przy s to jn y ? Wy s o k i? Do b ry w łó żk u ? – Tak , ws zy s tk o to n araz – p o wied ziała k waś n o Ad ele. – To jed en z n ajlep s zy ch k o ch an k ó w, jak ich w ży ciu miałam. Wid ziałaś n o we s zk ice? Bette n ie miała zamiaru p o zwo lić Ad ele n a tak s zy b k ą zmian ę tematu . – Przy p u s zczam, że żo n aty . – Ows zem, p an n o ciek aws k a, s k o ro tak b ard zo mu s is z wied zieć. Co p o wied ział An d ré? – Na p ewn o s k o ń czy n a ju tro . Ob iecał mi. J ak d łu g o g o zn as z? – Do ś ć k ró tk o – o d p arła Ad ele, b io rąc k o lejn y ły k win a. – Pracu je d la fran cu s k ieg o czy n iemieck ieg o rząd u ? Ad ele p o s łała Bette lo d o wate s p o jrzen ie. – Fran cu s k ieg o . Bette n ie b y ła wielk ą p atrio tk ą, ale w tej ch wili czu ła d o Ad ele g łęb o k ą o d razę.
Ko b iety , k tó re s y p iały z Niemcami, u ważan o we Fran cji za zd ziry . Bette mo g ła k ied y ś zo b aczy ć n a włas n e o czy , w jak i s p o s ó b Fran cu zi p o trafią trak to wać p an ien k i, k tó re zb y tn io s p o u falają s ię z h itlero wcami. Wid ziała w k awiarn i d ziewczy n ę, k tó ra ś miała s ię i żarto wała z o ficerem Weh rmach tu . Kied y Niemiec wy s zed ł, d o s to lik a d ziewczy n y p o d s zed ł jak iś zu p ełn ie o b cy czło wiek i b ez s ło wa u d erzy ł ją w twarz. Uważan o , że żad n a s zan u jąca s ię k o b ieta za n ic w ś wiecie n ie p o win n a s y p iać z Niemcem. Ad ele s tan o wiła p o d ty m wzg lęd em wy jątek : b y ła b o g atą, wy k s ztałco n ą k o b ietą, k tó ra z włas n ej wo li zg o d ziła s ię p ó jś ć d o łó żk a z wro g iem. I n ie d o ś ć, że s y p iała z Niemcem, to n a d o d atek ten Niemiec b y ł o ficerem Ges tap o . Go rs ze mo g ło b y ć ju ż ch y b a ty lk o b zy k an ie s ię z d iab łem. Ad ele n ie b y ła n a ty le g łu p ia, żeb y p rzy zn ać s ię k o mu ś , że ma ro man s z g es tap o wcem. To b y ło b y s amo b ó js two . Bette u ś miech n ęła s ię, wy o b rażając s o b ie, jak jej s zefo wa wy g ląd ałab y z o g o lo n ą g ło wą. Od czas u d o czas u w całej Fran cji zd arzały s ię s amo s ąd y n a k o b ietach , k tó re zad awały s ię z Niemcami. Os tatn iej jes ien i k ilk u mężczy zn p o b iło w jed n ej z k awiarn i n iemieck ieg o o ficera i zg o liło wło s y d ziewczy n ie, k tó ra z n im b y ła. Nik t p ó źn iej n ie ch ciał s p rzed ać jej p eru k i, więc ws ty d ziła s ię wy ch o d zić n a u licę i mu s iała u k ry wać s ię tak d łu g o , aż o d ro s ły jej wło s y . Ad ele zaws ze b y ła wy jątk o wo p ró żn a, n awet jak n a b y łą mo d elk ę, i raczej wo lałab y u mrzeć, n iż p o zwo lić, żeb y k to ś o s trzy g ł jej p ięk n e, zło te lo k i jak jak iejś o wcy . Ig rała z o g n iem i miała teg o ś wiad o mo ś ć. Bette zro zu miała wres zcie, w jak i s p o s ó b Ad ele u d awało s ię zd o b y ć ws zy s tk ie te tk an in y , k tó ry ch n ig d zie n o rmaln ie n ie d awało s ię k u p ić. Ad ele s ąd ziła zap ewn e, że lep iej jes t jak n ajs zy b ciej d o g ad ać s ię ze zwy cięzcami, ale Niemco m wcale n ie s zło o s tatn io tak d o b rze. Ok azało s ię, że wcale n ie s ą n ad lu d źmi, za jak ich ch cieli b y ć u ważan i. Fran cu zi zaczy n ali p o cich u mó wić o wy zwo len iu . Bette miała ju ż zamiar p rzy p u ś cić k o lejn y atak , k ied y n ag le za Ad ele p o jawił s ię Lu cien Bern ard . Gd y zaczął g ład zić jej b lo n d wło s y , Ad ele o d wró ciła s ię n a k rześ le, żeb y s p o jrzeć w jeg o s tro n ę. – Lu cien , s k arb ie. Gd zieś ty s ię p o d ziewał? Nie d zwo n iłeś d o mn ie ju ż całe wiek i. – Pró b o wałem s ię d o cieb ie d o d zwo n ić mn ó s two razy – o d rzek ł Lu cien . Po wied ział to jed n ak tak im to n em, że Bette wied ziała, iż n ie ro b ił teg o jak o ś b ard zo u s iln ie. Ad ele s p o jrzała n a arch itek ta i ch wy ciła g o za ręk ę. – Lu cien , p amiętas z Bette? M o ją p rawą… i lewą ręk ę? – Oczy wiś cie. Sp o tk aliś my s ię wted y wieczo rem p rzed La Ch at Ro u x …
Wid zieliś my s ię też n a p o k azie mo d y – o d p arł, s iad ając n a k rześ le o b o k Ad ele. Bette ró wn ież p amiętała Lu cien a. Zro b ił n a n iej n ap rawd ę d u że wrażen ie. Ale n ależał d o jej s zefo wej, a Bette n ie miała w zwy czaju wch o d zić n a czy jeś tery to riu m. – Do b rze p an a zn ó w wid zieć, mo n s ieu r Bern ard . – Lu cien , mu s is z mi k o n ieczn ie o p o wied zieć, n ad czy m teraz p racu jes z – zas zczeb io tała Ad ele. – Kied y ro zmawialiś my o s tatn io , p ro jek to wałeś jak ąś fab ry k ę b ro n i czy co ś tak ieg o w Ch ato u , d o b rze p amiętam? – W Ch av ille, k o ch an ie. Teraz ro b ię d la mo n s ieu r M an eta k o lejn e zak ład y zb ro jen io we. – Nap rawd ę? To b ard zo ciek awe – k łamała Ad ele. Lu cien u ś miech n ął s ię d o Bette, k tó ra zau waży ła, że arch itek t ma d u że tru d n o ś ci, żeb y s k u p ić s ię n a ro zmo wie z Ad ele. Uś wiad o miła s o b ie, że n ie p rzy s zed ł wted y n a p o k az, żeb y zach wy cać s ię k ap elu s zami, i my ś l ta s p rawiła jej d u żą rad o ś ć. – M ó j Lu cien jes t jed n y m z n ajzd o ln iejs zy ch arch itek tó w we Fran cji – ciąg n ęła Ad ele. – M a więcej talen tu n iż ten s tary n u d ziarz Le Co rb u s ier. Sły s załam, że u ciek ł jak o s tatn i tch ó rz d o His zp an ii… czy mo że d o Szwajcarii? Nie mó wiąc ju ż o ty m, że s tras zn y z n ieg o b rzy d al. – Ale ten b rzy d al ma o g ro mn y talen t, Ad ele. Kied y ś wiat my ś li o fran cu s k iej arch itek tu rze lat d wu d zies ty ch i trzy d zies ty ch , zach wy ca s ię właś n ie jeg o p racami. – M o że i tak , ale n ie zmien ia to fak tu , że jes t b rzy d k i. I jes zcze te o h y d n e, o k rąg łe o k u lary w czarn y ch o p rawk ach . M y ś li, że d zięk i n im b ęd zie wy g ląd ał jak in telek tu alis ta, czy co ? – Ad ele, wy b ierzmy s ię p o p o łu d n iu n a o b iad g d zieś za mias to . Zn am jed n ą g o s p o d ę, k tó ra jes t b ard zo s y mp aty czn a. Co ty n a to , s k arb ie? – Lu cien , jes teś k o ch an y , ale mam d ziś p o p o łu d n iu d u żo p racy . Po jed ziemy in n y m razem, d o b rze? – M o g ę cię zas tąp ić, k o ch an a. To żad en p ro b lem. I tak mieliś my mierzy ć n a p o p o łu d n io wej s es ji ty lk o te d wa czarn e k o s tiu my – rzu ciła Bette. – M o żecie ś miało wy s k o czy ć g d zieś we d wo je. Brzmi to b ard zo ro man ty czn ie. Przez n iemal min u tę Ad ele wp atry wała s ię w n ią wzro k iem, k tó ry mó g łb y zab ić. Bette o d p o wied ziała jej ro zb awio n y m s p o jrzen iem. – To b ard zo miło z two jej s tro n y , mo ja d ro g a, ale ty mi p rzy miark ami mu s zę zająć s ię o s o b iś cie – wy ced ziła Ad ele. – Ch cę, żeb y wy g ląd ały id ealn ie n a p o k azie w p rzy s zły m ty g o d n iu . Wies z p rzecież, jak ą jes tem p erfek cjo n is tk ą.
Bette wied ziała tak że, że Ad ele n ig d y n ie p rzy ch o d ziła n a p rzy miark i, zaws ze zrzu cając to n a n ią. Do my ś liła s ię, że jej s zefo wa b ęd zie p ewn ie d ziś p o p o łu d n iu mierzy ć s wo jemu Niemco wi co ś in n eg o . – Tak . I zd aję s o b ie s p rawę, jak b ard zo p o ciąg ają cię czarn e s tro je. Ad ele p u ś ciła tę u wag ę mimo u s zu , s p o jrzała n a Lu cien a i p o k lep ała g o p o d ło n i. – M am ws p an iały p o my s ł! – zawo łała. – A mo że zamias t mn ie zab rałb y ś n a wy cieczk ę Bette? Na p ewn o u cies zy s ię, g d y b ęd zie mo g ła p o o d d y ch ać tro ch ę ś wieży m p o wietrzem. Cały czas s ied zi ty lk o w Pary żu . Niep rawd aż, k o ch an a? A więc Ad ele p o zwalała jej wziąć res ztk i. Do b rze, n iech tak b ęd zie. Lu cien wy d awał s ię d o ś ć o b iecu jący m mężczy zn ą. A wy raz jeg o twarzy ś wiad czy ł o ty m, że o n tak że b y ł zad o wo lo n y z tak ieg o ro zwo ju wy p ad k ó w. – O k tó rej mam b y ć g o to wa? – s p y tała Bette. – M ies zk am p rzy ru e Pay en n e 3 . – Po wied zmy … o d ru g iej?
44
L
u cien p atrzy ł n a Bette, k tó ra s p ała o b o k n ieg o . By ła n ies amo wicie p ięk n ą k o b ietą
i czu ł s ię d u mn y , że mó g ł s ię z n ią k o ch ać. Sp ęd zili razem ws p an iałe p o p o łu d n ie, cies ząc s ię ws p ó ln y m p o s iłk iem i s wo im to warzy s twem. Dla o b o jg a z n ich b y ło jas n e, że wy cieczk a n a wieś s k o ń czy s ię w łó żk u . Lu cien b y ł b ezn ad ziejn ie n ied o ś wiad czo n y , g d y zaczy n ał s y p iać z k o b ietami w czas ie s tu d ió w. Niek tó re z n ich , b ard ziej o k ru tn e, n ie ws ty d ziły s ię mu teg o wy tk n ąć. Z czas em jed n ak n ab rał więcej wp rawy . Przeży ł k ilk a k ró ts zy ch i d łu żs zy ch p rzy g ó d miło s n y ch , zan im o żen ił s ię z Celes te, p o tem p rzez s ied em lat k o ch ał s ię ty lk o ze s wo ją żo n ą, ch o ć b y ł to s ek s raczej n ijak i, aż wres zcie trzy lata temu p o zwo lił s o b ie wres zcie n a fajerwerk i z Ad ele. Po s iad an ie k o ch an k i wy d awało mu s ię czy mś n iezwy k le ek s cy tu jący m – b ard zo d o ro s ły m i ś wiato wy m. Po tajemn e s ch ad zk i d o d ały jeg o n u d n emu ży ciu o d ro b in ę p ik an terii. Ale Bette o k azała s ię o wiele b ard ziej n amiętn a n iż Ad ele, o wiele b ard ziej ag res y wn a. Po raz p ierws zy w ży ciu s ek s ek s cy to wał g o mo cn iej n iż n o we zlecen ie. Lu cien o p arł p o d u s zk ę o zag łó wek łó żk a, zap alił p ap iero s a i o mió tł wzro k iem p o k ó j h o telo wy . J as n e, b iałe ś cian y , ciemn a, o rzech o wa b o azeria i k amien n y k o min ek s p rawiały , że wn ętrze b y ło całk iem p rzy tu ln e. Gd y n as tró j zaczy n ał ro b ić s ię co raz b ard ziej in ty mn y , Lu cien zd ał s o b ie s p rawę, że n ie mo że zab rać Bette d o s wo jeg o mies zk an ia ze wzg lęd u n a Pierre’a. Nie mó g ł p rzecież p o wied zieć ch ło p cu , żeb y zn ik n ął n a p ó ł d n ia. M iał n ad zieję, że b ęd ą mo g li p ó jś ć d o n iej, ale Bette p o wied ziała mu , że mies zk ają u n iej teraz jej k rewn i, k tó rzy p rzy jech ali d o mias ta. Po s tan o wili więc wy n ająć p o k ó j w g o s p o d zie, w k tó rej jed li o b iad . Lu cien wy ciąg n ął ręk ę i p o g ład ził Bette p o p ięk n y ch , k as ztan o wy ch wło s ach . Po ru s zy ła s ię, ziewn ęła i o two rzy ła o czy . Gd y g o zo b aczy ła, u ś miech n ęła s ię s en n ie. – M amy za s o b ą ch y b a n iezły p o czątek – s zep n ęła, d o ty k ając czu le jeg o p o liczk a. – W rzeczy s amej, mad emo is elle. – Uważam, że mas z b ard zo d u że mo żliwo ś ci. Lu cien ro ześ miał s ię, zad o wo lo n y z jej d o b o ru s łó w. Przy tu lił s ię d o n iej,
o d u rzo n y zap ach em i b lis k o ś cią jej ciała. Sp o tk an ie z Bette b y ło n iczy m u ś miech o d lo s u . M o że ro man s p o zwo li mu ch o ć n a ch wilę zap o mn ieć o ws zy s tk ich p ro b lemach , k tó re wis zą n ad n im jak miecz Damo k les a, g o to we w k ażd ej ch wili s p aś ć mu n a g ło wę. M o że jeś li b ęd zie k o ch ał s ię z Bette k ilk a razy w ty g o d n iu , p o zb ęd zie s ię ch o ć tro ch ę teg o całeg o s tres u . – Cies zę s ię, że u ważas z mn ie za p o ten cjaln eg o k o ch an k a – p o wied ział. – Po ten cjaln eg o ? J u ż jes teś mo im k o ch an k iem, mó j d ro g i. Co ro b is z w czwartek wieczo rem? – M n ó s two ważn y ch rzeczy , ale ty mas z p rio ry tet. U cieb ie? – zap y tał z n ad zieją. – Nie. A u cieb ie? – Nie mo g ę – o d p arł s zy b k o . – A czemu ż to ? Gło s u wiązł Lu cien o wi w g ard le. Nie b y ł w s tan ie wy my ś lić teraz żad n ej s en s o wn ej wy mó wk i. Wieczo rem Pierre zaws ze b y ł w d o mu . Prawd ę mó wiąc, Lu cien wo lał, żeb y n awet w ciąg u d n ia ch ło p ak ch o d ził ty lk o d o p raco wn i i z p o wro tem, i n ie włó czy ł s ię p o mieś cie. Bał s ię, że mo g ło b y g o g d zieś zg arn ąć Ges tap o . M artwił s ię teraz o Pierre’a zn aczn ie b ard ziej n iż o s ameg o s ieb ie. Wiele o s ó b zn ik ało z Pary ża b ez ś lad u – p o p ro s tu ro zp ły wali s ię w p o wietrzu i n ik t ich p ó źn iej więcej n ie wid ział. Ch ciał k o ch ać s ię z Bette jak n ajczęś ciej, ale n ie miał zamiaru n arażać z teg o p o wo d u Pierre’a. – Eee… p rzy jech ali d o mn ie k rewn i. To tak jak d o cieb ie. – Sk ąd ? – s p y tała Bette. – Z Nan tes . M ó j wu j Emile. Brat mo jej matk i. Świetn y facet. – Ro zu miem. To g d zie s ię s p o tk amy ? – M o że w Café l’Hiv er? Wies z, g d zie to ? – zap y tał, p rzeczes u jąc p alcami jej wło s y . – Tak , to u ro cze miejs ce. Ale co p ó źn iej? Ob o je b ęd ziemy p rzez całą k o lację my ś leć ty lk o o jed n y m, więc g d zie p o tem p ó jd ziemy ? – Hmm… Przy av en u e Parmen tier jes t h o tel Gag n o l. Bard zo wy g o d n y , p o win ien b y ć w s am raz – zap ro p o n o wał Lu cien . – By wałeś tam ju ż wcześ n iej. Zało żę s ię, że z n ad zwy czajn ą Ad ele. – Tak , p o s zliś my tam raz, k ied y n ie mo g liś my s ię ju ż o p an o wać i n ie ch cieliś my czek ać, aż d o jd ziemy d o jej mies zk an ia. – Ach , to b y ły czas y . Nie jes t ci żal, że s traciłeś ws p an iałą Ad ele?
– To mu s iało s ię tak s k o ń czy ć. Stałem s ię p o zy cją w men u , k tó ra w k o ń cu s ię jej zn u d ziła. A ty co p o wies z, k o ch an ie? M as z o ch o tę n a d o k ład k ę? – J es t ju ż p rawie s ió d ma, mu s zę wracać – o d rzek ła Bette. – M o i k rewn i b ęd ą s ię zas tan awiać, co s ię ze mn ą s tało . Wy s k o czy ła z łó żk a i ru s zy ła w k ieru n k u s terty u b rań , walający ch s ię n a p o d ło d ze. Lu cien b y ł zafas cy n o wan y wid o k iem jej ciała. Nies amo wicie d łu g ie, p ięk n e n o g i, wąs k a talia. W p rzeciwień s twie d o wielu p łas k ich p ary s k ich mo d elek Bette miała cu d o wn e, p ełn e p iers i. Zau waży ła, że p atrzy n a n ią z p o d ziwem. – Nie tak źle jak n a s taru s zk ę, k tó ra ma trzy d zieś ci jed en lat, co ? – Rzeczy wiś cie, całk iem n ieźle. J es teś p ewn a, że n ie zo s tan ies z n a d es er? – s p y tał i u n ió s ł k o łd rę, żeb y p o k azać jej, że jes t g o tó w. – Bard zo k u s ząca p ro p o zy cja, ale n ie mo g ę s ię s p ó źn ić – o d p arła, zak ład ając s tan ik , co p o d n ieciło g o jes zcze b ard ziej. – Przez cieb ie b ęd ę mu s iał wziąć zimn y p ry s zn ic, zan im s tąd wy jd ę. Wies z o ty m, p rawd a?
45
C
o s ię d zieje z ty mi ws zy s tk imi Ży d ami, k ied y ju ż zn ajd ą s ię w Dran cy , wu jk u ? –
s p y tał Alain , p atrząc, jak jeg o s ąs iad , mo n s ieu r Valery , wy ciąg an y jes t za wło s y z k amien icy . Tu ż za n im, p o p y ch an a p rzez d wó ch o ficeró w Ges tap o w cy wiln y ch u b ran iach , wy s zła jeg o żo n a z d wó jk ą d zieci. Ws zy s tk ich zap ak o wan o d o czarn eg o citro ën a, k tó ry ru s zy ł s p o d d o mu z d u żą p ręd k o ś cią. Alain o d wró cił s ię d o s wo jeg o wu ja, k tó ry p alił właś n ie p ap iero s a. Ob aj o b s erwo wali całą s cen ę z ty ln eg o s ied zen ia s łu żb o weg o s amo ch o d u Ges tap o . Wu j Herman s p o k o jn ie zaciąg n ął s ię d y mem i s p o jrzał z u ś miech em n a Alain a. – Po k ró tk im p o b y cie w Dran cy wy s y łamy ich n a ws p an iałe wak acje d o Po ls k i. M ają tam mn ó s two ru ch u i ś wieżeg o p o wietrza. – Lu d zie mó wią, że g in ą b ez ś lad u . Nik t jes zcze n ie wró cił d o Pary ża. – To d lateg o , że tak im s ię tam p o d o b a. Nie ch cą wracać. – Niemcy ch y b a n ien awid zą Ży d ó w jes zcze b ard ziej n iż Fran cu zi. Czemu tak jes t, wu jk u ? – Bo wiemy , że s ą zarazą, k tó ra trawi ten ś wiat. Ro b actwem, k tó re trzeb a zn is zczy ć, zan im o n o zn is zczy n as zą cy wilizację. – Fran cu zi tak n ie my ś lą? – Fran cu s k ie wład ze s ied zą n a d u p ie, k ied y p rzy ch o d zi co d o czeg o i trzeb a ares zto wać Ży d ó w, a ju ż zwłas zcza Ży d ó w fran cu s k ieg o p o ch o d zen ia. Ko n tak tu ją s ię z n imi i o s trzeg ają ich , tak że k ied y p o n ich p rzy jeżd żamy , częs to ws zy s tk ich ju ż d awn o n ie ma. Ale w p rzy p ad k u mo n s ieu r Valery ’eg o im s ię n ie u d ało . By ł zu p ełn ie zas k o czo n y , k ied y zap u k aliś my d o d rzwi. Świetn ie s ię s p is ałeś , mó j ch ło p cze. Rzeczy wiś cie b y ł Ży d em. Nie d a s ię u k ry ć ty ch ży d o ws k ich ry s ó w. Valery wy d ał mn ó s two p ien ięd zy n a fałs zy we p ap iery i ak ty ch rztu d la s wo ich d zieci, ale o s tateczn ie i tak n a n ic s ię to zd ało . Sch leg al b ęd zie p o d wrażen iem, g d y d o wie s ię o jeg o ares zto wan iu . – Cies zę s ię, że mo g łem p o mó c, wu jk u . Ale to n ic w p o ró wn an iu z ty m, co ty zro b iłeś d la mn ie i mo jej ro d zin y . J eś li ty lk o b ęd zies z czeg o ś p o trzeb o wał, jes tem
d o two jej d y s p o zy cji. – Na p ewn o s ię d o cieb ie o d ezwę. J eś li k to k o lwiek wy d a ci s ię p o d ejrzan y , d aj mi zn ać. – J es t k ilk a o s ó b , k tó re p rzy ch o d zą mi d o g ło wy – wy mamro tał Alain , k ład ąc ręk ę n a k lamce i zb ierając s ię d o wy jś cia. – Zan im p ó jd zies z, mam d la cieb ie małą n ies p o d zian k ę. M o n s ieu r Valery n ie b ęd zie p o trzeb o wał s wo jeg o ren au lta p o d czas wy cieczk i n a ws ch ó d . Po jed zie p o ciąg iem, więc p o my ś lałem, że s amo ch ó d mó g łb y ci s ię p rzy d ać. Tak i p rzy s to jn y mło d y czło wiek jak ty mo że za p o mo cą p ięk n eg o au ta o czaro wać wiele mes d emo is elles – p o wied ział Herman n . Wy ciąg n ął k lu czy k i i zad zwo n ił n imi tu ż p rzed twarzą ch ło p ak a. Oczy Alain a ro zb ły s ły . Naty ch mias t p o rwał k lu czy k i z o d zian ej w czarn ą ręk awiczk ę ręk i wu ja. Nig d y więcej n ie b ęd zie ju ż mu s iał b łag ać k u zy n a, żeb y p o ży czy ł mu s amo ch ó d . – J es teś n iezwy k le h o jn y , wu jk u . M ało k to w Pary żu ma jes zcze au to . – Będ zies z też p o trzeb o wał p aliwa, więc tu mas z k artk i n a p rzy d ział. Nie s zalej za b ard zo , b en zy n y jes t co raz mn iej. – Nie martw s ię, wu jk u , b ęd ę u ważał. W k tó ry m miejs cu s to i? – To ten ciemn o zielo n y tam za ro g iem. Wid zis z? Alain n ie b y ł w s tan ie s ię p o ws trzy mać i wy s k o czy ł za d rzwi. – Po wied z p u łk o wn ik o wi Sch leg alo wi, że mo że n a mn ie liczy ć – zawo łał, b ęd ąc ju ż n a ch o d n ik u . – Po czek am ch wilę, zan im p rzek ażę mu tę in fo rmację. J es t o s tatn io w k iep s k im n as tro ju i wo lałb y m n ie zb liżać s ię d o n ieg o p rzez k ilk a d n i. – A co s ię s tało ? – s p y tał p rzez u p rzejmo ś ć Alain , u d ając zain teres o wan ie. – Och , z d o mu p o d Ep in ay u ciek ł mu jak iś Ży d . – Sk ąd ? – Z Ep in ay , jak ieś d zies ięć k ilo metró w n a p ó łn o c o d Pary ża. Uk ry wał s ię tam jed en Ży d . Sch leg al b y ł p rzek o n an y , że ch o wa s ię w jak iejś tajn ej s k ry tce w ś cian ach d o mu , więc k azał n as zy m lu d zio m ro zp ru ć ws zy s tk o , co ty lk o s ię d ało , ale i tak n ic n ie zn aleźli. Po tem n awet p o d p alił cały ch o lern y b u d y n ek , ale p o Ży d zie n ie b y ło ś lad u . Ok azało s ię, że u k ry wał s ię p o d o s zu k an y m o d p ły wem k u ch en n y m w p iwn icy . Uciek ł s tamtąd tu n elem, k tó ry b y ł wy k o p an y o d k u ch n i aż d o o g ro d u . Sch leg al wś ciek ł s ię jak d iab li.
– Do m b y ł w Ep in ay ? – Teraz zo s tały ju ż z n ieg o ty lk o zg lis zcza. No , b ierz au to i zaczn ij wres zcie zaliczać jak ieś p an ien k i. Ren au lt ma b ard zo wy g o d n e, s zero k ie ty ln e s ied zen ia. Zró b z n ich d o b ry u ży tek , ch ło p cze. – Herman n p o k lep ał s wo jeg o k iero wcę p o ramien iu , d ając zn ak , żeb y ru s zał. Alain zo s tał n a ch o d n ik u i s p o jrzał w d ó ł n a k lu czy k i, k tó re trzy mał w ręk u . Patrzy ł n a n ie p rzez k ilk a s ek u n d , p o czy m ru s zy ł w s tro n ę ro g u , g d zie zap ark o wan y b y ł s amo ch ó d . Po d b o je miło s n e b ęd ą mu s iały tro ch ę p o czek ać. *** Alain o b ejrzał d o k ład n ie o s zu k an ą k ratk ę o d p ły wo wą i ws k o czy ł d o wg łęb ien ia, k tó re zn ajd o wało s ię p o d n ią. Tu n el zb u d o wan y b y ł to p o rn ie, ale s o lid n ie – s tro p y p o d trzy my wały d rewn ian e b elk i, żeb y zap o b iec o s u n ięcio m ziemi. Kto ś zad ał s o b ie s p o ro tru d u , żeb y u rato wać teg o Ży d a. Ale Alain a in teres o wali n ie lu d zie, k tó rzy wy k o p ali tu n el, lecz czło wiek , k tó ry wp ad ł n a tak p o my s ło we ro związan ie. Po k ró tk ich p o s zu k iwan iach ch ło p ak zn alazł wy jś cie z tu n elu n a s amy m k o ń cu o g ro d u , jak ieś d wad zieś cia metró w o d k u ch n i. Ży d mó g ł u ciec z teg o miejs ca zu p ełn ie n iezau ważo n y p rzez żo łn ierzy Ges tap o , k tó rzy zajęci b y li d emo lo wan iem d o mu . Alain d o my ś lił s ię ju ż, k to zap ro jek to wał atrap ę o d p ły wu . Wciąż zas tan awiał g o jed n ak ry s u n ek ceg lan ej ś cian y i metalo weg o ru s ztu , k tó ry zn alazł k ilk a mies ięcy temu . Po s tan o wił jes zcze o b ejrzeć s p alo n e ru in y d o mu . Ch o d ząc p o ru mo wis k u , n atk n ął s ię n a k o min ek i p io n k o min o wy – jed y n e zach o wan e częś ci b u d y n k u . Po d s zed ł d o n ich b liżej i u ś miech n ął s ię s zero k o , b o n ag le ws zy s tk o n ab rało s en s u . Szk ic p rzed s tawiał fałs zy wą ty ln ą ś cian ę p alen is k a. Bard zo s p ry tn y p o my s ł. Teraz p o zo s tała ju ż ty lk o jed n a rzecz, k tó rej Alain n ie b y ł w s tan ie zro zu mieć: „Czemu Lu cien b y ł n a ty le g łu p i, żeb y p ro jek to wać te k ry jó wk i?”.
46
T
o mo je u lu b io n e wn ętrze w cały m Pary żu . Żad n e in n e s ię d o n ieg o n ie u my wa –
p o wied ział Lu cien , s to jąc za Pierre’em i o p ierając o b ie ręce n a jeg o ramio n ach . – Czy teln ia Bib lio th èq u e Natio n ale jes t zn an a n a cały m ś wiecie. To n ajważn iejs za b ib lio tek a we Fran cji. Sp ó jrz n a te k o p u ły . Wid zis z, ile ś wiatła wp u s zczają? Są n ies amo wite. Po p atrz, w jak i s p o s ó b o p ierają s ię n a ty ch s mu k ły ch żeliwn y ch k o lu mn ach . Lu cien a zaws ze tro ch ę p o n o s iło , g d y p o k azy wał Pierre’o wi s wo je u lu b io n e o b iek ty arch itek to n iczn e. By li ju ż w No tre Dame, k o ś ciele d e la M ad elein e, Op erze Pary s k iej i n a wieży Eiffla. W k ażd y m z ty ch miejs c Lu cien cały czas n awijał jak n ajęty , ale Pierre zaws ze s łu ch ał g o z wielk ą u wag ą i n ig d y n ie wy d awał s ię zn u d zo n y . Wręcz p rzeciwn ie, częs to zad awał p y tan ia i zwracał u wag ę n a te elemen ty k o n s tru k cy jn e i arch itek to n iczn e, k tó re Lu cien s am b ard zo p o d ziwiał. – Hen ri Lab ro u s te, k tó ry zap ro jek to wał ten b u d y n ek w latach s ześ ćd zies iąty ch p o p rzed n ieg o s tu lecia, b y ł p ierws zy m arch itek tem u ży wający m o d k ry ty ch elemen tó w k o n s tru k cy jn y ch z żeliwa. Wy mag ało to wted y n ie lad a o d wag i. Ws zy s cy g o k ry ty k o wali i mó wili, że jeg o b u d y n k i s ą b rzy d k ie. Sp ó jrz n a te p ięk n e żelazn e łu k i, n a k tó ry ch o p ierają s ię k o p u ły . Wid zis z, jak wy ras tają z k o lu mn ? Co ś ws p an iałeg o . – Ćś ś ś … – s y k n ął jak iś s taru s zek , p rzy k ład ając p alec d o u s t. Lu cien zap o mn iał, że zn ajd o wali s ię w b ib lio tece, i s k in ął p rzep ras zająco g ło wą w s tro n ę mężczy zn y . Przes zli p rzez p o mies zczen ie, s p aceru jąc międ zy rzęd ami czy teln ian y ch s to lik ó w i o g ląd ając n iezwy k łe, o k rąg łe o k n a zn ajd u jące s ię w ś ro d k u p o tężn y ch k o p u ł. Lu cien zap ro wad ził Pierre’a p o d jed n ą z k o lu mn i zas tu k ał w n ią p alcami, wy d o b y wając czy s ty , metaliczn y d źwięk . Kto ś z s ali rzu cił w ich s tro n ę k o lejn e s y k n ięcie. – Wid zis z? To metal, n ie k amień . – Pierre ró wn ież zas tu k ał w k o lu mn ę i u ś miech n ął s ię zad o wo lo n y z efek tu . Lu d zie s ied zieli p rzy s to łach d o o k o ła całk o wicie p o g rążen i w s wo ich k s iążk ach .
Ro b ili jak ieś n o tatk i, zazn aczali s tro n y mały mi k awałk ami p ap ieru . Lu cien p atrzy ł n a n ich i zas tan awiał s ię, czy p o p ro s tu s zu k ają w k s iążk ach u cieczk i o d tru d n ej, wo jen n ej rzeczy wis to ś ci, czy mo że ś wiat n au k i o d zaws ze p o ch łan iał ich tak b ez res zty . – Bu d o wa tej b ib lio tek i trwała s ześ ć lat. A tam s ą reg ały z k s iążk ami. Trzy mają je za tą wielk ą p rzes zk lo n ą ś cian ą. Rama d o o k o ła s zy b y też jes t z żelaza. Lu cien i Pierre p o d es zli w tamty m k ieru n k u , p rzy g ląd ając s ię s etk o m p ó łek p ełn y ch s tary ch , b rązo wy ch to mó w. Arch itek t p o ło ży ł ch ło p cu ręk ę n a ramien iu i o p ro wad ził g o d o o k o ła wielk iej s ali, p o k azu jąc co ciek aws ze d etale. – Ws zy s tk ie te b u d y n k i s ą s k arb em Pary ża – wes tch n ął Lu cien . – Ale ws zy s tk ie s ą tak ie s tare – o d p arł Pierre. – M y ś lałem, że jes teś mo d ern is tą. Lu cien p rzy ło ży ł d ło ń d o u s t, żeb y n ie ro ześ miać s ię g ło ś n o . – To p rawd a, jes tem. Ale ze s tareg o b u d y n k u mo żn a d u żo s ię n au czy ć – ro zb awiło g o , że Pierre p o trafi mu d o ciąć. Przech ad zali s ię d alej p o p o g rążo n ej w cis zy czy teln i, g d y n ag le Lu cien u s ły s zał w o d d ali jak iś d źwięk . Stu k o t s tawał s ię co raz g ło ś n iejs zy , tak że lu d zie p rzy s to łach zaczęli p o d n o s ić g ło wy . Arch itek t zo rien to wał s ię wres zcie, że jes t to o d g ło s p o d k u ty ch , n iemieck ich b u tó w u d erzający ch o marmu ro wą p o s ad zk ę. – Ch ry s te – s zep n ął, p atrząc w p ełn e s trach u o czy Pierre’a. Og arn ęła g o p an ik a, ale o p an o wał s ię s zy b k o i zaczął d ziałać. Po n ieważ b y ł w czy teln i ju ż wiele razy , zn ał u k ład p o mies zczen ia n a p amięć. Złap ał Pierre’a za ręk ę, zap ro wad ził g o d o s ch o wan ej za k o lu mn ą n is zy w ś cian ie n a o b rzeżach s ali i wep ch n ął d o ś ro d k a. – Sch o waj s ię. Wies z, d o k ąd p o tem p ó jś ć, p rawd a? Ścis n ął ręk ę ch ło p ca i p o cało wał g o w p o liczek . Pierre k iwn ął g ło wą, p rzy k u cn ął i ws u n ął s ię za k o lu mn ę. W ty m mo men cie s k rzy d ła wielk ich wejś cio wy ch d rzwi o two rzy ły s ię z h u k iem i d o p o mies zczen ia wp ad ła g ru p a Niemcó w, n a czele k tó rej s zed ł k ap itan SS. Ws zy s cy mieli k arab in y mas zy n o we. Oficer ru s zy ł wo ln o wzd łu ż g łó wn eg o p rzejś cia, p ro wad ząc za s o b ą s wo ich lu d zi i p rzy g ląd ając s ię s ied zący m p rzy s to lik ach . Ws zy s cy , k tó ry ch mijał, k u lili s ię ze s trach u i ch o wali g ło wy w k s iążk i, u d ając, że zajmu ją s ię czy tan iem. Lu cien ws zed ł międ zy rzęd y s to łó w i s k iero wał s ię p ro s to w s tro n ę o ficera, żeb y o d ciąg n ąć u wag ę o d u k ry wająceg o s ię Pierre’a. Ale k ied y b y ł ju ż zaled wie p arę metró w o d k ap itan a, Niemiec p o d s zed ł d o s zp ak o wateg o mężczy zn y w d ru cian y ch o k u larach i s zary m tweed o wy m p łas zczu . – Pro fes o r Pau l M o rtier? Pó jd zie p an z n ami.
– Ale ja n ic n ie zro b iłem. Dwaj żo łn ierze ch wy cili mężczy zn ę p o d ręce i wy wlek li g o z s ali. – J a n ic n ie zro b iłem! – wrzes zczał. Kied y Niemcy wy s zli, w czy teln i zn ó w zap ad ła k o mp letn a cis za. Lu d zie p rzy s to łach p o wo li wracali d o s wo ich k s iążek . Lu cien o d wró cił s ię i ru s zy ł w s tro n ę Pierre’a, d rżąc n a cały m ciele. Ch ło p iec wy ło n ił s ię zza k o lu mn y i zaczął iś ć p o wo li w k ieru n k u arch itek ta. Gd y b y li jak ieś trzy metry o d s ieb ie, Pierre rzu cił s ię b ieg iem i wtu lił twarz w p ierś Lu cien a. Arch itek t o b jął ch ło p ca i mo cn o g o p rzy tu lił. Wied ział, że p o win ien wy d o s tać g o z Fran cji, ale n a s amą my ś l o ty m o g arn iał g o p o two rn y s mu tek . Ko ch ał ch ło p ca cały m s ercem. Po trzeb o wał g o i n ie wy o b rażał s o b ie, żeb y zn ik n ął n ag le z jeg o ży cia. Nie ch ciał s ię z n im ro zs tawać.
47
G
u t Szab es , mo n s ieu r Lav al – zawo łał rad o ś n ie Sch leg al, wch o d ząc d o p o k o ju .
