Amanda Quick
Sekrety luster
Frankowi. Jesteś moim bohaterem
Rozdział
1
Przez lustra przepływały gwałtownie obrazy...
9 downloads
9 Views
1MB Size
Amanda Quick
Sekrety luster
Frankowi. Jesteś moim bohaterem
Rozdział
1
Przez lustra przepływały gwałtownie obrazy krwi i śmierci. Przerażające sceny, oświetlone płomieniem gazowej lampy, roztapiały się bez końca w mrokach wieczności. Wirginia przez chwilę leżała bez ruchu, starając się uspokoić szybkie bicie serca i odnaleźć jakiś sens w sennym koszmarze, z którego się przebudziła. Otaczały ją powielane w nieskończoność odbicia kobiety leżącej na wymiętej, poplamionej krwią pościeli: miała na sobie jedynie płócienną halkę i białe pończochy. Fale jej włosów spływały w nieładzie na ramiona. Wyglądała tak, jakby przed chwilą oddawała się namiętnym igraszkom. Ale w jej oszołomionych oczach, rozszerzonych strachem i grozą, nie było nawet cienia gasnącego pożądania. Po kilku sekundach Wirginia uświadomiła sobie, że to jej postać odbija się w lustrach. Nie była w łóżku sama. Obok leżał mężczyzna. Przód jego zapiętej po szyję koszuli przesiąkł krwią. Głowę miał odwróconą w drugą stronę, ale widziała fragment urodziwej twarzy i bez trudu go rozpoznała. To był lord Hollister. Usiadła powoli, bezwiednie upuszczając trzymany w dłoni przedmiot. Jakaś cząstka psychiki kazała jej myśleć, że to dalszy ciąg koszmarnego snu, jednak zmysły upewniały ją coraz bardziej, że już się obudziła. Ogromnym wysiłkiem woli zmusiła się, by dotknąć szyi mężczyzny. Nie wyczuła pulsu. Dokładnie tak, jak się spodziewała. Hollistera spowijał chłodny obłok śmierci. Ogarnął ją nowy przypływ paniki. Poczuła lodowate ukłucia na karku i po wewnętrznej stronie dłoni. Z gorączkowym pośpiechem zsunęła się z łóżka. Dostrzegła, że jej halka jest pobrudzona czymś szkarłatnym. Gdy podniosła wzrok, zauważyła nóż. Częściowo ukryty w skotłowanej pościeli. Ostrze było zakrwawione, a rękojeść leżała tuż przy jej dłoni. Kątem oka dostrzegła niepokojące cienie poruszające się w głębi luster. Szybko zablokowała swoje parapsychiczne zdolności. W tej chwili nie była gotowa na przyjęcie wyłaniających się obrazów. Intuicja Wirginii rozpalała się nieogarnionym płomieniem. Musiała się wydostać z lustrzanego pokoju. Szybko się odwróciła, szukając wzrokiem nowej brązowo-czarnej sukni, którą włożyła wieczorem, udając się do rezydencji Hollisterów. Odnalazła suknię i halki. Pognieciona garderoba leżała niedbale w rogu pokoju, jakby porzucona pośpiesznie w szale namiętności. Spod fałd peleryny wystawały zaledwie czubki jej wysokich butów spacerowych. Z niezrozumiałego powodu myśl, że Hollister zaczął ją rozbierać, nim zatopiła nóż w jego piersi, wywoływała w niej większe zdenerwowanie niż fakt, że obudziła się przy jego zwłokach. Wielkie nieba, jak można zabić człowieka i niczego nie pamiętać? - dziwiła się w duchu. Ciemna energia znowu zakipiała w lustrach. Uczucie strachu i pragnienie ucieczki utrudniały jej kontrolę nad zmysłami. Po raz kolejny podjęła próbę zablokowania swoich zdolności. Cienie wróciły w głąb zwierciadeł. Wiedziała, że nie jest w stanie całkowicie się ich pozbyć. Była pewna, że noc jeszcze nie minęła. Zgromadzona w zwierciadłach energia lustrzanego światła zawsze oddziaływała na nią silniej po zmroku. W otaczających ją zwierciadłach czaiły się sceny, z którymi musiała się zmierzyć, ale teraz nie była w stanie odczytywać tych obrazów. Przede wszystkim musiała się stąd wydostać. Rozejrzawszy się wokół, stwierdziła, że nigdzie nie ma drzwi. Całe ściany niewielkiej sypialni pokrywały lustra. To niemożliwe, pomyślała. W pokoju było przecież świeże powietrze. Płomień gazowej lampy palił się spokojnie. Gdzieś musiały być ukryte kratki wentylacyjne i drzwi, więc przy progu powinna wyczuć ciąg powietrza.
Starając się skupić myśli, przeszła przez pokój i podniosła suknię z podłogi. Trzęsła się jak osika, zapięcie halek i wciągnięcie sukni wymagało od niej olbrzymiego wysiłku. Gdy zmagała się z gorsetem, usiłując zapiąć haftki, usłyszała pisk zawiasów niewidocznych drzwi. Ogarnęła ją kolejna fala szarpiącej nerwy paniki. Szybko podniosła wzrok. W lustrzanej ścianie przed sobą zobaczyła, że za jej plecami otwiera się jeden z pokrytych lustrami paneli. Do pokoju wszedł mężczyzna, którego postać otulała niewidzialna fala groźnej energii. Poznała go natychmiast, chociaż spotkali się tylko raz. Rozpoznałaby go w każdej sytuacji. Kobieta nie zapomina mężczyzny, w którego ciemnych oczach o mrocznym spojrzeniu maluje się zapowiedź raju bądź piekła. Przez chwilę nie była w stanie się ruszyć. Zamarła z rękoma zaciśniętymi kurczowo na gorsecie sukni. - Pan Sweetwater - szepnęła. Obrzucił ją szybkim spojrzeniem od stóp do głów. Jego surowa, stanowcza twarz w świetle rzucanym przez jasną lampę wydawała się uzewnętrzniać wewnętrzne napięcie. Lekko zmrużył oczy. U innego mężczyzny wzięłaby to za przejaw troski. Ale to był Owen Sweetwater. Nie miała wątpliwości, że nie żywi żadnych uczuć, które przypominałyby normalne ludzkie emocje. Przychodziły jej do głowy tylko dwa prawdopodobne wytłumaczenia jego obecności w miejscu zbrodni. Miał zamiar ją zabić albo ocalić. W przypadku Sweetwatera nie było możliwości pośrednich. - Nic się pani nie stało, panno Dean? - zapytał takim tonem, jakby zwyczajnie pytał o jej zdrowie. Jego chłodny oficjalny ton natychmiast wywołał w niej oburzenie. - Nic mi nic jest, panie Sweetwater. - Zerknęła na łóżko. -Choć nie można powiedzieć tego samego o lordzie Hollisterze. Podszedł do łóżka i przez chwilę przyglądał się zwłokom Hollistera. Wirginia wyczuła w pokoju energię i wiedziała, że Owen uruchomił swoje zdolności. Nie znała natury jego parapsychicznego talentu, ale wyczuwała, że jest niebezpieczny. Owen odwrócił się do niej. - Wspaniała robota, panno Dean, chociaż trochę brudna. - Co? - Nie ulega wątpliwości, że Hollister nie będzie już stanowił problemu, ale musimy panią bezpiecznie stąd wyprowadzić, zanim zostanie pani aresztowana pod zarzutem morderstwa. - O nie. Owen uniósł brwi. - Nie chce pani wyjść z tego pokoju? Z trudem przełknęła ślinę. - Rzecz w tym, że go nie zabiłam. A w każdym razie tak mi się wydaje, pomyślała. Uświadomiła sobie, że ostatnią rzeczą, jaką pamięta, jest czytanie z lustra znajdującego się w sypialni rezydencji Hollisterów. Nie miała innego wyboru, jak twierdzić, że jest niewinna. Gdyby ją aresztowano pod zarzutem zamordowania lorda Hollistera, z pewnością zawisłaby na szubienicy. Sweetwater po raz wtóry obrzucił ją szybkim, taksującym spojrzeniem. - Tak, widzę, że nie wbiła pani tego kuchennego noża w jego pierś.
Ogarnęło ją zdumienie. - Skąd pan wie, że jestem niewinna? - Proponuję przedyskutować te szczegóły w innym miejscu i w bardziej sprzyjających okolicznościach - powiedział Owen. Podszedł do niej płynnym i zdecydowanym krokiem drapieżnika zbliżającego się do swojej ofiary. - Pomogę pani. Nie wiedziała, co zamierza zrobić, dopóki nie stanął tuż przed nią i nie zaczął zapinać haftek gorsetu. Jego ruchy były szybkie i oszczędne, a dłonie spokojne i pewne. Gdyby nie fakt, że włosy na karku już dawno jej się zjeżyły ze strachu, z pewnością dotyk Owena by je do tego pobudził. Otaczająca go energia wypełniała powietrze i jej zmysły. Była rozdarta dwoma sprzecznymi uczuciami: nieodpartą chęcią rzucenia się do ucieczki i ratowania życia a równie silnym pragnieniem, by paść mu w ramiona. Wszystko jasne, pomyślała. Wydarzenia tej nocy całkiem ją rozstroiły. Nie mogła zaufać żadnemu ze swoich nadwerężonych zmysłów. Uciekła się zatem do samokontroli, którą doprowadziła do perfekcji, ćwicząc ją przez większość życia. Na szczęście przyszła jej z pomocą. - Panie Sweetwater - rzekła chłodno i szybko cofnęła się o krok. Opuścił ręce. Obrzucił przód jej sukni krytycznym spojrzeniem. - Musi tak zostać. Już po północy i wisi gęsta mgła. Gdy wyjdziemy na zewnątrz, nikt pani nie zauważy. - Po północy? - Sięgnęła po zegarek przypięty do paska sukni. Gdy stwierdziła, że Sweetwater się nie myli, zadrżała. - Przyjechałam tu o ósmej, tak jak się umówiłam. Wielkie nieba, straciłam cztery godziny. - Przepraszam za zwłokę. Dopiero godzinę temu otrzymałem wiadomość, że pani zaginęła. - O czym pan mówi? - Później. Proszę włożyć buty. Czeka nas nieprzyjemny spacer, zanim się stąd wydostaniemy. Nie protestowała. Podniosła spódnice i halki i wsunęła stopę w but. Nie traciła czasu na sznurowanie. Owen oglądał w tym czasie ciało spoczywające na łóżku. - Czy na pewno nic się pani nie stało? Zamrugała powiekami, gdy dotarła do niej groza zawarta w tych słowach. - Nie zgwałcił mnie, jeśli o to pan pyta - odparła stanowczo. - Zapewne pan zauważył, że jest całkowicie ubrany. - Tak, oczywiście - przyznał Owen. Odwrócił się do niej, a w jego dziwnych oczach odmalował się jeszcze większy chłód. - Przepraszam. Powiedziałem tak, ponieważ przez kilka ostatnich godzin zżerało mnie uczucie, że dzieje się coś złego. Kiedy tu wszedłem, okazało się, że miałem rację. - Przybył pan za późno, aby ocalić jego lordowską mość. Czy o to panu chodzi? - Nie, panno Dean, za późno, by panią ocalić. Na szczęście, sama pani o siebie zadbała. Wsunęła drugą stopę w but.
- Nie mam zamiaru opłakiwać Hollistera. Wiem, że był potworem. Ale nie przyczyniłam się w najmniejszym stopniu do jego obecnego stanu. - Tak, zdaję sobie z tego sprawę - stwierdził Owen z chłodnym spokojem. - Proszę się nie silić na żarty. - Pochyliła się, by podnieść ciężką pelerynę. - Chcę, aby było całkiem jasne, że nie zamordowałam jego lordowskiej mości. - Szczerze mówiąc, nie ma to dla mnie znaczenia. Śmierć Hollistera to wybawienie dla świata. - Zgadzam się z panem całkowicie, jednak - Przerwała, słysząc skrzypnięcie zawiasów. - Drzwi - powiedziała. - Zamykają się. - Istotnie. Oboje pobiegli w stronę, skąd doszedł ich ten dźwięk. Owen dotarł do drzwi pierwszy, ale lustrzany panel trafił na swoje miejsce, zanim zdołał wsunąć but w wąski prześwit. Wirginia usłyszała złowieszcze stuknięcie. - Zamknęły się - skonstatowała. - Jakżeby inaczej - powiedział Owen. - Cała ta sprawa od samego początku jest irytująca. - Wyrazy współczucia - mruknęła. Nie zważając na jej sarkazm, podszedł do łóżka i wziął zakrwawiony nóż. Następnie wrócił do drzwi i uderzył ciężką rękojeścią w lustrzany panel. Rozległ się ostry trzask. W lustrze powstała duża szczelina. Uderzył jeszcze raz. Tym razem na podłogę posypały się okruchy szkła, a ich oczom ukazał się fragment drewnianych drzwi. Wirginia przyglądała się uważnie nowoczesnemu zamkowi zainstalowanemu w starych drzwiach. - Czyżby umiał pan otwierać zamki, panie Sweetwater? - A jak inaczej dostałbym się tu dzisiaj? Wyjął z kieszeni płaszcza długi, wąski metalowy pręt, i, przykucnąwszy, wziął się do pracy. Po kilku sekundach drzwi były otwarte. - Zdumiewa mnie pan - stwierdziła Wirginia. - Od kiedy dżentelmeni znają trudną sztukę posługiwania się wytrychem? - Ta umiejętność okazuje się całkiem przydatna w czasie prowadzenia śledztwa. - Ma pan na myśli tę nieszczęsną kampanię, której celem jest zniszczenie kariery ciężko pracujących ludzi, takich jak ja, których jedyną winą jest to, że próbują zarobić na życie. - Chyba mówi pani o moich wysiłkach zmierzających do zdemaskowania tych, którzy zarabiają na życie, oszukując naiwnych. Tak, panno Dean, właśnie ten rodzaj śledztwa zajmuje mnie ostatnimi czasy. - Ci z nas, którzy wykorzystują zawodowo talenty paranormalne, mogą jedynie żywić nadzieję, że znajdzie pan nowe hobby, zanim całkowicie zrujnuje nasze interesy - powiedziała. - Niech pani da spokój, panno Dean. Czy ani trochę pani nie ulżyło, gdy mnie pani tu zobaczyła? Gdybym nie pojawił się w porę, nadal byłaby pani uwięziona w tym pokoju razem z nieboszczykiem. - Trafił pan w sedno - przyznała.
- Może mi pani podziękować później. - Postaram się o tym pamiętać. Odrzucił nóż, dłonią w rękawiczce objął jej nadgarstek i pociągnął Wirginię w stronę drzwi. Nie ufała Owenowi Sweetwaterowi. Nie mogła sobie pozwolić na to, by mu zaufać. W ciągu ostatnich kilku tygodni stało się jasne, że podjął na własną rękę działania zmierzające do uznania wszystkich wykorzystujących zjawiska paranormalne za szarlatanów. Nie był pierwszym tak zwanym detektywem, który dążył do tego, by zaklasyfikować wszystkich jako oszustów. Ale w głębi duszy zaczęła się zastanawiać, czy w swej gorliwości Sweetwater nie posunął się o krok dalej. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy zmarły w tajemniczych okolicznościach dwie kobiety czytające z luster - o zdolnościach podobnych do jej własnych. Władze uznały, że śmierć w obu przypadkach nastąpiła z przyczyn naturalnych, ona jednak miała wątpliwości. Być może Owen Sweetwater zobowiązał się, że nie tylko zrujnuje praktykom kariery, ale też zrobi coś więcej. Być może, działając już jako sędzia i ława przysięgłych w jednej osobie, dodatkowo przyjął na siebie rolę wykonawcy wyroku. W jego oczach i w otaczającej go energii było coś takiego, co utwierdzało ją w przekonaniu, że ma naturę łowcy i że jego ofiarami są ludzie. Sweetwater z pewnością nie był ani przyjacielem, ani sprzymierzeńcem, ale wszystko wskazywało na to, że nie zamierza jej zabić, w każdym razie nie tu i teraz. Skorzystanie z jego pomocy wydawało się rozsądniejszym rozwiązaniem niż samodzielne poszukiwanie bezpiecznej drogi ucieczki. Zresztą nawet nie wiedziała, gdzie się znajduje. Wyszli na korytarz. Owen przystanął na chwilę, by zapalić latarnię, którą zostawił za drzwiami. Jaskrawe światło rozjaśniło stary korytarz o kamiennych ścianach. - Co to za miejsce? - szepnęła. - Piwnica pod rezydencją Hollistera - powiedział Owen. - Ten dom został zbudowany na ruinach średniowiecznego opactwa. Podziemia to sieć tuneli i piwnic. Rodzaj labiryntu. - Jak pan mnie znalazł? - Lepiej, żeby pani nie znała odpowiedzi na to pytanie. - Nalegam. Chcę wiedzieć, jak mnie pan znalazł. - Kilka dni temu kazałem dwóm ludziom obserwować pani dom. Ukryli się w pustym budynku po drugiej stronie ulicy. Zaniemówiła ze zdumienia. - Jak pan śmiał - wykrztusiła w końcu. - Uprzedzałem, że nie spodoba się pani moja odpowiedź. Kiedy dziś wieczorem udała się pani na umówione spotkanie, moi obserwatorzy niczym się nie zaniepokoili. Wychodzi pani wieczorami kilka razy w tygodniu, aby praktykować swoją sztukę. Ale ponieważ długo pani nie wracała, zawiadomili mnie o tym. Poszedłem do pani domu i poprosiłem gospodynię o adres pani klienta. - Pani Crofton powiedziała panu, że pojechałam czytać z lustra?
- Była zaniepokojona, że pani nie wróciła. Kiedy znalazłem się na terenie posiadłości Hollistera, od razu wiedziałem, że dzieje się coś bardzo złego. - Pańskie zdolności to panu podszepnęły? - zapytała nieufnie. - Sądzę, że tak. - W jaki sposób? - Powiem tylko, że nie jest pani pierwszą kobietą, która zniknęła w tych tunelach. Różnica między panią a pozostałymi ofiarami Hollistera polega na tym, że pani przeżyła. - Wielkie nieba. - Dobrą chwilę trwało, nim dotarło do niej znaczenie jego słów. - Wyczuwa pan w atmosferze gwałtowną śmierć? - W pewnym sensie. - Proszę mi to wyjaśnić. - Lepiej, żeby pani nie wiedziała, daję słowo. - Trochę za późno na okazywanie troski o moją delikatną psychikę - burknęła. - Przed chwilą obudziłam się w łóżku z dżentelmenem z wyższych sfer, który został zasztyletowany. - Najwyraźniej ma pani mocne nerwy. W każdym razie to nie czas i miejsce na rozmowy o naturze mojego talentu. - A właściwie dlaczego? - zapytała. - Mamy w tej chwili pilniejsze sprawy. Przypominam dla ścisłości, że skoro pani nie zasztyletowała Hollistera, musiał to zrobić ktoś inny. I to indywiduum może znajdować się w pobliżu. Przełknęła z trudem. - W porządku. Odłożę pytania na później. - Mądra decyzja - stwierdził Owen. Zatrzymał się tak nagle, że Wirginia na niego wpadła. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle tego nie poczuł. Podniósł latarnię, trzymając ją w taki sposób, by żółty płomień oświetlał prawą stronę przejścia. - Czuje pani jakąś energię? - zapytał niskim głosem. Dziwne lodowate drgnienie pobudziło zmysły Wirginii. - Tak - powiedziała. Wrażenie nasiliło się. Towarzyszyło mu rytmiczne szczękanie i łomotanie. Miniaturowy powóz jadący w ich kierunku wynurzył się z ciemności. Kiedy znalazł się w zasięgu latarni, Wirginia dostrzegła, że ciągną go dwa konie napędzane mechanizmem zegarowym. Dziwny pojazd miał ponad trzydzieści centymetrów wysokości. Ekwipaż wyglądał jak dzieło sztuki, a nie jak dziecięca zabawka. Kabina była powleczona lśniącą czarną emalią i ozdobiona misternymi złoceniami. Małe okienka błyszczały w świetle latarni.
Konie zostały realistycznie wyrzeźbione, a także wyposażone w powiewające grzywy i ogony. Elementy uprzęży miały złocone brzegi. - Po co ktoś tu zostawił tę kosztowną zabawkę? - zdziwiła się Wirginia. Owen chwycił ją za rękę i pociągnął do tyłu. - To nie jest zabawka. Zafascynowana, nie mogła oderwać wzroku od powozu. - Więc co w takim razie? - zapytała. - Niech mnie licho weźmie, jeśli wiem. Kolejna fala chłodnej energii podrażniła jej zmysły. - Wyczuwam moc w tym urządzeniu - powiedziała. - To światło lustrzane, taki sam rodzaj energii, jaką czerpię z luster. Ale tylko ludzie mogą generować energię psychiczną. Jak to możliwe w przypadku powozu? - Nie będziemy tego badać. - Pociągnął ją za róg, poza bezpośredni zasięg energii wysyłanej przez powóz. - Ściana ochroni nas przed tym urządzeniem, cokolwiek to jest. Kamień zatrzymuje energię parapsychiczną. Z ciemnego przejścia znajdującego się za powozem dobiegł do nich słaby, przerażony głos. - Czy jest tam kto? Proszę, pomóżcie mi. Owen znieruchomiał. - Cholera - rzekł bardzo cicho. - Same komplikacje. Wirginia odwróciła się w kierunku skrzyżowania korytarzy. - Kto tam jest? - zapytała cichym głosem. - Mam na imię Becky. Niech mi pani pomoże, błagam. Tutaj jest bardzo ciemno. A na drzwiach są zasuwy. - Jeszcze jedna ofiara Hollistera - powiedział Owen. Wirginia spojrzała na niego. - Musimy coś zrobić. - Nie dostaniemy się do niej, jeśli nie zrobimy czegoś z tym mechanizmem zegarowym. - Emanuje znanym mi rodzajem energii - stwierdziła. - Może uda mi się ją kontrolować. - Jest pani pewna? - Muszę spróbować. Przyjrzę się temu, dobrze? Palce Owena zacisnęły się na jej nadgarstku jak kajdanki. - Cokolwiek pani zrobi, proszę nie puszczać mojej ręki. Czy pani zrozumiała? - Tak, tak, oczywiście - odparła, teraz już nieco zniecierpliwiona. - Potrzebuję trochę światła. Uniósł latarnię wysoko, tak że oświetlała częściowo skrzyżowanie korytarzy. Odgłos szczękania i łomotania ustał. Wirginia zaryzykowała i wystawiła głowę zza muru.
W świetle lampy okna miniaturowego pojazdu błyszczały złowieszczo. Jak gdyby wyczuwając ofiarę, powóz posunął się do przodu. - Ciekawe - powiedział Owen, nasłuchując. - Wygląda na to, że wyczuwa poruszenia i to go wprawia w ruch. A ponieważ jest to urządzenie paranormalne, prawdopodobnie reaguje na nasze aury. - Też tak sądzę. - Cofnęła się za narożnik i przylgnęła do kamiennej ściany. - Energią są nasycone okna. Ale nie będę miała całkowitej pewności, póki nie spróbuję. Może uda mi się zneutralizować te strumienie, przynajmniej na jakiś czas. Hałasy dobiegające z sąsiedniego korytarza znowu ucichły. - Bez wątpienia reaguje na ruch - stwierdził Owen. - Jeśli zneutralizuje pani energię na jakiś czas, spróbuję dobiec, by rozbić albo unieruchomić całe urządzenie. Jeśli to mechanizm zegarowy, musi być klucz. - Czy pani tam jest? - zawołała Becky z ciemności. - Proszę, niech mnie tu pani nie zostawia! - Idę do ciebie, Becky - powiedziała Wirginia, starając się, by jej głos brzmiał spokojnie i przekonująco. - Jeszcze chwilkę. - Dziękuję, proszę pani. Proszę się pospieszyć. Bardzo się boję. - Wszystko jest pod kontrolą, Becky - zapewniła ją Wirginia. Owen jeszcze mocniej ścisnął jej nadgarstek. - Spróbujmy. Jeśli pani poczuje, że słabnie, pociągnę panią z powrotem za mur. - Brzmi rozsądnie. Uspokoiła nerwy, skoncentrowała swoje zdolności i ostrożnie wyszła zza narożnika. Owen trzymał lampę pod takim kątem, by oświetlała nieruchomy powóz. Po krótkiej, pełnej napięcia ciszy ciemne okna miniaturowego pojazdu zabłysły, jak gdyby oświetlało je światło płynące z kabiny. Wirginia poczuła energię pulsującą w powietrzu. Mechaniczne konie ruszyły z miejsca. Koła powozu zaczęły się obracać. Urządzenie znalazło się teraz znacznie bliżej, w odległości zaledwie dwóch metrów od niej. Nagle bez ostrzeżenia popłynęły ku niej strumienie zamrażającej zmysły energii. Chociaż Wirginii wydawało się, że jest przygotowana, i tak wzdrygnęła się, gdy poczuła jej napływ. Owen wzmocnił uścisk. Wiedziała, że jest gotów w każdej chwili pociągnąć ją za mur, poza zasięg niebezpiecznej broni. - W porządku - zdołała powiedzieć. - Poradzę sobie. Ignorując lodowatą falę energii, znalazła sposób koncentracji, jak wówczas, gdy zaglądała w głąb lustra. Ustaliła punkt przeciwwagi, osłabiając strumienie wydobywające się z urządzenia. Efekt był szybki, wręcz natychmiastowy. Fale gwałtownie złagodniały. Powóz nadal przesuwał się do przodu, napędzany mechanizmem zegarowym. - Gotowe - oznajmiła Wirginia, bojąc się odwrócić wzrok od powozu. - Pana kolej. Nie wiem, jak długo będę w stanie utrzymać to urządzenie pod kontrolą. Parapsychiczne rezerwy nie starczały na zbyt długo, jeśli tak jak teraz były wykorzystane w maksymalnym stopniu. Owen nie tracił czasu na pytania. Puścił jej rękę i wyszedł szybko zza narożnika na korytarz, w którym Wirginia stała wpatrzona w urządzenie.
Jednym kopniakiem przewrócił miniaturowy pojazd na bok. Nogi koni poruszały się rytmicznie, ale bezproduktywnie w powietrzu. Wirginia usłyszała przytłumione tykanie. - Wydaje odgłos jak zegar. Owen przykucnął obok niebezpiecznego sprzętu. - Musi być jakiś sposób, żeby to otworzyć. Zdjął rękawiczkę i delikatnie przesunął koniuszkami palców po dziwacznym przedmiocie. - Myślałam, że chce pan zniszczyć urządzenie - odezwała się Wirginia. - Jeśli się da, wolałbym go nie psuć. Chcę je obejrzeć. Dla własnej wiedzy. Nikomu dotąd nie udało się zamknąć energii w nieożywionej materii, takiej jak szkło, i to w taki sposób, by strumienie płynęły z niej dzięki mechanicznemu napędowi. To jest naprawdę niezwykłe. - Może przeprowadzi pan swoje badania innym razem - zaproponowała lodowatym tonem. - Nie jestem w stanie tego kontrolować bez końca. - Czy nadal tam pani jest? - zawołała Becky płaczliwym głosem. - Jesteśmy tu, Becky - odparła Wirginia. - Panie Sweetwater, proszę się pospieszyć. - Mam - odrzekł Owen. Przesunął palcami po dachu powozu. Otworzyła się pokrywa osadzona na zawiasach. Sweetwater sięgnął do kabiny. Po kilku sekundach tykanie ustało. Strumienie energii, które neutralizowała Wirginia, przestały płynąć. Ostrożnie rozluźniła napięte zmysły. Z okien zabawki nie wydobywała się energia. - Typowy mechanizm zegarowy. - Owen się wyprostował. Powóz można zatrzymać w taki sam sposób jak zegar. Chodźmy poszukać dziewczyny. Wirginia już ruszyła przed siebie. Minęła rząd starych ciemnych cel, trzymając wysoko latarnię. - Becky? - zawołała. - Gdzie jesteś? - Cholera - mruknął Owen. Przyspieszył kroku, aby się z nią zrównać. - Uważaj, Wirginio. Mogą być inne pułapki. Częścią świadomości zarejestrowała, że zwrócił się do niej po imieniu, jakby byli przyjaciółmi, a nie obcymi sobie ludźmi, ale nie zwróciła na to uwagi. Zatrzymała się przed ciężkimi drzwiami z drewna i żelaza. Nieduży otwór w nich blokowały zasuwy. Spoglądała na nich przerażona dziewczyna w wieku czternastu lub piętnastu lat, zaciskając palce na żelaznych prętach. Z jej zapłakanych oczu wyzierał strach. - Jesteś ranna? - zapytała Wirginia. - Nie, proszę pani. Ale dobrze, że zjawiliście się w porę. Na pewno stałoby się ze mną coś złego. Owen wyjął z kieszeni wytrych. - Za chwilę cię stamtąd wyciągnę.
- Jak się tu znalazłaś? - zapytała łagodnie Wirginia. Becky się zawahała. - Niewiele pamiętam, proszę pani. Stałam na tym samym rogu, co zwykle, koło tawerny. Zatrzymał się elegancki powóz. Wychylił się z niego przystojny dżentelmen i powiedział, że jestem bardzo ładna. Powiedział, że zapłaci mi podwójnie. Wsiadłam do powozu i więcej nic nie pamiętam. Potem obudziłam się w tym strasznym miejscu. Wołałam i wołałam bardzo długo, ale nikt nie przychodził. Poddałam się. I wtedy usłyszałam panią i pani przyjaciela. Owen otworzył drzwi i cofnął się o krok, żeby ją przepuścić. - Chodź, Becky. Straciliśmy dużo czasu. Becky szybko wyszła z celi. - Dziękuję, proszę pana. Owen nie odpowiedział. Wpatrywał się w kamienną podłogę. Wirginia czuła, że w powietrzu unosi się mroczna energia, i wiedziała, że użył swoich zdolności. - Ciekawe - powiedział. - Co takiego? - zapytała. - Sądzę, że właśnie tutaj Hollister spotkał osobę, która zatopiła nóż w jego piersi. Mówił bardzo cicho, ale Wirginia wiedziała, że Becky nie zwraca na niego uwagi. Dziewczyna chciała jak najszybciej się wydostać z kamiennego tunelu. - Widzi pan tego rodzaju rzeczy? - zapytała Wirginia. - Widzę miejsce, w którym stała morderczyni, kiedy go zabijała - odparł Owen. - To była kobieta? - Tak. Co więcej, zrobiła to pod wpływem ataku szaleństwa. - Wielkie nieba. Lady Hollister.
Rozdział
2
Owenowi przyszło do głowy, że nie miał najmniejszego prawa czuć się obrażony faktem, iż Wirginia odnosiła się do niego z daleko idącą ostrożnością. W końcu był Sweetwaterem. Kobiety z zasady albo były zafascynowane mężczyznami z jego rodziny, albo odczuwały do nich odrazę. Nie istniały postawy pośrednie. Ale niezależnie od tego, do której grupy się zaliczały, intuicyjnie uważały Sweetwaterów za niebezpiecznych. Jak twierdziła jego ciotka Marian, która widziała aury, w otoczkach energii mężczyzn z rodziny było coś takiego, co sprawiało, że wrażliwi ludzie zarówno mężczyźni, jak i kobiety, i to niekoniecznie obdarzeni paranormalnymi zdolnościami - odczuwali w ich obecności niepokój. Mimo to, ponieważ był romantycznym głupcem, skrajna podejrzliwość Wirginii zaskoczyła go całkowicie. Uświadomił sobie z rozgoryczeniem, że czuje się zdruzgotany. Zresztą sam był sobie winien, ponieważ zastosował niewłaściwą taktykę. Dopiero po fakcie zdał sobie sprawę, że
stworzenie wizerunku detektywa zajmującego się zjawiskami paranormalnymi, specjalizującego się w demaskowaniu oszustów, było błędną strategią. Ale nie potrafił znaleźć innego sposobu, by uzyskać dojście do zamkniętego środowiska osób wykorzystujących zjawiska paranormalne, powiązanych z Instytutem Leybrooka. Później będzie dość czasu, by zastanowić się nad własnym błędem, pomyślał. Teraz musiał odprowadzić obie kobiety w bezpieczne miejsce. Podniósł z ziemi powozik i wcisnął go pod ramię. Koniki zawisły na uprzężach. - Panno Dean, czy może pani nieść latarnię? - poprosił. - Już ją mam - odparła, unosząc ją wyżej. Sweetwater spojrzał na kobiety. - Trzymajcie się blisko. - Ruszył przed siebie. - Opuścimy to miejsce tak, jak się tu dostałem, przez starą szopę. W pobliżu czeka powóz. Zza jego pleców dobiegł cichy, zduszony dźwięk. Światło latarni omiotło dzikim strumieniem kamienne ściany. - Nic się pani nie stało, panno Dean? - zapytał. - Wszystko w porządku - odparła chłodno. - Potknęłam się o kamień. Są obluzowane, a latarnia słabo oświetla drogę. Mimo podłego nastroju uśmiechnął się do siebie. Wirginia Dean spełniała jego oczekiwania. Byle zakrwawiony trup i spotkanie ze śmiercionośnym dziwolągiem nie były w stanie wyprowadzić jej z równowagi. Zresztą wcale nie spodziewał się, że ma słabe nerwy, przypomniał sobie. Od początku wiedział, że jest kobietą niezwykłą, odznaczającą się hartem ducha i determinacją. Ponadto miała prawdziwy talent. Nigdy nie wątpił, że zdolności Wirginii są prawdziwe, czego nie można było powiedzieć o wielu jej kolegach i koleżankach z Instytutu. Powietrze wokół niej przepełniała radosna energia, w każdym razie Owen tak to odczuwał. Wiedział z doświadczenia, że znakomita większość jej rywali i kolegów należy do grona bezapelacyjnych oszustów. W najlepszym razie dostarczali ludziom rozrywki, jak magicy i iluzjoniści, dzięki swej zręczności doprowadzając do perfekcji widowiskowe sztuczki. W najgorszym razie byli złoczyńcami, którzy z rozmysłem oszukiwali i wykorzystywali łatwowiernych klientów. Ale z Wirginią Dean sprawy miały się inaczej. Przykuła jego uwagę od pierwszej chwili, gdy ją zobaczył. Zdarzyło się to przed tygodniem, gdy przystanął za małą grupą badaczy z Towarzystwa Wiedzy Tajemnej, zgromadzonych w eleganckim salonie lady Pomeroy, którzy obserwowali, jak Wirginia czyta z lustra. Kiedy spojrzała w zwierciadło wiszące na kominkiem, boleśnie odczuł strumień energii, który przeciął powietrze. Ich oczy spotkały się przelotnie w lustrze, ale szybko odwróciła wzrok. To krótkie skrzyżowanie spojrzeń uświadomiło mu, że Wirginia równie silnie reaguje na jego obecność, jak on na nią. A w każdym razie chciał w to wierzyć. Ubrana była w ciemną suknię o tradycyjny kroju, z wysokim kołnierzem, długimi, obcisłymi rękawami i dyskretnie udrapowaną turniurą - podobną do tej, jaką miała na sobie dziś wieczorem. Jej włosy były upięte pod sztywnym małym kapelusikiem. Jeśli wybrała ten stonowany strój, aby odwrócić uwagę od niemal nieziemskiej aury emanującej z jej czerwonozłotych włosów i przykuwających wzrok niebieskozielonych oczu, to zupełnie jej się nie udało. Nie nazwałby jej klasyczną pięknością, natomiast była znacznie bardziej
intrygująca dla mężczyzny o jego naturze. Kobieta roztaczająca tajemnicę i moc. Każda cząstka jego męskości czuła się nią oczarowana. * * * Nie miał wątpliwości, że zdawała sobie sprawę z zainteresowania, jakie w nim wtedy wzbudziła. Wiedział też coś jeszcze. W środku aż kipiała z oburzenia. Lady Pomeroy, kobieta, która zamówiła czytanie z lustra, nie powiadomiła jej o fakcie, że wśród publiczności znajdą się badacze zjawisk paranormalnych. Doskonale rozumiał, że Wirginia nie była zadowolona z tej niespodzianki. Nie wiedział, co Wirginia zobaczyła w lustrze tamtego wieczoru, ale kiedy skończyła, odwróciła się do lady Pomeroy i rozmawiała z nią przyciszonym głosem. Inne osoby spośród publiczności głośno i krzykliwie domagały się możliwości zadawania pytań i przeprowadzenia badań nad jej talentem. Zwróciła się do nich z wyrazem lodowatej wzgardy, którego nie powstydziłaby się sama królowa Wiktoria, chcąc wyrazić skrajne niezadowolenie. - Nie czytam z luster dla rozrywki zgromadzonych osób ani dla zaspokojenia ich ciekawości. Przyjęłam zaproszenie, ponieważ sądziłam, że to poważna prośba. Nie zdawałam sobie sprawy, że będę tu poddawana testom i badaniom. Obawiam się, że nie mam czasu na takie bzdury. Po tych słowach odwróciła się do wszystkich plecami i bez żadnych ceregieli wyszła z pokoju. Grupka, którą pozostawiła w salonie, przeżyła prawdziwy szok, co niezwykle rozbawiło Owena. Lady Pomeroy i badacze z Towarzystwa Wiedzy Tajemnej bywali w wielce szanowanych, a nawet ekskluzywnych kręgach. Nie zwykli przyjmować chłodnych słów przygany ze strony osoby wykorzystującej zjawiska paranormalne, stojącej niżej od nich, od kobiety, która wkroczyła do ich świata, by swymi zdolnościami zarabiać na życie. Gdy otrząsnęli się z szoku, teraz oczekiwali na werdykt, jaki mieli usłyszeć z ust zarumienionej i wielce niespokojnej lady Pomeroy. - Co pani powiedziała? - zapytał Hedgeworth. - Panna Dean poinformowała mnie, że mój mąż nie został zamordowany ani nie popełnił samobójstwa, jak niektórzy podejrzewali - odparła szorstko lady Pomeroy. - Według niej Carlton był sam w salonie, śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych, w co zawsze wierzyłam. Nie wyczuła żadnych śladów przemocy. - Takie słowa nie wiązały się z żadnym ryzykiem, czyż nie? -zauważył jeden z obserwatorów. - Minęło kilka miesięcy i nikomu nie udało się udowodnić, że było inaczej. - Na pewno zbadała sprawę śmierci pani męża, zanim tu przyszła, lady Pomeroy - powiedział Morgan. - Przecież opisywano to w gazetach ze szczegółami. Pisano, że miał udar. - To prawda - dodał inny mężczyzna. - Ta Dean może równie dobrze być oszustką. Szarlatani działający w tej branży są bardzo sprytni. A ponieważ nikt z tu obecnych nie potrafi czytać z lustra, nie możemy mieć pewności, że nie zostaliśmy oszukani. Ale Owen wiedział, że Wirginia Dean ma prawdziwy talent. Wystarczyło jej pełne udręki spojrzenie, by nabrać przekonania, że wiele razy bywała świadkiem śmierci. Doskonale znał ten wzrok. Podobny wyraz dostrzegał również w swoich oczach za każdym razem, gdy przeglądał się w lustrze. * * *
Ruszył w dół kolejnym tunelem, Wirginia i Becky szły tuż za nim. - Podziwiam pani hart ducha, panno Dean - powiedział. - I odwagę panny Becky. Obie dzisiaj dużo przeszłyście. Wiele osób, i mężczyzn, i kobiet, byłoby całkowicie roztrzęsionych w podobnej sytuacji. - Precz ze strachem, panie Sweetwater - odparła Wirginia. - Becky i ja pofolgujemy swoim roztrzęsionym nerwom w bardziej stosownym momencie, prawda, Becky? - Tak, proszę pani - przyznała Becky. - Teraz chcę się tylko stąd wydostać. - Zupełnie tak jak ja - dodała Wirginia. - Becky, może jesteś w stanie sobie przypomnieć, co się stało, kiedy wsiadłaś do tego powozu? - Nie, proszę pani - zawahała się Becky. - Pamiętam tylko, że dżentelmen był bardzo przystojny i czarujący. I te kwiaty. Pamiętam je. - Jakie kwiaty? - Nie wiem, ale zdaje się, że czułam taki mdlący słodki zapach, jakby więdnące róże. - Chloroform - stwierdziła ponuro Wirginia. - Przyłożył ci chloroform. Dlatego nie pamiętasz, co się wydarzyło. Owen otworzył drzwi u szczytu schodów i wprowadził je do starej szopy. - Proszę pani, proszę pana, nie zrozumcie mnie źle - powiedziała Becky. - Jestem wam bardzo wdzięczna. Ale nie rozumiem, jak zdołaliście mnie tu znaleźć. Skąd wiedzieliście, gdzie jestem? - Pan Sweetwater jest detektywem - wyjaśniła Wirginia. - Kimś w rodzaju prywatnego detektywa. Odnajdywanie ludzi to jego praca. Prawda, proszę pana? - W pewnym sensie - przyznał Owen. - Och, rozumiem. - Twarz Becky rozjaśniła się. - Nigdy nie spotkałam prywatnego detektywa. To musi być bardzo interesujący zawód. - Zdarzają się dobre chwile - odparł Owen. Otworzył drzwi, nastroił zmysły i zatopił wzrok w pogrążonym w mroku ogrodzie. Nie wyczuł najmniejszego ruchu w spowitych mgłą ciemnościach. W otoczonym murem ogrodzie, który znajdował się wokół domostwa, panowała upiorna cisza, podobnie jak wcześniej, kiedy tu przybył. Rezydencja wydawała się opuszczona. Wszystkie okna były ciemne. Wyprowadził kobiety z szopy. Za jego plecami Becky rozmawiała przyciszonym głosem z Wirginią. - A pani jest asystentką pana Sweetwatera, proszę pani? - zapytała dziewczyna. - Nie - odparła stanowczo Wirginia. - Nie pracuję dla pana Sweetwatera. - Ach, w takim razie jest pani jego kochanką - stwierdziła Becky z przenikliwością kobiety ulicznej. - Tak myślałam. Kochanka prywatnego detektywa. To musi być bardzo ekscytujące. Owen zmarszczył czoło i przygotował się w duchu na burzę, która miała za chwilę przetoczyć się nad ogrodem. Ale ku jego zdumieniu Wirginia zachowała spokój, a jej głos brzmiał uprzejmie, wręcz łagodnie. Nikt by się nie domyślił, że właśnie spotkała ją śmiertelna zniewaga. - Nie, Becky - powiedziała. - Nie utrzymuję żadnych osobistych ani intymnych stosunków z panem Sweetwaterem.
- Nie rozumiem - odparła Becky. - Jeśli pani dla niego nie pracuje i nie jest jego kochanką, to co pani tu robi z nim w środku nocy? - Nie miałam co robić dziś wieczorem - wyjaśniła Wirginia. - Pomyślałam, że taka przygoda w towarzystwie prywatnego detektywa może być zabawna. - I pewnie była porywająca - stwierdziła Becky. - Tak, istotnie - przyznała Wirginia. Owen rzucił jej spojrzenie przez ramię. - Porywająca, doprawdy, panno Dean? - Być może to nie jest najlepsze określenie - odparła Wirginia. Wyprowadził je przez bramę ogrodu na zewnątrz i podeszli do czekającego na nich powozu. Mężczyzna siedzący na koźle poruszył się i spojrzał w dół. - Stryju Owenie, widzę, że znalazł stryj aż dwie damy - stwierdził Matt. - Dobra robota. - Miałem trochę szczęścia, ale wszyscy są bezpieczni. - Owen otworzył drzwi powozu. - A teraz odwieziemy naszych gości do domu. - Tak jest, stryju. Kiedy Becky wsiadała do powozu, Wirginia pociągnęła Owena na bok. - Zawieziemy Becky do zakładu na Elm Street - powiedziała cichym głosem. - Tam się nią zajmą. Dostanie łóżko z czystą pościelą i posiłek, a kobieta, która prowadzi ten dom, pomoże jej zerwać z dotychczasowym życiem. - Znam to miejsce - przyznał Owen i uśmiechnął się. - Czy zdaje sobie pani sprawę, że od pewnego czasu ten zakład działa pod auspicjami Towarzystwa Wiedzy Tajemnej? - Towarzystwo prowadzi schronisko dla młodych prostytutek? - W głosie Wirginii zabrzmiało niedowierzanie. - Nie wierzę. Od kiedy zajmuje się działalnością dobroczynną? - Nastały nowe czasy, panno Dean. Świat się zmienia i Towarzystwo też. - Ha. Szczerze wątpię, aby to zbiorowisko aroganckich, ograniczonych, starych alchemików było w stanie się zmienić. Odwróciła się i wsiadła do powozu. Owen pospieszył za kobietami, położył dziwny przedmiot na podłodze pojazdu, usiadł i zamknął drzwi. Powóz ruszył z miejsca. Becky zmarszczyła brwi, widząc dziwne urządzenie. - Czy to zabawka? - Nie - odrzekł Owen. - To urządzenie o mechanizmie zegarowym. Ktoś musiał je tam podrzucić. A ja je zabrałem. - Och - powiedziała Becky. - Jest bardzo piękne. - Istotnie - przyznał.
Dziewczyna szybko straciła zainteresowanie powozikiem, wtuliła się w kąt powozu i westchnęła z uśmiechem. - Czy ten przystojny mężczyzna z powozu będzie mnie szukać? Na pewno będzie bardzo zły, kiedy odkryje, że mnie nie ma. On wie, na którym rogu zawsze stoję. - Obiecuję ci, że nigdy więcej go nie spotkasz - odpowiedziała Wirginia i dotknęła dłoni dziewczyny. - Jesteś bezpieczna.
Rozdział
3
Zostawili Becky pod opieką serdecznej i ciepłej damy z zakładu na Elm Street, pani Mallory. Becky wydawała się skonsternowana, ale perspektywa gorącego posiłku i bezpiecznego łóżka przekonała ją do zaakceptowania tego miejsca, przynajmniej na jedną noc. - Musi sama zadecydować, czy chce uczęszczać do szkoły dla dziewcząt prowadzonej przez ośrodek, gdzie może nauczyć się przydatnego zawodu, na przykład maszynopisania czy stenografii. To zależy tylko od niej - powiedziała Wirginia, kiedy już wsiadła do powozu. - Ale pani Mallory ma dar przekonywania dziewcząt do podjęcia nauki. Owen usiadł naprzeciw niej. - Widzę, że wierzy pani, iż edukacja może pomóc dziewczętom ulicznym - powiedział. Powóz ruszył. - To jedyna deska ratunku dla samotnych kobiet na tym świecie - odparła Wirginia. - Wie to pani z własnego doświadczenia? - Zostałam sierotą, gdy miałam trzynaście lat. Gdyby ojciec nie zostawił mi niewielkiego spadku, który pozwolił na opłacenie czesnego za szkołę z internatem, gdzie przebywałam do siedemnastego roku życia, prawdopodobnie skończyłabym na ulicy tak jak Becky. - Nie - zaprotestował Owen. - Nie pani. Z takim talentem i inteligencją znalazłaby pani inny sposób na przeżycie. Wirginia zapatrzyła się w ciemność za oknem. - Któż to wie? To ironia losu, że podjęłam działalność, która wymaga pracy w godzinach nocnych. - Czy jest jakaś osoba, która mogłaby się dziś o panią zamartwiać? - zapytał. - Oprócz gospodyni, rzecz jasna. - Nie. Dziwne, że pani Crofton się martwiła. Niedawno ją zatrudniłam i dopiero poznaje mój codzienny rozkład dnia. Często wracam późnym wieczorem, ale nigdy o takiej porze jak dziś. Wirginia powiedziała to w taki sposób, że od razu się zorientował, iż nie przywykła, by ktoś martwił się o nią czy przejmował faktem, że późno wraca do domu. - Dlaczego pracuje pani w nocy? - zapytał. - Energia skumulowana w lustrach jest nocą silniejsza i łatwiej wtedy coś wyczytać. Mogę też pracować w zaciemnionym pokoju, jeśli to konieczne, ale wolę przeprowadzać analizy wieczorami. Wtedy wyraźniej wszystko widzę.
- Nie zdawałem sobie z tego sprawy. - Rozmyślał przez chwilę nad jej słowami, zaintrygowany. - Moje zdolności również są silniejsze i bardziej wyostrzone nocą. Zastanawiam się, czy nie wynika to z faktu, iż nie ma wtedy energii słonecznej. Być może ten rodzaj promieniowania koliduje z typową długością fal paranormalnych. Spojrzała na niego. - Zdaję sobie sprawę, że zarówno pan, jak i pana koledzy z Towarzystwa Wiedzy Tajemnej macie niskie mniemanie o osobach, które wykorzystują swoje zdolności, aby zarobić na życie. Wiem, że uważa pan, iż znakomita większość z nas jest szarlatanami. Wiem też, że fakt, iż regularnie odbywam wieczorne spotkania, nie poprawia mojej reputacji w oczach Towarzystwa. Chciałabym, aby było jasne, że ani trochę mnie nie obchodzi, co pan i aroganccy członkowie Towarzystwa myślicie o mnie i innych współpracownikach Instytutu Leybrooka. - Wyraziła już pani, co myśli o mnie i członkach Towarzystwa, i to całkiem jasno, panno Dean. Być może powinienem wspomnieć, że nie należę do Towarzystwa. - Więc dlaczego znalazł się pan w grupie tak zwanych badaczy, którzy chcieli przetestować moje zdolności na spotkaniu u lady Pomeroy? - To długa historia. A pani jest zmęczona. Musi pani dojść do siebie i odpocząć po tych przerażających wydarzeniach. Obiecuję, że rano wszystko pani opowiem. Zignorowała jego słowa. - Nadstawiał pan karku, żeby mnie dziś uratować. Dlaczego? - Już wspomniałem, od pewnego czasu miałem panią na oku. Podejrzewam, że jest pani w niebezpieczeństwie, chociaż przyznaję, że nie przewidziałem sytuacji, w jakiej się pani dziś znalazła. Moje poszukiwania szły w innym kierunku. - Powiedział pan, że nie należy do Towarzystwa. - Towarzystwo jest moim klientem. - Klientem? - Wydawała się zdumiona. - Pracuje pan dla Towarzystwa? - Obecnie prowadzę dochodzenie dla nowej agencji detektywistycznej zajmującej się sprawami paranormalnymi, Jones&Jones, która działa pod auspicjami Towarzystwa. Być może słyszała pani o niej. Zacisnęła zęby. - Słyszałam pogłoski o nowej agencji. - Nie pochwala pani jej działań? - W moim środowisku podejrzewa się, że Jones&Jones ma na celu pozbawienie źródła dochodów tych z nas, którzy zarabiają na życie dzięki swoim niezwykłym zdolnościom. Towarzystwo Wiedzy Tajemnej uważa, że osoby wykorzystujące dla swych praktyk zjawiska paranormalne, zwłaszcza te związane z Instytutem Leybrooka, psują opinię innym, którzy prowadzą poważne studia i badania. - Ponieważ w waszym środowisku istotnie jest wielu szarlatanów i to oni oszukują i wprowadzają ludzi w błąd. Rozumiem. Ale dodam jeszcze, że J&J ma obecnie bardzo dużo pracy z tropieniem wyjątkowo niebezpiecznych przestępców o zdolnościach paranormalnych. Niech mi pani wierzy,
że Caleb i Lucinda Jonsowie, dyrektorzy J&J, nie zawracają sobie głowy mediami, seansami spirytystycznymi oraz innymi oszukańczymi praktykami, jakie się dziś stosuje. - To się jeszcze zobaczy. - Przyjmuję do wiadomości, że nie ufa pani Towarzystwu, ale potrzebuję pani pomocy. Ścigam mordercę, Wirginio, takiego, który się porusza w pani świecie. - O czym pan mówi? - zapytała. - Ostatnio zmarły dwie kobiety czytające z luster. Agencja J&J zatrudniła mnie do zbadania tej sprawy. - A co agencję obchodzi śmierć tych dwóch kobiet? Policja nie była tym zainteresowana. Nie wierzy nawet, że pani Ratford i pani Hackett zostały zamordowane. Podobnie jak wszyscy inni. Władze uznały, że śmierć obu kobiet nastąpiła z przyczyn naturalnych. - Ale pani podejrzewa, że tak nie było, prawda? Zawahała się. - Tak. - Podobnie jak agencja. I ja. Jak powiedziałem, to długa historia, a jest środek nocy. Przyrzekam, że wyjaśnię wszystko jutro rano. - Trzymam pana za słowo i proszę mnie nie zbywać byle czym. Powiedział pan, że prowadzi na zlecenie Towarzystwa dochodzenie w sprawie śmierci tych dwóch kobiet. Jakimi zdolnościami pan dysponuje, aby się tym zajmować? - Powiedzmy po prostu, że kiedy powiedziała pani Becky, iż jestem kimś w rodzaju prywatnego detektywa, nie minęła się pani z prawdą. W istocie jestem łowcą. - Na kogo lub na co pan poluje, panie Sweetwater? - Na potwory w ludzkiej skórze, panno Dean. I podobnie jak pani najbardziej lubię pracować nocami. W jego domu panowała ciemność i cisza, co nie było niczym dziwnym, gdyż mieszkał sam. Jego gospodyni zjawiała się wczesnym rankiem, a wychodziła późnym popołudniem. Taka organizacja dnia zapewniała mu samotność, która po zmroku okazywała się coraz bardziej pożądanym stanem. Nikt nie widział, że wychodzi w nocy, nie było nikogo, kto mógłby napomknąć o tym nowym zwyczaju innemu członkowi jego bardzo zżytej rodziny. Sprawa morderstwa dwóch kobiet czytających z luster na jakiś czas przerwała jego nocne eskapady i pozwoliła zapomnieć o otchłani, która kusiła go coraz bardziej. Owen zaniósł dziwny powozik do zagraconej biblioteki i położył urządzenie na stole. Ciemne okna miniaturowego pojazdu błyszczały złowieszczo w świetle gazowej lampy. Zanim pójdzie spać, zamknie go w sejfie w piwnicy. Był pewien, że rozbroił niebezpieczny przedmiot, ale nie zamierzał ryzykować. Po raz pierwszy w życiu miał do czynienia z czymś takim. Musi postępować z wielką ostrożnością. Podszedł do stolika z alkoholami i nalał sobie trochę brandy. Ze szklaneczką w dłoni usiadł przed zimnym kominkiem i przyglądał się pięknie wykonanemu przedmiotowi. Prowadzone przez niego dochodzenie przybrało niebezpieczny obrót. Śmierć Hollistera dopełniała obrazu. Nadal było
znacznie więcej pytań niż odpowiedzi, ale jedno wydawało się pewne. Wirginia Dean stanowiła klucz do całej sprawy.
Rozdział
4
Następnego ranka Owen wyjął powozik z sejfu, zaniósł go do biblioteki i położył na stole. Przygotował zestaw odpowiednich rozmiarami narzędzi i przystąpił do demontażu dziwnej zabawki. Właśnie wyjmował ostrożnie jedno z okien kabiny, gdy rozległo się pukanie do drzwi. - Nie teraz, pani Brent. - Nie odwrócił wzroku, aby nie rozpraszać się przy tym niełatwym, wymagającym precyzji zadaniu. - Mówiłem pani, że jestem rano zajęty. - Tak, proszę pana, wiem - dobiegł zza drzwi stłumiony głos gospodyni. - Ale przyszła pani Sweetwater, proszę pana. - Która pani Sweetwater? W Londynie mieszka ich kilka. Drzwi się otworzyły. Pani Brent wbiła w niego surowe spojrzenie. - Pani Aurelia Sweetwater, proszę pana. Przed chwilą przyjechała i nalega, by się z panem zobaczyć. To musiała być Aurelia, pomyślał. Była najstarszą z jego ciotek i cieszyła się pozycją głowy rodu. Wiedział, że ta wizyta jest nieunikniona, ale obawiał się jej. - Cholera, do diabła - zaklął pod nosem. - Bardzo dobrze, pani Brent, proszę ją wprowadzić do biblioteki. - Tak, proszę pana. Pani Brent zaczęła wycofywać się na korytarz. - Ale ostrzegam, że jeśli przyniesie pani tacę z herbatą, straci pani posadę w tym domu - zagroził Owen. - Nie chcę dawać ciotce pretekstu do dłuższej wizyty. Pani Brent skrzywiła usta w zdumieniu, ale zachowała się jak należało. - Oczywiście, proszę pana. - Wszystko słyszałam - oznajmiła Aurelia Sweetwater. Wpłynęła do biblioteki w ciemnofioletowej, iście królewskiej, eleganckiej sukni. Włosy miała upięte w wysoki kok, na którym niczym korona spoczywał kapelusik w kolorze sukni, obramowany piórkami. Jej wyjściowa peleryna, muskając dywan, zaszeleściła złowieszczo. - Tak się składa, że nie mam dziś czasu na herbatę, ale nie o to chodzi. - Dzień dobry, ciociu Aurelio - rzekł Owen. Podszedł, aby złożyć na jej policzku czuły pocałunek. - Jesteś dziś, jak widzę, w doskonałym nastroju. Trochę wcześnie, prawda? Co cię tu sprowadza o ósmej trzydzieści? - Doskonale wiesz, dlaczego byłam zmuszona wpaść do ciebie o tej nieludzkiej porze. Tylko wtedy można zastać cię w domu. Unikasz mnie, Owenie. - Ależ skąd. Byłem zajęty do późna. Nowy klient.
- Wiem, że rodzina przyjęła zlecenie od Towarzystwa Wiedzy Tajemnej. Nie jestem przekonana, czy to mądre posunięcie, ale zobaczymy. - Towarzystwo się zmienia - powiedział Owen. - Mają nowego mistrza i podjęli się nowych obowiązków. Zdaje się, że Jonesowie poczuli się zobowiązani do chronienia społeczeństwa przed potworami. Aurelia uniosła brwi. Na jej twarzy pojawił się wyraz zamyślenia. - Jeśli to prawda, w najbliższych latach możemy się spodziewać wielu zleceń od J&J. Owen przysiadł na skraju biurka. - Otóż to. Na tym świecie nigdy nie zabraknie potworów. Aurelia się uśmiechnęła. Owen również. Rozumieli się bez słów, a ten rodzaj rodzinnej więzi mógł pojąć tylko inny Sweetwater. Mężczyźni z ich rodziny odczuwali wewnętrzny przymus tropienia potworów w ludzkiej skórze. Taki otrzymali talent. Ale już dawno doszli do przekonania, że najlepiej pogodzić tę pracę z zarabianiem pieniędzy, zatem klienci zawsze byli mile widziani. Aurelia spoważniała. - Tak się składa, że przyszłam tu, aby porozmawiać z tobą o Towarzystwie. - O co chodzi? - Zdaje się, że Towarzystwo od jakiegoś czasu prowadzi biuro matrymonialne i pomaga się spotkać osobom o nadzwyczajnych talentach. W ułamku sekundy pojął, do czego zmierza ta rozmowa. Gdy groza sytuacji dotarła do niego w całej pełni, natychmiast zerwał się zza biurka. - Nawet nie myśl o zarejestrowaniu mnie w biurze matrymonialnym Towarzystwa, ciociu Aurelio - powiedział. - Och, przecież nie mogę tego zrobić za ciebie. - Machnęła niecierpliwie ręką, niezrażona jego gwałtowną reakcją. - Sam musisz się zająć formalnościami. - Nie mam zamiaru korzystać z usług swatki. - Z tego, co wiem, lady Milen, która prowadzi to biuro, ma prawdziwy dar kojarzenia osób obdarzonych dużymi zdolnościami parapsychicznymi. Może korzystać z wielu źródeł, a także obszernej kroniki genealogicznej Towarzystwa. - Zapomnij o tym. - Podszedł do okna i wbił wzrok w skąpany deszczem ogród. - Nie jestem zainteresowany. - Dlaczego nie? - Sweetwaterowie sami potrafią sobie znaleźć kobiety. - Chyba że któremuś się nie uda - rzekła Aurelia cichym głosem, ale słowa niosły ze sobą złowieszczą treść. - Oboje wiemy, co się dzieje, kiedy Sweetwater zbyt długo jest pozbawiony towarzyszki życia. Owen nie odpowiedział. Nie było potrzeby. - Zacząłeś już chodzić po nocach, prawda? - zapytała cicho Aurelia.
Zimny dreszcz przebiegł mu po karku. Sweetwaterowie doskonale potrafili ukrywać swoje tajemnice przed obcymi ludźmi, ale w samej rodzinie było to cholernie trudne. - Zawsze wychodzę na łowy nocami - rzucił, starając się wydostać z pułapki zastawionej przez ciotkę Aurelię. - Wszyscy w rodzinie o tym wiedzą. W takiej formie odziedziczyłem rodzinny talent. Po zmroku lepiej widzę ślady zostawiane przez potwory. - Wszyscy w rodzinie wiedzą też - dodała z naciskiem Aurelia - że coraz częściej wychodzisz nocami na ulice. To nie to samo co od czasu do czasu tropić potwory. W naszej rodzinie to rodzaj sportu, tak jak wędkowanie. Ale czymś zupełnie innym jest samotne błąkanie się po ulicach noc w noc w poszukiwaniu ofiary. Wiesz, że mężczyznom z naszej rodziny grozi to szaleństwem. - Nie wychodzę w nocy na łowy dla sportu. Mam konkretnego klienta, J&J, i konkretny cel, paranormalnego szaleńca, który morduje kobiety czytające z luster. - Zdaję sobie sprawę, że masz klienta, ale to tylko chwilowe odroczenie. To nie odwróci zmian, jakie w tobie zachodzą. Owenie, twoi rodzice zaczynają się martwić, podobnie jak reszta rodziny. Jeśli nie znajdziesz szybko odpowiedniej kobiety, wkrótce zaczniesz wychodzić nocami na ulice. - Na jakiej podstawie przypuszczasz, że lady Milen znajdzie mi kobietę? - Powiadają, że ma wielki talent do takich działań. Co masz do stracenia? - Czas - odparł. - Czas, który mogę poświęcić na samodzielne poszukanie drugiej połowy. - Sam mówisz, że żyjemy w nowoczesnych czasach. Powinieneś więc skorzystać z nowoczesnych, bardziej skutecznych metod poszukiwań. - Rozważę to - rzucił przez zęby. - Trzymam cię za słowo. Odwrócił się. - Do licha, ciociu Aurelio. - Tym razem zignoruję twój niewyparzony język, ponieważ mam świadomość, że żyjesz w dużym stresie. - Podeszła do drzwi. -Zmarnowałeś już mnóstwo czasu. Nie wolno ci czekać ani chwili dłużej, Owenie. Rodzina nie chce cię stracić.
Rozdział
5
Zwykle nie składam klientowi sprawozdania, dopóki nie zakończę sprawy - oznajmił Owen Sweetwater. Sweetwater zdawał się myśleć, że wyświadczył agencji wielką grzeczność, zjawiając się wcześniej, Caleb skłonił więc głowę, aby utwierdzić go w przekonaniu, że to docenia. Prowadzili z Lucindą tę agencję od kilku miesięcy i zdążyli się już przekonać, że jedynymi ludźmi bardziej kłopotliwymi od samych klientów są osoby obdarzone potężnymi i nieprzewidywalnymi zdolnościami, którym firma musiała zlecać prowadzenie dochodzeń. - Doceniamy fakt, że zrobił pan dla nas wyjątek - powiedział. Jego kuzyn, Gabe, mistrz Towarzystwa, przyglądał się Sweetwaterowi w zamyśleniu.
- Miał pan znakomite rekomendacje, panie Sweetwater, ale proszę zrozumieć, że tego rodzaju interesy są dla nas czymś nowym - dodał Gabe. Trzej mężczyźni spotkali się w opuszczonym magazynie w pobliżu doków. Sweetwater wybrał takie miejsce, podobnie jak za pierwszym razem, gdy Caleb skontaktował się z nim w sprawie ewentualnego zlecenia. Natychmiast stało się dla niego jasne, że jeśli ktoś chciał korzystać z usług klanu Sweetwaterów, musiał zaakceptować warunki narzucone przez konkretnego przedstawiciela rodziny, któremu powierzał zadanie. Na pierwszym spotkaniu Caleb był przekonany, że Owen Sweetwater jest obdarzony pewnego rodzaju talentem łowcy, ale nie w tradycyjnym rozumieniu. Parapsychiczne zdolności przeciętnego łowcy miały zwykle bardziej fizyczną naturę. Towarzyszyły im zazwyczaj takiej umiejętności, jak ponadnaturalny refleks, szybkość, wyostrzony słuch i umiejętność widzenia w ciemności. Tropili ofiarę, wyczuwając pozostawione przez nią psychiczne ślady. Owen Sweetwater poruszał się z lekkością i spokojnym wdziękiem drapieżnika, które to cechy przywodziły na myśl łowcę, ale Caleb wychował się w rodzinie, która szczyciła się tym, że wśród jej przodków było wiele osób o podobnej naturze. Wiedział więc, jak rozpoznać prawdziwego łowcę, i był całkowicie pewien, że Sweetwater dysponuje jakimś rodzajem talentu, ale nie jest łowcą w tradycyjnym rozumieniu. - Musimy wiedzieć - wtrącił ostrożnie Caleb - czy znalazł pan dowody podtrzymujące moje przekonanie, że obie kobiety czytające z luster zostały zamordowane przy użyciu paranormalnych metod. Jeśli nie, to sprawa ta nie powinna dłużej interesować J&J. Przekażę wtedy wszystkie informacje Scotland Yardowi. Policja zajmie się znalezieniem mordercy. - W taki sam sposób, jak zajęła się sprawami wielu prostytutek, które zaginęły w ciągu ostatnich kilku lat? Gabe zmarszczył czoło. - U diabła, co pan sugeruje? - Jutro albo pojutrze przeczytacie w porannych gazetach o tragicznej śmierci lorda Hollistera - powiedział Owen. - Oficjalną przyczyną zgonu będzie pewnie udar albo atak serca. A naprawdę zginął zasztyletowany. Caleb uniósł brwi. - Pańska robota? - Nie mogę sobie przypisać tej zasługi. Podejrzewam jego żonę. Znalazłem ciało, kiedy badałem piwnicę pod jego rezydencją. - A co, u diabła, robił pan w jego piwnicy? - zapytał Gabe. - Doprowadziło mnie tam śledztwo - odparł Owen, trochę zbyt gładko. - Prasa nie dowie się jednak, że Hollister przez wiele lat polował na młode prostytutki. Nie wiadomo, ile ich zabił. Kiedy tam byłem, znalazłem kolejną dziewczynę. Jeszcze żyła. Zawiozłem ją do zakładu przy Elm Street. - Nie widziałem w gazetach informacji o zaginionych prostytutkach - powiedział Caleb. - Dlatego że prasa rzadko dowiaduje się o zaginięciu tych dziewcząt - wyjaśnił Owen. Prostytutki, jak świat światem, znikały z ulic. Czasami ich zwłoki wyrzuca rzeka, a czasami
po prostu się ulatniają. Jeśli ich śmierć nie jest wyjątkowo okrutna, ludzie się tym nie interesują. Hollister zawsze starannie usuwał ciała, aby nie przyciągać niczyjej uwagi. Gabe zamyślił się nad jego słowami. - Powiedział pan, że Hollister miał zdolności? - Tak, jestem tego pewien, prawdopodobnie czytał z luster. - I dlatego śledztwo doprowadziło pana do jego piwnicy - powiedział Caleb, układając sobie w głowie fragmenty zagadki. - Czy to on zamordował tamte dwie kobiety? - Nie, ale istnieje jakiś związek między Hollisterem a mordercami tych kobiet. Moje śledztwo jest w toku. - To nam niewiele mówi - stwierdził spokojnie Gabe. - Mogę podać jeszcze kilka interesujących faktów. W domu Hollistera natknąłem się na dość niebezpieczną paranormalną broń, ukrytą w mechanizmie zegarowym w pewnym dziwnym urządzeniu. Być może są tam inne tego typu sprzęty. Caleb jęknął. - Miałem nadzieję, że nasze problemy z paranormalną bronią zakończą się na kryształowych pistoletach, które przysporzyły nam tylu kłopotów w ostatniej sprawie. - Najwyraźniej nie - odparł Owen. - Mogę wam również powiedzieć, że związek między śmiercią Hollistera a ostatnią sprawą kryje się gdzieś w Instytucie Leybrooka. Caleb wybuchnął gniewem. - Ten przeklęty Instytut to zbiorowisko szarlatanów i oszustów. - Jeśli przyjrzeć się temu dokładnie - dodał Gabe - trzeba uznać, że jest idealną kryjówką dla mordercy o prawdziwych zdolnościach paranormalnych. - Prawdziwy talent ukryty między oszustami - westchnął Caleb. - Bardzo sprytne. - Mawiają, że najciemniej jest pod latarnią - powiedział Owen. - Potwory doskonale potrafią ukrywać się w takich miejscach. Calebowi wydawało się, że poczuł w powietrzu chłodny prąd. Nie płynął od rzeki ani od mgły unoszącej się wokół magazynu. Emanował z aury Owena Sweetwatera. Robimy interesy z bardzo niebezpiecznym człowiekiem, pomyślał. - Chyba miałeś rację, kuzynie - odezwał się Gabe. - Na ogół ją masz, gdy chodzi o takie sprawy. Caleb nie odpowiedział. Nie było nic do dodania. Prawie zawsze miał rację, gdy chodziło o określenie ogólnego schematu. Dysponował wyjątkowym talentem do zauważania dowodów świadczących o zbrodni, która została popełniona przez złoczyńców obdarzonych zdolnościami parapsychicznymi. Ale nikt nie jest nieomylny. W głębi duszy żywił przeświadczenie, że któregoś dnia może popełnić błąd, a wtedy zginie niewinna osoba. Prześladowało go to w najkoszmarniejszych snach. Zmarszczył brwi i spojrzał na Owena. - Jakie kroki zamierza pan podjąć?
Owen wzruszył ramionami, jakby odpowiedź była oczywista. - Znajdę mordercę i usunę go - powiedział. - A potem, oczywiście, wystawię agencji rachunek za swoje usługi. Gabe oparł się o dużą, pustą drewnianą beczkę i założył ręce na piersiach. - Prosty plan. - Takie plany zawsze najlepiej się sprawdzają - odparł Owen. - Proszę wybaczyć, ale jestem zajęty. Jeśli to wszystko, pozwólcie, że się oddalę. Odwrócił się i zniknął w czeluściach magazynu. Gabe wpatrywał się w ciemność, w której rozpłynął się Sweetwater. - Nie sądzę, aby powiedział nam wszystko, co wie. - Możesz uznać to przypuszczenie za pewnik - zgodził się Caleb. - Ale jest jednym z nas, prawda? - Łowcą? - zapytał Caleb. - Tak, bez wątpienia. Ale nie jest podobny do innych łowców, których poznałem. - W jaki sposób poluje? - Z tego, co o nim wiem, a wiem niewiele, przypuszczam, że ma zdolność wyczuwania tego, co kieruje zabójcą. Gdy posiądzie tę wiedzę, może przewidzieć jego kroki. - Na przykład może wyczuć, kto będzie kolejną ofiarą mordercy? - Tak. - A jeśli się pomyli? - To znaczy, że popełniłem błąd, zatrudniając go - odparł Caleb. - Ale jeśli zginie kolejna niewinna osoba, która ma dar czytania z luster, część winy spadnie na mnie. - Nie - powiedział Gabe. - Zrobiłeś jedyną rzecz, jaką należało zrobić, aby powstrzymać mordercę. I jako mistrz Towarzystwa wyraziłem zgodę na zatrudnienie Sweetwatera do tej sprawy. Jestem przekonany, że to bardzo logiczne posunięcie. Wysyłamy w teren mężczyznę, który tropi potwory, aby zapolował na swoją ofiarę. Caleb westchnął przeciągle. - Co nam daje prawo do takich działań? - Niech mnie licho, ale nie wiem - odparł Gabe. - Ale jeśli J&J nie będzie ścigał złoczyńców o zdolnościach parapsychicznych, kto się tym zajmie? Policja nie ma narzędzi do tropienia takich morderców. - To prawda. - Przypomnę ci, że nie jest to z naszej strony działanie czysto altruistyczne - powiedział Gabe. - Może od tego zależeć przetrwanie nasze i nam podobnych. Towarzystwo ma swój interes w tym, aby chronić ludzi przed potworami. - Zdaję sobie sprawę.
Aktualnie zarówno prasa, jak i społeczeństwo przeżywają okres fascynacji zjawiskami paranormalnymi. Ale gdy do powszechnej świadomości przedostanie się fakt, że żyją na świecie ludzie, którzy używają swoich paranormalnych umiejętności do popełniania morderstw, to zainteresowanie tym tematem przeobrazi się w panikę. Gabe ruszył w stronę drzwi. - Dopóki jestem mistrzem, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by nie dopuścić do powrotu czasów, kiedy osoby wykazujące choćby cień zdolności paranormalnych były traktowane jak czarownice i czarnoksiężnicy. Jeśli w tym celu będę musiał od czasu do czasu wynająć płatnego zabójcę o zdolnościach parapsychicznych, to trudno. Caleb ruszył za nim. - Mam wrażenie, że kiedy Venetia miesiąc temu urodziła waszego pierwszego potomka, zacząłeś bardziej się przejmować ochranianiem członków Towarzystwa i przyszłych pokoleń ludzi obdarzonych talentami. Gabe otworzył drzwi i zanurzył się w mglistej nocy. - To zdumiewające, jak bardzo zmieniają się priorytety mężczyzny, gdy zostanie ojcem.
