Przełożyła z angielskiego Irena Wypych
Wydawnictwo Dolnośląskie Wrocław 2013
Tytuł oryginału: Soul Beach Projekt okładki: Anna Damasiewicz Fotografia na okładce: © olly/fotolia.com Redakcja: Małgorzata Klich Korekta: Marta Dobrowolska Redakcja techniczna: LOREM IPSUM Copyright © Kate Harrison 2011 Polish edition © Publicat S.A. MMXIV (wydanie elektroniczne) Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
Wydanie elektroniczne 2013 ISBN 978-83-245-9402-3 Wydawnictwo Dolnośląskie 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 oddział Publicat S.A. w Poznaniu tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail:
[email protected] www.wydawnictwodolnoslaskie.pl
Konwersja i edycja publikacji
Spis treści Dedykacja Dziewczyna jest martwa, nie ma co do tego wątpliwości Pamięć jest najbardziej zawodnym z partnerów Powinni byli zachować zapach Meggie Przed tamtą nocą nigdy nie zdarzyło mi się stracić panowania nad sobą. Słowo apetyt brzmi tak trywialne, a jednak całkowicie rządzi naszym życiem. Cechą wspólną morderców jest to, że zawsze „trzymają się na uboczu” Wspomnienia blakną jak stare fotografie i jedyne, co pozostaje, to samotność Przypisy
Mamie, Tacie i w szczególności Toni – bo siostrę ma się na całe życie...
Dziewczyna jest martwa, nie ma co do tego wątpliwości. Twarz ze zdjęcia, które w Internecie miało miliony wyświetleń, jest teraz zaczerwieniona, jakby dziewczyna spędziła za dużo czasu na słońcu. Jakimś cudem jej skóra wciąż błyszczy – jeden z dziennikarzy telewizyjnych nazwał ją świetlistą – ale to oczywiście nie potrwa długo. Po walce jej włosy były w nieładzie, ale teraz są już rozczesane i rozprostowane na poduszce. Wygląda jak piękna Śpiąca Królewna. Czy jest rzeczywiście piękna, czy tylko ładna? Kiedy żyła, nie było co do tego wątpliwości, bo całemu zestawowi – twarzy, pewności siebie, ruchom i temu głosowi – nie sposób było się oprzeć. Teraz łatwiej jest być obiektywnym. Ach, bądźmy łaskawi. Powiedzmy, że jest piękna. Kremowobiała sukienka pofałdowała się dziwnie i dziewczyna wygląda lekko zdzirowato, ale za dużo wysiłku trzeba by włożyć, żeby to zmienić. Trudno jest podnieść zwłoki. Jej oczy są zamknięte. Jeszcze kilka sekund temu, dobre dziesięć minut po tym, jak przestała walczyć, jej powieki zadrgały kilka razy, jakby o czymś śniła. Może o wiecznym miejscu na scenie? I nagle, kiedy wydawało się, że trzeba znowu zdusić jej oddech, przestała się ruszać. To był pewnie ostatni odruch. A może dokładnie w tym momencie odeszła? Gdzie teraz jest? Leży na zielonej łące, a motylki i pszczółki latają wokół niej? Czy na tropikalnej plaży, gdzie fale łagodnie omywają jej ciało? Czas już na mnie. Ale ktokolwiek ją znajdzie przynajmniej nie będzie miał koszmarów z powodu jej wyglądu. Jak na trupa ma w sobie zdecydowanie dużo życia.
1 Pierwszy mejl od mojej siostry przychodzi w dniu jej pogrzebu. Tak, wiem. Jaki świr sprawdza pocztę tuż przed pogrzebem siostry? Ale czasem czuję tak wielki ból, jakby w moich żyłach płynęła nie krew, a żrący kwas. Wtedy właśnie łączę się z Internetem. Tam wszystko jest n o r m a l n e. Żadnych dochodzeń, detektywów, kamer telewizyjnych. Tylko nowe powiadomienia na Facebooku o tym, kto z kim chodzi. I spam od afrykańskich książąt, którzy chcą podzielić się ze mną swoim majątkiem. Ach tak – i jeszcze mejle od zmarłych. A to już tak c a ł k i e m normalne nie jest. Nie zauważam tej wiadomości od razu, ale kiedy ją w końcu dostrzegam, pewna jestem, że nie może być prawdziwa. To jakiś chory zbieg okoliczności. Albo ktoś włamał się na jej konto, to samo, z którego wysyłała mi plotki z uczelni i głupie zdjęcia z imprez. I chociaż wiem, że to tylko durny żart, myszka przyciąga moją rękę jak magnes. Klikam i wstrzymuję oddech, czekając aż wiadomość wyświetli się na monitorze. Do:
[email protected] Od:
[email protected] Data: 5 września 2009 Godzina: 10:05:09 Temat: [WIADOMOŚĆ JEST PUSTA] Jeśli podejrzewasz, że ta wiadomość jest próbą wyłudzenia poufnych informacji, kliknij tutaj. Bolą mnie oczy od wpatrywania się w biały ekran, ale nie mrugam, bo boję się, że wiadomość zniknie. – Alice, kochanie, jesteś gotowa? Samochód już czeka. Nie mogę wydobyć z siebie głosu. To na pewno jakiś wirus. Komputerowy upiór. Mejlowa wersja nagle odnalezionej kartki bożonarodzeniowej wysłanej w 1952 roku przez nieżyjącą od dawna babcię. I to na pewno zwykły przypadek, że zagubiona gdzieś elektroniczna wiadomość od mojej siostry pojawia się godzinę przed jej ostatnim... w y s t ę p e m. – Alice? Podskakuję na krześle, chociaż wiem, że mama stoi na korytarzu. – Już schodzę! – krzyczę w stronę drzwi.
Ale nie wstaję z miejsca. Nie mogę. Czuję, że chodzi tu o coś więcej. Coś, czego nie potrafię dostrzec. Może już naprawdę zwariowałam? – Ty nie istniejesz – cedzę przez zaciśnięte zęby w stronę monitora. – Nie istniejesz. Im dłużej wpatruję się w ekran, tym bardziej wydaje mi się, że coś przeoczyłam. Wstaję. Nogi mam jak z ołowiu. I nie mogę oderwać wzroku od monitora. – Alice? Zejdź już, proszę. – W głosie mamy słychać poirytowanie. Nic dziwnego, dla niej to też nie najlepszy dzień. Powinnam się bardziej postarać. B y ć l e p s z ą c ó r k ą, zwłaszcza teraz, kiedy zostałam tą jedyną. Plecy prosto. Kieruję się do drzwi. Jedna noga za drugą. Tak trzymać. I wtedy odwracam się w stronę komputera i widzę to. Godzinę. 10:05:09 Może to tylko parę minut po dziesiątej rano w dniu pogrzebu Meggie. A może to 10.05.09. Dzień moich szesnastych urodzin. I dzień, w którym Meggie została zamordowana.
2 Ponoć jesteśmy wczorajszą wiadomością dnia. A mówiąc ściślej – wiadomością dnia sprzed czterech miesięcy. Nieszczęsna rodzina Forsterów. Od morderstwa Meggie wydarzyły się już setki kolejnych. Umierały ofiary bójek ulicznych, strzelanin, wypadków samochodowych. Ale nawet gdyby moja siostra nie była gwiazdą programu telewizyjnego, jej śmierć i tak trafiłaby na pierwsze strony gazet. Mój nauczyciel medioznawstwa, pan Bryant, zawsze powtarza, że gazety wolą opisywać białe i ładne ofiary płci żeńskiej, a większość zamordowanych to czarnoskórzy, pryszczaci chłopcy. Od śmierci Meggie nie poruszył na zajęciach tego tematu. Z okna odjeżdżającego samochodu rozpoznaję dwójkę reporterów z lokalnego programu telewizyjnego. Często oglądałam na małym telewizorze w moim pokoju ich relacje na żywo spod okien naszego domu. Kiedy wyciszałam dźwięk, słyszałam głosy przez zamknięte okno. Zamykam oczy, żeby odciąć się od tego wszystkiego. Ale to nie pomaga, bo teraz widzę t e n ekran i t ę datę. To nie może być przypadek, prawda? – Mam nadzieję, że nikt nie zwróci uwagi na twoje spinki do mankietów, Glen. – Dlaczego? – wzdycha mój ojciec.
– Są zbyt błyszczące. Zbyt radosne. Ludzie zwracają teraz uwagę na wygląd innych. Mama prezentuje się za to bez zarzutu. Ma na sobie nową jedwabną szarą sukienkę. Przed śmiercią Meggie wbijała się w rozmiar 40. D a w n a mama trenowała jogę, pilates i sporty walki. N o w a mama jest chodzącym poradnikiem dla ludzi w żałobie. Jej ciało wydaje się mniej kształtne, ale duch pozostaje w jak najlepszej formie. W poniedziałkowe wieczory odbywa spotkania z grupą wsparcia, w środy po południu – ze swoim terapeutą Olavem, w czwartki udziela się towarzysko, a weekendy spędza przy komputerze, d z i e l ą c s i ę przeżyciami z internautami. Na forach osób opłakujących bliskich zmarłych jest prawdziwą celebrytką. Tata obrał zupełnie inną drogę. Odmawia dołączenia do grupy, chociaż wtedy mama dałaby mu spokój. Jego garnitur jest na niego zdecydowanie za luźny i ojciec wygląda w nim jak włóczęga. Odżywia się teraz wyłącznie orzeszkami i whisky. Jest jak kowboj ze starego westernu – silny i milczący. Kowboj, który dorabia jako radca prawny. Czuję się między nimi pokracznie. A dzisiaj w dodatku naprawdę tak wyglądam – mam na sobie połyskujące rajstopy, za grube na ciepłe wrześniowe słońce, czarną babciowatą spódnicę oraz kremową bluzkę z bufiastymi rękawami, którą wybrała dla mnie mama. Siedzę spocona między rodzicami, wyglądam przy tym jak pięcioletnie dziecko w drodze na przyjęcie urodzinowe. Z całej siły przytrzymuję dłonie pod udami, żeby nie rzucić się w stronę drzwi i nie uciec z samochodu jak najdalej. Zatrzymujemy się przed kościołem; przez szybę widzę tłum ludzi. Czy morderca Meggie jest wśród nich? Pierwszą zauważam Saharę – wzrostem wyróżnia się z tłumu. Podnosi swoje umięśnione ramię i kiwa nieznacznie w moją stronę na powitanie. Sahara mieszkała w akademiku w pokoju obok Meggie. Widzę też parę innych dziewczyn, które poznałam, kiedy jeździłam razem z Meggie na jej uczelnię. Szukam w tłumie twarzy, na której malowałoby się poczucie winy. Albo zło. Czy ktoś z was zamordował moją siostrę? Chcę wykrzyczeć to pytanie na cały głos, przy wszystkich, żeby zobaczyć, czy ktoś zareaguje. Ale czy prawda złagodziłaby chociaż trochę mój ból? Na twarzach niektórych dziewcząt widać ślady łez. Jedynym mężczyzną w ich grupie jest chłopak Sahary. Jak on miał na imię? Andrew? Aidan? Najwyraźniej jest a ż t a k zapamiętywalny. Tim nie przyszedł, ale to było jasne od początku. Mama chciała mu zakazać pojawienia się na pogrzebie, ale tata słusznie zauważył, że Tim i tak by tego nie zrobił. Należy do tych, którzy rozumieją, że byłoby to nie na miejscu. Mama cmoknięciem wyraziła swoje niezadowolenie
i wymamrotała: „I jest jednym z tych, którzy mordują swoją dziewczynę i nie spotyka ich za to zasłużona kara”. Ale ja nie wierzę, że to on ją zabił. I wiem, że dzisiaj będzie myślał o nas. I o Meggie. Na lewo od Sahary stoi mnóstwo innych osób, wyglądają na studentów, ale nie rozpoznaję nikogo. Więc po jaką cholerę tutaj przyszli? Wpatruję się w ich załzawione oczy i rozdziawione gęby, widzę, jak się na mnie gapią, i już wiem. To ci sami ludzie, którzy dodają komentarze pod filmami z Meggie na YouTubie albo na forach dla fanów programu Śpiewaj ze smakiem i piszą, jak bardzo za nią tęsknią i jak bardzo ją kochali i że była ich najlepszą przyjaciółką. Jeden sezon tego beznadziejnego reality show i wydaje im się, że należała do ich świata i że mają prawo do kawałka jej życia. A może to ktoś z nich ją zabił? Tata mówi, że to tylko banda niegroźnych czubków, ale skąd wiedzieli, kiedy i gdzie będzie pogrzeb? Może istnieje strona internetowa dla osób, które podniecają się śmiercią. Albo strona dla tych, którzy chcą naśladować swoich zmarłych idoli? Wychodzimy z auta, a mama od razu zostaje otoczona przez grupkę ludzi. To jej nieutuleni w żałobie znajomi z grupy. Pięć kobiet i jeden wysoki mężczyzna. Facet ma piaskowe włosy, wymuskaną twarz i wydatne usta, jak u modela. Od razu wiem, że to jej terapeuta Olav, ekspert ds. strat. Robbie i Cara stoją przy wejściu do kościoła. Zawsze mnie wspierają. W świecie, w którym 10.05.09 to wyłącznie kolejna data moich urodzin, Robbie jest moim chłopakiem, a Cara – najlepszą przyjaciółką. W takim świecie zastanawialibyśmy się, na którą uczelnię złożyć papiery i czy rodzice pozwolą nam pojechać razem na wakacje. Ale teraz... Przytulają mnie, najpierw Cara, później Robbie. Cara prezentuje się tak jak zawsze – przechodzi teraz fazę noszenia czarnych ciuchów, nawet na plaży – ale Robbie, zwolennik dżinsów, w swoim garniturze wygląda na starszego i poważniejszego, i może też na bardziej seksownego. Ale właściwie nie wiem, czy w dalszym ciągu myślę o nim w ten sposób. Tata wygląda na zagubionego. Do niego nie podszedł nikt. Jest mi potwornie gorąco, zwłaszcza po wyjściu z klimatyzowanego auta, a zaraz później, kiedy wchodzimy do ciemnego przedsionka kościoła, okropnie zimno. Czuję, że mam gorączkę. O Boże. To nie może być ona, w tej trumnie przede mną. Wciskamy się do pierwszej ławki, a ja skupiam wzrok nisko, na dłoniach. Żeby tylko na nią nie patrzeć. Jest tu z nami, ale właściwie jej nie ma. I na pewno, zdecydowanie, na sto procent nie jest w stanie wysyłać mi pustych mejli
o tajemniczych, znaczących godzinach. Donośny głos pastora rezonuje w całej świątyni, kiedy mówi o mojej siostrze, dziewczynie, której nigdy nie znał i nigdy nie pozna. – Dziś przepełnia nas żal i smutek. Ale dziś również powinniśmy być wdzięczni, wdzięczni za życie Megan Sophie London Forster. Przez długi czas Megan nie mogła zaznać wiecznego spoczynku, a najbardziej cierpieli ci, którzy ją kochali, a przede wszystkim jej matka Beatrice, ojciec Glen i siostra Alice... Ludzie wokół mnie śpiewają. Sahara daje z siebie wszystko, tak jak większość natrętnych fanów Meggie. Ale hymny nic nie znaczyły dla mojej siostry. Nawet Amazing Grace, pieśń, którą rozpoczęła karierę w telewizyjnym programie, nie była j e j wyborem. Lubiła tylko wokalistki tak samo jak ona mające mocny głos. Na pewno z n i e n a w i d z i ł a b y całą tę szopkę. Myślę o niej. O tym, jak leży pod wiekiem trumny. Wiem, że ma na sobie szpilki i drugą w kolejności z ulubionych sukienek. Tę w wielkie czerwone maki. Nie mogła mieć na sobie swojej najukochańszej – wiązanej w pasie zwiewnej, kremowobiałej, tej, która muskała jej ciało jak leniwie płynąca woda – ponieważ była w nią ubrana w dniu śmierci. To teraz materiał dowodowy w dochodzeniu. Zawsze myślałam, że trumny są bardzo solidne, jak Land Rovery Discovery. Po to, żeby dowieźć pasażerów bezpiecznie na tamten świat. Ale trumna Meggie jest wąska i lśniąca, a chromowane uchwyty delikatne i cienkie, jak paseczki przy jej szpilkach. Wtedy właśnie przestaję być dzielna. I zaczynam płakać. Nie dam rady. Nie mogę patrzeć na to, jak ją chowają. To najgorsza rzecz, jaka mogła jej się przytrafić. Nienawidziła ciemności, ciasnych pomieszczeń, a jeśli chodzi o brud... Moja siostra nie budowała nawet zamków z piasku, żeby piasek nie dostał się pod paznokcie. Wolę uciec do domu – biegnę trzy kilometry bocznymi uliczkami, żeby nie spotkać nikogo znajomego. Przez całą drogę próbuję wymazać z głowy obraz mojej pogrzebanej siostry – jej dłonie walczą z ciężką glebą, płuca chcą zaczerpnąć powietrza, ale zamiast tego wypełniają się ziemią z każdym kolejnym oddechem. Czy tak właśnie się czuła, kiedy morderca przyciskał poduszkę do jej twarzy? Ręka drży mi tak mocno, że nie mogę otworzyć kluczem drzwi. Oddycham głośno, ciężko. Wbiegam do swojego pokoju i zrzucam przepocone ubrania. Ale moja skóra przesiąknęła już zapachem kościoła, wonią kadzidła. Śmiercią. Komputer przyciąga złowieszczo. Włączam go. Z jednej strony chcę
się przekonać, że mejl nie istnieje, ale z drugiej – coś we mnie pragnęłoby otrzymać kolejny. Gdy loguję się do skrzynki pocztowej, widzę, że nic się nie zmieniło. Wiadomość wciąż tam jest, ale nic poza tym. Wpatruję się w nią i mam nadzieję, że gdzieś tam pomiędzy pikselami znajdę jakiś ukryty obraz, ale nic się nie zmienia. Nawet data: 10.05.09. Od jej odejścia minęły cztery miesiące i pięć dni. Otwieram nową wiadomość i zaczynam pisać. Od:
[email protected] Do:
[email protected] Najdroższa siostro, Nie mogłam zacząć gorzej. Nigdy nie zwracałam się do niej tak ckliwie i chociaż nie zobaczy tej wiadomości, wiem, że wyśmiałaby mnie albo stwierdziła, że naprawdę mi odbiło, jeżeli teraz tak do niej mówię. Usuwam pierwszą linijkę i zaczynam od nowa. Megster! Lepiej. To jedna z tysiąca ksywek, jakie dla niej wymyśliłam. Gdzie byłaś, staruszko? Przegapiłaś wszystko. Swój własny pogrzeb. A grali naprawdę najgorszy utwór z możliwych, pewnie przewracasz się teraz w grobie, co? Nigdy wcześniej nie użyłam tego wyrażenia. Mam nadzieję, że masz się dobrze. Tam, w grobie. Chociaż w sumie brzmi to idiotycznie. Przepraszam, że nie zostałam do końca, żeby rzucić ziemię czy co tam innego robi się na pogrzebach. Nie dałam rady. Ziemia. Kiedy wypowiadam to słowo, mój oddech staje się płytszy. Jeżeli jesteś... tutaj, jakimś cudem, to pewnie widziałaś mnie w kościele. Za to też Cię przepraszam. Wiem, że nie cierpisz mazgajów. Próbowałam wybić im z głowy pomysł z trumną. Mówiłam, że powinniśmy rozsypać Twoje prochy w jakimś miejscu, które kochałaś. Na przykład na plaży na Korfu. Ale policja powiedziała, że zwykły pogrzeb jest lepszym wyjściem, w razie gdyby... Przerywam w pół zdania. Czy zmarła osoba w ogóle przejmuje się
losem swojego ciała, czy może zapomina o nim jak o niemodnych ciuchach z zeszłego sezonu? Dobra, nie będę się wdawać w szczegóły. Ale tłum pod kościołem był ogromny, Meggie. Kochało Cię naprawdę wiele osób, chociaż cała ich miłość zebrana razem nie może się równać z moją. Wiedziałaś o tym, prawda? Mimo że nie mówiłyśmy sobie tego wystarczająco często... Ale mówię to teraz. Bardzo Cię kocham Twoja mała siostrzyczka :***************************** Czytam wiadomość jeszcze raz. Może powinnam napisać o tym, co wydarzyło się od dnia jej śmierci? O ciszy w domu, upamiętniającym albumie z jej singlem, moich „lepszych, niż można było spodziewać się w takiej sytuacji” wynikach egzaminów, nawrocie obgryzania paznokci. Ale jeśli patrzy na mnie z nieba, to wie już wszystko. Więc powinnam napisać o tym, co liczy się naprawdę, i teraz, kiedy jej o tym opowiedziałam, jest mi trochę lżej. Jasne, jeżeli tę pustą wiadomość w y s ł a ł jakiś chory psychofan, na pewno uszczęśliwię go treścią mojego mejla. Ale co mnie to obchodzi? Jeżeli istnieje chociaż nikła szansa, że Meggie mnie usłyszy – nawet jeśli jest to tak prawdopodobne, jak odkrycie przez mnie ludzi na Marsie albo leku na raka – to warto wysłać tę wiadomość. Nawet jeżeli ryzykuję, że jakiś żałosny koleś z obsesją na punkcie zmarłych dziewczyn pozna moje uczucia. Klikam Wyślij.
3 Na dole rodzice znowu się kłócą. Wciąż to samo. Myślałam, że po pogrzebie będzie w końcu inaczej, ale minął tydzień, a oni nie przestają. Kiedyś, gdy moi znajomi narzekali na kłótnie swoich rodziców, wydawało mi się, że jestem lepsza. Już tak nie myślę. – Czy dla ciebie nie ma to żadnego znaczenia? – Bea, proszę cię, przestań. – Nie. Chcę wiedzieć, czy to dla ciebie coś znaczy. Podgłaśniam muzykę, ale wciąż słyszę, o czym mówią. – Dobrze, powiem ci. Nie. Dla mnie nie ma to żadnego znaczenia. – Glen, nie mówisz chyba poważnie. Megan zasługuje na odpowiednie drzewo. Piękne i delikatne, ale też bardzo silne. Może drzewo owocowe byłoby najlepsze? Ale czy wtedy wypadałoby jeść jego owoce? Mój Boże, widzisz, jak bardzo potrzebuję twojej pomocy... – Megan nie odróżniała dębu od sosny. Bea, ona miała dziewiętnaście lat. Nic jej nie obchodziło ogrodnictwo. – To nie ogrodnictwo. To symbol jej życia.
– Rób, co uważasz za stosowne. Podlewaj swoje drzewo szampanem i obsypuj kawiorem, to i tak bezcelowe. Nie zastąpimy Megan ani drzewem, ani krzewem róży, ani cholernym wiszącym kwietnikiem. Może jakaś audycja radiowa ich zagłuszy. Podłączam słuchawki do laptopa. I co teraz? Mogłabym zadzwonić do Robbiego, ale na pewno wspomni o pogrzebie, bo wydaje mu się, że tak trzeba. Cara będzie próbowała odwrócić moją uwagę historyjkami o najnowszym obiekcie westchnień, a na to też nie mam ochoty. Skoro jestem już tak zdesperowana, mogłabym odrobić zadanie z medioznawstwa. Czytam temat eseju: Globalne, scentralizowane media ograniczają światopogląd odbiorcy. Omów na podstawie przykładów. Dobra, może nie jestem aż tak zdesperowana. Wiem, co chcę zrobić. Ostatni raz sprawdzałam skrzynkę całe dziesięć minut temu, więc chcę ją sprawdzić znowu. Od pogrzebu Meggie nie dostałam już żadnej wiadomości z jej konta. Może komputerowy upiór przeniósł się na inną ofiarę? Cały czas walczę też z pokusą wysłania kolejnej odpowiedzi. Może to szalone, ale kiedy wysłałam pierwszą, poczułam się troszeczkę lepiej. W folderze ze spamem są trzy wiadomości, ale żadna nie została wysłana z konta Meggie. Mam właśnie zamiar je skasować, kiedy spostrzegam temat tej na samym dole...
4 Do:
[email protected] Od:
[email protected] Data: 22 września 2009 Temat: Meggie Forster chce się z tobą spotkać na Plaży Droga Alice, Meggie Forster wysyła Ci zaproszenie na Plażę Dusz, najbardziej ekskluzywny „kurort” społecznościowy w Internecie. Członkostwo Plaży Dusz można uzyskać tylko na zaproszenie innego członka. Aby aktywować swoje konto, kliknij link na dole strony. Do zobaczenia na Plaży Zarząd Plaży Dusz Gdzie każdy dzień jest tak piękny, jak ten ostatni. Co to ma być, do cholery? P l a ż a D u s z? Wpisuję od razu nazwę w Google, ale nie pojawiają się żadne wyniki wyszukiwania. Próbuję wejść bezpośrednio na stronę: plazadusz.org. Ręce trzęsą mi się tak bardzo, że nie jestem w stanie poprawnie napisać
adresu, ale kiedy w końcu się udaje, przeglądarka zawiesza się. I tyle. Nic się nie dzieje. Zupełnie nic. Chce mi się krzyczeć w stronę ekranu, ale wiem, że mama mnie usłyszy. Więc szepczę. – Co to wszystko znaczy, Meggie? Gdzie ty do cholery jesteś? Czy ty w ogóle tam jesteś? Oczywiście nie ma żadnej odpowiedzi. No bo jakim cudem? A więc dwa do zera dla psychola, który na pewno cieszy się przeogromnie z faktu, że byłam dostatecznie głupia, odpowiadając na pierwszy mejl. Zaczyna mi szumieć w głowie. Jestem wściekła. Muszę stąd wyjść. Obojętnie dokąd. Gdziekolwiek, byleby tylko nie siedzieć przed tym cholernym monitorem. Zamykam przeglądarkę i wtedy... O Boże. Nie mogę oderwać wzroku od pulpitu. Od zawsze miałam tę samą tapetę, kolaż najlepszych zdjęć z moimi przyjaciółmi, rodzicami i, oczywiście, z moją siostrą. W środku było ujęcie ze mną i Meggie na wakacjach pod namiotami we Francji, chwilę po tym, jak wygrałyśmy konkurs na najlepsze przebranie jako Alicja i Kapelusznik. (Oczywiście ja byłam Kapelusznikiem, chociaż imię wskazywało inaczej. Meggie po prostu wyglądała jak Alicja). Ale teraz jej tam nie ma. Nie ma tam nikogo. Kolaż zniknął, a na jego miejscu pojawił się nowy obraz. Obraz najpiękniejszej plaży na świecie.
5 Cara czyta wydrukowany mejl jakieś pięćdziesiąt razy i w końcu mówi: – Psychole. Bierze do ust kolejną gumę Nicorette. Jej mama jest lekarzem rodzinnym i od kiedy Cara została przyłapana na paleniu przed egzaminem z fizyki, co tydzień kupuje jej paczkę gum. Ale m a m u s i a nie wie, że po pierwsze, Cara kupiła pierwszą paczkę fajek w dniu swoich trzynastych urodzin, i po drugie, gumy nie pomagają jej rzucić palenia, a jedynie przetrwać przerwy, bo palenie w j a k i m k o l w i e k miejscu na szkolnym terenie skończyłoby się wywaleniem z placówki. W szkole dla dziewcząt w Redview wystarczą dwie skuchy i wylatujesz. – To znaczy – mówi dalej, nawijając na palec pasemko świeżo ufarbowanych na granatową czerń włosów – jaki czubek mógłby zrobić coś takiego? – Nie masz nawet pojęcia, ilu świrów wypowiada się na forach o Meggie od czasu jej śmierci. – Sprawdzałaś ją w Google? Czerwienię się. – Tak. Czy to znaczy, że też jestem świrem? Wolno przeżuwa pytanie; szara jak nagrobek guma do żucia pojawia
się co jakiś czas przy jej świeżo wybielonych zębach. – Eee tam. Gdyby to była moja siostra, też bym tak zrobiła. Cara jest jedynaczką. Mówiłyśmy często, że jesteśmy jak siostry, aż do śmierci Meggie, kiedy za późno zrozumiałam, że n i k t nie może zastąpić tej prawdziwej. – Na Facebooku jest jeszcze normalnie, jeżeli normalne jest wysyłanie sterty wirtualnych bukietów komuś, kogo się nie zna. Ale są jeszcze fora internetowe. Tam ludzie dyskutują o jej głosie, twarzy. Nawet publikują zmyślone historie z jej życia. I każdy dzieli się swoją oryginalną teorią na temat, kto ją zabił i dlaczego. Cara patrzy na mnie ze współczuciem. – Jakby to nie było jasne od początku. Marszczę brwi. – O nic go nie oskarżyli. Jeżeli to takie jasne, to byłby już w więzieniu. Wiesz przecież o tym, Cara. Nieważne, co piszą w gazetach. Tim jej nie zabił. Niczego już nie jestem pewna, ale wiem, że chłopak, który ratował pająki z kuchni w akademiku, nie może być mordercą. Ale jeśli nie on, to kto? Cara patrzy na mnie z politowaniem w stylu „wszyscy wiemy, że Tim podobał ci się od chwili, w której Meggie przyprowadziła go do domu, więc nikt nie spodziewa się po tobie wyciągania logicznych wniosków”. Ale to nieprawda. Lubiłam go, bo jako jedyny spośród chłopaków Meggie potraktował mnie jak interesującą osobę. Ale Cara nie mogła uwierzyć, że tylko o to chodzi, i nabijała się ze mnie na każdym kroku – chociaż od śmierci Meggie dała mi już spokój. Po raz kolejny czyta wiadomość. – No i jak to wygląda? – Co? – Ta strona, głupolu. Jak wygląda ta Plaża Dusz? Serio każdy dzień jest „tak piękny jak ten ostatni”? Teraz to ja mogę na nią popatrzeć z politowaniem. – Nie kliknęłam tego linku. To na pewno podpucha. Poza tym wyszukiwałam Plażę Dusz w Google i niczego nie znalazłam. Ona nie istnieje. Wpatruje się we mnie nierozumiejącym spojrzeniem. Po chwili rozlega się dzwonek i Cara idzie na zajęcia z prawa, a ja na angielski. Podczas lekcji nie dociera do mnie nic z tego, co mówi nauczyciel, bo jestem zajęta układaniem w głowie odpowiedzi na wiadomość p s y c h o l a z Plaży Dusz.
6 Do:
[email protected] Od:
[email protected] Data: 23 września 2009 Temat: Re: Meggie Forster chce się z tobą spotkać na Plaży
Droga najbardziej żałosna osobo na tej planecie, jak to możliwe, że jesteś aż tak podła? Cóż, mam nadzieję, że rozpiera Cię teraz duma. Bo nie ma nic lepszego od nabijania się z kogoś, kto zawinił jedynie tym, że tęskni za swoją siostrą, prawda? Mam nadzieję, że któregoś dnia ktoś zrani Cię tak samo mocno, jak teraz Ty próbujesz zranić mnie. Wtedy zrozumiesz, jaką jesteś świnią. Alice Forster Klikam Wyślij i przez jakieś dwadzieścia sekund jest mi lepiej. Ale po chwili zaczynam drżeć na całym ciele, a w głowie znowu mi szumi. A co jeśli autor tych wiadomości to nie jakiś przypadkowy psychofan, ale ktoś, kogo znam? Nie mam wielu wrogów. W szkole jest parę dziewczyn, które nie lubią mnie za to, że zadaję się z Carą. A jej nie lubią, bo jest pyskata i ma duże piersi. Jeśli ktoś chciałby się na niej odegrać, nie wyżywałby się na mnie, prawda? Ikona komunikatora zaczyna migać. ROB I JEGO ŚWIAT: To jak? Widzimy się wieczorem? Wieczorem? Całkiem o tym zapomniałam, chociaż Robbie jest chłopakiem, o którym bardzo trudno zapomnieć. Dziewczyny za nim szaleją, bo ma uśmiech Zaca Efrona i bujne złote włosy, niemal zbyt piękne, aby mogły być prawdziwe. Poznaliśmy się na początku szkoły średniej, bo Cara spotykała się wtedy z jego kumplem. Zerwała z nim po miesiącu, a ja wciąż jestem z Robbiem. Półtora roku. Według naszych znajomych to już prawie małżeństwo. A potem przyszła wiadomość o Meggie i Robbie pojawił się na progu mojego domu, zapłakany prawie tak samo jak ja. Wtedy coś we mnie zgasło, jakby ktoś po prostu wyłączył światło. Nie czułam już do niego nic. I to się jak dotąd nie zmieniło. Zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby z nim zerwać, ale z drugiej strony – przecież nie będę tak się czuć przez wieki, prawda? ROB I JEGO ŚWIAT: Jesteś tam? ALICJA W KRAINIE CZARÓW: Przepraszam, byłam zajęta. Jasne, super, że Cię zobaczę. ROB I JEGO ŚWIAT: O której po Ciebie wpaść? Przebiega mnie dreszcz. Nie chcę być z nim sam na sam. ALICJA W KRAINIE CZARÓW: Przyjdę sama, mam sporo zadań domowych. Wyłączam komunikator. Na pulpicie wciąż widzę plażę. Próbowałam już wszystkiego, ale nie jestem w stanie pozbyć się tego obrazu. To nawet nie jest zwykłe zdjęcie. Kolory są zbyt intensywne, morze zbyt
turkusowe, a grzywy fal tak białe, że pienią się przed oczami jak bąbelki w oranżadzie. Prawie jak trójwymiar, ale wiem przecież, że bez tych głupich okularów nie można zobaczyć trójwymiaru na zdjęciu. I za każdym razem, kiedy widzę tę plażę, przypominam sobie o mejlu, a to doprowadza mnie do szału. Odszukuję w folderze stary kolaż z pulpitu, ale kiedy chcę go załadować jako tapetę, komputer nie odpowiada. Krew uderza mi do głowy, a szum jest tak wielki, że przypomina trochę szum morskich fal. – Dosyć! Z wściekłością zamykam laptopa. Może to przejściowe? Mama mówiła, że opłakując zmarłych, przechodzimy przez różne etapy, a złość jest jednym z nich. Kiedy jednak zamknęłam komputer, złość minęła. Tak po prostu. W pokoju obok słyszę buczenie suszarki mamy, z dołu dochodzą dźwięki ryczącego telewizora. Ale poza tymi zwyczajnymi hałasami w naszym domu słychać cichy, niedający się pomylić z żadnym innym odgłos fal rozbijających się o brzeg.
7 Robbie, Cara i jej nowy chłopak Mickey siedzą już w ogródku piwnym. – Cześć, piękna – Robbie wstaje, całuje mnie w usta i odchodzi w stronę baru. Mickey mamrocze pod nosem jakieś neandertalskie powitanie. Ma dwadzieścia dwa lata. Cara spotkała go w fast foodzie, kiedy podawał jej Big Maca i frytki. Całkiem przystojny, w taki nieokrzesany sposób, jaki ostatnio ją kręci. – I jak, odpowiedziałaś na ten mejl? – pyta, wychylając się zza pleców nowego chłopaka. Potakuję głową. – Tak myślałam. I co? – Żadnej odpowiedzi. – Wiesz, zastanawiałam się nad tym – kontynuuje – i to nie wygląda na przypadek, nie sądzisz? Ktoś chce się na tobie zemścić, Ali. Albo zwrócić na siebie twoją uwagę. – Jasne. Tylko komu zależy tak bardzo na mojej uwadze? Robbie wraca z piwem dla mnie. – Ktoś chce zwrócić na siebie twoją uwagę, Ali? Powinienem o czymś wiedzieć? Rzucam Carze ostrzegawcze spojrzenie, ale udaje, że tego nie zauważa. – Zastanawiamy się, kto wysyła Alice te psychiczne mejle.
Po jego oczach widzę, że jest mu przykro. Kiedyś godzinami mogłam zastanawiać się, jaki dokładnie mają kolor – bursztynowy czy bardziej piwny. – To bzdura. Jakiś kolejny kretyn zakochany w Meggie – tłumaczę. – Ale skąd mają twój adres mejlowy? – Serio, to bzdura – powtarzam. – To była twoja siostra, tak? – Mickey ocknął się nagle. – Ta, którą zamordowano. – Tak. – Całkiem ładna, co nie? I sławna. Pamiętam ją z tego programu w telewizji. Nie pomyślałbym, że to twoja siostra. Robbie zaciska dłoń w pięść i jest gotowy stanąć w obronie mojego honoru. Mickey tego nie zauważa. – Miałem kiedyś kumpla, którego zamordowano – opowiada. – To znaczy, to był właściwie kuzyn najlepszego kumpla mojego brata. Jakaś zadyma przed pubem. Ktoś wyciągnął nóż, no i... – I żeby zobrazować sytuację, przejeżdża palcem wskazującym w poprzek szyi. – Mickey? – mówi Cara słodkim głosem, ale jej oczy robią się prawie tak czarne jak włosy. Mickey odwraca głowę w jej stronę. – Zrób mi przysługę i odwal się. Na zawsze. Jego twarz wykrzywia się jak pacynka. Podnosi kufel z piwem. – I tak nigdy mi się nie podobałaś. Nadęta cizia. – Wstaje i kiwa głową w moją i Robbiego stronę. – Nadęci znajomi. Aha, a t w o j a martwa siostra wyglądała znacznie lepiej od ciebie. Robbie chce ruszyć za nim, ale powstrzymuję go ruchem ręki. – Daj spokój, nie warto. – Przemilczam fakt, że moim zdaniem gość mógłby powalić Robbiego jednym ciosem. Oraz że Mickey wypowiedział na głos tylko to, co myślą inni, kiedy dowiadują się, że Meggie była moją siostrą. – To co z tym mejlem? – pyta Robbie. – Serio, to nic takiego. Ktoś włamał się na konto Meggie i dostałam kilka głupich wiadomości. – To okropne – szepcze. Bierze moją rękę i zaczyna ją delikatnie głaskać. Jeszcze sześć miesięcy temu taki gest wystarczyłby, żeby odjęło mi mowę z emocji. – Gdybyś chciała, Lewis mógłby ich wytropić. I zalać ich cybernetycznym szlamem. Gdybyś chciała. Lewis to najlepszy kumpel dziwacznego brata Robbiego. Jeden z tych geniuszy komputerowych. W szkole średniej założył własną firmę projektującą strony internetowe i nie chciało mu się już iść na studia. Ponoć ma być drugim Billem Gatesem. To znaczy ma mieć tyle kasy, co on. Tylko że jak do tej pory nie miał nawet dziewczyny. – Nie, proszę – puszczam jego rękę i sięgam po piwo. – Prawda jest taka, że te mejle sprawiają mi niemal przyjemność. Bo... no po prostu
przypominają mi o tym, że ona istniała. – O rany, stara – włącza się Cara – no jasne, że istniała. Nadal istnieje w naszej pamięci. W pamięci całej Wielkiej Brytanii. Nawet taki przygłup jak Mickey wie, kim była. – Może i tak – odpowiadam. – Ale nikt już o niej nie mówi. Cara i Robbie wymieniają się spojrzeniami, jak psychiatrzy przy bardzo nerwowym pacjencie. – Nie byliśmy pewni, czy chcesz o niej rozmawiać – zaczyna Robbie. – Ale mogliśmy w sumie zapytać. Przecież zmarli żyją w naszych wspomnieniach. Waham się przez chwilę. Cara i Robbie to moi najlepsi przyjaciele. Może mogę im powiedzieć o tym, co przeraża mnie najbardziej. Biorę głęboki wdech. – Jeżeli Meggie żyje w moich wspomnieniach, to co stanie się, kiedy o niej zapomnę? Wyglądają na zaskoczonych. – Nie zapomnisz – mówi Robbie. Kręcę przecząco głową. – Nie zapomnę, że w ogóle b y ł a. Ale już teraz... no, wiem na przykład, że miała ukruszony przedni ząb, ale nie mogę sobie przypomnieć k t ó r y. – Ten z prawej – wtrąca Cara i dotyka swojego lekko pożółkłego od papierosów zęba. – Tak samo jak ja. – Ali chyba nie do końca to miała na myśli – odzywa się Robbie. – Słuchaj. Tu nie chodzi o szczegóły. Tu chodzi o to, jak się czułaś, kiedy Meggie była z tobą. On też tego nie rozumie. Tego, że za każdym razem, kiedy zapominam jakiejś drobnostki związanej z Meggie, czuję się, jakbym ją zdradzała. Że jestem najgorszą siostrą na świecie. Ale powinnam wiedzieć, że nie ma sensu im tego tłumaczyć. Teraz tylko poczułam się jeszcze bardziej samotna. – Może i tak. Dzięki. Kto stoi dzisiaj za barem? – Ten przygłup z tatuażami – mówi Cara. I mruga w moją stronę. – No wiesz. Ten z imprezy karnawałowej. Pan Ośmiornica. Dla mnie zrobi w s z y s t k o. – To dobrze – odpowiadam. – Bo przydałoby mi się dzisiaj coś mocniejszego niż piwo.
8 Otwieram drzwi do domu i skradam się na palcach, żeby uniknąć hiszpańskiej inkwizycji. – Alice? – woła tata z salonu. Na moment zastygam w bezruchu. – Idę prosto do łóżka – odpowiadam – jestem strasznie zmęczona. – Wstrzymuję oddech.
– Jasne – odburkuje. – W takim razie dobranoc, kochanie. – Podejrzewam, że tak samo nie pali mu się do rozmowy jak mnie. Włączam laptopa, chociaż jestem przekonana, że autor tego całego świństwa schował się już w swojej norze w cyberprzestrzeni jak każdy tchórzliwy haker. Temat: Re: Re: Meggie Forster chce się z tobą spotkać na Plaży Wpatruję się w temat wiadomości. Nie mogę uwierzyć, że odpowiedział. Może to maniak, któremu wystarczy ta gorsza siostra? A może to n a p r a w d ę ona? Nie no, aż tak głupia nie jestem. Mam wybór: otworzyć wiadomość albo ją usunąć. Właściwie żaden wybór, prawda? Do:
[email protected] Od:
[email protected] Data: 24 września 2009 Temat: Re: Re: Meggie Forster chce się z tobą spotkać na Plaży
Najpierw dochodzę do wniosku, że jestem bardziej pijana, niż myślałam. Tekst przypomina raczej odręczne pismo niż czcionkę. W dodatku litery są rozmyte, jakby atrament rozmazał się na deszczu... Ale to nie może być atrament, prawda? Przecież patrzę na monitor, nie papier. Tylko że w tym wszystkim nie to jest najdziwniejsze. Zamykam oczy. Przywidziało mi się, prawda? Ale nie. Otwieram oczy i wciąż to widzę. Florrie. Nazywam się Alice Florence Forster. Poczęta – Boże, czy musieli dać mi t o drugie imię z t a k i e g o powodu? – we włoskim hotelu w rocznicę ślubu rodziców. Drugie imię Meggie to London. Wprawdzie była poczęta w dwupokojowym mieszkaniu w Shepherd’s Bush, ale nawet matka zdawała sobie sprawę, że to byłaby już przesada. M o j e drugie imię to najpilniej strzeżony sekret, który zna tylko sześć osób: szkolny wychowawca, lekarz, dentysta, moi żenujący rodzice. I moja siostra. Jedyna osoba, której mogę wybaczyć nazwanie mnie Florrie.
9 Proszę, Florrie... tak długo czekałam
Czytam to zdanie w kółko. Na końcu nie ma kropki. To zupełnie n i e w stylu mojej siostry. Oprócz pięknego głosu, miała również same najlepsze oceny z angielskiego na końcowych egzaminach. Nikt nie mógł jej zarzucić, że j e d y n e, czym mogła się pochwalić, to śliczna buzia. Więc ta niedoróbka w interpunkcji świadczy o tym, że coś z nią nie tak. Oczywiście, że coś z nią nie tak, ty śnięta idiotko. Meggie nie żyje. Tylko że ja już nie do końca w to wierzę. Wiem, że to ona. Tak samo jak wiedziałam, że przerażająca Cara będzie moją przyjaciółką, kiedy tylko zobaczyłam ją na podwórku w podstawówce. I tak samo jak wiedziałam, że Robbie będzie pierwszym chłopakiem, którego pocałuję. Po prostu wiem. W domu nie zaszła żadna zmiana – słyszę chrapanie ojca z sofy na dole, jedynego miejsca, w którym może spać spokojnie – ale t u t a j, w moim pokoju, zmieniło się wszystko. Serce wali mi jak oszalałe. Może powinnam zbiec na dół, obudzić tatę i powiedzieć mu, że Meggie jest z nami? Sama wyśmiewam swoje myśli. Jasne. Pokażę mu trzy mejle, które udowodnią, że moja siostra jest nieśmiertelna. Jakby to miało w czymś pomóc. Zamkną mnie w wariatkowie, zanim zdążę powiedzieć na głos „życie pozagrobowe”. Mogłabym zadzwonić do Cary, ale na pewno uparłaby się, że do mnie przyjdzie, chociaż jest już po północy. I założę się, że i tak by mi nie uwierzyła. No i nie ma mowy, żebym zdradziła jej swoje drugie imię. Na pewno nie teraz, skoro ukrywałam to przed nią przez jedenaście lat. A może Robbie? Przyszedłby do mnie i przytulił tak, jak tego teraz potrzebuję. Ale za moimi plecami wysyłałby pewnie SMS-y do dziwaka Lewisa, żeby zablokował stronę. A to akurat ostatnia rzecz, jakiej teraz pragnę. Może to szaleństwo, ale ta strona to jedyne, co mam. A więc dobrze. Muszę radzić sobie sama. Przewijam wiadomość z Plaży Dusz i najeżdżam kursorem na link aktywacyjny. Ręka mi drży, a ekran niemal pulsuje wraz z biciem serca. – Trzymaj się, Meggie, nadchodzę – szepczę. Z oddali dobiega do mnie szum fal.
10 Aby zmaksymalizować reprodukcję kolorów, zoptymalizować funkcję ClearHearAudio i zapewnić jak najlepsze multimedialne doznania z Plaży Dusz, chcielibyśmy ponownie skalibrować ustawienia Twojego komputera. Daj znać, czy się zgadzasz – kliknij Tak lub Nie. Pomysł, że niebo mogłoby być zarządzane przez nerdów z Kalifornii, rozśmiesza mnie, chociaż, patrząc w ekran, odczuwam paniczny strach, że to może się okazać prawdą. Albo gorzej – strach, że może nią nie
być. Klikam Tak, chociaż wiem, że teraz, ktokolwiek lub c o k o l w i e k tym zarządza, zdobędzie całkowitą kontrolę nad moim laptopem. I nad moimi emocjami. Wstrzymuję oddech. Plaża pojawia się stopniowo, jakby wyłaniała się z porannej mgły, rozmywającej się z każdym krokiem. Ale zanim udaje mi się zobaczyć to miejsce, c z u j ę je. Jak ładunek elektryczny przepływający przez ciało. Jest to odczucie tak przerażająco fizyczne, że prawie mnie paraliżuje, po chwili jednak musujące ciepło rozchodzi się od stóp o głów. Jakby w moich żyłach płynął szampan, a nie krew. Mrugam i mgła znika całkowicie. Wreszcie widzę t ę plażę. Tę z pulpitu mojego laptopa. Kolory są jeszcze bardziej olśniewające: ziarenka piasku, każde w innym odcieniu złota, wyglądają niezwykle realistycznie i wydaje mi się, że przesuwają się pod moimi stopami, kiedy stawiam kolejne kroki. Widok turkusowego morza z białymi grzywami fal jest kojący. Rozbijają się z łoskotem o brzeg, a ich szum nie ma nic wspólnego z szumem sztucznych fal na nagraniach medytacyjnych mamy. Są zbyt prawdziwe, żeby mogły być relaksujące – silne i agresywne, jakby świadome własnej mocy. I w tym momencie już wiem. To t e n szum wzięłam za krew napływającą mi do głowy. Jak to możliwe, że nie rozpoznałam go wcześniej? Poruszam się po Plaży za pomocą kursora, ale ruch jest tak płynny, że właściwie o tym zapominam. Rozglądam się wokół, szukając ludzi, ale nic nie psuje idyllicznego obrazka jak z ulotki o wymarzonych wakacjach. W oddali widzę tylko parę domków na palach i konstrukcję, która wygląda na opuszczony plażowy bar z dachem pokrytym liśćmi palmowymi. Zatokę osłaniają z dwóch stron piętrzące się ostre skały, tu i ówdzie porośnięte zielonymi krzewami. Najwyraźniej chronią one krajobraz przed wszystkim, co mogłoby go zniszczyć. Nigdy wcześniej nie byłam w tak oszałamiająco pięknym miejscu. Mam ochotę położyć się na ciepłym piasku, na którym zostanie później ślad mojego ciała, i poczuć ciepłe promienie słońca na twarzy... I wtedy przypominam sobie, że przecież jestem tu, by odnaleźć Meggie. Złość wypiera przyjemność i zadowolenie. Po raz pierwszy zapomniałam o jej śmierci. Nigdy wcześniej mi się to nie przydarzyło, nawet we śnie. Więc jak m o g ł a m zapomnieć teraz? Wściekam się na siebie, że jestem taka płytka, a potem wściekam się na to miejsce, bo s p r a w i ł o, że zapomniałam. – Co to jest, do cholery? Nie chcę jakiejś pieprzonej bezludnej wyspy.
Chcę zobaczyć Meggie! – wybucham. Rozglądam się dookoła. Do diabła. Jestem we własnym pokoju i krzyczę na swój komputer. Czyli już naprawdę oszalałam, tak? A może oszalałam już wtedy, kiedy uwierzyłam, że moja siostra wciąż istnieje. Fale rozczarowania nadchodzą jedna za drugą, tyle tylko, że są silniejsze od tych na ekranie. Jestem zdruzgotana. Chciałam w to uwierzyć, bo zwątpiłam już we wszystko inne. A to tylko tropikalny żart. Chcę stąd wyjść, ale na górze po prawej stronie ekranu nie ma znaku „×” i nigdzie nie mogę znaleźć menu głównego, chociaż sprawdzam kursorem cały ekran. Im bardziej się denerwuję, tym mniejszą kontrolę mam nad obrazem przede mną. Fale wciąż uderzają o brzeg, promienie słońca nadal odbijają się od wody, piasek między palcami u stóp jest tak samo ciepły. Ciepły? Spoglądam na stopy. Pod nimi jest tylko dywan z Ikei. Nagle obraz zacina się. Wszystko jest jasnobrązowe. Może strona zawiesiła się? Poruszam myszką i znów widzę błękit. Ach, no tak. Po prostu upadłam twarzą na piasek. Podnoszę się niezdarnie, wzbijając przy tym chmurę. Zaciskam usta, żeby nie nałykać się piasku. Jasne. Bo naprawdę powinnam się teraz przejmować wirtualnym piaskiem, a nie swoją niepoczytalnością. Idę dalej i wciąż szukam wyjścia. To miejsce jest tak idealne, że zaczynam odczuwać klaustrofobiczny lęk. To nie jest niebo. Może to piekło. A może to wirus, który zainfekował mój komputer: wirus typu Marzysz, by tu być. Tata się wścieknie, jeżeli to coś zniszczy mi twardy dysk. Dopiero co dostałam ten laptop na urodziny. Dzień moich urodzin. Dzień ś m i e r c i Meggie. – Nie potrzebuję tego, naprawdę nie – mówię i uświadamiam sobie, że płaczę. – To już dla mnie zbyt wiele. Szum fal zmienia się. Nie. To niemożliwe. Przysuwam się bliżej malutkiego głośnika w laptopie i jestem pewna, że się nie przesłyszałam. Gdzieś ponad szumem fal słychać głos. Bardzo wątły. Przerażony. Prawie nie do rozpoznania. Ale słychać go. – Florrie? Czy to nareszcie ty? Och, proszę. Tak bardzo pragnę, żebyś to była ty...
11 – Meggie? – szepczę jej imię. Nie mogę uwierzyć, że to naprawdę ona.
Nie słyszę odpowiedzi. Może mówiłam za cicho. Przysuwam się bliżej mikrofonu w laptopie. – Meggie? – Florrie... – Tylko pomruk, nic więcej. Brzmi inaczej. Głos jest płaski, mniej żywy, zupełnie jakby nie należał do niej. Po mojej głowie znowu zaczyna kołatać się myśl, że to żart – ten głos i to wszystko to tylko chora sztuczka – ale oddalam ją od siebie. Nikt nie zadałby sobie aż tyle trudu. To zbyt szalone. B a r d z i e j szalone od rozmawiania ze zmarłymi przez portal społecznościowy? – Czy ty naprawdę tu jesteś, Meggie? – Oczywiście, że tak. Ale nie sądziłam, że t y kiedykolwiek się pojawisz. To już bardziej ją przypomina. – Gdzie jesteś, Meggie? Słyszę westchnienie bardzo w jej stylu. – Jasna cholera, więc oni mieli rację. – Oni? – Pozostali. Powiedzieli, że na początku możesz nas nie widzieć. – Widzę tylko pustą plażę. – Tak pustą, że czuję się, jakbym była na samym końcu świata. – To dziwne. Dzisiaj jest tu pełno ludzi. Po twojej lewej stronie filozofowie urządzają sobie piknik. Na końcu molo desperaci zastanawiają się, czy skoczyć, i wkurza ich fakt, że nawet jeśli skoczą, wypłyną znów na powierzchnię jak samobójcze koła ratunkowe. Desperaci? Piknik? Tyle pytań kotłuje się po mojej głowie. Zaczynam od najważniejszego. – Gdzie t y jesteś? – Tuż koło ciebie, dotykam twojej prawej ręki. Spoglądam na moją dłoń spoczywającą na myszce do komputera. – Ale ja nic nie czuję. – No bo chyba jesteś n a s t r o n i e i n t e r n e t o w e j, co? Uśmiecham się, bo to już brzmi typowo jak odzywka mojej starszej i mądrzejszej siostry. – Gdzie jesteś teraz, Meggie? – Nie ruszyłam się z miejsca. – Nie, nie o to mi chodzi, gdzie jesteś w ogóle? Co to za miejsce? Przez głośniki słyszę głębokie westchnienie. Na ekranie wielka fala uderza o brzeg i wydaje mi się, że widzę zarys postaci tuż przed nią, ale kształt rozpływa się zaraz jak morska bryza. – Kiedy miałaś cztery lata, zachowywałaś się dokładnie tak samo. „Dlaczego ten pan na księżycu nigdy nie mruga? Dlaczego ser jest żółty, skoro mleko jest białe? Dlaczego ludzie nie mają skrzydeł?” Prawda jest taka, że nie mam najmniejszego pojęcia, co to za miejsce. Filozofowie
stale nad tym debatują, ale mnie osobiście szkoda czasu na takie rozważania. – Może jesteś w niebie? Wiem, że to szaleństwo, ale przysięgłabym, że czuję na szyi jej oddech, kiedy się śmieje. – Może. To na pewno jakaś forma raju. Ciągle żartujemy, że to kopia kiczowatego kurortu dla nowożeńców. Danny był na Karaibach i mówi, że dokładnie tak tam jest, ale Triti pochodzi z Indii i twierdzi, że przypomina jej to Goę. D a n n y? T r i t i? Nie wyobrażałam sobie, że moja siostra będzie się dobrze bawić po śmierci. Ja przez cały ten czas byłam sama, a tymczasem ona zbratała się z nową paczką znajomych. – A ci filozofie, kim oni są? – Nie daje mi to spokoju. – Marks i Schopenhauer? – A nie, nie – zaprzecza z lekką kpiną w głosie. – Nie ma tu nikogo s t a r e g o. Tak nazywamy tych arcyciekawych głąbów, którzy nie odzywają się do nikogo innego spoza swojej grupy. Nie pogodzili się ze swoją obecnością tutaj. To zdaje się samobójcy. – Samobójcy? Czy wszyscy są tam martwi? – No, a jak inaczej? I właśnie w tej chwili zdaję sobie sprawę z tego, że nie zadałam jej najważniejszego pytania. Tego, które nigdy nie opuszcza moich myśli, nawet w koszmarach sennych. – Meggie, kto cię zabił? Obraz na ekranie zawiesza się. Znowu pojawia się znajoma poranna mgła. Szum fal niknie w oddali, a monitor zaczyna mienić się wszystkimi odcieniami czerwieni, jak pole po bitewnej masakrze oświetlone promieniami zachodzącego słońca. Warunki korzystania z portalu plazadusz.org zostały naruszone. Niniejsze naruszenie zostanie rozpatrzone przez Zarząd portalu. Decyzja w sprawie dalszego korzystania z portalu plazadusz.org zostanie przesłana w ciągu siedmiu dniu. – Meggie? – najpierw szepczę w stronę monitora, a później krzyczę. – MEGGIE! Jestem z powrotem na stronie startowej w przeglądarce i kiedy klikam link z mejlowego zaproszenia, pojawia się komunikat: Adres URL żądanej strony nie istnieje. Sprawdź, czy wprowadzony adres jest poprawny, lub spróbuj ponownie później. – Alice, czy wszystko w porządku? To mama, wróciła już ze spotkania grupy. Wyobrażam sobie, że odpowiadam: „Nie, nie wszystko w porządku”, i mówię jej dlaczego. Myśl o tym rozśmiesza mnie, w dość histeryczny sposób. – Tak, mamo,
wszystko dobrze. Ale nic nie jest dobrze. Właśnie straciłam siostrę po raz drugi i nie wiem, czy tym razem sobie z tym poradzę.
12 W głowie kołacze mi się mnóstwo pytań i zmęczona ich natłokiem, zasypiam dopiero o czwartej czy piątej rano. Później śpię tak głęboko, że mama budzi mnie do szkoły. Nie robiła tego od czasu, kiedy skończyłam podstawówkę. – Wstawaj, śpiochu z Krainy Czarów. Śpisz jak zabita. Zastygam bez ruchu, półleżąc, półsiedząc. Mama też na chwilę zamiera. Ale zaraz wraca do wytrenowanej pozy pocieszycielki w żałobie i ze wszystkich sił próbuje się uśmiechnąć. – Wiesz, to tylko takie powiedzenie. Nie może nas skrzywdzić bardziej, niż już zostaliśmy zranieni. Nie mogę mówić. Teraz, kiedy na dobre się obudziłam, częściowo mam przed oczami obrazy z Plaży Dusz i chciałabym tam być. Z Meggie. A potem przypominam sobie, że zostałam wyrzucona z raju. Mama siada na brzegu łóżka. Znam tę minę. Przygotowuje się do poważnej r o z m o w y. Jeśli będę miała szczęście, będzie to pogadanka o seksie albo narkotykach. Wszystko tylko nie... – Olav otworzył nową grupę dla młodych ludzi. Może chciałabyś spróbować? – Grupa dla dzieciaków ze zmarłymi w rodzinie? – Nie mogę sobie wyobrazić niczego g o r s z e g o. – Dokładnie tak! – wykrzykuje mama. – To nie to samo, co staromodne podejście mojej grupy. Ta będzie bardzo nieformalna. Nie ma określonego tematu spotkań. Można po prostu pogadać z innymi, to wszystko. – Kto chciałby chodzić na coś takiego? Mama wygląda na zranioną. – Przepraszam, mamo, nie miałam c i e b i e na myśli. Ale ja mam Carę i Robbiego. Z nimi mogę pogadać o wszystkim. Aluzję, że ona z kolei nie ma żadnych przyjaciół, puszcza mimo uszu. – Olav zebrał już kilkanaście chętnych osób, sami nastolatkowie. Spotkałam niektórych na wieczorze zapoznawczym, to naprawdę przemili młodzi ludzie. Nie odpowiadam. Rozpraszają mnie obrazy z Plaży Dusz. I szum fal, który wciąż słyszę. – Alice? – Przepraszam, jeszcze nie do końca się obudziłam. – Jasne. Oczywiście. – Mama wierci się na łóżku. – Dam ci chwilę, żebyś mogła się ubrać. Ale pamiętaj, mimo że Cara i Robbie wspierają
cię, nigdy nie będą w stanie zrozumieć tego, co przeżywasz. W grupie znajdą się ludzie, którzy zrozumieją. – Ale może nie mam ochoty siedzieć na niewygodnych kanapach, popijać ziołowych herbatek i wypłakiwać się w darmowe chusteczki? To chyba jej nie wskrzesi, prawda? – mój głos brzmi ostrzej, niż chciałam. Mama wstaje. – Masz całkowitą rację, Alice. Ona odeszła i każdy z nas musi odnaleźć własny sposób na pogodzenie się z tym. Niepotrzebnie naciskałam. Masz prawo do własnego zdania. Przepraszam cię. Odczekuję chwilę, aż usłyszę jej kroki na schodach. Włączam laptopa i sprawdzam znowu stronę Plaży Dusz. Adres URL żądanej strony nie istnieje. Próbuję dostać się na nią przez historię przeglądarki, ale nie ma w niej żadnego śladu korzystania z Internetu wczoraj po siódmej wieczorem. Tak jakbym nie postawiła nawet kroku na Plaży Dusz. Może to wszystko mi się przyśniło? Wszystko, łącznie z takimi szczegółami, jak piasek pod stopami i sarkazm w głosie mojej siostry? Może z żalu oszalałam tak jak Ofelia w Hamlecie? Ale zanim dochodzę do wniosku, że zawołam mamę i poproszę o dopisanie mnie do grupy Olava, przypominam sobie o mejlach. Wciąż tam są: jeden pusty wysłany w dniu pogrzebu i dwa z Plaży Dusz. Czy dzięki temu czuję się mniej szalona? Tak. Czy czuję się nieco lepiej? Ani trochę.
Pamięć jest najbardziej zawodnym z partnerów To nic innego, jak przekonująca historia, którą powtarzamy sobie setki razy, aż utrwali się w umyśle, by dzięki temu wydawać się prawdziwą. Wersja tego samego wydarzenia należąca do innej osoby może okazać się nie do rozpoznania. Jak Meggie wspominałaby nasze pierwsze spotkanie? Moja wersja byłaby następująca. Twarz w tłumie. Ale to coś więcej niż tylko twarz. Całe przeznaczenie odsłonięte w jednym krótkim spojrzeniu. Chociaż kto by przypuszczał, że to śmierć połączy ze sobą nasze ścieżki życia. Dużo później, zapytana o pierwsze spotkanie, nie mogła sobie nawet przypomnieć mojej twarzy tamtej nocy, a później starała się obrócić całą sytuację w żart, kiedy odkryła, że mnie zraniła. Nigdy nie była myślicielem. Gdyby powiedziała, że mnie pamięta, może sprawy przybrałyby inny obrót? Moje postępowanie mogłoby być inne – więcej czułości, a mniej złości? Pod koniec, w tych jasnych, doskonałych oczach, pojawił się cień zrozumienia, ale wtedy było już dla niej za późno na wymyślenie historyjki, która by mnie usatysfakcjonowała. W każdym razie, miała już poduszkę przyciśniętą do ust i nosa, a wycofanie się stanowiło zbyt duże ryzyko. Ten sławny głos, który mógł powiedzieć wszystko, co tylko moje uszy pragnęły usłyszeć, mógł także zawołać o pomoc. Potrafiła zarówno krzyczeć, jak i szeptać. Ach, nie ma sensu myśleć o tym, co mogłoby się zdarzyć. Co się stało, już się nie odstanie. W końcu najważniejsze jest to, w co wierzę, a ja wierzę, że kochała mnie bez względu na wszystko.