Lav al, s ied zący n a d rewn ian y m k rześ le z ręk ami związan y mi za o p arciem, o s u n ął s ię d o p rzo d u . – Po wied ziałem „Gu t Szab es ”, Lav al. Nie s ły s załeś ? – Sch leg al złap ał mężczy zn ę za b ro d ę i p o d n ió s ł b ru taln ie d o g ó ry jeg o o p u ch n iętą, zak rwawio n ą g ło wę. – Dzis iaj s o b o ta, więc trwa s zab at, p rawd a? Was ze ży d o ws k ie ś więto ? Lav al s tęk n ął. Sch leg al p u ś cił jeg o g ło wę, o d wró cił s ię d o p o ru czn ik a Vo s s a i k ap itan a Bru ck n era i u n ió s ł ręce w g eś cie u d awan eg o o b u rzen ia. – J ak imi cen n y mi in fo rmacjami p o d zielił s ię z n ami mo n s ieu r Lav al? – Ob awiam s ię, że mo n s ieu r Lav al jes t b ard zo n iech ętn ie n as tawio n y d o ws p ó łp racy . Nie p o wied ział n am jes zcze an i s ło wa n a temat s wo jeg o ws p ó ln ik a w in teres ach M en d la J an u s k ieg o – o d p arł Vo s s z g łęb o k im żalem w g ło s ie. – Szk o d a – rzek ł Sch leg al. – Og ro mn a s zk o d a, mo n s ieu r Lav al. Bard zo n a p an a liczy łem. Wie p an , s zu k ałem p an a całe trzy mies iące, a k ied y wres zcie u d ało mi s ię p an a zn aleźć, w o g ó le n ie ch ce mi p an p o mó c. – Sch leg al n ach y lił s ię i s p o jrzał wp ro s t w s k rwawio n e o czy s tarca. Pu łk o wn ik p o ło ży ł ręce n a b io d rach i zaczął p rzech ad zać s ię p rzed k rzes łem, n a k tó ry m s ied ział Lav al. – J ak o b an k ier J an u s k ieg o mu s i p an wied zieć, g d zie zn ajd u je s ię jeg o fo rtu n a. Nie jes t ju ż p an a k lien tem, więc g d zie zab rał p ien iąd ze? Lav al p o d n ió s ł g ło wę i co ś wy ch ry p iał. – Przep ras zam, ch y b a n ie d o s ły s załem. – Uk ry ł… je tak , żeb y n ik t ich n ie zn alazł. J a s am… n ie… wiem g d zie. Nic mi n ie p o wied ział. – Tro ch ę tru d n o mi w to u wierzy ć. Na p ewn o ma p an jak iś p o my s ł, g d zie mó g łb y s ch o wać tak i majątek . Pro s zę s ię ze mn ą ty m p o my s łem p o d zielić. – M ó wię p an u , że… n ic n ie wiem – jęk n ął Lav al. – Ws zy s tk ie te o b razy , rzeźb y , zło te k ielich y i k lejn o ty . Ciężk o b y ło b y je
p rzes zmu g lo wać s tąd d o Szwajcarii. M y ś li p an , że u k ry ł je g d zieś n a ws i? Lav al s tęk n ął zn o wu , a jeg o g ło wa p o to czy ła s ię z b o k u n a b o k . – Pu łk o wn ik u , czy mo g ę zas u g ero wać n o wą meto d ę p rzes łu ch an ia? – s p y tał Vo s s , wy jmu jąc to rb ę z d u żej, s k ó rzan ej s ak wy leżącej n a p o d ło d ze. – Niech zg ad n ę: to co ś elek try czn eg o , p rawd a? M o i lu d zie k o ch ają elek try czn e u s tro js twa – rzu cił Sch leg al d o Lav ala, u ś miech ając s ię s zero k o . – Lu to wn ica – wy jaś n ił Vo s s , p o d łączając u rząd zen ie d o g n iazd k a w ś cian ie. – Za d wie min u ty b ęd zie g o to wa. – J es tem p o d wrażen iem p ań s k iej in icjaty wy , Vo s s . – Od k ąd s łu żę w Pary żu , p an ie p u łk o wn ik u , p raco wałem n ad tak ą ilo ś cią więźn ió w, że fizy czn ie n ie d awałem ju ż rad y . Czas ami, g d y wracam wieczo rem d o d o mu , ws zy s tk o mn ie b o li – p o s k arży ł s ię Vo s s to n em s taru s zk i n arzek ającej n a artrety zm k o lan . – Po my ś lałem, że mu s i b y ć jak iś tech n o lo g iczn ie wy d ajn iejs zy s p o s ó b , żeb y p o rad zić s o b ie z całą tą p racą. – Po d o b a mi s ię two ja in wen cja, Vo s s . To cen n a cech a u o ficera. – Ob awiam s ię, że p o my s ł n ie jes t jak o ś b ard zo o ry g in aln y . Wid ziałem, jak wy k o rzy s tu ją g o w Wars zawie, g d y b y łem tam w zes zły m ro k u . – No d o b rze, b ierzmy s ię d o p racy . – Sch leg al o d wró cił s ię d o Lav ala. – Dwa p ro s te p y tan ia. Gd zie jes t J an u s k i i g d zie s ą jeg o p ien iąd ze? M a p an o s tatn ią s zan s ę. Lav al milczał. Vo s s p o d s zed ł d o mężczy zn y , żeb y s p rawd zić, czy n ie s tracił p rzy to mn o ś ci, ale k ied y u d erzy ł g o w twarz, s tarzec o two rzy ł o czy . Po ru czn ik ch wy cił lu to wn icę i p rzy ło ży ł ją d o czo ła Lav ala. M ężczy zn a wrzas n ął p rzeciąg le. Sch leg al p o k iwał z u zn an iem g ło wą; mo żliwo ś ci u rząd zen ia zro b iły n a n im s p o re wrażen ie. Vo s s p rzy k ład ał lu to wn icę d o k o lejn y ch miejs c: n ajp ierw p rzez jak iś czas d o ty k ał ró żn y ch częś ci twarzy , p o tem ro zp iął k o s zu lę i zaczął p rzy ty k ać ją d o p iers i s tarca. Każd y k o lejn y k rzy k s tawał s ię co raz g ło ś n iejs zy . – Wy d aje mi s ię, że jes t jes zcze jed n o o czy wis te miejs ce, o k tó ry m p an zap o min a – zau waży ł Sch leg al, s iad ając n a s wo im k rześ le i zap alając p ap iero s a. Vo s s u ś miech n ął s ię d o p u łk o wn ik a. Po ch y lił s ię, żeb y ro zp iąć Lav alo wi p as ek i s p o d n ie, p o czy m wy ciąg n ął jeg o p en is a. – Pamiętaj, żeb y u my ć n a k o n iec ręce, ch ło p cze. Nie wiemy , g d zie o n to trzy mał. – Sch leg al b y ł ś mierteln ie p o ważn y . – Wy g ląd a jak s u s zo n a ś liwk a – s twierd ził Vo s s . Przy ło ży ł lu to wn icę d o g łó wk i p en is a i trzy mał ją tak p rzez d łu żs zy czas . Krzy k mężczy zn y zmien ił s ię w jed en
d łu g i wizg . Kied y wrzas k s tał s ię ju ż n ie d o zn ies ien ia, Sch leg al k azał Vo s s o wi p rzes tać. Po d n ió s ł s ię z k rzes ła i zajrzał Lav alo wi w twarz. – Prąd raczej n am s ię n ie s k o ń czy , Lav al, a n a two im tłu s ty m, ws trętn y m ciele jes t jes zcze d u żo miejs c, k tó re aż s ię p ro s zą o to , żeb y je p o p ieś cić. Więc mo że ch ces z n am co ś p o wied zieć? Starzec n ie o d p o wied ział. Vo s s ch ciał ju ż zro b ić z lu to wn icy p o n o wn y u ży tek , ale Sch leg al n ag le g o zatrzy mał. – Wy d aje mi s ię, że mo n s ieu r Lav al s p o k o jn ie p o rad zi s o b ie b ez jed n eg o o k a. J ak p an s ąd zi, Vo s s ? Nie zas tan awiając s ię d łu g o , p o ru czn ik wb ił lu to wn icę w lewe o k o Lav ala. – Ru e d ’As s as 8 6 , mies zk an ie 5 C! – zawy ł mężczy zn a. Sch leg al s k in ął n a Vo s s a, k tó ry wy b ieg ł z p o k o ju , wy k rzy k u jąc ro zk azy d o czek ający ch n a k o ry tarzu żo łn ierzy . – Kto g o u k ry wał, ty k u n d lu ? Po wied z mi, a wy jd zies z s tąd ży wy . – Wiem ty lk o , że to jak iś b o g aty czło wiek . I że n ie jes t Ży d em. To ws zy s tk o , p rzy s ięg am. J an u s k i n ic więcej n ie ch ciał mi p o wied zieć. – Nie jes t Ży d em, p o wiad as z? – Uk ry wał g o wcześ n iej ju ż w k ilk u miejs cach . – Po mag a też in n y m Ży d o m, czy ty lk o J an u s k iemu ? – ry k n ął Sch leg al. – Op ró cz J an u s k ieg o b y li też in n i – jęk n ął Lav al. Sch leg al złap ał s tarca za wło s y , o d ch y lając jeg o g ło wę d o g ó ry . – Czy u k ry wa ich w s p ecjaln ie s k o n s tru o wan y ch k ry jó wk ach ? Ty m razem Lav al zareag o wał. Ok o , k tó re jes zcze mu zo s tało , ro zs zerzy ło s ię ze s trach u i Sch leg al wied ział, że wres zcie u d ało mu s ię co ś o s iąg n ąć. – Gad aj, Lav al, alb o s tracis z też d ru g ie o k o . M ężczy zn a zaczął p łak ać i zawo d zić. – Bo że, wy b acz mi – załk ał. Sch leg al zap alił p ap iero s a i u s iad ł n a b iu rk u . – M as z s zczęś cie, że p o wied ziałeś mi co ś warto ś cio weg o , s taru ch u . In aczej mu s iałb y ś s p rawić s o b ie las k ę i czarn e o k u lary i żeb rać n a u licach d o k o ń ca s wo jeg o ży cia.
48
M
o że p o win ien em b y ł p o d n ieś ć b ard ziej te łu k i w cen traln ej częś ci b u d y n k u ?
Lin ia d ach u wy g ląd ałab y wted y d y n amiczn iej – zas tan awiał s ię Lu cien . – Wies z, że arch itek t n ie p o win ien n ig d y wp ro wad zać mo d y fik acji z czy s to es tety czn y ch p o b u d ek . Zaws ze p o win ien p rzed s tawić k lien to wi racjo n aln e wy tłu maczen ie p ro p o n o wan y ch zmian . Lu cien wy s łu ch ał rad y Herzo g a, p o k iwał g ło wą i zamy ś lił s ię n a ch wilę. – J eś li p o d n ies iemy cen traln ą częś ć d ach u , fab ry k a b ęd zie w s tan ie p o mieś cić wy żs zy d źwig . – Do s k o n ała s u g es tia, mo n s ieu r Bern ard – zawo łał Herzo g . – Lab ru n e, p o d ejd ź tu n a ch wilę. Ch cę, żeb y ś wp ro wad ził d ro b n ą zmian ę. Herzo g i Lu cien s p o ty k ali s ię n a teren ie b u d o wy fab ry k i w Tremb lay n iemal co d zien n ie, ab y o mawiać p o s tęp y p rac. W s p o tk an iach u czes tn iczy ł też Lab ru n e, zrzęd liwy wy k o n awca w p o d es zły m wiek u , k tó ry zajmo wał s ię realizacją całeg o p ro jek tu . Weh rmach t s p ecjaln ie ś ciąg n ął g o w ty m celu z emery tu ry , a o n n ie zamierzał u k ry wać, że to , iż mu s i p raco wać d la s zk o p ó w, n ap ełn ia g o n ajg łęb s zą o d razą. J ak o weteran p ierws zej wo jn y , wciąż n ie wy b aczy ł Niemco m, że u ży li p rzeciwk o n iemu g azu b o jo weg o w 1 9 1 6 ro k u . Lab ru n e ru s zy ł wo ln o w s tro n ę p u łk o wn ik a Herzo g a, k ln ąc p o n o s em. Po d ro d ze s p o jrzał ze ws trętem n a Lu cien a i s p lu n ął n a ziemię – tak jak zaws ze, g d y g o wid ział. Lu cien zd awał s o b ie s p rawę, że s tary lis s erd eczn ie g o n ien awid zi, ale jed n o cześ n ie wied ział też, że ws zy s cy wy k o n awcy n ie cierp ią arch itek tó w za to , że ciąg le d o mag ają s ię wp ro wad zan ia jak ich ś p o p rawek . Lab ru n e miał za s o b ą w k o ń cu p o n ad p ięćd zies ięcio letn ią k arierę w b ran ży b u d o wlan ej i n ien awiś ć ta zap ewn e zd ąży ła ju ż s tać s ię u n ieg o n awy k iem. – Lab ru n e, ru s zas z s ię jak s tary d ziad . Po ś p ies z s ię, d o ch o lery – k rzy k n ął Herzo g . Starzec w o g ó le s ię ty m n ie p rzejął. – J es tem s tary m d ziad em, p an ie p u łk o wn ik u . Czy mo że p an n ie zau waży ł? Co to za n iezwy k le ważn a zmian a? – Po d n ies ies z cztery ś ro d k o we łu k i o d wa metry . Pó jd zie n a to n iewiele więcej
d rewn a, a czas u p o win n o zająć mn iej więcej ty le s amo . Nie o p ó źn imy p rzez to b u d o wy – zak o mu n ik o wał Herzo g . – To n ic wielk ieg o , Lab ru n e, n a p ewn o s o b ie p o rad zis z – d o d ał Lu cien . Wy k o n awca rzu cił mu lo d o wate s p o jrzen ie, p ry ch n ął jak k o ń i zap atrzy ł s ię w ziemię. – To wcale n ie tak ie p ro s te, mo n s ieu r Bern ard . Żeb y łu k i b y ły wy żs ze, trzeb a b ęd zie je wzmo cn ić i p o g ru b ić. Będ ę p o trzeb o wał s zk icu k o n s tru k cy jn eg o . – M an g in , n as z in ży n ier, d o s tarczy ci ry s u n ek ju tro ran o . Żad en p ro b lem. Lab ru n e zerk n ął n a Herzo g a, czek ając n a p o twierd zen ie. Gd y Niemiec k iwn ął g ło wą, s tarzec o d s zed ł z ewid en tn y m wy razem n ies mak u n a twarzy . – Sk u rwy s y n y – mru k n ął p o d n o s em. – Co ś ty p o wied ział, Lab ru n e? – wrzas n ął Herzo g . – M ó wiłem ty lk o , że z p rzy jemn o ś cią zajmę s ię tą p o p rawk ą – o d p arł Lab ru n e. – Zres ztą, jak i mam wy b ó r? Alb o zro b ię to , co p an k aże, alb o zas trzelicie mn ie n a miejs cu . Czy ż n ie tak , mein Fü h rer? – Po d o b a mi s ię twó j to k my ś len ia – o d rzek ł Herzo g i o d wró cił s ię d o arch itek ta. – To twó j n ajlep s zy b u d y n ek , Lu cien . Te łu k i wy ras tające z ziemi s ą p o p ro s tu p rzep ięk n e. Lu cien n ie mó g ł s ię n ie zg o d zić. Fo rmy trzech p ierws zy ch łu k ó w b y ły ju ż p o s tawio n e i n awet w d rewn ie wy g ląd ały ws p an iale. Uwielb iał p rzy g ląd ać s ię, jak p o ws tają jeg o b u d y n k i. By ła to ch y b a n ajcu d o wn iejs za rzecz w ty m zawo d zie – p atrzeć, jak s zk ice i ry s u n k i zmien iają s ię w p rawd ziwe, tró jwy miaro we o b iek ty , wo k ó ł k tó ry ch mo żn a ch o d zić i k tó ry ch mo żn a d o tk n ąć. Każd y arch itek t n ie mo że d o czek ać s ię, k ied y jeg o p ro jek t zo s tan ie wres zcie zrealizo wan y . No rmaln ie u k o ń czen ie b u d y n k u trwa całą wieczn o ś ć, ale Niemcy b y li n ies amo wicie s p rawn i. To , co Fran cu zo m zajęło b y mies iące, o n i p o trafili zro b ić w ciąg u ty g o d n i. Lu cien zaws ze s ły s zał o leg en d arn ej n iemieck iej s k u teczn o ś ci, ale d o tej p o ry n ajczęś ciej s o b ie z n iej żarto wał. Teraz wid ział tę s k u teczn o ś ć n a włas n e o czy i mu s iał p rzy zn ać, że ro b iła n a n im d u że wrażen ie. Praca n a trzy zmian y s ied em d n i w ty g o d n iu z p ewn o ś cią b ard zo p rzy s p ies zy ła b u d o wę. Gro źb y p o b icia lu b ś mierci p o d ad res em ro b o tn ik ó w też ro b iły s wo je. – Fab ry k a n ig d y b y n ie p o ws tała, g d y b y n ie two je ws p arcie – p o wied ział Lu cien o s tro żn ie. Nie ch ciał, żeb y jeg o s ło wa zab rzmiały zb y t ck liwie. Kied y Herzo g a awan s o wan o n a p u łk o wn ik a, jeg o b y ły zwierzch n ik , ten id io ta Lieb er, zo s tał p rzen ies io n y z p o wro tem d o Berlin a. Herzo g s p rawo wał więc teraz całk o witą wład zę
n ad p ro g ramem b u d o wy zak ład ó w zb ro jen io wy ch . Cies ząc s ię p ełn y m zau fan iem Sp eera, wzn o s ił i o twierał k o lejn e fab ry k i w b ły s k awiczn y m temp ie, tak że ilo ś cią wy p ro d u k o wan eg o s p rzętu wo js k o weg o zn aczn ie wy p rzed zał h armo n o g ram u s talo n y p rzez Berlin . Zaczy n ało s ię n awet o s tatn io mó wić o jeg o awan s ie n a g en erała. Herzo g ru s zy ł w s tro n ę d o łu p o d fu n d amen ty , a Lu cien p o ś p ies zy ł za n im. Szan o wał Niemca n ie ty lk o za jeg o wy czu cie arch itek to n iczn e, ale ró wn ież za u ważn e o k o w k wes tiach k o n s tru k cy jn y ch . Herzo g zaws ze p o trafił d o s trzec, k ied y k to ś s zed ł n a łatwizn ę, i n ie wah ał s ię mó wić p o d wy k o n awco m, żeb y ro zeb rali jak iś frag men t i zaczęli ws zy s tk o o d p o czątk u . Oczy wiś cie n ik t n ig d y n ie p ro tes to wał. Gd y b y k to ś o d waży ł s ię o d mó wić, zo s tałb y s zy b k o wy p ro wad zo n y z b u d o wy p rzez jed n eg o z żo łn ierzy i n ik t b y g o więcej n ie zo b aczy ł. Tak a s y tu acja zres ztą miała ju ż raz miejs ce, p rzy p o min ając Lu cien o wi, że Herzo g jes t wciąż n iemieck im o ficerem, k tó ry p rzy s ięg ał lo jaln o ś ć Fü h rero wi i k tó ry ży czy s wo jemu n aro d o wi p ełn eg o zwy cięs twa. Lu cien o wi wy d awało s ię jed n ak , że Niemiec trak to wał s wo ją p racę b ard ziej jak o o s o b is tą mis ję. Ch ciał zo s tawić p o s o b ie we Fran cji jak iś trwały ś lad , z k tó reg o Rzes za b ęd zie mo g ła b y ć d u mn a. I n awet jeś li p ewn eg o d n ia zab rak n ie g o tu , fab ry k i b ęd ą d alej s tać, d ając ś wiad ectwo , że k ied y ś tu b y ł. Arch itek ci my ś leli b ard zo p o d o b n ie: u ważali, że two rzą d zieła, k tó re ich p rzetrwają. Bib lio tek a b ęd zie s łu ży ć k o lejn y m p o k o len io m wiele lat p o ś mierci teg o , k to ją zap ro jek to wał. Od k ied y Lieb er n ie s tał mu n a d ro d ze, Lu cien miał wres zcie n ieo g ran iczo n ą s wo b o d ę twó rczą. Rzeczy wiś cie p rawd ą b y ło , że arch itek t p o trzeb u je d o b reg o k lien ta, żeb y s two rzy ć co ś wielk ieg o . A Herzo g b y ł id ealn y m k lien tem. – Lin ie o k ien b ard zo p o d k reś lą h o ry zo n taln y u k ład b u d y n k u . No i wp u s zczą d o ś ro d k a mn ó s two n atu raln eg o ś wiatła – zau waży ł Herzo g , u ś miech ając s ię. – Praco wn icy b ęd ą w s tan ie lep iej wid zieć i więcej wy p ro d u k o wać – d o d ał Lu cien . Ob aj wy b u ch n ęli ś miech em. – Otó ż to . A te lin ie z czarn ej ceg ły n a p ewn o p o d n io s ą wy d ajn o ś ć zak ład u . Nie wiem, w jak i s p o s ó b , ale wp ro wad zają b ard zo k o rzy s tn e p o d ziały w s k ali fro n to wej elewacji. – Herzo g p u ś cił d o arch itek ta o k o . Zajrzeli d o wy k o p u , żeb y o b ejrzeć s to p y fu n d amen to we. – Kazałem, żeb y b y ły jak n ajs zers ze. Dzięk i temu p rzen io s ą o b ciążen ia b ezp o ś red n io n a g ru n t – p o wied ział Niemiec. – Pręd zej czy p ó źn iej te b u d y n k i s tan ą s ię celem atak u alian tó w i b ęd ą mu s iały wy trzy mać b o mb ard o wan ia. Fab ry k a mu s i p rzetrwać i w jak n ajs zy b s zy m czas ie wzn o wić p ro d u k cję. To ro zk az Sp eera.
Herzo g n ig d y o ty m n ie mó wił, ale Lu cien wid ział, że Niemcy o b s erwu ją p rzeb ieg wo jn y z co raz więk s zy m n iep o k o jem. Do tej p o ry ws zy s tk o s zło p o ich my ś li, ale s iły alian ck ie p rzy s tąp iły o s tatn io d o o fen s y wy w Afry ce Pó łn o cn ej i p o wo li zaczy n ały zd o b y wać p rzewag ę. We Fran cji s p o d ziewan o s ię atak u Bry ty jczy k ó w. Herzo g p rzejrzał p o d ty m k ątem ws zy s tk ie p lan y b u d y n k u , s zczeg ó ln ą u wag ę p o ś więcając ry s u n k o m k o n s tru k cji. Kazał jes zcze b ard ziej wzmo cn ić zb ro jen ia k o lu mn i łu k ó w, zwięk s zy ł ró wn ież g ru b o ś ć b eto n o wy ch p ły t d ach o wy ch i s talo wy ch ram o k ien . M o d y fik acje, k tó re wp ro wad ził, u czy n iły b u d y n ek zn aczn ie b ard ziej wy trzy mały m, a jed n o cześ n ie b y ły tak eleg an ck ie p o d wzg lęd em es tety czn y m, że Lu cien n ie miał im n ic d o zarzu cen ia. Arch itek t zazd ro ś cił Niemco wi u miejętn o ś ci i p ró b o wał s ię o d n ieg o u czy ć. Herzo g miał n iezwy k łą in tu icję k o n s tru k cy jn ą i zn ał s ię n a p ro jek to wan iu jak mało k to , ch o ć n ig d y n ie u k o ń czy ł s tu d ió w n a Bau h au s ie. Zad o wo lo n y z p o s tęp ó w p rac, Lu cien p o żeg n ał s ię z p u łk o wn ik iem i ru s zy ł w k ieru n k u s wo jeg o s amo ch o d u zap ark o wan eg o p rzy p ro wizo ry czn y m b u d y n k u g o s p o d arczy m. Na zap leczu , zajęty n ab ijan iem fajk i, s tał Lab ru n e. Arch itek t p o mach ał mu z u ś miech em. – Do b ra ro b o ta, Lab ru n e. Tak trzy maj. – Pars zy wy zd rajca – mru k n ął s trzec n a ty le g ło ś n o , że b y ło g o s ły ch ać. Lu cien zaczerwien ił s ię p o u s zy i p o s zed ł d alej. Cała rad o ś ć, k tó rą czu ł, p atrząc jak p o ws taje jeg o d zieło , n ag le g d zieś wy p aro wała.
49
L
u cien b y ł z s ieb ie b ard zo d u mn y , że u d ało mu s ię zd o b y ć p ieczo n eg o k u rczak a n a
d zis iejs zą k o lację. Ku p ił g o za ład n y g ro s z – zap łacił d wad zieś cia razy więcej n iż w czas ie p o k o ju . Ale b y ło warto . Wied ział, że Pierre p o czu je s mak o wity zap ach ju ż o d d rzwi i wy o b rażał s o b ie, jak ch ło p iec wb ieg n ie z rad o ś cią d o k u ch n i. Sam ten wid o k wart b y ł k ażd y ch p ien ięd zy . Dwad zieś cia ty s ięcy fran k ó w, n a k tó ry ch p rzy jęcie zn ó w n amó wił g o M an et, ro zch o d ziło s ię d u żo s zy b ciej, n iż my ś lał. Po d czas o k u p acji in flacja p o żerała p ien iąd ze w zas tras zający m temp ie. Zaws ze b y ło d ro g o , ale teraz cen y b y ły wręcz as tro n o miczn e. Za mas ło , k tó re o ficjaln ie k o s zto wało p ięćd zies iąt d ziewięć fran k ó w i k tó reg o n ie s p o s ó b b y ło d o s tać w s k lep ie, n a czarn y m ry n k u trzeb a b y ło zap łacić p o n ad d wieś cie fran k ó w. Wś ró d mies zk ań có w Pary ża b ard zo ro zp o ws zech n ił s ię h an d el wy mien n y . Dzieciak z k amien icy Lu cien a k u p ił s o b ie g o d zin ę n au k i g ry n a s k rzy p cach za p ó ł k ilo mas ła. Arch itek t s zed ł p o ciemn y ch u licach , zas tan awiając s ię, co p o win ien p o d ać d o k u rczak a. Ziemn iak i i k ap u s tę? A mo że ty lk o ch leb i win o ? Całk o wicie p o ch ło n ięty ty m p ro b lemem, n ie zwró cił u wag i n a d źwięk p o d ążający ch za n im k ro k ó w. Gd y b y ł jak ieś s ześ ć p rzeczn ic o d d o mu , zró wn ali s ię z n im n ag le d waj mężczy źn i – jed en s zed ł z jeg o p rawej, a d ru g i z lewej s tro n y . Po d Lu cien em u g ięły s ię n o g i. Czy b y li z Ges tap o i mieli zamiar zg arn ąć g o z ch o d n ik a i wp ak o wać d o s amo ch o d u ? Czy też n ależeli d o jak iejś s zajk i, k tó ra p o d s zy wała s ię p o d p o licję i zab ierała lu d zio m to wary p o ch o d zące z czarn eg o ry n k u ? Zn ajo memu Lu cien a, Dan ielo wi J o ffremo wi, w zes zły m mies iącu u k rad li cały u d ziec b aran i łączn ie z walizk ą, w k tó rej g o n ió s ł. Lu cien mu s iał s ię zd ecy d o wać, czy p o win ien s k o czy ć w p rawo , w u liczk ę, d o k tó rej właś n ie s ię zb liżali, i p ró b o wać u ciec. Rzu cił s zy b k ie s p o jrzen ie n a o b u mężczy zn – wy g ląd ali n a d o ś ć s p rawn y ch i z p ewn o ś cią łatwo b y g o d o g o n ili. M iał ś wiad o mo ś ć, że s am jes t w k iep s k iej fo rmie, ale wied ział, że mu s i p o s tarać s ię im jak o ś zwiać. M ężczy źn i s zli o b o k n ieg o p rzez n as tęp n y ch k ilk a metró w, co wy d ało mu s ię d o ś ć d ziwn e. Ges tap o n ie czek ało b y z ares zto wan iem ty le czas u . Przemk n ęło mu p rzez my ś l, że mo g ą to b y ć jed n ak fałs zy wi p o licjan ci, k tó rzy ch cą zab rać mu k u rczak a,
więc in s ty n k to wn ie p rzy cis n ął p aczk ę mo cn iej d o p iers i i p rzy s p ies zy ł k ro k u . A mo że to p o p ro s tu zwy k li, wy g ło d n iali lu d zie, k tó ry ch zap ach jed zen ia d o p ro wad ził d o s zaleń s twa? J ed en z mężczy zn p o d b ieg ł d o p rzo d u i zas tąp ił mu d ro g ę. Dru g i s tan ął za n im. Lu cien p o s tan o wił, że n ie o d d a k u rczak a b ez walk i. – Pro s zę mn ie p rzep u ś cić, mo n s ieu r. – Ch o ć to n arch itek ta b y ł n iezwy k le u p rzejmy , Lu cien w k ażd ej ch wili b y ł g o tó w k o p n ąć faceta międ zy n o g i i rzu cić s ię d o u cieczk i. M iał jes zcze zamiar p o wied zieć, że n ie ch ce żad n y ch k ło p o tó w, ale mężczy zn a, k tó ry s tał p rzed n im, o d ezwał s ię p ierws zy . – M o n s ieu r Bern ard , ch cielib y ś my zamien ić z p an em k ilk a s łó w, jeś li n ie ma p an n ic p rzeciwk o . Ob iecu ję, że n ie zajmie to d u żo czas u . – Niezn ajo my miał n a s o b ie s ty lo wy k ap elu s z i ch arak tery s ty czn y p ro ch o wiec, jak i częs to n o s ili ag en ci Ges tap o . Ręk ą ws k azał n a s amo ch ó d , k tó ry właś n ie s ię p rzy n ich zatrzy mał. Lu cien zaczął g wałto wn ie d rżeć, a mężczy źn i wy mien ili ro zb awio n e s p o jrzen ia. Ten , k tó ry s tał za arch itek tem, p o ło ży ł mu ręk ę n a ramien iu i p o p ro wad ził g o łag o d n ie w s tro n ę au ta. Ws zy s cy trzej u s ied li n a ty ln y m s ied zen iu – Lu cien i jeg o k u rczak p o ś ro d k u . Lu cien d o my ś lił s ię, że mu s zą b y ć z p o licji, k tó ra ws p ó łp racu je z Ges tap o , i z p ewn o ś cią n ie ch o d ziło im o jed zen ie. Nik t n ie o d ezwał s ię an i s ło wem. Samo ch ó d ru s zy ł, p rzejech ał jak iś k ilo metr i s k ręcił d o g arażu . Lu cien o b ró cił s ię i zo b aczy ł p rzez ty ln ą s zy b ę, jak k to ś zamy k a za n imi d rzwi. Więc to k o n iec. Tu taj g o zas trzelą. Sk u rczy ł s ię n a fo telu i jed y n ą rzeczą, o k tó rej b y ł w s tan ie my ś leć, b y ło to , że Pierre b ęd zie p rzez całą n o c s am, n ie mając p o jęcia, co s ię z n im s tało . Lu cien d o łączy d o g ro n a Pary żan , k tó rzy zn ik n ęli b ez ś lad u . A Pierre n ig d y n ie zje n a k o lację k u rczak a, k tó reg o k u p ił s p ecjaln ie d la n ieg o . M ężczy zn a s ied zący z jeg o p rawej s tro n y o two rzy ł d rzwi. Wy s ied li z au ta, p rzemas zero wali n a ty ł g arażu i wes zli p o s ch o d ach d o małeg o g ab in etu , w k tó ry m czek ało d wó ch lu d zi. Stars zy mężczy zn a w s zary m p łas zczu , wy g ląd ający n a jak ieś s ześ ćd zies iąt lat, ws k azał mu d rewn ian e k rzes ło p rzy o k rąg ły m s to le. – M o n s ieu r Bern ard , zap ro jek to wał p an d la Niemcó w w Ch av ille b ard zo eleg an ck i b u d y n ek . Ten , k tó ry p o ws taje w Tremb lay , ró wn ież wy d aje s ię d o ś ć imp o n u jący – p o wied ział n iezn ajo my , s iad ając z d ru g iej s tro n y s to łu . – Dzięk u ję. – Ciek awe, że tak ch ętn ie two rzy p an d la Niemcó w tak d o b re rzeczy . M artwi s ię p an , że s ami n ie d alib y s o b ie rad y ? – Nie my ś lę o ty m w tak i s p o s ó b . Staram s ię p o p ro s tu wy k o n y wać s wo ją p racę n ajlep iej, jak p o trafię.
– Żeb y zad o wo lić Niemcó w? – Żeb y zad o wo lić s ieb ie. Pro jek tu ję wed łu g mo ich włas n y ch s tan d ard ó w. – I s ą to s tan d ard y wy żs ze o d n iemieck ich ? Lu cien o d razu zo rien to wał s ię, w k tó rą s tro n ę zmierza to p rzes łu ch an ie i k to zad aje p y tan ia. – J es teś cie z ru ch u o p o ru , p rawd a? – Ows zem, mo n s ieu r, właś n ie tę o rg an izację rep rezen tu jemy . I mamy k ilk a p y tań n a temat p ań s k iej lo jaln o ś ci wo b ec k raju . – Zaraz, zaraz, s tary d u rn iu . Ch y b a wam o d b iło , jeś li s ąd zicie, że jes tem zd rajcą. Zaws ze b y łem lo jaln y wo b ec Fran cji. Walczy łem d o s ameg o k o ń ca, d o mo men tu p o d p is an ia ro zejmu . M o żn a to łatwo s p rawd zić – k rzy k n ął Lu cien . – Wiemy , jak ich h ero iczn y ch czy n ó w d o k o n ał p an , s ied ząc n a ty łk u za b iu rk iem. – Cały p o k ó j wy b u ch n ął ś miech em. – Ch cemy p o ro zmawiać o ty m, czy m zajmu je s ię p an teraz. – A s ieb ie p ewn ie u ważacie za b o h ateró w, co ? – o d p arł Lu cien . – To jes t d o p iero b zd u ra. Tak n ap rawd ę Lu cien n ien awid ził ru ch u o p o ru za to , że d ziewięćd zies iąt d ziewięć p ro cen t jeg o czło n k ó w p o p ierało k o mu n izm, k tó ry m s am zaws ze p o g ard zał. Uważał, że h as ła wzy wające d o o b alen ia k ap italizmu s ą zwy czajn ie id io ty czn e. A jed y n y m rezu ltatem ich rzek o mo b o h aters k ich d ziałań b y ły ty lk o n iek o ń czące s ię ak ty o d wetu ze s tro n y Niemcó w. Od 1 9 4 1 ro k u , k ied y ru ch o p o ru zaczął mo rd o wać n iemieck ich żo łn ierzy , Rzes za rewan żo wała s ię Fran cu zo m ro zs trzeliwan iem zak ład n ik ó w. Ty lk o w zes zły m ty g o d n iu , p o ty m jak czło n k o wie p o d ziemia zab ili g ran atami o ś miu lo tn ik ó w n a s tad io n ie J ean a Bo u in a, Niemcy zamo rd o wali w Pary żu o s iemd zies iąt p ięć o s ó b . Więk s zo ś ć z n ich b y ła k o mu n is tami i Lu cien u ważał, że p o p ro s tu d o s tali za s wo je, ale częś ć ro zs trzelan y ch s tan o wili Bo g u d u ch a win n i lu d zie. – Zab ijacie jed n eg o ch o lern eg o Niemca, a o n i w o d wecie mo rd u ją k ilk u n as tu n as zy ch . Pro wad zicie jak ieś b ezs en s o wn e ak cje s ab o tażu , p rzecin acie d ru ty telefo n iczn ie alb o ro b icie zamies zan ie n a k o lei, a w ramach rep res ji g in ą k o lejn i n iewin n i lu d zie. Tak jak tamci n ies zczęś n icy p rzed k ilk o ma d n iami. To , co ro b icie, mo n s ieu r, n ie ma żad n eg o s en s u . A ju ż n a p ewn o n ie jes t warte ży cia żad n eg o Fran cu za. – Zo s tawcie mn ie z n im n a ch wilę – zawo łał n is k i mężczy zn a z b ro d ą, s ied zący w ro g u g ab in etu . – J ed n a k u lk a w łeb p ars zy weg o k o lab o ran ta i mo żemy iś ć d o d o mu .
– Emile, p ro s zę, n ie p rzes zk ad zaj. Po zwó l, że ja s ię ty m zajmę – o d rzek ł s tarzec. – M o n s ieu r Bern ard , ru ch o p o ru ro b i, co mo że, a waru n k i s ą n iezwy k le tru d n e. Ale n ie mo żemy s ied zieć b ezczy n n ie, mu s imy walczy ć. „Ży ć p o k o n an y m zn aczy u mierać co d zien n ie”. – Kto tak twierd zi? Sły s załem, jak d e Gau lle w BBC mó wił, że zab ijan ie Niemcó w u łatwia im ty lk o mas ak ro wan ie b ezb ro n n y ch o b y wateli. On s am u waża, że ro b icie więcej s zk o d y n iż p o ży tk u . Po za ty m to Bry ty jczy cy i Amery k an ie u ratu ją n am ty łk i, n ie id io ci tacy jak wy . I s ami ś wietn ie o ty m wiecie. – Tak , ale d o teg o czas u mu s imy walczy ć p o s wo jemu . – Ch ry s te, jes teś cie ty lk o b an d ą ch o lern y ch k o mu n is tó w. Ten was z Stalin n ie jes t wcale lep s zy . Po d o b n o zag ło d ził n a ś mierć milio n y lu d zi n a Uk rain ie. I n ie zap o min ajmy , że p o d p is ał z Hitlerem p ak t o n ieag res ji. Ch y b a p an o ty m p amięta, co ? M ężczy zn a n ie o d p o wied ział. Lu cien wied ział, że d la ws zy s tk ich k o mu n is tó w b y ła to d rażliwa k wes tia. – Wró ćmy d o p an a. Wy d aje s ię n am, że tro ch ę za b ard zo ws p iera p an n iemieck i p rzemy s ł zb ro jen io wy . Ch cielib y ś my p ro s ić, żeb y b y ł p an o d ro b in ę mn iej s k ło n n y d o ws p ó łp racy . Niech p an tro ch ę o g ran iczy s wó j en tu zjazm. – Do jas n ej ch o lery , n ie jes tem k o lab o ran tem. Będ ziemy mo g li wy k o rzy s tać te fab ry k i p o zak o ń czen iu wo jn y . Starzec zap alił p ap iero s a i mo cn o zaciąg n ął s ię d y mem, p o czy m u ś miech n ął s ię d o Lu cien a. – Zn alazł p an b ard zo p o my s ło wy s p o s ó b n a u s p rawied liwien ie włas n y ch czy n ó w, mo n s ieu r. – Po zo s tali mężczy źn i zamru czeli, p rzy tak u jąc. Lu cien n ie cierp iał, k ied y k to ś z n ieg o k p ił, a zwłas zcza n ie miał o ch o ty , b y żarto wały z n ieg o tak ie łajzy z k las y ro b o tn iczej. – Fran cja b ęd zie p o trzeb o wać fab ry k , żeb y o d b u d o wać k raj. – Nie b ęd zie żad n eg o k raju , jeś li tak ie g n id y jak ty b ęd ą p o mag ać s zwab o m – wrzas n ął b ro d aty . – A p o za ty m ws zy s tk ie te fab ry k i s ą ch o lern ie b rzy d k ie. – Przek azaliś my p an u o s trzeżen ie, mo n s ieu r Bern ard – rzek ł s tarzec. – Niech p an p amięta, wo b ec k o g o p o win ien p an b y ć lo jaln y . Kied y n ad ejd zie wres zcie d zień zwy cięs twa, ws zy s cy k o lab o ran ci s ło n o zap łacą za s wo je zb ro d n ie. Zap ewn iam p an a. – Niek tó rzy mo że n awet tro ch ę wcześ n iej – wark n ął b ro d acz, wy ciąg ając rewo lwer z k ies zen i p łas zcza.
– I n a p an a miejs cu n ie p rzy jaźn iłb y m s ię też tak b ard zo z p u łk o wn ik iem Herzo g iem. Źle to wy g ląd a – d o d ał s tarzec. Wciąż ś cis k ając s wo jeg o k u rczak a, Lu cien ws tał z k rzes ła i s p o jrzał p o mężczy zn ach w g ab in ecie. – Po s łu ch ajcie u ważn ie, s u k in k o ty . Ko ch am Fran cję i n ie jes tem żad n y m zd rajcą. J eś li k to k o lwiek z was u waża in aczej, n iech id zie d o d iab ła. A teraz ch ciałb y m wró cić d o d o mu . Starzec s k in ął ręk ą w s tro n ę faceta w p ro ch o wcu . – Od wieźcie g o . Do b rej n o cy , mo n s ieu r Bern ard . Ży czę p an u s maczn ej k o lacji. Po d d o m zawieźli g o ci s ami d waj mężczy źn i, k tó rzy zg arn ęli g o z u licy . Gd y zatrzy mali s ię p rzy k amien icy Lu cien a, wy p ch n ęli g o b ru taln ie z s amo ch o d u , tak że u p ad ł twarzą n a ch o d n ik i u p u ś cił k u rczak a. – M o że zab ierzemy mu k u rak a? – zas u g ero wał ten w p ro ch o wcu . – Pierd o lić g o . M am n ad zieję, że u d u s is z s ię k o ś cią, k o lab o ran cie – wrzas n ął k iero wca, o d jeżd żając z p is k iem o p o n .
