Philip K. Dick – Opowiadania
Chwyt reklamowy
Po dlugim dniu pracy Ed Morris wracal nareszcie do domu, na Ziemi. Wszystkie pasma trasy Ganimedes - Terr...
14 downloads
16 Views
814KB Size
Philip K. Dick – Opowiadania
Chwyt reklamowy
Po dlugim dniu pracy Ed Morris wracal nareszcie do domu, na Ziemi. Wszystkie pasma trasy Ganimedes - Terra zapchane byly statkami kosmicznymi wiozacymi wyczerpanych, ponurych biznesmenów; Jowisz znajdowal sie w opozycji do Ziemi i przelot trwal dobre dwie godziny. Co pare milionów kilometrów strumien pojazdów zwalnial i powoli sie zatrzymywal; blyskaly swiatla sygnalowe pozwalajace statkom nadlatujacym z Marsa i Saturna wlaczyc sie do ruchu.
- Chryste Panie - mruknal Morris. - Czy mozna zmeczyc sie jeszcze bardziej? - Wlaczyl autopilota i na chwile odwrócil sie od pulpitu, aby zapalic papierosa, którego tak bardzo potrzebowal. Rece mu dygotaly, w glowie wirowalo. Bylo juz po szóstej; Sally bedzie sie wsciekac, a kolacje juz pewnie szlag trafil. Ciagle to samo. Jazda szarpiaca nerwy, ryk klaksonów i widok rozwscieczonych kierowców smigajacych obok jego malego stateczku, gwaltownie gestykulujacych, wrzeszczacych, klnacych...
No i te reklamy. One byly najgorsze. Wszystko by zniósl, ale nie ów sznur reklam ciagnacych sie przez cala droge z Ganimedesa na Ziemie. Na Ziemi zas hordy robohandlarzy; za wiele tego wszystkiego. I nie bylo przed tym ucieczki.
Zwolnil, by ominac karambol piecdziesieciu statków. Dookola krecily sie jednostki ratownicze, które usuwaly wraki. Z glosnika dolecial jek syreny policyjnej; Morris fachowo poderwal statek, wcisnal sie miedzy dwa powolne transporty ciezarowe, wpadl na wolne teraz lewe pasmo i pognal przed siebie, pozostawiajac z tylu karambol i wsciekle klaksony innych kierowców.
- Pozdrawia cie firma Trans-Solar! - ryknal mu w ucho potezny glos. Morris jeknal i skulil sie w fotelu. W miare zblizania sie do Ziemi napór reklam narastal. - Czy codzienne klopoty powoduja u ciebie wzrost wskaznika napiecia powyzej punktu bezpieczenstwa? W takim razie potrzebny ci aparat Id-Persona. Tak maly, ze mozna go nosic za uchem, w poblizu plata czolowego...
Dzieki Bogu, juz po wszystkim: reklama sciemniala i pozostala z tylu za szybko mknacym stateczkiem. Ale zblizala sie juz nastepna.
- Kierowcy! Tysiace niepotrzebnych zgonów na drogach miedzyplanetarnych. Kontrola hipnomotoryczna prowadzona przez wyspecjalizowany punkt obserwacyjny zapewni ci bezpieczenstwo. Poddaj sie jej swym cialem, a uratujesz zycie! - Natezenie glosu wzroslo. - Specjalisci twierdza...
Obie reklamy byly tylko foniczne, które latwiej zignorowac. Teraz jednak zaczela powstawac reklama optyczna. Skrzywil sie, zacisnal powieki, ale nic to nie pomoglo.
- Mezczyzni! - obludny glos grzmial ze wszystkich stron. Pozbadzcie sie na zawsze obrzydliwych zapachów pochodzacych z waszego wnetrza. Usuniecie przewodu pokarmowego i wprowadzenie ukladu zastepczego, a wszystko za pomoca wspólczesnych bezbolesnych metod, zlikwiduje najpowazniejsza przyczyne ostracyzmu spolecznego. - Obraz byl juz gotowy: rozlozysta naga dziewczyna, wlosy blond w nieladzie, niebieskie oczy na wpól zamkniete, usta rozchylone, glowa odrzucona do tylu w sennej ekstazie. Rysy dziewczyny rozdely sie, gdy przyblizala usta do warg Morrisa. Orgiastyczna rozkosz znikla nagle z jej twarzy; zastapily ja niesmak i odraza, po czym caly obraz sie rozplynal.
