Rozdzial 1 Link
Aaron Woods wziął moment na rozważenie swoich wyborów. On wie, że i tak jest martwy. Jasno się w tym w...
4 downloads
20 Views
1MB Size
Rozdzial 1 Link
Aaron Woods wziął moment na rozważenie swoich wyborów. On wie, że i tak jest martwy. Jasno się w tym wyraziłem. Nie jestem kłamcą, i nie potrzebuję potwierdzać moich zamiarów. Jego cierpienie nic nie robi dla mojego sumienia. – Pieprz się – syczy, plując krwią i śliną w powietrze, w różowej mgle. – Nic ci nie powiem – jego głowa opada, brodę opiera o pierś, i się śmieje. Tyle wiedziałem. Nie możesz obiecać mężczyźnie śmierci i oczekiwać, że będzie współpracować. Ale mało wie, że miałem nadzieję, iż wybierze twardszy sposób. Uśmiecham się. – Powiesz mi – wyjaśniam, mój głos jest niesamowicie spokojny – w jeden sposób lub inny. Bez ostrzeżenia, moje ręka uderza, łapiąc jego mały palec. On instynktownie próbuje się odsunąć, gdy jego oczy spotykają moje w pytaniu. Małe pop wypełnia powietrze przez jeden, idealny moment, zanim wyrywa się z okrzykiem. Aaron przytula dłoń do piersi, jego dobre oko jest szerokie, jego nozdrza falują z każdym przestraszonym oddechem, który bierze. Wiem, że to boli jak suka. Przetrwałem to, ćwicząc boks. Złamane palce to nie zabawa. – To tylko jeden – mówię. – Masz jeszcze dwieście pięć kości. Myślisz, że jak wiele muszę złamać, zanim dostarczysz nazwiska? Cztery? Pięć? Pięćdziesiąt? Siadam, przybliżając do niego twarz. Wzdryga się przez moją małą odległość. – Pomyśl o tym. Pięćdziesiąt pieprzonych kości – złamane na pół. To, co teraz czujesz, jest niczym w porównaniu – pstrykam głośno językiem. – Czekałem na ten dzień cztery lata. Jestem cierpliwym mężczyzną. Mogę to robić całą noc. Cały weekend, jeżeli będę musiał. Jego spojrzenie strzela w stronę drzwi. Mogę sobie wyobrazić, co on sobie myśli. Zastanawia się, jak daleko może zajść. Jakie ma szanse na wyjście z tego apartamentu bezpiecznie. Zero. Ale nie powiem mu tego drugi raz. W zamian, uderzam go z bekhendu, moje knykcie walą w miękką skórę na jego policzku i rzucam jego głową w ścianę z głuchym odgłosem. – Jak ze sobą żyjesz? – pytam nagle. Naprawdę chcę poznać na to odpowiedź. – Jak kładziesz głowę i śpisz przez noc, wiedząc, że zgwałciłeś i zamordowałeś młodą kobietę? Jak wstajesz każdego ranka? – wdycham ostro, moje serce wali mi w uszach. – JAK?
Każdy dzień jest dla mnie walką. Jak on to robi? Nie odpowiada. Nie patrzy na mnie. Tylko tam siedzi, wbijając plecy w kanapę, oddalając się ode mnie tak daleko, jak może. Jego zachowanie przypomina o nadużywanym psie. Stara się sprawić, żebym czuł się źle, próbując wykorzystać moją sympatię. To sprawia, że jestem jeszcze bardziej zły. Obrazy ciała Aarona poruszające się na Livie, gdy się w nią wbija, pomimo jej próśb, pojawiają się błyskawicznie w moim umyśle. Jej przerażone oczy wpatrują się w moje. Jej jęki. Jej zimne palce sięgające moich. Nie mam żadnego współczucia dla tego potwora. Wstaję i odpinam mój pasek. Nagły ruch zwraca uwagę Aarona. – Co robisz? – pyta cicho. Jego głos drży i mnie to cieszy. Tak się cieszę, że jest przerażony. Ignoruję jego pytanie, pracując nad moim paskiem przy dżinsach. Składam go w dłoni i pozwalam mu zastanawiać się, co planuję. Jakikolwiek scenariusz wyczarowuje jego pokręcony umysł, i tak nie będzie tak masakryczny, jak to, co zrobili Livie. – Wstawaj i się odwróć. Umieść dłonie na ścianie. – Nie – mamrocze. – To nie było pytanie – stwierdzam wolno. Daję mu kilka sekund, pozwalając mu na podjęcie decyzji. Gdy dalej siedzi, odmawiając zrobić to, co zażądałem, zatapiam palce w jego włosach, szarpiąc go na nogi. Zdaję sobie sprawę, gdy wbijam jego twarz w żółtą, poplamioną ścianę, jak irytująco podobne są moje działania w porównaniu z tamtą nocą. To mnie ogłusza i się waham. Jeżeli to zrobię, będę lepszy od niego? – Była taka ciasna za pierwszym razem, gdy ją pieprzyłem. Jego oświadczenie mnie zaskakuje. Jestem tak zaskoczony, że poluźniam chwyt, pozwalając mu obrócić ciało, aż stoi naprzeciw mnie. Uśmiecha się, jego zęby są czerwone przez krew. – Gdy nadeszła druga runda, to było jak pieprzenie kubła wody. Rozdarliśmy. Ją. Potykam się do tyłu, jakby mnie pchnął. Łzy palą mnie w oczy. Żółć wzrasta mi w gardle. Nie. NIE. Nie wiedziałem tego. Nie... Patrzę na niego w przerażeniu. Jak wiele razy oni ją zgwałcili, gdy leżałem nieprzytomny? Umieszczam dłonie na twarzy, przeciągając je po włosach. Moje paznokcie wbijają się w skórę. NIE. Rzucam się na niego. Moje palce zamykają się wokół jego gardła, naciskam, odcinając mu
tlen. Większość ludzi nie wie, jak proste jest kogoś udusić. Właściwa ilość nacisku we właściwym miejscu sprowadzi nawet największego mężczyznę na kolana. Pozwalam moim palcom wbić się w jego jabłko Adama i ściskam je. Łapie moje nadgarstki. Stara się poluzować mój uścisk. Uderza mnie, ale nawet tego nie czuję. Zabiję go. Zabiję go. Zabiję go. Oczy Aarona zapadają się, jego ciało spada. I wtedy zdaję sobie sprawę, że go zabijam. Zabijam go i nie mam nazwisk. Potrzebuję nazwisk. Uwalniam go. Jego ciało opada na podłogę. Nie jestem pewny, jak długo wpatruję się w niego. Walczę ze sobą. Mam nadzieję, że nie żyje, bo na to nie zasługuje. Mam nadzieję, że żyje – nie tylko dlatego, że potrzebuję nazwisk, które może dostarczyć, ale również dlatego, że musi więcej cierpieć. I zdaję sobie sprawę, że to prawdopodobnie były jego zamiary. Żebym się wkurzył, aż bym działał zanim myślał, kończąc to szybko. I wpadłem. Pozwoliłem mu mnie wciągnąć, jak pieprzona przyssawka. Trącam go butem. Odwraca się przy ruchu, lądując na plecach. Obserwuję jego pierś, aż widzę, że unosi się w wolnym tempie. Nie czuję ulgi. Zgarniając mój pasek, który w którymś momencie spadł na podłogę, podczas mojego szaleństwa, i owijam go wokół nadgarstków Aarona. Ciągnę go dokładnie, łącząc go.
Rozdzial 2 Rocky
Korytarz jest pusty. Moje buty skrzypią na błyszczącym linoleum, gdy śpieszę się w stronę przyciszonych głosów moich znajomych. Nasza drużyna footballu gra dzisiaj z Gainsville – naszymi największymi rywalami. Już powinnam tam być, potrząsając pomponami i trzęsąc tyłkiem dla drużyny. Jako starszak, nigdy więcej nie będę miała tej szansy. Wchodzę do szatni, szukając najbliższego lustra. Wzdycham, gdy widzę moje potargane włosy, ściągając gumkę z ciemnych kosmyków. Moje palce szybko pracują, robiąc nowego kucyka i zawiązuję wstążkę w kolorach naszej szkoły. Zmywam farbę z dłoni, szorując przy paznokciach. Zawsze mam je krótkie, więc to nie jest tak zauważalne, ale to część mnie. Zawsze mam pod nimi pozostałości ze sztuki, które barwią moje skórki, plamią ubrania albo osadzają się na włosach. Jednak mi się to podoba. Moje malunki są częścią mnie, tak samo jak ja jestem częścią ich. Przebiegam dłońmi pod suszarką i obracam je, upewniają się, że wszystko jest na miejscu. Makijaż – idealny. Uniform – nieskazitelny... cóż, minus mała, niebieska kropka na końcu rękawa. Jestem pewna, że nikt jej nie zauważy. Uśmiecham się na moje odbicie. Wyglądam dobrze. Rozlegają się przyciszone okrzyki, gdy pcham drzwi i idę w stronę sali gimnastycznej. Spoglądam przez niewielkie okno oddzielające mnie od reszty klasy. Widzę moją przyjaciółkę, Cecily – główną cheerleaderkę – patrzącą na tłum krzyczących uczniów, wypełniających trybuny. Znam ten grymas. Nie jest szczęśliwa. Prawdopodobnie mnie szuka. I prawdopodobnie jest poważnie wkurzona, że mnie tam nie ma. Jako perfekcjonistka, prawdopodobnie przeżywa mały atak paniki. Zamierzam otworzyć drzwi i wyciągnąć ją z nieszczęścia, gdy dłonie chwytają moje biodra. Ktoś szarpie mnie na swoją pierś. Wzdycham z zaskoczenia, ale nie dlatego, że jestem przestraszona. Doug robi to cały czas – tuż zanim umieszcza pocałunek na moim policzku. Tańczyliśmy tak wokół siebie od miesięcy, podczas gdy czekam, aż w końcu odważy się mnie gdzieś zaprosić. Jestem w nim zauroczona od zeszłego roku, ale nasze zgranie nigdy nie pasuje. Albo ja z kimś się spotykałam, albo on. Ale teraz oboje jesteśmy wolni od prawie czterech tygodni. Jeżeli wkrótce mnie gdzieś nie zaprosi, myślę, że się poddam i ja go zapytam. Jego zwyczajny pocałunek nie pojawia się. Teraz mój brzuch przekręca się z nerwów. Może zamierza dopiero to zrobić. Próbuję się odwrócić, więc będę mogła na niego spojrzeć, ale jego chwyt zaciska się niemal boleśnie. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale nic z nich nie wychodzi. Jestem w szoku; moja broda drży, jak widzę, że jego prawa ręka jedzie do góry, aż do zakrzywienia mojej piersi. Ściska ją
