Francine Rivers Egzotyczny kochanek
Rozdział I January czuła się okropnie zażenowana. Od czasu śmierci jej męża żaden...
18 downloads
10 Views
486KB Size
Francine Rivers Egzotyczny kochanek
Rozdział I January czuła się okropnie zażenowana. Od czasu śmierci jej męża żaden mężczyzna nie patrzył tak na nią, tak zuchwale i prowokująco, jak ten kruczowłosy pilot, który siedział pod przezroczystą czaszą helikoptera i przez cały czas, zafascynowany, uporczywie wlepiał w nią wzrok. Czuła się coraz bardziej spięta. Kierowca limuzyny, który dowiózł dziewczynę na prowizoryczny pas startowy, zatrzymał się tuż przy helikopterze. Waśnie schyliła głowę, by zmniejszyć uderzenie powietrza, napędzanego w jej stronę przez ryczącą maszynę, kiedy gwałtowny podmuch zadarł jej spódnicę wysoko w górę. Z okrzykiem zawstydzenia January podjęła walkę z niesfornym materiałem, jakby buntującym się przeciw jej woli. Wreszcie, zebrawszy fruwające wokół kolan fałdy spódnicy, ruszyła szybko naprzód. Ukradkowe zerknięcie upewniło dziewczynę, że pilot ani na chwilę nie odwrócił od niej gorącego spojrzenia. - Tutaj, pani Templar - zawołał kierowca, otwierając drzwi. Wśliznęła się pospiesznie do wnętrza helikoptera. Jednakże świadomość, że siedzi tuż obok mężczyzny, przyglądającemu się w tak prowokujący sposób, przyprawiła January o zawrót głowy. Dzieliła ich niewielka odległość. Pilot był przystojnym mężczyzną i z tego powodu dziewczyna poczuła się jeszcze bardziej zawstydzona. - Różowy to zdecydowanie pani kolor, pani Templar. - Głos mężczyzny zabrzmiał głośniej niż huk pracujących wirników maszyny. Zaskoczona spojrzała na rozbawionego sąsiada. Czy miał na myśli kolor jej policzków, czy jedwabnej bielizny? Pilot patrzył na nią błyszczącymi oczyma o odcieniu zielonych fal oceanu opływającego białe plaże Hawajów. Delektował się widokiem zmysłowej blondynki siedzącej tuż obok niego. Poczuła suchość w ustach i ucisk w żołądku. - Gdzie są pozostali? - zapytała prędko. - Nie przyjdą - przekrzyczał hałas. Sięgając poprzez nią, wyjął słuchawki, które jednak zamiast jej podać, sam z widoczną przyjemnością nałożył dziewczynie. Musnął palcami pasmo jej
długich jasnych włosów, zanim umieścił mały mikrofon przed ustami January. - Teraz może pani ze mną rozmawiać. - Czy nikt z nami nie poleci? - Chyba nie miał zamiaru zabierać tylko jej? - Pewna czteroosobowa rodzina odwołała swoją rezerwację wyjaśnił, sprawdzając zegary i pozostałe przyrządy. - Lecimy tylko my dwoje - pochwycił jej spojrzenie. - Moim zdaniem, na szczęście. - Piękna wycieczka i do tego taka galanteria! - rzuciła z pozorną swobodą, patrząc jak pilot szczupłą, ale silną, brązową dłonią dotyka przełączników. Kiedy ujął drążek umieszczony między siedzeniami, żołądek dziewczyny po raz drugi skurczył się gwałtownie. Potem poczuła dziwny, przejmujący dreszcz, gdy cofnął ster. , Dwa dni wcześniej, w Honolulu, January obserwowała grupę prawie nagich mężczyzn o błyszczących, brązowych ciałach, tańczących w świetle ogniska, ale żaden z nich nie działał na nią tak, jak ten całkowicie ubrany Hawajczyk. Jego hipnotyczne spojrzenie i bliskość sprawiały, że czuła się jak dziewica oczekująca niecierpliwie pana młodego. - Brał cię już ktoś? - usłyszawszy to pytanie, otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. - Słucham? - Do helikoptera - dodał tonem zarazem niewinnym, jak i porozumiewawczym. January znów poczuła, że ciemny rumieniec zabarwił jej policzki, kiedy wyjaśniła z zakłopotaniem: - Nie. To mój pierwszy raz. - A więc powinien być czymś specjalnym - zaznaczył pilot, z błyskiem w swych niewiarygodnie zmysłowych oczach. - Obym tylko wróciła cała i zdrowa - rzuciła chłodno. - Jeśli się pani boi, to proszę się pocieszyć, że pani upadek będzie także i moim. - To mnie ogromnie pokrzepiło - zakpiła. Pilot roześmiał się, a potem ujął drążek. Helikopter wolno uniósł się w górę, wzbijając tumany czerwonego wulkanicznego kurzu. W miarę oddalania się ziemi, rosło podniecenie January. - No i jak? - zapytał mężczyzna.
- Czuję się zupełnie bezbronna i niewiarygodnie lekka - odparła, ściskając kurczowo fotel. - W takim razie należy odetchnąć głęboko - doradził jej miękkim, seksownym głosem. Usłuchała, ale niewiele to pomogło. - A tak w ogóle to nazywam się Maleko Hawkbryn. January domyśliła się, że pilot stara się swobodną rozmową uspokoić jej nerwy. Na nic jednak to się nie zdało. - Miło mi - rzuciła zdawkowo. - Zaraz poczuje się pani lepiej. Jeszcze mi się nie zdarzyło, abym zgubił po drodze pasażera, słowo honoru. - Biuro turystyczne „Ważka" to bardzo trafna nazwa - zauważyła January. W dole rozciągał się oszałamiający widok rozkołysanych palm i lśniących wód oceanu koloru lapis lazuli. Nagle helikopter obniżył lot. Dziewczyna poczuła wibracje w okolicach żołądka i mocniej chwyciła oparcie fotela. - Jak tylko zdoła się pani odprężyć, polubi pani latanie. To taka sama jazda jak każda inna - usłyszała głos pilota i znów odczuła jego obezwładniającą zmysłowość. Co się z nią działo? Od lat nie miała takich doznań, to znaczy od śmierci Jonniego. A przecież flirt jest grą starą jak świat. Dlaczego nie mogła pozwolić sobie na chwilę odprężenia? Uśmiechnęła się niepewnie. - Zaraz będzie lepiej. - Starał się dodać jej odwagi i niespodziewanie nakrył jej dłoń swoją. - O ile przestaniesz się na mnie gapić - mruknęła do siebie spłoszona, starając się uniknąć wzroku Maleka i wsuwając niesforne pasmo włosów pod słuchawki. Usłyszawszy chichot, zrozumiała po chwili, że słowa, dzięki małemu mikrofonowi umieszczonemu przed jej ustami, dotarły do niego. Zbiło ją to zupełnie z tropu. - Dopiero wystartowaliśmy, obiecuję, że na pewno będzie pani zadowolona. - Kilkoma zręcznymi ruchami odwrócił maszynę i zanurkował. - Miałam podziwiać widoki, a nie umierać ze strachu tylko dlatego, że chce mi pan zademonstrować swoje umiejętności zaprotestowała January. - Dobra, zaczniemy od prostych rzeczy i stopniowo dojdziemy na szczyt. - Uśmiech mężczyzny sugerował, że nie chodzi mu jedynie o zwiedzanie. - Na przykład? - dopytywała się zduszonym głosem.
- Turyści przyjeżdżają do nas zazwyczaj dla szczególnej atmosfery panującej na tych wyspach. - Sprzyjającej romansom, czyż nie? - roześmiała się z udawaną nonszalancją. Helikopter wzbił się wyżej. - Nigdzie nie znajdzie pani miejsca tak nabrzmiałego namiętnością jak Kauai (Najbardziej „zielona" z wysp archipelagu hawajskiego, zwana „Ogrodem na Wyspie" [przyp. tłum.].): powietrza o zapachu kwiatów, bujnej roślinności, ciszy przerywanej jedynie śpiewem ptaków - zwrócił ku niej płonący wzrok - ani takiego spokoju z jakim tu wszystko robimy. January przełknęła ślinę. Dlaczego analizowała jego wypowiedzi pod kątem dwuznacznych podtekstów? Dlaczego nie odczuwała złości tylko podniecenie? - To brzmi tak, jakby pan czytał folder - zarzuciła mężczyźnie. - Chyba tak. - Roześmiał się. - No dobra, wahine, jeśli chodzi pani o widoki, proszę bardzo. Czym byłby raj na wyspie bez wodospadu? - Wskazał przed siebie. Zachwycona January westchnęła, gdy Maleko obniżył lot i znaleźli się nad kaskadą rwącej przezroczystej wody, która spadała z poszarpanych czarnych skał do głębokiego, zielonego jeziorka, otulonego pnączami, paprociami i różnokolorowymi liśćmi. Zamglone kolory zlewały się razem, przybierając niepowtarzalne kształty. - Tęcza! - zawołała dziewczyna, pochylając się do przodu. - O! I jeszcze jedna! - Podwójna tęcza. Stara hawajska legenda mówi, że gdy mężczyzna i kobieta razem zobaczą taką tęczę, zostaną kochankami. Odwróciwszy się gwałtownie, spojrzała na niego, zaskoczona tym, co powiedział. Pilot ponownie spojrzał w dół. - Widzi pani? Mamy dwie pięknie splecione tęcze. - Co do pana, to ogląda je pan wiele razy dziennie, więc musi pan być bardzo zajętym mężczyzną. - Aby legenda stała się prawdą, musi dojść do spotkania - dodał z uśmiechem. - Oczywiście: mężczyzny i kobiety... - Musi istnieć niewidzialna więź między nimi. - Niewątpliwie potrafi pan ją stworzyć na zawołanie. - Kpina stanowiła jej jedyną obronę.
Potrząsnął przecząco głową. - Pani już odczuła tę szczególną atmosferę między nami zauważył poważnie. Speszona dziewczyna zmieniła temat, niezdolna wytrzymać spojrzenia Maleka. - Będziemy tu sterczeć cały dzień, czy zobaczę klif i kilka plaż? - Cokolwiek pani zechce, pani Templar - sposób, w jaki powiedział te słowa, nadawał im dwuznaczności. - Może nieczynny wulkan? - podsunęła. - Nie nieczynny, wygasły. - Mniejsza z tym. Uśmiech igrał w zniewalających oczach mężczyzny. - Już nie pamiętam, kiedy to ostatni raz widziałem dorosłą kobietę rumieniącą się. Uwaga ta wywołała jeszcze większą falę gorąca. - Trzymać się - szepnął i gwałtownie poderwał maszynę w górę. Helikopter wykonał zwrot i pomknął ponad falującymi palmami, wzdłuż krętej rzeki, ku wybrzeżu. - Twierdził pan, że Hawajczycy robią wszystko powoli, nie spiesząc się - zauważyła. - Sprawia pani wrażenie kobiety panującej nad uczuciami. Sprawdzam tylko reakcje. „A ja ujawniam więcej, niżbym chciała" - pomyślała przestraszona. - To nazywa się z pewnością lotem trąby powietrznej stwierdziła chłodno. - Jak się pani podoba? - Zapiera dech! - Helikopter poszybował nad skalistą linią brzegową i wzniósł się ponad ogromne poszarpane urwiska, pozostałość po wygasłym wulkanie. Niesamowicie białe fale przelewały się przez rafy koralowe, mieniąc się tysiącami barw. January wydała lekki okrzyk, kiedy Maleko skierował maszynę prosto na skały. - Pani Templar, za każdym razem, kiedy zamyka pani oczy, coś pani traci - zażartował. „Należy do tych mężczyzn, którzy wolą kochać się w blasku dnia albo w świetle zapalonych lamp w sypialni" - pomyślała zaszokowana tym, co przyszło jej do głowy.
- Wolę nie patrzeć, w co się pakuję - stwierdziła. - Wiem, co robię. - Musi pan bardzo uważać? - Byłem tu tysiące razy. Nie ma się czym martwić. - Pilotuje pan z pamięci? Roześmiał się w odpowiedzi. January spojrzała w górę. - Tam leci helikopter! - A drugi poniżej nas. O tam, na prawo. - O Boże! - Spokojnie. Mam wystarczającą ilość miejsca do manewrów. - Nie sądzi pan, że powinniśmy zawrócić? Robi się tu zbyt ciasno. Maleko wybuchnął salwą śmiechu. - Wiem już o pani dwie rzeczy, pani January Templar. Zamyka pani oczy w krytycznych momentach i lubi pani pouczać kierowców. Obrzuciła go wściekłym spojrzeniem. - Jeśli będzie pan chciał się dowiedzieć czegokolwiek na mój temat, proszę pytać. Zaoszczędzi mi to nerwów. Maleko uniósł brwi. - O cokolwiek bym chciał? - Czy moglibyśmy kontynuować rozmowę po opuszczeniu wulkanu? - Martwi się pani, że nie patrzę na trasę? - droczył się z January. - Coś w tym rodzaju. - Odetchnęła z ulgą, gdy pozostawili za sobą stoki wulkanu i znów wznieśli się nad ocean. - Powinna pani, korzystając z okazji, trochę tu pospacerować. - Czy to oznacza, że kończy się paliwo? - zażartowała. - Kiedy zawodzą inne sposoby, zostaje tylko ten stary chwyt. January udała, że ogromnie zainteresował ją krajobraz na dole, gdyż nie chciała patrzeć na jego usta, które ją hipnotyzowały. - Nie wygląda to na miejsce popołudniowej przechadzki. - O nie, do tego potrzebny jest dzień, może dwa. - I przewodnik - dodała. - Do usług - ukłonił się szarmancko. - Jaka szkoda, że pracuje pan i nie ma czasu na przewodzenie awanturniczym wyprawom. - Już wkrótce mam urlop - Maleko droczył się z nią dalej.
- Niemożliwe? I gdzież to Hawajczyk spędza wakacje, na kontynencie? - Zależy, co chce robić i z kim. Wymowny ton pilota sprawił, że poczuła gwałtowne uderzenia pulsu. - Czy Waimea to jedno z tych miejsc, które miałam dziś zobaczyć? - zapytała nieomal z rozpaczą. - Tak - Maleko był rozbawiony. Ani jego spokojna twarz, ani żadne słowa nie przygotowały dziewczyny na widok, jaki za chwilę miała ujrzeć. Jakiś czas lecieli jeszcze ponad ogromną dziką, zieloną dżunglą i rozrzuconymi gdzieniegdzie polami kolokazji (Bylina z rodziny obrazkowatych, gatunek uprawiany przez ludność tropików ze względu na jadalne duże bulwy, zwane taro.). Nagie ziemia zniknęła, a serce January zamarło. Przed nimi rozciągał się gigantyczny kanion, mieniący się czerwienią, żółcią, różem, brązem i zielenią, jakby namalowany niewidzialną ręką artysty - olbrzyma. Helikopter Maleka niczym drapieżny ptak runął w dół barwnego wąwozu. - Zawsze lata pan w taki sposób? Zaczynam rozumieć, dlaczego tamta rodzina się wycofała. Musieli słyszeć o pańskich akrobatycznych wyczynach. - To sprawa odry - wyjaśnił jej. - Gdybym nie widział, jak się pani śmieje, myślałbym, że mówi pani poważnie. Wyglądała pani jak dziecko na rollercoasterze. - Nie śmieję się. To siła grawitacji wyczynia coś z moją twarzą. Kaniony Waimea nagle ustąpiły miejsca monotonnym równinom, prowadzącym ku odległej plaży. - Pora na drugie śniadanie - zadecydował Maleko. Piknik na plaży przewidziany był w programie wycieczki, ale January wyobrażała sobie, że zjedzą śniadanie w towarzystwie turystów w jakiejś małej chatce. Jednak Maleko wylądował na bezludnym brzegu oceanu. Dziewczyna spojrzała na niego z niepokojem. - Spędzimy tu około czterdziestu pięciu minut. - Dotknął przełączników i silniki helikoptera umilkły. Zobaczył, że January sięga do nie istniejącej klamki.
- Nie wyjdzie pani, póki sam jej nie wypuszczę - iskierki błysnęły w oczach mężczyzny. - - Tak to skonstruowałem, aby spanikowani pasażerowie nie opuścili maszyny bez spadochronu. Maleko nie spieszył się z wyjściem. Być może obawiał się, że dziewczyna umknie mu, gdy tylko dotknie nogą ziemi. January pomyślała, że nie był daleki od prawdy. - Czy zdarzyło się, aby ktoś próbował wyskoczyć? - Nie. Zazwyczaj oszczędzam turystom takich wrażeń, jakich pani dostarczyłem. - Skąd to wyróżnienie? - Kiedy podróżuję tylko z jedną osobą, mogę pokazać więcej wyjaśnił, a January znów pomyślała o bezludnej plaży wokoło. Muszę poczekać, aż silnik wystygnie - dodał, usprawiedliwiając zwłokę. Tak bliskie sąsiedztwo Hawajczyka działało pobudzająco na zmysły dziewczyny. Wszystko ją rozpalało. Przerażona, próbowała rozwiać intymny nastrój, zadając kolejne pytanie: - Cóż szef na ten niezwykły sposób latania? - To ja nim jestem. - Pan jest właścicielem biura turystycznego „Ważka"? - Dlaczego to takie dziwne? - Szefowie zazwyczaj siedzą za biurkiem, nie za sterami. - Czasami i ja tak robię, ale bardziej lubię latać. Mam dwóch pilotów, więc dzielimy loty. Czym cięższe czasy, tym więcej pilotuję, ale ostatnio interes idzie świetnie. January znała przyczynę. Męskość Maleka silnie przemawiała do kobiet. January po raz pierwszy od czterech lat była świadoma swej kobiecości aż do bólu, aż do oszalałego bicia serca. Po śmierci Jonniego jej ciało zasnęło, a teraz rozgrzewał je i rozpalał ogień. Maleko Hawkbryn uosabiał wszystko, co pragnęły znaleźć kobiety na Hawajach; był wysoki, śniady, inteligentny, a cienka powłoczka cywilizacji przykrywała coś pierwotnego, dzikiego. - Chyba nie opłaca się latać tylko z jedną osobą - zauważyła. Traci się w ten sposób pieniądze. Lekki uśmiech rozjaśnił pięknie wykrojone usta pilota. - Jeśli chodzi o ten lot, to robię to z największą przyjemnością.
W końcu otworzyły się drzwi i owiał ich podmuch morskiego powietrza. Maleko spojrzał na nią raz jeszcze przez krótką, zapierającą dech chwilę. Odetchnęła z ulgą, widząc, jak wysiada i okrąża helikopter. Nagle uderzyła ją myśl, że musiał dostrzec bardzo wiele, gdy jej spódnica... Otworzył drzwi. Wysunęła nogi z maszyny. - Chwileczkę, zapomniała pani o czymś - powstrzymał ją, zdejmując słuchawki z głowy January. Oblała się rumieńcem, gdy chwyciwszy ją w ramiona, wyniósł z maszyny. Krzyknęła, zaskoczona tym gestem. - Stare hawajskie porzekadło mówi, że piękna kobieta nie powinna skakać z dużych wysokości - wyjaśnił z niewinną miną. Gdy dojdziemy do plaży nauczę panią i innych powiedzonek - dodał, zanim uwolnił ją z objęć. - Tego się właśnie obawiam - stwierdziła, czując pożar w miejscu, gdzie jej ciało zetknęło się z jego piersią w mocnym, lecz zbyt krótkim uścisku. - Skończmy z etykietą - zaproponował, gdy szli na plażę. Mówiłaś, że mogę cię o wszystko zapytać. Zacznę od imienia dlaczego January, a nie, na przykład, April, May lub June? (January w jęz. ang. oznacza styczeń. April, May, June to kolejno: kwiecień, maj, czerwiec [przyp. tłum.].) - Po prostu moja matka zaklina się na wszystko, że zostałam poczęta pierwszego stycznia, po raczej swobodnej zabawie sylwestrowej. Maleko roześmiał się. - A co na to twój ojciec? - Jest z tego dumny jak paw. - Spojrzała na niego. - Maleko to także niezwykłe imię - hawajskie, prawda? - Tak. - A Hawkbryn? - Nazwisko ma rodowód irlandzki, szkocki, angielski i pewnie jeszcze coś by się znalazło. Ze trzy generacje temu sporo osób miało udział w jego tworzeniu. - Misjonarze? - Jeden. Przybył uczyć tubylców modlić się, a w rezultacie tylko ich wykorzystywał. Jego krew została słusznie rozcieńczona. - Masz na myśli kamień ofiarny?
- Nie, zmieszała się z porządną krwią polinezyjską i inną, raczej hultajską - jankeską, chłopców z marynarki handlowej. Moja babka miała słabość do mężczyzn w mundurach. Przeżyła trzech mężów, a ten ostatni był od niej piętnaście lat młodszy. Była żywotną kobietą. - Nie wątpię. Postawił torbę - lodówkę i rozwinął matę. - To cecha mojej rodziny - dodał z wiele mówiącym uśmiechem. Zarumieniła się znów i zwróciła wzrok ku oceanowi. Maleko rozkładał tacę z plastrami mięsa i sera, otoczonymi wielkimi, soczystymi truskawkami, cząstkami ananasa, kiwi i wiórkami orzechów kokosowych. Potem na macie pojawiły się: dobrze schłodzone masło, bułeczki oraz cienko pokrojony czarny i biały chleb. Deser składał się z czekoladowych napoleonek i herbatników ozdobionych kwiatami z cukru. - Znasz się na przygotowywaniu uczt! - Usiądź, zdejmij buty i odpręż się. Posłuchała, ale z pewnym wahaniem, obawiając się, że wkracza na niebezpieczne tory. Uczucie to nasiliło się, kiedy mężczyzna usiadł obok i podał jej truskawkę do ust. - Jeszcze jeden hawajski zwyczaj - wyjaśnił cichym głosem, nachylając się do niej. Zapach wody po goleniu podziałał na January jak tajemniczy afrodyzjak. - Karmienie gości z ręki? Czy to nie lekka przesada? - Hawajczyk robi wszystko, aby jego gość czuł się... - urwał, jakby szukając odpowiedniego słowa i studiując wymownym wzrokiem jej twarz - ... pożądanym. - Już pojęłam w czym rzecz. - Odsunęła się od Maleka. - Odgryź kawałek. - Nigdy w życiu. - Gdybym się za bardzo rozpalił, to zamiast w truskawce zatop we mnie swoje piękne białe zęby. - Spróbuj przysunąć się bliżej, a rzeczywiście użyję ich w swojej obronie. - Naprawdę nie chcesz takiego soczystego kąska? Potrząsnęła głową, starając się nie patrzeć na jego usta. Cofnął się niechętnie. - Widać nie trafiłem w twój gust. - Wsunął truskawkę do ust. Może wolałabyś rozpocząć ucztę od rolady mięsnej? January podjęta decyzję.