50
A
lain wid ział mn ó s two amery k ań s k ich filmó w, w k tó ry ch d etek ty w alb o s zp ieg
mu s iał k o g o ś ś led zić, więc miał tech n ik ę o p raco wan ą d o p erfek cji. Najważn iejs ze b y ło trzy mać s ię n a ty le d alek o , b y n ie zo s tać zau ważo n y m, a jed n o cześ n ie n a ty le b lis k o , żeb y mieć ś led zo n eg o w zas ięg u wzro k u . Ch ło p ak s zed ł więc wzd łu ż ru e d e Cirq u e, s tarając s ię mieć Lu cien a ciąg le n a o k u . Kied y jeg o s zef p rzy s tawał, ab y s p o jrzeć n a jak ieś o k n o wy s tawo we, Alain zatrzy my wał s ię i ws k ak iwał w p o b lis k ą b ramę, a p o p aru ch wilach zn o wu ru s zał w ś lad za Lu cien em. Do k ąd k o lwiek b y o n n ie s zed ł, ewid en tn ie s ię n ie s p ies zy ł. Zd ąży ł k u p ić k s iążk ę i ws tąp ić n a ch wilę d o Café d e la Place. M o że ch ciał s ię u p ewn ić, że n ik t g o n ie ś led zi? Tę meto d ę Alain ró wn ież zn ał z k in a – mężczy zn a o rien to wał s ię, że k to ś za n im id zie, zaczy n ał g rać n a zwło k ę, a n as tęp n ie u s iło wał zg u b ić o g o n . Lu cien s k ręcił w av en u e Gab riel, p o tem w lewo , w ru e Bo is s y d ’An g las , i s p acero wał s p o k o jn ie p rzez k o lejn e p iętn aś cie min u t. Na mieś cie b y ło n a s zczęś cie tro ch ę lu d zi, więc Alain mó g ł wto p ić s ię w tłu m. „Gd y b y ws zed ł w jak ąś p u s tą u liczk ę – p o my ś lał ch ło p ak – „d u żo tru d n iej b y ło b y g o ś led zić”. Niemal k ażd eg o wieczo ru Alain p rzeg ląd ał teczk i i b iu rk o Lu cien a, s zu k ając s zk icó w tajn y ch k ry jó wek , ale n a razie n ic n ie u d ało mu s ię zn aleźć. Po wp ad ce z ry s u n k iem k o min k a jeg o s zef zro b ił s ię b ard zo o s tro żn y . Alain ch ciał p ó jś ć d o wu ja, żeb y p o wied zieć mu o atrap ie o d p ły wu w d o mu , k tó ry s p aliło Ges tap o , ale zd ał s o b ie s p rawę, że n ie ma żad n y ch d o wo d ó w n a to , że Lu cien zap ro jek to wał s k ry tk ę. M u s iał g o złap ać n a g o rący m u czy n k u , więc p o win ien d o wied zieć s ię, g d zie u k ry wa s ię k o lejn y Ży d . A s k o ro arch itek t d b ał o to , żeb y n ie zo s tawiać żad n y ch d o wo d ó w n a p iś mie, zn aczy ło to , że trzeb a g o ś led zić. J ed n ak in wig ilacja n ie p rzy n io s ła jak d o tąd żad n y ch rezu ltató w. Alain n ien awid ził Lu cien a z całeg o s erca. Wciąż n ie b y ł w s tan ie zap o mn ieć in cy d en tu w mag azy n k u i ws zy s tk ich in n y ch u p o k o rzeń ze s tro n y arch itek ta. M arzy ł o d n iu , w k tó ry m Lu cien zo s tan ie zab ran y p rzez Ges tap o i zn ik n ie n a zaws ze. Wted y
Alain o czy wiś cie p rzejmie jeg o firmę. Niemcy b ęd ą ch cieli, żeb y k to ś zajął s ię p lan ami fab ry k , i wu j Herman n załatwi to tak , żeb y p rzy s zli właś n ie d o n ieg o . J eś li ch o d ziło o Ży d ó w, Alain o s o b iś cie n ic d o n ich n ie miał. Do ras tał w d zieln icy Sain tGermain , g d zie b y ło wielu Ży d ó w, i zaws ze b y li d la n ieg o b ard zo mili. M o n s ieu r Valery ró wn ież b y ł b ard zo u p rzejmy m czło wiek iem. Alain d o n ió s ł n a n ieg o ty lk o d lateg o , żeb y p rzy p o d o b ać s ię wu jo wi. Lu cien zatrzy mał s ię p rzed witry n ą k o lejn eg o s k lep u , ale ty m razem zro b ił co ś p o d ejrzan eg o . Ud ając, że p rzy g ląd a s ię g arn itu ro wi n a wy s tawie, zerk n ął s zy b k o n a p rawo i lewo , żeb y zo b aczy ć, czy n ik t g o n ie ś led zi. Z całą p ewn o ś cią b y ł to g es t wy n ik ający z o s tro żn o ś ci. Gd y Lu cien p rzy s tan ął, Alain s ch o wał s ię s zy b k o za k o lu mn ę, k tó ra zd o b iła wejś cie d o jak ieg o ś b u d y n k u . Wied ział, że p o win ien o d czek ać d łu żs zą ch wilę, zan im wró ci zn o wu n a ch o d n ik – n a wy p ad ek , g d y b y arch itek t p o s tan o wił o b ejrzeć s ię p o n o wn ie. Alain zy s k ał wres zcie p ewn o ś ć, że Lu cien zmierza d o k ry jó wk i, i wp ro s t n ie p o s iad ał s ię ze s zczęś cia. M u s iał teraz ty lk o trzy mać s ię d o ś ć b lis k o , żeb y b y ł w s tan ie wś lizn ąć s ię tu ż za n im d o b u d y n k u i zo b aczy ć, d o k ąd p ó jd zie. Alain ru s zy ł za Lu cien em i d ep tał mu p o p iętach p rzez n as tęp n e k ilk as et metró w. Na ru e d e Du ras arch itek t u s iad ł p rzy s to lik u n a zewn ątrz n ijak iej k afejk i, zawo łał k eln era i co ś zamó wił. Alain zaczy n ał g o to wać s ię z n iecierp liwo ś ci. Stan ął w d rzwiach s k lep u z k ap elu s zami p o d ru g iej s tro n ie u licy i zap alił p ap iero s a. Do b rze, że s k lep b y ł zamk n ięty i n ie mu s iał s ię martwić, że k to ś b ęd zie ch ciał p rzeg o n ić g o z wejś cia. Kied y k eln er p rzy n ió s ł d o s to lik a lamp k ę win a, Lu cien zap y tał g o o co ś i mężczy zn a ws k azał ręk ą w s tro n ę wn ętrza k awiarn i. Arch itek t p o d n ió s ł s ię z k rzes ła i ws zed ł d o ś ro d k a. Alain d o my ś lił s ię, że p o s zed ł d o łazien k i, ale k ied y n ie wracał d o s to lik a p rzez d zies ięć min u t, ch ło p ak zaczął s ię d en erwo wać i n iecierp liwić. M in ęło k o lejn e d zies ięć min u t i Alain zro zu miał, co s ię właś n ie s tało . Przeb ieg ł p rzez u licę, ale d o s amej k afejk i p o d s zed ł ju ż p o wo li. Nie ch ciał wp aś ć n a Lu cien a, g d y b y mężczy zn a jed n ak n ag le wy s zed ł. Alain zajrzał p rzez d rzwi w p ó łmro k lo k alu i o s tro żn ie ws zed ł d o ś ro d k a. Przy s tan ął tu ż za p ro g iem, ch o wając s ię za framu g ą, a k ied y p o d s zed ł d o n ieg o k eln er, s p y tał, g d zie jes t łazien k a. Ob u rzo n y k eln er zwró cił mu u wag ę, że p o win ien n ajp ierw co ś zamó wić, jeś li ch ce s k o rzy s tać z to alety , ale Alain zig n o ro wał g o i ru s zy ł zd ecy d o wan y m k ro k iem n a ty ł k awiarn i. Otwo rzy ł wo ln o d rzwi d o męs k iej u b ik acji, o b awiając s ię tro ch ę, że zas tan ie w ś ro d k u Lu cien a. Po mies zczen ie b y ło jed n ak p u s te. Alain s p rawd ził ws zy s tk ie k ab in y i u p ewn ił s ię, że o k n o n ad
u my walk ą jes t zamk n ięte. Gd y wy s zed ł z łazien k i, zau waży ł d rzwi p ro wad zące n a zap lecze, g d zie zn ajd o wało s ię ty ln e wy jś cie. Zak lął p o d n o s em i wy jrzał n a zewn ątrz. Ty ł b u d y n k u wy ch o d ził n a małe p o d wó rk o , k tó re wąs k im p rzejś ciem łączy ło s ię z u licą. Alain wy b ieg ł n a ch o d n ik , ro zejrzał s ię w p rawo i lewo , ale p o Lu cien ie n ie b y ło ju ż ś lad u . Ch ło p ak o p arł s ię o ś cian ę i zap alił p ap iero s a. By ł p rzek o n an y , że arch itek t g o n ie wid ział. Lu cien p o s tan o wił zap ewn e p rzejś ć p rzez k awiarn ię n a ws zelk i wy p ad ek , żeb y wy mk n ąć s ię ewen tu aln emu o g o n o wi. Alain n a jeg o miejs cu zro b iłb y to s amo . Ch ło p ak u ś miech n ął s ię d o s ieb ie – man ewr Lu cien a b y ł b ard zo s p ry tn y . Zaczy n ała mu s ię p o d o b ać ta g ra w k o tk a i my s zk ę i n ie mó g ł s ię ju ż d o czek ać, k ied y zn ó w b ęd zie miał o k azję ś led zić arch itek ta. Zaciąg n ął s ię k ilk a razy i p o ch wili d o tarło d o n ieg o , że s to i n a ru e d e Sau s s aies , tu ż n ap rzeciwk o s ied zib y Ges tap o , w k tó rej p raco wał jeg o wu j. By ł to wy s o k i b u d y n ek z o zd o b n ą elewacją z wap ien ia, wy s o k imi o k n ami i żelazn y mi b alk o n ami. Alain wied ział jed n ak , że eleg an ck a fas ad a n ijak ma s ię d o teg o , co d zieje s ię w ś ro d k u . Wu j Herman n n ap o mk n ął mu k ied y ś , w jak i s p o s ó b n ak łan ia s wo ich „g o ś ci” d o ws p ó łp racy . Alain wy rzu cił n ied o p ałek i zaczął iś ć w s tro n ę d o mu . Nig d zie mu s ię n ie s p ies zy ło , więc zatrzy mał s ię, żeb y zerk n ąć n a wy s tawę s k lep u z u ży wan y mi k s iążk ami i zwró cił u wag ę n a to m o arch itek tu rze mo d ern izmu . Po s tan o wił wejś ć d o ś ro d k a. *** Pierre o b s erwo wał Alain a z b ramy p o p rzeciwn ej s tro n ie u licy . Gd y p o d wu d zies tu min u tach wy s zed ł z k s ięg arn i, ch ło p iec ś led ził g o aż p o d s am d o m. Kilk a ty g o d n i temu Pierre zau waży ł, że Alain wertu je p ap iery leżące n a b iu rk u Lu cien a. Na p o czątk u n ie wid ział w ty m n ic n ad zwy czajn eg o ; Alain b y ł p rzecież jeg o p rawą ręk ą i zajmo wał s ię ws zy s tk im, co b y ło związan e z b u d y n k ami. Sy tu acja p o wtó rzy ła s ię k ilk a razy , ale Pierre zu p ełn ie s ię n ad ty m n ie zas tan awiał. Ale p ewn eg o razu Alain wy s łał g o d o s k lep u p ap iern iczeg o p o k alk ę tech n iczn ą i k ied y wy s zed ł, p rzy p o mn iało mu s ię, że n ie wziął ze s o b ą p rzy k ład o weg o k awałk a ark u s za. Alain zaws ze wrzes zczał n a n ieg o za k ażd y , n awet n ajd ro b n iejs zy b łąd , więc Pierre wró cił d o b iu ra i ws zed ł p o cich u , tak b y n ie zwracać n a s ieb ie u wag i. Gd y b y ł w p rzed p o k o ju , u s ły s zał d ziwn y metaliczn y ch ro b o t. Alain majs tro wał s cy zo ry k iem p rzy zamy k an ej s zu flad zie w b iu rk u Lu cien a. Pierre p atrzy ł, jak o twiera zamek i o s tro żn ie p rzeg ląd a p ap iery , k tó re b y ły w ś ro d k u . Wy d ało mu s ię to d ziwn e, więc o d tamtej p o ry p o s tan o wił mieć Alain a n a o k u .
J ed n eg o ran k a, g d y Lu cien a n ie b y ło w p raco wn i, Pierre s p rzątał w mag azy n k u i u s ły s zał p rzez n ied o mk n ięte d rzwi, jak Alain g d zieś d zwo n i i p ro s i o ro zmo wę z n iemieck im o ficerem. Po p lecach p rzeb ieg ł mu d res zcz s trach u . Czy żb y Alain d o wied ział s ię jak o ś o jeg o fałs zy wej to żs amo ś ci? By ł tak p o d ły m czło wiek iem, że zd rad ziłb y ch ło p ca i arch itek ta b ez mru g n ięcia o k iem. Pierre wied ział, że Alain n ien awid zi s wo jeg o s zefa – wy k lin ał n a Lu cien a, g d y ty lk o zn ajd o wał s ię p o za zas ięg iem jeg o s łu ch u . Wied ział tak że, że ch ło p ak s erd eczn ie n ie cierp i ró wn ież jeg o ; Alain zres ztą s am co d zien n ie mu o ty m mó wił. Pierre miał ś wiad o mo ś ć, że to , iż Lu cien tro s zczy s ię o n ieg o i trak tu je g o wręcz jak włas n eg o s y n a, jes t zb y t p ięk n e, ab y mo g ło b y ć p rawd ziwe. Teraz to ws zy s tk o mo że zo s tać mu w jed n ej ch wili o d eb ran e. A zaczy n ał właś n ie zn ó w czu ć s ię b ezp ieczn ie. Ale d laczeg o miało b y g o s p o tk ać tak ie s zczęś cie? Dlaczeg o miałb y d o s tać n o wy d o m i n o we ży cie, s k o ro cała jeg o ro d zin a zg in ęła? Gd y u s ły s zał, jak Alain ro zmawia p rzez telefo n , p ierws zą jeg o my ś lą b y ło , żeb y u ciec, ale n ie miał d o k ąd iś ć. A n ie mó g ł p ó jś ć d o Lu cien a i p o wied zieć mu , że Alain co ś k n u je, jeś li n ie d y s p o n o wał żad n y mi d o wo d ami. Uzn ał więc, że n ajlep s zy m ro związan iem b ęd zie trzy mać n erwy n a wo d zy i b aczn ie p rzy g ląd ać s ię Alain o wi. Po p o d s łu ch an iu k ilk u k o lejn y ch ro zmó w w n as tęp n y ch ty g o d n iach Pierre zd o łał zo rien to wać s ię, że Alain d zwo n i d o s wo jeg o wu ja, z k tó ry m jes t b ard zo związan y . Od etch n ął z u lg ą, g d y u ś wiad o mił s o b ie, że telefo n y n ie mają żad n eg o związk u z jeg o o s o b ą. Do my ś lał s ię jed n ak – ch o ć teraz, g d y mies zk ał u arch itek ta, n ie miał ju ż jak teg o s p rawd zić – że Alain wciąż zag ląd a p o p racy d o p ap ieró w Lu cien a. Pewn eg o d n ia, g d y Pierre wracał d o p raco wn i, załatwiws zy n a mieś cie jak ąś s p rawę, o k tó rą g o p ro s zo n o , zo b aczy ł Lu cien a wy ch o d ząceg o z b u d y n k u . Ch wilę p ó źn iej n a u licę wy s k o czy ł Alain i zaczął iś ć jak ieś d wad zieś cia metró w za arch itek tem, zach o wu jąc s ię tak , jak b y n ie ch ciał, żeb y Lu cien g o zo b aczy ł. Pierre ru s zy ł za n im z ciek awo ś ci i zo rien to wał s ię, że ch ło p ak zwy czajn ie ś led zi Lu cien a. Krąży li więc p o u licach Pary ża we trzech : Alain s zed ł za Lu cien em, a Pierre za Alain em. J es zcze d wa razy , włączn ie z d zis iejs zą wy cieczk ą, ch ło p iec wy my k ał s ię za Alain em, g d y ten wy ch o d ził z p raco wn i zaraz za arch itek tem. Pierre b y ł p ewien , że Lu cien ma jak iś s ek ret, k tó ry b ard zo ch ce zach o wać w tajemn icy . I jeś li Alain tak u s iln ie s tara s ię d o wied zieć, co o n tak ieg o u k ry wa, to zn aczy , że Lu cien jes t w n ieb ezp ieczeń s twie. A s k o ro Lu cien jes t w n ieb ezp ieczeń s twie, to Pierre też. Pierre n ie wró cił o d razu d o d o mu – p o s zed ł o k rężn ą d ro g ą, żeb y s p o jrzeć jes zcze n a k amien icę, w k tó rej mies zk ali k ied y ś z mad ame Ch arp o in tier. By ł tu ju ż wcześ n iej
d wa razy ; ch o wał s ię zaws ze w jak iejś b ramie, b o b ał s ię, że k to ś z s ąs iad ó w ro zp o zn a g o i wy d a Niemco m. Wciąż n ie miał p o jęcia, k to ich wted y zd rad ził. Po p atrzy ł n a o k n o n a p o d d as zu , z k tó reg o wid ział, jak zas trzelo n o mad ame, i zro b iło mu s ię n ied o b rze. Nig d y n ie zap o mn i teg o wid o k u , g d y u p ad ała b ezwład n ie n a ch o d n ik . Narażała s wo je ży cie, żeb y g o ch ro n ić, a o n n ie b y ł w s tan ie jej u rato wać. Co d zien n ie p rześ lad o wał g o ws ty d , że s ied ział tam n a p o d d as zu i n ic n ie zro b ił. Pierre p o p rzy s iąg ł s o b ie, że to n ig d y s ię ju ż n ie p o wtó rzy . M u s iał teraz zach o wy wać s ię jak mężczy zn a; tak p o wied ział mu o jciec w d n iu jeg o b ar micwy .
51
O
n twierd zi, że g o ś ć ch o wa s ię p o d p o d ło g ą, Pau lu s .
– A mo że s ied zi w ty m ży ran d o lu ? – To mo żliwe. Alb o u k ry wa s ię w p o d u s zce, n a k tó rej s ied zę. Kap itan Bru ck n er i p o ru czn ik Pau lu s ro zs ied li s ię wy g o d n ie n a p lu s zo wy ch fo telach w d o mu p rzy ru e d e Bas s an o , d o k ąd wy s łał ich p u łk o wn ik Sch leg al. Na s zczęś cie ich zwierzch n ik p o jech ał n a wieś ze s wo ją fran cu s k ą k o ch an k ą i n ie p atrzy ł im n a ręce, więc mo g li zająć s ię ws zy s tk im wed łu g włas n eg o u zn an ia. J ed en z in fo rmato ró w Sch leg ala d o n ió s ł, że p o d ty m ad res em u k ry wa s ię Ży d . Po s tan o wili zatem, że zaczn ą p o s zu k iwan ia o d ch wili relak s u w lu k s u s o wy m s alo n ie. – Nie b ęd zies z mi k azał o p u k iwać ś cian , p rawd a? – Oczy wiś cie, że n ie. Sch leg al ma n ieró wn o p o d s u fitem – o d p arł Bru ck n er. – Nie zamierzam p iep rzy ć s ię z ty m miejs cem tak , jak z tamty m d o mem w Ep in ay . Wciąż n ie mo g ę w to u wierzy ć. Zn is zczy łem s o b ie cały mu n d u r. – Nie n arzek aj. J a wb iłem s o b ie w s to p ę jak iś ch o lern y g wó źd ź. – Nie, s p ró b u jemy zn aleźć n as zeg o Ży d a w tro ch ę b ard ziej lo g iczn y s p o s ó b . – Szk o d a n is zczy ć tak ie ład n e mies zk an ie. – Pau lu s ws k azał ręk ą n a ws p an iałe ś cian y ap artamen tu , o b ło żo n e b o g ato zd o b io n ą b o azerią i p o d zielo n e p ięk n y mi, zło co n y mi p ilas trami, k tó re s ięg ały o d p o d ło g i aż d o s u fitu . Drewn ian y p ark iet w k o lo rze g łęb o k ieg o zło ta p o b ły s k iwał w p ro mien iach p o p o łu d n io weg o s ło ń ca, a k o p u las ty s u fit zd o b iły o g ro mn e malo wid ła an io łó w, u n o s zący ch d o n ieb a ś liczn e n imfy . – Wies z, co mo g lib y ś my zro b ić? – zap y tał Pau lu s , u ś miech ając s ię s zero k o . – Zró b my w p o k o jach tro ch ę b ałag an u , a p o tem weźmy z u licy jak ieg o ś Ży d a, zab ijmy g o i p o wied zmy , że zn aleźliś my g o tu taj. Sch leg al p rzecież i tak s ię n ie zo rien tu je. – Pau lu s , b ęd zie z cieb ie jes zcze k ied y ś k ap itan – o d rzek ł Bru ck n er, n a k tó ry m p o my s ł p o d k o men d n eg o zro b ił n ap rawd ę d u że wrażen ie. – Po wiemy mu , że u k ry wał s ię za o s zu k an ą ś cian ą w jak iejś s zafie, tak jak ty ch k ilk u , k tó ry ch zn aleźliś my w zes zły m ty g o d n iu . I że p ró b o wał u ciec, k ied y g o
wy p ro wad zaliś my , więc mu s ieliś my g o zas trzelić. – Wed łu g mn ie b rzmi to całk iem wiary g o d n ie – s twierd ził Bru ck n er. – Nie martw s ię, o p o wiem to w tak i s p o s ó b , że n ik t n ie b ęd zie miał żad n y ch wątp liwo ś ci. Przed wo jn ą p raco wałem jak o ad wo k at – p o ch walił s ię Pau lu s . – Nap rawd ę, b y łeś ad wo k atem? Nie wied ziałem. – Sk o ń czy łem s zk o łę w trzy d zies ty m d ziewiąty m. – Więc czemu p racu jes z d la tak ieg o ś wira jak Sch leg al? – Po my ś lałem, że zro b ię s o b ie p rzerwę o d p rawa, zo b aczę tro ch ę ak cji. – I s k o ń czy łeś w Pary żu , ś cig ając Ży d ó w – ro ześ miał s ię Bru ck n er. – Tak , ale lep iej tu n iż w Ro s ji. – Święta p rawd a. – To co ty n a to ? Zro b imy , jak mó wię, tak żeb y ś my zd ąży li k o ło d ru g iej p ó jś ć n a jak iś d o b ry o b iad ? – s p y tał Pau lu s . J ak więk s zo ś ć n iemieck ich o ficeró w u wielb iał fran cu s k ą k u ch n ię. Po s iłk i s tan o wiły zaws ze g łó wn ą atrak cję d n ia i Niemcy p lan o wali men u z tak ą s amą p ieczo ło wito ś cią, z jak ą p rzy g o to wy walib y s trateg ię b itwy . – J es tem za. Ale zn alezien ie Ży d a n a u licy mo że b y ć ch o lern ie tru d n e. Os tatn io w o g ó le ju ż n ie wy ch o d zą. – M as z rację. M o że weźmy k ilk u lu d zi i ro zs tawmy ich co k ilk a u lic, żeb y s ię ro zg ląd ali? Przy o d ro b in ie s zczęś cia k to ś n am s ię n ap ato czy . Po wied zmy d wu d zies tu lu d zi n a d wad zieś cia p rzeczn ic. Na p ewn o k o g o ś zn ajd ziemy . Bru ck n er p o d s zed ł d o k an ap y i wy ciąg n ął s ię n a n iej, k ład ąc lś n iące, czarn e b u ty n a b u rg u n d o wy ch p o d u s zk ach . Sp o jrzał w g ó rę n a o zd o b n y s u fit i p o s łał w s tro n ę n imf k ilk a k ó łek d y mu . Pau lu s ws tał z fo tela i zaczął o g ląd ać n iek tó re z p rzed mio tó w s to jący ch n a p ó łce n ad k o min k iem. – J ak a p rzep ięk n a p o rcelan a – zawo łał, p o d n o s ząc fig u rk ę jelen ia. By ła u trzy man a w ciep ły ch , ziemis ty ch k o lo rach , a s zczeg ó ły wy malo wan o n a n iej z tak ą d o k ład n o ś cią, że d ało s ię d o s trzec b iałk a w o czach zwierzęcia. – Nies amo wicie mis tern a ro b o ta. Bru ck n er k iwn ął g ło wą w k ieru n k u p o ru czn ik a, p o s tan awiając zach o wać włas n e zd an ie d la s ieb ie. Nie zn o s ił tak ich d u p ereli, k tó re ty lk o s tały i zb ierały k u rz; jeg o żo n a miała ich milio n . – M o jej żo n ie b ard zo s ię s p o d o b a – d o d ał Pau lu s . Wy ciąg n ął ch u s teczk ę, o win ął fig u rk ę i s ch o wał ją d o k ies zen i k u rtk i. – J es t zb y t d elik atn a, żeb y wy s łać ją p o cztą,
więc jak p o jad ę w p rzy s zły m mies iącu n a p rzep u s tk ę, to zro b ię jej n ies p o d zian k ę. – Do b rze, b ierzmy s ię d o p racy – o d ezwał s ię Bru ck n er. – Tak , jak mó wiłeś , p o win n iś my co ś tu zd emo lo wać. Pó jd zies z p o Krü g era? Pau lu s o two rzy ł p o d wó jn e d rzwi p ro wad zące n a k o ry tarz i zas tał s ierżan ta Krü g era o raz czterech jeg o lu d zi s ied zący ch b ezczy n n ie n a s to p n iach g łó wn y ch s ch o d ó w. – Krü g er, ru s z d u p ę i ch o d ź tu taj – rzu cił. Sierżan t ws tał wo ln o ze s ch o d ó w, a razem z n im p o d n ió s ł s ię Wo lfe – żo łn ierz o b ard zo b lad ej cerze. – Krü g er, len iu , ch cę, żeb y ś razem ze s wo imi lu d źmi p rzes zed ł p o p o k o jach i zro b ił w n ich tak i b u rd el, jak b y ś cie k o g o ś s zu k ali – ro zk azał Bru ck n er. – Słu ch am? – Sły s załeś mn ie, id io to . Ro zwalcie s zafy i wy wró ćcie ws zy s tk ie łó żk a. – Tak jes t, ro zk az – wrzas n ął zd ezo rien to wan y Krü g er i k rzy cząc z k o lei n a s wo ich lu d zi, ro zk azał im wejś ć d o ś ro d k a. – Po czek aj ch wilę – wtrącił Pau lu s . – M o że n ajp ierw p o d ziu rawić tu tro ch ę ś cian y d la lep s zeg o efek tu ? Sch leg al b ęd zie zach wy co n y . – Świetn y p o my s ł, mó j ch ło p cze. Krü g er, p rzejed ź s erią p o ś cian ach . Krü g er zd jął z ramien ia s wó j M P 4 0 i ru s zy ł d o o k o ła wielk ieg o s alo n u , o s trzeliwu jąc ws zy s tk ie cztery ś cian y z b lis k iej o d leg ło ś ci. Ku le p o d ziu rawiły d rewn ian e p ilas try , ro złu p ały g ip s o we s ztu k aterie i zn is zczy ły p ięk n e, o lb rzy mie lu s tra w zło ty ch ramach . – W p o rząd k u , wy s tarczy . Teraz id źcie wy b eb es zy ć res ztę p o k o jó w. Ty lk o żad n eg o s trzelan ia, Krü g er. Zro zu mian o ? – zak o men d ero wał Bru ck n er. – Tak jes t. Pau lu s i Bru ck n er wy s zli n a k o ry tarz, czek ając aż Krü g er i jeg o lu d zie s k o ń czą d emo lo wać mies zk an ie. Ro zmawiali o wrażen iach n a temat Lu wru , o k o n iak u , k tó ry p ili p o p rzed n ieg o wieczo ru , i o ty m, że Niemk i s ą o wiele b ard ziej b iu ś cias te n iż Fran cu zk i. Krü g er w k o ń cu wy s zed ł n a zewn ątrz i ws zy s cy zes zli p o s ch o d ach . – A teraz zn ajd źmy s o b ie jes zcze jak ieg o ś Ży d a – p o wied ział Bru ck n er. *** Go d zin ę p ó źn iej p o d s tawa p ilas tra n a ś ro d k u jed n ej ze ś cian zaczęła s ię wo ln o u n o s ić. M en d el J an u s k i z tru d em p ch ał d o g ó ry u d awan ą k o lu mn ę, u ży wając o b u
rąk . Gó ra p ilas tra zawies zo n a b y ła n a zawias ach zamo n to wan y ch u d o łu g ru b ej d rewn ian ej lis twy , k tó ra b ieg ła p o d s u fitem wzd łu ż całej ś cian y . J an u s k i zd o łał wres zcie o d ch y lić wejś cie d o k ry jó wk i n a ty le, b y wy ś lizn ąć s ię ze ś ro d k a. Ciężk i p ilas ter zatrzas n ął s ię za n im z o g ro mn y m h u k iem. M ężczy zn a o s u n ął s ię n a p o d ło g ę. Sp o jrzał n a s wo ją lewą n o g ę i zo b aczy ł s tru żk ę k rwi s ączącą s ię p rzez jas n o b rązo we s p o d n ie w miejs cu , g d zie d ras n ęła g o k u la. Wy czerp an y i mo k ry o d p o tu , o p arł s ię p lecami o ś cian ę. Wy ciąg n ął z k ies zen i b ru d n ą ch u s tk ę, wy tarł twarz i zaczął ś cierać z n o g i p ły n ącą k rew.
52
F
o n tan n a wo d y , k tó ra try s n ęła s p o d k ó ł ro zp ęd zo n eg o merced es a, trafiła Lu cien a
p ro s to w b rzu ch , mo cząc mu d o s zczętn ie s p o d n ie i p łas zcz o d p as a w d ó ł. – Zas ran y s zwab – wrzas n ął za s amo ch o d em, ale p o ch wili u ś wiad o mił s o b ie, że mo że n ie b y ł to n ajlep s zy p o my s ł i miał n ad zieję, że au to jed n ak s ię n ie zatrzy ma. M iał n a s o b ie s wó j u lu b io n y , jas n o s zary g arn itu r i b ru d n a, o leis ta wo d a zo s tawiła mu p o n iżej p as a b ard zo ciemn ą, wid o czn ą p lamę. Wied ział, że n ie mo że tak p ó jś ć n a s p o tk an ie – Niemcy b ęd ą s ię g ap ili n a jeg o k ro cze p rzez całą p rezen tację. M u s iał jak o ś s p ró b o wać to s p rać. Zd ał s o b ie s p rawę, że b y ł d wie p rzeczn ice o d d o mu Bette. Dwa razy zo s tawiał ją p rzed b u d y n k iem, ch o ć n ig d y n ie zap ro s iła g o d o ś ro d k a. Nig d y n ie k o ch ali s ię an i u n iej, an i u n ieg o w mies zk an iu . Bette mó wiła, że wciąż g o ś ci u s ieb ie k rewn y ch s p o za mias ta, Lu cien za k ażd y m razem wy my ś lał jak ąś marn ą wy mó wk ę ze wzg lęd u n a Pierre’a. Po s tan o wił, że s p ró b u je zajś ć d o n iej d o d o mu . Bette zn ała s ię n a mo d zie i u b ran iach , więc u zn ał, że b ęd zie w s tan ie wy my ś lić co ś , żeb y p o zb y ć s ię p lamy . Ru s zy ł s zy b k im k ro k iem w d ó ł u licy . Kied y ws zed ł d o k amien icy , zo rien to wał s ię, że n ie ma p o jęcia, p o d k tó ry m n u merem mies zk a Bette, więc mu s iał zad zwo n ić d o k o n s jerżk i. Zza d rzwi wy ch y liła s ię zas u s zo n a k o b iecin a z p ap iero s em w u s tach i s p y tała, czeg o d o d iab ła ch ce. Kied y ju ż zd o b y ł n u mer lo k alu , zap y tał, czy u Bette ciąg le mies zk ają jej k rewn i. Staru s zk a rzu ciła mu zd ziwio n e s p o jrzen ie i mach n ęła ręk ą, żeb y s o b ie p o s zed ł. Lu cien ju ż miał zap u k ać d o d rzwi Bette, g d y u s ły s zał n ag le cich ą mu zy k ę d o ch o d zącą z mies zk an ia. By ła to jak aś wes o ła, d ziecięca melo d ia. „M o że jed n ak n ad al s ą u n iej k rewn i?” W p ewn y m s en s ie ro zu miał ich i n ie win ił ich za to , że p rzy jech ali d o Pary ża. Wied zieli, że Bette ma zn ajo mo ś ci i b ęd zie w s tan ie zd o b y ć d la n ich jak ieś jed zen ie. Ws zy s cy ch o d zili teraz wieczn ie g ło d n i, więc trzeb a b y ło ro b ić, co ty lk o s ię d ało , żeb y p rzeży ć. Częs to zn aczy ło to o b jad an ie włas n y ch k rewn y ch . Zas tu k ał g ło ś n o i czek ał n a k o ry tarzu . Gd y p o min u cie n ie o two rzy ła, zap u k ał jes zcze raz. Wres zcie Bette p o d es zła d o
d rzwi. – Kto tam? – zawo łała zza g ru b eg o , d ęb o weg o d rewn a. – O co ch o d zi? Lu cien b y ł mo cn o zd ziwio n y jej n iep rzy jemn y m to n em. – Czy zaws ze witas z w ten s p o s ó b s wo ich k o ch an k ó w? – Lu cien , to ty ? – zap y tała zas k o czo n a. – Tak , k o ch an ie, to ja. Otwó rz, p ro s zę, miałem mały wy p ad ek . Po trzeb u ję k o b ieceg o ws p arcia. Sp o d ziewał s ię, że o two rzy z rad o ś cią d rzwi, rzu ci mu s ię w ramio n a i zap ro s i g o d o ś ro d k a, ale o d p o wied ziało mu ty lk o d łu g ie milczen ie. Zap u k ał p o raz k o lejn y . – Bette, to ja, Lu cien . Błag am, p o trzeb u ję two jej p o mo cy . Nied alek o s tąd s amo ch ó d o ch lap ał mi g arn itu r i mu s zę g o jak o ś wy czy ś cić. Za g o d zin ę mam s p o tk an ie. Pro s zę, o twó rz. Zn ó w n as tała d łu g a cis za i Lu cien zaczy n ał ju ż s o b ie wy o b rażać ró żn e rzeczy . Na p rzy k ład k o ch an k a, k tó ry u b iera s ię w p o ś p iech u , p ró b u jąc zn aleźć miejs ce, g d zie mó g łb y s ię u k ry ć. Zało mo tał p ięś cią w d rzwi. W mies zk an iu o b o k o two rzy ły s ię d rzwi i wy jrzał z n ich jak iś mężczy zn a w s tars zy m wiek u . – Co to ma zn aczy ć? Czemu p an tak wrzes zczy ? – s p y tał ze zło ś cią. – Nie p ań s k a s p rawa. – Pro s zę w tej ch wili p rzes tać h ałas o wać. – Zamk n ij s ię, s taru ch u . M ężczy zn a s p o jrzał n a n ieg o z o b u rzen iem i zatrzas n ął d rzwi. Po ch wili Bette o two rzy ła s wo je. – Lu cien , d o ch o lery , co ty tu ro b is z? M ó wiłam ci, że s ą u mn ie k rewn i i że n ie mo żes z p rzy ch o d zić – p o wied ziała. – Ro b is z s cen y . – Sp ó jrz n a mó j g arn itu r – o d p arł Lu cien . – J es t cały p o p lamio n y . M u s zę to jak o ś zmy ć. Po my ś lałem s o b ie, że mo że mo g łab y ś s p ró b o wać g o wy czy ś cić i wy s u s zy ć p rzy p iecy k u , czy co ś , tak żeb y m mó g ł p ó jś ć n a s p o tk an ie jak czło wiek . – Po wied ziałam ci, n ie mo żes z wejś ć. J ej reak cja wp rawiła g o w o s łu p ien ie. Po ch wili jed n ak p o czu ł s ię zran io n y i wś ciek ły . – Ch o lera jas n a, z czy m ty mas z p ro b lem, k o b ieto ? Nie czek ając n a o d p o wied ź, o d s u n ął Bette i ws zed ł d o p rzed p o k o ju . Zd ziwiło g o , że mies zk a tak eleg an ck o . Ws zy s tk o u rząd zo n e b y ło n o wo cześ n ie i ze s mak iem, a d o o k o ła s tały ws p an iałe, wy g ląd ające n a d ro g ie, meb le. Gd y min ął mu p ierws zy ,
arch itek to n iczn y zach wy t p o wró ciła zło ś ć. A p o tem p o my ś lał, że Bette zach o wu je s ię w ten s p o s ó b , b o g d zieś tu ch o wa s ię jej k o ch an ek , i o g arn ął g o jes zcze więk s zy g n iew. – No d o b rze, to z k im jes zcze s y p ias z? J es t w s y p ialn i? Z ch ęcią g o p o zn am. Uwielb iam p o zn awać two ich p rzy jació ł – Ru s zy ł w k ieru n k u s y p ialn i, ale zd ał s o b ie s p rawę, że w mies zk an iu jes t więcej p o k o i s y p ialn y ch . – A ja s ąd ziłem, że ws zy s cy mężczy źn i, k tó rzy zajmu ją s ię mo d ą, to cio ty – d o d ał z p o g ard ą. Wp ad ł d o p ierws zej s y p ialn i i zan u rk o wał p o d łó żk o , a n as tęp n ie zajrzał za zas ło n y i d o d u żej s zafy . Po tem zn alazł k o lejn ą i ró wn ież zaczął ją p rzes zu k iwać. Bette p rzez cały czas s zła za n im. – Lu cien , czy ś ty o s zalał? Przes tań . M ó wię ci, że n ik o g o tu n ie ma. Na lito ś ć b o s k ą, p rzes tań ! – zak lin ała, s zarp iąc g o za ramię. – Wy n o ś s ię s tąd . – Gó wn o p rawd a, wiem, że o n g d zieś tu jes t. I wy jaś n ij mi, g d zie s ię u d iab ła p o d ziali ci two i tajemn iczy k rewn i? – Do lich a ciężk ieg o , k azałam ci s ię wy n o s ić – wrzas n ęła z fu rią, o k ład ając g o teraz p o g ło wie. Lu cien z tru d em zwalczy ł ch ęć, b y u d erzy ć Bette w twarz, i s zu k ał d alej. Wś ciek ło ś ć n io s ła g o jak rwąca rzek a. Nie b y ł w s tan ie jej p o ws trzy mać. Świad o mo ś ć zd rad y ws trząs n ęła n im tak mo cn o , b o czu ł s ię z Bette n ies amo wicie s zczęś liwy . Po ws zy s tk ich ty ch o k ro p n o ś ciach , jak ie g o s p o tk ały – p o ś mierci Serrau ltó w, o d k ry ciu s ch o d ó w – b y ła jak cu d , k tó ry ro zś wietlił jeg o ży cie. Gd y s p ęd zał z n ią czas , mó g ł zap o mn ieć o ws zy s tk im i p o p ro s tu cies zy ć s ię ws p an iały mi ch wilami czy s tej p rzy jemn o ś ci. I n ie fas cy n o wało g o ty lk o jej p ięk n o czy s ek s u aln o ś ć, ale u wielb iał ją za jej b ły s k o tliwo ś ć, p o czu cie h u mo ru i in telig en cję. Zd awał s o b ie s p rawę, że zaczy n ał s ię w n iej zak o ch iwać. Dziwiło g o i zach wy cało jed n o cześ n ie, że w tak s tras zn y ch czas ach mo żn a zn aleźć miło ś ć. Po ty m ws zy s tk im jej zd rad a b o lała g o jes zcze b ard ziej. Bette ciąg le b iła g o p o p lecach , g d y p o d s zed ł d o wielk ieg o , rzeźb io n eg o k u fra z o rzech o weg o d rewn a i o two rzy ł wiek o . J ej u d erzen ia s tały s ię d u żo s zy b s ze i b ard ziej wś ciek łe, więc wied ział, że trafił w d zies iątk ę. – Ch y b a zn alazłem u k ry ty s k arb . – Nie. Lu cien , p ro s zę, n ie ró b teg o – b łag ała Bette, s tarając s ię ze ws zy s tk ich s ił o d ciąg n ąć g o o d k u fra. – M u s iał cię ch y b a p rzelecieć za ws zy s tk ie czas y – zawo łał, wy ciąg ając ze ś ro d k a ciężk ie k o ce, k tó re leżały n a g ó rze. – Ud u s zę teg o s u k in s y n a.