Rozdział
6
Owen wszedł po schodach skromnej kamienicy przy Garnet Lane, mając pełną świadomość, że oczekiwanie na to spotkanie przez cały ranek zakłócało mu spokój. Perspektywa ujrzenia Wirginii dodawała mu niezwykłego wigoru, co powinien uznać za wysoce kłopotliwe albo co najmniej niepokojące. Nie ulegało wątpliwości, że nie powinien poddawać się tak silnym emocjom, gdy zajmował się tropieniem morderców. Wszyscy Sweetwaterowie odznaczali się namiętną naturą. Niektórzy powiadali, że to uboczny efekt ich talentu. Jednak folgowanie silnym namiętnościom w czasie pracy było łamaniem wszystkich rodzinnych zasad. Wirginia Dean zaczynała stanowić wyjątek od reguł, jakich przestrzegał przez całe życie. Drzwi u szczytu schodów otworzyły się po dwukrotnym pukaniu. Stanęła w nich wysoka kobieta około czterdziestki. Gospodyni była ubrana w szarą domową suknię oraz biały, mocno wykrochmalony fartuch. Schludny biały czepek przykrywał jasne włosy, ściągnięte w ciasny koczek. Wpatrywała się w niego badawczo, taksując go ukradkiem, a w jej niebieskich oczach malowała się ciekawość. Odniósł wrażenie, że widok mężczyzny na tych schodach jest wydarzeniem niecodziennym. Świadomość, że Wirginia najwyraźniej nieczęsto przyjmowała wizyty dżentelmenów, ucieszyła go bardziej, niż chciał przyznać sam przed sobą. - Słucham pana? - powiedziała gospodyni. Rozpoznał chłodny, profesjonalny ton osoby, która przywykła służyć w bardziej ekskluzywnych domostwach. Zastanawiał się, jakie koleje życiowe skłoniły ją do przyjęcia pracy u kobiety, która musiała sama zarabiać na własne utrzymanie. Służba tak samo troszczyła się o swój status społeczny jak wszyscy inni, pozycja pracodawcy miała więc dla niej duże znaczenie. - Nazywam się Sweetwater. - Podał gospodyni wizytówkę. - Sądzę, że jestem oczekiwanym gościem. - Tak, proszę pana. Panna Dean wspominała, że pan dzisiaj wpadnie. Spotka się z panem. - Gospodyni wpuściła go do domu, po czym z zawodową wprawą wyciągnęła rękę po kapelusz i rękawiczki. - Zaprowadzę pana do gabinetu. Gdy zamknęła drzwi, korytarz pogrążył się w mroku. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że na ścianie koło ubieralni nie ma lustra, które wisiało w większości domów, aby rozjaśnić i
optycznie powiększyć pomieszczenie. Podążył za gospodynią wąskim korytarzem do przytulnego gabinetu pełnego książek. Okno na drugim końcu wychodziło na mały, uroczy ogród. W tym pokoju wisiało lustro. Wydawało się nowe. Wirginia siedziała przy biurku z nadstawką. Podniosła wzrok, nie odkładając pióra. Wpatrywał się w nią przez tę krótką chwilę, zafascynowany jej czerwonozłotymi włosami, lśniącymi w promieniach porannego słońca. - Przyszedł pan Sweetwater, proszę pani - oznajmiła gospodyni. - Dziękuję, pani Crofton - powiedziała Wirginia i odłożyła pióro. - Proszę usiąść, panie Sweetwater. Pani Crofton zawahała się w drzwiach. - Czy podać herbatę, proszę pani? Wirginia nie była pewna, co odpowiedzieć. Owen uśmiechnął się pod nosem, jako że rano stanął przed tym samym dylematem. Zaproponowanie herbaty było milczącym zaproszeniem do tego, by gość został dłużej. Decyzja Wirginii da mu wskazówkę, w jaki sposób widzi ona ich znajomość. - Tak, poproszę - odparła Wirginia, podjąwszy decyzję. - Dziękuję, pani Crofton. Oto i odpowiedź, pomyślał Owen. Wirginia nadal była ostrożna, ale już zaakceptowała fakt, że nie może go dłużej unikać. Podanie herbaty nie oznaczało, że zgodzi się z nim współpracować, ale było cichym potwierdzeniem, że zostali ze sobą powiązani, być może tylko tymczasowo, wskutek wydarzeń ubiegłej nocy. Pani Crofton zamknęła drzwi. Owen usiadł na krześle naprzeciw biurka i okna. - Muszę przyznać, że jestem ciekaw, w jaki sposób wytłumaczyła pani gospodyni tak późny powrót do domu - zaczął rozmowę. - Powiedziałam po prostu, że zatrzymano mnie w domu klienta dłużej, niż się spodziewałam. Wirginia wskazała na leżący na biurku egzemplarz „Latającego Informatora”. - W porannych gazetach nie ma ani słowa o śmierci Hollistera, więc pani Crofton nie ma powodu, by mnie wypytywać. - Niech pani nie będzie tego taka pewna. Z mojego doświadczenia wynika, że gospodynie zawsze wiedzą więcej, niż nam się zdaje. A w gazetach nic nie napisano, bo podobnie jak wczoraj w nocy nikt oprócz nas i mordercy nie wie jeszcze, że Hollister nie żyje. Należy przypuszczać, że nieboszczyk leży dalej w tamtym pokoju i czeka aż go ktoś znajdzie. A gdy pojawi się informacja w gazecie, bez wątpienia zostanie podane, że przyczyna śmierci była naturalna. - Tak, oczywiście. Rodzina już tego dopilnuje. Będą chcieli uniknąć skandalu związanego ze śledztwem, zwłaszcza jeśli zabiła go żona, jak podejrzewamy. - Właśnie. Wirginia oparła dłonie na podkładce. - Zakładam, że żadna rodzina o wysokim statusie społecznym nie chce mieć do czynienia z policją. Nie rozumiem tylko, dlaczego ktoś próbował upozorować sytuację tak, aby znaleziono mnie na miejscu zbrodni z nożem w dłoni. - Jestem prawie pewny, że pierwotny plan tego nie przewidywał. Prawdopodobnie coś poszło nie tak, jak zakładano, i misternie przygotowany plan się nie powiódł.
- Czy sądzi pan, że to zbieg okoliczności, iż lady Hollister umówiła się ze mną właśnie na wczorajszy wieczór? - W przypadku morderstwa nie ma zbiegów okoliczności. Ale w tej konkretnej sprawie są inne możliwości. - Na przykład jakie? - Być może to pani miała zostać ofiarą. Wirginia zesztywniała. - Ja ? - Gdyby znaleziono panią na miejscu zbrodni, zostałaby pani aresztowana i prawdopodobnie powieszona za morderstwo. - Boże drogi... - Czy ma pani wrogów albo rywali, panno Dean? Wzięła głęboki oddech. - Nie mam jawnych wrogów, ale między osobami wykorzystującymi do swych praktyk zjawiska paranormalne zawsze istnieje dość duża rywalizacja. Tak, mam rywali, ale nie wyobrażam sobie, aby którakolwiek z tych osób posunęła się do tego, aby wmieszać mnie w zabójstwo dżentelmena z wyższych sfer jedynie po to, żeby się mnie pozbyć. - To tylko jedno z możliwych wyjaśnień. Na pewno są inne. - Co za krzepiąca myśl. Chyba dużo pan w nocy rozmyślał o tej sprawie. Czy to najlepszy pomysł, jaki przyszedł panu do głowy? - Przyznaję, że moje rozmyślania nie były zbyt produktywne. Zbyt wiele jest znaków zapytania. Uniosła brwi. - Czy pan w ogóle spał? - Niewiele. - Tak jak ja - westchnęła Wirginia. - Rozmyślałam w nocy nad tą zagadką. Ale jestem w kropce. - Kryje się za tym wielka tajemnica. Mam pewność tylko co do jednego. Chociaż udało nam się pokrzyżować czyjeś misterne plany, nadal jest pani w niebezpieczeństwie. - Ale dlaczego? - Dlatego że ma pani bardzo duży talent szczególnego rodzaju, panno Dean. Pani parapsychiczne umiejętności są kluczem do tej sprawy. Proszę mi powiedzieć, co pani pamięta z poprzedniej nocy. - Wiele razy przypominałam sobie każdy moment. zielonej aksamitnej zasłony i wyjrzała na ogród. konsultacji w Instytucie, zarezerwował dla mnie tę do rezydencji Hollisterów o ósmej wieczorem, tak
Wstała i podeszła do okna. Uchyliła brzeg Pan Welch, dżentelmen, który umawia terminy porę na prośbę lady Hollister. Przyjechałam jak byłam umówiona.
- Czy pani Hollister wysłała po panią swój powóz? Wirginia uśmiechnęła się drwiąco.
- Nie, oczywiście że nie. Uprzejmość osób takich jak lady Hollister rozciąga się tylko na równych im pozycją. W oczach moich klientów znajduję się o jeden lub dwa szczeble niżej niż guwernantka czy dama do towarzystwa, ponieważ w przeciwieństwie do kobiet wykonujących te szanowane zawody, muszę zarabiać na życie poza domem. - Jednak sądząc po fakcie, że ma pani własny dom, zatrudnia gospodynię i modnie się ubiera, zaryzykowałbym przypuszczenie, że zarabia pani więcej niż kobiety tamtych profesji. Roześmiała się i odwróciła do niego głowę. - Pańskie przypuszczenie nie mija się z prawdą, panie Sweetwater. Dom jest wprawdzie wynajęty, pani Crofton wyświadczyła mi przysługę i zgodziła się pracować za wynagrodzenie znacznie niższe niż to, które otrzymywała u poprzedniego pracodawcy, a moja krawcowa nawet nie udaje Francuzki, jak to robią bardziej wykwintne osoby tej profesji, ale istotnie, radzę sobie dobrze. Co więcej, odkąd związałam się z Instytutem Leybrooka, moje interesy kwitną. Pan Leybrook ma niezwykły dar przyciągania bogatych klientów. - Takich jak lady Hollister? - zapytał spokojnie. Wirginia się skrzywiła. - Okazało się, że nie należała do najlepszych klientek. - Proszę odtworzyć wydarzenia poprzedniej nocy. Wirginia powróciła od studiowania widoku za oknem. - Muszę pomyśleć. Pamiętam, że zaprowadzono mnie do biblioteki. Pokój wydawał się zimny i ciemny, chociaż w kominku było napalone i świeciły się lampy. Przypuszczam, że sprawiała to energia wyczuwalna w tym domu. Bardzo przygnębiająca. Lady Hollister czekała na mnie razem ze swoją towarzyszką. Podano herbatę. Zapytałam lady Hollister, dlaczego chciała się ze mną spotkać. - Wyjaśniła to? - Niemal natychmiast nabrałam pewności, że lady Hollister jest nie całkiem przy zdrowych zmysłach. Rozmowa była nieskładna, a lady Hollister wpadała w nienaturalne ożywienie. Jej towarzyszka musiała ją kilka razy uspokajać. Jednak moja klientka bardzo jasno powiedziała, dlaczego mnie wezwała. - Z jakiego lustra miała pani czytać? - Z lustra w sypialni jej zmarłej córki. - Wirginia lekko zadrżała. - Boję się takich zleceń. Dzieci... - Rozumiem. Znowu na niego spojrzała. - Doprawdy? - Widziałem obrzydliwe potwory czające się na dzieci. Jeśli boi się pani takich zleceń, to czemu je pani przyjmuje? - Czuję się do tego zmuszona. - Wirginia znowu wpatrzyła się w okno. - Czasami, nie zawsze, jestem w stanie ukoić ból osieroconych rodziców.
Czytanie z lustra zamyka furtkę do przeszłości i pozwala im dalej żyć. A kilka razy zdarzyło mi się udzielić wskazówek, które pomogły policji schwytać mordercę. - Ma pani satysfakcję sprawiedliwość?
w
takich
sytuacjach?
Kiedy
ofiara
ma
poczucie,
że
wymierzono
- Tak - odparła. - To mnie podnosi na duchu, ale nie potrafię powiedzieć dlaczego. Jednak ostatniej nocy nie byłam w stanie dać lady Hollister tego, czego pragnęła i czego potrzebowała. Obawiam się, że przeze mnie jeszcze bardziej pogrążyła się w szaleństwie. - Co się stało? - Lady Hollister powiedziała mi, że jej córka zmarła, mając jedenaście lat. Oficjalnie uznano to za wypadek. Dziewczynkę znaleziono na dole przy schodach. Kiedy zaprowadzono mnie do sypialni, od razu zorientowałam się, że od śmierci tego biednego dziecka niczego tam nie zmieniono. - Gdzie znajdowało się lustro? - Na małej toaletce. - Wirginia głęboko nabrała powietrza, a potem powoli je wypuściła. Naprzeciw łóżka. Wiedziałam, że nie chcę do niego zaglądać, ale czułam, że jestem winna prawdę lady Hollister. - Co pani zobaczyła? Wirginia zamknęła oczy. - Dziewczynka została skrzywdzona przez kogoś, kogo dobrze znała. Kogoś, kto ją przerażał. Krzyczała. Prawdopodobnie dlatego ją udusił. Chciał ją uciszyć, ale użył zbyt dużej siły. Przypuszczam, że po wszystkim zrzucił jej ciało ze schodów, aby upozorować wypadek. Ale ja wiem, gdzie ona umarła. - W łóżku. Wirginia zacisnęła dłoń na zielonej aksamitnej zasłonie. - Tak. - Hollister. Została zgwałcona i zamordowana przez własnego ojca. - Tak. Owen poczuł w żyłach dobrze znaną lodowato-gorącą energię, która wzbudzała potrzebę tropienia. Zdusił ją siłą woli. Ten potwór już nie żyje, napomniał się. Należy się skoncentrować na tropieniu kolejnego. - Czy powiedziała pani prawdę lady Hollister? - zapytał. - Nie powiedziałam, że zabił ją Hollister. Nie miałam przecież żadnego dowodu. Kobieta z moją pozycją w takiej sytuacji musi bardzo ostrożnie dobierać słowa. Problem polega na tym, że nie widzę mordercy, tylko zmarłych. Te obrazy bardzo wiele mi mówią, ale nie dostarczają wszystkich odpowiedzi. Możliwe, że zamordowała ją inna osoba z bliskiej rodziny, na przykład wujek albo dziadek. - Ale powiedziała pani lady Hollister, że jej córkę zamordowała osoba, którą dziewczynka dobrze znała i której się bała. - Tak.
- Jak zareagowała? Wirginia ściągnęła brwi w zakłopotaniu. - Nie jestem całkiem pewna. W tym momencie moje wspomnienia tamtej nocy zaczynają się zacierać. Myślę, że mogła wyjść z pokoju bez słowa, ale nie jestem pewna. Od tej chwili mam w pamięci czarną dziurę, aż do przebudzenia w lustrzanym pokoju. - Dostała pani jakiś środek. - To jedyne wytłumaczenie - przyznała Wirginia. - Ale kto mi go dał? Lady Hollister? Dlaczego miałaby to robić? - Powiedziała jej pani prawdę, której nie chciała przyjąć do wiadomości. Sama pani stwierdziła, że była niezrównoważona. - Wiemy, że Hollister używał chloroformu, aby obezwładnić swoje ofiary, więc myślę, że musiał być w domu, ale pamiętałabym wtedy zapach albo przynajmniej walkę. - Podobno nie zawsze pamięta się zapach, ale sądzę, że w tym przypadku środek musiał być w herbacie. - Co by oznaczało, że lady Hollister zamierzała mnie obezwładnić, zanim powiedziałam jej, co zobaczyłam w lustrze - stwierdziła Wirginia. - Ale po co? - Jeszcze nie znamy odpowiedzi, ale ją uzyskamy. Wirginia odwróciła się od okna. - My, panie Sweetwater? - Nie mogę prowadzić tego polowania... - Przerwał i odchrząknął. - To znaczy tego dochodzenia bez pani pomocy. Odeszła od okna i usiadła przy biurku. - Widzę, że bardzo chce mi pan pomóc, panie Sweetwater. Przypuszczam, że dlatego, iż uważa mnie pan za klucz do rozwiązania sprawy, którą prowadzi pan dla klienta. - Jest pani bardzo podejrzliwa, panno Dean. Nie dopuszcza pani myśli, że mój klient chce uchronić panią oraz inne osoby o takich samych zdolnościach przed zabójcą? - Trudno uwierzyć, aby Towarzystwo Wiedzy Tajemnej miało interes w chronieniu takich osób jak ja. - No cóż, tak się składa, że to ja proszę panią o pomoc, a nie J&J. Będzie pani pracowała ze mną, a nie z Towarzystwem. - Co za różnica? - Ogromna - powiedział bardzo łagodnie. - Nie jestem członkiem Towarzystwa, podobnie jak pani. Jak już powiedziałem, J&J to mój klient. - Bez obrazy, ale chyba pan rozumie, że wiem o panu mniej niż o Towarzystwie i J&J.
Uśmiechnął się. - Zanim skończymy dochodzenie, zdążymy się bardzo dobrze poznać, panno Dean. A tymczasem daję słowo, że nie mam zamiaru zrujnować pani kariery i nie pozwolę na to J&J. - Hmm. - Nie wierzy mi pani? - Nie jestem pewna, w co mogę wierzyć - odparła. - Pozostaje sprawa pańskiej reputacji. W zeszłym tygodniu zdemaskował pan publicznie kolejne medium. - Przyznaję, że zdemaskowałem kilkoro mediów, aby uwiarygodnić swoją pozycję prawdziwego badacza - powiedział. - Widzę, że nie była to najmądrzejsza taktyka, bo teraz pani mi nie ufa. Jeśli to coś zmieni, dodam, że wybrałem dwa media, dlatego że osoby, które utrzymują, iż rozmawiają ze zmarłymi, irytują mnie o wiele bardziej niż te, które udają lewitowanie albo czytanie w umysłach. - Ale dlaczego? - Ci, który lewitują lub czytają w umysłach, są na ogół nieszkodliwi i robią to, by zabawić publiczność. Ich wina polega jedynie na stosowaniu tanich sztuczek. Ale media dopuszczają się okrutnego oszustwa. Wirginia zabębniła palcami po blacie biurka. - Tak się składa, że zgadzam się z panem. Jednak uważam, że to nie daje panu prawa do mieszania się w interesy tych, którzy chcą jedynie uczciwie zarobić na życie. No, w większości uczciwie. - Niech mi pani wierzy, że moim celem nie jest demaskowanie oszustów. Udawałem badacza, który zgłębia zjawiska paranormalne, aby mieć przykrywkę i móc przeniknąć do pani świata. - Rozumiem. - Pani współpracownicy związani z Instytutem Leybrooka mogą mi nie ufać, ale w tej chwili są przekonani, że prowadzę badania. - Nie da się udowodnić, czy ktoś ma parapsychiczne zdolności, czy nie. Nie dysponujemy odpowiednimi narzędziami, jakie pozwoliłyby zmierzyć albo zarejestrować ten rodzaj energii. Myślę, że nie przekonałam pańskich kolegów, którzy byli obecni u lady Pomeroy. - To nie są moi koledzy. I wiem, że czuje się pani wykorzystana i podstępem zmuszona do czytania dla lady Pomeroy i badaczy z Towarzystwa. Zmrużyła oczy. - Czy pan to zaaranżował? - Nie, panno Dean. Proszę mi wierzyć, że zależało mi tylko na tym, aby mnie pani przedstawiono. Poprosiłem lady Pomeroy o zorganizowanie tego wieczoru, aby panią poznać. Wiedziałem, że zawsze miała wątpliwości dotyczące śmierci swojego męża. Przysięgam, że nie wiedziałem, iż zamierzała zaprosić kilku badaczy z Towarzystwa, aby obserwowali pani pracę. Przez dłuższą chwilę przyglądała mu się badawczo swoim niepokojącym wzrokiem. - Wierzę panu - orzekła w końcu. Poczuł się tak, jakby ktoś zdjął mu wielki ciężar z ramion.
- Dziękuję - powiedział. - Tamtego wieczoru miałam ochotę wyjść, nie wykonując zlecenia - wyznała Wirginia. - Mam żelazną zasadę dotyczącą tych, którzy chcą przeprowadzać na mnie badania. Zawsze odmawiam współpracy przy tego rodzaju sprawdzianach. Ale jakiś kaprys skłonił mnie do tego, bym jednak została. - Z powodu lady Pomeroy? - Wiem, że naprawdę miała wątpliwości dotyczące śmierci lorda Pomeroya. Ale to nie z tego powodu wtedy zostałam. - Wykonała pani zlecenie z mojego powodu, tak? - Tak. - Dlaczego? - Wyczułam, że ma pan duży talent - odparła Wirginia. - Pomyślałam, że gdy zobaczy mnie pan przy pracy, to zrozumie, że mój talent również jest prawdziwy. Myślę, że był to dla mnie rodzaj wyzwania. - Złamała pani wtedy swoją żelazną zasadę. Z mojego powodu. Uśmiechnęła się chłodno. - Z mojego doświadczenia wynika, że łamanie ustalonych zasad zawsze źle się kończy. - Moje doświadczenie mówi to samo. - Czy kiedykolwiek złamał pan własne zasady, panie Sweetwater? - Wygląda na to, że przy tej sprawie rozbijam je w drobny mak. Zapanowała dziwna cisza. Z korytarza dobiegły kroki gospodyni. Pani Crofton otworzyła drzwi i przyniosła tacę z herbatą. Spojrzała na Wirginię. - Mam nalać, proszę pani? - Tak, poproszę, pani Crofton - odparła Wirginia. Pani Crofton napełniła i podała obie filiżanki. Wyszła z pokoju, dyskretnie zamykając drzwi. Owenowi wydało się, że gabinet nagle się zmniejszył i zapanowała w nim intymna atmosfera. Odprężył nieco zmysły i pozwolił sobie na rozkoszowanie się bliskością Wirginii. - Czy zechce mi pani pomóc, panno Dean? - zapytał po chwili. - W ciągu ostatnich dwóch miesięcy ktoś zamordował dwie kobiety czytające z luster powiedziała. - Wczoraj zwabiono mnie w miejsce dość przerażającego morderstwa, do którego doszło w lustrzanym pokoju. I jeszcze ta dziwaczna zabawka, na którą natknęliśmy się w piwnicy pod rezydencją Hollistera. Nie da się wytłumaczyć tych wszystkich zdarzeń zbiegiem okoliczności. Tak, panie Sweetwater, pomogę panu w prowadzeniu dochodzenia. - Bardzo mnie to cieszy. - Zanim zaczniemy, muszę panu powiedzieć, że zaangażowanie w tę sprawę może się niekorzystnie odbić na mojej reputacji. Mam nadzieję, że pan to rozumie. Nagle i niespodziewanie wstrząsnął nim zimny strumień oburzenia.
- Zapewniam panią, panno Dean, że mężczyźni z mojej rodziny są wprawdzie łowcami, ale też dżentelmenami. Nie mam zamiaru szkodzić pani dobremu imieniu. Zamrugała ze zdziwienia, po czym odparła z uśmiechem: - Dziękuję za zapewnienie, ale to nie było konieczne. Nie miałam na myśli mojej osobistej reputacji. Biorąc pod uwagę mój zaawansowany wiek i rodzaj pracy, nie muszę się już martwić takimi rzeczami. - O czym pani, u diabła, mówi? Przecież jest pani młoda. - Mam dwadzieścia sześć lat. A to oznacza, że bez wątpienia osiadłam na mieliźnie, i na pewno zdaje pan sobie z tego sprawę. Nie liczę już na korzystne małżeństwo. Niepokoję się natomiast o moją reputację zawodową. Zmarszczył brwi. - Nie widzę problemu. - Doprawdy, jest pan mało pojętny. Czy mam to wyjaśnić dokładniej? Różnie już go ludzie nazywali, ale jeszcze nikt nie powiedział, że jest mało pojętny. - Bardzo proszę - powiedział. - Przede wszystkim żaden z moich kolegów nie może pomyśleć, że pomagam panu w zdemaskowaniu innych osób wykorzystujących do celów praktycznych zjawiska paranormalne. Takie plotki zrujnowałyby moją karierę. - Oczywiście. - Pomyślał, że istotnie jest mało pojętny. - Nie rozważałem sprawy od tej strony. - Dla wszystkich musi być jasne, że pozwalam panu obserwować moją pracę i prowadzić badania tylko dlatego, że jestem przekonana, iż potrafi pan udowodnić, że istotnie mam talent. - Tak, panno Dean. Taki miałem plan. - Jeśli pojawi się cień podejrzenia, że zdradzam kolegów, szybko stracę przyjaciół i wszystkie kontakty, które są niezbędne, by działać w mojej branży. - Wyraziła się pani jasno, panno Dean. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby pani koledzy uwierzyli, że interesuje mnie tylko i wyłącznie pani praca, nic poza tym. - Doskonale. - Oparła się wygodniej w krześle. - W takim razie proszę mi przedstawić swoje plany, a ja panu powiem, czy są one realne, czy nie. Możliwe, że będzie pan musiał wprowadzić pewne zmiany. Koniec końców, będziemy działać w moim świecie, a nie w pańskim. I to ja jestem tu ekspertem. Zastanawiał się, w którym momencie utracił kontrolę nad rozmową. Gdyby nie zachował ostrożności, Wirginia Dean przejęłaby prowadzenie całego śledztwa, co naraziłoby ją na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Nagle przebiegła mu przez głowę myśl, która uświadomiła szokującą prawdę. Zaangażował się w to śledztwo, ponieważ jego zdolności zmuszały go do przyjęcia sprawy zleconej przez J&J. W Londynie grasował potwór, który atakował osoby wykorzystujące w swych praktykach zjawiska paranormalne, a tropienie potworów było jego powołaniem. Tym właśnie zajmowali się Sweetwaterowie.
Ale gdzieś po drodze siła zmuszająca go do znalezienia mordercy zmieniła kierunek. Teraz musiał go wytropić, aby ochronić Wirginię. A jedynym sposobem wydawało się wciągnięcie jej do śledztwa, co wiązało się z narażeniem jej na jeszcze większe ryzyko. Uważaj, czego pragniesz, Sweetwater. - Mam jeszcze jedno pytanie - powiedziała Wirginia. - Tylko jedno? - Co zamierza pan zrobić, kiedy znajdziemy mordercę? Odstawił spodeczek i filiżankę, a następnie splótł dłonie. - Caleb Jones poinformował mnie, że J&J wypracowało swój sposób działania w takich sytuacjach. - Jaki to sposób? - Jeśli istnieją wystarczające dowody, że zbrodnia nie ma charakteru paranormalnego, dowody, które mogą być uznane w sądzie, będą przekazane Scotland Yardowi. Władze zajmą się sprawą, a kryminalista zostanie aresztowany i poddany normalnym, rutynowym procedurom. - Rozumiem. Jakie są szanse, że taki sposób działania sprawdzi się w tym przypadku? - Bardzo nikłe. Wpatrywała się w niego badawczo. - Ale tak czy inaczej, zabójca zostanie powstrzymany. Czy to chce mi pan powiedzieć? - Sweetwaterom nie zleca się normalnych czy rutynowych spraw - odparł łagodnie. - Klienci zgłaszają się do nas, kiedy wyczerpią inne możliwości. Jesteśmy ostatnią deską ratunku.
Rozdział
7
Następnego dnia rano Wirginia odwiedziła swoją najbliższą przyjaciółkę, Charlottę Tate, i opowiedziała jej całą historię. - Całe szczęście, że jesteś bezpieczna i że udało wam się uratować tę nieszczęsną dziewczynę uliczną. - Charlotta nalewała herbaty do filiżanek. W jej niezwykłych bursztynowych oczach malował się niepokój. - Ale nie mogę uwierzyć, że groziło ci aresztowanie za morderstwo. - Czuję, że w związku z tymi wydarzeniami przez jakiś czas będę mieć koszmarne sny - powiedziała Wirginia. Charlotta odstawiła dzbanek. - Nie chcę nawet myśleć, co by było, gdyby pan Sweetwater nie zjawił się w porę. Niewykluczone, że w ogóle nie zdołałabyś się wydostać z lustrzanego pokoju, nie mówiąc już o uratowaniu tej dziewczyny z lochu. - To prawda, nie umiem otwierać zamków wytrychem - przyznała Wirginia. - Może poproszę pana Sweetwatera, żeby mnie tego nauczył. Muszę przyznać, że świetnie sobie z tym radzi. Siedziały przy małym stoliku na tyłach księgarni Charlotty. Dziewczyna odziedziczyła sklep po matce, która z kolei przejęła go po swojej matce. Kobiety w rodzinie Charlotty miały prawdziwy dar do wyszukiwania starych i rzadkich książek oraz manuskryptów o tematyce paranormalnej.
Księgarnia nie sprzedawała najnowszych sensacyjnych powieści ani horrorów za pensa. Ciężkie, oprawne w skórę tomy zalegające na półkach zawierały dawne traktaty o starożytnym Egipcie, indyjskie i greckie teorie na temat zjawisk paranormalnych oraz egzemplarze dzienników opisujących dokonania współczesnych badaczy. Były tam również średniowieczne prace na tematy metafizyczne oraz spekulacje Newtona dotyczące alchemii. Na trzech regałach mieścił się obszerny zbiór numerów „Czasopisma Badań Paranormalnych i Parapsychicznych”, które było oficjalną publikacją Towarzystwa Wiedzy Tajemnej. Księgarnia nie dysponowała jednak nawet jednym egzemplarzem „Czasopisma Badań Paranormalnych ” wydawanego przez Instytut Leybrooka. Niestety, w magazynie Instytutu roiło się od artykułów typu „Badanie przydatności instrumentów muzycznych podczas wywoływania duchów” czy „Studia nad lewitacją i podróżami astralnymi”. Zdaniem Wirginii Instytut wydawał, niestety, sporo nieautentycznych materiałów. Ale jak utrzymywał sam Gilmore Leybrook, czasopismo Instytutu osiągało większe nakłady niż niezrozumiały dla szerokiej publiczności magazyn Towarzystwa. - Umiejętność otwierania zamków wytrychem jest bez wątpienia bardzo przydatna człowiekowi profesji pana Sweetwatera - stwierdziła Charlotta i zmarszczyła brwi. - Kiedy przed dwoma tygodniami poprosiłaś mnie o sprawdzenie genealogii pana Sweetwatera, nie znalazłam żadnej informacji o talentach parapsychicznych wśród jego przodków. - Coś mi mówi, że rodzina Sweetwaterów ma wiele sekretów. Gdy Owen Sweetwater zaangażował się w badanie mediów z Instytutu Leybrooka, intuicja podpowiedziała Wirginii, że trzeba go sprawdzić. Poprosiła Charlottę, by dowiedziała się czegoś na temat nowego w ich środowisku przybysza, którego uważała za niebezpiecznego. Nikt nie nadawał się do takich zadań lepiej niż Charlotta. Miała do tego prawdziwy talent. - Poszperam jeszcze trochę. Może się czegoś dowiem - powiedziała Charlotta. - Na razie jedno jest pewne. Że członkowie tej starej, szanowanej rodziny mają opinię odludków. Sweetwaterowie raczej nie udzielają się towarzysko, chociaż gdyby tylko chcieli, to z ich pieniędzmi i koneksjami mogliby bez problemu bywać w najbardziej elitarnych kręgach. - Sweetwaterowie są pod pewnymi względami podobni do Jonesów - dodała Wirginia. - I na pewno dlatego robią wspólne interesy. - Bardzo osobliwe interesy, według mnie. Nie mogę przestać myśleć, co by było, gdyby cię znaleziono w tamtym pokoju przy zwłokach Hollistera. - Och, przecież nie było żadnego morderstwa. - Wirginia rzuciła okiem na leżący na stole egzemplarz „Latającego Informatora”. - Z tego, co piszą poranne gazety, śmierć lorda Hollistera nastąpiła z przyczyn naturalnych. - Tak, atak serca. Widocznie ktoś wymyślił inną wersję wydarzeń, gdy się okazało, że zniknęłaś z miejsca zbrodni. Jak można przeoczyć ranę kłutą na piersi? - Nie przestaje mnie zdumiewać, jak wiele może ukryć bogata rodzina zajmująca wysoką pozycję. - Chyba nikt go specjalnie nie opłakuje, a zwłaszcza jego nieszczęsna żona. Czy naprawdę sądzisz, że to ona go zabiła? - Tak uważa pan Sweetwater. Wyczuł ślady energii pozostawione przez mordercę. Powiedział, że osoba, która wbiła nóż w pierś Hollistera, była niezrównoważona. I jest przekonany, że musiała to być kobieta.
- Hmm. - Charlotta ściągnęła usta i zamyśliła się. - I potrafi to stwierdzić na podstawie śladów energii pozostałych na miejscu zbrodni? - Tak mówi. - A ty mu wierzysz? - Dlaczego nie? - Uśmiechnęła się drwiąco Wirginia. - W końcu on też wierzy, że mam talent. W oczach Charlotty pojawiły się jasne iskierki. - Rozumiem - powiedziała. - To jest naprawdę interesujące. Nie było potrzeby rozwijać tego tematu. Charlotta doskonale rozumiała sytuację. Talent, jaki miała Wirginia, zawsze stwarzał przeszkodę w nawiązywaniu romantycznych znajomości. Nie brakowało w jej życiu mężczyzn, którym się podobała. Osoby o tak silnych zdolnościach przyciągają uwagę płci przeciwnej. Ich potężną energię wyczuwają nawet ci, którzy sami nie są obdarzeni żadnym szczególnym talentem paranormalnym. Jednak mężczyźni, z początku zaintrygowani, a nawet zafascynowani jej parapsychicznymi zdolnościami, wcześniej czy później uznawali je za niepokojące czy wręcz odstraszające. Wirginia nie obwiniała ich z tego powodu. Większość z nich zniechęcała perspektywa poślubienia kobiety, która twierdzi, że widzi w lustrach zmarłych i umierających. Gdy przed kilkoma miesiącami skończyła dwadzieścia sześć lat, wypiła z Charlottą butelkę wina i oficjalnie porzuciła marzenia o romantycznym związku. Nigdy nie wyjdzie za mąż. Charlotta doszła do wniosku, że i ona podzieli ten los. Mając przed sobą samotność i staropanieństwo, pod wpływem wina wytyczyły dla siebie alternatywny kierunek. Początkowe plany zakładały nawiązanie serii niezobowiązujących romansów z przystojnymi mężczyznami. I choć wydawało się to proste i atrakcyjne, gdy w głowie szumiało wino, w rzeczywistości się nie sprawdzało. Okazało się bowiem, że brakuje przystojnych mężczyzn, którzy byliby gotowi ponieść ryzyko związane z taką sytuacją. W tej chwili poszukiwały więc innych bezpieczniejszych i rozsądniejszych opcji. Nowe plany wydawały się obiecujące. - Tylko tobie mówię o prawdziwej naturze moich związków z panem Sweetwaterem - powiedziała Wirginia. - Wszyscy inni w Instytucie mają myśleć, że zgodziłam się, by mnie obserwował w czasie pracy w celach badawczych. Charlotta zmarszczyła brwi. - Jesteś pewna, że możesz zaufać Owenowi Sweetwaterowi? Może cię wykorzystać do własnych celów. - Och, wcale nie robi z tego tajemnicy - przyznała Wirginia. - Powiedział mi całkiem otwarcie, że potrzebuje mojej pomocy w śledztwie, które właśnie prowadzi. Intuicja mi mówi, że mogę mu zaufać w sprawach dotyczących mojego bezpieczeństwa. Po wydarzeniach ostatniej nocy mam pewność, że nie chce mi zrobić krzywdy. Ale doskonale zdaję sobie sprawę, że jego zainteresowanie moją osobą wynika tylko z faktu, iż uważa mnie za klucz do zagadki, którą usiłuje rozwikłać. - Tak, ale musisz mieć oczy szeroko otwarte. Obiecaj mi, że będziesz bardzo ostrożna. - Musisz mi wierzyć, że zachowanie ostrożności jest dla mnie sprawą najważniejszą - zapewniła Wirginia. - Ale porozmawiajmy na bardziej interesujący temat. Jak tam twoje studia nad metodami leczenia kobiecej histerii?
- Drążę to zagadnienie, ale ciągle pojawia się nazwisko tego samego lekarza - odparła Charlotta. - To doktor Spinner. Pacjentki są zachwycone jego umiejętnościami leczenia histerii. Mówią, że używa najnowszego elektrycznego urządzenia i za jego pomocą osiąga zdumiewające efekty. - Jak to działa? - Słyszałam, że energia elektryczna wprawia to cudo w wibracje. Podobno dużo kobiet umawia się na regularne, cotygodniowe wizyty do doktora Spinnera. Mówią, że za żadne skarby świata nie zrezygnowałyby z tej kuracji. - Dobrze jest poznać pozytywne opinie na temat lekarza, zanim się człowiek umówi na wizytę - stwierdziła Wirginia. - Ale muszę przyznać, że nie palę się do zastosowania terapii z użyciem urządzenia elektrycznego. Nie wydaje się to bezpieczne. - Z tego, co słyszałam, terapia doktora Spinnera jest bardzo bezpieczna. Zapewniano mnie, że urządzenie wibrujące, którego używa do wywołania paroksyzmu, to najnowszy wynalazek techniki, podobno bardzo skuteczny.
terapeutycznego
- Ale on zaleca tę terapię w przypadku kobiecej histerii - przypomniała jej Wirginia. - Żadna z nas nie cierpi na taką dolegliwość. - A co to za problem udać atak kobiecej histerii, na miłość boską? - Święta prawda - zgodziła się Wirginia. - Po tym, co przeszłam wczoraj w nocy moje nerwy mają prawo być nadwerężone. - Oczywiście, że tak - powiedziała z entuzjazmem Charlotta. Podobnie jak moje. Nie sądzę, aby doktor Spinner przeprowadzał wnikliwe badania, aby postawić diagnozę. W przypadku pacjentek, które cierpią na kobiecą histerię, jedno jest pewne. Stanowią one niewyczerpane źródło dochodów dla lekarza. - Ta choroba nie zabija, ale pacjentka musi regularnie poddawać się terapii, aby można było uzyskać efekt leczniczy. - Krótko mówiąc, kobieta cierpiąca na histerię jest pacjentką idealną - orzekła Charlotta. - Co więcej, medycy są przekonani, że staropanieństwo to wystarczający powód, by doprowadzić kobietę do takiego stanu. Wywołuje u kobiet zastój krwi. A my obie jesteśmy starymi pannami. To podobno bardzo źle wpływa na nerwy. - Przypuszczam, że nieudane małżeństwo może równie źle wpływać na nerwy - wzdrygnęła się Wirginia. - Pomyśl tylko o biednej lady Hollister. Musiała podejrzewać, że wyszła za mąż za potwora, ale nic nie mogła na to poradzić. W końcu doprowadziło ją to do szaleństwa. To już wolę mieć zastój krwi. - Prawda jest taka - dodała Charlotta - że każda z nas zostawiłaby Hollistera, gdyby tylko przekonała się o jego prawdziwej naturze. Gdyby poślubił którąś z nas, byłby skończony już po miodowym miesiącu. - Masz absolutną rację - zgodziła się Wirginia. - Ale zarówno ty, jak i ja mamy duże zdolności, którym zawsze towarzyszy silna intuicja. Wątpię, aby któraś z nas zdecydowała się wyjść za mąż za taką bestię. Wyczułybyśmy w nim potwora. - Obie wiemy, że właśnie przez nasze zdolności jesteśmy starymi pannami. - Charlotta zmarszczyła nos. - Silna intuicja bardzo się przydaje, ale z pewnością nie pomaga w nawiązaniu romantycznych znajomości. Pomyśl tylko, Wirginio, obie skończymy niedługo dwadzieścia siedem lat i żadna
z nas nie znalazła mężczyzny, którego mogłaby obdarzyć namiętną miłością. I dlatego musimy bardzo poważnie rozważyć terapię doktora Spinnera. - Zgoda, ale obawiam się, że będę mogła umówić się z doktorem Spinnerem dopiero wtedy, gdy zamkniemy śledztwo, w którym mam pomóc panu Sweetwaterowi. - Wirginia odstawiła pustą filiżankę i wstała od stołu. - Miejmy nadzieję, że moje nerwy wytrzymają do końca sprawy. A później zajmę się leczeniem mojej histerii i zastoju krwi.
Rozdział
8
Wkrótce potem wyszła z księgarni. Było późne popołudnie, ale mgła przyniosła wczesny zmierzch. Budynki po przeciwnej stronie wąskiej ulicy zatonęły w upiornej szarej chmurze. Unoszące się opary były tak gęste, że dopiero gdy znalazła się przy schodach swojej kamienicy, dostrzegła stojący przed nią powóz. Z pojazdu wyskoczył Owen i podszedł do niej. Miał na sobie długi, ciemny płaszcz i kapelusz nasunięty nisko na oczy. Na jego widok poczuła dreszcz podniecenia. Podobnie jak wczoraj, kiedy wszedł do jej gabinetu. Taka reakcja na jego obecność była dla Wirginii czymś nowym i upajającym zmysły, ale wywoływała też pewną dezorientację. Nigdy wcześniej nie czuła niczego podobnego do innego mężczyzny. Zatrzymała się przed schodami, świadoma przyjemnych wrażeń, jakich nie doświadczyła od bardzo dawna. Dopiero po kilku sekundach rozpoznała to uczucie. Pomimo wczorajszych wydarzeń była szczęśliwa i radośnie ożywiona. Uśmiechnęła się. - Pan Sweetwater. Nie spodziewałam się pana. - Czekałem na panią - odparł chłodno. - Gospodyni powiedziała, że udała się pani z wizytą do przyjaciółki. Radosne podniecenie, które ją przepełniało, natychmiast zamieniło się w irytację. Ogromną i niezaprzeczalną zaletą staropanieństwa jest to, pomyślała, że kobieta nie musi się tłumaczyć żadnemu mężczyźnie. - Właśnie wracam od mojej dobrej przyjaciółki - odparła stanowczo. - Ale to nie pana sprawa. - Miałem nadzieję, że w tych okolicznościach zachowa pani pewną ostrożność, planując codzienne zajęcia. Mówiłem pani, że w nocy moi ludzie obserwują dom, ale uznałem, że nie ma potrzeby prowadzenia takiej obserwacji również w dzień. Dumnie uniosła brodę. - A czego pan się spodziewał? Że zamknę się w domu na klucz, usiądę przy kominku i będę czekać, aż zakończy pan dochodzenie? Obawiam się, że to niemożliwe. Muszę zarabiać na życie. - Zdaję sobie z tego sprawę. Ale nie podoba mi się, że chodzi pani po mieście bez eskorty, podczas gdy jakiś morderca czai się na kobiety z pani talentem. - Nie jestem idiotką, panie Sweetwater. Wyszłam po południu, kiedy na ulicach jest dużo ludzi, i spędziłam trochę czasu z moją przyjaciółką w sklepie. Ani chwili nie byłam sama. Nie zapuszczałam się w ciemne zaułki i nie szłam na skróty przez puste parki. A nawet powstrzymałam się od przejażdżek powozami z nieznajomymi. Co nie oznacza, że ktoś mi to proponował. Przyglądał jej się spod lekko przymrużonych powiek.
- Ma pani rację, rzecz jasna. Nie mam prawa pani mówić, jak planować codzienne życie. - Czy to przeprosiny? - Nie, spostrzeżenie. Przepraszanie byłoby bezcelowe, bo zapewne w najbliższej przyszłości wygłoszę pani kazanie na ten sam temat. Może pani iść o zakład. - Dlaczego? - Dlatego że staram się zapewnić pani bezpieczeństwo i złapać mordercę, do licha. I dlatego że z nas dwojga ja jestem tym, który wie, jak sobie radzić z potworami w ludzkiej skórze. - Zdaję sobie sprawę, że pańskie intencje są szlachetne - powiedziała nieco łagodniejszym tonem. - Problem w tym, że najwidoczniej oboje przywykliśmy do wydawania poleceń. Nie jestem przyzwyczajona do ich słuchania. - Rozumiem. - Jestem pewna, że poradzimy sobie z tym. Dlaczego chciał się pan dzisiaj ze mną spotkać? Ma pan jakieś nowe wiadomości? Przez chwilę myślała, że zamierza przeobrazić to drobne nieporozumienie w płomienną kłótnię. Ale najwyraźniej doszedł do wniosku, że argumenty są po jej stronie, i wycofał się z pola walki. Przypuszczała, że zapewne tylko na jakiś czas. - Chciałbym, aby pojechała pani ze mną wieczorem do domu, w którym zamordowano jedną z ofiar, panią Ratford - rzekł. - Kiedy oglądałem jej mieszkanie, zauważyłem co najmniej dwa lustra. Być może będzie pani w stanie dostrzec w nich jakieś pomocne wskazówki. Przeniknął ją dreszcz przeczucia. - Tak, oczywiście. - Weszła po schodach. - Nie stójmy na ulicy. Może pan wejdzie? Pani Crofton z chęcią zaparzy nam herbatę. Obawiam się, że jeśli nie zacznę zapraszać gości do domu, to się znudzi i odejdzie. Pani Crofton otworzyła drzwi. Spojrzała na Wirginię z dezaprobatą. - Pan Sweetwater czeka na panią, proszę pani. - Tak, wiem, pani Crofton - odpowiedziała Wirginia. Zdjęła czepek i weszła do środka. - Sam jest sobie winien. Nie uprzedził mnie, że zamierza wpaść po południu. - Powiedziałam, żeby poczekał w salonie, i zaproponowałam herbatę, ale odmówił - dodała pani Crofton. - Czekał w powozie po drugiej stronie ulicy prawie czterdzieści pięć minut. - Rozumiem, pani Crofton. - Wirginia starała się, by zabrzmiało to chłodno i stanowczo. - Może pani teraz podać mu herbatę. Będziemy w moim gabinecie. - Tak, proszę pani. - Pani Crofton z wyraźną troską wzięła od Owena kapelusz i rękawiczki. - Przed chwilą wyjęłam z pieca ciasteczka z owocami, które doskonale pasują do herbaty. Owen uśmiechnął się do niej. - To brzmi cudownie, pani Crofton. Dawno nic nie jadłem. Pani Crofton rozpromieniła się i odpłynęła w stronę kuchni. Owen ruszył korytarzem za Wirginią. Był u niej dopiero drugi raz, ale Wirginia miała nieodparte wrażenie, że czuje się tu tak swobodnie, jak w domu dobrej przyjaciółki. Albo kochanki. Jakim cudem przyszła jej do głowy taka myśl? Chyba zbyt długo rozmawiała z Charlottą o leczeniu kobiecej histerii.
- Pani gospodyni jest interesującą kobietą - zauważył Owen z rozbawieniem. - Obawiam się, że pani Crofton mnie nie akceptuje - wyznała Wirginia, kierując się do gabinetu. - Ostatnio zaczęło jej się gorzej powodzić. Poprzednia chlebodawczyni była bogatą kobietą, obracała się w wyższych sferach. Niestety, była dość nieodpowiedzialna. Gdy umarła, okazało się, że zalegała służbie z wypłatą za kilka miesięcy. - Niech zgadnę: jej spadkobiercy nie widzieli potrzeby, by spłacić te długi. - Tak. Biedna pani Crofton została bez posady i bez oszczędności. Musiała przyjąć pierwszą propozycję, jaka się trafiła. I to, niestety, u kobiety, która nie tylko pracuje na utrzymanie, ale w dodatku często robi to w nocy. - Czyli u pani. - Właśnie. Wirginia usiadła za biurkiem. Owen wybrał fotel do czytania i usiadł na nim płynnym ruchem, z męskim wdziękiem, który Wirginia uznała za niezwykle pociągający. Zdała sobie sprawę, że wraz z nim do pokoju wpłynęła aura energii, która pobudzała jej zmysły. - Nie myślała pani o tym, aby zwolnić panią Crofton i zatrudnić osobę, która nie będzie się tak przejmowała swoją pozycją społeczną? - zapytał. Poskromiła rozgorączkowaną wyobraźnię i próbowała się skupić na rozmowie. - To zupełnie niemożliwe - wyjaśniła. - Służący tak samo przejmują się swoją pozycją społeczną jak ludzie z wyższych sfer. Poza tym pani Crofton jest doskonałą gospodynią. Mam szczęście, że u mnie pracuje. W oczach Owena zabłysły wesołe iskierki. - Mam wrażenie, że zdaje sobie z tego sprawę. Wirginia westchnęła. - Tak, i bez wątpienia zasługuje na lepszą posadę. Mówiąc między nami, jestem absolutnie pewna, że długo się nią nie nacieszę. - Dlaczego pani tak myśli? - Kilka dni temu dostała list. Nie mogłam się powstrzymać i zerknęłam na nadawcę. List przyszedł z Agencji Billinsów. To pośrednik, który ją do mnie przysłał. Podejrzewam, że pani Billings znalazła dla pani Crofton lepszą posadę. Ale nie mówmy o moich domowych problemach. Czy wpadł pan na jakiś trop, badając tę dziwną zabawkę? - Tak, dowiedziałem się kilku rzeczy - odparł. - Ale nie jestem pewien, czy okażą się przydatne. Jakość materiałów użytych do skonstruowania tego urządzenia i kunsztowne wykończenie przywodzą na myśl pewne wykwintne urządzenia z mechanizmem zegarowym, jakie wytwarzano w epoce renesansu. I dlatego doszedłem do wniosku, że człowiek, który zbudował ten powóz, uważa się za prawdziwego artystę. - Ale to jest broń, a nie dzieło sztuki.
- Różnica między artystą a wytwórcą broni nie zawsze była wyraźna. W renesansie broń bywała tak pięknie wykończona, że stanowiła arcydzieło rzemiosła. Istnieje długa tradycja wytwarzania mieczów, zbroi i sztyletów inkrustowanych drogimi kamieniami, ze złotymi zdobieniami. - Czy zaczął pan już szukać tego zegarmistrza? - Poprosiłem mojego kuzyna, Nicholasa Sweetwatera, aby zbadał sprawę pod tym kątem. - W Londynie jest z pewnością bardzo wielu zegarmistrzów. - Tak - odparł. - Ale Nick ma talent do tego rodzaju poszukiwań. Poszedł do domu godzinę później, wciąż pamiętając wyborny smak herbaty oraz ciasteczek podanych przez panią Crofton i pełen energii po spędzeniu czasu w towarzystwie Wirginii. Uświadomił sobie, że mógłby szybko przyzwyczaić się do składania regularnych wizyt pod numerem 7 na Garnet Lane.
Rozdział
9
Podjechał na Garnet Lane o ósmej trzydzieści wieczorem wynajętym powozem. Wirginia już na niego czekała. Dla ochrony przed nocnym chłodem włożyła pelerynę z kapturem. Wyczuł, że podniecenie zmieszane z przeczuciem dodaje jej energii. Gdy ujął jej dłoń w rękawiczce, aby podprowadzić Wirginię do powozu, mógłby przysiąc, że przeskoczyła między nimi elektryczna iskra. Włosy zjeżyły mu się na karku. Niewiele mówili, jadąc na spokojną uliczkę, przy której pani Ratford wynajmowała nieduży dom, ale Owen przez cały czas intensywnie odczuwał bliskość Wirginii. Kiedy dotarli do celu, odesłał powóz. Po obejrzeniu miejsca zbrodni miał zamiar wynająć inny. Dom, w którym umarła pani Ratford, wyglądał na opuszczony. Zasłony we wszystkich oknach były zaciągnięte. - Jest pan pewien, że w domu nie ma nikogo? - zapytała Wirginia. - Sprawdziłem to dzisiaj. Dom jest nadal niezamieszkany. Plotki na temat śmierci ostatniej lokatorki na pewno nie pomagają przyciągnąć nowych najemców. Ewentualni lokatorzy na pewno nie mają ochoty wprowadzać się do domu, którego ostatnia mieszkanka została zgładzona przez duchy z tamtego świata. Wirginia spojrzała na niego. Niedaleko od nich stała gazowa latarnia, rozpraszając nieco mgłę, ale i tak nie mógł widzieć wyraźnie twarzy dziewczyny. Zasłaniał ją kaptur peleryny. - Zawsze krążą plotki o osobach, które czytają z luster - powiedziała. - Wielu ludzi jest przekonanych, że widzimy duchy i zjawy. Nie rozumieją, że odczytujemy tylko obrazy utrwalone w lustrze. Lustra są rodzajem paranormalnych aparatów fotograficznych, które wyłapują część energii, jaka tworzy się w samym momencie śmierci lub tuż potem. - Rozumiem. Przeszli alejką na tyły domu pod numerem 14. Owen otworzył bramę, która strzegła wstępu do maleńkiego ogródka. Weszli po schodach. Owen wsunął wytrych do zamka w kuchennych drzwiach. Ustąpił natychmiast. - Czy mogę zapytać, gdzie kupuje się takie narzędzia? - zapytała Wirginia. Uśmiechnął się lekko, słysząc szczerą ciekawość w jej głosie.
- Ten wytrych wykonał jeden z moich wujów. Ma smykałkę do takich rzeczy - Ma pan interesującą rodzinę. - Z pewnością można tak powiedzieć. - Otworzył drzwi i nasłuchiwał przez moment wszystkimi zmysłami. - Nadal jest niezamieszkany. Wirginia weszła do domu, mijając Owena. Frędzle zdobiące dół jej sukni delikatnie i ponętnie zaszeleściły, ocierając się o czubki jego butów. Jej zapach oszołomił go na chwilę. Podniecała go nie tyle sama perspektywa dzisiejszego polowania, ile fakt, że towarzyszyła mu w tym kobieta. Wprowadził ją do wąskiego korytarza, zamknął drzwi i zaświecił latarnię, którą zabrał ze sobą. Światło z trudem przebijało się przez te egipskie ciemności. - Śmierć zawsze odmienia dom, prawda? - Wirginia rozejrzała się dokoła. - Wyczuwa się ją w powietrzu. - Tak. I pewnie dlatego tak wielu ludzi wierzy w duchy. - Czego właściwie szukamy? - zapytała. - Czegokolwiek, co da nam wskazówkę, w jaki sposób zginęła pani Ratford. Obejrzałem ten dom, a także dom pani Hackett krótko po tym, jak przyjąłem tę sprawę. Jestem pewien, że w obu przypadkach użyto paranormalnych sposobów, ale nie wydaje mi się, aby morderca był obecny w chwili samej śmierci. Jednak przychodził tu kilka razy już po zabiciu obu kobiet. - Potrafi pan tak dokładnie wyczuć te szczegóły? - Na tym polega mój talent, Wirginio - powiedział, chcąc, aby zrozumiała i zaakceptowała ów przymus, który nim kierował. Wirginia nic nie powiedziała. Zatrzymała się w drzwiach małego saloniku. - Jest tu lustro nad kominkiem. Może uda mi się coś w nim zobaczyć. Owen stanął za nią i czekał. Światło lampy padało na lustro, rzucając złowieszcze cienie. Wirginia przeszła przez pokój i zatrzymała się przed kominkiem. Ich spojrzenia spotkały się w ciemnym posrebrzanym lustrze. Poczuł ciepło w powietrzu i wiedział, że Wirginia przystąpiła do pracy. Skupiła się na lustrze, patrząc w nie, jakby chciała przeniknąć w inny wymiar. Maksymalnie skoncentrowana, przez dłuższą chwilę milczała. Jakiś czas później przerwała swoje działania i odwróciła się do Owena. W jej oczach kryły się jakieś tajemnice. - Lustro wisi tu od bardzo dawna - powiedziała. - Są w nim jakieś cienie, ale nic wyraźnego. Nic, co by wskazywało na gwałtowną śmierć. - To ma sens. Ciało zostało znalezione w sypialni na górze. Jest tam lustro na toaletce. Wyszli na korytarz i ruszyli wąskimi schodami na górę. - Zauważyłem, że nad kominkiem w pani domu wisi całkiem nowe lustro - powiedział. - Kupiłam je, kiedy wynajęłam dom. W pokoju było stare lustro, drugie wisiało na korytarzu. Oba wyrzuciłam.
- Nie lubi pani starych luster? - Lustra absorbują energię w ciągu wielu lat. W tych starych jest wiele cieni. To mnie rozstraja. - A jednak pani Ratford zachowała tu stare lustra. - Może nie było jej stać na nowe. Albo jej to tak bardzo nie przeszkadzało. Miała pewne zdolności, ale podobno niezbyt duże. Stare lustra przeszkadzają tylko tym, którzy mają bardzo wyraźny talent. Zatrzymali się na szczycie schodów. W świetle latarni było widać troje drzwi. Dwoje z nich stało otworem. Jedne, na odległym końcu korytarza, były zamknięte. - W tamtym pokoju umarła - rzekł Owen. Oboje usłyszeli przytłumione skrobanie i towarzyszący mu brzęk. Odgłosy dochodziły z najbliższych otwartych drzwi. - Co to jest? - szepnęła Wirginia. Owen uniósł latarnię, aby lepiej się przyjrzeć. Z ciemnego pokoju wyłonił się elegancki, mechaniczny smok. Urządzenie miało wielkość małego psa. Ogon, zbudowany z kawałków i nabijany kryształami, kiwał się z boku na bok. Długie pozłacane łapy skrobały podłogę. Z oczu wydobywał się zimny, zniewalający paranormalny płomień. - Znowu jakaś przeklęta broń - powiedział Owen. - Skąd się tutaj wzięła? Ostatnim razem niczego takiego nie widziałem. Ścisnął rękę Wirginii i ciągnąc dziewczynę, zaczął wycofywać się na schody. Ruszyła bez chwili zwłoki, ale było za późno. Opadła ciemna mgła. Wokół eksplodowały koszmarne wizje, zapełniając korytarz przerażającymi obrazami, jak ze snu szaleńca. Zmarli i umierający płynęli na Owena z otwartymi ustami, z których dobywały się bezgłośnie krzyki.
Rozdział
10
Z upiornej mgły wypełniającej korytarz wypełzały straszliwe wizje, które widywała w lustrach, odkąd w wieku trzynastu lat po raz pierwszy objawił się jej talent. Umierający wpatrywali się w nią przerażonymi, pełnymi rozpaczy oczami, jakby wiedzieli, że w pewnym sensie była świadkiem ich śmierci. Nie błagali, by ich ocaliła. Wiedzieli, że nie ma nadziei. Prosili o coś innego, o coś, czego prawie nigdy nie była w stanie uzyskać. O sprawiedliwość. Upiorne wizje wirowały wokół niej. Nagle zaczęło jej się kręcić w głowie. Poczuła gwałtowny skurcz żołądka. Przez moment myślała, że zemdleje, ale potem uświadomiła sobie, że w tej dziwnej mgle zupełnie straciła orientację. Nie potrafiła odróżnić, co jest na górze, a co na dole. Jeśli postawi stopę w złym miejscu, spadnie ze schodów, których już nie widziała. Z oparów mgły przeniknął do niej jakiś głos pełen rozpaczliwej determinacji, głos człowieka, który resztkami woli walczy, by zachować trzeźwość umysłu. - Halucynacje - wycharczał Owen. - Zejdźmy na dół. Ta energia jest tak skondensowana, że nie będziemy w stanie znaleźć schodów.
Trzymając się za ręce, wycofywali się z trudem, aż poczuli twardą powierzchnię za plecami. Ściana, pomyślała Wirginia. Odzyskała przynajmniej poczucie kierunku. - To lustrzana energia - powiedziała. - Ta sama, która została skoncentrowana w powozie. Ale jest jej bardzo dużo. Czuję się jak w pułapce koszmarnego snu. Nie mogę kontrolować moich zdolności. - Ja też nie - stwierdził Owen. - Za mocna stymulacja. Promieniowanie jest tak intensywne, że elektryzuje nasze zmysły. - Ta broń jest o wiele silniejsza niż ukryta w tamtym powoziku. - Myślę, że powozik miał tylko pozbawiać przytomności. A to urządzenie ma zabijać. - Albo doprowadzić kogoś do śmierci - dodała Wirginia. - Jesteś w stanie to kontrolować? Jeśli nie, musimy jakoś trafić do schodów. - Robię, co w mojej mocy. Z największym wysiłkiem przywołała na pomoc wszystkie zmysły, aby wyłuskać z tej mgły choć jeden rzeczywisty obraz. Straszliwe wizje rozmazały się i przybladły. Smok z urządzeniem zegarowym znowu stawał się widoczny. Pojawiał się i znikał, gdy machając ogonem i brzęcząc, sunął w jej stronę. - Dużo lepiej - rzekł Owen. - Gdy znajdzie się trochę bliżej, będę w stanie go kopnąć. Urządzenie zatrzymało się w odległości jakichś dwóch metrów od nich. Koszmarne sceny wyłaniały się i bladły jak wizje w upiornym pokazie magicznej latarni. - Jest za daleko - skonstatował Owen. - Ale robi przerwy w wysyłaniu energii, więc może go dosięgnę. Poczuła, że Owen podniósł się z podłogi, i wiedziała, że ma zamiar ruszyć w stronę smoka. - Niech pan poczeka - rzuciła szybko. - Udało mi się zneutralizować jakąś część jego energii, ale gdy podejdzie pan za blisko, stanie się pan dla niego lepszym celem. Na razie nie wie, jak się zachować. - Mówi pani o tej cholernej zabawce tak, jakby to była żywa istota. To maszyna, cholerny, przeklęty zegar. - Och,
dziękuje, nie wiedziałam - warknęła.
- Już dobrze - odparł Owen neutralnym tonem. - Przepraszam. To nie jest najlepszy moment na kłótnie, pomyślała. Wstrzymała oddech i uciszyła energię. - Według mnie ta maszyna ma pewien problem. A wynika on z tego, że się stykamy - powiedziała. Zacisnęła dłoń wokół palców Owena, który też miał rękawiczki, i mocniej przywarła do niego ramieniem. - Nasze aury się przenikają. Myślę, że smokowi wydaje się, że jesteśmy jedną istotą. - Jedną istotą z dwiema aurami. Nie może nas zlokalizować. - Tak, chyba tak. Ale długo już nie wytrzymam. Zdejmijmy rękawiczki. Być może bezpośredni kontakt przez skórę zwiększy jego dezorientację. - Warto spróbować.
Nadal stykając się ramionami, zdjęli po jednej rękawiczce. Chwilę później silna goła dłoń Owena zacisnęła się mocno wokół palców Wirginii. Nagła świadomość jego bliskości przyprawiła ją o dreszcz. Wezbrane strumienie męskiej energii przepełniły ją podnieceniem. Wydawało się jej, że czerpie od niego moc, jak gdyby strumienie jej aury unosiły się w polu energii Owena. Jak pływak, który korzysta z siły oceanicznej fali, pomyślała. Jednak to nowe wrażenie wcale jej nie przerażało, lecz zachwycało. Ponieważ była to energia Owena. Wraz z tą myślą przypłynęła następna. Co się między nami dzieje? Ale nie było czasu na zgłębianie znaczenia tego intymnego kontaktu, którego doświadczała. Energia smoka stawała coraz groźniejsza. Wykorzystała więź z Owenem, aby wzmocnić swoje zdolności i wzmóc koncentrację. Poprzez fale silnej mocy, którą władała, wyczuwała niebezpieczeństwo, i to takie, z jakim nigdy dotąd się nie zetknęła. Jak pływak sunący na szczycie fali musiała utrzymać kontrolę nad oślepiającą, gorącą burzą, którą wywołała. Nie wiedziała, co się stanie, jeśli jej się nie uda, ale intuicja ostrzegała, że jeśli choć na sekundę straci koncentrację, oboje utoną w rozszalałym morzu energii. Przez moment miała wrażenie, że cały ten wysiłek pójdzie na marne. Jednak po chwili otoczenie uspokoiło się. Wprawdzie wizje nie zniknęły całkowicie, ale zamieniły się w blade obrazy. Smok nadal wypuszczał iskry i błyski złowieszczego światła, lecz trupie twarze, które ukazywały się przed ich oczami, wyblakły i raz po raz znikały. - Podejdźmy do niego razem - zaproponował Owen. - Może nie odzyska orientacji. Ściskając się mocno za ręce, wstali, nie odrywając pleców od ściany. Wirginia utrzymywała wysoki poziom energii. Odczekali chwilę, a czując, że paranormalna burza nie wybucha od nowa, ruszyli w stronę smoka. Gdy Owen znalazł się dostatecznie blisko, zamachnął się nogą. Smok padł na bok i teraz przewracał bezradnie oczami, szukając kolejnego celu. Wirginia odetchnęła z ulgą, gdy halucynacje ostatecznie ustały. - Nie mam już wizji - powiedziała. - Ja też nie - dodał Owen. - Trzeba unieruchomić to przeklęte urządzenie. Nie wypuszczając ręki Wirginii, zdjął drugą rękawiczkę i przykucnął przy smoku. Przesuwając palcami po lakierowanej powierzchni, przycisnął pewne miejsce na jego boku. Otworzyła się klapka umocowana na małych zawiasach, ukazując skomplikowany mechanizm zegarowy. Złocone łapy bestii zamarły w powietrzu. Bez dopływu energii oczy smoka pociemniały. W upiornej ciszy, jaka zapanowała w korytarzu, Wirginia poczuła z całą mocą, że ze zdenerwowania serce wali jej jak szalone. Miała świadomość dotyku Owena, który nadal trzymał ją za rękę. Wciąż przenikały ją lekkie dreszcze, drażniąc zmysły i pobudzając je w nieznany sposób. Owen puścił dłoń Wirginii. Dziwne wrażenia nieco osłabły, ale nie ustały całkowicie. Była pewna, że jeśli Owen teraz jej dotknie, dreszcze na nowo rozpalą ciało. Zrobiła krok do tyłu, zwiększając dystans między sobą a Owenem, który wydawał się nieświadomy energii krążącej w powietrzu. - Mam klucz - oznajmił i wsunął znalezisko do kieszeni płaszcza. - Jestem pewien, że urządzenie trzeba nakręcić, aby działało. - Tak jak zegar? - Dokładnie tak samo. - Owen badał wnętrze smoka. - Kunsztowna robota. Nasz zegarmistrz nie liczy się z kosztami. - Tylko po co ktoś zostawił takie drogie urządzenie w pustym domu?
- Nikt go nie ukradnie - zauważył Owen. - Zwykły włamywacz nie przeżyłby spotkania z tą zabawką. - Racja. To znaczy, że ktoś zostawił tu smoka, żeby pilnował mieszkania. Owen zastanawiał się nad tym przez chwilę. - Ale nie stał na straży, kiedy byłem tu pierwszy raz. To znaczy, że kiedy morderca tu wrócił, zdał sobie sprawę, że ktoś jeszcze tu był. Zostawił smoka, żeby mieć pewność, że następny intruz nie wyjdzie stąd z żywy. - Ochrania coś, co jest dla niego bardzo ważne. - Za pierwszym razem nie znalazłem tu nic wartościowego. - Owen wstał i spojrzał na zamknięte drzwi na końcu korytarza. - Na pewno coś przeoczyłem. Musimy stwierdzić, co go skłoniło do pozostawienia takiego egzotycznego strażnika.
Rozdział
11
Owen wziął latarnię i ruszył na koniec korytarza, mając wyraźną świadomość obecności Wirginii idącej tuż za nim. Jego zmysły nadal szalały po tym, co między nimi zaszło przed kilkoma minutami. Czy ona również poczuła tę zniewalającą intymność? - Jeśli w sypialni jest coś wartościowego, mógł tam zostawić inne urządzenie - ostrzegła go Wirginia. Zerknął na nią, ale nie był w stanie stwierdzić, czy doświadczyła tego samego poczucia psychicznej więzi. W świetle latarni dostrzegł na jej twarzy wyraz niepokoju, ale i stanowczości. Przypadkowy obserwator nigdy by się nie domyślił, że przed chwilą przeżyła miażdżący atak koszmarnych wizji. Była skoncentrowana na następnym zadaniu. Powinienem wziąć z niej przykład, pomyślał. - Tym razem nas nie zaskoczy - powiedział. Przycisnąwszy plecy do ściany, bardzo ostrożnie otworzył drzwi, nasłuchując brzęczenia i tykania zegarowego mechanizmu. Ale z pokoju nie dobiegał najmniejszy nawet odgłos. Otworzył drzwi szerzej, stanął w przejściu i wysoko uniósł latarnię. Światło padło na łóżko, na starą komodę z szufladami i na toaletkę. - Wygląda tak samo jak za pierwszym razem - stwierdził. - Miał pan rację, nie ma tu nic wartościowego. - Wirginia, skrzyżowawszy ręce na piersi, rozglądała się po niewielkim pomieszczeniu. - Ale energia jest niepokojąca, prawda? - To pokój, w którym została zamordowana pani Ratford - rzekł Owen. Jestem tego pewien. Wiem też, że morderca przychodził tu wiele razy od popełnienia zbrodni. Dlatego wyczuwa się tu tyle złej energii. Wszedł do pomieszczenia i wyczulił zmysły. Gorące, mroczne strumienie przemocy wypływały z ciemnych zakamarków, malując pokój jaskrawymi plamami. Chociaż był przygotowany na uderzenie światła, nie potrafił opanować reakcji. Taka energia zawsze pobudzała w nim instynkt łowcy. Wirginia obserwowała go uważnie.
- Co pan widzi? - To samo co ostatnim razem. Została zamordowana, ale bez użycia rewolweru czy noża. Użyto metod paranormalnych, ale nie umarła szybko. Ten, kto to zrobił, chciał, by pani Ratford przez jakiś czas cierpiała. - Ale na pewno użyto energii parapsychicznej? - licz wątpienia. Skoncentrował się na mieniących się pozostałościach energii. - Do popełnienia zbrodni w tym pokoju użyto silnych strumieni parapsychicznych, ale mordercy tu w tym czasie nie było. Zwykle potrafię dokładnie określić, w którym miejscu stał w momencie, gdy doszło do zbrodni. Gdy ktoś zabija, wytwarza się ogromna ilość energii. - Morderstwo zawsze pozostawia ślady. - Tak. Zrobiliśmy dzisiaj krok do przodu. Mamy urządzenie, za pomocą którego zabójca mógł popełnić ten straszny czyn, nie będąc obecny w pokoju. - Użył mechanizmu zegarowego - powiedziała Wirginia. - Być może tego smoka. - To możliwe. - Przeanalizował sytuację i skinął głową, zadowolony. - Musiał wejść do pokoju, aby zainstalować urządzenie. Potem wyszedł i wrócił dopiero, gdy miał pewność, że zegarowa broń uśmierciła już ofiarę i mechanizm przestał tykać. Zapewne najpierw usunął smoka, ale przyniósł go z powrotem, gdy uświadomił sobie, że w domu był jakiś intruz. - Powiedział pan, że przychodził tu kilka razy od popełnienia morderstwa. - Tak. Owen otworzył szufladę i zajrzał do środka, by upewnić się, że za pierwszym razem niczego nie przeoczył. - Po co to robił? - By zebrać energię, jaka wydzieliła się w czasie zabijania - odparł nieuważnie. Za jego plecami zapadło znaczące milczenie. Zamknął szufladę i spojrzał na Wirginię. - Zabójca przychodzi tu, aby zebrać energię śmierci? - zapytała z niepokojem. - Z mojego doświadczenia wynika, że to dość powszechne. - Rozumiem. - Wirginia westchnęła głęboko. Odwróciła się w stronę lustra. - Po śmierci pani Ratford krążyły różne plotki. Zarabiała na życie, komunikując się z duchami za pośrednictwem luster. Tak twierdziła. Niektórzy są przekonani, że naprawdę potrafiła przywoływać złe duchy z tamtego świata. Uważają, że to ją zabiło. - Jednego możemy być pewni. Jeśli pani Ratford utrzymywała, że komunikuje się ze zmarłymi, to z definicji była oszustką. - Nie... nie we własnym przekonaniu. - Zdawało mi się, że jesteśmy zgodni co do tego, że kontaktowanie się ze zmarłymi jest niemożliwe - powiedział stanowczo. - Ci, którzy utrzymują, że to potrafią, są oszustami najgorszego
autoramentu, ponieważ żerują na ludzkiej łatwowierności, na tych, którzy są pogrążeni w żałobie albo mają nie po kolei w głowie. - Znałam panią Ratford, ponieważ była członkiem Instytutu. - Wirginia wpatrywała się w lustro na toaletce. - Nie utrzymywałyśmy bliższych kontaktów, to była znajomość czysto zawodowa. Od czasu do czasu chodziłyśmy razem na herbatę w Instytucie. Rozmawiałyśmy. Jestem przekonana, że miała zdolności do czytania z luster, ale niezbyt duże. - Więc po jakie licho twierdziła, że rozmawia z duchami? Dlaczego nie korzystała ze swojego talentu w uczciwy sposób, tak jak pani? - Prawdopodobnie dlatego, że nie rozumiała tego, co widziała w lustrach, nie mówiąc już o umiejętności interpretowania wizji i obrazów. Jak powiedziałam, była co najwyżej przeciętna. Nie rozumiała, że to, co widzi, to parapsychiczna pozostałość energii, którą absorbuje lustro. Ona naprawdę była przekonana, że widzi duchy. Nie można jej obwiniać. - To prawda, że większość ludzi o parapsychicznych umiejętnościach nie rozumie natury własnego talentu, ponieważ nie ma do tego naukowych podstaw - powiedział. - Przyznaję, że część osób, które mają umiejętność jasnowidzenia, może uważać błędnie, że wyczuwa obecność duchów i zjaw. - Cóż za tolerancyjna postawa... - Gabriel Jones ma rację. Jedną z podstawowych misji Towarzystwa w nadchodzących latach powinna być edukacja, aby ludzie zrozumieli fizyczną stronę zjawisk paranormalnych. Wirginia uniosła brwi. - Czy ma pan na myśli nowego mistrza Towarzystwa? - Tak. Jones jest przekonany, że dopóki ludzie nie zrozumieją naukowych podstaw energii parapsychicznej, to ci, którzy są obdarzeni talentem, będą nadal uważani za artystów estradowych, w najlepszym razie. A w najgorszym będą traktowani z lękiem i podejrzliwością. - Życzę panu Jonesowi, aby jego plany wyedukowania i oświecenia społeczeństwa się powiodły. Jej ironiczny ton nie uszedł jego uwagi. - Uważa pani, że to niewykonalne? - Obawiam się, że nieprędko zmieni się społeczne nastawienie. A tymczasem ci, którzy mają choć odrobinę talentu, muszą polegać na własnym rozumie. - Pani ma znacznie więcej niż odrobinę talentu, Wirginio Dean. Ale nie traćmy czasu. Zechce pani zbadać to lustro? - Tak, oczywiście. Skoncentrowała uwagę na lustrze stojącym na toaletce. Znowu poczuł strumienie energii pulsujące w powietrzu. Przywołał na pomoc swoje zdolności, aby wszystkimi zmysłami odbierać to, co robiła Wirginia. Koncentrowała się przez dłuższą chwilę. - Są w nim pewne obrazy - powiedziała w końcu. Ściągnęła brwi z zakłopotaniem, a na jej czole zarysowała się zmarszczka. - Widzę pośmiertny obraz ofiary. Jest ukryty głęboko w lustrze. Ale widzę też coś jeszcze. - Co takiego? - Lustro zatrzymało jakąś silną energię. Jest bardzo dziwna. Jak zamarznięty ogień.