- Kiedy zapisałam się na ten lot, nie spodziewałam się kogoś takiego jak ty - powiedziała szczerze. Przypatrywał się jej z nie skrywanym rozbawieniem. - Mógłbym działać nieco wolniej, gdybyś okazała więcej zrozumienia. - O jakim zrozumieniu można mówić podczas dziewięćdziesięciominutowej wycieczki helikopterem? - Oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdumienia. Maleko sięgnął do lodówki i wyjął butelkę szampana. - Uzgodnimy szczegóły w miarę rozwoju sytuacji. To nam nieco pomoże. - Przecież prowadzisz helikopter! Zerwawszy sreberko z butelki, mężczyzna odkręcił drucik i już po chwili napełnił kieliszek szampanem i podał dziewczynie. Schowawszy jedną butelkę, wyciągnął drugą. - Oto mój trunek - wyjaśnił, wznosząc toast wodą mineralną Perrier. - Kipa aloha, January. Witaj na naszej wyspie. - Mahalo - odpowiedziała. - Bardzo dobrze. Kto nauczył cię mówić „dziękuję" po naszemu? - Zanim wylądowaliśmy w Honolulu, stewardesy wbijały nam do głowy dwa słowa: mahalo i aloha. - Aloha ma kilka znaczeń: cześć, do widzenia i kocham cię. - Wiem. - Dlaczego serce zabiło w niej jak oszalałe? - Czego się jeszcze nauczyłaś? - Podchwyciłam parę słów, oglądając występ Dona Ho w International Market. - Wyobrażam sobie. Czyżbyś siedziała mu na kolanach, kiedy śpiewał hawajską piosenkę miłości? - „Mały biały domek"? - uśmiechnęła się. - Nie miałam tyle szczęścia - westchnęła z udaną rozpaczą. - Wyprzedziły mnie setki innych kobiet Hawajczyk pociągnął łyk wody mineralnej spoglądając na nią w zamyśleniu. - Przyjechałaś z jakąś grupą turystów? - Nie. Podróżuję sama. - Roześmiała się i dodała groźnie: Przyjechałam z mamą i przyzwoitką, która właśnie sprawdza na zegarku, czy lot trwa dokładnie dziewięćdziesiąt minut. - W takim razie muszę zwiększyć tempo.
- Jest już i tak wystarczająco duże - powstrzymała Maleka. - A więc przebywasz sama na Kauai - powtórzył zamyślony. Nie ma cię kto oprowadzić po wyspie. January zdecydowała się położyć kres tej grze, gwałtownie wyrzucając z siebie pierwsze słowa, które przyszły jej na myśl: - Zaplanowaliśmy tę wycieczkę wspólnie z mężem. Spojrzał jej prosto w oczy, w sposób przyprawiający o zawrót głowy. - Nie nosisz obrączki. - Straciłam męża w wypadku samochodowym cztery lata temu. Nie mogła zrozumieć, dlaczego sama niszczy swoją linię obrony. Byłoby bezpieczniej, gdyby myślał, że jej mąż przebywa na Kauai. Maleko przez chwilę milczał. - Jak długo tu zostaniesz? - Niedługo - January drżała lekko. Jego spojrzenie było otwarte, gorące, obiecujące. - Jak długo? - Zbyt krótko. - Możesz przedłużyć pobyt. - Mężczyzna wykrzywił lekko usta. - Mam tylko dziesięć dni urlopu. Spędziłam kilka z nich na Oahu. - Ile? Nie zamierzał rezygnować! - Zostało mi jeszcze sześć dni. - Sześć dni - powtórzył wesołym głosem - Czas zupełnie wystarczający na subtelne zaloty. Wybuchnęła śmiechem. - Nie sądzę, aby znał pan znaczenie słowa „subtelny", panie Hawkbryn. - Maleko! - poprawił ją zupełnie poważnym tonem. - Chciałbym, abyśmy zbliżyli się do siebie. Powtarzaj tak często moje imię, a? się w nim rozsmakujesz. - Czy zawsze jesteś taki... - nie potrafiła znaleźć dość dobitnego określenia na sposób, w jaki na nią działał. Wyraz oczu mężczyzny złagodniał. - Prawdę mówiąc, nigdy. Zawsze wyznawałem zasadę nie spoufalania się z pasażerami. Ale z tobą jest jakoś inaczej. - Lecisz na blondynki w różowej bieliźnie - rzuciła wyzywająco. Maleko znów uśmiechnął się uwodzicielsko, aż zaparło jej dech.
- Nie, żebym miał zapomnieć, ale dobrze, że mi przypomniałaś. - Nie to miałam na myśli - szepnęła niepewnym głosem. - Żeby sprawę wyjaśnić - mój helikopter nie po raz pierwszy przyczynił się do uniesienia kobiecej sukienki. Zauważyłem zresztą mniej, niż gdybyś wyszła na plażę w bikini. - Jasne - przyznała, chociaż wcale jej to nie pocieszyło. Nigdy nie nosiła bikini. Nagle zorientowała się, że Maleko bez skrępowania podziwia zarys jej szczupłych bioder i nóg ukrytych pod lekką, turkusową sukienką. - Masz bardzo piękne nogi, January. Kiedy zechcesz się opalać, potrzebny ci będzie olejek do opalania... i ktoś, kto by ci go wtarł w skórę. Ale teraz zjedz coś, bo inaczej moi pracownicy będą się zastanawiać, co robiliśmy przez ostatnią godzinę. - Pomóż mi. - Jedzenie absolutnie nie jest tym, o czym marzę. - To, o czym marzysz, odbiera mi apetyt. Nie mam ochoty na nic. - Możesz wkrótce umrzeć z głodu. - Pominęła jego prowokujący ton. - Na pewno przetrwam. - Zabiorę cię na obiad. Wieczór z Maleko byłby podobny do delektowania się szampanem: ekscytujący, przyjemny, działający na zmysły i na pewno obudziłaby się z lekkim kacem. - To nie najlepszy pomysł - sprzeciwiła się. - Dlaczego? - Zostanę tu tylko przez parę dni - przypomniała mu. Chciał coś odpowiedzieć, ale zrezygnował. - Lepiej wracajmy - rzucił i zaczął pakować rzeczy. Wakacyjne romanse nie były w jej stylu, a każde spojrzenie w oczy pilota burzyło jej wrodzoną ostrożność i zdrowy rozsądek. Przyjechała tu w końcu podziwiać okolice, a nie sypiać z krajowcami. Parę minut później znaleźli się na lotnisku. Limuzyna biura turystycznego Maleka czekała już na nich, a paru turystów obserwowało spokojne lądowanie. Młody kierowca limuzyny odetchnął z ulgą, co świadczyło o tym, że bardzo się spóźnili. - Mam nadzieję, że nie będziesz miał czterech wściekłych pasażerów na pokładzie - powiedziała.
- Gdzie się zatrzymałaś? Miała ostatnią szansę, by zmienić zdanie. Przygryzła wargę i potrząsnęła głową. - To była wspaniała wycieczka, Maleko. Zostawimy to tak, jak jest. - Jeśli coś mam zostawiać, January, to wolę już to, wraz z tradycyjnym hawajskim pozdrowieniem - oznajmił, zbliżając wargi do ust dziewczyny. Zaskoczona, oparła rękę o pierś Maleka, ale dotknąwszy silnego, męskiego ciała, kędzierzawych włosów i czując jego głośno bijące serce, cofnęła ją szybko. Maleko obejmował January coraz mocniej, a jego usta stawały się bardziej nienasycone. Ktoś otworzył drzwi i powiew ożywczego powietrza wpadł do wnętrza helikoptera. - Co was zatrzymało? Och! January wyrwała się z objęć pilota, Maleko natomiast, chociaż świadomy obecności trzeciej osoby, nie przejawiał chęci przerwania czułości. Dziewczyna prawie wypadła przez otwarte drzwi w ramiona kierowcy limuzyny, ale Maleko zdołał ją złapać. Szofer uśmiechnął się i uniósł kciuk w górę na znak aprobaty. Nagle January udało się wydostać z helikoptera i wyskoczyła na ziemię, nie zważając przy tym na cichy śmiech Maleka i jego nieco kpiące, jasnozielone oczy.
Rozdział II Tego popołudnia January straciła poczucie czasu, pływając w ciepłej wodzie oceanu i starając się zapomnieć o pocałunku Maleka. Jakkolwiek bardzo kochała Jonniego, nigdy nie działał na nią w tak piorunujący sposób. Skrzywiła się, wspominając swoje zakłopotanie, kiedy kierowca limuzyny obserwował ją we wstecznym lusterku podczas jazdy do hotelu. Poczuła ulgę, gdy wreszcie wysiadła. Teraz, wyciągając się na ręczniku, zmrużyła oczy przed rażącymi promieniami słońca. W następnej chwili przyłapała się na tym, że znów myśli o Maleku, jego brązowej skórze, podobnej do tekowej statuetki z Dahu. Siadając, January podciągnęła kolana pod brodę i obserwowała fale. Czuła się samotna. Takie miejsca jak to przeznaczone są dla dwojga. Znowu przypomniała sobie Hawajczyka, ale odepchnęła od siebie kuszące marzenia. Zdawała sobie sprawę, że byłby świetnym kompanem, ale pociągał ją tak bardzo, iż mogłaby zaangażować się zbyt silnie, a miała przed sobą tylko sześć dni urlopu. Dwoje dzieci bawiło się na plaży. Przez kilka minut January obserwowała je z przyjemnością, a po chwili podeszła bliżej. - Mogę przyłączyć się do zabawy? - Mama zabroniła nam rozmawiać z obcymi - przypomniał siostrze chłopiec. - Przyjechała tu pani z dziećmi? - dziewczynka zlekceważyła uwagę brata. Serce January przeszył ból. - Nie, jestem sama. - Uklękła obok nich. - Miałam zamiar zrobić coś z piasku, ale to za trudne zadanie dla jednej osoby. Chłopiec spojrzał na January, a oczy dziewczynki zalśniły radością. - Co pani chciała zbudować? - Coś wielkiego i pięknego z ogromnej ilości piasku. Przyszło mi do głowy, że cudownie byłoby zrobić delfina. - Delfina! - wykrzyknęła mała z zachwytem. Pół godziny później jeszcze troje dzieci dołączyło do zabawy. January śmiała się wraz z nimi, słuchała ich zwariowanych opowieści i obserwowała, jak odnajdują kraby i małe muszelki. Zbudowanie
długiego, uśmiechającego się delfina, zajęło ponad godzinę. Dumni rodzice siedmiorga dzieci zrobili zdjęcia swych pociech, stojących z plastikowymi łopatkami i wiaderkami w rączkach wokół piaskowego stwora. Uradowana January skierowała się do hotelu. Na widok wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny, stojącego obok głównego wejścia, zakręciło jej się w głowie. Jednak gdy się odwrócił, zorientowała się, że to nie Maleko. Odetchnęła z ulgą, starając się przed sobą ukryć lekkie rozczarowanie. Jednak, idąc do pokoju, wciąż myślała o zmysłowych, zielonych oczach pilota helikoptera, jego pięknym uśmiechu i zuchwałym, namiętnym pocałunku. W łazience ostrożnie zsunęła ramiączka kostiumu kąpielowego i z dumą przyjrzała się złotej opaleniźnie. Zimny prysznic podziałał ożywczo na wysuszoną skórę. Stojąc pod strumieniami wody, podniosła i zgarnęła do tyłu mokre włosy, pozwalając wodzie spływać po twarzy, ramionach, piersiach i brzuchu. Jak czułaby się, stojąc pod wodospadem? Przymknęła oczy, próbując to sobie wyobrazić. Zaraz jednak stanęła jej przed oczami ogorzała twarz Maleka Hawkbryna, błyszczące zielone oczy i wspaniale zbudowane ciało. Wchodził nago wraz z nią do wody, wyciągał po nią ręce... Natychmiast otworzyła oczy. O czym, u diabła, myślała? Zakręciła wodę i prędko wyszła z łazienki. Wytarła się ręcznikiem do sucha, a włożywszy bieliznę i miękką, morelową sukienkę, wysuszyła włosy i zrobiła makijaż. Dziś wieczór miał się odbyć w pobliżu hotelu pokaz biegu z pochodniami, a ona bardzo chciała to zobaczyć. Narzuciwszy na ramiona kremowy koronkowy szal, skierowała się do hotelowej restauracji, gdzie kupiła pachnący wieniec z kwiatów. Młody, przystojny kelner, przypominający Maleka, zaproponował jej mały stolik na tarasie, tuż obok sztucznej laguny, wypełnionej kolorową wodą. Zamówiwszy mai tai i sałatkę z krabów, dziewczyna karmiła bułką rybki, które pływały tuż pod powierzchnią wody. Kelner przeszedł kilkakrotnie obok stolika, aby sprawdzić, czy miała wszystko, czego potrzebowała. January patrzyła z rosnącym zainteresowaniem na rozpoczynający się pokaz. Śniadzi, przystojni młodzi Hawajczycy
przebiegali przez most, a potem przez gaj palmowy, machając pochodniami i oświetlając teren ruchomymi płomieniami, podczas gdy bęben wybijał wolny, prymitywny rytm. - Chyba nas pani jeszcze nie opuszcza? - zdziwił się młody kelner, gdy w jakiś czas później poprosiła o rachunek. - Niestety tak. Inni też czekają na stolik. Zaniepokojony mężczyzna kilkakrotnie zerkał w stronę recepcji. - Nie powinnam była tak długo tu siedzieć - January zmarszczyła lekko brwi. - Będzie jeszcze jeden występ - wyjaśnił zdesperowany kelner. - Ale chyba dopiero o dziewiątej - January zmieszała się. Ogarnęło ją jednocześnie zdumienie, że kelner nalega, by okupowała miejsce jeszcze przez dwie godziny. - Zarezerwuję stolik na jutrzejszy wieczór. - Świetnie - szeroki uśmiech rozjaśnił mu twarz. Podążyła za nim wzrokiem, kiedy oddalał się w kierunku recepcji. Po krótkiej rozmowie wrócił do stolika January i podał jej na małej tacy rachunek. Podpisała go i zaznaczyła też numer pokoju. - Lelani postarała się dla pani o mały stolik w saloniku poinformował ją kelner. - Słucham? - Dziewczyna była zupełnie zaskoczona. - Nie chcemy, by pani cokolwiek przegapiła - wyjaśnił łagodnie. Roześmiała się, zastanawiając, dlaczego tak się o nią troszczą. - Rzeczywiście, potraficie dbać o gości! Wtem zauważyła zmianę w zachowaniu kelnera. Spojrzała, jak i on, w kierunku drzwi. Serce January podeszło do gardła. Maleko Hawkbryn stał pogrążony w rozmowie z młodą kobietą w recepcji, która skinęła ku niej głową. A więc tu leżał pies pogrzebany! January podała czek kelnerowi. - Zadanie zostało wykonane. - Skierowała się do drzwi. - Witam - rzuciła chłodno w kierunku Maleka, który z półuśmiechem i błyskiem w oku podążył za nią chłodnym kamiennym korytarzem. - Nie patrz na mnie w sposób, jakbym ci ojca i matkę pozabijał. - Po tak niefortunnym zakończeniu popołudniowej wycieczki, nie posiadam się ze zdumienia, że cię znów widzę. Skąd wiedziałeś, gdzie się zatrzymałam? - January cieszyła się, że przyćmione światło maskuje jej płonące policzki.
- Ma się te znajomości tu i ówdzie. Spojrzała porozumiewawczo w tył, na młodego kelnera. - Palani jest moim bratankiem. - A dziewczyna z recepcji pewnie kuzynką? - Przyjaciółką domu. - Oczy Maleka błyszczały radością. January spojrzała na niego uważnie. - Ilu takich znajomych ma pan na Kauai, panie Hawkbryn? - Pochodzę z bardzo starej i licznej rodziny. - Co, jak sądzę, pozwala na błyskawiczne i łatwe podboje kobiecych serc? - Po raz pierwszy zmuszony byłem zawezwać posiłki. Spojrzenie Maleka przyprawiło ją o mrowienie na całym ciele. Mężczyzna pogłaskał delikatną skórę jej dłoni. - Miałabyś ochotę na spacer po palmowym gaju? January cofnęła się na bezpieczniejszą odległość. - Lepiej wrócę pędem do swojego pokoju i dobrze zamknę drzwi na noc. Roześmiał się. - Świetny pomysł. - Sama! - podkreśliła. - Nikt nie przyjeżdża na Kauai, aby być samemu. - Głęboki tembr głosu Maleka rozbudził jej zmysły. - Przyjechałam zobaczyć Fern Grotto - odchrząknęła. Przytaknął. - Wodospady Opaeka - dodała. Uśmiech mężczyzny zaczął drażnić January. - Wziąć udział w luau (Uczta hawajska [przyp. tłum.].) w Sheraton. - Ale to wszystko nie zapełni sześciu dni - skomentował. - Więc mogę rozpocząć naukę nurkowania i surfingu, zwiedzić plantację trzciny cukrowej, pożyczyć rower i popedałować do jaskiń, w których Hawajczycy kryją się przed huraganami. Planowałam też obejrzeć zjeżdżalnię do wody, zbudowaną do filmów Disneya, no i oczywiście powinnam powiosłować wzdłuż jakiegoś strumienia w puszczy, powędrować różnymi szlakami, a w końcu wybrać się na zakupy. - W takim razie preferujesz wariacko aktywny wypoczynek podsumował głosem, który brzmiał jak pieszczota. Spojrzała na niego uważnie i uśmiechnęła się leciutko. Maleko wyciągnął rękę i
delikatnie pogłaskał January po policzku i szyi, aż dotknął miejsca, gdzie mógł wyczuć przyspieszony puls dziewczyny. January cofnęła się gwałtownie. - W czasie wakacji uczyłem surfingu na Waikiki. - Któryś z twoich uczniów utonął? - Nie, ale w razie czego znam metodę usta - usta i umiem reanimować. - Zapewne także nurkujesz. - Mam też rower. Wybuchnęła śmiechem. - A może jednak przeszłabyś się ze mną do gaju - zaproponował przekornie, a serce January znów rozpoczęło zwariowany taniec. - Idę tędy - dziewczyna wskazała ścieżkę prowadzącą w stronę hotelu oraz jasno oświetlony rząd sklepów z upominkami. - Cóż - w głosie Maleka dał się słyszeć żal - to okrężna droga, ale i tak wiedzie do celu. Podniecająca obecność Hawajczyka w zdumiewający sposób działała na dotychczas uśpione zmysły January. „Nie trać głowy postanawiała sobie. - Podtrzymuj lekką rozmowę." - Jesteś bardzo upartym facetem. - Mam w żyłach jankeską krew. Gdy dostrzegę coś, czego pragnę, podążam za tym do skutku. - I to wszystko z powodu podwianej przez wiatr spódnicy? zakpiła i zaraz tego pożałowała, gdyż usta Maleka poruszyły się zmysłowo. - Moje ciśnienie zaczęło wzrastać, jeszcze zanim wylądowałem, ściślej mówiąc w chwili, gdy dojrzałem szykowną blondynkę wysiadającą z limuzyny. Zwróciła się do niego, patrząc mu prosto w oczy: - Zrozum - głos jej drżał - nie wiem, co o tym myślisz, ale nie przyjechałam na Kauai w poszukiwaniu przygody. - Jasne. - Ujął ją za rękę. - A cóż chciałabyś znaleźć? January zaczęła szybciej oddychać i poczuła wszechogarniające ją ciepło. - Chodzi mi o zakupy - wyjaśnił, kiedy zwlekała z odpowiedzią. Wesołość spowodowała, że na opalonych policzkach Maleka ukazały się bardzo atrakcyjnie wyglądające dołeczki. - Kilka drobnostek dla rodziny i przyjaciół. - Próbowała łagodnie wysunąć dłoń z jego ręki. - Czego więc pragniesz?
- Słucham? - Cóż chciałabyś zakupić dla znajomych z Brookings w stanie Oregon? - Maleko był coraz bardziej rozbawiony. Pół tuzina pytań przyszło dziewczynie do głowy. - Skąd wiesz, że pochodzę z Brookings? - To proste. Zapisałaś swój adres w rejestrze mojej firmy. - Objął dziewczynę ramieniem. - Au! - Uchyliła się szybko. - Opalenizna? - domyślił się. - I to jaka - przyznała ponuro, próbując się uśmiechnąć. Chciałam wrócić do domu z hawajskim brązem i uzyskałam go w ciągu jednego dnia. - A ja myślałem, że masz skłonność do rumieńców. Odpowiedziała beztroskim śmiechem. - January - zaczął Maleko, nagle poważniejąc. - Niech zgadnę - przerwała - masz dla mnie lekarstwo, jakiś stary, hawajski środek. - Ależ z ciebie podejrzliwa dziewczyna. Miałem ci właśnie polecić okłady z octu. - O nie - skrzywiła się - wolę trochę pocierpieć. - Bardzo cię poparzyło? - Tylko w tych miejscach, których nie zakrywa kostium kąpielowy. - Taki skromny, czarny, jednoczęściowy. - Uśmiechnął się domyślnie. January nie posiadała się ze zdumienia. - Na plaży też masz szpiegów? - Nie, zgadłem. Dziewczyna przystanęła przy sklepie z upominkami, oświetlonym żółtym światłem. - Znasz się nieźle na kobietach, prawda? Spojrzał jej, niemal chłodno, prosto w oczy. - Ty sama wytycz granice i określ reguły gry. Serce January waliło jak oszalałe. Przypomniała sobie, jak matka pouczała jej starszego brata tuż przed balem maturalnym: „Zapnij suwak i trzymaj ręce przy sobie". Ale ona nie potrafiłaby powiedzieć tego Malekowi Hawkbrynowi.
- W szkole mnie tego nie uczono - wypaliła. Chłód w jego jasnozielonych oczach ustąpił miejsca iskierkom radości. - Rozluźnij się i ciesz się życiem. - Może coś kupię. - Weszła do sklepiku. Maleko podążył za nią. Kiedy zatrzymała się, aby obejrzeć filiżanki do kawy, Hawajczyk objął ją lekko w pasie. Zesztywniała i zaczerwieniła się. - Masz w ogóle jakiś pomysł na zakupy? - dopytywał się, wpatrując w jej zamyślone oczy. - Sześć laleczek, tancerek hula. - Odsunęła się. - Sześć? - Prowadzę drużynę harcerek w Brookings. - W takim razie zrób lepiej zakupy w domu towarowym poradził dziewczynie Maleko. January wypatrzyła jakąś laleczkę, obejrzawszy ją sprawdziła cenę i westchnęła ciężko. - Chyba masz rację. - Wzięła do ręki tekową figurkę i także szybko odłożyła ją, widząc cenę. - Macie tutaj dom towarowy? - Nawet supermarket i pocztę. January rozglądając się po sklepie, ze smutkiem zauważyła: - Wyroby z domu towarowego nie będą autentyczne. - Chciałabyś coś zrobionego na Hawajach. - Pokiwał głową. Zajęła się oglądaniem pocztówek z pięknymi widokami, a zaraz potem zauważyła prawie pół tuzina kartek, przedstawiających nagich Hawajczyków na plaży. Jeden z nich, leżący w cieniu palmy z opartą deską surfingową, do złudzenia przypominał jej Maleka. January wytężyła wzrok, aby lepiej zobaczyć tę pocztówkę. - Nie, to nie ja - doszedł ją szept z tyłu. Wyprostowała się gwałtownie i zderzyła z Malekiem. Mruknęła coś pod nosem, szybko odwracając stojak, tak aby ludzie przechodzący obok zobaczyli jedynie pocztówki z krajobrazami. Idąc dalej January spostrzegła koszulki z hawajskimi napisami. - Chciałabyś wiedzieć, co tam jest napisane, wahine? - zapytał Maleko w wyspiarskim żargonie. - Lack - a - nooky! - To raczej jasne.