Kied y p o d n ió s ł trzeci k o c, zo b aczy ł p rzerażo n e twarze d wo jg a d zieci, p atrzące n a n ieg o z d o łu . Zamarł w b ezru ch u i g ap ił s ię n a n ie zb aran iały – eg ip s k a mu mia n ie zd ziwiłab y g o b ard ziej. Bette o d ep ch n ęła g o b ru taln ie i p o mo g ła d ziecio m wy jś ć ze s k rzy n i. Ch ło p iec i d ziewczy n k a o b jęli ją za n o g i, wtu lając twarz w jej b iałą s u k ien k ę. Bette p o g łas k ała malu ch y p o g ło wie i s p o jrzała n a Lu cien a wzro k iem, k tó ry mó wił: „Id ź d o d iab ła”. Wid o k , jak i arch itek t miał p rzed s o b ą, k o mp letn ie g o zah ip n o ty zo wał. Bette – mąd ra, p ięk n a i n iezależn a mo d elk a – n ig d y n ie zd rad zała żad n eg o in s ty n k tu macierzy ń s k ieg o . A teraz s tała tu jak lwica, b ro n iąc d wó jk i mały ch d zieci, g o to wa rzu cić s ię n a k ażd eg o , k to s p ró b o wałb y je s k rzy wd zić. Lu cien u ś miech n ął s ię d o całej tró jk i, czu jąc jak o g arn ia g o fala o g ro mn ej miło ś ci i p o d ziwu d la Bette. Uk lęk n ął i wy ciąg n ął d ło ń w s tro n ę ch ło p ca. – J es tem Lu cien . Bard zo p rzep ras zam, że was wy s tras zy łem. Szu k ałem k o g o ś in n eg o . J ak mas z n a imię? Ch ło p iec s p o jrzał p y tająco n a Bette, a o n a k iwn ęła g ło wą. – Emile. – A ty , mło d a d amo ? – Caro le – o ś wiad czy ła d ziewczy n k a. Lu cien zau waży ł, że n ie jes t tak n ieś miała, jak ch ło p iec. – Bard zo mi miło . Bette, mo że p ó jd ziemy z d ziećmi d o s alo n u , żeb y lep iej s ię p o zn ać, a ty zajęłab y ś s ię mo im g arn itu rem? – Wy g ląd as z s tras zn ie. Dam ci jak iś s zlafro k , żeb y ś mó g ł s ię ro zeb rać. Lu cien wziął d zieci za ręce i zap ro wad ził je d o d u żeg o p o k o ju . Ściąg n ął p łas zcz i s p o d n ie i o d d ał je Bette, k tó ra p rzy n io s ła z k u ch n i co ś d o p icia. Arch itek t p rzeb rał s ię w b iały s zlafro k i u s iad ł wy g o d n ie n a k an ap ie, p y tając ch ło p ca i d ziewczy n k ę o to , o co trad y cy jn ie p y ta s ię małe d zieci: ile mają lat, jak ie s ą ich u lu b io n e zab awk i i k s iążk i. Emile i Caro le p o wo li p rzełamy wali p o czątk o wą n ieu fn o ś ć i zaczy n ali czu ć s ię p rzy Lu cien ie co raz s wo b o d n iej, ś miejąc s ię g ło ś n o z jeg o żartó w i g łu p ich min . Arch itek t n ie mu s iał s ię d o my ś lać, jak ieg o s ą wy zn an ia. By ło to wid ać g o ły m o k iem. Bette s tan ęła w d rzwiach i z p rzy jemn o ś cią p rzy g ląd ała s ię s cen ie w s alo n ie. Nie licząc jej, Lu cien b y ł p ierws zą o s o b ą, z k tó rą d zieci ro zmawiały o d p o n ad ro k u . Uś miech n ął s ię d o n iej, wid ząc jak jes t zad o wo lo n a z teg o , że Emile i Caro l d o b rze s ię b awią i że Lu cien , k tó ry ró wn ież n ig d y wcześ n iej n ie wy k azy wał s p ecjaln y ch talen tó w ro d ziciels k ich , p o zwo lił im p o czu ć s ię b ezp ieczn ie i k o mfo rto wo . Po p aru ch wilach p o wied ziała d ziecio m, żeb y p o s zły p o b awić s ię d o włas n eg o p o k o ju ,
i u s iad ła n a s zezlo n g u n ap rzeciwk o Lu cien a. – Pań s k i g arn itu r b ęd zie s u ch y za jak ieś p ięć min u t, mo n s ieu r. – To ws p an iale. Zd ążę n a czas . Wies z, jak Niemcy cen ią p u n k tu aln o ś ć. Nie zad ał żad n y ch p y tań , ale Bette o p o wied ziała mu całą h is to rię. Słu ch ał jej, n ie p rzery wając, a p o tem zaczął w cis zy k rąży ć p o s alo n ie. Patrzy ła, jak o g ląd a jej mies zk an ie. – Czy twó j zmy s ł arch itek to n iczn y n ie u cierp iał zb y tn io n a wid o k mo jeg o g n iazd k a? – zap y tała z fałs zy wą s k ro mn o ś cią. – To ws p an iałe mies zk an ie. Zazd ro ś ć mn ie zżera, że s am g o n ie zro b iłem. Sp o s ó b , w jak i czło wiek u rząd za s wó j d o m, b ard zo d u żo o n im mó wi. – A co mó wi o mn ie, mo n s ieu r Bern ard ? – Że ma p an i ws p an iały g u s t, mad emo is elle. Ale te d wa „d ro b iazg i”, k tó re b awią s ię teraz w k o ry tarzu , mó wią o two im ch arak terze o wiele więcej. – Po d o b a ci s ię tak i ch arak ter? – Och , tak . Bard zo – o d p arł Lu cien . Uk lęk n ął p rzed n ią i u cało wał ją czu le w ręk ę. – Lu cien , jes teś tak i k o ch an y . J es teś ws p an iały . Przep ras zam, że cię o s zu k iwałam. – J es t ty lk o jed en p ro b lem, k o ch an ie. Zau waży łaś , jak łatwo o d k ry łem twó j s ek ret? Ges tap o ró wn ież n ie b ęd zie z ty m miało więk s zeg o p ro b lemu . Nie mo że tak b y ć. M u s imy temu n aty ch mias t zarad zić. Lu cien ws tał i p o d s zed ł d o o k n a, k tó re wy ch o d ziło n a u licę. – Ten p arap et jes t b ard zo s zero k i. Co jes t p o d s p o d em? Bette s tan ęła o b o k n ieg o . – Nie wiem. Ty tu jes teś arch itek tem. Sam mi p o wied z. – M u s iał tam b y ć k ied y ś jak iś s tary k alo ry fer. Po tem g o wy jęli. – Lu cien d elik atn ie p o d waży ł d rewn ian y p arap et s cy zo ry k iem i zajrzał d o ś ro d k a. – Po p ro ś d zieci, żeb y tu p rzy s zły – d o d ał, b io rąc z k an ap y k ilk a p o d u s zek i wrzu cając je d o d ziu ry . – Kró liczk i, ch o d źcie tu taj. Emile i Caro le p rzy d rep tali z rad o ś cią d o s alo n u . – Słu ch ajcie, zag ramy w p ewn ą g rę – o zn ajmił Lu cien . Dzieci u ś miech n ęły s ię i en tu zjas ty czn ie p o k iwały g ło wami. – To tro ch ę jak zab awa w ch o wan eg o . Ch ciałb y m, żeb y ś cie s ch o wały s ię p o d o k n em – wy tłu maczy ł arch itek t. Po d n ió s ł Emile’a i o p u ś cił g o p rzez o twó r. To s amo zro b ił z Caro le. M iejs ca b y ło ak u rat ty le, b y zmieś cili s ię o b o k s ieb ie.
– To b ęd zie n as za tajn a k ry jó wk a – p o wied ział, wy ciąg ając ich z p o wro tem. – Do b rze, malu ch y , lećcie s ię b awić d o s wo jeg o p o k o ju . – J eś li s zk o p y b ęd ą tu s zu k ać, p o d n io s ą p arap et i b ez tru d u ich zn ajd ą. – Zamo n tu jemy z ty łu zawias y , a o d d o łu p rzy mo cu jemy d wa ry g le. Kied y d zieci b ęd ą ju ż w ś ro d k u , k ażes z Emile’o wi je zas u n ąć. Niemcy n ie b ęd ą w s tan ie p o d n ieś ć wiek a. I p o s taw p o tem n a g ó rze mn ó s two rzeczy , jak ieś mis k i czy wazo n z k wiatami. – Co za s p ry tn y mężczy zn a. Szy b k o n a to wp ad łeś . – M am ju ż tro ch ę d o ś wiad czen ia w ty ch s p rawach . A teraz p ro s zę o g arn itu r, b o mu s zę ju ż iś ć. Ale wró cę zaraz p o s p o tk an iu . J a ró wn ież mam p ewien s ek ret, k tó ry ch ciałb y m ci p o k azać. M y ś lę, że cię zain teres u je.
53
N
ie wied ziałem, że ma p an tak s p ecy ficzn e p o czu cie h u mo ru , mo n s ieu r M an et.
– Prawd a jes t tak a, że w o g ó le n ie mam p o czu cia h u mo ru . Tak p rzy n ajmn iej mó wi mo ja żo n a. Ale w ty m p rzy p ad k u p o p ro s tu n ie miałem wy b o ru . – Zau waży ł p an , że to mies zk an ie zn ajd u je s ię d o k ład n ie n ap rzeciwk o ru e d e Sau s s aies 1 1 ? – Tak , mo n s ieu r Lu cien . Zau waży łem. – Po d jak im to ad res em zn ajd u je s ię s ied zib a Ges tap o ? – Lu cien ro zch y lił lek k o zas ło n y , żeb y s p o jrzeć n a b u d y n ek . Arch itek t o d wied ził mies zk an ie p o raz p ierws zy p rzed ty g o d n iem, p ró b u jąc zn aleźć miejs ce n a k o lejn ą k ry jó wk ę. Tak b ard zo s k u p ił s ię wted y n a ty m, b y mieć p ewn o ś ć, że n ik t g o n ie ś led zi, że d o p iero g d y wy s zed ł, zo rien to wał s ię, iż p o d ru g iej s tro n ie u licy zn ajd u je s ię g łó wn a k watera Ges tap o . Na s am wid o k b u d y n k u zro b iło mu s ię n ied o b rze, jak g d y b y zjad ł p rzed ch wilą n ieś wieżą o s try g ę. M iał n ad zieję, że n a ty m s p o tk an iu u d a mu s ię p rzek o n ać M an eta, żeb y jed n ak zmien ił lo k alizację. – Oczy wiś cie, k ażd y czło wiek w Pary żu zn a to miejs ce – o d p arł milio n er z ch y try m u ś miech em. – I n ad al ch ce p an wy k o rzy s tać to mies zk an ie? – J u ż mó wiłem, n ie miałem in n eg o wy b o ru . Czas ma d ecy d u jące zn aczen ie, a to jes t jed y n e mies zk an ie, jak ie u d ało mi s ię w ty m mo men cie zn aleźć. Będ zie p an mu s iał b y ć ty m razem wy jątk o wo s p ry tn y . – To s tan o wczo za mało p o wied zian e, mo n s ieu r M an et. Nie ma s zan s n a żad n e in n e miejs ce? – Nie. I n ies tety , trzeb a ró wn ież zb u d o wać k ry jó wk ę wy jątk o wo s zy b k o . M ó j g o ś ć mu s i s ię wp ro wad zić za k ilk a d n i. J es t w tej ch wili w o g ro mn y m n ieb ezp ieczeń s twie. Będ zie mu s iał tu jak iś czas p o mies zk ać. Po d ró ż d o His zp an ii jes t wciąż zb y t n ieb ezp ieczn a, a o Szwajcarii n ie ma ju ż n awet co mó wić. – Nawet teraz Ges tap o ro b i tam s tras zn e rzeczy – o d ezwał s ię Lu cien , n iemal o czek u jąc, że z n ap rzeciwk a ro zleg n ą s ię n ag le jak ieś p rzeraźliwe k rzy k i.
– J eś li n ie b ęd ziemy o s tro żn i, o b aj mo żemy tam trafić. – Niech mi p an wierzy , my ś lałem ju ż o ty m s etk i razy . – Nie d ziwię s ię – o d rzek ł M an et. – No có ż, trzeb a p rzy zn ać, że wy b ó r teg o mies zk an ia, ch o ć s zalo n y , jes t w p ewn y m s en s ie też b ły s k o tliwy . – Więc ma p an jak iś p o my s ł, Lu cien ? – Tak , p o o s tatn iej tu wizy cie p rzy s zło mi d o g ło wy k ilk a mo żliwo ś ci – Lu cien p ewn y m k ro k iem wziął M an eta n a trad y cy jn y o b ch ó d . J es zcze raz p rzy jrzał s ię d o k ład n ie k ażd emu metro wi k wad rato wemu ś cian i p o d ło g i. Ap artamen t b y ł b ard zo o k azały , tak jak ws zy s tk ie wcześ n iejs ze miejs ca, w k tó ry ch p ro jek to wał k ry jó wk i. Po my ś lał, że g d y b y mu s iał wy my ś lić s k ry tk ę w jak imś zwy k ły m, s k ro mn y m mies zk an iu , miałb y zap ewn e n ie lad a p ro b lem. Ścian y o zd o b io n e b y ły b iałą b o azerią i zło cen iami, a w k ażd y m p o k o ju zn ajd o wał s ię wielk i marmu ro wy k o min ek z p o tężn y m, wy s u n ięty m n a o k o ło metr d o p rzo d u k amien n y m p alen is k iem. J ak ieś d wa metry n ad p o d ło g ą ciąg n ęła s ię d o o k o ła s alo n u s zero k a, wy s tająca n a p rawie trzy d zieś ci cen ty metró w, p ó łk a. Tu ż n ad n ią, wmu ro wan e w b iały g ip s jed n ej ze ś cian , zn ajd o wały s ię o g ro mn e o b razy , o b ramo wan e zło co n y mi lis twami. M alo wid ła ro zd zielo n e b y ły p rzez wy s o k ie p ilas try , s ięg ające o d p o d ło g i aż d o s u fitu . Lu cien o b s zed ł całe mies zk an ie, a p o tem o k rąży ł je zn o wu – ty m razem s p o rząd zając n a k awałk u p ap ieru jak ieś n o tatk i i min iatu ro we s zk ice. Od czas u d o czas u zap is y wał też n iek tó re wy miary : s zero k o ś ć p ilas tró w, g ru b o ś ć p alen is k a, s zero k o ś ć d rzwi i g ru b o ś ć ś cian . Arch itek t u s iad ł n a s o fie, zro b ił jes zcze k ilk a n o tatek i zamy ś lił s ię. – Po wied ziałb y p an , że n as z g o ś ć jes t raczej g ru b y czy s zczu p ły ? – J es t tak s zczu p ły , jak p an . M o że n awet b ard ziej – o d p o wied ział M an et. – A mn iej więcej jak wy s o k i? – J ak ieś d wa lu b trzy cen ty metry n iżs zy o d p an a. – Czy jes t w miarę s iln y i s p rawn y fizy czn ie? – Tak , tak b y m p o wied ział. – Do b rze, więc to ch y b a ws zy s tk o n a d zis iaj. Wró cę tu ju tro , żeb y s p rawd zić k ilk a rzeczy i wieczo rem d o s tarczę p an u ry s u n ek . M an et s p o jrzał w s tro n ę s ied zib y Ges tap o . – M amy p ewien p ro b lem. M ó j n ajlep s zy czło wiek , k tó ry zajmo wał s ię ty mi k ry jó wk ami, jes t właś n ie zab awian y p rzez n as zy ch s ąs iad ó w p o d ru g iej s tro n ie
u licy . Lu cien p o d s zed ł d o o k n a i rzu cił o k iem n a b u d y n ek n ap rzeciwk o , jak g d y b y s p o d ziewał s ię, że u d a mu s ię zo b aczy ć to rtu ro wan eg o mężczy zn ę. – J ak s ię trzy ma? – Bard zo g o o k aleczy li. Nig d y ju ż n ie b ęd zie mó g ł p raco wać. – Są w s tan ie g o złamać? – Nie. – Czy wie o ty m mies zk an iu ? – Tak . *** Lu cien p o trzeb o wał s ześ ciu k ielis zk ó w ro zwo d n io n eg o win a, żeb y u s p o k o ić s ię p o ty m, co u s ły s zał o d M an eta. Arch itek t s ied ział właś n ie p rzy s to lik u n a zewn ątrz k awiarn i i o b s erwo wał p tak a, k tó ry p rzy s iad ł n a k io s k u n ieo p o d al. Ch ciałb y b y ć ty m p tak iem. M ó g łb y wted y p o p ro s tu o d fru n ąć i lecieć tak d łu g o , aż d o tarłb y d o Szwajcarii, zo s tawiając za s o b ą ws zy s tk ie s wo je p ro b lemy . Ges tap o k atu je w tej ch wili czło wiek a, k tó ry wie o mies zk an iu i mo że ws zy s tk o wy d ać. J eś li co k o lwiek p o wie, wy s tarczy , że Niemcy b ęd ą ich o b s erwo wać i p o czek ają ch wilę, aż M an et s p ro wad zi Ży d a, i wted y u d erzą. Co tam o b ó z, zas trzelą Lu cien a n a miejs cu . Dał zn ać ręk ą, że ch ce k o lejn y k ielis zek . Keln er, k tó ry g o o b s łu g iwał, b y ł p o d d u ży m wrażen iem, że arch itek t n ie jes t jes zcze an i tro ch ę p ijan y – n awet jeś li p ił ty lk o ro zwo d n io n eg o s ik acza, k tó reg o n azy wan o win em, p o win n o to b y ć ju ż p o n im wid ać. Lu cien p rzemy ś lał jes zcze raz b ezn ad ziejn ą s y tu ację, w jak iej s ię zn alazł, ale ch o ć b y ł ś mierteln ie p rzerażo n y , n ie zamierzał s ię wy co fy wać. Ch ciał zro b ić to , co d o n ieg o n ależy .
54
M
y ś lałem, że jes teś mo im n ajb ard ziej k o mp eten tn y m o ficerem, Sch leg al, ale
ch y b a b y łem w b łęd zie. Sch leg al zag o to wał s ię ze zło ś ci. Nik t jes zcze n ig d y n ie k wes tio n o wał jeg o u miejętn o ś ci. Ale s tał d alej n a b aczn o ś ć i n ie o d ezwał s ię an i s ło wem. W k o ń cu Ku rt Lis ch k a, s zef p ary s k ieg o Ges tap o , b y ł jeg o zwierzch n ik iem. Sch leg alo wi Lis ch k a k o jarzy ł s ię zaws ze b ard ziej z p raco wn ik iem b iu ra u b ezp ieczen io weg o n iż z p o licjan tem. Ły s iejąca g ło wa i d ru cian e o k u lary s p rawiały , że wy g ląd ał mizern ie i n ieary js k o . W rzeczy wis to ś ci b y ł jed n ak mo d elo wy m g es tap o wcem – u ro d zo n y m mo rd ercą, p o zb awio n y m jak ieg o k o lwiek ws p ó łczu cia. Wielu Fran cu zó w zmarło p rzy ru e d e Sau s s aies 1 1 n a jeg o o czach . – Wied ziałeś , że Hein rich M ü ller o s o b iś cie zain teres o wał s ię s p rawą J an u s k ieg o ? – s p y tał cich o Lis ch k a, p rzech ad zając s ię p rzed Sch leg alem. – Nie, p an ie p u łk o wn ik u – o d p arł Sch leg al, wied ząc, że za ch wilę u s ły s zy cały wy k ład . Kied y s zef całeg o Ges tap o s tał n ad g ło wą d o wó d cy lo k aln eg o referatu , o zn aczało to k ło p o ty . – Dla M ü llera J an u s k i jes t n ie ty lk o Ży d em czy wro g iem o jczy zn y , ale p rzed e ws zy s tk im rezerwu arem b o g actwa licząceg o jak ieś s to milio n ó w fran k ó w, k tó re mo g ły b y p o mó c Rzes zy s fin an s o wać o s tateczn e zwy cięs two , jak ieg o p rag n ie n as z Fü h rer. Po d o b n ie jak zło ty ząb n ajb ard ziej n ęd zn eg o Ży d a, fo rtu n a J an u s k ieg o n ależy d o Niemiec, ale n ie jes teś my w s tan ie jej zn aleźć. I to n ie ws zy s tk o . Czy wies z, ilu Ży d o m ten s u k in s y n p o mó g ł u ciec w o s tatn ich latach ? Prawd o p o d o b n ie ty s iąco m, i to n ie ty lk o we Fran cji. M a całą s iatk ę ag en tó w, k tó rzy d la n ieg o p racu ją, n awet w Niemczech . Przek u p ił d zies iątk i u rzęd n ik ó w w His zp an ii, Po rtu g alii i Tu rcji, żeb y załatwić ty m lu d zio m fałs zy we d o k u men ty . Wy d ał ty s iące n a to , b y zo rg an izo wać im tran s p o rt n a s tatk ach w b ezp ieczn e miejs ce. A teraz p o d o b n o n awet k u p ił s tatk i i ma włas n y tran s p o rt, b y wy wo zić Ży d ó w. J ak b y teg o b y ło mało , Gö rin g ch o lern ie ch ce zao p iek o wać s ię jeg o k o lek cją s ztu k i. Co d zien n ie wy d zwan ia w tej s p rawie d o M ü llera. Dlateg o , Sch leg al, mu s is z za ws zelk ą cen ę zn aleźć wres zcie
J an u s k ieg o . – Szu k amy g o k ażd eg o d n ia. Ale tej g n id zie p o mag a cała zg raja Fran cu zó w. Cały czas s y s tematy czn ie ro zb ijamy tę k o n s p irację i jes teś my ju ż co raz b liżej. – Nie ch ciałb y m, żeb y M ü ller p rzy jech ał tu o s o b iś cie n ad zo ro wać p o s zu k iwan ia. Ty ch y b a też b y ś teg o n ie ch ciał, p rawd a? – Lis ch k a u s iad ł n a k rześ le p o d ru g iej s tro n ie p o k o ju i wy ciąg n ął p ap iero s a. Sch leg al zau waży ł, że zwierzch n ik n ie zap ro p o n o wał mu , b y zap alił. By ł to zły zn ak . – Nie b ęd zie to k o n ieczn e. Zn ajd ziemy g o , to ju ż ty lk o k wes tia d n i – s k łamał Sch leg al. Wied ział, że g d y b y M ü ller p rzy jech ał d o Pary ża, Lis ch k a zamien iłb y jeg o ży cie w p iek ło . – M am tak ą n ad zieję, b o d o b rze ci ży czę. M as z za s o b ą b ard zo imp o n u jącą k arierę i lu d zie w Berlin ie zwró cili n a cieb ie u wag ę. To two ja s zan s a, żeb y zab ły s n ąć. Zn ajd ź teg o Ży d a i jeg o p ien iąd ze, a ś wiat b ęd zie leżał ci u s tó p . M ó wimy o awan s ie n a g en erała. Te s ło wa d o d ały Sch leg alo wi o tu ch y . J eg o matk a i o jciec n ie p o s iad alib y s ię z d u my – ich s y n g en erałem. Po s tan o wił d ziałać z jes zcze więk s zą d etermin acją. Lis ch k a p o d n ió s ł z b iu rk a p lik czarn o -b iały ch zd jęć i zaczął je p rzeg ląd ać. Wy ciąg n ął jed n o i p o k azał je Sch leg alo wi. Przed s tawiało J an u s k ieg o w s to jącej p o zy cji z ręk ą ws p artą n a k s iążce. – Sp ó jrz n a p ierś cień n a ręce tej p ars zy wej, ży d o ws k iej ś win i. Ten s zmarag d ma wielk o ś ć p iłk i g o lfo wej. Za tak i p ierś cień mo żn a b y b y ło k u p ić czo łg . Nie s ąd zis z? – zap y tał Lis ch k a. – Ch y b a n awet d wa – wy mamro tał Sch leg al, ch o ć n ie miał p o jęcia, ile mo że k o s zto wać czo łg . – M o żes z ju ż s p o cząć – ro zk azał Lis ch k a. Zaciąg n ął s ię o s tatn i raz i ws tał. – A teraz p o wied z mi co ś o ty m n ies zczęś n ik u . Lis ch k a p o d s zed ł s p o k o jn ie d o mężczy zn y , k tó ry leżał w ro g u p o k o ju , i k o p n ął g o w g ło wę. – Dzień d o b ry , mo n s ieu r. Ws tajemy – zawo łał rad o ś n ie, jak g d y b y b u d ził ran o małe d zieck o . – Au b ert jes t mis trzem s to lars k im, k tó ry ro b i n ajlep s ze meb le w cały m Pary żu – o d p arł Sch leg al. – Ro zmawialiś my z wielo ma o s o b ami i ws zy s cy zg ad zają s ię, że w ty m fach u n ie ma s o b ie ró wn y ch . – I co to ma ws p ó ln eg o z n as zy m p ro b lemem?
– M am p o wo d y p rzy p u s zczać, że n iek tó rzy Ży d zi u k ry wają s ię w b ard zo p o my s ło wy ch , s p ecjaln ie s k o n s tru o wan y ch k ry jó wk ach . Żeb y mo żn a b y ło zb u d o wać co ś tak ieg o , p o trzeb n i s ą zd o ln i rzemieś ln icy , tacy jak Au b ert, k tó rzy p o trafią tak zamas k o wać s ch o wk i, żeb y ś my n ie b y li w s tan ie ich zn aleźć. – Fas cy n u jąca h is to ria, Sch leg al. Ud ało ci zn aleźć w Pary żu tak ie s ch o wk i? – Tak , d wa. – A czy Au b ert zd ąży ł n am ju ż co ś n a ich temat p o wied zieć? – Na razie jes t n as tawio n y d o ws p ó łp racy raczej n iech ętn ie, ale jes tem p ewien , że ju ż wk ró tce zmien i zd an ie. – Sch leg al s k in ął n a Vo s s a, k tó ry s tał w d ru g im ro g u . Po ru czn ik wy jął z k ies zen i k u rtk i p rzecin ak d o d ru tu i u k lęk n ął o b o k Au b erta. – Po b u d k a – ry k n ął Fran cu zo wi d o u ch a. Starzec p o ru s zy ł s ię i p ró b o wał u n ieś ć g ło wę, ale n ie b y ł w s tan ie. J eg o s k ro ń o p ad ła p o ch wili z p o wro tem n a d rewn ian ą p o d ło g ę. – M o n s ieu r Au b ert, zało żę s ię, że ręce s ą p ań s k im n ajcen n iejs zy m s k arb em – p o wied ział Sch leg al. – To n imi właś n ie ro b i p an te ws zy s tk ie p ięk n e meb le, k tó ry mi lu d zie tak s ię zach wy cają, p rawd a? Z u s t Fran cu za, k tó reg o twarz s tan o wiła k rwawą miazg ę, wy d o b y ł s ię s łab y jęk . – A co b y s ię s tało , g d y b y s tracił p an p alce ws k azu jące? Pewn ie b y ło b y p an u ciężk o ciąć wted y d rewn o ? Vo s s u ciął cały p rawy p alec ws k azu jący Au b erta, jak b y b y ła to ło d y g a k wiatu . Od cięty p alec zato czy ł łu k w p o wietrzu i u p ad ł n a p o d ło g ę. Z ręk i Fran cu za, n iczy m z o g ro d o weg o węża, wy try s n ął s tru mień k rwi. Krzy k i s tarca o d b iły s ię o d s zary ch , g ip s o wy ch ś cian p rzerażający m ech em. – Po win n iś my jak o ś wy cis zy ć te ś cian y , żeb y ch o ciaż tro ch ę p o ch łan iały h ałas , n ie s ąd zis z? – s k rzy wił s ię Lis ch k a. Nie czek ając n a k o lejn e in s tru k cje, Vo s s o d ciął Fran cu zo wi ś ro d k o wy p alec u p rawej ręk i, wy wo łu jąc ty m k o lejn e wrzas k i b ó lu . – M o n s ieu r Au b ert p ewn ie b ęd zie ch ciał zab rać s tąd d o d o mu jak ieś p amiątk i – s twierd ził Sch leg al. – Oczy wiś cie, p an ie p u łk o wn ik u – o d rzek ł Vo s s , p o d n o s ząc z p o d ło g i u cięte p alce. Po d rap ał s ię p o g ło wie jed n y m z n ich , n a co ws zy s cy w p o k o ju , włączn ie z Lis ch k ą, wy b u ch n ęli g ło ś n y m ś miech em. Po tem ws u n ął Au b erto wi o b a p alce d o k ies zen i mary n ark i i p o d s zed ł d o Sch leg ala. – Dajmy mo n s ieu r Au b erto wi ch wilę czas u , żeb y o d p o czął i ws zy s tk o s o b ie
p rzemy ś lał. Po ro zmawiamy z n im jes zcze. W k o ń cu zo s tało mu jes zcze o s iem p alcó w. – Sch leg al mach n ął ręk ą n a s wo ich o ficeró w. – Dajcie mu co ś , żeb y p o ws trzy mać k rwawien ie. Nie ch cę, żeb y n am tu u marł. I wy czy ś ćcie tę k rew z p o d ło g i. Lis ch k a s tał z wy razem u zn an ia wy malo wan y m n a twarzy . – Zaimp o n o wałeś mi, Sch leg al – rzu cił, wy ch o d ząc z p o k o ju . – Ob y tak d alej. Vo s s zawo łał z k o ry tarza d wó ch żo łn ierzy , a p o tem wrzas n ął p rzez d rzwi: – M arie, ty s tara s u k o , b ierz s zmatę i wiad ro i ch o d ź tu . Żo łn ierze wzięli Au b erta za ręce i wy ciąg n ęli g o z p o k o ju jak wo rek ziemn iak ó w. M in u tę p ó źn iej, p o włó cząc n o g ami, d o ś ro d k a wg ramo liła s ię s tara k o b ieta w p o miętej b o rd o wej s u k ien ce. Po s tawiła wiad ro n a ziemi, u k lęk ła i zaczęła wy cierać ś cierk ą k rew. Oficero wie p rzy g ląd ali s ię jej z ro zb awien iem. – Przep ras zam, że zro b iliś my tak i b ałag an , M arie. To s ię więcej n ie p o wtó rzy , o b iecu ję – o ś wiad czy ł Sch leg al. – Zaws ze p an tak mó wi, p an ie p u łk o wn ik u , a p o tem i tak zo s tawiacie b ajzel – b u rk n ęła k o b ieta. – M arie, n ie zd awałem s o b ie s p rawy , że wciąż mas z tak i ład n y ty łek – zau waży ł Vo s s . – M u s iał b y ć z cieb ie n iezły k o ciak w czas ie wo jn y fran cu s k o -p ru s k iej. Niemcy zarżeli ze ś miech u . Vo s s p o ch y lił s ię i mo cn o k lep n ął k o b ietę w p o ś lad k i, ale s taru s zk a wy cis n ęła k rew ze s zmaty d o wiad ra i s p rzątała d alej. – Dzięk u ję, p o ru czn ik u . Uch o d ziłam w mło d o ś ci za p ięk n o ś ć. Pewn eg o d n ia o p o wiem p an u , jak p rzeleciał mn ie s am Wilh elm I. Dał mi za to Krzy ż Żelazn y p ierws zej k las y . – M arie, s k arb ie, g d y b y ś ty lk o b y ła d wad zieś cia p ięć lat mło d s za, wziąłb y m cię tu i teraz, n a tej p o d ło d ze – zaś miał s ię Sch leg al, wrzu cając k ilk a fran k ó w d o wiad ra z zak rwawio n ą wo d ą. Kied y ws zy s cy Niemcy ju ż s o b ie p o s zli, M arie p o d n io s ła s ię wo ln o z o b o lały ch k o lan , p o d es zła d o s to jąceg o w ro g u b iu rk a i zaczęła p rzeg ląd ać leżące n a n im p ap iery . J ed n ą z k artek p rzeczy tała b ard zo d o k ład n ie, p o czy m wzięła wiad ro i wy s zła z p o k o ju p rzes łu ch ań jak g d y b y n ig d y n ic.
55
L
u cien o mawiał właś n ie z Lab ru n em jak iś s zczeg ó ł n a p lan ach , g d y zo rien to wał
s ię, że co ś jes t n ie tak . Cały jazg o t, k tó ry n o rmaln ie ro zb rzmiewał n a p lacu b u d o wy w Tremb lay , n ag le u cich ł. Wo k ó ł p an o wała ab s o lu tn a cis za. Nie b y ło s ły ch ać s tu k u mło tó w, s zu ran ia p ił, p racu jący ch d źwig ó w czy k rzy czący ch ro b o tn ik ó w. Lab ru n e ró wn ież to zau waży ł i n a jeg o twarzy p o jawił s ię wy raz zd ziwien ia. Lu cien o d wró cił s ię i zo b aczy ł, że ws zy s cy mężczy źn i p atrzą w tę s amą s tro n ę. W p ierws zej ch wili p o my ś lał, że zo b aczy li n a h o ry zo n cie n ad latu jące b o mb o wce. Na b u d o wie n ie b y ło jes zcze żad n y ch d ział p rzeciwlo tn iczy ch an i s ch ro n ó w b o mb o wy ch . Niemieck ie d o wó d ztwo w Pary żu n ie s ąd ziło , że b ęd ą ju ż p o trzeb n e. „Gd zie s ię teraz ws zy s cy u k ry ją?” Lu cien p o d ąży ł za wzro k iem ro b o tn ik a, k tó ry p rzy s tan ął o b o k z taczk ą, i o d k ry ł ze zd u mien iem, co p rzy ciąg n ęło u wag ę p raco wn ik ó w. W jeg o s tro n ę, u b ran a w ciemn o n ieb ies k ą s u k ien k ę i g rafito wy s zal, s zła Bette. Uś miech n ęła s ię, g d y ją zo b aczy ł, i p o mach ała mu ręk ą. Lu cien ro zejrzał s ię d o o k o ła z ro zb awien iem. Ws zy s cy mężczy źn i n a b u d o wie s tali jak wry ci i g ap ili s ię n a n ią. By li tak zd ziwien i ty m n iewy o b rażaln y m wid o k iem, jak b y właś n ie zo b aczy li M ars jan w latający m spodku. – Dzień d o b ry – p o wied ziała Bette, g d y b y ła ju ż k ilk a k ro k ó w o d n ieg o . – J es teś p ewn ie zas k o czo n y , że mn ie wid zis z. – To p rawd a. Dwu s tu in n y ch facetó w też właś n ie zb iera s zczęk i z p o d ło g i – o d p arł Lu cien , k iwając g ło wą w k ieru n k u ro b o tn ik ó w. Bette s p o jrzała n a n ieg o ze zd ziwien iem. – A co , n ig d y n ie wid zieli k o b iety n a b u d o wie? – Tak iej, jak p an i, n ie. Pro s zę mi wierzy ć, mad emo is elle – o d rzek ł Lab ru n e, k tó ry o d wró cił s ię d o Lu cien a, o czek u jąc, że g o p rzed s tawi. – M ad emo is elle Tu llard , to mo n s ieu r Lab ru n e, n as z g en eraln y wy k o n awca. – Bard zo mi miło – s tarzec p o ch y lił s ię, b y u cało wać ją w ręk ę. – Cies zę s ię, że mo g ę p an a p o zn ać. Lu cien mó wił mi, że b ez p an a n ic b y tu n ie
p o ws tało . – Po o ran a zmars zczk ami twarz Lab ru n e’a p o jaś n iała z zad o wo len ia. – Po my ś lałam, że zro b ię ci n ies p o d zian k ę. Karin z n as zeg o b iu ra ma s tareg o ren au lta i p rzy d ział n a p aliwo , więc mn ie tu p o d rzu ciła – wy jaś n iła Bette, zwracając s ię d o Lu cien a. – Zajrzałam n ajp ierw d o two jej p raco wn i, ale ten d zieciak , Alain , p o wied ział mi, że jes teś tu taj. M iałam n ad zieję, że zjes z ze mn ą o b iad . – No có ż… jak wid zis z, jes tem teraz d o ś ć zajęty … – Do lich a ciężk ieg o , jak mo żes z s p rawiać p rzy k ro ś ć tak wy jątk o wo p ięk n ej k o b iecie, Bern ard ? M u s is z ją wziąć n a jak iś k ró lews k i o b iad – zap ro tes to wał Lab ru n e, u ś miech ając s ię s zero k o d o Bette. – Zjeżd żaj s tąd n aty ch mias t. Nie k aż d amie czek ać an i s ek u n d y d łu żej. – Wy k o n awca zab rał mu ry s u n k i, p o ło ży ł ręk ę n a p lecach Lu cien a i zaczął g o d o ś ć b ru taln ie p o p y ch ać. – Po rad zimy s o b ie ś wietn ie b ez cieb ie. – Do b rze, ch o d źmy więc. M ó j s amo ch ó d s to i tam. – Bette p o żeg n ała s ię z Lab ru n em i o d es zła z arch itek tem. – M n ą s ię n ie martwcie i w o g ó le s ię n ie ś p ies zcie. M o żecie s p ęd zić ze s o b ą całe p o p o łu d n ie. M ło d zi lu d zie, tacy jak wy , p o win n i s ię b awić – k rzy czał za n imi Lab ru n e. – Co za u ro czy s taru s zek . A ty mó wiłeś , że jes t ws trętn y m s k u rwy s y n em. Lab ru n e s p o jrzał wo k ó ł i wrzas n ął: – Do ro b o ty , len ie s k o ń czo n e. Wracać d o p racy . Nig d y w ży ciu n ie wid zieliś cie k o b iety ? – Niek tó rzy mężczy źn i o trząs n ęli s ię z o s zo ło mien ia, ale więk s zo ś ć wciąż n ie s p u s zczała wzro k u z Bette. Kied y s zli, Bette wp ad ła p rawą s zp ilk ą w k ału żę b ło ta. – Ch o lera jas n a, mo je n ajlep s ze b u ty – s y k n ęła. Lu cien wy b u ch n ął ś miech em. – Nas tęp n y m razem mu s is z zało ży ć jak ieś g u mo wce. – Nie mam tak ich , k tó re p as o wały b y d o tej s u k ien k i, g łu p tas ie. – Bette zd jęła b u t i res ztę d ro g i d o s amo ch o d u s k ak ała n a jed n ej n o d ze. Gd y ws ied li wres zcie d o au ta, o b jęła g o mo cn o i d łu g o , n amiętn ie p o cało wała. Lu cien n ie p rzejmo wał s ię s p ecjaln ie, czy k to ś n a n ich p atrzy . W g łęb i s erca czu ł s ię n ap rawd ę d u mn y , że ws zy s cy mo g li zo b aczy ć, jak ą ma ws p an iałą d ziewczy n ę. Przez całą d ro g ę d o Pary ża trzy mała mu g ło wę n a ramien iu . W s wo im s to s u n k o wo k ró tk im ży ciu Bette miała wielu k o ch an k ó w – p rzy ch o d zili i o d ch o d zili, p rzy p o min ając jej n iek o ń czący s ię s zn u r mężczy zn wch o d zący ch p rzez o b ro to we
d rzwi. Przy s to jn i, s tarzy , s amo tn i, żo n aci, wielu z n ich b o g aty ch . Uważała s ię więc za s p ecjalis tk ę w tej d zied zin ie i d o s zła d o wn io s k u , że o s tateczn ie k ażd y mężczy zn a to ty lk o jed n o wielk ie ro zczaro wan ie. Lafo n t, ary s to k rata, k tó ry zalecał s ię d o n iej d awn o temu , n au czy ł ją k ied y ś jeźd zić k o n n o , co s tało s ię jej p as ją. Szy b k o jed n ak n au czy ła s ię też, że k o ń p o trafi b y ć o wiele b ard ziej lo jaln y i g o d n y zau fan ia n iż jak ik o lwiek mężczy zn a. Gd y miała d wad zieś cia k ilk a lat, zaczęła p ro wad zić d o k ład n ą an alizę ws zy s tk ich s wo ich k o ch an k ó w, b y ły ch i o b ecn y ch . Niczy m an tro p o lo g zajmu jący s ię k u ltu rą p lemio n we Fran cu s k iej Afry ce Ró wn ik o wej, s two rzy ła k ateg o rie i lis ty ch arak tery s ty czn y ch cech s wo ich o b iek tó w b ad awczy ch . By ły wś ró d n ich b ard zo p o d s tawo we atry b u ty , tak ie jak zamo żn o ś ć, k las a s p o łeczn a, in telig en cja, wy k s ztałcen ie, wy g ląd zewn ętrzn y , s tan cy wiln y i u miejętn o ś ci s ek s u aln e, ale b y ły ró wn ież b ard ziej s p ecjalis ty czn e k ateg o rie, tak ie jak s p o ży cie alk o h o lu , ro ztro p n o ś ć, s iła ch arak teru czy p o zio m zaan g ażo wan ia. Zap ełn iała ty mi d an y mi całe n o tatn ik i, in terp reto wała je i s zu k ała p o wiązań . Pro wad zen ie teg o ty p u b ad ań n iezmiern ie ją b awiło . Gd y b y mo g ła s p ecjalizo wać s ię w ty m p rzed mio cie, z ch ęcią zawalczy łab y o s tan o wis k o p ro fes o rs k ie n a jak imś u n iwers y tecie. Więk s zo ś ć k o b iet we Fran cji u mawiała s ię ty lk o z jed n y m czy d wo ma facetami, a p o tem s p o łeczeń s two i ro d zin a zmu s zały je d o małżeń s twa. Po n ieważ Bette n ig d y n ie u leg ła tej p res ji i miała w s wo im ży ciu wielu mężczy zn , mo g ła p o ch walić s ię d o ś wiad czen iem zd o b y ty m n a d o ś ć zró żn ico wan ej g ru p ie b ad an y ch , d zięk i k tó remu b y ła w s tan ie zau waży ć p ewn e p o wtarzające s ię s ch ematy zach o wań . Niek tó ry ch wn io s k ó w mo żn a s ię b y ło o czy wiś cie s p o d ziewać. Bo g aci mężczy źn i, n a p rzy k ład , b y li n ajczęś ciej s amo lu b n i, zn u d zen i i ro s zczen io wi. A im b ard ziej facet b y ł p rzy s to jn y , ty m b ard ziej trak to wał ją jak s zmatę. Lu cien a p o lu b iła o d p ierws zej ch wili. By ł czło wiek iem k reaty wn y m, co zd arzało s ię n ies amo wicie rzad k o . Niewielu jej k o ch an k ó w b y ło arty s tami – malarzy i rzeźb iarzy , k tó rzy n amawiali ją n a p o zo wan ie, żeb y s ię z n ią p rzes p ać, n ie b rała p o d u wag ę. Ale Lu cien miał jes zcze jed n ą wy jątk o wą cech ę. J ak d o tąd w k ateg o rii „ch arak ter” ws zy s cy mężczy źn i wy p ad ali zaws ze s łab o . J ej b ad an ia p rzek o n ały ją, że faceci p o p ro s tu n ie mają za g ro s z o d wag i an i k ręg o s łu p a mo raln eg o . M iała wrażen ie, że k o n ie mają więcej ch arak teru o d n ich . Uwielb iała to warzy s two Lu cien a i lu b iła s ię z n im k o ch ać, ale k ied y d o wied ziała s ię o Pierze, ws k aźn ik ch arak teru arch itek ta p o d s k o czy ł b ard zo wy s o k o . Prawd ę mó wiąc, Bette b y ła p o d o g ro mn y m wrażen iem, g d y p o wied ział jej, że u k ry wa Ży d a. J es zcze n ig d y
n ie s p o ty k ała s ię z mężczy zn ą, k tó ry b y ł g o tó w za co ś u mrzeć. Ten jeg o p o jed y n czy ak t o d wag i p o ciąg ał ją b ard ziej, n iż mo g łab y to zro b ić o g ro mn a willa czy ek s k lu zy wn y s amo ch ó d . Bette mo g łab y s twierd zić, że p rzy g arn iając d wo je ży d o ws k ich d zieci, s ama p rzecież ro b i to s amo , ale n ią k iero wało wro d zo n e k o b iece ws p ó łczu cie, a to co ś zu p ełn ie in n eg o . Lu cien p o ru s zy ł jej s erce tak , jak jes zcze n ik t d o tąd . Z wiek iem Bette co raz b ard ziej zd awała s o b ie s p rawę, czy m jes t miło ś ć i co n ią n ie jes t. I wied ziała, że zaczy n a k o ch ać Lu cien a. – M am p ewien p o my s ł – o d ezwała s ię, p rzery wając d łu g ą cis zę. – Sk o ro mo n s ieu r Lab ru n e b y ł tak miły , że d ał ci wo ln e n a całe p o p o łu d n ie, to mo że p o k azałb y ś mi p o o b ied zie ws zy s tk ie b u d y n k i, k tó re zap ro jek to wałeś w Pary żu i o k o licy ? Ob ejrzałam ju ż s k lep win iars k i p rzy ru e Van eau . – Wid ziałaś g o ? – Lu cien mo cn o s ię zd ziwił, ale jed n o cześ n ie b ard zo mu to p o ch leb iało . – Och , tak . Po d o b ało mi s ię, w jak i s p o s ó b zak rzy wiłeś o k n a witry n o we w s tro n ę wejś cia. M a s ię wrażen ie, że zach ęcają k lien tó w d o wch o d zen ia d o ś ro d k a. – Właś n ie o to mi ch o d ziło . – A ta metalo wa k rato wn ica n a d rzwiach fro n to wy ch jes t b ard zo p ięk n a… J es t z b rązu ? – Tak , p o d o b n ie jak k lamk i w d rzwiach . – Wn ętrze jes t b ard zo eleg an ck ie. Wid ziałam p ó łk i, n a k tó ry ch wy s tawiali b u telk i z win em. Sp ry tn ie je zap ro jek to wałeś . Wy g ląd ają, jak b y falo wały . Zwy k łe, p ro s te p ó łk i n ie b y ły b y tak ie ciek awe. – Tak , s p o ro n ad ty m my ś lałem. – Bard zo p o my s ło we ro związan ie. Lu cien miał zamiar p rzez całe p o p o łu d n ie k o ch ać s ię z Bette, ale zaczął s o b ie właś n ie p rzy p o min ać ws zy s tk ie miejs ca, w k tó ry ch s tały jeg o b u d y n k i, i zas tan awiał s ię, k tó ręd y n ajlep iej mo żn a d o n ich d o jech ać.