- Czy to ci sie zdarza? - dudnil glos. - Czy w czasie gry milosnej wywolujesz u partnerki uczucie odrazy w wyniku procesów gastrycznych, które...
Glos zamarl; Morris minal juz reklame. Znowu panujac nad umyslem kopnal wsciekle akcelerator i stateczek skoczyl naprzód. Napór reklam, skierowany bezposrednio na jego mózgowe osrodki. wzrokowo-sluchowe, zszedl ponizej zakresu percepcji. Morris jeknal i potrzasnal glowa, aby zebrac mysli. Wokól niego migotaly i belkotaly niewyrazne, na wpól zdefiniowane echa reklam, niczym duchy odleglych wideostacji. Reklamy czyhaly po obu stronach trasy; Morris staral sie je omijac dzieki instynktowi wyksztalconemu w wyniku czysto zwierzecej desperacji, ale nie wszystkich udawalo sie uniknac. Ogarnela go rozpacz. Przed nim zarysowaly sie juz ksztalty kolejnej reklamy audiowizualnej.
- Hej, panie zarobkowiczu! - ryknelo w uszach, oczach, nosach i gardlach tysiecy zmeczonych kierowców. - Znudzila ci sie praca? Firma "Superelektronik" przygotowala wspanialy dalekosiezny skaner fal myslowych. Dowiedz sie, co inni mysla i mówia. Zdobadz przewage nad kolegami z pracy. Poznawaj fakty i liczby dotyczace zycia osobistego twojego pracodawcy. Pozbadz sie niepewnosci!
Desperacja ogarnela Morrisa calkowicie. Wdusil akcelerator; stateczek az zadygotal wydostajac sie z pasma ruchu w kierunku martwej strefy. Potworny zgrzyt, gdy zderzak przebijal sie przez sciane ochronna - i reklama zostala z tylu.
Zwolnil, dygocac caly ze zdenerwowania i przemeczenia. Ziemia byla juz niedaleko. Wkrótce znajdzie sie w domu i moze choc troche uda mu sie przespac. Drzacymi rekoma nacisnal ster wysokosci i przygotowal sie do zaczepienia o wiazke kierunkowa ladowiska w Chicago.
- Najlepszy na rynku regulator metabolizmu - zapiszczal mu w ucho robohandlarz. - Gwarancja zachowania calkowitej równowagi hormonalnej albo zwracamy pieniadze.
Morris zmeczonym ruchem odepchnal robota z drogi i ruszyl chodnikiem w kierunku osiedla, gdzie znajdowal sie jego dom. Robot poszedl za nim pare kroków, a nastepnie zapomnial o Morrisie i zaczepil kolejnego przechodnia o ponurej twarzy.
- Wiadomosci powinny byc zawsze swieze - zadudnil metaliczny glos. - Zainstaluj sobie wideoekran na siatkówce oka. Trzymaj reke na pulsie swiata; nie ograniczaj sie do cogodzinnych biuletynów, które sa juz nieaktualne.
- Zejdz mi z drogi - mruknal Morris. Robot odsunal sie, a Morris przeszedl przez jezdnie wraz z grupa przygarbionych mezczyzn i kobiet.
Robohandlarze byly wszedzie; gestykulowaly, namawialy, piszczaly. Jeden poszedl za nim, wiec Morris przyspieszyl kroku. Robot jednak nie dawal za wygrana; wyspiewywal swa reklame i próbowal zwrócic na siebie uwage - przez cala droge do domu. Nie odczepil sie nawet wtedy, gdy Morris pochylil sie, schwycil kamien i rzucil wen, zreszta bezskutecznie. Nastepnie wpadl do domu i zatrzasnal drzwi za soba. Robot zawahal sie, a nastepnie zrobil skret i pogonil za kobieta, która wspinala sie pod góre z nareczem paczek. Próbowala go ominac, ale bez powodzenia.
- Kochanie! - wykrzyknela Sally. Wybiegla z kuchni, wycierajac dlonie o plastykowe szorty; oczy jej blyszczaly podnieceniem. Och, moje biedactwo! Taki jestes zmeczony!
Morris sciagnal z siebie plaszcz i kapelusz, po czym pocalowal zone w odkryte ramie. - Co jest na kolacje?
Sally podala plaszcz i kapelusz wieszakowi. - Mamy dzis dzikiego bazanta z Urana; twoje ulubione danie.