- Co powiesz na puszeczkę orzeszków? Pomijając milczeniem to pytanie, January wróciła do stojaka z pocztówkami, wybrała dziesięć i podała kasjerce. Młoda kobieta uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. - Cześć Maleko - zwróciła się do towarzysza January. - Czy Lopeka zgłosił się do pracy na lotnisku? - zapytał ją Hawajczyk. - Dostał tę posadę! Zaczyna w poniedziałek rano. Bardzo dziękujemy za twoje wstawiennictwo. Zupełnie nie wiem, co by się z nami stało, gdyby nie otrzymał tej pracy. Teraz wszystko już będzie dobrze. - Świetnie, a jak się czujesz? - Uśmiechnął się do niej serdecznie. - Doskonale - poklepała się z dumą po pokaźnym brzuszku. Robię się coraz grubsza. January ogarnęło palące uczucie zazdrości. Spuściła wzrok i popchnęła banknot pięciodolarowy w kierunku kasjerki. - Gratuluję - wyjąkała. - Dziecko ma się urodzić za pięć miesięcy. To nasz pierwszy maluch - wyjaśniła, spoglądając z zaciekawieniem to na January, to na Maleka. Wychodząc ze sklepu, dziewczyna usłyszała cicho wypowiedziane słowa skierowane do Hawkbryna: - Jest ładna. Miłego wieczoru. January wolno szła wzdłuż wystaw sklepowych. Jej myśli błądziły daleko do Hawajów. - Coś nie tak? - Maleko dotknął jej ręki. Zaprzeczyła, zmuszając się do uśmiechu. - Masz teraz nowego znajomka na lotnisku - zauważyła beztrosko. Przyjrzał się jej uważnie i dopasowując się do lekkiego tonu wypowiedzi, rzucił: - Masz odcięte wszystkie drogi ucieczki. - Zawsze zostaje mi jeszcze kryjówka przy bocznej drodze. To podobno bezpieczny teren. - Trudno nazwać je dobrym miejscem na spędzenie pięciu dni urlopu. Zatrzymali się przy końcu ciągu sklepów. January nasłuchiwała szumu fal uderzających o brzeg i podziwiała migoczące pochodnie wzdłuż hotelowych alejek.
Nie miała ochoty wracać do pokoju. Siedziałaby tam rozmyślając o sprawach, na które i tak nie mogła nic poradzić. Od wielu dni nie pamiętała o swoim problemie, ale zawsze w końcu zdarzało się coś, co powodowało nawrót bólu. „Nasz pierwszy" - powiedziała kasjerka, uśmiechając się. January była zazdrosna. - Idziemy na plażę, czy do gaju? - Maleko łagodnie ujął jej rękę. Spojrzała na niego i nagle sercu wróciła chęć do życia. - Powinnam... - zaczęła niepewnie. - Zrobić to, na co mam ochotę - dokończył. - Jest jeszcze wcześnie. - Chyba musisz wstać o świcie. Reklamujecie poranne wycieczki. - Te zmartwienia pozostaw mnie. - Dotknął lekko jej włosów. Są jak złote nici - szepnął. Podniecał ją, zmuszał do śmiechu. Dlaczego nie mogła odprężyć się i cieszyć jego towarzystwem? Przecież do niczego więcej nie musiało dojść! Zawsze można powiedzieć „nie". Śmiało dotknęła jego włosów. - Jak skrzydła kruka. - Już wiesz, dokąd chcesz pójść? - Na plażę - westchnęła. Kiedy znikły jasne światła sklepów i oboje zatopili się w ciemności rozjaśnionej jedynie księżycowym blaskiem, January zaczęła zastanawiać się, czy potrafiłaby teraz powiedzieć „nie". Jednak tak wiele osób spacerowało po plaży, że jej napięte nerwy z wolna się uspokajały. Nie rozmawiali ze sobą, ale cisza nie męczyła dziewczyny. W jakieś półtora roku po śmierci Jonniego zaczęła umawiać się na randki. Mężczyźni, z którymi się spotykała, czuli się w obowiązku podtrzymywać rozmowę i czasami był to wręcz morderczy wysiłek. Zsunąwszy sandały, zaczęła rozglądać się po plaży, szukając delfina, którego zrobiła rano razem z dziećmi, ale przypływ musiał go zniszczyć. Ciekawe, czy dzieci odbudują go jutro? - Jak długo byłaś mężatką? - Maleko wolno podszedł do niej. - Trzy cudowne, krótkie lata. Jonny i ja wychowywaliśmy się razem - dodała, jakby słysząc jego nieme pytanie. - Pierwsza miłość? - Twarz Maleka wyrażała cierpliwość, skupienie; głos brzmiał matowo.
- Właśnie tak - przyznała ze smutkiem. Spojrzała na fale, odbijające światło księżyca. - Długo byliśmy tylko przyjaciółmi, potem zaczęliśmy chodzić ze sobą i wszystko potoczyło się naturalnym trybem. Jonny wyjechał na rok do collegu i kiedy wrócił postanowiliśmy się pobrać. Westchnęła, spoglądając na piasek. Maleko milczał, ręce trzymał w kieszeniach. - Czasami czuję Jonniego blisko siebie - przyznała cichutko. - A innym razem nawet nie potrafię sobie przypomnieć jego twarzy. Zdaje mi się, że byliśmy małżeństwem tak bardzo dawno temu. - January sama dziwiła się sobie, że coś ją zmusza do tak osobistych wyznań wobec zupełnie obcego człowieka. Przestraszyła się, że Maleko może ciągnąć ten temat, który już otworzył stare rany, więc zmusiła się do uśmiechu i zapytała: - A ty? Byłeś już kiedyś żonaty? A może jesteś żonaty? - dodała, zaskoczona nagłą myślą. - „Nie", na oba pytania, chociaż raz o mało nie stanąłem na ślubnym kobiercu. Oboje uczyliśmy się w Berkeley. Byłem tak zakochany, że o mały włos, a oblałbym egzaminy i wyleciał ze szkoły. Spotkanie z jej rodzicami było zimnym prysznicem. Nie zaakceptowali związku swej córki z Hawajczykiem i taki był koniec. January spojrzała na Maleka z sympatią, kwitując całą historię współczującym „Och". - Dałem sobie z tym radę. Wkrótce sam dostrzegłem tysiące innych powodów, dla których nic by z naszego związku nie wyszło. - Świetny sposób na uniknięcie rozczarowań. Maleko roześmiał się i pogłaskał delikatną skórę jej ręki. - Czym zajmujesz się w Brookings, January? - Jestem kasjerką. Nie jest to specjalnie ciekawe zajęcie, ale pieniędzy wystarcza mi do pierwszego. Poza tym nie jest wyczerpujące, więc mam mnóstwo sił do robienia różnych rzeczy po pracy. - Na przykład? - Niepotrzebna ironia. Już ci mówiłam, że prowadzę drużynę harcerek. - Zupełnie zapomniałem. - Pracuję też z młodzieżą w klubie przykościelnym.
- Jednym słowem nie jesteś z nikim związana. - Maleko zatrzymawszy się, spojrzał na nią wymownie. - Świetnie sobie sama radzę. - Tak też sądzę - Kiedy podszedł do niej bliżej, January poczuła suchość w gardle i zaczęła oddychać szybciej. - Powinniśmy już wracać. Palce Maleka delikatnie rozczesywały jasne, błyszczące w blasku księżyca włosy dziewczyny. - Dlaczego? - szepnął i zaczął lekko muskać ustami policzek January. Serce w niej zamarło. - Uwierzysz, gdy powiem, że jestem zmęczona? - Nie. - Uniósł jej podbródek i pocałował w szyję. - Krew krąży w tobie zbyt prędko jak na śpiącą osobę. - Ustami zmysłowo pieścił jej delikatną skórę. January zadrżała i cicho jęknęła. - Maleko - szepnęła, wolno się odsuwając. Wtedy pocałował ją. Usta miał mocne, gorące, zachłanne, prowokujące i zniewalające. Usłyszała jego urywany oddech, kiedy przysunął się do niej bliżej, i poczuła, jak jego silne ciało przywarło do niej, a usta ponownie całują jej wargi. Od bardzo dawna nie przeżywała takich doznań, nie czuła pożądania tak gorącego, że aż bolało. Z Jonnym bywało inaczej łagodnie, spokojnie, rzadko ogarniało ją tak gwałtowne pragnienie. Maleko, przesunąwszy ręce wzdłuż jej pleców, wykonywał okrężne ruchy wokół szczupłych bioder, a potem znów objął ją w pasie. Każdy nerw dziewczyny odbierał wyraźnie rytm jego rąk, języka, całego ciała, mówiący o wysokim pragnieniu posiadania. - Cudownie smakujesz - szepnął, głaszcząc delikatnie jej włosy, kiedy wreszcie odsunął swoje wargi od jej ust. Oddychał ciężko i szybko. - Jesteś bardzo dobry w tych sprawach - rzuciła oszołomiona January. Cofnął się i spojrzał na nią z góry. - To znaczy w czym? Dziewczyna odetchnęła głęboko. - Już nic. Po prostu przestraszyłam się. - Odwróciła się szybko i ruszyła plażą przed siebie. Chwycił ją za rękę i zatrzymał. - Poczekaj, January - zaczął skruszony.
- Maleko, jesteś dla mnie za szybki. - Pięć dni to za mało na bardziej subtelne zaloty. - To znajdź kogoś, kto planuje dłuższy urlop. - Nie chcę nikogo innego. - Czuję się zaszczycona. - Drżała gwałtownie i obawiała się, że Maleko spostrzeże, jak bardzo na nią działa. Skoro tylko puścił jej rękę, ruszyła naprzód, ale już trochę wolniejszym krokiem. Gdy przeszli ulicę i znaleźli się ponownie na oświetlonym terenie przed hotelem, January zatrzymała się. - Dobranoc, Maleko - wyciągnęła do niego rękę. Uścisnął ją. - Odprowadzę cię do pokoju. Zagryzła wargi. - Wolałabym nie, - Komu nie ufasz, mnie czy sobie? - Obojgu - przyznała. Maleko był zbyt podniecającym towarzyszem, aby mogła zachować wobec niego dystans. - Zadzwonię za pięć minut, aby sprawdzić, czy szczęśliwie dotarłaś na miejsce. - Uśmiech Hawajczyka był żartobliwy, ale i prowokujący. - Jaki jest numer twojego pokoju? - Tajemnica. - Zostawiła go samego. Jednak wchodząc do przyciemnionego hotelowego korytarza, obejrzała się. Maleko stał pod jedną z pochodni, z rękami w kieszeniach, i patrzył w ślad za nią. Skinął jej głową i odszedł. Zapaliła światło w pokoju i zamknęła dokładnie drzwi za sobą. Rzuciła torebkę na kolorową narzutę i opadła na tapczan. Zerwała się na równe nogi na dźwięk telefonu. Szybko podniosła słuchawkę. - Jesteś cała i zdrowa - stwierdził Maleko. - Pozwól mi zgadnąć. Recepcjonistka jest twoją ciotką. - To nie żadna krewna: znajoma. - W jego głosie usłyszała wahanie. - Noc jest ciągle młoda. Naprawdę nie chcesz przejść się do gaju? - Tutaj czuję się bezpieczniejsza. - Przyjechałaś na Kauai by być bezpieczna, czy aby miło spędzić czas? - I to, i to, ale sądzę, że twoja definicja miłego spędzenia czasu jest inna niż moja. - Jesteś pewna? - zapytał łagodnie. - Związek z kimś jest jedną z przyjemności życia.
- Pięć dni to nie jest związek. - Zgadzam się, ale oddawałaś mi pocałunki, January. - Nie przeczę. - Głos dziewczyny brzmiał ochryple. - Sądzisz, że mam zbyt wiele doświadczenia z kobietami, prawda? - Skoro sam o tym wspomniałeś... - wycedziła, drażniąc się z nim. - I ja, i ty mamy pewne doświadczenia, ale to, co oboje poczuliśmy, nie ma z tym nic wspólnego. - Ta rozmowa nie pomoże mi zasnąć. - Długi spacer cię odpręży, - W słuchawce rozległ się zduszony śmiech Maleka, przyprawiający January o dreszcze. - Moja lepsza połowa mówi: nie. - Nie lepsza, January. - W takim razie zdrowy rozsądek. - Po prostu nie wiesz, jak poradzić sobie z ładunkiem emocji, który w nas tkwi. Boisz się wybuchu. Miał rację. - Dobranoc, Maleko.
Rozdział III January zamówiła poranne budzenie, gdyż nie chciała stracić ani jednej minuty z ostatnich pięciu dni na Kauai. Wyprawa na Hawaje była od dawna jej wielkim marzeniem. Po śniadaniu złożonym z owoców papai i kawy, a zjedzonym w pokoju, włożyła strój do joggingu. Nawet na urlopie nie zamierzała zrezygnować z przyjemności porannych ćwiczeń. Na dziś zaplanowała wodospady Opaeka. Była siódma rano i niewiele osób kręciło się po hotelu. Powietrze było parne, zanosiło się na mały deszcz, ale jak to mówili krajowcy, odrobina „płynnego słońca" nikomu jeszcze nie zaszkodziła. January przebiegała właśnie przez most na Waikia, gdy głośny klakson jeepa przestraszył ją tak bardzo, że niemal wpadła do wody. Już miała ochotę pokłócić się z kierowcą za ten hałas, kiedy spostrzegła, że to Maleko siedział w samochodzie. Poczuła, że jej puls przyspieszył. - Śliczne nogi - podziwiał ją. - Przyniosły mnie aż tutaj - rzuciła, oceniając w duchu, że Maleko wygląda oszałamiająco w luźnych, białych spodniach i kwiecistej, czerwono - białej koszuli. Spojrzawszy z rozbawieniem na pojazd Hawajczyka, dodała: - Sądziłam, że rozbijasz się co najmniej czerwoną corvettą, a nie zdezelowanym wojskowym łazikiem. - To dowodzi niezbicie, że musimy spędzać więcej czasu razem, żebyś poznała mnie lepiej. Dokąd zmierzasz? - Do wodospadów. Można tam pożyczyć beczkę do jazdy w dół? - Nie. Musisz znaleźć inny sposób, aby przeżyć chwile emocji. January zauważyła dwa samochody na autostradzie zbliżające się w ich kierunku. - Rusz swój wehikuł, bo zatrzymujesz ruch. - Wskakuj. - Nie, dziękuję. Muszę poćwiczyć. Wyraz twarzy Maleko jasno wyrażał jego opinię, że January potrzebne są zupełnie inne ćwiczenia. Zaczerwieniła się i spoglądając na nadjeżdżające pojazdy, spytała: - Organizujesz na moście zlot używanych samochodów? - Ruszę, gdy wsiądziesz.
- To szantaż. Maleko pozostał niewzruszony. January nacisnęła klamkę. - Nie działa. - Przełożyła nogę przez drzwi samochodu, odepchnęła się drugą i wpadła na siedzenie o sekundę wcześniej, niż jego jeep skoczył naprzód. - Ten rydwan ma więcej mocy, niżbym przypuszczała. - Przyniósł mnie aż tutaj. Samochody za nimi zatrąbiły na powitanie i Maleko pomachał ręką. January zobaczyła młodego Hawajczyka w małej żółtej toyocie, który skierował swój wóz do parku Wailua. - Znajomy? - zapytała. Maleko przytaknął. - Kiedy popłyniesz łodzią do Fern Grotto, uważaj na jego ręce. - A czy on umie tańczyć hula? (Taniec polinezyjski tańczony przez kobiety i mężczyzn razem albo pojedynczo, z charakterystycznymi falującymi ruchami bioder z towarzyszeniem śpiewu [przyp. tłum.].) Oczy Maleko błysnęły, ale uśmiech był kwaśny. - Zrobi wszystko, o co go poprosisz, i jeszcze więcej. - Twoja pokrewna dusza, co? Lekko pociągnął dziewczynę za włosy. - A tak w ogóle, to dokąd jedziemy? - Odgarnęła je do tyłu. Gdybym była mądrą dziewczyną, spytałabym o to przed wskoczeniem do twojego jeepa. Spojrzał na nią zachwycony. - Niestety, zmierzam do pracy. - Jesteś nieco spóźniony. Nie miałeś czasem zaplanowanego porannego lotu? - Zapomniałaś, że mam dwóch pilotów? Wymieniamy się. Skręcił w ulicę wiodącą na lotnisko. Za chwilę już ustawiał wóz na małym parkingu przed schludnym, otoczonym mimozami budynkiem biura turystycznego „Ważka". Zgasił silnik i podał dziewczynie kluczyki. Patrzyła na nie ze zdziwieniem. - Co mam z nimi zrobić? - Używać. - Wysiadł z jeepa i przeszedłszy na jej stronę, bez najmniejszego wysiłku wyniósł January z samochodu. - Hej! - zawołała, a serce podeszło jej do gardła. Maleko wolno postawił ją na ziemię w taki sposób, że szczupłe ciało dziewczyny ześliznęło się wzdłuż jego silnego ciała. January czuła, że czerwieni
się w takim samym szybkim tempie, jak i oddycha. Hawajczyk nadal obejmował ją w pasie. - Możesz przejechać się jeepem wokół wyspy. - Wyraz jego oczu mówił January, że ich bliskość działa nie tylko na nią. - Ale najpierw wejdź i poznaj mój zespół. Będzie kawa i pączki. Po wejściu do pięknej, wyłożonej drewnem i zielonym dywanem recepcji, Maleko przedstawił January Georgii. Atrakcyjna brunetka uśmiechała się do nich z nie ukrywanym zaciekawieniem. - Chyba spotkałyśmy się wczoraj? - zapytała. - Tak. Zapisałam się na południowy lot. - Aha - Georgia powiedziała to w taki sposób, że January poczerwieniała, po czym zwróciła się do Maleka: - Twoja matka dzwoniła z dziesięć minut temu. Chce, żebyś natychmiast oddzwonił. Sądzę, że to znów coś z Dannym. Była zmartwiona. - Dobrze. Wybacz - mężczyzna przeprosił January. - Lepiej zadzwonię. - Uścisnął lekko jej rękę. - Nie wychodź jeszcze, dobrze? poprosił. - Chciałbym z tobą porozmawiać. Popilnuj jej, Georgia, i daj jej kawy, czy co tam masz. Dziewczyna skrzywiła się. - Maleko, jeśli pragniesz, aby ta dama została, nie proponuj jej mojej kawy. Mamy furę jedzenia z waszego wczorajszego drugiego śniadania - dodała, patrząc wymownie to na Maleka, to na January. Gdy Hawajczyk wyszedł, obie dziewczyny przeszły do saloniku na tyłach budynku. Georgia nastawiła wodę na kuchence i wyjęła ziołową herbatę. - Podobał ci się lot? - Było coś dwuznacznego w tym pytaniu. - Był... bardzo miły. - Ted, kierowca naszej limuzyny, opowiedział nam o pocałunku. - Dziewczyna roześmiała się ciepło. - Całe popołudnie mówił tylko o tym. Ależ, proszę, nie rób takiej miny! Chodzi o to, że Maleka nigdy nie interesowały turystki. Taką miał zasadę: trzymać się od nich z daleka. A tu Ted otwiera drzwi helikoptera i... Powiedział, że... bardzo ci się spieszyło. - Spojrzała na strój do joggingu. - Chciałaś mu uciec? - Wątpię, czy bym zdołała. Zatrzymał się na moście koło hotelu Coco Palms i nie chciał usunąć się z drogi, dopóki nie wsiadłam. Roześmiała się. - To cały mój szef. Jeśli coś sobie postanowi, lepiej mu ustąpić. - Bez przesady - nie zgodziła się z nią January.
- Musisz znaczyć dla niego bardzo wiele. Trudno wprost powiedzieć, ile kobiet uganiało się za Malekiem, Pewna pani wykupiła nawet wszystkie miejsca w helikopterze, aby lecieć z nim sam na sam podczas wieczornego lotu. On jednak obleciał z nią wyspę w rekordowym tempie i wrócili dziesięć minut przed czasem. Georgia nalała gorącej wody do filiżanek i włożyła dwie torebeczki ziołowej herbaty ekspresowej. - Wygląd Maleka po powrocie z waszego lotu powiedział mi, że z tobą sprawa ma się inaczej. Dowiadywał się nawet, gdzie się zatrzymałaś. Po raz pierwszy widzę, aby zajął się kimś czy czymś innym niż biznesem. To biuro jest jakby jego dzieckiem, „Ważka" miłość do grobowej deski! O ile nie pilotuje helikoptera, naprawia coś w maszynie albo przegląda księgi, wynajdując braki wysokości dwóch centów. Georgia domyślała się wiele na temat January i Maleka. a dziewczyna nie wiedziała, jak przerwać te zwierzenia. - Jestem po prostu turystką - powiedziała w końcu stanowczo. - To poproś Maleka, aby pokazał ci wyspę z powietrza i na lądzie. On zna każdy zakątek Kauai. Tu urodzili się jego przodkowie, a niektórzy z nich przypłynęli prawdopodobnie z Bora Bora. - Maleko z pewnością jest zbyt zajęty, aby obwozić mnie po wyspie. Georgia, patrząc na nią wzrokiem osoby wszystkowiedzącej, otworzyła lodówkę i wyjęła jedzenie. - Masz ochotę na wczorajsze drugie śniadanie? - zapytała. Naprawdę powinnaś pozwolić szefowi, aby pokazał ci Kauai ciągnęła poważnie. - Opowiedziałby ci wiele smakowitych historyjek, na przykład gdzie i kogo poświęcano w ofierze albo ile dziewic ofiarowano Pele zanim wulkan wygasł. - Przepraszam, że rozmawiałem tyle czasu. Mam kłopoty. - W drzwiach pojawił się Maleko. - Nie pozwoliłam jej nawiać, a nawet próbowałam przekonać January, aby wraz z tobą zwiedziła wyspę - wypaliła Georgia. - I co odpowiedziała? - Nic. Jeszcze. Musisz sam ją namówić. - Georgia wstała i wyszła, obrzucając ich przedtem szybkim spojrzeniem. Maleko ujął January za rękę.
- Wejdź do mojego biura, a przyjmę cię z honorami. Obserwowała go uważnie, gdy prowadził ją za rękę. - Będę odbierać telefony - zawołała za nimi Georgia. Maleko zamknął drzwi za January. - Teraz... - zaczął. - Chwileczkę. - Uwolniwszy rękę, cofnęła się o kilkanaście kroków. - Uciekasz i uciekasz, dobrze że masz sportowe buty - Maleko podszedł do biurka i wyciągnął szufladę. - Podejdź tu. Chcę ci coś pokazać. - Wyjął mapy i spojrzał rozbawiony na January, która ciągle trzymała się od niego z daleka. - Tak nie dasz rady, January. Musisz stanąć koło mnie, aby mógł ci wszystko dokładnie pokazać. Niechętnie ruszyła się ze swojego miejsca, a Maleko rozłożył wielką mapę Kauai. Wskazywał jej miejsca, które powinna zobaczyć, i trasy, którymi należy jechać. Na koniec rozłożył mapy w taki sposób, że część, którą chciała zobaczyć, była widoczna najlepiej. - Proszę o pełne sprawozdanie z wycieczki dziś po południu zarządził na koniec. Przyjęła mapę z wdzięcznością. - Będę okropnie zabiegana. - Zrobię ci masaż stóp po obiedzie. - A to dopiero zrobiłoby się niezłe zamieszanie w restauracji. Maleko objął January w pasie i przyciągnął do siebie. - Wymasuję każdą bolącą część twojego ciała - szepnął, zniżając głowę w jej kierunku. Ktoś zastukał do drzwi i January podskoczyła gwałtownie. - Maleko - to była Georgia - przepraszam, ale mamy mały problem. Hawajczyk obdarzył January szybkim całusem i uwolnił ją z objęć. - Wejdź - zwrócił się do koleżanki. Georgia spojrzała na niego przepraszająco. - Danny jest tutaj. - Otworzywszy szerzej drzwi, spojrzała surowo za siebie. - Wejdź i wytłumacz się. Do pokoju wsunął się dziewięcio- , może dziesięciolatek o brązowych, czujnych oczach. Miał zacięte usta i potarganą, gęstą ciemną czuprynę. Jeden policzek chłopca przecinała brudna smuga.