13 Siedem dni piekła. Nigdy jeszcze tydzień nie dłużył mi się tak bardzo. Ani przed Bożym Narodzeniem, ani przed urodzinami. Nigdy. Wszystko mnie złości, jestem opryskliwa i nerwowa. Mama podejrzewała chorobę, ale kiedy termometr nie drgnął nawet troszeczkę ponad 36,6, straciła całą dobrą wolę. Wciąż jest zła, bo nie chcę dołączyć do sesji Olava dla Młodych Zapłakanych. Tata myśli, że solidaryzuję się z nim, i że walczymy teraz po jednej stronie, ale niewiele mi to pomaga, bo doszło w końcu do tego, że nikt się do siebie nie odzywa. Czasami czuję się, jak jedyna dorosła osoba w tym domu. Z wyjątkiem tego tygodnia, kiedy swoim zachowaniem w niczym nie przypominam dorosłego. Plączę się bez celu, sprawdzam skrzynkę mejlową co kilka chwil, ale wciąż nie ma w niej żadnej wiadomości od Zarządu Plaży Dusz. Zakładając, że taki w ogóle istnieje. Między jednym odświeżeniem skrzynki a drugim dni mijają równie bezładnie jak wcześniej – lekcje, stołówka, zadania domowe, więcej zadań domowych, bezsensowna paplanina Cary o facetach, poważne pytania Robbiego o wybór uniwerku. Na niczym nie mogę się skupić. Może Plaża Dusz nie jest komputerowym wirusem, ale na pewno zainfekowała mój mózg. Gdzie j e s t Meggie? Czy jest szczęśliwa? Czy k i e d y k o l w i e k jeszcze usłyszę jej głos? Kiedy straciłam ją po raz pierwszy, bolało jak cholera. Ale przysięgam, to jest o wiele gorsze. – Co ci z n o w u jest? – pyta w końcu Cara, kiedy wracamy ze szkoły do domu. Jest zdecydowanie za gorąco jak na ostatni dzień września i koszulka szkolnego mundurku lepi się do pleców. – A jak t o b i e się wydaje? Podnosi brwi, najwyraźniej zdumiona. Idziemy dalej. Po jakiejś chwili odzywa się: – Nie rozumiem, czemu znowu ci się pogorszyło. Już myślałam, że z tego wychodzisz. Znowu zastanawiam się, czy opowiedzieć jej o stronie. Ale ona nie zrozumie. – Och, w y b a c z, nie wiedziałam, że znudzisz się taką przygnębiającą najlepszą przyjaciółką. Może lepiej będzie, jeśli znajdziesz sobie weselszą, co, Cara? – Daj spokój, Alice, nie miałam na myśli... Ale nie chcę tego słuchać. Do głowy znów napływa mi krew, a może szum oceanu, czy cokolwiek to jest. Zaczynam biec i zatrzymuję się dopiero pod domem. Myślę tylko o tym, że o jedenastej czterdzieści pięć minie d o k ł a d n i e siedem dni, od kiedy strona została zablokowana. Więc do tej godziny muszę dostać jakąś odpowiedź. Prawda?
Biorę prysznic. Zjadam trzy kromki chleba tostowego obficie posmarowane pastą Marmite[1], ale nie czuję smaku. Podkradam trochę wódki z zamrażarki i wypluwam ją już przy pierwszym łyku. Staram się zająć odrabianiem zadania domowego, ale co rusz sprawdzam skrzynkę mejlową. Może jestem zbyt g ł u p i a, skoro ż y j ę w przekonaniu, że to wszystko się jakoś ułoży, że ludzie, którzy zarządzają tą stroną, będą grać fair. Przecież to nie Apple czy Microsoft, czy BBC, czy... Jeszcze raz odświeżam pocztę i przez chwilę nie wierzę własnym oczom. W skrzynce jest nowa wiadomość. Do:
[email protected] Od:
[email protected] Data: 30 września 2009 Temat: Postanowienie w sprawie naruszenia zasad korzystania z portalu Plaża Dusz Droga Alice, Po rozpatrzeniu poważnego naruszenia przepisów obowiązujących na Plaży Dusz, zarząd postanawia co następuje: 1. Jako nowa osoba Odwiedzająca stronę mogłaś nie mieć możliwości zapoznania się z zasadami i przepisami na niej obowiązującymi, a w szczególności z przepisem 4f vvii: Zabrania się osobom Odwiedzającym uzyskiwać lub podejmować próby uzyskania informacji dotyczących statusu lub okoliczności śmierci Gości przebywających na Plaży Dusz, z wyjątkiem sytuacji, w których rozmowę zainicjował Gość. 2. Pomimo poważnego charakteru popełnionego naruszenia Zarząd zezwala na powrót na stronę, zakładając, że powtórne naruszenie nie będzie mieć miejsca. Kolejne naruszenie przepisów Plaży Dusz wiąże się z natychmiastowym i całkowitym wykluczeniem ze strony. 3. Dalsza korespondencja nie będzie mieć miejsca. Dostęp do strony został przywrócony. Zarząd
14 Strona nie ładuje się od razu. Czekam, a szum fal w słuchawkach jest bardziej odległy niż poprzednio...
Jestem w jednym z domków na plaży. Nie, to plażowy b a r. W środku nie ma nikogo, ale z głośników sączą się standardowe klubowe kawałki. Na każdym z kilkunastu metalowych stolików stoi pusta zielona butelka ozdobiona ciemnoczerwonymi tropikalnymi kwiatami. W powietrzu unosi się zapach mandarynek i limonek. Oddycham wolniej, w miarę jak ten kuszący aromat wypełnia moją głowę. A r o m a t? – Ty jesteś Alice, mam rację? Odwracam się szybko i widzę dziewczynę za barem. C z ł o w i e k! Lub przynajmniej iluzja w kształcie człowieka. Przyglądam się jej dokładniej i dostrzegam, że jest starsza, niż mi się początkowo wydawało. Wygląda na około trzydzieści lat. Ma ciemne włosy splecione w dredy, śmiejące się oczy i niezwykle szczegółowy celtycki tatuaż na całym lewym ramieniu, widoczny pod sznureczkami zielonej bluzki na ramiączkach. Wygląda jak niechlujna czarodziejka. – Kim jesteś? – Mam na imię Sam – kiwa ręką w moją stronę. Na każdym palcu błyszczy srebrny pierścionek. Wszystkie razem wyglądają jak kastet. – Skąd wiedziałaś, kim j a jestem? I jak to możliwe, że cię widzę? Myślałam, że nie wolno mi zobaczyć nikogo. Sam uśmiecha się i mruży oczy. – Mnie widzi każdy, nawet Odwiedzający. Nie możesz zobaczyć tylko Gości. Ma akcent z okolic Liverpoolu, tak jak pan Bryant. Zastanawiam się, czy się nie przesłyszałam. – Kogo? – Gości. Tak nazywamy ludzi na Plaży. Zmarłych. Wzdrygam się. – Myślałam, że nie wolno tu rozmawiać o śmierci – i zaraz dodaję szeptem: – A co, jeśli Zarząd cię usłyszy? Śmieje się, ale raczej nie ze mnie. Wyciąga paczkę papierosów – marki Silk Cut – z kieszeni fartucha i zapala jednego. – Alice, Zarząd to ja. Wpatruję się w nią przez dobrą chwilę. – Ty? – No nie do końca tylko ja, nie należę do kierownictwa wyższego szczebla. Ale pracuję tutaj. Trochę jako menedżer baru, matka przełożona, a po części jako ktoś, komu można się wypłakać na ramieniu. Każdy prędzej czy później będzie potrzebował tu takiej starszej siostry. Natychmiast wędruję myślami do mojej starszej siostry. – A gdzie jest Meggie? Czy stało jej się coś w związku z tym, co powiedziałam? – Nie, nie. Wciąż tu jest. Trafiłaś teraz do mnie, żebyś mogła zadać parę pytań na osobności. Gdzie nikt nie może nas podsłuchać. – Pytań? Na przykład jakich?
– Stara, jakich tylko chcesz. Nie twierdzę, że jestem wszechwiedząca, ale zrobię, co w mojej mocy. Nie jestem w stanie myśleć jasno. Mam t y l e pytań. – Ech, Alice, szkoda, że nie mogę zaproponować ci drinka – to mówiąc, rozgląda się po barze, który jest lepiej wyposażony niż ten szałowy lokal w Greenwich, do którego przemyciła mnie Meggie w ostatnie walentynki. – Nic nie szkodzi, mam tu trochę wody – odpowiadam. Z wielkim, niemal fizycznym trudem odwracam uwagę od monitora w stronę realnego świata, żeby wypić łyk lub dwa. Dlaczego Plaża Dusz jest tysiąc razy prawdziwsza od mojego życia? – Może usiądziemy? – proponuje Sam. Nalewa sobie większość czerwonego płynu z butelki i idziemy w stronę stolika. Bar ma dach z liści palmowych, ale żadnych ścian. Siadamy; widzę tylko morze, aż po horyzont. Dziś wieczorem woda ma kolor jasnobłękitnego klejnotu, kolor szafirów. Słońce jeszcze nie zaszło, więc nie wiem, w jakiej strefie czasowej jestem. – No więc. Co chcesz wiedzieć? Z całych sił staram się skupić. – Dobrze. Dlaczego Meggie tutaj jest? – Została zamordowana, prawda? Wzdrygam się. To wciąż brzmi okropnie. – Tak. Czy t y wiesz przez kogo? – Coś ty. Nie ma mowy. Ograniczamy się tu do niezbędnego minimum i, mówiąc szczerze, bardzo mi to odpowiada. Mam fatalną pamięć. No i nie obraź się, bo naprawdę lubię twoją siostrę, zawsze dostarcza mi jakiejś rozrywki, ale ludzi na Plaży jest mnóstwo i każdy ma równie dobrą historię do opowiedzenia. Po pewnym czasie masz trudności z zapamiętaniem imion i nie obchodzi cię sposób, w jaki ktoś się tu dostał. – Poważnie? Potakuje głową. – Wiem, że brzmi to, jakbym była zimną suką, ale wiesz... ludzie szybciej przyzwyczajają się do tego miejsca, kiedy nie przypominasz im, jak się tu znaleźli. Wtedy mogą skupić się na... no, życiu po śmierci. – Więc to jest właśnie to? Niebo? Sam kręci przecząco głową. – Nie do końca. Słuchaj, z reguły mówią nam tutaj tylko to, co jest konieczne. Ale może słyszałaś o limbo? – O tym tańcu, w którym przechodzisz pod rozciągniętym sznurem? Uśmiecha się. – Nie. Tym innym limbo. Istnieje teoria, że pomiędzy życiem na ziemi a życiem wiecznym jest coś na kształt... poczekalni. Albo procesu oczyszczenia. Zależy w sumie od twojego wyznania. – Oczyszczenia? Jak ogień piekielny? Więc Meggie zrobiła coś złego? Znów przeczący ruch głową; dredy z nawleczonymi koralikami
wesoło huśtają się na boki, co zbytnio nie pasuje do tematu. – Nie. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Nie biorę udziału w żadnym dniu Sądu Ostatecznego czy czymś takim. To inny dział. – Chcesz mi powiedzieć, że Bóg ma różne d z i a ł y? Wykrzywia twarz głupawo. – Sorki, stara, mam durne poczucie humoru. Słuchaj, wiem, jak zrobić Long Island Iced Tea, jak przerwać bójkę albo naprawić zmywarkę, ale nie kumam za wiele z szerszego kontekstu. – No więc o co chodzi z tym limbo? Tym razem robi tajemniczą minę. – To tylko rzeczy, które podsłuchałam z tych całonocnych rozmów typu „odkryjmy reguły, jakimi rządzi się ten świat” – takie dyskusje często się tu toczą. Ale wiem, że każdy z naszych Gości umarł, zostawiając jakąś nierozwiązaną sprawę. Są tu zamordowani. Samobójcy. Ofiary wypadków, które nie do końca były wypadkami. Nie wiem, czy każdy z nas rodzi się z dokładną datą śmierci przybitą na czole, ale każde z tych dzieciaków zginęło za wcześnie lub zbyt gwałtownie. Mogę cię zapewnić, że żadne z nich nie odeszło cicho we śnie. Przypominają mi się nagłówki o Meggie w gazetach: nazywali ją uśpionym słowikiem. Zoe, dziewczyna, która znalazła jej ciało, powiedziała, że ułożone wokół jej twarzy włosy przypominały aureolę, a twarz była lekko zarumieniona – jakby Meggie spędziła trochę za dużo czasu na słońcu. – Nikt? – Może to nie niebo, ale na pewno też nie piekło – mówi dalej Sam. – Zresztą, rozejrzyj się dookoła. Darmowe jedzenie. Darmowe drinki. Nieustająca dobra pogoda i imprezowi ludzie. Gitary do koncertowania nad brzegiem morza. Żadnego stresu. S i a t k ó w k a – uśmiecha się. – Dzięki temu dzieciaki zapominają o tym, co im się przydarzyło. Naprawdę żałuję, że nie mogę napić się z nią wina. – Dzieciaki? – A, racja. Zapomniałam. Nikogo jeszcze nie widziałaś, prawda? – Tak. Czy to oznacza, że ich zobaczę? – Tak. Na pewno. To jak te głupie magiczne obrazki. Musisz się nauczyć na nie patrzeć. Ale zobaczysz ich w końcu i zrozumiesz, co mam na myśli, mówiąc dzieciaki. Tak naprawdę – ja czuję się przy Gościach jak stary ramol. – Spogląda na zegarek. – Myślę, że starczy ci informacji, Alice. To i tak dużo do przetrawienia. No i na pewno chcesz się spotkać z siostrą, co nie? Wstaje, podnosi ze stołu kieliszek i popielniczkę. Dziwię się, że w ciągu naszej rozmowy pojawiły się w niej aż trzy niedopałki. – Więc w limbo nie ma zakazu palenia? – pytam. Uśmiecha się. – Jestem jedyną osobą, która w ogóle mogłaby się tym przejąć. Mamy nawet automat z fajkami – ruchem ręki wskazuje kąt
baru – ale jest pusty. Żaden z Gości nie jest zainteresowany. – Sam, jeszcze jedna rzecz. Zatrzymuje się w połowie drogi do baru. – Co? – Jeżeli Goście mają zapomnieć o przeszłości, to dlaczego j a tutaj jestem? – Ach – wraca w moją stronę z kieliszkiem i popielniczką w rękach. – Czasami ludzie nie mogą się pogodzić z tym, co ich spotkało. – Więc mam pomóc Meggie pogodzić się z jej losem? – Coś w tym stylu – wygląda na zakłopotaną. – Mówiłam już, nie jestem wszechwiedząca. A w tym wypadku wiem tyle samo, co ty. Czuję, że nie mówi mi wszystkiego, ale odwraca się do mnie plecami, zanim zdążam zadać kolejne pytanie. – Dzięki – mówię, a Sam podnosi głowę znad baru, który właśnie sprząta. – Nie ma za co, stara. Megan jest chyba przy molo. Dociera do mnie, że to już koniec rozmowy. Kieruję się w stronę plaży, ale po paru krokach odwracam głowę. Postać Sam staje się migotliwa, jakby między nami powietrze drgało od gorąca. Nuci pod nosem w takt muzyki. – Sam? – Hmmm? – Nie patrzy na mnie. – Nie jesteś przypadkiem... a n i o ł e m? Teraz podnosi głowę. Kąciki jej ust unoszą się i po chwili cała zanosi się od śmiechu. Brzmi on jak muzyka. Prawie jak śmiech anioła. Ale Sam kręci przecząco głową i nie może się opanować. Kiedy w końcu jej się udaje, nie jest w stanie złapać tchu. – Och, Alice, jesteś słodka. Słyszałaś kiedykolwiek o aniele z Liverpoolu?
15 Schodzę na piasek. Plaża wciąż jest pusta, ale teraz kiedy wiem, że mogą być na niej l u d z i e, kolana lekko mi drżą. Chociaż w rzeczywistości siedzę bezpiecznie na różowym obrotowym krześle. Wytężam słuch, żeby wyłowić jakieś głosy, zwiększam do maksimum głośność w słuchawkach, ale niczego nie słyszę. Przechodzi mnie ten sam lekki dreszcz, jak za pierwszym razem. Nie można nie zachwycać się tym miejscem, nawet gdy się wie, że nie jest realne... Idę w kierunku molo i słyszę moje „kroki” na piasku. Poruszam szybciej myszką i zaczynam biec. Pcham ją do przodu, szybciej i szybciej, aż wbiegam do wody; do moich uszu dobiega plusk. Na ekranie pojawiają się małe kropelki, błyszczące w słońcu jak perły. – Ech, Florrie, nigdy nie byłaś świetną pływaczką.
Podskakuję. Naprawdę podskakuję na ekranie. Dziwne. Jestem pewna, że nie poruszyłam myszką. – Gdzie jesteś? – pytam. – Spójrz w górę. Zadzieram głowę w stronę molo i oślepia mnie blask słońca. – Nie widzę cię. – No tak. Cóż, wiem, jak się czujesz. Ja miałam tak okrągły tydzień. Co się stało? Czemu cię nie było? Mam nadzieję, że masz bardzo dobre usprawiedliwienie. Nie przyjmuję niczego słabszego od randki z prawdziwym przystojniakiem – nabija się, ale pod lekką kpiną w głosie wyczuwam, że jest zraniona. – Moje pytanie o... to, co się stało – przerywam. Nie mam odwagi powiedzieć więcej. – Złamałam zasady, prawda? Chociaż nie miałam pojęcia, że jakieś są. – Tak. Jeśli to jakaś pociecha, sprawdziłam to. Nie tobie pierwszej się to przytrafiło – chichocze. To przez ten śmiech miliony telewidzów rzucały się do telefonów, żeby zadzwonić pod numer specjalny i oddać na nią głos. Zapomniałam już, jak słodko brzmi. – To taki ich mały żarcik. Tworzą reguły na poczekaniu. Decyduję, że nie będę wspominać o pogadance z Sam. – Tak, sama też to zauważyłam. – Uważaj, Florrie. Nie szalej. Jeżeli wyrzucą się znowu, tym razem wyrzucą cię na zawsze, a nie wiem, czy uda mi się wytrzymać tu samej całą wieczność. Głos załamuje się jej na słowie w i e c z n o ś ć. Ta nagła desperacja sprawia, że chce mi się płakać, ale muszę nad sobą panować. – Ale czy wiesz, że nie jesteś już... żywa? – Oczywiście – syczy przez zaciśnięte zęby. – Ale nie chcę o tym rozmawiać. – Więc o czym chcesz rozmawiać? O pogodzie? Moich egzaminach? – Nie złość się, Florrie. To przecież nie moja wina, prawda? Przełykam głośno ślinę. – Oczywiście, że nie. Ale to frustrujące. Nie mogę cię zobaczyć. Nie wiem, gdzie jesteś. Nie wiem, j a k się czujesz. Na dłuższą chwilę zapada cisza. Przysięgłabym, że oprócz szumu fal słyszę stłumione głosy, takie jak na widowni w teatrze tuż przed podniesieniem kurtyny. – W porządku, chcesz wiedzieć, tak? Chcesz wiedzieć, co się stało? Wstrzymuję oddech. Czy to zgodne z zasadami, jeżeli Meggie sama mi o tym opowie? W końcu to ona zaczęła tę rozmowę, więc chyba nie naruszam tu żadnych przepisów. Ale co mnie obchodzą zasady: czy j a w ogóle jestem na to gotowa? Przez sześć miesięcy próbowaliśmy poradzić sobie z tym, że nie mieliśmy pojęcia, jak wyglądały jej ostatnie godziny na ziemi. Nie
wiedzieliśmy, czy walczyła, czy odczuwała ból. Czy poradzę sobie z tym sama, jeżeli jako jedyna dowiem się czegoś, o czym nikt inny nie ma pojęcia? Ale to może być moja jedyna szansa, a pytanie, kto odebrał jej życie, dręczyło mnie już tak długo. M u s z ę zapytać. – Kto to był, Meggie? – Kto mnie zabił? Czekam na zaczernienie monitora. Na wyrzucenie w cybernetyczną nicość. Ale nic się nie dzieje, więc powtarzam pytanie. – Tak. Kto cię zabił?
16 – Nie wiem. – C o? – Nie wiem, jak umarłam, siostrzyczko. Albo kto mnie zabił, jeżeli ktokolwiek to zrobił. Nie pamiętam. Takiej odpowiedzi nie brałam pod uwagę. – Z o s t a ł a ś zamordowana – mówię najłagodniej jak potrafię i zaraz zachłystuję się powietrzem; a jeżeli t o, co powiedziałam łamie obowiązujące zasady? Co, jeżeli zaraz cała plaża zostanie zmieciona przez tsunami zapomnienia, które zmyje jakikolwiek ślad po mojej siostrze? Ale wciąż słyszę jej oddech tuż obok mnie. O d d e c h. Morderca zdusił jej oddech, a przecież teraz jest tutaj... – Sama na to wpadłam, kiedy słuchałam innych. „Z przyczyn naturalnych” raczej nie powtarza się często przy ognisku na Plaży Dusz, jeżeli mogę to tak ująć. Wciąż próbuję wytłumaczyć sobie to wszystko. – Więc każdy tu cierpi na amnezję? – Nie. Większość pamięta, co robiła chwilę przed śmiercią. A nawet jak się czuła... – jej głos słabnie. – To ja jestem dziwna. Pamiętam tylko, że poszłam na imprezę z Timem. To był bal maskowy, wielka impreza, no sama wiesz. To znaczy, nie miała być aż tak wielka. Pokłóciliśmy się. – Na poważnie? – Nie mogę sobie wyobrazić Tima, który się z kimś kłóci. Był zawsze taki... delikatny. Może Meggie powiedziała coś, co go sprowokowało? Może to nielojalne z mojej strony, ale jako jej młodsza siostra wiem, jak wkurzająca potrafiła być za kulisami. – Nie, nie wydaje mi się. To znaczy, w każdym związku jest raz lepiej, raz gorzej. Ale to nie było aż tak poważne, żeby... czy ludzie tak właśnie myślą? Że to on? I co mam jej teraz powiedzieć? – Nikt nie wie. Wzdycha. – Starałam się o tym wszystkim n i e myśleć. Poszliśmy na imprezę do baru, a później chciałam pójść do klubu, ale Tim powiedział, że powinniśmy wrócić wcześniej, bo następnego dnia były twoje urodziny. I tak się zaczęło. Nie wiem, jak się skończyło.
Przypominam sobie nagrania z kamer na ulicy, które pokazywano w wiadomościach. Meggie i Tim idą na bal maskowy do baru, później kłócą się przed wejściem i razem wracają do akademika. Ostatnie nagranie pokazuje Tima siedzącego w barze dużo później. – Wyszliście razem około pierwszej w nocy. Tyle tylko wiadomo. – A zresztą, niech to wszystko szlag – wzdycha. – Jak, Florrie? – Jak co? – Jak umarłam? – Zostałaś... uduszona. Wydaje stłumiony okrzyk. – Co? Przepraszam. Nie powinnam ci tego mówić. – Nie, Florrie, w porządku. Teraz już coś rozumiem. – Powiesz mi? – Zawsze w moich koszmarach powtarzała się ta sama scena. W koszmarach z dzieciństwa. – W jej głosie wyczuwam wahanie. – Co ci się śniło? – pytam, chociaż mam okropne przeczucie, że już wiem. – No, że zostaję pogrzebana żywcem. Brakuje mi powietrza, zasypuje mnie ziemia i nikt mnie nie słyszy. – Och, Meggie. – Nie rób scen – ucina ostro i wiem, że ten ton oznacza coś w stylu „nie waż się mnie pocieszać”. Wpatruję się w linię horyzontu. Słońce zaczyna zachodzić i wszystko dookoła ma ciepły brzoskwiniowy odcień. Woda jest ciemniejsza, prawie zielona. Nie wiem, co powiedzieć. – Meggie? Lewym uchem wyłapuję pociągnięcie nosem. – Meggie, ty płaczesz? Nie płacz, proszę. Jestem przy tobie. Ale płacz nie ustaje. Moja siostra n i g d y nie była beksą. Nie płakała u ortodonty, gdy zakładano jej aparat. Nie płakała też, kiedy złamała nadgarstek na trampolinie u sąsiada, tydzień przed szkolną premierą Nędzników, w której grała główną rolę. Oczywiście wcieliła się w postać Cosette – trzymała miotłę jedną ręką, a łachmany zasłaniały gips. Mowy nie było, żeby dublerka pojawiła się na scenie zamiast niej. – Chciałabym być przy tobie – wyznaję, ale sprawiam tylko, że Meggie zaczyna płakać jeszcze głośniej. No i tak szczerze mówiąc, do czego bym się jej tam przydała? Nie umiem nikogo pocieszać. To ja zwykle p o t r z e b u j ę pocieszenia. Sprośnymi żartami Cary, najbardziej nieudolnymi sztuczkami magicznymi taty albo kołysankami Meggie... I nagle przychodzi mi coś do głowy. Nigdy nie próbowałam śpiewać. To nie miało sensu przy tak utalentowanej siostrze. Ale Meggie cierpi teraz tak bardzo, że chyba warto spróbować? Biorę głęboki oddech.
– Twej łaski niepojęty cud... Słyszę echo mojego chrapliwego głosu w słuchawkach. Niestety nie brzmi on cudownie. Więc zamiast tego zaczynam melodyjnie szeptać. – ...jest ocaleniem mym. Przynajmniej przestała płakać. Szepczę dalej i kiedy przytaczam linijkę po linijce, uświadamiam sobie, że to była j e j pieśń. Ta, którą zaśpiewała tak pięknie w drugim odcinku Śpiewaj ze smakiem, dzięki czemu trafiła na pierwsze strony gazet. Szczerość, z jaką śpiewała, wzruszyła babcie na widowni do łez. Chociaż za kulisami Meggie zastanawiała się nieprzyzwoicie, co właściwie takiego niepojętego jest w tej łasce. – Zabłąkanemu wskazał szlak, ślepemu wzrokiem był. Teraz już tylko nucę, bo nie znam drugiej zwrotki. I Meggie zaczyna śpiewać dalej. – Przez brudy, znoje, sioła, łzy... wiódł mnie jej słodki ton. Ona przywiodła mnie aż tu... Z nią swój odnajdę dom. Głos łamie jej się na słowie dom, ale poza tym znów brzmi jak Megan „Słowiczy Głos” Forster. Nie muszę jej w i d z i e ć, samo to, że słyszę, wystarcza, by przypomnieć sobie wszystko, co sprawiało, że była dla mnie tak ważna. – Tysiące lat jak chwila są... Blask słońca jest jak cień. Gdy Twoja chwała, Boże mój... rozjaśnia każdy dzień.[2] Kiedy kończy, klaszczę w dłonie tuż przy mikrofonie laptopa. – Och, Meggie, twój głos w ogóle się mimo tego wszystkiego nie zmienił – mówię. – Mimo czego? Mimo bycia martwą? Nie odpowiadam. – Ani razu tu nie śpiewałam, wiesz? – Co? – Od kiedy jestem... tutaj. Ani razu. Miejsce nie wydawało mi się stosowne. Albo się nie wychylasz, albo wykonujesz swój popisowy numer à la wielka diwa na środku molo. – Znowu staje się zabawna, sarkastyczna, n o r m a l n a. Czuję się lepiej, ale sekundę później jest mi źle. To nie ona powinna m n i e rozweselać. W końcu to nie ja jestem martwa. – Nie musisz się zgrywać, Meggie. Już nie musisz mnie chronić. Kolejna chwila ciszy. Teraz jestem p e w n a, że dookoła słyszę rozmowy. Czy ci ludzie w tle zawsze tu byli, tylko ja nie potrafiłam szybciej odcyfrować tych dźwięków? – Dobra. A zatem czuję się parszywie, Florrie. Jestem samotna i zdesperowana. Wstaję rano i codziennie słońce świeci tak samo idealnie. Na niebie nie ma ani jednej chmurki. To jak w tej idiotycznej
piosence Tysiące lat jak chwila są. Może nie ma już stąd ucieczki. Może zmarnowałam ten mały kawałeczek życia, który miałam, i teraz już nic nie mogę zrobić. – Och – chcę jej powiedzieć, że na pewno tak nie jest. Nie zmarnowała ani jednej sekundy życia, przecież tęsknią za nią miliony... – Bardzo mi przykro, Meggie. Czy coś cię boli? – Nie. Nie odczuwam żadnego fizycznego bólu. Tutaj... Jak to powiedzieć? Każdy jest w jednym kawałku. Nieuszkodzony. Niektórzy z nich umarli okropnie, ale nie mają nawet rozdarcia na koszulce. Chociaż jest kilka par celowo porwanych dżinsów. – To dobrze – mówię i wyobrażam sobie, co by było, gdyby byli w takim stanie, w jakim umarli: plaża pełna umarlaków z odciętymi albo zwisającymi bezładnie częściami ciała, krew lejąca się na piasek. Staram się wyrzucić z głowy ten obraz i koncentruję się na pytaniach, które pomogą mi zrozumieć i z o b a c z y ć. – Jak wielu w a s tam jest? – Nie wiem. Jednego dnia kilkadziesiąt osób, innego całe setki. Ta plaża, no ona jakoś ciągnie się w nieskończoność. Zresztą sama zobacz. Robię obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni. Wszystko jest turkusowe i złote, jak niesamowita maska pośmiertna Tutanchamona. Poza molo, barem i porozrzucanymi tu i tam domkami z bambusa i liści palmowych dookoła tylko piasek, morze, niebo. Aha, no i setki ludzi, których nie widzę. – Czy ty widzisz m n i e, Meggie? Chwila ciszy. – Widzę cień. Twój cień. Wiedziałam od razu, że to ty, bo... no sama nie wiem. Jeśli powiem, że otacza się aura, to zabrzmi kretyńsko, prawda? Bo to, że jestem martwa, nie oznacza wcale, że przeistoczyłam się duchowo. Inni mówią, że kiedyś może zobaczę cię wyraźniej, ale może i nie. Za to w głowie mam twój obraz – razem z odstającym kosmykiem na lewo od grzywki i wielkim pryszczem, który zawsze wyskakuje ci pomiędzy brwiami. W jej głosie słychać smutek. – Pleciesz od rzeczy – odpowiadam. – Lekarz przepisał mi antybiotyki i od kwietnia nie mam już żadnej krosty. – Dorastasz, Alice. Zawsze kiedy mówi poważnie, zwraca się do mnie Alice. – Jasne. Cisza, która zapada, jest ciężka do zniesienia. W końcu odzywa się Meggie. – Powinnam dać ci odpocząć, siostrzyczko. To wykańczające, prawda? Kiedy jesteśmy znowu razem i wiemy, że w każdej chwili może się to skończyć. Chcę protestować, ale zdaję sobie sprawę, że jestem potwornie zmęczona. Patrzę na zegarek i okazuje się, że jest przed północą. Spędziłam na Plaży prawie trzy godziny. Jak to możliwe? Wydawało się, że jestem tu zaledwie od paru minut. Najlepszych i zarazem najgorszych
minut w moim życiu. – Dobrze, pójdę już. Ale jutro wrócę, zgadzasz się? – Czy się zgadzam? – śmieje się. – Twoje pojawienie się to najcudowniejsza rzecz, jaka mi się przydarzyła od czasu mojej śmierci, serio. Słodkich snów, Florrie. Nie udaje. Wiem, że mówi szczerze. – Słodkich snów, Meggie.
17 – Aby poznać prawdę, potrzebujemy tylko trzech pytań. Trzema pytaniami można obalić rząd, ujawnić romans, zdemaskować mordercę. Słowa pana Bryanta przerywają moje sny na jawie. Z de ma s k o w a ć m o r d e r c ę? Rozmowa z moją siostrą sprawiła, że znowu najważniejszą dla mnie rzeczą stało się odnalezienie zabójcy. Myślę tylko o tym, o niej i o Plaży. – Więc teraz, w grupach po cztery osoby, zaplanujcie wywiad z ulubioną gwiazdą. Wywiad, który odkryje więcej niż wszystkie dotychczasowe. Ale możecie zadać tylko trzy pytania. Pan Bryant składa dłonie, jakby bił brawo samemu sobie. Kiedyś lubiłam jego zajęcia, bo zawsze stara się zaciekawić uczniów, w przeciwieństwie do pozostałych nauczycieli. Ale teraz nie mogę znieść tego, że muszę siedzieć na lekcji i słuchać jego tandetnych frazesów. Jedyne, czego chcę, to być już na Plaży Dusz, razem z moją siostrą.
* Podczas przerwy obiadowej wychodzę z Carą na boisko. Na obiad wzięłyśmy ze stołówki dwie butelki dietetycznej coca-coli. Cara chce poprawić w słabym jesiennym słońcu swoją schodzącą opaleniznę. Gotyckie ubrania zniknęły – „chłopaki, którzy się na to łapią, to depresyjne półgłówki” – i dwie ostatnie soboty poświęciła na przefarbowanie włosów z koloru czarnego na miodowy blond. Przeszła również na dietę kofeinową, bo przygotowuje się do spotkania z osobistym trenerem fitness. Ja nie jem dla towarzystwa. Mimo że świeci słońce, drżę na całym ciele. Na Plaży Dusz promienie słoneczne świecą tak mocno, że czuję mrowienie na twarzy. – Super pogoda, co nie? Jak na wakacjach – orzeka Cara. Potakuję bez przekonania. – Co jest, laska? Wzruszam ramionami. – Nic nowego. – Wiesz co... może twoja mama ma rację, co? Z tą grupą terapeutyczną? Bo samo ci jakoś nie przechodzi. Wpatruję się w nią z niedowierzaniem. Jak ona może mówić c o ś t a k i e g o? Ale zanim uda mi się cokolwiek odpowiedzieć, podnosi rękę
w przepraszającym geście. – Sorry, wybacz. Zapomnij, że to powiedziałam. To nie moja sprawa. Nie jestem w stanie tego zrozumieć, itede, itepe. Nie było tematu. Takie wycofywanie się jest zupełnie nie w jej stylu. – Tak ze mną źle? Stara się uśmiechnąć. – Nie mam innych znajomych, którym zamordowano siostrę, więc nie bardzo mam do kogo cię porównać. I byłabym beznadziejną przyjaciółką, jeżeli wkurzałabym się, bo jesteś nie w humorze. Ale tęsknię za dawną Alice. Tą, która ze wszystkiego robiła sobie jaja. Staram się wziąć sobie jej słowa do serca. – Ja też tęsknię za dawną Alice. Odkłada na bok butelkę coca-coli i mnie obejmuje. Kiedyś wystarczyłoby tylko tyle, żebym się rozpłakała, ale teraz jest znacznie gorzej – nie czuję nic. To znaczy czuję, że poklepuje mnie po plecach, tak jak ucisza się płaczące dziecko, ale nie przeżywam tego z nią. Jestem na dystans, jak gość w galerii, który spogląda na portret dziewczyny pocieszającej swoją przyjaciółkę w żałobie. W końcu wypuszcza mnie z objęć. W j e j oczach pojawiają się łzy. – Lepiej? – pyta. – Tak – kłamię. – Będzie ci łatwiej, zobaczysz. Jesteśmy młodzi, Ali. To nie może trwać w nieskończoność. Pewnego dnia przydarzy ci się coś, co sprawi, że zapomnisz o całym świecie. I wtedy będziesz wiedziała, że jest lepiej – uśmiecha się do mnie. Nie mam serca powiedzieć jej, że nie szukam już niczego wspaniałego na tym świecie. Bo czuję, że znalazłam wszystko, czego potrzebuję, na Plaży Dusz...
18 Po szkole wkradam się do domu tylnymi drzwiami. Chcę zjeść coś na szybko przed kolejnym spacerem po ciepłym piasku. Rodzice czyhają na mnie w kuchni. T y l k o n i e t o. Tata nie zdjął jeszcze garnituru i siedzi przy wysokim stoliku śniadaniowym przed stertą papierów. Mama wygląda, jakby dopiero co wyszła z siłowni, chociaż wiem, że całe popołudnie spędziła z grupą. Wysiłek umysłowy jest najwyraźniej jeszcze bardziej stymulujący. – Cześć – rzucam i udaję, że mi się spieszy. – Nie uwierzycie, ile nam zadali do domu na jutro, więc idę już... – Musimy porozmawiać o Meggie – mówi tata i zastygam bez ruchu. Jakim sposobem się dowiedzieli? Wylogowuję się, zawsze kiedy wychodzę z pokoju, nawet gdy idę na chwilę do łazienki, a krzesło przestawiłam tak, żeby nie można było zobaczyć ekranu, jeśli zagląda się przez szparę w drzwiach, tak jak to robi mama, zanim pójdzie spać.
– Tak? Wspinam się na stołek barowy, który podsuwa mi mama. Już od dawna nie siedziałam przy tym stoliku. Kiedy miałam dziewięć lat, mama serwowała mi na nim porządne śniadania – pokrojone w paski tosty i gotowane jajka. Byłam przeraźliwie chudym dzieckiem i chciała mnie podtuczyć. Trzeba przyznać, że zadziałało aż za dobrze. – W końcu go dorwali – wyrzuca z siebie mama. – Nie został o nic oskarżony, Bea. Oni po prostu... Przerywam im. – Aresztowali Tima? Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy. Dobrze, że siedzę, bo inaczej upadłabym na podłogę jak marionetka, której odcięto sznureczki. Rodzice kiwają głowami, matka bardziej entuzjastycznie niż ojciec, chociaż to ona nawija w kółko o prawach człowieka: protesty przeciwko działaniom wojennym, torturom więźniów czy przeciw rządowi w Birmie. A mimo to jako pierwsza zadecydowała, że Tim jest winny. Nie mogę w to uwierzyć. Najbardziej na świecie pragnę, aby zabójca Meggie został oddany w ręce sprawiedliwości. Ale to nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością. – Dzwoniła Fran z policji, ta od kontaktów z rodziną – wyjaśnia mama. – Mówiła też, żeby nie doszukiwać się w tym niczego wielkiego – dodaje prędko ojciec. – Daj spokój, Glen. Nie dzwoniłaby, gdyby nie mieli pewności, że mają go w garści. To nie pierwszy raz, kiedy będą przesłuchiwać Tima. Tylko że wcześniej, po tym, jak znaleziono jej ciało, w s z y s c y byli przesłuchiwani: nadzorca budynku, barman, znajomi, z którymi zwykle wychodziła, ludzie mijani przez nią tamtej nocy, których zarejestrowały kamery na ulicach. Przesłuchiwali nawet Zoe i Saharę, mimo że gazety już dawno stwierdziły, że zrobił to mężczyzna. Ale to co innego. Po raz pierwszy został a r e s z t o w a n y. – Dzwoniła, żeby ostrzec nas przed mediami, to wszystko. – Tata też nie wierzy, że Tim jest winny i j e g o nikt jakoś nie oskarża o podkochiwanie się w chłopaku. Mama wzdycha. – Sprawdzałam forum mojej grupy i wszyscy twierdzą, że musieli znaleźć nowy dowód. Ale nieważne, nie będziemy się sprzeczać. Alice, powiedz lepiej, jak t y się z tym czujesz. Chce mi się krzyczeć „on tego nie zrobił!”. Ale nawet jeżeli uda mi się coś wykrztusić, ona mnie nie wysłucha. Więc milczę. Mama wygląda na lekko poirytowaną. – No cóż, wiesz, gdzie mnie znaleźć, jeżeli będziesz chciała porozmawiać. – Dzięki. – Chcę tylko wyjść z tego pokoju i być znów na plaży z Meggie. Bo ostatnio to jest moją normalnością.
Tata zbiera papiery ze stołu. – Lepiej już pójdę. Mam spotkanie z partnerami. Mama obraca się w jego stronę, twarz ma wykrzywioną z wściekłości. – Nie mogę uwierzyć, że zamierzasz pracować, podczas gdy morderca Meggie siedzi w areszcie. – Bea, jeśli mieliby jakieś dowody przeciwko niemu, oskarżyliby go nazajutrz po morderstwie. Wiesz o tym, tak samo dobrze jak ja. – Niewiarygodne! Ty naprawdę masz to gdzieś... I znowu czuję, że odpływam, latam wysoko i widzę z góry, jak moi rodzice kłócą się zaciekle, czego nigdy, przenigdy nie robili za życia Meggie. Ale ich krzyki milkną w dali, zamiast nich słyszę delikatny szum morza i przysięgłabym, że czuję nawet lekką morską bryzę na twarzy. Zsuwam się ze stołka, nogi nadal mam jak z waty. Szybko prześlizguję się obok rodziców. Nawet nie zauważają, że wychodzę.
19 Kiedy włączam laptopa, jeszcze bardziej niż zwykle pragnę zobaczyć cudowny piaszczysty brzeg. Pierwszy raz spacerowałam po nim niecałe dziesięć dni temu, ale już nie mogę sobie wyobrazić życia bez tego miejsca. Nie wiem, jak poradziłabym sobie w moim świecie bez schronienia na Plaży Dusz. Bez cudu, jakim jest słuchanie głosu mojej siostry. Czekam, aż strona się załaduje, i nagle zdaję sobie sprawę, że nie wiem, jak mam przekazać Meggie wiadomość o Timie. Czy w ogóle mam jej o tym mówić? Czy powinna o tym wiedzieć, czy zrani ją to jeszcze bardziej? Ale właściwie nie ma jeszcze nic do opowiadania. To przecież Tim. Pierwszy chłopak Meggie, który potraktował mnie jak człowieka, a nie przygłupią młodszą siostrę swojej dziewczyny. Rozmawiał ze mną o poważnych sprawach: moich planach, ambicjach, pomysłach. Tak się nie zachowuje morderca, prawda? Próbuję wymyślić sposób na rozegranie tej rozmowy, kiedy w końcu na ekranie pojawia się plaża i na chwilę wstrzymuję oddech... Widzę l u d z i. Setki pięknych ludzi. Obraz jak z plażowej imprezy na teledysku: niektórzy to miłośnicy słońca w grupkach obok bambusowych domków, inni – na brzegu, rozchlapujący turkusową wodę. No to tyle z mojego spokojnego schronienia... Nie ruszam się z miejsca. Stoję i gapię się. Tak jak mówiła Sam, wszyscy są młodzi: nastolatki i trochę dwudziestoparolatków. Nie tylko młodzi – także olśniewająco piękni. Różnią się kolorem włosów i skóry, ich ubrania są jednak podobne – jakby chodzili do jednej szkoły. Chłopcy
noszą dżinsowe albo kwieciste krótkie spodenki – nie widać nigdzie obcisłych kąpielowych slipków – i mają nagie torsy, śnieżnobiałe podkoszulki lub lniane koszule w kratę. Dziewczyny są barwniejsze – chodzą w bikini w jasnych podstawowych kolorach albo we wzorzystych sukienkach na ramiączkach. Wszyscy pływają, surfują, wylegują się na ręcznikach plażowych. Jakiś chłopak śpiewa przebój radiowy z zeszłego lata, akompaniując sobie na gitarze. Ma seksowny głos i śpiewa z lekkim akcentem. Rosjanin? Czech? Obok niego Japonka wystukuje improwizowane rytmy na małym zestawie bębnów, a reszta cicho nuci. Chyba wolałam plażę bez ludzi. Coś mnie n i e p o k o i w tej perfekcji. A najstraszniejsze jest to, że wszyscy wyglądają znajomo. Pewnie dlatego, że każde z nich przypomina modela – ale nie chodzi tylko o to. Poznaję ich na jakimś głębszych poziomie: po drżeniu powiek, wydętej wardze, gwałtownym ruchu głowy. Jeden chłopak przypomina mi gwiazdę drum and bass, jego ciało znaleziono w hotelu po jakiejś ostrej imprezie. A to chyba ta Niemka, której twarz obiegła w zeszłym roku pierwsze strony gazet – została porwana, bo porywacze chcieli wyciągnąć od jej ojca, naukowca, jakąś formułę albo wynalazek, czy jeszcze coś innego. Czy kiedykolwiek wróciła do domu? Wydaje mi się, że to właśnie jej ucho zostało dostarczone w lodzie do laboratorium ojca. Rozgląda się dookoła i nawet nie zatrzymuje na mnie wzroku. Nie, tamta dziewczyna była bardzo przeciętna, nawet na zdjęciu, które rodzina przekazała gazetom. Ta tutaj wygląda jak supermodelka. No i ma dwoje uszu... Poruszam się po plaży i zauważam, że n i k t nie patrzy na mnie, tylko tak jakby przeze mnie. Może nie warto zwracać na mnie uwagi? W końcu mam zwykłą twarz i zwyczajną figurę. I c h ciała są idealne: żadnych oparzeń słonecznych, żadnego cellulitu, żadnej wskazówki, jak mogli zginąć. Nie widzę Meggie. Szukam jej aureoli blond włosów – takiej, jaką miała Alicja w Krainie Czarów. (To ja powinnam dostać takie włosy, pasowałyby do imienia, ale zamiast tego mam na głowie dziwnie poskręcane strąki, których nie da rady uładzić nawet prostownica mamy). Z doskonałą figurą i twarzą w kształcie serca (która nigdy nie potrzebowała makijażu, nawet w świetle najsilniejszych reflektorów w studiu) moja siostra pasuje tu idealnie. Ale jeśli ci wszyscy surferzy i plażowicze są martwi, gdzie w takim razie idą po śmierci p r z e c i ę t n i e wyglądające nastolatki? Te z grubymi nogami i niedającymi się ułożyć włosami? Przed śmiercią Meggie nigdy nie myślałam o życiu pozagrobowym, ale jeżeli istnieje Sąd Ostateczny, to czy nie lepiej byłoby oceniać na nim ludzi według ich zasług, a nie seksapilu?
– Florrie? Odwracam się. M ó j B o ż e... To Meggie, tysiąc razy piękniejsza niż kiedykolwiek. Słońce zmieniło jej kolor włosów, i są jeszcze jaśniejsze niż na zdjęciu, gdy była dzieckiem; mama trzyma je na półce nad kominkiem. Zwykle też wystarczało parę sekund na słońcu i skóra Meggie czerwieniała (to była jej jedyna wada), ale teraz tylko twarz jest zaróżowiona, policzki mają barwę ogrodowej róży. Poza tym ma skórę wyretuszowaną na brązowo. Dokładnie w tym samym momencie wyciągamy dłonie, żeby się dotknąć... ale moja ręka natrafia na ekran, a jej dłoń nie napotyka żadnego oporu. – Och, Meggie. Nie myślałam, że zobaczę cię jeszcze raz. Moja siostra nie może z siebie wydusić słowa. Znowu wyciąga rękę w moją stronę, ale oczywiście nie może mnie dotknąć. Nawet gdybyśmy nie widziały się przez Internet, obejrzałam już wystarczająco dużo filmów o duchach, by wiedzieć, że nie można ich o d c z u ć w żaden sposób, no może z wyjątkiem wrażenia, że czuje się ich oddech tuż przy uchu. – Ciężka cholera – mówi, cofając się, jakby ktoś wymierzył jej policzek. – Nie wiem, czemu to zrobiłam. Ale wyglądasz tak prawdziwie. – Naprawdę? – Tak. Jeszcze jak. Bałam się, że możesz już zawsze zostać tylko cieniem, ale nie, naprawdę tu jesteś. Na Plaży. Ze mną. Wtedy zdaję sobie sprawę, że lampka kamery laptopa świeci się po raz pierwszy, od kiedy jestem na Plaży Dusz. A więc częściowo jestem tutaj, w moim pokoju, skulona przed monitorem, a wirtualna Alice stoi na piasku. Ze wszystkich sił próbuję zrozumieć, jak to możliwe. – A co mam na sobie? – To, co zwykle – odpowiada Meggie. – To znaczy, to, co zwykle tutaj. Dzisiaj masz na sobie czerwony podkoszulek – jeszcze bardziej podkreśla zieleń twoich oczu. I krótką dżinsową spódnicę, która odsłania b a r d z o ładnie opalone kolana. – W ogóle nie są opalone. Pogoda tego lata była do kitu – mówię, chociaż wiem o tym tylko z nagłówków gazet; przez całe lato prawie nie wychodziłam na zewnątrz. – No jak dla mnie twoja opalenizna wygląda fantastycznie, Florrie. Ale w sumie wszyscy wyglądają tu fantastycznie. – Zauważyłam. A co się w takim razie dzieje z brzydalami? Oni mają osobne niebo? – Słyszałam, że lądują na wysypisku śmieci i jeśli chcą mieć jakieś ciuchy, muszą je wyłowić ze stert pustych puszek i nadgniłego jedzenia –
mówi z poważną miną. – Poważnie? – Mój Boże, Florrie. Nadal jesteś cholernie łatwowierna, co? Nie ma castingów, żeby dostać się na Plażę Dusz. Wielkim plusem bycia martwym jest to, że nagle stajesz się idealna. Popatrz na moją kostkę... – podnosi stopę – ...moja pamiątka po upadku z trampoliny... Przesuwa dłonią po gładkiej, wydepilowanej nodze, na której nie ma najmniejszego zadrapania ani blizny. Przyglądam się bliżej. – Zniknęła. Meggie śmieje się. – Tak. I nie mam ani jednego pieprzyka. Żadnego okresu, żadnych wahań nastrojów, bólów głowy czy kaca. Mamy tu alkohol oczywiście, ale nie wpływa na organizm w żaden negatywny sposób, no i po jakimś czasie nikt nawet nie zadaje sobie trudu, żeby się upić, bo wszystko tutaj jest tak cholernie c u d o w n e. W jej głosie słyszę ten sam niepokojący histeryczny ton. – Alkoholu ile tylko zapragniesz i nikt się nie spija? Meggie wskazuje ruchem głowy grupkę dzieciaków o blond włosach i skandynawskiej urodzie, którzy nieco dalej, przy brzegu urządzają sobie piknik na kocu. – Przyjrzyj się im. Co widzisz? Wpatruję się w nich bez końca, bo coś w tym obrazku nie daje mi spokoju. Mają do jedzenia same smakołyki – na kocu leżą zielona sałata, świeże soczyste brzoskwinie i nektarynki, grillowane burgery i kurczak, bagietki, ciasto czekoladowe, truskawki z bitą śmietaną. Pierwszy raz od wielu dni, nie, od m i e s i ę c y, czuję się naprawdę głodna; na widok tych pyszności cieknie mi ślinka. No i jest alkohol: dzbanki z ciemnoczerwoną sangrią, w których widzę zanużone plasterki pomarańczy i kostki lodu, puszki piwa w wiadrze, butelki schłodzonego białego wina, po których spływają krople wody. I wtedy uświadamiam sobie, co jest nie tak. – Oni nie piją. I nic nie jedzą. Czy oni coś ćpają? – Nie – wyjaśnia Meggie. – Ale po jakimś czasie... ciężko to wytłumaczyć. Jedzenie nie nasyca cię tutaj tak bardzo jak wcześniej. Podejrzewam, że ma to coś wspólnego z faktem, że nie jesteśmy już żywi. Przychodzi mi na myśl inna rzecz, która mnie lekko peszy. – A co z seksem? Meggie śmieje się głośno, napięcie w jej głosie znika. – No jasne, mamy i t o. Bez żadnego ryzyka i dostępny, kiedy tylko zechcesz – szczególnie z tymi, którzy dopiero co tu trafili. Wpadają w ekstazę, kiedy się dowiadują, że nie muszą myśleć o prezerwatywach, chorobach albo ciąży. Staram się nie zastanawiać, czy moja siostra też biegała
w erotycznym szale po całej plaży. – Ale czy naprawdę czujecie dotyk? Jako duchy? – Cicho! – Nagle wygląda na zaniepokojoną. – Nie wypowiadaj tego słowa. Nie jesteśmy duchami. Nie wiem, czym jesteśmy. Może zagubionymi duszami. Ale nie d u c h a m i. – Przepraszam. Meggie uśmiecha się. – Niepotrzebnie. Na początku nie można tego ogarnąć, prawda? W każdym razie tak, seks sprawia tutaj przyjemność. Nie taką jak wcześniej. Jest trochę... odleglejszy. No wiesz, kiedy całujesz się z nową osobą, zawsze odczuwasz to inaczej, chociaż to tylko zaśliniona wariacja na ten sam temat, zgadzasz się? Do tej pory całowałam się tylko z dwoma chłopakami, ale nie mówię jej tego. – Nooo i? – Seks tutaj jest tak łatwo dostępny i taki... podobny, że tęsknię za czymś realnym i zwyczajnym. I niechlujnym. Jak obmacywanie się. No i jest dziwny, bo każdy tu wygląda olśniewająco. Różne kolory, różne twarze... a mimo wszystko jesteśmy przerażająco podobni, jak manekiny. Manekiny, które można bzyknąć, kiedy się chce... – Meggie! Nigdy nie byłaś taka wulgarna. Wzrusza ramionami. – To chyba wpływ tutejszych ludzi. A skoro o tym mówimy – chciałabyś poznać moich nowych przyjaciół?
20 Jej nowi przyjaciele siedzą na bambusowych stopniach domku, w cieniu ogromnej palmy. Przytulają Meggie, jakby nie widzieli jej od lat, ale mnie zupełnie ignorują – uważam, że to bardzo niekulturalne z ich strony, ale dzięki temu mam też chwilę, żeby się im przyjrzeć. Jest ich troje: dwóch chłopców i jedna dziewczyna. Dziewczyna ma hinduską urodę, jest filigranowa i bardzo ładna. Domyślam się, że jest mniej więcej w moim wieku, chociaż wygląda na starszą przez olbrzymie piersi, które ledwo mieszczą się w pasiastym biało-pomarańczowym bikini. Masywny bursztynowo-kryształowy naszyjnik przyciąga wzrok do jej dekoltu, a długie kolczyki kołyszą się na wietrze jak dzwoneczki. Mimo ciemnobrązowego koloru skóry, wydaje się emanować jakąś niebieskawą poświatą – tak, jakby była przezroczysta. Przez chwilę wydaje mi się, że widzę jej czaszkę, ale uświadamiam sobie, że to przez promienie słońca, podświetlające jej kości policzkowe. Obok niej siedzi wysoki i szczupły koleś. Wygląda na Włocha. Spod rozpiętej jasnofioletowej koszuli widać porządny kaloryfer, a w jego gestach i ruchach pewną przesadę. Jest w nim coś sztucznego. Ale kiedy ten drugi chłopak patrzy prosto przeze mnie, przebiega mnie dreszcz. Nie mogę oderwać od niego wzroku. Przypomina kogoś znanego. Może Leonarda DiCaprio. Jest bardziej krępy i niższy
od swojego kumpla, w lekko pofalowanych włosach gdzieniegdzie prześwitują jasne kosmyki. Zupełnie nie mój typ, ale w jego oczach widać zrozumienie – jakby wiedział wszystko, choć wolałby żyć w nieświadomości. Ma oczy dużo starszego mężczyzny, cała reszta – jak u młodego chłopaka. Co właściwie mnie tak w nim intryguje? I nagle rozumiem. Ten chłopak z wszystkorozumiejącymi oczami to jedyna osoba na Plaży Dusz, która nie wygląda jak z retuszowanego zdjęcia: w porównaniu z resztą klonów wydaje się niemal normalny. Oczywiście jest tak samo tandetnie przystojny, ale ma zmierzwione włosy, a jego workowata, pognieciona koszulka nie jest tak śnieżnobiała jak u pozostałych. I kiedy Meggie nachyla się, żeby go przywitać, wydaje się bardziej zakłopotany całowaniem w policzek niż pozostała dwójka. Meggie uwalnia się z uścisku włoskiego ogiera i rozgląda zdziwiona przez chwilę. – O cholera, sorry, siostrzyczko, zapomniałam. Nie mogą cię zobaczyć, dopóki cię nie przedstawię. Nie wiem dlaczego. Może boją się, że Goście będą zazdrośni, zwłaszcza ci, do których nigdy nie przychodził żaden Odwiedzający. Należysz do najbardziej pożądanych zjawisk na Plaży, uwierz mi. Uśmiecha się szeroko w stronę przyjaciół. – Pozwólcie, że przedstawię wam moją siostrę, Alice. – W jej głosie brzmi duma, jakiej nigdy nie słyszałam za jej życia. Patrzą w kierunku, który wskazuje dłonią Meggie, ale wciąż chyba mnie nie widzą. – Och – mówi zdenerwowana – zdaje się, że coś robię źle. – Musisz wypowiedzieć nasze imiona – odzywa się chłopak w białej koszulce. – Dzięki temu kontrolują, kto może ją zobaczyć, a kto nie. To jak ustawienia prywatności na Facebooku. – Amerykanin. Z w y ż s z y c h s f e r. Amerykanin. Zdecydowanie nie w moim typie. – Racja. A więc w kolejności od długości pobytu. To jest Triti, jest tu najdłużej z nas. – Dziewczyna z Indii mruga do mnie, później uśmiecha się i podchodzi bliżej. – Wyglądasz jak bliźniaczka Meggie! – mówi i całuje powietrze obok mojego policzka. Zresztą i tak nie robi mi to żadnej różnicy, skoro nic nie czuję. – Masz świetną spódnicę. – Spodziewałam się raczej miękkiego hinduskiego głosu, a tymczasem usłyszałam angielski z wyższych sfer, z lekko pobrzmiewającym londyńskim akcentem. – A ty masz świetne bikini – chwalę. Chciałabym dodać również, że musi to być też cud techniki, ale nie wiem, czy nie zrozumiałaby tego opacznie. – A to Javier z Hiszpanii. Javier to ten bardziej krzykliwy. Macha do mnie leniwie, ale nie rusza się z miejsca. – Uściskałbym cię na powitanie, ale sama wiesz, jak to
jest. – Myślałam, że jesteś Włochem – mówię. Wykrzywia przesadnie twarz, jak kiepski aktor. – Nie cierpię Włochów. Sama popisówa. Bez żadnego wnętrza. Co w ustach umarłego brzmi nieco śmiesznie. – No i w końcu – Danny. – Cześć, Alice. – Wstaje jak dobrze wychowany chłopczyk. Byłam pewna, że właśnie taki jest. Okazuje się wyższy, niż myślałam. Osiemnaście lat? Może. W każdym razie ostatnia klasa szkoły średniej albo pierwszy rok na jakimś elitarnym amerykańskim uniwersytecie. I wtedy uzmysławiam sobie, że nie może być na uniwersytecie, bo jest martwy. W przypadku Meggie nie wydaje mi się to takie dziwne, miałam parę miesięcy, żeby oswoić się z jej śmiercią. Ale poznawanie ludzi, którzy już nie żyją, to najosobliwsza rzecz, jaka kiedykolwiek mi się przytrafiła... Jego wszystkowiedzące oczy spotykają się z moimi. Są ciemnozielone, ale to nie ich kolor przykuwa moją uwagę. To intensywność, z jaką na mnie patrzą, i ukryta w nich tęsknota. Raczej nie dlatego, że j e s t e m piękna: wiem, jak wygląda pożądanie, i jestem pewna, że tu chodzi o coś innego. Może pragnienie bycia znów żywym? Zmuszam się, żeby odwrócić wzrok. – Witajcie – rzucam do wszystkich. Javier nawet nie próbuje ukryć znudzenia, ale Danny uśmiecha się. – Twoja siostra dużo o tobie opowiadała. Miło cię tu widzieć. Mam nadzieję, że nie przeraża cię... no, ta cała dziwaczna sceneria. – Usiądź z nami – zachęca Triti i przesuwa się, robiąc mi miejsce na schodach. – Megan tak się cieszy, że w końcu się pojawiłaś. Zaczynała powoli wątpić w to, że kiedykolwiek odpiszesz na jej wiadomości. – Ale to całkowicie zrozumiałe – mówi Danny. – Nie musisz czuć się winna, Alice. Ja próbowałem skontaktować się z młodszym bratem i nigdy nie dostałem odpowiedzi. – Ja nawet nie próbowałam kontaktować się z moim – wyznaje Triti. – Nigdy nie przepadał za mną, kiedy jeszcze żyłam. Spoglądam na Javiera. Wzrusza ramionami. – Jestem jedynakiem. Kiwam głową. Wszystko jasne. – Więc tylko rodzeństwo może odwiedzać Gości? – Nie ma jakichś ścisłych zasad, jeśli o to chodzi, ale podpytywałem trochę innych – wyjaśnia Danny. – Tak też można spędzać leniwe długie dni – wtrąca Javier. – Wydaje się, że to może być każda młoda osoba, z którą Gość jest blisko – dorzuca Danny. – W innym wypadku nie mogłaby pojawić się
na Plaży. – Nie chcemy tu zmarszczek i niczego o b w i s ł e g o – mówi Javier. – Nie zwracaj na niego uwagi – śmieje się Danny. – W rzeczywistości wszyscy tego chcemy. Ale wracając do tematu, ta więź wydaje się silniejsza między członkami rodziny. Ludzie próbowali kontaktować się ze znajomymi, ale żaden jeszcze się nie pojawił, więc nie wiemy, jak to naprawdę działa. Zaczyna mnie zastanawiać coś innego. – Nie widziałam tu żadnych laptopów. Na twarzy Meggie pojawia się uśmiech. – Mamy coś mniej skomplikowanego. – Ruchem głowy wskazuje dwie dziewczyny stojące przy brzegu. Jedna trzyma w dłoniach butelkę, druga próbuje coś napisać na skrawku papieru, który trzepocze na wietrze. Składa zapisany skrawek, całuje go i bierze z rąk przyjaciółki butelkę. Liścik ląduje w środku, butelka zostaje zamknięta korkiem. Kolejny całus i dziewczyna wrzuca ją do wody. Przez chwilę kołysze się przy brzegu, aż w końcu zabiera ją fala. Jeszcze długo po tym, jak znika z pola widzenia, dziewczyna wpatruje się w morze. – Listy w butelkach? – pytam. I nagle przypominam sobie, jak wyglądało pismo Meggie w ostatnim mejlu. Jakby atrament rozmazał się na deszczu. – Dowcip w stylu Zarządu – mówi Javier. Danny ignoruje go. – W większości przypadków nikt nie odpowiada. Może listy giną na oceanicznej poczcie. Ale bardziej prawdopodobne jest, że ci, których kochamy, nie wierzą, że wiadomość jest prawdziwa. Czasami morze wyrzuca na brzeg butelkę z odpowiedzią. – Taką jak twoja – dodaje Meggie. – Przypuszczamy, że chodzi tutaj o to, jak blisko byli ze sobą Gość i osoba, do której pisze. Im więź jest głębsza, tym większa szansa, że odpowiedź zostanie wyrzucona na brzeg. – Jasne. Więź tak głęboka, że większość Odwiedzających odchodzi z Plaży Dusz po tygodniu albo dwóch – mówi Javier bez emocji. – Javier, przestań – ucina moja siostra. Wzrusza ramionami. – Lepiej chyba, żeby wiedziała, nie? – Czemu odchodzą? – pytam. Teraz każdy z nich ma zakłopotaną minę. Triti marszczy brwi. – Może Zarząd odbiera im dostęp do strony, bo złamali zasady. Albo sprawili Gościowi przykrość. Tak też się czasami zdarza. – Taaa, albo więź nie jest tak głęboka, jak im się wydawało. Może nie mają ze sobą już nic wspólnego. Musi im być naprawdę ciężko, kiedy widzą nas w raju, a sami mają na głowie nudne obowiązki prawdziwego życia – podpowiada Javier. – No i nie jesteśmy zbyt zajmującymi kompanami. Jedyne, czym się zajmujemy, to bzykanie się, pływanie
i pieprzenie głupot. – Mów za siebie, Javier – gromi go wzrokiem Meggie. – Jesteś zrzędliwym kretynem. Javier wstaje. – Może muszę się wyspać – śmieje się gorzko i odchodzi w stronę morza. – To było śmieszne? – dopytuję. – Nie potrzebujemy w ogóle snu – wyjaśnia Danny. – Jasne, słońce wstaje i zachodzi normalnie, a po zachodzie większość z nas leży na plaży albo w domku, ale bardziej z przyzwyczajenia. Nie musimy tego robić. Nigdy nie czujemy zmęczenia. Ludzie próbowali biegać całymi godzinami, aż do momentu, w którym ciało pada bezwładnie na ziemię. Ale mózg nie zasypia i nie męczy się. Nigdy nie wyłącza się całkowicie. Więc raczej naszych złych nastrojów nie da się wytłumaczyć niewyspaniem. – Więc o co mu chodzi? – nie daję za wygraną. Triti pochmurnieje. – Dowiesz się. Meggie potrząsa głową. – Rozchmurz się, Triti. W tej chwili jestem podekscytowana faktem, że moja siostra, za którą cholernie tęskniłam, pojawiła się na Plaży. Czuję się teraz prawie jak w raju, bo Alice jest tu ze mną, więc proszę, bądź miła. – Wybaczcie, zwykle z a w s z e jestem miła – mówi Triti i uśmiecha się przepraszająco. – Miła to moje drugie imię. Cześć, Alice. Do zobaczenia, mam nadzieję. – Odchodzi, a jej kolczyki chwieją się na boki z każdym płynnym krokiem. Od tyłu wygląda na jeszcze szczuplejszą – jak długi, wychudzony cień, a nie osoba. Ale nie ma w tym nic dziwnego, w końcu Meggie wytłumaczyła mi, dlaczego nikt tutaj nie zajmuje się jedzeniem. Danny wstaje. – Domyślam się, że chciałybyście zostać same. Miło było cię poznać, Alice. Pogadam z Javierem. Dopilnuję, żeby następnym razem zachowywał się lepiej. Zwykle jesteśmy całkiem miłymi kompanami, daję słowo. Patrzy na mnie zielonymi oczami i znowu widzę tęsknotę. Staram się nie odwzajemnić spojrzenia, ale jest już za późno. Czuję, że spadam i nie ma nikogo, kto mógłby mnie złapać.