mocno i czuję, jak twardnieje na moich plecach, gdy wbija we mnie biodra. Staram się odsunąć, walcząc, by się uwolnić. – Przestań – nie krzyczę. Nie mówię tego stanowczo ani surowo. Ledwo wydycham słowa, bo nie rozumiem, dlaczego to się dzieje. Nie pojmuję, dlaczego Doug miałby to robić. Rzucam się z pazurami na jego dłoń. Nie chcę jej na mnie. Jego palce mocniej wbijają się w moja pierś, jakby chciał mnie zranić. Krzyczę przez dyskomfort. Zanim rejestruję, co robi, jego druga dłoń zakrywa moje usta i nos. Moje stopy opuszczają podłogę. To dzieje się tak szybko. W jednym momencie, jestem krok od sali pełnej ludzi. W następnej, jestem ciągnięta do innego pomieszczenia – szatni, którą właśnie opuściłam. Drzwi zamykają się za nami, a on mnie zniża, aż moje czubki butów dotykają podłogi. Jego dłoń wciąż jest na mojej twarzy. Nie mogę oddychać. Biję się, walczę. Kopię. Próbuję drapać jego grube dłonie – moje paznokcie są zbyt krótkie, żeby doprowadzić do jakiegoś uszkodzenia. Staram się od niego odepchnąć, ale moje stopy nie dotykają całkowicie podłogi. Próbuję krzyknąć, ale to jest nic więcej od brzęczenia przy jego dłoni. Nigdy nie byłam trzymana wbrew swojej woli. Przenigdy. Nikt nigdy nie próbował mnie zranić. Nikt nigdy nie dotykał mnie w ten sposób bez mojego pozwolenia. Każda kość w moim ciele się sprzeciwia. Nie mogę myśleć o niczym innym, oprócz uwolnienia się. Złapaniu powietrza w płuca. Ucieczce. Rzuca mnie na ścianę, mój policzek jest przyciśnięty w zimną cegłę. Moja koszulka podciągnęła się, więc cegła drapie moją skórę. W tej pozycji, musi zabrać dłoń i oddycham głośno. – Jeżeli krzykniesz, zabije cię, kurwa – szepcze mi do ucha. Jego gorący oddech uderza w moją skórę i drżę. Garrett. Garrett Marshall. Przyjaciel i zawodnik z drużyny Douga. Nie znam go dobrze. Jesteśmy bardziej znajomymi, mając wspólnych przyjaciół. Ale jesteśmy razem w szkole od pierwszej klasy. On zawsze był dla mnie miły. Dlaczego to robi? Nie wiem, dlaczego nie krzyczę. Nie wydaję dźwięku, oprócz wdychania powietrza. Garrett odpycha moje włosy z twarzy i szyi. Gest jest wolny, intymny. Kulę się. Wydaje się spokojny, zrelaksowany. Nie mogę przestać się trząść. Nie mogę myśleć. Muszę się stąd wydostać. On musi przestać mnie dotykać. – Proszę – w końcu mamroczę. – Proszę, przestań. – Zamknij się – trzyma moją szyję, mocno przytrzymując mnie przy ścianie. Jego uścisk nie jest mocny – wciąż mogę oddychać – ale jest wystarczająco stanowczy, żeby trzymać mnie w miejscu. Podwija tył mojej spódnicy i znajduje pasek moich bokserek. Szybkim ruchem, spuszcza je, ukazując
moje nagie ciało. Mijają sekundy. Nie mam pojęcia, co on za mną robi. Co myśli. Jestem naga od pasa w dół. To jest poniżające. Upokarzające. Czuję, jak się porusza. Czuję jak jego ręka ociera się o moją skórę. Skaczę, zaskoczona. Zatrzymuje się na moment, wtedy słyszę metaliczny dźwięk odpinania paska. Później zamka. Jęczę. Nie, nie, nie, nie, nie, nie. Każda lekcja, której się uczyliśmy w szkole podstawowej o nieznajomych niebezpieczeństwach przebiega przez mój umysł. Nie rozmawiaj z nieznajomymi. Nie bierz cukierków od nieznajomych. Nigdy nie akceptuj podwózki od nieznajomych. Nie otwieraj drzwi nieznajomym. Nigdy nie mów nieznajomemu, że jesteś sama w domu. Ani razu moja mama ani nauczyciele nie mówili nic o kimś, kogo znam. Nikt nie nauczył mnie, jak obronić się przed kimś, kto chce mnie zgwałcić. Tylko wyjaśniali, co zrobić po fakcie. Garrett mnie dotyka. Jego długie palce wbijają się we mnie, głaszcząc i pompując, jakby chciał sprawić, żebym czuła się dobrze. Jakby mógł. Jakby to było normalne. Jakby był chciany. Moje dłonie rozpłaszczają się na ścianie, paznokcie się w nią wbijają. Czekam, aż wyciągnie ze mnie te odrażające palce. Czekam, aż mnie puści. Łzy ze strachu, wstydu, absolutnej agonii palą mnie w oczy. To się nie dzieje. To się mi nie dzieje. Nie może. Garrett usuwa palce i cofam się do tyłu, mając nadzieję, że go zaskoczę, ale on wciąż trzyma dłoń na mojej szyj. Ściska; jego palce wbijają się w moje mięśnie. To boli tak bardzo, że niemal opadam na kolana. On łatwo ustawia mnie na miejsce. Ustawia mnie, jak chce. Brzuch przy ścianie, ramiona uniesione. Kopie w moje stopy, aż moje nogi są rozszerzone wobec jego upodobania. Myślę, że proszę, aby przestał. Myślę, że odmawiam. Płaczę zbyt mocno, żeby być pewna. Wiem, że wykrzykuję to w mojej głowie. Krzyczę po tatę. Po brata. Matkę. Po każdego, żeby mi pomógł. Uratował mnie. Jego brzuch jest przy moich plecach. Oddycha w moje włosy. Czuję jego wodę po goleniu. Czuję, jak pociera o mnie swoją erekcję. Dławię się. Wbija się raz mocno, chowając się do końca. Moje mięśnie zaciskają się w odpowiedzi. Garrett jęczy, jakby to było miłe uczucie. Myślę, że zwymiotuję. Porusza się przy mnie, wyciągając i wbijając się we mnie. Każdy raz jest torturą. Jakby rozdzierał mnie od środka, gdy we mnie wjeżdża, mocniej i mocniej. Nie próbuje być łagodny. Nie chcę żyć.
Wzdycha z satysfakcją. Chcę umrzeć, a on jęczy z radością. Mój umysł się zamyka. Przestaję z nim walczyć. Przestaję płakać. Tylko stoję w miejscu, pozwalając mu robić, co chce. Nie wiem, ile czasu mija. Wydaje się nieskończony. Jego ostre ruchy kończą się. Delikatnie wymawia moje imię. Jego dłoń pieści moje włosy. Jego druga dłoń masuje sympatycznie mój kark. – Nie mów nikomu – nuci. – To jest nasz mały sekret. Nasz mały sekret. Kiwam głową. Teraz zgodzę się na wszystko. Odsuwa się i wolno się odwracam, poprawiając spódniczkę, żeby się przykryć. Wciąż czuję się naga. Nie chcę na niego patrzeć, ale muszę zobaczyć, co robi. Muszę zobaczyć, jak wychodzi. Obserwuję, jak chowa teraz zwiotczałego kutasa w spodnie i zapina je. Pochyla się, zgarniając moje bokserki i podaje mi je. Nie poruszam się. Nie mogę. On potrząsa głową, wkurzony. Gdy robi krok w moją stronę, w końcu się poruszam. Wyrywam je z jego ręki i szybko się odsuwam. On czeka, przyglądając się, jak je nakładam. Jego opadłe powieki przemierzają po moim ciele. Jestem przerażona myślami przebiegającymi przez jego umysł. Wygląda, jakby znowu chciał to zrobić. Znowu mnie skrzywdzić. Oszalała próbuję wymyślić jakiś sposób, żeby go powstrzymać. Coś, co mogę powiedzieć albo zrobić, może go odstraszyć. Szczęśliwe krzyki uczniów są głośniejsze, jakby ktoś otworzył drzwi sali. Garrett mruga, odgarniając jakiekolwiek szalone myśli, które ma w głowie. Przebiega dłonią przez włosy, i wtedy wychodzi przez drzwi, jakby nic się nie stało. Padam z nóg na podłogę w uldze. Moje kolana drżą z bólu, ale to nic w porównaniu z bólem w środku. Zostaję tak tylko przez kilka sekund. Boję się, że on wróci. Boję się, że znowu to zrobi. Łapię drewnianą ławkę i podciągam się ostrożnie. Jestem w połowie drogi, gdy łapie swoje odbicie w lustrze. Moja maskara jest smugami na moich policzkach. Moje włosy wyszły z końskiego ogona. Moja bluzka jest wykrzywiona. Patrzę się na niebieskie miejsce na skórze. Wpatruję się tak mocno, aż się rozmywa. Nie mogę tak przejść przez korytarz. Wszyscy będą wiedzieć, co się wydarzyło. Będą wiedzieć, co mi zrobił. Ściągam gumkę z włosów i przeczesuję je szybko, zanim myje twarz. Gdy zmywam maskarę z pod oczu, dochodzi do mnie, że właśnie zostałam zgwałcona. Zostałam zgwałcona.
Zostałam zgwałcona. Zostałam zgwałcona. Korytarz jest pusty. Opustoszały. Moje buty skrzypią na błyszczącym linoleum, gdy śpieszę się w stronę przyciszonych głosów. Czekam. Nie. To nie jest właściwe. Patrzę na siebie. Na mój uniform. Dlaczego mam na sobie mój stary uniform? Moja głowa obraca się w stronę szatni, a potem w stronę drzwi do sali gimnastycznej. Nie. Nie. To nie jest prawdziwe. Nie ma mnie tu. Ręce owijają się wokół mojej talii, przyciągając mnie do twardej piersi. To nie jest prawdziwe. To nie jest prawdziwe. To. Nie. Jest. Prawdziwe. Przebudzam się, moje serce wali w piersi. Czuję słone smugi, które pozostawiły moje łzy. Czuję żółć w gardle. On zawsze tam jest. Za każdym razem, gdy zamykam oczy. Nigdy się od niego nie uwolnię.
Rozdzial 3
LINK
Jak daleko to za daleko? Co jest punktem, z którego nie możesz wrócić? Jaką linię musisz przekroczyć, zanim tak dawno zniknąłeś, że nie możesz już nawet siebie poznać? Aaron kontynuował żyć swoim życiem, jakby nie zgwałcił i nie zamordował młodej kobiety. Jakby nie był częścią zniszczenia tak wielu rodzin. Jakby nie sprawił, że ostatnie chwile życia Livie nie były torturą. Wszyscy ci mężczyźni po prostu ruszyli dalej. Wyszli za mąż. Mają dzieci. Chodzą na imprezy. Do kina. Mają zabawę. Uśmiechają się i śmieją. Nie pozwalają, żeby tamta noc miała na nich wpływ. Więc jak daleko to za daleko? Nie ważne jak wiele razy zadaję sobie to pytanie, wydaje się, że nie mogę znaleźć odpowiedzi. Zawsze wracam do jednego ważnego faktu. Livie jest martwa przez nich. Nie rozpoznaję siebie, odkąd mnie opuściła. Była tak wielką częścią mojego życia – istotnym kawałkiem tego, kim byłem – że bez niej, po prostu czegoś mi brakuje. Czy to się liczy, że przekroczę tą niewidoczną linię? Jeżeli pójdę za daleko? Jeżeli nigdy nie będę mógł wrócić? Nie sądzę. Bo co mi tu zostało? Nic. W kółko mówili mi, że czas leczy rany. Czas sprawi, że będzie łatwiej. Ale oto prawda: minęły lata, a tylko o niej wciąż mogę myśleć. Wszystkim, za czym tęsknię. Wszystkim, czego mi brakuje. Czas nie uleczył tej straty, ani nie wypełnił tej dziury. Jeżeli cokolwiek, tylko zabrał mnie dalej od niej. Nie jest łatwiej. To po prostu nie staje się łatwiejsze. I nie mogę tego znieść. Nie mogę znieść siebie. Nie mogę znieść, że ci mężczyźni są wolni. Nieukarani. Nie mogę znieść udawania. Hamowania siebie. Oni muszą cierpieć – zapłacić – zanim dostanę szału. Może już dostałem.