56
C
ies zę s ię, że mo g ę p an a wres zcie p o zn ać, mo n s ieu r Bern ard . Sły s załem o p an u
wiele d o b reg o . Kied y Niemiec mó wił Fran cu zo wi k o mp lemen t, zaws ze trzeb a b y ło ro zs trzy g n ąć, czy p o ch wała jes t s zczera, czy też o zn acza tak n ap rawd ę jak ąś zawo alo wan ą o b elg ę. Lu cien miał wrażen ie, że Sch leg al mó wi p o ważn ie, ale wied ział, że ma s łab o ś ć d o p o ch leb s tw, więc mó g ł s ię my lić. Zd o łał s ię wres zcie tro ch ę ro zlu źn ić. Przez o s tatn ie d wad zieś cia min u t s ied ział n a d rewn ian y m k rześ le całk o wicie s p ięty i wy s tras zo n y , czek ając n a p rzy jś cie Sch leg ala. Nie u miał s ię p o ws trzy mać, żeb y p rzez cały ten czas n ie zerk ać w s tro n ę mies zk an ia p rzy ru e d e Sau s s aies 1 2 – k tó re jak n a zło ś ć zn ajd o wało s ię n ap rzeciwk o o k n a w g ab in ecie Sch leg ala. Kied y p u łk o wn ik d o n ieg o zad zwo n ił, Lu cien o mało n ie d o s tał zawału . By ł tak p rzerażo n y , że miał o ch o tę ws k o czy ć d o s wo jeg o citrö en a i wjech ać p ro s to d o k an ału La M an ch e. Oficer Ges tap o b y ł jed n ak n iezwy k le p o g o d n y i s erd eczn y i cały czas p o wtarzał, że jes t p o d o g ro mn y m wrażen iem fan tas ty czn ej ro b o ty , jak ą arch itek t wy k o n u je, p racu jąc n ad fab ry k ami d la s ek to ra zb ro jen io weg o . Lu cien o d razu p o my ś lał, że Sch leg al u s ły s zał o n im o d Herzo g a, więc u d awało mu s ię jes zcze n ie p an ik o wać. Gd y g es tap o wiec p o wied ział, że ch ciałb y s ię z n im s p o tk ać, Lu cien zało ży ł, że ch o d zi o ro zmo wę n a temat jak ieg o ś zlecen ia i p ro jek tu . Ch o ć ró wn ie d o b rze mo g ła b y ć to p u łap k a, k tó ra miała n a celu zwab ić g o n a Ges tap o , g d zie to rtu rami s p ró b u ją wy ciąg n ąć z n ieg o ws zy s tk o , co wie o d ziałaln o ś ci M an eta. Eg o Lu cien a p o zwalało mu jed n ak my ś leć, że s p o tk an ie związan e jes t wy łączn ie z jeg o talen tami arch itek to n iczn y mi, więc zg o d ził s ię p rzy jś ć. Wied ział zres ztą, że n ie mo że o d mó wić. Po tamty m wieczo rze, k ied y zetk n ął s ię z ru ch em o p o ru , arch itek t zd o łał p rzek o n ać s ameg o s ieb ie, że wcale n ie jes t k o lab o ran tem. Praca d la Ges tap o b y ła jed n ak czy mś zu p ełn ie in n y m. Gd y b y b y ł zmu s zo n y d la n ich p ro jek to wać, mo g ły g o czek ać b ard zo p o ważn e k o n s ek wen cje. Ru ch o p o ru n ie b ęd zie s ię ju ż wted y jak o ś s p ecjaln ie zas tan awiać – p rzy p ierws zej s p o s o b n o ś ci u d u s zą g o n a u licy lu b wp ak u ją mu k u lk ę w łeb . Pewn ie i tak wid zieli, jak wch o d zi d o b u d y n k u . Zn ó w jeg o
p ierws zą my ś lą n ie b y ł s trach o s ieb ie, ale o to , co s tan ie s ię wted y z Pierre’em. – Dzięk u ję, p an ie p u łk o wn ik u . – Nie b y ł w s tan ie zrewan żo wać s ię za k o mp lemen t, mó wiąc, że s ły s zał o d ziałan iach Ges tap o s ame d o b re rzeczy . Brzmiało b y to n ie d o k o ń ca s zczerze. – Zap ro jek to wał p an d la Rzes zy k ilk a ws p an iały ch b u d y n k ó w. M iałem p rzy jemn o ś ć je o g ląd ać. Są tro ch ę zb y t n o wo czes n e jak n a mó j g u s t, ale d o wó d ztwo w Pary żu jes t z n ich o czy wiś cie b ard zo zad o wo lo n e, a ty lk o to s ię liczy . Niep rawd aż? – J ak d o tąd n ik t s ię jes zcze n ie s k arży ł. Po d ejrzewam zres ztą, że g d y b y n ie p o d o b ały s ię im mo je fab ry k i, n ie zlecalib y mi k o lejn y ch . – Otó ż to . Zas tan awia s ię p an p ewn ie, czemu p an a tu d ziś zap ro s iłem. Ch ciałb y m p o p ro s ić o k o n s u ltację w p ewn ej b ard zo s zczeg ó ln ej k wes tii arch itek to n iczn ej. Do ty ch czas o we p o ch wały p o zwo liły Lu cien o wi o p an o wać n ieco lęk i n iep o k ó j, ale o s tatn ie zd an ie s p rawiło , że mo cn o ch wy cił s ię k rzes ła, a o czy zwęziły mu s ię ze s trach u . A więc n ap rawd ę ch o d ziło o jeg o p ro jek ty d la M an eta. Wied ział, że g d y ty lk o Sch leg al zap y ta g o o k ry jó wk i, wy raz twarzy n aty ch mias t g o zd rad zi. M u s iał za ws zelk ą cen ę zach o wać o b o jętn o ś ć. M in ęła ch y b a cała wieczn o ś ć, zan im o ficer o d ezwał s ię zn o wu . – Natk n ęliś my s ię jak iś czas temu n a p ewn ą k ry jó wk ę. Zn ajd o wała s ię p o d s ch o d ami. Bard zo p o my s ło wa k o n s tru k cja. I zas tan awiamy s ię, k to w Pary żu b y łb y w s tan ie wy k o n ać tak p ięk n ą s to lark ę. Tak s ię ch y b a mó wi w was zej b ran ży , p rawd a? Sto lark a? – Tak , mo żn a w ten s p o s ó b p o wied zieć. Pro s zę k o n ty n u o wać. – Sk ry tk a zn ajd u je s ię p o d s ch o d ami, k tó re zawies zo n e s ą n a zawias ach . „Ad ele p iep rzy s ię więc ze Sch leg alem”. Lu cien ju ż ro zu miał d laczeg o . Pu łk o wn ik b y ł n ies amo wicie p rzy s to jn y i – co ważn iejs ze – miał o g ro mn ą wład zę. M ó g ł zro b ić lu b załatwić ws zy s tk o , co ty lk o ch ciała. Sch o d y zn ajd o wały s ię w jej p o s iad ło ś ci wiejs k iej, d o k ład n ie rzecz b io rąc, w jej s y p ialn i, w k tó rej s y p iała p rzecież tak że z o ficerem. Bez wątp ien ia to Ad ele p o wied ziała Sch leg alo wi, że Lu cien mo że co ś wied zieć n a temat s ch o d ó w, s k o ro jes t arch itek tem. Gd y b y b y ła teraz w p o k o ju , u d u s iłb y ją g o ły mi ręk ami n a o czach teg o p rzek lęteg o g es tap o wca. Lu cien b ał s ię n ie n a żarty , ale wied ział, że k o lejn e min u ty mo g ą zad ecy d o wać o jeg o lo s ie. Zd awał s o b ie s p rawę, że mu s i b y ć p rzek o n u jący . Nie mó g ł s p an ik o wać. – Czy to b y ły zu p ełn ie n o we s ch o d y ? – Nie, k to ś b ard zo s p ry tn ie wy k o rzy s tał s tare.
Arch itek t u ś miech n ął s ię d elik atn ie. Bawiło g o , że Sch leg al – n ie zd ając s o b ie z teg o s p rawy – właś n ie g o k o mp lemen tu je. – Ciek awe. Czy mó g łb y p an wy jaś n ić jes zcze raz, jak to d ziałało ? – Kto ś p rzero b ił cztery s ch o d k i p ro wad zące d o n iewielk ieg o g ab in etu . Od g ó ry b y ły zawies zo n e n a zawias ach , tak że mo żn a b y ło p o d n ieś ć cało ś ć i wś lizn ąć s ię d o ś ro d k a. – J ak p an zn alazł ten s ch o wek , s k o ro b y ł tak d o b rze u k ry ty ? Sch leg al zamilk ł n a mo men t, s zu k ając o d p o wied n ich s łó w. – J a… n atk n ąłem s ię n a n ieg o zu p ełn y m p rzy p ad k iem. In aczej n ig d y b y m s ię n awet n ie d o my ś lił, że tam jes t. – No có ż, jes t k ilk u Pary żan , k tó rzy b y lib y w s tan ie zro b ić co ś tak ieg o , ale d wó ch n ie ży je, a trzeci, k tó reg o zn am, u ciek ł n a p o łu d n ie. Po za n imi n ie p rzy ch o d zi mi d o g ło wy n ik t, k to mó g łb y s two rzy ć co ś p o d o b n eg o . – Czy ci lu d zie u mielib y zap ro jek to wać tak ą k ry jó wk ę, czy mo że p o trafilib y n ie ty lk o ją wy my ś lić, ale tak że wy k o n ać? Ch o d zi mi o to , k to b y łb y w s tan ie w o g ó le wp aś ć n a tak i p o my s ł? Lu cien miał ju ż n a k o ń cu języ k a, że zwy k ły s to larz n ig d y w ży ciu n ie o p raco wałb y tak s p ry tn ej k ry jó wk i i że ty lk o arch itek t miałb y d o s tateczn y talen t i u miejętn o ś ci, żeb y zro b ić co ś tak ieg o , ale w p o rę o p an o wał włas n e eg o . – Tak ie s ch o d y b ez p ro b lemu mó g łb y wy my ś lić jak iś s to larz. – I n ie zn a p an ju ż n ik o g o in n eg o , k to zd o łałb y zb u d o wać p o d o b n y s ch o wek ? – Nies tety , p an ie p u łk o wn ik u . Bard zo mi p rzy k ro . – Ro zu miem, jeś li k ied y k o lwiek … Sch leg al n ie zd ąży ł d o k o ń czy ć, b o d o g ab in etu ws zed ł n ag le b ez p u k an ia jeg o ad iu tan t. – Pan ie p u łk o wn ik u , n a zewn ątrz czek a p u łk o wn ik Herzo g i ch ce s ię z p an em n aty ch mias t zo b aczy ć. Od p o wiad a za k o n s tru k cję… – Do jas n ej ch o lery , czło wiek u , wiem, czy m o n s ię zajmu je. Po wied z mu , żeb y p o czek ał k ilk a min u t. Herzo g p rzep ch n ął s ię p rzez d rzwi, o d s u wając n a b o k p o s p ies zn ie wy co fał s ię za s wo je b iu rk o .
ad iu tan ta, k tó ry
– Co to ma zn aczy ć, Sch leg al? Dlaczeg o mó j arch itek t tu jes t? – Pro s zę s ię u s p o k o ić, p an ie p u łk o wn ik u . Pań s k i czło wiek d o rad za mi w p ewn y ch s p rawach arch itek to n iczn y ch . Nie mam zamiaru g o p an u zab ierać.
Ws zy s cy wiemy , że wy k o n u je d la p an a k awał d o b rej ro b o ty . I wcale g o n ie ares zto wałem, jeś li to p an s u g eru je – o d p arł Sch leg al. Herzo g wp atry wał s ię p rzez k ilk a ch wil w Sch leg ala, k tó ry n ie p o faty g o wał s ię n awet, ab y ws tać, g d y ws zed ł d o p o k o ju . Lu cien , k tó ry zd ąży ł ju ż d o ś ć n ieźle p o zn ać Herzo g a, b ez tru d u zau waży ł, że n ie ma o n d la Sch leg ala ab s o lu tn ie żad n eg o s zacu n k u . – Co to za s p rawy arch itek to n iczn e? Sch leg al zawah ał s ię. – Są w Pary żu lu d zie, k tó rzy u k ry wają Ży d ó w w s p ecjaln ie s k o n s tru o wan y ch k ry jó wk ach , p an ie p u łk o wn ik u . Herzo g rzu cił Lu cien o wi zd u mio n e s p o jrzen ie i n as k o czy ł n a g es tap o wca. – Śmiech u warte. Kto ś wy k o rzy s tu je s to lark ę, żeb y u k ry wać Ży d ó w? J ak p an w o g ó le wp ad ał n a tak p o ro n io n y p o my s ł? Sch leg al p o d n ió s ł s ię z k rzes ła i s tan ął z Herzo g iem twarzą w twarz. Lu cien b y ł p ewien , że za ch wilę w ru ch p ó jd ą p ięś ci. Nie u miał p rzewid zieć, k to wy jd zie z b ó jk i zwy cięs k o ; o b aj b y li p o d o b n eg o wzro s tu i wy d awali s ię tak s amo s iln i. – Ch y b a zd aje p an s o b ie s p rawę, p u łk o wn ik u , że Rzes za u waża międ zy n aro d o we ży d o s two za realn e i is to tn e zag ro żen ie. Pro b lem Ży d ó w n ależy ro związać s zy b k o i b ezwzg lęd n ie. Fü h rer u czy n ił z teg o ab s o lu tn y p rio ry tet. – M y ś lałem, że zależy mu p rzed e ws zy s tk im n a wy g ran iu wo jn y z alian tami i k o mu n is tami – o d rzek ł Herzo g . – Nie n a p rzeczes y wan iu Pary ża w p o s zu k iwan iu g ars tk i p rzes tras zo n y ch Ży d ó w. Weh rmach t, w k tó ry m n a s zczęś cie s łu żą jes zcze p rawd ziwi żo łn ierze, n ie zn iża s ię d o tak ich rzeczy . M arn u je więc p an czas teg o czło wiek a. A to zn aczy , że marn u je p an ró wn ież mó j cen n y czas . – Lep iej u ważać z tak imi s ło wami, s taru s zk u . Wielu o s o b o m mo g ły b y s ię o n e n ie s p o d o b ać. – I co , o s k arży mn ie p an za ch wilę o filo s emity zm? Sch leg al ro ześ miał s ię Herzo g o wi w twarz. – Sk ąd że zn o wu . Uważam ty lk o , że s zk o d zi p an in teres o m Rzes zy . A to d o ś ć p o ważn y zarzu t, p an ie p u łk o wn ik u . – M o że mn ie p an p o cało wać w d u p ę. A teraz p ro s zę mi wy b aczy ć, ale mam wo jn ę d o wy g ran ia. Gd y b y ch ciał p an jed n ak p ó jś ć d o k o g o ś i s ię n a mn ie p o s k arży ć, zo s tawię p an u n a ws zelk i wy p ad ek o s o b is ty n u mer d o mo wy min is tra Sp eera – Herzo g wziął o łó wek i zap is ał n a p o d k ład ce n a b iu rk u Sch leg ala rząd cy fr. – Pro s zę
d o n ieg o zad zwo n ić. Kto wie? M o że o k aże s ię, że trzy ma p o d łó żk iem k ilk u Ży d ó w, k tó ry ch b ęd zie p an mó g ł ares zto wać. Ch o d źmy , mo n s ieu r Bern ard , n ajwy żs zy czas s tąd iś ć.
57
T
o co , Lu cien , mo że p o d rzu ciłb y ś p rzy jacielo wi jak ąś ro b o tę? Przez wzg ląd n a
d awn e czas y ? Arch itek t n ig d y n ie u ważał Hen rieg o Dev ereau x za p rzy jaciela. By ł to wred n y , mało s tk o wy , eg o ty czn y d rań , k tó ry g d y ty lk o wy g rał k o n k u rs n a jak iś ważn y p ro jek t, n aty ch mias t d zwo n ił d o Lu cien a, żeb y s ię p o ch walić i g o zg n ęb ić. Ch o ć Lu cien n ie cierp iał g o z całeg o s erca, zaws ze b ard zo mu zazd ro ś cił – Dev ereau x miał liczn e zn ajo mo ś ci w o d p o wied n ich miejs cach i ciąg le d o s tawał d u że zlecen ia. Arch itek t mo cn o s ię zd ziwił, g d y Hen ri zad zwo n ił d o n ieg o z p y tan iem, czy n ie ch ciałb y s p o tk ać s ię n a d rin k a. Co ś tak ieg o n ig d y n ie zd arzy ło s ię p rzed wo jn ą. Aro g an ck i d u reń b y ł zd an ia, że Lu cien n ie ma n a ty le talen tu , b y warto b y ło s p ęd zać z n im czas p rzy jed n y m s to le. Ty mczas em s ied zieli właś n ie w k awiarn i, p o p ijając win o , wy mien iając u p rzejmo ś ci i u ś miech ając s ię n ies zczerze. Arch itek t wied ział jed n ak , że Dev ereau x p rzejd zie w k o ń cu d o rzeczy i p o wie, d laczeg o tak n ap rawd ę ch ciał s ię z n im s p o tk ać. – Nie wiem, s zwab y d o b ierają s o b ie arch itek tó w wed le włas n eg o u zn an ia – o d p arł Lu cien . Ob aj wied zieli, że zab rzmiało to fałs zy wie. Oczy wis te b y ło , że Niemcy zatru d n iali in n y ch zn ajo my ch Lu cien a d o p rac p rzy p ro jek tach . Dev ereau x jed n ak , k u o g ro mn ej s aty s fak cji Lu cien a, n ie d o s tawał o s tatn io wcale żad n y ch zleceń i b y ł wś ciek ły , że tak ie o k azje p rzech o d zą mu k o ło n o s a. – Nie p rzes zk ad za mi, że to p raca d la Niemcó w – o zn ajmił Dev ereau x . – J es tem zd es p ero wan y . Ch cę zn o wu zap ro jek to wać co ś p rawd ziweg o . Po d czas wo jn y arch itek ci ry s u ją ty lk o d o s zu flad y , a to s ię n ie liczy . Pro jek t n a k artce to żad en p ro jek t, żeb y co ś zn aczy ł, trzeb a g o zb u d o wać. Zaczy n am ju ż wario wać, n ie mam n ic d o ro b o ty … A d o teg o ws zy s tk ieg o k o ń czą mi s ię p ien iąd ze. – A co z two imi k lien tami i ws zy s tk imi wy k o n awcami, k tó ry ch zn ałeś ? – s p y tał Lu cien , p o ws trzy mu jąc u ś miech . Świetn ie zd awał s o b ie s p rawę, że k lien ci Hen rieg o d awn o u ciek li z k raju , a żad en z wy k o n awcó w, k tó rzy p rzed wo jn ą mu s ieli ciąg le
zn o s ić jeg o o b elg i i u p o k o rzen ia, n ig d y n ie zaan g ażu je g o teraz d o jak iejk o lwiek p racy . Zaws ze n ie cierp ieli jeg o aro g an cji i wres zcie mo g li s ię n a n im o d eg rać. Dev ereau x też ch y b a n ie miał o ch o ty o d p o wiad ać, b o zamias t teg o zap y tał: – Czy Rao u l Co ch in n ie d o s tał jak o ś teraz ro b o ty n ad ty mi n o wy mi k o s zarami w J o in v ille? J eś li d o b rze p amiętam, to jed en z two ich zn ajo my ch . – Ows zem, zn am Rao u la, ale n ic mu n ie załatwiałem, jeś li to mas z n a my ś li. – Więc d o s tał to zlecen ie tak p o p ro s tu ? – M o żliwe. Każd y ma jak ieś zn ajo mo ś ci, a wies z, że zn ajo mo ś ci częs to o zn aczają p racę – rzu cił Lu cien to n em, w k tó ry m p o b rzmiewała iro n ia. – J a n ie mam teraz żad n y ch zn ajo mo ś ci. Lu cien miał o ch o tę ro ześ miać s ię Hen riemu w twarz, ale zamias t teg o s p o jrzał n a k o leg ę p o fach u z wy razem u d awan ej tro s k i. – Ciężk o d o s tać p racę w czas ie wo jn y . M u s i b y ć ci teraz s tras zn ie tru d n o , ty m b ard ziej że ty le k ied y ś p ro jek to wałeś . Trafiało d o cieb ie ch y b a k ażd e więk s ze zlecen ie w mieś cie, p rawd a? Lu cien z p rzy jemn o ś cią p as twił s ię n ad k o leg ą p o fach u . Bawiło g o , że Dev ereau x jes t tak zd es p ero wan y . – Tak , p rzed wo jn ą wio d ło mi s ię całk iem n ieźle. Sam o ty m wies z. Stwo rzy łem jed n e z n ajlep s zy ch b u d y n k ó w w cały m Pary żu . Czas ami miałem ty le ro b o ty , że mu s iałem o d s y łać k lien tó w. – Nie p amiętam, żeb y ś k ied y k o lwiek o d es łał k o g o ś d o mn ie. – To n iemo żliwe, p rzy jacielu . J es tem p ewien , że wy s łałem d o cieb ie jed n ą lu b d wie o s o b y – o d rzek ł Dev ereau x , k łamiąc w ży we o czy . – Nie, n ik t n ig d y n ie p rzy s zed ł d o mn ie z two jeg o p o lecen ia. Wierz mi, n a p ewn o b y m to zap amiętał. Bo co ś tak ieg o b y ło b y ró wn ie u n ik aln e jak k o meta Halley a. – M u s iałeś zap o mn ieć. By ł mo n s ieu r Ren ier. Nie p rzy s zed ł d o cieb ie z ty m wars ztatem s amo ch o d o wy m? Po wied ziałem mu , że zajmu jes z s ię tak imi rzeczami. Czas b y ło wres zcie zak o ń czy ć ten ab s u rd . Lu cien cies zy ł s ię, że Dev ereau x k iep s k o teraz p rzęd zie. Zas łu g iwał n a to jak mało k to . – Hen ri, miło b y ło s ię z to b ą s p o tk ać, p o g ad ać o s tary ch czas ach . Na p ewn o ws p o min as z je z o g ro mn y m s en ty men tem – ws zy s tk ie te ws p an iałe zlecen ia, n ad k tó ry mi p raco wałeś . Ale mu s zę ju ż lecieć, mam p o p o łu d n iu s p o tk an ie związan e z p ro jek tem n o wej fab ry k i amu n icji. Ch ciałb y m zro b ić ją w cało ś ci z żelb etu . Wy d aje mi s ię, że k o n s tru k cja b ęd zie wted y b ard zo ek s p res y jn a, n ie u ważas z? Kied y ju ż
zaczn ę b u d o wę, zab io rę cię, żeb y ś rzu cił o k iem. Teg o Dev ereau x ju ż n ie zn ió s ł. Waln ął p ięś cią w s tó ł, p rzewracając k ielis zk i i p rzy ciąg ając s p o jrzen ia p o zo s tały ch k lien tó w res tau racji. Lu cien u ś miech n ął s ię. J eg o o s tatn i cio s trafił d o k ład n ie tam, g d zie ch ciał. Zamierzał s p ro wo k o wać Hen rieg o d o h is tery czn ej ty rad y i właś n ie mu s ię to u d ało . – Ty s u k in s y n u – wy ced ził Dev ereau x . – J ak to mo żliwe, że tak ie b eztalen cie jak ty realizu je ws zy s tk ie zlecen ia, a czło wiek mo jeg o p o k ro ju i u miejętn o ś ci n ie d o s taje n ic? Lu cien wciąż s ię u ś miech ał, d elek tu jąc s ię tą ch wilą. Wied ział, że Dev ereau x d o p iero s ię ro zk ręca. – Wid ziałem tę two ją fab ry k ę w Ch av ille. To jak ieś g ó wn o . Nie wied ziałb y ś , jak wy g ląd a mo d ern is ty czn y b u d y n ek , n awet g d y b y u g ry zł cię w d u p ę. Za k o g o ty s ię n ib y u ważas z? Za d ru g ieg o Gro p iu s a? Lu cien zaczął s ię ś miać. J eg o twarz zro b iła s ię czerwo n a i mu s iał n ap ić s ię wo d y . Dev ereau x ro zju s zy ło to jes zcze b ard ziej. Do tej p o ry o b rażał Lu cien a n o rmaln y m g ło s em, ale teraz zaczy n ał ju ż k rzy czeć. – Po zwó l, że ci co ś p o wiem, p rzy jacielu . I tak b y m n ie ch ciał ty ch two ich zas ran y ch zleceń . Nie jes tem jak imś p ars zy wy m k o lab o ran tem, k tó ry p racu je d la s zk o p ó w. Pierd o lo n y zd rajca! Zap łacis z za to ws zy s tk o p o wo jn ie. Sam teg o d o p iln u ję. – Có ż za p rzep ięk n y p rzy k ład zawiś ci – s twierd ził Lu cien , n ad al trzęs ąc s ię ze ś miech u . – Gd y b y Niemcy zap ro p o n o wali ci ju tro zap ro jek to wan ie latry n y , p rzy jąłb y ś o d n ich ro b o tę z p o cało wan iem ręk i. Lu cien ws tał o d s to lik a. – Po zwó l, Hen ri, ja zap łacę – p o wied ział, rzu cając p ien iąd ze n a b iały o b ru s . – Ta p rzy jemn o ś ć warta b y ła k ażd eg o g ro s za. – J es zcze ci p o k ażę, Bern ard – wrzas n ął Dev ereau x za wy ch o d zący m z k awiarn i arch itek tem.
58
B
ette p o zwo liła im walić w d rzwi p rzez całą min u tę, zan im wres zcie o two rzy ła.
– O co wam ch o d zi, d o jas n ej ch o lery ? – wrzas n ęła d o d wó ch g es tap o wcó w u b ran y ch p o cy wiln emu . Zło wro g ie s p o jrzen ie, jak ie jej rzu cili, zmien iło s ię n ag le w k o mp letn e o s łu p ien ie. Bette s tała p rzed n imi u b ran a wy łączn ie w czarn y s tan ik i majtk i o raz cien k ie, czarn e jed wab n e p o ń czo ch y , p rzy p ięte tas iemk ami d o p as a n a b io d rach . M ężczy źn i g ap ili s ię n a n ią o n iemiali, aż wres zcie ten wy żs zy w o k u larach zaczął s ię jąk ać. – Co tak ieg o ? Nic n ie ro zu miem? – wark n ęła Bette. – Po -p o wied ziałem, że mamy ro zk az p rzes zu k ać p an i mies zk an ie. – A wo ln o mi zap y tać, czeg o macie zamiar s zu k ać? – Po in fo rmo wan o n as , że mo że p an i u k ry wać wro g ó w Rzes zy . – Nap rawd ę? A k tó ż to s p rzed ał wam tak ą b ajeczk ę? Zało żę s ię, że mó j s ąs iad z d o łu . – To ju ż n ie p o win n o p an i in teres o wać. Pro s zę s ię o d s u n ąć – p o wied ział g es tap o wiec o o g ro mn y ch u s zach . Bette p o my ś lała, że g d y b y s p ró b o wał n imi zamach ać, n a p ewn o u n ió s łb y s ię w p o wietrze. Stała d alej w ro zk ro k u z ręk ami n a b io d rach , p rezen tu jąc s wo je d łu g ie, zg rab n e n o g i. Wied ziała, że ma jed n o z n ajp ięk n iejs zy ch ciał w cały m Pary żu , i ch ciała, żeb y d o b rze s ię jej p rzy jrzeli. Po zwo liła im s ię g ap ić jes zcze p rzez k ilk a s ek u n d , p o czy m o d s u n ęła s ię o d d rzwi. – Wejd źcie, ch ło p cy . Nie ch ciałab y m p rzes zk ad zać w wy k o n y wan iu o b o wiązk ó w. Pro s zę, s zu k ajcie d o wo li.
o ficero m
Ges tap o
M ężczy źn i p o wo li, n iemal n ieś miało , ws u n ęli s ię d o mies zk an ia i d o ś ć n iech ętn ie zaczęli p rzes zu k iwać s alo n . Bette p o d es zła d o o k n a, p o d k tó ry m u k ry wali s ię Emile i Caro le, p rzes u n ęła n a b o k k wiatek w d o n iczce i u s iad ła n a p arap ecie, zak ład ając n o g ę n a n o g ę. Uś miech n ęła s ię d o g es tap o wca z wielk imi u s zami, p o czy m wo ln o i d o k ład n ie wy g ład ziła n ajp ierw jed n ą, a p o tem d ru g ą p o d wiązk ę. M ężczy źn i b ez s ło wa p rzes zu k ali jej s y p ialn ię i łazien k ę. J ed en z n ich wy jrzał n a
d ach . – No , n ie trzy majcie k o b iety w n iep ewn o ś ci – o d ezwała s ię Bette. – Czeg o s zu k acie? M o że b ęd ę w s tan ie wam p o mó c. – J u ż p an i mó wiłem, wro g ó w Rzes zy – wy mamro tał o k u larn ik , wch o d ząc z p o wro tem d o s alo n u . – Ach , ch o d zi o Ży d ó w. No tak . Uk ry wa tu s ię ich w tej ch wili ch y b a p ięciu czy s ześ ciu . Szu k ajcie d alej, n a p ewn o ich zn ajd ziecie. J eś li ch cecie, mo żemy p o b awić s ię w ciep ło -zimn o . M ężczy zn a w o k u larach n ie wy g ląd ał n a ro zb awio n eg o . – Bard zo , b ard zo zimn o , k o ch as iu … tro ch ę ciep lej… n ie, zn o wu zimn o . Ges tap o wiec zaczął p rzes zu k iwać p ó łk i w p rzed p o k o ju . Bette trzy mała ws zy s tk ie k s iążk i i zab awk i d zieci w s wo jej s y p ialn i, u k ry te w s ch o wk u n a ty łach s zafy . Zas tawiały je d zies iątk i p u d eł wy ład o wan y ch jak imiś b zd etami. – Po czek ajcie ch wilę – zawo łała Bette, a mężczy źn i zamarli w p ó ł ru ch u . – J ed en s ied zi n a ży ran d o lu . O tam, wid zicie? Tu ż n ad wami. Ży d ze s tras zn ie wielk im n o s em – zap is zczała ze ś miech em. M in y o ficeró w mó wiły wy raźn ie, że mają ś wiad o mo ś ć, iż ty lk o tracą czas , ale n iemieck a o b o wiązk o wo ś ć i tak k azała im ch o ciaż p o b ieżn ie p rzes zu k ać res ztę mies zk an ia. Ten z d u ży mi u s zami p o s zed ł zn o wu d o s y p ialn i i o two rzy ł s zafę. Zan iep o k o jo n a Bette p o s tan o wiła, że trzeb a co ś zro b ić. – Wiecie, ch ło p cy , s k o ro ju ż tu jes teś cie, to p o p ro s zę was o p rzy s łu g ę. Po czek ajcie tu taj. – Po d es zła d o s terty k arto n ó w s to jący ch w ro g u s alo n u i ś ciąg n ęła p o k ry wk i z d wó ch p u d eł. M ężczy źn i p rzy g ląd ali s ię jej z zain teres o wan iem, g d y wy jęła d wie d łu g ie s u k n ie wieczo ro we: jed n ą b u rg u n d o wą, a d ru g ą b iałą. – Któ rą p o win n am zało ży ć d ziś wieczo rem? Po trzeb u ję męs k iej o p in ii. – Bette p rzy ło ży ła d o ciała b iałą s u k ien k ę i ru s zy ła w s tro n ę g es tap o wcó w wy ćwiczo n y m, k o ły s zący m k ro k iem, k tó reg o zaws ze u ży wała n a wy b ieg u . Zatrzy mała s ię, p rzy mierzy ła d ru g ą s u k n ię i p o wtó rzy ła s p acer. – W k o ń cu s tro imy s ię p o to , żeb y p o d o b ać s ię n as zy m mężczy zn o m. Więc co my ś licie? – Ta jes t b ard zo eleg an ck a, mad emo is elle. Oczy wiś cie n a p an i o b ie wy g ląd ają ws p an iale – wy d u k ał g es tap o wiec w o k u larach . – Och , to tak ie s ło d k ie. Ale k tó ra jes t lep s za? Biała czy czerwo n a? – s p y tała Bette. – Zd ecy d o wan ie czerwo n a – s twierd ził d ru g i. – A więc o b aj s ię zg ad zacie? – Bette o d s u n ęła b u rg u n d o wą s u k n ię n a o d leg ło ś ć
ramio n i o tak s o wała ją wzro k iem. – Tak – o d p o wied zieli n iemal jed n y m g ło s em. – No d o b rze, s k o ro mó wicie, że czerwo n a, n iech b ęd zie czerwo n a. Bard zo mi d ziś p o mo g liś cie, więc mam d la was małą n ag ro d ę. Bette b y ła p ewn a, że o b u Niemco m p rzy s zła d o g ło wy ta s ama fan tazja i że b y li p ewn ie d o ś ć ro zczaro wan i, k ied y o d rzu ciła s u k n ię n a b o k i p o d es zła d o b ark u . – Bard zo p ro s zę, d wa k o n iak i. Ty lk o n ie ważcie s ię mó wić, że n ie wo ln o wam p ić n a s łu żb ie. Po d ała d rin k i g o ś cio m; n ie wy g ląd ali, jak b y ch cieli o d mawiać. – Bard zo mi p rzy k ro , że n ie u d ało s ię wam zn aleźć żad n y ch Ży d ó w. Zazwy czaj jes t ich tu p ełn o . Przy ch o d zą czy tać Stary Tes tamen t i liczy ć p ien iąd ze. M ężczy źn i s p o jrzeli p o s o b ie i ro ześ miali s ię, p o p ijając alk o h o l. – Najwy raźn iej zas zło jak ieś n iep o ro zu mien ie, mad ame – wy k rztu s ił wielk o u ch y . – Przep ras zamy , że s p rawiliś my p an i k ło p o t. M am n ad zieję, że s ię p an i n a n as n ie g n iewa? – Ależ s k ąd , tak ie rzeczy zd arzają s ię cały czas . Wy k o n y waliś cie p o p ro s tu s wo ją p racę. – Bard zo d zięk u jemy za zro zu mien ie. Pó jd ziemy ju ż. Nie b ęd ziemy zab ierać p an i więcej czas u . Bette p o ło ży ła ręk ę n a ramien iu k ażd eg o z n ich i o d p ro wad ziła ich d o d rzwi, jak g d y b y b y li n iewid o mi. M iała ś wiad o mo ś ć, że o b aj wy k ręcają s zy je, ab y rzu cić n a n ią jes zcze o s tatn ie s p o jrzen ie. Gd y zatrzas n ęła wres zcie d rzwi, o p arła s ię o n ie p lecami i wes tch n ęła z u lg ą. Nas łu ch iwała jes zcze ch wilę, czek ając aż wy jd ą z b u d y n k u , i p o mas zero wała p ro s to d o b ark u . Po trzeb o wała k ielis zk a, ab y s ię u s p o k o ić. Po o d eb ran iu telefo n u , w k tó ry m k to ś u p rzed ził ją, że jed zie d o n iej Ges tap o , Bette miała n iecałe d zies ięć min u t, ab y ws zy s tk o p rzy g o to wać. Sch o wała d zieci, u k ry ła ich rzeczy i zd ąży ła s ię ro zeb rać. Sp o jrzała w s tro n ę o k n a w s alo n ie i u ś miech n ęła s ię. Emile i Caro le n awet n ie p is n ęli. Serce p rzep ełn iała jej miło ś ć d o d zieci. By ły n ies amo wicie d zieln e. Bette zas tu k ała trzy razy w p arap et i Emile – z n iezwy k łą zręczn o ś cią jak n a s ześ cio latk a – o d s u n ął ry g le, zamo n to wan e wewn ątrz k ry jó wk i. Po d n io s ła wiek o i zo b aczy ła, jak jej d zieci tu lą s ię mo cn o d o s ieb ie, leżąc n a b o k u . M alu ch y s p o jrzały n a n ią i u ś miech n ęły s ię. Bette miała o ch o tę s ię ro zp łak ać, ale zag ry zła warg i i p o ws trzy mała łzy , s ięg ając d o ś ro d k a, żeb y wy ciąg n ąć Caro le.