21 – I jak? Co o nich myślisz? – pyta Meggie, kiedy Danny znika. – Są bardzo... interesujący – stwierdzam ostrożnie. Tak naprawdę uważam, że Javier to skończony egocentryk, Triti jest tak niezauważalna, że gdyby nie te piersi i ogromna biżuteria, nie istniałaby wcale, i jedynie Danny jest osobą, z którą chciałabym porozmawiać. Ale nie mówię tego Meggie, bo wiem, że nawet najmniejsza wzmianka o tym, że lubię Danny’ego będzie dla niej znakiem, że zakochałam się
w nim na z a b ó j – to niezamierzony żart – i nie przestanie się ze mnie nabijać. Tak samo, jak nabijała się ze mnie z powodu Tima. T i m. Przechodzi mnie dreszcz. Całkiem zapomniałam o tym, co dzieje się w realnym świecie. Jak to możliwe? – Są super, kiedy ich poznasz bliżej – próbuje tłumaczyć Meggie. – Może akurat nie trafiłaś na najlepszy moment. Czasami jest ciężko. Jesteśmy właściwie jak rodzina... wielka, naprawdę dysfunkcyjna rodzina. Ale mamy tylko siebie – jej głos przechodzi w szept. – A co u mamy i taty? Pewnie dalej kłócą się na dole, ale dochodzę do wniosku, że nie powinnam jej tego mówić, a zwłaszcza nie powinnam zdradzić dlaczego. Chociaż chętnie podzieliłabym się z kimś tym ciężarem. Domyślam się jednak, że jej i tak jest trudniej. – Wszystko... w porządku. No, może nie do końca w porządku. Nie po tym wszystkim, co się stało, ale radzą sobie, każde na swój sposób. Rzuca mi dziwne spojrzenie. Nigdy nie udało mi się jej okłamać. Nie kwestionuje jednak moich słów. Zamiast tego składa razem dłonie, jak do modlitwy. – Ty nie odejdziesz, prawda, Florrie? Nie przestaniesz się mną interesować? Nie postąpisz tak jak inni Odwiedzający? Uśmiecham się, bo już teraz nie wyobrażam sobie, jak mogłabym opuścić Plażę i Meggie. – Nie. Poza tym nie znam bardziej interesującej osoby od ciebie. Nigdy nie zabraknie nam tematów do rozmów. Możemy gadać o... miłości. I muzyce – przerywam, bo zdaję sobie sprawę, że będę mogła mówić tylko o muzyce sprzed dnia jej śmierci. – O teatrze i książkach, i... no, wszystkim innym. Śmieje się, ale nieco za długo, żebym uwierzyła w szczerość jej śmiechu. – Wieczność trwa cholernie długo, Florrie. Będziemy potrzebowały dużo banalnych tematów do rozmów. Nie wiem, jak na to odpowiedzieć. Uśmiecha się. – Znowu wyglądasz na zmęczoną. Może powinnaś już iść. Nie chcę, żebyś przeze mnie oblewała sprawdziany. Ale wróć jutro. Opowiesz mi o szkole i o tym, co pokazują w telewizji i, sama nie wiem, o twoich nowych ciuchach i na który uniwerek się wybierasz i... prawie zapomniałam. Opowiesz mi o ogrodzie. – O ogrodzie? Chodzi ci o nasz ogródek z a domem? Pytasz o ogród, kiedy masz tutaj takie widoki? – wskazuję ręką plażę. – Nie zauważyłaś, prawda? Posłuchaj. Wytężam słuch. Słyszę fale i rozmowy, tak jak przedtem. – Co mam niby usłyszeć, Meggie? – Nic. I o to właśnie chodzi. Oprócz nas są tu tylko sztuczne fale i drzewa. Nic poza tym. Nie ma tu żadnych innych żywych stworzeń. Ani ryb, ani owadów, ani ptaków. Jakby komuś, kto to zaprojektował, nie
starczyło już czasu na więcej. – A więc to dlatego. D l a t e g o jest tu tak nienaturalnie. – Nagle to piękne miejsce wydaje się nieco ponure. Potakuje głową i zauważam, że jest bliska łez. – Och, Florrie – mówi bardzo cicho. – Nigdy nie myślałam, że tak bardzo zatęsknię za krzykiem cholernych mew. Nie mogę powiedzieć niczego, co poprawiłoby jej humor. Patrzę na jej twarz i staram się zapamiętać każdy szczegół, na wypadek gdybyśmy widziały się po raz ostatni. Im więcej dowiaduję się o tym wirtualnym świecie, tym bardziej martwię się, że na Plaży Dusz nic nie jest pewne. – Tak mi przykro, Meggie. Chciałabym ci jakoś pomóc, ale nie wiem jak. – Pomagasz mi samą obecnością, Florrie. Uwierz mi. Kiwam głową. – Dziękuję, że to mówisz. To bardzo wiele dla mnie znaczy. – Śpij dobrze, karaluchy pod poduchy – żegna się Meggie, a ja szybko klikam Wyloguj, żeby nie zobaczyła moich łez. Ale zanim całkiem znika z ekranu, zauważam jej oczy. Tęczówki są błękitne, białka jednak nie są już białe. Są krwistoczerwone. Czerwień pokrywa całą jej twarz i Meggie wygląda jakby tonęła we krwi. Widok jest tak przerażający, że zamykam oczy. Kiedy je otwieram, plaża niknie w dali. Jestem spocona i drżę na całym ciele. Staram się przywołać obraz mojej pięknej siostry, ale kiedy znowu opuszczam powieki, widzę tylko purpurową twarz Meggie, która za wszelką cenę próbuje złapać oddech.
22 Dzisiaj pod naszym domem znowu stoją dziennikarze. Tata czeka, aż zbiorą się wszyscy – lokalni reporterzy, dziennikarz z „The Sun”, mieszkający za rogiem, dwaj operatorzy kamer, którzy byli tu już tyle razy, że na pewno ustawili sobie nasz adres jako „dom” w nawigacji GPS – a następnie wychodzi przed drzwi garażu, stałe miejsce swoich minikonferencji. – Rozumiem, że wykonują państwo swoją pracę, ale jak zwykle nie będziemy wygłaszać formalnego oświadczenia. Chciałbym tylko powiedzieć, że doceniamy pełne życzliwości listy, jakie dostajemy, i czekamy na jakikolwiek rozwój wypadków, który przyczyni się do rozwiązania tajemnicy śmierci naszej ukochanej córki. Na pozostałe państwa pytania odpowie policyjny dział do spraw kontaktów z prasą. Chciałbym poprosić o pozostawienie mojej rodziny w spokoju, a w szczególności mojej córki Alice. Dziękuję. Wracając do domu, tata ignoruje pytania o to, jak się czujemy i czy
uważamy, że Tim jest winny. Jestem w kuchni i robię kanapki. Mama jest na spotkaniu swojej grupy. Założę się, że dzisiaj będzie w samym centrum uwagi. – Jak się czujesz, Alice? – pyta tata, nalewając sobie duży kieliszek wina. – Napijesz się ze mną? Zwykle nie proponuje mi alkoholu. Planowałam nocną wycieczkę na Plażę Dusz, ale tata wygląda, jakby potrzebował towarzystwa. – Tak. Do mojego kieliszka nalewa znacznie mniej wina. Siadamy w pokoju jadalnym, bo w salonie są duże okna, a oboje zdajemy sobie sprawę, że lepiej będzie, jeśli dziennikarze nie zobaczą nas popijających alkohol. Wolelibyśmy oszczędzić sobie nagłówków w stylu „Nieletnia siostra tragicznie zmarłego Słowika nie może odstawić butelki”. – Już dawno ze sobą nie rozmawialiśmy – wyznaje tata. – Hmm. – Ta cała sprawa z Timem. Nie sądzę, żeby to był agresywny chłopak. Twoja matka ciągle powtarza, że nigdy nie wiadomo, do czego ludzie są zdolni, ale wydaje mi się, że policja chwyta się ostatniej deski ratunku. – Racja. – Właściwie to jakiej odpowiedzi on ode mnie oczekuje? – Ty nie uważasz, że to on zabił Megan, prawda? Potrząsam przecząco głową. – Nie. Nie wierzę, że zabił osobę, którą kochał. I nigdy się w nim nie podkochiwałam, nie wierz w to, co mówi mama. Oczywiście, był atrakcyjny – Meggie nigdy nie umówiłaby się z kimś paskudnym. Miał jasne szare oczy i brązowe, wiecznie nieuczesane włosy, które w słońcu przypominały rozżarzony węgiel. Aha, i stały dwudniowy zarost – nie był pozerem, ale bez przerwy nad czymś rozmyślał i zapominał o codziennym goleniu. Ale w naszej przyjaźni nigdy nie było kokieterii. Po prostu lubiliśmy się, to wszystko. Tata uśmiecha się. – Twoja matka opowiada bzdury. Jest... wrażliwa. – A ja nie? Znowu się uśmiecha. – Touché. Przepraszam, Alice. W całej tej sytuacji obrywasz rykoszetem, a to nie w porządku. Wynagrodzimy ci to. Niedługo wszystko się ułoży... – Nieprawda. Tata kładzie dłonie na kolanach, co oznacza, że za chwilę podzieli się ze mną jakąś wielką mądrością. Pewnie robi tak przy swoich klientach, kiedy kupują dom. „Zważywszy na wszystkie posiadane informacje, myślę, że rozsądnie byłoby wyjaśnić kwestię współużytkowania części granicznych...” – Alice, nie pokładam zbyt wielkich nadziei w zwykłych gliniarzach, ale detektywi, którzy pracują nad sprawą Megan, sprawiają wrażenie inteligentnych i naprawdę chcą ją rozwiązać. Któregoś dnia będzie już
po wszystkim i wtedy skupimy się na najlepszych wspomnieniach o twojej siostrze. – Oszalałeś, jeśli wydaje ci się, że to będzie koniec. Jego prawa ręka drga nerwowo na kolanie. Nic nie mówi. Kiwa głową. Mówię dalej. – Kiedyś na medioznawstwie pracowaliśmy nad projektem o intruzji mediów. Przerabialiśmy przykład rodziny, w której zamordowano córkę. Dziewczyna nie była nawet tak sławna jak Meggie, ale media nigdy nie zostawiły ich w spokoju. Najpierw był proces, później ponowny proces, później wszystkie rocznice. Minął rok, potem pięć lat, dziesięć. Kiedy zginął jakiś inny dzieciak, dziennikarze uganiali się za nimi z prośbą o komentarz. Z nami też tak będzie i nic nie możemy na to poradzić. Tata wypija łyk wina. Ma bladą i zmęczoną twarz. Wygląda jak mój dziadek. Od śmierci Meggie nie może spać. Uważa, że powinien był tam być, aby ją chronić. Czasami o drugiej w nocy słyszę skrzypienie schodów – gdy wie, że nie zmruży oka, schodzi na dół, żeby oglądać kanał sportowy z wyciszonym dźwiękiem. On nawet nie l u b i sportu. – Ciebie to nie wścieka, tato? Wzdycha. – Wścieka mnie fakt, że miałem dwie piękne córki, a teraz mam tylko jedną. Wściekam się, bo ktoś uznał, że ma prawo odebrać Megan życie. Prasa – macha ręką w kierunku zbiorowiska przed domem – jest irytująca, ale może dzięki ich naciskom dowiemy się, kto ją zabił. A za to jestem w stanie wybaczyć im bardzo wiele. Wypijam łyk wina, nie dlatego, że mam na to ochotę, ale dlatego, że to stosowne w tej sytuacji. Chciałabym mu wyznać, że Meggie ma się dobrze. No, może nie za dobrze, ale nie jest przynajmniej sama. To jednak m ó j sekret. Mam swoje dwa światy, z których każdy jest równie ważny, ale to ja decyduję, co mogę powiedzieć tacie, mamie i Meggie, a co lepiej przed nimi ukryć. Tak, Plaża Dusz wydaje się niewiarygodnym szczęściem, ale po raz pierwszy uświadamiam sobie, że może być również ciężarem.
23 W Londynie jest pochmurno i deszczowo. Grube krople spadają na dziennikarzy pod oknem mojego pokoju. Ale na Plaży Dusz jest upalnie. Nie c z u j ę gorąca, ale je widzę – powietrze aż drży, przez co brzeg wygląda mniej realnie. Wszystko dzisiaj wydaje się tu inne, dopiero po chwili przypominam sobie, co Meggie mówiła o zwierzętach tutaj. A i tak przechodzi mnie dreszcz podekscytowania, kiedy stawiam na Plaży pierwsze kroki. Stąpam po piasku i widzę grupki ludzi leżących bez ruchu. Nagle myślę sobie, że przecież oni wszyscy wyglądają na martwych.
– Alice? Odwracam się i widzę tego Amerykanina ze smutnymi zielonymi oczami. – Jestem Danny, pamiętasz? Twoja siostra przedstawiła nas sobie wczoraj – wyciąga rękę na powitanie, ale zaraz szybko ją cofa. – Przepraszam, wciąż zapominam, że chyba nie lecimy tym samym samolotem. – Tak myślisz? Że Plaża jest jakimś równoległym światem? Wzrusza ramionami. – A co ja tam wiem? Jestem prostym amerykańskim chłopakiem. Nie rozmyślam o poważnych sprawach, od tego tylko boli głowa. Spoglądam na niego z uwagą. Nasze oczy spotykają się, ale tym razem to on pierwszy odwraca wzrok. – To był żart – mówi, kopiąc piasek. – Ach. Przepraszam. Nie wiedziałam, że Amerykanie potrafią posługiwać się ironią. – Czemu akurat t a k mu odpowiedziałam? Mruży lekko oczy i zaczyna się śmiać. – Uwierz mi. Godzinami zastanawiałem się nad tym, dlaczego tu jestem. W niczym mi to nie pomaga, ale jest to jakiś sposób spędzania wolnego czasu... – Ruchem głowy wskazuje grupę chłopaków, leżących obok swoich desek surfingowych. – I na pewno bije na głowę alternatywne opcje. Surfing jest dla głupków. – Racja. – Wydawało mi się, że to jedyny z przyjaciół Meggie, z którym chciałabym się jeszcze raz spotkać, ale teraz czuję się przy nim nieswojo. Jest w nim coś zbyt niespokojnego, a może zbyt pierwotnego. Czy takie odczucia, które we mnie wzbudza, mogą być czymś p o z y t y w n y m? – Wydaje mi się, że Megan... hm. Poszła się położyć. Z dobrym znajomym. Mogę spróbować jej poszukać, jeśli chcesz. – Tak, na pewno chciałaby wiedzieć, że – i nagle uświadamiam sobie, co miał na myśli, mówiąc p o ł o ż y ć. – Ach, nie, nie. W porządku. Mogę się wylogować i spróbować jeszcze raz później. Wciąż uśmiecha się szeroko, ale w jego oczach pojawia się jakaś powściągliwość. – Nie musisz tak od razu iść. Zawsze miło jest porozmawiać z Odwiedzającym – nachyla się w moją stronę. – Po jakimś czasie każdy z Gości obiera tu jedną drogę. Połowa chce rozmawiać o książkach, których nie czytałem, albo filmach, których nie widziałem, albo o wokalistach, których nigdy nie słyszałem, a druga połowa woli się pieprzyć. To znaczy nie mówię tego, żeby się pochwalić. Poważnie. Mówię to, tylko żeby udowodnić ci, jak bardzo można być tu zdesperowanym. Ma tak śmiertelnie poważną minę, że wybucham głośnym śmiechem.
Uśmiecha się do mnie znowu i przez ułamek sekundy zapominam o smutku. – Więc jak? Poczekasz ze mną? Przytakuję. Może koniec końców nie jest tak trudno z nim przebywać. – Masz ochotę na małą wycieczkę? – Jasne – rzucam i cieszę się z morskiej bryzy. Wiem, że jest wirtualna, ale mimo to... Idę za nim, mijając grupki opalonych ciał, które ułożyły się na piasku tak pięknie, jak rzeźby z brązu w muzeum. – To muzycy – mówi, wskazując dwie grupki ludzi. – Chórzyści po lewej – to ci z bardziej poukładanymi fryzurami – rockandrollowcy z prawej. Każdego dnia starają się przygrzać na maksa, ale rano znowu budzą się świeżutcy i zaczesani. Ale i jedni, i drudzy nieźle brzmią. Czasami śpiewają jednocześnie, jakby urządzali sobie jakiś idiotyczny konkurs. To już nie brzmi za dobrze. – Tam jest bar, ale domyślam się, że to już wiesz. Spoglądam na niego badawczo. – Skąd wiedziałeś? – Tam na początku kierowani są wszyscy Odwiedzający. Taki kurs wstępny. Jak widzisz, nie obijam się tu, jeśli chodzi o informacje – wyjaśnia i palcem wskazującym dotyka znacząco nosa. – Co jeszcze wiesz? Wzdycha. – Na pewno więcej, niżbym chciał, Alice. Na niektóre pytania nie powinienem był szukać odpowiedzi. Otwieram usta, żeby zapytać, o jakie pytania chodzi, ale przykłada palec do swoich ust i potrząsa głową. – Chodźmy w stronę molo – proponuje. – Jeżeli jest tu molo, czy są też łódki? Jego oczy zachodzą mgłą i przez moment wydaje się... pusty, jakby w środku nie było nic, żadnej głębi, wiedzy, po prostu próżnia. Mrugam i znowu widzę go uśmiechniętego. – Widziałaś gdzieś godziny wypłynięć i przypłynięć? – śmieje się. Na molo nie ma nikogo. – Za gorąco dla większości – wyjaśnia. I wiem, że to tylko przez moją bujną wyobraźnię, ale kiedy zatrzymujemy się, czuję strużkę potu spływającą po karku. Siada na samym końcu molo, twarzą w stronę morza. Przyłączam się. Szum fal staje się głośniejszy. Danny zanurza stopy w morzu, słyszę chlupotanie. Pod wodą jego stopy są blade, jak u trupa. Zastanawiam się, jak zginął. – Z czasem twojej siostrze będzie tu łatwiej – mówi. – Pojawiłem się tu dziewięć miesięcy przed nią i wiem, że na początku ciężko jest przyzwyczaić się do nowego... s t a t u s u.
– A co jest najgorsze? – pytam. – Chciałabym to zrozumieć. – Och, jesteś słodka. – Nie traktuj mnie jak dziecko. – Nie śmiałbym. Ale powiem ci szczerze – i może to z zazdrości, bo m n i e nikt tu nie odwiedził – że nie jestem pewny, czy rodzina powinna mieć wstęp na Plażę. Bez urazy. – W porządku. Dlaczego tak myślisz? – Bo n i c nie możesz zrobić, żeby jej pomóc. No i nigdy tego nie zrozumiesz, chyba że tobie przydarzy się to samo, a to akurat ostatnia rzecz, której chciałaby Megan. – Mogę p r ó b o w a ć zrozumieć. – Oczywiście – jego głos łagodnieje. – Ale uwierz mi, nie zrozumiesz. Tutaj trwa w i e c z n o ś ć, jasne? Nie ma stąd wyjścia. Nie wiem, czy kiedykolwiek będziesz mogła się z tym pogodzić. Ja nie potrafię. – Macha nogami w wodzie tak mocno, że krople pryskają na moją twarz. Są takie chłodne i orzeźwiające. Ścieram słone krople ręką. Chociaż nie istnieją. – Naprawdę nie ma stąd wyjścia? Nikt nigdy nie odchodzi? Wzrusza ramionami. – Nie odkąd ja tu jestem. Słyszałem tylko plotki – śmieje się, ale to gorzki śmiech. – Rozejrzyj się dookoła, Alice. To jest ogromny akademik na wolnym powietrzu. Oczywiście, że są tu p l o t k i. To dla niektórych prawdziwe hobby. Zmyślanie historii. Ale chyba nie do końca w nie wierzę. – A co to za plotki? – Że odejdziesz stąd, jeżeli... – przysuwa się bliżej – ...jeżeli sprawa, przez którą się tu znalazłeś, zostanie r o z w i ą z a n a tam, w realnym świecie. – Racja – nic nie rozumiem, ale wracam z trudem do tego realnego świata i notuję jego słowa na samoprzylepnej karteczce w kształcie serca. Może później wyłowię z tego jakiś sens. – I to wszystko? Spogląda na mnie ze spokojem. – Ty i twoja siostra nie jesteście katoliczkami, prawda? – Kościół anglikański. I należy się do niego głównie po to, żeby przyjęli cię do dobrej szkoły. – No cóż, na Plaży Dusz ludzie wierzą w różnych bogów. Albo w żadnego. Ale w kościele często mówiono mi o limbo. – Limbo? – znowu t o słowo. – Chyba nie zaczął znowu tej swojej kaznodziejskiej gadki, co Florrie? Odwracam się i widzę lekko zarumienioną Meggie. Przez pogodę czy odpoczynek n a l e ż ą c o? W sumie nic mi do tego. – Dotrzymuje mi po prostu towarzystwa. Danny wstaje. – To tylko teoria. – Mruga do mojej siostry i odchodzi.
Ma silne i mocne nogi i jest coś w jego sposobie chodzenia, co odróżnia go od typowego kroku napuszonych surferów na plaży. Jest bardziej... wyprostowany. Jak żołnierz albo atleta. Meggie siada na jego miejscu koło mnie, podciąga kolana pod brodę i je obejmuje. – Zignoruj wszystko, co ci opowiada, cokolwiek by to miało być, siostrzyczko. – W porządku – kwituję, bo nie chcę pytać, czemu tak wygląda. – Włosy w nieładzie, pogniecione ubranie. Nie chcę myśleć o tym, co dzieje się tutaj, kiedy mnie nie ma. – Tak dobrze cię widzieć, Florrie. Ostatnio ty jedyna jesteś dla mnie realna. Spoglądam na nią, bo chcę wiedzieć, czy się wygłupia, ale jest zupełnie szczera. – Wiem. To tak jakbyśmy znowu były razem. Nie musimy mówić nic więcej. Woda obija się o wyblakłe na słońcu drewniane molo. Wszystkie wątpliwości i pytania, jakie miałam po rozmowie z Dannym, znikają. Jesteśmy siostrami, które spędzają razem czas. T a k j a k k i e d y ś. Meggie i Alice. I nagle zdaję sobie sprawę, że nie do końca tak jak kiedyś, bo wcześniej zawsze robiłam to, czego chciała Meggie: czekałam na Meggie, usługiwałam Meggie, pragnęłam, by Meggie zwróciła na mnie uwagę. Co nie oznacza, że była okropna, wręcz przeciwnie. Po prostu urodziła się pierwsza i ja, jak każda młodsza siostra, byłam zawsze j e j pierwszą widownią. Ale na Plaży jest inaczej. Potrzebuje mnie tak samo, jak ja potrzebuję jej. A może nawet bardziej. Pierwszy raz w życiu czuję, że jesteśmy równe i że rozumiemy się nawzajem... Słyszę pukanie do drzwi. C h o l e r a. Opuszczam monitor laptopa najniżej, jak się da bez wyłączania go, i wyłączam mikrofon, w razie gdyby Meggie się odezwała. – Alice? – To tata. – Odrabiam lekcje. – Tak, wiem. Przepraszam, że ci przeszkadzam. Ale Fran jest na dole i chciała porozmawiać z nami wszystkimi. – Już schodzę! – odkrzykuję. Czekam, aż ucichną jego kroki na schodach, i włączam mikrofon i dźwięk. – Meggie? Patrzy na mnie, a jej duże niebieskie oczy są ufne jak u dziecka. – Muszę iść. Wybacz. Obiecuję, że wrócę jak najszybciej – staram się, żeby zabrzmiało to zwyczajnie. Wzdryga się lekko. – W porządku – szepcze. Przesyłam jej pocałunek dłonią, wylogowuję się i z chwilą zamknięcia
laptopa ogarnia mnie lęk. Czuję się, jakbym wpadła do lodowatego jeziora. Fran? To może oznaczać tylko jedno...
24 Fran, policjantka odpowiedzialna za kontakty z rodziną, siedzi na brzegu sofy. Wygląda na skrępowaną, ale to nic nowego. Podejrzewam, że ktoś kiedyś zabronił jej się uśmiechać w obecności pogrążonych w smutku rodzin. Oczy mojej matki są rozpromienione. Mają ten sam niebieski odcień, co oczy Meggie. – Obawiam się, że nie ucieszy pani ta wiadomość, pani Forster. Mama mruga. – Tim Ashley został wypuszczony na wolność. Nie postawiono mu żadnych zarzutów. Staram się zachować pokerową twarz. Tata dostrzega moje spojrzenie: widzę, że on też próbuje utrzymać neutralną minę. Mama wygląda na załamaną. – To jeszcze nie koniec. Naprawdę. Proszę pomyśleć, że to kolejny krok naprzód w sprawie wyjaśnienia morderstwa państwa córki – mówi Fran i na jej twarzy maluje się dobrze wyćwiczony wyraz troski. Mam ochotę ją spoliczkować. – Wszyscy wiemy, kto ją zabił – cedzi przez zęby mama. – Ale wy najwyraźniej nie jesteście na tyle kompetentni, żeby dodać dwa do dwóch. – Bea... – próbuje łagodzić tata. – Wychodzę – mówi, odtrącając jego rękę. – Proszę zaczekać – wtrąca Fran. – Przed domem wciąż stoją dziennikarze. Twarz mamy jest wykrzywiona z wściekłości. Nawet p r z e r a ż a j ą c a. – Nie będę siedzieć w domu jak w więzieniu przez te szumowiny. To w końcu nie ja jestem winna, tak czy nie? Wybiegamy za nią na korytarz, tata próbuje ją uspokoić. Ale kiedy otwiera drzwi wejściowe, na podjeździe i ulicy przed domem nie ma nikogo. – Skąd wiedzieli? – pyta mama. Fran wzrusza ramionami. – Staramy się utrzymać wszystko w tajemnicy, ale najwyraźniej informacja wyciekła do prasy. – Zauważam, że trzyma już w ręku swoją torbę i płaszcz. Planuje szybkie wyjście. Żałuję, że nie mogę wyjść z nią. Mama waha się. Jej złość minęła, a ramiona opadły na dół. Fran otwiera drzwi i wymyka się na zewnątrz. – Będę się z państwem kontaktować. Mam nadzieję, że kolejne wiadomości będą bardziej
pomyślne. Tata bierze mamę za rękę. Tym razem go nie odtrąca. – Brandy – mówi do mamy, która pozwala prowadzić się z powrotem w głąb domu. Wszyscy pijemy brandy i mama nawet nie rzuciła tacie złego spojrzenia, kiedy nalewał mi kieliszek. Nie może usiedzieć w miejscu. Zamiast tego chodzi w tę i z powrotem, jak dzikie zwierzę w klatce, mamrocząc coś pod nosem. – Jeśli chcesz coś powiedzieć, zrób to, Bea... – prosi tata. Mama cmoka z dezaprobatą. – Z wami nie mogę o tym mówić, prawda? Przecież wy wolicie śpiewkę pod tytułem „Tim Ashley jest niewinny” i nie przyznacie, że on mógł ją zabić. Chciałabym wyjść, ale nie jestem w stanie. Mogłabym nie ustać na nogach. Brandy pozostawiła w ustach nieprzyjemny drewniany posmak i czuję, że robi mi się niedobrze. – Może się myliłem – wyznaje tata. Może i ja się myliłam. Zmyliła mnie nieśmiałość Tima. Czy Hitler popełniający zbrodnie na ludziach nie był przypadkiem łagodnym wegetarianinem? Może Tim tylko udawał, że jest mną zainteresowany. To była jego zasłona dymna. Mama siada obok mnie. Wyciąga ramiona w moją stronę i, powiedzmy szczerze, byłabym bezdusznym dzieckiem, gdybym odmówiła przytulenia. Czuję, że ma na sobie perfumy Meggie, Coco Mademoiselle. Używa ich zawsze wtedy, gdy tęsknota za Meggie jest dla niej nie do zniesienia i kiedy chce sobie przypomnieć, że jej córka istniała. – W końcu go dopadną, Alice, wiem, że tak będzie – szepcze do mnie. Pozwalam się przytulać, ale cały czas zastanawiam się, j a k to zrobią, skoro trzymali go już w areszcie, przesłuchiwali i grozili, a on w dalszym ciągu się nie przyznał? I wtedy przychodzi mi do głowy myśl. Tim mógłby powiedzieć prawdę m n i e...
Powinni byli zachować zapach Meggie. Miód i cytryna do łagodzenia podrażnień gardła po występie. Rumiankowy szampon do tych jedwabistych blond włosów. I zapach wczorajszej imprezy, który zawsze pozostawał na jej ubraniach, woń wczorajszych perfum lepiąca się do jej skóry. Czasami staram się odtworzyć ten zapach, żeby ożywić wspomnienia. Ale mimo całej mojej alchemicznej wiedzy, zawsze pozostaje jakiś brakujący element. Element, z którego była zbudowana ona. Ona. Przerobiono by ją na markę, gdyby tylko żyła. Stworzono by na jej temat reality show, autobiografię, może serię powieści. I z całą pewnością sygnowane jej imieniem perfumy. Nie prawdziwym imieniem naturalnie. Meggie to zbyt szorstkie imię. Nazwano by je Słowiczy Śpiew albo jeszcze gorzej. I wcale nie przypominałyby jej zapachu. Byłyby mdłe. Słodycz i światło bez żadnego ponurego cienia. Kłamstwo, bo Meggie, jaką udało mi się poznać, zwłaszcza pod koniec, nie była samą słodyczą i światłem. Przynajmniej dzięki mnie ominęły ją takie zniewagi.
25 Liczę do trzech i uwalniam się z uścisku. – Jestem bardzo zmęczona, mamo. – Oczywiście, że tak – potakuje i w końcu zauważa kieliszek brandy, który nalał mi wcześniej tata. Rzuca mu złe spojrzenie. – Śpij dobrze, kochanie. Jutro będzie lepiej. Nie wierzy w to tak samo jak ja. Tata przytula mnie krótko, bez słowa. Wchodzę po schodach i czuję, że jedynie widok Meggie sprawi, że będzie mi lepiej. Chcę ją znowu zobaczyć, chociaż od ostatniego spotkania minęło niecałe dwadzieścia minut. Przed drzwiami mojego pokoju czuję mdłości i w ostatniej chwili zdążam dobiec do toalety. Kiedy jest już po wszystkim, obmywam wodą twarz i próbuję napić się z kranu, żeby pozbyć się tego okropnego smaku w ustach. Czy oszalałam, skoro wydaje mi się, że Tim może zechcieć porozmawiać z e m n ą? Że zaufa mi przez wzgląd na naszą przyjaźń? Wycieram twarz ręcznikiem. To niedorzeczne. To nie jest kolejny odcinek Buffy, postrach wampirów czy Scooby Doo. Może już naprawdę mam źle w głowie, skoro wydaje mi się, że przyzna się, bo go o to ładnie poproszę. Z drugiej strony jestem prawdopodobnie jedyną osobą, która c h c e wierzyć, że jest niewinny. To mnie odróżnia od innych. Nie mogę sobie wyobrazić Tima, który dusi moją siostrę, nie zwraca uwagi na jej szamotanie, a później spokojnie wychodzi z akademika, idzie schlać się w barze studenckim, przy okazji upewniając się, że pojawi się na nagraniach z ulicznych kamer i tym sposobem zapewni sobie alibi. Nie takiego Tima znam. Kiedy Meggie przyjechała z nim do domu jakieś parę tygodni po rozpoczęciu studiów, wszyscy myśleliśmy, że to kolejny z wielu jej chłopaków. Każdy poprzedni był zakochanym w sobie szpanerem, ale Tim był z w y c z a j n y, tak jak jego imię. Po latach Rafesów i nawet jednym Merlinie, Meggie zakochała się w Timie, który nie cierpiał imprez, ale uwielbiał gotowanie, który czuł się lepiej na marszu protestacyjnym niż w zielonym pokoju z wypełnionym alkoholem barem za kulisami Śpiewaj ze smakiem. Niewiarygodne. Ale z czasem nabierało to coraz większego sensu. Inni faceci traktowali ją jak zdobycz, Tim – jak ludzką istotę. Otwierał przed nią drzwi, pozwalał wybrać najlepszy stolik w restauracji, nosił jej walizkę. Niektórzy duszą się z nadmiaru takiej troski, ale ona za tym przepadała. Uwielbiał ją, a ona uwielbiała jego. Mieli zostać okrzyknięci najsłodszą parą na uniwersytecie, która poznała się w pierwszym semestrze, wzięła ślub po rozdaniu dyplomów i została razem na zawsze. Nie
zerwali ze sobą, kiedy stała się sławna ani wtedy, gdy jakaś plotkarska gazeta zamieściła ich zdjęcie z nagłówkiem „Słowika stać chyba na coś lepszego?”. Ja wiedziałam, jak niesprawiedliwe i okrutne były nagłówki w gazetach, albo przynajmniej wydawało mi się, że wiem. W rzeczywistości Tim był tysiąc razy lepszy od aroganckich pozerów i wazeliniarzy, którzy chcieli zabłysnąć, dzięki jej sławie. Był miły, łagodny i oceniał ludzi po tym, k i m byli, a nie po tym, co mogli dla niego zrobić. Gdyby było inaczej czy w ogóle rozmawiałby ze mną? Chyba że nabrałam się jak pierwsza naiwna na kilka zdawkowych pytań o egzaminy i ulubione filmy? Jeżeli mógł manipulować mną tak łatwo, co zrobiłby teraz, gdybym pojawiła się na progu jego mieszkania? Nie mogę się z nim spotkać. To czyste szaleństwo. Ale przecież muszę wiedzieć, kto zabił moją siostrę i dlaczego. To jest warte każdego ryzyka. Wracam na palcach do pokoju, w głowie wciąż kręci mi się od brandy. Muszę się zalogować, bo inaczej zwariuję. Przenoszę się z laptopem na łóżko. Chcę znowu być na Plaży. Czekam na nagły dreszcz, to dziwne, przyjemne i jednocześnie straszne uczucie, jakie budzi we mnie Plaża Dusz. Nie wyobrażam sobie żadnego miejsca w realnym świecie, w którym czułabym się t a k dobrze. Oczami wyobraźni widzę już Meggie, mrużącą powieki przed słońcem, a za nią Danny’ego i jego zielone oczy, które patrzą prosto w moją duszę... Ale nie pojawiam się na piasku. Jestem w barze. Jest ciemno, pomijając księżycową poświatę wlewającą się pod dach budynku. – Sam? – wołam. Wyskakuje zza baru i w tym świetle wygląda jeszcze bardziej na elfa albo istotę nie z tego świata. Trzyma w ręku skręta i wygląda na lekko zakłopotaną. – Mała przerwa? Potakuje. – Intensywna terapia. Ostatnich parę godzin było piekielne, wybacz żart. Może to zarząd bawi się termostatem, ale żar leje się z nieba. Uśmiecham się, chociaż nic mnie nie obchodzi temperatura. – Widziałaś może Meggie? – Wyszła z baru jakieś dwadzieścia minut temu, bo doszli do wniosku, że urządzą sobie późny piknik. Czemu tak ci się spieszy? – Ja... chodzi o Tima, jej byłego chłopaka. To znaczy, wciąż był jej chłopakiem, kiedy zginęła. Policja go przesłuchiwała i teraz wypuszczono go z aresztu. – A więc pewnie dlatego najpierw pojawiłaś się tutaj. Żebym ci
przypomniała, że nie możesz jej o tym powiedzieć. – Kolejna bezsensowna zasada? – Ta nie jest bezsensowna. W jaki sposób wesprzesz ją tą opowieścią, skoro nawet nie pamięta okoliczności swojej śmierci? Myślisz, że ją tym uszczęśliwisz? Zastanawiam się nad tym przez chwilę. – Ale policja myśli, że to on ją zabił. Wszyscy tak myślą. Sam zaciąga się skrętem, a jej twarz wydłuża się. Nabiera przez to okrutnego wyrazu. – Ale ty chyba nie? Spoglądam na nią uważnie. – Czemu tak mówisz? – Przeczucie. Przeczucia to moja specjalność. Ale mów dalej. – Powiedziałaś kiedyś, że ludzie pojawiają się tutaj, bo coś w ich śmierci wymaga rozwiązania. Więc kiedy sprawa ich przedwczesnego odejścia zostanie rozwiązana, odchodzą? – Kto ci powiedział, że ludzie stąd odchodzą? – Danny. Nie znam jego nazwiska. Amerykanin. – Ach, Danny Cross. Hmm. Powinnam była wiedzieć, że to jeden z tych wielkich m y ś l i c i e l i. Sprawiają tyle problemów. D a n n y C r o s s. Notuję jego imię i nazwisko. Może kiedy dowiem się, dlaczego o n znalazł się na Plaży, zrozumiem też, dlaczego trafiła tu Meggie. – Więc nie miał racji? Przechodzi na koniec baru, a ja idę za nią. Plaża znowu wygląda realnie, wszystkie mieszane uczucia, targające mną po tym, jak Meggie powiedziała mi o braku zwierząt, zniknęły. Fale zdają się wołać „wskakuj, woda jest cudowna”. Nigdy nie pływałam nago, ale rozumiem, dlaczego tutaj można mieć na to ochotę. – Słuchaj, stara, powiedziałam ci wcześniej wszystko, co potrzebujesz wiedzieć. Ja umilam tu życie innym, jak mogę, żeby dzieciaki nigdy nie c h c i a ł y odejść. – Ale niektórzy chcą. Wzdycha. – Niektórzy chcą odejść, to prawda. I niewielka garstka osób dopięła swego. Ale dla większości to miejsce na wieczność i najlepiej robią ci, którzy uczą się żyć chwilą. Dzieciaki próbujące obliczać, jak długo tutaj są, traciły rachubę po paru latach i same siebie za to nienawidziły. To nie pomaga. – A ci, którzy znajdują wyjście awaryjne? Czy to ci, którzy wciąż próbowali? – Nie. To nie takie proste. Są tu Goście, którzy za wszelką cenę chcą odejść, ale nigdy im się to nie udaje. A byli też tacy, którzy uwielbiali to miejsce, ale pewnego dnia po prostu nie pojawili się. – Więc to j e s t coś, co przydarza się w realnym świecie. Wypuszcza w powietrze obręcz gryzącego dymu. – Realny to bardzo względne pojęcie, Alice.
– A zatem, w moim świecie? Sam odwraca głowę. – Prawdopodobnie powiedziałam już więcej, niż powinnam. – Więc... jeżeli zrobię coś, co pomoże rozwiązać sprawę Meggie? Na przykład, no nie wiem, spróbuję wyjaśnić, kto ją zabił? Czy wtedy zniknie? – Nie rób niczego, czego byś i tak nie planowała. To może być niebezpieczne. Sprawy mogą przybrać taki obrót, jakiego nigdy byś się nie spodziewała. – Ale... Sam zastanawia się nad czymś. – Powiem ci tylko tyle: możesz mieć rację z tym, że chodzi tu o rozwiązanie. Ale rozwiązanie nie zawsze oznacza to, co myślisz. Tak mówił Konfucjusz. – Konfucjusz? Bagatelizuje swój komentarz machnięciem ręki. – Jakiś stary Chińczyk. Wiesz, co jest z tobą nie tak, Alice? Doszukujesz się zbyt wiele we wszystkim. Połowa z tego, co mówię, nie ma najmniejszego sensu. Zresztą niczego innego nie można się spodziewać po dziewczynie, która nie spała pół nocy. – A druga połowa? Cmoka z dezaprobatą. – Daj już spokój, dobra? Powiem ci coś: cieszę się, że jesteś tylko Odwiedzającą. Inaczej zwariowałabyś tutaj. – Idę poszukać Meggie – mówię cicho. Sam staje obok mnie, a zapach marihuany jest prawie nie do zniesienia. – Idź. A kiedy ją znajdziesz, opowiadaj jej żarty i wesołe historyjki, ciesz się chwilami, które z nią spędzasz. To cholerne miejsce nauczyło mnie, że nigdy nie docenisz tego, co masz, dopóki tego nie stracisz.
26 Jeżeli Meggie domyśliła się, że w domu coś się zmieniło, to nie daje tego po sobie poznać. Znajduję ją na molo, wpatrującą się w sierp księżyca. Trzech chłopaków obok nie odrywa od niej wzroku, jakby była syreną, którą morze wyrzuciło na brzeg. Szukam Danny’ego albo Javiera, ale nie ma ich wśród jej wielbicieli. Ci faceci mają świetnie wyrzeźbione mięśnie, a w niebieskawym świetle księżyca ich ciała wyglądają jak wykute z marmuru. Ich pozy są tak przemyślane, jakby wybrali je specjalnie, żeby popisać się muskułami. To dziwne, prawie nie znam Danny’ego, ale jakoś nie wyobrażam go sobie w takiej sytuacji, ale co do Javiera nie mam już takiej pewności. Powtarzam sobie, że w tamtym świecie prawdopodobnie nie byli nawet w połowie tak piękni, więc teraz korzystają z nowości, jaką jest
bycie olśniewającym. Pewnie robiłabym to samo, gdybym wyglądała tak dobrze. No, ale w sumie kiedy tu przebywam, może tak właśnie wyglądam. – Meggie? Podnosi głowę i przez chwilę marszczy czoło, jak wtedy, gdy zdarzało mi się wejść do jej pokoju bez pukania, a ona pozowała w bieliźnie przed lustrem z bananem w dłoni udającym mikrofon. Ale zaraz uśmiecha się ciepło i dochodzę do wniosku, że na pewno się pomyliłam. – Och, Alice, już jesteś z powrotem, to cudownie! Osiłki nawet się nie rozglądają i już ciśnie mi się na usta komentarz o ich gburowatości, ale przypominam sobie, że oczywiście oni mnie nie widzą. Megan wstaje. – Nie będę cię nawet przedstawiać tym trzem – mówi i podchodzi, żeby pocałować powietrze obok mojego policzka. I dodaje ściszonym głosem: – Nie są zbyt rozgarnięci ani interesujący. No i mówiąc szczerze, zapomniałam już, jak się nazywają. Miałam ochotę się przejść, oderwać na chwilę od stałej paczki. Idzie pierwsza, kierując się w stronę baru. – Dobrze znowu cię widzieć tak szybko, maluchu. Robisz sobie przerwę w odrabianiu lekcji? – Coś w tym stylu. Wiesz, jak to jest w domu – rzucam, chociaż oczywiście tego nie wie. Już nie. Gdyby stanęła teraz pod naszym domem, nie zauważyłaby żadnej różnicy: ta sama obłuszczająca się farba na drzwiach do garażu, ta sama figurka całującej się pary tuż obok chodnika (to nie był pomysł moich rodziców, poprzedni właściciel wmurował ją tak, że nie dało rady jej ruszyć). Ale wewnątrz wszystko jest wywrócone do góry nogami, jakby zło odebrało wartościom ich pierwotne znaczenie, szczęście stało się smutkiem, a członkowie rodziny obcymi sobie ludźmi. – Powiedz mi, co leci teraz w telewizji? – mówi. Przypominam sobie z trudem, co ostatnio wydarzyło się w jej ulubionych serialach i próbuję z całych sił udawać, że ma to jakieś znaczenie. Muszę tak robić, dla jej dobra. Śmieszne jest to, że jeszcze miesiąc temu skakałabym z radości, gdybym mogła z nią porozmawiać o c z y m k o l w i e k, nieważne jak banalnym. – Cześć, dziewczyny. Zanim obracam się w stronę, z której dobiega głos, już wiem, że to on: D a n n y C r o s s. W półmroku wygląda doroślej, poważniej. Rumienię się, gdy dostrzega moje spojrzenie. Pocieszam się jedynie, że pewnie tego nie widzi, bo n a p r a w d ę jestem gdzie indziej. – Wciąż gorąco, prawda? Och. Spoglądam na złośliwą lampkę kamery w laptopie. Ewidentnie Danny m o ż e zobaczyć moją twarz. Mam nadzieję, że Plaża Dusz dodała jej trochę retuszu i wyglądam tak zachwycająco jak Goście.
– Naprawdę? – Ech, tu jest stale gorąco, nawet po zachodzie słońca. Nigdy nie myślałam, że zatęsknię za deszczem – wzdycha moja siostra. Odwracam się w stronę realnego okna w pokoju: właśnie zaczęła się burza, a ja nawet tego nie zauważyłam. Błyskawice przecinają gęste, ciemne chmury, a grzmoty nadchodzą sekundę lub dwie później. Środek burzy musi być blisko. – Chodźmy do baru – proponuje Danny. – Tam przynajmniej są wiatraki przy suficie. Wchodzimy i Sam wstaje ociężale z krzesła, żeby zrobić im drinki. Mnie wita jedynie lekkim skinieniem głowy. Daje mi tym do zrozumienia, że nasza rozmowa była ściśle prywatna. Zresztą i tak nie odważyłabym się jej powtórzyć. Nie gdy w grę wchodzi tak wysoka stawka. Obserwuję moją siostrą bardzo uważnie, kiedy siada przy stoliku z mojito w ręku, i próbuję zachować jej obraz w pamięci, milimetr po milimetrze. Bo jeżeli wykonam mój plan i przyprę Tima do muru, jeżeli to coś rzeczywiście r o z w i ą ż e, mogę znowu ją stracić. Ale co się z nią w t e d y stanie? Przestanie istnieć? A może jest jakieś i n n e miejsce poza Plażą? – ...zawsze była taką marzycielką? Javier i Triti dosiedli się do nas, Javier macha ręką przed moją twarzą. – Przepraszam. Odbiegłam trochę myślami. – Chyba całe lata świetlne, co? – mówi Javier. Pozostali śmieją się. Tuż za oknem pokoju błyska piorun. Niemal mnie oślepia. Natychmiast po nim słychać grzmot. Oczywiście na Plaży nikt nawet nie drgnął. Czuję się skrytykowana. – Dla mnie to też niełatwe, wiesz? – Co? Bycie żywą? Och, t y biedaku – Javier skoncentrował na mnie swoje spojrzenie, jak jaguar, który czai się do skoku na ofiarę. Spoglądam na moją siostrę, ale tylko uśmiecha się do niego. – Javier, zostaw ją w spokoju – Danny staje w mojej obronie. Złośliwy uśmieszek pojawia się na nieogolonej twarzy Javiera. – Słodkie. – Co? – pyta Danny. – Miłość ponad podziałami. Jak w filmie. Ale niestety, los kochanków jest z góry przesądzony. – Javier udaje, że gra na skrzypcach, a Triti i Meggie robią miny w stylu „och, ale jesteś zabawny”. Teraz krople deszczu uderzają o okno w moim pokoju. Tak głośno jak kule. – Nie zwracaj na niego uwagi. To idiota – mówi Danny. – A ty jesteś żywym dowodem na to, że Amerykanie nie mają poczucia humoru – odcina się Javier. Wyciąga przed siebie długie nogi i ziewa.
Meggie uśmiecha się do mnie. – Nie słuchaj ani jednego, ani drugiego Florrie. Żrą się tak, od kiedy tu trafili. – No, nie powiedziałbym – zaprzecza Javier. – A więc pojawiliście się tu w tym samym czasie? – pytam. Danny potakuje głową. – Tak. Rok temu. Jesteśmy jak bliźniacy. – Bliźniacy? Możliwość zostania bliźniakiem kogoś, kto umarł w tym samym czasie, wydaje się dosyć groteskowa. Ale chyba dzień śmierci jest tak istotny jak dzień narodzin. Javier wstaje i przechodzi na drugą stronę stołu do Danny’ego. Obejmuje go za szyję i całuje w policzek. – Czyż on nie jest cudowny? Moja ukochana bratnia dusza. Następnie przesyła mi całusa. – Nie złam mu serca – zwraca się do mnie i wychodzi z baru. Triti bez słowa podąża za nim jak wierny pies. Kolejne błyskawice za oknem – trzy, jedna po drugiej – rozświetlają niebo. Zwykle boję się trochę burzy, ale teraz nie czuję strachu, bo rzeczywistość wydaje się o wiele mniej realna od Plaży. – Przepraszam za niego – usprawiedliwia Danny. – Ja, hm, też muszę iść. Ale odwiedź nas znowu prędko, Alice – obdarza mnie ciepłym uśmiechem. Tak ciepłym jak letnie popołudnie. I odwzajemnia moje spojrzenie trochę za długo. Spuszczam wzrok. Wtedy odchodzi. Moja siostra patrzy na mnie z tą dziwną miną. Zawsze taką ma, kiedy chce powiedzieć coś ekstramądrego. – Lubisz go – mówi rozwlekle. – Bylibyście naprawdę piękną parą. Gdyby nie jeden oczywisty problem... Przerywam jej. – Nie mów tego. Nie dzisiaj. – Hę? – wygląda na zaskoczoną. – Ach, t e g o – mówi i oddala podział na martwych i żywych machnięciem ręki. – Nie, nie o to mi chodziło. Miałam na myśli bardziej zasadniczy problem, a mianowicie taki, że Danny Cross preferuje swoją płeć jeszcze bardziej niż Javier.
27 – Gej? Meggie ziewa. – Taka jest przynajmniej moja teoria. Wyjaśniałaby te stałe docinki pomiędzy nim a Javierem. No i Danny nigdy nawet nie próbuje flirtować z dziewczynami. Jestem trochę zawiedziona, a to z kolei sprawia, że czuję się jak idiotka: czemu w ogóle się tym przejmuję? A poza tym, możliwe, że Danny nie flirtuje z innymi Gośćmi, bo uważa życie na Plaży za pozbawione sensu. Przecież prawie mi to wyznał. Mogłabym powiedzieć o tym Meggie, ale zacznie się tylko naśmiewać i dojdzie do wniosku, że potwierdza to tylko jej głupią teorię, że go lubię.
No cóż, l u b i ę go, ale nie w t e n sposób. Przy reszcie jej znajomych czuję się niezręcznie i głupio; podobnie było, gdy Meggie miała piętnaście lat, a ja dwanaście i słyszałam, jak jej złośliwi przyjaciele nabijają się ze mnie. Ciekawe, czy Javier i Triti robią to samo, kiedy nie ma mnie na Plaży Dusz? Nagle ogarnia mnie wielkie zmęczenie. W końcu dużo się dzisiaj wydarzyło – cała ta dramatyczna historia z Timem... Tylko nie mogę o tym powiedzieć Meggie. – Słuchaj, wiem, że to idiotyczna wymówka, ale mam do napisania esej na jutro. Jak go nie przygotuję, nie zaliczę pierwszego semestru, więc muszę się wylogować. – Odrabianie zadań na ostatnią chwilę? To do ciebie niepodobne, Florrie. – No, cóż, może ostatnio nie jestem już takim kujonem. Widzę to w jej twarzy – rozumie, dlaczego zadania domowe są ostatnią rzeczą, którą się przejmuję, i że jej śmierć zmieniła moje życie w farsę. Ale nic nie mówi. Mam zamiar przesłać jej pocałunek, ale nagle przypominam sobie słowa Sam w barze. – Kocham cię, Meggie. Będziesz o tym pamiętać, prawda? Nawet jeśli nie będzie mnie przy tobie? – Głupol. Oczywiście, że tak. – Wiem, że to strasznie sentymentalne, ale będę ci to mówić za każdym razem, kiedy cię zobaczę. Bo nie wiadomo, co się może zdarzyć w przyszłości, prawda? – W porządku, poważna dziewczyno – potakuje głową. – Słuchaj, wystarczy już, że jesteś tutaj. To o czymś ś w i a d c z y, prawda? Wśród moich przyjaciół tylko ja jedna mam kogoś, kto mnie odwiedza. A to znaczy bardzo wiele, Florrie. Więc nie musisz mi tego mówić. Ja w i e m. A ja wiem, że nie ma sensu się z nią sprzeczać, więc przesyłamy sobie całusy w powietrzu. – Wracaj szybko, Florrie. Już za tobą tęsknię. Wylogowuję się i natychmiast tego żałuję. Chcę wrócić i powiedzieć jej jeszcze więcej. Nie obchodzi mnie, że może się ze mnie nabijać. Ale kiedy próbuję zalogować się znowu, strona nie działa. Na Plaży Dusz trwają właśnie prace konserwacyjne. Spróbuj ponownie później. Może wirtualne służby porządkowe podnoszą wirtualne śmieci z wirtualnego piasku. A może to wszystko dzieje się tylko w mojej wyobraźni i kiedy nie ma mnie „tam”, strona przestaje istnieć. Podchodzę do okna. Burza przeszła, ale w oddali, bliżej centrum Londynu, widzę błyskawice. Niebo ma ceglasty kolor. Mój świat wygląda
mniej przekonująco niż Plaża. Zastanawiam się, czy nie byłoby prościej, gdybym była tam przez cały czas? Z Meggie. Z D a n n y m. Potrząsam głową, żeby pozbyć się uczucia mdłości po brandy i głupich myśli. Mój wzrok przykuwa samoprzylepna karteczka w kształcie serca. Jest na niej jego imię i nazwisko: Danny Cross. Wszystko wskazuje na to, że nie jest bardziej realny od Plaży czy jakiejś wróżki z bajki. Chcę wyszukać go w Google, ale właśnie tak robią głupie dzieciaki, kiedy zakochują się w jakimś piosenkarzu z oklapłymi włosami, który jest frontmenem durnego zespołu z telewizji. To samo robili ludzie na całym świecie, miliony ludzi, w przypadku Meggie. Znowu myślę o Timie. Pewnie o tej porze wrócił już do swojego mieszkania. Czy nad j e g o kawałkiem londyńskiego nieba szaleje teraz burza? Czy może zasnąć? Czy myśli o Meggie, o mamie i tacie, o mnie? Mam wrażenie, że wiadomość od Fran o wypuszczeniu Tima dotarła do nas wiele tygodni temu, chociaż minęło zaledwie kilka godzin. Wchodzę na stronę „Daily Mail” i „The Sun”, a później na główną stronę informacyjną BBC, ale nie ma nigdzie wzmianki o tym, że został zwolniony z aresztu. I nim sama to zauważam, moje palce wpisują już Danny Cross do paska wyszukiwarki. Przeglądarka próbuje odgadnąć, co wpiszę dalej, i podpowiada mi różne słowa. Danny Cross syn Vincenta Crossa, Danny Cross Cross Enterprises, Danny Cross samolot, Danny Cross wypadek. A później Danny Cross śmierć. Czuję ścisk w gardle, tak mocny, jakby ktoś obwiązał ciasno moją szyję szalikiem, a teraz ciągnął za niego z całej siły. On żył naprawdę. I zginął. Kiedy odzyskuję oddech, kręci mi się w głowie. Wybieram opcję Danny Cross śmierć i pojawia się lista wyników oraz podpowiedź, że mogę zawęzić wyniki wyszukiwania do Grafiki lub Informacji. Klikam pierwszy link i pojawia się strona amerykańskiej stacji telewizyjnej, a na niej tytuł artykułu: „Wypadek na pustyni – syn magnata prawdopodobnie nie żyje”. Zanim zaczynam czytać dalej, mój wzrok pada na zdjęcie. Teraz już rozumiem, dlaczego twarz Danny’ego wyglądała tak znajomo. Ja już w i d z i a ł a m to zdjęcie. Ten Danny ma na sobie białą koszulę i smoking. Czarna mucha zwisa luźno po obu stronach kołnierzyka. Ubranie jest zupełnie inne od tego, które nosi na Plaży, uśmiech jednak jest ten sam. Pewność siebie, ale nie arogancja. Inteligencja i gotowość do podejmowania nowych wyzwań.
Tylko jego oczy są inne. Tak samo zielone, jednak nie ma w nich tęsknoty, która przyciągnęła mnie jak magnes, gdy spojrzał na mnie po raz pierwszy na Plaży. Pamiętam to zdjęcie z gazet, nie przypominam sobie jednak szczegółów wypadku. Wtedy śmierć nie była dla mnie istotnym tematem. Przebiegam wzrokiem tekst artykułu: prywatny samolot w drodze na rodzinne przyjęcie, poszukiwania prowadzone z powietrza, przedsiębiorstwo ojca rozrastająca się mimo kryzysu, jeden z najlepszych kawalerów do wzięcia w Ameryce podejmie studia na Uniwersytecie w Yale. Siedzę jak sparaliżowana. Nie wiem, czego się spodziewałam. A może wiem. Może nie sądziłam, że w ogóle znajdę Danny’ego Crossa, i wszystko mi jedno, czyje cyfrowo odtworzone oczy błyszczą do mnie z ekranu. Ale teraz to stało się... Realne. Plaża Dusz staje się realna. Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że do końca nie wierzyłam w istnienie tego miejsca ani w to, że naprawdę rozmawiam z moją siostrą. Ostatecznie każdy szczegół mógł wymyślić mój pogrążony w żałobie umysł. Ale t e g o nie mógł. Spoglądam na datę artykułu: nieco ponad rok temu. Co ja wtedy robiłam? Leżałam koło basenu w greckim kurorcie. To były ostatnie wspólnie spędzone rodzinne wakacje przed rozpoczęciem roku akademickiego przez Meggie. Mama musiała wywołać w niej poczucie winy, żeby w ogóle przekonać ją do wyjazdu, a ja opuściłam pierwszy tydzień semestru, by wpasować się w napięty harmonogram towarzyskich spotkań mojej siostry. Ale kiedy już tam dotarliśmy, Meggie była znowu sobą i brylowała jak zawsze. Mówiłam w kółko o moich egzaminach pod koniec roku, ale i tak pozwalała mi dołączać do swojej nowej paczki znajomych... Sprawdzam kolejne linki. Kiedy samolot zniknął z radarów, ekipy ratunkowe szukały miejsca wypadku dzień i noc. Kiedy już je znaleźli, Danny siedział w fotelu pilota, bardzo daleko od wraku, a pilot, który również się katapultował, tkwił sztywno wyprostowany w fotelu pasażera. W tym momencie przypominam sobie moje przemyślenia z tamtego czasu: syn multimilionera był na tyle arogancki, by uważać, że potrafi latać samolotem bez przeszkolenia. Zapłacił cenę za własną próżność. Zdjęcie poniżej jest szokujące. Konfetti z metalu leży rozsypane pośród pustynnego jałowego krajobrazu i nie sposób odgadnąć, że to był kiedyś samolot. Nie do wiary: dwie ofiary nie zostały roztrzaskane na malutkie kawałki, tak przynajmniej twierdzi prasa. Jako wątek poboczny w artykułach pojawia się wzmianka o pilocie.