Rozdział 4
Rocky
Leżę w łóżku, niezdolna zasnąć. To nie jest niezwykłe. Ale powód, przez który nie mogę zasnąć, tak. Moje myśli utknęły na Linku Elliotcie. Nie mogę przestać zastanawiać się, co się stało, że zaczął nauczać samoobrony. Joe powiedział, że przez dziewczynę. Że Link robi to dla niej. Kim ona była? Jego siostrą? Matką? Dziewczyną? Żoną? Co jej się stało? Jeżeli znałabym odpowiedzi, może lepiej czułabym się na zajęciach. O nim. Odtwarzam zajęcia. Co powiedział Link. Jak jego oczy spotkały moje, gdy mówił. Jak martwe jest jego spojrzenie. Jak bardzo jego uśmiech odmienia jego twarz. Myślę, że chcę go poznać. Zrozumieć go. Wyobrażam sobie, jakby to było go dotknąć. Pozwolić mu mnie dotknąć. Nie pozwalam, żeby mężczyźni mnie dotykali. Nie uprawiałam seksu z mężczyzną od czasu, gdy Garrett mnie napadł. Teraz jedyne, co mogę robić, to spychać mężczyzn na kolana, więc mogą zejść na mnie na dół. Muszę mieć kontrolę. Moja potrzeba władzy przyszła do mnie przez przypadek. To było po tym, jak oskarżyciel rzucił wiadomością, że nie będzie oskarżeń przeciwko Garrettowi. Byłam... smutna. Wściekłość jest prawdopodobnie trafniejszym słowem. Więc zrobiłam to, co robi każdy nastolatek, gdy musi mierzyć się ze zbyt dużym nalotem emocji. Poszłam na imprezę i się upiłam. W tą noc zrozumiałam kilka rzeczy. Pierwszą było, że zdałam sobie sprawę, iż lubiłam – nie, kochałam – efekt alkoholu. Byłam otępiała. Wolna. I to było niesamowite. Również dowiedziałam się, że Cecily, moja przyjaciółka od dzieciństwa, nie uwierzyła, że zostałam zgwałcona, gdy bardzo otwarcie wyjaśniła – Dziwki nie mają wstępu na tą imprezę. Doug miło zaproponował, że odwiezie mnie do domu, gdy był świadkiem, jak Cecily gardziła mną przed wszystkim gośćmi. Gdy jechaliśmy w ciszy, spojrzałam na Douga i dziwiłam się, że wciąż mnie pociągał. Myśl o uprawnianiu z nim seksu nakręcała mnie i brzydziła. I wtedy zastanawiałam się, czy Doug mógł zetrzeć to, co zrobił Garrett. Kazałam mu zjechać na bok. Zrobił to szybko, myśląc, że źle się czułam. Powiedziałam mu, jak wciąż czułam Garretta we mnie. Na mnie. Jego oddech i dłonie. To wszystko. Zawsze. Zapytałam go, czy mógł to zabrać.
Gdy zapytał jak, wyjaśniłam, że nie wiedziałam. Ale potrzeba była prawdziwa. Przytłaczająca. Konsumowała mnie. Więc zagraliśmy w niebezpieczną grę prób i błędów. Co mogłam znieść i czego nie mogłam. Dosyć szybko zdałam sobie sprawę, że nie mogłam znieść dużo. Ale podobała mi się ta gra, bo ją kontrolowałam. Ja go kontrolowałam. A gdy zniżył głowę i przejechał po mnie językiem, jak mu nakazałam, podobało mi się. Podobało mi się to, bo to było miłe uczucie. I było dobre, bo nie robił tego Garrett. Byłam zbyt skrępowana, żeby po tym znowu zobaczyć Douga. Przestałam chodzić do szkoły, więc nie było ciężko go unikać. Chociaż nie lubiłam być dotykana, uzależniłam się od tej nowej gry, więc zaczęłam poszukiwać sposobów, żeby ponownie ją odegrać. Poszukiwać osoby, która w końcu starłaby Garretta. Jak uderzyłam w wiek, w którym mogłam pić alkohol, zaczęłam chodzić do barów. Łazienki stały się moim pomieszczeniem wyborów, ponieważ czułam jak sztuczny sens obronny daje publiczne miejsce. Nie myślę za dużo o tym, że łazienki są bardzo podobne do szatni. Nie czułam dłoni mężczyzny na mnie od trzech lat. A nie mogę przestać wyobrażać sobie dłoni Linka, sunące wzdłuż mojej gorącej skóry. Naciskając i pieszcząc we wszystkich właściwych miejscach. Jego szorstkich palców szturchających wszystkich dziewczęcych miejsc. Ta myśl mnie przeraża i ekscytuje w tym samym czasie. Wsuwam jedną dłoń pod koc i zostawiam na brzuchu. Koncentruję się na ciśnieniu dotyku, pojedynczo poruszając palcami. Gorąco dłoni na brzuchu wzbudza moją potrzebę. Rozbudza się we mnie pobudzenie. Uśmiech Linka pojawia się za moimi powiekami. Przewiduję, że uśmiecha się do mnie. Dla mnie. I chcę zagrać z nim w grę. Moje palce pracują pod paskiem moich spodenek do spania i pod moimi majtkami. Utrzymuję dotyk łagodny, miękki, ledwo tam, gdy pieszczę wzgórek. Raz, dwa, trzy razy. Jestem taka ciepła. Moje rzęsy dygoczą. Moje palce u stóp wbijają się w materac. Rozchylam wargi pierwszym i serdecznym palcem, pozwalając środkowemu bawić się mokrością. Jestem śliska i gorąca. Obchodzę dookoła śliską wilgoć wokół łechtaczki. Każdy dotyk mnie przybliża. Moja ręka już nie jest moją. Jest Linka. To jego palce mnie rozdzielają. Jego palce pocierają, dotykają, zmuszając moje biodra do uniesienia się przy każdym szarpnięciu. Jego druga ręka wślizguje się pod mój tank top, odnajdując moje piersi. Szczypie mój sutek, najpierw łagodnie, a później mocniej, aż niemal boli. Jęczę nisko i długo. To takie dobre uczucie. To jego dłoni – a nie ust pragnę. Chcę jego dotyku. Łaknę go. Moja łechtaczka pulsuje przy moich palcach w błogich wstrząsach. Otwieram oczy i staram się uspokoić oddech. Minęło tak długo, odkąd mogłam fantazjować w ten sposób o mężczyźnie.
Moja lodówka jest pusta, minus ser i pół butelki wódki. Biorę ser, zostawiając otwarte drzwiczki dla światła, siadając na ladzie. Biorę gryza i popijam alkoholem. Czasami tak robię, jem i piję samotnie w środku nocy, rozważając jak znajdę siłę, żeby ruszyć dalej. Jak mogłam się nie poddać? Dlaczego kłopoczę się z życiem, jeżeli to jest wszystko, co mam do zaoferowania? Nie byłam w domu od miesięcy. Za każdym razem, gdy moi rodzice dzwonią, wysyłam ich prosto do poczty głosowej. Odcięłam wszystkie kontakty ze znajomymi, gdy odeszłam ze szkoły po gwałcie. Niektórzy mi wierzyli. Niektórzy wierzyli Garrettowi. Większość miała wyjebane. Pracuję z domu, gdy mam jakąś robotę. I nie mogę mieć prawdziwego związku z mężczyzną. Wolę zaspokajać się własną ręką. Jestem całkiem pewna, że gdybym nie istniała, to wpłynęłoby tylko na mojego brata. Ale Joe jest silny. Dałby radę. Rzecz w tym, nie mam wystarczająco siły, żeby zakończyć moje życie. Nie mam ochoty podciąć żył ani przedawkować narkotyków. Jestem zbyt zmęczona. Zbyt leniwa. Jeżeli mogłabym po prostu przygasnąć w nieistniejącym miejscu, byłoby idealnie. Przełykam więcej wódki. To najbliższa rzecz do zniknięcia.
Rozdzial 5 Link
Byłem kłębkiem nerwów, gdy pierwszy raz zadzwoniłem do Olivii. Nie tylko była córką mojego dyrektora, ale była najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałem. Była o rok ode mnie młodsza i chodziła do innej szkoły. Szybko zdałem sobie sprawy, że różnica wieku między nami się nie liczyła, bo ona była w cholerę dojrzalsza ode mnie, a bycie w innej szkole sprawiało, że zobaczenie jej było o wiele słodsze. Gdy pierwszy raz przyłożyłem telefon do ucha, byłem tak zmartwiony, że mnie nie pamiętała. Ale Livie odrzuciła mój niepokój, gdy odebrała. Nigdy nie zapomnę jej słów, tak długo jak żyję. – Nadszedł czas, żebyś w końcu wykorzystał mój numer. Myślałam, że zgubiłeś się w The Lost Woods1. Zajęło mi trzy sekundy, żeby zdać sobie sprawę, że odnosiła się do Zeldy, co było w cholerę spoko. I jeszcze kilka kolejnych, żeby zrozumieć, iż zrobiła to z powodu mojego imienia. Gdy moja cisza uderzała w niezręczny poziom, myślę, że wtedy się zakochałem. Dziwna, nastoletnia miłość, ale wciąż miłość. Nie tylko pamiętała moje imię, ale czekała aż zadzwonię. I na dodatek, znała gry video. Byłem przekonany, że była aniołem, zesłanym dla mnie od Boga. Myślę, że dziewczyny zakładają, że faceci mają w cholerę pewności siebie i zawsze wiedzą, jak z nimi rozmawiać. Nie wiemy. Przynajmniej, nie ja. Nie, jeżeli chodzi o Livie. Ona była, ręce w dół, najfajniejszą dziewczyną, którą znałem. Zostałem jąkającym się, mamroczącym idiotom. To sprawiło, że się zaśmiała, co się nauczyłem, że było dobrą rzeczą. Tego weekendu poszliśmy na pierwszą randkę – Batmana w lokalnym kinie. Dzieliliśmy Cole i trzymaliśmy się za dłonie. Po tym, staliśmy się nierozłączni. Do dzisiejszego dnia, nie wiem, jak mogłem być takim szczęściarzem. Nie tylko za czas, który z nią spędziłem, ale dlatego, że mnie kochała. Mnie. Ze wszystkich facetów na świecie. Była moja. A teraz jej nie ma. _________________________ 1. To jest gra, a w tej grze jest postać o imieniu Linka :) Ani razu od czterech lat nie było łatwiej. Siedzę za moim biurkiem w siłowni, wpatrując się niewidząco w papiery przede mną. Niektóre to rachunki. Niektóre to informacje klientów, które muszą składać. Niektóre są
nieprzydatnymi kartkami, które powinny zniknąć. Nie mam dzisiaj siły, żeby się tym zająć. Ani innego dnia, jeżeli o to chodzi. Moje istnienie jest powiązane z jednym i tylko jednym. Zemstom. Odchodzę od biurka, zganiając stertę kartek w drodze. Augie i Joe są na ringu, sparując dla zabawy. Rzucam papiery na matę. – Aug, potrzebuję sekretarki – mówię. – Znacie kogoś, kto może być zainteresowany? Joe opuszcza gardę, i udziela mi pełną uwagę. Augie, będąc dupkiem, bierze z tego pełną zaletę. Efektywnie uderza Joe prawym hakiem, wyrzucając biednego faceta z równowagi. To jest całkowity ruch kutasa. Augie umieszcza dłonie w rękawicach na ramienicach Joe, chichocząc. – Uczą tego w Marines? Joe wypluwa ustnik. – Nie, ale uczą nas, jak używać broni. Augie rzuca okiem przez ramię, uśmiechając się. – Nigdy nie wkurzaj Marines. – Zanotowane – odpowiadam. – Ja mogę kogoś znać – Joe mówi, gdy schodzi z ringu. Zajmuje mi sekundę, żeby zrozumieć, że chodzi o sekretarkę. – Dobrze. Sprowadź ją dzisiaj. To gówno musi być posortowane – kiwam na stertę. – Będę płacić dwanaście za godzinę. – Zapłać mi ekstra dwanaście za godzinę i to zrobię – Augie mówi. – Nie mogę – mówię, gdy cofam się do wyjścia. – Muszę zająć się na weekend rzeczami, więc będziesz musiał się zająć sprawami – okręcam znak otwarte, zanim pcham drzwi. – Co? Gdzie idziesz, człowieku? – Augie woła. – Byłeś tu dziesięć minut. – Interesy.
Zaparkowałem przed agencją ubezpieczeniową Gregorego Anthonego. Nie wiem, dlaczego ciągle wracam, obserwując. Czekając, aż coś spieprzy. Żeby dać mi okazję, aby go zabić. Nie wiem, dlaczego się dręczę, skoro wiem, że nie mogę go zabić. Ale Boże, chcę tego. Siedzę tutaj, sam w samochodzie, moje oczy wlepione są w drzwi, i po prostu czekam. I czekam. Im dłużej siedzę, tym bardziej zły się staję. To ciągle odgrywa się w mojej głowie. Nie powinien mieć tego życia. Nie powinien mieć pozwolenia, żeby widzieć, jak jego córka dorasta. Nie
powinien mieć pozwolenia, żeby wracać do domu do żony każdej nocy i się z nią kochać. Zastanawiam się, prawdopodobnie po raz milionowy, jak teraz wyglądałoby moje życie, gdyby ci mężczyźni go nie zrujnowali. Olivia i ja bylibyśmy małżeństwem. Byłaby w ciąży z naszym pierwszym dzieckiem. Chłopcem. Livie zawsze chciała małego chłopca. Chciała, żeby miał moje oczy i uśmiech. Ja sekretnie pragnąłem, żeby każde nasze dziecko wyglądało jak ona. Wyobrażam sobie, jakby wyglądała w blasku ciąży. Wiem, że byłaby całkowicie niesamowita. Byłaby szczęśliwa. Zdenerwowana, że byłaby świeżo upieczoną mamą, ale szczęśliwa. Śmieję się miękko, gdy wyobrażam sobie, jak czyści wszystko w zasięgu wzroku. I szał zakupów, na które by mnie zaciągnęła, żeby przygotować wszystko dla dziecka. Zamykam oczy i próbuję złapać oddech. Jest napięty ból w mojej piersi, sprawiając, że to niemożliwe. Moje ramiona trzęsą się, jakbym płakał, ale nie ma łez. Już nie. Płakałem tyle, ile mogłem. Moje dłonie zaciskają się, formując się w pięści, i przyciągam je do piersi. Ta męka mnie zżera. Wszystko straciłem. Nic nie mam. Nie mam po co żyć. Nie mam po co walczyć.
