QUICK AMANDA
Zjawa
tytuł oryginału: „WICKED WIDW”
przełożyła: Katarzyna Molek
Wydawnictwo Da Capo
Warszawa
Copyright 2000 by Jayne A. Krentz
Koncepcja...
5 downloads
9 Views
QUICK AMANDA
Zjawa
tytuł oryginału: „WICKED WIDW”
przełożyła: Katarzyna Molek
Wydawnictwo Da Capo
Warszawa
Copyright 2000 by Jayne A. Krentz
Koncepcja serii: Marzena Wasilewska-Ginalska
Ilustracja na okładce: Robert Pawlicki
Opracowanie graficzne okładki: Sławomir Skryśkiewicz
For the Polish translation
Copyright 2000 by Wydawnictwo Da Capo
Wydanie I
ISBN 83-7157-546-7
* * *
Margaret Gordon, Bibliotekarce Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Cruz, z
podziękowaniami
* * *
Prolog pierwszy
Senny koszmar...
Pożar się rozprzestrzeniał. Płomienie z sykiem przedzierały się tylnymi schodami w dół. Ogień
oświetlał hol piekielnym blaskiem. Nie było czasu do stracenia. Podniosła klucz, który wypadł
jej z drżących palców, i jeszcze raz spróbowała wsunąć go w zamek w drzwiach sypialni.
Martwy mężczyzna, leżący obok niej w kałuży krwi, roześmiał się. Znów upuściła klucz.
Drugi prolog
Zemsta...
Artemis Hunt wsunął ostatni z trzech breloczków od dewizki do trzeciej koperty i położył ją
obok dwóch leżących już na biurku. Przez dłuższy czas przyglądał się kopertom opatrzonym
adresami trzech mężczyzn.
Od dłuższego już czasu realizował plan zemsty, ale dopiero teraz przygotował wszystkie jego
elementy. Pierwszym krokiem było wysłanie listów do trzech mężczyzn, listów, które pozwolą
im poznać smak strachu; sprawią, by nocą, w ciemności i mgle, z lękiem oglądali się za siebie.
1
Drugi krok miał polegać na uruchomieniu zmyślnej finansowej operacji, w wyniku której
wszyscy trzej -znajdą się na krawędzi materialnej ruiny.
Prościej byłoby ich zabić. Zasłużyli na to, a Artemisowi, z jego wyjątkowymi umiejętnościami,
nie sprawiłoby to trudności. Niczego nie ryzykował. Był w końcu mistrzem. Chodziło mu jednak
o to, by ci trzej mężczyźni odcierpieli za to, co zrobili. Chciał, by najpierw dręczyła ich
niepewność, a potem strach. Chciał pozbawić ich pewności siebie i poczucia bezpieczeństwa,
jakie gwarantowała im przynależność do wyższych sfer. Na koniec pragnął pozbawić ich
materialnych środków, umożliwiających im lekceważenie tych, którzy zrządzeniem losu
urodzili się w mniej szczęśliwych okolicznościach.
Zanim zemsta się dokona, muszę mieć dość okazji, by się
przekonać, że zostali całkowicie skompromitowani w oczach świata, rozmyślał. Będą
zmuszeni do opuszczenia Londynu,
i to nie tylko po to, by umknąć przed wierzycielami, ale by uniknąć bezlitosnych szyderstw
towarzystwa. Zostaną wykluczeni z klubów. Nie tylko stracą możliwość korzystania z
przyjemności i przywilejów swojej sfery, ale i szansę
uratowania zagrożonej pozycji przez korzystne małżeństwo. Na koniec, być może, dojdą do
takiego stanu, że zaczną
wierzyć w duchy. Od śmierci Catherine minęło pięć lat. To dostatecznie wiele czasu, by ci trzej
rozpustnicy poczuli się całkowicie bezpieczni. Zapomnieli już zapewne o wydarzeniach tamtej
nocy. Listy zawierające breloczki zachwieją ich pewnością, że przeszłość jest równie martwa
jak młoda kobieta, którą doprowadzili do zguby.
Postanowił dać im kilka miesięcy na to, by przywykli do
nieustannego oglądania się za siebie. Potem wykona następny krok. Postara się, by osłabła
ich czujność, a wówczas znów uderzy.
Artemis wstał, podszedł do stołu, na którym stała kryształowa karafka. Napełnił kieliszek
brandy i wzniósł w myślach toast dla uczczenia pamięci Catherine.
