Julia Quinn Tylko ta noc Tytuł oryginału A Night Like This Janie, najsilniejszej osobie, jaką znam. A także Paulowi, chociaż nadal nie rozumiem, po co...
14 downloads
24 Views
1MB Size
Julia Quinn
Tylko ta noc Tytuł oryginału A Night Like This
Janie, najsilniejszej osobie, jaką znam.
R
A także Paulowi, chociaż nadal nie rozumiem, po co ktoś mógłby potrzebować aż siedmiu śpiworów.
L T
Prolog Winstead, ty przeklęty oszuście! Daniel Smythe – Smith zamrugał zaskoczony. Był nieco wstawiony, ale wydawało mu się, że ktoś właśnie zarzucił mu oszukiwanie przy grze w karty. Musiała minąć chwila, nim nabrał co do tego pewności; był hrabią Winstead zaledwie do roku i czasami jeszcze zapominał zareagować, kiedy ktoś zwrócił się do niego tym tytułem. Ale nie, to on jest Winsteadem, a właściwie Winstead jest nim i...
R
Drgnął, a głowa zachwiała mu się nieco. O czym właściwie myślał? Ach tak.
– Nie – powiedział powoli, wciąż nieco zdziwiony. Uniósł rękę w
L T
geście protestu, bo był prawie pewien, że nie oszukiwał. Prawdę mówiąc, po ostatniej butelce wina to chyba jedyna rzecz, jakiej mógł być pewny. Ale nie udało mu się powiedzieć nic więcej. Właściwie ledwie zdążył odskoczyć na bok, kiedy stolik przewrócił się na niego.
Stolik? Do diabła, czyżby był aż tak pijany? Oczywiście, teraz stolik leżał na boku, karty rozsypały się po podłodze, a Hugh Prentice wrzeszczał na niego jak szaleniec. Hugh też musi być pijany.
– Nie oszukiwałem – powiedział Daniel. Uniósł brwi i zamrugał, jakby ten sowi gest mógł go uwolnić od mgiełki upojenia, która przesłaniała... no cóż, przesłaniała wszystko. Spojrzał na Marcusa Holroyda, swojego najbliższego przyjaciela, i wzruszył ramionami. – Ja nie oszukuję. Wszyscy wiedzą, że on nie oszukuje. 1
Lecz Hugh najwyraźniej stracił rozum i Daniel mógł tylko patrzeć, jak miota się, wymachując rękoma i krzycząc. Przypomina szympansa, pomyślał z zainteresowaniem Daniel. Tyle że bez futra. – O czym ty mówisz? – spytał, nie zwracając się do nikogo konkretnego. – W żaden sposób nie mogłeś mieć tego asa – wściekał się Hugh. Rzucił się ku niemu, wyciągając chwiejnie rękę w oskarżycielskim geście. – Ten as powinien być... powinien... – Machnął ręką w okolicy miejsca, gdzie wcześniej stał stolik. – W każdym razie nie powinieneś go mieć – mruknął.
R
– Ale miałem – powiedział Daniel. Nie ze złością, nawet nie tłumacząc się. Po prostu spokojnie i rzeczowo, wzruszając ramionami dla podkreślenia, że nie ma o czym dalej rozmawiać.
L T
– Nie mogłeś – rzucił Hugh. – Znam każdą kartę w tej talii. To była prawda. Hugh zawsze znał każdą kartę w talii. Jego umysł był pod tym względem zupełnie niesamowity. Umiał też wykonywać w pamięci obliczenia. I to takie skomplikowane, na trzycyfrowych liczbach, z przenoszeniem, pożyczaniem i całym tym paskudztwem, które musieli bez końca ćwiczyć w szkole.
Patrząc z perspektywy czasu, Daniel prawdopodobnie nie powinien był siadać z nim do gry. Ale szukał jakiejś rozrywki i – szczerze mówiąc – spodziewał się, że przegra. Nikt nigdy nie wygrał w karty z Hugh Prentice’em. Najwyraźniej oprócz Daniela. – To nadzwyczajne – mruknął, patrząc na karty. Wprawdzie teraz leżały rozrzucone na podłodze, ale dokładnie wiedział, jakie mu się trafiły. Był tak samo zaskoczony jak wszyscy inni, kiedy wyłożył je na stolik. – Wygrałem – oznajmił, chociaż miał wrażenie, że już wcześniej to 2
powiedział. Spojrzał na Marcusa. – Podoba mi się. – Czy ty go w ogóle słuchałeś? – syknął Marcus. Klasnął w dłonie przed twarzą Daniela. – Obudź się! Daniel posłał mu potępiające spojrzenie i zmarszczył nos, słysząc dzwonienie w uszach. Doprawdy, to było niepotrzebne. – Nie śpię – odparł. – Żądam satysfakcji – warknął Hugh. Daniel spojrzał na niego zaskoczony. – Co takiego? – Wskaż swoich sekundantów. – Wyzywasz mnie na pojedynek?
R
Wszystko na to właśnie wskazywało. Ale z drugiej strony, był pijany. I
L T
przypuszczał, że Prentice także.
– Danielu – jęknął Marcus.
Daniel odwrócił się do niego.
– On chyba wyzywa mnie na pojedynek. – Danielu, zamilcz.
– Pfff. – Daniel machnął lekceważąco ręką. Kochał go jak brata, ale Marcus bywał czasami taki drętwy.
– Hugh – zwrócił się do stojącego przed nim wściekłego mężczyzny. – Nie bądź osłem. Hugh rzucił się na niego. Daniel uskoczył na bok, lecz nie był wystarczająco szybki i obaj przewrócili się z hukiem na podłogę. Daniel miał dobre dziesięć funtów przewagi nad Hugh, ale Hugh był wściekły, a Daniel tylko zamroczony i Hugh zdążył zadać mu co najmniej cztery ciosy, zanim Danielowi udało się wymierzyć pierwszy. 3
A nawet ten nie osiągnął celu, gdyż Marcus i kilka innych osób wskoczyło między nich i ich rozdzieliło. – Jesteś cholernym oszustem – wychrypiał Hugh, wyszarpując się z uścisku dwóch trzymających go mężczyzn. – Jesteś idiotą. Twarz Hugh pociemniała. – Żądam satysfakcji. – O nie – warknął Daniel. W którymś momencie, prawdopodobnie wtedy, gdy pięść Hugh trafiła w jego szczękę, jego dezorientacja ustąpiła miejsca wściekłości. – To ja żądam satysfakcji. Marcus jęknął.
R
– Zielona Polana? – spytał chłodno Hugh, mając na myśli ustronne
L T
miejsce w Hyde Parku, gdzie dżentelmeni zwykli rozwiązywać swoje konflikty.
Daniel spojrzał mu prosto w oczy. – O świcie.
Zapadła chwila ciszy, kiedy wszyscy czekali, aż któryś z nich odzyska rozsądek.
Ale żaden nie odzyskał. Oczywiście, że nie. Kącik ust Hugh uniósł się lekko w górę. – A więc niech będzie. – Och, do diabła – jęknął Daniel. – Głowa mi pęka. – Doprawdy? – spytał kąśliwie Marcus. – Zupełnie nie wiem dlaczego. Daniel przełknął ślinę i potarł zdrowe oko. To, którego Hugh nie podbił mu poprzedniej nocy. – Sarkazm ci nie pasuje. Marcus go zignorował. 4
– Wciąż jeszcze możesz to powstrzymać. Daniel rozejrzał się dookoła, powiódł wzrokiem po drzewach otaczających polanę, po zielonej połaci trawy rozciągającej się przed nim, aż do Hugh Prentice’a i mężczyzny, który stał obok niego, oglądając broń. Słońce wzeszło zaledwie dziesięć minut temu i poranna rosa wciąż skrzyła się na wszystkich powierzchniach. – Trochę na to za późno, nie sądzisz? – Danielu, to idiotyzm. Po co ci to strzelanie? Prawdopodobnie wciąż jeszcze jesteś oszołomiony po zeszłej nocy. – Marcus spojrzał z niepokojem na Hugh. – I on także. – Nazwał mnie oszustem. – Nie warto za to umierać.
L T
Daniel wzniósł oczy do nieba.
R
– Och, na miłość boską, Marcus! Przecież on nie będzie naprawdę do mnie strzelał.
Marcus znowu popatrzył na Hugh z wyraźnym niepokojem. – Nie byłbym tego taki pewny.
Daniel zbył jego słowa kolejnym wymownym spojrzeniem. – Ucieknie.
Marcus pokręcił głową i ruszył spotkać się z sekundantem Hugh pośrodku polany. Daniel patrzył, jak obaj oglądają broń i naradzają się z lekarzem. Do diabła, kto wpadł na pomysł sprowadzenia tu lekarza? Przecież w pojedynkach nikt naprawdę do nikogo nie strzela. Marcus wrócił z ponurą miną i podał Danielowi pistolet. – Postaraj się tym nie zabić – mruknął. – Siebie ani jego. – Jasne – odparł Daniel na tyle dziarsko, by zirytować Marcusa. 5
Odszukał cel, uniósł rękę i czekał na odliczanie do trzech. Jeden. Dwa. Trz... – Niech cię diabli, postrzeliłeś mnie! – ryknął Daniel do Hugh. Spojrzał na swoje ramię, z którego sączyła się krew. To była tylko powierzchowna rana, ale, na Boga, bolało! I do tego prawa ręka. – Coś ty sobie myślał?! – krzyknął. Hugh stał tylko, wpatrując się w niego jak dureń, jakby nie zdawał sobie sprawy, że pocisk może przebić ciało.
R
– Ty cholerny idioto – mruknął Daniel i złożył się do strzału. Celował lekko w bok – tam, gdzie rosło ładne, duże drzewo, które powinno przyjąć
L T
kulę – ale w tej chwili podbiegł lekarz, coś ględząc od rzeczy, a kiedy Daniel odwrócił się do niego, poślizgnął się na błocie i zacisnął palec na spuście, oddając strzał wcześniej, niż zamierzał. Niech to diabli, jak boli. Głupi... Hugh wrzasnął.
Daniel poczuł się, jakby jego skóra zamieniała się w lód i z przerażeniem spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Hugh. – O, mój Boże.
Marcus już nadbiegał wraz z lekarzem. Krew była wszędzie; tyle krwi, że Daniel widział ją przez trawę, nawet z przeciwległego końca polany. Wypuścił pistolet z palców i jak w transie zrobił chwiejny krok naprzód. Dobry Boże, czy właśnie zabiłem człowieka? – Proszę mi przynieść torbę! – krzyknął lekarz, a Daniel postawił następny krok. Co właściwie chciał zrobić? Pomóc? Marcus już się nim zajmował, razem z sekundantem Hugh, a poza tym – czyż to nie Hugh go 6
postrzelił? Co dżentelmen powinien zrobić w takiej sytuacji? Pomóc rannemu po wyjęciu z niego kuli? – Trzymaj się, Prentice! – prosił ktoś; Daniel szedł krok za krokiem, aż w końcu w nozdrza uderzył go metaliczny zapach krwi. – Trzymaj mocno. – On straci nogę. – Lepiej nogę niż życie. – Musimy zatamować krwawienie. – Przyciśnij mocniej. – Nie trać przytomności, Hugh! – On ciągle krwawi!
L T
R
Daniel słuchał. Nie wiedział, kto co mówi, ale to nie miało znaczenia. Hugh umierał, tu, na trawie, i to on to zrobił.
To był wypadek. Hugh do niego strzelił. A trawa była mokra Poślizgnął się. Dobry Boże, czy oni wiedzą, że się poślizgnął? – Ja... ja... – próbował coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów, a poza tym i tak tylko Marcus go słyszał.
– Lepiej się odsuń – rzekł ponuro Marcus. – Czy on... – Daniel chciał zadać jedyne pytanie, które miało teraz znaczenie, ale słowa uwięzły mu w gardle. A potem zemdlał. Kiedy Daniel odzyskał przytomność, leżał w łóżku Marcusa, z ciasno obandażowanym ramieniem. Marcus siedział na krześle i wyglądał przez okno, lśniące w południowym słońcu. Kiedy usłyszał jęk budzącego się Daniela, odwrócił się gwałtownie do przyjaciela. – Hugh? – spytał ochrypłym głosem. 7
– Żyje. W każdym razie żył, kiedy go ostatnio widziałem. Daniel zamknął oczy. – Co ja zrobiłem? – szepnął. – Nogę ma strasznie pokiereszowaną – odparł Marcus. – Trafiłeś w arterię. – Nie chciałem. – Zabrzmiało to żałośnie, ale było prawdą. – Wiem. – Marcus odwrócił się do okna. – Nigdy dobrze nie celowałeś. – Poślizgnąłem się. Było mokro. – Sam nie wiedział, dlaczego to mówi. I tak nie będzie miało znaczenia, jeśli Hugh umrze.
R
Do diabła, przecież są przyjaciółmi. To najbardziej idiotyczna część tego wszystkiego. Znali się od lat, od pierwszego semestru w Eton. Ale on pił i Hugh pił, i wszyscy pili oprócz Marcusa, który nigdy nie
L T
pozwalał sobie na więcej niż jednego drinka. – Jak twoje ramię? – spytał Marcus. – Boli.
Marcus skinął głową.
– To dobrze, że boli – powiedział Daniel, odwracając wzrok. Marcus prawdopodobnie skinął po raz drugi. – Czy moja rodzina wie?
– Nie wiem – odparł Marcus. – Jeśli nie, to wkrótce się dowiedzą. Daniel przełknął ślinę. Niezależnie od tego, co się naprawdę zdarzyło, stanie się pariasem i sprawa dotknie całą rodzinę. Jego starsze siostry były już zamężne, ale Honoria dopiero miała swój debiut. Kto ją teraz zechce? I wolał nawet nie myśleć, jak przyjmie to matka. – Będę musiał wyjechać z kraju – powiedział spokojnie Daniel. – On jeszcze nie umarł. Daniel spojrzał na niego, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał. 8
– Jeśli przeżyje, nie będziesz musiał wyjeżdżać – zauważył Marcus. Miał rację, ale Daniel nie mógł sobie wyobrazić, że Hugh z tego wyjdzie. Widział krew. Widział ranę. Niech to szlag, widział odsłoniętą kość. Nikt nie przeżyje takiej rany. Jeśli nie umrze od utraty krwi, zabije go infekcja. – Pójdę się z nim zobaczyć – postanowił w końcu Daniel, podnosząc się z łóżka. Opuścił nogi i już prawie stał na podłodze, kiedy Marcus go powstrzymał. – To nie jest dobry pomysł – ostrzegł.
R
– Muszę mu powiedzieć, że tego nie chciałem. Marcus uniósł brwi.
– Nie sądzę, żeby to miało teraz znaczenie. – Dla mnie ma.
L T
– Możliwe, że będzie tam policja.
– Gdyby policjanci mnie szukali, już byliby tutaj.
Marcus zastanowił się przez chwilę, w końcu odsunął się na bok i powiedział: – Masz rację.
Podał Danielowi rękę i pomógł mu wstać. – Grałem w karty – odezwał się głucho – bo tak robi dżentelmen. A kiedy nazwał mnie oszustem, wyzwałem go na pojedynek, bo tak robi dżentelmen. – Nie zadręczaj się – rzekł Marcus. – Nie – mruknął ponuro Daniel. Dokończy to. Są rzeczy, które muszą zostać powiedziane. Spojrzał na Marcusa z błyskiem w oku. – Strzeliłem w bok, bo tak robi dżentelmen – dodał z furią. – I spudłowałem. Spudłowałem i trafiłem w niego, a teraz zamierzam zachować 9
się jak mężczyzna, pójść do niego i przeprosić go. – Zabiorę cię tam – rzekł Marcus. Nie było nic więcej do powiedzenia. Hugh był drugim synem markiza Ramsgate i został zabrany do domu ojca w St. James’s. Nie trwało długo, nim Daniel się zorientował, że nie jest tam mile widziany. – Ty! – zagrzmiał lord Ramsgate, wskazując Daniela, jakby rozpoznał w nim samego diabła. – Jak śmiesz się tu pokazywać? Daniel zachowywał kamienny spokój. Lord Ramsgate miał prawo być na niego wściekły. Był wstrząśnięty. Był zrozpaczony. – Przyszedłem, żeby...
R
– Żeby złożyć kondolencje? – przerwał mu szyderczo Ramsgate. – W takim razie zapewne będziesz rozczarowany, kiedy ci powiem, że jest na to
L T
jeszcze trochę za wcześnie.
Daniel pozwolił sobie na cień nadziei. – A więc on żyje? – Ledwie.
– Chciałbym przeprosić – powiedział sztywno Daniel. Oczy Ramsgate’a, już i tak wyłupiaste, zrobiły się niewyobrażalnie wielkie.
– Przeprosić? Doprawdy? Myślisz, że przeprosiny uratują cię przed szafotem, jeśli mój syn umrze? – To nie dlatego... – Dopilnuję, żebyś zawisł. Niech ci się nie wydaje, że odpuszczę. Daniel nie wątpił w to ani przez sekundę. – To Hugh wyzwał go na pojedynek – odezwał się cicho Marcus. – Nie obchodzi mnie, kto kogo wyzwał – warknął Ramsgate. – Mój syn postąpił, jak powinien. Celował w bok. Ale ty... – zwrócił się znowu do 10
Daniela, wylewając na niego cały żal i jad. – Ty strzeliłeś do niego. Czemu to zrobiłeś? – Nie chciałem. Przez chwilę Ramsgate tylko patrzył na niego. – Nie chciałeś. To jest twoje wyjaśnienie? Daniel nic nie powiedział. W jego uszach również zabrzmiało to żałośnie. Ale to była prawda. Straszna prawda. Spojrzał na Marcusa, licząc na jakąś milczącą radę, która wskazałaby mu, co ma powiedzieć, co zrobić. Ale Marcus także wyglądał na zagubionego
R
i Daniel już zaczął przypuszczać, że nie zostanie im nic innego, jak tylko jeszcze raz przeprosić i wyjść, gdyby nie to, że właśnie wtedy do pokoju wszedł lokaj, oznajmiając, iż doktor skończył zajmować się Hugh.
L T
– Co z nim? – spytał Ramsgate.
– Będzie żył – zapewnił doktor. – O ile nie wda się infekcja. – A noga?
– Nie straci jej. Również pod warunkiem, że nie wda się infekcja. Ale będzie utykał, może nawet kulał. Kość została strzaskana. Złożyłem ją najlepiej, jak umiałem. – Doktor wzruszył ramionami. – Tylko tyle mogłem zrobić.
– Kiedy będzie wiadomo, czy uniknął zakażenia? – spytał Daniel. Musiał to wiedzieć. Doktor spojrzał na niego. – Kim pan jest? – Diabłem, który zastrzelił mojego syna – syknął Ramsgate. Lekarz cofnął się najpierw zaskoczony, a potem jeszcze o krok, kiedy lord Ramsgate szybkim krokiem przemierzył pokój. – Posłuchaj mnie – powiedział złowrogo, stając niemal nos w nos z 11
Danielem. – Zapłacisz za to. Zniszczyłeś mojego syna. Nawet jeśli przeżyje, będzie ruiną człowieka, jego noga będzie ruiną i całe jego życie też! W piersi Daniela zacisnął się zimny węzeł niepokoju. Wiedział, że Ramsgate jest wzburzony; miał do tego pełne prawo. Ale w jego zachowaniu było coś jeszcze. Markiz sprawiał wrażenie niezrównoważonego, wręcz opętanego. – Jeśli on umrze – syknął Ramsgate – ty będziesz wisiał. A jeśli nie umrze, jeżeli jakoś uda ci się uciec przed prawem, to ja cię zabiję. Stali tak blisko siebie, że Daniel czuł wilgotne powietrze wydostające
R
się z ust Ramsgate’a przy każdym słowie. A kiedy patrzył w błyszczące zielone oczy starszego mężczyzny, zrozumiał, co znaczy się bać. Lord Ramsgate zabije go. To tylko kwestia czasu.
L T
– Sir – zaczął Daniel, ponieważ coś musiał powiedzieć. Nie mógł tak po prostu stać i słuchać. – Muszę panu powiedzieć...
– Nie, teraz to ja mówię – warknął Ramsgate. – Nie obchodzi mnie, kim jesteś i jaki tytuł zostawił ci twój przeklęty ojciec. Zginiesz. Zrozumiałeś? – Sądzę, że już pora, żebyśmy poszli – wtrącił się Marcus. Wsunął rękę między nich i powiększył odległość między nimi. – Doktorze. – Skinął głową lekarzowi, równocześnie popychając Daniela w kierunku drzwi.
– Odliczaj dni, Winstead – ostrzegł lord Ramsgate. – Albo, jeszcze lepiej, godziny. – Sir – odezwał się jeszcze raz Daniel, próbując okazać starszemu mężczyźnie szacunek. Chciał to wszystko naprawić. Musiał spróbować. – Muszę panu powiedzieć... – Nie mów do mnie – przerwał mu Ramsgate. – Nie możesz powiedzieć nic, co by cię uratowało. Nie ma takiego miejsca, w którym mógłbyś się 12
ukryć. – Jeśli pan go zabije, pan także zawiśnie – zauważył Marcus. – A jeżeli Hugh przeżyje, będzie pana potrzebował. Ramsgate spojrzał na Marcusa jak na idiotę. – Myślisz, że zrobię to sam? Nietrudno wynająć zabójcę. Życie ma naprawdę niską cenę. Nawet jego. – Skinął głową w kierunku Daniela. – Pójdę już – powiedział doktor. I uciekł. – Pamiętaj, Winstead – rzekł lord Ramsgate, patrząc na Daniela z mieszaniną wściekłości i pogardy. – Możesz uciec, możesz próbować się
R
ukryć, ale moi ludzie zawsze cię znajdą. A ty nie będziesz ich znał. Dlatego nie zauważysz, kiedy się pojawią.
Te słowa prześladowały Daniela przez następne trzy lata. Z Anglii do
L T
Francji, z Francji do Prus, z Prus do Włoch. Słyszał je we śnie, w szeleście drzew, w każdym kroku dobiegającym z tyłu. Nauczył się trzymać plecami do ściany, nie ufać nikomu, nawet kobietom, z którymi od czasu do czasu się spotykał. I pogodził się z faktem, że nigdy więcej nie postawi stopy na angielskiej ziemi, nie zobaczy swojej rodziny. Aż pewnego dnia w małej włoskiej wiosce wyszedł mu na spotkanie, kulejąc, Hugh. Wiedział, że Hugh przeżył. Od czasu do czasu dostawał listy z domu. Ale nie spodziewał się zobaczyć go znowu, a już z pewnością nie tutaj, na rozgrzanym śródziemnomorskim słońcem starożytnym placu, wśród rozbrzmiewających w powietrzu okrzyków arrivederci i buon giorno. – Znalazłem cię w końcu – powiedział Hugh, wyciągając rękę. – Przepraszam. A potem wypowiedział słowa, których Daniel nigdy nie spodziewał się usłyszeć: – Możesz już bezpiecznie wrócić do domu. Przysięgam. 13
1 Jak na damę, która spędziła ostatnie osiem lat, starając się nie zostać zauważoną, Anna Wynter znalazła się w niezręcznej sytuacji. W ciągu mniej więcej jednej minuty miała wyjść na zaimprowizowaną scenę, ukłonić się przed co najmniej osiemdziesięcioma członkami crème de la crème londyńskiej socjety, usiąść przy fortepianie i zagrać. Pewnym pocieszeniem było to, że miała dzielić scenę z trzema innymi młodymi kobietami. Pozostałe damy – członkinie osławionego kwartetu Smythe – Smithów – grały na instrumentach strunowych, oko w oko z
R
publicznością. Anna mogła przynajmniej pochylić głowę i skupić się na klawiszach z kości słoniowej. Przy odrobinie szczęścia publiczność będzie zbyt przerażona muzyką, by zwrócić jakąkolwiek uwagę na ciemnowłosą
L T
kobietę, która w ostatniej chwili musiała zająć miejsce pianistki, która z kolei w ostatniej chwili (co jej matka oznajmiała każdemu, kto zechciał słuchać) rozchorowała się straszliwie – nie, wprost katastrofalnie.
Anna ani przez minutę nie wierzyła, że lady Sara Pleinsworth jest chora, ale nie mogła nic z tym zrobić, jeśli chciała zachować posadę guwernantki trzech młodszych sióstr lady Sary.
Jednak lady Sarze udało się przekonać matkę, która postanowiła, że występ musi się odbyć. A następnie, po opowiedzeniu zaskakująco szczegółowej siedemnastoletniej historii wieczorków muzycznych u Smythe – Smithów, oznajmiła, że Anna zajmie miejsce jej córki. – Podobno grywała pani fragmenty Koncertu fortepianowego nr 1 Mozarta – przypomniała lady Pleinsworth. Anna bardzo tego teraz żałowała. Najwyraźniej nie miało żadnego znaczenia, że Anna nie grała tego utworu od ponad ośmiu lat ani że nigdy nie zagrała go w całości. Lady 14
Pleinsworth nie przyjmowała żadnych argumentów. Anna została zaciągnięta do domu szwagierki lady Pleinsworth, gdzie miał się odbyć koncert, i dostała osiem godzin, żeby poćwiczyć. To niedorzeczne. Pocieszające było tylko to, że przy tak złej grze reszty kwartetu może nikt nie zauważy pomyłek Anny. Prawdę mówiąc, jej jedynym celem tego wieczoru było nie zwracać na siebie uwagi. Naprawdę tego nie chciała. Nie chciała zostać zauważona. Z wielu powodów. – Już prawie pora – szepnęła z podnieceniem Daisy Smythe – Smith.
R
Anna uśmiechnęła się do niej blado. Daisy najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy, jak fatalnie gra.
– Jakże się cieszę – usłyszała cichy, żałosny głosik siostry Daisy, Iris.
L T
Ona zdawała sobie z tego sprawę.
– Och, daj spokój – powiedziała lady Honoria Smythe – Smith, ich kuzynka. – Będzie wspaniale. Przecież jesteśmy rodziną.
– Cóż, ona nie – zauważyła Daisy, wskazując Annę skinieniem głowy. – Dzisiaj jest – oznajmiła Honoria. – Jeszcze raz pani dziękuję, panno Wynter. Uratowała pani sytuację.
Anna mruknęła coś pozbawionego sensu, ponieważ nie potrafiła się zmusić, by powiedzieć, że to żaden kłopot albo że cała przyjemność jest po jej stronie. Lubiła lady Honorię. Ona, w odróżnieniu od Daisy, wiedziała, jak strasznie grają, ale inaczej niż Iris, mimo to chciała wystąpić. Tu chodziło o rodzinę. Siedemnaście zespołów kuzynek Smythe – Smithów występowało przed nimi, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie siedemnaście następnych. Nieważne, jak brzmiała muzyka. – Och, to jest ważne – powiedziała cicho Daisy. Honoria lekko szturchnęła kuzynkę smyczkiem od skrzypiec. 15
– Rodzina i tradycja – przypomniała. – Oto co jest ważne. Rodzina i tradycja. Anna nie miała nic przeciwko rodzinie i tradycji. Chociaż, prawdę mówiąc, jej niespecjalnie szło tak z jednym, jak z drugim. – Widzicie coś? – spytała Daisy. Przestępowała z nogi na nogę niczym zdenerwowana sroka i Anna już dwukrotnie musiała się cofnąć, żeby ratować stopy przed przydeptaniem. Honoria, stojąca bliżej miejsca, z którego miały wejść na scenę, skinęła głową. – Jest kilka pustych miejsc, ale niewiele. Iris jęknęła.
R
– Czy tak jest co roku? – Anna nie mogła się powstrzymać przed zapytaniem o to.
L T
– To znaczy jak? – odpowiedziała Honoria pytaniem na pytanie. – Mhm, cóż... – Są rzeczy, których po prostu się nie mówi siostrzenicom swojej pracodawczyni. Na przykład raczej nie należy sobie pozwalać na komentarze dotyczące zupełnego braku talentu muzycznego u innej młodej damy. Albo zastanawiać się na głos, czy koncerty zawsze były tak straszne, czy tylko tegoroczny jest wyjątkowo zły. A już z całą pewnością nie powinno się pytać, dlaczego ludzie przychodzą na koncerty, skoro są tak beznadziejne?
Właśnie wtedy przez boczne drzwi wpadła jak burza piętnastoletnia Harriet Pleinsworth. Anna spojrzała na nią, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Harriet oznajmiła: – Będę przewracać pani strony. – Dziękuję ci, Harriet. To bardzo miło z twojej strony. Harriet uśmiechnęła się szeroko do Daisy, która posłała jej pogardliwe 16
spojrzenie. Anna odwróciła się, żeby nikt nie zauważył, jak wznosi oczy ku niebu. One nigdy za sobą nie przepadały. Daisy traktowała siebie zbyt serio, a Harriet nie traktowała poważnie niczego. – Już pora – oznajmiła Honoria. Wyszły zatem na scenę i po krótkim wprowadzeniu zaczęły grać. A Anna zaczęła się modlić. Wielkie nieba, nigdy w życiu nie pracowała tak ciężko. Jej palce śmigały po klawiszach, rozpaczliwie starając się nadążyć za Daisy, która
R
grała na skrzypcach, jakby brała udział w jakimś wyścigu.
To jest żałosne, żałosne, żałosne, nuciła w myślach Anna. Przedziwne, ale mówienie do siebie było jedynym sposobem, żeby jakoś przez to
L T
przebrnąć. Grały wyjątkowo trudny utwór, nawet dla doświadczonych pianistek.
Żałosne, żałosne... Oj! Cis! Anna odchyliła mały palec i trafiła w klawisz w samą porę. To znaczy o dwie sekundy później niż powinno być. Zerknęła ukradkiem na publiczność. Jakaś kobieta w pierwszym rzędzie wyglądała, jakby miała mdłości.
Wracaj do pracy, wracaj do pracy. O matko, fałszywa nuta. Nieważne. Nikt tego nie zauważy, nawet Daisy.
Grała więc dalej, zastanawiając się przez moment, czy nie powinna jednak nadgonić swojej części. Muzyka i tak nie mogła już brzmieć gorzej. Daisy pływała po swojej części, oscylując między głośnym a bardzo głośnym dźwiękiem; Honoria brnęła powoli – każda jej nuta brzmiała jak tupnięcie; a Iris... Hm, Iris była naprawdę dobra. Chociaż nie miało to większego znaczenia. 17
Anna wzięła głęboki oddech i rozprostowała palce w czasie krótkiej przerwy w partii fortepianowej. Po czym wróciła do klawiatury i... Przewróć stronę, Harriet. Przewróć stronę, Harriet. – Przewróć stronę, Harriet! – syknęła. Harriet przewróciła stronę. Anna zagrała pierwszy akord i zdała sobie sprawę, że Iris i Honoria wyprzedzają ją już o dwie linijki. A Daisy... cóż, wielkie nieba, nie miała pojęcia, gdzie jest Daisy.
R
Anna przeskoczyła kawałek dalej, by dorównać do miejsca, które grała reszta. W najgorszym razie znajdzie się gdzieś w połowie drogi. – Ominęła pani kawałek – szepnęła Harriet. – Nieważne.
L T
I rzeczywiście, nie miało to większego znaczenia.
Aż w końcu – w końcu – dotarły do miejsca, gdzie Anna nie musiała niczego grać przez całe trzy strony. Oparła się wygodniej, przestała wstrzymywać oddech i... Zobaczyła kogoś.
Zamarła. Ktoś obserwował je z tylnego pokoju. Drzwi, przez które weszły na scenę – te same, które (Anna mogłaby przysiąc) dokładnie za sobą zamknęła – teraz były lekko uchylone. A ponieważ ona była najbliżej drzwi, nie wspominając już o tym, że jako jedyna nie siedziała do nich tyłem, widziała zarys twarzy jakiegoś mężczyzny, który zaglądał przez szparę. Panika. Przerażenie owładnęło nią, uciskając płuca, powodując pieczenie skóry. Znała to uczucie. Nie zdarzało jej się często, i całe szczęście, ale było znajome. Za każdym razem, kiedy widziała kogoś gdzieś, gdzie nie powinien 18
być... Przestań. Zmusiła się, by zacząć znowu oddychać. Znajdowała się w domu owdowiałej hrabiny Winstead. Była tak bezpieczna, jak to tylko możliwe. Musiała tylko... – Panno Wynter! – syknęła Harriet. Anna drgnęła, wytrącona z zamyślenia. – Ominęła pani swoje wejście. – Gdzie jesteśmy teraz? – spytała nerwowo Anna. – Nie wiem. Nie umiem czytać nut. Anna spojrzała na nią wbrew sobie. – Ale przecież grasz na skrzypcach.
L T
– Wiem – powiedziała żałośnie Harriet.
R
Anna, najszybciej jak umiała, przejrzała nuty na stronie, przeskakując wzrokiem z linii do linii.
– Daisy na nas patrzy – szepnęła Harriet. – Ćśś. – Anna musiała się skoncentrować. Odwróciła stronę, odetchnęła i sięgnęła do g – moll.
I po chwili namysłu do dur. To było lepsze. Lepsze to najtrafniejsze określenie.
Przez resztę występu siedziała z pochyloną głową. Nie podniosła wzroku ani na publiczność, ani na człowieka, który obserwował ją z tylnego pokoju. Grała z finezją dorównującą pozostałym Smythe – Smithom, a kiedy skończyły, wstała i dygnęła, wciąż trzymając pochyloną głowę. Wreszcie mruknęła do Harriet coś o tym, że musi się tobą zająć, i uciekła. Daniel Smythe – Smith nie planował swojego powrotu do Londynu na dzień dorocznego wieczorku muzycznego swojej rodziny. Prawdę mówiąc, 19
jego uszy rozpaczliwie żałowały, że nie przewidział tego wydarzenia, ale serce... cóż, to zupełnie inna sprawa. Dobrze wrócić do domu. Nawet w takiej kakofonii. Zwłaszcza w takiej kakofonii. Nic nie mogło być dla mężczyzny z rodu Smythe – Smithów wyraźniejszym sygnałem powrotu do domu niż źle grana muzyka. Nie chciał, żeby ktoś go zobaczył przed koncertem; nie było go trzy lata i wiedział, że jego powrót zakłóci występ. Publiczność zapewne byłaby mu wdzięczna, ale ostatnie, czego sobie życzył, to witać się z rodziną w
R
obecności tłumu dam i dżentelmenów, z których spora część zapewne uważała, że powinien pozostać na wygnaniu.
Chciał jednak zobaczyć rodzinę, więc ledwie rozległa się muzyka,
L T
wślizgnął się bezszelestnie do pokoju ćwiczeń, podszedł na palcach do drzwi i uchylił je.
Rozpromienił się. Zobaczył Honorię, uśmiechającą się tym swoim wielkim uśmiechem, kiedy atakowała skrzypce smyczkiem. Nie miała pojęcia, że nie umie grać, biedactwo. Z jego pozostałymi siostrami było tak samo. Ale kochał je za to, że próbowały.
Na drugich skrzypcach grała... wielkie nieba, czy to Daisy? Czy ona nie powinna się jeszcze uczyć? Nie, ma już szesnaście lat, jeszcze nie weszła do towarzystwa, ale już nie jest dzieckiem. A tam Iris przy wiolonczeli, wygląda na nieszczęśliwą. Zaś przy fortepianie... Zastanowił się. Kto, u diabła, siedzi przy fortepianie? Nachylił się, by lepiej widzieć. Głowę miała opuszczoną i nie widział dobrze jej twarzy, ale co do jednego nie miał wątpliwości – to nie była żadna z jego kuzynek. Hm... a to ci zagadka. Wiedział doskonale (ponieważ matka mówiła mu 20
to wiele, wiele razy), że kwartet zawsze składa się z niezamężnych młodych dam z rodziny Smythe – Smithów – i nikogo innego. Rodzina była bardzo dumna z tak licznych muzycznie uzdolnionych (to opinia matki, nie jego) kuzynek. Kiedy jedna wychodziła za mąż, zawsze kolejna czekała, by zająć jej miejsce. Nigdy nie było potrzeby wprowadzania kogoś z zewnątrz. Ale – co ważniejsze – kto z zewnątrz chciałby wejść do takiego kwartetu? Któraś z kuzynek musiała zachorować. To jedyne możliwe wyjaśnienie.
R
Próbował sobie przypomnieć, kto powinien siedzieć przy fortepianie. Marigold? Nie, ona ma już męża. Viola? O ile dobrze pamiętał, jeden z listów informował go o jej ślubie. Sara? Tak, musi chodzić o Sarę.
L T
Pokręcił głową. Miał przerażającą liczbę kuzynek.
Przyglądał się damie przy fortepianie z niejakim zainteresowaniem. Bardzo starała się nadążyć. Kiwała głową, śledząc nuty, a na jej twarzy co jakiś czas pojawiał się pełen bólu grymas. Obok niej stała Harriet i przewracała strony – zawsze w niewłaściwym momencie. Daniel parsknął śmiechem. Kimkolwiek jest ta biedna dziewczyna, miał nadzieję, że jego rodzina dobrze jej płaci.
I nagle oderwała palce od klawiszy, kiedy Daisy, cierpiąc, zaczęła grać solową partię na skrzypcach. Patrzył, jak wzięła głęboki oddech, rozprostowała palce i nagle... Spojrzała na niego. Czas się zatrzymał. Po prostu się zatrzymał. To najbardziej ckliwy i banalny sposób na opisanie tego, co się zdarzyło, ale te kilka sekund, kiedy jej twarz była zwrócona ku niemu... rozciągały się i wydłużały, stapiając z nieskończonością. 21
Była piękna. Ale to nie wyjaśniało wszystkiego. Widywał już wcześniej piękne kobiety. Z wieloma z nich nawet sypiał. Ale ta... Jej... Ona... Nawet myśli mu się plątały. Włosy miała ciemne, lśniące i gęste, mniejsza z tym, że spięła je w praktyczny kok. Zupełnie nie potrzebowała wymyślnych loków ani aksamitnych wstążek. Nawet gdyby spięła włosy ciasno jak baletnica albo wręcz zgoliła, i tak byłaby najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widział. To jej twarz; tak, musi o to chodzić. W kształcie serca, blada, o zupełnie niezwykłych, uniesionych brwiach. W półmroku nie potrafił powiedzieć, jaki
R
kolor miały jej oczy – i nad tym ubolewał. Ale jej usta...
Miał ogromną nadzieję, że ta kobieta nie jest zamężna, ponieważ zamierzał ją pocałować. Pozostawało tylko pytanie: kiedy.
L T
I nagle – zdał sobie z tego sprawę natychmiast – ona go zauważyła. Na jej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia, potem zamarła, a jej oczy rozszerzyły się ze strachu. Uśmiechnął się cierpko i skinął głową. Czy wzięła go za szaleńca, który zakradł się do Winstead House, by podglądać koncert? Cóż, wydało mu się to całkiem prawdopodobne. On sam od tak długiego czasu czujnie wypatrywał nieznajomych, że bezbłędnie rozpoznawał ten sam odruch u innych. Nie znała go, a z całą pewnością w tylnym pokoju nie powinno nikogo być w czasie koncertu.
Najbardziej zdumiewające było to, że nie odwróciła wzroku. Wytrzymała jego spojrzenie, a on nie poruszył się, nawet nie oddychał, dopóki jego kuzynka Harriet nie szturchnęła ciemnowłosej kobiety, zapewne mówiąc jej, że przegapiła swoje wejście. Więcej już na niego nie spojrzała. Lecz Daniel ją obserwował. Obserwował przy każdym odwróceniu strony, każdym akordzie fortissimo. Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że 22
w pewnym momencie przestał nawet słyszeć muzykę. Jego umysł grał własną symfonię,
bogatą
i
pełną,
płynnie
zmierzającą
ku
doskonałemu,
nieuniknionemu apogeum. Które nigdy nie nastąpiło. Czar prysnął, kiedy kwartet łupnął ostatnie nuty i wszystkie cztery damy wstały, by dygnąć przed publicznością. Ciemnowłosa piękność powiedziała coś do Harriet, która rozpromieniła się, słysząc oklaski, jakby sama na czymś grała, po czym oddaliła się tak szybko, że Daniel zdziwił się, iż nie zostawiła śladów na podłodze. Nieważne. I tak ją znajdzie.
R
Pospiesznie przeszedł przez tylny hol Winstead House. Wymykał się tędy wielokrotnie, kiedy był młodszy; dokładnie wiedział, jaką drogę może wybrać ktoś, kto nie chce zostać zauważony. I tak jak przypuszczał, przeciął
L T
jej drogę tuż przed ostatnim zakrętem do wyjścia dla służby. Nie zauważyła go jednak od razu; nie zauważyła go, dopóki...
– Tu pani jest. – Uśmiechnął się, jakby witał dawno niewidzianą przyjaciółkę. Nie ma nic skuteczniejszego niż niespodziewany uśmiech, by wytrącić kogoś z równowagi.
Drgnęła zaskoczona i urwany okrzyk wyrwał się z jej ust. – Wielkie nieba – powiedział Daniel, zasłaniając jej usta dłonią. – Proszę tego nie robić. Ktoś panią usłyszy.
Przyciągnął ją do siebie – tylko tak mógł zamknąć jej usta. Poczuł jej ciało, drobne, smukłe i drżące jak liść. Była przerażona. – Nie zrobię pani krzywdy – zapewnił. – Chcę tylko wiedzieć, co pani tu robi. Odczekał chwilę, po czym zmienił pozycję, żeby lepiej widzieć jej twarz. Napotkał spojrzenie jej oczu, ciemnych i wystraszonych. – A więc jeśli panią puszczę, czy będzie pani cicho? 23
Skinęła głową. Zastanowił się przez chwilę. – Kłamie pani. Przewróciła oczami, jakby chciała powiedzieć: „A czego pan się spodziewa? ” Zachichotał. – Kim pani może być? – zastanawiał się na głos. I nagle stało się coś dziwnego. Rozluźniła się. Odrobinę, ale jednak. Poczuł, że jej napięcie nieco zelżało, poczuł jej westchnienie na dłoni. To ciekawe. Nie martwiła się tym, że on jej nie zna. Martwiła się, że może ją znać.
R
Niespiesznie, na tyle powoli, by wiedziała, że w każdej chwili może zmienić zdanie, zdjął dłoń z jej ust. Nie przestał jednak obejmować jej w talii.
L T
Wiedział, że to samolubne z jego strony, lecz nie potrafił się zmusić, by ją puścić.
– Kim pani jest? – szepnął jej wprost do ucha. – Kim pan jest? – odpowiedziała pytaniem. Uśmiechnął się kącikiem ust. – Ja zapytałem pierwszy.
– Nie rozmawiam z nieznajomymi.
Roześmiał się i obrócił ją tak, że stanęli twarzą w twarz. Wiedział, że zachowuje się karygodnie, nagabując to biedne stworzenie. Przecież ona nie zrobiła nic złego. Na miłość boską, grała w jego rodzinnym kwartecie. Powinien jej podziękować. Ale kręciło mu się w głowie – niemal tracił poczucie rzeczywistości. Ta kobieta miała w sobie coś, co sprawiało, że krew buzowała mu w żyłach, a już wcześniej czuł się nieco oszołomiony, kiedy dotarł do Winestead House po tygodniach podróży. 24
Był w domu. W domu. I trzymał w objęciach piękną kobietę, która – tego był niemal pewien – nie zamierzała go zabić. Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz mógł się napawać tym uczuciem. – Myślę... – powiedział powoli. – Myślę, że będę musiał panią pocałować. Szarpnęła się do tyłu; nie wyglądała na przerażoną, lecz raczej zdziwioną. A może zaniepokojoną. – tylko odrobinę – zapewnił. – Muszę sobie przypomnieć... Milczała przez chwilę i nagle, jakby nie potrafiła się powstrzymać, spytała: – O czym?
R
Uśmiechnął się. Podobał mu się jej głos. Był miły i pełny, jak dobra
L T
brandy. Albo letni dzień.
– Wielkie nieba – powiedział i dotknął jej podbródka, odchylając jej głowę ku sobie. Wstrzymała oddech – słyszał szmer powietrza przepływającego między jej wargami – ale nie broniła się. Odczekał chwilę, ponieważ wiedział, że jeśli zacznie się bronić, będzie musiał ją puścić. Ale nie zrobiła tego. Wytrzymała jego spojrzenie, równie zahipnotyzowana tą chwilą jak on.
I pocałował ją. Najpierw ostrożnie, jakby się bał, że może zniknąć z jego objęć. Ale to nie wystarczyło. Namiętność obudziła się w nim i przyciągnął ją do siebie, napawając się miękkością jej ciała. Była drobna w taki sposób, który sprawia, że mężczyzna ma ochotę zabijać smoki. Ale była też kobieca, ciepła i pełna we wszystkich odpowiednich miejscach. Jego ręka aż rwała się, by dotknąć jej piersi lub objąć idealną wypukłość jej pośladka. Ale nawet on nie był na tyle śmiały; nie wobec nieznajomej damy w domu swojej matki. 25
Jednak wciąż nie był gotów jej puścić. Pachniała Anglią, ciepłym deszczem i rozgrzaną w promieniach słońca łąką. Dotykanie jej było czymś najlepszym na świecie. Miał ochotę owinąć się wokół niej, wtulić w nią i tak zostać przez resztą swoich dni. Od trzech lat nie wziął do ust kropli alkoholu, lecz teraz czuł się upojony, miał w głowie lekkość, jakiej nie spodziewał się poczuć już nigdy więcej. To szaleństwo. Nie ma co do tego wątpliwości. – Jak się pani nazywa? – spytał szeptem. Chciał to wiedzieć. Chciał ją poznać.
R
Lecz ona nie odpowiedziała. Zrobiłaby to w końcu. Gdyby mieli więcej czasu, wydobyłby to z niej. Jednak oboje usłyszeli, jak ktoś zbliża się tylnymi schodami, dokładnie naprzeciwko miejsca, gdzie stali spleceni w objęciach.
L T
Pokręciła głową, z oczami rozszerzonymi z niepokoju. – Nikt nie może mnie tak zobaczyć – szepnęła.
Puścił ją, lecz nie dlatego, że o to poprosiła. Zobaczył, kto jest na schodach – i co robi – a wtedy zupełnie zapomniał o ciemnowłosej czarodziejce.
Z wściekłym rykiem pobiegł przez hol jak szaleniec.
26
2 Piętnaście minut później Anna była w tym samym miejscu, w którym znalazła się piętnaście minut wcześniej, kiedy popędziła przez hol i wpadła jak burza w pierwsze otwarte drzwi, jakie znalazła. Ponieważ miała pecha (jak zwykle), wylądowała w jakimś ciemnym, pozbawionym okien składziku. Poruszając się po omacku, znalazła wiolonczelę, trzy klarnety i prawdopodobnie puzon. Było w tym coś znaczącego. Trafiła do pokoju, w którym znajdowały
R
wieczny spoczynek instrumenty muzyczne Smythe – Smithów. I utknęła w nim przynajmniej do czasu, kiedy skończy się to szaleństwo w holu. Nie miała pojęcia, co tam się dzieje, poza tym, że słyszała dużo krzyków, trochę
L T
warknięć i kilka nieprzyjemnych odgłosów, które kojarzyły się jej z uderzeniem pięści o ciało.
Poza podłogą nie było miejsca, żeby usiąść, więc Anna siadła na zimnych, niczym nieprzykrytych deskach, oparła się o kawałek odsłoniętej ściany obok drzwi i postanowiła przeczekać awanturę. Cokolwiek tam się działo, nie zamierzała brać w tym udziału, ale co ważniejsze – nie chciała być nawet w pobliżu, kiedy cała rzecz się wyda. To zaś musiało nastąpić prędzej czy później, zważywszy na hałas, jaki powstawał. Mężczyźni. Oni naprawdę są idiotami. Chociaż wyglądało na to, że jest tam również jakaś kobieta – to zapewne ona wrzeszczała. Annie wydawało się, że usłyszała imię „Daniel”, potem prawdopodobnie „Marcus” – uświadomiła sobie, że musi chodzić o hrabiego Chatteris, którego poznała nieco wcześniej tego wieczoru. Sprawiał wrażenie zauroczonego lady Honorią. Jeśli się nad tym zastanowić, wrzaski dosyć przypominały głos lady 27
Honorii. Anna pokręciła głową. To nie jej sprawa. Nikt nie może jej winić o to, że trzyma się z dala od tej awantury. Nikt. Ktoś uderzył o ścianę tuż za nią, co sprawiło, że przesunęła się po podłodze o dobre dwa cale. Jęknęła i ukryła twarz w dłoniach. Nigdy się stąd nie wydostanie. Po wielu latach ktoś znajdzie jej martwe, wysuszone ciało, przewieszone przez tubę, z dwoma fletami ułożonymi na kształt krzyża. Anna się wzdrygnęła. Powinna przestać czytywać przed snem melodramaty Harriet. Jej młoda podopieczna uważała się za pisarkę, a jej
R
utwory stawały się z dnia na dzień coraz bardziej makabryczne. W końcu odgłosy dobiegające z korytarza ucichły i mężczyźni osunęli się na podłogę (czuła to przez ścianę). Jeden z nich znajdował się tuż za nią.
L T
Słyszała, jak ciężko dyszą, a potem rozmawiają tak, jak zwykli mówić mężczyźni – krótkimi, oszczędnymi zdaniami. Wcale nie zamierzała podsłuchiwać, ale nic na to nie mogła poradzić, skoro była uwięziona w składziku.
I właśnie wtedy odgadła.
Mężczyzną, który ją pocałował, był starszy brat lady Honorii – hrabia Winstead! Widziała wcześniej jego portret i powinna była go od razu rozpoznać. A może nie. Obraz ukazywał podstawowe cechy – brązowe włosy i ładnie zarysowane usta – ale nie przedstawiał go wiernie. Hrabia był przystojny, temu nie sposób zaprzeczyć, ale żaden obraz, żadne pociągnięcie pędzlem nie było w stanie oddać niewymuszonej, eleganckiej pewności siebie mężczyzny, który zna swoje miejsce w świecie i jest z niego całkiem zadowolony. Wielkie nieba, ależ wpadła. Pocałowała osławionego Daniela Smythe – Smitha. Anna dużo o nim słyszała, tak jak wszyscy. Kilka lat wcześniej wdał 28
się w pojedynek i musiał uciekać z kraju z powodu ojca swojego przeciwnika. Ale podobno zawarli coś w rodzaju rozejmu. Lady Pleinsworth wspominała, że hrabia w końcu wraca do domu, i Harriet opowiedziała Annie wszystkie plotki na jego temat. Pod tym względem Harriet była dość pomocna. Ale jeśli lady Pleinsworth dowie się, co się zdarzyło tego wieczoru... cóż, to będzie koniec pracy Anny jako guwernantki dziewczynek Pleinsworthów czy kogokolwiek innego. Anna przeszła już dość, gdy starała się o tę posadę; nikt jej nie zatrudni, jeżeli wda się w romans z hrabią.
R
Troskliwe mamy zwykle nie zatrudniają guwernantek o wątpliwej moralności.
A to przecież nie była jej wina. Tym razem absolutnie nie była.
L T
Westchnęła. W holu zrobiło się cicho. Czy w końcu sobie poszli? Słyszała kroki, ale nie potrafiła ocenić ilu par stóp. Odczekała jeszcze kilka minut i wreszcie, kiedy już była pewna, że zapanował spokój, otworzyła drzwi i ostrożnie wyszła na korytarz.
– Tu pani jest – powiedział. Po raz drugi tego wieczoru. Na pewno aż podskoczyła. Nie dlatego, że hrabia Winstead ją przestraszył – chociaż przestraszył. Ale była zaskoczona tym, że tak długo pozostał w holu w zupełnej ciszy. Naprawdę, nic nie słyszała. Ale to nie to sprawiło, że szczęka jej opadła. – Wygląda pan strasznie – powiedziała, zanim zdążyła ugryźć się w język. Był sam; siedział na podłodze, wyciągnąwszy długie nogi w poprzek holu. Anna nie przypuszczała, że człowiek może być tak rozdygotany, ale była całkiem pewna, że hrabia Winstead przewróciłby się, gdyby nie opierał się o ścianę. Uniósł bezwładnie rękę w czymś w rodzaju salutu. 29
– Marcus wygląda gorzej. Przyjrzała się jego oku, które zaczynało już sinieć, i koszuli zaplamionej krwią pochodzącą Bóg jeden wie skąd. Albo z kogo. – Nie jestem pewna, czy to możliwe. Lord Winstead odetchnął głęboko. – Całował moją siostrę. Anna czekała na ciąg dalszy, lecz on najwyraźniej uważał to za wystarczające wyjaśnienie. – Ehem... – Próbowała zyskać na czasie, ponieważ żaden podręcznik
R
etykiety nie zawierał wskazówek, jak zachować się w taką noc. W końcu doszła do wniosku, że najlepiej będzie zapytać o wynik sprzeczki, nie zaś o to, co było jej przyczyną.
L T
– A więc wszystko się wyjaśniło? Wspaniałomyślnie skinął głową.
– Pora na gratulacje przyjdzie bardzo niedługo.
– Och, wspaniałe. To bardzo miłe. – Uśmiechnęła się, skinęła głową i klasnęła, jakby próbowała sama siebie uciszyć. Wszystko to było bardzo krępujące. Jak należy postępować z rannym hrabią, który w dodatku dopiero co wrócił po trzech latach spędzonych na wygnaniu? I zanim musiał uciekać z kraju, miał raczej mamą reputację.
Nie wspominając już o całowaniu się z nim kilka minut wcześniej. – Czy zna pani moją siostrę? – spytał bardzo zmęczonym głosem. – Och, oczywiście, że pani zna. Grała pani razem z nią. – Pańska siostra to lady Honoria? Przytaknął. – Jestem Winstead. – Tak, oczywiście. Słyszałam, że miał pan niedługo wrócić. – Zdobyła 30
się na jeszcze jeden niezdarny uśmiech, lecz niewiele jej to pomogło. – Lady Honoria jest bardzo miła i życzliwa. Bardzo się cieszę z jej szczęścia. – Gra tragicznie. – Była najlepszą skrzypaczką na scenie – powiedziała Anna najzupełniej szczerze. Słysząc to, roześmiał się głośno. – Mogłaby pani być dyplomatą, panno... – Zawiesił głos, poczekał chwilę i dodał: – Nie powiedziała mi pani, jak się nazywa. Zawahała się, ponieważ zawsze się wahała, kiedy ją o to pytano, lecz
R
przypomniała sobie, że on jest przecież hrabią Winstead, a więc siostrzeńcem jej pracodawczym. Nie ma się czego obawiać z jego strony.
– Jestem panna Wynter – odparła. – Guwernantka pańskich kuzynek.
L T
– Których? Pleinsworth? Skinęła głową.
Spojrzał jej prosto w oczy. – Och, biedactwo.
– Prószę przestać! One są urocze! – zaprotestowała. Uwielbiała swoje trzy podopieczne. Harriet, Elizabeth i Frances miały może więcej energii niż większość dziewczynek, ale miały też dobre serca, I zawsze dobre chęci. Jego brwi uniosły się w górę.
– Urocze owszem. Spokojne raczej nie. Było w tym sporo prawdy i Anna nie potrafiła powstrzymać lekkiego uśmiechu. – Jestem pewna, że bardzo dojrzały, odkąd widział je pan po raz ostatni – powiedziała nieco sztywno. Spojrzał na nią z powątpiewaniem, po czym zapytał: – Jak doszło do tego, że zagrała pani na fortepianie? 31
– Lady Sara zachorowała. – Ach. – To „ach” kryło w sobie całe mnóstwo znaczeń. – Proszę jej przekazać życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. Anna była niemal pewna, że lady Sara poczuła się znacznie lepiej już w chwili, kiedy matka zwolniła ją z konceptu, ale tylko skinęła głową i zapewniła, że nie omieszka przekazać życzeń. Choć wcale nie zamierzała tego robić. Nie mogła przecież nikomu powiedzieć, że natknęła się na hrabiego Winsteada. – Czy rodzina już wie o pańskim powrocie? – spytała. Przyjrzała mu się
R
nieco dokładniej. Naprawdę był podobny do siostry. Zastanawiała się, czy ma tak samo niezwykłe oczy – jasnoniebieskie, niemal lawendowe. W półmroku korytarza nie potrafiła tego ocenić. Nie wspominając już o tym, że jedno z
L T
nich było tak zapuchnięte, że prawie niewidoczne. – Oczywiście poza lady Honorią – dodała.
– Jeszcze nie. – Zerknął w stronę publicznej części domu i skrzywił się. – Wprawdzie podziwiam wszystkich co do jednego w tym zgromadzeniu za to, że zdobyli się na zaszczycenie swoją obecnością koncertu, ale wolałbym, żeby mój powrót miał mniej oficjalny charakter. – Spojrzał na swoje ubranie. – Zwłaszcza w takim stanie.
– Oczywiście – powiedziała pospiesznie. Nie mogła sobie wyobrazić, jakie powstałoby poruszenie, gdyby wszedł, tak poobijany i zakrwawiony, na przyjęcie po koncercie. Jęknął cicho, zmieniając pozycję na podłodze, po czym mruknął półgłosem coś, czego Anna (była tego niemal pewna) nie miała usłyszeć. – Powinnam już iść – wypaliła. – Bardzo przepraszam i... ehm... Powiedziała sobie, że musi ruszyć się z miejsca i tak też zrobiła. Każdy kawałek jej ciała krzyczał, by odzyskała rozsądek i zmykała stąd, 32
zanim ktoś nadejdzie, ale jedyne, co do niej docierało, to to, że on bronił swojej siostry. Jak mogłaby opuścić mężczyznę, który zrobił coś takiego? – Pomogę panu – powiedziała wbrew własnemu rozsądkowi. Uśmiechnął się blado. – Jeśli będzie pani tak miła... Kucnęła, żeby lepiej przyjrzeć się jego obrażeniom. Zdarzało się jej opatrywać wiele skaleczeń i zadrapań, ale nigdy czegoś takiego jak to. – Gdzie jest pan ranny? – spytała. Chrząknęła z zakłopotaniem. – Poza oczywistymi miejscami. – Oczywistymi?
R
– Cóż... – Wskazała ostrożnie na jego oko. – Tutaj jest pan trochę
L T
spuchnięty. I tutaj... – Wskazała lewy policzek, a potem ramię widoczne przez rozdartą i zaplamioną krwią koszulę. – I tu także.
– Marcus wygląda gorzej – stwierdził lord Winstead.
– Tak – odparła Anna, tłumiąc uśmiech. – Wspominał pan już o tym. – Jest pewien ważny szczegół. – Uśmiechnął się, skrzywił i przyłożył dłoń do policzka.
– Pańskie zęby? – spytała z niepokojem. – Wygląda na to, że wszystkie są na swoim miejscu – mruknął. Otworzył usta, jakby sprawdzał, czy może swobodnie poruszać szczęką, po czym zamkną je z jękiem. – Tak sądzę. – Czy chce pan, żebym kogoś sprowadziła? Uniósł brwi. – Chciałaby pani, żeby ktoś się dowiedział, że była tu pani ze mną sama? – Och. Oczywiście, że nie. Nie myślę jasno. 33
Uśmiechnął się znowu tym cierpkim grymasem, który sprawiał, że coś jej się skręcało w środku. – Taki już mam wpływ na kobiety. Wiele ciętych odpowiedzi przychodziło Annie do głowy, ale wszystkie zachowała dla siebie. – Mogłabym pomóc panu wstać – zaproponowała. Przechylił lekko głowę na bok. – Albo mogłaby pani usiąść i ze mną porozmawiać. Spojrzała na niego zaskoczona. I znowu ten półuśmiech. – To tylko taki pomysł – powiedział.
R
Zły pomysł, przyszło jej natychmiast do głowy. Wielkie nieba, tylko go
L T
pocałowała. W ogóle nie powinna znaleźć się blisko niego, a tym bardziej siedzieć obok na podłodze, gdzie byłoby tak łatwo odwrócić się ku niemu i unieść głowę...
– Może przyniosłabym trochę wody – wyrzuciła te słowa z taką szybkością, że omal się nie zakrztusiła. – Czy ma pan chusteczkę? Chyba powinien pan obmyć twarz.
Sięgnął do kieszeni i wyjął zmięty kawałek materiału. – Najdelikatniejszy włoski len – zakpił znużonym głosem. – W każdym razie kiedyś nim był. – Jestem pewna, że będzie się nadawać – powiedziała, biorąc od niego chusteczkę i składając na swój sposób. Sięgnęła i przyłożyła mu ją do policzka. – Boli? Pokręcił głową. – Szkoda, że nie mam wody. Krew już zaschła. – Zmarszczyła brwi. – 34
Ma pan brandy? Może w piersiówce? Wielu dżentelmenów nosi przy sobie piersiówki. Jej ojciec nosił. Rzadko wychodził bez niej z domu. Ale lord Winstead powiedział: – Nie piję alkoholu. Coś w jego tonie zaskoczyło ją i spojrzała na niego. Patrzył jej w oczy, a ona wstrzymała oddech. Nie zdawała sobie sprawy, jak blisko się nachyliła. Jej usta się rozchyliły. I zapragnęła. Zbyt wiele. Zawsze chciała zbyt wiele.
R
Cofnęła się, zaniepokojona tym, jak łatwo jej przyszło zbliżyć się do niego. Uśmiechał się często i chętnie. Wystarczyło spędzić kilka minut w jego towarzystwie, by się o tym przekonać. Właśnie dlatego ten ostry i poważny
L T
ton w jego głosie tak ją zaskoczył.
– Ale pewnie znajdzie pani trochę brandy w głębi holu – zauważył nagle, wytrącając ją z tej dziwnej fascynacji. – Trzecie drzwi po prawej. Tam był gabinet mojego ojca.
– W tylnej części domu? – Cóż za dziwne miejsce. – Jest dwoje drzwi. Drugie wychodzą na główny hol. W środku nie powinno nikogo być, ale lepiej, żeby była pani ostrożna, wchodząc. Anna wstała i zgodnie z jego instrukcją ruszyła w stronę gabinetu. Przez okno sączył się blask księżyca, więc bez trudu znalazła karafkę. Zabrała ją ze sobą, starannie zamykając drzwi. – Na półce przy oknie? – mruknął lord Winstead. – Tak. Uśmiechnął się blado. – Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Anna wyjęła korek i przyłożyła chusteczkę do naczynia, wylewając na 35
tkaninę sporą porcję brandy. Szybko rozszedł się silny zapach. – Czy to panu przeszkadza? – spytała z nagłym zaniepokojeniem. – Ten zapach? W ostatniej pracy – zanim dostała posadę u Pleinsworthów – wuj jej młodej podopiecznej dużo pił, a potem przestał. Bardzo trudno było przebywać blisko niego. Kiedy nie pił, miał jeszcze gorszy charakter, a sam zapach alkoholu doprowadzał go do szału. Anna musiała odejść. Z tego i innych powodów. Ale lord Winstead pokręcił głową.
R
– To nie jest tak, że nie mogę pić alkoholu. Sam postanowiłem, że nie będę pił.
Na jej twarzy musiała się odmalować konsternacja, ponieważ dodał:
L T
– Nie potrzebuję go. Gardzę nim.
– Rozumiem – powiedziała cicho. Najwyraźniej hrabia miał swoje sekrety. – Teraz może zaboleć – ostrzegła. – Na pewno zabo... au!
– Przepraszam – wymamrotała, pocierając ranę chusteczką. – Mam nadzieję, że Marcusa poleją tym paskudztwem – mruknął. – Cóż, on wygląda gorzej niż pan – zauważyła. Popatrzył na nią zdezorientowany, lecz powoli na jego twarzy pojawił się uśmiech. – Istotnie. Zajęła się zadrapaniami na jego pięści, mówiąc cicho: – Wiem to z najlepszego źródła. Parsknął śmiechem, ale ona nie spojrzała na niego. W tym, jak pochylała się nad jego ręką, oczyszczając rany, było coś bardzo osobistego. Nie znała tego mężczyzny – prawie nie znała – a jednak nie chciała jeszcze 36
odchodzić. Ale to nie dlatego, że to on, mówiła sobie. Po prostu... od tak dawna... Była sama. Zdawała sobie z tego sprawę. To nic zaskakującego. Przyszła kolej na ranę na ramieniu i Anna się zawahała. Twarz i ręce to jedno, ale przecież nie może dotknąć jego ciała. – Może powinnam... – Och nie, proszę się nie przejmować. Muszę przyznać, że pani delikatne zabiegi sprawiają mi przyjemność. Spojrzała na niego z potępieniem. – Sarkazm panu nie pasuje.
R
– Nie – powiedział z rozbawieniem. – Nigdy nie pasował. – Przyglądał się, jak wylewa kolejną porcję brandy na chusteczkę. – Poza tym, to nie był sarkazm.
L T
To nie było stwierdzenie, które powinna dokładniej analizować, więc przyłożyła mokrą chusteczkę do jego ramienia i powiedziała dziarsko: – Teraz na pewno zaboli.
– Aaaaaaaach – aaaaaaaach! – zawołał, a ona nie mogła powstrzymać śmiechu. Zabrzmiał jak kiepski śpiewak operowy albo aktor z jarmarcznego widowiska.
– Powinna to pani częściej robić – zauważył. – Chodzi mi o śmiech. – Wiem. – Zabrzmiało to ponuro, a ona nie chciała być ponura, więc dodała: – Jednak nieczęsto zdarza mi się torturować dorosłych mężczyzn. – Doprawdy? – mruknął. – Sądziłem, że cały czas się pani właśnie tym zajmuje. Zmierzyła go wzrokiem. – Kiedy wchodzi pani do pokoju – powiedział cicho – nawet powietrze staje się inne. 37
Jej ręka zamarła, uniesiona o cal nad jego skórą. Spojrzała na jego twarz – nie mogła się powstrzymać – i zobaczyła w jego oczach pożądanie. Pragnął jej. Pragnął, żeby nachyliła się i dotknęła ustami jego ust. To byłoby takie łatwe: wystarczyło się pochylić. Mogłaby sobie powiedzieć, że wcale tego nie chciała. Straciła równowagę, to wszystko. Ale rozsądek wziął górę. To nie był jej moment. Nie jej świat. On był hrabią, a ona... Cóż, ona była tym, kim sama siebie uczyniła; kimś, kto nie zadaje się z lordami, zwłaszcza takimi, których przeszłość była naznaczona skandalem.
R
On wkrótce miał się znaleźć w samym centrum uwagi, a Anna wolała być jak najdalej, kiedy to nastąpi. – Naprawdę muszę już iść – powiedziała. – Dokąd? – Do domu.
L T
I nagle, ponieważ wydawało się jej, że powinna powiedzieć coś więcej, dodała:
– Jestem trochę zmęczona. To był bardzo długi dzień. – Odprowadzę panią – oznajmił. – To nie jest konieczne.
Spojrzał na nią i aż się skrzywił, kiedy wstawał, opierając się o ścianę. – Jak zamierza pani się tam dostać? Czy to przesłuchanie? – Po prostu pójdę. – Do Pleinsworth House? – To nie jest daleko. Skarcił ją wzrokiem. 38
– O wiele za daleko dla damy bez opieki. – Jestem guwernantką. To go najwyraźniej rozbawiło. – Czy guwernantka nie jest damą? Westchnęła z nieskrywaną irytacją. – Będę całkowicie bezpieczna – zapewniła. – Cała droga powrotna jest dobrze oświetlona. I na ulicy będzie mnóstwo powozów. – A jednak to mnie nie uspokaja. Och, ależ on uparty.
R
– Byłam zaszczycona, mogąc pana poznać – rzekła stanowczo. – Ale jestem pewna, że rodzina nie może się doczekać, kiedy pana zobaczy. Jego ręka zamknęła się na jej nadgarstku.
L T
– Nie mogę pozwolić, żeby wracała pani do domu bez opieki. Usta Anny same się rozchyliły. Miał gorącą skórę i Anna czuła ciepło w miejscu, gdzie ją dotknął. Poczuła gdzieś w głębi coś dziwnego i mgliście znajomego. Z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że to podniecenie. – Jestem pewien, że pani to rozumie – powiedział cicho, a ona niemal ustąpiła. Pragnęła tego. Pragnęła tego dziewczyna, którą była niegdyś, a Anna od tak dawna nie otworzyła, serca na tyle, by tę dziewczynę uwolnić. – Nie może pan pójść, gdzie się panu podoba, wyglądając tak, jak pan wygląda – powiedziała. To była prawda. Wyglądał, jakby uciekł z więzienia. Albo z piekła. Wzruszył ramionami. – Tym lepiej, jeśli nikt mnie nie rozpozna. – Hrabio... – Danielu – poprawił ją. Otworzyła szerzej oczy. 39
– Co takiego? – Mam na imię Daniel. – Wiem. Nie zamierzam zwracać się do pana po imieniu. – Cóż, to szkoda. Ale warto było spróbować. A teraz... – Podał jej ramię, którego nie przyjęła. – Chodźmy już. – Nigdzie z panem nie idę. Uśmiechnął się zawadiacko. Nawet z połową twarzy czerwoną i spuchniętą, był szatańsko przystojny. – Czy to znaczy, że zostaje pani ze mną?
R
– Uderzył się pan w głowę – stwierdziła. – To jedyne wyjaśnienie. Roześmiał się, słysząc te słowa, ale zignorował je całkowicie. – Ma pani płaszcz?
L T
– Tak, ale zostawiłam go w pokoju ćwiczeń. Ja... niech pan nie próbuje zmieniać tematu! – Hm?
– Wychodzę – oznajmiła, unosząc dłoń. – Pan zostaje. On jednak zagrodził jej drogę, opierając rękę o ścianę. – Może nie wyraziłem się dostatecznie jasno – powiedział, a ona w tym momencie zdała sobie sprawę, że mogła go nie docenić. Może się wydawać niefrasobliwy, ale nie zawsze taki jest, a w tej chwili był śmiertelnie poważny. Cichym, spokojnym głosem oznajmił: – Jest kilka rzeczy, których nigdy nie narażę na szwank. Bezpieczeństwo damy jest jedną z nich. I to by było tyle. On nie ustąpi. Dlatego przypominając, że muszą trzymać się w cieniu i iść ulicami, na których nikt ich nie zobaczy, pozwoliła, żeby ją odprowadził do wejścia dla służby w Pleinsworth House. Ucałował jej dłoń, a ona starała się udawać, że nie spodobał się jej ten gest. 40
Możliwe, że jej uwierzył. Ale sama siebie nie przekonała. – Odwiedzę panią jutro – stwierdził, wciąż nie puszczając jej ręki. – Co? Nie! – Anna wyszarpnęła dłoń. – Nie może pan. – Nie mogę? – Nie. Jestem guwernantką. Nie mogę przyjmować wizyt mężczyzn. Straciłabym posadę. Uśmiechnął się, jakby rozwiązanie nie mogło być prostsze. – A zatem odwiedzę moje kuzynki. Czy on zupełnie nie miał pojęcia o dobrym wychowaniu? Czy był aż takim egoistą?
R
– Nie będzie mnie w domu – oznajmiła stanowczo. – Przyjdę jeszcze raz.
L T
– Również mnie nie będzie.
– Cóż za wagary. Kto będzie uczył moje kuzynki?
– Nie ja, jeśli pan będzie wciąż kręcił się w okolicy. Pańska ciotka z pewnością mnie zwolni.
– Zwolni? – Parsknął śmiechem. – To brzmi dość poważnie. – To jest poważne.