Rozdzial 6 Rocky
Wiedziałam, że wezmę tą robotę tak szybko, jak Joe zadzwonił, mówiąc mi o niej. Wiedziałam, że nawet gdybym nie potrzebowała pieniędzy, wciąż bym ją zaakceptowała, żeby mieć okazję być blisko Linka. Może to dlatego, że nie powiedział mojemu bratu o nocy, w której mnie znalazł, gdy nieznajomy miał głowę pomiędzy moimi nogami w barowej łazience. Może to dlatego, że próbuje pomóc kobietom. Nauczając je, jak zatrzymać atak, zanim się wydarzy. Zanim mogą zostać złamane. Może to dlatego, że on jest tak złamany jak ja. Jakikolwiek powód, przyciąga mnie do niego. Jestem zaintrygowana. Ciekawa. Joe wita mnie w drzwiach siłowni, otwierając je dla mnie. Uśmiecha się, zadowolony z faktu, że faktycznie się pokazałam. – Hej – mówi. – Ładnie wyglądasz. Wkładam kosmyk włosów za ucho, gdy zwężam oczy. Nie starałam się bardziej, niż zawsze, gdy wychodzę. Mój brat przygląda mi się, jakbym była bułką i nie podoba mi się. Przestaje, zanim mogę coś powiedzieć. – Zasadniczo będziesz zajmowała się papierkową robotą. Link nie podał mi żadnych instrukcji, ale rzuciłem na nie oko. Będziesz musiała ustalić, jakie rachunki trzeba opłacić, a które wyrzucić. I tak chyba będzie się ciągnęło. Idę za nim do biura Linka. Kiwa głową w stronę biurka. – Możesz tu pracować. Odbieraj telefon, jeżeli będzie dzwonić. Jeżeli masz jakieś pytania, po prostu mnie znajdź. – Okay – odsuwam krzesło i siadam na niej. – Wszystko dobrze? – Yeah – mówię wolno, patrząc na niego. – Myślę, że dam sobie z tym radę. Uśmiecha się, jego spokojne spojrzenie ukazuje dumę. Nikt nie patrzył na mnie w ten sposób przez długi czas. To sprawia, że czuję się niezręcznie. Jakbym nie była zdolna tego zrobić. Jakbym miała schrzanić rzeczy i go zawieść. – Musze wyjść, ale będę blisko.
Przytakuję, przełykając ciężko. Moje oczy śledzą go do drzwi. Gdy je zamyka, wypuszczam wolny oddech. Obracam się w krześle, rozglądając się po małym pokoju. Dla oczywiście nie prostego mężczyzny, Link ma bardzo prosty gust, jeżeli chodzi o dekorację. Biurko – zakopane pod stosami folderów, papierków, i pustymi kubkami styropianowymi – jest stare, wyblakłe i poplamione. Krzesło, na którym siedzę jest ciemne, pozdrapywane i niezaprzeczalnie wygodne. Jest kalendarz na ścianie po prawej stronie biurka, przerzucone na zeszły miesiąc. Poprawiam go. Kilka plakatów sławnych bokserów wisi na innej ścianie, ale nie ma osobistych zdjęć. Naprawdę, jedyny osobisty szczegół o Linku, o którym teraz wiem, to to, że jest niezorganizowany i nieostrożny z napojami. Telefon dzwoni i skaczę niespodziewanie przez przeraźliwy dźwięk. Minęło trochę czasu, odkąd używałam prawdziwego telefonu z podstawą i słuchawką. Podnoszę do wolno, niepewna jak odebrać. – Um, siłownia Livie. W czym mogę pomóc? – Mogę rozmawiać z panem Elliotem, proszę? – słodki, kobiecy głos pyta. – Uh, teraz go tu nie ma. Mogę przekazać wiadomość? – mamroczę słowa. – Tu jego sekretarka – dodaję niepotrzebnie. – Z tej strony Tylor z Forever Florist. Pan Elliot zamawia u nas kwiaty w każdy poniedziałkowy poranek, ale nie słyszeliśmy od niego przez cały dzień – przerywa. Słyszę, że bierze szybki wdech. – To nietypowe... Nie mam pojęcia, co powiedzieć. Jeżeli nie złożył zamówienia, to nie chce kwiatów w tym tygodniu, racja? Jaki rodzaj kwiaciarza dzwoni, gdy raz nie złożyłeś zamówienia? – Przekażę mu wiadomość, żeby się odezwał – bazgrzę na skrawku papieru. Bezczelna pani od kwiatów zadzwoniła. – Och, okay. Dziękuję. – Mm–hm – mamroczę, zanim odkładam słuchawkę.
Zdążyłam przejść przez może trzy sterty, gdy drzwi biura otwierają się. Moja głowa unosi się, oczy spotykają Linka. Patrzy się na mnie, zmieszany. Unoszę elektryczny rachunek, żeby zobaczył. – Jest z przed dwóch miesięcy. Jesteś świadomy, że nie pobierałeś opłat od wielu ludzi. Jak, od połowy? Z przynajmniej dwóch miesięcy. Jak to możliwe, że to miejsce działa? Obserwuję, jak rozpoznanie zmiękcza jego cechy, ale nie bardzo. Jego ramiona wolno
opadają, gdy obchodzi biurko, żeby z bliska przyjrzeć się rachunkowi w mojej dłoni. – To najnowszy? – Yep – wskazuję na datę, a on się pochyla. Zapach jego wody kolońskiej sprawia, że się obracam w jego stronę. Nie cieszyłam się zapachem mężczyzny przez bardzo długi czas. Jego zapach jest ładny, czysty. Zapraszający. – Cóż, cholera – prostuje się i siada na rogu biurka. – Książeczka czekowa jest w górnej szufladzie. Mam fundusze. Zapłać jakikolwiek rachunki musisz. I podaj mi listę facetów, którzy nie zapłacili i ile. Porozmawiam z nimi osobiście. Kontynuuję się w niego wpatrywać. Na wierzchu, prawdopodobnie wyglądam łagodnie zainteresowana tym, co mówi. Ale wewnątrz, nie poświęcam uwagi. W zamian, zastanawiam się: dlaczego on? Dlaczego, po całym tym czasie, czuję przyciąganie do tego mężczyzny? On jest tylko facetem. Dlaczego podoba mi się, jak pachnie? Dlaczego się dotykam i myślę o nim? Dlaczego skoczyłam na szansę tej pracy? – Twoja florystka dzwoniła – mówię niezręcznie. Twarz linka blednie. Wstaje i wyciąga telefon z kieszeni. Ekspresja na jego twarzy jest tak boląca, tak zrozpaczona. Mój żołądek ściska się w odpowiedzi. – Cześć, Tylor. Yeah, u mnie w porządku. Tylko... – potrząsa głową, gdy złość wolno zastępuje smutek. – Zapomniałem – niemal szepcze to słowo. Jego usta tworzą prostą linię. – Yeah. Dzisiaj dwa tuziny. Czerwone – pociera czoło, jakby był w bólu. – Tak, przyślij zdjęcie dostawy. Ty też. Gdy znowu na mnie spogląda, jego ekspresja jest neutralna. Beznamiętna. – Nigdy nie pozwól mi zapomnieć o poniedziałkowym zamówieniu kwiatów. To jest... ważne. Przytakuję. On się patrzy. Ja się patrzę. Jestem ciekawa, ale nie zapytam. Nie to nie moja sprawa. Mogę mu przypominać bez znania szczegółów. – Są dla niej – mamrocze. – Dla Livie. Znowu przytakuję, a on odwraca się w stronę drzwi. – Dobrze sobie radzisz. Dziękuję. – Nie ma za co – odpowiadam, mój głos chyboce. To kolejna rzecz, która nie działa się przez długi czas – dziękowanie za robienie czegoś dobrze. Link zatrzymuje się, jego dłoń jest na klamce. Nie odwraca się, żeby na mnie spojrzeć. Mija kilka sekund, a wtedy opuszcza głowę. – Czy myślisz kiedykolwiek o zabiciu go? Mrugam, zaskoczona jego pytaniem. Dreszcze tańczą na moim kręgosłupie, gdy zdaję sobie
sprawę, że o mnie wie. O tym, co mi się wydarzyło. Tysiące innych myśli przebiega przez mój umysł. Nie ukazuję żadnej z nich. – Tak. Kiwa głową. – Jak często? Jak często o tym myślisz? – Zawsze. Obraca się wolno, spoglądając na mnie. Nasze oczy krzyżują się i widzę w nich zrozumienie. I coś jeszcze. Uznanie. Myślę, że powie coś jeszcze – wygląda, jakby chciał – ale otwiera drzwi, wychodząc bez żadnego słowa. I wtedy rozumiem. Nie chodzi o to, że obydwoje zostaliśmy uszkodzeni. Albo że razem cierpimy, straciliśmy, czy jesteśmy zranienie. Chodzi o to, że oboje przetrwaliśmy.
Rozdzial 7 Link
Jest późno, gdy wracam do domu. Rzucam kluczyki na ladę i otwieram energy drinka. Będę go potrzebował. Rzucam kurtkę na krzesło i idę w stronę szafy w mojej piwnicy. Szarpię za sznurek światła. Żarówka rozświetla wilgotną, pachnącą stęchlizną przestrzeń, pozwalając mi otworzyć zamek. Gdy otwieram drzwi, amoniak sików uderza w mój nos. Odwracam głowę i biorę głęboki wdech. Później zdzieram taśmę, zakrywającą oczy Aarona. Jęczy, co jest stłumione przez sklejone usta. Kawałki kleju wciąż są na jego twarzy, że nie może otworzyć oczu. Nie to, że może coś widzieć przez opuchnięte oczy. Pochylam się i uderzam w jego złamany palec. On krzyczy przez taśmę. Jego nozdrza falują z każdym bolącym oddechem, ale jest niezdolny do poruszenia. Trzymany przez krzesło, do którego go przypiąłem. – Jesteś gotowy na współpracę? Zajmuje mu chwilę, ale przytakuje. Odrywam taśmę z jego ust. Krzywi się z bólu, pracując szczęką. – Nazwiska – żądam. – Teraz. Przeczyszcza gardło. Dźwięk jest ostry i zachrypnięty. Czekam, ramiona mam skrzyżowane na piersi. Unosi brodę i wiem, co zamierza powiedzieć, zanim się odzywa. – Pierdol się – chrypi. Ściskam wargi, przytakując. Chcę go uderzyć. Chcę sprać go na kwaśne jabłko. Za to łapię jego palec serdeczny i szarpię nim mocno. Trzask wypełnia przestrzeń echem. Krzyczy w bólu, starając się odsunąć, ale jego ramiona są mocno przywiązane. Nie ma gdzie pójść. Gdy uspokaja krzyki, przykładam energy drinka do jego ust, oferując mu napój. Najpierw się waha, odrzucając płyn. Toczy się po jego brodzie, opadając i mocząc jego koszulkę. Smak musi w końcu mu smakować, bo szeroko otwiera usta, akceptując łakomie napój. – Dlaczego po prostu mnie nie zabijesz? – pyta, gdy nie ma już nic do picia. – Bo nie jesteś nic warty martwy – mówię, przybliżając się do niego. On śmierdzi. Strasznie. Niemal się dławię. – To jest twoje życie, Aaron, aż podasz mi nazwiska swoich kumpli. – Ktoś będzie za mną tęsknił – gdy nie pojawię się w pracy albo nie oddzwonię – ktoś zauważy.