- Proszę się nie spieszyć. I opisać ofiarę. - Siedzi przy toaletce i patrzy w lustro. Wie, że umiera. Trzyma się kurczowo za pierś i patrzy na prawo. Jest przerażona, ale i zaskoczona tym, co widzi. Owen spojrzał na prawo od toaletki. - Na łóżko. Zabójca ukrył pod nim urządzenie. Smoka albo inny przedmiot, którego użył do popełnienia morderstwa. Wyłonił się, kiedy ofiara weszła do pokoju i usiadła przy toaletce. - Nie miała szans. Umarła w momencie, gdy zaczęła rozumieć, w jaki sposób umiera. - Czy coś wskazuje na to, że znała mordercę? - Nie. Myślę, że widziała tylko to śmiercionośne urządzenie. - W każdym razie jest całkiem możliwe, że znała zabójcę. Tylko nie była świadoma, że to właśnie on umieścił urządzenie zegarowe pod jej łóżkiem. - Myślę, że mogło tak być. Silny dreszcz wstrząsnął Wirginią. Odbicie w lustrze ukazywało udrękę malującą się w jej oczach. Przeszedł przez pokój i zatrzymał się tuż za Wirginią. Instynktownie położył rękę na jej ramieniu. Przez materiał sukni i peleryny wyczuwał ciepło emanujące z niej wskutek użycia zdolności. Znał ten rodzaj gorączki. Często jej doświadczał. - Wystarczy - rzekł łagodnie. - Wiemy już to, co chcieliśmy wiedzieć. Znamy przyczynę śmierci. Czas wracać do domu. Odnaleźli wynajęty powóz dwie przecznice dalej. Konie drzemały, podobnie jak woźnica. Ten ostatni ocknął się dopiero, gdy Owen otworzył drzwi i pomógł Wirginii wsiąść. - Na Garnet Lane - powiedział. - Tak jest, proszę pana. Woźnica chwycił lejce. Owen postawił osłoniętego kocem smoka na podłodze powozu i usiadł naprzeciwko Wirginii. Sweetwater czuł, że jego zmysły wciąż płoną. Nic dziwnego, pomyślał. Otarcie się o niebezpieczeństwo i śmierć zawsze wywoływało w nim napięcie nerwowe, które czasami utrzymywało się kilka godzin, a nawet dni. Jednak wydarzenia w domu pani Ratford pobudziły go nie tylko psychicznie, ale również fizycznie. Wiedział, że to, co w tej chwili odczuwa, wiąże się po części z bliskością Wirginii. Gdy trzymali się za ręce, aby pokonać zegarowego smoka, coś między nimi zaszło, coś tak intymnego, że nie potrafił tego wyjaśnić. Był pewien, że to przeżycie wzmocniło rodzącą się między nimi więź. Miał ochotę zapytać Wirginię, czy ona też to poczuła, ale obawiał się, że tak osobiste pytanie ją przerazi. Już i tak odnosiła się nieufnie do ich współpracy. Nie wiedział, jak długo będzie w stanie czekać, aż Wirginia sama przyzna, że istnieje między nimi więź. Na razie ten związek był czysto parapsychiczny, ale pragnienie, by przypieczętować to namiętnym fizycznym kontaktem, burzyło mu krew. Spojrzał na nią. Mógłby przysiąc, że w mdłym świetle rzucanym przez powozowe lampy dostrzega w jej oczach ten sam płomień. Ona też to czuje, pomyślał. Ale być może energia, którą w niej
wyczuwał, była pozostałością po gorączce, jaką wywoływało samo korzystanie ze zdolności. Człowiek zawsze potrzebował trochę czasu, aby ochłonąć po tak intensywnym przeżyciu. - Wszystko w porządku? - zapytał, nie będąc w stanie wymyślić nic lepszego. - Tak - odparła i otuliła się szczelniej peleryną. - Ale muszę przyznać, że moje zmysły są wciąż poruszone. Nigdy wcześniej nie przeżyłam czegoś podobnego do tego ataku halucynacji. - Ja też nie. Jeśli to panią pocieszy, moje nerwy też są w strzępach. Uśmiechnęła się. - Myślę, że trzeba czegoś więcej niż taki zegarowy smok, aby zrujnować pana nerwy. - I nawzajem. To pani zgładziła smoka. - Nie dałabym rady bez pana. - Spojrzała na koc, pod którym ukryte było urządzenie. - Jest bardzo potężny. W przeciwieństwie do człowieka działa aż do wyczerpania mechanizmu. To maszyna, może wysyłać tak wysoki poziom energii przez długi czas. Żaden człowiek, nawet o bardzo silnych zdolnościach, nie miałby tyle energii, żeby bez końca kontrolować to urządzenie. - Zdumiewa mnie, że ktoś w ogóle potrafił skonstruować taką broń. Rozmawiałem dziś z moim kuzynem Nickiem. Jak dotąd nie udało mu się odszukać żadnego zegarmistrza, ale usłyszał kilka intrygujących plotek od pewnych ekscentrycznych kolekcjonerów. Powóz zatrzymał się przed domem Wirginii. Owen otworzył drzwi, zeskoczył na chodnik i odwrócił się, aby opuścić stopnie. Wirginia podała mu rękę i zeszła na ulicę. Zauważył, że włożyła rękawiczki. - Zdaje się, że przed snem muszę się napić mocnego, leczniczego trunku - powiedziała. Uśmiechnął się. - Mam zamiar zrobić to samo, kiedy wrócę do domu. Przez chwilę wpatrywała się w ciemne okna kamienicy, a potem odwróciła do Owena. Przytłumione światło gazowej latarni i kaptur naciągnięty na głowę nie pozwalały mu dostrzec wyrazu jej twarzy. Ale wyczuwał ogień w jej oczach. - Może zechce pan wejść i napić się ze mną? - zapytała. - Mam doskonałą brandy. Zaschło mu w gardle. Temperatura jego krwi podniosła się o kilka stopni. Poczuł się tak, jakby otrzymał zaproszenie do raju.
Rozdział
12
Wirginia wstrzymała na chwilę oddech. Nie mogła uwierzyć, że to powiedziała. Zaprosiła go pod wpływem dziwnego impulsu, wywołanego nerwowymi doznaniami, które spowodowały, że jej ciało trawiła gorączka. Popełniła błąd i będzie gorzko tego żałować. Gdyby Owen zawahał się choć przez ułamek sekundy, zmieniłaby zdanie. Jednak nie dał jej nawet czasu na złapanie oddechu. - Z wielką przyjemnością - odparł. Spokojny, uprzejmy ton jego głosu nic jej nie powiedział. Ale oczy Owena płonęły w ciemności. Wiedziała, że był ogarnięty tą samą gorączką, która i ją opanowywała zwykle po takich
zdarzeniach. Nikt nie był w stanie zrozumieć tych wrażeń, nikt poza drugą osobą obdarzoną podobnie silnym talentem. Owinęła się szczelniej peleryną i ruszyła w stronę schodów. - Żadne z nas nie będzie mogło dzisiaj spać, prawda? - Prawda - zgodził się. Zapłacił szybko woźnicy, po czym wszedł za nią po schodach. Wyjęła klucz z torebki. - Czy nam się to podoba, czy nie, jesteśmy na razie współpracownikami. Możemy wypić razem drinka i porozmawiać o sprawie. - To bardzo pomaga w śledztwie - zauważył. Nie mogła trafić kluczem w dziurkę i w końcu wypadł jej z ręki. Owen bez trudu złapał go, nim spadł na ziemię. - Ja to zrobię - powiedział. Włożył klucz do zamka i otworzył drzwi. Weszła do środka. Na korytarzu panował półmrok. Pani Crofton poszła już spać do swojego pokoju na drugim piętrze, ale zostawiła zapalony mały świecznik na ścianie. Będzie wiedziała, że wróciłam, pomyślała Wirginia. Będzie wiedziała, że nie jestem sama. Gospodynie zawsze wiedziały o wszystkim, co działo się w domu, w którym pracowały. Owen postawił smoka na podłodze, ściągnął skórzane rękawiczki i pomógł Wirginii zdjąć pelerynę. Gdy jego ciepłe palce musnęły jej szyję, przeszył ją kolejny dreszcz. Wrażenie gorączki nasiliło się, ale czuła się zupełnie inaczej niż w czasie choroby. Odwiesił pelerynę na mosiężny haczyk, po czym zdjął płaszcz. Położył kapelusz na stoliku pod ścianą, obok rękawiczek. Zachowujemy się jak para kochanków, którzy wrócili późno z teatru, pomyślała. Wyobraźnia podsuwała jej szalone obrazy, a nerwy były podrażnione dziwnym doznaniem lodowatego gorąca. Zdecydowanie musiała napić się brandy. Ruszyła korytarzem do ciemnego gabinetu. Gdy znaleźli się w niedużym, przytulnym pokoju, zapaliła lampę i podeszła do małego stolika, na którym stała karafka z brandy. Owen rozpalił ogień w kominku z taką łatwością, jakby był w swoim domu. Potem wstał, zdjął surdut i rzucił go na oparcie krzesła. Nie nosi kamizelki, pomyślała Wirginia. Rozluźnił krawat, ale zostawił go na szyi. Następnie rozpiął kołnierzyk koszuli. Zręcznymi ruchami wysunął spinki z mankietów i wcisnął je do kieszeni. Wirginia wstrzymała oddech. O tak, zdecydowanie czuł się tu jak u siebie w domu. Nalała brandy do dwóch szklaneczek. Karafka brzęknęła delikatnie o brzeg jednej z nich. Wirginia uświadomiła sobie, że drżą jej ręce. Odstawiła karafkę i podała Owenowi trunek. - Aby udało się nam dziś zasnąć - rzekła, podnosząc szybko szklankę. - Za nas. To nie był całkiem taki sam toast, ale zrezygnowała z pomysłu, aby go poprawić. Wypił parę łyków brandy, nie odrywając oczu od Wirginii. Ona natomiast pociągnęła mały łyk i odstawiła szklaneczkę. - Mogę spytać, co pan widział, kiedy zaatakowała nas ta burza halucynacji? - powiedziała.
- Widziałem ofiary morderstw, spraw, które prowadziłem w poprzednich latach - odparł. - Ofiary, które zawiodłem. Oddychała powoli. - To znaczy te nieszczęsne dusze, które nie zaznały sprawiedliwości? - I te, do których przybyłem za późno. To one mnie prześladują. - Podszedł do kominka. - A co ty widziałaś, Wirginio? Przeszła po dywanie i stanęła obok niego przed kominkiem. - Moje wizje były podobne do pańskich. Ja też widziałam tych, których zawiodłam, tych, którzy zmarli gwałtowną śmiercią. Tych, którzy nie zaznali sprawiedliwości, bo nigdy nie złapano mordercy. Skinął głową ze zrozumieniem. Przez długą chwilę stali obok siebie, zapatrzeni w ogień. - Czy zastanawiał się pan kiedyś, dlaczego zostaliśmy obdarzeni takimi zdolnościami? Po co nam to przekleństwo? - zapytała po chwili. - To nie jest przekleństwo - powiedział. - Nie wierz w te zabobonne brednie. - To była metafora, panie Sweetwater. - Oczywiście. Przepraszam. - Wypił jeszcze trochę brandy. - Gdy chodzi o kwestie parapsychiczne, biorę wszystko dosłownie. - Rozumiem. - Powiem ci prawdę, Wirginio. Zareagowałem tak ostro na twoje pytanie, ponieważ wielokrotnie sam je sobie zadawałem. Po raz drugi zwrócił się do niej po imieniu. Ale ona również nazywała go już w myślach Owenem. Nie mogła się nadziwić, że wspólne niebezpieczeństwo tak bardzo zwiększyło stopień zażyłości pomiędzy dwojgiem ludzi, którzy w rzeczywistości ledwie się znali. - Wyznaję nowoczesny sposób myślenia - powiedziała. -Podobnie jak pan nie wierzę w siły nadprzyrodzone. Ale czy kiedykolwiek odpowiedział pan sobie na to pytanie? Oparł dłoń na gzymsie kominka i zapatrzył się w ogień. - Mogę udzielić odpowiedzi, która będzie zgodna z zasadami rządzącymi zjawiskami parapsychicznymi na tyle, na ile znam te zasady. Jak doskonale wiesz, jest jeszcze wiele do zrobienia na tym polu. - Wiem. I cóż? Jak brzmi naukowa odpowiedź na to pytanie? - Osoba, która popełnia morderstwo albo inny akt przemocy, wytwarza ogromną falę energii psychicznej. Nawet najbardziej opanowany morderca zostawia gorący trop. - Tak - powiedziała. Zadrżała na wspomnienie niektórych obrazów, jakie widywała w lustrach.
- To samo dzieje się z ofiarą, jeśli w ogóle ma czas, aby jakoś zareagować na przemoc - mówił dalej Owen. - Silna energia nie może tak po prostu wyparować. Nadal unosi się w powietrzu w danym pomieszczeniu i zostaje zaabsorbowana przez powierzchnię mebli, ścian i podłóg. - A także luster. Skinął głową. - Tak, chociaż nie potrafię odbierać tego, co ty widzisz, patrząc w lustro. Fizyczna strona tego zjawiska jest jedyna w swoim rodzaju. - Wynika z tego, że oboje mamy wrażliwość, która pozwala wyczuwać ślady energii pozostawione przez akty przemocy. Tylko dlaczego oboje mamy potrzebę szukania odpowiedzi dla tych, którzy pozostali na tym świecie? - Nie potrafię tego wyjaśnić. Obracała w dłoni szklaneczkę brandy. - Czy sądzi pan, że wszyscy, którzy mają zdolności podobne do naszych, odczuwają przymus szukania sprawiedliwości i odpowiedzi? - Nie, są od tego dalecy. - Przełknął ostatni łyk brandy i postawił szklankę na gzymsie kominka. Nie odrywał oczu od płomieni. - Istnieją ludzie obdarzeni podobnymi zdolnościami jak my, którzy upajają się atmosferą morderstwa w taki sam sposób, w jaki koneserzy rozkoszują się wspaniałą sztuką czy dobrym winem. Niewiele brakowało, a upuściłaby szklankę. - Słucham? - wykrztusiła. Owen zacisnął zęby. Spojrzał na Wirginię. W jego oczach, zamiast gorączki, która pałała w nich jeszcze przed chwilą, pojawił się zimny blask. - Istnieją ludzie, którzy szukają miejsc, w których popełniono morderstwo czy inne akty przemocy, aby pobudzać swoje zmysły doznaniami, jakie wywołuje moment śmierci - powiedział. Wirginia odniosła wrażenie, że w pokoju nagle zrobiło się chłodno. - Nie do wiary. Ale gdy zaglądała w głąb lustra, sama czuła to niezdrowe podniecenie mordercy. Widziała ten przerażający dreszcz oczyma ofiar. Owen ma rację, są ludzie, którzy upajają się aktem zabijania. - Niektóre z tych osób rozkoszują się energią wytwarzaną w chwili przemocy tak bardzo, że stają się od niej uzależnione - powiedział Owen. - Aby zaspokoić swoje pragnienie, nie tylko szukają miejsc, w których popełniono zbrodnie, ale sami je popełniają. - Zabijają. - Ciągle na nowo. Za pomocą swoich zdolności. - Spojrzał na nią. - To są najgroźniejsi drapieżnicy. W tym momencie w myślach Wirginii pojawił się przebłysk zrozumienia. - I na takich zabójców polujesz.
- Tak. - Pragnienie sprawiedliwości popycha cię do działania. Uniósł lekko kąciki ust jakby w uśmiechu, ale bez śladu wesołości. - Nie mogę sobie przypisywać szlachetnych pobudek, Wirginio. Nie rozumiem tej głęboko tkwiącej we mnie potrzeby. Wiem tylko, że nie jestem w stanie przed nią uciec - przerwał na chwilę. - To uzależnienie innego rodzaju. Zrozumiała, że Owen nie szuka rozgrzeszenia. Wyjawił jej prawdę o sobie i chciał wiedzieć, czy jest w stanie ją przyjąć. - Myślę - powiedziała, bardzo ostrożnie dobierając słowa -że usiłując to zrozumieć, możemy się odwołać do pana Darwina i jego teorii ewolucji. Owen w pierwszej chwili był zaskoczony, potem zmarszczył brwi i zmrużył oczy. - A co, do diabła, ma z tym wspólnego ewolucja? - Sądzę, że natura ma swój sposób, aby utrzymywać wszystko w równowadze, podobnie jak czyni to społeczeństwo. Skoro są wśród nas kryminaliści, muszą pojawić się i ci, którzy chcą ich powstrzymać. Tacy ludzi zostają policjantami albo detektywami, albo zajmują się badaniem psychiki kryminalistów. - Nie jestem policjantem - stwierdził Owen z kamiennym wyrazem twarzy. - Jeśli pojawili się ludzie o silnych zdolnościach parapsychicznych, które wykorzystują do zabijania, jak w tym wypadku, to logicznie rzecz biorąc, muszą się pojawić ci, którzy będą ich tropić - zakończyła swoje rozumowanie. Owen nic nie powiedział. Przyglądał jej się tylko oczyma łowcy. Odchrząknęła. - Tak to funkcjonuje w przyrodzie. - Bardzo interesująca teoria. - Tak właśnie uważam. - Czemu zadajesz sobie trud, by szukać naukowych wyjaśnień dla istnienia takiego osobnika jak ja? Dopiła brandy i postawiła szklaneczkę na gzymsie kominka obok jego szklanki. - Chyba dlatego, że chciałabym znaleźć także racjonalne wytłumaczenie własnych zdolności i przymusu, jaki odczuwam, gdy odwiedzam miejsce, gdzie doszło do gwałtownej śmierci - odparła cicho. - Nie należymy do tego samego gatunku, Wirginio. Ja potrafię zabić za pomocą swoich zdolności i już to robiłem. Wbiła w niego wzrok. - Naprawdę? - Tak. Czy sądzisz, że przez to zaliczam się do potworów? Wzięła głęboki oddech i odparła bez cienia wahania:
- Nie. Jesteś niebezpiecznym człowiekiem, Owenie Sweetwater, ale nie zaliczasz się do potworów. - Jesteś tego pewna? Ich spojrzenia spotkały się w lustrze. - Gdybyś był potworem, nie naraziłbyś własnego życia, aby w rezydencji Hollistera uratować Becky i mnie. Owen wziął ją w ramiona. Przelotnie uchwyciła w lustrze ich odbicie i była pewna, że w głębi tafli dostrzegła błyskawicę. - Wirginio... - wyszeptał Owen. Jej imię zabrzmiało tak, jakby wydarło się z głębi jego jestestwa. Ta sama surowa siła znamionowała jego pocałunek. Wzniecił płomienie namiętnej energii, która się między nimi rozpaliła. Cokolwiek przyniesie jutro, nigdy nie zapomni tej nocy i nigdy nie będzie jej żałowała. Z cichym, zduszonym krzykiem otoczyła ramionami jego szyję, poddając się burzy, która rozszalała się w pokoju. Całował ją długo i mocno, wpijając się w jej usta. Gdy zabrakło jej tchu i drżała z pragnienia, zaczął ją rozbierać. Palcami drżącymi z pożądania rozpinał haftki przy gorsecie sukni. Wiedząc, że Owen pragnie jej tak rozpaczliwie jak ona jego, poczuła gwałtowny przypływ kobiecej pewności siebie. Zaczęła rozpinać guziki jego koszuli. Rozchylił gorset, pod którym miała cienką halkę. Zsunął suknię z jej ramion i pociągnął ciężkie zwoje materiału w dół, przez jej biodra. Suknia rozpostarła się na podłodze wokół jej kostek jak wyspa. Rozwiązał tasiemki halek. Fałdy białego płótna opadły na suknię. Wirginia stała przed nim zanurzona po kolana w porzuconej garderobie, ubrana jedynie w cienką halkę, majtki, pończochy i buciki spacerowe na niskich obcasach. Przypomniała sobie, że już raz widział ją częściowo rozebraną. Podobnie niekompletny strój miała na sobie poprzedniej nocy, kiedy odnalazł ją w lustrzanym pokoju pod rezydencją Hollistera. Ale dzisiaj było zupełnie inaczej. Owen wpatrywał się w nią, jakby miał przed sobą magiczną istotę przywołaną do życia. - Jesteś taka piękna - powiedział z nabożnym lękiem, zupełnie jakby oddawał jej cześć. Nie uważała się za wielką piękność, ale w tym momencie poczuła się jak bogini. - Ty też - rzuciła bez namysłu. Z jego gardła wydobył się niski, ochrypły śmiech. - Nie sądzę. - Ależ tak. - Odpięła ostatni guzik jego koszuli i położyła dłonie płasko na nagiej piersi Owena, zanurzając palce w kręconych włosach. Jego skóra była ciepła. Dotykając konturów jego smukłego ciała, poczuła jeszcze większe podniecenie. - Jesteś wspaniały. - To ty jesteś najwspanialszą istotą w tym pokoju. Uśmiechnęła się. - Czy będziemy się sprzeczać na temat naszej wzajemnej wspaniałości?
Znowu się roześmiał. Wydał jej się młodszy, niemal beztroski. Jak człowiek, który przynajmniej na chwilę zdjął z ramion ciężkie brzemię i zapomniał o trudnych obowiązkach. - Nie teraz - powiedział. - Nie czas na sprzeczki. Przykucnąwszy przed nią, zaczął rozsznurowywać jej spacerowe buciki. Trzymała się jego ramion, gdy kolejno zsuwał je z jej stóp. Wsunął ręce pod halkę i opuścił jej majtki aż do kostek. - Owenie - szepnęła. Podniósł się i znowu ją pocałował, uciszając lęki. Przejechał kciukiem po jej sutku, pieszcząc przez cienki materiał halki. Jej skóra była tak wrażliwa, że nawet lekki dotyk wywoływał fale wprawiające w drżenie całe ciało. Z jękiem wciągnęła powietrze, nie mając pewności, czy poczuła ból, czy przyjemność. Jego ręka natychmiast znieruchomiała. - Zabolało cię? - zapytał z ustami tuż przy jej wargach. - Nie. - Odsunęła się trochę i pochyliła głowę w jego stronę, by lekkim pocałunkiem musnąć twardą szczękę Owena. - Po prostu nigdy dotąd niczego takiego nie przeżywałam. - Ani ja. Rozbawiło ją to szczere wyznanie. - Owenie, nie musisz udawać, że brak ci doświadczenia w tych sprawach. Jesteś człowiekiem światowym. - To co innego. - Jego słowa były stanowcze i kategoryczne, nie zostawiały pola do dyskusji. - Ty jesteś inna. Jesteś tą jedyną. Pomimo ogarniających ją strumieni namiętności, które rozpalały zmysły, poczuła znajome ukłucie intuicji. Ten człowiek jest niebezpieczny. - Tą jedyną? - powtórzyła zaskoczona. - Nie rozumiem, co masz na myśli. - Nieważne. - Uniósł ją w górę, uwalniając ze spódnic i halek. - Nie czas na wyjaśnienia. Pokój zawirował. Przeniósł ją na duży skórzany fotel. Nim zatonął w nim, trzymając Wirginię w ramionach, jeszcze raz zerknęła przelotnie w lustro. W głębi tafli błyskały i skrzyły się strumienie energii niczym gorące światło słoneczne. I nagle poczuła, że siedzi na mocnych udach Owena złogami przewieszonymi przez poręcz fotela. Na twarzy Sweetwatera, oświetlonej blaskiem kominka, malowało się napięcie pełne namiętności, a także wyraz pewnego głodu. Przycisnął wargi do jej ust, obdarzając powolnym, narkotycznym, upajającym pocałunkiem. Zniewalając pocałunkiem, jednocześnie wolną rękę przesuwał po ciele Wirginii, dotykając tak, jakby była niezwykle rzadkim, zupełnie wyjątkowym i cennym dziełem sztuki. Poddała się całkowicie burzy zmysłów, która wybuchła w jej ciele i całkowicie ją pochłonęła. Czuła, że jego dłoń sunie po jej nodze, ale była tak zajęta pocałunkiem, że nie zwracała na to uwagi, dopóki jego ręka nie wsunęła się pod jej halkę. Chwilę później poczuła jego palce na wewnętrznej stronie uda.
- Takie delikatne - jęknął prosto w jej usta. W tym momencie zrozumiała, jakie ma zamiary. To ją zaszokowało, ale jednocześnie wprawiło w cudowny zachwyt. Delikatnie położył dłoń na wzgórku łonowym. Stężała, trzymając palcami jego białą koszulę. Oderwał usta od jej warg i pocałował ją w szyję. - Chcę poczuć, że roztapiasz się dla mnie. Co za noc, pomyślała. Była bliska poznania wielkiej tajemnicy, którą bardzo pragnęła zgłębić z właściwym mężczyzną. Przynajmniej sekrety namiętności zaczęły się przed nią odsłaniać. Nie wycofa się teraz. Zanurzył palce głębiej. W środku wszystko w niej topniało. Chwyciła kurczowo przód koszuli Owena, gniotąc kosztowny materiał, i nie była w stanie złapać tchu. Trawiła ją wielka niecierpliwość i pragnienie, które musiała natychmiast zaspokoić. Całe jej ciało napięło się w oczekiwaniu. - Owenie... - Wiła się w jego ramionach, pragnąc więcej. - Owenie... - Jestem tu - powiedział, jakby składał przysięgę. Uniósł Wirginię ponownie i posadził ją okrakiem, tak że kolanami obejmowała oba jego uda. Nie rozumiała, jakie ma zamiary, dopóki nie spojrzała w dół i nie dostrzegła, że jakimś sposobem zdołał rozpiąć spodnie. Wielkość jego nabrzmiałego członka wywołała kolejny szok zmysłów. Widziała nagie posągi mężczyzn. Razem z Charlottą chciwie przeglądały lubieżne rysunki par odbywających stosunek, znajdujące się w książkach zamkniętych w szafie. Ale żaden z nich nie przygotował jej na ten widok. Zafascynowana, wyciągnęła dłoń i dotknęła go delikatnie. Owen jęknął, przymykając powieki. - Ostrzegam cię, że długo tego nie wytrzymam. - Zabolało cię? - zapytała ze strachem. - Nie. - Uniósł lekko kąciki ust. - Ale jestem bardzo wrażliwy na twój dotyk, Wirginio Dean. Masz nade mną wielką władzę. - Trudno mi w to uwierzyć. Uśmiech zniknął z jego ust. Gorączka jego aury i oczu wzmogła się jeszcze bardziej. - To prawda - powiedział. - Wiedziałem o tym od początku. Pragnę cię, Wirginio. - Dlaczego? - zapytała, całkowicie zdezorientowana. - Później... - obiecał. - Ciągle to powtarzasz. - Bo to skomplikowane, a w tej chwili nie mogę składnie mówić - powiedział schrypniętym głosem. - Owenie? - Proszę, ulituj się nade mną, nie teraz. - Dobrze - rzuciła. - Później.
- Później - obiecał. Jęknął i pocałował przez halkę jedną jej pierś, potem drugą. Cieniuteńki materiał nie stanowił żadnej bariery dla jego gorących, wygłodniałych ust. Przesunął dłonie w górę po wnętrzu jej ud. Gdy dotarł do gorącego rdzenia jej istoty, poczuł niewyczerpane źródło narastającego pożądania, które ją trawiło. - Tak - westchnęła. Zacisnęła palce na jego ramionach. Zamknęła oczy, przyjmując rozpędzoną falę wspaniałego napięcia. Pieścił ją, odnajdując miejsca dostarczające tak intensywnych doznań, jakich nigdy dotąd nie odczuwała. Wszystko w niej drżało i napinało się, aż nie była w stanie dłużej tego powstrzymywać. Wezbrana energia wybuchła w jej ciele. Poczuła nagle, że unosi się na cudownej fali. Wyzwolenie było tak wszechogarniające, że zabrakło jej tchu. Przywarła do Owena, który był jej skałą na rozkołysanym oceanie. I ledwie poczuła, że toruje sobie drogę do jej wnętrza, delikatnie, ale niestrudzenie wnikając do jej przejścia. Nie zwracała na to uwagi w uniesieniu, które spadało na nią kolejnymi falami energii. Nagle pchnął mocno i głęboko. Chociaż wiedziała, że za pierwszym razem można odczuwać pewien dyskomfort, nie była przygotowana na ostry, przeszywający ból. Elektryzujące doznanie nie było wyłącznie fizyczne. Przeszyło wszystkie jej zmysły. Wzdrygnęła się, głośno jęknęła i mocno ugryzła to, co znajdowało się najbliżej jej ust, czyli płatek ucha Owena. Głośno wciągnął powietrze i znieruchomiał w jej wnętrzu. Przez kilka sekund żadne z nich się nie poruszało. - Zdaję się, że oboje upuściliśmy trochę krwi - powiedział Owen niewyraźnie, jakby mówił przez zaciśnięte zęby. Odetchnęła głęboko, zaskoczona metalicznym smakiem krwi, który poczuła czubkiem języka. Wielkie nieba, ugryzła tego mężczyznę. To nie jej wina, nie miała doświadczenia w tych sprawach. - Przepraszam. - Przerażona, ukryła twarz na jego szerokim ramieniu. - Człowiek czyta o takich doświadczeniach i myśli, że jest przygotowany, ale nie spodziewałam się aż takiego bólu - Ja też nie. Muszę jutro kupić złoty kolczyk i zawiesić sobie w uchu, które przegryzłaś. Podniosła głowę, zatrwożona. Wpatrywała się w kropelkę krwi ściekającą po jego uchu. Szkarłatna kuleczka skapnęła na kołnierzyk jego nieskazitelnie białej koszuli. - O Boże - westchnęła. - Co za niezręczna sytuacja. Czuła ogromne napięcie jego mięśni. Domyślała się, że powstrzymuje się dla jej dobra. Odchrząknęła. - No dobrze - stwierdziła. - Czy to już wszystko, jeśli chodzi o te sprawy? Muszę powiedzieć, że po tak długim oczekiwaniu w staropanieństwie, spodziewałam się czegoś bardziej interesującego. - Bardziej interesującego - powtórzył z nadmiernym spokojem. - W powieściach fizycznemu aktowi towarzyszy zawsze transcendentna metafizyczna namiętność. Spodziewam się, że rekompensuje ona niezręczną stronę tego doświadczenia. - Nie przeżyłaś przed chwilą metafizycznego doznania? - Prawdę mówiąc, przeżywałam transcendentne doświadczenie, ale niestety je zrujnowałeś.
- W takim razie przepraszam. Nie spodziewałem się, że jesteś dziewicą. Przeszyła go wzrokiem. - A to dlaczego? - Jesteś bardzo namiętną kobietą - powiedział i pocałował ją w policzek. - Przypuszczałem, że do tej pory już to... - To znaczy w moim wieku... - Przypuszczałem, że do tej pory - powtórzył z naciskiem - znalazłaś już jakiś sposób, by dać upust dla swojej namiętności. - Rozważałam wizytę u doktora Spinnera. Objął jej twarz obiema dłońmi. - Czy możemy o tym porozmawiać kiedy indziej? - Oczywiście - zgodziła się uprzejmie. Skrzywiła się, próbując przywyknąć do tego, że wypełniał jej wnętrze. - Proszę, skończmy to. Skoro doszliśmy tak daleko, to możemy dokończyć. - Co za hart ducha. - Śmiejesz się ze mnie? - zapytała z nagłą podejrzliwością. - Nie, Wirginio, nie śmieję się, przyrzekam. To by cię za bardzo bolało. Wątpię, czy będę w stanie to znieść. Zaczął się powoli poruszać w jej wnętrzu, kładąc dłonie na jej biodrach, by mogła złapać właściwy rytm. Ciało Wirginii było podrażnione po jego gwałtownym natarciu, ale nabierała coraz większego przekonania, że jest w stanie przetrwać dalszy ciąg tego procesu. Ku jej zdumieniu ból zaczął ustępować, przeobrażając się ponownie w pobudzające zmysły, wzmagające się pożądanie. Nadal była cudownie wrażliwa, co zmuszało ją teraz do działania. Zacisnęła palce na ramionach Owena. On z kolei oderwał jedną dłoń od jej pośladków i położył ją między jej nogami w miejscu, gdzie ich ciała się łączyły. Poczuła jego palce na pączku, z którego płynęła główna fala wzmagającego się pożądania. W chwilę później uderzył w niewidzialną strunę, wciągając ją z powrotem na bajeczną falę roziskrzonej energii. Krótkie, lecz potężne prądy przenikały ją na wskroś, pochłaniając oszałamiającą falą. Miała ochotę krzyczeć z rozkoszy, chciała się śmiać, śpiewać, płakać. Ale nie zrobiła żadnej z tych rzeczy, gdyż Owen z niskim, dzikim jękiem zgniótł jej usta swoimi wargami, tłumiąc wszelkie dźwięki. Pchnął mocno po raz ostatni i znieruchomiał. Czuła, że jego ciało drży w potężnym orgazmie, który chłostał go dzikimi falami. Przez niekończącą się chwilę żeglowali razem po wzburzonym oceanie. A potem Owen, wydając ostatni, ciężki jęk ulgi, zatopił się głęboko w fotelu. Kiedy Wirginia otworzyła oczy, zauważyła, że wpatruje się w nią z leniwym zadowoleniem myśliwego po udanym polowaniu. - Wiedziałem, że jesteś tą jedyną - oznajmił.
Rozdział
13
Naukowiec wszedł do laboratorium tą samą drogą, co zawsze - przez kuchenne drzwi. Stał cicho przez chwilę, sycąc zmysły lekkimi strumieniami energii, które nadal wisiały w powietrzu. Zaczynały słabnąć. Tak jak należało się spodziewać. Eksperyment dobiegał końca. Wyjął z kieszeni skonstruowany na zamówienie złoty kieszonkowy zegarek, który dał mu zegarmistrz, a następnie ruszył wąskim korytarzem do schodów. Powietrze przyjemnie się zagęszczało, gdy zbliżał się do pierwszego piętra. Nadal wyczuwał ślady przerażenia zmieszane z ekscytującymi pozostałościami rodzącej się paniki. Zachwycał się aurą wzmagającego się strachu, którą był w stanie zatrzymać. To właśnie ciemna moc energii zachowanej w momencie, kiedy obiekt zaczynał rozumieć, że czeka go nieuchronna śmierć, znamionowała jego wielki talent. Przedmiotem tego konkretnego eksperymentu nie była osoba o silnych zdolnościach. Niewielu ludzi posiadało prawdziwą umiejętność czytania z luster. Pani Hackett, podobnie jak pani Ratford, znakomicie przysłużyły się jego celom. Stłumione brzęczenie i łomoty zatrzymały go u szczytu schodów. Pomimo że był na to przygotowany, zimna fala przeniknęła jego zmysły, pobudzając nerwy. Urządzenia zegarowe, które wykorzystywał do swoich eksperymentów, idealnie nadawały się do tej wielkiej misji. Stanowiły w istocie klucz do jego doskonałego silnika. Ale były wyjątkowo niebezpieczne, nie wspominając już o kosztach. Nie lubił zostawiać ich na straży, ale ponieważ włamywacze skazili miejsca obu eksperymentów, był zmuszony przedsięwziąć środki ostrożności. Niezamieszkany dom przysparzał sporo problemów. Stawał się magnesem przyciągającym włamywaczy i złodziei. Zapalił zapałkę i otworzył kieszonkowy zegarek. W obudowie mieściło się specjalne lusterko. Podniósł zegarek, kierując lusterko na ukryte w ciemności drzwi. Lustrzany refleks padł na przyczajoną modliszkę wielkości domowego kota. Oczy zegarowego insekta błyszczały złowieszczą energią. Narastający w powietrzu chłód ostrzegł go, że urządzenie skupiło się na jego osobie. Poziom energii wyraźnie się podnosił. Poczuł chłód w swoim wnętrzu. Zaczynała go ogarniać panika. A jeśli lusterko w kieszonkowym zegarku nie zadziała? Zadrżał z ulgi, gdy modliszka przestała tykać. Z fasetowanych szklanych oczu przestały płynąć lodowate strumienie. Naukowiec wydał westchnie ulgi i ruszył korytarzem. Eksperymenty z paniami Hackett i Ratford zakończyły się pełnym sukcesem dzięki temu, czego nauczył się podczas wstępnych badań w piwnicy rezydencji Hollistera. W trakcie tej pracy odkrył, jak ustawiać zegarowe urządzenia. Po doświadczeniach z paniami Hackett i Ratford był zadowolony, że urządzenia działały na osoby czytające z luster dokładnie w taki sposób, jak przewidywał. Był gotowy do ostatecznego eksperymentu, tego, który jeśli tylko zakończy się sukcesem, poruszy jego wspaniały silnik. Ale ostatniej nocy wszystko poszło inaczej, niż zaplanował. Tak bywa z naukowymi badaniami, stwierdził. Czasami następuje regres. Otworzył drzwi do sypialni. Wszystko było w takim stanie, jak w noc przeprowadzenia eksperymentu. Pomijając oczywiście fakt, że ciało oraz rzeczy osobiste zostały usunięte zaraz po śmierci. Nie przydawały się na nic. Ważne było tylko to, że osiągnął cel, gdyż udało mu się rozniecić pewną energię w lustrze stojącym na toaletce. Strumienie były dość słabe, gdyż talent pani Hackett nie należał do mocnych, ale to nie miało znaczenia. Najważniejsze, że udowodnił prawdziwość swojej teorii. Otworzył jej zmysły. Lustro na toaletce nadal przechowywało niewielki płomień, ale ta energia szybko słabła. Nie miał po co wracać do tego domu. Nauczył się z tego eksperymentu tyle, ile się dało.
Wyszedł z sypialni i ruszył korytarzem, zabierając po drodze polującą modliszkę. Urządzenie było unieruchomione pod wpływem działania lusterka, ale wiedział, że ten stan nie potrwa długo. Jedyną metodą dającą absolutną pewność, że urządzenie się nie włączy, było usunięcie klucza z grzbietu modliszki. Ostrożnie zabrał się do tej czynności, wstrzymując oddech, dopóki klucz nie znalazł się w jego ręku. Po zabezpieczeniu maszyny włożył klucz do kieszeni, zaś urządzenie do lnianego worka, który przyniósł właśnie w tym celu. Zniósł modliszkę na dół. Gdy znalazł się na ulicy, wyszedł na róg i gwizdnięciem przywołał dorożkę. Miejsce drugiego eksperymentu znajdowało się w niewielkiej odległości, ale nie miał ochoty wałęsać się po ulicach o tak późnej porze. W gazetach aż roiło się od historii o nieszczęśnikach napadniętych w nocy przez bezwzględnych kryminalistów. Dziesięć minut później na rogu wysiadł z dorożki, zapłacił woźnicy i szybko ruszył do domu pani Ratford. Ogarniało go coraz mocniejsze podniecenie i przeczucie. Ten drugi eksperyment jeszcze się nie zakończył. W dodatku pani Ratford miała silniejsze zdolności niż pani Hackett. Był ciekaw, czy płomienie w lustrze przetrwają dłużej. Otworzył drzwi i wszedł do kuchni, zatrzymując się, by wyczuć krążące prądy. Pierwsze słabe zakłócenia podrażniły jego zmysły. Ktoś naruszył atmosferę również w tym domu. Zapałał gniewem. Znowu jakiś oprych włamał się do lokalu. Doprawdy, przestępczość nieustannie rośnie. Smok zapewne zajął się tym problemem, ale na górze musiało zostać ciało. Tak więc czeka go niepotrzebny kłopot z usuwaniem zwłok. Poirytowany myślą, że znów jakiś intruz zakłócił starannie chronione miejsce eksperymentu, naukowiec wyjął kieszonkowy zegarek i wszedł po schodach. U ich szczytu zatrzymał się, zapalił zapałkę i nasłuchiwał tykającego głośno mechanizmu zegarowego smoka, którego zostawił na straży. Powitała go cisza. Zapalił kolejną zapałkę, aby się przypadkiem nie potknąć o śmiercionośne urządzenie. Ale po smoku nie było śladu. Przyszło mu do głowy, że broń mogła się zepsuć. W końcu był to tylko zegarowy mechanizm, a te czasami stawały bez powodu. Trzymając w pogotowiu kieszonkowy zegarek, ruszył powoli korytarzem, przeszukując po drodze ciemne pokoje. Gdy przeszedł cały teren, wniosek nasunął się sam. Zniknęły nie tylko zwłoki, ale również smok. Uderzyła go fala paniki. Gwałtownym szarpnięciem otworzył drzwi do laboratorium. Pomieszczenie wydawało się nietknięte, ale kiedy uruchomił zmysły, wyczuł słabe strumienie energii, co utwierdziło go w przekonaniu, że znowu ktoś zakłócił eksperyment, tym razem ktoś, kto był w stanie pokonać smoka. Tylko osoba o bardzo potężnych zdolnościach do kontrolowania lustrzanej energii zdołałaby wyjść zwycięsko z tej walki. Nawet on nie potrafił panować nad swoimi zabawkami bez pomocy kieszonkowego zegarka. Zawrzała w nim wściekłość. Znakomita większość czytających z luster miała słaby talent, podobnie jak panie Ratford i Hackett, które nawet nie rozumiały, na czym polegały ich umiejętności. Wielu z tych ludzi wierzyło, że obrazy, które widzą w lustrach, to prawdziwe duchy. Znał tylko jedną osobę, która byłaby w stanie kontrolować smoka przez czas potrzebny do unieruchomienia mechanizmu. Zostawił sobie Wirginię Dean na koniec, ponieważ czuł, że potrzebuje osoby o tak wielkim talencie, że mogłaby rozpalić płomień w lustrach jego silnika. Teraz miał dowód, że była potężniejsza, niż sobie uświadamiał. Przeszył go dreszcz podniecenia. Jednocześnie przyszły mu do głowy dwa pytania. Dlaczego Wirginia tu przyszła? Czy była sama?
Rozdział
14
Owen otworzył oczy, kiedy Wirginia zaczęła uwalniać się z jego objęć. Stanęła obok fotela. Obserwował ją, świadomy głębokiego poczucia zadowolenia, które następowało po fizycznym akcie. Nie miała pojęcia, że z potarganym włosami, w pogniecionej halce i samych pończochach wygląda wspaniale i erotycznie. Pasma płomiennorudych włosów, z których wysunęły się szpilki, kłębiły się na ramionach. Spojrzała z niezadowoleniem na poplamioną halkę. - Ojej - powiedziała. - To była nowa halka. - Mogę ci kupić inną. - Nie ma potrzeby - rzuciła natychmiast ostrym tonem. - Na pewno da się to sprać. Zarumieniona, przeszła przez pokój, zrobiła krok nad stosem rzeczy zrzuconych na podłogę i szybko wciągnęła najpierw halkę, a potem suknię. Jakby przywdziewała zbroję, pomyślał. Zgniótł chusteczkę, którą przed chwilą wytarł siebie i ją, i wcisnął ją do kieszeni. Niechętnie wstał z fotela, zapiął spodnie i koszulę. - Wirginio... - odezwał się, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. - Tak? Skoncentrowała się całkowicie na zapinaniu haftek gorsetu. Podszedł do niej. - Jesteś pewna, że wszystko w porządku? Uniosła brodę. - Oczywiście, że tak. A dlaczego by nie? - To było twoje pierwsze doświadczenie tego rodzaju. - No tak - powiedziała. - Ale to nie moja wina. Społeczeństwo tak funkcjonuje, że samotnej kobiecie trudno znaleźć kochanka. - Ale nie jest to niemożliwe. Wiele samotnych kobiet znajduje rozwiązanie tego problemu. Dlaczego tak długo czekałaś? Westchnęła. - Trzeba dojść do punktu, kiedy kobieta zdaje sobie sprawę, że nie ma nic do stracenia i że nie ma powodu zachowywać dziewictwa do ślubu, gdyż wymarzony mężczyzna nigdy się nie pojawi. - Rozumiem. To stwierdzenie, rzecz jasna, pogrzebało wszelkie romantyczne wyobrażenia, jakie mógł żywić na temat ich związku. Oddała mu się, ponieważ doszła do wniosku, że nic lepszego już jej nie spotka. - Doszłam do tego wniosku kilka miesięcy temu, w dniu dwudziestych szóstych urodzin - mówiła dalej Wirginia. - Ale, niestety, sytuacja nie stała się przez to łatwiejsza. - Dlaczego? - Pozostawał problem zatrudnienia właściwego człowieka do tego zadania. - Miałaś zamiar kogoś wynająć?
Nie należał do mężczyzn, których można łatwo zaszokować, ale Wirginii się to udało. Zaczerwieniła się. - Być może nie wyraziłam się najlepiej. Oczywiście, każdy chce, aby tym rzeczom towarzyszyły silne namiętności. - Z pewnością wszyscy mają taką nadzieję. - To nie to samo co zatrudnienie ogrodnika. - Ulżyło mi. Chyba. Ściągnęła brwi. - Odpowiedni mężczyźni nie czekają, aż się ich wybierze jak dojrzałe pomidory na straganie. Musi zostać spełnionych wiele warunków. I jak się okazuje, im starsza jest kobieta, tym więcej ma wymagań. - Rozumiem. - Gdy się dojdzie do mojego wieku, lista tych oczekiwań jest bardzo długa i wiadomo, że znalezienie odpowiedniego mężczyzny jest niemożliwe. I wtedy trzeba iść na kompromis. Końcami palców ujął jej podbródek. - Jakie miałaś wymagania, Wirginio? - W końcu zostawiłam na mojej liście tylko silną namiętność - powiedziała. - Ale ja nie spełniłem nawet tego wymagania? Zamrugała powiekami, a potem szeroko otworzyła oczy. - Ależ nic podobnego. Skąd ci przyszła do głowy taka myśl? - O ile sobie przypominam, w samym środku naszej gimnastyki wspomniałaś, że miałaś nadzieję na transcendentne, metafizyczne przeżycie. - Ależ było transcendentne - stwierdziła z powagą. - I to bardzo. - Machnęła ręką niecierpliwie. - To znaczy może nie w samym środku, ale na pewno na początku, a jeszcze bardziej na końcu, wtedy było naprawdę transcendentne. Uśmiechnął się i musnął ustami jej wargi. - Nie masz pojęcia, jak się cieszę. Bo dla mnie również było transcendentne. Uśmiechnęła się promiennie, z ulgą. - Całe szczęście. Martwiłam się tą stroną zagadnienia, bo mam ograniczone doświadczenie. Ale zapewniam cię, że szybko się uczę. Spodziewam się, że przy odrobinie praktyki będziemy działać skuteczniej. - To nie jest moim priorytetem. - Pocałował ją po raz drugi. Odwrócił się, podniósł z podłogi surdut i włożył go. - Pójdę już. Jest późno. Musisz odpocząć i ja też. - Kiedy chcesz obejrzeć miejsce zabójstwa tej drugiej kobiety?
- W odpowiednim czasie. - Podszedł do drzwi i otworzył je. - Po tym, czego się dzisiaj dowiedzieliśmy, uważam, że ważniejsze jest przyjrzenie się lustrzanemu pokojowi, w którym zginął Hollister. - Jak się tam dostaniemy? - Wejdziemy w taki sam sposób, w jak stamtąd wyszliśmy. Znalazłszy się na korytarzu, wziął kapelusz, rękawiczki i płaszcz. Otworzył drzwi. Wyszedł na dwór i zatrzymał się, zdając sobie sprawę, że wcale nie ma ochoty wracać do domu. - Dobranoc, Owenie - powiedziała miękko. - Dobranoc, moja słodka. Zamknij drzwi na klucz. - Jasne. Zrobił jeden krok i znowu się zatrzymał. - Na pewno było to transcendentne przeżycie? - Zdecydowanie. I bardzo stymulujące. Przysięgam, że w ogóle nie czuję się zmęczona. Wyobraź sobie, że rozważałam całkiem poważnie skorzystanie z terapii, jaką stosuje doktor Spinner na kobiecą histerię. Po to, żeby doświadczyć tego zdumiewającego paroksyzmu, o jakim opowiadają pacjentki. Ale wątpię, aby ta terapia mogła się równać z tym transcendentnym przeżyciem, jakiego doświadczyliśmy. - Kim, do diabła, jest doktor Spinner? I jaką terapię stosuje na kobiecą histerię? Nigdy o tym nie słyszałem. - Nie jestem pewna szczegółów, ale podobno używa elektrycznego aparatu nazywanego wibratorem. To bardzo nowoczesne medyczne urządzenie. - Dobry Boże. Od jak dawna przeprowadza tego typu terapię? - Od dłuższego czasu. To bardzo popularny zabieg. - Doprawdy? - O tak, od wielu lat. Jest wielu medyków, którzy leczą histerię, ale nie wszyscy używają takiego nowoczesnego urządzenia, aby wywołać leczniczy paroksyzm. Wielu robi to ręcznie, co, jak przypuszczam, zabiera dużo czasu. Urządzenie doktora Spinnera jest podobno bardzo skuteczne. - Do licha, i mówisz, że takie terapie są bardzo popularne wśród kobiet w Londynie? - Tak, oczywiście. Podobno są bardzo często stosowane także w Ameryce. Dobranoc, Owenie. - Poczekaj. - Wszedł stopień wyżej. - Chciałbym ci zadać kilka pytań na temat doktora Spinnera. - Innym razem. Nie jestem w nastroju do omawiania najnowszych wynalazków medycznych. Dobranoc, Owenie. Uważaj na siebie. Nocą londyńskie ulice są niebezpieczne. Delikatnie, ale nieodwołalnie zamknęła mu drzwi przed nosem.
Rozdział
15
Gdy Owen następnego ranka wszedł do biblioteki, Clive Sweetwater siedział w swoim ulubionym fotelu, opierając stopy na skórzanej otomanie. - Dzień dobry, wuju - powiedział Owen. - Co nowego? - Clive nie podniósł wzroku znad egzemplarza „Latającego Informatora”. Egzemplarz „Timesa” leżał na stole obok, ale Clive zawsze czytał najpierw dodatek o sensacyjnych wydarzeniach. Utrzymywał, że to znacznie bardziej interesujące. - Wczoraj pisali o śmierci Hollistera. Atak serca, rzecz jasna. - Rzecz jasna. - Jak posuwa się śledztwo dla Towarzystwa? - Coraz więcej pytań, za to niewiele odpowiedzi. - Owen podniósł srebrny dzbanek, który stał na stole, i nalał sobie kawy. - Chciałem zobaczyć się z Nickiem. Wpadłem do niego jakieś dziesięć minut temu. Gospodyni powiedziała, że pojechał tutaj, żeby skorzystać z biblioteki. - Pojawił się krótko przed tobą. Udał się prosto do kuchni, jak zwykle. Matt i Tony wrócili do domu tuż przed świtem, gdy skończyli dyżur przed domem Dean. Przespali się kilka godzin i też są w kuchni. Nie wiem, skąd mają tyle energii. - Młodość. - Objadają we trzech moje gospodarstwo. - Powinieneś mieć pretensje do gospodyni. - Owen wypił łyk kawy. - Pani Morgan wspaniale gotuje. Clive szybkim ruchem opuścił gazetę i zerknął na Owena oczyma łowcy. - Ciotka Aurelia oznajmiła, że ma zamiar zgłosić twoją ofertę do nowego biura matrymonialnego założonego przez Towarzystwo -powiedział. - To nie będzie konieczne. - Owen starał się, by jego głos brzmiał spokojnie. - Gdy się nad tym zastanowić - rzucił Nick od drzwi - skorzystanie z usług biura matrymonialnego, które specjalizuje się w dobieraniu ludzi ze zdolnościami, ma wiele sensu. W ten sposób kontynuowanie biznesu pójdzie o wiele skuteczniej. - Nie używaj dziś w mojej obecności - ostrzegł Owen - słowa „skuteczny”, chyba że masz na myśli swoje postępy w znalezieniu tego cholernego zegarmistrza. - Co z tobą? Nie wyspałeś się? Owen spojrzał na niego bez słowa. - No dobra - powiedział Nick, wchodząc do pokoju i kierując się do dzbanka z kawą. - Pewien kolekcjoner, który zbiera przedmioty o właściwościach paranormalnych, podsunął mi solidny trop. Powiedział, że słyszał plotki o zegarmistrzu, który konstruuje kunsztowne mechanizmy. Mogą doprowadzić do utraty przytomności i spowodować halucynacje. Krążą pogłoski, że za odpowiednią zapłatą ten zegarmistrz wykona nawet urządzenie, które może zabić. Owen zatrzymał filiżankę w połowie drogi do ust. - Co to za zegarmistrz?
- Nie znał jego nazwiska, ale powiedział, że używa podobno alchemicznego symbolu jako swojego znaku. - To pasuje. Na obu urządzeniach były niewielkie znaki alchemiczne. - Sprawdzam właśnie te znaki. Mam nadzieję, że jutro będę miał więcej informacji. - Nick zerknął na niego ze szczerym zainteresowaniem. - A dlaczegóż dziś nie lubisz słowa „skuteczny”? Owen spojrzał na kuzyna. Nick był dwa lata młodszy. Wysoki i chudy, miał ostre, ascetyczne rysy, charakterystyczne dla mężczyzn z rodziny Sweetwaterów. Ale w przeciwieństwie do pozostałych przedstawicieli klanu, którzy mieli wrodzony dobry gust i byli staranni w kwestiach ubioru, Nick odznaczał się niepoprawnym niechlujstwem. Od dawna nie ścinał też swoich kręconych kasztanowatych włosów. Szara marynarka i spodnie, chociaż uszyte przez drogiego krawca, już były wymięte, mimo że nie minęła jeszcze ósma trzydzieści. Nick mężnie staczał walkę, by zawiązać krawat w najmodniejszym stylu, ale pod jego szyją zamiast eleganckiego węzła nieodmiennie tkwił zdecydowanie nieelegancki kłąb materiału. Nigdy nie potrafił zadbać jak należy o ubiór, a sytuacja ta pogorszyła się jeszcze, odkąd przeprowadził się do własnego mieszkania i matka nie miała już na niego oka. Jednakże pod tym niechlujnym wyglądem krył się ostry jak brzytwa parapsychiczny talent do odcyfrowywania martwych języków, szyfrów oraz starożytnych rękopisów, zwłaszcza tych, które dotyczyły zjawisk paranormalnych. Dziedzictwo Sweetwaterów odezwało się u niego właśnie w ten sposób. W drzwiach pojawiła się Ethel Sweetwater, co uchroniło Owena przed koniecznością odpowiadania na pytanie Nicka. Ethel siłom klanu z ich
była ładną kobietą, ubraną w modną suknię, w czerwonym i czarnym kolorze. Dzięki ukrytym natury budziła respekt, jak wszystkie kobiety w rodzinie Sweetwaterów. Mężczyźni z ich nie żenili się ze słabymi niewiastami. Potrzebowali takich, które umiały sobie radzić talentem i potrafiły utrzymać w tajemnicy mroczne sekrety.
- O co chodzi z tą skutecznością? - zapytała Ethel. - Dzień dobry, ciociu - powitał ją Owen. - Wyglądasz dziś zjawiskowo. - Nie wykręcaj się - odparła energicznie. Jak wiele kobiet, które weszły do rodziny Sweetwaterów, odznaczała się silną intuicją. - Czy słyszałaś kiedyś o doktorze Spinnerze? - zapytał Owen. - Tak, oczywiście - odpowiedziała Ethel. - Cieszy się doskonałą reputacją. Zwłaszcza z powodu swojej bardzo nowoczesnej terapii kobiecej histerii. - Powiedziano mi, że ta terapia jest niezwykle skuteczna - dodał Owen. - Nie wiem - odparła Ethel. - Nigdy w życiu nie doświadczyłam napadu histerii. - Ale wiesz o takiej terapii? - Oczywiście. Doktor Spinner jest obecnie bardzo modny. Podobno używa nowego elektrycznego urządzenia i osiąga wspaniałe rezultaty. A dlaczego pytasz? Owen chrząknął. - Ten temat wypłynął ostatnio w rozmowie. Ethel uniosła brwi.
- Musiała to być bardzo interesująca wymiana zdań. - Tak - przyznał Owen. - W rzeczy samej. - Po czym mężnie podjął próbę zmiany tematu. - Czy zdołałaś się czegoś dowiedzieć z drzewa genealogicznego rodziny Hollisterów? - Obawiam się, że niewiele z tego może ci się przydać. Linia wygasa na Hollisterze. Nie ma żadnych bliskich żyjących krewnych, wujów, braci czy kuzynów. To nie była zbyt płodna rodzina. Natrafiłam jednak tu i ówdzie na ślady szaleństwa. Co najmniej jeden kuzyn i jeden dziadek zostali zamknięci w domu wariatów. Podejrzewam, że musiało być więcej osób niezrównoważonych psychicznie, ale w dawnych czasach rodziny przetrzymywały takich krewnych na strychu. - Są jednak dowody na istnienie silnych zdolności, prawda? - Tak - potwierdziła Ethel. - Ale z tego, co wiem, najsilniejsze zdolności przejawiały osoby, które wykazywały objawy niezrównoważenia psychicznego bądź szaleństwa.
Rozdział
16
Drzwi sklepu otworzyły się dokładnie w momencie, gdy Millicent Bridewell zaczęła nakręcać błyszczącego srebrno-brązowego homara. Ostatnie dzieło, jakie wyszło z jej warsztatu, było kunsztowne, dopracowane w każdym szczególe aż po kłapiące szczypce. Nie wprowadziła jeszcze do oczu energii. To był ostatni etap procesu, dodatkowy element, który zapewniała tylko wyjątkowym i szczególnym klientom. Oczywiście, za dodatkową opłatą. Wyjęła kluczyk i schowała do kieszeni. Do sklepu wszedł klient, który przedstawiał się jako pan Newton, wnosząc ze sobą aurę niepokojącej energii. - Chcę zamówić jeszcze kilka urządzeń, pani Bridewell - oznajmił niskim, chrypliwym głosem. - Muszą być potężne. Wygląd pana Newtona, począwszy od szykownego stroju, a skończywszy na kieszonce na zegarek, oznajmiał całemu światu, że człowiek ten ma mnóstwo pieniędzy. Na dobrą sprawę powinien być dystyngowany, pomyślała pani Bridwell. Powinien wzbudzać szacunek. Jednak wydawał się nijaki i nieszkodliwy, wyglądał bardziej na kamerdynera niż na dżentelmena. Dość niski, miał przerzedzone tłuste włosy, niegdyś zapewne blond. Jego twarz nie była ani przystojna, ani brzydka. Należał do osób, które łatwo się zapomina, a które mijane na ulicy nie przyciągają spojrzeń przechodniów. Jednakże Newton kupił już od niej kilka specjalnych urządzeń i zaczynała odczuwać coraz większy niepokój. Wśród jej klientów przeważały zrozpaczone żony oraz niecierpliwi spadkobiercy. Woleli wypożyczyć zegarowe urządzenie do jednorazowego użytku. Gdy problem kłopotliwego męża czy bogatego krewnego, który zwlekał z odejściem na tamten świat, udało się załatwić, klienci pragnęli jak najszybciej pozbyć się zabawek. Ukryta w nich moc wprawiała większość ludzi w stan nerwowości. Chociaż urządzenia były bardzo piękne, nie należało ich umieszczać na widoku w bibliotece, gdyż nadgorliwe służące, goście czy dzieci mogliby je nakręcić. Ale Newton różnił się od przeciętnej klienteli. Kupował wszystkie zabawki za gotówkę i nie oddawał ich, chociaż zapewniała go, że w takiej sytuacji zwróci mu część pieniędzy. Nie obchodziło jej, do czego Newton wykorzystywał te piękne urządzenia. Nie miała zwyczaju wypytywać klientów. Mogli robić z zabawkami, co chcieli. To nie był jej interes. W przypadku Newtona niepokoiło ją co innego - używał tych zabawek zbyt często. Jeśli nie będzie uważał, policja może wykryć jej zyskowny proceder. Jednak, szczerze mówiąc, martwiły ją nie tyle ewentualne działania policji, co powołana przez Towarzystwo Wiedzy Tajemnej nowa agencja
detektywistyczna. Krążyły plotki, że J&J wzięła na siebie odpowiedzialność za badanie zbrodni o charakterze paranormalnym. Millicent pomyślała jednak, że agencja i tak nie ma najmniejszego prawa wtrącać się do prywatnych interesów ludzi, którzy zostali obdarzeni talentem. Mimo to nie życzyła sobie żadnych kłopotów z tej strony. Jonesowie byli niebezpieczną zgrają. - Nie mam dla pana nowych urządzeń, panie Newton - powiedziała. Krzątała się za ladą, w ten sposób niejako instynktownie stwarzała pewien dystans między sobą a klientem, chowając się za szklaną przegrodą. - Uprzedziłam pana, że wykonuję te urządzenia tylko na specjalne zamówienie. Wprowadzenie energii w szklany przedmiot wymaga czasu. - Tak, tak, wiem. Chcę, żeby od razu zabrała się pani do pracy. Przyznaję, że mi się spieszy. Dyskretnie chrząknęła. - Czy miał pan jakieś problemy z innymi urządzeniami, które pan kupił? Czy nie działały? - Nie, nie, działały tak, jak pani obiecała. Ale potrzebna mi większa energia. Doszedłem do wniosku, że jeśli użyję kilku naraz, będę w stanie uzyskać pożądany efekt. Zawahała się. Zajmowanie się tą sztuką wymagało pieniędzy, i to dużych. Taka była smutna prawda. Nigdy ich nie starczało. Wysokiej jakości materiały i części konieczne do skonstruowania urządzenia były drogie. Wielu jej klientów miało kłopoty z uiszczeniem opłaty za wypożyczenie zabawki, ale Newton nigdy nie spierał się o ceny. Klienci, którzy się nie targowali, należeli do rzadkości, toteż musiała ich cenić. - Przypuszczam, że za trzy dni będę coś miała - powiedziała w końcu. - Wspaniale. Proszę pamiętać, by wprowadzić w urządzenia tyle mocy, ile tylko można. - Zobaczę, co da się zrobić - odparła krótko. - Ale muszę dostać całą kwotę z góry. Nie był z tego zadowolony, lecz nie dyskutował. - Dobrze. Wskazała ręką na kilka urządzeń znajdujących się na wystawie. - Proszę wybrać te, które mam udoskonalić. - Zacznijmy od królowej - zaproponował pan Newton. -Nadaje się do moich celów.
Rozdział 17 Wirginia przeszła za Owenem przez żelazną bramę, a następnie wkroczyła do spowitych ciemnością ogrodów otaczających rezydencję Hollistera. Osłonięta długą, szarą peleryną z kapturem, przyglądała się ciemnemu domostwu. Okna wyglądały jak wykonane z obsydianu. Czarne i matowe, połyskiwały w świetle księżyca. We wnętrzu domu nie paliły się lampy ani świece. Nie było odblasków ognia z kominka. - Miałeś rację - rzekła. - Dom wydaje się opuszczony. Gdy Owen zamykał bramę, żelazo szczęknęło o żelazo.
- Sprawdziłem kilka rzeczy. Dowiedziałem się, że po tym, jak znaleźliśmy ciało Hollistera, lady Hollister z samego rana zwolniła służbę - powiedział. - Dyskretny przedsiębiorca pogrzebowy zabrał zwłoki. Od tamtego dnia nikt nie widział lady Hollister. - Gdzie się udała? - Nikt nie wie. Hollister miał wiejski dom na północy. Mogła tam pojechać pociągiem. - Trudno się dziwić, że chciała uciec z tego okropnego miejsca. Dotarli do starej szopy. Nic nie wskazywało, by ktoś się tu kręcił. Wirginia czekała, aż Owen zapali latarnię. Gdy rozbłysło żółte światło, zaczęli schodzić po kamiennych stopniach do znajdujących się pod rezydencją ruin starego opactwa. Czuła, że Owen nastroił zmysły. - Wyczuwasz coś? - zapytała. - Nic, co by wskazywało na niedawne użycie przemocy - odpowiedział. - Ale są tu jeszcze dawne pozostałości energii. Wnosił dziewczęta tym przejściem i tą samą drogą usuwał ciała. Ściany nasiąkają takimi zdarzeniami. - Podobnie jak lustra. - Podejrzewam, że w domu musiał mieć drugie wejście. - Dlaczego tak sądzisz? - Zapewne zrobił je dla własnej wygody. Minęli znajome skrzyżowanie tuneli. - To korytarz, w którym natknęliśmy się na powozik - stwierdziła Wirginia. - A tamten prowadzi do celi, w której była uwięziona Becky. - Tak. Jesteśmy niedaleko lustrzanego pokoju. Skręcili za następny narożnik. Światło latarni omiotło wąskie, kamienne przejście. W połowie korytarza znajdowały się drzwi. Były zamknięte. Owen przystanął. - To drzwi do lustrzanego pokoju. Wirginia zatrzymała się obok Sweetwatera. W ciasnym kamiennym przejściu stali tak blisko siebie, że skraj jej peleryny dotykał jego nogi. - Ten korytarz wygląda tak samo jak inne - powiedziała. - Jak zdołałeś mnie tu znaleźć? - To miejsce wprost cuchnie energią wytwarzaną podczas aktów przemocy. A pokój jest jej centralnym skupiskiem. - Owen przyglądał się zamkniętym drzwiom. - Gdy tu dotarłem, obawiałem się, że jest już za późno. Z jego stanowczego, chłodnego sposobu mówienia wywnioskowała, że gdyby znalazł jej ciało w lustrzanym pokoju, dopisałby jej nazwisko do listy osób, które zawiódł. - Ale nie było za późno - stwierdziła łagodnie. Nic nie odpowiedział. Podszedł do drzwi, oparł się plecami o starą ścianę tuż przy futrynie i gestem wskazał, by zrobiła to samo.
- Na wypadek, gdybyśmy zastali kolejnego zegarowego strażnika - wyjaśnił. - Kamień jest najlepszą ochroną. Wyciągnął dłoń w rękawiczce i pchnął drzwi. Nie były zamknięte na klucz. Ciężkie drewniane, okute żelazem drzwi otworzyły się powoli do wnętrza pokoju. Pomieszczenie spowijała ciemność. Wirginia nastawiła uszu. Wiedziała, że Owen zrobił to samo. Ze środka nie dobiegał odgłos tykania ani skrobanie mechanicznych szponów. Owen mocniej popchnął drzwi i stanął w progu. Podniósł wyżej latarnię. - Pusto - powiedział. - Nie ma żadnego urządzenia. Ale ktoś tu posprzątał. Wirginia wyjrzała zza jego pleców. Łóżko nadal stało na środku pokoju, ale leżała na nim schludnie ułożona, nieskazitelnie czysta i nakrochmalona pościel oraz ładna kołdra w różowe różyczki. Po zakrwawionych prześcieradłach nie było śladu. - Rozumiem, że osoba, która usunęła ciało, zabrała też poplamioną pościel - powiedziała. Morderca chciał się pozbyć dowodów zbrodni. Ale po co tracił czas na ponowne ścielenie łóżka? - Ten, kto zasztyletował Hollistera, nie był w stanie usunąć stąd całego łóżka - powiedział Owen. - Pościelił je, by ukryć plamy krwi na materacu na wypadek, gdyby ktoś jeszcze odkrył ten pokój. Wirginia przyglądała się posłaniu. - Wydaje mi się, że miał inną motywację. Łóżko zostało bardzo starannie zaścielone, a pościel jest najwyższej jakości. To piękna i droga kołdra. - Hollister był bogaty - przypomniał jej Owen. - Na pewno cała pościel w tym domu jest wykwintna. - Nie, wcale nie - upierała się. - Służąca wybrałaby tańszy komplet. Ten, kto pościelił łóżko, wziął najdroższą pościel, jaka była dostępna, zarezerwowaną dla pana i pani domu. To kołdra dla kobiety. Przypuszczam, że odpowiednia na łóżko lady Hollister. - Interesujące spostrzeżenie - rzekł Owen, zaintrygowany. -To pasuje do moich podejrzeń, że Hollistera zamordowała żona. - Ale ona jest na wpół szalona - odparła Wirginia. - Tylko wariatka mogła zabić swojego męża potwora, a potem nakryć śmiertelne łoże najlepszą pościelą, jaka była w domu. Wirginia zadrżała. - Tak. Owen wszedł do pokoju. Wirginia zrobiła to samo, hamując swoje zdolności, aby powstrzymać intuicyjną reakcję na przerażającą energię, która wypełniała pomieszczenie. Wszystkie zmysły na nią napierały. Wiedziała, że Owen wyczuwa te same upiorne prądy. Rozejrzała się dookoła z niepokojem. Migoczące światło lampy w nieskończoność odbijało się w lustrach, tworząc ściany zimnych płomieni, które rozciągały się w wieczną ciemność. - To miejsce wygląda jak przedsionek piekła - powiedziała. - Tak. - Owen odwrócił wzrok od łóżka, aby spojrzeć na pokryte lustrami ściany. - Zadaję sobie pytanie, po co Hollister stworzył taki pokój.
Gdyby miał zdolność czytania z luster, efekt tylu odbić wprawiałby go tylko w dezorientację i niepokój. Ich oczy spotkały się w zwierciadlanych odbiciach. - Przykro mi to mówić, ale obawiam się, że niektóre osoby odbierające lustrzaną energię uznałyby taki pokój za pobudzający zmysły. Podejrzewam, że Hollister mógł do nich należeć. Uniósł brwi. - To znaczy, że lustra mogą wpływać na kogoś stymulująco? - Tak. - Powoli obeszła pokój, ostrożnie wyostrzając zmysły. - Lustra odbijają energię wszechświata. Ci, którzy zawodowo zajmują się czytaniem z luster, są szczególnie wrażliwi na tę odbitą energię. W gruncie rzeczy konieczność radzenia sobie z odbiciami to podstawowa trudność przy odczytywaniu obrazów z luster. Gdy lustra są zawieszone tak jak w tym pokoju, aby dawać nieskończenie wiele odbić, efekty mogą być dość... dramatyczne. - Gdy mówimy o zasadach zjawisk parapsychicznych, trzeba pamiętać, że szkło jest zawsze nieprzewidywalne. - Nie musisz mi o tym przypominać. Radzę sobie z lustrzaną energią, odkąd skończyłam trzynaście lat. - Tak, oczywiście. Przepraszam za te uwagi. Co masz na myśli, mówiąc, że efekty mogą być dramatyczne? Spojrzała na powtarzające się w nieskończoność sceny w lustrach. - Niektórzy ludzie obdarzeni tym talentem mogliby uznać, że odbita energia, obecna w tym pokoju, wzmacnia ich siłę. Niebezpieczne ciepło w oczach Owena rozpaliło się bardziej. - Trwale wzmacnia? - Nie - powiedziała. - Ten stan utrzymuje się tylko wtedy, gdy człowiek znajduje się w środku takiego lustrzanego pomieszczenia. Ale to wrażenie bywa upajające, przynajmniej dla niektórych osób. Efekty działają na zmysły jak silny narkotyk, zakładając, że ktoś ma skłonności do mrocznych obsesji, tak jak Hollister. Owen się zamyślił. - Inaczej mówiąc, ten pokój na zmysły Hollistera mógł działać jak silny narkotyk, gdy popełniał zbrodnie. - Tak. Kiedy obrazy zostały utrwalone w lustrach, mógł tu przychodzić i upajać się nimi tak długo, jak długo były widoczne. - A kiedy zaczęły blaknąć? Przełknęła z trudem. - Musiał znowu kogoś zabić. Podobnie jak w przypadku narkotyków, był coraz bardziej złakniony stymulacji, którą czerpał z luster. - Za każdym razem gdy zabijał, w lustrach utrwalała się kolejna warstwa obrazu. - Tak.