Wielkie nieba, on musi to w końcu zrozumieć. Nieważne, kim jest ani jak ona się czuje w jego obecności. Ten wieczór... podniecenie... pocałunki... Wszystko to było tak ulotne. Ważne było to, żeby mieć dach nad głową. I mieć co jeść. Chleb, ser i masło, i cukier, i wszystkie te urocze rzeczy, które w dzieciństwie miała na co dzień. Miała je i teraz, u Pleinsworthów, wraz ze stabilizacją, posadą i szacunkiem do samej siebie. Ale wiedziała, że to się może zmienić. Spojrzała na lorda Winsteada. Przyglądał się jej uważnie, jakby sądził, 41
że uda mu się zajrzeć w jej duszę. Ale nie znał jej. Nikt jej nie znał. Dlatego, przywdziewając konwenanse niczym pelerynę, Anna cofnęła dłoń i dygnęła. – Dziękuję za odprowadzenie mnie do domu, milordzie. Doceniam pańską troskę o moje bezpieczeństwo. Odwróciła się i zniknęła w tylnych drzwiach. Kiedy znalazła się już w domu, uporządkowanie myśli zajęło jej chwilę. Pleinsworthowie wrócili zaledwie kilka minut po niej, więc musiała złożyć wyjaśnienia. Z piórem w dłoni zapewniała, że właśnie zabierała się do
R
napisania liściku tłumaczącego, czemu musiała wcześniej wyjść z wieczorku muzycznego. Harriet nie przestawała paplać o sensacjach wieczoru – podobno lord Chatteris i lady Honoria naprawdę się zaręczyli, i to w zupełnie
L T
niecodzienny sposób – potem Elizabeth i Frances zbiegły po schodach, ponieważ i tak żadna z nich nie zdążyła jeszcze usnąć.
Dopiero dwie godziny później Anna dotarła w końcu do swojego pokoju, przebrała się w nocną koszulę i wślizgnęła do łóżka. A przez kolejne dwie godziny próbowała zasnąć. Wpatrywała się w sufit, rozmyślała, zastanawiała i szeptała.
– Annelise Sophronio Shawcross – powiedziała wreszcie do siebie. – W co ty się wpakowałaś?
42
3 Następnego popołudnia, mimo nalegań hrabiny wdowy Winstead, która nie chciała spuścić z oka swojego dopiero co odzyskanego syna, Daniel udał się do Pleinsworth House. Nie powiedział matce, dokąd idzie; z pewnością chciałaby mu towarzyszyć. Oznajmił, że musi załatwić kilka prawnych kwestii, co było prawdą. Po powrocie z trwającej trzy lata zagranicznej podróży dżentelmen nie może uniknąć odwiedzenia co najmniej jednego prawnika. Ale dziwnym zbiegiem okoliczności kancelaria Streatham i Ponce
R
znajdowała się zaledwie dwie mile od Pleinsworth House. Tyle co nic, a czy kogoś mogło zdziwić, że nagle wpadło mu do głowy odwiedzić swoje kuzynki? Takie pomysły często nachodzą mężczyzn, kiedy jadą powozem przez miasto.
L T
Albo przy tylnym wejściu Pleinsworth House.
Albo w czasie samotnego spaceru z powrotem do domu. Lub w łóżku. Pół nocy spędził bezsennie, rozmyślając o tajemniczej pannie Wynter – o zarysie jej policzka, o zapachu jej skóry. Był oczarowany, przyznawał to bez wahania, i wmawiał sobie, że to dlatego, iż jest szczęśliwy z powrotu do domu. To całkiem zrozumiałe, że uległ urokowi tak doskonałego okazu angielskiej kobiecości. Tak
więc
po nużącym
dwugodzinnym
spotkaniu
z panami
Streathamem, Ponce’em oraz Beaufort – Gravesem (który najwyraźniej jeszcze nie zasłużył na to, by jego nazwisko znalazło się na szyldzie) Daniel skierował swego woźnicę do Pleinsworth House. Chciał zobaczyć swoje kuzynki. Tyle że jeszcze bardziej chciał zobaczyć ich guwernantkę. Ciotki nie zastał w domu, lecz była jego kuzynka Sara, która powitała 43
go radosnym okrzykiem i serdecznym uściskiem. – Dlaczego nikt mi nie powiedział, że wróciłeś? – spytała. Cofnęła się i przez chwilę przyglądała jego twarzy. – I co ci się stało? Już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, kiedy dodała: – I nie mów mi, że napadli cię zbójcy, bo słyszałam już o podbitym oku Marcusa. – On wygląda gorzej niż ja – potwierdził Daniel. – Jeśli zaś idzie oto, dlaczego rodzina nie powiedziała ci, że wróciłem, odpowiedź jest prosta: o niczym nie wiedzą. Nie chciałem, żeby moje przybycie zakłóciło koncert.
R
– Jakież to uprzejme z twojej strony – zauważyła cierpko. Spojrzał na nią z czułością. Była w tym samym wieku co jego siostra i dorastając, spędzała w jego domu tyle samo czasu co we własnym.
L T
– O tak – mruknął. – Obserwowałem występ z tylnego pokoju. Wyobraź sobie moje zaskoczenie, kiedy zobaczyłem obcą osobę przy fortepianie.
– Byłam chora. – Przyłożyła rękę do serca. – Cieszę się, widząc, jak szybko doszłaś do siebie po tym, jak otarłaś się o śmierć.
– Wczoraj ledwie mogłam stać – upierała się. – Doprawdy.
– Och, naprawdę. Wiesz, zawroty głowy. – Machnęła ręką w powietrzu, jakby opędzając się od własnych słów. – To straszne brzemię. – Ludzie, którzy na nie cierpią, z pewnością tak uważają. Jej usta na moment się zacisnęły, a potem powiedziała: – Jak dla mnie to wystarczająco ciężka dolegliwość. Zakładam, że słyszałeś nowiny Honorii? Poszedł za nią do salonu i usiadł. 44
– Że wkrótce zostanie lady Chatteris? Owszem. – Cóż, cieszę się jej szczęściem, nawet jeśli ty nie – rzekła Sara, pociągając nosem. – I nie mów, że jesteś zadowolony, bo twoje obrażenia wskazują na co innego. – Cieszę się w imieniu ich obojga – powiedział stanowczo. – To – machnął ręką przed swoją twarzą – było tylko nieporozumieniem. Spojrzała na niego z powątpiewaniem, lecz zapytała tylko: – Herbaty? – Z przyjemnością. – Podniósł się, kiedy wstała, by zadzwonić po
R
służbę. – Powiedz mi, czy twoje siostry są w domu?
– Na górze, w pokoju lekcyjnym. Chcesz się z nimi zobaczyć? – Oczywiście – odparł natychmiast. – Na pewno bardzo wyrosły w
L T
czasie mojej nieobecności.
– Za chwilę się tu pojawią – rzekła Sara, wracając na sofę. – Harriet ma szpiegów w całym domu. Ktoś je zawiadomi, że przyszedłeś, jestem tego pewna.
– Powiedz mi – odezwał się, przyjmując swobodniejszą pozycję – kto grał na fortepianie wczoraj wieczorem?
Spojrzała na niego z zaciekawieniem.
– Zamiast ciebie – dodał, chociaż nie było to konieczne. – Skoro byłaś chora. – To panna Wynter – odparła. Zmrużyła podejrzliwie oczy. – Jest guwernantką moich sióstr. – To prawdziwe szczęście, że umie grać. – Istotnie, szczęśliwy zbieg okoliczności – przyznała Sara. – Obawiałam się, że trzeba będzie odwołać koncert. – Twoi kuzyni byliby rozczarowani – mruknął. – Ale wracając... jak się 45
nazywa? Panna Wynter? – Tak. – I znała ten utwór? Sara spojrzała na niego z rozbrajającą szczerością. – Najwyraźniej tak. Skinął głową. – Wygląda na to, że rodzina ma wielki dług wdzięczności u panny Wynter. – Z pewnością zasłużyła sobie na wdzięczność mojej matki.
R
– Czy od dawna jest guwernantką twoich sióstr? – Od około roku. Dlaczego pytasz? – Bez powodu. Z czystej ciekawości.
L T
– To zabawne – powiedziała powoli. – Nigdy wcześniej nie interesowałeś się moimi siostrami.
– Ależ to nieprawda. – Starał się, aby jego ton odpowiadał temu, jak bardzo powinien poczuć się urażony taką uwagą. – Przecież są moimi kuzynkami.
– Masz całe mnóstwo kuzynów.
– I za wszystkimi tęskniłem, kiedy byłem za granicą. Rozłąka rzeczywiście wpływa na intensywność uczuć. – Och, daj spokój – powiedziała w końcu Sara ze zniecierpliwieniem. – Nikogo nie uda ci się oszukać. – Przepraszam bardzo? – mruknął Daniel, chociaż coś mu mówiło, że został przyłapany. Sara przewróciła oczami. – Czy myślisz, że ty pierwszy zauważyłeś, jak piękna jest nasza guwernantka? 46
Już miał wymyślić jakąś ciętą replikę, lecz zauważył, że Sara zamierza dodać „I nie mów, że nie zauważyłeś.. więc powiedział tylko: – Nie. Doprawdy, mówienie czegokolwiek innego nie miałoby sensu. Panna Wynter była obdarzona tym szczególnym rodzajem urody, który sprawia, że mężczyźni zatrzymują się w pół kroku. I nie w taki spokojny sposób jak jego siostra czy na przykład Sara. Obie były absolutnie urocze, ale można to było zauważyć dopiero, kiedy się je poznało. Panna Wynter natomiast... Mężczyzna musiałby być trupem, żeby nie zwrócić na nią uwagi. A
R
nawet więcej niż trupem, o ile coś takiego jest w ogóle możliwe. Sara westchnęła z mieszaniną zniecierpliwienia i rezygnacji. – To byłoby naprawdę nużące, gdyby nie to, że ona jest taka miła.
L T
– Urodzie niekoniecznie musi towarzyszyć zły charakter. – Ktoś tu się stał filozofem w czasie pobytu na kontynencie. – Och, sama wiesz. Ci Grecy i Rzymianie... To człowiekowi zostaje. Sara się roześmiała.
– Och, Danielu, czy chcesz mnie zapytać o pannę Wynter? Jeśli tak, to po prostu powiedz.
Pochylił się ku niej.
– Opowiedz mi o pannie Wynter.
– Cóż. – Sara nachyliła się ku niemu. – Niewiele jest do opowiadania. – Uduszę cię – powiedział łagodnie. – Nie, naprawdę. Wiem o niej bardzo mało. W końcu nie jest moją guwernantką. Myślę, że może pochodzić gdzieś z północy. Miała referencje od jakiejś rodziny ze Shropshire. I od jeszcze jednej z wyspy Man. – Z wyspy Man? – powtórzył z niedowierzaniem. Nie sądził, żeby znał kogokolwiek, kto choćby widział wyspę Man. To było gdzieś na końcu 47
świata, gdzie piekielnie trudno dotrzeć i zawsze jest paskudna pogoda. A przynajmniej tak słyszał. – Kiedyś ją o to zapytałam. – Sara wzruszyła ramionami. – Powiedziała, że było tam dość przygnębiająco. – Mogę to sobie wyobrazić. – Nie opowiada o swojej rodzinie, chociaż chyba kiedyś słyszałam, jak wspominała o siostrze. – Czy dostaje jakieś listy? Sara pokręciła głową.
R
– Nic mi o tym nie wiadomo. A jeśli cokolwiek wysyła, to nie stąd. Spojrzał na nią nieco zaskoczony.
– No cóż, kiedyś musiałabym to zauważyć – usprawiedliwiła się. – W
L T
każdym razie zabraniam ci niepokoić pannę Wynter. – Nie zamierzam jej niepokoić.
– Och, zamierzasz. Widzę to po twoich oczach.
– Zachowujesz się dość dramatycznie jak na kogoś, kto unika występów na scenie.
Podejrzliwie zmrużyła oczy.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Tylko tyle, że jesteś okazem zdrowia. Sara parsknęła w sposób zupełnie nieprzystający damie. – Będziesz mnie szantażował? Powodzenia. I tak nikt nie wierzy, że byłam chora. – Nawet twoja matka? Sara się wzdrygnęła. Szach – mat. – Co chcesz wiedzieć? – spytała. 48
Daniel milczał. Sara zacisnęła zęby i wyglądała, jakby za chwilę z jej uszu miała się zacząć wydobywać para. – Danielu... – wycedziła. Przechylił głowę, jakby się nad czymś zastanawiał. – Ciocia Charlotte byłaby rozczarowana, gdyby się dowiedziała, że jej córka wymiguje się od swoich muzycznych obowiązków. – Już pytałam, co chcesz... Och, mniejsza z tym. – Przewróciła oczami i pokręciła głową, jakby karciła niesfornego trzylatka. – Możliwe, że dziś rano niechcący usłyszałam, że panna Wynter zamierza zabrać Harriet, Elizabeth i Frances na spacer do Hyde Parku. Uśmiechnął się.
R
– Czy wspominałem ostatnio, że jesteś jedną z moich ulubionych kuzynek?
L T
– Teraz jesteśmy kwita – ostrzegła go. – Jeśli powiesz choć słowo mojej matce...
– Nawet mi to przez myśl nie przeszło. – Już się odgrażała, że zabierze mnie na tydzień na wieś. Na odpoczynek i rekonwalescencję. Parsknął śmiechem.
– Niepokoi się o ciebie.
– Mogłoby być gorzej. – Sara westchnęła. – Właściwie lubię wieś, ale ona upiera się, że musimy jechać aż do Dorset. Jeśli spędzę tyle czasu w powozie, naprawdę się rozchoruję. Sara zawsze źle znosiła podróże. – Jak ma na imię panna Wynter? – spytał Daniel. Wydało mu się dziwne, że tego nie wie. – Tego możesz się sam dowiedzieć – odparła Sara. 49
Uznał, że tym razem może jej przyznać punkt, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Sara odwróciła się nagle w stronę drzwi. – Ach, w samą porę – zauważyła, nie dając mu dojść do słowa. – Chyba słyszałam, jak ktoś schodzi na dół. Ciekawe, kto to może być. Daniel wstał. – Jestem pewien, że to moje drogie kuzynki. Poczekał, aż zobaczy jedną z nich przebiegającą obok otwartych drzwi, i zawołał: – Harriet! Elizabeth! Frances!
R
– Nie zapomnij o pannie Wynter – mruknęła Sara.
Dziewczynka, która minęła drzwi, cofnęła się i zajrzała do salonu. Była to Frances, ale nie poznała Daniela.
L T
Serce mu się ścisnęło. Tego się nie spodziewał. A nawet gdyby się spodziewał, to nie przypuszczał, że zrobi mu się tak smutno.
Lecz Harriet była starsza. Miała dwanaście lat, kiedy wyjechał na kontynent. Gdy zajrzała do salonu, krzyknęła radośnie i podbiegła do niego. – Daniel! – zawołała jeszcze raz. – Wróciłeś! Wróciłeś, wróciłeś, wróciłeś!
– Wróciłem – potwierdził.
– Och, tak się cieszę, że cię widzę. Frances, to jest kuzyn Daniel. Pamiętasz go. Frances, która teraz wyglądała na około dziesięć lat, westchnęła. – Ooooch. Wyglądasz całkiem inaczej. – Wcale nie – zaprzeczyła Elizabeth, która weszła do salonu tuż za nią. – Próbuję być uprzejma – mruknęła półgębkiem Frances. Daniel się roześmiał. – No cóż, ty wyglądasz inaczej, to nie ulega wątpliwości. – Pochylił się 50
i przyjacielsko pogładził ją po twarzy. – Jesteś prawie dorosła. – Och, tego bym nie powiedziała – rzekła skromnie Frances. – Ale powiedziałaby wszystko inne – zauważyła Elizabeth. Frances odwróciła się ku niej gwałtownie. – Przestań! – Co się stało z twoją twarzą? – spytała Harriet. – Doszło do małego nieporozumienia – odparł bez zająknienia Daniel, zastanawiając się, ile czasu minie, zanim jego sińce znikną. Nie uważał się za człowieka szczególnie próżnego, lecz takie pytania stawały się już nużące.
R
– Nieporozumienie? – powtórzyła Elizabeth. – Czyżby z kowadłem? – Och, daj spokój! – upomniała ją Harriet. – Moim zdaniem wygląda bardzo zawadiacko.
L T
– Jakby zawadził o kowadło.
– Nie zwracaj na nią uwagi – powiedziała Harriet. – Brakuje jej wyobraźni.
– Gdzie jest panna Wynter? – spytała głośno Sara. Daniel posłał jej uśmiech. Nasza Sara kochana. – Nie wiem – odparła Harriet, zerkając najpierw przez jedno, potem drugie ramię. – Szła tuż za nami.
– Któraś z was powinna ją znaleźć – rzekła Sara. – Będzie się niepokoiła. – Idź, Frances – poleciła Elizabeth. – Dlaczego ja mam iść? – Bo masz. Frances poszła niechętnie, mrucząc coś pod nosem. – Chciałabym posłuchać o Italii. – Oczy Harriet rozbłysły młodzieńczym podnieceniem. – Czy jest bardzo romantyczna? Widziałeś tę 51
wieżę, o której wszyscy mówią, że się przewróci? Uśmiechnął się. – Nie, nie widziałem, ale słyszałem, że trzyma się lepiej, niż wygląda. – A Francja? Byłeś w Paryżu? – Harriet westchnęła z rozmarzeniem. – Tak chciałabym zobaczyć Paryż. – Pojechałabym na zakupy do Paryża – dodała Elizabeth. – Och, tak. – Harriet wyglądała, jakby była bliska omdlenia na samą myśl o tym. – Te suknie. – Nie byłem w Paryżu – odparł. Nie było potrzeby dodawać, że nie
R
mógł pojechać do Paryża. Lord Ramsgate miał tam zbyt wielu przyjaciół. – Może nie będziemy musiały iść teraz na spacer – powiedziała z nadzieją Harriet. – Wolałabym zostać tutaj z kuzynem Danielem.
L T
– Ach, ale ja chętnie nacieszę się słońcem – rzekł Daniel. – Może dotrzymam wam towarzystwa w parku. Sara parsknęła. Spojrzał na nią.
– Czy coś ci wpadło do gardła, Saro? Jej oczy wypełniał czysty sarkazm.
– Jestem pewna, że to ma związek z tym, co mnie dopadło wczoraj. – Panna Wynter mówi, że będzie na nas czekała przy stajni – oznajmiła Frances, wchodząc do salonu. – Przy stajni? – powtórzyła zdziwiona Elizabeth. – Nie wybieramy się na przejażdżkę. Frances wzruszyła ramionami. – Powiedziała, że przy stajni. Harriet westchnęła z zachwytem. – Może spodobał jej się któryś ze stajennych. 52
– Och, na miłość boską! – zakpiła Elizabeth. – Któryś ze stajennych? Doprawdy... – Ale musisz przyznać, że to byłoby ekscytujące, gdyby tak się stało. – Dla kogo? Bo nie dla niej. Jestem pewna, że żaden z nich nie umie nawet czytać. – Miłość jest ślepa – zażartowała Harriet. – Ale nie niepiśmienna – odparła Elizabeth. Daniel mimowolnie parsknął śmiechem. – Pójdziemy już? – spytał z uprzejmym ukłonem w kierunku dziewcząt.
R
Podał ramię Frances, która przyjęła je, obdarzając siostry wyniosłym spojrzeniem.
– Bawcie się dobrze! – zawołała Sara. Nieszczerze.
L T
– Co ją ugryzło? – Elizabeth spytała Harriet, kiedy kierowały się do stajni.
– Myślę, że jest jeszcze zdenerwowana tym, że ominął ją koncert – odparła Harriet. Zerknęła na Daniela. – Słyszałeś, że Sary nie było na wieczorku muzycznym?
– Tak – przyznał. – Zawroty głowy, czyż nie? – Ja myślę, że to katar – orzekła Frances. – Dolegliwości żołądkowe – oznajmiła z przekonaniem Harriet i zwróciła się do Daniela. – Ale to nieważne. Panna Wynter, to nasza guwernantka – dodała, patrząc na siostry – była wspaniała. – Zagrała partię Sary – powiedziała Frances. – Nie sądzę, żeby miała na to ochotę – dodała Elizabeth. – Mama musiała być bardzo stanowcza. – Nonsens – wtrąciła się Harriet. – Panna Wynter od samego początku była bardzo dzielna. I bardzo dobrze się spisała. Ominęła tylko jedno wejście, 53
ale poza tym była doskonała. Doskonała? Daniel westchnął w duchu. Umiejętność gry na fortepianie panny Wynter można było opisać wieloma różnymi słowami, ale „doskonała” do nich nie należało. A jeśli Harriet tak uważała... No cóż, znajdzie się we właściwym miejscu, kiedy przyjdzie jej kolej na zagranie w kwartecie. – Zastanawiam się, co ona robi w stajni – odezwała się Harriet, kiedy wychodzili zza domu. – Idź po nią, Frances. – Dlaczego ja? – fuknęła z oburzeniem Frances. – Bo ty.
R
Daniel puścił rękę Frances. Nie zamierzał się spierać z Harriet; nie był pewien, czy potrafi mówić wystarczająco szybko, by ją przegadać.
L T
– Poczekam tutaj, Frances – powiedział.
Frances pomaszerowała, lecz wróciła po minucie. Sama. Daniel zmarszczył brwi. Coś jest nie tak.
– Powiedziała, że zaraz do nas dołączy – oznajmiła Frances. – Powiedziałaś jej, że kuzyn Daniel pójdzie z nami? – spytała Harriet. – Nie. Zapomniałam. – Wzruszyła ramionami. – Ale nie będzie miała nic przeciwko temu.
Daniel miał co do tego wątpliwości. Właściwie był niemal pewien, że panna Wynter widziała go w salonie (stąd jej pospieszna ucieczka do stajni), lecz nie sądził, by się domyśliła, że zamierza towarzyszyć im w parku. To będzie uroczy spacer. Wprost cudowny. – Jak myślicie, co ona robi tyle czasu? – spytała Elizabeth. – To tylko minuta – odparła Harriet. – Hm, niezupełnie. Była tam co najmniej pięć minut przed nami. – Dziesięć – wtrąciła się Harriet. 54
– Dziesięć? – powtórzył Daniel. One przyprawiały go o zawrót głowy. – Minut – wyjaśniła Frances. – To nie było dziesięć. Nie był pewien, która z nich to powiedziała. – Ale i nie pięć. Teraz też. – Możemy się umówić, że osiem, chociaż to nie będzie dokładne. – Dlaczego mówicie tak szybko? – nie mógł się powstrzymać Daniel. Zamilkły wszystkie trzy i spojrzały na niego z osłupieniem.
R
– Wcale nie mówimy szybko – powiedziała Elizabeth. – Zawsze tak mówimy – dodała Harriet.
– Wszyscy inni nas rozumieją – poinformowała go Frances.
L T
To niezwykłe, pomyślał Daniel, jak trzy dziewczynki mogły sprawić, że odjęło mu mowę.
– Zastanawiam się, co zajmuje pannie Wynter tyle czasu – odezwała się po chwili Harriet.
– Teraz ja po nią pójdę – oznajmiła Elizabeth, posyłając Frances spojrzenie, które mówiło, że uważa ją za skrajnie nieskuteczną. Frances tylko wzruszyła ramionami.
Ale ledwie Elizabeth dotarła do wejścia do stajni, wyszła z niego wspomniana dama, wyglądająca zupełnie jak guwernantka, w praktycznej szarej sukni i pasującym do niej bonnecie. Zakładała rękawiczki, przyglądając się z niesmakiem – jak przypuszczał Daniel – jakiejś nierówności w szwie. – To musi być panna Wynter – powiedział głośno, jeszcze zanim go zauważyła. Spojrzała na niego z ledwie skrywanym niepokojem. 55
– Słyszałem o pani same wspaniałe rzeczy – powiedział wyniośle, podchodząc i podając jej ramię. Kiedy je przyjęła (z wyraźnym wahaniem), nachylił się i szepnął tak, by tylko ona mogła usłyszeć: – Zaskoczona?
L T 56
R
4 Nie była zaskoczona. Dlaczego miałaby być? Powiedział jej, że przyjdzie, mimo że uprzedzała, iż nie będzie jej wtedy w domu. Obiecał, że przyjdzie ponownie, mimo iż zapewniła, że i wówczas jej nie będzie. W końcu był hrabią Winstead. Ludzie o jego pozycji robią, co im się podoba. Anna lubiła myśleć, że przez lata nauczyła się oceniać ludzkie charaktery, z pewnością lepiej, niż to umiała, mając szesnaście lat. Lord
R
Winstead nie uwiedzie kobiety, która nie zdaje sobie sprawy, co czyni; nie skompromituje kogoś takiego, nie będzie jej zastraszał, szantażował ani robił żadnych podobnych rzeczy – w każdym razie nie celowo.
L T
Jeśli nagle okaże się, że jej życie zostało zrujnowane, nie stanie się tak dlatego, że on chciał do tego doprowadzić. Stanie się tak, ponieważ ona wpadła mu w oko i chciał, żeby go polubiła. I ani przez chwilę nie pomyślał, że nie powinien się za nią uganiać.
Wolno mu było robić wszystko inne. Dlaczego więc nie to? – Nie powinien pan przychodzić – powiedziała cicho, kiedy szli do parku, kilka jardów za pannami Pleinsworth.
– Chciałem zobaczyć moje kuzynki – odparł z miną niewiniątka. Spojrzała na niego z ukosa. – Więc dlaczego wlecze się pan z tyłu ze mną? – Proszę na nie spojrzeć – powiedział, wskazując ręką. – Musiałbym którąś z nich zepchnąć na ulicę. To prawda. Harriet, Elizabeth i Frances szły, zajmując całą szerokość chodnika, ustawione w rzędzie według wieku, jak zawsze życzyła sobie ich matka. Anna nie mogła uwierzyć, że wybrały sobie akurat ten dzień na 57
podporządkowanie się poleceniom. – Co z pańskim okiem? – spytała. W ostrym świetle dnia wyglądało znacznie gorzej, zupełnie jakby siniec rozpływał się u nasady nosa. Ale teraz przynajmniej widziała, jaki ma kolor oczu – intensywnie jasnoniebieski. To aż śmieszne, ile czasu się nad tym zastanawiała. – Nie jest tak źle, dopóki go nie dotykam – odparł. – Gdyby spróbowała się pani powstrzymać przed rzucaniem mi kamieniami w twarz, byłbym niezmiernie zobowiązany.
R
– Wszystkie moje plany na popołudnie legły w gruzach – zakpiła. – W jednej chwili.
Parsknął śmiechem, a Annę opadły wspomnienia. Nie o czymś
L T
konkretnym, lecz o niej samej, jak wspaniale było flirtować, śmiać się i cieszyć uwagą dżentelmena.
Flirtowanie było urocze. Ale nie jego konsekwencje. Za to płaciła do dziś.
– Ładna pogoda – zauważyła po chwili. – Czyżby zabrakło nam już tematów do rozmowy? Jego głos zabrzmiał beztrosko i żartobliwie, a kiedy odwróciła się, by ukradkiem zerknąć na jego twarz, patrzył wprost przed siebie, z lekkim, tajemniczym uśmieszkiem błąkającym się na wargach. – Bardzo ładna pogoda – poprawiła się. Uśmiechnął się szerzej. Ona także. – Pójdziemy do Serpentine?! – zawołała z przodu Harriet. – Gdziekolwiek sobie życzycie – odparł pobłażliwym tonem Daniel. – Rotten Row – – oznajmiła Anna. – Wciąż są pod moją opieką, nieprawdaż? – dodała, kiedy spojrzał na nią, unosząc brwi. 58
Skinął głową i zawołał do dziewczynek: – Gdziekolwiek życzy sobie panna Wynter! – Znowu będziemy się uczyć matematyki? – obruszyła się Harriet. Lord Winstead spojrzał na Annę z nieskrywanym zdumieniem. – Matematyka? Na Rotten Row? – Uczyłyśmy się pomiarów – wyjaśniła. – Zmierzyły już przeciętną długość swojego kroku. Teraz policzą kroki i obliczą długość drogi. – Bardzo dobrze – rzekł z aprobatą. – W ten sposób, licząc, będą zajęte i ciche.
R
– Nie słyszał pan, jak liczą – ostrzegła Anna. Odwrócił się i spojrzał na nią z niepokojem. – Nie chce pani powiedzieć, że nie umieją?
L T
– Oczywiście, że nie. – Uśmiechnęła się; nie mogła się powstrzymać. Wyglądał tak zabawnie z wyrazem zaskoczenia w jednym oku. Drugie było jeszcze zbyt zapuchnięte, by wyrażać jakiekolwiek emocje. – Pańskie kuzynki wszystko robią z klasą. Nawet liczą. Zastanowił się przez chwilę.
– A więc z tego, co pani mówi, wnioskuję, że za jakieś pięć lat, kiedy panny Pleinsworth przejmą kwartet Smythe – Smithów, powinienem znaleźć się gdzieś bardzo daleko stąd.
– Nigdy nie powiedziałabym czegoś takiego – odparła. – Ale zdradzę panu sekret. Frances postanowiła zerwać z tradycją i wybrała kontrabas. Skrzywił się. – Doprawdy? I wtedy oboje się roześmiali. Równocześnie. Cóż za cudowny dźwięk. – Och, dziewczynki! – zawołała Anna, nie potrafiąc się powstrzymać. – 59
Lord Winstead chce do was dołączyć. – Chcę? – Ależ tak – potwierdziła Anna. – Powiedział mi właśnie, że bardzo interesują go wasze lekcje – dodała, kiedy dziewczynki podbiegły do nich truchtem. – Kłamczucha – mruknął. Zignorowała przytyk, ale kiedy pozwoliła sobie na ironiczny półuśmiech, zadbała o to, by unieść ten kącik ust, który znajdował się od jego strony.
R
– A oto, co zrobimy – powiedziała. – Obliczycie długość drogi tak, jak to omówiłyśmy, mnożąc liczbę kroków przez ich długość.
– Ale kuzyn Daniel nie zna długości swojego kroku.
L T
– Właśnie. Tym lepsza będzie ta lekcja. Kiedy już ustalicie długość drogi, policzycie w drugą stronę i określicie długość jego kroku. – W pamięci?
Równie dobrze mogłaby im kazać uczyć się zapasów z ośmiornicą. – To jedyny sposób, żebyście się tego nauczyły. – Jeśli o mnie idzie, mam ogromny sentyment do papieru i pióra – zauważył lord Winstead.
– Nie słuchajcie go, dziewczęta. Umiejętność dodawania i mnożenia w pamięci jest bardzo przydatna. Pomyślcie tylko, kiedy można ją zastosować. Wpatrywali się w nią bez słowa wszyscy czworo. Najwyraźniej nie przychodziło im do głowy żadne zastosowanie. – Zakupy – podpowiedziała Anna, mając nadzieję, że ten argument trafi do dziewczynek. – Matematyka jest ogromnie pomocna w czasie zakupów. Nie chcecie ze sobą zabierać pióra i papieru, kiedy udajecie się do modystki, czyż nie? 60
Nadal tylko na nią patrzyli. Anna odniosła wrażenie, że żadne z nich nigdy nie musiało pytać o ceny, na przykład kapeluszy. – A co z grami? Kiedy rozwiniecie swoje talenty matematyczne, nie sposób opisać, co możecie osiągnąć, grając w karty. – Nawet sobie nie wyobrażacie – mruknął lord Winstead. – Nie jestem pewna, czy mama by sobie życzyła, żeby nas pani uczyła grać w karty – powiedziała Elizabeth. Anna usłyszała, jak tuż obok niej hrabia parsknął śmiechem. – Jak zamierza pani sprawdzić nasze wyniki? – chciała wiedzieć Harriet.
R
– To bardzo dobre pytanie – odparła Anna. – Odpowiem na nie jutro – zawiesiła na moment głos – kiedy wymyślę, jak zamierzam to zrobić.
L T
Wszystkie trzy dziewczynki zachichotały i właśnie o to Annie chodziło. Nic tak nie pomagało odzyskać kontroli nad rozmową, jak drobny żarcik z samej siebie.
– Przyjdę, żeby poznać wyniki – odezwał się lord Winstead. – Ależ nie ma potrzeby – odparła pospiesznie Anna. – Prześlemy je panu przez służącego.
– Albo same przyjdziemy – zaproponowała Frances. Spojrzała z nadzieją na lorda Winsteada. – Do Winstead House nie jest daleko, a panna Wynter lubi spacery. – Spacery są bardzo zdrowe dla ciała i umysłu – rzekła sztywno Anna. – Lecz o wiele przyjemniejsze, kiedy się ma towarzystwo – zauważył lord Winstead. Anna wstrzymała oddech – żeby na to nie odpowiedzieć – po czym zwróciła się do dziewczynek. – Zaczynajmy – powiedziała dziarsko, kierując je na początek drogi. – 61
Ruszajcie stąd, a kiedy skończycie, ja będę czekała na was na ławce. – A pani nie idzie? – spytała Frances. Posłała Annie spojrzenie zwykle zarezerwowane dla kogoś, kto dopuścił się zdrady stanu. – Nie chcę wam wchodzić w drogę – próbowała użyć jakiegoś wykrętu. – Och, ależ w żaden sposób nie wejdzie nam pani w drogę. Rotten Row jest bardzo szeroki. – A jednak. – A jednak? – powtórzył. Skinęła energicznie głową.
R
– Trudno to uznać za wymówkę godną najlepszej londyńskiej guwernantki.
– To naturalnie uroczy komplement – zaatakowała. – Ale raczej nie
L T
skłoni mnie do podjęcia wyzwania. Zbliżył się do niej i szepnął: – Tchórz.
– Raczej nie – odparła, nie poruszając wargami. Następnie dodała z szerokim uśmiechem: – Chodźcie, dziewczynki, zaczynajmy. Zostanę przez chwilę tutaj, żeby pomóc wam wystartować.
– Nie potrzebuję pomocy – burknęła Frances. – Po prostu nie chcę tego robić.
Anna tylko się uśmiechnęła. Wiedziała, że jeszcze dziś wieczorem Frances będzie się chwalić swoimi obliczeniami. – Pan także, lordzie Winstead. – Anna posłała mu swoje najbardziej dobroduszne spojrzenie. Dziewczynki już ruszyły, niestety każda w innym tempie, przez co powietrze wypełniła kakofonia liczb. – Och, ale ja nie mogę – powiedział, przykładając dłoń do serca. – Dlaczego nie możesz? – spytała Harriet w tej samej chwili, gdy Anna 62
powiedziała: – Oczywiście, że pan może. – Czuję się oszołomiony – oznajmił i było to tak jawne kłamstwo, że Anna wzniosła oczy ku niebu. – Mam... och, cóż to się przytrafiło biednej Sarze? Zawroty głowy. – To były dolegliwości żołądkowe – skorygowała Harriet i dyskretnie cofnęła się o krok. – Jeszcze przed chwilą nie miałeś zawrotów głowy – zauważyła Frances. – To dlatego, że nie zamykałem oka. To wszystkie je uciszyło. Tylko na chwilę.
R
– Przepraszam? – zdziwiła się Anna, która bardzo chciała się do-
L T
wiedzieć, co tu ma do rzeczy zamykanie oka.
– Zawsze zamykam oko, kiedy liczę – wyjaśnił z kamienną twarzą. – Zawsze zamyka pan... chwileczkę – powiedziała podejrzliwie Anna. – Zamyka pan jedno oko, kiedy pan liczy?
– Obu raczej nie mógłbym zamknąć. – A dlaczego? – spytała Frances.
– Bo nic bym nie widział – odparł, jakby odpowiedź była najzupełniej oczywista.
– Nie musisz widzieć, żeby liczyć – upierała się Frances. – Muszę. Kłamał. Anna nie mogła uwierzyć, że dziewczynki jeszcze nie zaczęły głośno protestować. Ale nie zaczęły. Prawdę mówiąc, Elizabeth sprawiała wrażenie zafascynowanej. – Które oko? – spytała. Odchrząknął, a Anna mogłaby przysiąc, że widziała, jak mrugnął 63
najpierw jednym, potem drugim, jakby musiał sobie przypomnieć, które ma zapuchnięte. – Prawe – oznajmił w końcu. – Oczywiście – przytaknęła Harriet. Anna spojrzała na nią zdumiona. – Dlaczego? – Jest przecież praworęczny. – Harriet spojrzała na kuzyna. – Jesteś, prawda? – Jestem – potwierdził.
R
Anna patrzyła to na lorda Winsteada, to na Harriet. – A co to ma do rzeczy...?
Lord Winstead wzruszył lekko ramionami, lecz Harriet uwolniła go od
L T
konieczności udzielenia odpowiedzi. – Po prostu ma.
– Jestem pewien, że uda mi się podjąć to wyzwanie w przyszłym tygodniu – powiedział lord Winstead. – Kiedy już będę miał zdrowe oko. Nie wiem, dlaczego wcześniej nie pomyślałem, że stracę poczucie równowagi, patrząc jednym okiem.
Anna zmrużyła oczy – oboje.
– Myślałam, że poczucie równowagi zależy od słuchu. Frances wstrzymała oddech. – Nie chce pani chyba powiedzieć, że on ogłuchnie! – Nie ogłuchnie – odparła Anna. – Chociaż ja mogę, jeśli jeszcze raz tak krzykniesz. A teraz wszystkie trzy weźcie się do pracy. Ja tutaj usiądę. – Ja też – oznajmił raźno lord Winstead. – Ale duchem będę z wami. Dziewczynki wróciły do liczenia, a Anna podeszła do ławki. Lord Winstead był tuż za nią, a kiedy usiedli, powiedziała: 64
– Nie mogę uwierzyć, że one uwierzyły w te nonsensy o pańskim oku. – Och, nie uwierzyły – odparł beztrosko. – Wcześniej obiecałem im, że każda dostanie po funcie, jeśli dadzą nam spędzić kilka chwil sam na sam. – Co? – wychrypiała Anna. Roześmiał się donośnie. – Oczywiście, że tego nie zrobiłem. Wielkie nieba, czy uważa mnie pani za kompletnego matoła? Nie, proszę nie odpowiadać. Pokręciła głową, zła na samą siebie, że dała się tak łatwo podpuścić. Ale mimo wszystko nie potrafiła się na niego złościć. Jego śmiech był zbyt dobroduszny.
R
– Dziwi mnie, że nikt nie podszedł się z panem przywitać – powiedziała.
L T
Park nie był bardziej zatłoczony niż zwykle o tej porze dnia, ale nie byli jedynymi spacerującymi. Anna wiedziała, że lord Winstead był ogromnie popularnym dżentelmenem, kiedy mieszkał w Londynie; trudno uwierzyć, że nikt nie zauważył jego obecności w Hyde Parku. – Nie sądzę, żeby wiele osób wiedziało, iż zamierzam wrócić – odparł. – Ludzie widzą to, co spodziewają się zobaczyć, a mnie nikt nie spodziewa się zobaczyć w parku. – Uśmiechnął się smutno i spojrzał w lewo, jakby na swoje spuchnięte oko. – Zwłaszcza w takim stanie. – I nie ze mną – dodała. – Zastanawia mnie, kim pani jest. Odwróciła się gwałtownie. – To dość dziwna reakcja na tak proste pytanie – mruknął. – Jestem Anna Wynter – odparła spokojnie. – Guwernantka pańskich kuzynek. – Anna – powiedział cicho, a ona zdała sobie sprawę, że napawa się jej 65
imieniem, niczym cenną zdobyczą. Przechylił głowę na bok. – Wynter pisane przez „y” czy przez „i”? – Y. Czemu pan pyta? – Bez powodu – odparł. – Po prostu z wrodzonej ciekawości. Milczał dłuższą chwilę, nim dodał: – To do pani nie pasuje. – Przepraszam bardzo? – Nazwisko. Wynter. Nie pasuje do pani. Nawet pisane przez „y”. – Rzadko miewamy możliwość wybrania sobie nazwiska – zauważyła.
R
– To prawda, a jednak to niezwykle interesujące, jak niektóre doskonale pasują do osoby.
Nie mogła powstrzymać figlarnego uśmieszku.
L T
– W takim razie, jak to jest być Smythe – Smithem? Westchnął, może nieco zbyt dramatycznie.
– Myślę, że jesteśmy skazani na przeżywanie raz po raz, bez końca, tego samego wieczorku muzycznego...
Wyglądał na tak przybitego, że nie mogła się nie roześmiać. – Co pan chce przez to powiedzieć?
– To dość monotonne, nie sądzi pani?
– Smythe – Smith? Moim zdaniem ma w sobie coś przyjaznego. – Nie wydaje mi się. Można by się spodziewać, że kiedy jakiś Smythe poślubił jakąś Smith, mogliby się dogadać i zdecydować na jedno nazwisko, zamiast obarczać nas oboma. Anna parsknęła. – Kiedy nazwiska zostały połączone? – Kilkaset lat temu. – Odwrócił się i na chwilę zapomniała o sińcach i opuchliznach. Widziała tylko jego, a on przyglądał się jej, jakby była jedyną 66
kobietą na całym świecie. Zakasłała, aby odwrócić uwagę, kiedy nieznacznie odsunęła się od niego. Ten mężczyzna jest niebezpieczny. Nawet kiedy siedzieli w publicznym parku, rozmawiając o nieistotnych rzeczach, jego obecność przyspieszała bicie jej serca. Coś w niej się przebudziło, a ona rozpaczliwie starała się to na powrót ukryć. – Słyszałem sprzeczne wersje – powiedział, na pozór nie zauważając jej ruchu. – Smythe’owie mieli pieniądze, a Smithowie pozycję. Albo, w wersji
R
bardziej romantycznej: Smythe’owie mieli pieniądze oraz pozycję, zaś Smithowie piękną córkę.
– O włosach jak złota przędza i oczach błękitnych jak niebo? To brzmi
L T
prawie jak legenda o królu Arturze.
– Raczej nie. Piękna córka okazała się sekutnicą. – Spojrzał na nią z cierpkim uśmiechem. – A one nie starzeją się ładnie. Anna roześmiała się, wbrew samej sobie. – Zatem dlaczego rodzina nie odrzuci drugiego nazwiska? – Nie mam pojęcia. Może podpisali jakiś kontrakt. A może ktoś uznał, że z dodatkową sylabą będziemy się wydawać bardziej dostojni. W każdym razie nie wiem nawet, czy ta historia jest prawdziwa. Roześmiała się znowu i rozejrzała po parku, wypatrując dziewczynek. Harriet i Elizabeth kłóciły się o coś, zapewne nic poważniejszego niż źdźbło trawy, a Frances pędziła wielkimi krokami, co z pewnością zrujnuje wynik jej obliczeń. Anna wiedziała, że powinna podejść i jej o tym powiedzieć, ale tak przyjemnie było siedzieć na ławce z hrabią. – Czy lubi pani być guwernantką? – spytał. – Czy lubię? – Spojrzała na niego, marszcząc brwi. – Cóż za dziwne 67
pytanie. – Trudno byłoby wymyślić coś bardziej naturalnego, zważywszy, jaką ma pani posadę. Co dowodziło tylko tego, jak niewiele wiedział o wykonywaniu jakiejkolwiek pracy. – Nie pyta się guwernantki, czy lubi swoją pracę – powiedziała. – Nikogo się o to nie pyta. Już myślała, że na tym rozmowa się skończy, lecz kiedy na niego spojrzała, zauważyła, że przygląda się jej z autentycznym zaciekawieniem.
R
– Czy kiedykolwiek pytał pan służącego, czy lubi być służącym? Albo pokojówkę?
– Guwernantka to nie to samo co służący albo pokojówka.
L T
– Łączy nas więcej, niż pan przypuszcza. Dostajemy pensję, mieszkamy w cudzym domu, zawsze jeden fałszywy krok dzieli nas od wyrzucenia na bruk.
A kiedy on zastanawiał się nad tym, ona odwzajemniła pytanie: – A czy pan lubi być hrabią? Myślał przez chwilę.
– Nie mam pojęcia. Nie miałem wielu okazji dowiedzieć się, co to oznacza – dodał, widząc jej zaskoczoną minę. – Nosiłem tytuł przez niecały rok, zanim opuściłem Anglię, i ze wstydem muszę przyznać, że niewiele robiłem w tym czasie. Jeśli majątek rozkwita, to jest to zasługą mojego ojca i jego talentu do wybierania zdolnych zarządców. – Ale mimo wszystko był pan hrabią – drążyła. – Bez względu na to, gdzie się pan znajdował. Przedstawiając się, mówił pan „jestem Winstead”, a nie „jestem pan Winstead”. Spojrzał jej prosto w oczy. 68
– Za granicą zawierałem niewiele znajomości. – Och. – To było zaskakujące wyznanie i Anna nie miała pojęcia, jak na nie zareagować. Nie powiedział nic więcej, lecz ona czuła się nieswojo w atmosferze melancholii, jaka ich spowiła, więc odezwała się: – Lubię być guwernantką. W każdym razie ich guwernantką – wyjaśniła, uśmiechając się i machając ręką do dziewczynek. – Zgaduję, że to nie jest pani pierwsza posada. – Nie. Trzecia. Byłam też damą do towarzystwa. – Sama nie była pewna, dlaczego mu to wszystko opowiada. Nigdy nikomu nie mówiła tyle o
R
sobie. Ale przecież tego wszystkiego mógł się dowiedzieć, po prostu pytając swoją ciotkę. Przestawiła wszystkie swoje poprzednie zajęcia, kiedy starała się o posadę guwernantki córek Pleinsworthów; nawet to, które nie skończyło
L T
się dobrze. Anna starała się być szczera zawsze, kiedy to było możliwe, być może dlatego, że tak często nie było możliwe. I była wdzięczna lady Pleinsworth za to, że nie pomyślała o niej źle z powodu porzucenia pracy, w której na koniec każdego dnia musiała barykadować drzwi pokoju przed ojcem swoich podopiecznych.
Lord Winstead przyglądał się jej dziwnie badawczo, a w końcu powiedział:
– Wciąż myślę, że nie nazywa się pani Wynter. Dziwnie uczepił się tego pomysłu. Anna wzruszyła ramionami. – Niewiele mogę na to poradzić. Chyba że wyjdę za mąż. To zaś, o czym oboje dobrze wiedzieli, było mało prawdopodobne. Guwernantki rzadko mają okazję poznać wolnych dżentelmenów o odpowiedniej pozycji. Zresztą Anna i tak nie chciała wychodzić za mąż. Nie mogła sobie wyobrazić, że jakiś mężczyzna miałby przejąć całkowitą kontrolę nad jej życiem i ciałem. 69
– Proszę spojrzeć na przykład na tamtą damę – powiedział, wskazując ruchem głowy kobietę, która z pogardą łypała na Frances i Elizabeth skaczące po ścieżce. – Ona wygląda jak Wynter. Lodowata blondynka o oziębłym charakterze. – Jak może pan oceniać jej charakter? – Małe oszustwo z mojej strony – przyznał. – Miałem okazję ją poznać. Anna nie chciała się nawet domyślać, co to może znaczyć. – Myślę, że pani jest jesienią – snuł na głos rozważania. – Wolałabym raczej być wiosną – powiedziała cicho, w gruncie rzeczy do samej siebie.
R
Nie spytał dlaczego. Jego milczenie zastanowiło ją dopiero znacznie później, kiedy była w swoim małym pokoiku i wspominała wydarzenia tego
L T
dnia. Było to przecież wyznanie, które aż domagało się wyjaśnień, a jednak on nie zapytał. Wiedział, że nie powinien.
Chciałaby, żeby zapytał. Gdyby to zrobił, nie lubiłaby go aż tak bardzo. I miała przeczucie, że sympatia do Daniela Smythe – Smitha, w równym stopniu sławnego co osławionego hrabiego Winsteada, może ją doprowadzić jedynie do upadku.
Kiedy wieczorem Daniel wracał do domu, wcześniej zatrzymawszy się na chwilę u Marcusa, by złożyć oficjalne gratulacje, zdał sobie sprawę, że nie pamięta, kiedy ostatnio przeżył tak przyjemne popołudnie. Pewnie nie było to wielkie osiągnięcie; ostatnie trzy lata życia spędził przecież na wygnaniu, często uciekając przed zbirami wynajętymi przez lorda Ramsgate’a. Nie był to tryb życia sprzyjający leniwym spacerom i beztroskim, miłym pogawędkom. A takie właśnie okazało się to popołudnie. Podczas gdy dziewczynki liczyły kroki na Rotten Row, on i panna Wynter siedzieli na ławce i 70
rozmawiali, właściwie o niczym szczególnym. On zaś przez cały czas nie potrafił przestać myśleć o tym, jak bardzo chciałby ją wziąć za rękę. Tylko tyle. Potrzymać ją za rękę. Może uniósłby ją do ust i pochylił głowę w pełnym czułości wyrazie szacunku. I wiedziałby, że ten prosty, uprzejmy pocałunek będzie początkiem czegoś zdumiewającego. Właśnie dlatego to by mu wystarczyło. Bo byłoby obietnicą. Teraz, kiedy został sam ze swoimi myślami, jego myśli błądziły po wszystkim, co taka obietnica mogła zawierać. Krzywizna jej szyi, intymne
R
bogactwo jej rozpuszczonych włosów. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek pragnął kobiety w taki sposób. To było coś więcej niż zwykłe pożądanie. To pragnienie nie ograniczało się do ciała. Chciał ją wielbić, chciał...
L T
Cios spadł jakby znikąd, trafiając go tuż poniżej ucha; Daniel zatoczył się i oparł plecami o słup latarni.
– Co, u diabła? – warknął i podniósł wzrok w samą porę, by zobaczyć dwóch rzucających się na niego ludzi.
– Ej, tu je szefunio – powiedział jeden z nich, zbliżając się we mgle niczym wąż. W świetle lampy Daniel zauważył błysk noża. Ramsgate.
Niech to szlag, Hugh zapewniał go, że może bezpiecznie wrócić. Czyżby popełnił głupstwo, wierząc mu? Tak rozpaczliwie chciał wrócić do domu, że nie potrafił dostrzec prawdy? Przez ostatnie trzy lata nauczył się walczyć nieczysto i podstępnie. Kiedy pierwszy z napastników, kopnięty w krocze, zwijał się z bólu na chodniku, drugiemu Daniel starał się wyrwać nóż. – Kto was nasłał? – warknął. Stali twarzą w twarz, prawie nos w nos, z 71
rękoma splecionymi w walce o broń. – Chcemy tylko twoją forsę – powiedział zbir. Uśmiechnął się, a w jego oczach dało się dostrzec błysk okrucieństwa. – Dawaj forsę, to se pójdziemy. Kłamał. Daniel wiedział to równie dobrze jak to, jak się nazywa. Jeśli puści jego ręce, choćby na moment, będzie miał nóż między żebrami. Musiał się pospieszyć, zanim leżący na chodniku dojdzie do siebie. – Hej wy! Co tam się dzieje? Daniel zerknął na drugą stronę ulicy i zauważył dwóch mężczyzn wybiegających z pubu. Napastnik także ich zobaczył i jednym ruchem
R
nadgarstka wyrzucił nóż na ulicę. Wyrwał się z uścisku Daniela i uciekł, a jego kompan pokuśtykał za nim.
Daniel rzucił się za nimi w pogoń, chcąc złapać chociaż jednego. Tylko
L T
tak mógł się czegoś dowiedzieć. Ale zanim dobiegł do rogu, jeden z ludzi z pubu schwytał go, omyłkowo biorąc za przestępcę.
– Niech to diabli – warknął Daniel. Ale nie było sensu przeklinać człowieka, który powalił go na ziemię. Gdyby nie jego interwencja, mógłby już nie żyć.
Jeśli chce odpowiedzi, musi znaleźć Hugh Prentice’a. Natychmiast.
72
5 Hugh mieszkał w niewielkim mieszkaniu w The Albany, eleganckim budynku przeznaczonym dla dżentelmenów o wysokiej pozycji i skromnym majątku. Hugh oczywiście mógłby pozostać w ogromnej rezydencji swojego ojca – i, szczerze mówiąc, lord Ramsgate sięgał po wszelkie środki, nie wyłączając szantażu, by go zatrzymać – lecz Hugh, jak sam wyznał Danielowi w czasie długiej podróży z Italii, nie rozmawiał już z ojcem. Ojciec jednak – niestety – wciąż próbował rozmawiać z nim.
R
Hugh nie było w domu, kiedy Daniel przyszedł do niego, lecz lokaj wprowadził go do salonu i zapewnił, że pan wkrótce wróci.
Przez blisko godzinę Daniel spacerował po pokoju, przypominając
L T
sobie wszystkie szczegóły napaści. Nie była to najlepiej oświetlona londyńska ulica, ale też z pewnością nie należała do najbardziej niebezpiecznych. Poza tym, jeśli złodziej chciał zapolować na wypchaną sakiewkę, powinien spróbować szczęścia za St. Giles i Old Nichol. Daniel nie byłby pierwszym dżentelmenem obrabowanym tak blisko Mayfair i St. James.
Możliwe, że to był zwyczajny rozbój. Dlaczego nie? Powiedzieli, że chodziło im o pieniądze. To mogła być prawda. Jednak Daniel zbyt długo musiał na każdym kroku oglądać się przez ramię, by przyjąć tak proste wyjaśnienie. Dlatego kiedy Hugh w końcu wrócił do swego mieszkania, Daniel czekał na niego. – Winstead – powiedział Hugh. Nie wydawał się zaskoczony, ale, z drugiej strony, Daniel nie przypominał sobie, by kiedykolwiek widział go zaskoczonego. Zawsze miał twarz pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu. To jeden z powodów, dla których tak trudno było go pokonać w kartach. To oraz 73
ta jego dziwaczna pamięć do liczb. – Co tu robisz? – spytał. Zamknął za sobą drzwi i wszedł, kulejąc, wsparty na lasce. Daniel zmusił się, by obserwować jego chód. Kiedy pierwszy raz od tak dawna spotkali się we Włoszech, trudno mu było patrzeć na cierpienie Hugh, skoro wiedział, że to on jest tego przyczyną. Teraz odprawiał coś w rodzaju pokuty, chociaż po tym, co przytrafiło mu się wieczorem, nie był pewien, czy wciąż zasługuje na pokutę. – Zostałem napadnięty – oznajmił lakonicznie Daniel.
R
Hugh zamarł. Powoli odwrócił się i przyjrzał uważnie Danielowi. – Usiądź – powiedział nagle i podszedł do krzesła. Daniel był zbyt wzburzony, by siadać.
L T
– Wolałbym postać.
– Zatem wybacz mi, ale ja usiądę – rzekł Hugh z ironicznym grymasem. Podszedł niezgrabnie do krzesła i opadł na nie ciężko. Kiedy w końcu pozwolił odpocząć okaleczonej nodze, odetchnął z wyraźną ulgą. Tego nie udawał. Mógł kłamać w innych sprawach, ale nie w tej. Daniel widział jego nogę. Była wykręcona i pomarszczona, a samo jej istnienie stanowiło niebywałe osiągnięcie medycyny. To, że w ogóle mógł ją obciążać, było prawdziwym cudem.
– Będziesz miał coś przeciwko, jeśli poproszę cię o drinka? – spytał Hugh. Położył laskę na stole i zaczął masować nogę. Nie starał się ukryć grymasu cierpienia. – Jest tam. – Ruchem głowy wskazał szafkę. Daniel podszedł i wyjął butelkę brandy. – Dwa palce? – spytał. – Trzy. Poproszę. To był długi dzień. Daniel nalał brandy i podał mu. Sam nie tknął alkoholu od tamtej 74
fatalnej nocy, ale on nie miał strzaskanej nogi i nie potrzebował znieczulenia. – Dziękuję – rzekł Hugh głosem, który był czymś pośrednim między szeptem i jękiem. Wziął długi łyk, potem jeszcze jeden, przymykając oczy, gdy płynny ogień spływał mu do gardła. Kiedy doszedł do siebie, odstawił szklankę i spojrzał na Daniela. – Słyszałem, że twoje obrażenia powstały z ręki lorda Chatteris. – To inna sprawa – stwierdził lekceważąco Daniel. – Zostałem napadnięty przez dwóch łudzi, kiedy dziś wieczorem wracałem do domu. Hugh wyprostował się i jego wzrok nabrał ostrości. – Coś powiedzieli? – Chcieli pieniędzy. – Znali twoje nazwisko?
L T
– Tego nie powiedzieli.
R
Hugh milczał przez dłuższą chwilę, a w końcu zauważył: – Możliwe, że to byli zwykli bandyci.
Daniel skrzyżował ręce na piersi i przyglądał mu się w milczeniu. – Jak ci powiedziałem, wymusiłem na moim ojcu obietnicę – rzekł cicho Hugh. – Nie tknie cię.
Daniel chciał mu uwierzyć. Szczerze mówiąc, wierzył mu. Hugh nigdy nie był kłamcą. Nie miał też mściwej natury. Ale może Hugh został oszukany? – Skąd mam wiedzieć, czy twojemu ojcu można ufać? – spytał Daniel. – Przez ostatnie trzy lata starał się mnie zabić. – A ja przez ostatnie trzy lata starałem się go przekonać, że to – skrzywił się i machnął ręką nad swoją okaleczoną nogą – jest w takim samym stopniu twoją jak moją winą. – On w to nigdy nie uwierzył. 75
– Nie – przyznał Hugh. – To uparty osioł. Zawsze taki był. Daniel nie po raz pierwszy słyszał, że Hugh mówi o ojcu w taki sposób, lecz i tak był zaskoczony. W chłodnym tonie Hugh było coś niepokojącego. – Skąd mogę wiedzieć, że nic mi nie grozi? – spytał. – Wróciłem do Anglii, mając twoje słowo, że twój ojciec dotrzyma obietnicy. Jeśli coś mi się stanie albo, nie daj Boże, komuś z mojej rodziny, dopadnę cię nawet na końcu świata. Hugh nie uznał za stosowne zwrócić uwagi, że gdyby Daniel został zabity, to nie mógłby na niego polować.
R
– Mój ojciec podpisał kontrakt – powiedział. – Widziałeś go. Daniel dostał nawet kopię tego dokumentu, podobnie jak Hugh, lord Ramsgate oraz prawnik Hugh, który miał go strzec jak oka w głowie. A jednak...
L T
– Nie on pierwszy złamałby podpisaną umowę – rzekł cicho Daniel. – To prawda. – Na twarzy Hugh malowało się napięcie, a głębokie cienie pod oczami nadawały jej ponury wygląd. – Ale tej nie złamie. Zadbałem o to.
Daniel pomyślał o swojej rodzinie, o siostrze, matce, o rozbrykanych, rozchichotanych kuzynkach, które właśnie zaczął na nowo poznawać. I pomyślał o pannie Wynter, której twarz natychmiast stanęła mu przed oczami. Gdyby coś mu się stało, zanim zdąży ją lepiej poznać... Gdyby jej się coś stało... – Muszę wiedzieć, skąd masz taką pewność – powiedział Daniel wściekłym szeptem. – Cóż... – Hugh uniósł szklankę do ust i pociągnął potężny łyk. – Skoro musisz wiedzieć, ostrzegłem go, że jeśli tobie cokolwiek się stanie, ja odbiorę sobie życie. 76
To była ostatnia rzecz, jakiej Daniel mógł się spodziewać. Omal się nie przewrócił z wrażenia. – Ojciec zna mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie rzucam takich słów na wiatr – rzekł beztrosko Hugh. – Więc jeżeli tobie... – Hugh wziął kolejny łyk, tym razem ledwie dotykając ustami alkoholu. – Byłbym wdzięczny, gdybyś nie dał się zabić w jakimś nieszczęśliwym wypadku. Niewątpliwie przypisałbym to swojemu ojcu, a szczerze mówiąc, nie chciałbym niepotrzebnie rozstawać się z tym padołem. – Oszalałeś – wyszeptał Daniel. Hugh wzruszył ramionami.
R
– Czasami też mi się tak wydaje. Mój ojciec z pewnością zgodziłby się z tobą.
L T
– Dlaczego miałbyś zrobić coś takiego?
Daniel nie mógł sobie wyobrazić, by ktokolwiek inny – nawet Marcus, który przecież był dla niego jak brat – zdobył się na podobną groźbę. Hugh milczał przez bardzo długą chwilę, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń. W końcu, kiedy Daniel doszedł już do wniosku, że nie doczeka się odpowiedzi, odwrócił się i rzekł: – Byłem głupi, kiedy nazwałem cię oszustem. Byłem pijany. I sądzę, że ty także byłeś pijany, i nie wierzyłem, że mógłbyś mnie pokonać. – Istotnie – przyznał Daniel. – Miałem po prostu szczęście. – Tak – potwierdził Hugh. – Ale ja nie wierzę w szczęście. Nigdy go nie miałem. Wierzę w umiejętności, a jeszcze bardziej w zdolność oceny, ale wtedy tej zdolności mi zabrakło. I przy kartach, i w stosunkach z ludźmi. Hugh spojrzał znad pustej szklanki. Danielowi przyszło do głowy zaproponować, że ją napełni, lecz doszedł do wniosku, że Hugh poprosi, jeśli 77
będzie tego chciał. – To była moja wina, że musiałeś opuścić kraj – rzekł Hugh, odstawiając szklankę na stolik obok siebie. — Nie mogłem żyć dłużej ze świadomością, że zrujnowałem ci życie. – Ale ja zrujnowałem twoje. Hugh uśmiechnął się, lecz uśmiech pojawił się tylko w kąciku warg, a nie w oczach. – To tylko noga. Daniel mu nie uwierzył. I nie sądził, żeby Hugh sam wierzył w to, co powiedział.
R
– Zobaczę się z ojcem – powiedział Hugh, a w jego głosie pojawiła się dziarska nuta zapowiadająca koniec rozmowy. – Nie przypuszczam, żeby był
L T
na tyle głupi, by miał cokolwiek wspólnego z tym, co przydarzyło ci się dzisiaj wieczorem, ale tak na wszelki wypadek przypomnę mu o mojej groźbie.
– Zawiadomisz mnie o wyniku tej rozmowy? – Oczywiście.
Daniel skierował się do drzwi, a kiedy odwrócił się na pożegnanie, zobaczył, że Hugh stara się wstać. Już otwierał usta, by powiedzieć „Nie wstawaj”, ale ugryzł się w język. Każdy ma swoją dumę. Hugh sięgnął po swoją laskę i mozolnie ruszył przez pokój, by odprowadzić Daniela. – Dziękuję, że przyszedłeś. – Wyciągnął rękę, a Daniel ją uścisnął. – Jestem dumny, że mogę cię nazywać przyjacielem – rzekł Daniel. Następnie wyszedł, jednak wcześniej zauważył, jak Hugh pospiesznie się odwraca z oczami lśniącymi od łez. Następnego popołudnia, po poranku spędzonym w Hyde Parku na 78
powtarzaniu pomiarów Rotten Row, Anna usiadła przy biurku w salonie Pleinsworthów i stukając piórem w podbródek, zastanawiała się, co powinna ująć w swojej liście rzeczy do zrobienia. Miała wolne popołudnie, na które czekała cały tydzień, by pozałatwiać różne sprawy i zakupy. Nie żeby kiedykolwiek dużo ku/powała, ale lubiła zaglądać do sklepów. Cudownie było mieć kilka chwil, kiedy można się zająć tylko sobą, a nie podopiecznymi. Przygotowania przerwało jej jednak przybycie lady Pleinsworth, która wpłynęła do salonu z szelestem bladozielonego muślinu. – Jutro wyjeżdżamy! – oznajmiła.
R
Anna spojrzała na nią, kompletnie zdezorientowana, po czym wstała. – Przepraszam?
L T
– Nie możemy zostać w Londynie – wyjaśniła lady Pleinsworth. – Krążą plotki.
Naprawdę? O czym?
– Margaret powiedziała mi, że słyszała rozmowę o tym, że Sara wcale nie była chora w czasie wieczorku muzycznego, lecz chciała tylko zepsuć koncert.
Anna zupełnie nie wiedziała, kim była Margaret, choć nie ulegało wątpliwości, że miała dobre informacje.
– Jakby Sara mogła zrobić coś takiego – kontynuowała lady Pleinsworth. – Przecież gra doskonale i jest posłuszną córką. I przez cały rok nie mogła się doczekać tego koncertu. Anna nie mogła sobie pozwolić na żaden komentarz w tej sprawie, lecz na jej szczęście lady Pleinsworth wcale nie oczekiwała od niej odpowiedzi. – Jest tylko jeden sposób, by zwalczyć te niegodziwe kłamstwa – mówiła dalej – a mianowicie wyjechać z miasta. 79
– Wyjechać z miasta? – powtórzyła Anna. To było dość radykalne posunięcie. Sezon trwał w najlepsze, a sądziła, że głównym celem jest teraz znalezienie męża dla lady Sary. Co będzie trudne do zrealizowania w Dorset, gdzie Pleinsworthowie mieszkali od siedmiu pokoleń. – Właśnie. – Lady Pleinsworth odetchnęła z ulgą. – Wiem, że Sara wygląda, jakby czuła się lepiej, i może tak jest rzeczywiście. Ale cała reszta świata musi być przekonana, że stoi jedną nogą w grobie. Anna przyglądała się jej ze zdziwieniem, starając się nadążyć za tokiem rozumowania hrabiny.
R
– Czy w takim razie nie będzie potrzebny lekarz? Lady Pleinsworth machnęła lekceważąco ręką.
– Nie, wystarczy zdrowe wiejskie powietrze. Wszyscy wiedzą, że nie
L T
da się odzyskać zdrowia w mieście.
Anna skinęła głową, ciesząc się w duchu. Nic jej nie łączyło z południowym zachodem Anglii i była z tego zadowolona. Poza tym jej sytuację komplikowało zadurzenie w lordzie Winstead. Powinna je zdusić w samym zarodku, a jeśli znajdą się o dwieście mil od siebie, będzie jej o wiele łatwiej to zrobić. Odłożyła pióro i zwróciła się do lady Pleinsworth: – Jak długo zostaniemy w Dorset?
– Och, nie jedziemy do Dorset. I dzięki Bogu. To strasznie męcząca podróż. Musimy zostać co najmniej dwa tygodnie, żeby każdy uwierzył, że Sara mogła odpocząć i dojść do siebie. – W takim razie do... – Jedziemy do Whipple Hill – oznajmiła lady Pleinsworth. – To niedaleko Windsoru. Dotrzemy tam w niecały dzień. Whipple Hill? Dlaczego to brzmi znajomo? Nagle Anna się zakrztusiła. 80
Lady Pleinsworth spojrzała na nią z niepokojem. – Czy dobrze się pani czuje, panno Wynter? – To tylko... ehm... trochę... ehm ehm... jakiś pyłek w gardle. Tak sądzę. – Proszę więc usiąść, jeśli to pani pomoże. Nie musi pani przecież stać w mojej obecności, w każdym razie nie teraz. Anna skinęła głową z wdzięcznością i usiadła. Lord Winstead. Powinna się była domyślić. – To idealne rozwiązanie dla nas wszystkich – kontynuowała lady Pleinsworth. – Lord Winstead także chce opuścić Londyn. Jest zbyt znany,
R
sama pani rozumie. Rozeszła się wieść, że wrócił, i teraz nie będzie mógł się opędzić od gości. Czy można mieć mu za złe, że chce w spokoju spotkać się z rodziną?
L T
– A więc będzie nam towarzyszył? – spytała ostrożnie Anna. – Oczywiście. To jest jego posiadłość. Byłoby dziwne, gdybyśmy pojechały bez niego, nawet jeżeli to ja jestem jego ulubioną ciotką. Myślę, że jego matka i siostra także przyjadą, chociaż tego nie jestem pewna. – Lady Pleinsworth przerwała na moment, by wziąć oddech; sprawiała wrażenie całkiem zadowolonej z rozwoju ostatnich wydarzeń. – Niania Flanders dopilnuje pakowania dziewczynek, ponieważ dziś ma pani wolne popołudnie. Ale gdyby sprawdziła pani wszystko po powrocie, byłabym bardzo wdzięczna. Niania jest cudowna, ale ma już swoje lata. – Oczywiście – powiedziała cicho Anna. Uwielbiała nianię, ale niania od dawna była już trochę głucha. Anna doceniała to, że lady Pleinsworth zatrzymała nianię w domu, ale z drugiej strony, niania wychowywała w dzieciństwie nie tylko lady Pleinsworth, lecz także jej matkę. – Pojedziemy na tydzień – mówiła lady Pleinsworth. – Proszę pamiętać o zabraniu wszystkiego, co potrzebne do nauki, żeby dziewczynki miały 81
zajęcie. Tydzień? W domu lorda Winsteada? W towarzystwie lorda Winsteada. Anna poczuła jednocześnie ukłucie niepokoju i radości. – Na pewno dobrze się pani czuje? – spytała lady Pleinsworth. – Wygląda pani przerażająco blado. Mam nadzieję, że nie udzieliła się pani dolegliwość Sary. – Nie, nie – zapewniła ją Anna. – To byłoby niemożliwe. Lady Pleinsworth spojrzała na nią badawczo. – Chodzi mi o to, że nie miałam kontaktu z lady Sarą – powiedziała
R
pospiesznie Anna. – Czuję się znakomicie. Potrzebuję tylko trochę świeżego powietrza. Jak sama pani powiedziała. Ono jest najlepszym lekarstwem. Jeśli nawet łady Pleinsworth uważała, że ten potok paplaniny nie pasuje
L T
do Anny, to nie dała nic po sobie poznać.
– To świetnie. W takim razie najwyższa pora, żeby miała pani popołudnie dla siebie. Zamierza pani wyjść?
– Tak, dziękuję. – Anna wstała i popędziła do drzwi. – Powinnam już iść. Mam sporo spraw do załatwienia.
Dygnęła i pobiegła do pokoju po swoje rzeczy – lekki szal, na wypadek gdyby zrobiło się chłodno, torebkę z drobnymi pieniędzmi oraz... otworzyła najniższą szufladę i sięgnęła pod skromny stosik ubrań... jest. Starannie zapieczętowany i gotowy do wysłania. Do ostatniego listu Anna włożyła pół korony, więc wiedziała, że Charlotte będzie mogła opłacić przesyłkę, kiedy ją dostanie. Cała trudność polegała tylko na tym, żeby nikt się nie domyślił, kto jest nadawcą listu. Anna przełknęła ślinę, zaskoczona uciskiem, jaki poczuła w gardle. Można by sądzić, że powinna już do tego przywyknąć, zmuszona do podpisywania listów do siostry fałszywym imieniem, ale to było jedyne 82
wyjście. Mówiąc dokładniej, podwójnie fałszywym. Nigdy nie wysyłała ich jako Anna Wynter, co było jej nazwiskiem nie bardziej niż Mary Philpott. Delikatnie włożyła list do torebki i zeszła po schodach. Zastanawiała się, czy reszta rodziny kiedykolwiek widziała wiadomości od niej, a jeśli tak, to za kogo uważali Mary Philpott. Charlotte musiała wymyślić jakieś dobre wyjaśnienie. Był piękny wiosenny dzień, z wiatrem na tyle silnym, by żałowała, że jej bonnet nie jest mocniej przywiązany. Minęła Berkeley Square i szła w stronę Piccadilly, gdzie tuż przy głównej drodze mogła nadać list. Nie było to
R
blisko Pleinsworth House, ale kręciło się tu więcej ludzi, co zapewniało jej większą anonimowość. Poza tym lubiła spacerować i zawsze cieszyła się, kiedy mogła to robić we własnym tempie.
L T
Piccadilly było zatłoczone jak zawsze; Anna skręciła na wschód i minęła kilka sklepów, po czym uniosła skraj sukni, by przejść na drugą stronę ulicy. Przejeżdżało z pół tuzina powozów, lecz żaden nie jechał szybko, więc bez trudu przebiegła po bruku, stanęła na chodniku i... Och, dobry Boże.
Czy to...? Nie, to niemożliwe. On nigdy nie przyjeżdża do Londynu. A przynajmniej nie przyjeżdżał...