- Już niedługo - obiecał nawiedzającej go zjawie. -Zawiodłem cię za życia, ale przysięgam, że
teraz tego nie powtórzę. Długo czekałaś na akt zemsty. Dopełnię go. Tylko to mogę dla ciebie
zrobić. Wierzę, że kiedy nadejdzie ta chwila, oboje będziemy wolni. Wypił brandy i odstawił
kieliszek. Czekał przez chwilę, ale nic się w nim nie zmieniło.
Nadal czuł w sobie chłód i pustkę, te same uczucia, które dręczyły go przez minione pięć lat.
Od dawna już przestał wierzyć, że kiedykolwiek będzie szczęśliwy. Nabrał nawet
przekonania, że mężczyzna o jego usposobieniu nie może
osiągnąć tego rodzaju błogiego stanu. Nieraz przekonał się z własnego doświadczenia, że
szczęście jest iluzją, podobnie jak wszelkie inne silne uczucia. Miał jednak nadzieję, że
zemsta przyniesie mu pewien rodzaj satysfakcji, a być może również zapewni spokój.
Na razie nie odczuwał niczego poza nieodpartym pragnieniem, by śledzić rezultaty swoich
działań. Zaczął podejrzewać, że się w tym zatracił. Tak czy inaczej musiał zakończyć to, co
rozpoczął tymi trzema listami. Nie miał wyboru. Wtajemniczeni nazywali go Sprzedawcą
Marzeń. Postanowił udowodnić tym trzem rozpustnikom, którzy zamordowali Catherine, że
może również
sprzedawać koszmary.
Krążyły pogłoski, iż zamordowała męża tylko dlatego, że jej nie odpowiadał. Mówiono, że
2
podpaliła dom, by zatrzeć ślady swej zbrodni. Mówiono, że chyba jest obłąkana. We
wszystkich klubach St. James Street przyjmowano zakłady. Oferowano tysiąc funtów
mężczyźnie, który odważy się spędzić noc z Niebezpieczną Wdową i przeżyje, by potem
wszystko opowiedzieć. Wiele krążyło opowieści o tej damie. Artemis Hunt znał je, gdyż
zawsze starał się być o wszystkim dobrze poinformowany. W całym Londynie miał swoich
informatorów i szpiegów, którzy przekazywali mu plotki i domysły zawierające okruchy prawdy.
Niektóre raporty, spływające na jego biurko, opierały się na faktach, niektóre okazywały się
wysoce prawdopodobne, inne były całkiem fałszywe. Precyzyjne ich przeanalizowanie
wymagałoby wiele czasu i wysiłku, nie weryfikował ich więc zbyt dokładnie. Większość po
prostu ignorował, gdyż nie miały związku z jego osobistymi sprawami. . Do dzisiejszego
wieczoru nie miał powodu, by bliżej interesować się plotkami krążącymi wokół Madeline
Deveridge. Nie obchodziło go, czy ta dama wyprawiła męża na tamten świat. Był zajęty innymi
sprawami. Aż do dziś nie zajmował się niczym, co dotyczyło Niebezpiecznej Wdowy. Teraz
jednak okazało się, że to ona zainteresowała się nim. Niemal każdy uznałby to za wyjątkowo
zły omen. On jednak wydawał się ubawiony odkryciem, że ten fakt go zaintrygował. Było to
jedno z najbardziej interesujących zdarzeń, jakie spotkało go od bardzo dawna. Pomyślał, że
świadczy to o tym, jak mało urozmaicone prowadził ostatnio życie. Stał na ciemnej ulicy i z
zainteresowaniem patrzył na mały, majaczący opodal we mgle, elegancki powozik. Lampy
pojazdu tajemniczo lśniły w kłębiącej się wokół mgle. Zaciągnięte zasłony skrywały jego
wnętrze. Konie stały spokojnie. Na koźle siedział potężny woźnica. Artemis przypomniał sobie
powiedzenie zasłyszane od mnicha, w świątyni na wyspie Vanzagara, który uczył go dawnej
filozofii i sztuki walki Vanza: „Życie przypomina nieustającą ucztę, na której daniami są
rozliczne okazje. Mądrość polega na tym, by ocenić, które są smaczne, a które trujące”.
