Vincent Rachel – My Soul to Take Translate_Team Vincent Rachel – My Soul to Take Translate_Team Rachel Vincent Krzyk Dusz 2 My Soul to Take Translate_...
3 downloads
16 Views
2MB Size
Vincent Rachel – My Soul to Take
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take
Rachel Vincent
Krzyk Dusz 2
My Soul to Take
Translate_Team: Tłumaczenie by chomik: adijka, Veronica016, gabi19_13, milagros164, BridgetBardot, Bella_Swan_ Korekta by chomik: Czupsik, widmo14, vampireq84, Psychopatka, widmo14, Roussie
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take
Nerwowy pot zgromadził się na moich dłoniach i po raz pierwszy byłam zadowolona z tego, że nie mogę mówić. Przełknęłam, zaciskając gardło wokół krzyku parzącego mnie od wewnątrz. Szara mgła była teraz ciemniejsza, jednak nie gęstsza. Mogłam widzieć przez nią łatwo, mimo to plamiła wszystko, na co moje przerażone spojrzenie padło, jakby cała sala gimnastyczna była przykryta przejrzystą chmurą smogu. I wciąż rzeczy przesuwały się na skraj mojej wizji, kierując moje oko w jeden kierunek, to znów w inny. Oddałabym cokolwiek, byleby tylko być w stanie mówić w tym momencie, nie tylko, by ostrzec Emmę – gdyż była to ewidentnie kwestia do dyskusji – ale by zapytać Nash’a, co do cholery było grane. Czy widział to, co ja widziałam? Ważniejsze, czy oni mogli nas widzieć?
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział I - No już! – Emma wyszeptała z mojej prawej strony, jej słowa unosiły się z ust w cienkiej białej chmurze. Wpatrywała się z wściekłością w obity, stalowy panel przed nami, jakby jej własne zniecierpliwienie mogło otworzyć drzwi. - Zapomniała, Kaylee. Powinnam wiedzieć, że może. Więcej białych podmuchów uniosło się z doskonale pomalowanych ust Emmy, gdy podskakiwałaby utrzymać ciepło, jej krągłości ledwie utrzymywały się w wydekoltowanej, połyskującej czerwonej bluzce, którą „pożyczyła” od jednej ze swych sióstr. Tak, byłam troszkę zazdrosna; miałam wiele krągłości i żadnej siostry, od której mogłabym pożyczać ubrania. Ale miałam czas, a jedno spojrzenie na mój telefon powiedziało mi, że były wciąż cztery minuty do dziewiątej. - Będzie tu. – Wyrównałam przód mojej koszuli i wsunęłam telefon do kieszeni, gdy Emma stuknęła po raz trzeci. - Jesteśmy wcześniej. Po prostu dajmy jej minutę. Mój własny kłębek oddechu zdążył zniknąć, gdy metal skrzypnął i drzwi zakołysały się powoli w naszą stronę, wpuszczając rytmiczne błyski przydymionego światła i powolny łomoczący rytm w zimną, ciemną aleję. Traci Marshall – najmłodsza starsza siostra Emmy – stanęła z jedną dłonią opartą o drzwi, trzymając je otwarte. Nosiła dopasowaną, wydekoltowaną czarną koszulkę, chętnie demonstrując podobieństwo rodzinne, jakby długie blond włosy nie wystarczały. - Nareszcie! – Emma warknęła, robiąc krok w przód w miejsce za siostrą. Ale Traci położyła swoją wolną rękę na futrynie drzwiowej, blokując wejście. Krótko odwzajemniła mój uśmiech i z marsową miną spojrzała na siostrę. - Ciebie też miło widzieć. Powiedzcie mi, jakie są zasady. Emma potoczyła swe szeroko rozstawione brązowe oczy i spojrzała na jej nagie, obsypane gęsią skórką ramiona – zostawiłyśmy swoje kurtki w moim samochodzie. - Żadnego alkoholu, żadnych chemikaliów. Zero jakiegokolwiek rodzaju zabawy. Ostatnią część wymamrotała i musiałam stłumić uśmiech. - Co jeszcze? -Traci zażądała, niewątpliwie zmagając się z utrzymaniem wątłej ponurej miny. - Przychodzimy razem, zostajemy razem, wychodzimy razem – zapewniłam, recytując te same wersy, które powtarzaliśmy za każdym razem, gdy nas podjudzała – tylko dwa razy wcześniej. Zasady były kulawe, ale wiedziałam z doświadczenia, że nie wejdziemy bez nich. - I… - Emma tupała stopami, by się ogrzać, stukając piętami po betonie. – Jeżeli zostaniemy złapani, nie znamy się. Jeżeli ktokolwiek w to uwierzy. Dziewczyny Marshall były odlane z tej samej formy: wysokie, ponętne, które zawstydzały moje własne skromne krągłości.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Traci kiwnęła, widocznie usatysfakcjonowana i pozwoliła swojej ręce opaść z futryny. Emma zrobiła krok w przód, a jej siostra skrzywiła się, wciągając ją w światło z korytarza ze sprzętem nad głową. - To nowa koszula Cary? Emma skrzywiła się i szarpnęła uwalniając swe ramiona. - Nigdy się nie dowie, że zniknęła. Traci zaśmiała się i wskazała gestem w kierunku przodu klubu, skąd światło i muzyka zalewało tylne pokoje i biura. Teraz, gdy wszyscy byliśmy wewnątrz, musiała krzyczeć, by być słyszalną przez muzykę. - Bawcie się resztę swego życia dopóki trwa, bo ona pogrzebie cię w tej koszuli. Niewzruszona, Emma wytańczyła drogę w dół korytarza do głównego pomieszczenia, trzymając dłonie w górze, kołysząc biodrami w rytm piosenki. Podążyłam za nią, spięta energią tłumu sobotniej nocy przez moment widziałam pierwsze skupisko ciał w ruchu. Utorowaliśmy sobie drogę w tłum i zostałyśmy przez niego pochłonięte, przyzwyczaiłyśmy się do rytmu, gorąca i przypadkowych partnerów przyciągających nas bliżej. Tańczyłyśmy przez kilka piosenek, razem, osobno i w losowych parach, dopóki nie zaczęłam ciężko oddychać i wilgotnieć od potu. Zakomunikowałam Emmie, że zamierzam iść na drinka, a ona kiwnęła, ponownie ruszając się, gdy ja torowałam sobie drogę na skraj tłumu. Za barem Traci pracowała obok innego barmana, ogromnego, ciemnego mężczyzny w obcisłej, czarnej koszulce, oboje dziwnie rozświetleni przez pas niebieskiego neonu nad głowami. Zajęłam pierwszy wolny stołek barowy, a mężczyzna w czerni podparł obie szerokie dłonie na barze naprzeciwko mnie. - Biorę ją - powiedziała Traci z jedną ręką na jego ramieniu. Kiwnął i przesunął się do następnego klienta. – Co ma być? – Traci wyrównała grzbiet zabłąkanego kosmyka rozjaśnianych, niebiesko farbowanych włosów. Uśmiechnęłam się, podpierając oba łokcie na barze. - Jack z Colą? Zaśmiała się. - Dam ci Colę. Strzeliła wodą sodową do szklanki z lodem i przesunęła ją w moim kierunku. Położyłam piątaka po drugiej stronie baru i obróciłam się na stołku, by oglądać parkiet, poszukując w tłumie Emmy. Była wciśnięta pomiędzy dwóch gości z UT Dallas - bractwa koszulek i neonów, legalnie-pijący bransoletek, wszyscy troje zgodnie się ruszali. Emma przyciągała uwagę, jak wełna przyciąga statyczność. Wciąż się uśmiechając, wykończyłam swoją sodę i postawiłam szklankę na barze. - Kaylee Cavanaught. Podskoczyłam na dźwięk swego imienia i zakręciłam stołkiem w lewo. Moje spojrzenie padło na najbardziej hipnotyzujący zestaw piwnych oczu, jakie kiedykolwiek widziałam i przez kilka minut mogłam tylko patrzeć, zagubiona w
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take najniezwyklejszych wirach głębokiego brązu i jaskrawej zieleni, które wydawały się wzburzać w czasie uderzeń mojego serca – choć pewnie odbijały tylko światła migoczące nad nami. Moja koncentracja wróciła tylko wtedy, gdy musiałam mrugnąć i chwilowa strata kontaktu przywróciła mnie do siebie. Wtedy uświadomiłam sobie, w kogo się wpatruję. Nash Hudson. Jasna cholera. Prawie spojrzałam w dół, by sprawdzić czy lód zakotwiczył moje stopy do podłogi, odkąd piekło z pewnością zamarzło. Jakimś cudem zeszłam z parkietu do jakiejś dziwnej wypaczonej strefy, gdzie irysy pływają w kolorach, a Nash Hudson uśmiecha się do mnie i tylko do mnie. Podniosłam swoją szklankę, licząc na jedną ostatnią kroplę, by nawilżyć moje niespodziewanie suche gardło – i przelotnie zastanawiając się, czy Traci ulepszyła moją Colę – ale odkryłam, że każdy kawałek jest tak pusty, jak przypuszczałam. - Potrzebujesz dolewki? – zapytał Nash i w tym czasie otworzyłam swe usta. Po wszystkim, jeżeli śniłam – lub w Strefie Zaćmienia – nie miałam nic do stracenia rozmawiając. - Wszystko ok. Dzięki. – Zaryzykowałam niepewny uśmiech, a moje serce niemal eksplodowało, gdy zobaczyłam swój uśmiech odbijający się w jego skierowanych ku górze, perfekcyjnie uformowanych ustach. - Jak się tu dostałaś? – Podniósł jedną brew, bardziej w rozbawieniu, niż z prawdziwej ciekawości. – Zakradając się przez okno? - Tylnymi drzwiami. – Wyszeptałam czując, że się rumienię. Oczywiście wiedział, że byłam młoda – za młoda nawet na klub osiemnaście – i – więcej, jak Taboo. - Co? – Uśmiechnął się i oparł się bliżej, by słyszeć mnie przez muzykę. Jego oddech otarł się o moją szyję, mój puls zaczął walić tak mocno, że poczułam zawroty głowy. Pachniał tak dobrze… - Tylnymi drzwiami – powtórzyłam do jego ucha – siostra Emmy tutaj pracuje. - Emma jest tutaj? Zwróciłam na nią uwagę na parkiecie – teraz kołysała się z trzema gośćmi na raz – i założyłam, że to będzie ostatni raz, kiedy widzę Nash’a Hudson’s. Ale na mój prawie śmiertelny szok, zlekceważył Em po jednym spojrzeniu i odwrócił się z powrotem do mnie z figlarnym błyskiem w tych niesamowitych oczach. - Nie tańczysz? Moje ręka nagle spociła się dookoła pustej szklanki. Czy to oznaczało, że chce ze mną zatańczyć? A może chce, bym zwolniła stołek dla jego dziewczyny? Nie, zaraz. Rzucił swą ostatnią dziewczynę tydzień wcześniej, a rekiny zaczęły już okrążać świeże mięsko. Z tym, że teraz go nie okrążały… Nie widziałam nikogo ze zwykłego tłumu Nash’a, którzy skupialiby się wokół niego lub na parkiecie.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Tak, mam zamiar zatańczyć – powiedziałam i ponownie jego oczy zawirowały zielenią wtapiająca się w brąz i na odwrót, czasami migając na niebiesko w neonowym blasku. Mogłabym się wpatrywać w jego oczy godzinami. Ale prawdopodobnie, mógłby uznać, że jest to dziwne. - Chodźmy! – Złapał mnie za rękę i zaczekał, aż ześlizgnę się ze stołka barowego, a ja podążyłam za nim na parkiet. Świeży uśmiech zakwitnął na mojej twarzy, a moja klatka piersiowa zadawała się zaciskać dookoła serca w oczekiwaniu. Znałam go od niedawna – Emma trzymała się z kilkorgiem z jego przyjaciół – ale nigdy nie byłam jedynym obiektem jego uwagi. Nigdy, przenigdy nie rozważałam takiej możliwości. Jeżeli Easlake High School byłoby wszechświatem, byłabym jednym z księżyców okrążających planetę Emma, stale ukryta w jej cieniu i zadowolona z tego, że tam jestem. Nash Hudson byłby jedną z gwiazd: zbyt jasną, by na nią patrzeć, zbyt gorącą, by dotknąć i byłby centrum swego własnego układu słonecznego. Ale na parkiecie zapomniałam o tym wszystkim. Jego światło świeciło wprost na mnie i było taaakie ciepłe. Kręciliśmy się tylko krok od Emmy, ale z rękoma Nash’a na mnie, jego ciałem napierającym na moje, ledwie to zauważyłam. Pierwsza piosenka się skończyła, a my ruszaliśmy się do następnej, zanim zupełnie uświadomiłam sobie, że rytm się zmienił. Kilka minut później, dostrzegłam Emmę, ponad ramieniem Nash’a. Stała przy barze z jednym z tych facetów, z którymi tak się kołysała i gdy patrzyłam, Traci postawiła drinki przed każdym z nich. Kiedy jej siostra się odwróciła, Emma chwyciła drink swego partnera – coś ciemnego z kawałkiem limonki na brzegu – i wypiła to trzema łykami. Chłopak z bractwa uśmiechnął się i pociągnął ją z powrotem w tłum. Zrobiłam sobie umysłową notatkę, by nie pozwalać Emmie prowadzić swojego samochodu – kiedykolwiek – i pozwoliłam swoim oczom powędrować z powrotem do Nash’a, gdzie powinny być na pierwszym miejscu. Ale po drodze, moje spojrzenie zaczepiło o nieprzyjazną płachtę jasnorudych włosów, koronując dziewczynę, jedyną osobą w tym budynku, mogącą równać się pięknem z Emmą. Dziewczyna też miała wybór partnerów do tańca i nie mogła mieć więcej niż osiemnaście lat, była oczywiście bardziej pijana od Emmy. Ale pomimo tego, jak bardzo piękna i oczywiście charyzmatyczna była, oglądając ją obracającą się w tańcu, coś głęboko w moich wnętrznościach i zaciskając moją pierś sprawiło, że nie mogłam złapać wystarczająco dużo powietrza. Coś było z nią nie tak. Nie byłam pewna skąd to wiem, ale byłam absolutnie pewna, że z tą dziewczyną coś było nie w porządku. - Wszystko w porządku? – Nash krzyknął, kładąc jedną rękę na moim ramieniu, a ja nagle uświadomiłam sobie, że jestem tu wciąż, podczas gdy ludzie dookoła mnie wciąż wili się w rytmie. - Tak! - Pozbyłam się swego dyskomfortu i poczułam ulgę znajdując to spojrzenie w oczach Nash’a, przepędzając to uczucie nieprawidłowości,
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take pozostawiając w jego miejscu nowy spokój, niesamowitość w jego głębi i zasięgu. Tańczyliśmy przez kilka następnych piosenek, czując się ze sobą coraz bardziej komfortowo z każdym minionym momentem. Podczas, gdy przystanęliśmy na drinka, pot zgromadził się na moi karku, a moje ramiona były wilgotne. Podniosłam większość swoich włosów, by się ochłodzić i pomachać do Emmy wolną ręką i odwróciłam się, by podążyć za Nash’em opuszczającym parkiet – i prawie zderzyłam się z tą samą jasnorudą dziewczyną. Nie, żeby zauważyła. Ale w minucie, gdy moje oczy odnalazły ją, to uczucie powróciło przesadnie – ten silny dyskomfort, jak zły smak w moich ustach, tyle, że w całym moim ciele. I tym razem towarzyszył temu dziwny smutek. Ogólna melancholia, którą czujemy do tej jednej osoby. Której nigdy nie spotkałam. - Kaylee? – Nash przekrzykiwał muzykę. Stał przy barze trzymając dwie wysokie szklanki wody sodowej, śliskie od kropel. Zamknęłam przestrzeń pomiędzy nami i wzięłam szklankę, którą zaproponował, trochę wystraszona, by zauważyć, że tym razem, nawet patrzenie wprost w jego oczy, nie może mnie zupełnie zrelaksować. Nie mogłam całkowicie rozluźnić swego gardła, które zagrażało zamknięciem się przeciwko zimnemu napojowi, którego tak desperacko łaknęłam. - Co się dzieje? – Staliśmy centymetry od siebie, dzięki tłumowi napierającemu coraz bliżej baru, ale musiał się wciąż do mnie pochylać, by być słyszalnym. - Nie wiem. Coś z tą dziewczyną, tą rudowłosą tam dalej – kiwnęłam w kierunku danej tancerki – martwi mnie. Cóż, cholera. Nie chodziło mi o to, by to przyznać. To zabrzmiało tak żałośnie. Ale Nash tylko spojrzał na dziewczynę i wrócił do mnie. - Według mnie wygląda dobrze. Zakładając, że ma jechać do domu. - Tak, jak sądzę – ale wtedy, aktualna piosenka się skończyła, a dziewczyna zeszła – wyglądając jakoś wdzięcznie nawet, gdy wyraźnie była pod wpływem alkoholu – z parkietu i ruszyła w kierunku baru. Kierując się na prawo od nas. Moje serce biło mocniej z każdym jej krokiem. Moje dłonie zacisnęły się wokół szklanki dopóki moje kostki nie zbielały. A te znajome poczucie melancholii powiększyło się do wszechogarniającego uczucia żalu. Ponurego, złego przeczucia. Złapałam powietrze, zaskoczona przez nagłe, straszne przeświadczenie. Nie znowu. Nie z Nash’em Hudsonem tutaj, patrzącym jak kompletnie wariuję. Moje załamanie psychiczne byłoby rozgłoszone w całej szkole w poniedziałek, a ja mogłabym pocałować na pożegnanie, tą małą pozycję społeczną, którą uzyskałam. Nash odstawił swoją szklankę i spojrzał w moją twarz. - Kaylee? Wszystko z tobą w porządku?
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Ale ja mogłam tylko kiwać głową, nie będąc w stanie odpowiedzieć. Byłam daleka od porządku, ale nie mogłam wyartykułować problemu w żaden spójny sposób. I nagle, potencjalne druzgocące pogłoski wyglądały jak nieznaczne kryzysy, na moim liczniku katastrof, w porównaniu do paniki rosnącej wewnątrz mnie. Każdy oddech przychodził szybciej niż poprzedni, a krzyk budował się głęboko w mojej piersi. Zaciskałam swoje usta, by go zatrzymać, boleśnie zgrzytając zębami. Kobieta o jasnorudych włosach podeszła do baru z mojej lewej strony i tylko pojedynczy stołek i ten klient pomiędzy nami. Barman przyjął jej zamówienie i odwróciła się bokiem, by zaczekać na drinka. Jej oczy spotkały moje. Uśmiechnęła się przelotnie, a następnie wpatrzyła się w parkiet. Przerażenie spłynęło po mnie w strasznym przypływie intuicji. Moje gardło zacisnęło się. Dusiłam się od krzyku przerażenia. Moja szklanka wyślizgnęła mi się z dłoni i roztrzaskała się na podłodze. Rudowłosa tancerka pisnęła i odskoczyła w tył, gdy lodowato zimna soda opryskała ją, mnie, Nash’a i tego mężczyznę na stołku po mojej lewej. Ale ja ledwie zauważyłam zimny płyn czy ludzi wpatrujących się we mnie. Widziałam tylko dziewczynę i ciemne, przezroczyste cienie, które ją ogarniały. - Kaylee? – Nash pochylił moją twarz ku górze, wiec nasze oczy się spotkały. Jego były pełne obaw, kolory mieszały się teraz prawie bez kontroli w migających światłach. Oglądanie ich przyprawiało mnie o zawrót głowy. Chciałam mu powiedzieć… coś. Cokolwiek, ale gdybym otworzyła usta, krzyk mógłby się uwolnić, a każdy, kto jeszcze na mnie nie patrzył, odwróciłby się, by się we mnie wpatrywać. Mogliby pomyśleć, że postradałam zmysły. Może mieliby rację. - Co się dzieje? - Nash zażądał podchodząc do mnie bliżej, nie zważając na szkło i mokra podłogę. – Masz drgawki? Ale ja mogłam tylko potrząsać głową, odmawiając przejścia do lamentu, zaprzeczając istnieniu wąskiego łóżka w sterylnym białym pokoju czekającego na mój powrót. I nagle Emma się tam pojawiła. Emma ze swoim perfekcyjnym ciałem, piękną twarzą i sercem wielkości słonia. - Będzie z nią dobrze. – Emma odciągnęła mnie od baru, gdy barman przyszedł z mopem i wiaderkiem. – Potrzebuje tylko trochę powietrza. – Odmachała zmartwionemu spojrzeniu i szaleńczym gestom Traci i pociągnęła mnie przez tłum za jedną rękę. Zacisnęłam swoją wolną dłoń wokół ust i wściekle potrząsnęłam głową, gdy Nash spróbował wziąć mnie za nią. Powinnam być zmartwiona tym, co może sobie pomyśleć, że nie będzie chciał mieć ze mną nic do czynienia, gdyż publicznie go zawstydzam. Ale nie mogłam skoncentrować się na tyle, by martwić się o cokolwiek poza tą rudowłosą przy barze. Mogłam widzieć tylko tą, która obserwowała nas opuszczających całun cieni. Emma zaprowadziła mnie obok łazienek i do tylnego korytarza, Nash prawie deptał mi po piętach. - Co jest z nią nie tak? – zapytał.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Nic. – Emma zamilkła, by odwrócić się i uśmiechnąć do nas i przedarła się przez moje przerażenie tylko na chwilę. – To atak paniki. Potrzebuję tylko trochę świeżego powietrza i czasu, by się uspokoić. Ale tu się myliła. Nie potrzebowałam tyle czasu, co przestrzeni. Dystans pomiędzy mną i źródłem paniki. Niestety w całym klubie nie było wystarczająco wielu pokoi, by zabrać mnie daleko od dziewczyny przy barze. Nawet stojąc przy tylnych drzwiach, panika byłą silniejsza niż kiedykolwiek. Niewypowiedziany krzyk palił moje gardło i jeżeli przestałabym zaciskać szczękę – jeżeli straciłabym kontrolę – mój krzyk przebiłby błony bębenkowe w całym Tabor. Zawstydziłby dudniący taneczny rytm i możliwe, że wysadziłby głośniki – jeżeli nie okna. Wszystko przez jakąś rudą, której nawet nie znam. Samo myślenie o niej, przysłało świeżą falę spustoszenia przeze mnie, a moje kolana się ugięły. Mój upadek zaskoczył Emmę i pociągnęłabym ją w dół, gdyby Nash mnie nie złapał. Uniósł mnie nad ziemię, kołysząc jak dziecko i podążając za Emmą przez tylne drzwi ze mną bezpieczną w swoich ramionach. Klub był przyciemniany, ale aleja była ciemna i cicha, gdy tylko drzwi zamknęły się za nami, przytrzymywane przez kartę kredytową Emmy, by zasuwa się nie zatrzasnęła. Zimna, bliska cisza powinna mnie uspokoić, ale wrzawa w mojej głowie osiągnęła zenit. Krzyk, który powstrzymywałam trzaskał dookoła mojego mózgu, odbijający, rozbrzmiewający echem, punktujący żal wciąż gęsty w moim sercu. Nash postawił mnie w alei, ale do tego czasu moje myśli straciły wszystkie pozory logiki lub zrozumienia. Poczułam coś gładkiego i suchego pode mną i dopiero później uświadomiłam sobie, że Emma znalazła złożone pudło dla niego, by mnie posadził. Moje jeansy podjechały w górę moich nóg, gdy Nash mnie niósł, a karton był zimny i zapiaszczony względem moich łydek. - Kaylee? – Emma klęknęła naprzeciwko mnie, jej twarz znajdowała się centymetry ode mnie, ale nie mogłam wychwycić sensu słów, które wypowiadała poza moim imieniem. Słyszałam tylko swoje myśli. Właściwie, to jedną myśl. Paranoiczne złudzenie, zgodnie z moim dawnym terapeutą, który przedstawił się z absolutnym autorytetem długo przetrzymywanego faktu. Następnie twarz Emmy zniknęła, a ja wpatrywałam się w jej kolana. Nash powiedział coś, czego nie mogłam zrozumieć. Coś o napoju… Muzyka wróciła do życia, a Emma znikła. Zostawiła mnie sam na sam z najgorętszym chłopakiem, z którym kiedykolwiek tańczyłam – ostatnią osobą na świecie, którą chciałabym, by była świadkiem mojego totalnego zerwania z rzeczywistością. Nash upadł na kolana i spojrzał w moje oczy. Zielenie i brązy w jego, jakimś cudem wciąż kłębiły się jak oszalałe, chociaż teraz nie było nad nami świateł. Wyobraziłam to sobie. Musiałam. Widziałam je wcześniej tańczące ze światłami, a teraz mój zszokowany umysł uczepił się oczu Nash’a jako punktu centralnego mojej iluzji.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Tak jak z rudowłosą dziewczyną. Prawda? Ale nie było czasu na rozmyślanie o mojej teorii. Traciłam kontrolę. Kolejne przypływy żalu zagrażały, że mnie zmiażdżą, przycisną do ściany niewidzialnym ciśnieniem, jeżeli nie byłoby tutaj Nash’a. Nie mogłam wciągnąć głębokiego wdechu, mimo to wysokie zawodzenie wypływało teraz z mojego gardła, nawet trzymając usta zamknięte. Moja wizja zaczęła iść nawet ciemniej niż aleją – jednak nie myślałam, by było to możliwe – jakby cały świat był pokrytym dziwnym szarym filtrem. Nash zmarszczył brwi, wciąż mnie obserwując, a następnie okręcił się by usiąść obok mnie, plecami do ściany. Na skraju mojej poszarzałej wizji, coś bezgłośnie pomknęło obok. Szczur albo jakiś inny padlinożerca przyciągnięty przez klubowy kosz na śmieci. Nie. Cokolwiek zauważyłam, było zbyt duże, by być gryzoniem – chyba, że weszliśmy w ostrzał Buttercup – i zbyt niewyraźne dla mojego zachwianego umysłu, by się zdecydować. Nash ujął moją dłoń w swoją, a ja zapomniałam to, cokolwiek widziałam. Odgarnął moje włosy za prawe ucho. Nie mogłam zrozumieć większości z tego, co do mnie szeptał, ale stopniowo uzmysławiałam sobie, że jego aktualne słowa nie były znaczące. Co się liczyło, to jego bliskość. Jego oddech na moim karku. Jego ciepło rozpływające się w moim. Jego zapach otaczający mnie. Jego głos wirujący w mojej głowie, izolujący od krzyku wciąż odbijający się w mojej czaszce. Uspokajał mnie niczym więcej, niż swoją obecnością, cierpliwością i szeptanymi słowami, które brzmiały jak dziecięce rymowanki, bazujące na tym, co małego złapałam. I to działało. Mój niepokój stopniowo przygasał, a przyciemnione, piaskowe kolory wpływały z powrotem do świata. Moje palce rozluźniły się wokół jego dłoni, moje płuca rozwinęły się w pełni, a ja wzięłam ostry, oziębły wdech, nagle marznąc, gdyż pot z klubu wysechł na mojej skórze. Panika wciąż tu była, w zacienionych zakamarkach mojego umysłu, w ciemnych punktach na skraju mojej wizji. Ale teraz mogłam to wytrzymać. Dzięki Nash’owi. - Wszystko w porządku? – zapytał, gdy odwróciłam swoją głowę w stronę jego twarzy, cegły pod moim policzkiem były zimne i szorstkie. Kiwnęłam. I wtedy naszło mnie nowe przerażenie: niezmierne, trawiące, nieuniknione zawstydzenie, najokropniejsze w swoim życiu. Atak paniki był ponad wszystkim, ale upokorzenie trwałoby przez całe życie. Chciałabym się zapaść przed Nash’em Hudson’em. Moje życie się skończyło; nawet moja przyjaźń z Emmą nie wystarczy by naprawić szkody od takiej paskudnej rany. Nash wyciągnął swoje nogi. - Chcesz o tym pogadać? Nie. Chciałam schować się w dziurę albo wcisnąć głowę do torby lub zmienić nazwisko i wyjechać do Peru. Ale nagle, chciałam o tym porozmawiać. Z głosem Nash’a wciąż delikatnie odbijającym się echem w mojej głowie, jago
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take słowami szepcącymi lekko nad moją skórą, chciałam mu powiedzieć co się wydarzyło. To nie miało sensu. Po znaniu mnie przez osiem lat i pomaganiu mi przez przynajmniej połowę tuzinu poprzednich ataków paniki, Emma wciąż nie miała pojęcia, co je powoduje. Nie mogłam jej powiedzieć. Przestraszyłabym ją. Albo gorzej, nareszcie udowodniłabym jej, że jestem szalona. Więc dlaczego chciałam powiedzieć Nash’owi? Nie miałam na to odpowiedzi, ale pragnienie było niezaprzeczalne. - … jasnoruda dziewczyna. – Tak, powiedziałam to głośno i zobowiązałam się do jakiegoś rodzaju wyjaśnienia. Nash zmarszczył czoło w zmieszaniu. - Znasz ją? - Nie. – Na szczęście. Jedynie dzielenie z nią tlenu prawie odprowadziło mnie od zmysłów. – Ale coś z nią jest nie tak, Nash, Ona jest… ciemna. Kaylee, zamknij się! Jeżeli jeszcze nie był przekonany, że byłam umysłowo chora, będzie wkrótce… - Co? – Jego brew podniosła się wyżej, ale nie z oszołomienia czy sceptycyzmu, wyglądał na zaskoczonego. Potem przyszło niejasne zrozumienie. Zrozumienie i… strach. Mógł nie wiedzieć o co dokładnie mi chodzi, ale nie wyglądał też na kompletnie zdezorientowanego. - Co masz na myśli mówiąc „ciemna”? Zamknęłam oczy, wahając się w ostatniej sekundzie. Co jeśli błędnie go odczytałam? Co, jeżeli myślał, że jestem wariatką? Najgorsze, co jeśli miał rację? Ale w końcu otworzyłam oczy i spotkałam jego szczere spojrzenie, gdyż musiałam mu coś powiedzieć, a z pewnością nie chciałam zniszczyć jego opinii o mnie bardziej, niż już to zrobiłam. Prawda? - Ok, to zabrzmi dziwnie - zaczęłam – ale coś z tą dziewczyną z baru jest nie tak. Kiedy na nią spojrzałam była… ocieniona. – Zawahałam się żebrząc o odwagę, by dokończyć to, co zaczęłam. – Ona umrze, Nash. Ta dziewczyna umrze bardzo, bardzo szybko.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział II - CO? – brwi Nasha uniosły się do góry. Jednak nie wywrócił oczami, nie zaśmiał się, ani nie walnął mnie w głowę i nie zadzwonił po ludzi w białych fartuchach. Tak naprawdę wyglądał, jakby prawie mi uwierzył. – Skąd wiesz, że umrze? Potarłam obie skronie, próbując odgonić znane uczucie frustracji, budujące się wewnątrz mnie. Mógł nie śmiać się ze mnie otwarcie, ale wewnątrz pewnie pękał ze śmiechu. Jakże by nie? Co ja sobie, do cholery myślałam? - Nie wiem, skąd to wiem. Nawet nie wiem, czy to prawda. Ale kiedy na nią patrzę, jest... ciemniejsza niż wszyscy wokół niej. Jakby stała w cieniu czegoś, czego nie widzę. I wiem, że umrze. - Nash spojrzał na mnie z troską, a ja zamknęłam oczy ledwie słysząc nagłą falę muzyki pochodzącą z klubu. Znałam to spojrzenie. Jedno z tych, którymi matki obdarzają swoje dzieci, kiedy spadną ze zjeżdżalni i zaczynają mówić o purpurowych kucykach albo tańczących wiewiórkach. – Wiem, że to brzmi – „dziwnie” – niesamowicie, ale... Ujął obie moje ręce, obracając się na spłaszczonym pudełku pod nami, aby móc spojrzeć mi w oczy i znowu barwy jego tęczówek wydawały się pulsować wraz z rytmem bicia mego serca. Kiedy otworzył usta, wstrzymałam oddech, czekając na swój wyrok. Straciłam go gadając o pełzających, czarnych cieniach, albo popełniłam błąd począwszy od rozlania drinka? - Jak dla mnie, to brzmi całkiem dziwacznie. – obydwoje spojrzeliśmy w górę, żeby zobaczyć obserwującą nas Emmę ze schłodzoną butelką wody, z której kapało na brudny chodnik. Prawie warknęłam z frustracji. Cokolwiek Nash chciał powiedzieć, teraz już nie miało znaczenia; mogłam to zobaczyć w ostrożnym uśmiech, którym mnie obdarzył, zanim znowu obrócił się do Emmy. Ona odkręciła zakrętkę i podała mi butelkę. – Z drugiej strony nie byłabyś Kaylee, gdybyś nie wariowała przy mnie co jakiś czas. – Wzruszyła przyjacielsko ramionami i pociągnęła mnie, żebym wstała, podczas gdy Nash wstał i do nas dołączył. – Więc miałaś atak paniki, bo myślisz, że jakaś dziewczyna z klubu umrze? Niepewnie przytaknęłam, czekając aż zacznie się śmiać lub wywróci oczami, myśląc, że żartuję. Albo że się wkurzyła, wiedząc, że to nie jest żart. Zamiast tego, uniosła brwi i przekręciła głowę na bok. – Cóż, nie powinnaś jej powiedzieć? Czy coś? - Ja... – zamrugałam kilka razy i zmarszczyłam brwi wpatrując się w ceglaną ścianę ponad jej ramieniem. Jakimś cudem, ta opcja nigdy nie przyszła mi do głowy. – Nie wiem. – spojrzałam na Nasha, ale nie znalazłam żadnej odpowiedzi w jego – teraz – normalnych oczach. – Prawdopodobnie pomyśli, że jestem stuknięta. Albo całkiem zwariuje. I szczerze, kto może ją obwiniać? - Nie ważne, poza tym, to i tak nie jest prawda. Mam rację? To nie może być prawda.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Nash wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale wtedy Emma przemówiła głośno, bez wahania w głosie. – Oczywiście, że nie. Miałaś kolejny atak paniki i twój umysł uczepił się pierwszej osoby, którą zobaczyłaś. To mogłam być ja, Nash, albo Traci. To nic nie znaczy. Przytaknęłam, ale nawet jeśli bardzo, jak chciałam wierzyć w jej teorię, po prostu nie mogłam. Jednakże, nie mogłam zmusić się, żeby ostrzec rudowłosą. Nie ważne, co myślałam, albo wiedziałam, perspektywa powiedzenia kompletnie obcej osobie, że umrze była po prostu szalona, a miałam dość szaleństw na ten moment. Właściwie, to na całe życie. - Już lepiej? – zapytała Emma, próbując odczytać odpowiedź z mojej twarzy. – Chcesz wrócić do środka? Czułam się lepiej, ale ciemna panika wciąż czaiła się na krawędzi mojego umysłu i mogłoby się tylko pogorszyć, gdybym zobaczyła tą dziewczynę jeszcze raz. Nie miałam co do tego wątpliwości. I, jeśli to możliwe, nie dam Nashowi powtórki z nocnego przedstawienia. - Pojadę prosto do domu. – Mój wujek zabrał ciocię na jej czterdzieste urodziny, a Sophie była na całonocnej wycieczce z grupą taneczną. Przynajmniej raz mogłam mieć dom tylko dla siebie. Uśmiechnęłam się przepraszająco do Emmy. – Ale jeśli chcesz zostać, pewnie mogłabyś załapać się na podwózkę z Traci. - Nie, idę z tobą. – Emma wzięła ode mnie butelkę wody i napiła się. – Mówiła, że mamy wychodzić razem, pamiętasz? - Mówiła także, że mamy nie pić. Emma wywróciła swoimi dużymi, brązowymi oczami. – Jeśli naprawdę to miała na myśli, to nie powinna była zostawiać nas przy barze. Taka była logika Emmy, niech jej będzie. Im dłużej się nad nią zastanawiałeś, tym mniejszy sens miała. Emma przeniosła wzrok ze mnie na Nasha. Następnie uśmiechnęła się i poszła alejką po drugiej stronie ulicy w kierunku parkingu, żeby dać nam trochę prywatności. Wygrzebałam swoje klucze z kieszeni i wgapiłam się w nie, próbując uniknąć wzroku Nasha, dopóki nie będę wiedzieć, co chce powiedzieć. Widział mnie, kiedy byłam w najgorszym stanie i zamiast mnie ochrzanić, albo wyśmiać, pomógł mi odzyskać kontrolę. Byliśmy połączeni w sposób, o którym godzinę wcześniej nawet bym nie pomyślała, zwłaszcza z kimś takim jak Nash, którego jednotorowe myśli były częścią legendy. Jednak, nie mogłam walczyć z oczywistością, że ten wieczorny sen zamieni się na koniec w jutrzejszy koszmar. Że nowy dzień odświeży jego zmysły i od razu będzie się zastanawiał, co w ogóle ze mną robił. Otworzyłam usta, ale nie wyszedł z nich żaden dźwięk. Moje klucze zabrzęczały na palcu, gdy zakręciłam nimi na palcu. Nash zmarszczył brwi, kiedy jego spojrzenie skupiło się na nich. - Dasz radę prowadzić? – uśmiechnął się szeroko, co spowodowało przyspieszenie mojego pulsu. – Mogę odwieźć was do domu i przejść się
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take stamtąd. Mieszkasz w kompleksie Parkview, prawda? To tylko parę minut ode mnie. Wiedział, gdzie mieszkam? Musiałam wyglądać podejrzanie, bo pospieszył z wyjaśnieniami. – Podwoziłem raz twoją siostrę. W zeszłym miesiącu. Zacisnęłam szczękę i poczułam, jak moja twarz się zachmurza. – Ona jest moją kuzynką. - Nash podwiózł Sophie? Proszę, nie pozwól, żeby to był eufemizm… Zmarszczył brwi i potrząsnął głową w odpowiedzi na moje nie wypowiedziane pytanie. – Scott Carter prosił mnie, żebym ją gdzieś podrzucił. Oh. Dobrze. Skinęłam głową, a on wzruszył ramionami. – Więc, chcecie, żebym was zabrał do domu? – wyciągnął rękę po moje kluczyki. - W porządku, mogę prowadzić. – i nie miałam w zwyczaju pozwalać ludziom, których ledwo znam siadać za kółkiem mojego samochodu. Zwłaszcza bardzo gorącym facetom, którzy – według plotek – zarobili dwa mandaty za przekroczenie prędkości samochodem marki Firebird, należącym do ich ex. Nieogolone dołeczki Nasha zarumieniły się głęboko i znowu wzruszył ramionami – Więc mogłabyś mnie podwieźć? Jechałem z Carter’em, ale on jeszcze długo nie będzie chciał wychodzić. Serce podskoczyło mi do gardła. Wychodził wcześnie tylko dlatego, że mógł jechać ze mną? Czy zrujnowałam mu wieczór moim dziwacznym wybuchem histerii? - Um... tak. – Mój samochód wyglądał jak śmietnik, ale było za późno, żeby się tym przejmować. – Ale będziesz musiał zastrzelić Emmę z dubeltówki. Na szczęście okazało się to zbędne. Emma zajęła miejsce z tyłu, rzucając mi znaczące spojrzenie i wskazując na Nasha, w czasie kiedy wślizgiwała się na siedzenie i strzepywała paczkę po chipsach kukurydzianych na podłogę. Najpierw podrzuciłam ją, całe półtorej godziny przed czasem, w którym musiała być w domu, co można uznać za swego rodzaju rekord. Kiedy wyjechałam z podjazdu Emmy, Nash obrócił się na swoim miejscu twarzą do mnie. Jego posępna mina spowodowała, że moje serce biło prawie boleśnie. Nadszedł czas na zwykłe rozczarowanie. Był zbyt taktowny, by przyznać to przy Emmie i nawet kiedy jej nie ma, będzie bardzo miły. Ale koniec końców, to nic nie zmienia. Nie jest mną zainteresowany. A przynajmniej, nie po moim publicznym załamaniu. - Więc miałaś już takie ataki wcześniej? Co? Zacisnęłam ręce na kierownicy zaskoczona jego pytaniem i skręciłam w lewo na końcu ulicy. - Parę razy. – Przynajmniej z pół tuzina. Nie mogłam pozbyć się podejrzliwości ze swojego głosu. Moje „przypadki” powinny sprawić, że krzyczy po nocach, a zamiast tego on chce szczegółów? Dlaczego? - Czy twoi rodzice wiedzą? Poruszyłam się na swoim miejscu, jakby nowa pozycja mogła sprawić, że poczuję się bardziej komfortowo z tym pytaniem. Ale to było coś więcej. – Moja mama umarła, kiedy byłam mała, a mój tata nie mógł sobie poradzić z
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take wychowaniem mnie samemu. Przeprowadził się do Irlandii, a ja mieszkam od tamtej pory z wujostwem. Nash zamrugał oczami i kiwnął głową, zachęcając, żebym kontynuowała. Nie okazał mi żadnego niezręcznego, czy przymusowego współczucia, albo przeczyszczania gardła w stylu nie-jestem-pewny-co-powiedzieć, którymi ludzie zwykle obdarzają mnie, kiedy dowiadują się, że byłam pół sierotą, a później zostałam całkowicie porzucona. Polubiłam go za to, nawet jeśli nie podobało mi się, dokąd zmierzały jego pytania. - Więc twoja ciocia i wujek wiedzą? Taa. Myślą, że jestem tykającą bombą zegarową, które występują jedna na tuzin. Ale prawda jest zbyt bolesna, żeby można ją głośno powiedzieć. Obróciłam się i zauważyłam, że obserwuje mnie z bliska. Moja podejrzliwość znowu wzrosła i czułam jak pali mnie od środka. Dlaczego obchodziło go, co moja rodzina wie na temat mojego nie-tak-osobistego cierpienia? Chyba, że planował śmiać się z kolegami z tego, że jestem stuknięta. Jednak jego zainteresowanie nie wyglądało na podstęp. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, to co zrobił dla mnie w Taboo. Albo może jego ciekawość była udawana i czekał na coś jeszcze, żeby mieć o czym opowiadać swoim kolegom. Coś, czego dziewczyny rzadko mu odmawiały, jeśli plotki były prawdziwe. Jeśli tego nie dostał, to czy opowiedziałby całej szkole o moim najciemniejszym, najboleśniejszym sekrecie? Nie. Mój żołądek skręcił się na samą myśl, przez co zbyt mocno nacisnęłam hamulec zatrzymując się tuż przed znakiem stopu. Wciąż naciskając na hamulec spojrzałam we wsteczne lusterko na pustą ulicę. Następnie zaparkowałam na poboczu i odwróciłam się twarzą do Nasha, próbując uspokoić swoje nerwy przed zadaniem pytania. – Czego ode mnie chcesz? – wyrzuciłam z siebie, zanim zdążyłabym zmienić zdanie. Oczy Nasha rozszerzyły się w zaskoczeniu i oparł się mocno w tył o drzwi samochodu, jakbym go odepchnęła. – Ja tylko... Nic. - Chcesz Nic? – chciałam zobaczyć tą głęboką zieleń i brąz jego tęczówek, ale światło najbliższej sygnalizacji świetlnej nie dosięgało mojego samochodu, więc jedynie przytłumione mojej tablicy rozdzielczej oświetlało go, ale było nie wystarczające żeby rozjaśnić jego twarz. Żeby mogła odczytać jego wyraz twarzy. – Mogę policzyć na palcach jednej ręki, ile razy rozmawialiśmy ze sobą naprawdę, nie licząc dzisiejszej nocy. – podniosłam dłoń do góry, aby podkreślić swoje słowa. – I nagle pojawiasz się z nikąd i udajesz białego rycerza, przybywającego, aby uratować zrozpaczoną dziewicę. A ja mam ci uwierzyć, że nie chcesz niczego w zamian? Nic do opowiedzenia swoim kolegom w poniedziałek? Próbował się zaśmiać, ale jego śmiech był wymuszony, po czym poruszył się niewygodnie na fotelu. – Nie zrobiłbym... - Oszczędź sobie. Według plotek zdobywasz nowe terytoria szybciej niż Genghis Khan.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Jedna jego brew uniosła się wyzywająco do góry. – Wierzysz we wszystko, co słyszysz? Uniosłam brew do góry, odzwierciedlając jego spojrzenie. – Zaprzeczasz temu? Zamiast odpowiedzi, usłyszałam jego szczery śmiech. Nash podparł łokieć na klamce drzwiczek. – Zawsze jesteś taka złośliwa dla facetów, którzy śpiewają dla ciebie w ciemnych alejkach? Moja następna riposta zamarła mi na ustach, tak zaskakujące było dla mnie to przypomnienie. Śpiewał dla mnie i jakimś cudem uspokoił mnie po moim brutalnym ataku paniki. Uratował mnie przed publicznym upokorzeniem. Ale musiał być jakiś powód, a ja nie byłam taka świetna w zdobywaniu tego, co chciałam. - Nie ufam ci. – powiedziałam w końcu, czując jak ręce na moich kolanach stają się słabe i bezwładne. - Na razie, ja także tobie nie ufam. – uśmiechnął się do mnie szeroko, ukazując białe zęby i jeden ukryty dołeczek. Zatoczył rękami koło nad samochodem i zapytał: - Wywalasz mnie, czy załapałem się na usługę od-drzwido-drzwi. To jedyna usługa, którą dostaniesz. Włączyłam silnik i zjechałam z powrotem na drogę, następnie skierowałam się dokładnie w stronę jego domu, który był położony zdecydowanie dalej niż kilka minut ode mnie. Czy naprawdę szedł by tyle, gdybym pozwoliła mu odwieźć się do domu? Czy zawiózł by mnie prosto do mnie? - Teraz w lewo, a następnie w prawo. To ten na rogu. Jego instrukcje wskazały mi drogę do małego, drewnianego domku, mieszczącego się w starszej, rozwijającej się dzielnicy. Wcisnęłam się na podjazd i zatrzymałam się za zakurzonym, wgniecionym Sedanem. Drzwi kierowcy stały otworem, przepuszczając światło z wewnątrz, aby oświetlić krzywy kwadrat suchego trawnika po lewej stronie chodnika. - Zostawiłeś otwarte drzwi od samochodu - powiedziałam zjeżdżając z podjazdu, żeby zaparkować. Byłam wdzięczna, że mogę skupić uwagę na czymś innym niż Nash, chociaż to właśnie na nim mój wzrok bardzo chciał się skupiać. Nash westchnął. – To mojej mamy. Zużyła trzy akumulatory w ciągu sześciu miesięcy. Zdusiłam uśmiech, kiedy samochód lekko drgnął. – No to już cztery. Nash jęknął, ale kiedy na niego spojrzałam, zauważyłam, że bardziej obserwuje mnie niż samochód. – Więc... czy dostanę szanse, żeby zdobyć twoje zaufanie? Mój puls przyspieszył. Czy on mówi na serio? Powinnam powiedzieć, że nie. Powinnam podziękować mu za pomoc w Taboo, a później zostawić go patrzącego na mnie ze swojego podwórka. Ale nie byłam wystarczająco silna, żeby oprzeć się tym dołeczkom. Nawet wiedząc, ile innych dziewczyn złapało się na ten sam chwyt. Obwiniałam swoją słabość za ostatni atak paniki.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Jak? – zapytałam w końcu, a następnie zarumieniłam, kiedy posłał mi szeroki uśmiech. - Przyjedziesz jutro wieczorem do mnie? Do jego domu? Nie ma mowy. Nie miałam zbyt silnej woli, ale nie byłam głupia. W każdym razie, nie żebym mogła to zrobić... – W niedziele pracuję do dziewiątej. - W kinie? Wie, gdzie pracuję. Zaskoczenie rozlało falę ciepła po moim organizmie i zmarszczyłam pytająco brwi. - Widziałem cię tam. - Oh. – oczywiście, że mnie tam widział. Prawdopodobnie był na randce. - Tak, będę siedziała na kasie biletowej od drugiej. - No, to może lunch? Lunch. Jak bardzo mogłabym być kuszona w publicznej restauracji? – Dobra. Ale wciąż ci nie ufam. Uśmiechnął się do mnie szeroko i otworzył swoje drzwi, co spowodowało napływ światła. Jego źrenice zadrgały, skupiając nagły blask, a moje serce przyspieszyło, kiedy pochylił się na swoim siedzeniu, jakby chciał mnie pocałować. Zamiast tego, jego policzek otarł się o mój, a jego ciepły oddech głaskał moje ucho, kiedy szeptał. – To połowa zabawy. Głos uwiązł mi w gardle i zanim mogłam cokolwiek powiedzieć, samochód zakołysał się i po chwili miejsce pasażera było puste. Zamknął za sobą drzwi i przebiegł przez podjazd do auta swojej mamy. Oszołomiona wycofałam sprzed jego domu i kiedy stawałam przed swoim własnym, nie mogłam przypomnieć sobie ani jednej chwili z drogi powrotnej. *** - Dzień dobry, Kaylee. – Ciocia Val stała przy kuchennej ladzie, zanurzona w porannych promieniach słońca i trzymająca w ręce dzban kawy wielkości jej głowy. Była ubrana w satynowy szlafrok koloru jej niebieskich oczu. Jej lśniące loki były rozczochrane, jakby dopiero się obudziła, a mimo wszystko wyglądały jak na filmach, kiedy gwiazda budzi się w pełnym make- up’ie, w dodatku w cudownej, niepogniecionej piżamie. Ja nie mogłam nawet przeczesać włosów palcami zaraz po wstaniu. Szlafrok cioci i rozmiar filiżanki kawy były jedynymi oznakami, że ona i wujek mieli długą noc. Albo lepiej - wczesną pobudkę. Słyszałam jak wrócili do domu o 2 nad ranem, potykając się i chichocząc jak idioci. Włożyłam zatyczki to uszu, żeby nie słuchać, kiedy on udowadniał jej, jak bardzo atrakcyjna jest nadal dla niego, nawet po siedemnastu latach małżeństwa. Wujek Brendon był tym młodszym w ich związku, a ciocia nie znosiła 4 lat swojej wiekowej przewagi. Problem nie tkwił w tym, że wyglądała staro - dzięki Bogu za Botox i codzienne ćwiczenia, dzięki którym wyglądała maksymalnie na 35 lat - ale w tym, że on wyglądał tak młodo. Żartobliwie nazywała go
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Piotrusiem Panem, ale kiedy stuknęła jej czterdziestka, ten żart przestał być dla niej zabawny. - Musli, czy gofry? – Ciocia Val odłożyła kawę na brzeg lady i wyciągnęła pudełko jagodowych Eggos z lodówki, trzymając je, żebym mogła wybrać. Ona nigdy nie robiła obfitych śniadań. Powiedziała, że nie może znieść tylu kalorii w jednym posiłku, a nie zamierza gotować czegoś, czego nie będzie jadła. Wszystkim pozostałym nie przeszkadzało spożywanie takiej ilości tłuszczów i cholesterolu, jakiej tylko chcieliśmy. Zwykle wujek Brendon serwował nam oba te składniki w sobotnie poranki, ale dzisiaj wciąż słyszałam jego chrapanie dochodzące z sypialni, znajdującej się na drugim końcu domu. Z pewnością ciocia dała mu nieźle popalić. Przeszłam po cichu z jadalni do kuchni w moich włochatych skarpetkach. Tylko tost. Za parę godzin jestem umówiona na lunch. Ciocia Val wstawiła gofry z powrotem do lodówki i wręczyła mi bochenek niskokalorycznego pszennego chleba - jedynego, jaki kupowała. - Z Emmą? Potrząsnęłam głową i włożyłam dwie kromki do tostera, po czym podciągnęłam spodnie od piżamy i zawiązałam sznurek. Ciocia uniosła brwi, wpatrując się we mnie znad swojego dzbanka. - Masz randkę? Z kimś, kogo znam? – Czyli w wolnym tłumaczeniu: z którymś z byłych Sophie? -Wątpię. - Ciocia Val była ciągle rozczarowana - w odróżnieniu od jej córki - najbardziej zaangażowanej społecznie studentki drugiego roku - nie udzielałam się w radzie szkoły, nie chodziłam na zajęcia taneczne, ani zimowe wyjazdy. Po części dlatego, że Sophie zamieniłaby moje życie w koszmar, gdybym tylko wkroczyła na „jej” terytorium. Ale przede wszystkim dlatego, że musiałam pracować, żeby zapłacić za moje ubezpieczenie samochodowe i wolałam spędzać swój szczątkowy wolny czas z Emmą, niż pomagać grupie tanecznej nakładać błyszczącą maź na ich cekinowe stroje. Gdyby Nash zdobył serdeczne uznanie cioci Val, nie wisiałaby nade mną, kiedy przychodzę do domu z oczami błyszczącymi od oczekiwania towarzyskiego życia, którym w ogóle nie byłam zainteresowana. Byłam szczęśliwa bawiąc się z Emmą i ludźmi, z którymi w danej chwili chciała się bawić. - Ma na imię Nash. Ciocia Val wyjęła nóż do masła z drewnianej szuflady. – Z którego rocznika? Jęknęłam w duchu. – Ostatnia klasa. – no, to zaczynamy... Jej uśmiech był trochę zbyt entuzjastyczny. – To cudownie ! Oczywiście, tak naprawdę miała na myśli: „ Towarzyski odmieniec wyłania się z cienia i wstępuje w jasne światło akceptacji”. Albo coś w tym stylu. To, dlatego, że moja ciocia i rozpieszczona kuzynka rozróżniały tylko dwa rodzaje życia: w blasku i w mroku. I jeśli nie żyłeś w blasku, cóż, pozostawała ci tylko jedna opcja…
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozsmarowałam dżem truskawkowy na swoim toście i zajęłam miejsce przy kontuarze. Ciocia Val nalała sobie drugą filiżankę kawy wycelowała pilotem w kierunku pokoju, w którym piętnastocalowy telewizor z płaskim ekranem, obudził się do życia, tym samym sygnalizując koniec wymaganej, śniadaniowej „pogawędki”. -… dla was, na żywo z Taboo w West End, gdzie ubiegłej nocy znaleziono ciało dziewiętnastoletniej Heidi Anderson leżące na podłodze w toalecie. Nieee... Mój żołądek zacisnął się wokół kawałka tostu, a ja zgięłam się powoli na swoim stołku, czując, jak strach przesyła impuls adrenaliny przez moje żyły. Na ekranie, zbyt opanowana reporterka stała przy ceglanym pasażu, naprzeciw klubu, w którym byłam dwanaście godzin wcześniej. Później postać reporterki została zastąpiona zdjęciem Heidi Anderson, siedzącej w fotelu. Była ubrana w T-shirt UT Arlington, miała proste, błyszczące zęby, a jej jasne, rude włosy były rozwiane przez nieustający, stepowy wiatr. To była ona. Nie mogłam oddychać. - Kaylee? Coś się stało? Zamrugałam powiekami i szybko wciągnęłam powietrze, a następnie spojrzałam na swoją ciocię. Gapiła się na mój talerz, na którym leżał dżem, który ześlizgnął się z mojego tosta. To cud, że nie straciłam połowy z tego, co zdążyłam już zjeść. - Nic. Możesz zrobić głośniej? – odłożyłam talerz na bok, a ciocia Val pogłośniła, rzucając mi przy tym zagadkowe spojrzenie. - Przyczyna śmierci nie została jeszcze zbadana. – powiedziała reporterka. – Ale według pracownika, który znalazł ciało panny Anderson, nie było żadnych oczywistych śladów przemocy. Obraz znowu się zmienił i teraz blada twarz Traci Marshall wpatrywała się w kamerę w szoku i mówiła głosem zachrypniętym od płaczu. – Ona po prostu tam leżała. Wyglądała jakby spała. Myślałam, że zemdlała, zanim zorientowałam się, że nie oddycha. Traci zniknęła i znowu pojawiła się reporterka, ale nie słyszałam jej, bo ciocia Val ją zagłuszała. – Czy to nie jest siostra Emmy? - Tak. Jest barmanką w Taboo. Ciocia Val wpatrywała się w telewizor z ponurą miną. – To całe zdarzenie jest takie straszne... Przytaknęłam. Nawet nie masz pojęcia. Ale ja mam. Poczułam lodowaty wstrząs. To się naprawdę stało. Podczas moich poprzednich ataków paniki, ciocia i wujek nie mieli żadnych powodów, żeby brać pod uwagę mój histeryczny bełkot o wynurzających się cieniach, czy zbliżającej się śmierci. A kiedy nie było żadnego sposobu, aby mnie uciszyć, kiedy już zaczęłam krzyczeć, brali mnie do domu – tak, żebym była jak najdalej od źródła paniki – aby mnie uspokoić. Wyłączając ostatni raz, kiedy zawieźli mnie prosto do szpitala, umieścili na
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take oddziale dla umysłowo chorych i zaczęli na mnie patrzeć oczami pełnymi litości. Troska. Wielką ulgą było dla nich to, że ja, a nie ich rodzona córka, tracę zmysły. Ale teraz miałam dowód, że nie byłam szalona, prawda? Widziałam Heidi Anderson otoczoną cieniami i wiedziałam, że umrze. Powiedziałam o tym Emmie i Nashowi. A teraz moje złe przeczucie się sprawdziło. Wstałam tak szybko, że taboret aż się poślizgnął na kafelkach. Musiałam z kimś porozmawiać. Potrzebowałam zobaczyć w czyichś oczach potwierdzenie, przekonanie, że nie wymyślałam nowej historii. Bo przecież gdyby tak było, to jak trudne byłoby dla mojego biednego i chorego umysłu tworzenie nowych opowieści? Ale nie mogłam zwierzyć się cioci, co się stało, bez wspominania o tym, że byłam w tamtym klubie, a gdyby się o tym dowiedziała, nawet nie chciałaby słuchać reszty. Po prostu zabrała by mi kluczyki od samochodu i zadzwoniła do ojca. Nie, pomysł z ciocią Val całkowicie odpadał. Ale Emma by mi uwierzyła. Z ciocią wpatrującą się we mnie, wrzuciłam talerz do zlewu i pobiegłam do swojego pokoju, zupełnie ignorując jej nawoływania. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, po czym rzuciłam się na łóżko i sięgnęłam po telefon do nocnej szafki, gdzie ładował się ostatniej nocy. Wybrałam numer Emmy i prawie jęknęłam, kiedy odebrała jej mama. Ale Emma powinna być w domu przynajmniej godzinę wcześniej ode mnie. Gdzie ona mogła się szlajać tym razem? -Dzień dobry, Pani Marshall. – przewróciłam się na plecy i zaczęłam wpatrywać się w strukturę mojego żółtawego sufitu. – Mogę rozmawiać z Emmą? To ważne. Jej mama westchnęła. – Nie dzisiaj, Kaylee. Emma wróciła do domu cuchnąca jak beczka rumu. Ma szlaban, aż nie zrozumie swojego postępowania. Mam nadzieję, że nie piłaś razem z nią? Cholera. Zamknęłam oczy, myśląc nad odpowiedzią, która wciągnęłaby Emmy w jeszcze większe kłopoty. Miałam pustkę w głowie. – Um.. nie, proszę Pani, ja prowadziłam. - No ty przynajmniej brzmisz sensownie. Zrób mi przysługę i następnym razem podziel się tym z Emmą. Zakładając, że jeszcze kiedyś wypuszczę ją z domu. - Oczywiście, Pani Marshall – rozłączyłam się, zadowolona, że nie spędzałam nocy u Państwa Marshall, zgodnie z moim pierwotnym planem. Z uziemioną Emmą i Traci, która prawdopodobnie wciąż była w szoku, śniadanie nie byłoby zbyt przyjemne. Po minucie wahania i narastającej paniki, zdecydowałam się zadzwonić do Nasha, ponieważ pomijając jego złą reputację i moje podejrzenia co do jego motywacji, nie śmiał się, kiedy powiedziałam mu prawdę o moich atakach paniki. A oprócz uziemionej Emmy, był jedyną osobą, która wiedziała.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Jednak kiedy podniosłam komórkę, uświadomiłam sobie, że nie mam jego numeru. Unikając cioci i rozbudzonego wujka, który smażył sobie bekon, co można było poznać, po zapachu sączącym się po całym domu, ostrożnie prześlizgnęłam się do salonu. Z ostatniej szuflady wyciągnęłam książkę telefoniczną i popędziłam z powrotem do swojego pokoju. Znalazłam czterech Hudsonów z właściwym numerem kierunkowym, ale tylko jeden z nich był na jego ulicy. Nash odebrał po trzecim sygnale. Moje serce biło tak mocno, że byłam pewna, że chłopak słyszy je po drugiej stronie telefonu. Po kilku sekundach, jedyne, do czego byłam w stanie się zmusić, to milczenie. - Halo? – powtórzył niemal rozdrażnionym, sennym głosem. - Hej, tu Kaylee. – wyrzuciłam z siebie w końcu, żarliwie modląc się by mnie pamiętał. Tak samo, jak miałam nadzieję, że taniec z nim nie był jedynie żartem mojej wyobraźni. Bo, szczerze mówiąc, po nocnych przepowiedniach i porannych wiadomościach, nawet ja zaczynałam się zastanawiać, czy Sophie nie miała co do mnie racji. Nash odchrząknął, a kiedy mówił jego głos był zachrypnięty od snu. – Hej, nie dzwonisz, żeby odwołać nasze spotkanie, prawda? Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, którym oblekły się moje usta, na złość prawdziwej przyczynie tej rozmowy. – Nie. Ja... Widziałeś poranne wiadomości? Nash zachichotał ochryple. – Nawet nie widziałem jeszcze dzisiaj podłogi. – ziewnął, a ja usłyszałam skrzypnięcie sprężyn. On był jeszcze w łóżku. Odegnałam od siebie skandaliczne obrazy, które świadomość podesłała do mojego mózgu i zmusiłam się do skupienia na ważniejszej kwestii. – Włącz telewizor. Stoczył się z łóżka, co wywołało kolejne zgrzyt sprężyn, a po chwili usłyszałam jego szept. - Nie jestem ostatnio na bieżąco z wiadomościami. Zamknęłam oczy i położyłam głowę na podgłówku, biorąc głęboki oddech. – Ona nie żyje, Nash. - Co? – powiedział trochę bardziej rozbudzony. – Kto nie żyje? Wyciągnęłam się na łóżku i teraz to moje łóżko zaskrzypiało. – Ta dziewczyna z klubu. Siostra Emmy znalazła ja martwą na podłodze w Taboo zeszłej nocy. - Jesteś pewna, że to była ona? – teraz był już całkiem rozbudzony. Wyobraziłam go sobie siedzącego na łóżku, mając nadzieję, że był bez koszulki. - Sam zobacz. – skierowałam pilot w kierunku swojego dziewiętnastocalowego ekranu, stojącego na kredensie. Przelatywałam przez wszystkie kanały, dopóki nie znalazłam tego, na którym wciąż mówiono o tym wydarzeniu. – Na kanale dziewiątym. Usłyszałam kliknięcie, a potem jakieś śmiechy publiczności pochodzące z jego odbiornika. Chwilę później dźwięki naszych telewizorów zsynchronizowały się. – Oh, cholera. – wyszeptał Nash. Potem jego głos stał się
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take głębszy, poważniejszy. – Kaylee, czy zdarzyło ci się to już wcześniej? To znaczy, czy kiedykolwiek twoje przewidywania się sprawdziły? Zawahałam się, nie wiedząc, jak dużo mogę mu powiedzieć. Znowu zamknęłam oczy, ale nie przyniosło mi to żadnej podpowiedzi. Więc westchnęłam i powiedziałam mu prawdę. Przecież i tak znał najdziwniejszą część. – Nie wiem. Nie mogę tutaj o tym rozmawiać. Ostatniej rzeczy jakiej potrzebowałam, to żeby ciocia i wujek podsłuchali. Uziemili by mnie do końca życia, albo wysłali z powrotem na oddział psychiatryczny. - Przyjadę po ciebie. Może być za pół godziny? - Będę czekać na podjeździe.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział III Wzięłam prysznic w rekordowym tempie i dwadzieścia cztery minuty po tym jak odłożyłam słuchawkę, byłam czysta, sucha, ubrana i wystarczająco pomalowana, by ukryć szok. Lecz wciąż prostowałam włosy, gdy usłyszałam samochód wjeżdżający na podjazd. Cholera. Jeżeli nie poszłabym do niego pierwsza, wujek Brendon zaprosiłby go do środka i poddał przesłuchaniu. Wyciągnęłam wtyczkę z kontaktu, pomknęłam z powrotem do swojego pokoju po telefon, klucze i portfel i pobiegłam sprintem na dół, do holu i przez frontowe drzwi, krzycząc „dzień dobry” i „do widzenia” do mojego zdziwionego wujka, wszystko na jednym wydechu. - Jest za wcześnie na lunch. Co powiesz na naleśniki? – zapytał Nash, gdy wślizgnęłam się na miejsce pasażera w samochodzie jego matki i zamknęłam drzwi. - Um… jasne. – jednak ze śmiercią na sumieniu i Nash’em przed swoimi oczami, jedzenie było ostatnią rzeczą, o której myślałam. Samochód pachniał jak kawa, a Nash jak mydło, pasta do zębów i coś niezidentyfikowanego, prowokacyjnie smacznego. Chciałam wdychać go całego i nie mogłam przestać wpatrywać się w jego podbródek, wygładzony tego ranka, cudownie szorstki poprzedniej nocy. Pamiętałam fakturę jego policzka przy moim i musiałam zamknąć oczy i skoncentrować się, by wypędzić niebezpieczne wspomnienia. Nie jestem zdobyczą, nieważne jak dobrze pachnie. Albo jak dobrze smakuje. I nagle, przytłaczająco zapragnęłam poznać, co czułyby jego usta przyprawiające mnie całą o dreszcze. Szamotałam się, by powiedzieć coś bezpiecznego. Coś zwyczajnego, co nie zdradziłoby niebezpiecznego kierunku, w jakim podążyły moje myśli. - Sądzę, że samochód zapalił. – powiedziałam, przeciągając pas bezpieczeństwa przez swój tułów. Wtedy przeklęłam się cicho za tak głupi początek. Oczywiście, że samochód zapalił. Jego krótkie spojrzenie przepalało mnie na wskroś. - Mam nieuzasadnione szczęście. Mogłam tylko kiwnąć i zaciskać uchwyt drzwi, podczas gdy skierowałam swoje myśli do Heidi Anderson, by trzymać je z dala od Nash’a i… pomyślałam, że nie powinnam myśleć. Kiedy ponownie rzucił okiem w moją stronę, jego uwaga prześlizgnęła się w dół mojej szyi do dekoltu mojej koszulki, zanim z powrotem spojrzał na drogę zaciskając szczękę. Liczyłam swoje oddechy, by je nawet zatrzymać. Skręciliśmy do boksu w „Omletach Jimmy’ego”, lokalnego właściciela sieci serwujących śniadania przed piętnastą.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Nash usiadł naprzeciwko mnie, kładąc rękę na stoliku z rękawami podciągniętymi do łokci. Kiedy kelnerka przyjęła nasze zamówienia i odeszła, Nash pochylił się do przodu i spotkał mój wzrok śmiały, intymny, jakby łączyło nas dużo więcej niż rymowanki w ciemnej alei i prawie - pocałunek. Ale przekomarzanie się i flirt zniknął; wyglądał poważniej niż kiedykolwiek. Ponuro. Prawie zmartwiony. - OK… - powiedział miękko, ustępując rozmawiającemu, przeżuwającemu i brzęczącemu posrebrzanymi sztućcami tłumowi. – Więc poprzedniej nocy przewidziałaś śmierć tej dziewczyny, a dzisiaj pokazała się w wiadomościach, martwa. Kiwnęłam głową, obficie przełykając. Słysząc to w ten sposób – tak rzeczowy – brzmiało jednocześnie szalenie i przerażająco. A ja nie byłam pewna, co było gorsze. - Powiedziałaś, że miałaś już wcześniej te przeczucia? - Tylko kilka razy. - Czy którekolwiek z nich się kiedykolwiek sprawdziło? Potrząsnęłam głową, wzruszyłam ramionami i podniosłam zawinięte w serwetkę sztućce, aby zająć czymś ręce. - Nie te, o których wiem. - Ale wiesz tylko o tym jednym, bo było w wiadomościach, tak? Kiwnęłam bez patrzenia w górę, a on kontynuował. - Więc reszta też mogła się sprawdzić, a ty być może nigdy o tym nie wiedziałaś. - Tak sądzę. – Ale jeżeli tak rzeczywiście było, nie byłam pewna, czy chcę o tym wiedzieć. Kiedy skupiłam się na serwetce, której połowę oskubałam z noża i widelca, znalazłam go obserwującego mnie uważnie, jakby każde moje słowo mogło znaczyć coś ważnego. Jego usta zaciskały się stanowczo, a jego czoło zmarszczyło się w koncentracji. Przesunęłam się na wyściełanej winylem ławce, niełatwo pod taką analizą. Teraz prawdopodobnie naprawdę pomyślał, że byłam świrem. Dziewczyna, która myśli, że wie, gdy ktoś wkrótce umrze – to może być interesujące w pewnych kręgach; to z pewnością prezentowało pewien niezdrowy prestiż. Ale dziewczyna, która naprawdę potrafi przewidzieć śmierć? To było wyłącznie przerażające. Nash zmarszczył brwi, a jego wzrok przesuwał się w tą i z powrotem pomiędzy moimi oczami, jakby szukał czegoś szczególnego. - Kaylee, czy wiesz, dlaczego tak się dzieje? Co to znaczy? Moje serce zabiło boleśnie, a ja kurczowo zacisnęłam poszarpaną serwetkę. - Skąd wiesz, że to znaczy cokolwiek? - Ja… nie wiem. – westchnął i odchylił się w boksie, kierując swój wzrok na stół, gdy podniósł miniaturowy słoiczek truskawkowych powideł z karuzeli galaretek. – Ale, czy nie sądzisz, że to powinno coś znaczyć? To znaczy, nie
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take mówimy o loteryjnych numerach i zwycięzcach wyścigów konnych. Nie chcesz wiedzieć, dlaczego możesz to robić? Albo jakie są granice? Albo… - Nie. – popatrzyłam ostro w górę, rozdrażniona znajomym, chorym strachem zagnieżdżającym się w moim żołądku, niszczącym resztki apetytu, który starałam się zachować. – Nie chcę wiedzieć, dlaczego, albo jak. Jedyne, co chcę wiedzieć, to jak to zatrzymać. Brwi Nash’a znów powędrowały w górę, przeszywał mnie wzrokiem tak intensywnym i tak dokładnie zaborczym, że złapałam oddech. - A co, jeśli nie możesz? Mój humor spochmurniał na samą myśl. Potrzęsłam głową, zaprzeczając takiej możliwości. Ponownie zerknął w dół na galaretkę, zakręcił nią na stole, a kiedy z powrotem na mnie spojrzał, jego spojrzenie było delikatne. Sympatyczne. - Kaylee, potrzebujesz z tym pomocy. Moje oczy zwęziły się i ostrze gniewu i zdrady wystrzeliło przeze mnie. - Sądzisz, ze potrzebuję porady? - każdy oddech przychodził szybciej niż poprzedni, gdy walczyłam z wspomnieniami jaskrawo kolorowych pilingów, igieł i obitych materiałem ograniczników nadgarstków. - Nie jestem szalona. – wstałam i upuściłam nóż na stół, ale kiedy próbowałam przemaszerować obok niego, jego ręka owinęła się stanowczo wokół mojego nadgarstka, a on okręcił się, by na mnie spojrzeć. - Kaylee, zaczekaj, nie to… - Puść. – chciałam wyszarpnąć swoje ramię, ale obawiałam się, że gdy nie puści, nie dam rady. Czteropunktowe ograniczenia, czy nieugięta ręka, wszystko jedno, skoro nie mogłam się uwolnić. Panika drapała powoli moje wnętrzności, gdy usiłowałam nie wyrywać się znów z jego uścisku. Moja klatka piersiowa uciskała, a ja trwałam sztywno w swej desperacji, by zachować spokój. - Ludzie patrzą… - wyszeptał nagląco. - Więc mnie puść. – teraz każdy oddech był krótki i szybki, a pot zgromadził się w zagięciach moich łokci. – Proszę. Puścił. Odetchnęłam i zamknęłam oczy, gdy słaba ulga mnie przeszukała. Ale nie mogłam wykonać swojego ruchu. Jeszcze nie. Nie, bez ucieczki. Kiedy zorientowałam się, że pocieram swój nadgarstek, zacisnęłam ręce w pieści, aż paznokcie wbiły mi się w dłonie. Daleko, zauważyłam, że restauracja dookoła nas ucichła. - Kaylee, proszę usiądź. Nie to miałem na myśli. – jego głos był miękki. Uspokajający. Moje ręce błagały o odpoczynek, a ja głęboko oddychałam. - Proszę. – powtórzył i trzeba było każdego fragmentu samokontroli, by się cofnąć i zatopić w wyściełanej ławce. Z rękoma na kolanach.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Siedzieliśmy w milczeniu dopóki rozmowy nie rozpoczęły się ponownie wokół nas, ja gapiąca się na stół, on wpatrujący się we mnie, gdybym musiała zgadywać. - Wszystko porządku? – zapytał w końcu, gdy kelnerka postawiła jedzenie na stole naprzeciwko mnie, a ja poczułam słabnące napięcie w moich ramionach, gdy oparłam się o drewniane oparcie boksu. - Nie potrzebuję lekarza – zmusiłam się, by spojrzeć w górę, gotowa stanowczo sprzeciwić się jego przeczącym argumentom. Ale nigdy nie nadeszły. Westchnął z wyraźną niechęcią. - Wiem. Musisz powiedzieć swojej cioci i wujkowi. - Nash… - Oni mogą być w stanie ci pomóc, Kaylee. Musisz komuś powiedzieć… - Oni wiedzą, ok.? – zerknęłam na stół, by stwierdzić, że moje palce drą poszarpaną serwetkę na coraz drobniejsze kawałeczki. Odsuwając je na bok, spotkałam wzrok Nash’a, nagle lekkomyślnie zapragnęłam powiedzieć mu prawdę. Jak bardzo gorzej mógłby o mnie pomyśleć? - Kiedy ostatni raz to się stało, spanikowałam i zaczęłam krzyczeć. I nie mogłam przestać. Umieścili mnie w szpitalu, przywiązali do łóżka i naszpikowali mnóstwem leków, nie chcieli mnie wypuścić dopóki wszyscy nie zgodziliśmy się, że to „urojenia i histeria” i nie potrzeba o tym mówić nigdy więcej. W porządku? Wiec nie sądzę, że powiedzenie im przyniesie coś dobrego, chyba, że chcę spędzić resztę życia w placówce dla obłąkanych. Nash zamrugał i przez okres jednej sekundy jego twarz wyrażała na przemian niedowierzanie, wstręt i oburzenie, zanim w końcu ustaliła się na furii. Opuścił brwi nisko, napiął ramiona, jakby chciał w coś uderzyć. Zajęło mi moment, by zrozumieć, że nic z tego nie było skierowane do mnie. Nie był zły i zażenowany, że widziany jest ze szkolną psycholką. Prawdopodobnie, dlatego, że nikt więcej o tym nie wiedział. Nikt poza Sophie, a jej rodzice zagrozili jej społecznym ostracyzmem – całkowitym szlabanem – jeśli kiedykolwiek wypuści rodzinny sekret poza przysłowiowy worek. - Jak długo? – zapytał Nash wwiercając się we mnie wzrokiem tak głęboko, że zastanowiłam się, czy mógłby zajrzeć przez moje oczy do mojego mózgu. Westchnęłam i zerwałam etykietę z butelki bezcukrowego syropu. - Po tygodniu powiedziałam wszystkie te prawidłowe rzeczy, a mój wujek zabrał mnie na polecenie lekarza. Powiedzieli w szkole, że miałam grypę. Byłam wtedy studentką drugiego roku i minął niemal rok do momentu spotkania Nash’a, gdy Emma zaczęła umawiać się z szeregiem jego kumpli. Nash zamknął oczy i ciężko odetchnął. - To się nigdy nie powinno zdarzyć. Nie jesteś szalona. Ostatnia noc to udowodniła. Kiwnęłam głową, zdrętwiała. Jeżeli błędnie go odczytałam, nigdy więcej nie będę w stanie przejść z podniesioną głową przez szkołę. Ale w tej chwili nie mogłam nawet rozważyć takiej możliwości. Nie z odkrytymi sekretami,