Nic więcej nie dodała. Nie było potrzeby. Gdy ich oczy ponownie spotkały się w jednym z luster, wiedziała, że Owen zrozumiał. - Używanie talentu w tym pokoju będzie dla ciebie jak wejście do piekła - powiedział. Westchnęła. - Nigdy nie jest łatwo zaglądać do luster, które były świadkami śmierci. Widywałam już okropne rzeczy. Ale ten pokój to inna sprawa. - Ponieważ umarło tu wiele kobiet? - Częściowo tak. - Przypomniała sobie pierwsze dezorientujące doznania, jakie zaatakowały jej zmysły z piorunującą siłą, gdy obudziła się w łóżku obok ciała Hollistera. - Chodzi o coś jeszcze. O coś, czego nie rozumiem. Być może, gdy zacznę odczytywać odbicia, stanie się to jasne. Owen podszedł bliżej i stanął za Wirginią. Położył silną dłoń na jej ramieniu. - Nie musisz tego robić, Wirginio. Mogę się wiele dowiedzieć na własną rękę. - Oczywiście, że muszę to zrobić. Musimy wyciągnąć z tego miejsca jak najwięcej informacji. Ale zanim zacznę, powiedz mi, co ty widzisz w tym pokoju. Gdy Owen zabrał się do dzieła, w pokoju rozbłysła energia. Rozejrzał się powoli dookoła, mierząc badawczym spojrzeniem łóżko i stół. - Tamtej nocy nie miałem czasu przyjrzeć się dokładnie - powiedział. - Ale teraz widzę, że w tym pokoju popełniono morderstwo, i to niejedno. - Podszedł do łóżka. - Wszystkie ofiary zmarły tutaj. - A morderca? - zapytała. - Jego energia wypełnia całe pomieszczenie, ale najciemniejsze strumienie koncentrują się obok łóżka. - Owen zmarszczył brwi. - Większość morderstw została popełniona w sposób tradycyjny. Hollister dusił swoje ofiary. Ale ostatnie trzy zabójstwa popełniono za pomocą metod paranormalnych. - Zaczął używać tych urządzeń do uśmiercania ofiar. - Tak, tak sądzę. - Owen przemierzał długimi krokami niewielką przestrzeń. - Jest tu jeszcze inna silna energia oprócz energii Hollistera. Trudno je odróżnić, ale kiedy dobrze się skupię, wyczuwam wyraźnie jej ślady. To ten sam rodzaj energii, jaki wyczułem w domu pani Ratford. - Drugi morderca? - Tak. Ale dlaczego jego energia miesza się z energią Hollistera? - Owen przykucnął na podłodze, zdjął rękawiczkę i dotknął kamienia. Wstrząsnął nim wyraźny dreszcz, oczy zapłonęły gorętszym blaskiem. - Ach, tak, już rozumiem. - Co to jest? - zapytała Wirginia. Owen wstał. Energia wypełniająca otaczające go powietrze zjeżyła Wirginii włosy na karku.
- Moja ciotka zapewniała mnie, że Hollister nie ma żadnych krewnych, ale jestem pewny, że ta druga osoba w pokoju jest z nim spokrewniona - oznajmił Owen. - Hollister nie zostawił żadnych żyjących dzieci. - O żadnych nie wiemy. Ale to nie musi oznaczać, że nie zostawił potomstwa. - Nieślubne dzieci - powiedziała cicho Wirginia. - Tak, zawsze istnieje taka możliwość, prawda? Owen spojrzał na nią z zaciekawieniem. - O czym myślisz? Zmusiła się do skupienia myśli. - Myślę o lady Hollister. - Dlaczego o niej? - Jest bardzo drobną kobietą. Pod wpływem wściekłości mogła mieć dość siły, aby zabić męża, ale w jaki sposób przeniosła go na łóżko? A poza tym jak zdołała wynieść mnie z pokoju zmarłej córki i przywlec tutaj? - Musiał jej ktoś pomagać. Wirginia zamyśliła się nad tym problemem. - Być może wspólnik. Albo ktoś ze służby. - Odetchnęła głęboko i nastroiła zmysły. - Teraz moja kolej. Może uda mi się odkryć kolejne dowody. Przywołała wewnętrzną kontrolę i ostrożnie otworzyła zmysły. W lustrach zaczęły się unosić cienie. Puls Wirginii przyspieszył. - Co widzisz? - zapytał Owen. Opanowała zdenerwowanie i wywołała większe fale energii, bardziej otwierając się na to, co wyczuwała dzięki swojemu talentowi. Przerażające obrazy pojawiały się w szkle jak wyblakłe, ruchome fotografie. - Widzę ofiary - szepnęła. - Jest ich bardzo wiele. Wszystkie mniej więcej w wieku Becky. Niektóre obrazy są ledwo widoczne. Hollister zaczął mordować w tym pokoju wiele lat temu. Owen przyglądał się jej odbiciu w lustrze. - Wirginio - powiedział. - Wszystko w porządku? Nie była w stanie odpowiedzieć. Upiorne obrazy wypełniały całą powierzchnię luster. Wizje zamieniły pokój w gabinet okropności. Widmowe postacie krzyczały bezgłośnie i wyciągały ręce, jakby chciały ją porwać w ciemny wszechświat ukryty pod powierzchnią luster. Głos Owena przedarł się przez burzę. - Wirginio, jeśli nie dajesz rady, powiedz mi. Przeszywały ją ostrza gniewu. Nie pozwoli, by potwór, który stworzył ten pokój, zwyciężył. Przywołała na pomoc wewnętrzną kontrolę. Na szczęście skutecznie. Obrazy w lustrach wróciły do szklanej przestrzeni. Nadal je widziała, ale już nie zakłócały jej zmysłów. - Nic mi nie jest - zdołała wykrztusić. - To tylko pierwszy szok.
Myślałam, że jestem przygotowana, ale nie wiedziałam, że w lustrach utrwaliło się aż tak dużo obrazów. Hollister naprawdę był potworem. - Żałuję, że moja rodzina wcześniej nie zwróciła na niego uwagi - rzekł Owen ponuro. - Na tym polega problem z potworami. Bez trudu mogą się ukryć, zwłaszcza w tak dużym mieście jak Londyn. Być może w przyszłości J&J będzie w stanie pomagać nam w tropieniu ich. - Być może. - Nie pokładasz zbyt wielkiej nadziei w J&J, prawda? - Nie. - Przypominam ci, że to właśnie Caleb Jones czuł, że panie Ratford i Hackett mogły zostać zamordowane za pomocą paranormalnych metod. Co więcej, wynajął mnie, abym wytropił mordercę, mimo że żadna z ofiar nie należała do Towarzystwa Wiedzy Tajemnej. Skrzywiła się. - Wspaniale. Przyznaję, że nowa agencja J&J jest zainteresowana prowadzeniem spraw dotyczących parapsychicznych morderstw także poza swoim środowiskiem. Ale nie można zignorować faktu, że członkowie Towarzystwa nie akceptują ludzi takich jak ja i nigdy nie zmienią zdania. Tylko że w tej chwili to nie ma znaczenia. W tych lustrach jest coś jeszcze. - Oprócz scen zbrodni? - Tak. W ich głębi palą się słabe płomienie, takie same jak w lustrze u pani Ratford. - Jesteś pewna? - Tak. Ogień w lustrach jest słaby, ale wyczuwalny. Myślę, że kiedy używa się urządzeń do popełnienia morderstwa, w lustrach oprócz obrazów utrwala się także energia. - Powiedziałaś, że ogień zgromadzony w lustrze pani Ratford jest silniejszy. Dlaczego? W tym pokoju umarło więcej ludzi. - Tak, ale ci, którzy zmarli, nie potrafili czytać z luster. A pani Ratford tak. Myślę, że na tym właśnie polega różnica. - Łajdak - powiedział cicho Owen. - Dlatego teraz jego celem stały się osoby obdarzone tego rodzaju zdolnościami. - Tak sądzę. Dostarczają więcej energii, którą chce uwięzić w lustrach. - Ale po co gromadzi ten ogień w lustrach? - zapytał Owen. - Nie wiem. - Czy jest jakiś sposób, by uwolnić te płomienie? - Energia wydaje się trwać w bezruchu. Nie jestem pewna, czy potrafię ją rozniecić. Ale nawet jeśli to okazałoby się możliwe, uważam, że to nie jest dobry pomysł. Widzę czystą, surową energię. Nie ma jej wiele, ale mimo to wolę nie myśleć, co by się stało, gdybym spróbowała uwolnić ją z luster. - Wystarczy. - Popchnął lekko Wirginię w stronę drzwi. - Mamy odpowiedzi. Myślę, że dosyć się już nasiedzieliśmy w tym miniaturowym piekle.
Rozdział
18
Natura łowcy podpowiadała mu, że zaczyna otaczać ofiarę. Powinienem odczuwać lodowato zimny przypływ energii, który zawsze ogarnia mnie pod koniec tropienia, pomyślał Owen. Ale z jakiegoś powodu pochłaniał go nerwowy niepokój, co utwierdzało go w przekonaniu, że przynajmniej jedne drzwi były wciąż zamknięte. - Owenie - zapytała Wirginia - czy coś jest nie w porządku? Uświadomił sobie, że tak szybko pędzi kamiennym korytarzem, iż musiała podnieść spódnicę niemal do kolan i energicznie przebierać nogami, aby za nim nadążyć. - Przepraszam - mruknął i zwolnił kroku. - Chcę cię jak najszybciej stąd wyprowadzić. - Doceniam to. Zapewniam cię, że nie mam zamiaru się tu zatrzymywać. Ale odnoszę wrażenie, że nie jesteś zadowolony z tego, czego dowiedzieliśmy się w tamtym pokoju. Przynajmniej mamy jakiś klucz do poznania tożsamości człowieka, który zabił panią Ratford i panią Hackett. Wiemy, że jest krewnym Hollistera. - To przydatna informacja - zgodził się. - Poproszę ciotkę, żeby bardziej wnikliwie zajęła się powiązaniami rodzinnymi. - Niepokoi cię ogień uwięziony w lustrach, prawda? - Tak. Hollister był zwykłym mordercą. Gwałcił swoje ofiary, a potem je zabijał. Nic innego go nie interesowało. Ale inaczej ma się sprawa z tym drugim mężczyzną. Nie znęca się nad ofiarami fizycznie, zanim je zabije. - Rozumiem, o co ci chodzi - odrzekła Wirginia w zamyśleniu. - Wygląda, jakby przeprowadzał eksperymenty. - W jakim celu? - Aby uwięzić ogień w lustrach, tak to wygląda. Ta sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, niż się wydaje na pierwszy rzut oka, Wirginio. - Być może lady Hollister wie coś, co mogłoby się nam przydać, Owenie, ale ona jest prawie szalona. Skręcił za kolejny narożnik i zobaczył w ścianie tunelu drewniane, okute żelazem drzwi. Zatrzymał się gwałtownie, Wirginia zrobiła to samo. - Lady Hollister - powiedział cicho. - Chyba nie zamierzasz jej ścigać? Mówiąc między nami, cieszę się, że zamordowała swojego męża. - Z pewnością wyświadczyła światu przysługę. - Przyglądał się drzwiom. - Ale ciekawi mnie, w jaki sposób się tu dostała i jak wyszła. Wirginia spojrzała na drzwi. - Myślisz, że te drzwi prowadzą do domu? - Tak, zamek jest nowy.
Wyjął wytrych z podręcznego zestawu. - W domu nie ma nikogo. Możemy go przeszukać, skoro już tu jesteśmy. - To by zajęło wiele godzin, a nawet dni. To bardzo duży dom, Owenie. Czego się tam spodziewasz? - Nie wiem. Nigdy nie wiem, dopóki nie zobaczę. Gdy otworzył drzwi, znaleźli się w pustym pomieszczeniu piwnicznym. Na grubych pokładach kurzu i brudu pokrywających kamienną podłogę widoczne były dobrze zachowane ślady stóp. - Ktoś często tędy chodził - stwierdziła Wirginia. Przechylił latarnię i przykucnął, żeby obejrzeć ślady. - Nie da się stwierdzić, do kogo należą. Jest ich zbyt wiele. Wygląda na to, że większość pozostawił mężczyzna. - Hollister. - Bez wątpienia. Ale widzę też odciski butów kobiety. I to więcej niż jednej, ściśle mówiąc. Przechodziły tędy całkiem niedawno. - Lady Hollister i służąca, która pomogła jej zanieść mnie na dół. - Niewątpliwie. - Wyprostował się i oświetlił latarnią schody w odległym końcu pokoju. Zobaczmy, dokąd prowadzą. Weszli po schodach. U ich szczytu zobaczyli drzwi prowadzące do ciemnej biblioteki. Gdy znaleźli się w pomieszczeniu, Owen zauważył, że od tej strony były ukryte za regałem z książkami. - Dom pełen tajemnic - stwierdziła Wirginia. - Ale, zdaje się, lady Hollister znała część z nich. Owen postawił latarnię na biurku i zaczął sprawdzać zawartość szuflad. - Inni również mogą je znać. Na przykład dama do towarzystwa lady Hollister. Albo niektóre ze służących. - Nie widziałam służących, tylko gospodynię. Musiała mieć przynajmniej dwie pokojówki dochodzące w ciągu dnia i ogrodnika. Nie można prowadzić tak ogromnego domu bez służby. Ale trudno uwierzyć, że siedzieliby cicho, gdyby podejrzewali, co się dzieje w tamtym pokoju. - Wszystko wskazuje na to, że dom był raczej nietypowy. - Zamknął jedną szufladę i otworzył następną. - Jeśli większość przychodziła do pracy i nie mieszkała na terenie rezydencji, to służba mogła nic nie wiedzieć o przykrych zajściach w piwnicy. Wirginia zbliżyła się do Owena, stąpając bezszelestnie po drogim dywanie. - Czy szukasz czegoś konkretnego? - Przydałoby się znaleźć rachunek za zakup któregoś z tych przeklętych zegarowych urządzeń. - Zamknął ostatnią szufladę. - Ale niczego takiego tu nie ma. Tylko czyste kartki papieru i jakieś szpargały.
Wirginia zaczęła na chybił trafił zdejmować książki z regałów. W końcu otworzyła jedną z nich. - Interesujące - orzekła. Obszedł biurko. - Co tam masz? - W tej książce są ukryte fotografie. Wszystkie przedstawiają młode kobiety i dziewczęta w wieku Becky. - Wirginia szybko podniosła wzrok. - Dobry Boże. To chyba ofiary Hollistera. Wziął od niej książkę i oglądał zdjęcia. Wszystkie przedstawiały kobiety ubrane jak prostytutki. Dziewczęta na fotografiach leżały na łóżku w lustrzanym pokoju, najwyraźniej martwe. Owen ze znużeniem zamknął książkę. Kolejne ofiary, których nie zdołał uratować. Kolejne obrazy, które będą go prześladować nocami. - Oddawał się tej obsesji od wielu lat i nikt o tym nie wiedział. Wirginia dotknęła ręki Owena. Wyraz jej oczu mówił, że rozumie, jakie myśli przebiegają mu przez głowę. - Co się stało, to się nie odstanie - powiedziała. - Na świecie zawsze będą potwory. Nie możesz złapać wszystkich. Rób, co do ciebie należy, ale spróbuj pogodzić się z faktem, że nie będziesz w stanie ocalić wszystkich ofiar. - Uświadomienie sobie tej prawdy a zaakceptowanie jej to dwie różne sprawy. - Aby zaakceptować tę prawdę, trzeba skupić się na teraźniejszości i przyszłości, a nie rozpamiętywać tego, co było. Uśmiechnął się. - Gdzie się nauczyłaś takich mądrości? - Moja matka mi to powiedziała, kiedy miałam trzynaście lat i zaczął się objawiać mój talent. Mówiła, że muszę zawsze pamiętać o jednym. O tym, że chociaż zobaczę w lustrach wiele zła, tylko od czasu do czasu będę w stanie doprowadzić, by sprawiedliwość zatriumfowała, i zapewnić wieczny spokój tym, którzy odeszli. Powiedziała, że te nieliczne chwile muszą mi wystarczyć i podtrzymać mnie na duchu, w przeciwnym razie obrazy, które zobaczę w nadchodzących latach, doprowadzą mnie do szaleństwa. - Twoja matka musiała być bardzo mądrą kobietą. - Wsunął książkę pod ramię. - Dam te zdjęcia Calebowi Jonesowi. Może je przekazać przyjacielowi ze Scotland Yardu. Być może policja będzie w stanie powiadomić rodziny niektórych ofiar Hollistera i przekazać im, że morderca nie żyje. - To dobry pomysł - rzuciła. Podszedł do drzwi wychodzących na korytarz. - Chodźmy na górę. Ludzie mają zwyczaj ukrywać najpilniej strzeżone sekrety w sypialni. Przeszli długim korytarzem i szerokim schodami ruszyli na piętro. - Pamiętam, że wchodziłam tymi schodami - stwierdziła Wirginia i rozejrzała się niespokojnie. - Sypialnia, którą miałam zbadać, znajdowała się na tym piętrze, na końcu korytarza. - To był pokój, w którym straciłaś przytomność? - Tak. Od tego momentu niczego nie pamiętam, obudziłam się dopiero w lustrzanym pokoju.
Zatrzymał się gwałtownie, gdy usłyszał ciche skrzypnięcie liny ocierającej się o drewno. Spojrzał w górę. - Wirginio - powiedział cicho Owen. Zamarła. - Co to jest? - Jeśli się nie mylę, to lady Hollister. Uniósł latarnię, oświetlając ciało kobiety wiszące na sznurze przymocowanym do balustrady dwa piętra wyżej. - Wielkie nieba - szepnęła Wirginia. - To na pewno ona. Owen wbiegł szybko po schodach. Wirginia natychmiast ruszyła za nim. Oboje wychylili się przez balustradę. Światło padło na twarz zmarłej kobiety. - To bez wątpienia lady Hollister - szepnęła Wirginia. - Czy została zamordowana? Owen nastroił zmysły i spojrzał na fluoryzujące światło biegnące wzdłuż liny i drewnianej balustrady. Szaleństwo i rozpacz promieniowały jak straszna trucizna. - Nie. To ta sama parapsychiczna energia, którą widziałem na dole w korytarzach, gdzie został zamordowany Hollister. Kiedy lady Hollister pomściła śmierć córki, wróciła do codziennych obowiązków. Dopilnowała, aby ciało jej męża zostało po cichu usunięte. Pościeliła łóżko i zwolniła służbę. A potem się powiesiła. - I zrobiła to wszystko, nie ściągając na rodzinę skandalu.
Rozdział
19
Wirginia siedziała w swoim gabinecie z filiżanką herbaty w jednej ręce, a listem od wdzięcznej klientki w drugiej, kiedy usłyszała powóz. Nie zwróciła uwagi na stukot kół i końskich podków, dopóki nie uświadomiła sobie, że powóz podjechał pod jej dom. Jej puls nieco przyspieszył, ale szybko wrócił do normalnego rytmu. To nie Owen, pomyślała. Gdyby przyjechał powozem, wybrałby szybką, zwrotną dorożkę, a nie duży prywatny ekwipaż. Usłyszawszy na korytarzu szybkie kroki pani Crofton, wiedziała, że gospodyni bezbłędnie rozpoznała stukot kół drogiego pojazdu. Otworzyły się frontowe drzwi. Uszu Wirginii dobiegły przytłumione nieznajome głosy. To nie mogła być klientka. Na takie spotkania umawiała się w Instytucie. Zgodnie z zasadą wprowadzoną przez Gilmore’a Leybrooka, którą uważała za bardzo rozsądną. Gdy zaczynała świadczyć usługę czytania z luster, musiała się spotykać z klientami we własnym domu. Część osób poszukujących takiej usługi była, delikatnie mówiąc, nieco dziwna. Kilka razy zdarzyło się, że zrozpaczeni klienci pojawiali się w nocy na progu jej domu i żądali drugiego albo nawet trzeciego czytania, przekonani, że za pierwszym razem się pomyliła. Od czasu do czasu grożono jej. Dzięki temu, że teraz klienci nie znali jej adresu, życie stało się o wiele spokojniejsze. Ale jeśli nowo przybyła osoba nie była klientką, to kim? Wirginia nie miała pojęcia, kto mógł do niej przyjechać takim wytwornym powozem. Drzwi gabinetu otworzyły się gwałtownie. Pomimo
całego profesjonalizmu i klasy pani Crofton nie potrafiła ukryć błysku podniecenia w oczach. Uniosła podbródek i oświadczyła rozkazującym głosem, który na pewno było słychać w korytarzu. - Lady Manchester do pani. Czy mam jej powiedzieć, że jest pani w domu? - Wielkie nieba, nie. Wirginia odstawiła filiżankę z większym impetem, niż zamierzała. Rozległ się brzęk porcelany. Herbata rozlała jej się na rękę i na list, który czytała. Pani Crofton zmarszczyła brwi. - Nie oparzyła się pani? - Nie, nie, herbata już wystygła. - Wirginia wyciągnęła chusteczkę i wytarła energicznie rękę. - To jakaś pomyłka. - Z herbatą, proszę pani? Przyniosę świeżą. - Nie mówię o herbacie, miałam na myśli tę osobą na dole. Jest pani pewna, że to lady Manchester? - Oto jej wizytówka, proszę pani. - Pani Crofton triumfalnym gestem pomachała wizytówką. Wprowadziłam ją do salonu. - To niech ją pani stamtąd wyprowadzi. - Wirginia zgniotła chusteczkę. - Proszę powiedzieć lady Manchester, że nie ma mnie w domu. Oczy pani Crofton przybrały barwę stali. Weszła do gabinetu, zamykając za sobą drzwi, i powiedziała ciszej: - Za późno, żeby ją odesłać. Już jej powiedziałam, że za chwilę pani do niej przyjdzie. - Proszę posłuchać, pani Crofton. Doskonale rozumiem, co pani czuje. Wiem, że praca w moim domu jest poniżej pani możliwości. Mimo to z żalem muszę przypomnieć, że to ja panią zatrudniam i ja wydaję pod tym dachem polecenia. - Czy pani postradała rozum? Lady Manchester to dama z najwyższych sfer. Jest przyjmowana w najlepszych domach. I dlatego wprost nie mogę uwierzyć, że osobiście się do pani pofatygowała. - Ja też nie - mruknęła Wirginia. - To niezwykłe. Większość dam z jej pozycją wysłałaby liścik wzywający panią do stawienia się w ich domu na parapsychiczne konsultacje. - Pani Crofton machała rękoma ze złością. - I pewnie wpuściliby panią do domu wejściem dla dostawców. - Wie pani, że nigdy nie przyjmuję zleceń, jeśli oczekuje się, że będę wchodziła wejściem dla dostawców. I żeby nie było niedomówień, pani Crofton, lady Manchester nie przysłała mi liściku wzywającego na spotkanie, ponieważ dobrze wiedziała, że spotkałaby ją odmowa. Pani Crofton była zaszokowana. - Ale dlaczego miałaby pani odmówić? - Nie wydaje mi się, abym się musiała tłumaczyć. - Proszę posłuchać, to dokładnie taka klientka, jakie chciałyśmy przyciągnąć.
- My? - zapytała Wirginia z lodowatą uprzejmością. Pani Crofton była jednak nieustraszona. - Bardzo wiele rozmyślałam o pani karierze. - Czy ja dobrze słyszę? Pani rozmyślała o mojej karierze? - Jeśli chce pani rozwijać interesy, musi pani pozyskać klientów z wyższych sfer. Taka okazja nie trafia się często. I nie pozwolę, aby pani ją przegapiła. Od tego zależy nasza przyszłość. - Pochlebia mi, że wiąże pani ze mną swoją przyszłość, pani Crofton. Czy to oznacza, że porzuciła już pani nadzieję na znalezienie posady w lepszym domu i chlebodawcy o wyższej pozycji? - Nie mam w tej chwili większego wyboru, prawda? I obawiam się, że pani też nie ma. Wie pani równie dobrze jak ja, że chcąc osiągnąć wyższą pozycję, potrzebuje pani gospodyni, która zna się na rzeczy, czyli osoby takiej jak ja. - Pani Crofton, proszę sobie wyobrazić, że zanim panią poznałam, w ogóle nie myślałam o wyższej pozycji. Uważałam, że radzę sobie całkiem dobrze. - Nonsens - oznajmiła pani Crofton. - W zeszłym tygodniu wspomniała pani przy śniadaniu, że musi pani zarobić więcej pieniędzy, aby oszczędzić coś na stare lata. - Tak, ale to zupełnie inna sprawa. - Ja też muszę myśleć o swojej emeryturze. Jak pani powiedziała, nasze losy są ze sobą związane. Dlatego stanowczo proszę, aby poszła pani do saloniku i przyjęła zlecenie od lady Manchester na czytanie z lustra. Wirginia niechętnie wstała. - Widzę, że nie zamierza pani wykonać mojego polecenia i poprosić, by sobie poszła, więc sama się tym zajmę. - Niech pani nie będzie dla niej niegrzeczna - ostrzegła pani Crofton. - Kiedy rozejdzie się wiadomość, że miała pani zlecenie od lady Manchester, inne światowe damy z jej sfery też będą chciały zamówić czytanie. W taki sposób zdobywa się dobrą klientelę. Wirginia ruszyła przez pokój do drzwi. - Doceniam pani radę, pani Crofton. Zechce pani mnie przepuścić? Pani Crofton nie ruszyła się z miejsca. - Jeszcze jedno. Wirginia się zatrzymała. - Tak? Pani Crofton jeszcze bardziej zniżyła głos: - Cokolwiek pani zrobi, proszę nie okazywać nadmiernej gorliwości ani wdzięczności za jej zlecenie. Niech pani będzie chłodna i uprzejma. Profesjonalna. Zanim pani przyjmie jej zlecenie, niech jej pani powie, że musi sprawdzić w kalendarzu, czy ma wolny termin. Niech myśli, że ma szczęście, mogąc skorzystać z pani usług.
- Doprawdy nie wiem, jak udawało mi się prowadzić interesy, zanim panią zatrudniłam, pani Crofton. Czy teraz zechce pani zejść mi z drogi? - W każdej chwili. - Pani Crofton odeszła szybko na bok i położyła dłoń na klamce. - Wprost nie mogę uwierzyć, że los tak nam sprzyja. Ciekawe, w jaki sposób lady Manchester się dowiedziała o pani istnieniu. Może dzięki znajomości z panem Sweetwaterem. I pomyśleć, że się tym martwiłam. - Nie mam pojęcia, dlaczego lady Manchester postanowiła mnie dziś odwiedzić, ale zapewniam panią, że doskonale wiem, jak dowiedziała się o moim istnieniu. Co więcej, dysponuje tą wiedzą od trzynastu lat. Pani Crofton otworzyła drzwi. - Jak to możliwe? - Moja matka była kochanką jej męża. Zarówno lord Manchester, jak i mama zginęli w wypadku kolejowym. Wracali ze schadzki w domu myśliwskim Manchestera w Szkocji. Pani Crofton zbladła. - Co takiego? - Lord Manchester był moim ojcem - oznajmiła Wirginia sztywno. - Przepraszam panią, pani Crofton. Zdaję sobie sprawę, że nie mogła pani wiedzieć, iż przyjmuje posadę w domu nieślubnej córki dżentelmena z wyższych sfer, ale tak właśnie jest. Proszę nie trudzić się przynoszeniem herbaty. Wirginia wyszła i ruszyła korytarzem. Zatrzymała się w progu salonu, aby przybrać opanowaną pozę. Lady Manchester stała przy oknie. Wyglądała na ulicę, jakby działo się tam coś niezwykle dla niej ważnego. - Lady Manchester - powiedziała Wirginia. Helena, lady Manchester, odwróciła się do niej. - Dziękuję, że zechciała się pani ze mną spotkać. Przepraszam za najście, ale jestem w rozpaczy i nie mam się do kogo zwrócić. - Lady Manchester, sądzę, że nie mamy o czym rozmawiać. - Proszę, chcę pani tylko zadać jedno proste pytanie. Jeśli zechce pani na nie odpowiedzieć, obiecuję, że nie zostanę w pani domu dłużej niż to konieczne. Wirginię zawsze zaskakiwała piękność Heleny. Jasnowłosa, o niebieskich oczach, była obdarzona klasycznymi rysami twarzy i doskonałą figurą, co podkreślał jeszcze bardzo modny strój. Nawet teraz, choć przecież już nie pierwszej młodości, należała do kobiet, które przyciągały wzrok. W wieku osiemnastu lat, kiedy wyszła za mąż za znacznie starszego mężczyznę, musiała olśniewać urodą. Ponadto była dziedziczką wielkiego majątku, co zawsze dodaje kobiecie powabu. Nie rozumiała, co skłoniło lorda Manchestera do utrzymywania potajemnego romansu z nisko urodzoną kobietą czytającą z luster, skoro na co dzień miał przy boku pełną wdzięku towarzyszkę życia, którą mógł z dumą prezentować na przyjęciach w wyższych sferach. Matka Wirginii nie była pełną fantazji aktorką, nie była też piękniejsza od lady Manchester.
W tych rzadkich chwilach, kiedy poddawała się złemu nastrojowi i użalała się nad własną samotnością, Wirginia przywoływała okruchy wspomnień z dzieciństwa. Czerpała pewną pociechę z faktu, że Manchester kochał i ją, i jej matkę. Rodzice zawsze stanowią dla nas wielką tajemnicę, rozmyślała. Chciała zacząć krótką przemowę, którą przygotowała, idąc korytarzem. Zaszła jakaś pomyłka, lady Manchester. Nie przyjmuję dziś rano gości. Jestem pewna, że pani to zrozumie. Ale wystarczyło jedno błagalne spojrzenie niebieskich oczu Heleny, aby tamte słowa wyleciały jej z głowy. Widywała to samo spojrzenie u wielu innych klientów, którzy przychodzili do niej, szukając odpowiedzi. - Czego chce się pani dowiedzieć, proszę pani? - zapytała, zamiast wygłaszać przygotowaną formułkę. - Doskonale wiem, jakie to spotkanie jest dla pani trudne, panno Dean - powiedziała Helena. - Na pewno zdaje sobie pani sprawę, że dla mnie to również niezręczna sytuacja. Nie przyszłabym tu dzisiaj, gdybym miała inny wybór. Zaczynam tego żałować, pomyślała Wirginia. Ale nic więcej nie mogła zrobić. Helena musiała być w prawdziwej rozpaczy. Żadne inne uczucie nie przywiodłoby jej w te progi. - Proszę usiąść - powiedziała Wirginia i podeszła do jednego z dwóch krzeseł stojących przy wygaszonym kominku. - Dziękuję. Helena usiadła z wdziękiem, układając wprawnymi ruchami fałdy eleganckiej i drogiej dziennej sukni w niebieskim kolorze. Wirginia zajęła drugie krzesło i ułożyła spódnicę prostej Miedziano-brązowej domowej sukni. - Zdaję sobie sprawę, że nie ma pani powodu, aby mi pomagać - powiedziała Helena. - Ale mam nadzieję, że okaże pani chociaż cień współczucia w mojej rozpaczliwej sytuacji. - Przejdźmy do rzeczy, proszę pani. - Oczywiście. Moja córka Elizabeth zniknęła. Mimo wszystko Wirginię przeszył zimny dreszcz. - Sądzi pani, że nie żyje? Oczy Heleny zrobiły się okrągłe z przerażenia. - Ależ nie. - Szybko się opanowała. - Chciałam powiedzieć, że zniknęła z domu. Wybiegła gdzieś dziś rano. Nikomu nie powiedziała, dokąd idzie. Nikt nie widział, jak wychodziła. Przejdę do rzeczy, panno Dean. Czy ukrywa się w pani domu? Wirginię tak zdumiało to pytanie, że na chwilę straciła jasność myślenia. - Wielkie nieba, nie! - wybuchła w końcu. - Proszę mnie nie okłamywać. Muszę znać prawdę. Odkąd odkryłam, że zniknęła, odchodzę od zmysłów. - Ale dlaczego miałaby tu przychodzić? Przecież nawet nie wie o moim istnieniu.
- Obawiam się, że już wie. - Helena zacisnęła złożone dłonie, spoczywające na eleganckiej sukni. - Niedawno dowiedziała się, że jest pani jej przyrodnią siostrą. Wirginia wzięła głęboki oddech. - Rozumiem. Jak do tego doszło? - Sadzę, że to było nieuniknione. Wmawiałam sobie, że nikt nie pamięta starej plotki. Ale są tacy, który nie zapominają o dawnych skandalach. - To prawda - przyznała Wirginia. - Kilka dni temu Elizabeth przyszła do mnie i zażądała odpowiedzi. W pierwszej chwili pomyślałam, że to pani ją odszukała i powiedziała jej prawdę. Ale później dowiedziałam się, że usłyszała o tym od przyjaciółki, która podsłuchała rozmowę matki z inną kobietą. Wspominały tę starą historię. Zdaje się, że ta druga kobieta była pani klientką. - Helena spojrzała na swoje ręce, po czym podniosła wzrok. - Powiedziała coś o rodzinnym podobieństwie. - Przykro mi - odrzekła łagodnie Wirginia. - Zdaję sobie sprawę, jakie to nieprzyjemne dla pani. Ale daję słowo, że Elizabeth nie ma w moim domu. Może go pani przeszukać, proszę bardzo. Helena zamknęła oczy w rozpaczy. Gdy je otworzyła, wydawała się jeszcze bardziej przerażona. - To nie będzie konieczne. Widzę, że mówi pani prawdę. Przyznaję, że cały czas żyłam nadzieją, że tu ją znajdę. Ale jeśli jej tu nie ma, to gdzie poszła? - Przykro mi - powtórzyła Wirginia. - Może Elizabeth poszła do przyjaciółki? - Nie, na pewno nie. Zanim tu przyszłam, wypytałam się dyskretnie. - Nadal nie rozumiem, dlaczego pani uważa, że mogła przyjść do mnie. - Ponieważ bardzo chce panią poznać. Ma do pani pytania. Takie, na które ja nie potrafię odpowiedzieć. - Jakiego rodzaju pytania? Helena zacisnęła usta. - Mój mąż twierdził, że ma jakieś parapsychiczne zdolności. Powiedział, że dostrzega migoczące fale energii wokół ludzi. Utrzymywał, że kolor i barwa tych fal bardzo wiele mu mówią na temat danej osoby. I rzeczywiście potrafił doskonale przewidzieć, w jaki sposób ludzie się zachowają. Zawsze też wiedział, czy ktoś kłamie. Ale ja nie wierzyłam, że ma zdolności paranormalne. Jednak kiedy Elizabeth skończyła trzynaście lat, powiedziała mi, że dostrzega dziwne światła wokół ludzi. - Odziedziczyła po ojcu talent do odbierania aury. - Przez wiele miesięcy próbowałam jej wmówić, że to tylko wyobraźnia. Zabrałam ją na miesiąc do naszego domu na wsi. Myślałam, że świeże powietrze i codzienne spacery odwrócą jej uwagę. - Ale nadal widziała aury - wtrąciła Wirginia.
- Tak. W zeszłym miesiącu wróciłyśmy do Londynu i powiedziałam jej, że nie wolno jej z nikim rozmawiać o tych wizjach, bo ludzie mogą pomyśleć, że jest niezrównoważona psychicznie. Takie plotki mogą zrujnować karierę towarzyską młodej panienki. - Tak, to prawda - przyznała ze spokojem Wirginia. - Po tym napomnieniu przestała mówić o aurach, w każdym razie nie rozmawiała o tym ze mną. Ale zaczęła się interesować wszelkimi zjawiskami paranormalnymi. Gdy powiedziałam, że się tym niepokoję, poinformowała mnie, że to bardzo modny temat i że jej przyjaciółki też są tym zaintrygowane. Powiedziała to w taki sposób, jakby chodzenie na seanse i pokazy parapsychicznych zdolności było tylko modnym zajęciem młodych panien. - W przypadku wielu z nich rzeczywiście tak jest - stwierdziła Wirginia. - Ale Elizabeth próbuje zrozumieć i zaakceptować własne zdolności. Na pewno rozumie pani, że ona nie chce myśleć, że coś jest z nią nie w porządku. Szuka odpowiedzi, które upewnią ją, że nie jest niezrównoważona psychicznie. - Rozumiem. - Helena mocniej zacisnęła dłonie w rękawiczkach. - W końcu dowiedziała się o istnieniu przyrodniej siostry, która wykazuje zdolności paranormalne i która w dodatku zarabia w ten sposób na życie. To była ostatnia kropla. Jestem przekonana, że chciała panią znaleźć. - Nie sądzę, aby mogła znać mój adres. Zresztą pani również zdaje sobie z tego sprawę, więc być może ten fakt również przed panią ukryła. - Poznałam pani adres jakiś czas temu - przyznała Helena. - Ale nie powiedziałam o tym Elizabeth. - Jeżeli ma jakieś informacje na mój temat, a prawdopodobnie ma, będzie wiedziała, że wystarczy zapytać w Instytucie Leybrooka. Tą drogą kontaktują się ze mną klienci. Pan Welch przyjmuje zlecenia. Jego asystentka, pani Fordham, kieruje do mnie wszystkie prośby o konsultacje. Nie otrzymałam żadnej wiadomości od pani córki. Mojej siostry. Chociaż od samego początku wiedziała o narodzinach Elizabeth, nigdy nie potrafiła myśleć o dziewczynce jak o swojej siostrze. Legalna córka Manchestera żyła w innym wymiarze. Jej świat nie miał nic wspólnego z tym, w którym poruszała się Wirginia. W oczach Heleny zalśniły łzy. - Proszę mi wybaczyć. - Wyjęła cienką koronkową chusteczkę i osuszyła oczy. - Odkąd odkryłam, że jej nie ma, przeżywam koszmar. Przeraża mnie myśl, że Elizabeth błąka się sama po ulicach. Nie ma pojęcia, jak przeżyć w tym świecie. A jeśli została porwana? - Wyślę liścik do pana Welcha do Instytutu - powiedziała Wirginia. - Poproszę go, by był czujny na wypadek, gdyby jakaś młoda panna o mnie wypytywała. Moja gospodyni zaraz go przekaże jakiemuś chłopakowi z prośbą o doręczenie. Jeśli Elizabeth pojawi się w Instytucie, pan Welch poprosi asystentkę, by się nią zajęła do mojego przyjazdu. Jeżeli będę coś wiedziała, natychmiast dam pani znać. - Dziękuję - powiedziała Helena, głosem pełnym niepokoju. - Tak się boję, że coś jej się stanie, zanim ją znajdę. - Mówiła pani, że córka widzi aury otaczające ludzi. - Sama tak to opisuje.
- Czy jest rozsądną młodą damą? Helena westchnęła. - Tak sądziłam aż do dzisiejszego ranka. - Jeśli ma choć trochę zdrowego rozsądku i widzi aury wokół ludzi, nie jest tak bezbronna, jak się pani wydaje - stwierdziła Wirginia. - Jak pani może tak mówić? Przecież ona nie ma żadnego doświadczenia. - Ale ma talent, który daje jej silną intuicyjną umiejętność unikania ludzi, którzy mogliby stanowić dla niej jakieś zagrożenie. Osoby widzące aurę są w tym bardzo dobre. Ten rodzaj wrażliwości pomoże jej zadbać o własne bezpieczeństwo. - Rzeczywiście, ostatnio zauważyłam, że potrafi oceniać ludzi i robi to z dużym wyczuciem przyznała Helena. - Modlę się, aby miała pani rację. Wirginia wstała. - Zaraz napiszę liścik do pana Welcha. Helena również wstała. - Jestem pani bardzo wdzięczna, panno Dean. Zdaję sobie sprawę, że nie ma pani żadnych zobowiązań wobec Elizabeth. - To tylko zwykły liścik - odparła Wirginia. - Nic więcej. Helena spojrzała na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Plotka mówi prawdę. - Co ma pani na myśli? - Istotnie jest wyraźne rodzinne podobieństwo. Obie macie takie oczy jak ojciec. Helena wyszła z pokoju. Pani Crofton otworzyła drzwi, okazując wyraźny szacunek. Lady Manchester zeszła po schodach i wsiadła do czekającego powozu. Wirginia wróciła do gabinetu, aby napisać liścik do Welcha. Kiedy już przekazała go pani Crofton z prośbą o wysłanie do Instytutu, otworzyła dolną szufladę biurka i wyjęła fotografię. Siedziała tak przez dłuższy czas, wpatrując się w zdjęcie przedstawiające jej przystojnego, pełnego fantazji ojca, atrakcyjną matkę i ją samą. Zrobiono je, kiedy miała trzynaście lat. Wyglądała na niewinne, szczęśliwe i kochane dziecko. Mimo że kiełkował już w niej parapsychiczny talent, tamtego dnia nie miała żadnych przeczuć, że za kilka miesięcy zawali się cały jej świat.
Rozdział
20
Po godzinie otrzymała liścik od pani Fordham, asystentki pana Welcha. Jest tu młoda dama, która prosi o rozmowę z panią. Nie chce podać nazwiska. Przypuszczam, że to osoba, o którą Pani pytała pana Welcha. Mamy ją na oku. Poinformowałam ją, że wkrótce Pani się z nią spotka.
Wirginia szybko skreśliła kilka słów do Heleny i poszła na górę się przebrać w spacerową suknię. Kiedy wróciła na dół, by włożyć pelerynę i rękawiczki, pani Crofton czekała już przy drzwiach. Od wyjścia Heleny zrobiła się dziwnie małomówna. Najwyraźniej jeszcze nie otrząsnęła się z szoku wywołanego informacją, że jej chlebodawczyni jest bękartem podejrzanej kobiety o zdolnościach parapsychicznych i dżentelmena wywodzącego się z jednej z najznakomitszych rodzin. - Pani Crofton, proszę powiedzieć któremuś z chłopaków z ulicy, żeby natychmiast dostarczył ten liścik do lady Manchester na Hamilton Square - powiedziała Wirginia. - Bardzo się martwi o córkę. - Tak, proszę pani - odparła pani Crofton sztywno i przez zaciśnięte usta, a następnie otworzyła drzwi. Wirginia wyszła na schody. - Panno Dean? - odezwała się cicho pani Crofton zza jej pleców. Wirginia przystanęła. - Słucham. - Myślę, że wziąwszy pod uwagę okoliczności, była pani bardzo wspaniałomyślna wobec lady Manchester. - To nie jej wina, że mąż miał na boku drugą rodzinę. - Nie on pierwszy i nie ostatni. Ale to nie znaczy, że ma pani jakieś zobowiązania wobec lady Manchester. - Martwię się tylko o Elizabeth. To niewinna dziewczynka. Pani Crofton spojrzała znacząco. - Wychowała się w luksusie i odziedziczy fortunę. Zajmie należne jej miejsce w towarzystwie i zrobi świetną partię. A pani przez większość życia będzie musiała zarabiać na życie. Będzie pani miała szczęście, jeśli uda się odłożyć jakąś sumkę na stare lata. - Racja, pani Crofton. Skoro według pani moja przyszłość nie rysuje się zbyt różowo, muszę rzeczywiście postarać się przyciągnąć klientów z wyższych sfer. - I czas, by podniosła pani stawki. Ludzie nie cenią usługi, jeśli za nią słono nie zapłacą. Wirginia się uśmiechnęła. - Dziękuję pani za radę, pani Crofton. Rozważę to wnikliwie. Wsunęła na głowę kaptur peleryny i energicznym krokiem zanurzyła się w mgliste popołudnie. Do Instytutu Leybrooka miała piętnaście minut piechotą. Zwykle na ulicy przed dużym budynkiem, w którym znajdowała się siedziba Instytutu, stało wiele powozów i dorożek. Tak było również tego popołudnia. W tygodniu regularnie odbywały się wykłady na temat zjawisk paranormalnych oraz pokazy zdolności praktyków. Przyciągały publiczność, a co za tym idzie, potencjalnych klientów osób związanych z tą placówką. Ci, którzy zdecydowali się związać swoją karierę zawodową z Instytutem, oddawali Gilmore’owi Leybrookowi pewną część swoich dochodów w zamian za ten przywilej, ale Wirginia uważała, że te koszty zwracały się z nawiązką. W ostatnich miesiącach jej praktyka rozwijała się znakomicie. Zarabiała w tej chwili dwa razy tyle co wcześniej, gdy pracowała na własną rękę.
Weszła po szerokich schodach do holu wyłożonego marmurowymi płytkami. Fulton, portier, który sprzedawał bilety na wykłady i pokazy, przywołał ją gestem. - Panno Dean - powiedział. - Pan Welch zostawił wiadomość, że ktoś do pani przyszedł. Poprosił, aby udała się pani prosto do jego biura. Czeka tam na panią młoda dama. - Dziękuję, panie Fulton. Ruszyła korytarzem, po którego obu stronach znajdowały się biura i pokoje urządzone do pokazów. Zza zamkniętych drzwi dobiegał znajomy głos. To doktor Gatwood wygłaszał wykład dla grupy zaprzyjaźnionych badaczy. - Z moich badań jasno wynika, że energia parapsychiczna jest podobna do elektrycznej, nie płynie jednak po drutach, lecz przybiera formę strumieni przepływających w eterze. Minęła salę wykładową i przeszła przez hol. Gdy dotarła do biura pani Fordham, uniosła dłoń, by zapukać do drzwi. Wahała się przez kilka sekund. Co ma powiedzieć siostrze, której nawet nie zna? Zanim zdołała wymyślić odpowiedź, otworzyły się drzwi sąsiedniego biura i stanął w nich Jasper Welch. - O, jest pani, panno Dean - powiedział. Był poważnym człowiekiem o wyglądzie uczonego, miał około trzydziestu pięciu lat. Jego nijakie, jasnokasztanowate włosy zaczynały się już przerzedzać. Spojrzał na nią zza okularów. - Widzę, że dotarła do pani wiadomość. Pani Fordham mówi, że ta młoda dama bardzo chce z panią porozmawiać. - Muszę podziękować pani Fordham za tak szybką reakcję -zauważyła Wirginia. Welch zniżył głos i rzucił znaczące spojrzenie na zamknięte drzwi biura swojej asystentki. - Pani Fordham powiada, że ta młoda dama musi być bardzo dobrze urodzona. Dziewczyna nie chciała podać nazwiska, ale pani Fordham podejrzewa, że pochodzi z bardzo dobrej rodziny. Dokładnie takie osoby pan Leybrook chciałby widzieć wśród naszych klientów. Rozumie pani, co mam na myśli. - Tak, panie Welch. Rozumiem doskonale. Wybaczy pan... - Oczywiście, oczywiście. Do zobaczenia na przyjęciu jutro wieczorem. - Do zobaczenia. Welch wycofał się do swojego biura i zamknął drzwi. Wirginia wzięła głęboki oddech i zapukała. - Proszę wejść! zniecierpliwienie.
zawołała
pani
Fordham,
a
w
jej
energicznym
głosie
wyczuwało
się
Wirginia otworzyła drzwi. Pani Fordham siedziała przy biurku. Była kobietą w średnim wieku, poważną, siwowłosą, z gatunku tych, które zawsze siedzą prosto, jakby kij połknęły. Zmierzyła Wirginię ostrymi, ptasimi oczkami. - Panno Dean - powiedziała sztywno. - Oto młoda dama, która na panią czeka. Wskazała głową na dziewczynę, która siedziała nieruchomo i niepewnie na drewnianym krześle. - Panna Dean? - zapytała Elizabeth z ledwie powstrzymywaną nadzieją.
- Jestem Elizabeth. Moja siostra, pomyślała Wirginia. - Witaj, Elizabeth - powiedziała cicho. - Twoja matka bardzo się o ciebie martwi. Elizabeth, całkiem zaskoczona, zamrugała powiekami. - Rozmawiała z panią? - Tak. - Nie chciałam jej niepokoić. Ale musiałam się z panią spotkać, a wiedziałam, że matka nigdy się na to nie zgodzi. - Zdaję sobie z tego sprawę, ale muszę ci powiedzieć, że wysłałam liścik do twojej matki, kiedy się dowiedziałam, że tu jesteś. Na pewno już tu jedzie. W oczach Elizabeth zabłysły łzy. - Ale ja muszę z panią porozmawiać, panno Dean. Nie wiem, do kogo się zwrócić. - W takim razie zejdźmy na dół i napijmy się herbaty, czekając na twoją matkę. Herbaciarnia znajdowała się na parterze Instytutu. Wysokie trójdzielne okna wychodziły na duży ogród. Uprawiano w nim wiele gatunków ziół, jak również innych roślin, którym przypisuje się właściwości parapsychiczne. Wirginia i Elizabeth usiadły przy małym stoliku, na którym stały filiżanki i talerzyki, dzbanek herbaty ulung oraz półmisek małych, smakowitych ciasteczek. W herbaciarni kręciło się sporo osób spoza Instytutu, które przyszły tu na wykłady i pokazy, tu i ówdzie siedzieli praktycy i badacze zjawisk paranormalnych. - Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam światła wokół ludzi, uznałam to za zabawne - powiedziała Elizabeth, biorąc do ust ciasteczko. - Ale mama się zasmuciła, gdy jej o tym powiedziałam. Zabroniła, bym komukolwiek mówiła o tym, co widzę. Jej reakcja mnie przeraziła. Starałam się nie widzieć tych świateł. - Ale nie przestałaś odbierać aury - wtrąciła Wirginia. - Mogę stłumić w sobie tę zdolność na jakiś czas, ale to przypomina wstrzymywanie oddechu albo zamykanie oczu. W końcu trzeba spojrzeć. - To dlatego, że używanie talentu jest tak naturalne i intuicyjne, jak korzystanie z któregokolwiek ze zmysłów, takich jak słuch czy dotyk. To musiało być dla ciebie bardzo trudne. Odkryłaś nowe zmysły, ale nie miał kto ci tego wytłumaczyć. - Mama powiedziała, że to tylko moja wyobraźnia. Że jeśli opowiem o tym innym ludziom, pomyślą, że jestem niezrównoważona psychicznie. Wirginia podniosła filiżankę. - Zastanawiałaś się, czy rzeczywiście coś ci nie dolega. - Tak. Dla dobra mamy próbowałam udawać, że nie używam już tych dodatkowych zmysłów, ale było kilka takich sytuacji, kiedy czułam, że absolutnie muszę jej powiedzieć o tym, co zobaczyłam. Wirginia wypiła łyk herbaty i odstawiła filiżankę. - Twój talent jest rodzajem intuicji, dzięki której możesz bardzo dużo dowiedzieć się o charakterach innych ludzi.
- Właśnie - odparła gorączkowo Elizabeth. - Na przykład dwa miesiące temu, kiedy byłam u mojej przyjaciółki, Sophy Wheeler, przyszedł akurat narzeczony jej starszej siostry. Wprowadzono go do biblioteki, gdzie miał omówić z panem Wheelerem różne sprawy związane z małżeństwem. Zanim zamknęli drzwi, widziałam, jak rozmawiają. Użyłam moich dodatkowych zmysłów i od razu wiedziałam, że narzeczony kłamie na temat swojej sytuacji finansowej. - I co zrobiłaś? - Nic nie powiedziałam Sophy, ale kiedy wróciłam do domu, zwierzyłam się mamie. Z początku twierdziła, że to nie nasza sprawa. Ale wiedziałam, że się martwi. Następnego dnia poszła do pani Wheeler. Powiedziała jej, że słyszała plotki na temat sytuacji finansowej narzeczonego i że może byłoby rozsądnie popytać tu i tam. Potem dowiedziałyśmy się, że pan Wheeler odkrył, iż narzeczony córki jest zwykłym łowcą posagów. Ślub został odwołany. Od tamtej pory mama zaczęła zwracać większą uwagę na moje ostrzeżenia. Ale wciąż nalega, abym nie rozmawiała z innymi o swoich zdolnościach. - Według mnie matka rozsądnie ci radzi - powiedziała Wirginia. - Uważam, że jeśli ktoś nie zajmuje się tym zawodowo, tak jak ja, nie powinien opowiadać o swoich paranormalnych zdolnościach osobom, które ich nie mają. Ludzie w najlepszym razie uważają nas za dziwaków. - Ale są zafascynowani tymi zjawiskami - upierała się Elizabeth. - Przychodzą na wykłady do Instytutu i chcą zobaczyć praktyków w działaniu. Wynajmują konsultantów, takich jak pani. - To, że ludzi fascynują zjawiska paranormalne, nie oznacza, że uznają je za normalne. Rozumiesz, co mam na myśli? Ludzie z twojej sfery będą patrzeć na ciebie podejrzliwie, jeśli zaczniesz twierdzić, że masz parapsychiczne umiejętności. W najlepszym razie uznają cię za osobę ekscentryczną, a to niekorzystna etykietka dla młodej damy z twoją pozycją i statusem. Na policzkach Elizabeth wykwitły ciemne rumieńce. - Proszę o wybaczenie. Nie miałam zamiaru poruszać drażliwych tematów. - Mówię tylko o faktach. Ale prawda jest taka, że w twoim świecie też są osoby o talentach parapsychicznych i potrafią sobie z tym radzić, tak jak twój ojciec. Ale na ogół nie rozpowiadają o swoich zdolnościach. Niektóre z nich należą do bardzo szacownej, ale tajnej organizacji o nazwie Towarzystwo Wiedzy Tajemnej. - Nigdy o tym nie słyszałam. - Towarzystwo utrzymuje muzea i prowadzi poważne badania nad zjawiskami paranormalnymi. - A czym się różni od tego Instytutu? - Towarzystwo jest bardziej elitarne w tym sensie, że wszyscy jego członkowie mają prawdziwy talent. Obawiam się, że nie można tego samego powiedzieć o niektórych moich kolegach z Instytutu. Elizabeth wydawała się zakłopotana. - Ale pani talent jest prawdziwy. Dlaczego pani nie dołączy do Towarzystwa? - Towarzystwo jest nieprzychylnie nastawione do osób, które wykorzystują swoje zdolności do pracy zarobkowej. Jego członkowie uważają, że dajemy ludziom fałszywy obraz zjawisk paranormalnych, ponieważ w naszych szeregach ukrywa się tak wielu oszustów.
- Jeśli o mnie chodzi, to jestem bardzo szczęśliwa, że mam siostrę, która również ma talent parapsychiczny - powiedziała Elizabeth. - Czułam się bardzo samotna. - Pamiętam, jak ciężko mi było, kiedy rodzice zginęli. Wysłano mnie do szkoły z internatem. To była bardzo dobra szkoła i wszyscy odnosili się do mnie sympatycznie, ale nikt z nauczycieli nie traktował poważnie zjawisk paranormalnych. Uznałam, że lepiej będzie trzymać w tajemnicy fakt, że mam takie zdolności. - Musiała się pani czuć bardzo samotnie - stwierdziła Elizabeth. - To było akurat w tym samym roku, kiedy odkryłam swój talent. Nie miałam z kim porozmawiać o tym, co dostrzegałam w lustrach, ale przynajmniej wiedziałam, czego oczekiwać, bo rodzice mnie do tego przygotowali. Przykro mi, że przez cały rok nie miałaś z kim o tym porozmawiać. Elizabeth zerknęła na drzwi. - Ojej, mama przyjechała. Widzę, że jest bardzo zmartwiona. Muszę jechać z nią do domu. Ale bardzo bym chciała znowu umówić się z panią na herbatę. Czy to będzie możliwe? - Nie jestem pewna, czy twoja matka to zaakceptuje - powiedziała łagodnie Wirginia. Helena podeszła do stolika. Spojrzała na Wirginię. - Dziękuję za przysłanie liściku, że Elizabeth jest bezpieczna - powiedziała przyciszonym głosem. - To drobiazg - odparła Wirginia, równie cicho. Helena spojrzała na Elizabeth. - Napędziłaś mi strachu. - Tak mi przykro, mamo. Elizabeth zamrugała, by powstrzymać napływające do oczu łzy, i szybko wstała. - Chodź - rzekła Helena. - Musimy jechać do domu. - Tak, mamo. Helena skłoniła głowę przed Wirginią. - Jestem pani dłużniczką, panno Dean. - Nie - odparła Wirginia. - Wcale nie. Zrobiłabym to samo dla każdego, kto znalazłby się w podobnej sytuacji. - Jestem o tym przekonana. Miłego dnia, panno Dean. - Lady Manchester - odezwała się Wirginia. Elizabeth uśmiechnęła się do niej. - Do widzenia, panno Dean. Przykro mi, że zdenerwowałam mamę, ale jestem szczęśliwa, że mogłyśmy się poznać. - Do widzenia, Elizabeth - powiedziała Wirginia. Pijąc herbatę, odprowadzała wzrokiem Helenę i Elizabeth. Żadna z nich się nie obejrzała.
Po chwili Wirginia wstała od stolika i udała się na górę do swojego małego gabinetu. Otworzyła kluczem drzwi, weszła do środka i usiadła za biurkiem. Popatrzyła na krzesła dla klientów, szafę biurową i najnowsze egzemplarze wydawanego przez Instytut „Czasopisma Badań Paranormalnych”. To jest mój świat, pomyślała. Do niego należę. Miała karierę, która była dla niej ważna, i grono przyjaciół. Nie potrzebowała drugiej rodziny swojego ojca. Ale byłoby miło mieć własną rodzinę.
Rozdział 21 Pierwszy raz widziałaś swoją siostrę? - zapytał Owen. - Tak - odparła Wirginia. - Wiedziałam, oczywiście, o jej istnieniu. Ojciec powiedział mi o Elizabeth zaraz, jak się urodziła. Ale do tej pory nawet jej nie widziałam. Szczerze mówiąc, byłam zaszokowana, kiedy dziś rano pojawiła się u mnie lady Manchester i zapytała, czy nie ma u mnie Elizabeth. Jechali powozem do domu, w którym popełniono drugie morderstwo. Była dwudziesta trzydzieści, dostatecznie ciemno na poprawne odczytanie obrazu z lustra. Owen nie był pewien, w jakim nastroju jest Wirginia. Wydawała się, jak zawsze, opanowana, ale odnosił wrażenie, że jej myśli krążą wokół innego tematu niż sprawa, którą mieli się oboje zajmować. - Lady Manchester doszła widocznie do wniosku, że jej córka postąpi logicznie i będzie chciała, żebyś odpowiedziała na pytania dotyczące jej zdolności - powiedział. - Helena będzie musiała przyjąć do wiadomości fakt, że Elizabeth nie może udawać, że nie widzi aury wokół ludzi. Nie musi ujawniać swojego talentu przyjaciołom i znajomym, ale sama przed sobą nie może zaprzeczać, że jest nim obdarzona. - Otóż właśnie, to cząstka jej samej, tak jak inne zmysły. Ktoś musi być jej przewodnikiem. - Zaproponowałam Elizabeth, aby rozważyła przyłączenie się do Towarzystwa Wiedzy Tajemnej. - Dobra rada - stwierdził. - Chciała chodzić na wykłady do Instytutu. Wyjaśniłam jej, że Towarzystwo nie aprobuje tej organizacji z powodu dużej liczby szarlatanów ukrytych w jej szeregach. Obserwował w półmroku twarz Wirginii. - A co ty czułaś, kiedy się ujawniły twoje zdolności? - Miałam wtedy trzynaście lat. Moi rodzice zginęli kilka miesięcy wcześniej. Mieszkałam w Szkole dla Młodych Panien prowadzonej przez panią Peabody. Z początku widziałam tylko pojawiające się i znikające cienie w lustrach, ale nic konkretnego. Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam prawdziwy obraz utrwalony w lustrze. Dzięki mojej matce rozumiałam, co widzę, ale i tak byłam w szoku. Te obrazy naprawdę wyglądają jak duchy i zjawy. - Gdzie było to lustro? - W szkolnej bibliotece. Szkoła mieściła się w rezydencji, która od wielu pokoleń należała do pewnej zamożnej rodziny. Niektóre z luster były bardzo stare.
- Zobaczyłaś coś strasznego w którymś z nich? - Tak. To lustro znajdowało się w najdalszym zakątku biblioteki. Nigdy nie czułam się dobrze w tym pokoju, ale dopiero tamtego dnia zrozumiałam dlaczego. Tamtego popołudnia przeszłam koło lustra i miałam takie wrażenie, jakie się ma, przebywając w pobliżu bardzo silnej energii powstającej w momencie aktu przemocy. - Wiem, co masz na myśli. - Instynktownie użyłam swojego talentu i zajrzałam głęboko w lustro. I wtedy zobaczyłam po raz pierwszy w życiu ofiarę morderstwa, kobietę w wieku dziewiętnastu, dwudziestu lat. - Na pewno do tego zabójstwa doszło na długo przed twoim pojawieniem się w tej szkole? - Tak, ale jeszcze nie potrafiłam oceniać, z jakiego czasu pochodzi dany obraz. A morderstwo zawsze człowieka porusza, nawet jeśli zbrodnia jest odległa. Musiałam się dowiedzieć, co się wydarzyło, więc zaczęłam rozmawiać z ludźmi, którzy pracowali w szkole od wielu lat. - Dowiedziałaś się czegoś? - Stary ogrodnik był zatrudniony jeszcze przez poprzednich właścicieli domu. Opowiedział mi tę historię. Ta młoda kobieta była guwernantką, którą uwiódł najstarszy syn właścicieli, zaręczony z kolei z jakąś dziedziczką. Guwernantka zaszła w ciążę. Pani domu wyrzuciła ją bez złamanego centa. Zrozpaczona dziewczyna próbowała wymusić od niej pieniądze i groziła, że powie o ciąży narzeczonej syna. - I pani domu zabiła guwernantkę, aby nie dopuścić do pokrzyżowania matrymonialnych planów. - Chodziło o wielką fortunę - wyjaśniła spokojnie Wirginia. - Rodzina potrzebowała pieniędzy i nie mogła dopuścić, by ten związek nie został sfinalizowany. Dlatego pani domu uderzyła guwernantkę pogrzebaczem w głowę. Służbie, w tym ogrodnikowi, powiedziano, że guwernantka upadła i uderzyła się o stolik, ale i tak wszyscy wiedzieli, jak było naprawdę. Jedna z pokojówek znalazła zakrwawiony pogrzebacz. Wirginia zamilkła. Obserwowała widok za oknem powozu. - Jak to się stało, że znalazłaś się w szkole z internatem? - zapytał po chwili Owen. - Hmm? Wirginia nie odrywała oczu od ulicy. - Słyszałem o szkole pani Peabody. To nie jest sierociniec utrzymywany z datków. Czesne jest dość wysokie. Szkoła przygarnia nieślubne potomstwo bogatych ludzi, którzy czują się zobowiązani zadbać o owoce swoich wybryków. Dziewczęta są przygotowywane do ról guwernantek, dam do towarzystwa i nauczycielek. Uczą się dobrych manier i zasad etykiety Po opuszczeniu szkoły nie pracują jako pokojówki ani sklepowe. Wirginia spojrzała na niego, otwierając szeroko oczy i próbując skupić się na tym, co powiedział. - Mój ojciec zapisał mi pewną sumę w testamencie. Czesne było opłacane do skończenia przez mnie siedemnastu lat. Dostałam nawet niewielką kwotę do wykorzystania, kiedy opuszczę szkołę. Wystarczyło na rozpoczęcie pracy, którą w tej chwili wykonuję. - Teraz rozumiem - powiedział Owen.
Powóz się zatrzymał. Owen otworzył drzwi, wyskoczył i odwrócił się, by pomóc wysiąść Wirginii. Przeszli przez park, a następnie wzdłuż cichej ulicy, przy której stały skromne domy. - Pani Hackett mieszkała pod dwudziestką - powiedział Owen. Wirginia przyglądała się ciemnym oknom. - Ciekawe, czy nie napotkamy kolejnego urządzenia zegarowego. - Tym razem jesteśmy na to przygotowani. Owen otworzył wytrychem drzwi kuchenne pod numerem dwudziestym. - Zdecydowanie muszę się zaopatrzyć w takie narzędzie - stwierdziła Wirginia. Spojrzał na nią, wstając i obracając gałkę na drzwiach. - Dlaczego? - Bardzo podoba mi się myśl, że będę mogła przechodzić przez zamknięte drzwi. Nie wiem dlaczego. Może mam skłonności przestępcze. - Nie sądzę. Myślę, że pociągają cię tajemnice, ponieważ widziałaś wiele takich, których nie potrafiłaś rozwiązać. - Nie myślałam o tym w ten sposób. Może masz rację. Otworzył drzwi wychodzące na ciemny korytarz na tyłach domu. Tchnienia energii unosiły się w powietrzu jak złowieszczy zapach. - Myślę, że należy założyć, iż pani Hackett nie umarła śmiercią naturalną, podobnie jak pani Ratford - powiedziała Wirginia. - Tak. To było morderstwo. Ale w tym wypadku wiedziałem o tym od początku. Obeszli szybko parter i ruszyli po schodach na górę, nasłuchując złowieszczego tykania zegarowego strażnika. Ale tym razem nie czekały na nich śmiercionośne niespodzianki. Wirginia zajrzała przez otwarte drzwi do jednej z sypialni. - Ciekawe, dlaczego nie zostawił tu urządzenia. - Zakończył eksperyment - wyjaśnił Owen. - Cóż za przykra myśl. Popchnął kolejne drzwi i nastroił zmysły. W powietrzu drżało rtęciowe światło wskazujące na śmierć zadaną metodami paranormalnymi. - Tutaj ją zabił - powiedział. Wirginia weszła do sypialni. Poczuł energię wypełniającą przestrzeń i wiedział, że ona również uruchomiła swój talent. - Pani Hackett siedziała przy toaletce, tak jak pani Ratford. Patrzyła w stronę łóżka, wiedząc, że to, co widzi, zabija ją, i że nic nie może na to poradzić. - W tych dwóch morderstwach Hollister ustalił jakby pewien schemat. - Potrzebuje lustra i zabija w nocy, ponieważ wtedy energia luster jest najsilniejsza. - Czy odbierasz jakieś płomienie?
- Tak. - Wirginia znowu skierowała uwagę na toaletkę. - Płomień jest słaby, ale wyczuwalny. Niewielka ilość czystej energii utrzymywanej jakimś sposobem w bezruchu. To jest bardzo dziwne. - Teraz wiemy przynajmniej częściowo, dlaczego zabijał osoby odbierające lustrzaną energię w ich sypialniach, gdy siedziały przed lustrem. - Owen rozejrzał się po pomieszczeniu. - Aby osiągnąć swój cel, musiał dostać się do najbardziej prywatnej części domu i tutaj zainstalować maszyny. Zastanawiam się, czy działał z zaskoczenia, czy też kobiety zaprosiły go do sypialni. Wirginia odwróciła się od lustra. - Wiem, o czym myślisz. Doskonale zdaję sobie sprawę, że kobiety, które wywołują duchy, często mają taką reputację, która przyciąga mężczyzn. Mogło tak być z panią Ratford, ale jestem pewna, że nie dotyczyło pani Hackett. Była kobietą w średnim wieku, która bardzo poważnie podchodziła do swojej pracy. Nie sądzę, aby zaprosiła klienta na górę. Owen skinął głową, akceptując jej werdykt. - Jesteś pewna, że obie kobiety miały prawdziwy talent? - Tak. - To znaczy, że morderca potrafi odróżnić osoby z prawdziwym talentem od całej rzeszy szarlatanów i oszustów, jakich nie brakuje wśród praktyków. - Jeśli sam jest obdarzony talentem, tak jak podejrzewamy, nic dziwnego, że potrafi określić, kto ma prawdziwe zdolności. - A druga wspólna cecha obu ofiar to fakt, że obie były powiązane z Instytutem Leybrooka. - Tak, ale jaki mają związek z Hollisterem? - zapytała Wirginia. - Ani lord, ani lady Hollister nie byli klientami Instytutu, dopóki ona nie zamówiła u mnie usługi. - Nie wybrała cię przypadkowo. Ktoś tak zaaranżował sprawę, żebyś to ty zjawiła się w ich rezydencji. Kto zarezerwował termin spotkania? - Pan Welch albo jego asystentka, pani Fordham. Nie jestem pewna, które z nich przyjęło to zlecenie. Liścik dostałam od pani Fordham. To ona prowadzi główny terminarz spotkań. - Gdzie przechowuje ten terminarz? - W swoim biurze. - Sądzę, że powinienem przejrzeć tę księgę. - Pójdę z tobą - powiedziała Wirginia. - Nie. - Sam nie będziesz wiedział, gdzie masz szukać - upierała się Wirginia. - Nie. Przy takich zadaniach zawsze istnieje ryzyko, że człowiek zostanie nakryty. - Nonsens. Jestem pewna, że do tego nie dopuścisz.
Faktycznie, niewiele ryzykowali, przekonywał Owen samego siebie godzinę później. Nocą w Instytucie nie było żywego ducha. Nawet gdyby ktoś się tu pojawił, dookoła znajdowało się tyle wyjść, że zdołałby w porę wyprowadzić Wirginię. - Nie rozumiem - powiedziała Wirginia. - Nie ma zapisu o moim spotkaniu z lady Hollister. Owen zapalił kolejną zapałkę i przeglądał terminarz spotkań, który leżał otwarty na biurku asystentki. Nie było nawet śladu informacji o zleceniu dla Wirginii na ten wieczór, kiedy wysłano ją do rezydencji Hollisterów. - Jaką drogą otrzymałaś wiadomość, że jesteś proszona na spotkanie? - Taką jak zwykle. Otrzymałam liścik od pani Fordham. To była rezerwacja z ostatniej chwili. Pani Fordham wyjaśniała, że sam Gilmore Leybrook osobiście był zainteresowany, abym przyjęła to zlecenie. Leybrookowi bardzo zależy na przyciągnięciu do Instytutu klientów z wyższych sfer.
Rozdział
22
Co wiesz na temat Gilmore’a Leybrooka? - zapytał Owen. - Bardzo niewiele, szczerze mówiąc - odparła Wirginia. - Tyle co wszyscy. Ma jakieś zdolności, ale do dzisiaj nie wiem dokładnie jakie. Pojawił się w Londynie jakiś rok temu i założył Instytut. I od razu odniósł sukces. - W takim razie musi mieć pieniądze. Instytut to kosztowne przedsięwzięcie. - Jednym z niezliczonych talentów Leybrooka jest umiejętność ściągania środków na prowadzenie Instytutu - powiedziała sucho Wirginia. - Jest czarujący i ma dar przekonywania. Ma w sobie coś, co przyciąga ludzi. - Być może to uboczny efekt jego talentu. Byli już na ulicy i kierowali się w stronę parku, gdzie Owen miał nadzieję znaleźć dorożkę. Jednak szybko okazało się, że to niełatwe. Dochodziła północ i mgła zgęstniała tak bardzo, że latarnie uliczne wydawały się jedynie jasnymi kulami, a ich światło niewiele dawało. Nastroił się częściowo na strumienie nocy, nasłuchując odgłosu kroków, który mógłby sygnalizować zbliżanie się opryszka. Na ulicy jednak poza nimi nie było nikogo. Normalni ludzie, a nawet zwykli uliczni złodzieje nie wychodzą w taką nieprzeniknioną noc, pomyślał. Ale oni nie należeli do osób, które ogół społeczeństwa uważa za normalne. Dobrze się czuł, dzieląc tę noc i to polowanie z kobietą, która szła przy jego boku. Tak powinno być. - Jeśli nie popełniliśmy błędu w rozumowaniu, miałaś być następną ofiarą mordercy tamtej nocy, kiedy wykonywałaś zlecenie dla lady Hollister - powiedział Owen. - Ale sprawy potoczyły się niezgodnie z planem. Hollister został zamordowany, a ty uciekłaś razem z jego inną niedoszłą ofiarą, Becky. Jestem pewien, że drugi morderca planował zupełnie inne zakończenie. - Do czego była im potrzebna Becky? - zapytała Wirginia. -Przecież to ja miałam być obiektem eksperymentu.