Usłyszał zza pleców odgłos otwieranych drzwi klubu. Cofnął się głębiej w cień i patrzył na
dwóch mężczyzn idących chwiejnym krokiem w dół schodów. Wgramolili się do czekającej na
nich dorożki i kazali się zawieźć do jednej z jaskiń gry w dzielnicy rozpusty. Każdy sposób jest
dobry, by walczyć z nudą. A ci dwaj najwyraźniej byli gotowi zrobić wszystko, aby ją pokonać.
Gdy stara dorożka odjechała, Artemis znów spojrzał na mały powozik, ledwie widoczny w
ciemności. Problem z filozofią i sztuką walki Vanza polegał na tym, że nie pozostawiały one
miejsca na ludzki czynnik ciekawości. A przynajmniej jego ciekawości. Podjął decyzję. Powoli
ruszył w stronę powozu Niebezpiecznej Wdowy. Lekki niepokój, jaki odczuwał, był jedynie
słabym ostrzeżeniem, że może żałować podjętej decyzji. Zignorował to uczucie. Stangret
poruszył się na koźle i z uwagą przyglądał się nieznajomemu.
- Czym mogę panu służyć, sir? - zapytał, gdy Artemis zatrzymał się obok niego. W pytaniu
tym, wypowiedzianym z należytym szacunkiem, Artemis wyczuł ostrzeżenie. Nie ulegało
wątpliwości, że mężczyzna, ubrany w płaszcz z peleryną, w kapeluszu nisko nasuniętym na
oczy, pełni nie tylko rolę stangreta, ale i przybocznego strażnika.
- Nazywam się Hunt. Artemis Hunt. Jestem umówiony tu z pewną damą.
- To pan, tak? - Wyraz napięcia nie zniknął z twarzy mężczyzny, a nawet nieco się spotęgował.
- Proszę wejść. Pani Deveridge czeka na pana. Artemis uniósł lekko brwi, słysząc to
wygłoszone stanowczym tonem polecenie, ale nic nie odrzekł. Sięgnął do klamki i otworzył
drzwi powozu. W słabym żółtawym świetle wewnętrznej lampy zobaczył kobietę siedzącą na
czarnych aksamitnych poduszkach. Ubrana była w elegancko uszyty czarny płaszcz, pod
3
którym miała czarną suknię. Spoza czarnej woalki przeświecała jej blada twarz. Zauważył, że
jest szczupła. Po jej postawie, wyrażającej zarówno pewność siebie, jak i grację, widać było,
że nie jest to nieobyta młoda dziewczyna. Artemis pomyślał, że powinien był poświęcić więcej
uwagi krążącym wokół niej plotkom, których strzępy docierały do niego w ciągu minionego
roku. Trudno, teraz było na to zbyt późno.
- Bardzo się cieszę, że pan tak szybko zareagował na mój liścik, panie Hunt. Czas ma tu
szczególne znaczenie. Jej niski, gardłowy głos wywołał w nim iskierkę zmysłowego niepokoju.
Niestety, chociaż słowa kobiety wskazywały na pewne napięcie, nie wyczuwał w nich obietnicy
zmysłowych przeżyć. Najwyraźniej Niebezpieczna Wdowa nie wabiła go do swego powozu z
zamiarem spędzenia z nim szalonej, beztroskiej nocy. Artemis usiadł i zamknął drzwi.
Zastanawiał się, czy powinien doznać ulgi, czy czuć się rozczarowany.
- Wiadomość od pani dotarła do mnie w chwili, gdy miałem w ręku karty zapewniające mi
wysoką wygraną - powiedział. -Mam nadzieję, że to, co od pani usłyszę, będzie warte więcej
niż te kilkaset funtów, z których zrezygnowałem, żeby się z panią spotkać. Kobieta przez
chwilę milczała. Zauważył, że mocniej zacisnęła dłonie w czarnych skórkowych rękawiczkach
na czarnej torbie spoczywającej na jej kolanach.
- Pozwoli pan, że się przedstawię, sir. Jestem Madeline Reed Deveridge.
- Wiem, kim pani jest, pani Deveridge. Skoro pani też wie, kim jestem, możemy oszczędzić
sobie formalności i przystąpić do rzeczy.
- Tak, oczywiście.
- Jej oczy za gęstą woalką rozbłysły w taki sposób, że mogło to oznaczać irytację.