Anna czuła, jak mocno bije jej serce, i na moment pociemniało jej w oczach. Zmusiła się, by wziąć głęboki oddech. Myśl. Musi zebrać myśli. Te same miedzianoblond włosy, ten sam zabójczo przystojny profil. Zawsze wyglądał wyjątkowo; trudno sobie wyobrazić, że ma w Londynie nieznanego bliźniaka, który przechadza się po Piccadilly. Gorące łzy wściekłości napłynęły jej do oczu. To niesprawiedliwe. Zrobiła wszystko, czego od niej oczekiwano. Zerwała ze wszystkim i wszystkimi, których znała. Zmieniła nazwisko i poszła na służbę, i obiecała, 83
że nigdy, nikomu nie powie, co zdarzyło się dawno temu w Northumberland. Jednak George Chervil nie dotrzymał swojej części umowy. I jeśli to rzeczywiście on był przed pasmanterią Burnella... Nie mogła tak stać i czekać, by się tego dowiedzieć. Ze zdławionym okrzykiem frustracji odwróciła się na pięcie i wbiegła do pierwszego sklepu, jaki napotkała.
L T 84
R
6 Osiem lat wcześniej... Dziś wieczorem, myślała Annelise z narastającym podnieceniem. Dziś będzie ta noc. Może i będzie to mały skandal, jeśli zaręczy się wcześniej niż jej starsze siostry, ale nie zupełne zaskoczenie. Charlotte nigdy nie wykazywała większego zainteresowania miejscowym towarzystwem, a Marabeth zawsze wydawała się taka spięta i wściekła – trudno sobie wyobrazić, że ktoś mógłby chcieć się z nią ożenić.
R
Marabeth oczywiście wpadnie w furię, a rodzice z pewnością będą próbowali ją pocieszać, ale ten jeden raz ich najmłodsza córka nie odda swojej zdobyczy najstarszej siostrze. Kiedy Annelise poślubi George’a
L T
Chervila, Shawcrossowie będą już na zawsze związani z najważniejszą rodziną w tej części Northumberland. Nawet Marabeth w końcu zrozumie, że zaręczyny Annelise są także w jej interesie.
Przypływ uniesie wszystkie łodzie, nawet tę kolczastą, imieniem Marabeth.
– Wyglądasz jak kot w śmietance – powiedziała Charlotte, obserwując Annelise, która przed lustrem przymierzała kolczyki. Oczywiście były sztuczne; jedyne prawdziwe klejnoty w rodzinie Shawcrossów należały do ich matki, która oprócz ślubnej obrączki miała tylko małą broszkę z trzema diamentami i dużym topazem. Nie była nawet ładna. – Myślę, że George poprosi mnie o rękę – szepnęła Annelise. Nigdy nie miała tajemnic przed siostrą. Jeszcze do niedawna. Charlotte znała większość szczegółów trwającego od miesiąca romansu Annelise. Ale nie wszystkie. – Nie mów! – Charlotte westchnęła z zachwytem i wzięła siostrę za ręce. – Tak się cieszę! 85
– Wiem, wiem. – Annelise nie mogła powstrzymać uśmiechu. W końcu rozbolą ją policzki. Ale była taka szczęśliwa. George miał wszystko, czego kiedykolwiek oczekiwała od męża. Miał wszystko, czego każda dziewczyna mogłaby oczekiwać – był przystojny, silny, odważny. Nie wspominając już o świetnych koneksjach. Jako pani Chervilowa Annelise zamieszka w najpiękniejszym domu w promieniu wielu mil. Wszyscy będą pożądać jej zaproszeń, zabiegać o jej przyjaźń. Może nawet spędzą sezon w Londynie? Annelise wiedziała, że takie wyjazdy są kosztowne, ale George pewnego dnia zostanie baronetem. Wtedy będzie musiał zająć odpowiednie miejsce w eleganckim towarzystwie, nieprawdaż?
R
– Dawał ci to do zrozumienia? – dopytywała się Charlotte. – Dostawałaś prezenty?
L T
Annelise przechyliła lekko głowę. Podobało jej się, jak wyglądała, kiedy światło padało na jej jasną skórę w taki właśnie sposób. – Nie zrobił nic aż tak oczywistego. Ale coś podobnego już się zdarzyło na Letnim Balu. Czy wiesz, że jego rodzice zaręczyli się na takim samym balu? A teraz, kiedy George skończył dwadzieścia pięć lat... – Odwróciła się i spojrzała na siostrę rozszerzonymi z podniecenia oczami. – Słyszałam, jak jego ojciec mówił, że już pora, żeby się ożenił. – Och, Annie – westchnęła Charlotte. – To takie romantyczne. Letni Bal u Chervilów był najważniejszym wydarzeniem roku. Każdego roku. Jeśli ktoś szukał najodpowiedniejszego momentu, by najbardziej pożądany kawaler w ich wiosce ogłosił swoje zaręczyny, to był nim właśnie ten bal. – Które? – spytała Annelise, przykładając do uszu dwie pary kolczyków. – Och, stanowczo błękitne – odparła Charlotte i uśmiechnęła się 86
szeroko. – Bo ja muszę założyć zielone, żeby pasowały do koloru moich oczu. Annelise roześmiała się i objęła ją. – Jestem taka szczęśliwa – powiedziała. Zacisnęła mocno oczy, jakby w ten sposób chciała zapanować nad emocjami. Czuła, jakby szczęście było żywą istotą, podskakującą w jej wnętrzu. Znała George’a od lat i jak każda dziewczyna, którą znała, pragnęła w duchu, żeby to na nią zwrócił szczególną uwagę. I nagle tak się stało! Tej wiosny zauważyła, że George patrzy na nią inaczej, a z początkiem lata zaczął się do niej potajemnie zalecać. Otworzyła oczy, spojrzała na siostrę i się rozpromieniła.
R
– Nie przypuszczałam, że można być tak szczęśliwą.
– A będzie tylko lepiej – przepowiedziała Charlotte. Wstały, wzięły się
L T
za ręce i podeszły do drzwi. – Kiedy George się oświadczy, twoje szczęście nie będzie miało granic.
Annelise chichotała, kiedy w podskokach wyszły z pokoju. Otwierała się przed nią przyszłość, a ona już nie mogła się jej doczekać. Annelise zauważyła George’a, kiedy tylko weszła. Nie sposób było go nie zauważyć – olśniewająco przystojny, z uśmiechem, który mógł roztopić serce każdej dziewczyny. Wszystkie były w nim zawsze zakochane. Annelise uśmiechała się w duchu, kiedy szła przez salę balową. Wszystkie mogły być w nim zakochane, ale to jej miłość on odwzajemniał. Powiedział jej to. Lecz po godzinie obserwowania, jak George wita się z gośćmi, zaczęła się niecierpliwić. Zatańczyła już z trzema innymi dżentelmenami – każdy z nich był wolny – a George ani razu nie próbował im przerwać. Naturalnie nie zrobiła tego, żeby wzbudzić w nim zazdrość – cóż, może odrobinę. Ale zawsze przyjmowała wszystkie zaproszenia do tańca. 87
Wiedziała, że jest piękna. Nie sposób było dorastać, słysząc to od wszystkich dookoła, każdego dnia, i nie wiedzieć o tym. Ludzie mówili, że ze swoimi ciemnymi, lśniącymi lokami Annelise musi mieć w sobie krew walijskich najeźdźców. Jej ojciec również miał ciemne włosy – kiedy je jeszcze miał – ale wszyscy twierdzili, że nie takie jak ona, z połyskiem i lekko się wijące. Marabeth zawsze jej zazdrościła. Marabeth, która wyglądała prawie jak Annelise, ale... tylko prawie. Jej skóra nie była tak jasna, a oczy tak błękitne. Marabeth zawsze opisywała ją jako małą, zepsutą zołzę i może właśnie
R
dlatego Annelise postanowiła, od pierwszego dnia w miejscowym towarzystwie, że będzie tańczyć z każdym, kto ją poprosi. Nikt jej nie będzie mógł zarzucić, że się wywyższa; będzie pięknością o czystym sercu,
L T
dziewczyną, którą każdy chce kochać.
I oczywiście wszyscy prosili ją do tańca, bo któż nie chciałby zatańczyć z najpiękniejszą dziewczyną na balu? Zwłaszcza kiedy nie musiał się obawiać odmowy.
To zapewne dlatego George nie okazywał zazdrości, uznała Annelise. Wiedział, że ma dobre serce. Wiedział, że tańce z innymi mężczyznami nic dla niej nie znaczą. Nikt nigdy nie dotrze do jej serca tak jak on. – Dlaczego jeszcze nie poprosił mnie do tańca? – szepnęła do Charlotte. – Umrę z niecierpliwości, wiesz, że tak będzie. – To bal jego rodziców – uspokajała ją Charlotte. – Jako gospodarz ma pewne obowiązki. – Wiem, Wiem. Tylko... Tak bardzo go kocham! Annelise zakasłała, czując, że policzki pieką ją z zakłopotania. Powiedziała to znacznie głośniej, niż zamierzała, lecz na szczęście chyba nikt nie usłyszał. 88
– Chodź – powiedziała Charlotte z energiczną determinacją kogoś, kto właśnie obmyślił sprytny plan. – Przespacerujemy się wokół sali. Przejdziemy tak blisko pana Chervila, że zapragnie podejść i wziąć cię za rękę. Annelise roześmiała się i wzięła Charlotte pod ramię. – Jesteś najlepszą z sióstr – stwierdziła z powagą. Charlotte tylko poklepała ją po ramieniu. – Uśmiechnij się – szepnęła. – On cię widzi. Annelise zerknęła i rzeczywiście – przyglądał się jej, a jego szarozielone oczy były zamglone z tęsknoty.
R
– Wielkie nieba – powiedziała Charlotte. – Spójrz tylko, jak on na ciebie patrzy.
L T
– Przyprawia mnie o dreszcz – wyznała Annelise.
– Podejdźmy bliżej – postanowiła Charlotte. Tak też zrobiły, aż w końcu George i jego rodzice w żaden sposób nie mogli ich nie zauważyć. – Dobry wieczór – zagrzmiał jowialnie jego ojciec. – Czyż to nie urocza panna Showcross? I jeszcze jedna urocza panna Showcross. – Ukłonił się lekko każdej z nich, na co odpowiedziały dygnięciem. – Sir Charlesie – szepnęła Annelise, pragnąc, aby uważał ją za uprzejmą i dobrze wychowaną młodą damę, która byłaby wprost doskonałą synową. Z równym szacunkiem zwróciła się do matki George’a. – Lady Chervil. – A gdzie jest trzecia urocza panna Showcross? – spytał sir Charles. – Nie widziałam Marabeth już od jakiegoś czasu – odparła Charlotte, zaś niemal w tej samej chwili odezwał się George: – Wydaje mi się, że stoi tam, przy drzwiach do ogrodu. To dało Annelise świetny pretekst, by dygnąć przed nim i przywitać się: 89
– Panie Chervil. Ujął jej dłoń i ucałował, i chyba to nie było tylko wytworem wyobraźni Annelise, że przytrzymał jej rękę nieco dłużej, niż to było konieczne. – Jest pani czarująca jak zwykle, panno Shawcross. – Puścił jej dłoń i wyprostował się. – Jestem oczarowany. Annelise chciała coś powiedzieć, ale nie mogła wykrztusić ani słowa. Zrobiło się jej gorąco, cała drżała i czuła dziwne trzepotanie w piersi, jakby na świecie zabrakło powietrza, by wypełnić płuca. – Lady Chervil – przemówiła Charlotte. – Jestem zachwycona
R
dekoracjami. Proszę powiedzieć, jak pani i sir Charlesowi udało się znaleźć tak doskonały kolor symbolizujący lato?
Było to zupełnie niedorzeczne pytanie, lecz Annelise uwielbiała ją za to,
L T
że je zadała. Jego rodzice wdali się w rozmowę z Charlotte, a ona i George mogli się odrobinę od nich odsunąć.
– Nie widziałam cię całą noc – wyszeptała Annelise. Samo bycie blisko niego przyprawiało ją o drżenie. Kiedy spotkali się trzy noce wcześniej, całował ją tak namiętnie. Te pocałunki wypaliły się w jej pamięci, sprawiając, że pragnęła więcej.
To, co zrobił po pocałunkach, nie było może tak przyjemne, jednak ekscytujące. Świadomość, że wywiera na niego tak wielki wpływ, że może sprawić, by stracił panowanie nad sobą... To było upajające. Nigdy nie czuła takiej władzy. – Byłem zajęty z rodzicami – rzekł George, lecz jego oczy mówiły, że wolałby być z nią. – Tęskniłam za tobą – szepnęła czule. Jej zachowanie było skandaliczne, ale przecież czuła się skandalicznie, jakby mogła sama chwycić wodze swojego życia i pokierować własnym przeznaczeniem. Jak wspaniale 90
być młodą i zakochaną. Świat będzie należał do nich. Wystarczy tylko, że po niego sięgną. Oczy George’a płonęły z pożądania; zerknął ukradkiem przez ramię. – Salon mojej matki. Wiesz, gdzie to jest? Annelise przytaknęła. – Spotkajmy się tam za kwadrans. Uważaj, żeby nikt cię nie zobaczył. Odszedł, by poprosić inną dziewczynę do tańca – i dobrze, to rozwieje wszelkie podejrzenia co do ich prowadzonej szeptem rozmowy. Annelise odszukała Charlotte, która zdążyła skończyć dyskusję o rzeczach żółtych, złotych i zielonych.
R
wszelkich
– Spotykam się z nim za dziesięć minut – szepnęła. – Możesz zadbać, żeby nikt nie zaczął mnie szukać?
L T
Charlotte skinęła głową, uścisnęła jej rękę, dodając otuchy, i ruchem głowy wskazała na drzwi. Nikt nie patrzył. To doskonały moment, żeby wyjść.
Dotarcie do salonu lady Chervil trwało dłużej, niż Annelise przypuszczała. Salon mieścił się dokładnie po przeciwnej stronie budynku – i zapewne dlatego George go wybrał. Ona zaś musiała iść okrężną drogą, aby uniknąć spotkania z innymi gośćmi, którzy także zapragnęli chwili prywatności. Kiedy wślizgnęła się do pogrążonego w ciemności pokoju, George już tam na nią czekał. Znalazł się przy niej, zanim jeszcze zdążyła się odezwać; całował ją jak szaleniec, sięgnął do jej pośladków i ścisnął jak swoją własność. – Och, Annie – jęknął. – Jesteś niesamowita. Przyjść tutaj w samym środku przyjęcia. To takie nieprzyzwoite. – George – szepnęła. Jego pocałunki były cudowne i podobało się jej, że on tak rozpaczliwie jej pożąda, ale nie była pewna, czy chce, żeby uważał 91
ją za nieprzyzwoitą. Przecież nie była taka, prawda? – George? – powtórzyła, tym razem pytająco. On jednak nic nie odpowiedział. Dyszał ciężko, starając się unieść jej suknię i jednocześnie popychał ją w kierunku stojącej nieopodal sofy. – George! – Nie przyszło jej to łatwo, ponieważ i ją ogarnęło podniecenie, lecz zebrała siły i odepchnęła go. – Co? – spytał ostro, przyglądając się jej z podejrzliwością i czymś jeszcze. Gniewem? – Nie przyszłam tu po to – powiedziała. Parsknął śmiechem.
R
– A sądziłaś, że co będziemy robić? – Zbliżał się do niej z wściekłym wzrokiem drapieżnika. – Całymi dniami o tobie myślę.
L T
Zarumieniła się, bo teraz już wiedziała, co to oznacza. I choć ekscytowała ją świadomość, że jest tak desperacko pożądana, było w tym również coś niepokojącego. Nie była pewna co ani dlaczego, lecz już nie czuła się pewnie, przebywając z nim sam na sam w ciemnym, pustym pokoju. Chwycił ją za rękę i pociągnął do siebie z taką siłą, że omal się na niego nie przewróciła.
– Zróbmy to, Annie – mruknął. – Wiem, że masz ochotę. – Nie, ja... ja tylko... – Próbowała się odsunąć, lecz on jej nie puszczał. – Jest Letni Bal. Myślałam... – Urwała. Nie mogła tego powiedzieć. Nie mogła, ponieważ jedno spojrzenie na jego twarz wystarczyło, by wiedzieć, że nigdy nie zamierzał poprosić jej o rękę. Całował ją, potem uwiódł, odbierając jedyną rzecz, którą powinna była zachować dla męża, a teraz myśli, że weźmie to znowu? – O, mój Boże – powiedział, wyglądając, jakby miał się roześmiać. – Myślałaś, że się z tobą ożenię. 92
I wtedy wybuchnął śmiechem, a Annelise poczuła, że coś w niej umarło. – Jesteś piękna – powiedział kpiąco. – To ci muszę przyznać. I było mi całkiem przyjemnie między twoimi nogami, ale daj spokój, Annie. Nie masz majątku, o którym warto by było rozmawiać, a twoja rodzina z pewnością nie doda splendoru mojej. Chciała coś powiedzieć. Chciała go uderzyć. Ale mogła tylko stać, coraz bardziej przerażona, wciąż jeszcze nie do końca wierząc w słowa, które sączyły się z jego ust. – Poza tym – dodał z okrutnym uśmiechem – mam już narzeczoną.
R
Kolana ugięły się pod Annelise i musiała się przytrzymać krawędzi biurka jego matki. – Kto? – wyszeptała.
L T
– Fiona Beckwith – odparł. – Córka lorda Hanleya. Oświadczyłem się jej wczoraj wieczorem.
– Zgodziła się? – spytała cicho Annelise. Roześmiał się. Głośno.
– Oczywiście, że się zgodziła. A jej ojciec, wicehrabia, był zachwycony. Fiona jest jego najmłodszą, ale ukochaną córką i nie wątpię, że da jej ładny posag.
Annelise przełknęła ślinę. Coraz trudniej było jej oddychać. Musiała jak najszybciej wydostać się z tego pokoju, z tego domu. – Ona też jest ładna – powiedział George, podchodząc do niej powoli. Uśmiechnął się, a jej zrobiło się niedobrze, kiedy zdała sobie sprawę, że to ten sam uśmiech, którym wcześniej ją uwiódł. Był przystojnym łajdakiem i dobrze o tym wiedział. – Ale wątpię – dodał, muskając palcem jej policzek – żeby była aż taką rozpustnicą, jaką ty byłaś. 93
– Nie – próbowała powiedzieć, ale on już zamknął jej usta pocałunkiem, a jego ręce były dosłownie wszędzie. Próbowała się bronić, ale jego to tylko bawiło. – Och, chcesz, żebym był brutalny? Tak będzie ci się podobać? – spytał ze śmiechem. Uszczypnął ją; mocno, ale Annelise ucieszyła się z bólu. Ból wybił ją z otępienia, w jakie popadła pod wpływem szoku. Wrzasnęła ze wszystkich sił i odepchnęła go od siebie. – Zostaw mnie! – krzyknęła, ale on tylko się roześmiał. W desperacji chwyciła jedyną broń, jaką mogła znaleźć: stary nóż do otwierania listów,
R
który leżał na biurku lady Chervil. Wymachując nim w powietrzu, krzyknęła: – Nie zbliżaj się do mnie. Ostrzegam cię!
– Och, Annie – rzekł pobłażliwie, robiąc krok w jej stronę, w tej samej
L T
chwili, gdy ona machnęła nożem.
– Ty dziwko! – krzyknął, łapiąc się za policzek. – Zraniłaś mnie. – O mój Boże. O mój Boże, ja nie chciałam.
Broń wypadła jej z ręki, a Annelise cofnęła się gwałtownie, aż pod ścianę, zupełnie jakby próbowała uciec przed samą sobą. – Nie chciałam – powtórzyła. Ale może jednak chciała.
– Zabiję cię – syknął. Krew sączyła mu się spomiędzy palców, kapiąc na śnieżnobiałą, wykrochmaloną koszulę. – Słyszysz mnie?! – wrzasnął. – Poślę cię do piekła! Annelise minęła go i wybiegła z pokoju. Trzy dni później Annelise stała przed swoim ojcem i ojcem George'a, słuchając, jak obaj zgadzają się w tak wielu punktach. Jest ladacznicą. Mogła zrujnować życie George’owi. 94
Mogła też zrujnować życie swoim siostrom. Jeśli okaże się, że jest w ciąży, będzie to wyłącznie jej wina i niech przypadkiem nie myśli, że George będzie w jakikolwiek sposób zobowiązany ożenić się z nią. Jak mógłby ożenić się z dziewczyną, która oszpeciła go na całe życie? Annelise robiło się niedobrze. Co z tego, że próbowała się bronić? Ale nikt nie chciał jej przyznać racji. Wszyscy uważali, że skoro raz mu się oddała, George miał prawo sądzić, że zrobi to po raz drugi. Robiło się jej niedobrze, kiedy przypomniała sobie wilgotny, mięsisty
R
opór, kiedy ostrze wbiło się w jego ciało. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś podobnego. A przecież zamierzała tylko wymachiwać nożem, żeby go odstraszyć.
L T
– A więc postanowione – warknął jej ojciec. – A ty powinnaś paść na kolana i dziękować sir Charlesowi za to, że okazał się tak wspaniałomyślny. – Opuścisz to miasto – rzekł ostro sir Charles. – I nigdy więcej tu nie wrócisz. Nie będziesz się kontaktować z moim synem ani z żadnym innym członkiem mojej rodziny. Nie będziesz się kontaktować ze swoją rodziną. Ma być tak, jakbyś nigdy nie istniała. Zrozumiałaś? Powoli pokręciła głową z niedowierzaniem. Nie zrozumiała. Nigdy tego nie zrozumie. Sir Charles to co innego, ale jej rodzina? Tak całkowicie się jej wyrzekną? – Znaleźliśmy ci posadę – rzekł oschle jej ojciec. – Siostra żony kuzyna twojej matki potrzebuje damy do towarzystwa. Kto? Annelise pokręciła głową, rozpaczliwie starając się za nim nadążyć. O kim on mówi? – Mieszka na wyspie Man. – Co? Nie! – Annelise podbiegła do ojca i próbowała chwycić go za 95
ręce – To tak daleko. Nie chcę tam jechać. – Milcz! – ryknął; a jego dłoń uderzyła z całej siły w jej policzek. Annelise zachwiała się i cofnęła; bardziej była wstrząśnięta reakcją ojca, niż poczuła ból. Ojciec ją uderzył. Uderzył ją. Przez całe szesnaście lat życia nigdy nie podniósł na nią ręki, a teraz... – I tak jesteś już skompromitowana w oczach wszystkich, którzy cię znają – syknął z wściekłością. – Jeżeli nie zrobisz, jak powiedziałem, ściągniesz jeszcze większy wstyd na rodzinę i pozbawisz siostry wszelkich szans na jakiekolwiek małżeństwo. Annelise pomyślała o Charlotte, którą kochała bardziej niż kogokolwiek
R
innego na świecie. I Marabeth, która nigdy nie była jej bliska... ale to jednak siostra. Nic nie mogło być ważniejsze.
– Pojadę – szepnęła. Dotknęła policzka. Wciąż piekł ją po uderzeniu przez ojca.
L T
– Wyjedziesz za dwa dni – oznajmił. – Mamy... – Gdzie ona jest?
Annelise wstrzymała oddech, kiedy George wpadł do pokoju. Spojrzenie miał dzikie, a skórę pokrytą warstewką potu. Dyszał ciężko. Musiał biec, kiedy usłyszał, że tutaj ją znajdzie. Połowę jego twarzy pokrywał bandaż, którego brzegi zaczęły się już zwijać i rozciągać. Annelise bała się, że może się osunąć. Nie chciała zobaczyć, co jest pod opatrunkiem. – Zabiję cię! – ryknął i rzucił się na nią. Cofnęła się, odruchowo szukając ochrony u ojca. W jego zaś sercu musiało zostać jeszcze choć trochę miłości do niej, gdyż stanął przed nią, unosząc rękę, by zatrzymać George’a, dopóki sir Charles nie odciągnął syna. – Zapłacisz za to! – krzyczał George. – Zobacz, co mi zrobiłaś! Popatrz na to! Zerwał z twarzy bandaże, a Annelise aż się cofnęła na widok rany, 96
spuchniętej i zaognionej, ciągnącej się ukośnie od kości policzkowej do podbródka. Nie goiła się dobrze. Nawet Annelise to widziała. – Przestań – rozkazał sir Charles. – Panuj nad sobą. Ale George nie słuchał. – Zawiśniesz za to! Słyszysz? Wezwę policję i... – Zamknij się! – warknął jego ojciec. – Nic takiego nie zrobisz. Jeżeli wezwiesz policję, cała sprawa wyjdzie na jaw i córka Hanleya odwoła zaręczyny szybciej, niż zdążysz zauważyć.
R
– Och. – George skrzywił się z niesmakiem i machnął ręką przed swoją twarzą. – A nie sądzisz, że cała sprawa i tak wyjdzie na jaw, kiedy ludzie zobaczą to?
L T
– Będą plotki. Zwłaszcza kiedy ona wyjedzie z miasta. – Sir Charles posłał miażdżące spojrzenie Annelise. – Ale to będą tylko plotki. A jeśli wezwiesz policję, to równie dobrze mógłbyś wszystko wydrukować w gazecie.
Przez kilka chwil Annelise myślała, że George nie zrezygnuje. On jednak w końcu spuścił wzrok i odwrócił głowę tak gwałtownie, że rana zaczęła znowu krwawić. Dotknął policzka i spojrzał na krew na swoich palcach.
– Zapłacisz mi za to – powiedział, podchodząc do Annelise. – Może nie dzisiaj, ale zapłacisz. Przesunął palcami po jej policzku, powoli rysując ukośną krwawą pręgę od kości policzkowej do podbródka. – Znajdę cię – powiedział niemal radośnie. – I to będzie piękny dzień.
97
7 Daniel nie uważał się za dandysa ani nawet za eleganta, ale musiał przyznać, że nie ma to jak para dobrze uszytych butów. Popołudniową pocztą dostał list od Hugh: Winstead, jak obiecałem, odwiedziłem mojego ojca dziś rano. Moim zdaniem był szczerze zaskoczony, zarówno tym, że mnie zobaczył (nie rozmawiamy ze sobą), jak i informacją o tym, co Ci się przydarzyło wczoraj wieczorem. Krótko mówiąc, nie wierzę, żeby był odpowiedzialny za napaść na Ciebie.
R
Na zakończenie rozmowy powtórzyłem swoją groźbę. Zawsze warto przypomnieć rozmówcy o konsekwencjach jego poczynań, ale być może
L T
jeszcze ważniejsze było to, jaką przyjemność sprawiła mi możliwość patrzenia, jak krew odpływa mu z twarzy. Twój itd.
H. Prentice (żywy, dopóki Ty żyjesz)
Daniel czując się wystarczająco uspokojony co do swego bezpieczeństwa, skierował się do Hoby’ego w St. James’s, gdzie jego nogi zostały pomierzone z precyzją, której mógłby pozazdrościć sam Galileusz. – Proszę się nie ruszać – polecił pan Hoby. – Nie ruszam się. – Ależ rusza się pan. Daniel spojrzał na swoją obleczoną w pończochę nogę, która się nie poruszała. Na twarzy pana Hoby'ego pojawił się wyraz pogardy. – Jego Wysokość Książę Wellington może stać godzinami i nie drgnie mu nawet mięsień. 98
– Ale oddycha? – spytał cicho Daniel. Pan Hoby nawet na niego nie spojrzał. – Nie bawi nas to. Daniel nie mógł się oprzeć rozmyślaniom, czy „my” w tym przypadku oznacza księcia Wellingtona i pana Hoby’ego, czy też wysokie mniemanie słynnego szewca o własnej osobie sięgnęło takiego poziomu, że zaczął on się wypowiadać w liczbie mnogiej. – Będziemy musieli pana unieruchomić – warknął pan Hoby. A zatem to drugie. Irytujący nawyk, niezależnie od wyniosłej oso-
R
bowości, lecz Daniel był gotów przejść nad tym do porządku dziennego, zważywszy doskonałość butów pana Hoby’ego.
– Postaram się spełnić pańskie życzenie – zapewnił Daniel wesoło.
L T
Pan Hoby nie zdradził najmniejszej oznaki rozbawienia, za to warknął na jednego ze swoich pomocników, by podał mu ołówek, którym nakreślił obrys stopy lorda Winsteada.
Daniel znieruchomiał zupełnie (prześcigając nawet księcia Wellingtona, który – czego był niemal pewien – oddychał w czasie dokonywania pomiarów), lecz zanim pan Hoby skończył rysować, drzwi do jego pracowni otworzyły się z impetem i uderzyły o ścianę tak mocno, że aż szyba się zatrzęsła. Daniel drgnął, pan Hoby zaklął, pomocnik się skulił, a kiedy Daniel spojrzał na obrys swojej stopy, zobaczył w nim dodatkowy palec, sterczący do przodu niczym szpon gada. Imponujące. Już sam huk otwieranych drzwi przyciągnął uwagę wszystkich obecnych, ale wtedy okazało się, że to kobieta wpadła do pracowni; kobieta będąca najwyraźniej w opałach, kobieta, która... – Panna Wynter? 99
Nie mógł to być nikt inny. Nikt inny nie mógł mieć takich kruczoczarnych loków opadających spod bonnetu ani tak niewiarygodnie długich rzęs. Jednak to nie wszystko... Daniel mógłby przysiąc, że rozpoznał ją po sposobie, w jaki się poruszała. Wyraźnie wystraszona jego głosem, podskoczyła tak, że wpadła na stojące za nią półki i lawinę spadających butów powstrzymała jedynie przytomność umysłu udręczonego pomocnika pana Hoby’ego, który rzucił się ratować sytuację. – Panno Wynter – powtórzył Daniel. – Co się stało? Wygląda pani, jakby zobaczyła ducha.
R
Pokręciła głową, ale ten ruch był zbyt szybki i zbyt nerwowy. – Nic takiego – powiedziała. – Ja... och... to był... – Zamrugała i
L T
rozejrzała się dookoła, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że weszła do sklepu dla dżentelmenów.
– Och – powiedziała, a raczej westchnęła. – Przepraszam. Chyba weszłam do niewłaściwego sklepu. Ehm... Jeśli mi panowie wybaczą, zaraz... Wyjrzała przez okno na ulicę, zanim chwyciła za gałkę u drzwi. – Już sobie pójdę – dokończyła.
Przekręciła gałkę, lecz nie otworzyła drzwi. W sklepie zapanowała cisza; wszyscy czekali, aż wyjdzie, odezwie się znowu lub zrobi cokolwiek innego. Ale ona nawet nie drgnęła; stała jak sparaliżowana. Daniel delikatnie wziął ją pod rękę i odsunął od okna. – Czy mogę pani pomóc? Odwróciła się i wtedy uświadomił sobie, że po raz pierwszy, odkąd tu weszła, spojrzała mu prosto w oczy. Jednak trwało to tylko chwilę. Pospiesznie zerknęła w okno, mimo że jej ciało instynktownie uciekało od niego. 100
– Będziemy musieli dokończyć następnym razem! – zawołał do pana Hoby’ego. – Odprowadzę pannę Wynter do domu... – Tam był szczur! – wypaliła. Dość głośno. – Szczur? – niemal krzyknął jeden z pozostałych klientów. Daniel nie przypominał sobie jego nazwiska, ale był to dżentelmen wytwornie ubrany, łącznie z brokatową różową kamizelką i dobranymi do niej klamrami przy butach. – Przed sklepem – wyjaśniła panna Wynter, wskazując ręką frontowe drzwi. Jej palec kołysał się i drżał, jakby wizja gryzonia była tak przerażająca, że nie potrafiła wskazać go dokładnie.
R
Danielowi wydało się to dziwne, lecz nikt inny najwyraźniej nie zwrócił uwagi na niekonsekwencje jej relacji. Jak mogła wejść do niewłaściwego
L T
sklepu, jeżeli uciekała przed szczurem?
– Przebiegł mi po stopie – dodała i to wystarczyło, by dżentelmen z różowymi klamrami zachwiał się z wrażenia.
– Proszę pozwolić, że odprowadzę panią do domu – powiedział Daniel i dodał głośniej, ponieważ i tak wszyscy im się przyglądali: – Ta biedna dama jest ciężko przerażona. Uznał, że to będzie wystarczające wyjaśnienie, zwłaszcza kiedy dodał, że jest zatrudniona przez jego ciotkę. Szybko założył buty, w których przyszedł, po czym spróbował wyprowadzić pannę Wynter ze sklepu. Ona jednak ociągała się, a kiedy stanęli przy drzwiach, spytała cicho: – Czy ma pan powóz? Skinął głową. – Czeka nieco dalej przy tej ulicy. – Czy jest zamknięty? Co za dziwne pytanie. Przecież nie padał deszcz; nawet nie było 101
pochmurno. – Może być. – Mógłby pan go sprowadzić? Nie jestem pewna, czy dam radę iść. Wciąż jeszcze drżała i ledwie trzymała się na nogach. Daniel znowu skinął głową i posłał jednego z pomocników pana Hoby’ego po swój powóz. Kilka minut później siedzieli już bezpiecznie w szczelnie zamkniętej kabinie. Dał jej kilka chwil, by zdążyła dojść do siebie, po czym spytał cicho: – Co się tak naprawdę wydarzyło? Spojrzała na niego, a w jej oczach – o niezwykle ciemnym odcieniu błękitu – pojawił się wyraz zaskoczenia.
R
– To musiał być naprawdę imponujący szczur – mruknął. – Co najmniej wielkości Australii.
L T
Nie próbował jej rozbawić, lecz na jej ustach pojawił się cień uśmiechu. Daniel poczuł, że serce mu zatrzepotało, choć nie mógł zrozumieć, jak to możliwe, że tak drobna zmiana wyrazu jej twarzy wzbudziła w nim tak silne emocje.
Nie chciał, żeby była przerażona. Dopiero teraz sobie to uświadomił. Przyglądał się jej, gdy starała się zdecydować, co powinna zrobić. Nie była pewna, czy może mu zaufać – widział to wyraźnie wypisane na jej twarzy. Wyjrzała przez okno, lecz tylko na moment, i natychmiast opadła z powrotem na siedzenie, ze wzrokiem utkwionym przed siebie. Wargi jej drżały, a w końcu, głosem tak cichym i łamiącym się, że niemal pękło mu serce, powiedziała: – Jest ktoś... kogo nie chcę widzieć. Nic więcej. Żadnych wyjaśnień, nic oprócz tych sześciu słów, które podpowiadały tysiąc nowych pytań. Jednak nie zadał żadnego z nich. Zada je, ale jeszcze nie teraz. I tak by mu nie odpowiedziała. Zaskoczyło go, że 102
powiedziała choć tyle. – Zatem opuśćmy tę okolicę – rzekł, a ona skinęła głową z wdzięcznością. Na Piccadilly skierowali się na wschód; był to niewłaściwy kierunek, ale tak właśnie Daniel polecił woźnicy. Panna Wynter potrzebowała czasu na dojście do siebie, zanim wróci do Pleinsworth House. A on wcale nie miał ochoty rezygnować tak szybko z jej towarzystwa. Minuty mijały, a Anna wyglądała przez okno. Nie była pewna, gdzie się znajdują, i szczerze mówiąc, nie przejmowała się tym. Lord Winstead mógłby
R
ją zabrać do Dover, a ona nie miałaby nic przeciwko, dopóki byli daleko, jak najdalej od Piccadilly.
Piccadilly i człowieka, który mógł być George’em Chervilem.
L T
Teraz już sir George’em Chervilem, jak przypuszczała. Listy od Charlotte nie przychodziły tak regularnie, jak by tego sobie życzyła, ale przynosiły nowiny i stanowiły dla Anny jedyny łącznik z jej dawnym życiem. Charlotte pisała rok temu, że ojciec George’a umarł, a George odziedziczył tytuł baroneta. Ta wiadomość zmroziła Annie krew w żyłach. Gardziła zmarłym sir Charlesem, ale jednocześnie potrzebowała go. Tylko on trzymał w ryzach mściwą naturę swego syna. Odkąd sir Charlesa zabrakło, nikt nie był w stanie przywołać go do rozsądku. Nawet Charlotte wyraziła niepokój; podobno George złożył wizytę Shawcrossom dzień po pogrzebie ojca. Próbował przedstawić to jako zwykłą sąsiedzką wizytę, lecz zdaniem Charlotte zadawał zbyt wiele pytań o Annę. Annelise. Czasami musiała przypominać sobie, kim niegdyś była. Liczyła się z tym, że George może być w Londynie. Kiedy przyjmowała posadę u Pleinsworthów, zakładała, że przez cały rok pozostaną w Dorset. 103
Lady Pleinsworth zabierała Sarę na sezon do Londynu, ale trzy młodsze dziewczynki mogłyby spędzić całe lato na wsi z guwernantką i opiekunką. I ojcem, oczywiście. Lord Pleinsworth nigdy nie opuszczał wiejskiej posiadłości. O wiele bardziej interesował się swoimi psami niż ludźmi, co bardzo odpowiadało Annie. Nawet kiedy był w domu, sprawiał wrażenie nieobecnego i wydawało się, że Anna pracuje wyłącznie wśród kobiet. Co było wspaniałe. Lecz nagle lady Pleinsworth doszła do wniosku, że nie zniesie rozłąki z córkami, i podczas gdy lord Pleinsworth zajmował się swoimi rasowymi
R
bassetami, wszyscy pozostali spakowali się i wyjechali do Londynu. Anna całą podróż przekonywała samą siebie, że nawet gdyby George przyjechał do Londynu, ich drogi nigdy się nie przetną. W końcu to wielkie miasto.
L T
Największe w Europie. Może nawet na świecie. George mógł się ożenić z córką wicehrabiego, ale Chervilowie nie obracali się w tak wysokich kręgach jak Pleinsworthowie czy Smythe – Smithowie. A nawet gdyby znaleźli się na tym samym przyjęciu, nie byłoby na nim Anny. Była przecież tylko guwernantką. Niewidzialną (miała taką nadzieję) guwernantką. Mimo wszystko istniało pewne ryzyko. Jeśli plotki, o których pisała Charlotte, są prawdziwe, George dostał spory majątek od ojca swojej żony. Miał aż nadto pieniędzy, by opłacić sezon w mieście. Może nawet wkupić się w wyższe kręgi towarzyskie. Zawsze lubił ekscytującą atmosferę miasta. Anna to pamiętała. Wiele rzeczy udało się jej zapomnieć, lecz to zapamiętała. Podobnie jak marzenie młodej dziewczyny o spacerze po Hyde Parku, pod rękę ze swoim przystojnym mężem. Westchnęła, opłakując dziewczynę, lecz nie jej głupie marzenie. Jakąż była idiotką! Jak źle oceniła jego charakter. 104
– Czy mogę coś zrobić, żeby lepiej się pani poczuła? – spytał cicho lord Winstead. Nie odzywał się od jakiegoś czasu. Podobało jej się to. Był miłym człowiekiem, łatwo się z nim rozmawiało, a jednocześnie doskonale wiedział, kiedy nie powinien się odzywać. Pokręciła głową, nie patrząc na niego. Nie to, żeby starała się go unikać. Nie konkretnie jego. W tej chwili unikałaby każdego. A wtedy on się poruszył. To był drobiazg, naprawdę, ale poczuła, jak poduszka na siedzeniu ugięła się pod nimi, i to wystarczyło, by przypomnieć, że to on uratował ją tego popołudnia. Zauważył, że ma kłopot, i wybawił ją z opresji, nie pytając o nic, dopóki nie dotarli do powozu.
R
Zasługiwał na podziękowania. Mniejsza z tym, że ręce wciąż jej drżały, a myśli się kłębiły, rozpatrując najstraszniejsze możliwości. Lord Winstead
L T
nigdy się nie dowie, jak bardzo pomógł ani jak bardzo jest mu wdzięczna, ale Anna może przynajmniej mu podziękować.
Jednak kiedy odwróciła się i spojrzała na niego, powiedziała coś zupełnie innego. Chciała powiedzieć „Dziękuję panu”, ale wyszło: – Czy to nowa opuchlizna?
Nowa. Tego była pewna. Pośrodku policzka, zaróżowiona, a nie ciemna jak te przy oku.
– Zranił się pan – powiedziała. – Co się stało? Spojrzał na nią, sprawiając wrażenie zdezorientowanego, i jedną ręką dotknął swojej twarzy. – Z drugiej strony – wyjaśniła i choć wiedziała, że jest to straszliwie ryzykowne, uniosła rękę i delikatnie dotknęła palcami jego policzka. – Wczoraj pan tego nie miał. – Zauważyła pani – mruknął i posłał jej zdawkowy uśmiech. – To nie jest komplement – powiedziała, starając się nie myśleć otym, 105
co to może znaczyć, że jego twarz stała się dla niej tak znajoma, iż zauważała nowe urazy wśród spustoszeń po bójce z lordem Chatterisem. Prawdę mówiąc, było to zabawne. On wyglądał zabawnie. – A jednak nic na to nie poradzę; schlebia mi to, że dostrzegła pani najnowszy dodatek do mojej kolekcji. Przewróciła oczami. – Cóż za wspaniały obiekt kolekcjonerski: rany i sińce. – Czy wszystkie guwernantki są tak sarkastyczne? W ustach każdego innego przyjęłaby to jako reprymendę, przy-
R
pomnienie, gdzie jest jej miejsce. Ale on nie miał na myśli niczego podobnego. I uśmiechał się, kiedy to mówił. Spojrzała na niego surowo.
L T
– Unika pan odpowiedzi na moje pytanie.
Wydawało się jej, że dostrzegła cień zakłopotania. Nie miała jednak pewności. Jeśli na jego twarzy pojawił się rumieniec, to przedmiot rozmowy, a mianowicie sińce i otarcia, zupełnie go przykryły. Wzruszył ramionami.
– Dwaj bandyci próbowali ostatniej nocy uwolnić mnie od sakiewki. – Och, nie! – krzyknęła, sama zaskoczona gwałtownością swojej reakcji. – Jak to się stało? Czy nic panu nie jest? – Nie było tak źle, jak mogło – odparł lekceważąco. – Marcus poczynił większe zniszczenia w czasie koncertu. – Ale to pospolici przestępcy! Mógł pan zginąć. Nachylił się ku niej. Tylko odrobinę. – Tęskniłaby pani za mną? Poczuła, że policzki zaczynają ją piec, i musiało minąć kilka chwil, nim zdołała przybrać stosownie surowy wyraz twarzy. 106
– Wiele osób tęskniłoby za panem – rzekła stanowczo. Wśród nich również ona. – Którędy pan szedł? – spytała. Szczegóły, przypomniała sobie. Szczegóły są ważne. Szczegóły są suche, konkretne i nie mają nic wspólnego z emocjami, tęsknotą za kimś, troską czy martwieniem się o kogoś; chodzi tylko o poznanie faktów. – Czy to było w Mayfair? Nie sądziłam, że tam jest aż tak niebezpiecznie. – To nie było w Mayfair – powiedział. – Ale niedaleko. Wracałem do
R
domu z Chatteris House. Było późno. Byłem nieostrożny.
Anna nie wiedziała, gdzie mieszka lord Chatteris, ale nie mogło to być daleko od Winstead House. Wszystkie arystokratyczne rodziny mieszkały
L T
stosunkowo blisko siebie. A nawet jeśli lord Chatteris rezydował na obrzeżu modnej części miasta, to lord Winstead z pewnością nie musiał przechodzić przez slumsy w drodze do domu.
– Nie wiedziałam, że miasto stało się tak niebezpieczne – powiedziała. Przełknęła ślinę, zastanawiając się, czy napaść na lorda Winsteada mogła mieć cokolwiek wspólnego z obecnością George’a Chervila na Piccadilly. Nie, to niemożliwe. Ją i lorda Winsteada widziano publicznie tylko raz – poprzedniego dnia w Hyde Parku, a przy tym dla każdego musiało być oczywiste, że Anna jest guwernantką jego kuzynek. – Chyba powinnam być panu wdzięczna za to, że tak nalegał pan na odprowadzenie mnie do domu – dodała. Spojrzał na nią, a żar w jego oczach omal nie pozbawił jej tchu. – Nie pozwoliłbym pani przejść samotnie nocą dwóch kroków, a tym bardziej pół mili. Rozchyliła usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie mogła wykrztusić ani 107
słowa i tylko patrzyła na niego. Ich spojrzenia się spotkały i było to niezwykłe, ponieważ nie widziała koloru jego oczu, tego wyjątkowego jasnego błękitu. Patrzyła znacznie głębiej, w otchłań... czegoś. A może to wcale nie było tak. Może to ona się odsłoniła, a on zobaczył wszystkie jej sekrety i lęki. Jej pragnienia. Odetchnęła i w końcu oderwała od niego wzrok. Co to było? A może raczej: kim ona była? Bo z pewnością nie poznawała tej kobiety, która patrząc na lorda Winsteada, jakby zaglądała w swoją przyszłość. Nie była przecież
R
fantastką. Nie wierzyła w przeznaczenie. I nigdy nie wierzyła, że oczy są zwierciadłem duszy. Nie po tym, jak spojrzał na nią kiedyś George Chervil. Przełknęła ślinę i chwilę trwało, nim odzyskała równowagę.
L T
– Mówi pan, jakby dotyczyło to akurat mnie – powiedziała, ciesząc się, że jej głos zabrzmiał mniej więcej normalnie. – Ale jestem pewna, że zrobiłby pan to samo dla każdej damy.
Posłał jej uśmiech tak filuterny, że zaczęła się zastanawiać, czy przed chwilą nie wyobraziła sobie tego żaru w jego oczach. – Większość dam udawałaby, że im to schlebia. – Chyba właśnie teraz powinnam powiedzieć, że ja nie jestem większością dam – rzuciła cierpko.
– To niewątpliwie zabrzmiałoby dobrze, gdybyśmy byli na scenie. – Muszę o tym powiedzieć Harriet. – Roześmiała się. – Ona uważa się za pisarkę. – Doprawdy? Anna skinęła głową. – Wydaje mi się, że zaczęła nowe dzieło. Zapowiada się bardzo przygnębiająco. Coś o Henryku VIII. 108
Skrzywił się. – Dość ponure. – Próbuje mnie namówić, żebym przyjęła rolę Anny Boleyn. Parsknął śmiechem. – Moja ciotka nie mogłaby pani za dużo płacić. Anna nie skomentowała tego, powiedziała natomiast: – Dziękuję panu za opiekę tamtej nocy. Jeśli zaś idzie o schlebianie, to o wiele bardziej imponuje mi dżentelmen, który dba o bezpieczeństwo wszystkich kobiet.
R
Zastanowił się nad tym przez chwilę, po czym skinął głową, choć miał przy tym nieco dziwny wyraz twarzy. Czuje się zakłopotany, uświadomiła sobie Anna z zaskoczeniem. Nie przywykł do słuchania takich komplementów.
L T
Uśmiechnęła się do siebie. Było coś rozczulającego w patrzeniu, jak wierci się na poduszce. Przypuszczała, że częściej chwalono jego wygląd albo urok.
Ale szlachetne zachowanie? Miała wrażenie, że tego nie miał w nadmiarze.
– Czy to boli? – spytała.
– Policzek? – Pokręcił głową i natychmiast sam sobie zaprzeczył. – Cóż, trochę. – Ale złodzieje wyglądają gorzej niż pan? – spytała z uśmiechem. – Och, o wiele gorzej – odparł. – O wiele, wiele gorzej. – Czy taki jest cel bójek? Sprawić, żeby na koniec przeciwnik wyglądał gorzej? – A wie pani, myślę, że to możliwe. Głupie, nieprawdaż? – Spojrzał na nią z dziwnym, poważnym wyrazem twarzy. – Właśnie to zmusiło mnie do 109
opuszczenia kraju. Nie znała wszystkich szczegółów pojedynku, ale... – Co takiego? – spytała. Wielkie nieba, przecież nawet młodzi mężczyźni nie mogą być aż tak głupi. – No, może nie dokładnie – przyznał. – Ale chodzi o ten sam rodzaj głupoty. Ktoś nazwał mnie oszustem, a ja omal go za to nie zabiłem. – Spojrzał na nią przenikliwie. – Czemu? Dlaczego to zrobiłem? Nie odpowiedziała. – To nie tak, że chciałem go zabić. – Odchylił się do tyłu, dziwnie
R
nagłym i energicznym ruchem. – To był wypadek.
Milczał przez chwilę, a Anna przyglądała się jego twarzy. Nie spojrzał na nią, kiedy dodał:
L T
– Myślałem, że pani wie.
Wiedziała. On nie był człowiekiem, który potrafi zabić z tak błahego powodu. Ale widziała też, że nie chce powiedzieć już nic więcej, dlatego spytała:
– Dokąd jedziemy?
Nie odpowiedział od razu. Zamrugał, wyjrzał przez okno i w końcu przyznał:
– Nie wiem. Powiedziałem woźnicy, żeby jechał gdziekolwiek, dopóki nie dam mu następnych poleceń. Pomyślałem, że może pani potrzebować trochę czasu przed powrotem do Pleinsworth House. Skinęła głową. – Mam wolne popołudnie. Nie muszę wracać już teraz. – Ma pani jeszcze jakieś sprawy do załatwienia? – Nie, ja... Tak! – wykrzyknęła. Wielkie nieba, jak mogła zapomnieć? – Tak, mam. 110
Nachylił się ku niej. – Z przyjemnością zawiozę panią wszędzie, gdzie pani potrzebuje. Ścisnęła torebkę, znajdując dziwne pokrzepienie w cichym szeleście zamkniętego wewnątrz papieru. – To nic takiego, tylko list, który muszę wysłać. – Czy mam go ofrankować? Nigdy nie zająłem swojego miejsca w Izbie Lordów, ale sądzę, że mam taki przywilej. W każdym razie mój ojciec z niego korzystał. – Nie – odparła pospiesznie, chociaż to oszczędziłoby jej konieczności
R
odwiedzenia poczty, nie wspominając już o kosztach dla Charlotte. Ale gdyby rodzice zobaczyli list ofrankowany przez lorda Winsteada... Ich ciekawość nie miałaby żadnych granic.
L T
– To bardzo miłe z pana strony – odparła Anna. – Ale nie mogę skorzystać z pańskiej wielkoduszności.
– To nie jest wielkoduszność. Proszę podziękować Królewskiej Poczcie.
– Mimo to nie mogę nadużywać pańskiego przywileju frankowania w taki sposób. Gdyby pan mógł po prostu zawieźć mnie na pocztę... – Wyjrzała przez okno, by zorientować się, gdzie są. – Zdaje się, że jakaś jest przy Tottenham Court Road. A jeśli nie, to... Och, nie zdawałam sobie sprawy, że dojechaliśmy tak daleko na wschód. Pojedźmy więc do High Holborn. Tuż przed Kingsway. Chwila milczenia. – Ma pani imponującą wiedzę o londyńskich pocztach – zauważył. – Och. Cóż... Raczej nie. – W duchu kopnęła się w kostkę i wytężyła umysł, by wymyślić jakieś wiarygodne wyjaśnienie. – Ale fascynuje mnie system pocztowy. Jest naprawdę wspaniały. 111
Spojrzał na nią z zainteresowaniem, a ona nie umiała ocenić, czy jej uwierzył. Na jej szczęście była to prawda, mimo że użyła jej, aby zamaskować inną prawdę. Rzeczywiście uważała, że Królewska Poczta jest bardzo interesująca. To zdumiewające, jak szybko można przesłać wiadomość na drugi koniec kraju. Trzy dni z Londynu do Northumberland. To naprawdę wydawało się cudem. – Chciałabym któregoś dnia pojechać śladem jakiegoś listu – powiedziała. – Po prostu żeby zobaczyć, dokąd dociera. – Na adres wpisany z przodu, jak sądzę – zauważył.
R
Zacisnęła usta w odpowiedzi na jego lekką kpinę, po czym wyjaśniła: – Ale jak? To jest cud. Uśmiechnął się nieznacznie.
L T
– Muszę przyznać, że nigdy nie myślałem o naszym systemie pocztowym w tak biblijnych kategoriach, ale zawsze chętnie poszerzam swoją wiedzę.
– Trudno sobie wyobrazić, żeby list mógł się przemieszczać szybciej, niż to ma miejsce dzisiaj – powiedziała radośnie. – Chyba że nauczymy się latać.
– Zawsze są jeszcze gołębie – zauważył. Roześmiała się.
– Potrafi pan sobie wyobrazić całe stado, wzbijające się w niebo, żeby dostarczyć nasze listy? – To nieco przerażająca perspektywa. Zwłaszcza dla tych, którzy będą przechodzić poniżej. Znowu zachichotała. Anna nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio było jej tak wesoło. – A zatem do High Holbom – powiedział. – Nie mógłbym pozwolić, 112
żeby pani powierzyła swój list londyńskim gołębiom. Pochylił się, żeby otworzyć klapę w dachu, wydał instrukcje woźnicy i usiadł z powrotem. – Czy jest coś jeszcze, w czym mógłbym pomóc, panno Wynter? Jestem całkowicie do pani dyspozycji. – Nie, dziękuję. Jeśli może pan po prostu odwieźć mnie do Pleinsworth House... – O tak wczesnej porze? W pani wolny dzień? – Wieczorem czeka mnie sporo pracy – wyjaśniła. – Wyjeżdżamy...
R
Och, ale pan oczywiście wie o tym. Jedziemy jutro do Berkshire, do... – Whipple Hill – podpowiedział. – Tak. Za pana sugestią, jak sądzę.
L T
– Wydało mi się to rozsądniejsze niż podróż do Dorset. – Ale czy pan... – Urwała i odwróciła wzrok. – Mniejsza z tym. – Chciała pani zapytać, czy wcześniej planowałem wyjazd? – Milczał przez chwilę. – Nie planowałem.
Czubkiem języka zwilżyła wargi, lecz nie popatrzyła na niego. To byłoby zbyt ryzykowne. Nie powinna pragnąć rzeczy, które są poza jej zasięgiem. Nie może. Spróbowała raz i do dzisiaj za to płaci. A lord Winstead jest chyba najbardziej niemożliwym ze wszystkich marzeń. Jeśli pozwoli sobie zapragnąć go, to ją zniszczy. Ale, och, jak bardzo pragnęła go pragnąć. – Panno Wynter? – Jego głos dotarł do niej jak ciepła bryza. – To... – Odchrząknęła, starając się odzyskać głos. – To bardzo uprzejmie z pana strony, że dostosował pan swoje plany do ciotki. – Nie zrobiłem tego ze względu na ciotkę – powiedział cicho. – Ale przypuszczam, że pani o tym wie. 113
– Dlaczego? – szepnęła. Wiedziała, że nie musi wyjaśniać tego pytania. On wie, co miała na myśli. Nie dlaczego to zrobił. Dlaczego ona. On jednak nie odpowiedział. W każdym razie nie wprost. I w końcu, kiedy już myślała, że będzie musiała spojrzeć mu w oczy, powiedział: – Nie wiem. Wtedy spojrzała na niego. Jego odpowiedź była tak szczera i zaskakująca, że nie mogła nie spojrzeć. Zwróciła ku niemu głowę, a wtedy ogarnęło ją dziwne, przemożne
R
pragnienie, by dotknąć jego dłoni. W jakiś sposób połączyć się z nim. Ale nie zrobiła tego. Nie mogła. I wiedziała o tym, nawet jeśli on nie wiedział.
L T 114
8 Następnego wieczoru Anna wysiadła z powozu Pleinsworthów, spojrzała w górę i po raz pierwszy popatrzyła na Whipple Hill. To był piękny dom, solidny i okazały, położony pośród łagodnie falujących wzgórz, które opadały ku dużemu, otoczonemu drzewami stawowi. Anna pomyślała, że ma w sobie coś przytulnego i swojskiego, co wydało się jej dziwne, ponieważ było to rodzinne gniazdo hrabiów Winstead. Nie żeby często bywała w domach arystokratów, ale te, które widziała, zawsze były straszliwie ozdobne i majestatyczne.
R
Słońce już zaszło, ale świat wciąż spowijał pomarańczowy blask zmierzchu, nadający cieplejszy ton zbliżającej się szybko nocy. Anna bardzo
L T
chciała znaleźć swój pokój i może zjeść miskę gorącej zupy na kolację, ale w noc przed wyjazdem niania Flanders zachorowała na żołądek. Ponieważ niania została w Londynie, na Annę spadły podwójne obowiązki, niani i guwernantki, co oznaczało, że będzie musiała urządzić dziewczynki w ich pokoju, zanim zajmie się swoimi potrzebami. Lady Pleinsworth obiecała jej dodatkowe wolne popołudnie w czasie pobytu na wsi, ale nie sprecyzowała, kiedy to nastąpi, i Anna obawiała się, że może o tym zapomnieć. – Chodźmy, dziewczynki – powiedziała dziarsko. Harriet podbiegła do jednego z pozostałych powozów – tego, w którym jechała lady Pleinsworth i Sara – a Elizabeth do drugiego. Anna nawet nie próbowała zgadnąć, o czym będzie rozmawiała z jadącymi nim pokojówkami. – Jestem tutaj – powiedziała Frances. – Brawo – odparła Anna. – Złota gwiazdka dla ciebie. – Jaka szkoda, że nie ma pani prawdziwych złotych gwiazdek. Nie 115
musiałabym naruszać mojego kieszonkowego. – Gdybym miała prawdziwe złote gwiazdki – uniosła brew Anna – nie byłabym waszą guwernantką. – Touché – rzekła z podziwem Frances. Anna puściła do niej oko. Podziw dziesięciolatki sprawił jej dziwną satysfakcję. – A gdzie są twoje siostry? – mruknęła. – Harriet! Elizabeth! Harriet przybiegła w podskokach. – Mama mówi, że mogę jeść z dorosłymi, kiedy jesteśmy tutaj.
R
– Oooch, Elizabeth nie będzie szczęśliwa – ostrzegła Frances. – Z jakiego powodu? – spytała Elizabeth. – Nie uwierzycie, co mi właśnie powiedziała Peggy.
L T
Peggy była pokojówką Sary. Anna lubiła ją, chociaż była straszną plotkarą.
– Co powiedziała? – spytała Frances. – A wiesz, że Harriet będzie jadała z dorosłymi, kiedy tu jesteśmy?
Eliazbeth aż sapnęła z oburzenia.
– To jest po prostu niesprawiedliwe. A Peggy powiedziała, że Sara powiedziała, że Daniel powiedział, że panna Wynter także ma jeść z rodziną. – To niemożliwe – stwierdziła stanowczo Anna. Byłoby to coś niezwykłego: guwernantka zwykle dołączała do rodziny, kiedy potrzeba było więcej osób przy stole. Poza tym, miała przecież co robić. Pogładziła Frances po głowie. – Będę jadała z tobą. Niespodziewanie błogosławiony skutek choroby niani Flanders. Anna nie potrafiła sobie wyobrazić, co przyszło do głowy lordowi Winsteadowi, by zażądać jej obecności przy kolacji. Jeśli mógł zrobić coś, co postawi ją w 116
kłopotliwej sytuacji, to właśnie coś takiego. Pan domu zapraszający guwernantkę na kolację? Równie dobrze mógłby wstać i oświadczyć, że próbuje zaciągnąć ją do łóżka. I szczerze mówiąc, miała wrażenie, że dokładnie o to mu chodzi. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy musiałaby się bronić przed niepożądanymi awansami pracodawcy. Ale pierwszy raz, kiedy jakaś jej część chciałaby mu ulec. – Dobry wieczór! – To był lord Winstead, który wyszedł przed dom, żeby ich przywitać.
R
– Daniel! – wrzasnęła Frances. Zawróciła na pięcie, obsypując siostry pyłem, i pobiegła do niego, omal go nie przewracając, kiedy rzuciła mu się w ramiona.
L T
– Frances! – skarciła ją lady Pleinsworth. – Jesteś już za duża, żeby skakać na swojego kuzyna.
– Nie mam nic przeciwko temu. – Lord Winstead się roześmiał. Poczochrał Frances po włosach, za co został nagrodzony szerokim uśmiechem.
Frances odwróciła głowę i spytała:
– Skoro jestem za duża, żeby skakać na Daniela, to znaczy, że jestem wystarczająco duża, żeby jeść z dorosłymi?
– Nawet się do tego nie zbliżasz – powiedziała szelmowsko lady Pleinsworth. – Ale Harriet... – Jest o pięć lat starsza od ciebie. – Będziemy się świetnie bawić – oznajmiła Anna, podchodząc, by zabrać swoją podopieczną od lorda Winsteada. Spojrzał na nią wzrokiem, od którego zrobiło się jej gorąco. Zauważyła, że zamierzał powiedzieć coś na 117
temat jej obecności na kolacji, więc dodała pospiesznie, na tyle głośno, żeby wszyscy usłyszeli: – Zwykle jadam kolację w swoim pokoju, ale skoro niania Flanders jest chora, z przyjemnością zajmę jej miejsce przy Elizabeth i Frances. – Znowu nas pani ratuje, panno Wynter – zaświergotała lady Pleinsworth. – Nie wiem, co byśmy bez pani zrobiły. – Najpierw koncert, a teraz to – rzekł z aprobatą lord Winstead. Anna zerknęła na niego, próbując ocenić, co nim kierowało, by powiedzieć coś takiego, lecz on już zajął się na powrót Frances.
R
– Może zorganizujemy tu koncert? – zaproponowała Elizabeth. – To byłoby bardzo miłe.
Anna nie była tego całkiem pewna w wieczornym półmroku, lecz
L T
wydało się jej, że lord Winstead pobladł.
– Nie zabrałam swojej altówki – powiedziała pospiesznie. – Ani skrzypiec Harriet. – A co z...
– Ani twojego kontrabasu – dodała Anna, zanim Frances zdążyła zapytać.
– Och, ależ to jest Whipple Hall. Żaden dom Smythe – Smithów nie byłby kompletny bez odpowiedniego zestawu instrumentów muzycznych. – Nawet kontrabasu? – spytała z nadzieją Frances. Lord Winstead nie sprawiał wrażenia przekonanego, jednak powiedział: – Myślę, że mogłabyś poszukać. – Na pewno! Panno Wynter, pomoże mi pani? – Oczywiście – mruknęła Anna. Uznała, że będzie to całkiem dobry sposób na uniknięcie towarzystwa rodziny. – Skoro Sara czuje się lepiej, tym razem nie będzie pani musiała grać na 118
fortepianie – zauważyła Elizabeth. Dobrze, że lady Sara zdążyła już wejść do domu, pomyślała Anna. Inaczej musiałaby natychmiast odegrać nawrót choroby. – Wejdźmy do środka – zaproponował lord Winstead. – Nie musicie się przebierać. Pani Barnaby przygotowała nieoficjalną kolację, na której możemy się wszyscy spotkać, łącznie z Elizabeth i Frances. I panią, panno Wynter. Nie powiedział tego. Nawet na nią nie spojrzał, lecz Anna i tak poczuła te słowa.
R
– Skoro to będzie rodzinna kolacja – Anna zwróciła się do lady Pleinsworth – z przyjemnością udałabym się do mojego pokoju. Czuję się bardzo zmęczona po podróży.
L T
– Oczywiście, moja droga. Będzie pani potrzebowała dużo energii w nadchodzącym tygodniu. Obawiam się, że wykorzystamy panią do cna. Biedna niania.
– Chciałaś powiedzieć „biedna panna Wynter”? – spytała Frances. Anna uśmiechnęła się do swojej podopiecznej. – Proszę się nie obawiać, panno Wynter – odezwała się Elizabeth. – Nie będziemy pani męczyć.
– Och, oczywiście, że będziecie.
Elizabeth zrobiła minę niewiniątka. – Chętnie zrezygnuję z matematyki na czas pobytu tutaj. Lord Winstead parsknął i zwrócił się do Anny: – Czy mam posłać kogoś, żeby zaprowadził panią do jej pokoju? – Dziękuję, milordzie. – Proszę pójść ze mną. Dopilnuję tego. A wy wszystkie idźcie do pokoju śniadaniowego – zwrócił się do ciotki i kuzynek. – Pani Barnaby 119
kazała tam podać kolację, skoro dziś wieczorem ma być nieoficjalna. Anna nie miała innego wyjścia, jak tylko pójść za nim przez główny hol i długą galerię z rodzinnymi portretami. Najwyraźniej znalazła się po jej starszej stronie, pomyślała, zerkając na elżbietańskie koronki, w jakie był ubrany otyły mężczyzna patrzący na nią z góry. Rozejrzała się w poszukiwaniu pokojówki, służącego lub kogokolwiek, kto miał ją zaprowadzić do pokoju, ale byli sami. Nie licząc ze dwóch tuzinów Winsteadów sprzed lat. Stanęła i grzecznie złożyła dłonie.
R
– Z pewnością chce pan już dołączyć do rodziny. Może pokojówka... – Cóż byłby ze mnie za gospodarz? – spytał z oburzeniem. – Miałbym panią przekazać komuś niczym bagaż?
L T
– Przepraszam bardzo? – powiedziała z pewną dozą niepokoju Anna. On chyba nie zamierza...
Uśmiechnął się. Niczym wilk.
– Osobiście odprowadzę panią do pokoju. Daniel sam nie wiedział, jaki diabeł go opętał, ale panna Wynter wyglądała niesłychanie pociągająco, kiedy mrużąc oczy przyglądała się trzeciemu hrabiemu Winstead (zbyt często towarzyszył w ucztach Henrykowi VIII, co do tego nie było wątpliwości). Początkowo zamierzał wezwać pokojówkę, aby odprowadziła ją do pokoju, naprawdę; jednak nie potrafił oprzeć się temu, jak uroczo marszczyła nosek. – Lordzie Winstead – zaczęła – z pewnością zdaje pan sobie sprawę, jak niestosowne jest takie... takie... – Och, proszę się nie przejmować – rzekł, szczęśliwy, że może ją uwolnić od trudności z wymową. – Pani cnota jest przy mnie najzupełniej bezpieczna. 120
– Ale nie moja reputacja! Tu miała rację. – Będę tak szybki, jak... – Zawiesił głos. – Jak coś, co jest szybkie i nie bardzo nieatrakcyjne. Patrzyła na niego, jakby nagle wyrosły mu rogi. Nieatrakcyjne rogi. Uśmiechnął się z rozbawieniem. – Zejdę na kolację tak szybko, że nikt nawet nie zauważy, iż poszedłem z panią. – Nie o to chodzi.
R
– Na pewno? Sama pani powiedziała, że martwi się o swoją reputację. – Martwię się, ale...
– Tak szybko – przerwał jej, ucinając dalsze protesty – że nie zdą-
L T
żyłbym pani zniewolić, nawet gdybym miał takie zamiary. – Lordzie Winstead! – sapnęła z oburzeniem.
Nie to zamierzała powiedzieć. Ale to było takie przyjemne. – Żartowałem – powiedział. Zmierzyła go wzrokiem.
– Mówienie o tym jest żartem – wyjaśnił pospiesznie. – To, co czuję, to zupełnie inna sprawa.
Przez chwilę milczała. W końcu oznajmiła: – Myślę, że pan oszalał. – Z pewnością istnieje taka możliwość – przyznał. Wskazał korytarz prowadzący do zachodnich schodów. – Proszę, chodźmy tędy. – Zawiesił na moment głos. – Prawdę mówiąc, nie ma pani wyboru. Zesztywniała, a on zdał sobie sprawę, że powiedział coś straszliwie niewłaściwego. Niewłaściwego ze względu na coś, co wydarzyło się w jej 121
przeszłości, w jakiejś chwili, kiedy naprawdę nie miała wyboru. Ale może także niewłaściwego, ponieważ nie powinien tego w ogóle mówić, niezależnie od tego, jaka była jej przeszłość. Nie podszczypywał pokojówek ani nie czyhał na młode dziewczyny na przyjęciach. Zawsze traktował kobiety z szacunkiem. Nie miał żadnego powodu, by inaczej podchodzić do panny Wynter. – Proszę mi wybaczyć – zaczął z ukłonem. – Zachowałem się skandalicznie. Rozchyliła usta i zamrugała kilkakrotnie. Nie była pewna, czy powinna
R
mu wierzyć, a on zupełnie nieoczekiwanie zdał sobie sprawę, że jej niepewność rozdziera mu serce. – Moje przeprosiny są szczere – zapewnił.
L T
– Oczywiście – przytaknęła pospiesznie, a jemu wydało się, że szczerze. Miał nadzieję, że szczerze. Powiedziałaby to samo, nawet gdyby było inaczej, po prostu z uprzejmości.
– Proszę jednak pozwolić, że wyjaśnię. Powiedziałem, że nie ma pani wyboru nie ze względu na pani pozycję w domu mojej ciotki, a wyłącznie dlatego, że nie zna pani drogi.
– Oczywiście – powtórzyła.
On jednak czuł potrzebę powiedzenia czegoś więcej, ponieważ... ponieważ... Ponieważ nie mógł znieść myśli, że ona mogłaby mieć o
nim
złe zdanie. – Każdy gość byłby w takiej samej sytuacji – wyjaśnił, mając nadzieję, że zabrzmiało to wiarygodnie. Już miała coś powiedzieć, lecz powstrzymała się, zapewne dlatego, że byłoby to kolejne „oczywiście”. Czekał cierpliwie – Anna wciąż stała pod portretem trzeciego Winsteada – ciesząc się możliwością patrzenia na nią, aż 122
w końcu szepnęła: – Dziękuję. Skinął głową. To był ruch pełen gracji, szlachetny i elegancki, jaki wykonywał tysiące razy. W duchu jednak odczuł niemal obezwładniającą falę ulgi. To upokarzające, a mówiąc ściślej, denerwujące. – Nie jest pan typem mężczyzny, który wykorzystuje swoją przewagę – powiedziała, a on w tej samej chwili zrozumiał. Ktoś ją skrzywdził. Anna Wynter wiedziała, co to znaczy być wydaną na pastwę kogoś silniejszego.
R
Daniel poczuł, że ogarnia go furia. A może smutek. Albo żal. Sam nie wiedział, co czuł. Po raz pierwszy w życiu miał mętlik w głowie; myśli kłębiły się, przeplatały, jedne wypierały drugie, jak w
L T
nieustannie rozwijającej się opowieści. Pewien był tylko tego, że musiał starać się ze wszystkich sił, żeby nie podejść do niej i nie przyciągnąć jej do siebie. Każda jego komórka pamiętała jej ciało, jej zapach, jej kształt, nawet ciepło jej skóry.
Pragnął jej. Pragnął jej bezgranicznie.
Lecz rodzina czekała na niego z kolacją, przodkowie obserwowali go z ram swoich portretów, a ona – kobieta będąca przyczyną tego wszystkiego – patrzyła na niego z nieufnością, która rozdzierała mu serce. – Jeśli poczeka pani tutaj – rzekł cicho – sprowadzę pokojówkę, która pokaże pani pokój. – Dziękuję panu – powiedziała i dygnęła z gracją. Zaczął iść galerią, lecz po kilku krokach stanął. Kiedy się odwrócił, stała dokładnie tam, gdzie ją zostawił. – Czy coś się stało? – spytała. – Chciałem tylko, żeby pani wiedziała... – Nie dokończył. 123
Co? Co chciał jej powiedzieć? Sam nie był tego pewien. Był głupcem. Teraz już to wiedział. Był głupcem od chwili, gdy ją poznał. – Lordzie Winstead? – spytała, kiedy minęła pełna minuta jego milczenia. – Nic takiego – mruknął i odwrócił się, licząc na to, że nogi same wyprowadzą go z galerii. To jednak nie nastąpiło. Stał nieruchomo, zwrócony do niej plecami, a tymczasem jego umysł krzyczał, by... ruszył. Zrobił krok. Poszedł!