– Cóż, Aaron – mówię, mój głos jest miękki i wolny, jakbym mówił do dziecka. – Oto chodzi w czekaniu cztery lata na napastników. Wszystko, co mężczyzna może zrobić, to czekać i myśleć. Robić plany. Uwierz mi, gdy mówię, że nikt nie będzie za tobą tęsknił. Jeżeli tak nie będzie, spakowałeś się i uciekłeś. I zgaduję, że nie jesteś najbardziej niezawodną osobą. To jest prawdopodobnie nic dla ludzi, którzy nieszczęśliwie cię znają. – Mam sąsiadów. Jeden z nich na pewno musiał cię widzieć. Chichoczę cicho. – Jeżeli ktoś widział, wszystko co zobaczył, to facet około twpjego rozmiaru, noszący twoją bluzę, nosząc twoją dużą walizkę – naklejam taśmę na jego usta, klepiąc o wiele mocniej, niż potrzeba. – Nie martw się o mój tyłek. Ty i ja, mamy tyle czasu, ile potrzeba. Zamykam drzwi, jeszcze raz pogrążając go w ciemności.
Nie mogę znieść być w domy, wiedząc, że Aaron jest w piwnicy. Po szybkim prysznicu i zmianie ubrania, wychodzę. Prowadzę bez celu przez godzinę, zanim zatrzymuję się przed barem Bo. Popijam drugie piwo, gdy znajoma głowa włosów łapie moje oko. Nie mam pojęcia, ile ona tu jest. Byłem zbyt zaabsorbowany swoim własnym nieszczęściem, żeby zauważyć. Obracam się na siedzeniu, opierając plecy o bar i obserwuję, jak Rocky gra w bilarda z facetem wystarczająco starym, żeby był jej ojcem. Jestem pewny, że nim nie jest, przez sposób, w jaki patrzy na jej tyłek, gdy pochyla się nad stołem, żeby strzelić. Wbija bile, uśmiechając się. Unosi głowę i patrzy w moją stronę. Jej uśmiech opada, gdy spotyka moje spojrzenie. Przechylam głowę, salutując jej główką piwa. Ignorując mnie, omija stół, zastanawiając się nad kolejnym ruchem. Ona jest bardzo ładna, zdaję sobie sprawę. Sposób, w jaki kolor jej ciemnych oczy pasuje do oczy. Dżinsy opinają tyłek w ładnym kształcie. Jest mała, ale z krągłościami. Moje oczy przechadzają się po jej ciele kilka razy, z góry na dół. Starszy facet, z którym jest, umieszcza usta blisko jej ucha. Wzdryga się, ale nie odsuwa. Obserwuję, jak napina ciało, ramiona napięte, dłonie zwijają się w pięści. Robi mały, niemal niewidoczny krok do tyłu, efektywnie umieszczając mały dystans między nimi. Odpowiada, gestykulując głową w stronę łazienki. On przytakuje, łapie kij z jej dłoni, i umieszcza go na stole. Śledzę ich spojrzeniem, gdy znikają za rogiem. Kończę piwo, rzucam kilka pieniędzy na bar, i idę w stronę łazienki.
Rozdzial 8 Rocky
Jak–mu–na–imię patrzy na mnie chytrze. Obmacuje drzwi, szukając zamka. Nie ma żadnego, ale za bardzo go to nie obchodzi. Jego dłoń odsuwa się i pieści kutasa przez spodnie. Odnajduję kształt oczami, wiedząc, że nawet nie wejdę z nim w kontakt. Jak na starszego mężczyznę, jest całkiem dobrze wyglądający. Ale to był wolny, sensualny sposób, w jaki oblizywał wargi, który sprawił, że zaprosiłam go, żeby pograł ze mną w bilard. Położyłabym się na stole i właśnie tam pozwoliła zjeść moją cipkę, jeżeli dzisiaj nie byłoby tylu ludzi. Wiem, że nie powinnam tego robić. Wiem, że popełniam każdy błąd, o którym ostrzega Link na zajęciach z samoobrony. Ale potrzebuję tego. Potrzebuję uwolnienia, rozproszenia myśli i udowodnienia sobie, że Garrett Marshall nie jest w każdym mężczyźnie, którego poznaję. Odpinam guziki spodni i stopniowo odpinam zamek. Moje palce znikają w środku, szumując poprzez majtki. Cieszę się jedwabistym uczuciem. Jak–mu–na–imię przybliża się, szarpiąc za własny zamek. Potrząsam głową. – Na kolana – zarządzam. Uśmiecha się, jakby znał moją grę i chce w nią grać. Obserwuję, jak opada na jedno kolano, później na drugie. Jego głowa jest na poziomie mojego brzucha. Oblizuje usta w ten sam sposób, w który złapał moją uwagę. Moje podbrzusze zaciska się w oczekiwaniu. W tej pozycji, z nim gorącym, napalonym i na kolanach, ja rządzę. Kocham to. Nienawidzę tego. Wyciągając dłoń ze spodni, chwytam za pas. Drzwi otwierają się z długim, głośmy kwileniem. Odwracam wzrok od mężczyzny na mężczyznę w drzwiach. – Wypierdalaj – Link mówi, jego głos nie zostawia pomieszczenia na argument. Mój partner w zbrodni i tak próbuje. – Daj spokój, człowieku. Daj nam piętnaście minut. Jesteśmy zajęci. Mięsień w szczęce Linka drga. Oddycha ciężko i przemierza pomieszczenie trzema krokami. Łapie jak–mu–na–imię za kołnierz koszuli, unosząc go, więc są twarzą w twarz. – Powiedziałem wypierdalaj. – Link – nie kończę myśli, bo zwraca to zjadliwe spojrzenie na mnie. Moje słowa umierają w
gardle. – Znasz tego faceta? – jak–mu–na–imię pyta. Wyrywa się z uścisku Linka, biorąc krok w tył. Wzruszam ramionami. On wyciąga dłonie, unosząc je. – Przepraszam, człowieku. Nie wiedziałem – nie poprawiam jego przypuszczenia. Ani Link. Oboje stoimy w ciszy, czekając, aż wyjdzie. Drzwi krzyczą w proteście, otwierając i zamykając się. – Co ty, do diabła, robisz? – pluję. – Nie masz prawa powstrzymywać mnie przed pobawieniem się z kimś – jestem wkurzona i wdzięczna w tym samym czasie. – Któregoś dnia – Link mówi – wejdziesz do łazienki ze złym facetem, i możesz nie wyjść. – To moje życie. Mój wybór. Mój błąd do popełnienia. Nie rozumiesz tego. Jego oczy zwężają się, gdy skaczą po mojej twarzy. – Czaję. – Nie – szepczę. – Tak – on wciąż się wpatruje, jego oczy skupione są na mnie. Bez słowa, zniża się na brudną podłogę, klękając przede mną. Sięga po mnie, a moje ciało sztywnieje w odpowiedzi. Jego ruchy spowalniają, ale nie zatrzymuje się. Każdy ruch jest delikatny, pokazując mi, co robi. Gryzę język, gdy obserwuję jak jego wielkie, posiniaczone ręce pracują nad moimi spodniami. Unosi moją stopę, ściągając mojego buta. Później robi to samo z drugim. Link unosi głowę, wpatrując się we mnie, gdy zahacza palce o gumkę moich majtek. Cicho pyta o pozwolenie. Przytakuję otępiale. – Możesz powiedzieć mi, żebym przerwał w każdym momencie, posłucham cię – mówi, jego głos jest zachrypnięty. Moje oczy wypełniają łzy. Zsuwa moje majtki do ziemi, obnażając mnie. Czuję, jak jego oddech pieści moją skórę. Czuję szorstkość jego nieogolonej brody, gdy dotyka mojego uda. Moje oczy zamykają się. Jego język, gorący i mokry, wciska się pomiędzy moje fałdki. Moje biodra drgają, próbując się zbliżyć. Jego dłonie są wokół moich bioder, trzymając mnie w miejscu. Moje oczy otwierają się i wdycham ostro. – Przestań – szepczę. Link odsuwa się, ale jego dłonie wciąż mnie trzymają. Przechyla głowę do tyłu, starając się odczytać ekspresję na mojej twarzy. Przytakuje, a jego dłonie znikają. Nie poruszam się, jak wstaje. Jego kutas jest twardy, naciskając na szew dżinsów. Część mnie chce upaść na podłogę i wziąć jego fiuta do ust. Zrobić mu to, co próbował zrobić mi. Kolejna część mnie trzęsie się, zmieszana przez to, co się dzisiaj stało. – Czego chcesz, Rocky? Potrząsam głową, zastanawiając się nad pytaniem. – Nie wiem. Chcę zapomnieć. Chcę czuć się bezpieczna. Chcę być normalna.
– Mogę pomóc ci zapomnieć, gdy będziesz potrzebowała. Mogę pomóc ci czuć się bezpiecznie. Ale nie mogę zmienić tego, co ci się wydarzyło. – Nie prosiłam cię o to – stwierdzam defensywnie. – Wiem – pochyla się, podnosząc moje majtki z podłogi. Podaje mi się, a gdy ich nie biorę, patrzy mi w oczy, zanim znowu przede mną klęka. Wszystko, co muszę zrobić, to krok do przodu, ale wciąż się nie ruszam. Jego oczy przelatują po moim ciele. Jego język oblizuje dolną wargę i wdycha. Zamyka oczy i znowu bierze wdech. – Muszę zapomnieć. Spraw, żebym zapomniała – mamroczę. Czuję, jak jego rzęsy ocierają się o moją nogę. Gęsia skórka pojawia się na mojej skórze. Trąca nosem o moje udo. Rozkładam nogi, zapraszając go bliżej. Nie zatrzymuję go, gdy mnie dotyka, ocierając palcami o moją łechtaczkę. Jęczę, wyginając się na jego ręce. Chcę więcej. Moje palce rozszerzają się na jego ramionach, pchając go do przodu, gdy w końcu jego usta znowu są na mnie. Link używa omdlewających pociągnięć, pracując na mnie miękko i wolno. Wbija we mnie środkowy palec i krzyczę. Minęło tyle czasu, odkąd to czułam. Odkąd tego chciałam. Odpycham się, poruszając się obok niego. On wydaje wdzięczny odgłos, dodając więcej nacisku. Zaczyna ssać moją łechtaczkę, jego język wsuwa się i wysuwa gwałtownie, razem z palcem. Jadę dłońmi pod jego kołnierz, pieszcząc jego plecy. Moje koniuszki palców draskają skórę. Linia po linii zmarszczonej, okaleczonej skóry. Zastanawiam się, co mu się wydarzyło, żeby spowodować takie znaki. Zranił się? Ktoś go zranił? Nasila nacisk języka, zmuszając moje myśli do odpłynięcia. Sunę dłońmi w górę jego szyi i zamykam palce wokół jego głowy. I wtedy, wbijam się w niego. Prawdziwa rzecz jest o wiele gorętsza od fantazji. Dochodzę mocno, mój orgazm mnie dewastuje. Link nie zatrzymuje się. Nie zatrzymuje się, bo mu nie kazałam. Podwaja wysiłki, ssąc. Łapie moją kostkę, przenosząc ją na jego ramię i rozszerzając mnie szeroko. Kolejny palec wchodzi we mnie. Wbijam paznokcie w jego głowę. Wjeżdżam cipką w jego usta. Krzyczę jego imię przez zaciśnięte zęby, gdy dochodzę kolejny raz. Jest intensywniejszy od pierwszego, i nie wiem, czy zniosę więcej, ale nigdy nie chcę przestać. Padam na podłogę, zaskakując Linka. Jego usta są mokre przez moje pobudzenie. Chcę wiedzieć, jak smakuję na jego ustach. Pochylam się, przyciskając usta do jego. Nie dzieliłam z nikim pocałunku przez lata. Przez jeden słodki moment, jego język spotyka mój, przedrzeźniając sposób, w jaki właśnie mnie spustoszył. I wtedy wyrywa się, jego oczy są szerokie. Wyciera usta, jakby chciał zetrzeć mój pocałunek.