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take otwartym sercem i czającym się strachem w mglistych, narkotycznych wspomnieniach, które starałam się ukryć. - Musisz im ponownie powiedzieć i… - Nie. Ale on kontynuował, jakbym nic nie powiedziała. - …jeżeli nie uwierzą ci, zadzwoń do swojego taty. - Nie, Nash. Zanim mógł znowu się spierać, gładkie, blade ramię przesłoniło mi pole widzenia i kelnerka postawiła talerz na stole przede mną i jeden przed nim. Tym razem nie słyszałam jej nadejścia i sądząc po rozszerzonych oczach Nash’a, on też nie. - Ok, częstujcie się dzieciaki. I dajcie mi znać, jeżeli będę mogła przynieść wam coś jeszcze, w porządku? Oboje skinęliśmy głowami, gdy odchodziła. Ale mogłam tylko pokroić swoje naleśniki w zgrabne trójkąty i ułożyć je dookoła syropu. Nie miałam apetytu. Nawet Nash tylko grzebał w swoim jedzeniu. W końcu odłożył widelec i odchrząknął zanim spojrzałam. - Nie będę cię do tego namawiać? - Potrząsnęłam głową. Uniósł brwi, westchnął i wypracował mały uśmiech. - Co sądzisz o gęsiach? Po śniadaniu, którego nie zjadłam, a Nash’owi się nie spodobało, zatrzymaliśmy się w sklepie z kanapkami, gdzie kupiliśmy torbę wczorajszego chleba. Skierowaliśmy się do Jeziora White Rock, by nakarmić krzyczące, dziobiące stado gęsi, z których para była walecznymi małymi demonami. Jeden chwycił kawałek chleba tuż obok mojej ręki, prawie zabierając mój palec ze sobą, a inny szczypnął but Nash’a, gdy ten nie wyciągnął chleba z torby wystarczająco szybko. Kiedy chleb się skończył, uciekliśmy od gęsi – ledwie – na spacer dookoła jeziora. Wiatr splatał moje włosy w supły i potknęłam się o luźną deskę w pomoście, ale kiedy Nash złapał mnie za rękę, pozwoliłam mu ją trzymać, a cisza pomiędzy nami była wygodna. Jak mogłoby tak nie być, kiedy teraz widział każdy cień w mojej duszy i każdy zakątek w moim umyśle i nie nazwał mnie wariatką… ani nie próbował mnie obmacywać. I czemu nie? Zastanawiałam się, ukradkiem spoglądając na jego profil, gdy patrzył z przymrużonymi oczami na słońce za jeziorem. Czy nie byłam wystarczająco ładna? Nie, nie chciałam być najnowszą zdobyczą na jego liście, ale nie wiedząc, czemu byłam zmartwiona. Nash uśmiechnął się, kiedy zauważył, że mu się przyglądam. Jego oczy były bardziej zielone niż brązowe w promieniach słońca i wydawały się delikatnie wirować, prawdopodobnie odbijając ruch wody. - Kaylee, mogę zapytać cię o coś osobistego? Jakby śmierć i choroba umysłowa nie była osobista? - Tylko, jeżeli ja będę mogła cię o coś zapytać.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Wydawał się zastanawiać przez chwilę, ale uśmiechnął się, mignął jednym głębokim dołeczkiem i uścisnął mi rękę gdy szliśmy. - Ty pierwsza. - Spałeś z Laurą Bell? Nash pociągnął mnie do nagłego zatrzymania się i dramatycznie wygiął w łuk obie brwi, nad długimi, pięknymi chłopięcymi rzęsami. - To nie fair. Nie pytałem cię, z kim byłaś? Wzruszyłam ramionami, bawiąc się jego dyskomfortem. - Pytaj śmiało. Nie potrzebowałam żadnych palców, by odhaczać swoją listę. Zmarszczył brwi z pewnością miał inne pytanie na myśli. - Jeżeli powiem, że tak, wściekniesz się? Wzruszyłam ramionami. - To nie moja sprawa. - Wiec, dlaczego cię to obchodzi? Grrr… - Ok., nowe pytanie. Pociągnęłam go ponownie do ruchu, pracując nad nerwami, by zapytać o coś, na co nie byłam pewna, czy chcę odpowiedzi. Ale musiałam zapytać, zanim sprawy pójdą za daleko. - Co tutaj robisz? - podniosłam nasze złączone ręce w uścisku. – Co z tego masz? - Twoje zaufanie, mam nadzieję. Zakręciło mi się w głowie przez moment i stłumiłam uśmiech oszołomienia. - To wszystko? Mrugnęłam, patrząc na niego, gdy zatrzymaliśmy się na pomoście. Nawet jeżeli to była prawda, nie mogło to być wszystko. Udawanie się skrzywiłam. - Jesteś pewien, że nie chcesz mnie przelecieć? Jego uśmiech w tym momencie był prawdziwy, gdy przyciągnął mnie bliżej i przycisnął delikatnie do starej, drewnianej balustrady z ustami kilka centymetrów od mojego nosa. - Oferujesz? Moje serce pognało i pozwoliłam swoim rękom pozostać na jego plecach, odnajdując twarde płaszczyzny pod jego koszulką z długimi rękawami. Czułam jego nacisk na mnie. Czując jego zapach z bliska. Rozważajac, tylko przez pojedynczy, pulsujący moment… Wtedy wylądowałam z powrotem na ziemi z łoskotem roztrzaskujących się fantazji. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam, było znalezienie się na liście wśród zużytych dziewczyn Nash’a. Ale zanim zdołałam wyobrazić sobie jak powiedzieć to bez wkurzania go, czy brzmienia jak totalna świętoszka, jego oczy rozbłysły rozbawieniem i pochylił się do przodu i pocałował koniec mojego nosa.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Sapnęłam, a on się roześmiał. - Żartuję Kaylee. Po prostu nie spodziewałem się, że myślisz o tym tak długo. Uśmiechnął się, cofnął i ponownie złapał moją rękę, podczas gdy ja gapiłam się na niego w zdziwieniu, moje policzki płonęły. - Zadaj swoje pytanie zanim zmienię zdanie. Jego uśmiech zbladł; przedrzeźnianie się skończyło. Co jeszcze może chcieć wiedzieć? Co podawali na lunch na oddziale psychiatrycznym? - Co się stało twojej mamie? – Oh. – Nie musisz mi mówić. Zatrzymał się i odwrócił twarzą do mnie. - Byłem po prostu ciekawy. Tego, jaka była. Odsunęłam splątane kosmyki brązowych włosów ze swojej twarzy. - Nie mam nic przeciwko. – chciałabym, by moja mama wciąż żyła, oczywiście, i naprawdę pragnęłabym mieszkać z własną rodziną, niż z Sophie. Ale moja mama odeszła tak dawno temu, że ledwie ją pamiętałam i byłam przyzwyczajona do pytań. - Zginęła w wypadku samochodowym, gdy miałam trzy lata. - Widujesz się z tatą? Wzruszyłam ramionami i kopnęłam kamyk z pomostu. - Zazwyczaj przyjeżdża kilka razy w roku. Czyli na Gwiazdkę i moje urodziny. I teraz, nie widziałam go ponad rok. Nie, żeby mi zależało. Ma swoje życie – przypuszczalnie – a ja mam swoje. Sądząc po błysku sympatii w oczach Nash’a, usłyszał nawet tą część, której nie wypowiedziałam na głos. Zaszła subtelna zmiana w jego zachowaniu, której nie mogłam całkowicie zinterpretować. - Myślę, że powinnaś powiedzieć swojemu tacie o poprzedniej nocy. Zmarszczyłam brwi i ruszyłam przodem w dół pomostu, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, zadowolona, kiedy wiatr zmienił kierunek i zwiał moje włosy z twarzy, choć raz. Nash przybiegł zaraz za mną. - Kaylee… - Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? – zapytałam, gdy zrównał się ze mną i zwolnił do marszu. - Co? Wygladał na zaskoczonego przez moją chęć rozmowy o tym wszystkim. Ale ja nie mówiłam o moim tacie. Zamknęłam oczy i kiedy wiatr ustał, słońce ogrzało mi twarz, zaskakująco kontrastując z chłodem narastającym wewnątrz mnie. - Mam wrażenie, że powinnam coś zrobić, by temu zapobiec. Mam na myśli, to, że wiedziałam, że ona umrze i nic nie zrobiłam. Nawet jej nie powiedziałam. Po prostu podkuliłam ogon i zwiałam do domu. Pozwoliłam jej umrzeć, Nash. - Nie. – jego głos był stanowczy. Moje oczy otworzyły się, gdy odwrócił mnie twarzą do siebie, drewniane listwy zaskrzypiały pod nami.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Nie zrobiłaś nic źle, Kaylee. To, że wiedziałaś, że to się wydarzy, nie znaczy, że można było temu zapobiec. - A może tak. Nawet nie spróbowałam! I byłam tak zaplątana w tym, co znaczy dla mnie jej śmierć, że prawie przestałam myśleć o tym, co powinnam dla niej zrobić. Jego wzrok wwiercał się we mnie, był gwałtowny. - To nie takie proste. Śmierć nie wybiera przypadkowo. Jeżeli to był jej czas na odejście, nie mogliśmy nic poradzić na to, by temu zapobiec. Jak mógł być tak tego pewien? - Powinnam jej chociaż powiedzieć… - Nie! – jego surowy ton zaskoczył nas oboje, a kiedy sięgnął, by złapać mnie za ramię, cofnęłam się o krok. Nash pochylił swoją głowę i wyciągnął przed siebie ręce, pokazując, że nie dotknie mnie, a następnie wsadził je do kieszeni. - Nie uwierzyłaby ci. I, swoją drogą, to niebezpiecznie mieszać w rzeczach, których nie rozumiesz i jeszcze nie zrozumiesz. Przysięgnij, że, jeżeli to się znów zdarzy, a mnie nie będzie przy tobie, nic nie zrobisz. Czy niczego nie powiesz. Po prostu odwrócisz się i odejdziesz. W porządku? - W porządku. – zgodziłam się. Zaczynał mnie przerażać, miał szeroko otwarte, poważne oczy, linia jego pięknych ust była ciasna i wąska. - Przysięgnij. – Nash nalegał, irysy migały i kręciły się gwałtownie w świetle słonecznym. – Musisz przysięgnąć. - Przysięgam. – i mówiłam to szczerze, gdyż w tym momencie, za słońcem malującym jego twarz w ostry obraz światłocieni, Nash był jednocześnie przerażony i przerażający. Ale co gorsza, wyglądał, jakby dokładnie wiedział, o czym mówił.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział IV Kiedy Nash przywiózł mnie do domu, pozostały mi dwie godziny wolnego czasu, zanim musiałam być w pracy. Gdy tylko przeszłam przez próg, zapach frezji przyprawił mnie o nagły ból głowy. Sophie była w domu. Moja kuzynka wstała z kanapy, z której z pewnością podglądała nas przez zasłony. Podparła swoje chude ręce, z pomalowanymi paznokciami na biodrach tuż nad linią obcisłych jeansów. – Kto to był? – zapytała, zwężając oczy, jakby sama już się domyślała. Uśmiechnęłam się do niej słodko i minęłam ją, wchodząc do przedpokoju. – Chłopak. - A jego imię to...? – podążyła za mną do mojego pokoju, po czym usiadła na łóżku, tak jakby należało do niej. Albo tak jakbyśmy były przyjaciółkami. Sophie bawiła się tak ze mną, tylko wtedy, gdy czegoś ode mnie chciała, zwykle były to pieniądze, albo podwózka. Tym razem polowała na informacje. Plotki były paliwem potrzebnym do rozpalenia ogniska pogłosek, które ona i jej przyjaciółki mogłyby rozniecić w szkole. Ale ja nie zamierzałam podsycać jej płomienia. Obróciłam się do niej plecami, aby wrzucić skarpetki do szuflady. – Nie twój interes. - Dostrzegłam w lusterku, jak jej twarz się zachmurza, wykrzywiając jej chochlikowate kształty. Kiedy dostajesz, wszystko, czego pragniesz w życiu, twoim największym problemem jest rozczarowanie, kiedy nie możesz czegoś dostać. Pomyślałam, jaką przyjemnością byłoby zaznajomić Sophie z moim pomysłem. - Mama powiedziała mi, że jest w ostatniej klasie. – Podciągnęła nogi na łóżko i usiadła po turecku, nie zdejmując butów. Kiedy nie odpowiedziałam, wpatrzyła się w moje odbicie w lustrze. – Wiesz, że mogę się dowiedzieć o nim wszystkiego w dwie sekundy. - Więc z pewnością, nie potrzebujesz niczego ode mnie. – powiedziałam, zawiązując włosy w kucyk. – Witamy na imprezie, Nancy Drew. Sophie skrzywiła się, a jej usta zacisnęły się w wąską linię. Przeszłam przez pokój, zdjęłam z wieszaka swój uniform, pozostawiając go kołyszącego się w szafie. - Wyjdź. Muszę iść do pracy, żeby zapłacić za ubezpieczenie samochodowe. – Sophie nie mogła mieć prawa jazdy jeszcze przez pięć miesięcy. Do szaleństwa doprowadzał ją fakt, że ja mogłam prowadzić, a ona nie. Mój samochód był najlepszą rzeczą, jaką podarował mi ojciec. Nawet pomijając fakt, że auto było używane, a on nigdy nie widział go na własne oczy. - A, jeśli już rozmawiamy o samochodach, to ten którym przywiózł cię twój tajemniczy wielbiciel wygląda znajomo. Mały, srebrny Saab ze skórzaną tapicerką, prawda? – Sophie wstała, zmierzając powoli w kierunku drzwi,
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take kołysząc przy tym wąski mi biodrami i kręcąc w zamyśleniu głową. – Tylne siedzenia są całkiem wygodne, nawet z tym małym rozdarciem na środku. Poczułam, jak ostry ból przeszywa moją szczękę i zorientowałam się, że z całej siły zaciskam zęby. - Pozdrów ode mnie Nasha – zamruczała, jedną ręką obejmując drzwi. W ciągu kilku sekund wyraz jej twarzy zmienił się ze złośliwej jędzy w miłosiernego Samarytanina. - Nie chcę urazić twoich uczuć, Kaylee, ale myślę, że powinnaś znać prawdę. – Jej blade, zielone oczy otworzyły się szeroko w fałszywej niewinności. – Wykorzystuje cię, żeby zdobyć mnie. Poczułam, że za chwilę wybuchnę i trzasnęłam głośno drzwiami. Sophie krzyknęła i szarpnęła palcami w ostatniej chwili, zanim mogłam zmiażdżyć jej palce. Zacisnęłam dłoń się wokół koszulki i cisnęłam ją na łóżko, w miejsce, gdzie odcisnął się chudy tyłek tancerki. Myli się. Przeglądnęłam się w lustrze, próbując spojrzeć na siebie tak, jak inni. Tak jak widział mnie Nash. Nie, nie miałam kościstej budowy ciała tancerki jak Sophie, ani obfitych krągłości Emmy, ale nie byłam ohydna. Jednak Nash mógł mieć znacznie lepszą dziewczynę niż tylko nie–ohydną. Czy to był powód, dla którego Nash mnie nie pocałował? Dla wygody, równowagi? Czy było mu mnie żal? Brał udział w jakimś programie dla nieosiągalnych, życzliwych i wstydliwych fajtłap? Nie. Nie spędzałby z kimś tyle czasu, gdyby nie miał wobec niego żadnych zamiarów, nawet jeśli szukał kogoś, kto będzie jego łącznikiem z inną osobą. Były łatwiejsze sposoby. Wszędzie. Ale mogłam zapytać znawcy. Z telefonem w ręce, klapnęłam na łóżku i wciągając powietrze, wybrałam numer. Miałam nadzieję, że mama Emmy oddała jej już telefon. Niestety nie miałam takiego szczęścia. Po dwóch bardzo długich minutach od wysłania wiadomości: „Możesz rozmawiać?” przyszła odpowiedź: „Wciąż jest uziemiona. Porozmawiaj z Emmą w pracy.” Nigdy nie powinna była uczyć swoją mamę pisać sms-ów. Mówiłam jej, że nic dobrego z tego nie wyjdzie. Em i ja pracowałyśmy na tę samą zmianę, więc kiedy sprzedawałyśmy bilety na animowane kreskówki i nieodłączne komedie romantyczne zarezerwowałam jej miejsce na moją randkę z Nashem. Podczas przerwy obiadowej, usiadłyśmy na rogu baru, dzieląc się miękkim preclem i serowymi frytkami. Uważając, żeby nikt nas nie podsłuchał, opowiedziałam jej o Heidi Anderson to, czego nie usłyszała od swojej siostry. Emma była zafascynowana dokładnością moich przepowiedni i tak jak Nash uważała, że powinnam powiedzieć cioci i wujkowi, z tą różnicą, że jej bardziej zależało na powaleniu ich wielkim „A nie mówiłam”, niż na rozgryzieniu co zrobić z moim chorym talentem. Ale i tym razem odmówiłam. Nie miałam zamiaru w najbliższej przyszłości spotykać się z dr Nelson, aresztem szpitalnym i tabletkami dla zombie. Tak naprawdę, kurczowo trzymałam się nadziei, że następna przepowiednia – jeśli
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take jeszcze kiedykolwiek miała się przytrafić – może być za kilka miesięcy, a nawet lat. W końcu, pomiędzy ostatnimi dwoma było blisko dziewięć miesięcy odstępu. Ostatnia część mojej zmiany wlokła się niemiłosiernie, ponieważ w ciągu piętnastu minut, kierownik przeniósł Emmę do baru, pozostawiając mnie samą w kasie biletowej ze specjalistą od komputerów, który ściągnął swój uniform, żeby pokazać mi podkoszulek z napisem: „Moja inna koszulka to mundur żołnierza oddziału szturmowego”. Kiedy dzień wreszcie się skończył wpisałam się do rejestru i czekałam na Emmę w bufecie dla pracowników. Właśnie kiedy zapinałam kurtkę, Emma pchnęła drzwi i stanęła w przejściu, nie zamykając ich za sobą. Skrzywiła się ponuro, sprawiając, że cała jej twarz się zachmurzyła. - Coś nie tak? – zatrzymałam rękę na zamku, kiedy zobaczyłam, że jej kurtka wciąż wisi na wieszaku. - Chodź. Musisz to usłyszeć. – Otworzyła drzwi szerzej i stanęła z boku, żebym mogła przejść. Zawahałam się. Oczywistym było, że nie ma dla mnie dobrych wieści, a ja byłam na tą chwilę już wystarczająco załamana i wystraszona. - To jest dziwne. Poważnie. Westchnęłam, schowałam ręce do kieszeni kurtki i ruszyłam za nią w kierunku lady z przekąskami. Jimmy Barnes był zajęty jednym z klientów, ale kiedy zobaczył Emmę idącą w jego stronę, rzucił wszystko i omal nie zapomniał dodać masła do popcornu. Trochę leciał na Emmę. Zresztą, nie on jeden. - Już z powrotem? – Jimmy skinął na mnie, po czym oparł się na szklanej ladzie, gapiąc się na Emmę, jakby sens życia znajdował się w jej oczach. Jego palce były pokryte resztkami oleju maślanego, a on pachniał jak popcorn i piwem korzennym, które wylał na swój czarny fartuch. - Możesz powtórzyć Kaylee, co powiedział Mike? Głupkowaty wyraz twarzy Jimmiego zniknął, a on wyprostował się i stanął do nas twarzą. - Najbardziej szalona rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem.Sięgnął pod ladę, żeby wyciągnąć komplet papierowych kubeczków, które zaczął je napełniać, kiedy mówił. - Znasz Mike’a Powella, prawda? – Zapytał. - Taa – Spojrzałam na Emmę z uniesionymi brwiami, ale ona tylko kiwnęła na Jimmiego, żebym skupiła na nim uwagę. Jimmy przycisnął odwrócony stos kubków, wetkniętych w dziurę na blacie kuchennym, żeby zrobić miejsce na następne. - Mike wziął dzisiaj zmianę przy barze z przekąskami w Arlington za kolesia, którego wywali za naplucie komuś do Coli. - Hej, mogę tu dostać popcorn?
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Podniosłam wzrok na mężczyznę w średnim wieku, czekającego przy kasie. Obok niego stała mała dziewczynka z kciukiem w ustach i starszy chłopiec, zapatrzony w PSP. - Ma być duży, proszę pana? - Jimmy podniósł na nas palec w stylu „momencik” i podszedł do najbliższych maszyn z popcornem. Ja w tym czasie wyciągnęłam telefon, żeby sprawdzić godzinę. Było po dziewiątej, a ja umierałam z głodu. I nie żeby to stawało się coraz dziwniejsze, Jimmy musiał opowiedzieć nieprawdopodobną historię. Kiedy klienci odeszli z kartonową tacą pełną niezdrowego jedzenia i gazowanych napojów, Jimmy obrócił się do nas. – W każdym razie, Mike zadzwonił jakieś półtorej godziny temu, totalnie roztrzęsiony. Powiedział, że jakaś dziewczyna umarła dokładnie przed jego popołudniową zmianą. Po prostu padła nieżywa, ciągle jednak trzymając swój popcorn. Szok przeszył mnie na wskroś, mrożąc od środka. Spojrzałam na Emmę, a ona podarowała mi pojedyncze, smutne skinienie głową. Kiedy odwróciłam się z powrotem do Jimmiego, ciemny, lodowaty niepokój rozpościerający się wewnątrz mnie, rósł wzdłuż mojego kręgosłupa. - Jesteś pewny? - Całkowicie. – Okręcił końcówkę plastikowego rękawa na reszcie kubeczków. – Mike powiedział, że to wszystko było wręcz nierealne. Karetka zabrała ją w jakimś strasznym czarnym worku, a kierownik zamknął całe miejsce i oddał klientom pieniądze. Policja wypytywała Mike’a, żeby dowiedzieć się co zaszło. Emma wyczekiwała mojej reakcji, ale ja mogłam tylko się gapić, rękami ściskając krawędź stołu i nie mogąc uporządkować myśli w logiczną całość. Podobieństwo do Heidi Anderson było oczywiste, ale nie miałam żadnego powodu, żeby łączyć te dwie śmierci. - Wiadomo jak zmarła? –Zapytałam, w końcu mogąc ułożyć spójne zdanie. Jimmy wzruszył ramionami. – Mike stwierdził, że w jednej minucie było z nią wszystko w porządku, a w drugiej leżała plecami na podłodze. Bez żadnego kaszlenia, dławienia, trzymania się za serce, czy głowę. Tępy, ciężki lęk budował się we mnie, powoli ściągając ze sobą złe przeczucia, porównywalne do natychmiastowego ataku paniki, kiedy zobaczyłam Heidi w całunie cieni. Te śmierci coś łączyło. Musiało je coś łączyć. Emma znowu na mnie patrzyła. Musiałam wyglądać na tak chorą, na jaką się czułam, bo położyła rękę na moim ramieniu. – Dzięki, Jimmy. Do zobaczenia w środę.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take W drodze do domu Emma poluzowała swój pas i przekręciła się do mnie na fotelu pasażera, maskując ponurą fascynację... – Jak dziwne to było? Najpierw przewidujesz śmierć tej dziewczyny w Taboo. A dzisiaj inna dziewczyna pada martwa w kinie, zupełnie jak tamta poprzedniej nocy. Włączyłam migacz, żeby wyprzedzić auto po prawej stronie. – Nie są takie same. – Upierałam się, pomimo podobnych myśli. – Heidi Anderson była pijana. Prawdopodobnie umarła przez zatrucie alkoholowe. Emma pokręciła głową, kątem oka widziałam podskakujące blond włosy. – W wiadomościach mówili, że badali jej krew. Była pijana, ale nie aż tak. Wzruszyłam ramionami, niezadowolona z takiego obrotu rozmowy. – Więc zemdlała i uderzyła się w głowę, kiedy upadała. - Gdyby tak było, nie uważasz, że policja już by do tego doszła? – Kiedy nie odpowiedziałam, Emma kontynuowała, zakrywając oczy przed oślepiającym światłem. – Uważam, że oni nie wiedzą, co ją zabiło. Założę się, że właśnie dlatego, jeszcze nie zaplanowali jej pogrzebu. Zacisnęłam ręce na kierownicy i spojrzałam na nią zaskoczona. – Co ty robisz? Szpiegujesz martwą dziewczynę? Emma wzruszyła ramionami. – Po prostu oglądam wiadomości. Jestem uziemiona - co innego mogę robić? A w ogóle, to jest najdziwniejsza rzecz, jaka się tu kiedykolwiek przydarzyła. A to, że przewidziałaś jedną z tragedii jest jeszcze bardziej dziwaczne. Znowu włączyłam migacz i zjechałam z autostrady, masując rękę, żeby rozluźniła się na kierownicy. Nie chciałam nawet myśleć o moim złym przeczuciu, a co dopiero o nim mówić. – Nie wiesz, czy to jest jakoś połączone. To nie jest tak, że one zostały zamordowane. Przynajmniej nie ta dziewczyna w Arlington. Mike widział jej śmierć. - Mogła zostać otruta... - Emma upierała się, lecz ja kontynuowałam, ignorując ją, kiedy powoli skręcałam w jej uliczkę. - A nawet jeśli mają ze sobą jakiś związek, to nie i tak nic wspólnego z nami. - Wiedziałaś, że pierwsza umrze. - Taa, i mam nadzieję, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Emma skrzywiła się, ale odpuściła. Podrzuciłam ją do domu, a następnie wyjechałam z jej podjazdu na ulicę i zadzwoniłam do Nasha. - Halo? – w tle usłyszałam strzały i krzyki, dopóki nie ściszył telewizora. - Hej, tu Kaylee. Jesteś zajęty? - Właśnie unikam odrabiania zadań. Co tam? Spojrzałam przez przednią szybę na ciemny parking, a moje serce wydawało się zatrzymać na kilka chwil, w czasie kiedy próbowałam się uspokoić. - Kaylee, jesteś tam?
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Taa. – Zamknęłam oczy i zmusiłam się do mówienia, dopóki jeszcze mogłam przełknąć ślinę. – Czy mogłabym skorzystać z twojego komputera? Muszę coś sprawdzić, a nie mogę tego zrobić w domu, bo Sophie będzie podglądać. – I nie chcę, żeby moja ciocia przyniosła mi pranie włażąc do mojego pokoju bez pukania, tak jak ma w zwyczaju. Przy okazji sprawdza, co robię w Internecie. - Nie ma problemu. I nagle naszły mnie wątpliwości. Nie powinnam przebywać z Nashem sama w jego domu – znowu ta cała siła woli. Zaśmiał się tak jakby wiedział, o czym myślę. Albo wyczuł to z mojego nerwowego milczenia. – Nie martw się. Moja mama tu jest. Ulga i rozczarowanie naszły mnie równocześnie i walczyłam, aby mój głos nie był słaby. – W porządku. – zapaliłam silnik, a przednie światła przecięły łuki świateł z naprzeciwległego żwirowego parkingu. – Jesteś głodny? - Właśnie chciałem zamówić pizzę. - A może wolisz hamburgera? - Zawsze. Dwadzieścia minut później zaparkowałam na ulicy naprzeciw jego domu i wysiadłam z samochodu. W jednej ręce miałam torbę z fast-foodami, a w drugiej picie. Saab jego mamy znowu stał na podjeździe, ale tym razem drzwi były zamknięte. Przeszłam przez małe, zadbane podwórko i weszłam na ganek. Zanim zdążyłam zapukać, Nash otworzył mi drzwi. – Hej, wejdź. – wziął ode mnie picie, a ja podążyłam za nim do czystego i niezbyt udekorowanego salonu. Podczas gdy ja się rozglądałam, Nash położył kubki na końcu stołu i włożył ręce do kieszeni. Meble jego mamy nie były tak nowe, ani modne jak cioci Val, ale wyglądały na o wiele bardziej wygodne. Twarde drzewo podłogi było nieco zniszczone, ale czyste, a w całym domu rozchodził się zapach czekoladowych ciasteczek. W pierwszej chwili pomyślałam, że zapach pochodzi z jednej z tych zapachowych świec, które ciocia Val zapala na Boże Narodzenie, żeby wszyscy myśleli, że umie piec. Ale potem usłyszałam zgrzyt otwieranego piekarnika dochodzący z lewej strony salonu i poczułam napływa czekoladowego zapachu. Pani Hudson naprawdę piekła ciasteczka. Kiedy mój wzrok zatrzymał się na Nashu, zauważyłam, że przypatruje się mojej koszulce bardziej z rozbawieniem, niż z prawdziwym zainteresowaniem. I właśnie w tym momencie uzmysłowiłam sobie, że wciąż mam na sobie uniform. Zawsze wiesz, jak się ubrać, Kaylee… Nash zaśmiał się, kiedy zobaczył moje zaskoczenie, a następnie wskazał mi drogę w kierunku wąskiego przedpokoju, którym wychodziło się z salonu. – Chodź... – powiedział, ale zanim zrobił dwa kroki, wahadłowe drzwi do kuchni otworzyły się i w przejściu stanęła szczupła kobieta z gołymi stopami. Była ubrana w wygodne dżinsy i koszulkę w niebieskie prążki.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Nie jestem pewna, jak wyobrażałam sobie wygląd mamy Nasha, ale ta kobieta po prostu nie pasowała. Była młoda. Wyglądała na trzydziestkę. Ale nie mogła tyle mieć, bo Nash miał osiemnaście lat. Miała długie, ciemnozłote włosy związane w kucyk. Jedynie kilka niesfornych kosmyków okalało jej twarz. Mogłaby być jego starszą siostrą. Jego bardzo gorącą, starszą siostrą. Ciocia Val by ją znienawidziła. Kiedy oczy Pani Hudson zatrzymały się na mnie, wydawało mi się, że świat przestał się kręcić. Albo raczej, że ona przestała się ruszać. Kompletnie. Tak jakby nawet nie oddychała. Domyślam się, że ona też nie spodziewała się, że tak wyglądam. Byłe Nasha były piękne i założę się, że żadna z nich nie przyszła nigdy do niego w bezkształtnym fioletowym polo z kinowym logo wyszytym na jednym ramieniu. Mimo to, jej intensywne spojrzenie rozluźniało mnie, tak jakby próbowała przeczytać moje myśli z oczu. Miałam nieodpartą chęć zamknięcia oczu w razie, gdyby naprawdę to robiła. Zamiast tego, zacisnęłam ręce wokół torebki z fastfoodami i odwzajemniłam jej spojrzenie ze szczerością, ponieważ nie wyglądała na złą. Tylko na bardzo ciekawą. Po kilku niezręcznych sekundach, błysnęła pięknym, matczynym uśmiechem i pokiwała głową, jakby chciała pokazać, że zaakceptowała moją obecność. – Hej, Kaylee, jestem Harmony. – mama Nasha wyciągnęła do mnie prawą dłoń pozostawiając na swoich dżinsach jasną plamę z mąki. Następnie podeszła do mnie i sięgnęła po moją rękę. Potrząsnęłam jej dłonią nieśmiało. – Tyle o tobie słyszałam. Słyszała o mnie? Spojrzałam na Nasha i zauważyłam, że groźnie wpatruje się w swoją mamę. Miał tą dziwną minę, tak jakbym przyłapała go na kręceniu głową, albo wysyłaniu innych sygnałów typu „Zamknij się!” do mamy. Czy ja o czymś nie wiem? - Mi także miło panią poznać, Pani Hudson. – powstrzymałam chęć wytarcia osadu z mąki na moje własne spodnie. - Och, żadna pani. – jej uśmiech złagodniał, jednak jej oczy nigdy nie opuściły moich. – Przez lata byliśmy tylko ja i Nash. A jak u ciebie Kaylee? Opowiedz mi o swoich rodzicach. - Ja... Um... – palce Nasha skrzyżowały się z moimi i pozwoliłam mu przyciągnąć się bliżej. – Kaylee potrzebuje pożyczyć mojego komputera. Potem wskazał na poplamioną tłuszczem torebkę, którą wciąż trzymałam w ręce. – Będziemy jeść w czasie pracy. Przez chwilę Pani Hudson wyglądała jakby chciała się sprzeciwić. Później posłała Nashowi surowy uśmiech. – Zostawcie otwarte drzwi. Nash wymamrotał jakąś niewyraźną odpowiedź, a następnie zwrócił się w kierunku krótkiego, przyciemnionego przedpokoju, trzymając w ręce picie. Wciąż nic nie mówiąc, podążyłam za nim, przyciskając torebkę z jedzeniem do piersi.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Pokój Nasha był normalny i wygodny, więc od razu go polubiłam. Jego łóżko było nie pościelone, a na biurku walały się płyty, gry i opakowania po jedzeniu. Telewizor był włączony, ale kiedy przeszedł przez drzwi wyłączył go, a ekran stał się czarny. Obrotowe krzesło było jedynym w jego pokoju, a otwarta po otwartej puszce coli można było poznać, że tam siedział. Po chwili zamarłam jak królik na celowniku, gapiąc się na łóżko, czyli jedyne miejsce gdzie można było usiąść. Poczułam jak krew pulsuje mi w uszach. Nash zaśmiał się i popchnął drzwi, tak, że prawie się zamknęły. Pomachał wolną ręką w kierunku łóżka. – To cię nie przybije do ściany. Bardziej bałam się, że połknie mnie w całości. Nie mogłam też przestać myśleć o tym, ile dziewczyn siedziało przede mną na tym łóżku... W końcu, całkowicie zawstydzona, przesunęłam na bok zamkniętą książkę do chemii i usiadłam na skraju łóżka. Od razu zaczęłam przekopywać torebkę z jedzeniem. – Masz – podałam mu hamburgera i frytki. Położył jedzenie na łóżku i wślizgnął się na krzesło, klikając myszką dopóki jego monitor nie obudził się do życia. – Czego szukamy? – zapytał, wkładając frytkę do ust. Rozpakowałam własnego hamburgera, zastanawiając się, jak najlepiej ułożyć odpowiedź. Ale nie było żadnego dobrego sposobu, żeby to powiedzieć. – Kolejna dziewczyna umarła dziś w nocy. W kinie w Arlington. Chłopak, z którym pracuje był tam i powiedział, że ona po prostu upadła na podłogę martwa, trzymając popcorn. Nash zamrugał powiekami, zamierając w połowie przeżuwania. – Serio? – zapytał, zaraz po przełknięciu. Pokiwałam głową. – Myślisz, że ma to związek z tą dziewczyną z West End? Wzruszyłam ramionami. – Tego przypadku nie przewidziałam, ale jest nawet dziwniejszy niż to, co zdarzyło się w Taboo. Chcę szczegółów. – żebym mogła dowieść samej sobie, że te dwie śmierci nie są do siebie tak podobne, jak się wydaje. - Dobra, poczekaj… - wpisał jakiś adres i po chwili na monitorze pojawiła się wyszukiwarka. – Arlington? - Tak. – powiedziałam, zamierzając się na swojego hamburgera. Nash wpisał coś przeżuwając i ekran zaczął zapełniać się linkami. Nacisnął pierwszy z nich. – To jest to. – patrzył na nową stronę kanału Dallas. – stronę, na której emitowali historię Heidi Andreson poprzedniego dnia. Zbliżyłam się do niego, żeby lepiej widzieć i w pełni uświadomiłam sobie jak świetnie pachnie. Nash zaczął czytać na głos: - Władze lokalne zostały wprawione w zakłopotanie kolejną śmiercią nastolatki w ciągu kilku dni. Późnego popołudnia, piętnastoletnia Alyson Baker zmarła w hallu kina numer 9, w centrum handlowym Six Flags. Policja musi jeszcze określić przyczynę zgonu, ale narkotyki i alkohol zostały wykluczone jako jedne z czynników. Zgodnie z jednym ze świadków, Baker „po prostu przewróciła się martwa” na
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take ladę baru. Żałobne słowa upamiętniające Baker zostaną wygłoszone jutro w liceum Stephen F. Austin, gdzie dziewczyna chodziła do drugiej klasy i była cheerleaderką. Pociągając picie przez słomkę, przeleciałam wzrokiem artykuł, który Nash właśnie skończył czytać. – To wszystko? - Jest jeszcze zdjęcie. – przesunął stronę, żeby odsłonić czarno – białe zdjęcie z rocznika statystycznego. Była na nim ładna brunetka z długimi, prostymi włosami i ostrymi rysami twarzy. – Co o tym myślisz? Westchnęłam i usiadłam z powrotem na skraju łóżka. Patrzenie na martwą dziewczynę nie dostarczyło mi żadnych odpowiedzi, poznałam jedynie imię i wygląd. Sprawiło to, że jej śmierć wydawała mi się nieskończenie bardziej realna. – Nie wiem. Ona wcale nie wygląda jak Heidi Anderson. No i jest cztery lata młodsza. - I nie była pijana. - I nie miałam żadnych przeczuć, że to się stanie. – nagle straciłam apetyt, więc zawinęłam swojego hamburgera i wrzuciłam go do torebki. – Jedyną rzeczą, która je łączy jest fakt, że obie zginęły w miejscu publicznym. - Bez żadnej oczywistej przyczyny śmierci. – Nash spojrzał na torebkę na moich kolanach. – Będziesz to jeszcze jadła? Podałam mu hamburgera, ale jego słowa wciąż rozbrzmiewały w moich uszach. Jedna rzecz mnie uderzyła i poczułam nagły ucisk w sercu. Zarówno, Heidi, jak i Alyson dosłownie przewróciły się na ziemię martwe, bez żadnego ostrzeżenia. Nie były chore, nie miały też żadnych ran. A ja wiedziałam, że Heidi umrze. Czy gdybym była przy tym, jak Alyson zamawiała popcorn, to także przewidziałabym, że umrze? A nawet gdybym była, to czy powiedzenie jej o tym by coś zmieniło? Zsunęłam się z powrotem na łóżko i przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej, czując jak wina z powodu śmierci Heidi puchnie we mnie, jak gąbka wchłaniająca wodę. Czy pozwoliłam jej umrzeć? Nash wrzucił pusty papierek po hamburgerze to torby i przekręcił się na krześle, żeby na mnie spojrzeć. Zmarszczył brwi i schylił się, żeby delikatnie opuścić moje nogi na dół, tak aby mógł zobaczyć moją twarz. – Nie mogłaś nic zrobić. Czy moje myśli były aż tak oczywiste? Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, pomimo jego odsuwających się dołeczków i kilkudniowego zarostu. – Tego nie wiesz. Jego usta na chwilę ułożyły się w prostą kreskę, jakby chciał się ze mną kłócić, ale później uśmiechnął się chytrze i spojrzał prosto w moje oczy. - Na tę chwilę wiem, że musisz się zrelaksować. Pomyśl o czym innym niż
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take śmierć. - Jego głos delikatnie mnie łaskotał, kiedy podniósł się z krzesła i usiadł obok mnie, a materac ugiął się pod jego ciężarem. Mój oddech zatrzymał się w oczekiwaniu, a puls gwałtownie przyspieszył. - O czym powinnam myśleć? – usłyszałam swój zniżony głos. Moje słowa były tak delikatne, że sama ledwo je słyszałam. - O mnie. – Wyszeptał w odpowiedzi, pochylając się w taki sposób, że jego usta dotykały mojego ucha, kiedy mówił. Zapach Nasha mnie otoczył, a policzek otarł się o mój. – Powinnaś myśleć o mnie. – Jego palce splotły się z moimi na moim kolanie. Przesunął usta z mojego ucha na policzek, gdzie zaczął składać delikatne pocałunki kontrastujące z jego drapiącym zarostem. Pozostawiał ślad małych całusów wzdłuż linii mojej żuchwy, a moje serce biło mocniej wraz z każdym z nich. Kiedy doszedł do brody, jego usta zaczęły torować sobie drogę do góry, aż nie spotkały moich, delikatnie ssąc moją dolną wargę między jego własnymi. Bawił się ze mną unikając prawdziwego pocałunku. Moja klatka piersiowa podnosiła się i szybko opadała, moje oddechy były płytkie, puls gnał jak szalony. Więcej... On mnie słyszał. Musiał słyszeć. Odsunął się tylko po to, aby obdarować mnie spojrzeniem. Ciepło uderzało z jego oczu i uświadomiłam sobie, że on oddycha równie ciężko. Jego palce zacisnęły się na moich, a wolna ręka wplotła się w moje włosy. I wtedy pocałował mnie naprawdę. Moje usta otworzyły się pod wpływem jego, a pocałunek pogłębił się, kiedy go do siebie przyciągnęłam, nagle zachłannie pragnąc czegoś, czego nigdy wcześniej nie próbowałam. Moje palce zacisnęły się wokół jego, a wolna ręka odnalazła jego ramię, badając jego twarde mięśnie i delektując się możliwościami takiej powstrzymywanej siły. Nash cofnął się i spojrzał na mnie. W jego oczach tliła się głęboka potrzeba. Intensywność tej potrzeby – oszałamiająca otchłań jego tęsknoty – uderzyła mnie jak fala w burtę statku, zagrażając, że wpadnę do wody. Że wrzuci mnie do burzliwego morza, a prąd poniesie mnie daleko stąd. Jego palec zakreślał moją dolną wargę, a spojrzenie zamknęło się na moim. Otworzyłam usta, gotowa na kolejny pocałunek. Jego wahanie było nie możliwe do zniesienia. Prawie nie mogłam oddychać, kiedy mnie dotykał. Byłam tak obezwładniona tym... wszystkim. Ale pachniał tak dobrze, a ja czułam się wspaniale, że nie chciałam, żeby przerywał, nawet gdybym miała nigdy więcej nie oddychać. Tym razem to ja go pocałowałam, biorąc to, czego pragnęłam. Byłam zachwycona i jednocześnie zdumiona jego gotowością. Moja głowa była tak
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take wypełniona Nashem, że nie byłam pewna, czy kiedykolwiek pomyślę jeszcze i czymś innym… Dopóki drzwi do pokoju się nie otworzyły. Nash szarpnął się do tyłu tak szybko, że nie mogłam złapać oddechu. Zamrugałam oczami, powoli otrząsając się z fali doznań, których pragnęłam jeszcze raz. Moje policzki zapłonęły, podczas gdy starałam się wygładzić kucyka. - Obiad, co? – Pani Hudson stanęła w drzwiach ze skrzyżowanymi rękami na piersiach. Na brzegu koszulki miała nową plamę z czekolady. Spojrzała na nas krzywym okiem, ale nie wyglądała na szczególnie złą lub zaskoczoną. Nash potarł twarz obiema rękami. Siedziałam tam, milcząc i czułam się tak zawstydzona, jak jeszcze nigdy w życiu. Ale przynajmniej zostaliśmy przyłapani przez jego matkę, a nie przez mojego wujka. Z tego bym się nigdy nie podniosła. - Zostawcie teraz drzwi otwarte naprawdę, dobra? – obróciła się do wyjścia, ale jej wzrok zatrzymał się na ekranie komputera, na którym wciąż było widoczne zdjęcie Alyson Baker. Coś ciemnego błysnęło przez jej twarz – strach, troska? – a następnie jej twarzy stał się surowsza, kiedy zwróciła się do syna. - Co wy dwoje robicie? – zapytała miękko, tym razem wiadomo było, że nie ma na myśli naszych wzajemnych relacji. - Nic. – wyraz twarzy Nasha był podobny do jego matki, ale nie mogłam wyczytać niczego specyficznego w jego twarzy, z powodu atmosfery w pokoju, która stała się tak napięta, że można było w nią wbijać kołki. - Powinnam już iść. – wstałam, wykopując kluczyki od samochodu z kieszeni. - Nie. – Nash złapał mnie za rękę. Wyraz twarzy Pani Hudson złagodniał. – Naprawdę, nie musisz. – powiedziała. – Zostań i poczekaj na ciasteczka. Po prostu zostawcie otwarte drzwi. – spojrzała na Nasha, kiedy mówiła ostatnią część, a napięcie opadało wraz z jej zdenerwowaniem. Nash wywrócił oczami, ale przytaknął. Wtedy obydwoje zwrócili się do mnie, czekając na odpowiedź. - Dzięki, ale muszę dokończyć zadanie domowe… - nie mówiąc już o tym, że mama Nasha właśnie przyłapała nas na obściskiwaniu się na jego łóżku, co jak dla mnie brzmiało jak koniec zabawy. Nash odprowadził mnie do samochodu i pocałował jeszcze raz. Jego ciało przycisnęło mnie do drzwi kierowcy, a nasze dłonie się złączyły. Następnie pojechałam do domu kompletnie oszołomiona i przemknęłam prosto do swojego pokoju, ignorując każdą niezbyt subtelną aluzję ze strony Sophie. I dopiero
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take później uświadomiłam sobie, że naprawdę zapomniałam o obu martwych dziewczynach i położyłam się spać wciąż myśląc o Nashu.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział V - W środku, czy na zewnątrz? – Nash postawił swoja tacę na najbliższym stole i pogrzebał w kieszeni. Monety zadzwoniły, ledwie słyszalne ponad brzęczeniem sztućców i kilkudziesięciu jednoczesnych rozmów, wyciągnął garstkę drobnych, obracając się w kierunku automatu z napojami. Jesienny poranek wstał czysty i chłodny, ale z drugiej strony, było wystarczająco ciepło dla mojej nauczycielki biologii, by otworzyć okna w pracowni i wywietrzyć ostry zapach chemicznych środków konserwujących. - Na zewnątrz. Lunch na dziedzińcu brzmiał całkiem nieźle, zwłaszcza biorąc pod uwagę rój ciał studentów w kafeterii i tuzin ludzi, którzy zdążyli już zauważyć, że jego palce oplotły moje w kolejce po pizzę. Włącznie z jego ostatnią ex, która teraz mierzyła mnie wzrokiem z wnętrza kokonu klonów cheerleaderek. Spojrzałam ponad swoim ramieniem, na Emmę, która kiwnęła. - Wezmę stolik. Odwróciła się i umknęła przed studentem pierwszego roku niosącym trzy porcje lodów, który prawie wytrącił jej tacę z rąk. - Przepraszam – wymamrotał i zatrzymał się, by ją obserwować, jego emocje wyrażały mieszankę jawnej żądzy i tęsknoty. Emma nawet tego nie zauważyła. Nash wyciągnął dwie puszki Coli z automatu i jedną postawił na mojej tacy, a następnie utorowaliśmy sobie drogę dookoła dwóch stolików do centralnego przejścia, znajdującego się naprzeciw drzwi wyjściowych. Mogłam praktycznie czuć oczy moich kolegów z klasy na swoich plecach i robiłam wszystko, co w mojej mocy, by nie zacząć się wić pod ich analizą. Jak on mógł znieść ludzi wpatrujących się w niego przez cały czas? Znajdowaliśmy się dwie stopy od podwójnych drzwi prowadzących na dziedziniec, gdy się otworzyły, zaledwie centymetry od trzaśnięcia w moją tacę. Stado szczupłych dziewczyn w pasujących bluzach z nazwą szkolnej drużyny przeszło szybko obok nas, kilka zatrzymało się, by uśmiechnąć się do Nash’a. Jedna nawet przebiegła palcami w dół jego rękawa, a ja poczułam nagłą, irracjonalną chęć, by strząsnąć jej tą rękę. Co okazało się niepotrzebne, gdy przeszedł obok niej z niczym więcej niż roztargnionym skinieniem. Sophie była jedyną, która ledwie rzuciła okiem w moją stronę, a jej wyraz twarzy był ledwie dostrzegalny, dopóki nie zatrzymała się na Nash’u. Pozwoliła swemu ramieniu otrzeć się o jego gdy przechodziła, patrząc w górę w jego oczy, zmysłowy uśmiech uniósł jeden kącik perfekcyjnie pomalowanych ust w jawnym, niewypowiedzianym zaproszeniu. Sekundy później tancerki odeszły, zostawiając za sobą chmurę perfum wystarczająco silnych, by wypalić mi oczy. Przemaszerowałam przez wciąż otwarte drzwi i w dół po schodach. Nash podbiegł, by mnie dogonić. W jednej ręce niósł swoją tacę, a przeciwną rękę owinął wokół mojego pasa, palce zwijając dookoła mojego biodra z intymną znajomością, która spowodowała, że mój puls zatrzymał się.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Ona tylko próbuję cię wkurzyć. - Powiedziała, że była na twoim tylnym siedzeniu. Nie mogłam utrzymać podejrzenia w moim tonie. Tak, jego ręka na moim biodrze czyniła bardzo publiczną deklarację, a to – wraz z jego milczeniem na temat mojego zdrowia psychicznego – decydująco pogrzebało mój uparty strach, że planował szybki podryw przez weekend i skończyć ze mną w poniedziałek. Ale Nash nigdy nawet nie próbował zaprzeczyć pogłoskom dotyczącym jego minionych wyczynów, a ja nie mogłam znieść myśli, że Sophie była jednym z nich. - Co? Stanął na środku dziedzińca, patrząc na mnie w oczywistym zmieszaniu. - Tył twojego samochodu. Powiedziała, że w tylnym siedzeniu jest rozdarcie i chciała, żebym myślała, że widziała je z bliska. Nash delikatnie zachichotał i zaczął iść ponownie, gdy mówił, więc nie miałam innego wyboru jak podążyć za nim. - Um… taa. Ona je tam zrobiła. Była wykończona tej nocy, gdy odwiozłem ją do domu i zwymiotowała na przy przednim siedzeniu. Przeniosłem ją na tył, a ona miała jakąś głupią klamrę w bucie, zaczepiła o szew i rozdarła go. Zaśmiałam się. A mój gniew stopniał, jak makijaż Sophie w lipcu. W gruncie rzeczy, prawie jej współczułam – ale nie do tego stopnia, by wymachiwać tą małą cenną informacją przed swoją kuzynką, gdy będzie następnym razem flirtowała z Nash’em przed moim nosem. Dziedziniec był właściwie długim prostokątem, otoczonym z trzech stron przez różne skrzydła szkolnego budynku, z wejściem do stołówki na końcu jednej długiej ściany. Czwarta strona otwarta była na boiska do piłki nożnej i baseballu na tyle kampusu. Emma zarezerwowała stolik w odległym kącie, prawie osłonięty przed wiatrem ze skrzyżowania sal językowych i nauk ścisłych. Usiadłam na ławce naprzeciwko niej, a Nash wślizgnął się obok mnie. Jego noga stykała się z moją od biodra do kolana, co wystarczało, by utrzymać moje wewnętrzne ciepło ze złośliwą, sporadyczną bryzą na moich plecach. - Co jest z drużyną tancerek? – zapytała Emma, gdy ja wgryzłam się w kawałek swojej pizzy. – Przeszli tędy kilka minut temu, kwicząc i kiwając się dookoła jakby ktoś wlał im gorący sos w trykoty. Zaśmiałam się i prawie zakrztusiłam się kawałkiem pepperoni. - Wygrali regionalne mistrzostwa w sobotę. Sophie była nieznośna od tamtego czasu. - Więc jak długo będą piszczeć jak wiewiórki? Trzymając jeden palec uniesiony, przeżułam i przełknęłam kolejny kęs zanim odpowiedziałam. - Mistrzostwa stanowe są w następnym miesiącu. Po tym, będzie jeszcze więcej żywego pisku lub niepocieszonych łez. Wtedy to, do trochę ponad maja, gdy mają przesłuchania do przyszłorocznego składu zespołu.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Mimo wszystko, będę opłakiwać zakończenie sezonu zawodów wspólnie z Sophie. Ćwiczenia taneczne zajmowały większość jej wolnego czasu przez kilka miesięcy w roku, dając mi trochę bardzo pożądanego spokoju i ciszy, podczas, gdy ona była poza domem. I tak, jak rozpieszczona i arogancka, Sophie była całkowicie poświęcona zespołowi. Okazała innym tancerkom więcej względów niż kiedykolwiek uznała za stosowne marnować na mnie, a poświęcenie i dokładność, jakie im okazała były jedynym dowodem, który widziałam w ciągu trzynastu lat, że miała pojedynczą odpowiedzialną kość [ang. a single responsible bone] w tym irytującym, pełnym gracji ciele. Dodatkowo, większość z jej znajomych z drużyny potrafiło prowadzić i ktoś zawsze był skłonny ją podwieźć. Po mistrzostwach stanowych, Sophie powróci na swoje dzienne zajęcia z baletu i teraz, gdy ja mam samochód, byłam niemal pewna, że jej rodzice sprawią, że będę ją zawozić i przywozić z powrotem. Jakbym nie miała nic lepszego do roboty ze swoim czasem. I pieniędzmi na benzynę. - Cóż, są tu mający nadzieję, że wszyscy ogłuchniemy tak, czy owak. Emma przytrzymała swoją butelkowaną wodę w górze, a Nash i ja brzęknęliśmy o nią naszymi puszkami. - Więc… - zakręciła z powrotem butelkę. – Słyszeliście coś nowego o tej dziewczynie z Darlington? Nash zmarszczył brwi, opuścił je nad oczami bardziej brązowymi niż zielonymi w tym momencie. - Tak. – upuściłam pozostałości swojej pizzy na tacę i podniosłam obtłuczone czerwone jabłko. – Nazywała się Alyson Baker. Stało się to tak, jak powiedział Jimmy. Padła martwa, a gliniarze nie mają pojęcia co ją zabiło. - Piła? – Emma zapytała, myśląc oczywiście o Heidi Anderson. - Nie. Nic innego też nie brała. – Nash gestykulował ze skórką swojego pierwszego kawałka. – Ale nie miała nic wspólnego z ta pierwszą, prawda? – spojrzał w moją stronę i uniósł brwi w pytaniu. – Mam na myśli to, że tej nie przewidziałaś. Nigdy jej nawet nie widziałaś, tak? Kiwnęłam głową i wzięłam pierwszy kęs swojego jabłka. Miał rację, oczywiście. Ale było tu oczywiste powiązanie pomiędzy tymi dwiema dziewczynami: obie umarły bez wyraźnej przyczyny. Lokalne wiadomości to wiedziały. Emma to wiedziała. Ja to wiedziałam. Tylko Nash wydawał się być nieświadomy. Lub, przynajmniej nie zainteresowany. Emma wskazała na niego końcem plastikowego widelca, jej porcelanowa twarz zmieniła się w równie piękną maskę niedowierzania. - Więc nie sądzisz, że to dziwne, iż te dwie dziewczyny upadły martwe w ciągu minionych dwóch dni? Westchnął i zerwał etykietkę z pustej puszki, patrząc na nią, zamiast na którąkolwiek z nas.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Nigdy nie powiedziałem, że to nie było dziwne. Ale nie podzielam tej chorobliwej obsesji, jaką macie obie, dotyczącej tych biednych dziewczyn. Odeszły. Nawet żadnej z nich nie znałyście. Pozwólcie im spoczywać w pokoju. Przewróciłam oczami i zerwałam firmową naklejkę z jabłka. - Nie naruszamy ich spokoju. - I to nie obsesja – to ostrożność. – Emma zaoponowała, celując w niego butelką wody, jak batutą dyrygenta. – Nikt nie wie jak umarły, a ja nie kupuję zbiegu okoliczności. Jutro, to może być każda z nas. – jej wzrok przeszedł w moją stronę, jasno wkładając mnie pomiędzy ofiary… um… padnięcia martwym bez powodu. – Albo którakolwiek z nich. – kiwnęła w kierunku stołówki, a ja odwróciłam się, by zobaczyć Sophie i kilkoro z jej przyjaciół tańczących w dół schodów w towarzystwie połowy tuzina sportowców w jednakowych zielono – białych kurtkach. - Kompletnie przesadzacie. – Nash odsunął swoją tacę i okręcił się na ławce twarzą do nas. – To tylko dziwny zbieg okoliczności, który nie ma z nami nic wspólnego. - A co jeśli nie? – zażądałam i rozpoznałam ból w swoim głosie. Nie mogłam odpuścić możliwości, że mogłam jakoś pomóc. Mogłam ocalić Heidi, gdybym tylko cokolwiek powiedziała.- Nikt nie wiedział co się stanie tym dziewczynom, więc nie możesz wiedzieć, że to się więcej nie stanie. Nash zamknął oczy, jakby zbierał myśli. Albo cierpliwość. Otworzył je i spojrzał najpierw na Emmę, a później na mnie. - Nie, nie wiem, co się stało którejkolwiek z nich, ale gliniarze prędzej, czy później do tego dojdą. Najprawdopodobniej umarły całkowicie inaczej, na zupełnie niezwiązane choroby. Tętniak, albo dziwny nastoletni atak serca. I założę się z tobą o mojego Xbox’a, że nie miały ze sobą nic wspólnego. – Jego oczy zwęziły się i ujął moją rękę w swoje obie dłonie. – I nie mają nic wspólnego z tobą. - Więc skąd wiedziała, że to się wydarzy? –Emma gapiła się na nas szeroko otwartymi, brązowymi oczyma. – Kaylee wiedziała, że ta pierwsza dziewczyna umrze. Powiedziałabym, że to czyni ją całkiem związaną z tą sprawą. - Dobrze, tak. – Nash odwrócił się ode mnie, by na nią spojrzeć. – Kaylee wiedziała o Heidi. To dziwne, przerażające i brzmi jak akcja z jakiegoś kiepskiego horroru… - Hej! – trąciłam Nash’a łokciem, a on posłał mi uśmiech z dołeczkami. - Przepraszam. Ale ona pytała. Zmierzam do tego, że twoje przeczucie jest tylko dziwną częścią tego wszystkiego. Reszta to tylko przypadek. Zupełny fuks. To się więcej nie wydarzy. Wyjęłam swoją rękę z jego uchwytu. - A co, jeśli się mylisz? Nash zmarszczył brwi i przebiegł swoimi palcami po swoich artystycznie rozwichrzonych włosach, ale zanim mógł odpowiedzieć, czyjaś ręka wylądowała na moim ramieniu i podskoczyłam.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Kłopoty w raju? – zapytała Sophie, a ja podniosłam wzrok, by odnaleźć ją patrzącą promiennie na Nash’a ponad moją ręką. - Nie. Jesteśmy tutaj wszyscy błyszczący i szczęśliwi, dzięki. – Emma powiedziała, gdy ja zaciskałam swoje zęby wystarczająco długo, by nie móc odpowiedzieć. - Hej, Hudson. – ręka w zielonym rękawie okręciła się wokół ramienia Sophie, a ja odnalazłam się gapiącą na Scott’a Carter’a, pierwszego rozgrywającego i obecną zabaweczkę mojej kuzynki. – Nawiązujesz nowe przyjaźnie? Nash kiwnął głową. - Znasz Emmę, prawda? Szczęka Carter’a się zacieśniła a jego oczy spoczęły na mojej najlepszej przyjaciółce. Znał ją, jasne. Emma spławiła go podczas lata, a później wylała Slushie1 na jego koszulę w Cinemark2, gdy odmówił zrozumienia aluzji. Gdyby ktokolwiek inny niż Jimmy pracował z nią, zostałaby prawdopodobnie wylana. Ręka Nash’a owinęła się wokół mojej. - A to jest Kaylee. Oczy Carter’a powędrowały w moją stronę, prawdopodobnie pierwszy raz w życiu, a jego uśmiech powrócił, gdy jego wzrok powędrował z mojej twarzy, na przód mojej koszuli. Którą mógł bez przerwy obserwować, odkąd stał. - Siostra Sophie, tak? - Kuzynka. – Sophie I ja powiedziałyśmy jednocześnie. To była jedyna rzecz, w której się zgadzałyśmy. - Hej, bierzemy jacht mojego taty na Jezioro White Rock w piątkową noc. Powinniście przyjść oboje. - Ona nie może. – Sophie szydziła ze mnie, okręcając swoje ramię pod ramieniem Carter’a. – Ona musi pracować. Jakby to było obrzydliwym słowem. Jednak osobiście, po tym co Emma mi o nim powiedziała, wolałabym spędzić całą noc zdrapując gumy spod teatralnych krzeseł, niż spędzić jedną minutę na jachcie ojca Carter’a. - Złapiemy cię następnym razem. – powiedział Nash, a Carter kiwnął, gdy Sophie szarpnęła go pomiędzy stolikami na przód kafejki, gdzie roiło się już od zielono – białych kurtek. - Wow. – Emma delikatnie gwizdnęła. – Ale z niego dupek. Wpatrywał się w twoją koszulę z Sophie i Nash’em obok. Typowy sportowiec. - Nie wszyscy jesteśmy źli. – powiedział Nash, ale wyglądał na wyraźnie nierozbawionego optyczną inwazją Carter’a i komentarzem Emmy, na ten temat.
1 2
Slushie – rodzaj aromatyzowanego mrożonego napoju. Cinemark – sieć kin.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Bez swoich kumpli z drużyny dookoła, było łatwo zapomnieć, że Nash grał w futbol. W baseball też. Czego mógł ode mnie chcieć, gdy dziewczyny, jak Sophie stały w kolejce, śliniąc się przed nim. - Czy zazwyczaj nie siedzisz tam? – zapytałam, kiwając w kierunku zielono – białego roju pszczół. Siedzieliśmy ze sportowcami na początku roku, gdy Emma umawiała się z jednym z wspomagających3, ale szczerze, hałas i pozerstwo działały mi na nerwy. - Wy dwie jesteście o wiele lepszym towarzystwem. – Nash uśmiechnął się, przyciągnął mnie bliżej, ale po raz pierwszy, ledwo to zauważyłam. Coś w tym tłumie jednakowych kurtek przyciągnęło moją uwagę. Coś było… źle. Nieee…! To nie mogło się wydarzyć ponownie. Nash powiedział, że to się nie stanie! Ale pierwsze pnącza paniki już drażniły wnętrze mojego ciała. Skraje mojej wizji stały się ciemne, jakby śmierć unosiła się przed moimi oczami. Moje serce zaczęło walić. Moja skóra mrowiła, a ręce zacisnęły się w pięści. Nash wzdrygnął się i wyciągnął swoją dłoń z mojej. Zapomniałam, że trzymałam go za rękę i odcięłam krew z jego dłoni. - Kaylee? – jego głos przepełniony był niepokojem, ale nie mogłam oderwać wzroku od zielono – białego tłumu. Nie mogłam się na nim skoncentrować, podczas, gdy panika rozbrzmiewała w mojej głowie, a poczucie winy zakotwiczało się w moim sercu. Ktoś umrze. Mogłam to czuć, ale nie mogłam jeszcze powiedzieć, kto to będzie. Kurtki zlewały się w jedno, jak stado biało – czarnych zebr, jednostki ukrywały się pomiędzy mieszaniną wielu. Ale społeczny kamuflaż nie zadziała. Śmierć odnajdzie tą, którą chce, a ja nie mogłam ostrzec ofiary, skoro nie mogłam go znaleźć. Albo jej. I to była „ona”. Mogłam to poczuć wyraźnie. - Ona znowu to robi. – słyszałam Emmę, jakby mówiła z bardzo daleka, lecz pamiętałam mgliście, że przesunęła się, by usiąść obok mnie. Nie mogłam na nią patrzeć. Miałam oczy tylko dla ukrywającej się w tłumie wkrótce - martwej dziewczyny. Potrzebowałam zobaczyć kim ona była. Musiałam zobaczyć… Wtedy tłum się rozstąpił i rozległy się oklaski. Grała muzyka; ktoś przyniósł małe stereo. Dziewczyny rzucały swoje kurtki na stertę na ziemi. Ustawiły się w rzędzie na trawie, formując formację zygzaka, którą rozpoznałam z zawodów, na które zaciągnęło mnie wujostwo. Zespół taneczny robił pokaz. Popisując się układem, który zdobył regionalne trofeum. I wtedy ją zobaczyłam. Druga z lewej, trzecia w dół od Sophie. Wysoka, szczupła dziewczyna z miodowo-brązowymi włosami i mocno podkreślonymi oczami. 3
Linebacker – pozycja zawodnika formacji obrony drużyny futbolu amerykańskiego.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Meredith Cole. Kapitan drużyny. Osłonięta w cieniu tak gęstym, że ledwie mogłam rozpoznać jej rysy. W chwili, gdy moje oczy ją odnalazły, moja krtań zaczęła palić, jakbym wdychała chemiczne opary. Zalało mnie spustoszenie, zagrażając wciągnięciem mnie pod powierzchnię rozpaczy. A ta znajoma, mroczna wiedza pozostawiła mnie drżącą w miejscu, gdzie siedziałam. Meredith Cole umrze bardzo, bardzo szybko. - Kaylee, no dalej. – Nash stał, szarpiąc moim ramieniem, próbując mnie podnieść. – Idziemy. Moja krtań zacisnęła się, a mój oddech stał się krótki, Głowa kręciła się z przenikliwym chaosem rosnącym wewnątrz mnie, a moje serce poczuło się spuchnięte i ciężkie z żalu. Ale nie mogłam odejść. Musiałam jej powiedzieć. Pozwoliłam Heidi umrzeć, ale mogłam ocalić Meredith. Mogłam ją ostrzec I wszystko byłoby dobrze. Moje usta się otworzyły, ale słowa nie nadeszły. Za to krzyk uwięziony w mojej krtani, ogłosił swoje przybycie zwykłym wybuchem paniki i tym razem nie mogłam nic zrobić, by to powstrzymać. Nie mogłam mówić. Mogłam jedynie krzyczeć. Ale to by nie wystarczyło. Potrzebowałam słów, by ostrzec Meredith, a nie nieartykułowanego wrzasku. Co dobrego było z mojego „daru”, skoro nie mogłam go użyć? Skoro jedyne, co mogłam zrobić, to niepotrzebnie krzyczeć? Lamentowanie zaczęło się w głębi mojego gardła, tak nisko, że czułam, jakby moje płuca stanęły w ogniu. Mimo to, dźwięk był początkowo cichy. Jak szept, czułam więcej niż słyszałam. Zacisnęłam szczęki w przerażeniu, gdy oczy Nash’a się rozszerzyły, jego tęczówki wydawały się znów wirować w jasnym świetle słonecznym. Moje widzenie ściemniało i stało się przytłumione, jakby ten sam mglisty szary filtr zasłonił cały świat. Dzień był teraz przyciemniony, cienie grubsze, powietrze nieprzejrzyste. Moje własne ręce wyglądały niewyraźnie, gdy nie mogłam wystarczająco skupić na nich wzroku. Stoły, studenci i szkolny budynek zostały nagle wyczyszczone z atmosfery tętniącej życiem, jakby ktoś otworzył strumień o podstawy tęczy i wypuścił z niej wszystkie kolory. Stałam i przyciskałam dłoń do ust, błagając oczami dziwnie-wyblakło wyglądającego Nasha o pomoc. Przenikliwy dźwięki podszedł mi do gardła i utknął tam jak ryk, nie dając żadnego uwolnienia. Nash owinął jedno ramię wokół mojej talii i kiwnął głową do Emmy, żeby złapała mnie z drugiej strony. – Uspokój się, Kaylee. – wyszeptał do mojego ucha, a jego ciepły oddech przy mojej szyi delikatnie mierzwił moje włosy. – Po prostu zrelaksuj się i słuchaj – Nogi załamały się pode mną i upadłam, właśnie kiedy mój wzrok znalazł znowu Meredith, teraz tańczącej pomiędzy Sophie, a drobną blondynką, którą znałam jedynie z widzenia. Nash złapał mnie w ramiona i przycisnął ciasno do siebie, wciąż coś szepcząc do mojego ucha. Coś znajomego. Coś rymowanego. Jego słowa
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take spadały na mnie jakby fizycznie istniały, kojąc mnie wszędzie, gdzie tylko mnie dotknęły, jak balsam, który mogłam usłyszeć. Wciąż jeszcze szalało we mnie pragnienie krzyku, domagając się, żebym go wypuściła i widocznie zdolny do stworzenia własnego wyjścia, jeśli ja nie dam mu nic w zamian. Emma szła przed nami kierując się w stronę końca sali od angielskiego, a następnie skręciła za rogiem, gdzie dziedziniec szkoły zniknął nam z oczu. Nikt inny nas nie zauważył, wszyscy byli zajęci oglądaniem drużyny tancerek. Nash położył mnie przy krótkiej ścianie na końcu budynku, obok drzwi, którymi można było tylko wychodzić. Usiadł koło mnie znowu i tym razem owinął ramiona wokół mnie, podczas gdy Emma klęczała obok nas. Czułam ciepło Nasha na swoich plecach, a jedyne dźwięki, jakie mogłam słyszeć, były szeptami i moimi własnymi delikatnymi jękami, utrzymującymi się mimo mojego pragnienia stłumienia ich. Spojrzałam przez jego ramię i obok zatroskanej twarzy Emmy na dziwnie szary obszar domu w odległości, koncentrując się na potrzebie mówienia bez krzyku. Coś przemknęło z lewej strony mojego widoku i mój wzrok zatrzymał się na tym automatycznie, próbując się na tym skupić. Ale to poruszało się zbyt szybko, pozostawiając mi tylko niejasne wrażenie sylwetki człowieka, w żaden sposób nie mogłam dostosować wzroku w tak krótkim czasie. Postać, jakimś cudem, była zniekształcona. Dziwnie wyglądała. A kiedy zamrugałam, nie byłam pewna, gdzie dokładnie ją widziałam. Prawdopodobnie był to jakiś nauczyciel, uchwycony przeze mnie w zły sposób, prze tą dziwną szarą mgłę, która zakryła mi widok. Zamknęłam oczy, żeby uniknąć jakichkolwiek kolejnych zakłóceń. Następnie, tak szybko, jak panika wzrosła, tak samo szybko opadła. Napięcie opuściło moje ciało, jak powietrze dmuchaną piłkę, pozostawiając mnie wiotką z ulgi i zmęczenia. Otworzyłam oczy i zauważyłam, że kolory i przejrzystość powróciła do życia. Moje dłonie się uspokoiły, a krzyk opadł w moim gardle. Ale chwilę później przedarł się przez powietrze i właściwie zajęło mi chwilę, żeby zrozumieć, że ten wrzask nie pochodzi ode mnie. Pochodził ze szkolnego dziedzińca. Wiedziałam co się stało bez potrzeby sprawdzania. Meredith upadła. Moje pragnienie, żeby krzyczeć zgasło w momencie, kiedy to się stało. Znowu, wiedziałam, że ktoś umrze. I znowu, pozwoliłam, żeby to się stało. Moje oczy zamknęły się, kiedy świeża fala szoku i cierpienia skręciła się we mnie, natychmiast wzmożona przez poczucie winy tak ciężkiej, że ledwo mogłam utrzymać głowę prosto. Moja wina. Powinnam być zdolna, żeby ją uratować. Z dziedzińca doszło do nas więcej krzyków, a ktoś wrzasnął do drugiej osoby, żeby wezwała pogotowie. Drzwi otworzyły się z piskiem, a następnie trzasnęły o ceglany budynek. Adidasy tłukły się o podłogę z każdym krokiem.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Łzy wstydu i frustracji ciekły w dół mojej twarzy. Wtuliłam twarz w ramię Nasha, nie dbając o to, czy łzy wsiąkną w jego podkoszulkę. Równie dobrze mogłam się zabić, tyle dobrego zrobiły moje ostrzeżenia. Wokół rogu, gwar tłumu wzrósł, każdy przerażony głos mieszał się z następnym. Ktoś płakał. Ktoś inny gdzieś biegł. A ponad tym wszystkim, Pani Tucker, trenerka damskiej grupy softballu4 dmuchała w swój swoim gwizdek, próbując, bez efektu, wszystkich uspokoić. - Kto to jest? – zapytała Emma, wciąż klęcząc obok nas z oczami szeroko otwartymi w szoku i niezrozumieniu, w czasie kiedy próbowała odgarnąć do tyłu pasmo moich włosów, żeby móc zobaczyć twarz. - Meredith Cole. – wyszeptałam, ocierając łzy rękawem. Nash ścisnął mnie mocnej, owijając swoje ramiona wokół moich, które zacisnęłam na żołądku. Emma wstała powoli, jej wyraz twarzy był mieszaniną niedowierzania i przerażenia. Cofnęła się chwiejnie o kilka kroków. Następnie odwróciła się ostrożnie i wyjrzała zza rogu. – Nic nie widzę. Za dużo ludzi. - To nie ma znaczenia. – powiedziałam, nieco zaskoczona oszołomioną barwą swojego głosu. – Ona już nie żyje. - Skąd wiesz? – Jej dłoń zacisnęła się na rogu ściany, a paznokcie wrzynały się w twardą zaprawę spomiędzy brązowych cegieł. – Jesteś pewna, że to Meredith? - Tak. – westchnęłam, a następnie wstałam i podciągnęłam Nasha do góry, ocierając więcej łez z policzków. Stanął po mojej lewej stronie, a Emma po prawej. Razem, skręciliśmy za róg i wkroczyliśmy w bezład ciał.