Miał żonę i dwie córeczki. Mało kto poszedł na j e g o pogrzeb. Dla porównania: relację z pogrzebu Danny’ego znajduję po kilku kliknięciach na stronie lokalnej stacji informacyjnej z Bostonu. Czuję ostre ukłucie, kiedy oglądam tę uroczystość, bo bardzo przypomina mi pogrzeb Meggie. Ojciec Danny’ego, krępy i poważny, w żałobnym garniturze wygląda bardziej na ochroniarza niż miliardera. Jego matka, młoda i zgrabna blondynka, jest chyba na środkach uspokajających. Bardzo wolno idzie w kierunku wybielonej kaplicy. Brat Danny’ego wygląda na jakieś czternaście, piętnaście lat. Pyzata twarz, niezdarne ruchy. Młodszy brat, któremu pisane było całe życie pozostać w cieniu, nagle stał się spadkobiercą imperium. I to jakiego imperium! Głos lektora wyjaśnia, że Cross Enterprises to laboratoria, apteki i pewna liczba firm internetowych, „kupionych za radą Danny’ego, którego uważano za jednego z najlepiej zapowiadających się młodych biznesmenów”. W kaplicy wiszą wielkie banery, na których widnieje uśmiechnięta twarz Danny’ego. Chór dziewcząt ubranych w granatowo-szkarłatne mundurki z prywatnej szkoły dla dzieciaków VIP-ów śpiewa „natchnioną” pieśń, której nie rozpoznaję. Większość z obecnych jest bliska płaczu. Naszprycowany botoksem pastor mówi coś o straconych nadziejach i niezbadanych wyrokach boskich. Potem jest ujęcie grobowca Crossów z oddali, z tej odległości pogrążeni w żałobie członkowie rodziny wyglądają jak naszkicowane ludziki. Głos narratora wspomina o ukochanej Danny’ego z dzieciństwa i kamera pokazuje dziewczynę o ładnej twarzyczce i kasztanowych włosach, która podchodzi bliżej, żeby rzucić coś – kwiaty, ziemię? – do grobu. N o i c o, M e g g i e? Nie jest gejem. Na stronie widzę tytuły powiązanych artykułów: raport, który obwinia pilota o wypadek, ponieważ pozwolił dzieciakowi przejąć stery. Plotki o tym, że Vincent Cross chciał pozwać rodzinę pilota za lekkomyślność. I na końcu artykuł, dementujący historię z pozwem jako zwykłą plotkę i podkreślający, że pan Cross zadał sobie wiele trudu, aby zapewnić godziwe życie wdowie i córkom zmarłego pilota. Przekaz między wierszami jest jasny: Vincent Cross jest dobrą postacią w tej opowieści. Jeszcze raz oglądam nagranie z pogrzebu, tym razem bez dźwięku, i staram się to wszystko zrozumieć. Podobnie jak moja siostra, Danny zginął nagle, a jego śmierć uczyniła go bardziej sławnym niż za życia. I tak jak w przypadku mojej siostry, jego twarz podniosła sprzedaż gazet. Czytelnicy zostali nakarmieni pokrętnym morałem, że ani krótkotrwała sława Meggie, ani pieniądze Danny’ego nie mogły zapobiec utracie wszystkiego, co mieli.
No dobra, może daleko im do Kurta Cobaina, księżnej Diany albo Che Guevary. Nie żyli wystarczająco długo, aby stać się legendami, i prędzej czy później zostaną zapomniani albo zastąpieni przez kolejnych tragicznie zmarłych nastolatków. Ale ich śmierć nauczyła czegoś ludzi, nawet jeśli nie było to zbyt głębokie. Czy dlatego właśnie znaleźli się na Plaży?
28 Budzę się z długopisem w ręku wśród zabazgranych nieczytelnie kartek papieru. Leżą na kołdrze i wokół łóżka. Do późna w nocy starałam się zrozumieć zasady obowiązujące na Plaży, sądząc po tym bałaganie byłam w jakimś transie. Kilka słów, które udaje mi się odcyfrować, przypomina o wczorajszym rozgorączkowanym poszukiwaniu szczegółów na temat Danny’ego i jego śmierci. No i o mojej teorii, że na Plaży Dusz przebywają ci, którzy dostali swoje pięć minut za późno, żeby się z nich cieszyć. Głowa mi pęka. Otwieram laptop i włączam przeglądarkę. Jeżeli Javier i Danny to „śmiertelni” bliźniacy, nie będzie trudno znaleźć informacje o zgonie tego pierwszego. W wyszukiwarce newsów wybieram datę śmierci Danny’ego: trzynasty września. Następnie wpisuję Javier + Hiszpania + śmierć. Czekam. W pasku wyszukiwania nie pojawia się automatycznie żadna podpowiedź, więc klikam Szukaj. Brak wyników wyszukiwania dla wybranego dnia. Czy rozszerzyć wyszukiwanie o pozostałe daty? Może któryś z nich pojawił się kilka dni później, a pomylił się w obliczeniach? Klikam Tak i pojawia się strona z tysiącami wyników, z czego większość jest po hiszpańsku. Wybieram automatyczne tłumaczenie i, w końcu, natrafiam na nieskładnie przetłumaczony nagłówek z barcelońskiej gazety: „Nastolatek, 17, śmiertelny upadek tragedii podczas fiesty, podejrzenie narkotyków”. Wyświetlam cały artykuł. Javier Natera Fernandez. Na fotografii widnieją zmarły nastolatek i jego rodzina: matka, ojciec, chłopiec, mała dziewczynka i niemowlę. Są na plaży i uśmiechają się do obiektywu. Zdjęcie musiało zostać zrobione dawno – chłopiec ma nie więcej niż dziesięć lat – ale przekora w jego oczach jest bardzo znajoma. To n a s z Javier. Ale przecież powiedział, że jest j e d y n a k i e m? I kolejne zdjęcie, tym razem tarasu na dachu budynku, ledwo widocznego z poziomu ulicy. Sześć, siedem pięter. Wyobrażam sobie jak spada... spada... Czy ktoś go popchnął? Czy krzyczał i machał rękami, które desperacko próbowały napotkać jakiś opór? – Alice? Wstałaś już?
Za drzwiami mojego pokoju zaczyna ożywać dom. Słyszę wentylator w łazience, bojler, który podgrzewa wodę na prysznic dla mamy, program czwarty w radiu na dole. To dziwne. Te dźwięki nie zmieniły się od śmierci Meggie. Ale kiedy się nad tym zastanawiam, zdaję sobie sprawę, że teraz w tle zawsze słyszę szum fal. Przypomina on o tym, za czym tęsknię... Jestem już spóźniona, ale tak bardzo chcę być na Plaży, że nic mnie to nie obchodzi. Loguję się szybko. Mam sucho w ustach i zamiast znajomego przypływu energii ogarnia mnie strach. Nie umiem tego wyjaśnić: może to poczucie winy, że wtykam nos w sprawy innych rodzin pogrążonych w żałobie i przez to nie jestem wcale lepsza od gapiów na pogrzebie mojej siostry. A może to strach, że znowu złamałam zasady obowiązujące na Plaży, wtrącając się w cudze życie. Tak czy inaczej, jestem przekonana, że coś jest nie tak... Na Plaży Dusz panuje cisza. Ciężko stwierdzić, która jest „tam” godzina, ale podejrzewam, że około czwartej nad ranem. Na horyzoncie jaśniejsze pasmo zapowiada wschód słońca, ale ciała na plaży leżą bezwładnie, nawet fale zdają się szeptać „szszsz”. Nikt się nie porusza, kiedy przechodzę obok. W końcu większość z nich i tak nie może mnie zobaczyć. Przyspieszam kroku myszką, moje nogi pracują coraz szybciej i coraz głośniej uderzają o piasek. Męczę się i zaczynam dyszeć – czuję się naprawdę tak, jakby w moich płucach zaczynało brakować tlenu. Przypominam sobie słowa Meggie. O tym, że plaża ciągnie się w nieskończoność i nikomu nie udało się dobrnąć do jej krańca. W końcu zauważam Danny’ego, wpółsiedzi, wpółleży oparty o ścianę domku. Ma opuszczone ramiona i zamknięte oczy. Wracają do mnie obrazy ze zdjęć: Danny w garniturze, samolot roztrzaskany na pustyni jak rozgnieciony owad. Kontrast jest tak szokujący, że muszę odwrócić wzrok. Podkradam się na drugą stronę domku i znajduję Triti oraz Javiera, którzy śpią w swoich objęciach. On jest taki wysoki i szczupły, a ona taka drobna, że wyglądają jak małe dzieci. Oddychają przez lekko otwarte usta. Co takiego się wydarzyło, że zniszczyło doszczętnie jego rodzinę? A potem, przez szparę pomiędzy drzwiami i bambusową futryną, zaglądam do wnętrza domku. Jest sama, do połowy przykryta kołdrą. Jakie to dziwne. Widziałam Meggie nago tyle razy, kąpałyśmy się razem, porównywałyśmy piegi (tysiąc moich i jakieś kilkanaście jej). A mimo to czuję, że robię coś złego. Szpieguję. Klikam Uśpij na laptopie i zakładam wczorajsze ciuchy. Staram się przekonać samą siebie: przynajmniej przekonałem się, że wciąż tam jest. Przynajmniej wciąż mogę z nią porozmawiać. Jeszcze kilka chwil
temu bałam się, że zostałam wyrzucona z raju, więc powinnam się cieszyć. Ale nie poprawia mi to nastroju. Żałuję... Próbuję powstrzymać myśli, ale jest już za późno. Czasami chciałabym także być martwa. Wtedy nie czułabym się tak wyobcowana.
29 W szkole wszyscy już wiedzą o wypuszczeniu Tima. Przechodzę przez bramę i czuję na sobie spojrzenia. Kiedy jestem pod budynkiem szkoły, przyciągam już uwagę tak mocno, że muszę sprawdzić, czy nie zapomniałam rano założyć dżinsów. – Alice! – Cara przeciska się przez zatłoczony korytarz i przytula mnie. Wywijam się z objęć, chociaż gdy stoi przy mnie, czuję się mniej narażona na spojrzenia innych. – Słyszałam o Timie. Masz ochotę na kawę? – Jestem już spóźniona. – Chrzanić to. Dzisiaj nauczyciele pozwolą ci na wszystko. Wykorzystaj to, laska. Zanim zdążam zaprotestować, ciągnie mnie do świetlicy, pustej, bo o tak wczesnej porze wszyscy mają lekcje. Cara idzie zrobić kawę. Wypijam łyk i czuję alkohol. – Ohyda. – To lekarstwo – wyjaśnia. Barek mamy Cary jest jednym z tych, w których alkohol nigdy się nie kończy. – No i później mamy historię, nie? Nawet w zwykły dzień potrzebuję czegoś mocniejszego, żeby to przetrwać. Wypijam kolejny łyk. – Doceniam troskę, ale to jest obrzydliwe. Pociąga nosem, później próbuje i krzywi się. – Cholera, masz rację. Najwyraźniej nie jesteśmy nastoletnimi alkoholiczkami. – Podchodzi z kubkami do aneksu kuchennego i wylewa ich zawartość do zlewu. Siada z powrotem przy stoliku i sięga do swojej torby. Wyciąga paczkę czekoladowych ciastek. – Plan B. – Ustawia ciastka w wysoką wieżę przede mną. – Nie możemy pójść na historię, dopóki nie zjemy wszystkich! Zgoda? Potakuję głową. – Dalej myślisz, że Tim jest niewinny? – pyta. Kieruję to samo pytanie do niej. – A ty? Wzrusza ramionami. – Jakoś nigdy nie wydawał mi się typem mordercy, ale przyznaję, że nie jestem zbyt dobra w ocenianiu facetów. Wydawał się trochę nudny. Może miał paskudny charakter, którego nikt z nas nie poznał. Miał lekko rude włosy, co nie? Mówią, że tacy są najgorsi. A może zrobił to, chociaż wcale tego nie chciał. Nie. Nie Tim. – M o ż e.
– Nie wydaje mi się, żebyś w to wierzyła. Podejrzewasz kogoś innego? – To, że jestem jej siostrą, nie znaczy od razu, że wiem, kto ją zabił, Cara. Nie mam szóstego zmysłu. Wzdycha. – Przepraszam. – Wszyscy myślą to samo, kiedy mnie widzą. „Och, zobacz, to Alice. Och, czy to nie straszne, co się stało? Biedna Meggie, taka utalentowana”. Wystarczająco ciężko było, kiedy żyła – „Meggie, zaśpiewaj nam coś, Alice, ty możesz próbować naśladować” – ale teraz to już nie do zniesienia. – I nagle uświadamiam sobie, jak to zabrzmiało. – Przepraszam, jestem taką suką. Cara kiwa głową i zjada pół ciastka, dopiero potem odpowiada. – Zapytałam, bo ostatnio w pubie mówiłaś, że wkurza cię to, że nikt nie rozmawia już o Meggie. – Och – teraz już rozumiem o co jej chodziło. – Przepraszam. – Nie. To j a przepraszam. Dzisiaj jest wyjątkowy dzień, Alice. Jasne, przyjdą jeszcze dni, kiedy ludzie będą myśleć tylko o tym. Ale jeśli to naprawdę Tim, to w końcu go dopadną. Pójdzie do więzienia, a ty będziesz mogła żyć tak, jak zawsze chciałaś. A właśnie, skoro o tym mowa. Zaczęłaś już wypełniać podanie na studia? Częstuję się ciastkiem. Nie jadłam nic od rana i trochę mi słabo. Smakuje jak papier. – Nie. Może powinnam pójść do Greenwich, jak Meggie. – Żeby popaść w jeszcze większą paranoję przez tych ludzi, którzy ciągle myślą o twojej siostrze? – Cara potrząsa głową i wstaje. – Czasami sama dla siebie jesteś najgorszym wrogiem. Ja to wytrzymam, jestem twoją przyjaciółką. Ale nie każdy da radę... – Czy ludzie coś mówią? – I nagle zaczynam zastanawiać się, czy ma na myśli Robbiego. – Robbie z tobą rozmawiał? – Nie. Jest zbyt lojalny. Ale to nie znaczy, że n i e jest wkurzony, Alice. I nawet nie myśl, że ta cała sprawa z Meggie sprawi, że inne dziewczyny nie będą próbowały złapać go w swoje szpony. Już słyszałam plotki, że chłopak jest właściwie wolny, bo się nim nie interesujesz. Czeka na moją reakcję. Nic nie czuję. – Dzięki za ostrzeżenie, Cara. – Też wstaję. – Jeżeli nie pójdziemy teraz na historię, możemy już nie iść wcale. Chwyta mnie za rękę. – Nie zostawiaj mnie, Alice. P r o s z ę. Czuję, że się oddalasz. Spoglądam na nią. – Nie bądź głupia, Cara. Mam już wystarczająco dużo na głowie bez twoich dziwacznych komentarzy. – Wychodzę ze świetlicy i czuję się dziwnie od nagłego przypływu cukru w organizmie. Wiem, że ma rację. Więc stracę Robbiego przez jakąś zawziętą lalunię z klasy niżej. Ale chyba nie zależy mi aż tak bardzo,
żeby temu zapobiec.
* Jakoś udaje mi się przetrwać lekcje, ignorując przy tym wszystkie szepty. Później wracam pieszo do domu. Dzisiaj niebo jest tak szare, że zlewa się z chodnikiem, a wilgoć w powietrzu przykleja mi włosy do karku. Marzę o kolorach: na Plaży Dusz będą błękit i złoto, promienie słońca i słona morska bryza, która rozwieje moje zlepione włosy. Jeżeli to nie jest niebo, to na pewno coś do nieba zbliżonego. Myślę o Meggie i nagle tracę cierpliwość. Co d o k ł a d n i e jest nie tak z wiecznym rajem? W porządku, zbyt wiele dobrego też może się znudzić, ale mając do wyboru ogień piekielny i czar tropików, większość nawet by się nie zawahała. Ale Meggie zawsze znajdzie coś, na co może ponarzekać. Tak. Powiedziałam to. Meggie bywała zrzędliwa. Śmierć pomniejsza ludzkie wady. Meggie była piękna, utalentowana, hojna i zabawna. Nikt nie mógł się jej oprzeć. Tyle wolno o niej teraz powiedzieć. Ale bywała też humorzasta. I samolubna. I protekcjonalna. Nawet, czasami, niemiła. Była człowiekiem, ale teraz, po śmierci, jest świętą. Mama nie pouczała mnie, że „nie wolno mówić źle o zmarłych”. To przyszło samo. Tylko że teraz, kiedy ją odzyskałam, mogę przyznać, jak irytująca potrafiła być w tych rzadkich chwilach, kiedy nie znajdowała się w centrum uwagi. Czy dlatego jest tak nieszczęśliwa na Plaży Dusz? Na ziemi, ze swoim głosem i urodą, była kimś wyjątkowym. Wyróżniała się, nawet zanim wzięła udział w Śpiewaj ze smakiem. Ale teraz jest po prostu ładną buzią wśród miliona innych. Słuchałam dzieciaków śpiewających przy brzegu: nikt na Plaży Dusz nie fałszuje. Teraz Meggie wie, jak to jest być mną. Nie, to niesprawiedliwe. Ja mam przed sobą przyszłość, ona nie. Nie mogę nawet w małym stopniu zrozumieć tego, co czuje. Czy w takim razie moja obecność na Plaży Dusz nie jest dla niej torturą? W końcu przypomina o tym, co straciła. Może nawet zastanawia się, dlaczego o n a, a nie ja. Bóg mi świadkiem, że sama się nad tym zastanawiałam po jej śmierci. Może d l a t e g o Odwiedzający przestają pojawiać się na Plaży Dusz. Nie dlatego, że żywi nudzą się w towarzystwie umarłych. Po prostu zdają sobie sprawę, że umarli nie chcą, aby im wiecznie przypominać o tym, co stracili.
30 – Wiesz, że nigdy cię do niczego nie zmuszałem, Ali. Chodzi tylko o to...
Siedzimy na łóżku Robbiego. Wysłał do mnie SMS, kiedy dowiedział się o Timie od kogoś ze szkoły. Nalegał, żebym do niego przyszła. Ale teraz, nie wiadomo w jaki sposób doszliśmy do Poważnej Rozmowy, tej, której unikaliśmy od miesięcy. Chodzi o to, że... on wie, że nie czuję już tego, co wcześniej, a jego męskie ego na pewno cierpi z tego powodu. Chodzi o to, że... kiedy się całujemy, czuję blokadę w całym ciele. Gorzej, jestem przerażona. Oczywiście nie powiedziałam mu tego, ale przecież nie jest głupi. Chodzi o to, że... widzi różnicę między moimi dawnymi reakcjami na jego pieszczoty a tym, jak sztywnieję pod wpływem jego dotyku. Wtedy przestaje i siedzimy obok siebie, zwykle udając, że nic się nie stało. Kiedy byliśmy ze sobą wcześniej, mogliśmy porozmawiać o wszystkim. Teraz w s z y s t k o wprawia nas w zakłopotanie. – Chcesz żebyśmy ze sobą zerwali? – pytam. – Nie – odpowiada, ale zaprzeczając, jednocześnie potakuje głową. Ciekawa jestem, czy zdaje sobie z tego sprawę. – Wiem, że to nie jest w związku najważniejsze i kocham cię bardzo mocno, ale pragnę cię tak bardzo i... – przerywa. – Przepraszam. Kładę dłoń na jego dłoni. – Nie przepraszaj. Nie mamy na karku pięćdziesiątki, prawda? Powinniśmy cieszyć się życiem. – Było nam tak wspaniale razem. B y ł o. Wciągam gwałtownie powietrze, kiedy zdaję sobie sprawę, że mówi w czasie przeszłym. Wyobrażać sobie, że zachowam się dorośle, kiedy będzie chciał ze mną zerwać, to jedno. Ale teraz, kiedy to się naprawdę dzieje, to zupełnie inna sprawa. – Kocham cię, Robbie. Ale gdybym go kochała, p r a g n ę ł a b y m go. Może kocham wspomnienia o tym, jak się kiedyś przy nim czułam. Wtedy, zanim wszystko się posypało. Teraz nie ma nic, co sprawiłoby, żebym cokolwiek poczuła. Nic poza Plażą Dusz. – Ja ciebie też, Alice. Oczy szklą mu się od łez, a te stworzone do całowania usta zaciska mocno, jakby nie chciał wybuchnąć płaczem. Nie mogę pozwolić, żeby się rozbeczał. Wiem, co powinnam dla niego zrobić. Zamykam oczy. – Ale to nie oznacza, że między nami nie wszystko skończone, Robbie. Powinniśmy byli zerwać ze sobą dużo wcześniej, tylko było ci mnie żal. No cóż, jestem już dużą dziewczynką. Poradzę sobie. I tak zerwalibyśmy na studiach. Tak jest ze wszystkimi parami. Wpatruje się we mnie i nie wierzy w to, co właśnie usłyszał. Ja zresztą też w to nie wierzę. Dziwię się, że tak łatwo jest grać nieczułą sukę.
– Naprawdę tak myślisz? – odzywa się w końcu. Wzruszam ramionami. – Moi rodzice nienawidzą się od śmierci Meggie, ale są małżeństwem. Muszą pracować nad swoim związkiem. My nie. Czasami lepiej po prostu skończyć coś w odpowiednim momencie. Nie wie, co powiedzieć. Może mu ulżyło. Po kilku sekundach zsuwam się z łóżka i zakładam buty. Zrobiłam to, co uznałam za słuszne, więc czemu wciąż chcę, żeby n a s ratował? Ale nawet na mnie nie patrzy. Nachylam się, żeby go pocałować, bo wydaje mi się, że tak trzeba – z przyzwyczajenia całuje mnie w usta i wtedy odsuwam się. – Nie. Wychodzę z pokoju, schodzę na dół i nie odwracam się, nawet kiedy mama Robbiego wychodzi z kuchni, pytając, czy mam ochotę na kawę i kawałek ciasta marchewkowego, które upiekła. Znowu jestem sama. Zmierzch wyszarzył ulice. Zamykam oczy, bo chcę usłyszeć szum fal, który przypomina mi, że życie to coś więcej niż tylko beznadziejna rzeczywistość. Ale nie słyszę fal. Słyszę Meggie. „Florrie”. I odpowiadam jej w myślach. „Jestem już w drodze...”.
31 Październik cuchnie ogniskami i zgniłymi liśćmi. Cmentarzami. Ale na Plaży unosi się ten sam niesamowity zapach, co zawsze: kusząca mieszanka ozonu, owocowego ponczu i drzewa bambusowego wyrzuconego na brzeg. – Jaka jest teraz pora roku, Florrie? Siedzę z siostrą niedaleko baru, pod palmą, która jest tak wielka, że rzucany przez nią cień wydaje się naszym prywatnym schronieniem. Teraz przychodzę tu dwa, trzy razy dziennie: rano i po południu, i jeszcze na chwilę tuż przed snem. To już dla mnie rutyna, tak samo jak mycie zębów – chociaż o wiele przyjemniejsza. Nie mogę wyobrazić sobie dnia b e z niej. Meggie jest chyba szczęśliwsza, niż wtedy gdy pojawiłam się tu po raz pierwszy, jest bardziej sobą. Całkiem możliwe, że to moja zasługa... – Eeee, naprawdę nie wiesz? Otwiera oczy. – Rozejrzyj się. Pogoda codziennie jest taka sama, więc tracę poczucie czasu. Sam z baru mówi, że tak jest lepiej. Goście, którzy każdy dzień oznaczają kolejną kreską na piasku, nigdy nie pogodzą się z tym, co się stało. – Jest jesień. Październik.
– Moja ulubiona pora roku. Święta nadchodzą, gęś już tuczy się![3] – To też się zmieniło od mojej pierwszej wizyty: Meggie zaczęła znowu śpiewać. Mówiąc szczerze, ciężko ją powstrzymać. Nie mówię jej, że święta w tym roku będą nie do zniesienia, bo nie będzie jej z nami. – Hej, ludzie! – woła w stronę Javiera i reszty, gdyż właśnie przechodzą obok. – Zgadnijcie, co się stało. Lato się skończyło! Zbliżają się do nas; uśmiecham się wymuszenie. Wolę być sama z Meggie: nie dlatego, że Javier jest denerwujący, Danny wprawia mnie w zakłopotanie, a przy Triti czuję się gruba. Raczej dlatego, że wiem, jak zginęli ci dwaj, i w głowie mam ciągle te obrazy: pustynną równinę z rozrzuconymi kawałkami metalu w miejscu rozbicia się samolotu Danny’ego i zdjęcie Javiera – słodkiego, poważnego chłopca, którego życie zakończył upadek z dachu. – Zima jest taka cudowna, nie sądzicie? – zagaduje do nich, kiedy rozsiadają się na naszym kocu. O h o. Wygląda na to, że posiedzimy teraz razem. – Ciemne wieczory w przytulnych pubach. Imprezy na Halloween. Fajerwerki w Dniu Guya Fawkesa[4]. – I Diwali – dodaje Triti. – Święto światła. – Święto Dziękczynienia – dorzuca Danny. – Najlepsza kolacja w roku. Ach, pamiętam doskonale to ssanie w żołądku, kiedy z kuchni rozchodził się zapach pieczonego indyka mamy. Pyszności. Javier wzrusza ramionami. – Ja tam wolę leżeć na plaży. Zima jest do bani. Trzeba siedzieć w domu, na łonie rodziny, fuj. Nie dla mnie. Przypominam sobie, jak kłamał, że był jedynakiem. O czym jeszcze kłamie? – Nie bądź taki ponury – mówi moja siostra. – Lato jest super, ale wszystko, co dobre, w olbrzymiej ilości może obrzydnąć. Każdy z nas wie o tym doskonale – śmieje się i reszta się przyłącza. – Powiedz nam, jak wygląda tam wszystko, siostrzyczko. W sklepach wiszą już bożonarodzeniowe dekoracje? Jej twarz rozpromienia się niczym buzia dziecka, które czeka, aż po raz tysięczny usłyszy o tym, jak to sanie zaprzęgnięte w renifery lądują na dachu, a Święty Mikołaj przesyła prezenty przez komin. – Reklamy już się zaczęły – wyjaśniam. Tak naprawdę za wszelką cenę starałam się ignorować tych trzeciorzędnych celebrytów, którzy szczerzą się na ekranach telewizorów, jakby połknęli cały mikołajowy worek Prozacu. Jeżeli siedzę w pokoju razem z rodzicami – a zdarza się to ostatnio niezmiernie rzadko, bo też sporadycznie są w domu o tej samej porze – wszyscy wbijamy wzrok w podłogę, tak jak to robiliśmy, kiedy na ekranie pojawiały się sceny łóżkowe. W chwili obecnej obrazy świąt rodzinnych są gorsze od scen tylko dla dorosłych. Nagle przychodzi mi do głowy, że gdyby Meggie żyła, może też
występowałaby w tych reklamach... Okropny boysband, który przegrał z nią w finale, reklamuje teraz płatki śniadaniowe oraz nową grę karaoke. – Powiedz, powiedz – domaga się Meggie i nawet Javier podnosi na mnie wzrok. Więc kłamię. Mówię im o tym, o czym, jak mi się wydaje, chcieliby usłyszeć: o sklepach pełnych lampionów z dyni i kapeluszy czarownic, o długoterminowych prognozach pogody zapowiadających białe Święta, o planowanym największym w Londynie pokazie sztucznych ogni w noc sylwestrową. W rzeczywistości prawie nie zauważam tego, co dzieje się na zewnątrz, i nie myślę o przyszłości, jeżeli tylko mogę tego uniknąć. – Sztuczne ognie – mówi Triti z tęsknotą w głosie. – Wyobrażacie sobie, jak pięknie by tutaj wyglądały? Odbijające się nocą w morzu? Byłoby cudownie! – Och, tak. Rewelka. No i przecież przy przelewających się drinkach i wybuchających fajerwerkach są duże szanse na to, że ciuchy też pospadają z ludzi. Cała plaża pełna kąpiących się w morzu golasów – śmieje się Javier. – F a n t a s t y c z n i e. Pierwszy raz od kiedy tu jestem, czuję to samo, co Javier. Bo z tego, co widziałam, Goście nie potrzebują dobrej wymówki, żeby popisywać się swoimi nowymi ciałami bez skazy. Zaczynają opowiadać zimowe historie z przeszłości. Spoglądam na zegarek i kiedy widzę, która jest godzina – po północy – cieszę się, że mam wymówkę, by się pożegnać. – Wybaczcie, dziewczyny i chłopaki. Na mnie już pora, czas spać. Javier nawet nie podnosi wzroku, ale Danny owszem. – Chciałem usłyszeć więcej o twoich planach. O twoich p r a w d z i w y c h planach. Patrzy na mnie w taki sposób, że zaczynam zastanawiać się, czy wie, że kłamię, by stąd pójść, chociaż moja rodzona siostra tego nie dostrzegła. – No cóż, wrócę tu jutro, tak jak zawsze. Meggie wstaje i uśmiecha się do mnie najcieplej, jak potrafi – jeszcze szerzej, niż kiedy w Śpiewaj ze smakiem udawało jej się przejść kolejną rundę eliminacji. – Moja mała siostrzyczka – mówi. – Nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobiła, Florrie.
32 Wstawanie do szkoły staje się coraz trudniejsze, nie tylko dlatego, że rano jest jeszcze ciemno. Od kiedy nie jestem już z Robbiem, przestałam się malować. Czasami nawet nie czeszę włosów. Na Plaży i tak wyglądam fenomenalnie. Kolejny powód, dla którego warto pokochać to miejsce.
Cara jeszcze się mnie nie wyrzekła, ale już tysiąc razy zwracała mi uwagę, że m ó j niechlujny wygląd źle wpływa na j e j image, zwłaszcza teraz, kiedy przyjęła styl cheerleaderki. Czasami próbuję z nią porozmawiać o ważniejszych sprawach – czy wierzy w życie pozagrobowe, równoległe światy, ale ona tylko wzdycha i mówi: „Żartowniś, który wysłał te cholerne mejle o Plaży Dusz, ma wiele na sumieniu”. I ostentacyjnie zmienia temat na ciuchy, muzykę albo makijaż. „No wiesz, rzeczy, które kochałaś, Alice. N o r m a l n e rzeczy”. Jakbym w ogóle chciała jeszcze normalności. Po lekcjach wychodzę z nisko opuszczoną głową. Wolę wracać do domu sama. Nie chcę plotkować albo paplać o chłopakach, no i na pewno nie chcę usłyszeć, że Robbie spotyka się z kimś innym. Nie cierpię wspomnień o życiu, jakie kiedyś wiodłam. – Alice, zaczekaj. To Cara, a obok niej wysoki, chudy gość. Mam wrażenie, że gdzieś go widziałam. Nowy chłopak? Ostatnio zmienia ich w takim tempie, że nie jestem w stanie nadążyć z zapamiętywaniem imion, chociaż staram się przez wzgląd na nią. To nie j e j wina, że najlepsza przyjaciółka zmieniła się w najgorszy typ plażowiczki. Dotrzymuje mi kroku, chociaż idę najszybciej jak, potrafię. – Popatrz na kogo wpadłam – mówi. – Pamiętasz Lewisa? Kiwam głową w stronę chłopaka, ale nie zwalniam kroku. –Cześć – macham ręką. – Przepraszam, spieszę się. Już go sobie przypominam. To ten dziwoląg, kumpel brata Robbiego. Bogaty jak arabski książę, przynajmniej tak głosi plotka, chociaż jego wygląd tego nie zdradza. Stare tenisówki, niemarkowe dżinsy, brudnobrązowe, potargane włosy. Grube brwi, dziwnie wygięte. Chyba za wszelką cenę chce wyglądać zwyczajnie. Może to odstrasza poszukiwaczki złota, polujące na jego konto bankowe. Cara traci oddech – nocne sesje z uroczym trenerem fitness nie trwały długo – ale nie daje mi uciec. – Nie idź, Alice. Już tak dawno ze sobą nie rozmawiałyśmy. Zatrzymuję się nagle. – Czy to zasadzka? Lewis spogląda na swoje brudne dżinsy. Cara nic nie mówi. – Czyli tak, dobrze rozumiem? Cara wzrusza ramionami. – Możesz to nazywać jak chcesz. Ja bym powiedziała raczej, że twoi przyjaciele martwią się o ciebie i chcą ci pomóc. Nie potrafię spojrzeć jej w twarz. Czy doszło już do tego? Stałam się osobą, która oskarża najlepszą przyjaciółkę o zastawianie sideł, podczas gdy Cara chce tylko uzmysłowić mi, że nie jestem sama. Tylko ona nie ma pojęcia, że wcale nie jestem sama.
Już mam zamiar ją przeprosić, kiedy uświadamiam sobie, d l a c z e g o jest z nią Lewis. – Robbie cię przysłał? – pytam i mimo tego, co się stało, jestem trochę oszołomiona faktem, iż mojemu byłemu ciągle zależy. Lewis spogląda na mnie przez chwilę. Ma niesamowicie ciemne oczy. Widzę w nich swoje odbicie, jak w obiektywie aparatu, i nie podoba mi się osoba, którą się stałam. – To j a poprosiłam Robbiego, żeby pogadał z Lewisem – wyjaśnia Cara. – To przez tę fałszywą stronę, prawda? Już było lepiej, ale dostałaś parę dziwnych mejli i teraz nie mogę nawet z tobą porozmawiać. Wzmianka o Plaży Dusz sprawia, że zaczyna mi brakować tchu. Jest m o j a. To mój sekret. To jedyna rzecz, która utrzymuje mnie przy życiu. – Bzdury. Nie wiesz, o czym mówisz, Cara. Odwracam się do nich plecami. – Alice, twoi przyjaciele martwią się o ciebie – mówi Lewis. Wzdycham. Chciałabym, żeby ludzie po prostu ze mnie zrezygnowali jak ze złej pracy. To ułatwiłoby tak wiele spraw. – Nie wiem, co ci powiedzieli, Lewis, ale tak się składa, że jestem normalną dziewczyną, której zamordowano siostrę, i nic nie poradzę na to, że moi przyjaciele woleliby, żeby nastrój polepszał mi się w szybszym tempie. Naprawdę uważacie, że gówniane mejle mogłyby zmienić moje uczucia? Myślicie, że jestem aż tak pusta? Wyciąga rękę, jakby chciał powiedzieć, że to nie jego sprawa, on tylko wyświadcza komuś przysługę. Dziwne, zapamiętałam go jako bardziej niezgrabnego i k u j o n o w a t e g o, ale teraz wydaje się bardzo pewny siebie. – Bardzo miło z twojej strony, że zgodziłeś się być dobrym samarytaninem, ale przysięgam, nie potrzebuję ani twojej pomocy, ani pomocy papieża, Baracka Obamy czy dobrej wróżki. Potrzebuję czasu, jasne? I jeżeli moi przyjaciele zaczynają się niecierpliwić, cóż, to chyba ich problem, a nie mój, prawda? Cara potrząsa głową. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że jest bliska płaczu. – Prawda, Cara? Tym razem odwracam się i odchodzę na dobre. Do oczu napływają mi łzy i wiem, że posunęłam się za daleko, ale przekonuję samą siebie, że tak będzie lepiej. Tak, to moja przyjaciółka i robi to, co według niej jest dla mnie najlepsze. Ale może lepiej, że byłam wobec niej okrutna, a nie serdeczna. Teraz może znaleźć sobie nowych przyjaciół. Ja nie znajdę nowej siostry. Meggie i Plaża muszą być na pierwszym miejscu.
* Loguję się na stronę i w pierwszej chwili nie pojmuję tego, co widzę. Ekran rozświetlają wiśniowoczerwone, śnieżnobiałe i cytrynowożółte rozbłyski. A hałas jest potężny. Tysiące Gości stoi na piasku i wskazuje na niebo, a rozmowy są tak głośne, że niemal zagłuszają szum fal. S z t u c z n e o g n i e! Tropikalne kwiaty zakwitają na nocnym niebie na ułamek sekundy i zaraz znikają. Są piękne, ale odchodzą tak szybko. Nie trzeba nawet filozofującego mądrali z Plaży, żeby zauważyć analogię. Ale dzieciaki – wyglądają teraz jak przedszkolaki, a ich oczy odbijają cukierkowe kolory pojawiające się na niebie – są zbyt podekscytowane na takie ponure myśli. Niebo jest ciemnogranatowe, mam wrażenie, że ktoś je ściemnił specjalnie na to widowisko. Zresztą, czemu nie miałby tego zrobić? Na Plaży Dusz wszystko jest możliwe. Rozglądam się wokół, szukając Meggie, ale pierwszą osobą, którą rozpoznaję z daleka jest Triti. Patrzę na nią w chwili, w której na niebie pojawia się szafirowy rozbłysk. Prześwietla ją jak promień rentgenowski i mam wrażenie, że widzę jej wszystkie kości. – Florrie! Jesteśmy tutaj. Przemykam przez tłum w kierunku mojej siostry, uchylając się co jakiś czas przed Gośćmi. Chociaż nie widzą mnie ani nie czują, chyba dość niekulturalne byłoby przechodzenie p r z e z nich, jakby wcale nie istnieli. Danny uśmiecha się, kiedy podchodzę do mojej małej grupki przyjaciół, ale zaraz odwraca głowę, tym razem bez spojrzenia pod tytułem „szukam bratniej duszy”. – Już myślałem, że przegapisz imprezę. – Co to za okazja? – Skądś wiedzieli, że tego nam trzeba. Żeby nas rozweselić – mówi Triti, ale nie odwraca głowy, żeby na mnie spojrzeć; jej wzrok jest skoncentrowany na niebie. Meggie unosi brwi ze zdziwienia, spogląda na mnie, ale nic nie mówi. – I jesteś weselsza? – pytam. – Och, tak! Jest zupełnie inaczej. Czuję, że żyję – śmieje się pod nosem ze swojego własnego dowcipu. – No, tak jakby. Też się uśmiecham, ale myśli szaleją w mojej głowie. Wszystko wskazuje na to, że Oni – kimkolwiek są – słuchają rozmów na Plaży. Zresztą powinnam była już o tym wiedzieć od czasu, gdy wyrzucili mnie sekundę po tym, jak zadałam niewłaściwe pytanie, ale świadomość, że każda błaha wymiana zdań z Meggie jest nagrywana, przesłuchiwana
i analizowana... no, trochę mnie to przeraża. Ale przypuszczam, że alternatywa jest dużo gorsza: jeżeli strona jest wielkim oszustwem, jakiś gówniany haker zna każde słowo, które wypowiedziałam do mojej siostry za pośrednictwem Internetu. Przeganiam od razu tę myśl. To nie może być n i e p r a w d a. Przecież jest tu bardziej realnie niż w rzeczywistości. – Hej, marzycielu! Idziesz z nami? – Meggie sięga w moją stronę, jakbyśmy naprawdę mogły wziąć się za ręce. – Trochę tu klaustrofobicznie. Javier kładzie opuszki palców na łokciach Triti i prowadzi ją jak niewidomą, bo Triti nie chce odwrócić oczu od nieba. Idziemy w kierunku n a s z e j palmy. Meggie, Javier i Danny siadają, ale Triti stoi dalej, jak zahipnotyzowana. Meggie nachyla się i szepcze mi do ucha: – Pewnie chcesz poznać jej historię, co, Florrie? Podskakuję nieznacznie. – Jeśli nawet, nie wolno mi o to zapytać. – Anoreksja – szepcze, chociaż Triti myślami wydaje się tak odległa, że nie usłyszałaby nas, nawet gdybyśmy krzyczały przez megafon. Anoreksja pasuje jak ulał. Triti jest tak drobna, że prawie przezroczysta. W świetle sztucznych ogni widzę meszek włosów pokrywający jej ręce i nogi. Widziałam to już kiedyś. U dziewczyny w szkole, która odmawiała jedzenia. Zanim ją poznałam, myślałam, że anorektycy robią to, ponieważ chcą być w centrum uwagi, ale dla niej niejedzenie było jakąś okropną walką z samą sobą, którą przegrałaby, zwyciężając. Dopiero kiedy zabrali ją ze szkoły, zrozumiałam, że ona w ogóle nie chciała być zauważana. Chciała być niewidzialna. – To straszne – mówię. W tej chwili na twarzy Triti jest tyle radości, że nikt nie uwierzyłby, że sama doprowadziła się do śmierci. – Ale jeżeli zdecydowała, że nie będzie jeść... Jeżeli c h c i a ł a u m r z e ć, to co w jej śmierci jest nierozstrzygniętego? Co ona tu robi? Meggie wzrusza ramionami. – To nie ja ustalam zasady, siostrzyczko. – I dodaje ściszonym głosem: – Myślisz, że dalej bym się tu pałętała, gdybym mogła to robić? I wszystko jedno jak piękne są cholerne fajerwerki. Zamieram. – Myślałam... – przerywam, bo to, co chciałam powiedzieć, jest chyba głupie: myślałam, że przyzwyczaiła się do bycia martwą. Że może te dni spędzone ze mną sprawiły jej radość. – Więc wciąż jesteś nieszczęśliwa? Chyba zrozumiała, co powiedziała, bo na twarzy pojawia się najbardziej sztuczny z jej uśmiechów i potrząsa głową. – Chrzanić to. Nie jestem nieszczęśliwa, jeśli tylko ty tu jesteś, Florrie. Nie wierzę jej. – Czy mogę ci jakoś pomóc? – Mogłabyś... – Meggie waha się. – Nie, nie mam prawa cię tym
kłopotać. – Kłopocz mnie bez obaw – odpowiadam. – Naprawdę. Cokolwiek by to nie było. – Co powiedziałabyś na wycieczkę do Greenwich? Odwzajemniam jej spojrzenie. Co bym powiedziała? Byłabym przerażona, a jednocześnie podekscytowana. Sama zresztą się nad tym zastanawiałam. Tak samo jak ona pragnę poznać odpowiedzi na pewne pytania. Nawet jeśli grozi mi przy tym niebezpieczeństwo. – Zobaczyć się z Timem? Potakuje głową. – Wiem, że to ogromna prośba, ale jest tyle nierozwiązanych spraw, Florrie. Nie chodzi tylko o niego, ale także o Saharę. Właściwie nie rozmawiałyśmy tuż przed... – waha się – ...przed moją śmiercią, nawet przez chwilę. Chcę, żeby wiedziała o tym, jak bardzo mi na niej zależało. Że ceniłam jej przyjaźń. A Tim. On powinien wiedzieć, że go kochałam. – Nawet jeżeli to on mógł... – Teraz z kolei ja się waham, ponieważ ponowne wydalenie z Plaży, jest najgorszą rzeczą, jaka mogłaby mi się przydarzyć. – Z w ł a s z c z a dlatego, że mógł. Tak mi się przynajmniej wydaje. Gdybyś się z nim spotkała, mógłby powiedzieć ci o pewnych sprawach. O czymś, co może doprowadziłoby do... rozwiązania – ostatnie słowo dodaje już szeptem. R o z w i ą z a n i a. Przypominam sobie słowa Danny’ego. O tym, że Goście mogą uciec, tylko jeżeli w realnym świecie coś się zmieni. – Ale wtedy mogę cię znowu stracić – wyznaję, zanim zdążam ocenzurować swoją wypowiedź. – Stracić Plażę. Wszystko, co się liczy. Meggie uśmiecha się smutno. – Nigdy mnie nie stracisz, Alice. Nie teraz, kiedy spędziłyśmy ze sobą tyle czasu. Ale rozumiem, że może o zbyt dużo cię proszę. Nie powinnam nic mówić. Nie martw się tym. – Nie, zrobię to. Obiecuję. – Bo tak naprawdę od początku wiedziałam, że konfrontacja pomiędzy mną a Timem będzie nieunikniona. Chcę wiedzieć, co się naprawdę stało, a moja egoistyczna potrzeba zatrzymania siostry w tym miejscu – gdzie mogę się z nią spotkać i porozmawiać – musi zejść na drugi plan. Mówi bezgłośnie d z i ę k u j ę, po czym klaszcze w dłonie, a głowy pozostałych odwracają się w jej stronę. – Tuszę, że przedstawienie dobiega końca, panowie i panie, więc proponuję udać się do oberży Pod Starym Psem i Kaczką na kufel bursztynowego napoju, reflektujecie? Śmieją się z jej wymowy, po czym wstają i idą w kierunku baru. Zostaję z tyłu. Czy jestem tchórzem, bo do tej pory nie spotkałam się z Timem? Nie, to nie to, choćby dlatego, że ból fizyczny w ogóle mnie nie przeraża. W pewnym sensie nawet ulżyłoby mi, gdyby Tim się na mnie rzucił. Wtedy przynajmniej wiedziałabym, j a k i jest
naprawdę. I poznałabym odpowiedź na pytanie, które od siedmiu miesięcy nie daje mi spokoju: k t o z a b i ł m o j ą s i o s t r ę? Patrzę, jak Meggie oddala się ode mnie, a później znika w barze, czuję bolesne ukłucie straty i w tym momencie wiem, że muszę tam pójść, bez względu na to, jak boję się życia bez niej. Miłość – prawdziwa miłość – polega na poświęceniu swoich własnych potrzeb dla drugiej osoby. To będzie dla mnie sprawdzian. Mam tylko nadzieję, że jestem wystarczająco silna, żeby go zdać. Odwracam się w stronę morza i widzę, że nie jestem sama. Triti wciąż tu jest. Wpatruje się w niebo, które od fajerwerkowego dymu zmieniło kolor na rdzawy. Pozostali śmieją się i żartują w barze. Zdaje się, że pokaz sztucznych ogni miał pozytywny wpływ na każdego. Nie mam ochoty przyłączać się do nich, więc mówię wszystkim dobranoc. Leżąc w łóżku, wciąż czuję, jakby byli tuż przy mnie. Myślę o Triti i Dannym, i Javierze. Ale najwięcej myślę o Meggie i Timie. I zastanawiam się, czy będę w stanie pozwolić jej odejść...
33 Nie jestem wagarowiczką. Cara, mimo swoich pyskówek i przechwałek, też nie, więc nie mogę poprosić jej, żeby pojechała ze mną. Ryzyko jest wysokie: nauczyciele i tak obserwują mnie bacznie, bo moje oceny są coraz gorsze. Straszny Olav tylko czeka, kiedy będzie mógł dobrać się do moich nerwic, a mama szykuje się do kolejnej Poważnej Rozmowy, tym razem na temat Przyszłości. Jakby przyszłość miała dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Akurat kilka dodatkowych kar to niewielkie zmartwienie w porównaniu ze skonfrontowaniem głównego podejrzanego w sprawie morderstwa mojej siostry. Lepiej teraz o tym nie myśleć. Wymykam się przed lekcjami, ale tuż po sprawdzeniu obecności, i idę bocznymi ulicami, na których nie mieszkają znajomi mamy. Omijam stację koło domu, na piechotę kieruję się do następnej i tam wsiadam w pociąg. Zajmuję miejsce w przednim wagonie, tyłem do kierunku jazdy. Twarz zasłaniam podniszczonym egzemplarzem „Metra”. Kiedy widzę, że nikt nie wsiada do środka, opuszczam gazetę i obserwuję krajobraz za oknem. Ostatnio padało, więc szare chodniki i brudne ceglane mury są jeszcze bardziej przygnębiające. Zima jest tuż za rogiem i czuję, że będzie to jedna z najdłuższych w moim życiu. Już tęsknię za Plażą, chociaż byłam tam niecałe dwie godziny temu. Zmyśliłam powód, dla którego nie mogę pojawić się na niej później,
bo nie chciałam robić Meggie nadziei w związku z moją podróżą do Greenwich. W tym momencie nie jestem w stanie wyobrazić sobie innego zakończenia całej tej wycieczki niż wielka katastrofa. Ale muszę spróbować. Obiecałam Meggie. Zresztą nie tylko ona potrzebuje odpowiedzi na kilka pytań. Kiedy przesiadam się do małego, automatycznie sterowanego – prawie jak zabawka – pociągu DLR w kierunku Cutty Sark, zaczynam drżeć na całym ciele. Doszłam do wniosku, że lepiej nie kontaktować się z Timem przed przyjazdem, w razie gdyby żył teraz w ukryciu. Ale jak zareaguje, kiedy pojawię się w drzwiach jego mieszkania? Nawet Cara, która uwielbia niebezpieczeństwa, wyraziłaby się dosyć krytycznie o braniu podejrzanego o morderstwo z zaskoczenia. C h o l e r a. Pociąg przejeżdża między szklanymi wieżowcami na Canary Wharf. Wydają mi się mniej realne niż domki na Plaży. Maluję się mocniej, żeby wyglądać na starszą. Przypominam sobie słowa tego okropnego faceta Cary, wtedy w pubie. O tym, że nie wyglądam na siostrę Meggie. Chce mi się śmiać, bo przez tyle lat budziłam się każdego ranka z nadzieją, że przez noc moje oczy zmieniły kolor z płowoszarych na jasnobłękitne, a włosy stały się proste jak jej. Teraz, po raz pierwszy w życiu, cieszę się, że wyglądam zwyczajnie. – Poproszę wino z wodą gazowaną. Barman mierzy mnie wzrokiem. Mimo ciemnego cienia do oczu, tuszu na rzęsach, i przeżyć, odciskających na mojej twarzy swoje piętno, wciąż wyglądam jak małolata, która nie ma pojęcia o niczym – pomijając medioznawstwo na poziomie rozszerzonym. Ale to niemożliwe, żebym była tutaj jedyną niepełnoletnią: kiedy odwiedzałam Meggie, zabierała mnie właśnie do tego pubu, żeby spotkać się ze znajomymi. Zawsze było w tym lokalu pełno nastolatków, nawet z pobliskiej szkoły średniej. Przyszłam tu, bo nie jestem jeszcze gotowa na spotkanie z Timem. Muszę przypomnieć sobie, jak wyglądały sprawy pomiędzy nim a Meggie, i zebrać się na odwagę, żeby zrobić to, co powinnam. No i nigdy nie piję w ciągu dnia, więc może wino doda mi odwagi do popełnienia tego szaleństwa. Barman wzrusza ramionami, bardziej do siebie niż do mnie, i odwraca się plecami, żeby nalać mi drinka. Bąbelki zatuszują smak wina, zresztą wszystko będzie smakować lepiej niż uczucie strachu. – Z lodem? Potakuję głową. Stawia szklankę na blacie; widzę małe pęknięcia
w kostkach lodu i bąbelki uciekające ku górze. Kiwam głową. – Powiedz ile – mówi i zaczyna dolewać do wina wody z syfonu. Czy to o n pracował w barze tej nocy, kiedy zamordowano moją siostrę? – Już. – Jesteś na pierwszym roku, tak? Spoglądam na niego. – Eeee... tak. Przepraszam, powiedziałam już! Czy to możliwe, że mnie rozpoznał? Spogląda na szklankę, z której drink przelewa się na blat. – Ups. – Popycha szklankę w moją stronę. – Trzy pięćdziesiąt proszę. Albo, co mi tam, tylko trzy. Dorzucę wodę za darmo. Wpatruję się w niego jeszcze intensywniej. – Och. Dzięki. – To co studiujesz? Przełykam głośno ślinę. – Media. Uśmiecha się szeroko. – Super. To znaczy, że zobaczę cię kiedyś w telewizji? O mój Boże, on mnie p o d r y w a. A ja myślałam, że mnie sprawdzał, bo jestem niepełnoletnia albo dlatego, że wiedział, kim jestem. Przyglądam mu się uważniej. Dwadzieścia dwa, może dwadzieścia trzy lata. Jasne włosy. Szczera twarz. Wygląda na miłego. Żartowniś, założę się. W niedziele gra w piłkę nożną. Lubi klasyczne komedie i koncerty rockowe na wielkich stadionach. Może spodobałby mi się przed tym wszystkim. Na pewno schlebiałby mi fakt, że mnie podrywa – barmani mają specyficzną pewność siebie i jakąś siłę, której Cara na przykład nie może się oprzeć. Ale takie rzeczy już mi się nie przydarzają. – Nie, raczej nie w telewizji. Wolę przebywać za kulisami. Biorę szklankę i szybko odchodzę. – Hej, blondi? – woła za mną i przygotowuję dobry tekst na spławienie go. Meggie zawsze miała świetne teksty – takie, które jasno mówiły, że gość nie ma u niej szans, ale jednocześnie zostawiały go z uśmiechem na ustach. Nie mogę niczego wymyślić. Odwracam się. – Zapomniałaś reszty. Wychodzę z drinkiem na zewnątrz. Ławki są jeszcze mokre po deszczu, ale tu, przy zakolu Tamizy słońce świeci jaśniej niż rano przed moim domem. Po drugiej stronie rzeki błyszczą szklane siedziby banków, po prawej widać białą kopułę Millennium Dome. To był ulubiony pub Meggie, a dzielnica Greenwich stanowiła ulubione miejsce. J e s t tutaj naprawdę pięknie, ale majestatyczne jasne budynki siedziby Old Naval College i soczystozielone trawniki mają teraz jakąś skazę.
Zresztą, jak mogłoby być inaczej? Nie jestem tu sama. Większość to palący faceci: nie tylko studenci, także turyści i pracownicy pobliskich biur. Ostatnim razem, kiedy tu byłam, wydawało mi się, że faceci z papierosem wyglądają seksownie. Teraz uważam, że są głupi, bo marnują czas, który im pozostał w życiu. Czy oni nie wiedzą, co przydarzyło się mojej siostrze? Studenci, turyści, barman. Każdy z nich mógłby być mordercą Meggie, prawda? Może po prostu zaczynam nienawidzić mężczyzn? No bo jeżeli nie można już ufać tak łagodnym facetom jak Tim... Przebiega mnie dreszcz. Paru gości ogląda się za mną i odwracam wzrok. Nie są brzydcy – Meggie zawsze żartowała, że wybrała Greenwich, bo na żadnej innej uczelni nie spotkała tylu przystojniaków podczas dni otwartych – ale nie jestem zainteresowana t y m życiem. Chcę tylko retuszowanej cudowności Plaży Dusz. Potrząsam głową, jak pies, który próbuje pozbyć się wody z uszu. To szaleństwo. Plaża Dusz nie jest realna. Po raz pierwszy zdaję sobie sprawę, że Plaża mnie zmienia, tak samo, jak zmieniła mnie śmierć Meggie. Przebywanie tam może tylko pogorszyć sprawę. Nie! Nie ma mowy. Odejście z Plaży nie wchodzi w grę, i to nie tylko z powodu Meggie. To dzięki Plaży w ogóle jakoś funkcjonuję. Wypijam do końca drinka. Jestem trochę przytomniejsza, dzięki bąbelkom, winu, a może jednemu i drugiemu. Już czas. Jeżeli w tej chwili nie pójdę i nie znajdę Tima, stracę całą odwagę. Odkładam szklankę na stół i wyciągam mapę, żeby znaleźć najkrótszą drogę do akademika. O ile w ogóle wciąż tam mieszka... Czy można być głupszym ode mnie? Ani trochę tego nie przemyślałam. Czy to w ogóle możliwe, że po tym wszystkim w dalszym ciągu mieszka w akademiku, dwa piętra od miejsca, w którym umarła Meggie? A jeżeli nie, to co teraz zrobię? Będę pukać do drzwi, aż w końcu go znajdę? I jeżeli już trafię na niego, moją jedyną bronią będzie plecak z podręcznikami z medioznawstwa. Znowu przebiega mnie dreszcz. Nie powinnam tu być. To szaleństwo. I w tej właśnie chwili czuję, że ktoś łapie mnie za ramię. – Alice Forster? Co ty tu robisz, do cholery?
34 Podskakuję chyba na metr w górę, zanim orientuję się, że ten niski gardłowy głos należy do kobiety. Odwracam się. – Sahara! – Cześć, Alice – wita mnie, a w jej głosie słychać smutek. – Och, Alice.
Sahara otwiera swoje muskularne ramiona i przytula mnie zbyt mocno do swojej piersi. To jedna z tych sportsmenek i amazonek. Żartowaliśmy zawsze, że mogłaby być ochroniarzem Meggie. Ale teraz tak bardzo potrzebuje pocieszenia, że to mnie wypada być tą silniejszą. W końcu wypuszcza mnie z objęć, a na jej niemożliwie długich rzęsach błyszczą łzy. – O Boże, kiedy cię tu zobaczyłam, Alice... to było tak, jakbym zobaczyła jej ducha – mruga, a dwie łzy torują sobie drogę przez zaporę z rzęs i spływają po policzkach z niewielkimi bliznami po trądziku. – Ale ja w ogóle nie wyglądam jak ona, Saharo. – Wyglądasz. Naprawdę – spogląda na mnie raz jeszcze. – No dobra, może nie. Może chodziło o to, jak siedziałaś. Albo g d z i e siedziałaś. Wiesz, że to j e j ulubione miejsce, prawda? Irytuje mnie złowieszczy ton, jakim to wypowiada. – Chyba w s z y s c y lubią ten pub, prawda? – Nie. Chodzi mi o jej m i e j s c e. Jej ł a w k ę. Zawsze siadała dokładnie tu, gdzie ty, pochylona tak samo jak ty. – Serio? Pewnie siedziałyśmy tu razem, kiedy ją odwiedzałam, a teraz wybrałam ją z przyzwyczajenia. – Czuję, że włosy jeżą mi się na całym ciele, bo przypominam sobie, że kiedy do niej przyjechałam, lał deszcz i schroniłyśmy się w środku, skąd przez szybę obserwowałyśmy palaczy na zewnątrz. – Pijesz? – pyta, zezując na szklankę. – Masz dopiero szesnaście lat. Cmokam z dezaprobatą. – Ty pewnie nigdy nie piłaś przed osiemnastką, co, Saharo? Zastanawia się przez chwilę. – Właściwie to nie. Byłam bardzo grzecznym dzieckiem. J a k i e d y ś t e ż, myślę, i nagle uzmysławiam sobie, jak ona musi mnie teraz postrzegać: szesnastolatka, siedzi sama na ławce w pubie i pije. – Ludzie się zmieniają. Sahara rzuca mi dziwne spojrzenie. Potem mówi: – Chcesz się do nas dosiąść? – Głową wskazuje wnętrze pubu, gdzie na samym końcu widzę wyciągniętych na sofach studentów. Jak to możliwe, że nie zauważyłam ich wcześniej? – Wszyscy znali Meggie, jeśli to doda ci otuchy. Waham się. – Ale Tima oczywiście z nami nie ma – dodaje. Nie, myślę, ale ktoś z nich może wiedzieć, gdzie go znajdę. Lub – i drżę na samą myśl o tym – ktoś z nich mógłby być mordercą.
35 – Dobrze – zgadzam się drżącym głosem. Sahara bierze mnie pod rękę i prowadzi do środka. – Zobaczcie,
kogo znalazłam na zewnątrz – mówi, a w jej głosie słychać coś z dumy posiadacza, co sprawia, że czuję się jak klacz na wybiegu. – Cześć – macham niezdarnie ręką na powitanie. – Śmiało, siadaj tutaj – mówi, klepiąc dwuosobową sofę. Sama siada obok mnie. Z b y t blisko. – Pamiętasz wszystkich? Lisa była z Meggie w tej samej grupie. Dziewczyna z kręconymi włosami macha do mnie ręką. Czy to tylko bujda, że ludzie z kręconymi włosami bywają nieprzewidywalni? Nie wygląda na morderczynię. – Simone i twoja siostra chciały założyć zespół, pamiętasz? Zanim Meggie pojawiła się w telewizji – przypomina Sahara. Simone podnosi szklankę w moją stronę. – Tak mi przykro. – Jest drobna, nie miałaby siły zgnieść muchy, nie mówiąc o uduszeniu mojej silnej, zdrowej siostry. – No i Adrian, mój chłopak. On z kolei wstaje, podaje mi rękę i kiedy ją ściskam, kładzie swoją lewą dłoń na naszych prawych, zupełnie jak wikary na pogrzebie Meggie. – Wiesz, wciąż nie mogę w to uwierzyć – mówi. Potrząsam głową. – Ja też nie. Nigdy wcześniej mu się nie przyglądałam. Ma twarz z tych, które chce się studiować powoli. Wysokie kości policzkowe, cera tak blada jak u Skandynawów, jasnobrązowe włosy, odgarnięte z czoła jak u pilotów myśliwców. Dochodzę do wniosku, że jest za przystojny dla Sahary, ale zaraz odganiam tę myśl. Nie jest w moim typie, sprawia jednak wrażenie dżentelmena. N i e o n. Rozglądam się wokół i oceniam każdą z siedzących przy stole osób. Su Lin, Chinka z lekkim zezem, była poza miastem, kiedy doszło do morderstwa. Jules, który poznał moją siostrę na dniach otwartych uniwersytetu i odnalazł ją, kiedy rozpoczęli pierwszy rok, jest zbyt słodki, w ciągłym podziwie dla Meggie. Moja siostra często wpływała tak na ludzi, ciągnęli do niej jak ćmy do płomienia świecy. Oprócz Tima brakuje jeszcze jednej osoby. – A gdzie Zoe? Pozostali odwracają wzrok. Sahara wyciąga rękę i dotyka mojej dłoni. – Ona... rzuciła studia. Nie dała rady. Te wspomnienia. Chyba gdzieś podróżuje. Zoe znalazła ciało mojej siostry. Na nieszczęście dla niej była pierwszą osobą, która wróciła do ich wspólnego mieszkania w akademiku. Zauważyła, że drzwi do pokoju Meggie są uchylone, więc weszła do środka. Później mówiła dziennikarzom, że moja siostra wyglądała jak anioł z aureolą włosów wokół zaczerwienionej twarzy. Policja wykluczyła ją spośród podejrzanych, wszyscy szukali
mężczyzny... Czy to możliwe, że oprócz traumy coś jeszcze zmusiło ją do rezygnacji ze studiów? Nagle zauważam, że nikt nic nie mówi. Nikt też na mnie nie patrzy. Sztywniara Alice znowu popsuła imprezę. Nie mam do nich o to pretensji. Sama nie wiedziałabym, o czym ze mną gadać. Adrian ratuje sytuację. Ostentacyjnie spogląda na zegarek. – Cholera. Spóźnię się na wykład. – Wstaje i pozostali też zaczynają się zbierać. Dopijają drinki, mamroczą pod nosami jakieś kondolencje i wychodzą z pubu, chociaż wiem, że szanse na to, że w s z y s c y mają wykład w tym samym czasie są naprawdę nikłe. Zostaje tylko Sahara. Spoglądam za nimi i zauważam, że ich język ciała się zmienia. Przepychają się w drzwiach i żartują, zanim znikną na zewnątrz. – Po co tu przyjechałaś, Alice? – pyta Sahara. – Powiedz mi, proszę. Może będę mogła ci pomóc. Czy mogę jej zaufać? Meggie i Sahara spotkały się pierwszego dnia studiów, bo zostały przydzielone do tego samego mieszkania w akademiku. Przesiadywały bez przerwy to w pokoju jednej, to drugiej. Nie wiem, czy ta przyjaźń przetrwałaby – nawet nie miałam pojęcia, że się pokłóciły przed śmiercią Meggie. Moja siostra uważała, że Sahara potrafi naprawdę zamęczyć człowieka ciągłym zabieganiem o uwagę i swoją emocjonalnością, chociaż może uczuciowość nie jest złą cechą u kogoś, kto jest powiernikiem twoich tajemnic. – Chciałam się z tobą zobaczyć. Powiedzieć ci, że byłaś dla mojej siostry naprawdę ważna. Sahara uśmiecha się. – Wiedziałam o tym. Ale dzięki. – Wiem, że żałowała, że się pokłóciłyście. Zmienia się na twarzy. – Co? – Pokłóciłyście się. Przed jej śmiercią. Ale nie chciała tego. – Między nami wszystko było w porządku – wydyma dolną wargę jak nadąsane dziecko. – Po prostu obie byłyśmy zajęte innymi rzeczami. I co mam teraz powiedzieć? Że w i e m, że się pokłóciły, bo moja siostra chciała, żebym w szczególności zobaczyła się z Saharą? – No, w każdym razie, wiem, że chciałaby, żebyś zapamiętała ją jak najlepiej. Sahara wpatruje się we mnie. Jej spojrzenie jest niemal wrogie. – Przyjechałaś tu tylko, żeby mi powiedzieć właśnie t o? Mogłaś to zrobić na pogrzebie. – Wiem... – I nagle uświadamiam sobie: jeżeli ktokolwiek wie, gdzie jest Tim, jest to ona. – Przyjechałam też po to, żeby zobaczyć się z Timem. – Och – wygląda na lekko przestraszoną. – Czy on o tym wie? Zaprzeczam ruchem głowy. – Pomyślałam, że może nie będzie chciał
się ze mną widzieć. – Problem w tym, że później jest chyba umówiony z Adrianem. Spoglądam na nią badawczo. – Nie wiedziałam, że wciąż się z nim spotykacie. Wzrusza ramionami. – Ja nie. Adrian tak. Cholernie za często. Nawet mieszkają ze sobą. Poza kampusem, więc w ogóle tam nie bywam. To jedyna rzecz, o którą wciąż się kłócimy. Mało się przez to nie rozeszliśmy. To kolejna rzecz, którą powtarzała mi Meggie: Sahara zawsze przedstawia własne problemy w taki sposób, że wydaje ci się, że są również twoimi problemami. Nie wie, kiedy przestać paplać. Ale w tej chwili jej paplanie chyba na coś się przydaje. – Musi ci być ciężko. – Mhmmm, i to jak. Ja myślę, że Tim jest winny, Adrian nie. Albo może myśli, że nie powinniśmy wyciągać pochopnych wniosków. Łatwo mu tak mówić, on przecież nie był najlepszym przyjacielem Meggie, prawda? Nie śnią mu się koszmary, że odkrywa jej ciało, takie bez życia i... opuchnięte. Sahara wybucha głośnym płaczem, wszyscy dokoła spoglądają w stronę naszego stolika. Mam nadzieję, że nikt jej nie rozpozna z wywiadów dla telewizji, których udzielała. – No już, już – mówię i wyciągam do niej rękę, chociaż wcale nie chcę. Przecież to nie Sahara znalazła Meggie, chociaż przyszła do mieszkania chwilę po Zoe. A co do bycia jej najlepszą przyjaciółką... irytuje mnie ten komentarz. To tak, jakby chciała przewyższyć mnie rangą. Nie powinnam była jej tego mówić. Teraz chcę tylko uciec stąd i spróbować odnaleźć Tima na własną rękę. Jeżeli się pospieszę, może mogłabym pójść za Adrianem. – Muszę już wracać. Sahara przestaje płakać tak samo nagle, jak zaczęła, a ja przygotowuję się do mowy pożegnalnej. – Już? – pyta. – A co z Timem? – Może spotkanie z nim to nie najlepszy pomysł – kłamię. – Nie – rzuca złowrogo. – Mógłby się wściec. Przechodzi mnie dreszcz, jakby ktoś przejechał kostką lodu po moim kręgosłupie. – Często się wściekał? Wzrusza ramionami. – Rzadko, ale... – i po chwili potrząsa głową. – Nieważne, zapomnijmy o tym. – Nie tak łatwo jest zapomnieć, Saharo. Odczekuję parę sekund i wstaję. Wyciąga dłoń w moją stronę. – Nie idź. Mogę ci pozwolić go obejrzeć, jeżeli to pomoże? – mówi przytłumionym, ale ponaglającym głosem. – Obejrzeć kogo?