Wstaje na nogi i robi kilka kroków do tyłu, jego pierś unosi się u opada szybko. Wciąż klęczę na podłodze, schodząc z mojego haju orgazmu. – Ubieraj się – mówi chrapliwie. – Zabiorę cię do domu. Rozglądam się wokół, ogłuszona przez jego gwałtowną zmianę. Kopie w moją stronę moje dżinsy. – Śpiesz się.
Rozdzial 9
Link
Nie wiem, co do chuja, się wydarzyło. Chcę zwalić winę na reakcję Rocky na mnie. Ale prawdą jest, nie mam pojęcia, dlaczego pozwoliłem jej mnie pocałować. Ani dlaczego oddałem pocałunek. Czuję się, jakbym zdradził Liv. I z jakąś dziewczyną, którą ledwo, kurwa, znam. Oprócz skierowania mnie do jej domu, Rocky milczy. Gdy zatrzymuję się na parkingu, wyskakuje z samochodu, zamyka cicho drzwi. Żadnego do widzenia. Czekam, aż jest bezpiecznie w domu, zanim odjeżdżam. Wtedy jadę prosto do Lei. Jestem na siebie wściekły. Jestem wściekły na Rocky. Wiem, że jeżeli pojadę teraz do domu, Aaron nie pożyje długo i nie poda mi nazwisk, których desperacko szukam. Przeleję całą tą wściekłość na niego. Światło na ganku jest zapalone, ale dom Lei jest ciemny. Nie pozwalam, żeby to mnie zatrzymało. Mocno walę w siatkę drzwi. Czekam, obserwując jak najpierw zapala się światło w jej sypialni, a zaraz na salonie. Otwiera drzwi i wchodzę do środka. – Jest późno, Link. – Wiem. Przepraszam. Przytakuje, odwracając się w stronę sypialni. Zamykam stopą drzwi i idę za nią. Lea ściąga koszulkę przez głowę. Jej piersi odbijają się przy każdym kroku. Podchodzę i wciągam jej sutek w usta, ssąc mocno. Jęczy, przyciskając moją głowę do cycka. Nie szczędzę żadnego doskonałego pąka, później łapie ją w pasie i odwracam. Ściągam z niej spodenki, bez pośpiechu zniżając je z jej długich nóg. Później robię to samo z majtkami. Wstaję, ocierając ciałem o jej. Ona teraz jest całkowicie naga. Podoba mi się sposób, w jaki jej ciało czuć przy moim, ogrzewając moje ubrania. Moje dłonie pędzą do jej nagiego tyłka, moje palce suną pomiędzy policzkami. Przybliża się do mnie, ciesząc się moim dotykiem. Pcham ją do przodu, więc leży głową na materacach, a dupą do góry. Klęczę za nią i pochylam się, żeby posmakować jej cipki. Wciąż czuję smak Rocky na języku i chcę się go pozbyć. Zamienić go. Lea jęczy, gdy pieprzę ją językiem. Jest blisko, więc wstaję, ściągając ciuchy. Obserwuje mnie przez ramię. Zostawiam koszulkę, nie chcąc widzieć imienia Olivii nad sercem. Ale zrzucam spodnie i bokserki, i ustawiam się za nią. Wbijam się w nią szybko i mocno. Ona uwalnia wysyczany jęk, jej palce owijają się wokół
prześcieradła. – Och, Boże. Link, tak dobrze cię czuć. – Ciebie też – mówię, gdy zaczynam się poruszać, pompując w nią z dzikim zapałem. Myślę o tym, jak bardzo chciałem dzisiaj Rocky. Zamykam oczy. Pocałowałem ją. Nie wierzę, że ją, kurwa, pocałowałem. I podobało mi się. Jak może mi się to podobać? Mocniej poruszam biodrami. Jestem blisko. Tak blisko. Wspomnienia, jak na mnie odpowiadała, pojawiają się przed moimi oczami. Jej reakcja na mnie była tak inna – tak bardzo silniejsza – od tego, jak reagowała na tego dzieciaka z innej nocy. Pragnęła mnie. A ja chciałem ją pieprzyć. Chciałem wziąć ją właśnie tam w łazience. Chcę być w niej właśnie teraz. Chcę, żeby to jej cipka była owinięta wokół mojego fiuta, pomagając mi uciec. Odrzucam głowę do tyłu, gdy dochodzę w Lei. Nawet nie wiem, czy ona doszła. Ciągle walę, aż krzyczy moje imię i opada na łóżko. Opadam obok niej, bez tchu. Lea obraca głowę, żeby na mnie spojrzeć. – Nie wiem, jakie demony dzisiaj cię ścigają, ale jeżeli to nie pomogło ci ich wyprzedzić, nie wiem, co pomoże. – Tym razem staram się uciec przed sobą.
– Hej, człowieku, wyglądasz jak gówno – Augie mówi, gdy wchodzę na siłownię. Wczoraj nie poszedłem do domu i skończyłem śpiąc tylko przez kilka godzin. Wciąż jestem w tych samych ciuchach, co wczoraj. Czuję się jak gówno, więc jestem pewny, że on ma rację. Zbywam go, zbyt zmęczony, żeby rzucić mądralską ripostą. Jestem kilka kroków od biura, gdy przypominam sobie, że jest tam Rocky. Zatrzymuję się, niepewny, czy jestem gotowy ją zobaczyć. Cokolwiek, do diabła, się między nami dzieje, nie może nigdzie zmierzać. Nie może trwać. Gdy leżałem w półprzytomny obok Lei, myślałem o porozmawianiu z nią. Z Rocky. Zobaczyć, czy byłaby zainteresowana układem, jaki mam z Leą. Mogę pomóc jej zapomnieć, a ona mogłabym przestać wybierać nieznajomych w barach. Byłaby bezpieczna i wciąż dostawała to, czego szuka u tych facetów. Jedyna rzecz, która mnie powstrzymuje, to ten pocałunek. Przez to mnie popieprzyło i jestem wkurzony na siebie.
Ale mogę jej powiedzieć. Wyjaśnić. Ściągnąć całowanie ze stołu. Wzdycham. Co, do kurwy, robię? Zastanawiam się nad zamordowaniem czterech mężczyzn. Jednego z tych mężczyzn, mam zamkniętego w piwnicy. Ostatnią rzecz, którą potrzebuję, to wciągnąć kolejną osobę w tą gównianą burzę.
Rozdzial 10
Rocky
Link wchodzi do biura, jego spojrzenie unika mojego z determinacją. Nie rozumiem tego mężczyzny. Może zejść na mnie na dół, ale nie może na mnie spojrzeć? Rozmawiać ze mną? Przyglądam się, jak grzebie w papierach na rogu biurka. Mam wszystko w zorganizowanych plikach. Jestem pewna, że łatwo mogłabym mu pomóc, ale jeżeli on nic nie mówi, to ja też nie. Wzdycha. – Masz listę tych, którzy wiszą? Znajduję folder, w których są rachunki, razem z całą listą nazwisk i sumami. Podaję go. On bierze za przeciwny kąt, odmawiając spojrzenia na mnie. Nie puszczam folderu, gdy go ciągnie. – Skąd masz blizny na plecach? Jego oczy w końcu spotykają moje. Oboje wciąż trzymamy folder. Sekundy przemijają. – Zostałem dźgnięty osiemnaście razy latającym nożem2 – przerywa i puszczam folder, zaskoczona jego szczerością. – Jak? Dlaczego? Link cofa się, aż jego plecy opierają się o ścianę. Patrzy na mnie, jego palce suną w górę i w dół po szwie folderu. – Łowisz? Polujesz? Czuję, jak moje brwi unoszą się w zmieszaniu. Potrząsam głową. Mój tata żyje, oddycha i śpi boksem. Zawsze. Nigdy nie lubił polować. Mogliśmy łowić kilka razy, gdy byłam młodsza, ale to nie było hobby. – Myśliwi i rybacy używają latających noży, żeby zdjąć skórę z ich ofiary. To była również forma tortury, popularna za czasów średniowiecza. Zawsze zastanawiałem się, czy mężczyzna, który mnie dźgał był myśliwcem, rybakiem, albo po protu jarał się torturami. – Dlaczego to musi być tylko jedno z wyżej wymienionych? – pytam. Garrett był nastoletnim uczniem, graczem footballu i gwałcicielem. Ludzie nie są jednostronni. Jesteśmy bardziej skomplikowani. Nigdy nie znałam nikogo, kto po prostu był jednym. Ja jestem alkoholiczką, ofiarą, ocalałą. _________________ 2. Link wyjaśnia, jaki to nóż, więc ja nie muszę :) Link przytakuje wolno, jakby się zgadzał, ale wtedy mówi: – Myślę, że był tchórzem. – Każdy, kto nie potrafi spojrzeć w oczy swojej ofierze, na pewno jest tchórzem. Znowu przytakuje. – Mówisz, jak ktoś, kto wie to z pierwszej ręki. – Bo wiem. Ale już to wiesz, czyż nie?
Te małe mięśnie w jego szczęce drgają, gdy na mnie patrzy. Uderza folderem w nogę. – Wiem tylko, że cię napadnięto, a facet odszedł. – Napadnięto – powtarzam, tocząc słowo po języku. Gorzko smakuje. To nie jest wystarczająco duże słowo, ale kuje mniej od słowa G. – Powiem ci moją, jeżeli ty powiesz mi swoją. – Nie muszę usłyszeć twojej historii – odpowiada, jego głos jest beznamiętny. – Może ja muszę usłyszeć twoją – przeciwdziałam. – Może muszę po prostu porozmawiać o mojej. – Chcesz powymieniać się historiami? – chichocze bez humoru. – Wtedy co? Będziemy mieli więź? Staniemy się przyjaciółmi, bo oboje przetrwaliśmy gwałtowny atak? – podchodzi do przodu, umieszczając dłonie na biurku. Jego twarz jest tylko kilka milimetrów od mojej. – Albo moglibyśmy się pieprzyć. Tego chcesz? Ode mnie, żebym wziął cię tu na biurku, bo oboje mamy gównianą przeszłość? Chcę się od niego odsunąć. Ale nie robię tego. Stale utrzymuję jego spojrzenie. – Nie pieprzę się. Nie pieprzyłam nikogo od dnia, w którym zostałam zgwałcona. Oczy Linka skaczą po mojej twarzy, poszukując. – Bierzesz mężczyzn do łazienki – – Biorę mężczyzn do barowych łazienek i używam ich do seksu oralnego. Nie znam ich imion. Nie dzwonię do nich – biorę głęboki wdech. – Nie całuję ich. Obserwuję, jak oczy Linka rozszerzają się. Jego oczy tańczą gorącem. – Mnie pocałowałaś. To proste stwierdzenie, ale słyszę w nim kluczowe pytanie. – Jesteś pierwszy. Prostuje się, kładąc między nami dystans. – Dlaczego? Dlaczego ja? – Nie wiem – mówię szczerze. – Nie możesz zrobić tego kolejny raz. Ja nie... – przejeżdża palcami po głowie. – Zaliczyłem te blizny na plecach, gdy moja dziewczyna została... napadnięta. Sposób, w jaki mówi słowo 'napadnięta' sprawia, że sądzę, że ona została 'napadnięta' w ten sam sposób, co ja. – Była dla mnie wszystkim. Nie całowałem nikogo od tamtej pory. – Mnie pocałowałeś – mówię, przedrzeźniając jego słowa. – Jesteś pierwsza – stwierdza. – Dlaczego ja? Potrząsa szerokimi ramionami, uśmiechając się smutno. – Nie wiem. Nie chce tego analizować. – Jesteśmy żałośni. Śmieje się. – Zgadzam się. Obracam się na krześle, niepewna, co powiedzieć. Jestem zmieszana przez tą całą rozmowę. Link raz jest gorący, raz zimny, ciągle się zmieniając. To jest oszałamiające, frustrujące i fascynujące
w tym samym czasie. Siada na kancie biurka i umieszcza dłonie na ramieniu krzesła, uciszając moje ruchy. Moje oczy przelatują po jego ręce, po ramieniu, szyi, i spoczywają na twarzy. Jego spojrzenie spotyka moje, jego fasada odpada. Jego ekspresja jest nagle wrażliwa, otwarta. – Jak się nazywa? Facet, który cię skrzywdził? To nie tak, że nie mówiłam jego imienia tuzin razy. To była istotna część terapii. Akceptacji. Ale z jakiegoś powodu, walczę, by powiedzieć to Linkowi. Otwieram usta, ale nic z nich nie wychodzi. Przełykam głośno. Odwracam wzrok. Patrzę na biurko, aż zamykam oczy, blokując wszystko na polu wzroku. – Garrett Marshall – szepczę. – Chcesz zabić Garretta Marshalla? – Link pyta. Moje oczy otwierają się. – Już ci powiedziałam, że ciągle o tym myślę. Powietrze między nami gęstnieje. Link pochyla się, tym razem bez wrogości. – Nie, Rocky. Nie chcę wiedzieć, czy o tym myślisz. Chcę wiedzieć, czy tego chcesz. Naprawdę chcesz jego śmierci. Jest tyle pasji w jego słowach. Podekscytowanie w oczach. To powinno mnie martwić. Przestraszyć. Ale nie mogę odwrócić wzroku, zafascynowana jego jawnym głodem, gdy rozważam jego pytanie. Naprawdę chcę, żeby Garrett nie żył? Dzień, w którym zabrał ode mnie wszystko – dzień, w którym mnie złamał, w szkole, w miejscu, w którym czułam się bezpieczna – błyska w moim umyśle. Czuję na mnie jego dłonie. Czuję jego zapach wody kolońskiej. Słyszę jego szybkie oddech, gdy mnie gwałci. I wiem. – Tak – mówię. – Chcę jego śmierci.