4
Softball - gra podobna do baseballa, lecz rozgrywana na mniejszym boisku, większą piłką oraz lżejszą i cieńszą pałką.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział VI Emma miała rację - wszędzie było pełno ludzi. Niektóre klasy były otwarte i uczniowie wybiegali w tłum, pomimo protestów ze strony nauczycieli. I chociaż pozostało jeszcze dziesięć minut przerwy na lunch, stołówka była opustoszała, gdyż wszyscy wybiegli na trawnik. Widziałam przynajmniej dwadzieścia osób z komórkami w rękach i słyszałam urywki rozmów, jakby z 911, chociaż większość dzwoniących nie miała pojęcia, co się stało i kto był w to zamieszany. Wiedzieli tylko, że komuś stała się krzywda, ale nie było odgłosów strzałów. Trenerka Tucker podeszła do krawędzi zielono - białej masy, rozstawiając szeroko swoje adidasy, żeby utrzymać równowagę i odsuwając uczniów z drogi, krzycząc coś jednocześnie do niezgrabnego, podręcznego radia. W końcu tłum rozstąpił się, odsłaniając nieruchome kobiece ciało, leżące na brązowej trawie. Nie mogłam dostrzec jej twarzy, ponieważ jeden z graczy - numer czternaściepróbował reanimować dziewczynę. Ale ja wiedziałam, że to Meredith Cole. I mogłam powiedzieć, że starania numeru czternastego były zbyteczne; nie mógł jej pomóc. Pani Tucker odciągnęła chłopaka od ciała i przyklęknęła przy dziewczynie, krzycząc, żeby wszyscy się odsunęli i wrócili do budynku. Potem przysunęła twarz blisko Meredith, sprawdzając czy ta oddycha. Chwilę później, przechyliła głowę tancerki do tyłu i zaczęła ją reanimować od momentu, gdzie skończył numer czternasty. Sekundy po tym, sponsorka drużyny tanecznej - Pani Foley, jedna z nauczycielek algebry - przebiegła przez otwarte drzwi na plac, oniemiała na moment przez ogólny chaos. Po zamienieniu kilku słów z paroma uczniami, zebrała resztę tancerek w zapłakaną masę kilka metrów od Meredith i trenerki. Inni uczniowie patrzyli na nich osłupieni, niektórzy płakali, niektórzy szeptali, a jeszcze inni stali w niemym szoku. Ze skraju chaosu widzieliśmy, że ze szkoły wybiegło jeszcze trzech dorosłych - dyrektorka wyglądająca sztywno w wąskiej spódnicy i szpilkach mogących chyba zrobić wgniecenie w całej wrzawie; jej asystent - mały łysiejący mężczyzna, przyciskający notatnik do wąskiej klatki piersiowej, jakby była to jego ostatnia deska ratunku i trener Rundell, główny trener drużyny piłkarskiej. Dyrektorka stanęła na palcach i mówiła coś na ucho panu Rundellowi, a ten potakiwał krótko. Trener nosił gwizdek i megafon. Żadnego nie potrzebował, ale używał obydwu. Pisk gwizdka przeszył moje bębenki, jak świst lokomotywy i wszyscy stanęli jak wryci. Trener Rundell przyłożył megafon do ust i zaczął wydawać polecenia z taką szybkością i klarownością, że zawodowy sierżant byłby z niego dumny. - Od teraz jesteśmy zamknięci. Jeśli nie mieliście pory lunchu, wróćcie do klas, jeśli natomiast wasza przerwa obiadowa trwała, proszę udać się z
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take powrotem do stołówki. Dostawszy sygnał od dyrektorki, jej asystent wyszedł, żeby spisać potrzebne oświadczenia i ustalenia. Nauczyciele zaczęli poważnie zwoływać swoich uczniów do środka i jeden za drugim, drzwi się zamykały, a hałas ucichał. Pani Foley, pogrążona w smutku i zalana łzami, zebrała swoje tancerki i wprowadziła je do budynku bocznym wejściem. Dyrektorka przewodziła tłumowi idącemu do stołówki, a kiedy asystent znowu się pojawił, pomógł jej. Nash, ja i Emma wmieszaliśmy się w tłum uczniów tuż za grupą w biało – zielonych kurtkach. Kiedy mijaliśmy ostatni stolik, spojrzałam w prawo, gdzie w tej chwili trener Rundell zastępował panią Tucker, udzielając pierwszej pomocy. Nawet pełna poczucia winy i odrętwiała z szoku, musiałam to zobaczyć na własne oczy. Musiałam udowodnić mojemu mózgowi to, o czym moje serce już dawno wiedziało. Leżała tam Meredith. Jej długie, brązowe włosy leżały rozwiane na wyschniętej trawie. Mogłam zobaczyć jej twarz tylko wtedy, kiedy trener podnosił się, żeby uciskać jej klatkę piersiową. Poczułam kolejne łzy w oczach i otarłam je, a Nash przeszedł na moją prawą stronę, żeby zasłonić mi widok w czasie, kiedy wspinaliśmy się po obszernych betonowych schodach do budynku. Wewnątrz wszystkie światła były pogaszone z powodu zamknięcia. Ale okna stołówki – czyli pozorna ściana wody – nie miały żadnych zasłon i były zbyt duże, żeby je przykryć, więc światło dnia wpadało do wewnątrz, rzucając głęboki cień i oświetlając długą przestrzeń wyblakłą paletą barw. To wszystko tworzyło kontrast wobec jasnego światła, które zwykle padało z jarzeniowych żarówek ponad nami. W dalekim końcu pomieszczenia, grupa sportowców zgromadziła się wokół jednego stołu w poważnej ciszy. Kilku z nich siedziało z łokciami podpartymi na szeroko rozłożonych kolanach ze zwieszonymi głowami lub twarzami ukrytymi w dłoniach. Numer czternaście – który mężnie próbował ocalić Meredith – trzymał swoją dziewczynę na kolanach, której twarz była pokryta smugami łez i tuszu do rzęs. Jego ręka obejmowała jej talię, a broda dziewczyny leżała mu na ramieniu. Pozostali uczniowie siedzieli grupkami wokół innych stolików. Kilku szeptało pytania, na które nikt nie znał odpowiedzi, inni cicho płakali, ale wszyscy wyglądali na zdumionych, nie rozumiejąc co się stało. Nie było żadnego ostrzeżenia, przemocy, oczywistej przyczyny. To zamknięcie nie było zgodne z ćwiczeniami szkolnymi, które odbywały się dwa razy w semestrze i wszyscy o tym wiedzieli. Wszystkie stoliki były zajęte, a kilka małych grupek uczniów siedziało na podłodze przy ścianie, trzymając plecaki, portfele i niewielkie stosy podręczników. Emma wyglądała strasznie blado, a kiedy szliśmy w kierunku pustego kąta cały czas się trzęsła. Ja także czułam jak moje nogi się chwieją, kiedy wychodziłam cała odrętwiała, zaskoczona precyzyjnością swojej drugiej przepowiedni w ciągu trzech dni. Jedynie Nash wydawał się stosunkowo
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take opanowany, a jego mocny uścisk na mojej dłoni był jedyną wskazówką, że może nie jest tak spokojny, na jakiego wygląda. Usiedliśmy w szeregu, Em po mojej lewej stronie, a Nash, wciąż ściskając moją dłoń, po prawej. Każde z nas było w zbyt wielkim szoku, żeby mówić. Moje myśli były mieszaniną niekończących się wybuchów winy, szoku i całkowitego niedowierzania. Prywatna kakofonia zderzona z oczywistym kontrastem cichego, posępnego pomieszczenia. I nie mogłam przestać. Nie mogłam zatrzymać tego długiego potoku wystarczającego, aby pogrążyć się w jednym uczuciu. Nie mogłam także znaleźć odpowiedzi na żądne pytanie. Mogłam tylko siedzieć, gapić się i czekać. Kilka minut później, usłyszałam wycie syren, z początku ciche, ale coraz głośniejsze z każdą mijającą sekundą. Ambulans zatrzymał się z ogłuszającym piskiem przed wejściem do szkoły, ale w między czasie przejechał ostrożnie na około budynku i obok okien stołówki. Syrena ucichła, ale wciąż huczało mi w głowie przeraźliwe echo przypominające wycie. Karetka zniknęła sprzed okien, ale jej światła błyszczały wściekłą czerwienią naprzeciw wypłowiałej ceglanej ściany, oznajmiając natychmiastową pomoc. Jednak ja wiedziałam, że jest nie potrzebna. Meredith Cole była martwa i nie ważne, jak długo udzielali jej pomocy, było już za późno. Ta gorzka oczywistość zjadała mnie, pożerając od środka na zewnątrz, aż do chwili, kiedy poczułam się całkowicie pusta, żeby usłyszeć echo każdego bolesnego uderzenia mojego serca. Podczas gdy lekarze pracowali na zewnątrz, nauczyciele przychodzili i wychodzili ze stołówki, czasami odpowiadając na pytania od śmiałków, którzy byli zdolni o coś zapytać. Z jakiegoś powodu, główny psycholog naszej szkoły przysiadł się do stolika sportowców i zaczął delikatnie wypytywać tych, którzy byli wystarczająco blisko, żeby zobaczyć upadek Meredith. Ostatecznie, wicedyrektor podszedł do interkomu i ogłosił, że lekcje zostały zawieszone, a my będziemy zwalniani do domu indywidualnie, kiedy skontaktują się z naszymi prawnymi opiekunami. Do tego czasu czerwone światła przestały się świecić i mimo, że nikt nie wydał jeszcze oficjalnego oświadczenia, głosy rozchodziły się wokół nas, jak jedyna ważna prawda, która była niewypowiedziana, niechciana i nieuchronna. Następnie, pierwsza grupa uczniów została wezwana do sekretariatu. W tym czasie Emma położyła się na mnie, a ja położyłam się na Nashu, pozwalając, żeby jego zapach i ciepło mnie uspokoiło wchłaniając je podczas czekania. Ale kilka minut później, trenerka Tucker weszła przez drzwi stołówki i zaczęła przeszukiwać tłum wzrokiem, dopóki jej oczy nie zatrzymały się na mnie. Usiadłam prosto, kiedy sprawdzała pogmatwane tabelki, kierując się prosto w naszą stronę. Stanęła tuż przed nami i wyciągnęła dłoń w moim kierunku, żeby pomóc mi wstać, zaledwie dostrzegając Nasha i Emmę, kiedy się podnieśli.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take – Tancerki są zrozpaczone, to zrozumiałe, dlatego najpierw zadzwoniliśmy do ich rodziców. Sophie nie czuje się zbyt dobrze. Jej nauczycielka rozmawiała z waszą mamą i obydwie chcą, żebyś zabrała swoją siostrę do domu. Westchnęłam wdzięczna, kiedy Nash znowu złączył nasze dłonie. – Ona jest moją kuzynką. Trenerka Tucker skrzywiła się, jak gdyby uważała, że takie detale nie powinny mieć znaczenia w zaistniałych okolicznościach. Miała rację, ale nie mogłam się zmusić do przeprosin. - Nie martw się o swoje książki. – Tym razem spojrzała na mnie surowo. – Po prostu weź ją do domu. Przytaknęłam, a trenerka skierowała się z powrotem przez stołówkę do wyjścia, skinięciem głowy nakazując mi za nią podążać. – Porozmawiamy później. – Powiedziałam, spoglądając na Emmę i Nasha i ściskając jego dłoń. Em uśmiechnęła się słabo, a Nash pokiwał głową, wygrzebując telefon z kieszeni. Kiedy tylko weszłam do halu, kierując się prosto do sekretariatu, mój własny telefon zawibrował. Spojrzałam na ekran i zobaczyłam migającą ikonkę wiadomości. Była od Nasha. - Nie mów nikomu. Wkrótce ci wyjaśnię. Chwilę później przyszedł ciąg dalszy wiadomości. Było nią jedno słowo: Proszę. Nie odpowiedziałam, ponieważ nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Nikt by mi nie uwierzył, gdybym próbowała wytłumaczyć, co się stało. Ale przeczucia były prawdziwe i precyzyjne. Cisza już nie wydawała się jedną z opcji, szczególnie, jeśli była jakakolwiek szansa, że mogłabym nie dopuścić do ziszczenia się kolejnych przepowiedni. Gdybym mogła przynajmniej ostrzec następną ofiarę – i może mogłabym ją obronić – czy nie było to moim moralnym obowiązkiem? Poza tym, czy dzień wcześniej to nie Nash zasugerował, że powinnam powiedzieć o tym mojemu wujostwu? - Kaitlin! Tutaj. – Zerknęłam w górę i zauważyłam, że Pani Foley macha do mnie z przedsionka na zewnątrz głównego sekretariatu. Sophie usiadła na podłodze za nią, pod liśćmi ogromnej, doniczkowej rośliny. Była otoczona sześcioma innymi, czerwonymi i rozmazanymi twarzami. - Jestem Kaylee. – Wymamrotałam, zatrzymując się przed ogłuszonymi tancerkami. - Oczywiście. – Jednak nie wyglądała, jakby obchodziło ją, jak mam na imię. – Rozmawiałam z twoją mamą. – Nie przeszkodziłam jej, żeby ją poprawić, bo byłoby to nie możliwe bez tabliczki z alfabetem. – I chce, żebyś zabrała Sophie prosto do domu. Tam się spotkacie. Przytaknęłam i zignorowałam rękę współczującej sponsorki drużyny tanecznej, która momentalnie znalazła się na moim ramieniu, jak gdyby chciała podziękować mi za podzielenie jakiegoś czcigodnego ciężaru. – Jesteś gotowa? – zapytałam swoją kuzynkę patrząc w jej kierunku, a ona – ku mojemu
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take zdumieniu, pokiwała głową w zgodzie. Wstała, trzymając torbę w ręce i podążyła za mną przez dziedziniec, bez jakichkolwiek oznak złośliwych zamiarów. Musiała być w szoku. Kiedy dotarłyśmy na parking, otworzyłam drzwi pasażera, a następnie obeszłam samochód dookoła, żeby wsiąść. Sophie wślizgnęła się na swoje miejsce i zamknęła drzwi, a potem powoli odwróciła się twarzą do mnie. Jej normalny, arogancki wyraz twarzy został zastąpiony czymś, co można opisać jedynie jako skrajny smutek. - Widziałaś to? – zapytała, a jej pełna, pozbawiona błyszczyku dolna warga zadrżała. Musiała całkiem go zetrzeć, wraz ze łzami i większością makijażu. Wyglądała prawie… normalnie. I nie mogłam oprzeć się ukłuciu współczucia, kiedy jej cierpienie mnie osaczyło, w odróżnieniu od zwykłej sukowatej postawy, którą promieniowała na co dzień. Teraz, była po prostu przestraszoną, zdezorientowaną, zranioną i szukającą współczucia dziewczyną. Tak jak ja. Ale nawet to ukłucie nie pozwoliło mi całkowicie stracić ostrożności, ponieważ nie miałam żadnych wątpliwości, że kiedy jej smutek zniknie, Sophie zamieni się znowu w Całkowicie-Złośliwą-Paniusię i użyje przeciwko mnie, cokolwiek dałam po sobie poznać. – Widziałam, co? – westchnęłam, poprawiając wsteczne lusterko, żebym mogła ją pośrednio obserwować. Moja kuzynka przewróciła oczami i na chwilę jej zwykła nietolerancja wyjrzała zza świeżej warstwy surowego smutku. – Meredith. Widziałaś co się stało? Przekręciłam kluczyk w stacyjce, co spowodowało, że mój mały Sunfire obudził się do życia, a kierownica zadrżała pod moimi dłońmi. – Nie. – Nie poczułam większej straty, że ominęło mnie show. Zapowiedź była wystarczająca, żeby się z nią męczyć. - To było straszne. – Wpatrywała się prosto w przednią szybę w czasie, kiedy ja zapinałam swój pas i wyjeżdżałam z parkingu, ale było oczywiste, że tak naprawdę niczego nie widziała. – Tańczyłyśmy, po prostu popisując się przed Scottem i chłopakami. Przeszłyśmy już przez najtrudniejsze części, w tym tą, w której Laura zwykle pomija kroki na treningach… Nie miałam pojęcia, o jakich krokach mówi, ale pozwoliłam jej nawijać, bo wydawało mi się, że przez to czuje się lepiej. No i nie musiałam być w centrum uwagi. - ... i już prawie kończyłyśmy. A wtedy Meredith po prostu… upadła. Zgięła się jak szmaciana lalka i przewróciła się płasko na ziemię. Moje ręce zacisnęły się na kierownicy, więc zmusiłam je do rozluźnienia, żeby nacisnąć migacz. Skręciłam w prawo, zatrzymując się na światłach. Wzięłam głęboki oddech, kiedy tylko szkoła – a tym samym źródło mojej ostatniej przepowiedni – znikło mi z oczu. Sophie wciąż paplała, wyrażając swój smutek, jakby była na jakiejś terapii, całkowicie nieświadoma mojego skrępowania.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Myślałam, że po prostu zemdlała. Jadła mniej niż chomik, wiesz. Oczywiście, że nie wiedziałam. Zwykle nie interesowały mnie nawyki żywieniowe reprezentacji drużyny tancerek. Ale jeśli apetyt Meredith był podobny do apetytu mojej cioci i kuzynki, to w tej sprawie założenie Sophie było bardzo wiarygodne. - Ale wtedy zorientowaliśmy się, że ona się nie rusza. – Sophie przerwała na moment. Ceniłam tę chwilę, jak pierwszy haust powietrza po długim nurkowaniu. Nie chciałam więcej słuchać o śmierci, której nie mogłam zapobiec. Czułam się już wystarczająco winna. Ale ona jeszcze nie skończyła. – Peyton uważa, że miała atak serca. Pani Rushing powiedziała nam w zeszłym roku ku przestrodze, że jeśli ciało zbyt ciężko pracuje i jest nieodpowiednio odżywiane, to w końcu przestanie pracować. O tak. – Pstryknęła palcami, a lakier jej pomalowanych paznokci zabłysnął w jasnym słońcu. – Myślisz, że właśnie to się stało? Zajęło mi chwilę, żeby zorientować się, że jej pytanie nie było retoryczne. Naprawdę chciała poznać moje zdanie, a w jej głosie nie było żadnego sarkazmu. - Nie wiem. – Spojrzałam we wsteczne lusterko, kiedy skręcałam w naszą ulicę i byłam zaskoczona widokiem samochodu cioci Val, która jechała tuż za nami. – Może. – Ale to było jawne kłamstwo. Meredith Cole była już trzecią z kolei dziewczyną, która przewróciła się na ziemię martwa, bez żadnych ostrzeżeń w ciągu ostatnich trzech dni. I mimo, że nie zamierzałam wyrazić moich podejrzeń na głos – a przynajmniej jeszcze nie teraz – nie mogłam dłużej okłamywać samej siebie, że te sprawy nie były połączone. Teoria Nasha o zbiegu okoliczności uderzyła w górę lodową i szybko tonęła. Zaparkowałam na podjeździe, a ciocia Val minęła nas i wjechała na swoje miejsce w garażu. Sophie wyszła z samochodu zanim zdążyłam wyłączyć silnik, a kiedy tylko zobaczyła swoją matkę, po raz kolejny wybuchła płaczem, tak, jakby jej wewnętrzne zapory przeciwpowodziowe nie mogły oprzeć się atakowi współczujących oczu i możliwości wypłakania się na ramieniu matki. Ciocia Val wprowadziła swoją szlochającą córkę przez garaż do kuchni i posadziła ją delikatnie na taborecie w kuchni. Weszłam za nimi, niosąc torbę Sophie i nacisnęłam guzik, żeby zamknąć drzwi do garażu. Wewnątrz, rzuciłam torebkę Sophie na ladę, podczas gdy ona wciąż pociągała nosem, beczała, czkała i wyrzucała z siebie niezbyt logiczne szczegóły, wycierając najpierw swoje policzki, a potem całkiem czerwony nos chusteczką z pudełka stojącego na ladzie. Ale ciocia nie wydawała się zbyt zainteresowana specyficznymi okolicznościami, o których z pewnością już słyszała od sponsorki drużyny tanecznej. Kiedy usiadłam przy stole z puszką coli, modląc się o trochę ciszy, zaczęła krzątać się po kuchni, robiąc gorącą herbatę i wycierając wierzch lady. Kiedy tylko zrobiła rzeczy, które miała zrobić, usadowiła się na taborecie obok
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take swojej córki. Kazała Sophie pić wolno herbatę, dopóki łkanie nie zelżało i nie przeszła jej czkawka. Ale nawet wtedy Sophie nie przestała gadać. Śmierć Meredith była pierwszą włócznią boleści, która rozbiła baśniowe wyobrażenie mojej kuzynki o świecie i nie miała pojęcia, jak sobie z tym poradzić. Kiedy dwadzieścia minut później wciąż płakała, a jej łzy ściekały do wystygłej herbaty, ciocia Val zniknęła w łazience. Wróciła, niosąc małą, brązową buteleczkę z tabletkami, którą rozpoznałam natychmiastowo: pozostałość po idiotycznych tabletkach, które dała mi Dr. Nelson na zebraniu dla umysłowo chorych. Obróciłam się na swoim krześle i spojrzałam na ciocię Val unosząc brwi, ale ona jedynie uśmiechnęła się do mnie z żalem, a później wzruszyła ramionami. – To ją uspokoi i pomoże jej zasnąć. Potrzebuje odpoczynku. Tak, ale potrzebowała naturalnego snu, a nie pozornej śpiączki wywołanej tymi głupimi środkami uspokajającymi. Nie żeby któraś z nich mnie posłuchała, nawet gdybym zaoferowała swoją opinię w temacie chemicznej nieświadomości. Przez chwilę zazdrościłam swojej kuzynce jej naiwności nawet, kiedy widziałam jak obumiera. Bardzo wcześnie zderzyłam się w swoim życiu ze śmiercią i mimo, iż Sophie była niepocieszona w tym momencie, przez piętnaście lat paradowano wokół jej plastikowego, barwnego, mięciutkiego i owianego miłością życia, gdzie ciemność nie miała prawa wstępu. Nie ważne, co stanie się później, nikt nie może odebrać jej szczęśliwego dzieciństwa. Ciocia Val obserwowała jak Sophie przełyka pojedynczą, malutką, białą tabletkę, a następnie odprowadziła swoją córkę do jej pokoju, gdzie sprężyny łóżka zgrzytnęły pod lekkim ciałem. Dziesięć minut później, chrapała tak nieznośnie, że nie pozostawiła mi żadnych złudzeń, iż odziedziczyła tyle samo po swoim ojcu, co po swojej matce. Kiedy ciocia kładła Sophie do łóżka, dorwałam drugą puszkę coli z półki swojego wujka w lodówce – jedynego królestwa, jakiego „bezcukrowa”, beztłuszczowa i „bezsmakowa” armia cioci Val jeszcze nie zdobyła – i wzięłam ją do salonu, gdzie sprawdziłam lokalne stacje telewizyjne. Ale o drugiej trzydzieści po południu nie było żadnych wiadomości. Musiałam poczekać do piątej na jakiś program telewizyjny. Wyłączyłam telewizor i zaczęłam myśleć o Cole, którą poznałam tylko raz, na zawodach tanecznych w zeszłym roku. Poczułam napływające do oczu łzy, kiedy wyobraziłam sobie mamę Meredith próbującą wytłumaczyć jej młodszemu bratu, że jego starsza siostra nie wróci ze szkoły. Nigdy. Brzęk szkła w kuchni momentalnie wyciągnął mnie z zatopienia w winie i smutku, w który wsiąkałam. Obróciłam się na kanapie i zobaczyłam, jak moja ciocia wlewa gorącą herbatę do ogromnego kubka na mleko. Przez moment zmarszczyłam brwi w zastanowieniu – może ciocia Val także potrzebowała środka na uspokojenie? – dopóki stanęła na palcach, żeby otworzyć górą szafkę, gdzie ona i wujek Brendon trzymali alkohol.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Ciocia wyciągnęła butelkę brandy i zerwała wieczko. Następnie wlała sporo alkoholu do swojego kubka i postawiła butelkę na wierzchu, z pewnością planując dolewkę. Wzięła łyk swojej „herbaty”, po czym skierowała się do salonu z pilotem w ręku. Kiedy jej wzrok zatrzymał się na mnie, zamarła, a jej policzki się zaróżowiły. - Nie ma jeszcze wiadomości. – Powiedziałam zauważając, jak ciężkie i zmęczone były jej kroki, kiedy przechodziła przez salon. Ciocia Val i Pani Cole chodziły razem na siłownię i były koleżankami od lat. Może śmierć Meredith była dla niej większym ciosem niż mi się wydawało. A może była osłabiona tym, jak bardzo smutna jest Sophie. Możliwe też, że połączyła śmierć Meredith ze śmiercią Heidi Anderson – zgodnie z moją wiedzą, nie słyszała jeszcze o Alyson Baker – i zaczęła podejrzewać, że coś jest nie tak. Tak jak ja. W każdym razie, jej skóra była blada i trzęsły jej się ręce. Wyglądała na taką słabą, że bałam się dodawać jej nowych problemów. Ale moje przepowiednie zaszły zbyt daleko. Potrzebowałam pomocy, rady, albo… czegokolwiek. To, czego naprawdę potrzebowałam, to żeby ktoś powiedział mi, po co są sprawdzające się przepowiednie, jeśli nie pozwalały mi ostrzegać ludzi. Jaki był cel wiedzy, że ktoś umrze, jeśli nie mogłam tego powstrzymać? Ciocia Val nie mogła nic o tym wiedzieć, jednak tak jak każdy inny. Z powodu braku rodziców, nie miałam z kim innym porozmawiać. Zaplotłam palce na kolanach, kiedy ciocia usiadła ospale na drugim końcu kanapy, ze złączonymi kolanami i złączonymi sztywno kostkami. Skrzywiony wyraz twarzy i trzęsące się dłonie zdradzały, że nie jest tak spokojna, na jaką chciała wyglądać. To i ten nie – herbaciany zapach unoszący się z jej kubka. Ostatnim razem, kiedy próbowałam jej powiedzieć, że ktoś umrze, ona i wujek Brandon zawieźli mnie prosto do szpitala i zostawili tam. Oczywiście, w między czasie, krzyczałam histerycznie na środku centrum handlowego i biłam wszystkich, którzy próbowali mnie dotknąć. Przypuszczalnie, nie mieli innego wyboru. Na pewno tym razem wszystko poszłoby lepiej, ponieważ byłam spokojna i racjonalna i obecnie nie byłam w uścisku niepowstrzymanego wrzeszczącego ataku. I ponieważ ciocia właśnie piła pierwszą szklankę brandy. Moje nerwy ledwo trzymały się w ryzach, więc sięgnęłam po odświeżacz powietrza, leżący na stole po mojej lewej stronie i prysłam pachnącym waniliowym olejkiem, z zatkniętą w środku trzciną. – Ciociu Val? Podskoczyła, rozchlapując „herbatę” na swoje kolana. – Przepraszam, kochanie. – Położyła swój kubek na podstawce na stole i pobiegła do kuchni, żeby wytrzeć spodnie czystą, mokrą ścierką. – Ta cała sprawa z Meredith sprawia, że jestem na krawędzi. Doskonale wiedziałam, jak się czuje.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Wypuściłam spokojnie powietrze, a następnie wzięłam głęboki wdech w czasie, kiedy ciocia wróciła do salonu. Mokra plama na jej luźnych spodniach pokrywała teraz połowę jej szczupłego uda. – Taa, to było dosyć… przerażające. - Oh? – zatrzymała się kilka kroków od mojego krzesła, a jej oczy zwęziły się w trosce wymieszanej z… podejrzeniem? – Byłaś tam? – domyślała się, co zamierzam jej powiedzieć? Może Nash miał rację. Może powinnam zatrzymać swój sekret trochę dłużej. Potrząsnęłam powoli swoja głową, a mój wzrok powędrował znowu do patyka wystającego z małej butelki olejku. – Nie. Właściwie to tego nie widziałam… – odetchnęła z ulgą, a ja prawie znienawidziłam to, że zepsuła resztę tego, co miałam do powiedzenia – ale… Znasz tę dziewczynę, która zmarła w Taboo parę dni temu? - Oczywiście. Jakie to smutne! – Wróciła na swoje krzesło i z zamkniętymi oczami łyknęła wolno swoją herbatę. Wyglądała jakby nad czymś myślała. Albo się modliła. Następnie wzięła większego łyka i opuściła swój kubek, otwierając szeroko oczy. Spojrzała na mnie ostrożnie. – Kaylee, ta dziewczyna nie ma nic wspólnego z tym, co się dzisiaj wydarzyło. W wiadomościach mówili, że była pijana, a może nawet to było coś mocniejszego niż sam alkohol. O tym ostatnim nie miałam zielonego pojęcia, ale ciocia nie dała mi szansy o nic zapytać, bo znowu zaczęła nawijać. Jaka matka, taka córka. Ciocia znowu zaczęła wymachiwać kubkiem, mówiąc, ale tym razem niczego nie wylała. Był już pusty. – Sophie powiedziała, że Meredith upadła na ziemię, kiedy tańczyła. To biedne dziecko prawie nic nie jadło i żyło na samej kofeinie. Było jedynie kwestią czasu, kiedy jej ciało powie ‘dość’. - Wiem. I Sophie może mieć rację. – Zostawiłam zapachowy patyk w spokoju i zaczęłam bawić się uszkiem od otwarcia puszki, wyginając go w tę i z powrotem, powoli go odrywając. Tym samym chciałam uniknąć litości i sceptycyzmu na twarzy cioci, które czaiły się pod ostrożnym współczuciem. – To jak zmarły może nie mieć żadnego znaczenia. – Chociaż i tak miałam własne wątpliwości. – Ale, ciociu, myślę, że ja mogę łączyć obie sprawy. - Co? Spojrzałam w górę w tym samym czasie, kiedy oczy cioci zmrużyły się w zakłopotaniu. Ale zaraz potem zmarszczki na jej czole się wygładziły. Wiedziała, o czym mówię, dzięki czemu mogła się rozluźnić. Jeśli nawrót moich ‘fantazji’ odbierała z takim spokojem, to ja nie wiem, czego ode mnie oczekiwała. Jej wyraz twarzy złagodniał, a znajoma, protekcjonalna maska współczucia ukłuła moją dumę. – Czy to ma coś wspólnego z twoimi atakami paniki? – pochyliła się do przodu i wyszeptała ostatnią część, tak, jak by się bała, że ktoś mógłby podsłuchać.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Złość przemknęła przeze mnie, jak malutkie błyskawice i zmusiłam się do odstawienia w połowie pustej puszki coli, zanim bym ją zmiażdżyła. – To nie jest żart, ciociu. I nie jestem szalona. Wiedziałam, że Meredith umrze, zanim to się stało. Przez chwilę – krócej niż jeden oddech – ciocia wydawała się przerażona. Wyglądała jakby właśnie zobaczyła własnego ducha. Potem potrząsnęła głową – dosłownie strząsając z siebie strach spowodowany moim nawrotem – i nałożyła stoicką, zdecydowaną maskę. Tak jak myślałam. Nie zamierzała mnie słuchać. Nigdy. - Kaylee, nie rób tego znowu. – Błagała, a skrzywienie pogłębiło jej linie wokół ust. Wstała i zaniosła swój pusty kubek do kuchni. Podążyłam za nią, obserwując ze wzrastającą irytacją, jak odstawia kubek od herbaty na suszarkę. - Wiem, że jest ci przykro z powodu Meredith, ale to nie przywróci jej życia. To nie jest dobry sposób na pogodzenie się z własnym smutkiem. - To nie ma nic wspólnego ze smutkiem. – Upierałam się, zaciskając zęby. Wyrzuciłam swoją niedopitą colę do kosza na śmieci do recyklingu. Wylądował w nim z głuchym odgłosem oraz współtowarzyszącym mu syczeniem i bulgotaniem wylewającego się picia do wnętrza kosza. Ze zwężonego wzroku mojej cioci odczytałam frustrację, kiedy ścisnęła mocno uchwyt na kubku. Prawdopodobnie, wolałaby się mnie pozbyć tak łatwo jak Sophie. I jakaś część mnie wiedziała, że rozmowa z nią nie przyniesie więcej dobrego, niż mogłaby dać próba ostrzeżenia Meredith. Ale inna część mnie, bardziej uparta, nie chciała się poddać. Skończyłam z tajemnicami i tymi żałosnymi spojrzeniami. A już z pewnością skończyłam ze szpitalami i tymi małymi, białymi tabletkami. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek nazwał mnie wariatką. Nigdy więcej. Ciocia Val musiała zauważyć determinację na mojej twarzy, bo odłożyła kubek z powrotem na suszarkę, a następnie położyła obie dłonie płasko na kontuarze, obserwując mnie zza lady. – Pomyśl o Sophie. Ona już tyle przeszła. Jak myślisz, jak może na nią wpłynąć twoja samolubna, szukająca poklasku opowieść? Zacisnęłam szczękę i poczułam jak do moich oczu napływają łzy. – Pieprzyć Sophie! – Uderzyłam pięściami w ladę i uderzenie powróciło w górę mojego ramienia niczym szokująca fala złości. Ciocia się wzdrygnęła, a ja poczułam nagły przypływ satysfakcji. Następnie ostrożnie wstałam, podpierając ręce na biodrach. – Przepraszam. – Powiedziałam, doskonale świadoma, że wcale nie brzmię tak, jakby mi było przykro. – Ale to nie chodzi o nią. Próbuję ci powiedzieć, że mam poważny problem, a ty mnie nawet nie słuchasz.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Ciocia Val zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech, jakby ćwiczyła jogę. Albo szukała cierpliwości. – Wszyscy znamy twój problem, Kaylee. – Powiedziała otwierając oczy, a jej cichy, opanowany ton doprowadzał mnie do szaleństwa. – Uspokój się i… - Wiedziałam, ciociu Val. – Znowu ułożyłam ręce na ladzie i wlepiłam oczy w granit. Następnie spojrzałam w górę i zmusiłam się do powiedzenia reszty. – I wiedziałam także o tej dziewczynie z Taboo. Oczy cioci zwężyły się stanowczo, uwydatniając jej zmarszczki wokół oczu. Jej głos obniżył się radykalnie. – Skąd mogłaś wiedzieć, jeśli cię tam nie było? Wzruszyłam ramionami i skrzyżowałam ręce na piersiach. – Wymknęłam się. – Nie zamierzałam wykablować Emmy, ani jej siostry. – Możesz mnie uziemić, jeśli chcesz, ale to niczego nie zmieni. – Byłam tam i widziałam Heidi Anderson. I wiedziałam, że umrze. Tak samo jak z Meredith. Ciocia Val znowu zamknęła oczy, a następnie wpatrzyła się w przestrzeń za oknem, ściskając ladę tak mocno, że jej kłykcie aż pobielały. Potem odetchnęła głęboko i obróciła się z powrotem do mnie. – Dobrze, w takim razie jest i inna dziewczyna… - i tak wiedziałam, że do sprawy nocnego wypadu do klubu powrócimy później. – Jeśli wiedziałaś, że Meredith umrze, dlaczego nikomu nie powiedziałaś? Świeże ukłucie bólu wstrząsnęło mną jak następczy szok psychiczny. Wślizgnęłam się na jeden z wyściełanych taboretów zwracając się w jej stronę i krzyżując ręce na ladzie. – Próbowałam. – Poczułam jak łzy napływają mi do oczu, rozmazując twarz mojej cioci. Otarłam je rękawem, zanim mogły popłynąć. – Ale kiedy otworzyłam usta, mogłam jedynie krzyczeć. I to się stało tak szybko! Do czasu, w którym mogłam znowu mówić, ona była martwa. – Spojrzałam w górę, szukając na jej twarzy jakichś znaków zrozumienia. Albo wiary. – Ale w jej wyrazie twarzy nic nie znalazłam i ten fakt przeraził mnie prawie tak samo, jak słuchanie, jak umiera Meredith. - Nie jestem nawet pewna, czy powiedzenie jej o tym, zmieniłoby cokolwiek. – Powiedziałam, czując, jak moja odwaga słabnie. – Ale przysięgam, że próbowałam. Ciocia Val potarła swoje czoło, a następnie podniosła swój kubek, żeby się napić – dopóki nie uświadomiła sobie, że jest pusty – Kaylee, z pewnością zdajesz sobie sprawę, jak to wszystko brzmi. Przytaknęłam i spuściłam wzrok. – Brzmię jak szalona. – Wiedziałam to lepiej niż ktokolwiek. Potrząsnęła głową i wychyliła się zza lady, żeby ująć moją dłoń. – To nie szaleństwo, kochanie. To urojenie. A to jest różnica. Prawdopodobnie jesteś po prostu bardzo zdenerwowana tym, co się stało Meredith i twój mózg chce się z tym uporać wymyślając historię, żeby oderwać twoją uwagę od prawdy.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozumiem. To przerażające, myśleć, że ktokolwiek, gdziekolwiek może po prostu upaść martwy bez żadnego ostrzeżenia. Jeśli to mogło przytrafić się jej, to może przytrafić się każdemu z nas, prawda? Wyrwałam swoją dłoń z jej uścisku, gapiąc się na nią niedowierzaniem. Co musiałabym zrobić, żeby mi uwierzyła? Dowód był dość trudny do przedstawienia zwłaszcza, że przeczucia przychodziły tylko kilka minut wcześniej. Ześlizgnęłam się z krzesła i zrobiłam krok do tyłu, pragnąc zrobić większy odstęp między nami. – Ledwo co znałam Meredith. Nie boję się dlatego, że to może przytrafić się mnie. Boję się, dlatego, że wiedziałam, że to się stanie jej, a ja nie mogłam tego powstrzymać. Wzięłam głęboki oddech, próbując oddychać, pomimo winy i smutku, grożących, że mnie uduszą. – Prawie chciałabym oszaleć. Przynajmniej nie musiałabym czuć się tak winna, że pozwoliłam komuś umrzeć. Ale nie jestem szalona. To się dzieje naprawdę. Przez kilka sekund moja ciocia po prostu się we mnie wpatrywała, a na jej twarzy można było zauważyć mieszankę zakłopotania, ulgi i litości, tak jakby nie była pewna, co powinna czuć. Westchnęłam, opuszczając ramiona. – Wciąż mi nie wierzysz. Wyraz jej twarzy złagodniał, a jej postawa niedostrzegalnie zmarniała. – Oh, kochanie, wierzę, że ty wierzysz w to, co mówisz. – Zawahała się, a następnie wzruszyła ramionami, ale gest wyglądał na bardziej umyślny niż naturalny odruch. – Może ty też powinnaś wziąć ten środek na uspokojenie. To ci pomoże zasnąć. Jestem pewna, że wszystko nabierze dla ciebie sensu, kiedy się obudzisz. - Sen mi nie pomoże. – Mój głos był cierpki, nawet dla mnie. – Ani te głupie pigułki. – Chwyciłam flakonik z lady, tam gdzie go postawiła i wrzuciłam do lodówki tak mocno, jak tylko mogłam. Plastik trzasnął, a wieczko odpadło, rozrzucając małe, białe pigułki po całej podłodze. Ciocia Val podskoczyła, a potem spojrzała na mnie, jakbym właśnie złamała jej serce. Kiedy uklęknęła posprzątać bałagan, przebiegłam przez przedpokój do swojego pokoju, a następnie zatrzasnęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie. Zrobiłam wszystko co mogłam, mówiąc swojej cioci. Mogę spróbować jeszcze raz z wujkiem Brandonem, kiedy wróci do domu. Albo może nie. Może Nash wiedział, o czym mówi, kiedy kazał mi nikomu nie mówić.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział VII Przez kilka minut stałam nadal w swoim pokoju, tak wściekła, przestraszona i zagubiona, że nie wiedziałam czy mam krzyczeć, płakać, czy coś rozwalić. Próbowałam czytać powieść, która leżała na moim stoliku, żeby odwrócić swoją uwagę od katastrofy, jaką ostatnio stało się moje życie, a kiedy to nie zadziałało, włączyłam telewizję. Ale nic nie przykuło mojej uwagi, a wszystkie piosenki na iPodzie wydawały się jedynie podsycać moją złość i frustrację. W moim umyśle był jedynie chaos, myśli przelatywały zbyt szybko, żebym mogła się którejś uchwycić, nieważne, co robiłam, albo gdzie stałam. Nie potrafiłam uciec z tego okropnego wrzasku, czy połowicznie uformowanych myśli, które zalewały moją głowę. Ponownie zaczynałam na poważnie zastanawiać się nad środkami uspokajającymi – desperacko pragnąc zniknąć na jakiś czas – kiedy mój telefon zawibrował w kieszeni. Kolejna wiadomość od Nasha. - Wszystko ok? - W porządku - skłamałam. - A u Ciebie? - Prawie powiedziałam mu, że miał rację. Że nie powinnam nic mówić cioci. Ale to było zbyt dużo informacji, żeby napisać je w wiadomości. - Dobrze. Jestem z Carterem. - Odpowiedział. - Zadzwonię do Ciebie wkrótce. Zastanawiałam się nad napisaniem do Emmy, ale ciągle była uziemiona. A znając jej matkę, nie miała szans napisać jednego zdania, nawet po tym, jak na własne oczy zobaczyła koleżankę z klasy, upadającą martwo na ziemię. Sfrustrowana i wyczerpana mentalnie, w końcu zasnęłam w połowie filmu, którego tak naprawdę nie oglądałam. Zgodnie z moim budzikiem, mniej niż godzinę później, obudziłam się i wyłączyłam telewizor. I wtedy uświadomiłam sobie, że prawie przespałam coś ważnego. Albo przynajmniej coś interesującego. W niespodziewanej ciszy, usłyszałam, jak ciocia z wujkiem ostro się o coś kłócą, ale byli zbyt cicho, żebym mogła zrozumieć, ponieważ mój pokój był z tyłu domu. Uchyliłam delikatnie drzwi, wstrzymując oddech, dopóki nie byłam pewna, że zawiasy nie będą skrzypieć. Następnie wystawiłam głowę przez dziurę i zerknęłam w stronę przedpokoju. Byli w kuchni; szczupły cień mojej cioci przechadzał się w tę i z powrotem na jedynej widocznej ścianie. Wtedy usłyszałam ją, wymawiającą szeptem moje imię – nawet ciszej niż resztę kłótni – i przełknęłam ciężko. Prawdopodobnie próbowała przekonać Wujka Brendona, żeby zabrał mnie z powrotem do szpitala. To się nie stanie. Wściekła, otworzyłam drzwi szerzej i wyślizgnęłam się do przedpokoju. Jeśli mój wujek się podda, po prostu wejdę tam i powiem, że nigdzie nie idę. Albo może wskoczę do swojego wozu i odjadę, zanim się zorientują. Mogłabym
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take pojechać do Emmy. Nie, czekaj. Była uziemiona. W takim razie, pojechałabym do Nasha. Nie ważne, gdzie bym się zatrzymała, dopóki nie byłam na oddziale dla psychicznie chorych. Przemknęłam przez przedpokój, wdzięczna za moje ‘wyciszające’ skarpetki i kafelkową podłogę, która nie skrzypiała. Ale zamarłam kilka stóp przed drzwiami kuchennymi, kiedy usłyszałam głos swojego wujka. Jego słowa były wciąż ciche, ale teraz doskonale słyszalne. - Przesadzasz, Valerie. Przeszła przez to zeszłym razem, więc teraz też da sobie radę. Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy przeszkadzać mu w pracy. Mimo iż, byłam wdzięczna wujkowi, za to, że się za mną wstawia, nawet, jeśli także nie wierzył w moje przepowiednie, szczerze wątpiłam, że doktor Nelson uznałby telefon dotyczący pacjenta za ‘przeszkadzanie’. Nie, zważając na fakt, że za to mu płacono. - Nie wiem, co można jeszcze zrobić. – Ciocia Val westchnęła, a krzesło zaszurało po podłodze, kiedy cień mojego wujka wstał. – Jest naprawdę zdenerwowana, a ja chyba tylko to pogorszyłam. Wie, że coś się dzieje. Próbowałam dać jej środek uspokajający, ale cisnęła buteleczką o lodówkę. Wujek Brednon zachichotał, stojąc teraz na środku pokoju. – Wie, że nie potrzebuje tych cholernych tabletek. No właśnie! Zaczęłam się zastanawiać, czy wujek miał pod spodem założony łańcuch, ponieważ brzmiał, jakby był skory obalić smoka Sceptycyzmu. A ja byłam gotowa wyruszyć na wojnę razem z nim… - Oczywiście, że nie. – Ciocia Val przyznała ciężko, a jej cień założył ramiona na piersiach. – Tabletki to tylko czasowe rozwiązanie, jak przyciskanie palca do dziury, żeby zatamować wyciekającą wodę. To, czego naprawdę teraz potrzebuje, to twój brat i jeśli ty nie zamierzasz do niego zadzwonić, ja to zrobię. Mój ojciec? Ciocia Val chciała, żeby zadzwonił do mojego taty? Nie do doktora Nelsona? Mój wujek westchnął. – Nienawidzę zaczynać tego wszystkiego teraz, jeśli mamy możliwość odłożyć to jeszcze na jakiś czas. Drzwi lodówki otworzyły się, usłyszałam zgrzyt otwieranej sody, a następnie syk. – To był tylko zbieg okoliczności, że takie coś wydarzyło się dwa razy w jednym tygodniu. Może się nie przytrafić przez następny rok, albo nawet dłużej. Ciocia Val sapnęła z rozdrażnieniem. – Brendon, nie widziałeś jej. Ani nie słyszałeś. Myśli, że traci zmysły. Już żyje na pożyczonym czasie i nie powinna spędzić go myśląc, że jest szalona, bez względu na to, ile go zostało. Na pożyczonym czasie? Nagły wstrząs przeszedł przeze mnie, docierając ostatecznie do mojego serca, które po chwili wydawało się niechętnie powracać do życia. Co to miało znaczyć? Byłam chora? Umierająca? Jak mogli mi tego nie powiedzieć? I jak
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take mogłam umierać, jeśli czułam się dobrze? Poza wiedzą, kiedy umrą jacyś ludzie… I jeśli to była prawda, czy nie wiedziałabym, że za niedługo umrę? Wujek Brendon westchnął, a krzesło ponownie zaszurało po podłodze. Następnie jęknął i wślizgnął się na nie. – W porządku. Zadzwoń do niego, jeśli chcesz. Prawdopodobnie masz rację. Miałem tylko nadzieję, że naprawdę mamy jeszcze jakiś rok, albo dwa. Przynajmniej, chodzi jeszcze do szkoły. - Nigdy nie mieliśmy pewności. – Sylwetka cioci skurczyła się, kiedy podeszła bliżej, a ja zwróciłam się w kierunku swojego pokoju, z plecami wciąż przyciśniętymi do zimnej ściany. Ale wtedy stanęła, a jej cień się odwrócił. – Gdzie jest numer? - Tutaj, weź mój telefon. Jest drugi na liście kontaktów. Cień cioci wydłużył się, kiedy się oddaliła, prawdopodobnie zabierając telefon od wujka. – Jesteś pewien, że nie chcesz tego zrobić? - Absolutnie. Kolejne krzesło zaszurało po kafelkach, kiedy moja ciocia usiadła, a jej cień stał się bezkształtnym kleksem na ścianie. Seria wysokich dźwięków klawiszy dała mi do zrozumienia, że wybiera numer. Chwilę później przemówiła, a ja wstrzymałam oddech, desperacko pragnąc usłyszeć każde pojedyncze słowo tego, co przede mną ukrywają. - Aiden? Tu Valerie. – Przerwała, ale nie mogłam dosłyszeć odpowiedzi swojego ojca. – Wszystko w porządku. Brendon jest obok mnie. Słuchaj, dzwonię w sprawie Kaylee. – Kolejna pauza, podczas której usłyszałam niski, nielogiczny bełkot, ledwo rozpoznając głos swojego ojca. Ciocia Val westchnęła po raz kolejny, a jej cień przesunął się, kiedy opadła na krzesło. – Wiem, ale to się stało znowu. – Pauza. – Oczywiście, że jestem pewna. Dwa razy w ciągu ostatnich trzech dni. Nie powiedziała nam za pierwszym razem, zadzwoniłabym do ciebie wcześniej. Nie jestem pewna, jak to się dzieje, że nic o tym nie mówi, jeśli tak jest. Mój tata powiedział coś, czego nie mogłam rozszyfrować. - Tak zrobiłam, ale nie chciała ich wziąć, a ja nie zamierzam jej zmuszać. Myślę, że wyszliśmy już poza pigułki, Aiden. Czas, żeby powiedzieć jej prawdę. Jesteś jej winny choć tyle. Jest mi coś winny? Oczywiście, jest mi winny prawdę – jakakolwiek by ona nie była. Cała trójka była mi to winna. - Tak, ale naprawdę uważam, że powinna się tego dowiedzieć od ojca. – Zabrzmiała teraz jakby była rozzłoszczona. Mój tata przemówił jeszcze raz i tym razem zabrzmiał, jakby się kłócił. Ale mogłam mu powiedzieć, jak bezowocne są kłótnie z Ciocią Val. Jeśli raz sobie coś postanowi, to nic tego nie zmieni.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Aidenie Cavanaugh, albo wpakujesz swój tyłek do samolotu dzisiaj, albo ja wyślę twoją córkę do ciebie. Zasługuje na prawdę, a ty jej ją dasz, tak czy inaczej. *** Wślizgnęłam się z powrotem do swojego pokoju, zszokowana, zmieszana i więcej niż dumna ze swojej cioci. Jakkolwiek tajemnicza była prawda, chciała, żebym ją znała. I nie uważała, że tracę zmysły. Żadne z nich tak nie myślało. Jednakże, obydwoje najwidoczniej uważali, że umieram. Myślę, że wolałabym już być wariatką. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad własną śmiercią, ale nie pomyślałabym, że sam pomysł sprawi, że będę zbyt przerażona, żeby normalnie funkcjonować. Zwłaszcza, że byłam świadkiem śmierci innej osoby zaledwie parę godzin temu. Jednakże, zamiast tego, czułam się bardziej sparaliżowana niż przestraszona. Wewnątrz mnie budował się pokaźny strach, zaciskając moje gardło i sprawiając, że moje serce biło prawie dosłyszalnie w klatce piersiowej. Ale to był bardzo odległy strach, tak jakbym nie mogła przyłapać własnej świadomości nad pomysłem własnej śmierci. Albo po prostu końca egzystencji. Może te informacje jeszcze nie dotarły do mojego mózgu. Albo może nie potrafiłam do końca w nie uwierzyć. W każdym razie, desperacko potrzebowałam to omówić z kimś, kto nie był zajęty ukrywaniem przede mną życiowych sekretów. Na wszelki wypadek, napisałam do Emmy, w razie gdyby jej mama usunęła jej karę z korzystania z telefonu. Pani Marshall odpowiedziała kilka minut później, pisząc, że Emma jest wciąż uziemiona, ale zobaczymy się jutro na pogrzebie Meredith, jeśli ja też zamierzałam iść. Odpisałam jej, że przyjdę, a następnie z niesmakiem rzuciłam telefon na łóżko. Jak technologia może być dobra, jeśli twoi przyjaciele są zawsze od niej odcięci? Albo bawią się z kolegami z klasy? Z braku innych możliwości, włączyła ponownie telewizję, ale nie mogłam się skoncentrować, bo to, co niedawno usłyszałam ciągle chodziło mi po głowie. Przeanalizowałam każde słowo, próbując rozgryźć, co mogłam ominąć. Co przede mną ukrywali. Byłam chora; to przynajmniej było oczywiste. Co ‘żyje na pożyczonym czasie’ może znaczyć? Ale na co? Jaki rodzaj pokręconej choroby zawierał ‘śmiertelne przepowiednie’, jako jeden z symptomów i śmierć samą w sobie, jako rezultat końcowy? Żadna, jeśli wciąż zastanawiamy się nad młodzieńczym obłędem. O którym jednak nie myśleliśmy, zakładając, że nie uważali, żebym potrzebowała pigułek. Więc, jaka choroba mogła sprawić, że uważałam się za wariatkę?