– Ch o d źcie, k ró liczk i. J es t ju ż b ezp ieczn ie. Nik t was n ie s k rzy wd zi. Zaczęła k o ły s ać d ziewczy n k ę, p rzeczes u jąc p alcami jej mięk k ie, b rązo we wło s y . Emile wy s zed ł ze s ch o wk a i p rzy tu lił s ię mo cn o d o jej u d a. Bette s p o jrzała w d ó ł n a k ry jó wk ę, k tó rą zap ro jek to wał Lu cien . Urato wał jej d zieci i k o ch ała g o teraz b ard ziej n iż k ied y k o lwiek wcześ n iej. Ch ciała s p ęd zić z n im res ztę ży cia. – Cio ciu Bette. – Emile wres zcie p u ś cił jej n o g ę. – Nie jes t ci zimn o w s amej b ieliźn ie?
59
A
lain wied ział, że Lu cien id zie właś n ie d o miejs ca, g d zie u k ry wa s ię Ży d . Szed ł
b ard zo p o k rętn ą tras ą, żeb y s p rawd zić, czy n ik t g o n ie ś led zi. Alain zro b iłb y tak s amo . Ty lk o że Alain n ig d y n ie b y łb y n a ty le s zalo n y , żeb y u k ry wać Ży d ó w. Lu cien s p acero wał d łu g o p o Og ro d ach Tu ileries , d o s zed ł d o Place d e la Co n co rd e, o b s zed ł o b elis k d wa razy i ru s zy ł n a p ó łn o c wzd łu ż ru e Ro y ale. Kied y d o tarł d o k o ś cio ła d e la M ad elein e, o k rąży ł g o d wu k ro tn ie, u d ając, że p o d ziwia jak ieś n eo k las y cy s ty czn e d etale, a p o tem p o węd ro wał n a ws ch ó d u licą Sain t-Ho n o ré i zatrzy mał s ię d o p iero p rzy ru e d ’An jo u . Tam s k ręcił w p rawo i p o ch wili w lewo , w ru e d e Seren e. Kied y Alain wy s zed ł zza ro g u i d o tarło d o n ieg o , że zb liżają s ię d o ru e d e Sau s s aies , p rzy p o mn iał s o b ie, że to właś n ie tam zg u b ił Lu cien a p o p rzed n im razem. Teraz p o s tan o wił więc trzy mać s ię p rzez całą u licę jak n ajb liżej. Dwie k amien ice p rzed s k rzy żo wan iem z ru e M o n taliv et arch itek t p rzy s tan ął w b ramie, zap alił p ap iero s a i d łu g o wp atry wał s ię w g mach Ges tap o , k tó ry zn ajd o wał s ię n ap rzeciwk o . Alain p rzes zed ł n a d ru g ą s tro n ę u licy , s k ąd miał n a s wo jeg o s zefa d u żo lep s zy wid o k . I n ag le, n i s tąd , n i zo wąd , Lu cien wy s k o czy ł z n ies amo witą s zy b k o ś cią n a ch o d n ik i zn ik n ął w d rzwiach b u d y n k u p o d n u merem d wu n as ty m. Alain p rzemk n ął p rzez u licę, s tan ął p rzy wejś ciu d o k amien icy i u ch y lił lek k o jed n o s k rzy d ło p o d wó jn y ch d rzwi, ab y zajrzeć d o ś ro d k a. Zd ąży ł zau waży ć lewy b u t Lu cien a, zn ik ający za p ierws zy m zało mem s ch o d ó w. Alain wś lizn ął s ię d o h o lu i p rzy s tan ął o b o k k latk i s ch o d o wej; n ieo b ecn o ś ć k o n s jerżk i p rzy jął z wielk ą u lg ą. Sły s zał n ad s o b ą s zy b k ie k ro k i ws p in ająceg o s ię arch itek ta. Gd y Lu cien zb liżał s ię d o p ierws zeg o p iętra, Alain ws zed ł n a s ch o d y . Trzy mał s ię b ard zo b lis k o ś cian y , żeb y Lu cien n ie b y ł w s tan ie g o zo b aczy ć, jeś li p rzy s zło b y mu d o g ło wy s p o jrzeć w d ó ł. Kied y arch itek t d o s zed ł d o d ru g ieg o p iętra, Alain zn ajd o wał s ię zaled wie p ó ł p iętra n iżej. Na trzecim p iętrze Lu cien p o d s zed ł d o d rzwi jed n eg o z mies zk ań , zap u k ał trzy razy , a p o ch wili k o lejn e trzy . Alain p o ło ży ł s ię n a b rzu ch u i p o d p ełzn ął w g ó rę n a ty le, b y mó c zo b aczy ć, co d zieje s ię n a k o ry tarzu . Lu cien wch o d ził właś n ie d o
mies zk an ia. Alain o d czek ał k ilk a s ek u n d i p o d k rad ł s ię p o d d rzwi. Ze ś ro d k a d o b ieg ały jak ieś męs k ie g ło s y , ale ro zmo wa to czy ła s ię n a ty le d alek o , że n ie b y ł w s tan ie zro zu mieć, co mó wią. Nie p o mo g ło n awet p rzy ło żen ie u ch a d o d rzwi – g ru b e d rewn o tłu miło p rawie ws zy s tk ie d źwięk i. Alain o d s zed ł k ilk a k ro k ó w, zan o to wał w p amięci n u mer mies zk an ia, 3 A, i zs zed ł s zy b k o p o s ch o d ach . J u ż n a zewn ątrz p rzy jrzał s ię d o k ład n ie k amien icy , o d s zu k u jąc o k n a trzecieg o p iętra. Pamiętał u k ład b u d y n k u i wied ział, że mies zk an ie zn ajd u je s ię o d s tro n y u licy . Przes zed ł p rzez ru e d e Sau s s aies , żeb y lep iej wid zieć d o m, ale s ch o wał s ię w b ramie n a wy p ad ek , g d y b y Lu cien wy jrzał p rzez k tó reś o k n o – teraz jed n ak ws zy s tk ie b y ły s zczeln ie zas ło n ięte. Alain p ró b o wał s o b ie wy o b razić, g d zie arch itek t u mieś cił k ry jó wk ę ty m razem, ale n ie s p o s ó b b y ło teg o zg ad n ąć b ez wizy ty w mies zk an iu . Czy zn o wu wy k o rzy s tał k o min ek ? A mo że zap ro jek to wał s k ry tk ę p o d p o d ło g ą? Ży d a p rawd o p o d o b n ie jes zcze tam n ie b y ło . Sp ro wad zą g o p ewn ie w n o cy , k ied y Lu cien zd ąży s p rawd zić s ch o wek i zd ecy d u je, czy mo żn a g o ju ż u ży wać. Nie b y ło s zan s , żeb y Alain d o s tał s ię d o mies zk an ia p o ty m, jak ws zy s cy wy jd ą. M ó g łb y , co p rawd a, s p ró b o wać p rzek u p ić k o n s jerżk ę, ale ten , k to zo rg an izo wał to ws zy s tk o , n iewątp liwie u p ewn ił s ię, że mo żn a n a n iej p o leg ać. Nie mó g ł też p o k azać s ię tam, p o wied zieć, że jes t z p raco wn i Lu cien a i s k łamać, że arch itek t g o p rzy s łał – n a p ewn o zo rien to wan o b y s ię, że co ś jes t n ie tak . Gd y b y to b y ł film, Alain p o p ro s tu p rzy s zed łb y w ś ro d k u n o cy i o two rzy ł zamek wy try ch em, ale n ie miał p o jęcia, jak s ię to ro b i. Po s tan o wił p o czek ać, aż Lu cien i p o zo s tali wy jd ą z mies zk an ia. Do my ś lał s ię, że z p o wo d u teg o , że w mieś cie ro i s ię o d n iemieck ich s zp icli, mężczy źn i b ęd ą wy ch o d zić z b u d y n k u p o jed y n czo , ab y n ie zwracać n a s ieb ie u wag i. Całk iem s p ry tn ie to wy my ś lili, żeb y u k ry wać Ży d a zaled wie d zies ięć metró w o d s ied zib y Ges tap o . Ko mu w o g ó le p rzy s zło b y d o g ło wy co ś p o d o b n eg o ? Alain miał teraz s zan s ę p rzy n ajmn iej zo b aczy ć, k to jes zcze jes t w to ws zy s tk o zamies zan y , ch y b a że k amien ica ma ty ln e wy jś cie – w tak ich d u ży ch b u d y n k ach częs to s ię to zd arzało – wted y n ie zo b aczy n ik o g o . Wy s zed ł n a ch wilę z b ramy , żeb y ro zejrzeć s ię, czy w o k o licy jes t jak aś k afejk a, g d zie mó g łb y u s iąś ć, mając d o m wciąż n a wid o k u , ale n iczeg o n ie zn alazł. Wró cił więc n a miejs ce i czek ał. Zmierzch zd ąży ł ju ż p rzejś ć w n o c i Alain b y ł w b ramie p rak ty czn ie n iewid o czn y . Po zaled wie p iętn as tu min u tach d rzwi k amien icy o two rzy ły s ię wo ln o . Lu cien wy mk n ął s ię n a ch o d n ik i ru s zy ł żwawy m k ro k iem w d ó ł u licy . Alain o d czek ał k o lejn e p iętn aś cie min u t, ale z k ażd ą k o lejn ą ch wilą miał co raz więk s zą o ch o tę, żeb y
o d ejś ć. Nie zależało mu ju ż n a o d k ry ciu to żs amo ś ci p o zo s tały ch k o n s p irato ró w. By ł g ło d n y , s p rag n io n y i mu s iał s k o rzy s tać z to alety . Wy s tarczy mu , jeś li Ges tap o ares ztu je Lu cien a. Arch itek t ro zp ły n ie s ię w p o wietrzu jak ty s iące in n y ch mies zk ań có w Pary ża. Przy d ep tał b u tem p ap iero s a i miał ju ż zamiar o d ejś ć, g d y zo b aczy ł, jak z b u d y n k u wy ch o d zi mo n s ieu r M an et. Przed s ięb io rca b y ł n ajwid o czn iej mó zg iem całej o p eracji – jak to mó wią w amery k ań s k ich filmach . M an et s zed ł s p o k o jn ie wzd łu ż ru e d e Sau s s aies ; wy g ląd ał jak b y n ie miał w ży ciu żad n y ch tro s k czy zmartwień . Alain n ie mó g ł s ię n ad ziwić, że milio n er jes t n a ty le g łu p i, żeb y ry zy k o wać ży cie i fo rtu n ę d la tak n ieb ezp ieczn eg o , s zalo n eg o p rzed s ięwzięcia. Ko o rd y n acja ty ch ws zy s tk ich k ry jó wek mu s iała b y ć n ie lad a wy zwan iem. Alain wielo k ro tn ie ro zmawiał z M an etem w p raco wn i o s zczeg ó łach jeg o fab ry k . Po zn ał g o wted y jak o p rawd ziweg o d żen telmen a z wy żs zy ch s fer i ty m b ard ziej n ie p o trafił zro zu mieć, d laczeg o k to ś tak i ch ciałb y p o mag ać jak imś Ży d o m. Na p ewn o n ie ro b ił teg o d la p ien ięd zy , b y ł p rzecież jed n y m z n ajb o g ats zy ch lu d zi w Pary żu . M o że k to ś g o s zan tażo wał i n ie miał in n eg o wy jś cia? Alain wied ział n ato mias t d o s k o n ale, że Lu cien o wi ch o d ziło ty lk o o to , ab y wy p ch ać s o b ie k ies zen ie – n a p ro jek tach d la Niemcó w p rzecież p rawie n ic n ie zarab iał. Id ąc w s tro n ę ru e d u Fau b o u rg Sain t-Ho n o ré, M an et p rzes zed ł o b o k s tarej, zn is zczo n ej ciężaró wk i, k tó ra b y ła zap ark o wan a n a ch o d n ik u . Kied y ją mijał, d o tk n ął las k ą ramien ia, a wted y z s amo ch o d u wy s iad ło d wó ch p o tężn y ch mężczy zn wy g ląd ający ch n a jak ieś trzy d zieś ci lat. Po d es zli n a ty ł ciężaró wk i, wy ciąg n ęli z n iej o g ro mn y k u fer i zaczęli tas zczy ć g o w k ieru n k u k amien icy . Alain ro ześ miał s ię n a g ło s ; wied ział, co zn ajd o wało s ię w s k rzy n i. Ży d mu s iał b y ć n ap rawd ę d u ży ; o b aj mężczy źn i n ieźle s ię n ap raco wali, żeb y p rzen ieś ć k u fer p rzez d rzwi d o mu p o d n u merem d wu n as ty m. Alain p o czu ł, jak o g arn ia g o eu fo ria. M ó g ł teraz wres zcie zad zwo n ić d o wu ja. Bez s en s u b y ło p o wiad amiać Ges tap o wcześ n iej, k ied y n ie miał p ewn o ś ci, czy Ży d jes t w mies zk an iu – g d y b y p rzy s zli n a p ró żn o i n ik o g o n ie zn aleźli, jeg o wu j mu s iałb y s ię p o tem ws ty d zić p rzed zwierzch n ik ami. Teraz mo g ą tam p ó jś ć w k ażd ej ch wili i Ży d b ęd zie ju ż n a n ich czek ał. Ku s iło g o , żeb y p o b iec o d razu d o b u d k i telefo n iczn ej n a ru e d u Fau b o u rg , ale p o s tan o wił d ać jes zcze mężczy zn o m czas n a wy p ak o wan ie Ży d a. Pó ł g o d zin y p ó źn iej o b aj trag arze, ty m razem ju ż z o wiele lżejs zy m k u frem, zn ó w p o jawili s ię n a u licy . Kied y ty lk o wy s zli z b u d y n k u , Alain miał o ch o tę p o g n ać d o telefo n u ile s ił w n o g ach , ale o p an o wał s ię i ru s zy ł s p o k o jn ie, jak g d y b y n ig d y n ic. Oczami
wy o b raźn i wid ział ju ż, jak Ges tap o wali d o d rzwi Lu cien a w ś ro d k u n o cy , żeb y g o ares zto wać, i u ś miech n ął s ię s zero k o . Zb liżała s ię g o d zin a d wu d zies ta, u lice o p u s to s zały i k ied y d o s zed ł d o b u d k i telefo n iczn ej, n a ru e d u Fau b o u rg n ie b y ło ży wej d u s zy . By ło d o ś ć p ó źn o i Alain wied ział, że n ie zas tan ie wu ja w b iu rze p rzy ru e d e Sau s s aies , więc p o s tan o wił zad zwo n ić d o n ieg o d o d o mu , mając n ad zieję, że n ie wy s zed ł jes zcze n a jak ieś wieczo rn e p rzy jęcie. Wrzu cił mo n ety d o au to matu tak p o d ek s cy to wan y , że led wo zd o łał wy k ręcić n u mer. Ku jeg o wielk iej u ld ze, wu j o d eb rał telefo n . – Halo , mó wi… Alain u rwał w p ó ł zd an ia. Niecały metr o d n ieg o s tał Pierre. Ch ło p iec p atrzy ł mu w o czy z tak o g ro mn ą n ien awiś cią, że Alain p u ś cił s łu ch awk ę i co fn ął s ię w g łąb b u d k i. Pierre u ś miech n ął s ię, n ie o d zy wając s ię an i s ło wem. Alain s p o jrzał n a d wu n as to latk a z n ied o wierzan iem, jak b y wid ział d u ch a. Po ch wili jed n ak o p rzy to mn iał i p o czu ł, jak o g arn ia g o g n iew. – Co ty tu ro b is z, g ó wn iarzu ? – By ł wś ciek ły , że ten o s iero co n y g n o jek p rzes zk ad za mu w tak iej ch wili. Słu ch awk a wis iała w p o wietrzu , a g ło s ze ś ro d k a wo łał: – Kto tam? Kto d zwo n i? – Czeg o , k u rwa, ch ces z? Od p o wiad aj, d u p k u – wark n ął Alain , ch wy tając s łu ch awk ę i p o d n o s ząc ją d o u ch a. Pierre wciąż p atrzy ł mu p ro s to w o czy i b ez żad n eg o o s trzeżen ia rzu cił s ię n ag le d o p rzo d u . Alain p o czu ł d ziwn y , p iek ący b ó l w k latce p iers io wej, a k ied y s p o jrzał w d ó ł, zo b aczy ł s p o ry k u ch en n y n ó ż, wb ity w s wo ją p ierś aż p o ręk o jeś ć. Z tru d em złap ał p o wietrze i p u ś cił s łu ch awk ę, p ró b u jąc o p rzeć s ię o au to mat. Ch ciał zawo łać o p o mo c, ale n ie b y ł w s tan ie wy d o b y ć z s ieb ie żad n eg o d źwięk u . Czu ł s ię, jak b y k to ś ś cis n ął mu g ard ło . Z ran y , ro zk witając czerwo n ą p lamą n a jeg o b iałej k o s zu li, try s n ęła k rew. Alain u p ad ł n a ziemię, o czy ro zs zerzy ły mu s ię z n ied o wierzan ia, a g ło s n ad al o d mawiał p o s łu s zeń s twa. Pierre p rzy g ląd ał mu s ię b ez s ło wa z ab s o lu tn ą o b o jętn o ś cią. Gd y Alain zwin ął s ię wres zcie w k u lk ę n a p o d ło d ze b u d k i i n ieru ch o miał, ch ło p iec k o p n ął g o , ab y u p ewn ić s ię, że n ie ży je, i o d wies ił s łu ch awk ę. Uk lęk n ął jes zcze, żeb y wy jąć Alain o wi p o rtfel z mary n ark i, p o czy m ru s zy ł wo ln o w k ieru n k u d o mu . Pierre s zed ł p o ciemn y ch , p u s ty ch u licach , p rzek o n an y , że n ie mó g ł p o s tąp ić in aczej. Zwłas zcza p o ty m, g d y d o wied ział s ię, czy m zajmu je s ię Lu cien . Sk o ro Lu cien rato wał lu d zi z jeg o n aro d u , Pierre mu s iał zro b ić ws zy s tk o , żeb y u rato wać
Lu cien a. By ł z s ieb ie d u mn y , że ty m razem u d ało mu s ię o ch ro n ić s wo jeg o o p iek u n a. I że zro b ił to zu p ełn ie s am – jak n a mężczy zn ę p rzy s tało .
60
D
o b ry wieczó r, mo n s ieu r Bern ard . M iło p an a zn ó w wid zieć.
Lu cien
s p o jrzał d o g ó ry z p o d ło g i p o d ty ln y m s ied zen iem p ęd ząceg o s amo ch o d u , ro zp o zn ając twarz p rzy wó d cy ru ch u o p o ru , z k tó ry m ro zmawiał p rzed k ilk o ma ty g o d n iami. Przed p aro ma min u tami arch itek t s zed ł n iewielk ą u liczk ą, g d y zau waży ł, że o b o k n ieg o zatrzy mu je s ię zielo n y s ed an . Wied ział, że n ie jes t to s amo ch ó d Ges tap o , więc n ie p rzejął s ię zb y tn io , d o p ó k i n a u licę n ie wy s k o czy ło d wó ch mężczy zn , k tó rzy złap ali g o za ręce i wrzu cili s iłą n a ty ł au ta. Ru ch b y ł d o s k o n ale wy ćwiczo n y – cała o p eracja zajęła im mo że ze d wie s ek u n d y . – Pro s zę, n iech p an u s iąd zie o b o k mn ie. Po ro zmawiamy – p o wied ział s tarzec, p o k lep u jąc s ied zen ie. Lu cien p o d n ió s ł s ię i u s iad ł n a ty ln y m fo telu . Wy g ład ził g arn itu r i p o p rawił k rawat. Cały aż trząs ł s ię z o b u rzen ia, ale p o s tan o wił trzy mać n erwy n a wo d zy . Sk o ro ru ch o p o ru zn o wu s ię z n im k o n tak to wał, n ależało s ię martwić, ty m b ard ziej że zap ro s zo n o g o n a s p o tk an ie w tak d ramaty czn y s p o s ó b . – M o n s ieu r Bern ard , jes t p ewn a k wes tia, w k tó rej ty lk o p an mo że n am p o mó c. – Po s taram s ię zro b ić ws zy s tk o , co w mo jej mo cy – wy mamro tał Lu cien , p rzy p o min ając s o b ie wy raźn ie, że p o p rzed n im razem wy zy wan o g o o d k o lab o ran tó w. – Do s taliś my in s tru k cje z Lo n d y n u n ak azu jące n as ilen ie ak tó w s ab o tażu . – To ws p an iale. Id źcie p rzecin ać k o lejn e d ru ty telefo n iczn e. Ży czę wam p o wo d zen ia. A teraz mo żecie mn ie wy p u ś cić tu n a ro g u . – Sp rawa jes t o d ro b in ę b ard ziej s k o mp lik o wan a. M amy zd ezo rg an izo wać n iemieck ą p ro d u k cję wo jen n ą. – Niech ro b o tn icy n amies zają co ś p rzy p ro ces ie wy twó rczy m. Wy s tarczy , że b ęd ą n ies taran n ie frezo wać alb o n acin ać co ś n ie tak , jak trzeb a. A s zwab y zo rien tu ją s ię d o p iero , g d y wy s trzelą p o cis k lu b n acis n ą s p u s t. To n iezawo d n y s p o s ó b . Nic lep s zeg o n ie wy my ś lę, więc mo żecie mn ie wy p u ś cić. – Nie d o k o ń ca o to n am ch o d zi. Plan u jemy co ś o wiele b ard ziej d ras ty czn eg o . – I co ch cecie zro b ić?
– Wy s ad zić fab ry k ę. Alian ci n ie s ą n a razie w s tan ie zb o mb ard o wać zak ład ó w zb ro jen io wy ch we Fran cji, więc my s ię ty m zajmiemy i p o d ło ży my b o mb ę o d ś ro d k a. Lu cien wy b u ch n ął ś miech em. Co za zaś lep io n a zg raja g łu p có w. Każd a ich ak cja, n ieważn e jak mała, o zn aczała rep res je ze s tro n y Niemcó w. Przes tawiają zwro tn icę, żeb y p o ciąg trafił n ie tam, g d zie trzeb a, p o wo d u jąc g o d zin n e o p ó źn ien ie, a p łaci za to d wu d zies tu n iewin n y ch Fran cu zó w ro zs trzelan y ch w ramach o d wetu . – Od b iło wam zu p ełn ie. Wiecie, ilu lu d zi Niemcy ro zs trzelają za co ś tak ieg o ? Przy n ajmn iej ty s iąc – zawo łał Lu cien . Starzec s p o jrzał p rzez o k n o . – To p rawd a, k ażd y ak t o p o ru ma s wo ją cen ę, ale w o s tateczn y m ro zrach u n k u o k aże s ię, że b y ło warto . – Na lito ś ć b o s k ą, n iech p an mi zn o wu n ie wcis k a, że ży ć p o k o n an y m to zn aczy u mierać co d zien n ie! – M amy jed n ak ro zk azy i n as zy m o b o wiązk iem jes t zro b ić ws zy s tk o , co w n as zej mo cy , żeb y p o ws trzy mać Niemcó w. To p rawd a, alian ci zwy cięży li w Afry ce Pó łn o cn ej, ale s zk o p y wciąż mo g ą wy g rać tę wo jn ę. Walk a n ad al trwa. Ch ce p an , żeb y Fran cja zo s tała n iemieck ą p ro win cją? Żeb y zo s tali tu n a zaws ze i ro b ili, co im s ię p o d o b a? – Teraz p o n as zej s tro n ie walczą też Amery k an ie. Pręd zej czy p ó źn iej tu p rzy jd ą, a Niemcy u ciek n ą w p o p ło ch u – o d p arł Lu cien . – Zo b aczy p an , b ęd zie tak , jak w 1 9 1 8 ro k u . – Pewn ie ma p an rację. I mam n ad zieję, że tak właś n ie s ię s tan ie. Ale zan im to n as tąp i, mu s zę wy k o n y wać ro zk azy . – A jak n ib y ch cecie wy s ad zić tę fab ry k ę? Niemcy k ażą lu d zio m p raco wać d wad zieś cia cztery g o d zin y d zien n ie; ws zy s tk ich b y ś cie zab ili. I jak macie zamiar p o d ło ży ć tam ład u n k i tak , żeb y n ik t was n ie zau waży ł? – Plan u jemy wy s ad zić w p o wietrze fab ry k ę, k tó ra zn ajd u je s ię jes zcze w trak cie b u d o wy . Tę w Tremb lay . Ciałem Lu cien a targ n ął g wałto wn y ws trząs , jak g d y b y zo s tał właś n ie p o rażo n y p rąd em. By ł k o mp letn ie o s zo ło mio n y . – Ale to mo ja fab ry k a – wy d u s ił, g d y zd ąży ł ju ż tro ch ę s ię u s p o k o ić. M ężczy zn a n a p rzed n im fo telu p as ażera ro ześ miał s ię g ło ś n o . – Arman d , s ły s załeś teg o p alan ta? To jeg o fab ry k a. – Nie mo żecie jej wy s ad zić.
– A czemu ż to , mo n s ieu r? – Bo ja ją zap ro jek to wałem… Dlateg o . Ws zy s cy p o za Lu cien em zaczęli trząś ć s ię ze ś miech u i k ręcić g ło wami. Arch itek t czu ł s ię, jak b y k to ś p ro s ił g o , żeb y zab ił włas n e d zieck o . Tak jak w tej h is to rii z Ab rah amem, g d y Bó g k azał mu zło ży ć Izaak a w o fierze. Ale w p rzeciwień s twie d o Ab rah ama, Lu cien n ie miał zamiaru s ię zg ad zać. Zaws ze u ważał, że Ab rah am b y ł s k o ń czo n y m d ran iem, s k o ro w o g ó le b rał co ś tak ieg o p o d u wag ę. – Nie ro zu miecie, ile p racy w n ią wło ży łem. Zro b iłem ch y b a z milio n s zk icó w, k ażd y s zczeg ó ł jes t d o k ład n ie p rzemy ś lan y . To n ajlep s zy p ro jek t, jak i w ży ciu s two rzy łem. – Arman d , p amiętas z, jak p y tałeś mn ie, co ch cę n a u ro d zin y ? Zap o mn ij o tej k iełb as ie, p o zwó l mi w ramach p rezen tu zas trzelić teg o ch o lern eg o zd rajcę – s y k n ął p as ażer. – Us p o k ó j s ię, Remy . Nik t tu n ie b ęd zie d o n ik o g o s trzelał – o ś wiad czy ł s tarzec. – M o n s ieu r Bern ard , ta fab ry k a n ie n ależy d o p an a. Należy d o Niemcó w. I b ęd zie p ro d u k o wać b ro ń , o d k tó rej zg in ą s etk i Fran cu zó w i n as zy ch s p rzy mierzeń có w. Lu cien o wi ciężk o b y ło w ty m mo men cie zaak cep to wać s p o s ó b ro zu mo wan ia Arman d a. Wciąż miał p rzed o czami s zczeg ó ło wy ry s u n ek u k o ń czo n eg o b u d y n k u . W czas ie p o k o ju n a p ewn o d o s tałb y za ten p ro jek t n ag ro d ę. Kto wie, mo że zy s k ałb y n awet międ zy n aro d o we u zn an ie? – Czy wie p an , ile o s ó b zg in ęło d zięk i temu arcy d ziełu arch itek tu ry , k tó re zap ro jek to wał p an w Ch av ille, mo n s ieu r Bern ard ? – Nie… n ie wiem – o d rzek ł ws trząś n ięty Lu cien . – Ch ciałb y m co ś p an u p o k azać. M o że to p an a zain teres u je. Starzec wręczy ł arch itek to wi p lik zd jęć. W ciemn o ś ciach , jak ie p an o wały w s amo ch o d zie, Lu cien miał p ro b lem z zo b aczen iem czeg o k o lwiek . – Ch wileczk ę, p o mo g ę p an u . – M ężczy zn a zwan y Arman d em zap alił zap aln iczk ę i u n ió s ł ją tak , b y o ś wietlała fo to g rafie. – Teraz lep iej? Zd jęcia p rzed s tawiały zwło k i lu d zi, leżące n a p u s ty n i i p rzy jak iejś p o ln ej d ro d ze. – Po zwo lę s o b ie wy jaś n ić. To s ą żo łn ierze, k tó rzy zg in ęli w Afry ce Pó łn o cn ej. Niech p an zwró ci u wag ę n a mu n d u ry … n ależeli d o s ił Wo ln y ch Fran cu zó w. Zo s tali o s trzelan i p rzez my ś liwce wy p o s ażo n e w s iln ik i Hein k la, k tó re, tak s ię s k ład a, wy p ro d u k o wan o w tej p ięk n ej fab ry ce p ań s k ieg o au to rs twa. A to s ą zd jęcia
fran cu s k ich cy wili zas trzelo n y ch p o d czas p ró b y p rzek ro czen ia s zwajcars k iej g ran icy . Ciek awi p an a, s k ąd p o ch o d ziły s iln ik i s amo lo tó w, k tó re ich zab iły ? Lu cien s ied ział b ez s ło wa, p atrząc za o k n o . – Zatrzy majmy s ię, to g o zas trzelę – wark n ął p as ażer z p rzo d u . – Zn am tu n ied alek o ś wietn e miejs ce, w k tó ry m mo żn a p o rzu cić ciało . – M ó wiłem ci, żeb y ś s ię zamk n ął, Remy . Fo to g rafie wy s u n ęły s ię z ręk i arch itek ta i u p ad ły n a p o d ło g ę. Cały czas p atrzy ł za o k n o . By li n a ws i g d zieś p o d Pary żem. Ob s erwu jąc p rzemy k ające za s zy b ą ciemn e p o la i las y , Lu cien p rzy p o mn iał s o b ie, co p o wied ziała mu Celes te – że jes t jak M efis to feles . Że s p rzed ał d u s zę Niemco m, żeb y mó c p ro jek to wać. Praco wał n ad b u d y n k ami, k tó re p rzy czy n iały s ię d o ś mierci jeg o ro d ak ó w. Celes te miała rację; tak b ard zo k o ch ał to , co ro b ił, że p rzek ro czy ł g ran icę d zielącą g o o d k o lab o racji. Wied ział też, że Arman d mó wi p rawd ę. Pro jek t zak ład ó w w Tremb lay mo że i zas łu g iwał n a s etk i n ag ró d , ale fab ry k a n ależała o s tateczn ie d o Niemcó w, n ie d o n ieg o . Lu cien p o wtó rzy ł w g ło wie ws zy s tk ie racje, k tó ry mi p ró b o wał u s p rawied liwić s ię p rzed s amy m s o b ą p o p ierws zy m s p o tk an iu z ru ch em o p o ru . Tak b ard zo zależało mu n a s u k ces ie arch itek to n iczn y m, że b y ło mu ws zy s tk o jed n o , d la k o g o p ro jek tu je. Przy s zła wo jn a i jeg o k ariera s tan ęła p o d zn ak iem zap y tan ia; wy d awało mu s ię, że n ig d y n ie zd o b ęd zie k o lejn eg o zlecen ia. By ł g o rzk o ro zczaro wan y , że w latach trzy d zies ty ch n ik t s ię n a n im n ie p o zn ał. Że n ie miał mo żliwo ś ci s two rzy ć p rzeło mo weg o p ro jek tu , k tó ry zap ewn iłb y mu u zn an ie i s ławę. Kied y M an et zap ro p o n o wał mu p racę n ad fab ry k ą w Ch av ille, czu ł, że s to i p rzed ży cio wą s zan s ą, k tó rej p o p ro s tu n ie mo żn a b y ło n ie wy k o rzy s tać. Diab łem, k tó remu s p rzed ał s wo ją d u s zę, b y ł Herzo g . Ale n ie b y ł to ty p o wy d iab eł. Nie miał ro g ó w, czerwo n eg o s tro ju an i s p iczas teg o o g o n a i n ie zach o wy wał s ię jak n azis ta. Zamias t teg o b y ł u talen to wan y m in ży n ierem, k tó ry k o ch ał arch itek tu rę i n ap rawd ę ch ciał, żeb y Lu cien mó g ł two rzy ć ws p an iałe b u d y n k i. Nie b y ł b arb arzy ń cą, tak jak res zta. Herzo g ro zu miał jeg o p as ję i mo b ilizo wał g o , żeb y zap ro jek to wał co ś wy jątk o weg o , b o miał ś wiad o mo ś ć, że Lu cien a n a to p o p ro s tu s tać. Nie p o my lił s ię – p ro jek ty o b u fab ry k u d o wo d n iły , że arch itek t rzeczy wiś cie ma talen t. Ws zy s tk ie te arg u men ty p rzemk n ęły mu teraz p rzez my ś l, ale czu ł, że wcale n ie p rzek o n u ją g o tak , jak wcześ n iej. Zd ał s o b ie s p rawę, że w g łęb i s erca wied ział, iż to , co ro b ił, b y ło złe. Lu cien n ie czu ł w tej ch wili żad n eg o s trach u – p alący ws ty d wy mazał cały
d o ty ch czas o wy lęk . Sch y lił s ię, p o d n ió s ł zd jęcia i p rzejrzał je jes zcze raz. Nie p o trzeb o wał d łu żej s ię zas tan awiać. – Co mam zro b ić? – s p y tał. – Bry ty js k ie Kiero wn ictwo Op eracji Sp ecjaln y ch p rzek azało n am b ard zo o g ran iczo n ą ilo ś ć p las tik u , wiec mu s imy zało ży ć ład u n k i w miejs cach , k tó re s p o wo d u ją n ajwięcej zn is zczeń – wy jaś n ił s tarzec. – Pan p o wie n am g d zie. Ale n ajp ierw b ęd ziemy p o trzeb o wali p lan ó w fab ry k i; mu s imy zap o zn ać s ię z to p o g rafią teren u , zan im ro zp o czn iemy ak cję. Wró cimy d o Pary ża i p o jed ziemy d o p ań s k iej p raco wn i. Remy o d es k o rtu je p an a n a g ó rę. – A jeś li b ęd zies z p ró b o wał u ciec, wp ak u ję ci k u lk ę w g ło wę – rzu cił Remy , u ś miech ając s ię s zero k o . – Kied y zamierzacie to zro b ić? – Dziś w n o cy – o d p o wied ział Arman d . – Przez n ajb liżs ze k ilk a g o d zin całej fab ry k i b ęd zie p iln o wać ty lk o d wó ch s trażn ik ó w. Pó jd zie p an z n ami, żeb y ś my mieli p ewn o ś ć, że ro b imy ws zy s tk o tak , jak trzeb a. M amy ty lk o jed n ą s zan s ę. Lu cien n ie miał s iły p ro tes to wać. Po g o d ził s ię ju ż ze s wo im lo s em. – W p o rząd k u . J es tem z wami. – Cies zę s ię. M o n s ieu r Dev ereau x mó wił, że jes t p an p rawd ziwy m p atrio tą. – Dev ereau x ? Ten arch itek t? – Nas z ws p ó ln y zn ajo my . To o n zas u g ero wał p an a fab ry k ę i zaręczy ł, że p an b ęd zie wied ział n ajlep iej, jak ją zn is zczy ć. „Bern ard – p o wied ział – z rad o ś cią p o ś więci s wó j b u d y n ek d la d o b ra Fran cji”. – J es tem to s o b ie w s tan ie wy o b razić.
61
N
ie wy ch y laj s ię, d o d iab ła. Ch o lern y id io ta.
– Wies z, że p ró b u je n as wy d ać Niemco m, Remy . Zd ajes z s o b ie z teg o s p rawę? – M am n ad zieję, że tak właś n ie jes t, Alb ert. Będ ę miał wted y d o b rą wy mó wk ę, żeb y s trzelić mu w ten g łu p i łeb – s zep n ął Remy wp ro s t d o u ch a Lu cien a. Remy wy g ląd ał właś n ie zza p alety ceg ieł, g d y Lu cien p o s tan o wił s am rzu cić o k iem n a fab ry k ę. Ch o d ziło w k o ń cu o jeg o włas n y b u d y n ek . Ale Remy złap ał g o za k ark i p rzy cis n ął z p o wro tem d o wilg o tn ej ziemi. Ch wilę p ó źn iej Fran cu z p rzy k u cn ął tu ż o b o k n ieg o . – Strażn ik s k o ń czy ł właś n ie o b ch ó d , wró ci d o ś ro d k a d o p iero za p ó ł g o d zin y – zak o mu n ik o wał Remy , zwracając s ię d o Alb erta. Lu cien a trak to wał jak p o wietrze, mimo że s ied ział w ś ro d k u . – To zb y t mało czas u , żeb y p o d ło ży ć ład u n k i – o d ezwał s ię arch itek t. – Kazałem ci s ied zieć cich o , mąd ralo . J es teś tu taj ty lk o p o to , żeb y p o wied zieć n am, w k tó ry m miejs cu n ajlep iej zamo n to wać p las tik – wark n ął Alb ert. Lu cien p ry ch n ął z o b u rzen iem. J ak ś mieli trak to wać g o w ten s p o s ó b ? Ob aj b y li lu d źmi z n iżs zy ch s fer, zwy k ły mi łach u d rami, jak ich p ełn o b y ło n a u licach Pary ża. Śmierd zący mi k o mu n is tami b ez żad n eg o wy k s ztałcen ia czy wy ch o wan ia. Za to właś n ie, międ zy in n y mi, Lu cien n ie cierp iał wo jn y : wy wracała p o rząd ek s p o łeczn y d o g ó ry n o g ami. – Po k aż n am p lan y i p rzy p o mn ij, g d zie b y ły te k o lu mn y – zak o men d ero wał Remy , wy ciąg ając zap aln iczk ę z k ies zen i k u rtk i. Lu cien wy jął ark u s z p ap ieru , ro zło ży ł g o n a ziemi i ws k azał p alcem cztery k o lu mn y , k tó re zazn aczy ł u p rzed n io czerwo n y m o łó wk iem. – Żeb y zn is zczy ć całą k o n s tru k cję, wy s tarczy wy s ad zić te cztery filary . – Nig d y n ie u miałem czy tać ry s u n k ó w tech n iczn y ch . Wch o d zis z z n ami – zarząd ził Remy . – Ale Arman d p o wied ział, że b ęd ę mó g ł zo s tać n a zewn ątrz. – Sły s zy s z teg o p alan ta, Alb ert? Co za żało s n y tch ó rz.