Zamyka na chwilę oczy, po czym nachyla się. Oczy jej błyszczą. – Pokój Meggie.
36 Z całej siły staram się powstrzymać szczękanie zębami, bo nie chcę, żeby Sahara to zauważyła. Przecież byłam tu wcześniej. Nawet spałam w tym pokoju, kiedy przyjechałam odwiedzić Meggie. Ściśnięta na jednoosobowym łóżku między moją chichoczącą siostrą a ścianą, słuchałam odgłosów ulicznych przepychanek pod jej oknem. Ale to zupełnie coś innego. – Możesz tam wchodzić? W jej szeroko otwartych brązowych oczach widać dumę. – Nikt nie może. Ale Meggie dała mi zapasowy klucz, bo ciągle zapominała swojego. Sahara za wszelką cenę chce mi go pokazać. Ale czy ja chcę go zobaczyć? Zanim udaje mi się porządnie zastanowić, moja głowa wykonuje potakujący ruch i Sahara łapie mnie za rękę. Kroczymy wzdłuż rzeki, później znowu przez tereny uniwersytetu, żebrowe sklepienia świątyń ku czci nauki, do bardziej nowoczesnych akademików. Wciąż trwa pora obiadowa – teraz już jestem pewna, że Adrian skłamał, wspominając o wykładzie – studenci śmieją się i flirtują na terenie kampusu, przez co wyróżniamy się w tym beztroskim tłumie. Kiedy wsiadamy do windy i jedziemy na piętro Meggie, brakuje mi tchu. W środku unosi się zapach rozgrzanego silnika, na ścianach wiszą plakaty z ostatniej imprezy plażowej roku akademickiego. Widzę tropikalne palmy, dziewczyny tańczące hula i chciałabym się stąd teleportować do mojego pokoju i na Plażę Dusz. Stoimy w windzie już całe wieki. Kiedy mój oddech trochę zwalnia, spoglądam na Saharę. Patrzy na stalowe drzwi. Jej szczęka jest mocno zaciśnięta z determinacji. Słyszę szczęk hamulców i w głowie nagle coś mi świta. A może to S a h a r a zamordowała moją siostrę? Moje myśli pędzą z zawrotną prędkością. Kłótnia przed morderstwem. Dziwne podekscytowanie perspektywą pokazania mi tego miejsca. Fakt pojawienia się jej już kilka minut po odkryciu ciała. – Chcę stąd wyjść – szepczę. – W porządku, jesteśmy na miejscu – mówi. – Racja. Wychodzimy i na próżno szukam kamer na korytarzu. Wiem przecież, że ich nie ma, bo ślad z nagrań pokazujących ostatnie minuty życia mojej siostry urwał się trzy ulice stąd. Władze uniwersytetu odmówiły
rozszerzenia monitoringu, mając na względzie prawo studentów do prywatności, ale na pewno na głównej ulicy policja dodała już dodatkowe kamery. Kamery, które mogą zarejestrować m o j e ostatnie minuty. – Wszystko w porządku? Nie musimy się spieszyć – Sahara uśmiecha się szeroko, odsłaniając swoje krzywe zęby. Może była zazdrosna, że moja siostra nie musiała nawet dbać o to, żeby być piękna? Może zazdrościła jej sukcesu? Staram się uspokoić. To bzdury, z całą pewnością. Morderca był na pewno mężczyzną. Mężczyzną, który chciał Meggie tylko dla siebie. Tim albo... Sahara bierze mnie pod ramię, idziemy po korytarzu wyłożonym wykładziną. Drewniane drzwi do mieszkania są wciąż te same, ale szklane okienko jest zaklejone od wewnątrz papierem. Widnieje na nim napis: ZAKAZ WSTĘPU. – Musieli je zakleić, bo pierwszoroczniacy przychodzili się gapić. Szczególnie późno w nocy. Niektórzy nawet przekonywali innych, że słyszeli śpiew twojej siostry. – Więc nikt tu teraz nie mieszka? Staram się obliczyć, jak głośno musiałabym krzyknąć, aby ktoś mnie stąd usłyszał. – Nie. Nie ma nikogo na całym piętrze. Zamknęli je w geście szacunku. Albo żeby pozbyć się świrów, którzy się tym podniecali. Świrów takich jak Sahara? Naciska przycisk parteru i winda zjeżdża bez nas. – Żeby nikt się nie zorientował, że ktoś jest na trzecim piętrze – mówi, rozgląda się dookoła, wyciąga klucz i wpuszcza nas do środka, po czym zamyka ciężkie drzwi. W środku jest duszno, gorąco jak w szpitalu i zupełnie bezwietrznie. Nie jestem pewna, czy wystarczyłoby tlenu na nabranie do płuc powietrza, żeby krzyknąć, nawet jeżeli bardzo bym chciała. Nie chcę. To idiotyzm. Sahara nie nadaje się na mordercę, tak samo jak Tim. To tylko studenci. Przypadkowi przechodnie. – Coś się tu zmieniło – mówię i jestem zaskoczona, że mój głos jest taki wysoki. Spoglądam pod nogi, na szary beton. – Co się stało z dywanem? – Śledczy go zabrali – wyjaśnia Sahara. – Nie zdziw się, ale zabrali też trochę innych rzeczy. Przekręca klucz w drzwiach do pokoju A i otwiera je. – Ty pierwsza. O Boże, dlaczego pozwoliłam jej, żeby mnie tu przyprowadziła? Nie chcę, by szła za mną. Mogłaby... Popycha mnie mocno i wpadam na drzwi, które otwierają się na oścież. – Au! – Przepraszam, Alice. Czasami nie zdaję sobie sprawy, jaka jestem
silna. Pokój Meggie jest kompletnie ogołocony. To już nie pokój, ale więzienna cela – podłoga ma ten sam odcień szarości, co w przedpokoju. Na brudnokremowych ścianach dostrzegalne są jaśniejsze plamy w miejscach, gdzie były kiedyś meble i tablica korkowa. Jak duchy. Wszystko co było miękkie, zostało zabrane – zasłony, łóżko, dywan. Mały aneks łazienkowy, na który narzekają wszyscy studenci, bo nie można wziąć prysznica, nie mocząc jednocześnie rolki papieru toaletowego, wciąż jest na swoim miejscu, ale kiedy otwieram drzwi, widzę, że toaleta, umywalka i plastikowe panele zostały zdjęte. Ale to nie ogołocone ściany mnie przerażają, tylko to u c z u c i e. – Też to czujesz, prawda, Alice? Odwracam się do niej. Świdruje mnie wzrokiem, ale przynajmniej nie trzyma w ręku siekiery albo poduszki, żaden taki przedmiot nie zmieściłby się też w jej torebce. Kręcę przecząco głową. – Czuję co? – To jak jakaś aura, co nie? – Nie – kłamię. Nie przyznam jej się do niczego. Nawet jeżeli nie miała nic wspólnego ze śmiercią mojej siostry, na pewno teraz zbytnio się nią ekscytuje. Ale najgorsze jest to, że Sahara ma rację. W pokoju unosi się jakaś aura, chociaż Meggie wyśmiałaby takie bajkowo-mistyczne słowo. Daje się tu odczuć jakieś zło, albo przynajmniej jakiś intensywny mrok, mimo że przez zamknięte okno przesączają się promienie słońca. Nawet gdybym nie wiedziała, że to miejsce śmierci mojej siostry, wyczułabym tu całkowity brak dobra. Ale czy to przez ten pokój, czy przez obecność Sahary? Staram się to rozgryźć, znaleźć jakąś wskazówkę, która pomoże mi odgadnąć, co się stało. Kto to zrobił?... Słyszę szum fal. Fal na Plaży Dusz. Teraz to uspokajający dźwięk, bo jest ciągle przy mnie, kiedy tylko pragnę uciec od hałasów „prawdziwego życia”. Ale oprócz odgłosu rozbijających się o brzeg fal i szumu morskiej wody, przysięgłabym, że słyszę śmiech. Meggie? Nie, ma w sobie jakieś okrucieństwo. To musi być śmiech kogoś innego. – Alice? Spadam w ciemną otchłań i walczę, żeby otworzyć oczy, ale mam wrażenie, że ktoś zakrył moją twarz i przyciska nos i usta, bym nie mogła oddychać. Wszystko jest czarne, czuję zapach i smak ciemności, wilgotny ceglany odór ziemi na mojej twarzy, włosach i... – Przepraszam, ale muszę to zrobić. Mocne uderzenie w policzek. Jest tak niespodziewane, że otwieram oczy. Nie ma już ciemności, nie ma szyderczego śmiechu, jest tylko Sahara ze wzniesioną w powietrzu ręką i przepraszającym wyrazem
twarzy. – Uderzyłaś mnie! – Nie chciałam – syczy. – Ale zaczęłaś się dziwnie zachowywać. Najpierw chwiałaś się, a potem zaczęłaś drapać się po twarzy i... Spoglądam na swoje palce – są wygięte jak zwierzęce szpony. Niemal oczekuję, że pod paznokciami znajdę ziemię. – Co ci się stało, Alice? Wyczułaś, co mogło stać się Meggie? – W jej głosie jest więcej ciekawości niż troski. Nagle pomysł, że to ona mogła ją zabić, wydaje mi się idiotyczny. Zaprzeczam ruchem głowy. – Nie, oczywiście, że nie. To tylko wino. Wyraz rozczarowania na jej twarzy irytuje mnie tak bardzo, że mam ochotę ją uderzyć. Teraz czuję się bezpiecznie, ale jestem wściekła, tak wściekła na nią i na siebie, że tu przyszłam, że doprowadziłam się do takiego stanu. – Chcę stąd wyjść, Saharo. Ale dopiero po tym, jak pozbędziesz się tego cholernego klucza. Nie powinnaś go mieć. Pomijając już wszystko inne, niszczysz dowody, których śledczy mogli jeszcze nie znaleźć. Przyciska go do piersi. – Nie. – Jeżeli mi go nie oddasz, powiem o wszystkim władzom uczelni. Sahara rzuca mi gniewne spojrzenie. – Nie zrobiłabyś tego. – Zrobiłabym. To niezdrowe dla ciebie. Jak często tu przychodzisz? Wzrusza ramionami. – Raz w tygodniu, czy jakoś tak. Rozmawiam z Meggie. Wyciągam rękę. Nagle czuję się dużo doroślejsza od niej. – Ona nie żyje, Saharo. Nie słyszy cię. – Ale za plecami krzyżuję palce. – Jesteś okrutna. I popełniasz błąd – denerwuje się, ale mimo to powoli zbliża rękę i w końcu upuszcza klucz na moją otwartą dłoń. – Musisz za nami zamknąć. Inaczej zorientują się, że ktoś tu był. Zanim odwracamy się w stronę wyjścia, jeszcze raz spoglądam na pokój i kolejny raz wyczuwam mrok. – Nikt nie powinien tu przychodzić, Saharo. Nikt. Później udaję, że muszę napić się kawy, oczywiście Sahara deklaruje, że pójdzie ze mną; odburkuję krótko „sama”, i w końcu to do niej dociera. Czekam, aż zniknie za bramą uczelni. Powinnam odnaleźć Tima, ale gdzie mam rozpocząć poszukiwania? Mogłabym poczekać na Adriana i pójść za nim do ich mieszkania. Albo pokręcić się wokół podupadłych kawiarni, które Tim zawsze lubił. Szanse, że któryś plan się powiedzie, są nikłe, a ja muszę wrócić do domu, w przeciwnym razie mama będzie pytać, gdzie byłam. Ostatnio bacznie mnie obserwuje, a już i tak jestem trochę spóźniona. – Obiecuję, że tu wrócę, Meggie. Znajdę go – szepczę i wstydzę się własnej słabości. Teraz kiedy podjęłam decyzję, wiem, że była słuszna. Muszę mieć jasny umysł podczas spotkania z Timem, a obecnie w mojej
głowie roi się od duchów i strachów. W takim stanie nigdy nie dotrę do odpowiedzi, których potrzebuję. Idę więc w kierunku Tamizy. Klucz, który trzymam, jest tak zimny, że niemal rani gorącą skórę mojej dłoni. Na niebie nie ma już ani jednej chmury, gładka tafla wody odbija promienie słońca. Wychylam się przez barierkę i wyciągam przed siebie rękę z kluczem. Teraz muszę tylko rozluźnić chwyt. Coś się zmieniło. Odwracam się, bo jestem przekonana, że ktoś za mną stoi, ale widzę tylko jakichś turystów, jedzących lody, chociaż jest wietrznie. Nie ma się tu gdzie ukryć, a jednak uczucie, że jestem obserwowana, nie mija. – Odejdź – szepczę. – Kimkolwiek jesteś. Uczucie znika tak szybko, jak się pojawiło. Spoglądam jeszcze raz w dół. Choć woda nie jest nawet odrobinę pomarszczona, znów słyszę szum fal, tym razem łagodniejszy, bardziej kojący. Już mam upuścić klucz, kiedy słyszę szept. – Nie teraz, siostrzyczko. Wytrzymaj jeszcze trochę. Nadejdzie odpowiedni moment. Zaciskam rękę na kluczu, nawet się nad tym nie zastanawiając. Lodowaty metal sprawia, że przechodzi mnie dreszcz.
37 Wsiadam do pociągu, wycieńczona i pokonana. Przez całą drogę do domu walczę ze snem, głowa sama mi opada i przez krótkie chwile widzę dziwne groteskowe obrazy: twarz Meggie, spuchnięta i zaczerwieniona, ciało Danny’ego, całe, bez życia, na siedzeniu pilota, czaszka Triti, wyraźnie widoczna pod skórą, która jest jasnoniebieska jak papier. Nie powinnam była tu przyjeżdżać. Ale fakt, że klucz spoczywa w mojej torbie, oznacza, że może jednak coś osiągnęłam. Nie wiem tylko co. Biegnę ze stacji do domu, bo nie ma już po co wracać do szkoły. Chcę być znowu na Plaży, gdzie moi martwi przyjaciele zostali przywróceni do wiecznego życia w pięknym ciele. Chcę usłyszeć ich radosne głosy, zobaczyć ich uśmiechnięte twarze. Ale kiedy skręcam na naszą ulicę, widzę faceta, który siedzi na murku przed naszym domem. To pewnie dziennikarz. Właściwie to bardzo dobrze. Nic nie poprawi mi humoru bardziej niż możliwość zbluzgania jakiegoś odrażającego pismaka. Facet zauważa mnie, wstaje i wtedy uświadamiam sobie, że to Lewis. – Śledzisz mnie? Prostuje się. A może powinnam powiedzieć rozwija? Wydawało mi się, że jest niższy. – Może i jestem kujonowatym dziwolągiem, ale
na pewno nie zboczeńcem. Uśmiecham się, ale staram się nie stracić nic z surowego tonu. – Więc co tu robisz? – Obiecałem Robbiemu, że spróbuję jeszcze raz. – A co, jesteś jakimś supermenem? Teraz on się uśmiecha. – Tak twierdzą w okolicy. Co prawda nie kobiety. On się o ciebie martwi. – Jasne. Tak bardzo, że aż ze mną zerwał. Teraz on spogląda na mnie z ukosa. – Z tego, co mi mówił, to chyba nie dałaś mu wielkiego wyboru. Czy tak właśnie było? – Jak długo już tu czekasz? Sąsiedzi są na nas wściekli, że przyciągamy uwagę niepożądanych osób. Najpierw policja. Później prasa. Teraz ty. Ryzykujesz, że sąd nałoży na ciebie zakaz zbliżania się do posesji. – Czekam jakąś godzinę. Miałem nadzieję, że złapię cię po drodze ze szkoły. Ale chyba trochę się spóźniłaś... – rzuca mi znaczące spojrzenie. On w i e, że wagarowałam. Ciekawe, o czym jeszcze wie? – Napiłbym się chętnie wody albo czegoś innego. Wzdycham i otwieram kluczem frontowe drzwi. – Mamo? – wołam, ale nie słyszę odpowiedzi. Rzucam mu krótkie spojrzenie i czekam aż wejdzie do środka. Idzie za mną do kuchni. Biorę szklankę z suszarki i napełniam letnią wodą z kranu. Bierze szklankę, ale nie pije. – Więc czego z „nie potrzebuję żadnej pomocy” nie zrozumiałeś tydzień temu? Marszczy brwi. – Zrozumiałem wszystko. Po prostu nie uwierzyłem ci. – Ach. Przysuwa jeden ze stołków barowych i siada przy naszym stole śniadaniowym. Wydaje się teraz jeszcze większy, jeszcze bardziej pewny siebie. – Znałem twoją siostrę. Trochę. – No i co z tego? Połowa Wielkiej Brytanii myśli, że znała moją siostrę. – Słuszna uwaga. Ale, wiesz, byliśmy z tego samego rocznika, grupy naszych znajomych się pokrywały. Jak wzory w diagramie Venna. – Nie żartowałeś, kiedy mówiłeś, że jesteś kujonowatym dziwolągiem. Więc byliście przyjaciółmi? – Nie do końca. Uwielbiałem ją z daleka, jak większość facetów z okolicy. Czerpała z życia pełnymi garściami. Na pewno nie chciałaby cię zobaczyć w takim stanie: wycofującą się z życia i odwracającą plecami do najbliższych przyjaciół. Guzik tam wiesz. Meggie i ja wiemy, że n a p r a w d ę liczy się
siostra. – Wcale nie. – Robbie tak myśli. Cara też. To dwa głosy przeciw jednemu. Dziwolągi takie jak ja wiedzą, że liczby nigdy nie kłamią. Boże, jaki on jest namolny. – Zakładając, że b y ł o b y ze mną źle, co ty możesz z tym zrobić? Masz zamiar ją wskrzesić? – Cara mówiła, że ktoś już to zrobił. Mierzę go wzrokiem. Żałuję, że powiedziałam o tym Carze; nie chcę ryzykować zbliżenia się kogokolwiek do prawdy. W najlepszym wypadku pomyślałby, że jestem wariatką, która słyszy głosy czy coś takiego. W najgorszym razie mógłby mi uwierzyć. – Dostałam jeden głupi mejl. To nic takiego. – Tylko jeden? – Wie, że kłamię. – No dobra, kilka. I kiedy je odebrałam, byłam w ciężkim stanie w związku z pogrzebem, więc przez jakiś dzień czy dwa n a p r a w d ę myślałam, że mogą być prawdziwe. Ale oczywiście to kompletna bzdura. Jakoś sobie radzę, ale we własnym tempie, i ludzie będą musieli mieć do mnie trochę więcej cierpliwości. Lewis patrzy na mnie uważnie. Połowę jego twarzy zasłaniają ciemne włosy. Wciąż nie wiem, czy pod tą całą maskaradą skrywa się naprawdę nieśmiały facet, czy tylko zwykły pozer. – I co? – mówię w końcu, bo on cały czas milczy. – Nie jestem pewny, czy ci wierzę, Alice. Ale to twoja sprawa, jeżeli chcesz sobie poradzić z tym sama. Skoro uważasz, że dasz radę... Czy dam radę? W innym wypadku musiałabym się komuś zwierzyć, tak jak próbowałam to zrobić przy neurotycznej Saharze dzisiaj po południu, no i nic dobrego z tego nie wynikło. Ciarki przechodzą mi po plecach. – Dam sobie radę – odpowiadam. – Ale dzięki za troskę. Mam wrażenie, że chce powiedzieć mi coś innego, ale nagle wstaje i rzuca: – W porządku. Dzięki za wodę. – Ze szklanki, która stoi na blacie, nic nie ubyło. – Nie musisz mnie odprowadzać do wyjścia. Czekam, aż usłyszę zatrzaskujące się za nim drzwi. Znowu jestem sama. Myślałam, że poczuję ulgę, ale wciąż jestem zdenerwowana. Niedługo przyjdzie mama, więc powinnam pójść do siebie, zejść jej z drogi, bo nie chcę kłamać „jak było dzisiaj w szkole”. Wezmę prysznic, może to sprawi, że poczuję się trochę lepiej. Wychodzę na korytarz i zauważam wizytówkę na małym stoliku w przedpokoju. Przypuszczam, że to od firmy taksówkarskiej, ale dotykam jej i karton jest zdecydowanie za gruby. Odczytuję dane właściciela: Lewis Tomlinson. Pod nazwiskiem, na granatowym zamszowym tle został wytłoczony w srebrnym kolorze numer telefonu. D r o g a r z e c z. Odwracam kartonik. Z drugiej strony dopisano ręcznie: Zadzwoń niezależnie od pory. Wiem, że mogę pomóc. L
Tak, jasne. Wkładam wizytówkę do kieszeni. Nigdy do niego nie zadzwonię, ale muszę wyrzucić ją p o z a domem, bo ostatnia rzecz, której pragnę, to żeby mama znalazła ją w koszu – już od jakiegoś czasu przeszukuje sporadycznie śmieci, żeby odkryć, z czego składa się okropna dieta taty – i zaczęła wypytywać mnie, dlaczego jakiś przypadkowy maniak komputerowy oferuje mi swoją pomoc.
Przed tamtą nocą nigdy nie zdarzyło mi się stracić panowania nad sobą. I nie zdarzyło się to nigdy później. Nie było nawet żadnego znaku, że coś takiego może się znowu wydarzyć. Aż do dzisiaj. Po raz pierwszy spowodowała to Meggie, więc może nie jest to dziwne, że jej siostra przypomniała mi teraz tamto uczucie. Podobieństwo rodzinne nie jest widoczne na pierwszy rzut oka, ale geny to coś więcej niż tylko taki sam mały okrągły nos albo podobna linia podbródka. Jej widok sprawił mi wielką radość. Jest dużo bardziej pociągająca niż jej siostra, bo mała Alice nie ma pojęcia o swojej mocy. Ta przenikliwość. Ten potencjał... Ale nie pozwolę, żeby emocje wzięły nade mną górę, nie tak jak ostatnim razem. Przyjemność jest tak krótka, a konsekwencje i zastanawianie się nad kolejnym krokiem wycieńczające. Więc nie mogę stracić panowania nad sobą. Muszę uczyć się na własnych błędach. Wszystkim wyjdzie to na dobre. A w szczególności Alice Forster.
38 Na Plaży czuję tak silny zapach dymu, że sprawdzam mój laptop z każdej strony, czy się nie przegrzewa. Nie. To tylko kolejna halucynacja... Nad wodą unosi się mgła i w pierwszej chwili myślę, że to z gorąca, ale potem dostrzegam, że ma lekko żółtawy odcień. Pierwszą znajomą osobą, którą zauważam w drodze pod „palmę Meggie”, jest Triti. Siedzi na piasku zupełnie nieruchomo i nie zwraca uwagi na nic, co dzieje się wokół niej. Z początku wydaje mi się, że ćwiczy jogę, ale później zauważam, że po jej policzkach spływają łzy. – Triti! Co się stało? Wciąż wpatruje się w dal. – Nic. – Nie wygląda to na jakieś nic. Może powinnam kogoś przyprowadzić? Rzuca mi nerwowe spojrzenie. – Nie! Nie, już zanudziłam ich dostatecznie moimi problemami. Siadam obok niej na piasku. – M n i e jeszcze nie zanudziłaś. Ręce trzyma ciasno złożone na kolanach. – To nic. – To jakieś echo czy coś? – pytam, uśmiechając się. Spogląda na mnie, ale jej duże brązowe oczy nie mają żadnego wyrazu. – Tutaj. To. Ta sama nicość, każdego dnia, przez całą wieczność. Nie wytrzymam tego dłużej. Wbijam wzrok w piasek, starając się wymyślić jakąś dobrą stronę nicości. Zapach dymu przybiera na sile i zdaję sobie nagle sprawę, co to jest. To proch. – Ale nie zawsze jest tak samo, Triti. Na przykład fajerwerki. Nigdy nie widziałam cię szczęśliwszej. – Właśnie o to chodzi – cedzi wolno każdą sylabę. – Fajerwerki raz na jakiś czas. Hurra! Może dostaniemy indyka na Boże Narodzenie, jeżeli będziemy głośno krzyczeć – mówi i patrzy w niebo, jakby stamtąd pochodziła cała moc. Chcę zapytać ją o przeszłość, ale nie ośmielam się ryzykować wyrzucenia ze strony. Moja siostra jest najważniejsza, chociaż kiedy widzę Triti w takim stanie, samej chce mi się płakać. W końcu wyjawiam: – Meggie mi powiedziała. O tym, co ci się stało. – Tak, każdy z nas ma swoją tragedię. Moja nie jest ani gorsza, ani lepsza od innych. Z tym wyjątkiem, że ja sama to spowodowałam, prawda? Nie mam prawa narzekać. – Ale było coś, co s p r a w i ł o, że to zrobiłaś, Triti. Takie rzeczy robią naprawdę zdesperowani. Czy posunęłam się za daleko? Czekam, aż plaża zacznie znikać. Triti śmieje się gorzko. – Zdesperowani? A może desperacko egoistyczni? Jestem ofiarą tylko i wyłącznie własnej próżności. Albo
głupoty. – To nie takie proste, prawda? Może pomogłaby ci rozmowa z ludźmi, którzy też tak postąpili? – Z innymi anorektykami? Nie znalazłam tu żadnego. – Ale skoro ty tu jesteś, na pewno m u s z ą być też inni? Albo samobójcy? Wzrusza ramionami. – Tak są. Ale nie aż tylu, ilu się spodziewałam. Wykończenie samego siebie nie daje ci pewnego miejsca w wieczności. Ale nie wiem, jaki popisowy numer trzeba odstawić, żeby dostać się do r a j u. – Jej głos jest tak gorzki, że robi mi się jeszcze smutniej. – Może chodzi tu o sławę? Albo złą sławę? – Nie jestem sławna. Zresztą kto by się mną zainteresował? Nadambitna Hinduska umiera na anoreksję. W mojej szkole anoreksja występowała równie często, co trądzik. Takie historie nie trafiają na pierwsze strony. Chcę jej powiedzieć, że właśnie taka okropna historia trafiłaby na pierwsze strony. Ale wiem, że to zbyt banalne, uproszczone. Triti krztusi się, nabierając powietrza, i zaczyna cicho płakać. Gdybym tylko mogła jej jakoś pomóc. Przypominam sobie słowa Danny’ego: „Odejdziesz stąd, jeżeli sprawa, przez którą się tu znalazłeś, zostanie rozwiązana tam, w realnym świecie”. Może mogłabym spróbować rozwiązać sprawę Triti? I dzięki temu przetestować teorię, dowiedzieć się, czy mogę zrobić coś podobnego dla mojej siostry? – Triti, gdyby i s t n i a ł sposób, żeby się stąd wydostać, zdecydowałabyś się? Szlochanie ustaje. – Bez chwili namysłu – szepcze. – Proszę cię, nie rób sobie zbyt wielkich nadziei, ale jest coś, co mogłabym wypróbować. Jeżeli tylko jesteś tego całkowicie pewna. Bo nie wydaje mi się, żeby była stąd jakaś droga powrotna. – Och, Alice... Za późno orientuję się, że wyciąga do mnie rękę – obie z przerażeniem widzimy, jak jej dłoń przecina powietrze i uderza twardo o piasek. – Zapomniałam – mówi, a jej głos jest tak nikły i pełen rozpaczy, że zaczynam czuć tworzącą się we mnie pustkę. – Ale uwierz mi, nigdy nie byłam niczego tak pewna w moim życiu – stara się uśmiechnąć. – Albo w mojej śmierci. Może zwariowałam, że proponuję coś takiego – i myślę, że szesnastolatka może c o k o l w i e k zmienić – ale wiem, że nie mogę zostawić jej w takim stanie. – Nic nie jest pewne, Triti. Mogę się mylić. Może to nic nie zmieni. Ale spróbuję, obiecuję ci to.
– Dziękuję. – Kiwa głową, zamyka oczy i mam wrażenie, że jest już gdzieś bardzo daleko, chociaż wciąż siedzi tuż obok mnie. Może powinnam była poprosić o więcej informacji, ale wciąż wisi nade mną groźba pożegnania się z Plażą. A jeżeli zostanę stąd wyrzucona na zawsze, nie będę mogła pomóc ani Triti, ani Meggie, ani sobie. Muszę działać rozważnie. Idę poszukać pozostałych. Na pewno na mnie czekają. Ale zbliżając się w stronę molo, marzę, żeby chociaż na jeden dzień zrobić sobie przerwę. Po kilku minutach spędzonych z Triti wszystko jest inne. Bardziej przygnębiające. Będę potrzebować aktorskich zdolności, żeby śmiać się, żartować i udawać, że Plaża jest rajem...
39 Moja kuzynka Laurel jest naprawdę bardzo, bardzo pijana, ale nikomu to nie przeszkadza. Tak się właśnie zachowuje solenizant na swoich dwudziestych pierwszych urodzinach. Tu, w realnym świecie, nie można uznać za dobrą imprezę takiej, którą się pamięta. Jej młodsza siostra Stacie przysuwa się w moją stroną. – Wygląda jak cholerna lalka Barbie – rzuca, wskazując Laurel ruchem głowy. Biorąc pod uwagę fakt, że Stacie ma opaleniznę z solarium, tipsy i nowe cycki, które dostała na osiemnaste urodziny od swojego ojczyma, taka uwaga w jej ustach brzmi nieco śmiesznie. – Ale skoro dobrze się bawi. – Laurel w wysokich srebrnych szpilkach chwieje się to w przód, to w tył i dam głowę, że za niedługą chwilę straci pion. Stacie i Laurel to córki siostry taty, z zamożniejszej strony rodziny. Mimo tego, że różniłyśmy się z Meggie od nich we wszystkim, zawsze potrafiłyśmy znaleźć wspólny język. – A gdzie seksowny Robbie? – pyta Stacie. Wzruszam ramionami. – Nie mam pojęcia. Zerwaliśmy. Otwiera szeroko oczy ze zdumienia. – Niemożliwe! Nie powinnaś go była puszczać. Na pewno myśli, że Robbie to dla mnie za wysokie progi i drugi raz już mi się tak nie poszczęści. – Teraz mam ważniejsze sprawy na głowie. – Jasne, wiem, ale... Alice, odpowiedni koleś sprawi, że przestaniesz zaprzątać sobie głowę wszystkim innym. Przy nim nie będziesz myśleć o nikim i niczym więcej. Nawet o tym, co stało się Meggie. Im szybciej go znajdziesz, tym lepiej. Zważywszy na to, że Stacie kocha w s z y s t k o, co sztuczne, jej wiara w prawdziwą miłość zawsze mnie zaskakuje. – Tak jest z tobą i Davidem? – pytam. Jej oczy nabierają dziwnego wyrazu, jakby przed chwilą paliła
trawkę. – Czułam się jak połowa człowieka, zanim spotkałam Davida. Teraz jestem, no, jak cała osoba. Nie mogę się doczekać jego powrotu z Kabulu. Myślę, że mi się oświadczy. David jest żołnierzem – Stacie zawsze mówiła, że kiedyś wyjdzie za faceta w mundurze. – No widzisz, z Robbiem tak nie było – wyjaśniam jej. – Był kochany i miły, i słodki, ale... – Nigdy nie uważałaś, że żart, który właśnie opowiedział, to najśmieszniejsza rzecz, jaką słyszałaś w życiu? – Tak myślałam, przynajmniej na początku. – Dobra. Czy reszta świata nie istniała, kiedy przy nim byłaś? – Nie. – Nigdy nie wyobrażałaś sobie, jak będą wyglądały wasze dzieci? Nie czułaś, że oddałabyś prawie wszystko w życiu, żeby móc z nim być? Dochodzę do wniosku, że to zabawne, jak w kilku zdaniach skleiła tysiące piosenek o miłości. – Nie. – Czy byłaś obsesyjnie zazdrosna, nawet kiedy widziałaś, że tylko rozmawia z jakąś inną dziewczyną? – Trochę poirytowana, może. – Ale nie tak bardzo, że mogłabyś wydrapać jej oczy albo przywalić? Uśmiecham się. – Nie. – Ale jakaś część mnie j e s t zazdrosna, że życie dla Stacie przedstawia się tak czarno-biało. Dotyka mojego ramienia. – W porządku. Nie ma znaczenia, jak jest przystojny, jeżeli nie jest tym jedynym. – Naprawdę wierzysz, że każdy człowiek ma swoją drugą połowę? Osobę, która jest dla niego stworzona? Bez żadnych kompromisów? – Oczywiście. – Ale ludzie się zmieniają, prawda? Wiem, że ja jestem inna od śmierci Meggie... – Ten odpowiedni chłopak będzie cię kochał, nawet jeżeli się zmienisz. – Za dużo tutaj miejsca na przypadek. W tym pomyśle, że każdy może spotkać tylko jedną osobę. A co, jeśli wasze drogi nigdy się nie przetną? – Mówisz, jak moja matka. Nie bądź taka cyniczna, Alice. Faceci tego nie cierpią. Będziesz wiedziała, o co mi chodzi, kiedy go odnajdziesz, uwierz mi. Wtedy powiesz: „O jasna cholera, Stacie miała rację od samego początku”. I obdarza mnie wszystkowiedzącym uśmiechem, jakby była ode mnie starsza co najmniej dziesięć lat, a nie trzynaście miesięcy. – Dzięki. – Nie mówię jej tego, co naprawdę myślę: że nie chcę już nawet spotkać tego jedynego, bo wszystko wydaje mi się pozbawione sensu, kiedy wiem, że nic oprócz Plaży nie trwa wiecznie. A tej
wieczności nie życzyłabym najgorszemu wrogowi. Czasami mam ochotę powiedzieć o tym ludziom, ostrzec ich przed tym wszystkim, namówić, żeby żyli pełnią życia. – Tylko, Alice, mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za złe, ale prawdopodobnie miałabyś większe szanse na znalezienie go prędzej, gdybyś zrobiła coś ze swoimi włosami i opalenizną. To znaczy, wszyscy wiemy, przez co przeszłaś, i martwimy się o ciebie, ale jesteś naprawdę blada. – Jest koniec października, Stacie. Oczywiście, że jestem blada. – No i co z tego? Nie słyszałaś o sztucznej opaleniźnie? Boże, pewnie też nie depilujesz się zimą, co? – Rzuca przerażone spojrzenie na moje dżinsy, jakby pod nimi czaił się prawdziwy gąszcz włosów. – Chodzi o to, że nigdy nie wiesz, kiedy spotkasz tego jedynego. Ani gdzie. Więc zawsze musisz wyglądać świetnie, tak na wszelki wypadek. To najlepsza rada, jaką mogę ci dać, Alice. Po tych słowach Stacie robi wdzięczny obrót, którego nie powstydziłby się żaden uczestnik Tańca z gwiazdami, i zmierza w kierunku sceny dokładnie w chwili, w której jej starsza siostra stacza się w dół na parkiet.
40 Po kiczowatej urodzinowej imprezie Plaża jest jak oddech świeżego powietrza. Goście wyglądają jakoś bardziej naturalnie, no i nikt nie krytykuje mnie za to, że nie jestem opalona na pomarańczowo albo dokładnie wydepilowana. – Hej, Alice. Miło cię widzieć – Danny siedzi pod naszym drzewem i układa pasjansa. Uśmiecha się tak szeroko, że tęsknota w jego oczach na chwilę znika. Ale tylko na chwilę. – Próbujesz wypełnić czymś czas? – Siadam obok niego, tyłem do brzegu. – Jak zawsze tutaj. – Na chwilę uśmiech znika i widzę już tylko desperację. Czy oni wszyscy czują się podobnie pod fasadą uśmiechów i żartów? Odwracam się w kierunku morza, gdzie w oddali piękne dziewczyny i piękni chłopcy chlapią się wodą i surfują. Dzień jest przepiękny. To znaczy, tu ciągle jest przepięknie, ale dzisiaj w szczególności. Doskonały błękit nieba jest niemal nie do zniesienia, a morska bryza idealnie ochładza i przynosi ulgę przed słonecznym upałem. M orska b r y z a? Przecież to niemożliwe, że ją czuję, siedząc w dusznym pokoju z centralnym ogrzewaniem, wiele kilometrów od brzegu? – Czy mogę się o coś zapytać, Danny?
– Jasne. – Chodzi o Triti. W weekend rozmawiałam z nią, zanim się z wami spotkałam. Była w takiej... rozpaczy. Zaczyna zbierać karty, rozłożone w półkole na ręczniku plażowym w niebieską kratę. – Wszyscy próbowaliśmy z nią rozmawiać. Najpierw Javier. Potem Meggie. Na końcu ja. Jestem zawsze ostatnią deską ratunku – śmieje się. – Nie przepadam za pocieszaniem ludzi. – Co się stało? Zaczyna tasować karty. – Javier próbował ją rozśmieszyć żartami. Meggie wymieniała pozytywne aspekty raju. Ja byłem szczery. Powiedziałem, że wszyscy miewamy gorsze dni, tak samo jak za życia. Mimo że posiadamy rumiane ciała i ubrania, które nigdy się nie gniotą, wewnątrz wciąż jesteśmy tacy sami. – Wierzysz w to? Spogląda na mnie. – Jasne. Nie wiem, kim do cholery jesteśmy, ale na pewno nie aniołami. Wystarczy parę zdań z ust Javiera, żeby się o tym przekonać. Uśmiecham się. – Racja. Nie ma w nim nic anielskiego. – Ja nie jestem milszy. Wystarczy, że poznasz mnie lepiej, a odkryjesz snoba. Wychowywałem się w rodzinie, która myślała, że jest lepsza od wszystkich innych. Teraz jestem tutaj i trudno mi nie krytykować głupich pakerów, modeli i dziewczynek w bikini. Sposób w jaki to mówi wprawia mnie w zakłopotanie. – A mnie? Przygląda mi się uważnie. – Nie, Alice. Ty jesteś inna. Jest coś w jego bezpośredniości, co sprawia, że rumienię się. Odwracam wzrok. – Jestem? To znaczy, pomijając fakt, że nie wyglądam tak powalająco w bikini, w czym jeszcze jestem inna? – Kiedy znowu spoglądam w jego stronę, wciąż na mnie patrzy. – Musisz pytać? – Właśnie to zrobiłam, prawda? – To nie ma nic wspólnego z bikini. – Znowu tasuje karty. – Pomijając wszystko inne, tak się składa, że ty jesteś żywa. – Och, o to chodzi – wybucham śmiechem. – Przepraszam. – Nie tylko o to... – Danny zastanawia się nad czymś. Potrząsa głową. – Ech, wróćmy do Triti, co? To jest dużo prostsze. Jest teraz w bardzo nieciekawym położeniu. Sama pomyśl. Życie stało się dla niej nie do zniesienia z jakiegoś powodu, więc podjęła decyzję, że będzie się kurczyć i kurczyć, aż nic z niej nie zostanie. Jak on może opisywać decyzję o zagłodzeniu się na śmierć, jakby to był wybór przedmiotów rozszerzonych w szkole? – Co to w ogóle za wybór? A co z jej rodziną? Danny marszczy brwi. – Może to właśnie jej rodzina sprawiła, że ten wybór był nieunikniony. Kto wie? Chodzi mi o to, że tutaj takie decyzje
się nie liczą. Jaki kolor koszulki dzisiaj założyć? Pod którą palmą się wylegiwać? Do diabła, nawet jedzenie nie jest prawdziwym wyborem, jeżeli nigdy nie czujesz się głodny. Utknęła tu na amen. Wszyscy wiemy, że musi to zaakceptować, ale to wcale nie sprawia, że jest jej łatwiej. – A jeżeli tego nie zaakceptuje? Jeżeli nie potrafi? – Nie ja wymyśliłem to miejsce, Alice. Gdybym to zaprojektował, na pewno wprowadziłbym opcję Koniec gry, kiedy już nie możesz tego znieść. No jasne, wtedy na Plaży byłyby tylko przygłupie osiłki i panienki w bikini, bo wszyscy z ilorazem inteligencji wyższym od obwodu ich klatki piersiowej zrezygnowaliby z gry. Zostawmy raj dla głupków... – Znowu robisz się krytyczny wobec innych, Danny. – To tylko świadczy o tym, jak swobodnie się przy tobie czuję, skarbie. To dziwne, słowa te sprawiają mi radość. Ale odganiam ją od siebie. – Skarbie? – mówię, specjalnie dokładając do głosu nutkę kpiny. – Tak mówię do wszystkich dziewczyn. – Czy ty ze mną f l i r t u j e s z, Danielu? Karty, które właśnie tasuje, eksplodują na wszystkie strony, rozsypując się po piasku. Zbiera je, nie podnosząc głowy. – Nie śmiałbym. W każdym razie wróćmy do Triti. Popełnili głupi błąd z tymi fajerwerkami. Zaczęła myśleć, że może coś kontrolować. Nikt na tym nie zyskuje. To jest... destrukcyjne. Pewnie dlatego pogoda dzisiaj jest taka piękna... tak mi się wydaje. – W przeciwieństwie do tych pozostałych słonecznych dni – odpowiadam, udając, że tego nie zauważyłam. Pochyla się do przodu. – Nie. Jest inaczej – szepcze. – Zauważyłem jedną rzecz. Manipulują nami za pomocą pogody. Jeżeli ludzie są poirytowani, podkręcają temperaturę, żeby trochę ugasić emocje. W tym momencie chcą oni uzyskać uczucie błogości. – Oni? Potrząsa głową. – Oni? Bóg? Twoja własna pokręcona wyobraźnia? Kto wie? Ale hej, Alice, jeżeli to wszystko jest twoją pokręconą wyobraźnią, może mogłabyś wyobrazić sobie dla mnie jedną albo dwie gry komputerowe? Bardzo tęsknię za Grand Theft Auto. Śmieję się. Jego dobry nastrój polepsza również m ó j humor. Przebywając z Meggie, czuję się za nią odpowiedzialna, szczególnie teraz, kiedy zdecydowałam, że spróbuję coś zmienić w jej położeniu. Ale kiedy jestem przy Dannym, czuję się otoczona opieką. – Obawiam się, że niewiele w tej sprawie mogę zdziałać. Ale... cóż, znasz swoją teorię. O rozwiązaniu w realnym świecie, które ma wpływ na sprawy tutaj. Danny przestaje się śmiać. – Ehe? – Myślę, że nadszedł czas, żebym przetestowała ją w praktyce. Może
będę w stanie pomóc Triti. – Nic więcej nie mówię, bo boję się, że wypowiem coś w złą godzinę albo zostanę wyrzucona ze strony. – Wiesz co, Alice? Jeżeli mówisz poważnie, to czyni cię to jeszcze bardziej wyjątkową. Bo wydaje mi się, że możesz być j e d y n ą osobą, która jest w stanie uratować Triti przed wiecznością.
41 Powieki ciążą mi coraz bardziej i z całej siły staram się ich nie zamknąć. Jestem zbyt podekscytowana, żeby spać. Muszę zorientować się, ile informacji o Triti jestem w stanie znaleźć. Po tym, co powiedział Danny, poczułam się ważna. Wyjątkowa. Po raz pierwszy od dawna – a może po raz pierwszy w życiu moje działanie może komuś pomóc. Kładę laptopa na kołdrze. Nocna lampka jest zgaszona, więc tata nie zobaczy światła przez szparę pod drzwiami, kiedy wstanie na swój spacer o drugiej w nocy. Przeszukuję Internet przy świetle monitora. Google twierdzi, że Triti to żeńskie imię hinduskie oznaczające moment w czasie, życzenie lub chorobę. Kiedy dodaję do wyszukiwanych słów anoreksja albo Londyn uczennica lub śmierć, nie pojawiają się żadne wyniki. Nie mogę się teraz poddać, zwłaszcza po tym, co powiedział Danny. Jestem j e d y n ą osobą, która jest w stanie... Może zaczęłam ze złej strony. Triti powiedziała, że była nikim, ale Goście mogą przecież zmyślać historie swojego życia, stwarzać sobie nową tożsamość i nikt na Plaży nie będzie negował ich słów. Umarli mogą oszukiwać i kłamać nie gorzej od żywych. Jak to ujął Danny? Nie wiemy do końca, kim teraz jesteśmy, jednak na pewno nie aniołami. Kręci mi się w głowie od natłoku myśli. Osobą, o której śmierci wiem najwięcej, jest Danny, więc odtwarzam jeszcze raz nagranie z jego pogrzebu, żeby sprawdzić, czy jest tam może jakaś wskazówka dotycząca Plaży Dusz, którą ominęłam. Ale niczego takiego nie znajduję. Wciąż ci sami szlochający znajomi i ten sam dziennikarz z szacunkiem ściszający głos, i te same wielkie zdjęcia przystojnego i szczęśliwego Daniela Crossa, który kieruje swój wart milion dolarów uśmiech w stronę obiektywu. I nagle na liście powiązanych artykułów zauważam coś nowego. ŚLEDZTWO W SPRAWIE ŚMIERCI DANIELA CROSSA DOBIEGA KOŃCA: NOWE WIDEO! Klikam link. Wideo ładuje się przez kilka sekund, ale kiedy zaczyna się odtwarzać, wciągam głośno powietrze. Danny jest na grillu. Z d z i e w c z y n ą. „Materiał, który nasza stacja uzyskała na wyłączność, odkrywa po raz pierwszy szczegóły śmierci Daniela Crossa, spadkobiercy przedsiębiorstwa Cross Enterprises, wschodzącej gwiazdy
amerykańskiego biznesu. Śmierci druzgocącej nie tylko dla jego rodziny, ale również dla wielu młodych ludzi, którzy go kochali”. W głosie dziennikarki słychać zadowolenie z prezentowanego materiału, chociaż film został nakręcony czyimś telefonem komórkowym i jakość jest bardzo słaba, a obraz niestabilny. Danny obejmuje ramieniem dziewczynę. Ma ona kasztanowe włosy i jest bardzo drobna. Czy to ta sama, którą widziałam na pogrzebie? Stała zbyt daleko, bym teraz była pewna. Ale na tym filmie nie spuszcza z niego wzroku nawet na chwilę, podczas gdy on z uśmiechem na ustach pozuje do zdjęcia z butelką piwa w ręku. – Pocałuj ją Danny, kręcę film. – Gość z telefonem wykrzykuje polecenia. Danny waha się przez chwilę, zanim schyla się i całuje ją w usta. Pocałunek jest miękki i bardzo krótki. „Ten film został nagrany zaledwie kilka tygodni przed katastrofą lotniczą, w której zginął osiemnastoletni Daniel oraz pilot samolotu jego ojca. Na nagraniu widzimy pewnego siebie, szczęśliwego młodego człowieka. Ale czy ta sama pewność siebie nie stała się przyczyną jego śmierci?”. Kamera w telefonie robi najazd na inne, nie tak chyba bogate dzieciaki i materiał filmowy zmienia się w obrazy z miejsca katastrofy, gdzie na żółtawej ziemi leżą rozrzucone szczątki maszyny. Sam kadłub samolotu zostawił ślad wgniecenia na piasku i zachował część pierwotnego kształtu, jak puzzel, do którego można dołączyć kolejny. Potem pojawia się fragment wywiadu z oficerem śledczym, mówiącym, że samolot został doszczętnie zniszczony i prawdopodobieństwo, że kiedyś dowiemy się, co się stało, jest znikome. Ale świadkowie twierdzą, że widzieli, jak Danny przejmuje stery jeszcze przed startem. Głos dziennikarki zdradza ogromne podekscytowanie: „XCT Live News jako jedyna stacja uzyskała na wyłączność kolejny materiał, który zdaje się potwierdzać te raporty”. Ukazuje się zdjęcie. Danny siedzi w kokpicie samolotu ojca. Maszyna jest większa niż myślałam – zdjęcia szczątków robione w locie nie uzmysłowiły mi jej rzeczywistego rozmiaru. Zdjęcie zrobił ktoś, kto stał w pobliżu samolotu. Na siedzeniu obok Danny’ego siedzi muskularny mężczyzna z przesadnie szerokim uśmiechem. Facet trzyma rękę na fotelu pilota w taki sposób, że wiadomo od razu, do kogo należy. Coś w tym nagraniu nie daje mi spokoju. Czuję to samo, co wtedy, gdy wszystko się zaczęło, kiedy wgapiałam się bez końca w mejl od Meggie, ale nie mogłam dostrzec, że godzina jego wysłania układa się również w datę jej śmierci... „To zdjęcie zrobiono tego samego popołudnia, w którym odbył się
feralny lot, sugeruje, że Daniel jeszcze przed startem zdecydował, że przejmie stery samolotu swojego ojca. Decyzja ta okazała się fatalna w skutkach dla pilota, Danny’ego, jego rodziny i, kto wie, może nawet Ameryki?”. Ostatnie zdania komentarza padają, kiedy na ekranie pojawia się początkowe nagranie z komórki. Dziennikarka wypowiada je tak dramatycznym szeptem, że bije na głowę nawet Saharę. Czy to przez to zdjęcie czuję się tak nieswojo? A może przez coś innego? Nagranie kończy się i klikam, by obejrzeć je ponownie, tym razem bez dźwięku, nie tylko dlatego, że nie mam ochoty słuchać półhisterycznego głosu dziennikarki. Chcę się skupić na obrazach, na jakiejś wskazówce, którą mogłam pominąć. Ale w miarę oglądania, zdaję sobie sprawę, co mnie gryzie: to o n a. To ta drobniusieńka kasztanowowłosa dziewczyna z sąsiedztwa, która obejmuje go ciasno w pasie i której słodziutkie spojrzenie spoczywa na nim jak na trofeum. N i c ich nie łączy. Każdy idiota by to zauważył. Głupia dziennikarka wyolbrzymia wszystko na potrzeby reportażu. I kiedy Danny całuje tę filigranową dziewczynę, moja złość znika, a na jej miejscu pojawia się uczucie spadania w otchłań. Czy tak właśnie czuł się Danny, kiedy runął na ziemię? A może... Dochodzę ponownie do ostatniej sceny, kończącej się w momencie, w którym jego usta dotykają jej ust, i przypominam sobie to, co powiedziała Stacie na przyjęciu urodzinowym. I już wiem. Jak dziewczyna z tyloma wzorowymi ocenami może być tak głupia, kiedy chodzi o realny świat? Tu nie chodzi o zdjęcie. To nawet nie jest żadne paranormalne przeczucie albo mistyczna wskazówka. To zazdrość, najoczywistsza w świecie zazdrość.
42 Zamykam z trzaskiem laptopa. Sentymentalne pytania Stacie rozbrzmiewają w mojej głowie głośniej niż szum fal z Plaży Dusz. „Czy reszta świata nie istnieje, kiedy przy nim jesteś?” Czy tak jest? Świat realny nie ma dla mnie żadnego znaczenia, gdy przebywam na Plaży Dusz, do tej pory myślałam, że to z powodu spotkań z Meggie. Ale czy to możliwe, że Danny jest kolejną przyczyną, dla której nie mogę bez tego miejsca wytrzymać? A jeśli tak, to co mam w takim razie o sobie pomyśleć? „Czy nigdy nie wyobrażałaś sobie, jak będą wyglądały wasze dzieci?” Nie. To byłoby naprawdę bardzo, b a r d z o dziwne.
„Czy nie czujesz, że oddałabyś prawie wszystko w życiu, żeby móc z nim być?” Gdybym chciała być z Dannym, musiałabym poświęcić życie. Nie jestem aż tak głupia. Chociaż bywały ostatnio chwile, kiedy myślałam, że Plaża Dusz to jedyne miejsce, w którym chciałabym być. Mimo że przerażała mnie myśl o tym, co by to właściwie oznaczało... „Czy jesteś obsesyjnie zazdrosna, nawet kiedy widzisz, że tylko rozmawia z jakąś dziewczyną? Tak bardzo, że mogłabyś wydrapać jej oczy albo przywalić?” No cóż, w tym wypadku tak, na pewno. A więc w sumie dwa razy tak, jedno może i jedno nie. Stacie powiedziałaby, że to za mało, żeby być nawet w połowie przekonanym. Ale ja? Leżę w ciemności i rozmyślam o Dannym, i wiem, że to, co czuję, gdy z nim przebywam, jest milion razy silniejsze niż to, co czułam przy Robbiem. Nie, chrzanić tamto. To jest w ogóle zupełnie inne uczucie. Cholera. Chyba zakochuję się w zmarłym facecie.
43 Nad ranem zdaję sobie sprawę z idiotyczności tego wszystkiego: oczywiście, że nie k o c h a m Danny’ego. Jestem samotna i przygnębiona, i może dlatego właśnie pojawiło się to zawstydzające zauroczenie, które ostatnim razem przydarzyło mi się w podstawówce. Mimo wszystko nie mam ochoty na mój zwykły spacer po plaży przed śniadaniem, więc idę do szkoły wcześniej. Nikt tego nie zauważa. Tata wyszedł już do biura – pewnie dlatego, że tam nikt nie przeszkadza mu w spaniu – a mama coś kombinuje. Nuci pod nosem, a to zawsze zły znak. Tuż przy szkolnej bramie dzwoni mój telefon. N u m e r p r y w a t n y. Mam zamiar przekierować rozmowę na pocztę głosową, kiedy nagle ogarnia mnie przerażenie, że to może być Meggie, która dzwoni z jakiegoś awaryjnego telefonu na Plaży Dusz, bo martwi się, dlaczego jeszcze mnie tam nie ma. – Alice, czy to ty? Męski głos. To nie pomyłka, dzwoni mężczyzna, który zna moje imię. Te cztery wypowiedziane słowa są jak cios prosto w żołądek. Omal nie wymiotuję. – Kto mówi? – szepczę, kiedy już odzyskuję oddech. Słyszę nerwowy śmiech. Już mam zamiar rozłączyć się, kiedy ktoś odzywa się w słuchawce: – Tu Adrian. Chłopak Sahary. Pamiętasz? Widzieliśmy się w pubie. Mój strach zmienia się w irytację. – Tak, pamiętam. Nie mogłeś
napisać SMS-a? Mam wystarczająco dużo zmartwień bez telefonów od nieznajomych. – Przepraszam cię bardzo, że dzwonię tak bez zapowiedzi – mówi i w jego głosie naprawdę słychać skruchę, co sprawia, że trochę się uspokajam. – Wiedziałem, że możesz się zdenerwować, ale obiecałem komuś, że zadzwonię, a chodzi o coś, co tobie też może pomóc. – Jak? – Jestem sceptyczna, chociaż w jego głosie wyczuwam szczerość. – Sahara powiedziała mi, że tak naprawdę pojechałaś do Greenwich szukać Tima, to prawda? Idiotka, po co się w ogóle wtrąca? – Nie miała prawa opowiadać ci o tym. Przypominają mi się chwile w pokoju Meggie: ciemność i panika. Nie chcę tam wracać, nigdy. Nigdy też nie chcę rozmawiać z Saharą. Ale jeżeli tego nie zrobisz, nigdy się nie dowiesz... – Posłuchaj, masz rację, może nie powinna była mi tego wyjawiać. – Jego głos wciąż jest spokojny. – I wiesz, może ja też nie miałem prawa wspominać o tym Timowi, ale długo nad tym myślałem i w końcu zdecydowałem, że mu o tym powiem. No i on mówi, że chce z tobą porozmawiać. Robi mi się słabo, opieram się o szkolny mur – w tej chwili to jedyna pewna podpora w moim życiu. Co mówiła moja siostra? „On mógłby powiedzieć ci o pewnych sprawach”. – Tim? Kiedy? Mogę zaraz przyjechać. – Zanim się rozmyśli. – Zaczekaj, Alice. To nie takie proste. On jest przekonany, że policja go obserwuje. – C o? Mija mnie Ellie, która jest w tej samej grupie, co ja, na zajęciach z medioznawstwa. Uśmiecha się; nagle zdaję sobie sprawę, jak zwyczajnie muszę teraz wyglądać. Przynajmniej ten jeden raz jestem jak setki innych dziewczyn, wymykających się, żeby zadzwonić do chłopaka, zanim pobiegną co tchu na lekcje. – Nie wiem, czy to prawda, czy może popada w paranoję, ale twierdzi, że od kiedy wypuścili go po przesłuchaniu, chodzi za nim ciągle ten sam koleś. No i po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko naszego mieszkania, zawsze stoi zaparkowany ten sam samochód. Ja też robię się trochę nerwowy, mówiąc szczerze. Ciężko mi wyobrazić sobie detektywów śledzących Tima, kursującego między biblioteką, sklepem na rogu i tanim barem mlecznym, który wolał od Starbucksa. Pewnie umierają z nudów. Jeżeli oczywiście nie pomyliłam się co do niego i nie spędza czasu na torturowaniu gołębi i planowaniu następnego morderstwa. – Boże.
– Pewnie po tym wszystkim, co przeszłaś, to dla ciebie dodatkowy szok. – W jego głosie słychać troskę. – Chyba tak. – Przypominam sobie, co mówiła Sahara o jej kłótni z Adrianem na temat Tima. – Czy t y myślisz, że to on? Moment ciszy. Wokół mnie maruderzy pędzą w stronę szkoły pod czujnym okiem opiekunki najmłodszych klas, która zawsze chętnie dopisuje kolejne nazwiska spóźnialskich, żeby potem skazać ich na tydzień sprzątania śmieci. Adrian wzdycha. – Jestem na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewien, że jest niewinny. W innym wypadku nie mieszkałbym z nim. – Stara się roześmiać. – Dodam tylko, że byłem jedynym chętnym. Dobrą stroną jest to, że świetnie gotuje i zawsze czyści ubikację. Czy mordercy sprzątają kible? Udaję, że rozbawił mnie dowcip, ale tak naprawdę zastanawiam się, jak Tim radzi sobie ze złą opinią na jego temat. Nie cierpiał być w centrum uwagi. – A co z tym jednym procentem? Jakaś część ciebie nie jest do końca pewna? – Chodzi o to, Alice, że od śmierci twojej siostry nie jestem na sto procent pewien niczego i nikogo. Nawet najbliższych przyjaciół. – Wiem, co czujesz. – Założę się, że wiesz. Więc powiedz mi, czy zrobiłem dobrze? Za nic w świecie nie chciałbym zrobić czegoś, co zasmuciłoby cię jeszcze mocniej. – Tak, tak, zdecydowałeś słusznie. Dziękuję. Naprawdę chcę się z nim spotkać, więc powiedz mi, co mam zrobić? – Tim musi znaleźć chwilę, kiedy będzie się czuł bezpiecznie. Napiszę do ciebie SMS z mojego numeru, bo on podejrzewa, że jego komórka jest na podsłuchu. – Czy oni mają w ogóle do tego prawo? – Domyślam się, że wszystko jest dozwolone, jeśli wydaje im się, że dzięki temu złapią mordercę Meggie. Kiwam głową sama do siebie. – Chyba tak. Czy niedługo do mnie zadzwoni? – Porozmawiam z nim. Chyba obawia się też tego, co możesz mu powiedzieć. – Dziękuję ci, że robisz to dla mnie. Powiedz mu... powiedz mu, że ja tylko chcę poznać prawdę. – Jak my wszyscy, Alice. Trzymaj się. Rozłącza się, a ja wpatruję się w telefon do chwili, kiedy słyszę głośne cmoknięcie i widzę opiekunkę najmłodszych klas, zmierzającą w moim kierunku. – To, że jesteś w starszej klasie, Alice, nie oznacza, że nie dotyczy cię zbieranie śmieci. Policzę do trzech. Raz...