Morrisowi slinka naplynela do ust, a jednoczesnie poczul, ze w umeczonym ciele odezwala sie resztka energii. - Nie zartujesz? A cóz to za swieto, u diabla?
W brazowych oczach zony zablyslo wspólczucie. - Kochanie, to twoje urodziny; dzis konczysz trzydziesci siedem lat. Zapomniales?
- Taak. - Morris usmiechnal sie lekko. - Jasne, zapomnialem. - Wszedl do kuchni. Stól byl juz nakryty; w filizankach parowala kawa, a obok staly bialy chleb i maslo, tluczone ziemniaki i zielony groszek. - Boziu, naprawde swieto.
Sally nacisnela guziki na kuchence, z której na stól wysunal sie pojemnik z parujacym bazantem. - Idz i umyj rece; mozemy juz siadac. Pospiesz sie, bo ostygnie.
Morris wstawil dlonie do myjni, po czym z zadowoleniem usiadl za stolem. Sally nalozyla delikatnego, wonnego bazanta i oboje zaczeli jesc.
- Sally - zaczal Morris, kiedy juz talerze byly puste, a on siedzial wygodnie w fotelu i saczyl kawe. - Ja juz dluzej nie moge. Cos trzeba zrobic.
- Mówisz o dojezdzaniu do pracy? Szkoda, ze nie mozesz dostac pracy na Marsie jak Bob Young. Moze gdybys zwrócil sie do Komisji Zatrudnienia i wyjasnil im, jak to cale napiecie...
- Nie chodzi tylko o dojezdzanie. Sa tam. Wszedzie. Czekaja na mnie. Caly dzien i cala noc.
- Kto, kochanie?
- Roboty handlarze. Jak tylko laduje. Roboty oraz audiowizualne reklamy. Dostaja sie prosto do mózgu. Chodza za ludzmi az do smierci.
- Wiem. - Sally ze wspólczuciem poklepala go po dloni. Kiedy ide po zakupy, laza za mna calymi stadami. I wszystkie mówia jednoczesnie. To naprawde przerazajace - nie mozna zrozumiec polowy z tego, co mówia.
- Musimy sie z tego wyrwac.
- Wyrwac sie? - Sally zawahala sie. - Co masz na mysli? - Musimy od nich uciec. One nas niszcza.
Morris pogrzebal w kieszeni i ostroznie wyciagnal malenki kawalek metalowej folii. Starannie go rozwinal i wygladzil na stole. Popatrz na to. Krazylo w biurze, miedzy pracownikami. Dotarlo do mnie, a ja to zatrzymalem.
- Co to oznacza? - Czolo Sally zmarszczylo sie, gdy doczytala do konca. - Posluchaj; kochanie, mysle, ze to nie cala informacja. Tu musialo byc cos jeszcze.
- Nowy swiat - mówil cicho Morris. - Dokad one sie jeszcze nie dostaly. To bardzo daleko, poza Ukladem Slonecznym. W gwiazdach.
- Proxima?
- Dwadziescia planet, a polowa zdatna do zamieszkania. I tylko pare tysiecy osób. Rodziny, robotnicy, uczeni, kilka ekip badawczych. Caly teren za darmo, tylko brac.
- Ale tam jest... - Sally skrzywila sie. - Kochanie, tam jest straszny prymityw. Mówia, ze tak samo jak w dwudziestym wieku. Wodne klozety, wanny, samochody benzynowe...
- Tak jest. - Morris na powrót zwinal strzep folii; na jego twarzy malowala sie smiertelna powaga. - Proxima jest sto lat za nami. Nic takiego tam nie ma. - Wskazal kuchenke i wszystkie urzadzenia salonu. - Bedziemy sie musieli bez tego obejsc i przyzwyczaic do prostszego zycia. Tak jak zyli nasi przodkowie. Próbowal sie usmiechnac, ale miesnie twarzy odmówily posluszenstwa. - Myslisz, ze ci sie to spodoba? Zadnych reklam, robohandlarzy, ruch odbywa sie z predkoscia stu kilometrów na godzine, a nie stu milionów. Moglibysmy kupic bilety na którys z tych wielkich liniowców miedzyukladowych. Sprzedalbym swoja rakiete...
Zapadla cisza pelna wahan i watpliwosci.
- Ed - zaczela Sally - mysle, ze powinnismy to jeszcze rozwazyc. Co z twoja praca? Co ty bys tam robil?
- Co...