– Też mi p atrio ta. Zas trzelmy g o , jak ju ż s k o ń czy my z fab ry k ą. Po wiemy , że d o rwał g o s trażn ik – zap ro p o n o wał Alb ert. – Słu ch aj, b aran ie – wy ced ził Remy , łap iąc Lu cien a za k o łn ierz. – Arman d a tu n ie ma, więc s łu ch as z mn ie. A ja mó wię, że wch o d zis z d o ś ro d k a. – W p o rząd k u , w p o rząd k u , p ó jd ę. – Arch itek t wy rwał s ię z u ś cis k u Remy ’eg o . – Tracimy czas . Trzeb a zaczy n ać – p rzy n ag lił Alb ert. – Któ ręd y n ajlep iej wejś ć d o ś ro d k a? – zap y tał Remy . – M o żemy p ó jś ć w lewo d o o k o ła ty ch p alet i wś lizn ąć s ię d o fab ry k i p o łu d n io wy m wejś ciem. – Drzwi n ie b ęd ą zamk n ięte? – Nie ma jes zcze żad n y ch d rzwi. – W p o rząd k u . Do d zieła – zarząd ził Remy , p o p y ch ając arch itek ta p rzo d em. Ws zy s cy trzej zaczęli czo łg ać s ię n a czwo rak ach wzd łu ż p alet, co wy d ało s ię Lu cien o wi n ad miern y m d ramaty zo wan iem. Ró wn ie d o b rze mo g li iś ć p o p ro s tu mo cn o p o ch y len i i też n ik t b y ich n ie zau waży ł. Alb ert miał ze s o b ą p łó cien n ą to rb ę z p las tik iem, a Remy n ió s ł d eto n ato r i s zp u lę d ru tu . Kied y wes zli ju ż d o ś ro d k a, Lu cien miał p ewien p ro b lem, ab y o d n aleźć s ię w p rzes trzen i; ze wzg lęd u n a b ezk s ięży co wą n o c w b u d y n k u p an o wały k o mp letn e ciemn o ś ci. Arch itek t czu ł s ię jak w k in ie p o zg as zen iu ś wiateł – n ie b y ł w s tan ie zo b aczy ć włas n ej ręk i, n awet g d y trzy mał ją tu ż p rzed włas n y m n o s em. – Któ ręd y teraz? – s y k n ął Remy , p o iry to wan y wah an iem Lu cien a. – Dajcie mi ch wilę – o d p arł Lu cien , p ró b u jąc p rzy zwy czaić o czy d o ciemn o ś ci. – Tęd y . Po p ro wad ził ich d o o s tatn iej k o lu mn y n a d ru g im k o ń cu fab ry k i. – To ta. – Arch itek t ws k azał ręk ą p o d s tawę k o lu mn y . Remy s p rawn ie zamo n to wał ład u n ek i wetk n ął d ru t ze s zp u li w materiał wy b u ch o wy . Lu cien b y ł p o d d u ży m wrażen iem s zy b k o ś ci i zręczn o ś ci mężczy zn y . – Ej, d o b ry w ty m jes teś – zau waży ł. – A ty co ? M o ja matk a? – o d b u rk n ął Remy . – Nie p o trzeb u ję two jej ap ro b aty . – Któ ra n as tęp n a? – p rzerwał im Alb ert. – Pó jd ziemy zy g zak iem – s zep n ął Lu cien . – Tamta w d ru g im rzęd zie n a p rzeciwleg ły m k rań cu . – J es teś p ewien , że to wy s tarczy , żeb y b u d y n ek s ię zawalił? – u p ewn ił s ię Remy . Lu cien p o czu ł s ię o b rażo n y p y tan iem.
– Z mech an ik i k o n s tru k cji b y łem n ajlep s zy w g ru p ie. Oczy wiś cie, że jes tem p ewien . Przeciąg n ęli d ru t d o k o lu mn y i zało ży li k o lejn y ład u n ek , a p o tem zamin o wali p o zo s tałe d wa filary . Alb ert p rzez cały czas p atrzy ł n a zeg arek . – Za p ięć min u t wró ci s trażn ik . Po ś p ies zcie s ię, d o ch o lery . Arch itek t b y ł lek k o zd ziwio n y , że Alb erto wi zaczy n ają p u s zczać n erwy . Wy b ieg li z fab ry k i, ro zwijając d ru t, ale g d y ty lk o min ęli lin ię p alet, s k o ń czy ła im s ię s zp u la. Lu cien n ie mó g ł złap ać o d d ech u i czu ł, jak w lewy m b o k u łap ie g o s k u rcz. – J es teś my za b lis k o . – Gło s Alb erta d rżał ze s trach u . Lu cien p o my ś lał to s amo . – Nie mamy wy b o ru – s twierd ził Remy . – Wy wo łamy ek s p lo zję i s p iep rzamy ile s ił d o las u . Po d łączy ł s zy b k o d ru t d o d eto n ato ra i n ak ręcił d o o p o ru trzp ień zap aln ik a. – No to jed ziemy – p o wied ział, trzy mając ręk ę n a d źwig n i. – Po czek aj, to mó j b u d y n ek . J a to zro b ię. – Lu cien wy p o wied ział te s ło wa tak p ewn ie, że Remy o d d ał mu zap aln ik b ez n ajmn iejs zeg o s p rzeciwu . Arch itek t d o s zed ł d o wn io s k u , że s k o ro fab ry k a b y ła jeg o d ziełem, ty lk o o n ma p rawo ją zn is zczy ć. Lu cien n acis n ął d źwig n ię d eto n ato ra. Sp o d ziewał s ię n aty ch mias to weg o wy b u ch u , ale p ierws zą ek s p lo zję u s ły s zał d o p iero p o k ilk u s ek u n d ach ; p o n iej, w k ró tk ich o d s tęp ach czas u , n as tąp iły k o lejn e trzy . Ko lu mn y jak b y u n io s ły s ię i zg ięły w b ó lu . Po tem zaczęły s ię walić, p o ciąg ając za s o b ą w d ó ł p ięk n e, s trzelis te łu k i, k tó re tak b ard zo k o ch ał. Żelb eto n o wa k o n s tru k cja załamała s ię, p o walając zewn ętrzn e ś cian y i p o s y łając n a ziemię d es zcz s zk lan y ch o d łamk ó w z ro ztrzas k an y ch o k ien . Zamias t u ciek ać, arch itek t s tał jak zah ip n o ty zo wan y , p atrząc, jak zn ik a jeg o b u d y n ek . Wid o k ru jn o wan ej fab ry k i ro zd zierał mu s erce. Czu ł s ię tak , jak b y zab ił włas n e d zieck o . – Nie s tó j tam, id io to – wrzas n ął d o n ieg o Remy . By ł ju ż p o d las em, ale zawró cił, p o d b ieg ł d o Lu cien a i s zarp n ął g o za ręk ę, wy ry wając z tran s u . – Ty lk o teg o n am teraz b rak u je, żeb y cię złap ali i żeb y ś im ws zy s tk o wy ś p iewał. Lu cien rzu cił s ię w s tro n ę las u . Bieg ł tak s zy b k o , że wy p rzed ził o b u mężczy zn . Kied y d o tarli d o lin ii d rzew, ws zy s cy trzej u p ad li n a ziemię i s p o jrzeli z p o wro tem n a mo rze ru in , k tó re mieli p rzed s o b ą. – Rzeczy wiś cie, zn as z s ię n a k o n s tru k cji, Bern ard – p rzy zn ał Alb ert, waląc arch itek ta w p lecy . – Bo że, co za p ięk n y wid o k – zawo łał Remy . – Wies z co , mąd ralo ? J es tem tak
zad o wo lo n y z n as zej ak cji, że p o s tan o wiłem, że jed n ak cię n ie zab iję.
62
P
rzep ras zam, p an ie p u łk o wn ik u . Nie ch ciałem.
Sch leg al i majo r Herman n Ho lweig s tali n ad b ezwład n y m ciałem s to larza Au b erta. Ho lweig trącił Fran cu za b u tem, mając n ad zieję, że s tarzec s tracił ty lk o p rzy to mn o ś ć, ale mężczy zn a b y ł ewid en tn ie martwy . – Herman n , mó wiłem ci, żeb y ś tro ch ę mu o d p u ś cił – k rzy k n ął Sch leg al. – Nied łu g o b y s ię złamał. Ale ty tłu k łeś g o d alej tą s wo ją ch o lern ą p ałk ą. – Przep ras zam. Rzeczy wiś cie, mó wił mi p an , żeb y m n ie u ży wał p ałk i. Po win ien em b y ł p o s łu ch ać – o d p arł Ho lweig i zwies ił g ło wę ze ws ty d em. – Ch ry s te, zab iłeś n ią ju ż d wie o s o b y . Dlateg o właś n ie wo lę p raco wać z Vo s s em. On n ig d y n ie p rzeg in a tak , jak ty . Co jes t z to b ą n ie tak ? – Po p ro s tu s p o ty k ają mn ie o s tatn io s ame złe rzeczy . Najp ierw s trata Helen y , p o tem mo rd ers two Alain a. M u s iałem s ię wy ład o wać i p o n io s ło mn ie p rzy ty m s to larzu – p o wied ział Ho lweig . Sch leg al p o ło ży ł majo ro wi ręk ę n a ramien iu w n ieczęs ty m d la s ieb ie g eś cie ws p ó łczu cia. – Tak , b ard zo mi p rzy k ro z p o wo d u two jeg o s io s trzeń ca. Zab ili g o i o b rab o wali g d zieś tu w o k o licy , p rawd a? W b u d ce telefo n iczn ej? – Zamo rd o wał g o jak iś zas ran y Fran cu z. Dla k ilk u fran k ó w. J eś li k ied y k o lwiek złap ię teg o żab o jad a, s ło n o zap łaci za to , co zro b ił. Sp rawię, że b ęd zie cierp iał ty s iąc razy b ard ziej. Sch leg al zap alił p ap iero s a i p rzy s iad ł n a k rawęd zi b iu rk a. – Czy twó j s io s trzen iec n ie p raco wał p rzy p ad k iem d la teg o arch itek ta, Bern ard a? Ho lweig u s iad ł n a k rześ le w ro g u p o k o ju i u k ry ł twarz w d ło n iach . – Tak , b y ł jeg o p rawą ręk ą. To b y ł tak i zd o ln y ch ło p ak , d o p iero co s k o ń czy ł s tu d ia. M iał p rzed s o b ą całą p rzy s zło ś ć. – Kto zn alazł g o w b u d ce? – J ak iś czło wiek , k tó ry ch ciał ran o s tamtąd zad zwo n ić.
– Więc zab ili g o w n o cy ? – Tak p o wied ział k o ro n er. – Co ro b ił tu taj o tak p ó źn ej p o rze? M y ś lis z, że ch ciał s ię z to b ą zo b aczy ć? – Nie mam p o jęcia. Do s tałem tamtej n o cy d ziwn y telefo n . Kto ś zad zwo n ił d o mn ie i n ie o d ezwał s ię an i s ło wem. Ta o s tatn ia wiad o mo ś ć mo cn o zain teres o wała Sch leg ala. Przy d ep tał p ap iero s a tu ż o b o k zwło k Au b erta i p o d s zed ł d o Ho lweig a. – Nik t s ię n ie o d ezwał? I b y ło to tej s amej n o cy , g d y zg in ął Alain ? – Tak . – M y ś lis z, że to o n p ró b o wał s ię d o cieb ie d o d zwo n ić? – Nie wiem. Po d ru g iej s tro n ie s łu ch awk i b y ła ty lk o g łu ch a cis za. – Id ź d o d o mu i o d p o czn ij, Herman n . Nie wy ch o d ź d zis iaj d o n o cn y ch k lu b ó w. Ch cę, żeb y ś tro ch ę o d etch n ął. A Au b ertem s ię n ie p rzejmu j. – Tward y b y ł z n ieg o s k u rczy b y k . Stracił ws zy s tk ie p alce i n ic n ie p o wied ział – s twierd ził z p o d ziwem Ho lweig , p rzech o d ząc n ad ciałem s to larza. – Na p ewn o b y ł zaan g ażo wan y w u k ry wan ie ty ch Ży d ó w. Że też g o tó w b y ł ty le wy cierp ieć, żeb y ch ro n ić g ars tk ę jak ich ś zaws zo n y ch k u n d li. Nie ro zu miem teg o . Zu p ełn ie teg o n ie ro zu miem, p an ie p u łk o wn ik u . M ajo r wy s zed ł z p o k o ju , zo s tawiając Sch leg ala s ameg o z martwy m Au b ertem. Pu łk o wn ik jed n ak w o g ó le n ie zwracał u wag i n a ciało , trak tu jąc zwło k i n iemal jak d y wan ik n a p o d ło d ze. Zap alił k o lejn eg o p ap iero s a, p o d s zed ł d o o k n a i o two rzy ł je s zero k o . By ło ch ło d n e, g ru d n io we p o p o łu d n ie. Ru e d e Sau s s aies s k ąp an a b y ła w p ro mien iach s ło ń ca, k tó re k ład ło s ię mięk k im, zło ty m b las k iem n a b u d y n k ach p o d ru g iej s tro n ie u licy . Sch leg al wró cił d o b iu rk a, zas tan awiając s ię g łęb o k o n ad s wo ją s y tu acją. Nap rawd ę miał n ad zieję, że Au b ert zaczn ie wres zcie g ad ać i że d a mu jak iś tro p , k tó ry m b ęd zie mó g ł p o d ąży ć. Teraz mu s iał zn o wu zaczy n ać o d zera, a Lis ch k a ro b ił s ię z k ażd y m d n iem co raz b ard ziej n iecierp liwy . Nie b y ło in n eg o wy jś cia – b ęd zie trzeb a ares zto wać k o lejn y ch p o d ejrzan y ch lu d zi z b ran ży b u d o wlan ej i ich p rzes łu ch iwać. Z tak imi wy n ik ami p ręd k o g en erałem n ie zo s tan ie. Przy g n ęb io n y tą p ers p ek ty wą, p o d n ió s ł g ło wę i s p o jrzał p rzed s ieb ie p rzez o twarte okno. J eg o u wag ę zwró cił jas n y b ły s k ś wiatła p o d ru g iej s tro n ie u licy . Po p o łu d n io we s ło ń ce o d b ijało s ię o d czeg o ś b ard zo lś n iąceg o n a p o ręczy b alk o n u n iemal n ap rzeciwk o jeg o b iu rk a. Sch leg al p o d n ió s ł s ię wo ln o z k rzes ła. By ł w s tan ie wy raźn ie d o s trzec, że p o d wó jn e o k n o , s zczeln ie zaciąg n ięte zas ło n ami, b y ło n ieco
u ch y lo n e i że n a k u tej p o ręczy b alk o n u o p ierała s ię czy jaś d ło ń . Na ręce zn ajd o wał s ię o g ro mn y p ierś cień , k tó ry b ły s zczał w p ro mien iach zimo weg o s ło ń ca. Zza u ch y lo n eg o o k n a wy d o b y wała s ię cien k a s tru żk a d y mu . Sch leg al p o czu ł n ag ły u cis k żo łąd k a i d rętwien ie w p lecach . Nie wierząc w to , co wid zi, o b s erwo wał, jak ręk a ch o wa s ię z p o wro tem d o mies zk an ia, zatrzas k u jąc o k n o . Us iad ł i p ró b o wał zeb rać my ś li. Og arn ęło g o n iezwy k łe p o d n iecen ie i eu fo ria. Zaczął s ię h is tery czn ie ś miać. Do p ad ł d o d rzwi p o k o ju , wy k rzy k u jąc ro zk azy n a cały k o ry tarz. Zd ezo rien to wan i o ficero wie rzu cili s ię p o d g ab in et p u łk o wn ik a, p rawie p rzewracając b ied n ą M arie, k tó ra ś cierała właś n ie p o d ło g ę, i s tan ęli wo k ó ł Sch leg ala. – Vo s s , wy ś lij n aty ch mias t o d d ział w cy wiln y ch u b ran iach n a u lice wo k ó ł k amien icy p rzy ru e d e Sau s s aies 1 2 . Niech zatrzy mu ją ws zy s tk ich , k tó rzy b ęd ą p ró b o wali wy jś ć z b u d y n k u p rzed n im lu b ty ln y m wejś ciem. Po ś lij też k ilk u lu d zi n a d ach , ale n iech n ie rzu cają s ię w o czy . Ry ck el, zo rg an izu j k ilk u n as tu żo łn ierzy i n iech czek ają n a mn ie n a d o le w h o lu . M ają n a razie n ie wy ch o d zić n a zewn ątrz. Będ ą p o trzeb o wali mło tó w, s iek ier, ło mó w i p ił ręczn y ch . No , ru s zać s ię! – Sch leg al wciąż n ie mó g ł p rzes tać s ię ś miać. Vo s s i Ry ck el s p o jrzeli n a s ieb ie o s łu p iali i p o b ieg li w d ó ł k o ry tarza. M arie p rzy warła d o ś cian y , żeb y n ie s tać im n a d ro d ze. – Ah a, Vo s s , i n iech k to ś p ó jd zie p o teg o arch itek ta, Lu cien a Bern ard a. J eś li n ie b ęd zie g o w p raco wn i, to zn aczy , że s ied zi u p u łk o wn ik a Herzo g a z Weh rmach tu , teg o o d p rzemy s łu zb ro jen io weg o . Zn ajd źcie g o i p rzy p ro wad źcie d o mn ie b ez wzg lęd u n a ws zy s tk o . Sch leg al o d p ro wad ził wzro k iem p ęd ząceg o Vo s s a i zau waży ł n ag le M arie. – M arie, ś liczn o to , k u p ię ci n ajp ięk n iejs zą s u k ien k ę w Pary żu , żeb y ś mo g ła zało ży ć wres zcie co ś p o rząd n eg o n a ten s tary , zg rab n y ty łek – rzu cił d o n iej, p rzech o d ząc o b o k . – Ro zmiar d wan aś cie b ęd zie w s am raz, p an ie p u łk o wn ik u . I n ajlep iej ch ab ro wą. W n ieb ies k im zaws ze b y ło mi d o twarzy – zawo łała za n im. – Po d k reś la k o lo r mo ich o czu . – Załatwio n e – k rzy k n ął p rzez ramię Niemiec. M arie p atrzy ła za n im, aż zn ik n ął n a k o ń cu k o ry tarza, i k ied y n ik t jej n ie wid ział, wś lizn ęła s ię d o g ab in etu Sch leg ala. Zu p ełn ie n iezd ziwio n a wid o k iem leżący ch n a p o d ło d ze zwło k , p o d es zła d o telefo n u , wy k ręciła n u mer, o d czek ała cztery s y g n ały i o d wies iła s łu ch awk ę. Nas tęp n ie p o d es zła d o o k n a i s p o jrzała w s tro n ę k amien icy p o d n u merem d wu n as ty m.
63
P
ełen n ajwy żs zeg o p o d ek s cy to wan ia, Sch leg al p ęd ził w g ó rę p o s ch o d ach
k amien icy p rzy ru e d e Sau s s aies 1 2 . Czu ł s ię tak , jak b y p ro wad ził s zarżę k awalerii w jed n y m z ty ch amery k ań s k ich wes tern ó w, n a k tó re tak częs to ch o d ził d o k in a, zan im Fü h rer n ie wy p o wied ział wo jn y Stan o m Zjed n o czo n y m i n ie zak azał wy ś wietlan ia ich filmó w. Najb ard ziej b rak o wało mu ty ch z J o h n em Way n em. – Vo s s , p rzy p ro wad ź k o n s jerżk ę, a p o tem zb ierz ws zy s tk ich mies zk ań có w w h o lu wejś cio wy m – k rzy k n ął w d ó ł s ch o d ó w. Dwu n as tu żo łn ierzy z p is to letami mas zy n o wy mi n a p lecach i n arzęd ziami w ręk ach b ieg ło tu ż za Sch leg alem. Do s k o n ale wied zieli, co ro b ić. Ro zb ili w d rzazg i zamek w d rzwiach i wp ad li d o mies zk an ia. J ed en z Niemcó w o s trzelał ś cian y s alo n u . Sch leg al ws zed ł za n imi, ro zg ląd ając s ię u ważn ie w p o s zu k iwan iu jak ich k o lwiek ś lad ó w ś wiad czący ch o o b ecn o ś ci Ży d a. – J an u s k i tu jes t – p o wied ział, p o d n o s ząc n ied o k o ń czo n y k ielis zek win a. Na s to lik u o b o k s o fy s tała p o p ieln iczk a p ełn a n ied o p ałk ó w p ap iero s ó w. Sch leg al s p rawd ził, czy k tó ry ś n ie jes t jes zcze ciep ły , co s tan o wiło b y n iezb ity d o wó d , że Ży d wciąż jes t jes zcze w mies zk an iu , ale k u s wo jemu wielk iemu ro zczaro wan iu ws zy s tk ie b y ły zimn e. Wied ział jed n ak , że Ży d n ie miał jak u ciec – d ach i ty ł b u d y n k u b y ły o b s tawio n e p rzez jeg o lu d zi. Kied y p o s zed ł d o k u ch n i, zn alazł w s p iżarn i tro ch ę ch leb a i s era. Na k o ry tarzu p rzed d rzwiami ro zleg ły s ię p rzeraźliwe k rzy k i k o n s jerżk i. Wrzes zczała n a Vo s s a, k tó ry wló k ł ją p o s ch o d ach n a trzecie p iętro , ciąg n ąc za k ark . – Ty n iemieck i s u k in s y n u , n ie mo g ę ch o d zić p o ty lu s to p n iach . M am p o two rn y reu maty zm. Trzeb a b y ło p o jech ać win d ą. – Tro ch ę ćwiczeń d o b rze ci zro b i. – Vo s s ro ześ miał s ię jej w twarz i rzu cił ją n a p o d ło g ę p rzed Sch leg alem. Pu łk o wn ik d elik atn ie trącił k o b ietę lś n iący m, czarn y m b u tem. – Bab ciu , k to u ży wał teg o mies zk an ia? Po trzeb u ję n azwis k . – Ap artamen t o d lat s to i p u s ty . M o n s ieu r Lamo n t wy jech ał z k raju jes zcze p rzed
k ap itu lacją. – Więc k to p ił z teg o k ielis zk a? I k to wy p alił te p ap iero s y ? Du ch ? – Nik o g o n ie p o win n o tu b y ć. – Kto ś p rzy n o s ił tu jed zen ie. M u s iała p an i co ś wid zieć. – Przy s ięg am, n ic n ie wiem. Nik o g o n ie wid ziałam. Nig d y tu n awet n ie p rzy ch o d ziłam. Reu maty zm n ie p o zwala mi ch o d zić p o s ch o d ach – s k o mlała k o n s jerżk a, ś cis k ając Sch leg ala za b u ty . – Zn am ś wietn y lek n a reu maty zm. Zaręczam, n ig d y więcej n ie b ęd zie ju ż p an i d o k u czał. – Sch leg al o d s u n ął s ię o d k o b iety i s k in ął n a Vo s s a, k tó ry złap ał s taru s zk ę za k o łn ierz b rązo wo -żó łtej p o d o mk i. Po ru czn ik p o ciąg n ął k o n s jerżk ę w s tro n ę s ch o d ó w i wy rzu cił ją za p o ręcz jak wo rek z p ran iem. Sp ad ła p ro s to n a p arter, o mijając zn ajd u jącą s ię z b o k u k latk i s ch o d o wej win d ę. *** Es k o rto wan y p rzez żo łn ierza Lu cien wch o d ził właś n ie p o s ch o d ach , g d y u s ły s zał k rzy k i zo b aczy ł, jak o b o k p rzelatu je b rązo wo -żó łta p lama; g łu ch y ło s k o t p o n ió s ł s ię ech em p o całej k latce. Arch itek t wy jrzał za p o ręcz i p o p atrzy ł w d ó ł. Na d o le k latk i s ch o d o wej leżała wątła s tars za k o b ieta – jej g ło wa s k ręco n a b y ła p o d d ziwn y m k ątem, a lewa ręk a zg ięta n a p ó ł. Lu cien ś cis n ął mo cn o d rewn ian ą p o ręcz, p ró b u jąc o p an o wać o g arn iającą g o p an ik ę. Kied y u jeg o d rzwi p o jawił s ię u b ran y p o cy wiln emu g es tap o wiec, b y ł p ewien , że ch o d zi o mo rd ers two Alain a. Do wied ział s ię n ied awn o , że wu j ch ło p ak a p racu je w Ges tap o i że jes t wś ciek ły z p o wo d u teg o , co s ię s tało . Lu cien d o my ś lał s ię, że o ficer b ęd zie miał d o n ieg o p ewn ie mn ó s two p y tań . M o rd ers two zd arzy ło s ię n a ru e d u Fau b o u rg , tu ż o b o k k ry jó wk i n a ru e d e Sau s s aies . Arch itek t b y ł mo cn o zan iep o k o jo n y ty m zb ieg iem o k o liczn o ś ci. Śmierć Alain a b y ła d la n ieg o d u ży m s zo k iem. Nie miał zamiaru u d awać, że k ied y k o lwiek lu b ił d zieciak a, ale s tracił cen n eg o p raco wn ik a, k tó reg o tru d n o b ęd zie mu zas tąp ić. Nie p rzy p u s zczał, że k to ś zech ce g o p rzes łu ch iwać w związk u ze zn is zczen iem fab ry k i. Niemcy u zn ali p o d ło żen ie b o mb y za k o lejn y ak t s ab o tażu i ro zs trzelali p o p ro s tu n as tęp n eg o d n ia s to o s ó b – d u żo mn iej, n iż p rzy p u s zczał. Sły s zał, że s am Hitler d o mag ał s ię ś mierci p rzy n ajmn iej p ięciu s et lu d zi. Do p iero g d y wy s ied li z s amo ch o d u p rzed s ied zib ą Ges tap o i g d y żo łn ierz p o p ro wad ził g o d o b u d y n k u p rzy ru e d e Sau s s aies 1 2 , wied ział, że zn alazł s ię w ciężk ich tarap atach . By ł zas k o czo n y , że n ie zaczął o d razu u ciek ać; cały czas czu ł d ziwn y s p o k ó j.
Lu cien wied ział, że zamo rd o wan a w tak b ru taln y s p o s ó b k o b ieta b y ła k o n s jerżk ą. Patrzy ł n a n ią jes zcze p rzez ch wilę, p o czy m wziął g łęb o k i o d d ech i zaczął s p o k o jn ie ws p in ać s ię p o s ch o d ach razem z o ficerem Ges tap o . Sp o d ziewał s ię, że za k ilk a min u t zo s tan ie ares zto wan y , ale zd ecy d o wał, że n ie p o zwo li wziąć s ię ży wcem. Wk ró tce d o łączy d o tej s taru s zk i n a p o d ło d ze. Nie martwił s ię, co s tan ie s ię z Pierre’em, jeś li g o zab iją. Ro zmawiał ju ż o ty m z Bette i czu ł o g ro mn ą u lg ę n a my ś l, że jes t k to ś , k to zao p iek u je s ię ch ło p cem. Nie czu ł żad n eg o s trach u . Zo rien to wał s ię, że ma w s o b ie wiele s p o k o ju ; wres zcie s tał s ię k imś , k im zaws ze p rag n ął b y ć – o jcem – i co więcej, b y ł w ty m całk iem d o b ry . Kied y zb liżał s ię d o trzecieg o p iętra, Sch leg al wy s zed ł s ię z n im p rzy witać. Z wn ętrza mies zk an ia d o ch o d ził n ies amo wity h ałas . Lu cien d o my ś lił s ię, że Niemcy s zu k ają J an u s k ieg o . Uś miech n ął s ię i p o mach ał p u łk o wn ik o wi, a o n , k u o g ro mn emu zd ziwien iu arch itek ta, o d wzajemn ił g es t z ró wn ą ży czliwo ś cią. – M o n s ieu r Bern ard , p ro s zę wy b aczy ć, że p rzes zk ad zam p an u w p racy , ale zn ó w mu s zę p ro s ić p an a o k o n s u ltację w p ewn ej k wes tii arch itek to n iczn ej. M o że jed n ak jeg o czas jes zcze n ie n ad s zed ł. Ale mo że n ad ejś ć w k ażd ej ch wili, jeś li n ie b ęd zie s ię p iln o wał. – Nic n ie s zk o d zi, p an ie p u łk o wn ik u . Cies zę s ię, że mo g ę s łu ży ć Rzes zy p o mo cą. Czeg o p an p o trzeb u je? Sch leg al p o ło ży ł mu ręk ę n a ramien iu i p o p ro wad ził d o mies zk an ia. Żo łn ierze z s iek ierami ro zb ijali właś n ie w d ro b n y mak k ażd y cen ty metr k wad rato wy ś cian y . In n i p o d ważali ło mami d es k i p o d ło g i. Ws zęd zie d o o k o ła u n o s ił s ię p y ł i ciężk o b y ło co k o lwiek zo b aczy ć. –
J ak
p an
wid zi, p ro wad zimy
b ard zo
d o k ład n e p o s zu k iwan ia p ewn eg o
d żen telmen a o h eb rajs k ich k o rzen iach . J es tem p rzek o n an y , że zn ajd u je s ię teraz w ty m mies zk an iu . Lu cien zd o łał p rzy jąć n ieo d g ad n io n y wy raz twarzy . Wied ział, że Sch leg al b aczn ie s ię mu p rzy g ląd a, czek ając n a n ajd ro b n iejs zy s y g n ał, k tó ry mó g łb y zd rad zić p o ło żen ie k ry jó wk i. – A s k ąd p an to wie? – Wid ziałem g o n a włas n e o czy . – M u s i więc tu b y ć. – M a p an jak ieś s u g es tie, g d zie mó g łb y s ię u k ry ć? – s p y tał Sch leg al. Lu cien o b ró cił s ię i s tan ął w miejs cu .
– Sp rawd źcie p rzewó d k o min o wy , a p o tem p o d n ieś cie k amien n ą p o d s tawę p alen is k a, tu taj i w in n y ch p o k o jach . To ś wietn e miejs ca n a s ch o wek . Sch leg al n aty ch mias t k azał jed n emu z żo łn ierzy zro b ić to , co zas u g ero wał Lu cien . Arch itek t ru s zy ł w s tro n ę łazien k i, ro zg ląd ając s ię p o mies zk an iu . Pu łk o wn ik n ie o d s tęp o wał g o n awet n a k ro k . – Sp rawd zaliś cie za o b u d o wą wan n y ? J es t n a ty le wy s o k a, że k to ś b y łb y w s tan ie zmieś cić s ię p o d s p o d em. Żo łn ierz ro zwalił s zy b k o d rewn ian y p an el, ale p o d wan n ą n ik o g o n ie b y ło . – Wie p an , mo że też u k ry wać s ię g d zieś p o d p o d ło g ą p o międ zy b elk ami s tro p o wy mi. Są n a ty le g ru b e, że czło wiek s p o k o jn ie mó g łb y s ię tam s ch o wać, p rzech o d ząc p rzez jak ąś zak amu flo wan ą k lap ę. M u s icie zerwać k ażd y cen ty metr p ark ietu – s twierd ził z au to ry tetem Lu cien . Sch leg al k iwn ął g ło wą, zap ewn iając arch itek ta, że jeg o żo łn ierze ju ż s ię ty m zajmu ją. – Reg ałami w o g ó le s ię n ie p rzejmu jcie. To b y ło b y zb y t o czy wis te – d o d ał Lu cien , wied ząc, że Sch leg al i tak zerwie ws zy s tk ie p ó łk i. – I s p rawd źcie p o d ło g i we ws zy s tk ich s zafach , tam ró wn ież mo g ą b y ć jak ieś s k ry tk i. Arch itek t p rawie zap o mn iał o ty m, że w k ażd ej ch wili mo że zg in ąć. Krąży ł p o o g ro mn y m mies zk an iu , n ap awając s ię p an u jący m wo k ó ł ch ao s em. Po jak imś czas ie u s iad ł n a s o fie i p o p ro s tu o b s erwo wał zamies zan ie, rzu cając k o lejn e s u g es tie. Bawiło g o , że żo łn ierze ro b ią to , co im k aże. Palił p ap iero s a za p ap iero s em, p iln u jąc s ię b ard zo , ab y n ie p atrzeć w s tro n ę k ry jó wk i. Po g o d zin ie jeg o ciemn o n ieb ies k i g arn itu r b y ł całk o wicie p o k ry ty p y łem g ip s o wy m. Gd y s p o jrzał w jed n o z wielk ich o zd o b n y ch lu s ter, zo b aczy ł, że wło s y tak że ma ju ż zu p ełn ie s zare; u ś miech n ął s ię, g d y u ś wiad o mił s o b ie, że o to ma p rzed s o b ą d ziwaczn ą zap o wied ź teg o , jak b ęd zie wy g ląd ał jak o s tarzec. Co raz więk s za ilo ś ć p rzek leń s tw i co raz b ard ziej n erwo we temp o k ro k ó w Sch leg ala p o zwalały mu s ię d o my ś lić, że p u łk o wn ik zaczy n a s ię d en erwo wać. Niemiec złap ał jak iś ło m i zab rał s ię d o zd zieran ia b o azerii ze ś cian , p o czy m ro ztrzas k ał ws zy s tk ie p rzep ięk n e lu s tra, mając n ad zieję, że za k tó ry mś z n ich zn ajd zie k ry jó wk ę. Na p o d ło d ze walało s ię ju ż ty le g ru zu i zn is zczo n y ch s p rzętó w, że tru d n o b y ło w o g ó le p o ru s zać s ię p o mies zk an iu , więc Sch leg al k azał s wo im lu d zio m wy rzu cać ws zy s tk o za p o ręcz s ch o d ó w, wp ro s t n a b ied n ą k o n s jerżk ę. W p o wietrzu u n o s iły s ię tu man y k u rzu , a żo łn ierze zaczęli p rzy p o min ać b iałe zjawy p o ru s zające s ię w zwo ln io n y m temp ie. Gru b y p y ł wcis k ał s ię d o n o s ó w i g ard eł,
p o wo d u jąc k as zel i tru d n o ś ci z o d d y ch an iem. Ws zy s cy jed n ak p raco wali d alej b ez s ło wa s k arg i, n ie ch cąc n arazić s ię n a g n iew Sch leg ala; s y s tematy czn ie n is zczo n o k ażd y cen ty metr k wad rato wy mies zk an ia. *** M en d el J an u s k i s ły s zał ze s wo jej k ry jó wk i ws zy s tk o , co d ziało s ię d o o k o ła. Hałas , jak i p an o wał w mies zk an iu , b y ł o g łu s zający , ale n ajg o rs ze b y ło to , że w o g ó le n ie u s tawał. Nie mó g ł s ię n ad ziwić, że lu d zie p o trafią p raco wać w ten s p o s ó b b ez ch wili p rzerwy n iczy m mas zy n y zas ilan e elek try czn o ś cią. Ze wzg lęd u n a to , że p rzes trzeń , w k tó rej s ię zn ajd o wał, b y ła b ard zo wąs k a, J an u s k i mu s iał leżeć n a p rawy m b o k u z ręk ą wciś n iętą p o d s ieb ie. Czu ł więc d o s k o n ale ws zy s tk ie u d erzen ia s iek ier i ło mó w, a tak że ws zy s tk ie d rg an ia ś cian , p o d łó g i s u fitu . Wzd ry g ał s ię i k rzy wił p rzy k ażd y m ws trząs ie. Po s p ęd zen iu k ilk u mies ięcy n a walk ach p o d So mmą p o d czas wielk iej wo jn y s ąd ził, że ju ż n ig d y n ic g o n ie b ęd zie w s tan ie p rzes tras zy ć – d o tej p o ry p amiętał p rzeraźliwy wizg wp ad ający ch d o o k o p ó w p o cis k ó w arty lery js k ich czy wid o k lu d zi ro zerwan y ch n a s trzęp y . M y lił s ię jed n ak ; trząs ł s ię w tej ch wili tak , jak b y targ ała n im jak aś g o rączk a tro p ik aln a. Wied ział, że ma ju ż s łab e s erce. Bał s ię, że za ch wilę d o s tan ie zawału i Ges tap o zn ajd zie w k ry jó wce jeg o martwe ciało . M ielib y n iezły u b aw, g d y b y o k azało s ię, że d o s ło wn ie u marł ze s trach u . Nie zamierzał d awać im tak iej s aty s fak cji. Kied y u s ły s zał k rzy k s p ad ającej k o n s jerżk i, u zn ał, że n ie zn ies ie teg o d łu żej i miał ju ż zamiar s ię u jawn ić. To ws zy s tk o b y s ię n ie zd arzy ło , g d y b y n ie p o d s zed ł wted y d o o k n a. „Có ż to b y ła za ch o lern a g łu p o ta – p o my ś lał. – Wy jrzeć za g łu p ie o k n o ”. Ale n ie ch o d ziło ty lk o o s taru s zk ę. Zb y t wielu ju ż lu d zi zg in ęło , ab y g o ch ro n ić. Nie b y ł teg o wart i n ie ch ciał mieć ju ż więcej n iewin n ej k rwi n a ręk ach . A p o tem u s ły s zał, jak Niemiec ro zmawia z Bern ard em, arch itek tem M an eta. J an u s k i b y ł w s zo k u . Dlaczeg o p rzy p ro wad zili tu teg o czło wiek a? Czy zo rien to wali s ię wres zcie, w czy m p o mag a M an eto wi? J an u s k i my ś lał p o czątk o wo , że arch itek t p o k aże Niemco m, g d zie zn ajd u je s ię k ry jó wk a, ale Bern ard p o p ro wad ził ich w zu p ełn ie in n ą s tro n ę. To d o d ało M en d lo wi o tu ch y , wziął s ię w g arś ć i p o s tan o wił zo s tać n a s wo im miejs cu . Nie miał o ch o ty u mierać. Żo łn ierze p raco wali w amo k u d alej, d emo lu jąc mies zk an ie zaled wie k ilk a cen ty metró w o d n ieg o . Nag le k ak o fo n ię ło s k o tó w i trzas k ó w p rzerwał g ło ś n y k rzy k . – Sch leg al, k rety n ie! Kazałem wam zo s tawić mo jeg o arch itek ta w s p o k o ju .
64
H
erzo g o b s zed ł mies zk an ie, u ś miech ając s ię s zero k o . Gd y wró cił p o d d rzwi
wejś cio we, g d zie s tał Sch leg al, zd jął z g ło wy czap k ę i zaczął s trzep y wać p y ł z mu n d u ru . – Niech zg ad n ę. Żad n eg o Ży d a – p o wied ział, n ie p atrząc n a g es tap o wca. Herzo g wied ział, że Sch leg al i tak jes t ju ż wś ciek ły jak d iab li, b o n ie u d ało mu s ię n ik o g o zn aleźć. M iał ró wn ież ś wiad o mo ś ć, że jeg o d rwin y ro zzło s zczą p u łk o wn ik a jes zcze b ard ziej. I o to właś n ie ch o d ziło . – Wciąż s zu k amy – o d p arł zwięźle Sch leg al. Herzo g wy b u ch n ął ś miech em. – Ch ry s te, czło wiek u , zru jn o wałeś ch y b a k ażd y milimetr teg o mies zk an ia. Nik o g o tu n ie ma. Ko g o w o g ó le s zu k acie? – M en d la J an u s k ieg o . Herzo g zatrzy mał s ię w p ó ł k ro k u i s p o jrzał n a Sch leg la. – Teg o k o lek cjo n era s ztu k i? Sk ąd p an wie, że jes t tu taj? – Wid ziałem g o p rzez u licę. Vo s s p o d s zed ł d o d rzwi, p rzy k tó ry ch s tali, i zas alu to wał o b u o ficero m. – Pan ie p u łk o wn ik u , co mam zro b ić z lo k ato rami w h o lu ? Lu cien d o my ś lał s ię, jak a b ęd zie o d p o wied ź. W ciąg u o s tatn iej g o d zin y Sch leg al zd ąży ł p rzejś ć o d eu fo rii d o całk o witeg o zwątp ien ia, a teraz, co b y ło p ewn ie n ajg o rs ze, Herzo g u p o k arzał g o jes zcze p rzed włas n y mi lu d źmi. Lu cien b y ł p ewn y , że czek ający n a d o le mies zk ań cy k amien icy s k azan i b y li n a ś mierć. – J es t tu ty ln e wy jś cie? M o że zd o łał u ciec tamtęd y ? – s p y tał Herzo g . – M o i lu d zie g o p iln o wali. Ty łem n a p ewn o s ię n ie wy d o s tał – o d rzek ł Sch leg al. Wid ać b y ło , że jes t p o iry to wan y teg o ty p u p y tan iem. Niemiec s p o jrzał n a Vo s s a. – Sp y taj ich jes zcze raz, g d zie u k ry wa s ię J an u s k i. – Po ru czn ik k iwn ął g ło wą i zb ieg ł p o s ch o d ach .