Danny nosił krótko obcięte dżinsy i ciemnoniebieską bluzę. Butów nie miał. - Makuahine martwi się o ciebie. Musiałeś wyruszyć bardzo wcześnie, skoro tak szybko tu dotarłeś - zauważył Maleko. January spostrzegła, że na twarzy chłopca pojawił się przelotny, ciepły uśmiech, który szybko został zastąpiony nie pasującym do jego wieku wyrazem pogardy. - Ona nie jest moją matką. Po prostu sąd wyznaczył ją, by mnie pilnowała. Maleko dał znak Georgii, by zostawiła ich samych. Stuk zamykanych drzwi spowodował niepokój w oczach Danny'ego. - I co ja mam z tobą zrobić, Danny? Nie możesz tak sobie uciekać. Makuahine troszczy się o ciebie, ale jest za stara, aby uganiać się za tobą po wyspie - mówił zatroskanym głosem. Danny wzruszył obojętnie ramionami, ale jego oczy spoglądały podejrzanie bystro. - Oto Danny, jeszcze jeden członek rodziny - Maleko zwrócił się do January. - Tylko czasowo. - Chłopiec popatrzył na mężczyznę twardym wzrokiem, chociaż wyraz jego ust złagodniał na małą chwilę. - Już to omawialiśmy - stanowczo stwierdził Maleko. Chłopiec stał cichy i przygnębiony. - Czy była na mnie wściekła? - Zaniepokojona - poprawił Hawajczyk. - Jak się tu dostałeś? Danny uniósł kciuk w górę. - Jechałeś z kimś, kogo znasz? - Nie. - Żebyś mi już nigdy tego nie zrobił! - Maleko potarł kark. Mam lot za piętnaście minut, więc będziesz musiał poczekać parę godzin, zanim odwiozę cię do domu. Raczej nędzna perspektywa na sobotnie przedpołudnie, Danny. - A może popracowałbym w warsztacie albo umył Tedowi limuzynę. - Chłopiec uśmiechnął się. - Nie - Maleko był stanowczy. - Musisz się nauczyć, że nie możesz uciekać, gdy tylko ci przyjdzie na to ochota, i potem robić, co ci się podoba. Danny zacisnął usta, a dziewczynie zrobiło się go żal. Georgia zastukała do drzwi ponownie.
- Maleko, czworo pasażerów czeka na limuzynę. Wrócili właśnie turyści z rannej wycieczki.. - Spojrzała niechętnie na Danny'ego. Kiedy się nauczysz, że Maleko ma tu mnóstwo zajęć? - A może ja odwiozłabym Danny'ego do domu? - zaproponowała January. Chłopiec spojrzał na nią jadowicie, aż Maleko obrzucił go karcącym wzrokiem. - Naprawdę masz na to ochotę? - Tak. - Popatrzyła na Danny'ego. - Jeśli sprawisz jej choćby najmniejszy kłopot, będziesz miał ze mną do czynienia, jasne? - Maleko wskazał chłopcu drzwi. - Poczekaj chwilę w sąsiednim pokoju. Gdy Danny wyszedł, trzaskając drzwiami, Maleko przesunął palcami po włosach i powiedział: - Danny to kłopotliwe dziecko. Lepiej byłoby, gdyby poczekał na mnie. - A co z Georgią? - Jakoś go toleruje. - To dla mnie żadna fatyga odwieźć go do domu. Spojrzenie Maleka złagodniało. - Dzięki, ale najpierw opowiem ci trochę o Dannym. Miał kłopoty już w wieku sześciu lat. Matka zostawiła rodzinę zaraz po jego urodzeniu, a ojciec jest alkoholikiem, wyładowującym się na dzieciach. Przez długi czas Danny sam troszczył się o siebie. Kilka lat temu policja przyłapała go na kradzieży jedzenia w sklepie. Tułał się po różnych rodzinach zastępczych, aż wreszcie opiekun społeczny poprosił moją matkę, aby się nim zajęła. Trwa to już od dwóch miesięcy. - Znaleźli wspólny język? - I to szybko, ale Danny chciałby mieszkać ze mną, a to jest niemożliwe. Nigdy nie ma mnie w domu. Ostatnio zaczął uciekać od mojej matki aż tutaj. - Dzieci i psy rozpoznają dobrych ludzi - stwierdziła ciepło January. Maleko uśmiechnął się do niej, ale zaraz spoważniał. - Danny potrzebuje silnej ręki i rodzinnego domu. Sprawa jest w sądzie, ale zanim kogoś znajdą, moja matka próbuje swoich sił.
Jednak szczerze mówiąc, jest jej za ciężko, ma siedemdziesiąt lat. Spojrzał na drzwi. - Naprawdę chcesz go odwieźć, January? - Chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić za pożyczenie mi jeepa. - Pomówię jeszcze z Dannym. - Nie, proszę. Pracuję z dziećmi. - Położyła mu rękę na ramieniu. - To nie jest harcerzyk ani żaden chłopczyk z twojej przykościelnej grupy - ostrzegł ją. - Może i nie, ale jeśli teraz nakrzyczysz na niego, poczuje się jeszcze bardziej zraniony i zły. Przyciągnął ją do siebie. - Mam jeszcze wieczorem końcowy lot. Muszę więc teraz otrzymać coś, co pozwoli mi przetrwać do twojego powrotu. Pocałował dziewczynę, podnosząc w górę jej podbródek. W January zawrzała krew i rozchylając usta instynktownie przylgnęła do Maleka. Hawajczyk błądził rękami po jej plecach, a potem zaczął głaskać szczupłe biodra dziewczyny zmysłowymi ruchami. Wreszcie uwolnił ją z objęć i pocałowawszy raz jeszcze na pożegnanie, szepnął: - Uważaj na siebie. - Bożycku - skrzywił się Danny, kiedy January ostro przyhamowała. - Nawet nie umiesz prowadzić! - To różni się trochę od automatycznej skrzyni biegów. Spojrzał na nią z paniką w oczach. - Tylko dobrze zapnij pasy - pouczyła chłopca, starając się ukryć rozbawienie. Danny wykonał jej polecenie, po czym rozsiadł się na siedzeniu, rozglądając wokoło. Kiedy jechali autostradą do Anahola, wyprostował się nieco, ale dalej patrzył ponurym wzrokiem. January powstrzymała się od zadawania pytań. W pewnej chwili przyłapała chłopca na tym, jak się jej przypatrywał, intensywnie nad czymś rozmyślając. - Jesteś turystką - stwierdził, ale brzmiało to jak oblega. - Osądzona i skazana. - To skąd ta znajomość z Malekiem? - dopytywał się dalej. Przecież on zadaje się z białymi rekinami tylko w czasie pracy. - Białymi rekinami?
- Takimi wahines z kontynentu, polującymi na ciemne hawajskie mięso. „Ma dopiero dziewięć lat" - uzmysłowiła sobie, wiedząc, że Danny oczekuje jej gwałtownej reakcji na jawnie erotyczny podtekst swej wypowiedzi. Jednak January tylko uśmiechnęła się do niego łagodnie i rzuciła od niechcenia. - Założę się, że jesteś też niezły w „rzucaniu mięsem" przy lada okazji. Odwrócił wzrok, ale odczuła jego złość, urazę i jakiś wewnętrzny ból. Danny z trudem hamował emocje, tylko jego grdyka poruszała się gwałtownie. January patrzyła wprost przed siebie. Kiedy zajechali przed duży dom, wzniesiony przy końcu drogi koło Kanehu Point, czyli na drugim końcu Zatoki Anahola, Danny spojrzał na nią uważnie i zapytał: - Powtórzysz Malekowi, co ci powiedziałem? W tym momencie January zauważyła na werandzie domu elegancką kobietę o siwych włosach upiętych gładko w kok. Pastelowa muumuu podkreślała piękny oliwkowy odcień jej skóry. Kiedy kobieta podeszła bliżej, January zauważyła, że jakieś wewnętrzne ciepło emanuje z jej zielonych oczu. Odwróciła się do Danny'ego. - Nie. To, o czym rozmawiamy, zostaje między nami, Danny. Zgoda? Chłopieć zamrugał niepewnie oczami. Wysiadła z jeepa, a Danny, stanąwszy na siedzeniu samochodu, wyskoczył ponad zamkniętymi drzwiczkami. Starsza pani wyciągnęła rękę w geście przyjaznego powitania. Przyglądała się January oczami łudząco podobnymi do oczu Maleka, z ciekawością i upodobaniem: - January Templar, prawda? Jesteś tak piękna, jak mówił Maleko. Dziewczyna poruszyła się, czując skrępowanie. - Jestem Apikaila Hawkbryn, matka Maleka. Dziękuję, że odwiozłaś Danny'ego. Lubi czasem znikać. - Popatrzyła na chłopca z łagodnym wyrzutem. - Poczekaj na schodach, ipo. - Lekko potargała jego włosy. Danny wyglądał na przygnębionego, kiedy tak odchodził ze spuszczonymi ramionami. - To dobry chłopiec, ale zbyt długo musiał sam zmagać się z życiem. - Apikaila zwróciła się do January. - Gdybym była młodsza,
zajęłabym się nim lepiej, bo największy kłopot w tym, że on się nudzi - westchnęła. - Maleko umie go zająć, niestety ma tak mało czasu. Ale przepraszam, nie powinnam cię zanudzać swoimi kłopotami. - Ależ skąd - obruszyła się January, której matka Maleka ogromnie się spodobała; jej miła aparycja i melodyjny głos, a przede wszystkim serdeczny stosunek do Danny'ego, o którego bardzo się troszczyła. - Ciężko przeżyć, że człowiek robi się za stary do pewnych rzeczy - stwierdziła smutno Apikaila. - Może napijesz się czegoś zimnego? A może zjesz śniadanie? - Chętnie się czegoś napiję, dziękuję. - Syn mówił mi, że pochodzisz z Oregonu. Zawsze chciałam zobaczyć ten stan i cały Południowy Zachód jesienią, a zwłaszcza w porze kwitnienia kaktusów. - Żyjąc w takim cudownym miejscu? - Dziewczyna pokazała ręką bujną tropikalną roślinność, przytulny dom i wspaniałą plażę tuż obok. - Hawajczycy także lubią zmianę otoczenia - uśmiechnęła się Apikaila. A jednak na pewno wracają do domu z radością. Matka Maleka zatrzymała się na schodach, gdzie siedział Danny: - Dlaczego nie pójdziesz pograć w piłkę z Kepą? Chłopiec wzruszył ramionami. - Możesz go znowu zaprosić, jeśli chcesz, Danny. - Zobaczę - odpowiedział bez entuzjazmu i oddalił się wolnym krokiem. - Poczekaj, Danny! Przepraszam na chwilę - rzuciła kobieta. Zaraz wrócę. - Ruszyła za chłopcem. Dogoniła go i zaczęła szeptem z nim rozmawiać. Potargawszy mu włosy, pocałowała chłopca w policzek. Wyraz twarzy Danny'ego aż zabolał January. Podzieliła się swym wrażeniem z matką Maleka: - On boi się przywiązać do pani, bo wie, że jest tu tylko czasowo. - Tak. Po części ma rację. Siedziały na werandzie i sączyły mrożoną herbatę. January zorientowała się w pewnej chwili, że rozmawia z matką Maleka o dzieciach z Brookings zupełnie otwarcie. Obie śmiały się z psot harcerek January i zastanawiały się nad przywiązaniem Danny'ego do
Maleka. Wreszcie, bardzo niechętnie, dziewczyna wstała, by ruszyć dalej. - Muszę się już pożegnać, bo Maleko wyznaczył mi długą trasę zwiedzania. Będę zajęta do samego wieczora. - Mówił mi, że chcesz zobaczyć jak najwięcej. Wróć tu jednak, było mi bardzo przyjemnie. - Mnie też - January uścisnęła serdecznie dłoń Apikaili. - Mam nadzieję, że sprawy Danny'ego jakoś się ułożą. - Ja też. Już z jeepa zobaczyła Danny'ego. Chłopiec siedział wśród palm, niedaleko domu. Głowę skrył w ramionach i na ten widok skurcz chwycił January za gardło. Uczucie osamotnienia, które emanowało z Danny'ego, było tak silne, że uderzyło w dziewczynę jak pocisk. Nie mogła tak zostawić tego dziecka! Wysiadłszy z jeepa podeszła do chłopca. - To twoja futbolówka? - Tak i co z tego? - Podniósł głowę. - Ogram cię, zobaczysz. - Ty? - roześmiał się drwiąco. - Spróbujmy! Twierdzisz, że wygrasz? - Wskazała głową piłkę. Maleko powiózł mnie, zanim przebiegłam swoje dwie mile. Przyda mi się trochę ruchu. - Bożycku! - jęknął, ale wstał z trawy. - Tylko jeśli coś sobie zrobisz, to nie miej do mnie pretensji. - Zdejmijmy buty, bo nie mamy ochraniaczy na nogi. To będzie moja bramka - wybrała dwie palmy, rosnące przy końcu trawnika. Danny rozpoczął drybling w jej kierunku. Błysk w ciemnych oczach chłopca mówił January, że ma zamiar wyładować na niej wszystkie swoje frustracje. Pięć minut później, gdy dziewczyna strzeliła drugiego gola, z twarzy Danny'ego zniknął uśmieszek samozadowolenia. Miejsce złości zajęła ostra determinacja. January nie stosowała wobec niego taryfy ulgowej. Kiedy wreszcie zdobył bramkę, była ona ciężko zapracowana. Wymachując pięścią w górze, Danny wykonał triumfalny podskok radości. - Nadal ja prowadzę - przypomniała mu. Poddała się, gdy chłopiec strzelił trzeciego gola. Była zupełnie wykończona grą w gorących promieniach hawajskiego słońca.
Danny spojrzał na January leżącą na trawie. - Jesteś niezła - ocenił ją. Kiedy tak stał, bawiąc się piłką z zarozumiałym wyrazem spoconej buzi, wyglądał dokładnie na swoje dziewięć lat. Uniosła się na łokciach. - Powtórz to! - Niech będzie, jesteś dobra - przyznał, wzruszając ramionami. Apikaila uśmiechnęła się do nich z werandy. - Służę sokiem owocowym i ciasteczkami, o ile ktoś reflektuje. Wyciągnęła tacę przed siebie. - Dawać to! - zawołał Danny wesoło. - Pomóż mi wstać - January wyciągnęła rękę do chłopca. Udawał, że z trudem dźwiga dziewczynę do góry i chichotał, gdy markując utykanie, szła w kierunku werandy. Wypił duszkiem dużą szklankę wieloowocowego soku i zjadł pół tuzina ciasteczek. - Zagrajmy jeszcze raz, January. - January wybiera się na zwiedzanie wyspy, Danny przypomniała mu Apikaila. - Och! - zmartwił się, ale zaraz wzruszył ramionami. - Jasne rzucił krótko. January spoglądała za nim, gdy schodził na plażę. - Nie bądź smutna i nie czuj się winna. Każdy, a szczególnie Danny, powinien zrozumieć, że szczęścia należy szukać w sobie samym. Nie powinien liczyć na to, że ktoś mu je da. - Brzmi to rozsądnie, ale... - Czuję, że przepełniona jesteś smutkiem. Potrafisz wczuwać się w położenie innych osób, a to czasem przynosi ból. January zmusiła się do uśmiechu. - Kochasz dzieci. Doczekasz się swojego. Dziewczyna zagryzła wargę i uciekła spojrzeniem w bok, bojąc się, że zacznie płakać. Zawsze marzyła o dzieciach, ale od czasu wypadku musiała się pogodzić z myślą, że nie będzie ich miała. Nigdy. - Lepiej już pojadę - zaczęła się żegnać. Apikaila odprowadziła ją do jeepa. - Dokąd wybierasz się najpierw? - Jeszcze nie wiem, chyba jednak do Fern Grotto.
- To śliczne miejsce, brałam tam ślub. January włożyła kluczyk do stacyjki. Dobrze wiedziała, że matka Maleka zauważyła łzy w jej oczach, kiedy rozmawiały o dzieciach. Spojrzała na Apikailę i szepnęła: - Dziękuję. - Miłego dnia. Aloha. - Ucałowała policzek dziewczyny. January wróciła do hotelu, aby wziąć prysznic i zmienić ubranie. Włożyła jasnozieloną letnią sukienkę i białe sandały. Dojechawszy do parku Wailua, kupiła bilet na przejażdżkę łodzią do Fern Grotto. Gdy wróciła, była niemal chora ze śmiechu. Podczas wycieczki wraz z innymi pasażerami nauczyła się tańczyć hula, a także słów kilku sprośnych hawajskich piosenek, prawdopodobnie autorstwa młodego hawajskiego przewodnika. Maleko miał rację, ostrzegając ją przed jego lepkimi rękami. Resztę dnia spędziła zwiedzając kościół, muzeum i ogród botaniczny. Była już siódma wieczór, kiedy zaparkowała przed budynkiem „Ważki". Napis „zamknięte" zmartwił ją, gdyż pomyślała, że Maleko stracił nadzieję na jej powrót, doszedłszy do wniosku, że ukradła jeepa. Jednak drzwi wejściowe nie były zamknięte. - Maleko! - zawołała. - Aloha! - Pojawił się na progu swego pokoju. - Wybacz mi spóźnienie - przeprosiła skruszona. - Masz wakacje. Nie powinnaś martwić się godzinami. - Objął dziewczynę w pasie, wprowadzając do pokoju. Zobaczyłaś wszystko, co ci radziłem? - Prawie - czuła się niemal odurzona bliskością Maleka. - Na dziś wystarczy. Mam przecież jeszcze całe cztery dni. Jak to możliwe, aby ten sam mężczyzna, za każdym razem gdy go widziała, stawał się coraz bardziej atrakcyjny? Wyglądał ciągle tak samo, ale świadomość jego obecności wprost ją przenikała. Maleko oparł się biodrem o biurko, na którym spostrzegła masę porozkładanych dokumentów. Księga główna była otwarta, a na niej leżał ołówek. - Tęskniłem za tobą. - Głos mężczyzny był cichy. Maleko przyciągnął January do siebie. - Pracowałem, próbując nie myśleć o tobie. - Ustawił ją między swymi rozsuniętymi nogami.
Dziewczyna lekko zesztywniała, speszona szybkim tempem, w jakim rosło jej podniecenie. - Miałeś rację co do tych miejsc, o których opowiadałeś. Wszystkie były wspaniałe i... Maleko całował jej szyję, twarz, usta. Cały opór January rozwiał się, a ona sama przywarła do Hawajczyka, kiedy tylko znów poczuła jego usta na swoich. Zataczał rękoma powolne, okrężne ruchy wokół jej pleców, tuląc ją coraz mocniej, a potem przesunął ręce w dół wolnym, rozpalającym ją gestem. Kiedy poczuła pełne pobudzenie Maleka, prawie zatonęła w fali zmysłowości, jednak po chwili cofnęła się, cała drżąca. Położyła rękę na jego umięśnionej piersi. - Cały dzień o tym myślałem - wyszeptał, obejmując ją nadal. Jesteś głodna? - zapytał, odrzucając pasmo jej jasnych włosów na plecy. Dotyk jego ręki podziałał na nią jak rozpalone żelazo. - Mam wilczy apetyt - przyznała śmiało, świadoma seksualnego podtekstu tego stwierdzenia. Oczami pieścił usta January. - Zaciągnę zasłony i wtedy cię nakarmię. Obawiała się, że czuł, jak drży z emocji. Był zbyt bezpośredni jak dla niej. - W lodówce mamy jeszcze wczorajsze śniadanie. Roześmiał się i znów przyciągnął dziewczynę do siebie. Ustami muskał szyję January, jego gorący oddech niemal przepalał skórę. - Mogę ci zapewnić obiad z czterech dań tu, na moim biurku. - Wyobrażam sobie - westchnęła, kładąc rękę na muskularnym torsie Maleka i próbując się uwolnić z jego objęć. Potrzebowała przestrzeni, aby zebrać myśli. Patrzył na nią czule. - January, uczucia wprost cię rozsadzają. Gdybyśmy mieli więcej czasu, posuwałbym się wolniej. - Pocałował ją łagodnie, muskając wargi językiem. - Smakujesz jak ambrozja i bardzo cię pragnę. January wyczuła, jak szybko bije serce Maleka, i pojęła, że choć starał się postępować delikatnie, płonął z pożądania. - Jeśli mamy pójść na obiad, powinnyśmy już ruszać - rzuciła. Opuszkami palców pogłaskał ją po policzku. - Mam w domu steki. - A ponieważ nic nie odpowiedziała, dodał: - w sam raz na obiad, chyba że wolisz coś innego. - Muszę pamiętać, że zostało mi tylko kilka dni na Kauai.
- Litania January. - Zaczął ją przedrzeźniać: - Zostało mi tylko kilka dni. - Pocałował ją gwałtownie, mocno, rozchylając jej wargi i doprowadzając zmysły do szaleństwa. Pożądanie narastało w niej, kiedy Maleko pokrywał jej usta raz delikatnymi, raz mocnymi pocałunkami, wodząc zmysłowo językiem. Nikt przedtem nie robił tego w tak doskonały sposób. Oparła się dłońmi o jego pierś, jakby chciała ostatkiem woli odepchnąć go wraz z pokusą, którą jej ofiarowywał. Ciało Hawajczyka było mocne, gorące i silnie pobudzone. Marzyła, by rozpiąć mu koszulę i poczuć jego skórę, gąszcz kręconych włosów, żebra, płaski umięśniony brzuch i... Cofnęła się szybko, piersi jej unosiły się i opadały gwałtownie, jakby poruszane zbudzonymi pragnieniami. . - Mówiłeś, że powinnam dobrze wykorzystać te kilka dni starała się mówić kpiącym tonem, ale nie za bardzo jej to wyszło. Była zbyt przejęta i głos jej brzmiał raczej * rozpaczliwie. - Po prostu przestań obliczać - wyjaśnił krótko, patrząc łagodnie i współczująco. Westchnąwszy, odsunęła się na bezpieczniejszą odległość. - Gdybym była inną osobą, być może byłoby to możliwe. Spojrzała na Maleka smutnym wzrokiem. Był najatrakcyjniejszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkała, a jego bliskość powodowała, że traciła swój zdrowy rozsądek. Szczerze mówiąc, podobał się jej coraz bardziej i pociągała ją myśl o tym, że gdyby mieli więcej czasu, połączyłoby ich coś wyjątkowego. Stąpała po grząskim gruncie... Maleko przyglądał się dziewczynie z uwagą: - O co chodzi? - Nic takiego - roześmiała się speszona. - I co z obiadem? - Starał się patrzeć jej prosto w oczy. Zagryzła usta, spoglądając na niego z równym natężeniem. Czyżby miała być deserem? - Nie chodzi mi o rewanż za pożyczenie jeepa - Maleko zapewnił ją z kwaśnym uśmiechem. - Napełniłam bak do pełna. - Jesteśmy więc kwita. - Pewnie uważasz, że jestem śmieszna.
- Nie - zapewnił, kładąc rękę na jej ramieniu. - Jesteś ostrożna. Jeszcze mi nie ufasz, ale mieszkam bliziutko matki. Czy to cię uspokaja? - droczył się z dziewczyną. - O ile będzie w domu. Podniósł słuchawkę telefonu. - Zadzwonię i zapytam. Sama usłyszysz. - Nie trzeba, wierzę ci. Z przyjemnością zjem z tobą obiad, Maleko - przykryła jego rękę swoją dłonią. Szybko odłożył słuchawkę. - Świetnie - szepnął, patrząc na nią. - Radość błyszczała w jego oczach. - Świetnie - powtórzył, całując ją powoli. Zanurzył ręce we włosach January, a ona przylgnęła do niego, ciesząc się z tej cudownej intymności. - Tylko nie doprowadzaj mnie do szaleństwa. Nie chciałabym jutrzejszego ranka niczego żałować - poprosiła, kiedy niechętnie odsunął się od niej. - Zaufaj mi. W drodze do Anahola Maleko powiedział z uśmiechem: - Matka twierdzi, że niemal ograłaś Danny'ego w piłkę nożną. - W pewnej chwili pomyślałam nawet, że chyba zacznę oszukiwać, żeby mi chociaż dorównał. - Odgarnęła włosy. - Gra świetnie. - Jest urodzonym sportowcem. - Przyda mu się to w życiu. - Lepiej, żeby wyżywał się na boisku niż w szkole. Ma w sobie tyle buntu i złości, chociaż i nie bez powodu - przyznał. - Bunt jest lepszy od apatii, Maleko. - Nie przyszło mi to do głowy, ale chyba się nie mylisz. Miałaś jakieś doświadczenia w tych sprawach? - Patrzył na nią zamyślonym wzrokiem. - Nie, raczej mam przeczucia, jeśli chodzi o Danny'ego. Wiele można wyczytać z jego oczu. Wcale nie jest zagubiony; wie dokładnie, czego chce. - Ale niestety nic mu nie wychodzi. - Jechali przez chwilę milcząc. - Będzie z ciebie dobra matka - zauważył. Serce January omal nie pękło z bólu. Ale skąd Maleko mógłby o tym wiedzieć? Jej tragedia nie należała do tych, które omawia się z przypadkowym znajomym. Właściwie nie poruszyłaby tej sprawy w niczyjej obecności.