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Ignorując telewizję, wślizgnęłam się na obrotowe krzesło i odpaliłam laptopa, którego tata przysłał mi na ostatnie urodziny. Każda sekunda, w której się ładował przesyłała przeze mnie świeże fale strachu, pogłębiając mój niepokój, dopóki ten lęk, którego wcześniej się spodziewałam w końcu zaczął zakorzeniać się na poważnie. Umrę. Sama myśl przesyłała przeze mnie galopujące przerażenie. Nie potrafiłam usiedzieć na miejscu, nawet przez te kilka minut, kiedy ładował się Windows. Kiedy moje nogi zaczęły trząść się z nerwów, stanęłam naprzeciw szafy, żeby spojrzeć w lustro. Z pewnością, jeśli miałam kopnąć w kalendarz, wiedziałabym w tym samym momencie, w którym zobaczyłam się w lustrze. Tak to zwykle działało, kiedy ktoś miał umrzeć. Ale, kiedy spojrzałam w swoje odbicie w lustrze, nic nie poczułam, oprócz zwykłej przelotnej złości, że, w przeciwieństwie do mojej kuzynki, miałam bladą skórę i kompletnie nijakie kształty. Może to nie działało z odbiciami. Nigdy nie widziałam Heidi w lustrze, tak samo Meredith. Wstrzymując oddech i ledwo powstrzymując w sobie pragnienie, żeby skrzyżować palce, spojrzałam w dół, nie do końca pewna, czy bałam się poczucia pragnienia krzyku, czy bałam się, że go nie poczuję. I tym razem, nic nie poczułam. Czy to oznaczało, że mimo wszystko, nie umierałam? Czy to, że mój makabryczny dar nie działał na mnie samą? Albo po prostu to, że moja śmierć nie była jeszcze tak blisko? Aaagggghhh! To nie miało sensu! Komputer zadzwonił, oznajmiając mi w ten sposób, że jest gotowy do użytku, więc opadłam na krzesło. Nacisnęłam na wyszukiwarkę i wpisałam ‘najważniejsze przyczyny śmierci wśród młodzieży’, a moja klatka piersiowa zacisnęła się i rozbolała przez chorobliwe oczekiwanie. Pierwsza strona na liście zawierała listę dziesięciu najczęstszych przyczyn śmierci u osób od piętnastego do dziewiętnastego roku życia. Nieumyślne zranienie, zabójstwo i samobójstwo5 były na samym szczycie listy. Ale nie zamierzałam zakończyć swojego życia, a wypadku nie można było przewidzieć. Tak samo jak morderstwa, o ile moja ciocia i wujek sami nie zamierzali mnie zabić. Niżej na liście było kilka równie przerażających wpisów, jak choroby serca, zakażenie układu oddechowego i cukrzyca między innymi. Jednakże, wszystkie one zawierały symptomy, których nie było możliwości przeoczyć. Tak została mi tylko czwarta przyczyna śmierci dla ludzi w moim wieku: nowotwór złośliwy. Musiałam ją sprawdzić. Opis z oddzielnej, poważnej medycznej strony był profesjonalny i praktycznie nie możliwy do zrozumienia. Ale definicja dla laika była dla pocieszenia nazbyt oczywista. Nowotwór złośliwy był medyczną nazwą raka. 5
Dla ciekawych, taka stonka naprawdę istnieje, oczywiście po angielsku: http://www.statisticstop10.com/Causes_of_Death_Older_Teens.html
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rak. I nagle, cała nadzieja, jaką kiedykolwiek żywiłam, każde wyśnione marzenie, wydawało się zbyt kruche, żeby miało możliwość przetrwać. Miałam guza. Co jeszcze mogło to oznaczać? I musiał to być rak mózgu, żeby wpływać na rzeczy, które czułam i o których wiedziałam, prawda? Albo na rzeczy, o których myślałam, że wiem. Czy to oznaczało, że przepowiednie nie były prawdziwe? Czy guz mózgu sprawiał, że miałam omamy? Jakieś zmysłowe halucynacje? W końcu, czy wymyśliłam sobie, że Heidi i Meredith umrą? Nie. To niemożliwe. Odrzuciłam też możliwość, że trzy inne choroby – takie jak Alzheimer – mogłyby przywrócić mi pamięć. Tłumiąc ostry, gorący zastrzyk paniki, powróciłam do wyszukiwarki i wpisałam: ‘objawy raka mózgu’. Pierwszy wpis był onkologiczną stroną, na której była lista siedmiu odmian raka mózgu, razem z objawami do każdego z nich. Ale niczego z tych wymienionych nie miałam. Żadnych słabości, drgawek, czy utraty słuchu. Nie miałam upośledzonej wymowy, funkcji motorycznych, ani zaburzeń przestrzennych. Żadnych zawrotów głowy, bólów, ani osłabionych mięśni. Panowałam nad sobą – dzięki Bogu – i nie miałam żadnych niewyjaśnionych krwotoków, ani obrzęków, czy upośledzenia mózgu. No dobra, może i wyjście do klubu nocnego było oznaką upośledzonego osądu, ale byłam całkiem pewna, że umiejętność podejmowania decyzji była jak na mój wiek całkiem dobrze rozwinięta i o niebo lepsza od niektórych. Na przykład niektóre rozpieszczone, powodujące u mnie odruchy wymiotne kuzynki, dla których pozostaję bezimienną. Korciło mnie, żeby bazując na tych symptomach, odrzucić raka mózgu, dopóki nie zauważyłam zakładki z nowotworami płatu skroniowego. Zgodnie z informacją, kiedy ma się ten rodzaj raka, czasami upośledzona mowa i przyczynowe napady były po prostu często bezobjawowe. Coś o mnie. To było to. Miałam guza na płacie skroniowym. Ale jeśli tak, skąd Ciocia Val i Wujek Brendon by o tym wiedzieli? A co ważniejsze, od jak dawna wiedzieli? I jak długo go już miałam? Palce zatrzęsły mi się nad klawiaturą, a w wyszukiwarce pojawiło się bezsensowne słowo. Odepchnęłam się od biurka i zamknęłam laptopa, nawet go nie wyłączając. Musiałam z kimś porozmawiać. Teraz. Odsunęłam krzesło na bok i na czworaka wdrapałam się na łóżko, przenosząc telefon z kołdry na nagłówek. Położyłam się na wierzchu i przyciągnęłam kolana do piersi. Poczułam, jak w moich oczach gromadzą się łzy, kiedy poszukiwałam w kontaktach numeru Nasha. Otarłam je rękawem w momencie kiedy się odezwał. - Halo? – Zapytał z roztargnieniem, a w tle słyszałam jakieś przytłumione odgłosy walki, a następnie kilka chłopaków zajęczało jednocześnie. - Hej, to ja. – Siorbnęłam, żeby uciszyć własny nos.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Kaylee? – Sprężyny kanapy zaskrzypiały, kiedy się podnosił – Teraz przykułam jego uwagę. – Coś nie tak? – Jego ton przeszedł w naglący szept. – Czy to się znowu stało? - Nie, um… Jesteś dalej u Scotta? - No. Poczekaj. – Coś zaszumiało i ledwie usłyszałam, jak Nash mówi – Hej, człowieku, graj za mnie. – Następnie usłyszałam jakieś niezdarne kroki i hałas w tle zmniejszał się stopniowo, dopóki drzwi nie zamknęły się z trzaskiem i narzekania nie ucichły całkowicie. – Co jest? Zawahałam się i przewróciłam na brzuch. Nie pisał się na taki rodzaj dramaturgii. Ale nie uciekł od śmiertelnych przepowiedni, a ja musiałam z kimś porozmawiać i to nie mogła być mama Emmy czy Nasha. – Dobra, to może zabrzmieć dziwnie, ale nie wiem, co o tym myśleć. Słyszałam, jak moja ciocia kłóciła się z wujkiem, a potem cioci zadzwoniła do mojego taty. – Przełknęłam łzy i otarłam wilgotne policzki. – Nash… Myślę, że umieram. Przez chwilę na linii była cisza, a następnie usłyszałam hałas silnika, kiedy minął go jakiś samochód. Musiał być na frontowym podwórku Scotta. – Czekaj, nie rozumiem. Dlaczego uważasz, że umierasz? Złożyłam swoją spłaszczoną, pierzastą poduszkę na pół i położyłam na niej policzek, napawając się chłodzącym uczuciem przy mojej wilgotnej i zaczerwienionej skórze. – Mój wujek powiedział, że myślał, że mam więcej czasu, a wtedy ciocia powiedziała mojemu tacie, że musi powiedzieć mi prawdę, żebym nie myślała, że oszalałam. Myślę, że to jest rak mózgu. - Kaylee, dodajesz dwa do dwóch i wychodzi ci siedem. Musiałaś coś opuścić. – Przerwał na chwilę, a kroki zaszurały po betonie, jakby chodził po chodniku. – Co dokładnie powiedzieli? Usiadłam i zmusiłam się do głębokiego wdechu, próbując się uspokoić. Słowa nie potrafiły oddać tego dokładnie. Nic dziwnego, że nie miał pojęcia, o czym mówię. – Um… Ciocia Val powiedziała, że żyję na pożyczonym czasie i nie powinnam go spędzić myśląc, że jestem szalona. Powiedziała mojemu tacie, że nadszedł czas, żeby powiedział mi prawdę. Wstałam i zdałam sobie sprawę, że chodzę w tę i z powrotem po swoim włochatym, fioletowym dywanie. – To znaczy, że umieram, prawda? I ona chce, żeby tata mi o tym powiedział? - Cóż, z pewnością ma ci coś ważnego do powiedzenia, ale szczerze wątpię, że masz raka mózgu. Nie powinnaś mieć jakichś objawów, czy coś, jak jesteś chora? Ponownie opadłam na krzesło i poruszyłam myszką, żeby pobudzić monitor. – Sprawdzałam to dzisiaj i… - Czytałaś o rakach mózgu? Dzisiaj? – Zawahał się, a kroki ustały. – Kaylee, czy to ma jakiś związek z Meredith? - Nie! – Odepchnęłam się od biurka tak mocno, że moje obrotowe krzesło uderzyło w ramę łóżka. – Nie jestem hipochondryczką! Po prostu próbuję rozgryźć, dlaczego to mi się przydarza, a nic innego nie ma sensu. Roztrzęsiona, potarłam ręką twarz i zmusiłam się do kolejnego głębokiego oddechu. – Oni nie uważają, że jestem wariatką, więc to nie ma podłoża psychologicznego. – Moja
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take ulga z tego powodu była wystarczająco wielka, bym mogła połknąć Ocean Spokojny. – Więc to musi być coś fizycznego. - A ty uważasz, że to rak mózgu… - Nie wiem, o czym jeszcze myśleć. Jest jedna odmiana raka mózgu, która czasami nie ma żadnych objawów. Może to ją mam. - Czekaj… - Zamilkł, kiedy świst wciąganego powietrza zagwizdał na linii. – Myślisz, że masz nowotwór, bo nie masz żadnych objawów? No dobra, to wciąż nie miało sensu. Zamknęłam oczy i pozwoliłam swojej głowie opaść na oparcie fotela. – Albo może przepowiednie są symptomami? Jakaś odmiana halucynacji? Nash się zaśmiał. – Nie masz halucynacji, Kaylee. W innym wypadku, ja i Emma też musielibyśmy mieć raka. Obydwoje widzieliśmy, jak przewidziałaś dwie śmierci i widzieliśmy, że jedna z nich naprawdę się spełniła. Nie wymyśliłaś sobie tego. Usiadłam na krześle i tym razem mój długi, delikatny oddech był pełen ulgi. – Naprawdę liczyłam, że to powiesz. – Pomogło, aczkolwiek na króciuteńką chwile, wiedzieć, że jeśli umierałam, to przynajmniej odchodziłam z nienaruszonym umysłem. - Cieszę się, że mogłem pomóc. – Prawie słyszałam, jak uśmiecha się, mówiąc, co spowodowało, że ja też się uśmiechnęłam. Okręciłam się na krześle i oparłam stopy na stoliku nocnym. – No dobra, więc może mam przeczucia przez raka. Jakby uaktywniał jakąś część mojego mózgu, do której większość ludzi nie ma dostępu. Jak John Travolta w tym starym filmie. - Gorączka sobotniej nocy? - Nie aż taki stary. – Mój uśmiech powiększył się nieco, pomimo tego, że to powinna być raczej bardzo płaczliwa rozmowa. Kochałam to, jak łatwo Nash potrafił mnie uspokoić, nawet przez telefon. Jego głos był hipnotyzujący, jak jakiś słuchowy środek uspokajający, od którego łatwo się uzależniałam. – Ten, w którym potrafi przenosić przedmioty siłą umysłu i nauczyć się wszystkich języków czytając jedną książkę. I okazuje się, że to wszystko, bo ma raka mózgu i umiera.6 - Nie sądzę, żebym widział ten film. - Ma wszystkie rodzaje dziwacznych zdolności, a potem umiera. To dramatyczne. Nie chcę być dramatyczna, Nash. Chcę być żywa. – I nagle łzy powróciły. Nie mogłam nic na to poradzić. Miałam wystarczająco dużo śmierci przez ostatnie kilka dni, nie potrzebowałam dodawać własnej do tej listy. - Dobra, musisz mi zaufać, Kaylee. – Znowu usłyszałam kroki, a następnie drzwi się zamknęły, odcinając łoskot wiatru na koniec rozmowy. Później jego głos złagodniał. – Twoje przeczucia nie pochodzą od raka mózgu. Nie ważnie, o czym rozmawiali twoja ciocia i wujek, to nie to. - Skąd wiesz? – Zamrugałam, chcąc pozbyć się wilgoci z oczu, zirytowana, że staję się tak podatna na emocje. Czy to nie był kolejny objaw raka mózgu? 6
Chodzi o film Fenomen (Phenomenon) – amerykański film fabularny 1996r.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Nash westchnął, ale zabrzmiał na bardziej zmartwionego niż rozdrażnionego. – Muszę ci o czymś powiedzieć. Będę u ciebie za dziesięć minut.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział VIII Siedem minut później siedziałam na kanapie w salonie, z kluczykami w kieszeni i telefonem na kolanach. Moje paznokcie drapały nerwowo atłasowe obicie. Byłam zwrócona twarzą do telewizora - wyciszonego, ale nastawionego na lokalne wieczorne wiadomości - oraz do okna. Miałam nadzieję, że nikt nie zorientuje się, że oczekuję gościa. Mówiąc ‘nikt’ mam na myśli ciocię i wujka. Sophie wciąż spała otumaniona i zaczęłam się zastanawiać, ile tych tabletek dała jej matka. Ciocia Val była w kuchni, trzaskając garnkami, patelniami, drzwiczkami szafek, w czasie kiedy robiła spaghetti, jej ulubione pocieszające jedzenie. Normalnie, w życiu nie pozwoliłaby sobie na tyle węglowodanów w jednym posiłku, ale wyraźnie miała ciężki dzień. Bardzo ciężki dzień, biorąc pod uwagę zapach chleba czosnkowego. - Hej, Kay-Bear, jak się trzymasz? Spojrzałam w górę i zauważyłam mojego wujka opierającego się o gipsowy filar oddzielający jadalnię od salonu. Nie nazywał mnie tak od prawie dziesięciu lat, a fakt, że teraz użył mojego starego przezwiska prawdopodobnie oznaczał, że uważa, że jestem naprawdę słaba. - Nie jestem wariatką - spojrzałam wyzywająco w jego czyste, zielone oczy. Uśmiechnął się, powodując, że linie wokół jego ust jakimś cudem sprawiły, że wyglądał jeszcze młodziej niż zwykle. - Nigdy nie powiedziałem, że jesteś. Prychnęłam i spojrzałam w kierunku kuchni, gdzie ciocia Val mieszała makaron w wielgachnym, aluminiowym garnku. - Ona myśli, że jestem. Oczywiście teraz wiedziałam więcej, ale nie zamierzałam zdradzić się z tym, że słyszałam ich kłótnie. Wujek Brendon potrząsnął głową i przeszedł przez kremowy dywan w moim kierunku z rękami założonymi na wyblakłym podkoszulku, który zakładał po pracy. - Ona po prostu się o ciebie martwi. Tak jak ja. - Wślizgnął się na kwiecisty fotel naprzeciw mnie. Zawsze tam siadał, wolał to miejsce niż porządne białe krzesło czy sofę mając nadzieję, że jeśli coś rozleje, to ciocia Val nigdy nie zauważy plamy na tak wzorzystym fotelu. - Dlaczego nie martwicie się o Sophie? - Martwimy się o nią - przerwał, zastanawiając się nad odpowiedzią. - Ale Sophie jest… elastyczna. Nic jej nie będzie, nawet po tak dużym wstrząsie. - A ze mną nie? Mój wujek uniósł brew, patrząc na mnie. - Val powiedziała, że ledwo co znałaś Meredith Cole - i tak po prostu ominął prawdziwe pytanie - o moje nadchodzące życie. I obydwoje o tym wiedzieliśmy. Zanim mogłam odpowiedzieć - a nigdzie mi się nie spieszyło - na zewnątrz zawarczał silnik, więc spojrzałam przez zasłony i zauważyłam nieznajomy niebieski kabriolet wjeżdżający na podjazd za moim samochodem, który
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take błyszczał w późno popołudniowym słońcu. Za kółkiem siedziała bardzo znajoma twarz, z tak samo znajomą głową pokrytą gęstymi, brązowymi włosami. Wstałam, wpychając swój telefon do pustej kieszeni. - Kto to jest? - wujek obrócił się, żeby zerknąć przez okno. - Kolega. Muszę iść. Wstał, ale ja byłam już w połowie przedpokoju. - Val robi obiad - zawołał za mną. - Nie jestem głodna. - Właściwie, to umierałam z głodu, ale musiałam się jakoś wydostać z domu. Prawdopodobnie nie potrafiłabym tak po prostu wsysać spaghetti jak w zwykłe poniedziałkowe wieczory. Nie wiedząc, że cała moja rodzina okłamywała mnie od Bóg wie jak dawna. - Kaylee, wracaj tutaj! - ryknął wujek Brendon, przechodząc za mną przez frontowe drzwi na ganek. Rzadko kiedy słyszałam, żeby podnosił głos, a już na pewno nigdy nie słyszałam, żeby tak wrzeszczał. Zaczęłam biec, po czym wślizgnęłam się na siedzenie pasażera, zatrzaskując i blokując drzwi. - To jest twój wujek? - zapytał Nash, kładąc prawą rękę na skrzyni biegów. - Może powinienem poznać… - Jedź! - krzyknęłam głośniej, niż zamierzałam. - Przedstawię cię później. Zakładając, że tego dożyję. Nash wcisnął wsteczny i wyjechał z podjazdu, obracając się na swoim siedzeniu, żeby zerknąć przez tylnią szybę. Kiedy oddaliliśmy się od domu, spojrzałam jeszcze raz na mojego wujka, który gapił się na nas ze środka podjazdu, z muskularnymi ramionami założonymi na klatce piersiowej. Za nim, na ganku, stała ciocia Val, trzymając w jednej ręce szmatkę do naczyń i otwierając w zaskoczeniu swoje idealne usta. Kiedy skręciliśmy za róg, pozwoliłam sobie zatopić się w siedzenie, dopiero wtedy zauważając jak bardzo był elegancki. - Proszę powiedz mi, że nie jedziemy kradzionym wozem. Nash zaśmiał się, odrywając oczy od drogi i uśmiechnął się do mnie. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, mój puls natychmiast przyspieszył, bez względu na okoliczności. - To samochód Cartera. Mam go do północy. - Dlaczego Scott Carter miałby pożyczyć ci swój samochód? Wzruszył ramionami. - Jest moim przyjacielem. Zamrugałam oczami. Pomijając już jego wątpliwy wybór kolegów, Emma była moją najlepszą przyjaciółką, a nigdy nie pożyczyłabym jej swojego samochodu. A ja nigdy nie prowadziłam jej nowiusieńkiego Mustanga. Nash wyszczerzył się, kiedy nie wydawałam się przekonana, a jego następne spojrzenie zatrzymało się na mojej twarzy dłużej niż powinno, po czym jego wzrok powędrował w kierunku moich ust. - Może uważa, że ty…um… potrzebujesz jakiegoś prawdziwego komfortu. Poczułam jak serce podskakuje mi do gardła i musiałam się odezwać. - I myślisz, że sprostasz wyzwaniu? - Powinnam się czuć dziwnie flirtując, biorąc
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take pod uwagę mój dzisiejszy dzień. Ale zamiast tego, poczułam się żywa, zwłaszcza, kiedy pomyślałam o własnej śmierci, która zwisała nade mną jak czarna chmura, rzucając ponury cień na moje życie. Na wszystko, oprócz Nasha i sposób w jaki się czułam, kiedy na mnie patrzył. Kiedy mnie dotykał… Chłopak znowu zruszył ramionami. - Carter zaproponował, że sam cię podwiezie… Oczywiście, że tak. Dlatego, że był najlepszym przyjacielem Nasha i chłopakiem Sophie. A moja kuzynka miała naprawdę zły gust jeśli chodzi o chłopaków. Tak samo jak Nash, jak się okazuje. - Dlaczego się z nim przyjaźnisz? - Jesteśmy kolegami z drużyny. Ahhh. Jeśli krew byłaby wodą, to piłka nożna ewidentnie zamarzłaby w czyichś żyłach. - I to sprawia, że jesteście przyjaciółmi? - Obróciłam się, żeby rzucić krótkie spojrzenie na puste, tylne siedzenie, które wciąż zalatywało skórą. I balsamem Sophie o zapachu frezji. Nash wzruszył ramionami i zmarszczył brwi, jakby nie rozumiał, do czego zmierzałam. Albo jakby chciał zmienić temat. - Mamy ze sobą wiele wspólnego. Wie, jak dobrze się bawić. I dostaje to, czego chce. Równie dobrze mógłby opisywać owczarka niemieckiego mojego ojca. Tak jak ja, kiedy odpowiedziałam. - No, ale kiedy już to dostanie, chce czegoś nowego. Dłonie Nasha zacisnęły się wokół kierownicy i spojrzał na szeroko otwartymi oczami ze zrozumieniem, a jego czoło zmarszczyło się w rozczarowaniu. - Czy to według ciebie właśnie robię? Wzruszyłam ramionami. - Twoje rekordy mówią same za siebie. Bo z jakiego innego powodu tyle by ze mną wytrzymywał? Dlaczego taki chłopak jak Nash przebywałby w pobliżu dziwaka, który ma śmiertelne przepowiednie i prawdopodobnie raka mózgu, gdyby czegoś nie chciał? A nawet jeśli niczego by nie chciał, tak na dobrą sprawę? Wcale nie musiał się tak starać, żeby uzyskać znacznie lepsze efekty gdziekolwiek indziej. - To nie tak, Kaylee - upierał się, a ja nie byłam pewna, czy chciałabym wiedzieć ‘jak’. - To jest… My jesteśmy inni. - Nie patrzył na mnie, kiedy to mówił, ale mimo to i tak się zarumieniłam. - Co to znaczy? Westchnął i rozluźnił dłonie na kierownicy. - Jesteś głodna? *** Pół godziny później, siedzieliśmy w samochodzie Cartera z przednimi siedzeniami rozłożonymi najbardziej, jak się dało. Zachodzące słońce zajmowało całą przednią szybę zabarwiając Jezioro White Rock tuzinem głębokich odcieni czerwieni i fioletu.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Wcinałam zdrowo sześciocalową kanapkę z indykiem, a Nash był w połowie jakiejś mieszanki sera Provolone, szynki pepperoni i innych mięs, których nie rozpoznałam. Ale pachniało dobrze. Zdążyłam już upuścić musztardę na skrzynię biegów Cartera i ocet na przednie siedzenie. Nash tylko się zaśmiał i pomógł mi wszystko pościerać. Jeśli umierałam, to zdecydowałam się spędzić każdy pojedynczy dzień, który mi pozostał na jedzeniu chociaż jednego posiłku z Nashem. Rozmowa z nim poprawiała mi humor, nawet jeśli wszystko inne w moim życiu kompletnie się rozsypywało. Połknęłam duży kęs kanapki, a następnie popiłam wodą sodową. - Obiecaj mi, że jeśli mam guza mózgu, to będziesz mi przynosił kanapki do szpitala. Spojrzał na mnie niemal surowo, zdrapując papier z chleba. - Nie masz raka, Kaylee. A przynajmniej nie dlatego masz te przeczucia. - Skąd wiesz? - Wzięłam kolejnego kęsa przeżuwając, podczas gdy czekałam na odpowiedź, którą wydawał się niechętny podzielić. W końcu, po trzech ugryzieniach i dwóch nieudanych próbach później, Nash zawinął resztki swojej kanapki i wepchnął je pomiędzy nasze picia na konsoli. Następnie, wziął głęboki oddech i spojrzał na mnie. Jego czoło było pokryte zmarszczkami z nerwów, ale jego wzrok był opanowany. Mocny. - Muszę ci coś powiedzieć. Coś, w co nie uwierzysz. Ale mogę ci to udowodnić. Więc, proszę nie krzycz na mnie, dobrze? Przynajmniej nie, dopóki nie wysłuchasz mnie do końca. Połknęłam ostatniego kęsa, a później zawinęłam resztę swojej kanapki i położyłam ją na kolanach. To nie zabrzmiało tak, jakbym powinna przyjmować ten rodzaj informacji z pełnymi ustami. Nie, dopóki nie chciałam zejść wcześniej niż się spodziewałam, z kawałkiem indyka zaklinowanym w gardle. Dobraaa… Cokolwiek to jest, nie może to być gorsze niż rak mózgu, prawda? - Dokładnie. - Przeczesał palcami rozmyślnie roztrzepane włosy, a później spojrzał na mnie z taką intensywnością, że prawie się przeraziłam. - Nie jesteś człowiekiem. - Co? - W mojej głowie chaos odbijał się bladym, tępym dźwiękiem, podczas gdy spodziewałam się strachu, albo nawet złości czy furii. Byłam przygotowana na coś dziwnego. Miałam bliskie stosunki z dziwactwami. Ale nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć na ‘nie jesteś człowiekiem’. - Twoja ciocia i wujek również o tym nie wiedzą, albo z jakiegoś powodu nie chcą, żebyś ty o tym wiedziała i dlatego nic ci wczoraj nie powiedziałem. Ale zabijasz mnie z tym całym swoim rakiem mózgu. - Obserwował mnie ostrożnie, prawdopodobnie oceniając po moim wyrazie twarzy, czy jestem bliska go zaatakować. A ja, szczerze mówiąc, nie miałam bladego pojęcia o czym mówi, więc mogłam wyglądać na naprawdę bliską wybuchu. - Myślę, że gdyby wiedzieli, że myślisz, że umierasz, to powiedzieliby ci prawdę - kontynuował. - Zresztą, chyba chcieli to wkrótce zrobić, ale nie
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take chciałem, żebyś myślała, że ja też cię okłamuję. - Jego dołeczki pogłębiły się, kiedy uśmiechnął się delikatnie. - Albo, że masz raka. Przez chwilę tylko się na niego gapiłam, zdrętwiała i oniemiała potokiem słów, które nie zawierały żadnych prawdziwych informacji. I muszę zaznaczyć, że przez parę sekund zastanawiałam się, czy nie jestem jedyną osobą, która potrzebuje kaftan bezpieczeństwa. Ale on mi uwierzył, kiedy mówiłam o Heidi, pomimo tego, jak idiotycznie brzmiała cała ta historia. I rozmawiał ze mną o moich dwóch innych przypadkach. Mogłam przynajmniej go wysłuchać. - Czym jestem? - Właśnie to pytanie - i moje pragnienie, żeby o to zapytać - sprawiło, że moje serce zaczęło bić tak mocno i tak szybko jakby samochód wirował. Moje ramiona pokryła gęsia skórka. Przyćmione światło słoneczne rzuciło cień podkreślający kształty jego twarzy, kiedy zerknął przez przednią szybę na słońce, będące teraz ciężką, szkarłatną kulą na końcu horyzontu. Jednak, jego spojrzenie nigdy nie opuściło moich oczu. - Jesteś bean sidhe7, Kaylee. Śmiertelne przepowiednie są normalne. Są częścią tego, kim jesteś. Kolejna chwila ogłuszającej ciszy, do której przylgnęłam, jak do krótkiej przerwy poprzedzającej szaleństwo, jakie każde nowe słowo zdawało się ze sobą przynosić. Zmusiłam się do zadania stosownego pytania, walcząc żeby szczęka nie odpadła mi od twarzy, podczas kiedy otworzyłam usta. Przepraszam, czym? Uśmiechnął się szeroko i przejechał jedną ręką po krótkim zaroście na brodzie. - Wiem, to jest ta część, w której zaczynasz myśleć, że to ja jestem stuknięty. Jeśli mamy być szczerzy… - Ale przysięgam, że to prawda. Jesteś bean sidhe. Tak samo jak twoi rodzice. W każdym razie, przynajmniej jedno z nich. Potrząsnęłam głową i odrzuciłam włosy z twarzy, próbując pozbyć się zakłopotania i zrozumieć to, co powiedział. - Duch śmierci? Jak w mitologii? Przerobiliśmy już dział mitologii w drugiej klasie rok wcześniej na angielskim, ale mówiliśmy głównie o Grecji i Rzymie. Bogowie, boginie, herosi i potwory. - Taa… Tylko taki prawdziwy. - Wziął łyka ze swojego kubka, a następnie odstawił go na podstawkę. - Są pewne rzeczy, których nie uczą w szkole. Rzeczy, o których nawet nie wiedzą, bo myślą, że to tylko zbiór starych historii. - A ty uważasz, że nie? - Złapałam się na tym, że mimowolnie przybliżałam się do drzwi, dopóki klamka nie wbiła mi się w plecy. Tym samym oddalałam się od jedynego mężczyzny na świecie, który sprawiał, że czułam się normalnie. - Nie, Kaylee. To ty! - Obserwował mnie uważnie, wyczekująco. I mimo że, chciałam zaprzeczyć, po prostu nie mogłam. Nawet jeśli to co mówił Nash 7
bean sidhe - z braku konceptu na męski odpowiednik w mitologii polskiej postanowiłyśmy nie tłumaczyć tego, a zainteresowanych odsyłamy po opis tego stwora: http://pl.wikipedia.org/wiki/Banshee jak ma ktoś jakąś nazwę to czekamy na sugestie ☺ T_T
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take było stekiem bzdur, to było w nim coś fascynującego. Coś, czemu nie można się było oprzeć, nawet pomijając umięśnione ramiona, cudowne oczy, czy czarujące dołeczki. Sprawiał, że czułam się… szczęśliwa. Zrelaksowana. Tak jakby wszystko miało być w porządku, tak czy inaczej. Co było prawdziwym wyczynem, biorąc pod uwagę jego stwierdzenie, że nie kwalifikuję się do ludzkiego gatunku. - Pomyśl o tym - nalegał. - Co wiesz o abean sidhe? Wzruszyłam ramionami. - Są to kobiety ubrane w długie, wątłe suknie, które chodzą wkoło podczas pogrzebów, płacząc nad śmiercią. Czasami lamentują nad umierającymi, zapowiadając, że koniec jest bliski. - Wzięłam łyka sody, a następnie machnęłam kubkiem. - Ale Nash, duchy śmierci to tylko bajki. Stare Europejskie legendy. Pokiwał głową. - Większość z nich, tak. Przede wszystkim wymawiają źle nazwę. Z irlandzkiego to jest: B-E-A-N S-I-D-H-E. Dwa słowa. Dokładnie, oznacza to ‘kobieta Faeries’. Moje brwi zatrzymały się w połowie czoła, kiedy upuściłam kubek na podstawkę. - Czekaj, myślisz, że jestem wróżką? Taką z małymi, błyszczącymi skrzydełkami i magiczną różdżką? Nash zmarszczył brwi. - To nie jest Disney, Kaylee. Faerie to bardzo szerokie pojęcie. W zasadzie oznacza ‘odmienny od ludzi’. I zapomnij o wątłych sukniach i wałęsaniem się na pogrzebach. To wszystko wyszło z mody dawno temu. Ale reszta? Kobieta jako zwiastująca śmierć? Brzmi znajomo? No dobra, może istniało małe podobieństwo do moich chorobliwych prognoz, ale… - Nie ma takich rzeczy jak abean sidhes, bez względu na to, jak to wymówisz. - Nie ma też żadnych przepowiedni, prawda? - Jego piwne oczy błyszczały w gasnącym świetle dnia, kiedy się uśmiechał, nie dając wyprowadzić się z równowagi przez mój cynizm. - No dobra. Zobaczmy, ile ja z tego rozumiem. Twój tata… Wygląda bardzo młodo, prawda? Zbyt młodo, żeby mieć szesnastoletnią córkę? Twój wujek także. Są braćmi, prawda? Niewzruszona, wywróciłam oczami i zgięłam jedną nogę na wąskim skórzanym siedzeniu pode mną. - Widziałeś mojego wujka godzinę temu wiesz, że jest młody. A ja nie widziałam swojego ojca od półtora roku. Chociaż, jako dziecko, zawsze uważałam, że wygląda młodo i przystojnie. Ale to było dawno temu… - Wiem, że twój wujek wygląda młodo, ale to nic nie znaczy dla abean sidhe. Może mieć sto lat. Tym razem, to ja się zaśmiałam. - Jasne. Mój wujek emeryt. Czy to nie wkurzyłoby cioci Val, gdyby wiedziała, że wujek może być dwa razy starszy od niej i nadal wygląda młodziej niż ona. Nash skrzywił się przez mój sceptycyzm, a jego twarz spochmurniała, kiedy ostatnie promienie słońca spływały po niebie. - Dobra, co z resztą twojej rodziny? Masz irlandzkie korzenie, prawda?
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Wywróciłam oczami i skrzyżowałam ręce na piersiach. - Nazywam się Cavanaugh. To jeszcze nic nie znaczy. - Dodatkowo, wiedział już, że mój tata mieszka w Irlandii. - Abean sidhes wywodzą się z Irlandii. To dlatego wszystkie historie pochodzą ze starych, irlandzkich opowieści ludowych. Oh. Teraz to po prostu zbieg okoliczności. Nic więcej. - Coś jeszcze, Houdini? Nash sięgnął przez środek konsoli i ponownie wziął mnie za rękę, tym razem jej nie odepchnęłam. - Kaylee, dowiedziałem się kim jesteś w momencie, kiedy powiedziałaś mi, że Heidi Anderson umrze. Ale prawdopodobnie wiedziałbym to wcześniej, gdybym był uważniejszy. Po prostu nigdy się nie spodziewałem, że wpadnę na abean sidhe we własnej szkole. - Skąd miałbyś wiedzieć wcześniej? - Twój głos. - Co? - Moje serce zaczęło uderzać mocno, tak jakby wiedziało coś, czego mój umysł nie potrafił zrozumieć. - W ostatni piątek, podczas przerwy na lunch słyszałem jak ty i Emma rozmawiałyście o wyjściu do Taboo i nie mogłem wyrzucić cię ze swojej głowy. Twój głos utknął we mnie, więc kiedy usłyszałem cię po raz pierwszy, nie mogłem przestać cię słuchać. Twój głos unosi się ponad wszystkim. Mogę odnaleźć cię w tłumie, nawet jeśli nie będę cię widział, tak długo jak mówisz. Ale nie wiem, dlaczego. Po prostu wiedziałem, że muszę z tobą porozmawiać poza szkołą, a ty będziesz w klubie w sobotni wieczór. Nagle poczułam, że nie mogę złapać oddechu. Moje płuca wydawały się zbyt duże jak na moją klatkę piersiową i nie mogłam ich napełnić. - Poszedłeś za mną do Taboo? - Jego wyznanie przyprawiło mnie o zawrót głowy, a pytania, które chciałam zadać walczyły we mnie o pierwszeństwo z licznymi wyznaniami, które chciałam z siebie wyrzucić. Ale nie potrafiłam myśleć wystarczająco jasno, żeby się na nich skupić. Taa - zabrzmiał tak obojętnie, jakby to, że bardzo gorący facet, będący poza moim zasięgiem, który idzie do klubu w sobotni wieczór tylko po to, żeby mnie zobaczyć, nie jest jakimś wielkim zaskoczeniem. - Chciałem z tobą porozmawiać. Przełknęłam głośnio i wpatrzyłam się w swoje dłonie. Nie mogłam uwierzyć w to, co chciałam mu powiedzieć. - Kiedy ze mną rozmawiasz, czuję, jakby wszystko było w porządku, nawet kiedy wszystko tak naprawdę się rozpada. Dlaczego? - Spojrzałam w górę i napotkałam jego spojrzenie, poszukując prawdy, nawet, jeśli nie potrafiłabym jej zrozumieć. - Co mi zrobiłeś? - Nic. W każdym razie, nie celowo. - Ścisnął moją dłoń, splatając nasze palce. - Dobrze słyszymy się nawzajem, bo jesteśmy tacy sami. Jestem abean sidhe, Kaylee. Tak jak moja mama i tata i przynajmniej jedno z twoich rodziców. Tak jak ty.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Tak jak ja. Czy to było możliwe? Instynkt podpowiadał mi, żebym powiedziała nie. Potrząsnęła głową i zacisnęła oczy, dopóki nie będę pewna, że ten szalony sen się skończył. Jednak, szczerze mówiąc, czy bycie abean sidhe mogło być dziwniejsze od borykania się ze śmiertelnymi przepowiedniami? Nawet jeśli to jest prawda, to coś tu nie pasuje. - W opowieściach nie ma żadnych męskich abean sidhe? - Wiem. - Nash skrzywił się i puścił moją dłoń, żeby założyć ręce na klatce piersiowej. - Opowieści wywodzą się z tego, co ludzie wiedzą na nasz temat. A oni wydają się znać tylko te kobiety. Wy, dziewczyny, jesteście dosyć trudne do pominięcia z tym całym krzyczeniem i płakaniem. - Ha, ha - szturchnęłam go i zamarłam z uniesioną ręką. Właśnie próbowałam obronić - chociaż żartobliwie - gatunek, do którego uważałam, że nie należę. Albo nawet nie wierzę w jego istnienie. I wtedy doznałam olśnienia. Wszystko do mnie dotarło. Tak, to brzmiało jak szaleństwo, ale czułam się z tym dobrze. Małe kawałki miały jakiś sens, w sposób bardziej intuicyjny niż logiczny. Czułam jak moje gardło pulsuje, a w oczach gromadzą mi się łzy ulgi. Bycie nie-człowiekiem było lepsze niż bycie szaleńcem. I na pewno lepiej, niż umierać na raka. Ale najważniejsze, posiadanie odpowiedzi - nawet dziwnych odpowiedzi - było lepsze niż niewiedza. Niż wątpienie w samą siebie. - Jestem abean sidhe? - Dwie łzy potoczyły się w dół mojego policzka, zanim mogłam się ich pozbyć. Otarłam resztę z nich rękawem. Nash uroczyście skinął głową, a ja powtórzyłam, po prostu przyzwyczajając się do tej myśli. Jestem abean sidhe. Wypowiadanie tego na głos pomogło ostatniemu kawałkowi pewności wślizgnąć się na miejsce i poczułam jak moja klatka piersiowa opada. Jeden, długi oddech opadł z mojego gardła, a ja wtopiłam się w siedzenie, gapiąc się przez przednią szybę na zachód słońca, który ledwo zauważałam. Napięcie, którego nawet nie czułam, zdawało się rozluźniać moje ciało. Nash dał mi jedną odpowiedź, ale sprawił, że chciałam zapytać o dziesiątki innych rzeczy i potrzebowałam więcej informacji. Natychmiast. - Więc dlaczego nikt nie wie o męskich abean sidhes? I jeśli jesteś facetem, czy to nie powinno sprawić, że jesteś bardziej męskim sidhe? Sięgnął po swoje picie, a mięśnie na jego ramieniu przesunęły się pod skórą zabarwioną przez ostanie promienie słońca na czerwono. - Niestety, ten termin został stworzony przez ludzi, którzy nie wiedzieli, że męscy abean sidhes istnieją, bo my nie zawodzimy. Nie mamy przeczuć. Zmarszczyłam brwi. - Więc co sprawia, że jesteś abean sidhe? Mam na myśli, co sprawia, że jesteś inny niż… ludzie? Nawet akceptując moją nową tożsamość, trochę dziwnie było przydzielać się do innej kategorii niż ludzka. Oparł się o drzwiczki samochodu Cartera i wziął dużego łyka, zanim odpowiedział. - Mamy inne umiejętności. Ale to, co ja mogę zrobić nie ma większego sensu, dopóki nie wiesz, co sama potrafisz.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Pokiwałam głową ze zrozumieniem. - Myślałam, że jestem zwiastunem śmierci. - To jest to, kim jesteś, a nie potrafisz. A przynajmniej nie wszystko, co możesz zrobić.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział IX Pochyliłam się, podciągając kolano, żeby nie zahaczyć nim o skrzynię biegów. Byłam bardziej ciekawa, niż chciałam przyznać, kiedy czekałam na resztę informacji. Ale on obrócił się, żeby wyjrzeć przez okno. – Nogi mi drętwieją. Przejdźmy się. Otworzył drzwi, nieczekając na moją odpowiedź. - Co? – Zawołałam, wychylając się przez okno, żeby zobaczyć, jak rozciąga się na parkingu, a jego mięśnie napinają się i rozluźniają, kiedy założył oba ramiona nad głową. – Zamierzasz trzymać mnie w niepewności? - Nie, w ruchu. – Jęknął niecierpliwie i zanurkował do samochodu, szczerząc się do mnie. – Co, nie potrafisz chodzić i rozmawiać jednocześnie? – Jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej i zatrzasnął drzwi tuż przed moim nosem. Nie miałam innego wyboru, więc poszłam za nim. Kiedy wyszłam na chodnik, zapaliły się automatyczne światła, pokrywając cały podjazd, pobocze, opustoszały plac zabaw i część mola delikatną żółtą poświatą. Obeszłam samochód i podałam mu swoją rękę, kiedy po nią sięgnął. – No dobra, idę. Zacznij… Nash pocałował mnie, jedną ręką trzymając mocno na moim lewym biodrze, więc reszta mojego zdania przepadła na wieki. Kiedy w końcu się ode mnie oderwał, sprawił, że nie mogłam złapać oddechu i pożądałam rzeczy, które ledwo potrafiłam sobie wyobrazić. Jego spojrzenie napotkało moje i zauważyłam, że jego tęczówki wciąż wirowały w delikatnym żółtym świetle ponad naszymi głowami. Albo może znowu wirowały. Nagle jego oczy przestały wydawać mi się takie dziwne. Tak samo jak moja fascynacja wobec nich. – Więc… twoje oczy? – Wyszeptałam, kiedy mogłam znowu mówić, nie robiąc żadnego ruchu, żeby się cofnąć. – Czy to jest częścią tego, co robią męscy bean sidhes? - Moje oczy? – Zmarszczył brwi i zamrugał. – Kolory wirują, prawda? - Taa. – Przybliżyłam się, żeby lepiej widzieć, a jak już byłam tak blisko, to mogłam go pocałować, lekko ssąc jego górną wargę, a następnie sięgając głębiej. Podekscytowanie przepłynęło przeze mnie, kiedy jęknął i złapał moją talię obiema dłońmi. Jego ręce zaczęły zjeżdżać niżej, a ja odsunęłam się od niego, kiedy przestraszyłam się faktu, że nie chcę, żeby przestawał. - Um… - Odchrząknęłam i wcisnęłam ręce do kieszeni, następnie spojrzałam w górę i zauważyłam, że mnie obserwuje. – Twoje oczy są piękne. – Powiedziałam, desperacko pragnąc powrócić do normalnej rozmowy. – Ale, czy one nie stwarzają podejrzeń? Że nie jesteś… człowiekiem? - Nie. – Odgarnął kosmyk ciemnych włosów z czoła i uśmiechnął się szeroko. – To zdarza się tylko, kiedy doświadczam czegoś… um… naprawdę intensywnego. – Poczułam, jak się czerwienię, ale on kontynuował, jakby tego nie zauważył. – Oczy bean sidhe8 są jak zwierciadła nastrojów, których nie 8
bean sidhe - z braku konceptu na męski odpowiednik w mitologii polskiej postanowiłyśmy nie tłumaczyć tego, a zainteresowanych odsyłamy po opis tego stwora: http://pl.wikipedia.org/wiki/Banshee jak ma ktoś jakąś nazwę to czekamy na sugestie ☺ T_T
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take możesz zdjąć. Ale nie możesz odczytać własnych, a ludzie nie widzą ich w ogóle. Tylko pozostali bean sidhes. Zatrzymał mój wzrok swoim intensywnym spojrzeniem. – Twoje też tak robią. Więcej odcieni błękitu niż posiada ocean, które obracają się w Karaibski odmęt. Oh, cudownie. Zarumieniłam się jeszcze bardziej i pomyślałam, że moje policzki zaraz zaczną płonąć. Mógł zobaczyć, o czym myślałam – czego pragnęłam – w moich oczach. Ale ja także potrafiłam dojrzeć jego pragnienia… - Opowiedz mi resztę. – Zwróciłam się w kierunku parku z rękami wciąż wciśniętymi do kieszeni. Chciałam wiedzieć wszystko – ale przede wszystkim, chciałam zmienić temat. Nash przeszedł po zwalniającym wzniesieniu i dogonił mnie w dwóch krokach. – Ludzkie opowieści mówią, że kiedy bean sidhe zawodzi, opłakuje śmierć, albo niedaleką śmierć, ale to nie cała prawda. – Spojrzał na mnie, studiując mój profil. – Widziałem, jak zatrzymywałaś płacz dwa razy. Pamiętasz, co się stało, kiedy go z siebie wypuściłaś? Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie, niechętnie powracając do wydarzenia, przez które wylądowałam w szpitalu. – To było straszne. I nie mogłam myśleć o niczym innym. To było uczucie całkowitej rozpaczy, a następnie okropny dźwięk, który jakby wybuchnął w moim gardle. Przeszłam obok doniczek z kwiatami, potem obok dużego kwietnika pełnego trocin, które pokrywały plac zabaw, a Nash poszedł za mną. – Krzyk objął nade mną kontrolę, bardziej niż cokolwiek innego. Ludzie się gapili i upuszczali portfele i torby, żeby zatkać sobie uszy. Jedna mała dziewczynka zaczęła płakać, łapiąc się kurczowo swojej mamy, ale nie potrafiłam tego powstrzymać. To był najgorszy dzień w moim życiu. Naprawdę. - Moja mama mówi, że pierwszy raz zawsze jest ciężki. Chociaż, zwykle nie zamykają cię wtedy w szpitalu. Prawda; jego mama też jest bean sidhe. Nic dziwnego, że się we mnie wpatrywała. Prawdopodobnie wiedziała, że nie mam pojęcia, kim jestem. Kiedy dotarliśmy do centrum placu zabaw – masywnego, drewnianego zamku pełnego wież, tunelów i zjeżdżalni – Nash wszedł pod zamek i sięgnął po pierwszą belkę do wspinaczki. – Obserwowałaś przedśmiertnego, zanim naprawdę… zmarł? Uniosłam brew w posępnym rozbawieniu, próbując nie patrzeć na tricepsy, wyraźnie wyeksponowane pod luźnym podkoszulkiem. – Przedśmiertnego? Uśmiechnął się szeroko. – To termin specjalistyczny. - Ach. Nie, na nic nie patrzyłam. – Wślizgnęłam się na niską huśtawkę z opony, wiszącą na trzech łańcuchach, powoli kołysząc się do przodu i do tyłu, próbując zapomnieć słowa, już w momencie, kiedy je wypowiadałam. Próbowałam przerwać ten pisk. Ochrona centrum handlowego wezwała mojego wujka i ciocię, a kiedy nie mogłam przestać płakać, wzięli mnie do szpitala. Nash zszedł z drabinki i usiadł na gumowanych schodach w pobliżu zjeżdżalni, obserwując mnie z odległości kilku stóp. – Cóż, gdybyś patrzyła na drugą osobę, zobaczyłabyś wygasłą duszę. Unoszącą się.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Unoszącą się? - Taa. Dusze są zasadniczo przyciągane przez zawodzenie bean sidhe i tak długo, jak ono trwa, nie mogą się ruszyć. Po prostu tam trwają, zawieszone w powietrzu. Pamiętasz syreny z mitologii? Jak ich śpiew potrafił przyciągać żeglarzy do śmierci? - Taa…? – Ten obraz nie był w stanie złagodzić lęku, który teraz piekł moje wnętrze jak zgaga. - Tak to właśnie działa. Poza tym, że ludzie są już martwi. I zwykle nie są żeglarzami. - Wow. – Położyłam stopy na ziemi, żeby zatrzymać kołysanie. – Jestem jak lep na dusze. To… dziwne. Dlaczego ktoś chciałby to robić? Zatrzymywać duszę jakiegoś biednego człowieka? Nash wzruszył ramionami i wstał, pociągając mnie za sobą. – Jest dużo powodów. Bean sidhe, który wie, co robi, potrafi zatrzymać duszę wystarczająco długo, żeby przygotować ją na życie po życiu. Pozwolić jej odejść w spokoju. Zmarszczyłam brwi, niezdolna, żeby to sobie wyobrazić. – Dobra, ale jak spokojna może być, kiedy słyszy mnie, wrzeszczącego, krwawego mordercę? Zaśmiał się znowu, a ja podążyłam za nim po schodach na chybotający się most, zrobiony z drewnianych desek złączonych luźno ze sobą. – To nie brzmi jak wrzeszczenie do duszy. Przynajmniej dla mnie. Twoje zawodzenie jest piękne dla męskich bean sidhes. – Nash obrócił się, żeby spojrzeć na mnie z najwyższego stopnia. Jego wzrok był delikatny, prawie zamyślony. – Bardziej jak tęskliwa, opętańcza piosenka. Chciałbym, żebyś mogła usłyszeć to tak, jak my to słyszymy. - Ja też. – Wszystko byłoby lepsze niż rozdzierający pisk, który słyszę. – Co jeszcze potrafię robić? Opowiedz mi tą część, która nie sprawi, że zechcę wyrwać sobie uszy z głowy. Nash pociągnął mnie na most, który zakołysał się pod nami, dopóki nie usiedliśmy na środku, a moje nogi zawisły w powietrzu. – Możesz przytrzymać duszę wystarczająco długo, żeby mogła usłyszeć myśli i kondolencje swoich przyjaciół. Albo pożegnała się ze swoją rodziną, chociaż oni nie mogą jej usłyszeć. - Więc, jestem… użyteczna? – Mój głos wzrastał wraz z gorliwą nadzieją. - Całkowicie. – Usiadł na następnej desce i obrócił się do mnie twarzą, z jedną nogą zwisającą na brzegu mostu, a drugą zgiętą obok mnie. Mój uśmiech się powiększył, tak samo jak ciepło, które rozprzestrzeniało się po mojej klatce piersiowej, powoli prześcigając niepokój wywołany przez wizję zawieszonej ludzkiej duszy. Nie byłam pewna, czy ten kwitnący spokój
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take wynikał z nowo odkrytego celu w życiu – śmierci – czy ze sposobu, w jaki patrzył na mnie Nash, jakby robił coś, co sprawiało, że się uśmiecham. - Więc, co ty potrafisz? - Cóż, moje struny głosowe nie są tak skuteczne jak twoje, ale głosy męskich bean sidhe posiadają inny rodzaj… Wpływu. Silną moc sugestii, albo projekcję emocji. – Wzruszył ramionami i zawiesił się na sznurze między poręczami, odchylając się, żeby mnie lepiej widzieć. – Możemy zaprojektować pewność siebie, podniecenie. Albo każde inne uczucie. W grupie możemy przekonać ludzi do działania, albo uspokoić tłum. To było pomocne w czasie procesów czarownic i publicznych ataków paniki. – Wyszczerzył się. – Ale przede wszystkim, żeby łagodzić napięcie u ludzi, kiedy są zdenerwowani, albo przygnębieni. – Nash rzucił mi wymowne spojrzenie, a ja z zaskoczenia tak głęboko wciągnęłam powietrze, że prawie się zakrztusiłam. - Uspokajałeś mnie, prawda? W alejce, za Taboo. - I za szkołą, dzisiaj po południu. Z Meredith… Jak mogłam się nie zorientować? Nigdy wcześniej nie potrafiłam opanować paniki, jeśli nie oddzielono mnie od… przedśmiertnego. Zwalczyłam łzy wdzięczności i już miałam zacząć mu dziękować, ale odezwał się zanim mogłam wydobyć z siebie głos. – Nie martw się o to. Było super, w końcu mieć okazję się pokazać. - Jest coś więcej, poza Wpływem? Przytaknął, a most zakołysał się, kiedy pochylił się do przodu, obserwując mnie nerwowo. – Mogę kierować duszami. - Co? – Zimne wstrząsy wyskoczyły pod moimi rękawami, pomimo niecodziennego ciepła wieczoru. Nash wzruszył ramionami, jakby to nie było coś wielkiego. – Ty możesz przytrzymywać duszę, a ja mogę nią manipulować. Mówić jej, gdzie ma iść. - Serio? Gdzie możesz ją wysłać? – Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. - Nigdzie. – Oparł się z powrotem o sznur i zmarszczył brwi. – W tym problem. Twoje umiejętności są przydatne. Można nawet powiedzieć, altruistyczne. Moje…? Nie za bardzo. - Dlaczego nie? - Ponieważ jest tylko jedno miejsce, gdzie mogę wysyłać bezcielesne dusze. - Życie pozagrobowe? – Zgięłam jedną nogę pod drugą i obróciłam się, żeby spojrzeć mu twarz, próbując nie być całkowicie przytłoczona możliwościami, jakie mi ukazywał. Potrząsnął głową, w momencie, kiedy gdzieś w dali cykada zaczęła swoją piosenkę. – Dusza nie potrzebuje mnie do tego.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take I wtedy nagle zrozumiałam. – Możesz włożyć ją z powrotem! Do ciała! – Usiadłam prosto, a most się zakołysał. – Możesz przywrócić kogoś do życia! Nash potrząsnął głową, wciąż smutny, w odróżnieniu od mojego wzrastającego entuzjazmu i wstał, pociągając mnie za sobą. – Potrzeba nas oboje. Kobiety, żeby zatrzymała duszę i mężczyzny, żeby włożył ją z powrotem. – Jego dłoń ponownie odnalazła moje biodro, a gorąco płynące z jego oczu prawie mnie parzyło. – Możemy być razem wspaniali, Kaylee. Moje policzki zapłonęły. A potem, rzeczywistość, tego, co mówił naprawdę do mnie dotarła, jak podmuch zimnego powietrza na mojej twarzy. - Możemy ratować ludzi? Cofnąć śmierć? Powinieneś powiedzieć mi tą część na samym początku. – Mrowiące podniecenie rozkwitło w mojej klatce piersiowej i z początku nie zrozumiałam, kiedy potrząsnął głową. Ale wtedy moje podniecenie opadło, zastąpione przez zimne, ciężkie uczucie żalu wzrastającej winy. – Więc nie tylko zawiodłam, nieostrzegając Meredith, ja pozwoliłam jej umrzeć, podczas gdy mogliśmy ją uratować. Dlaczego mi nie powiedziałeś? – Nie potrafiłam powstrzymać napływu złości, który przyniosła mi świadomość. Meredith wciąż by żyła, gdybym wiedziała, jak jej pomóc! - Nie, Kaylee. – Nash uniósł mój podbródek i zobaczyłam posępny żal wirujący w jego oczach. – Nie możemy tak po prostu chodzić i zwracać dusze z powrotem do martwych ciał. To tak nie działa. Nie możesz nawet ostrzec kogoś o jego własnej śmierci. To jest fizycznie niemożliwe, bo nie możesz robić nic innego, kiedy śpiewasz piosenkę dla duszy. Prawda? Przytaknęłam smutno. – To całkowicie zajmujące… - Jednak, wciąż nie potrafiłam wyobrazić sobie tego okropnego skrzeczącego brzmienia, jako piosenki, jak ją nazywał. – Ale musi być jakieś wyjście. – Zrobiłam krok w bok na chwiejącym się moście, a następnie dwa kolejne. Mój mózg ciężko pracował i musiałam się ruszać. – Możemy sobie wypracować jakiś sygnał czy coś. Kiedy będę miała przeczucie, mogłabym ci pokazać, a ty mógłbyś ostrzec…um.… przedśmiertnego. Nash dogonił mnie, potrząsając znowu głową. Złapał mnie za ramię i pociągnął, zmuszając mnie do zatrzymania się, ale puścił, kiedy zesztywniałam. – Nawet gdybyś mogła kogoś ostrzec, nic by to nie zmieniło. Sprawiłoby tylko, że ostatnie chwile tego biednego człowieka stałyby się przerażające. – Zaczęłam potrząsać głową, ale on mówił dalej. – To jest to, co próbuję ci powiedzieć, Kaylee. Nie możesz powstrzymać śmierci. - Ale właśnie powiedziałeś, że możemy. – Oparłam się o bok zielonej, plastikowe, skręconej ślizgawki, marszcząc brwi. – Razem, mogliśmy ocalić Meredith. Może nawet Heidi Anderson. Nie obchodzi cię to, że nawet nie próbowaliśmy?
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Oczywiście, że tak, ale ocalenie Meredith nie powstrzymałoby jej śmierci. Przedłużyłoby jedynie jej życie. A ożywianie kogoś, kogo czas się skończył niesie ze sobą prawdziwe konsekwencje. I uwierz mi, cena nie jest warta zapłaty. - Co to znaczy? – Jak możliwość uratowania czyjegoś życia może nie być warta zapłaty? Wzrok Nasha wypalał we mnie dziury, jakby chciał podkreślić wagę tego, co miał powiedzieć. – Życie za życie, Kaylee. Gdybyśmy ocalili Meredith, ktoś inny zostałby zabrany w zamian. To mógł być ktoś z nas, albo ktokolwiek w pobliżu. Auć. Wślizgnęłam się na gumową matę u spodu zjeżdżalni, zamykając oczy w przerażeniu. Okej, to była wysoka cena. I nawet gdybym chciała zapłacić własnym życiem, nie miałam prawa podejmować takiej decyzji za jakąś inną osobę. Albo za Nasha. Jednak nie potrafiłam sobie odpuścić. Nie ważne, co powiedział, nie ważne, jak logiczne były argumenty, pozwolenie Meredith umrzeć było złe, a ja nie mogłam znieść myśli, że ponownie być może będę musiała to zrobić. Nash westchnął i usiadł na macie obok mnie, z rękami podpartymi na kolanach. – Kaylee, wiem, jak się czujesz, ale w ten sposób działa śmierć. Kiedy nadchodzi czyjś czas, musi odejść, a ty będziesz tylko wariować szukając luk w systemie. Zaufaj mi. – Boleść w jego głosie rozbrzmiała w moim sercu i obróciłam się, żeby go dotknąć. Złagodzić jakikolwiek żal, wysyłający tyle bólu w jego słowa. - Próbowałeś, prawda? – Wyszeptałam. Przytaknął, a ja pochyliłam się, pozwalając moim ustom odnaleźć jego, ociągając się, kiedy kontakt naszych ust przesłał iskry przez moje żyły. Chciałam go objąć, jakoś sprawić, żeby poczuł się lepiej. – Kto to był? - Mój tata. Oszołomiona, odchyliłam się do tyłu, żeby spojrzeć mu w twarz, a poczucie krzywdy, jakie się na niej malowało, wydawało się mnie przesączać, pozostawiając mnie zamrożoną ze strachu. – Co się stało? Nash odetchnął powoli i oparł się o bok ślizgawki. Światło lampy ulicznej ponad nami zagrało na jego dłoni, kiedy potarł się po czole, jakby odpychał od siebie przeszłość. – Spadł z drabiny, kiedy próbował pomalować okiennice na drugim piętrze i uderzył głową o jakieś kamienie, którymi obramowany był kwietnik mojej mamy. Przycinała akurat krzewy, więc widziała, co się stało. - Gdzie ty wtedy byłeś? – Zapytałam delikatnie, bojąc się, że przestanie mówić, jeśli mój głos zburzy jego wspomnienia.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - W ogródku, ale przybiegłem natychmiast, kiedy zaczęła krzyczeć. Kiedy tam dotarłem, płakała, ściskając jego głowę na swoich kolanach. Całe nogi miała we krwi. Wtedy mój tata przestał oddychać, a ona zaczęła śpiewać. - To było piękne, Kaylee. – Jego słowa stały się gwałtowne i usiadł prosto, jakby próbował mnie przekonać. Niesamowite i smutne. I była tam jego dusza, wisząca ponad nami. Próbowałem ją nakierować. Nie do końca wiedziałem, co robię, ale musiałem spróbować go ocalić. Ale on kazał mi przestać. Jego dusza… Słyszałem ją. Powiedział, że musi odejść, a ja powinienem zaopiekować się mamą. Powiedział, że będzie mnie potrzebowała i miał rację. Czuła się winna, bo to ona poprosiła go, żeby pomalował okiennice. Od tego czasu już nie jest taka sama. Nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzymywałam oddech, dopóki nie musiałam wziąć kolejnego. – Ile miałeś wtedy lat? - Dziesięć. – Powiedział z zamkniętymi oczyma. – Dusza mojego taty była pierwszą, jaką zobaczyłem, a ja nie potrafiłem go uratować. Nie bez zabijania kogoś innego, a on nie zaryzykowałby mojego życia. Ani mamy. – Otworzył oczy i wpatrywał się we mnie intensywnie. – I miał rację, Kaylee. Nie mamy prawa odbierać niewinnego życia, żeby oddać go komuś, komu przeznaczone było umrzeć. Nie otrzymał ode mnie żadnego kontrargumentu. Ale… - Co jeśli Meredith nie miała umrzeć? Jeśli to nie był jej czas? - Był. Tak to działa. – Głos Nasha niósł ze sobą przekonanie dziecka wyznającego wiarę w Świętego Mikołaja. Był zbyt pewny, jakby moc jego twierdzenia miała zamaskować jakieś ukryte wątpliwości. - Skąd wiesz? - Bo są plany. Oficjalne listy. Są ludzie, którzy upewniają się, że śmierć dopadnie tego, kto miał umrzeć. Zamrugałam, zwężając oczy z zaskoczenia. – Mówisz poważnie? - Niestety. – Podmuch goryczy przemknął przez jego twarz, ale zniknął, zanim mogłam się zorientować, że tam w ogóle był. - To brzmi tak… biurokratycznie. Wzruszył ramionami. – To bardzo dobrze zorganizowany system. - Każdy system ma jakieś wady, Nash. – Zaczął zaprzeczać, ale ja mówiłam dalej. – Pomyśl o tym. Trzy dziewczyny zmarły w tej samej okolicy i w ciągu ostatnich trzech dni, każda z nich z niewiadomych przyczyn. Wszystkie po prostu przewróciły się martwe. To nie jest naturalny porządek rzeczy. To jest właśnie definicja czegoś ‘nienaturalnego’. Albo przynajmniej ‘podejrzanego’. - To jest zdecydowanie niezwykłe. – Przyznał. Podrapał się znowu po skroniach i nagle zabrzmiał na bardzo zmęczonego. – Ale nawet, jeśli nie miały umrzeć, nie możemy nic zrobić, nie zabijając kogoś przy okazji. - Dobrze… - Nie mogłam się kłócić z tą logiką. – Ale jeśli komuś nie jest przeznaczona śmierć, czy kara za ocalenie go wciąż obowiązuje? Nash spojrzał na mnie nagle zaszokowany, jakby ta możliwość nigdy nie przyszła mu na myśl. – Nie wiem. Ale znam kogoś, kto może wiedzieć.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział X - Więc, kim jest Tod? – wzięłam ostatniego łyka swojego picia, obserwując jak reflektory mijanych samochodów delikatnie rozświetlają kształty Nasha, aby następnie opuścić go na krótkim odcinku cienia. To było jakby odkrywanie go z każdym promieniem światła, który znalazł się na jego twarzy. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. - Pracuje na drugą zmianę w szpitalu. – Nash włączył kierunkowskaz, kiedy skręcał w lewo. - Pracuje, jako kto? - Tod jest… stażystą. – Ponownie skręcił w lewo i Arlington Memorial ukazała się przed nami po prawej stronie. Lustrzane szyby nowego, chirurgicznego oddziału odbijały światła uliczne tuż za nami. Zebrałam papierki po naszym jedzeniu i wrzuciłam je do papierowej torby, która leżała na podłodze między moimi stopami. – Nie wiedziałam, że stażyści mają ustalony plan godzin. Nash skręcił w słabo oświetlony parkingowy garaż i obejrzał się w obie strony, szukając pustego miejsca blisko wejścia. Jednocześnie wyraźnie unikał mojego wzroku. – On nie jest tak właściwie medycznym stażystą. - Więc kim jest? Tak właściwie. Puste miejsce pojawiło się na końcu pierwszego poziomu, więc Nash ruszył w jego kierunku, robiąc to delikatniej, niż kiedy jeździł samochodem swojej mamy. Następnie zaparkował na miejscu i wyłączył silnik. Wtedy obrócił się w moją stronę, żeby spojrzeć mi w oczy. – Kaylee, Tod także nie jest człowiekiem. I właściwie nie jest moim przyjacielem, więc może nie być skory, żeby odpowiadać na nasze pytania. Skrzyżowałam ramiona na piersiach i próbowałam przybrać zirytowaną minę, co nie było proste, biorąc pod uwagę fakt, że za każdym razem, kiedy patrzył na mnie takim wzrokiem, jakby na świecie nie było nic innego, na co warto zwracać uwagę, moje serce biło mocniej, a dech wiązł mi w gardle. - Nie-człowieczy, nie-przyjaciel? Który pracuje, jako nie-medyczny stażysta? – Przynajmniej nie jest kolejnym fanem piłki nożnej. – Teraz już wiemy, kim na pewno nie jest. Zamierzasz mi powiedzieć, kim jest? Nash westchnął, a ja po tym dźwięku już wiedziałam, że nie spodoba mi się to, co ma zamiar powiedzieć. – Jest ponurym żniwiarzem. - Jest, kim? – musiałam go źle usłyszeć. – Czy ty właśnie powiedziałeś, że Tod jest Ponurym Żniwiarzem? Powoli potrząsnął głową, a ja odetchnęłam z ulgą. Bean sidhes to co innego – właściwie możemy pomagać ludziom – ale nie byłam gotowa na spotkanie chodzącego i mówiącego uosobienia Śmierci. Ani tym bardziej zadawać mu pytania. - Nie jest Ponurym Żniwiarzem. – Powiedział Nash, obserwując mnie uważnie. – Jest po prostu żniwiarzem. Jednym z tysięcy. To tylko praca.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Tylko praca? Bycie Śmiercią to tylko praca! Czekaj… - wzięłam głęboki oddech i zamknęłam oczy. Następnie policzyłam do dziesięciu. Kiedy to nie wystarczyło, policzyłam do trzydziestu. Potem otworzyłam oczy i spotkałam wzrok Nasha, mając nadzieję, że panika nie jest widoczna w moich prawdopodobnie wirujących tęczówkach. – Więc… kiedy mówiłeś, że nie możesz zatrzymać śmierci, miałeś na myśli, że nie możesz zatrzymać Toda? - Nie tylko jego, ale ogólnie rzecz biorąc, tak. Żniwiarze mają pracę do wykonania, jak każdy inny. A tak w ogóle, to nie są zbyt przyjaźni dla bean sidhes. - Czy chcę w ogóle wiedzieć, dlaczego? Nash uśmiechnął się współczująco i ujął moją dłoń, co spowodowało przyspieszenie mojego pulsu nawet na tak delikatny kontakt. Cholera. Już widzę, jak ciężko będzie wkurzać się na niego przez dłuższy czas w przyszłości. – Większość Żniwiarzy nie lubi nas, ponieważ jesteśmy potencjalnym i poważnym niebezpieczeństwem i możemy spieprzyć ich dzień pracy. Nawet jeśli nie przywrócimy duszy człowieka, Żniwiarz nie może dotknąć jej tak długo, jak ją trzymasz. Więc każda sekunda, w której śpiewasz, oznacza sekundowe opóźnienie w dostarczeniu duszy. W napiętym grafiku, to może straszliwie wytrącić ich z planu. A poza tym, to po prostu ich wkurza. Żniwiarze nie lubią, kiedy ktokolwiek inny bawi się ich zabawkami. Świetnie. – Więc nie tylko nie jestem człowiekiem, ale Śmierć jest moim największym wrogiem. – Że kto, niby ja? Panikuję? – Chcesz mi powiedzieć coś jeszcze, jak już się tak sobie zwierzamy? Nash próbował wymusić śmiech, ale mu się to nie udało. – Żniwiarze nie są naszymi wrogami, Kaylee. Oni po prostu nie szczególnie lubią nasze towarzystwo. Coś mi mówiło, że to uczucie będzie obustronne. Pokiwałam głową, a Nash otworzył swoje drzwi i wysiadł na ciemny parking. Ja wypełzłam z drugiej strony i kiedy zatrzasnęłam drzwi, Nash nacisnął przycisk na kluczach Cartera i zamknął samochód. Obydwa dźwięki odbiły się wokół nas echem i wyglądało na to, że jesteśmy sami. Co było dobre, zważywszy na rozmowę, w środku której się znajdowaliśmy. - Więc, jak wygląda Tod? Wybielony szkielet ukrywający się pod czarną peleryną i kapturem? Noszący kosę? Bo myślę, że to mogłoby spowodować masową panikę w szpitalu. Wziął mnie za rękę, kiedy pokonywaliśmy drogę w kierunku wyjścia z garażu. Nasze kroki odbijały się głośnym echem. – Czy ty łazisz w czasie uroczystości pogrzebowych w długiej, brudnej sukni z włosami ciągnącymi się za tobą na wietrze? Rzuciłam mu udawane spojrzenie pełne dezaprobaty. – Znowu mnie śledziłeś? Nash wywrócił oczami. – Wygląda normalnie – to nie ma znaczenia. Nie możesz zobaczyć żniwiarza, dopóki on nie zechce zostać zauważony.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Ciepły, późno wrześniowy wiatr wiał przez wejście do garażu, trzepocąc ulotkami przyklejonymi do szyby i rozpraszając opakowania po fast-foodach po betonie. – Czy Tod chce, żebyśmy go zobaczyli? - Zależy w jakim jest nastroju. – Nash przeszedł przez ogromne obrotowe drzwi wykonane z ciężkiego szkła i zatrzymał je otwarte dla mnie, żebym przeszła do malutkiego przedsionka. Przytrzymałam dla niego następne drzwi i weszliśmy do małego, cichego holu, wyposażonego w puste, wyglądające na niewygodne fotele. Ciepło budynku było dla mnie ulgą, a moja gęsia skórka opadała z każdym krokiem, który oddalał mnie od drzwi. Nash zignorował wolontariuszkę siedzącą przy biurku informacyjnym – nie żeby to miało znaczenie, bo i tak spała na swoim stanowisku – i poprowadził mnie w kierunku wind na końcu korytarza. Moje buty skrzypiały na wypolerowanej posadzce, a każdy oddech niósł ze sobą antyseptyczny i sosnowy odświeżacz powietrza. Każdy z tych zapachów był okropny, a połączone razem stanowiły przerażającą mieszankę, wystarczającą, żeby obezwładnić mój nos i płuca. Dzięki Bogu, po lewej stronie stała pusta i otwarta winda. Wewnątrz, Nash nacisnął przycisk na trzecie piętro. Kiedy drzwi się zamknęły, ‘zapraszający’ zapach opadł i natychmiast został zastąpiony typowym szpitalnym zapachem, czyli mieszaniną stęchłego powietrza, stołówkowego jedzenia i utleniaczy. - Tod pracuje na trzecim piętrze? – zapytałam, kiedy mechanizmy zazgrzytały ponad naszymi głowami i winda zaczęła się unosić. - Pracuje w całym szpitalu, ale Oddział Intensywnej Opieki Medycznej jest na trzecim, a tam najczęściej można go spotkać. Zakładając, że chce, żebyśmy go znaleźli. Kolejny dreszcz przebiegł mi po plecach, kiedy zrozumiałam sens jego słów. Najczęściej można go znaleźć na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej – gdzie umiera najwięcej ludzi. Moje dłonie zaczęły się pocić, a serce biło tak mocno, że byłam pewna, że Nash może usłyszeć jego odgłos w windzie. Jakie były szanse, że przejdę przez OIOM bez potrzeby śpiewania dla czyjejś duszy? Bliskie zera, mogłam się o to założyć. A jeśli już przyszliśmy do tego szpitala, a ja znowu zacznę świrować, prawdopodobnie zostanę przewieziona łóżkiem na kółkach na oddział dla psychicznie chorych w ekspresowym tempie. Nie przechodź przez start. Nie pobieraj dwustu dolarów. Nie zamierzałam tam wracać. Zacisnęłam dłoń mocniej wokół ręki Nasha, a on potarł moje palce swoim kciukiem. – Jeśli poczujesz, że to się zaczyna, po prostu ściśnij moją dłoń, a ja cię stąd wyciągnę. Zaczęłam potrząsać głową, a on pogłaskał mnie swoją wolną dłonią po twarzy, wpatrując mi się w oczy. – Obiecuję. Westchnęłam. – Dobra. – Pomógł mi już przejść przez dwa ataki paniki – nie mogłam przestać o nich myśleć – i nie miałam żadnych wątpliwości, że zrobiłby to jeszcze raz. A, tak poza tym, to nie miałam innego wyboru. Nie
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take mogłam pomóc kolejnej ofierze przedwczesnej śmierci, dopóki nie znalazłam Toda-Żniwiarza, a nie mogłam znaleźć Toda, dopóki nie przeszukałam wszystkich jego ulubionych kryjówek. Winda zadzwoniła, a drzwi rozsunęły się z miękkim szuraniem. Spojrzałam na Nasha, podbudowując własną odwagę. Wyprostowałam plecy. – Miejmy to za sobą. Trzecie piętro rozciągało się z każdej strony, a jeden długi, czysty korytarz ukazał się przed nami dokładne naprzeciw wyjścia z windy. Za dużym, okrągłym, biurkiem pielęgniarskim siedzieli kobieta z mężczyzną, obydwoje ubrani w pasujące do siebie, niebieskie fartuchy lekarskie. Mężczyzna spojrzał w górę, kiedy podłoga zaskrzypiała pod moimi nogami, ale kobieta nas nie zauważyła. Nash skinął głową w kierunku korytarza po lewej stronie i ruszyliśmy w tą stronę powoli, udając, że czytamy nazwiska napisane na tabliczkach dyspozycyjnych, które wisiały na zewnątrz każdych drzwi. Byliśmy po prostu dwojgiem wnucząt, którzy przyszli zobaczyć się ostatni raz ze swoim dziadkiem. Oczywiście, poza tym, że nie znaleźliśmy go na tym korytarzu, ani nigdzie indziej na trzecim piętrze, co było dla mnie prawie jak rozczarowanie, zwłaszcza po moim początkowym strachu przed wejściem na OIOM. Na szczęście, Arlington nie był tak duży jak miasto i tylko trzy łóżka Intensywnej Opieki były zajęte w tym momencie. I żaden z chorych nie stał się bezpośrednim niebezpieczeństwem spotkania Żniwiarza. Toda nie było także na czwartym, piątym i szóstym piętrze, tyle przynajmniej mogliśmy stwierdzić we własnym zakresie. Zostały jeszcze tylko miejsca na oddziale chirurgicznym, izbie przyjęć na pierwszym piętrze i oddział położniczy na drugim. Nie chciałam znaleźć Ponurego Żniwiarza – nawet jeśli nie nosi kosy – na oddziale położniczym, a na chirurgicznym na pewno ktoś by nas zauważył. Więc najpierw sprawdziliśmy izbę przyjęć. W czasie mojej poprzedniej wycieczki do Arlington Memorial, moja ciocia i wujek zostali wezwani do szpitala, więc oddział psychiatryczny już na mnie czekał, co oznaczało, że nie musieliśmy się zatrzymywać na izbie przyjęć. Z tego powodu nigdy jej nie widziałam, dopóki ja i Nash nie przeszliśmy przez frontowy hol i przepchnęliśmy się przez podwójne drzwi do poczekalni. Jednakże, spędziłam mnóstwo czasu na oddziale psychiatrycznym, co nie było wycieczką do Disneylandu. Jest wypełniony pielęgniarkami, które patrzą na ciebie z litością i pogardą, pacjentami w kapciach, którzy albo unikają twojego wzroku, albo nie mogą przestać się na ciebie gapić. Ale izba przyjęć posiada swoje własne, niepowtarzalne piętno nieszczęścia. Bardzo odmienny widok tego miejsca, po którym spodziewałam się energicznego napływu adrenaliny, bazując na doświadczeniach pewnych telewizyjnych szpitalnych dramatów, ukazał się moim oczom. Prawdziwa izba przyjęć była cicha i ponura. Pacjenci czekali na twardo wyściełanych krzesłach
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take ustawionych przy ścianach i zgrupowanych na środku długiego pokoju. Ich twarze wykrzywiały grymasy bólu, strachu, albo niecierpliwości. Stara kobieta siedziała na pół przytomna na wózku przykryta wytartym kocem, a kilkoro dzieci gorączkowo drgało w ramionach swoich matek. Mężczyźni w roboczych ubraniach ściśnięci skorupami gazowych bandaży, żeby zatamować sączącą się krew, albo fioletowymi od siniaków głowami obłożonymi workami z lodem. Na drugim końcu pokoju, przy biurku oceny stanu rannych jęknęła nastolatka i złapała się jedną ręką klatki piersiowej, w czasie gdy jej matka przeglądała jakąś starą gazetę i całkowicie ją ignorowała. Co kilka minut, lekarze w fartuchach wchodzili z jednego końca sali, przechodzili przez wyblakłe, brudne płytki winylowe i przemykali przez podwójne drzwi na drugim końcu. Ci, którzy byli sami czytali wykresy lub patrzyli się prosto przed siebie, podczas gdy ci, którzy byli z kimś innym, przerywali ponurą, prawie-milczącą ciszę bezsensownymi urywkami zwykłych konwersacji. Niezależnie od tego, lekarze schodził im z drogi, żeby unikać kontaktu wzrokowego z pacjentami czekającymi na pomoc, którzy patrzyli na nich pełnymi nadziei oczami, tak widocznej, że czułam się niezręcznie patrząc na nich. - Widzisz go? – wyszeptałam do Nasha, przenosząc spojrzenie z chorych kobiet na twarze mężczyzn. - Nie. I nie zobaczymy go, dopóki, nie będzie na to gotowy. Wsunęłam ręce do kieszeni, fizycznie odpierając pragnienie złapania jego dłoni, żeby poczuć się lepiej, tylko dlatego, że izba przyjęć mnie przerażała. Jeśli nie mogłam sobie poradzić z natłokiem masy ludzi, patrzącej się w przestrzeń jak zombie, jak mogłam mieć odwagę, żeby spotkać się z Ponurym Żniwiarzem? Albo właściwie Ponurego Żniwiarza? – Więc, jak mamy go znaleźć? - Według planu, to on miał znaleźć nas. – Wyszeptał. – Dwoje bean sidhes łażące sobie po szpitalu, podczas kiedy on próbuje pracować, powinny wywabić go z kryjówki dość szybko, przynajmniej po to, żeby nas stąd wykurzyć. - Więc zgaduję, że zdecydował się nam nie pokazywać. - Na to wygląda. – Wzrok Nasha zatrzymał się na znaku na ścianie, który wskazywał drogę do sklepu z pamiątkami, kawiarni i laboratorium. – Chce ci się pić? - Nie za bardzo. – Wypiłam trzydzieści dwie uncje sody w samochodzie i będę musiała znaleźć łazienkę najszybciej, jak to możliwe. - Więc chodź, usiądź ze mną. Jeśli damy mu do zrozumienia, że możemy czekać całą noc, prawdopodobnie pojawi się tu, żeby nas wyrzucić. - Ale my nie mamy całej… - Shh. – Uśmiechając się, objął mnie jedną ręką w talii i wyszeptał mi do ucha. – Nie wydaj nas. – Przyjemne dreszcze przebiegły wzdłuż mojej szyi i po całym ciele, rozchodząc się od miejsca, w którym jego oddech musnął płatek mojego ucha.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Poszliśmy za znakiem wzdłuż korytarza, skręciliśmy za rogiem i weszliśmy do kawiarni, która wciąż serwowała wieczorny obiad. Nash kupił ogromny kawał czekoladowego ciasta i kartonik mleka. Ja wzięłam colę. Następnie wybraliśmy mały, kwadratowy stolik w kącie prawie pustej sali. Nash usiadł plecami do ściany, jedząc jak gdyby nigdy nic. Jakby przychodził szukać przedstawiciela śmierci każdego wieczoru. Ale ja nie mogłam usiedzieć na miejscu. Mój wzrok wędrował po pokoju, przyglądając się dozorcy opróżniającemu kosz i kobiecie w czepku, przeszukującej bar sałatkowy, żeby znaleźć zwiędłą sałatę. Moje stopy cały czas uderzały o podłogę, a kolana o spodnią część stołu. Mleko Nasha chlapało z każdym uderzeniem, ale on wydawał się tego nie zauważać. Był w połowie swojego ciasta – minus dwa kęsy, na które ja znalazłam miejsce – kiedy na nasz stolik padł cień. Spojrzałam w górę i spostrzegłam młodego mężczyznę stojącego naprzeciw pustego krzesła po mojej prawej stronie. Nosił wyblakłe, luźne dżinsy i białą koszulkę bez rękawów. Był bez płaszcza, pomimo temperatury na zewnątrz. A jego dziki wyraz twarzy nie zdołał wyostrzyć anielskich ust i błękitnych oczu zwieńczonych burzą blond loków. Nash nawet nie spojrzał w górę. Zerknęłam na blond faceta, a następnie podążyłam za jego wzrokiem do solniczki i pieprzniczki na środku stołu. Zakładając, że chciał je pożyczyć, sięgnęłam po sól, kiedy odsunął wolne krzesło i opadł na nie krzyżując nagie ramiona naprzeciw siebie. - Czego chcecie? – warknął tak nisko i grobowo, że mogłabym przysiąc, że taki dźwięk nie może pochodzić z tak anielskich ust. Nash nie spiesząc się zbytnio, przeżuł ciasto, aż w końcu połknął swój kawałek i odepchnął swój talerz. – Odpowiedzi. Zmarszczyłam brwi, wpatrując się w blondyna z niedowierzaniem. – Ty jesteś Ponurym Żniwiarzem? Tod po raz pierwszy na mnie spojrzał, a skrzywienie praktycznie wymalowało się na jego twarzy. – Spodziewałaś się kogoś starszego? Wyższego? Może coś w rodzaju wychudzonego szkieletu? – pogarda sączył się z jego słów jak kwas, a jego uwaga zwróciła się znowu w stronę Nasha, na którego napadł ze złością. – Widzisz? Taki jest właśnie problem ze starą nazwą. Powinienem zacząć się nazywać ‘kolekcjonerem pośrednim’, albo coś w tym stylu. - Wtedy kazaliby ci nosić garnitur i krawat – powiedziałam, rozbawiona wyobrażeniem sobie tego. Kąciki ust Nasha drgnęły. - Kim jest twoja pomocniczka? – Tod kiwnął głową w moją stronę, ale jego uwaga – i irytacja – ograniczyła się do Nasha. - Musimy się czegoś dowiedzieć o tempie wymiany – powiedział Nash, przerywając mi, zanim mogłam się przedstawić.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Brwi Toda zebrały się nisko zaciemniając niebieskie oczy, a w blasku fluorescencyjnych żarówek zauważyłam krótką, bladą bródkę na końcu jego ostrego, kwadratowego podbródka. – Czy ja ci wyglądam jak biuro informacji? - Wyglądasz na… znudzonego. – Złośliwe spojrzenie rozeszło się po twarzy Nasha, kiedy groźne spojrzenie Toda się pogłębiło, a ja zastanawiałam się, co opuściłam. – Szpital nie daje ci dużo pracy? Hej, słyszałem, że otwierają Colonial Manor. Podobało ci się tam, prawda? - Dom opieki? – zapytałam, ale żaden z nich nawet na mnie nie spojrzał; byli zbyt zajęci patrzeniem na siebie. – Dlaczego dom opieki miałby zatrudnić kogoś, kto zabija ich pacjentów? A tak w ogóle, dlaczego szpital miałby to robić? Nash zaśmiał się i przeczesał dłonią burzę brązowych kosmyków na głowie, ale oczy Toda zwróciły się błyskawicznie w moją stronę, a jego szczęka się zacisnęła. – Czy ona przyszła z przyciskiem wyciszania? - On nie pracuje dla szpitala – powiedział Nash, ignorując – miejmy nadzieję – retoryczne pytanie Toda. – On pracuje w szpitalu. A w tym tempie będzie tkwić tutaj przynajmniej do końca następnego stulecia. Prawda, Tod? Żniwiarz nie odpowiedział, ale słyszałam, jak zgrzyta zębami. - Wiesz, jak dalej będziesz tak nakręcał swoją złość, to w przyszłym stuleciu możesz nigdzie nie pracować, a tym bardziej na cały etat. – Czekaj, czy ja właśnie dogryzłam przedstawicielowi śmierci? To prawdopodobnie nie był najlepszy pomysł, Kaylee. - Żniwiarze się nie starzeją. – Tod napadł na mnie, wciąż wpatrzony w Nasha. To jedno ze świadczeń dodatkowych. - Tak, jak my, prawda? – spojrzałam na Nasha akurat wtedy, kiedy się wzdrygnął, więc wiedziałam, że powiedziałam coś nie tak. A kiedy znowu spojrzałam na Toda, zauważyłam, że wpatruje się we mnie w zdziwieniu, z szelmowskim uśmiechem, podkreślającym jego anielskie rysy twarzy, tak jak światło z góry. - Gdzieś ty ją znalazł? - My się starzejemy. – Powiedział Nash, ucinając ostatnie słowo tak, jakby chciał powiedzieć moje imię, ale w ostatniej chwili się opamiętał. I wtedy zrozumiałam: Nie chciał, żeby Tod wiedział, kim jestem. Jak dla mnie, dobrze. Sama wiedza, że Śmierć zna moje imię sprawiała, że moja skóra się pociła. Nawet jeśli poszczególna Śmierć była tylko jedną z wielu i do tego prawie zbyt piękna, żeby na nią patrzeć. - My po prostu starzejemy się bardzo powoli – kontynuował Nash. Ale i tak wtedy strasznie się zaczerwieniłam; właśnie zrobiłam z siebie kompletną idiotkę. Jaki baran nie zna przebiegu życia własnego gatunku? Nash zaczepił swoją stopę wokół mojej kostki, pocierając moją nogę pocieszająco i kojąco. Rzuciłam mu wdzięczny uśmiech i zmusiłam się do spojrzenia śmiało w oczy Toda. Najlepszym sposobem na kopiącego pod tobą dołek, jest wrzucenie go do tego dołu. – Dlaczego tu utknąłeś? – zapytałam, mając nadzieję, że dobrze trafiłam w jego słaby punkt.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Bo jest żółtodziobem. – Nash uśmiechnął się złośliwie. – I nie ma większych szans na awans, w pracy, w której ludzie nigdy nie umierają. - Jesteś żółtodziobem? – znowu spojrzałam na Toda i znowu jego szczęka zacisnęła się w irytacji. – Ile masz lat? – Zakładałam, że w ‘bezwiekowej’ wersji był znacznie starszy niż wskazywałby na to jego wygląd. - Ma siedemnaście lat. – Powiedział Nash ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy. - Miałem siedemnaście la, kiedy zacząłem tu pracować. – Napadł na niego żniwiarz. – Ale to było dwa lata temu. - Robisz to przez dwa lata i wciąż jesteś żółtodziobem? Tod wyglądał na obrażonego, a ja nie byłam pewna, czy mam się śmiać, czy przepraszać. – No więc, mój pracodawca nie był zbytnio zainteresowany prawdą w ogłoszeniach. A twój chłopak ma rację co do tutejszego kursu wymiany – nie istnieje. Starsi Żniwiarze w tej dzielnicy kończą po dwustu latach. – Gdybyśmy nie stracili jednego z nas w zeszłym roku, to wciąż siedziałbym w pokoju oglądając telewizję w Colonial Manor czekając, aż starzy ludzie kopną w kalendarz nad swoimi płatkami owsianymi. - Czekaj, jak straciliście Żniwiarza? – musiałam zapytać. – Mieliście wypadek z kosą? – nikt inny nie wydawał się rozbawiony moim żartem. - Im mniej wiesz o sprawach Żniwiarzy, tym lepiej – wyszeptał Nash, a Tod przytaknął wyniośle. Oh. Uniosłam obydwie ręce w górę broniąc się i oparłam się z powrotem o oparcie krzesła. – Przepraszam. Więc… starzy ludzie umierający nad płatkami owsianymi…? Tod wzruszył ramionami. – Taa. Ale przynajmniej tutaj mam sporadyczne przypadki zastrzelenia ofiary albo nieoczekiwanych nawrotów. Życie jest pełne niespodzianek, prawda? - Tak sądzę. – Ale niespodzianki straciły dla mnie swego rodzaju oryginalność wraz z odkryciem, że nie jestem człowiekiem. Wyłączając tą całą chorą sprawę ze śmiertelnymi przeczuciami. Chciałabym być znowu zaskakiwana przez śmierć, tak jak normalni ludzie. No, może nie przez własną śmierć, oczywiście. - Mówiąc o niespodziankach… - odrywając wieczko ze swojej coli, spojrzałam pytająco na Nasha, a on przytaknął, chcąc, żebym kontynuowała. Ewidentnie nie wyobrażałam sobie, że Tod jest gotowy, żeby ze mną porozmawiać, tak samo jak nie byłam ja. – Potrzebujemy twojej pomocy w uniknięciu jednej bardzo paskudnej. Tod spojrzał na wyimaginowany zegarek na swoim nadgarstku. – Wy dwoje już zmarnowaliście mi całą przerwę. Za dziesięć minut mam tętniaka na czwartym piętrze. Nie mogę się spóźnić. Nienawidzę tych, którzy się ociągają. - To nie potrwa długo. – Przygwoździłam go swoim wzrokiem, odmawiając sobie zerwanie kontaktu wzrokowego, kiedy zobaczyłam, że się waha. – Proszę. Żniwiarz westchnął, przebiegając jedną dłonią po burzy krótkich loczków na głowie. – Macie pięć minut.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Odetchnęłam delikatnie z ulgą. Dopóki nie dotarła do mnie rzeczywistość. Czy ja właśnie wybłagałam spotkanie ze Śmiercią?