Herzo g o k rąży ł p o wo li s alo n , p rzy g ląd ając s ię zn is zczen io m. Po k ó j b y ł k o mp letn ie zd ewas to wan y . – Wy mk n ął s ię p an u – s twierd ził, p o trząs ając g ło wą. Z k latk i s ch o d o wej d o b ieg ł n ag le d źwięk s trzałó w z k arab in u mas zy n o weg o . – Najwid o czn iej n ie wied zieli, g d zie jes t J an u s k i. – Sch leg al wzru s zy ł ramio n ami. Do g ru p y p rzy d rzwiach p o d s zed ł n iep ewn ie g ru b awy s ierżan t, wy g ląd ający n a jak ieś trzy d zieś ci p ięć lat. Wid ział, że Sch leg al jes t ro zju s zo n y , więc n ie ch ciał zn aleźć s ię n a p ierws zej lin ii. – Pan ie p u łk o wn ik u , zn is zczy liś my ju ż ws zy s tk o . Op ró cz ty ch o b razó w n a g ó rze. Herzo g zau waży ł, że Lu cien zerk n ął w s tro n ę malo wid eł, a p o tem s zy b k o o d wró cił wzro k . Sch leg al o d s zed ł o d d rzwi i s p o jrzał n ad g zy ms , p rzy p atru jąc s ię o g ro mn y m p łó tn o m, k tó re zajmo wały całą d łu g o ś ć jed n ej ze ś cian . – W cały m ty m zamies zan iu zu p ełn ie o n ich zap o mn iałem – rzek ł ze ś miech em. Herzo g p o d s zed ł wo ln o w s tro n ę o b razó w, p o p atrzy ł d o g ó ry i p rzy jrzał s ię im d o k ład n ie. By ła to s eria s ielan k o wy ch s cen p rzed s tawiający ch p as terzy i p o n ętn e n imfy z lu tn iami i d zb an ami wo d y , u trzy man a w b o g atej p alecie zielen i i b rązó w. – Ch wila – zawo łał Herzo g , s tając n ies p o d zian ie międ zy Sch leg alem a s ierżan tem. – Nap rawd ę jes t p an aż tak im ig n o ran tem? Nie wid zi p an , że te p łó tn a s ą n ies amo wicie cen n e? Namalo wał je Gio rg io n e d a Cas telfran co , wen eck i arty s ta z s zes n as teg o wiek u . Uczy ł s ię u Bellin ieg o , a s am b y ł mis trzem Ty cjan a. – I k o g o to o b ch o d zi? – Ko s ztu ją fo rtu n ę, ty b aran ie. Dla Rzes zy s ą ró wn ie warto ś cio we jak zło to . Nie mo żn a ich tak p o p ro s tu zn is zczy ć. Rzes za k o lek cjo n u je tak ie s k arb y . – Nie wid zę, co w n ich tak ieg o ws p an iałeg o – mru k n ął Sch leg al, g ap iąc s ię n a o b razy . – Sch leg al, o n e s ą jak d iamen ty ! – Herzo g b y ł wy raźn ie p o d ek s cy to wan y . – Niech p an n ie waży s ię ich tk n ąć. J eś li ty lk o p an s p ró b u je, za d wie min u ty b ęd zie z p an em ro zmawiał p rzez telefo n min is ter Sp eer. On d o s k o n ale wie, k im jes t Gio rg io n e, to jemu b ęd zie s ię p an tłu maczy ł, czemu zn is zczy ł p an n ależące d o Rzes zy d zieła s ztu k i warte milio n y marek . – To b ez zn aczen ia. I tak p ó jd ą w d ro b n y mak . Nie b ęd ziemy n awet p o trzeb o wali d rab in y .
– Co to ma, d o ch o lery , zn aczy ć? – zap y tał Herzo g . Na jeg o twarzy malo wało s ię zd ziwien ie. – Pro s zę wy jrzeć n a zewn ątrz. Herzo g p o d s zed ł d o o twarteg o o k n a, k tó re wy ch o d ziło n a ru e d e Sau s s aies . Na ch o d n ik u p o d ru g iej s tro n ie u licy s tało s p o re d ziało wy celo wan e d o k ład n ie w k amien icę p o d n u merem d wu n as ty m. Działo o b s łu g iwało d wó ch lu d zi, z k tó ry ch jed en właś n ie ład o wał d o n ieg o p o cis k . – M a p an d wie min u ty , żeb y ś ciąg n ąć s o b ie te p łó tn a, jeś li n ad al tak p an u n a n ich zależy – d o d ał Sch leg al z s zero k im u ś miech em. – Sierżan cie, ws zy s cy mają n aty ch mias t o p u ś cić b u d y n ek . Tęg awy o ficer i jeg o o d d ział z rad o ś cią p rzy jęli ro zk az. – Do lich a ciężk ieg o , co p an s o b ie wy o b raża? – wrzas n ął Herzo g . – Ch ce p an zn is zczy ć cały b u d y n ek ty lk o d lateg o , że n ie zn alazł p an jak ieg o ś Ży d a? Lu cien p o d s zed ł d o o k n a, żeb y zo b aczy ć, co s ię d zieje, i s erce mu zamarło . – Właś n ie tak . Nie zamierzam marn o wać więcej czas u n a d emo lo wan ie mies zk ań . Ro zwalę całą k amien icę – o d p arł cich o Sch leg al. – On jes t g d zieś tu taj i tu taj zd ech n ie. – Czy p an d o res zty o s zalał? Ro zp ęta p an tu p o żar, a o g ień p rzen ies ie s ię n a s ąs ied n ie b u d y n k i. To b ęd zie jak ieś ch o lern e in fern o ! – Zo s tała p an u min u ta, żeb y u rato wać te cen n e o b razy . – Od b iło p an u . Nie mo że p an zn is zczy ć teg o b u d y n k u . Siła u d erzen ia zn is zczy ws zy s tk ie o k n a w s ied zib ie Ges tap o p o d ru g iej s tro n ie u licy . – Herzo g p o d s zed ł d o s zareg o s to lik a z marmu ro wy m b latem, n a k tó ry m s tał telefo n , i wy k ręcił n u mer. – Pan ie p u łk o wn ik u , czy mo g ę ju ż iś ć? – s p y tał Lu cien . – Ch wilo wo n ie b ęd ę p an a p o trzeb o wał, ale ju ż n ied łu g o u tn iemy s o b ie małą p o g awęd k ę, mo n s ieu r Bern ard . Lu cien d o s k o n ale wied ział, n a czy m b ęd zie p o leg ała „mała p o g awęd k a”. Sch leg al b y ł wk u rzo n y n ie n a żarty , co więcej, zo s tał u p o k o rzo n y n a o czach s wo ich lu d zi i miał zamiar wy ład o wać zło ś ć n a k ażd y m, k to wp ad n ie mu w ręce. – Tak jes t, ju ż p rzek azu ję mu s łu ch awk ę – p o wied ział d o telefo n u Herzo g . – Sch leg al, k to ś ch ce z p an em ro zmawiać. – Niech p an p o wie min is tro wi Sp eero wi, że jes tem zajęty . – Rad zę p an u ze s zczereg o s erca. Lep iej n iech p an p o ro zmawia ze s wo im s zefem, p u łk o wn ik iem Lis ch k ą, b o in aczej b ęd zie p an mu s iał zacząć p ak o wać jak ąś ciep łą
b ielizn ę n a ju trzejs zą wy cieczk ę d o Ro s ji. – Herzo g u ś miech n ął s ię s zero k o . Sch leg al rzu cił mu lo d o wate s p o jrzen ie i p o d s zed ł, ab y wziąć o d n ieg o s łu ch awk ę. Lis ch k a d arł s ię tak g ło ś n o , że mu s iał trzy mać ją k ilk a cen ty metró w o d u ch a. – Sch leg al, ty p o my lo n y o ś le. Co ty tam, k u rwa, wy p rawias z? – ry czał Lis ch k a. – Sto ję właś n ie p rzy o k n ie i wid zę d ziało wy celo wan e w b u d y n ek d o k ład n ie n ap rzeciwk o mo jeg o . Ro zwalis z tu ws zy s tk ie s zy b y , jeś li o d p alis z to ch o lers two . Sch leg al s p o jrzał p rzez o k n o n a d ru g ą s tro n ę u licy i d o s trzeg ł ro zwś cieczo n eg o Lis ch k ę, u d erzająceg o o twartą d ło n ią w o k n o . – Ale, p an ie p u łk o wn ik u , w ty m b u d y n k u zn ajd u je s ię J an u s k i. J es tem o ty m p rzek o n an y . – Więc czemu n ie p o p ro s is z Lu ftwaffe, żeb y zb o mb ard o wali całą tę o k o licę? W ten s p o s ó b n a p ewn o g o d o rwies z. – Tak ie ro związan ie wy d aje s ię zb y t p rzes ad n e. – A to , co mas z zamiar zro b ić, n ib y n ie jes t? Po za ty m zależy n am, żeb y mieć teg o Ży d a ży weg o . Nic z teg o , Sch leg al. Ro zk azu ję ci n aty ch mias t wy co fać d ziało . – Ro zu miem. Sk o ro to p ań s k i b ezp o ś red n i ro zk az, o czy wiś cie s ię d o n ieg o d o s to s u ję. Dzięk u ję. – Lis ch k a trzas n ął s łu ch awk ą p o d ru g iej s tro n ie. Sch leg al zało ży ł b ez s ło wa czap k ę i wy s zed ł z mies zk an ia, zo s tawiając Herzo g a i Lu cien a w mies zk an iu . – Wró żę mu o d mro żen ia d u p y i p o d ró ż d o Stalin g rad u . I to w b ard zo n ied alek iej p rzy s zło ś ci – rzu cił Herzo g , u ś miech ając s ię o d u ch a d o u ch a. Niemiec s p o jrzał jes zcze raz n a o b razy . – Có ż za n iezwy k łe zn alezis k o . Gio rg io n e d a Cas telfran co . Wies z, że n iek tó rzy u czen i s ąd zą, że częś ć jeg o p łó cien mó g ł n amalo wać s am Ty cjan ? Kto wie, mo że to jed n e z n ich ? Wy o b rażas z to s o b ie? – Herzo g zap alił p ap iero s a i p rzes zed ł s ię p o s alo n ie. – Aż żal, że tak ie p ięk n e o b razy mu s zą tk wić p o ś ró d teg o całeg o b ałag an u . Ch y b a zajrzę tu w ty m ty g o d n iu , żeb y je u rato wać. – Niemiec u ś miech n ął s ię i p u ś cił d o Lu cien a o k o . Kied y Lu cien p o d n ió s ł wzro k n a malo wid ła, Herzo g p o ło ży ł mu ręk ę n a ramien iu i s zep n ął wp ro s t d o u ch a: – Najlep iej b ęd zie, jeś li zab ierzecie g o s tąd w ś ro d k u n o cy . A ty , p rzy jacielu , mu s is z ju tro k o n ieczn ie zn ik n ąć.
65
M
en d el, jes t ju ż b ezp ieczn ie. M o żes z wy jś ć.
M an et, k tó ry s tał n a ś ro d k u mies zk an ia, p o d s zed ł d o p o k ry tej p y łem s o fy i u s iad ł. – Sły s załeś mn ie? M o żes z ju ż zejś ć. M an et u s ły s zał n iezn aczn y ru ch . Ro zp o zn ał d źwięk o d s u wan eg o ry g la, a p o tem d ó ł jed n eg o z o b razó w n ad g zy ms em zaczął s ię u n o s ić, u k azu jąc s ch o wan eg o za malo wid łem M en d la J an u s k ieg o . M ężczy zn a leżał n a b o k u i p o p y ch ał ramę jed n ą ręk ą. Gó ra o b razu b y ła zawies zo n a n a zawias ach , ciąg n ący ch s ię p rzez całą d łu g o ś ć zło co n ej lis twy ; cało ś ć o twierała s ię jak k lap k a ch leb ak a. Wn ęk a wy d rążo n a w ś cian ie za o b razem b y ła b ard zo wąs k a – miała ty lk o czterd zieś ci cen ty metró w g łęb o k o ś ci. – Das z rad ę wy jś ć? – Tak , p o p ro s tu cały zd rętwiałem. Daj mi ch wilę. J an u s k i p o wo li wy czo łg ał s ię s p o d ramy n a s zero k ą p ó łk ę p o d o b razem. Przewies ił ciało p rzez k rawęd ź g zy ms u , p ró b u jąc p o s tawić n o g ę n a g ó rze p ilas tra. Kied y mu s ię to u d ało , wy ciąg n ął d ru g ą s to p ę, s zu k ając o p arcia n a p o d s tawie p łas k ieg o filaru , ale b u t ześ lizn ął mu s ię p o ś cian ie. Stracił ró wn o wag ę, p u ś cił p ó łk ę i zleciał ciężk o n a p o d ło g ę. Ob raz o p ad ł z p o wro tem n a miejs ce. M an et p o d b ieg ł d o J an u s k ieg o , p o mó g ł mu ws tać i p o d p ro wad ził g o d o s o fy . M ężczy zn a o p ierał s ię n a n im ciężk o , o d d y ch ając z tru d em; u b ran ie miał całe mo k re o d p o tu . – Co za s zalo n y d zień . Niep rawd aż, p rzy jacielu ? – s p y tał M an et, k lep iąc J an u s k ieg o p o k o lan ie. – Nie mas z mo że czeg o ś d o p icia, Au g u s te? – Oczy wiś cie, że mam. Wied ziałem, że b ęd zies z g ło d n y i s p rag n io n y , więc p rzy n io s łem ci win o i tro ch ę ch leb a. J an u s k y wy ciąg n ął k o rek z b u telk i i jed n y m tch em wy p ił n iemal całą jej zawarto ś ć. Po tem rzu cił s ię n a k awałek ch leb a z żarło czn o ś cią zwierzęcia. – M u s is z wy b aczy ć mi mo je man iery .
M an et ro ześ miał s ię i p o k lep ał g o p o ramien iu . – Zg in ęli d ziś p rzeze mn ie n iewin n i lu d zie, Au g u s te. Ws zy s tk o s ły s załem. Nie mo g ę tak d łu żej ży ć. J ak ty lk o d o p iję to win o , p ó jd ę p ro s to n a Ges tap o i p o zwo lę s ię ares zto wać. Po win ien em b y ł to zro b ić ju ż d awn o temu . – Gło s J an u s k ieg o d rżał z emo cji. – Właś n ie ze wzg lęd u n a ich o fiarę mu s is z k o n ieczn ie u ciec. J eś li teg o n ie zro b is z, całe ich p o ś więcen ie p ó jd zie n a marn e. – Gd y b y n ie ja, n ad al b y ży li, Au g u s te. – Nie mo żes z zmien ić teg o , co s ię s tało , M en d el. J es t wo jn a, lu d zie u mierają cały czas . I b ęd zie tak jes zcze d łu g o , ale wres zcie zwy cięży my . – Nad al s ąd zis z, że mo żemy wy g rać? Po d ziwiam two ją wiarę. J a s traciłem s wo ją ju ż d awn o temu . – Dziś p o p o łu d n iu d o b ro zatriu mfo wało . Czy ż n ie? – To , mó j p rzy jacielu , b y ł is tn y cu d . – I s p ry t p ewn eg o arch itek ta, k tó ry p o s tan o wił u k ry ć cię tam n a g ó rze – d o d ał M an et, s p o g ląd ając n a o b raz. – M y ś lałem, że k ry jó wk a p rzy ru e d e Bas s an o b y ła p o my s ło wa. Ale tu taj p rzes zed ł s ameg o s ieb ie. Czy ten twó j Bern ard wie, co zn aczy s ło wo „men s ch ”? – Tak , k ied y ś mu je tłu maczy łem. – Więc p rzek aż mu o d e mn ie, że p o s tąp ił jak „men s ch ”. – Ob awiam s ię, że n ig d y więcej g o ju ż n ie zo b aczę. Wy jeżd ża z mias ta. Ale s ąd zę, że teraz ju ż s am ma teg o ś wiad o mo ś ć. – Więc co teraz, p rzy jacielu ? Czy twó j arch itek t zd ąży ł p rzy g o to wać d la mn ie k o lejn ą k ry jó wk ę? – Po ty m, co s ię tu d zis iaj wy d arzy ło , cała o p eracja s tała s ię ju ż zb y t n ieb ezp ieczn a. Dziś w n o cy wy ru s zas z d o His zp an ii. To o g ro mn e ry zy k o , ale my ś lę, że d amy rad ę. – W p o ró wn an iu z d zis iejs zy mi p rzeży ciami ws zy s tk o wy d aje s ię d ziecin n ie p ro s te. – M u s imy iś ć. Nas i s ąs ied zi z n ap rzeciwk a mo g ą n ad al o b s erwo wać b u d y n ek . Zn as z mo że p rzy p ad k iem M o d litwę Pań s k ą? – Nie, Au g u s te, zap o mn ieli mn ie teg o n au czy ć w h eb rajs k iej s zk o le. A co , zamierzas z mn ie ch ry s tian izo wać? M an et p o d s zed ł d o d rzwi, p o d n ió s ł s p o re zawin iątk o o p ak o wan e w b rązo wy
p ap ier i p o d ał je J an u s k iemu . – Właś n ie tak i mam zamiar. Załó ż to , jeś li łas k a – o d p arł M an et. – Bard zo s ty lo we – p o wied ział J an u s k i, b io rąc d o rąk s u tan n ę. – Całe s zczęś cie, że n ie k ażes z mi s ię p rzeb rać za zak o n n icę. – M ężczy zn a p o ch y lił s ię i wy ciąg n ął z p aczk i k ap elu s z, b u ty , s k arp etk i, s p o d n ie, b iałą k o s zu lę i k o lo ratk ę. – Zo s tan ies z n a p ewien czas d u ch o wn y m. I tak s ię s k ład a, że d ziś w n o cy wy ru s zas z z p ielg rzy mk ą d o Lo u rd es , k tó re zn ajd u je s ię, jak wies z, całk iem n ied alek o h is zp ań s k iej g ran icy . – Czy wizy ta w s an k tu ariu m i mo d litwa o cu d jes t w p lan ach ? – Sp o tk ał cię ju ż d zis iaj jed en cu d . Nie k u ś lo s u . J an u s k i p rzeb rał s ię w n o we u b ran ia i wło ży ł k ap elu s z. Stan ął ro zb awio n y m M an etem i o b ró cił s ię jak mo d el n a wy b ieg u .
p rzed
– I jak ? Nie wy g ląd am ch y b a b ard zo ży d o ws k o , co ? – J as n e, że wy g ląd as z. Z n o s em n ic n ie jes teś my w s tan ie zro b ić, więc n aciąg n ij k ap elu s z g łęb o k o n a o czy . A tu n a p as k u p o wieś s o b ie ró żan iec. Ale ws zy s tk o p o k o lei. Po wtarzaj za mn ą… Ojcze n as z, k tó ry ś jes t w n ieb ie… – Baru k h atah Ad o n ai, Elo h ein u … – Przes tań .
66
N
ie p rzy jd zie.
– Przy jd zie. – Czek amy w d o b ry m miejs cu ? Na p ewn o tu mieliś my p rzy jech ać? A mo że źle zap amiętałeś g o d zin ę? – Ws zy s tk o s ię zg ad za, zo s tawił mi b ard zo d o k ład n ą wiad o mo ś ć. Nie martw s ię – o d rzek ł wes o ło Lu cien , s tarając s ię zamas k o wać włas n y s trach . – Nie p o trafię – s zep n ęła Bette, zerk ając n a ty ln e s ied zen ie citro ën a, g d zie s p ali Emile i Caro le. Ob o k n ich s ied ział Pierre – całk o wicie s p o k o jn y i n iezd rad zający żad n y ch o zn ak s en n o ś ci. Ch ło p iec u ś miech n ął s ię d o n iej. – Będ zies z miała n a zmartwien ia jes zcze mn ó s two czas u . Czek a n as cztero g o d zin n a jazd a d o g ran icy ze Szwajcarią. Po d ro d ze ws zy s tk o s ię mo że zd arzy ć – s twierd ził Lu cien , p atrząc p rzez p rzed n ią s zy b ę w ch ło d n ą g ru d n io wą n o c. – Us p o k o iłeś mn ie, s k arb ie. – Tak a jes t p rawd a. A p rzecież ciąg le p o wtarzas z, żeb y m mó wił ci p rawd ę. – Sk ąd wies z, że mo żn a mu u fać? To Niemiec. Arch itek t u ś miech n ął s ię n a to p y tan ie. By ła d o p iero d ziewiąta czterd zieś ci p ięć i n ie miał żad n y ch wątp liwo ś ci, że Herzo g s ię p o jawi. Do p raco wn i Lu cien a d o s tarczo n o lis t, w k tó ry m k azan o mu p o jech ać d o Sain t-Dizier, miejs co wo ś ci n a zach ó d o d Pary ża. W s amy m mieś cie miał s k ręcić w d ro g ę, k tó ra b ieg ła z cen tru m n a p o łu d n io wy ws ch ó d , i zatrzy mać s ię za ru in ami k amien n ej s to d o ły . By li s p ak o wan i i g o to wi d o wy jazd u p rzez cały d zień , ale p o s tan o wili o p u ś cić Pary ż d o p iero p o d o s ło n ą n o cy . Go d zin y o czek iwan ia w mies zk an iu Bette ciąg n ęły s ię w n ies k o ń czo n o ś ć. W k ażd ej ch wili mó g ł wp aś ć Sch leg al i jeg o lu d zie. Pu łk o wn ik n ie k o n tak to wał s ię z n im jes zcze w s p rawie o b iecan ej „p o g awęd k i”, ale Lu cien wied ział, że Niemiec n a p ewn o o n iej n ie zap o mn i. Sied zieli z Pierre’em p rzy o k n ie, wy p atru jąc s amo ch o d ó w Ges tap o . Gd y b y Niemcy rzeczy wiś cie p rzy jech ali, Pierre i p o zo s tała d wó jk a d zieci mieli s ch o wać s ię w k ry jó wce p o d o k n em i czek ać, aż p rzy jed zie p o n ich mo n s ieu r M an et. Po n ieważ milio n er zn ajd o wał s ię jes zcze p o za
p o d ejrzen iami, Lu cien i Bette u mó wili s ię z n im, że g d y b y s tało s ię co ś złeg o , zatro s zczy s ię o d zieci i p o mo że im wy d o s tać s ię z Fran cji. Pierre n ie ch ciał s ię u k ry wać, ale Lu cien , jed y n y raz tracąc cierp liwo ś ć w s to s u n k u d o ch ło p ca, k rzy k n ął n a n ieg o , żeb y ro b ił to , co s ię mu k aże. Czas wló k ł s ię n iemiło s iern ie, ale n a s zczęś cie n ic s ię n ie s tało . – Stu d io wał w Bau h au s ie, wies z? – I d lateg o mo żn a n a n im p o leg ać? Bo jes t arch itek tem? – Nie jak imś zwy k ły m arch itek tem. M o d ern is tą. – M as z jak ieś d ziwn e p o d ejś cie d o zau fan ia, mó j d ro g i. On n ad al jes t Niemcem, a Niemco m n ie mo żn a wierzy ć. Nie zap o min aj o ty m. – Do b rze, k o ch an ie, p o s taram s ię p amiętać. – Lu cien o p u ś cił tro ch ę s zy b ę, żeb y wp u ś cić d o s amo ch o d u n ieco ch ło d n eg o p o wietrza. By ła p ięk n a, jas n a n o c. Lek k i wiatr p rzy jemn ie ch ło d ził twarz, o s u s zając k ro p le p o tu , k tó re p erliły s ię mu n a czo le. Przeczes ał o b iema ręk ami wło s y i p rzetarł o czy , s tarając s ię zach o wać czu jn o ś ć. Cis za p an u jąca wo k ó ł p rzy p o mn iała mu g łu s zę, k tó ra zap ad ała w Pary żu p o g o d zin ie p o licy jn ej; d awało s ię wted y u s ły s zeć s zp ilk ę s p ad ającą n a p o d ło g ę w b lo k u o b o k . Teraz s ły ch ać b y ło ty lk o wiatr s zemrzący mięk k o w d rzewach o b o k s amo ch o d u . Nag le z lewej s tro n y d o b ieg ł d o n ich trzas k łaman y ch g ałązek i s zeles t liś ci. Lu cien czu ł, jak wali mu s erce. Cały czas p atrzy ł wp ro s t p rzed s ieb ie, ś cis k ając mo cn o k iero wn icę. Nies p o d ziewan e s tu k n ięcie w b o k au ta p rzes tras zy ło g o tak , że aż p o s k o czy ł. Ob ró cił wo ln o g ło wę w lewo i u jrzał tu ż p rzed s o b ą u ś miech n iętą twarz Herzo g a. Niemiec d ał mu zn ak , żeb y wy s iad ł z s amo ch o d u . Lu cien zd ziwił s ię, że Herzo g u b ran y jes t p o cy wiln emu . Nie wied ział, co o ty m s ąd zić, i p o czu ł s ię tro ch ę zd ezo rien to wan y . – Wies z, co mas z ro b ić? – s p y tał Herzo g to n em tak zwy czajn y m, jak b y p ro s ił Lu cien a, żeb y o d eb rał jeg o rzeczy z p raln i. – Po jed ziemy n a zach ó d o d Belfo rt, w to miejs ce, o k tó ry m mó wiłeś , tam zo s tawimy s amo ch ó d i p rzejd ziemy p rzez g ran icę. – Pamiętaj, że to mu s i b y ć d o k ład n ie to miejs ce. Dziś w n o cy n ik t n ie b ęd zie tam p iln o wał g ran icy – rzek ł z n acis k iem Herzo g . – Nie wo ln o wam s ię p o my lić. Niemiec p o ło ży ł Lu cien o wi ręk ę n a ramien iu . – M am d la was k ilk a rzeczy n a p o d ró ż – d o d ał, wy ciąg ając z k ies zen i s p o d n i d wie zło żo n e k artk i p ap ieru . – To jes t o ficjaln a p rzep u s tk a z n as zeg o d ep artamen tu d o s p raw u zb ro jen ia, wy s tawio n a z d zis iejs zą d atą. Up o ważn ia was d o p o d ró ży o d o wo ln ej p o rze, więc n ie p o win n iś cie mieć p o d ro d ze żad n y ch k ło p o tó w.
– Fran cu s k a p o licja n ie zaczn ie czeg o ś p o d ejrzewać, g d y zo b aczy d zieciak i w au cie? – W razie czeg o p o k aż im wted y to . To lis t o d e mn ie, k tó ry tłu maczy , że zaczy n as z p racę n ad p ro jek tem fab ry k i w M o n tb éliard i że mu s is z p rzen ieś ć s ię tam z całą ro d zin ą. – Po my ś lałeś o ws zy s tk im. – Nie d o k o ń ca. To jes t p lan awary jn y n a wy p ad ek , g d y b y co ś p o s zło n ie tak . – Herzo g wy ciąg n ął lu g era z d ru g iej k ies zen i s p o d n i. – M o że s ię p rzy d ać, jeś li p o jawi s ię jak iś n ieo czek iwan y p ro b lem. – Rety … d zięk u ję – wy mamro tał Lu cien , b io rąc n iep ewn ie p is to let d o ręk i. – Uczy li was we fran cu s k iej armii, jak s ię s trzela, p rawd a? Wiem, że n ie zn acie s ię s p ecjaln ie n a p ro wad zen iu wo jen . Wo licie s ied zieć n a ty łk u , p ić, p alić i n ic n ie ro b ić – u ś miech n ął s ię Herzo g . – Co ś k o jarzę. Trzeb a p o ciąg n ąć za to – o d rzek ł Lu cien , ws k azu jąc n a s p u s t. – Zn ak o micie. A k u la wy latu je s tąd . Warto to zap amiętać. – M amy jes zcze tro ch ę miejs ca w s amo ch o d zie, Dieter. J es teś p ewien , że n ie ch ces z jech ać z n ami? Ub ran y jes teś całk iem o d p o wied n io . – Wciąż jes tem n iemieck im żo łn ierzem, k tó ry p rzy s ięg ał b ro n ić o jczy zn y , więc zamierzam d alej b u d o wać fab ry k i i fo rty fik acje. Po za ty m ch ciałb y m jed n ak p o s zerzy ć jes zcze tro ch ę mo ją k o lek cję s ztu k i. I k to wie, mo że n awet o d b u d u ję tę two ją fab ry k ę, k tó rą zn is zczy li ci d ran ie z ru ch u o p o ru . Lu cien o d wró cił wzro k i p rzez ch wilę p rzy g ląd ał s ię d rzewo m. – M am n ad zieję, że k ied y to całe s zaleń s two wres zcie s ię s k o ń czy , b ęd zie n am d an e s p o tk ać s ię zn o wu – o d ezwał s ię arch itek t. – J es tem p ewien , że jes zcze s ię zo b aczy my – o d p arł Herzo g . – Nig d y n ie s ąd ziłem, że k ied y k o lwiek p o wiem co ś tak ieg o d o n iemieck ieg o o k u p an ta, ale b ęd zie mi cię b rak o wać. Two rzy liś my n iezwy k ły zes p ó ł. – To p rawd a, p rzy jacielu – zg o d ził s ię Herzo g . – Ale czas , żeb y ś ju ż ru s zał. M acie p rzed s o b ą d łu g ą n o c. – Do zo b aczen ia – p o wied ział Lu cien , wy ciąg ając ręk ę. Herzo g mo cn o u ś cis n ął mu d ło ń . – Po wo d zen ia, Lu cien . Arch itek t o d wró cił s ię, p o d s zed ł d o au ta. Gd y s iad ał za k iero wn icą, p o mach ał Niemco wi ręk ą w o s tatn im g eś cie p o żeg n an ia. Bette p atrzy ła p rzed s ieb ie, n ie
o d zy wając s ię an i s ło wem. Lu cien o d p alił s iln ik i ru s zy ł w d ro g ę. Herzo g wy ciąg n ął p ap iero s a, p rzy g ląd ając s ię, jak ty ln e ś wiatła s amo ch o d u ro b ią s ię co raz mn iejs ze i zn ik ają wres zcie za h o ry zo n tem. Zaciąg n ął s ię g łęb o k o i s p o jrzał d o g ó ry n a zimn e, n o cn e n ieb o , n a k tó ry m mig o tało mo rze g wiazd . Nie zn ał s ię zu p ełn ie n a k o n s telacjach i as tro n o mii, ale wid o k b y ł tak p ięk n y , że n ie mó g ł o d erwać o d n ieg o o czu . W Pary żu n ig d y n awet n ie zwracał u wag i n a to , co d ziało s ię n o cą n a firmamen cie, ale tu taj, p o za mias tem, ro b iło to n ies amo wite wrażen ie – jak b y s ię b y ło b liżej n ieb a. Czło wiek mó g ł ty lk o s tać i p atrzeć w zach wy cen iu . Herzo g zad arł g ło wę k u g ó rze i p alił p ap iero s a, p o d ziwiając miriad y g wiazd i ich n iezwy k łe k o n fig u racje. Wres zcie wy rzu cił n ied o p ałek , p rzy d ep tał g o b u tem i zwró cił s ię w k ieru n k u d ro g i. Po jak ieś min u cie n a h o ry zo n cie p o jawiły s ię ś wiatła s amo ch o d u . Herzo g zerk n ął jes zcze raz k u n ieb u i p o d ąży ł wo ln o w s tro n ę las u , g d zie u k ry ł s wo je au to . Otwo rzy ł p rzed n ie d rzwi o d s tro n y p as ażera i zab rał z fo tela zielo n ą p łó cien n ą to rb ę i k arab in mas zy n o wy . Sch o wał s ię za k rzak ami n a s amy m k o ń cu d ro g i, czek ając n a n ad jeżd żający p o jazd . Gd y s amo ch ó d b y ł jak ieś p ięćd zies iąt metró w o d n ieg o , wy s zed ł n a s k raj s zo s y i wy s trzelił s erię z k arab in u . Ku le p rzeb iły p rzed n ią s zy b ę i b o czn e o k n a, a s zaro -zielo n e s łu żb o we n iemieck ie au to p rzech y liło s ię n a p rawo i zary ło w ziemię p o d ru g iej s tro n ie d ro g i, zatrzy mu jąc s ię n iemal n ap rzeciwk o n ieg o . Gd y p o d s zed ł b liżej, zau waży ł żo łn ierza p rzewies zo n eg o b ezwład n ie p rzez k iero wn icę i d wó ch o ficeró w k o tłu jący ch s ię n a ty ln y m s ied zen iu . Herzo g o d ło ży ł k arab in mas zy n o wy i s ięg n ął s p o k o jn ie d o p łó cien n ej to rb y , k tó rą n ió s ł n a ramien iu , wy ciąg ając z n iej ręczn y g ran at trzo n k o wy . Zro b ił jes zcze k ilk a k ro k ó w d o p rzo d u i cis n ął g ran at p o d s amo ch ó d . Ek s p lo zja wy rzu ciła au to n a metr p o n ad ziemię, zamien iając wó z w k u lę o g n ia. Pu łk o wn ik p rzy g ląd ał s ię s zalejący m p ło mien io m p rzez k ilk a ch wil, a p o tem wró cił d o s wo jeg o s amo ch o d u i o d jech ał w s tro n ę Pary ża. Uś miech n ął s ię d o s ieb ie w d ro d ze d o mias ta. Wied ział, że Sch leg al n ig d y n ie zig n o ro wałb y an o n imo weg o d o n o s u . *** Lu cien jech ał p rzez n o c i u ś wiad o mił s o b ie n ag le, że w o g ó le s ię n ie b o i. Po mimo n ieb ezp ieczeń s twa, k tó re wciąż b y ło realn e, wied ział, że im s ię u d a. Nie miał co d o teg o żad n y ch wątp liwo ś ci. Przy g ląd ał s ię ś wiatło m reflek to ró w, wy d o b y wający m z ciemn o ś ci d ro g ę, k tó rą jech ał, i u ś miech n ął s ię, g d y wy o b raził s o b ie, co p o wied ziałb y jeg o o jciec, g d y b y o p o wied ział mu o o s tatn ich s ześ ciu mies iącach s wo jeg o ży cia. Stwierd ziłb y , że ma s y n a id io tę. Ry zy k o wać ży cie d la g ars tk i Ży d ó w!
Co za s zaleń s two ! „Czy n iczeg o cię n ie n au czy łem, ch ło p cze?” – wes tch n ąłb y p ro fes o r Bern ard , d o d ając p o ch wili: „J eś li d zieck o zawo d zi, to zn aczy , że zawied li ro d zice”. Ale Lu cien wied ział, że wcale n ie zawió d ł. Zaws ze u ważał, że n ie ma w s o b ie d o ś ć s iły i emp atii, b y p o mag ać in n y m lu d zio m. Ale o k azało s ię, że to n iep rawd a, co jeg o s ameg o ró wn ież b ard zo zas k o czy ło . By ł d u mn y z teg o , co zro b ił. Ud o wo d n ił, że jeg o o jciec s ię my lił. Wciąż n ie mó g ł s ię n ad ziwić, że w tak s tras zn y ch czas ach s p o tk ało g o tak ie s zczęś cie. Lu d zie mó wią, że wo jn a n ig d y n ie p rzy n o s i n ic d o b reg o , ale n ie mają racji. Lu cien d o b rze o ty m wied ział. M iło ś ć Bette, p rzy jaźń z Herzo g iem i M an etem, a p rzed e ws zy s tk im to , że zn alazł Pierre’a. Ich d ro g i n ig d y b y s ię n ie s p o tk ały , g d y b y n ie wo jn a. – M y ś lis z, że ws zy s tk o d o b rze s ię s k o ń czy ? – s zep n ęła Bette g ło s em d rżący m o d s trach u . Od ezwała s ię p ierws zy raz, o d k ąd ru s zy li. – Zo b aczy s z, ws zy s tk o b ęd zie d o b rze. Bette p o ch y liła s ię, p o cało wała g o w p o liczek , a p o tem p o ło ży ła mu g ło wę n a ramien iu . Lu cien wied ział, że mu wierzy i jej całk o wite zau fan ie n ap ełn iło g o g łęb o k ą o tu ch ą i p o k o jem. Po d k ręcił o g rzewan ie i n acis n ął d elik atn ie n a p ed ał g azu , n ie ch cąc n ik o g o o b u d zić. M ru czący cich o citro ën b y ł jak ciep ły k o k o n , w k tó ry m czu li s ię b ezp ieczn ie, mk n ąc p rzez ch ło d n ą zimo wą n o c. Lu cien miał ś wiad o mo ś ć, że jeg o p o p rzed n ie ży cie b y ło ilu zją. Bu d y n k i, łu k i, mięk k ie, zg rab n e lin ie. Przez cały ten czas czcił fas ad y z b eto n u i s zk ła. Od d ech Bette s tał s ię miaro wy i Lu cien zo rien to wał s ię, że zas n ęła. Od wró cił s ię, b y zerk n ąć n a tró jk ę ś p iący ch d zieci, p rzy tu lo n y ch d o s ieb ie p o d n ieb ies k im, wełn ian y m k o cem n a ty ln y m s ied zen iu . Uś miech n ął s ię n a wid o k tej n iezwy k łej ro d zin y . Swo jej ro d zin y .
Podziękowania
P
ewien cies zący s ię s u k ces ami au to r d ał mi k ied y ś b ard zo d o b rą rad ę. Po wied ział,
że jed n ą z n ajważn iejs zy ch rzeczy p rzy p is an iu k s iążk i jes t zn alezien ie k o g o ś , k to całk o wicie w n ią u wierzy . Nie my lił s ię. Najwid o czn iej miałem n iezwy k łe s zczęś cie, b o u d ało mi s ię zn aleźć d wie tak ie o s o b y . Pierws zą z n ich jes t mo ja ag en tk a literack a, Su s an Gin s b u rg z Writers Ho u s e. J ej d o ś wiad czen ie i s u g es tie b y ły d la mn ie o g ro mn ą p o mo cą. Wierzy ła we mn ie i ws p ierała mn ie w b ard zo tru d n y m o k res ie mo jeg o ży cia. Nig d y n ie zap o mn ę, jak b ard zo mi wted y p o mo g ła. Dru g ą o s o b ą jes t Sh an a Dreh s , red ak to rk a wy d awn ictwa So u rceb o o k s Lan d mark , k tó ra u wierzy ła w arch itek ta p ró b u jąceg o n ap is ać p ierws zą w ży ciu p o wieś ć. J ej en tu zjazm d la mo jej k s iążk i p o zwo lił mi n ab rać p ewn o ś ci s ieb ie, a jej p raca i u miejętn o ś ci s p rawiły , że p o wieś ć jes t zn aczn ie lep s za i b ard ziej in teres u jąca. Dzięk u ję im o b u , że u wierzy ły we mn ie i w mo je d zieło . Ch arles Belfo u re
O autorze
C
h arles Belfo u re, z zawo d u arch itek t, wy d ał k ilk a k s iążek o h is to rii arch itek tu ry ,
z k tó ry ch d wie o trzy mały n ag ro d ę p ań s two wej ag en cji M ary lan d His to rical Tru s t. J eg o b ad an ia w d zied zin ie arch itek tu ry fin an s o wała ró wn ież Fu n d acja Ern es ta Grah ama i Fu n d acja J ames a M ars to n a Fitch a. Uk o ń czy ł arch itek tu rę n a Un iwers y tecie Co lu mb ia i w In s ty tu cie Pratt, g d zie p ó źn iej wy k ład ał. Uczy ł tak że w Go u ch er Co lleg e w Baltimo re w s tan ie M ary lan d . Sp ecjalizu je s ię w zag ad n ien iach o ch ro n y b u d y n k ó w h is to ry czn y ch . Pro wad zi b lo g o arch itek tu rze i k o n s erwacji zab y tk ó w: www.th ewick ed arch itect.co m. J eg o arty k u ły p u b lik u je „Th e Baltimo re Su n ” i „Th e New Yo rk Times ”.
Ty tu ł o ry g in ału The Paris Architect Co p y rig h t © 2 0 1 3 b y Ch arles Belfo u re Pro jek t o k ład k i M ariu s z Ban ach o wicz Fo to g rafia n a p ierws zej s tro n ie o k ład k i J itk a San io v a/ARCANGEL Op iek a red ak cy jn a No rb ert No wo tn ik Ad iu s tacja Bo g u s ława Wó jcik o ws k a Ko rek ta Ag n ies zk a M ań k o Graży n a Ro mp el Pro jek t map y An n a Sty rs k a-M ró z
© Co p y rig h t fo r th e tran s latio n b y Sp o łeczn y In s ty tu t Wy d awn iczy Zn ak Sp . z o .o ., 2 0 1 6
ISBN 9 7 8 -8 3 -2 4 0 -3 4 4 6 -8
Ks iążk i z d o b rej s tro n y : www.zn ak .co m.p l Sp o łeczn y In s ty tu t Wy d awn iczy Zn ak , 3 0 -1 0 5 Krak ó w, u l. Ko ś ciu s zk i 3 7 Dział s p rzed aży : tel. 1 2 6 1 9 9 5 6 9 , e-mail: czy teln icy @zn ak .co m.p l
Plik o p raco wał i p rzy g o to wał Wo b lin k
wo b lin k .co m