Przemykam szybko przez bramę, chociaż nic mnie nie obchodzi sprzątanie śmieci czy lista spóźnialskich. Kiedy podchodzę do drzwi klasy, wszyscy wciąż czekają na korytarzu, bo pan Bryant sam jest spóźniony. Ellie przysuwa się do mnie. – No więc co robisz w sobotę? Wpatruję się w nią zdziwiona. Nikt oprócz Cary nigdzie mnie ostatnio nie zaprasza, a nawet ona już prawie się poddała. Pewnie na Facebooku jest jakieś zaproszenie na domówkę i dołączyli mnie do listy gości w charytatywnym geście. Albo, żebym pojawiła się w charakterze dziwadła. – Nic wielkiego. Siedzę w domu jak zwykle – odpowiadam i modlę się, żeby pan Bryant w końcu przyszedł. Kiedy wreszcie pojawia się, gubiąc dookoła papiery i szukając po kieszeniach klucza do klasy, wzdycham z ulgą. Pozostałe dziewczyny z grupy patrzą na mnie jak na świra. Tylko dlatego, że nie chcę się z nimi upić i bronić się przed nieporadnymi zalotami zaślinionych nastolatków ze szkoły dla chłopców lub spoconych starszych braci dziewczyn z klasy. Raczej nie j a jestem tutaj świrem.
44 Kiedy wracam po szkole do domu, widzę na podjeździe dwa ciemne kombi. Mama pewnie gra dobrą gospodynię przed swoimi ziomkami w żałobie. Zdejmuję buty przed wejściem, żeby przejść niezauważona, ale nie zdążam nawet włożyć klucza do zamka, kiedy matka staje przede mną z tym maniakalnym uśmiechem, który oznacza jedno z dwojga: albo popijała sherry, a l b o chce mnie namówić na coś, na co nie mam najmniejszej ochoty. – Kochanie! Jak było w szkole? Tak się cieszę, że jesteś tak szybko, bo mamy gości, którzy bardzo chcieliby z tobą porozmawiać. Kiedy wskazuje ręką salon, dostrzegam, że spod drzwi sączy się jakaś upiorna poświata. Jasna cholera, w co ona się tym razem wpakowała? Rzuciła Olava dla bandy okultystów? I może właśnie urządzają sobie seans spirytystyczny? – Śmiało, Alice, nikt cię tam nie zje. Wchodzę do pokoju i natychmiast oślepiają mnie trzy ogromne lampy na statywach, wszystkie skierowane na fotel taty, obok którego stoi stolik, a na nim ułożone starannie trzy najukochańsze przez mamę zdjęcia Meggie. Na stole postawiono filiżankę z herbatą, chociaż mama nigdy jej nie pije. Odwracam głowę w stronę gości: jest wśród nich facet schowany za wielką kamerą, drugi ze słuchawkami na uszach i dwie kobiety, jedna
z notatnikiem, a druga z wyrazem ekstrawspółczucia na twarzy, tym samym, które widziałam już setki razy w ciągu ostatnich paru miesięcy. – Cześć, Alice. Co u c i e b i e słychać? – pyta Ekstrawspółczująca wielce szczerze. Spoglądam na nią podejrzliwie. – Co pani tu robi? Mama stoi za mną. – To dla uczczenia Meggie. Nowy sezon Śpiewaj ze smakiem zaczyna się w tę sobotę i producenci programu chcieli nagrać coś na jej temat. W t ę s o b o t ę. A więc o to chodziło Ellie. Z imprezą ma to niewiele wspólnego. – Tak – mówi Ekstrawspółczująca. – Uważamy, że nie powinniśmy ignorować jej wielkiego wkładu w sukces programu w poprzednim sezonie. Poza tym miliony fanów będą oczekiwać wzmianki na jej temat. Poza tym miliony jej fanów wcale nie zaszkodzą tak bardzo statystykom waszej oglądalności, co? Ale nie mówię tego głośno, tylko odwracam się na pięcie. – Nie mam na to ochoty, dzięki za propozycję. Chcę wyjść z pokoju, ale mama staje mi na drodze. – Myślę, że tego chciałaby twoja siostra, Alice. – A skąd wiesz? – Mam ochotę powiedzieć, że zaraz pójdę na górę i zapytam o to siostrę, ale co dziwne, nie mówię tego. Chcę zapytać, dlaczego nie ma m n i e na żadnym ze zdjęć Meggie na stoliku, ale milczę. I wtedy w głowie pojawia się inna myśl. – A co z tatą? Czy on też bierze w tym udział? Mama odwraca wzrok. – Nawet mu nie powiedziałaś, tak? – uświadamiam sobie. – Boże, co za rodzina. Przepuszcza mnie przez drzwi i biegnę na górę. Wiem, że jest tylko jedno miejsce, w którym czuję się normalna – i p o t r z e b n a. Niebo jest tak samo cudownie błękitne jak zawsze, a szum fal momentalnie mnie uspokaja. Byłam tu niecałe dwadzieścia cztery godziny temu, ale mam wrażenie, że minęły tygodnie. Tak tęskniłam za tym miejscem. Nagle przypominam sobie, dlaczego nie przyszłam na Plażę dziś rano i rumienię się. Czy Danny w ogóle zauważył, że mnie nie było? – Hej, Florrie, tutaj jestem. Głos mojej siostry jest zbyt donośny, więc wciskam kabel od słuchawek do gniazda w laptopie, żeby nikt inny go nie usłyszał. Nie mam pojęcia, jak miałabym t o wytłumaczyć ekipie telewizyjnej i matce. Meggie stoi za mną z założonymi rękami. – Trochę się spóźniłaś. – Serio? – nie chcę jej mówić o pamiątkowym nagraniu. Znając Meggie, napisałaby pewnie cały scenariusz i zażądała, by na koniec
puścili kawałek z ostatnich odcinków programu, kiedy była na diecie Atkinsa, żeby zrzucić jakieś pół kilo, przez które, według niej, fatalnie prezentowała się w poprzednich rundach. – Myślałam, że nie macie tu zegarków. Wzrusza ramionami. – Rozpoznaję godzinę po długości cieni, jak szamanka. W każdym razie chciałam pogadać z tobą, Alice. Na osobności. Możemy się przejść? Potakuję głową. O co może chodzić? Może powie mi, że domyśliła się, co czuję do Danny’ego, albo ostrzeże mnie, żebym zostawiła go w spokoju, bo tylko się ośmieszam? W kwestii miłości zawsze jako ostatnia zdaję sobie sprawę ze swoich uczuć. Idziemy bardzo daleko, tam gdzie rozmowy są tylko ledwie słyszalnym szmerem, a na piasku nie ma nikogo. Tutaj Plaża Dusz wydaje się jakoś mniej realna, tak jakby jej twórcy zabrakło pomysłów lub czasu, żeby ją wykończyć i w ostatniej chwili naszkicował tylko trochę kształtów i je pokolorował. Ziarenka piasku pod stopami zniknęły, a grzywy fal zawieszają się i zmieniają w niewyraźne piksele, jak gra, z którą nie daje sobie rady stary komputer. – Tu jest w porządku – mówi Meggie. Siada pod niewyraźną palmą; dołączam do niej. – O czym chciałaś pogadać? – Może tu wcale nie chodzi o Danny’ego. Może chce wiedzieć, czy byłam już w Greenwich i wydobyłam z Tima jakieś wyznanie. Wzdycha. – Chodzi o Triti. Jest naprawdę w okropnym stanie. – Triti? – Przypominam sobie, jak siedziała zupełnie samotnie, podczas gdy inni śmiali się beztrosko. – Co się stało? – Ona nie przestaje... robić tych rzeczy. Na przykład skacze na główkę z molo, chociaż oczywiście nigdy nie tonie. Zaczęła nawet się ciąć. Wtedy przez chwilę krwawi, ale parę sekund później rana już jest zagojona. I ciągle próbuje i próbuje, jakby miała nadzieję, że za którymś razem w końcu się uda. – Ale przecież nie uda się jej, prawda? Meggie wzdraga się. – Nie. Problem w tym, że to bardzo źle wpływa na innych. Na Gości, którzy n a p r a w d ę utonęli, albo n a p r a w d ę podcięli sobie żyły. To tak, jakby odgrywała bez ustanku sceny ich śmierci. To nie w porządku. W jej głosie słychać złość. Zastanawiam się, czy jest zła na biedną Triti, czy raczej sfrustrowana, bo wie, że sama jedzie dokładnie na tym samym wózku? – Wiem, Meggie. Patrzy na mnie, a jej oczy są jeszcze bardziej niebieskie i prawdziwsze niż cokolwiek innego na plaży. – Ty możesz jej pomóc. Potakuję głową. – Chcę. N a p r a w d ę chcę. – Ale jak mogę myśleć, że jestem w stanie pomóc komukolwiek, jeśli głupie zauroczenie
sprawia, że staję się bełkoczącą kretynką? Nie powierzyłabym sobie nawet przeprowadzenia staruszki przez jezdnię, a co dopiero rozwiązania kwestii życia lub śmierci. Ale możliwe, że tak jak mówił Danny, jestem rzeczywiście jedyną osobą, która może przynajmniej spróbować pomóc. – A czy dałabyś radę pospieszyć się trochę, Florrie? To bardzo ważne. Ona musi się wydostać z tej cholernej Plaży, nie tylko dla jej, ale i dla naszego dobra – wyjaśnia tak samo władczym tonem, jak wtedy, kiedy kazała mi przestać obgryzać paznokcie, ponieważ „żaden chłopak nigdy nie umówi się z dziewczyną, która podgryza samą siebie!”. – Pracuję nad tym – odpowiadam i decyduję, że wrócę do tej sprawy, kiedy tylko się wyloguję. Ostatecznie, kiedy pomogę Triti, może pomogę też mojej siostrze. – Próbowałam dowiedzieć się czegoś o niej, ale niczego nie znalazłam. Jakby nigdy nie istniała. – Przez chwilę Meggie ma taką minę, jakby chciała mi zrobić kolejny wykład. Ale dzieje się coś gorszego: od czoła po dekolt jej skóra czerwienieje, aż kolorem przypomina rozlaną krew. Nawet oczy stają się purpurowe. – Meggie? Meggie, co się dzieje? Trwa to zaledwie kilka sekund, ale mam wrażenie, jakby mijały godziny. Potem mruga i kolor odpływa z jej twarzy, na której pozostają już tylko perfekcyjna opalenizna i imitacja uśmiechu. – Przepraszam, Florrie. Czułam się, jakby... – Jakby pogrzebano cię żywcem? Patrzy na mnie badawczo i potakuje głową. – Ja... proszę nie wspominaj o tym. Nie chcę o tym myśleć. – Przepraszam. – Nie, to nie twoja wina. Ja tylko... zresztą, nieważne, rozmawiałyśmy o Triti. Wierzę w ciebie, siostrzyczko. Wiem, że możesz to zrobić. Więc proszę, nie przestawaj próbować. Dla jej dobra. Dla n a s z e g o dobra. Przeklinam się w myślach za to, że zajmuję się błahostkami, kiedy po raz pierwszy w życiu mam szansę zrobić coś wartościowego. – Zrobię, co w mojej mocy, Meggie, obiecuję ci to. Teraz tylko muszę wiedzieć, od czego zacząć.
45 Pan Bryant jest wniebowzięty, kiedy pytam go o radę w kwestii naukowej. – Badania naukowe to jedna z największych przyjemności w życiu, Alice. Więc co to za projekt? Przemyślałam to bardzo starannie: jeżeli powiem mu, że chcę dowiedzieć się czegoś o dziewczynie, która zagłodziła się na śmierć, wyląduję na terapii u Olava szybciej, niż zdążę wypowiedzieć „obsesja
śmierci”. Ale jeżeli rozegram to dobrze, plotka o mojej nowej postawie obiegnie gabinet nauczycielski w ciągu milisekundy. – Sława i wizerunek ciała – odpowiadam. – Sława i wizerunek ciała – powtarza za mną. – Wyśmienicie. Tak się składa, że mój dobry znajomy ze studiów prowadzi małe, ale bardzo obszerne archiwum z gazetami, które mieści się na końcu linii metra District. Proszę, to kontakt do niego. – Zapisuję na kartce adres mejlowy i numer telefonu. Kiedy wychodzę, pan Bryant uśmiecha się do siebie, gratulując sobie zapewne pedagogicznego sukcesu, niczym współczesny pan Chips[5]. Archiwum jest czynne tylko do siedemnastej, więc w piątek pędzę tam zaraz po szkole. Podróż trwa prawie godzinę, zanim docieram do niskiego budynku dwie ulice od stacji metra, jest już całkiem ciemno. Dobry znajomy pana Bryanta nie jest jakoś przesadnie serdeczny. – Masz czterdzieści minut – mówi, prowadząc mnie do niskiego pomieszczenia bez okien, w którym stoi pięć urządzeń przypominających kształtem automaty w salonie gier. – Czytniki do mikrofisz – informuje, widząc moją reakcję. – Wkładasz mikrofilm na tacę, włączasz światło i świat należy do ciebie. – Spodziewałam się papierowych gazet. – Gazety żółkną i rozpadają się na kawałki. Mikrofilmy trwają i trwają. Więc o jaką publikację i przedział czasowy chodzi? – Hm... to znaczy, badam wizerunek ciała, ale w szczególności przypadki anoreksji. Wpadłam na ten pomysł, kiedy usłyszałam o jednym przypadku gdzieś w Londynie, jakieś osiemnaście miesięcy temu. Hinduska dziewczyna zagłodziła się na śmierć. – Gdzieś w Londynie? – Na jego twarzy pojawia się grymas niezadowolenia. – Jakieś osiemnaście miesięcy temu? Masz chyba pojęcie, że w tym mieście wydaje się ponad trzydzieści płatnych gazet i prawie tyle samo darmowych. Szukasz igły w stogu siana. – A czy mimo wszystko mogę spróbować? Archiwista wzdycha. – Jeżeli musisz, proszę bardzo, od czego zaczynamy? Północ, południe, wschód czy zachód? – Eee... północ – strzelam. – Proszę bardzo. Zostało ci tylko trzydzieści pięć minut. Pół godziny później przestaję uważać, że archiwista jest ponurym formalistą. Przebiegłam wzrokiem egzemplarze „North London Gazette” z niecałych dwóch miesięcy i mimo że znalazłam sporo doniesień o śmierci nastolatków, na przykład w wypadku motocyklowym czy po przegranej walce z białaczką, nie natknęłam się na żadną tajemniczą,
nierozwiązaną sprawę. Dołują mnie te wszystkie informacje o zgonach: gdzie w ogóle idą t e dzieciaki? Na inną Plażę? Czy może nagrodą za przykładną śmierć jest cudowny sen wieczny? S k u p s i ę, Alice. W takim tempie będę przeglądać te gazety do Bożego Narodzenia, a i tak istnieje możliwość, że nie ma w nich wzmianki o Triti. – Obawiam się, że twój czas minął – rzuca Pan Szczęśliwy. – Mam zaznaczyć miejsce, do którego dotarłaś, czy nie planujesz pojawić się tu ponownie? Wbijam wzrok w podłogę. – To jest trudniejsze, niż myślałam. – Hmmm. Tak. Przez całe życie pracuję w archiwach i nie cierpię sugerować tego, co za chwilę powiem, ale czy wpadłaś już na to, by przeszukać Google? Kiedy wchodzę do domu, mama i tata przerywają swoją kłótnię na jakieś dwadzieścia sekund, żeby się przywitać i powiedzieć, że w kuchni jest indyjskie jedzenie na wynos, po czym wracają do dyskusji na temat tego cholernego telewizyjnego hołdu. Moje curry jest zimne, zresztą i tak nie jestem głodna. Siadam na łóżku z dziecięcym pudełkiem na biżuterię. Trzymam w nim wszystkie najukochańsze przedmioty: brelok do kluczy w formie kudłatego, szpetnego stworka, którego używała mama, kiedy była małym dzieckiem, medalion z moim pierwszym kosmykiem włosów, złoty pierścionek Meggie. I mój najnowszy skarb: klucz do pokoju Meggie, spoczywający na wypłowiałej różowej wyściółce z welwetu. Wyciągam go i kładę na dłoni. Przez głowę przelatuje mi masa pytań: kto zabił Meggie? dlaczego Triti wylądowała na Plaży? czy zakochałam się w Dannym, a jeżeli tak, to czy to oznacza, że całkiem już oszalałam? Na początku klucz był lodowato zimny, teraz jest gorący. Rozżarzony do czerwoności. Jest tak rozgrzany, że upuszczam go na dywan. Sięgam ręką pod łóżko i szukam po omacku, ale nie mogę go znaleźć. W końcu moja dłoń natrafia na coś innego. Coś, co, byłam tego pewna, wyrzuciłam. To wizytówka Lewisa z tym drogim i lekko zamszowym wykończeniem oraz wiadomością z drugiej strony. Zadzwoń niezależnie od pory. Wiem, że mogę pomóc. Och, na pewno wiesz, prawda, Panie Dziwaku? No cóż, może jesteś moją ostatnią deską ratunku.
Słowo apetyt brzmi tak trywialne, a jednak całkowicie rządzi naszym życiem. Głód jest lepszy. To, że Meggie już nie ma, nie oznacza, że nie odczuwam głodu jej osoby. Może moja reakcja była zbyt impulsywna, ale w tamtej chwili wydawało się, że nie ma innego wyjścia. Ostatnio przyszło mi do głowy, że istnieje sposób na odzyskanie straconego szczęścia. Może Alice zawsze była tą lepszą siostrą. Bardziej inteligentną. Bardziej lojalną. Bardziej... otwartą. Po okresie głodówki mój apetyt powraca. Jeżeli tym razem utrzymam go na wodzy, a moje pragnienia w ryzach, dane mi będzie rozkoszować się tym ostatecznym doświadczeniem o wiele intensywniej.
46 Lewis mógłby chociaż udać, że jest zdziwiony, kiedy dzwonię. – A więc poszłaś po rozum do głowy, Alice? Spodziewałem się tego. – Jestem aż tak przewidywalna? – Z mojego punktu widzenia nie masz nikogo innego, kto mógłby ci pomóc. – Tak, masz rację. Nie dzwoniłabym, gdybym nie była zdesperowana. – A więc pasujemy do siebie jak ulał, bo ja pomagam ci tylko na prośbę kumpla. – Bardzo dobrze, że wszystko jest jasne, Lewis. – Jak słońce, Alice. Przychodzi po południu, przed telewizyjnym hołdem. Założę się, że w jego kalendarzu nie ma zbyt wielu spotkań towarzyskich. Mama jest tak podekscytowana odwiedzinami chłopaka – dla niej jest to pewnie znak mojego powrotu do n o r m a l n o ś c i – że pozwala mu wejść do mojego pokoju i wysyła nas na górę z dwoma rodzajami drogich belgijskich ciastek w czekoladzie. Siadam na łóżku, a on na różowym krześle, chociaż jest za małe, by było mu na nim wygodnie. Nie wiem, co powiedzieć. Widzę, że ubrał się trochę lepiej ze względu na moich rodziców: ma na sobie inną, czystszą parę tenisówek z tego samego modelu, co ostatnio. Próbował też uładzić trochę zmierzwione włosy. Wygląda na tak samo skrępowanego jak ja. Domyślam się, że nie przebywa godzinami w dziewczęcych pokojach. Pewnie nie interesuje go nikt, kto nie jest w stanie odpalić World of Warcraft. – Niezły sprzęt – mówi, wskazując ruchem głowy mój laptop. – Ten model ma dobrą kartę graficzną. Nie przypuszczałem, że jesteś graczem komputerowym. Bo nic o mnie nie wiesz, słoneczko. Uwielbiam mój wirtualny świat tak bardzo, że zakochałam się w facecie, który w rzeczywistości nie istnieje. – Kupiłam go, bo ma podświetlaną klawiaturę – wykręcam się. To kłamstwo. Prawda jest taka, że zdecydowałam się na niego po bardzo dokładnym przestudiowaniu wszystkich parametrów, ja też w końcu mogę czasami zachowywać się jak maniak komputerowy, ale nie zamierzam mu tego mówić. Podnosi brwi i robi minę, jakby chciał powiedzieć „dziewczyny takie jak ty nie powinny mieć takich laptopów”. Ale zamiast tego mówi: – Kiedy marszczysz brwi, bardzo przypominasz swoją siostrę. Nastrój w pokoju zmienia się. To prawda – mama zawsze to powtarza, albo przynajmniej powtarzała. Ale jeżeli zauważył taki drobiazg Lewis, oznacza to, że spędzał z Meggie więcej czasu, niż
przyznaje. – Mówiłeś, że ledwo ją znałeś. – Nie znałem jej t a k dobrze. Tutejsza atmosfera jest jednak bardziej wioskowa niż w prawdziwym Londynie, gdzie nikt się nie zna, prawda? Chodziliśmy do różnych szkół, ale byliśmy z tego samego rocznika. Umawiała się na randki ze znajomymi moich znajomych. I była ładna. To znaczy, wiem, masz mnie za prawdziwego kujonowatego dziwaka, Alice, ale nawet takie typy zauważają ładne dziewczyny. Tylko nic w związku z tym nie robią. Wbijam wzrok w podłogę, zawstydzona tym, że wie, jak go oceniłam. Nie zasługuje na odrzucenie, jeżeli próbuje pomóc. – Nie myślę, że jesteś totalnym dziwakiem – mówię. Uśmiecha się. – To chyba lepsze niż nic. Przejdźmy może do rzeczy, dobra? Cara mówiła, że ktoś cię prześladuje mejlowo. Ktoś, kto twierdzi, że wie, gdzie jest twoja siostra. A nawet udaje, że j e s t twoją siostrą. Zgadza się? – Wyjmuje z kieszeni iPhone’a i nastawia nagrywanie. No to tyle, jeśli chodzi o niebycie kujonowatym dziwakiem. – Już nie. Zresztą to tylko jakieś czubki. Kiwa głową, ale nadal ma sceptyczny wyraz twarzy. – Wszędzie jest ich pełno. I nie powinno dziwić, że niektórzy z nich mają obsesję na punkcie twojej siostry. Mam teorię, która wyjaśnia, dlaczego podobała się kujonom i frajerom. Była ładna, jasne, ale nie tak jak supermodelka. Wyglądała jak ładna dziewczyna z sąsiedztwa. No i chodziła z tym Timem, więc wszyscy frajerzy i kujony w kraju patrzyli na tę parę i myśleli, że jeżeli o n może mieć taką dziewczynę, to oni też mają szansę na kogoś ślicznego. Czy tak właśnie myślałeś, Lewis? Mam ochotę go o to zapytać, ale dochodzę do wniosku, że byłoby to zbyt niegrzeczne. – Tak jak powiedziałam, nie było już więcej mejli. – Spoglądam na zegarek – do hołdu zostało dwie godziny. No i jasne, to mogłoby znowu podziałać na fanów, ale przecież nie oni stoją za Plażą Dusz, prawda? P r a w d a? Czasami tak wiele dzieje się w mojej głowie, że nie potrafię jasno myśleć. Mam ochotę krzyczeć z ogarniającej mnie frustracji. Czy to wszystko kiedyś w końcu się wyjaśni? – W porządku, Alice, skoro nie dostałaś już więcej mejli, to do czego jestem ci potrzebny? W kłamaniu jestem wyjątkowo kiepska. Tak bardzo, że Meggie parę razy próbowała mnie tego nauczyć. Nazywała to „niezbędnym elementem edukacji, zwłaszcza jeśli chodzi o chłopców” i tłumaczyła, że najważniejsze są przekonujące szczegóły i patrzenie osobie, którą okłamujesz, prosto w oczy. Historyjka musi być również prosta i zawierać jak najwięcej elementów prawdy. Zawsze myślałam,
że kłamała tylko wtedy, gdy w grę wchodziły błahostki – gdzie była i dlaczego wróciła do domu zbyt późno, czemu nie skończyła zadania na zajęcia. Ale co, jeżeli całe jej życie było pełne kłamstw? Może wkopała się w coś, co w końcu doprowadziło do jej śmierci? Może to szalony pomysł, ale czy gorszy od tego, że Tim jest zabójcą? – Alice? – Przepraszam. Ciężko mi się skupić, od kiedy... – Wzruszam przepraszająco ramionami. Lewis potakuje głową, ale nic nie mówi. – No cóż, Cara miała trochę racji, kiedy powiedziała, że nie do końca otrząsnęłam się z tego, co stało się Meggie. To zagadka, której nie umiem rozwiązać. A raczej więcej niż zagadka. Tajemnica. Przepraszam, mówię teraz jak w odcinku CSI. – Policja aresztowała tego gościa, prawda? Jej chłopaka? – Tak, ale... – wzruszam ramionami. – To chyba zbyt oczywiste rozwiązanie. – Czasami coś jest oczywiste, bo jest prawdą. Zanim zacznę coś naprawiać, mam zwykle przeczucie, już w trakcie rozmowy telefonicznej, co mogło się zepsuć. Jeszcze zanim zdążę wejść zdalnie do systemu klienta. W dziewięćdziesięciu dziewięciu wypadkach na sto mam rację. – Ale zawsze zostaje ten jeden wypadek na sto... Uśmiecha się. – Tak, to jest zawsze jakieś cholerstwo, ale na naprawianiu czegoś takiego zarabiam najwięcej. – Sęk w tym – zaczynam i biorę oddech przed częścią, w której będę kłamać – że to już nie dotyczy tylko Meggie. Ciągle myślę o innych zmarłych ludziach. Zmarłych nastolatkach. W moim wieku. – Patrzę mu prosto w oczy. – Chcesz powiedzieć w n a s z y m w i e k u? – pyta i mam wrażenie, że się nabija. – Może wyglądam dla ciebie jak stary ramol, Alice, ale jestem w wieku twojej siostry. – Racja – mówię i przychodzi mi na myśl, że nie powinnam była go tak lekceważyć, zwłaszcza jeżeli próbuje pomóc. – To się stało dla mnie... może trochę obsesją. Jeżeli nie mogę się dowiedzieć, jak zginęła moja siostra, chcę przynajmniej wiedzieć, w jaki sposób zginęli ci pozostali. Dzieciaki, o których czytam w internecie. Dzieciaki, o których kiedyś czytałam. Wiem, że to brzmi jak zwierzenia szaleńca, ale ja naprawdę nie mogę przestać o nich myśleć. Trzeba przerwać w dobrym momencie. To kolejna z Reguł Kłamania według Meggie. Jeżeli będziesz mówić za długo, zaplączesz się we własnych słowach. Więc przerywam. Czekam. Czy to w ogóle jest przekonujące? Godzinami myślałam nad powodem, dla którego mógłby zechcieć mi pomóc. A jeżeli chodzi
o wiarygodność, to i tak jest to milion razy bardziej przekonujące niż pomysł, że w internecie istnieje portal społecznościowy dla zmarłych nastolatków. Lewis przetrawia moją wypowiedź. Wypija łyk piwa. Spogląda na mnie. Spogląda na ekran swojego iPhone’a. Czy ma w nim wbudowaną aplikację z wykrywaczem kłamstw? – Muszę przyznać, Alice, że to trochę dziwne. – Tak, no cóż, moja siostra zawsze powtarzała, że jestem dziwakiem. – To akurat prawda, ale mówiła to w żartach. Lewis wybucha śmiechem. – Witam w klubie. Anonimowi dziwacy... – I w tej właśnie chwili, kiedy wymieniamy między sobą krótkie spojrzenia, zdaję sobie sprawę, że kupił moją historię i zamierza mi pomóc. – Dobra, panno Dziwaczko, jak właściwie mogę ci pomóc?
47 Lewis wychodzi z pobieżnymi informacjami na temat Triti. Zdaje się, że b a r d z i e j intryguje go mała ilość danych. – Z palcem w d... nosie – mówi, wychodząc. Żałuję, że nie mogę wyjść z nim. Zamiast tego staram się przygotować na następne tortury: hołd. Tata groził, że wyjdzie z domu, ale zobaczył wyraz mojej twarzy, mówiący „ja też cię tutaj potrzebuję”. Więc siedzimy w salonie i czekamy na wielką chwilę i na pizze, które zamówiliśmy (to już drugi dzień z jedzeniem na wynos z rzędu! Mama nigdy wcześniej nie pozwoliłaby na coś takiego). Jest coś upiornie znajomego w całej tej scenerii. Rok temu o tej porze robiliśmy dokładnie to samo. Wszystko się zgadza, nawet pizze: serowa dla mamy, pikantna americana dla taty i śródziemnomorska dla mnie. Dzieciak, który przyjmował zamówienie, zaproponował mi jeszcze caprese, na podstawie wcześniejszych zamówień. Ale caprese była dla Meggie. Tamtego wieczoru Tim nie chciał sprawiać kłopotu, więc zamówił grzanki czosnkowe i poczęstował się jednym kawałkiem pizzy od każdego z nas. Poprzedniego dnia byliśmy w studiu podczas nagrania, więc wiedzieliśmy, jak kończy się odcinek. Ale i tak nie mogliśmy się doczekać chwili, w której dowiemy się, jak Meggie wypadła przed kamerami. Według n a s była cudowna, nikt z pozostałych uczestników nie mógł się z nią równać, ale czy inni też tak pomyślą? Meggie dostała zaproszenie na imprezę z okazji transmisji programu, ale zdecydowała, że zostanie z nami. To było jeszcze zanim oszołomiła ją premiera i zaproszenia na bankiety. Wtedy zaczęliśmy widywać ją rzadziej. Zresztą kto może ją winić za to, że cieszyła się z błysków fleszy? Zawsze o tym marzyła.
Tata zauważa mój wzrok. – Ona powinna być tutaj, z nami. Jestem pewna, że mama rzuci w jego stronę jakąś nieprzyjemną uwagę, ale nie – bierze wypowiedź taty za gest pojednania, zresztą dlatego właśnie to powiedział. Potakuje głową. – Może jest. Czasami czuję jej obecność, tak jakby wiedziała, kiedy potrzebujemy jej najbardziej. Nic nie mówię, ale wizja Meggie jako jakiegoś efemerycznego, przesłodkiego anioła stróża nie mogłaby bardziej mijać się z prawdą. – A teraz w ITV czas na trzeci sezon programu Śpiewaj ze smakiem. Pozostańcie z nami, żeby poznać twarze i głosy tych, którzy już jutro mogą być prawdziwymi gwiazdami! Pojawia się reklama sponsora programu, na której widać szczęśliwą rodzinę, całkiem podobną do naszej. Siedzą na kanapie w salonie, a przed nimi leżą parujące talerze z jedzeniem. Smażone kiełbaski i purée ziemniaczane dla nastoletniego chłopaka, zbyt jaskrawy makaron z warzywami dla dziewczyny. Tata zadowala się ciemnobrązowym gulaszem, a mama przeżywa orgazm nad indyjską potrawką z kurczaka w kolorze pomarańczy. „Sponsorem programu Śpiewaj ze smakiem jest firma Dania Świata. Z Daniami Świata odkryjesz w sobie podróżnika na lata!” Rodzina z dziwnymi wyrazami twarzy znika, a zamiast niej pojawiają się muzyka i napisy tytułowe. Zamieram. Te dźwięki znaczyły kiedyś tak wiele: nieco kiczowata melodyjka rodem ze świata show-biznesu obiecywała, że Meggie może spełnić swoje przeznaczenie i zostać gwiazdą. Spoglądam na rodziców. Tata bierze mamę za rękę, a ona odwzajemnia uścisk. Zastanawiam się, czy Tim to ogląda. I czy morderca też włączył telewizor. I czy Tim i morderca to ta sama osoba. Napisy z czołówki znikają, pojawia się studio: dominuje czerwień, czerń i złoto, jak w najobskurniejszym nocnym klubie. Prezenterzy – była fotomodelka i aktor w średnim wieku, który, zanim wybrał sławę i pieniądze, grał w teatrze role z dramatów Szekspira – uśmiechają się promiennie i głośno czytają napisy z telepromptera, przesadnie ruszając ustami, jakby zwracali się do głuchoniemych. Może tylko tak można mówić, kiedy ma się wstrzyknięte w wargi tyle botoksu, co oni. Znowu ta sama gadka-szmatka o talencie, poświęceniach i makaronach. „Wyjątkowością” tego durnego programu jest to, że łączy dwie obsesje telewidzów: konkurs talentów i pokazy kulinarne. Każdego tygodnia dzieciaki gotują dla pozostałych uczestników, wspólnie jedzą i zawiązują znajomości, wystawiane później na próbę w walce o zwycięstwo. To oczywiście bzdury. Meggie mówiła, że nie rozmawiano ze sobą,
kiedy kamera była wyłączona, a po kręceniu fragmentów dla „smakoszy” niektórzy biegli prosto do toalety, pozbyć się całego posiłku, zanim ich ciało zdąży pochłonąć jakąkolwiek kalorię. Zaburzenia odżywiania nigdy nie były pokazywane w programie, ale istniały za kulisami. Dziewczyny i chłopcy płakali z powodu każdego dodatkowego centymetra, który mógłby pojawić się na ekranie i zmniejszyć ich szanse dojścia do finału. Nawet Meggie pod koniec programu przeszła na dietę, bo wpędzili ją w paranoję na punkcie jej figury. I w tym momencie przypominam sobie o Triti. Na ekranie ukazują się wszyscy uczestnicy tegorocznej edycji ustawieni w rzędzie – w sumie pięćdziesiąt osób. Marzenia połowy z nich zostaną dzisiaj brutalnie zniszczone. Już na samym początku przy zbliżeniach kamery łatwo rozpoznać, kto ma zadatki na klauna, a kto przeżyje „nagłą śmierć” pod ostrzałem na końcu pierwszego odcinka. A może to są właśnie szczęściarze, choć wydaje mi się, że tylko jedna osoba w całej tej komedii nie skończy ze złamanym sercem w imię rozrywki telewidzów. A niektórzy, podobnie jak Meggie, mogą skończyć jeszcze gorzej. Znowu zbliżenie na dwójkę prezenterów. Och, och. Poważne twarze. A więc już czas... – Oczywiście oboje jesteśmy bardzo szczęśliwi, że mogliśmy powrócić na ekrany naszych drogich telewidzów, ale w tym roku towarzyszy nam również głęboki smutek – peroruje aktor. – Dokładnie. – Modelka potakuje szczerze głową, a jej cycki podskakują w obcisłej sukience. – Wiem, że każdy, kto kocha ten program tak samo jak my, będzie myślał dziś wieczorem o jednej z naszych najbardziej utalentowanych i najbardziej popularnych uczestniczek. Dziewczynie, która podbiła nasze serca od pierwszej chwili. Dziewczynie, którą cała Wielka Brytania i cały świat znały jako Słowika. Orkiestra zaczyna grać cicho początek Amazing Grace. Na ekranie pojawia się zdjęcie Meggie z pierwszego odcinka programu, ale musieli dodać do niego jakiegoś efektu, bo krawędzie są nieostre, lekko rozmyte. Wygląda świeżo i idealnie, tak jak zawsze – Lewis nie wiedział, co mówi, kiedy twierdził, że nie była naprawdę piękna. Efekt rozmazanych krawędzi sprawia, że prezentuje się jak gwiazda z lat dwudziestych czy trzydziestych. – Meggie Forster miała niezwykły dar – aktor używa takiej intonacji, z jaką zapewne wygłaszał kwestie jako Hamlet. – Odeszła od nas zbyt szybko. Wszyscy będziemy o niej myśleć w czasie następnych odcinków, ale dzisiaj w szczególności chcielibyśmy podkreślić jej obecność w programie i to, co podarowała nam i naszym widzom. No tak, myślę. Podwoiła wam pensje, tyle dla was zrobiła.
Wcześniejszy sezon był niewypałem. Ludzie od Australii po Zanzibar zaczęli włączać telewizory tylko dlatego, że przeczytali w gazetach peany na cześć Słowika w drugim sezonie. – Rozumiemy, dlaczego rodzice i siostra Meggie nie chcieli dołączyć do nas w studiu dziś wieczorem – mówi modelka, a z nadmiaru szczerości jej okrągłe oczy prawie wychodzą z orbit. – To oni w ogóle nas o to pytali? – zagaduje ojciec. Mama kiwa głową, podnosząc brwi. – Ale mama Meggie, Beatrice, zgodziła się opowiedzieć nam o tych sześciu miesiącach, które upłynęły od straty jej córki, i o tym, jak świadomość, że pamiętają ją miliony pomogła jej uporać się z żalem. Mamie również zaaplikowali ten sam efekt. A może to przez to, że przytyła; wygląda jednak bardziej jak siostra Meggie niż jej matka, kiedy kamera odsuwa się, by pokazać ją w całości, siedzącą na fotelu, na którym teraz ja siedzę zwinięta w kłębek. – Od pierwszych tygodni po urodzeniu Meggie – zaczyna mama – czułam, że o mojej małej córeczce usłyszą miliony... Na koniec hołdu – który był bardziej taktowny, niż się tego spodziewałam, chociaż przerywnik na utwór boysbandu, który zajął w programie miejsce tuż za Meggie, był cholernie kiczowaty – aktorzy powtarzają numer telefonu organizacji zwalczającej przestępczość. Kamera przełącza się na widok innej części studia, w której modelka będzie przeprowadzać wywiad z jednym z uczestników. Tata wycisza dźwięk. – No więc to by było na tyle. – Wiem, że nie chciałeś, żebym to zrobiła, Glen, ale nigdy nie wiadomo, co się może stać. Może ktoś się przez to poczuje winny na tyle, żeby oddać się w ręce policji – mówi mama. Wszyscy dobrze wiemy, kogo ma na myśli, mówiąc k t o ś. – Nie było tak źle – przyznaje tata. – Co o tym myślisz, Alice? – Mogło być gorzej – odpowiadam. Czekam tylko na chwilę, w której będę mogła wrócić do pokoju i na Plażę, gdzie moja siostra jest teraźniejszością, a nie tragiczną przeszłością. Siedzimy w ciszy. Nie wiem, o czym myślą moi rodzice. Chyba nie chcę wiedzieć. Może myślą o tym, że umarła nie ta córka... Nagle tata wstaje. – Pizza. Zapomnieli o niej. Pójdę ich pogonić. Chcę powiedzieć, że nie jestem głodna, ale taty już nie ma. – Idę się położyć, mamo. Wstaje i otwiera szeroko ramiona. – Postąpiłam słusznie prawda, Alice? Już sama nie wiedziałam, co jest słuszne, a co nie. Przytulam ją i szepczę: – Oczywiście, mamo. Świetnie się spisałaś. Uwalniam się z jej objęć i idę na górę.
W telefonie mam cztery nieprzeczytane wiadomości. Jedna od Cary: Myślę o tobie, laska. Może wyjdziesz później na piwo ze mną i Felipe, co? Założę się, że tego ci trzeba. Kolejna od Robbiego: Mam nadzieję, że wszystko OK. Wciąż Cię kocham, wiesz, jak kumpel. Trzymaj się. :** Następna została wysłana z numeru, którego nie znam, ale przypominam sobie, że zapomniałam zapisać numer Adriana w telefonie: Tim płakał dzisiaj wieczorem. Obiecuje, że wkrótce się odezwie. Też oglądałem i wciąż nie wierzę, że odeszła. Zawsze pozostanie legendą. Tak mi przykro. Ade :* Ostatnia wiadomość jest od Lewisa: MAM JĄ. To znaczy Triti. Daj znać, kiedy będziesz mogła rozmawiać. Żadnego współczucia. Żadnego smutku. Pewnie zapomniał nawet, że program miał być dzisiaj w telewizji. Ale to jest ta wiadomość, na którą czekałam i na którą odpowiadam od razu.
48 – Zmarła w szpitalu w Camden – mówi Lewis, kiedy spotykamy się w pubie. O mój Boże. Triti istnieje. I s t n i a ł a. Na krótką chwilę odejmuje mi mowę. To kolejny dowód, że Plaża Dusz jest prawdziwa. Mimo tych wszystkich informacji, które znalazłam o Dannym, czasami wciąż boję się, że jest tylko bardzo sprytnie obmyśloną mistyfikacją. Albo że to wytwór mojej wyobraźni, stworzony na podstawie przypadkowych rzeczy, które widziałam albo przeczytałam, i że już naprawdę oszalałam. Ale o Triti nie mogłam przecież przeczytać. Czyli Lewis właśnie udowodnił, że jestem wciąż przy zdrowych zmysłach. A to oznacza, że staję się jego fanką numer jeden. Odzyskuję głos. – Jesteś pewien, że to ona? – Na sto procent. Znalazłem świadectwo zgonu w jednej z kopii zapasowych oficjalnej bazy danych. Już bardziej pewny być nie mogę. – To są informacje udostępnione publicznie? – pytam. Lewis uśmiecha się. – Nie do końca. Ale zabezpieczenia na kopii ich strony internetowej są niewiarygodnie kiepskie. Złamanie kodowania nie zajęło mi nawet minuty. Sięga do swojej torby na ramieniu. Spostrzegam logo Gucciego. – To prawdziwa? Kosztuje jakieś czterysta funtów, co nie? Lewis marszczy brwi. – Nie zwracam uwagi na marki, nie jestem aż taki powierzchowny. Po prostu jest bardziej wytrzymała niż podróbki. Akurat wiem, że torba jest z t e g o sezonu – Cara ma nadzieję,
że dostanie taką na święta od mamy, jeżeli dostatecznie często będzie robić do niej aluzje – więc zastanawiam się, skąd wie, że wytrzyma dłużej niż podróbki. Ale nie zaczynam kłótni, bo moją uwagę rozpraszają papiery, które właśnie z niej wyjmuje. Wyciągam po nie rękę. – Chwilę, chwilę! – rzuca i widzę, że chce rozkoszować się momentem swojego triumfu. – Najdziwniejsza jest jedna rzecz. Autopsja wykazała, że hinduska dziewczyna, Triti Pillai, wiek szesnaście lat, była skrajnie niedożywiona. Są tu wszystkie typowe oznaki zaburzenia odżywiania, w szczególności zniszczone szkliwo tylnej ściany zębów. – Nie rozumiem. Czemu akurat to wskazuje na zaburzenia odżywiania? – Kwasy żołądkowe. Zęby psują się od ciągłego wymiotowania. – Och. – Myślę o śnieżnobiałych zębach Triti i jej nieśmiałym uśmiechu. – To okropne. Ale co w tym dziwnego? Nareszcie podaje mi dokument i wskazuje na dolną część strony. Czytam na głos: – Przyczyna zgonu: zawał mięśnia sercowego, prawdopodobna przyczyna – niewykryta genetyczna wada serca. – Zawał serca. Czyli naturalne przyczyny zgonu. Twierdzą, że jej serce przestało pracować przez dziedziczną wadę. Nie ma nawet słowa o anoreksji albo bulimii, które osłabiły ciało i może sprawiły, że serce sobie z tą wadą nie poradziło. To znaczy, nie jestem ekspertem, ale to jest dziwne. Dlaczego podali taką przyczynę zgonu, kiedy dziewczyna najwyraźniej zagłodziła się na śmierć? Jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy, to fakt, że jeśli lekarz wpisał naturalną przyczynę zgonu, jej rodzina nie musiała być przesłuchiwana w sprawie śmierci. Więc rodzice są albo bardzo przekonujący, albo b a r d z o wpływowi. Kiedy rozpoczęło się dochodzenie w sprawie śmierci Meggie, dziennikarze byli wszędzie. Nie trwało ono długo, postępowanie sądowe zostało odroczone do chwili znalezienia mordercy. Tata poszedł do sądu sam i zdjęcia, które mu zrobili ludzie z prasy, są jednymi z najbardziej szokujących, jakie widziałam. Wyglądał na nich jak duch. – No ale to na pewno dobrze? – mówię do Lewisa. – Chyba tak, jeżeli może być coś dobrego w śmierci córki. Ale jeszcze dziwniejsze jest to, że t y się o tym dowiedziałaś. Nigdzie nie było o niej wzmianki. Ani w gazetach, ani w telewizyjnych wiadomościach. Szukałem wszędzie. To była zwykła nastolatka, która rzekomo umarła z przyczyn naturalnych. Nie było w tym nic wyjątkowego. Więc jakim cudem o niej usłyszałaś? Czeka, aż coś powiem. – Może... może to było w jakiejś gazecie, która nie ma strony internetowej – sugeruję.
Lewis nie uśmiecha się. – A może nie mówisz mi wszystkiego? Znowu czeka na mój ruch, przypatrując się bacznie, jakbym była jakimś szczególnie problematycznym twardym dyskiem. No to co, oboje możemy się gapić. Za żadne skarby nie przyznam się do tego, skąd wiem o Triti. Odwzajemniam jego spojrzenie z taką intensywnością, że gdyby ktoś obserwował nas ze stolika obok, pomyślałby, że albo jesteśmy w sobie zakochani, albo odczuwamy do siebie niczym nie zmąconą nienawiść. Nigdy wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, jak podobne są te dwa uczucia. On mruga pierwszy. – W każdym razie to tylko połowa historii. Jeżeli chcesz poznać całość... – Odwraca kartkę papieru i widzę nagryzmolony jego szalonym charakterem pisma adres w Camden. – Co powiesz na wycieczkę na dziką północ Londynu?
49 Chciałam pojechać tam sama, ale Lewis mi nie pozwolił. – To nie jest bezpieczna okolica – wyjaśniał. – Teraz czuję się za ciebie odpowiedzialny. Wsiadamy do metra, po drodze zastanawiam się, co mogło być przyczyną śmierci Triti. Była zmuszana do zaaranżowanego małżeństwa? Rodzice znęcali się nad nią? Wyobrażam sobie mieszkanie na górnej kondygnacji ponurego bloku. Miejsce, gdzie powolne samobójstwo wydaje się lepszym wyjściem od długiego życia w odcieniach szarości. Na miejscu okazuje się, że ulica, przy której mieszkała Triti, jest tysiąc razy bardziej elegancka od m o j e j: kamienne bliźniacze domki z czystymi podjazdami, na których stoją zaparkowane niemieckie samochody. – Chyba możesz zostawić mnie już samą, Lewis. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie getto. – Sięgam po portfel i wyjmuję z niego pięć funtów. – Idź może na kawę, ja stawiam. Zadzwonię do ciebie, kiedy z nimi porozmawiam. Jeżeli w ogóle uda mi się z nimi porozmawiać. – Schowaj te pieniądze, głupolu. Pewnie zbierałaś to kieszonkowe całymi tygodniami. Nie potrzebuję datków. Tyle to ja zarabiam w dziesięć minut. No i bardzo jestem ciekawy, po co ryzykowałem aresztowaniem... – Aresztowaniem? – Włamywanie się do rządowych baz danych nie jest do końca l e g a l n e, Alice. A poza tym chcę się dowiedzieć, jak masz zamiar to wszystko rozegrać. Nie przyznaję się, że sama jeszcze nie wiem.
Dom Triti jest bardzo zadbany, pionowe zimowe kwietniki ozdabiają schody prowadzące do bardzo eleganckich zielonych drzwi frontowych. Nie widzę wnętrza, bo okna są zasłonięte żaluzjami, kremowymi i szorstkimi jak papier czerpany. Wszystko jest gustowne. Zdaję sobie sprawę, że oczekiwałam czegoś bardziej typowego dla Bollywood. Domu, który pasuje do dziewczyny kochającej fajerwerki i błyszczące kryształowe kolczyki. Biorę głęboki wdech i dzwonię do drzwi. Może byłoby lepiej, gdybym miała więcej czasu, by się przygotować. Ale dzisiaj jest niedziela i wiedzieliśmy, że to najlepszy moment, żeby zastać domowników. Poza tym wydaje mi się, że Triti nie wytrzyma już długo. Kiedy spotkałam się z Meggie na Plaży, z oddali słyszałam jej wrzaski. Niektóre dzieciaki proponowały już, żeby ją zakneblować, cokolwiek, by się tylko zamknęła. – Nikogo nie ma – mówię i jedna część mnie chce odejść stąd, zanim ktoś nas zauważy, a druga wie, że to jedyna rzecz w moim życiu, która się teraz liczy. – Słyszałem kogoś w środku – odpowiada Lewis. – Słuchaj, Alice, nie możesz teraz wymięknąć. Nie poświęciłem mojej niedzieli po to, żeby dać się pokonać przy pierwszej przeszkodzie. Spróbuj jeszcze raz. Cholera, jak on się rządzi. Ale ma rację. Co powiem Meggie i Danny’emu, jeżeli się teraz wycofam? I jak mogłabym dalej żyć, gdybym zmarnowała szansę ulżenia Triti i odkrycia chociaż częściowo tajemnicy Plaży? To na pewno n i e pora na to, by nerwy brały nade mną górę. Naciskam mocniej dzwonek, tym razem słyszymy, jak rozbrzmiewa w całym domu. Nie sposób go zignorować. Przez szybę w drzwiach widać ruch wewnątrz. Widzę drobną postać, która porusza się takimi samymi szybkimi, ale płynnymi ruchami, jak Triti. Drzwi otwierają się, zanim zdążam wziąć kolejny oddech. – Tak? Nie ma wątpliwości, że jesteśmy we właściwym domu. To może być tylko brat Triti. Ma smukłą, prawie kocią twarz. Mimo niedzielnego domowego ubioru – dżinsów i pogiętej koszulki – jest bardzo elegancki. – Bardzo przepraszam za najście – zaczynam. – No nie, z n o w u? Powiedziałem już tym, co byli ostatnio. Nie interesuje nas wieczne zbawienie, dzięki. Pomijając już wszystko inne, potępienie zapowiada się na lepszą zabawę. W porównaniu z siostrą ma w głosie więcej „wyższych sfer” i drażliwości. – Nie chcemy was nawracać – wyjaśnia Lewis i przytrzymuje ręką drzwi, żeby nie zatrzaśnięto nam ich przed nosem. Robię krok naprzód. – Chodzi o twoją siostrę, Triti, Triti Pillai,
prawda? Ona jest... b y ł a moją przyjaciółką. – Przypominam sobie o wszystkich zasadach kłamania według Meggie. To niemal p r a w d a, chociaż następna część mojej historii już nią nie jest. – Znałam ją ze szkoły. Spogląda na mnie podejrzliwie. – Jesteś od niej młodsza. – Była o dwie klasy wyżej ode mnie – tłumaczę. – Zawsze była dla mnie miła. Marszczy brwi i mierzy mnie wzrokiem. – Nie było cię na pogrzebie. – Chciałam przyjść, ale byłam... na wakacjach. Proszę, czy możemy wejść? – Ty n a p e w n o nie chodziłeś z nią razem do szkoły, co? – mówi do Lewisa. – Jestem chłopakiem Alice – odpowiada Lewis, a ja staram się nie parsknąć śmiechem. – Słuchaj, nie chcemy zajmować ci dużo czasu. Chłopak waha się, ale po chwili otwiera drzwi szerzej. – Dobra, ale nie możecie zostać długo, bo moi rodzice wkrótce wrócą, a nie chcę, żeby mama znowu się zdenerwowała. Lewis pokazuje mi uniesiony kciuk, kiedy wchodzimy do domu. W środku czuć zapach waniliowego odświeżacza powietrza. Idziemy za bratem Triti przez szeroki korytarz do oranżerii z tyłu domu. Jest chłodno i dość ciemno, październikowe chmury wiszą na niebie tak nisko, że mogłabym ich dotknąć i wydrążyć w nich dziurę palcem. Gestem daje nam znak, żebyśmy usiedli. Rattanowe meble trzeszczą pod naszym ciężarem. – Lewis – przedstawia się mój towarzysz, wyciągając rękę na powitanie. – Rafi. – Ja mam na imię Alice – mówię. – Tak. Wspominaliście. – Jego oczy są tak samo czujne jak Triti, ale to raczej normalne w obecności obcych. – Co tutaj robisz? Chcesz odgrzebywać to wszystko po tak długim czasie? – Ja... – Boże, ten cały pomysł był beznadziejny. Chcę stąd wyjść, bo przecież rozumiem, jak druzgocąca jest utrata siostry. Może teraz, po roku, wreszcie się z tym jakoś pogodził, no ale zjawiłam się ja, ze stekiem kłamstw, i przypominam mu o wszystkim. Ale to dla j e j dobra. Muszę o tym pamiętać. Jeżeli dowiem się, dlaczego trafiła na Plażę, może będzie mogła z niej uciec. Może moja siostra będzie mogła zrobić to samo... Lewis mnie szturcha. – Przyszłam tu, ponieważ wydaje mi się, że to samo, co działo się z Triti, dzieje się teraz ze mną. Spogląda na mnie od góry do dołu. Dzięki Bogu nie mam ochoty na jedzenie odkąd pojawiłam się na Plaży Dusz – przedtem nikt by nie
uwierzył, że mogłabym mieć skłonności do anoreksji. – Czyli masz problemy z sercem, tak? – W jego głosie słychać kpinę. – Nie tylko to ją zabiło, prawda, Rafi? Jego twarz zmienia się i nie jestem w stanie odgadnąć tego, co myśli. Bardzo przypomina swoją siostrę. Poza tym to pierwsza spotkana osoba, która jest dla mnie potwierdzeniem istnienia Plaży Dusz. – Lekarz powiedział, że zgon nastąpił z przyczyn naturalnych – mówi. – I tak chcemy ją zapamiętać. – Ale dlaczego w takim razie trafiła do szpitala, Rafi? – pyta Lewis w chwili, w której chcę już się poddać. Siedzimy w milczeniu całe wieki, kiedy w końcu zauważam, że w oczach Rafiego pojawiają się łzy. Chciałabym móc powiedzieć mu o Plaży Dusz, ale nawet gdyby mi uwierzył, mało pocieszy go fakt, że jego siostra cierpi tak samo po śmierci, jak cierpiała za życia. – Trafiła tam już pod sam koniec. Wtedy, kiedy i tak już było po wszystkim. Wcześniej... sama przecież wiesz najlepiej, jak łatwo ukryć coś w szkole z internatem. A w szkole dla dziewcząt robią tak wszystkie. Ukrywają jedzenie. Kradną jedzenie. Wydaje mi się, że zaczęła to robić, żeby dopasować się do reszty. – Hmm – zastanawiam się. S z k o ł a z i n t e r n a t e m. Nie wiedziałam o tym, ale czuję, że to może okazać się istotne. – Kiedy przyjechała do domu na wakacje, a tego lata były jej szesnaste urodziny, była inna. Chudsza i nieobecna. Mama zauważyła, tata nie. To znaczy, w końcu to zauważył. Do tamtej pory była zwykłą młodszą siostrą, rozumiesz? – Pyta, ale nie oczekuje tak naprawdę odpowiedzi, chyba nie mówi już nawet do nas. Patrzy na ponury ogród. – Ale tego lata nie odpowiadała na żadne zaczepki. Mógłbym ją uszczypnąć i nawet by nie zapiszczała. – Przypomina sobie o naszej obecności. – Nie zrobiłem tego. To znaczy nie uszczypnąłem jej. Nie zawsze się lubiliśmy, ale kochałem ją. Brat i siostra, sami wiecie. Kiwam potakująco głową. Wiem. – Więc myślisz, że zmieniła się przez szkołę? Rafi obejmuje twarz dłońmi. – Słuchaj, byliśmy szczęśliwą rodziną. Nudną, ale szczęśliwą. Widziałem, jak ludzie teraz na nas patrzą. Rodzice nie dostają już żadnych zaproszeń na kolacje. Ci ludzie wiedzą. Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby zaczęła o tym trąbić prasa: „Córka hinduskiego biznesmena zagłodziła się na śmierć”. Zaczęliby podejrzewać najgorsze. – Co masz na myśli? – To, co zwykle. Że rodzice zmuszali ją do jakiegoś szemranego zaaranżowanego małżeństwa, albo że ja i ojciec kazaliśmy jej sprzątać w domu i zabranialiśmy chodzić do szkoły czy coś w tym guście. Czerwienię się. Ja też pomyślałam o takich rzeczach. – Rozumiem.
– Więc czy to naprawdę takie dziwne, że nie chcieliśmy tego rozgłaszać? To chyba nie robi Triti teraz żadnej różnicy, co? „I tu możesz się mylić”, myślę. Może właśnie dlatego, że zaprzeczyliście prawdziwej przyczynie jej śmierci, znalazła się na Plaży. – Ale czy nie powiedziała nic o tym, co się działo? Co ją zmieniło w szkole? – A czy tobie coś mówiła? Odwracam wzrok. – Niezupełnie. Robi gniewną minę. – No więc, jak już mówiłem wcześniej, nie mam pojęcia, co tu robicie. I chciałbym, żebyście wyszli, zanim przyjadą moi rodzice. Lewis dotyka mojej ręki. – Powinniśmy już iść, Alice. Wstaję. Coś jeszcze nie daje mi spokoju, ale ruszam posłusznie za nimi w stronę wyjścia. I nagle, kiedy przechodzimy przez korytarz, zauważam na ścianie wiszące fotografie. Są takie zwyczajne: Triti i Rafi w mundurkach z różnych szkół i w eleganckich ubraniach, na wakacjach we Francji i Hiszpanii i jedno zdjęcie na egzotycznej plaży, która bardzo przypomina Plażę Dusz. Na pokazie sztucznych ogni. To szczęśliwe chwile codzienności. Triti jest trochę pulchna, ale to tylko podkreśla jej urodę. Ma też wydatny biust, ale nie aż tak ogromny jak na Plaży. Nie ma żadnych zdjęć, na których wygląda na starszą niż piętnaście lat. – Wyglądacie na szczęśliwych. Na zdjęciach – mówię do Rafiego, który otwiera frontowe drzwi. Zastanawia się nad tym przez chwilę. – B y l i ś m y szczęśliwi. Może wydawało się jej, że rani tylko siebie, ale teraz jej już nie ma z nami, a my wciąż cierpimy. – Przepraszam, że przypomniałam ci to wszystko, Rafi – tłumaczę się i wychodzimy. – Tak właściwie, sam nie wiem, dobrze było o niej porozmawiać jeszcze raz. Nie robimy tego nigdy, z zasady. Szkoda tylko, że nie wiem, czego właściwie szukałaś. Ale mam nadzieję, że to znalazłaś. Chcę wyciągnąć do niego rękę i powiedzieć, że wiem, jak się czuje. Ale zamiast tego schodzę po schodkach. Obserwuje nas, aż znikamy za rogiem. Chociaż się nie umawialiśmy, oboje z Lewisem milczymy, dopóki nie wsiadamy do metra. – To było bardzo dotkliwe przeżycie – mówi. – Tak. I bezsensowne – poprawiam go. – Zasmuciłam tylko tego biednego chłopaka. I po co? Wiem niewiele więcej, niż wiedziałam wcześniej. Nie wiem nawet, do jakiej szkoły chodziła – mówię, wyprzedzając go. Chcę od niego uciec, chcę uciec od wszystkiego, co przypomina mi o tym, co właśnie zrobiłam. Łapie mnie za ramię i zatrzymuje. – Posłuchaj. Nie mam pojęcia,
co starasz się osiągnąć, ale widzę jedno. Widzę, że bardzo ci na tym zależy. Jesteś w żałobie, Alice, a to oznacza, że można ci wybaczyć dużo więcej niż chociażby mnie, jeżeli chodzi o popełnianie błędów. – Nawet jeśli oznacza to, że ranię inne osoby w żałobie? Nie puszcza mojego ramienia. – Może nie. Ale pomijając wredne incydenty, nie wydaje mi się, że zrobiłabyś coś takiego, nie uważając, że masz ku temu powody. To wszystko nie ma dla mnie żadnego sensu, ale skoro ma jakiś dla ciebie, nie przestawaj. Wysuwam ramię z uścisku, ale to, co powiedział, sprawia, że czuję się troszeczkę lepiej. Mimo że cała Plaża – i życie – nie układają się w żadną sensowną całość.