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział XI - Czy to ma coś wspólnego z kursem wymiany? – Zapytał żniwiarz, wyciągając mnie z własnej głowy, do której polowi zaczął docierać wstrząs wywołany wydarzeniami ostatnich paru godzin. Kiedy nie odpowiedziałam, Nash przytaknął. Żniwiarz wzruszył ramionami i zgarbił się z powrotem na krześle. – Wiesz o tym tyle, co ja. Życie za życie. Nash spojrzał na mnie z brwiami uniesionymi w pytaniu, czy wszystko w porządku. Kiwnęłam głową, porządkując swoje myśli w skupieniu, a on pochylił się, krzyżując swoje ręce na stole. – Ale to jest kara za ocalenie kogoś z twojej listy, prawda? Kogoś, kto miał umrzeć. - Wy nikogo nie ‘ocalacie’. – Nachmurzył się Tod – z pewnością trafiliśmy w jego słaby punkt. – Kradniecie dusze, co tylko opóźnia to, co nieuniknione. I zrzucacie całą moją zmianę z planu. I wpychacie mojego szefa w całkiem nową sferę wkurzenia. I nawet nie chcecie wiedzieć o całej papierkowej robocie, która jest związana z każdą pojedynczą, jednakową wymianą. - Ja nie… - Zaczął Nash, ale Tod mu przerwał. - Ale poza wszystkim, to jest nielegalne. A zatem, karalne. Odkręciłam zakrętkę od butelki i popchnęłam ją w kierunku środka stołu. – Ale czy kara wciąż obowiązuje, jeśli ocalimy kogoś, kto wcale nie miał umrzeć? Czoło Toda zmarszczyło się w dezorientacji, a następnie jego wyraz twarzy stał się nagle obojętny, pozostawiając zimne zrozumienie w jego oczach. – Takie gówna się tutaj nie zdarzają… - Odpuść, Tod. – Nash obserwował żniwiarza uważnie, a dawny ból odbił się w liniach jego niezadowolonej miny. – Wisisz mi prawdę. Ale Tod mówił, jakby nikt mu nie przerwał. – …A nawet gdyby się zdarzały, nigdy byście o tym nie wiedzieli, bo żaden żniwiarz nie może sobie pozwolić na przyznanie się, że zabrał złą duszę. - Nie mówimy o wypadku. – Spojrzałam w górę, kiedy drzwi do kawiarni otworzyły się i wkroczyła przez nie kobieta wlokąc ze sobą troje dzieci, po raz pierwszy odkąd pojawił się Tod, przypominając mi, że rozmawiamy o bardzo dziwnych rzeczach w bardzo publicznym miejscu. - Co z listą? Czy nie powinna ona udowadniać, że ktoś nie miał umrzeć? – Wyszeptał Nash, zauważając nowe towarzystwo. Tod potarł twarz obiema dłońmi, widocznie sfrustrowany, tracąc cierpliwość przez nasze pytania. – Prawdopodobnie, ale nigdy nie dostałbyś listy w swoje ręce. A nawet, jeśli, byłoby za późno. Kara byłaby już wystosowana. - Czy ty naprawdę chcesz powiedzieć, że żniwiarz wziąłby niewinną duszę w zamian za duszę, którą powinien wziąć jako pierwszą? – Oburzenie wypalało
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take moje żyły. Jeśli jakakolwiek rzecz na tym świecie była wolna od korupcji, to powinna to być śmierć. Wreszcie, czy śmierć nie była jednakowa dla wszystkich? A może było jakiś podatek? - Nie, masz rację. – Tod posłał mi marudne skinięcie. – Teoretycznie, kara nie powinna odnosić się do takich spraw. Ale teoria i rzeczywistość nie zawsze się pokrywają, kiedy ma z tym związek śmierć. Więc nawet jeśli w wasze ręce dostałaby się prawdziwa lista, a wy mielibyście rację, co do błędu żniwiarza, szanse są takie, że niewinna dusza byłaby już zabrana. Albo jedna w waszych. Nie mogłam nie zauważyć, że nie zaliczyła nas do kategorii ‘niewinnych’. - Więc i tak jesteśmy załatwieni. – Wyrzuciłam z rozdrażnieniem swoje ręce w powietrze i oparłam się o krzesło zamykając oczy. - O co, tak w ogóle chodzi? – Zapytał Tod, a ja otworzyłam oczy i zauważyłam, że wpatruje się we mnie… czy to było zainteresowanie? – Kogo próbujecie ocalić? - Nie wiemy. Prawdopodobnie nikogo. – Nash szturchnął widelcem ostatni kawałek swojego ciasta, rozsmarowując czekoladowy lukier po papierowym talerzyku. – Kilka dziewczyn umarło ostatnio w naszej okolicy, więc Ka… Urwał, wyrzucając moje imię ze zdania w ostatniej sekundzie. – Ona – Kiwnął głową moim kierunku. – Uważa, że ich śmierci są podejrzane. - ‘Ona’ tak uważa, co? – Uśmiech uniósł jeden kącik ust żniwiarza, a ja praktycznie słyszałam, jak w jego głowie pracują trybiki. – Co jest w nich podejrzanego? - Wszystkie były nastolatkami. Wszystkie były bardzo ładne. Wszystkie umarły w ten sam sposób. Wszystkie były zdrowe. I wszystkie umarły w odstępie jednego dnia. – Wyliczałam na palcach, kiedy mówiłam i kiedy skończyła mi się ręka, wyciągnęłam ją do niego. – Wybierz sobie co chcesz. Ale i tak, jest zbyt wiele zbiegów okoliczności. Nie ma mowy, żeby wszystkie miały umrzeć i nie obchodzi mnie, na czyjej liście się znajdowały. Błysk zainteresowania w oczach Toda powiedział mi, że zdobyłam jego uwagę. – Myślisz, że ktoś je zabił? Stukałam jedną stopą o klejącą się podłogę, próbując uporządkować swoje myśli. – Nie wiem. Może, ale jeśli tak, nie mam pojęcia, jak. Wszystkie, oprócz pierwszej, umarły na oczach świadków, którzy nie widzieli nic podejrzanego. Nic poza piękną dziewczyną upadającą bez żadnego ostrzeżenia. - Oczywiście, są sposoby, żeby to zrobić. – Tod uniósł się trochę i przysunął swoje krzesło nieco bliżej stołu, a następnie wślizgnął się na nie z powrotem. – Ale nawet, jeśli zostały zabite, to nic nie zmienia. Ofiary śmierci są na liście mistrza każdego dnia. Ja miałem tylko jedną w ciągu dwóch lat, ale starsi żniwiarze mają je raz na tydzień.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Poczułam, jak moje oczy się rozszerzają i ciężki, ciasny uścisk złapał mnie za klatkę piersiową. – Chcesz powiedzieć, że rzekomo ludzie mają być zabijani? – Przez moment, prawdziwe przerażenie zaćmiło determinację i strach walczył wewnątrz mnie. Jak morderstwo mogło być częścią normalnego porządku? Tod potrząsnął głową. – Ludzie mają umierać, a okoliczności są bardzo zróżnicowane. Włączając morderstwo. Obróciłam się do Nasha, zwalczając łzy złości, które wypalały moje oczy? – Więc jaki to ma sens? Jeśli nie mogę tego zmienić, po co mam to wszystko wiedzieć? Nash ujął moją dłoń. – Nie może pogodzić się z ich śmiercią. – Powiedział, a Tod skinął głową, na znak, że rozumie. - Co o tym wiesz? – Napadłam, pomijając fakt, że to nie była jego wina. Albo, że prawdopodobnie powinnam się go bać. – Bierzesz życie za to, że ktoś żyje. – Z taką samą ironią, jak samo brzmienie tego zdania… - Śmierć jest dla ciebie zjawiskiem codziennym. Nash sapnął, a zadowolone spojrzenie pokryło jego twarz. – Taa, i po słuchaniu go nawet nie miałabyś pojęcia, ile początkowo miał z tym problemów. - Uważaj, Hudson. – Warknął Tod, a jego jasne oczy stały się lodowate. Inne spojrzenie przemknęło przez twarz Nasha – jakaś mieszanina rozbawienia i psotności. – Powiedz jej o tej małej dziewczynce. - Czy ty masz jakieś zaburzenia? Jakieś przepalenie przewodów tam w górze… - Machnął niedbale w kierunku głowy Nasha. - …które sprawia, że jesteś niezdolny do trzymania swojej gęby na kłódkę? Czy może jesteś po prostu strasznie zidiociałym debilem? - O jakiej dziewczynce? – Zignorowałam zarówno wybuch żniwiarza, jak i zadowoloną minę uśmiechniętego bean sidhe. - To pomoże jej zrozumieć. – Powiedział Nash, kiedy stało się jasne, że Tod nie zamierzał odpowiedzieć. - Zrozumieć co? – Zażądałam, spoglądając to na jednego, to na drugiego. W końcu Tod westchnął, wciąż wpatrując się w Nasha. - On po prostu próbuje zrobić ze mnie idiotę. – Napadł Tod. – Ale ja znam historie, które sprawiają, że jest jeszcze gorszy, więc miej to na uwadze, porywaczu dusz, zanim następnym razem otworzysz swoje usta. Nash wzruszył ramionami, wyraźnie niewzruszony groźbą, a Tod obrócił się na krześle twarzą do mnie. – Po pierwsze, nie byłem jakimś wielbicielem swojej pracy. Ta cała sprawa wydawała mi się bezsensowna i smutna, a czasami po prostu zła. Raz rzeczywiście odmówiłem wyznaczonego mi zadania i prawie dałem się przez to zabić. Zgaduję, że to właśnie chciał, żebyś usłyszała.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Na brzegu mojego wzroku, zauważyłam, że Nash przytaknął, ale skupiałam swoją uwagę na żniwiarzu. – Dlaczego miałbyś odmówić wykonania polecenia? Tod wyzionął powietrze, dając upust swojej frustracji. Albo może zawstydzenia. – Pracowałem w domu starców, a ta mała dziewczynka przyszła z rodzicami, żeby odwiedzić babcię. Zakrztusiła się miętówkę, którą dała jej współlokatorka jej babci i miała umrzeć. Była na liście – oficjalnie. Ale kiedy przyszedł na to czas, nie potrafiłem tego zrobić. Miała tylko trzy latka. Więc, kiedy pokazała się pielęgniarka i zrobiła jej rękoczyn Heimlicha9, pozwoliłem jej żyć. - Co się stało? – Moje serce bolało z powodu tej małej dziewczynki i z powodu Toda, którego praca była skłócona z każdym gramem współczucia w moim ciele. I, ewidentnie, jego też. - Mój szef wkurzył się, kiedy wróciłem bez jej duszy. Wziął za to duszę jej babci, a kiedy w szpitalu znalazła się praca, pominął mnie i dał ją komuś innemu. – Złość zaciemniła jego oczy. – Utknąłem w domu starców przez kolejne trzy lata, zanim w końcu przeniósł mnie tutaj. I mogę sobie tylko wyobrażać, ile czasu minie, zanim znowu awansuję. - Ale nie sądzisz, że to było tego warte? – Musiałam o to zapytać. – Babcia właściwie już przeżyła swoje życie, a ta mała dziewczynka dopiero zaczynała żyć. Uratowałeś jej życie! Żniwiarz powoli potrząsnął głową, a jasne loczki zamigotały w świetle nad jego głową. – To nawet nie była wymiana. Od momentu, w którym miała umrzeć, ta mała dziewczynka żyła na pożyczonym czasie. Czasie jej babci. Jeśli robisz zamianę, tak naprawdę przekładasz datę śmierci jednej osoby na inną. Ta mała dziewczynka zmarła sześć miesięcy później, kiedy tak naprawdę miała umrzeć jej babcia. Tym razem, nie potrafiłam powstrzymać łez. – Jak ty to wytrzymujesz? – Otarłam swoje oczy ze złością serwetką, którą podał mi Nash, zadowolona, że nie nałożyłam za dużo tuszu. Tod zerknął na Nasha, a następnie jego wyraz twarzy złagodniał, kiedy znowu odwrócił się do mnie. – Teraz, kiedy się do tego przyzwyczaiłem, jest łatwiej. Ale przez ten czas, musiałem nauczyć się ufać liście. Lista mistrza jest jak scenariusz do gry – pokazuje każde słowo wypowiedziane przez aktorów, a przedstawienie trwa dopóki nikt się od niego nie wyłamuje. - Ale to się zdarza, prawda? – Zwinęłam serwetkę w małą kuleczkę. – Nawet jeśli lista jest niezawodna, ludzie są. Żniwiarz może odbiec od listy, tak jak ty z tą małą dziewczynką, prawda?
9
Rękoczyn Heimlicha – stosowany jest przy zadławieniach. U dzieci przeponę uciska się jedną ręką (z palcami zwiniętymi w pięść), a drugą, otwartą przytrzymuje się dziecko na plecach.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Nash poruszył się na krześle, przykuwając naszą uwagę, zanim Tod miał szansę odpowiedzieć. – Myślisz, że te dziewczyny zmarły zamiast ludzi, którzy byli naprawdę byli na liście? Że zostali zamienieni? Potrząsnęłam głową. – Trzy w ciągu trzech dni? To wciąż za dużo zbiegów okoliczności. Ale jeśli Tod mógł odejść od listy nie biorąc duszy, to czy inny żniwiarz mógł z niej zboczyć biorąc dodatkową. Albo nawet trzy? - Nie. – Tod potrząsnął stanowczo głową. – Nie ma mowy. Mistrz zauważyłby, gdyby ktoś dostarczył trzy dodatkowe dusze. Uniosłam jedną brew. – Co sprawia, że uważasz, że ktoś by je dostarczył? Żniwiarz jeszcze bardziej spochmurniał. – Nie wiesz, o czym mówisz. To niemożliwe. - Jest sposób, żeby się dowiedzieć. – Nash spojrzał na mnie mrocznie, zanim przeniósł swój przenikliwy wzrok na Todzie. – Masz rację, my nie zdobędziemy listy. Ale ty możesz. - Nie. – Tod odsunął swoje krzesło i wstał. Po drugiej stronie kawiarni, matka i dziecko spojrzeli na nas, mały chłopiec był umorusany od ucha do ucha czekoladowymi lodami. - Siadaj! – Syknął Nash, spoglądając na niego. Tod potrząsnął głową i zaczął się od nas odwracać, więc złapałam go za rękę. Zamarł w momencie, kiedy go dotknęłam i odwrócił się do mnie stopniowo, tak jakby każdy ruch sprawiał mu ból. – Proszę. – Błagałam go oczami. – Po prostu go wysłuchaj. Żniwiarz powoli wciągnął swoje palce z mojego uścisku, aż moja dłoń zawisła w powietrzu, pusta i porzucona. Wyglądał jednocześnie na złego i przerażonego, kiedy wślizgiwał się znowu na swoje krzesło, teraz bardziej oddalony od stołu. - Nie musimy widzieć całej listy. – Zaczął Nash. – Tylko część z tego weekendu. Sobota, niedziela i dzisiaj. - Nie mogę tego zrobić. – Znowu potrząsnął swoją głową, a jego jasne loki podskoczyły. – Nie rozumiecie, o co prosicie. - Więc nam powiedz. – Założyłam ręce na stole, pokazując, że mam czas na długą historię. Nawet, jeśli nie miałam. Tod wypuścił ciężko powietrze i skierował swoją odpowiedź do mnie, dosadnie ignorując Nasha. – Nie mówisz tylko o liście. ‘Lista mistrza’ to zła nazwa. To jest właściwie pełno list. Każdego dnia jest nowy mistrz, a mój szef dzieli listę na strefy, a następnie przenosi. Widzę tylko część dla tego szpitala, od południa do północy. Jest jeszcze inny żniwiarz, który pracuje tu przez drugą część dnia, a ja nigdy nie oglądam żadnej z jego listy, a co dopiero listy z innych
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take stref. To nie tak, że mogę sobie po prostu pójść do kolegi z pracy i spytać czy mogę zobaczyć jego stare listy. Zwłaszcza, jeśli robi to ‘niezależnie’. - On ma rację. To jest zbyt skomplikowane. – Westchnął Nash, zamykając oczy. Następnie otworzył je znowu i spojrzał na mnie zdecydowanie. – Potrzebujemy listę mistrza. Tod jęknął i otworzył usta, żeby się kłócić, ale go wyprzedziłam. – Nie, nie potrzebujemy. Nie musimy nawet jej oglądać. - Co? – Nash zmarszczył brwi, a ja wyciągnęłam palec, prosząc go bezgłośnie, żeby zaczekał, kiedy odwróciłam się znowu do żniwiarza. - Rozumiem, że nie pracujesz według listy mistrza, ale ją widujesz, prawda? Powiedziałeś, że każdego tygodnia są na niej ofiary morderstwa…? - No, widuję ją od czasu do czasu. – Tod wzruszył ramionami. – Teraz wszystko jest cyfrowe, a mój szef cały czas trzyma to na swoim komputerze, na wypadek, gdyby musiał coś poprawić. Widzę listę, kiedy chodzę do jego biura. - Dobrze, bardzo dobrze. – Nie mogłam odmówić sobie małego uśmiechu. – Po prostu potrzebujemy, żebyś na nią zerknął i powiedział nam, czy na liście były te trzy nazwiska. Tod pochylił się, kładąc łokcie na kolanach, chowając głowę w dłoniach. Podrapał się po czole, następnie wziął głęboki, zrezygnowany oddech i w końcu na mnie spojrzał. – Gdzie zmarły? - Pierwsza w West End, w Taboo. Heidi…? – Nash spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami. – Anderson. – Dokończyłam. – Druga to Alyson Baker, zmarła w kinie, Arlington. A trzecia w liceum East Lake, dzisiaj popołudniu. - Czekaj, to są wszystkie różne strefy. – Tod zmarszczył czoło, a jego ukształtowane mięśnie ramion napięły się, kiedy pochylił się nad stołem. – Jeśli naprawdę uważasz, że żadna z nich nie miała umrzeć, oznacza to, że troje różnych żniwiarzy jest zamieszanych w ten mini spisek. Co, tak przy okazji, zaczyna brzmieć nieco skomplikowanie. - Hmm… - Nie wiedziałam wystarczająco dużo o żniwiarzach, żeby zrozumieć, o jakiej wyszukanej teorii właśnie mówił, ale wiedziałam, że im więcej osób było zaangażowanych, tym trudniej było utrzymać to w tajemnicy. Tod miał rację. Więc… może, mimo wszystko, szukaliśmy jednego żniwiarza. – Czy jest coś, co powstrzymuje was od działania w czyjejś strefie? - Poza uczciwością i strachem przed byciem złapanym? Nie. Uczciwość ponurych żniwiarzy…? - Więc jeśli żniwiarz nie jest uczciwy i się nie boi, nic nie powstrzymuje go przed wymordowaniem połowy Texasu, kiedy następnym razem wpadnie we wściekłość stojąc w korku ulicznym w godzinach szczytu? – Słyszałam, jak mój głos wzrasta, więc zmusiłam się do ściszenia go, kiedy odkręcałam korek coli. –
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Czy wy nie musicie włączać…um… jakichś śmiertelnych promieni, kiedy was nie ma, czy coś? Idealne usta Toda wykrzywiły się w krótkim uśmiechu. – Um, nie. Nie ma żadnych śmiertelnych promieni, chociaż, mogłyby być naprawdę super. Żniwiarze nie mają żadnego wyposażenia. Wszystko, co posiadamy, to zdolność do tłumienia ludzkiego życia i odbierania duszy. Ale uwierz mi, to więcej niż potrzeba. Po tych słowach, jego twarz spochmurniała. – Teoretycznie, nigdy nie powinnaś spotkać nieuczciwego żniwiarza. To nie tak, że zgłaszamy się do tej pracy, żeby zaspokoić jakieś bardzo potężne pragnienie. Jesteśmy rekrutowani i przygotowywani na każde psychiczne warunki znane ludziom. Nikt, kto jest zdolny do czegoś, o czym mówisz, nie powinien kiedykolwiek zostać żniwiarzem. - Brzmisz, jakbyś był mniej pewny tego systemu. – Powiedziałam, obserwując uważnie jego twarz. Wzruszył ramionami. – Mów za siebie. Ludzie nie są nieomylni, a system jest kontrolowany właśnie prze nich. - Więc, mógłbyś się dostać do tej listy? – Powiedział Nash, obserwując Toda prawie tak samo blisko jak ja. Tod zagryzł dolną wargę w zamyśleniu. – Mówicie o trzech różnych strefach, w trzech różnych dniach – i żadne z nich nie jest na bieżącej liście mistrza. - Więc, mógłbyś to zrobić? – Powtórzyłam, pochylając się w oczekiwaniu. Tod przytaknął powoli. – To nie będzie łatwe, ale lubię wyzwania. Tak długo, jak za nie płacą. – Jego niebieskie oczy zatrzymały się na mnie, a coś mi podpowiedziało, że nie mówił już o grzebaniu w biurze jego szefa. – Dam wam to, co chcecie wiedzieć, w zamian za twoje imię. - Nie. – Nash nawet się nie zawahał. – Zrobisz to, bo jeśli nie, będziemy tu przesiadywać, a ona będzie wstrzymywać każdą duszę, którą będziesz próbował wziąć, zanim nie będziesz tak daleko w plecy, że twój szef wyśle cię z powrotem do domu starców. Jeśli będziesz miał szczęście. - Jasne. – Tod uśmiechnął się złośliwie, kiedy jego wzrok przeniósł się na Nasha. – Jest tak zielona, że widać jej korzenie. Założę się, że nigdy nawet nie widziała duszy. - On ma rację. – Powiedziałam. Nash podniósł moją rękę ze stołu i ścisnął ją mocno, błagając mnie niemo, żebym nie dawała Todowi to, czego chce. Ale nie widziałam żadnego powodu, żeby tego nie robić. Moje imię było łatwe do rozgryzienia, co sprawiało, że stało się niewielką zapłatą za informacje, których potrzebowaliśmy. – Mam na imię Kaylee. Poznasz nazwisko, jeśli dasz nam to, czego chcemy. - Umowa stoi. – Tod podniósł się, promieniejąc, jakby jego twarz wytwarzała własne światło. – Dam wam znać, jak się czegoś dowiem, ale nie mogę wam obiecać, że będzie to dzisiaj. Już jestem spóźniony na tego tętniaka. Skinęłam głową, rozczarowana, ale niezbyt zaskoczona.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - A teraz, wybaczcie, ale muszę zrobić z jakiejś biednej kobiety wdowę. – Po czym zniknął. Nie było żadnego bicia dzwonów, ani migotania światła. Żadnego sygnału, że miał się rozpłynąć. Po prostu w jednym momencie, był, a w drugim już go nie było, bez żadnych specjalnych – czy też dźwiękowych – efektów. - Nie powiedziałeś mi, że potrafi coś takiego. – Spojrzałam na Nasha i znalazłam go marszczącego brwi przy stole. – Co jest? - Nic. – Wstał i podniósł papierowy talerzyk, na którym wciąż był kawałek ciasta. – Chodźmy. – Wychodząc z kawiarni, wyrzuciliśmy swoje tacki. W ciszy przeszłam za nim przez szpital i parkingowy garaż. Zgaduję, że naprawdę nie chciał, żeby Tod znał moje imię… Kiedy doszliśmy do samochodu, Nash odprowadził mnie do drzwi pasażera, gdzie otworzył dla mnie drzwiczki. Ale zamiast wsiąść, obróciłam się twarzą do niego i położyłam jedną rękę na jego klatce piersiowej. – Jesteś na mnie wściekły. – Moje serce biło boleśnie mocno. Pod swoją dłonią, czułam, jak jego serce galopuje i przez jedną przerażającą chwilę byłam pewna, że już nigdy nie będę mogła go poczuć. Że odwiezie mnie prosto do domu, a potem zniknie z mojego życia, tak jak Tod zniknął z kawiarni. Ale Nash potrząsnął powoli głową. Był rozjaśniony od góry przez światło znajdujące się niedaleko wejścia, a jego ciemne włosy wydawały się płonąć przy końcówkach. – Jestem wściekły na niego. Powinienem był przyjść tu sam, ale nie pomyślałem, że będzie tobą zainteresowany. Moje brwi powędrowały w górę i stanęłam z boku, żeby zobaczyć go lepiej. – Dlatego, że jestem wrzeszczącą jędzą? Nash przyciągnął mnie z powrotem do siebie i przycisnął do samochodu, a następnie pocałował tak intensywnie, że nie byłam pewna, czy jeszcze oddycham. – Nie masz pojęcia, jak bardzo jesteś piękna. Ale Tod polował na kogoś od dłuższego czasu, więc myślałem, że będziesz bezpieczna. Powinienem wiedzieć lepiej. - Dlaczego nie chciałeś, żeby poznał moje imię? Nash pochylił się, żeby widzieć mnie lepiej, a krzywizny jego szczęki stały się ostre. – Ponieważ on jest Śmiercią, Kaylee. Nie ważne, jak niewinnie wygląda, albo jak desperacko czepia się idei, że jest swego rodzaju pośmiertnym herosem, przewożącym bezbronne dusze z punktu A do punktu B, wciąż pozostaje żniwiarzem. Pewnego dnia może znaleźć twoje imię na swojej liście. I podczas gdy wiem, że ukrywanie twojego imienia nie sprawi, że nie umrzesz, nie zamierzam oddawać twojej tożsamości jednemu ze sług Śmierci. - On zna twoje imię. – Pozwoliłam swojej dłoni ześlizgnąć się w dół po jego klatce piersiowej i ramieniu, dopóki moje palce nie złączyły się z jego. - Znałem go, zanim został żniwiarzem. - Znałeś go? – Nie pomyślałam wcześniej o tym, że Tod mógł mieć kiedyś normalne życie. Jacy są żniwiarze, zanim otoczą się śmiercią i umieraniem?
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Nash przytaknął, a ja otworzyłam usta, żeby zadać kolejne pytanie, ale położył palec na moich ustach. – Nie chcę więcej rozmawiać o Todzie. - Zgoda. – Wymamrotałam przy jego palcu. Następnie odsunęłam jego dłoń i wspięłam się na palce. – Ja też nie chcę o nim rozmawiać. – Pocałowałam go, a mój puls stał się szalony, kiedy odwzajemnił pocałunek. Jego język szybko napotkał mój, a następnie jego usta wędrowały w dół mojego podbródka i szyi. - Mmm… - Wymruczałam w jego włosy, kiedy jego język wślizgnął się w zagłębienie pod obojczykiem. Wstrząsające dreszcze skakały mi po ramionach, a moje dłonie znalazły się na jego plecach. Moje palce wędrowały po materiale jego koszulki. – To jest boskie. - Ty bosko smakujesz. – Wyszeptał tuż przy mojej skórze. Ale zanim mogłam odpowiedzieć, niedaleko od nas, zawarczał silnik, a światło oblało nas oboje, natychmiastowo mnie oślepiając. Nash wyprostował się, jęcząc we frustracji, kiedy samochód po drugiej stronie przejścia wyjechał wprost na nas, zanim zjechał do wyjścia. – Zgaduję, że powinienem zabrać cię do domu. – Powiedział, przysłaniając twarz jedną ręką, a drugą pozostawiając na moim ramieniu. Zamrugałam, próbując odgonić ruszające się koła światła z moich oczu. – Nie chcę wracać do domu. Cała moja rodzina okłamywała mnie przez całe moje życie. Nie mam im nic do powiedzenia. - Nie chcesz się dowiedzieć, dlaczego cię okłamywali? Zamrugałam na niego, wzięta przez moment z zaskoczenia. Nie rozważałam zwyczajnego skonfrontowania ich z prawdą. Nigdy nie spodziewaliby się, że nadchodzi. Powolny uśmiech pokrył moją twarz i zobaczyłam, jak Nash go odwzajemnia. – Chodźmy.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział XII - Idziesz, prawda? – zapytałam, kiedy Nash skręcił w lewo koło parku nie wyłączając silnika. Na podjeździe nie było wystarczająco dużo światła, żebym mogła dobrze przyjrzeć się jego oczom, ale wiedziałam, że czekał na mnie. - Chcesz mnie tam? Chciałam? Smukła sylwetka pojawiła się w frontowym oknie: Ciocia Val, z jedną ręką na jej wąskich biodrach i drugą podtrzymującą brodę. Chyba mnie nie lubiła, ponieważ nie chciała powiedzieć mi prawdy, zanim nie dowiedziałby się, że ktoś inny już mi to powiedział. - Tak chcę. To nie było tak, że potrzebowałam go, żeby walczyć w moich bojach. Bo w rzeczywistości domagałam się tylko dawno zaległych odpowiedzi, teraz wielkie kłamstwo – dotyczących całego mojego życia, które teraz jest zagrożone. Ale z pewnością mogę wykorzystać go, jako moralne wsparcie. Nash uśmiechnął się, jego białe żeby były jak iskry między cieniami, kiedy przekręcał kluczyk żeby zatrzymać silnik. Spotkaliśmy się przed jego samochodem, wziął mnie za rękę, następnie pochylił się do przodu i pocałował mnie w tył szczęki tuż obok lewego ucha. Nawet, kiedy stałam na swoim podjeździe, wiedząc, że ciocia i wujek czekają, przez jego dotyk przeszył mnie dreszcz w oczekiwaniu na coś więcej. Nie jestem szalona. Właśnie się tego dowiedziałam. I nie byłam sama – Nash mnie lubi. Ale nawet wtedy strach, jak jakieś tworzywo, sztuczne wypełniał moje wnętrze, kiedy otwierałam drzwi, a następnie przesłonę. Weszłam na kafelki i pociągnęłam Nasha za sobą. Moja ciotka stała na środku podłogi, słaba maska zarzutu fałszowała silniejsze, mocniejsze sentymentalne uczucia, które wymykały się zza brzegów. Mój wujek wstał automatycznie obrzucając nas równocześnie spojrzeniem. W kącie jego oczu pierwszym wrażeniem, jakie przez nie przemknęło była ulga. Martwił się, prawdopodobnie dlatego, że nie odpowiedziałam na dwadzieścia widomości, jakie mi zostawił na automatycznej sekretarce. Ale ulga nie trwała długo teraz, kiedy już wiedział, że żyje, patrzył na mnie gotowy mnie zabić samym spojrzeniem. Gniew wujka Brandona zbladł, był inny, kiedy jego uwaga nie skupiała się na mnie, tylko przeniosła się na Nasha. - Jest późno. Jestem pewien, że Kaylee zobaczy cię jutro przy pomniku. Ciocia Val popijała swoją kawę – a może ,, kaweee” – nie proponując mi pomocy. Nash patrzył na mnie czekając na decyzje, ale mój spięty uścisk pokazał mu moje postanowienie. – Wujku Brandonie, to jest Nash Hudson. Muszę zadać ci kilka pytań i on zostaje. W innym wypadku ja wychodzę razem z nim. Mój wujek uniósł swoje ciemne brwi i jego wzrok stwardniał, ale potem rozszerzył oczy ze zdziwienia. – Hudson? – Wujek obserwował Nasha teraz
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take ostrożniej, a po chwili rozpoznanie pojawiło się na jego twarzy. – Jesteś chłopakiem Trevora i Harmony? Co? Moje spojrzenie krążyło po nich bez zrozumienia. Po mojej lewej ciocia Val zakaszlała gwałtownie i poklepała się po piersi. Zakrztusiła się swoja kawą? - Znacie się? – zapytałam, ale Nash patrzył się, jakby nie miał bladego pojęcia, co czuje. - Znałem twoich rodziców lata temu – powiedział wujek Brandon do Nasha. – Ale nie miałem pojęcia, że twoja matka wróciła w te rejony. Wsunął obie ręce w kieszeń dżinsów w geście, dzięki któremu wyglądał jeszcze młodziej niż zwykle. – Było mi bardzo przykro słyszeć o twoim ojcu. - Dziękuje panu. – Nash skinął głową, jego szczeka była napięta. Zarówno ruch, jak i słowa dobrze przećwiczone. Wujek Brandon zwrócił się ponownie do mnie. – Ojciec twojego przyjaciela… – I wtedy coś go uderzyło. Jego twarz była pusta, a wzrok wydawał się ciemnieć. – Ty jej powiedz. Nash ponownie skinął głową, podnosząc wzrok śmiało. – Ma prawo wiedzieć. - Czy któryś z was, ma zamiar mi to powiedzieć? Ciocia Val usiadła na najbliższym fotelu osuszając swój kubek i prawie rzucając go na stolik. - Dobrze. Nie mogę powiedzieć, że jest to całkowicie nieoczekiwane. Twój tata jest już w drodze, żeby wszystko wyjaśnić. – Ręce wujka krążyły po obydwóch stronach kieszeni, jakby nie wiedział, co z nimi zrobić. Potem westchnął i skinął głową do siebie, co pokazało, jak on się ma do pewnego rodzaju decyzji. – Usiądź, proszę. Jestem pewien, że będziesz chciała zadać mi pytania. - Mogę podać komuś coś do picia? – Ciocia Val uniosła niepewnie swój pusty kubek, który trzymała w ręce. -Tak – posłałam jej stołki uśmiech. – Poproszę cokolwiek, co masz. Zmarszczyła brwi. – Pierwsze zmarszczki wyskoczyły na jej czole – następnie na swój już znany sposób skierowała się do kuchni. - Ja poproszę kawę. – Wujek Brandon powiedział za nią zapadając się w fotel w kwiatowe wzory, ale jego żona zniknęła za rogiem i nie odpowiedziała. Opadłam na sofę, a Nash usiadł obok mnie, w czasie tej nagłej ciszy zastanawiałam się czy moja kuzynka nie miała wyjść w celu przesłuchania mnie lub flirtowania z nim. I żadna muzyka nie dochodziła z jej pokoju. Całkowicie żadnych dźwięków, w rzeczywistości. – Gdzie jest Sophie? Wujek Brandon westchnął ciężko i wydawał się jeszcze bardziej tonąć w fotelu. – Ona nic o tym nie wie. Śpi. - Ciągle? - Znowu. Val obudziła ją na obiad, ale prawie nic nie zjadła. Następnie wzięła kilka kolejnych tych cholernych pigułek i poszła z powrotem do łóżka.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Powinniśmy wylać resztę tego. – Ostatnią część wymamrotał pod nosem, ale oboje usłyszeliśmy. I zgadzam się z nim z całego serca w tej jednej sprawie, jeśli nie z innymi w tym momencie. Siłą brawury powstrzymałam mój gniew, kierujący się na mojego wujka, który wyglądał teraz dość staro. – Więc nie jestem człowiekiem? Skinął głową. – Nigdy nie byłem jednym z tych, którzy owijają w bawełnę. Patrzyłam tylko na niego nie chcą się rozproszyć i pogubić w sensie tej rozmowy. I kiedy wujek zaczął mówić, ścisnęłam rękę Nasha mocniej niż kiedykolwiek. - Nie, technicznie nie jesteśmy ludźmi – powiedział. – Ale różnice są bardzo małe. - Racja. – Przewróciłam oczami. – Oprócz wszystkich śmierci i krzyków. - Widzisz też ,,duchy śmierci” prawda? – Nash przerwał dyskretnie, bardziej niż ja byłabym w stanie to zrobić. Przynajmniej jedno z nas było spokojne. - Tak. Tak jak ojciec Kaylee, mój brat. – Wujek ponownie spojrzał w moje oczy i wiedziałam, co zamierza zaraz powiedzieć przez te jego sympatyczne iskierki w oczach. – I tak jak twoja matka. To nie chodziło o moją matkę. Więc jak daleko sięgam pamięci nigdy mnie nie okłamała. – A co z ciocią Val? - Człowiek. – Odpowiedziała sama za siebie zatrzymując się w salonie i trzymając parującą filiżankę kawy w obu rękach. Obeszła ostrożnie dywan i podała jeden kubek wujkowi, zanim utonęła w miękkim fotelu naprzeciwko niego. – Tak samo Sophie. - Jesteście pewni? – Nash zmarszczył brwi. – Może po prostu nie ma jeszcze żadnych przeczuć? - Była z Merethit tamtego popołudnia. – Zgodziłam się z nim. - Oh, tak. - Wiedzieliśmy to od chwili, kiedy się urodziła – ciotka powiedziała, jak gdyby żadne z nas nic nie mówiło. - Jak? – Zapytałam, kiedy ona powoli zakładała nogę na nogę. Ciocia Val przyłożyła kubek do ust i powiedziała znad niego. – Płakała. – Upiła swoją kawę, a jej oczy koncentrowały się na ścianie nad jej głową. – Żeńskie duchy śmierci nie płaczą przy porodzie. - Naprawdę? – Popatrzyłam na reakcje Nasha, ale on tylko mrugnął, nie pokazywał zaskoczenia tak jak ja. Oczy wujka Brandona na chwile spotkały oczy żony, po czym zwrócił spojrzenie z powrotem na nas. – Mogą produkować łzy, ale nigdy tak naprawdę nie krzyczą, zanim pierwszy raz nie zaśpiewa ich dusza. - Czekaj, to nie może być prawda. – Jako dziecko często płakałam. Na pewno na pogrzebie mojej matki. Dobra nie mogę sobie teraz za dużo przypomnieć z tamtych lat, ale pamiętam, że krzyczałam, kiedy byłam cała we krwi po tym, jak spadłam ze
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take swojego rowerka na krzak róży, kiedy miałam osiem lat. I znowu, kiedy miałam jedenaście lat i kiedy przypadkowo zerwałam kolczyk w kształcie obręczy z płatka mojego ucha podczas szczotkowania włosów. I znowu, gdy zostałam porzucona, kiedy miałam czternaście. Jak długo będę tworzyć śmiertelne prognozy nie wiedząc o tym? Czy dlatego byłam taka niespokojna w przedszkolu? Czy młodzież miała mnie trzymać z daleka od śmierci? Jak długo mieli traktować mnie, jakbym była szalona, zanim dowiem się, co jest ze mną nie tak? Mój kręgosłup zesztywniał i poczułam jak policzki czerwienią mi ze złości. Każda odpowiedź mojego wujka wnosiła więcej pytań o rzeczach, które powinnam wiedzieć dawno temu. – Dlaczego mi nie powiedzieliście? – warknęłam przez zęby, żeby powstrzymać się od krzyczenia i obudzenia Sophie. Tylko tego mi brakowało. Zmarnować wiele godzin i swoje zdrowie. Po co tak naprawdę wątpić w moje człowieczeństwo! - Przepraszam Kayle. Chciałem ci powiedzieć. – Wujek Brandon zamknął oczy, jakby zbierał myśli, następnie z powrotem popatrzył na mnie i niespodziewanie mu uwierzyłam. – Zacząłem mówić ci w tamtym roku, kiedy byłaś… w szpitalu. Ale twój tata poprosił, żebym tego nie robił. Szkody zostały wyrządzone i miał nadzieje, że będzie można poczekać trochę dłużej. Przynajmniej dopóki nie ukończysz szkoły średniej. To, czego chcieli, to żebym miała więcej czasu. Nie życia, ale normalnej ludzkiej egzystencji. Szlachetne myśli, ale zabrakło im realizacji. - Jestem zaskoczona, że twoja mała farsa utrzymała się tak długo. – Przesunęłam się na krawędź tapczanu, kiedy mówiłam, ręka Nash ciągle ściskała moją. Był jedyną rzeczą, która trzymała mnie na miejscu, byłam jak gejzer wypełniony gniewem, grożący pęknięciem w górnej części mojej czaszki. – Myślisz, że jak długo by to wytrzymało, zanim bym wpakowała się na krawędź śmierci? Wujek Brandon wzruszył bezradnie ramionami, ale nadal utrzymywał swój wzrok na mnie. – Duża ilość nastolatków nie widzi nikogo martwego. Mieliśmy nadzieję, że będziesz wśród nich i będziemy mogli zaczekać na twojego tatę, żeby wytłumaczył ci to… później. Kiedy będziesz gotowa. - Kiedy będę gotowa? Byłam gotowa w tamtym roku, kiedy zobaczyłam łyse dziecko pchane na wózku inwalidzkim przez centrum handlowe, w całunie jego własnej śmierci! Czekaliście, aż on będzie gotowy! – Na mojego ojca, który zrobi wielki krok i zarobi na swój tytuł. - Ona ma racje Brandon. – Powiedziała ciocia Val, opadająca na swoje krzesło, jej nogi były odziane w płaskie gracelessly. Patrzyłam na nią czekając na coś więcej, ale odwróciłam się z powrotem do wujka, kiedy podniosła swój kubek i upiła łyk zamiast mówić. - Dlaczego utrzymywaliście ten sekret w pierwszej kolejności? - Bo ty… – Zaczęła ciocia Val znowu, pokazując coś w połowie pustym kubkiem. Ale wujek Brandon posłał jej groźne spojrzenie. - To musi ci wyjaśnić twój ojciec.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - To nie tak, że nie miał czasu – rzuciłam. – Miał szesnaście lat. Wujek Brandon skinął i było widać skruchę na jego twarzy. – Wiem – wszyscy mieliśmy. A biorąc pod uwagę, w jaki sposób dowiedziałaś się o tym… – popatrzył się przepraszająco na Nasha. – Myślę, że źle postąpiliśmy czekając tak długo. Ale twój tata będzie tutaj rano i będę stał nad nim do końca, aż ci wszystko powie. To jego historia do opowiedzenia. To była historia? Nie tylko krótkie wyjaśnienie, tylko rzeczywiście historia? - Naprawdę przyjeżdża? – Nie mogłam uwierzyć, że go zobaczę. Jednak moja pierś się naprężyła pod wpływem adrenaliny, która wpłynęła na myśl: mój tata ma odpowiedzi, nikt inny mi ich nie udzieli. Był skłonny mi je dać. Ale znam mnóstwo katastrof, które mógłby zatrzymać go w Stanach. On nie przyjeżdżał, żeby mnie zobaczyć. Przyjechał naprawić cholerną kontrolę, zanim moja ciocia cofnie zarzut. Wujek Brandon zmarszczył brwi na mój oczywisty sceptycyzm – być może widział zawirowania w moich oczach. – Dzwoniliśmy do niego popołudniu. - Ja do niego zadzwoniłam – Poprawiła ciocia Val – Powiedziałam mu, żeby wsadził swój tyłek w samolot albo ja… - Masz dosyć. – Mój wujek był przy jego stopach zanim zdarzyłam mrugnąć, a chwile później trzymał kubek swojej żony. Przekręciła się na swoim krześle z szeroko otwartymi oczami, w oczach miała zdziwienie, a jej palce nadal były zakrzywione jakby cały czas trzymały kubek. – Przyniosę ci trochę świeżej kawy. –Zatrzymał się na progu pomiędzy salonem i jadalnią, trzymał kubek cioci Val tak mocno, że aż zbielały mu kłykcie. – Przepraszam – powiedział do Nasha. – Moja żona nie czuje się najlepiej. Martwi się o dziewczynki i jest przyjaciółką mamy Merethit Cole. Tak, ale ona i pani Cole były kumpelkami z siłowni, nie bliźniakami syjamskimi. I ja prawie nigdy nie widziałam, żeby ciocia Val piła więcej niż jedną lampkę małego wina – twierdziła, że alkohol ma za wiele kalorii. Nash skinął. – Moja mama też jest smutna. Tak, ale nie sądzę, że tonie w Brendy. - Jak tam twoja matka? - Ciągle za nim tęskni. – Nash spojrzał na nasze splecione ręce, oczywiście niewygodnie było mówić o swojej rodzinie. Wujek Brandon jakby złagodniał. – Oczywiście, że tak. – Następnie odwrócił się w stronę kuchni i dał rzeczom odpocząć. Przez chwile oboje wpatrywaliśmy się w ciszy w dywan, nie bardzo wiedząc, co teraz powiedzieć. Chciałam uderzyć w ciszę jedną z najbardziej niewygodnych rozmów w moim życiu i nie chciałam tego powtarzać. Ale ciocia Val oczywiście chciała. – Ona nie wybaczyłaby sobie tego. – Jej wzrok koncentrował się na podłodze kilka metrów przed nią, jej ręce były zwieszone po obu stronach, a ramiona drgały. Nigdy nie wyglądała na tak… pozbawioną celu. Wiotko.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Moja mama? – zapytał Nash zdziwiony, ale ja wiedziałam, co miał na myśli. Ona mówiła o mojej mamie. - Nie spodobałoby się jej, co? – zapytałam ciekawa, pomimo mojego gniewu. Nikt nie zdawał się być skłonny rozmawiać o mojej mamie przede mną. - Gdyby poszła inna drogą, powiedziałby ci prawdę. Ale Aiden nie może stawić temu czoła. On nigdy nie był tak silny jak ona. – Wzrok cioci Val odnalazł mój i byłam zaskoczona widząc czystość w jej oczach. Niespodziewane napięcie zabłysło przez glazurę zatrucia. – Nigdy nie spotkałam kogoś silniejszego od Derby. Chciałam być dokładnie taka jak ona dopóki… - Valerie! – Wujek Brandon stał zamrożony w drzwiach ze świeżym – przypuszczalnie niewzbogaconym – kubkiem kawy w ręce. - Dopóki, co? – patrzyłam raz na jednego raz na drugiego. - Nic. Ona nie wie, co mówi. – Postawił kubek na najbliższym stoliki obok wazonu – po czym przeszedł przez pokój w poplamionych dżinsach wzdychając z frustracji i niepokoju. Wujek Brandon podniósł swoją żonę z krzesła i objął ją swoimi ramionami, a ona zachwiała się niepewnie, udzielając zaufania jego roszczeniom. Jednak pomimo niepewnych nóg jej oczy były silne, kiedy spotkały jego, a jego cicha krytyka powstrzymała ją od wypowiedzenia się. Ale nie doprowadził do tego, żeby wycofała swoje oświadczenie. Cokolwiek teraz było między nimi, było jasne, że ciocia Val wie, co mówi. Wujek Brandon z na pól śpiącą żona skierował się do korytarza. – Mam zamiar położyć ją spać. Miło było cię spotkać Nash i pozdrów ode mnie mamę. – Następnie popatrzył na mnie i zamknął drzwi. Oczywiście godziny odwiedzin się skończyły. - Wujku Brandonie? – Miałam jeszcze jedno pytanie, które nie mogło czekać na mojego ojca i chciałam trzymać Nasha za rękę, kiedy usłyszę odpowiedź, w tym przypadku. Mój wujek zatrzymał się w drzwiach i ciocia Val opadła głową na jego ramię, jej oczy były teraz zamknięte. – Tak? Wzięłam głęboki oddech. – Co miała na myśli ciocia Val mówiąc, że żyje na kredyt? Zrozumienie przepłynęło po nim tak gładko, jak fala wygładzająca piasek na plaży. – Słyszałaś nas dziś popołudniu? Skinęłam, a moja ręka ścisnęła rękę Nasha. Zbolały uśmiech wypełzł na jego twarz i oparł ciocię Val bezpośrednio o siebie. – To jest część opowieści twojego ojca. Miej trochę cierpliwości i każ mu cię o tym poinformować. A i spróbuj mi zaufać – Val naprawdę nie wiedziała, o czym mówiła. Odetchnęłam z rozczarowaniem. – Zgoda. – To było najlepsze, co mogłam zrobić, co mogłam teraz powiedzieć. Na szczęście mój ojciec będzie tutaj rano i nie pozwolę mu odejść, dopóki nie odpowie na wszystkie moje pytania. - Idź spać, Kaylee. Ty też, Nash. Przy pomniku, jutrzejszy dzień nie będzie łatwiejszy od dzisiejszego.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Obydwoje skinęliśmy i wujek Brandon podniósł ciocię Val na swoje ramiona –która chrapała teraz lekko – i wujek wnosił ja na korytarz. - Wow – gwizdnął Nash, kiedy oparłam się o jego ramie i usiadłam obok niego. – Ile ona wypiła? - Nie umiem powiedzieć. Nie wypiła dużo, jednak, prawdopodobnie i tak nie potrzebowała wiele skoro jest zimno i zaczęła popołudniu. - Moja mama piecze, kiedy jest zdenerwowana. Kiedyś żyłem ciastkami i mlekiem czekoladowym. Uśmiechnęłam się. – Zamieńmy się. – Ciocia Val prędzej się zastrzeli niż dotknie kijem prawdziwego masła, a tym bardziej chipsów czekoladowych. Według jej teorii to, że nie wie jak się piecze, ratuje ją przed tysiącami kalorii miesięcznie. Moja teoria jest taka, że za to ile wypiła Brendy przez ostatnie osiem godzin, mogła mieć całą miskę ciasteczek czekoladowych. - Lubię ciasteczka. Więc tkwisz nadal z ciocią. - Tak, tak myślałam. Nash wstał, a ja odprowadziłam go do drzwi i stanęłam z nim ramię w ramię. –Muszę oddać Scottowi samochód zanim zadzwoni po gliny – powiedział. Wyszłam razem z nim, a gdy zatrzymaliśmy się przy drzwiach od strony kierowcy, owinęłam swoje ręce wokół jego pasa, a on położył swoje ręce na moich plecach. Jego dotyk był taki przyjemny i myśl, że mogę go dotykać w każdej chwili, wysłała stado motyli do mojego brzucha. Oparłam się plecami o samochód, a Nash oparł się na mnie. Jego usta spotkały moje, a moje wargi się otworzyły witając go. Pokarm pochodzący od niego. Kiedy jego pocałunki zeszły niżej na podbródek, a potem na szyję, moja głowa opadła z powrotem wdzięczna za nocna powietrze, które przynosiło ciepło napływające we mnie falami. Jego usta były gorące i szlak po jego pocałunkach palił od mojego gardła po mój obojczyk. Każdy oddech przychodził szybciej niż ostatni. Każdy pocałunek, każdy ruch jego języka na mojej skórze, paliły mnie w najbardziej wykwintny sposób. Jego palce zjechały z mojej talii, tak jak jego pocałunki coraz niżej, spychając dekolt mojej koszuli. Hola… – Nash – położyłam mu ręce na ramionach. - Mmmy…? - Hej… – odepchnęłam go, a on wyprostował się i patrzały na mnie, a jego tęczówki wyglądały wściekle w świetle pochodzącym z ganku. Czy to dlatego, że byliśmy obydwoje tego samego rodzaju? To nieodparte pragnienie, żeby dotknąć drugą osobę? Mój puls zwolnił, a moje serce zaczęło boleć. Czy on naprawdę mnie pragnął czy tylko nasze gatunki rzuciły nasze hormony w obieg? Czy pragnąłby mnie, gdybym była człowiekiem? Czy to miało jakieś znaczenie? Nie byłam człowiekiem. On też nie. - Chcesz bym podwiozła cię jutro do pomnika?
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Jego oczy się zwęziły, wprowadzone w błąd przez nagłą zmianę tematu. Potem zaciągnął głęboko powietrze, a złość w jego oczach osłabła, następnie oparł się o samochód obok mnie. – Co z twoim tatą? - On może sam się zawieść. Nash przewrócił oczami. – Nie myślałem, że będziesz chciała gdzieś jechać, kiedy twój tata będzie w mieście. - Chcę. I mam zamiar zabrać mojego tatę i wujka też. Uniósł łukowate brwi wkładając jedną rękę wokół mojej talii. – Dlaczego? - Bo jeśli ofiarą żniwiarza jest nastoletnia dziewczyna, przypuszczam, że jeśli znajdzie sale pełną nas, trudno będzie mu się oprzeć. A jeśli będzie więcej męskich duchów śmierci, tym większa szansa, że jedno z nas będzie patrzeć na niego, prawda? -Teoretycznie. – Nash skrzywił się do mnie i czułam że jego ,,ale” nadchodzi. – ale Kaylee… – Uśmiechnęłam się, lekko rozbawiona, że widocznie przewiduje coś więcej, niż tylko śmierć. – …to nie stanie się znowu. Nie tak szybko. Nie w tym samym miejscu. - To się stało trzy dni pod rząd, Nash i to się będzie zawsze działo, gdzie będzie duża grupa nastolatków. Przy pomniku będzie miał nas najwięcej zebranych w jednym miejscu w historii. Tam ma największą szansę, że złapie kogoś, niż gdziekolwiek indziej. - Co jeśli się pojawi? Co wtedy zrobisz? – zażądał Nash surowym szeptem. Popatrzył przez moje ramiona upewniając się, że nikt nie pojawi się na ganku i ponownie spotkał mój wzrok, i zdałam sobie sprawę, że jego nagły gniew zamienił się w prawdziwy strach. Wiem, że ja też powinnam być przestraszona i naprawdę byłam. Sama wizja żniwiarza biegnącego, jako pusty, łysy człowiek ścisnęła mój brzuch i pierś. I pomysł, żeby powtarzać ten widok… Dobra to było szaleństwo. Ale nie tak szalone, kiedy pomyśleć, że jeszcze jakaś dziewczyna może umrzeć. Nie, jeśli możemy to zatrzymać. Popatrzyłam na Nasha, pozwalając żeby moje intencje wypłynęły na moją twarz. Pozwalając determinacji ,,wejść” w moje oczy. - Nie. – Popatrzył ponownie na ganek, a potem znowu na mnie, jego tęczówki płonęły. – Słyszałaś, co Tod powiedział – wyszeptał ostro. – Jeśli ktoś będzie chciał zabrać żniwiarzowi jego wybraną duszę on nie zawaha się zabrać duszy któregoś z nas. - Możemy poradzić mu tylko zabić kogoś innego – syknęłam podobnie. Opierałam się przed zrobieniu kroku w tył, obawiałam się, że fizyczna odległość pomiędzy nami podczas naszej kłótni odbije się na naszej emocjonalnej bliskości. - Nie mamy żadnego wyboru – powiedział. Chciałam się kłócić, ale przerwał mi przesuwając jedną ręką po swoich grubych, bazowych włosach. – Okej słuchaj, nie chcę tam iść teraz. – Myślę, że odkrycie, że nie jesteś człowiekiem wystarczy ci jak na jeden dzień. Ale wciąż jest mnóstwo rzeczy, których nie rozumiesz, zresztą twój wujek prawdopodobnie wkrótce ci je
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take wytłumaczy. – Zamrugał i oparł się z powrotem o samochód, zamknął oczy jakby zbierał myśli. I kiedy nasze oczy spotkały się ponownie, zobaczyłam determinacje w jego oczach pasującą do mojej. - Co my możemy zrobić razem? – Za gestykulował bezradnie ręką w przestrzeni między nami. – Przywrócić dusze? To jest bardziej skomplikowanie niż się wydaje i jest ryzyko, że coś pójdzie nie tak. - Jakie ryzyko? Co może pójść nie tak? – Nowy niepokój ranił mój kręgosłup i oparłam się o samochód obok niego, obserwując światła pochodzące z ganku i oświetlające połowę jego twarzy, podczas gdy druga połowa były pokryta niejasnymi, mocnymi cieniami. Byłam prawie pewna, że jeśli to, co miał powiedzieć, było tak samo dziwne, jak dowiedzenie się, że jestem duchem śmierci, będę potrzebowała samochodu Cartera, żeby mnie przytrzymał. Wzrok Nasha zniewolił mój, a to, co w nim było to mógł być tylko strach. –Żniwiarze czy duchy śmierci nie są jedynymi, którzy istnieją. Są jeszcze inne rzeczy. Rzeczy, których nawet nie potrawie nazwać. Rzeczy, których nigdy byś nie chciała zobaczyć, zbyt małe żeby można je dostrzec. Dostałam gęsiej skórki, kiedy to mówił. Dobra, to było bardziej niż trochę straszne. Jednak bardziej niejasne. – Okej, więc gdzie przebywają te całe zjawy? - Większość z nich jest w Otchłani. - A gdzie to jest? – Skrzyżowałam ramiona na piersi tak, że mój łokieć potrącił lusterko Cartera. – Bo to brzmi jak coś z Piotrusia Pana. – Jednak mój sarkazm był cienki jak welon, a teraz kilka lodowatych palców, jakby przechodziło przez moje ciało. Można by było łatwo odrzucić takie roszczenia do czegoś z parszywego horroru – jeśli właśnie nie odkryło się, że nie jest się człowiekiem. - To nie jest śmieszne, Kaylee. Otchłań jest tu z nami, ale nie tak naprawdę tutaj. Jest zakotwiczona w świecie, ale głębiej niż ludzie mogą zobaczyć. Jeśli to ma sens. - Nie bardzo – powiedziałam, ale ze sceptycyzmem mój głos zabrzmiał cienko i dziwnie pusto. – Skąd my wiemy o tej Otchłani i o otchłanicznychludziach jeśli nie możemy tego zobaczyć? Nash zmarszczył brwi. – My możemy to zobaczyć – nie jesteśmy ludźmi. – Jak bym potrzebowała przypomnienia o tym. – Ale tylko wtedy, kiedy śpiewasz dla jakiejś duszy. I tylko wtedy możemy ich zobaczyć. I nagle sobie przypomniałam. Ciemne rzeczy rozbijające się w alei, kiedy lamentowałam dla Heidi Anderson. Moment, krawędź wizji, kiedy pieśń duszy Merethit groziła wypłynięciem. Widziałam coś nawet bez faktycznego lamentu. Dlatego wujek Brandon powiedział mi, żebym zatrzymała to dla siebie. Obawiał się, że mogę zobaczyć za dużo. Albo, że mnie może zobaczyć za dużo.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział XIII Nash musiał zobaczyć zrozumienie na mojej twarzy – i zbliżającą się panikę – ponieważ otoczył moją talię ramieniem i przyciągnął mnie bliżej na woskowej powierzchni samochodu Cartera. – To nie jest takie złe, jak brzmi. Doświadczeni bean sidhe wiedzą jak być bezpieczni. Ale my nie jesteśmy doświadczeni, Kaylee. – Miło było z jego strony, że dołączył siebie do tej deklaracji, jednak oboje wiedzieliśmy, że to ja jestem początkująca. – Po za tym, nie mamy nawet pewności czy tych dziewczyn nie było na liście. To wciąż teoria. Mało prawdopodobna, niebezpieczna teoria. - Będziemy wiedzieć, gdy Tod zadzwoni – nalegałam; nowa informacja krążyła w mojej głowie, komplikując to, co myślałam, że jestem gotowa zrobić, sprawiając, że interwencja mogła okazać się konieczna. - To może nie stać się dziś wieczorem. - Tak się stanie. Dowie się tego dla nas. Wkrótce. – Czy my dotarliśmy do niego, czy on po prostu naprawdę chciał znać moje nazwisko, wiedziałam w chwili, w której zniknął, że zdobędzie dla nas tę informację. – Zadzwoń do mnie jak tylko poznasz odpowiedź. Proszę. Zwlekał, potem skinął. – Ale musisz mi obiecać, że nie zrobisz nic niebezpiecznego, bez względu na to, co powie. Żadna dusza nie śpiewa samotnie. Jakbym przyznała, że planuję coś ryzykownego. Po za tym… - Nie mam ochoty zobaczyć tej Otchłani sama. A moje małe talenty, w każdym razie nie są zbyt dobre bez ciebie, prawda? - Racja. – Wtedy zrelaksował się nieco i pocałował mnie na dobranoc. Przytulałam go ciasno, gdy zaczął się oddalać, trzymając się kurczowo smaku i uczucia wszystkich dobrych i bezpiecznych rzeczy. Nash stał się jasną wieżą rozsądku w tym nowym świecie niespotykanego chaosu i niewidzialnego niebezpieczeństwa. A ja nie chciałam go puścić. Niestety, w świecie zakazów i budzików, nie mógł zostać. Zamknęłam za nim drzwi, obserwując go przez przednią szybę, aż wycofał się z podjazdu i odjechał mi z pola widzenia. Zaciągałam zasłony, kiedy coś zatrzeszczało za mną. – Kaylee? – Podskoczyłam i obróciłam się, aby znaleźć mojego wujka, stojącego w progu przedpokoju, obserwującego mnie. - Jezu, wujku Brendon, wystraszyłeś mnie! Jego uśmiech był bardziej grymasem. – Nie jesteś tutaj jedyną osobą z wielkimi uszami. - Taa, cóż, wielkie uszy nie martwią mnie tak jak wielkie usta – powiedziałam, wdzięczna, że ponownie słyszę pochrapywanie Sophie, gdy znowu cała reszta domu pozostawała cicha. Przeszłam po dywanie w kierunku mojego wujka, potem ominęłam go, idąc do holu, desperacko mając nadzieję, że blefuje. Że właściwie nie słyszał mojej małej kłótni z Nashem. Podążał za mną do mojego pokoju i kiedy próbowałam zatrzasnąć za sobą
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take drzwi, jego dłoń uderzyła w drewno, przytrzymując je szeroko otwarte. – Co się dzieje, Kaylee? - Nic. – Będąc nonszalancką, ściągnęłam wykopem pierwszego buta, a potem drugiego na podłogę w mojej szafie. - Słyszałem, jak wasza dwójka rozmawia. – Oparł się o framugę drzwi, po czym skrzyżował ramiona na szerokiej piersi, wciąż dobrze wyrzeźbionej po kto wie jak wielu latach życia. – Co planujecie na pogrzebie i kim jest Tod? Cóż, cholera. Odepchnęłam stos czystych, nieposkładanych ubrań, które z jakiegoś względu ciocia Val rzuciła na moje łóżko i zatonęłam w kołdrze. Mój umysł wirował w poszukiwaniu odpowiedzi, która była ostatecznie tak samo prawdziwa, jak zmyślona. Ale nic nie odnalazłam. Cokolwiek wymyślę, będzie wydawało mu się nieprawdziwe, w szczególności, że wiedział więcej o bean sidhe niż ja wiedziałam… cokolwiek. Więc, może powinnam mu powiedzieć prawdę… W ten sposób, jeśli Żniwiarz pojawi się na pogrzebie i Nash odmówi mi pomocy ze względu na próbę ochrony mnie, na pewno wujek Brendon wkroczy. Mógł być trochę surowy, ale wewnątrz był wielkim pluszowym misiem i nie mógł po prostu patrzeć na przedwczesną śmierć niewinnej dziewczyny. - Jesteś pewien, że chcesz to usłyszeć? – Podwinęłam moje nogi pod siebie na łóżku, bawiąc się postrzępionym brzegiem moich dżinsów. Wujek Brendon potrząsnął głową. – Jestem pewien, że nie chcę. Ale kontynuuj. - Możesz zechcieć usiąść – ostrzegłam go, sięgając, by zabrać mojego iPoda z poduszki. Słuchawki ponownie się poplątały; zgaduję, że to właśnie się dzieje, gdy idę spać, mając je założone. Mój wujek wzruszył ramionami, po czym usiadł w krześle od biurka, czekając z rękami wciąż skrzyżowanymi ponad klatką. - Okej, chodzi o to… I mówię ci to tylko dlatego, ponieważ wiem, że postąpisz właściwie. Więc, technicznie, myślę, że moje dobrowolne ujawnienie tego zwalnia mnie z kary za to, co mam zamiar przyznać. Jego usta ukazały grymas, jakby jego uśmiech został w ostatniej minucie powstrzymany. – Kontynuuj… Wciągnęłam powietrze i wstrzymałam oddech przez chwilę, zastanawiając się, od czego najlepiej zacząć. Ale nie można było najlepiej zacząć, więc mając nadzieję, że moje dobre intencje wykupią mnie podczas mniej altruistycznych części tej historii, powiedziałam: - Meredith Cole nie była pierwsza. - Nie była twoim pierwszym przeczuciem? – Nie wyglądał na zaskoczonego. Oczywiście, nie mógł zapomnieć tych innych razy – wliczając wypadek przed wyjazdem do szpitala. - To także. Ale, chodzi o to, że nie była pierwszą dziewczyną, która umarła w tym tygodniu. Jedna zmarła w sobotnią noc, a jedna wczoraj popołudniu. Ze wszystkimi trzema dziewczynami stało się to samo. - A ty przewidziałaś je wszystkie? – Teraz wyglądał na zaskoczonego, jego czoło zmarszczyło się, brwi uniosły.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Nie, nigdy nawet nie widziałam tej drugiej. – Popatrzyłam na moje kolana, unikając jego wzroku, gdy moje palce pracowały nerwowo nad słuchawkami, próbując zrobić dwa oddzielne kable z węzła, z którego nawet najlepszy marynarz byłby dumny. – Ale widziałam tą dziewczynę, która umarła w sobotę i wiedziałam, że to się stanie. Tak samo z Meredith tego popołudnia. – Co przypuszczałam, że ciocia Val mu powiedziała. - Czekaj, sobotnia noc? – oparcie krzesła zaskrzypiało i spojrzałam w górę, kiedy pochylił się do przodu, aby przyjrzeć mi się ze wzrastającym podejrzeniem. – Myślałem, że byłaś w domu. Wzruszyłam ramionami i uniosłam jedną brew w odpowiedzi. – Myślałam, że jestem człowiekiem. Mój wujek skrzywił się, ale skinął, jakby przyznawał, że na to zasłużył. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że ciocia Val mnie nie wsypała. Chociaż to było super, nie mogłam przestać zastanawiać się, dlaczego to zrobiła. Czy cała „kawa” sprawiła, że zapomniała o moim nietakcie? - Więc, gdzie umarła ta pierwsza dziewczyna? – Odchylił się ponownie, krzyżując grube ramiona na klatce. – Dokąd poszłaś? Nagle, teraz zaplątane przewody wokół moich palców wydawały się być fascynujące... – Taboo, ta dyskoteka w West End. Ale… Skrzywił się i nawet z jego grubymi, brązowymi brwiami rzucającymi cienie na jego oczy, sądziłam, że widziałam ruch zielonego w jego tęczówkach. Wiem, że to nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Zauważyłabym. – Jak ty w ogóle dostałaś się do nocnego klubu? – domagał się odpowiedzi. – Masz fałszywy dowód? Przetoczyłam oczyma. – Nie, po prostu wślizgnęłam się przez tyły. – Tak jakby… - Ale, to nie jest najważniejsze – rzuciłam, mając nadzieję, że następna część rozproszy go wystarczająco. – Jedna z dziewczyn w klubie była… ciemna. Jakby nosiła cień, którego nikt inny nie może zobaczyć. I, kiedy na nią spojrzałam, wiedziałam, że umrze, i ta panika – czy przeczucie, czy cokolwiek to jest – nadeszło mocno i szybko, tak jak ostatnim razem. To było straszne. Ale nie wiedziałam, że mam rację – że ona umrze – aż zobaczyłam jej historię w wiadomościach wczoraj rano. – Przy okazji… – Czy tamte też nie żyją? Te, które widziałam w zeszłym roku? – Moje palce znieruchomiały na moich kolanach, gdy gapiłam się na mojego wujka, błagając go, zachęcając do powiedzenia mi prawdy. Wyglądał na smutnego, jakby nie chciał tego powiedzieć, ale w jego oczach nie było wątpliwości. Żadnych wątpliwości. – Tak. - Skąd wiesz? Uśmiechnął się prawie gorzko. – Ponieważ wy dziewczyny nigdy się nie mylicie. Wspaniale. Chore i dokładne. Brzmi jak slogany wróżki na corocznym targu… - W każdym razie, po tym, jak zobaczyłam wiadomości wczoraj rano, trochę ześwirowałam. I potem popołudniu to wydarzyło się ponownie, a rzeczy
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take naprawdę stały się dziwne. - Ale jej nie przewidziałaś, prawda? Skinęłam i upuściłam moje beznadziejnie poplątane słuchawki na kolana. – Słyszałam o niej z drugiej ręki, ale musiałam poszukać tej historii on-line. Ta dziewczyna w Arlington umarła dokładnie tak samo, jak ta w Taboo. I jak Meredith. One wszystkie po prostu przewróciły się martwe, bez ostrzeżenia. Czy to dla ciebie brzmi normalnie? - Nie. – Doceniając to, mój wujek nawet nie naciskał. – Ale to nie wyklucza przypadkowości? Jak wiele Nash powiedział ci na temat tego, co możemy robić? - Mam nadzieję, że wszystko to, co najważniejsze. – I nawet, jeśli pozostawił jakieś luki, to było o wiele lepsze, niż kaniony, które stworzyła rodzina w mojej świadomości. Nie wspominając o mojej psychice. Oczy wujka Brendona zwęziły się w wątpliwości i skrzyżował jedną kostkę przez przeciwne kolano. – Czy wspominał o tym, co dzieje się z duszą osoby, gdy ta umiera? - Taa. To jest miejsce, gdzie wkracza Tod. - Kim jest Tod? - Żniwiarzem, który pracuje w szpitalu. Utknął tam, ponieważ pozwolił raz żyć małej dziewczynce, gdy ona powinna umrzeć i jego szef zabił zamiast tego babcię tej dziewczynki. Ale w każdym razie… Wujek Brendon wyskoczył z krzesła, jego twarz zrobiła się taka czerwona, że sądziłam, iż może mieć anewryzm. Czy bean sidhe miewają anewryzm? - Nash zabrał cię, byś zobaczyła żniwiarza? – stąpał po moim dywanie, wściekle gestykulując obiema rękoma. – Czy ty masz jakiekolwiek pojęcie jakie to niebezpieczne? – Próbowałam odpowiedzi, ale on kontynuował, zatrzymując się w nogach mego łóżka, by popatrzyć się na mnie, kiedy się wściekał. – Żniwiarze nie lubią bean sidhe. Nasze zdolności różnią się od nich i większość z nich czuje się bardzo przez nas zagrożona. Pójście na spotkanie ze żniwiarzem jest jak pójście na komisariat i wymachiwanie naładowaną bronią. - Wiem. – Obruszyłam się, starając się go uspokoić. – Ale Nash znał tego gościa, zanim ten stał się żniwiarzem. Są przyjaciółmi – w pewnym sensie. - To może być to, co on o tym sądzi, ale ja jakoś wątpię w to, iż Tod się zgodzi. – I znowu krążył, jakby im szybciej chodził, tym szybciej mógł myśleć. Chociaż moje wątpliwości co do tej techniki wynikały z mojego osobistego doświadczenia. - Cóż, musi, ponieważ nam pomoże. – Nie trzeba wspominać, że jego pomoc zależała bardziej od mojego zaangażowania w sprawę niż Nasha. - Pomoże wam z czym? – Wujek Brendon zamarł w pół kroku, zwracając się twarzą do mnie, i tym razem jego oczy zdecydowanie się wwiercały. - Pomoże nam zorientować się, co się dzieje. Zdobywa dla nas pewne informacje. Wyraz twarzy mego wujka stał się mroczniejszy i mój oddech utknął w mym gardle, gdy zieleń w jego tęczówkach mieszała się gwałtownie, aż kręciło
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take mi się w głowie. – Jakie informacje? Kaylee, co ty robisz? Chcę prawdy i chcę jej teraz albo przyrzekam, że nie opuścisz tego domu ponownie, aż nie skończysz dwudziestu jeden lat. Musiałam uśmiechnąć się na ironię, że wujek Brendon prosił mnie o prawdę. Westchnęłam i usiadłam prościej na łóżku. – Okej, powiem ci, ale nie świruj. To nie takie niebezpieczne jak brzmi – mam nadzieję – ponieważ jest ta luka w tempie wymiany i… - Tempo wymiany? – Twarz wujka Brendona zmieniła się z pomidorowo czerwonej do odliczania nuklearnego w mniej niż sekundę. I wtedy nastało więcej chodzenia. – Dlatego chcieliśmy, by twój ojciec był tym, który ci wszystko wyjaśni. Albo ostatecznie ja. W ten sposób chcieliśmy wiedzieć, jak wiele rozumiesz i o czym jesteś jeszcze nieświadoma. - Nie jestem nieświadoma. – Mój temperament przebił się i wyciągnęłam się, aby upuścić mojego iPoda na stolik nocny, nim przypadkowo pozwijałabym kabel. - Jesteś, jeśli sądzisz, że masz jakiś biznes w samym rozważaniu tempa wymiany. Nie masz pojęcia jak niebezpieczne może być mieszanie w sprawach żniwiarza! - Ignorancja jest niebezpieczna, wujku Brendon. Nie rozumiesz? – Wstając, chwyciłam czystą parę dżinsów i potrząsnęłam nimi mocno, zadowolona, gdy materiał uderzał w siebie, ostro akcentując mój gniew. – Ostatecznie, jeśli przeczucia się utrzymają, nie będę w stanie powstrzymać mojego lamentu. Musiałabym nakręcona opóźnić jakiś przypadkowy harmonogram żniwiarza i naprawdę go wkurzyć – nie wspominając już o jakichkolwiek innych niewidocznych straszydłach, które tam są – nie mając pojęcia, co robię. Widzisz? Im dłużej trzymasz mnie nieudolną w nieświadomości, istnieje większa szansa, że wpadnę w coś, czego nie rozumiem. Nash to wie. Wyjaśnił mi możliwości i konsekwencje. Uzbraja mnie w wiedzę, ponieważ rozumie, że najlepszą obroną jest wiedza, jak unikać kłopotów. - Z tego co słyszałem, bardziej się wydaje, że wy szukacie kłopotów. - Nie kłopotów. Prawdy. – Upuściłam złożone dżinsy na koniec łóżka. – Tutaj jej było strasznie malutko i nawet teraz, gdy wiem kim jestem, ty i ciocia Val wciąż macie tajemnice. Westchnął ciężko i przysiadł na krawędzi mojego kredensu, przeczesując jedną ręką swoje niechlujne włosy. – Nie trzymamy przed tobą sekretów. Dajemy twojemu ojcu szansę, by zaczął zachowywać się jak prawdziwy ojciec. - Ha! – Kroczyłam ciężko wokół łóżka, by znalazło się ono pomiędzy nami, potem chwyciłam koszulkę z długim rękawem ze stosu. – Miał szesnaście lat. Co sprawia, że sądzisz, iż teraz zacznie? - Daj mu szansę, Kaylee. On może cię zaskoczyć. - Mało prawdopodobne. – Złożyłam koszulkę w kilku krótkich, ostrych ruchach, potem położyłam ją na dżinsy, gdzie jedno ramię opadło swobodnie, by zwisać po jednym boku. – Jeśli Nash wie to, co mój ojciec ma mi do powiedzenia, powie mi.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Wujek Brendon pochylił się do przodu i przerzucił rękaw z powrotem na koszulkę. – Nash nigdy nie powinien cię zabierać, byś spotkała żniwiarza, Kaylee. Bean sidhe nie mają naturalnej odporności na większość tamtejszych rzeczy. Dlatego żyjemy tutaj, z ludźmi. Klucz do długowieczności tkwi w pobycie po za zasięgiem ich wzroku. Spotykamy żniwiarza tylko raz w życiu – na samym jego końcu. - To niedorzeczne! – Rzuciłam kolejną złożoną koszulkę na stos i szarpnęłam spodnie od piżamy z drugiego stosu. – Żniwiarz nie może cię dotknąć, chyba, że twoje imię pojawi się na jego liście, i kiedy to się dzieje, nic nie możesz zrobić, by to powstrzymać. Unikanie żniwiarzy nie ma sensu. W szczególności wtedy, gdy mogą ci pomóc. – Teoretycznie. Ale czy moja teoria o zmarłych dziewczynach nie opierała się na podejrzeniach, że przynajmniej jeden żniwiarz błąkał się z dala od swojego celu? - Jaką prawdę ten żniwiarz pomaga wam odnaleźć? – Wujek Brendon ponownie opadł na krzesło z westchnieniem pokonanego. Potarł swoją skroń, jakby jego głowa bolała, ale nie obwiniałam się o to. Gdyby każdy dorosły w moim życiu nie okłamywałby mnie przez trzynaście lat, nic takiego by się nie wydarzyło. - On rzuci okiem na listę swego pana z tych trzech minionych dni, by dowiedzieć się, czy te zmarłe dziewczyny się na niej znajdują. - Co zrobi? – Wujek Brendon stał się całkowicie, przerażająco sztywny i jedynym ruchem w pokoju był tik rozwijający się na drugiej zewnętrznej krawędzi jego lewej powieki. - Nie martw się. On jej nie zabierze. Po prostu rzuci na nią okiem. - Kaylee, nie o to chodzi. To, co robi jest bardzo niebezpieczne, dla całej waszej trójki. Żniwiarze biorą swoje listy bardzo poważnie. Ludzie nie powinni wiedzieć, kiedy umrą. Dlatego nie możesz ich ostrzegać. Gdy pojawi się przeczucie, nie możesz przemówić, prawda? - Taa. – W pewnym zmieszaniu zabrałam flanelowe spodnie, wyraźnie niezadowolona z kierunku w jakim ta rozmowa się teraz udawała i z winy, którą przynosiła. – Próbowałam ostrzec Meredith, ale wiedziałam, że jeśli otworzę usta, będę jedynie w stanie krzyczeć. Wujek Brendon ponuro skinął głową. – Jest dla tego dobry powód. Smutek konsumuje ludzi. Nadciągająca śmierć ich opętuje. Wystarczająco źle jest dla osoby wiedzieć, że umiera na raka czy coś takiego. Ale by znać dokładny moment? Posiadać datę i czas umieszczone w mózgu, zbliżające się do ciebie coraz bardziej, gdy życie ucieka? To doprowadzi ludzi do szaleństwa. Gapiłam się na niego, spodnie trzymałam ciasno w obu dłoniach. – Myślisz, że o tym nie wiem? - Oczywiście, że wiesz. – Przebiegł jedną ręką przez grube, brązowe włosy, oddychając przez usta we frustracji. – Wiesz to znacznie lepiej niż ja i to doprowadziło cię do szpitala. - Nie, ty i ciocia Val doprowadziliście mnie do szpitala. – Nie mogłam pozwolić temu się wyślizgnąć.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Ostatecznie, tak. – Wujek Brendon przyznał się do tego z jednym, ostrym skinieniem. – Ale tylko dlatego, że sami nie mogliśmy ci pomóc. Nie mogliśmy nawet cię uspokoić. Krzyczałaś dłużej niż godzinę, długo po tym jak przeczucie odeszło, chociaż byłem prawdopodobnie jedynym, który mógł stwierdzić, kiedy to się stało. Odwróciłam się i otworzyłam górną szufladę mojej komody, po czym włożyłam piżamy do środka. – Skąd mogłeś wiedzieć? - Mężczyźni bean sidhe słyszą żeński lament, tak jak on brzmi naprawdę. Po chwili, twój zmienił się z pieśni duszy w normalny krzyk. Byłaś przerażona – histerycznie – i obawialiśmy się, że się skrzywdzisz. Nie wiedzieliśmy, co innego począć. - Nie przyszło ci do głowy, by ze mną porozmawiać? Powiedzieć mi prawdę? – Wybrałam kilka par bielizny ze stosu i wrzuciłam je do innej szuflady, po czym ją zamknęłam. - Chciałem. Nawet w pewnym sensie próbowałem, ale ty nie słuchałaś. Wątpiłem, że w ogóle jesteś w stanie mnie usłyszeć podczas tego krzyczenia. Nie mogłem cię uspokoić, nawet, gdy próbowałem na ciebie Wpłynąć. - Nash mógł. Zrobił to już dwa razy. – Opadłam na łóżko na to wspomnienie, z roztargnieniem wciągając kolejny stosik ubrań na kolana, uspokojona samą myślą o Nashu. - Mógł? – Dziwny wyraz przeszedł przez twarz mojego wujka – jakaś dziwna kombinacja zaskoczenia, zadumania i zatroskania. – On Wpłynął na ciebie? - Tylko, by mnie uspokoić podczas przeczucia. Dlaczego? – I nagle zrozumiałam o co on naprawdę pyta. – Nie! Nigdy nie próbowałby Wpłynąć na mnie, bym coś zrobiła. On taki nie jest. Wydawał się rozważać mój punkt widzenia przez chwilę, potem w końcu skinął. – Dobrze. Jestem szczęśliwy, że może pomóc ci kontrolować twój lament, nawet jeśli musi użyć na tobie swój Wpływ. To jest najwyraźniej najlepsza alternatywa. – Uśmiechnął się, jakby chciał pozostawić mnie w spokoju, ale zamiast tego, napięta linia jego ust postawiła mnie na krawędzi. – Ale odeszliśmy od głównego punktu. Kaylee, nie możesz wtrącać się w sprawy żniwiarzy. I na pewno nie powinnaś prosić żniwiarza, aby szpiegował swojego pracodawcę. Jeśli zostanie złapany, nie będzie zbyt dobrze. Prawdopodobnie zostanie zwolniony. - Co z tego? – Czym była jedna stracona praca w porównaniu z życiem niewinnej dziewczyny? Po za tym, utrata pracy nie była końcem świata; Emma była tego przykładem. Traciła jedną co kilka miesięcy przez prawie rok, aż została zatrudniona w Ciné. – Odbieranie dusz wydaje się być dość specjalistyczną umiejętnością, a Nash mówi, że żniwiarze znajdują się na całym świecie. Z pewnością może znaleźć inną pracę gdzieś indziej. Nie lubi zbytnio szpitala, w każdym razie. Wujek Brendon zamknął oczy i wziął głęboki oddech, zanim spotkał moje spojrzenie. – Kaylee, nie rozumiesz. Nie ma powrotu, gdy żniwiarz traci swoją
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take pozycję. - Powrotu? Co to oznacza? Powrotu skąd? - Od śmierci. Żniwiarze są martwi, Kaylee. Jedyną rzeczą, która sprawia, że ich ciała funkcjonują i utrzymuje ich duszę wewnątrz nich jest ich praca. Kiedy żniwiarz ją traci, wszystko się kończy. - Nie. – Skarpetki, które łączyłam opadły na moje kolana, gdy próbowałam zrozumieć to, co mówił. Więc, gdy Tod powiedział, że prawie stracił pracę, kiedy pozwolił tej małej dziewczynce żyć, miał na myśl, że prawie stracił swoje życie. I jeśli zostanie złapany podczas szpiegowania dla mnie, to dokładnie się stanie. Niedobrze. Całkowicie niedobrze. Dlaczego do diabła powiedział, że to zrobi? Na pewno nie tylko, by poznać moje dane? Nie byłam tak interesująca i sam mógł z łatwością poznać moje nazwisko. Już wiedział, gdzie chodziłam do szkoły. - Ale my musimy to zrobić. – Spotkałam oczy wujka Brendona, mówiąc prawdę, gdy tylko ją rozpoznałam. – Musimy wiedzieć czy te dziewczyny znajdowały się na liście. Nie sądzę, by miały umrzeć i nie jesteśmy tego pewni, bez zaglądania do listy. Jednakże moje zdecydowanie chwiało się nawet wtedy, gdy mówiłam. To był ten sam odwieczny, moralny dylemat. Czy miałam prawo decydować czy jedno życie jest bardziej warte ryzykowania od drugiego? Dziewczyna, której nawet nie znam za chłopaka, którego raz spotkałam? Już nieżywego chłopaka, który zapewne znał ryzyko, kiedy się zgadzał. Nagle nic nie miało sensu. Wiedziałam w głębi serca, że te dziewczyny nie powinny umierać, ale próba uratowania kolejnej odsłoni mnie przed kreaturami, których nie mogłam nawet zacząć sobie wyobrażać w świecie, w którym nie mogłam widzieć, i narazi kilka innych żyć. Wliczając w to moje własne. Moje ramiona opadły i gapiłam się na mojego wujka w prawie paraliżującym zagubieniu. – Więc, co powinnam zrobić? – Nienawidziłam tego jak młodo i nieświadomie brzmiałam, ale on miał rację. Naprawdę nie miałam pojęcia, co się dzieje i wszystkie dobre intencje na świecie nie będą znaczące, jeśli nie będę wiedziała, co z nimi zrobić. - Nie sądzę, aby było coś, co mogłabyś zrobić, Kaylee. – Wujek Brendon wyglądał na takiego sfrustrowanego, jaka ja się czułam. – Ale nie wiemy jeszcze, czy rzeczywiście coś jest nie tak, i dopóki nie będziemy pewni, po prostu nie sprawiaj kłopotów. Strasznie się starałam, aby utrzymać otwarty umysł. Nie wyciągać pochopnych wniosków. Po wszystkim, nie do końca przewracałam się w dowodach. Wszystkim co miałam było złe przeczucie i jakaś piekąca duszę wina. I, nawet jeśli będę miała rację, miałam tylko kilka nielicznych możliwości. Nie wspominając już tych naciąganych. Właśnie dowiedziałam się, że jestem bean sidhe i jeszcze muszę wypróbować jedną z moich rzekomych umiejętności. Nie było gwarancji, że mogę zrobić cokolwiek, by uratować życie następnej dziewczyny, nawet jeśli było ono niesłusznie zagrożone.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Może po prostu powinnam trzymać się z dala od spraw żniwiarzy. W końcu, to naprawdę mnie nie dotyczyło. Jeszcze nie. Ale co, jeśli stanie się tak wkrótce? Jedna dziewczyna z mojej szkoły już nie żyje i nie było gwarancji, iż nie stanie się to ponownie. I to mogło przydarzyć się każdemu. To mogłam być ja czy ktokolwiek z moich przyjaciół. - Ale co, jeśli mam rację? Jeśli te dziewczyny umierają zanim nadchodzi ich czas, nie mogę po prostu stać i pozwolić, by to stało się ponownie, jeśli mogę prawdopodobnie to powstrzymać. Ale sama nie mogę nikogo uratować, a wciąganie kogoś innego w to sprawi, że więcej ludzi znajdzie się w niebezpieczeństwie. – Tak, jak zaryzykowałam Toda. I Nasha. - Cóż, więc sądzę, że masz swoją odpowiedź. Nawet jeśli jesteś skłonna ryzykować siebie – przy okazji, nie pozwolę ci na to dopóki jesteś pod moją opieką – nie masz prawa ryzykować życia kogoś innego. Porzuciłam pranie na mojej poduszce, wyrywając niespokojnie pierze wystające z poduszki. – Więc powinnam po prostu pozwolić tej dziewczynie umrzeć, nim nadejdzie jej czas? Wujek Brendon westchnął ciężko. – Nie. – Pochylił się do przodu z łokciami na swoich kolanach i wziął długi, głęboki oddech. – Powiem ci co zrobisz. Kiedy usłyszysz od tego żniwiarza, że wydaje się, iż te dziewczyny nie były na liście, przyjrzę się temu. Z twoim ojcem. Pod jednym warunkiem. Przyrzekniesz trzymać się od tego z dala. - Ale… - Żadnych ale. Czy zawarliśmy umowę? – Otworzyłam usta, aby odpowiedzieć, ale mi przerwał. – I nim odpowiesz pomyśl o Nashu i Todzie i kimkolwiek innym, kogo możesz doprowadzić do niebezpieczeństwa, jeśli będziesz próbowała poradzić sobie z tym sama. Westchnęłam. Wiedziałam, że dzięki temu ostatniemu mnie ma. – Dobra. Dam ci znać, co Tod się dowiedział, jak tylko będę coś wiedziała. - Dziękuję. Wiem, że nic z tego nie jest dla ciebie łatwe. – Wstał i schował ręce w kieszenie, gdy upuściłam skarpetki do otwartej szuflady za sobą. - Taa, cóż, co da niewielka choroba psychiczna i patologiczne krzyczenie przeciwko rodzinie? Mój wujek roześmiał się, opierając się o framugę drzwi. – Mogło być gorzej. Mogłaś być wyrocznią. - Są wyrocznie? - Już niewiele i większość jest obłąkana. Jeśli sądzisz, że przeczuwanie śmierci jednej osoby jest trudne dla twojego zdrowia psychicznego, spróbuj wiedzieć, co stanie się wszystkim, których spotykasz i nie jesteś w stanie wyłączyć tej wizji. Mogłam jedynie zadrżeć na tą myśl. Jak na zewnątrz mogło być tyle rzeczy, o których nigdy nie wiedziałam? Jak mogłam nie zdawać sobie sprawy, że połowa mojej rodziny to nie są ludzie? Czy wirujące oczy mnie nie doinformowały?