- Dobre pytanie. Poprosiłem jedną z moich ciotek, aby wpadła do domu opieki na Elm Street i zapytała o Becky. - Naprawdę? - Wirginia szybkim ruchem odwróciła głowę, by spojrzeć na Owena. - Masz o niej jakieś wieści? - Ciotka Ethel powiedziała, że pani Mallory zdołała przekonać Becky, aby uczęszczała do prowadzonej przez nich szkoły. - Tak się cieszę - powiedziała Wirginia. - Jeśli nauczy się maszynopisania albo stenografii, zyska szansę na uczciwą pracę. I nie będzie musiała zarabiać, stojąc na ulicy. Nadal nie mogę uwierzyć, że Towarzystwo wzięło na siebie odpowiedzialność za tę szkołę. - Być może to znak zmian w organizacji - powiedział Owen. - Nie jestem przekonana, że Towarzystwo rzeczywiście się zmieni, ale dopuszczam taką możliwość. Przez jakiś czas szli w milczeniu, a odgłos ich kroków odbijał się dźwięcznym echem w mglistym powietrzu. - Przyszło mi do głowy, że oprócz talentu i powiązania z Instytutem jest coś jeszcze, co mnie łączy z paniami Ratford i Hackett - odparła Wirginia po namyśle. Zerknął na nią, ale kaptur całkowicie zasłaniał jej twarz. Jednak nadal była dostępna dla innych zmysłów. Gdy znajdowała się blisko, zawsze wyczuwał jej obecność. Jej energia go pobudzała. - Co mianowicie? - zapytał. - Pani Ratford i Hackett były starymi pannami i nie miały bliskiej rodziny. Podobnie jak ja. Śmierć kobiet, które nie mają nikogo na świecie, przechodzi na ogół zupełnie niezauważona przez władze. - Morderca nie wziął pod uwagę Towarzystwa i jego nowej agencji - stwierdził Owen i poczuł lodowaty dreszcz satysfakcji. -To się okaże jego wielkim błędem. - Nie - powiedziała cicho Wirginia. - Jego błędem było to, że nie wziął pod uwagę ciebie, Owenie Sweetwaterze. We mgle na końcu alei migotały słabo światła powozu. - Mamy szczęście - oznajmił Owen. Przyspieszyli kroku. Woźnica był zadowolony, że udało mu się znaleźć klientów w taką nieprzyjazną dla spacerowiczów noc. Owen pomógł Wirginii wsiąść do powozu i zajął miejsce naprzeciw niej. Pojazd ruszył ulicą. - Mam pewien pomysł - powiedziała Wirginia z namysłem. - Nie wiem, czy na coś się przyda, ale może cię zainteresuje. - Zamieniam się w słuch - rzekł. - Jutro wieczorem w Instytucie ma się odbyć przyjęcie. Będą wszyscy związani w jakiś sposób z tą organizacją. Leybrook wydaje je na cześć pochodzącego z Ameryki D.D. Pinkertona, jasnowidza czytającego w myślach. Niedawno przybył do Londynu i jest bardzo popularny. Leybrook ma nadzieję, że przekona go, by związał się z Instytutem. - Myślisz, że wśród gości może pojawić się morderca?
- Jeśli jest powiązany z Instytutem, tak jak przypuszczasz, prawdopodobnie tam będzie - odparła Wirginia. - Oczywiście, gości będzie pewnie setka. To bardzo duża grupa podejrzanych. - Tak, ale teraz wiemy o nim trochę więcej. I myślę, że morderca prawdopodobnie będzie chciał zbliżyć się do ciebie. - Dlaczego tak sądzisz? - To ty miałaś być przedmiotem wielkiego eksperymentu, ale się wymknęłaś. Popsułaś mu plany. Wtedy tylko cię pragnął, a teraz jest już ogarnięty obsesją na twoim punkcie. - Wydajesz się bardzo pewny analizy jego sposobu myślenia. Owen wyjrzał przez okno. - Sam tak to robię, Wirginio. W taki sposób poluję. O obsesyjnej naturze mordercy świadczy energia, którą pozostawił w miejscach zbrodni. Kieruje nim siła równie mocna jak fizyczna namiętność. Jest to przymus przybierający formę pożądania seksualnego. Zmarszczyła brwi. - Nie rozumiem. Owen spojrzał na Wirginię. - Wracając na miejsce zbrodni, na pewno wmawia sobie, że bada dowody swoich udanych eksperymentów. Ale prawda jest taka, że obrazy śmierci pobudzają go seksualnie. Jest podniecony tym, co udało mu się osiągnąć. - Podniecony aktem zabijania? - Sceny śmierci dają mu upajające poczucie własnej władzy. Podejrzewam, że w przeszłości było odwrotnie. Czuł się słaby i bezsilny. Nieważny. Ale teraz znalazł sposób, by poczuć się silny i potężny. Uzależnił się od tego doznania. Będzie zabijał, póki go ktoś nie powstrzyma. Zadrżała. - I przez cały czas będzie sobie wmawiał, że prowadzi jakieś naukowe eksperymenty. - Tak. Wspomniałaś, że masz zamiar pójść na to przyjęcie do Instytutu? - Oczywiście. Takie przyjęcia pomagają w interesach. Leybrook organizuje je regularnie. Wszyscy moi koledzy i rywale będą tam obecni. - Pójdę z tobą. Zamrugała powiekami. - Mówisz poważnie? - Gdy chodzi o polowanie, zawsze mówię poważnie. Ściągnęła usta. - Nie sądzę, aby to był dobry pomysł. - Dlaczego nie?
- Mam zamiar kogoś tam zabrać. Poczuł wewnętrzne napięcie. - Mężczyznę? - Nie, moją przyjaciółkę. Jest właścicielką księgarni. - Ona też jest niezamężna? - Tak. - To nie widzę problemu. - Owenie, proszę, zastanów się przez chwilę. Opowiadam ludziom, że pozwoliłam ci na przeprowadzenie pewnych testów i eksperymentów dotyczących mojej pracy. To dla mnie duże ryzyko. Ale jeśli pojawię się z tobą na przyjęciu, ludzie zaczną podejrzewać, że nasz związek jest zupełnie innego rodzaju. - To znaczy intymny, tak? - zapytał beznamiętnym tonem. Otworzyła usta, zamknęła je i znowu otworzyła. Machnęła ręką, jakby chciała odsunąć ów temat. - To był tylko jeden incydent - powiedziała szybko. - Doskonale zdaję sobie sprawę, że tamto interludium wydarzyło się pod wpływem intensywnej energii, jaka oddziaływała na nas w miejscu zbrodni. Pobudziła nasze nerwy. Powinien się spodziewać, że padną takie słowa, ale po raz kolejny był zdumiony, że Wirginia nie potrafi przyznać, iż łączy ich silna więź. Był zdumiony i poirytowany nie na żarty. - Czy to tylko tyle dla ciebie znaczyło? - spytał. - Potraktowałaś to jako terapię na stargane nerwy? - Zdaję sobie sprawę, że wówczas nie planowałeś takiego zakończenia wieczoru - odrzekła z powagą. - To była moja wina. To ja cię zaprosiłam na szklaneczkę brandy. Opanowała go złość. - A teraz nie chcesz, aby przyjaciele i znajomi zobaczyli cię w moim towarzystwie na przyjęciu? - Niech to diabli! Wcale tego nie powiedziałam. Staram się postawić sprawę jasno. Nie obciążam cię odpowiedzialnością za to, co między nami zaszło. Zależy mi tylko na twojej reputacji. Wpatrywał się w nią skonsternowany. - O czym ty, do licha, mówisz? - Powszechnie wiadomo, że wkrótce będziesz szukał żony. Oniemiał, był tak zaszokowany, że przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią bezmyślnie. Nikt spoza rodziny nie wiedział, że szuka żony. Nikt spoza rodziny nie wiedział, dlaczego znalezienie towarzyszki życia jest tak ważne dla każdego Sweetwatera. Nikt. To był najmroczniejszy z wielu ciemnych sekretów jego rodziny. - Skąd o tym wiesz? - zażądał wyjaśnienia, gdy już zdołał pozbierać myśli. - Poprosiłam moją przyjaciółkę Charlottę, aby sprawdziła twoją rodzinę - przyznała się Wirginia.
- I odkryła, że szukam żony? Nadal nie rozumiał, jak można było tak łatwo sforsować mur tajemnic otaczający jego rodzinę. - Odkryła, że pochodzisz ze starej, szanowanej rodziny, w której mężczyźni żenią się najpóźniej zaraz po trzydziestce. - Odchrząknęła. - Było dla nas oczywiste, że wkrótce będziesz szukał żony, o ile już nie zacząłeś tego robić. Masz pewne obowiązki wobec rodziny. Poczuł obezwładniającą ulgę. Oparł się w narożniku powozu. Tajemnicy Sweetwaterów nic nie zagrażało. - Masz rację - rzekł. - Mężczyźni z mojej rodziny zazwyczaj żenią się przed trzydziestką albo tuż po niej. Można powiedzieć, że to tradycja. - Tak, oczywiście - powiedziała z wyraźnym napięciem. - To naturalne, że w szanowanej rodzinie, takiej jak twoja, trzeba zadbać o potomstwo, aby nazwisko nie zginęło. - Powiedziałbym raczej, że ktoś musi odziedziczyć rodzinne zdolności. Ale kiedy Sweetwater zaczyna szukać żony, nie przejmuje się społecznymi nakazami i zwyczajami. Poszukuje jej w taki sam sposób, w jaki tropi swoje ofiary. Kierując się własnymi zasadami. - Owenie... - Nie chcę rozmawiać teraz o małżeństwie. - Wziął ją w ramiona. - To może poczekać. W tej chwili chcę cię tylko pocałować. Otworzyła usta, chcąc zadać kolejne pytanie. Zamknął je pocałunkiem, zanim zdążyła się odezwać.
Rozdział
23
Gratulacje, znalazłeś naszego zegarmistrza - powiedział Owen. - Okazuje się, że ta kobieta ma nie tylko duże zdolności odbierania lustrzanej energii, ale też mocną intuicję. - Musiała wyczuć, że ktoś interesuje się nią i jej zakładem - stwierdził Nick. Stali w półmroku panującym w pustym sklepie. Millicent Bridewell zniknęła, zacierając wszelkie ślady po swoich zegarowych cudach. Owen wszedł na zaplecze, aby obejrzeć puste półki i stół do pracy. - Zajmowała się na boku niebezpiecznymi interesami, więc na pewno miała gotowy plan na wypadek nagłego opuszczenia zakładu. - Należy jej poszukać? - Nie, są ważniejsze sprawy. To już problem Towarzystwa. Musimy się skupić na naszym zabójcy naukowcu. Masz czas dziś wieczorem? - Zawsze mam czas wieczorem, przecież wiesz - odparł Nick. - To dobrze. Chcę, żebyś poszedł ze mną na przyjęcie. - Nie cierpię spotkań towarzyskich - powiedział Nick. - Dobrze wiesz. Właśnie dlatego wolę spędzać wieczory nad książkami. Owen wyszedł z zaplecza i ruszył do frontowych drzwi sklepu.
- Ja też nie lubię chodzić na przyjęcia. Ale dzisiaj potrzebuję twojej pomocy. Nick poszedł za nim. - Przyjęcia są nudne. - Myślę, że tym razem będzie ciekawie. - Dlaczego? Dlatego że odbędzie się w Instytucie Leybrooka? Nie rozumiem, dlaczego przez to ma być ciekawsze. - Nie idziemy tam, żeby się zabawić. Będziemy polować. - To może rzeczywiście będzie ciekawiej. Jak chcesz namierzyć mordercę w tym tłumie? Owen otworzył drzwi i wyszedł na zamgloną ulicę. - W tej chwili ma już obsesję na punkcie panny Dean. Jeśli przez cały wieczór będzie z nią w jednym pomieszczeniu, w pewnym momencie nie wytrzyma i zbliży się do niej. - Obsesja to dziwna i potężna siła - przyznał Nick. Zamknął drzwi sklepu. - Ludzie wówczas postępują wtedy wbrew logice i rozsądkowi. - Właśnie. - Wiesz co? Od dawna nie widziałem, żebyś był tak zaintrygowany jakąś sprawą. - To najciekawsze polowanie, w jakim uczestniczyłem. - I pomyśleć, że zawdzięczasz je J&J - zauważył Nick. - Tak - przyznał Owen. - Myślę, że agencja stanie się w przyszłości naszym stałym klientem. - Dlatego że J&J i Towarzystwo polują na te same potwory? Owen się uśmiechnął. - Przewiduję długą i owocną współpracę.
Rozdział
24
Pan Sweetwater idzie z nami na przyjęcie? - Charlotta wyłoniła się spomiędzy regałów z książkami, trzymając stos tomów oprawnych w skórę. - Wielkie nieba, Wirginio, co ty wyprawiasz? - Próbuję znaleźć mordercę - oświadczyła Wirginia. Charlotta odłożyła książki na stół. - A tego typu ludzie bywają na towarzyskich przyjęciach? - Pan Sweetwater uważa, że morderca na pewno się pojawi. - Dlaczego? - Bo to potwór związany z Instytutem. Charlotta szybko przetworzyła tę informację. - Oczywiście, nie ulega wątpliwości, że każdy, kto jest w jakiś sposób związany z Instytutem, przyjdzie na to przyjęcie. A jeśli ktoś się nie zjawi, jego nieobecność będzie zauważona. Ale jak wytłumaczysz jego obecność na przyjęciu innym osobom? - Nie miałam zamiaru tłumaczyć nikomu obecności mordercy.
- Ale śmieszne. Doskonale wiesz, że miałam na myśli obecność pana Sweetwatera. Powiedziałaś wszystkim, że się zgodziłaś, aby przyjrzał się twojej pracy, ale przyjęcie nie jest okazją do prezentowania paranormalnych zdolności. To wydarzenie towarzyskie. Wiesz, że ludzie zaczną gadać. - Zdaję sobie sprawę, że to niezręczna sytuacja, ale ku mojemu zdziwieniu, kiedy zobaczyłam miejsca, w których popełniono zbrodnie, i doszłam do wniosku, że mogę być kolejną ofiarą na liście mordercy, przestałam się przejmować, co ludzie będą gadać o mojej współpracy z panem Sweetwaterem. Charlotta rozpromieniła się, a w jej oczach pojawił się błysk zrozumienia. - To wszystko wyjaśnia - stwierdziła z zadowoleniem. - A kiedy się zamierzałaś zwierzyć najbliższej przyjaciółce? Mam na myśli siebie, rzecz jasna. - O czym ty, do licha, mówisz? - Ostatnio jesteś jakaś inna. Z początku myślałam, że podnieca cię ściganie mordercy. To z pewnością wystarczy, aby pobudzić zmysły. Ale odnoszę wrażenie, że jest coś jeszcze. - Na przykład? - Wirginia wzięła starą książkę leżącą na samym wierzchu sterty i otworzyła ją na stronie tytułowej. Był to „Traktat o sztuce wywoływania duchów z luster”. - Czy to wszystkie książki na ten temat, jakie masz? - Wszystkie, które wydają się zawierać przydatne informacje. Wirginia spojrzała na leżący przed nią stos. - Nie ma ich zbyt wiele, prawda? - Większość z tego, co napisano na ten temat, to bzdurne zabobony. Pomyślałam, że nie będziesz chciała tracić czasu na prace poświęcone magii i okultyzmowi. - Nie, oczywiście, że nie. - Wirginia klepnęła księgę, którą właśnie otworzyła. - Ale ta książka mówi chyba o wywoływaniu duchów. Przecież to też bzdurny zabobon. - Jak wiele osób czytających z luster, Llewellyn nie rozumiał w pełni tego, co w nich widział. To nie znaczy, że nie poczynił fascynujących obserwacji. I przestań unikać tematu pana Sweetwatera. Twój związek z nim to coś więcej niż tylko śledztwo, prawda? Wirginia westchnęła. - Czy to aż tak widać? - Ja to widzę. - Charlotta uśmiechnęła się. - Odnoszę niejasne wrażenie, że nie jesteś już zainteresowana wizytą u doktora Spinnera i terapią na kobiecą histerię. Wirginia poczuła, że się czerwieni. - Szczerze mówiąc, niepokojąca.
perspektywa
terapii
z
użyciem
elektrycznego
urządzenia
była
dość
- Wiadomo, jakie ryzyko wiąże się z zastosowaniem prądu. - Uśmiech Charlotty zamienił się w wyraz troski. - Ale myślę, że możesz stanąć przed innym niebezpieczeństwem. - Możesz mi wierzyć, że doskonale wiem, jakie ryzyko jest związane ze ściganiem mordercy. - Mówię o twoim związku z panem Sweetwaterem - wyjaśniła łagodnie Charlotta. - Nie wprowadzaj mnie w błąd. Jestem zachwycona, że rozpoczynasz wspaniały romans. I zazdroszczę ci. Ale postaraj się zachować pewien dystans.
Wirginia uniosła brwi. - Dystans? - Nie możesz oddać serca panu Sweetwaterowi. Na pewno je złamie, nawet jeśli nie ma takiego zamiaru. On pochodzi z innego świata. - Rozumiem. Ale pomyśl, Charlotto, po co mam bronić swojego serca? Będę miała resztę życia na to, by leczyć rany po nieszczęśliwym romansie. - Hmm. - Charlotta rozważała słowa przyjaciółki przez kilka sekund, a potem skinęła głową ze zrozumieniem. - Masz całkowitą rację. Kiedy to się skończy, będziesz przynajmniej miała cudowne wspomnienia. Natomiast ja będę tylko wspominać wizyty u doktora Spinnera, aby znaleźć jakieś pocieszenie na starość. - O ile nie porazi cię prąd. Charlotta się wzdrygnęła. - To przerażająca myśl, prawda? - Podobnie jak perspektywa złamanego serca. Ale, jak mówią, to można przynajmniej przeżyć. Patrząc z jaśniejszej strony, jestem pewna, że zawsze znajdzie się jakiś lekarz oferujący terapię na kobiecą histerię, do którego będę mogła się udać, gdy mój romans z panem Sweetwaterem definitywnie dobiegnie końca. - A ponieważ współczesna nauka robi zdumiewające postępy, nie ulega wątpliwości, że pojawi się więcej cudownych urządzeń elektrycznych. - Bez wątpienia. Popatrzyły na siebie. Przez chwilę obie milczały. A potem, tak jak często się między nimi zdarzało, wybuchnęły śmiechem. - Och, Charlotto, co ja bym bez ciebie zrobiła? - powiedziała Wirginia. Wyjęła chusteczkę i wytarła załzawione oczy. - Ja za tobą tęskniłabym jeszcze bardziej - stwierdziła Charlotta i spoważniała. - Jesteś pewna, że twój romans z panem Sweetwaterem musi się źle skończyć? - To chyba najbardziej prawdopodobne rozwiązanie. - Ale przecież macie tyle wspólnego. Wirginia zmarszczyła brwi. - Co masz na myśli? - Po pierwsze uderza mnie fakt, że jesteście obdarzeni podobnymi zdolnościami. - On tropi parapsychicznych morderców. Ja widzę zmarłych w lustrach. I to mają być podobne zdolności? - Nie są identyczne, ale się uzupełniają, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Po głębszym zastanowieniu widać, że tworzycie bardzo zgrany zespół.
- Na litość boską, Charlotto, nie chciałabym, aby pan Sweetwater ożenił się ze mną tylko dlatego, że tworzymy zgrany zespół dochodzeniowy. Nawet gdyby miał taki zamiar, to nie wystarczy. Przecież wiele razy o tym rozmawiałyśmy. Podjęłyśmy decyzję w dniu moich dwudziestych szóstych urodzin. Wyjdziemy za mąż z miłości albo wcale. Charlotta się skrzywiła. - Wtedy wydawało mi się to rzeczywiście bardzo nowoczesne i romantyczne. Ale czasami myślę, że może trochę się pospieszyłyśmy. - Dość już tej przygnębiającej rozmowy. Pomówmy o czymś innym. - Na przykład? - Myślę, że jest pewna osoba, która mogłaby rzucić nieco światła na to śledztwo. - Kto to taki? - Dama do towarzystwa lady Hollister - odparła Wirginia. - Przez ostatnich kilka dni tyle się działo, że zupełnie o niej zapomnieliśmy. - Dlaczego sądzisz, że jest ważna? - Może być ostatnią osobą, która widziała swoją chlebodawczynię żywą. Charlotta rzuciła okiem na leżący na stole egzemplarz „Latającego Informatora”. - Według tego, co napisano w gazetach, ciało lady Hollister znalazła jej gospodyni. Reszta służby została zwolniona nazajutrz po tym, jak cię porwano. - To oznacza, że dama do towarzystwa niewątpliwie szuka innej posady. - Tak. - W oczach Charlotty pojawił się błysk zrozumienia. - Jeśli chcesz, mogę popytać w agencjach pośrednictwa zajmujących się takimi sprawami. To zajmie trochę czasu, ale znalezienie kobiety, która pracowała u lady Hollister, nie powinno być trudne. - Wspaniały pomysł - przyznała Wirginia. - Kiedy możesz zacząć? Przerwał im dźwięk dzwonka nad drzwiami. Odwróciła się i zobaczyła Owena wchodzącego do sklepu. Wydawało jej się, jakby poruszał się na niewidzialnej fali. Luźne poły rozpiętego płaszcza powiewały wokół nóg. Na ten widok jak zwykle przeszył ją dreszcz wywołany silnym poczuciem jego obecności. Tuż za nim wszedł do środka wysoki, chudy dżentelmen, którego włosy dawno nie widziały fryzjera. Długowłosy mężczyzna miał na sobie modnie skrojony, ale okropnie wymięty garnitur. Krawat pod szyją wyglądał jak bezkształtny kłąb. - Dzień dobry paniom - powiedział Owen. Przystanął na środku księgarni i skłonił głowę w stronę Charlotty. - Panna Tate, jak sądzę? Wirginia przypomniała sobie o dobrych obyczajach. - To jest pan Sweetwater, Charlotto. Charlotta wpatrywała się w Owena zafascynowana. - Tak, wiem. Doprawdy, wszyscy praktycy od Leybrooka wiedzą, kim pan jest, proszę pana.
Owen wydawał się rozbawiony. - Panna Dean już mnie ostrzegła, jak się sprawy mają. Charlotta się zarumieniła. - Ma pan nie najlepszą reputację w naszych kręgach, panie Sweetwater. - Podobno. - Wskazał dłonią w rękawiczce wysokiego mężczyznę w pogniecionym garniturze. - Panie pozwolą, że przedstawię mojego kuzyna, Nicholasa Sweetwatera. Nick, to panna Dean i panna Tate. Wirginia i Charlotta spojrzały uprzejmie na Nicka, ale ten wydawał się nie dostrzegać ich obecności. Podszedł do zamkniętej biblioteczki i z wielkim zainteresowaniem studiował tytuły starych, oprawnych w skórę tomów. - Muszę powiedzieć, Owenie, że ta kolekcja wygląda znacznie bardziej obiecująco, niż się spodziewałem - oznajmił. - Kiedy mi oznajmiłeś, że idziesz do księgarni, która specjalizuje się w paranormalnej literaturze, przypuszczałem, że zastanę tu sensacyjne książki o magii i okultyzmie. Ale proszę, jest tu nawet coś, co wygląda na oryginalny egzemplarz „Notes on Alchemy” autorstwa Wakefielda. - To jest z całą pewnością oryginał Wakefielda, proszę pana - oparła Charlotta z oburzeniem w głosie. - Nie trzymałabym tej książki w zamkniętej na klucz biblioteczce, gdyby to była kopia albo podróbka. - Co? - Nick odwrócił się zdumiony. Wydawało się, że dopiero teraz zauważył Charlottę i Wirginię. Zaczerwienił się. - Przepraszam. Dzień dobry paniom. Wirginia pozdrowiła go uprzejmie. Teraz, gdy mogła lepiej mu się przyjrzeć, zauważyła, że Nick Sweetwater jest młodszy od Owena. Mógł mieć dwadzieścia osiem lub dwadzieścia dziewięć lat. Było między nimi pewne rodzinne podobieństwo, ujawniające się przede wszystkim w szczupłej sylwetce i szerokich ramionach. Jednak w inteligentnym spojrzeniu Nicka nie było tej mrocznej wiedzy, jaka płonęła w głębi niepokojących oczu Owena. - Niezwykle rzadko można napotkać ten tytuł - zwróciła się Charlotta do Nicka lodowatym tonem. - Dobrze o tym wiem - powiedział szybko Nick. - Bardzo chciałbym go obejrzeć, aby osobiście sprawdzić jego autentyczność. - Obawiam się, że to nie będzie możliwe - odparła Charlotta nazbyt słodkim tonem. - Ale dlaczego? Przecież to księgarnia. Interesuje mnie obejrzenie książki, którą być może kupię. - Obawiam się, że książki zamknięte w tej biblioteczce mogą oglądać tylko prawdziwi praktycy i badacze zjawisk paranormalnych, których znam albo którzy przychodzą z polecenia osoby, do której mam zaufanie - poinformowała go Charlotta nieco wyniośle. - Wiele z tych tomów zawiera groźne informacje. Nie mogę pozwolić, by czytał je każdy, kto tu przyjdzie. Nick wpatrywał się w nią zaszokowany, po czym rzucił nieco kwaśno: - Zapewniam panią, że mam dość duże zdolności parapsychiczne. Proszę zapytać mojego kuzyna. Owen napotkał wzrok Wirginii. Zauważyła, że z trudem powstrzymuje się od śmiechu.
- Z przyjemnością mogę to potwierdzić. Mój kuzyn istotnie ma wysoki poziom zdolności parapsychicznych - powiedział Owen. - I cóż z tego? - odparowała Charlotta. - Ważniejsza jest jego pozycja jako badacza. Jakie ma kwalifikacje naukowe? Nick zmrużył oczy. - Proszę sobie wyobrazić, panno Tate, że potrafię odczytać wiele starożytnych języków, w tym trzy lub cztery już martwe, ponadto odcyfrowałem wzory kilku dawnych alchemików. - Hmm. Na Charlotcie nie zrobiło to wrażenia. - Studiuję zjawiska paranormalne, odkąd tylko nauczyłem się czytać. Napisałem kilka artykułów do „Czasopisma Badań Paranormalnych i Parapsychicznych” wydawanego przez Towarzystwo Wiedzy Tajemnej. Jest to znacznie bardziej wiarygodne czasopismo niż te śmieszne bzdury, które publikuje Instytut Leybrooka. Piszę, co prawda, pod pseudonimem, ponieważ takie jest życzenie rodziny Sweetwaterów, która nie lubi widzieć swojego nazwiska w druku, ale to w najmniejszym stopniu nie obniża wartości moich prac. - O, mój Boże - powiedziała cicho Wirginia. - Obawiam się, że publikacje dla Towarzystwa nie są najlepszą rekomendacją, proszę pana. Nick przeniósł na nią spojrzenie. - Co pani ma na myśli? Charlotta odchrząknęła. - Do pańskiej wiadomości, panie Sweetwater, prace Towarzystwa nie cieszą się uznaniem w tej księgarni. - Jak może pani tak mówić? - Nick wyciągnął rękę, wskazując jeden z regałów. - Przecież ma tu pani kilka roczników czasopisma wydawanego przez Towarzystwo. A to oznacza, że moje artykuły naukowe są na miejscu, w tym pomieszczeniu. - Istotnie, prenumeruję „Czasopismo” - przyznała Charlotta. -Ale to nie oznacza, że toleruję członków Towarzystwa, których zawsze uważałam za zbiorowisko irytujących arogantów. - Podobnie jak ja - odparował Nick. - I dlatego nie jestem członkiem Towarzystwa. Owen odchrząknął. - Także dlatego, że Sweetwaterowie nie mają zwyczaju przyłączać się do jakichkolwiek organizacji. - Nie o to chodzi - mruknął Nick. - Nie, nie o to - zgodziła się Charlotta. Owen przejął pałeczkę, doszedłszy do wniosku, że najwyraźniej tamci oboje za daleko posunęli się w swoim zacietrzewieniu.
- Skoro udało nam się jakoś przetrwać wstępne towarzyskie uprzejmości - powiedział - proponuję przejść do rzeczy. Chciałbym wytłumaczyć, dlaczego znaleźliśmy się tu wszyscy razem. - Doskonały pomysł - wtrąciła szybko Wirginia. - Mój kuzyn pomaga mi w śledztwie - wyjaśnił Owen. - Dziś rano trafił na ślad zegarmistrza, który skonstruował broń zegarową. - To wspaniała wiadomość! - ucieszyła się Wirginia. Nick się skrzywił. - Niestety, obawiam się, że nie. Poszliśmy z Owenem do tego zakładu. Nikogo tam nie było. Pani Bridewell, która jest owym zegarmistrzem, zniknęła. Po jej dziwnych urządzeniach nie pozostał nawet ślad, zniknęły też księgi rachunkowe. - Och. - Wirginia straciła ducha. -1 co teraz zrobimy? - Zostawimy poszukiwanie pani Bridewell Agencji J&J - odparł Owen. - Chcę, aby Nick zajął się razem z nami innym aspektem śledztwa. Zgodził się uczestniczyć w przyjęciu, które odbędzie się dziś wieczorem w Instytucie. Chcę, aby ocenił, kto w tym towarzystwie może być potencjalnym podejrzanym. Charlotta spojrzała na Nicka spod przymkniętych powiek. - Radzi pan sobie z takimi rzeczami, panie Sweetwater? - Tak - odparł. - Jestem w tym dobry. - Jak chce się pan dostać do Instytutu bez zaproszenia? - zapytała Charlotta. - Trzeba samemu je mieć albo towarzyszyć zaproszonej osobie. - Rozwiązałem już ten problem - powiedział Owen. - Nick będzie towarzyszył pani, panno Tate. Charlotcie oczy omal nie wyszły z orbit. - Słucham? - Nick ma talent do zauważania drobiazgów. Chcę porównać jego obserwacje gości z moimi. - Bardzo przepraszam... - zaczęła Charlotta złowieszczym tonem. - W tej chwili wszyscy w Instytucie wiedzą już, kim jestem - wyjaśniał Owen. - Albo przynajmniej tak im się wydaje. Ale nikt nie rozpozna Nicka. - Nie bywam na przyjęciach - wtrącił Nick. - Przedstawi pani Nicka jako nowego praktyka, który bardzo chce wejść w to środowisko - tłumaczył dalej Owen. Charlotta prychnęła lekko. - Uważam, że ten plan nie ma najmniejszych szans powodzenia. - Przeszyła Nicka wzrokiem. A więc, jakiego rodzaju jest pana talent? Nick się zaczerwienił. - Będę udawał jednego z szarlatanów, którzy wywołują duchy. Takie coś najłatwiej podrobić.
- Ponieważ nie ma duchów - odparowała Charlotta. - Każdy, kto twierdzi, że widzi zjawy, musi być albo oszustem, albo cierpieć na urojenia. Ale w Londynie są dosłownie setki, a może nawet tysiące mediów. Pański talent nie będzie czymś wyjątkowym. - I dokładnie o to nam chodzi - wtrącił gładko Owen. - Nikt nie będzie zwracał uwagi na jeszcze jednego człowieka, który twierdzi, że wywołuje duchy. Nick nie będzie stanowił dla nikogo z obecnych na przyjęciu poważnej konkurencji ani zagrożenia dla interesów. Dzięki temu będzie mógł prowadzić obserwacje, nie przyciągając niczyjej uwagi. - Rozumiem - powiedziała szybko Wirginia, nim Charlotta zdołała przedstawić kolejny argument. - Bardzo pomysłowy plan. Miło mi również poinformować, że Charlotta zaproponowała, iż popyta w agencjach, które zajmują się pośrednictwem w zatrudnianiu dam do towarzystwa. Podejrzewamy, że towarzyszka lady Hollister będzie szukała nowej posady. Być może Charlotcie uda się wpaść na jej trop. - Doskonale - przyznał Owen. Wydawał się bardzo zadowolony. - Bardzo pani dziękuję, panno Tate. To dla nas wielka pomoc. - Zobaczę, co da się zrobić - stwierdziła Charlotta, wyraźnie udobruchana wdzięcznością Owena. - Proszę nam wybaczyć. - Owen ruszył w stronę drzwi. - Przed wieczornym przyjęciem musimy jeszcze zająć się wieloma szczegółami. Nick skłonił się Wirginii. - Miło było panią poznać, panno Dean. - Spojrzał na Charlottę. - To było interesujące spotkanie, panno Tate. Obaj mężczyźni zniknęli za drzwiami i rozpłynęli się we mgle, zanim Wirginia i Charlotta zdążyły coś odpowiedzieć. - No cóż - powiedziała Charlotta, gdy odzyskała głos. - Obaj Sweetwaterowie doskonałe opanowali umiejętność szybkich pożegnań. - Istotnie - przyznała Wirginia. - Można by pomyśleć, że mają parapsychiczny talent do znikania.
Rozdział
25
O ósmej czterdzieści pięć wieczorem Wirginia stała z Pamelą Egan w dość spokojnym miejscu sali bankietowej Instytutu. Razem lustrowały zatłoczone pomieszczenie. Przed piętnastoma minutami pojawili się Charlotta i Nick. Wydawało się, że nikt nie zwrócił na nich uwagi. Kiedy Wirginia weszła na salę wsparta na ramieniu Owena, reakcja zgromadzonych osób była zupełnie inna. Na moment zapadła cisza, po której nastąpił wybuch głośnych rozmów, co mówiło samo za siebie. Wszyscy ich zauważyli. Pamela przeczesywała wzrokiem gości zgromadzonych na sali. - Trudno nie zauważyć, że Gilmore Leybrook jest nadętym, zadufanym w sobie bubkiem - zamilkła, aby wypić spory łyk szampana. - Szkoda, że to on kontroluje Instytut. - Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Słyszałam, że wkrótce planuje objazd kontynentu - powiedziała Wirginia.
- Phi! Można tylko mieć nadzieję, że potem będzie zmuszony objechać Amerykę. Kiedy jest w Londynie, rządzi nami tak, jakby to było Towarzystwo Wiedzy Tajemnej, a on jakby był samym Jonesem. - Według mnie na tym się kończy jego podobieństwo do Jonesa. Spójrzmy prawdzie w oczy, Pamelo, obie zarabiamy o wiele więcej, odkąd należymy do Instytutu i możemy się na to powoływać. - Wierz mi, Leybrook doskonale zdaje sobie sprawę, że jesteśmy od niego zależne. - Taka jest cena prowadzenia interesów, Pamelo. - Hm. Cholernie wysoka, jeśli o mnie chodzi. Pamela była postawną kobietą o pełnych kształtach, tuż po czterdziestce. Prowadziła z powodzeniem seanse, na których komunikowała się z duchem pewnej starożytnej egipskiej księżniczki. Aby odwdzięczyć się księżniczce, która tak bardzo poprawiła stan jej finansów, miała sztucznie uczernione włosy, ułożone w stylu, który jej fryzjerka nazywała uczesaniem „na Kleopatrę”. Czoło Pameli zdobił diadem wykonany z imitacji złota, wysadzany błyszczącymi kryształkami, co jeszcze wzmacniało efekt. Oczy miała mocno podkreślone ołówkiem do powiek, a na sobie elegancką suknię w kolorze określanym jako egipska zieleń. Dopiero kiedy Owen zostawił Wirginię, aby udać się po dwa kieliszki szampana, Pamela przedarła się przez tłum z szybkością ostrego noża tnącego powietrze. Była przyjaciółką i dawną mentorką Wirginii. Zaoferowała jej życzliwość, wsparcie i doskonałe rady dotyczące prowadzenia interesów, kiedy Wirginia rozpoczynała karierę związaną z wykorzystywaniem swych talentów paranormalnych. Bardzo lubiła Pamelę, chociaż ta była niepoprawną plotkarką i chlubiła się tym, że wiedziała wszystko o najnowszych skandalach. - A skoro jesteśmy przy Leybrooku - powiedziała Pamela - to słyszałam, że związek z obecną asystentką rozpada się. - Nie trwało to długo - stwierdziła Wirginia. - Tyle co z każdą. - Pamela wypiła trochę szampana. - Podejrzewam, że czarująca Adriana zaczęła stawiać żądania. - Leybrook zmienia asystentki jak rękawiczki. Adriana musiała zdawać sobie z tego sprawę, przyjmując tę posadę. To żadna tajemnica. - Prawda, ale wiesz, jak jest. Każda nowa asystentka łudzi się, że będzie ostatnia. - Pamela skrzywiła pogardliwie usta. - Gdybym nie znała tak dobrze Leybrooka, mogłabym przysiąc, że ma jakieś zdolności, powiedzmy, paranormalną umiejętność uwodzenia. Co więcej, potrafi roztaczać swój urok zarówno przed kobietami, jak i przed panami. Spójrz tylko, jak ludzie się do niego garną. Nikt nie pamięta o naszym gościu honorowym. Biedny pan Pinkerton. Uczepił się go Edward Drummer i zanudza na śmierć. Widzę, że pan Welch się przedziera do Pinkertona, aby go wybawić z opresji. - Niezwykły dar przyciągania Leybrooka nie musi mieć paranormalnego wytłumaczenia - powiedziała Wirginia. - Jest przystojny i niezmiernie inteligentny. Trzeba mu to przyznać. Odnosi błyskotliwe sukcesy jako praktyk i przyciąga tłumy, gdziekolwiek się pojawi. Leybrook celowo spóźnił się na przyjęcie, aby zrobić wrażenie swoim wejściem. Z piękną asystentką u boku stał się natychmiast gwiazdą wieczoru. Nie ulegało wątpliwości, że przyćmił honorowego gościa. Leybrook królował na środku sali. Był wysoki, miał klasyczne rysy twarzy
i pełną wdzięku, atletyczną sylwetkę, którą podkreślał jeszcze elegancko skrojony wieczorowy strój. Ciemne włosy były ostrzyżone według najnowszej mody. Nic nie było wiadomo o pochodzeniu Leybrooka, lecz jego maniery i sposób mówienia świadczyły, że odebrał edukację godną dżentelmena. Oczywiście, pomyślała Wirginia, dobry aktor potrafi naśladować zachowania wyższych sfer. Leybrook nie byłby pierwszą nisko urodzoną osobą, która pojawiła się na londyńskiej scenie i przekonała wszystkich, że wywodzi się z elitarnych kręgów. Jego asystentka, Adriana Walters, wyglądała jak zawsze zjawiskowo, ale emanowała niezadowoleniem. Uśmiechała się z przymusem, a jej piękna twarz była jak wykuta w kamieniu. W pewnym momencie poczuła najwyraźniej, że jest obserwowana, gdyż odwróciła głowę i spojrzała prosto na Wirginię. W jej oczach było tyle złości, że Wirginia mogłaby przysiąc, iż przez kilka sekund czuła unoszące się w powietrzu strumienie złej energii. - Ojej - mruknęła Pamela. - Znam ten wyraz twarzy. Nie wróży nic dobrego. - Chyba nie myślisz... ? - Że urocza Adriana patrzy na ciebie, jakby chciała cię zabić, ponieważ uważa, że Leybrook ma zamiar zastąpić ją tobą? Tak właśnie myślę. - To śmieszne. Po co Leybrook miałby mnie zatrudniać jako swoją asystentkę? Przecież to oczywiste, że nie dysponuję wymaganymi przez niego atrybutami. Mam za mały biust i zbyt czerwone włosy. Pamela przybrała postawę złowieszczej wróżki. Jej głos stał się niski i schrypnięty. - Księżniczka mówi mi, że zmienił swoje wymagania - oznajmiła. Wirginia zignorowała teatralną pozę Pameli. - Ale po co? - Nie mam pojęcia - odparła Pamela normalnym głosem. - Ale przynajmniej dostałaś ostrzeżenie. A ja mam dla ciebie dobrą radę. - Jaką? - Nie przyjmowałabym zaproszeń od Adriany. Należy do kobiet, które są zdolne wrzucić cyjanek do filiżanki. Wirginia się uśmiechnęła. - Będę o tym pamiętać, chociaż uważam, że nigdy w życiu nie zaprosi mnie na herbatę. - W takim razie porozmawiajmy o czymś znacznie bardziej interesującym. Wirginia zebrała siły. - Czyli o czym? - O twoim związku z panem Sweetwaterem, rzecz jasna. - Na pewno już o wszystkim słyszałaś, Pamelo. - Och, tak, w Instytucie aż huczy. - Pamela spojrzała na nią przeciągle.
- Ale czy to prawda? - Zgodziłam się, by pan Sweetwater przyglądał się mojej pracy. Jest przekonany, że może zmierzyć moją parapsychiczną energię. - Wiesz, co zrobił Digby’emu i Hobbesowi. Zdemaskował ich jako oszustów, a wtedy Leybrook był zmuszony wyrzucić ich z Instytutu z powodu złej prasy. Nie martwisz się, że możesz być następna? Jak, do licha, chcesz udowodnić, że masz prawdziwy talent? - Twierdzi, że wierzy w mój talent. - Rozumiem. - W oczach Pameli pojawił się błysk. - To tłumaczy plotki krążące po Instytucie. - Co masz na myśli? Pamela uśmiechnęła się znacząco. - Mówią, że twój związek z panem Sweetwaterem wykracza poza sferę czysto badawczą i naukową. Wiedziałam, że tak będzie, pomyślała Wirginia. Nie spodziewała się jednak tak otwartego postawienia sprawy. A przecież powinna. To było typowe dla Pameli, która zmieniała kochanków niemal tak często jak Leybrook asystentki. - Wielkie nieba, skąd takie podejrzenie? - zapytała ostrożnie. - Wirginio, rozmawiasz ze mną, a nie z klientem. Te podchody nie mają sensu. Za dobrze cię znam. - Wolałabym nie omawiać swojego związku z panem Sweetwaterem - odparła cicho Wirginia. - Jesteś dorosłą kobietą, a nie młodą, nieopierzoną dziewczyną, która dopiero rozpoczyna karierę. Szanuję to. Ale dobrze wiem, że nie masz zbyt dużego doświadczenia z mężczyznami. - Miałam wielu klientów płci męskiej. - Dobrze wiesz, że miałam na myśli doświadczenia natury osobistej - zirytowała się Pamela. - Gdybyś wybrała jakiegokolwiek innego mężczyznę jako partnera do takiej przygody, przyklasnęłabym ci z całego serca. Każda kobieta zasługuje na to, aby poznać romantyczną namiętność. Ale dlaczego, u diabła, zdecydowałaś się na romans właśnie z Owenem Sweetwaterem? - Na miłość boską, Pamelo, czy mogłabyś mówić ciszej? - Nie ma dla ciebie mężczyzny bardziej nieodpowiedniego. Może ci zrujnować karierę, kiedy wasz romans się skończy. Ciężko pracowałaś, aby osiągnąć sukces. Nie chcę patrzeć, jak niszczysz swoją przyszłość. - Nie sądzę, aby pan Sweetwater ogłosił, że jestem oszustką - oznajmiła Wirginia. Przerwała, wyczuwając czyjąś obecność za plecami. - Zapewniam, że tak się nie stanie - rzucił Owen bez cienia emocji. Pamela głośno wciągnęła powietrze i odwróciła się tak gwałtownie, że kilka kropli szampana prysnęło na jej rękę. - Pan Sweetwater. Nie zauważyłam, że pan tu jest.
Wirginia odwróciła się bardzo powoli. Owen trzymał dwa kieliszki szampana. Uśmiechał się lodowato. Doskonale skrojony czarno-biały wieczorowy strój wzmacniał jeszcze aurę surowej energii, która zawsze unosiła się w otaczającym go powietrzu. - Pozwoli pan, że przedstawię moją przyjaciółkę - powiedziała Wirginia, kładąc subtelny nacisk na słowo „przyjaciółka”, aby Owen zrozumiał, że nie powinien być niemiły dla Pameli. - Panna Egan jest bardzo szanowanym praktykiem. Była dla mnie bardzo życzliwa, gdy zaczynałam karierę. Prawdę mówiąc, swoje sukcesy zawdzięczam w dużej mierze jej radom. Poza tym przedstawiła mnie odpowiednim osobom. W oczach Owena teraz pojawiło się rozbawienie. Jego uśmiech stał się o kilka stopni cieplejszy. Ukłonił się oficjalnie Pameli. - W takim razie miło mi panią poznać, panno Egan - rzekł. Pamela zdążyła dojść do siebie, ale Wirginia mogłaby przysiąc, że się zarumieniła. - Panie Sweetwater, wiele o panu słyszałam. - Na pewno nic dobrego. - Podał jeden kieliszek Wirginii. - Proszę mi wierzyć, naprawdę nie mam powodu, aby ogłaszać, że panna Dean jest szarlatanem. - Wypił łyk szampana i posłał Wirginii poufały uśmiech. - Przeciwnie, uważam, że ma niezwykły talent. - Czy poda pan taką informację do prasy po zakończeniu swoich badań? - zapytała Pamela. - To by jej pomogło w karierze. Owen odwrócił się do niej, unosząc lekko brwi. - Będę szczęśliwy, mogąc poinformować prasę, że panna Dean ma prawdziwe zdolności parapsychiczne, ale nie sądzę, aby potrzebowała mojej reklamy. Sama sobie doskonale radzi. Pamela posłała mu chłodny uśmiech. - W naszym fachu nie ma czegoś takiego jak nadmiar reklamy, panie Sweetwater. Wydaje mi się, że kilka dobrych słów do prasy to niewielki ukłon wobec panny Dean w tych okolicznościach. - W jakich okolicznościach? - powtórzył Owen złowieszczym tonem. - Mam na myśli, rzecz jasna to, że korzysta pan ze wspaniałomyślności panny Dean, aby prowadzić swoje badania - odparła spokojnie Pamela. - Wyświadcza panu ogromną przysługę, prawda, panie Sweetwater? Wirginia się skrzywiła. - Pamelo, to naprawdę nic wielkiego... Owen obrzucił Wirginię przeciągłym spojrzeniem. - Tak, panno Egan, panna Dean wyświadcza mi ogromną przysługę. - W takim razie powinien się pan odwdzięczyć po zakończeniu badań - powiedziała Pamela. - A najlepszym sposobem jest zadbanie o to, aby miała dobrą prasę, co pomoże jej przyciągnąć nową klientelę. - Rozumiem - powiedział Owen. - Poza tym nie posiada pan przecież nic innego o nieprzemijającej wartości, co mógłby jej pan zaoferować, prawda? - stwierdziła dobitnie.
- Pamelo, proszę - odezwała się błagalnie Wirginia. - Już dość. - Racja. - Pamela uśmiechnęła się do Wirginii. - Baw się dobrze, moja droga, i nie zapomnij o ostrzeżeniu księżniczki. - Nie zapomnę. Pamela lekko uniosła spódnicę swej zielonej sukni i zanurzyła się w tłum. Owen odprowadził ją wzrokiem. - O co chodziło z tym ostrzeżeniem księżniczki? - Nic ważnego. Ciekawe, jak radzą sobie Charlotta i Nick. Straciłam ich z oczu. O, do licha. - O co chodzi? - Idzie do nas Gilmore ze swoją asystentką. Cóż, należało się tego spodziewać. Owen podążył za jej spojrzeniem, nagle bardzo skupiony. Powietrze wokół niego stało się jeszcze bardziej naelektryzowane. - To będzie interesujące - stwierdził.
Rozdział 26 To nie działa - powiedział Nick. Charlotta zamierzała właśnie wypić łyk szampana. Znieruchomiała jednak i zerknęła na Nicka, lekko mrużąc oczy, gdyż schowała okulary do maleńkiej, wyszywanej koralikami torebki, którą miała zawieszoną przy pasku. Z powodów, których wolała nie analizować, postanowiła, że tego wieczoru powinna wyglądać możliwie jak najlepiej. A według żurnali mody okulary nie pasowały do wieczorowego stroju. Wybrawszy modny wygląd kosztem innych rzeczy, musiała pogodzić się z faktem, że z małego balkonu, na którym stała w Nickiem, widziała tylko rozmazane barwne kształty. Ale Nicka, z tak bliskiej odległości, widziała całkiem dobrze. Wygląda bardzo przystojnie w wieczorowym stroju, pomyślała. Prawdę mówiąc, w powozie musiała włożyć na chwilę okulary, aby dokonać pewnych ulepszeń. Wystarczyło jej kilka minut, żeby zmienić żałosny węzeł, w jaki zamotał czarny krawat. Gdy wspomniała delikatnie, iż krzywo zapiął guziki atłasowej kamizelki, natychmiast naprawił swój błąd. - Co nie działa? - zapytała. - Plan Owena - odparł Nick ze zdumieniem. - Nie rozumiem. W takich sprawach plany mojego kuzyna zawsze się sprawdzają. Ale ten okazał się klapą. Przyglądał się scenie na dole, jakby była to szalenie trudna zagadka. Chociaż Charlotta nie widziała szczegółów, domyślała się, że z balkonu, przeznaczonego w zamyśle dla muzyków na balach, Nick miał rozległy widok na salę. - Odniosłam wrażenie, że miał pan za zadanie szukać subtelnych oznak, wskazujących na to, czy ktoś na sali nie przejawia wyraźnego czy wręcz obsesyjnego zainteresowania Wirginią powiedziała Charlotta. - Czy to naprawdę takie trudne? Podobno ma pan talent do zauważania charakterystycznych drobiazgów.
- Okazuje się, że jest to dość trudne, ponieważ wiele osób na sali interesuje się panną Dean. Jedynie służba nie rzuca ukradkowych spojrzeń na nią i na mojego kuzyna. Tam na dole aż huczy od domysłów. - Od domysłów na temat jej współpracy z panem Sweetwaterem... Oczywiście, najgorsze.
ostrzegałam
przed
tym
Wirginię.
Wiedziałam,
że
wszyscy
będą
przypuszczać
- Niech to licho. Chyba nie podejrzewają, że pomaga Owenowi w śledztwie dotyczącym morderstw? - Nie, oczywiście, że nie. To coś znacznie gorszego. Myślą, że łączy ich zakazany związek. - Tylko tyle? - Nickowi wyraźnie ulżyło. - Nie ma czym się przejmować. Tego rodzaju plotki nie powinny przysporzyć Owenowi problemów. A już zacząłem się martwić, że jego plan diabli wzięli. Charlotta rzuciła mu przeciągłe spojrzenie. - Czy powiedziałem coś nie tak? - zapytał Nick. - Mówimy o reputacji mojej najdroższej przyjaciółki. Proszę więc, aby pan nie traktował tej sprawy tak nonszalancko. - Nie rozumiem, dlaczego tego rodzaju związek z Owenem miałby zniszczyć reputację panny Dean. Nie jest osiemnastoletnią dziewczyną, której rodzina uzgadnia szczegóły korzystnego małżeństwa. Charlotta nic nie odpowiedziała. Rzuciła mu tylko jeszcze jedno ostrzegawcze spojrzenie. Wyczuwając, że wkroczył na grząski grunt, Nick odchrząknął. - Panna Dean z pewnością jest kobietą światową - powiedział słabym głosem. - Podobnie jak ja - stwierdziła Charlotta. - Czy zawsze jest pan taki tępy? Westchnął. - I owszem, zwłaszcza w tak delikatnych kwestiach jak ta. - Zachował się pan grubiańsko, zwracając uwagę na fakt, że Wirginia i ja mamy już swoje lata. - Chciałem powiedzieć, że żadna z was nie jest już dzieckiem - dodał pospiesznie Nick. - Ale zaledwie wchodzi w dorosłość. - Dziękuję - powiedziała Charlotta. - Pozwoli pan, że wyjaśnię, na czym polega kluczowy problem. To prawda, że w swoim wieku Wirginia może wdać się w dyskretny romans, kłopot w tym, że wszyscy myślą, że ma romans z pana kuzynem. Nick patrzył na Pamelę nieprzytomnym wzrokiem. - No i co? - Jeśli jeszcze pan tego nie zauważył, to dodam, że nikt na tej sali nie ufa Owenowi Sweetwaterowi. - Rozumiem. Nick sprawiał wrażenie, jakby dopiero teraz zaczynał rozumieć sytuację.
- Ponieważ jego ostatnim zajęciem jest ujawnianie prasie fałszywych praktyków zatrudnionych u Leybrooka, osoby związane z Instytutem uważają go za zagrożenie swojej kariery. - Rozumiem - powtórzył Nick. - Ludzie mieli wierzyć, że Wirginia pozwala mu na badanie swoich zdolności. A tymczasem rozeszły się plotki, że ma z nim romans. Nie będą jej ufać, obawiając się, że zdradzi ich sekrety kochankowi. Obawiam się, że kiedy pan Sweetwater zakończy śledztwo, nie będzie mile widziana w Instytucie. - Hm. - Nick zamyślił się. - Być może powinna dołączyć do Towarzystwa Wiedzy Tajemnej. Pani też powinna o tym pomyśleć. - Niech pan nie będzie śmieszny. Towarzystwo nigdy nie przyjmowało tych, którzy wykorzystują swoje zdolności w celach zarobkowych. - Podobno w Towarzystwie zachodzą głębokie zmiany, odkąd Gabriel Jones przyjął funkcję mistrza. - Zobaczymy, czy pan Jones rzeczywiście odmieni oblicze Towarzystwa - odparła Charlotta. Nawet jeśli tak się stanie, Wirginia i tak musi zarabiać na życie. A to, z wielu praktycznych względów, oznacza konieczność podtrzymywania więzi z Instytutem. Wiążąc się z panem Sweetwaterem, Wirginia ryzykuje nie tylko swoją osobistą reputację, lecz także karierę, a właściwie całą przyszłość. - Rozumiem - powtórzył Nick po raz trzeci. Przyglądał się uważnie temu, co działo się na dole. - Obawiam się, że patrząc z tego punktu widzenia, ten związek już jej zaszkodził. Charlotta, zatrwożona, wyjęła okulary z torebki i wsadziła je na nos. Przyglądała się Wirginii i Owenowi. Nawet bez paranormalnej intuicji można było wyczuć energię wokół tej pary. Owen stał trochę za blisko Wirginii, w obrębie niewidzialnego kręgu prywatnej przestrzeni, jaką dama zawsze otacza własną osobę. Jego postawa zarazem podkreślała poczucie własności i świadczyła o potrzebie ochrony. Wysyłał w ten sposób cichy sygnał do wszystkich mężczyzn obecnych na sali, dając im do zrozumienia, że to on ma prawo do Wirginii. Charlotta wiedziała, że energia seksualnego przyciągania jest siłą nie tylko potężną, lecz także widoczną dla innych osób, nawet tych mniej wrażliwych. Wirginia była zakochana, mimo że sama mogła tego jeszcze nie wiedzieć. - Niech go licho - szepnęła, chwytając się poręczy. - Jak śmiał to zrobić mojej przyjaciółce? Nick stał obok nieruchomo. Wiedziała, że patrzy na nią, a nie na tłum na dole. - Panno Tate, niech pani pamięta, że mój kuzyn nawiązał współpracę z pani przyjaciółką wyłącznie po to, aby zidentyfikować mordercę, który może mieć złe zamiary również względem niej -powiedział łagodnym tonem. - Owen stara się ochronić Wirginię. Charlotta opanowała się całym wysiłkiem woli. - Tak, oczywiście. Proszę mi wybaczyć. Czasami moja wyobraźnia wygrywa ze zdrowym rozsądkiem. Chyba zbyt dużo czasu poświęciłam na studiowanie unikalnych właściwości silnej energii, jaka powstaje między dwiema jednostkami obdarzonymi talentem, które czują do siebie fizyczny pociąg. - Co za zbieg okoliczności - powiedział uradowany Nick. - Ja też interesuję się tym tematem. - Doprawdy, panie Sweetwater. - Poczuła ciepło na policzkach. - Czy pan zawsze jest taki bezpośredni?
- Wspominano, że mam do tego skłonność - przyznał zawstydzony. - Przepraszam panią. - Przeprosiny przyjęte - odparła sztywno. Odchrząknął. - A zatem wracamy do pracy, tak? - Bardzo dobry pomysł. - Widzę, że jedyną osobą, która przyciąga większą uwagę niż panna Dean i mój kuzyn, jest wysoki mężczyzna stojący na środku. Towarzyszy mu blondynka z dużym biustem. - To Gilmore Leybrook - powiedziała Charlotta. - Założyciel Instytutu. Blondynka to jego asystentka, Adriana Walters. Leybrook miał już wiele asystentek. Nick wydawał się bardzo zaintrygowany. - Interesujące. - Dlaczego pan to powiedział? Bo jest ładna? - Hmm? Nie. - Nick chwycił się obydwiema dłońmi poręczy. - Powiedziałem, że to interesujące, ponieważ Leybrook jest wyraźnie zainteresowany panną Dean. Idzie teraz w jej stronę. Fakt, że Owen stoi przy jej boku, nie zniechęca go w najmniejszym stopniu. Charlotta zerknęła na dół. - Ojej, ma pan rację. Wielkie nieba, chyba nie myśli pan, że Leybrook odczuwa chory, obsesyjny pociąg do Wirginii? - Niestety, tak - odparł Nick. -I to samo dotyczy panny Walters. - Co to znaczy? - To znaczy, panno Tate, że zagrożenie płynie z wielu różnych stron.
Rozdział
27
Gilmore Leybrook uśmiechnął się do Wirginii. - Pani i pan Sweetwater wywołaliście dziś całkiem spore poruszenie wśród praktyków z Instytutu. Z tego, co wiem, zgodziła się pani, by pan Sweetwater obserwował panią podczas pracy. To bardzo uprzejme, panno Dean. Owen wypił łyk szampana, słuchając przemowy Leybrooka skierowanej do Wirginii. Jednak myślał przy tym, że należałoby skręcić mu kark. To była bardzo przyjemna i niezwykle satysfakcjonująca perspektywa, ale Wirginia na pewno by tego nie zaakceptowała. Dobry Boże, jestem zazdrosny, pomyślał. Świadomość tego faktu zaskoczyła go. Już od tak dawna nie odczuwał tego rodzaju prymitywnych emocji, że z trudem je rozpoznawał. Doświadczał innych doznań, od których włosy stawały mu dęba na głowie, a każdy mięsień ciała napinał się, gotowy do walki. Takie wrażenia wywoływało polowanie. Ale tylko zazdrość, jak żadne inne uczucie znane ludziom, powodowała skurcze żołądka i odbierała zdrowy rozsądek.
Minutę po prezentacji Owen doszedł do wniosku, że założyciel i dyrektor Instytutu Leybrooka jest człowiekiem inteligentnym, przebiegłym i bezlitosnym. Stwierdzenie tego nie wymagało szczególnej przenikliwości ani intuicji. Właśnie tych cech należało się spodziewać u kogoś, kto ufundował taką instytucję, a sukces finansowy odniósł głównie dzięki oszustwu. Najbardziej intrygujące wydawało się w Leybrooku to, że powietrze wokół niego było zawsze delikatnie naładowane energią charakterystyczną dla osób posiadających silny talent. Wśród praktyków z Instytutu nie brakowało oszustów, ale sam Leybrook odznaczał się wyraźnymi zdolnościami parapsychicznymi. To czyniło go bardziej niebezpiecznym od zwykłego szarlatana. - Pan Sweetwater jest profesjonalnym badaczem - powiedziała Wirginia. - Dlatego zgodziłam się, by obserwował moją pracę. Adriana Walters uśmiechnęła się do Owena. - Jakie to fascynujące, panie Sweetwater. Proszę nam koniecznie powiedzieć, co takiego pan odkrył w pannie Dean. Patrząc obiektywnie, Adriana Walters jest oszałamiająco piękną kobietą, pomyślał Owen. Nie podobały mu się tylko jej oczy. Przypominały szklane kulki zegarowego smoka. - Nie mam żadnych wątpliwości co do talentu panny Dean -oznajmił. - Jest bardzo potężnym praktykiem. Leybrook spojrzał na niego, unosząc elegancko jedną brew. W jego oczach pojawił się lodowaty błysk przebiegłości. - Szkoda, że nie doszedł pan do tego samego wniosku w przypadku dwóch innych praktyków związanych z Instytutem. - Jestem pewien, że odbudują swoje życie zawodowe - powiedział Owen. - Kilka negatywnych komentarzy w prasie nie może zniszczyć bystrego praktyka. Publiczność bardzo chce wierzyć w zjawiska parapsychiczne. Ale z pewnością doskonale pan o tym wie, Leybrook. Stworzył pan przecież kwitnący interes, wykorzystując to zainteresowanie. - Niestety, dwie kobiety czytające z luster, których życie zostało przedwcześnie przerwane w tajemniczych okolicznościach, nie będą już mogły działać zawodowo, prawda? - zapytał łagodnie Leybrook. Wirginia zamarła, podobnie jak kilka osób znajdujących się w pobliżu. Wszyscy spojrzeli w ich stronę. Wśród gości stojących nieopodal zapadła nagle przejmująca, nienaturalna cisza. Adriana wzięła głęboki oddech. - Gilmore? Co ty sugerujesz? Wirginia przybrała surowy wyraz twarzy. - Wszyscy wiemy, co pan Leybrook sugeruje. Próbuje zasiać w nas podejrzenie, że pan Sweetwater miał coś wspólnego ze śmiercią pani Ratford i pani Hackett. To pozbawione podstaw. Leybrook odwrócił się do niej, poważnie zatroskany. - Czy jest pani tego pewna, panno Dean? O Sweetwaterze wiemy jedynie to, że najwyraźniej czuje się uprawniony do wydawania sądów na temat takich praktyków jak pani.
- Wiem, co mówię, proszę pana - odparła Wirginia z zimnym uśmiechem. - Tak się składa, że widziałam obrazy utrwalone w lustrach na miejscu obu tych śmierci. Te kobiety zostały zamordowane, ale nie przez pana Sweetwatera. Leybrook i Adriana stali jak wmurowani, reszta gości również. - Jest pani pewna, że zostały zamordowane? - naciskał Leybrook. - Tak - odpowiedziała Wirginia. - Absolutnie pewna. Owen poczuł, że poziom energii w powietrzu wyraźnie się podniósł. Leybrook był zdenerwowany. Adriana zbladła. - Ale jak, do licha? - Leybrook nie dawał za wygraną. -Słyszałem, że nie było żadnych śladów przemocy. Ani oznak użycia trucizny. - Duchy - wyszeptała Adriana. - Plotki okazały się prawdziwe. Te kobiety wywoływały zmarłe istoty z tamtego świata. Leybrook spojrzał na nią z niesmakiem. - Nie bądź śmieszna, Adriano. - Zapewniam państwa, że nie ma mowy o ingerencji duchów - oznajmiła Wirginia. - To był bezwzględny morderca. - Czy widziała pani jego twarz? - dopytywał się Leybrook z niezwykłym naciskiem. - Już panu wyjaśniałam, że nie widzę w lustrach twarzy morderców. Ale kiedy czytałam, był ze mną pan Sweetwater. Wyczuł, że morderca ma naturę parapsychiczną. Leybrook spojrzał twardo na Owena. - I czego dowiedział się pan o mordercy? - zapytała z niepokojem Adriana. - Jest dla mnie jasne, że osoba, która zamordowała panie Ratford i Hackett, czerpie z tego aktu nienaturalne i chore emocje natury seksualnej - obwieścił Owen. Adriana wpatrywała się w niego z przerażaniem. - Coś podobnego, panie Sweetwater. - Coś podobnego, panno Walters - powtórzył Owen. Leybrook zmrużył oczy. - Według mnie ta informacja nie wyklucza pana jako mordercy, Sweetwater. Wirginia uśmiechnęła się pobłażliwie. - Mogę pana zapewnić, że namiętności pana Sweetwatera, jakkolwiek nienaturalnego ani niezdrowego charakteru. Wprost przeciwnie.
silne,
nie
mają
Leybrook rzucił Owenowi kolejne zjadliwe spojrzenie, po czym wbił płonący wzrok w Wirginię. - Chyba wypiła pani za dużo szampana, panno Dean. - Tylko kropelkę - odparła Wirginia. - Gdyby pan Sweetwater miał dokonać morderstwa, z pewnością nie czerpałby z tego aktu przyjemności.
- Na pewno nie seksualnej - dodał Owen. - Tego rodzaju sprawy wolę załatwiać normalnymi sposobami.
Rozdział
28
Teraz już na pewno napytałaś sobie biedy - zauważyła Charlotta. - Na miłość boską, Wirginio, nie lepiej było przyczepić sobie na plecach duży znak obwieszczający, że masz romans z panem Sweetwaterem? - To by nie pasowało do mojej sukni - odparła Wirginia. Charlotta przeszyła ją wzrokiem. - Mówię poważnie. - Przepraszam - powiedziała Wirginia. - Nie wiedziałam, jak z tego wybrnąć. Przecież i tak krążyły już plotki o moim związku z panem Sweetwaterem. - Plotki o romansie to jedno, zaś bezpośrednia deklaracja to zupełnie co innego. Do dzisiejszego wieczoru można było mieć nadzieję, że płotki o naturze waszego związku są nieprawdziwe. Leybrook był wściekły. To może zniszczyć twoją karierę, Wirginio. - Przeżyję. Jedna rzecz przemawia na moją korzyść. - Co takiego? - Mam prawdziwy talent. Stały na zatłoczonych stopniach przed głównym wejściem do Instytutu, czekając, aż Nick i Owen znajdą wolne powozy. Dochodziła północ. W jaskrawym świetle gazowych latarni, znajdujących się po obu stronach wejścia, kręcący się ludzie wydawali się postaciami z obrazu pełnego światłocieni. Ulica była zapchana powozami i dorożkami, których woźnice podjechali tu, licząc na klientów. - Co z tego, że twój talent jest prawdziwy? Wiesz równie dobrze jak ja, że przeciętni klienci nie są w stanie zauważyć różnicy między oszustem a osobą o prawdziwych zdolnościach powiedziała Charlotta. - Twoje interesy kwitną tylko dlatego, że związałaś się z Instytutem, a nie dlatego, że faktycznie potrafisz czytać z luster. - Byłam w stanie utrzymać się, zanim nawiązałam współpracę z Instytutem - zaprotestowała Wirginia. - Tak, ale teraz zarabiasz znacznie więcej, bo dzięki Leybrookowi Instytut stał się modny. - Możesz mi wierzyć, że doskonale znam stan swoich finansów. - Na domiar złego Nick mówi, że cały ten wieczór to strata czasu, jakby nie wystarczyło to, że zrujnowałaś sobie reputację. Twierdzi, że bardzo wiele osób wydaje się mieć obsesję na twoim punkcie, włączając w to Leybrooka i Adrianę - Charlotta zamilkła na chwilę. - Oczywiście z różnych powodów - dodała. - Nick? Czyżbyś nawiązała już taką bliską znajomość z Nicholasem Sweetwaterem, że zwracasz się do niego po imieniu? - Uznałam, że w ten sposób najłatwiej będzie go odróżnić od twojego pana Sweetwatera - wyjaśniła Charlotta. - Ta zbieżność nazwisk zaczynała być kłopotliwa. - On nie jest moim panem Sweetwaterem.
- Ha. To już nie ulega wątpliwości, dzięki twoim uwagom skierowanym do Adriany i Leybrooka. Powiedz szczerze, Wirginio, co sobie wtedy myślałaś? - Nie jestem pewna, czy w ogóle myślałam. Po prostu nie podobał mi się sposób, w jaki Adriana patrzyła na Owena. - Kiedy dżentelmeni z nią rozmawiają, trudno im skupić wzrok na jej twarzy. Zwykle ześlizguje się w dół. Poza tym to wredna baba. Jeśli uważa, że jesteś zagrożeniem dla jej pozycji u Leybrooka, wolę nie myśleć, do czego może być zdolna. - Dostałam już ostrzeżenie od egipskiej księżniczki za pośrednictwem Pameli - powiedziała Wirginia. - Ale bardzo wątpię, czy Leybrook chciałby ze mnie zrobić swoją asystentkę. I nie sądzę, by Adriana miała zamiar mnie zamordować tylko dlatego, że traci pozycję. - Na twoim miejscu nie lekceważyłabym uroczej Adriany stwierdziła Charlotta. - To żmija. Jestem przekonana, że może być niebezpieczna. Spośród tłumu na schodach rozległ się jakiś głos: - Panno Dean, panno Dean, jedną minutkę, jeśli łaska. Wirginia odwróciła się. Klucząc między ludźmi, przedzierał się do niej Jasper Welch. Uśmiechnęła się. - Dobry wieczór. Widziałam pana na sali, ale był pan bardzo zajęty zabawianiem pana Pinkertona. - Wszyscy go zignorowali. Każdy chciał porozmawiać z Leybrookiem. - Welch zatrzymał się przed nią. - To była niezręczna sytuacja, zważywszy, że przyjęcie zostało wydane na cześć pana Pinkertona. Czułem się w obowiązku złagodzić tę zniewagę. - To bardzo wspaniałomyślnie z pana strony - przyznała Charlotta. - Wieczór był trudny. - Welch wyjął chusteczkę i otarł czoło. - Cieszę się, że już po wszystkim. Zawsze trzeba dopracować wiele szczegółów, a i tak zazwyczaj coś pójdzie nie tak. Biedna pani Fordham miała mnóstwo zajęcia. Kanapki z homarem skończyły się w połowie spotkania, a na dodatek musiała posłać po dodatkowe butelki szampana. - Poradził pan sobie znakomicie, panie Welch - zapewniła go Wirginia. Charlotta się uśmiechnęła. - Tak, wszystko było doskonale zorganizowane. Nie wiem, co pan Leybrook zrobiłby bez pana. Jestem pewna, że Instytut rozleciałby się, gdyby nie pana umiejętności zarządzania. - Nie dałbym sobie rady ze wszystkim bez pani Fordham -powiedział Welch. - Ta kobieta to skarb. - A propos pani Fordham, nie widziałam jej na przyjęciu -stwierdziła Wirginia. - Była bardzo zajęta za kulisami, jak zwykle - wyjaśnił Welch. - Przyszło więcej ludzi, niż myśleliśmy. Panno Dean, chciałem z panią porozmawiać, aby przeprosić za tę przykrą plotkę, która krąży między ludźmi. - Jałowe gadanie - oznajmiła stanowczo Charlotta. - A poza tym to nie pana wina - dodała Wirginia. Na czole Welcha pojawiły się głębokie zmarszczki. - Mimo to przepraszam, jeśli te plotki sprawiły pani przykrość. - Nic mi nie będzie - zapewniła go Wirginia.
- Oczywiście, oczywiście. - Welch skłonił lekko głowę. - Ojej, widzę, że pani Harkins nie może zejść po schodach o lasce. Panie pozwolą, że się oddalę. - Oczywiście - powiedziała Wirginia. - Dobranoc, panie Welch - dodała Charlotta. Welch pospieszył na pomoc wiekowej pani Harkins, szacownej osobie, która prowadziła seanse wywoływania duchów dwa razy w tygodniu, w środy i piątki wieczorem. - Ta kobieta cierpi chyba na reumatyzm - zauważyła łagodnie Charlotta - ale nadal jest bardziej aktywna zawodowo niż większość jej rywali. Słyszałam, że znowu podniosła ceny i podobno do jej regularnych klientek zalicza się lady Bingham. - No cóż, pani Harkins jest Amerykanką - powiedziała Wirginia. - Wiesz, jak to jest. Osoba spoza miasta zawsze przyciąga większą klientelę. Jak wiele osób specjalizujących się w wywoływaniu duchów, pani Harkins pochodziła z Ameryki. Zainteresowanie zjawiskami paranormalnymi wybuchło w Stanach dziesięć lat wcześniej i media przybyłe z Ameryki przyciągały większą uwagę brytyjskiej klienteli. Charlotta uniosła brwi. - Jak to dobrze, że pan Sweetwater nie wziął sobie za cel pani Harkins, kiedy postanowił zdemaskować kilka mediów. Rozniosłaby go na strzępy. Wirginia się roześmiała. - Jestem pewna, że on sam nie zdaje sobie sprawy, ile miał szczęścia. - Pobiegła wzrokiem za Owenem, który wyłonił się właśnie z chaotycznego zbiorowiska koni, powozów i ludzi, zapełniającego ulicę. - Pani Harkins od lat prowadzi swoje praktyki i potrafi o siebie zadbać. Niejeden badacz miał ochotę zdemaskować ją jako oszustkę. Wszyscy, którzy kwestionowali jej talent, wyszli na skończonych głupców. Owen dotarł do nich, gdy wypowiadała ostatnią uwagę. Uśmiechnął się szeroko. - Nie jestem skończonym idiotą - powiedział. - Kiedy postanowiłem zdemaskować kilku oszustów, starannie wybrałem obiekty. Sally Harkins nie było na mojej liście. - To bardzo mądrze z pana strony - stwierdziła Charlotta. - Legenda mówi, że pani Harkins dotkliwie ukarała ostatniego badacza, który chciał ją zdemaskować. Podobno ujawniła nazwisko jego ówczesnej kochanki reporterowi „Latającego Informatora”. Żona owego dżentelmena nie była zadowolona, przeczytawszy w gazecie tę informację. - Zrobiłem wywiad - oznajmił Owen. - Poznałem tę historię. - Omiótł spojrzeniem zatłoczoną ulicę. - Gdzie jest Nick? - Tutaj - zawołał Nick, wyłaniając się z tłumu. - W końcu znalazłem powóz. Woźnica czeka na ulicy, panno Tate. - Nasz powóz stoi po drugiej stronie - zwrócił się Owen do Wirginii. - Możemy jechać? - Chyba tak, skoro wieczór okazał się kompletną stratą czasu, jeśli chodzi o śledztwo - odparła Wirginia. - Co nie znaczy, że nie było ciekawych momentów. Pożegnali się uprzejmie, po czym Owen poprowadził Wirginię przez tłum. Trzymał ją mocno za ramię. Nie sprawiało jej to bólu, ale kurczowy uścisk dowodził, jak bardzo był zdeterminowany, by jak najszybciej wyszła z Instytutu.