R
Lecz zamiast tego Daniel odwrócił się; jakaś zdradziecka część jego natury chciała jeszcze jeden, ostatni raz, spojrzeć na nią. – Jak pan sobie życzy – powiedziała cicho.
L T
I nagle, zanim zdążył zastanowić się nad tym, co robi, już szedł do niej. – Właśnie – powiedział.
– Przepraszam? – W jej oczach malowała się konsternacja. Konsternacja i niepokój.
– Jak sobie życzę – powtórzył. – Tak pani powiedziała. – Lordzie Winstead, nie sądzę...
Zatrzymał się trzy stopy od niej. Dalej niż na wyciągnięcie ręki. Ufał sobie, lecz nie do końca.
– Nie powinien pan tego robić – szepnęła. Ale było już za późno. – Życzę sobie panią pocałować. Właśnie to chciałem pani powiedzieć. Ponieważ jeśli nie zamierzam tego zrobić, a wygląda na to, że nie zamierzam, ponieważ pani sobie tego nie życzy, w każdym razie nie teraz... Ale jeżeli tego nie zrobię, to musi pani wiedzieć, że tego chciałem. – Zamilkł i wpatrywał się w jej usta, w jej wargi, pełne i drżące. – Wciąż tego chcę. 124
Usłyszał szmer powietrza wydobywającego się spomiędzy jej warg, ale kiedy spojrzał w jej oczy, tak ciemnoniebieskie, że niemal czarne, zrozumiał, że i ona go pragnie. Przestraszył ją, to nie ulegało wątpliwości, a jednak go pragnęła. Nie zamierzał jej teraz pocałować; zrozumiał już, że to nie jest odpowiedni moment. Ale musiał jej to uświadomić. Musiała się dowiedzieć, że on właśnie tego pragnie. I ona tego pragnie, jeśli tylko pozwoli sobie to dostrzec. – Ten pocałunek – powiedział głosem płonącym z ledwie powstrzy-
R
mywanego pożądania. – Ten pocałunek... pragnę go z żarliwością, która wstrząsa moją duszą. Nie mam pojęcia dlaczego, ale poczułem to już w chwili, kiedy zobaczyłem panią przy fortepianie, a od tamtej pory to uczucie tylko przybiera na sile.
L T
Przełknęła ślinę, a blask świec zatańczył na jej delikatnej szyi. Nie odpowiedziała jednak. To nic. Nie oczekiwał, że odpowie.
– Chcę pocałunku – powiedział ochrypłym głosem. – A potem chcę jeszcze więcej. Chcę rzeczy, których nie potrafi sobie pani nawet wyobrazić. Stali w milczeniu, patrząc sobie w oczy. – Ale przede wszystkim – szepnął – chcę panią całować. A wtedy, głosem tak cichym, że niewiele głośniejszym niż oddech, powiedziała: – Ja też tego chcę.
125
9 Ja też tego chcę. Oszalała. Nie może być innego wytłumaczenia. Przez dwa ostatnie dni powtarzała sobie wszystkie powody, dla których nie powinna pragnąć tego człowieka, a teraz, w pierwszej chwili, kiedy zostali sam na sam, powiedziała właśnie to? Odruchowo zakryła usta dłonią, choć nie wiedziała, czy stało się tak pod wpływem szoku, czy dlatego, że palce miały więcej rozsądku niż reszta jej
R
ciała i próbowały ją powstrzymać przed popełnieniem wielkiego, ogromnego błędu. – Anno – szepnął, patrząc na nią czule.
L T
Nie „panno Wynter”. Anno. Cóż za tupet; nie pozwoliła mu zwracać się do siebie po imieniu. Ale nie potrafiła wzbudzić w sobie oburzenia, jakie wiedziała, że powinna odczuwać. Ponieważ kiedy nazwał ją Anną, po raz pierwszy poczuła, jakby to było naprawdę jej imię. Od ośmiu lat przedstawiała się jako Anna Wynter, lecz dla reszty świata zawsze była panną Wynter. Nikt nigdy nie nazywał jej Anną. Ani jedna osoba. Nie była nawet pewna, czy zdawała sobie z tego sprawę. Aż do tej chwili.
Zawsze myślała, że chciałaby być znowu Annelise, wrócić do życia, w którym jej największym zmartwieniem był codzienny poranny wybór sukni. Jednak teraz, kiedy usłyszała, jak lord Winstead szepcze jej imię, uświadomiła sobie, że polubiła kobietę, którą się stała. Mogła nie lubić wydarzeń, które doprowadziły ją do tego miejsca, ani zawsze obecnego lęku, że George Chervil pewnego dnia odnajdzie ją i będzie próbował zniszczyć, ale lubiła siebie. 126
To była zdumiewająca myśl. – Czy może pan pocałować mnie tylko raz? – szepnęła. Naprawdę tego chciała. Chciała poczuć smak doskonałości, nawet wiedząc, że nic więcej z tego nie może wyniknąć. – Czy może pan pocałować mnie tylko raz i później nie powtórzyć tego nigdy więcej? Mgła zasnuła jego spojrzenie i przez chwilę Anna myślała, że nie usłyszy odpowiedzi. Starał się nad sobą panować tak usilnie, że drżała mu szczęka; słychać było tylko jego ochrypły oddech. Poczuła ukłucie rozczarowania. Nie zastanowiła się, co mówi, prosząc o
R
coś takiego. Jeden pocałunek i potem nic? Jeden pocałunek, kiedy sama dobrze wiedziała, że pragnie więcej? Była... – Nie wiem – powiedział nagle.
L T
Podniosła wzrok, dotąd wbity w podłogę, i spojrzała na niego. Wciąż wpatrywał się w nią z niesłabnącym napięciem, jakby to ona mogła być jego zbawieniem. Jego twarz jeszcze się nie zagoiła, znaczyły ją sińce, zadrapania i opuchlizna, ale w tym momencie była najpiękniejszym, co kiedykolwiek widziała.
– Nie sądzę, żeby jeden raz mógł wystarczyć. Jego słowa przyprawiły ją o dreszcz. Która kobieta nie chciałaby być tak pożądana? Jednak jej ostrożna część, rozsądna, zdawała sobie sprawę, że wkracza na niebezpieczną ścieżkę. Zrobiła to już raz, pozwoliła sobie ulec mężczyźnie, który nigdy nie zamierzał się z nią ożenić. Jedyna różnica polegała na tym, że tym razem Anna o tym wiedziała. Lord Winstead był hrabią – wprawdzie ostatnio cieszącym się złą sławą, ale jednak hrabią, a przy jego wyglądzie i uroku towarzystwo szybko przyjmie go z powrotem. Ona zaś była... kim? Guwernantką? Fałszywą guwernantką, której historia zaczęła się w 1816 roku, kiedy zeszła z promu, przerażona i 127
zmęczona chorobą morską, i stanęła na skalistej wyspie Man. Tamtego dnia narodziła się Anna Wynter, a Annelise Shawcross... Zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu jak oceaniczna mgiełka wokół niej. Ale w rzeczywistości nie miało większego znaczenia, kim była. Anna Wynter... Annelise Shawcross... żadna z nich nie była odpowiednią partią dla Daniela Smythe – Smitha, hrabiego Winstead, wicehrabiego Streathermore i barona Touchton of Stoke. Miał więcej nazwisk niż ona. To nawet zabawne.
R
A jednak nie. Wszystkie jego nazwiska były prawdziwe. Musiał je pielęgnować. Były oznaką jego pozycji, a każde z nich stanowiło wystarczający powód, dla którego ona nie powinna stać tutaj razem z nim,
L T
unosząc ku niemu twarz.
A jednak pragnęła tej chwili. Chciała go pocałować, poczuć wokół siebie jego ramiona, zagubić się w jego objęciach, zagubić w spowijającej ich nocy. Czułej i tajemniczej, tętniącej możliwościami. Co jest wyjątkowego w nocy takiej jak ta? Wziął ją za rękę, a ona mu na to pozwoliła. Ich palce się splotły i chociaż on nie przyciągnął jej do siebie, czuła, że coś gorącego i pulsującego popycha ją ku niemu. Jej ciało wiedziało, co robić. Wiedziało, czego pragnie. Łatwo byłoby to odrzucić, gdyby jej serce nie pragnęło tego samego. – Nie mogę tego obiecać – odezwał się cicho. – Ale coś ci powiem. Nawet jeśli nie pocałuję cię teraz, jeśli odwrócę się, odejdę, pójdę na kolację i będę udawał, że to wszystko nigdy się nie wydarzyło, nie mogę obiecać, że nigdy więcej cię nie pocałuję. Uniósł jej dłoń do ust. W powozie zdjęła rękawiczki i teraz dotyk jego warg na odsłoniętej skórze palił i rozbudzał pożądanie. 128
Przełknęła ślinę. Nie wiedziała, co powiedzieć. – Mogę pocałować cię teraz – wyszeptał. – Nie składając żadnych obietnic. Albo możemy nic nie robić. Również bez obietnic. To twój wybór. Gdyby był nadmiernie pewny siebie, znalazłaby siłę, by się odsunąć. Gdyby jego postawa była arogancka lub gdyby w jego głosie zabrzmiało cokolwiek wskazującego, że zamierza ją uwieść, byłoby zupełnie inaczej. Ale on nie groził. Nie składał obietnic. Po prostu mówił prawdę. I dawał jej możliwość wyboru. Wzięła głęboki oddech. Uniosła ku niemu twarz. I szepnęła: – Pocałuj mnie.
R
Jutro będzie tego żałować. A może nie. Ale teraz się tym nie przej-
L T
mowała. Dzieląca ich odległość zniknęła i jego ramiona, tak silne i dające bezpieczeństwo, zamknęły się wokół niej. A kiedy jego usta dotknęły jej warg, wydawało się jej, że słyszy, jak znowu wymówił jej imię. – Anno.
To było westchnienie. Prośba. Błogosławieństwo. Bez wahania uniosła ręce i zanurzyła palce w jego ciemnych włosach. Teraz, kiedy już to zrobiła, kiedy poprosiła, by ją pocałował, chciała wszystkiego. Chciała przejąć kontrolę nad swoim życiem, przynajmniej w tym momencie. – Wymów moje imię – szepnął, przesuwając ustami po jej policzku, aż do płatka ucha. Jego oddech był gorący, koił skórę jak balsam. Ale nie potrafiła. To było zbyt intymne. Nie miała pojęcia, dlaczego tak było, bo przecież myśl o brzmieniu jego imienia w jej ustach przyprawiała ją o dreszcz podniecenia, a co więcej, znalazła się już w jego objęciach i rozpaczliwie pragnęła pozostać w nich na zawsze. 129
Ale jeszcze nie była gotowa nazywać go Danielem. Dlatego westchnęła tylko, a może to był cichy jęk, i przytuliła się mocniej do niego. Jego ciało było ciepłe, a jej tak gorące, że wydawało się, jakby mieli stanąć w płomieniach. Przesunął dłońmi po jej plecach; jedna zatrzymała się na krzyżu, druga sięgnęła niżej, by objąć jej pośladek. Poczuła, że została uniesiona i mocno przyciśnięta do twardego dowodu jego pożądania. I choć wiedziała, że powinno to nią wstrząsnąć, a przynajmniej przypomnieć, że nie powinno jej być tutaj, mogła tylko zadrżeć z rozkoszy.
R
Tak cudownie było czuć się pożądaną. Sprawić, żeby ktoś pragnął jej tak rozpaczliwie. Jej. Nie jakiejś ładniutkiej guwernantki, którą każdy może zaciągnąć w ciemny kąt i obmacywać. Nie towarzyszki damy, której
L T
siostrzeniec uważał, że powinna być mu wdzięczna za to, że się nią zainteresował.
I nawet nie młodziutkiej dziewczyny, która była naprawdę łatwą zdobyczą.
Lord Winstead pragnął jej. Pragnął jej, zanim jeszcze dowiedział się, kim jest. Tamtej nocy w Winstead House, kiedy ją pocałował... Równie dobrze mogła być córką księcia, którą powinien honorowo poślubić, skoro znalazł się z nią sam na sam w ciemnym korytarzu. I może nie było to takie istotne, ponieważ zamienili ledwie kilka słów, a jednak teraz jej pragnął i nie sądziła, by było tak dlatego, że sądził, iż może wykorzystać przewagę, jaką nad nią ma. Lecz w końcu wziął w niej górę rozsądek – a może po prostu widmo rzeczywistości – i zmusiła się, żeby przerwać ten pocałunek. – Musi pan wracać – powiedziała, żałując, że jej głos nie zabrzmiał choć trochę pewniej. – Na pewno na pana czekają. 130
Skinął głową, ale spojrzenie miał nieco dzikie, jakby sam nie wiedział, co się dzieje w jego duszy. Anna to rozumiała. Czuła dokładnie to samo. – Proszę tu zaczekać – powiedział w końcu. – Przyślę pokojówkę, żeby odprowadziła panią do pokoju. Przytaknęła i patrzyła, jak idzie korytarzem, lecz jego krok nie był tak zdecydowany i energiczny, jak bywał zwykle. – Ale to... – Odwrócił się, wyciągając do niej rękę. – To jeszcze nie koniec. To nie może być koniec – dodał głosem, w którym słychać było pożądanie, determinację i zdumienie.
R
Tym razem nie skinęła głową. Jedno z nich musiało zachować rozsądek. To musi być koniec.
L T
Angielska pogoda pozostawia wiele do życzenia, ale kiedy jest ciepło i słonecznie, nie ma doskonalszego miejsca, zwłaszcza o poranku, gdy różowe promienie słońca padają ukośnie i skrzą się poryte rosą źdźbła trawy w porannym wietrze.
Daniel miał doskonały humor, kiedy schodził na śniadanie. Poranne słońce sączyło się przez wszystkie okna, wypełniając cały dom niezwykłą poświatą, niebiański aromat bekonu mile drażnił jego nozdrza, a do tego poprzedniego wieczoru zasugerował – choć nie kierowały nim wyłącznie bezinteresowne motywy by Elizabet i Frances zjadły śniadanie z resztą rodziny, a nie w pokoju dziecinnym. To było głupie, żeby jadły osobno. Wszyscy mieliby więcej pracy, a poza tym on nie chciał być pozbawiony ich towarzystwa. Dopiero wrócił do kraju po trzech długich latach spędzonych za granicą. Teraz chciałby spędzać czas z rodziną, a zwłaszcza ze swymi młodymi kuzynkami, które tak bardzo zmieniły się w czasie jego nieobecności. 131
Sara wprawdzie posłała mu sarkastyczne spojrzenie, kiedy to mówił, a ciotka mogła się zacząć zastanawiać, dlaczego w takim razie nie jest ze swoją matką i siostrą. Ale Daniel opanował do perfekcji ignorowanie krewnych wtedy, kiedy mu to pasowało, a poza tym każdą jego odpowiedź i tak zagłuszyłyby radosne krzyki i piski dwóch najmłodszych panien Pleinsworth. Tak więc zostało postanowione. Elizabeth i Frances nie dostały śniadania do swoich pokojów, lecz zeszły razem z resztą rodziny. A skoro dziewczynki są na dole, to przyjdzie również panna Wynter i śniadanie będzie naprawdę urocze.
R
Nieco bezsensownie sprężystym krokiem przeszedł przez główny hol do porannej jadalni, zatrzymując się tylko na chwilę, by wyjrzeć przez wielkie okno w salonie, które jakiś rozsądny służący otworzył, wpuszczając
L T
ciepłe, wiosenne powietrze. Ptaki śpiewały, niebo było błękitne, a trawa zielona (jak zwykle, niemniej jednak bardzo ładnie), a on całował się z panną Wynter.
Na samą myśl o tym nogi się pod nim ugięły. Było wspaniale. Cudownie. Pocałunek, który przekreślił wszystkie wcześniejsze pocałunki. Doprawdy, sam nie wiedział, co robił z tymi wszystkimi innymi kobietami, ponieważ to, co działo się, kiedy jego usta dotykały ich ust, nie było pocałunkiem. Nie było tak jak zeszłej nocy. Kiedy dotarł do jadalni, z radością zobaczył pannę Wynter stojącą przy bocznym stoliku. Jednak musiał porzucić wszelkie myśli o flirtowaniu, kiedy zauważył Frances, która podeszła nałożyć sobie jedzenie na talerz. – Ale ja nie lubię wędzonych śledzi – oznajmiła Frances. – Nie musisz ich jeść – odparła z podziwu godną cierpliwością panna Wynter. – Ale nie przeżyjesz do obiadu, jeśli zjesz tylko plasterek bekonu. 132
Weź trochę jajek. – Nie lubię takich. – Od kiedy? – spytała panna Wynter nieco podejrzliwym tonem. A może tylko zniecierpliwionym. Frances zmarszczyła nosek i pochyliła się nad naczyniem z podgrzewaczem. – Wyglądają na bardzo rzadkie. – Co możemy natychmiast naprawić – oznajmił Daniel, dochodząc do wniosku, że to dobry moment, by zaznaczyć swoją obecność.
R
– Daniel! – zawołała Frances i oczy rozbłysły jej radośnie. Zerknął na pannę Wynter – wciąż nie myślał o niej jako o Annie, może z wyjątkiem tych chwil, kiedy trzymał ją w objęciach. Nie zareagowała aż tak
L T
entuzjastycznie, lecz jej policzki przybrały uroczy odcień różu. – Poproszę kucharkę, żeby przygotowała nową porcję – obiecał Frances, wyciągając rękę, by poczochrać jej włosy.
– Nie zrobi pan nic podobnego – rzekła surowo panna Wynter. – Jajka są dokładnie takie, jakie powinny być. Przygotowywanie następnych byłoby karygodnym marnowaniem jedzenia.
Zerknął na Frances i zrobił współczującą minę. – Obawiam się, że nie mogę się sprzeciwiać pannie Wynter. Może znajdziesz coś innego, co będzie ci smakowało? – Nie przepadam za wędzonymi śledziami. Zerknął na nieszczęsne danie i skrzywił się. – Ja też. Szczerze mówiąc, nie znam nikogo, kto by je lubił, może z wyjątkiem mojej siostry. Ale muszę ci powiedzieć, że ona po ich zjedzeniu przez całą resztę dnia pachnie jak ryba. Frances sapnęła z pełną zachwytu zgrozą. 133
Daniel zerknął na pannę Wynter. – A czy pani lubi wędzone śledzie? Spojrzała mu prosto w oczy. – Bardzo. – Jaka szkoda – westchnął i zwrócił się do Frances. – Będę musiał o tym powiedzieć lordowi Chatteris, skoro on i Honoria mają się pobrać. Nie sądzę, żeby chciał całować się z kimś, kto będzie miał oddech pachnący śledziami. Frances zasłoniła usta dłonią i dziko zachichotała. Panna Wynter posłała mu wyjątkowo surowe spojrzenie i powiedziała:
R
– To raczej nie jest rozmowa odpowiednia dla dzieci. Na co Daniel po prostu musiał zapytać:
L T
– A dla dorosłych?
Niemal się uśmiechnęła. Widział, że miała na to wielką ochotę. Ale odparła krótko: – Nie.
Skinął ze smutkiem głową. – Szkoda.
– Wezmę grzankę – oznajmiła Frances. – Z wielkimi kupkami dżemu. – Tylko jedną kupką, proszę – pouczyła ją panna Wynter. – Niania Flanders pozwala mi na dwie. – Ja nie jestem nianią Flanders. – Kto by pomyślał – skomentował cicho Daniel. Panna Wynter posłała mu spojrzenie. – I to przy dzieciach. Ależ doprawdy – zakpił cicho, przechodząc tuż obok niej, tak aby Frances nie usłyszała. – A gdzie są pozostali? – spyta! głośno, biorąc talerz i kierując się 134
wprost do bekonu. Z bekonem wszystko smakuje lepiej. Z bekonem życie jest lepsze. – Elizabeth i Harriet za chwilę przyjdą – odparła panna Wynter. – Ale nie wiem nic o lady Pleinsworth i lady Sarze. Nie byłyśmy przy ich pokojach. – Sara nie cierpi wcześnie wstawać – wyjaśniła Frances i nałożyła sobie dżem, zerkając na pannę Wynter. Panna Wynter popatrzyła na nią surowo; Frances przestała nakładać i odrobinę ponura ruszyła na swoje miejsce przy stole. – Pańska ciotka także nie należy do rannych ptaszków – powiedziała
R
panna Wynter, starannie napełniając swój talerz. Bekon, jajka, dżem, pasztecik. Najwyraźniej lubiła zjeść obfite śniadanie.
Spora łyżka masła, nieco mniejsza porcja marmolady pomarańczowej i jeszcze... Tylko nie śledzie.
L T
Śledzie. Co najmniej trzy razy więcej, niż mogłaby zjeść normalna istota ludzka.
– Śledzie? – spytał. – Musi pani? – Mówiłam przecież, że je lubię.
A może istotniejsze było to, że powiedział jej, jak skuteczną stanowią zbroję chroniącą przed pocałunkami.
– Na wyspie Man to niemal potrawa narodowa – powiedziała, dokładając sobie na talerz ostatnią oślizgłą rybkę. – Uczyłyśmy się o wyspie Man na geografii – wtrąciła posępnie Frances. – Mieszkańcy nazywają się Manx. I są koty, które nazywają się Manx. To jedyna dobra rzecz, jaką tam mają. Słowo „Manx”. Żaden komentarz nie przyszedł Danielowi do głowy. – Kończy się na „x” – wyjaśniła Frances, chociaż, szczerze mówiąc, 135
niewiele to wyjaśniło. Daniel chrząknął niepewnie, postanawiając nie drążyć tego temat rozmowy, i podążył do stołu za panną Wynter. – To nieduża wyspa – zauważył. – Nie sądziłem, żeby było tam dużo do studiowania. – Wręcz przeciwnie – rzekła Anna, siadając naprzeciwko Frances. – Wyspa ma bardzo bogatą historię. – I najwyraźniej mnóstwo ryb. – To prawda – przyznała panna Wynter, dźgając śledzia widelcem. – To jedyna rzecz, za którą tęsknię.
R
Daniel przyglądał się jej z zainteresowaniem, siadając obok niej. Było to dość dziwne stwierdzenie jak na kobietę mówiącą tak niewiele o swojej przeszłości.
L T
Jednak Frances zupełnie inaczej zinterpretowała tę uwagę. Zamarła, z na wpół dojedzoną grzanką w palcach, i spojrzała ze zdumieniem na swą guwernantkę.
– W takim razie dlaczego – spytała w końcu – każe nam pani się o niej uczyć?
Panna Wynter spojrzała na nią z niewzruszonym spokojem. – Cóż, raczej nie mogłabym was uczyć o wyspie Wight – spojrzała na Daniela. – Mówiąc szczerze, nic o niej nie wiem – wyjaśniła. – To istotnie dobry powód – stwierdził Daniel. – Nie może was uczyć o czymś, czego nie zna. – Ale to bezużyteczne – zaprotestowała Frances. – Wyspa Wight jest przynajmniej bliżej. Mogłybyśmy któregoś dnia tam pojechać. Wyspa Man jest gdzieś pośrodku niczego. – Jeśli idzie o ścisłość, na Morzu Irlandzkim – wtrącił się Daniel. 136
– Nigdy nie wiadomo, dokąd nas życie zaprowadzi – powiedziała cicho Anna. – Mogę cię zapewnić, że kiedy byłam w twoim wieku, nie sądziłam, że moja noga kiedykolwiek stanie na wyspie Man. W jej tonie było coś uderzająco poważnego i ani Daniel, ani Frances nie powiedzieli ani słowa. W końcu panna Wynter wzdrygnęła się lekko, spojrzała na swój talerz i wyłowiła kolejnego śledzia, mówiąc: – Nie jestem nawet pewna, czy umiałabym wtedy znaleźć ją na mapie. Znowu chwila milczenia, teraz jeszcze bardziej niezręczna niż poprzednio. Daniel doszedł do wniosku, że to odpowiednia pora na interwencję i rzekł:
R
– No cóż. – To, jak zwykle, dało mu czas na wymyślenie czegoś odrobinę mądrzejszego. – Mam miętówki w gabinecie.
L T
Panna Wynter spojrzała na niego. Potem zamrugała. I na koniec powiedziała:
– Przepraszam bardzo?
– Wspaniale! – zawołała Frances. – Uwielbiam miętówki. – A pani, panno Wynter?
– Lubi – zdradziła Frances.
– Może wybralibyśmy się do wioski – zaproponował. – Po miętówki. – Czy nie powiedziałeś, że masz je w gabinecie? – przypomniała Frances. – Mam. – Zerknął na śledzie panny Wynter z wyrazem niepokoju na twarzy. – Ale obawiam się, że mogę ich mieć za mało. – Proszę! – jęknęła panna Wynter, wyławiając kolejną rybę, która zatrzęsła się na uniesionym w górę widelcu. – Nie moim kosztem. – Och, myślę, że to mogłoby być kosztem wszystkich. Frances patrzyła to na niego, to na guwernantkę, marszcząc brwi. 137
– Nie rozumiem, o czym mówicie – oznajmiła. Daniel uśmiechnął się do panny Wynter, która postanowiła nie odpowiadać. – Dzisiaj mamy lekcje na świeżym powietrzu – oznajmiła Frances. – Chciałbyś się do nas przyłączyć? – Frances – powiedziała pospiesznie panna Wynter. – Jestem pewna, że Jego Lordowska Mość... – Z przyjemnością dotrzyma wam towarzystwa – rzekł entuzjastycznie Daniel. – Właśnie sobie myślałem, jaki mamy piękny dzień. Taki ciepły i słoneczny.
R
– Czy we Włoszech nie było ciepło i słonecznie? – spytała Frances. – Było, ale to nie to samo. – Wziął duży kęs bekonu, który także we
L T
Włoszech nie był taki sam. Wszystko inne, co nadawało się do jedzenia, było lepsze, ale nie bekon.
– Jak to? – spytała Frances.
Zastanowił się nad tym przez chwilę.
– Najbardziej oczywista odpowiedź jest taka, że często było zbyt gorąco, by cieszyć się pogodą.
– A mniej oczywista odpowiedź? – zapytała panna Wynter. Uśmiechnął się, absurdalnie szczęśliwy, że postanowiła włączyć się do rozmowy. – Obawiam się, że mniej oczywista jest również dla mnie, ale jeśli miałbym ją ująć w słowa, powiedziałbym, że ma to coś wspólnego z poczuciem przynależności. Albo jego brakiem. Frances pokiwała głową z powagą. – Dzień mógł być naprawdę piękny – kontynuował Daniel. – Absolutnie doskonały, ale nigdy nie byłby taki sam, jak piękny dzień w Anglii. 138
Powietrze inaczej pachnie i jest bardziej suche. Krajobrazy są zachwycające, zwłaszcza nad morzem, ale... – Jesteśmy nad morzem – przerwała mu Frances. – Jak to daleko stąd? Dziesięć mil? – O wiele dalej – odparł Daniel. – Ale nie możesz porównywać Kanału z Morzem Tyrreńskim. Jedno jest szarozielone i wzburzone, drugie błękitne jak matowe szkło. – Chciałabym zobaczyć ocean błękitny jak matowe szkło – powiedziała z tęsknym westchnieniem panna Wynter.
R
– Jest piękny – rzekł Daniel. – Ale to nie dom.
– Och, ale jak to by było cudownie – mówiła dalej – płynąć po morzu i nie cierpieć na chorobę morską.
L T
Mimowolnie parsknął.
– A więc ma pani skłonność do choroby morskiej? – Straszliwą.
– Ja nigdy nie choruję – pochwaliła się Frances. – Nigdy nie byłaś na morzu – zauważyła kpiąco panna Wynter. – Dlatego nigdy nie mam choroby morskiej – odparła triumfalnie Frances. – A może powinnam powiedzieć, że nigdy nie miałam. – Tak byłoby z pewnością bardziej precyzyjnie. – Jest pani wspaniałą guwernantką – rzekł z przekonaniem Daniel. Lecz na jej twarzy pojawił się dziwny wyraz, jakby nie sprawiło jej przyjemności przypomnienie tego faktu. To był wyraźny sygnał do zmiany tematu, więc Daniel powiedział: – Nie mogę sobie przypomnieć, jak doszło do tego, że zaczęliśmy rozmawiać o Morzu Tyrreńskim. Zamierzałem... – To dlatego, że ja zapytałam o Włochy – przypomniała Frances. 139
– ... powiedzieć – dokończył gładko, ponieważ, oczywiście, doskonale wiedział, dlaczego mówili o Morzu Tyrreńskim – że nie mogę się doczekać, kiedy przyłączę się do waszej lekcji en plein air. – To znaczy „na świeżym powietrzu” – wyjaśniła Frances pannie Wynter. – Wiem – mruknęła. – Wiem, że pani wie – odparła Frances. – Chciałam się tylko upewnić, że pani wie, że ja wiem. W tym momencie weszła Elizabeth i kiedy Frances upewniała się, że i
R
ona wie, co znaczy en plein air, Daniel zwrócił się do Anny: – Mam nadzieję, że nie będę przeszkadzał, jeśli przyłączę się do popołudniowej lekcji.
L T
Doskonale wiedział, że nie mogła odpowiedzieć inaczej niż „oczywiście, że nie”. (I właśnie tak odpowiedziała. ) Ale uznał, że to będzie początek rozmowy równie dobry jak każdy inny. Poczekał, aż dokończy jeść jajka i dodał:
– Z przyjemnością pomogę wam w każdy możliwy sposób. Delikatnie otarła usta serwetką, nim odpowiedziała: – Jestem pewna, że dziewczynki będą zachwycone, jeśli weźmie pan udział w lekcji.
– A pani? – Uśmiechnął się ciepło. – Także będę zadowolona – odparła odrobinę figlarnie. – A więc tak właśnie zrobię – oznajmił łaskawie. Nagle zmarszczył brwi. – Mam nadzieję, że nie planuje pani na dzisiaj żadnej sekcji? – Wiwisekcje odbywamy w klasie – odparła z kamienną twarzą. Roześmiał się na tyle głośno, że Elizabeth, Frances i Harriet, która także zeszła na dół, spojrzały na niego. To było niezwykłe, ponieważ dziewczynki 140
nie były do siebie podobne, ale w tym momencie, z wyrazem zaciekawienia na twarzach, wyglądały identycznie. – Lord Winstead pytał o wasz plan lekcji na dzisiaj – wyjaśniła panna Wynter. Zapadło milczenie. Ostatecznie musiały dojść do wniosku, że temat nie jest szczególnie ekscytujący, ponieważ wszystkie równocześnie zajęły się jedzeniem. – Czego będziemy się uczyć dziś po południu? – zainteresował się Daniel.
R
– Po południu? – powtórzyła panna Wynter. – Oczekuję pełnej obecności o w pół do dziesiątej.
– A zatem dzisiaj rano – poprawił się pospiesznie.
L T
– Na początek geografia... nie wyspy Man – dodała głośno, kiedy trzy głowy zwróciły się gniewnie w jej kierunku. – Potem trochę arytmetyki i na koniec zajmiemy się literaturą.
– Moja ulubiona lekcja! – powiedziała z entuzjazmem Harriet, siadając obok Frances.
– Wiem – odparła panna Wynter, uśmiechając się do niej pobłażliwie. – Dlatego zachowałam ją na koniec. To jedyny sposób, żebyś pozostała skupiona przez cały dzień.
Harriet uśmiechnęła się z zażenowaniem, lecz nagle się rozpromieniła. – Mogłybyśmy poczytać jedno z moich dzieł? – Wiesz, że czytamy Szekspira – powiedziała przepraszającym tonem panna Wynter. – I... – Urwała. – I co? – spytała Frances. Panna Wynter spojrzała na Harriet. Potem na Daniela. I w końcu, kiedy poczuł się jak owieczka prowadzona na rzeź, zapytała: 141
– Czy zabrałaś ze sobą swoje sztuki? – Oczywiście. Nigdy się bez nich nie ruszam. – Nigdy nie wiadomo, kiedy nadarzy się okazja, żeby którąś z nich wystawić? – spytała nieco złośliwie Elizabeth. – Właśnie – odparła Harriet, ignorując docinek siostry lub (co Danielowi wydało się bardziej prawdopodobne) nie dostrzegając go. – Ale najbardziej obawiam się pożaru – dodała. Wiedział, że nie powinien dalej dociekać, jednak po prostu nie mógł się powstrzymać. – Pożaru?
R
– W domu – wyjaśniła. – Co by było, gdyby Pleinsworth House spłonął, kiedy jesteśmy w Berkshire? Dzieło mojego życia przepadłoby.
L T
Elizabeth parsknęła.
– Zapewniam cię, że gdyby Pleinsworth House spłonął, miałabyś większe zmartwienia niż utrata twojej bazgraniny.
– A ja się boję gradu – oznajmiła Frances. – I szarańczy. – Czytał pan kiedyś sztuki swojej kuzynki? – spytała z niewinną miną panna Wynter.
Daniel pokręcił głową.
– Przypominają nieco tę rozmowę – stwierdziła i kiedy on zastanawiał się nad jej słowami, zwróciła się do swoich podopiecznych: – Mam dobrą nowinę. Dzisiaj, zamiast Juliusza Cezara będziemy studiować jedną ze sztuk Harriet. – Studiować? – powtórzyła ze zgrozą Elizabeth. – Czytać – wyjaśniła panna Wynter. – Możesz wybrać którą. – Spojrzała na Harriet. – Och, wielkie nieba, to będzie trudne. – Harriet odłożyła widelec i 142
położyła rękę na sercu, rozpościerając palce na kształt krzywej rozgwiazdy. – Tylko nie tę o żabie – rzekła stanowczo Frances. – Ponieważ to ja musiałabym być żabą. – Jesteś doskonałą żabą – pocieszyła ją panna Wynter. Daniel milczał, obserwując tę rozmowę z ogromnym zainteresowaniem. I przerażeniem. – Mimo wszystko. – Pociągnęła nosem Frances. – Nie przejmuj się, Frances. – Harriet poklepała ją po ręce. – Nie wystawimy Żabich bagien. Napisałam to tak dawno. Moje ostatnie dzieła są o wiele bardziej subtelne.
R
– Na ile zaawansowana jest ta sztuka o Henryku VIII? – spytała panna Wynter.
L T
– Mam ochotę uciąć komuś głowę – mruknął Daniel. – Pani miała zagrać Annę Boleyn, o ile dobrze pamiętam?
– Jeszcze nie jest gotowa – odparła Harriet. – Muszę przerobić pierwszy akt.
– Powiedziałam jej, że przydałby się jednorożec – dodała Frances. Daniel nie odrywał wzroku od dziewczynek, lecz nachylił się ku pannie Wynter.
– Czy ja miałbym zagrać jednorożca? – Jeśli będzie pan miał szczęście. Spojrzał na nią zaskoczony. – Co chce pani przez to powie...
– Harriet – powiedziała głośniej Anna. – Naprawdę musimy wybrać jakąś sztukę. – Doskonale – rzekła Harriet, prostując się na krześle. – Myślę, że powinniśmy wystawić... 143
10 Dziwna i smutna tragedia lorda Finsteada??? Reakcję Daniela najtrafniej podsumowałyby dwa słowa: Och i nie. – Zakończenie naprawdę daje nadzieję – pocieszyła go Harriet. Wyraz jego twarzy, który można było opisać jako coś pomiędzy osłupiały a przerażony, wzbogacił się o powątpiewanie. – W tytule masz słowo „tragedia”. – Nie wydaje mi się, żeby Dziwna i smutna komedia była dobrym pomysłem – zauważyła Frances.
R
– Nie, nie – zastanawiała się Harriet. – Muszę to przerobić. – Ale Finstead? – upierał się Daniel. – Naprawdę? Harriet spojrzała na niego.
L T
– Myślisz, że to nie brzmi dobrze?
Rozbawienie, które panna Wynter starała się powściągnąć, znalazło w końcu ujście w fontannie jajek i bekonu.
– Och! – krzyknęła, lecz, doprawdy, trudno było wykrzesać z siebie współczucie dla jej niedoli. – Przepraszam, och, to było nieuprzejme, ale... – Możliwe, że chciała powiedzieć coś więcej. Daniel nie był tego pewien; znowu parsknęła śmiechem, który nie pozwolił jej mówić. – Jak dobrze, że ubrałaś się dziś na żółto – powiedziała do Frances Elizabeth. Frances zerknęła na swój gorset, wzruszyła ramionami i od niechcenia otarła się serwetką. – Szkoda, że materiał nie jest w małe czerwone kwiatki – dodała Elizabeth. – Wiesz, bekon. Spojrzała na Daniela, licząc na wsparcie z jego strony, lecz on nie chciał brać udziału w żadnej rozmowie, której elementem był latający, częściowo 144
przeżuty bekon, więc zwrócił się do panny Wynter: – Proszę mi pomóc. Proszę? Skinęła głową, speszona (choć nawet nie w połowie tak speszona, jak powinna) i powiedziała do Harriet: – Myślę, że lordowi Winstead chodzi o rym w tytule. Harriet spojrzała na nią ze zdumieniem. – On się nie rymuje. – Och, na miłość boską! – wybuchnęła Elizabeth. – Finstead Winstead? Harriet wciągnęła powietrze w płuca.
R
– Nigdy nie zwróciłam na to uwagi! – wykrzyknęła. – Oczywiście – wycedziła jej siostra.
– Musiałam myśleć o tobie, kiedy pisałam tę sztukę – wyjaśniła
L T
Danielowi Harriet. Z wyrazu jej twarzy wywnioskował, że powinien czuć się skomplementowany, więc postarał się uśmiechnąć.
– Bardzo intensywnie o panu myślą – zauważyła panna Wynter. – Będziemy musiały zmienić tytuł – westchnęła Harriet. – To będzie strasznie dużo pracy. Będę musiała przepisać całą sztukę. Rozumiecie, lord Finstead jest niemal w każdej scenie. – Spojrzała na Daniela. – To główny bohater.
– Tak przypuszczałem – rzucił cierpko. – Będziesz musiał zagrać jego rolę. – Od tego nie ma ucieczki, prawda? – zwrócił się do panny Wynter. Wyglądała na niezmiernie rozbawioną, zdradziecka wiedźma. – Obawiam się, że nie. – Czy jest tam jednorożec? – spytała Frances. – Byłabym doskonałym jednorożcem. – Myślę, że to raczej ja będę jednorożcem – rzekł ponuro Daniel. 145
– Nonsens! – wtrąciła się panna Wynter. – Musi pan zagrać naszego bohatera. Na co Frances odparła naturalnie: – Jednorożce też mogą być bohaterami. – Dość już jednorożców! – wybuchnęła Elizabeth. Frances pokazała jej język. – Harriet – powiedziała panna Wynter. – Skoro lord Winstead jeszcze nie miał okazji czytać twojej sztuki, może opowiesz mu o jego postaci. Harriet przyjęta tę propozycję z zachwytem.
R
– Och, spodoba ci się bycie lordem Finsteadem. On był bardzo przystojny. Daniel chrząknął niepewnie. – Był?
L T
– Wybuchł pożar – wyjaśniła Harriet, a jej słowom towarzyszyło smutne westchnienie, jakie zwykle bywa zarezerwowane dla ofiar rzeczywistych pożarów.
– Zaczekaj chwileczkę – powiedział, spoglądając na pannę Wynter z narastającym niepokojem. – Pożaru nie będzie na scenie, prawda? – Och nie – odpowiedziała zamiast niej Harriet. – Lord Finstead jest już ciężko oszpecony, kiedy sztuka się zaczyna. Zapalenie ognia na scenie byłoby zbyt niebezpieczne – dodała w przebłysku rozsądku, tyleż krzepiącym, co niespodziewanym. – Cóż, to... – Poza tym – przerwała mu Harriet – będzie ci łatwo zagrać tę postać. Jesteś już... – Zatoczyła dłonią coś na kształt okręgu wokół własnej twarzy. Daniel nie miał pojęcia, o co jej chodzi. – Twoje sińce – wyjaśniła Frances głośnym szeptem. 146
– Ach, tak – rzekł Daniel. – Tak, oczywiście. Niestety, obecnie oszpecenie twarzy nie jest czymś zupełnie mi obcym. – Przynajmniej nie będziesz potrzebował makijażu – dodała Elizabeth. Daniel już dziękował Bogu za drobne łaski, kiedy Harriet wtrąciła: – Tak, oprócz brodawki. Wdzięczność Daniela znacznie osłabła. – Harriet – powiedział, patrząc jej prosto w oczy, jakby była dorosła. – Muszę wyznać, że nigdy nie byłem człowiekiem sceny. Harriet machnęła ręką, jakby opędzała się od komara.
R
– Właśnie to jest cudowne w moich sztukach. Każdy może się nimi cieszyć.
– No, nie wiem – odezwała się Frances. – Mnie się nie podobało bycie
L T
żabą. Potem nogi bolały mnie przez cały dzień.
– Może powinniśmy wybrać Bagno żab – zasugerowała panna Wynter z miną niewiniątka. – Butelkowa zieleń jest bardzo modna w męskich ubiorach w tym sezonie. Lord Winstead z pewnością znajdzie w swojej garderobie coś w tym kolorze.
– Nie zamierzam zagrać żaby – zmrużył szelmowsko oczy. – Chyba że panna Wynter też będzie żabą.
– W sztuce jest tylko jedna żaba – oznajmiła niefrasobliwie Harriet. – Ale czy tytuł nie brzmi Bagno żab? – spytał, chociaż rozsądek podpowiadał mu, żeby tego nie robił. – W liczbie mnogiej? – Wielkie nieba, ta rozmowa przyprawiała go o zawrót głowy. – Na tym polega ironia – odparła Harriet, a Daniel w ostatniej chwili ugryzł się w język i nie zapytał, co chciała przez to powiedzieć (ponieważ nie pasowało to do żadnej znanej mu definicji ironii). Głowa go bolała. 147
– Myślę, że najlepiej będzie, jeśli kuzyn Daniel sam przeczyta tę sztukę – uznała Harriet. Spojrzała na niego. – Przyniosę rękopis zaraz po śniadaniu. Będziesz mógł poczytać, kiedy my będziemy zajęte geografią i matematyką. Miał dziwne uczucie, że wolałby raczej geografię i matematykę. A przecież nigdy nie przepadał za geografią. Ani za matematyką. – Będę musiała wymyślić nowe nazwisko dla lorda Finsteada – kontynuowała Harriet. – Jeśli tego nie zrobię, wszyscy pomyślą, że naprawdę chodzi o ciebie, Danielu. A tak oczywiście nie jest. Chyba że... – Zawiesiła głos, wyraźnie dla większego efektu dramatycznego.
R
– Chyba że co? – spytał, chociaż był niemal pewien, że wolałby nie usłyszeć jej odpowiedzi.
– No, cóż... ty nigdy nie jeździłeś konno tyłem, prawda?
L T
Otworzył usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Chyba jednak można mu wybaczyć to niedopatrzenie. Doprawdy, tyłem? Konno? – Danielu? – ponagliła go Elizabeth.
– Nie – wykrztusił w końcu. – Nie jeździłem. Harriet pokręciła głową z żalem. – Tak myślałam.
Wzbudziła tym w Danielu nieprzyjemne poczucie, że z jakiegoś powodu nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Co było śmieszne. I irytujące. – Jestem niemal pewien – powiedział – że na tej planecie nie znajdziesz ani jednego człowieka, który jeździłby konno tyłem. – Cóż, to zależy – odezwała się panna Wynter. Daniel nie mógł uwierzyć, że ona podsyca to szaleństwo. – Nie potrafię sobie wyobrazić, w jakim celu. Pełnym gracji ruchem uniosła dłoń, jakby oczekiwała, że odpowiedź spadnie z nieba. 148
– Czy to człowiek siedzi na koniu tyłem, czy też koń porusza się do tyłu? – I to, i to – odparła Harriet. – Hm, nie wydaje mi się, żeby to było możliwe – orzekła panna Wynter, a Daniel niemal uwierzył, że traktuje tę rozmowę poważnie. W ostatniej chwili odwróciła się do niego i zauważył charakterystyczne napięcie w kącikach jej ust, świadczące o tym, że usilnie starała się nie roześmiać. Żartowała sobie z niego, wiedźma. Och, ale wybrała niewłaściwego przeciwnika. Nie ma szans w tym starciu.
R
– A jaką rolę zagra panna Wynter? – zwrócił się do Harriet. – Ja nie mam żadnej roli – wtrąciła się panna Wynter. – Nigdy. – A to dlaczego? – Nadzoruję.
L T
– Ja mogę nadzorować – zaproponowała Frances.
– Ależ nie, nie możesz – powiedziała Elizabeth z zapałem i przekonaniem prawdziwej starszej siostry.
– Jeśli ktokolwiek ma nadzorować, to powinnam to być ja – rzekła Harriet. – Ja napisałam tę sztukę.
Daniel oparł łokieć na stole, następnie oparł podbródek na dłoni i spojrzał na pannę Wynter z wystudiowanym namysłem, pozostając w tej pozycji na tyle długo, by zaczęła wiercić się niespokojnie na krześle. W końcu, nie mogąc już dłużej znieść jego obserwacji, wybuchnęła: – O co chodzi?! – Och, nic takiego. – Westchnął. – Myślałem tylko o tym, że nie uważałem pani za tchórza. Wszystkie trzy panny Pleinsworth jęknęły ze zgrozą i patrzyły, oczami 149
wielkimi jak obiadowe talerze, to na Daniela, to na pannę Wynter, jakby oglądały mecz tenisa. I rzeczywiście był to rodzaj meczu. A teraz przyszła kolej na ruch panny Wynter. – To nie tchórzostwo – odparła. – Lady Pleinsworth zatrudniła mnie, abym doprowadziła te trzy młode damy do dorosłości tak, żeby mogły dołączyć do towarzystwa wykształconych kobiet. Podczas gdy Daniel starał się nadążyć za tym kwiecistym przykładem nonsensu, dodała:
R
– Ja tylko wykonuję zadanie, do którego mnie zatrudniono. Trzy pary oczu zatrzymały się na nieco dłuższą chwilę na pannie Wynter, po czym zwróciły się na Daniela.
L T
– To oczywiście bardzo szlachetne wysiłki – stwierdził. – Ale ich nauka może tylko zyskać na naśladowaniu pani chlubnego przykładu. Spojrzenia spoczęły znowu na pannie Wynter.
– Ach – rzekła, a Daniel mógłby przysiąc, że stara się zyskać na czasie. – Ale przez lata spędzone jako guwernantka nauczyłam się, że moje talenty nie obejmują sztuki teatralnej. Nie chciałabym skalać ich umysłów swoimi mizernymi wysiłkami.
– Pani talent sceniczny z pewnością nie może być gorszy od mojego. Jej oczy się zwęziły. – To możliwe, ale pan nie jest ich guwernantką. Jego oczy się zwęziły. – To pewne, lecz nie ma nic do rzeczy. – Au contraire – zauważyła z wyraźnym zadowoleniem. – Jako od mężczyzny i kuzyna, nikt nie oczekuje, że będzie pan dawał im przykład zachowania przystojącego damom. 150
Nachylił się ku niej. – Panią to bawi, nieprawdaż? Uśmiechnęła się. Może odrobinę. – Niezmiernie. – Myślę, że to lepsze niż sztuka Harriet – powiedziała Frances, podobnie jak siostry zerkając na Daniela. – Zapisuję to – stwierdziła Harriet. Daniel przyjrzał się jej badawczo. Nie potrafił się powstrzymać. Dobrze wiedział, że jedynym narzędziem, jakie trzymała, był widelec.
R
– Hm, odnotowuję w pamięci, żeby móc wszystko spisać w przyszłości – przyznała.
Daniel spojrzał na pannę Wynter. Wyglądała straszliwie poprawnie,
L T
kiedy siedziała na krześle wyprężona jak struna. Ciemne włosy spięła w praktyczny kok, każdy kosmyk precyzyjnie mocując we właściwym miejscu. Nie było w niej nic, co odbiegałoby od normy, a jednak... Była olśniewająca.
Przynajmniej dla jego oczu. I zapewne dla każdego mężczyzny w Anglii. Jeśli Harriet, Elizabeth i Frances tego nie dostrzegały, to wyłącznie dlatego, że były... cóż, dziewczętami. I to młodymi, które jeszcze nie nauczyły się widzieć w innych kobietach rywalek. Nieskażone zazdrością i uprzedzeniami, postrzegały ją tak, jak zapewne sama chciała być widziana – jako lojalną, inteligentną, o doskonałym i ciętym poczuciu humoru. I ładną, oczywiście. To było najdziwniejsze, a Daniel nie miał pojęcia, skąd ta myśl przyszła mu do głowy, ale był przekonany, że panna Wynter lubiła być ładna, ale nie lubiła być piękna. Przez co wydawała mu się jeszcze bardziej fascynująca. – Proszę mi powiedzieć, panno Wynter – rzekł w końcu, z namysłem 151
dobierając słowa – czy kiedykolwiek próbowała pani zagrać w jakiejś sztuce Harriet? Zacisnęła usta. Postawił ją pod ścianą, zmuszając do udzielenia prostej odpowiedzi tak lub nie, i wcale nie była z tego zadowolona! – Nie – odparła w końcu. – Nie sądzi pani, że nadeszła już na to pora? – Nie. Raczej nie. Spojrzał jej prosto w oczy. – Jeżeli ja mam zagrać, to pani także.
R
– To by bardzo pomogło – wtrąciła Harriet. – W sztuce jest dwadzieścia postaci i bez pani każde z nas będzie musiało zagrać pięć ról. – Jeśli pani się przyłączy – dodała Frances – będziemy mieli tylko po cztery.
L T
– Co daje – oznajmiła triumfalnie Elizabeth – dwadzieścia procent mniej!
Daniel wciąż siedział z podbródkiem opartym na dłoni, więc nieznacznie przechylił głowę, żeby podkreślić skupienie uwagi. – Nie pochwali pani tak doskonałego zastosowania wiedzy matematycznej, panno Wynter?
Wyglądała, jakby miała za moment wybuchnąć, chociaż trudno było mieć o to pretensję, skoro wszyscy spiskowali przeciwko niej. Lecz jako guwernantka nie potrafiła się powstrzymać i zauważyła: – Mówiłam wam, że umiejętność dokonywania obliczeń w pamięci jest bardzo pożyteczna. Oczy Harriet rozbłysły z podniecenia. – Czy to znaczy, że pani się do nas przyłączy? Daniel nie był pewien, jak doszła do tego wniosku, ale nie zamierzał 152
tracić takiej okazji, dlatego natychmiast ją poparł: – Doskonale, panno Wynter. Wszyscy powinniśmy czasami wyjść poza obszar, na którym czujemy się pewnie. Jestem z pani niezmiernie dumny. Spojrzenie, które mu posłała, mówiło wyraźnie: Wypatroszę cię, nadęty łotrze. Lecz oczywiście nigdy nie powiedziałaby czegoś podobnego w obecności dzieci, dzięki czemu Daniel mógł radośnie obserwować, jak dyszy z wściekłości. Szach – mat! – Panno Wynter, myślę, że powinna pani zostać złą królową – oznajmiła Harriet.
R
– Jest tam i zła królowa? – spytał z wyraźnym zadowoleniem Daniel. – Oczywiście – odparła Harriet. – W każdej dobrej sztuce jest zła królowa.
L T
Frances podniosła rękę. – I jed...
– Nie mów tego – warknęła Elizabeth.
Frances zrobiła zeza, przyłożyła do czoła nóż, niczym coś w rodzaju rogu, i zarżała.
– A więc postanowione – stwierdziła Harriet. – Daniel będzie lordem Finsteadem – uniosła rękę, uprzedzając protesty – który właściwie nie będzie lordem Finsteadem, tylko kimś o zupełnie innym nazwisku, które wymyślę później; panna Wynter będzie złą królową, Elizabeth będzie... – Zmrużyła oczy i przyjrzała się siostrze, która patrzyła na nią z jawną podejrzliwością. – Elizabeth będzie piękną księżniczką – oznajmiła w końcu Harriet, ku zdumieniu Elizabeth. – A co ze mną? – spytała Frances. – Lokaj – odparła Harriet bez sekundy namysłu. 153
Frances natychmiast otworzyła usta, by zaprotestować. – Nie, nie – zaprzeczyła pospiesznie Harriet. – To najlepsza rola, daję ci słowo, spodoba ci się. – Jednorożec byłby lepszy – mruknął Daniel. Frances spuściła głowę z wyrazem rezygnacji na twarzy. – W następnej sztuce – ustąpiła w końcu Harriet. – Znajdę jakiś sposób, żeby ująć jednorożca w sztuce, nad którą właśnie pracuję. Frances wyrzuciła w górę obie pięści. – Hurra!
R
– Ale tylko pod warunkiem, że od teraz przestaniesz mówić o jednorożcach. – Popieram – odezwała się Elizabeth.
L T
– Dobrze – ustąpiła Frances. – Żadnych jednorożców. Przynajmniej wtedy, kiedy będziecie mogły mnie słyszeć.
Harriet i Elizabeth sprawiały wrażenie, jakby chciały wdać się w polemikę, lecz panna Wynter włączyła się w ich rozmowę. – Myślę, że tak będzie sprawiedliwie. Nie możecie zabronić jej zupełnie o tym mówić.
– Więc postanowione – powiedziała Harriet. – Nad pomniejszymi rolami zastanowimy się później.
– A co z tobą? – spytała Elizabeth. – Och, ja będę boginią słońca i księżyca. – Ta historia robi się coraz dziwniejsza. – Niech pan poczeka do aktu siódmego – ostrzegła go panna Wynter. – Siódmego? – Spojrzał na nią z niepokojem. – Jest aż siedem aktów? – Dwanaście – sprostowała Harriet. – Ale nie martw się, ty jesteś tylko w jedenastu. A teraz, panno Wynter, kiedy moglibyśmy zacząć próby? I czy 154
moglibyśmy je urządzać na świeżym powietrzu? Koło altany jest polanka, która nadawałaby się do tego wprost wyśmienicie. Panna Wynter spojrzała pytająco na Daniela, który wzruszył tylko ramionami i powiedział: – To Harriet jest autorką. Skinęła głową i zwróciła się do dziewczynek. – Zamierzałam powiedzieć, że możemy zacząć po lekcjach, ale ponieważ sztuka ma aż dwanaście aktów, daję wam dzień wolnego od geografii i matematyki.
R
Dziewczynki wzniosły triumfalny okrzyk i nawet Daniel dał się ponieść ogólnej radości.
– No cóż – powiedział do panny Wynter – nie co dzień można stać się
L T
kimś dziwnym oraz smutnym. – Albo złym. Parsknął.
– Albo złym. – I nagle przyszło mu coś do głowy. Dziwna i smutna myśl. – Ale nie umieram na koniec, prawda? Pokręciła głową.
– Cóż za ulga. Byłbym fatalnym trupem. Roześmiała się, a właściwie zacisnęła usta, usilnie starając się nie roześmiać. Dziewczynki paplały jak nakręcone, kończąc śniadanie, po czym wybiegły z jadalni i Daniel został sam z panną Wynter. Siedzieli przy stole obok siebie, a przez okna sączyło się ciepłe poranne słońce. – Zastanawiam się – powiedział na głos – czy będziemy nieprzyzwoici? Widelec wypadł jej z ręki. – Słucham? – Dziwny, smutny i zły może być, ale ja chciałbym być też nie155
przyzwoity. A pani nie? Rozchyliła usta i Daniel usłyszał cichy szmer jej oddechu. Ten dźwięk przyprawił go o gęsią skórkę i wzbudził w nim pragnienie pocałowania jej. Wszystko wydawało się przemawiać za tym, żeby ją pocałował. Poczuł się, jakby znowu był młodzieńcem, wiecznie namiętnym, lecz tym razem miał wyraźnie sprecyzowany cel. W czasach studiów flirtował z każdą kobietą, jaką napotkał, kradnąc im pocałunki – a mówiąc bardziej precyzyjnie, przyjmując je, ilekroć miał taką okazję. Tym razem było inaczej. Nie pragnął jakiejś kobiety. Pragnął jej. I
R
doszedł do wniosku, że jeżeli musi spędzić popołudnie, będąc dziwnym, smutnym i oszpeconym, żeby przebywać w jej towarzystwie, to będzie warto. Wtedy przypomniał sobie o brodawce.
L T
Spojrzał na pannę Wynter i rzekł stanowczo: – Nie zgadzam się na brodawkę.
Doprawdy, mężczyzna musi wiedzieć, gdzie postawić granicę.
156
11 Sześć godzin później, kiedy Anna dopasowywała czarną szarfę, która miała wyróżniać ją jako złą królową, musiała przyznać, że nie przypomina sobie przyjemniejszego popołudnia. Niedorzeczne – owszem; pozbawione jakiejkolwiek wartości edukacyjnej – niewątpliwie. A jednak niezmiernie przyjemne. Bawiła się doskonale. Bawiła się. Nie pamiętała, kiedy ostatnio jej się to przydarzyło. Próba trwała cały dzień (nie żeby zamierzali wystawić Dziwną i smutną
R
tragedię lorda Już – Nie – Finsteada przed publicznością), a ona nie umiałaby zliczyć, ile razy musiała przerywać, pokładając się ze śmiechu. – Nie będziesz bić mej córki! – zagrzmiała, wymachując w powietrzu kijem.
L T
Elizabeth się uchyliła.
– Och – skrzywiła się Anna. – Przepraszam. Nic ci się nie stało? – Nic mi nie jest – zapewniła Elizabeth. – Ja... – Panno Wynter, znowu nie trzyma się pani roli – jęknęła Harriet. – Omal nie uderzyłam Elizabeth – wyjaśniła Anna. – To nieważne.
Elizabeth sapnęła z oburzenia. – Dla mnie ważne.
– Może nie powinna pani używać kija – podsunęła Frances. Harriet posłała siostrze wzgardliwe spojrzenie, po czym zwróciła się do pozostałych: – Czy możemy wrócić do scenariusza? – spytała tonem tak sztywnym, że ocierającym się o sarkazm. – Oczywiście – odparła Anna, zerkając na swój tekst. – Gdzie je157
steśmy? Ach tak, nie będziesz bić mojej córki i tak dalej. – Panno Wynter. – Och nie, ja nie mówiłam roli. Chciałam tylko znaleźć odpowiednie miejsce w tekście. – Odchrząknęła i machnęła kijem, omijając Elizabeth szerokim łukiem. – Nie będziesz bić mej córki! Sama nie wiedziała, jak udało się jej to powiedzieć, nie parskając śmiechem. – Nie chcę jej bić – oznajmił lord Winstead tonem tak dramatycznym, że publiczność na Druru Lane zalałaby się łzami. – Chcę ją poślubić. – Nigdy.
R
– Nie, nie, nie, panno Wynter! – wykrzyknęła Harriet. – W pani głosie wcale nie słychać wzburzenia.
L T
– To prawda – przyznała Anna. – Córka jest nieco głupawa. Myślę, że zła królowa chętnie sama by ją udusiła. Harriet westchnęła z udręką.
– Możliwe, ale zła królowa nie uważa, że jej córka jest głupia. – Moim zdaniem jest głupia – wtrąciła się Elizabeth. – Ale to ty jesteś córką – powiedziała Harriet. – Wiem! Czytałam jej rolę cały dzień. To idiotka. W czasie ich kłótni Daniel przysunął się bliżej Anny i powiedział: – Czuję się trochę jak lubieżny staruch, próbując poślubić Elizabeth. Parsknęła. – Przypuszczam, że nie zechce pani zamienić się rolami. – Z panem? Spojrzał na nią z potępieniem. – Z Elizabeth. – Po tym, jak powiedział pan, że byłabym doskonałą złą królową? 158
Raczej nie. Nachylił się ku niej. – Nie dzielmy włosa na czworo, ale chyba powiedziałem, że byłaby pani idealnie złą królową. – Och, tale. To brzmi znacznie lepiej – Anna zmarszczyła brwi. – Widział pan Frances? Skinął głową w prawo. – Sądzę, że ryje w krzakach. Anna, zaniepokojona, podążyła za jego spojrzeniem. – Ryje?
R
– Powiedziała mi, że ćwiczy przed następną sztuką. Anna wpatrywała się w niego, nic nie rozumiejąc.
L T
– Tą, w której będzie jednorożcem.
– Ach, oczywiście – parsknęła. – Jest bardzo wytrwała. Lord Winstead uśmiechnął się szeroko, a Anna poczuła, że coś zadrgało w jej wnętrzu. Miał taki ujmujący uśmiech. Szelmowski, ale z... och, nie umiała tego opisać, ale wiedziała, że jest dobrym człowiekiem, szlachetnym i umiejącym odróżnić dobro od zła, bez względu na to, jak szelmowskie są jego uśmiechy...
Wiedziała, że jej nie skrzywdzi.
Nawet na własnym ojcu nie mogła tak polegać. – Nagle bardzo pani spoważniała – rzekł lord Winstead. Anna ocknęła się z zamyślenia. – Och, to nic takiego – powiedziała pospiesznie, mając nadzieję, że się nie zaczerwieniła. Czasami musiała sobie przypominać, że on nie może zajrzeć w jej myśli. Zerknęła na Harriet i Elizabeth, które wciąż się kłóciły, chociaż zdążyły już porzucić temat inteligencji (lub jej braku) pięknej 159
księżniczki i przeszły na... Wielkie nieba, czy one mówią o dzikach? – Myślę, że powinniśmy zrobić przerwę – oznajmiła. – Powiem wam jedno – odezwał się lord Winstead. – Nie zamierzam grać dzika. – Nie sądzę, żeby musiał się pan tym martwić – uspokoiła go Anna. – Tę rolę z pewnością przyjmie Frances. Spojrzał na nią. Ona spojrzała na niego. I oboje równocześnie wybuchnęli śmiechem tak głośnym, że nawet Harriet i Elizabeth przerwały sprzeczkę.
R
– Co was tak bawi? – spytała Harriet, a Elizabeth natychmiast dodała podejrzliwie:
L T
– Czy śmiejecie się ze mnie?
– Śmiejemy się ze wszystkich – odparł lord Winstead. – Nawet z siebie. – Jestem głodna – oznajmiła Frances, wychodząc z krzaków. Do sukienki przyczepiło się jej kilka liści, a z włosów sterczała gałązka. Anna nie przypuszczała, żeby miał to być róg jednorożca, niemniej jednak efekt był uroczy.
– Ja też jestem głodna. – Harriet westchnęła. – Może jedna z was pobiegnie do domu i poprosi, żeby nam przysłano kosz piknikowy – zaproponowała Anna. – Wszystkim nam przydałoby się pożywić. – Ja pójdę – zgłosiła się Frances. – Pójdę z tobą – powiedziała Harriet. – Kiedy spaceruję, najlepiej mi się myśli. Elizabeth spojrzała na siostry, potem na dorosłych. – Cóż, ja nie zostanę tu sama – oznajmiła, najwyraźniej nie uważając 160
dorosłych za odpowiednie towarzystwo. Wszystkie trzy ruszyły w stronę domu, przyspieszając z każdym krokiem. Anna patrzyła, jak znikają za wzniesieniem. Pewnie nie powinna zostawać tu sama z lordem Winsteadem, ale trudno jej było znaleźć argumenty przeciwko. Był środek dnia, znajdowali się na świeżym powietrzu, a co więcej, tak dobrze bawili się tego popołudnia, że nie uważała, by w takiej chwili powinna protestować. Miała uśmiech na twarzy i całkiem dobrze się z tym czuła. – Myślę, że może pani zdjąć tę szarfę – zasugerował lord Winstead. – Nikt nie musi być cały czas zły.
R
Anna roześmiała się, przesuwając palcami wzdłuż krawędzi czarnej wstążki.
L T
– Sama nie wiem. Bycie złą jest dość przyjemne.
– Ma pani rację. Muszę przyznać, że nieco zazdroszczę pani złych uczynków. Biedny lord Finstead, czy jakkolwiek będzie się nazywał, mógłby czasami uciec się do przemocy. To dość żałosny osobnik. – Ha, ale na koniec zdobywa księżniczkę – przypomniała mu Anna. – A zła królowa musi resztę życia spędzić na strychu. – Co każe zadać sobie pytanie – rzeki, patrząc na nią ze zmarszczonymi brwiami – dlaczego historia lorda Finsteada jest smutna? To, że dziwna, jest aż nadto oczywiste, ale skoro zła królowa kończy na strychu... – To jest jego strych – przerwała mu Anna. – Och. – Wyglądał, jakby bardzo starał się nie roześmiać. – No cóż, to wszystko zmienia. I roześmiali się. Oboje. Razem. Znowu. – Och, ja też jestem głodna – powiedziała Anna, kiedy minął jej atak 161
śmiechu. – Mam nadzieję, że dziewczynki niedługo wrócą. I wtedy poczuła na ręce dłoń lorda Winsteada. – Mam nadzieję, że wrócą nieprędko – szepnął. Przyciągnął ją do siebie, a ona na to pozwoliła, czując się zbyt szczęśliwa, by pamiętać, że na pewno złamie jej serce. – Mówiłem, że pocałuję panią znowu – szepnął. – Powiedział pan, że spróbuje. Jego usta dotknęły jej ust. – Wiedziałem, że mi się uda.
R
Pocałował ją znowu, a ona się odsunęła, lecz nie więcej niż o cal. – Jest pan bardzo pewny siebie.
– Mhm. – Jego wargi odnalazły kącik jej ust, a potem wędrowały po
L T
skórze, aż w końcu nie potrafiła się powstrzymać i odchyliła głowę, dając mu dostęp do łagodnego wygięcia szyi.
Pelisa zsunęła się, odsłaniając skórę na chłodne, popołudniowe powietrze, a on całował ją wzdłuż krawędzi gorsetu, po czym wrócił znowu do ust.
– Boże, tak bardzo cię pragnę – powiedział ochrypłym szeptem. Przycisnął ją mocniej do siebie, obiema rękami ujmując pod pośladki i unosząc, aż nabrała zupełnie szalonej ochoty, by objąć go nogami. Właśnie tego pragnął i – niech niebiosa się nad nią zmiłują – ona także. Na szczęście miała na sobie suknię, która była jedynym, co powstrzymało ją przed tak bezwstydnym zachowaniem. Mimo to, kiedy jedna jego ręka sięgnęła w głąb gorsetu, nie zaprotestowała. A kiedy jego dłoń zacisnęła się lekko na piersi – jęknęła tylko. To musi się skończyć. Ale jeszcze nie teraz. – Marzyłem o pani ostatniej nocy – szepnął. – Czy chce pani wiedzieć, 162
co to był za sen? Pokręciła głową, chociaż rozpaczliwie tego pragnęła. Ale znała granice. Tą drogą nie mogła pójść dalej. Gdyby usłyszała o jego snach, gdyby usłyszała jego słowa padające na nią jak ciepły deszcz, zapragnęłaby wszystkiego, o czym by jej mówił. A pragnąć czegoś, czego nigdy nie mogła mieć, byłoby zbyt bolesne. – O czym pani śni? – spytał. – Ja nie śnię – odparła. Znieruchomiał, a potem odchylił się do tyłu tak, żeby móc na nią
R
spojrzeć. Jego oczy – w tym zdumiewająco jasnym odcieniu błękitu – wypełniała ciekawość. I być może cień smutku.
– Ja nie śnię – powtórzyła. – Nic mi się nie śniło od lat.
L T
Powiedziała to, wzruszając ramionami. Teraz już było to dla niej czymś normalnym; aż do tej chwili nie przyszło jej do głowy, że innym może się to wydawać dziwne.
– Ale śniła pani w dzieciństwie? – spytał. Skinęła głową. Nie zastanawiała się nad tym wcześniej, a może po prostu nie chciała o tym myśleć. Ale jeżeli cokolwiek śniło się jej, odkąd przed ośmiu laty opuściła Northumberland, nie pamiętała tego. Każdego ranka, dopóki nie otworzyła oczu, spowijała ją tylko ciemność. Doskonale pusta przestrzeń, wypełniona nicością. Żadnych nadziei. Żadnych marzeń. Ale także żadnych koszmarów. Uważała, że to niewysoka cena. Zmarnowała zbyt wiele godzin na jawie, martwiąc się George’em Chervilem i jego szaleńczą żądzą zemsty. – Nie uważa pani, że to dziwne? – spytał. – To, że nie śnię? – Wiedziała, co miał na myśli, ale z jakiegoś powodu czuła potrzebę powiedzenia tego na głos. 163
Przytaknął. – Nie. – Jej głos zabrzmiał obojętnie. Ale pewnie. Może i było to dziwne, jednak dawało poczucie bezpieczeństwa. Nic nie powiedział, lecz przyglądał się jej badawczo, spojrzeniem tak przeszywającym, że w końcu musiała odwrócić wzrok. Zbyt wiele o niej wiedział. W ciągu niecałego tygodnia ten człowiek odkrył więcej jej sekretów, niż ona sama wyjawiła komukolwiek przez całe osiem lat. To było niepokojące. To było niebezpieczne.
R
Niechętnie wyswobodziła się z jego objęć i odsunęła na tyle, by nie mógł jej dosięgnąć. Pochyliła się, żeby podnieść pelisę leżącą na trawie i bez słowa narzuciła ją sobie na ramiona.
L T
– Dziewczynki wkrótce wrócą – powiedziała, chociaż była niemal pewna, że tak nie będzie. Minie jeszcze co najmniej kwadrans, zanim wrócą; może więcej.
– W takim razie przejdźmy się – zaproponował, podając jej ramię. Spojrzała na niego podejrzliwie.
– Nie we wszystkim, co robię, kieruję się lubieżnością – powiedział ze śmiechem. – Pomyślałem, że mógłbym pokazać pani jedno z moich ulubionych miejsc tutaj, w Whipple Hall. Jesteśmy zaledwie jakieś ćwierć mili od jeziora – dodał, kiedy położyła dłoń na jego ramieniu. – Czy jest zarybione? – spytała. Nie pamiętała, kiedy ostatnio łowiła ryby, ale uwielbiała to robić jako dziecko. Ona i Charlotte były zmorą swojej matki, która wolała, żeby oddawały się bardziej kobiecym zajęciom. Co W końcu nastąpiło. Ale nawet kiedy Anna uległa już obsesji na punkcie strojów i liczenia, ile razy jakiś wolny dżentelmen zerknął na wolną młodą damę... Nadal lubiła łowić ryby. Co więcej, lubiła je nawet patroszyć i czyścić. I 164
oczywiście jeść. Nie sposób nie docenić satysfakcji, jaką daje zjedzenie swojej ofiary. – Powinien być zarybiony – powiedział lord Winstead. – Zawsze był, zanim wyjechałem, a nie sądzę, żeby mój zarządca miał powód, by to zmieniać. Oczy musiały jej rozbłysnąć radością, ponieważ uśmiechnął się pobłażliwie i dodał: – A więc lubi pani ryby? – Och, bardzo – odparła, wzdychając tęsknie. – Kiedy byłam
R
dzieckiem... – Ale nie dokończyła zdania. Zapomniała, że nie rozmawia o swoim dzieciństwie.
Lecz jeżeli go to zaciekawiło – a Anna była niemal pewna, że tak – nic
L T
nie dał po sobie poznać. Kiedy szli łagodnym stokiem w stronę kępy zielonych drzew, powiedział tylko:
– Ja też lubiłem w dzieciństwie łowić ryby. Cały czas spędzałem z Marcusem... lordem Chatteris – dodał, ponieważ Anna oczywiście nie znała imienia lorda.