- Mniej więcej przed godziną moja pokojówka, Nellie, została porwana w pobliżu zachodniej
bramy Pawilonów Marzeń. Pan jest właścicielem tych ogrodów rozrywki, rozumiem więc, że
spoczywa na panu odpowiedzialność za kryminalne czyny, które zdarzają się w obrębie lub
sąsiedztwie pańskiej posiadłości. Chcę, żeby pomógł mi pan odnaleźć Nellie. Artemis poczuł
się tak, jak gdyby wpadł do lodowatej wody. Ona wie o moich powiązaniach z Pawilonami
Marzeń! Jak to możliwe? Kiedy otrzymał jej liścik, rozważał różne powody tego niezwykłego
rendez-vous, ale żaden z nich nie wiązał się z Pawilonami. W Jaki sposób ta kobieta
dowiedziała się, że jestem właścicielem tych ogrodów? Zdawał sobie sprawę z ryzyka
wiążącego się z ujawnieniem tej tajemnicy. Uważał jednak, że jest tak biegły w strategii
ukrywania, że nikt... no, może któryś z mistrzów Vanza... nie zdoła poznać prawdy. Tyle tylko,
że nie było powodu, by którykolwiek z nich interesował się jego sprawami.
- Panie Hunt? - Głos Madeline przybrał nieco ostrzejszą barwę.
- Czy pan słyszał, co powiedziałam? - Każde słowo, pani Deveridge.
- Żeby ukryć irytację, celowo przybrał ton, jakiego można by oczekiwać od znudzonego
dżentelmena.
- Muszę jednak przyznać, że niczego nie rozumiem. Przypuszczam, że udała się pani pod
niewłaściwy adres. Jeśli istotnie pani pokojówka została uprowadzona, powinna pani kazać
stangretowi pojechać na Bon Street. Tam niewątpliwie uda się pani wynająć detektywa, który
ją odszuka. Tutaj, na St. James, preferujemy inne, mniej uciążliwe, pościgi.
- Niech pan nie próbuje ze mną sztuczek w stylu Vanza, sir. Nie obchodzi mnie to, że jest pan
mistrzem. Jako właściciel Pawilonów Marzeń jest pan zobowiązany zapewnić bezpieczeństwo
swojej klienteli. Oczekuję od pana podjęcia natychmiastowych działań w celu odszukania
4
Nellie.
Wie, że jestem wtajemniczony w sztuki walki Vanza. Jest to jeszcze bardziej niepokojące niż
fakt, że orientuje się, kto jest właścicielem Pawilonów. Chłód, który poczuł początkowo w
okolicy serca, zaczął się rozprzestrzeniać. Wyobraził sobie nagle, że cały misternie
przygotowany przez niego plan może lec w gruzach. Ta niezwykła kobieta zdobyła w jakiś
sposób zbyt wiele informacji o nim, a to było już niebezpieczne. Uśmiechnął się, żeby ukryć
furię i zaniepokojenie.
- Ogromnie jestem ciekawy, w jaki sposób doszła pani do przekonania, że mam powiązania z
Pawilonami Marzeń i Towarzystwem Vanzagarian?
- To jest zupełnie bez znaczenia, sir.
- Myli się pani, pani Deveridge - powiedział wyjątkowo miękko.Dla mnie ma to znaczenie. Coś
w głosie Artemisa ją poruszyło. Po raz pierwszy od momentu, gdy wszedł do powozu,
zawahała się. Najwyższy czas, pomyślał. Kiedy jednak zdecydowała się odpowiedzieć, jej głos
zabrzmiał wyjątkowo spokojnie.
- Doskonale wiem, że jest pan nie tylko członkiem Towarzystwa Vanzagarian, ale i mistrzem,
sir. Wiedząc o panu aż tyle, potrafię lepiej widzieć pewne sprawy. Ludzie, którzy zgłębili
filozofię Wanza, rzadko są tacy, na jakich wyglądają. Wykazują zamiłowanie do stwarzania
pozorów i często bywają ekscentryczni. To było sto razy gorsze od tego, czego się obawiał.
- Rozumiem. Czy mogę zapytać, kto pani aż tyle o mnie powiedział? - Nikt mi nic nie
powiedział, sir, a w każdym razie nie w sposób, w jaki pan to rozumie. Odkryłam prawdę
własnym wysiłkiem. Do licha, to nieprawdopodobne, pomyślał.