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Dlaczego nie mogłam nigdy wcześniej zobaczyć, że twoje oczy krążą, aż do dzisiaj? Wujek Brendon podarował mi stęskniony uśmiech. – Ponieważ jestem bardzo stary i nauczyłem się tego, jak kontrolować emocje, zazwyczaj. Chociaż to staje się trudniejsze przy tobie każdego dnia. Sądzę, że to właśnie dlatego twój tata trzyma się z daleka. Patrzy na ciebie, widzi twoją matkę i nie może ukryć swoich reakcji. I gdybyś zobaczyła jego oczy, miałabyś pytania na które on nie jest gotów odpowiedzieć. Cóż, nie odpowiadanie nie było dłużej opcją… - Więc jak dużo masz lat? Tak na serio. Wujek Brendon zachichotał i popatrzył na ziemię, i przez chwilę sądziłam, że nie odpowie – że pytając złamałam jakieś bean sidhe zasady postępowania. Ale potem spotkał moje oczy, wciąż uśmiechając się słabo. – Zastanawiałem się, jak długo ci to zajmie czasu. Skończyłem sto dwadzieścia cztery lata zeszłej wiosny. - Jasna cholera! – Czułam jak moje oczy się rozszerzają, gdy jego uśmiech się poszerzał. – Mogłeś przejść na emeryturę sześćdziesiąt lat temu. Czy ciocia Val wie? - Oczywiście. Niemiłosiernie mi dokucza. Dzieci z mojego pierwszego małżeństwa są starsze niż ona. - Byłeś wcześniej żonaty? – Nie mogłam powstrzymać zszokowania w moim głosie. Ten uśmiech tęsknoty powrócił. – W Irlandii, pół wieku temu. Przeprowadzaliśmy się co kilka lat, aby ludzie nie zauważyli, że się nie starzejemy. Moja pierwsza żona zmarła w Illinois dwadzieścia cztery lata temu, a nasze dzieci – oboje bean sidhe – mają swoje własne wnuki. Przypomnij mi, a pokaże ci zdjęcia. Skinęłam, odrętwiała z zaskoczenia. – Łał. Więc, czy te dzieci są milsze niż Sophie? – Musiałam zapytać. Wujek Brendon podarował mi zmarszczenie dezaprobaty, które wygładziło się w sympatyczny uśmiech. – Szczerze mówiąc, tak. Ale Sophie wciąż jest młoda. Dorośnie do swojej postawy. Jednakże, miałam wątpliwości. Jednak wtedy coś innego przyszło mi do głowy. – Ironiczne, prawda? – Zrobiłam krok w tył, oceniając go z innego, lepszego punktu widzenia – i nowej perspektywy. – Jesteś trzy razy starszy od cioci Val, ale wyglądasz o wiele młodziej. Mrugnął, jedna ręka znajdowała się na klamce, gdy odwrócił się, aby wyjść. – Cóż, Kaylee, mogę ci teraz powiedzieć, że ‘ironia’ nie jest całkiem tym, czym ona to opisuje.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział XIV Z ciemności, gdzieś blisko, do mojego ucha dochodziła ciężka, chrzęszcząca muzyka. Mrugnęłam i naciągnęłam kołdrę na ramiona, zirytowana tym, że ktoś obudził mnie, nawet jeżeli przerwał mój sen. Był on gorszy niż koszmar. W moim śnie, poruszałam się po jakimś ciemnym miejscu upstrzonym specyficznymi, zamglonymi obiektami. Zniekształcone, przyciemnione figury pędziły i pełzały wokół mnie, zawsze poza moim zasięgiem kiedy obracałam się próbując stawić im czoło. Dalej, większe kształty człapały, i chociaż nigdy nie doszły wystarczająco blisko by wyostrzyły się ich rysy, wiedziałam, że szły za mną. W śnie, szukałam czegoś. Albo może szukałam wyjścia z czegoś. Ale nie mogłam tego znaleźć. W moim pokoju grała muzyka i zajęczałam kiedy uświadomiłam sobie, że pochodzi z mojej komórki. Wciąż półprzytomna, zwaliłam się z łóżka wyplątując nogi w pościeli i dotarłam do mojego stolika nocnego. Chwyciłam telefon prawą ręką, który nadal kołysał się po lakierowanej powierzchni. Wibracje połaskotały moje palce. Mrugając powoli, popatrzyłam na wyświetlacz, zaskoczona jakie miękkie zielone światło rzuca na pokój. Numer był nieznany, więc nie wiedziałam kto dzwoni. Prawdopodobnie pomyłka, ale znów zerknęłam na ekran i zobaczyłam, która jest godzina. Była 1:33 w nocy. Nikt nie dzwoni do kogoś w środku nocy, chyba że pomyłka. - Słucham? – wychrapałam, brzmiąc jak niedźwiedź w Styczniu. Ale prawie życzliwie. - Kaylee? To tyle, jeśli chodzi o pomyłkę. – Mmm, tak? - Tu Tod. Podniosłam głowę tak szybko, że musiałam przetrzeć oczy od nadmiaru światła. – Nash dał ci mój numer? – brzmiało to podejrzanie nawet dla mojego zasnutego snem mózgu. - Nie, nawet jeszcze do niego nie dzwoniłem. Chciałem tobie pierwszej o tym powiedzieć. - Dooobra... – nawet jeżeli zaraz miał powiedzieć mi jakąś ważną informacje, nie mogłam wyzbyć się pytań jak i dlaczego. – Skąd wziąłeś mój numer? - Nash miał go zapisany w telefonie. - Więc jak jego telefon dostał się w twoje ręce? - Zostawił go w komodzie. – głos Toda był spokojny i nonszalancki. Prawie mogłam go sobie wyobrazić jak wzrusza ramionami, gdy to mówi. - Byłeś w jego pokoju? Jak się tam dostałeś? - ale wtedy przypomniałam sobie jak zniknął w szpitalnej jadalni. – Nie ważne. - Nie martw się, on nie ma o tym pojęcia.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - To nie o to chodzi! – jęknęłam i puknęłam w moją lampę zapalającą się na dotyk. Zapłonęła najciemniej jak można było ustawić. – Nie możesz po prostu włamywać się ludziom do domów bez pozwolenia. To jest naruszenie prywatności. To jest… odrażające. Tod wzburzył się na linii. – Pracuję dwanaście godzin dziennie. Nie muszę jeść ani spać. Co miałbym robić przez resztę mojego życia pozagrobowego? Oparłam się o oparcie łóżka i odrzuciłam włosy, które opadły mi na twarz. – Nie wiem. Idź oglądnąć jakiś film. Zapisz się na jakieś zajęcia. Ale trzymaj się z daleka… - usiadłam prosto, rozglądając się po pokoju, bo właśnie coś przyszło mi do głowy. – Byłeś w moim pokoju? Usłyszałam delikatny, szczery śmiech. – Gdybym wiedział gdzie jest twój pokój, rozmawialibyśmy twarzą w twarz. Niestety Nash nie miał w telefonie zapisanego twojego adresu. Albo jak gdzieś go zapisał nie mogłem go znaleźć bez budzenia go. - Mały cud. - wymamrotałam. - Miał twoje nazwisko. Pani Cavanaugh. Cholera. Z moim nazwiskiem i jego praktycznym znikaniem jako sposobie podróżowania, nie minie dużo czasu nim się zorientuje gdzie mieszkam. Może wujek Brendon miał rację na temat Żniwiarzy. - Chcesz wiedzieć dlaczego dzwonię, Kaylee Cavanaugh? – dokuczał. - Hmmm... Tak. – ale nie byłam już pewna, czy warto wysłuchać informacji Toda - żniwiarza, który wydawał się coraz bardziej „ponury” z każdym wypowiadanym słowem. - Dobrze. Ale prawdopodobnie powinienem ci powiedzieć, że warunki naszej umowy uległy zmianie. Przygryzłam dolną wargę i jęknęłam z frustracji. – To znaczy? Sprężyny skrzypnęły na linii, gdy usiadł wygodniej, a ja prawie poczułam smak satysfakcji przez słuchawkę. – Zgodziłem się spojrzeć na listę w zamian za twoje nazwisko. Wykonałem swoją część umowy, ale już nie potrzebuję zapłaty. Na szczęście dla ciebie, jestem skłonny do renegocjacji. - Czego chcesz? – spytałam, zadowolona, że nieufność w moim głosie była tak mocna jak zachwyt w jego. - Twój adres. - Nie. – nawet nie musiałam tego przemyśleć. – Nie chcę żebyś się tu włamywał i szpiegował mnie. – Albo ujawnił się Sophie, której rodzice nie chcieli jej narażać na nową wspaniałą Otchłań. - No weź, Kaylee. Nie zrobiłbym tego. Przewróciłam oczami, mimo że nie może mnie zobaczyć. – Skąd mam to wiedzieć? Dzisiejszej nocy byłeś w domu Nasha. - To co innego. - Jak to co innego? – podciągnęłam kołdrę aż do pasa i położyłam głowę na oparciu. - To… nie ważne. - Powiedz mi.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Zawahał się, a sprężyny znów zaskrzeczały cicho na drugim końcu połączenia. – Znam Nasha od dłuższego czasu. I czasami, po prostu… nie chcę być sam. – wrażliwość w jego głosie dźwięczała w moim sercu, sprawiając, że tylko bardziej gubiłam się. Ale wtedy jego słowa sprawiły, że pogorszyło mi się. - Robiłeś to wcześniej? Co, spędzasz tam czas? - Nie. To nie tak. Kaylee… nie możesz mu o tym powiedzieć! – mimo żarliwości, wiedziałam, że Tod nie bał się Nasha. Bał się zażenowania. Domyślam się, że niektóre rzeczy w życiu pozagrobowym nie zmieniają się. - Nie mogę mu nie powiedzieć Tod. Jest twoim domniemanym przyjacielem. – przynajmniej zwykł być. – Ma prawo wiedzieć, że szpiegowałeś go. - Nie szpiegowałem go. Nie obchodzi mnie co robi i nigdy… - przerwał, jego głos zabrzmiał ostrzej. – Słuchaj, obiecasz mi, że mu nie powiesz, a ja ci powiem co znalazłem na liście. Podniosłam z zaskoczenia brwi. Był skłonny zapłacić mi, bym zatrzymała jego sekrecik dla siebie? Niesamowite. Ale… - Dlaczego myślisz, że dotrzymam obietnicy? - Nash, powiedział, że nie kłamiesz. Wspaniale. Ponury żniwiarz trzymał mnie za słowo. – Dobra. Obiecam, że mu nie powiem w zamian za to co znalazłeś na liście. Ale musisz też obiecać, że będziesz trzymać się z daleka od jego domu. Na moment zapadła cisza. - Tod pewnie przemyślał swoją decyzję. Co może być tak ważnego w spędzaniu czasu w domu Nasha? Dlaczego do cholery musiał tam wrócić? - Umowa stoi. – powiedział w końcu, odetchnęłam cicho z ulgi. Z jakiegoś powodu, byłam pewna, że zachowa swoje słowa dla siebie. - Dobrze. – odrzuciłam kołdrę. Byłam całkowicie przebudzona, mogłam równie dobrze stać. – Więc, widziałeś listę? - Widziałem ją tylko przez chwilę. Mój szef wyszedł z biura na niecałą godzinę, zająć się jakimiś komplikacjami w północnym końcu rejonu. I kiedy w końcu zgadłem hasło… - Jak „zgadłeś” jego hasło? – opadłam na krzesło przy biurku i wyciągnęłam niebieski, metaliczny długopis z glinianego słoiczka, który zrobiłam dekadę temu jak byłam Skautką. Zaczęłam bazgrać po różowej, kleistej podkładce. - W ubiegłym miesiącu, przypadkowo zablokował system, a jako jedyny żniwiarz w biurze, który właściwie żyje w epoce cyfrowej i de facto jestem czymś w rodzaju technikiem. Oh. Niesamowite. Przyjęłam. – Więc co się dowiedziałeś z listy? - Nie było ich tam. - Co? – upuściłam długopis, gniew zostawiał gorący ślad na moim kręgosłupie, rozszczepiając się i trafiając do opuszków palców. Targowałam się na nic? Obiecując, że będę chronić jego sekret przed Nashem, tylko po to by dowiedzieć się, że Tod nie zaglądnął do listy?
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Imiona. Nie było ich tam. – wyjaśnił, ulga zalała większość mojego rozdrażnienia. Podążając szybko za wznowionym lękiem o każdą dziewczynę jaką znałam. – Miałaś rację. – kontynuował Tod. – Żadna z tych dziewczyn rzekomo nie miała umrzeć. *** Po rozmowie z Todem nie mogłam spać. Musiałam powiedzieć wujkowi, że moje przypuszczenia sprawdziły się: jeden z kolegów żniwiarzy Toda nieupoważniony dorabiał sobie nadliczbowo chwytając jakieś dusze. Ale nie widziałam żadnego powodu, by budzić go po dwóch godzinach snu, nawet dla tak wielkiej wiadomości. Żadna dziewczyna nie umarła przed południem, więc jeżeli wzór się utrzyma, mamy jeszcze trochę czasu przed następną śmiercią. Mogłam powiedzieć wujkowi i tacie w tym samym czasie, więc nie musiałabym mówić tego dwa razy. I rano, jak pójdzie dobrze, mogę uniknąć wyjaśnienia skąd Ponury Żniwiarz ma mój numer telefonu i dlaczego dzwonił do mnie w środku nocy. Ale rozmowa z Nashem nie mogła poczekać. Puls ciężko stukał, gdy przeglądałam moje kontakty szukając numeru Nasha, serce zaczęło mi ciążyć, gdy przypomniałam sobie co musiałam mu powiedzieć, a co obiecałam nie mówić. Mocno wierzyłam, że sekrety nie były dobre dla jakichkolwiek relacji, moja rodzina była żywym przykładem tego. Ale Tod przysiągł nie wracać do domu Nasha, więc jego sekret był teraz niegroźny, a więc więcej warte są życia, które mogą być przeze mnie uratowane, zatrzymując to dla siebie. Prawda? Telefon dzwonił trzy razy z męczącym wolnym tempie. Jakaś część mnie miała nadzieje, że nie odbierze. Że może też będę mogła odłożyć rozmowę z Nashem na kilka godzin. Odebrał w środku czwartego sygnału. - Słucham. – Nash brzmiał na tak zmęczonego jak ja byłam. - Cześć, to ja. – zbyt zdenerwowana by usiąść, chodziłam po całej długości mojego łóżka. - Kaylee? – natychmiast stał się czujny. Naprawdę zazdrościłam mu tej umiejętności. – Co się dzieje? Wzięłam okrągły, szklany przycisk do papieru z szafki i przekładałam w rękach, gdy mówiłam. Między ramieniem, a uchem utrzymywałam telefon głową wygiętą pod bolesnym kątem. – Na liście nie było dziewczyn. - Nie było? Skąd wiesz… - nagle syknął z gniewu. Zamknęłam oczy i czekałam na wybuch. – A to sukinsyn! Znalazł cię? - Tylko mój numer telefonu. - Jak? - Ja… musisz z nim o tym pogadać. – przysięgłam nic nie mówić Nashowi, ale nie będę kłamać. - Nie ma sprawy. – coś zazgrzytało, gdy przykrył słuchawkę, ale nadal słyszałam jak krzyczy. – Chodź tutaj, Tod!
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Wiedziałeś, że on tam był? – nie umiałam całkowicie stłumić śmiechu, nawet wiedząc jak jest wkurzony. - On nie jest nawet w połowie tak przebiegły, jak myśli, że jest. – warknął Nash. Ustawiłam szklaną podpórkę z powrotem na półkę i wzięłam telefon do ręki, obracając się by uniknąć zobaczenia w lustrze wezgłowia łóżka. – Nikt nie jest tobą. Twoja mama zacznie cię budzić jeśli nie przestaniesz krzyczeć. - Dzisiaj wieczorem pracuje od jedenastej do siódmej w szpitalu. - Więc, jestem pewna, że Tod teraz pójdzie. – pewnie nie dzwonił do mnie z domu Nasha… Drzwi trzasnęły w słuchawce, deski w podłodze skrzypnęły pod stopami Nasha. – On ciągle tu jest. - Skąd wiesz? - Po prostu wiem. – kolejna przerwa, ale teraz nie bawił się w zasłanianie słuchawki, ponieważ już nie krzyczał. – Nie bawię się w to, Tod. Jeśli nie pokażesz się w ciągu pięciu sekund, dzwonię do twojego szefa. - Nie masz jego numeru. – to był niewątpliwie głos Toda, nawet jeśli szeptał. Musiał do mnie dzwonić z domu Nasha! Dlaczego? Żeby znowu doprowadzić go do wściekłości? - Mówiłem ci żebyś trzymał się od niej z daleka. – głos Nasha był tak głęboki ze złości, że nie mogłam go rozpoznać. Dla kontrastu, Tod brzmiał tak spokojnie jak nigdy, co pewnie wkurzało Nasha jeszcze bardziej. – I nie byłem nigdzie w jej pobliżu, ale to nie dlatego, że ty tak powiedziałeś. Po prostu mnie nie zaprosiła. – Jeszcze… wszyscy usłyszeliśmy to niewypowiedziane słowo i nawet przez telefon mogłam poczuć wściekłość Nasha. Wtedy to usłyszałam. - Co ty do diabła myślisz, że robisz? – spytał. Jego głos przeszedł na miękki i niebezpieczny. - Nie odpowiem ci Nash. - Wynoś się z mojego pokoju, wynoś się z tego domu, i trzymaj się z daleka od Kaylee. Albo obiecuję, że pokażemy się jutro w szpitalu i zmienimy całe twoje życie w piekło. Znieruchomiałam pod moim milusim, różowym kocem. Przeraził mnie widok postawienia się przed żniwiarzem podczas jego żniw. – Nash, on zrobił na przysługę. – ale oboje ignorowali mnie. - Przyjdziesz jeszcze raz do mojej pracy, a ja zapoluję na twój tyłek tak jak na ducha w Boże Narodzenie w przeszłości! – warknął Tod. - To było jednodniowe polowanie. – wymamrotał Nash, ale żniwiarz nic nie odpowiedział i w końcu Nash odetchnął. Sprężyny zaskrzypiały, gdy opadł na coś co prawdopodobnie było jego tapczanem. – Odszedł. - Dlaczego nie powiedziałeś mi, że on był martwy? - Ponieważ dopiero co zbierałem informacje, a ty byłaś wszędzie, i obawiałem się, że jeszcze jeden supernaturalny fakt sprawi, że zbzikujesz.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Żadnych więcej sekretów, Nash. – teraz byłam zirytowana, zatonęłam w kocu szarpiąc za różowe nitki w przyćmionym świetle lampy. - Nie jestem krucha. Od teraz mów mi o wszystkim. - Dobrze. Przepraszam. Co chcesz wiedzieć o Todzie? – dystans zagościł w jego głosie, tak jakby żałował, wcześniej niż wypowiedział ofertę. Wpełzłam na łóżko, wyłączyłam lampę i położyłam głowę na chłodnej części mojej poduszki. – Nie wszystko. Ale przynajmniej to co jest związane ze mną. Nash odetchnął głęboko, i niemal mogłam poczuć jego niechęć. Część mnie chciała cofnąć to, powiedzieć mu, że nie musi mi odpowiadać. Ale nie mogłam tego zrobić, ponieważ druga część mnie domagała się tych odpowiedzi. Zachowanie Toda przestraszyło mnie, i jeśli Nash miał informacje, które pomogą mi zrozumieć w co wdepnęłam, chciałam je. - Znam się z nim od zawsze. – zaczął Nash, znieruchomiałam by stać się pewną, że niczego nie ominę. To było co najmniej niesamowite, rozmawiać z nim w środku nocy, w moim łóżku. Jego głos brzmiał blisko, tak jakby szeptał mi do ucha. I ta myśl przyspieszyła mój puls i podniosła temperaturę ciała. - Byliśmy sobie bliscy. Wtedy kilka lat temu on zmarł i żniwiarze zwerbowali go. Wziął tę pracę, tylko dlatego żeby tu zostać. Z żyjącymi. Ciężko było mu się przystosować do nowej roboty. – Nash przerwał, jego głos brzmiał prawie tęsknie. – Właśnie dlatego myślałem, że on będzie w stanie pomóc ci zrozumieć śmierć - że to jest nieodzowna część życia. Ponieważ on przez to przeszedł, chciał uratować wszystkich. Ale przezwyciężył to, Kaylee, i jego przystosowanie się przyszło z poważnymi konsekwencjami. On nie myśli o rzeczach w sposób jaki my to robimy. Nie ma tych samych wartości i zainteresowań. On jest teraz żniwiarzem, ale tak naprawdę. Jest niebezpieczny. Zmarszczyłam brwi, myśląc o tym co teraz wiem o Todzie, a czego nie wie Nash. – Może on nie jest niebezpieczny, jak myślisz. Może po prostu potrzebuje… towarzystwa. - Włamał się do mojego domu by zdobyć twój numer. Jeśli byłby człowiekiem, musiałbym go aresztować. Jako, że tak nie jest, nie mogę zrobić wiele, oprócz doniesienia na niego do jego szefa. – co było tak dobre jak zabicie Toda. – Przysięgam, że jeśli on nie byłby już martwy, zabiłbym go. Przykro mi Kaylee. Nie powinienem cię nigdy do niego zabierać. Samotna w swoim pokoju, westchnęłam i przewróciłam się na lewą stronę, przytrzymując telefon przy prawym uchu. – Miał dla nas informacje. - Plus jeszcze trochę, tak to brzmi. – Nash westchnął ciężko i chyba uspokoił się. Usiadłam na łóżku i wśliznęłam moje zimne stopy pod koc. – Próbował pomóc. - To jest to, on nie jest złym facetem. Ale od… zmiany… pomaga tylko na własnych warunkach i nie zrobi nic, jeśli nie skorzysta na tym. Zadłużenie się u kogoś takiego - zwłaszcza u żniwiarza - to bardzo zły pomysł.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Nie miałam pojęcia co powiedzieć. Tak, Tod przekroczył bardzo ważną granicę. Kilka granic w rzeczywistości. Ale jak sam przyznał Nash, żniwiarz nie był złym facetem. I wróci do nas - w pewnym sensie. Sprężyny skrzypnęły kiedy Nash się przesunął. – Więc jaki jest plan? Dalej nie wiemy, która dziewczyna będzie następna, albo czy w ogóle będzie następna. Zamknęłam oczy, niepewna jak zareaguje na moją wiadomość. – Dzwonię po kawalerię. - Po co? - Po mojego wujka. I tatę. – czując się jeszcze bardziej przebudzona, z powrotem włączyłam lampę. Pokój stał się jaśniejszy. – Wujek Brendon powiedział, że dowiedzą co się dzieje, jeśli obiecam, że będę się trzymać z daleka od tego. Nash zachichotał, co pobudziło moje serce. – Wiem, że lubisz swojego wujka. Uśmiechnęłam się. – Nie jest zły. Razem z kłamaniem na boku. Powiem im o liście rano. - Kiedy się zobaczymy? - W drodze, jeśli dalej chcesz jechać. – uczucie gorąca przelało się przeze mnie na myśl, że znów go zobaczę. - Z przyjemnością pojadę.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział XV Rano obudziłam się i zobaczyłam światło dzienne przenikające do mojego pokoju przez szparki w zasłonach. Drzwi trzęsły się i głucho stukały pod czyjąś pięścią. – Kaylee, rusz tyłek z łóżka! – krzyknęła Sophie. – Tata dzwoni. Przewróciłam się, ciągnąc za sobą koc i zerknęłam na zegarek stojący na szafce. 8:45 rano. Dlaczego mój ojciec miałby dzwonić, kiedy rozmawiał ze mną nie krócej jak godzinę temu? Powiedzieć mi, że doleciał? Albo, że nie wylądował? Nie przyjedzie. Powinnam wiedzieć. Na moment, zignorowałam kuzynkę i gapiłam się w niewyraźny wzór, który ozdabiał sufit, zduszając pod skórą mój temperament. Nie widziałam ojca od ponad osiemnastu miesięcy i teraz nawet nie przyjechał, by wyjaśnić, dlaczego nigdy nie powiedział mi, że nie jestem człowiekiem. Nie, że potrzebowałam go. Dziękuję za jego tchórzostwo, do mojej dyspozycji miałam całkiem dobry zestaw opiekunów. Ale jest mi winien wytłumaczenie i nawet, jeśli nie dostanę go osobiście, mogłam przynajmniej wymagać tego przez telefon. Odrzuciłam z powrotem koc i stanęłam w piżamie na podłodze, kiedy otworzyłam drzwi stała tam Sophie, kompletnie ubrana i w pełni wymalowana. Wyglądała tak świeżo, tak dobrze, że nigdy jej takiej nie widziałam. Jedynym znakiem, że jej sen był wywołany tylko przez leki, były drobne cienie pod oczami, które prawdopodobnie znikną w ciągu godziny. Ostatnim razem, gdy wzięłam tą idiotyczną pigułkę, obudziłam się wyglądając jak zwierze rozjechane przez samochód. - Dzięki. – Wzięłam domowy telefon od Sophie, a ona tylko kiwnęła głową, po czym odwróciła się i z trudem poszła korytarzem bez swojej zwykłej energii typu popatrz-na-mnie-jak-idę. Kopnęłam drzwi i zamknęłam je trzymając bezprzewodowy telefon przy uchu. Był ogromny i nieporęczny przy mojej komórce i nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy tak właściwie ostatnio trzymałam domowy telefon. - Mogłeś zadzwonić na moją komórkę – powiedziałam do słuchawki. - Wiem. Głos taty był dokładnie taki jak zapamiętałam – głęboki, delikatny i chłodny. Prawdopodobnie też tak samo wyglądał, co znaczy, że mój wygląd prawdopodobnie trochę go oszołomi, pomimo, że rozumie upływ czasu. Miałam prawie piętnaście lat, kiedy ostatni raz mnie widział. Rzeczy się zmieniają. Ja się zmieniłam. - Miałem ten numer w zapamiętanych, więc było po prostu szybciej. – kontynuował. To był nieobecny głos taty, który mówił, że był zbyt zażenowany by przyznać się, że zapomniał numer twojej komórki. Nawet, jeśli to ja płacę za rachunek. - Więc, pozwól mi zgadnąć. – Wyciągnęłam krzesło spod biurka i klapnęłam na nie, przyciskając włącznik komputera, tylko żeby zająć czymś ręce. – Nie przyjedziesz.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Oczywiście, że przyjadę. – Mogłam praktycznie usłyszeć, jak marszczy brwi i wtedy zauważyłam, że faktycznie słyszę coś w tle. Oficjalnie brzmiący głos płynący z głośnika. Przypadkowe urywki rozmów. Odbijające się kroki. Był na lotnisku. - Mój lot został opóźniony przez kłopoty z silnikiem w Chicago. Ale jak mi się poszczęści, będę wieczorem w domu. Chciałem tylko ci powiedzieć, że się spóźnię. - Oh. Dobra. – Baaardzo się cieszę, że nie wystartuję z domaganiem się wszystkiego przez telefon. – Domyślam się, że zobaczę cię wieczorem. - Tak. – Na linii zapadła cisza, ponieważ nie wiedział, co powiedzieć, a ja nie zamierzałam mu tego ułatwiać mówiąc pierwsza. W końcu odchrząknął. – Wszystko w porządku? – Jego głos brzmiał… grubo, tak jakby chciał powiedzieć coś więcej, ale zrezygnował i pozostawił słowa niewypowiedziane. - Tak. – Nie żebyś mógł to naprawić, jeśli by tak nie było, pomyślałam, klikając myszą by znaleźć kursor na ekranie. – Przyzwyczajenie się do wszystkiego trochę trwa, ale jestem gotowa odkryć wszystkie sekrety. - Przepraszam za to wszystko, Kaylee. Wiem, że jestem ci winien prawdę o wszystkim - ale nie wszystko będzie łatwe dla mnie, więc potrzebuję byś zniosła to cierpliwie. Proszę. - Jakbym miała wybór. – Ale byłam tak wściekła za kłamstwo, które było moim życiem. Byłam zdesperowana by wiedzieć, dlaczego kłamstwo stawiał na pierwszym miejscu. Pewnie miał dobry powód, pozwalając mi myśleć, że jestem szalona, zamiast powiedzieć m prawdę. Ojciec westchnął. - Mogę cię zabrać na kolację, kiedy przyjadę? - Cóż, będę musiała coś zjeść. – Kliknęłam dwa razy na ikonkę Internetu i wpisałam nazwę miejscowej stacji wiadomości, mając nadzieję, że jest na bieżąco uaktualniana. Zawahał się na długi moment, jak gdyby czekał na więcej i ta zła część mnie chciała mówić, chciała mu oszczędzić tą ciszę, którą znosiłam, ale oparłam się temu. Urodzinowe wizyty i Bożo Narodzeniowe kartki nie były wystarczające, by utrzymać jego miejsce w moim życiu. Zwłaszcza, kiedy przestał przyjeżdżać… – Zobaczymy się wieczorem. - Dobrze. – Odłożyłam słuchawkę i położyłam telefon przed monitorem, gapiąc się na niego beznamiętnie przez kilka sekund. Wzięłam głęboki oddech, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że przewijam nagłówki dnia w Internecie, mając nadzieję, że wyrzucę tatę z myśli. Przynajmniej dotąd, aż ukazałby się na ganku. Nie było nic nowego o Alyson Baker czy Meredith Cole, ale koroner oficjalnie ogłosił przyczynę śmierci Heidi Anderson. Niewydolność serca. Ale czy nie każdy na coś umiera? W każdym razie, w przypadku Heidi, nie było jej na liście osób mających zginąć na niewydolność serca. Jako, że wiem o wszystkim, ona po prostu umarła. Koniec kropka.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Na nowo sfrustrowana wyłączyłam komputer i wrzuciłam telefon domowy do pudełka koło łazienki. Dwadzieścia minut później, umyta, wysuszona i ubrana, usidłam przy blacie w kuchni z szklanką soku i miseczką musli. Chciałam aż rozerwać opakowanie, kiedy Ciotka Val wędrowała po domu, ubrana w frotowy szlafrok wujka, zamiast w swój zwykły jedwabny. Jej włosy były jedną wielką blond plątaniną, wczoraj były wystylizowane żelem na jakiegoś punka. Kredka była rozmazana pod oczami, a jej skóra była blada pod plamami różu i podkładu. Podeszła prosto do expresu do kawy, który był już pełny i parujący. Na kilka minut, kiedy piła, jadłam w ciszy, ale kiedy przyniosła do lady drugi kubek kawy, wkurzyłam się. - Przepraszam za ostatnią noc, kochanie. – Przeczesała jedną część włosów, próbując je przygładzić. – Nie chciałam zażenować cię przy chłopaku. - Nie szkodzi. – Zamknęłam opakowanie i wrzuciłam je do kosza po drugiej stronie pomieszczenia. – Mieliśmy za dużo spraw na głowie, żeby przejmować się jeszcze jakąś pijaną ciotką. Skrzywiła się. - Przypuszczam, że na to zasługuję. Ale patrzenie na nią, jak krzywi się na każdym kroku – jak gdyby każdy kontakt z powietrzem bolał – sprawiło, że poczułam się winna. - Nie, nie zasługujesz. Przepraszam. - Właśnie, że tak. – Ciocia Val zmusiła się do uśmiechu. – Nie umiem wyjaśnić, jak jest mi przykro. Nic z tego, co się wydarzyło, nie było twoją winą… – wpatrywała się w swoją kawę, jakby chciała powiedzieć coś więcej, ale słowa wpadły do kubka i były zbyt rozmokłe, by ich użyć. - Nie martw się. – Skończyłam swój sok pomarańczowy i włożyłam kubek do zlewu, po czym poszłam do swojego pokoju. Napisałam wiadomość do Emmy by upewnić się, że dalej idzie na pogrzeb. Jej mama powiedziała mi, że spotkamy się piętnaście minut przed rozpoczęciem. Reszta ranka minęła na niekończącym się oglądaniu telewizji i surfowaniu po Internecie. Chciałam dwa razy zastać wujka samego, tak by móc przekazać mu złe wieści od Toda, ale za każdym razem, gdy go znajdowałam, był albo bardzo ponury, albo przylepiony do Sophie, która wydawała się bać pogrzebu tak samo jak ja. Po wczesnym lunchu, który jedynie skubnęłam, zmieniłam koszulkę na czarną bluzkę z długim rękawem, mając nadzieję, że jest odpowiednim ubraniem na pogrzeb kogoś, kogo nie zdołałam uratować. Przed wyjściem, zobaczyłam Sophie siedzącą w ławce na Sali. Ręce miała złożone na wąskiej czarnej sukience, jej głowa zwisała tak, że jej długie blond włosy opadły na prawy policzek. Wyglądała na taką zagubioną, żałosną, przez co czułam się źle, ponieważ nienawidziłam tego, że muszę zrezygnować z samotnej jazdy z Nashem i zaproponować jej podwózkę do szkoły.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Mama mnie weźmie. – Powiedziała krótko, spotykając moje spojrzenie swoimi wielkimi, smutnymi oczami. - OK. – Równie dobrze. Przyszłam na podjazd Nasha pięć minut później i czekałam nerwowo na niego, by wsiąść do samochodu. Obawiałam się, że rozmawianie z nim będzie dziwne po jego nocnej walce z Todem i jego niechętnej dyskusji ze mną. Ale on pochylił się, by mnie pocałować niedługo po tym, jak zamknął drzwi i z głębokości tego pocałunku – i faktu, że żadne z nas nie wyglądało na skłonne do skończenia tego – zgadywałam, że jest ponad niezdarnością. Parking szkolny był pełny. Zalany. Przyszło mnóstwo rodziców, jak również jacyś urzędnicy miejscy i zgodnie z gazetą poranną, szkoła wezwała dodatkowych doradców do pomocy studentom. Musieliśmy zaparkować na poboczu drogi blisko sali gimnastycznej i iść niemal ćwierć mili. Nash wziął moją rękę i poszliśmy drogą. Przy drzwiach głównym spotkaliśmy Emmę, którą wysadzała jedna z jej sióstr. Obiecałam odwieść ją do domu. Emma wyglądała jak gówno. Włosy miała ciasno upięte w prosty kucyk, nałożyła absolutne minimum makijażu. I jeśli wziąć jej zaczerwienione oczy za znak, płakała. Ale ona nie znała Meredith tak jak ja. - Dobrze się czujesz? – Wsunęłam moje wolne ramię na jej talię, kiedy przechodziliśmy przez drzwi, podążając za tłumem. - Tak. Tylko to wszystko jest takie dziwne. Pierwsza dziewczyna w klubie, później następna w kinie. Teraz wszyscy ze szkoły, wszyscy o tym mówią. A nawet nie wiedzą o tobie – powiedziała, szepcząc ostatnie zdanie. - Cóż, to jest nawet dziwniejsze. – Razem z Nashem skierowaliśmy się do wolnej alkowy blisko toalety. Nie miałam okazji powiedzieć jej o najnowszych ustaleniach i choć raz byłam zadowolona, że miała zakaz na telefon. Jeśli by nie miała, wyrzuciłabym całą historię z siebie – o Bean Shides, ponurych żniwiarzach i liście zmarłych – ale wcześniej przemyślałam to. To na pewno przestraszyłoby ją jeszcze bardziej. - Jak mogło stać się dziwniejsze od tego. – Emma wyciągnęła rękę, by wskazać ciemny tłum przepychający się w korytarzu. - Coś poszło nie tak. One nie miały umrzeć. – Wyszeptałam, stając bliżej jej ucha, kiedy Nash ścisnął mocniej moją rękę. Oczy Emmy stały się szerokie. – To znaczy? Kto kiedykolwiek miałby umrzeć? Zerknęłam na Nasha, ale on potrząsnął głową. Naprawdę powinniśmy przedyskutować, ile powiedzieć Emmie. – Um. Niektórzy ludzie muszą umrzeć, bo inaczej świat byłby przeludniony. Jak… starzy ludzie. Żyli pełnią życia. Nawet niektórzy z nich są gotowi odejść. Ale nastolatki są zbyt młodzi. Meredith powinna mieć przed sobą jeszcze większość swojego życia. Emma popatrzyła na mnie tak, jakbym oszalała. Albo jakby nagle spadło moje IQ. Nie, nie jestem zbyt dobrym kłamcą. Chociaż technicznie, nie okłamywałam jej.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Emma dalej próbowała rozgryźć pierdoły, jakie jej naopowiadałam, Nash skierował nas przez tłum do sali gimnastycznej, gdzie znaleźliśmy miejsca na trybunach blisko środka. Ludzie rozmawiali ze sobą. Tymczasowa scena została postawiona pod jednym z koszów. Kilku pracowników szkoły siedziało tam z rodziną Meredith, pod szkolnym sztandarem i stanową, i narodową flagą. Przez następne półtorej godziny, wysłuchiwaliśmy przyjaciół Meredith i jej rodziny, którzy podchodzili, by powiedzieć nam, jaka ona była miła i inteligentna. Nie wszystko z tego, co wychwalali oddawało Meredith, ale umarła i dla tych osób, i Pani Cole stawała na drodze do świętości. Będąc uczciwą, oprócz tego, że była piękna i popularna, nie różniła się od innych. Właśnie dlatego, wszyscy byli tacy zdenerwowani. Jeśli Meredith mogła umrzeć, to każdy z nas mógłby to zrobić. Oczy Emmy łzawiły kilka razy, mój wzrok też się trochę zamazał, kiedy Pani Cole weszła na podium, płacząc swobodnie. Sophie usiadła w dolnym rzędzie, otoczona tancerzami szlochającymi i wycierającymi chusteczkami, wyciągniętymi z małych gustownych torebek, rozmazujący się tusz. Kilkoro z nich mówiło, w większości byli to faceci z ostatniej klasy, recytujący banały ze śmiertelną powagą. Meredith chciałaby, byśmy zmienili temat. Kochała życie i taniec, i nie chciałaby, by ktoś zatrzymywał to przez jej nieobecność. Nie chciałaby widzieć naszych łez. Gdy ostatni z jej kolegów z klasy przestał mówić, biały ekran został spuszczony w dół z sufitu i ktoś puścił filmik ze zdjęciami Meredith od narodzin, aż do śmierci, w tle leciała jej ulubiona piosenka. Po filmie, kilku uczniów wstało i skierowało się ku korytarzowi, gdzie czekali na nich doradcy. Pociągania nosem i cichy szloch rozbrzmiewały dookoła nas, tłum był w żałobie i mogłam myśleć tylko o tym, że jeśli nie będziemy mogli znaleźć żniwiarza odpowiedzialnego za nieupoważnione zabranie duszy Meredith, to zdarzy się to znowu. Po pogrzebie Nash, Emma i ja schodziliśmy powoli z trybun wciągani przez stopniowo zwiększający się tłum ludzi zainteresowanych bardziej pocieszaniem siebie, niż opuszczaniem budynku. W końcu dotknęliśmy podłogi sali, gdzie skupiło się więcej grup ociężale wychodzących czterema drzwiami. Jako że zaparkowaliśmy z przodu szkoły, zmierzaliśmy do głównych drzwi, szuraliśmy centymetr po centymetrze na przód. Nash włożył moją rękę w swoją, jego ramię przylegało do mojego, kiedy nagle rozbiła się o mnie niszcząca fala smutku, która osadziła się w moim żołądku i płucach. Płuca zacisnęły mi się i nieznośne swędzenie powędrowało w górę mojego gardła. Ale tym razem, zamiast po cichu opłakiwać początek mojej ciemnej prognozy i bliskiej śmierci kogoś z klasy, powitałam to. Żniwiarz był tutaj; mieliśmy jedyną szansę by go złapać.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział XVI Chwyciłam rękę Nasha. Spojrzał w moją stronę, a jego oczy otworzyły się szeroko. – Znowu? – Wyszeptał, pochylając się tak, że jego usta musnęły moje ucho, ale ja mogłam tylko kiwnąć głową. – Kto to jest? Potrząsnęłam głową, czując, że każdy oddech przychodzi coraz szybciej. Nie zlokalizowałam jeszcze źródła. Było zbyt wielu ludzi, w zbyt wielu ciasno uformowanych grupkach. Wszystkie ciała w ciemnych barwach mieszały się ze sobą w pozornym kamuflażu pogrzebowych strojów i z jakiegoś powodu nie potrafiłam ich od siebie odróżnić. Ukłucie niepewności przeszło przez moje serce, dziurawiąc moją determinację jak włócznia przekłuwając ciało. Co jeśli nie potrafię tego zrobić? Co jeśli nie potrafię znaleźć ofiary, ani jej ocalić…? - Dobrze, Kaylee, zrelaksuj się. – Jego szept przepłynął przeze mnie z prawie fizycznym wrażeniem cielesności, próbując uspokoić mnie, pomimo, że jego oczy zatapiały się powoli w opanowanym strachu. – Rozejrzyj się powoli. Możemy ocalić następną ofiarę. Ale najpierw musisz ją znaleźć. Próbowałam podążać za jego wskazówkami, ale uczucie paniki było zbyt wielkie, jak osobiste, opętańcze ryczenie, podczas gdy krzyk budował się we wnętrzu mojej głowy. Przerywał myślenie. Przetwarzał logikę na pojęcie abstrakcyjne. Nash wydawał się rozumieć. Stanął naprzeciw mnie tak, że byliśmy zwróceni do siebie twarzami. Jego nos znajdował się kilka cali od mojego czoła. Spojrzał mi w oczu i ujął obydwie dłonie. Tłum się odsunął, rozstępując się wokół nas jak rzeka na przeszkodzie. Kilka osób spojrzało w naszą stronę, ale nikt się nie zatrzymał – nie byłam jedyną dziewczyną, która przeżyła publiczne załamanie na siłowni, a większość z nich była znacznie głośniejsza ode mnie. W każdym razie, jak na ten moment. Zacisnęłam mocno szczękę, powstrzymując najpotężniejszą piosenkę dla duszy, jaką kiedykolwiek czułam w czasie, kiedy mój wzrok wałęsał się między tłumem, omijając chłopców i dorosłych i zatrzymując się na dziewczynach. Ona gdzieś tam była i miała umrzeć. Nie mogłam zrobić nic, żeby to zatrzymać. Ale jeśli znalazłabym ją na czas i jeśli byłabym naprawdę zdolna zrobić to, co Nash mi tłumaczył, mogłabym ją przywrócić. My moglibyśmy ją przywrócić. Wtedy musielibyśmy tylko uniknąć podłej furii Żniwiarza. To mógł być zbieg okoliczności albo może moja bardzo wielka potrzeba, pomimo naszych napiętych relacji, żeby sprawdzić, czy moja kuzynka była bezpieczna, ale mój wzrok najpierw zatrzymał się na Sophie. Stała poniżej kosza, na drugim końcu sali gimnastycznej z grupką płaczliwych koleżanek, które chwytały się za ręce, łącząc się w smutku. Ale żadna z tych czerwonych, wilgotnych twarzy nie zwiększyła mojej paniki, ani też żadna z nich nie została zamglona zasłoną cieni, które tylko ja mogłam zauważyć. Dziewczyny były w porządku, pogrążone w swoim smutku. Na szczęście, nie musiałam go im dodawać.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Następnie moja uwaga odnalazła inną grupę młodych dziewczyn – pierwszorocznych, tak myślę. Gdziekolwiek się odwróciłam, było więcej dziewczyn, niektóre w sukienkach, inne w ciemnych spodniach, jeszcze inne w dżinsach, oficjalnym mundurku młodzieży. Było tak, jakby chłopcy i dorośli już nie istnieli. Moje oczy przyciągały jedynie dziewczyny. Ale wszystkie ich twarze – piegowate, załzawione, chude, okrągłe, blade, ciemne, albo opalone – żadna z nich nie przytrzymała mojego spojrzenia. Żadna z nich nie krzyczała do mojej duszy. W końcu, po czasie, który wydawał się wiecznością, ale nie mógł trwać dłużej niż minutę, mój wzrok zatrzymał się znowu na Nashu. Moja szczęka bolała od ciągłego zaciskania, gardło ścierpło od powstrzymywanego krzyku, a paznokcie pozostawiły ślad we wnętrzach dłoni. Potrząsnęłam głową i zamrugałam parę razy oczami, powstrzymując łzy, formujące się w oczach. Ona wciąż gdzieś tam była – biorąc pod uwagę niebywałą siłę płaczu budującego się wewnątrz mnie – ale nie potrafiłam jej znaleźć. - Spróbuj jeszcze raz. – Nash ścisnął moje dłonie. – Jeszcze raz. – Skinęłam głową i zmusiłam się do przełknięcia wzrastającego dźwięku – ból był nie do zniesienia, jakbym połykała stłuczone szkło – ale tym razem, skutki stłumienia krzyku były bardzo konkretne. Ciśnienie wzrosło w mojej klatce piersiowej i gardle, a ja byłam coraz bardziej pewna, że jeśli wkrótce go nie uwolnię, albo nie wycofam się ze źródła, moje ciało pęknie, pozostawiając jedną wielką otwartą ranę cierpienia. Zdesperowana, spojrzałam przez jego ramię na ludzi wciąż przeciskających się powoli w kierunku wyjścia. Wszyscy z tamtej strony byli odwróceni do mnie tyłem, ich tożsamość była zaćmiona przez anonimowość ich głów, które widziałam jedynie z tyłu. Chuda z długimi, rudymi, rozpuszczonymi lokami. Dwie krępe dziewczyny z identycznymi czarnymi falami włosów. Brunetka z cienkimi, prostymi jak linijka włosami. Odwróciła się, więc mogłam zobaczyć jej profil, ale panika wcale się nie zwiększyła. Wtedy jedna z głów przykuła moją uwagę – kolejna blondynka, odległa ode mnie o jakieś piętnaście stóp. Cała jej postać była bardzo ciemna, złowrogi cień jakimś cudem nie padał na nikogo innego. W momencie, kiedy mój wzrok ją odnalazł, moim gardłem wstrząsnęły spazmy, walczące o uwolnienie lamentu, który zatrzymywały moje zaciśnięte usta. Moja klatka piersiowa domagała się świeżego powietrza, ale bałam się wziąć oddech, obawiając się, że to mogłoby przyspieszyć krzyk, którego nie byłam gotowa uwolnić. Blondynka była wysoka i kształtna, a jej proste włosy leżały na środku pleców. Gdyby miała kucyka, mogłabym przysiąc, że to była Emma. Ale kimkolwiek była, miała umrzeć. Nie mogłam mówić, żeby ostrzec Nasha, więc ścisnęłam jego dłoń, mocniej niż zamierzałam. Próbował się wyrwać, ale potem jego oczy rozszerzyły się w zrozumieniu, a usta zacisnęły w cienką linię. - Gdzie? – wyszeptał nagląco. – Kto to jest?
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Słaba przez odpieranie piosenki, mogłam jedynie kiwnąć w kierunku blondynki, ale to była niewielka pomoc. Mój gest objął przynajmniej z pięćdziesiąt osób, a więcej niż połowa z nich była młodymi kobietami. - Pokaż mi. – Puścił moją dłoń, ale wciąż trzymał mnie z prawej strony. – Możesz chodzić? Pokiwałam głową, ale nie byłam pewna czy rzeczywiście mogę chodzić. W mojej głowie dzwoniło echo powstrzymywanego krzyku, moje nogi się trzęsły, a wolną ręką chwytałam się powietrza. Delikatne, wysokie kwilenie ulatniało się teraz ze mnie, piosenka sączyła się przez moje niedokładnie zapieczętowane usta. A razem z nią wyłaniała się znajoma ciemność, ten osobliwy szary filtr zakrywający mi widoczność. Czułam się, jakby świat się nade mną zamykał, podczas gdy coś innego – nieprawidłowe kształty i świat, którego nikt inny nie mógł zobaczyć – wydawał się rozwijać przed moimi oczami. Nash pociągnął mnie za sobą. Zachwiałam się i sapnęłam, przez co moje usta otworzyły się całkowicie. Ale Nash szybko pomógł mi się wyprostować, a ja zacisnęła mocno usta, przygryzając język w lekkomyślnej próbie zatamowania krzyku. Krew napłynęła do moich ust, a następny krok, jaki zrobiłam, był całkowicie pozbawiony mojej kontroli. Ból wyczyścił mi umysł. Widoczność znowu stała się normalna. Potknęłam się, kiedy Nash kierował mną, przystosowując się do naszego wolnego tempa. Potrząsnęłam głową. Przeszliśmy tylko dwanaście kroków – liczyłam, żeby się skupić – kiedy blondynka znalazła się w naszym zasięgu, chwilowo zatrzymując się razem z tłumem w drodze do wyjścia. Stanęłam za nią i kiwnęłam głową w kierunku Nasha. Wyglądał jakby był chory. Jego twarz stała się nagle blada, a gardło ciężko pracowało, żeby przełknąć to, czego widocznie nie chciał powiedzieć. – Jesteś pewna? – wyszeptał, a ja skinęłam głową jeszcze raz. Moja szczęka zgrzytała teraz od próby powstrzymania mojego zawodzenia. Byłam pewna. To ona. Nash wyciągnął rękę, a jego palce trzęsły się, kiedy przecinał straszliwy całun cieni i spojrzał na mnie ostatni raz. Następnie położył swoją dłoń na ramieniu dziewczyny. Odwróciła się, a moje serce się zatrzymało. Emma. Z jakiegoś powodu rozpuściła swojego kucyka i odeszła od nas, kiedy ja wlekłam się za nią, zwalczając panikę. Musiałam zmusić się do oddychania, natężając swoje płuca, podczas gdy moje zęby wciąż były zaciśnięte. I znowu, mój widok się przyćmił. Stał się zamazany. Ta niesamowita, mroczna mgła rozciągnęła się na wszystko, więc widziałam świat przez cienką, bezbarwną mgłę. Emma patrzyła na mnie przez ciemność, a jej rozszerzone oczy były przyćmione przez własny cień. Jej wyraz twarzy był pełen zrozumienia, brakowało jeszcze istotnego kawałka puzzli. – To znowu się dzieje, prawda? – Wyszeptała, łapiąc mnie za dłonie. – Kto to jest? Wiesz już?
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Pokiwałam głową, a kiedy mrugnęłam dwie łzy popłynęły w dół mojej twarzy, parząc mnie dwoma gorącymi smugami. Podczas obserwacji, zauważyłam chłopaka, z którym chodzę na biologię, który otarł się ramieniem o Emmę, przechodząc przez jej osobisty cień bez najmniejszego przebłysku świadomości w jego oczach. Wszyscy uczniowie i rodzice wokół nas poruszali się powolnymi, bezcelowymi krokami, zbliżając się stopniowo do drzwi. Nieświadomi mroku Otchłani, przechodzili przez nią. Nieświadomi tego, co miały przynieść kolejne minuty. Coś na skraju mojego widoku przemknęło przez szarość. Coś ogromnego, ciemnego i szybkiego. Moje serce podskoczyło boleśnie. Zastrzyk adrenaliny ścisnął moją klatkę piersiową. Mój wzrok wystrzelił, żeby śledzić dziwaczną postać, ale zanim mogłam się na niej skoncentrować, już jej nie było. Poruszała się z łatwością pośród tłumu, nie zderzając się z żadnym ciałem. Ale chodziła w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam, ze specyficzną, koślawą gracją, jakby miała za dużo kończyn. Albo może za mało. I nikt inny tego nie widział. Zamknęłam oczy w przerażeniu. Mój umysł buntował się przed tym, co właśnie zobaczyłam, odpędzając to, jak coś niemożliwego. Wiedziałam, że gdzieś tam są jakieś inne stworzenia. Ostrzeżono mnie o tym. Nawet wcześniej miałam już takie przelotne wizje. Ale to było zbyt dużo, strumień dźwięku sączący się z mojego ciasno zamkniętego gardła. - Musimy czekać. – Wyszeptał Nash, a moje oczy się otworzyły, zwracając znowu uwagę na Emmę i tą okropną sprawę. Wciąż jeszcze bezkształtna postać pozostawała w moim umyśle, jej dziwaczna masa odcisnęła się nieświadomie we wnętrzu mojej głowy. – Musi umrzeć, zanim będziemy mogli ją przywrócić, a zbyt wczesne śpiewanie będzie marnowaniem twojej energii. Nie. Włosy uderzały o moją twarz, kiedy potrząsałam głową, gorąco zaprzeczając, to, o czym już wiedziałam, że jest prawdą. Nie mogłam pozwolić umrzeć Emmie. Nie zrobiłabym tego. Ale nie było nic, co mogłam zrobić, żeby to powstrzymać i wszyscy o tym wiedzieliśmy. Oprócz Emmy. - Co? – Jej wzrok przeniósł się ze mnie na Nasha, a zmieszanie odmalowało się na jej czole. – O czym on mówi? Pot zgromadził się na moich dłoniach i po raz pierwszy byłam szczęśliwa, że nie mogłam mówić. Nie mogłam jej odpowiedzieć. Zamiast tego, przełknęłam głośno ślinę, a moje gardło zacisnęło się wokół krzyku parzącego mnie od środka. Szara mgła była teraz ciemniejsza, ale nie grubsza. Mogłam przez nią patrzeć z łatwością, ale utrzymywała wszystko, na czym zatrzymał się mój wzrok, tak jakby cała sala gimnastyczna była unoszona w przezroczystej chmurze smogu. I wciąż ludzie poruszali się na krańcu mojego widoku, przyciągając mój wzrok najpierw w jednym kierunku, a potem w innym. Oddałabym w tym momencie wszystko, żeby móc mówić, nie tylko, żeby ostrzec Emmę – ponieważ to był ewidentnie sporny punkt – ale żeby zapytać Nasha, co się tutaj do diabła dzieje. Czy mógł widzieć to, co ja widziałam? Ale najważniejsze, czy oni mogli widzieć nas?