Anna cieszyła się krajobrazem. Był piękny wiosenny dzień, a liście i trawa mieniły się tysiącem różnych tonów zieleni. Świat wydawał się zdumiewająco nowy i zwodniczo pełen nadziei. – Czy lord Chatteris bywał tu często jako dziecko? – spytała, chcąc skierować konwersację na bezpieczne tematy. – Nieustannie – odparł lord Winstead. - W każdym razie w czasie wakacji. Kiedy mieliśmy po trzynaście lat, nie wiem, czy kiedykolwiek przyjeżdżałem do domu bez niego. Przeszli jeszcze kawałek, aż nagle on sięgnął, by zerwać listek. Przyjrzał mu się, zmarszczył brwi i w końcu lekkim pstryknięciem palcami 165
posłał w powietrze. Liść opadał, wirując, i coś w jego trzepoczącym ruchu musiało działać hipnotyzująco, ponieważ oboje zatrzymali się, by obserwować, jak upada wśród traw. I nagle, zupełnie jakby ta chwila nigdy się nie wydarzyła, lord Winstead podjął rozmowę, tam gdzie ją przerwali. – Marcus nie miał właściwie żadnej rodziny. Żadnego rodzeństwa, a jego matka umarła, kiedy był mały. – A co z ojcem? – Och, prawie z nim nie rozmawiał – odparł lord Winstead. Powiedział
R
to z taką nonszalancją, jakby nie było nic dziwnego w tym, że ojciec nie rozmawia z synem. Anna pomyślała, że to raczej niepodobne do niego. Nie lekceważenie, ale... cóż, sama nie wiedziała, jak to nazwać, ale zaskoczyło ją
L T
to. A wtedy zaskoczyło ją też to, że uświadomiła sobie, iż zna go na tyle, by zauważyć taki drobiazg.
Zaskoczyło i być może nieco zaniepokoiło, ponieważ nie powinna znać go aż tak dobrze. To nie było jej miejsce, a takie przywiązanie mogło się zakończyć tylko złamanym sercem. Wiedziała o tym i on także powinien wiedzieć.
– Byli skłóceni? – spytała, wciąż zainteresowana lordem Chatterisem. Widziała go tylko raz, i to krótko, ale wydawało się, że mają ze sobą coś wspólnego. Lord Winstead pokręcił głową. – Nie. Myślę raczej, że starszy lord Chatteris po prostu nie miał nic do powiedzenia. – Swojemu synowi? Wzruszył ramionami. – To wcale nie tak rzadko się zdarza. Połowa moich kolegów ze szkoły 166
prawdopodobnie nie umiałaby powiedzieć, jaki kolor oczu mają ich rodzice. – Niebieskie – szepnęła Anna, nagle ogarnięta ogromną falą tęsknoty za domem. – I zielone. Jej siostry również miały oczy niebieskie i zielone, ale opanowała się, zanim zdążyła i to powiedzieć. Nachylił ku niej głowę, ale nie zadał już żadnych pytań, za co była mu bezbrzeżnie wdzięczna. – Mój ojciec miał oczy w takim samym kolorze jak ja – powiedział. – A pańska matka?
R
Anna spotkała raz jego matkę, ale nie miała powodu, by zwracać uwagę na kolor jej oczu. Ale chciała podtrzymać rozmowę skupioną wokół niego. W ten sposób wszystko było łatwiejsze.
L T
Nie wspominając o tym, że był to temat, który najwyraźniej żywo ją interesował.
– Moja matka także ma niebieskie oczy – powiedział. – Ale w ciemniejszym odcieniu. Nie tak ciemne, jak pani... – Odwrócił głowę, przyglądając się jej uważnie. – Ale muszę przyznać, że chyba nie widziałem nikogo, kto miałby oczy w takim odcieniu jak pani. Wydają się niemal fioletowe. – Przechylił odrobinę głowę. – Ale nie. Są jednak niebieskie. Anna uśmiechnęła się i odwróciła wzrok. Zawsze była dumna ze swoich oczu. To był jedyny przejaw próżności, na jaki teraz sobie pozwalała. – Z daleka wydają się brązowe. – Zatem to kolejny powód, by cieszyć się czasem spędzanym blisko pani – powiedział cicho. Wstrzymała oddech i zerknęła na niego ukradkiem, lecz już na nią nie patrzył. Wskazywał za to ręką przed siebie, mówiąc: – Widzi pani jezioro? Tuż za tymi drzewami. 167
Anna wyciągnęła szyję i dostrzegła srebrzysty połysk między pniami drzew. – Zimą widać je zupełnie dobrze, ale kiedy na drzewach są liście, trudno je zauważyć. – Jest piękne – powiedziała szczerze Anna. Nawet teraz, gdy niemal nie było widać wody, wyglądało wprost idyllicznie. – Czy będzie na tyle ciepłe, żeby w nim pływać? – Nie celowo, ale chyba każdemu w mojej rodzinie prędzej czy później udało się w nim zanurzyć.
R
Anna poczuła, że zaczynają jej drgać kąciki ust. – Ojej.
– Niektórym nawet więcej niż jeden raz – dodał z zażenowaniem lord Winstead.
L T
Zerknęła na niego, a on wyglądał tak uroczo chłopięco, że aż dech jej zaparło. Jakie byłoby jej życie, gdyby mając szesnaście lat spotkała na swej drodze jego, a nie George’a Chervila? Albo jeśli nie jego (ponieważ i tak nigdy nie poślubiłaby hrabiego, nawet jako Annelise Shawcross), to kogoś takiego jak on. Jakiegoś Daniela Smythe’a. Albo Daniela Smitha. Ale na pewno Daniela. Jej Daniela.
Mógłby dziedziczyć tytuł baroneta albo nie dziedziczyć żadnego tytułu, tylko być zwyczajnym dżentelmenem z ładnym i wygodnym domkiem na wsi, dziesięcioma akrami ziemi i sforą leniwych psów. A ona by się tym cieszyła. Każdą najdrobniejszą, zwyczajną chwilą. Czy naprawdę kiedyś szukała wrażeń? Kiedy miała szesnaście lat, wydawało się jej, że chce wyjechać do Londynu, chodzić do teatru i opery, i na wszystkie przyjęcia, na które dostawałaby zaproszenia. Szykowna młoda dama – tym właśnie chciała być, jak powiedziała Charlotte. 168
Jednak to była młodzieńcza głupota. Nawet gdyby wyszła za mężczyznę, który zabrałby ją do stolicy i rzucił w wir życia towarzyskiego... Z pewnością poczułaby się tym zmęczona i zapragnęła wrócić do Northumberland, gdzie wskazówki zegarów wydawały się poruszać wolniej, a powietrze było szare od mgły, a nie od sadzy. Wszystkiego, czego się nauczyła, nauczyła się za późno. – Może wybierzemy się na ryby w tym tygodniu? – zaproponował, kiedy stanęli na brzegu jeziora. – Och, tak, bardzo bym chciała – wypaliła, zanim zdążyła się
R
zastanowić. – Oczywiście będziemy musieli zabrać dziewczynki. – Oczywiście – mruknął. Dżentelmen w każdym calu.
Przez chwilę stali w milczeniu. Anna mogłaby stać tak przez cały dzień,
L T
wpatrując się w spokojną, gładką taflę wody. Od czasu do czasu ryba wypływała na powierzchnię, tworząc rozchodzące się kręgi na wodzie. – Gdybym był chłopcem – odezwał się Daniel, podobnie jak ona nie odrywając wzroku od wody – rzuciłbym kamieniem. Nie mógłbym się oprzeć.
Daniel. Kiedy zaczęła tak o nim myśleć? – Gdybym była dziewczynką – powiedziała – musiałabym zdjąć buty i pończochy. Skinął głową. – Ja pewnie wepchnąłbym panią do wody – przyznał z lekkim uśmiechem. Wciąż wpatrywała się w wodę. – Och, niewątpliwie pociągnęłabym pana za sobą. Parsknął śmiechem, po czym oboje znowu zamilkli, ciesząc się patrzeniem na jezioro, ryby i nasiona dmuchawca, które unosiły się na 169
powierzchni tuż przy brzegu. – To był idealny dzień – powiedziała cicho Anna. – Niemal – szepnął Daniel, a wtedy ona znowu znalazła się w jego ramionach. Całował ją, ale tym razem inaczej. Mniej nagląco. Mniej żarliwie. Dotyk ich warg był przejmująco delikatny i może nie doprowadzał jej do szaleństwa, tak by zapragnęła przycisnąć się do niego całym ciałem i przyjąć go w siebie. Sprawił za to, że poczuła się tak lekka, jak gdyby mogła wziąć go za rękę i odlecieć, aby nigdy nie przestał jej całować. Czuła mrowienie w całym ciele, stanęła na palcach, niemal spodziewając się, że za moment wzbije się w powietrze.
R
A wtedy on przerwał pocałunek i odsunął się na tyle, by oprzeć się czołem o jej czoło.
L T
– Proszę bardzo – powiedział, ujmując jej twarz w obie dłonie. – Teraz to był idealny dzień.
170
12 Niemal dokładnie dzień później Daniel siedział w wyłożonej boazerią bibliotece Whipple Hill, zastanawiając się, jak to możliwe, że ten dzień był o tyle mniej doskonały niż poprzedni. Po tym, jak pocałował pannę Wynter nad jeziorem, wrócili na polanę, na której biedny lord Finstead zalecał się do urodziwej, lecz tępej księżniczki, docierając tam na chwilę przed przybyciem Harriet, Elizabeth i Frances w asyście dwóch służących z koszami piknikowymi. Po solidnym posiłku
R
czytali przez kilka godzin fragmenty Dziwnej i smutnej tragedii lorda Finsteada, aż w końcu Daniel zaczął błagać o go już bolą od śmiechu.
L T
litość, twierdząc, że boki
Nawet Harriet, która wciąż starała się przypominać im, że jej arcydzieło nie jest komedią, nie poczuła się urażona.
Wrócili więc do domu, gdzie okazało się, że przybyła matka i siostra Daniela. Podczas gdy wszyscy witali się ze wszystkimi tak serdecznie, jakby nie rozstali się zaledwie dwa dni wcześniej, panna Wynter wymknęła się do swego pokoju.
Odtąd jej nie widział.
Ani przy kolacji, którą zjadła w pokojach dziecinnych razem z Elizabeth i Frances, ani przy śniadaniu, które... Cóż, nie miał pojęcia, dlaczego nie przyszła na śniadanie. Wiedział tylko, że dawno już minęło południe, a on wciąż jeszcze czuł się nieprzyjemnie przejedzony po spędzeniu dwóch godzin przy stole w nadziei na to, że w końcu ją zobaczy. Zdążył zjeść już drugie pełne śniadanie, kiedy lady Sara uznała za stosowne poinformować go, że lady Pleinsworth dała pannie Wynter wolne na większą część dnia. Podobno była to rekompensata za całą dodatkową 171
pracę, jaką wykonała. Najpierw wieczorek muzyczny, a teraz podwójne obowiązki niani i guwernantki. Panna Wynter wspominała, że zamierza się wybrać do wioski – dodała Sara – a ponieważ słońce znowu zaczęło wychodzić zza chmur, dzień wydawał się idealny na taką wycieczkę. Tak więc Daniel zajął się wszystkimi tymi rzeczami, którymi powinien się zajmować właściciel majątku, kiedy nie jest szaleńczo zakochany w jakiejś guwernantce. Spotkał się z lokajem. Przejrzał księgi rachunkowe z ostatnich trzech lat, za późno przypominając sobie, że nie przepada za rachunkami, a co więcej – nigdy nie był w tym dobry.
R
Powinno być tysiąc rzeczy do zrobienia i z pewnością były, ale za każdym razem, kiedy siadał, by wykonać jakieś zadanie, jego myśli błądziły wokół niej. Jej uśmiechu. Jej ust, kiedy się śmiała. Jej oczu, kiedy była smutna. Anna.
L T
Podobało mu się jej imię. Pasowało do niej, prostej i bezpośredniej. Ci, którzy jej nie znali, mogliby pomyśleć, że jej uroda wymaga czegoś bardziej dramatycznego, jak Esmeralda albo Melissande. Ale on ją znał. Nie znał jej przeszłości i nie znał jej sekretów, ale znał ją. A ona była Anną w każdym calu.
Anną, która w tej chwili znajdowała się gdzieś, gdzie jego nie było. Wielkie nieba, to śmieszne. Jest dorosłym mężczyzną, a tymczasem snuje się po domu (co prawda wielkim), tylko dlatego, że brakuje mu towarzystwa jakiejś guwernantki. Nie mógł usiedzieć spokojnie; nie mógł nawet usiedzieć prosto. Musiał przestawić fotele w południowym salonie, ponieważ siedział naprzeciwko lustra i kiedy zobaczył swoje odbicie, wyglądał tak ponuro i żałośnie, że nie był w stanie tego znieść. W końcu poszedł poszukać kogoś, z kim mógłby zagrać w karty. 172
Honoria lubiła grać, Sara także. A chociaż smutek nie lubi towarzystwa, Daniel mógł przynajmniej spróbować o nim zapomnieć. Ale kiedy dotarł do błękitnego salonu, wszystkie jego krewne (nawet te najmłodsze) siedziały wokół stołu, pogrążone w dyskusji o zbliżającym się ślubie Honorii. Daniel zaczął po cichu wycofywać się w kierunku drzwi. – Och, Danielu! – zawołała matka, łapiąc go, zanim zdążył uciec. – Przyłącz się do nas. Próbujemy zdecydować, czy Honoria powinna brać ślub w lawendowo – niebieskim, czy niebiesko – lawendowym. Już otwierał usta, by zapytać, na czym polega różnica, lecz rozmyślił się.
R
– Niebiesko – lawendowy – rzekł stanowczo, nie mając pojęcia, o czym właściwie mówi.
L T
– Tak sądzisz? – spytała matka, marszcząc brwi. – Doprawdy, wydaje mi się, że lawendowo – niebieski byłby lepszy.
Naturalnie nasuwało się pytanie, dlaczego w takim razie zapytała go o zdanie, lecz i tym razem doszedł do wniosku, że rozsądny mężczyzna nie powinien drążyć tego tematu. Zamiast tego ukłonił się damom i oznajmił, że wybiera się skatalogować ostatnie nabytki do biblioteki. – Biblioteki? – spytała Honoria. – Naprawdę? – Lubię czytać – odparł.
– Ja też, ale co to ma wspólnego z katalogowaniem? Pochylił się i szepnął jej do ucha: – Czy to właśnie teraz powinienem powiedzieć, że próbuję uciec przed zgrają kobiet? Uśmiechnęła się, a kiedy Daniel się wyprostował, powiedziała: – Teraz powinieneś powiedzieć, że stanowczo zbyt dużo czasu upłynęło, odkąd czytałeś jakąś angielską książkę. 173
– W rzeczy samej. – I odszedł. Jednak po pięciu minutach spędzonych w bibliotece nie mógł tego już dłużej znieść. Nie należał do ludzi, którzy lubią się snuć z kąta w kąt, więc w końcu, kiedy złapał się na tym, że od co najmniej minuty siedzi z czołem opartym o biurko, wyprostował się, przeanalizował wszystkie powody, które mogłyby go zmusić do wyprawy do wioski (zajęło mu to około pół sekundy) i postanowił ruszyć w drogę. Był hrabią Winstead. To jego dom, w którym nie był od trzech lat. Ma moralny obowiązek odwiedzić wioskę. To przecież jego ludzie.
R
Przypominał sobie, by nigdy nie powiedzieć tych słów na głos, o ile nie chce, żeby Honoria i Sara umarły ze śmiechu, założył płaszcz i wyszedł do stajni. Pogoda nie była już tak piękna, jak poprzedniego dnia, niebo ledwie
L T
wyzierało zza chmur. Daniel nie przypuszczał, żeby miało padać, w każdym razie nie w najbliższej przyszłości, więc kazał przygotować otwartą dwukółkę. Kareta byłaby zbyt ostentacyjna na wyjazd do wioski, poza tym nie widział powodu, dla którego nie miałby sam powozić. Lubił czuć wiatr na twarzy.
I tęsknił za jazdą dwukółką. Był to szybki, lekki pojazd, nie tak szykowny jak faeton, ale mniej niebezpieczny. Daniel zdążył się nim cieszyć zaledwie przez dwa miesiące, zanim musiał opuścić kraj. Nie trzeba chyba dodawać, że młodzi angielscy dżentelmeni uciekający z kraju nie mają na co dzień lekkich, zgrabnych dwukółek. Kiedy dotarł do wioski, oddał lejce chłopcu w gospodzie i poszedł pozałatwiać swoje sprawy. Będzie musiał odwiedzić wszystkie ważniejsze miejsca, żeby nikt nie poczuł się urażony, więc zaczął od wytwórcy świec na początku głównej ulicy. Wieść o jego przybyciu szybko się rozeszła i kiedy Daniel zbliżył się do Kapeluszy i Bonnetów Percy’ego (to dopiero trzecie 174
miejsce, które odwiedził tego dnia), pan i pani Percy czekali już na niego przed sklepem z takimi samymi szerokimi uśmiechami na twarzach. – Milordzie – powiedziała pani Persy z dygnięciem tak niskim, na jakie pozwalała jej imponująca tusza. – Czy mogę jako jedna z pierwszych zaprosić pana do domu? Oboje jesteśmy zaszczyceni, widząc pana znowu. Odchrząknęła, a jej mąż dodał: – W rzeczy samej. Daniel z gracją skinął głową obojgu, dyskretnie rozglądając się po sklepie w poszukiwaniu innych klientów. A właściwie jednej, konkretnej klientki.
R
– Dziękuję, pani Percy, panie Percy. Miło być z powrotem w domu. Pani Percy skinęła entuzjastycznie głową.
L T
– Nigdy nie uwierzyliśmy w nic z tego, co o panu mówili. Ani w jedno słowo.
Co kazało Danielowi zacząć się zastanawiać, jakie też rzeczy o nim mówiono. O ile wiedział, wszystkie historie, jakie o nim krążyły, były całkowicie prawdziwe. Naprawdę pojedynkował się z Hugh Prentice’em i postrzelił go w nogę. Co do jego ucieczki z kraju, Daniel nie wiedział, w jaki sposób ta sprawa mogła zostać upiększona; sądził raczej, że wściekła żądza zemsty lorda Ramsgate’a była dostatecznie ekscytująca. Lecz o ile Daniel nie miał ochoty rozmawiać z matką na temat wyższości lawendowo – niebieskiego nad niebiesko – lawendowym, to tym bardziej nie chciał rozmawiać z panią Percy o samym sobie. Dziwna, smutna historia lorda Winsteada. To byłoby właśnie to. Dlatego powiedział tylko: – Dziękuję pani. – Podszedł pospiesznie do wystawy kapeluszy, mając nadzieję, że jego zainteresowanie towarem osłabi zainteresowanie pani Percy 175
jego życiem. Tak też się stało. Natychmiast przystąpiła do zachwalania najnowszych modeli, które, jak zapewniała, można w mgnieniu oka dopasować do jego rozmiaru. – W rzeczy samej – przytaknął pan Percy. – Czy zechciałby pan przymierzyć któryś, milordzie? – spytała pani Percy. – Przekona się pan, że kształt ronda jest niezwykle twarzowy. Potrzebował nowego kapelusza, więc przyjął ten, który mu podawała, lecz zanim zdążył włożyć go na głowę, drzwi otworzyły się, trącając mały
R
dzwonek, którego wesoły dźwięk wypełnił wnętrze. Daniel odwrócił się, lecz zanim jeszcze zobaczył, już wiedział. Anna.
L T
Kiedy weszła do sklepu, nawet powietrze stało się inne. – Panna Wynter – powiedział. – Cóż za urocza niespodzianka. Wyglądała na zaskoczoną, lecz tylko przez moment, a podczas gdy pani Percy przyglądała się jej z wyraźnym zainteresowaniem, dygnęła, mówiąc: – Lordzie Winstead.
– Panna Wynter jest guwernantką moich kuzynek – wyjaśnił pani Percy. – Przyjechały z krótką wizytą.
Pani Percy wyraziła radość z nawiązania znajomości. Pan Percy powiedział „w rzeczy samej” i Anna została porwana do części dla dam, gdzie pani Percy miała ciemnoniebieski bonnet z pasiastymi wstążkami, który będzie jej pasował wprost idealnie. Daniel powoli podążył ich śladem, wciąż trzymając w dłoniach czarny cylinder. – Och, Wasza Lordowska Mość! – zawołała pani Percy, kiedy zauważyła, że Daniel idzie za nimi. – Czy nie powie pan pannie Wynter, jak uroczo wygląda? 176
Wolał ją bez bonnetu, kiedy jej włosy połyskiwały w promieniach słońca, ale kiedy spojrzała na niego spod ciemnych rzęs okalających ciemny, ciemny błękit jej oczu, pomyślał, że na całym świecie nie znalazłby się nikt, kto nie przyznałby mu racji, kiedy oświadczył: – W rzeczy samej, wyjątkowo uroczo. – A widzi pani? – powiedziała pani Percy z zachęcającym uśmiechem. – Wygląda pani zjawiskowo. – Podoba mi się. – Anna westchnęła ze smutkiem. – Bardzo. Ale jest straszliwie drogi.
R
Powoli rozwiązała wstążki, zdjęła bonnet i spojrzała na niego tęsknie. – W Londynie taka robota kosztowałaby dwa razy drożej – przypomniała pani Percy.
L T
– Wiem – przyznała Anna, uśmiechając się smutno. – Ale guwernantki w Londynie nie dostają dwa razy wyższej pensji. Dlatego rzadko zostają mi pieniądze na bonnety, nawet tak piękne jak ten.
Daniel nagle poczuł się jak łajdak, stojąc tam z cylindrem w dłoni; cylindrem, jaki mógłby kupić i sprzedać tysiąc razy, nawet nie odczuwając tego w kieszeni.
Odchrząknął, czując się bardzo niezręcznie. – Przepraszam panie – rzekł. Wrócił do męskiej części sklepu, podał kapelusz panu Percy’emu, który mruknął „w rzeczy samej” i podszedł do pań, wciąż oglądających niebieski bonnet. – Dziękuję – powiedziała panna Wynter, oddając pani Percy bonnet. – Nie omieszkam powiedzieć lady Pleinsworth, jak piękne są pani kapelusze. Jestem pewna, że zechce zabrać na zakupy swoje córki. – Córki? – rozpromieniała się pani Percy. – Cztery – uściślił życzliwie Daniel. – Moja matka i siostra także są w 177
Whipple Hill. Podczas gdy pani Percy wachlowała się, podekscytowana perspektywą aż siedmiu arystokratycznych klientek w rezydencji położonej tak blisko jej sklepu, Daniel skorzystał z okazji, by podać ramię Annie. – Czy mogę pomóc pani załatwić następną sprawę? – spytał, wiedząc doskonale, jak niezręcznie będzie jej odmówić w obecności pani Percy. – Już prawie skończyłam – powiedziała. – Muszę jeszcze tylko kupić trochę laku do listów. – Na szczęście doskonale wiem, gdzie go pani dostanie.
R
– W sklepie z artykułami piśmiennymi, jak sądzę. Wielkie nieba, ależ ona to utrudnia.
– Oczywiście, ale ja wiem, gdzie się ten sklep znajduje.
L T
Wskazała palcem gdzieś na zachód.
– Po drugiej stronie ulicy, niedaleko pod górę.
Przesunął się nieznacznie, tak aby pani i panu Percy nie było łatwo obserwować ich rozmowę.
– Czy może pani przestać piętrzyć trudności i pozwolić zaprowadzić się po ten wosk?
Zacisnęła usta, co oznaczało, że ciche parsknięcie śmiechem, które usłyszał, musiało wydobyć się jej nosem. Mimo to powiedziała z godnością: – Cóż, skoro tak pan to ujmuje, nie widzę sposobu, żeby odmówić. Przyszło mu do głowy kilka możliwych odpowiedzi, lecz doszedł do wniosku, że żadna z nich nie zabrzmi tak dowcipnie wypowiedziana, jak pomyślana, dlatego tylko skinął głową i podał jej ramię, które przyjęła z uśmiechem. Kiedy jednak wyszli na zewnątrz, Anna odwróciła się gwałtownie i spytała, raczej ostro: 178
– Czy pan mnie śledzi? Zakrztusił się. – Hm, nie nazwałbym tego śledzeniem, ściśle rzecz ujmując. – Ściśle rzecz ujmując? – Bardzo starała się, by uśmiech nie pojawił się na jej wargach, lecz zdradziły ją oczy. – No cóż. – Przybrał najbardziej niewinny wyraz twarzy. – Ja byłem w tym sklepie, zanim pani weszła. Niektórzy mogliby wręcz powiedzieć, że to pani mnie śledziła. – Niektórzy mogliby – przyznała. – Ale nie ja. I nie pan.
R
– Nie – odparł, z trudem powstrzymując uśmiech. – Stanowczo nie. Ruszyli w górę ulicy, kierując się do sklepu z artykułami piśmiennymi i chociaż Anna nie kontynuowała tematu, on zbyt dobrze bawił się tą rozmową, by z niej zrezygnować.
L T
– Jeśli już musi pani wiedzieć, zostałem uprzedzony o pani możliwej obecności w wiosce.
– Oczywiście, wiedziałam – mruknęła. – A ponieważ i ja musiałem załatwić parę spraw... – Pan? – przerwała mu. – Pan coś musiał? Postanowił zignorować tę uwagę.
– I ponieważ zanosiło się na deszcz, uznałem, że moim obowiązkiem jako dżentelmena jest odwiedzić wioskę dzisiaj, aby zmiana pogody nie zastała pani tutaj bez transportu do domu. Milczała przez dłuższą chwilę, przyglądając mu się z powątpiewaniem, po czym powiedziała (nie spytała – stwierdziła). – Doprawdy. – Nie – przyznał z szerokim uśmiechem. – Szukałem pani. Ale w końcu muszę odwiedzić wszystkich sklepikarzy i... – Zatrzymał się i spojrzał w 179
górę. – Pada. Anna wyciągnęła rękę i rzeczywiście – duża kropla deszczu wylądowała na jej palcach. – Cóż, to raczej nie jest niespodzianka. Chmury zbierały się przez cały dzień. – Zatem kupimy wosk i wracamy? Przyjechałem dwukółką i z przyjemnością odwiozę panią do domu. – Dwukółką? – spytała, unosząc ze zdumieniem brwi. – Wprawdzie zmoknie pani – przyznał. – Ale będzie wyglądać bardzo szykownie.
R
Kiedy odpowiedziała mu uśmiechem, dodał:
– I szybciej znajdzie się pani w Whipple Hall.
L T
Kiedy kupowali wosk, wybierając głęboki, ciemnoniebieski kolor bonnetu, z którego zrezygnowała, padało już lekko, lecz nieprzerwanie. Daniel zaproponował, że poczeka razem z nią w wiosce, aż się rozpogodzi, lecz oznajmiła, że powinna wrócić w porze herbaty, a poza tym – kto powiedział, że przestanie padać? Chmury zasłaniały niebo niczym gruby koc; równie dobrze mogło padać do następnego wtorku. – I wcale nie pada tak bardzo – rzekła, wyglądając przez okno sklepu. Była to prawda, ale kiedy dotarli do Kapeluszy i Bonnetów Percy’ego, zatrzymał się i spytał: – Pamięta pani może, czy sprzedają tu parasole? – Myślę, że tak. Uniósł w górę palec, dając jej znak, by poczekała, po czym wrócił z parasolem. Zajęło mu to nie więcej czasu, niż trzeba było, żeby polecił wysłać rachunek do Whipple Hall, a pan Percy powiedział „w rzeczy samej”. – Pani – powiedział tonem tak uprzejmym, że nie mogła się nie 180
uśmiechnąć. Otworzył parasol i trzymał nad nią, kiedy szli w kierunku gospody. – Powinien pan trzymać go i nad sobą – zauważyła, omijając ostrożnie kałuże. Brzeg sukni miała już przemoczony, mimo że starała się unosić go nad ziemią. – Trzymam – skłamał. Ale nie przejmował się tym, że przemoknie. W każdym razie jego kapelusz zniesie deszcz lepiej niż jej bonnet. Do gospody nie było daleko, ale kiedy tam dotarli, deszcz padał już mocniej, więc Daniel znowu zaproponował, by przeczekali ulewę.
R
– Dość dobrze tu karmią – oznajmił. – O tej porze dnia nie ma śledzi, ale z pewnością znajdzie się coś, co będzie pani smakowało. Parsknęła śmiechem i ku jego zaskoczeniu przyznała:
L T
– Jestem już nieco głodna. Spojrzał na niebo.
– Nie sądzę, żeby wróciła pani do domu na herbatę.
– Nie szkodzi. Nie przypuszczam, żeby ktoś oczekiwał, że w taką pogodę będę szła pieszo.
– Mówiąc szczerze, kiedy wychodziłem, wszystkie panie były tak pogrążone w rozmowie o zbliżającym się weselu, że nie przypuszczam, by ktokolwiek zauważył pani nieobecność.
Uśmiechnęła się, kiedy weszli do środka. – Tak powinno być. Pańska siostra powinna mieć wesele swoich marzeń. A co z pani marzeniami? Miał to pytanie już na końcu języka, ale się powstrzymał. To byłoby niezręczne i zrujnowałoby przyjazną atmosferę, jaka zapanowała między nimi. 181
Poza tym, wątpił, żeby odpowiedziała. Nauczył się cenić każdą kroplę jej przeszłości, jaką zechciała wyjawić. Kolor oczu jej rodziców; to, że ma siostrę i obie lubią łowić ryby... Zdradzała tylko drobiazgi, a Daniel nie był pewien, czy robi to celowo, czy przypadkowo. Ale chciał więcej. Kiedy spojrzał jej w oczy, zapragnął zrozumieć wszystko, każdą chwilę, która doprowadziła ją aż do tego momentu. Nie chciał nazywać tego obsesją – wydało mu się to zbyt mrocznym określeniem dla tego, co czuł.
R
Szaleńcze zauroczenie; tak, to właśnie to. Dziwne i przyprawiające o zawrót głowy upodobanie. Z pewnością nie on pierwszy uległ tak błyskawicznemu oczarowaniu.
L T
Ale kiedy zajęli miejsca w zatłoczonej gospodzie, spojrzał na nią i nie urodę zobaczył, ale jej serce. I jej duszę. I doznał przejmującego uczucia, że jego życie nigdy już nie będzie takie samo.
182
13 O mój Boże – powiedziała Anna i wzdrygnęła się, siadając. Miała na sobie płaszcz, ale mankiety nie były dobrze dopasowane i woda spływała jej do rękawów. Była przemoczona do łokci i niemal zamarzała. – Trudno uwierzyć, że jest już prawie maj. – Herbaty? – spytał Daniel, dając znak właścicielowi gospody. – Tak, poproszę. Albo cokolwiek gorącego. Zdjęła rękawiczki i zmarszczyła brwi, patrząc na niewielką dziurkę,
R
która pojawiła się na czubku palca wskazującego. Niedobrze. Akurat ten palec powinien wyglądać dostojnie i władczo. Zbyt często musiała grozić nim dziewczynkom.
L T
– Czy coś się stało? – spytał Daniel.
– Przepraszam? – Podniosła wzrok i zamrugała. Och, musiał zauważyć jej spojrzenie na rękawiczkę. – To tylko rękawiczka. Szew się rozpruł. Będę musiała to naprawić wieczorem.
Obejrzała rękawiczkę, zanim odłożyła ją na stół obok siebie. Liczba napraw, jaką może znieść rękawiczka, jest ograniczona, a Anna przypuszczała, że żywot jej pary powoli się kończy. Daniel poprosił właściciela gospody o dwa kubki herbaty i zwrócił się znowu do niej. – Nawet ryzykując, że okażę się kompletnym ignorantem, jeśli idzie o realia życia na służbie, muszę powiedzieć, że trudno mi uwierzyć, by moja ciotka nie płaciła pani tyle, żeby wystarczyło na nową parę rękawiczek. Anna była pewna, że Daniel jest w tej dziedzinie kompletnym ignorantem, ale doceniła to, że przynajmniej przyznał się do niewiedzy. Przypuszczała też, że nie ma pojęcia, ile kosztuje para rękawiczek – czy 183
cokolwiek innego. Robiła zakupy z przedstawicielami wyższych klas wystarczająco często, by wiedzieć, że nigdy nie pytają o cenę. Jeśli coś im się podobało, kupowali to i prosili o przesłanie rachunku do domu, gdzie ktoś inny zajmował się płatnościami. – Owszem – powiedziała. – To znaczy, płaci mi wystarczająco. Ale oszczędność to cnota, nie sądzi pan? – Nie, jeśli przez to marzną pani palce. Uśmiechnęła się, może nieco pobłażliwie. – Nie dojdzie do tego. Te rękawiczki można naprawić jeszcze raz albo dwa. Spojrzał na nią z potępieniem. – Ile razy już je pani naprawiała?
L T
R
– Och, wielkie nieba. Nie wiem. Pięć? Sześć?
Na jego twarzy pojawił się wyraz łagodnego oburzenia. – To jest zupełnie nie do przyjęcia. Poinformuję ciotkę Charlotte, że musi panią zaopatrzyć w odpowiednią garderobę. – Nie może pan tego zrobić – powiedziała pospiesznie. Wielkie nieba, czy on oszalał? Jeszcze jeden przejaw niestosownego zainteresowania z jego strony i Anna znajdzie się na ulicy. Już samo to, że siedzi razem z nim w gospodzie na oczach całej wioski jest dostatecznie krępujące, ale przynajmniej może się wytłumaczyć złą pogodą. Trudno byłoby mieć jej za złe, że schroniła się przed deszczem. – Zapewniam pana – wskazała na rękawiczki – że są w lepszym stanie niż rękawiczki większości ludzi. Zerknęła na stół, gdzie rzucona beztrosko leżała jego para, uszyta z doskonałej jakości skóry. – Wyłączając obecnych tutaj – uściśliła. 184
Poruszył się niespokojnie na swoim miejscu. – Oczywiście jest całkiem możliwe, że pańskie rękawiczki także były już naprawiane – dodała bez zastanowienia. – Różnica polega tylko na tym, że pański lokaj zabiera je do naprawy, zanim jeszcze zdąży pan zauważyć, że tego wymagają. Nic nie odpowiedział, a ona natychmiast zawstydziła się z powodu tego komentarza. Przesadna skromność nie jest aż tak paskudna jak snobizm, ale i tak nie powinna była tego mówić. – Przepraszam – powiedziała.
R
Przyglądał się jej przez chwilę, a w końcu zapytał: – Dlaczego rozmawiamy o rękawiczkach?
– Nie mam pojęcia. – To jednak nie było do końca prawda. Może to nie
L T
ona pierwsza poruszyła ten temat, lecz z pewnością go nie unikała. Uświadomiła sobie, że chciała przypomnieć Danielowi o dzielącej ich różnicy pozycji. A może to sobie samej chciała o tym przypomnieć. – Dość już o tym – stwierdziła energicznie i klepnęła dłonią w przedmiot dyskusji. Zerknęła na niego znowu, zamierzając powiedzieć coś zupełnie niewinnego o pogodzie, lecz on uśmiechał się do niej w taki sposób, że mrużył oczy i...
– Myślę, że pan zdrowieje – usłyszała samą siebie. Dotąd nie zdawała sobie sprawy, jak duża opuchlizna towarzyszyła sińcowi wokół jego oka, ale kiedy zniknęła, jego uśmiech wyglądał inaczej. Może weselej. Dotknął swojej twarzy. – Chodzi o mój policzek? – Nie, oko. Jest jeszcze sine, ale już nie spuchnięte. – Spojrzała na niego współczująco. – Policzek wygląda prawie tak samo. – Naprawdę? 185
– Szczerze mówiąc, gorzej. Przykro mi to mówić, ale tego należało oczekiwać. Takie rzeczy zwykle wyglądają gorzej, zanim zaczną wyglądać lepiej. Uniósł brwi ze zdumieniem. – W jaki sposób zdobyła pani tak dogłębną wiedzę na temat stłuczeń i skaleczeń? – Jestem guwernantką – odparła. Doprawdy, to powinno być wystarczającym wyjaśnieniem. – Tak, ale ma pani pod opieką trzy dziewczynki...
R
Roześmiała się, nie pozwalając mu dokończyć.
– Czy myśli pan, że dziewczynki nigdy nie broją?
– Och, wiem doskonale, że broją. – Położył rękę na sercu. – Mam i pięć
L T
sióstr. Wiedziała pani o tym? Pięć.
– Czy to miało wzbudzić litość?
– Z pewnością powinno – odparł. – Ale mimo wszystko nie przypominam sobie, żeby wdawały się w bójki.
– Frances uważa, że jest jednorożcem – stwierdziła Anna. – Proszę mi wierzyć, że zaliczyła więcej stłuczeń i zadrapań, niż powinna. A poza tym uczyłam też chłopców. Ktoś musi się nimi zajmować, zanim wyjadą do szkoły.
– Pewnie tak – przyznał, wzruszając lekko ramionami. I nagle impertynencko zastrzygł brwiami, nachylił się i dodał: – Czy to będzie bardzo niestosowne, jeśli powiem, że nadzwyczaj schlebia mi pani zainteresowanie detalami mojej twarzy? Anna parsknęła śmiechem. – Niestosowne i niedorzeczne. – Muszę przyznać, że nigdy nie czułem się tak kolorowy – rzekł z 186
wyraźnie udawanym westchnieniem. – Wygląda pan jak prawdziwa tęcza – zauważyła. – Widzę czerwony i... hm, nie żółty ani pomarańczowy, ale na pewno zielony, niebieski i fioletowy. – Zapomniała pani o indygo. – Nie zapomniałam – wyjaśniła tonem prawdziwej guwernantki. – Zawsze uważałam, że dodawanie go do widma jest głupie. Czy widział pan kiedyś tęczę? – Raz czy dwa – odparł, sprawiając wrażenie rozbawionego jej pouczeniem.
R
– Wystarczająco trudno jest zauważyć różnicę między niebieskim i fioletowym, a tym bardziej znaleźć między nimi indygo.
L T
Milczał przez chwilę, po czym powiedział z kpiącym uśmiechem: – Musiała pani dużo o tym myśleć.
Anna zacisnęła usta, starając się nie uśmiechnąć.
– W rzeczy samej – odparła w końcu i wybuchnęła śmiechem. To była bardzo zabawna rozmowa, a jednocześnie urocza. Daniel śmiał się wraz z nią; oboje odchylili się do tyłu, gdy dziewczyna przyniosła dwa parujące kubki z gorącą herbatą. Anna natychmiast objęła swój dłońmi i westchnęła z zadowolenia, kiedy poczuła ciepło na skórze. Daniel wypił łyk, wzdrygnął się, czując w gardle gorący płyn, po czym napił się znowu. – Myślę, że wyglądam bardzo zawadiacko – rzekł. – Cały poobijany i posiniaczony. Może powinienem zacząć wymyślać historie o tym, jak zostałem ranny. Bójka z Marcusem wcale nie jest ekscytująca. – I proszę nie zapomnieć o bandytach – przypomniała mu. – A to – odparł cierpko – nie licuje z moją godnością. 187
Uśmiechnęła się, słysząc to. Rzadko się zdarza spotkać mężczyznę, który potrafi kpić z samego siebie. – Jak pani sądzi? – spytał, przybierając dumną pozę. – Czy powinienem oznajmić, że walczyłem z dzikiem? Czy może odpierałem piratów z maczetą? – To zależy – odparła. – Czy to pan miał maczetę, czy piraci? – Och, piraci, jak sądzę. Byłoby o wiele bardziej imponujące, gdybym pokonał ich gołymi rękoma. – Machnął nimi, jakby ćwiczył jakąś starożytną orientalną technikę walki. – Proszę przestać. – Roześmiała się. – Wszyscy na pana patrzą. Wzruszył ramionami.
R
– Patrzyliby tak czy inaczej. Nie było mnie tu przez trzy lata. – Tak, ale wezmą pana za szaleńca.
L T
– Och, ależ wolno mi być ekscentrykiem. – Posłał jej dziarski uśmiech i zastrzygł brwiami. – To jeden z przywilejów, jakie daje tytuł. – A nie pieniądze i władza?
– Hm, to też – przyznał. – Ale teraz najbardziej podoba mi się ekscentryczność. Sińce działają na moją korzyść, nieprawdaż? Przewróciła oczami i napiła się herbaty. – A może blizna? – zadumał się i zwrócił do niej policzkiem. – Jak pani sądzi? O, tutaj. Mógłbym...
Lecz Anna nie usłyszała dalszych słów. Widziała tylko jego dłoń, przecinającą powietrze od skroni do podbródka. Długa, ukośna linia, jak... Zobaczyła ją – twarz George’a, kiedy zerwał bandaże w gabinecie swojego ojca. I poczuła ten straszny opór, na jaki natrafił nóż, kiedy rozcinał jego skórę. Pospiesznie odwróciła wzrok, starając się nie wstrzymywać oddechu. 188
Ale nie mogła. Zupełnie jakby coś dławiło jej płuca, jakby jakiś wielki ciężar uciskał jej piersi. Dusiła się, rozpaczliwie walcząc o powietrze. Och Boże, dlaczego to się dzieje właśnie teraz? Minęło tyle lat, odkąd miała taki niespodziewany atak lęku. Myślała, że to już minęło. – Anno – powiedział z niepokojem Daniel, sięgając przez stół, by wziąć ją za rękę. – Co się stało? To było tak, jakby jego dotyk przerwał jakiś rodzaj krępującego ją sznura, ponieważ nagle całe ciało wzięło głęboki, konwulsyjny oddech. Ciemne krawędzie zawężające pole widzenia zniknęły i poczuła, jak jej ciało powoli wraca do normalności.
R
– Anno – powtórzył, ale nie spojrzała na niego. Nie chciała widzieć niepokoju na jego twarzy. On tylko żartował, doskonale o tym wiedziała. Jak
L T
mogłaby mu wyjaśnić swoją reakcję?
– Herbata – powiedziała, mając nadzieję, iż nie pamięta, że odstawiła kubek, zanim padły tamte słowa. – Myślę – zakasłała, wcale nie udając – myślę, że po prostu się zakrztusiłam. Przyglądał się jej z uwagą. – Jest pani pewna?
– A może była za gorąca. – Wzdrygnęła się nerwowo. – Ale już jest dobrze, zapewniam pana.
Uśmiechnęła się, a przynajmniej próbowała. – To bardzo krępujące, naprawdę. – Czy mogę pani jakoś pomóc? – Nie, oczywiście, że nie. – Powachlowała się. – Wielkie nieba, nagle zrobiło mi się gorąco. A panu? Pokręcił głową, nie odrywając wzroku od jej twarzy. – Herbata – przypomniała, starając się, aby zabrzmiało to energicznie i 189
radośnie. – Jak mówiłam, jest gorąca. – To prawda. Przełknęła ślinę. Przejrzał jej grę, była tego pewna. Nie znał prawdy, wiedział tylko, że ją ukrywa. I po raz pierwszy, odkąd przed ośmiu laty opuściła dom, poczuła wyrzuty sumienia z powodu swojego milczenia. Nie miała obowiązku dzielić się z tym mężczyzną swoimi sekretami, a jednak czuła się winna. – Czy myśli pan, że pogoda się poprawiła? – spytała, patrząc w okno. Trudno było to ocenić, stare szkło było nierówne, a głęboki okap skutecznie osłaniał je przed zacinającym deszczem. – Nie, jeszcze nie – odparł. Odwróciła się i mruknęła:
L T
R
– Oczywiście, że nie. – Przykleiła uśmiech do twarzy. – W każdym razie powinnam dokończyć herbatę.
Spojrzał na nią z zainteresowaniem. – Nie jest już pani za gorąco?
Zamrugała zdziwiona i nie od razu przypomniała sobie, że jeszcze przed chwilą się wachlowała.
– Nie – powiedziała. – To zabawne.
Uśmiechnęła się znowu i uniosła kubek do ust. Od konieczności wymyślenia jakiegoś sposobu, by skierować rozmowę na powrót na poprzedni, bezpieczny temat, uwolnił ją głośny hałas dobiegający zza ściany jadalni. – Co to mogło być? – zastanawiała się Anna, ale Daniel już poderwał się z miejsca. – Proszę tu zostać – polecił i pospiesznie podszedł do drzwi. Sprawiał wrażenie spiętego, a Anna dostrzegła coś znajomego w jego postawie. Coś, co 190
zauważała i u siebie, raz po raz. Zupełnie jakby spodziewał się kłopotów. Jednak to nie miało sensu. Słyszała, że człowiek, który zmusił go do ucieczki z kraju, zrezygnował z zemsty. Domyślała się jednak, że starych nawyków niełatwo się pozbyć. Gdyby George Chervil nagle zadławił się kością kurczaka albo wyjechał do Indii Wschodnich, ile czasu musiałoby minąć, zanim przestałaby oglądać się przez ramię? – To nic takiego – powiedział Daniel, wracając do stołu. – Jakiś pijak siał spustoszenie między gospodą a stajniami.
R
Wziął swój kubek z herbatą i pociągnął długi łyk, zanim dodał: – Ale deszcz ustaje. Wciąż jeszcze kropi, ale myślę, że niedługo będziemy mogli wracać.
L T
– Oczywiście – przyznała Anna, wstając.
– Powiedziałem już, żeby sprowadzono mój powóz – rzekł, prowadząc ją do drzwi.
Skinęła głową, kiedy wychodzili na zewnątrz. Powietrze było rześkie, a Annie odrobina zimna zupełnie nie przeszkadzała. Chłodna mgła miała w sobie coś oczyszczającego i sprawiała, że poczuła się bardziej sobą. A akurat w tym momencie nie było to takie złe. Daniel wciąż nie miał pojęcia, co się stało z Anną w gospodzie. Mogło to być dokładnie to, co powiedziała – naprawdę zakrztusiła się gorącą herbatą. Coś takiego przydarzało się czasem i jemu; z pewnością wystarczyło, żeby wywołać potężny atak kaszlu, zwłaszcza jeśli herbata była gorąca. Ale Anna przeraźliwie zbladła, a jej oczy w tym ułamku sekundy, zanim odwróciła wzrok, były pełne lęku. Przerażone. Przypomniało mu się, jak spotkał ją w Londynie, kiedy wpadła do sklepu Hoby’ego, śmiertelnie wystraszona. Powiedziała wtedy, że kogoś 191
zobaczyła. A właściwie, że zobaczyła kogoś, kogo nie chciała widzieć. Ale tamto zdarzyło się w Londynie. Teraz byli w Berkshire, a co więcej – siedzieli w gospodzie pełnej ludzi, których znał od dzieciństwa. W całej jadalni nie znalazłby się nikt, kto chciałby ją skrzywdzić. Może więc to jednak była herbata. Może poniosła go wyobraźnia. Anna niewątpliwie już się uspokoiła i uśmiechnęła do niego, kiedy pomagał jej wsiąść do powozu. Dla ochrony przed deszczem podniósł dach, ale i tak zdążą zmoknąć, zanim dojadą do Whipple Hill. Gorąca kąpiel dla obojga. Zamówi ją, jak tylko przekroczy próg domu. Choć, niestety, nie wspólną.
R
– Nigdy jeszcze nie jeździłam dwukółką – powiedziała z uśmiechem, zawiązując wstążki bonnetu.
L T
– Nie? – Sam nie wiedział, dlaczego go to zaskoczyło. Guwernantki z pewnością nie jeżdżą dwukółkami, ale w niej wszystko wskazywało na szlachetne pochodzenie. W jakimś momencie swojego życia musiała być młodą damą na wydaniu; nie potrafił sobie wyobrazić, że nie otaczał jej wianuszek dżentelmenów błagających, by towarzyszyła im w ich dwukółkach i faetonach.
– Jechałam gigiem – powiedziała. – Moja poprzednia pracodawczym miała gig i musiałam się nauczyć go prowadzić. Była w bardzo podeszłym wieku i nikt nie ufał w jej umiejętność powożenia. – Czy to było na wyspie Man? – spytał z udawaną beztroską. Tak rzadko zdradzała jakiekolwiek wydarzenia ze swojej przeszłości. Obawiał się, że może zamknąć się w sobie, jeżeli będzie ją zbyt usilnie wypytywał. Jednak ona najwyraźniej nie poczuła się urażona jego pytaniem. – Tak – odparła. – Wcześniej jeździłam tylko dużym wozem. Mój ojciec nie kupiłby powozu mieszczącego tylko dwie osoby. Nigdy nie lubił 192
rzeczy niepraktycznych. – Jeździ pani konno? – Nie – odparła krótko. Kolejna wskazówka. Gdyby jej rodzice nosili tytuł, siedziałaby w siodle, zanim jeszcze nauczyła się czytać. – Jak długo pani tam mieszkała? – spytał niezobowiązująco. – Na wyspie Man – uściślił. Nie odpowiedziała od razu i już myślał, że w ogóle nie odpowie; w końcu jednak odezwała się, bardzo cicho, zamyślonym głosem: – Trzy lata. Trzy lata i cztery miesiące. Nie odrywając wzroku od drogi, zauważył:
R
– Wydaje się, że to nie są przyjemne dla pani wspomnienia.
L T
– Nie. – Znowu zamilkła, na co najmniej dziesięć sekund. – Nie było bardzo źle. Było po prostu... sama nie wiem. Byłam młoda. A to nie był dom. Dom. Coś, o czym prawie nigdy nie wspominała. I wiedział, że coś, o co nie powinien pytać.
– Była pani damą do towarzystwa?
Skinęła głową. Ledwie to dostrzegł kątem oka; można było pomyśleć, że zapomniała, iż Daniel patrzy na konie, a nie na nią. – To nie była uciążliwa osoba. Lubiła, kiedy jej czytałam, więc robiłam to dość często. Szyłam. Załatwiałam też całą jej korespondencję. Bardzo trzęsły się jej ręce. – Rozumiem, że potem umarta? – Tak. Na szczęście miała niedaleko Birmingham cioteczną wnuczkę, która poszukiwała guwernantki. Myślę, że wiedziała, że jej czas się zbliża, i zanim umarła, zadbała o nową posadę dla mnie. Anna zamilkła na chwilę, a potem nagle wyprostowała się, jakby 193
zrzucała z ramion mglisty płaszcz wspomnień. – I od tamtego czasu jestem guwernantką. – Wydaje się, że to pani odpowiada. – Najczęściej tak. – Myślałem... – Urwał nagle. Coś było nie tak z końmi. – Co się stało? – spytała Anna. Pokręcił głową. Nie mógł teraz mówić. Zaprzęg ściągał na prawo, co zupełnie nie miało sensu. Nagle coś trzasnęło i konie pognały na złamanie karku, pociągając za sobą dwukółkę, aż...
R
– Dobry Boże – szepnął Daniel. Kiedy starał się zapanować nad zaprzęgiem, zobaczył z przerażeniem, że uprząż oddzieliła się od dyszla i konie skręciły w lewo. Bez powozu.
L T
Zaskoczona Anna wydała cichy okrzyk przerażenia, gdy powóz popędził w dół zbocza, chwiejąc się dziko na swoich dwóch kołach. – Proszę się pochylić! – krzyknął Daniel. Jeśli uda im się utrzymać powóz w równowadze, będą mogli zjechać z góry i wyhamować. Ale siedzenie przeważało do tyłu, a wyboje na rozjeżdżonej drodze sprawiały, że niemal nie dało się przechylić do przodu. I wtedy Daniel przypomniał sobie o zakręcie. W połowie zbocza droga ostro skręcała w lewo. Jeśli pojadą dalej prosto, wpadną na drzewa. – Proszę posłuchać – powiedział pospiesznie. – Kiedy będziemy u dołu wzgórza, proszę się przechylić w lewo. Całym ciężarem w lewo. Skinęła nerwowo głową. Miała przerażone oczy, ale nie wpadła w histerię. Zrobi, co będzie musiała zrobić. Kiedy tylko... – Teraz! – krzyknął. Oboje rzucili się w lewo, Anna prawie się na nim położyła. Dwu – kółka 194
uniosła się na jednym kole i drewniane szprychy zaprotestowały przeszywającym skrzypnięciem przeciwko dodatkowemu obciążeniu. – Do przodu! – krzyknął Daniel i pochylili się naprzód. Powóz skręcił w lewo, o włos omijając krawędź drogi. Ale kiedy skręcali, lewe koło – jedyne, które stykało się z ziemią – wjechało na coś i powóz wystrzelił w górę, po czym wylądował na kole z przyprawiającym o mdłości trzaskiem. Daniel trzymał się z całych sił i sądził, że Anna robi to samo, lecz mógł tylko bezradnie patrzeć z przerażeniem, jak impet wyrzucił ją na drogę, a koło – och, dobry Boże, koło! Jeżeli przejedzie po niej... Daniel ani na chwilę nie przestał myśleć. Rzucił się w prawo, przewracając powóz, zanim zdążył najechać na Annę, która leżała na ziemi, gdzieś z lewej strony. Dwukółka uderzyła o ziemię, ślizgając się jeszcze przez kilka jardów, aż w końcu wyhamowała w błocie. Przez chwilę Daniel nie mógł się ruszyć. Wcześniej obrywał już w bójkach, spadał z koni; do diabła, był nawet postrzelony. Ale jeszcze nic nie pozbawiło go tchu tak, jak to uderzenie o ziemię. Anna. Musi się do niej dostać. Ale najpierw musi zacząć oddychać, a czuł, jakby coś zacisnęło mu się na piersiach. W końcu, rozpaczliwie chwytając powietrze, wyczołgał się z przewróconego powozu. – Anno! – próbował zawołać, ale z jego ust wydobył się tylko świszczący szept. Ręce i kolana ślizgały mu się w błocie, lecz w końcu, wspierając się na roztrzaskanym boku powozu, stanął chwiejnie na nogach. – Anno! – zawołał ponownie, tym razem głośniej. – Panno Wynter! Żadnej odpowiedzi. W ogóle żadnego dźwięku, poza deszczem uderzającym o rozmokłą ziemię. 195
Ledwie trzymając się na nogach, Daniel zaczął gorączkowo rozglądać się dookoła, cały czas trzymając się powozu i wypatrując jakiegokolwiek śladu Anny. Jak była ubrana? W brąz. Miała na sobie brązowy płaszcz, wprost idealny, żeby stopić się z błotem. Musi być gdzieś z tyłu. Powóz toczył się i podskakiwał jeszcze przez jakiś czas po tym, jak ją wyrzuciło na ziemię. Daniel próbował obejść wrak, ale nogi nie znajdowały oparcia w coraz głębszym błocie. W końcu poślizgnął się, stracił równowagę i upadł, rozpaczliwie wymachując rękoma w poszukiwaniu czegokolwiek, czego mógłby się przytrzymać. W ostatniej chwili złapał wąski pasek skóry. Uprząż.
R
Spojrzał na rzemień, który trzymał w dłoni. To był postronek łączący
L T
konie z dyszlem powozu. Ale został przecięty. Jedynie sam koniec był postrzępiony, jakby ktoś naciął go, pozostawiając tylko cienkie połączenie, które mogło pęknąć przy najlżejszym szarpnięciu. Ramsgate.
Przepełnił go gniew i wreszcie Daniel znalazł w sobie dość energii, by obejść rozbity powóz i poszukać Anny. Na miłość boską, jeżeli cokolwiek jej się stało... Jeśli jest ciężko ranna...
Zabije lorda Ramsgate’a. Wypatroszy go gołymi rękoma. – Anno! – krzyknął, ślizgając się w błocie. I nagle... czy to but? Rzucił się naprzód, potykając i ślizgając, aż w końcu zobaczył ją, zwiniętą na ziemi. – Dobry Boże – szepnął Daniel i zaczął biec, ogarnięty przerażeniem. – Anno – szepnął gorączkowo, klękając obok niej i starając się wyczuć puls. – Odpowiedz mi. Na miłość boską, powiedz coś. Nie odpowiedziała, lecz równy puls na jej nadgarstku dał mu nadzieję. Zaledwie pół mili dzieliło ich od Whipple Hall. Może ją tam zanieść. Był 196
poobijany, prawdopodobnie krwawił i cały się trząsł, ale da radę. Ostrożnie wziął ją na ręce i ruszył w niebezpieczną drogę do domu. Każdy krok w zdradzieckim błocie wymagał walki o utrzymanie równowagi. Ledwie widział przez spadające mu na oczy, mokre od deszczu włosy. Nie przestawał jednak iść; strach dodawał sił jego wyczerpanemu ciału. I wściekłość. Ramsgate zapłaci za to. Ramsgate za to zapłaci i być może Hugh, i, na Boga, cały świat zapłaci, jeśli Anna nie otworzy już oczu. Mozolnie, noga za nogą. Szedł tak, aż zobaczył Whipple Hall. Potem
R
był już na drodze, na dziedzińcu, aż w końcu, kiedy wszystkie jego mięśnie protestowały bólem i drżeniem, pokonał trzy stopnie frontowych schodów i kopnął z całej siły w drzwi. I jeszcze raz. I jeszcze raz.
L T
I jeszcze, i jeszcze, dopóki nie usłyszał zbliżających się szybkich kroków.
Drzwi się otworzyły i stanął w nich lokaj, który krzyknął tylko: – Milordzie!
A kiedy trzej służący podbiegli, by uwolnić Daniela od ciężaru, padł na podłogę, wyczerpany i przerażony.
– Zajmijcie się nią – wychrypiał. – Zadbajcie, żeby się ogrzała. – Natychmiast, milordzie – zapewnił go lokaj. – Ale pan... – Nie! – rozkazał Daniel. – Zajmijcie się najpierw nią. – Oczywiście, milordzie. Lokaj podszedł pospiesznie do wystraszonego służącego, który trzymał Annę, nie zauważając strug wody spływających mu po rękawach. – Idź! – polecił. – Zanieś ją na górę. A ty – ruchem głowy wskazał na 197
pokojówkę, która przyszła popatrzeć, co się dzieje – zacznij podgrzewać wodę na kąpiel. Już! Daniel zamknął oczy, uspokojony poruszeniem, jakie zapanowało wokół niego. Zrobił wszystko, co powinien. Zrobił wszystko, co mógł. Na razie.
L T 198
R
14 Kiedy Anna w końcu się ocknęła i zamiast jednolitej czerni jej umysł wypełniły wirujące chmury szarości, pierwsze, co poczuła, były czyjeś ręce, które ją szturchały i szarpały, próbując zdjąć z niej ubranie. Chciała krzyczeć. Próbowała, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Nie potrafiła zapanować nad drżeniem, bolały ją wszystkie mięśnie I czuła się wyczerpana. Nie była pewna, czy da radę otworzyć usta, a tym bardziej powiedzieć cokolwiek. Już wcześniej bywała przyparta do muru, przez nadmiernie pewnych
R
siebie młodych mężczyzn, którzy uważali guwernantkę za łatwą zdobycz, albo przez pana domu, który doszedł do wniosku, że przecież i tak jej płaci. I przez George’a Chervila, który sprawił, że jej życie potoczyło się właśnie takim torem.
L T
Ale zawsze była w stanie się bronić. Miała siłę i poczucie humoru, a w przypadku George’a nawet broń. Lecz teraz nie miała nic. Nie mogła nawet otworzyć oczu.
– Nie – jęknęła, rzucając się na czymś, co sprawiało wrażenie zimnej, drewnianej podłogi.
– Ćśśś. – Usłyszała nieznajomy głos. Ale kobiecy, co trochę uspokoiło Annę. – Proszę pozwolić sobie pomóc, panno Wynter. Znali jej nazwisko. Anna nie była pewna, czy to dobrze, czy źle. – Biedactwo – powiedziała kobieta. – Jest pani zimna jak lód. Zrobimy gorącą kąpiel. Kąpiel. To brzmiało cudownie. Było jej tak zimno – nie pamiętała, żeby kiedykolwiek wcześniej tak marzła. Czuła się ociężała... ręce, nogi, nawet serce – wszystko jej ciążyło. – Już dobrze, kochanie – odezwała się znowu kobieta. – Teraz rozepnę 199
guziki. Anna jeszcze raz spróbowała otworzyć oczy. Czuła, jakby ktoś położył jej ciężarki na powiekach albo zanurzył ją w lepkiej mazi, z której nie mogła się wydostać. – Jesteś już bezpieczna – stwierdziła kobieta. Miała miły głos i wydawała się życzliwa. – Gdzie jestem? – szepnęła Anna, wciąż próbując unieść powieki. – W Whipple Hill. Lord Winstead przyniósł panią w deszczu. – Lord Winstead... On... – Westchnęła i w końcu udało się jej otworzyć
R
oczy. Zobaczyła łazienkę, o wiele bardziej przestronną i elegancką niż ta przy pokojach dziecinnych. Były z nią dwie pokojówki; jedna dolewała wodę do parującej wanny, druga starała się zdjąć z niej przemoczone ubranie.
L T
– Czy nic mu nie jest? – spytała gorączkowo Anna. – Lordowi Winsteadowi.
Wróciły do niej strzępy wspomnień. Deszcz. Konie zrywające się z uprzęży. Przerażający dźwięk pękającego drewna. I powóz pędzący na jednym kole. A potem... nic. Anna nie potrafiła sobie przypomnieć nic więcej. Musieli się rozbić. Ale czemu tego nie pamięta? Boże, co się z nimi stało?
– Jego Lordowska Mość ma się dobrze – zapewniła ją pokojówka. – Jest wyczerpany, ale to nic takiego, na co nie pomogłaby odrobina odpoczynku. – Jej oczy rozbłysły dumą, kiedy pomogła Annie zmienić pozycję i zsunąć jej rękawy. – To bohater. Prawdziwy bohater. Anna przetarła twarz dłonią. – Nie mogę sobie przypomnieć, co się stało. Pamiętam tylko kilka momentów, to wszystko. – Jego Lordowska Mość powiedział, że wypadła pani z powozu – 200
powiedziała pokojówka, zabierając się za drugi rękaw. – Lady Winstead mówi, że najpewniej uderzyła się pani w głowę. – Lady Winstead? – Kiedy widziała się z lady Winstead? – Matka Jego Lordowskiej Mości – wyjaśniła pokojówka, błędnie odczytując pytanie Anny. – Ona się trochę zna na urazach i leczeniu, o tak. Obejrzała panią już na podłodze w holu. – Och, Boże. – Anna nie potrafiła powiedzieć, dlaczego poczuła się zawstydzona, ale tak było. – Jej Lordowska Mość powiedziała, że ma panienka guza, o tutaj. –
R
Pokojówka dotknęła swojej głowy kilka cali poniżej lewego ucha. Ręką, którą wciąż trzymała przy skroni, Anna odruchowo przesunęła między włosami. Natychmiast znalazła guza; był nabrzmiały i bolesny.
L T
– Au – jęknęła i cofnęła rękę. Spojrzała na palce. Nie było krwi. A może była, ale deszcz ją spłukał.
– Lady Winstead powiedziała, że jej zdaniem potrzebuje panienka trochę spokoju – mówiła dalej pokojówka, zdejmując z niej suknię. – Ogrzejemy panią, umyjemy i położymy do łóżka. Lady Winstead posłała po doktora.
– Och, jestem pewna, że doktor nie będzie potrzebny – rzekła pospiesznie Anna. Nadal czuła się strasznie: zmarznięta, potłuczona i z potężnym bólem głowy, którego przyczyna przynajmniej się wyjaśniła. Ale to były przemijające dolegliwości; instynkt jej podpowiadał, że nie potrzebuje niczego więcej niż miękkie łóżko i gorąca zupa. Ale pokojówka tylko wzruszyła ramionami. – Lady już po niego posłała, więc raczej nie ma panienka wyboru. Anna skinęła głową. – Wszyscy się o panienkę martwią. Mała lady Frances płakała, a... 201
– Frances? – przerwała jej Anna. – Ależ ona nigdy nie płacze. – Teraz płakała. – Och – westchnęła Anna ze ściśniętym sercem. – Proszę, niech ktoś jej powie, że nic mi nie jest. – Służący zaraz przyniesie więcej gorącej wody. Powiemy mu, żeby przekazał lady... – Służący? – jęknęła Anna, odruchowo osłaniając swą nagość rękoma. Wciąż miała na sobie halkę, ale była przemoczona i praktycznie przezroczysta.
R
– Proszę się nie martwić. – Pokojówka parsknęła śmiechem. – Zostawia wiadro pod drzwiami. Chodzi o to, żeby Peggy nie musiała dźwigać go po schodach.
L T
Peggy, która wlewała do wanny następne wiadro, odwróciła się i uśmiechnęła.
– Dziękuję – powiedziała cicho Anna. – Dziękuję wam obu. – Ja jestem Bess – przedstawiła się pierwsza pokojówka. – Czy może panienka wstać? Tylko na chwilę? To trzeba zsunąć przez głowę. Anna skinęła głową i z pomocą Bess wstała, przytrzymując się krawędzi wielkiej porcelanowej wanny. Po zdjęciu halki Bess pomogła jej wejść do wanny. Anna z rozkoszą zanurzyła się w wodzie. Była bardzo gorąca, ale nie przeszkadzało jej to. Tak przyjemnie było czuć cokolwiek innego niż otępienie. Moczyła się w wannie, dopóki woda nie zrobiła się letnia, a potem Bess pomogła jej założyć wełnianą nocną koszulę, którą przyniosła z sypialni. – Proszę tutaj – powiedziała Bess, prowadząc ją po pluszowym dywanie do pięknego łoża z baldachimem. – Co to za pokój? – spytała Anna, rozglądając się po eleganckim 202
otoczeniu. Sufit zdobiły wymyślne malowane wzory, a ściany były pokryte adamaszkiem w subtelnym odcieniu srebrzystego błękitu. To był niewątpliwie najpiękniejszy pokój, w jakim zdarzyło się jej spać. – To błękitna sypialnia dla gości – wyjaśniła Bess, poprawiając jej poduszki. – Jedna z najładniejszych w Whipple Hill. Przy tym samym korytarzu co pokoje rodziny. Pokoje rodziny? Anna spojrzała na nią zaskoczona. Bess wzruszyła ramionami. – Jego Lordowska Mość nalegał.
R
– Och – powiedziała Anna i przełknęła ślinę, zastanawiając się, co sobie o tym pomyśli reszta rodziny.
Bess obserwowała, jak Anna umościła się pod ciężką kołdrą, po czym spytała:
L T
– Czy mogę powiedzieć wszystkim, że przyjmuje panienka gości? Wiem, że bardzo chcą panienkę zobaczyć.
– Ale nie lord Winstead? – zapytała ze zgrozą Anna. Chyba nie pozwolą mu wejść do jej sypialni. Cóż, może niezupełnie jej sypialni, ale w każdym razie sypialni. Z nią wewnątrz.
– Och, nie – zapewniła ją Bess. – On jest we własnym łóżku i śpi, taką mam nadzieję. Nie sądzę, żebyśmy go zobaczyli przynajmniej do jutra. Biedak jest wyczerpany. Myślę, że mokra waży panienka trochę więcej niż sucha. – Bess roześmiała się z własnego żartu i wyszła z pokoju. Niecałą minutę później weszła lady Pleinsworth. – Och, moje biedactwo! – wykrzyknęła. – Tak nas pani wystraszyła. Ale, na Boga, wygląda pani o wiele lepiej niż jeszcze przed godziną. – Dziękuję pani – powiedziała Anna, czując się nieco skrępowana taką wylewnością pracodawczyni. Lady Pleinsworth zawsze była miła, ale nigdy 203
nie zrobiła nic, żeby Anna poczuła się jak członek rodziny. Ani Anna tego nie oczekiwała. Taki już był dziwny los guwernantek – nie całkiem służąca, ale i zdecydowanie nie rodzina. Jej pierwsza pracodawczyni, starsza kobieta z wyspy Man, ostrzegała ją przed tym. Guwernantka jest kimś, kto tkwi między tymi dwoma światami, i najlepiej byłoby dla niej, gdyby szybko do tego przywykła. – Dobrze, że pani siebie nie widziała, kiedy Jego Lordowska Mość panią przyniósł. Biedna Frances myślała, że pani nie żyje. – Och, nie. Nadal się martwi? Czy ktoś...
R
– Nic jej nie jest. – Lady Pleinsworth machnęła energicznie ręką. – Ale upiera się, że chce sama się z panią zobaczyć.
– To byłoby bardzo miłe – powiedziała Anna, tłumiąc ziewnięcie. – Lubię jej towarzystwo.
L T
– Najpierw musi pani odpocząć – rzekła stanowczo lady Pleinsworth. Anna skinęła głową, zapadając się głębiej w poduszki.
– Na pewno chce pani wiedzieć, jak się czuje lord Winstead – kontynuowała lady Pleinsworth.
Anna ponownie skinęła głową. Rozpaczliwie chciała to wiedzieć, ale usilnie starała się powstrzymać przed zadaniem pytania. Lady Pleinsworth nachyliła się ku niej, a w jej wyrazie twarzy było coś, czego Anna nie potrafiła odczytać. – Powinna pani wiedzieć, że niemal się przewrócił, kiedy doniósł panią tutaj. – Tak mi przykro... – szepnęła Anna. Ale nawet jeśli lady Pleinsworth ją usłyszała, nie dała tego po sobie poznać. – Właściwie należałoby powiedzieć, że rzeczywiście upadł. Dwaj 204
służący podtrzymali go i prawie zanieśli do pokoju. Słowo daję, nigdy czegoś podobnego nie widziałam. Anna poczuła, że łzy napływają jej do oczu. – Och, tak mi przykro. Tak mi przykro, przepraszam. Lady Pleinsworth spojrzała na nią z dziwnym wyrazem twarzy, zupełnie jakby zapomniała, z kim rozmawia. – Nie trzeba przepraszać. To nie pani wina. – Wiem, ale... – Anna pokręciła głową. Sama nie wiedziała, co wie. Nic już nie wiedziała.
R
– Mimo to – lady Pleinsworth machnęła ręką – powinna mu pani być wdzięczna. Niósł panią ponad pół mili. A sam był ranny.
– Jestem wdzięczna – powiedziała cicho Anna. – I to bardzo.
L T
– Uprząż pękła – oznajmiła lady Pleinsworth. – Muszę przyznać, że jestem wstrząśnięta. To nie do pomyślenia, żeby powóz w takim stanie został w ogóle wypuszczony ze stajni. Jestem pewna, że ktoś za to straci posadę. Uprząż, pomyślała Anna. Tak, to miało sens. Wszystko stało się tak nagle.
– W każdym razie, biorąc pod uwagę, jak poważny to był wypadek, powinniśmy się cieszyć, że żadne z was nie odniosło cięższych obrażeń – mówiła dalej lady Pleinsworth. – Chociaż powiedziano mi, że powinniśmy panią uważnie obserwować, z tym guzem na głowie. Anna dotknęła swojej głowy i skrzywiła się. – Boli? – Trochę – przyznała Anna. Lady Pleinsworth sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała, co zrobić z tą informacją. Poruszyła się niespokojnie na krześle, potem wyprostowała się i na koniec powiedziała: 205
– Dobrze. Anna spróbowała się uśmiechnąć. To zabawne, ale poczuła się, jakby powinna zadbać, by lady Pleinsworth poczuła się lepiej. Przypuszczalnie po tylu latach służby nauczyła się zawsze dbać o to, by jej chlebodawcy byli zadowoleni. – Dziękuję... – zaczęła Anna, ale lady Pleinsworth najwyraźniej jeszcze nie skończyła. – A jednak to dziwne – powiedziała, zaciskając usta – jak doszło do tego, że znalazła się pani w jego powozie? Kiedy go widziałam ostatni raz, był w Whipple Hill.
R
Anna przełknęła ślinę. Taką rozmowę należy prowadzić z najwyższą ostrożnością.
L T
– Spotkałam go we wsi – odparła. – Zaczęło padać i lord Winstead zaproponował, że podwiezie mnie do Whipple Hill. – Zamilkła, lecz lady Pleinsworth nic nie powiedziała, więc dodała: – Byłam mu bardzo wdzięczna. Lady Pleinsworth rozważała przez chwilę jej odpowiedź, a w końcu powiedziała:
– Tak, cóż... to bardzo uprzejme z jego strony. Chociaż okazuje się, że lepiej byłoby pójść pieszo.