- Czy mogłaby to pani wyrazić jaśniej?
- Nie ma teraz na to czasu, sir. Nelliejest w niebezpieczeństwie. Musi pan mi pomóc ją
odszukać.
- Dlaczego miałbym się trudzić, pomagając pani znaleźć byłą pokojówkę, pani Deveridge?
Jestem pewny, że bez trudu znajdzie pani sobie inną.
- Nellie nie uciekła. Mówiłam już panu, że została uprowadzona przez jakichś złoczyńców.
Świadkiem tego zdarzenia była jej przyjaciółka, Alice.
- Alice?
- Dziś wieczór wybrały się do Pawilonów, żeby obejrzeć najświeższe atrakcje. Kiedy
wychodziły z ogrodów zachodnią bramą, dwaj mężczyźni złapali Nellie, wciągnęli ją do
powozu i odjechali, zanim ktokolwiek zauważył, co się dzieje.
- Wydaje mi się bardziej prawdopodobne, że pani pokojówka uciekła z jakimś młodzieńcem -
powiedział Artemis.Jej przyjaciółka zmyśliła tę historię po to, żeby Nellie, jeśli zmieni zdanie,
mogła wrócić na służbę u pani.
- Nonsens. Ona została porwana na ulicy. Dopiero teraz Artemis przypomniał sobie, że
Niebezpieczna Wdowa jest uważana za osobę szaloną.
- Dlaczego ktoś miałby porywać pani pokojówkę? - zadał rozsądne, jak mu się zdawało,
pytanie.
- Obawiam się, że została uprowadzona przez tych nikczemnych mężczyzn, którzy sprzedają
niewinne panienki do domów publicznych.Madeline wyjęła czarną parasolkę. Dość tych
wyjaśnień. Nie mamy chwili do stracenia. Artemis myślał przez chwilę, że jego rozmówczyni
zamierza użyć ostrego szpica parasolki, by zachęcić go do akcji. Uspokoił się dopiero
5
wówczas, gdy Madeline stuknęła w dach pojazdu. Stangret najwyraźniej czekał na ten sygnał,
gdyż powóz natychmiast ruszył.
- Co pani, u licha, robi? - rzucił Artemis.Nie przyszło pani do głowy, że ja mogę nie życzyć
sobie odgrywać roli porwanego? - Nie przejmuję się zbytnio pana obiekcjami, sir. Madeline
opadła na oparcie siedzenia. Jej oczy błyszczały.W tym momencie najważniejsze jest dla mnie
odszukanie Nellie. Jeśli będzie to konieczne, przeproszę pana później.
- Mam nadzieję. Dokąd jedziemy?
- Na miejsce porwania. Zachodnia brama pańskich ogrodów rozrywki. Artemis zmarszczył
czoło. Ona nie sprawia wrażenia szalonej, pomyślał. Raczej osoby wyjątkowo
zdecydowanej.Czego pani ode mnie oczekuje, pani Deveridge? - zapytał.
- Jest pan właścicielem Pawilonów Marzeń. I jest pan mistrzem Vanza. Między nami mówiąc,
podejrzewam, że ma pan pewne kontakty z takimi środowiskami, które mnie są obce.
- Sugeruje pani, że mam powiązania ze środowiskiem przestępczym?
- zapytał, przyglądając się jej uważnie.
- Nigdy nie pozwoliłabym sobie na takie przypuszczenie. Miałam na myśli wyłącznie charakter
i rozległość pańskich znajomości. Interesująca była leciutka nuta szyderstwa w jej głosie.
Wyraźnie próbowała dać rozmówcy do zrozumienia, że wiele wie o jego osobistych sprawach.
Jedno było pewne: nie mógł wysiąść z tego powozu i przestać interesować się jej problemem.
Wystarczyło już to, że wiedziała o jego powiązaniach z Pawilonami, by zniweczyć
pieczołowicie przygotowane plany zemsty. Minęło uczucie ciekawości i oczekiwania. Artemis
zdawał sobie sprawę, że koniecznie musi się dowiedzieć, co wie o nim Madeline Deveridge i
w jaki sposób poznała tak starannie ukrywane fakty. Rozparł się wygodnie na czarnym
aksamitnym siedzeniu powozu i przez dłuższą chwilę przyglądał się osłoniętej woalką twarzy
kobiety.