- Czy coś się stało? - zapytała. - Oprócz tego, że odkryłem, że Gilmore Leybrook chce zrobić z ciebie swoją kochankę? Zaczerwieniła się. - Szkoda twojego czasu na martwienie się Leybrookiem. Potrafię sobie z nim poradzić. - Ale on bardzo chce cię mieć, Wirginio. - Pamela Egan powiedziała coś podobnego. Uważa, że Leybrook rozgląda się za nową asystentką. Zapewniam cię, że nie interesuje mnie ta posada. Wolę sama kontrolować swoje sprawy zawodowe. Nie mam zamiaru pracować jako asystentka innego praktyka. - Nie mam na myśli posady asystentki. Leybrook chce, abyś zajęła zupełnie inne stanowisko. - Bzdura, przesadzasz. - Widziałem to w jego oczach. - Faktem jest, że romanse z asystentkami to jego przykry zwyczaj - przyznała. - Ale wiadomo, że kobiety, które wybiera, muszą się odznaczać dość szczególnymi cechami fizycznymi. Jestem przekonana, że ja się nimi nie odznaczam. - Myślę, że mógł nieco zmienić swoje wymagania. Spojrzała na niego zaskoczona. - Dziwne. Pamela Egan mówiła to samo. A jaka cecha mogła sprawić, że umieścił mnie na początku swojej listy? - Twój talent - odparł Owen. - Wyczuwa, że jest prawdziwy. - I co z tego? On też ma talent. Jestem przekonana. - Z pewnością. Według mnie doszedł do wniosku, że mając ciebie przy boku, może wznieść swoje finansowe imperium na jeszcze większe wyżyny. To logiczne posunięcie, zastanów się. Instytut już w tej chwili przynosi znaczące zyski. Ale pomyśl tylko, jak mogłyby go rozwinąć dwie osoby obdarzone dużym talentem. - Jeśli Leybrook zaproponuje mi stanowisko Adriany, odmówię. Nie jestem zainteresowana taką współpracą. - Nawet jeśli to oznacza, że zarabiałabyś znacznie więcej niż teraz? - Nie zrozum mnie źle. Jestem ambitna jak każdy praktyk. Ale mam własne długofalowe plany. Nie ma w nich miejsca dla Leybrooka. - Mówisz tak, ale jednak jesteś związana z Instytutem - zauważył Owen. - Tylko na jakiś czas. Nie powiedziałam, że nie mogę robić interesów z Leybrookiem. Ale nie interesuje mnie bliższe partnerstwo, obojętnie jakiego rodzaju. - Potrafisz to tak ściśle odróżnić? Owen był zaintrygowany, ale nie potępiał jej ani nie krytykował. - Takie ścisłe partnerstwo przypomina małżeństwo - wyjaśniła. - Aby się udało, obie strony muszą mieć do siebie ogromne zaufanie. - A ty nie ufasz Leybrookowi?
- Och, ufam mu - odparła Wirginia. - Ufam, że zawsze robi to, co leży dokładnie w jego interesie. Dopóki mam to na względzie, możemy współpracować w ramach Instytutu. W tej chwili nasze sprawy finansowe są powiązane, jak powiedziałaby pani Crofton. Ale nie zawsze tak będzie. Nagle włosy zjeżyły jej się na karku. Intuicja przesłała jej wyraźne ostrzeżenie, które uruchomiło wszystkie zmysły. - Owenie? - powiedziała. Ale on już działał. Pociągnął ją na bok tak szybko, że potknęła się i upadłaby, gdyby jej nie podtrzymał. Postać w kapturze przemknęła bardzo blisko, skrajem peleryny ocierając się o Wirginię. Wysunięta do przodu dłoń w rękawiczce znalazła się o parę centymetrów od jej ramienia. Gdyby Owen nie pociągnął jej w bok, postać w pelerynie zepchnęłaby Wirginię z długich granitowych schodów. Wszystko rozegrało się w ułamku sekundy. Postać w pelerynie znikła w tłumie. Ludzie, którzy widzieli zdarzenie, zbliżyli się do Wirginii. - Poczekaj tu - polecił Owen. - Nie odchodź. Wiedziała, że ma zamiar ścigać postać w pelerynie. Wyciągnęła rękę, chcąc go powstrzymać. - Owenie, nie - powiedziała z naciskiem. Ku jej zdziwieniu zatrzymał się. Jego oczy płonęły. - Chciano cię zrzucić ze schodów. - Ten ktoś działał pod wpływem impulsu. Nie jest mordercą, którego szukamy. - Nieważne... Spadając z tych schodów, mogłabyś skręcić kark. - Na drodze stoi wielu ludzi. Jestem pewna, że to by zahamowało mój upadek. Co najwyżej skręciłabym nogę. - Owenie, panno Dean, zaczekajcie. Z ulicy dobiegł ostry, ponaglający głos Nicka. Wirginia odwróciła się i zobaczyła, że mężczyzna toruje sobie do nich drogę przez tłum. Trzymał Charlottę mocno za rękę i ciągnął ją za sobą. Owen przyglądał się zbliżającej się szybko parze. - Co widziałeś? - zapytał Nicka. - Obejrzałem się, kiedy pomagałem pannie Tate wsiąść do powozu. Zobaczyłem zakapturzoną postać, przeciskającą się przez tłum. Zmierzała w określonym kierunku. Okazało się, że chciała się dostać do panny Dean. Pomyślałem, że pewnie chce zamienić z nią słówko, ale coś mi się w niej nie podobało. A potem zobaczyłem, że panna Dean się potknęła. - Ktoś na mnie wpadł - powiedziała Wirginia. - To był przypadek. Ale gdy wypowiadała te słowa, przypomniała sobie przebłysk intuicji, który poruszył jej zmysły. - Kobieta w pelerynie próbowała zepchnąć Wirginię ze schodów - powiedział Owen.
- Kto to był? - dopytywała się Charlotta. - Widziałaś jej twarz? - Nie, ale widziałam jej rękawiczkę i buty - odparła Wirginia. - To była Adriana Walters.
Rozdział
29
Jestem przekonana, że Adriana działała pod wpływem impulsu - powiedziała Wirginia. - Nic więcej. Owen patrzył na Wirginię, siedząc po przeciwnej stronie powozu. W półmroku zaciemnionej kabiny nie widział wyrazu jej twarzy. - Ona cię nienawidzi. - Jest wściekła, ponieważ się boi, że Leybrook się jej pozbędzie. Wini za to mnie. Rozumiem ją. Ale to nie ona zamordowała panie Ratford i Hackett. Sam powiedziałeś, że morderca jest mężczyzną. - Co nie znaczy, że nie jest jakoś powiązana z mordercą - zauważył Owen. Odczuwał gorączkowe podniecenie, wywołane frustracją. Pozwolił Adrianie uciec, choć wiele go to kosztowało. Wirginia się zawahała. - Wszystko jest możliwe, ale intuicja mi mówi, że Adriana nie jest zamieszana w morderstwo. - Na intuicji nie zawsze można polegać. - Zastanów się, Owenie. Jeśli Adriana działałaby w zmowie z mordercą, nie miałaby powodu, by spychać mnie ze schodów. Gdyby mnie zraniła czy zabiła w ten sposób, morderca nie osiągnąłby swojego celu. Wykorzystuje swoje ofiary, by utrwalić w lustrach energię. To wymaga planowania i przygotowań. - Ona jest niebezpieczna, Wirginio. - Jak kobieta wzgardzona. Będę na nią uważać. - Powinnaś się zgodzić, żebym ją ścigał. - Na litość boską, Owenie, co byś z nią zrobił, gdybym ci pozwoliła ją schwytać? Powiedziałaby, że to był tylko przypadek i że nic złego się nie stało. W jaki sposób udowodniłbyś, że zrobiła to celowo? A wszystko odbywałoby się na oczach ludzi, którzy ci nie wierzą. Skończyłoby się fiaskiem. Nic jej na to nie odpowiedział. - I co? - odezwała się Wirginia. - Co byś wtedy zrobił? - Przeraziłbym ją tak, że straciłaby rozum. Wirginia zamilkła, zaskoczona. - Cóż, czasami można się ciebie bać. Nie wątpię, że mógłbyś jej napędzić strachu. - Należy to rozumieć dosłownie - powiedział bardzo spokojnie. - To część mojego talentu. Mógłbym posunąć się dalej. I przestraszyć ją na śmierć. - Och. - Wirginia odchrząknęła. - Rozumiem. Czy już kiedyś...? - Tak. - Ale tylko potwory.
- Tak. - Adriana Walters może stwarzać problemy, ale nie jest potworem. - One potrafią się doskonale maskować, Wirginio. Dlatego są cholernie niebezpieczne. - I dlatego musisz mieć dowód, zanim zrobisz coś nieodwołalnego. A nie masz dowodu przeciwko Adrianie. Poza tym przypomnę ci jeszcze raz, że sam powiedziałeś, iż morderca jest mężczyzną. Owen klepnął dłonią w siedzenie i zapatrzył się w widok za oknem. - Oczywiście masz rację. Zapadło długie milczenie. - Doceniam fakt, że postanowiłeś mnie ochraniać, ścigając mordercę - odezwała się Wirginia po chwili. Odwrócił głowę i spojrzał na nią. - Poszedłbym za tobą do piekła. Wirginia zamilkła zaszokowana. - Owenie... - szepnęła w końcu. W powietrzu unosiły się niewidzialne strumienie napięcia, pożądania i całego mnóstwa gorącej, chaotycznej energii. Zasunął zasłony w oknach powozu i wyciągnął ręce do Wirginii. Przyciągnął ją do siebie, rozstawiając nogi tak, aby między nimi mogły się zmieścić fałdy jej sukni. - Nawet się nie domyślasz, jak bardzo cię pragnę - powiedział. Zdjął kaptur z głowy Wirginii, ujął jej twarz w obie dłonie i pocałował mocno i głęboko. Oddała pocałunek z pełnym słodyczy, kobiecym podnieceniem. Krew gorącym strumieniem płynęła w żyłach, płomień seksualnego pożądania mieszał się z dziką, pierwotną potrzebą chronienia Wirginii. Świadomość, że ona też go pragnie, podnosiła temperaturę do punktu wrzenia. Uwolnił jej twarz i wsunął ręce pod pelerynę. Odnalazł haftki gorsetu i zaczął je rozpinać. Chwyciła kurczowo jego ramię, a z jej ust wydobył się cichy odgłos zniecierpliwienia. - Przeklęta suknia - mruknął po chwili. - Jak, do licha, kobiety sobie z tym radzą? Jej ochrypły, cichy śmiech brzmiał bardzo zmysłowo. - Ostrożnie, panie Sweetwater. Bardzo, bardzo ostrożnie. Wziąłby ją tutaj, w ciemnym i przytulnym wnętrzu powozu, nie ściągając tej przeklętej sukni, ale niestety droga do jej domu była zbyt krótka, aby zrealizować to, co snuło mu się po głowie. Nie mógł jednak powstrzymywać tego pragnienia bez końca. Gdy powóz zajechał pod dom numer 7, wnętrze aż buzowało i pachniało jak przegrzany salon, wypełniony aromatem egzotycznych ziół i tajemniczych przypraw. Włosy Wirginii wysunęły się ze starannie upiętego koka, a Owen trzymał rękę pod nie do końca rozpiętą suknią. Garderobę miał w nieładzie. Krawat wisiał luźno na szyi, kamizelka była rozpięta, podobnie jak kołnierzyk koszuli. Jeszcze nigdy w życiu nie był tak twardy, może z wyjątkiem tej nocy, kiedy ostatnim razem kochał się z Wirginią. - Chyba jesteśmy na miejscu - szepnął prosto w jej usta. Przesunął kciukiem po delikatnym sutku. - Już? - Wirginia była zdyszana i nieco oszołomiona. Z wyraźną niechęcią wysunęła dłonie spod jego koszuli.
- Może będziemy kontynuować tę niezwykle owocną rozmowę na temat postępów naszego śledztwa przy szklaneczce brandy? -zaproponował. - Wspaniały pomysł. Uśmiechnął się i włożył na głowę Wirginii kaptur, aby ukryć potargane włosy. Owinął ją szczelnie peleryną, aby nie było widać rozpiętego gorsetu sukni. Przeczucie tego, co miało nadejść, pobudzało jego zmysły jak potężny narkotyk. Udało mu się wysiąść z powozu bez uszczerbku dla własnej godności. Choć Wirginia wydawała się opanowana jak zwykle, gdy pomagał jej zejść na chodnik, jej dłoń drżała w jego ręce. Zapłacił woźnicy i odprawił pojazd. Pragnienie, by znaleźć się z Wirginią w domu i rozebrać ją z krępującej odzieży, było wszechogarniające, ale mimo to poświęcił kilka sekund, aby rozejrzeć się po ciemnej ulicy, wyszukując cieni w mroku. Jeden z takich cieni wyłonił się spod schodów domu numer 7. Z ciemności wyciągnęła się dłoń i pomachała do niego energicznie. Wirginia krzyknęła cicho i utkwiła wzrok w atramentowej ciemności. - A to kto, u licha? Na dole jest jakiś mężczyzna. - Dobry wieczór, stryju Owenie - rzekł Matt. - Gdzie jest Tony? - zapytał Owen. - Jest w ogrodzie i obserwuje tylne wejście - odparł Matt. - Do licha, obaj mieliście być na strychu tego domu po drugiej stronie ulicy - powiedział Owen. - Stąd mamy bliżej do bułeczek i kawy - wyjaśnił Matt. - Jakich znowu bułeczek? Wirginia spojrzała na Sweetwatera. - Owenie, kto to jest? - Wybacz, Wirginio. Pozwól, że ci przedstawię mojego bratanka, Matthew Sweetwatera. On i jego brat od kilku dni pilnują domu. Matt mi powiedział, że nie wróciłaś z rezydencji Hollistera. Matt, to panna Dean. - Miło mi panią poznać - powiedział Matt z szacunkiem. - Panie Sweetwater - odparła bez namysłu Wirginia. Spojrzała na Owena. - Mówiłeś, że kazałeś obserwować mój dom, ale nie wiedziałam, że będą to robić twoi bratankowie. - Nie wspomniałem o tym? - Wyjął klucz z jej dłoni i otworzył frontowe drzwi. - Musiało mi wylecieć z głowy. Ostatnio byłem dość zajęty. Matt, o co chodzi z tymi bułeczkami i kawą? - Wczesnym wieczorem gospodyni wyszła przed dom i zaczęła nam dawać znaki. - O, mój Boże - powiedziała Wirginia. - Widziała was? - Pani Crofton jest osobą bardzo spostrzegawczą - oznajmił Matt. - Stwierdziliśmy, że nas zauważyła, więc podeszliśmy do niej, żeby się przedstawić. Zaprosiła nas na bułeczki i kawę. - I cała nauka ukrywania się i kamuflażu poszła na marne - powiedział Owen.
- Obserwowanie tego domu miało być częścią waszego szkolenia. - Czy powiedzieliście pani Crofton, że pilnujecie domu? - zapytała Wirginia, zaniepokojona nie na żarty. - Tak, proszę pani - odparł Matt. - Musiała być przerażona - dodała Wirginia. - Nie wydawała się przerażona - mówił Matt. - Zanim poszła spać, zostawiła jeszcze bułeczki i kawę w kuchni. I dała nam klucz. Powiedziała, żebyśmy się czuli jak u siebie w domu. - Na pewno rano złoży wymówienie - powiedziała Wirginia. - Jestem przekonana, że jej poprzednia chlebodawczyni prowadziła spokojne życie i nie potrzebowała mężczyzn do pilnowania domu. - Co się stało, to się nie odstanie - stwierdził Owen. Otworzył drzwi i popchnął ją delikatnie do środka. - Zapomnij o moich bratankach i swojej gospodyni. - Łatwo ci mówić. Sweetwaterowie mają pozycję i pieniądze, więc ani ty, ani twoja rodzina nie macie problemu ze znalezieniem dobrej gospodyni. Owen zamknął drzwi. - Nie, nie mamy. Większość służby jest z nami od wielu lat. A przedtem pracowali u nas ich rodzice. Posady przechodzą z pokolenia na pokolenie. - Wygodne rozwiązanie - mruknęła. Zdjął płaszcz i odwiesił go na wieszak. - Jeśli będziesz potrzebowała nowej gospodyni, pomogę ci ją znaleźć. Ale teraz, jeśli pozwolisz, wolałbym pomówić o czymś innym. - O czym? - O tym. Przygwoździł ją do najbliższej ściany, zdjął z głowy kaptur i całował tak długo, aż jej oczy zapłonęły i zabrakło jej tchu. Dopiero wtedy oderwał usta. - Dobrze - powiedziała cicho, głosem nabrzmiałym z podniecenia. - Innym razem porozmawiamy o moich problemach z gospodynią. - Zdecydowanie tak. Wziął ją na ręce, spódnica i usztywnione halki spływały mu z ramion. Trzymając ją tak, by nie uderzyć jej głową czy kolanami o ścianę, przeniósł Wirginię przez pogrążony w półmroku korytarz do gabinetu. Zasłony były zaciągnięte, pokój spowijała ciemność. Docierała tu jedynie odrobina światła z lampki zostawionej na korytarzu. Postawił Wirginię na podłodze i zapalił jedną z lamp, ustawiając niewielki płomień. Zamknął drzwi na klucz, czując gorąco buzujące w żyłach. Kiedy odwrócił się do Wirginii, uśmiechnęła się. W głębi jej oczu dostrzegł obietnicę. Nie powiedziała ani słowa, ale jej pożądanie delikatnie nasycało powietrze. Zdjęła szykowne wieczorowe pantofle, podniosła ręce i rozwiązała tasiemki peleryny. Poły grubego wełnianego okrycia rozsunęły się, ukazując jej porozpinaną suknię. Wstrzymał oddech. - Wirginio - wyszeptał.
Patrzył, jak się dla niego rozbiera, i przez chwilę nie mógł się ruszyć. Wszystkie mięśnie miał napięte z tęsknoty. Strząsnął z siebie wieczorowy frak, zdjął kamizelkę i rzucił garderobę na oparcie najbliższego krzesła. Podszedł do Wirginii i stanął za jej plecami. Położył dłonie na jej ramionach i pocałował w szyję. Poczuł, że przez jej ciało przebiegł lekki dreszcz. Powoli zsunął z jej ramion pelerynę i odrzucił na bok. Rozpuścił jej włosy. Wydawała się miękka i delikatna. Jego ciało było twarde i napięte, przy niej czuł się niezręczny i nieporadny. Delikatny brzęk spinek, które odłożył na gzyms kominka, zabrzmiał głośno w ciemnym pokoju. Odwrócił ją do siebie. Powoli, z rozmysłem rozpiął do końca mocno ściągnięty gorset. Rozchylił go, odsłaniając delikatne kobiece kształty. Zsunął w dół ciasne rękawy i zdjął z niej resztę stroju, teraz stała przed nim w samej halce i pończochach. Ujął ją rękoma w talii i uwolnił ze sterty spódnic i halek, po czym postawił z powrotem na podłodze. Odpięła pozostałe guziki jego koszuli i położyła dłonie płasko na jego piersi. Dotyk jej rąk sprawił, że zalała go fala jeszcze większego gorąca. - Uwielbiam cię dotykać - szepnęła. Pocałowała go w brodę, a potem w ramię. Jej usta były wilgotne i ciepłe, pobudzały wszystkie jego zmysły. - Nie wytrzymam dłużej - ostrzegł ją. Podniosła głowę i uśmiechnęła się tajemniczo. Z jej oczu bił blask kobiecej siły. - Nie wierzę - powiedziała. - Ani przez moment. Ty nigdy nie tracisz kontroli, Owenie Sweetwaterze. - Tak było, póki cię nie poznałem. Pocałował ją krótko i mocno, dając wyraz naglącej potrzebie, która przenikała jego ciało. Następnie odwrócił się i podniósł jej pelerynę. Jednym szybkim ruchem rozpostarł ją na dywanie przed kominkiem. Gruby wełniany materiał spłynął na podłogę, tworząc prowizoryczne łoże. Zdjął buty, spodnie i bieliznę. Gdy odwrócił się do Wirginii, zauważył, że przygląda mu się z konsternacją. Z początku myślał, że skamieniała na widok jego erekcji. Nie wiedział, czy to powód do dumy, rozbawienia czy troski. - Czy to, co masz przypięte do kostki, to nóż? - zapytała cicho. Spojrzał z rozczarowaniem na skórzaną pochwę. Gdy kochali się pierwszy raz, nie zauważyła noża, gdyż nie zdążył nawet zdjąć spodni. - Przepraszam - powiedział. - Zapominam o nim. - Jak można zapomnieć o nożu przypiętym do kostki? - Noszę go od dziecka. Jak wszyscy mężczyźni z rodziny Sweetwaterów. To nasza rodzinna dewiza. Uniosła brwi. - A jaką dewizę ma przypominać ten nóż? - Talent się przydaje, ale pamiętaj o ostrym sztylecie. - Dosyć niezwykłe. Odnoszę wrażenie, że Sweetwaterowie nie są zwyczajną rodziną.
- To nieprawda - odrzekł. - Sweetwaterowie są najnormalniejszą rodziną pod słońcem. Odpiął pochwę z nożem i położył tak, aby mieć broń pod ręką. Gdy spojrzał na Wirginię, zauważył, że tym razem wpatruje się w jego pobudzone przyrodzenie. - Czy zawsze tak wygląda? - zapytała. Roześmiał się z jękiem. - Tylko wtedy, kiedy jestem blisko ciebie - odparł. Uklęknął na pelerynie i pociągnął ją na kolana. Wyciągnęła ręce i chwyciła w dłonie jego członek, badając go wnikliwie. Zamknął oczy i zacisnął zęby, powstrzymując pulsującą w nim żądzę. - Jesteś wspaniały - wyszeptała. - Nie - zaprzeczył. - Tylko rozpaczliwie cię pragnę. Objął ją mocno ramionami i pocałował, napierając całym sobą, aby poczuła siłę jego pożądania. Gdy z westchnieniem wsparła się na nim, a jej piersi rozpłaszczyły się na jego torsie, zanurzył rękę między jej uda. Była wilgotna i śliska, cudownie nabrzmiała w dotyku. Pieścił ją delikatnie, szukając ukrytych wrażliwych miejsc. Gdy zanurzył palec głęboko w jej wnętrzu, krzyknęła i oparła czoło na jego ramieniu. Poczuł, że jej ciało się napięło. Z rozmysłem zanurzył drugi palec. Westchnęła. Delikatne mięśnie zamknęły się dookoła jego palców. Puściła jego męskość i zacisnęła dłonie na jego ramionach. - Rozluźnij się - szepnął. - Nie chcę - powiedziała z ustami na jego ramieniu. - Podoba mi się tak, jak jest. - Będzie ci się podobało jeszcze bardziej, jeśli zrobisz to, co mówię. Obiecuję. Rozluźnij się. Jej wąski przesmyk rozluźnił się ledwo wyczuwalnie. Wycofał palce do połowy. - A teraz ściśnij mnie tak, jakbyś nie chciała mnie wypuścić. Wsunął palce z powrotem. Otoczyła go ciasno. Przeszył ją kolejny dreszcz podniecenia. Była bardzo mokra. Wdychał zapach jej ciała. - Tak - rzucił. - Właśnie tak. Wycofał pałce do połowy i przesuwał kciukiem po naprężonym pączku jej łechtaczki, aż Wirginia wygięła się w jego ramionach. Potem znowu wsunął w nią palce. - Jesteś gładka i ciasna jak skórkowa rękawiczka - dodał. Zagiął trochę palce, aby zwiększyć nacisk na wrażliwe obszary jej gorącego kanału. Potem zaczął je powoli wysuwać. - Nie - westchnęła i zacisnęła szybko mięśnie, aby zatrzymać go w środku. - Nie przerywaj. - Nie mam zamiaru. Rozluźnij się. Odprężyła się, ale tylko trochę. Pojęła już zasady tego tańca i zaczęła przejmować kontrolę, zaciskając i rozluźniając mięśnie, gdy wsuwał i wysuwał palce. Przy każdej kolejnej pieszczocie przeciągał lekko zagiętymi palcami po powierzchni jej kanału, naciskając coraz mocniej.
- Tak - powiedziała, ale zabrzmiało to jak słaby pisk. - Tak. Wiedział, że Wirginia jest na skraju przepaści. Wiedział, że jej wnętrze uwalnia się od napięcia i poczuł nadejście drobnych skurczów wcześniej niż ona. Rozchyliła usta. Przykrył je szybko pocałunkiem, aby pochłonąć krzyk orgazmu. Gdy dreszcze zaczęły słabnąć, popchnął ją lekko na plecy, dopasował się do jej ciała i zanurzył głęboko w jej wnętrzu. - Owenie... - zdołała szepnąć. - Owenie... Słowa odpowiedzi uleciały z jego głowy, stracił nad sobą kontrolę. I nie dbał o to. Poruszał się rytmicznie w jej kanale, a jego zmysły rozszalały się pod wpływem energii nasycającej gorącem ich aury. A potem on też znalazł się na wysokich skałach nad głębokimi wodami, pełnymi tajemnic. Uczucie ulgi wstrząsało jego ciałem, unosząc go nad przepaścią. Wirginia wydała cichy krzyk. Przepływał przez nią kolejny strumień energii. Wydawało mu się, że razem spadli w przepaść, a ich aury połączyły się w chwili pochłaniającej intymności. Gdy ostatnie gwałtowne fale opadły, otworzył oczy i spojrzał na zarumienioną twarz Wirginii. Patrzyła na niego z dziwnym, skupionym wyrazem twarzy. Czujesz to? - chciał zapytać. Czujesz łączącą nas więź? Przekręcił się na plecy, nie wypuszczając jej z objęć. Rozłożyła się na jego wilgotnej piersi. Przytulił ją mocno, sycąc wyczerpane zmysły jej ciepłem i miękkością, ciężarem jej życiodajnego ciała. Odpłynął w nieokreśloną przestrzeń, w stan pośredni między snem a jawą. Czuł się tam dobrze. To było przyjemne miejsce. Najlepsze, jakie znał. Pragnął tam zostać do rana.
Rozdział
30
Nazywali go Wilkiem, ponieważ był szybki i groźny przezwisko, kiedy mając kilkanaście lat, uświadomił które dla innych chłopaków z ulicy były zupełnie sprzeciwić. Te zdolności bardzo się przydawały. Po brutalnego, której zazdrościli mu jego kompani. Wśród był dobrze znaną postacią, wszyscy się go bali.
jak drapieżne zwierzę. Sam przybrał to sobie, że potrafi korzystać ze zmysłów, niedostępne. Nikt nie ośmielił mu się latach cieszył się reputacją człowieka ciemnych zaułków londyńskiego półświatka
Do niedawna wiódł wygodne życie, rozwiązując problemy jednego z najpotężniejszych w mieście królów zbrodni. Luttrell doceniał jego zdolności i dobrze płacił za usługi. Ale wszystko, co dobre, musi się kiedyś skończyć, pomyślał filozoficznie Wilk. Luttrell padł niedawno ofiarą innego króla przestępców, Griffina Wintersa. Śmierć Luttrella zakłóciła kruchą równowagę sił panującą w świecie przestępczym. Jakby nie dość było tego chaosu, sam Winters wyprzedał swoje aktywa i zniknął. Krążyły słuchy, że wyjechał z Londynu. Nikt nie wiedział, dokąd się udał, ale jedno było pewne. Dopóki pozostali królowie półświatka nie poukładają od nowa między sobą wszystkich spraw, ciężko pracujący ludzie, tacy jak Wilk, będą zdani na własne siły i zmuszeni korzystać z każdej nadarzającej się sposobności zarobku. W interesach zapanowała ostatnio pewna stagnacja, toteż Wilk nie zadawał niepotrzebnych pytań, kiedy przed tawerną pojawił się niski mężczyzna, który przedstawił się jako Newton i zaproponował mu pracę. Wilk czaił się teraz w głębokim mroku cmentarza, oddalonego o przecznicę od Garnet Lane. Jeśli dobrze kalkulował, Sweetwater będzie tędy przechodził, gdy opuści dom tej Dean. Perspektywa
zabicia człowieka wzbudzała w nim odurzające podniecenie. Wszystkie jego zmysły były wyostrzone, ale na razie nie próbował nawet kierować ich na konkretny cel. W tym momencie upajał się tylko ciemnością i oczekiwaniem na to, co miało nadejść. Już od dawna nikt nie zlecał mu zabicia człowieka, ale wiedział, że nadal ma refleks szybki jak błyskawica. Jakby w odpowiedzi na rozgrzewający go płomień energii rączka trzymanego w dłoni osobliwego lusterka, które dał mu ów dziwny klient, zrobiła się wyraźnie cieplejsza. Nie sądził, aby było mu potrzebne takie urządzenie, ale pan Newton bardzo się przy tym upierał. - On ma pewien rodzaj zdolności - stwierdził. - Nie wiem jaki, ale na pewno są one silne. Nie stać mnie na błędy. Nie chcę najmniejszego ryzyka. - Poradzę sobie. - Nie martwię się o ciebie - odparł Newton. - Chcę tylko mieć pewność, że ci się uda. Użyj lusterka tak, jak ci powiedziałem. Jest niebezpieczne. Chociaż cmentarz spowijała ciemność, Wilk wolał nie patrzeć w lustro. Popełnił już raz błąd, gdy pomimo ostrzeżeń Newtona wyjął ten nieduży przedmiot z czarnego, aksamitnego woreczka. - Uważaj, gdy będziesz trzymał w ręce lusterko - ostrzegł Newton. - Szybko reaguje na energię parapsychiczną. Lepiej nie patrzeć prosto w lustro, ale jeśli musisz, to pamiętaj, aby wyciszyć przedtem zmysły. Kontrolowanie rtęciowego lustra wymaga dużego talentu. Ale ciekawość Wilka była większa niż lęk. Wyjął lusterko z woreczka i spojrzał w nie, nie wyciszając całkowicie swoich zdolności. Zadrżał na wspomnienie obezwładniającej energii, jaka na chwilę oślepiła jego zmysły. Wolał nie myśleć, co mogłoby się stać, gdyby klient nie przyszedł mu z pomocą. - Ty głupcze - powiedział Newton, wyrywając zwierciadło z ręki Wilka. - Ostrzegałem cię. Zbyt duża dawka tej energii może trwale uszkodzić zmysły i zniszczyć twoje zdolności. Masz oślepić tym lustrem Sweetwatera, aby nie mógł użyć swojego talentu przeciwko tobie. Kiedy go załatwisz, oddasz mi lustro. Po tym zdarzeniu Wilk był ostrożniejszy. Jeśli rtęciowe lustro działało tak, jak mówił Newton, nie miał najmniejszego zamiaru oddawać mu tego przedmiotu. Był cenny i mógł mu się przydać w przyszłości. Da mu przewagę nad rywalami. W londyńskim półświatku panowała silna konkurencja.
Rozdział
31
Owen poczuł, że Wirginia poruszyła się w jego ramionach. Delikatnie uwolniła się z jego objęć. Nie protestował. W pokoju od razu zrobiło się chłodniej. Niechętnie otworzył oczy i spojrzał na nią. - Zrobiło się późno - wyszeptała. - Wiem. Uniósł się na łokciu i obserwował, jak wstaje. Włosy miała splątane w nieładzie. Pończochy wysunęły się z podwiązek i wisiały wokół kostek. Halka kłębiła się w talii. Twarz i piersi Wirginii były jeszcze zaczerwienione. Poczuł, że ten widok pobudza go od nowa. - Wyglądasz smakowicie - powiedział. - Mógłbym cię zjeść. Chyba robię się głodny. - W kuchni na pewno zostały jakieś bułeczki - odparła z powagą.
Wygładziła halkę na piersiach. - O ile nie zjedli ich twoi bratankowie. Uśmiechnął się i wstał. - Miałem na myśli inne danie. Ale robi się późno. Musisz się wyspać. Spojrzała na wysoki zegar stojący w narożniku. - Wielkie nieba, jest prawie druga. Twoi bratankowie będą się dziwili, gdzie się podziałeś. Bez pośpiechu zapinał guziki koszuli. - Jeśli będą mnie wypytywać, w co szczerze wątpię, to powiem im, że rozmawialiśmy o sprawie. - Boję się porannego spotkania z panią Crofton. - Wirginia schyliła się, aby podciągnąć pończochy. - Będę miała szczęście, jeśli przyszykuje śniadanie, zanim złoży wymówienie. Była bardzo wyrozumiała wobec ekscentrycznych obyczajów panujących w moim domu, ale sprawa z ochroniarzami zapewne przeważy szalę. Sięgnął po spodnie. - Wiesz, Wirginio, to niezbyt rozsądne bać się własnej gospodyni. - Nie boję się jej. - Wirginia wyprostowała się i stanęła na środku sterty materiału, w którą zamieniła się jej suknia. - No, może tak, w pewnym sensie. - Dlaczego? - Nie rozumiesz? Oczywiście, nie możesz tego rozumieć. - Wirginia wsunęła ręce w rękawy sukni i skoncentrowała się na zapinaniu gorsetu. - Jeśli pani Crofton uda się w poszukiwaniu pracy do Agencji Billingsów, to na pewno powiadomi panią Billings o dziwnych zwyczajach, jakie tu panują. Pani Billings przywiązuje wielką wagę do tego, aby polecane przez nią osoby trafiały tylko do szanowanych chlebodawców. Podejrzewam, że po tym, co się tu ostatnio dzieje, nie mogę liczyć na to miano. Zastanawiał się nad tym, przypinając pochwę z nożem do kostki i opuszczając nogawkę spodni. Zapiął szybkimi, wprawnymi ruchami kamizelkę i włożył wizytowe buty. Kiedy się ubrał, podszedł do Wirginii. - Czy przywiązujesz aż taką wagę do opinii innych ludzi? - zapytał. Zadarła wysoko brodę. - Mój ojciec był dżentelmenem, ale miał na boku kochankę, w dodatku obdarzoną talentem do czytania z luster. Całe życie noszę piętno nieślubnego dziecka. Odziedziczyłam brzemię talentu, który sprawia, że widzę w lustrach najohydniejsze obrazy. To nie są typowe cechy światowej damy. Zarabiam na życie w sposób uznawany przez Towarzystwo za naganny, chociaż z zasady powinno ono akceptować i rozumieć moje parapsychiczne zdolności. - Zapięła ostatnią haftkę gorsetu i opuściła ręce. - Tak, Owenie, przywiązuję wagę do opinii innych ludzi. Ujął dłonią jej podbródek. - Ja z kolei wychowałem się w rodzinie, która nie przejmuje się zbytnio pozorami i opinią innych. Dla Sweetwaterów ważne są takie przymioty, jak honor, odwaga i siła woli. Dzięki nim przetrwaliśmy. Te wartości scalają nas jako rodzinę. Uśmiechnęła się.
- Nie wątpię. - Jesteś obdarzona wszystkimi zaletami, które są drogie Sweetwaterom. Powierzyłbym ci własne życie i swoje tajemnice. Znieruchomiała. - Naprawdę? - Naprawdę. - Musnął ustami jej rozchylone wargi i wyprostował się. - A skoro mowa o rodzinnych sekretach, to już wiele z nich poznałaś. W tej sytuacji jest tylko jedno bezpieczne wyjście. - Jakie? - Musisz za mnie wyjść, rzecz jasna. Otworzyła usta. - Co? - W przeciwnym razie przez resztę życia będę się martwił, że ujawnisz mroczne sekrety Sweetwaterów innemu mężczyźnie. - Co? - Przekomarzam się z tobą, oczywiście. To nie jest dobry moment na omawianie planów matrymonialnych. Jest późno, musisz iść spać. Puścił jej podbródek, wziął swój czarny, wizytowy płaszcz i skierował się do drzwi. - Owenie, poczekaj. - Dokończymy tę rozmowę innym razem - obiecał. Otworzył drzwi kluczem i wyszedł na pogrążony w półmroku korytarz. Uśmiechnął się lekko pod nosem, słysząc za plecami szybki tupot jej bosych stóp. - Nie możesz tak sobie odejść - zaprotestowała gorąco. - Wyjaśnij to, co powiedziałeś. Otworzył frontowe drzwi i zatrzymał się na chwilę, aby skraść jej całusa. - Nie ma nic do wyjaśniania. Sama pomyśl - odparł. - Proszę cię, abyś za mnie wyszła. Mogę tylko mieć nadzieję, że się zgodzisz. - Do licha, Owenie... Zanurzył się w nocne ciemności. Ruszyła za nim, ale zrezygnowała z tego pomysłu, dotknąwszy stopami zimnego kamienia. Cofnęła się do domu. Na dole schodów ukazały się jakieś cienie. - Wychodzę już, Matt - powiedział Owen. - Spodziewam się, że obaj z Tonym zaopiekujecie się troskliwie panną Dean. - Tak jest - odrzekł radośnie Matt. - Panie Sweetwater! - zawołała stanowczo Wirginia nieznośnie oficjalnym tonem. - Nie może pan tak odejść. Mam do pana kilka pytań. - Innym razem, panno Dean - rzucił. - I proszę zamknąć drzwi na klucz.
Wirginia mruknęła pod nosem coś niezrozumiałego i zamknęła drzwi mocniej, niż to było konieczne. Usłyszawszy szczęk metalu, wiedział, że przekręciła klucz. Dopiero wtedy zszedł na dół. - Stryju Owenie? - zawołał cicho Matt. Owen przystanął. - Tak? - Ona jest tą jedyną, prawda? Kobietą, na którą wuj czekał, jak mówi cała rodzina. - Tak - odparł Owen. - Ale bardzo cię proszę, abyś nie wspominał o tym pannie Dean. - Dlaczego? - Ponieważ ona tego tak do końca nie rozumie. Jeszcze nie. Staram się delikatnie jej to uświadomić. Potrzebuje czasu, aby przywyknąć do myśli o małżeństwie ze mną. - Bez obrazy, stryju, ale sądząc po tonie jej głosu przed chwilą, nie sądzę, aby dobrze stryjowi szło wyjaśnianie tej sytuacji. - A czego się spodziewasz? Robię to pierwszy raz. - Nie może jej stryj mówić tego tak prosto z mostu. Kobiety lubią, żeby je czarować, tak jak bohaterki romansów. - A co ty, u diabła, wiesz o romansach? - Z takich powieści można się wiele nauczyć o kobietach - wyjaśnił Matt. - Powinien wuj spróbować.
Rozdział
32
Owen doszedł do końca ulicy i na rogu skręcił w wąską alejkę, która biegła koło cmentarza. Nieliczne latarnie stały w znacznych odstępach, toteż nawet nie zauważył, kiedy zanurzył się w głębokie ciemności. Jego zmysły były lekko pobudzone, jak zwykle gdy spacerował nocą. Zarejestrował ciche dźwięki i jakiś ruch w ciemnościach, ale nie dotarło to do jego świadomości. Obudził się ukryty w nim łowca, szukający jak zawsze śladów zostawionych przez potwory, jednakże zdawał sobie sprawę, że tej nocy jest inaczej niż zazwyczaj. Nie kierował nim nieodparty przymus, który odczuwał tak intensywnie w ciągu ostatniego roku. Obsesyjna potrzeba polowania zmalała do normalnego poziomu, a ściślej mówiąc, normalnego u Sweetwatera. Mężczyźni z naszej rodziny zawsze będą mieć w sobie element dzikości, pomyślał. Cieszył się jednak, że odzyskał poczucie równowagi i perspektywy, że był w stanie zignorować, przynajmniej na razie, straszną moc przyciągania, jaką miała otchłań nocy, przyzywająca go od wielu miesięcy. Cieszył się też z przepełniającej go euforii, dotąd raczej nieznanej, która wprawiała go w dobry nastrój. Dzięki Wirginii, choć ona sama jeszcze nie miała o tym pojęcia, znowu widział swoją przyszłość w jasnych barwach. Wirginia. Była jego talizmanem. Więź, jaka ich połączyła, dała mu nie tylko siłę do opierania się ciemnym mocom, które ciągnęły go na skraj przepaści, ale również do panowania nad nimi. Musiał przyznać, że Matt trafił w sedno. Spartaczyłem sprawę i nie wyjaśniłem jej, na czym polega istniejąca między nami więź, stwierdził. Trzeba będzie wymyślić inny sposób, aby Wirginia zrozumiała w pełni ich związek. Jednak kiedy rozmyślał nad tą sytuacją, wciąż umykała
mu prawdziwa natura problemu. Nie miał wątpliwości, że podoba się Wirginii, że łączy ich głęboka namiętność. W jego ramionach robiła się ciepła i słodka jak płynny miód. Podobno kobiety są wyjątkowo podatne na silne emocje. Więc co, do licha, spartaczył? Nagle poczuł lekki ruch powietrza, potem kolejne zawirowania - subtelny szept podwyższonej energii. Natura łowcy kazała mu nastroić zmysły. W pobliżu znajdował się ktoś o silnych zdolnościach. Nie przyspieszył kroku. Wiedział z doświadczenia, że dla tego kogoś byłoby to wskazówką, że Owen rozpoznał charakterystyczne sygnały jego obecności. Zmysły Owena pracowały jednak na najwyższych obrotach. Wiedział, że emanuje z niego silny strumień gorącej energii. Jeśli ten wrażliwy osobnik ma wyostrzoną uwagę, z pewnością zda sobie sprawę, że w pobliżu znajduje się osoba obdarzona talentem. Owenowi już wcześniej zdarzało się spotkać na ulicy obcego człowieka obdarzonego pewnymi zdolnościami. Ale natknięcie się na osobę o niezwykle silnej energii należało raczej do rzadkości. Takich ludzi nie było zbyt wielu. Natychmiast więc przyjął założenie, że to spotkanie nie jest przypadkowe, zwłaszcza że doszło do niego tak blisko domu Wirginii. Badał alejkę, nie dając tego po sobie poznać. W zasięgu wzroku nie było nikogo. Oznaczało to, że tamten osobnik prawdopodobnie ukrywał się za jednym ze starych pomników albo w znajdującej się trochę dalej krypcie. Jest w krypcie, doszedł do wniosku Owen. Sam też bym się tam zaczaił. Szedł dalej, czekając, aż zwierzyna wyłoni się z mroku. Usłyszał lekki ruch w pobliżu wejścia do atramentowych ciemności krypty, a chwilę później wyrosła przed nim jakaś postać. Nadnaturalna szybkość i pewność siebie, z jaką napastnik poruszał się w mroku, dobitnie świadczyły o naturze jego talentu. Miał do czynienia z łowcą o silnych zdolnościach. Chociaż biorąc pod uwagę umiejętności czysto fizyczne, Owen nie należał do typowych łowców, rozumiał ich naturę i zdolności, dorastał bowiem w rodzinie, w której te właściwości dziedziczyły kolejne pokolenia. Przy maksymalnie wyostrzonych zmysłach osoby takie widziały doskonale w ciemnościach i poruszały się szybko i zręcznie jak wilki. Nie mógł się równać pod tym względem z napastnikiem, co wcale nie znaczyło, że jest bezbronny. Musiał tylko zadbać o to, aby tamten mężczyzna nie podszedł do niego na tyle blisko, by mógł wykorzystać swoją szybkość i siłę przeciwko niemu. Prędkość, z jaką tamten się poruszał, nie zaskoczyła go w najmniejszym stopniu. Przypominało to walkę z szarżującym wilkiem. Nie spodziewał się jednak oślepiającego błysku paranormalnego ognia. Był tak silny, jakby paranormalne słońce odbiło się w lustrze. Ciemność nocy rozjaśnił blask, który wypalał zmysły Owena. Zaatakowało go oślepiające promieniowanie. Serce zaczęło mu bić jak szalone. Przenikliwy chłód rozszedł się po żyłach, mrożąc krew. Przewrócił się, uderzając mocno o ziemię rękoma i kolanami. Walczył z całej siły, by nie stracić przytomności i nie upaść na zimny chodnik. Zrozumiał, że umiera. - Wirginio... - wyszeptał. Myśl, że nigdy więcej jej nie zobaczy, była nie do zniesienia, ale dużo gorsza wydawała mu się świadomość, że zostawiają w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Że ją zawiódł. - Wirginio... - powtórzył, tym razem głośniej. Odniósł wrażenie, że zimny blask nieco przygasł, jak gdyby samo wypowiedzenie imienia Wirginii osłabiło na chwilę siły, które oślepiły go parapsychiczną energią i powoli zabijały. Nienaturalne promieniowanie przesunęło się bliżej. Chociaż nie był w stanie skorzystać z paranormalnych umiejętności, uświadomił sobie, że nadal widzi po swojej lewej stronie zarys
krypty i nagrobków. Wyczuwał także dłońmi chodnik. Usłyszał odgłos kroków mordercy. Gwałtownie tracił zdolności parapsychiczne, ale jego zwykłe zmysły nadal były sprawne. - Sweetwaterze, mój klient chce, żebym cię zabił. - Głos dobiegał z ciemności, był poza zasięgiem oślepiającego zmysły światła. - Ale czas mnie nie nagli. Od dawna nie miałem takiego zlecenia, więc nie zamierzam się spieszyć. - Kto ci to zlecił? - zdołał wykrztusić Owen. - Powiedział, że nazywa się Newton, ale na pewno nie jest to jego prawdziwe nazwisko. Dużo o tobie wiedział. Powiedział, że masz talent. I wiedział, gdzie cię szukać. Wiedział wszystko o twojej dziwce z Garnet Lane. - I on ci dał przedmiot, którym mnie oślepiłeś? - Nazwał to rtęciowym lustrem. Powiedział, że jest cenne i że mam mu je oddać, jak z tobą skończę. Ale, między nami mówiąc, mam zamiar je zatrzymać. Może się przydać. - Powiedział, dlaczego chce, żebyś mnie zabił? - Chyba cię nie lubi. Odniosłem wrażenie, że w czymś mu przeszkadzasz. Owen poczuł, że robi mu się coraz zimniej. Jego wzrok i słuch zaczęły szwankować. Energia lustra uszkadzała już normalne zmysły. - Dał ci lustro, bo wiedział, że nie pokonasz mnie samym talentem - powiedział. - To cholerne kłamstwo. - Rozwścieczony tą obelgą, łowca podszedł bliżej. - Mógłbym cię zabić w jednej chwili. Nie potrzebuję tego lustra, żeby cię wykończyć. Owen zebrał resztki sił. Ostatnim wysiłkiem dosięgnął ręką stopy. Dotknął palcami pochwy przymocowanej do kostki. - Spalasz swoją energię, ogrzewając to lustro - wykrztusił. - Wyczerpujesz swój talent. - W przeciwieństwie do ciebie, mam go jeszcze mnóstwo - warknął morderca. Paranormalny blask zdecydowanie osłabł. Łowca nie zdawał sobie sprawy, jak dużo energii zużył, posługując się lustrem. Był zbyt podniecony, ogarnięty dreszczem emocji, jakie wywoływał akt zabijania. W takich sytuacjach uczucia zawsze działały na niekorzyść. - Jesteś coraz słabszy - powiedział Owen. - Nie będziesz w stanie dokończyć zadania. - Zobaczymy - oburzył się łowca. Oślepiające paranormalne promieniowanie rozbłysło, a paląca fala energii po raz kolejny przeszyła zmysły Owena. W następnej chwili przeraźliwe światło zgasło, jakby ktoś przykręcił lampę naftową. - To cholerstwo się zepsuło - stwierdził łowca. - Ale mówiłem ci, że i tak go nie potrzebuję. - Nie zepsuło się. Jesteś za słaby, żeby je uruchomić. - Ty draniu. Zaraz ci pokażę, kto tu jest słaby. Łowca cisnął lustro na bok. Zadźwięczało na kamiennym chodniku.
Owen uświadomił sobie niejasno, że nie słyszał odgłosu tłuczonego szkła, ale nie miał czasu analizować tego faktu. Morderca ruszył ku niemu, a w świetle księżyca błysnęło ostrze noża, który trzymał w dłoni. Nie był już taki szybki jak na początku. Zużył zbyt wiele energii na kontrolowanie paranormalnej broni. Ale nadal był groźny, a w dodatku wściekły. Uwolniwszy się od działania lustra, Owen zdołał złapać oddech. Jednak próba użycia talentu spełzła na niczym. Wyszarpnął nóż z pochwy umocowanej przy kostce. Łowca wyciągnął ręce, chcąc zamknąć Owena w stalowym uścisku i poderżnąć mu gardło. Owen przekręcił się na bok, uchylając się o włos przed ręką mordercy. Jednocześnie wymierzył cios nożem i poczuł, że ostrze zagłębiło się w ciało. Łowca jęknął i odskoczył do tyłu, odzyskując równowagę. Jednak ta błyskawiczna akcja sprawiła, że nóż wyślizgnął się z jego ciała, a z piersi trysnęła krew. Przez ułamek sekundy nie rozumiał, co się stało. Ujrzawszy strumień krwi, podniósł głowę, by spojrzeć na Owena. - Nie - powiedział. - To niemożliwe. Nie jesteś łowcą. - Nie powinieneś był nazywać jej dziwką - rzekł cicho Owen. - W mojej rodzinie nie pozwalamy na obrażanie naszych kobiet. Przerażony i osłupiały morderca gapił się na niego jeszcze przez sekundę. Potem upadł na chodnik. Wciągając z trudem powietrze do płuc, Owen zebrał resztki sił, by wstać z ziemi. Następnie z wielkim trudem dowlókł się do leżącego nieopodal ciała. Bez sprawdzania pulsu wiedział, że morderca nie żyje, ale ukucnął i przyłożył palce do jego szyi. W takich sprawach Sweetwaterowie byli zawsze wyjątkowo skrupulatni. Usłyszał jakieś głosy w alejce, ale zaczęło mu się kręcić w głowie. Próbował się skupić. Jakiś mężczyzna zbliżał się w szybkim tempie, jak łowca. - Stryju Owenie, nic ci nie jest? - Matt zatrzymał się na widok ciała. - Co się stało? W głowie Owena zadźwięczał dzwonek alarmowy. - Zostawiłeś Wirginię samą? - Co? Oczywiście, że nie. Tony z nią jest. Nie mogła za nami nadążyć, więc wysłali mnie przodem. Zaraz tu będą. - Do diabła, pozwoliłeś jej wyjść z domu? - Nie mogłem jej powstrzymać, stryju. Uznała, że jesteś w strasznym niebezpieczeństwie. Że musimy cię znaleźć. Uparła się, żeby z nami iść. - Spojrzał na trupa. - Kto to jest? - Łowca. Jakiś Newton zlecił, by mnie zabił. - Do cholery. - Matt obrzucił stryja zaniepokojonym spojrzeniem. - Blisko podszedł. Nic ci nie jest, stryju? Owen zignorował to pytanie. Czuł, że zaraz odpłynie. Chciał jeszcze przez chwilę zachować przytomność. - Poszukaj broni - powiedział. - Broni?
- Nie wiem, co to jest. Nie zdążyłem się przyjrzeć. Nazwał to rtęciowym lustrem. Słyszałem, jak rzucił je na chodnik. Owen odwrócił się i omiótł wzrokiem ciemną ulicę. Ten nieznaczny ruch spowodował utratę równowagi. Gęsta szara mgła zaczęła spowijać jego umysł. Upadłby na kolana, gdyby Matt nie chwycił go za ramię. Z pomocą bratanka przeszedł parę kroków w stronę broni. Przypominała ręczne damskie lusterko, takie jakie widuje się na toaletkach. Leżało na chodniku taflą do ziemi. Gdy schylił się, aby je podnieść, zauważył czarny aksamitny woreczek. - Podaj mi ten woreczek - powiedział. Matt zgarnął z ziemi woreczek i wręczył Owenowi. Ten ukucnął i ostrożnie podniósł z ziemi przedmiot. Wydawało mu się, że kiedy jego palce otoczyły rączkę lustra, poczuł słabe drgnienie energii, ale jego umysł był tak zamulony, a zmysły oszołomione, że nie miał pewności. Trzymając przedmiot lustrem do dołu, umieścił go w aksamitnym woreczku i mocno zaciągnął rzemyki. Zatoczył się, próbując wstać. W alejce rozległ się odgłos kroków. Bardzo ostrożnie odwrócił głowę, bojąc się, że narazi się na upokorzenie, tracąc przytomność. Obraz zamazywał mu się przed oczami, ale dojrzał dwoje ludzi biegnących w jego stronę. To Wirginia, pomyślał. Obok niej szedł Tony, stawiając, jakby od niechcenia, wielkie kroki. - Owenie... - Wirginia podbiegła do niego. - Nic ci się nie stało? - Nie - odparł odruchowo, po czym uświadomił sobie, że to nieprawda. - A właściwie tak. - Co ci jest? - Nieważne. - Wcisnął jej do ręki aksamitny woreczek. - Weź to. To jakiś rodzaj broni lustrzanej. Dzięki swoim zdolnościom będziesz umiała się z tym obchodzić lepiej niż ktokolwiek z nas. Ale bądź ostrożna, bardzo ostrożna. To oślepiło moje zmysły, być może na zawsze. - Nie - rzekła zdecydowanie. - Odzyskasz zdolności. Słysząc te słowa, uśmiechnął się nieznacznie i otworzył ramiona, aby ją przygarnąć. Ale z wolna zaczynała go pochłaniać czarna noc. Słyszał głos Wirginii. Wołała jego imię i przemawiała do niego tym samym stanowczym tonem. - Nie pozwolę ci odejść, Owenie. Czy mnie słyszysz? Nie możesz odejść. Nie pozwolę ci na to. Trzymaj mnie za rękę. Wydawało mu się, że chwyciła jego dłoń, ale jej głos docierał do niego coraz słabiej. Owen spadał w przepaść bez dna. Wszystko spowiła ciemność.
Rozdział
33
Myśli pani, że stryj Owen nie odzyska już parapsychicznych zdolności? - zapytał Tony. - Nie mam pojęcia - odpowiedziała Charlotta. Zamknęła grubą księgę, którą właśnie czytała, i zerknęła z niepokojem na leżący na komodzie czarny aksamitny woreczek. - Według tego, co tu jest napisane, rtęciowe lustro może trwale oślepić, a nawet spowodować śmierć. Jednak siła tego urządzenia zależy bezpośrednio od poziomu zdolności, jakie ma osoba, która się nim posługuje. Im silniejszy talent, tym większe promieniowanie emituje to lustro.
I odwrotnie, uszkodzenie zmysłów ofiary jest tym mniejsze, im silniejszym talentem ona dysponuje. - Owen wyzdrowieje - oznajmiła Wirginia. Ścisnęła mocniej jego dłoń. - Jest silny. Wyczuwam jego energię. To tylko kwestia czasu. Tłoczyli się w jej małej sypialni. Matt i Tony przynieśli tu Owena z ulicy i położyli na jej łóżku. Był pogrążony w głębokim, niespokojnym śnie. Pani Crofton zarządziła, by przykryć go tylko prześcieradłem, ponieważ miał gorączkę. Wirginia wiedziała, że źródło tej gorączki jest parapsychiczne, wywołane poważnym urazem zadanym jego zmysłom. Nie odchodziła od niego, odkąd stracił przytomność, bała się go zostawić nawet na chwilę. Wyczuwała, że istniejąca między nimi więź zapewni mu wyzdrowienie. Intuicja podpowiadała jej, że Owen czerpie z niej siłę potrzebną do wyleczenia uszkodzonych zmysłów. Wysłała więc Matta po Charlottę z prośbą, by przyniosła wszystkie książki na temat luster, jakie ma w księgarni. Należało się dowiedzieć czegoś więcej o tym dziwnym ręcznym lusterku. Z Charlottą i książkami pojawił się również Nick Sweetwater. Wirginia była zaskoczona, widząc ich razem w środku nocy, ale nie było czasu na zadawanie pytań. Z korytarza wyłoniła się pani Crofton, trzymając w ręce filiżankę. - Zaparzyłam dzbanek kawy, bo przypuszczam, że nikt nie będzie spał tej nocy. - Spojrzała na Wirginię z groźnym wyrazem twarzy, jak miała w zwyczaju. - Przyniosłam pani gorącą kawę. Pewnie w najbliższym czasie nie wyjdzie pani z tego pokoju. Wirginia się uśmiechnęła. - Dziękuję, pani Crofton. To miło z pani strony. Pani Crofton skłoniła lekko głowę, okazując wdzięczność za te słowa, po czym postawiła filiżankę na nocnym stoliku. Spojrzała na Owena. - Nadal ma gorączkę - stwierdziła. - Przyniosę mokre ręczniki. - Dziękuję - powiedziała raz jeszcze Wirginia. Pani Crofton odwróciła się i wymaszerowała z pokoju. Nick odprowadził ją wzrokiem z nabożną czcią. Kiedy zeszła na dół, zwrócił się do Wirginii. - Pani gospodyni jest niezwykłą osobą. Dwóch mężczyzn trzyma wartę przed pani domem. Pani sama wybiega w środku nocy bez wyjaśnienia. Sprowadza pani do swojej sypialni nieprzytomnego mężczyznę i kilka innych osób. A ona nie wydaje się w najmniejszym stopniu zaniepokojona. - Powtórzę to, co mówiłam już Owenowi. Taka gospodyni jak pani Crofton to skarb - odrzekła Wirginia. - Ale spodziewam się, że w każdej chwili może wymówić. - Nie wydaje się, by miała taki zamiar - stwierdził Nick i spojrzał na Charlottę. - Czy w tej książce jest coś więcej o działaniu rtęciowego lustra? - Wspominają tylko, że przedmiot ten został wykonany w XVII wieku przez jakiegoś alchemika. Nick zmarszczył czoło. - To znaczy, że pochodzi z czasów Sylwestra Jonesa. Ciekawe, czy przypadkiem sam go nie zrobił. - Nie sądzę, aby miał z tym coś wspólnego - powiedziała Charlotta. - Według tej książki owym alchemikiem była kobieta. Znana jako Alice Hooke.
- Charlotta zdjęła okulary i przetarła szkła chusteczką. - Gdyby nie to, że kiedyś prowadziłam studia dotyczące luster, nie byłabym w stanie wyszukać żadnych informacji na temat historii tego lustra w tak krótkim czasie. Wirginia zerknęła na czarny aksamitny woreczek. - W naszej sprawie pojawia się kolejne lustro. To nie może być przypadek. Nick się zamyślił. - Zgadza się. Nie sposób uwierzyć, że kolejna tak potężna broń wykorzystująca lustrzane światło mogłaby się pojawić w tej sprawie zupełnie przypadkowo, bez powiązania z tamtymi urządzeniami. Ale rtęciowe lustro różni się od nich. Przede wszystkim jest starsze. - I nie ma mechanizmu zegarowego - dodała Wirginia. Charlotta uderzyła dłonią w duży, oprawny w skórę tom, który miała przed sobą. - To lustro jest o wiele starsze, toteż wiemy, że na pewno nie mogła go zrobić pani Bridewell. Ale zgadzam się, że ma związek ze sprawą. Nick zmarszczył brwi. - To lustro jest niebezpiecznym i bez wątpienia cennym przedmiotem, a jednak ktoś powierzył je ulicznemu opryszkowi, aby go użył przeciwko Owenowi. Ktoś rozpaczliwie pragnął pozbyć się Owena raz na zawsze. - Obawiam się - rzekła Charlotta - że nie pozostaje nam nic innego, jak poczekać, aż pan Sweetwater odzyska siły na tyle, by przezwyciężyć skutki działania lustra. - Na pewno wyzdrowieje - stwierdziła Wirginia z niezachwianą pewnością. - Moglibyśmy lepiej ocenić szanse na wyzdrowienie, gdybyśmy wiedzieli, jak duże zdolności miał napastnik - dodała Charlotta. - Nie ma sposobu, by się tego dowiedzieć, skoro jest martwy - odezwał się Tony. - Na pewno był wystarczająco silny, aby poważnie zaszkodzić Owenowi tym przeklętym lustrem - stwierdził ponuro Nick. Wirginia przeszyła go ostrym, pełnym wyrzutu spojrzeniem. - Możemy być pewni tylko jednego. Że Owen go pokonał. To znaczy, że był silniejszy od napastnika. Nick, Tony i Matt wymienili spojrzenia, ale żaden się nie odezwał. - Co to znaczy? - dopytywała się Wirginia. - O co chodzi? Co mają znaczyć te spojrzenia? Matt odchrząknął. - Nie wiemy, czy stryj Owen miał silniejsze zdolności niż tamten, panno Dean. Nie możemy mieć pewności. - Co masz na myśli? - zapytała. - Przecież przeżył to spotkanie. - Ale użył noża - odezwał się Tony zamiast brata, jakby wyjaśniał oczywistą rzecz niezbyt rozgarniętemu dziecku. - A nie swoich zdolności. Lustro obezwładniło jego parapsychiczne zmysły. Wirginia zmarszczyła brwi.
- O czym mówicie? - Tylko tyle, że stryj Owen przeżył, ale nie dzięki talentowi - dokończył Matt. - Rozumiem - szepnęła Wirginia i mocniej ścisnęła dłoń Owena. Nick spojrzał na nieprzytomnego kuzyna. - Jest łowcą w pewnym sensie, ale nie ma tak typowego talentu jak Tony czy Matt. Jego refleks, wzrok i koordynacja ruchów są wspaniałe, ale nie ma w tym nic nadnaturalnego. - I dlatego nosi nóż przymocowany do kostki? - zapytała Wirginia. - Nie - odparł Tony. - Nosi go, ponieważ wszyscy Sweetwaterowie mają taki zwyczaj. - Byliśmy nożownikami - dopowiedział Matt. - Ale zmieniliśmy się z czasem. - To nasza tradycja - wyjaśnił Nick. - Musimy postępować zgodnie z rodzinną dewizą. - Talent się przydaje, ale pamiętaj o ostrym sztylecie - zacytowała cicho Wirginia. - Lepiej brzmi po łacinie - rzekł Tony. Wirginia posłała mu znużony uśmiech. - Nie wątpię. - Owen ma wielki talent, który polega on na tym, że potrafi przewidzieć zachowanie potworów - tłumaczył Nick. - Nie jest nadzwyczajnie szybki i nie widzi w ciemności. Charlotta spojrzała na niego. - Nie rozumiem, w jaki sposób mogłaby mu dzisiaj pomóc umiejętność przewidywania zachowań mordercy. Chodzi o to, że i tak wiedział, iż ten opryszek chce go zabić. - Zdziwiłaby się pani - powiedział Nick. - Owen potrafi prowokować ludzi. Mówi, że jeśli sprowokuje się człowieka do tego stopnia, że przestanie nad sobą panować, można nim łatwo manipulować niezależnie od poziomu jego talentu. Podejrzewam, że właśnie tak to się odbyło dziś w nocy. Tony popatrzył na Owena. - Wygląda na to, że w tym wypadku sprawy wymknęły się trochę stryjowi Owenowi spod kontroli, że tak powiem. Wirginia zadrżała. - Tak. - Zwykle nie zostawia żadnych śladów - powiedział Matt. - Ale tym razem na ulicy było pełno krwi. Z początku bałem się, że to może być jego krew. Wirginia wzdrygnęła się na wspomnienie krwi na rękach i ubraniu Owena. - Ja też. - Czy sądzicie, że pan Sweetwater celowo sprowokował napastnika, by wykonał nierozważny ruch? - zapytała Charlotta. - Stryj Owen potrafi wyprowadzać ludzi z równowagi - oznajmił z dumą Tony.
Wirginia spojrzała na Owena. Głęboki sen, w jakim się pogrążył, nie złagodził twardych rysów jego twarzy. Nawet nieprzytomny, wyglądał na człowieka niebezpiecznego. Jego parapsychiczne zmysły zostały oślepione, ale mroczna energia unosiła się w otaczającym go powietrzu. - Nie ulega wątpliwości, że jego aura może wprawiać niektórych ludzi w niepokój - przyznała Wirginia. - Być może dlatego jeszcze się nie ożenił - stwierdziła Charlotta. Wirginia zauważyła, że trzej Sweetwaterowie po raz kolejny wymienili tajemnicze spojrzenia. - O co tym razem chodzi? - zapytała stanowczo. Nick odchrząknął. - Owen nie ożenił się do tej pory, ponieważ nie znalazł jeszcze właściwej kobiety. Charlotta zamrugała, a potem się uśmiechnęła. - Cóż za czarująco romantyczny pogląd. - Nie sądzę, aby można było nazwać Sweetwaterów czarującymi lub romantycznymi - odparł Nick. - Jednakże małżeństwo traktujemy bardzo poważnie. Można powiedzieć, że mamy to we krwi. Sweetwater zawsze potrafi rozpoznać właściwą kobietę. Uśmiech zniknął z twarzy Charlotty. Zmrużyła oczy. - Jakie to wygodne. - Ale też bywa bardzo kłopotliwe - stwierdził Nick. - Nie tak łatwo znaleźć właściwą kobietę. Prawdę mówiąc, rodzina zaczęła się już martwić o Owena. - Czemu? - zapytała Wirginia. Tony poruszył się niespokojnie. - Myślimy, że zaczął chodzić po nocach. To niedobry znak. - Nie rozumiem - powiedziała Wirginia. - Co znaczy chodzenie po nocach? Po raz kolejny Nick, Tony i Matt wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Wiedziała, że tym razem nie usłyszy żadnych wyjaśnień. - Trudno to wytłumaczyć - mruknął Nick. Charlotta przeszyła go wzrokiem. - A co robią Sweetwaterowie, jeśli nie znajdą właściwej kobiety? Czy otaczają się wianuszkiem kochanek? Nick wydawał się coraz bardziej zakłopotany. Matt i Tony najwyraźniej doszli do wniosku, że sprawa ich przerosła, i zaczęli wycofywać się do drzwi. - Muszę się napić pysznej kawy pani Crofton - powiedział Tony. - A ja mam chęć na bułeczkę - dodał Matt. Po tych słowach obaj zniknęli za drzwiami. W pokoju zaległa niezręczna cisza. Charlotta zerknęła na Nicka.
- A skąd Sweetwater wie, że spotkał właściwą kobietę, jeśli już do tego dojdzie? Nick wydał głębokie westchnienie. - Mój ojciec powiada, że to uboczny skutek naszego talentu. Że ma to związek z intuicją łowcy. Wirginia spojrzała na niego. - Ale niekoniecznie z miłością? Nick, jako urodzony łowca, poczuł, że znalazł się w pułapce. Zerknął na drzwi, jakby marzył, aby uciec z pokoju podobnie jak Tony i Matt. Ale mężnie pokonał tę pokusę. - Miłość to sentymentalne pojęcie - powiedział słabo. - Trudno je zdefiniować, nie sądzicie? Charlotta obrzuciła go płomiennym wzrokiem. - Wcale nie. Człowiek wie, że kocha, kiedy doświadcza miłości. Prawda, Wirginio? - Dokładnie tak - zgodziła się zapytana. - Możemy nigdy nie spotkać prawdziwej miłości, ale to nie znaczy, że kobiety takie jak Charlotta czy ja nie rozpoznają jej, kiedy już ją poczują. Prawda, Charlotto? - Zdecydowanie tak - potwierdziła Charlotta. Nick spojrzał na nie spode łba. - A co zrobicie, jeśli nigdy nie odkryjecie tego, co według was jest prawdziwą miłością? - Zawsze możemy skorzystać z terapii doktora Spinnera na kobiecą histerię - odrzekła Wirginia.
Rozdział
34
Jakiś czas później Wirginia została w pokoju sama z Owenem. Temperatura jego ciała i zbyt mocno rozgrzana energia aury szybko wracały do normy. Puściła jego rękę. Wstała i podeszła do komody. Czarny woreczek, w którym znajdowało się lustro, leżał na wierzchu. Gdy wzięła go do ręki, upiorny przebłysk lustrzanego światła przeszył jej zmysły. Otworzyła woreczek i wyjęła lusterko. Srebrzysto-złocista rączka wydawała się nienaturalnie ciepła. Podeszła do okna i obejrzała tylną stronę zwierciadła. Dziwne kryształki lśniły złowieszczym blaskiem w świetle księżyca. W metalu wyrzeźbiono kunsztowny barokowy wzór. Było zbyt ciemno, aby mogła rozpoznać alchemiczne znaki, ale wyczuwała je opuszkami palców. Przeszywały ją iskry świadczące o mocy tego przedmiotu. W lusterku została zamknięta ogromna ilość lustrzanego światła. Aby uwolnić tę energię, pomyślała, wystarczą wola i talent. To była prawdziwa paranormalna broń, taka, którą uruchamia siła ludzkiego umysłu, a nie zegarowy mechanizm. Powoli, czując wewnętrzny przymus znacznie silniejszy niż zwykła ciekawość, odwróciła lustro, aby spojrzeć w jego taflę. Z powodu mroku panującego w sypialni nie dostrzegła własnego odbicia, ale wyostrzając zmysły, była w stanie odebrać energię, która unosiła się na powierzchni tego przedmiotu. Poczuła się tak, jakby zajrzała do zbiornika wypełnionego rtęcią. W rtęciowym lustrze kipiały uwięzione głęboko siły. Ogarnęły ją strach i fascynacja. Zajrzała głębiej. Przerażające obrazy pojawiały się i znikały jak ruchome fotografie schwytane w pułapkę dziwnego szkła. Uchwyciła przelotnie spojrzenia zmarłych i umierających. Dostrzegła również ogień, gorące języki srebra i złota. Palące,
oślepiające płomienie splatały się i spływały kaskadami w głębi zwierciadła. Zmysły Wirginii żywo reagowały na tę dziką energię, ponaglając ją, by uwolniła moce uwięzione w szkle. Intuicja właściwa ludziom z jej talentem podpowiadała, że każda osoba o silnych zdolnościach mogłaby oślepić, a nawet zabić za pomocą tego lustra. Dla człowieka o parapsychicznych umiejętnościach ten przedmiot był tym, czym dla innych rewolwer. Ale ktoś obdarzony talentem bardzo szczególnego rodzaju mógłby zrobić z tym przedmiotem znacznie więcej. Wiedziała, że byłaby w stanie uwolnić całą energię zaklętą w tym lustrze. Inna osoba mająca taki sam talent byłaby zdolny do tego samego. Zastanawiała się, do czego można użyć dziwnej energii wypalonej w rtęciowym lustrze. Przypomniała sobie o słabej energii, którą morderca wprowadził w lustra na toaletkach pani Ratford i Hackett oraz w szklane tafle wiszące na ścianach przerażającego pokoju pod rezydencją Hollistera. Powtórzyła w myślach pytanie: po co ktoś miałby zamykać tę energię w lustrze? Ni stąd, ni zowąd przypomniała sobie to, co wiele lat temu tłumaczyła jej matka. Energia, obojętnie normalna czy paranormalna, jest zawsze energią. Może być niebezpieczna, ponieważ nigdy nie zabraknie ludzi, którzy będą chcieli wykorzystać ją do własnych celów. - Wirginio... Owen zawołał ją przez sen szorstkim, ochrypłym głosem, przełamując zaklęcie lustra. Zamknęła swoje zmysły. Lustro pociemniało, a jego powierzchnia stała się szara i matowa. Drżącymi palcami schowała przedmiot do woreczka i zaciągnęła rzemyki. Odłożyła lustro na komodę, podeszła do łóżka i chwyciła rękę Owena. Zacisnął palce na jej dłoni, ale się nie obudził. Wpatrując się w rozświetloną światłem księżyca noc za oknem, rozmyślała o tym, co zobaczyła w rtęciowym lustrze.
Rozdział
35
Około piątej nad ranem Wirginia poczuła, że energia Owena zmieniła się nieznacznie. Wiedziała, że wyłonił się z ciemnej otchłani, w której dotąd przebywał. Jego oddech się wyrównał, puls miał spokojny i miarowy. Nadal spał, ale teraz był to zupełnie normalny sen. Puściła jego dłoń. - Wirginio... - zamruczał, nie otwierając oczu. - Jestem tu - odparła łagodnie. - Wszystko dobrze. Śpij jeszcze. Poruszył się, przewrócił na bok i zrobił tak, jak powiedziała. Po jakimś czasie odważyła się wyjść z pokoju i ruszyła korytarzem. Wiedziała, że Charlotta śpi w sypialni na drugim końcu. Zdawało jej się, że z kuchni dobiegają odgłosy krzątaniny pani Crofton. Gdy doszła do szczytu schodów, z mroku wyłonił się Matt. - Czy stryj Owen czuje się dobrze, panno Dean? - Całkiem dobrze, ale jeszcze śpi. Gdzie są Tony i Nick? - Tony udał się na tyły domu i prowadzi obserwację. Wuj Nick śpi w salonie. Pani Crofton jest w kuchni. Zeszła kilka minut temu. Powiedziała, że musi wcześnie zabrać się do szykowania śniadania, bo dom jest pełen ludzi. Wirginia się skrzywiła.