Wstała energicznie i poklepała kołdrę.
– Teraz musi pani odpocząć. Ale proszę nie zasypiać. Powiedziano mi, że nie powinna pani spać, dopóki doktor pani nie zobaczy. – Zmarszczyła brwi. – Myślę, że przyślę tu Frances. Ona przynajmniej nie pozwoli pani zasnąć. Anna się uśmiechnęła. – Może mogłaby mi poczytać. Już jakiś czas nie ćwiczyła czytania na głos, a chciałabym zobaczyć, jak pracuje nad dykcją. 206
– Zawsze nauczycielka, jak widzę – zauważyła lady Pleinsworth. – Ale właśnie tego oczekujemy od guwernantki, nieprawdaż? Anna skinęła głową, nie do końca pewna, czy miał to być komplement, czy raczej przypomnienie, gdzie jest jej miejsce. Lady Pleinsworth podeszła do drzwi i tam odwróciła się. – Och, i proszę nie martwić się o dziewczynki. Lady Sara i lady Honoria podzieliły między siebie pani obowiązki na czas rekonwalescencji. Jestem pewna, że wspólne opracują jakiś plan nauki. – Matematyka – powiedziała Anna, tłumiąc ziewnięcie. – Muszą się zająć rachunkami.
R
– A więc rachunki – powtórzyła lady Pleinsworth, otwierając drzwi na korytarz. – Proszę postarać się odpocząć. Ale nie zasypiać.
L T
Anna skinęła głową i zamknęła oczy, chociaż wiedziała, że nie powinna. Nie sądziła jednak, żeby miała zasnąć. Jej ciało było wyczerpane, ale w głowie kłębiły się myśli. Wszyscy jej mówili, że Danielowi nic nie jest, lecz i tak się martwiła i nie przestanie, dopóki go nie zobaczy. Jednak na razie nic nie mogła zrobić, skoro ledwie sama trzymała się na nogach. Potem zaś wpadła Frances i wskoczyła na łóżko obok Anny, ani na chwilę nie przestając paplać. Później Anna zdała sobie sprawę, że właśnie to było jej potrzebne.
Reszta dnia minęła dość spokojnie. Frances została aż do przybycia doktora, który upomniał, że Anna nie powinna spać aż do zmroku. Potem przyszła Elizabeth z tacą ciastek i słodyczy, a na koniec Harriet, która przyniosła swoje najnowsze dzieło, zatytułowane Henryk VIII i jednorożec zagłady. – Nie jestem pewna, czy Frances będzie zachwycona złym jednorożcem – zauważyła Anna. 207
Harriet spojrzała na nią, unosząc jedną brew. – Nie powiedziała, że to ma być dobry jednorożec. Anna się skrzywiła. – Będziesz musiała sama stoczyć tę bitwę, tylko tyle mogę powiedzieć na ten temat. Harriet wzruszyła ramionami. – Zamierzam zacząć od drugiego aktu. Akt pierwszy to zupełna katastrofa. Musiałam go podrzeć. – Z powodu jednorożca?
R
– Nie. – Harriet się uśmiechnęła. – Pomyliłam kolejność żon. Powinno być: rozwiedziona, ścięta, zmarła, rozwiedziona, ścięta, owdowiała. – Jak milutko.
L T
Harriet posłała jej karcące spojrzenie i wyjaśniła:
– Zamieniłam kolejność jednego z rozwodów ze ścięciem. – Czy mogę ci udzielić rady? – spytała Anna. Harriet spojrzała na nią.
– Byłoby lepiej, żeby nikt nie usłyszał twoich słów wyrwanych z kontekstu.
Harriet roześmiała się i lekko potrząsnęła papierami, by dać do zrozumienia, że jest gotowa zacząć.
– Akt drugi – przeczytała z namaszczeniem. – I proszę się nie martwić, nie powinna się pani pogubić, skoro omówiłyśmy już kolejność zgonów. Zanim jednak Harriet zdążyła dojść do trzeciego aktu, do pokoju weszła lady Pleinsworth, z poważnym i zaniepokojonym wyrazem twarzy. – Muszę porozmawiać z panną Wynter – powiedziała. – Proszę, zostaw nas same. – Ale jeszcze nawet nie... 208
– Natychmiast, Harriet. Harriet posłała Annie spojrzenie, które mówiło „o – co – może – chodzić? ”, które Anna zignorowała, mając obok siebie lady Pleinsworth z miną gradowej chmury. Harriet zebrała swoje papiery i wyszła. Lady Pleinsworth podeszła do drzwi, posłuchała przez chwilę, by się upewnić, że Harriet nie została, by podsłuchiwać, a wreszcie podeszła do Anny i oznajmiła: – Uprząż została przecięta. Anna wstrzymała oddech. – Co takiego?
R
– Uprząż. W powozie lorda Winsteada. Przecięto ją.
– Nie. To niemożliwe. Dlaczego... – Ale wiedziała dlaczego. I wiedziała kto. George Chervil.
L T
Anna poczuła, że blednie. Jak on ją tu znalazł? I skąd mógł wiedzieć... Gospoda. Ona i lord Winstead spędzili tam co najmniej pół godziny. Każdy, kto ją obserwował, mógł się domyślić, że będzie wracała do domu w jego powozie.
Anna dawno już pogodziła się z tym, że czas nie złagodził żądzy zemsty George’a Chervila, ale nigdy nie przypuszczała, że będzie aż na tyle zawzięty, by narazić życie innej osoby, a zwłaszcza kogoś o pozycji Daniela. Na miłość boską, to przecież hrabia Winstead. Na śmierć guwernantki nikt najpewniej nie zwróci uwagi, ale śmierć hrabiego? George jest szalony. Może bardziej niż był poprzednio. Nie ma innego wyjaśnienia. – Konie wróciły kilka godzin temu – mówiła dalej lady Pleinsworth. – Stajenni pojechali zabrać resztki powozu i właśnie wtedy to zauważyli. To był 209
oczywisty akt sabotażu. Zużyta skóra nie pęka w równej, prostej linii. – Nie – przyznała Anna, starając się pojąć to wszystko. – Nie przypuszczam, żeby miała pani jakiegoś nikczemnego wroga z przeszłości, o którym zapomniała nam pani powiedzieć – rzekła lady Pleinsworth. Anna poczuła, że zaschło jej w gardle. Będzie musiała skłamać. Nie ma innego wyjścia... Lecz lady Pleinsworth najwyraźniej potraktowała to jako rodzaj ponurego żartu, ponieważ wcale nie czekała na odpowiedź.
R
– To Ramsgate – stwierdziła. – Niech to diabli, ten człowiek do reszty stracił rozum.
Anna tylko patrzyła, sama nie wiedząc, czy bardziej odczuła ulgę, nie
L T
musząc kłamać, czy zaskoczona tym, że lady Pleinsworth tak łatwo zrzuciła winę na lorda.
A może lady Pleinsworth miała rację? Może naprawdę Anna nie ma z tym nic wspólnego i nikczemnikiem jest markiz Ramsgate? Przed trzema laty zmusił Daniela do opuszczenia kraju; z pewnością teraz byłby zdolny do próby zabójstwa. I z pewnością nie przejmowałby się tym, że przy okazji zginie jakaś guwernantka.
– Obiecał Danielowi, że zostawi go w spokoju – wściekała się lady Pleinsworth, chodząc nerwowo po pokoju. – Wie pani, on tylko dlatego wrócił. Lord Hugh pojechał aż do Italii, żeby mu powiedzieć, że jego ojciec obiecał zakończyć cały ten nonsens. – Fuknęła ze złością, zaciskając pięści. – To były trzy lata. Trzy lata na wygnaniu. Czy to nie wystarczy? Daniel nawet nie zabił jego syna. Tylko go zranił. Anna nie odzywała się, niepewna, czy lady Pleinsworth oczekuje od niej włączenia się do tej rozmowy. 210
Lecz nagle lady odwróciła się i spojrzała na nią. – Zakładani, że zna pani tę historię. – W większej części, jak sądzę. – Tak, oczywiście. Dziewczynki wszystko pani opowiedziały. – Złożyła ręce na piersi, potem je opuściła, a Anna pomyślała, że nigdy nie widziała swojej pracodawczyni tak zdenerwowanej. Lady Pleinsworth pokręciła głową i powiedziała: – Nie wiem, jak Virginia to zniesie. Omal nie umarła, kiedy musiał wyjechać z kraju.
R
Virginia to zapewne lady Winstead, matka Daniela. Anna nie znała jej imienia.
– Cóż – westchnęła nagle lady Pleinsworth. – Myślę, że teraz już może
L T
pani spać. Słońce zaszło.
– Dziękuję – powiedziała Anna. – Proszę... – nie dokończyła. – Co chciała pani powiedzieć? – zainteresowała się lady Pleinsworth. Anna pokręciła głową. Byłoby niestosowne, prosić ją, by przekazała pozdrowienia lordowi Winsteadowi. A w każdym razie nieroztropne. Lady Pleinsworth zrobiła krok w stronę drzwi, ale nagle zatrzymała się. – Panno Wynter – zaczęła, odwracając się powoli. – Tak?
– Jest jeszcze jedna sprawa. Anna czekała. Jej pracodawczyni nie miała w zwyczaju robić takich pauz w połowie rozmowy. To nie wróżyło dobrze. – Nie uszło mojej uwagi, że mój siostrzeniec... – Znowu zamilkła, przypuszczalnie zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów. – Proszę! – wybuchnęła Anna, pewna, że jej posada wisi na włosku. – Lady Pleinsworth, zapewniam panią... 211
– Proszę mi nie przerywać – powiedziała lady Pleinsworth, lecz nie nieuprzejmie. Uniosła rękę, dając Annie do zrozumienia, by pozwoliła jej zebrać myśli. W końcu, kiedy Anna była już pewna, że dłużej tego nie zniesie, powiedziała: – Lord Winstead wydaje się panią zainteresowany. Anna miała nadzieję, że lady Pleinsworth nie oczekuje odpowiedzi. – Rozumiem, że mogę liczyć na pani rozsądek? – dodała lady Pleinsworth. – Oczywiście, milady.
R
– Są chwile, kiedy kobieta musi wykazać wrażliwość, której brakuje mężczyznom. Sądzę, że to jest właśnie taki moment.
Zamilkła i spojrzała na Annę znacząco, tym razem wyraźnie oczekując odpowiedzi.
L T
– Tak, milady – odparła Anna, modląc się, by to wystarczyło. – Prawda jest taka, panno Wynter, że bardzo mało wiem o pani. Anna otworzyła szeroko oczy.
– Ma pani nienaganne referencje i oczywiście pani zachowanie, odkąd przyszła pani do naszego domu, jest bez zarzutu. Jest pani najlepszą guwernantką, jaką kiedykolwiek zatrudniałam. – Dziękuję, milady.
– Ale nie wiem nic o pani rodzinie. Nie wiem, kim był pani ojciec, ani matka, ani jakiego rodzaju może pani mieć koneksje. Odebrała pani staranne wychowanie, to oczywiste, ale poza tym... – Uniosła ręce. I spojrzała Annie prosto w oczy. – Mój siostrzeniec musi się ożenić z kimś o jasnej i nienagannej pozycji. – Zdaję sobie z tego sprawę – powiedziała cicho Anna. – Jego wybranka będzie niemal na pewno pochodziła ze szlachetnej 212
rodziny. Anna przełknęła ślinę, starając się nie okazywać żadnych emocji. – To oczywiście nie jest absolutnie konieczne. Mógłby poślubić dziewczynę z ziemiańskiej rodziny. Ale musiałby to być ktoś zupełnie wyjątkowy. Lady Pleinsworth zbliżyła się do niej o krok i przechyliła głowę, jakby starała się zajrzeć do jej wnętrza. – Lubię panią, panno Wynter – rzekła powoli. – Ale nie znam pani. Czy pani mnie rozumie? Anna przytaknęła.
R
Lady Pleinsworth podeszła do drzwi i położyła rękę na gałce. – Podejrzewam – powiedziała cicho – że pani nie chce, abym panią poznała.
L T
Po czym wyszła, zostawiając Annę samą z migoczącą świecą i dręczącymi ją myślami.
Nie sposób było nie zrozumieć wypowiedzi lady Pleinsworth. Ostrzegała ją, by trzymała się z dala od lorda Winsteada, albo raczej by dopilnowała, żeby to on trzymał się z dala od niej. Ale zostawiła też maleńkie uchylone drzwiczki, sugerując, że Anna mogłaby zostać uznana za odpowiednią partię, gdyby więcej wiedziano o jej przeszłości. Co oczywiście było niemożliwe. Pomyślcie tylko! Miałaby opowiedzieć lady Pleinsworth o swojej przeszłości. Hm, a więc tak naprawdę nie jestem dziewicą. I wcale nie nazywam się Anna Wynter. Och, i dźgnęłam nożem mężczyznę, który teraz ściga mnie i chce zabić. Rozpaczliwy, histeryczny chichot wydobył się z gardła Anny. Cóż za 213
piękne podsumowanie. – Jestem zdobyczą – powiedziała w ciemność i roześmiała się jeszcze bardziej. A może zapłakała. Po chwili trudno było powiedzieć, czy śmieje się, czy płacze.
L T 214
R
15 Następnego ranka, zanim którakolwiek z jego krewnych zdążyła go powstrzymać przed zrobieniem czegoś, o czym wiedział, że jest wysoce niestosowne, Daniel przeszedł korytarzem i mocno zapukał do drzwi błękitnej sypialni dla gości. Był już ubrany do podróży; zamierzał w ciągu godziny wyjechać do Londynu. Z wnętrza nie dobiegł żaden dźwięk, więc Daniel zapukał ponownie. Tym razem usłyszał jakiś szelest, po czym półprzytomne „proszę”.
R
Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi w samą porę, by usłyszeć, jak Anna szepnęła ze zgrozą: – Milordzie!
L T
– Muszę z panią porozmawiać – powiedział krótko.
Skinęła głową, podciągając kołdrę pod samą brodę, co, szczerze mówiąc, wydało mu się śmieszne, biorąc pod uwagę zupełnie niepociągający worek, który założyła zamiast nocnej koszuli. – Co pan tu robi? – spytała, posyłając mu piorunujące spojrzenie. – Za chwilę wyjeżdżam do Londynu – powiedział bez żadnego wstępu. Nic na to nie odpowiedziała.
– Z pewnością wie już pani, że uprząż została przecięta. Przytaknęła. – To był lord Ramsgate – rzekł. – Jeden z jego ludzi. Wtedy, kiedy wyszedłem na zewnątrz, zobaczyć, co się dzieje. Ten, którego wziąłem za pijaka. – Powiedział pan, że siał zniszczenie od stajni aż po gospodę – szepnęła. – Istotnie – przyznał, wyraźnie starając się zachować spokój. Gdyby 215
drgnął, gdyby choć na chwilę przestał się kontrolować, sam nie wiedział, co mogłoby się stać. Mógłby zacząć krzyczeć. Albo walić pięściami w ściany. Wiedział tylko, że narasta w nim wściekłość, i za każdym razem, kiedy myślał, że to już koniec, że gniew nie może bardziej wzrosnąć, coś w jego wnętrzu wydawało się trzeszczeć. Skóra stawała się zbyt napięta, jakby furia szukała ujścia. – Lordzie Winstead? – powiedziała cicho. Cień jego gniewu musiał się odmalować na twarzy, ponieważ nagle zauważył, że jej oczy stały się wielkie i wystraszone.
R
– Danielu? – dodała najcichszym z szeptów.
Po raz pierwszy usłyszał, jak wymówiła jego imię.
Przełknął ślinę i zacisnął zęby, starając się zachować panowanie nad sobą.
L T
– Nie po raz pierwszy próbował mnie zabić – powiedział w końcu. – Ale pierwszy raz omal nie zabił przy tym kogoś innego.
Przyglądał się jej uważnie. Wciąż trzymała kołdrę pod brodą, zaciskając palce na brzegu. Poruszała ustami, jakby chciała coś powiedzieć. Czekał. Nie przemówiła.
Stał nieruchomo, z ciałem wyprężonym, rękoma zaciśniętymi za plecami. Było coś nieznośnie oficjalnego w tej scenie, mimo że Anna leżała w łóżku, z włosami w nieładzie po śnie, z grubym warkoczem spoczywającym na jej prawym ramieniu. Zwykle nie rozmawiali tak oficjalnie. Może powinni, może to uchroniłoby ich przed tym zauroczeniem, a dzięki temu ona nie znalazłaby się w jego towarzystwie tego dnia, który Ramsgate wybrał na swój ruch. Najwyraźniej byłoby najlepiej, gdyby w ogóle nigdy się nie spotkali. – Co zamierza pan zrobić? – spytała w końcu. 216
– Kiedy go znajdę? Skinęła lekko głową. – Nie wiem. Jeśli będzie miał szczęście, nie uduszę go od razu. To prawdopodobnie on stoi za atakiem w Londynie. Tym, kiedy wszyscy myśleliśmy, że po prostu miałem pecha i trafiłem na złodziei, którzy chcieli tylko moich pieniędzy. – Ale kradzież była możliwa – powiedziała. – Nie ma pan pewności. W Londynie ludzie codziennie są okradani. To... – Broni go pani? – spytał z niedowierzaniem.
R
– Nie! Oczywiście, że nie. Po prostu... Cóż... – Konwulsyjnie przełknęła ślinę. Kiedy odezwała się znowu, jej głos zabrzmiał bardzo cichutko. – Nie wie pan wszystkiego.
L T
Przez chwilę tylko patrzył na nią, jakby obawiał się odezwać. – Ostatnie trzy lata spędziłem w Europie, uciekając przed jego ludźmi – powiedział w końcu. – Wiedziała pani o tym? Nie? Właśnie tak było. I mam już tego dosyć. Jeśli chciał się na mnie zemścić, to mu się to udało. Odebrał mi trzy lata życia. Potrafi pani sobie wyobrazić, co to znaczy? Gdyby ktoś ukradł pani całe trzy lata życia?
Rozchyliła usta i Daniel przez moment sądził, że mogłaby powiedzieć „tak”. Sprawiała wrażenie oszołomionej, wręcz zahipnotyzowanej; w końcu oznajmiła: – Przepraszam. Proszę robić, co pan uważa za słuszne. – Najpierw porozmawiam z jego synem. Mogę zaufać lordowi Hugh. A w każdym razie zawsze tak sądziłem. – Daniel przymknął oczy i przez chwilę oddychał głęboko, starając się zachować równowagę. – Teraz już nie wiem, komu mogę ufać. – Może pan... – Urwała. Przełknęła ślinę. Czyżby zamierzała 217
powiedzieć, że może jej zaufać? Spojrzał na nią badawczo, lecz ona odwróciła wzrok i teraz patrzyła w okno. Zasłony były zasunięte, a jednak ona patrzyła, jakby mogła coś przez nie zobaczyć. – Życzę panu bezpiecznej podróży – szepnęła. – Jest pani na mnie zła – stwierdził. Spojrzała na niego pospiesznie. – Nie. Oczywiście, że nie. Nigdy bym... – Nie zostałaby pani ranna, gdyby nie znalazła się w moim powozie – przerwał jej. Nigdy sobie nie wybaczy, że to przez niego odniosła obrażenia.
R
Musiał jej o tym powiedzieć. – To moja wina, że pani...
– Nie! – krzyknęła. Zerwała się z łóżka i zaczęła biec w jego kierunku, lecz zatrzymała się gwałtownie. – Nie, to nieprawda. Ja... Ja tylko... Nie –
L T
powiedziała stanowczo, ruchami podbródka akcentując każde słowo. – To nieprawda.
Nie odrywał od niej wzroku. Była niemal w jego zasięgu. Gdyby się pochylił, gdyby wyciągnął rękę, mógłby dotknąć jej rękawa. Mógłby ją przyciągnąć do siebie, a wtedy stopiliby się ze sobą, aż nie dałoby się poznać, gdzie zaczyna się jedno, a kończy drugie z nich. – To nie jest pana wina – powiedziała cicho, lecz stanowczo. – To na mnie chce się zemścić lord Ramsgate – przypomniał jej łagodnie. – Nie jesteśmy... – Otarła oczy dłonią i odwróciła wzrok. – Nie jesteśmy odpowiedzialni za czyny innych – powiedziała. Głos drżał jej z emocji i nie patrzyła mu w oczy. – Zwłaszcza za czyny szaleńca – dokończyła. – Nie – przyznał, a jego głos zabrzmiał dziwnie ochryple w łagodnym powietrzu poranka. – Ale jesteśmy odpowiedzialni za ludzi, którzy nas 218
otaczają. Harriet, Elizabeth i Frances: czy nie uważa pani, że powinienem zapewnić im bezpieczeństwo? – Nie – odparła, marszcząc z namysłem brwi. – Nie o to mi chodziło. Wie pan, że to nie było... – Jestem odpowiedzialny za każdą osobę w tej posiadłości – przerwał jej. – Za panią także, dopóki pani tu jest. I dopóki wiem, że ktoś życzy mi źle, mam obowiązek zadbać o to, by nie narażać nikogo na niebezpieczeństwo, które mi grozi. Patrzyła na niego szeroko otwartymi, nieruchomymi oczami, a Daniel
R
zastanawiał się, co widziała. Kogo widziała. Mówił jak swój ojciec, a przedtem dziadek. Czy właśnie to są konsekwencje odziedziczenia tytułu: konieczność ponoszenia odpowiedzialności za życie i majątek wszystkich,
L T
którzy mieszkają na jego ziemi? Tak wcześnie został hrabią, a już rok później musiał opuścić Anglię.
W końcu zdał sobie sprawę, że właśnie to oznacza jego tytuł. – Nie dopuszczę, żeby coś się pani stało – powiedział głosem bardzo cichym i niemal drżącym.
Zamknęła oczy, zupełnie jakby coś sprawiało jej ból. – Anno... – Zrobił krok w jej stronę.
Lecz ona gwałtownie pokręciła głową i wybuchnęła straszliwym, dławiącym łkaniem. – Co się stało? – spytał, jednym krokiem znajdując się przy niej. Położył dłonie na jej ramionach, może żeby ją podtrzymać... a może żeby samemu utrzymać równowagę. I nagle musiał się zatrzymać. Pragnienie wzięcia jej w ramiona było niemal obezwładniające. Kiedy wchodził do pokoju, powiedział sobie, że jej nawet nie dotknie, że nie zbliży się do niej na tyle, by poczuć, jak powietrze opływa jej ciało. Ale to... nie, nie mógł tego 219
znieść. – Nie. – Odsunęła się, lecz nie na tyle energicznie, by go przekonać, że naprawdę tego chce. – Proszę. Proszę wyjść. Po prostu wyjść. – Nie, dopóki mi pani nie powie... – Nie mogę! – krzyknęła i odepchnęła go, równocześnie robiąc krok do tyłu; znowu rozdzieliło ich chłodne poranne powietrze. – Nie mogę powiedzieć tego, co chce pan usłyszeć. Nie mogę być z panem i nie mogę pana widzieć. Rozumie pan? Nie odpowiedział. Rozumiał wszystko, co powiedziała. I nie zgadzał się z tym.
R
Przełknęła ślinę i uniosła dłonie do twarzy, zasłaniając ją i pocierając tak mocno, że chciał wyciągnąć rękę i ją powstrzymać.
L T
– Nie mogę być z panem – wyrzucała z siebie słowa tak gwałtownie, że Daniel zaczął się zastanawiać, kogo właściwie próbuje przekonać. – Nie jestem... osobą... Odwróciła wzrok.
– Nie jestem odpowiednią kobietą dla pana – powiedziała w stronę okna. – Nie dorównuję pańskiej pozycji i nie jestem... Czekał. Była bliska powiedzenia czegoś jeszcze. Tego był pewien. Ale kiedy odezwała się znowu, jej głos zabrzmiał już inaczej, aż nazbyt spokojnie. – Zrujnuje mnie pan – powiedziała. – Nie będzie pan chciał, ale zrobi to, a ja stracę posadę i wszystko, co jest mi drogie. Mówiąc to, patrzyła mu w oczy, a jemu aż się serce ścisnęło na widok pustki, jaka malowała się na jej twarzy. – Anno – powiedział. – Będę cię chronił. – Nie chcę pańskiej ochrony! – krzyknęła. – Nie rozumie pan? 220
Nauczyłam się o siebie troszczyć, dbać o siebie. – Zawiesiła głos. – Nie mogę być odpowiedzialna i za pana – dokończyła niespodziewanie. – Nie musi pani – odparł, próbując zrozumieć sens jej słów. Odwróciła się od niego. – Nic pan nie rozumie. – Nie – powiedział szorstko. – Nie rozumiem. Jak mógł rozumieć? Miała swoje tajemnice, trzymała je przy piersi niczym klejnoty, zmuszając go, by błagał jak pies o strzępy jej wspomnień. – Danielu... – szepnęła i znowu było tak samo. To tylko jego imię, a
R
poczuł się, jakby nigdy wcześniej go nie słyszał. Ponieważ kiedy przemówiła, każda głoska była jak pieszczota. Każdą sylabę czuł na skórze niczym pocałunek.
L T
– Anno – powiedział, sam nie rozpoznając własnego głosu. Był ochrypły z pożądania i pragnienia, i... i...
I nagle, zanim zdał sobie sprawę z tego, co robi, porwał ją w ramiona i zaczął całować, jakby była powietrzem, wodą, jego zbawieniem. Potrzebował jej tak rozpaczliwie, że gdyby miał czas o tym pomyśleć, wstrząsnęłoby to nim do głębi.
Ale nie myślał. Nie w tej chwili. Był już zmęczony myśleniem, zmęczony zamartwianiem się. Chciał tylko czuć. Chciał, żeby namiętność przejęła kontrolę nad zmysłami, a zmysły nad jego ciałem. Chciał, żeby ona pragnęła go w taki sam sposób. – Anno, Anno – szeptał, a jego ręce gorączkowo szarpały materiał jej nocnej koszuli. – Co chcesz, żebym... Przerwała mu, nie słowami, lecz ciałem, przywierając do niego z pasją dorównującą jego pasji. Jej ręce znalazły się na jego koszuli, rozrywały ją i zsuwały, aż w końcu poczuł na skórze dotyk jej dłoni. 221
To było ponad jego siły. Z gardłowym jękiem uniósł ją i obrócił, aż oboje padli na łoże i w końcu miał ją tam, gdzie pragnął ją mieć – jak mu się zdawało, przez całe życie. Pod sobą, obejmującą go nogami. – Pragnę cię – powiedział, chociaż trudno było mieć co do tego wątpliwości. – Pragnę cię teraz, tak jak tylko mężczyzna może pragnąć kobiety. Jego słowa zabrzmiały szorstko, ale tak właśnie chciał. To nie był romans, lecz czyste pożądanie. Ona mogła zginąć. On może zginąć jutro. A
R
gdyby tak się stało, gdyby koniec nadszedł, zanim poczuje smak raju... Omal nie zerwał z niej koszuli. I nagle... zamarł.
L T
Przestał oddychać, po prostu patrzył i napawał się doskonałością jej ciała. Jej piersi wznosiły się i opadały z każdym oddechem. Drżącą dłonią objął jedną z nich i aż zadrżał z rozkoszy, jaką sprawił mu sam dotyk. – Jesteś taka piękna – szepnął. Na pewno słyszała te słowa już wcześniej, tysiące razy, ale chciał, żeby usłyszała je od niego. – Jesteś taka... Lecz nie dokończył, ponieważ miała w sobie coś więcej niż tylko piękno. A on w żaden sposób nie potrafił tego wszystkiego wyrazić; nie umiał ująć w słowa wszystkich powodów, dla których jego oddech przyspieszał za każdym razem, kiedy ją zobaczył. Uniosła ręce, żeby osłonić swą nagość, i zarumieniła się, co przypomniało mu, że to musi być dla niej czymś nowym. I dla niego też było czymś nowym. Kochał się już wcześniej z kobietami, zapewne więcej razy, niż chciałby przyznać, ale to był pierwszy raz... ona była pierwszą... Nigdy nie było tak jak teraz. Nie umiałby wyjaśnić różnicy, ale nigdy nie było tak jak teraz. 222
– Pocałuj mnie – szepnęła. – Proszę. I pocałował, zerwawszy z siebie koszulę. Całował ją głęboko, całował jej szyję, jej obojczyki, a w końcu, z przyjemnością, która sprawiła, że wszystkie mięśnie mu się napięły, pocałował jej pierś. Pisnęła cicho i wyprężyła się pod nim, co odebrał jako zaproszenie, by zajął – Tylko ta noc się drugą piersią, którą całował, ssał i gryzł, aż pomyślał, że zupełnie straci panowanie nad sobą. Dobry Boże, nawet go nie dotknęła. Wciąż miał na sobie zapięte spodnie, a omal się nie zatracił. Coś takiego nie zdarzyło mu się, odkąd był młodym chłopcem.
R
Musiał znaleźć się w niej i to już, natychmiast. To było coś więcej niż pożądanie. To była pierwotna żądza, która narastała w nim, jakby dawała mu
L T
do zrozumienia, że jego życie zależy od tego, czy będzie się kochał z tą kobietą. Jeśli to szaleństwo, to znaczy, że on jest szalony.
Dla niej. Oszalał dla niej i czuł, że to nigdy nie minie.
– Anno – jęknął, zatrzymując się na chwilę, by złapać oddech. Złożył głowę na delikatnej skórze jej brzucha i starając się zapanować nad własnym ciałem, wdychał jej zapach. – Anno, pragnę cię. Spojrzał na nią.
– Teraz. Rozumiesz?
Podniósł się, ukląkł, jego ręce sięgnęły do spodni, a wtedy ona powiedziała... – Nie. Znieruchomiał. Nie, nie rozumie? Nie, nie teraz? Czy nie... – Nie mogę – szepnęła i rozpaczliwie szarpnęła prześcieradło, próbując się okryć. Boże, nie takie nie. 223
– Przepraszam – powiedziała z pełnym udręki westchnieniem. – Tak bardzo cię przepraszam. Nerwowym ruchem wstała z łoża, starając się pociągnąć za sobą prześcieradło. Lecz Daniel wciąż je trzymał, więc zachwiała się i chwytając równowagę, zrobiła krok w stronę łóżka. Ale nie przestawała ciągnąć, cały czas powtarzając „przepraszam”. Daniel starał się oddychać i modlił się, aby wielkie hausty powietrza złagodziły jego, teraz już bolesną, erekcję. Nie był już w stanie jasno myśleć, a tym bardziej sformułować zdania.
R
– Nie powinnam była – powiedziała, wciąż próbując się zasłonić tym przeklętym prześcieradłem. Nie mogła odejść od łóżka, jeśli chciała pozostać zasłonięta. Mógłby jej dosięgnąć; miał wystarczająco długie ręce. Mógłby ją
L T
chwycić, pociągnąć do siebie i znowu wziąć w objęcia. Mógłby sprawić, że będzie się wiła i jęczała, aż zapomni, jak się nazywa. Wiedział, że mógłby to zrobić.
A jednak nawet się nie poruszył. Klęczał na łożu z baldachimem, jak jakiś cholerny posąg, z rękoma przy zapięciu spodni. – Przepraszam – powtórzyła, chyba pięćdziesiąty raz. – Przepraszam... Po prostu... nie mogę. To jedyne, co mam. Rozumiesz? To jedyne, co mam. Jej dziewictwo.
Nawet o tym nie pomyślał. Co z niego za człowiek. – To ja przepraszam – powiedział i omal się nie roześmiał z absurdalności tej sytuacji. To była symfonia przeprosin, krępujących i absolutnie nieszczerych. – Nie, nie – odparła, kręcąc głową. – Nie powinnam. Nie powinnam była ci pozwolić i nie powinnam była sobie pozwolić. Jestem rozsądna. Jestem rozsądna. 224
On też. Klnąc pod nosem, zszedł z łóżka, zapominając o tym, że trzymając prześcieradło, zatrzymywał ją. Poleciała do tyłu, potykając się o własne nogi, i wylądowała na stojącym w pobliżu fotelu, niczym Rzymianin w przekrzywionej todze. To mogłoby nawet być zabawne, gdyby on nie był tak piekielnie bliski eksplozji. – Przepraszam – powiedziała. – Przestań to powtarzać. – Niemal błagał. W jego głosie zabrzmiała
R
desperacja, a ona musiała to usłyszeć, gdyż zamknęła usta i nerwowo przełknęła ślinę, patrząc, jak zakłada koszulę.
– Tak czy inaczej, teraz muszę pojechać do Londynu – powiedział,
L T
choć gdyby ona go nie powstrzymała, wyjazd nie stanowiłby żadnej przeszkody. Skinęła głową.
– Porozmawiamy o tym później – rzekł stanowczo. Nie miał pojęcia, co jej powie, ale wiedział, że wróci do tego tematu. Po prostu nie teraz, kiedy cały dom zaczynał się budzić. Cały dom. Wielkie nieba, on naprawdę stracił rozum. W swojej determinacji, by okazać Annie szacunek, poprzedniej nocy kazał umieścić ją w najlepszej gościnnej sypialni, na tym samym piętrze co reszta rodziny. W każdej chwili ktoś mógł stanąć w drzwiach. Jego matka mogła ich zobaczyć. Albo, co gorsza, któraś z kuzynek. Nie potrafił sobie wyobrazić, co mogłyby pomyśleć. Matka przynajmniej wiedziałaby, że nie próbuje zabić guwernantki. Anna skinęła głową, lecz nie patrzyła na niego. Jakaś jego cząstka pomyślała, że to dziwne, lecz inna, większa część, czym prędzej o tym 225
zapomniała. Był zbyt przejęty bolesnymi skutkami swego niezaspokojonego pragnienia, by zastanawiać się nad tym, dlaczego nie spojrzała mu w oczy, kiedy skinęła głową. – Odwiedzę cię, kiedy wrócisz do miasta – rzekł. Odpowiedziała coś tak cicho, że nie zrozumiał ani słowa. – Co takiego? – Powiedziałam... – Odchrząknęła. – Powiedziałam, że nie sądzę, żeby to było rozsądne. Posłał jej twarde spojrzenie.
R
– Czy mam znowu udawać, że odwiedzam kuzynki?
– Nie. Ja... ja... – Odwróciła głowę, lecz zdążył zauważyć w jej oczach błysk cierpienia, a może gniewu, a w końcu rezygnację. Kiedy znowu na
L T
niego spojrzała, patrzyła mu prosto w oczy, lecz ta iskra w jej wzroku, która tak często przyciągała go do niej... zgasła.
– Wolałabym – powiedziała głosem tak spokojnym, że niemal monotonnym – żebyś w ogóle nie przychodził. Złożył ręce na piersi. – Doprawdy? – Tak.
Walczył przez chwilę z samym sobą. W końcu spytał nieco wyzywająco: – Z powodu tego? Spojrzał na jej ramię, z którego zsunęło się prześcieradło, odsłaniając skrawek skóry, jasnej jak płatek róży i delikatnej w blasku poranka. To był tylko wąski pasek, ale Daniel pragnął go tak rozpaczliwie, że prawie nie mógł mówić. Pragnął jej. 226
Spojrzała na niego, prosto w oczy, utkwione w jednym punkcie, a potem na swoje odsłonięte ramię. Z cichym westchnieniem podciągnęła prześcieradło. – Ja... – Przełknęła ślinę, być może zbierając w sobie odwagę. – Nie mogłabym cię okłamać i powiedzieć, że nie chciałam tego. – Mnie – poprawił z irytacją. – Chciałaś mnie. Przymknęła oczy. – Tak – przyznała w końcu. – Chciałam ciebie. Jakaś jego cząstka miała ochotę przerwać jej znowu, przypomnieć, że
R
pragnie go nadal, że to nie jest i nigdy nie będzie kwestia przeszłości. – Ale nie mogę cię mieć – mówiła dalej cicho. – A skoro tak, ty nie możesz mieć mnie.
L T
I wtedy, ku własnemu zaskoczeniu, zapytał: – A gdybym się z tobą ożenił?
Anna patrzyła na niego, wstrząśnięta. A potem przerażona, ponieważ wyglądał na nie mniej zaskoczonego niż ona, i była niemal pewna, że gdyby mógł cofnąć te słowa, zrobiłby to. Czym prędzej.
Ale jego pytanie – nie mogła przecież traktować tego jako oświadczyn – zawisło w powietrzu, a oni patrzyli na siebie w bezruchu. W końcu, jakby dotarło do niej, że to nie był żart, zerwała się na równe nogi i cofała, nie patrząc za siebie, aż znalazła się za fotelem. – Nie możesz – wybuchnęła. To najwyraźniej wywołało w nim typowo męską reakcję „nie – mów – – mi – co – mogę – zrobić”. – Dlaczego nie? – Po prostu nie możesz – odparła, szarpiąc za prześcieradło, które 227
zaczepiło o krawędź fotela. – Powinieneś o tym wiedzieć. Na miłość boską, jesteś hrabią, nie możesz poślubić kogokolwiek. Tym bardziej kogoś o fałszywym nazwisku. – Mogę poślubić, kogo zechcę. Och, na miłość boską. Teraz wyglądał jak trzyletni chłopiec, któremu ktoś zabrał zabawkę. Czy nie rozumie, że tego nie może zrobić? On może się oszukiwać, lecz ona nigdy nie będzie tak naiwna. A zwłaszcza po ostatniej rozmowie z lady Pleinsworth. – Zachowujesz się głupio – powiedziała, po raz kolejny szarpiąc to
R
przeklęte prześcieradło. Boże, czy to za dużo chcieć po prostu być wolną? – I nieracjonalnie. A poza tym, wcale nie chcesz mnie poślubić, tylko zaciągnąć do łóżka.
L T
Cofnął się, wyraźnie rozzłoszczony jej słowami. Ale nie zaprzeczył. Parsknęła ze zniecierpliwieniem. Wcale nie chciała go urazić, a on powinien o tym wiedzieć.
– Nie uważam, że chcesz mnie uwieść i porzucić – powiedziała, bez względu na to, jak bardzo ją zirytował, nie chciała, by sądził, że uważa go za łajdaka. – Wiem, że nie jesteś takim typem człowieka. Ale na pewno nie zamierzałeś się oświadczać, a ja nie będę cię do tego zmuszała. Zmrużył oczy, lecz zdążyła jeszcze dostrzec w nich niebezpieczne błyski. – Od kiedy to znasz moje myśli lepiej niż ja? – Odkąd przestałeś myśleć. – Szarpnęła znowu prześcieradło, tym razem tak mocno, że fotel zakołysał się i omal nie przewrócił. A Anna nagle stanęła prawie naga. – Ach! – fuknęła, tak wściekła, że miałaby ochotę kogoś uderzyć. Podniosła wzrok, zobaczyła Daniela, który stał, obserwując ją, i omal nie 228
wrzasnęła ze złości. Na niego, na George’a Chervila, na przeklęte prześcieradło, które plątało się jej wokół nóg. – Czy możesz po prostu wyjść? – warknęła. – Już, zanim ktoś tu wejdzie. Uśmiechnął się, ale uśmiechem, który znała. To był zimny, kpiący uśmiech, na którego widok serce omal jej nie pękło. – A co by się wtedy stało? – spytał cicho. – Ty masz na sobie tylko prześcieradło, a moje ubranie jest w nieładzie. – Nikt nie nalegałby na małżeństwo – warknęła. – O tym mogę cię
R
zapewnić. Ty wróciłbyś do wesołego życia, a ja znalazłabym się na bruku, bez referencji. Przyglądał się jej ironicznie.
L T
– Jak przypuszczam, chcesz powiedzieć, że taki był mój plan. Zrujnować ci reputację, żebyś nie miała innego wyjścia, jak tylko zostać moją kochanką.
– Nie – odparła krótko, ponieważ nie mogła go okłamać, nie w takiej sprawie. – Nigdy nie pomyślałabym tak o tobie – dodała łagodniejszym tonem.
Zamilkł i wpatrywał się w nią z napięciem. Cierpiał, widziała to. Nie zaproponował jej małżeństwa, nie naprawdę, a jednak jej w jakiś sposób udało się go odrzucić. I nienawidziła tego, że sprawiła mu ból. Nie mogła patrzeć na jego twarz, na to, jak sztywno trzyma ręce, a najbardziej nienawidziła tego, że już nic nigdy nie będzie takie jak przedtem. Nie będą ze sobą rozmawiać. Nie będą się śmiać. Nie będą się całować. Dlaczego go powstrzymała? Trzymał ją w objęciach, a ona go pragnęła. Pragnęła go tak gorąco, jak nigdy nie przypuszczała, że potrafi. Chciała 229
kochać się z nim ciałem tak, jak kochała go sercem. Kochała go. Boże. – Anno? Nie odpowiedziała. Daniel zmarszczył brwi, wyraźnie zaniepokojony. – Anno, wszystko w porządku? Pobladłaś. Nic nie było w porządku. Nie była pewna, czy w ogóle jeszcze kiedykolwiek coś będzie w porządku. – Wszystko w porządku – odparła.
R
– Anno... – Wyglądał na zaniepokojonego i szedł w jej stronę, a jeżeli jej dotknie, jeśli choćby wyciągnie do niej rękę, nie będzie w stanie wytrwać
L T
w swoim postanowieniu.
– Nie – niemal warknęła, nienawidząc brzmienia własnego głosu. To bolało. To słowo sprawiało ból im obojgu. Ale musiała to zrobić.
– Proszę, nie – powiedziała. – Musisz mnie zostawić. To... to... – Szukała odpowiedniego słowa. – To uczucie między nami – zdecydowała się w końcu. – Nic z tego nie wyjdzie. Musisz o tym wiedzieć. I jeśli choć trochę ci na mnie zależy, wyjdziesz. Ale on nawet nie drgnął. – Wyjdź natychmiast – niemal krzyknęła, głosem rannego zwierzęcia. I czuła się jak zranione zwierzę. Jeszcze przez kilka sekund stał nieruchomo, aż w końcu, głosem równie cichym co zdeterminowanym, powiedział: – Wychodzę, ale z powodów, które podałaś. Jadę do Londynu rozwiązać sprawę Ramsgate’a, a potem... A potem – powtórzył z naciskiem – 230
porozmawiamy. W milczeniu pokręciła głową. Nie mogła przechodzić przez to jeszcze raz. Zbyt bolesne byłoby słuchanie jego historii o szczęśliwym zakończeniu, które nigdy nie mogło nastąpić. Podszedł do drzwi. – Porozmawiamy – powtórzył. Dopiero kiedy już wyszedł, Anna szepnęła: – Nie. Nie porozmawiamy.
L T 231
R
16 Londyn Tydzień później Wróciła. Daniel usłyszał o tym od siostry. Ona dowiedziała się o tym od jego matki, której powiedziała jego ciotka. Skuteczniejszego łańcucha komunikacji nie mógłby sobie wyobrazić. Prawdę mówiąc, nie spodziewał się, żeby lady Pleinsworth została w
R
Whipple Hill długo po jego wyjeździe. Albo, żeby ująć rzecz bardziej precyzyjnie, w ogóle się nad tym nie zastanawiał, dopóki nie minęło kilka dni, a one wciąż pozostawały na wsi.
L T
Ale, jak się okazało, tak było chyba najlepiej dla nich (a w gruncie rzeczy miał na myśli tylko Annę), że trzymały się z dala od miasta. To był burzliwy tydzień – burzliwy i frustrujący, a świadomość, że panna Wynter przebywa tak blisko, za bardzo by go rozpraszała; na to zaś nie mógł sobie pozwolić.
Rozmawiał z Hugh. Znowu. A Hugh rozmawiał ze swoim ojcem. Znowu. Kiedy Hugh wrócił i zapewnił Daniela, że nie sądzi, by jego ojciec miał cokolwiek wspólnego z ostatnimi atakami, Daniel nie zdzierżył. Hugh zrobił to, na co Daniel powinien był nalegać już kilka tygodni wcześniej. Zabrał go, aby osobiście porozmawiał z lordem Ramsgate’em. I teraz Daniel był kompletnie zdezorientowany, ponieważ on także nie sądził, by lord Ramsgate nadal próbował go zabić. Może był głupcem, może po prostu chciał uwierzyć, że ten straszny rozdział w jego życiu został w końcu zamknięty, ale w oczach Ramsgate’a nie zobaczył furii. Inaczej, niż ostatnim razem, kiedy się spotkali, tuż po postrzeleniu Hugh. 232
Poza tym teraz pojawił się dodatkowy czynnik w postaci groźby samobójstwa Hugh. Daniel nie był pewien, czy jego przyjaciel jest genialny, czy szalony; tak czy inaczej, kiedy powtórzył, że odbierze sobie życie, jeśli Danielowi przydarzy się cokolwiek złego, Daniela przeszły ciarki. Lord Ramsgate był wyraźnie wstrząśnięty, nawet jeśli jego syn nie po raz pierwszy wygłosił tę groźbę. Nawet Daniel poczuł się niezręcznie w tak nieprzyjemnej sytuacji. I uwierzył mu. Spojrzenie Hugh... chłodny, niemal obojętny sposób, w jaki to powiedział... To było przerażające.
R
Wszystko to sprawiło, że kiedy lord Ramsgate niemal opluł Daniela, przysięgając, że nie wyrządzi mu żadnej krzywdy, Daniel mu uwierzył. To było dwa dni wcześniej; dwa dni, w ciągu których Daniel miał
L T
niewiele zajęć poza rozmyślaniem. O tym, kto jeszcze mógł mu życzyć śmierci. O tym, co mogła mieć na myśli Anna, kiedy oświadczyła, że nie może brać za niego odpowiedzialności. O sekretach, które skrywała, i o tym, dlaczego powiedziała, że Daniel nie wie o wszystkim. Co, do diabła, chciała przez to powiedzieć? Czy atak mógł być wymierzony przeciwko niej? Możliwe, że ktoś dowiedział się, iż Anna będzie wracała do domu jego powozem. Siedzieli w gospodzie dostatecznie długo, by zdążył przeciąć uprząż. Wrócił myślami do dnia, kiedy wbiegła do sklepu Hoby’ego, z przerażeniem w szeroko otwartych oczach. Powiedziała wtedy, że jest ktoś, kogo nie chce spotkać. Kto? Czy nie rozumiała, że on może jej pomóc? Wprawdzie dopiero niedawno wrócił z wygnania, ale miał pozycję, a wraz z nią władzę z 233
pewnością wystarczającą, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Owszem, przez trzy lata uciekał, ale miał przeciwko sobie markiza Ramsgate’a. Daniel był hrabią Winstead; niewielu przewyższało go rangą. Garstka książąt, kilku markizów i rodzina królewska. Anna raczej nie miała wrogów wśród tej nielicznej grupy. Jednak mimo to, gdy wszedł po schodach Pleinsworth House, aby się z nią spotkać, poinformowano go, że nie ma jej w domu. I kiedy ponowił wizytę następnego ranka, usłyszał tę samą odpowiedź. Teraz, kilka godzin później, wrócił i tym razem ciotka osobiście zdecydowała się go odprawić.
R
– Zostaw tę biedną dziewczynę w spokoju – powiedziała ostro. Daniel nie miał nastroju na wysłuchiwanie pouczeń ciotki Charlotte,
L T
więc od razu przeszedł do sedna:
– Muszę z nią porozmawiać. – Cóż, tu jej nie ma.
– Och, na miłość boską, ciociu, wiem, że ona... – Owszem, przyznaję, że była na górze, kiedy przyszedłeś dziś rano – przerwała mu lady Pleinsworth. – Na szczęście panna Wynter ma dość zdrowego rozsądku, by przerwać ten flirt, nawet jeśli ty tego nie potrafisz zrobić. Ale teraz jej tu nie ma.
– Ciociu Charlotte... – ostrzegł. – Nie ma jej. – Uniosła dumnie podbródek. – Dziś jest jej wolne popołudnie. Zawsze wychodzi w swoje wolne popołudnia. – Zawsze? – O ile mi wiadomo. – Ciotka machnęła ręką ze zniecierpliwieniem. – Ma swoje sprawy i... Czymkolwiek jest to, co robi. Czymkolwiek jest to, co robi. Cóż za stwierdzenie. 234
– Doskonale – oznajmił cierpko Daniel. – Poczekam na nią. – Och, nie, nie poczekasz. – Wyprosisz mnie ze swojego salonu? – spytał, patrząc na nią z lekkim niedowierzaniem. Złożyła ręce na piersi. – Jeśli będę musiała. On także złożył ręce na piersi. – Jestem twoim siostrzeńcem. – Lecz co dziwne, nie odziedziczyłeś po mojej rodzinie zdrowego rozsądku. Patrzył na nią z osłupieniem.
R
– To była obelga – poinformowała go ciotka. – Na wypadek gdybyś
L T
miał co do tego jakiekolwiek wątpliwości. Dobry Boże.
– Jeżeli choć odrobinę zależy ci na pannie Wynter – kontynuowała władczym tonem lady Pleinsworth – to zostawisz ją w spokoju. To rozsądna dama i zatrudniam ją, ponieważ jestem absolutnie pewna, że to ty uganiałeś się za nią, a nie na odwrót.
– Rozmawiałaś z nią o mnie? – spytał Daniel. – Groziłaś jej? – Oczywiście, że nie – warknęła ciotka, lecz na ułamek sekundy odwróciła wzrok i Daniel natychmiast zorientował się, że kłamie. – Jakbym mogła jej grozić – fuknęła. – A poza tym, ona nie jest osobą, którą trzeba pouczać. Doskonale wie, jak funkcjonuje świat, nawet jeżeli ty nie zdajesz sobie z tego sprawy. Nie sposób nie zauważyć tego, co działo się w Whipple Hill... – Co się działo? – powtórzył Daniel, czując narastającą panikę na myśl o tym, o co konkretnie ciotce mogło chodzić. Czyżby ktoś dowiedział się o 235
jego wizycie w sypialni Anny? Nie, to niemożliwe. Gdyby tak było, Anna zostałaby wyrzucona z domu. – Spędzałeś z nią czas sam na sam – wyjaśniła lady Pleinsworth. – Nie myśl, że o tym nie wiedziałam. I chociaż chciałabym uwierzyć, że nagle zainteresowałeś się Harriet, Elizabeth i Frances, każdy głupiec widział, że uganiałeś się za panną Wynter jak szczeniak. – Domyślam się, że to kolejna obelga – warknął. Zacisnęła usta, lecz poza tym zignorowała jego komentarz. – Nie chcę jej zwalniać – mówiła dalej. – Ale jeśli spróbujesz
R
kontynuować ten związek, nie będę miała wyboru. A możesz być pewien, że żadna szanująca się rodzina nie zatrudni guwernantki, która zadawała się z hrabią.
L T
– Zadawała się? – powtórzył tonem, w którym niedowierzanie mieszało się z niesmakiem. – Nie obrażaj jej takim słowem.
Ciotka cofnęła się nieco i spojrzała na niego z politowaniem. – To nie ja ją obrażam. Prawdę mówiąc, cenię pannę Wynter za rozsądek, którego tobie brakuje. Ostrzegano mnie, żebym nie zatrudniała tak atrakcyjnej młodej damy jako guwernantki, lecz ona mimo wyglądu jest wyjątkowo inteligentna. I dziewczynki ją uwielbiają. Czy wolałbyś, żebym odrzuciła ją z powodu urody?
– Nie – warknął, gotów wspinać się po ścianach z frustracji. – Ale co, u diabła, to wszystko ma do rzeczy? Chcę z nią tylko porozmawiać. – Pod koniec zdania jego głos był już bliski krzyku. Lady Pleinsworth spokojnie spojrzała mu prosto w oczy. – Nie – odparła. Daniel naprawdę przygryzł sobie język, żeby jej nie skląć. Jedynym sposobem przekonania ciotki, by pozwoliła mu zobaczyć się z Anną, jest 236
powiedzieć, że jego zdaniem to ona była celem ataku w Whipple Hill. Ale najmniejsza sugestia co do skandalicznej przeszłości Anny spowoduje natychmiastowe wyrzucenie jej z pracy, a on nie może być tego przyczyną. W końcu jego cierpliwość niemal zupełnie się wyczerpała. Odetchnął przez zaciśnięte zęby i powiedział powoli: – Muszę porozmawiać z nią raz. Tylko jeden raz. To może być w twoim salonie, przy uchylonych drzwiach, ale nalegam na zachowanie prywatności. Ciotka przyjrzała mu się podejrzliwie. – Raz? – Raz.
R
Nie było to do końca prawdą. Chciał znacznie więcej, ale tylko o tyle zamierzał prosić.
L T
– Zastanowię się – rzekła wyniośle. – Ciociu Charlotte!
– Och, dobrze, tylko raz i tylko dlatego, że chcę wierzyć, iż twoja matka wychowała syna, który umie odróżnić dobro od zła. – Och, na miłość boską...
– Nie bluźnij przy mnie – ostrzegła. – I pamiętaj, że mogę zmienić zdanie.
Daniel zamknął usta i zacisnął zęby.
– Możesz ją odwiedzić jutro – powiedziała łaskawie lady Pleinsworth. – O jedenastej. Dziewczynki wybierają się na zakupy z Sarą i Honorią. Wolałabym, żeby nie było ich w domu, kiedy... – Najwyraźniej zabrakło jej słów na opisanie tego, co miało się dziać, więc tylko machnęła ręką z wyrazem niesmaku na twarzy. Skinął głową, ukłonił się i wyszedł. Ale podobnie jak ciotka, nie widział Anny, która obserwowała ich przez 237
lekko uchylone drzwi do sąsiedniego pokoju i słyszała każde słowo. Anna poczekała, aż Daniel wyjdzie z domu, po czym spojrzała na list, który trzymała w dłoni. Lady Pleinsworth nie kłamała: rzeczywiście poszła załatwiać swoje sprawy. Ale wróciła tylnymi drzwiami, jak zwykle, kiedy nie była z dziewczynkami. Była już w drodze do swojego pokoju, kiedy dotarło do niej, że w holu jest Daniel. Nie powinna podsłuchiwać, ale nie potrafiła się powstrzymać. Nie chodziło nawet o to, co miał do powiedzenia; chciała tylko usłyszeć jego głos. Po raz ostatni.
R
List został wysłany przez jej siostrę Charlotte, już jakiś czas temu; przyszedł na pocztę, z której Anna zwykła odbierać listy, jeszcze przed ich wyjazdem do Whipple Hill. Anna nie zdążyła tam dotrzeć tego dnia, kiedy
L T
wpadła wystraszona do warsztatu szewca. Gdyby przeczytała ten list, zanim odniosła wrażenie, że zobaczyła George’a Chervila, nie byłaby wystraszona. Byłaby przerażona.
Według Charlotte George odwiedził ich jeszcze raz, kiedy pana i pani Shawcrossów nie było w domu. Najpierw próbował pochlebstwami nakłonić ją do zdradzenia, gdzie jest Anna, a w końcu wrzeszczał i ciskał się, aż przybiegli służący, niepokojąc się o Charlotte. Wtedy sobie poszedł, wcześniej jednak powiedział, że wie, iż Anna pracuje jako guwernantka u jakiejś
arystokratycznej
rodziny,
a
ponieważ
nadeszła
wiosna,
najprawdopodobniej jest w Londynie. Charlotte nie przypuszczała, żeby wiedział, dla której rodziny pracuje Anna; inaczej, czy wkładałby tyle energii w próbę wydobycia z niej odpowiedzi? Niemniej jednak niepokoiła się i błagała Annę, by zachowała ostrożność. Anna zmięła w dłoni list i spojrzała na ogień płonący w kominku. 238
Zawsze paliła listy od Charlotte po przeczytaniu. Za każdym razem sprawiało jej to ból; te cieniutkie skrawki papieru były jedynym, co łączyło ją z dawnym życiem, i niejeden raz siedziała przy biurku, powstrzymując łzy i śledząc palcem wskazującym znajome linie pisma Charlotte. Anna jednak nie łudziła się, że jako służąca może się cieszyć prywatnością, a nie miała pojęcia, jak mogłaby wyjaśnić te listy, gdyby kiedykolwiek zostały odkryte. Tym razem jednak z przyjemnością wrzuciła papier do ognia. Dobrze, może nie z przyjemnością. Nie była pewna, czy jeszcze kiedykolwiek zrobi coś z przyjemnością. Ale zniszczenie go sprawiło jej
R
radość, nawet jeśli była to radość ponura i zabarwiona wściekłością. Zamknęła oczy, zaciskając je z całej siły, żeby powstrzymać łzy. Niemal na pewno będzie musiała porzucić posadę u Pleinsworthów. I była z
L T
tego powodu wściekła. To najlepsza praca, jaką miała. Nie była uwięziona na wyspie ze starszą damą, w błędnym kole nudy. Nie musiała co noc barykadować drzwi do pokoju przed prostackim mężczyzną, który uważał, że on powinien edukować ją, kiedy jego dzieci śpią. Lubiła życie z Pleinsworthami. To było coś najbardziej zbliżonego do czucia się jak w domu, odkąd... odkąd... Odkąd miała dom.
Zmusiła się, by zacząć oddychać, energicznie otarła łzy wierzchem dłoni. I nagle, kiedy już miała skierować się do głównego holu i na schody, rozległo się pukanie do drzwi. To najpewniej Daniel; musiał czegoś zapomnieć. Popędziła do salonu i pospiesznie przymknęła za sobą drzwi. Powinna je całkiem zamknąć, wiedziała o tym, ale może to ostatni raz, kiedy będzie mogła go zobaczyć. Zerkając przez szczelinę, obserwowała lokaja, który poszedł odpowiedzieć na pukanie. 239
Jednak kiedy Granby otworzył drzwi, zobaczyła nie Daniela, lecz jakiegoś człowieka, którego nie widziała nigdy wcześniej. Był to raczej przeciętnie wyglądający mężczyzna, ubrany jak ktoś, kto musi zarabiać na życie. Nie robotnik; na to był zbyt czysty i schludny. Ale miał w sobie coś brutalnego, a kiedy się odezwał, twardy akcent zdradził jego pochodzenie ze wschodniego Londynu. – Dostawy przyjmujemy tylnymi drzwiami – poinformował go natychmiast Granby. – Nie przyszedłem z dostawą – odparł przybysz ze skinieniem głowy.
R
Jego akcent mógł być szorstki, ale zachowywał się uprzejmie i lokaj nie zamknął mu drzwi przed nosem. – A zatem, czego pan potrzebuje.
L T
– Szukam kobiety, która może tu mieszkać. Panny Annelise Shawcross. Anna przestała oddychać.
– Nie ma tu nikogo o takim nazwisku – rzekł krótko Granby. – A teraz proszę wybaczyć...
– Może się przedstawiać inaczej – przerwał mu nieznajomy. – Nie jestem pewien, jakiego nazwiska używa, ale ma ciemne włosy, niebieskie oczy i powiedziano mi, że jest dość ładna. – Wzruszył ramionami. – Nigdy jej nie widziałem. Może pracować jako służąca. Ale jest dobrze urodzona, niech was to nie zmyli. Wszystkie mięśnie Anny napięły się w przygotowaniu do ucieczki. Granby w żaden sposób nie mógłby jej nie rozpoznać z tego opisu. Lecz Granby powiedział: – To nie przypomina nikogo, kto przebywałby w tym domu. Miłego dnia, sir. Na twarzy nieznajomego pojawił się wyraz determinacji; wsunął nogę 240
w drzwi, zanim Granby zdążył je zamknąć. – Gdyby pan zmienił zdanie – powiedział, coś mu podając – oto moja wizytówka. Granby nawet nie drgnął. – To nie jest kwestia zmiany zdania. – Skoro tak pan mówi... – Mężczyzna włożył wizytówkę z powrotem do kieszeni na piersi, poczekał jeszcze chwilę i poszedł. Anna przyłożyła rękę do serca i starała się głęboko, równo oddychać. Jeśli miała jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy atak w Whipple Hill był
R
dziełem George’a Chervila, teraz się ich pozbyła. A skoro był gotów narazić życie lorda Winsteada, byle tylko się zemścić, to nie zawaha się przed skrzywdzeniem którejś z córek Pleinsworthów.
L T
Anna zrujnowała sobie własne życie, pozwalając mu się uwieść, kiedy miała szesnaście lat, ale prędzej zginie, niż dopuści, żeby zniszczył kogokolwiek innego. Będzie musiała zniknąć. Natychmiast. George wiedział, gdzie jest, i wie kim jest.
Nie mogła jednak opuścić salonu, dopóki Granby nie wyszedł z holu, a on stał tam, jak skamieniały, z ręką na gałce drzwi. A kiedy się odwrócił... Anna powinna pamiętać, że nic nigdy nie uszło jego uwagi. Gdyby przy drzwiach stał Daniel, mógłby nie zauważyć, że drzwi do salonu są lekko uchylone, ale Granby? To było jak machanie czerwoną płachtą przed bykiem. Drzwi powinny być otwarte albo zamknięte. Nigdy nie zostawiano ich uchylonych, ze szparą na cal. I oczywiście zobaczył ją. Anna nie próbowała się ukrywać. Zbyt dużo mu zawdzięczała, po wszystkim, co właśnie dla niej zrobił. Otworzyła drzwi i wyszła do holu. Ich spojrzenia się spotkały; Anna czekała, wstrzymując oddech, lecz on 241
skinął tylko głową i powiedział: – Panno Wynter. Odpowiedziała skinieniem głowy, a potem dygnęła lekko na znak szacunku. – Panie Granby. – Piękny dzień, czyż nie? Przełknęła ślinę. – Bardzo piękny. – To pani wolne popołudnie, jak sądzę. – Istotnie, proszę pana.
R
Skinął głową jeszcze raz, po czym powiedział, jakby nie stało się nic nadzwyczajnego:
L T
– Proszę robić swoje. Robić swoje.
Czy nie tak zawsze postępowała? Przez trzy lata na wyspie Man, kiedy nie widziała nikogo w swoim wieku oprócz siostrzeńca pani Summerlin, który za świetną rozrywkę uważał gonienie jej dookoła stołu. Potem przez dziewięć miesięcy w Birmingham, skąd została odprawiona bez referencji, kiedy pani Barraclough zastała pana Barraclough dobijającego się do drzwi jej sypialni. Potem przez trzy lata w Shropshire, gdzie nie było tak źle. Pracodawczym była wdową, a jej synowie więcej czasu spędzali na uniwersytecie niż w domu. W końcu jednak córki miały czelność dorosnąć i Anna została poinformowana, że nie jest już dłużej potrzebna. Ale robiła swoje. Dostała drugi list polecający, a właśnie tego potrzebowała, żeby starać się o posadę w domu Pleinsworthów. I teraz, kiedy odejdzie, będzie dalej robić swoje. Chociaż nie miała pojęcia, dokąd odejdzie. 242
17 Następnego dnia Daniel dotarł do Pleinsworth House dokładnie pięć minut przed jedenastą. Przygotował sobie w myślach listę pytań, które musi zadać Annie, ale kiedy lokaj wpuścił go do domu, wpadł w sam środek wielkiego zamieszania. Harriet i Elizabeth wrzeszczały na siebie w głębi holu, ich matka krzyczała na nie obie, a na ławie przy wejściu do salonu siedziały trzy zapłakane pokojówki.
R
– Co się dzieje? – zwrócił się do Sary, która próbowała odesłać wyraźnie zrozpaczoną Frances do salonu.
L T
Sara spojrzała na niego ze zniecierpliwieniem. – Chodzi o pannę Wynter. Zniknęła. Danielowi serce przestało bić. – Co? Kiedy? Co się stało?
– Nie wiem – rzuciła Sara. – Nie informowała mnie o swoich zamiarach. – Posłała mu pełne irytacji spojrzenie i zajęła się Frances, która płakała tak bardzo, że niemal nie mogła oddychać. – Już przed porannymi lekcjami jej nie było – załkała Frances. Daniel spojrzał na swoją małą kuzynkę. Frances miała zapuchnięte i zaczerwienione oczy i policzki mokre od łez, całe jej drobne ciało drżało. Zdał sobie sprawę, że wyglądała dokładnie tak, jak się czuła. Opanowując ogarniające go przerażenie, kucnął przy niej, żeby móc jej spojrzeć prosto w oczy. – O której godzinie zaczynacie lekcje? – spytał. – O w pół do dziewiątej – odparła, chwytając rozpaczliwie powietrze. 243
Daniel, wściekły, obrócił się i spojrzał na Sarę. – Nie ma jej od prawie dwóch godzin i nikt mnie nie zawiadomił? – Frances, proszę – mówiła Sara. – Musisz się postarać przestać płakać. I nie – dodała gniewnie, oglądając się na Daniela. – Nikt cię nie zawiadomił. Czy możesz mi powiedzieć, z jakiej racji mielibyśmy cię zawiadamiać? – Nie pogrywaj ze mną, Saro – ostrzegł. – Czy wyglądam, jakbym z tobą pogrywała? – warknęła. – Frances, kochanie, proszę, weź głęboki oddech. – Jej głos złagodniał, kiedy zwróciła się do siostry.
R
– Powinnyście były mi powiedzieć – rzucił ostro Daniel. Tracił już cierpliwość. Wszystko wskazywało na to, że wróg Anny (a teraz był już pewien, że miała jakiegoś wroga) porwał ją z domu. Daniel potrzebował
L T
odpowiedzi, a nie świętoszkowatych upomnień Sary.
– Zniknęła co najmniej półtorej godziny temu – powtórzył. – Powinnyście...
– Co? – przerwała mu Sara. – Co powinnyśmy zrobić? Tracić cenny czas na zawiadamianie ciebie? Ciebie, który nie jesteś z nią w żaden sposób związany? I którego zamiary są...
– Zamierzam się z nią ożenić – przerwał jej. Frances przestała płakać i uniosła ku niemu głowę, a w jej oczach zabłysła nadzieja. Nawet pokojówki, siedzące rządkiem na ławie, zamilkły. – Coś ty powiedział? – szepnęła Sara. – Kocham ją – odparł i uświadomił sobie, że to prawda, w tej samej chwili, gdy wypowiedział te słowa. – Chcę się z nią ożenić. – Och, Danielu! – zawołała Frances, podbiegając do niego i obejmując go ramionami. – Musisz ją znaleźć. Musisz! – Co się stało? – zwrócił się do Sary, która wciąż patrzyła na niego w 244
osłupieniu. – Powiedz mi wszystko. Czy zostawiła jakiś list? Skinęła głową. – Matka go ma. Niewiele w nim napisała. Tylko tyle, że przeprasza, ale musi odejść. – Napisała, że przesyła mi uściski – dodała Frances wtulona w jego płaszcz. Daniel poklepał ją po plecach, nie odrywając oczu od Sary. – Czy cokolwiek może wskazywać, że nie odeszła z własnej woli? Sara spojrzała na niego ze zdumieniem. – Chyba nie sądzisz, że ktoś ją porwał? – Sam nie wiem, co myśleć – przyznał.
R
– W pokoju był porządek – powiedziała Sara. – Wszystkie jej rzeczy
L T
zniknęły, ale poza tym niczego nie brakuje. Nawet łóżko jest starannie pościelone.
– Ona zawsze ścieli łóżko. – Frances pociągnęła nosem. – Czy ktokolwiek wie, kiedy wyszła? – spytał Daniel. Sara pokręciła głową.
– Nie zjadła śniadania, więc musiała wyjść wcześniej. Daniel zaklął półgłosem i ostrożnie uwolnił się z objęć Frances. Nie miał pojęcia, jak zabrać się do szukania Anny. Nie wiedział nawet, gdzie zacząć. Zostawiła tak niewiele wskazówek dotyczących swojej przeszłości. To mogłoby być śmieszne, gdyby nie było tak przerażające. Wiedział... co? Jaki był kolor oczu jej rodziców? Jak to ma mu pomóc ją znaleźć? Nie miał nic. Absolutnie nic. – Milordzie? Podniósł wzrok. To był Granby, od wielu lat lokaj Pleinsworthów, który sprawiał wrażenie dziwnie zaniepokojonego. 245
– Czy mógłbym z panem zamienić słowo, sir? – spytał Granby. – Oczywiście. – Daniel odsunął się od Sary, która patrzyła na nich obu zaintrygowana i zdezorientowana; dał znak Granby’emu, by poszedł za nim do salonu. – Usłyszałem pańską rozmowę z lady Sarą – zaczął, wyraźnie czując się nieswojo. – Nie chciałem podsłuchiwać. – Oczywiście – rzucił szorstko Daniel. – O co chodzi? – Panu... zależy na pannie Wynter? Daniel przyjrzał się lokajowi badawczo i skinął głową.
R
– Jakiś człowiek przyszedł wczoraj wieczorem – powiedział Granby. – Powinienem poinformować lady Pleinsworth, ale nie byłem pewien, a nie chciałem rozsiewać plotek o pannie Wynter, gdyby okazało się, że to nic
L T
takiego. Ale teraz, skoro zniknęła...
– Co się wydarzyło? – spytał pospiesznie Daniel. Lokaj przełknął nerwowo ślinę.
– Przyszedł jakiś człowiek, który pytał o pannę Annelise Shaw – cross. Twierdził, że ma ciemne włosy, niebieskie oczy i jest ładna. – Panna Wynter – powiedział powoli Daniel. Albo raczej Annelise Shawcross. Czy to jej prawdziwe nazwisko? Dlaczego je zmieniła? Granby skinął głową.
– Właśnie tak mógłbym ją opisać. – Co mu powiedziałeś? – spytał Daniel, starając się zapanować nad zdenerwowaniem w głosie. Granby czuł się dostatecznie winny z powodu tego, że nie opowiedział o wszystkim wcześniej – to było widać. – Powiedziałem mu, że w rezydencji nie ma nikogo, kto pasowałby do tego opisu. Jak wspomniałem, nie spodobała mi się jego powierzchowność, a nie chciałem narażać bezpieczeństwa panny Wynter. – Zamilkł. – Lubię naszą 246
pannę Wynter. – Ja także – przyznał Daniel. – Właśnie dlatego o wszystkim panu opowiadam – rzekł Granby, którego głos w końcu odzyskał typowy dla niego wigor. – Musi pan ją znaleźć. Daniel wziął głęboki oddech i spojrzał na swoje dłonie. Drżały. Zdarzało się to już wcześniej, kilkakrotnie we Włoszech, kiedy ludzie Ramsgate’a znaleźli się niebezpiecznie blisko niego. Coś zaczynało szybciej krążyć w jego ciele, jakiś rodzaj lęku, i dopiero wiele godzin później znowu
R
poczuł się normalnie. Ale tym razem było gorzej. Czuł ucisk w żołądku, coś dławiło go w płucach i był bliski zwymiotowania.
Wiedział, co to strach. Ale to było coś więcej niż strach.
L T
Spojrzał na Granby’ego.
– Czy myślisz, że ten człowiek ją porwał?
– Nie wiem. Ale widziałem ją po jego wyjściu. – Granby odwrócił się i spojrzał w prawo, a Daniel zastanawiał się, czy odtwarza w myślach tę scenę. – Była w salonie. Tuż za drzwiami. Wszystko słyszała. – Jesteś pewien?
– Widziałem to w jej oczach – powiedział cicho Granby. – To ona jest kobietą, której szukał tamten człowiek. I wiedziała o tym. – Co jej powiedziałeś? – O ile pamiętam, że mamy ładną pogodę. Albo coś równie nieistotnego. A potem dodałem, żeby robiła swoje. – Odchrząknął z zakłopotaniem. – Myślę, że zrozumiała, iż nie zamierzam jej wydać. – Jestem pewien, że zrozumiała – rzekł ponuro Daniel. – Ale być może i tak doszła do wniosku, że musi odejść. Nie miał pojęcia, ile Granby wie o wypadku w Whipple Hill. Podobnie 247
jak wszyscy inni najpewniej sądził, że to robota Ramsgate’a. Lecz Anna najwyraźniej miała inne podejrzenia, a było oczywiste, że ktoś, kto chce ją skrzywdzić, nie przejmuje się tym, czy przy okazji ucierpi ktoś inny. Anna nigdy nie pozwoliłaby sobie na narażenie na szwank bezpieczeństwa dziewczynek Pleinsworthów. Albo... Albo jego. Przymknął oczy. Zapewne sądziła, że w ten sposób go chroni. Ale jeśli stanie się jej cokolwiek złego... Nic nie mogłoby być dla niego większym ciosem. – Znajdę ją – oznajmił. – Możesz być tego pewien.