- Dobrze, pani Deveridge - odezwał się wreszcie.Zrobię, co w mojej mocy, by pomóc pani w
odnalezieniu zagubionej pokojówki. Proszę tylko nie mieć do mnie pretensji, jeśli się okaże, że
panna Nellie wcale nie chce, by ją odnaleziono.
- Zapewniam pana, że ona czeka na ratunek - odparła Madeline, potem uchyliła zasłonkę i
spoglądała na zasnutą mgłą ulicę. Na chwilę uwagę Artemisa przyciągnęła pełna gracji ręka
przytrzymująca brzeg materiału. Zafascynował go delikatny kształt nadgarstka i dłoni. Poczuł
ledwie uchwytny zapach ziół, których zapewne używała do kąpieli. Z wysiłkiem skierował
uwagę na bardziej aktualne sprawy.
- Niezależnie od tego, jak zakończy się nasza akcja, ostrzegam panią, że będę chciał usłyszeć
szczere odpowiedzi na kilka pytań. Odwróciła głowę i spojrzała na niego.
- Odpowiedzi? Jakich odpowiedzi pan oczekuje?
- Proszę nie udawać, że pani nic nie rozumie. Jestem bardzo zaskoczony tym, że posiada
pani tak dużo informacji i że są one tak dobre. Widać, że pochodzą ze znakomitego źródła.
Obawiam się jednak, że wie pani zbyt wiele o mnie i moich sprawach. Próba była desperacka,
ale Madeline wiedziała już, że wygrała. Zetknęła się twarząw twarz z tajemniczym
Sprzedawcą Marzeń, właścicielem najbardziej popularnego londyńskiego parku rozrywki.
Zdawała sobie sprawę, że poważnie ryzykuje, dając mu do zrozumienia, że wiele o nim wie.
Miał wystarczające powody, by poczuć się zaniepokojony. Obracał się w najwyższych kręgach
eleganckiego świata. Był przyjmowany w najlepszych domach, należał do ekskluzywnych
6
klubów. Jednakże nawet jego fortuna nie uchroniłaby go przed kompletną klęską, gdyby w
wyższych sferach odkryto, że w ich szeregach znalazł się dżentelmen zajmujący się
interesami. Musiała przyznać, że mężczyzna ten prowadził odważną, ryzykowną grę. Wybrał
dla siebie rolę godną wielkiego Edmunda Keana. Potrafił skutecznie utrzymywać w tajemnicy
fakt, że jest Sprzedawcą Marzeń. Nikomu nie przyszło do głowy, by kwestionować źródła jego
bogactwa. Był w końcu dżentelmenem, a ci nie rozmawiali o pieniądzach, chyba że któryś z
nich całkowicie utracił majątek. W takim przypadku stawał się przedmiotem kpin i obiektem
złośliwych plotek. Wielu w takiej sytuacji wolało przystawić sobie pistolet do skroni, by nie
stanąć twarzą w twarz ze skandalem wywołanym finansową ruiną. Madeline była świadoma,
że szantażem zmusiła Hunta do udzielenia jej pomocy, ale nie mogła tego uniknąć. Nie miała
wyboru. Z pewnością będzie musiała za to zapłacić. Artemis Hunt był mistrzem Vanza, jednym
z najzdolniejszych dżentelmenów, którzy kiedykolwiek zgłębili tę filozofię. Tacy ludzie byli z
natury wyjątkowo tajemniczy. Niepokojące wydawało jej się to, że Hunt starannie ukrywa
swoje dawne związki z vanzagarianami. W przeciwieństwie do faktu posiadania Pawilonów
Marzeń przynależność do Towarzystwa Vanzagarian nie mogła mu zaszkodzić w eleganckich
sferach. Bądź co bądź tylko dżentelmeni studiowali filozofię Vanza. On jednak najwyraźniej
pragnął utrzymać to w tajemnicy. Był to zły znak. Z doświadczenia wiedziała, że członkowie
Towarzystwa Vanzagarian to w większości nieszkodliwi wariaci, a pozostali są
ekscentrycznymi entuzjastami. Nielicznych można było uznać za szaleńców, a pośród nich
znajdowali się ludzie prawdziwie niebezpieczni. Zaczynała podejrzewać, że Artemisa Hunta
można zaliczyć do tej ostatniej kategorii. Przeczuwała, że po zakończeniu akcji przewidzianej
na dzisiejszy wieczó...