- To bardzo miło z jej strony, że chce zrobić dla wszystkich śniadanie, zanim złoży wypowiedzenie. - Nic nie mówiła o wypowiedzeniu. Czy nadal jest pani pewna, że stryj Owen odzyska swoje zdolności? - Jestem całkowicie pewna. - To bardzo dobra wiadomość, naprawdę - ucieszył się Matt. - Nie wiem, jak poradzilibyśmy sobie z nim, gdyby się okazało, że uszkodzenie jest trwałe. Wyraźna ulga Matta kazała jej się chwilę zastanowić. - Rozumiem waszą troskę i obawę, że mógłby utracić talent. Każda osoba o silnym talencie byłaby zagubiona, gdyby obudziła się któregoś dnia i odkryła, że jej parapsychiczne zdolności zniknęły. Ale co masz na myśli, mówiąc, że nie poradzilibyście sobie z nim? Z drzwi ciemnego salonu dobiegł głos Nicka. - Już dość powiedziałeś, Matt. - Tak, wuju - zgodził się szybko Matt. - Przepraszam. Ciągle zapominam, że panna Dean nie jest jeszcze członkiem rodziny. To chyba wszystko, więcej z niego nie wyciągnę, zrozumiała Wirginia. - Dzień dobry panu - zwróciła się do Nicka. - Dzień dobry - odparł Nick, pocierając szczękę i sprawdzając stan porannego zarostu. - Wszystko dobrze, jak się domyślam? - Tak. - Dziękuję - powiedział Nick. Schylił głowę i spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem. Sweetwaterowie mają u pani dług, a my zawsze spłacamy długi. - To śmieszne - stwierdziła Wirginia, tracąc cierpliwość. - Nikt nie jest mi nic winien. Żeby nie było niedomówień, pan Sweetwater wyzdrowiałby również bez mojej pomocy. - Może tak - odrzekł Nick. - A może nie. - Poddaję się - oznajmiła. - Do zobaczenia na śniadaniu. - Oczywiście, proszę pani - odparł potulnie Matt. - Właśnie - dodał Nick. - Śniadanie. To doskonały pomysł. Wirginia udała się do kuchni, zbierając po drodze siły, by sprostać kolejnemu wyzwaniu, w jakie obfitował ten trudny poranek. Powitał ją zapach gorącej kawy. Weszła do środka, zdecydowana na bezpośrednie starcie. Dalsze udawanie, że jej dom pretenduje do miana szanowanego, nie miało już sensu. - Dzień dobry, pani Crofton - powiedziała. - Dzień dobry, proszę pani. - Pani Crofton zdjęła z haczyka dużą patelnię i postawiła ją na płycie. - Młodzi panowie Matt i Tony nie spali przez całą noc, więc na pewno umierają z głodu. Mam przeczucie, że reszta gości też niebawem wstanie. Tak więc doszłam do wniosku, że trzeba zrobić wczesne śniadanie. Ma pani ochotę na filiżankę kawy?
- Chyba mam jej dość, jak na razie - odparła Wirginia. - W nocy wypiłam tyle kawy, że chyba nie zasnę przez cały tydzień. - Więc może napije się pani miętowej herbaty? - Bardzo chętnie, dziękuję. Pani Crofton zniknęła w spiżarni. - Rozumiem, że pan Sweetwater ma się lepiej? - Tak, ale jeszcze śpi. Myślę, że zejdzie na śniadanie. - To bardzo dobrze. Pani Crofton wyłoniła się z małą puszką w ręce. Otworzyła pojemnik i nasypała nieco herbaty ziołowej do dzbanka. Wirginia usiadła na jednej z długich ławek, które stały przy drewnianym stole. - Pani Crofton, zdaję sobie sprawę, że to, co się dzieje w tym domu, zwłaszcza ostatnio, musiało panią zaskoczyć. - To prawda. - Pani Crofton zdjęła z pieca czajnik i nalała wrzątku do dzbanka z herbatą. Pod wieloma względami ten dom jest naprawdę niezwykły. Z pewnością nie przypomina tych, w których poprzednio pracowałam. - Wiem, że czuje się pani w obowiązku tolerować pewne rzeczy, które są niestosowne i bez wątpienia niewłaściwe według pani wysokich standardów. - Przyznaję, że byłam trochę zaniepokojona perspektywą pracy dla osoby, która praktykuje zjawiska parapsychiczne. - Pani Crofton odstawiła czajnik i wzięła do ręki dzbanek. - Byłam pewna, że jest pani oszustką. Ale szybko zmieniłam zdanie. - Naprawdę? - Tak, proszę pani. - Pani Crofton umieściła dzbanek na stole, zdjęła filiżankę z suszarki i postawiła ją przed Wirginią. - Wiem, że ma pani prawdziwe zdolności. Mimo że niektórzy nazywają to darem, zdaję sobie sprawę, jakie to brzemię. Widziałam, że czytanie niekorzystnie wpływa na pani nerwy. Wiem, że źle pani sypia i ma koszmary po czytaniu z luster, w których widuje pani rzeczy, jakich przyzwoita osoba nie powinna w ogóle oglądać. - No cóż, tak jak powiedziałam, to nie jest zwyczajny dom. Doskonale rozumiem, że przez kilka ostatnich dni działy się tu rzeczy dziwaczne. A już na pewno ostatnia noc była dla pani szczytem wszystkiego. W tych okolicznościach nie mogę mieć do pani pretensji, jeśli zechce pani złożyć wymówienie. Proszę się nie obawiać, dam pani bardzo dobre referencje. Pani Crofton wyprostowała się z dumą. - Czy pani mnie zwalnia, proszę pani? - Słucham? Dobry Boże, nie. Przypuszczam tylko, że ze względu na dziwne sytuacje, z jakimi styka się pani tu ostatnio, będzie pani chciała poszukać posady w bardziej szanowanym domostwie. - Kiedy miałam dwanaście lat, panno Dean, zaczęłam pracę w szanowanym domostwie jako służąca do wszystkiego. W tym pierwszym miejscu byłam zmuszona opędzać się przed napastliwym synem właścicieli.
Jego matka zastała nas w dwuznacznej sytuacji. Niewiele brakowało, aby ten młody człowiek mnie zgwałcił. Zwaliła na mnie całą winę i wyrzuciła z domu bez referencji. Wirginia zmarszczyła brwi. - To było niesprawiedliwe. - Zawsze tak jest. Ale miałam szczęście. Spadłam na cztery łapy i znalazłam się w następnym szanowanym domu. Pan domu nie interesował się mną. Uwiódł natomiast guwernantkę, która zaszła w ciążę. Nie muszę dodawać, że musiała odejść. Później słyszeliśmy, że podobno utopiła się w rzece. Wirginia westchnęła. - Prawdopodobnie nie była pierwszą młodą kobietą, która w rozpaczliwej sytuacji wybrała takie rozwiązanie. - Z pewnością nie. Potem pracowałam w wielu innych szanowanych domach. Jedynie w dwóch z nich mężowie nie mieli na boku kochanek. Synowie na ogół byli stałymi bywalcami domów publicznych i uwielbiali hazard. Kobiety obsesyjnie kochały biżuterię, modne stroje, przyjęcia i swoich kochanków. - Rozumiem. - Przed przyjściem do pani pracowałam u starszej wdowy. Myślałam, że to idealna posada. Ale pod koniec życia zapominała o płaceniu służbie. Była całkiem zniedołężniała. Rodzina się nią nie interesowała. To ja siedziałam przy jej łóżku, kiedy umierała. Nie zapisała nic w testamencie swojej służbie, a jej rodzina wyrzuciła nas bez złamanego grosza i bez referencji. W rezultacie gdy pojawiłam się przed drzwiami pani domu, byłam w rozpaczliwej sytuacji. - Rozumiem. Nie miała pani możliwości wybierania chlebodawcy Ale teraz pani ma, prawda? Przypuszczam, że ten list z Agencji Billingsów, który dostała pani któregoś dnia, to propozycja zatrudnienia w lepszym domu niż mój. - Pani Billings istotnie zawiadomiła mnie, że jest wolne miejsce w rezydencji lorda i lady Ainsleyów. Sądziła, że będzie mi to odpowiadało. - Lord i lady Ainsleyowie obracają się w najlepszym towarzystwie. Wydaje się, że to wspaniała posada. - Powiadomiłam panią Billings listownie, że nie jestem zainteresowana tą posadą. Wirginia odstawiła filiżankę tak energicznie, że aż stuknęła o stół. - Słucham? - Ten dom jest niezwykły pod wieloma względami, panno Dean, ale na pewno bardziej przyzwoity i w istocie bardziej godny szacunku niż większość miejsc, w których pracowałam. Co więcej, uważam, że praca tu jest interesująca. Wirginia wpatrywała się w nią jak skamieniała. - Interesująca? Pani Crofton wytarła ręce w fartuch. - Dobrze wiem, co tu się dzieje, proszę pani.
Wirginia uśmiechnęła się ze skruchą. - Nie da się niczego ukryć przed dobrą gospodynią. - To prawda. Wiem, że pani i pan Sweetwater ścigacie groźnego mordercę, który poluje na kobiety zajmujące się podobnymi sprawami jak pani. Wiem również, że niewiele brakowało, a pan Sweetwater zostałby wczoraj zamordowany. - To prawda. - Wydaje mi się, panno Dean, że przydałaby się wam profesjonalna pomoc. - Ma pani na myśli policję, tak? Problem w tym, że prowadzimy śledztwo w sprawie morderstw, które zostały popełnione metodami paranormalnymi. Nie ma niepodważalnych dowodów, które można by przedstawić policji. - Nie chodziło mi o współpracę z policją. Miałam na myśli siebie. - Słucham? - Pewien wątek tej sprawy prowadzi do rezydencji Hollisterów, prawda? - Tak. - To było duże, bogate domostwo. Musieli mieć służbę. - Tak - przyznała Wirginia. - Ale zauważyłam, że lord i lady Hollisterowie zatrudniali bardzo mało łudzi jak na tak duży dom. A wszyscy, którzy u nich pracowali, zapadli się dosłownie pod ziemię. - Nawet jeśli mieli niewiele służby, musieli zatrudniać gospodynię. - Tak, widziałam tam gospodynię. Wpuściła mnie do domu tamtego wieczoru, kiedy byłam umówiona z panią Hollister. - Ci, którzy służą w domach ludzi z wyższych sfer, tworzą własny zamknięty świat. Przeżyłam w nim większość życia, zanim tu przyszłam. Może uda mi się znaleźć gospodynię Hollisterów.
Rozdział
36
Budząc się z mrocznego snu, przez zamknięte powieki dostrzegł blade światło pochmurnego świtu. Miał też głęboką świadomość silnej, życiodajnej energii emanującej z Wirginii. Otworzywszy oczy, zobaczył nieznany sufit. Leżał w łóżku, ale na pewno nie we własnym. - Czas się obudzić - powiedziała Wirginia. - Twoi krewni są na dole i bardzo się o ciebie martwią. Odwrócił głowę i ujrzał ją w drzwiach sypialni. Była ubrana w prostą domową suknię. Włosy miała gładko zaczesane i upięte w skromny koczek z tyłu głowy. W ręce trzymała filiżankę z kawą. - Wirginio... - powiedział. Usiadł i zaczął odgarniać przykrycie. Przerwał tę czynność, gdy uświadomił sobie, że jest nagi od pasa w górę. Miał na sobie tylko majtki. Przykrył się z powrotem i obrzucił spojrzeniem zdecydowanie kobiecy wystrój pokoju. - To twoja sypialnia.
- Zgadza się. Do mnie było bliżej niż do ciebie, więc przynieśliśmy cię tutaj. Tak było wygodniej. - Weszła do pokoju i postawiła filiżankę na nocnym stoliku, po czym posłała mu promienny uśmiech. - Jak się czujesz? Zastanawiał się przez chwilę. - Chyba dobrze. - Ostrożnie sprawdzał, czy nie utracił zdolności. Ogarnęło go uczucie ulgi, gdy uświadomił sobie, że parapsychiczne zmysły są silne jak zawsze. Spuścił nogi z łóżka. - Tak. Nic mi nie jest. - To dobrze - uznała. - Pani Crofton szykuje dla wszystkich śniadanie. Proponuję, abyś się umył, ubrał i zszedł do nas. Rozejrzał się dookoła. - Gdzie są moje rzeczy? - Tony je wyrzucił. Z samego rana pojechał do twojego domu i przywiózł czyste ubranie. Tamto było całe zakrwawione. Skrzywił się. Widziała go splamionego krwią mężczyzny, którego chwilę wcześniej zabił. To z pewnością nie zrobiło na niej dobrego wrażenia. - Rozumiem - odrzekł. - Wszystko znajdziesz w szafie. Łazienka jest obok. Odwróciła się do wyjścia. - Wirginio - powiedział bardzo cicho. Obejrzała się i popatrzyła mu w oczy. - Tak? - Uratowałaś mi życie. - Nie - odparła. -Jesteś silnym mężczyzną. Potrzebujesz tylko czasu, by przezwyciężyć skutki działania lustra. - Nie mogę uwierzyć, że to przeklęte lustro miało aż taką moc, - To nie było zwykłe lustro, lecz broń o charakterze alchemicznym. Charlotta i Nick zbadali jego pochodzenie. Opowiedzą ci wszystko, kiedy zejdziesz na dół. Owinął się prześcieradłem, wstał i podszedł do niej. - Obojętnie, co to było za diabelstwo, tylko dzięki tobie mam nietknięte zmysły. - Nie. Wyczuwałam w tobie energię nawet wówczas, gdy byłeś nieprzytomny. Wiedziałam, że wyzdrowiejesz. - Bo mogłem się na tobie wesprzeć. - Uniósłszy podbródek, musnął wargami usta Wirginii. - Jest między nami więź, Wirginio. Przyznaj sama. Odetchnęła głęboko. - Być może jest jakiś rodzaj parapsychicznego związku. - Ależ tak, na pewno.
Pocałował ją w czoło. - Ale jeśli się zastanowić, nie jest to nic dziwnego - powiedziała. Zmarszczyła brwi, koncentrując się tak, jakby miała rozwiązać jakieś matematyczne zadanie. - Oboje mamy silne zdolności i łączy nas intymna więź. Namiętność to potężna siła. Wytwarza bardzo dużo energii. - To prawda. Pocałował ją w nos. - Dopóki trwa - szepnęła. Odwróciła się na pięcie i uciekła z pokoju. Zabawne, ale jej zmieszanie sprawiło mu zadowolenie. Wirginia bardzo rzadko zdradzała zakłopotanie. Był przekonany, że to dobry znak. Gdy wszedł do jadalni, zatrzymał się na widok tłoczącej się tam gromadki. Wirginia i Charlotta siedziały przy stole, a przed nimi stały talerze z jajkami, grzankami i wędzonym łososiem. Obie czytały poranną gazetę. - Drogie panie - powiedział - wyglądacie uroczo. Wirginia podniosła wzrok znad egzemplarza „Latającego Informatora”. Obrzuciła Owena uważnym spojrzeniem i wydawała się zadowolona. - Dzień dobry. Charlotta uśmiechnęła się ciepło. - Miło pana widzieć w dobrej formie po tym, co się stało. - Będę w jeszcze lepszej formie, kiedy zjem śniadanie - odparł. Nick, Matt i Tony stali przy kredensie, nakładając sobie z półmisków solidne porcje. - Dobrze, że już się obudziłeś - powitał go Nick, nakładając sobie na talerz jajecznicę. - To była długa noc i przez ciebie wszyscy niewiele spaliśmy, więc postanowiliśmy zacząć śniadanie, nie czekając, aż przyjdziesz. - Jestem wstrząśnięty - zażartował Owen. Poczuł, że jest głodny. Wziąwszy talerz, z zainteresowaniem badał wzrokiem zawartość półmisków na kredensie. - Co tu wszyscy robicie o tak wczesnej porze? - Spędziliśmy tu całą noc - oznajmił Nick. Otworzyły się wahadłowe drzwi między kuchnią i jadalnią. Do pomieszczenia wkroczyła pani Crofton z dzbankiem świeżej kawy. Na widok Owena szeroko otworzyła oczy. Odniósł wrażenie, że jest ucieszona. Jest też zdecydowanie bardziej serdeczna niż zwykle, pomyślał Owen. Gospodyni zdawała się wręcz kipieć energią. - O, już się pan obudził - rzekła. - I nic panu nie jest, tak jak przewidywała panna Dean. - Postawiła dzbanek z kawą na stole. -Przyniosę więcej ziemniaków. Pospieszyła do kuchni. Od razu zrozumiał, że wie o wszystkim, co wydarzyło się poprzedniej nocy. Spojrzał na Wirginię.
- Nie da się niczego ukryć przed gospodynią - stwierdziła i wróciła do czytania gazety. Owen zerknął na Charlottę. Ta z kolei ostentacyjnie przewróciła stronę czasopisma, które nader uważnie studiowała. Zwrócił się więc do Nicka. - Wszyscy spędziliście tu całą noc? - zapytał beznamiętnym tonem. - Tak - odparł Nick. - Musiało być dość tłoczno. - Daliśmy sobie radę - powiedział Nick gładko. - Chcieliśmy mieć pewność, że nie dojdzie do jakichś melodramatycznych scen, kiedy się obudzisz i stwierdzisz, że to lustro nieodwracalnie wypaliło twoje parapsychiczne zmysły. Spróbuj łososia. Jest wyśmienity. Owen wziął do ręki dużą srebrną łyżkę. Czy kiedykolwiek widziałeś, abym zachowywał się melodramatycznie? - Kiedyś musi być ten pierwszy raz - stwierdził Nick i ugryzł kawałek grzanki. Owenowi zaświtało w głowie, że Wirginia i Charlotta przysłuchują się uważnie ich rozmowie, udając, że są zajęte czytaniem. Doszedł do wniosku, że lepiej będzie poruszyć inną sprawę, bardziej stosowną jako temat niezobowiązującej rozmowy przy śniadaniu. - Co zrobiliście z ciałem? - zapytał. Wirginia zakrztusiła się herbatą i zaczęła kaszleć, a Charlotta przeszyła Owena wzrokiem. Zaniósł talerz na stół i spojrzał na obie kobiety. - Powiedziałem coś nie tak? Wirginia wzięła się w garść i popatrzyła na niego z powagą. - Jemy śniadanie, panie Sweetwater. Proszę więc odłożyć rozmowy o trupach na bardziej stosowny moment. Zauważył, że Nick, Matt i Tony z trudem powstrzymują się od śmiechu. - Zasadniczo rozmowy przy śniadaniu powinny być lekkie i przyjemne, w nieco innym tonie niż u Sweetwaterów - powiedział Tony. - Doprawdy? - Owen usiadł przy stole. - W takim razie podaj mi tacę z grzankami. Po śniadaniu zgromadzili się w salonie. Dołączyła do nich pani Crofton. Owen uznał, że powinna z nimi zostać. Pomyślał, że skoro już i tak wie za dużo, równie dobrze może usłyszeć całą resztę. W końcu była gospodynią Wirginii. - Ukryliśmy ciało tego opryszka w jednej z krypt - powiedział Nick. - Miną całe lata, a może nawet wieki, zanim ktoś je znajdzie, jeśli to w ogóle nastąpi. Ale nawet gdyby jakimś trafem ktoś je znalazł dzisiaj, nie ma żadnych śladów, które mogłyby świadczyć o naszym związku z tą sprawą. Ubiór, kolczyki, rodzaj noża, wszystko wskazuje, że był zawodowym przestępcą. - Jednym z wielu, którzy kręcą się po ulicach i szukają pracy, odkąd upadło imperium Luttrella - powiedział Matt. - Nie martw się, stryju Owenie, o wszystko zadbaliśmy - dodał Tony.
- Nie wątpię - stwierdził Owen. - Jedno, co mnie niepokoi w tej sprawie, to rtęciowe lustro. Oczy wszystkich obecnych spoczęły na czarnym aksamitnym woreczku, który leżał na stoliku do kawy. - Ten przedmiot jest dziełem alchemika, a oprócz tego lusterkiem - powiedziała Wirginia. Wszyscy zgadzamy się co do tego, że nie mógł się znaleźć w posiadaniu tego opryszka przypadkiem. - Powiedział mi, że dostał lustro od swojego klienta, niejakiego Newtona - poinformował Owen. - Który najwyraźniej doszedł do wniosku, że stoi mu pan na drodze do realizacji planów zauważyła Charlotta. - A jego plany dotyczą Wirginii - dodał Owen. - To oznacza również, że ów Newton, kimkolwiek jest, wie albo podejrzewa, że jest pan kimś więcej niż tylko badaczem zjawisk paranormalnych, który specjalizuje się w demaskowaniu szarlatanów - powiedziała Wirginia. - W przeciwnym razie nie dałby płatnemu mordercy z ulicy tak cennego przedmiotu. Owen spojrzał na Nicka. - Po śniadaniu spróbujesz się czegoś dowiedzieć o łowcy, który mnie w nocy zaatakował. Skoro ma taki talent, na pewno jest znany w półświatku. - Dobrze. Owen zwrócił się do Charlotty. - Czy udało się pani trafić na ślad tej damy do towarzystwa, która się ulotniła? Charlotta zmarszczyła brwi. - Nie i jest to bardzo dziwne. Nie ma zbyt wielu agencji, które zajmują się wyszukiwaniem dam do towarzystwa dla bogatych kobiet. Wczoraj wypytywałam o to wszystkich solidnych pośredników. Nikt nie polecał lady Hollister damy do towarzystwa. - Następna ślepa uliczka - powiedział Owen. - Myślę, że trzeba przyjąć założenie, iż owa dama do towarzystwa może być zamieszana w sprawę. Albo już nie żyje. - Albo za dużo wiedziała i doszła do wniosku, że powinna się ukryć - zasugerowała Wirginia. - To trzecia ewentualność - przyznał Owen. - Obojętnie, gdzie teraz przebywa, jakaś agencja musiała ją skierować do tego domu. - Sprawdzę dzisiaj inne agencje, te mniej ekskluzywne - zaproponowała Charlotta. - Dziękuję, panno Tate. - Owen zaczął przemierzać pokój, zastanawiając się nad innymi aspektami sprawy, które należało zbadać. Nieprzyjemna energia, od której jeżyły mu się włoski na karku, upewniała go w przekonaniu, że mieli coraz mniej czasu. Morderca stawał się niecierpliwy, co było groźne. - Musimy działać szybciej. Wiemy, że ten drań jest związany z Instytutem i Hollisterem. Musimy się dowiedzieć, w jaki sposób. Wirginia odchrząknęła. - Pani Crofton zaproponowała, że może nam pomóc w śledztwie.
Owen zerknął na panią Crofton, która patrzyła na niego pełna oczekiwania i nadziei. Zaczęło mu świtać, że wydawała się dziś nie tylko bardziej serdeczna i pełna animuszu, lecz także młodsza o parę lat. - W jaki sposób mogłaby nam pani pomóc, pani Crofton? - Spróbuję znaleźć gospodynię, proszę pana. - Jaką gospodynię? - zapytał Owen i dopiero po chwili dotarło do niego znaczenie jej słów. - Tę, która pracowała w rezydencji Hollisterów. Oczywiście. Wspaniały pomysł. Ale jeśli nie możemy trafić na ślad damy do towarzystwa, to jak chce pani znaleźć gospodynię? Pani Crofton się rozpromieniła. - Mam znajomości w tym świecie, proszę pana. Jeśli gdzieś tam się obraca, to ją znajdę. Owen się zawahał. - To bardzo miło, że chce nam pani pomóc w śledztwie, ale czy jest pani pewna swojej decyzji? To może być ryzykowne. - Jak już wyjaśniłam pannie Dean, ryzyko nie jest mi obce - odparła. - Jeśli to wszystko, pozwoli pan, że już pójdę. - Dokąd się pani wybiera? - zapytała Wirginia. - Myślę, że najpierw porozmawiam z moją przyjaciółką, której siostra jest w tej chwili zatrudniona w rezydencji Overtonów - odrzekła pani Crofton. - Overtonowie znają wszystkich w wyższych sferach i dlatego mają najświeższe plotki. W oczach Wirginii pojawił się błysk zrozumienia. - Idąc dalej tym tropem, możemy zyskać ciekawe informacje. Ich służba musi dobrze znać wszystkich, którzy pracują u wysoko postawionych chlebodawców. Doskonale, pani Crofton. - Dziękuję, proszę pani. - Pani Crofton szybkim krokiem ruszyła do drzwi. - Wezmę czepek i płaszcz i już mnie nie ma. Owen podniósł rękę, by ją zatrzymać. - Proszę uważać na siebie, pani Crofton. - Oczywiście, proszę pana. Zaniepokoiły go trochę iskierki podniecenia widoczne w jej oczach, ale skinął dłonią, że może już odejść, i zwrócił się do Tony’ego: - Matt będzie dzisiaj pełnił funkcję ochroniarza panny Dean. Ty natomiast udasz się do rezydencji Hollistera i przeszukasz to miejsce. Kiedy byłem tam z panną Dean, nie mieliśmy na to czasu. Szukaj czegoś, co mogłoby świadczyć, że Hollister był w jakiś sposób powiązany z Instytutem. - Już mnie nie ma - powiedział Tony i skierował się do drzwi.
- Bądź ostrożny i nie daj się aresztować za włamanie i wtargnięcie do domu! - zawołał za nim Owen. - Niepotrzebne nam w tej chwili dodatkowe kłopoty. - Będę uważał - obiecał Tony i wyszedł z pokoju. Nick oderwał się od ściany, którą podpierał, i uśmiechnął się do Charlotty. - Myślę, że oboje możemy już oddalić się do swoich zajęć. Mamy przed sobą pracowity dzień. - Istotnie. Charlotta wstała, po czym oboje wyszli z pokoju. Przez chwilę na korytarzu panował gwar i zamieszanie. Drzwi otwierały się i zamykały. W końcu w domu zaległa cisza. Owen spojrzał na Wirginię. - Twoja przyjaciółka ma taki sam pociąg do przygód jak ty - zauważył. - Cóż, żadna z nas nie będzie już młodsza - powiedziała. - Przypuszczam, że lepiej rzucić się w wir niebezpiecznych przygód, niż składać wizytę doktorowi Spinnerowi. - Otóż właśnie, co z doktorem Spinnerem? - Nieważne. Jakie mamy plany na dzisiejszy dzień? Chociaż miał ochotę poznać tajemnicę doktora Spinnera i jego terapii na kobiecą histerię, chwilowo porzucił ten zamiar. To nie był najważniejszy temat. - Myślę, że najlepiej będzie, jeśli tak ja co dzień zajmiesz się rutynowymi sprawami w Instytucie - powiedział. - Potrzebujemy więcej informacji pochodzących z tego źródła. - Chcesz, żebym się dowiedziała, czy krążą jakieś plotki na temat tej sprawy? - zapytała. - Tak. Ktoś w Instytucie musi coś wiedzieć. Tylko ty możesz to wybadać. - Bez obrazy, ale jeśli ktoś zobaczy mnie w twoim towarzystwie, bardzo wątpię, czy będzie chciał podejmować ryzykowne tematy. - Zdaję sobie z tego sprawę - odparł Owen. - Dlatego będzie ci towarzyszył Matt. Wirginia spojrzał na Matta. - Jak wytłumaczę jego obecność? - Jestem pewien, że coś wymyślisz - stwierdził Owen. Odwróciła się do niego. - A co ty będziesz robić, kiedy będę z Mattem w Instytucie? - Mam zamiar zająć się czymś bardzo nudnym, a mianowicie chcę zbadać sprawy finansowe Hollisterów. Teraz, kiedy lord i lady Hollister nie żyją, ktoś musiał odziedziczyć fortunę. Pragnę się dowiedzieć, kto jest tym szczęśliwym spadkobiercą. - Myślisz, że motywem zabicia Hollistera mogły być pieniądze? - Pieniądze zawsze są silnym motywem.
- Myślałam, że doszliśmy do wniosku, iż tą sprawą kieruje jakiś szalony naukowiec - odezwał się Matt. - Z mojego doświadczenia wynika, że naukowcy, zarówno szaleni, jak i normalni, nieustannie potrzebują pieniędzy. Wirginia uniosła brwi. - Bardzo wnikliwa obserwacja. - Dziękuję. Raz na jakiś czas udaje mi się w trakcie śledztwa powiedzieć coś mądrego. Chcę zbadać jeszcze jeden wątek. Ale zanim wyjdę, chciałbym ci wręczyć mały prezent. Wirginia rozpromieniła się, przyjemnie zaskoczona. - Doprawdy, ale to nie jest konieczne. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej wytrych. - Ten przedmiot zaprojektował mój wuj. Jest bardzo prosty w użyciu. Otwiera większość typowych zamków. Matt skrzywił się z niesmakiem. - Stryju Owenie, damie nie daje się takich upominków. Wirginia zamrugała ze zdumienia, ale szybko odzyskała rezon i wzięła wytrych z rąk Owena. Przyglądała się przedmiotowi z wyraźną przyjemnością. - Ogromnie pomysłowy podarunek. Bardzo chciałam mieć coś takiego. Trafiłem w dziesiątkę, stwierdził Owen. Ciesząc się, że pierwszy prezent, jaki jej dał, okazał się udany, posłał Mattowi triumfalny uśmiech. Matt tylko przewrócił oczami. Owen ruszył do drzwi. - Niech Matt nauczy cię, jak się tym posługiwać, zanim pójdziecie do Instytutu.
Rozdział
37
Kiedy Wirginia i Matt dotarli do Instytutu, panował tam popołudniowy ruch i zgiełk. Praktycy, badacze i klienci mijali się na korytarzach i okupowali herbaciarnię. Matt rozejrzał się dookoła z zainteresowaniem, a Wirginia podała portierowi parasolkę i wilgotną od deszczu pelerynę. - Więc tak wygląda Instytut Leybrooka - rzekł Matt. -Niezupełnie tak, jak oczekiwałem. - A czego oczekiwałeś? - zapytała chłodno Wirginia. - Nie jestem pewien - przyznał. - Każdy w mojej rodzinie przypuszcza, że większość ludzi, którzy mienią się praktykami, to w gruncie rzeczy szarlatani i oszuści. Nie sądziłem, że panuje tu taka akademicka atmosfera. - Leybrook i pozostałe osoby związane z Instytutem wkładają wiele wysiłku, aby stworzyć taki klimat - odparła sztywno.
Matt oblał się ciemnym rumieńcem. - Przepraszam panią. Nie miałem zamiaru sugerować, że jest pani szarlatanem. Oczywiście, rozumiem, że niektórzy z praktyków mają prawdziwy talent. I wydaje się całkiem rozsądne, że chcą się spotykać w takim profesjonalnym otoczeniu jak to. Wirginia zbyła te przeprosiny niecierpliwym gestem ręką. - Moje biuro jest na piętrze. - Tak, proszę pani - powiedział Matt. Ruszył za nią potulnie przez ogromny hol na parterze. Już miała wejść na pierwszy stopień schodów, gdy zatrzymał ją głos Welcha. - Dzień dobry, panno Dean - wołał, idąc szybkim krokiem w jej stronę. - Czekam na panią. Miałem właśnie poprosić panią Fordham, aby wysłała do pani list. - Witam, panie Welch - odpowiedziała. - Pozwoli pan, że przedstawię mojego nowego asystenta, pana Kerna. - Nowy asystent? - Welch oszacował Matta szybkim spojrzeniem i skinął głową z aprobatą. - Dobrze się pan prezentuje, młody człowieku. To ważne tutaj, w Instytucie. Musimy dbać o swój wizerunek, rozumie pan. Pan Leybrook przywiązuje do tego dużą wagę. - Oczywiście, proszę pana - odpowiedział uprzejmie Matt. - Nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł przydać się na coś pannie Dean. Welch odwrócił się pospiesznie do Wirginii. - Mam wspaniałe nowiny, panno Dean. Jest mi niezmiernie miło poinformować panią, że właśnie otrzymaliśmy prośbę o prywatne konsultacje u pani od nowej klientki. Dodam jeszcze, że to osoba o bardzo wysokiej pozycji. Pan Leybrook będzie bardzo zadowolony. - Kim jest ta osoba? - To lady Manchester. Wirginii poczuła skurcz żołądka. Wiedziała, że ta nerwowa reakcja została spowodowana nagłym przypływem mieszanych uczuć. Niepewność, ciekawość i głęboka tęsknota, aby znów ujrzeć przyrodnią siostrę, przeniknęły ją do głębi. Natomiast zdrowy rozsądek podpowiadał, że jakakolwiek próba nawiązania bliższych stosunków z Elizabeth jest błędem. Podtrzymywanie osobistej znajomości z nieślubną przyrodnią siostrą, która znajdowała się o wiele niżej na drabinie społecznej, nie leżało w najlepiej pojętym interesie dziewczyny. Taka zażyłość mogła zniszczyć reputację Elizabeth, a nawet popsuć perspektywy małżeńskie, kiedy będzie starsza. Ci, którzy należeli do wyższych sfer, nie grzeszyli naiwnością. Zdawali sobie sprawę z realiów życia. Posiadanie nieślubnego potomstwa było dość rozpowszechnione wśród dżentelmenów, ale społeczeństwo oraz członkowie legalnej rodziny takiego dżentelmena nigdy nie uznawali oficjalnie pozamałżeńskich dzieci. - Jestem teraz trochę zajęta - zaprotestowała słabo Wirginia. - Tak, tak, wiem, ale to jest lady Manchester - powtórzył Welch. - Pan Leybrook nie ma zwyczaju zrażać tak wysoko postawionych osób.
- W Instytucie są inne osoby czytające z luster. - Lady Manchester wyraziła się jasno. Zawiadomiła w liście, że chce spotkać się z panią. - Ale ja na pierwsze spotkanie z nowymi klientami umawiam się zwykle na terenie Instytutu. Welch spojrzał na nią z przyganą. Nie może pani oczekiwać, że osoba o takiej pozycji jak lady Manchester przybędzie na spotkanie do Instytutu. To pani musi do niej pojechać. Oczywiście, powiedziałem pani Fordham, aby ustaliła datę tych konsultacji. Wirginia westchnęła. - Oczywiście. - W najbliższy czwartek o trzeciej po południu. - Welch uśmiechnął się dobrodusznie. - Lady Manchester była bardzo uprzejma, poinformowała w liście, że przyśle powóz pod pani dom, aby bez kłopotu dotarła pani na spotkanie. Proszę pomyśleć, panno Dean, nie będzie pani zmuszona wynajmować publicznego powozu. Czy to nie wspaniałomyślnie z jej strony? - Bardzo wspaniałomyślnie, panie Welch. Dziękuję. - Doprawdy, nie ma za co. Nie mogę się doczekać, kiedy powiem o tym panu Leybrookowi. Welch oddalił się szybkim krokiem. Wirginia ruszyła po schodach, Matt szedł tuż za nią. Co ta Helena sobie wyobraża, zastanawiała się Wirginia. Przecież musiała sobie zdawać sprawę, z jakim ryzykiem wiąże się podtrzymywanie więzi między jej córką a nieślubnym dzieckiem zmarłego męża. Z drugiej strony, wydawało się oczywiste, że Helena bardzo się troszczy o los Elizabeth. Być może doszła do wniosku, że będzie najlepiej, jeśli Elizabeth otrzyma praktyczne rady dotyczące jej talentu od przyrodniej siostry. Gdy weszli na piętro, Wirginia poprowadziła Matta korytarzem, przy którym znajdowało się wejście do jej biura. Otworzyła torebkę, którą miała przypiętą do paska, i wyjęła klucz. Musnęła przy tym palcami wytrych. Uśmiechnęła się. Większość dżentelmenów dawała swoim kochankom biżuterię. Jednakże mężczyźni z rodziny Sweetwaterów w bardziej oryginalny sposób okazywali swe uczucia. Przez dwie godziny intensywnie ćwiczyła otwieranie zamków wytrychem, wprawiając się na wszystkich możliwych drzwiach w swoim domu. W końcu Matt oznajmił, że idzie jej całkiem nieźle. Stwierdził, że byłaby doskonałym włamywaczem. Otworzyła drzwi biura. Matt wszedł za nią do niewielkiego pomieszczenia. - Proszę zostawić drzwi otwarte - powiedziała cicho. - Chcemy przecież uzyskać jakieś informacje od moich kolegów. Najprostszym sposobem na osiągnięcie tego celu jest niezobowiązująca pogawędka. Aby ją nawiązać, trzeba zostawić otwarte drzwi. - Tak, proszę pani - zgodził się. - Nie ma potrzeby, żebyś stał. Usiądź sobie, proszę, na jednym z krzeseł dla klientów. Mam najnowszy egzemplarz czasopisma wydawanego przez Instytut. Możesz go przejrzeć. - Dzięki. Usiadła za małym, schludnym biurkiem i zdjęła z półki egzemplarz czasopisma Leybrooka. Matt wziął go i z wielkim zainteresowaniem przyglądał się okładce.
- Wygląda podobnie jak czasopismo wydawane przez Towarzystwo - powiedział. Wirginia uśmiechnęła się drwiąco. - Sądzę, że pan Leybrook celowo skopiował ją z publikacji Towarzystwa. Jak już powiedziałam, bardzo mu zależy na tym, aby Instytut był wiarygodny. Nick otworzył czasopismo i przejrzał spis treści. Uśmiechnął się szeroko. „Pismo automatyczne jako metoda odbierania wiadomości z tamtego świata” Podniósł wzrok. Czasopismo Instytutu wygląda podobnie jak publikacja Towarzystwa, ale mogę panią zapewnić, że żaden szanujący się członek Towarzystwa nie wierzy, by duchy komunikowały się za pośrednictwem mediów, które przekazują ich wiadomości za pomocą pisma automatycznego. - Zdaję sobie z tego sprawę - odparła. - Leybrook również nie wierzy w to, że nawiedzają nas duchy z tamtego świata, natomiast jest zdania, iż ten rodzaj dociekań parapsychicznych interesuje szeroką publiczność. - I dzięki temu sprzedaje wiele egzemplarzy czasopisma. - Właśnie. Sięgnęła po terminarz spotkań. Już chciała otworzyć notes, gdy usłyszała na korytarzu energiczne kroki Gilmore’a Leybrooka. Zatrzymał się w drzwiach. Matt wstał z krzesła. - Dzień dobry, Wirginio - przywitał ją Gillmore. - Welch powiedział mi, że pani przyszła. Otaksował Matta jednym spojrzeniem. - Wspomniał również, że zatrudniła pani nowego asystenta. - Postanowiłam pójść za pana przykładem, panie Leybrook - odparła bez zająknienia. - Mówił mi pan, i to niejeden raz, że zatrudnianie przez praktyka asystenta zawsze robi wrażenie na klientach. Pan Kern zgodził się dla mnie pracować. - Rozumiem. - Gilmore nie był zadowolony. Zignorował Matta i zerknął na terminarz spotkań. - Jest pani dziś zajęta? - zapytał Wirginię. - Niespecjalnie - odrzekła. Bardzo się starała przybrać oficjalny profesjonalny ton, jak zawsze w rozmowie z Leybrookiem. - Późnym popołudniem mam konsultacje, ale żadnego spotkania wieczorem. - Welch mówił, że zgłosiła się do pani bardzo ważna klientka, lady Manchester. - Gilmore wszedł do gabinetu, chociaż wcale go nie zapraszała. - Gratulacje. W małym pokoju zrobiło się nagle dość tłoczno. Dwaj mężczyźni zdawali się zajmować większość dostępnej przestrzeni. - Lady Manchester prosiła tylko o konsultacje - powiedziała. - Nie sądzę, by miała zostać stałą klientką. Gilmore usiadł na jednym z dwóch drewnianych krzeseł stojących po drugiej stronie biurka i starannie poprawił swoje drogie spodnie. - Miejmy nadzieję, że pani ją do tego przekona. Wirginia uśmiechnęła się i skłamała przez zaciśnięte zęby: - Zrobię, co w mojej mocy. Czy ma pan do mnie jeszcze jakąś sprawę, panie Leybrook? Jeśli nie, to chciałabym się przygotować do spotkania.
- Tak, Wirigino, chciałby pomówić o czymś jeszcze. - Leybrook spojrzał na Matta, zadzierając głowę. - Niech pan będzie tak dobry, panie Kern, i zostawi nas samych. Chciałbym porozmawiać z panną Dean na osobności. Matt stał bez ruchu. Spojrzał na Wirginię. Wiedziała, że ta konfrontacja jest nieunikniona, więc nie była zaskoczona. Lepiej załatwić to szybko i dyskretnie, jeśli tylko się da, pomyślała. - W porządku, Matt - powiedziała cicho. - Poczekaj na korytarzu. To długo nie potrwa. Weź sobie czasopismo do czytania. Matt nie wydawał się uszczęśliwiony, ale nie protestował. - Będę za drzwiami, gdyby mnie pani potrzebowała. - Dziękuję - odparła Wirginia. Matt wyszedł z biura, zostawiając otwarte drzwi. Leybrook wstał i starannie je zamknął. - Pani nowy asystent wydaje się bardzo oddanym pracownikiem - zauważył, wracając na miejsce. Wirginia zbierała siły do batalii z Leybrookiem. Jeśli nie rozegra tego sprytnie, to dzisiejszy dzień może się okazać jej ostatnim dniem w Instytucie. - Myślę, że pan Kern ma smykałkę do tego zajęcia - powiedziała. - O czym chciał pan ze mną porozmawiać? - Niestety, w ostatnim czasie stało się jasne, że panna Walters nie nadaje się na stanowisko, które jej powierzyłem. - Jestem tym zdumiona. Wydaje się spełniać wszystkie wymagania, jakie stawia pan asystentkom. - Zmieniłem niektóre z wymagań. - Rozumiem. - Tak się składa, panno Dean, że doszedłem do wniosku, że pani doskonale nadaje się na to stanowisko. Postanowiłem zaproponować pani tę posadę. Wirginia uśmiechnęła się, usiłując wyrazić w ten sposób stosowny żal. Miała nadzieję, że jej się to udało. - Pochlebia mi pańska propozycja, panie Leybrook, ale obawiam się, że nie będę w stanie objąć tej posady - odpowiedziała. - Jak pan widzi, sama zatrudniłam właśnie asystenta. Na przystojnej twarzy Leybrooka pojawił się wyraz niezadowolenia, który jednak szybko zniknął. - To nie to samo, co posada, którą pani proponuję - odparł. - Wolno spytać, dlaczego nie jest pani zainteresowana? - Proszę mnie źle nie zrozumieć, wiem, że ta propozycja to dla mnie wielki zaszczyt. Ale zdecydowałam się rozwijać własną karierę zawodową. - Nie sugerowałem, że będzie pani musiała porzucić czytanie z luster, jeśli zostanie pani moją asystentką - wyjaśnił szybko Gilmore. - Wprost przeciwnie. Długo rozmyślałem nad tą sprawą i jestem przekonany, że jeśli będziemy pracować razem jako zespół, możemy stać się najbardziej wziętymi konsultantami od czytania z luster w całym Londynie.
Wzięła do ręki ołówek. - Ale pan nie ma takich zdolności. - To prawda - przyznał z uśmiechem. - Mój talent jest inaczej ukierunkowany. Co nie znaczy, że nie możemy udzielać konsultacji jako zespół. Oczywiście, pani będzie się zajmowała samym czytaniem z luster. - Rozumiem. - Klientom będziemy mówić, że pani potrafi wywoływać duchy z luster, a do mnie należy komunikowanie się z nimi. Ścisnęła w palcach ołówek. - Przecież wie pan, że nie wywołuję duchów. - Tak, ale większość klientów wierzy, że na tym polega pani talent. Sądzą, że jest pani rodzajem medium, że kontaktuje się pani za pośrednictwem luster z tamtym światem. Świetnie pani sobie radzi, Wirginio, ale pani działaniom brakuje zwieńczenia. - I co ma nim być? - Problem polega na tym, że nie udziela pani głosu duchom pojawiającym się w lustrze. Ludzie chcą się komunikować z tymi, którzy odeszli. Krótko mówiąc, w pani widowisku brakuje elementu dramatycznego. A tego oczekuje klient, który płaci medium lub osobie czytającej z luster. Bardzo ostrożnie wypuściła z ręki ołówek i położyła dłonie na terminarzu spotkań. - Kiedy zgłosiłam się do Instytutu z zamiarem współpracy, powiedziałam panu, że to, co robię, nie jest widowiskiem. Osoby utrwalone w lustrze nie przemawiają moimi ustami, ponieważ to nie są duchy. Wyjaśniłam, że to, co odbieram, to parapsychiczne fotografie, a nie zjawy. - Rozumiem. I z tego właśnie powodu nie stała się pani najbardziej popularnym konsultantem do spraw parapsychicznych w Instytucie. Dlatego Pamela Egan ze swoją starożytną egipską księżniczką oraz ta stara zrzęda, pani Harken, wciąż przyciągają więcej klientów niż pani. Ludzie oczekują, że podczas czytania czy seansu coś będzie się działo. Pragną teatralnych efektów. Chcą czuć, że naprawdę mogą porozumieć się ze zmarłymi. Mogę zagwarantować ten brakujący element podczas pani czytania. - Doprawdy? - powiedziała spokojnie. - W jaki sposób? Wyprostował się w krześle. - Pracując z panią podczas wszystkich konsultacji. Pani będzie robiła to, co zwykle, czyli przywoływała duchy w ostatnich momentach ich życia. - Ma pan na myśli przywoływanie obrazów, które, pozwolę sobie przypomnieć, może odbierać tylko osoba z takim talentem jak mój. - Właśnie w tym momencie będę wkraczał na scenę. - Leybrook się uśmiechnął. - Dodam do czytania element wizualny. - Wiedziałam - stwierdziła Wirginia. - Ma pan talent do stwarzania iluzji, tak? Zawahał się, zmarszczył brwi, a potem wzruszył ramionami. - Tak. - Tak mi się właśnie wydawało.
- Z oczywistych powodów wolę nie ujawniać, na czym polegają moje zdolności. Ludzie chcą wierzyć, że widzą prawdziwe duchy, a nie sceniczne sztuczki. W naszych spektaklach będę stwarzać iluzję wizualnych zaburzeń na powierzchni luster, podczas gdy pani będzie odczytywać obrazy. Klienci będą zafascynowani. - Zamierza pan ich oszukiwać. - Wcale nie. Dzięki dramatycznym elementom dostarczę im jedynie mocniejszych wrażeń. Będzie mi pani mówiła, co widzi w lustrach. A ja w tym samym czasie stworzę publice iluzję mgły lub obrazów wirujących w lustrze. Ale musimy zadbać o efekt ostateczny. Kiedy pani powie, co widzi, przemówię głosami zmarłych. - Będzie pan udawał, że mówi za duchy? Ale co pan powie? - Daj spokój, Wirginio. Przecież przemawianie głosami zmarłych i umierających nie jest takie trudne. Media i ci, którzy prowadzą seanse, cały czas tak robią. Będę przekazywał ostatnie wiadomości dla ukochanych osób, być może błaganie o sprawiedliwość, jeśli będziemy mieć do czynienia z prawdziwą ofiarą morderstwa, coś w tym rodzaju. - Czy przypadkiem nie przyszło panu do głowy, że jeśli będzie pan twierdził, iż przemawia w imieniu osoby, która jest właśnie mordowana, to klient, a prawdopodobnie również policja, będą oczekiwać, że ofiara poda nazwisko mordercy? - Można to umiejętnie załatwić - odparł Leybrook. - W jaki sposób chce pan to zrobić? - Przekażę tajemnicze wskazówki od zmarłych i po krzyku - powiedział Gilmore. - Jakiego rodzaju wskazówki? - Szukaj niebieskich drzwi - zaintonował Gilmore niskim, melodramatycznym głosem. - Nasłuchuj szczekania psa o północy. Przeczytaj napis na kamieniu, który spoczywa na dnie stawu. - Machnął lekceważąco ręką i dodał normalnym tonem: - Jeśli chodzi o wskazówki zza grobu, to możliwości są niewyczerpane. - Rozumiem. - Będziemy się dzielić honorarium za konsultacje, sześćdziesiąt do czterdziestu - rzucił gładko Gilmore. - Przypuszczam, że to ja otrzymam czterdzieści procent, prawda? - Istotnie. - Obowiązujące w tej chwili warunki umowy gwarantują mi siedemdziesiąt pięć procent honorarium, które pobieram - zauważyła Wirginia. - Nie odczuje pani spadku zysków, gdy wejdą w życie nowe warunki, gdyż zrekompensuje go przypływ klientów i wyższe stawki. - Jest pan bardzo wspaniałomyślny. - Jako zespół nie tylko zarobimy mnóstwo pieniędzy, ale podniesiemy na wyżyny reputację Instytutu i jego wpływy. - Gilmore spojrzał twardo, z nagłym skupieniem. - Przyciągniemy więcej prawdziwych talentów do pracy w Instytucie, nie tylko tych, którzy nigdy nie będą mile widziani
w Towarzystwie Wiedzy Tajemnej. Uważam, że mamy potencjał, aby przyciągnąć nawet członków Towarzystwa. - Naprawdę pan w to wierzy? - zapytała Wirginia. - Tak. W Towarzystwie odzywają się głosy niezadowolenia. Nie wszystkim jego członkom podoba się nowy kierunek działania, jaki podejmuje ta organizacja. Niektórzy zżymają się na ograniczenia, które narzucili Jonesowie, a które dotyczą rodzajów badań, jakie będą prowadzone przez Towarzystwo w przyszłości. Co więcej, powołanie agencji Jones&Jones wywołało niechęć zarówno w samym Towarzystwie, jak i poza nim. Wiele osób uważa, że Towarzystwo nie ma prawa nas nadzorować. Zawsze zdawała sobie sprawę, że Gilmore widzi w Towarzystwie konkurencję, ale teraz uświadomiła sobie, że wrogość wobec tej organizacji dotyczy nie tylko interesów, lecz ma podłoże czysto osobiste. - Panie Leybrook, zapewniam, że życzę panu sukcesu w działaniach zmierzających do stworzenia alternatywy dla Towarzystwa, ale nie mogę przyjąć propozycji wzbogacenia mojej pracy efektami teatralnymi. Nie jestem zainteresowana taką współpracą, jaką pan przed chwilą odmalował. - Chce pani walczyć o większy udział procentowy w zyskach? - To nie jest próba negocjowania warunków, proszę pana. Informuję pana, że mam zamiar samodzielnie prowadzić swoje interesy. Nie chcę oszukiwać klientów, nawet za cenę wyższych dochodów. - To przez Sweetwatera, prawda? - Gilmore zerwał się z krzesła i szybko podszedł do okna. Wyjrzał na ulicę. - To przez niego odrzuca pani moją propozycję. Uwiódł panią. - Natura mojej współpracy z panem Sweetwaterem nie jest pańską sprawą. - Niech pani nie próbuje zaprzeczać. - Gilmore obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem. - Wczoraj wieczorem wyczułem tę energię wokół was. Podejrzewam, że wyczuli ją wszyscy obecni na przyjęciu. - Wykrzywił usta. - Do diabła, nawet ludzie pozbawieni talentu dostrzegają takie sprawy. Wirginia poczuła na twarzy falę ciepła. Na szczęście Gilmore wpatrywał się z uwagą w widok za oknem. - Jak można zachowywać się tak grubiańsko i niestosownie - powiedziała najchłodniej, jak umiała. Starała się nie podnosić głosu, wiedziała bowiem, że Matt, który miał zmysł słuchu wyostrzony jak u łowcy, prawdopodobnie wszystko słyszy. - Nie mam zamiaru rozmawiać z panem o moich osobistych sprawach, panie Leybrook. Proszę natychmiast wyjść z mojego gabinetu. Gilmore odwrócił się od okna i spojrzał na nią. - Wirginio, pani mnie zdumiewa. Nigdy nie sądziłem, że zostanie pani kochanką jakiegoś dżentelmena. Byłem przekonany, że ma pani swoją dumę. - Wystarczy. - Wstała zza biurka. - Proszę natychmiast wyjść. - Zapomina pani, że to biuro znajduje się w budynku Instytutu, którego jestem właścicielem. Jeśli chce pani nadal czerpać korzyści z faktu, że jest pani powiązana z Instytutem, zrobi pani tak, jak mówię. Drzwi się otworzyły. Matt patrzył prosto na Wirginię.
- Jakiś problem, panno Dean? - zapytał. - Wynoś się stąd - rozkazał Gilmore. Matt go zignorował. Czekał na odpowiedź Wirginii. Wzięła głęboki oddech, aby się uspokoić, po czym wyszła zza biurka. - Nie ma problemu. Panie Kern, wychodzimy stąd. - A dokąd się wybierasz? - dopytywał się Gilmore. - Oświadczam niniejszym, że zrywam współpracę z Instytutem. Do widzenia, panie Leybrook. Będę obserwować z zainteresowaniem, czy zbuduje pan organizację, która zagrozi Towarzystwu. Czeka pana trudne zadanie. - Nie może pani tak po prostu odejść. Zatrzymała się w drzwiach. - Zobaczymy - odparła. Matt uśmiechnął się do Gilmore’a. Wirginia zauważyła, że ma uśmiech bardzo podobny do Owena. Uśmiech Sweetwaterów, pomyślała. Taki wyraz twarzy nie wróżył nic dobrego. - Wystarczy, Matt - szepnęła. - Wychodzimy stąd. Matt wydawał się rozczarowany, ale ruszył posłusznie za Wirginią w stronę schodów. Wirginia spojrzała w dół i zauważyła, że na górę wchodzi pani Walters. - Jeśli teraz wyjdziesz z Instytutu, możesz pożegnać się z karierą, Wirginio Dean! - wrzasnął Gilmore, stając w drzwiach jej gabinetu. - Zrujnuję ci reputację w Londynie. Będziesz miała szczęście, jeśli znajdziesz klientów wśród hołoty. Obejrzała się przez ramię. - Niech pan idzie poszukać niebieskich drzwi, panie Gilmore. Albo posłucha szczekania psa o północy. A najlepiej będzie, jeśli pan spróbuje odczytać to, co jest napisane na kamieniu leżącym na dnie stawu. Twarz Gilmore’a wykrzywiła złość. Wirginia ruszyła schodami w dół. - Wie pani co? Gilmore mógłby sobie skręcić kark na tych schodach - zaproponował Matt z nadzieją w głosie. - Wypadki się zdarzają. - To nie będzie konieczne, dziękuję - odparła Wirginia. - To może chociaż nogę? - namawiał ją Matt. - Nie, Matt. Nie potrzebuję takich kłopotów. Mijając ich, Adriana przeszyła Wirginię wzrokiem. - Jest cały twój - powiedziała Wirginia. - Suka - syknęła Adriana.
Gdy znaleźli się na dole, wyłonił się portier, aby otworzyć drzwi. Podał Wirginii mokrą jeszcze parasolkę i pelerynę i rzucił w górę ponure spojrzenie. - Jakiś problem, panno Dean? - zapytał. - Nie, panie Fulton, nie ma problemu. Już nie. - Wciąż pada, proszę pani - powiedział z niepokojem. - Sprowadzę powóz. - Dziękuję - odparła Wirginia. Gdy wyszli przed budynek, Matt rozpostarł nad Wirginią parasol, a Fulton gwizdnięciem przywołał powóz. W odpowiedzi na ten przenikliwy dźwięk w strumieniach deszczu ukazał się pojazd. - Garnet Lane 7 - rzucił Matt woźnicy. Pomógł Wirginii wsiąść do powozu, po czym sam wskoczył do środka. Pojazd odjechał spod Instytutu. Wirginia, wpatrując się w ulewę za oknem, rozmyślała nad katastrofalnym przebiegiem wydarzeń. Jej kariera i bezpieczna, dostatnia przyszłość, o którą tak zabiegała, legły w gruzach. Ze zdumieniem uświadomiła sobie, że jest dziwnie odrętwiała. Doszła do wniosku, że widocznie musi mieć trochę czasu, aby w pełni zdać sobie sprawę z sytuacji i odczuć szok. Matt, siedząc naprzeciwko Wirginii, przyglądał się jej uważnie. - Stryj Owen nie będzie zadowolony, kiedy się dowie, że Leybrook groził zniszczeniem pani kariery Wirginia zmarszczyła brwi. - Pozwól, że postawię sprawę jasno. Doceniam twoje współczucie, ale to, co zaszło między mną a panem Leybrookiem, to wyłącznie mój problem. I poradzę sobie z nim. To chyba jest oczywiste? - Tak, proszę pani, rozumiem. Ale nie jestem pewien, czy stryj Owen tak to widzi. - Więc wyrażę się jeszcze jaśniej. Jeżeli w najbliższej przyszłości dowiem się, że Gilmore’owi Leybrookowi zdarzył się jakiś nieszczęśliwy wypadek, będę bardzo poirytowana. - Tak, proszę pani. Chciałem tylko zauważyć, że stryj Owen nie będzie szczęśliwy. - Ja też nie cieszę się z tego, co się stało. Ale nie pozwolę, aby twój stryj wykorzystał mnie jako pretekst do wyrządzenia krzywdy Leybrookowi. Słyszałam, że Sweetwaterowie polują wyłącznie na potwory. - To prawda. - Gilmore ma parę grzeszków na sumieniu, ale na pewno nie jest potworem. Nick przyglądał jej się z zastanowieniem. - Jest pani tego pewna, panno Dean? Potwory się umieją dobrze ukrywać. Dlatego tak trudno je wytropić. I dlatego agencja J&J poprosiła nas o pomoc w prowadzeniu sprawy morderstw tych kobiet. Nie potrafiła wymyślić żadnej odpowiedzi. Miał rację. Potwory z baśni łatwo było rozpoznać. Miały trzy głowy albo kilka ogonów, a poza tym było w nich coś przerażającego i demonicznego.
Natomiast potwory w ludzkiej skórze posiadały zdolność wtapiania się w środowisko jak kameleony. Po piętnastu minutach powóz zatrzymał się przy Garnet Lane. Matt rozłożył parasol i odprowadził Wirginię pod drzwi. Być może Sweetwaterowie byli zabójcami do wynajęcia, ale z pewnością odznaczali się dobrymi manierami. Byli dżentelmenami w każdym calu. - Coś panią rozbawiło, panno Dean? - zapytał Matt. - Nie, bynajmniej. - Wirginia się uśmiechnęła. Wyjęła klucz i podała mu. Otworzył drzwi i wpuścił ją do środka. Dom był ciemny i wydawał się pusty. Nie dobiegł ich odgłos kroków zmierzających z kuchni na korytarz. - Zdaje się, że pani Crofton jeszcze nie wróciła - rzekł Matt i umieścił parasol w stojaku z kutego żelaza. - Może się jej udało trafić na ślad gospodyni Hollisterów. - To bardzo by nam pomogło. - Wirginia rozwiązała pelerynę. - Od tego deszczu przemokły mi buty i dół spódnicy. Pójdę na górę i przebiorę się w suche rzeczy. Czy możesz pójść do kuchni i nastawić wodę na herbatę? W spiżarni są jakieś ciasteczka. Zejdę do ciebie za chwilę. - Wspaniały pomysł - powiedział Matt. Pomógł jej zdjąć pelerynę, a potem w dobrym nastroju ruszył do kuchni. Typowy młodzieniec szukający czegoś do zjedzenia. Cóż, to nie jego przyszłość legła dzisiaj w gruzach, pomyślała Wirginia. Sweetwaterowie byli w szczęśliwej sytuacji, nie musieli się obawiać, że zabraknie im pracy. Na świecie zawsze będą potwory, podobnie jak ludzie i organizacje, takie jak J&J, które bez wątpienia chętnie zapłacą za ich usługi. Gdy wchodziła schodami na górę, przemoczone halki i spódnica ściągały ją w dół jak kotwica statku. Jednak znacznie bardziej przytłaczał ją zły nastrój. Miała ogromną potrzebę porozmawiania z Charlottą, która zapewne teraz zajmowała się ekscytującym poszukiwaniem tajemniczej damy do towarzystwa. Udała się prosto do sypialni. Zamknęła za sobą drzwi, rozsznurowała wilgotne buty i zdjęła przemoczoną odzież. Włożyła czystą halkę i prostą codzienną suknię, a do paska przymocowała małą torebkę. Następnie wyszła z pokoju i ruszyła schodami na dół. Z kuchni nie dochodziły żadne odgłosy. Wydało jej się to dziwne. Matt już dawno powinien nastawić czajnik i buszować w spiżarni w poszukiwaniu ciasteczek. - Matt? Znalazłeś czajniczek do herbaty? Weszła do kuchni. Matta nigdzie nie zobaczyła. Wahadłowe drzwi do spiżarni były zamknięte. Popchnęła je. Stanęła jak wryta na widok Matta leżącego na podłodze bez przytomności. - Matt. Nawet nie drgnął. Poruszyło się za to coś innego. Najpierw usłyszała złowieszcze tykanie, a dopiero potem jej oczom ukazała się poruszana mechanizmem zegarowym lalka, która drobnymi kroczkami wyszła z cienia. Dziwne urządzenie miało niemal metr wysokości i było przerażająco wiernym odwzorowaniem postaci królowej Wiktorii. Każdy szczegół tej kunsztownej zabawki zgadzał się z oryginalnym wizerunkiem, począwszy od maleńkiej korony wysadzanej kryształkami aż po wysokie, zapinane buty i ciemny żałobny strój, który Jej Wysokość nosiła od śmierci ukochanego męża Alberta.
Lodowate oczy królowej obróciły się w oczodołach i zatrzymały na Wirginii. Zimny strumień energii zadrżał w małym pomieszczeniu. Wirginia wszystkimi zmysłami odczuła dobrze już znany chłód. Próbowała walczyć, przywołując na pomoc swój talent. Królowa z brzękiem kroczyła do przodu w swoich małych bucikach. Zrozpaczona Wirginia jeszcze bardziej natężyła swoje zdolności. Zegarowa lalka stanęła w miejscu, nie wiedząc, co robić. Wirginia chwyciła pierwszy z brzegu ciężki przedmiot, dużą żelazną patelnię, i cisnęła nim w lalkę. Naczynie z całej siły uderzyło w królową i przewróciło ją na podłogę. Oczy kręciły się w porcelanowej czaszce w poszukiwaniu celu. Wirginia chwyciła Matta za nadgarstki i próbowała go przeciągnąć po podłodze poza zasięg działania zabójczej energii emitowanej przez lalkę. Sweetwaterowie byli postawnymi mężczyznami, w dodatku ich ciała składały się najwyraźniej wyłącznie z mięśni i kości, jednak dzięki gładkiej, drewnianej podłodze dała sobie radę. Zdołała przeciągnąć ciężkie ciało Matta za drzwi spiżarni, ale musiała zrobić przerwę przed kolejnym takim wysiłkiem. Brzęczenie, tykanie i szczękanie zegarowego mechanizmu zagłuszyło odgłos kroków za jej plecami. Gdy je usłyszała, było już za późno. Poczuła jeszcze falę słodkiego, kwiatowego zapachu, po czym nasączona chloroformem szmatka przykryła jej nos i usta. Jakiś mężczyzna otoczył ramieniem jej szyję i mocno przycisnął do siebie. Wyciągnęła ręce, próbując dosięgnąć palcami oczu napastnika. Zamiast nich dotknęła jednak okularów. Zdarła je z nosa mężczyzny i rzuciła na podłogę. Szkła rozbiły się z ostrym trzaskiem. - Ty głupia kobieto - warknął Jasper Welch. - Dlaczego musisz wszystko tak cholernie utrudniać? Niewiele brakowało, a zrujnowałabyś moje wspaniałe dzieło. Wstrzymała oddech, ale niestety wciągnęła już w nozdrza dużą ilość substancji. W głowie jej się kręciło, a świat zaczynał się rozpływać w gęstej mgle. Próbowała walczyć, a w każdym razie tak jej się wydawało, jednak nie była już niczego pewna. Pogrążyła się w bezdennej ciemności.
Rozdział
38
Głęboko w lustrach tliły się płomienie. Zanim Wirginia całkowicie odzyskała przytomność, najpierw poczuła paranormalne ciepło. Odbierała lustrzane światło tak, jak odczuwa się promienie słońca czy deszcz. Nie musiała otwierać oczu, aby wiedzieć, że otaczają ją lustra nasycone energią niepodobną do żadnej, jaką znała. Moc luster przyzywała ją, budząc drobnymi dreszczami jej świadomość, wyciągając z ciemności. Uniosła ciężkie powieki i ujrzała oszałamiający lodowy świat, roziskrzony światłem z masywnych żyrandoli. Przypominał czarodziejską krainę. Przez kilka sekund zastanawiała się, dlaczego nie odczuwa zimna. Po jakimś czasie uświadomiła sobie, że nie znajduje się w lodowym świecie. Leżała na długiej, niskiej ławce, w wysokim pomieszczeniu, którego ściany, podłoga i sufit były całkowicie pokryte lustrami. Pokój przywiódł jej na myśl przerażającą komnatę w piwnicy pod rezydencją Hollisterów, jednak pomieszczenie, w którym teraz przebywała, zaprojektowano z większym rozmachem, wyglądało jak duży, szykowny hol, prawdziwy lustrzany pałac. Nie było okien ani widocznych drzwi. Rzęsiście oświetlone lustrzane powierzchnie znajdowały się dosłownie wszędzie. Pokrywały ściany i majestatyczne kolumny. Misterna mozaika maleńkich zwierciadlanych płytek tworzyła wzory na suficie i podkreślała dekoracyjną sztukaterię. We wszystkich lustrach kipiał i wrzał paranormalny ogień, złapany w szklaną pułapkę.
Wirginia z wielkim trudem zdołała usiąść i odkryła, że ławka, na której leżała, jest obita białym aksamitem. Nadal miała na sobie domową suknię, w którą się przebrała tuż przed porwaniem. Przy pasku wisiała mała torebka. Przez jakiś czas siedziała bez ruchu, otumaniona i oszołomiona energią, która przepływała przez ogromne pomieszczenie. Po dłuższej chwili uspokoiła nerwy, nastroiła zmysły i zajrzała w głąb luster. Od trzynastego roku życia widywała utrwalone w lustrach obrazy, ale nigdy dotąd nie doświadczyła tego, co oglądała teraz. Nie była w stanie pojąć, jak komuś udało się zamknąć w lustrach taką ilość czystej energii. Powoli i ostrożnie wstała z ławki i odkryła, że jest w sali muzealnej. Wszystkie eksponaty zostały wykonane z luster i szkła. Każdy zabytek stał na lustrzanej podstawce albo wewnątrz szklanej gabloty. W połączeniu z lustrzanymi ścianami, podłogą i sufitem wywoływało to złudzenia optyczne. Aby utrzymać równowagę, musiała uruchomić swój talent. Oszołomione zmysły podpowiadały jej, że energia zgromadzona w pokoju emanuje nie tylko z luster. Były nią nasycone również wystawione eksponaty. Przyszło jej do głowy, że te przedmioty mogą być źródłem ognia zamkniętego w lustrach. Otaczające ją zwierciadła zostały nasycone paranormalnym promieniowaniem, które wysyłały eksponaty. Jedna ze szklanych gablot stała na podłodze. Rozmiarem i kształtem przypominała trumnę. Była owinięta dużym kawałkiem białego aksamitu. Intuicja podpowiadała Wirginii, że lepiej nie patrzeć, co znajduje się pod tkaniną. Rozejrzała się dookoła, ale nie sposób było się domyślić, za którym lustrem ukryte są drzwi. Przypomniała sobie, że nad progiem musi być wyczuwalny delikatny powiew powietrza. Jeśli przejdzie wzdłuż galerii, to być może poczuje ten prąd. Powoli ruszyła przez pomieszczenie, a obcasiki jej spacerowych butów dźwięcznie stukały w podłogę pokrytą lustrzanymi płytkami. Każdy eksponat, który mijała, pobudzał jej zmysły. Musiała wytężyć całą wolę, aby zignorować ciche wezwania starożytnej urny wykonanej z kobaltowego szkła. Zmusiła się, by odwrócić wzrok od błyszczącego sztyletu z obsydianu, który emanował cuchnącą mroczną energią. Zajrzała go gabloty, w której stał mały posążek Pana, wykonany z matowego zielonego szkła. Paranormalna muzyka wywoływała zarówno nerwowy niepokój, jak i erotyczne podniecenie. Ale z największą mocą oddziaływała na jej świadomość przykryta białym aksamitem długa gablota w kształcie trumny. Próbowała ignorować przyciąganie zasłoniętego przedmiotu i posuwała się szybko do przodu, starając się wyczuć powiew powietrza, który wskazywałby na istnienie drzwi. Minęła kolejną gablotę wystawową i zauważyła, że znajduje się w niej szklana płyta do utrwalania negatywu fotograficznego. Tłumaczyła sobie, że nie powinna patrzeć na obraz utrwalony na płycie, ale nie mogła się powstrzymać. Zerknęła w dół i zobaczyła zdjęcie kobiety. Z początku nie dostrzegła w tym negatywie niczego nadzwyczajnego. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że oczy kobiety na zdjęciu błyszczą tak, jakby były rozświetlone od środka. Blask ten stawał się tym jaśniejszy i cieplejszy, im dłużej Wirginia wpatrywała się w portret kobiety. Gdy zdała sobie sprawę, że wyciąga rękę, by otworzyć gablotę, westchnęła głośno i szybko się wycofała. Przymus dotknięcia fotografii osłabł. Odwróciła się pospiesznie i znowu się złapała na tym, że wpatruje się w gablotę owiniętą białym aksamitem. Wiedziała, że nie opuści tego pokoju, dopóki nie sprawdzi, co kryje się w środku. Podeszła bliżej, chwyciła aksamit, zebrała się na odwagę i ściągnęła materiał. Była przygotowana, że zobaczy szklaną trumnę. Ale przeraził ją widok ciała w jej wnętrzu. - Pani Crofton...
Gospodyni była ubrana w tę samą domową suknię, którą miała na sobie, kiedy wychodziła rano wypełnić swoją misję. Oczy miała zamknięte, jakby tylko spała. Na myśl, że pani Crofton została zamordowana dlatego, że zaangażowała się w śledztwo, Wirginię ogarnęły poczucie winy i złość. Udręczona, podniosła wieko szklanej trumny. Pani Crofton delikatnie chrapnęła. Wirginia, osłabiona nagłym poczuciem ulgi, sięgnęła rękoma do trumny i lekko potrząsnęła gospodynią. - Niech pani się obudzi, pani Crofton. Czy mnie pani słyszy? Proszę się obudzić. Musimy uciec z tego miejsca. Pani Crofton skrzywiła się przez sen. Wirginia potrząsnęła nią, tym razem znacznie mocniej. - Pani Crofton, proszę się obudzić. Gospodyni poruszyła się, uniosła powieki i spojrzała na Wirginię nieprzytomnym wzrokiem. - Co się dzieje? - wymamrotała, sprawiając wrażenie odurzonej. - Musimy się stąd wydostać - powiedziała Wirginia. - Chce mi się spać - mruknęła pani Crofton i znowu zamknęła oczy. - Na litość boską, pani Crofton, leży pani w trumnie. Jeśli nie chce pani zostać pochowana, musi pani natychmiast zmartwychwstać. Pani Crofton znów uniosła powieki. - W trumnie? Ze szkła? - Tak. - Coś sobie przypominam. Tak mi się zdaje. - Wyjaśni to pani później. Teraz musimy się stąd wydostać. - Nie będę się sprzeciwiać. Pani Crofton usiadła, nadal wyraźnie zamroczona. Z pomocą Wirginii zdołała niezdarnie wydostać się ze szklanej trumny. Ale się okazało, że nie może stać o własnych siłach. Wirginia musiała ją podtrzymać. Udało im się zrobić chwiejnie kilka kroków. - Nie dam rady - wyszeptała pani Crofton. - Musi pani iść beze mnie. Niech się pani pospieszy. Zanim po panią przyjdą. - Nie zostawię pani w tym miejscu. - Wirginia podprowadziła ją do ławki i pomogła usiąść. Ale na pewno szybciej odnajdę drzwi, jeśli pani tu poczeka. Pani Crofton jęknęła, złożyła ręce na kolanach i spuściła głowę. Wirginia szybko ruszyła przez salę, nie zważając na siłę przyciągania eksponatów. Pod jednym z lustrzanych paneli wyczuła ciąg powietrza. - Znalazłam drzwi - oznajmiła. Pani Crofton, nieco ożywiona, podniosła głowę. - Musi gdzieś być klamka, ale nie mam czasu jej szukać - powiedziała Wirginia. - Jeśli rozbiję lustro, klamka sama się pokaże.
Cofnęła się do wnętrza sali i podniosła ciężką, wykonaną ze szkła figurę kota. W tym momencie przeszył ją dreszcz energii. Nie zwróciła na to uwagi. Z figurką w ręce ruszyła w stronę drzwi, które nagle się otworzyły. Przez ułamek sekundy miała nadzieję, że do pokoju wejdzie przybywający na ratunek Owen, tak jak tamtej nocy, gdy znalazł ją w rezydencji Hollisterów. Ale oczywiście to nie Owen wszedł do lustrzanego pokoju. Takie szczęście nie zdarza się dwa razy, pomyślała Wirginia. W drzwiach stanęła kobieta. Była wysoka, a jej twarz można by uznać za ładną, gdyby nie lodowato zimne oczy. Ciemne włosy miała upięte w kunsztowny kok. Jej elegancka czarna suknia ze srebrzystoszarym wzorem ozdobiona była u dołu błyszczącymi paciorkami z czarnego szkła. Sznury klejnotów, również z czarnego szkła, połyskiwały na jej szyi i wokół nadgarstków. Z uszu zwisały kolczyki z obsydianu. W ręce trzymała pistolet. Wirginia rozpoznała ją pomimo eleganckiego stroju i kosztownej biżuterii. - Dama do towarzystwa lady Hollister - powiedziała. - Ma pani piękną suknię. Na pewno jest droższa i bardziej elegancka niż ta, którą miała pani na sobie, gdy widziałyśmy się poprzednim razem. - Dobry wieczór, panno Dean. Pozwoli pani, że tym razem przedstawię się, jak należy. Jestem Alcina Norgate. Zna pani, oczywiście, mojego brata, Jaspera. Do pokoju wbiegł Jasper Welch z kieszonkowym zegarkiem w dłoni. - Jest prawie północ. Czas odpalić mój wielki silnik. Alcina uśmiechnęła się do Wirginii. - Obawiam się, że Jasper będzie musiał poświęcić panią, aby zakończyć swoje dzieło. Jego wielki eksperyment miał się doczekać finału kilka dni temu, ale wtedy w rezydencji Hollisterów nie wszystko poszło zgodnie z planem. Dołożyliśmy wszelkich starań, aby tym razem tak się nie stało. - Wszelkich starań - powtórzył Welch i zamknął kieszonkowy zegarek. Sięgnął do drugiej kieszeni i wyjął metalowe kajdanki. - Mam tylko jeden komplet, niestety. Nie przewidzieliśmy, że w ostatecznej fazie eksperymentu będą obecne dwie osoby. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby was spiąć jednymi kajdankami.