50 Potrzebuję piękna. Spokoju. Czystego horyzontu, który da mi perspektywę. Ale kiedy pojawiam się na Plaży, czuję się jak na jakimś festiwalu. Kilkanaście różnych melodii dobiega do mnie z wielu kierunków: słyszę bluesa, rocka, klasykę. Na plaży jest mnóstwo tańczących osób, nie widzę nawet piasku. Zamiast bikini i kwiecistych spodenek królują obcisłe połyskujące sukienki i świeże lniane koszule, a poziom rozerotyzowania już dawno przekroczył górną granicę normy. Odwracam głowę w stronę, z której do moich nozdrzy dociera ostry zapach dymu, a także grillowanego mięsa, i widzę rozżarzone węgielki ognisk, świecących raz słabiej, raz mocniej wzdłuż rozległej linii brzegowej. Od razu zauważam, że O n i, kimkolwiek są, starają się odwrócić uwagę Gości. Przedzieram się przez tłum w kierunku baru. W środku widzę Sam, ma dredy wilgotne od potu i z wściekłością sieka kolejne cytryny oraz limonki, które wrzuci zaraz do słoików z mojito albo sangrią ustawionych w długą linię na blacie. Goście wciąż przychodzą po kolejne drinki. – Duży ruch? Spogląda na mnie i krzywi się. – Cześć, stara, tak. To nie ma końca. Domyśliłam się, że tak będzie, kiedy zobaczyłam, jak tańczą. Jakby nie było cholernego jutra. Zastanawiam się, gdzie Sam podziewa się, kiedy nie pracuje. Zapytałabym o to, ale są inne, bardziej naglące pytania. – To z powodu Triti, prawda? Przenosi wielką garść limonek do miski pełnej cukru i zaczyna tłuc i miażdżyć owoce z taką złością, że czuję, jak sok pryska mi na twarz. – Dlaczego tak mówisz? – pyta. – To jest taktyczny zabieg odwracania masowej uwagi. Próbowali już
z dobrą pogodą, teraz to. Chcą ich zmęczyć. Chcą, żeby stali się pasywni. Kiedy to mówię, zdaję sobie sprawę, że to Danny podrzucił mi ten pomysł; mówił, że zmieniają pogodę, żeby manipulować Gośćmi. Więc jeżeli nie mylił się co do t e g o, w czym jeszcze mógł mieć rację? Sam podnosi masywną butelkę białego rumu i przewraca ją do góry dnem. Strumień alkoholu powoli wypełnia miskę. Na jej chudym ramieniu drga mięsień. – Jak zwykle nie wiem więcej niż ty – śmieje się. – Ale może masz rację. Problem w tym, że Gości niełatwo zmęczyć. Wykituję tu szybciej niż oni. – Wreszcie spogląda mi w oczy. – Przepraszam. To chyba nie było śmieszne, co? Wzruszam ramionami. – Gdybym miała taką pracę, też pewnie byłabym zwolenniczką czarnego humoru. Widziałaś ją może? – Meggie? – Nie, Triti. – Mówią, że zeszła do podziemia, żeby się schronić. Nie ma tu zbyt wielu miejsc, w których można się ukryć, no ale... niektóre typy spod ciemnej gwiazdy zaczynały denerwować się jej zachowaniem. – Typy spod ciemnej gwiazdy? – Wiesz, nie każdy z obecnych tu umarłych był aniołkiem za życia. A jedynym potwierdzeniem historii Gości są oni sami. – Dodaje do mieszanki mięty i cały bar wypełnia zapach ogrodu w pełni lata. Potem wlewa połowę mieszaniny do masywnego shakera do koktajli, uzupełnia lodem i potrząsa jakieś dwadzieścia, może czterdzieści razy. – Ale przecież nie mogą jej zranić, prawda? – Nie fizycznie – wyjaśnia i nalewa płynu do słoika z kostkami lodu. – Ale nie chciałabym żyć tu w odosobnieniu, jeżeli mogę to ująć w ten sposób. Gdybym była Gościem, jedyną rzeczą bardziej przerażającą od wieczności tutaj spędzanej byłoby przeżywanie jej w samotności. Nie przyszło mi do głowy, że na Plaży Dusz jedni mogą tyranizować i prześladować drugich, tak samo jak na ziemi. – Racja. Potrzeba odnalezienia sposobu na uratowanie Triti jest jeszcze bardziej nagląca niż wcześniej. – Idę jej poszukać – mówię do Sam. – To miło z twojej strony. Potrzebuje kogoś, kto się o nią zatroszczy. Wszyscy inni tracą już cierpliwość. Kiedy wychodzę na plażę, chcę skręcić w prawo, w stronę spokojniejszego jej kawałka, gdzie pewnie ukrywa się Triti, ale spostrzegam Danny’ego. Jest w samym środku bawiącej się grupy. Dwie dziewczyny rozciągają
kawałek liny, a Danny... tak, wrażliwy samotnik Danny próbuje zatańczyć pod nią limbo. Obok jacyś kolesie wygrywają szybki rytm na dwóch bongosach. Chyba jest pijany, przynajmniej na to wskazuje jego błędny wzrok, kiedy wygina się pod nienaturalnym kątem. Jego rozpięta koszula poznaczona jest ciemniejszymi plamami od potu. W takiej wygiętej pozycji widać wyraźnie mięśnie, których do tej pory nie zauważałam. Nie jest to kaloryfer – nie cierpię chłopców, którzy potrafią nazwać każdy mięsień widoczny na ich przepakowanych brzuchach – ale zdecydowanie widać zaokrąglenia w stosownych miejscach. Od pępka w dół ciągnie się ciemne pasmo włosów. Spoglądam na twarze innych dziewczyn: to jasne, że nie jestem jedyną osobą, która zauważyła, że Danny to nie tylko inteligencja i dobre serce. Tak. Czuję na pewno zazdrość. Przecież on mógłby być ich w okamgnieniu. Podczas gdy ja nie mogę nawet potrzymać go za rękę. W jego twarzy nie ma już cynizmu i tęsknoty, bardziej przypomina Danny’ego widzianego na nagraniu w internecie. Słodkiego, zabawnego nastolatka, dziedzica fortuny, całującego dziewczynę przed kamerą, by nie zranić jej uczuć. Chłopaka, przed którym rysowała się świetlana przyszłość, zanim stracił wszystko w długim upadku na ziemię. Rytm staje się coraz szybszy, a jego półprzymknięte powieki zaczynają drgać. Po chwili zdaję sobie sprawę, że nie słyszę już bębnów, tylko głośny wizg, a na moich oczach jego ciało zaczyna trząść się i wyginać, jak ciało kogoś, kto próbuje się czegoś złapać, kiedy spada... spada... spada... Nagle dziewczyna po prawej mruga do dziewczyny po lewej i obniżają linę, która niemal dotyka jego skóry. Podskakuje, jakby ktoś wbił mu nóż w plecy, a potem przewraca się, wydając z siebie dziwny, niski jęk. Upada z taką siłą, że ziarnka piasku wzbijają się w powietrze jak kłęby dymu. Inni Goście wokół niego śmieją się i klaszczą w dłonie, ale nikt mu nie pomaga, bo już inny ochotnik do limbo ustawia się w środku. Danny próbuje dźwignąć się z piasku i patrzy wokół, jakby nie wiedział do końca, gdzie się znajduje. – Danny?! – wołam, zmierzając szybkim krokiem w jego kierunku. – Wszystko w porządku? Pozostali oczywiście mnie nie słyszą, ale na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech. – Alice. Super! – Pomogłabym ci wstać, ale, sam wiesz... – rozkładam ramiona w geście bezsilności. – Nie ma sprawy. Jeszcze chwila i dam sobie radę. Przecież to chyba nie takie trudne? – Próbuje wstać i znowu mu się nie udaje. – W głowie
mi się kręci. Pewnie od limbo. – A nie przez mojito Sam? – No dobra, może trochę przez mojito Sam. Są za mocne. – Za trzecim podejściem jest wreszcie na nogach. Strzepuje piasek, który przylepił się do jego złotej skóry. – Ale chętnie wypiję jeszcze jedno. Pójdziesz ze mną? – Szukałam właśnie siostry. I Triti. Po raz pierwszy przez jego twarz przebiega cień. – Jasne. Wiem, gdzie są. Udało ci się znaleźć sposób, żeby pomóc Triti? – Pracuję nad tym. – Wiedziałem, że będziesz próbować. Jak to się mówi w Anglii? Nie tylko ładna buźka, co? – I spogląda na mnie z taką intensywnością, że muszę odwrócić wzrok, by nie zarumienić się albo nie zrobić czegoś, czego będę żałować. – Jesteś pijany. Wciąż na mnie patrzy. – Wiesz, może masz rację. – Powinnam znaleźć Triti. Jego twarz zasmuca się. – Jeszcze nie teraz – szepcze, a w jego głosie słychać panikę. – To znaczy – znowu się uśmiecha – chodźmy najpierw na drinka, co, Alice? Powinnaś się napić, zanim spróbujesz z nią porozmawiać. – Ale ja nie mogę... – mój głos cichnie. On chyba zapomniał, że jesteśmy różni: Danny jest Gościem, a ja Odwiedzającym. I kiedy idę obok niego, a nasze kroki synchronizują się w jeden rytm, żałuję, że nie wiem, jak o tym zapomnieć.
51 Siedzimy na schodkach wejściowych do baru. W środku nie ma nikogo, pomijając Gości, którzy co jakiś czas wbiegają i wybiegają z kolejnymi dzbanami z alkoholem. – To chyba najcichsze miejsce, jakie można tu dzisiaj znaleźć – mówi Danny. Spoglądam na prawo, w kierunku odległych miejsc na Plaży, gdzie ukrywa się Triti. Potrząsa głową. – Zapomnij o niej na chwilę, proszę. Chcę rozmawiać o mnie, o mnie, o mnie! Już mam zamiar zaprotestować, kiedy zauważam, że mimo głupiej miny proszącego szczeniaczka jego oczy są przytomne jak zawsze. Czy on też popada w desperację? Może teraz z kolei Danny zleci mi rozwikłanie sprawy swojej śmierci? Może wie, że nie odmówiłabym mu niczego, gdyby tylko ładnie poprosił. – Dobra, jestem tutaj. Ty mów. Ja słucham.
– Pewnie pomyślisz, że zwariowałem, ale i tak to powiem. Jutro mogę zwalić wszystko na alkohol. Dźwięki dobiegające od strony brzegu zmieniają się. Muzyka staje się odleglejsza, zagłusza ją szum fal i jakieś trzaski przypominające wyładowania elektryczne. – Lepiej nie. Zanosi się na poważną rozmowę, a takich nie należy przeprowadzać po pijaku. Danny uśmiecha się. – Nie zgadzam się. Większym błędem jest przemilczenie tego, co powinno zostać powiedziane we właściwym czasie. Tyle się nauczyłem przez cały ten czas „nieżycia”, Alice. Nie potrafię mu na to odpowiedzieć. – Zanim się pojawiłaś... – przerywa. – Nie, zacznę od początku. Kiedy ja się tu znalazłem, byłem pełen złości, nie uwierzyłabyś nawet, jak wielkiej. Byłem zły na życie, na siebie, na wszystkich. Ale szybko zorientowałem się, że złość nic nie daje. Do niczego mnie nie doprowadzi. – Żałuję, że nie możesz sprawić, żeby Triti też w to uwierzyła. – Próbowałem. Ale nie wszystko, o czym mówię, dotyczy Triti. – Wyciąga rękę, ale zaraz uderza nią w czoło. – Gdyby to było normalne życie, trzymałbym cię teraz za rękę, Alice. A fakt, że nie mogę tego zrobić, sprawia, że trudniej mi powiedzieć to wszystko. – Bo jesteś pijany? – Tak. Ale to mi tylko ułatwi sprawę. – Zamyka oczy i otwiera je znowu, bardzo szeroko. – No ale do rzeczy, do rzeczy. Więc zdecydowałem, że pokażę nowego Danny’ego światu. Wcześniej za życia prezentowałem ludziom kogoś, kogo chcieli zobaczyć: wyluzowanego gościa z żartem i uśmiechem dla każdego. Wiem, przechodzi mi przez myśl, widziałam cię na nagraniu. Tylko przez kilka cennych sekund, ale to wystarczyło, żeby zrozumieć, jaki jesteś. Żeby się w tobie zakochać. – Zdecydowałem, że na Plaży będę inny. Musiałem zbierać energię. Zachować siebie dla samego siebie. Z duszy towarzystwa zmieniłem się w podpierającego ściany. Obserwatora. Wiesz, tutaj każdy ma czas na wypróbowanie tysiąca różnych osobowości, a i tak nie zabierze to nawet malutkiej jego części. Spoglądam na horyzont, za którym zaczyna zachodzić słońce. Więc to właśnie oznacza życie tutaj. Wieczność. Przebiega mnie dreszcz. – Zaprzyjaźniłem się z paroma osobami, różniącymi się od mięśniaków i cheerleaderek, z którymi imprezowałem za życia. Javier, Triti, twoja siostra. To dobrzy ludzie. Lojalni. Rozumieją, że to nie tylko niekończąca się impreza. Potakuję głową, chociaż w moich myślach Meggie jest ciągle
imprezowiczką. Ale to była d a w n a Meggie. Może ona też musiała się zmienić. Danny kontynuuje: – Jasne, czasami właśnie przez to dziwnie jest z nimi przebywać, ale dobre jest to, że nie muszę udawać. Że mogę się odsłonić od czasu do czasu. – A potem pojawiłaś się ty – wyznaje. Boże, chyba muszę się napić czegoś mocniejszego. – Ty byłaś inna. – Żywa? – odpowiadam i zaraz tego żałuję, bo zabrzmiało to nonszalancko i sarkastycznie. Ale on tylko się uśmiecha. – Jasne. Ale byłaś też inna od wszystkich wokół, ponieważ wciąż miałaś nadzieję. – Jakoś nie czuję, żebym ją miała. – Uwierz mi, kiedy przyzwyczaisz się do Plaży, nawet najmniejsze uczucie przypominające nadzieję wysyła sygnał świetlny, podobnie jak latarnia morska rozbitkowi. – Ty chyba naprawdę jesteś bardzo pijany, co? – Zrób mi przysługę, co, Alice? Pozwól mi skończyć to, co mam do powiedzenia, dobrze? Odczekuje, aż zrobię gest zamykania buzi na kłódkę, i mówi dalej. – Dobrze, to na czym skończyłem? Nadzieja. Kiedy żyjesz, uważasz ją za coś oczywistego, ale, o rany, tak bardzo za nią tęsknisz po śmierci. Pojawiłaś się, no i oczywiście byłaś piękna, ale to jest tu tak powszechne, że aż nudne. Było w tobie coś więcej. To tak, jakby ktoś przystawił mi do twarzy lustro, bo zobaczyłem w twoich oczach rozpacz i tęsknotę. Potakuję głową. – Od naszego pierwszego spotkania czułam, że chcesz mieć coś, czego nie możesz dostać. – Coś? Czy może k o g o ś? Rumienię się. Ta sytuacja jest coraz bardziej krępująca. – Jezu Chryste, czemu nie mogę tego po prostu powiedzieć? Wokół mnie są setki dziewczyn z nimfomańskimi skłonnościami, które przez następne tysiąclecia nie będą miały do roboty nic innego, jak zapewniać mnie o mojej wspaniałości, podbudowywać moje ego i doskonalić techniki miłości francuskiej, a ja zakochuję się w tej jedynej dziewczynie, której nie mogę dotknąć... Zakochuję? – Wypija do dna resztę drinka. – Może nie mówmy o miłości. Może mówmy o przyjaźni. Czy można się w kimś zalubić? – śmieje się. Ale nie powiedział l u b i ć. Powiedział kochać. I wtedy już wiem. Kiedy znowu spogląda na mnie, tęsknota w jego oczach jest większa niż kiedykolwiek przedtem. – Jaki kretyn zakochuje się w kimś, kogo nigdy nie może mieć? Jestem największym idiotą na świecie.
– To jest nas dwoje – szepczę. – Co? – Jeżeli ty jesteś idiotą, to ja tym bardziej. Patrzę znowu w jego oczy i zastanawiam się, czy lustro, o którym mówił, odbija teraz moją tęsknotę. – Ja też chyba tracę dla ciebie głowę, Danny. Z miłości, z p r z y j a ź n i, cokolwiek to jest. Ale... to m o ż e być miłość. Ekran zawiesza się. Co ja zrobiłam? Coś wbrew prawu na Plaży? Złamałam kodeks, którego nawet nie dane mi było przeczytać? Słyszę własne szybkie i płytkie oddechy. Cały pokój wiruje. Obraz zaraz wraca, piksel po pikselu. Danny stoi przede mną. Po jego twarzy widzę, że jest wstrząśnięty. – Czy coś się stało? – pytam. – Myślałem, że to tylko ja. – Chodzi ci o to, co się przed chwilą stało czy... o to drugie? – I dodaję szybko: – O to całe „zakochałem się w tobie”. – Jedno i drugie – marszczy brwi. Jest na wpół rozbawiony, a na wpół zdezorientowany. – Nigdy nie powiedziałam nikomu czegoś takiego, Danny. – Ja też nie. W głowie pojawia mi się obraz dziewczyny z nagrania. – Nie wierzę ci – śmieję się. – Taka partia jak ty. – To prawda – wyznaje. – Nigdy czegoś takiego nie powiedziałem. Nigdy nie c z u ł e m czegoś takiego. – Dlaczego ja? Danny potrząsa głową. – Dlaczego w ogóle ktokolwiek? Moja mama była katoliczką, ale wierzyła w horoskopy. Tata uważał, że trzeba być racjonalistą, poznać swoje pragnienia, a później skupić całą energię na tym, żeby je spełnić. Rany, chciałem tylko kilku rzeczy na Plaży. Paru gier komputerowych. Wyjścia ewakuacyjnego. Ale Odwiedzającego, w którym się zakocham... to raczej nie polepszy mojego położenia, prawda? – Nie. – Nagle uświadamiam sobie, jak wielki jest dystans między nami. Kiedy wyobrażałam sobie chwilę, gdy mówię mojej wielkiej miłości o tym, co czuję, widziałam pocałunki, anielskie chórki i tę bajkową cudowność, mogącą zmienić cały świat. Tymczasem siedzimy obok siebie, tak blisko, że gdybyśmy lecieli tym samym samolotem, wystarczyłby tylko nieznaczny ruch, żeby pocałunek stał się nieunikniony. Zrobiłabym wszystko, żeby znaleźć się z nim w tym samym samolocie... – Przykro mi, Alice. – Niepotrzebnie. Powinieneś czuć wszystko inne, ale nie smutek.
Mnie wcale nie jest przykro. Cisza. Słychać tylko szum fal. Słońce zaszło podczas naszej rozmowy i teraz niebo ma kolor ciemnej purpury, a księżyc jest tak ogromny, że przypomina balon napełniony ciepłym powietrzem, unoszący się tuż nad naszymi głowami. – Tak tu pięknie, prawda? Czasami marzę o tym, żeby być tu naprawdę. – Nie! – Odsuwa się ode mnie. – Czemu nie? Gdybym opowiedziała ci o moim życiu w tym tak zwanym realnym świecie, zrozumiałbyś, że to nie byłoby największą tragedią. Danny wstaje, chwyta się rękami za głowę i zaczyna nią potrząsać. – NIE! Nie chcę tego. W żadnym wypadku. Gdyby chociaż przeszło mi przez myśl, że chciałabyś oddać życie za... za takie zero jak ja, nigdy bym nie wyznał ci tego wszystkiego. C h o l e r a. Czy mogę to wszystko cofnąć? Ostatnie słowa już wykrzykuje i grozi pięścią wirtualnemu niebu. – Uspokój się, Danny, nie miałam na myśli... Odwraca się do mnie, a jego opalona twarz jest czarno-biała w świetle księżyca. – Nigdy, przenigdy nie myśl o czymś takim. Przysięgam ci, że jeżeli zrobisz cokolwiek, nieważne, co, żeby do mnie dołączyć, nie odezwę się do ciebie, nie dotknę cię i nie będę zauważał twojej obecności, rozumiesz? Tak już musi być. Nie chcę ryzykować. Nie zasługuję na ciebie. Mój umysł nie nadąża. W jednej chwili jesteśmy bratnimi duszami, a w następnej mnie atakuje. Ale nagle zdaję sobie sprawę, że to, co powiedział, stanowi największy dowód na to, że naprawdę mu na mnie zależy – bo dla mnie zrezygnowałby ze wszystkiego, nawet z jedynej szansy na szczęście. – Rozumiem – mówię. – Naprawdę? Potakuję głową. Stoimy twarzą w twarz. Czuję mrowienie od stóp do głów. Nigdy nie zapomnę tej chwili. W powietrzu unosi się zapach mięty, limonek i grilla. Słyszę szum morza i cichą bluesową melodię w tle, którą ktoś gra na saksofonie... Amazing Grace... Zapamiętam te oczy, w których nie widać już cierpienia, tylko blask. I te usta, obiecujące tak wiele, ale ofiarujące mi tylko słowa. Gdzieś daleko, bardzo daleko słyszę dźwięk przychodzącego SMS-a na moim telefonie. – Co to było? – pyta, wyczuwając, że coś mnie rozprasza. – Nic ważnego. Nic tak ważnego jak to. – Ale wtedy do moich uszu dobiega coś innego: cichy skowyt, jak u zranionego zwierzęcia.
Danny spogląda w lewo, w stronę rozmytej, niedokończonej części plaży. – T r i t i. Ma pytające spojrzenie. – Powinniśmy do niej pójść? – pytam. Oboje czujemy, że powinniśmy, ale ta chwila jest taka n a s z a. – Bardziej pomożesz jej w twoim świecie niż tutaj – mówi Danny. Kiwam głową. – Pracuję nad tym. Uśmiecha się, jakby rozumiał, że jest to dla mnie trudne. – Powinienem pozwolić ci do tego wrócić. – Nie – szepczę, ale on już zaczyna się cofać. Jak pożegnać się z chłopakiem, dla którego tracisz głowę, ale nie możesz go dotknąć? Przesyłanie buziaka dłonią, tak jak to robię z Meggie, jest zbyt banalne. Danny odpowiada na moje pytanie. Mówi bezgłośnie: „Dobranoc, słodkich snów” i kładzie rękę na sercu. To jak obietnica. Robię to samo... Plaża znika we mgle, a ja jeszcze dobrą minutę wpatruję się w ekran. Nagle przypominam sobie o SMS-ie i biorę do ręki telefon. Nie przestawaj wierzyć w Tima, Alice, on chce ci powiedzieć prawdę, jestem tego pewny. Nie przestanę mu o tym przypominać, zaufaj mi. Twój przyjaciel, Ade. Wpatruję się w komórkę. Jest coś niewłaściwego w tonie tej wiadomości, jest zbyt intymna, a może nawet natrętna. Ale nie mogę stracić z nim kontaktu, jeżeli chcę dotrzeć do Tima i do odpowiedzi, których potrzebuję. Więc odpisuję Dzięki i wyłączam telefon, żeby skupić się na tym, co się przed chwilą stało. M i ł o ś ć czy coś w tym guście? Od śmierci mojej siostry szczęście wydawało się zarezerwowane dla innych ludzi. Byłam jak widz, który obserwuje dziki taniec zza barierki i nie może się przyłączyć. Ale w ciągu ostatnich kilku minut czułam się tak, jakby ktoś zaprosił mnie znowu na parkiet. Danny zakochuje się we mnie, a ja w nim i nic więcej się nie liczy.
52 – Jesteś jakaś inna. – Cara zaczepia mnie przed drzwiami toalety podczas przerwy. – Serio? Jaka? Inna? To słowo nawet w połowie nie oddaje tego, co czuję. W s z y s t k o się zmieniło. – No, przede wszystkim widziałam, jak się uśmiechasz podczas lekcji, a to już nie zdarzyło się całe wieki. I ciągle coś nucisz pod nosem. – Naprawdę? – Wszystko na tym świecie wydaje mi się teraz piękne,
nawet pomimo tego, że Danny nie może tu do mnie dołączyć. Mimo odległości między nami słyszę w głowie piosenki o miłości, bo g d z i e ś tam jest ktoś, kto potrzebuje mnie najbardziej na świecie, a ja jego. – Przepraszam. Tak mnie irytuje, kiedy moja matka to robi. – Oczywiście w związku z tym, że jestem twoją najlepszą przyjaciółką i powiernikiem tajemnic, na pewno powiedziałabyś mi, gdybyś poznała jakiegoś kolesia czy coś w tym stylu? Czuję, że się rumienię. – Ja? Przecież według ciebie spędzam całe dnie zamknięta w pokoju, słuchając przygnębiającej muzyki – uśmiecham się, żeby pokazać, że nie mówię tego na serio. – Aha, tak – uśmiecha się smutno. – Ale może w takim razie znalazłaś sobie tak samo przygnębiającego chłopaka w sieci? – Możliwe. – Mam cię, tajemnicza panno – przygląda mi się uważnie. – Wrócisz do nas, Alice? Nie wiem, czy dam radę, jeżeli narobię sobie teraz nadziei, a później znowu ci się pogorszy. Żałuję, że nie mogę powiedzieć jej tego, co chciałaby usłyszeć: że między nami będzie tak, jak było. Ale jak mogę to obiecać, po tym wszystkim, co widziałam, i wobec wiedzy, którą posiadłam? – Trochę mi lepiej, ale nie oczekuj ode mnie za wiele, Cara. To mnie zmieniło. Zresztą gdyby tak nie było, byłabym chyba jeszcze większym psycholem... – odwracam wzrok. – No tak. Przytula mnie i odwzajemniam uścisk, bo tęsknię za jej bliskością, ale wiem, że ostatnia rzecz, o której moja najlepsza przyjaciółka powinna się dowiedzieć, to mój szalony, desperacki nowy świat. Kiedy wypuszczamy się z objęć, jest mi smutno: dawniej właśnie tak było między nami. – Ale dosyć o mnie, Cara. Jak tam Felipe? I Cara zaczyna nawijać o dramatycznych momentach, szalonych namiętnościach i wydłużaniu włosów, a ja myślę tylko o tym, że nasza relacja nie powinna być tak jednostronna. Powinnyśmy dzielić się nawzajem emocjonującymi historiami, tak jak prawdziwe przyjaciółki. Ale jak miałabym to robić? Cara robi przerwę na oddech, a ja podnoszę rękę, żeby ją zatrzymać. – Wybacz, chciałabym usłyszeć resztę, ale muszę zdążyć jeszcze pójść do toalety przed dzwonkiem. – Pójdę z tobą – deklaruje i wraca do szczegółów każdego SMS-a i każdej plotki o swoim argentyńskim chłopaku, przekrzykując odgłosy spłukiwania toalet i szumu wody w kranach. Kiedy wychodzę, zerkam w upstrzone lustro w toalecie. Po raz pierwszy od wielu tygodni przyglądam się sobie uważniej. Danny zakochał się w t y m? Widzę niewyregulowane brwi, zwisające z głowy obrzydliwe strąki i skórę, którą godziny spędzone
przed monitorem pozbawiły jakiegokolwiek koloru. Ale on nie widzi mnie. Widzi wyretuszowaną Alice, wersję, której nie udałoby mi się osiągnąć bez pomocy chirurga plastycznego. Pod oczami wciąż mam ciemne obwódki, dostrzegam też dziwną krostę, grożącą niechybnym rozprzestrzenieniem się po całej twarzy. Moja ekscytacja byciem zakochaną na chwilę przygasa. Czy przystojny, nadziany Danny Cross zakochałby się we mnie, gdybyśmy spotkali się jakimś cudem w prawdziwym życiu? I to tak, jak w bratniej duszy, jak to mówi moja kuzynka Stacie? Moje oczy. Są teraz inne niż przedtem. Teraz są jasne. Rozumiejące. Pełne tęsknoty. T a k j a k j e g o... Wychodzę z toalety. Dzwonek przerywa opowieść Cary akurat w momencie, w którym wyznaje mi, że to może być „ten jedyny” i uśmiecham się, bo po raz pierwszy w o g ó l e wiem, co ona czuje. I ta chwila zrozumienia, mimo że nie mogę jej o tym powiedzieć, podnosi mnie na duchu. Przez jakąś sekundę lub dwie znowu czuję się bliska mojej przyjaciółce. Ale istnieje tylko jedna osoba, której chcę się zwierzyć. Jedyna osoba, która wie, jak życie – i śmierć – mogą cię zaskoczyć i wytrącić z równowagi. Meggie to zrozumie. – Już od miesięcy nie miałam czegoś tak kacopodobnego – skarży się moja siostra, przykładając dłoń do czoła w melodramatycznym geście a’la Meggie, po czym naciąga na nos słoneczne okulary. – Myślałam, że tutaj nie macie kaca. – Ja też. Mam nadzieję, że tylko ja czuję się tak paskudnie, w przeciwnym razie znowu pojawią się jakieś teorie spiskowe. Powiedzą, że zesłali kaca, żeby nas ujarzmić, czy coś w tym stylu. Jesteśmy w bambusowym domku i leżymy obok siebie na kołdrze w czerwono-białą kratę. Domek nie ma jednej ściany od strony morza, więc z tego miejsca widać ocean i niebo. To idealny obrazek z plakatu reklamującego kurort spa, z tym wyjątkiem, że jest bardziej trójwymiarowy i zupełnie oszałamiający. Czasami zastanawiam się, jak coś, co istnieje tylko w internecie, mogło mnie aż tak zauroczyć. – Meggie? – To ja. – Chyba... chyba kogoś poznałam. Siada, prostując plecy i wykrzywia twarz w grymasie bólu. – Au. C h y b a? Kogo? Nie chodzi raczej o Robbiego, nie po takim czasie. To znaczy, jest miły i śliczny, ale może trochę nudny... Więc znam go?
– Można powiedzieć, że tak. – Ach, nie mów mi, nie mów mi, sama zgadnę... – Meggie, chcesz bawić się w zgadywanki, kiedy próbuję ci opowiedzieć o najbardziej niesamowitej rzeczy, która mi się przydarzyła? Przygląda mi się z powagą. – Hm... A ja zaczynam się śmiać, bo tak naprawdę w tej chwili mam właśnie ochotę chichotać i plotkować, i powtarzać bez końca, jak jestem szczęśliwa, podczas gdy ona będzie się ze mną droczyć i sprawiać, że się zarumienię. Chcę być n o r m a l n a. – Żartowałam. Ale i tak na pewno nie zgadniesz. Wykrzywia twarz w wielkim skupieniu. Wiem, że nie zgadnie, bo oprócz Robbiego i Cary nie mogła nigdy zapamiętać imion moich znajomych. Po prostu nie była nimi zainteresowana. – Jak się nazywał ten chłopak, z którym chodziła Cara, kiedy zaczynałyście średnią szkołę? Ten, który grał w piłkę w drużynie Middlesex? Zawsze uważałam, że pasowalibyście do siebie. – Przeciąga się i najwyraźniej dobrze się bawi. – To nie on. Już mówiłam, nigdy nie zgadniesz... Nagle r o z p a c z l i w i e chcę jej o tym powiedzieć. – A może to ten gość, który wyglądał jak młody Michael Jackson? Był n a p r a w d ę niezły. Ach, moja siostrzyczka się zakochała. Nigdy nie myślałam, że doczekam tego dnia. – To Danny. – Nie, nie przypominam sobie żadnego Danny’ego... – I nagle podnosi się i wyciąga rękę, żeby złapać mnie za ramię, co oczywiście jej się nie udaje. – Danny, czyli Danny t u t a j? Potakuję głową. Kiedy już to do niej dotrze, powiem jej, jaki jest cudowny i dlaczego już nigdy nie spotkam kogoś takiego jak on. Że to moja druga połowa. Że kiedy jestem z nim, czuję się taka wyjątkowa. Ona opowie mi, jak się czuła, kiedy poznała Tima. Będzie tak jak dawniej: moja starsza siostra będzie się śmiać i żartować ze mnie, i tłumaczyć jak małemu dziecku, co jest czym. Nigdy nie myślałam, że będę chciała, by mnie pouczała z wyższością. Ale w tej chwili chcę tylko, żeby nabijała się ze mnie uroczo, zanim przyzna mi rację co do jego absolutnej wyjątkowości. Więc czekam. Potrząsa głową chociaż sądząc po bólu, jaki maluje się w jej oczach, nie jest to zbyt dobre przy jej kacu. – Hmm. To chyba nie najlepszy pomysł. Serio, siostrzyczko. – Nie wiedzieliśmy, że tak się stanie – mówię i czuję się trochę niezręcznie. – To znaczy, chyba nie mamy na to żadnego wpływu, prawda? To się po prostu... zdarza. Uśmiecha się pobłażliwie. – Ech, naprawdę Florrie, rozśmieszasz
mnie. – Rozśmieszam? – Przecież sama chciałam, żeby chichotała, prawda? Ale nie takim tonem. – Danny. To znaczy rozumiem, że mógłby być świetną partią w innych okolicznościach, ale, serio, nie przeskoczysz jednego bardzo smutnego faktu, a mianowicie tego, że on jest, no, jakby trochę m a r t w y. – Myślisz, że o tym zapomniałam? – Tylko bez złości, Florrie. Chodzi o to, że... – zdejmuje słoneczne okulary i spogląda na mnie przekrwionymi oczami. – O Boże, ty tak poważnie, prawda? – Ś m i e r t e l n i e poważnie – odpowiadam. – Ile ty masz lat? – Szesnaście. Wystarczająco dużo, żeby uprawiać seks. Wystarczają dużo, żeby odejść ze szkoły, i wystarczająco dużo, żeby jeździć na motorze. – Wiem, że brzmi to dziecinnie, ale nie podoba mi się ton jej głosu. – Ale najwyraźniej nie wystarczająco dużo, żeby podjąć jakąkolwiek rozsądną decyzję. Zapomniałaś, że on już nie żyje? – Oczywiście, że nie. Słuchaj, Meggie, wcale nie muszę wysłuchiwać tego wszystkiego. Może wrócę, kiedy znowu będziesz mogła cieszyć się razem ze mną? Meggie zamiera i natychmiast czuję się winna przez tę groźbę. Nigdy nie miałam żadnej mocy nad moją siostrą, a mimo to widzę w jej spojrzeniu całkowite przerażenie. – Nie. Nie. Przepraszam – wzdycha. – Pozwól, że zacznę od nowa. Nie chodzi o to, że uważam cię za nierozsądną... – Co oznacza, że t a k właśnie myślisz. – Czy ty naprawdę to przemyślałaś, Alice? Teraz chyba mówi poważnie, używa mojego pierwszego imienia. – O niczym innym nie myślałam. – Więc nie martwi cię fakt, że nigdy nie będziesz mogła go dotknąć ani być z nim w jakikolwiek głębszy sposób? – Martwi. Ale są ważniejsze rzeczy niż to. – T e r a z tak myślisz, ale... miłość to nie tylko pluszowe misie i różowe serduszka. Czasami jest bardzo ciemna, bolesna i brutalna. A czasami jest śmiertelna. Odwracam się do niej. – Przypomniałaś coś sobie? Czy tylko próbujesz mnie nastraszyć? – Nie. Nie, oczywiście, że nie. Ale namiętność i nienawiść są czasami zbyt blisko, by spotkało nas szczęście. – Czy tak właśnie było z Timem? Meggie odwraca wzrok. – Nie pamiętam, Alice. Po prostu próbuję powiedzieć, że wybory, których dokonujemy, nie są czasem tak proste,
jak to się nam wydaje. Pomysł z tą czystą namiętnością do Danny’ego jest romantyczny, jasne, ale tak samo romantyczni byli Romeo i Julia, a ta historia nie skończyła się dobrze. – Nie jestem głupia. – Ale jej słowa zrobiły swoje, czuję się zdecydowanie mniej podekscytowana, a nawet trochę śmieszna. – Nigdy nie powiedziałam, że jesteś. – Teraz jej głos jest kojący. – Ale kiedy pomyślę o tym, jak cenne jest życie, jak wiele jeszcze przed tobą, nie potrafię tego znieść. Możesz mieć każdego faceta, jakiego tylko zapragniesz. Świat jest ich pełny, Florrie, więc nie marnuj swojej przyszłości na jednego z nas. – Nie widzę przyszłości w realnym świecie. Już od dawna nie mogę uwierzyć, że jest w nim coś, na co mogłabym czekać z niecierpliwością. Nie od kiedy mnie opuściłaś. Moja siostra spogląda na mnie. – My jesteśmy d u c h a m i, Florrie. – Mówiłaś, żeby nigdy cię tak nie nazywać. – Bo to zbyt bliskie prawdy. – Macha ręką w kierunku plaży, gdzie Goście leżą bez ruchu, a ich ciała zlewają się z piaskiem. Marszczy brwi. – A co na to wszystko Danny? – On czuje dokładnie to samo. – Wracam myślami do nocy, kiedy wyznał mi to wszystko i pomimo wątpliwości, jakie zasiała Meggie w mojej głowie, znowu przebiega mnie przyjemny dreszcz. – Nie będziemy się spieszyć. To znaczy, no dobra, nie mamy za bardzo innego wyboru, jeśli się nad tym zastanowić. W końcu nie możemy się nawet dotknąć. Ale nie myśl, że nie rozumiemy, co to oznacza dla nas obojga. Meggie wzdycha. – Och, skarbie. Jestem pewna, że w y d a j e ci się, że rozumiesz, ale przecież nie jesteś w stanie. Pamiętaj, że on jest samotny i zdesperowany. Powie wszystko, co chcesz usłyszeć. – I tu się mylisz całkowicie. Kiedy powiedziałam mu o tym, co czuję, starał się mnie od tego odwieść. Powiedział, że jeżeli kiedykolwiek się tu znajdę, nie odezwie się do mnie słowem, albo nawet będzie udawał, że nie istnieję. Moja siostra zamyka oczy. – Nie. Nie jestem w stanie nawet o tym myśleć, to zbyt okropne. Nie zrobiłabyś tego, prawda? – Oczywiście, że nie. – Żałuję tylko, że moje słowa nie brzmią zbyt pewnie. – Uszy mam całe czerwone – odzywa się czyjś głos. Danny. W ogóle nie patrzy na moją siostrę – patrzy na mnie. Jest jeszcze bardziej idealny, niż zapamiętałam. Zawsze pociągały mnie jego oczy – ciemnozielona tajemnicza głębia – ale teraz hipnotyzują mnie jego miękkie usta. „Witaj, piękna”, mówi bezgłośnie. „Witaj”.
– Och, nie chciałabym stać na drodze młodzieńczej miłości – sarka moja siostra. Danny wzdycha i na chwilę zamyka oczy. Którejś nocy, może nawet tej nocy, chcę położyć się obok niego, kiedy będzie spał. Będę obserwować jego drgające powieki i zastanawiać się, o czym śni. Kiedy otwiera oczy, odwraca się w stronę Meggie. – Wiem, co myślisz, ale nie pozwolę jej do nas dołączyć. Nie zniósłbym odpowiedzialności za coś takiego. Meggie potrząsa głową. – To niebezpieczne. Czy żadne z was tego nie widzi? A zwłaszcza ty, Danny? Jesteś starszy. Nie mogłeś wybrać po prostu kogoś z Gości? Są tu tysiące ślicznych dziewczyn... Danny spogląda na mnie. – Ale one to nie Alice. Moja siostra kopie piasek. – Jasna cholera. Nie jestem na to gotowa. Czuję się jak rodzic. – Spogląda znowu na nas. – Słuchajcie, nie mogę was powstrzymać, ale mam tylko nadzieję, dla waszego wspólnego dobra, że to tylko zwykłe zauroczenie. Danny i ja wpatrujemy się w siebie i wiemy, że jest to wszystko, tylko nie zwykle zauroczenie. – Pewnie chcecie być teraz sami, ale zanim pójdę, obiecajcie mi tylko, że będziecie uważać – mówi zrezygnowanym tonem i chyba zdaje sobie sprawę, że na próżno. – Jasne, Meggie – mówi Danny. – Obiecuję, siostrzyczko – dodaję. Ale w realnym świecie krzyżuję palce u dłoni.
53 Danny i ja idziemy obok siebie. Tak blisko, że gdybyśmy oboje byli żywi albo martwi, nasze ciała musiałyby się dotknąć. Chociaż się nie umawialiśmy, idziemy w stronę drugiego końca plaży, jak najdalej od domków, baru i pustego skrawka ze splątanymi krzewami, gdzie Triti trwa na wygnaniu z własnej woli. Jest tu kilka miejsc, gdzie możemy poczuć się naprawdę sami. Wysokie skały, które jak mi się wydawało chronią Plażę przed intruzami, są nie do zdobycia jak więzienne mury. Przed nami piętrzy się czarna skała, swą masywnością przypomina giganta. Za nią jest gładka półka, akurat na dwie osoby. – Jakby ktoś stworzył ją specjalnie dla nas – mówię. Danny nie uśmiecha się, ale nie przeszkadza mi to. Mogłabym wpatrywać się w niego godzinami i zastanawiać się, czy jest bardziej przystojny, kiedy się uśmiecha, czy kiedy pochmurnieje. Siada, ale nic nie mówi. – Może niepotrzebnie jej powiedziałam – zastanawiam się. – Ale to, że tego nie aprobuje nie oznacza, że ma rację.
– Tylko że ona ma rację, prawda? Mam już zamiar protestować, kiedy nagle przychodzi mi do głowy myśl: a jeżeli o n ma wątpliwości nie przez to, co powiedziała Meggie, ale ponieważ zobaczył mnie znowu i nie uważa już, że jestem atrakcyjna? – Nie musimy tego robić, Danny. Nie, jeżeli nie masz na to ochoty. Nie patrzy na mnie, a to na pewno zły znak. C h o l e r a. Nie wiedzieć czemu, teraz czuję się bardziej odrzucona niż wtedy, kiedy Robbie ze mną zerwał. – A co? T y nie masz ochoty? – No jasne! – mówię sarkastycznie. – Dlatego właśnie podjęłam tak wielkie ryzyko i powiedziałam o tobie mojej siostrze. Nie dlatego, że byłam podekscytowana, ale dlatego, że zmieniłam zdanie. W końcu Danny odwraca się i kiedy widzę jego uśmiech, cała się rozpływam. – Cóż, w takim razie to r e w e l k a, skarbie. Chociaż podejrzewam, że w obecnych okolicznościach minie pewnie jeszcze trochę czasu, zanim będę mógł poznać twoich rodziców, co? Chichoczę. – Troszeczkę. Jak to możliwe, że nie rozpoznałam Danny’ego, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy? Czuję, jakbym znała go od z a w s z e. Te oczy, te wysokie kości policzkowe, te usta... – Chciałbym cię pocałować, Alice. Chociaż raz. – Raz by nie wystarczył – wyznaję i czerwienię się. – To musiałoby trwać całe wieki. Niczego bardziej nie pragnę. Słyszę stłumiony śmiech Danny’ego. Zauważam, że zmarszczki w kącikach jego oczu wyglądają jak gromadki małych uśmiechów. – A skąd wiesz, czy nie całuję okropnie? Ślinię wszystko dookoła? Chichoczę. – Nie całujesz okropnie. Wiem o tym. – Bzdura. Może nie wiedziałbym, co zrobić z językiem. Albo przyssałbym się do ciebie jak ośmiornica – przysysa się do wierzchu swojej dłoni i wydaje z siebie chlupoczący odgłos. Teraz już śmieję się na dobre. – Tak właśnie ćwiczyłyśmy, ja i Cara. W moim pokoju. Nastawiałyśmy muzykę na cały regulator, żeby rodzice nie słyszeli naszych ataków śmiechu. – Czy tam właśnie teraz jesteś, Alice? W swoim pokoju? – Nie, ja... – odsuwam się od jego twarzy i rozglądam wokół. Jestem w szoku, kiedy uświadamiam sobie, że tak, jestem w swoim pokoju, widzę moją kołdrę w kwiaty, różowe krzesło i srebrny wentylator. – Tak. Danny wzdycha. – Twoja siostra m a jednak rację. – Nie mów tak. Czuję, że albo jesteś najstarszy z rodzeństwa, albo nie wiesz, że „twoja siostra ma rację” to najbardziej irytujące słowa w całym języku. – Bądź poważna. – O Boże, ty naprawdę jesteś starszy z rodzeństwa. Rozchmurz się,
Danny. – W związku z czym mam się rozchmurzyć, Alice? Że nigdy nie będę mógł potrzymać cię za rękę? Albo z tym, że to może się skończyć tylko źle? O, a co powiesz o fakcie, że miłość w tym wypadku oznacza, iż będziesz tak samo przygnębiona jak ja? Czuję, jak łzy napływają mi do oczu. – Nie! Nie zmieniaj tego w coś okropnego... Ma zamiar powiedzieć coś jeszcze mądrzejszego, kiedy zauważa moją minę. – Och, Alice. Przepraszam. – W porządku. – Chciałbym móc zrobić c o k o l w i e k, ale oczywiście... – wyciąga ramiona w geście, który sprawia, że chce mi się jeszcze bardziej płakać. – Wiem. A potem uśmiecha się i czuję się tak, jakby znów wyszło słońce. – Czy to się liczy jako nasza pierwsza kłótnia? Potakuję głową i śmieję się mimo łez, które spływają mi po policzkach. – Zdecydowanie lepiej ci z uśmiechem. – Opiszę to w pamiętniku. Pokłóciłam się z Dannym. Pogodziłam się z Dannym. Spoglądamy w morze. W tej chwili wydaje się, jakbyśmy byli jedynymi ludźmi na ziemi. – To będzie nasze miejsce, Alice. Będę tu przychodził codziennie i czekał, aż się pojawisz. – Może mogę zostać tu, dopóki jedno z nas nie zaśnie... Gdzieś z oddali dzwoni mój telefon. M ó j telefon. Szukam po omacku zestawu słuchawkowego w plecaku szkolnym. – Zaczekaj, Danny, pozbędę się tylko tego telefonu... Na ekranie wyświetla się ADRIAN. Adrian... a m o ż e T i m? Nie mogę teraz wyjść z Plaży. Ale co jest ważniejsze? Ten chłopak ze snów, który może zostać tylko snem? Czy siostra, potrzebująca mnie bardziej niż kiedykolwiek? Muszę pamiętać o moich priorytetach. – Przepraszam – mówię do Danny’ego. – Nie żegnałabym się z tobą, gdyby to nie była sprawa życia lub śmierci... ale może być. Słodkich snów. – Kładę rękę na sercu, tak samo jak on zrobił to ostatnio. Otwiera usta, żeby odpowiedzieć, ale udaje mu się tylko powiedzieć „słodkich...”, jego twarz wykrzywia się, a ciało wydaje się spadać; ekran gaśnie. Kiedy odbieram telefon, drżę na całym ciele.
54
– Tim? Czy to ty? Ktoś wciąga gwałtownie powietrze. – Nie. To Adrian. W końcu to mój telefon. – W jego głosie słyszę lekką irytację. – Przepraszam. – Ale Tim jest obok mnie. – Och. – Przestaję drżeć i zaczynam się trząść. Daj spokój, Alice. Codziennie rozmawiasz ze zmarłymi; żywy człowiek po drugiej stronie telefonu to na pewno nic strasznego. Nawet jeśli to żywy potencjalny morderca... – Alice? Jesteś pewna, że chcesz z nim porozmawiać? Głos Adriana trochę mnie uspokaja, ale strach, a właściwie absolutne przerażenie, wciąż mnie paraliżuje. To tak, jakby moje ciało wyczuwało zagrożenie, nawet przez telefon. – Tak. Chciałabym teraz porozmawiać z Timem, jeżeli to możliwe. Słyszę szelest w słuchawce, a po chwili pojawia się czyjś oddech. – Tim? – Alice – bardziej wzdycha, niż wypowiada moje imię. – Och, Alice, Jezu, tak mi przykro. Co za syf. Czy to spowiedź? Może oczekuje, że powiem: „Wszystko w porządku, Tim. Takie rzeczy się zdarzają”? – Tak, to straszny syf. – Nie mogę rozmawiać długo. Śledzą mnie – mówi bardzo wysokim głosem, na skraju histerii. Kiedyś wypowiadał się basowym szeptem, jak miły mądry miś. – Gdzie teraz jesteś? – W bibliotece. My... daliśmy się tu zamknąć na noc celowo. Kiedy się tu uczę, wystawiają przed wejściem gościa w cywilnych ciuchach. Biblioteka jest już zamknięta i gdy zdadzą sobie sprawę, że z niej nie wyszedłem, pomyślą pewnie, że jakoś się wymknąłem niezauważony. Ale mogą też namierzać telefony. Domyślą się, gdzie przebywam, jeżeli zaczną przypuszczać, że używam telefonu Adriana. Ogłusza mnie bicie własnego serca: czuję się jak wyjęta żywcem z filmów z agentem Bournem. – A nie złapie was czujka od alarmu? – Jesteśmy w składziku. Mamy latarki i trochę jedzenia, wodę i coś mocniejszego do picia na później. Bibliotekę otwierają jutro o dziewiątej i wtedy pójdziemy prosto do czytelni. Nikt się nie dowie, że byliśmy tu przez całą noc. Wyobrażam go sobie w tej chwili. D o b r y Tim. M i ł y Tim. Jasne, szczere oczy, wiecznie podkrążone od czytania albo rozmów do późna w nocy, i słodki, ostrożny uśmiech, zawsze kiedy opowiedział jakiś kawał. – Wszystko po to, żeby ze mną porozmawiać? – Oczywiście. Posłuchaj. Alice. Wiem, że tobie jest jeszcze trudniej
niż mnie. To, że w ogóle ze mną teraz rozmawiasz, naprawdę dużo dla mnie znaczy. Przerywam mu. – Chcę wiedzieć, co naprawdę stało się tamtej nocy. – Och – następuje cisza. – Nie zabiłem jej. Nie obchodzi mnie, co się ze mną stanie, jeśli t y mi wierzysz, Alice. – Po raz pierwszy brzmi jak stary Tim, nie jak kandydat do służb specjalnych w panicznym transie. – Przysięgasz? – Nie mógłbym zabić niczego i nikogo, Alice. Jak do cholery mógłbym dojść do wniosku, że mam prawo odebrać komuś życie? Odpowiedź jest precyzyjna i tak bardzo do niego pasuje, że chcę mu uwierzyć. Ale w takim razie co z policją i moją mamą, nie wspominając już o brukowcach? Och, i co ze statystyką pana Bryanta, z której wynika, że większość kobiet jest mordowana przez swoich partnerów? I jest jeszcze to, co powiedziała sama Meggie, o cienkiej granicy pomiędzy namiętnością a nienawiścią. Próbuję przestać myśleć jak ktoś, kto go zna, i zacząć postrzegać jego osobę tak jak reszta świata. Drugiej szansy przesłuchania mogę już nie dostać. – Więc dlaczego policja jest przekonana, że to ty? – Chcą po prostu szybko rozwiązać sprawę. A może zostałem wrobiony. – Och, Tim, kto zadałby sobie tyle trudu, żeby cię wrobić? – Prawdziwy morderca, Alice. Jestem najbardziej oczywistym podejrzanym, bo policja zawsze zwraca uwagę przede wszystkich na osobę bliską ofierze. – I osobę, która widziała ją po raz ostatni! – zauważam. – Przedostatni. Przysięgam. – Ale ludzie w barze widzieli, jak kłóciliście się tamtej nocy. – Pomiędzy kłótnią ze swoją dziewczyną a zabiciem jej jest cholernie duża różnica! Zaciekłość w jego głosie zaskakuje mnie. Nigdy wcześniej nie słyszałam u niego takiego tonu. – Jesteś zły. – Oczywiście, że jestem zły. Jakbyś się czuła, gdybyś straciła osobę, która znaczyła dla ciebie najwięcej na świecie, a później wszyscy myśleliby, że to ty ją zabiłaś? No jak? Gdybyś tylko wiedziała, co to znaczy iść ulicą albo wejść do sali wykładowej, gdzie ludzie wokół ciebie rzucają spojrzenia i szepczą między sobą, ale nigdy nie podejdą i nie powiedzą niczego prosto w oczy. Co to znaczy, kiedy policja czai się dookoła i czeka na jakąkolwiek pomyłkę z twojej strony. Teraz już krzyczy, a ja trzymam telefon z dala od ucha. Mrugam i muszę sobie przypomnieć, że przecież on jest teraz zamknięty w składziku w Greenwich, a ja siedzę bezpiecznie w moim pokoju. Miły i spokojny Tim, który ratował pająki, ujawnia przerażającą stronę
charakteru. Ale czy to oznacza... Po chwili milczenia dodaje: – Alice, posłuchaj. Przepraszam. Jesteś ostatnią osobą, na którą powinienem krzyczeć. Wcale tym sobie nie pomagam, co? – I stara się zaśmiać, ale brzmi to bardzo sztucznie. – Nie. – Jeżeli on potrafi tak się zdenerwować na mnie, dlaczego nie mógłby się tak zachowywać wobec mojej siostry? Sahara mówiła, że Tim ma temperament, a Meggie potrafi... potrafiła być kokieteryjna, lekkomyślna i jednocześnie złośliwa i okrutna; może to sprawiło, że nie wytrzymał? Zazdrość jest bardzo silnym uczuciem. Do chwili, w której zobaczyłam Danny’ego z tą dziewczyną na nagraniu, nie zdawałam sobie sprawy, jak silnym. – Często się złościsz? – pytam, bo jestem zdeterminowana, żeby poznać prawdę. – Przed jej śmiercią nigdy. Rozumiem, dlaczego pytasz, ale nigdy nie miewałem humorów. Musisz o tym pamiętać. – Trudno mi pamiętać rzeczy, które były kiedyś. Słyszę westchnienie. – Wiem, Alice, Boże, naprawdę wiem. W ogóle nie doceniałem szczęścia, jakie miałem. Jak można być aż tak głupim? Nie mogę przestać się z nim zgadzać. Zadaj mu więcej pytań, mówię do siebie w myślach. Powinnam była je spisać. – Dlaczego miałabym wierzyć w to, co mówisz? – Bo twoja siostra była dla mnie wszystkim, Alice. Ona... ona rozjaśniała mój świat. Nie tylko mój. Była najjaśniejszym płomieniem, a teraz rzeczywistość bez niej jest taka ciemna. Czy to ma jakikolwiek sens? – Hmmm. – Wierzysz w to, że ją kochałem, prawda? Przed oczami mam twarz Danny’ego. Miłość. Czy naprawdę go kocham, czy to tylko głupie zauroczenie, na co liczy moja siostra? Wiem, że chroniłabym Danny’ego przed czymkolwiek i kimkolwiek. Że nigdy bym go nie skrzywdziła. Unikam odpowiedzi. – Jeżeli to nie ty, to kto? – pytam Tima. – Ktoś nieznający jej naprawdę, w przeciwnym razie nie mógłby tego zrobić. Ktoś myślący, że ma ją na własność. Wiesz, że morderca został później obok niej? Czesał jej włosy? Przestaję oddychać. W i e m o tym. Ale większość ludzi nie. Jasne, Zoe powiedziała dziennikarzom o aureoli włosów wokół jej głowy, ale tylko policja i rodzina wiedzą, że nie była przypadkowa. Poprawka. Policja, my. I m o r d e r c a. A może powiedzieli też Timowi, kiedy chcieli go złamać? – I co teraz, Tim? Przez długą chwilę słyszę tylko jego oddech. Później odpowiada: – Nie wiem. Wszystko bez niej jest takie beznadziejne i nawet jeżeli policja znajdzie mordercę, wskazywanie palcem i rzucane ukradkiem
spojrzenia nie skończą się. Dla mnie to się nigdy nie skończy. Wiem, że ma rację. Żadne z nas nie będzie już takie samo. Chociaż oczywiście to moja siostra straciła najwięcej. Ta rozmowa była ogromnym błędem. Nie czuję się lepiej, tylko gorzej: jestem jeszcze bardziej skołowana niż wcześniej. Tim jest taki wiarygodny, a mimo tego nie powiedział nic, co oczyściłoby go z podejrzeń, a mój własny instynkt zagubił się w tym zamęcie. – Moglibyśmy się spotkać, Alice. Jeżeli chcesz. Chciałam przed tym telefonem, ale teraz sama myśl o spotkaniu z nim mnie przeraża. – Po co mielibyśmy to robić? – Są rzeczy... no, rzeczy, których nie można powiedzieć przez telefon. Ale teraz już muszę kończyć. Na wypadek gdyby namierzali t w ó j numer, Alice. To nie jest niemożliwe. – Nie pomyślałam o tym. – Obiecuję, że zadzwonię niedługo znowu. Wymyślę, jak moglibyśmy się spotkać, z dala od wścibskich oczu. Ale niezależnie od tego, czy dojdzie do spotkania, czy nie, proszę, wybacz mi, że nie zdołałem jej ochronić. To samo powtarza mój ojciec. Ale jak mam na to odpowiedzieć? Tim okazał się innym człowiekiem, niż myślałam, ale czy to oznacza, że ją zabił? – Tylko zadzwoń znowu, proszę. Ale w słuchawce jest już martwa cisza.
Cechą wspólną morderców jest to, że zawsze „trzymają się na uboczu”. Tak przynajmniej wynika z niedorzecznych doniesień w telewizji. Robi się wywiady z sąsiadami albo współpracownikami dopiero co skazanego zabójcy i każdy recytuje tę samą mantrę. – Prawie ich nie widywaliśmy – powie jedna osoba. – Ale w ogrodzie zawsze był porządek. Ktoś inny doda: – Uśmiechali się, ale nigdy nie byli częścią społeczności, prawda Ethel? – Nie, nie, trzymali się na uboczu. Jakby chęć posiadania swojej prywatności była znakiem rozpoznawczym morderców. Nie mam pewności, czy przed Meggie też można było mnie wziąć za osobę samotną, ale teraz tak jest – z konieczności. Bywają chwile, kiedy pragnienie spowiedzi, wyznania wszystkiego, obnażenia duszy jest nie do zniesienia – tak jak nie do zwalczenia był instynkt, teraz głęboko schowany, który popchnął mnie do ataku. Ale muszę trzymać moje prawdziwe ja na uboczu. A w międzyczasie udawać, że wszystko jest w porządku. Morderstwo to tylko chwila słabości. Umiejętność pozostania na wolności wymaga skupienia przez całe życie.
55 – Ciasteczka czy chipsy? A może to i to? Możecie wziąć wszystko, jeśli chcecie. Mama wprawia mnie w zakłopotanie. Jedyne, na co mam teraz ochotę, to usłyszeć o odkryciu Lewisa, przekąski w ogóle mnie nie obchodzą. Ale nalega, żeby nasypać nam chipsów kukurydzianych do miski, a do mniejszej nakłada hummusu z supermarketu i stawia oba naczynia na tacy, obok szklanek z sokiem pomarańczowym i talerzem pełnym ciastek. – Na pewno przyjdę tu znowu – mówi Lewis, kiedy jesteśmy już na górze. – Wydaje jej się, że ratujesz mnie od życia pełnego cierpień – wyjaśniam. – Ja ratuję ludzi za dziewięćdziesiąt pięć funtów plus VAT za godzinę. Ale robię wyjątek, jeżeli w grę wchodzi hakerstwo. To moje prawdziwe hobby. – No mów wreszcie! – Ach, poczekaj, pozwól mi na wprowadzenie z fanfarami. Zbuduję odpowiednie napięcie. Bohater zmagający się z systemem i takie tam. – Widzi wyraz mojej twarz. – No dobra. Zważywszy na okoliczności, jakiekolwiek one są, i chociaż nie mówisz mi całej prawdy, powiem od razu, co znalazłem. Włamałem się na jej skrzynkę mejlową, znalazłem hasło i zalogowałem na konto na Facebooku. No i... cóż, sama zobacz. Wyjmuje malutki, prawie dziewczęcy laptop ze swojej pretensjonalnej torby na ramię. – Zrobiłem kopie zapasowe wszystkich stron, więc mamy te dane na stałe. Niektóre z nich były już przez kogoś zmieniane, usuwane albo edytowane, ale Triti trzymała wiadomości z Facebooka również w swojej skrzynce mejlowej, więc odtworzyłem listę offline, żebyś mogła je obejrzeć chronologicznie. – Dzięki – odpowiadam i pochylam się, żeby przeczytać to, co jest na ekranie. Dobra, przyznaję, jestem pod wrażeniem, ale nie będę schlebiać jego ego, egzaltując się przesadnie jak jakaś nastoletnia fanka. Według danych na stronie Triti miała dwustu jedenastu znajomych. To chyba zwyczajna liczba jak na dzieciaki w naszym wieku. Chociaż Triti, którą poznałam na Plaży, jest tak wycofana z życia towarzyskiego, że dziwię się, iż w ogóle miała konto na Facebooku. Na zdjęciu profilowym widać dziewczynę, która byłaby fotogeniczna, gdyby nie wyglądała na wpółzagłodzoną. Przesadna biżuteria podkreśla jeszcze bardziej jej wystające kości policzkowe. Duże ciemne oczy przypatrują się bacznie światu spod opadających powiek. Nos i usta
wydają się za duże w stosunku do wychudzonej twarzy, która jest tak mała, że mam wrażenie, jakbym patrzyła na nią przez dziurkę od klucza. Jej skóra jest jaśniejsza, niż powinna. Klikam na jej album. Kiedy oglądam pozostałe fotografie, ogarnia mnie przeraźliwy smutek. Przypominają one te wiszące na ścianie w jej domu. Była naprawdę zachwycająca, kiedy nie była tak chuda. Świetlista skóra, niewinne duże oczy dziecka, ale proporcjonalne w stosunku do reszty twarzy. I jest na nich uśmiechnięta. Myślałam, że Plaża Dusz upiększa nastolatków po śmierci, ale Triti była zdecydowanie ładniejsza i bardziej naturalna w realnym życiu. Można jej pozazdrościć figury, zaokrąglonej w odpowiednich miejscach, ale bez odrobiny tłuszczu. A mimo to zdecydowała, że zdjęcie, na którym przypomina szkielet, będzie jej wizytówką dla świata. Podejrzewam, że z powodu stanu, w jakim była, wydawało jej się, że na nim wygląda najlepiej. – Zacznij czytać od dołu do góry – radzi Lewis. – Podkreśliłem te ważniejsze fragmenty. Wracam do głównej tablicy profilu i zjeżdżam w dół. I w dół, i w dół. Lewis umieścił wszystkie wpisy – najstarsze z datą około rok przed jej śmiercią – na jednej stronie. Przeglądam zwyczajne wiadomości o imprezach, wyniki testów osobowości, zwierzenia, który aktor filmowy jest najprzystojniejszy. Ale po chwili natrafiam na pierwszy komentarz podkreślony przez Lewisa jaskrawym żółtym kolorem. TRITI JEST TAK GRUBA, ŻE MUSI MIEĆ SWÓJ WŁASNY KOD POCZTOWY! Autorką komentarza jest Salli Patterson, pod spodem widnieje kilkanaście komentarzy innych dziewczyn. Wszystkie zgadzają się, że to najśmieszniejszy żart na świecie. Salli atakuje znowu trzy dni później: TRITI JEST TAK GRUBA, ŻE MA WIĘCEJ BUŁEK NIŻ PIEKARNIA GREGGS! Znowu głupi komentarz dostaje mnóstwo uniesionych kciuków. I tak to się toczy: powoli komentarze zaznaczone na żółto zaczynają panoszyć się na całej stronie. Triti jest porównywana do wieloryba, góry, autobusu. Żaden z tych żartów nie jest śmieszny ani inteligentny i kiedy siedzę tak, czytając te niby-dowcipy jeden za drugim, nie znajduję innego określenia jak tylko „żałosne”. Ale co może zrobić osoba, która widzi je zaraz po zalogowaniu? – Takie rzeczy mogą sprawić komuś przykrość, ale czy ty twierdzisz, że to właśnie było przyczyną jej śmierci? – pytam Lewisa. – Teraz spójrz na prywatne wiadomości – mówi do mnie i nachyla się, by załadować inną stronę. Och, Salli bardzo się napracowała. Cała skrzynka odbiorcza jest pełna wiadomości z tytułami, które zamykają się w jednym słowie:
świnia albo suka, albo debilka. – Codziennie wysyłała jedną. Czasem nawet więcej niż jedną Wszystkie są podobne. – Otwiera pierwszą z brzegu. Droga Triti, Może po prostu daj sobie spokój? Widziałam cię dzisiaj w klasie, znowu miałaś ten głupi warkocz. Tak się właśnie zaplata szczecinę świniom, które są prowadzone na rzeź. Poza tym śmierdzisz. Może pomogłoby, gdybyś się zamknęła w wielkim worku, ale wtedy też pewnie byś cuchnęła. Nie chcemy cię w szkole. Jesteś taka gruba, że jeszcze to do ciebie nie dotarło. Ale to się nie skończy, dopóki tego nie skumasz. Do zobaczenia, kretynko. Salli! – Co za suka – syczę. Na zdjęciu profilowym Salli jest tylko różowy pluszowy niedźwiadek, więc nie wiadomo, czy jest gruba, czy nie. Klikam na chybił trafił inne wiadomości. Niektóre są okrutne w mniej oczywisty sposób, kiedy autorka radzi na przykład, że można pozbyć się uczucia głodu, jedząc watę, albo wkleja zdjęcie anorektyczki skopiowane z sieci. Wiadomość z fotografią ma w tytule słowa: „czy ona nie jest piękna?”. Jest też parę brzmiących prawie jak pisane przez prawdziwą przyjaciółkę. Och, biedna Triti, pewnie bardzo pragnęła mieć kogoś bliskiego. Ale nie kogoś takiego jak Salli, która pisze: Jeszcze tylko trochę i uda ci się, Triti. Będziesz wyglądać tak pięknie w swoim bikini tego lata, prawda? I te suki zrozumieją, te, które nazywały cię grubą. Będziesz mogła spojrzeć im prosto w oczy i być dumna z tego, co zrobiłaś. Ostatnia wiadomość została wysłana w wakacje, niecały miesiąc przed śmiercią Triti. – Ta Salli jest złem wcielonym. Lewis potakuję głową. – I robiła to chyba na cały etat. To znaczy, każdy z nas kiedyś przeczytał na swojej stronie jakiś złośliwy komentarz, ale coś takiego? Żeby doprowadzić kogoś... no, do śmierci. To jedna z najbardziej zaciekłych kampanii, jakie widziałem. – Więc teraz musimy ją dorwać, prawda? – I przychodzi mi na myśl, że może wtedy Triti zazna spokoju. Może nawet uda jej się opuścić Plażę. A to z kolei podpowie mi, jak w końcu mogę pomóc mojej siostrze...