R
Anna już wcześniej bywała samotna. Prawdę mówiąc, przez większą część ostatnich ośmiu lat czuła się samotna. Ale kiedy siedziała na twardym łóżku w hotelu, w płaszczu narzuconym na nocną koszulę dla ochrony przed
L T
chłodem, zdała sobie sprawę, że nigdy nie czuła się nieszczęśliwa. Nie tak jak teraz.
Może powinna wyjechać na wieś. Tam było czysto. Mniej niebezpiecznie. Lecz w Londynie mogła pozostać anonimowa. Zatłoczone ulice pochłonęłyby ją, uczyniły niewidzialną. Ale ulice mogły ją także zniszczyć.
Nie było pracy dla kobiety takiej jak ona. Damy mówiące z jej akcentem nie pracowały jako szwaczki ani sprzedawczynie. Chodziła ulicami w tej nowej dla siebie okolicy, względnie przyzwoitej dzielnicy wciśniętej między sklepy dla średniej klasy i beznadziejne slumsy. Wchodziła wszędzie, gdzie widziała wywieszki „potrzebna pomoc”, a nawet do kilku bez nich. Mówiono jej, że nie wytrzyma długo, że ma zbyt delikatne ręce i zbyt czyste zęby. Niejeden mężczyzna śmiał się z niej i wyszydzał, a potem proponował zupełnie inny rodzaj zatrudnienia. Nie mogła starać się o posadę guwernantki albo damy do towarzystwa 248
bez listu polecającego, ale oba jej bezcenne listy polecające zostały napisane dla Anny Wynter, a ona nie mogła być już dłużej Anną Wynter. Podciągnęła nogi jeszcze bardziej i oparła głowę na kolanach, zaciskając oczy. Nie chciała oglądać tego pokoju, nie chciała widzieć, jak żałośnie wygląda jej dobytek, nawet w takim maleńkim pomieszczeniu. Nie chciała widzieć wilgotnej nocy za oknem, a przede wszystkim nie chciała patrzeć na samą siebie. Znowu nie miała nazwiska. To bolało. Bolało niczym ziejąca, poszarpana rana w sercu. Ohydny, dławiący strach ogarniał ją każdego ranka i
R
zmuszała się, by opuścić nogi i stanąć na podłodze.
Teraz nie było jak kiedyś, gdy rodzina wyrzuciła ją z domu. Wtedy przynajmniej miała dokąd pójść. Miała jakiś plan. Nie z własnego wyboru,
L T
ale wiedziała, co i kiedy musi zrobić. Teraz miała dwie suknie, jeden płaszcz, jedenaście funtów i żadnych perspektyw oprócz prostytucji.
A tego nie mogła zrobić. Boże, po prostu nie mogła. Wcześniej oddała się zbyt pochopnie i nie popełni tego samego błędu po raz drugi. Poza tym, to byłoby zbyt okrutne, gdyby musiała ulec obcemu człowiekowi, skoro powstrzymała Daniela, zanim zdążyli dopełnić swój związek. Odmówiła, ponieważ... Nie była tego nawet pewna. Może z przyzwyczajenia. Ze strachu. Nie chciała nosić nieślubnego dziecka i nie chciała też zmuszać do małżeństwa mężczyzny, który w innej sytuacji nie wybrałby kobiety takiej jak ona. Lecz przede wszystkim chciała pozostać wierna sobie. Nie chodziło o dumę; to było coś innego, coś głębszego. Serce. Jedyne, co wciąż pozostawało czyste i tylko jej. Oddała ciało George’owi, lecz wbrew temu, co jej się wtedy wydawało, nigdy nie oddała 249
mu serca. A kiedy ręka Daniela sięgnęła do zapięcia spodni, kiedy już tak niewiele brakowało, by zaczął się z nią kochać, wiedziała, że gdyby mu pozwoliła, gdyby sobie na to pozwoliła, oddałaby mu serce na wieczność. A jednak nie udało się. On i tak je zdobył. Zrobiła najgłupszą rzecz, jaką mogła zrobić. Zakochała się w mężczyźnie, którego nigdy nie mogła mieć. Daniel Smythe – Smith, hrabia Winstead, wicehrabia Streathermore, baron Touchton of Stoke. Nie chciała o nim myśleć, ale nie potrafiła się powstrzymać, za każdym razem, kiedy zamykała oczy. O jego uśmiechu, jego głosie, błysku w oczach, kiedy na nią patrzył.
R
Nie sądziła, że ją kocha, lecz to, co czuł, musiało być bliskie miłości. W każdym razie troszczył się o nią. I może gdyby była kimś innym, kimś mającym nazwisko i pozycję, kogo nie próbowałby zabić szaleniec... może
L T
wtedy, słysząc jego tak głupie słowa: „A co by było, gdybym się z tobą ożenił”, padłaby mu w ramiona i zawołała: „Tak! Tak! Tak! ” Ale nie miała życia, które pozwoliłoby jej powiedzieć „tak”. Jej życie składało się z serii „nie”. I tak ostatecznie znalazła się tutaj, gdzie poczuła się tak samotna cieleśnie, jak w duchu czuła się od lat. Głośno zaburczało jej w brzuchu i Anna westchnęła. Zapomniała kupić kolację, zanim wróciła do hotelu, i teraz była głodna. Może i tak jest lepiej. Będzie musiała liczyć każdego pensa, dopóki będzie je miała. Znowu zaburczało jej w brzuchu, tym razem gniewnie i Anna nagle spuściła nogi z łóżka. – Nie – powiedziała głośno. Chociaż w rzeczywistości myślała tak. Była głodna, do diabła, i zamierzała zdobyć coś do jedzenia. Po raz pierwszy w życiu powie tak, nawet jeśli to będzie tylko pasztecik i pół pinty cydru. Spojrzała na swoją suknię, starannie przewieszoną przez krzesło. Naprawdę nie miała ochoty znowu jej wkładać. Płaszcz okrywał ją od głowy 250
po kostki. Jeśli włoży buty i pończochy, i upnie włosy, nikt nie zauważy, że wyszła w nocnej koszuli. Roześmiała się po raz pierwszy od kilku dni. Jakiż dziwny sposób, żeby być nieprzyzwoitą. Kilka minut później była już na ulicy i kierowała się do małego sklepiku z jedzeniem, który mijała każdego dnia. Nigdy nie wchodziła do środka, ale zapachy dolatujące z wnętrza za każdym razem, gdy otwierały się drzwi... och, były niebiańskie. Kornwalijskie zapiekanki, paszteciki i Bóg wie, co jeszcze.
R
Zdała sobie sprawę, że poczuła się niemal szczęśliwa, kiedy wzięła do ręki gorący posiłek. Sprzedawca zapakował jej pasztecik w papier i Anna zamierzała zabrać go do swojego pokoju. Niektórych nawyków trudno się
L T
pozbyć; wciąż jeszcze była zbyt dobrze wychowaną damą, by jeść na ulicy, nawet jeśli wokół niej robiła to cała reszta ludzkości. Mogła jeszcze zatrzymać się i kupić trochę cydru w sklepie naprzeciwko hotelu, a kiedy wróci do pokoju... – Ty!
Anna nie przestawała iść. Ulice w jej okolicy były tak głośne, pełne najróżniejszych głosów, że nawet nie przyszło jej do głowy, by to przypadkowe „Ty! ” mogło być skierowane do niej. Ale wtedy usłyszała to ponownie, bliżej. – Annelise Shawcross. Nawet się nie odwróciła, by spojrzeć. Znała ten głos, a co ważniejsze, ten głos znał jej prawdziwe nazwisko. Zaczęła biec. Bezcenna kolacja wysunęła się jej z palców, ale Anna biegła szybciej, niż kiedykolwiek przypuszczała, że potrafi. Skręciła za róg i przedzierała się przez tłum, nie zadając sobie nawet trudu, by przeprosić. Biegła, aż w końcu 251
płuca zaczęły ją palić, a koszula nocna kleiła się do skóry, lecz nic nie mogła poradzić, kiedy George Chervil krzyknął: – Łapać ją! Proszę! Moja żona! Ktoś usłuchał, ponieważ George jak zwykle zabrzmiał tak przekonująco, a kiedy dobiegł do niej, wyjaśnił mężczyźnie, który trzymał ją za ramiona niczym imadło: – Ona nie czuje się dobrze. – Nie jestem twoją żoną! – wrzasnęła Anna, usiłując wyrwać się z uścisku. Wiła się i rzucała, odpychała się od niego biodrem, lecz on nawet nie drgnął.
R
– Nie jestem jego żoną – powiedziała do trzymającego ją mężczyzny, starając się sprawiać wrażenie spokojnej i rozsądnej. – On jest szalony. Ściga
L T
mnie od lat. Nie jestem jego żoną, przysięgam.
– Daj spokój, Annelise – powiedział uspokajającym tonem George. – Wiesz, że to nieprawda.
– Nie! – zawyła, szarpiąc się. – Nie jestem jego żoną! On mnie zabije! W końcu mężczyzna, który złapał ją dla George’a, zaczął zdradzać oznaki niepewności.
– Mówi, że nie jest pańską żoną – oznajmił, marszcząc brwi. – Wiem – odparł z westchnieniem George. – Jest taka już od kilku lat. Mieliśmy dziecko... – Co? – wrzasnęła Anna. – Urodziło się martwe – dodał George. – Nigdy się z tym nie pogodziła. – On kłamie! – krzyknęła Anna. Lecz George tylko westchnął, a w jego obłudnych oczach zalśniły łzy. – Musiałem się pogodzić z tym, że już nigdy nie będzie kobietą, którą poślubiłem. 252
Mężczyzna patrzył to na szlachetną twarz George’a, to na wykrzywioną z wściekłości Annę, i musiał dojść do wniosku, że z nich dwojga to George jest zdrowy na umyśle. Przekazał Annę w jego ręce, mówiąc: – Z Bogiem. George podziękował mu wylewnie, po czym przyjął jego pomoc oraz jego chustkę do nosa, aby użyć jej wraz ze swoją do związania Annie rąk. Gdy skończył, szarpnął mocno; Anna zachwiała się i oparła o
niego,
wzdrygając się z odrazy, kiedy dotknęła jego ciała. – Och, Annie – zaczął. – Jak miło znowu cię widzieć.
R
– To ty przeciąłeś uprząż – powiedziała cicho.
– Tak, ja – odparł, uśmiechając się z dumą. Nagle zmarszczył brwi. – Myślałem, że będziesz poważniej ranna.
L T
– Mogłeś zabić lorda Winsteada!
George wzruszył tylko ramionami, potwierdzając najmroczniejsze przypuszczenia Anny. Był szalony. Był całkowicie, kompletnie szalony. Nie mogło być innego wyjaśnienia. Nikt zdrowy na umyśle nie ryzykowałby zabicia para królestwa tylko po to, żeby dopaść ją. – A co z napaścią? – spytała. – Kiedy myśleliśmy, że to zwykli rabusie? George spojrzał na nią, jakby mówiła w obcym języku. – O czym ty gadasz?
– Kiedy lord Winstead został napadnięty! – niemal krzyknęła. – Po co to zrobiłeś? George cofnął się i jego wargi wygięły się w protekcjonalnym, pogardliwym uśmieszku. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz – parsknął. – Ale najwyraźniej twój drogi lord Winstead ma własnych wrogów. Czyżbyś nie znała tej ponurej historii? 253
– Nie jesteś godny wypowiadać jego nazwiska – syknęła. Lecz on tylko się roześmiał i powiedział triumfalnie: – Wiesz, jak długo czekałem na tę chwilę? Mniej więcej tak samo długo, jak ona wiodła życie wyrzutka. – Wiesz? – warknął, chwytając związane chusteczki i zaciskając je z całej siły. Splunęła mu w twarz. Wykrzywił się z wściekłości, a jego skóra stała się tak czerwona, że jasne brwi wydawały się świecić.
R
– To był twój błąd – wysyczał i pociągnął ją w ciemną uliczkę. – To bardzo uczynnie z twojej strony, że mieszkasz w takiej podejrzanej okolicy. Nikt się nawet nie obejrzy, kiedy.
L T
Anna zaczęła krzyczeć.
Nikt jednak nie zwrócił uwagi, a poza tym Anna krzyczała tylko przez chwilę. George uderzył ją w brzuch i zgięła się wpół z bólu, walcząc o oddech.
– Przez osiem lat wyobrażałem sobie ten moment – zaczął przyprawiającym o dreszcz szeptem. – Zbliżył twarz do jej twarzy; oczy miał oszalałe z wściekłości. – Przyjrzyj się dobrze mojej twarzy Annelise. Miałem osiem lat, żeby się zagoiło, ale patrz! Patrz!
Anna próbowała uciec, ale za plecami miała mur, a George chwycił ją za podbródek i przytrzymał tak, by musiała patrzeć na jego zmasakrowany policzek. Rana zagoiła się lepiej, niż można było oczekiwać, ale i tak została po niej biała, wypukła blizna, zniekształcając mu policzek niczym dziwaczna maska. – Pomyślałem, że najpierw trochę się z tobą zabawię – powiedział. – Chociaż nie sądziłem, że to będzie na takiej obskurnej ulicy. 254
Wykrzywił usta w kpiącym grymasie. – Nawet ja nie przypuszczałem, że tak nisko upadniesz. – Co masz na myśli mówiąc „najpierw”? – szepnęła Anna. Sama nie miała pojęcia, dlaczego zadała to pytanie. Wiedziała przecież. Wiedziała cały czas, a kiedy wyjął nóż, oboje dokładnie wiedzieli, co zamierza zrobić. Anna nie krzyczała. Nie była w stanie nawet myśleć. Nie umiałaby powiedzieć, co zrobiła, ale dziesięć sekund później George leżał na bruku, zwinięty jak płód, nie mogąc wydobyć głosu. Anna stanęła nad nim, dysząc
R
ciężko, a potem kopnęła go z całej siły, w to samo miejsce, w które wcześniej trafiła kolanem. W końcu, wciąż ze związanymi rękoma, rzuciła się do ucieczki.
L T
Tym razem jednak dobrze wiedziała, dokąd biegnie.
255
18 Tego wieczoru, o dziesiątej, po kolejnym dniu bezowocnych poszukiwań Daniel skierował się do domu. Szedł ze wzrokiem wbitym w bruk i liczył kroki, sam zdziwiony tym, że udawało mu się stawiać nogę za nogą. Zatrudnił prywatnych detektywów. Sam przeczesywał ulice, zatrzymując się w każdym hotelu i pensjonacie z rysopisem Anny i oboma jej nazwiskami. Znalazł dwóch ludzi, którzy twierdzili, że pamiętali, jak ktoś przypominający osobę z opisu, zostawiał listy, ale nie przypominali sobie,
R
dokąd je wysyłała. Był wreszcie ktoś, kto twierdził, że opis pasuje do kogoś zupełnie innego, niejakiej Mary Philpott. Urocza dama, powiedział właściciel placówki pocztowej. Nigdy nie wysyłała żadnych listów, ale przychodziła co
L T
tydzień, jak w zegarku, żeby sprawdzić, czy nie przyszło nic dla niej; z wyjątkiem tego jednego razu... dwa tygodnie temu? Był zaskoczony tym, że się nie pojawiła, zwłaszcza że tydzień wcześniej nie dostała listu, a prawie nigdy się nie zdarzało, by dostawała korespondencję rzadziej niż co dwa tygodnie.
Dwa tygodnie. To mógł być ten dzień, kiedy Anna wpadła do Hoby’ego, wyglądając, jakby zobaczyła ducha. Czy właśnie szła odebrać listy, kiedy natknęła się na tajemniczą osobę, której nie chciała spotkać? Zawiózł ją wtedy, żeby mogła wysłać list, który miała w torebce, ale nie tam, gdzie „Mary Philpott” odbierała swoje przesyłki. W każdym razie właściciel poczty twierdził, że na pewno jeszcze przyjdzie. W któryś wtorek. Zawsze przychodzi we wtorki. Daniel zmarszczył brwi. Anna zniknęła w środę. Daniel zostawił swoje nazwisko we wszystkich trzech placówkach pocztowych, obiecując nagrodę temu, kto zawiadomi go, jeśli Anna się 256
pojawi. Poza tym jednak nie miał pojęcia, co robić. Jak znaleźć jedną kobietę w całym Londynie? Dlatego po prostu szedł, przyglądając się twarzom w tłumie. Przypominało to szukanie igły w stogu siana, tyle że było jeszcze trudniejsze. Przysłowiowa igła przynajmniej była w stogu. A wiele wskazywało na to, że Anna opuściła miasto. Ale zrobiło się późno, a on potrzebował snu, więc wlókł się z powrotem do Mayfair, modląc się, aby matki i siostry nie było w domu, kiedy wróci. Nie pytały, co robi każdego dnia od świtu do zmierzchu, a on nic im nie mówił,
R
ale wiedziały. Było mu łatwiej, kiedy nie widział litości wypisanej na ich twarzach.
W końcu dotarł na swoją ulicę. Panowała cudowna cisza i jedynym
L T
dźwiękiem był jego jęk, kiedy postawił stopę na ostatnim stopniu przy wejściu do Winstead House. To znaczy jedynym, dopóki ktoś nie wyszeptał jego imienia. Zamarł. – Anna?
Z cienia wyszła postać, drżąca w nocnym chłodzie. – Danielu – powtórzyła i nawet jeśli powiedziała cokolwiek więcej, on tego nie słyszał. W mgnieniu oka zbiegł ze schodów i już trzymał ją w objęciach; po raz pierwszy od tygodnia świat znowu trzymał się równo na swojej osi. – Anno – powiedział, dotykając jej pleców, jej ramion, jej włosów. – Anno. Anno. Anno. To było jedyne słowo, jakie potrafił wymówić, jej imię. Całował jej twarz, jej głowę... – Gdzie ty... 257
Nagle zamarł, gdy zauważył, że ma związane ręce. Ostrożnie, bardzo ostrożnie, aby jej nie wystraszyć, okazując, jak jest wściekły, zaczął rozwiązywać węzły na jej nadgarstkach. – Kto ci to zrobił? Przełknęła ślinę i nerwowo oblizała wargi. – Anno... – To ktoś, kogo kiedyś znałam – powiedziała w końcu. – On... ja... ja... Opowiem ci później. Po prostu nie teraz. Nie mogę... Muszę... – Już dobrze – powiedział łagodnie. Ścisnął lekko jej dłoń i dalej zajął
R
się węzłami. Były zawiązane piekielnie mocno, a Anna szarpiąc się, tylko mocniej je zacisnęła. – Jeszcze tylko chwila.
– Nie miałam dokąd pójść – szepnęła niepewnie.
L T
– Zrobiłaś najlepsze, co mogłaś – zapewnił, zrywając materiał z jej nadgarstków i odrzucając go na bok. Zaczęła się trząść i nawet oddech jej drżał.
– Nie mogę nad tym zapanować – powiedziała, patrząc na swoje drżące dłonie. Przytrzymał je, próbując unieruchomić. – To tylko nerwy. Miałem to samo.
Spojrzała na niego wielkimi, pytającymi oczami. – Kiedy ludzie Ramsgate’a ścigali mnie po Europie – wyjaśnił. – Kiedy wszystko się skończyło i wiedziałem, że jestem bezpieczny. Coś we mnie puściło i cały się trząsłem. – Więc to przejdzie? Uśmiechnął się, dodając jej otuchy. – Obiecuję. Skinęła głową, wyglądając w tym momencie tak straszliwie delikatnie, że musiał użyć całej siły woli, by nie wziąć jej w objęcia, chroniąc przed 258
całym światem. Ale tylko objął ją ramieniem i poprowadził do swojego domu. – Wejdźmy do środka – powiedział. Był wręcz przytłoczony – ulgą, strachem, wściekłością – ale musiał zabrać ją do domu. Na pewno jest głodna. A wszystko inne można załatwić potem. – Czy możemy wejść od tyłu? – spytała niepewnie. – Ja nie... Nie mogę... – Zawsze będziesz wchodzić frontowymi drzwiami – powiedział z naciskiem.
R
– Nie, to nie o to chodzi, proszę... Jestem w takim stanie... Nie chcę, żeby ktoś mnie tak zobaczył. Wziął ją za rękę.
L T
– Ja cię widzę – powiedział cicho.
Spojrzał jej w oczy i mógłby przysiąc, że było w nich już nieco mniej smutku.
– Wiem – szepnęła.
Uniósł jej dłoń do ust.
– Byłem przerażony. – Odsłonił przed nią duszę. – Nie wiedziałem, gdzie cię szukać.
– Przepraszam – powiedziała. – Nigdy więcej tak nie zrobię. Lecz w jej przeprosinach było coś, co wzbudziło w nim niepokój. Coś zbyt potulnego, zbyt nerwowego. – Muszę cię o coś zapytać – powiedziała. – Już niedługo – obiecał. Poprowadził ją po schodach i uniósł rękę. – Poczekaj chwilę. Zajrzał do holu, upewnił się, że nikogo nie ma, i dał jej znak, by weszła do środka. 259
– Tędy – szepnął i oboje jak najciszej pobiegli do jego pokoju. Jednak kiedy zamknął drzwi, poczuł się zagubiony. Chciał wiedzieć wszystko: kto jej to zrobił? Dlaczego uciekła? Kim tak naprawdę była? Chciał usłyszeć odpowiedzi i to już, teraz. Nikt nie będzie jej tak traktował, dopóki on żyje. Ale najpierw Anna musiała się ogrzać, a przede wszystkim odetchnąć i zrozumieć, że już jest bezpieczna. Był już w takiej sytuacji jak ona. Wiedział, co to znaczy uciekać. Zapalił lampę, potem jeszcze jedną. Potrzebowali dużo światła, oboje.
R
Anna stała zakłopotana przy oknie i pocierała nadgarstki; Daniel, po raz pierwszy tego wieczoru, naprawdę na nią spojrzał. Wiedział, że wygląda okropnie, ale aż do tej pory nie zdawał sobie sprawy jak bardzo. Jej włosy
L T
były upięte po jednej stronie, lecz z drugiej opadały luźno, przy płaszczu brakowało guzika, a na policzku miała stłuczenie, którego widok zmroził mu krew w żyłach.
– Anno. – Starał się znaleźć słowa, by wyrazić to, o co musiał zapytać. – Czy dzisiaj... ktokolwiek to był... czy on...? To słowo nie przeszło mu przez gardło. Miał je na końcu języka, czuł jego kwaśny smak.
– Nie – odparła z godnością, – Zrobiłby to, ale kiedy mnie znalazł, byłam na zewnątrz. – Odwróciła wzrok i zamknęła oczy, próbując uchronić się przed tym wspomnieniem. – Powiedział mi, że... Powiedział, że zamierza... – Nie musisz nic mówić – zapewnił pospiesznie. W każdym razie nie teraz, dopóki była tak wzburzona. Ona jednak pokręciła głową, a w jej oczach pojawił się wyraz determinacji, której nie mógł się sprzeciwiać. 260
– Chcę powiedzieć ci wszystko. – Później – przekonywał łagodnie. – Kiedy się wykąpiesz. – Nie – odparła zdławionym głosem. – Musisz pozwolić mi mówić. Stałam godzinami na zewnątrz i znalazłam w sobie odwagę. – Anno, nie potrzebujesz odwagi... – Nazywam się Annelise Shawcross – wybuchnęła. – I chcę być twoją kochanką. Jeżeli mnie zechcesz – dodała, gdy patrzył na nią z osłupieniem i niedowierzaniem. Niemal godzinę później Daniel stał przy oknie i czekał, aż Anna
R
dokończy kąpiel. Nie chciała, by ktokolwiek dowiedział się o jej obecności, dlatego ukrył ją w garderobie, kiedy kilku służących napełniało wannę. Teraz zapewne wciąż się w niej moczyła, uwalniając się od chłodu i strachu.
L T
Próbowała porozmawiać z nim o swojej propozycji, przekonując, że to jedyna możliwość, lecz on nie mógł jej słuchać. To, że ofiarowała mu się w taki sposób... Mogła to zrobić tylko wtedy, gdyby uznała, że nie ma już dla niej żadnej nadziei.
To zaś było coś, czego nie chciał sobie nawet wyobrażać. Usłyszał, jak drzwi do łazienki się otwierają, a kiedy się odwrócił, zobaczył ją, wymytą do czysta, z rozczesanymi włosami opadającymi na prawe ramię. Zwinęła je, nie zaplatając warkocz, lecz w coś w rodzaju spirali przytrzymującej grube pasma włosów. – Danielu? – powiedziała cicho, gdy weszła do pokoju, stawiając bose stopy na grubym dywanie. Miała na sobie jego szlafrok, ciemnoniebieski, w niemal tym samym odcieniu co jej oczy. Był na nią za duży, opadał prawie do kostek i musiała się objąć ramionami, żeby go utrzymać na sobie. Pomyślał, że nigdy nie wyglądała tak pięknie. – Jestem tutaj – odezwał się, zdając sobie sprawę, że nie zauważyła go 261
przy oknie. Kiedy się kąpała, zdjął płaszcz, a także fular i buty. Powiedział lokajowi, że nie będzie potrzebował pomocy, więc postawił buty przed drzwiami, licząc, że zostaną wyczyszczone. Nie chciał, żeby tej nocy ktokolwiek mu przeszkadzał. – Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że pożyczyłam twój szlafrok – powiedziała Anna, obejmując się mocniej ramionami. – Nie było nic innego... – Oczywiście, że nie – odparł. – Możesz używać wszystkiego, co zechcesz. Skinęła głową i nawet z odległości dziesięciu stóp zauważył, że nerwowo przełknęła ślinę.
R
– Zdałam sobie sprawę – powiedziała nieco łamiącym się głosem – że wiesz już, jak się nazywam. Spojrzał na nią.
L T
– Od Granby’ego – wyjaśniła.
– Tak. Opowiedział mi o człowieku, który cię szukał. Tylko tyle wiedziałem, kiedy zaczynałem cię szukać.
– Wyobrażam sobie, że to niezbyt pomogło. – Nie. – Uśmiechnął się cierpko. – Ale znalazłem Mary Philpott. Zaskoczona otworzyła usta.
– Używałam tego nazwiska, pisząc do mojej siostry, aby rodzice nie domyślili się, że ze mną koresponduje. To właśnie z jej listów wiedziałam, że George nadal... – Urwała. – Trochę się pospieszyłam. Daniel zacisnął pięści na dźwięk imienia innego mężczyzny. Kimkolwiek był ów George, próbował ją skrzywdzić. Zabić ją. Ogarnęła go przemożna chęć, by wziąć zamach i w coś uderzyć. Chciał znaleźć tego mężczyznę, zrobić mu coś złego, żeby zrozumiał, że jeśli cokolwiek – cokolwiek – przydarzy się Annie znowu, Daniel rozerwie go na strzępy 262
gołymi rękoma. A nigdy wcześniej nie uważał się za człowieka skłonnego do przemocy. Spojrzał na Annę. Wciąż stała pośrodku pokoju. – Nazywam się... Nazywam się Annelise Shawcross – powiedziała. – Popełniłam straszliwy błąd, kiedy miałam szesnaście lat, i płacę za niego do tej pory. – Cokolwiek zrobiłaś... – zaczął, lecz ona uciszyła go, podnosząc rękę. – Nie jestem dziewicą – powiedziała po prostu. – Nie dbam o to – odparł i uświadomił sobie, że naprawdę tak czuje. – Powinieneś. – Ale nie dbam.
R
Uśmiechnęła się do niego – smutno, jakby była gotowa wybaczyć, jeżeli zmieni zdanie.
L T
– Nazywa się George Chervil. Teraz sir George Chervil, odkąd umarł jego ojciec. Wychowałam się w Northumberland, w niedużej wiosce na zachodzie hrabstwa. Mój ojciec jest ziemianinem. Żyliśmy wygodnie, chociaż nie bogato. Ale cieszyliśmy się poważaniem. Wszędzie nas zapraszano i wszyscy uważali mnie i moje siostry za dobre partie. Skinął głową. Nietrudno było mu to sobie wyobrazić. – Chervilowie byli bardzo bogaci, w każdym razie w porównaniu ze wszystkimi innymi w okolicy. Kiedy patrzę na to wszystko... – Rozejrzała się po jego eleganckiej sypialni, wyposażonej we wszelkie udogodnienia, które on traktował jako coś oczywistego. Wędrując po Europie nie miał takich wygód; teraz już zawsze będzie je doceniał. – Ich pozycja nie była tak wysoka – mówiła dalej Anna. – Ale dla nas, wszystkich w okolicy, byli najważniejszą rodziną, jaką znaliśmy. A George był ich jedynym dzieckiem. Był bardzo przystojny, mówił cudowne rzeczy i myślałam, że go kocham. – Wzruszyła 263
bezradnie ramionami i spojrzała w górę, jakby błagała o wybaczenie dla młodszej siebie. – Mówił, że mnie kocha – szepnęła. Daniel przełknął ślinę i doznał przedziwnego uczucia, jakby wyobraził sobie, jak to jest być rodzicem. Pewnego dnia, jeśli Bóg zechce, będzie miał córkę, a jeżeli ta córka będzie wyglądała jak kobieta, która stoi przed nim, jeżeli kiedykolwiek stanie przed nim z rozpaczą w oczach i wyszepcze: „Mówił, że mnie kocha”... Żadna reakcja oprócz morderstwa nie będzie wchodziła w grę.
R
– Myślałam, że chce się ze mną ożenić – powiedziała Anna, wracając myślami do rzeczywistości. Wydawało się, że przynajmniej częściowo odzyskała panowanie nad sobą, jej głos brzmiał pewniej, wręcz energicznie. –
L T
Ale tak naprawdę to nigdy nie miał takiego zamiaru. Więc przypuszczam, że w jakiejś części ja też jestem winna...
– Nie – rzucił z wściekłością Daniel, ponieważ niezależnie od tego, co się wydarzyło, nie miał wątpliwości, że nie było w tym jej winy. Aż nazbyt łatwo można odgadnąć, co stało się potem. Bogaty, przystojny mężczyzna, łatwowierna młoda dziewczyna... Straszna sytuacja. I przerażająco częsta. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. – Nie chcę powiedzieć, że się obwiniam, bo nie. Już nie. Ale powinnam być rozsądniejsza. – Anno... – Nie – przerwała mu. – Powinnam być rozsądniejsza. On nie wspomniał o małżeństwie. Ani razu. Przypuszczałam, że się oświadczy. Ponieważ... Sama nie wiem. Po prostu tak. Pochodziłam z dobrej rodziny. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że on może nie zechcieć się ze mną ożenić. I... Och, teraz to brzmi strasznie, ale byłam młoda, byłam ładna i wiedziałam 264
o tym. Mój Boże, teraz to brzmi tak głupio. – Wcale nie – powiedział cicho Daniel. – Wszyscy byliśmy młodzi. – Pozwoliłam, żeby mnie pocałował – powiedziała. – A potem pozwoliłam mu zrobić o wiele więcej – dodała cicho. Daniel napiął mięśnie, czekając na falę zazdrości, która nie nadeszła. Był wściekły na mężczyznę, który wykorzystał jej niewinność, ale nie czuł zazdrości. Uświadomił sobie, że wcale nie musi być jej pierwszym. Wystarczy, że będzie jej ostatnim. Jej jedynym. – Nie musisz mi o tym opowiadać. Westchnęła.
R
– Nie. Muszę. Nie z powodu tego, lecz tego, co zdarzyło się potem.
L T
W przypływie nerwowej energii przeszła przez pokój i zacisnęła palce na oparciu fotela. Wbiła paznokcie w wyściełającą go tkaninę i dzięki temu miała na co patrzeć, kiedy znowu się odezwała.
– Muszę być szczera. Aż do tego momentu podobało mi się wszystko, co robił, a potem też nie było jakoś strasznie. Wydawało mi się tylko krępujące i dość niewygodne.
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Ale najbardziej podobało mi się to, jak on wydawał się czuć z mojego powodu. To dawało mi poczucie władzy i następnym razem, kiedy go zobaczyłam, byłam gotowa pozwolić mu zrobić to wszystko jeszcze raz. Zamknęła oczy i Daniel niemal widział wspomnienia malujące się na jej twarzy. – To była taka piękna noc. Noc letniego przesilenia, bardzo jasna. Można było liczyć gwiazdy w nieskończoność. – Co się wtedy wydarzyło? – spytał cicho. 265
Zamrugała, zupełnie jakby ocknęła się ze snu, a kiedy znowu się odezwała, mówiła tak bezceremonialnie, że aż niepokojąco. – Dowiedziałam się, że oświadczył się komuś innemu. Mówiąc dokładnie, dzień po tym, jak mu się oddałam. Furia, która w nim narastała już od jakiegoś czasu, zaczęła kipieć. Nigdy w życiu, ani razu, nie czuł takiej wściekłości z powodu innej osoby. Czy na tym właśnie polega miłość? Że rany drugiej osoby bolą bardziej niż własne? – Ale i tak próbował to ze mną zrobić – mówiła dalej. – Powiedział mi, że byłam... Nie pamiętam nawet, jakich słów użył, ale sprawił, że poczułam się jak dziwka. I może nią byłam, ale...
R
– Nie – rzekł z naciskiem Daniel. Mógł przyznać, że powinna być rozsądniejsza, bardziej rozważna. Ale nigdy nie pozwoli, by myślała o
L T
sobie w taki sposób. Podszedł i położył dłonie na jej ramionach. Uniósł głowę i spojrzał w oczy... w jej bezdenne, ciemnoniebieskie oczy... Chciał się w nich zatopić. Na zawsze.
– On cię wykorzystał – powiedział cicho. – Należałoby go poćwiartować za...
Mimowolnie parsknęła śmiechem.
– Wielkie nieba. Poczekaj, aż usłyszysz resztę historii. Uniósł brwi ze zdziwieniem.
– Pocięłam go – wyjaśniła i dopiero po chwili zrozumiał, co miała na myśli. – Zbliżał się do mnie, a ja próbowałam go odpędzić i złapałam pierwszą rzecz, jaką miałam pod ręką. To był nóż do otwierania listów. Och, dobry Boże. – Próbowałam się bronić, chciałam go tylko postraszyć, ale on rzucił się na mnie i wtedy... – Wzdrygnęła się i krew odpłynęła jej z twarzy. – Stąd dotąd – szepnęła, przesuwając palcem od skroni do podbródka. – To było 266
straszne. I oczywiście nie dało się ukryć. Byłam zrujnowana. Zostałam odesłana z domu, musiałam zmienić nazwisko i zerwać wszelkie kontakty z rodziną. – Twoi rodzice się na to zgodzili? – spytał Daniel z niedowierzaniem. – To był jedyny sposób, żeby chronić moje siostry. Nikt by ich nie zechciał, gdyby się okazało, że spałam z George’em Chervilem. Możesz to sobie wyobrazić? Najpierw się z nim przespałam, a potem go pchnęłam nożem. – Jednego nie potrafię sobie wyobrazić – warknął. – Tego, że rodzina mogła cię odtrącić.
R
– Nie było tak źle – powiedziała cicho, chociaż oboje zdawali sobie sprawę, że to nieprawda. – Moja siostra i ja cały czas potajemnie pisałyśmy
L T
do siebie, więc nie zostałam całkiem sama.
– Dlatego interesuje cię poczta – mruknął. Uśmiechnęła się blado.
– Zawsze dbałam o to, żeby wiedzieć, gdzie mogę nadawać i odbierać listy. Wydawało mi się, że będzie bezpieczniej, jeśli będę to robić daleko od domu.
– Co się wydarzyło dziś w nocy? Dlaczego uciekłaś w zeszłym tygodniu?
– Kiedy odeszłam... – Przełknęła konwulsyjnie ślinę, odwracając głowę, żeby wbić wzrok w jakieś miejsce na podłodze. – On był wściekły. Chciał zabrać mnie na policję i kazać mnie powiesić, deportować albo coś podobnego, ale jego ojciec był bardzo stanowczy. Gdyby George nagłośnił tę sprawę ze mną, zerwano by zaręczyny z panną Beckwith. A ona jest córką wicehrabiego. – Spojrzała na niego z ironicznym wyrazem twarzy. – To była cenna zdobycz. 267
– Czy to małżeństwo doszło do skutku? Anna skinęła głową. – Ale on nigdy nie porzucił myśli o zemście. Rana się zagoiła lepiej, niż przypuszczałam, ale wciąż bardzo rzuca się w oczy. A wcześniej był taki przystojny. Początkowo myślałam, że chce mnie zabić, ale teraz... – Co? – spytał Daniel, kiedy przerwała w pół zdania. – Chce mnie okaleczyć – wyszeptała bardzo cicho. Daniel zaklął siarczyście. Nie przejmował się tym, że jest w towarzystwie damy. Nie był w stanie powstrzymać tego, co cisnęło mu się na język. – Zabiję go – oznajmił.
R
– Nie – powiedziała Anna. – Nie zabijesz. Po tym, co się stało z Hugh Prentice’em...
L T
– Nikt nie będzie miał mi za złe, jeżeli usunę Chervila z powierzchni ziemi – przerwał jej. – O to się nie martwię.
– Nie zabijesz go – powtórzyła surowo Anna. – Już i tak poważnie go zraniłam...
– Chyba nie próbujesz go tłumaczyć?
– Nie – odparła na tyle skwapliwie, by go uspokoić. – Ale myślę, że już zapłacił za to, co mi zrobił tamtej nocy. Nigdy nie ucieknie od tego, co go spotkało. – I dobrze – warknął Daniel. – Chcę, żeby to się już skończyło – rzekła stanowczo. – Chcę żyć, nie musząc cały czas oglądać się za siebie. Ale nie chcę zemsty. Nie potrzebuję jej. Daniel sądził raczej, że to on może potrzebować zemsty, ale wiedział, że decyzja należy do Anny. Chwilę trwało, nim zdołał pohamować wściekłość, 268
ale w końcu mu się to udało, i spytał: – Jak wyjaśnił tę ranę? – Wypadkiem w czasie konnej jazdy. Charlotte pisała, że nikt w to nie uwierzył, ale ogłosili, że spadł z siodła i rozciął sobie policzek o gałąź drzewa. Nie sądzę, by ktokolwiek domyślał się, jak było naprawdę... Ludzie na pewno myśleli o mnie jak najgorzej, kiedy tak nagle zniknęłam, ale nie wyobrażam sobie, by ktoś przypuszczał, że mogłam go zranić w twarz. Ku własnemu zaskoczeniu Daniel zdał sobie sprawę, że się uśmiecha. – Cieszę się, że to zrobiłaś. Spojrzała na niego zaskoczona.
R
– Powinnaś była dźgnąć go w inne miejsce.
Otworzyła szeroko oczy i nagle parsknęła śmiechem.
L T
– Powiedz, że jestem krwiożerczy – mruknął.
Jej wyraz twarzy stał się nieco bardziej figlarny.
– Ucieszy cię pewnie wiadomość, że dzisiejszej nocy, kiedy mu się wyrwałam...
– Och, powiedz mi, że kopnęłaś go w przyrodzenie – poprosił. – Proszę, proszę, proszę, powiedz mi to.
Zacisnęła usta, starając się nie roześmiać znowu. – Możliwe.
Przycisnął ją do piersi. – Mocno? – Nie tak mocno jak wtedy, gdy już leżał na ziemi. Daniel ucałował jedną jej dłoń, a następnie drugą. – Czy wolno mi powiedzieć, jak bardzo jestem dumny z tego, że cię znam? Zarumieniła się z zadowolenia. 269
– I jestem bardzo dumny, mogąc nazywać cię moją. – Pocałował ją lekko. – Ale nigdy nie będziesz moją kochanką. Cofnęła się. – Dan... Przerwał jej, kładąc palec na ustach. – Ogłosiłem już, że zamierzam się z tobą ożenić. Chcesz, żebym wyszedł na kłamcę? – Danielu, nie możesz! – Mogę. – Nie, ty...
R
– Mogę – powiedział stanowczo. – I zrobię to. Jej oczy błądziły gorączkowo po jego twarzy.
L T
– Ale George wciąż tu jest. A jeśli cię skrzywdzi...
– Mogę sobie poradzić ze wszystkimi George’ ami Chervilami świata – zapewnił. – O ile ty możesz się zająć mną. – Ale...
– Kocham cię – powiedział i stało się tak, jakby cały świat nagle znalazł się na swoim miejscu. – Kocham cię i nie mogę znieść myśli o
spędzeniu
choćby chwili bez ciebie. Chcę mieć cię u boku i w łóżku. Chcę, żebyś urodziła moje dzieci, i chcę, żeby wszyscy na całym cholernym świecie dowiedzieli się, że jesteś moja. – Danielu – powiedziała, a on nie był pewien, czy protestuje, czy się zgadza. Lecz jej oczy wypełniły się łzami i już wiedział, że jest blisko. – Nie zadowolę się niczym mniej niż wszystkim – wyszeptał. – Obawiam się, że będziesz musiała wyjść za mnie. Podbródek jej zadrżał. To mogło być skinienie głową. – Kocham cię – szepnęła. – Ja też cię kocham. 270
– I...? – ponaglił. Bo zamierzał ją zmusić, żeby to powiedziała. – Tak – wykrztusiła. – Jeżeli jesteś na tyle odważny, by mnie chcieć, wyjdę za ciebie. Przyciągnął ją do siebie, dając w pocałunkach ujście całej namiętności, strachowi i emocjom, które wrzały w nim od tygodnia. – Odwaga nie ma tu nic do rzeczy – oznajmił i omal się nie roześmiał, tak był bezgranicznie szczęśliwy. – To instynkt samozachowawczy. Spojrzała na niego pytająco. Pocałował ją znowu. Nie potrafił przestać.
R
– Jestem przekonany, że bez ciebie umarłbym – szepnął. – Myślę... – zaczęła, lecz nie dokończyła, a przynajmniej nie od razu. – Myślę, że przedtem... Z George’em... Myślę, że to się nie liczy. – Spojrzała na
L T
niego oczami lśniącymi miłością i obietnicą.
– Dzisiaj będzie mój pierwszy raz. Z tobą.
271
19 I wtedy Anna powiedziała jedno słowo. Tylko jedno. – Proszę. Nie wiedziała, dlaczego powiedziała właśnie to; na pewno nie w wyniku racjonalnego myślenia. Po prostu przez ostatnie pięć lat nieustannie przypominała ludziom, że nikomu jeszcze nie zaszkodziła uprzejmość i użycie słowa „proszę”, kiedy komuś na czymś zależy. A na tym zależało jej bardzo. – W takim razie – powiedział Daniel z uprzejmym skinieniem głową – mogę powiedzieć tylko: dziękuję.
R
Uśmiechnęła się, ale nie z rozbawieniem. To było coś zupełnie innego; taki uśmiech, który zaskakuje, który błąka się na wargach, dopóki nie
L T
znajdzie pełnego ujścia. Uśmiech czystego szczęścia, pochodzący z tak głębokiego wnętrza, że Anna musiała sobie przypomnieć, żeby oddychać. Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. Uniosła rękę, żeby ją otrzeć, lecz palce Daniela były szybsze.
– Mam nadzieję, że to łza szczęścia – powiedział. Skinęła głową.
Dotknął jej policzka, kciukiem muskając lekko otarcie przy skroni. – Zranił cię.
Anna widziała to otarcie, kiedy w łazience patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Prawie nie bolało i nawet nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy się go nabawiła. Mgliście pamiętała walkę z George’em i doszła do wniosku, że tak jest lepiej. Ale uśmiechnęła się przebiegle i powiedziała cicho: – On wygląda gorzej. Daniel milczał przez chwilę, lecz w końcu w jego oczach rozbłysły 272
figlarne iskierki. – Naprawdę? – Och, tak. Pocałował ją delikatnie za uchem i poczuła na skórze jego gorący oddech. – To bardzo ważne. – Mmmm – hmmm. – Wygięła szyję, gdy jego wargi przesuwały się w kierunku obojczyka. – Powiedziano mi kiedyś, że najważniejszym elementem walki jest zadbanie o to, by na koniec przeciwnik wyglądał gorzej niż ty. – Masz bardzo mądrych doradców.
R
Anna wstrzymała oddech. Jego ręce sięgnęły do jedwabnego paska szlafroka i Anna poczuła, jak pod jego palcami węzeł się rozluźnia.
L T
– Tylko jednego – szepnęła, starając się nie zatracić zupełnie, kiedy poczuła na delikatnej skórze brzucha, a potem na plecach jego duże dłonie. – Tylko jednego? – spytał, obejmując jej pośladki. – Jednego doradcę, ale on jest... och mój! Ścisnął ponownie.
– Czy chodziło ci o takie „och mój”? – I wtedy zrobił coś zupełnie innego, używając tylko jednego palca. – Czy o takie? – Och, Danielu...
Jego wargi ponownie odszukały jej ucho, a jego oddech niemal parzył skórę. – Nim ta noc się skończy, zamierzam sprawić, że będziesz krzyczeć. Zachowała jeszcze tyle rozwagi, by powiedzieć: – Nie. Nie możesz... Uniósł ją i przyciągnął do siebie, na tyle gwałtownie, że straciła grunt pod stopami i odruchowo objęła go nogami. 273
– Zapewniam cię, że mogę. – Nie, nie... Ja nie... Jego palec, który dotąd zataczał leniwe kręgi, wsunął się nieco głębiej. – Nikt nie wie, że tu jestem – wydyszała Anna, chwytając się rozpaczliwie jego ramion. Teraz szedł powoli razem z nią, ale każdy krok wywoływał w niej dreszcz pożądania przeszywający całe ciało. – Jeżeli kogoś obudzimy... – Och, dobrze – mruknął, ale w jego głosie słychać było uśmiech. – Chyba będę musiał okazać się rozsądny i zachować kilka rzeczy na czas, kiedy będziemy już małżeństwem.
R
Anna nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, co miał na myśli, ale jego słowa miały na nią podobny wpływ jak dłonie – popychały ją w gorący wir namiętności.
L T
– Co do dzisiejszej nocy – powiedział, zanosząc ją na brzeg łóżka – chyba nie będę miał innego wyjścia, jak tylko upewnić się, że jesteś grzeczną dziewczynką.
– Grzeczną dziewczynką? – powtórzyła. Opierała się plecami o krawędź nieprzyzwoicie wielkiego łoża, ubrana tylko w męski szlafrok, który rozchylił się, odsłaniając wypukłość jej piersi; w sobie miała palec, który sprawiał, że jęczała z rozkoszy.
W tym momencie w niczym nie przypominała grzecznej dziewczynki. Ale czuła się cudownie. – Czy sądzisz, że potrafisz zachowywać się cicho? – drażnił się z nią, całując jej szyję. – Nie wiem. Wsunął w nią drugi palec. – A co będzie, kiedy zrobię tak? 274
Pisnęła cicho, a on uśmiechnął się diabolicznie. – Co powiesz o tym? – spytał ochrypłym głosem, odsuwając jedną stronę szlafroka. Zsunął się z jej ramienia, odsłaniając jedną pierś, lecz tylko na ułamek sekundy, gdyż usta Daniela natychmiast zamknęły się na niej. – Och! – Tym razem jęknęła nieco głośniej i usłyszała, jak parsknął cichym śmiechem. – Jesteś nieprzyzwoity – stwierdziła. Musnął ją językiem i spojrzał na nią drapieżnie. – Nigdy nie twierdziłem, że nie jestem.
R
Zajął się drugą piersią, która, choć wydawało się to niemożliwe, okazała się jeszcze bardziej wrażliwa; Anna niemal nie zauważyła, kiedy szlafrok zupełnie opadł na podłogę.
L T
Spojrzał na nią znowu.
– Poczekaj, aż zobaczysz, co jeszcze umiem zrobić.
– Och mój Boże. – Nie potrafiła sobie wyobrazić, co mogłoby być jeszcze bardziej nieprzyzwoite niż to.
Wtedy jednak jego usta ześlizgnęły się w zagłębienie między jej piersiami i dalej... niżej... mijając brzuch, pępek, aż do... – Boże – jęknęła. – Nie możesz... – Ja nie mogę?
– Danielu? – Sama nie wiedziała, o co chce go zapytać, ale zanim sobie to uświadomiła, on uniósł ją tak, że usiadła na brzegu łoża, a jego usta znalazły się tam, gdzie wcześniej były palce, a rzeczy, które robił językiem... i wargami... i oddechem... Wielkie nieba, była bliska omdlenia. Albo eksplozji. Zacisnęła palce na jego głowie tak mocno, że musiał rozluźnić jej chwyt, aż w końcu, nie mogąc się już dłużej utrzymać, opadła na materac, z nogami wciąż przewieszonymi 275
przez brzeg łóżka. Daniel uniósł głowę i sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego z siebie. Patrzyła, jak wstawał, i spytała cicho: – Co ty ze mną robisz? Bo przecież nie mógł jeszcze skończyć. Pragnęła go, pragnęła czegoś, pragnęła... – Dostaniesz to – obiecał, zdejmując przez głowę koszulę – tylko ze mną w środku. – Dostanę? – Co też, na miłość boską, mógł przez to rozumieć?
R
Rozpiął spodnie i w kilka sekund stanął przed nią nagi, a Anna mogła tylko patrzeć na niego z podziwem, kiedy wsunął się między jej nogi. Był imponujący, ale przecież chyba nie zamierzał...
L T
Dotknął ją znowu, tym razem obejmując uda i rozchylając je. – O mój Boże – szepnęła.
Nie przypuszczała, że kiedykolwiek powie te słowa aż tyle razy, ile w ciągu ostatnich kilku minut, ale jeśli był jakiś moment bardziej niż inne odpowiedni, by chwalić stwórcę, to właśnie ten. Czubek jego męskości napierał na jej wejście, lecz nie spieszył się do wnętrza. Wydawał się zadowalać ocieraniem o jej najdelikatniejszą skórę, zataczając kręgi to w tę, to w drugą stronę. Ona z każdym jego ruchem otwierała się nieco bardziej, aż w końcu niespodziewanie jego męskość znalazła się w jej wnętrzu. Zacisnęła dłonie na krawędzi łóżka, niemal niezdolna pojąć niezwykłości tego doznania. Kiedy Daniel parł naprzód, niemal rozrywał ją na dwoje, a jednak ona wciąż pragnęła więcej. Nie umiałaby wyjaśnić, jak to możliwe, ale jej biodra same wychodziły mu na spotkanie. – Pragnę cię całego – szepnęła, wstrząśnięta własnymi słowami. – 276
Teraz. Usłyszała, jak wziął głęboki oddech, a kiedy na niego spojrzała, miał wzrok nieobecny i szklisty z pożądania. Wyszeptał jej imię i pchnął, nie do końca, lecz wystarczająco, by znowu doznała tego przedziwnego, cudownego uczucia, jakby była otwierana dla niego, przez niego. – Więcej – powiedziała. To nie była prośba. To był rozkaz. – Jeszcze nie. – Wycofał się odrobinę, po czym wrócił. – Jeszcze nie jesteś gotowa. – Nie dbam o to. – I tak było istotnie. Narastało w niej napięcie, które
R
czyniło ją coraz bardziej chciwą. Chciała go poczuć w całości, pulsującego w swoim wnętrzu. Chciała poczuć, jak wsuwa się w nią aż do samego końca. Poruszył się znowu i tym razem chwyciła go za biodra, próbując przyciągnąć do siebie.
L T
– Pragnę cię – jęknęła, lecz on stawiał opór, zdecydowany działać we własnym tempie. Ale na jego twarzy malowało się ledwie opanowywane pożądanie i Anna wiedziała, że pragnie tego nie mniej niż ona. Powstrzymywał się, ponieważ sądził, że ona tego właśnie potrzebuje. Ona jednak wiedziała lepiej.
Musiał coś w niej rozbudzić, jakąś nieprzyzwoitą, rozpustną, kobiecą część jej duszy. Nie miała pojęcia, skąd wiedziała, co powinna robić. Nie wiedziała nawet, co zrobi, dopóki to się nie stało, gdy jej ręce same odnalazły piersi i ściskały je, ona zaś patrzyła, jak Daniel ją obserwuje... Patrzył na nią z pożądaniem tak intensywnym, że niemal czuła je na skórze. – Zrób to jeszcze raz – powiedział ochryple. – Podoba ci się? – szepnęła, by się z nim podrażnić. Skinął głową; oddychał tak szybko, że jego ruchy wydawały się 277
niezgrabne i nerwowe. Wciąż usilnie starał się poruszać wolno, a Anna wiedziała, że mogłaby sprawić, że straci panowanie nad sobą. Nie potrafił oderwać wzroku od jej dłoni na piersiach, a ona, widząc czystą, pierwotną żądzę w jego oczach, czuła się jak bogini, potężna i silna. Przesunęła językiem po wargach i ujęła różowe sutki między palce wskazujące i kciuki. To było zdumiewające uczucie, niemal tak elektryzujące, jak wtedy, gdy Daniel je ssał. Przeszył ją piorun rozkoszy, zaczynający się między nogami, i ze zdumieniem zdała sobie sprawę, że ona sama to spowodowała, swoimi grzesznymi palcami. Głowa opadła jej do tyłu i Anna jęknęła z pożądania.
R
Fala żądzy porwała i Daniela; w końcu pchnął, mocno i szybko, aż ich ciała w pełni się połączyły.
L T
– Będziesz musiała zrobić to znowu – jęknął. – Każdej nocy. A ja będę na ciebie patrzył...
Zadrżał z rozkoszy, poruszając się w jej wnętrzu. – Będę patrzył na ciebie każdej nocy.
Uśmiechnęła się, napawając swoją nowo odkrytą władzą, i zaczęła się zastanawiać, co jeszcze mogłaby zrobić, by doprowadzić go do szaleństwa. – Jesteś najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałem – powiedział. – Teraz. Właśnie w tej chwili. Ale to... To... – Poruszył się jeszcze raz i jęknął. Oparł dłonie na materacu po obu stronach jej głowy. Zdała sobie sprawę, że próbuje się uspokoić. – Nie to chciałem powiedzieć – rzekł, z każdym słowem walcząc o oddech. Popatrzyła mu prosto w oczy i poczuła, jak ich palce się splatają. – Kocham cię – powiedział. – Kocham cię – powtórzył, potem jeszcze 278
raz, i jeszcze. Czuła to w każdym ruchu jego ciała. To było wspaniałe, przytłaczające, zdumiewające i absolutnie upokarzające, czuć się częścią drugiej osoby. Ścisnęła jego dłoń. – Ja też cię kocham — szepnęła. – Jesteś pierwszym mężczyzną... pierwszym mężczyzną, którego... Nie wiedziała, jak to powiedzieć. Chciała, żeby poznał każdy moment jej życia, każdy triumf i porażkę. A przede wszystkim chciała, żeby wiedział, że jest pierwszym mężczyzną, któremu całkowicie zaufała, jedynym, który zdobył jej serce.
R
Ujął jej dłoń i zbliżył do ust. I właśnie wtedy, w trakcie najbardziej rozpustnego erotycznego zbliżenia, jakie mogłaby sobie wyobrazić, ucałował
L T
jej palce, tak delikatnie i z szacunkiem, jak rycerz z dawnych czasów. – Nie płacz – poprosił.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, że płacze.
Starł jej łzy pocałunkami, ale pochylając się, poruszył się znowu wewnątrz niej, rozpalając ogień na nowo. Przesuwała stopami po jego łydkach i unosiła biodra, wychodząc mu naprzeciw, i wtedy ona się poruszała i on się poruszał, i coś się w niej zaczęło się zmieniać, napinać i naprężać, aż już nie mogła tego znieść i wtedy...
– Ooooch! – krzyknęła cicho, gdy cały świat eksplodował wokół niej. Chwyciła go kurczowo, wbijając mu palce w ramiona tak mocno, że aż uniosła się z łóżka. – O mój Boże – jęknął. – O mój Boże, o mój Boże... Pchnął ostatni raz, zadrżał i upadł na nią. To już koniec, pomyślała sennie Anna. To był już koniec, a jednak jej życie dopiero się zaczynało. 279
Nieco później Daniel leżał na boku, podpierając się łokciem i leniwie bawił się luźnym kosmykiem włosów Anny. Spała – a przynajmniej – Tylko ta noc tak mu się wydawało. Jeżeli nie, to była wyjątkowo pobłażliwa, pozwalając mu się bawić miękkimi puklami i podziwiać, jak pięknie blask świec odbija się w pojedynczych pasmach. Nie zdawał sobie sprawy, że ma tak długie włosy. Kiedy miała je upięte, ze szpilkami, grzebieniami i wszystkimi tymi rzeczami, których używają kobiety, wyglądały jak każda inna fryzura. No tak – każda inna fryzura na głowie kobiety tak pięknej, że na jej widok serce przestawało bić.
R
Lecz rozpuszczone, jej włosy wyglądały olśniewająco. Przykrywały ramiona niczym sobolowa peleryna ułożona w łagodne fale, które kończyły się na wysokości piersi.
L T
Pozwolił sobie na lekki, nieprzyzwoity uśmiech. Podobało mu się to, że jej włosy nie zasłaniały piersi.
– Dlaczego się uśmiechasz? – spytała cicho, głosem rozleniwionym od snu.
– Nie śpisz – stwierdził.
Westchnęła cicho, przeciągając się, a on z przyjemnością obserwował, jak prześcieradło zsunęło się z niej.
– Och! – pisnęła, podciągając je na siebie. Przytrzymał ją za rękę. – Tak bardziej mi się podoba – szepnął ochryple. Zarumieniła się. Było zbyt ciemno, żeby mógł zobaczyć różowy kolor jej skóry, ale widział, że na moment spuściła oczy, jak zawsze, kiedy czuła się zakłopotana. Uśmiechnął się znowu, bo nawet nie zdawał sobie sprawy, że aż tak dobrze ją poznał. Lubił wiedzieć o niej różne rzeczy. – Nie powiedziałeś, z czego się śmiejesz – przypomniała, delikatnie 280
podciągając prześcieradło i przytrzymując je ramieniem. – Myślałem – powiedział – jak bardzo podoba mi się, że nie masz włosów na tyle długich, by zasłaniały piersi. Tym razem zobaczył, że się zarumieniła, mimo ciemności. – Pytałaś, więc odpowiedziałem – mruknął. Zamilkli, ciesząc się swoją obecnością, lecz wkrótce Daniel zauważył, że zmarszczyła czoło zaniepokojona. Nie był zaskoczony, kiedy spytała cicho: – Co teraz?
R
Wiedział, o co pyta, lecz nie chciał odpowiadać. Kiedy leżeli przytuleni do siebie na łożu z baldachimem, łatwo było udawać, że cała reszta świata nie istnieje. Wkrótce jednak nadejdzie ranek, a wraz z nim wszystkie
L T
niebezpieczne i okrutne sprawy, które doprowadziły ją do tego miejsca. – Złożę wizytę sir George’owi Chervilowi – odparł w końcu. – Myślę, że nie będzie trudno ustalić jego adres.
– A dokąd ja mam iść? – wyszeptała.
– Ty zostaniesz tutaj – odparł stanowczo Daniel. Jak mogła pomyśleć, że pozwoli jej pójść dokądkolwiek?
– Co powiesz swojej rodzinie?
– Prawdę – rzekł. I dodał, widząc niedowierzanie i zaskoczenie w jej oczach: – W każdym razie część prawdy. Nikt nie musi wiedzieć dokładnie, gdzie spędziłaś dzisiejszą noc, ale będę musiał powiedzieć matce i siostrze, w jaki sposób znalazłaś się tutaj, nie mając ze sobą nawet sukni na zmianę. Chyba że wymyśliłaś jakąś wiarygodną historię. – Nie – przyznała. – Honoria może pożyczyć ci ubranie, a z moją matką w roli przyzwoitki, nie będzie absolutnie nic niestosownego w tym, że zamieszkasz 281
w jednym z naszych pokojów gościnnych. Przez ułamek sekundy sprawiała wrażenie, jakby chciała zaprotestować lub zaproponować jakieś inne rozwiązanie. W końcu jednak skinęła głową. – Po spotkaniu z panem Chervilem zajmę się załatwieniem specjalnego zezwolenia na ślub – powiedział Daniel. – Specjalnego zezwolenia? – powtórzyła Anna. – Przecież to straszliwie dużo kosztuje. Jakoś przetrwam normalny okres zaręczyn. Przyciągnął ją do siebie. – Naprawdę wydaje ci się, że ja wytrzymam tyle czasu? Zaczęła się uśmiechać.
R
– I naprawdę wydaje ci się, że ty wytrzymasz? – dodał ochrypłym szeptem.
L T
– Zrobiłeś ze mnie rozpustnicę – szepnęła. Przytulił ją do siebie.
– Nie potrafię wzbudzić w sobie wyrzutów sumienia. A kiedy ją całował, usłyszał jej szept: – Ja też.
Teraz już wszystko będzie dobrze. Jeżeli trzyma w ramionach taką kobietę, jakże mogłoby być inaczej?
282
20 Następnego dnia, po zainstalowaniu Anny jako gościa w swoim domu, Daniel wyruszył złożyć wizytę sir George’owi Chervilowi. Jak oczekiwał, nie było trudno znaleźć jego adres. Mieszkał w Marylebone, niedaleko od rezydencji swojego teścia przy Portman Square. Daniel znał z widzenia wicehrabiego Hanley; co więcej, był w Eton w tym samym czasie co dwaj synowie Hanleya. Nie była to zbyt bliska znajomość, ale rodzina wiedziała, kim jest. Gdyby Chervil okazał się oporny, problem
R
powinna rozwiązać wizyta u jego teścia – który niewątpliwie trzymał sznurki od sakiewki, podobnie jak akt własności małego, schludnego domku, do którego Daniel właśnie się zbliżał.
L T
Zastukał do frontowych drzwi i po chwili został zaprowadzony do salonu utrzymanego w stłumionych odcieniach zieleni i złota. Kilka minut później weszła jakaś kobieta. Z jej wieku i stroju wywnioskował, że musi to być lady Chervil, córka wicehrabiego, którą George Chervil postanowił poślubić zamiast Anny.
– Milordzie – powiedziała lady Chervil z uprzejmym dygnięciem. Była całkiem ładna, o jasnobrązowych lokach i brzoskwiniowej cerze. Nie mogła się równać z dramatyczną urodą Anny, ale, z drugiej strony, niewiele kobiet mogło się z nią równać. I możliwe, że Daniel nie był całkowicie obiektywny. – Lady Chervil – odparł. Wydawała się zaskoczona i zaintrygowana jego przyjściem. Jej ojciec był wicehrabią, więc zapewne przywykła do przyjmowania szlachetnie urodzonych gości, ale z drugiej strony mogło już minąć trochę czasu, odkąd jakiś hrabia przekroczył jej progi, zwłaszcza że jej mąż dopiero niedawno został baronetem. – Przyszedłem zobaczyć się z pani mężem – oznajmił Daniel. 283
– Obawiam się, że w tej chwili nie ma go w domu – odparła. – Czy mogę panu w czymś pomóc? Jestem zaskoczona, że mąż nie wspomniał mi o znajomości z panem. – Nie zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni – wyjaśnił Daniel. Nie było powodu udawać, że jest inaczej; Chervil i tak to sprostuje, kiedy wróci do domu, a żona wspomni mu o wizycie hrabiego Winsteada. – Och, tak mi przykro – stwierdziła, chociaż właściwie nie miała powodu przepraszać. Ale sprawiała wrażenie kobiety tego typu, który zawsze mówi „tak mi przykro”, kiedy nie wie, co powiedzieć. – Czy mogę panu jakoś
R
pomóc? Och, przepraszam, już o to pytałam, prawda? – Wskazała w stronę foteli. – Czy zechciałby pan usiąść? Każę natychmiast podać herbatę. – Nie, dziękuję. – Trudno mu było zachowywać się uprzejmie, ale
L T
wiedział, że ta kobieta nie jest w żaden sposób odpowiedzialna za to, co stało się Annie. Najprawdopodobniej nigdy nawet o niej nie słyszała. Odchrząknął z zakłopotaniem.
– Czy wie pani, kiedy można się spodziewać powrotu męża? – Sądzę, że raczej niedługo – odparła. – Zechce pan poczekać? Nie miał na to ochoty, lecz nie widział innej możliwości, więc podziękował i usiadł. Przyniesiono herbatę i zaczęli niezobowiązującą rozmowę przerywaną długimi pauzami i nieskrywanymi spojrzeniami na zegar kominkowy. Daniel próbował zająć się myślami o Annie i o tym, co może robić w tej chwili. Kiedy sączył herbatę, przymierzała stroje pożyczone jej przez Honorię. Kiedy ze zniecierpliwieniem stukał palcami w kolano, siadała do obiadu z jego matką, której (co Daniel przyjął z dumą i ulgą), nawet nie drgnęła brew, kiedy oznajmił, że zamierza poślubić pannę Wynter, a tak przy okazji, ona zatrzyma się w Winstead House jako gość, ponieważ raczej nie może być 284
dłużej guwernantką Pleinsworthów. – Lordzie Winstead? Ocknął się z zamyślenia. Lady Chervil przechyliła głowę na bok i przyglądała mu się wyczekująco. Najwyraźniej zadała mu pytanie, którego nie usłyszał. Na szczęście dobre maniery wpajano jej już od dnia narodzin, więc nie zwróciła uwagi na jego potknięcie i powiedziała (zapewne po raz drugi): – Musi pan być bardzo podekscytowany zbliżającym się ślubem siostry.
R
Widząc jego pozbawioną wyrazu twarz, dodała:
– Czytałam o tym w gazetach i oczywiście bywałam na uroczych wieczorkach muzycznych u pańskiej rodziny w czasie mojego sezonu.
L T
Daniel zastanawiał się, czy to oznacza, że nie dostaje już zaproszeń. Miał taką nadzieję. Myśl o tym, że George Chervil mógłby znaleźć się w jego domu, przyprawiła go o dreszcz obrzydzenia.
Chrząknął, starając się przybrać przyjemniejszy wyraz twarzy. – O tak, bardzo. Lord Chatteris jest moim przyjacielem od dzieciństwa. – A więc to doprawdy cudowne, że teraz będzie pańskim bratem. Uśmiechnęła się i Daniel poczuł maleńkie ukłucie niepokoju. Lady Chervil wydawała się przemiłą kobietą, z którą jego siostra – lub Anna – mogłaby się zaprzyjaźnić, gdyby jej mężem nie był sir George. Nie była winna niczemu poza tym, że poślubiła łajdaka, a teraz on zamierzał wywrócić jej życie do góry nogami. – Już teraz jest praktycznie domownikiem – rzekł Daniel, próbując uspokoić wyrzuty sumienia, prowadząc z nią nieco milszą rozmowę. – Myślę, że został sprowadzony, żeby pomóc przy planowaniu wesela. – Och, jak miło. 285
Skinął głową w milczeniu, wykorzystując tę okazję, by wrócić do swojej zabawy w „Co – może – teraz – robić – Anna? ” Miał nadzieję, że jest razem z resztą rodziny i wypowiada opinie na temat lawendowo – niebieskiego i niebiesko – lawendowego, kwiatów, koronek i całej reszty niezbędnej do rodzinnej uroczystości. Zasługiwała na to, by mieć rodzinę. Po ośmiu latach zasługiwała na to, by poczuć, że gdzieś jest jej miejsce. Daniel jeszcze raz zerknął na zegar na kominku, starając się tym razem zrobić to nieco dyskretniej. Siedział tu już półtorej godziny. Lady Chervil na
R
pewno coraz bardziej się niepokoi. Nikt nie siedzi w salonie półtorej godziny, czekając na czyjś powrót do domu. Oboje wiedzieli, że powinien zostawić bilet wizytowy i pójść sobie.
L T
Ale nie ruszał się z miejsca.
Lady Chervil uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
– Doprawdy nie sądziłam, że sir George’a nie będzie aż tak długo. Nie mam pojęcia, co mogło go zatrzymać.
– Dokąd poszedł? – spytał Daniel. To było niewątpliwie nietaktowne pytanie, ale po dziewięćdziesięciu minutach paplania o niczym nie wydawało się nie na miejscu.
– O ile wiem, wybierał się do doktora – odparła lady Chervil. – W sprawie blizny, sam pan rozumie. – Spojrzała na niego. – Och, wspominał pan, że nie zostaliście sobie przedstawieni. Ma... – Machnęła ręką przy policzku ze smutnym wyrazem twarzy. – Ma bliznę. To był wypadek w czasie konnej przejażdżki tuż przed naszym ślubem. Moim zdaniem wygląda z nią zawadiacko, ale on stara się ją zmniejszyć. Daniel poczuł niepokojący ucisk w żołądku. – Poszedł do doktora? – spytał. 286
– Cóż, tak myślę – odparła lady Chervil. – Kiedy wychodził rano, powiedział, że musi zobaczyć się z kimś w sprawie blizny. Założyłam, że chodzi o doktora. Z kim innym mógłby chcieć się spotkać? Z Anną. Daniel wstał tak gwałtownie, że przewrócił czajnik, rozlewając letnią już herbatę po stoliku. – Lordzie Winstead? – Głos lady Chervil drżał z niepokoju. Ona także zerwała się na równe nogi i pospieszyła za nim, kiedy wielkimi krokami maszerował do drzwi. – Czy coś się stało?
R
– Bardzo przepraszam – powiedział. Nie miał czasu na uprzejmości. Zmarnował tu cholerne półtorej godziny, a Bóg jeden wie, co knuje Chervil. Albo co już zdążył zrobić.
L T
– Czy mogę coś dla pana zrobić? – spytała, starając się go dogonić w drodze do frontowych drzwi. – Może mogłabym przekazać mężowi jakąś wiadomość?
Daniel obrócił się na pięcie.
– Tak – powiedział, nie poznając własnego głosu. Strach sprawiał, że stawał się nieprzewidywalny; wściekłość dodawała mu odwagi. – Może mu pani powiedzieć, że jeśli tknie choćby włos na głowie mojej narzeczonej, osobiście dopilnuję, żeby mu wyrwać wątrobę przez gębę. Lady Chervil pobladła. – Czy pani zrozumiała? Drżąc, skinęła głową. Daniel wbił w nią twarde spojrzenie. Była przerażona, ale to nic w porównaniu z tym, co mogła czuć Anna, jeśli wpadła w ręce George’a Chervila. Zrobił jeszcze jeden krok w stronę drzwi i zatrzymał się. – Jeszcze jedno – dodał. – Jeśli wróci dzisiaj do domu żywy, sugeruję, 287
żeby odbyła pani z nim rozmowę na temat waszej przyszłości w Anglii. Może się okazać, że wygodniej będzie się wam żyło na innym kontynencie. Miłego dnia, lady Chervil. – Miłego dnia – odparła. A potem zemdlała. – Anno! – ryknął Daniel, wbiegając do holu Winstead House. – Anno! Poole, od lat lokaj w Winstead House, zmaterializował się w jednej chwili. – Gdzie jest panna Wynter? – spytał Daniel, z trudem łapiąc oddech. Jego powóz utknął w korku i przez ostatnie kilka minut Daniel biegł ulicami,
R
rozpychając się jak szaleniec. To prawdziwy cud, że nie wpadł pod koła. Z salonu wyszła jego matka, a za nią Honoria i Marcus. – Co się dzieje? – spytała. – Danielu, co na miłość boską...