Rozdział
39
Gilmore Leybrook siedział w swojej bibliotece i przeglądał najnowsze zestawienia finansowe Instytutu, gdy poczuł strumienie złowieszczej energii. Przepłynęły przez pokój jak ciemne i zimne morskie fale. Zerwał się na nogi przerażony. Nagle zaczął się obficie pocić. Serce waliło mu jak oszalałe. Odruchowo rozejrzał się dookoła, aby zlokalizować źródło śmiertelnie groźnej energii, która wniknęła do pokoju. W pierwszej chwili niczego nie dostrzegł, ale nie zdążył nawet wytłumaczyć sobie, że ponosi go wyobraźnia, gdy do pokoju wpadł Owen Sweetwater, powiewając połami długiego czarnego płaszcza. Gilmore wpatrywał się w niego, nie mogąc złapać tchu. Nigdy w życiu nie był tak przerażony. - Potrzebuję adresu, Leybrook - rzucił Sweetwater. - I wydostanę go od ciebie. Gilmore zatrząsł się ze złości, która na moment przytłumiła skręcający mu żołądek pierwotny strach.
- Coś podobnego... Nie wiem, co sobie wyobrażasz, ale nie masz prawa... - Zamilkł nagle, obezwładniony kolejną falą paniki. - Dasz mi ten adres - powtórzył Sweetwater. Gilmore padł na krzesło. - Tak. - Wstrzymał oddech. - Kogo szukasz? Sweetwater odpowiedział na pytanie. Gilmore podał adres. Sweetwater odwrócił się i ruszył do drzwi biblioteki. W progu zatrzymał się na chwilę i spojrzał na Gilmore’a. - Nie będziesz więcej groził pannie Dean, że zrujnujesz jej karierę - oznajmił Sweetwater. - Jeśli usłyszę najmniejszą plotkę i dowiem się, że wyszła z twoich ust, przyjdę po ciebie. Nie czekał na odpowiedź, gdyż byłoby to bezowocne, bowiem Gilmore nie był w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Przez długi czas siedział przy biurku i próbował się wziąć w garść. Potem wstał i z karafki nalał sobie solidną porcję mocnej brandy. Wychylił szklankę trzema łykami, po czym napełnił drugą. Po pewnym czasie jego nerwy trochę się uspokoiły. Jedno było pewne, będzie musiał dokonać zemsty na Towarzystwie bez pomocy Wirginii Dean. Cóż, na szczęście ona nie jest jedyną osobą w Londynie obdarzoną tak silnym talentem, pomyślał. Znajdzie kogoś innego, kto pomoże mu zniszczyć Towarzystwo.
Rozdział
40
Na pewno zdaje pan sobie sprawę, że wkrótce pojawi się tu pan Sweetwater ze swoimi pomocnikami - powiedziała Wirginia. Siedziała obok pani Crofton na ławce obitej aksamitem. Jej lewy nadgarstek był spięty ciężkimi kajdankami z prawym nadgarstkiem gospodyni. Łańcuch kajdanek został okręcony wokół środkowej nogi wyściełanej ławki. Z kolei ta żelazna noga była przymocowana na stałe do podłogi. Welch zajął się ustawianiem trzech zegarowych urządzeń: dużej modliszki, monstrualnego skorpiona i gigantycznego pająka. Umieścił te przerażające zabawki półkolem przed Wirginią i panią Crofton, uważając, aby znajdowały się poza zasięgiem ich stóp. - Może pani być pewna, że nie ma sposobu, aby Sweetwater dowiedział się o istnieniu tego domu - oznajmiła Alcina Norgate. - Nie pozna też nigdy tożsamości mordercy. A dlatego właśnie nawiązał z panią współpracę, prawda? Tylko tak można wytłumaczyć jego udział w tej sprawie. Ani przez chwilę nie wierzyłam, że jest jedynie badaczem, który ma za zadanie zdemaskować kilku żałosnych oszustów. - Wygląda na to, że zna pani wszystkie rozwiązania - stwierdziła Wirginia. - Tylko po co, na miłość boską, wdała się pani w ten układ z Hollisterem i jego żoną? Oboje byli szaleni. - Dzięki ich ekscentryczności cały plan stał się realny - odparła Alcina. - Nie ulega wątpliwości, że przedsięwzięcie było ryzykowne, ale wysiłek się opłacił. Owen miał rację, pomyślała Wirginia. Główną motywacją wszystkich zdarzeń były pieniądze. Jednak nie chciała, by Alcina i Welch się dowiedzieli, że Owen był bliski znalezienia rozwiązania. Aby ratować siebie i panią Crofton, musiała zyskać na czasie.
- Chodziło pani o majątek Hollisterów? - zapytała głośno. W oczach Alciny błysnęła gwałtowna złość. - Pieniądze Hollisterów należą się Jasperowi i mnie. Wkrótce będą nasze. Lady Hollister odziedziczyła po mężu fortunę. Przekonałam ją, aby w testamencie zapisała wszystko mnie. Miałam zamiar się jej pozbyć w odpowiednim momencie, ale była tak uprzejma, że sama załatwiła sprawę. A skoro nie żyje, ja jestem jedyną spadkobierczynią. Nagle wszystkie fragmenty układanki trafiły na swoje miejsce: niepokojący wybuch złości, talent i obsesja na punkcie spadku po Hollisterach. - Jesteście
oboje nieślubnymi dziećmi Hollistera, prawda? -zapytała cicho Wirginia.
Pani Crofton pokiwała głową, jakby doznała olśnienia. - Ach, więc tak sprawa wygląda... Alcina zmarszczyła brwi. - Bardzo dobrze, panno Dean. Czy domyśliła się pani prawdy dlatego, że nosi pani również piętno nieślubnego dziecka? - Po części tak, ale również dlatego, że pani i jej brat jesteście równie szaleni jak wasz ojciec - odparła Wirginia. Ta prowokacja okazała się błędną taktyką. W oczach Alciny znowu odmalowała się złość. Otworzyła najbliższą gablotę, sięgnęła do środka, wyjmując kryształowy świecznik. Przedmiot rzucał iskry. W pokoju zapłonął wypalający zmysły ogień. Wirginia hamowała swoje zdolności, ale to nie uchroniło jej przed szokiem wywołanym energią świecznika. Poczuła się tak, jakby poraził ją piorun. Odruchowo uniosła wolną rękę, bezskutecznie próbując się zasłonić. - Przestań, Alcino! krzyknął Welch i podbiegł do siostry przerażony. - Uważaj, bo uszkodzisz jej zmysły. Potrzebuję jej talentu. - Panno Dean - zaniepokoiła się pani Crofton - czy nic się pani nie stało? Biała gorąca energia przestała płynąć. - Nie waż się tak do mnie mówić! - wrzasnęła Alcina. - Nigdy więcej tak do mnie nie mów, bo cię oślepię. Rozumiesz? Wirginia zamrugała. - Rozumiem. Wirginia ostrożnie uruchomiła zmysły. Kiedy poczuła gorącą energię lustrzanych ścian i oszałamiającą moc płynącą ze znajdujących się dookoła przedmiotów, odetchnęła z ulgą. Jej talent nie osłabł. - Masz rację co do jednego - powiedziała Alcina z nienaturalnym spokojem. - Mój ojciec był istotnie szalony, podobnie jak jego żałosna żona. - Jakim sposobem dowiedzieliście się, że Hollister jest waszym ojcem? - zapytała Wirginia. - Sierociniec, do którego trafiliśmy z Jasperem po śmierci naszej matki, spłonął doszczętnie wiele lat temu. Wszystkie dokumenty przepadły. Dopiero w zeszłym roku udało mi się odnaleźć
kobietę, która była zaprzyjaźniona z naszą matką, gdy obie pracowały jako pokojówki rodziców Holliestera. Hollister zrobił matce dziecko, kiedy był młodym mężczyzną. Oczywiście, została zwolniona ze służby. Nie była w stanie wykarmić bliźniąt. Skończyła w przytułku, gdzie zmarła od gorączki. Pani Crofton poruszyła się na ławce. - Smutna historia i stara jak świat. - To prawda - przyznała Alcina. - Ale Jasper i ja postanowiliśmy zmienić nieco jej zakończenie. Najpierw jednak musieliśmy znaleźć jakiś sposób, aby przeżyć. Kiedy opuściliśmy sierociniec, posłano nas do pracy w bogatym domu. Jasper był lokajem, a ja pokojówką. Na szczęście los obdarzył mnie urodą. Gdy miałam szesnaście lat, wpadłam w oko starszemu, nieprzyzwoicie bogatemu, zniedołężniałemu dżentelmenowi. Nie miał bliskiej rodziny, która obroniłaby go przede mną. Bez trudu namówiłam go, żeby się ze mną ożenił. - Coś mi mówi, że po ślubie nie żył zbyt długo - powiedziała Wirginia. - Odszedł z tego świata miesiąc później. Wielka tragedia, ale w wyższych sferach jego śmierć przeszła niezauważona, ponieważ ten człowiek już od dawna nigdzie nie bywał. Odziedziczyłam wielki majątek i dom. Jasper zamieszkał u mnie. Nauczyliśmy się dobrych manier i akcentu i teraz z łatwością poruszamy się w wielkim świecie, kiedy przyjdzie nam na to ochota, podobnie jak pani, panno Dean. Naprawdę mamy wiele wspólnego. Wirginia zakreśliła dłonią koło w powietrzu, wskazując zawartość lustrzanej galerii. - Domyślam się, że to pani kolekcja? - Tak. - Alcina rozejrzała się z satysfakcją. - Poświęciłam wiele czasu i wydałam sporo pieniędzy, aby zdobyć zabytkowe przedmioty ze szkła, charakteryzujące się paranormalnym pochodzeniem. Jasper zaprojektował dla mnie ten pokój. Oboje odziedziczyliśmy talent po ojcu. Welch z wyraźnym zadowoleniem rozglądał się po pokoju. - Dopiero po kilku latach zrozumiałem, jakie procesy zachodzą w tym pomieszczeniu. - Po dłuższym czasie energia nagromadzona w tak wielu przedmiotach nasyconych paranormalną mocą zasiliła lustra - zauważyła Wirginia. - To wyjaśnia obecność ognia w szkle. W oczach Welcha rozbłysła ciekawość. - Wyczuwa pani energię uwięzioną w lustrach? Tak, to nic dziwnego, zważywszy siłę pani talentu. Bardzo dobrze, panno Dean. Może zainteresuje panią fakt, że to działa w obie strony. Kiedy w lustrach nagromadzi się energia, jej strumienie wracają do eksponatów, wzmacniając zamkniętą w nich moc. Ta moc z kolei płynie z powrotem do luster. Ten proces toczy się od ponad dziesięciu lat. W rezultacie w pokoju tym nagromadziła się zdumiewająca ilość silnej energii. Wirginia spojrzała na Alcinę. - Kiedy odkryła pani, kim był pani ojciec, zaczęliście realizować plan zemsty Przeniknęła pani do domu Hollisterów jako dama do towarzystwa pani domu. Alcina spojrzała na nią z aprobatą. - To nie było zbyt trudne. Żadna z dam do towarzystwa zatrudnianych przez lady Hollister nie wytrzymywała tam długo. Kupiłam niedrogą suknię uszytą przez krawcową i udawałam szanowaną
kobietę, która popadła w tarapaty finansowe. Tak przygotowana, zapukałam do frontowych drzwi. Powiedziałam gospodyni, że przysłała mnie agencja. Nikt nie zadawał pytań. Lady Hollister zaakceptowała mnie bez chwili wahania. - A kiedy znalazła się pani w tym domu, zaczęła pani przejmować nad nią władzę - powiedziała pani Crofton. - Manipulowała pani lady Hollister, która była tak niezrównoważona, że nie rozumiała, co się dzieje. Wirginia spojrzała ze zdumieniem na panią Crofton. - Znalazłam gospodynię Hollisterów - wyjaśniła pani Crofton. - Odpowiedziała na moje pytania, zanim wsypała mi coś do herbaty. - Dokładnie to samo, co wsypałyśmy pani, panno Dean - powiedziała Alcina. - Kiedy pani Crofton straciła przytomność, gospodyni poinformowała mnie listownie, co się stało. Zawarłyśmy kiedyś umowę. Płaciłam jej sporo pieniędzy za to, żeby mnie zawiadomiła, kiedy ktoś zacznie zadawać pytania. Wysłałam Jaspera, żeby zabrał panią Crofton. - Przejęcie kontroli nad lady Hollister musiało być prostym zadaniem - powiedziała Wirginia. - Kierowanie nią, a za jej pośrednictwem całym domem nie wymagało żadnego talentu. Co innego Hollister, na pewno był dla was problemem. - Mój ojciec był dość niebezpiecznym człowiekiem. - Alcina się uśmiechnęła. - Ale kiedy odkryliśmy jego słabość, nietrudno było przejąć nad nim kontrolę. - Czy szybko zorientowała się pani, że gwałci i zabija młode prostytutki w lustrzanym pokoju w piwnicy? - zapytała Wirginia. - Dość szybko. Prawie od razu domyśliłam się, że dzieje się coś bardzo dziwnego, chociaż Hollister zadziwiająco dobrze potrafił się kryć ze swoją namiętnością. Nie oddawał się temu w każdą sobotę wieczorem. Nic z tych rzeczy. Często mijały tygodnie, a nawet miesiące od jednej zbrodni do drugiej. Ale w końcu opanowywała go ta gorączka i wychodził nocą, by szukać odpowiedniej ofiary. - Jak dowiedzieliście się prawdy? - spytała Wirginia. - Jasper śledził go którejś nocy - odparła Alcina. - Kiedy uświadomiłem sobie, co wyprawia z tymi prostytutkami, zacząłem planować swój wielki eksperyment - powiedział Welch. - Znałem już wtedy panią Bridewell i wiedziałem o jej zegarowych zabawkach. Rozwinąłem własną teorię. Nie mogłem się doczekać, kiedy przeprowadzę doświadczenia z tymi urządzeniami. - Przekonał pan ojca, aby pozwolił panu prowadzić eksperymenty na swoich ofiarach - wyszeptała Wirginia. - Bardzo się zapalił do tego pomysłu, zwłaszcza gdy się dowiedział, że jestem jego synem. Rozumiał ducha tych doświadczeń, że tak powiem. Wirginia pomyślała, że nie można czuć większego przerażenia niż to, które już odczuwała. Mimo to zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Wpatrywała się w Welcha. - Pomógł pan ojcu zamordować trzy dziewczyny uliczne w pokoju pod rezydencją Hollisterów, a potem zamordował panie Ratford i Hackett - powiedziała. Welch się nachmurzył.
- Mówi pani o mnie tak, jakbym był zwykłym kryminalistą. Jestem naukowcem. Od wielu lat prowadzę doświadczenia z lustrzanym światłem. Ale dopiero gdy przypadkowo trafiłem na wynalazki pani Bridewell, byłem w stanie obmyślić metodę pełnego wykorzystania swojego dzieła. Razem z ojcem pracowaliśmy nad udoskonaleniem procesu absorbowania energii, jaka wyzwala się w chwili śmierci, i utrwalania jej w lustrach. - Dlaczego zrezygnował pan z zabijania dziewcząt ulicznych? - zapytała Wirginia. - Zrozumiałem, że jeśli obiekt skazany na unicestwienie... - Ma pan na myśli ofiarę morderstwa - powiedziała Wirginia. Welch zignorował jej słowa. - Jeśli ten obiekt będzie miał talent i wrażliwość na światło lustrzane, energia wytworzona w chwili śmierci będzie w naturalny i łatwy sposób przyswajana przez lustra. Pani Crofton przeszyła go wzrokiem. - Po co te wszystkie morderstwa? Dlaczego próbuje pan wtłoczyć w lustra paranormalną energię? - Oczywiście pani nie może tego zrozumieć - zniecierpliwił się Welch. - Jest pani gospodynią, a nie naukowcem. - Zwrócił się do Wirginii: - Ale pani, mając tak silny talent, na pewno zrozumie, jaki potencjał tkwi w moim odkryciu, panno Dean. - Jak dotąd jedynym pana celem było zabijanie za pomocą lustrzanego światła - odparła. - Ale jaki z tego pożytek? Z pewnością rewolwer działa skuteczniej. - Też coś! Jest pani taką samą ignorantką jak pani gospodyni. Tutaj zaczyna się pani rola. Ten pokój zaabsorbował przez wiele lat ogromną ilość energii. Trzeba tylko znaleźć sposób, by rozniecić moc zamkniętą w lustrach. - I sądzi pan, że uda się to osiągnąć, jeśli pan mnie zabije i wtłoczy moją energię w lustra? - Istotnie. Co więcej, jeśli moja teoria jest prawidłowa, będę w stanie skonstruować inne tego typu silniki. - Wielkie nieba! - żachnęła się Wirginia. - Kiedy nauczę się, jak wykorzystywać i kontrolować energię utrwaloną w lustrach, będę mógł osiągnąć wszystko, bez żadnych ograniczeń. Będę w stanie stworzyć zdumiewającą broń, która pokona całe armie, ale pozostawi nietknięte budynki, drogi i fabryki. - Inaczej mówiąc, przygotowuje pan bardzo silne parapsychiczne działo - powiedziała Wirginia - Nowoczesne uzbrojenie to tylko jeden aspekt mojej pracy - wyjaśnił Welch. - Energia to energia. Można ją wykorzystać do licznych celów. Parapsychiczny naukowiec, który ma talent do inżynierii, być może użyje moich generatorów lustrzanej energii do zasilania statków i pociągów. Pewnego dnia ktoś może wykorzystać to urządzenie, aby rozwikłać tajemnice paranormalnego widma. Kto wie, co zdoła osiągnąć ludzkość, jeśli uda jej się zrozumieć działanie sił paranormalnych? - I wszystko to ma być zasilane energią wydzielaną w chwili śmierci - powiedziała Wirginia. - Odnoszę wrażenie, że to nie wzbudzi wielkiego entuzjazmu w społeczeństwie. Twarz Welcha stężała ze złości.
- Społeczeństwo nigdy się nie dowie, że aby odpalić moje wielkie silniki, trzeba od czasu do czasu zabić osobę wrażliwą na lustrzane światło i pozyskać wytworzoną wówczas energię. - Od czasu do czasu kilka takich osób zniknie z powierzchni ziemi i nikt tego nawet nie zauważy. Na tym polega pana plan? - Osiągnięte w ten sposób właściwości luster wystarczą, aby zrekompensować poświęcenie jednostki - zapewnił ją Welch. - W jaki sposób chce pan kontrolować te swoje silniki? Sam pan powiedział, że nie wie, jak pani Bridewell uwalnia mechanicznymi środkami energię zmagazynowaną w szkle. - Wciąż pracuję nad tym aspektem mojego dzieła - przyznał Welch. - Ale zrozumienie tego jest tylko kwestią czasu. Tymczasem rozpalenie energii w tym pomieszczeniu będzie miało jeden natychmiastowy i przydatny rezultat. Ogromnie wzmocni energię każdego ze znajdujących się tu przedmiotów. Pani Crofton patrzyła na niego z odrazą. - Zamieni pan te eksponaty w broń? - Broń potężniejszą niż zabawki pani Bridewell - zapewnił ją Welch. - Mogę sobie tylko wyobrazić, jakie urządzenia będę w stanie stworzyć w tym pokoju, kiedy rozpalę lustra energią wytworzoną przez osobę obdarzoną tak silnym talentem jak panna Dean. I to jest punkt wyjścia. Przyszłe zastosowania są nieograniczone. - Lustra łatwo się tłuką - zauważyła Wirginia. - Niech się pani nie sili na żarty - powiedziała Alcina. - Chyba nie zdaje sobie pani sprawy, po co tu jest. - Doskonale wiem, po co tu jestem - odparła Wirginia. - Pani brat chce mnie zamordować w tym pokoju, ponieważ mam najsilniejszy talent do czytania z luster, z jakim się kiedykolwiek zetknął. W tych ścianach została uwięziona ogromna energia. Uważa, że może mnie wykorzystać, aby ją uwolnić. Alcina wydawała się rozbawiona. - Jest pani zdumiewająco spokojna jak na osobę w takiej sytuacji, panno Dean. - Pani też - stwierdziła Wirginia. - Dlaczego pozwala pani Welchowi wykorzystać tę fantastyczną kolekcję i te lustra do wielkiego eksperymentu? - Im większą moc będą miały lustra w tym pokoju, tym bardziej wzmocnią nie tylko przedmioty, ale także mój talent. - Z pewnością rozumie pani, że brat kompletnie zwariował - powiedziała Wirginia. Alcina uśmiechnęła się. - Jaki ojciec, taki syn.
Rozdział
41
Mam jeszcze jedno ostatnie pytanie - powiedziała Wirginia, spoglądając na Alcinę. - Co poszło niezgodnie z planem tamtej nocy w rezydencji Hollisterów?
- Wszystko poszło niezgodnie z planem - odparła Alcina, wykrzywiając twarz ze złości na wspomnienie tamtych wydarzeń. - Jasper i ja od zawsze zamierzaliśmy zabić Hollistera, ale nie miał umrzeć tamtej nocy. Chcieliśmy, żeby cierpiał. - I, oczywiście, miał swój wkład w mój wielki silnik - dodał Welch. - Ojciec miał dość mocny talent do lustrzanej energii. Nie tak silny jak pani, panno Dean, ale z pewnością wystarczający, aby uzupełnić zapas energii w tym pokoju. Zamierzaliśmy panią porwać i przetrzymywać w piwnicy Hollistera do czasu, aż będziemy mogli przewieźć panią tutaj - mówił dalej Welch. - Uznaliśmy, że jeśli nawet ktoś zauważy pani zniknięcie, śledztwo utknie przed drzwiami rezydencji. Hollister dopilnowałby, żeby nie posunęło się dalej. - Hollister współpracował z wami, ponieważ obiecaliście mu, że będzie mógł wziąć udział w eksperymencie, prawda? - Tak. - Welch się uśmiechnął. - Był bardzo podekscytowany. Zaproponował nawet, że dorzuci nam dziewczynę uliczną, którą przywiózł dla własnej rozrywki. Dodatkowe paliwo, jak powiedział. Oczywiście, nie do końca rozumiał, co miałem na myśli, obiecując mu uczestnictwo. - Ale lady Hollister w końcu nie wytrzymała - odezwała się Wirginia. - Wszystko przez to, co powiedziałaś jej podczas czytania, głupia kobieto - syknęła Alcina. - Powiedziałaś, że widzisz w lustrze ducha jej zmarłej córki i że dziewczynka została zamordowana przez któregoś z domowników, przez kogoś, kogo dziecko bardzo się bało. - Przez własnego ojca - uzupełniła Wirginia. - Jestem pewna, że lady Hollister już od dawna się domyślała prawdy, ale przez te wszystkie lata nie dopuszczała jej do siebie. Być może właśnie wypieranie się prawdy doprowadziło ją do szaleństwa. A tamtej nocy zrujnowała pani jej złudzenia, zmuszając do konfrontacji z duchem zmarłej córki. - Prawdę mówiąc, nie widzę duchów... - zaczęła Wirginia. - Ale ona myślała, że pani widzi - odparowała Alcina oskarżycielskim tonem. - Nie widziała pani, że lady Hollister oszalała do reszty, bo w tym momencie zaczął działać środek, który wsypałam do herbaty. Lady Hollister sądziła, że pani zemdlała. Powiedziałam jej, że każę woźnicy odwieźć panią do domu. Poszła do sypialni i zamknęła drzwi na klucz. Przypuszczałam, że chce wziąć laudanum. Razem z Hollisterem przenieśliśmy panią do piwnicy. Mieliśmy zamiar zamknąć panią w jednym z piwnicznych pomieszczeń. - I wtedy nadeszła lady Hollister z kuchennym nożem - stwierdziła Wirginia. - Zasztyletowała męża w korytarzu przed jednym z pomieszczeń. - Hollister był kompletnie zaskoczony - dodała Alcina. - Ja zresztą też. Gdy dotarło do niego, że jego szalona żona chce go zamordować, było już po nim. Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy tego łajdaka. Lady Hollister uciekła do domu. Gdy mój ojciec umierał, powiedziałam mu, kim jestem i że oboje z Jasperem odziedziczymy cały jego majątek. - A potem wpadła pani w panikę i uciekła. - Nie miałam wyboru. Bałam się, że lady Hollister w swoim szaleństwie wezwie policję. Nie chciałam być przesłuchiwana przez władze. Mogliby odkryć moją prawdziwą tożsamość. Albo uznaliby mnie za podejrzaną. Byłam jedynym świadkiem.
- Jak to się stało, że znalazłam się w lustrzanym pokoju obok ciała Hollistera? - zapytała Wirginia. - Nie mam pojęcia - powiedziała Alcina. - Dosyć już tego gadania - wtrącił się Welch. - Kończmy sprawę, Alcino. - Pochylił się, aby wyjąć klucze z trzech zegarowych urządzeń. - Mamy tylko minutę, aby znaleźć się w bezpiecznej odległości. Alcina była już przy drzwiach. Otworzyła je szybko i wybiegła z pokoju. Welch ruszył za nią, szarpnięciem zamykając drzwi. Rozległ się złowieszczy, stłumiony szczęk klucza, gdy zamykał je od zewnątrz. - Tak mi przykro, pani Crofton - powiedziała cicho Wirginia. Wolną prawą ręką otworzyła torebkę zawieszoną przy pasku. - Nie powinnam pani pozwolić na angażowanie się w to śledztwo. - Nonsens. Sama podjęłam decyzję. Co więcej, zrobiłabym to samo po raz drugi - westchnęła pani Crofton. - Ale teraz już po fakcie wiem, że udając się na spotkanie z gospodynią Hollisterów, należało wziąć pistolet. - Sweetwaterowie wolą noże - powiedziała Wirginia. - Używają także wytrychów. Wyjęła wytrych, który dał jej Owen, i zabrała się do pracy. Pani Crofton przypatrywała się jej uważnie. - Umie pani posługiwać się tym narzędziem? - Wzięłam tylko kilka lekcji - przyznała Wirginia. - Ale zamki w kajdankach wydają się dość proste do otwarcia. Rozległy się trzy złowieszcze kliknięcia. Poruszył się ogon skorpiona. Rozbłysły oczy modliszki. Zatrzeszczały złącza w nogach pająka. W powietrze popłynął strumień zimnej energii. Rozległo się czwarte kliknięcie. Otwarte kajdanki upadły na podłogę. Energia emitowana przez trzy zegarowe urządzenia nasiliła się gwałtownie. - Wielkie nieba - szepnęła pani Crofton. - Co to za okropne uczucie? - Lustrzane światło - wyjaśniła Wirginia. Zerwała się na nogi i kopnęła modliszkę, która się przewróciła na bok. Okropny strumień zimna bijący od dwóch pozostały urządzeń był teraz tak silny, że ledwie mogła oddychać. Zdołała jednak przewrócić pająka, a potem skorpiona. Ale trzy maszyny nadal reagowały na obecność ludzkiej aury. Mechaniczne nogi rytmicznie przecinały powietrze. Szklane oczy kręciły się w oczodołach i próbując namierzyć cel, wyrzucały w powietrze energię. W lustrach rozbłysły płomienie tak potężne, że dostrzegła je nawet pani Crofton. Wpatrywała się w lustra z przerażeniem. - Niech to diabli - powiedziała Wirginia. - Ten pokój płonie - wykrztusiła z siebie pani Crofton. - To paranormalny ogień, pani Crofton. Podsyca go energia płynąca z tych urządzeń. Na razie płomienie są uwięzione w lustrach, ale nie wiem, czy wkrótce się nie uwolnią. Musimy się stąd wydostać. Niech mnie pani chwyci za rękę. Cokolwiek będzie się działo, proszę mnie nie puszczać. Pani Crofton nie zwlekała ani chwili. Wirginia poczuła na palcach jej mocny uścisk. Ruszyły w stronę drzwi. Kobaltowa urna zaczęła jarzyć się nieziemskim odcieniem błękitu. - A to co znowu? - zapytała pani Crofton.
- Pokój wypełnia tak silna energia, że uaktywnia niektóre eksponaty. Wirginia podniosła szklaną wazę i rzuciła nią w lustro, za którym ukryte były drzwi. Lustrzany panel pękł i rozpadł się na kawałki, ukazując klamkę. Wirginia nacisnęła ją wolną ręką. - Zamknięte - powiedziała. - Potrzebuję obu rąk. Niech pani chwyci się mojego ramienia, pani Crofton. I nie traci ze mną kontaktu. Zaczęła obracać w zamku wytrychem. Wokół niej płonęły lustra.
Rozdział
42
Coś jest nie tak - stwierdziła Alcina. - Czuję to. - Bzdura. - Welch sprawdził godzinę na kieszonkowym zegarku. - Wszystko dokładnie zaplanowałem. W tej chwili panna Dean umiera. Jej energia przechodzi w lustra. Wyczuwasz moc, ponieważ jest jej tak dużo, ale to dobry znak. Oznacza, że zaczyna się rozniecać energia w moim wielkim silniku. Udało mi się osiągnąć coś, czego nie potrafili dawni uczeni, wymyśliłem zdumiewająco potężny alchemiczny piec, który ujawni nam tajemnice zjawisk paranormalnych. Stali w bibliotece rezydencji, czekając na zwieńczenie eksperymentu, który odbywał się piętro wyżej. Welcha rozpierały radość i podniecenie. Bardzo długo czekał na ten moment, pokonał tyle przeciwności. A teraz nareszcie sukces był w zasięgu ręki. O świcie stanie się panem takiej alchemicznej mocy, o jakiej nikomu się nie śniło. Aroganccy Jonesowie z Towarzystwa będą musieli uznać wyższość jego talentów. Dom królewski będzie olśniony. Ale prawdziwa nagroda nie miała ceny. Był pewny, że energia uwięziona w lustrach przyniesie mu coś więcej niż bogactwo i władzę. Przyniesie mu to, czego nie zdołał osiągnąć Sylvester Jones za pomocą swojego wzoru. Spotęguje paranormalne zmysły Welcha i jeśli dawni uczeni mieli rację, to wzmocnienie owo przedłuży jego życie o dziesiątki lat. Krótka, przytłumiona eksplozja wstrząsnęła sufitem biblioteki. Alcina spojrzała w górę przerażona. - Moje eksponaty - wrzasnęła. - Twój silnik je niszczy. - Być może niektóre nie przetrwają tej burzy energii, ale to nie ma większego znaczenia - odparł Welch. - Nie mogę na to pozwolić. Są zbyt cenne. Wzmacniają mój talent. Alcina, unosząc spódnicę, wybiegła z biblioteki. Rozległy się jej kroki na schodach. - Alcino, poczekaj! - zawołał. - Wracaj! Ruszył za nią, ale okno za jego plecami gwałtownie runęło do środka z wielkim hukiem. Szkło posypało się na podłogę. Odwrócił się zaszokowany. Do pokoju wślizgnęła się ciemna postać. Welch poczuł uderzenie przerażającej siły, serce niemal mu stanęło. Sparaliżował go strach, jakiego nie doświadczył jeszcze nigdy w życiu. - Gdzie ona jest? - zapytał Owen Sweetwater. Welch miał wrażenie, że jego mózg rozpada się na kawałki. - Za późno - rzęził. - Eksperyment już się zaczął. - Gdzie ona jest? - Nie możesz tego zatrzymać.
W Welcha uderzyła kolejna fala przerażenia. - Na górze - zdołał wykrztusić. - Powinna jeszcze żyć. Nasycanie ścian jej energią jeszcze trwa. Owen nic nie powiedział. Zrobił krok do przodu i przyłożył dłoń do szyi Welcha, którego przeszyło uderzenie energii o sile rażenia pioruna. Zimny, miażdżący ciężar rozgniatał mu zmysły. Poczuł niejasno, że jego serce bije o wiele za szybko. A potem jego świadomość zgasła.
Rozdział
43
Czy zdoła pani otworzyć drzwi? - zapytała pani Crofton. - Nie wiem - odparła Wirginia. Starała się skoncentrować, ale było to trudne, gdyż zużywała bardzo dużo energii, aby podtrzymać niewidzialne pole chroniące ją i panią Crofton. - Ten zamek jest bardzo skomplikowany. Wnętrze szklanej trumny, stojącej po drugiej stronie pomieszczenia, zaczęło się jarzyć upiornym zielonym światłem. Wirginia westchnęła i odstąpiła od drzwi. - Jesteśmy w pułapce, pani Crofton. Nie potrafię otworzyć tego zamka. - No to po nas. - Może nie. To jest lustrzane światło. Na pewno potężne, ale wiem, jak nad nim zapanować. Wzięła panią Crofton za rękę i skoncentrowała się na ogniu płonącym w pobliskim lustrzanym panelu. Nastroiła zmysły najmocniej, jak się dało. Płomienie wewnątrz szkła wybuchły jeszcze gwałtowniej. Nieoczekiwanie pokonały szklaną przegrodę i skakały po pokoju jak kuliste pioruny. Wybuchały kolejne eksponaty. Pani Crofton przeraziła się. - Co się dzieje? - W tych lustrach jest zamknięta ogromna ilość energii - wyjaśniła Wirginia. - Staram się uwolnić przynajmniej część. Jeśli uda mi się ją skanalizować, może będę w stanie wysadzić nią drzwi. - A nie zniszczy nas przy okazji? - Myślę, że potrafię nas ochronić, ale musi mnie pani cały czas trzymać za rękę. - Jeśli chodzi o ścisłość, to i tak nie mam dokąd odejść. W odpowiedzi na działania Wirginii zapłonął następny panel, wysyłając płomienie gorącej energii. Przejęła kontrolę nad strumieniami i skierowała je na drzwi. Kolejne eksponaty zaczęły się jarzyć, co było reakcją ukrytych w nich przedmiotów na dziką energię unoszącą się w powietrzu. Drzwi poczerniały, zaczynały się zwęglać. Za chwilę zajmą się ogniem, pomyślała Wirginia. Musi być ostrożna i zachować kontrolę nad energią, którą uwolniła. Nagle drzwi się otworzyły. W progu stanęła Alcina, a złość wykrzywiająca jej twarz była równie gwałtowna, jak burza szalejąca w pokoju. - Co ty wyprawiasz? - wrzasnęła. - Niszczysz moją kolekcję, mój pokój. - Uniosła rewolwer. - Nie pozwolę ci na to. Wirginia puściła nadgarstek pani Crofton i odsunęła się od niej. Alcina skierowała całą uwagę na Wirginię, jakby przestając dostrzegać gospodynię.
- Niech pani ucieka - szepnęła Wirginia. - Poradzę sobie z nią. Po sekundzie wahania pani Crofton, unosząc spódnicę, wybiegła z pokoju. Zniknęła w ciemnym korytarzu. Wirginia skierowała część energii na rewolwer w ręku Alciny. Broń rozgrzała się do czerwoności. Alcina odrzuciła ją z krzykiem. Podbiegła do najbliższej gabloty, otworzyła ją i wyjęła sztylet z obsydianu. Skierowała ostrze na Wirginię. Sztylet uwolnił czarną błyskawicę. Wirginia poczuła, że krew krzepnie jej w żyłach. Nie mogła się ruszyć. - Nie zrobisz mi tego - wrzasnęła Alcina do Wirginii. - Nie zniszczysz mnie. Z ostrza sztyletu wypłynął kolejny strumień energii. Ale tym razem Wirginia była przygotowana. Wprawdzie jej parapsychiczna moc wyczerpywała się gwałtownie, była u kresu sił, ale zdołała skanalizować kolejny strumień energii. Nóż zapłonął paranormalnym ogniem. Alcina krzyczała. Jej ciałem targały gwałtowne wstrząsy. Próbowała odrzucić sztylet, ale jej palce jakby przywarły do rękojeści. Cały pokój płonął, zwyczajny pożar ogarniał go teraz na równi z paranormalnym. Lustra pękały, rozbijały się na kawałki i eksplodowały. Wirginia niejasno zdała sobie sprawę, że palą się drewniane ściany za lustrami. Powietrze wypełniał dym. Chciała podejść do drzwi, ale wydawały się oddalone o tysiące kilometrów, w innym wymiarze. Wiedziała, że nie da rady. Upadła na kolana. Zaczęła ją pochłaniać gęstniejąca ciemność. Obraz falował przed oczami. Kiedy zobaczyła Owena przedzierającego się przez burzę energii, wiedziała, że ma halucynacje. - Wirginio! - zawołał. Spojrzała na niego oszołomiona. - Miałam zamiar ci powiedzieć, że cię kocham - powiedziała. - Teraz już za późno. To tylko omamy, prawda? - Nie, jestem tutaj, Wirginio. - Ach, prawda - przypomniała sobie coś. - Powiedziałeś przecież, że poszedłbyś za mną do piekła. - Tak. Podniósł ją z podłogi, wziął w ramiona i pobiegł do drzwi. Lustrzany pokój eksplodował. Nieco później Owen, Nick, Tony, Matt i pani Crofton stali na ciemnym skwerze. Wszyscy, z wyjątkiem Wirginii pogrążonej w głębokim śnie w ramionach Owena, obserwowali, jak pali się wielki dom. Płomienie buchały ze wszystkich okien. Czarny dym unosił się w nocne niebo. - Oba ciała zostały w domu? - zapytał Owen, chcąc zamknąć wszystkie wątki sprawy. - Tak - odparł Nick. - Będzie wyglądało, że spłonęli. - Nie wiedziałem, że od paranormalnego ognia może wybuchnąć prawdziwy pożar - powiedział Tony z lękiem. - Nie ma nieprzekraczalnej i wyraźnej granicy między normalnym a paranormalnym - rzekł Nick. - Ile razy ci tłumaczyłem, że to jest continuum? Jeśli skierujesz wystarczającą ilość energii do jednej z tych sfer, wywrze ona wpływ na strumienie w sąsiednich rejonach. Matt uśmiechnął się szeroko.
- Dzięki za wykład, wuju Nicku. - Ha - mruknął Nick. - Powiem tylko, że panna Dean musiała dziś uwolnić dużą ilość bardzo gorącego lustrzanego światła. - Zupełnie nie rozumiem, o czym mówicie - oznajmiła pani Crofton - ale muszę przyznać, że nie miałam jeszcze tak niezwykłej chlebodawczyni jak panna Dean. Moje życie stało się o wiele bardziej ekscytujące, odkąd się u niej zatrudniłam. - Będzie doskonale pasowała do rodziny Sweetwaterów - oświadczył Owen. - Rozumiem. - Pani Crofton skinęła głową na potwierdzenie. - Miałam przeczucie, że tak się sprawy potoczą. Owen spojrzał na nią. - Dla pani też się znajdzie miejsce. - Naprawdę? - szepnęła pani Crofton. - Zapewniam, że wbrew temu, co pani ostatnio widziała, jesteśmy zupełnie normalną rodziną odezwał się Nick. - Doprawdy? - zdziwiła się pani Crofton. - O ile potrafi pani przejść do porządku dziennego nad naszymi zdolnościami i pracą, którą wykonujemy - dodał Tony. - Panna Dean wspomniała, że tropicie potwory - powiedziała pani Crofton. - Można to nazwać rodzinnym interesem - dodał Owen. - Czy będę mogła prowadzić takie przesłuchania jak dziś po południu? - zapytała pani Crofton. - Jeśli tylko pani zechce - powiedział Owen. - Sweetwaterowie chętnie korzystają z wszelkiej pomocy, o ile tylko odbywa się to w rodzinie. - Moje dzisiejsze dochodzenie skończyło się tym, że leżałam nieprzytomna w szklanej trumnie. - Nie musi pani kontynuować kariery detektywa - odparł Owen. - Zrozumiałe, że mogła się pani zniechęcić. Są jeszcze inne zajęcia. - Sprawy przybrałyby inny obrót, gdybym była uzbrojona - oświadczyła pani Crofton. - Przydałby się, na przykład, jakiś pistolet w torebce. - Nie ma problemu. Pomyślimy o tym w przyszłości - zapewnił ją Owen.
Rozdział
44
Otworzywszy oczy, Wirginia ujrzała Owena stojącego przy oknie, zapatrzonego w noc rozświetloną promieniami księżyca. Rękawy koszuli miał podwinięte do ramion, kołnierzyk rozpięty. Jedną ręką opierał się o parapet. W srebrnym blasku jego twarz wyglądała nader tajemniczo. - Owenie - powiedziała cicho. Odwrócił się i podszedł do łóżka. Z jego oczu emanowało ciepło.
- Jak się czujesz? - zapytał. Delikatnie nastroiła zmysły. Nie musiała się specjalnie koncentrować. Człowiek wie, kiedy jego zdolności funkcjonują prawidłowo, podobnie jak wie, czy działa jego zmysł słuchu, wzroku bądź dotyku. Poczuła znajome mrowienie i przypływ świadomości. - Wszystko dobrze - odparła. - A co z panią Crofton? - Doszła do wniosku, że nadaje się na prywatnego detektywa, ale twierdzi, że musi być odpowiednio uzbrojona, gdy następnym razem będzie tropiła osoby kluczowe dla śledztwa. - Mówiłam ci od początku, że jest wspaniałą gospodynią. Mam szczęście, że u mnie pracuje. - To prawda. Zdaje się, że ona również uważa, że miała szczęście, trafiając na taką chlebodawczynię. - To raczej niezwykle wątpliwe. Dzisiaj omal przeze mnie nie zginęła. Owen pochylił się nad łóżkiem, kładąc dłonie płasko przy jej ramionach. - To ja odpowiadam za to, co się dzisiaj stało. Naraziłem was obie na ryzyko. - Przypominam, że mnie już znacznie wcześniej groziło niebezpieczeństwo. I dlatego się ze mną skontaktowałeś. Chciałeś mnie ochronić. - Ale mi się nie udało. - Owenie Sweetwaterze, powiem ci tylko tyle, że gdybyś nie odnalazł mnie tamtego wieczoru, kiedy poszłam do rezydencji Hollisterów, prawdopodobnie nie wydostałabym się żywa z tego strasznego miejsca. A dziewczyna, którą odnaleźliśmy, na pewno też by już nie żyła. - Wirginio... - Gdybyś mnie nie przekonał, że jestem w śmiertelnym niebezpieczeństwie, i nie pozwolił brać udziału w śledztwie, nie byłabym przygotowana na to, co dziś się wydarzyło. Dzięki wytrychowi, który mi dałeś, byłam w stanie ocalić panią Crofton i siebie. Gdy pokonałam Alcinę Norgate, byłam tak wyczerpana, że prawdopodobnie nie dałabym rady uciec o własnych siłach z płonącego domu. Ale wyniosłeś mnie i ocaliłeś przed burzą energii i pożarem. Tak więc uważam, że bardzo dobrze się mną zaopiekowałeś. - Jest jak jest, ale przysięgam, że w przyszłości zaopiekuję się tobą znacznie lepiej. Dotknęła jego twardej szczęki. - Naprawdę? - Nie mam wyboru - powiedział. - Kiedy wynosiłem cię z tamtego pokoju, powiedziałaś, że mnie kochasz. - Tak. - Uświadomiłem sobie, że nigdy nie powiedziałem, że cię kocham. Pokochałem cię w chwili, gdy czytałaś z lustra w salonie lady Pomeroy. Zawsze będę cię kochał. Ogarnęło ją uczucie niezwykłej radości. Bezlitośnie stłumiła je siłą woli.
- Nie musisz mnie czarować - rzekła. - Wiem przecież, że według ciebie łączy nas jakiś rodzaj parapsychicznej więzi. To wystarczy. Na razie. Pochylił się i pocałował ją w czoło. Gdy podniósł głowę, jego oczy płonęły. - Dla mężczyzny takiego jak ja nie ma różnicy między parapsychiczną więzią a więzami miłości. To jedno i to samo. Dotknęła jego twarzy. - Skąd to wiesz? - Sweetwaterowie bardzo poważnie traktują te sprawy. To część naszego talentu. Zaufaj mi, jestem tego pewien. - Na pewno zdajesz sobie sprawę, że nie będę kochanką żonatego mężczyzny. Nie będę żyła w ukryciu tak jak moja matka. - Czy jakiś żonaty mężczyzna poprosił cię, abyś została jego kochanką? - W oczach Owena zabłysły iskierki powstrzymywanego śmiechu. - Jeśli tak, powiedz mi, kto to był, a ja już dopilnuję, aby zniknął. - Mówię poważnie. - Śmiertelnie mnie obrażasz, jeśli sądzisz, że należę do mężczyzn, którzy będą trzymać na boku kochankę, żeniąc się z inną kobietą i wychowując wspólne dzieci. Zdaję sobie sprawę, że jest to rozpowszechnione w społeczeństwie, ale w rodzinie Sweetwaterów takie rzeczy się nie zdarzają. - Uśmiechnął się szelmowsko. - Nasze kobiety nie akceptują takich praktyk. Spojrzała na niego. - Przecież musisz się ożenić z kobietą o takiej samej pozycji społecznej. To twój obowiązek wobec rodziny. Uśmiech znikł z jego twarzy. - Moja rodzina poluje na potwory, Wirginio, a nie na lisy, sarny czy wiewiórki. Co więcej, gdy tylko możliwe, robimy to dla pieniędzy. To jest, jak już powiedziałem pani Crofton, rodzinny interes. Obawiam się, że nie da się pominąć faktu, że pracujemy zarobkowo. Na którym szczeblu drabiny społecznej nas to stawia? - Nie patrzyłam na to w taki sposób - przyznała. - Gdy chodzi o małżeństwo, Sweetwaterowie nie są ograniczeni społecznymi konwenansami. Nie stać nas na to, by się ich trzymać. Znalezienie właściwej kobiety jest najważniejszą sprawą w naszym życiu, gdyż bardzo wiele od tego zależy. Ja znalazłem ciebie. Jesteś właściwą kobietą, taką, która pomoże mi przetrwać noc. - Nie rozumiem. - Sweetwaterowie muszą się żenić z kobietami, które akceptują ich talent i przymus, który każe im polować, potrzebują silnych kobiet, które będą dla nich zarówno partnerkami, jak i kochankami. Musimy wybierać kobiety, które potrafią zachować w tajemnicy i chronić rodzinne sekrety.
- A więc dobrze, rozumiem, że zaufanie ma fundamentalne znaczenie w małżeństwach zawieranych przez Sweetwaterów. Co nie dziwi, zważywszy na waszą ekscentryczność. Ale nie o to mi chodziło. - Mówię o czymś, co wykracza poza zwykłe zaufanie - wyjaśnił spokojnie Owen. - To kwestia przetrwania. - Co masz na myśli? - Mam zamiar powierzyć ci największą tajemnicę Sweetwaterów. Z biegiem czasu mężczyźni z mojej rodziny są w stanie stłumić w sobie przymus polowania tylko wtedy, gdy trafią na właściwą kobietę. Każdy z nas musi znaleźć taką, z którą połączy go prawdziwa więź. Jeśli nam się nie uda stworzyć takiego związku, to jesteśmy skazani. - Na śmierć? - wykrztusiła z przerażeniem. - Nie wierzę. - Nie boimy się śmierci. Wszyscy musimy kiedyś umrzeć. To, co zagraża mężczyznom z mojej rodziny, jest o wiele gorsze, przypomina powolne zapadanie się w zimną i pustą otchłań. Nazywamy to chodzeniem po nocy. Kiedy Sweetwater ulegnie temu przymusowi, namiętność polowania pochłonie go całkowicie. Wówczas wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Żądza krwi jest jedyną emocją, jaką odczuwa, pochłaniającą obsesją, której się nie da zaspokoić. Nie ma dla niego spokoju, odpoczynku, nie ma innych namiętności. Wszystko ogarnia ciemność. Myśli o jedynym dostępnym sposobie wybawienia. - O samobójstwie? - Można to nazwać formą samobójstwa. - Owen się wyprostował. - Sweetwater, który chodzi po nocy, zaczyna podejmować wielkie ryzyko. Odgradza się od rodziny. Zaczyna polować samotnie. Wychodzi co noc na ulice szukać ofiary. W końcu mu się nie udaje. Niektórzy uważają, że celowo. Zadrżała. - Wtedy, kiedy zostałeś napadnięty, jeden z twoich bratanków powiedział coś dziwnego. Że twoja rodzina martwi się, ponieważ zaczynasz wychodzić nocami na ulice. Teraz rozumiem ich troskę. Czy zaczynasz popadać w tę niebezpieczną obsesję, o której mówisz? Uśmiechnął się. - Już nie. Znalazłem ciebie. - Zaczął spokojnie rozpinać koszulę. - Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak przekonać cię, żebyś została moją żoną. Był tylko jeden mężczyzna, któremu mogła ufać, jeden, na którego czekała. Skoro powiedział, że ją kocha, mogła mu wierzyć. Na jej usta wypłynął uśmiech. - Cóż, skoro tak stawiasz sprawę, nie mogę ci odmówić. Oderwał ręce od nierozpiętej koszuli. W jego oczach płonęło pierwotne pragnienie. - Wirginio... - Kocham cię, Owenie Sweetwaterze. Jesteś jedynym mężczyzną, który mnie rozumie, jedynym, który potrafi sobie poradzić z moim talentem. Potrzebuję cię tak samo, jak ty mnie. Będę cię kochać do końca moich dni i jeszcze dłużej, o ile to możliwe. Na jego ustach pojawił się niebezpieczny, podniecający uśmiech. - I tak właśnie powinno być. Usiadł na brzegu łóżka. Rzucił na podłogę najpierw jeden, potem drugi but. Wirginia patrzyła, jak odczepia skórzaną pochwę z nożem i kładzie ją na nocnym stoliku. Wstał i w pośpiechu zdjął spodnie, a potem wskoczył do łóżka, rozpalony namiętnością i energią. Kiedy dotknął jej ciała,
poczuła dreszcz, zadrżała od jego dotyku tak jak zawsze. Ogarnęła ją ogromna tęsknota. Jego silne palce błądziły po jej ciele, pieszcząc wszystkie sekretne miejsca. Gdy dotknęła jego męskości, zadrżał podobnie jak ona. Poczuła pot na jego smukłych plecach. Nagle znalazł się nad nią i powoli, z czcią, połączył swoje ciało z jej ciałem. Gorące światło rozjarzyło ich aury, wytwarzając intymne strumienie najpotężniejszej energii parapsychicznej, energii miłości.
Rozdział
45
Jak pan nas znalazł wczoraj wieczorem? - zainteresowała się pani Crofton. Wszyscy zgromadzili się w małym saloniku. W pomieszczeniu panował tłok. Wirginia i Charlotta siedziały na sofie. Pani Crofton przycupnęła na jednym z krzeseł. Czterej Sweetwaterowie zignorowali rachityczne meble. Przemierzali pokój zamaszystymi krokami jak wielkie koty albo opierali się z wdziękiem o ściany i gzyms kominka. - Odkryłem, że lady Hollister zapisała wszystko w testamencie jednej osobie, Alcinie Norgate - powiedział Owen. - Ale to mnie do niczego nie doprowadziło. Zacząłem więc od początku i przeanalizowałem wszystkie wydarzenia z innego punktu widzenia. - Jakiego? - spytał Nick. Owen położył dłoń na marmurowym gzymsie kominka. - Przyszło mi na myśl, że morderca jest zbyt pewny siebie. Przekonany, że nic nie zakłóci jego eksperymentów z paniami Ratford i Hackett. Później, kiedy wszedłem mu w drogę, czuł się tak pewny, że zostawił na straży zegarowe urządzenie. - Rozumiem. - Wirginia pokiwała głową. - Zastanawiałeś się, dlaczego nie bał się wracać na miejsce zbrodni. - Złoczyńcy dość często to robią - stwierdził Owen. - Ale ten konkretny morderca wydawał się lekceważyć zagrożenie w wyjątkowy sposób. I przyczyna takiego zachowania stała się nagle oczywista. Musiał być właścicielem tych domów albo mieć całkowitą pewność, że nikt w nich nie zamieszka tak długo, jak długo będzie tego chciał. - Oczywiście. - W oczach Nicka zabłysły iskierki entuzjazmu. - Nie musiał się bać, że wprowadzą się nowi lokatorzy. Owen spojrzał na Wirginię. - Poszedłem do agenta, który wynajął ci ten dom. Trochę czasu mi to zabrało, ale w końcu odkryłem, że właścicielem jest Welch. Dowiedziałem się też, że oba domy, wynajęte zamordowanym kobietom, też są jego własnością. Tony uśmiechnął się szeroko. - Jak powiedziałby mój ojciec, oto przykład, jak ważna jest drobiazgowa detektywistyczna praca. Bez udziału zdolności paranormalnych. - Ale to jeszcze nie stanowiło dowodu, że Welch jest mordercą - mówił dalej Owen. - Pojawiły się ciekawe pytania i nasuwały się pewne odpowiedzi. Wirginia lekko skrzywiła usta. - Nic dziwnego, że pan Welch okazał się taki pomocny, kiedy podpisałam umowę z Instytutem. Był zachwycony, że pojawiła się kolejna kobieta czytająca z luster. Skierował mnie do agenta, który wynajął mi ten dom. Przypuszczam, że zamordowane kobiety w taki sam sposób wynajęły swoje domy.
- Tak. Charlotta podniosła na niego wzrok, zaintrygowana. - W jaki sposób dowiedział się pan, gdzie mieszka Welch? - To nie było łatwe - odpowiedział Owen. - Agent tego nie wiedział. Po prostu wpłacał pieniądze na rachunek bankowy Welcha. Ale byłem całkowicie pewien, że jest jedna osoba, która musi znać adres Welcha. Pani Crofton zmarszczyła czoło. - Kto taki? Owen spojrzał na nią. - Gilmore Leybrook. Wirginia uniosła brwi. - Poszedłeś do Leybrooka? Owen uśmiechnął się w sposób charakterystyczny dla Sweetwaterów. - Bardzo mi pomógł. Wirginia jęknęła. - Nie sądzę. Mam nadzieję, że jest żywy i nic mu się nie stało. - Leybrook wychodzi z szoku, jakiego doświadczyły jego zmysły, ale nic mu nie jest - odparł Owen. Wirginia wolała nie drążyć tego tematu. Zwróciła się do pani Crofton: - Czego się pani dowiedziała od gospodyni Hollisterów? - Kiedy odnalazłam panią Tapton, była bardzo pijana. Opowiedziała mi wszystko bez ogródek. Powiedziała, że lady Hollister była wariatką, a cała służba drżała przed Hollisterem. Pani Tapton została tam tylko z poczucia lojalności wobec lady Hollister. Zaczęła służbę, kiedy lady Hollister była kilkunastoletnią dziewczyną. Gdy wprowadziła się do rezydencji jako młoda mężatka, gospodyni przybyła tam razem z nią. - Czy gospodyni i reszta służby wiedzieli, co się dzieje w piwnicy rezydencji Hollisterów? - zapytała Charlotta. - Nie, nie sądzę - odrzekła pani Crofton. - Jestem pewna, że przeczuwali, iż w domu dzieją się okropne rzeczy, ale rozsądek kazał im trzymać się z dala od tego. - Innymi słowy, nie szukali kłopotów - stwierdziła Wirginia. - Dobrze im płacono za to, żeby nie byli zbyt dociekliwi - wyjaśniła pani Crofton. - Poza tym dom Hollisterów nie jest jedynym domem w Londynie, który ma sekrety, o jakich służba woli nie wiedzieć. - To fakt - przyznał Owen, krzyżując wzrok ze spojrzeniem Wirginii. - Każdy dom ma swoje sekrety. - Ale jedne są bardziej przerażające od innych - dodała szybko Wirginia i zamyśliła się na chwilę. - Nie odpowiedzieliśmy sobie jeszcze na jedno pytanie. Kto pomógł lady Hollister
upozorować scenę w lustrzanym pokoju w piwnicy, aby wyglądało tak, jakbym ja zamordowała Hollistera? Pani Crofton spojrzała na nią ze zdziwieniem. - Przecież to oczywiste. Na kogo może liczyć pani domu w takich chwilach? - Oczywiście - odparła Wirginia. - Na gospodynię.
Rozdział
46
I co? - chciała wiedzieć Wirginia. - Zdecydowałaś już, czy chcesz się umówić na wizytę do doktora Spinnera? - Doszłam do wniosku, że terapia doktora Spinnera nie będzie mi potrzebna - odparła Charlotta z błogim wyrazem twarzy, nalewając herbatę do dzbanka. - Tak się składa, że ostatnio odkryłam inną bardzo skuteczną metodę leczenia kobiecej histerii. - Doprawdy? - Podejrzewam, że jest to ta sama terapia, którą stosujesz od jakiegoś czasu. Wirginia uśmiechnęła się ze zrozumieniem. - Domyśliłam się, że tak się sprawy mają, gdy zobaczyłam cię z Nickiem dziś rano. Unosiła się wokół was szczególna energia. - Kocham go, Wirginio. - Charlotta postawiła dzbanek na stole i usiadła. - Nie rozumiem tego i nie potrafię wytłumaczyć, ale w dniu, w którym zawarliśmy znajomość, poczułam w głębi duszy, że już go znam. Tak jakbym przez całe życie czekała, aż wejdzie do mojego sklepu. Wirginia przypomniała sobie noc, kiedy oczy jej i Owena zetknęły się w lustrze lady Pomeroy. - Wiem, co masz na myśli. - Choć muszę przyznać, że było to bardzo dziwne i krępujące. Nick twierdzi, że z nim było tak samo, ale podobno z mężczyznami z rodziny Sweetwaterów zawsze tak się dzieje, kiedy spotykają odpowiednią kobietę. Uważa, że to uboczny skutek ich talentu, coś, co pomaga im przetrwać z takimi szczególnymi parapsychicznymi zdolnościami. Siedziały w niedużej kuchni Charlotty. Dzień był słoneczny i ciepły. Wirginia czuła, że mrok i ciemność, które spowijały jej świat przez kilka ostatnich tygodni, ustąpiły, zupełnie jakby pochłonął je ten sam pożar, który strawił rezydencję Alciny Norgate. Na pewno w nadchodzących latach na drodze jej i Owena pojawią się jeszcze cienie. Taka była natura ich talentów i pracy, którą byli zmuszeni wykonywać, mając tak szczególne zdolności. Taka była też natura życia. W tym zakresie Sweetwaterowie nie różnią się od innych rodzin, pomyślała. Ale wiedziała teraz, że więź miłości, która połączyła ją i Owena, pomoże im przejść przez kolejne lata bez względu na to, co zgotuje im przyszłość. Podniosła filiżankę, do której Charlotta nalała herbaty. - Może to prawda, co mówią o miłości między dwiema osobami obdarzonymi silnymi zdolnościami - powiedziała. - Że przypomina metafizyczną więź.
- Zupełnie jak w romansach - stwierdziła Charlotta. Wirginia się roześmiała. - Coś mi się zdaje, że żaden pisarz nie chciałby, aby jego bohaterka weszła do rodziny Sweetwaterów. Ta rodzina rzeczywiście ma niezwykłe sekrety. - Phi. Każda je ma. - Masz rację. - Wirginia uniosła filiżankę, jakby wznosząc toast. - A ty i ja dochowamy tych sekretów. - Zdecydowanie - zgodziła się Charlotta. Zadźwięczał dzwonek przy drzwiach. Do sklepu weszli Owen i Nick. - Tu jesteśmy - zawołała Wirginia z zaplecza. Owen stanął w drzwiach. Spojrzał na dzbanek i się uśmiechnął. - Wspaniale - powiedział. - Trafiliśmy na herbatę. Nick spokojnie wszedł do pokoju, zacierając ręce z zadowoleniem. - Bardzo chętnie się napiję. A są jakieś herbatniki? - W kredensie - odparła Charlotta. - Weź sobie. - Dziękuję. Owen usiadł obok Wirginii. Wziął ją za rękę pod stołem i splótł palce z jej palcami. Poczuła, że otula ją energia jego miłości, i wiedziała, że to uczucie będzie jej towarzyszyć do końca życia. - Ciotka Ethel dała Nickowi i mnie ścisłe polecenia. Mamy przyprowadzić was obie na kolację dziś wieczorem - powiedział Owen. - Poznamy resztę rodziny? - zapytała Charlotta zaskoczona. - Przynajmniej jej część. - Owen się skrzywił. - Dzisiaj nie wszyscy się pojawią, ale i tak wystarczy, możecie mi wierzyć. Nick otworzył drzwiczki kredensu i wyjął paczkę herbatników. - Zapewniam was, że nie będzie bolało - powiedział. - Wszyscy bardzo się cieszą na to spotkanie. Już prawie postawili krzyżyk na Owenie i zaczynali się martwić o mnie. Nie posiadają się z radości, że was dziś poznają. - Nie ma się czym martwić - dodał Owen. - Jeśli nie liczyć talentu, to Sweetwaterowie są zupełnie zwyczajną rodziną. - Prawda - zgodził się Nick. - Tak zwyczajną, że aż nudną. - Podszedł z herbatnikami do stołu i usiadł. - Zostało trochę herbaty? Wirginia i Charlotta wymieniły spojrzenia, a potem popatrzyły na Owena i Nicka. Obaj byli zajęci jedzeniem herbatników i niczego nie zauważyli. - Zwyczajna rodzina - powtórzyła Charlotta.
- I raczej nudna - dodała Wirginia. Owen uśmiechnął się, a z jego oczu biło ciepło. - Nie martwcie się - powiedział. - Obie będziecie doskonale pasować.
Rozdział
47
Jaki był tata? - zapytała Elizabeth. Wirginia delikatnie odstawiła filiżankę na porcelanowy spodeczek. Zastanawiała się przez chwilę. - Nie możesz pamiętać taty, ja też mam niewiele wspomnień, to jakby strzępy fotografii. Wiem, jak wyglądał, ale tylko dlatego, że mam zdjęcie, które zostało zrobione w tym roku, kiedy on i moja matka zginęli w wypadku. Wirginia przyjechała do domu lady Manchester jakiś czas temu. Wcześniej wysłała do Heleny list, aby nie przysyłała powozu, jak wcześniej proponowała. Wolała przyjechać powozem Sweetwaterów w towarzystwie Owena, który teraz czekał na nią w parku po drugiej stronie ulicy. Gdy wprowadzono ją do eleganckiego salonu, powitały ją Helena i Elizabeth. Wirginia nie była zdziwiona, gdy okazało się, że spotkanie nie ma żadnego związku z czytaniem z luster. - Elizabeth pragnie z panią porozmawiać - powiedziała Helena. - Mam nadzieję, że zechce pani odpowiedzieć na jej pytania. Wirginia spodziewała się pytań dotyczących talentu Elizabeth, tymczasem dziewczyna chciała dowiedzieć się czegoś o ich ojcu. - Ja też mam zdjęcie - powiedziała Elizabeth. - Było zrobione w dniu ślubu rodziców. Tata był przystojnym mężczyzną. Wirginia pomyślała o swojej cennej fotografii. - Tak, prezentował się doskonale. Ale o wiele bardziej zapamiętałam energię, która zawsze go otaczała. Kiedy wchodził do pokoju, od razu przyciągał ludzkie spojrzenia. Wszyscy ciepło go witali. Każdy chciał się z nim zaprzyjaźnić. On ze swej strony był uprzejmy zarówno dla wysoko, jak i dla nisko urodzonych. Helena znieruchomiała z filiżanką w ręku. Rzewny uśmiech błąkał się na jej ustach. - To prawda. Robert zawsze traktował z szacunkiem tych, którzy mu służyli. A oni też byli mu oddani. Elizabeth pochyliła się do przodu. - Co jeszcze pani pamięta, panno Dean? Wirginia się uśmiechnęła. - Mów do mnie Wirginio, proszę. Elizabeth się rozpromieniła. - Dziękuję. Musisz w takim razie mówić do mnie Elizabeth. Wszyscy tak się do mnie zwracają, a ty przecież jesteś moją siostrą.
Wirginia myślała, że lady Manchester zaprotestuje, ale Helena nic nie powiedziała. Wypiła łyk herbaty i czekała na dalsze słowa Wirginii. - Doskonale, Elizabeth - odrzekła Wirginia i wróciła do przerwanej rozmowy: - Twój ojciec... - Nasz ojciec - poprawiła ją Elizabeth. - Tak - zgodziła się Wirginia. - Tata był zawsze radosny. Nie pamiętam, by kiedykolwiek poniosły go nerwy. Kiedy do nas przychodził, przynosił mi prezenty. Nie było potrzeby wyjaśniać, że te drobne upominki stanowiły formę przeprosin za wszystkie złamane obietnice i za to, że tak wiele razy nie mógł do nich przyjść. - Czy zabierał cię na wystawy i do muzeów? - zapytała Elizabeth. W myślach Wirginii pojawiły się zapomniane obrazy. - Pamiętam wycieczkę do muzeum. Skończyłam właśnie dwanaście lat. Chciał mi pokazać eksponaty, które, jak sądził, były nasycone paranormalną energią. - To musiało być ekscytujące - powiedziała Elizabeth. - Istotnie. Tamtego dnia powiedział, że mam małą siostrzyczkę. Wspomniał, że nie może się doczekać, kiedy będzie mógł pokazać te eksponaty tobie. Uważał, że musisz dorosnąć na tyle, aby wyczuć w nich energię. Twierdził, że wrażliwość na paranormalne zjawiska to część naszego dziedzictwa. - Opowiadał o mnie? - zapytała Elizabeth. - O tak - odparła Wirginia. - Bardzo cię kochał. - Spojrzała na Helenę. -I twoją matkę też. Był dumny z was obu. Helena uniosła brwi, słysząc te słowa. Wirginia uśmiechnęła się do niej. - To prawda. Mama powiedziała mi kiedyś, że tata kochał obie swoje rodziny. Pół godziny później Wirginia szykowała się do wyjścia. Helena odprowadziła ją do drzwi. - Mam nadzieję, że wkrótce znowu odwiedzi pani Elizabeth, panno Dean - powiedziała. - Będzie pani zawsze mile widziana w tym domu. - To bardzo uprzejmie z pani strony. - Możesz się do mnie zwracać po imieniu - zaproponowała. - W taki razie mów do mnie Wirginio, tak jak Elizabeth. Kamerdyner otworzył drzwi. Wirginia była zdziwiona, że Helena wyszła za nią na schody, aby służący nie mógł słyszeć ich rozmowy. - Nie był złym człowiekiem, prawda? - zapytała cicho Helena. - Nie - odparła Wirginia. - Tata kochał życie. - Być może aż za bardzo - zauważyła drwiąco Helena. - Ale w swojej bezgranicznej radości życia zapominał o szczęściu innych. - Tak.
- Nigdy nie zastanawiał się nad konsekwencjami swoich czynów, zresztą nigdy nie był do tego zmuszony. I zawsze wszystko uchodziło mu płazem, bo potrafił oczarować nawet ptaki na drzewie, nie mówiąc już o kobietach, które znalazły się w zasięgu jego uśmiechu. - Pokręciła ze smutkiem głową. - Przysięgam, że właśnie w taki sposób uzewnętrzniał się jego prawdziwy parapsychiczny talent. - Zapewne masz rację - przyznała Wirginia. Helena wbiła w nią intensywne spojrzenie. - Na jego korzyść przemawia fakt, że został ojcem dwóch udanych córek, z których był dumny Dziękuję raz jeszcze za uprzejmość, jaką okazałaś Elizabeth. - Jest moją siostrą. - I jesteśmy na zawsze połączone rodzinnymi więzami - orzekła Helena. - Nie zapominaj o tym. Wirginia spojrzała na drugą stronę ulicy i zobaczyła, że Owen z rękami skrzyżowanymi na piersi czeka na nią oparty niedbale o błyszczący czarny powóz Sweetwaterów. - Tak się składa, że wkrótce wychodzę za mąż - wyznała Wirginia. Przez twarz Heleny przemknął wyraz zdziwienia, ale szybko opanowała się i powiedziała z uśmiechem: - Gratulacje. - Spojrzała na Owena stojącego po drugiej stronie ulicy i na elegancki ekwipaż. - Wolno spytać, czy to twój narzeczony? - Tak, pan Sweetwater. - Wirginia gestem dłoni przywołała Owena. - Pozwól, że ci go przedstawię. Owen oderwał się od powozu i zaczął iść w ich stronę. Helena nie spuszczała z niego wzroku. - Sweetwater. Wydaje mi się, że słyszałam o tej rodzinie. To stara rodzina, jak mi się wydaje. Ale nic bliższego o niej nie wiem. - Sweetwaterowie nie udzielają się towarzysko - wyjaśniła Wirginia. Owen uśmiechnął się do niej. Był na środku ulicy. - Mogę ci zadać osobiste pytanie, Heleno? - zapytała Wirginia. - Moja córka zadała ci dzisiaj tyle osobistych pytań, że teraz mogę odpowiedzieć przynajmniej na jedno. - Obie wiemy, jaki był mój ojciec. I dlatego od czasu do czasu zastanawiam się nad jedną sprawą. Wiem, że zawsze chciał mi zapewnić środki utrzymania, ale nie wydaje mi się do niego podobne, aby pomyślał o odpowiednim zapisie w testamencie. Helena nie odrywała oczu od Owena. - Nie wiem, co masz na myśli, Wirginio. - Nawet jeśli pamiętał o zapisie dla mnie w testamencie, to nie wyobrażam sobie, żeby zadał sobie tyle trudu, aby zostawić na wypadek swojej śmierci wskazówkę, że mam uczęszczać do Szkoły dla Młodych Panien prowadzonej przez pannę Peabody. Na pewno pozostawiłby decyzję mojej matce, bo wiedział, że się mną dobrze zaopiekuje. Jestem pewna, że nigdy nie przyszło mu do głowy, że mogłabym zostać sierotą.
Helena westchnęła. - Robert nie miał zwyczaju snuć planów na przyszłość, nie lubił też rozmyślać o własnej śmierci. Żył tu i teraz. - Więc ty dopilnowałaś, żebym została umieszczona w szkole panny Peabody, prawda? Ty opłacałaś czesne przez te wszystkie lata i zadbałaś o to, żebym po ukończeniu szkoły otrzymała spadek i środki na rozpoczęcie samodzielnego życia. - To była nieduża suma - odparła Helena. - Powinnam była zrobić dla ciebie więcej. Ale bardzo długo trwało, zanim przezwyciężyłam własne cierpienie i gniew. Widzisz, kochałam Roberta całym sercem. Wierzyłam, że on też mnie kocha. Nie przyszłoby mi do głowy, że ma na boku drugą rodzinę. Dowiedziałam się dopiero po jego śmierci. To był dla mnie ogromny cios. - Ale mimo to dopilnowałaś, abym nie została odesłana do przytułku albo do sierocińca. Zadbałaś o to, żebym odebrała stosowne wykształcenie i nauczyła się dobrych manier. Dałaś mi to, co było mi potrzebne, abym mogła przeżyć w tym świecie jako kobieta pozbawiona oparcia w rodzinie. Zawsze będę ci za to wdzięczna. Helena się uśmiechnęła. - Nonsens. Nie mam wprawdzie parapsychicznych zdolności, ale zwykła intuicja podpowiada mi, że dałabyś sobie radę bez mojej pomocy, Wirginio Dean. Jesteś bardzo utalentowaną kobietą. Gdy Owen do nich dotarł, Wirginia przedstawiła go Helenie i bardzo zaciekawionej Elizabeth, która wyszła na zewnątrz, aby się z nim przywitać. Obie złożyły gratulacje z okazji przyszłego małżeństwa oraz obiecały, że przyjdą na ślub. W końcu Owen wziął Wirginię pod ramię i odprowadził ją do czekającego powozu. Pomógł jej wsiąść do środka, po czym sam wskoczył i zamknął drzwi. - Domyślam się, że wizyta u twojej siostry i jej matki była udana? - zapytał. - Tak - powiedziała Wirginia. - Bardzo udana. Owen uśmiechnął się i objął Wirginię ramionami. W jego ciemnych, pełnych udręki oczach, o których od początku wiedziała, że mogą obiecywać i niebo, i piekło, teraz dostrzegała tylko Zapowiedź życia wypełnionego miłością. Pocałował ją, a Wirginia ujrzała przed sobą przyszłość pełną obietnic i tak jasną jak blask słońca odbity w nowym lustrze.