Przełykam głośno ślinę, bo zdaję sobie sprawę, że jeżeli Meggie opuści Plażę, nie zobaczę jej już nigdy więcej. Powinien mi wystarczyć fakt, że ona tego chce, ale czy mam w sobie tyle siły, żeby poradzić sobie z rozłąką? – Obawiam się, że to nie będzie takie proste. – Daj spokój, Lewis. Jeżeli potrafiłeś włamać się na konto na Facebooku, umiesz też znaleźć adres jej szkoły. Przecież one wciąż tam są, prawda? W najstarszej klasie. Spotkajmy się z Salli i jej cholernymi przyjaciółeczkami. Uświadomimy im, do czego doprowadziły. – Jasne, wiem, gdzie jest ta szkoła – wyjaśnia Lewis, lekko poirytowany. – Na południowym wybrzeżu. I bardzo chętnie pojadę tam z tobą. Ale istnieje większy problem. – Jaki? – pytam niecierpliwie. Teraz z kolei ja jestem poirytowana. – Salli Patterson nie istnieje. Lewis wychodzi, a ja robię bardzo krótki wypad na Plażę. Mama zmusiła mnie, żebyśmy poszły wieczorem do kina. Na jakąś komedię romantyczną dla matek i córek, przesłodzoną do granic możliwości. Nie chcę oglądać wyimaginowanego świata albo aktorek po liftingu, których twarze są gładsze od buź swoich ekranowych córek. Chcę znowu być na Plaży, z moją siostrą i Dannym, by przypomnieć sobie, że niektóre rzeczy m a j ą jakiś sens, nawet jeśli historia Triti robi się coraz bardziej zagmatwana. Ale mimo że cieszę się z widoku siostry, ona sama wita mnie już mniej entuzjastycznie. Meggie uważa się teraz za mojego ochroniarza. Pojawia się, kiedy tylko się zaloguję, chociaż jestem tu o różnych porach, i dwa razy częściej niż kiedyś, bo mam nadzieję spotkania gdzieś Danny’ego, chociaż raz. – To dziecinada, Meggie. Uśmiecha się do mnie. – Każda dziewczyna potrzebuje przyzwoitki. – Och, tak, bo przecież Danny i ja mamy tyle okazji do zachowywania się nieprzyzwoicie, kiedy nie możemy nawet potrzymać się za ręce. – Zaczynam iść w stronę skały. N a s z e j skały. Meggie idzie za mną. – Gdyby nie ja, nie byłoby cię tutaj. Czuję się za to wszystko odpowiedzialna. Za wszystko, co robisz. – A jesteś pewna, że to nie zwykła zazdrość? Zatrzymuje się. – Nie bądź głupia. – Nie jestem. Kiedy powiedziałam ci o mnie i Dannym, wyglądałaś, jakbyś zjadła cytrynę. A może nie chcesz, żebym miała to, czego ty nie możesz zdobyć? Opada na piasek, a na jej twarzy maluje się wielki smutek. – Och, Florrie, okropne, że tak myślisz, ja tylko chciałam cię ochronić! – Nie możesz mnie ochronić przed moimi własnymi pomyłkami,
Meggie – mówię najdelikatniej jak potrafię. – Chyba że będę już do końca życia siedzieć zamknięta w moim pokoju. A nawet wtedy... siedząc w pokoju, poznałam przecież Danny’ego. Za każdym razem kiedy wypowiadam jego imię, całe moje ciało przebiega niesamowity dreszczyk. – Miłość jest beznadziejna, Florrie. Niszczy cię. Spójrz na mnie. Czy byłabym w tym miejscu, gdybym nie igrała z miłością? Robię krok w jej kierunku. – Przypomniałaś sobie coś z tamtej nocy? – To nie jest wspomnienie, ale bardziej... uczucie. – Że zostajesz pogrzebana żywcem. Na jej twarzy pojawia się grymas. – Tak, ale... najdziwniejsze jest to, że kiedy walczę z przysypującą mnie ziemią, czuję, że ktokolwiek mnie krzywdzi, robi to z miłości. Albo przynajmniej tak to sobie wyobraża. – Tim? – przypominam sobie o szale, w jaki wpadł, kiedy rozmawialiśmy przez telefon w ten weekend. Może wszystkie te historie o tym, że ktoś chce go wrobić, mają tylko zamydlić mi oczy? Odwraca wzrok. – Nikt inny nie kochał mnie tak jak on. Ze złości do głowy napływa mi krew. – Jeżeli okazał ci tę miłość w taki sposób, zasługuje na to, by się smażyć w piekle. Meggie uśmiecha się. – To dziwne. Nie denerwują mnie już rzeczy, których nie mogę zmienić. Ale ty i Danny... po prostu bądźcie ostrożni, dobra? Nie zniosę widoku mojej siostry ze złamanym sercem. – Ja... – już otwieram usta, by powiedzieć jej, że to moje serce i jeśli tak zadecyduję, może zostać złamane. Ale nie chcę jej ranić. Zamiast tego postanawiam zmienić temat. – Myślę, że sprawa Triti posuwa się naprzód. Dopiero kiedy to mówię, dociera do mnie, że przecież Triti może zniknąć nawet dzisiaj wieczorem. Lewis i ja wiemy, d l a c z e g o umarła – to chyba liczy się jako jakieś rozwiązanie? Otwiera drugie oko. – Poważnie? Ona tego potrzebuje. Wciąż tu jest – wskazuje gestem drugi koniec plaży. – Ukrywa się przed wszystkimi. Byliśmy tam jeszcze raz i... nigdy nie widziałam, jak wygląda ktoś w rozpaczy. Do teraz. – Meggie, czy ty myślisz, że uda jej się uciec? Jeżeli dowiem się, co tak naprawdę się stało? Próbuje się uśmiechnąć. – Mam taką nadzieję, Florrie. Bo będzie to oznaczało, że dla nas też jest nadzieja. – Nadzieja? – Danny powiedział, że właśnie to mu dałam. Meggie spogląda w morze. – Ale nie chcę odchodzić, nie bój się. Nie teraz, kiedy znowu mam przy sobie moją siostrzyczkę. Bardzo chcę zobaczyć się z Dannym, ale jak mogę zostawić Meggie po tym, co powiedziała? W głowie ciągle mam jego imię, jakby było jakimś talizmanem. Jest może sto, dwieście kroków stąd. I czeka.
– Alice... – moja mama stoi pod drzwiami. – Musimy już iść. – Dobrze, dwie minuty i będę na dole. – F l o r r i e? Czy moja siostra usłyszała głos mamy? – Muszę iść, Meggie. Ale najpierw... – spoglądam na brzeg przy skałach. Nawet jeśli tam czeka, nie mogę zaryzykować, bo mama może wejść do pokoju w każdej chwili. Zwijam dłonie wokół ust – przez chwilę wyobrażam sobie j e g o usta – i nachylam się tuż nad mikrofonem, by zawołać w stronę brzegu. – DANNY CROSS! Mój głos odbija się echem na Plaży i co dziwne, tylko cztery osoby mogą go usłyszeć: moja siostra, Triti, Javier... i Danny. Żaden z pozostałych Gości nie wie nawet, że istnieję. – ALICE FORSTER! Jego głos wraca do mnie od strony naszej skały. Brzmi inaczej, kiedy krzyczy, ale to wciąż m ó j Danny. – MUSZĘ IŚĆ, ALE OBIECUJĘ, ŻE WRÓCĘ JUTRO. I POJUTRZE, I POPOJUTRZE. – Hmmm. Wiesz co, nigdy nie zaszkodzi dziewczynie grać trudną do zdobycia, siostrzyczko. Nawet jeżeli chodzi o zmarłych chłopaków – stwierdza Meggie. – BĘDĘ TUTAJ, ALICE. ZAWSZE. PLAŻA JEST NICZYM BEZ CIEBIE! – odkrzykuje Danny. Uśmiecham się tak szeroko, że prawie odczuwam ból na twarzy. Moja siostra wzdycha. – Zdaje się, że pozbawienie złudzeń młodych zakochanych będzie trudniejsze niż myślałam.
56 Lewis ma szpanerski samochód – lanserski srebrny kabriolet – i kiedy ojciec kończy już wypytywanie go o wszystkie parametry silnika, wyjeżdża z podjazdu na pierwszym biegu i przyciska gaz do dechy, obserwując moją reakcję. – Może inni dziwacy są pod wrażeniem, ale nie ja – mówię. Śmieje się. – Więc tak właśnie o mnie myślisz? Że jestem dziwakiem? Po tym wszystkim, co zrobiłem? „Na rondzie zjedź, trzeci zjazd. Następnie skieruj się na drogę ekspresową”. W nawigacji satelitarnej słychać niski, władczy kobiecy głos. Lewis posłusznie spełnia jej polecenia, a ja zastanawiam się, dlaczego właściwie tutaj jest. Przyspiesza przy zjeździe na autostradę, jedzie pewnie, ale nie popisuje się. O tej godzinie na drodze nie ma wielu kierowców, ale za to każdy rzuca spojrzenie pełne podziwu na jego samochód.
Jest miłym, przyzwoitym chłopakiem. Nie wiem, czemu wytrzymuje moją zdawkowość i złośliwe komentarze. – Dlaczego mi tak pomagasz? – pytam. – Lubię zagadki. – Nie wierzę, że aż tak bardzo lubisz zagadki, by spędzać czas z humorzastą nastolatką, która nie chce powiedzieć ci, o co chodzi. Lewis spogląda na mnie. – Ty jesteś zagadką opakowaną w tajemnicę, to na pewno. I różnisz się bardzo od swojej siostry. Przyspiesza, wyprzedza ciężarówkę i wjeżdża na szybszy pas ruchu. W środku jest tak cicho. Gdybym nie widziała przelatującego obok w zawrotnym tempie krajobrazu, nigdy nie uwierzyłabym, że jedziemy sto siedemdziesiąt kilometrów na godzinę. – Jak dobrze znałeś moją siostrę? – Jak już mówiłem, byliśmy z tego samego rocznika. Te same imprezy, no i wiesz, umawiała się na randki z jednym chłopakiem z mojej klasy, na początku szkoły średniej. – Serio? – Przez jakieś dwa tygodnie. Wątpię, czy zapamiętała w ogóle jego nazwisko, ale gość urósł w oczach wszystkich kumpli z klasy. To była naprawdę niezła partia, twoja siostra. To dziwne, kiedy tak opowiada o niej w czasie przeszłym; wczoraj wieczorem była na tyle realna, by próbować mnie odwieść od spotkań z miłością mojego życia. – Ty nigdy nie próbowałeś? Zmienia bieg. – Nie mój typ. – Myślałam, że Meggie była w typie każdego. Nie odpowiada. Po kilku kilometrach mówi: – Wiesz, zawsze myślałem, że najtrudniejsze w czyjejś śmierci jest to, że nie można mówić prawdy o zmarłej osobie. Umarła moja babcia, mama mojego taty. To była wredna suka, która krytykowała mamę na każdym kroku, uważała, że nie zasługuje na jej najukochańszego synka. Nie przyszła nawet na ich ślub. Była skąpa. Nie interesowała się ani mną, ani moim bratem. Ale teraz, kiedy posłuchasz, co mówią o niej po śmierci, pomyślisz, że była skrzyżowaniem Matki Teresy i kochającej babuleńki z bajki dla dzieci. – Boże, Lewis – śmieję się. – To chyba najdłuższa przemowa, jaką od ciebie usłyszałam. Marszczy brwi od blasku słońca i zakłada ciemne okulary. A ja zaczynam myśleć o wszystkich cechach Meggie: piękna, arogancka, zabawna, złośliwa, namiętna, okrutna, towarzyska, zazdrosna, hojna, manipulująca, inteligentna, snobistyczna, fascynująca, irytująca, samolubna, egoistyczna... Przestań, mówię sama do siebie w myślach.
Lewis spogląda na mnie. – Nie znałem twojej siostry, Alice, ale wiem, że to, co czytam o niej w gazetach, nie może być całą prawdą. Nie mogła być po prostu przesłodkim słowikiem, który nigdy nie popełnił żadnego błędu. W końcu... – przerywa. – W końcu co? – spoglądam na niego. – Chciałeś powiedzieć „w końcu przecież ktoś ją zamordował”, tak? Kręci przecząco głową. – Nie. Nie o to mi chodzi. Ale zastanawiam się, czy twoja obsesja na punkcie tej anorektyczki nie bierze się stąd, że nie chcesz myśleć, o tym, co zdarzyło się Meggie. – Czy jesteś wykwalifikowanym psychologiem, Lewis? – Nie, ale... – No więc przestań robić mi psychoanalizę. Oczywiście, że chcę się dowiedzieć, kto zabił Meggie, nie jestem nieczułym robotem. Ale jeżeli chodzi o całą resztę, powiedziałam ci już na początku, potrzebuję twojej pomocy, ale tylko wtedy, gdy nie będziesz myślał, że masz prawo mnie pouczać. – Rozumiem. „Za trzysta metrów zjedź”. Lewis ignoruje kobietę w nawigacji. „ZJEDŹ”, nalega głos. Jej irytacja jest bardzo autentyczna. Tym razem robi, co mu każe. Przy mnie i elektronicznej rządzącej się kobiecie jest w mniejszości. Szkoła Triti znajduje się w małym, śliczniutkim miasteczku, jakieś dwadzieścia mil od Brighton. To na pewno miejsce ukochane przez rodziców, a znienawidzone przez dzieciaki: trzy puby i trzy małe supermarkety, więc szansa, że sprzedadzą alkohol nieletnim, jest równa zeru. Szkoła dla dziewcząt Keyes mieści się w starym kamiennym budynku, tuż za nowym kanciastym murem z czerwonej cegły i bramą z prętów zakończonych ostrymi kolcami. Lewis parkuje przy głównej drodze, wychodzimy z samochodu i zaglądamy przez bramę. Pociąga nosem, jakby wyczuł w powietrzu jakiś zapach. – Idealne dla przyszłych żon piłkarzy, co? D o k ł a d n i e tak. Soczysta zielona trawa, na której nikt nigdy nie grał w hokeja. Parking z boku, pełen solidnych, ale modnych aut z napędem na cztery koła. Pawilon ze szklanym dachem, w którym – jestem pewna – znajduje się basen ze zbyt ciepłą wodą. – Ach. Koniec lekcji, dokładnie na czas. – Lewis potakuje głową i patrzymy jak strumyk dziewcząt wypływa przez frontowe wejście i bocznymi drzwiami. – Chryste, ile hormonów – mówi, ale sądząc po tonie jego głosu, raczej nie miałby ochoty zaprosić żadnej z tych dziewczyn na randkę.
– Chodzą do szkoły w soboty? – Tak. „Zajęcia praktyczne, towarzyskie i społeczne, które gruntownie przygotują nasze dziewczęta do życia pozaakademickiego”, jak przeczytałem na ich stronie. – Gruntownie? – Przypominam sobie wiadomości wysyłane do Triti i przechodzi mnie dreszcz. Która z nich jest autorką? Cofamy się do samochodu, kiedy strumyk zamienia się w rwącą rzekę. Widzę ładne dziewczyny, zwyczajne dziewczyny, i grube, i chude. Chociaż kiedy przyglądam im się dokładniej, nie ma wśród nich za wiele grubych. Czy „Salli” wciąż działa, rozsyłając swój jad? – Teraz czekamy – nakazuje Lewis. – Zobaczymy, gdzie po szkole spotykają się te starsze. Na pewno nie chciałbym, by zgarnęła mnie policja za nagabywanie uczennic na terenie szkoły. Dziewczyny z ostatnich klas łatwo zauważyć, bo noszą własne ciuchy zamiast szkarłatnych mundurków. Rozdzielają się na dwa gangi – jeden zmierza w kierunku S t a r b u c k s a, drugi do mniejszej, lekko odjechanej kawiarni w miejscowej galerii sztuki. – Ty idź do galerii – nakazuję Lewisowi. – Chodzą tam te trochę alternatywne i jest bardziej prawdopodobne, że pogadają z takim chłopakiem jak ty. – Hmmm. Z takim chłopakiem jak ja. To znaczy? – Nic, nic. Po prostu wyglądasz na zdenerwowanego. To znaczy, możesz pogadać z tymi drugimi, jeśli wolisz. To jest z kolei towarzystwo wzajemnej adoracji. Mogą cię trochę wystraszyć... Wybiera drogę do galerii bez dalszej namowy. Ja przez chwilę stoję przed Starbucksem i zastanawiam się, czy na pewno jestem w stanie to zrobić. Zamykam oczy i zmuszam się do myślenia o Triti i o tym, jak musiała się czuć za każdym razem, kiedy otrzymywała jedną z tych okrutnych wiadomości, i jak musi się czuć teraz: całkiem samotna. Popycham drzwi i wchodzę do środka. Nie czas na bycie mięczakiem. W środku jest pełno ludzi: widzę nie tylko uczennice, ale też pary i całe rodziny. Czekam w kolejce, by zamówić latte z syropem piernikowym, i jednocześnie próbuję zgadnąć, który stolik z dziewczynami z Keyes powinnam obstawić. Przy każdym siedzi Królowa Pszczół całej grupy: może „Salli” to ta platynowa blondynka? A może ta ruda, ścięta na jeża, z nerwowymi jak u palacza ruchami palców? Dziewczyna wychodzi (wcześniej odstawia pokazówkę, żegnając się tysiącami cmoknięć tuż przy policzku) i decyduję się. Idę szybko w kierunku stolika, jakbym myślała, że to jedyne wolne krzesło w całej kawiarni. – Czy to miejsce jest wolne?
Dwie dziewczyny siedzące przy stoliku mierzą mnie wzrokiem. Na oko wyglądają na ostatnią klasę szkoły średniej. Mają na sobie ciuchy od Abercrombiego, kupione pewnie podczas jakiegoś niedawnego dziewczęcego wypadu do Nowego Jorku, ale jedna ma pryszcze, a druga nosi aparat na zębach i nagle ogarnia mnie przeczucie, że to nie one prześladowały Triti. Ale założę się, że wiedzą, kto to zrobił. Popijam latte i wyciągam notes. Lewis powiedział, że nikt nie oprze się pokusie i zawsze spojrzy kątem oka na to, co osoba obok pisze w notesie. Biorę długopis schowany w spirali notesu i wyczuwam, że dziewczyna z aparatem na zębach zerka na mnie. Udaję, że coś zapisuję, po chwili w zamyśleniu gryzę koniec długopisu, udając, że czekam na natchnienie. W końcu spoglądam na nią, jakbym nagle zdała sobie z czegoś sprawę. – Pewnie żadna z was nie mogłaby mi powiedzieć czegoś o szkole Keyes? Pryszczata dziewczyna uśmiecha się. – Wręcz przeciwnie. Chodzimy tam obie od sześciu lat. – Wow! – wykrzykuję i odkładam na stół długopis. – Wow! To ekstra. Jak tam jest? – Spoko. Chociaż powiedziałabym, że tylko odpowiedni typ dziewczyn może się tu wpasować. Stylowe. Bystre – marszczy brwi. – Chcesz tu złożyć papiery, tak? – Skąd wiedziałaś? Wzrusza ramionami. – Tak tylko zgaduję. W której jesteś klasie? – Mam jeszcze dwa lata szkoły średniej. Rodzice mówią, że dobrze będzie jeśli spędzę ten czas w szkole z internatem. Dziewczyna z aparatem krzywi się. – Dobrze dla ciebie czy dla nich? Śmieję się. – Przypuszczam, że dla wszystkich. Ja... jestem jedynaczką i rodzice chyba nie mogą się doczekać, kiedy znowu zostaną sami w domu. – Brzmi znajomo – mówi. – Jestem Jade tak przy okazji. – Alice. – Maria – przedstawia się dziewczyna z trądzikiem. – Więc co jeszcze chcesz wiedzieć? – Czy możecie czasami nosić swoje ciuchy? Czy możecie wychodzić wieczorami? Czy macie swoje pokoje? – Tak, jeśli chodzi o ciuchy, tak, jeśli chodzi o wychodzenie, chociaż to dziura zabita dechami i nie ma nawet dokąd pójść, i tak, jeżeli chodzi o pokoje, chociaż nowe dziewczyny muszą czasami dzielić z kimś pokój, dopóki ktoś nie odejdzie – mówi Jade. – Wiesz, to jak czekanie na spadek po nieboszczyku – uzupełnia Maria. Dziewczyny wymieniają się spojrzeniami.
Przechodzi mnie dreszcz. – Często ktoś odchodzi? Maria nagle zauważa coś interesującego w swojej kawie. Jade mruży oczy. – Jak powiedziała Maria, to nie dla wszystkich. Dziewczyny, którym się tu nie podoba, nie zawsze dają radę dotrwać do końca. – Są tu jakieś przypadki znęcania się? Wpatruje się we mnie. Przez chwilę myślę, że posunęłam się za daleko. – Szkoły nie różnią się tak bardzo od innych miejsc. Musisz się wpasować. To nie jest znęcanie się. Bardziej przypadek... naturalnej selekcji – uśmiecha się z zamkniętymi ustami, żeby nie pokazywać aparatu. – Zignoruj Jade. Ona uwielbia biologię – mówi Maria. Gdybym naprawdę rozważała pójście do tej szkoły, sam pomysł z naturalną selekcją sprawiłby, że przemyślałabym to jeszcze raz. A ponieważ poznałam historię życia Triti, jej słowa brzmią szczególnie złowieszczo. – Znam jedną dziewczynę z mojej okolicy, która tu chodziła – zaczynam, bo zdaję sobie sprawę, że jeżeli nie zaatakuję szybko, znudzą się i nie będą już chciały ze mną rozmawiać. – Nazywała się... I nagle czuję ruch powietrza, bo ktoś z impetem otworzył drzwi wejściowe. W progu stoi Lewis. Ludzie odwracają głowy w jego stronę. A w szczególności uczennice z Keyes. Może pomyliłam się co do niego i właściwie jest przystojniejszy niż przeciętny komputerowy guru. A może wszyscy patrzą na niego, bo jego oczy ciskają błyskawice. Dziwię się, że jest aż tak wściekły z powodu dziewczyny, której nigdy nie poznał. Może to poczucie niesprawiedliwości sprawia, że jest chętny tyle zrobić. To jeden z najdziwniejszym momentów, jakie w ogóle przeżyłam: czas się zatrzymuje, a małomiasteczkowy Starbucks nagle przemienia się w saloon z taniego westernu. – Szukam Demi. Powiedziano mi, że tu ją znajdę.
57 Dzieje się nagle tak wiele. Dziecko zaczyna płakać, zaburzając tym rozwój akcji rodem z filmu W samo południe. Para pod ciśnieniem wystrzeliwuje z sykiem z ekspresu do kawy. A kilkanaście uczennic odwraca się w stronę okna, skąd dziewczyna w zbyt ciasnym czarnym swetrze z dekoltem w karo patrzy na Lewisa. Trwa to sekundę, może dwie, ale mam wrażenie, że mijają lata, zanim w końcu wstaje. – Ja jestem Demi. Ma szorstki głos, tak jak Cara nad ranem po całonocnej imprezie. Ma na sobie dżinsy, które ciasno opinają jej uda, i paznokcie pomalowane na różowo. Nawet jej nie zauważyłam, kiedy weszłam. Przecież jest
zbyt zwyczajna na jadowitą, cwaną Salli, prawda? Lewis gestem pokazuje drzwi i sam wychodzi na ulicę. Demi waha się, ale na jej pulchnej twarzy widzę ciekawość i wiem, że za nim pójdzie. Tuż za nią podążają trzy koleżanki. Jej gang. Też wstaję, zostawiając niedopitą kawę na stole. – To mój brat – wyjaśniam Jade i Marii, które starają się połączyć tego mściciela i mnie, nieco przygłupią potencjalną uczennicę, gdyż zapewne tak mnie początkowo oceniły. Na ulicy Lewis i Demi stoją twarzą w twarz – ona dzielnie wspierana przez gang, stojący za jej plecami, prawie jak chórek z jakiegoś musicalu dla nastolatków. Lewis czeka, aż podejdę na tyle blisko, abym mogła wszystko usłyszeć. – Chcę z tobą porozmawiać o Triti Pillai. Obserwuję jej twarz i widzę błysk paniki, który natychmiast znika i zastępuje go obojętność, tak wielka, że mam ochotę uderzyć ją w twarz. Jej koleżanki są wolniejsze – jedna wygląda na wystraszoną, druga na niezadowoloną, a trzecia najwyraźniej nie ma pojęcia, o co chodzi. Trzy małpki. – Kogo? – pyta Demi. – Nazwisko brzmi znajomo. – Założę się, że tak – mówi Lewis. – Bo doprowadziłaś ją do śmierci, znęcając się nad nią. Dwie dziewczyny wydają z siebie stłumiony okrzyk, ale Demi tylko wydyma wargi. – Co? Jesteście szurnięci. – Wiesz, może i tak – odpowiada Lewis, a na jego twarzy pojawia się uśmiech, zwiastujący nieprzewidywalne zmiany nastroju. – Ale to nie znaczy, że nie jesteś odpowiedzialna za śmierć tej dziewczyny. Nadąsana mina Demi trochę rzednie. – Chodźcie stąd – syczy do pozostałych dziewczyn i idzie w kierunku szkoły. Lewis podąża tuż obok niej. – Nie będziesz mieć nic przeciwko, jeżeli się przyłączymy, prawda? Właściwie to chcielibyśmy też pogadać z nauczycielami, bo na pewno po śmierci Triti woleliby uniknąć takich skandali w przyszłości, nie mam racji? Demi zatrzymuje się. – Kim w y do cholery jesteście? – Przyjaciółmi Triti i jej rodziny – mówi. – Co ona kiedykolwiek ci zrobiła? – pytam. Demi skręca ostro w lewo, w alejkę, a później zaczyna biec. Lewis dogania ją i blokuje drogę ucieczki, zanim zdążam przebiec parę metrów. Nie musi jej łapać. Po prostu stoi naprzeciw niej i sprawa jest jasna. – Jest do twojej dyspozycji – informuje mnie. – Na pewno się nie pomyliłeś? – Nie. Dziewczyny w drugiej kawiarni powiedziały mi, że wszyscy wiedzieli, kto to zrobił, ale nie dało się tego udowodnić. Cóż, tak
przynajmniej przypuszczały. – Wyciąga z kieszeni swojego iPhone’a. – Tak naprawdę to w niecałe cztery sekundy sprawdziłem, że adres IP jej telefonu pasuje do adresu wyimaginowanej Salli. Demi wykrzywia twarz na wzmiankę tego imienia. Staję blisko niej, a ona odwraca ode mnie wzrok. Wyczuwam, że dziewczyny, stojące za moimi plecami, podchodzą bliżej. – Bu! – krzyczy Lewis w jej drugie ucho, a Demi podskakuje i odwraca się. Z jej twarzy zniknęła cała brawura. – Triti jest... była moją przyjaciółką – wyjaśniam. – Była dobrą osobą. Dlaczego to zrobiłaś? – Nie wiem, o co wam chodzi – kręci, ale w jej głosie nie ma już takiej pewności siebie. – W porządku – rzuca Lewis. – Mam już i tak tyle dowodów, że mogę spokojnie pójść do szkoły, a może nawet na policję. Nie wiem, jakie teraz dostaje się wyroki za doprowadzenie kogoś do śmierci przez znęcanie się. Jak myślisz, Alice? Rok? Dwa? Po tylu latach mieszkania w internacie Demi na pewno wpasuje się w klimat poprawczaka. Pełno tam dziewczyn takich jak ty, co Demi? Ale założę się, że wciąż mogłyby cię czegoś nauczyć na temat znęcania. Nie jestem pewna, czy to, co mówi jest prawdą, ale Demi chyba też nie. – Czego chcecie? – pyta i słyszę, że mówi to z zaciśniętym gardłem, jakby starała się powstrzymać łzy. – Powiedz nam, co zrobiłaś i dlaczego – odpowiadam. Za plecami słyszę jakiś odgłos. Są tu jeszcze jej dwie koleżanki: Niezadowolona i Głupkowata. Ta wystraszona już uciekła. Czekam, aż rzucą się z pazurami w jej obronie, ale zamiast tego obserwują. – Czy one o tym wiedzą? – zagaduję Demi, gestem wskazując jej koleżanki. – Wiedzą o tym, co zrobiłaś? Też się do tego przyłączały? Obie nie przestają się na nas gapić. I wtedy przychodzi mi do głowy myśl. Może nad nimi t e ż się znęca?... – Nie jestem znany z anielskiej cierpliwości – ostrzega Lewis i strzela kośćmi palców u dłoni. Chyba za bardzo cieszy go nowa rola kulturalnie wyrażającego się psychopaty, chociaż akurat dla mnie jest mało przerażający. Lewis spogląda na swojego iPhone’a i zaczyna czytać: – Będziesz wyglądać tak pięknie w swoim bikini tego lata, prawda? I te suki zrozumieją, te, które nazywały cię grubą. Brzmi znajomo? Demi wpatruje się w przestrzeń. Głupkowata podchodzi do nas. – Mogę zobaczyć? Lewis wygląda na trochę zdenerwowanego faktem, że miałby komuś podać swój drogocenny telefon, ale ja kiwam przyzwalająco głową. Dziewczyna czyta. Po chwili podaje telefon swojej koleżance, która
czyta bardzo powoli, śledząc tekst palcem. – Nie mówiłaś, że wysyłałaś też prywatne wiadomości – odzywa się Głupkowata. – Mówiłaś, że to tylko dla żartów. Taka zabawa. Żeby nie była taka próżna. – To oszustwo – Demi nie daje za wygraną. – Sami to napisali. Niezadowolona potrząsa przecząco głową. – Nie. Przecież to ty byłaś „Salli”. Wszystkie o tym wiemy. I wszystkie mówiłyśmy, że posunęłaś się za daleko z tymi wpisami na tablicy. Ale t o... – Dlaczego ona, Demi? – chcę się dowiedzieć. – Dlaczego akurat Triti? Demi milczy. Może była kiedyś ładna, zanim nienawiść wymalowała zgorzkniałość w jej oczach i zacisnęła usta. Niezadowolona oddaje Lewisowi telefon, a potem wyciera rękę o rękę, jakby chciała zetrzeć z nich niewidzialny brud. – To b y ł a ś ty. – Patrzy na Demi; chyba właśnie zrozumiała, że może zdecydować o przebiegu następnych wydarzeń. Wyraz na jej twarzy zmienia się w coś przypominającego triumf. Wie, że stała się szefem grupy po raz pierwszy w jej nic nieznaczącym życiu. Podchodzi do Demi i cedzi słowa prosto w jej twarz: – To ty zabiłaś Triti. Po czym obraca się, nie czekając na odpowiedź, i odchodzi aleją. Głupkowata waha się, bo Demi skupiła na niej swój wzrok. Czy wciąż jest w nim jakaś moc? Głupkowata odwraca oczy. Demi woła za nią: – Proszę! – I tym momencie staje się jasne, że straciła wszystko. Lewis czeka, aż kroki dziewczyn ucichną, a one same znikną za rogiem ulicy. – No więc na czym stanęliśmy, Demi? Demi zaczyna łkać. Ona naprawdę myśli, że Lewis może ją skrzywdzić, mimo że nawet jej nie dotknął. – Nie myślałam... – zaczyna i nagle przerywa. Potrząsa głową. – Tak? – ponaglam ją. – To był żart. Była głupią córeczką tatusia. Myślała, że może mieć wszystko, cokolwiek – lub kogokolwiek – zapragnie. Chciałam po prostu dać jej nauczkę. Nigdy nie myślałam, że weźmie to na serio. – Więc to b y ł a ś ty? Potakuje głową. – Powiedz to na głos, Demi. Powiedz, że przez ciebie Triti zagłodziła się na śmierć. Przełyka głośno ślinę. Stoimy tak blisko siebie, że czuję nieświeży zapach kawy w jej oddechu i słyszę rzężenie w gardle, kiedy chrząka, by je oczyścić. – Przeze mnie Triti Pillai zagłodziła się na śmierć.
58 W oddali słyszę łoskot. Grzmot. Niebo pociemniało, a nikłe światło, jakim jeszcze przed chwilą była oświetlona alejka, zniknęło. Grube krople deszczu zaczynają spadać hałaśliwie na bruk i na nasze głowy. Po piętnastu sekundach jesteśmy przemoczeni. Ale Lewis nie odchodzi od Demi, mimo że woda spływa im po twarzach. Jej starannie ułożona fryzura przechyla się jak tonący okręt i po chwili opada w zwartej kupce grubych, klejących się strąków. Po jej naznaczonych lekko trądzikiem policzkach spływa tusz do rzęs, jak łzy żalu, chociaż jestem przekonana, że jedyną osobą, której Demi żałuje w tej chwili, jest ona sama. – Dlaczego to zrobiłaś? – pytam. – Co takiego zrobiła ci Triti? – Ona... ona była w sobie cholernie zakochana, co nie? – Nie, kiedy z nią skończyłaś. Powiedziałabym, że wtedy nienawidziła siebie. – Ja tylko żartowałam. Innym dziewczynom w szkole, które tak się uwielbiały, robiłam to samo, ale nigdy nie brały tego na poważnie. – Eee, jeśli uważasz, że to jakoś usprawiedliwia twoje postępowanie, to jesteś chyba bardziej obłąkana, niż myślałem – mówi Lewis. – Płynęła po szkolnym korytarzu, jakby była lepsza od nas wszystkich. Za pieniądze tatusia dostała nawet osobny pokój, chociaż na liście oczekujących było przed nią pełno dziewczyn. No i co? Nie była lepsza, prawda? Była słaba. Patrzę na jej wykrzywioną twarz i myślę o Triti z rodzinnych zdjęć, uśmiechającą się do obiektywu, tak pełną życia. – Ale dlaczego w takim razie zdecydowałaś, że to zrobisz? Zadałaś sobie tyle trudu, bo ktoś inny był szczęśliwy? Albo z powodu p o k o j u? – Demi wpatruje się we mnie, jakby nie zrozumiała. Ale przecież nie mogę przestać jej o to pytać, prawda? Nie wiem, o jakie rozwiązanie chodzi i czy w ogóle dzięki temu Triti będzie mogła się uwolnić, ale muszę spróbować odszukać odpowiedzi na wszystkie pytania, nawet te wcześniej nie formułowane. Staram się sobie wyobrazić, o co zapytałby Danny. O n wyciągnąłby z niej prawdę. – Więc byłaś o nią zazdrosna? W jej oczach pojawia się pogarda. – W życiu. – Chodziło o jakiegoś chłopaka? Demi odwraca wzrok. – Powiedz mi – proszę.
– Wszyscy k o c h a l i s i ę w Triti. Ale jej nie wolno było mieć chłopaków. A przez to kochali się w niej jeszcze bardziej. Zastanawiam się nad tym. – Włączając chłopaka, którego lubiłaś? Może tak było, Demi? Wzrusza ramionami. – Nie pamiętam. Lewis spogląda na mnie i lekko potrząsa głową. – Wiesz, Alice, myślę, że Demi jest zbyt głupia, by zrozumieć, dlaczego to zrobiła. Zaszczuła dziewczynę na śmierć i nie p a m i ę t a. Robi mi się niedobrze, kiedy patrzę na takich ludzi jak ona. Demi rzuca mu gniewne spojrzenie. – Ja tu j e s t e m. – Nie martw się, skarbie, nie zapomnieliśmy o tobie – zapewnia Lewis i nachyla się do niej. – Więc co z nią zrobimy, Alice? – Powiecie o tym w szkole? – pyta nerwowo Demi. Lewis śmieje się. – Już nie jesteś taka odważna, co? Nie widzisz problemu w torturowaniu anonimowo dziewczyny, ale boisz się wypić nawarzone piwo, co Demi? Maltwis się, ze będzies miała pses to duze kłopoty? Ojojoj! Ignoruję go, ale przechodzi mi przez myśl, że wpadliśmy w jakąś rutynę: dobry policjant, zły policjant. – Czy nie zdałaś sobie sprawy, że posuwasz się za daleko? – próbuję jej coś uzmysłowić. – Widziałaś, jak niknie, i nie pomyślałaś, że coś jest nie tak? Przecież ona u m i e r a ł a n a t w o i c h o c z a c h. To trwało całe miesiące, a ty nie przerwałaś aż do momentu, w którym było już za późno? – Ona była szalona. To nie moja wina. – Oczy Demi są wyzywające, ale przerażająco puste. Jakby sama była martwa albo przytępiona przez to, co robiła innym ludziom. Może kiedyś taka nie była. Może to, co zrobiła Triti, zabiło w niej resztki człowieczeństwa. Przebiega mnie dreszcz i spoglądam na siebie – jestem przemoczona. Wszyscy jesteśmy. – Myślę, że usłyszeliśmy już wystarczająco – mówię. Chociaż oczywiście nie mogę być tego pewna, dopóki nie wrócę na Plażę. Lewis nie ma ochoty jej zostawić. – Naprawdę? Jesteś pewna, że to już wszystko, czego potrzebujesz? Za plecami słyszę szybkie kroki i kiedy odwracam się, jakaś kobieta wykrzykuje: – Co wy na miłość boską z nią wyrabiacie? Przestańcie natychmiast! – Panna Jacobs? – wykrzykuje Demi. – Panno Jacobs, oni mnie okradają! Widzimy kobietę w średnim wieku, ubraną w płaszcz przeciwdeszczowy, która pędzi w naszą stronę. Za nią, w cieniu, stoi trzecia dziewczyna. Myśleliśmy, że uciekła, ale pewnie pobiegła zawołać nauczycielkę. Jak dużo usłyszała ta kobieta? Wystarczająco?
Demi osuwa się na mur, kiedy Lewis w końcu robi krok w tył. Chwyta mój rękaw i mówi: – Chodźmy. Robię jak mi każe, ale kiedy przechodzimy obok nauczycielki, zbyt zdumionej, żeby próbować nas zatrzymać, Lewis wciska w jej dłoń telefon. – Tu ma pani wszystko, czego potrzeba. To właśnie zrobiła Demi. Proszę to przeczytać, przesłuchać nagrania, które właśnie zrobiłem podczas jej wyznania, i upewnić się, że coś takiego nie zdarzy się nigdy więcej. Nauczycielka tylko na nas patrzy, ja czuję kolejne pociągnięcie za ramię i odchodzimy, a z naszych chlupoczących tenisówek wylewa się woda. Za plecami słyszę łkanie i może to nie jest miłe z mojej strony, ale cholernie się cieszę, bo może w końcu Demi zrozumiała, co zrobiła. Cieszę się pomimo tego, że pewnie nie płacze z powodu Triti.
* Czekamy ponad godzinę w parku, zanim decydujemy się wrócić do szkoły po samochód. W końcu i tak nie moglibyśmy bardziej zmoknąć. Kiedy docieramy do Keyes, na podjeździe stoi policyjny radiowóz. – Po nas czy po nią, jak myślisz? – pytam Lewisa, gdy znowu jesteśmy w aucie. – Po nią, przy odrobinie szczęścia. Jeżeli w ogóle zadali sobie trud, żeby przeczytać te dane. – Nie mogę uwierzyć, że poświęciłeś swój telefon. To był twój dobry uczynek tego dnia. Uśmiecha się do mnie. – O nie, to nie mój telefon. Przygotowałem specjalnie starego smartfona, wgrałem do niego wiadomości i wyczyściłem wszystkie dane, bym mógł go komuś przekazać po nagraniu jej spowiedzi. – Ach, pomyślałeś o wszystkim. – Nie mogliśmy pozwolić, żeby jej się upiekło, prawda? Nie, jeżeli zadaliśmy sobie tyle trudu. No i nie było mowy, żebym zabrał moją dumę i radość na taką niebezpieczną misję. Demi nie była warta mojego iPhone’a. Lewis wciąż mnie zaskakuje. – Jesteś geniuszem – chwalę go. – Od dzisiaj będę cię nazywać Mózgiem. Uśmiecha się. Później zapada cisza, potrzebuję chwili odprężenia, obserwuję więc przesuwający się za oknem krajobraz. Niebo nie rozpogadza się w drodze powrotnej. Deszczowe chmury są coraz ciemniejsze, powoli nadchodzi noc. – Czy t o b i e to pomogło, Alice? To co zrobiliśmy? – pyta, kiedy znowu jesteśmy na autostradzie.
– Nie wiem jeszcze – kurczę się na siedzeniu. Wiedza o tym, co stało się Triti – o tej małostkowej zazdrości, sprzeczce czy czymkolwiek innym, co wywołało kampanię nienawiści Demi – teraz mi ciąży. – Myślisz, że powinniśmy powiedzieć Rafiemu i reszcie rodziny? Lewis wzdycha. – Gdybym miał siostrę, nie chciałbym wiedzieć, jak cierpiała, jeżeli nie mógłbym nic zrobić, by to zmienić. – Chyba masz rację... – Chociaż właśnie ja mogłam zmienić wszystko. Czy gehenna Triti dobiegła już końca? Czerwone światła samochodów rozmywają się przed nami, w miarę jak nabieramy prędkości, a koła przecinają głębokie kałuże na jezdni. – ...ale kiedyś może mogłabyś mi o tym powiedzieć. Jeżeli to pomoże. Nagle orientuję się, że Lewis wciąż do mnie mówi, a ja nie słucham. – Przepraszam, zamyśliłam się. – Myślę o żarcie Javiera. Że byłam l a t a ś w i e t l n e stąd. Tam, gdzie moja siostra. Gdzie czeka na mnie Danny. – Wyjaśniałem tylko, Alice, że teraz chyba już wiesz, że nie jestem wścibski. Ale jeśli chcesz się z kimś podzielić tym, co cię martwi, obiecuję: wysłucham i nie będę oceniał. Odwracam głowę w stronę szyby. Jest tak ciemno, że i tak nie widzimy się zbyt dobrze. Tylko czarno-pomarańczowe błyszczące znaki na autostradzie. Zasługuje, by poznać prawdę po tym wszystkim, co zrobił, ale czuję się jak w potrzasku. „Nie będę oceniał”. Jasne. Gdybym powiedziała mu prawdę, zapewne uciekłby w przeciwnym kierunku tak szybko, jak tylko dałby radę w tych brudnych tenisówkach. – Dzięki. Może tak zrobię niedługo, któregoś dnia – mówię, ale oboje wiemy, że to nieprawda. Czasami czuję się naprawdę bardzo, bardzo samotna. Kiedy w końcu mam odwagę spojrzeć na jego twarz, w przelotnym blasku widzę oziębłość. Światło rozjaśnia ją po raz drugi i zdaję sobie sprawę, że to nie oziębłość. To smutek. – Przepraszam, Lewis. Wiem, że zachowuję się teraz jak niewdzięczna suka, ale nie jestem nią, naprawdę. Czuję, że mam niesamowite szczęście, otrzymując twoją pomoc. Jesteś niewiarygodnie miły i może będę w stanie kiedyś ci o tym opowiedzieć. Jeżeli kiedykolwiek będę mogła to komuś powiedzieć, tym kimś będziesz ty. Ja... no, ufam ci. – Dzięki. Chyba. – Nie ma za co. Jedziemy dalej, a ja zerkam co jakiś czas w jego kierunku. Rozmyślam o innych mężczyznach, którym ufam: moim ojcu, Dannym. T i m i e...
Może Lewis mógłby też pomóc mi rozwiązać tę tajemnicę? Wyciągam telefon i włączam go. Dostałam nową wiadomość od Adriana. Od rozmowy z Timem wysyła mi teraz po kilka dziennie. Wciąż planujemy spotkanie twarzą w twarz, Alice. Niedługo więcej szczegółów. Twój przyjaciel, Ade – Nowy chłopak? – pyta Lewis z uśmiechem. Cmokam z niezadowoleniem. – Nie jestem zainteresowana. Chłopcy są tacy powierzchowni. Autostrada omija Londyn. Jeszcze czterdzieści pięć minut i będę mogła pojawić się na Plaży. Gdzie czeka na mnie D a n n y. Wpatruję się w gęste czarne niebo nad nami i próbuję sobie wyobrazić, że jest błękitne, bez ani jednej chmury. Na niebie pojawia się jasnoróżowe światło. Potem pomarańczowe. I zielone. – O mój Boże, f a j e r w e r k i – szepczę i myślę o Triti. Może to jakiś nadprzyrodzony znak, że odeszła? – No tak – odpowiada Lewis. – Pamiętasz chyba, jaki dzisiaj dzień, prawda? Mrugam i próbuję sobie przypomnieć. Październik? Listopad? Pytanie o datę to przypadkiem nie jeden z testów stosowanych u ofiar wypadków i starych ludzi, by ocenić, czy mają jeszcze wszystkie klepki? Nie. To nie ma sensu. Czasami nie zauważam nawet, czy jest lato, czy zima. – Jest piąty listopada, Dzień Guya Fawkesa – wyjaśnia Lewis. Kolejny fajerwerk rozświetla niebo, a później spada kaskadą. Biała chryzantema. Czy to nie kwiat śmierci?
Wspomnienia blakną jak stare fotografie i jedyne, co pozostaje, to samotność. Z każdym mijającym dniem Meggie staje się dla mnie mniej realna. Było coś cennego w ostatnich chwilach jej życia, bo należały wyłącznie do mnie i do niej. Przez tyle miesięcy była publiczną własnością, uwielbiana, głaskana przez – a to jest w tym wszystkim najgorsze – miliony fanów. I nagle, wtedy, zostaliśmy zupełnie sami. Ale dzielenie idealnej chwili z martwą dziewczyną nie jest tak wspaniałe, jak mi się wcześniej wydawało. Bo razem ze zmarłym nie można wspominać, a szczegóły szybko zacierają się w pamięci. Raz czy dwa skusiło mnie nawet to, co robią ci głupcy – oglądanie jej nagrań w internecie. Ale są odpychające. Nie chcę dłużej żyć w samotności. Pragnę towarzystwa. Kogoś, kto mnie zrozumie tak jak ona. Kogoś, kogo pokocham. Nie jestem w stanie już dłużej z tym walczyć – na jawie czy w nocy marzę o tym samym imieniu i tej samej twarzy. Alice. Powinien mi wystarczyć sam jej widok i głos. Ale obawiam się, że nadejdzie czas, gdy przegram walkę z własnymi pragnieniami.
59 Siedzę przed ekranem i staram się zebrać na odwagę, żeby zalogować się na Plażę. To przecież tylko kilkanaście kliknięć myszką. – Boję się, Meggie – szepczę, mimo że nie może mnie usłyszeć. Boję się, że niczego nie zmieniłam i że zmieniłam wszystko. Przez ostatnich kilka miesięcy Plaża była cichym schronieniem. Miejscem, na które nie mogę w żaden sposób wpłynąć lub go zmienić, bo jestem tylko Odwiedzającym. Mogłam jednak od czasu do czasu pocieszyć moją siostrę i dać Danny’emu powód do życia po śmierci, choć nie łączyło się ono w żaden sposób z moim światem. Aż do teraz. Właśnie zaczynają się trzaski, wystrzały i wybuchy naszego lokalnego beznadziejnego pokazu sztucznych ogni. W powietrzu będzie pełno wilgotnego dymu, a na parkingu przed pubem mnóstwo przerażonych dzieci, zawiedzionych tych nieco starszych i rodziców, udających podekscytowanie na widok fajerwerków, które rozpływają się szybciej, nim zdążyłabym napisać w powietrzu pierwszą literę swojego imienia. Meggie nie lubiła sztucznych ogni. Tata zawsze żartował, że nie znosiła po prostu wszystkiego, co oprócz niej mogłoby być w centrum uwagi, nawet dynamitu. Teraz to już nie jest takie śmieszne. N o d a l e j, A l i c e, mówię do siebie. Wstaję, robię parę kroków, w lustrze zauważam swoją twarz. Wyglądam trochę kiepsko po dzisiejszych przejściach. Jasne, na Plaży wszyscy są piękni, ale może nie zaszkodziłoby pomóc trochę mojej kamerze w laptopie? Podnoszę szczotkę do włosów i małe lusterko i wiem, że to kolejna gra na zwłokę, by oddalić moment, w którym się dowiem. W pierwszej chwili splątane włosy bronią się przed szczotką, ale nie przestaję ich rozczesywać, trzymając ją tuż przy kołtunach, by nie wyrwać sobie włosów u nasady głowy. Tak zawsze robiła Meggie, kiedy mnie czesała, gdy byłam mała. Powoli – co nie jest zaskoczeniem – moje włosy znowu stają się lśniące. No dobrze, może nie lśniące, ale przynajmniej nie wyglądam, jakbym przez ostatni miesiąc była bezdomna. Teraz z kolei moje oczy wyglądają na zmęczone. Wyciągam zaniedbaną torbę z przyborami do makijażu z nocnej szafki i nakładam dużo tuszu na rzęsy. C h o l e r a j a s n a, naprawdę znowu wyglądam na rozbudzoną i odświeżoną. Wysypuję na biurko wszystkie szminki, błyszczyki i kredki, przypominając sobie, jak moja siostra uczyła mnie, co do czego służy i jak potrafi zmienić. „Masz świetne usta, Florrie.
Jeżeli użyjesz tego różanego błyszczyku, wszyscy chłopcy będę chcieli cię całować”. Uśmiecham się do siebie. Nie chcę wszystkich chłopców. Chcę jednego, który nigdy nie będzie mógł mnie pocałować. Ale przynajmniej dziś jest szansa, że będzie ze mnie dumny. Dosyć tego marnotrawienia czasu. Muszę przez to przejść. Sięgam pod łóżko i wyciągam pudełko z kluczem do pokoju Meggie. Nie wiem, czego się spodziewałam – że zaśpiewa mi piosenkę albo zaświeci w ciemności? – to tylko klucz. Klik, klik. Nawet nie kilkanaście kliknięć. Tylko dwa. Granice pomiędzy realnym światem a Plażą zacierały się, aż w końcu zniknęły prawie zupełnie. Mgła. Bryza. Zapach kokosów. Teraz wydaje się intensywniejszy niż zwykle, pewnie z powodu dzisiejszego dnia i kontrastu z powietrzem na zewnątrz, które jest pełne woni mokrego drewna na opał i śliskich gnijących liści. Mrugam, ponieważ obraz nie robi się wcale bardziej klarowny. C o ś się zmieniło, ale nie wiem, co. Strona wolniej działa, ale zapachy i szum fal są bardziej intensywne. – Alice! – Tutaj, tutaj jestem! – Florrie... Danny, Javier i Meggie wołają do mnie, ale nie widzę ich. Ich głosy dobiegają z każdej strony. Kiedy w końcu mgła ustępuje, siedzę w barze przy stoliku najbliżej oceanu. Obok mnie jest tylko Sam. Wygląda inaczej. Wokół jej oczu widzę zmarszczki i wysuszoną skórę, na zębach ma żółte plamy od nikotyny. Uśmiecha się. – Udało ci się, stara. – Triti? – Odeszła. Czuję zawrót głowy. – To na pewno ja? To, co zrobiłam? – Nie wiem nawet, co dokładnie zrobiłaś, Alice, ale kto inny mógłby to zrobić jak nie ty? Czy to możliwe, że czuję zapach potu, kiedy nachyla się w moją stronę? Wszystko jest dużo bardziej przejrzyste. Tak jakbym wcześniej patrzyła przez zabrudzone okulary, a teraz ktoś porządnie je wyczyścił. Czuję nawet jak krzesło, na którym siedzę, dotyka moich gołych nóg, chociaż oczywiście mam na sobie grube dżinsy na listopadowe chłody i siedzę na różowym welurowym fotelu w moim pokoju. – Kiedy odeszła?
– Była burza. Początkowo słyszeliśmy potępieńcze wycie, ale później jej głos się zmienił. Jakby wołała do kogoś, kogo zna. Kogoś, kogo kocha. Prawdę mówiąc, Alice, prawie nie rozpoznałam jej głosu, bo był taki... szczęśliwy. Po raz pierwszy od fajerwerków. A kiedy burza się skończyła, nie było już nic. Żadnych jęków. Żadnego wołania. Tylko szum fal. Zamykam oczy i widzę twarz Triti: nie wychudzoną maskę na szkielecie, ale piękną dziewczynę z zaokrąglonymi policzkami i uśmiechniętą twarzą. Czuję, że do oczu napływają mi łzy, a wtedy ona mówi bezgłośnie „dziękuję” i znika. To takie dziwne – to dzięki mnie. Mam szesnaście lat: nie mogę prowadzić samochodu ani głosować, nie mogę mieć karty kredytowej, ale mam taką m o c. To nie wszystko. Teraz kiedy wiem, że teoria Danny’ego była prawdziwa, mogę pracować dalej, żeby rozwiązać sprawę morderstwa Meggie. Nawet jeżeli jej wolność oznacza, że stracę ją na zawsze, a wątpię, czy jestem na to gotowa. Ale nieważne, ile będzie mnie to kosztować, sprawa Meggie jest dla mnie najważniejsza. Wiem, że pomoc Triti była dopiero pierwszym krokiem, że to dopiero początek. Ale tu i teraz wystarczy mi, że osiągnęłam coś, co zmieniło czyjeś życie – a może właściwie życie p o ś m i e r c i? – Alice? Słuchasz mnie jeszcze? – Przepraszam, jestem po prostu... zaskoczona, że to zadziałało. – Chodzi o to – mówi delikatnie Sam – że spotkałam się z tobą, by cię uprzedzić – nie tylko to mogło się zmienić. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek któryś z Odwiedzających wpłynął na to miejsce w taki sposób, ale pojawiłaś się ty i możesz oczekiwać pewnych... nagród. – Jakich nagród? Wystarczy mi sam fakt, że uszczęśliwiłam Triti. – Lepiej, żebyś sama się o tym przekonała. Chciałam cię po prostu przygotować, żebyś nie doznała wielkiego szoku. – Sam uśmiecha się do mnie. – Nie chcesz pewnie siedzieć tu ze mną dłużej niż to konieczne. Idź, sprawdź sama. Wstaję. Za barem widzę ocean. A na mokrym piasku stoi moja siostra, fale obmywają jej stopy. Każdy mój krok jest teraz bardziej realny. Wrażenie trochę jak wtedy, kiedy tata zamienił nasz stary telewizor na nowy zestaw kina domowego. Pod stopami tysiące ziarenek piasku przesuwają się i kłują. Moja siostra macha do mnie ręką. Uśmiecha się promiennie. – Jesteś gwiazdą, Alice, naprawdę. Wszystko się zmieniło. Nie tylko dlatego, że Triti już nie cierpi, ale też... zaszły tu pewne zmiany. Sama się przekonasz. Potakuję głową.
– Ale to nie jest najważniejsze. Teraz każdy z nas wie, że może uciec pewnego dnia. To sprawia, iż wszystko dookoła – wskazuje gestem Plażę – no, raj staje się do zniesienia. A nawet miejscem, z którego możemy się cieszyć, dopóki trwa. – Nie mogę w to uwierzyć – odpowiadam. – Dziękuję ci bardzo, Florrie. Myślę, że właśnie ocaliłaś nas od losu gorszego niż śmierć. Jej włosy rozwiewa morska bryza, a oczy są jak woda: czyste, niebieskie, żywe. Jestem zachwycona – sprawiłam, że moja siostra jest tak szczęśliwa. Przez chwilę zapominam, że jesteśmy na Plaży i podchodzę bliżej, by ją uściskać. Ale zatrzymuję się, zanim to zauważa: nie zniosę, jeżeli zepsuję taką chwilę, jakkolwiek blisko byśmy bowiem nie były, między nami są całe lata świetlne. – To nic takiego – mówię. – Obie wiemy, że to nieprawda. To, co zrobiłaś jest... no, prawie cudem. Czuję, że się rumienię. Chcę z nią zostać, a jednocześnie pragnę, by ktoś inny wiedział, czego dokonałam. – Meggie? – Hmmm? – spogląda na mnie i jej twarz zmienia się, jakby przeczuwała już, co się zbliża. – Wciąż czujesz do niego to samo? – Tak. Czuję jeszcze mocniej, że on... no, że może być tym jedynym. Wpatruje się we mnie: stoi odwrócona plecami do morza, i wydaje się, jakby była przezroczysta, a morska woda i niebo przeświecały przez nią. – Idź do niego, Florrie. – Co? – No idź. Jeżeli istnieje chwila, w której nie zasługujesz na pouczenia z mojej strony i wypominanie, że jesteś głupiutka, myślę, że właśnie nadeszła.
60 Biegnę w kierunku naszej skały. Uderzenia stóp o piasek są bolesne i chociaż wiem, że to niemożliwe, przysięgłabym, że inni Goście odwracają się, kiedy słyszą moje kroki. A może też mnie widzą? Uśmiechają się do mnie. Ale nie obchodzą mnie ani trochę. Obchodzi mnie chłopak, którego widzę w oddali, jest odwrócony plecami i wpatruje się w morze. Porusza głową w górę i w dół, obserwując tor lotu mew. M e w? Przecież na Plaży Dusz nie ma zwierząt. Chcę zawołać do niego, ale decyduję, że podejdę na paluszkach, żeby go zaskoczyć.
I nagle, w ostatniej chwili, zaczynam się bać. A co, jeżeli zmienił zdanie przez ten czas, kiedy na mnie czekał? A jeśli przyłapię go w chwili, w której się mnie nie spodziewał, i zobaczę w jego twarzy, że nie czuje do mnie tego, co chciałabym, aby czuł? Że po prostu bawił się mną, żeby zająć się czymś, spędzając tu wieczność? Muszę iść dalej, ale zanim się do niego zbliżam, odwraca się. – ALICE! – wykrzykuje, chociaż jesteśmy tak blisko siebie, że moglibyśmy szeptać. – Danny – wypowiadam jego imię, jakbym recytowała najkrótszy i najpiękniejszy na świecie wiersz. – To byłaś ty, prawda? Pomogłaś Triti uciec. Kiwam głową. Wygląda teraz cudowniej, setki razy lepiej, niż zapamiętałam. Niemal prawdziwie... – Wyglądasz inaczej – mruczy szeptem. – Tak samo idealnie, ale jakoś bardziej prawdziwie. – Ty też – mówię. Stoimy tak blisko siebie, w realnym świecie wystarczyłoby westchnienie albo oddech, albo słowo, żebyśmy się do siebie zbliżyli. Gdybyśmy tylko... – Alice, ja... Odskakuję, jakby ktoś poraził mnie prądem. Jego oczy rozszerzają się, jakby odczuł to samo. – Czy to było...? – Niemożliwe – mówi bardzo wysokim głosem. Nasze dłonie wznoszą się w tym samym momencie – moja prawa, jego lewa – jakbyśmy patrzyli na swoje odbicia w lustrze. To nie może być prawdą. Na pewno nie. W głowie słyszę słowa Sam. B ę d ą... n a g r o d y. Oboje patrzymy na swoje dłonie: poruszają się wolno, niepewnie, jakby chciały przedłużyć moment istnienia tej rozkosznej możliwości, oddalić jak najbardziej nieuniknione rozczarowanie. Jego dłoń jest gładka, biała, jak dłoń chłopca, który już niedługo stanie się mężczyzną. Długa, lekko wygięta linia życia ciągnie się od nadgarstka aż do szerokiej przerwy między kciukiem a palcem wskazującym. Nie zasługuje na bycie martwym. Choć dzięki temu się spotkaliśmy. Gdzieś, w innym wszechświecie dzwoni mój telefon. Ale mogłaby to być nawet królowa albo prezydent Stanów Zjednoczonych – i tak bym nie odebrała. – Gotowa? – pyta. – Gotowa. Przerwa między naszymi dłońmi znika, milimetr po milimetrze. W ostatniej chwili zamykam oczy, by nie widzieć tego momentu, w którym nasze dłonie mijają się, oddalone o lata świetlne.
Teraz... albo teraz... albo... Czuję ciepło. D o t y k. Otwieram szybko oczy. Jego usta ułożyły się w idealny okrąg ze zdziwienia. Teraz łączymy nasze dłonie, kciuk do kciuka, palec do palca. Jak to możliwe, że dotyk czyjejś dłoni może wydawać się cudem? W całym ciele czuję rozpływające się ciepło. Jakbym została zamrożona tuż po śmierci mojej siostry, a teraz topił się we mnie lód. Nasze dłonie wciąż się stykają, a my patrzymy na siebie znad złączonych palców. – Czy to oznacza...? – nie mam odwagi skończyć zdania. – Myślę, że tak – odpowiada. I wtedy nachyla się nade mną, czuję jego oddech – świeży, żywy – i zanim jeszcze nasze usta łączą się, wiem, że t o będzie pocałunek mojego życia.
Przypisy [1] Wyciąg drożdżowy o konsystencji pasty, popularny produkt do smarowania kanapek, szczególnie w Wielkiej Brytanii i Australii. [2] Amazing Grace, angielska protestancka pieśń religijna (słowa: John Newton, tłumaczenie: Małgorzata Dobrowolska). [3] Christmas is coming and the goose is getting fat (ang.), tradycyjna kolęda angielska. [4] Święto ludowe hucznie obchodzone w rocznicę wykrycia spisku angielskiego katolika Guya Fawkesa w 1605 r., będącego próbą wysadzenia w powietrze Izby Lordów. [5] Jowialny i wyrozumiały pedagog, bohater powieści Jamesa Hamiltona Żegnaj, Chips z roku 1934.