„Nie myśl o tym - powiedziała sama do siebie. - I tak niczego nie zmienisz." Stanęła na nogi, przytrzymując się przedniej szyby jego jeepa. - Jak cudownie. Czuję zapach orchidei. - Usiądź, skręcam - roześmiał się Hawajczyk. Skierował samochód w zacienioną aleję, wiodącą w kierunku domu. Gdy zahamował, westchnęła z zachwytu. - Czy to twój dom? - Należał do wuja, który zapisał mi go w testamencie. Przerzuciwszy nogi przez drzwiczki, January wyskoczyła z jeepa. - Wspaniały! Ile ma boków? - Osiem. Weranda otaczała niewielki dom, a oszklona kopuła wieńczyła dach. - Wygląda na czarodziejską chatkę - zawołała January. - Wuj sam to sobie obmyślił i zaprojektował. Chciał mieć widok na całą okolicę. Jest w tym domu wszystkiego po trochu, od wiktoriańskich przybudówek po Bauhaus (Bauhaus - uczelnia artystyczna założona w 1919 r. w Weimarze przez W. Gropiusa [przyp. tłum.].) - Wszedł po schodkach i otworzył drzwi. January zauważyła duży, tradycyjnie zbudowany dom, w którym była rano. Leżał na prawo od domostwa Maleka. - Palą się wszystkie światła, mama jest więc na miejscu - zaczął się z nią przekomarzać. - Może chcesz sprawdzić? - Może później. - Podeszła do niego bliżej. Maleko objął dłonią kark dziewczyny, przyciągnął ją do siebie i parokrotnie pocałował. Okazały salon i mała kuchnia zostały wygodnie urządzone. Było to typowo męskie gospodarstwo z ciemną drewnianą boazerią i takimiż meblami, zestawem stereo, książkami i... bałaganem. Pozbierawszy prędko wygniecioną bluzę, przechodzony ręcznik kąpielowy, tenisówki i porozrzucane gazety, Maleko wrzucił to wszystko do szafy. - Rozejrzyj się tu trochę. Sypialnie i łazienki są na dole wskazawszy schody, ruszył do kuchni. - Przygotuję obiad. - Mogę pomóc? - A jeśli się zderzymy? - zażartował. - Może rzeczywiście lepiej tylko popatrzę, jak się uwijasz. - Najpierw zajrzyj do kopuły.
- Sypiasz tam? - zapytała miękko. Potwierdzając spojrzał na nią prowokująco: - Zobacz, czy ci się podoba. Pokój na górze wraz z czterema ławami stojącymi koło okien był czarującą niespodzianką. Wychyliwszy się na zewnątrz, spoglądała na ciemne wody oceanu i kołyszące się palmy. Plaża, zalana blaskiem księżyca, zdawała się być pokryta srebrem. - No i jak? - zapytał znienacka Maleko, January zdziwiła się, że stoi tuż za nią. Biorąc z jego ręki kieliszek schłodzonego białego wina, uśmiechnęła się do Hawajczyka: - Ten pokój podoba mi się najbardziej ze wszystkich. - Usiadła podwinąwszy nogi, robiąc miejsce dla Maleka. Siedząc naprzeciwko siebie, spoglądali przez okno na skąpany w świetle księżyca świat. Uniósł kieliszek w górę. Wypili toast w milczeniu, patrząc sobie w oczy. Blask spojrzenia mężczyzny mówił więcej niż słowa. - To moje ulubione miejsce - odezwał się w końcu. - Rozmyślam tu, patrząc przez okno. January marząco odchyliła głowę. - Wiesz, jesteś bardzo szczęśliwy. - I coraz szczęśliwszy. - Pochylił się, a potem wstał. Uniosła głowę, oczekując pocałunku, ale nie nastąpił. Maleko czule dotknął jej policzka i odszedł kilka kroków. Dziewczyna zmarszczyła się niezadowolona i speszona, gdy wtem Hawajczyk zgasił światło. - Spójrz w górę - rzucił. Okrzyk zachwytu wyrwał się z piersi January, kiedy w świetliku powyżej nich zobaczyła jasne niebo. - Twój wuj pomyślał o wszystkim, prawda? - Nie ma tu jedynie krytego basenu ani ogrodowego źródełka. - Bo i nie potrzeba, gdy ma się ocean tuż za progiem. - Patrzyła na gwiazdy błyszczące wokół księżyca na aksamitnym, ciemnym niebie. - Chcesz posłuchać muzyki? - Maleko włączył światło. - Tyle wrażeń i jeszcze Bruce Springsteen! - Widzisz sama, że nie ukartowałem z góry twojej wizyty w nadziei, że cię uwiodę. - Uśmiechając się ponuro, wyciągnął taśmę. - Czy ja wiem? Mówią, że rock brzmi bardzo erotycznie z tym swoim rytmicznym uderzeniem.
- Mogę nastawić taśmę, January. Pomyślawszy, że i tak przeholowała tą swoją ostatnią uwagą, zapytała tylko: - Co masz jeszcze? - Annie Murray, Fatsa Domino, Rachmaninowa, Elvisa Presleya, Dolly Parton. - Eklektyczny gust? - W niektórych sprawach - odparł łagodnie. - Odpowiedź sugeruje mnóstwo pytań, Maleko - spoglądała na niego znad kieliszka. - Co proponujesz? Sposób, w jaki zadał to pytanie, przyprawił ją jednocześnie o gęsią skórkę i gorączkę. - To, co lubisz - powiedziała ostrożnie. Nastawiwszy taśmę, usiadł blisko niej, a hawajska muzyka wypełniła pokój. Maleko przełożył nogi January przez swoje kolana. Oczy dziewczyny rozszerzyły się, gdy mocno objął jedną kostkę: - Odpręż się, January. - Jak mogę? - zapytała słabym głosem. Przesuwała wzrokiem po przystojnej twarzy Maleka, zmysłowych ustach, szyi, aż po rozchylony kołnierzyk kraciastej koszuli. - Chcę cię tylko dotykać - szepnął. Poczuła suchość w ustach, więc sięgnęła po kieliszek. Ciało mężczyzny emanowało nieprzepartą siłą i żywotnością. Milczenie Maleka, pociemniałe spojrzenie jego jasnozielonych oczu podniecały January, tak jak i dotyk ręki głaszczącej jej łydkę i zatrzymującej się pod kolanem. - Wylejesz to. - Wyjąwszy kieliszek z ręki dziewczyny, odstawił oba na parapet. - Czy wprawiam cię w takie zdenerwowanie? - Wcale nie zdenerwowanie. - Cieszyła się, że jej płonące ogniem policzki pozostają w cieniu. - Kiedy ostatnio kochałaś się? - Popatrzył na nią łagodnie. - Cztery lata temu - odpowiedziała po krótkim wahaniu. Maleko, w całym moim życiu poszłam do łóżka z jednym tylko mężczyzną. Był nim mój mąż, Jonny, i zrobiłam to dopiero po ślubie. Najprawdopodobniej jestem najbardziej staroświecką dziewczyną w całej Ameryce. - A czy kiedykolwiek chciałaś kochać się z kimś innym?
Zacisnęła usta i milczała. Wolno i prowokująco pogłaskał ją po łydce. - Czujesz się winna, że mnie teraz pragniesz? - Ja... - byłoby śmieszne zaprzeczyć. - Nie... Działasz tak na moje zmysły - przyznała cicho. - Dlaczego próbujesz to zbagatelizować? - Maleko był poważny. - Znaleźliśmy coś wyjątkowo pięknego. Poczuła zawrót głowy. - Mieliśmy po prostu zjeść obiad. - Chciała zabrać swoje nogi, ale Maleko przytrzymał je, a potem chwycił jej rękę: - January, skoro tylko zbliżę się do ciebie, zrywasz się z jakąś rozpaczą. - Nie rozumiem. - Na przykład twoja reakcja w jeepie - przypomniał jej, szukając jej wzroku. - Czego się boisz? Tego, że się zaangażujesz? - Już tak się stało, a nie powinno. Nie mamy czasu.
- A ile czasu nam trzeba? Przecież mogłabyś tu zostać kilka tygodni dłużej. - Nie mogę. - Dlaczego? - Maleko, ledwo cię znam. - I po to, żebyśmy się poznali, przywiozłem cię tutaj. - Obawiam się, że skończymy w łóżku, zanim poznam twoje drugie imię. - Nie mam. - Spojrzał na jej piersi, falujące w nagłym podnieceniu. January otworzyła usta, aby powiedzieć cokolwiek, co by rozładowało gorące napięcie narastające między nimi. Pożądanie ogarnęło jej nerwy, mięśnie, pulsowało w żyłach, przesłaniało myśli. Pragnęła go. - Nigdy nie odczuwałam tego w taki sposób - szepnęła. - Ja też nie. - Ile kobiet tu przyprowadziłeś? - Spojrzała na niego gorzko. - Żadnej - odpowiedział zwyczajnie. - A to już coś powinno ci powiedzieć. Nie mogła mówić. - Pragnę cię, January. - Wiem. - I ty mnie pragniesz. - Wiem, ale wszystko dzieje się zbyt szybko. - I dlatego chcesz zachować większą ostrożność? - Tak. Maleko powiódł rękę w górę nogi January, rozpalając ją kolejny raz. - Gdybym zaczął cię teraz kochać, nie byłabyś w stanie powiedzieć „nie", prawda? - Tak - przyznała ochrypłym głosem. - Ale nie wiem, co bym jutro myślała o sobie i o tobie. Powoli i z żalem wypuścił ją z uścisku. Wstając przyciągnął January do siebie. - W takim razie poczekamy. - Pocałował ją lekko. - Postaram się dać ci dużo czasu, abyś doszła do siebie. - Gdy odgarniał włosy z jej skroni, wyczuła drżenie rąk Hawajczyka.
- Zejdźmy na dół i zajmijmy się stekami - rzucił stłumionym głosem. - Muszę coś robić, aby nie myśleć o tym, jakby to było, gdybym kochał się z tobą tu, na górze, w świetle księżyca.
Rozdział IV Było już dobrze po drugiej, kiedy Maleko odwiózł January do hotelu Coco Palms. Spędzili w domu Hawajczyka wiele czasu, rozmawiając o różnych sprawach. Maleko nie dotknął jej więcej, ale często spoglądał na nią wzrokiem pełnym namiętności. Wziął klucz od January i otworzył drzwi jej pokoju. Oboje milczeli. Dziewczyna nie mogła mówić; przyspieszony puls czuła aż w gardle. Maleko oddał jej klucz. - Zadzwonię do ciebie, kiedy tylko wrócę z porannego lotu. - Och, przepraszam, zupełnie zapomniałam, że musisz wstać wcześnie do pracy. Nie powinnam... - zaczęła zmieszana. - Szszsz - przerwał jej, całując delikatnie. Napotkawszy wzrok dziewczyny pochylił głowę i przywarł ponownie do jej warg, tym razem w głębokim, podniecającym pocałunku. Powiódł dłonią w kierunku jej talii i pociągnął January na środek pokoju. Jęknął cicho, przyciskając dziewczynę do ściany. Każdemu ruchowi Maleka towarzyszył odzew ciała January. Westchnęła, kiedy mężczyzna zsunął usta z jej warg na policzki a po tern na szyję, - Jesteś taka miękka - wyszeptał. Ona natomiast czuła, że jego biodra są twarde i mocne. Jęknęła, otwierając oczy. Maleko drżącą ręką zamknął drzwi. Powoli, powodując u January niemal uczucie bólu, uniósł jej spódniczkę i wsunął ręce pod gumkę jedwabnych majteczek. Głaszcząc pośladki dziewczyny, tulił ją gwałtownie do siebie. Kiedy wreszcie odsunął się od January, w pokoju słychać było tylko ich przyspieszone oddechy. - Będę miał o czym myśleć - rzucił impulsywnie Maleko, zamykając za sobą drzwi. January spała cudownie. Zbudziła się na odgłos stukania do drzwi. Zaspana włożyła szlafrok i otworzyła drzwi, nie zdejmując łańcucha. - Cześć. January zamrugała oczami i potem je przetarła. Przed nią, ściskając piłkę pod pachą, stał Danny. - Która godzina? - Zdjąwszy łańcuch, otworzyła drzwi. - Nie wiem - z miejsca przyjął pozycję obronną. - Nie mam zegarka.
- Jadłeś śniadanie? - Zamknęła drzwi. Stopniowo przychodziła do siebie. - Apikaila wie, gdzie jesteś, Danny? - No pewnie - wypowiadając szybko te słowa, nie patrzył na nią. - Danny... - Bożycku - mruknął. - Powiedziałem jej, że idę znaleźć partnera do gry w piłkę. - Miałeś grać na polance, prawda? Wzruszył ramionami. January westchnęła ciężko, a potem wskazała mu telefon. - Zadzwoń do niej, a ja przez ten czas wezmę prysznic i ubiorę się. Jadłeś śniadanie? - zapytała ponownie. - Wcześnie rano. - Zamów co chcesz, a dla mnie owoce i kawę, dobrze? - Podała mu numer obsługi hotelowej. - Nie zamierzam być twoim służącym - Danny narzekał na swój los. Kwadrans później, ubrana w brunatne szorty i jasnozieloną podkoszulkę, wyszła z łazienki, czesząc długie włosy. - Zadzwoniłeś do matki Maleka? Przytaknął ponuro. - Zabierze mnie stąd. Usiadłszy na brzegu łóżka, January delikatnie pogłaskała ciemną, niesforną czuprynę chłopaka. Uchylił się i spojrzał na nią kamiennym wzrokiem. - Następnym razem po prostu poproś ją albo zapytaj, czy możesz. - Położyła rękę na szczupłym ramieniu Danny'ego, ale strącił ją. - A dlaczego? - Bo ona troszczy się o ciebie, a kiedy ludzie troszczą się o kogoś, to zwykle są zmartwieni, kiedy nie wiedzą, gdzie ten ktoś jest. - Ja jej wcale nie obchodzę. Po prostu dostaje z sądu pieniądze za to, że się mną zajmuje - skrzywił się, unikając jej wzroku. January milczała. - A zresztą, co z tego, jeśli nawet troszczy się o mnie? Gdybym poprosił i tak by się nie zgodziła. Powiedziałaby, ze będę ci przeszkadzać. - To możesz poradzić Apikaili, żeby zadzwoniła i zapytała mnie, czy będziesz mi przeszkadzał. Oczy Danny'ego pociemniały i January zrozumiała, że rozważał tę myśl przed przyjściem do niej i odrzucił ją. - A co byś powiedziała? - zapytał buńczucznie. - Tym razem bym ci przylała - posłała mu krzywy uśmiech.
Przez sekundę pomyślała, że chłopiec rozpłacze się. Chciała przytulić go, ale wiedziała, że nie byłby zadowolony z takiej wylewności, a nie chciała go wprawiać w zakłopotanie. Nawet dziewięcioletni chłopiec ma wygórowane poczucie dumy, a już szczególnie taki jak ten. Wstała, nadal szczotkując włosy. - Dzwoniłeś do obsługi? - Gdy nie odpowiedział, spojrzała na niego. Stał ze spuszczoną głową, wycierając ręką nos. - Tak - mruknął. Zadzwonił telefon - Dzień dobry. Jak spałaś? - To był Maleko. January przycisnęła rękę do piersi, jakby chcąc uspokoić bicie serca. - Wspaniale, biorąc pod uwagę... - szepnęła, świadoma tego, że Danny ją obserwuje. - Ja nie spałem w ogóle. - I dobrze ci tak, sam jesteś sobie winien. - Pozwoliłabyś mi zostać i dokończyć tego, co zaczęliśmy, nie odczuwając winy? - Hm, muszę nad tym pomyśleć trochę dłużej. Rozległo się pukanie do drzwi. - Chwileczkę - powiedziała do Maleka. - Danny, otwórz, proszę. - Danny? - Maleko był zdumiony. - Wszystko w porządku. Zadzwonił do twojej mamy. Zabierze go stąd. - O której przyszedł? - Przed chwilą. - Uśmiech zgasł jej na wargach, gdy kelner, postawiwszy tacę na małym stoliku, wręczył jej rachunek. - O mój Boże! - zawołała, patrząc na górę jedzenia. - Co tam się dzieje? - dopytywał się Maleko. Rzucając Danny'emu na wpół rozbawione, na wpół ganiące spojrzenie, podpisała rachunek i wręczyła napiwek młodemu Hawajczykowi. - Właśnie zamówiliśmy śniadanie - wyjaśniła. - Dla mnie owoce papai i kawa. - I co jeszcze? - Wszystko, czego potrzebuje dorastający młody człowiek wykręciła się od odpowiedzi, zachęcając gestem ręki Danny'ego, aby zaczął swoje dwa jajka, cztery plastry bekonu, przyrumienione paszteciki, ciasto, kantalupę (Odmiana melona.) i gorącą czekoladę. - A czegóż potrzebuje dorastający młody człowiek? - Zależy od wieku - roześmiała się.
- Trzydzieści jeden - zachichotał. - Hm, w takim razie zalecam dużo ćwiczeń. - Znam pewien sport angażujący wszystkie mięśnie. January odwróciła się do Danny'ego plecami, aby ten nie zobaczył rumieńców, które wystąpiły na jej policzkach. - Mówisz o pływaniu? - zapytała niewinnym głosem. - Skończyłem poranny lot. Może wpadnę i zademonstruję ci, co mam na myśli. - Niecierpliwość brzmiała w jego głosie. Danny przyglądał się January uważnie. - Czy ten sport nadaje się do kibicowania? - Możemy wysłać Danny'ego, aby poćwiczył parę zwodów piłkarskich, a ja wypróbuję kilka własnych - zaproponował Maleko. Dziewczyna odchrząknęła. - Czy Maleko przyjedzie? - uśmiechnął się porozumiewawczo Danny. - Nie. - Tak - Hawajczyk był nieustępliwy. - Jest jeszcze parę rzeczy do załatwienia w biurze, potem będę miał kilka dni wolnego - przerwał. Masz jakiś pomysł na ich spędzenie? - Potrzebny ci wypoczynek. - Myśl o łóżku jest miła - zgodził się - ale najpierw pokażę ci prawdziwą Kauai. - Czyżbyś chciał zostać moim przewodnikiem? - We dnie i w nocy. January spojrzała na Danny'ego, który słuchał ich rozmowy z widoczną przyjemnością. - Nie widziałam jeszcze muzeum ani Grove Farm Plantation. - Bożycku! - Danny wyraźnie dał do zrozumienia, co myśli o jej propozycjach. - Powiedź Malekowi, żeby pokazał ci wodną zjeżdżalnię - dodał tak głośno, aby go usłyszano na drugim końcu linii. - Myślę zupełnie o czymś innym - śmiał się Maleko. - Wyobrażam sobie. - Sądząc z twojego głosu, rzeczywiście wiesz, o co mi chodzi droczył się z nią. - Chyba jednak powinniśmy omówić tę sprawę później powiedziała na tyle swobodnie, na ile zdołała. - Gdyby zabrakło mi pomysłów, mam tu sporo folderów.
- Mam tyle pomysłów, ile trzeba, January. Miałabyś zajęcie do końca życia, gdybyś postępowała zgodnie z listą rzeczy, które z tobą chciałbym robić. - Niezły numer z ciebie - powiedziała spokojnie. - Masz pojęcie, co ze mną wyprawiasz? - I z sobą samym także - przyznał nieco rozbawiony. - Masz rację, że należy odbyć tę rozmowę na osobności. Teraz na chwilę muszę zniknąć za biurkiem. Działasz na mnie tak, że w tej chwili nie mógłbym swobodnie przejść obok stolika Georgii. - Co ty tam wygadujesz, Maleko? - January poczerwieniała jak piwonia i zawołała ze śmiechem: - Danny! Lepiej skończ śniadanie, bo ci stygnie, kiedy podsłuchujesz - January przywołała chłopca do porządku. - Ojej - wzruszył ramionami, zabierając się jednak do jedzenia. - Weź kilka głębokich oddechów, a odzyskasz swoją chłodną, opanowaną twarz - pouczył ją żartobliwie Maleko. - Podniecaj się, kiedy już będę przy tobie i będę mógł coś na to poradzić. January jadła śniadanie z Dannym, wpatrującym się w nią wzrokiem aż za bardzo domyślnym jak na swoje dziewięć lat. Skrępowana, zjadła dojrzały, wspaniały owoc. - Maleko gdzieś cię zabierze? - Chce mi pokazać wyspę. - Tak myślałem. - Oczy błyszczały mu figlarnie. - On zna wiele ciekawych miejsc i ma helikopter, którym można się tam dostać. - Nie lecimy helikopterem. - Nie bądź taka sztywna - mruknął Danny. Skończywszy jajka na bekonie i mięso, przysiadł się do ciasta. - Musi cię bardzo lubić. - Dlaczego tak sądzisz? - Widział się z tobą więcej niż dwa razy - a kiedy zmarszczyła brwi, dodał: - A wczoraj wieczorem odwiedziłaś go w domu. - Skąd wiesz? - Dzwonił, aby się upewnić, czy dostarczyłaś mnie do domu i usłyszałem, że Makuahine wybiera się do niego, żeby wyjąć steki z zamrażalnika i włożyć wino do lodówki. - Och! - Czy Maleko dobrze gotuje? - Jego zbyt niewinny uśmieszek zmusił ją do żartobliwego tonu:
- Tak. Potrafi nawet przyprawić sałatę. Szczęśliwie przyjazd Apikaili uwolnił January od odpowiedzi na inne pytania. - Przepraszam - szepnęła Hawajka, gdy Danny poszedł do samochodu. - Powinnam być bardziej stanowcza. - Nie sprawił mi żadnego kłopotu. Zaraz przyjedzie Maleko, może moglibyśmy zabrać Danny'ego... - Nie - odpowiedź padła szybko; oczy Apikaili zabłysły. Kochanie, dobrze wiesz, czego potrzeba Danny'emu, ale zostało ci zaledwie kilka dni na nacieszenie się wyspą i nie będziesz holowała za sobą chłopca. - Poklepała lekko January po ramieniu. - Nic mu nie będzie. Bawcie się dobrze z Malekiem. Hawajczyk nadjechał tuż przed odejściem matki. Wyskoczywszy z jeepa podszedł do jej samochodu i pocałował ją lekko przez uchylone drzwi wozu. January zobaczyła, że powiedział kilka słów do Danny'ego, a ten z pewną miną przytaknął. Maleko, stuknąwszy w dach samochodu matki, cofnął się, aby mogli przejechać. Wreszcie ruszył w kierunku January. Palącym wzrokiem ogarnął jej postać - stopy w białych sandałach, gołe zgrabne nogi, dopasowany podkoszulek i wreszcie jej rozognioną twarz. Wciągnął dziewczynę za rękę do pokoju i zamknąwszy z pośpiechem drzwi, objął ją ramionami. - Na czym to skończyliśmy? - zapytał łobuzersko, zanim powitał ją mocnym pocałunkiem. Chcąc osłabić gwałtowny atak emocji, oparła ręce na ramionach Maleka. - Miałeś dać mi czas, bym złapała oddech - wyszeptała. - Teraz wdech. - Całował ją lekko. - O tak - zamruczał jak kot, językiem obrysowując wnętrze jej warg. - Teraz wydech. Powoli, nie łap tchu gwałtownie. Mogłabyś się zachłysnąć. - Ssał jej dolną wargę i przygryzał zmysłowo, a potem całował dziewczynę głęboko, aż jęknęła cichutko i cała wtopiła się w Maleka. Mężczyzna obsunął ręce na biodra dziewczyny i zakreślał dłońmi koła, przyciskając ją mocno do siebie. Potem nosem uniósł jej podbródek, aby móc całować szyję. - Co chciałabyś dziś robić? - Jeszcze pytasz? - Niezależnie od tego, jak bardzo bym teraz tego pragnął, nie będę cię kochał w pokoju hotelowym. - Nieznacznie odsunął się od
niej. - Pojedziemy na mój teren i tam sama zadecydujesz, co chcesz robić. Otaczając go swymi ramionami, January dotknęła miękkich czarnych włosów na karku Maleka. - Na przykład? - Coś z tego, o czym już wspominałaś. - Surfing, opalanie, pływanie, nurkowanie. - I wszystko inne, na co masz ochotę - dodał ochrypłym głosem, przyciskając January do siebie. - Zobaczymy, co nam przyjdzie do głowy. - Już nam przyszło - zaśmiał się cicho i przesunął delikatnie zębami wzdłuż szyi January. - Weź tylko kostium kąpielowy. - Ugryzł leciutko jej ucho. - Zresztą to też może nie być ci potrzebne. - Zabiorę na wszelki wypadek. - Wysunęła się z objęć Maleka. Zabrawszy torbę z jej ręki, pocałował dziewczynę mocno, zanim otworzył drzwi. Włożywszy bagaż na tył jeepa, uniósł January do góry. Sadzając ją na przednim siedzeniu, wplótł ręce w jej jasne włosy, aby odchylać głowę dziewczyny, w miarę jak pocałunek stawał się dłuższy i głębszy. Drugą ręką gładził szyję January, a potem jej ciało pod miękkim bawełnianym podkoszulkiem. Poczuła gorące mrowienie na plecach. Hawajczyk wyprostował się i lekko pociągnął January za włosy, potem wskoczył do samochodu i włączył stacyjkę. Szybki ruch, jakim wrzucił bieg, wywołał u niej dreszcze emocji. Wiatr rozwiewał jasne włosy January, kiedy tak pędzili autostradą. Odrzuciła je na plecy. - Wiesz co? Nie widziałam jeszcze dotąd prawdziwej polinezyjskiej chaty. - Może zbudujemy swoją własną. - I będziemy żyć jak ludzie pierwotni. - To jest pomysł - zamyślił się. Kiedy dojechali do jego domu, ujął ją za rękę. - Przebierzemy się na dole. Skorzystaj z pokoju gościnnego. Gdybyś potrzebowała pomocy, zawołaj. Był już na górze, kiedy weszła do salonu ubrana w plażową sukienkę, włożoną na kostium kąpielowy. Z upodobaniem przyglądał się jej nogom. - Piękne - orzekł łagodnie.