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Obróciłam szybko głowę, a moje oczy zaczęły podążać za niesamowitą serią ruchów, ale było za późno. Zwróciłam się w przeciwnym kierunku, mrużąc oczy w widmowym mroku, kiedy wyśledziłam kolejny ruch. Moja szczęka bolała, a serce waliło jak młotem, a wycie głęboko w gardle ciągle wzrastało. Ci najbliżej nas gapili się na mnie teraz, odwracając wzrok jedynie, kiedy Nash złapał mnie w uścisk, kładąc moją głowę na swoim ramieniu, żeby mnie pocieszyć. To było po części tym, co robił. - Kaylee, nie. – Wyszeptał w moje włosy, ale tym razem jego wpływ pomógł tylko trochę. Pragnienie lamentu było zbyt silne, śmierć przychodziła zbyt szybko – w oddali zauważyłam Emmę obserwującą nas, wciąż otoczona prawie masywną płachtą cienia. – Nie patrz na nich. On też ich widział? To odpowiadało na jedno z moich pytań… - Skup się na powstrzymaniu krzyku. – Powiedział. – Twoje zawodzenie naruszyłoby lukę, ale nie sądzę, żeby mogli nas jeszcze widzieć. Będą mogli, kiedy zaczniesz śpiewać, ale nie ma ich tu z nami, bez względu na to, jak to wygląda. Luka? Luka pomiędzy czym, a czym? Naszym światem, a Otchłanią? Nie dobrze. Bardzo nie dobrze… Wyrwałam się z jego uścisku, żeby móc spojrzeć mu w twarz, szukając na niej odpowiedzi, ale żadnych nie znalazłam. Prawdopodobnie, dlatego, że nie zadałam odpowiednich pytań. Dobrze. Zignoruję te dziwaczne, szare realistycznie-zamaskowane postaci, najbardziej jak to możliwe. Ale co ze Żniwiarzem? Jeśli Emma miała umrzeć – nawet tymczasowo – nie pozwolę, żeby stało się to bez przyczyny. Spojrzałam dosadnie na Emmę, a moje serce złamało się jeszcze bardziej, kiedy zauważyłam zaniepokojenie malujące się na jej twarzy, a następnie przesadnie wzruszyłam ramionami przed Nashem, cały czas dławiąc krzyk, który teraz czułam bezpośrednio. Jakimś cudem, zrozumiał. - Nie zobaczysz go, dopóki on nie chce, żeby go widziano. – Nash przypomniał mi łagodnie, podchodząc bliżej, żeby mruczeć naprzeciw mojego czoła. Jego prawdziwe słowa, prawie-fizyczne atłasowo-delikatne jak balsam jego kojącego głosu zderzający się z moją skórą, sprawiał, że panika trochę osłabła. Nie wystarczająco, żeby ofiarować mi dużo ulgi, ale wystarczająco, żeby zahamować krzyk na kilka sekund dłużej. – I założę się o własne życie, że on nie chce zostać zauważony. Musisz poczekać. Po prostu zatrzymaj to jeszcze chwilę. - Co? – Powtórzyła Emma, ściskając moją dłoń, żebym zwróciła na nią uwagę. – Nie możesz zobaczyć, kogo? Gdzie? A następnie, w połowie zdania, po prostu upadła. Nogi Emmy złożyły się pod nią, podczas gdy ja wciąż trzymałam jej dłoń. Jej głowa uderzyła w osobę, która stała za nią. Potknęłam się, a potem prawie przewróciłam. Spadłam razem z nią, czując, że łzy spływają mi po twarzy. Ręka Nasha wyrwała się z mojego uścisku, kiedy uderzyłam kolanami o podłogę, a
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take ból przeszył moje ciało. Oczy Emmy paczyły się pusto nic niewidzące, okna do jej duszy były otwarte, chociaż jej samej pewnie tam nie było. - Kaylee! – Nash upadł na ziemię po stronie Emmy. Patrzył się na mnie błagalnie, kiedy ludzie odwrócili się, żeby zobaczyć, co się stało, otwierając szeroko oczy i usta. Ledwo go słyszałam. Nie zauważałam już ciemności, ani dziwnego ruchu, wkradającego się ponownie na krańce mojego widoku. Nie mogłam myśleć o nikim innym, niż o Emmie i o tym, jak tam leży, nieruchoma, wpatrując się w sufit, jakby mogła przez niego widzieć niebo. - Odpuść, Kaylee. Śpiewaj dla niej. Wezwij jej duszę, żebym mógł ją zobaczyć. Przytrzymaj ją najdłużej jak tylko potrafisz. Spojrzałam w dół na Emmę, piękną nawet po śmierci. Jej palce były wciąż ciepłe w mojej dłoni. Włosy rozsypały się na ramionach, a ich miękkie końce łaskotały mnie po ramieniu. Pozwoliłam swojej głowie opaść w tył, a moje usta się otworzyły. Wtedy krzyknęłam. Wrzask wylewał się ze mnie w bolesnym potoku bezładu, ostre tony, które zdzierały moje gardło do surowości, wydawały się mnie opróżniać, rozchodząc się od palców u stóp, aż do czubka głowy. Bolało jak cholera. Ale oprócz bólu, czułam wszechogarniającą ulgę, że nie jestem już dłużej fizycznym naczyniem napełnionym przez ten nieziemski wrzask oraz smutek, że straciłam swoją najlepszą przyjaciółkę. Powinnam powiedzieć, kuzynkę. Moją powiernicę, a czasami także psychiczne oparcie. W całej sali gimnastycznej zapadła nagle cisza. Ludzie zamarli, a następnie odwrócili się, żeby spojrzeć, większość z nich zatykając sobie uszy, albo wykrzywiając usta z bólu. Ktoś inny także krzyczał – mogłam to stwierdzić, bo jej usta były szeroko otwarte, jednak nie mogłam usłyszeć jej głosu, przez znacznie głośniejszy hałas, jaki dochodził z moich własnych ust. A następnie, zanim się zorientowałam wszyscy gapie skierowali się w moją stronę i cały świat zdawał się zmieniać. Cienka szara mgiełka wypełniła całe miejsce wokół mnie, pokrywając wszystko obojętnie. Jednak było to bardziej uczucie, niż rzeczywisty fakt. Dziwne, bezkształtne stwory, na których wcześniej nie mogłam się skupić, teraz były wszędzie, przeplatając się i w pewnym sensie zakrywając ludzki tłum, wpatrując się we mnie tak samo jak uczniowie i rodzice, ale po drugiej stronie szarości. Byli bezbarwni, jakby mgła jakimś cudem ukradła im kolor i patrzyli na mnie z daleka, jakby obserwowali mnie przez jakieś bezkształtne, przyćmione szkło. Czy to miał na myśli Nash, kiedy mówił, że oni nie mogą być z nami w rzeczywistości? Bo jeśli tak, to niezupełnie zrozumiałam różnicę. Byli całkowicie zbyt blisko, żeby czuć się dobrze i zbilżali się z każdą sekundą. Po mojej lewej, dziwna, bezgłowa kreatura stała między dwoma chłopcami w pomarszczonych spodniach khaki, mrugając na mnie oczyma, umiejscowionymi na jego gołej klatce piersiowej, między małymi, bezbarwnymi
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take sutkami. Dziwaczny, wąski nos sterczał poniżej z pustego mostka, a cienkie usta otwierały się tuż nad jego pępkiem. Nie muszę chyba wspominać, skąd wiedziałam, że jestem w pie… Przerażona, zamknęłam oczy, a mój krzyk osłabł. Ale wtedy przypomniałam sobie o Emmie. Em mnie potrzebowała. Nie ma ich tutaj z nami. Nie ma ich tutaj z nami. Głos Nasha wydawał się śpiewać we wnętrzu mojej głowy. Puściłam piosenkę znowu na wolność, podziwiając pojemność swoich płuc i otworzyłam oczy. Byłam zdeterminowana, żeby patrzeć tylko na Nasha. On może mnie przez to przeprowadzić; robił to już wcześniej. Ale mój wzrok zamiast skoncentrować się na przystojnym mężczyźnie i kobiecie, obserwował, jak się do mnie zbliżają, przechodząc przez tłum. Wyglądali prawie normalnie, wyłączając ich mgliste szare kolory i dziwaczne, wydłużone proporcje ich członków – i ogon okręcony wokół wąskiej, damskiej kostki. Kiedy patrzyłam, urzeczona, jeden z mężczyzn przeszedł przez mojego nauczyciela fizyki, który tylko się wzdrygnął. To jest to. Wystarczy. Nie mogłam więcej znieść dziwacznych szarych potworów. Tym razem będę się patrzyła, albo na Nasha, albo na nic. Moje gardło płonęło. W uszach czułam dzwonienie. Moje serce waliło jak młot. Ale w końcu twarz Nasha znalazła się w centrum uwagi, dokładnie naprzeciw mojej twarzy. Jednak z powodu mojego całkowitego osłupienia, jego wzrok nie spotkał mojego. Spojrzał ze skupieniem na przestrzeń nad ciałem Emmy, z oczami zwężonymi w koncentracji, i twarzą pokrytą potem. Spojrzałam w górę i nagle zrozumiałam. Była tam Emma. Nie ciało oziębiające się powoli na podłodze naprzeciw mnie. Prawdziwa Emma. Jej dusza wisiała w powietrzu między nami i było to najbardziej zdumiewająca rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam. Jeśli duszę można nazwać rzeczą. Nie była piękna, tak jak się spodziewałam. Żadnych rozjarzonych kłębków zimnego ognia. Żadnego Emmo-kształtnego ducha czy eterycznego zefirku. Była ciemna i bezkształtna, jeszcze przezroczysta, jak czysty, powoli falujący cień… niczego. Ale to, czego jej dusza nie zawierała w swojej postaci, rekompensowało się w dotyku. Czuło się, że jest istotna. Witalna. Zimne palce dotknęły mojego ramienia i podskoczyłam, pewna, że to jedna z Otchłannych kreatur przyszła po mnie. Ale był to tylko dyrektorka, która uklękła obok mnie, mówiąc coś, czego nie mogłam usłyszeć. Pytała mnie, co się stało, ale nie mogłam mówić. Próbowała odciągnąć mnie od Emmy, ale nie pozwoliłam się ruszyć. Ani uciszyć. Niska, przygarbiona kobieta w workowatej sukience przebiła się przez okrąg, który uformował się wokół nas, rozpychając ludzi na boki. Szare postaci nawet jej nie zauważyły, a ja zorientowałam się, że prawdopodobnie nie mogą jej widzieć. Ani nikt z pozostałych ludzi. Kobieta kucnęła obok Nasha i coś powiedziała, ale on nie odpowiedział. Jego oczy się zaszkliły, a słabe ręce położył na kolanach. Kiedy nie mogła
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take dotrzeć do Nasha, rzuciła mi dziwaczne spojrzenie i wstała. Zachwiała się, a potem obiegła go i uklękła przy głowie Emmy, żeby sprawdzić jej puls. Więcej ludzi uklękło na podłodze, przykrywając uszy dłońmi, poruszając szybko i bezsensownie ustami. Byli nieświadomi stworów, rozsianych między nimi we mgle, co było widocznie stanem obustronnym. Wysoki, chudy mężczyzna zrobił dziki ruch obiema rękami, a ludzie za nim poparli go. Szare stwory wydawały się napierać jeszcze bliżej, ale widziałam ich wszystkich z pewnej odległości, kiedy krzyk wciąż wydzierał się z mojego gardła, paląc jak brzytwy gryzące moje ciało. Następnie moje oczy przyciągnęła znowu dusza Emmy, która zaczęła się skręcać i wić szaleńczo. Jeden z przydymionych końców wyciągnął się w kierunku rogu sali, tak jakby chciał się tam przedrzeć, podczas gdy reszta duszy zwinięta wokół siebie zanurzała się w ciele Emmy jak ciężki koniec kropli deszczu. Sparaliżowana, spojrzałam na Nasha i zauważyłam, że pot leje się po jego twarzy. Jego oczy były otwarte, ale nieskupione, a ręce ściskały teraz w pięściach wyprasowane spodnie khaki. Kiedy go obserwowałam, zatopiła się trochę bardziej, jakby grawitacja ciała Emmy była jakimś cudem wzmocniona. Ludzie rzucili się otaczając nas, gapiąc się w moją stronę, krzycząc, żeby ktoś ich usłyszał. Ludzkie ręce dotykały moich ramion, szarpały mnie za ubrania, niektóre próbowały mnie pocieszyć i uciszyć mój płacz, inne próbowały mnie odciągnąć. Dziwne, bezkształtne stwory zebrały się w grupki po dwie, trzy osoby obserwując odważnie, mamrotając słowa, których nie słyszałam i prawdopodobnie nawet bym nie zrozumiała. A dusza Emmy wsiąkała powoli w ciało Emmy, a jeden przydymiony wąs wciąż wił się w kierunku kąta sali. Nash prawie ją miał. Ale jeśli nie zrobi tego szybko, będzie za późno. Mój głos już stracił głośność, gardło pulsowało w agonii, a płuca paliły z potrzeby świeżego powietrza. Następnie, w końcu, świecący cień rozciągnął się nad ciałem Emmy i wydawał się w nie wtopić. W mniej niż sekundę, został całkowicie wchłonięty. Nash gwałtownie wypuścił powietrze i zamrugał powiekami, ocierając pot z czoła rękawem. Mój głos wreszcie się wyczerpał, a usta zamknęły się z ostrym kłapnięciem, głośnym w nieoczekiwanej ciszy. I każda pojedyncza, szara istota, każdy końcowy kłębek mgły, po prostu rozwiał się w powietrzu. Przez moment, nikt się nie ruszał. Ręce, które ktoś na mnie położył, przestały się ruszać. Widzowie zamarli w swoich miejscach, tak jakby poczuli różnicę, jednak nie mieli zielonego pojęcia, co się stało, poza tym, że przestałam krzyczeć. Mój wzrok zatrzymał się na Emmie, poszukując jakiegokolwiek znaku życia. Podnoszącej się klatki piersiowej, skaczącego pulsu. Przyjęłabym nawet mokre, zasmarkane kichnięcie. Ale przez kilka, dręczących sekund, nie otrzymaliśmy niczego i byłam przekonana, że zawiedliśmy. Coś musiało pójść
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take nie tak. Ten niewidzialny żniwiarz był zbyt silny. Ja byłam zbyt słaba. Nash wyszedł z wprawy. Wtedy Emma odetchnęła. Prawie mnie to ominęło, bo to nie było warte Oskara łapanie tchu. Żadnego dyszenia, świszczącego oddechu, ani zduszonego kaszlu, żeby przeczyścić flegmatyczne płuca. Po prostu wciągnęła powietrze. Głowa opadła w moje dłonie, a łzy ulgi popłynęły. Zaśmiałam się, ale żaden dźwięk nie wyszedł z moich ust. Musiałam naprawdę stracić głos. Emma otworzyła oczy i czar prysnął. Ktoś z tłumu sapnął i nagle wszyscy zaczęli się ruszać, zbliżając się, szeptając do siebie, zakrywając otwarte usta trzęsącymi się rękami. Emma mrugnęła na mnie, a jej czoło zmarszczyło się w zakłopotaniu. – Dlaczego jestem… na podłodze? Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale szczątkowy ból w gardle przypomniał mi, że straciłam głos. Nash posłał mi szeroki uśmiech radosnego triumfu i odpowiedział za mnie. – Wszystko w porządku. Myślę, że zemdlałaś. - Nie miała pulsu. – Przygarbiona kobieta, siedząca za Emmą zarumieniła się z zakłopotania. – Ona była… Sprawdzałam. Powinna być… - Zemdlała. – Nash powtórzył stanowczo. – Prawdopodobnie uderzyła się w głowę, kiedy upadała, ale teraz już jest w porządku. Żeby to zademonstrować, złapał jedną z jej dłoni, następnie ją pociągnął ją w górę, a jej nogi wyciągnęły się naprzeciw niej. - Nie powinieneś jej dotykać! – Dyrektorka zbeształa go, stojąc obok mnie. – Mogła sobie coś złamać. - Nic mi nie jest. – Głos Emmy był pełny zakłopotania. – Nic mnie nie boli. Cichy szmer podniósł się wokół nas, kiedy wiadomości rozchodziły się do tych, którzy stali z tyłu i nie widzieli widowiska. Szeptane słowa, jak ‘umarła’ i ‘brak pulsu’ doprowadzały mnie na skraj wytrzymałości, ale wtedy Nash sięgnął poprzez ciało Emmy, żeby złapać moją dłoń i zdenerwowanie ustąpiło. Dopóki kolejny krzyk nie zburzył rosnącego spokoju. Głowy odwróciły się i ludzie sapnęli. Emma i Nash spojrzeli z przerażeniem ponad moim ramieniem, więc obróciłam się, żeby podążyć za ich wzrokiem. Tłum wciąż nas otaczał, ale przez przerwy między ciałami, zobaczyłam wystarczająco dużo, żeby zrozumieć, co się stało. Ktoś inny upadł. Nie widziałam, kto to był, bo ktoś już się nad nią pochylał, udzielając pierwszej pomocy. Ale po prostej, czarne sukience i szczupłych, gładkich łydkach wiedziałam, że była to dziewczyna, a według standardów, była młoda i piękna. Dłoń Nasha zacisnęła się wokół mojej, a ja spojrzałam w górę i zauważyłam, że jego twarz jest tak samo pełna żalu jak prawdopodobnie moja. Nie pomyśleliśmy o tym. Ocaliliśmy Emmę poświęcając życie kogoś innego. Nie któregoś z nas – niewinnej, przypadkowej dziewczyny.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Uniosłam obie brwi patrząc na niego, pytając cicho, czy był gotowy, żeby spróbować jeszcze raz. Skinął poważnie głową, ale wyglądał na niezbyt pewnego, czy możemy to udźwignąć. A w moim umyśle rysowała się tragiczna oczywistość: jeśli ocalimy kolejną, Żniwiarz uderzy jeszcze raz. I jeszcze raz. Albo zabierze jedno z nas. W każdym razie, nie możemy sobie pozwolić na zabawę z nim. Ale nie mogłam pozwolić umrzeć komuś bez żadnego powodu. Otworzyłam usta, żeby krzyknąć – i nie wydałam żadnego dźwięku. Zapomniałam, że straciłam głos, a tym razem także pragnienie do zawodzenia. Nie było żadnej paniki. Żadnego świeżego bólu drapiącego mnie wewnątrz gardła. Przerażona, spojrzałam na Nasha, szukając rady, ale on tylko się skrzywił. – Jeśli nie możesz śpiewać, to znaczy, że już jej nie ma. – Wyszeptał. – Pragnienie kończy się z chwilą, kiedy Żniwiarz zdobędzie duszę. To dlatego moja piosenka, dla Meredith skończyła się w chwili, kiedy umarła – nie walczyliśmy o jej duszę. Wykończona, mogłam jedynie obserwować, jak ludzie popędzili w kierunku martwej dziewczyny, próbując pomóc, zobaczyć, zrozumieć. I w środku chaosu, jedna z obserwujących przykuła moją uwagę. Dlatego, że się nie patrzyła. Podczas, kiedy wszyscy pozostali byli skupieni na dziewczynie leżącej na podłodze, z jednym szczupłym ramieniem przechodzącym przez zieloną linią ‘za trzy punkty’, jedna z kobiet stała naprzeciw tylnego kąta, patrząc się na… mnie. Nie ruszała się, i szczerze mówiąc wydawała się straszliwie zamrożona w przeciwieństwie do zamieszania, które nas otaczało. Kiedy ją obserwowałam, uśmiechnęła się do mnie powoli, serdecznie, tak jakbyśmy dzieliły jakiś sekret. Bo tak było. To ona była Żniwiarzem. - Nash… - zachrypiałam i po omacku złapałam jego dłoń, obawiając się odwracać wzrok od dziwnej, nieruchomej kobiety. - Widzę ją. – Ale zanim zdążył powiedzieć ostatnie słowo, już jej nie było. Zniknęła nam z oczu, tak szybko jak Tod, a we wrzawie nikt inny nie wydawał się jej zauważyć. Frustracja i furia zapłonęły we mnie, parząc mnie od środka. Żniwiarz się z nas wyśmiewał. Znaliśmy możliwe skutki, a i tak podjęliśmy ryzyko, a teraz ktoś musiał umrzeć, żeby zapłacić za nasz wybór. A Żniwiarz prawdopodobnie bardzo dobrze wiedział, że go nie powstrzymamy. A najgorsza część była, kiedy spojrzałam na Emmę, która nie miała bladego pojęcia, ile kosztowało jej życie, a ja nie żałowałam swojego wyboru. Ani trochę.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział XVII Przez najbliższe kilka minut szczegóły, które sączyły się do nas przez tłum teraz nareszcie skupiały się po drugiej stronie sali. Dziewczyna była młodsza. Cheerleaderka, która nazywała się Julie Duke. Znałam jej imię i mogłam opisać niejasny obraz jej twarzy. Była ładna i w miarę lubiana, i jeśli pamięć mnie nie myli była najbardziej przyjacielska i akceptowana, niż większość pomponiar. Kiedy Julia nadal nie miała pulsu w kilka minut po tym jak upadła, dorośli zaczęli wypychać uczniów w stronę drzwi prawie jak jeden. Nash i ja mieliśmy pozwolenie zostać, ponieważ byliśmy kompanami Emmy, a nauczyciele nie mogli wypuścić jej dopóki nie opatrzą jej EMTs10. Nieważne, Julie była priorytetem, więc gdy lekarze przybyli, dyrektor poprowadził ich do grupki dookoła niej. Ale było za późno. Nawet, jeśli bym tego nie wiedziała, to było by oczywiste po ich postawie i brakło pośpiechu w wykonywaniu ich zadania i ostatecznie po tym, że została ułożona na noszach i przykryta płachtą. Następnie pojedynczy funkcjonariusz EMT w czarnych spodniach i wyprasowanej koszuli od uniformu szedł przez salę gimnastyczną w naszym kierunku, trzymając apteczkę pierwszej pomocy w ręku. Obejrzał Emmę dokładnie, ale nie znalazł niczego, co mogło spowodować jej upadek. Jej puls, ciśnienie krwi i oddychanie było w porządku. Jej skóra była przepłukana i zdrowa, oczy rozszerzone, a jej reflex był… refleksyjny. Lekarz powiedział, że wszystko jest w porządku, ale powinna udać się do szpitala na dokładniejsze badania tak dla porządku. Emma próbowała się wymigać, ale dyrektor podjął za nią decyzje dzwoniąc do pani Marshall, która powiedziała, że spotka się tam z córką. Kiedy upewniłam się, że Sophie pojechała do domu, Nash i ja pojechaliśmy karetką do szpitala, gdzie pielęgniarka pierwszej pomocy umieściła Emmę w małym jasnym pokoju, żeby tam czekała na badania. I jej matka. Zaraz po tym, jak pielęgniarka wyszła zamykając za sobą drzwi, Emma obróciła się twarzą do nas, jej uczucia były mieszanką strachu i dezorientacji. - Co się stało? – zażądała, ignorując poduszki na łóżku i usiadła po turecku. – Powiedźcie prawdę. Popatrzyłam na Nasha, który ciągnął za gumową rękawiczkę z pudełka wiszącego na ścianie, ale on tylko mrugnął i skinął w jej kierunku, dając mi zielone światło. - Uhmm. – Wypieszczałam, zastanawiając się, jak mam jej to powiedzieć. Lub jak to wyrazić. Albo czy mój głos jest wstanie to wytrzymać. – Ty umarłaś. - Ja umarłam? – Oczy Emmy zrobiły się wielkie i okrągłe jak spodki. Cokolwiek się spodziewała usłyszeć, nie powiedziałam tego. Skinęłam niepewnie. -Umarłaś, a my sprowadziliśmy cię z powrotem. 10
Coś jak pogotowie
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Przełknęła ślinę patrząc ode mnie na Nasha – który dostał w swoje ręce jednorazowe rękawiczki – i z powrotem. - Uratowaliście mnie? Podobnie jak CPR? – Jej ramiona się zrelaksowały i opadły z ulgi. Oczywiście spodziewała się czegoś dziwniejszego. Uznałam, że najprościej będzie skinąć, ale wiedziałam, że nikt inny nie potwierdzi naszej historii. Musieliśmy powiedzieć jej prawdę – lub w ostateczności jedną z jej wersji. - Nie do końca – załamałam się, podnosząc czoło i patrząc na Nasha, prosząc go po cichu o pomoc. Westchnął i upuścił nieco powietrza z rękawicy, a następnie zatonął na boku łóżka Emmy. Usiałam przed nim i odchyliła się tak, by oprzeć się o jego klatkę piersiową. Nie chętnie zrywałam z nim kontakt fizyczny od czasu śpiewu dla duszy Emmy i nie zamierzałam robić tego w najbliższym czasie. - Okej powiemy ci co się dzieje… – Jednak wiedziałam, kiedy ścisnął mnie za rękę, że nie zamierza powiedzieć jej wszystkiego i mnie też. – Ale najpierw musisz obiecać, że nie powiesz o tym nikomu. Nikomu. Nigdy. Nawet jeśli minie 90 lat od teraz i będziesz się spowiadać na łożu śmierci. Emma się uśmiechnęła i przewróciła oczami. – Tak, jakbym zamierzała myśleć o waszej dwójce, kiedy będę miała 106 lat i będę wydawał swój ostatni oddech. Nash zachichotał i owinął ręce wokół mojej talii. Oparłam się o jego policzek i czułam bicie jego serca na plecach. Kiedy mówił, jego oddech podwiewał włosy dookoła mojego ucha, cicho mnie kojąc choć wiedziałam, że część tego była przeznaczona dla Emmy. Na wszelki wypadek. -Więc przyrzekasz? – zapytał, a ona skinęła. – Wiesz, że Kaylee potrafi przewidzieć, kiedy ktoś będzie miał umrzeć? – Emma skinęła ponownie, jej oczy zwęziły się, błyszczała w nich świeża ciekawość i strach, o których prawdopodobnie nie chciała żebyśmy wiedzieli… – Cóż, więc czasami w pewnych okolicznościach… ona może przynieść ich z powrotem. - Z jego pomocą – dodałam chrapliwie, natychmiast zastanawiając się czy czasem jego udział w tym nie był rzeczą, którą chciał zachować w tajemnicy. Ale on pocałował tył mojej głowy, mówiąc, że wszytko jest okej. -Tak, z moja pomocą. – Jego palce zawinęły się wokół mnie i szukały dłoni, która leżała na moich kolanach. – Razem… obudziliśmy cię. Raczej. Wszystko z tobą będzie w porządku. Wszystko jest z tobą absolutnie w porządku, a lekarz prawdopodobnie zdecyduje, że upadłaś z powodu stresu, boleści czy czegoś innego. Tak, jak zrobiło to EMT. Przez najbliższe minuty Emma była cicho, przemyślając to, co usłyszała. Obawiałam się, że nawet pomimo ostrożnego wpływu Nasha, może wziąć to za żart i zacząć się z nas śmiać. Ale ona tylko mrugnęła i popatrzyła na swoje ręce. - Ja umarłam? – zapytała ponownie. – A wy uratowaliście mnie przyprowadzając z powrotem. Wiedziałam, że muszę mieć jakiś mały miernik zdrowia na czole, więc wiem, kiedy jestem wstanie upaść.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Uśmiechnęłam się zadowolona, że potrafi utrzymać poczucie humoru w tej sytuacji, Nash śmiał się głośno, wprawiając w drganie cały swój organizm i moje plecy. – Cóż przy odrobinie szczęścia odblokowaliśmy nieskończone zdrowie dla ciebie – powiedział. Emma uśmiechnęła się na krótko, a zaraz po tym jej twarz spochmurniała. – Co z innymi? Tylko ja upadłam? - Tak. – Nie nawiedziłam mówić jej o jej śmierci. – W połowie zdania. - Dlaczego? - Nie wiemy – powiedział Nash zanim zdążyłam odpowiedzieć. Ustawiłam się w gotowości, bo technicznie to miała być prawda nawet, jeśli nie cała. I dlatego, że nie chcę mieszać Emmy w nic, co byłoby związane z psychopatyczną, bardzo ponurą kobiecą Żniwiarką. Myślała przez chwilę, jej palce jeździły po białym szpitalnym kocu. Kiedy jej ręce natrafiły na kontroler łóżka, wzięła go do ręki, patrząc na przycisk, krótko przed tym, jak spotkała mój wzrok ponownie. - Jak to zrobiłaś? - To jest… skomplikowane. – Szukałam właściwych słów, ale one nie nadchodziły. – Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć i to naprawdę nie jest ważne. – Przynajmniej jak dla Emmy. – Jedyne, co się teraz liczy to, to żeby z tobą było wszystko okej. Nacisnęła na guzik kontrolera i podgłówek łóżka podniósł się trochę pod nią. - Więc co się stało z Julie? To było pytanie, jakiego się obawiałam. Popatrzyłam na swoje kolana, gdzie moje palce były skręcone za kciuki. Następnie przesunęłam wzrok na Nasha, mając nadzieję, że on ma lepszy, mniej traumatyczny sposób, na proste wytłumaczenie jej tego. - Ona umarła dla Ciebie. Ale widocznie nie miał. - Ocaliliśmy ci życie i zrobilibyśmy to ponownie, jeśli byśmy musieli. Ale śmierć jest czasem taka jak życie, Emm. Wszystko ma swoją cenę. - Cenę? – Emma wzdrygnęła się, a jej dłoń zacisnęła się na kontrolerze. Łóżko obniżyło się za nią, ale ona nawet nie drgnęła. – Zabiliście Julie, żeby ocalić mnie? - Nie. – Wyciągnęłam rękę do Emmy, ale ona schowała ją pod poduszkę przerażona. – Nie mieliśmy nic wspólnego ze śmiercią Julie! Ale kiedy przywracaliśmy Cię z powrotem, stworzyliśmy swego rodzaju próżnię i cos musiało ją wypełnić. – To nie była do końca prawda. Ale nie potrafiłam jej inaczej wyjaśnić, dlaczego potrzebna była cena za jej życie, bez mowy o duchach śmieci i Żniwiarzach, i o innych ciemnych rzeczach, których nawet ja nie rozumiałam. Emma się trochę zrelaksowała, ale nie przysunęła się do nas bliżej.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Wiedzieliście o tym, kiedy mnie ocalaliście? – zapytała i znowu byłam zaskoczona, jak wnikliwe były jej pytania. Ona prawdopodobnie byłaby o wiele lepszym duchem śmierci niż ja. Nash odchrząknął za mną gotowy, do zmierzenia się z pytaniem. – Wiedzieliśmy że to możliwe. Ale twój przypadek był swego rodzaju wyjątkiem, więc mięliśmy nadzieję, że tak się nie stanie. I nie mieliśmy pojęcia, kto pójdzie zamiast Ciebie. Emma zmarszczyła brwi. - Więc ona nie miała przeczucia o jej śmierci? - Nie ja… – Nie miałam. Nawet o tym nie pomyślałam do teraz. – Dlaczego nie wiedziałam o niej? – Zapytałam, patrząc na Nasha. - Ponieważ przyczyna jej śmierci… – W rozumieniu decyzja o zdjęciu jej przez Żniwiarza . – …. nie istniała, dopóki nie przywróciliśmy Emmy. Co dowodzi temu, że Julie nie miała umrzeć. - Julia nie miała umrzeć? – Emma przytuliła szpitalną poduszkę do piersi. - Nie. – Oparłam się w uścisku Nasha i natychmiast poczułam się winna, bo ona właśnie ,,umarła” i nie ma się na kim oprzeć. Więc usiadłam z powrotem, ale nie mogłam się zmusić, żeby puścić jego rękę. – Coś poszło źle. Próbujemy to zrozumieć, ale nie wiemy od czego zacząć. - Ja miałam umrzeć? – Jej wzrok płonął, nigdy nie widziałam swojej najlepszej przyjaciółki tak bardzo podatnej na zranienia i przerażonej. Nash przytaknął głowa tak, jak w mojej wizji. – To dlatego sprowadziliśmy cię z powrotem. Chciałbym móc pomóc też Julie. Emma zmarszczyła brwi. - Dlaczego nie mogliście? - My… nie byliśmy wystarczająco szybcy. – Skrzywiłam się z frustracji, że mi się nie powiodło, aż skręciły mi się wnętrzności. – I tak jakby zużyliśmy wszystko na ciebie. - Co to znaczy… – Ale zanim skończyła, drzwi się otworzyły i weszła kobieta w średnim wieku, ubrana w fartuch. Trzymała pudełko i prowadziła bardzo speszoną panią Marshall. - Emma wierzę, że ta kobieta należy do ciebie? – Schowała pudełko pod pachę i popchnęła piana Marshall na lóżko, która opadła i przytuliła swoją najmłodszą córkę. Nagle lóżko zachwiało się pod nami i Nash, i ja zeskoczyliśmy z materaca zaskoczeni. – Przepraszam. – Emma odrzuciła kontroler pod nogi. - Umm, my będziemy się zbierać. – Powiedziałam cofając się w stronę drzwi. – Mój tata ma się pojawić dziś wieczorem, a ja napraw muszę z nim pogadać. -Twój tata wraca do domu? – Wciąż ściśnięta w ramionach Emma, odepchnęła pukiel włosów matki tak, że mogła mnie widzieć. Skinęłam. - Zadzwonię do ciebie jutro, Kay. Emma zmarszczyła brwi, kiedy jej matka usadowiła się na łóżku obok niej, ale skinęła głową, kiedy lekarz trzymał dla nas otwarte drzwi. Tak czy owak
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take ocaliliśmy jej życie, przynajmniej na razie. A przy odrobinie szczęścia, może nie zobaczyć Żniwiarza przez długi, długi czas. Pani Marshall pomachała do mnie, kiedy wychodziliśmy i ostatnim co usłyszałam zanim drzwi się zamknęły, był głos Emmy przekonujący, że mogłaby zadzwonić, gdyby miała swój telefon. Nasze kroki odbijały się na obskurnych winylowych płytkach, kiedy mijaliśmy pokoik pielęgniarek i skierowaliśmy się w stronę podwójnych, ciężkich drzwi prowadzących do szpitalnej poczekalni. Była dopiero czwarta po południu, a ja byłam wyczerpana. A drapanie w gardle wciąż przypominało mi, że mówię jak żabo-byk. Kiedy już myślałam, że ten dzień się skończy, znajomy, gruby głos zawołał mnie po nazwisku zza białego korytarza za nami. Zatrzymałam się w pół kroku, a Nash zrobił to samo, kiedy się zorientował, że stanęłam. - Pomyślałem, że będziesz chciała coś ciepłego dla twojego gardła. Brzmisz jakbyś naprawdę nosiła to już dzisiaj. Odwróciłam się i zobaczyłam Toda, stojącego z parującym tekturowym kubkiem, a drugą rękę miał owiniętą wokół wieszaka na kroplówki. Nash spiął się po mojej stronie. - Coś nie tak? – zapytał. Ale bardziej patrzył na mnie niż na Toda. Spojrzałam na Żniwiarza z uniesionymi brwiami. Tod wzruszył ramionami i uśmiechnął się. - On nie może mnie zobaczyć. Ani słyszeć, chyba że tego zechcę. – Następnie odwrócił się do Nasha, a ja zrozumiałam, że cokolwiek teraz powie, Nash tego nie usłyszy. – I dopóki nie przeprosi, ty i ja będziemy utrzymywać swoją konwersacje w sekrecie. Nash przeszedł sztywny po moim wzroku na to, co jak najwyraźniej w jego oczach było pustym korytarzem. – Cholera, Tod – wyszeptał wściekle. – Zostaw ją w spokoju. Tod uśmiechnął się, jakbyśmy dzielili wspólnie żart. - Nawet jej nie dotknąłem. Nash zacisnął zęby, ale żar w jego oczach kazał mi powiedzieć coś, zanim powie coś, czego później będziemy oboje żałowali. – Nash to jest śmieszne, bądź miły. Tod pokaż się albo cię tu zostawiam. Nash milczał, ale udało mu się rozewrzeć szczękę. I wiedziałam, kiedy Tod mu się pokazał, ponieważ jego wzrok zwęził się na widok twarzy Żniwiarza. – Co ty tutaj robisz? - Pracuje tutaj – powiedział i puścił wieszak, i podszedł do przodu podając mi parujący kubek. Wzięłam go z myślą – moje gardło zostało zranione i coś gorącego może sprawić, że poczuję się lepiej. Upiłam łyk przez małe nacięcie w pokrywie i byłam zaskoczona smakiem słodkiej gorącej czekolady z małym dodatkiem cynamonu. Posłałam mu wdzięczny uśmiech. - Uwielbiam kakao.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Tod wzruszył ramionami i włożył ręce do kieszeni luźnych dżinsów, ale chwilowy błysk w jego oczach pokazał jego satysfakcję. - Nie byłem pewien czy lubisz kawę, ale przypuszczałem, że czekolada jest pewniakiem. Delikatny dźwięk zgrzytania wypełnił moje uszy, kiedy Nash zaciskał zęby, następnie jego ręka zacisnęła się na mojej. - Chodźmy, Kaylee. Skinęłam. A następnie wzruszyłam ramionami przepraszająco do Toda. - Tak, powinnam iść do domu. - Żeby zobaczyć się z twoim tatą? – Żniwiarz uśmiechnął się chytrze i jakiekolwiek punkty zdobył za gorącą czekoladę, stracił je za nalot na moją prywatność. - Szpiegujesz mnie? Drzwi po prawej stronie korytarza otworzyły się i pielęgniarz pojawił się popychając starszego mężczyznę na wózku inwalidzkim. Obie osoby spojrzały w naszym kierunku, zanim kontynuowały poruszanie się w przeciwną stronę. Ale na wszelki wypadek, Tod zniżył głos i wystąpił bliżej. – Nie szpieguje. Podsłuchuje. Jestem tu zatrzymany przez dwanaście godzin dziennie i trudno mi jest udawać, że nie słyszę różnych rzeczy. - Co słyszałeś? – zażądałam. Tod ze mnie przeniósł wzrok na Nasha, a następnie na pokój pielęgniarek znajdujący się na końcu korytarza i na łączenia dwóch kolejnych korytarzy. Potem skinął głową w kierunku zamkniętych, nienumerowanych drzwi po lewej i skinął na mnie, i na Nasha, żebyśmy do niego dołączyli. Poszłam, a Nash dołączył do nie niechętnie. Tod pokazał ,,po tobie”, ale kiedy próbowałam otworzyć drzwi, klamka nie chciała puścić. - Są zamknięte. - Ups. – Tod zniknął i po chwili drzwi otworzyły się od środka. Żniwiarz stał obok małego, ciemnego regału, w którym przechowywało się ułożone wzdłuż leki, strzykawki i inne medyczne przyrządy. Zawahałam się obawiając się, że ktoś mógłby tu wejść i nas przyłapać. Żniwiarz mógł wymigać się od kłopotów, ale duch śmierci nie. Ale lekkie kroki były słyszalne na jednym z korytarzy i Nash nagle popchnął mnie do środka i zamknął za nami drzwi. Przez kilka sekund było ciemno, potem ktoś pstryknął i światło zalało nas z białej okrągłej żarówki. Nash znalazł włącznik. - Okej, sprężaj się – burknął. – Nie chcę tłumaczyć tacie Kaylee, dlaczego zostaliśmy złapani w zamkniętym szpitalnym pomieszczeniu pełnym strzeżonych substancji. - Trzy minuty wystarczą. – Tod oparł jedno ramię na jednej z półek dając mi i Nashowi więcej miejsca – tyle ile to możliwe przy metrze kwadratowym. – Czekałem na faceta z raną po nożu w klatce piersiowej. Powinno być krótko i prosto, ale wyszedłem, żeby zadzwonić do mojego szefa, a kiedy wróciłem, doktor przywrócił go trzy razy. Wiesz tymi takimi rzeczami, co wyglądają jak wiosła z prądem.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Więc pozostawiłeś go żywego? – Nash brzmiał prawie na tak zaskoczonego jak ja. - Uhm… nie. – Tod zmarszczył brwi, jego blond loki błyszczały w świetle UV. – On był na mojej liście. W każdym razie, kiedy skończyłem dźgać ofiarę, poszedłem do poczekalni po filiżankę kawy i usłyszałem jak mówisz. – Patrzył teraz na mnie kompletnie ignorując Nasha. – Więc wszedłem do pokoju twojej przyjaciółki. Ona jest gorąca. -Trzymaj się z daleka od… niej – skończyłam bez przekonania, w ostatniej chwili zdając sobie sprawę, że nie jest mądre podawać imiona moich przyjaciół agentowi śmierci. Nie że żniwiarz tak czy tak mógłby znaleźć to w swojej pamięci. I nie, że Śmierć nie ma teraz imienia Emmy w aktach po dzisiejszym popołudniu. Tod przewrócił oczami. - Myślisz, że jakim rodzajem Żniwiarza jestem? I poza tym, jaka zabawa byłaby przy zabijaniu jej? - Zostaw ją w spokoju – przerwał Nash. – Chodźmy. – Odwrócił się i chwycił za uchwyt, a następnie otworzył drzwi wystarczająco szybko, że gdyby ktoś z pokoju pielęgniarek szukałby czegoś, zostalibyśmy na pewno przyłapani. Zaskoczona pobiegłam za nim i ledwo słychać było ruch przy szafie za mną. Byliśmy blisko podwójnych drzwi, kiedy Tod odezwał się ponownie. - Nie chcesz wiedzieć o rozmowie telefonicznej? – tylko szepną, ale coś w jego głosie przytrzymałoby nas, jeśli ma coś do powiedzenia. Stanęłam i zmusiłam Nasha do nagłego zatrzymania się. Spojrzał na mnie zamieszany, a następnie w rosnącej irytacji przeżyłam po raz kolejny szok, że on nie słyszał Toda – i ja też nie powinna. Żniwiarz był dobre dwanaście stóp stąd, wciąż naprzeciwko schowka. - O rozmowie z twoim szefem?- wyszeptałam eksperymentując czy Tod także mnie słyszy. Żniwiarz skinął uśmiechając się chytrze. - Co on powiedział? –Nash warknął cicho, ze złością. - Daj spokój. – Po szybkim upewnieniu się, że żadna z pielęgniarek nie patrzy, wciągnęłam go prawym korytarzem z powrotem do schowka za Todem. – Dlaczego powinniśmy się przejmować twoimi komunikacyjnymi problemami z twoim szefem? – Zapytałam głośno, aby wprowadzić Nasha do dyskusji. - Ponieważ on ma teorię na temat wyczerpania off-listy. – Tod urósł, kiedy oparł się po lewej stronie półki, a mały dołeczek pojawił się na jego prawym pliczku, podkreślając jasność światła nad głową. Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć? - Jaką teorie? – Zapytał ponownie Nash. Najwidoczniej znów mógł słyszeć Toda. - Wszystko ma swoją cenę. Powinieneś o tym wiedzieć teraz. - Dobra. – Zirytowałam się z frustracji i ignorowałam Nasha, kiedy jego ręka zacisnęła się na mojej. – Powiedz nam co wiesz, a my powiemy ci, co my wiemy.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Tod roześmiał się i wyciągnął z półki basen dla chorych, spoglądając na niego tak, jakby spodziewał się, że zaraz wyskoczy z niego magiczny królik. – Blefujesz. Nic o tym nie wiecie. - Widzieliśmy Żniwiarza, kiedy umarła Emma – powiedziałam, a jego uśmiech wyblakł natychmiast. Wrzucił basen z powrotem na półkę i wiedziałam, że mam jego uwagę. – Zacznij mówić. - Lepiej, żebyś mówiła prawdę. – Wzrok Toda przechodził ze mnie na Nasha i odwrotnie. - Mówiłem ci. Keylee nie kłamie – powiedział Nash i nie mogłam nic poradzić na to, że nie zawiera siebie w tym oświadczaniu. Tod zawahał się na chwilę, jakby brał to pod uwagę. Następnie skinął. - Mój szef jest naprawdę starym żniwiarzem i nazywa się Levi. Był już tu przez jakiś czas. Jakieś sto pięćdziesiąt lat. – Podparł rekami brodę z przyzwyczajenia oparł się o tylnia półkę. – Levi powiedział, że coś takiego zdarzyło się, kiedy po raz pierwszy stał się Żniwiarzem. Wszystko było mniej zorganizowane niż teraz i wtedy zaobserwował, że coś zabierało ludzi nie z listy – wszystko pisali wtedy ręcznie –możesz to sobie wyobrazić? Uprzednio stracili sześć dusz w swoim regionie. - Mówisz poważnie? – Nash owinął miękko rękę wokół mojej talii, a ja pozwoliłam mu przyciągnąć siebie blisko. – Czy wymyśliłeś to wszystko, żeby zaimponować Kaylee? Tod przeszył go ciemnym i groźnym spojrzeniem, ale ja pomyłam, że to było całkowicie ważne pytanie. – Każde słowo pochodzi od Leviego. – Jeśli nie wierzysz, spytaj go osobiście. – Nash zesztywniał i burknął coś pod nosem na temat tego, że nie jest to konieczne. - Więc dlaczego oni umarli? – Zapytałam wracając do tematu. Oczy Żniwiarza wróciły do mnie ponownie i ściszył konspiracyjnie głos, jego niebieski oczy błyszczały. – Ich dusze były skradzione. - Skradzione? – Odwróciłam spojrzenie na Nasha z podniesionym czołem, ale on tylko wzruszył ramionami, jego usta zastygły w twardej linii. – Dlaczego ktoś miałby kraść dusze? - Dobre pytanie. – Tod zabrał pudełko z jednorazowymi termometrami. Jego uśmiech poszerzył się i przypomniało mi to sposób, w jaki kinoman czasami dopinguje podczas scen zabójstwa, siedząc bezpiecznie i wiedząc, że sztuczna krew, którą widzą jest magią filmu. – Nie ma zbyt dużo miejsc pod zabudowę dusz na tym świecie... – Ostanie słowo Żniwiarza wisiało w powietrzu, a chore uczucie zacisnęło się głęboko w moim żołądku. - Ale są w Otchłani? – skończyłam za niego, a Tod skinął, ewidentnie zdziwiony, że moje korzenie nie ujawniały się dłużej. - Dusze są rzadkością na głębszej płaszczyźnie. Coś pomiędzy specjałem, a luksusem. Są tam bardzo wysokie wymagania, a co jakiś czas przesyłka ginie podczas transakcji. - Przesyłka z dusz? – Gruby strach przeszył mnie na samą myśl. – W transakcji skąd? Dokąd?
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Nash odpowiedział, patrząc jednocześnie z zadowoleniem, że zna odpowiedź i zły za konieczność ujawnienia jej. – Z stąd dokądś, gdzie są… przerabiane. - Reinkarnacja? - Tak. – Tod stanął prosto uderzając głową o górna półkę, a następnie pocierał ją, kiedy mówił. – Ale czasami przesyłki nie ma, więc te dusze nie są przekazywane. Są one wymieniane na nowe, co jest jednym z powodów wprowadzenia nowej duszy, czasami. Robiłam w myślach notki, żeby później móc zapytać, jak można zidentyfikować nową duszę. - Więc skradzione dusze idą do Otchłani? - zapytałam, starając się ustać pod ciężarem nowych informacji. – To znaczy, że Merethit i Julia i wszyscy inni, którzy zostali zabici przez tego potwora, w innym świecie mogą być północą przekąską dla ich dusz? – Wyciągnęłam ramiona na wysokość półki, aby utrzymać moja głowę w równowadze. Nie mogłam uciszyć moich myśli po tym, co właśnie powiedziałam. - Taka jest teoria Leviego. – Tod wziął rolkę sterylnej gazy, rzucił ją w powietrze, a następnie złapał. – Powiedział, że kiedy ostatnim razem to się stało, były zbierane opłaty dla piekielników11. Moja ręka chwyciła półkę a wystająca śruba przecięła mój palec, ale ledwo to zauważyłem, ze względu na ciemny lęk mieszający się we mnie jak ciemna mgła. - Piekielników? Nash odetchnął głęboko. - Ludzie mogliby nazwać ich demonami, ale to nie jest do końca prawda, ponieważ nie mają oni związku z żadną religią. Żywią się bólem i chaosem. Ale nie mogą opuścić Otchłani. - Okej... – Mój puls przyspieszył i wróciłam do obrazu szarej istoty, którą widziałam podczas pieśni dla duszy Emmy. Czy to te piekielniki? – Opłata za co? Żniwiarz wzruszył ramionami. - Mogła być za nic. Czasami posiłki są pomieszane. W tabeli, oczywiście. Levi się tym zajmie i wkrótce Żniwiarze poniosą odpowiedzialność. – Zwrócił swój wzrok na mnie jeszcze raz i wzruszył ramionami na znak, że powiedział już wszystko, co wiedział. – Więc... co ze Żniwiarzem, którego wiedziałaś? - Powiedz Leviemu, że szuka kobiety. – Przysunęłam się bliżej Nasha i przypadkowo potrąciłam kilka półek. Kilka pudełek ze strzykawkami spadło, rozwalając się na podłodze, jak plastikowe robaki. - Kobiety? - Oczy Toda mnie świdrowała i skinęłam - Wysoka i szczupła z falowanymi brązowymi włosami. – Powiedział Nash. – Brzmi jak ktoś, kogo znasz? Tod potrząsnął głową. – Ale Levi zna wszystkich Żniwiarzy w państwie. Zajmie się tym. – Zawahał się jakby się zastanawiał, co powiedzieć lub nie 11
Piekielni pracownicy
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take następnie. – Ale on myśli, że zamierzacie ukraść wasze dusze, zanim on będzie mógł wszytko z powrotem kontrolować. - Ty też tak myślisz? – Nie byłam pewna dlaczego jego zdanie miało dla mnie znaczenie, ale tak było. Tod wzruszył ramionami, bawiąc się palcami jako prowizoryczna piłką. - Powiedziałem, że to jest bardzo możliwe. Zwłaszcza, jeśli trzymasz swoje palce przed paszczą tygrysa. - Nie mamy wyboru. – I pochyliłam się by pozbierać rozwalone pudełka. – Tygrys był o krok od zjedzenia mojej najlepszej przyjaciółki. - Jest coś jeszcze Kaylee Cavanaugh – wyszeptał Tod i widziałam po Nashu, że jest zły, że nie słyszał tej części, chociaż pewnie widział, że Żniwiarz porusza ustami. – To mogłaś być ty, a nie ta cheerleaderka. Możesz być następnym razem. Lub to może być on. – Jego wzrok przeskoczył na Nasha i z powrotem, jego wzrok pociemniał. - Niech Levi sobie z tym poradzi – powiedział. – Jeśli nie chcesz zrobić tego dla mnie, a nawet dla siebie, to zrób to dla Nasha. Proszę. Tod wyglądał naprawdę przerażająco i nie wiedziałam, jaki strach tak wpłynął na Żniwiarza, więc skinęłam. - Wyjdziemy z tego. Już obiecałam to mojemu wujkowi. – I sięgnęłam po rękę Nasha, kiedy Tod skinął głową. Następnie zniknął, wciąż trzymając gazę i teraz byłam sama z Nashem w ciasnym schowku.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział XVIII - Co powiedział? – Nash przesunął się na siedzeniu, wpatrując się przez okno na mijane lampy uliczne. Dojeżdżaliśmy już prawie do mojego domu, a to były pierwsze słowa, jakie wypowiedział, odkąd wyjechaliśmy ze szpitalnego parkingu. - Czy jest coś jeszcze, co powinnam wiedzieć o Żniwiarzach? – Nie potrafiłam powstrzymać złości w swoim głosie; byłam zmęczona pozostawaniem w tyle. – Potrafią czytać w moich myślach albo oglądać mnie przez ubranie? – Co by właściwie wiele wyjaśniało… - Albo kazać mi stanąć na głowie i skrzeczeć jak kurczak? Nash westchnął i obrócił się w końcu, żeby na mnie spojrzeć. – Żniwiarze są jak nadprzyrodzone złote rączki. Mogą pojawiać się gdziekolwiek chcą i wybierać ludzi, którzy ich zobaczą i usłyszą. Jeśli w ogóle chcą, żeby ktoś ich zobaczył albo usłyszał. Posiadają także inne, mniej ważne zdolności, ale nic poza doprowadzającym do wściekłości wybiórczo-słyszalnym badziewiem. – Zacisnął rękę na podłokietniku, a jego kłykcie pobielały z napięcia. – Więc, co powiedział? Zawahałam się przed odpowiedzią; jeśli Tod chciałby, żeby Nash go usłyszał, pozwoliłby mu się usłyszeć. Z drugiej strony, nie kazał mi przysiąc, że nic nie powiem… - Poprosił mnie, żebym nie pozwoliła cię zabić. Próbuje cię chronić. Oderwałam wzrok od jezdni, żeby spojrzeć na Nasha, który wywracał oczami. – Nie, on próbuje chronić ciebie i wie, że będziesz bardziej ostrożna przez wzgląd na mnie niż na siebie. - Skąd wiesz, co on robi? - Ponieważ ja bym robił tak samo. Nasączone adrenaliną ciepło rozprzestrzeniło się po mojej klatce piersiowej, pomimo, że wiedziałam, iż Nash nie ma racji. Tod go chronił, przynajmniej po części. Mrużąc oczy przed późno popołudniowym słońcem, skręciłam w swoje sąsiedztwo. Dwa zakręty dalej, w zasięgu wzroku pojawił się samochód mojej cioci, zaparkowany na podjeździe, obok pustego miejsca, na którym zwykle parkowałam ja. Mój wujek wziął dzień wolny, spodziewając się, że mój tata przyjedzie przed południem. I z pewnością Sophie wróciła już z pogrzebu. Cały gang w domu… Nash podążył za mną do salonu, gdzie mój wujek siedział na kwiecistym fotelu, skręcony tak, żeby mógł widzieć zarówno telewizję – czyli lokalne wiadomości – i frontowe okno. Wstał, kiedy weszliśmy, wkładając ręce do kieszeni, a jego zaniepokojony wzrok natychmiast zaczął studiować moją twarz, szukając jakiegokolwiek znaku zmartwienia. - Sophie powiedziała nam, co się stało. Nic wam nie jest? - Jest dobrze. – Opadłam na brzeg kanapy i pociągnęłam Nasha za sobą.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Wzrok wujka zatrzymał się na mnie, a ja go przytrzymałam. – Val… nie czuje się dzisiaj zbyt dobrze. Właśnie położyłem ją z powrotem do łóżka. Teraz? Wyjrzałam przez frontowe okno, żeby spojrzeć na ostatnie promienie popołudniowego słońca sączące się poniżej dachów po drugiej stronie ulicy. Nie było nawet w pół do szóstej. - To nie jest najlepszy czas na towarzystwo. – Kontynuował, spoglądając ukradkiem na Nasha. - Chcę, żeby poznał tatę. – Nalegałam, ponieważ mój wujek wyglądał, jakby chciał się kłócić. Ale nagle skinął głową w rezygnacji i wślizgnął się na swój fotel. – Co ci powiedziała Sophie? – zapytałam. Byłam zaskoczona, że do mnie nie dzwonił, ale sprawdzałam swój telefon w samochodzie i nie było żadnych wiadomości, ani nieodebranych połączeń. Z drugiej strony, był pewnie zbyt zajęty moją ciocią. Wujek Brendon ułożył się w swoim fotelu i podniósł ociekającą puszkę coli ze stołu. – Powiedziała, że Emma zemdlała i kiedy wszyscy zbiegli się wokół niej, jedna z cheerleaderek upadła na ziemię martwa. Cała szkoła jest w szoku. Mówili o tym nawet w wiadomościach. Przełknęłam głośno ślinę i spojrzałam na Nasha. I oczywiście, wujek Brendon zauważył to spojrzenie. - Emma umarła, prawda? – Jego wyraz twarzy był przepełniony bólem, jakby nie był pewny, czy naprawdę chce usłyszeć prawdę. – Umarła, a wy dwoje przywróciliście ją z powrotem. Po jego słowach, przerażenie i oszołomienie spłynęło po mnie niszczącą falą – kulminacją wszystkich strasznych rzeczy, jakie widziałam i zrobiłam w ciągu ostatnich kilku dni i byłam w stanie jedynie przytaknąć, mimo woli, wstrzymując łzy. Złość wykrzywiła twarz mojego wujka, jak mgła przed burzą i wstał z ręką zaciśniętą wokół puszki. Gdyby była pełna, miałby na sobie większość coli. – Kazałem ci się trzymać od tego z daleka. Powiedziałem twojemu ojcu, że będę miał na ciebie oko. Mogłaś umrzeć, a teraz wygląda na to, że sprawiłaś, że umarł ktoś inny. Zerwałam się na nogi, a złość zaćmiła inne, słabsze emocje. – To niesprawiedliwe. Żadna z tych rzeczy nie była naszą winą. - Nie ma w tym nic sprawiedliwego. – Wrzasnął wujek Brendon, a ja po sile jego głosu poznałam, że Sophie nie ma w domu. – Jeśli mi nie wierzysz, idź i zapytaj rodziców tej biednej cheerleaderki. Nash stanął obok mnie, jego pozycja była pewna i silna, a oczy nieustępliwe. – Panie Cavanaugh, nie mieliśmy nic wspólnego ze śmiercią Julie. Tak naprawdę, ją także próbowaliśmy ocalić, ale… Wyglądało na to, że wszyscy zorientowaliśmy się, że powiedział coś niewłaściwego. Uścisnęłam rękę Nasha, żeby go uciszyć, ale był za późno. - Próbowaliście to zrobić ponownie? – Furia wujka Brendona była mniejsza jedynie od jego strachu.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Musieliśmy! – Teraz już krzyczałam, a cały salon tonął w łzach wypełniających moje oczy. – Nie mogłam pozwolić, żeby Żniwiarz zabrał kolejną duszę, nie próbując jej przynajmniej zatrzymać. Błysk współczucia przedarł się przez jego złość, ale po chwili zniknął, zastąpiony przez strach zrodzony z ostrożności. – Musisz. Nie możesz wtykać swojego nosa w sprawy Żniwiarzy za każdym razem, kiedy ktoś, kogo znasz umiera, jeśli nie chcesz umrzeć razem z nim! – Następnie obrócił się do Nasha, a złość wciąż wirowała w jego oczach. – Jeśli zamierzasz jej mówić, co może robić, ponosisz odpowiedzialność, żeby powiedzieć jej, czego nie wolno jej robić. - Zrobił to – powiedziałam, zanim Nash miał okazję odpowiedzieć. – Ale Emmie nie była przeznaczona śmierć. Wujek zwężył podejrzliwie brwi. – Skąd to wiesz? Nash odezwał się uprzedzając mnie, prawdopodobnie, żeby powstrzymać mnie od dalszego pogrążania się. – Tod dostał się do listy. Ten Żniwiarz to oszust, a żadnej z tych dziewczyn nie było przeznaczone umrzeć. - Widzisz? – Natarłam na niego, kiedy Nash ucichł nie ujawniając reszty informacji od Toda. Musieliśmy ją uratować. Jeszcze nie miała umierać. – Plus, jest moją najlepszą przyjaciółką. – Powiedz mi, że ty nie zrobiłbyś tego samego. - On nie. – Nowy głos doszedł nas od drzwi, niesiony przez delikatną wrześniową bryzę i wszyscy odwróciliśmy się jednocześnie. Mój tata stał w drzwiach, trzymając w obu rękach walizki. – Ale ja tak. Powinnam była coś powiedzieć. Powinnam przygotować jakieś powitanie dla ojca, którego nie widziałam półtora roku. Ale moje usta się nie otworzyły, a im dłużej stałam w ciszy, tym lepiej rozumiałam, jaki jest problem. To nie tak, że nie miałam mu nic do powiedzenia. Miałam mu wręcz za dużo do powiedzenia. Dlaczego mnie okłamałeś? Gdzie byłeś? Co sprawia, że myślisz, że twój powrót sprawi jakąś różnicę? Ale nie potrafiłam zdecydować, co powiedzieć najpierw. Nash nie miał tego problemu. – Zgaduję, że to jest twój tata? – Wyszeptał, nachylając się bliżej, tak, że nasze ramiona się stykały. Mój tata przytaknął, a jego gęste, fale podskoczyły z ożywieniem. Jego włosy były dłuższe, niż kiedy ostatnim razem się widzieliśmy i prawie ocierały się o jego ramiona. Nie potrafiłam przestać rozmyślać o tym, jak bardzo ja zmieniłam się dla niego. - Ty musisz być chłopcem Harmony – powiedział mój tata, a jego głęboki głos zadudnił. – Brendon powiedział, że prawdopodobnie tutaj będziesz. - Tak, proszę pana – powiedział Nash. Następnie, zwrócił się do mnie. – Nie brzmi, jakby był z Irlandii. Mój tata opuścił walizki w przedpokoju. – Nie jestem. Po prostu tam mieszkam. – Sięgnął w tył, żeby zamknąć za sobą drzwi. Następnie ściągnął buty na wycieraczce, zanim wszedł do salonu. Tata obrzucił mnie długim spojrzeniem, od stóp do głów, a jego szczęka zesztywniała, kiedy jego głos
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take zatrzymał się na mojej prawej ręce, wciąż zaciśniętej w dłoni Nasha. Następnie jego wzrok wylądował na mojej twarzy i szereg emocji odmalował się na jego twarzy. Żal, przede wszystkim. Spodziewałam się go. Im starsza byłam, tym bardziej przypominałam swoją matkę. Miała tylko dwadzieścia trzy lata, kiedy zmarła – a przynajmniej tak mi powiedzieli – i czasami świrowałam przez to podobieństwo na starych zdjęciach. Wyglądał także na smutnego i nieco zdenerwowanego, tak jakby bał się naszej zbliżającej się rozmowy. Ale ostatnia z emocji – część, która powstrzymywała mnie od wybiegnięcia z domu i odjechania samochodem, za który zapłacił – była dumą. Oczy mojego ojca promieniowały nią, nawet, jeśli stary ból wyostrzał jego rysy w zmienioną młodzieńczą twarz. - Cześć, dzieciaku. – Wziął głęboki oddech, a jego cała klatka piersiowa uniosła się, kiedy wypuścił powietrze. – Myślisz, że mogę cię uścisnąć? Nie miałam żadnego zamiaru ściskać mojego ojca. Wciąż byłam na niego tak wściekła, że ledwo potrafiłam myśleć o czymś innym, nawet, jeśli wszystko wciąż trwało. Mimo to, wyplątałam dłoń z uścisku Nasha i podeszłam w jego kierunku automatycznie. Mój ojciec pokonał resztę dystansu w moim kierunku. Owinął swoje ogromne ramiona wokół mnie, a moja głowa odnalazła jego klatkę piersiową, tak samo, jak kiedy byłam mała. Może i wyglądał inaczej, ale pachniał dokładnie tak samo. Jak kawa, jego wełniany płaszcz i jak woda kolońska, której używał odkąd pamiętam. Przytulanie się do ojca przywróciło tak stare widma wspomnień, że nie mogłam ich za bardzo poukładać w jedność. - Tęskniłem za tobą – powiedział wtulając nos w moje włosy, jakbym wciąż była dzieckiem. Cofnęłam się i skrzyżowałam ręce na piersiach. Przytulanki nie mogą naprawić wszystkiego. – Mogłeś mnie odwiedzić. - Powinienem. – To nie były do końca przeprosiny, ale przynajmniej się w czymś zgadzaliśmy. - Cóż, jesteś tutaj teraz. – Wujek Brendon odwrócił się w kierunku kuchni. – Usiądź, Aidenie. Chcesz coś do picia? - Kawę, dzięki. – Tata strząsnął z siebie swój czarny, wełniany płaszcz i zawiesił na obiciu fotela. – Więc… - Wślizgnął się na krzesło, a ja usiadłam naprzeciw niego i obok Nasha na kanapie. – Słyszałem, że odkryłaś swoje dziedzictwo. I najwyraźniej je wypróbowałaś. Przywróciłaś życie przyjaciółce? Spojrzałam mu odważnie w twarz, prowokując go, żeby skrytykował moją decyzję, podczas gdy sam przyznał się, że zrobiłby to samo. – Emma nie miała umrzeć. Ani żadna z tych dziewczyn. - Żadna z nich? – Mój ociec zmarszczył brwi spoglądając w kierunku kuchni. Widocznie wujek Brendon nie podzielił się z nim jeszcze szczegółami odkrycia. – O kim jeszcze mówimy? - Były jeszcze trzy inne dziewczyny. W ciągu trzech kolejnych dni. – Kciuk Nasha głaskał moją dłoń, dopóki mój tata nie rzucił mu groźnego
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take spojrzenia. Wtedy puścił moją dłoń i oparł się o kanapę. – A dzisiaj, Żniwiarz wziął kogoś innego, kiedy uratowaliśmy Emmę. Zirytowana – a na dodatek rozbawiona – odnalazłam jego dłoń i położyłam nasze złączone ręce na moich kolanach. Nieobecni ojcowie nie mają żadnych praw do potępiania chłopaków. – Wszystkie cztery – pięć, jeśli wliczamy Emmę – po prostu przewróciły się na ziemię martwe bez żadnego ostrzeżenia. Nie była przeznaczona im śmierć. - Skąd wiesz? Przychyliłam się do Nasha, uśmiechając się niewinnie, kiedy szczęka mojego ojca się zacisnęła. – Kolega Nasha, Tod, jest Żniwiarzem. Brwi taty podskoczyły z zaskoczenia i przez moment zapomniał o tym, że jest groźnym ojcem. – Twój kolega jest Żniwiarzem? Nash wzruszył ramionami. – Znałem go, zanim… umarł. Tata pochylił się, podpierając łokcie na kolanach i mrużąc oczy. – I ten Żniwiarz powiedział ci, że dziewczyn nie było na jego liście? - Nie było ich na żadnej liście – powiedziałam, odciągając jego przesłuchanie od Nasha. – Szef Toda uważa, że jest jakiś Żniwiarz, który poluje na dusze, żeby je sprzedać w Otchłani. Czy coś w tym stylu. Wujek Brendon zamarł w przejściu, trzymając dwa parujące i pachnące kubki. – Ktoś sprzedaje dusze w Otchłani? – On i mój ojciec wymienili przerażone spojrzenia, zanim zwrócił się do nas z powrotem. – Co wiesz o Otchłani? - Tylko tyle, że istnieje i że niektórzy z jej mieszkańców są napaleni na ludzkie dusze. – Wzruszyłam ramionami, próbując ich uspokoić. – Ale to tak naprawdę nie ma dla nas znaczenia, prawda? Szef Toda powiedział, że się tym zajmie. Ulga na twarzy mojego wujka była tak wielka, jak napięcie Nasha. – Dobrze. Żniwiarze powinni zajmować się własnymi problemami. To naprawdę nie są sprawy bean sidhes. Marszcząc brwi, zaszurałam stopą o dywan. – Oprócz tego, że ten psychiczny żniwiarz próbował zabrać najlepszą przyjaciółkę bean sidhe. Tego rodzaju przypadek sprawia, że to jest moja sprawa. Wujek Brendon skrzywił się i wyglądał na gotowego do kłótni, ale mój tata odezwał się pierwszy. – Czy ludzie widzieli, jak przywracasz Emmę? – Zapytał, obejmując swój kubek, żeby się ogrzać. Nash usiadł prosto, skłonny, żeby mnie bronić. – Nikt nie wiedział, co się działo. Em po prostu upadła i wszyscy uważali, że Kaylee zaczęła przez to świrować. A kiedy usiadła, każdy uważał, że po prostu zemdlała. To była głównie prawda, jednak już krążyły plotki, że serce Emmy przestało naprawdę bić na jedną minutę. Kobieta, która badała jej puls najprawdopodobniej je zapoczątkowała. Nie żebym ją winiła. Biedna kobieta będzie pewnie potrzebować terapii. Ale w sumie, ja też bym potrzebowała. I może Emma.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Mój tata wzruszył ramionami, obserwując swojego brata surowo. – Wygląda na to, że nikomu nie stała się krzywda. - Oprócz Julie. – Wymamrotałam i nagle zapragnęłam, żeby moje usta więcej się nie otwierały. Tata zatrzymał swój kubek w połowie drogi do ust. – Ona stała się wymianą? - Taa. – I mimo że w głębi serca wiedziałam, że śmierć Julie nie była naszą winą, nie potrafiłam uwolnić się od winy, która uciskała moją klatkę piersiową i sprawiała, że całe moje ciało było ociężałe. Wujek Brendon zanurzył się w innym fotelu i potrząsnął głową z ubolewaniem. – Oto, dlaczego musicie trzymać się z daleka od interesów żniwiarzy. Ta biedna dziewczyna byłaby teraz żywa, gdybyście sobie odpuścili. - Taa, ale Emma nie. – Wolną ręką uścisnęłam ramię kanapy. – I nie mieliśmy możliwości upewnienia się, czy ona weźmie inną duszę. Tod powiedział, że nie powinno być żadnej kary za uratowanie życia, które i tak nie miało być odebrane. - Ona? – Tata powoli obniżył swój kubek na brzeg. – Czy ja w ogóle chcę wiedzieć, skąd wiesz, że żniwiarz jest kobietą? Poruszyłam się niespokojnie na kanapie i zerknęłam na Nasha, ale on wzruszył ramionami, pozostawiając to mnie. Zmusiłam się więc do spojrzenia w oczy swojemu ojcu. – My… tak jakby ją widzieliśmy. Wujek Brendon usiadł prosto na swoim krześle, a każdy mięsień w jego ciele zesztywniał. – Jak? - Po prostu się pokazała. – Wzruszyłam ramionami. – Kiedy oni robili Julie sztuczne oddychanie. Była z tyłu sali gimnastycznej, za większością tłumu i się do nas uśmiechała. - Uśmiechała się do was? – Mój tata zmarszczył brwi. – Dlaczego miałaby wam się w ogóle pokazywać? - To nie ma znaczenia. – Powiedział wujek. – Żniwiarze zajmą się swoimi sprawami. Powinniśmy się trzymać d tego z daleka. Przez chwilę, myślałam, że tata będzie się z nim kłócił. Wyglądał na prawie tak zdenerwowanego jak ja. Ale potem skinął stanowczo głową. – Zgadzam się. - Ale co, jeśli oni nie potrafią jej znaleźć? – Zapytałam z pretensją, wciąż trzymając dłoń Nasha w swojej. Tata potrząsnął głową i oparł się na krześle, krzyżując ramiona na przodzie swetra. – Jeśli wy dwoje możecie ją znaleźć, to żniwiarze także mogą. - Ale… - Oni mają rację, Kaylee – powiedział Nash cicho tuż przy moim uchu. – Nawet nie wiemy, kogo żniwiarz weźmie następnym razem. Jeśli w ogóle zrobi to ponownie. Zrobi to. W momencie, kiedy się do mnie uśmiechnęła, wiedziałam, że jeszcze nie skończyła. Weźmie kolejną dziewczynę, dopóki ktoś jej nie zatrzyma. Ale nikt jakoś się do tego nie palił.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Tata zwrócił się do swojego brata, ukrywając myśli za spokojną maską. – Jak tam twoje dziewczyny? – zapytał i tak po prostu zamknął temat. - Nie za dobrze to znoszą. – Wujek ciężko odetchnął. – Sophie jest z koleżankami. Dziewczyna, która zmarła wczoraj była w jej zespole tanecznym i reszta składu spędza każdą chwilę razem, jak na jakimś nieustannym czuwaniu przy grobie. A Val… W południe wypiła ćwierć butelki brandy, zanim w ogóle zorientowałem się, że ją otworzyła. Położyłem ją do łóżka jakąś godzinę temu, żeby mogła to odespać. Wow. Może ciocia Val potrzebuje wizyty u doktora Nelsona. - Przykro mi, Bren. Wujek wzruszył ramionami, jakby to nie miało znaczenia, ale napięte mięśnie jego ramion mówiły coś innego. – Ona zawsze była bardzo nerwowa. Sophie ma tak samo. Wszystko będzie dobrze, kiedy to wszystko minie. Ale wcale nie zapowiadało się, że wszystko minie, a ja nie mogłam być jedyną, która o tym wiedziała. Wujek Brendon wstał i podniósł swój kubek. Każdy jego ruch świadczył o zmęczeniu i strachu. – Idę sprawdzić, co u mojej żony. Val przygotowała pokój dla gości dla ciebie dzisiaj rano. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, po prostu spytaj Kaylee. - Dzięki. – Kiedy drzwi do sypialni zamknęły się za wujkiem, mój tata wstał i spojrzał na Nasha, jasno dając mu zrozumienia, że też powinien wstać. – Nash, nie potrafię powiedzieć, jak wdzięczny jestem ci za to, że pomogłeś mojej córce. Wciąż uparcie siedząc, Nash potrząsnął głową. – Nie mógłbym nic zrobić, gdyby nie przytrzymała duszy. - Miałem na myśli to, co zrobiłeś dla Kaylee. Brendon powiedział, że twoje wyznanie prawdy prawdopodobnie uchroniło ją od poważnego załamania. – Wyciągnął dłoń, a Nash zawahał się przez jedną, niezręczną chwilę. Następnie wstał i podał mu swoją dłoń. - Tato… - Zaczęłam, ale on potrząsnął głową. - Nawaliłem, a Nash to naprawił. Zasługuje na to, żeby mu podziękować. – Potrząsnął stanowczo jego dłonią, a następnie puścił go i cofnął się, robiąc mu wolne miejsce, żeby mógł przejść do wyjścia. Wywróciłam oczami na jego mniej-niż-subtelną aluzję. – Zgadzam się. Ale Nash zostaje. I tak wie o tym więcej niż ja. – Wsunęłam swoją dłoń w jego i stanęłam tak blisko niego, jak tylko mogłam. Ku mojemu zaskoczeniu, mimo że mój tata wyglądał na zirytowanego, nie kłócił się. Jego wzrok powędrował ode mnie do Nasha i z powrotem, a potem po prostu przytaknął, widocznie zrezygnowany. – W porządku. Jeśli ty mu ufasz, to ja też. – Odwrócił się powoli w stronę swojego krzesła i usiadł, patrząc na nas. Potem wziął głęboki oddech i napotkał moje opanowane spojrzenie. Byłam gotowa usłyszeć wszystko, co miał mi do powiedzenia. Ale prawdziwe pytanie brzmiało: czy on jest gotowy, żeby to powiedzieć.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Wiem, że powinienem to wszystko powiedzieć ci lata temu. – Zaczął. – Ale prawda jest taka, że za każdym razem, kiedy zdecydowałem, że nadszedł czas, żeby powiedzieć ci prawdę o twojej matce – o tobie – nie potrafiłem tego zrobić. Tak bardzo mi ją przypominasz… Jego głos się załamał, a on spuścił wzrok. Kiedy znowu na mnie spojrzał, jego pełne łez oczy błyszczały. - Za każdym razem, kiedy cię widzę, jesteś do niej coraz bardziej podobna. Moje serce skacze z radości, a zaraz potem znowu się rozpada. Może byłoby prościej, gdybym mógł cię przy sobie zatrzymać. Gdybym mógł widzieć cię każdego dnia i obserwować, jak wyrastasz na inną osobę. Ale tak właśnie jest, patrzę na ciebie i to jest tak cholernie ciężkie. Nash poruszył się niewygodnie, a ja wpatrzyłam we własne dłonie, podczas gdy mój tata rozglądał się po pokoju, unikając naszych oczu, dopóki się nie opanował. Wtedy westchnął i przetarł rękawem twarz, plamiąc łzami sweter, który był zbyt gruby, żeby był szczególnie potrzebny we wrześniu. Cholera. On naprawdę płakał. Nie miałam pojęcia, jak poradzić sobie z płaczącym ojcem. Ledwie wiedziałam, co robić z normalnym. - Um, ktoś jeszcze jest głodny? Nie jadłam kolacji. - Ja mógłbym coś zjeść. – Powiedział Nash, a ja byłam pewna, że zgłosił się, żeby przerwać napięcie. Chyba, że naprawdę był głodny. - Może być makaron z serem? – Zapytałam, będąc już w połowie drogi do kuchni, zanim przytaknął. Nash i tata przeszli za mną przez jadalnię do kuchni, gdzie uklęknęłam, żeby wykopać paczkę makaronu z tyłu dolnej szafki. Myślałam, że byłam gotowa. Że potrafię zmierzyć się z tym, cokolwiek ma mi do powiedzenia. Ale prawda była taka, że nie mogłam po prostu siedzieć i patrzeć, jak mój ojciec płacze. Potrzebowałam czegoś, co zajmie moje ręce, kiedy moje serce pękało. - Umiesz gotować? – Tata spojrzał na mnie z zaskoczeniem, kiedy wyciągałam garnek z innej szafki i kawałek sera Velveeta z półki wujka w lodówce. - To tylko makaron. Wujek Brendon mnie nauczył. – Nauczył mnie także ukrywać tabliczkę czekolady na specjalne okazje za jego zapasem wieprzowiny, którego ciocia Val nie tknęłaby nawet po to, żeby wyrzucić je do opętańczego kosza na niezdrowe jedzenie. Tata usiadł na jednym z taboretów kuchennych, wciąż obserwując mnie, kiedy włączałam gaz i wsypywałam sól do wody. Nash usadowił się na taborecie dwa miejsca od niego i założył ręce na ladzie. - Więc, co chcesz wiedzieć, jako pierwsze? – Wzrok mojego taty zatrzymał się na moich oczach, skupionych na odwijaniu sera na desce do krojenia. Wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam nóż z szuflady z lewej strony. – Myślę, że całkiem dobrze umiem radzić sobie z tą całą sprawą bean sidhe. Dzięki Nashowi. – Mój tata się skrzywił, a ja mogłabym poczuć się winna,