L T
– Gdzie jest panna Wynter? – wydyszał. – Wyszła – poinformowała go matka. – Wyszła? Jak to wyszła?
Dlaczego, u diabła, miałaby to zrobić? Wiedziała, że miała zostać w Winstead House do jego powrotu.
– Cóż, tego właśnie nie rozumiem. – Spojrzała na lokaja. – Nie było mnie tutaj.
– Panna Wynter miała gościa – wyjaśnił Poole. – Sir George’a Chervila. Wyszła z nim godzinę temu, może dwie. Daniel spojrzał na niego ze zgrozą. – Co? – Wydawała się niezbyt zachwycona jego towarzystwem... – zaczął Poole. – Więc dlaczego, na miłość boską, miałaby... – Była z nim lady Frances. 288
Daniel przestał oddychać. – Danielu? – W głosie matki słychać było narastający niepokój. – Co się dzieje? – Lady Frances? – powtórzył Daniel, nie odrywając wzroku od Poole’a. – Kim jest sir George Chervil? – zapytała Honoria. Popatrzyła pytająco na Marcusa, lecz on pokręcił głową. – Była w jego powozie – dodał Poole. – Frances? Poole skinął głową. – Tak. – I panna Wynter mu uwierzyła?
R
– Nie wiem, milordzie – odparł Poole. – Panna Wynter nie zwierzała mi
L T
się. Ale potem wyszła razem z nim na chodnik i wsiadła do powozu. Wydawała się robić to z własnej woli.
– Sacrebleu! – zaklął szpetnie Daniel.
– Danielu – odezwał się Marcus, a jego głos zabrzmiał pewnie i spokojnie, choć pokój zaczynał wirować. – Co się dzieje? Daniel opowiedział rano matce część przeszłości Anny; teraz opowiedział wszystkim całą resztę.
Krew odpłynęła z twarzy lady Winstead, a kiedy przerażona chwyciła Daniela za rękę, poczuł, jakby znalazł się w żelaznym uścisku. – Musimy zawiadomić Charlotte – wykrztusiła. Daniel skinął powoli głową, starając się myśleć. Jak Chervil dopadł Frances? I dokąd... – Danielu! – Matka niemal krzyczała. – Musimy natychmiast zawiadomić Charlotte! Ten szaleniec ma jej córkę! Daniel ocknął się z zamyślenia. 289
– Tak – powiedział. – Tak, natychmiast. – Ja też idę – odezwał się Marcus. Spojrzał na Honorię. – Zostaniesz tutaj? Ktoś musi zostać, na wypadek gdyby panna Wynter wróciła. Honoria skinęła głową. – Chodźmy – rzekł Daniel. Wybiegli z domu, lady Winstead nie pomyślała nawet o założeniu płaszcza. Powóz, który Daniel porzucił pięć minut wcześniej, właśnie przyjechał, więc umieścił wewnątrz matkę wraz z Marcusem, sam zaś puścił się biegiem. To było zaledwie ćwierć mili, a jeżeli ulice są nadal tak zatłoczone, szybciej dotrze do Pleinsworth House pieszo.
R
Przybiegł kilka chwil przed powozem i dysząc ciężko, wbiegł po schodach Pleinsworth House. Uderzył kołatką trzykrotnie i już unosił ją czwarty raz, kiedy Granby otworzył drzwi i pospiesznie usunął się na bok,
L T
gdyż Daniel niemal wpadł do środka. – Frances – wydyszał.
– Nie ma jej tutaj – oznajmił Granby. – Wiem. Czy wiesz, gdzie...
– Charlotte! – zawołała matka i podciągając suknię powyżej kostek wbiegła po schodach. Spojrzała na Granby’ego z szaleństwem w oczach. – Gdzie jest Charlotte?
Granby wskazał w głąb domu.
– Sądzę, że przegląda korespondencję. W... – Jestem tutaj – odezwała się lady Pleinsworth, wychodząc z pokoju. – Wielkie nieba, co się dzieje? Virginio, wyglądasz... – Chodzi o Frances – powiedział ponuro Daniel. – Sądzimy, że została porwana. – Co? – Lady Pleinsworth spojrzała na niego, potem na jego matkę i w końcu na Marcusa, który stał, milcząc przy drzwiach. – Nie, to niemożliwe – 290
powiedziała, bardziej zdezorientowana niż zmartwiona. – Ona jest... Czy nie wyszła z nianią Flanders? – zwróciła się do Granby’ego. – Jeszcze nie wróciły, milady. – Ale to nie jest jeszcze na tyle długo, żeby się niepokoić. Niania Flanders nie chodzi już bardzo szybko, więc obejście parku zajmuje im trochę czasu. Daniel wymienił ponure spojrzenia z Marcusem, po czym zwrócił się do Granby’ego: – Ktoś musi iść poszukać niani. – Oczywiście. – Lokaj skinął głową.
R
– Ciociu Charlotte – zaczął Daniel i streścił wydarzenia popołudnia. Bardzo pobieżnie opisał historię Anny; na to jeszcze będzie czas później. Ale
L T
to, co usłyszała, wystarczyło, by jej twarz przybrała barwę popiołu. – Ten człowiek... – powiedziała głosem drżącym z przerażenia. – Ten szaleniec... Myślicie, że on ma Frances?
– Gdyby było inaczej, Anna nigdy by z nim nie poszła. – O mój Boże! – Lady Pleinsworth zachwiała się i Daniel pospiesznie pomógł jej dojść do fotela. – Co zrobimy? Jak ich znajdziemy? – Wracam do domu Chervila – powiedział Daniel. – To jedyne... – Frances! – wrzasnęła lady Pleinsworth. Daniel odwrócił się i zobaczył Frances, która wpadła do holu i rzuciła się do matki. Była zakurzona i brudna, sukienkę miała podartą. Poza tym jednak raczej nic jej nie dolegało. – Och, moja kochana dziewczynka – załkała lady Pleinsworth, tuląc ją do siebie gorączkowo. – Co się stało? Czy jesteś ranna? – Dotknęła jej dłoni i ramion, a na koniec obsypała pocałunkami twarzyczkę. – Ciociu Charlotte – powiedział Daniel, starając się panować nad 291
głosem. – Przepraszam, ale naprawdę musimy porozmawiać z Frances. Lady Pleinsworth spojrzała na niego z wściekłością, równocześnie zasłaniając córkę własnym ciałem. – Nie teraz – warknęła. – Jest wstrząśnięta. Musi się wykąpać, coś zjeść i... – To moja jedyna nadzieja... – To dziecko! – A Anna może zginąć! – ryknął. W holu zapadła cisza, a wtedy zza jego ciotki dobiegł cichutki głos Frances: – On ma pannę Wynter.
R
– Frances – powiedział, biorąc ją za ręce i sadzając na ławie. – Proszę,
L T
musisz mi wszystko opowiedzieć. Co się stało?
Frances kilka razy odetchnęła głęboko i spojrzała na matkę, która skinęła przyzwalająco głową.
– Byłam w parku – zaczęła – i niania zasnęła na ławce, ale ona zasypia codziennie. – Znowu spojrzała na matkę. – Przepraszam, mamo. Powinnam ci była powiedzieć, ale ona jest coraz starsza i po południu czuje się zmęczona, i myślę, że spacer po parku jest dla niej trochę za długi. – Już dobrze, Frances – powiedział Daniel, starając się nie okazywać zniecierpliwienia. – Po prostu opowiedz, co wydarzyło się potem. – Nie uważałam. Bawiłam się w jednorożca – wyjaśniła i spojrzała na Daniela, jakby wiedziała, że on zrozumie. – Galopowałam i odbiegłam dość daleko od miejsca, gdzie siedziała niania. Ale wciąż mogłaby mnie zobaczyć, gdyby nie spała – zapewniła matkę z poważnym wyrazem twarzy. – I co było potem? – ponaglił ją Daniel. Frances spojrzała na niego ze zdumieniem. 292
– Nie wiem. Popatrzyłam w jej kierunku, a jej nie było. Nie wiem, co się z nią stało. Zawołałam ją kilka razy, a potem podeszłam do stawu, gdzie niania lubi karmić kaczki, ale tam też jej nie było, a potem... Frances cała zaczęła się trząść. – Dość tego – oznajmiła lady Pleinsworth, ale Daniel posłał jej błagalne spojrzenie. I ciotka z pewnością uświadomiła sobie, że Frances byłaby o wiele bardziej wstrząśnięta, gdyby Anna została zabita. – Co stało się później? – spytał łagodnie Daniel. Frances konwulsyjnie przełknęła ślinę i objęła się rękoma.
R
– Ktoś mnie złapał. I włożył mi do ust coś, co miało wstrętny smak, a potem już byłam w powozie.
Daniel wymienił z matką zaniepokojone spojrzenia. Tuż obok niej lady
L T
Pleinsworth cicho popłakiwała.
– To było zapewne laudanum – wyjaśnił Frances. – To bardzo, bardzo niedobrze, że ktoś zrobił ci coś takiego, ale nic ci nie grozi. Skinęła głową.
– Czułam się dziwnie, ale sama nie wiem... – Kiedy zobaczyłaś pannę Wynter?
– Pojechaliśmy do waszego domu. Chciałam wysiąść, ale ten człowiek... – Spojrzała na Daniela, jakby właśnie przypomniała sobie coś bardzo ważnego. – On miał bliznę. Bardzo dużą. Przez całą twarz. – Wiem – powiedział łagodnie. Popatrzyła na niego wielkimi, zdziwionymi oczami, ale o nic nie zapytała. – Nie mogłam wysiąść z powozu. On powiedział, że skrzywdzi pannę Wynter, jeżeli to zrobię. I kazał swojemu woźnicy mnie obserwować, a on nie wyglądał bardzo przyjemnie. 293
Daniel stłumił wściekłość. W piekle musi być specjalne miejsce dla ludzi, którzy krzywdzą dzieci. Jednak udało mu się zachować spokój, kiedy spytał: – I wtedy wyszła panna Wynter? Frances skinęła głową. – Była bardzo zła. – Tego jestem pewien. – Krzyczała na niego, a on krzyczał na nią, a ja nie rozumiałam większości z tego, o czym mówili, poza tym, że ona była naprawdę bardzo,
R
bardzo zła na niego o to, że trzymał mnie w powozie.
– Ona próbowała cię chronić – powiedział Daniel.
– Wiem – odparła cicho Frances. – Ale. .. myślę... Że to ona mogła mu
L T
zostawić tę bliznę. – Spojrzała na swoją matkę z wyrazem udręki na twarzy. – Nie wydaje mi się, żeby panna Wynter była zdolna do czegoś takiego, ale on ciągle o tym mówił i był na nią bardzo zły.
– To było dawno temu – wyjaśnił Daniel. – Panna Wynter się broniła. – Dlaczego? – szepnęła Frances.
– To nieistotne – uciął stanowczo. – Ważne jest to, co wydarzyło się dzisiaj, i co możemy zrobić, żeby ją ratować. Byłaś bardzo dzielna. Jak udało ci się uciec?
– Panna Wynter wypchnęła mnie z powozu. – Co?! – wrzasnęła lady Pleinsworth, ale lady Winstead przytrzymała ją, kiedy próbowała podbiec do Frances. – Nie jechał bardzo szybko – uspokoiła matkę Frances. – Zabolało tylko troszkę, kiedy uderzyłam o ziemię. Panna Wynter szepnęła mi, żebym się zwinęła w kulkę, zanim upadnę. – Och, dobry Boże – zatkała lady Pleinsworth. – Och, moje biedne 294
maleństwo. – Nic mi nie jest, mamo – zapewniła ją Frances. Daniel był zdumiony jej odpornością. Została najpierw porwana, potem wyrzucona z jadącego powozu, a teraz to ona pocieszała swą matkę. – Myślę, że panna Wynter wybrała właśnie to miejsce, ponieważ było niedaleko od domu. – Gdzie? – spytał z niecierpliwością Daniel. – Gdzie dokładnie byłyście? Frances zamrugała oczami. – Park Crecsent. Na przeciwległym końcu. Lady Pleinsworth jęknęła przez łzy. – Przyszłaś z tak daleka całkiem sama? – To wcale nie było tak daleko, mamo.
L T
R
– Ależ to aż za Marylebone. – Lady Pleinsworth zwróciła się do lady Winstead. – Ona sama przeszła całą drogę z Marylebone. Przecież to jeszcze dziecko!
– Frances – powiedział niecierpliwie Daniel. – Muszę cię o coś spytać. Czy masz pojęcie, dokąd sir George mógł chcieć zabrać pannę Wynter? Frances pokręciła głową i wargi jej zadrżały. – Nie wiem. Byłam taka wystraszona, a oni przez większość czasu krzyczeli na siebie, a potem on uderzył pannę Wynter... Daniel zacisnął zęby. – ... a wtedy przestraszyłam się jeszcze bardziej, ale on powiedział... – Frances spojrzała na Daniela i jej oczy rozszerzyły się z podniecenia. – Coś sobie przypomniałam. Mówił o wrzosowisku. – Hampstead – stwierdził Daniel. – Tak, tak myślę. Nie powiedział tego wprost, ale przecież jechaliśmy w tamtym kierunku, prawda? 295
– Jeśli byliście na Park Crescent, to tak. – Mówił też coś o tym, że ma pokój. – Pokój? – powtórzył Daniel. Frances pokiwała energicznie głową. Marcus, który milczał przez cały czas tej rozmowy, odchrząknął. – On może ją zabrać do jakiejś gospody. Daniel spojrzał na niego, skinął głową i zwrócił się ponownie do małej kuzynki. – Frances, czy myślisz, że poznałabyś ten powóz?
R
– Tak – potwierdziła, patrząc na niego wielkimi oczami. – Na pewno. – O, nie – zagrzmiała lady Pleinsworth. – Ona nie pojedzie z wami szukać szaleńca.
L T
– Nie ma innego wyjścia – stwierdził Daniel.
– Mamo, chcę pomóc – zwróciła się do niej Frances błagalnym tonem. – Proszę, kocham pannę Wynter.
– Ja też – powiedział cicho Daniel.
– Jadę z wami – zadeklarował się Marcus, a Daniel posłał mu spojrzenie pełne wdzięczności.
– Nie! – zaprotestowała lady Pleinsworth. – To szaleństwo. Co zamierzacie zrobić? Weźmiecie ją ze sobą, kiedy będziecie się włóczyć po jakichś podejrzanych miejscach? Przykro mi, ale nie mogę pozwolić... – Zabiorą eskortę – przerwała jej matka Daniela. Lady Pleinsworth spojrzała na nią z osłupieniem. – Virginio? – Ja też jestem matką – rzekła lady Winstead. – I wiem, że jeśli cokolwiek stanie się pannie Wynter... – jej głos zniżył się do szeptu – mój syn będzie zdruzgotany. 296
– Chcesz, żebym poświęciła moje dziecko dla twojego? – Nie! – Lady Winstead ujęła obie ręce swojej szwagierki. – Nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego. Wiesz o tym, Charlotte. Ale jeżeli zrobimy to jak należy, nie sądzę, żeby Frances cokolwiek groziło. – Nie – rzekła lady Pleinsworth. – Nie. Nie mogę się zgodzić. Nie mogę narazić życia mojego dziecka... – Nie wysiądzie z powozu – zapewnił Daniel. – Ty też możesz jechać, ciociu. I wtedy... zobaczył to w jej oczach... zaczęła się łamać. Wziął ją za rękę. – Proszę, ciociu Charlotte.
R
Przełknęła ślinę, czując, że coś ją ściska w gardle. I w końcu skinęła głową.
L T
Daniel odetchnął z ulgą. Jeszcze nie udało mu się znaleźć Anny, Frances była jego jedyną nadzieją, ale jeżeli ciotka zabroniłaby jej pojechać z nim do Hampstead, wszystko byłoby stracone.
– Nie ma czasu do stracenia – rzekł Daniel. – W moim powozie są cztery miejsca. Jak szybko możesz przygotować drugi powóz, ciociu? Z powrotem będziemy potrzebowali pięciu miejsc. – Nie – odparła ciotka. – Weźmiemy nasz powóz. Może pomieścić sześć osób i eskortę. Nie zamierzam zabierać mojej córki w pobliże tego szaleńca bez uzbrojonej eskorty w powozie. – Jak sobie życzysz – zgodził się Daniel. Nie mógł się z nią spierać. Gdyby miał córkę, równie zaciekle walczyłby o jej bezpieczeństwo. – Sprowadź natychmiast mój powóz – zwróciła się lady Pleinsworth do jednego ze służących, który był świadkiem całej tej sceny. – Tak jest, proszę pani – odparł i puścił się biegiem. 297
– W takim razie będzie miejsce i dla mnie – oznajmiła lady Winstead. – Ty także jedziesz? – Daniel spojrzał zdziwiony na matkę. – Moja przyszła synowa jest w niebezpieczeństwie. Jak sądzisz, gdzie miałabym być w takiej chwili? – Dobrze – ustąpił Daniel, ponieważ spieranie się z nią nie miało sensu. Jeżeli wyprawa była bezpieczna dla Frances, to tym bardziej dla jego matki. Jednak... – Ale nie wejdziesz do środka – ostrzegł surowo. – Nawet mi to nie przyszło do głowy. Mam rozliczne talenty, ale nie
R
obejmują one walki z szaleńcami. Na pewno tylko bym przeszkadzała. Kiedy wybiegli do powozu, zza rogu wyłonił się pędzący o wiele za szybko faeton. Tylko dzięki sprawności woźnicy – którym był Hugh Prentice,
L T
co stwierdził ze zdumieniem Daniel – pojazd się nie przewrócił. – Co u diabła? – Daniel podszedł i przejął lejce, podczas gdy Hugh z trudem zsiadł z kozła.
– Twój lokaj powiedział mi, że jesteś tutaj – wyjaśnił Hugh. – Szukam cię cały dzień.
– Był wcześniej w Winstead House – odezwała się lady Winstead. – Zanim panna Wynter wyszła z domu. Twierdziła, że nie wie, dokąd poszedłeś.
– Co się dzieje? – zwrócił się Daniel do Hugh. Na twarzy przyjaciela, zwykle przypominającej pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu maskę, teraz malował się wyraźny niepokój. Hugh podał mu kawałek papieru. – Dostałem coś takiego. Daniel szybko przebiegł wzrokiem notatkę. Pismo było schludne i staranne, litery miały ostre, męskie kształty. List zaczynał się od słów „Mamy 298
wspólnego wroga”, a dalej zawierał instrukcje, że Hugh ma zostawić odpowiedź w pewnym pubie w Marylebone. – Chervil – mruknął Daniel. – A więc wiesz, kto to napisał? – spytał Hugh. Daniel skinął głową, George Chervil nie mógł wiedzieć, że on i Hugh nigdy nie byli wrogami. Jednak krążyło mnóstwo plotek, które mogły podsunąć mu taką myśl. Pospiesznie streścił wydarzenia całego dnia Hugh, który zerknął na podjeżdżający właśnie powóz Pleinsworthów i zauważył: – Macie miejsce dla jeszcze jednej osoby.
R
– To nie jest konieczne – powiedział Daniel.
– Jadę – stwierdził Hugh. – Może nie dam rady biegać, ale strzelam całkiem nieźle.
L T
Słysząc te słowa, Daniel i Marcus równocześnie spojrzeli na niego z niedowierzaniem.
– Kiedy jestem trzeźwy – wyjaśnił Hugh, mając dość przyzwoitości, by się zarumienić. Tylko odrobinę. Daniel nie sądził, żeby jego policzki były w stanie zaczerwienić się bardziej.
– A teraz jestem – dodał Hugh, najwyraźniej czując potrzebę wyjaśnienia sprawy do końca.
– Wsiadaj – rzekł Daniel i skinął głową w stronę powozu. Był zaskoczony, że Hugh nie zauważył. – W drodze powrotnej posadzimy lady Frances na kolanach matki, żeby zrobić miejsce dla panny Wynter – powiedział Hugh. A jednak Hugh zauważał wszystko. – Jedźmy – ponaglił Marcus. Damy siedziały już w powozie, a Marcus stał z jedną nogą opartą na stopniu. 299
Była to niezwykła odsiecz, ale kiedy powóz ruszył, z czterema uzbrojonymi służącymi w charakterze eskorty, Daniel pomyślał, że ma cudowną rodzinę. Jedynym, co mogłoby sprawić, że poczułby się lepiej, była Anna u jego boku i nosząca jego nazwisko. Mógł się tylko modlić, żeby zdążyli dotrzeć w porę do Hampstead.
L T 300
R
21 Anna miała w życiu okazję, by poznać, co to strach. Kiedy zraniła George’a i uświadomiła sobie, co zrobiła, strach ją sparaliżował. Kiedy dwukółka Daniela wymknęła się spod kontroli, a ona leciała w powietrzu, wyrzucona z pojazdu – była przerażona. Ale nic – nic – nie dało się porównać z chwilą, gdy zdała sobie sprawę, że konie ciągnące powóz George’a Chervila zwolniły; nachyliła się wtedy ku Frances i szepnęła: – Biegnij do domu.
R
I wtedy, zanim zdążyła się nad tym zastanowić, otworzyła drzwi powozu i wypchnęła Frances na zewnątrz, krzycząc, żeby zwinęła się w kłębek.
L T
Miała tylko sekundę, by upewnić się, że Frances podnosi się z drogi, zanim George wciągnął ją z powrotem do środka i uderzył w twarz. – Nie myśl, że możesz mi przeszkodzić – syknął.
– Prowadzisz wojnę ze mną – warknęła. – Nie z tym dzieckiem. Wzruszył ramionami.
– Nie skrzywdziłbym jej.
Anna nie była pewna, czy powinna mu wierzyć. W tej chwili George był tak ogarnięty obsesją zniszczenia Anny, że jego myśli nie wybiegały naprzód dalej niż kilka godzin. Ale w końcu, kiedy się uspokoi, zda sobie sprawę, że Frances będzie mogła go rozpoznać. A o ile mógł przypuszczać, że ujdzie mu na sucho zranienie – lub nawet zabicie – Anny, to nawet on musiał wiedzieć, że porwanie córki hrabiego nie zostanie potraktowane tak lekko. – Dokąd mnie zabierasz? – spytała Anna. Uniósł brwi. – Czy to ma jakieś znaczenie? 301
Zacisnęła palce na siedzeniu powozu. – Nie ujdzie ci to płazem, wiesz o tym? – powiedziała. – Lord Winstead cię zabije. – Twój nowy obrońca? Niczego mi nie udowodni. – Cóż, jest jeszcze... – Ugryzła się w język, zanim powiedziała, że przecież Frances rozpozna bez trudu jego twarz. Sama blizna do tego wystarczy. Lecz niedokończone zdanie natychmiast wzbudziło podejrzliwość George’a. – Jest jeszcze co? – spytał ostro. – Jestem ja.
R
Jego wargi wykrzywiły się w okrutnym, szyderczym uśmiechu. – Na pewno?
L T
Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia.
– Jeszcze tak – mruknął. – Ale to się zmieni.
A więc zamierzał ją zabić. Właściwie nie powinna czuć się zaskoczona. – Ale nie martw się. To potrwa jakiś czas. – Jesteś szalony – szepnęła.
Chwycił ją, zaciskając palce na gorsecie sukni, i przyciągnął do siebie tak, że niemal dotknął jej nosem.
– Jeżeli jestem – syknął – to z twojego powodu. – Sam ściągnąłeś to na siebie – powiedziała cicho Anna. – Och, doprawdy? – warknął, odpychając ją na ściankę powozu. – Sam zrobiłem sobie to. – Wskazał ironicznie na swoją twarz. – Wziąłem nóż i sam się pociąłem, robiąc z siebie potwora. – Tak! – wykrzyknęła. – Ty to zrobiłeś! Byłeś potworem, jeszcze zanim cię dotknęłam. Ja próbowałam tylko się bronić. 302
Parsknął pogardliwie. – Już raz rozłożyłaś dla mnie nogi. Nie możesz odmawiać, kiedy raz się zgodziłaś. Patrzyła na niego z osłupieniem. – Ty naprawdę w to wierzysz? – Podobało ci się za pierwszym razem. – Myślałam, że mnie kochasz! Wzruszył ramionami. – To twoja głupota, a nie moja wina.
R
I nagle odwrócił się i spojrzał na nią z wyrazem bliskim zachwytu. – Och, wielkie nieba. – Uśmiechnął się z satysfakcją. – Zrobiłaś to znowu, prawda? Dałaś się przelecieć Winsteadowi. Och, Annie, czy niczego się nie nauczyłaś?
L T
– Poprosił mnie o rękę – powiedziała, mrużąc oczy. George wybuchnął rechotliwym śmiechem. – A ty mu uwierzyłaś? – Zgodziłam się.
– O, w to nie wątpię.
Anna próbowała odetchnąć, ale zęby miała tak mocno zaciśnięte, że cała się trzęsła, kiedy starała się wciągnąć powietrze. Była tak... piekielnie... wściekła. Zupełnie zniknął jej strach, obawy, wstyd. Czuła w sobie tylko kipiącą furię. Ten człowiek skradł jej osiem lat życia. Sprawił, że była przerażona i samotna. Odebrał niewinność jej ciału i zniszczył niewinność duszy. Ale tym razem nie pokona jej! W końcu była szczęśliwa. Nie tylko bezpieczna, nawet nie zadowolona, ale szczęśliwa. Kochała Daniela, a on jakimś cudownym zrządzeniem losu odwzajemniał to uczucie. Przyszłość rysowała się przed nią w uroczych 303
barwach różu i pomarańczu; Anna prawie widziała siebie i Daniela, roześmianych, z dziećmi. Nie zrezygnuje z tego. Jakiekolwiek popełniła grzechy, dawno już za nie odpokutowała. – George’u Chervil – powiedziała dziwnie spokojnym głosem. – Jesteś zakałą ludzkości. Spojrzał na nią z zainteresowaniem, po czym wzruszył ramionami i odwrócił się do okna. – Dokąd jedziemy? – spytała ponownie. – Już niedaleko.
R
Anna wyjrzała przez swoje okno. Jechali znacznie szybciej niż wtedy, gdy wypchnęła Frances z powozu. Nie poznawała okolicy, ale wydawało się jej, że jadą na północ. A przynajmniej najczęściej na północ. Minęli Regent’s
L T
Park, a chociaż nigdy nie zabierała tu dziewczynek, wiedziała, że znajduje się on na północ od Marylebone.
Powóz zwalniał tylko na skrzyżowaniach dróg i wtedy Annie udawało się przeczytać kilka szyldów na sklepach. Na jednym z nich zobaczyła nazwę Kentish Town. Słyszała o niej. To była wieś na przedmieściach Londynu. George powiedział, że nie jadą daleko, i najwyraźniej nie skłamał. Mimo to Anna nie sądziła, by ktokolwiek zdążył ją znaleźć, zanim George spróbuje zrealizować swój plan. Wydawało się jej, że nie powiedział w obecności Frances nic, co mogłoby wskazywać, dokąd jadą, a poza tym, biedna dziewczynka będzie w strasznym stanie, kiedy dotrze do domu. Jeśli Anna ma się uratować, musi się tym zająć sama. – Pora zostać własną bohaterką – mruknęła. – Co znowu? – spytał George znudzonym głosem. – Nic. – Lecz jej myśli pędziły z szybkością błyskawicy. Co może zrobić? Czy ma sens planowanie czegokolwiek, czy może raczej powinna 304
poczekać na rozwój wypadków? Trudno ocenić, jak mogłaby uciec, jeśli nie wie, gdzie się znajduje. George spojrzał na nią podejrzliwie. – Wyglądasz, jakbyś coś knuła. Zignorowała go. Co jest jego słabym punktem? Jest próżny – jak mogłaby to wykorzystać? – O czym myślisz? – spytał. Uśmiechnęła się nieznacznie. Nie lubił być ignorowany. To także może się przydać. – Dlaczego się uśmiechasz?! – wrzasnął.
R
Popatrzyła na niego z takim wyrazem twarzy, jakby dopiero w tej chwili go usłyszała.
L T
– Przepraszam, coś mówiłeś? Zmrużył oczy. – Co zamierzasz?
– Co ja zamierzam? Siedzę porwana w powozie. Co ty zamierzasz? Mięsień w jego zdrowym policzku zaczął drgać. – Nie mów do mnie takim tonem.
Wzruszyła ramionami i lekceważąco przewróciła oczami. To go rozwścieczy.
– Coś knujesz – powiedział oskarżycielsko. Ponownie wzruszyła ramionami, dochodząc do wniosku, że w przypadku George’a coś, co zadziałało raz, po raz drugi okaże się jeszcze skuteczniejsze. Miała rację. Wściekłość wykrzywiła jego twarz, uwydatniając białą bliznę. To był odrażający widok, a jednak nie potrafiła oderwać od niego wzroku. 305
George zauważył jej spojrzenie i to rozjuszyło go jeszcze bardziej. – Co knujesz? – spytał, celując w nią drżącym z furii palcem. – Nic – odparła całkiem szczerze. W każdym razie nic konkretnego. Teraz starała się tylko wyprowadzić go z równowagi. I udawało się jej to znakomicie. Zdała sobie sprawę, że George nie przywykł, by kobiety traktowały go lekceważąco. Dawniej dziewczęta omdlewały z zachwytu nad każdym jego słowem. Nie wiedziała, na ile przyciągał uwagę teraz, ale musiała przyznać, że kiedy nie kipiał z wściekłości, był całkiem przystojny, nawet z blizną.
R
Niektóre kobiety mogły się nad nim litować, ale inne z pewnością uważały, że wygląda zawadiacko, jak ze śladem po wojennej ranie.
Ale pogarda? To mu się nie podobało, a już na pewno nie w jej wydaniu.
L T
– Znowu się uśmiechasz – zarzucił jej. – Nie – skłamała z kpiną w głosie.
– Nie próbuj ze mną walczyć – wściekał się. – Nie wygrasz. Wzruszyła ramionami.
– Co się z tobą dzieje? – ryknął.
– Nic – odparła. Teraz nie miała już wątpliwości, że nic nie może rozjuszyć go bardziej niż jej chłodny spokój. Chciał, żeby była przerażona. Chciał zobaczyć, jak drży ze strachu, i usłyszeć, jak błaga o litość. Właśnie dlatego odwróciła się od niego i wbiła wzrok w okno. – Popatrz na mnie – zażądał. Milczała przez chwilę. – Nie – powiedziała w końcu. – Patrz na mnie – warczał jak wściekły pies. – Nie. – Patrz na mnie! – wrzasnął. 306
Tym razem spojrzała. W jego głosie usłyszała nutę histerii i zdała sobie sprawę, że napięła mięśnie, czekając na cios. Patrzyła na niego bez słowa. – Ze mną nie wygrasz – warknął. – Spróbuję – powiedziała cicho Anna. Nie zamierzała poddać się bez walki. A jeśli uda mu się ją zniszczyć, to, na Boga, ona pociągnie go za sobą. Powóz Pleinsworthów pędził wzdłuż Hampstead Road, ciągnięty przez sześciokonny zaprzęg z szybkością niewidywaną na tej drodze. Jeśli wyglądali niecodziennie – wielki, okazały powóz ze zbrojną eskortą, pędzący na złamanie karku – Daniel nie dbał o to. Może i zwracali na siebie uwagę, ale
R
Chervil ich przecież nie zauważy. Wyprzedzał ich co najmniej o godzinę; jeżeli rzeczywiście kierował się do gospody w Hampstead, prawdopodobnie był już na miejscu, a zatem nie mógł ich widzieć.
L T
Chyba że okna pokoju wychodziły na drogę.
Daniel wziął głęboki oddech. Będzie musiał podjąć decyzję. Mógł uwolnić Annę szybko lub dyskretnie, ale wiedząc to, co usłyszał od niej o Chervilu, skłaniał się ku szybkości.
– Znajdziemy ją – powiedział cicho Marcus. Daniel popatrzył na niego. Marcus nigdy nie wyglądał na wojownika ani na siłacza. Był solidny, można było na nim polegać, a teraz Daniel zobaczył w jego oczach determinację, która dziwnie dodała mu otuchy. Skinął głową i znowu spojrzał w okno. Siedząca obok niego ciotka podtrzymywała nic nieznaczącą paplaninę, ściskając dłoń Frances. Frances, choć Daniel kilka razy mówił, że jeszcze nawet nie zbliżyli się do Hampstead, powtarzała wciąż: – Nie widzę. Jeszcze nie widzę tego powozu. – Jesteś pewna, że uda ci się go rozpoznać? – spytała lady Pleinsworth z powątpiewaniem. – Powozy są do siebie bardzo podobne. Jeśli nie mają 307
herbu... – Ma taką śmieszną barierkę – powiedziała Frances. – Poznam go. – Co to jest śmieszna barierka? – zapytał Daniel. – Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Nie wydaje mi się, żeby to coś oznaczało. Myślę, że to tylko ozdoba. Ale jest złota i falująca. – Frances wykonała ruch ręką, a Daniel przypomniał sobie włosy Anny poprzedniej nocy, kiedy skręciła je w gruby zwój. – Prawdę mówiąc – dodała Frances – przypominała mi róg jednorożca. Daniel poczuł, że się uśmiecha. Odwrócił się do ciotki. – Ona na pewno rozpozna ten powóz.
R
Przejechali kilka podlondyńskich osiedli i w końcu dotarli do uroczej wioski Hampstead. W oddali widać było słynne wrzosowisko, którego
L T
wielkość przyćmiewała londyńskie parki.
– Jak chcesz to zrobić? – spytał Hugh. – Może najlepiej byłoby pójść pieszo.
– Nie! – Lady Pleinsworth spojrzała na niego z jawną wrogością. – Frances nie wysiądzie z powozu.
– Pojedziemy główną ulicą – powiedział Daniel. – Wszyscy będziemy wypatrywać gospód i pensjonatów... jakiegokolwiek miejsca, w którym Chervil mógł wynająć pokój. Frances, ty szukaj powozu. Jeżeli niczego nie znajdziemy, zaczniemy przeszukiwać boczne uliczki. Wydawało się, że w Hampstead gospody były ponadprzeciętnie liczne. Minęli Króla Wilhelma IV z lewej, Chatę pod Strzechą z prawej, potem Ostrokrzew znowu po lewej, ale chociaż Marcus wyskakiwał, żeby zaglądać na tyły budynków, nigdzie nie było nic, co przypominałoby powóz z „jednorożcem”, który opisała Frances. Marcus i Daniel dla pewności wchodzili do każdej gospody i pytali, czy nie widziano tam kogoś podobnego 308
do Anny i Chervila, lecz na próżno. A biorąc pod uwagę bliznę, jaką opisała Frances, Daniel przypuszczał, że Chervil powinien zostać zauważony. I zapamiętany. Daniel wskoczył do powozu, który czekał przy głównej ulicy, wzbudzając niemałe zainteresowanie mieszkańców. Marcus wrócił chwilę wcześniej i prowadził z Hugh ożywioną, choć cichą rozmowę. – Nic? – spytał Marcus, patrząc na niego. – Nic – potwierdził Daniel. – Jest jeszcze jedna gospoda – rzekł Hugh. – Już na wrzosowisku, przy
R
Spaniards Road. Byłem tam kiedyś. – Zawiesił głos. – Jest bardziej ustronna. – Jedźmy – powiedział ponuro Daniel. Możliwe, że ominęli jakąś gospodę przy głównej ulicy, ale zawsze mogą wrócić. A Frances twierdziła,
L T
że Chervil wspomniał o wrzosowisku.
Powóz ruszył i pięć minut później zatrzymał się pod gospodą Hiszpańską, której białe ściany i czarne okiennice elegancko kontrastowały z barwami wrzosowiska.
Frances wyciągnęła rękę i zaczęła krzyczeć. Anna wkrótce zrozumiała, dlaczego George wybrał akurat tę gospodę. Leżała przy drodze przecinającej wrzosowiska Hampstead i choć nie była jedynym budynkiem przy drodze, zapewniała większą prywatność niż gospody w centrum wsi. To zaś znaczyło, że jeśli wybrał odpowiedni moment (a wybrał), będzie mógł wywlec ją z powozu i przez boczne drzwi zaciągnąć do swojego pokoju przez nikogo niezauważony. Oczywiście miał pomoc, w osobie swojego woźnicy, który pilnował Anny, kiedy George poszedł po klucz. – Nie zaufam ci, że będziesz siedziała cicho – warknął George, wpychając jej jakąś szmatę do ust. Oczywiście, pomyślała Anna, nie mógł 309
poprosić właściciela gospody o klucz, prowadząc ze sobą kobietę ze śmierdzącą szmatą w ustach. Nie wspominając już o związanych rękach. George najwyraźniej chciał, żeby poznała wszystkie szczegóły jego planu, dlatego ustawiając rzeczy w pokoju, kontynuował swój chełpliwy monolog. – Trzymam ten pokój od tygodnia – mówił, stawiając krzesło przy drzwiach. – Nie spodziewałem się, że spotkam cię na ulicy wczoraj, kiedy nie miałem powozu. Anna, siedząc na podłodze, patrzyła na niego z przerażeniem i fascynacją. Chyba nie zamierza ją o to obwiniać?
R
– Jeszcze jedna rzecz, którą udało ci się zepsuć – mruknął. Najwyraźniej zamierzał.
L T
– Ale to nieważne – powiedział. – W końcu wszystko się ułożyło. Znalazłem cię w domu twojego kochanka, dokładnie tak, jak przypuszczałem. Anna patrzyła, jak rozejrzał się po pokoju, szukając jeszcze czegoś, czym mógłby zabarykadować drzwi. Nie było tego dużo, chyba że zechciałby przesunąć całe łóżko.
– Ilu cię miało po mnie? – spytał, odwracając się powoli. Anna pokręciła głową. O czym on mówi? – Och, powiesz mi to – warknął, podszedł do niej i wyszarpnął szmatę z jej ust. – Ilu miałaś kochanków? Mniej więcej przez sekundę Anna miała ochotę zacząć krzyczeć. Ale George trzymał nóż, zamknął drzwi i zastawił je krzesłem. Nawet jeśli ktokolwiek był w pobliżu i chciał ją uratować, George i tak zdążyłby pociąć ją na plasterki, zanim nadejdzie pomoc. – Ilu? – powtórzył. – Żadnego – odparła odruchowo. To zdumiewające, że wobec takiego 310
pytania mogła zapomnieć o nocy spędzonej z Danielem, ale do głowy przyszły jej przede wszystkim wszystkie te samotne lata, bez żadnego przyjaciela, a tym bardziej kochanka. – Och, myślę, że lord Winstead miałby coś innego do powiedzenia na ten temat – parsknął George. – Chyba że... – Jego wargi rozciągnęły się w paskudnym uśmiechu. – Chcesz powiedzieć, że się nie sprawdził? Bardzo ją kusiło, by wyliczyć George’owi, pod iloma względami Daniel go przewyższa, jednak zamiast tego powiedziała tylko: – To mój narzeczony. George się roześmiał.
R
– Tak, ty w to wierzysz. Wielkie nieba, podziwiam tego człowieka. Co za wyczyn. A po wszystkim nikt nie uwierzy twojemu słowu przeciwko jego.
L T
Zamilkł na chwilę i sprawiał wrażenie niemal zazdrosnego. – Bardzo wygodnie być hrabią. Mnie by to nie uszło na sucho. – Rozpromienił się. – Ale, jak się okazało, ja nie musiałem nawet prosić. Wystarczyło powiedzieć, że cię kocham, a ty nie tylko mi uwierzyłaś, ale nawet doszłaś do wniosku, że na pewno się z tobą ożenię. Spojrzał na nią i zacmokał. – Głupia dziewczyna.
– Co do tego nie będę się z tobą spierać. Przechylił głowę na bok i spojrzał na nią z aprobatą. – Ojej, widzę, że starzejąc się, zmądrzałaś w końcu. Anna tymczasem zrozumiała, że nie może pozwolić George’owi przestać mówić. To opóźniało jego atak, a jej dawało czas do namysłu. Nie wspominając już o tym, że mówiąc, George przede wszystkim się chełpił; a kiedy się chełpił, był mniej uważny. – Miałam czas, by uczyć się na własnych błędach – powiedziała, 311
zerkając na okno, kiedy podszedł do garderoby, żeby coś z niej wyjąć. Jak są wysoko? Czy przeżyje upadek, jeśli wyskoczy? Odwrócił się, najwyraźniej nie znalazłszy tego, czego szukał, i skrzyżował ręce na piersi. – Cóż, miło to słyszeć. Anna spojrzała na niego zaskoczona. Przyglądał się jej z niemal ojcowskim wyrazem twarzy. – Czy masz dzieci? – wypaliła. Wyraz jego twarzy stał się lodowaty. – Nie.
R
I nagle Anna zrozumiała. George nigdy nie skonsumował swego małżeństwa. Czy był impotentem? A jeżeli tak, to czy i o to ją obwinia?
L T
Pokręciła lekko głową. Cóż za głupie pytanie. Oczywiście, że ją obwinia. I, wielkie nieba, w końcu pojęła głębię jego furii. To nie była tylko twarz; w jego oczach ona pozbawiła go męskości.
– Dlaczego kręcisz głową? – spytał George. – Wcale nie – odparła i uświadomiła sobie, że znowu to zrobiła. – A przynajmniej nie miałam takiego zamiaru. Tak się zachowuję, kiedy myślę. Zmrużył oczy.
– O czym myślisz?
– O tobie – powiedziała, całkiem szczerze. – Naprawdę? – Przez moment sprawiał wrażenie zadowolonego, lecz ten wyraz szybko ustąpił miejsca podejrzliwości. – Dlaczego? – Cóż, jesteś jedyną oprócz mnie osobą w tym pokoju. Nic dziwnego, że o tobie myślę. Zbliżył się do niej o krok. – Co pomyślałaś? 312
Jakże mogła nie zauważyć, że on myśli wyłącznie o sobie. Co prawda miała wtedy tylko szesnaście lat, ale i tak powinna mieć więcej rozumu. – Co pomyślałaś? – powtórzył, kiedy nie odpowiedziała natychmiast. Zastanawiała się, jak na to odpowiedzieć. Nie mogła się przecież przyznać, że myślała o jego impotencji, więc powiedziała: – Ta blizna nie jest tak straszna, jak sądziłam. Parsknął gniewnie i odwrócił się tyłem do tego, czym się zajmował. – Mówisz tak, żeby mi się przypodobać. – Powiedziałabym tak, żeby ci się przypodobać – przyznała, wycią-
R
gając szyję, by zobaczyć, co robi. Wyglądało na to, że przestawia znowu meble w pokoju, chociaż nie było w nim dużo do przestawiania. – Ale tak się składa, że taka jest prawda. Nie jesteś tak piękny jak wtedy, gdy byłam młoda,
L T
ale przecież mężczyzna nie musi być piękny prawda?
– Może i nie, ale nie znam nikogo, kto chciałby mieć coś takiego. – Teatralnym gestem wskazał na swoją bliznę, przesuwając dłonią od ucha do podbródka.
– Przykro mi, że cię zraniłam, naprawdę – powiedziała Anna, ze zdziwieniem uświadamiając sobie, że mówi szczerze. – Nie przepraszam za to, że się broniłam, ale za to, że cię przy tym zraniłam. Gdybyś po prostu puścił mnie wtedy, kiedy prosiłam, nie doszłoby do tego wszystkiego. – Och, więc teraz to jest moja wina? Zamknęła usta. Nie powinna była mówić ostatniego zdania, a nie zamierzała się jeszcze bardziej pogrążać, mówiąc to, co samo jej się cisnęło na usta: „tak”. Czekał na jej odpowiedź, a kiedy jej nie usłyszał, mruknął: – Będziemy musieli to przesunąć. Wielkie nieba, on zamierzał przesunąć łóżko. 313
Ale był to wielki i ciężki mebel, którego nie dało się łatwo przesunąć samemu. Po minucie pchania, sapania i przeklinania odwrócił się do Anny i warknął: – Pomóż, na miłość boską. Rozchyliła usta z niedowierzaniem. – Mam związane ręce. George zaklął znowu, podszedł do niej i podniósł ją. – Nie potrzebujesz rąk. Po prostu zaprzyj się i pchaj. Anna tylko patrzyła na niego.
R
– O tak – warknął, opierając się tyłem o łoże. Stopami zaparł się o wytarty dywan i całym ciężarem ciała pchnął masywny mebel. Łoże przesunęło się do przodu może o cal.
L T
– Naprawdę myślisz, że to zrobię? – Myślę, że wciąż mam nóż.
Anna przewróciła oczami i podeszła do niego.
– Nie sądzę, żeby to się udało – rzuciła przez ramię. – Poza tym ręce mi przeszkadzają.
Spojrzał na jej ręce związane za plecami. – Och, do diabła – mruknął. – Chodź tutaj. Anna już była tutaj, ale uznała, że rozsądniej będzie pominąć to milczeniem. – Nie próbuj żadnych sztuczek – ostrzegł ją, szarpnął i poczuła, jak przecina więzy, przy okazji raniąc ją u nasady kciuka. – Au! – krzyknęła, unosząc dłoń do ust. – Ojej, to boli, prawda? – spytał George, a jego oczy stały się szkliste od żądzy krwi. – Już nie – odparła pospiesznie. – Przesuwamy to? 314
Parsknął śmiechem i zajął miejsce. A kiedy Anna już była gotowa udawać, że popycha łóżko, on nagle się wyprostował. – Czy powinienem cię najpierw pociąć? – zastanawiał się na głos. – Czy przygotować miejsce do zabawy? Anna zerknęła na przód jego spodni. Nie potrafiła się powstrzymać. Czy naprawdę był impotentem? Nie widziała żadnych oznak erekcji. – Ach, więc tego chcesz! – zawołał. Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie, zmuszając, by go dotknęła. – Są rzeczy, które nigdy się nie zmieniają. Anna starała się nie zwymiotować, kiedy pocierał jej ręką o swoje
R
krocze. Nawet kiedy miał na sobie ubranie, było to obrzydliwe, lecz i tak lepsze od pociętej twarzy.
George zaczął jęczeć z zadowolenia i nagle, ku swemu przerażeniu,
L T
Anna poczuła, że coś... zaczyna się dziać.
– Och Boże – jęknął George. – Och, jak dobrze. To już tak długo. Tak cholernie długo...
Anna wstrzymała oddech, patrząc na niego. Miał zamknięte oczy i wyglądał niemal jak w transie. Spojrzała na jego dłoń – tę, w której trzymał nóż. Czy tylko jej się wydaje, czy nie trzyma go już tak mocno? Gdyby go chwyciła... Czy jej się uda?
Anna zacisnęła zęby. Poruszyła nieznacznie palcami, a kiedy George wydał głębszy, głośniejszy jęk rozkoszy, zrobiła to.
315
22 To ten! – wrzasnęła Frances, wymachując dziko cienką rączką. – To ten powóz. Testem pewna. Daniel odwrócił się w kierunku wskazywanym przez Frances. Rzeczywiście, obok gospody stał mały, lecz elegancki powóz. Był tradycyjnie czarny, ze złotą ozdobną barierką na szczycie. Daniel nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego, ale doskonale rozumiał, dlaczego Frances skojarzyła ją z rogiem jednorożca. Gdyby odciąć odpowiedni kawałek barierki i zaostrzyć ją na końcu, mogłaby być doskonałym uzupełnieniem kostiumu.
R
– My zostaniemy w powozie – oznajmiła lady Winstead, kiedy Daniel odwrócił się do pań, żeby im wydać instrukcje.
L T
Daniel skinął głową i wszyscy trzej mężczyźni zeskoczyli na drogę. – Macie bronić tego powozu własną krwią – przykazał surowo służącym, po czym pospiesznie wszedł do gospody.
Marcus był tuż za nim, a Hugh dogonił ich, gdy Daniel kończył wypytywać właściciela. Tak, widział mężczyznę z blizną. Wynajmuje tu pokój od tygodnia, ale nie korzystał z niego każdej nocy. Zabrał stąd klucz do pokoju zaledwie przed kwadransem, ale nie było z nim żadnej kobiety. Daniel rzucił na kontuar koronę. – Który to pokój? Oczy właściciela rozszerzyły się ze zdumienia. – Numer 4, Wasza Lordowska Mość. – Przykrył monetę dłonią, przesunął ją do krawędzi kontuaru i podniósł. Odchrząknął. – Mógłbym mieć zapasowy klucz. – Mógłbyś? – Mógłbym. 316
Daniel wydobył kolejną koronę. Właściciel wydobył klucz. – Zaczekaj – odezwał się Hugh. – Czy pokój ma drugie wejście? – Nie. Tylko okno. – Jak wysoko jest nad ziemią? Właściciel uniósł brwi. – Za wysoko, żeby wyskoczyć, chyba żeby zejść po dębie. Hugh spojrzał na Daniela i Marcusa. – Ja się tym zajmę – powiedział Marcus i skierował się do drzwi.
R
– To pewnie będzie niepotrzebne – zauważył Hugh, idąc za Danielem po schodach. – Ale wolę być dokładny.
Daniel nie zamierzał kwestionować dokładności. Zwłaszcza w
L T
wykonaniu Hugh, który zwracał uwagę na wszystko. I o niczym nie zapominał.
Kiedy zobaczyli na końcu korytarza drzwi do pokoju numer 4, Daniel natychmiast rzucił się naprzód, lecz Hugh powstrzymał go, kładąc mu rękę na ramieniu.
– Najpierw posłuchajmy – poradził.
– Nigdy nie byłeś zakochany, prawda? – odparł Daniel i zanim Hugh zdążył odpowiedzieć, przekręcił klucz w zamku i kopniakiem otworzył drzwi, przewracając jakieś krzesło, które poleciało z hukiem na środek pokoju. – Anno! – krzyknął, zanim ją jeszcze zobaczył. Ale nawet jeśli ona wypowiedziała jego imię, zagłuszył to okrzyk zaskoczenia, ponieważ krzesło podcięło jej nogi i runęła jak długa, rozpaczliwie próbując złapać coś, co wyślizgnęło się jej z ręki. Nóż. 317
Daniel rzucił się, by go chwycić. Anna rzuciła się, by go chwycić. George Chervil, zajęty czymś w rodzaju desperackiego tańca, przeskakiwał z nogi na nogę, starając się uniknąć ostrza, skoczył za nożem całym ciężarem ciała. Ściśle rzecz ujmując, wszyscy rzucili się za nożem – z wyjątkiem Hugh, który stał w drzwiach z pistoletem wycelowanym w Chervila i niemal znudzonym wyrazem twarzy. – Nie robiłbym tego na twoim miejscu – ostrzegł Hugh, lecz George i tak chwycił nóż, po czym skoczył na Annę, która przegrała wyścig zaledwie o kilka cali.
R
– Strzel do mnie, a ona zginie – powiedział George, przykładając ostrze niebezpiecznie blisko szyi Anny. Daniel, który odruchowo ruszył jej na
L T
pomoc, zamarł w pół kroku. Opuścił broń i schował ją za plecy. – Cofnij się – nakazał George, ściskając nóż niczym młotek. – Już! Daniel skinął głową i unosząc ręce do góry, zrobił krok wstecz. Anna leżała na podłodze, a George klęczał nad nią, w jednej ręce ściskając rękojeść noża, drugą trzymając Annę za włosy. – Nie zrób jej krzywdy, Chervil – ostrzegł go Daniel. – Wcale tego nie chcesz.
– Och, i właśnie tutaj się mylisz. Bardzo tego chcę. – Przyłożył ostrze do policzka Anny. Daniel poczuł, że ściska mu się żołądek. Ale George jeszcze jej nie skaleczył. Wydawał się napawać chwilą władzy i mocniej szarpnął Annę za włosy, odchylając jej głowę do boleśnie niewygodnej pozycji. – Zginiesz – obiecał Daniel. George wzruszył ramionami. 318
– Więc ona też. – A co z twoją żoną? George spojrzał na niego ostro. – Rozmawiałem z nią dziś rano – oznajmił Daniel, nie odrywając wzroku od twarzy George’a. Rozpaczliwie pragnął spojrzeć na Annę, popatrzeć jej w oczy. Mógłby jej powiedzieć bez słów, jak bardzo ją kocha. Ona by zrozumiała; wystarczyłoby, że na nią popatrzy. Ale nie odważył się. Dopóki patrzył na George’a Chervila, George Chervil patrzył na niego. Nie na Annę. I nie na nóż.
R
– Co powiedziałeś mojej żonie? – syknął George, lecz przez jego twarz przemknął cień niepokoju.
– To urocza kobieta – rzekł Daniel. – Zastanawiam się, co się z nią
L T
stanie, jeżeli ty zginiesz tutaj, w gospodzie, z rąk dwóch hrabiów i syna markiza.
George drgnął nerwowo i spojrzał na Hugh, dopiero teraz zdając sobie sprawę, kim jest.
– Ale ty go nienawidzisz – powiedział. – On cię postrzelił. Hugh tylko wzruszył ramionami.
George zaczął coś mówić, lecz sam sobie przerwał: – Dwóch hrabiów?
– Jest jeszcze jeden – wyjaśnił Daniel. – Tak na wszelki wypadek. George zaczął ciężko dyszeć, jego wzrok przeskakiwał między Danielem i Hugh, od czasu do czasu zahaczał o Annę. Daniel widział, że zaczął się pocić. Był bliski załamania, a to zawsze niebezpieczny moment. Dla każdego. – Lady Chervil będzie zdruzgotana – zauważył Daniel. – Stanie się wyrzutkiem społeczeństwa. Nawet ojcu nie uda się jej ocalić. 319
George zaczął drżeć. Daniel w końcu pozwolił sobie zerknąć na Annę. Miała przyspieszony oddech, wyraźnie była przerażona, a jednak kiedy ich oczy się spotkały... Kocham cię. Zupełnie jakby powiedziała to na głos. – Świat nie jest łaskawy dla kobiet, które zostały wyrzucone z domu – dodał cicho Daniel. – Możesz zapytać Annę. George się wahał. Daniel widział to w jego oczach. – Jeśli ją puścisz – obiecał – będziesz żył.
R
Będzie żył, ale już nie na Wyspach Brytyjskich. Daniel zamierzał tego dopilnować. – A moja żona?
L T
– Pozostawię tobie wyjaśnienie tej sprawy.
George poruszył nerwowo głową, jakby nagle zaczął go cisnąć kołnierzyk. Zamrugał oczami, zacisnął je i...
– On mnie postrzelił! Boże, on mnie postrzelił! Daniel odwrócił się, gdy dotarło do niego, że Hugh strzelił. – Oszalałeś, do cholery? – warknął, rzucając się ku Annie, by wyrwać ją z rąk George’a, który tarzał się po podłodze, wyjąc z bólu i ściskając zakrwawioną rękę.
Hugh wkuśtykał do pokoju i spojrzał na George’a. – To tylko draśnięcie – stwierdził beznamiętnie. – Anno, Anno – szeptał ochryple Daniel. Przez cały czas, kiedy pozostawała w rękach George’a Chervila, starał się panować nad własnym strachem. Trzymał się prosto, napinał mięśnie, ale teraz, kiedy ona była już bezpieczna... – Bałem się, że mógłbym cię stracić – szepnął, przyciskając ją do siebie 320
jak najmocniej. Wtulił twarz w zagłębienie jej szyi i ku własnemu zakłopotaniu zdał sobie sprawę, że moczy jej suknię łzami. – Nie wiedziałem,.. Nie sądzę, żebym wiedział... – Tak przy okazji, jej bym nie postrzelił – powiedział Hugh, podchodząc do okna. George wrzasnął, kiedy „przypadkowo” nadepnął mu na dłoń. – Jesteś cholernym wariatem – oświadczył Daniel, gdy jego gniew wziął górę nad łzami. – A może – powiedział spokojnie Hugh – nigdy nie byłem zakochany. Spojrzał na Annę.
R
– Dzięki temu mogę rozsądniej myśleć. I lepiej celować. – Wskazał na swój pistolet.
L T
– O czym on mówi? – szepnęła Anna.
– Ja sam rzadko to rozumiem – przyznał Daniel.
– Wpuśćmy Chatterisa – powiedział Hugh i zagwizdał, otwierając szeroko okno.
– To wariat – powiedział Daniel, odsuwając od siebie Annę tylko na tyle, by móc ująć w dłonie jej twarz. Była taka piękna, bezcenna i żywa. – Kompletny wariat.
Jej wargi wygięły się w drżącym uśmiechu. – Ale skuteczny. Daniel poczuł, że coś zaczyna kipieć w jego wnętrzu. Śmiech. Wielkie nieba, może wszyscy zwariowali. – Podać ci rękę?! – zawołał Hugh i oboje odwrócili się do okna. – Czy lord Chatteris jest na drzewie? – Co tu się dzieje, na miłość boską? – spytał Marcus, pakując się do pokoju. – Słyszałem strzał. 321
– Hugh strzelił do niego – wyjaśnił Daniel, wskazując ruchem głowy Chervila, który próbował doczołgać się do drzwi. Marcus natychmiast stanął przed nim i odciął mu drogę. – Kiedy trzymał Annę. – Nie słyszałem, jak dziękowałeś – zauważył Hugh, wyglądając przez okno z niezrozumiałego dla Daniela powodu. – Dziękuję – powiedziała Anna. Hugh odwrócił się, a ona posłała mu uśmiech tak promienny, że aż zamarł w bezruchu. – Hm, tak... – mruknął z zakłopotaniem, a Daniel nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Nawet powietrze było inne w pokoju, w którym przebywała Anna.
R
– Co z nim zrobimy? – spytał Marcus, jak zwykle myślący o praktycznych detalach. Pochylił się i podniósł coś z podłogi, oglądał to przez
L T
chwilę, po czym kucnął obok George’a. – Auu! – zawył George.
– Zwiążemy mu ręce – stwierdził Marcus i spojrzał na Annę. – Zakładam, że właśnie tego użył, żeby panią związać? Skinęła głową. – To boli!
– Trzeba było nie dać się postrzelić – pouczył go obojętnie Marcus. Zerknął na Daniela. – Musimy wymyślić, co z nim zrobić. – Obiecałeś, że mnie nie zabijesz – zajęczał George. – Obiecałem, że cię nie zabiję, jeżeli ją puścisz – przypomniał Daniel. – I puściłem. – Dopiero kiedy cię postrzeliłem – zauważył Hugh. – Nie warto go zabijać – stwierdził Marcus. – Byłyby pytania. Daniel przytaknął, ciesząc się z opanowania przyjaciela. Jednak wciąż nie był jeszcze gotów puścić Chervila wolno. Złożył szybki pocałunek na 322
głowie Anny i wstał. – Mogę? – zwrócił się do Hugh, wyciągając rękę. – Przeładowałem – odparł Hugh, podając mu pistolet. – Wiedziałem, że to zrobisz – mruknął Daniel. Podszedł do George'a. – Powiedziałeś, że mnie nie zabijesz! – wrzasnął George. – Nie zabiję – zapewnił George. – W każdym razie nie dzisiaj. Ale jeśli kiedykolwiek zbliżysz się do Whipple Hill, zabiję cię. George pokiwał gorliwie głową. – A właściwie – kontynuował Daniel, pochylając się i sięgając po nóż,
R
który Hugh kopnął w jego stronę. – Jeżeli pojawisz się gdziekolwiek w pobliżu Londynu, zabiję cię. – Ależ ja mieszkam w Londynie!
L T
– Już nie mieszkasz. Marcus odchrząknął.
– Prawdę mówiąc, nie chcę go też w Cambridgeshire.
Daniel spojrzał na przyjaciela, skinął głową i zwrócił się znowu do Chervila.
– Jeżeli pojawisz się gdziekolwiek w pobliżu Cambridgeshire, on cię zabije.
– Jeśli wolno mi coś zaproponować – odezwał się spokojnie Hugh. – Może byłoby wygodniej dla wszystkich zainteresowanych stron rozszerzyć ten zakaz na całe Wyspy Brytyjskie. – Co? – krzyknął George. – Nie możecie... – Inaczej cię zabijemy – oznajmił Hugh. Spojrzał na Daniela. – Mógłbyś udzielić kilku rad co do życia w Italii, prawda? – Ale ja nie znam włoskiego – zaskomlał George. – Nauczysz się – warknął Hugh. 323
Daniel spojrzał na nóż, który trzymał w dłoni. Był zatrważająco ostry. I znajdował się zaledwie o cal od szyi Anny. – Australia – powiedział stanowczo. – Racja – potwierdził Marcus, podnosząc George’a z podłogi. – Mamy się nim zająć? – Bardzo proszę. – Weźmiemy jego powóz – rzekł Hugh. I pozwolił sobie na jeden z tak rzadkich uśmiechów. – Ten z rogiem jednorożca. – Z rogiem jednorożca... – powtórzyła zdumiona Anna. Spojrzała na Daniela. – Frances? – To ona uratowała sytuację.
R
– Więc nic jej nie jest? Musiałam ją wypchnąć z powozu i...
L T
– Ma się doskonale – zapewnił ją Daniel, zatrzymując się na moment, by popatrzeć, jak Hugh i Marcus machają mu na pożegnanie i zabierają Chervila. – Trochę się przykurzyła i myślę, że moja ciotka będzie przez to żyła o pięć lat krócej, ale nic jej nie dolega. A kiedy cię zobaczy... – ale nie dokończył. Anna się rozpłakała.
Daniel natychmiast ukląkł przy niej i przyciągnął ją do siebie. – Już dobrze – szepnął. – Wszystko będzie dobrze. Anna pokręciła głową.
– Nie, nie będzie dobrze. – Spojrzała na niego błyszczącymi oczami. – Będzie o wiele lepiej. – Kocham cię – powiedział. Miał przeczucie, że będzie to często powtarzał. Przez resztę życia. – Ja też cię kocham. Ujął jej dłoń i podniósł do ust. – Czy wyjdziesz za mnie? 324
– Mówiłam już, że tak – powiedziała z dziwnym uśmiechem. – Wiem. Ale chciałem spytać jeszcze raz. – Więc jeszcze raz się zgadzam. Przycisnął ją do siebie, pragnąc poczuć ją w swych ramionach. – Chyba powinniśmy zejść na dół. Wszyscy się martwią. Skinęła głową, lekko muskając policzkiem jego pierś. – Moja matka jest w powozie. I ciotka. – Twoja matka? – jęknęła. – Wielkie nieba, co ona sobie o mnie musi myśleć?
R
– Że jesteś niesamowita i urocza i że jeśli będzie dla ciebie miła, dasz jej gromadkę wnuków. Anna uśmiechnęła się chytrze.
L T
– Jeśli ona będzie dla mnie miła?
– Cóż, chyba nie trzeba mówić, że ja będę dla ciebie miły. – Jak sądzisz, ile dzieci mieści się w gromadce? Daniel poczuł, że robi mu się lekko na duszy. – Sądzę, że kilkoro.
– Więc będziemy musieli się starać.
Sam siebie zaskoczył tym, że udało mu się zachować poważny wyraz twarzy.
– Jestem dość pracowity. – To jeden z powodów, dla których cię kocham. – Dotknęła jego policzka. – Jeden z wielu, wielu powodów. – Jak wielu, hm? – Uśmiechnął się. Nie, już wcześniej się uśmiechał. Ale może teraz uśmiechnął się szerzej. – Setek? – Tysięcy – przyznała. – Może będę musiał zażądać pełnej listy. 325
– Teraz? I kto powiedział, że tylko kobiety są łase na komplementy? Z przyjemnością posiedziałby tutaj i posłuchał, jak Anna mówi o nim różne miłe rzeczy. – Może pięć najważniejszych. – Cóż... – Zawiesiła głos. I milczała. Posłał jej kpiące spojrzenie. – Czy naprawdę jest aż tak trudno znaleźć pięć?
R
Jej oczy były tak wielkie, wilgotne i niewinne, że niemal uwierzył, kiedy powiedziała:
– Och nie, po prostu trudno mi się zdecydować, które są najważniejsze.
L T
– A więc wybierz pięć pierwszych lepszych – poradził. – Dobrze. – Namyślała się przez chwilę. – Twój uśmiech. Uwielbiam twój uśmiech.
– Ja też uwielbiam twój uśmiech!
– Masz cudowne poczucie humoru. – Ty także!
Spojrzała na niego surowo.
– Nic nie poradzę na to, że zajmujesz najlepsze powody – powiedział. – Nie grasz na żadnym instrumencie. Spojrzał na nią z osłupieniem. – W odróżnieniu od reszty twojej rodziny – wyjaśniła. – Nie wiem, czy bym to zniosła, gdybym musiała słuchać, jak ćwiczysz. Nachylił się ku niej z szelmowskim uśmiechem. – Dlaczego przypuszczasz, że nie gram na żadnym instrumencie? – Ale nie grasz? – szepnęła, a jemu przyszło do głowy, że mogłaby 326
zechcieć jeszcze raz przemyśleć swoją decyzję. – Nie gram – przyznał. – Co nie znaczy, że nie brałem lekcji. Patrzyła na niego z niemym pytaniem w oczach. – Chłopcy w naszej rodzinie nie muszą kontynuować nauki, kiedy wyjeżdżają do szkoły. Chyba że wykazują wyjątkowy talent. – Czy którykolwiek wykazał taki talent? – Ani jeden – odparł radośnie. Wstał i podał jej rękę. Pora wracać do domu. – Czy nie powinnam podać ci jeszcze dwóch powodów? – spytała, wstając.
R
– Och, możesz to zrobić później. Mamy mnóstwo czasu. – Ale właśnie przyszedł mi jeden do głowy.
L T
Spojrzał na nią z lekko zdziwionym wyrazem twarzy
– Powiedziałaś to tak, jakby wymagało dużego wysiłku. – To tylko chwila – poprosiła. – Chwila?
Skinęła głową, podchodząc za nim do drzwi na korytarz. – Tamtej nocy, kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy, byłam gotowa zostawić cię w holu, wiesz?
– Poobijanego i zakrwawionego? – próbował udawać oburzenie, ale jego uśmiech zniweczył cały efekt. – Straciłabym posadę, gdyby mnie z tobą przyłapano, a siedziałam już w tym schowku Bóg wie jak długo. Naprawdę nie miałam czasu opatrywać twoich ran. – Ale zrobiłaś to. – Zrobiłam – przyznała. – Z powodu mojego czarującego uśmiechu i uroczego poczucia 327
humoru? – Nie – odparła szczerze. – Z powodu twojej siostry. – Honorii? – spytał zaskoczony. – Broniłeś jej. – Wzruszyła bezradnie ramionami. – Jak mogłam porzucić mężczyznę, który bronił swojej siostry? Ku swemu zakłopotaniu. Daniel poczuł, że zaczynają go piec policzki. – Każdy by tak postąpił – mruknął. W połowie drogi po schodach Anna wykrzyknęła: – Och, przyszedł mi do głowy jeszcze jeden! Kiedy ćwiczyliśmy sztukę
R
Harriet, zgodziłbyś się zostać dzikiem, gdyby cię o to poprosiła. – Nie, nie zgodziłbym się.
Gdy już wychodzili na zewnątrz, poklepała go po ramieniu.
L T
– Owszem, zgodziłbyś się.
– Dobrze, zgodziłbym się – skłamał. Spojrzała na niego przebiegle.
– Myślisz, że mówisz tak tylko po to, by mnie zadowolić, ale ja wiem, że sam dobrze byś się bawił.
Na miłość boską, zupełnie jakby już byli starym małżeństwem. – O, i przypomniałam sobie jeszcze jedno! Spojrzał na nią i zobaczył oczy błyszczące miłością, nadzieją i obietnicą. – Właściwie dwie rzeczy. Uśmiechnął się. On mógłby ich wymienić tysiące.
328
Epilog Rok później, kolejny wieczorek muzyczny Smythe – Smithów... Myślę, że Daisy powinna przejść na prawo – szepnął Daniel żonie do ucha. – Sara wygląda, jakby miała jej odgryźć głowę. Anna zerknęła nerwowo na Sarę, która – wykorzystawszy jedyną możliwą wymówkę przed rokiem – znowu była na scenie, siedziała przy fortepianie... I mordowała klawiaturę.
R
Anna mogła się tylko domyślać, że doszła do wniosku, iż wściekłość będzie lepsza niż okazywanie, jak jest nieszczęśliwa. Ale Bóg jeden wie, czy fortepian przetrwa to starcie.
L T
Jeszcze gorzej było z Harriet, która w tym roku zastąpiła Honorię, jako mężatkę, nową lady Chatteris, wreszcie zwolnioną z występów. Małżeństwo albo śmierć. To jedyne drogi ucieczki, jak dzień wcześniej Sara powiedziała grobowym głosem, kiedy Anna zatrzymała się, by posłuchać próby.
Czyja śmierć – tego Anna nie była pewna. Kiedy weszła do pokoju, Sarze jakoś udało się przejąć smyczek do skrzypiec Harriet i wymachiwała nim jak mieczem. Daisy krzyczała, Iris jęczała, a Harriet wzdychała z zachwytu i zapisywała wszystko, by w przyszłości wykorzystać w jakiejś sztuce. – Dlaczego Harriet mówi do siebie? – spytał Daniel, a jego szept nagle przywrócił Annie poczucie rzeczywistości. – Nie umie czytać nut. – Co takiego? Kilka osób spojrzało w ich kierunku, wśród nich Daisy, której 329
spojrzenia nie dało się opisać inaczej niż jako mordercze. – Co takiego? – powtórzył Daniel, tym razem o wiele ciszej. – Nie umie czytać nut – odparła szeptem Anna, uprzejmie starając się nie odrywać wzroku od trwającego w najlepsze koncertu. – Powiedziała mi, że nigdy nie udało się jej tego nauczyć. Poprosiła Honorię, żeby opisała jej nuty, a potem nauczyła się ich na pamięć. Zerknęła na Harriet, która szeptała nuty tak głośno, że nawet goście w tylnych rzędach słyszeli, iż zagrała – a raczej starała się zagrać – B – dur. – Dlaczego nie może po prostu czytać tego, co zapisała jej Honoria?
R
– Nie mam pojęcia. – Uśmiechnęła się zachęcająco do Harriet, która odpowiedziała jej szerokim uśmiechem.
Ach, Harriet. Po prostu nie sposób jej nie kochać. I Anna ją kochała, tym
L T
bardziej że teraz należała do rodziny. Uwielbiała być jedną ze Smythe – Smithów.
Uwielbiała
ten
zgiełk,
nieprzerwany strumień kuzynów
przepływających przez salon i to, jacy byli mili dla jej siostry Charlotte, kiedy wiosną przyjechała z wizytą.
Ale przede wszystkim uwielbiała być jedną z tych Smythe – Smithów, którzy nie muszą występować na wieczorkach muzycznych. Ponieważ w odróżnieniu od reszty publiczności, której chrząknięcia i wzdychania słyszała wokół siebie, Anna znała prawdę:
Na scenie jest o wiele, wiele gorzej niż na widowni. Chociaż... – Nie potrafię tak całkiem nie lubić tych koncertów – szepnęła do Daniela. – Naprawdę? – skrzywił się, kiedy Harriet zrobiła ze swoimi skrzypcami coś niemożliwego do opisania. – Bo ja za chwilę ogłuchnę. – Gdyby nie te wieczorki muzyczne, nigdy byśmy się nie spotkali – 330
przypomniała mu. – Och, myślę, że znalazłbym cię tak czy inaczej. – Ale to mogła sprawić tylko ta noc... – Tak. – Uśmiechnął się i wziął ją za rękę. Było to coś niewiarygodnie niestosownego, czego żadne małżeństwo nie zrobiłoby publicznie, ale Anna się tym nie przejmowała. Splotła palce z jego palcami i uśmiechnęła się. I już nie miało żadnego znaczenia to, jak Sara grzmoci w klawisze, ani to, że Harriet zaczęła recytować nuty tak głośno, że wszyscy mogli wyraźnie ją słyszeć. Miała Daniela i trzymała go za rękę. Tylko to się liczyło.
L T 331
R