On także wyglądał nie najgorzej, jak zauważyła, w wypłowiałych spodenkach na wąskich biodrach i pasującej kolorem kwiecistej, nie zapiętej koszuli. Wszystko w nim było doskonałe - ścięgna, mięśnie i złocistobrązowe ciało. Maleko podszedł bliżej i rozwiązał pasek jej sukienki, tak aby móc pod nią objąć January w pasie. - Mój sąsiad przycina żywopłot i widział, jak przyjechaliśmy. Dłonie mężczyzny powędrowały w górę, kciukami leciutko drażnił jej piersi. - Lepiej chodźmy na plażę, bo stracisz reputację. - I tak za cztery dni.. - To jeszcze nie ustalone. - Wypuściwszy January z objęć, pociągnął ją za rękę w kierunku wyjścia. - Nie wódź mnie na pokuszenie. Kiedy dotarli na plażę, rzucił koszulę na piasek. Ścisnęło ją w dołku na widok gęstwiny czarnych włosów porastających piersi Maleka i znikających pod spodenkami. - Zdejmij sukienkę, January. - A może tytko usiądę i będę podziwiać widoki? - Jeśli nadal będziesz tak na mnie spoglądać, stanie mi się zupełnie obojętne, co pomyśli sobie sąsiad. Odwróciła wzrok na fale zalewające plażę. - Cóż - westchnęła z uśmiechem w oczach. Maleko, stanąwszy przed nią, zsunął sukienkę z jej ramion. - Też chcę podziwiać piękne widoki. - obrzucił ją uważnym spojrzeniem, wprowadzając słowa w czyn. - Jednoczęściowy kostium kąpielowy jest zdecydowanie najbardziej seksowną rzeczą, jaką kiedykolwiek widziałem na kobiecie. - To samo pomyślałam o spłowiałych męskich spodenkach. Chciała dotknąć jego ciała, ale nie starczyło jej odwagi. Podnosząc wzrok spostrzegła, że żyła na szyi Maleka pulsuje gwałtownie. Lepiej chodźmy popływać, to ochłoniemy - zaproponowała słabym głosem. Patrzył za nią, kiedy trzymając sukienkę w ręku oddalała się wolnym krokiem. Weszła do wody i odwróciła się do Maleka. Ciągle patrząc na niego, szła dalej, aż woda sięgnęła jej bioder. Wtedy zanurzyła się i widać było tylko głowę ponad spokojną, ciepłą powierzchnią oceanu.
Maleko ruszył za January i skoczył w nadpływającą falę. Wynurzywszy się koło dziewczyny, strząsnął wodę ze swych ciemnych włosów. Uśmiechnął się do niej uwodzicielsko, zmysłowo. - Dlaczego nie udajesz, że toniesz? Wyniósłbym cię na piasek i zastosował sztuczne oddychanie. - Podpłynął bliżej. - Albo przytaszczę deskę surfingową. - Czemu nie. - Wśliznęłabyś się na nią, położyła na brzuchu i uczyła manewrów. Sposób, w jaki to mówił, przyprawiał ją o dreszcze. - A potem co? - Wślizgnąłbym się na ciebie i zabrał daleko, na głęboką wodę. Poczuła, jak zaczyna głaskać jej uda, kiedy tylko zbliżyła się do niego. - Chyba i tak wpadłam po same uszy - stwierdziła chrapliwie. - Jeśli chcesz się czegoś przytrzymać, służę ci. - Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. - Maleko - zaprotestowała słabo. Położył jej rękę na swojej piersi, a sam przesunął rękę z jej biodra na uda. - Maleko - powtórzyła zaszokowana, gdy pochwycił jej drugie udo i oplótł swoje biodra jej nogami. Pożar rozpalił się w January, kiedy ich ciała zetknęły się na głębokiej wodzie. Ręką dotknął pośladków January i zsunął dziewczynę po swoim ciele. Szybko odpłynęła od niego na kilka stóp, a Maleko ślizgał się wzrokiem po jej rozognionych policzkach. - Chyba wrócę i posmaruję się oliwką - powiedziała z trudem łapiąc oddech i kierując się do brzegu. Stojąc w cieniu palmy, wycisnęła krem na dłoń i zaczęła energicznie smarować nim ramiona i nogi. Maleko wyszedł z wody. Stał podparłszy się pod boki i przyglądając się January bez skrępowania. Zachłannie pożerał wzrokiem każdą wypukłość jej ciała. Pod gładkim czarnym kostiumem zauważył sterczące brodawki jej piersi. - Nie wkładaj sukienki - wyciągnął rękę, aby ją powstrzymać. Nie posmarowałaś pleców.
Spojrzała ponad jego ramieniem na sąsiada, nadal strzygącego żywopłot. Wyglądało na to, że to zajęcie pochłania mu więcej czasu niż zazwyczaj. Połóż się na brzuchu - polecił dziewczynie Maleko. - Lepiej będzie, jak postoję. Zaśmiał się cicho, pochylając się nad January. - Mój kurczaczku - szepnął czule, odgarniając włosy z jej karku i zaczynając wcierać oliwkę w plecy. Skończywszy, przejechał opuszką palca wzdłuż kręgosłupa January, wsunął go pod kostium i lekko musnął nim jej talię. - Teraz ty mnie posmaruj - poprosił gardłowym głosem. Wyciągnął się na kocu na plecach, a ręce położył ponad głową, spoglądając na nią zmysłowo i wyzywająco: - Zacznij, gdzie tylko chcesz. Gorączka ogarnęła ciało January. Widząc zuchwały wyraz oczu Maleka, zdecydowała, że czas podjąć wyzwanie. - Dobrze - uklękła obok mężczyzny. Z góry, z butelki, skapnęły na brzuch Hawajczyka trzy krople oliwki. - Dobry początek? - zapytała, wmasowując je w skórę Maleka. - Chyba wiesz, co ze mną robisz? - wydusił. - Hmm, owszem, owszem. - Okrążyła opuszkiem palca twardą męską sutkę, a potem powiodła dłoń ku pępkowi i wolno wcierała oliwkę wokół niego. Ciało Maleka napięło się jeszcze silniej, mięśnie zagrały z rozkoszy. Kiedy dziewczyna przeciągnęła palcem wzdłuż paska od spodenek, gwałtownie wciągnął powietrze. - Bo się zadławisz, Maleko - zażartowała. - Jak tam się miewa Mac i jego żywopłot - dopytywał się Hawajczyk zdławionym głosem. - O, ma jeszcze sporo do zrobienia. - Wzruszyła ramionami i zabrała rękę. Mięśnie Hawajczyka rozluźniły się, chociaż twarz nadal płonęła. January wycisnęła oliwkę na dłoń i roztarta ją drugą ręką. - Zostało mi jeszcze parę miejsc. - Lepiej przestań. - Usiadł gwałtownie. - To ty zacząłeś.
- Żeby nie było żadnych wątpliwości, mam też zamiar dokończyć dzieła. - Wplótł ręce we włosy dziewczyny, aby obdarzyć ją za karę mocnym pocałunkiem. - Mała przerwa aż do drugiego śniadania. Rozsądnie zrobimy, wracając do wody, to nas uspokoi. Odepchnąwszy go, pobiegła w kierunku oceanu. Śmiejąc się radośnie, podążył za nią. Dogoniwszy ją bez najmniejszej trudności, chwycił dziewczynę za kostkę u nogi i przewrócił na plecy. Walczyła o wolność, czując płomienie w miejscach, gdzie dotykał ją rękoma lub ocierał się o nią swoim ciałem. Umknęła mu, wiedząc, że po prostu sam jej na to pozwolił. Po wyjściu z wody, chwyciwszy sukienkę, spojrzała na zbliżającego się do niej Hawajczyka, którego mokre, śniade ciało lśniło w promieniach słońca. - Polujesz na mnie? - Tak. - Skinął głową w kierunku sąsiedniego domu. - Mac właśnie odłożył przycinarkę i jeśli dziś zamierza robić to co zwykłe, to zapewne pójdzie na pocztę, a potem wstąpi na piwko. Mamy dla siebie dwie godziny. - Och. - Cała odwaga nagle opuściła January. Maleko rozwiązał pasek jej sukienki i wsunął rękę do środka. - Powtórz ten okrzyk w ten sam sposób. - Maleko objął dłonią pierś January, kciukiem drażniąc twardniejącą brodawkę. - Ach... Nagle Hawajczyk wsunął rękę pod jej kolana i uniósł dziewczynę wysoko. - Zbyt mocno drżysz, by chodzić - szepnął. Kiedy niósł ją przez trawnik w kierunku domu, słyszała mocne bicie jego serca. Wiedziała, że będą się kochać. Pragnęła go już, natychmiast, morze zmyło z niej wszelkie zahamowania. Nagle trzasnęły drzwi. Spojrzeli gwałtownie do góry. - Co się stało January? - zawołał Danny, zbiegając po schodach. Przyprowadziłem dwóch kolegów, żeby zobaczyli, jak grasz w nogę. Wojna uczuć widoczna na twarzy Maleka godna była uwiecznienia, istne studium rozczarowania! Chociaż rozpalone zmysły January także buntowały się przeciw niespodziewanej przeszkodzie, musiała stłumić śmiech na widok oblicza Maleka. - Co ci się stało? - dopytywał się Danny. - Nie widzę krwi ani niczego takiego.
- Czuję się świetnie. - A ja nie - mruknął pod nosem Maleko, stawiając dziewczynę na ziemię. - Nic jej nie jest - Danny rozchmurzył buzię, przyglądając się January z miną trenera, wysyłającego na boisko swego najlepszego zawodnika w nadziei, że ten zmieni niekorzystny wynik meczu. - Dlaczego ją dźwigałeś? - zwrócił się do Maleka. - Bo to przyjemniejsze niż podnoszenie sztangi. Po raz pierwszy Danny wyglądał na zbitego z tropu. - Zależy co kogo rajcuje. Pobiegnę po chłopaków. - Odwrócił się ku domowi. - Chwileczkę! - zawołał Maleko, ale Danny już znikał za rogiem. - Prawdopodobnie zaznalibyśmy więcej intymności na środku lotniska - rzucił Hawajczyk ze złością. - Nie przesadzaj. - Ten błysk w twoich oczach każe mi się zastanowić nad tym, czy czasem nie działasz w zmowie z Dannym. Usłyszeli, jak chłopiec sprzeczał się z kolegami, których właśnie przyprowadził na polanę za domem. - Nie wierzycie mi, to zobaczycie! - mówił. - Nawet nie zbliżycie się do piłki. - Danny, bujasz, aż ci się z tyłka kurzy! - naśmiewał się jeden z kompanów. - Właśnie - zgodził się z nim drugi. - Żadna tutejsza dziewczyna nie ogra nas w nogę, a co dopiero jakaś starsza dama. - Hm - mruknęła January unosząc brwi. - Bez żadnych numerów - ostrzegł Maleko. - Nie masz stroju do gry w piłkę. - Wrócił mu dobry humor, zły był jedynie na Danny'ego. - A oto i ona - chłopiec wskazał dziewczynę kolegom. Obaj jego kumple, w tym jeden trzymający pod pachą podniszczoną piłkę nożną, przyjrzeli się January krytycznie. - Wygląda na facetkę z kontynentu - powiedział jeden i zabrzmiało to tak, jakby chorowała na nieuleczalną dolegliwość, eliminującą zdecydowanie jej zdolność do gry. - Zgadza się - przytaknął ochoczo Maleko, krzywiąc usta. Musicie wybrać odpowiedniejszy moment na mecz. January nie może dziś grać. Obrzuciła go pełnym wyrzutu spojrzeniem.
- Musi dziś zagrać - nalegał Danny. - Nie zostało jej już wiele dni. - No, taka stara to jeszcze nie jestem - oburzyła się January. - Danny nie o tym myślał - roześmiał się Maleko. - Tylko piętnaście minut, proszę - błagał chłopiec. - Gdybyś się przyjrzał dobrze, zobaczyłbyś, że January ma na sobie kostium kąpielowy - głos Maleka brzmiał stanowczo. - Na pewno zabrała ze sobą jakieś inne ubranie. Twarz January oblała się purpurą. - Chodź, Moke - zawołał jeden z chłopców. - Danny znów zasuwa głodne kawałki. Odwrócili się, a Danny z pobladłą twarzą spoglądał za nimi, zaciskając pięści. - Chwileczkę! Poczekajcie! Ale oni szli naprzód. January wyczytała z twarzy Danny'ego, że czuł się zraniony i zagniewany. Serce dziewczyny ścisnęło się z żalu i zrozumiała, ze tylko jedno może zrobić. Włożyła palce do ust i przeraźliwie zagwizdała. Cztery pary zdumionych chłopięcych oczu zwróciło się ku niej. January wzięła się pod boki. - A dokąd to? - zapytała wyzywająco. - Zagra z nami! - krzyknął Danny radośnie. - Zobaczycie, co ona potrafi. - To przechodzi ludzkie pojęcie - Maleko błysnął oczami. Dlaczego współczesna kobieta czuje się zmuszona udowodnić, że jest tak dobra w grze jak mali chłopcy? - Bo nazwano mnie staruszką - odpowiedziała słodko. - Wiek to rzecz względna. W obecnej chwili właśnie czuję, że się starzeję. - To lepiej przesiedź mecz na ławce. - Będę sędzią. Idąc do domu, zmierzwiła ręką włosy Danny'ego. - Daj mi dwie minuty na włożenie spodenek. Uzgodnili, że wszyscy zagrają na boso, aby gra była fair. Obaj chłopcy zdjęli ochraniacze i buty z korkami. Grali przeciw Danny'emu i January. Po utracie trzeciej bramki i Mac, i jego kolega gotowi byli przyznać, że wahine z kontynentu naprawdę umie grać w piłkę.
Następnie Maleko poprosił Danny'ego, aby teraz on był sędzią. January szybko odkryła, że Hawajczyk zna sporo zgrabnych dryblingów i chce je wykorzystać przeciw niej. Podał piłkę Keokiemu, a ten umieścił ją gładko w bramce między dwiema palmami. Walcząc o piłkę, Maleko szepnął dziewczynie: - Muszę jakoś wyładować frustracje. - Zamruczał coś jeszcze, kiedy odwróciła się gwałtownie tyłem do niego, starając się skierować piłkę do swego partnera. Maleko w odwecie pogładził ją po plecach. - Zagranie ręką! - zawołał Danny. - Faul! Maleko, nie wolno używać rąk w grze, przestań natychmiast! - Słyszałeś sędziego - January wybuchnęła niepohamowanym śmiechem. - Nie wiedziałem, że chłopak ma tak bystry wzrok odpowiedział zirytowany. Skonana, usiadła na schodkach werandy i obserwowała, jak Maleko daje chłopcom dobrą szkołę biegania. Rozmyślnie posłał piłkę daleko, ponad żywopłot Maca. Patrzyli jak szybuje w górze i spada na podwórze matki Maleka, dwa domy dalej. Moke zanurkował w krzaki i pobiegł po piłkę. Keoki i Danny usiedli, aby złapać oddech. Ro2mawiali przez chwilę cicho, patrząc, jak zadowolony Maleko siada koło January. - Chcesz się nas pozbyć - Danny uśmiechnął się domyślnie. - Skąd ci to przyszło do głowy. - Mężczyzna odwzajemnił uśmiech. Oparł się na łokciach i spojrzał na January. - Masz jakiś pomysł, jak odesłać tę czeredę do domu? - Powiedz im może krótko, że dwoje ludzi to miłe towarzystwo, a pięcioro to już dum. - Wszystkie moje dobrze obmyślone zamiary spaliły na panewce przez mecz piłki nożnej. - Pogłaskał dziewczynę po udzie. - A oto i twoja matka - January podniosła głowę. - Czyja matka? - Twoja. I chyba wcale nie ma zamiaru powiedzieć ci, że czas na małą drzemkę w domu. - Możemy zawsze mieć nadzieję. - Wstał. - Dobry Boże! Niesie drugie śniadanie.
Apikaila przeszła przez trawnik, a jej zielone oczy błyszczały wesoło, kiedy pochwyciła spojrzenie syna. - Nie chciałam przeszkadzać, kiedy bawiliście się tak wspaniale. - Maleko chrząknął. - Ale przynajmniej zrobiłam wam coś do zjedzenia. Chłopcy rzucili się na kanapki, domowe ciasteczka i sok owocowy. - Maleko miał wcześniej przygotować drugie śniadanie poinformowała Apikailę January, patrząc figlarnie na ponurą twarz mężczyzny - ale zagoniono nas do czegoś innego. - Makuahine, przydałaby się nam mała pomoc - rzucił zdesperowany Maleko. - Ipo, świetnie dawaliście sobie radę, a ja jestem za stara na grę w piłkę. - Uniosła rękę. - Mac! Aloha! Chodź do nas! Mamy mnóstwo kanapek.
Rozdział V - Będziesz tu jutro, January? - zawołał Moke w jakiś czas później, idąc do domu. - I tak będzie zbyt zajęta, aby grać w piłkę - wtrącił szybko Maleko, rzucając jej ostrzegawcze spojrzenie. Keoki i Danny zostali delikatnie zachęceni do gry na trawniku Apikaili. Łapówka w postaci ciasteczek skłoniła ich wreszcie do odejścia. - Może zjesz z nami obiad? - zaproponowała matka Maleka. - Byłoby mi bardzo miło, ale dziś nie mogę. - Oczy January umknęły przed szybkim spojrzeniem Maleka. - Zaraz po przyjeździe kupiłam bilet na luau w hotelu Hilton w Sheraton. Apikaila spojrzała współczująco na syna. - No to może innym razem. Na pewno spędzicie miło resztę popołudnia już bez osób trzecich. - Wychodząc, uśmiechnęła się rozbawiona jakąś myślą. January złożyła ręce w przepraszającym geście: - Nie mogę wracać do Oregonu i oznajmić wszem i wobec, że nie brałam udziału w prawdziwej hawajskiej luau. - Podjęłaś już decyzję - stwierdził ponuro. - Całą noc byłeś na nogach, Maleko. Jak położysz się na pięć minut, uśniesz natychmiast twardo jak kamień. - To zależy - nadal był przygnębiony. Wziął ją za rękę, kiedy wchodzili do domu po jej rzeczy. - Masz jakieś plany na następne trzy dni? - Jedynie zwiedzanie. Mogła jeszcze zmienić decyzję i zostać na obiedzie, ale byłoby to nieme przyzwolenie na wszystko inne. Czy była na to gotowa? Fizycznie - tak. Nawet wejście po schodach z dłonią wplecioną w jego dłoń przyprawiało jej ciało o gorączkę i czuła mrowienie w piersiach. Jednak psychicznie nie była pewna swych uczuć. Czy to przelotny hawajski romans, czy mogło się z niego zrodzić coś więcej? Potrzebowała czasu, aby wszystko przemyśleć, i to z dala od Maleka. Podczas drogi powrotnej do hotelu rozmawiali niewiele. Wyniósł ją z jeepa i trzymał przytuloną przez chwilę, całując powoli w cieniu hibiskusa. Potem zerwał kwiat i wpiął dziewczynie we włosy. January zdawała sobie sprawę z tego, że była już w pół drogi do zakochania się w Maleku, co czyniło sytuację jeszcze bardziej
kłopotliwą. Chyba dobrze się stało, że nie mogli spędzić razem tego wieczoru, bo musiała spokojnie zadecydować, czy kontynuować znajomość, czy zakończyć ją, zanim sprawy posuną się dalej. Maleko oparł rękę o framugę drzwi, gdy wkładała klucz w zamek. - Wyglądasz na zmartwioną. - Trochę jestem. - Powiesz mi, co cię trapi? Przygryzła usta i nie spojrzała na Hawajczyka. - Myślę o Dannym - wymigała się od odpowiedzi. Mężczyzna uniósł jej podbródek i spojrzał jej w oczy. Pojęła, że nie uwierzył, ale nie męczył jej dalej pytaniami. Przesunął palcem po jej ustach. - To, co zrobiłaś, ma dla niego wielkie znaczenie. - Pomogłeś mi w tym. - Przez parę minut miałem ochotę mu przylać - przyznał ponuro. - To był cudowny dzień, Maleko. Dziękuję ci. - W oczach January błyszczało podniecenie. Zmarszczył brwi. - Dobranoc - szepnęła ochryple i weszła do pokoju. - January. Chwycił ją wpół. - Kiedy będziesz na tej przeklętej luau, pomyśl o tym. - Wplótł ręce we włosy dziewczyny i mocno pocałował. - I o tym - rzucił jeszcze, całując ją ponownie i z wielkim podnieceniem przyciskając do siebie. Kiedy wreszcie oderwał od niej wargi, nadal trzymał dziewczynę przy sobie. - Nie planuj nic na jutro. Reszta twego czasu na Kauai należy do mnie. - Ostatni pocałunek był pełen czułości. - Nie wyjmuj kwiatka - szepnął prosto w jej obrzmiałe usta. - Oznacza, że nie jesteś wolna. Zostawszy sama, January oparła się o drzwi, z zamkniętymi oczami nasłuchując warkotu odjeżdżającego jeepa. Podniosła drżącą rękę do czoła. „I co teraz? - zastanawiała się. - Czy wyznać mu wszystko, zanim posunie się dalej?" Zrobiło się jej słabo na samą myśli o tym; łzy błysnęły w oczach January, oślepiając ją na chwilę. Maleko był takim mężczyzną, o jakim zazwyczaj marzy kobieta bardzo podniecającym, pełnym uroku, zmysłowym. Przypomniawszy sobie, jak właściwie postępował z Dannym, poczuła, że jej serce ścisnęło się z bólu. Byłby cudownym ojcem.