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take gdyby kiedykolwiek postarał się wyjaśnić mi te rzeczy sam. – Ale dlaczego ciocia Val mówi, że żyję na pożyczonym czasie? Co to znaczy? Tym razem wzdrygnął się, jakbym go uderzyła. Z pewnością spodziewał się czegoś innego – prawdopodobnie jakichś technicznych pytań z podręcznika ‘Jak być Bean Sidhe’, mojej kopii, która prawdopodobnie zgubiła się przy przesyłce. Tata westchnął i nagle wydał mi się bardzo zmęczony. – To długa historia, Kaylee, którą wolałbym opowiedzieć ci na osobności. - Nie. – Potrząsnęłam stanowczo głową i rozpakowałam torebkę z makaronem. – Przeleciałeś pół świata, ponieważ jesteś mi winny wyjaśnienie. – Nie wspominając już o przeprosinach. – Chce je usłyszeć teraz. Brwi ojca powędrowały w górę bardziej z zaskoczenia, niż z irytacji. Następnie zmarszczył brwi. – Brzmisz całkiem jak twoja matka. Taa, no cóż, musiałam po kimś odziedziczyć charakter. – Czy ona by nie chciała, żebyś powiedział mi, cokolwiek masz mi do powiedzenia? Nie mógłby wyglądać na bardziej zszokowanego, nawet gdybym go uderzyła. – Szczerze nie mam pojęcia. Ale masz rację. Masz prawo znać wszystko. – Zamknął na chwilę oczy, gdy zbierał myśli. Wszystko wydarzyło się w tę noc, kiedy umarłaś.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział XIX
- Co? - Moja dłoń zacisnęła się wokół kostki sera i spłaszczyła go między palcami. Mój puls przyśpieszył tak bardzo, że myślałam, iż wybuchnie. - Masz na myśli noc kiedy umarła mama? Mój ojciec skinął. - Tak ona także umarła tej nocy. Ale ty poszłaś pierwsza. - Co… - Nash pochylił się na swoim stołku, patrząc w te i z powrotem między mnie, a mojego ojca. - Kaylee umarła? Mój tata westchnął, rozpoczynając długą historię. - To był luty, kiedy miałaś trzy lata. Drogi były oblodzone. Nigdy nie mieliśmy takiej zimowej pogody w Teksasie, więc kiedy nadeszła, nikt nie wiedział jak sobie z nią poradzić. Łącznie ze mną. - Czekaj, słyszałam już to wcześniej. - Wrzucałam makaron do gotującej się wody, a para powiała mi w twarz, pokrywając moja skórę warstwą wilgoci i ciepła. - Jechaliśmy i zostaliśmy zepchnięci przez inny samochód na oblodzonej drodze. Złamałem prawą rękę i nogę, a mama umarła. Mój ojciec skinął nieszczęśliwie, westchnął głęboko po czym kontynuował. - Byliśmy w drodze tutaj, na przyjęcie urodzinowe Sophie. Twoja matka myślała, że pogoda jest zbyt zła, ale ja powiedziałem, że będzie dobrze. To miała być krótka podróż, a Sophia cię uwielbiała. To wszystko moja wina. - Co się stało? - zapytałam zapominając o ręce w serze. Mój ojciec mrugnął powoli, jakby odpierał łzy. - Na drodze był jeleń. Nie jechałem zbyt szybko, ale jezdnia była oblodzona, a jeleń był ogromny. Skręciłem żeby go ominąć, a samochód podjechał na lodzie. Zjechaliśmy na bok drogi. Najbliższy samochód w nas uderzył. Blisko strony pasażera. Fotelik został zmiażdżony. Zamknęłam oczy i opadłam na blat, kiedy fala zawrotów głowy zagroziła uderzeniem we mnie. Nie. Moja matka zginęła w tym wypadku, nie ja. Bardzo się uderzyłam, ale żyłam. Jestem na to żywym dowodem. Moje oczy się otworzyły i patrzyły dokładnie na tatę. - Tato, pamiętam część tego. Byłam w szpitalu cztery tygodnie. Miałam dwa wylewy. Wciąż mamy zdjęcia. Ale ja żyje. Widzisz? - Rozłożyłam ręce na blacie żeby pokazać mój punkt widzenia. - Więc co się stało? Sanitariusze przywrócili mnie z powrotem? Prawda nadchodziła, wielka ciemna chmura na horyzoncie w moich myślach. Mogłam całkowicie to widzieć, ale odmówiłam widzenia ostrości. Odmówiłam uznania nadchodzącej burzy, która miała łamać się nad moją głową, zalewać mnie zimnem, umyć w okrutnych odpowiedziach, o których nie chciałam myśleć. Już nie chciałam.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Ale ojciec tylko zaplótł ręce. - Nie przybyli na czas. Mężczyzna jadący w innym samochodzie był lekarzem, ale jego żona uderzyła o coś głową i próbował ja obudzić. Kiedy przyszedł nam pomóc było po wszystkim. - Nie. - Mieszałam makaron tak zamaszyście, że gorąca woda wychlapywała się powodując syczenie płaskiego palnika. Ręka Nasha nakryła moją, choć nie słyszałam ruchu jego dłoni, popatrzyłam się w jego oczy i widziałam pełen sympatii wzrok. - Ty umarłaś Kaylee. Wiesz, że to prawda. Mój ojciec skinął ponownie, a kiedy zacisnął zamknięte już oczy, dwie ciche łzy popłynęły w dół jego policzków i szczęki. - Musiałem przejść na stronę kierowcy i wyciągnąć cię z fotelika. Kiedy cię podniosłem, nie wydawałaś żadnych dźwięków, chociaż twoja prawa ręka i noga zostały wygięte we wszystkie możliwe kształty. - Otworzył oczy i ból mieszał się z niewolą. - Trzymałem cię jak dziecko, a ty tylko na mnie patrzyłaś. Wtedy twoja mama wyszła z samochodu i wzięła cię od swojej strony. Płakała i nie mogła mówić, ale ja mogłem zobaczyć prawdę wypisaną na jej twarzy. Wiedziałem, że cię tracimy. Przerwał mówienie, ja wciąż stałam obawiając się, że jeśli się ruszę, przestanie mówić. A jeszcze bardziej przerażona, bo część mnie naprawdę chciała go zatrzymać. - Umarłaś, właśnie tam na boku drogi, ze śniegiem topniejącym w twoich włosach. - Więc dlaczego ciągle tu jestem? - wyszeptałam, ale teraz już znałam odpowiedź. - To był mój czas, prawda? Odkręciłam kran i trzymałam ręce w ciepłej wodzie, płucząc ser z pomiędzy moich palców, tak jak oczy mojego ojca. - Byłam przeznaczona śmierci, a tym mnie przywróciłeś z powrotem. - Tak. - Jego głos załamał się na jednej sylabie, a jego twarz zaczynała się wysilać, żeby powstrzymać łzy. - Nie mogliśmy tego znieść. Ona zaśpiewała dla ciebie i to była najpiękniejsza rzecz jaką kiedykolwiek słyszałem. Prawie nie mogłem widzieć, płakałem tak mocno. Ale wtedy zobaczyłem cię. Twoja duszę. Małą i białą w ciemności. Było za wcześnie, nie mogłem pozwolić ci odejść. Zakręciłam wodę i wzięłam ręcznik z szuflady niedaleko mojego biodra, woda kapał na podłogę, kiedy suszyłam ręce, a następnie pochyliłam się nad blatem i wpatrywałam się w niego. - Powiedz mi jak to się stało. Tym razem się nie zawahał. - Popatrzyłem na twoją matkę, aby sprawdzić czy zrozumiała. Powiedziałem jej, żeby się tobą zaopiekowała. I to, że chcę cię przywrócić. Płakała ale skinęła, wciąż śpiewając. Więc wprowadziłem twoją duszę z powrotem do twojego wiotkiego małego ciała. Popatrzyłaś na mnie. Później, z twoim pierwszym oddechem, zaśpiewałaś. - Zaśpiewałam? - Ręcznik wypadał mi z rąk i wylądował cicho na płytkach, ale prawie niezauważony.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Dusza śpiewa. - Mój ojciec przyciskał ręce do oczu, jakby próbował fizycznie powstrzymać łzy, ale jego twarz była mokra, kiedy ponownie na mnie popatrzył. - Pomyślałem, że to po mnie. Potrzebowałaś matki o wiele bardziej niż mnie i byłem gotowy odejść. Ale kiedy wstałem, Żniwiarz się pokazał. - Pozwolił ci się widzieć. - Nash przerwał gdzieś po mojej stronie. Prawie zapomniałam że tu był. Mój ojciec skinął. - Stał na trawie, z ramionami na drodze. Śmiał się do mnie z tym chytrym uśmieszkiem, jakby wiedział o czym myślę. Powiedziałem mu, że jestem gotowy odejść. Dałem cię twojej matce, a ty wciąż śpiewałaś tą piękną piskliwą piosenkę, jak ptaszek. Czułem się bardzo spokojny myśląc, że ostatnią rzeczą jaką słyszę byłaś ty, śpiewająca dla mojej duszy. - Przerwał, ale tym razem łzy spływały mu po policzkach. - Ale powinienem wiedzieć lepiej, ponieważ twoja matka nie śpiewała razem z tobą. Patrzyłam oparta na blacie jak zahipnotyzowana na tatę, tak, że prawie zapomniałam o kolacji. - Skurwysyn wziął ją zamiast mnie. - Mój ojciec uderzył pięścią w płytki wystarczająco mocno, by wstrząsnąć cała tablicą, a jego szczęki wyszły ze świeżej furii. - On tylko popatrzył na Darby i ona upadła. Musiałem biec do ciebie, żeby uchronić cię od uderzenia o ziemie, kiedy ona upadła. - Kaylee oddychaj. - powiedział Nash pocierając moje plecy. W pewnym momencie historii przestałam oddychać i nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopóki Nash mi tego nie powiedział. - Ona umarła prze ze mnie? - Ścisnęłam ręce, aż paznokcie wbiły mi się w dłoń. - Nie kochanie, nie. - Mój tata pochylił się wtedy, żeby patrzeć bezpośrednio w moje oczy. - Ona umarła przeze mnie. - Wziął moje ręce i nie pozwolił mi odejść, nawet kiedy szarpnęłam zdecydowanie. - Ponieważ ja nalegałem żeby wyjść. Bo skręciłem, aby uniknąć jelenia. Bo nie byłem wystarczająco śliny, żeby przekonać go, by wziął mnie zamiast niej. Nic z tego nie było twoją winą. Ale nic co powiedział, nie mogło sprawić, żebym czuła się lepiej. Byłam przeznaczona śmierci, a ponieważ ja nie umarłam, moja matka umarła. A nawet jeśli nie ona, to umarłby mój ojciec. Lub ktoś z ludzi z innego samochodu. Prawda była taka, że żyłam, kiedy powinnam umrzeć i moja matka zapłaciła za to cenę. - Więc… pożyczam czas. - Przekręciłam pokrętło żeby go wyłączyć i przeniosłam garnek na zimny palnik, działając z przyzwyczajenia, bo byłam sztywna z szoku. - Teraz żyje na życiu mamy. To miała na myśli ciocia Val? - Tak. - Ojciec znowu usiadł na taborecie dając mi dużo przestrzeni. Będziesz żyła dopóty, dopóki ona nie powinna umrzeć. Ale nie przejmuj się tym. Jestem pewien, że miała mieć bardzo długie życie. I wtedy wybuchłam płaczem.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Trzymałam to, dopóki smutek był przyćmiony przez poczucie winy za śmierć moje matki. Ale myślenie jak długie życie powinna mieć… tego nie mogłam wytrzymać. Nash odchrząknął zwracając naszą uwagę na siebie. - Ona wiedziała o ryzyku, prawda panie Cananaugh? - Popatrzył się na mojego ojca z rażącym oczekiwaniem na twarzy. - Mama Kaylee wiedziała co robi, mam rację? - Oczywiście. - Ojciec skinął stanowczo. - Ona prawdopodobnie nawet nie przypuszczała, że w zamian chcę zaproponować siebie. Była skłonna zapłacić tą cenę, w innym wypadku nigdy nie śpiewałaby dla ciebie. Ja tylko… chciałem ją też ochronić. To miałem być ja, ale straciłem zarówno ją, jak i ciebie tamtej nocy. I tak naprawdę nigdy cię nie odzyskałem, prawda? Zmusiłam się do otwarcia z powrotem oczu, ocierając łzy płynące po moim policzku i po moich dłoniach. Byłam już naprawdę dobra w niepłakaniu. - Jestem tutaj, tato. - Ustawiłam durszlak w zlewie i wylałam do na niego makaron, pusty garnek postawiłam na blacie. – Odszedłeś. - Musiałem. - Westchnął i pokiwał głową. - Ostatecznie pomyślałem, że powinienem. On przyszedł po ciebie znowu, Kaylee. Żniwiarz wpadł w furię, że cię ocaliliśmy. Zabrał twoja matkę, ale wrócił po ciebie dwie noce później. W szpitalu. Nigdy bym nie wiedział, że to nadchodzi, gdyby twoja babcia nie przyjechała z Irlandii tydzień po katastrofie. Ona praktycznie mieszkała w twoim pokoju razem ze mną. To ona miała przeczucie o twojej śmierci. - Byłam przeznaczona dla śmierci znowu. - Moje ręce zamarły nad durszlakiem. - Nie. - Mój ojciec potrząsnął głową gwałtownie. - Nie. Twoja matka i ja wkurzyliśmy żniwiarza, kiedy cię ocaliliśmy. Przyszedł po ciebie ze złości. Twoja matka nie była zraniona w wypadku i ty żyjesz na jej czasie. Nie ma możliwości, żeby ona miał umrzeć dwa dni po tym, jak ty miałaś. Więc kiedy przyszedł po ciebie drugi raz, powiedziałem mu o tym. - Pokazał się? - Zapytał Nash i popatrzyłam na prawo, żeby zobaczyć go wpatrzonego w mojego ojca i zafascynowanego tak jak ja. Mój tata skinął. - Był aroganckim małym demonem. - Więc co się stało? - zapytałam. - Uderzyłem go pięścią. Przez chwile trwaliśmy w ciszy. - Uderzyłeś Żniwiarza? - zapytałam i moja ręka spadła z durszlaka na krawędź zlewu. - Tak. - Zaśmiał się do swojej pamięci, a jego uśmiech przyniósł jeden z moich własnych. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widziałam uśmiech na twarzy ojca. - Łamiąc mu nos. - Jak to możliwe? - zapytał Nash, myśląc o jego przyjaźni z Todem. - Muszą przyjąć fizyczną formę, żeby odczuwać bodźce od fizycznych przedmiotów. - Powiedział biorąc długi kawałek sera z kartonu. - Nie mogą być zabite, ale z pewnością mogą czuć ból.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - A skąd ty to wiesz? - Byłam pewna, że znam odpowiedź. Nash się uśmiechnął. - Tod i ja nie zawsze się dogadujemy. - Ale zaraz po tym odwrócił się do mojego ojca z powrotem poważny. - Dlaczego Żniwiarz przyszedł drugi raz po Kaylee? - Nie wiem, ale zawsze obawiałem się, że zrobi to ponownie. - Ojciec przerwał, a jego pól-uśmiech odszedł na rzecz ponurego wyglądu pełnego żalu. Wysłałem cię do Brandona, żeby cię ochronić. Martwiłem się, że jeśli zostanę z tobą, on w końcu cię zabierze. Więc cię odesłałem. Przepraszam, Kaylee. - Wiem. - Nie byłam w stanie do końca zaakceptować jego przeprosin, ale fakt że żałował bardzo pomógł. Wrzuciłam makaron z powrotem do garnka i dodałam dwie kostki sera. Potem postawiłam na średnim palniku, dodam sól, trochę mleka i łyżeczkę niskokalorycznej margaryny Cioci Val. Patrzyłam w garnek i mieszałam. - Jak długo zostaniesz? - Dopóki będziesz mnie tu chciała. - Powiedział i coś w jego głosie sprawiło, że popatrzyłam do góry. Czy to miało znaczyć to, co myślałam? - A co z twoją pracą? Wzruszył ramionami. -Tu też są prace. Lub jeśli chcesz możesz wrócić do Irlandii ze mną. Jestem pewien, że twoi dziadkowie będą szczęśliwi znów cię tam widząc. Nie widziałam ich od ostatnich odwiedzin ojca i nigdy nie byłam w tamtym kraju. Ale… Mój wzrok powędrował do Nasha. Kiedy zobaczył, że patrzę skiną, ale to nie było szczere. Nie chciał żebym wyjeżdżała i to dla mnie wystarczy. - Chciałabym odwiedzić Irlandie, ale mieszam tutaj, tato. - Dodałam trochę papryki do garnka, ciągle mieszając. - Nie chcę wyjeżdżać. - Rozczarowanie na jego twarzy prawie mnie zabiło. - Ale zapraszam do zostania tutaj. Jeśli chcesz. - Ja… Chciałabym myśleć, że powie tak. Że znajdzie dom dla nas dwojga, miejmy nadzieje, że nie zbyt daleko od Nasha, ale dość daleko od Sophie i jej puszystego, różowego melodramatu. Ale nigdy nie miałam pewności. Nie skończył, bo drzwi wejściowe się otworzyły i coś uderzyło o podłogę, a następnie Sophie jęknęła. - Kto zostawił te głupie torby na przeciwko drzwi. - Zapytała. Rozbawiona jej niezgrabnym wejściem wyciągnęłam szyje, aby zobaczyć ją znad ramienia Nasha. Moja kuzynka uklękła na podłodze opierając jedną rękę na starej zużytej walizce. Zaczęłam się śmiać, ale kiedy moje oczy rozejrzały się całe rozbawienie odeszło, zostawiając pustkę i zimno. Jej twarz była zacieniona, wszystko inne były zbyt ciemne, żebym mogła to zobaczyć, nawet ze światłem świecącym się nad jej głową. Żniwiarz przyszedł po kolejną ofiarę. Sophie miała umrzeć.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział XX - Sophie? – Mój ojciec wstał i obrócił się w jej kierunku, nawet na mnie nie spoglądając. – Wow, wyglądasz zupełnie jak twoja matka, oczywiście poza oczami. Masz oczy Brendonów – wszędzie bym je rozpoznał. Gdyby na mnie spojrzał, zobaczyłby, co ją czeka. Byłam tego pewna. Ale nie patrzył. Nawet Nash obserwował moją kuzynkę. Strach i adrenalina wysłały bolesne ukłucie do mojej klatki piersiowej, więc złapałam się brzegu lady. – Sophie… - wyszeptałam, najgłośniej, jak potrafiłam, rozpaczliwie pragnąc ostrzec ją, zanim moja panika stanie się prawdziwa. Ale nikt mnie nie usłyszał. Sophie podniosła się z największą gracją, jaką widziałam w swoim życiu, poprawiając przód swojej czarnej, obcisłej sukienki, którą włożyła na pogrzeb. – Wujek Aiden. – Przybrała zmęczony uśmiech, żeby zakryć czerwone, podkrążone oczy, grzeczna, nawet w obliczu tragedii. – I Nash. Dwoje moich ulubionych mężczyzn w jednym pokoju. Po raz pierwszy, ledwie odczułam płomień zazdrości, jaki jej stwierdzenie powinno u mnie wywołać, ponieważ wewnątrz mojego gardła zaczęło mnie zjadliwie palić. Tak, często miałam ochotę zamknąć jej usta, ale nie na trwałe. - Tato! – Powiedziałam chrapliwie, wciąż ściskając ladę, żeby utrzymać równowagę, ale znowu, nikt mnie nie usłyszał. Oprócz Sophie. - Co z nią nie tak? – Moja kuzynka stukała obcasami wchodząc do jadalni, z rękami podpartymi na wąskich, odstających biodrach. – Kaylee, wyglądasz, jakbyś zaraz miała zwymiotować na swój… Co to było? – Spojrzała na pozostałość kostki Velveeta. - Hamburger z serem? Nash obrócił się w moją stronę tak szybko, że prawie stracił równowagę. – Kaylee? – Ale ja mogłam jedynie na niego patrzeć z zaciśniętymi ustami, zamiast zawodzić o duszę mojej kuzynki. – Znowu? – Pokiwałam głową, a on przyciągnął mnie bliżej, szepcząc słowa, na których nie potrafiłam się skoncentrować, drapiąc mnie swoim szorstkim policzkiem. - Kay? – Mój ojciec podbiegł do mnie sekundę po Nashu, a przerażenie pokryło jego twarz, kiedy rozpoznał moje spojrzenie. Podążył powoli za moim wzrokiem, jakby się bał, co może zobaczyć. – Sophie? – Zapytał, a jak skinęłam głową, zagryzając zęby, tak, że ostry ból przeszył moje skronie. – Jak długo? Potrząsnęłam głową. Nie miałam zielonego pojęcia, że moje zdolności łączą się z wbudowanym miernikiem czasu, ani tym bardziej, jak o użyć. - Brendon! – Krzyknął mój tata, a jego spojrzenie skupiło się na mnie. Sophie wzdrygnęła się, a następnie zbliżyła się, żeby lepiej mnie widzieć, wychylając się zza krzesła w jadalni. Jej niesamowicie zamroczone czoło zmarszczyło się w zdezorientowaniu. Nash wciąż szeptał do mnie, ściskając mnie mocno z plecami opartymi o kuchenkę. Jego usta muskały moje ucho, a słowa sunęły po mnie z łagodzącym oddechem Wpływu, pomagając mi zatrzymać panikę w ryzach. Odetchnęłam
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take głęboko, próbując powstrzymać zbliżający się lament, kiedy patrzyłam się ponad jego ramieniem, skupiona całkowicie na mojej dziwnie zaciemnionej kuzynce. - O co chodzi? – Sophie ścisnęła wysokie oparcie krzesła obiema rękami, a jej wzrok zderzył się z moim. – Znowu wariuje, prawda? Mama ma gdzieś tutaj ten numer do psychiatry. – Skierowała się do kuchni, ale mój tata wyciągnął rękę, żeby ją zatrzymać. - Nie, Sophie. – Spojrzał w kierunku przedpokoju i krzyknął – Brendon! Chodź tutaj! – Następnie odwrócił się do swojej bratanicy. – Kaylee nic nie będzie. - Właśnie, że tak. – Sophie potrząsnęła głową i wyszarpała swoje ramię z jego uścisku, a jej zielone oczy otworzyły się szeroko. Jej troska wydawała się prawdziwa. Myślę, że rzeczywiście się o mnie bała. Albo bała się mnie. – Wiem, że się o nią martwisz, ale ona potrzebuje prawdziwej pomocy, Wujku Aiden. Coś jest z nią nie tak. Mówiłam im, że to się powtórzy, ale nikt mnie nigdy nie słucha. Powinni pozwolić lekarzowi zastosować terapię szokową. - Sophie… - Ramiona mojego taty spięły się, a wyraz twarzy zatrzymał się pomiędzy strachem i złością. Zamierzał jej to wytłumaczyć, ale Nash go ubiegł. - Cholera, Sophie, ona próbuje ci pomóc, a ty… - skierował się do niej, z oczami kipiącymi z furii. Ale w momencie, kiedy zrobił krok oddalając się ode mnie, panika runęła na mnie z pełną siłą. Przyciągnęłam go do siebie za jedno ramię, a jego spojrzenie pełne zaskoczenia szybko zostało zastąpione zrozumieniem i ponownie zaczął szeptać, tak jakby nigdy nie przestał. Usłyszałam kroki, dudniące na przedpokoju, więc otworzyłam oczy, żeby zobaczyć, jak Wujek Brendon potyka się chwiejnie na środku pokoju. Spojrzał na mnie, a potem na mojego tatę, a następnie podążył za wzrokiem mojego ojca w kierunku Sophie. Kiedy go obserwowałam, zauważyłam, jak wyraz jego twarzy załamuje się w całkowitej agonii, obejmującej całą jego sylwetkę, że nie mogłam się na to patrzeć. Przez kilka sekund, nikt się nie ruszył, jakby się bali, że najdrobniejsze drganie może wywabić żniwiarza z ukrycia i spowodować niechciane zakończenie. Sophie krążyła wzrokiem po nas wszystkich z całkowitym zmieszaniem. Następnie mój ojciec westchnął, a delikatny dźwięk wydawał się dotrzeć do każdego kąta szeroko otwartej przestrzeni salonu. – Nic ci nie jest? – Zapytał, a ja pokiwałam głową niepewnie. To nie ja miałam się zmierzyć ze śmiercią. W każdym razie, jeszcze nie. - Co jest grane? – Sophie zapytała ostro, przecinając ciszę, jak wystrzał na pogrzebie. Ale nikt nie odpowiedział. To ona była źródłem problemu, ale nikt nawet na nią nie patrzył. Po raz pierwszy, wszyscy patrzyli na mnie. - Czy to Sophie? – Zapytał Wujek Brendon, idąc powoli w naszą stronę, tak jakby chodzenie sprawiało mu ból. Jego głos był ledwo słyszalny przez nieuwolniony krzyk, który już rozbrzmiewał w mojej głowie. Przytaknęłam, a jego oczy zamknęły się, kiedy wziął głęboki oddech, a następnie odetchnął. –
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Jesteś pewna? – Zapytał, a ból wykrzywił jego twarz w maskę, którą ledwie rozpoznałam. – Przysięgam, nie pozwolę ci jej zabrać. Niestety, po opowieści mojego ojca, nie byłam pewna, czy wujek Brendon miałby jakąkolwiek kontrolę, nad tym, kogo żniwiarz zabierze w zamian. Żaden żniwiarz, który zabiera duszę, której nie ma na liście, nie pomyśli dwa razy o zabraniu bean sidhe, który wszedł mu w drogę. Albo, na przykład, wszystkich pozostałych w pokoju. Ale nie mogłam tak po prostu pozwolić Sophie umrzeć, nawet, jeśli była wrzodem na tyłku przez większość czasu. - O czym wy wszyscy mówicie? – Kuzynka spojrzała na każdego po kolei, jakbyśmy wszyscy postradali zmysły, a zdrowie psychiczne staje się nam obce. – O co chodzi? Wujek Brendon przeszedł przez salon czterema ogromnymi krokami i kiwnął na Sophie, żeby dołączyła do niego na kanapę. Podeszła niechętnie i usiadła na środku poduszki. – Kochanie, muszę ci coś powiedzieć i nie mam czasu na długą, delikatną wersję. – Ujął dłonie Sophie, a moja klatka piersiowa zabolała, jakby w moje serce wbijały się setki drzazg. - Umrzesz w ciągu kilku minut. – Powiedział. – Sophie skrzywiła się, ale jej ojciec pośpieszył się, zanim mogła mu przerwać. – Ale nie martw się, bo Kaylee i ja zamierzamy przywrócić cię do życia. Nic ci nie będzie. Nie jestem pewien, co się stanie potem, ale to, co powinnaś wiedzieć, to, że nic ci nie będzie. - Nie wiem, o czym mówisz. – Zdezorientowanie ściągnęło rysy twarzy Sophie, ukazując jej groźne spojrzenie, a ja dostrzegłam panikę ukrywającą się pod jej maską. Jej świat po prostu stracił sens i nie wiedziała, co zrobić z informacją, której nie mogła zrozumieć. Wiedziałam dokładnie, jak się czuje. – Dlaczego miałabym umrzeć? I co, do diabła, Kaylee może na to poradzić? Wujek Brendon potrząsnął głową. – Nie mamy na to wszystko teraz czasu. Nie wiem, ile nam go jeszcze pozostało, więc musisz mi zaufać. Przywrócę cię z powrotem. Sophie przytaknęła, ale wyglądała na przerażoną, zarówno o swojego ojca i siebie. Prawdopodobnie myślała, że przejdzie przez przysłowiowy głęboki koniec , a teraz już w nim tonie. Spojrzała na mnie ponad jego ramieniem, tak jakbym jakimś cudem skaziła go swoją chorobą psychiczną, ale nie potrafiłam zmusić się do irytowania się na swoją kuzynkę – nie, kiedy momenty dzieliły ją od śmierci. - Nieeee. Wszystkie głowy w pokoju odwróciły się w kierunku przedpokoju, gdzie stała teraz ciocia Val, trzymając się kurczowo framugi drzwi, tak jakby byłą to jedyna rzecz, która ją podtrzymywała. – To nie miała być Sophie. - Co? – Wujek Brendon wstał tak szybko, że zakręciło mi się w głowie. Wpatrywał się w swoją żonę ze wzrastającym przerażeniem. – Valerie, co ty zrobiłaś?
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Ciocia Val? Co ona miała wspólnego z ponurymi żniwiarzami i bean sidhes? Była człowiekiem! Zanim moja ciocia zdążyła odpowiedzieć, zalała mnie świeża fala żałości i zachwiałam się na nogach. Nash złapał mnie, zanim uderzyłam w stół kuchenny i położył ostrożnie na jednym z krzeseł. To już nie potrwa długo. Wtedy Sophie zaczęła się trząść i każde spojrzenie na nią wysłało wstrząsy przez przechodzące przez moje własne kończyny. Boleść przebijała się przeze mnie na zewnątrz. Moje serce wydawało się zbyt duże jak na moją klatkę piersiową. Gardło paliło mnie, jakbym oddychała płomieniami. Ale poza fizycznym bólem zatrzymywania piosenki o duszę Sophie, czułam intensywnie utratę swojej kuzynki, mimo że żniwiarz jeszcze nie uderzył. To było jak obserwowanie własnej dłoni położonej na pniu do rąbania drewna, wiedząc, że leśniczy po nią przyjdzie. I nie miało znaczenia, że nigdy nie byłyśmy blisko. We własnych stopach też nie byłam zakochana, ale nie chciałabym ich stracić. - Mamo? – Sophie powiedziała piskliwie, przenosząc ciężar ciała z jednej strony na drugą, kiedy wtuliła się we własne objęcia. – O co chodzi? - Nie martw się, kochanie. – Ciocia Val powiedziała, stojąc na środku salonowego dywanu, a jej uwaga krążyła po całym pomieszczeniu jak narkomana na wycieczce. – Nie pozwolę ci jej zabrać. – Przerwała, bez jednego spojrzenia na swoją córkę i odrzuciła głowę w tył ta daleko, jak mogła, a jej złote fale posypały się w dół, sięgając prawie jej talii. - Marg! – Krzyknęła, a ja się wzdrygnęłam. Moje ręce uścisnęły podparcie krzesła, kiedy próbowałam odzyskać kontrolę, po tym, jak prawie mnie z niej wytrąciła. – Wiem, że tu jesteś, Marg! Marg? Nie powiedziałam cioci Val, o tym, że widziałam żniwiarza, ani, że, tak naprawdę, była kobietą. I nawet nie wiedziałam, jak ma na imię. Do tej pory. I nagle zrozumiałam. Ciocia Val znała imię żniwiarza, ponieważ to ona go wynajęła. Nie! Zaprzeczenie i dewastacja rozbrzmiały we mnie. Nie mogłam w to uwierzyć. Ciocia Val była jedyną matką, jaką znałam przez ostatnie trzynaście lat. Kochała mnie i na pewno kochała Sophie i wujka Brendona. Nigdy nie robiłaby biznesów ze żniwiarzami, a tym bardziej targowała duszami niewinnych ludzi. Ale picie, pytania… Cały czas wiedziała, dlaczego dziewczyny umierają. - To nie była część umowy! – Moja ciocia wrzasnęła, zaciskając dłonie w pięści, trzęsąc się zarówno ze strachu, jak i furii. – Pokaż się, tchórzu! Nie możesz tego zrobić! Nie wiedziała nawet, jak bardzo się myli.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Rozdział XXI Wrzask cioci Val jeszcze nie zdążył opuścić moich uszu, kiedy nogi Sophie ugięły się pod nią. Upadając, uderzyła tyłem głowy o kant stołu. Uderzyła o ziemię z głuchym odgłosem, a krew sącząca się przez jej włosy plamiła biały dywan. Żadne z jej rodziców tego nie zauważyło. Wujek Brendon obsesyjnie badał wzrokiem jasny pokój, tak jakby żniwiarz mógł ukrywać się za fotelem albo w roślinach doniczkowych. Ciocia Val wciąż wpatrywała się w sufit, nawołując Marg, żeby się pojawiła i wyjaśniła, o co jej chodzi. Jakby żniwiarze spadali z nieba. Ale w momencie, kiedy Sophie zmarła, piosenka przeznaczona dla jej duszy usiłowała wydostać się z mojego gardła i prawie się zakrztusiłam próbując zatrzymać ją mimo woli. Ciocia zauważyła moje odruchy wymiotne i pędem znalazła się obok mnie, żeby spojrzeć na córkę. – Nie! – Krzyknęła, a ja po raz pierwszy w życiu usłyszałam ludzki głos, tak bardzo podobny do mojego własnego skrzeczenia. Upadła na kolanach na podłogę. – Obudź się, Sophie. – Odgarnęła jej jasne loki z twarzy i jej palce zbroczyły się krwią. – Marg, napraw to! Nie taka była umowa! - Sophie! – Wujek Brendon dołączył do żony, klękając obok martwego ciała córki, podczas gdy ja i Nash spoglądaliśmy na siebie z przerażeniem, zbyt zszokowani, żeby się ruszyć. Wtedy wujek spojrzał na mnie ponad ramieniem swojej żony, ale nie mogłam zrozumieć, czego chciał. Byłam zbyt zajęta powstrzymywaniem krzyku. Nash przykucnął obok mojego krzesła i chwycił moje dłonie. Jego wzrok przeszywał mnie z niemą siłą i intensywnością. – Wypuść to z siebie. – Wyszeptał. – Pokaż nam jej duszę, żebyśmy ją mogli pokierować. Więc zaśpiewałam dla Sophie. Zaśpiewałam dla duszy, która została odebrana przedwcześnie, za młode, stracone życie. Za bezdzietnych rodziców i dziewczynę, która nigdy nie zdecydowałaby się, kim chce być i co chce robić. Za moją kuzynkę, przyrodnią siostrę, której niewyparzony język nigdy nie zostanie utemperowany przez wiek, czy doświadczenie. Kiedy krzyczałam, światła zaczęły przyćmiewać, jednak nie widziałam żadnej zauważalnej zmiany w żadnej z żarówek. Cały pokój stawał się szary, tak jak wcześniej sala gimnastyczna. Spojrzałam niepewnie na pokój, nagle przerażona, że znajdę ciemne, bezkształtne stworzenia czyhające na mnie we własnym domu. Jednak niczego nie znalazłam. Wyraźnie widziałam Otchłań, ale jakimś cudem była… pusta. Ale nawet bardziej niepokojący był dźwięk. Albo raczej, brak dźwięku. Kiedy śpiewałam, nie słyszałam niczego poza sobą, tak jakby ktoś wcisnął przycisk wyciszania w jakimś kosmicznym pilocie. Po kilku sekundach, nie
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take słyszałam nawet własnego krzyku, mimo to, po ogniu palącym moje gardło i płuca, wiedziałam, że w rzeczywistości, wciąż skrzeczę na krańcu moich nieludzkich płuc. Nash został przy mnie, a jego palce splotły się z moimi na oparciu krzesła w jadalni. Był całkowicie niewzruszony bezbożnym piskiem, który wydzierał się z moich ust. Tata wciąż stał, wpatrując się w duszę mojej kuzynki, czyli w blady, lekko różowy, bezpostaciowy kształt, zawieszony kilka stóp ponad jej ciałem, kołysząc się jak latawiec na rześkim wietrze, który jest przywiązany do podłoża. Jej dusza podniosła się wyżej niż Emmy i jakaś część mnie, zrozumiała, że to była moja wina. Ponieważ Nash musiał przypomnieć mi, żeby zaśpiewała dla Sophie. Wujek Brendon stał z zesztywniałymi ramionami po bokach, jego dłonie były zaciśnięte w pięści, a nagie ramiona napięły się od wielkiego wysiłku. Nie widziałam jego twarzy, ale potrafiłam wyobrazić sobie, że wygląda jak Nasha, kiedy naprowadzał duszę Emmy: czerwona, napięta i mokra od potu. Ciocia Val upadła obok swojej córki, płacząc spazmatycznie. Była jedyną osobą w pokoju, która nie widziała duszy Sophie i jakaś część mnie, uznała to za coś nie do zniesienia tragicznego. Ramiona wujka opadły, a on sam odwrócił się do mnie wyczerpany. – Przytrzymaj ją. – Wyszeptał, a ja skinęłam głową, wciąż krzycząc. Zrobiłabym wszystko, co się da, ale moje gardło od południa, kiedy śpiewałam dla Emmy, jaszcze się nie zagoiło, więc nie byłam pewna, jak długo będę w stanie zatrzymać Sophie. Wujek skinął na mojego tatę. Nie wyłapałam wszystkiego, co powiedział, ale sens był jasny: nie potrafił zrobić tego sam. Z jakiegoś powodu, nie mógł ruszyć duszy własnej córki. Tata przytaknął i obydwoje obrócili się z powrotem do Sophie, pracując teraz razem. Ciocia Val uklękła, trzymając dłoń na mostku córki, obserwując resztę pomieszczenia. Ale nie patrzyła na żadnego z nas. Najwyraźniej mówiła do samego pokoju. Jej twarz była rozmazana łzami i zabarwiona przez żal i poczucie winy. Nie potrafiłam zrozumieć większości z tego, co powiedziała, ale wyłapałam dwa słowa, kiedy patrzyłam na znajome ruchy jej ust. - Weź mnie. I wtedy zrozumiałam. Rozmawiała ze żniwiarzem – Marg – błagając ją, żeby oszczędziła życie Sophie w zamian za jej własne. I wtedy wszystko się zmieniło. Poczucie przestrzeni w pokoju nagle się zmieniło, jakby wszystkie kąty się przesunęły, a proporcje zostały ustalone od nowa. To było jak oglądanie filmu, który ma źle skalibrowany ekran. Szczupła, ciemna postać pojawiła się na środku dziwacznie wyglądającego salonu, tylko kilka stóp od mojego taty i wujka, naprzeciw ciała Sophie. Natychmiast rozpoznałam ją z pogrzebu Meredith. Marg. Wciąż miała na sobie ten sam długi, czarny sweter, obcięty dla podkreślenia delikatnej sylwetki
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take i miękkie balerinki, teraz w połowie zatopione w gęstym i włochatym dywanie cioci. Żniwiarz zaszczycił mnie spojrzeniem i skrzywił się, a następnie odwrócił ode mnie wzrok i skierował się w stronę cioci. Teraz widziałam jedynie część twarzy żniwiarza, ale to wystarczało. – Jesteś pewna? – Zapytała głosem gładkim i powolnym jak ciekły metal, a jednocześnie wystarczająco gorącym, żeby się sparzyć. Byłam tak zaskoczona, że ją usłyszałam, że prawie przestałam śpiewać, a dusza Sophie zaczęła odpływać w kierunku Marg. Wtedy Nash uścisnął moją dłoń, co dodało mojemu głosowi mocy. Dusza Sophie znów się zatrzymała. Żniwiarz wydawał się tego nie zauważyć. Obserwowała moją ciocię, która mówiła coś, czego nie mogłam usłyszeć. Zdołałam słyszeć jedynie Marg, co znaczyło, że żniwiarz o mnie nie zapomniał – z jakiegoś powodu chciała, żeby słyszała, co mówi. Ciocia Val potaknęła stanowczo w odpowiedzi na pytanie żniwiarza, widziałam, jak jej usta poruszają się szybko. Żniwiarz patrzył na nią przez chwilę, a potem potrząsnął głową i z tego, co mogłam zobaczyć, jego usta wykrzywiły się powoli w złośliwy uśmieszek. – Twoja dusza nie wystarczy. – Powiedziała Marg, a jej głos przebrzmiał przeze mnie prawie z fizyczną obecnością. Moja ciocia znowu coś mówiła, gestykulując ze złością, a jej mąż wzdrygnął się przez coś, co powiedziała, zaciskając pięści z wysiłku. Ponownie desperacko pragnęłam usłyszeć obie strony tego konfliktu. - Nie osiągnęłyśmy żadnego porozumienia w sprawie rodzaju dusz, jakie mają zostać zabrane. – Powiedział żniwiarz, a ja poczułam na ramionach dreszcze. Samo słuchanie jej mnie zabijało. – Zebrałam pierwsze cztery bez względu na drobne zakłócenia twoich małych sługusów. – Sługusów? To nie możliwe, że właśnie nazwała mnie sługusem! - I zdobędę piątą, kiedy znudzi mi się ta gra. Ja będę miała twoje pieniądze, Belfegor swoje dusze, a ty młodość i urodę, o jakiej nigdy nie śniłaś. Młodość? Ciocia Val wynajęła żniwiarza, żeby polował na niewinne dusze w zamian za jej młodość? Czy ktoś naprawdę mógłby być tak próżny? Teraz ciocia już krzyczała, powodując, że żyły na jej szczupłej szyi się uwidoczniły. Ale Marg tylko się śmiała. – Jestem we władaniu czterech, młodych, silnych dusz i dopóki je trzymam, pół tuzina Bean Sidhes nie może ich ode mnie odebrać. – Żeby to zademonstrować, machnęła jedną ręką, unosząc ją do góry. Ból przeszył moją klatkę piersiową, a dusza Sophie uniosła się o stopę wyżej, wbrew mojej piosence i wysiłków, jakie mój tata i wujek wkładali, żeby ją naprowadzić. Wtedy Nash wstał i dołączył do grupy własną siłę, a jego twarz poczerwieniała z wysiłku. Dusza Sophie zadygotała, a następnie lekko opadła, jednak nie zeszła niżej. Wtedy żniwiarz zawirował wokół nas, obracając się plecami do cioci i koncentrując całą swoją furię na mnie i Nashu.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - Ty… Trzęsłam się coraz bardziej z każdym krokiem, który zbliżał ją do mnie, a mój głos zaczynał słabnąć. Traciłam go, a kiedy raz piosenka się zatrzyma, nie będzie już duszy, żeby ktoś mógł nią pokierować. - Coś jest… - Jej sweter rozwiewał się na boki, kiedy szła, sprawiając, że wyglądała na większą i bardziej straszną, niż – sugerując się jej małym ciałem – powinna wyglądać. Jej oczy zwęziły się, kiedy zaczęła obserwować mnie badawczo z odległości jednej stopy, podczas gdy moje serce potykało się przez kilka przerażających uderzeń. Jej powolny uśmiech powrócił. - Żyjesz czyimś życiem. Belfegor na pewno z przyjemnością spróbowałby smaku siły pożyczonego życia. Jeśli chcesz dożyć kolejnego wschodu słońca, to zamknij usta i uwolnij tę duszę. W innym wypadku, twoja rodzina będzie patrzeć, jak wpycham ci własny język do gardła, zanim zabiorę twoją duszę w zamian za jej. Jej gorszący uśmiech się poszerzył, a widok całkiem zwykłych, nawet białych zębów na tak złośliwej twarzy przesłał przeze mnie dreszcze. – A ty umrzesz w całkowitej ciszy, mała. Nie ma nikogo, kto zaśpiewałby dla ciebie piosenkę. - Ja dla niej zaśpiewam. – Głos był delikatny i liryczny, a jednocześnie w tej dziwnej ciszy tak samo przeraźliwy jak żniwiarza. Moja głowa obróciła się w kierunku jego źródła. Tod stał tuż przed zamkniętymi drzwiami wejściowymi. Stał w rozkroku, żeby zachować stabilną postawę, jego pięści były ułożone po bokach, a szczęka zaciśnięta w furii. Wyglądał na gotowego do bójki sam na sam z diabłem. Ale głos Toda nie pasował do tego, który usłyszałam. Ktoś wyszedł zza niego, a mój puls wzrósł w nadziei. Harmony Hudson. Mama Nasha. Cóż, wyglądała na wkurzoną. - Słyszysz mnie, kochanie? – Zapytała, a ja przytaknęłam, tak wdzięczna za jej obecność, że nie zastanawiałam się nad pytaniem, skąd wiedziała, że jest potrzebna. – Twój głos słabnie, ale ja mogę śpiewać całą noc. – Następnie spojrzała na Marg i wydała mi się silniejsza od niej. – Nie odejdziesz z jej duszą. Ani nikogo innego. – Powiedziała, spoglądając na duszę, która wciąż kołysała się flegmatycznie w powietrzu nad jej ciałem. Marg syknęła jak wściekła kotka, otwierając usta i pokazując zęby. I przez moment, myślałam, że drapnie mamę Nasha zestawem wysuwanych pazurów. Ale wtedy wydała się dojść do siebie. – Nie jesteś lepsza od dziecka. – Wymruczała Marg, skradając się powoli w kierunku wyjścia. – Potrzebujecie więcej niż trzech mężczyzn, żeby mi ją odebrać, bo mam w zapasie cztery silne dusze. - Co powiesz na czterech? – Powiedział Tod poprzez zaciśnięte zęby. Spojrzał na mnie, potem na Nasha, który skinął głową, dając mu przyzwolenie na coś, czego nie rozumiałam. Potem Tod zamknął oczy próbując się skoncentrować, a dusza Sophie obniżyła się nieco.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Otworzyłam szeroko oczy. Tod był żniwiarzem. Mimo to, najwyraźniej pomagał naprowadzić duszę Sophie. Oczy Marg pociemniały z furii i podleciała do Sophie, patrząc jej w twarz, najprawdopodobniej mając zamiar zabrać ją, zanim straci szansę. I właśnie wtedy mój głos zamarł. - Nie! – Zachrypiałam, ale nie wydałam z siebie żadnego głosu. Mój krzyk jeszcze nie opuścił powietrza, a już prawdziwy dźwięk zagrzmiał, powracając do mnie, jakby moje uszy były zatkane przez zmianę ciśnienia. I pierwszą rzeczą, jaka je powitała była najpiękniejsza, nieziemska muzyka, jaką kiedykolwiek słyszałam w życiu. Mama Nasha śpiewała dla Sophie. Każdy z czworga mężczyzn przyciągał teraz duszę mojej kuzynki, podczas kiedy Harmony ją zatrzymywała przed odejściem. Ale Marg także ją wyrywała. Dusza Sophie zaczęła znowu się unosić i tym razem zwróciła się w kierunku żniwiarza, którego ramiona były rozpostarte, żeby ją złapać. - Marg, proszę! – Ciocia Val krzyknęła. – Weź mnie. Moja dusza może nie jest młoda, ale jest silna, a ty nie możesz wziąć Sophie. - Nie możesz jej ocalić… - Zaśpiewała Marg, a ja rozglądając się, widziałam, że ma rację. Z czterema duszami w zapasie, była zbyt silna dla nawet czterech męskich bean sidhes. Co za ironia, biorąc pod uwagę fakt, że wyglądała na tak małą i kruchą… Chwila. Była krucha. Tata powiedział, że żniwiarze muszą przyjąć fizyczną postać, żeby wejść w kontakt z otoczeniem. Co oznacza, że Marg jest tak samo fizycznie słaba, jak żniwiarz, który próbował zabrać mnie. Żniwiarz, którego mój tata uderzył w twarz… Z zawrotami głowy i pulsującym gardłem pobiegłam do kuchni. Spojrzałam na listwę na noże, i potrząsnęłam głową. Nie wiedziałam, czy potrafiłabym powstrzymać ją jednym ciosem. Ale mogłam ją porządnie ogłuszyć. Otworzyłam szafkę pod piekarnikiem i zanurkowałam w poszukiwaniu starego, żelaznego rondela, którego wujek Brendon używał do chleba kukurydzianego. Wyjęłam go i ruszyłam przez jadalnię. Minęłam Nasha, Toda i już zamachnęłam się rondlem, kiedy zrównałam się z tatą. Marg musiała usłyszeć, jak nadchodzę, albo zobaczyć jakiś znak na twarzy mojej cioci, bo odwróciła się w ostatniej sekundzie. Patelnia uderzyła jej ramię zamiast głowy, więc zamiast pobawić ją przytomności, jedynie powaliłam ją na podłogę. Jednak upadła całkiem porządnie. Jej biodro uderzyło o podłogę z głuchym odgłosem, wstrząsając końcem stołu kilka stóp dalej. Nie potrafiłam odmówić sobie triumfalnego uśmiechu, nawet, kiedy zjadliwy ból odbił się od mojego ramienia, od zamachu, który wzięłam. Przez chwilę, leżała oszołomiona, jej lśniące, czarne fale roztoczyły się wokół głowy, a ramiona rozpłaszczyły się po bokach. Kątem oka, zauważyłam, jak dusza Sophie wślizguje się gładko w jej ciało. Następnie ciocia Val wydała z
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take siebie wściekły wrzask i opadła na podłogę. Nigdy nie widziałam jej bardziej wdzięcznej czy opanowanej – i nigdy nie podziwiałam jej bardziej. Spadła na szczupłe biodra Marg, blokując ją i zaciskając ręce na ramionach żniwiarza. Jej oczy stały się dzikie, a włosy prawie stanęły dęba. Wyglądała jak szalona, a ja powątpiewałam, że jeśli jeszcze nie była, to na pewno wkrótce będzie. - Nie zabierzesz mojej córki! – Krzyknęła, kilka cali od twarzy żniwiarza. – Więc albo zabierz mnie teraz, albo będziesz miała o jedną duszę mniej niż zakładałaś! Usta Marg wykrzywiły się w szale, kiedy zbliżyłam się do niej, wciąż ściskając rondel w obu dłoniach. Spojrzała na duszę Sophie, a kiedy odkryła, że już jej nie było, a Sophie oddycha, mimo że wciąż była nieprzytomna, jej oczy zamgliły się wściekle. Wtedy Marg wlepiła oczy w ciocię, obrzucając ją przerażonym spojrzeniem. Kimkolwiek był ten Belfegor, Marg najwyraźniej nie chciała go rozczarować. Żniwiarz zastanawiał się przez mniej niż sekundę, a następnie skinęła głową. – Twoja dusza nie wypełni całości umowy, którą zawarłyśmy, ale zapłaci za twoją arogancję i próżność. – I tak po prostu, ciocia Val gwałtownie osunęła się w ramiona żniwiarza z błyszczącymi pustką oczami. Jednak ciało cioci uderzyło o podłogę, bo Marg już nie było. Zamrugałam, wpatrując się w ciocię zszokowana i ostrożnie usiadłam na podłodze, uważając, żeby się nie przewrócić. - Kaylee, wszystko w porządku? – Palce Nasha chwyciły moją lewą dłoń, przypominając mi, że wciąż ściskałam żeliwny rondel w prawej. Wystraszona tym, co nim zrobiłam i tym, że było po wszystkim, opuściłam rondel wzdłuż ciała, uderzając nim o dywan ze stłumionym odgłosem. - Nic mi nie jest. – Wychrypiałam. – Tak myślę. Wujek Brendon obszedł mnie, klękając obok Sophie. Zmierzył jej puls i odetchnął z ulgą. Następnie sprawdził jej głowę, w miejscu, gdzie, uderzyła się, upadając. Po czym wziął ją na ręce i położył na kanapie, niezwracając uwagi na to, że jej pobrudzone krwią włosy plamią biały jedwab. Ciocia Val dostałaby ataku przez ten bałagan. Ale ciocia była martwa. Upewniwszy się, że Sophie jest bezpieczna, jej tata opadł na podłogę obok swojej żony i powtórzył wszystko. Ale tym razem, nie było żadnego oddechu ulgi. Zamiast tego, odrzuciło go do tyłu, tak, że usiadł na podłodze, a jego plecy uderzyły o kanapę, a włosy otarły się o ramię Sophie. Następnie podparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach. Jego całym ciałem wstrząsnęły ciche łzy. - Brendon? – Powiedział mój tata, kładąc ciepłą dłoń na moich plecach. - Jak ona mogła to zrobić? – Zapytał z pretensją jego brat, spoglądając na nas zaczerwienionymi oczami. – Co ona sobie myślała? - Nie wiem. – Tata zostawił mnie i usiadł obok swojego brata. - To moja wina. Życie z nami jest zbyt ciężkie dla ludzi. Powinienem o tym pamiętać. – Załkał wujek, ocierając twarz rękawem. – Nie chciała się zestarzeć beze mnie.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take - To nie jest twoja wina. – Upierał się mój tata, ściskając ramię swojego brata. – To nie tak, że ona nie chciała zestarzeć się bez ciebie, Bern. Ona w ogóle nie chciała się zestarzeć. Moja własna ciocia Valerie zawarła pakt z diabłem, który kosztował cztery dusze niewinnych dziewczyn. Okłamywała nas wszystkich i prawie sprowadziła śmierć na własną córkę. I wysadziła w powietrze całą podstawę mojej rodziny, tworząc dziurę jak po wybuchu bomby jądrowej. Ale kiedy nadszedł czas, oddała własne życie w zamian za życie własnej córki, nie wahając się nawet sekundę, tak samo, jak moja mama. Czy to sprawiało, że można wybaczyć jej winy? Jednak prawda nie była tak oczywista. Śmierć cioci nie sprowadzi z powrotem Heidi, Alyson, Meredith, czy Julie. Nie naprawi jakiegokolwiek urazu psychicznego, jaki jej utrata spowoduje u Sophie. Nie odda wujkowi Brendonowi jego żony. Prawda była taka, że ofiara cioci była zbyt mała, przyszła zbyt późno i opuściła tych, których najbardziej kochała, żeby zmierzyć się z następstwami swojego wyboru. *** - Masz, Kaylee. To pomoże twojemu gardłu. – Harmony Hudson postawiła przede mną kubek miodowo pachnącej herbaty, a ja pochyliłam się nad nią, wdychając wonną parę. Już miała zacząć oddalać się w kierunku kuchni, gdzie zapach domowych ciasteczek – jej ulubionej formy terapii – właśnie zaczął unosić się ponad piekarnikiem, kiedy położyłam jej dłoń na ramieniu. - Straciłabym Sophie, gdyby cię tu nie było. – Mój głos wciąż był zachrypnięty, a moje gardło paliło, jakbym połknęła szyszkę. Poza tym szok w końcu zaczął ustępować, pozostawiając moje serce ciężkie, z głową pełną okropnych szczegółów. Harmony uśmiechnęła się i opadła na krzesło obok mnie. – Z tego, co słyszałam, zrobiłaś dziś więcej, niż samo sprawiedliwe podzielenie się śpiewem. Skinęłam głową i łyknęłam ostrożnie z kubka, wdzięczna za uśnieżające ciepło, które spływało po moim gardle. – Ale to już koniec, prawda? Belfegor nie może opuścić Otchłani, a Marg już nie wróci, prawda? - Nie, jeśli nie ma powodu. Żniwiarze wiedzą teraz, kim jest i wszyscy będą jej szukać. – Harmony spojrzała na lewo, a mój wzrok podążył za jej do salonu, gdzie umarła moja ciocia, moja kuzynka odzyskała życie i gdzie grzmotnęłam psychicznego ponurego żniwiarza rondlem. Najdziwniejszy. Wtorek. W życiu. Sanitariusze wyszli mniej niż pół godziny temu, a gruby, biały dywan wciąż był odciśnięty przez koła noszy. Wywieźli ciocię owiniętą w białe prześcieradło, a wujek Brendon i Sophie podążyli do szpitala za karetką, gdzie założą jej szwy z tyłu głowy, a jej matkę oficjalnie ogłoszą martwą. Sophie nie zrozumiała, co się stało; wiedziałam o tym w momencie, kiedy odzyskała przytomność. Ale to, czego nie przewidywałam to, to, że będzie mnie
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take obwiniać o śmierć swojej mamy. Moja kuzynka była technicznie martwa, kiedy ciocia zawarła układ, który ocalił jej życie, a Sophie nie pamiętała większości z tego, co wydarzyło się przed tym. Jedyne, co wiedziała to, że jej mama umarła, a ja mam z tym coś wspólnego. Tak jak z własną mamą. Ona i ja miałyśmy teraz więcej wspólnego, niż kiedykolwiek – mimo że nigdy nie byłyśmy od siebie oddzielone. - Skąd wiedziałaś? O tym wszystkim? – Zapytałam Harmony, machając w kierunku salonu, odnosząc się do niedawnej katastrofy. Ale ona jedynie zmarszczyła brwi, jakby zmieszana ostatecznością mojego pytania. - Ja jej powiedziałem. Zaskoczona, poderwałam oczy do góry, a mój wzrok zatrzymał się na Todzie, który siedział naprzeciw mnie, z rękami założonymi na stole. Pojedynczy jasny lok zwisał nad jego czołem. Harmony uśmiechnęła się do niego, dzięki czemu wiedziałam, że ona też go widzi. Następnie wstała, żeby sprawdzić ciasteczka. - Jak to zrobiłeś? – Podniosłam kubek herbaty, biorąc kolejny łyk. – Jak poprowadziłeś duszę Sophie? Myślałam, że jesteś żniwiarzem. - Jest tym i tym. – Nash powiedział z zza moich pleców, a ja obróciłam się obserwując, jak wchodzi za moim tatą do domu, obciągając długie rękawy w tym samym czasie. On i mój tata właśnie załadowali białą jedwabną kanapę cioci Val na przyczepę wujka, żeby nie było potrzeby męczyć się z plamami krwi, kiedy on i Sophie wrócą ze szpitala. – Tod jest bardzo utalentowany. Tod odgarnął pukiel włosów z twarzy i skrzywił się. Harmony przemówiła z kuchni, otwierając drzwiczki od piekarnika. – Obaj moi chłopcy są utalentowani. - Obaj? – Powtórzyłam, pewna, że się przesłyszałam. Nash westchnął i wśliznął się na krzesło opuszczone przez swoją mamę, a następnie wskazał na żniwiarza. – Kaylee, poznaj mojego brata, Toda. - Brata? – Mój wzrok wędrował pomiędzy nimi, poszukując jakichś podobieństw, ale jedyne, co znalazłam, to dołeczki. Jednak, kiedy teraz o tym myślę, Tod miał jasne loki Harmony… I nagle wszystko stało się jasne. Bezsensowne kłótnie. Nash znający Toda od ‘zawsze’. Tod spędzający czas w domu Nasha. Nash wiedzący tyle o żniwiarzach. Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć? - Słówko ostrzeżenia… - Harmony obdarzyła mnie delikatnym uśmiechem, ale zaraz potem jej uwaga skoncentrowała się na moim tacie. – Musisz uważać na braci bean sidhes. Zawsze są kimś więcej, niż się spodziewałaś. Mój tata odchrząknął i rozejrzał się wokoło. Godzinę później, kiedy Hudsonowie wyszli, tata stanął po drugiej stronie barku, przeżuwając ostatnie ciasteczko, na które miałam ochotę. Wrzuciłam jego pusty talerzyk do zlewu i zamoczyłam w wodzie. Owinął jedno ramię wokół mnie i przyciągnął do siebie. Pozwoliłam mu. Wciąż nie wiedział o mnie, ani o moim życiu o wiele więcej niż godzinę temu –
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take to się nie zmieniło. Ale wszystko inne tak. Teraz mógł na mnie patrzeć, nie ważne jak bardzo przypominałam mamę i widzieć mnie, a nie ją. Potrafił dostrzec to, co wciąż ma, niż to, co stracił. I miał zamiar zostać. Prawdopodobnie będziemy się kłócić o godzinę powrotu do domu, działać sobie na nerwy, ale przynajmniej wydawało się to normalne. A ja potrzebowałam porządnej dawki normalności, po tygodniu, jaki właśnie przeżyłam. Westchnęłam, wpatrując się w płynącą wodę, zbyt wyczerpana i oszołomiona, żeby zdać sobie sprawę, że powinnam ją zakręcić. - Co się dzieje? – Tata sięgnął do kranu, zakręcając go. - Nic. – Wzruszyłam ramionami, a następnie odwróciłam się plecami do zlewu. – No dobra, tak naprawdę, wszystko. Po prostu jak dotąd poznałam tylko troje dorosłych bean sidhes i wszyscy troje są… samotni. – Tragicznie owdowiali, jeśli mam być szczera. – Czy historie bean sidhes mają jakieś szczęśliwe zakończenia? - Oczywiście, że tak. – Tata stwierdził uparcie, owijając jedno ramię wokół mnie. – Przynajmniej tyle, co każdy. – Ku mojemu zdziwieniu, nie wyglądał na kogoś, kto przynajmniej w to wątpi, po wszystkim, co przeszedł. – Wiem, że to nie wydaje się teraz możliwe, zwłaszcza po tym, co dzisiaj widziałaś i słyszałaś. Ale nie patrz na swoją przyszłość przez pryzmat czyichś błędów. Nie Valerie, a już na pewno nie moich. Będziesz miała tak szczęśliwe zakończenie, jak bardzo będziesz pragnęła o nie walczyć. A po tym, co widziałem, nie boisz się małych robótek. Skinęła, niezbyt pewna, jak odpowiedzieć. - Poza tym, życie bean sidhes nie jest takie złe, Kaylee. Obdarzyłam go sceptycznym spojrzeniem. – Dobrze to słyszeć, bo jak na razie, to wygląda jak pełno śmierci i krzyku. - Taa, jest tego trochę. Ale… - Mój tata obrócił mnie do siebie twarzą, dopóki na niego nie spojrzałam, obserwując zamglone, spokojne wirowanie czekoladowych, miedzianych i karmelowych tęczówek. – Mamy dar i jeśli jesteś gotowa zmierzyć się z wyzwaniami, które ten dar przynosi, od czasu do czasu, życie obdarzy cię cudem. – Jego tęczówki zawirowały szybciej, a ręce zacisnęły się mocniej na moich ramionach. - Ty jesteś moim cudem, Kaylee. Twojej matki także. Wiedziała, co robiła, tej nocy na drodze. Ratowała nasz cud. Obydwoje to robiliśmy. I tak bardzo, jak za nią tęsknię, nigdy nie żałowałem naszej decyzji. Nawet przez sekundę. – Zamrugał, kiedy jego oczy wypełniły łzy. – Ty też tego nie żałuj. - Nie żałuję. – Spojrzałam mu w oczy, mając nadzieję, że znajdę szczerość, bo co do prawdy, nie byłam pewna. Co sprawiło, że byłam warta więcej niż los, który był mi przeznaczony? Tata zmarszczył brwi, jakby wyczytał prawdę z moich oczu, która prawdopodobnie mówiła mu więcej, niż moja odpowiedź. Głupie tęczówki. Ale zanim mogłam coś powiedzieć, znajomy silnik zaryczał na zewnątrz, a następnie ucichł.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Nash. Spojrzałam na tatę wyczekująco, a on spochmurniał. – Czy on zawsze przychodzi tak późno? Wywróciłam oczami. – Jest w pół do dziesiątej. – Jednak, jeśli mam być szczera, czułam się bardziej jakby była druga nad ranem. - No dobra. Idź i z nim pogadaj, zanim wejdzie do środka, a ja będę musiał udawać, że mi to nie przeszkadza. - Nie lubisz go? Tata westchnął. – Po wszystkim, co dla ciebie zrobił, jak mógłbym go nie lubić? Ale widzę sposób, w jaki na ciebie patrzy. Sposób, w jaki obydwoje na siebie patrzycie. Uśmiechnęłam się, kiedy drzwi od samochodu się zamknęły. – A ty, co, urodziłeś się w średniowieczu? Nie pamiętasz, co robiłeś w moim wieku? - Mam sto trzydzieści dwa lata i pamiętam wszystko zbyt dobrze. Właśnie dlatego się martwię. – Nikły cień przeleciał przez jego twarz, a on machnął w kierunku drzwi. – Pół godziny. Irytacja podniosła mi ciśnienie. Był tu przez trzy godziny i już ustalał reguły? Ale powstrzymałam się od riposty, bo nawet bezpodstawne ograniczenia mojego taty były lepsze, niż bycie długo terminowym gościem w domu kuzynki. Prawda? Nash spojrzał na mnie z zaskoczeniem, kiedy otworzyłam przed nim drzwi. - Hej. – Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie. – Zapomniałeś czegoś? Wzruszył ramionami, a schludne zielone rękawy jego kurtki zabłyszczały w świetle lampy na ganku. – Chciałem tylko powiedzieć dobranoc bez mojej mamy zaglądającej mi przez ramię. Albo twojego taty. - Albo twojego brata. – Nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu, ale Nash tylko się skrzywił. - Nie chcę rozmawiać o Todzie. - W porządku. – Zstąpiłam o jeden stopień i zauważyłam, że nasze oczy są na tej samej wysokości, mimo że stał o jeden stopień niżej ode mnie. To była dziwnie intymna pozycja; jego ciało było o kilka cali od mojego, ale się nie dotykaliśmy. – To, o czym chcesz porozmawiać? Uniósł jedną brew, a jego głos stał się ochrypły. – A kto powiedział, że chcę rozmawiać? Pozwoliłam mu się pocałować – dopóki mój tata nie zapukał w okno z tyłu. Nash jęknął, a ja zepchnęłam go ze schodów na podjazd, z dala od zasięgu światła na ganku. - Więc, na pewno nie masz tego wszystkiego dość? – Rozłożył ramiona w ciemności, ale jego gest obejmował wszystko dziwne, co zdarzyło się w moim życiu w ciągu ostatnich kilku dni. – Większość dziewczyn była by na mnie strasznie wściekła. - Co mogę powiedzieć? Twój głos dokonuje cudów. – Już nie mówiąc o jego dłoniach. Albo ustach…
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take I ponownie ten ból ścisnął moje serce, wyciskając z niego gorzkie krople zwątpienia. Czy znudzi się mną za miesiąc, kiedy już smak pocałunków z bean sidhe będzie dla niego taki sam? - Co jest? – Uniósł mój podbródek, tak, że nasze oczy się spotkały, pomimo że nie widziałam go zbyt dobrze w tej ciemności. Stłumiłam swoje wątpliwości i oparłam się plecami o samochód. – Szkoła będzie dziwna po tym wszystkim. To znaczy, jak mam przejmować się trygonometrią i historią świata, wiedząc, że właśnie uratowałam najlepszą przyjaciółkę i pokonałam ponurego żniwiarza, który nielegalnie wziął duszę mojej kuzynki? - Będziesz się przejmować, bo jeśli zostaniesz uziemiona za oblanie ekonomii, nie będzie więcej tego… - Pochylił się nade mną, a jego usta bawiły się moimi, dopóki nie stanęłam na palcach, domagając się więcej. - Mmm… To całkiem dobra motywacja. – Wymamrotałam w jego policzek, kiedy w końcu zebrałam w sobie całą siłę i oderwałam się od niego. Przy odrobinie szczęścia, będzie tego bardzo dużo, a tego w ogóle. – Machnął niedbale w kierunku domu. – To nie było normalne, ale już po wszystkim. Zimno przeszyło mnie na samo wspomnienie. – A co, jeśli nie? – Mimo wszystko, Marg wciąż gdzieś tam była, a Belfegor nie wątpliwie był nieusatysfakcjonowany. Ale Nash stał niewzruszony. – To koniec. Ale my dopiero zaczynamy, Kaylee. Nie masz pojęcia, jak wyjątkowi możemy być razem. Jak niewiarygodne jest to, że odnaleźliśmy siebie. – Potarł moje ramiona, a ja po gorliwej intensywności jego głosu wiedziałam, że jego oczy prawdopodobnie wirują. – I mamy przed sobą długie życie. Czas, żeby robić to, co chcemy. Być, kim chcemy. Czas. O to chodziło, prawda? Nashowi. Tacie. W końcu to zrozumiałam. Moje życie nie należało tylko do mnie. Moja mama umarła, żeby mi je oddać. I nie ważne, co się stanie kiedyś, cholernie pragnęłam stać się godna jej ofiary. *** Podziękowania Przede wszystkim, dziękuję Raynie i Alex, za pozwolenie w grzebaniu w waszych nastoletnich mózgach i jeszcze raz Alex za bycie pierwszym czytelnikiem mojej grupy docelowej. Dziękuję Rindzie Elliot za pokazanie mi tego, czego nie potrafiłam dostrzec. Dziękuję mojej agentce, Miriam Kriss, za wiarę w to, że mogę to zrobić, zanim nie było żadnych powodów, żeby popierać projekt.
Translate_Team
Vincent Rachel – My Soul to Take Dziękuję Elizabeth Mazer i wszystkim innym za kulisami Mira, za doprowadzenie go do skutku. Dziękuję mojemu wydawcy, Mary – Theresie Hussey za wszystkie pytania i udzielone odpowiedzi i wiedzę, o które zapytać. I w końcu, dziękuję Melissie, za bycie przy mnie.
Dziękujemy za wybranie naszego tłumaczenia. Jeżeli Ci się podobało, zapraszamy na chomika naszej grupy www.chomikuj.pl/Translate_Team Tam dostępne są wszystkie nasze tłumaczenia, a dzięki temu wiemy ilu mamy czytelników. Z pozdrowieniami. Zespół TransleteBooks_Team / Translate_Team
Translate_Team