Rozdzial 11
Link
– Mogę ci pomóc – mówię. To brzmi z daleko, jakby mówił to ktoś inny. Mój głos jest animowany i wiem, jak złe to jest. To żywe uczucie, gdy mówię o zakończeniu żyć mężczyzn. To chore. Ja jestem chory. Rocky wpatruje się we mnie, i po raz pierwszy, widzę coś w jej oczach. Przypływ nadziei. To piękne. Ona jest piękna, i to jest przytłaczający, że dzielimy tą pokręconą potrzebę. Chcę pochylić głowę i znowu posmakować jej ust. Otworzyć jej usta naciskiem mojego języka, i dotknąć moim językiem jej. Mój kutas drga z tą myślą. Odrzucam ochotę i czekam na odpowiedź. – Co masz na myśli? Jak możesz mi pomóc? – zagryza wargę, sprawiając, że to o wiele cięższe trzymać dystans. Nie łaknąłem tak ust kobiety od Olivii. To jest złe. To jest tak bardzo złe. Przeczyszczam gardło i siadam. – Mogę ci pomóc go zabić. Jej ciemne oczy skaczą po pokoju. Nie wiem, czego szuka. Prawidłowej odpowiedzi? Wyjścia? Jej dłonie zwijają się w małe piąstki. Jej noga stuka w wykładaną kafelkami podłogę. W końcu, jej spojrzenie ląduje na mnie, płonąc uczuciem, którego nie mogę odczytać. – Dlaczego miałbyś to zrobić? – pyta. To jest zasadne pytanie, ale nie to, o które myślałem, że zapyta. – Bo nie powinien żyć, żeby mógł zrobić to jeszcze raz – to prosta prawda. Potwory jak on, nie powinny pozostać zostawione, żeby polowały na inną ofiarę. Wstaje ostro, krzesło uderza w ścianę przez nagły ruch. – To jest szalone. Jesteś chory. Nie rozmawiamy o tym. Nie dyskutujemy zabójstwa mężczyzny. Nieważne jak bardzo myślę, że na to zasługuje. To nie nasze prawo – stara się mnie wyminąć. Wyciągam się, umieszczając dłoń na jej ramieniu. Wzdryga się, jej oczy rozszerzają się. Od razu opuszczam rękę. – Przepraszam – mówię szorstko. – Wiem, jak to jest. Udawać, że żyjesz, gdy czujesz się martwa w środku. Gdy osoba za to odpowiedzialna jest wolna. Rozumiem pragnienie czucia się bezpiecznym. I wiem, że jedynym sposobem na poczucie całkowitej kontroli jest jej wzięcie. Jeżeli kiedykolwiek się zdecydujesz... wiedz, że moja oferta obowiązuje. – Nie powiesz mi, żebym nikomu nie mówiła? – mówi. Potrząsam głową. – Nie. Nie zamierzam ci kazać niczego robić. – Nie rozumiem cię. Wzruszam ramionami obojętnie. Pewne jak diabli, że sam siebie nie rozumiem. Nie wiem,
czy ona kiedykolwiek by mogła. – Nie musisz. – Tak, muszę. Zamykam oczy. Te małe słowa działają na mnie bardziej, niż to możliwe. – Nie powinnaś – mamroczę. Czuję, jak podchodzi bliżej, chociaż mnie nie dotyka. To po prostu sens. Przysięgam, że czuję ciepło jej ciała. Zapach jej szamponu uderza we mnie i otwieram oczy. Jest wystarczająco blisko, że mógłbym ją pocałować. Wszystko, co musiałbym zrobić, to zniżyć podbródek. – Chcę, Link. Chcę cię zrozumieć. Chcę cię poznać. Moje serce wali mocno, uderzając w mojej piersi. Pragnę tej dziewczyny tak bardzo, ale oboje mamy swoje limity. Ona nie może mnie pieprzyć. Ja nie mogę jej pocałować. A otwarcie siebie, jak ona chce? To jest całkowicie niezdolne. – Nie mogę. Ona rozkłada moje nogi, gdy wkracza między nie, ale jej ciało nie dotyka mojego. Jesteśmy praktycznie nos w nos. Czuję każdy jej oddech, który tańczy na moich ustach. Liżę je, zdesperowany, żeby poczuć chociaż krztynę jej smaku. – Co możesz zrobić? – pyta łagodnie. Nie ma na to łatwej odpowiedzi. To jest całkowicie podchwytliwe pytanie. I przede wszystkim, nie znam odpowiedzi. Jeżeli to byłoby tydzień temu, powiedziałbym jej, że nie ma absolutnie nic, co mogę zaoferować. Ale chcę jej dać więcej. Chcę sprawić, żeby czuła się bezpieczna. Chcę jej bronić w wszystkie sposoby, w które zawiodłem Olivię. Zamykam dystans między nami. Mój policzek naciska na jej, ramiona przyciągają ją do mnie, i trzymam ją w uścisku. Jej ciało staje się sztywne, jej ramiona sztywne po bokach. Nie odpycha mnie. Nie cofa się. Nie mówi, żebym przestał. I wtedy, bardzo wolno, Rocky wślizguje ramiona wokół mojego pasa, zwracając gest. Czuję się, jakbym nie mógł oddychać, chociaż moje płuca powiększają się i łatwo odprężają. Jej małe ciało drży przy moim. Obraca głowę, trącając nosem krzywiznę mojej szyi. Jej ramiona zaciskają się. Ściskam ją w odpowiedzi. Moje oczy pieką. Pocałunek był jak zdrada. Jakbym był nielojalny wobec Livie. Ale to – ten uścisk – boli mocniej. To uczucie zjednoczenia – jedności – jest niemal zbyt wielkie do zniesienia. To jest zdrada. Olivia była moim odpowiednikiem, odkąd miałem piętnaście lat. Była moją drugą połówką. Rocky jest moim podobieństwem. Odbiciem tego, czym teraz jestem. Mój lustrzany obraz bólu. Nie cierpiałem tam bardzo ani nie czułem się tak dobrze przez bardzo długi czas. Nie mogę.
Nie mogę. Odsuwam się. Moje ręce chcą chwycić jej. Co jest dokładnym powodem, przez który puściłem. Drzwi otwierają się i przekrzywiam głowę na bok, oczekując Augiego. Mentalnie przygotowuję się na gówno, które dałby mi za Rocky. Ale to Joe, stojąc oniemiale w drzwiach. Rocky opuszcza dłonie, odsuwając się z pomiędzy moich nóg. Joe obserwuje ją, jego czoło marszczy się, zmieszanie wyraźnie wypisane jest na jego twarzy. – Przeszkadzam? – patrzy z siostry na mnie. – Nie – odpowiadam. Ześlizguję się z krzesła, łapię folder, po który oryginalnie przyszedłem. – Dzięki za to, Rocky – dodaję, unosząc folder, gdy wymykam się za drzwi.
Rozdzial 12 Rocky
Byłam zdolna uchylić się przed przesłuchaniem Joe przez cały dzień. Wymknęłam się wcześniej, gdy był zajęty flirtowaniem z regularną dziewczyną, która przychodzi na siłownię jedynie po to, żeby obczajać pożądliwie bokserów i trenerów. Nie winię jej – to najlepsza część tej pracy. Gdy dziewczyna skręcała włosy, a Joe otwarcie się gapił na jej dostateczną pierś, wystawioną w mocno ciętym tank topie, złapałam torebkę i użyłam tylnych drzwi. Chociaż jestem osobą dorosłą i byłam nią od kilku lat, mój brat traktuje mnie, jak słabe dziecko. Jestem pewna, że ma pięćdziesiąt różnych pytań i niepokoi o Linku i mnie. Nie wiszę mu żadnych wyjaśnień. I nie mogłabym wyjaśnić, nawet gdybym chciała. Zatrzymuję się w gównianym, małym barze na przeciwko, ale mam zamiar zostać tylko, żeby kupić sześciopaka ciepłego piwa do domu. Podaję barmanowi pieniądze, odmawiając reszty, i idę w stronę drzwi. Znajomy uśmiech łapie moją uwagę, zmuszając mnie do zatrzymania obok ostatniego stołka. Kowboj z zeszłego tygodnia uśmiecha się do mnie ponad brzegiem kufla. Wolno zlizuje piwną pianę z ust. – Cóż, jeżeli to nie jest moja słodko smakująca kowbojka – mówi przeciągając samogłoski, jego głos jest pełny rozbawienia. Kiwam raz na niego. – Kowboj – cholera, dobrze wygląda. Dokładniej sobie przypominam, jak ten świeży zarost ocierał o moje uda. Jego spojrzenie przelatuje po mnie z zachwytem. – Szukasz kolejnej przejażdżki, kochana? – uśmiecha się i moje majtki mokną. – Zawsze jestem w grze. Wspomnienia z tego, jak jego język mi dogadzał sprawia, że ściskam uda. Boże, był dobry. Naprawdę zajebiście dobry. Link jest lepszy. Ale Linka tu nie ma. Waham się, moje hormony prowadzą wojnę ze zdrowym rozsądkiem. Kowboj umieszcza kufel na barze. Ześlizguje się ze stołka i obniża głowę, więc jego usta muskają moje ucho. – Zajedź ze mną do mojego biura – mówi. Śledzę jego dłoń, gdy gestykuluje w stronę łazienki. To kuszące. Patrzę na niego kątem oka. Mruga, wtedy niecny uśmiech wykrzywia jego usta. Miałam tak dobrą zabawę pieprząc ten uśmiech. Tak kuszące.