Jak zawsze, gdy opanowywały ją bolesne myśli, znalazła sobie zajęcie. Wysypała zawartość torby i posegregowała rzeczy, wyrzucając co niepotrzebne. Wypłukawszy w łazience kostium kąpielowy i rozwiesiwszy go do wysuszenia, wzięła prysznic i umyła włosy. Przygotowując się na luau, cały czas rozmyślała o Maleku i pytała sama siebie, dokąd zmierza ich znajomość. Głęboko się zaangażowała, ale co naprawdę czuł Maleko? Gdyby jego uczucie było głębokie, musiałaby mu wyznać całą prawdę, łącznie z tym, o czym nigdy z nikim nie rozmawiała. Ale jak miała poruszyć taką delikatną, bolącą sprawę po tak krótkiej znajomości? Zostały jej jeszcze trzy dni. Potem wróci do domu. Po co wspominać o czymkolwiek, przecież może miło spędzić z nim ten krótki czas na Kauai! Czy w cokolwiek trwałego może przekształcić się wakacyjny romans? Za bardzo się tym wszystkim przejmuje. Jednak nie mogła lekceważyć tego, co się działo: January zdawała sobie sprawę, że nie jest to taka sobie przygoda na jedną noc. Włożyła białą ażurową sukienkę i pantofle na obcasach. Szyję ozdobiła koralowym naszyjnikiem, w uszy wpięła kolczyki. Spoglądając na siebie w lustrze, zastanawiała się, jak to możliwe, że wygląda tak spokojnie, kiedy wewnętrznie wrzała od sprzecznych uczuć. Podmiejskim autobusem pojechała do hotelu Hilton. Wokół budynku stylizowanego na polinezyjską chatę, gdzie urządzono luau, kołysały się palmy oświetlone blaskiem gwiazd. Obejrzawszy tu ceremoniał pieczenia świni, January weszła do środka, gdzie znajdował się bar. Zamówiła mai tai i usiadła z tyłu. Przystojni, młodzi kelnerzy ubrani w hawajskie stroje żonglowali między stołami, nalewając mai tai z wielkich dzbanów. Jeden z nich, młodzik o ciemnych oczach, stał przy stole January, przyglądając się jej ukradkiem. Kiedy dziewczyna opróżniła szklankę trochę więcej niż do połowy, nachyli się i dopełnił ją. - January Templar? - zapytał z zaciekawieniem. - Skąd pan zna moje nazwisko? - Uniosła głowę. - Maleko powiedział mi, żebym szukał najładniejszej blondynki na sali i znalazłem. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Jest tutaj? - zapytała z uwagą w głosie.
- Nie - roześmiał się. Nachylając się niżej, dodał: - Za nic nie poszedłby na takie widowisko. Twierdzi, że to nędzna namiastka prawdziwego hawajskiego folkloru. - A więc? - Zadzwonił do mnie, prosząc, bym trzymał Kanaka z dala od pani, w miarę potrzeby napełniał szklanki mai tai i dopilnował, by bezpiecznie dotarła pani do autobusu. Nazywam się Kale i jeśli potrzebuje pani czegoś, będę niedaleko. - Jest pan kuzynem Maleko? - uśmiechnęła się cierpko. - Takim przyszywanym bratem. - Pobiegł do innych gości. Kiedy Kale nie kręcił się przy January, stał z innymi kelnerami i kelnerkami przy barze czy bufecie, obserwując ją z daleka, zupełnie jakby miała prywatną ochronę. Raz czy dwa Kale nachylił się do kogoś i coś powiedział, a potem obaj spojrzeli w jej kierunku. Zaczęła się czuć, jakby występowała na bocznej arenie w cyrku. Bębny wybijały rozgrzewający ciało, podniecający rytm, w takt którego tańczyły trzy piękne Hawajki, ubrane w spódniczki z palmowych liści. Turyści patrzyli jak zahipnotyzowani. Kale z kolegami nawet nie udawali, że się im przedstawienie podoba. January nie mogła upić więcej niż trzy łyki, aby któryś z nich nie podszedł napełnić szklanki. Poczuła, że jest na lekkim rauszu. - O ile nie jest pan zbyt zajęty - zaczęła, kiedy Kale znów podszedł do jej stolika - będzie pan musiał wsadzić mnie do autobusu. - Maleko prosił mnie, abym to zrobił, ale nie powiedział jak roześmiał się. Do końca wieczoru January nie myślała o smutnych sprawach. Jej gorące uczucie i bujna wyobraźnia koncentrowały się na osobie Maleka. Kale odprowadził ją do autobusu. W oczekiwaniu na jego przyjazd, nucąc hawajską melodię, January demonstrowała ruchy tańca hula, które zaobserwowała w czasie występu. Kiedy wszyscy usiedli, chciała założyć swój wieniec na szyję Kalego, ale utknął mu na uchu. Kilku pasażerów wybuchnęło śmiechem. - Może lepiej sam odwiozę panią do domu. - Oczy mu zabłysły. Pogroziła mu palcem. - Jesteś wolny. Nachyl się, a otrzymasz nagrodę. - Maleko mnie zabije - jęknął.
Ucałowawszy go głośno w policzek, poklepała z macierzyńską czułością. - Powiedz Malekowi, że wykonałeś robo.. tę pier... wsza kla... sa. Dam ci re... feren... cje - język się jej plątał, ale w końcu zdołała powiedzieć to, co chciała. Kierowca autobusu, będący niemal w wieku ojca January, przyjrzał się dziewczynie z troską. Kiedy upewnił się, że dotarła bezpiecznie na miejsce, otworzył koło niej okno na całą szerokość. - Czuję się świetnie - zapewniła go z głupawym uśmiechem. - Jeśli poczuje się pani niedobrze, proszę się wychylić. Wysiadła jako ostatnia przy hotelu Coco Palms. Zimne, wilgotne powietrze cudownie chłodziło jej rozpalone policzki. Kierowca pomógł jej na schodkach, obawiając się, że sama zaryłaby nosem w chodnik. - Może odprowadzę pani do pokoju? - Nie trzeba. Popatrzył sceptycznie, ale puścił ją dalej samą. January obeszła cały budynek, zanim wpadła w krzewy obok wejścia. Gdyby nie chwyciła się słupa podtrzymującego płonącą pochodnię, pewnie spędziłaby tam noc. Wstała, podciągając się na nim, i zaczęła wyplątywać się z zarośli. Nie kłopotała się zapaleniem światła w pokoju. Błądziła ręką w ciemności, aż z trudem zdołała zamknąć drzwi na łańcuch, a potem tak rzuciła torebkę, że ta odbiła się od drzwi szafy. Zrzuciwszy but, pokuśtykała do sypialni. Zanim zatonęła w wielkim, podwójnym łożu, w ostatniej chwili przypomniała sobie o zdjęciu drugiego pantofla. Właśnie bardzo z siebie zadowolona rozpoczęła wyśpiewywać na cały głos „Mały biały domek", gdy usłyszała, że w sąsiednim pokoju ktoś wali w ścianę. Nagle zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę dopiero po czwartym dzwonku. - Szszsz - zasyczała. - Już nie będę. Zaśpiewam tylko kilka słów, żeby się wykrzyczeć. - Podobała ci się luau? - Och, to ty - zaświergotała do Maleka. - Fantastyczna, a ten twój przyszywany brat jest wspaniałym kelnerem, nie trzeba go wcale prosić, sam napełnia szklanicę. Stoi i nalewa, nalewa, nalewa. Jest tylko jeden mały problem. - Jaki? - zapytał ze śmiechem.
- Zaproponowałam mu napiwek, a on spojrzał na mnie, jakbym próbowała wsadzić mu rękę w spodenki. - A próbowałaś? - Chyba nie - odpowiedziała po krótkim namyśle. Prawdopodobnie pamiętałabym o tym, jak sądzisz? - Jeśli już musisz wkładać rękę w czyjeś spodenki, lepiej, żeby należały one do mnie. - Ależ, Maleko - obruszyła się z udanym smutkiem. - Wcale ich nie nosisz. - Może uda mi się wytrzasnąć jedną parę na rano. - Naprawdę? Prezentowałbyś się dużo lepiej niż ci faceci na pocztówkach. - Czy nie powinienem przyjść i ukołysać cię do snu? - Lepiej zostań w domu i odpocznij do jutra. - Dobrze się czujesz, January? - Usłyszała troskę w głosie Maleka. - Zamknęłaś drzwi na klucz? - „Tak", na oba pytania. Maleko - dodała chrapliwym głosem. Jesteś słodki jak cukiereczek. - Słodki? - nie był zachwycony. - Naprawdę... bardzo cię lubię, wiesz? - Stajesz się sentymentalna, January. - Troszeczkę. - Przełknęła głośno ślinę. - Dlaczego? - zapytał łagodnie. - Odczuwam tak wiele, i to zbyt prędko. - Czas tu nic nie znaczy. - Powinniśmy zwolnić. - A ja z całego serca pragnę przyspieszyć. - To nie jest dobry pomysł - szepnęła drżąc. - Niczego o mnie nie wiesz. - A co według ciebie powinienem wiedzieć? Miała więc teraz szansę, aby mu o wszystkim opowiedzieć, ale coś zdusiło w niej słowa prawdy. - January? Opuściła ją odwaga i, zamykając oczy, wymyśliła coś innego: - Ciągle pamiętam, że zostało mi tak mało czasu. - Pamiętasz, czy wciąż sobie przypominasz? - zapytał ostro. - I tak, i tak. - To przedłuż pobyt.
- To nie takie proste, Maleko. Mam swoje obowiązki w Brookings. - Na przykład? - Pracę. - Bank się bez ciebie nie zawali. - Nie, ale... chodzi też o rodzinę, harcerki, moją kościelną grupę... - To, co się rozgrywa między nami, jest ważniejsze. - Maleko, sama nie wiem, co robić. - Zostań - powtórzył stanowczo. - Muszę to przemyśleć. - Serce January zaczęło bić jak oszalałe. W jej głosie brzmiała rozpacz i łzy. - Czasami zbyt długie rozmyślanie do niczego nie prowadzi. Westchnął z rezygnacją. - Wybraliśmy zły moment do dyskusji na ten temat. Powinniśmy być razem, omawiając tę sprawę. - Wtedy jasne myślenie w ogóle nie byłoby możliwe - przyznała. Jego śmiech był czuły, zmysłowy, pełen zrozumienia. - To dużo lepiej brzmi niż określenie „słodki". - Dziękuję za dzisiejszy wieczór. Byłam pod dobrą opieką. - Teraz odpocznij - doradził czule. - Zobaczymy się rano i czasem nie planuj żadnych samodzielnych eskapad. Dostarczę ci jutro prawdziwych hawajskich doznań. - Taka obietnica nie pozwoli zasnąć żadnej kobiecie. - Śnij o mnie, Aloha, ipo - pożegnał ją czule i wyłączył się. January czuła bolesny ucisk w gardle i usta jej drżały, gdy odkładała słuchawkę. Zbudziła się o trzeciej rano, a ażurowa sukienka oplatała ją niczym kokon na wysokości bioder. Wyśliznęła się z niej i pozwoliła, aby opadła na podłogę, zanim ponownie zasnęła otulona kołdrą. Jakiś czas potem zadzwonił telefon. Wymacawszy go, na wpół przytomna podniosła słuchawkę. - Poranne budzenie, panno Templar - poinformował ją miły kobiecy głos. - Dobrego dnia. Pojękując, January starała się wrócić do przytomności, koncentrując się na małym, podróżnym budziku. Była ósma rano i dziewczyna nie mogła sobie w ogóle przypomnieć, aby zamawiała budzenie.
Przykrywając głowę kołdrą, zamknęła oczy. Prawie w tej samej chwili telefon zadzwonił ponownie. Odebrała go mrucząc ze złością. - Koniec spania - radośnie obwieścił Maleko. - Mamy masę rzeczy do zrobienia. Jak twoja głowa? - W porządku. - Delikatnie dotknęła skroni. - Gdyby nie jakieś młoty walące wewnątrz. - Dzwonię z biura. Zabieram cię za godzinę. Zamów porządne śniadanie, bo ci się przyda, i koniecznie włóż wygodny strój i buty, żadnych sandałów ani sukienek. - Tak jest - wycedziła kwaśno, ale Maleko już odłożył słuchawkę. Godzina to było dużo czasu, więc gdy przyjechał, powitała go odziana w białe szorty i jasnoróżową krótką bluzeczkę wiązaną na ramionach. Maleko miał na sobie spłowiałe dżinsy, jasnoniebieską kwiecistą hawajską koszulę i znoszone sportowe buty. - Nie masz nic innego niż sandały? - Pantofle do joggingu. - Będą musiały wystarczyć. - Oparł się o ścianę, patrząc, jak January, wyjąwszy buty z szafki, sadowi się na rozrzuconej pościeli, aby je nałożyć. Usiadł koło niej i odgarnąwszy kosmyk złotych włosów z jej piersi, owinął go sobie wokół palca. Pociągnął lekko, przysuwając January bliżej siebie. Drugą rękę wsunął pod jej włosy na karku i zaczął delikatnie głaskać jej skórę. Uniosła głowę w oczekiwaniu na pocałunek, ale Maleko podniecał ją, muskając tylko kąciki jej warg, skroń, szczupłą szyję. Kiedy cofnął się powoli i zabrał ręce, poczuła, jak zsuwa się z niej bluzeczka. - Sprytne - zganiła Maleka, chwytając szybko okrycie, zanim opadło niżej. - Takie stroje podsuwają mi różne pomysły. - Jego wzrok był nieodparcie prowokujący. Pchnął ją lekko na materac i pochylił się. Na przykład taki - zacząwszy namiętnie całować jej wargi, rozchylił je i zachłannym językiem badał wszystkie najsłodsze zakamarki jej ust. Z gardła mężczyzny wyrwał się chrapliwy jęk, dowodzący, że spodobał mu się ich smak i że pragnie więcej. Błądząc dłońmi wzdłuż ciała Maleka, wygięła się w górę, aby być bliżej niego. Zsuwając bluzeczkę Hawajczyk nakrył jedną z piersi
dziewczyny dłonią i zbliżył do niej swe usta. Ile razy muskał językiem twardniejące sutki, tyle razy January wydawała cichy okrzyk rozkoszy. Maleko zaczął ssać je, najpierw delikatnie, a kiedy wplotła mu palce we włosy, nacisk jego warg wzmocnił się. - Jak dobrze - wyszeptała bez tchu. Podciągnął się wyżej i wsunął umięśnioną gołą nogę między jej uda. Ręką pieścił brzuch dziewczyny, aż zakołysała biodrami. - Czy to nowa hawajska tortura? - zdołała zapytać. Śmiech Maleka podniecał ją, a jego ręka wędrowała coraz niżej, głaszcząc ciało January wolno i mocno. Zatopił usta w jej wargach, drażniąc jej język, aż teraz ona z kolei wsunęła go w usta mężczyzny. Wzrastające w niej pożądanie zmieniło ten pocałunek w szaleństwo. Wsunęła ręce pod koszulę Maleka, aby poczuć napinające się mięśnie jego pleców, a potem śmiało skierowała dłonie niżej. - Maleko - szepnęła ochrypłym głosem, wsuwając rękę w jego dżinsy - myślałam, że będziesz miał dzisiaj bieliznę na sobie. Pieszczota jej palców wyrwała mu z ust jęk rozkoszy, a ciało Hawajczyka wygięło się gwałtownie. Był gotowy podobnie jak i ona, ale nagle January poczuła, że Maleko odsuwa się od niej. - Maleko - zaprotestowała słabo. Oddychał ciężko. - Chodźmy stąd - podciągnął ją w górę, aż usiadła i zaczął zawiązywać jej bluzeczkę drżącymi rękami. - Nałóż buty. - A co to znowu? Inna hawajska tortura? - Po raz pierwszy nie będę się z tobą kochał w hotelu powiedział ostro, wstając. - A więc gdzie? Oczy mężczyzny zabłysły na dźwięk pożądania w jej głosie. Kucnąwszy wsunął jej na nogi skarpety, a potem buty. Niepohamowanym ruchem przejechał dłońmi w górę jej nóg i pochylił głowę, pocierając zmysłowo twarzą o jej brzuch. Kiedy zaczęła opadać na tapczan, pochwyciwszy ją wpół, uniósł do góry. - Chodź - głos Maleka był zdyszany. Położywszy ręce na jej biodrach, prawie wypchnął January za drzwi. - Spodoba ci się. - Co? - Miejsce, do którego cię zabieram. - Nie zdradzisz dokąd?
Poprowadził dziewczynę prędko główną aleją i posadził w jeepie. Nie udzielił jej odpowiedzi nawet kiedy pędzili już autostradą w kierunku Lihue. - Maleko, dokąd jedziemy? - Ofiaruję ci autentycznie hawajskie przeżycie. Zielone oczy mężczyzny rzucały tak tajemnicze, podniecające spojrzenie, że January postanowiła być nieco ostrożniejsza. Kiedy Maleko skręcił w ulicę, biegnącą koło jego biura, zaczęła domyślać się, co planuje. Minąwszy budynki „Ważki", skręcił na lotnisko. - Znowu odbędziemy lot trąby powietrznej? - zapytała, widząc rozgrzewający się poza barierką antycyklonową helikopter Straży Leśnej. - To nie będzie wycieczka. - Maleko wysadził January z jeepa. Tym razem myślę o konkretnym miejscu przeznaczenia. - Nadal trzymał ją w górze. - Jakiego przeznaczenia? Poczekaj chwilę! - Zaczęła z nim walczyć. - Uspokój się. - Uspokój?! Uspokoję się, jak mi powiesz... - wydała urywany okrzyk, kiedy przerzucił ją przez ramię na strażacką modłę i mocno przytulił nogi do piersi - Maleko! - Tak jest lepiej. - Dłonią przejechał po jej udzie. Próbowała kopać, ale szybko uwięził jej nogi w silnym uścisku przedramienia. - Uważaj, gdzie stawiasz stopę - zachichotał. - To jedyny sposób postępowania z kobietą - stwierdził jakiś mężczyzna, otwierając przed nimi drzwi helikoptera. Kiedy Maleko opuścił January na dół i wepchnął do środka, spostrzegła roześmiane, niebieskie oczy i rozjaśnione słońcem włosy wysokiego mężczyzny, który zajął przedni fotel i miał pilotować maszynę. - Wszystko jasne. Dolinę opanowała straszna hawajska zaraza i musi zostać poddana kwarantannie przez kilka dni zanim przybędzie ktoś z Ministerstwa Zdrowia - oznajmił pilot z szerokim uśmiechem. Maleko roześmiał się serdecznie. - Na posterunku powiedz Brandiemu, że jestem jego dłużnikiem. - Zapiął pasy przy fotelu January i odepchnął ją, kiedy chciała chwycić za klamkę. Uniósł kciuk w stronę pilota: - Lecimy! Nie utrzymam jej tak przez wieki!
Otworzyła usta, aby zaprotestować, ale Maleko znowu pchnął ją na fotel i stłumił wszelkie dalsze okrzyki serią pełnych namiętności mocnych pocałunków. Kiedy wystartowali, gwałtownie chwyciła za koszulę Hawkbryna. - Lecimy do Kokee - powiedział w końcu. - Gdzie... jest to... Ko - Kee? - wysapała. - Na końcu świata. „I prawdopodobnie ma rację" - pomyślała January na widok górzystej przestrzeni pokrytej dziką tropikalną roślinnością, dalekiej od jakiegokolwiek śladu cywilizacji. Helikopter wylądował na malutkim płaskowyżu, wyglądającym jak znaczek pocztowy w porównaniu z ogromem zielonej dżungli. Pilot nie wyłączył silników, kiedy Maleko wyskoczył, ciągnąc January za sobą. Gestem ręki nakazał jej schylić się, pobiec kilkaset metrów naprzód, zatykając uszy, aby nie ogłuchnąć od huku maszyny. W mgnieniu oka helikopter uniósł się w górę. January odwróciła się szybko, a wiatr rozsypywał włosy wokół jej twarzy. Kiedy zapanowała względna cisza, spojrzała na Maleka, ciągnącego wielki plecak. - Gdzie jesteśmy? - krzyknęła, kiedy helikopter wzbił się na sporą wysokość. - Z dala od nieznośnego tłumu ludzi. - Podał jej mniejszy i lżejszy plecak. - Proszę, ponieś to. Usłuchała Maleka, szybko obrzucając wzrokiem okolicę. Nie zauważyła żadnej drogi w pobliżu, nic, tylko poszarpane góry wulkaniczne, bujne tropikalne drzewa i pnącza, a w oddali błyszczącą lazurową wodę. - Mam śliczną małą chatkę w staropolinezyjskim stylu. - Maleko powiódł January w stronę wąskiego przejścia wyciętego w dziewiczej dżungli. Helikopter stał się już jedynie punkcikiem na niebie. - Kiedy po nas wróci? - January nadal miała się na baczności. Czuła, jakby zerwane zostały ostatnie więzy łączące ją z nowoczesnym światem. Musiała złapać Maleka za rękę, gdyż szedł naprzód, nic nie mówiąc. - Kiedy, powiedz?! - Ma przylecieć za trzy dni.
- Trzy dni! - Stanęła jak wryta z otwartymi ustami. Spojrzał na nią przez ramię, a jego zmysłowe oczy śmiały się uwodzicielsko. - Kiedyś mówiłaś, że pragniesz poznać prawdziwe Hawaje, a więc ci je pokażę. - Tylko mi nie mów, że ujrzymy plantację ananasów za następną górą - zawołała gwałtownie, kiedy ponownie zaczął maszerować. Zatrzymaj się! - Pobiegła za nim. - Maleko, pomówmy rozsądnie! - Możemy rozmawiać idąc. To skróci nam drogę. - Słuchaj, nie jestem przygotowana na trzydniowy camping! Odgarnęła pnącza, postępując za nim. - Jesteś przygotowana w wystarczający sposób. - Cholera jasna! To porwanie! - Zgadza się, to stary hawajski zwyczaj. Kiedy mężczyzna decyduje się być z wybranką, uprowadza ją od rodziny. Jeżeli zdoła dotrzeć z dziewczyną do swej chaty zanim podetną mu gardło, należy do niego. - Moi krewni przebywają za oceanem, w Brookings, w Oregonie! Roześmiał się szelmowsko. - No to nie muszę się o nic martwić, prawda? Pozwolę ci iść zamiast ciągnąć cię za włosy. - Maleko, bądź poważny! A ubranie? Mam tylko to, co na sobie. - Moi przodkowie nie mieli nawet tego, to co masz też nie będzie ci potrzebne. - Uśmiechnął się drapieżnie, a January poczuła zalewającą ją falę gorąca. Po przebyciu stu jardów dziewczyna zapytała: - Od kiedy planowałeś to porwanie? - Szczegóły obmyśliłem zeszłej nocy, ale rozmyślałem o tym od dnia naszego poznania. Wędrowała za nim dalej, omijając korzenie i rozgarniając liściaste pnącza. - Jesteś zupełnie niemożliwy, wiesz? Stary hawajski zwyczaj mruczała rozwścieczona. - Desperaci podejmują desperackie kroki. - Mógłbyś nieco zwolnić. - Dopiero jak się dobrze zmęczysz i nie będziesz miała sił, aby się kłócić.