Jego ręka ląduje na moich plecach, kawałek nad moim tyłkiem, i trąca mnie do przodu. Wbijam stopy w podłogę i potrząsam głową. – Przepraszam, Kowboj, ale nie mam ochoty ratować dzisiaj żadnych koni – odsuwam się, chowając sześciopaka pod ramieniem. Nie odpowiada, ale uśmiech znika, gdy mnie obserwuje. Ignoruję go i odchodzę. Gdy uderza we mnie zimne powietrze, nerwowe szpikulce wbijają się w mój kręgosłup. Wzmagam tempo, idąc na drugą stronę, zamiast w stronę domu. Słyszę szybko zbliżające się kroki za mną i wszystko we mnie krzyczy: UCIEKAJ, jak mój refleks walcz albo zgiń we mnie uderza. Robię coś, czego zazwyczaj nie robię. Słucham reakcji mojego ciała. Upuszczam piwa i biegnę, biegnąc sprintem w stronę siłowni, tak szybko jak mogę. Słyszę szuranie jego butów na żwirze, gdy mnie ściga, ruszając w pościg. Adrenalina tryska w moich żyłach, sprawiając, że moje kończyny są ciężkie. Wszystko, czego mogłam nauczyć się na zajęciach z samoobrony znika w mojej panice. Wszystko, o czym myślę, to dostanie się do tych drzwi. Do mojego brata. Do bezpieczeństwa. Samochód Joe wciąż jest zaparkowany przed wejściem. Są dwa inne samochody, których nie rozpoznaję, ale mam nadzieję, że jeden należy do Augiego. Kowboj dogania mnie, jego nogi poruszają się szybciej, przybliżając się. Wdycham głęboko i wykrzykuję imię Joego. Nie mam pojęcia, czy może mnie usłyszeć, ale wiem, że nie zdążę do drzwi. Muszę spróbować coś zrobić. Jego ramię owija się wokół mojego pasa i unosi mnie. Mam najbardziej nikczemne uczucie deja vu. Nie znowu. Nie. Znowu. Wyszłam z zajęć Linka, gdy tego uczył, ale zanim przedyskutował proste ruchy. Próbuję przypomnieć sobie chociaż jeden, ale moje myśli są tak porozrzucanie – połowa w mojej przeszłości, przeżywając atak Garretta – druga tylko zdesperowana, żeby uciec. Rozchylam wargi, gotowa, żeby znowu krzyknąć. Dłoń Kowboja zakrywa moje usta. Gryzę jego palce, wgryzając się wystarczająco mocno, że odrywa rękę. – Jesteś kurewsko zadziorna, mała kowbojko. Coś w szyderczym tonie jego głosu sprawia, że mam gonitwę myśli. Wyobrażam sobie Linka, zachodzącego od tyłu ochotniczkę na zajęciach. Skupiam się na nim tylko sekundę, przypominając sobie jego słowa. I wtedy odrzucam mocno głowę do tyłu, łącząc się z twarzą Kowboja. Słyszę mdlący chrzęst, gdy moja czaszka uderza w jego nos. Krzyczy z bólu i mnie puszcza. Upadam na ziemię, lądując na tyłku. Kamienie latają przed moją twarzą. Słyszę, jak Kowboj klnie w złości. – Pieprzona szalona suka.
Odpycham się i biegnę do frontowych drzwi siłowni. gdy moje palce owijają się wokół klamki, patrzą przez ramię na mojego myśliwego. Jego dłonie ściskają nos, krew przepływa przez palce. Jego oczy są zagniewane i pełne ciemnych obietnic. Oddala się, kontynuując patrzenie na mnie. Otwieram drzwi. Obraca się na pięcie, a ja wbiegam do środka.
Rozdzial 13 Link
Siedzę po drugiej stronie domu Anthonego. To moja nowa rozrywka. Od czasu, gdy przyszedł z kwiatami do domu dla żony, nie mogłem przestać. Nie mogę uwierzyć, że zapomniałem o kwiatach dla Olivii. Każdy poniedziałek. Każdy, cholerny poniedziałek przez lata. I zapomniałem. Jeżeli Livie żyłaby, zrobiłbym to? Przyniósłbym jej kwiaty? Tylko dlatego to robię, bo nie żyje? Zapomniałbym, jak dzisiaj? Tracę ją. Każdego dnia tracę ją coraz bardziej. Jak mogłem zapomnieć o kwiatach? Mój telefon wibruje przy mojej nodze. Ignoruję go, ale znowu zaczyna dzwonić. Pochylam się, grzebiąc w kieszeni. Twarz Augiego szczerzy się do mnie z podświetlanego ekranu. Niemal nie odbieram, nie będąc w humorze na jego radosny, irlandzki głos, ale on robi dla mnie wszystko. Mogę chociaż odebrać telefon. – Cześć, draniu – mówię w pozdrowieniu. – Czego, do diabła, chcesz? – Hej, człowieku, prawdopodobnie powinieneś zjawić się na siłowni. Jego ponury ton mnie zaskakuje. Siadam prościej, bawiąc się pasem. – Co się dzieje? – Jakiś dupek zaatakował siostrę Joego na parkingu. Joe chce zadzwonić na policję. Ona nie chce. Jest tu diabelna wojna. – Kurwa –wzdycham. – Wszystko z nią w porządku? – Określ w porządku? Racja. Głupie pytanie. – Gdzie ten facet? – Zwiał. – Okay. Jestem w drodze. – Powinienem zadzwonić na gliny? Złożyć raport? – pyta. Przekręcam klucz w zapłonie i wjeżdżam na drogę. – Zranił ją? – Nie sądzę. Wydaje się, że przyprawiła się o ból głowy. Uraczyła go odwrotnym pocałunkiem Glasgow.
Uśmiecham się dumnie. Zwracała uwagę na zajęciach. – Dobra dziewczynka. Przyzwoicie go walnęła? Chichocze. – Myśli, że złamała mu nos, więc powiem, że to jest całkiem dobre przypuszczenie. – Złamała nos? Nie najgorzej, jak na pierwsze uderzenie głową. Jeżeli nie chce złożyć raportu, myślę, że nie możemy jej zmusić. – Nie dzwoń na policję, dopóki nie będzie tego chciała – mówię. – Będę za kilka minut.
Zostaję przywitany gorącymi słowami, gdy otwieram drzwi do siłowni. Joe i Rocky są tak złapani w argumentacji, ze mnie nie zauważają. Augie opiera się o ścianę, ramiona ma złożone na piersi. Unosi brew, gdy podchodzę bliżej. – Donnie i Marie nie przestali, odkąd do ciebie zadzwoniłem. – Nie wiem, dlaczego jesteś taka uparta – Joe wykrzykuje, jego frustracja ukazuje się w jego tonie. Przebiega dłonią przez włosy, ciągnąc za końce. – Dlaczego miałabym to zgłosić, skoro gliny i tak nic nie zrobią? – Rocky przeciwdziała. – Nie chcę siedzieć na przesłuchaniu, które gówno da. – To jest właściwa rzecz – Joe mówi, zniżając głos. – Ten facet może znaleźć inną kobietę. Rocky wzrusza ramionami, potrząsając dobitnie głową. – Nie mój problem. – Gówno prawda, Rocky, i wiesz to. Zamyka oczy, jakby odczuwała ból. Obserwuję, jak jej pierś trzęsie się, gdy bierze głęboki wdech. – Wiem, że zrobiłam dobrą rzecz z Garrettem Marshallem, i to nie dało nic dobrego. Nie mam zamiaru znowu przechodzić przez to gówno. Kurwa, odpuść. Słuchając męki w jej głosie – szczerości w słowach – to przywraca niezliczone uczucia, przez które przeszedłem przez te kilka miesięcy, gdy się obudziłem. Ale najważniejsze, słyszę pokonanie, złamanie. Rocky odwraca się, zauważając mnie. Jej spojrzenie przejeżdża przez mnie, gdy rusza w stronę drzwi. Odcinam jej drogę, zatrzymując się przed nią. – Zabiorę cię do domu – mówię. Przedstawiam to jak prośbę, ale nią nie jest. Nie pozwolę wyjść jej samej. Jej ciemne oczy przewracają się, ale nie skupia ich na mnie. – Nie jestem twoją odpowiedzialnością – odpowiada. Nie ma żadnej odmiany. Brzmi jak martwa. Pokonana. Jak gdy ją poznałem.
– To jest problem społeczeństwa – mamroczę, przybliżając się. – Ludzie rzadko roszczą sobie prawa do innych. Wszyscy powinniśmy być odpowiedzialni za siebie nawzajem. To jest wspólna, ludzka przyzwoitość. Jej oczy spotykają moje, i myślę, tylko przez sekundę, że się podda. – Nie jestem przyzwoitą osobą, Link – szepcze tak cicho, że sam ledwo słyszę. Pochylam się wobec niej naturalnie. – A jako ktoś, kto jest skłonny w pomocy w zamordowaniu mojego gwałciciela, kwestionuję twój poziom wspólnej, ludzkiej przyzwoitości – obchodzi mnie, pchając drzwi. – Mój brat może zabrać mnie do domu.
Również kwestionuję swoją przyzwoitość. Rozważam to, gdy jadę do domu, gdy do niego wchodzę, gdzie mam mężczyznę zamkniętego w piwnicy, i gdy przygotowuję kanapkę z szynką. Rozważam to, gdy łapię ręcznik i myjkę z łazienki oraz gdy zgniatam szklanką tabletki nasenne, które przywiozłem po wypadku ze szpitala. Kontynuuję rozważanie tego, gdy wrzucam proszek do butelki Jacka Danielsa, gdy otwieram drzwi do szafy, i nawet gdy zrywam całą taśmę, trzymającą Aarona na krześle. Jest słaby, niemal martwy. Jego dłonie są spuchnięte. Oblepiają się fioletowe siniaki. Ja mu to zrobiłem. Ja. Aaron unosi głowę, mrugając lekko oczami. Jest jakaś poprawa. Niemal rzygam, gdy unoszę go z krzesła. Śmierdzi tak okropnie. Jest brudny przez dni w pocie, sików i gówna. To jest nieznośne. Jest taki, ponieważ trzymałem go przyczepionego do krzesła przez dni. Ja. Ja to zrobiłem. Zaciągam go do prowizorycznego prysznica, opieram go o ścianę, i włączam wodę. Wzdryga się, gdy uderza w niego woda. Później rozchyla usta, pozwalając wypełnić usta. Wydaje głośny, przełykający odgłos, gdy pije łapczywie. Jęczy, dźwięk jest zwierzęcy. To pierwszy dźwięk, jaki wydał, odkąd otworzyłem drzwi od jego więzienia. Gdy myślę, że nie upadnie, ściągam jego koszulkę. Nie walczy ze mną. Nie wiem, czy to dlatego, że nie ma w sobie walki, czy nie ma siły. Albo czy w końcu mi się poddał. Może właśnie teraz zrezygnował. Namydlam szmatę i ciągnę nią przez jego skórę. Po jego twarzy, zmuszając go do krzywienia się i wciąganie powietrza przez zęby, gdy zmywam kawałki kleju z taśmy. Jego oddech jest cuchnący. Ignoruję to i ściągam resztę jego ciuchów. Zrzucenie jego spodni jest najgorsze, ale robię to, szorując jego bardzo brudne ciało. Moje palce myją jego włosy, namydlając je. Woda robi się zimna, więc ją
wyłączam. – Ubieraj się – mówię, kiwając głową na kupkę ciuchów na stole. Chwiejąc się, dochodzi do stolika, chwytając się go we wsparciu. Kopnięciem podaję mu krzesło, a ona upada na nie ciężko,. Siadam na przeciw jego, obserwując jego wolne ruchy, gdy się ubiera. Kuli się z wysiłku. A ja jestem powodem, przez który walczy. Gdy jest w końcu ubrany, podaję mu kanapkę. Patrzy na nią i widzę, jak bardzo jej chce. Głód w jego oczach jest niemal przerażający. – Jedz – rozkazuję. Jego oczy nie odwróciły się z talerza. Jego dłonie trzęsą się, gdy go podnosi. Bierze gryza i jęczy w bólu i uznaniu, gdy przełyka. Mogę sobie tylko wyobrazić, co to robi jego żołądkowi po tylu dniach bez jedzenia. Bo go głodziłem. Odmówiłem mu pożywienia. Gdy bierze ostatniego gryza, pochylam się na łokciach na stole, i kładę notatnik i pióro. – Daj mi nazwiska – mówię miękko. Bez słowa, podnosi pióro i gryzmoli szybko na kartce. Odkłada pióro, a łzy wypełniają jego oczy. Nie miałem pojęcia, że był do tego zdolny. Umieszczam palec wskazujący na notatniku, przysuwając go do mnie. Dreszcze obmywają mój kręgosłup, sprawiając, że włosy na moich ramionach stają. Mrowi mnie głowa. Są tutaj. Wszystkie cztery nazwiska. Jak przyznanie się. Aaron Woods. Steve Morrison. Greg Anthony. Carter Bates. I wtedy, jakby dwa słowa mogły zmienić wszystko, napisał: Przepraszam. Jakby jego przeprosiny mogły zetrzeć to, co zrobił. Jakby to mogło sprowadzić z powrotem Livie. Unoszę butelkę Jacka i wolno odkręcam korek, nosząc moją maskę obojętności. – To zasługuje na drinka, Aaron – mówię łagodnie. – W prawdzie, to zasługuje na wiele drinków. Niektórzy ludzie są niewarci ludzkiej przyzwoitości.
Koniec części drugiej historii Linka i Rocky.
Playing Dirty (Dirty #2)