Kluczyli przez paprocie, drzewa i pnącza, maszerując wąską, prawie niewidoczną ścieżką, aż nagle Maleko zatrzymał się na skraju malowniczego urwiska. Wyciągnął rękę przed siebie. - Oto nasz szlak. - O mój Boże! - wydusiła January. Zobaczyła przed sobą strome zbocze wygasłego wulkanu, opadające w dół na głębokość kilku tysięcy stóp.
Rozdział VI - Wykluczone! - krzyknęła przerażona. - Będę przy tobie przez cały czas - zapewnił dziewczynę Maleko. - Baw się dobrze, ale sam. - Cofnąwszy się, zaczęła wracać wąską ścieżką przez dżunglę. Po chwili usłyszała brzęk klamerek i stuk ostrzegający ją, że Maleko pozbył się ciężkiego plecaka i goni ją. Zaczęła biec szybko, ale Hawajczyk znał puszczę dużo lepiej. Splątane pnącza zatarasowały January drogę. - I dokąd to? - zapytał. - Jesteś z siebie zadowolony - rzuciła oskarżycielskim tonem. - Przemierzyłem ten szlak setki razy. - Bóg z tobą. - Chodź. - Nigdy - upierała się. - Dobra, sama tego chciałaś. - Znów chwycił ją mocno i przerzucił przez ramię. - Mnie ten sposób bardzo odpowiada. - Postaw mnie! - krzyknęła, kiedy ręką przytrzymał ją za pośladki. - Błagam - prosiła, gdy zaczął iść. Maleko opuszczał dziewczynę powoli, przesuwając rękoma wzdłuż jej ciała, aż ześliznęła się mu z ramienia. Trzymał ją w pasie mocno, nawet kiedy stanęła na ziemi. Odgarniając włosy z jej zaczerwienionych policzków, uniósł twarz January ku sobie. - Nie bój się - powiedział czule. - Właśnie, że się boję - głos dziewczyny łamał się. - Nie jestem kozicą, nie pokonam tego szlaku. - Ze mną ci się uda, po prostu trzymaj mnie mocno za rękę. Obiecała w końcu, że zbierze całą swą odwagę i uczyni to, o co prosił. Kiedy dotarli na początek zejścia, nałożył plecak. - Gotowa? Spojrzała w głąb krateru wygasłego wulkanu. Wieki temu potoki lawy wyżłobiły poszarpane pionowe łęki od górnej krawędzi aż po zieloną, pokrytą liśćmi dolinę, leżącą setki stóp poniżej. Owa wąska, lejkowata niecka rozciągała się do skalistego wybrzeża wzburzonego oceanu. Dziewczyna zawahała się. - Nie, nie mogę. - Nie patrz w dół, patrz na mnie. - Wyciągnął do niej rękę. - Czy to ma być to autentyczne hawajskie przeżycie? - zdołała wydusić ze ściśniętego gardła, kiedy wyprowadził ją na szlak.
- Mała część. - Ujął mocniej jej dłoń i przyciągnął bliżej. - Potem nastąpi ciąg dalszy. Zapach unoszący się znad oceanu mgieł i paproci skalnych wypełnił January. Kurczowo ścisnęła rękę Maleka i ruszyła ostrożnie wzdłuż wąskiej ścieżki, nachylającej się ku skalistemu zboczu po jej lewej stronie. - Lepiej się czujesz? - zapytał Hawajczyk, kiedy pokonali pięćdziesiąt stóp. - Tylko mnie nie puść! - Nigdy w życiu - oznajmił stanowczo i uniósł do ust jej dłoń o zbielałych kostkach. - Dobrze ci idzie. - Jego ciepłe słowa złagodziły nieco napięcie. Zbliżywszy się do Maleka, spojrzała w górę, na krawędź, która teraz była już sto stóp powyżej nich. - Spójrz tam. January wydawało się, że znajdują się wewnątrz ogromnego lejka, którego część obcięto, aby zapewnić dobry widok na mieniący się błękit oceanu. Wyglądało to przepięknie, ale i przerażająco. - Odetchnij głęboko, January. - Wplótł mocniej swe palce w jej spoconą dłoń. Nogi dziewczyny trzęsły się i gdyby nie mocny uścisk ręki Maleka i jego spokojne zachowanie, przerażona pognałaby bez tchu z powrotem na początek szlaku. Zamiast tego uśmiechnęła się słabo do Hawajczyka, oczy jej błyszczały z podniecenia. Krok po kroku pokonywali drogę. Maleko dodawał jej odwagi serdecznymi słowami, słodką pieszczotą. W dali szlak wznosił się nieco ku górze i ginął w dżungli. Jeszcze tylko trochę wysiłku. Kiedy wreszcie dotarli do rozszerzającego się końca, Maleko objął January w pasie i podsadził na skalny występ. Odetchnąwszy głęboko, opadła na kolana na omszałą ziemię. Promienie słońca przeświecały przez splątane gałęzie. Stanąwszy tuż za nią, Maleko pochylił się i rozmasowywał napięte mięśnie jej ramion. - Jesteśmy niedaleko wiszącej doliny. - Cóż to jest ta wisząca dolina? - Pokażę ci. - Ująwszy January za rękę, prowadził ją przez dżunglę, aż nagle zieleń skończyła się i ujrzeli bezkresny ocean. Mały strumień opływał urwisko, nad którym stali, zmieniając się już jedynie w mgłę na długo przedtem, zanim docierał do skał i spienionych fal w dole.
Zrzuciwszy plecak, Maleko usiadł na omszałym kamieniu w cieniu wspaniałego hibiskusa i różnorodnych pnączy. Odczepił manierkę od płóciennego pasa i odkręcił zakrętkę. Przyjąwszy napój z wdzięcznością, January usiadła obok. Niezbyt słodki sok wieloowocowy był wyborny i wspaniale ugasił jej pragnienie. Podała manierkę Hawkbrynowi i patrzyła, jak pił. - Tyle wysiłku, aby znaleźć ustronne miejsce do kochania się? Położyła dłoń na twardym udzie Maleka. Poczuła lekki dreszcz, kiedy przesunęła paznokciem po wewnętrznym szwie jego dżinsów. Maleko, byłabym ogromnie szczęśliwa, dając ci całą siebie w Coco Palms. - Wiem. - Zatrzymał jej rękę. - Ale nie miałem ochoty kochać się z tobą w łóżku, gdzie setki innych par robiło to przed nami. - Głos Maleka brzmiał chrapliwie. - Być może jesteśmy daleko - przyznał, patrząc na nią z uczuciem - ale pragnę zabrać cię do miejsca, którego nikomu nie pokazywałem, a które wiele dla mnie znaczy. Tam chcę się z tobą kochać. - Wzdychając przejechał palcami po swej kruczoczarnej czuprynie. Usta January zadrżały, kiedy emocje zaczęły brać w niej górę. - Nie płacz. Po prostu próbuję powiedzieć, że cię kocham. - Wiem, Maleko - szepnęła zrozpaczona. Uniósł jej podbródek. - Nigdy nie zapomnisz tych chwil, i o to chodzi. Objąwszy Hawajczyka ramionami, przywarła do niego. - Tyle w tobie smutku - powiedział cichutko, głaszcząc jej plecy. - Zrobię wszystko, aby go przegnać i tchnąć w ciebie to, co sama mi ofiarowałaś - radość życia! Odsunąwszy się trochę, przyciągnęła głowę mężczyzny do siebie i mocno go pocałowała, - Czuję tak wiele, że to aż boli. Zmarszczył brwi i popatrzył uważnie w jej oczy. - Maleko, należę do ciebie, ale od wypadku jestem taka rozbita, nie jestem już tą samą kobietą. - Musnęła policzek mężczyzny. Wplótł palce we włosy January. - A więc pozbieramy wszystkie kawałeczki i zlepimy cię na nowo - wstał niezadowolony i włożywszy plecak ruszył naprzód. Wędrowali szlakiem wiodącym wzdłuż stromej ściany, opadającej ku oceanowi. Piękno kryształowej wody mieniącej się
odcieniami akwamaryny, ciemnoniebieskim i różem korali, było trudne do opisania. - To tutaj - Maleko wysunął January przed siebie, aby porozkoszowała wzrok ziemskim rajem. Kiedy ujrzała w dole małą, wąską dolinę, zaparło jej dech w piersi. Wysoki wodospad płynął po wulkanicznym zboczu i niknął w rozciągającej się wokoło tropikalnej dżungli, ukrywającej z pewnością głębokie rozlewisko. Palmy tańczące na wietrze otaczały piaszczysta, półkolistą plażę, chyba nigdy dotąd nie dotkniętą ludzką stopą. Woda małej zatoki była tak czysta, że January dostrzegła dno pokryte rafą koralową. W powietrzu unosił się zapach oceanu, tropikalnej roślinności, głównie orchidei, oraz żyznej, bogatej gleby. - To najpiękniejsze miejsce, jakie w życiu widziałam - szepnęła dziewczyna. Maleko objął ją od tyłu, krzyżując ręce pod piersiami dziewczyny. - Ponad sto lat temu żyli tu moi przodkowie. Ruiny ich domostw tkwią ciągle przy tamtych skalistych zboczach. Można też zobaczyć kamienne mury otaczające niegdyś poletka kolokazji. To właśnie jest prawdziwy dom, January. - Czy ktoś jeszcze wie o tym miejscu? - Wolałbym, aby tak nie było, ale ludzie zjawiają się tu od czasu do czasu. Podążają naszym śladem albo przylatują helikopterem. - Helikopterem? - Tak - stwierdził ponuro. - Więc dlaczego wędrowaliśmy tu pieszo? - Ponieważ znać jakieś miejsce oznacza czuć je całym ciałem, chłonąć je pełną piersią. Chciałem też, abyś nauczyła się ufać mi, tak jak ja bezgranicznie ci wierzę. January z trudem przełknęła ślinę. - Nigdy umyślnie cię nie zranię, Maleko. Zrozumiał więcej niż powiedziała. Ścisnął jej ramiona aż do bólu. - Pragnę, abyś stała się tak bardzo cząstką mnie i tego miejsca, żebyś już nie umiała nas opuścić. Wzdrygnęła się, słysząc wzmiankę o tym miejscu. Musiała teraz wszystko wyznać! Nie zrozumiał niczego, kiedy powiedziała, że nie jest już tą samą kobietą. Pewnie myślał, że mówiła o swej miłości do
Jonniego i że to z jego śmiercią umarła jakaś jej cząstka. Ale wcale nie o to chodziło! W wypadku poniosła inną stratę - fizyczną - i nie przywróci jej żadna operacja ani żadna modlitwa. Maleko pragnął zaś rozpocząć z nią nowe życie, założyć dom. Wyczytała to z jego błyszczących oczu. Pragnął mieć dzieci. - Jeszcze tylko mały kawałek drogi - usłyszała głos mężczyzny. Jesteś blada, może chcesz odpocząć, zanim zaczniemy schodzić. - Maleko... - O co chodzi? - Skrzywił się niezadowolony. Pokręciła głową. Głos uwiązł jej w gardle, mąciło się jej w głowie. Przyciągnąwszy January bliżej, Maleko przytulił ją na nowo do siebie. - Słuchaj, cokolwiek cię gnębi, nie zabieraj tego do doliny. Zapomnij o całym świecie, myśl tylko o nas. Będziemy udawali, że poza doliną nie istnieje nic więcej. Proszę, zrób to dla mnie! Tylko na te parę dni! - Cofnął się powoli, a o silnych emocjach, które go opanowały, świadczył jedynie widoczny przyspieszony puls. January patrzyła na Maleka jak zamurowana. Uniósł jej podbródek i z napięciem spojrzał w oczy. - Obiecaj mi. - Obiecuję - szepnęła. - Chodźmy już. Nie chce tracić ani minuty. Twarz Maleka rozjaśniła się. Ucałował dziewczynę mocno, zanim wypuścił ją z objęć. Godzinę później, kiedy dotarli do palm rosnących powyżej plaży, January zrzuciła lekki płócienny plecak i uklękła, by rozsznurować buty. Pozbywszy się ich oraz skarpet, z uniesionymi rękami ruszyła radośnie biegiem ku wodzie. - Jak tu pięknie! - zawołała. - Nigdy nie byłam na plaży, na której nie ma żadnych śladów stóp poza moimi własnymi. Maleko ze śmiechem zsunął ciężki plecak i oparł go o palmę. Z rękami opartymi na biodrach spoglądał przez chwilę na January. Potem rozpiął koszulę i rzuciwszy ją na piasek, sięgnął do spodni. Dziewczyna obejrzała się na Hawkbryna, - To nie fair. Nie mam kostiumu.
- Ja też nie - odpowiedział i udowodnił to. Dziewczyna cofnęła się, kiedy szedł plażą ku niej, silny, śniady, ucieleśnienie pierwotnej męskości. - Czy nie nazbyt przejąłeś się rolą człowieka pierwotnego? poczuła się nagle zawstydzona. - Oboje będziemy żyć jak ludzie pierwotni. - O, nie - zaczęła prędko uciekać. Policzki ją paliły, całe ciało płonęło ogniem. Starała się patrzeć jedynie w oczy Maleka. Śmiał się, bo nie potrafiła. - Maleko, załóż coś na siebie! - Rozejrzała się nerwowo dookoła, jakby w obawie, że zaraz oddział skautów wysunie się z gąszczu lub wyskoczy spod powierzchni oceanu. - Nikt mnie nie widzi, tylko ty. - A jeśli ten twój przyjaciel ze straży ma lornetkę? - Jest krótkowidzem. - Wyciągnął po nią ramiona. Odskoczyła, ale natychmiast ją pochwycił. Jednym pociągnięciem rozwiązał jedno ramiączko jej bluzeczki. Odwróciła się, gdy rozwiązał drugie. Skrzyżowała ręce na piersiach, gdy szybkim ruchem zerwał bluzeczkę. Cofnąwszy się, zakręcił nią w górze i odrzucił na piasek. Zbliżając się powoli do January, zmysłowo się uśmiechnął. Dziewczyna znowu cofnęła się o parę kroków. - Jesteś chyba najbardziej bezwstydną osobą, jaką w życiu spotkałam. - To ty chciałaś zobaczyć mnie w bieliźnie. - Teraz nawet tyle nie masz na sobie! - Ułatwiam ci sprawę. Wybuchnąwszy śmiechem, January rzuciła się naprzód, próbując dopaść okrycia. Maleko dogonił ją i poczuła, jak przelotnie musnął jej ramię, aż wreszcie zdołał pochwycić dziewczynę za kostkę u nogi. Upadła, a Hawajczyk przygwoździł ją plecami do piasku. Dziewczyna zaczęła szybciej oddychać, kiedy poczuła, że Maleko leży całym swym ciężarem na jej nodze. - Co się z tobą dzieje? - Nie tutaj, Maleko - prosiła. - Czemu nie? - Podciągnął się wyżej, rozpiąwszy już pierwszy guziczek jej białych szortów. - Ponieważ kochanie się na piasku byłoby bolesne, a nie romantyczne. - Uśmiechnęła się z żalem.
Maleko otworzył zamek błyskawiczny jej szortów i wsunąwszy dłoń do środka, osunął ją poniżej delikatnego brzucha dziewczyny. - Masz rację - zamruczał chrapliwie. - Jesteś bardzo spocona. January gwałtownie wygięła się w łuk. - I mokra. - Och, Maleko - jęknęła - co robisz? - Zdejmuję resztę twojego ubrania - ściągnąwszy szorty i jedwabne majteczki, odrzucił je na piasek. - Nie o tym myślałam. - Wiem, o czym myślałaś. - Twarz Maleka była napięta i błyszczała od cienkiej warstwy potu. Oddech mężczyzny stał się chrapliwy. . - Masz dwie sekundy, aby znaleźć miejsce pozbawione piasku, a potem nie stracę już ani chwili. Odepchnęła go i skoczyła na równe nogi. Przepełniona gorącym, obezwładniającym, zmysłowym podnieceniem i erotyczną zabawą, zaczęła się cofać. - Za łatwo ci to idzie, Maleko. - Widok jego płonącego wzroku, śniadego ciała i silnego pobudzenia uświadomił jej kobiecą moc, jaką nad nim miała. Pobiegła w stronę drzew, a Maleko bez namysłu ruszył za nią. Krążyła wokół palmy, używając jej jako tarczy, zanim wpadła w bujną roślinność tego naturalnego ogrodu. Pewność, że Hawajczyk ją goni, sprawiła, że puls January walił jak młot. Powiew powietrza wokół nagiego ciała, promienie słońca pieszczącego jej skórę wlały zupełnie nową energię w dziewczynę. Poczuła się wolna, lekka, nieskrępowana. Zanosząc się od śmiechu, zanurzyła się w cień drzew oplecionych kwitnącymi pnączami. Maleko złapał ją w pasie i uniósł wysoko w górę, a potem obrócił ku sobie i złożył na miękką, pokrytą liśćmi ziemię, osłoniętą baldachimem splecionych gałęzi drzew. Wyraz twarzy mężczyzny powiedział jej, że czas oczekiwania wreszcie się skończył. Szczęśliwa rozchyliła nogi, kiedy wsunął kolana między jej uda, a rękami mocno ją pochwycił. Oddychali szybko, chrapliwie, ich oczy płonęły, mięśnie naprężały się z rozkoszy. Wplótł palce we włosy January, a potem odchylił w tył jej głowę, aby chłonąć rozchylonymi ustami smak jej
szyi, piersi. Kiedy wszedł w nią jednym silnym, głębokim pchnięciem, wygięła się w łuk, czując ogień we krwi. Poruszał się w niej władczo, zapamiętale, okrywając dziewczynę swym ciałem, aż wreszcie wpił się w jej usta dzikim, zmysłowym pocałunkiem. Oboje poruszali się jednym rytmem coraz szybciej i szybciej, wzmagając rozkosz, aż stała się niemal nie do zniesienia. Okrzyk January zlał się z oślepiającym błyskiem pod jej zamkniętymi powiekami. Krzyk Maleka rozległ się wraz z deszczem uczuć, którym zrosił dziewczynę. Leżeli w swoich ramionach, ciężko dysząc. Maleko mruczał coś cichutko, a dźwięk jego głosu powodował dreszcze w całym jej ciele. Hawajczyk ostrożnie uniósł się na łokciach i spojrzał na January z uśmiechem. Drżąc jeszcze z emocji, odgarnął włosy z jej wilgotnych skroni i delikatnie pocałował. Z wolna oddech dziewczyny wyrównał się. Wyciągnąwszy rękę, owinęła pasmo czarnych włosów Maleka wokół palca i przyciągnęła jego głowę, chcąc go pocałować. Jej usta były czułe, gorące, obrzmiałe. - Miałeś rację, Maleko - szepnęła. - To był cudowny początek.
Rozdział VII Kochali się raz jeszcze, tym razem wolniej, przedłużając rozkosz i cud połączenia, zanim poddali się niepohamowanej potrzebie spełnienia. Potem Maleko, leżąc blisko niej, muskał ręką jej wilgotne uda, napawając się widokiem zrelaksowanego ciała January. - Eliksir! - szepnął odprężony, kiedy rozcierał po brzuchu i udach dziewczyny wilgotne ślady ich miłości. Gdy szli za rękę po plaży, kąpali się w oceanie, uświadomiła sobie, że jej zawstydzenie całkowicie zniknęło. Uwielbiała dotykać każdą cząstkę ciała Maleka, rozkoszując się jego chrapliwym śmiechem i prowokującym spojrzeniem. Pieszcząc skórę gładką jak jedwab, porosłą kędzierzawym, męskim włosem, i twarde mięśnie, czuła się jak rzeźbiarz. Śmiech Maleka ucichł, kiedy przyciągnął January do siebie. - Oszczędzałeś się dla mnie - stwierdziła January. - Ze wszystkim, co ma znaczenie - szepnął jej w same usta. Kiedy podążali w kierunku palm i pozostawionych plecaków, dla January już nie miało znaczenia to, czy kiedykolwiek założy ubranie. Ale Maleko pomyślał o wszystkim. Otwierając płócienną torbę, wyciągnął kawałek czerwonego materiału i owinął go wokół bioder. - A ja? - Zobaczę, może znajdę listek figowy. - Tylko jeden? - W ogóle nie mam ochoty cię przykrywać - szepnął, podchodząc bliżej. - Pragnę tylko patrzeć na ciebie, dotykać i całować. Zaprezentował jej, o czym myśli. - I wchodzić w ciebie tyle razy, ile mi siły pozwolą. - Wobec tego mam nadzieję, że zabrałeś sporo witamin - rzuciła, głaszcząc go. - Ustanowimy rekord świata. - A przynajmniej będzie nam miło spróbować. Maleko ucałował dłoń January. - Lepiej wprowadźmy się do naszego nowego domu przed zapadnięciem nocy. - Z wyraźną niechęcią podał dziewczynie długi kawałek kolorowej bawełny i pokazał jej, jak go owinąć niczym sarong (Sarong - rodzaj obszernej szaty, powstałej przez owinięcie wokół piersi lub bioder długiego płata tkaniny, noszony na Malajach i wyspach Pacyfiku [przyp. tłum.].). Schowawszy płócienną torbę do
plecaka, zarzucił go na ramię. Skinął głową na January, aby szła za nim. Dziewczyna usłuchała Hawajczyka, podziwiając grę mięśni na jego plecach. - Kobiety mają dobrze. Mogą zawsze - drażniła się z Malekiem. - Niektóre są nienasycone - rzucił jej rozjaśnione spojrzenie. - Sam jesteś sobie winien, Maleko. - Nie narzekam - uśmiechnął się szeroko. Otaczające ich zbocza mieniły się w blasku zachodzącego słońca odcieniami zieleni, złota i czerwieni. Maleko pomógł January przeskoczyć wąski strumień i pokazał kamienne ruiny w niewielkiej odległości od spowitego tęczą wodospadu. - To właśnie rodzinny dom. - Wdrapał się na kamienny mur i pomógł dziewczynie przejść na drugą stronę. - Tu był niegdyś zagon taro. - Zatrzymamy się tutaj? - Nie. O, tam! - wskazał pionowe zbocza przed nimi. Poszła za Malekiem, o nic nie pytając. Hawajczyk zerwał właśnie dojrzały guava i podał jej jeden. Soczysty owoc był smaczny i zaspokoił apetyt January. Maleko prowadził dziewczynę do samego ubocza i jak zasłonę rozsunął na jedną stronę kwitnące pnącza. Wtedy January ocknęła się. - Jaskinia? - Oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdumienia. - Tu będziemy bezpieczni przed chłodem i wiatrem. Nie zmokniemy na deszczu, a nawet nie dosięgnie nas huragan. - Masz odpowiedź na wszystko. Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. - Chcesz obejrzeć ryty? - Otarł się o nią biodrem. Zaskoczyła ją wielkość jaskini, zwężającej się przy końcu. - Możemy się tu zatrzymać. - Echo poniosło jej głos, - I tak większość czasu spędzimy leżąc - zażartował. - Chyba że masz coś specjalnego na myśli... Śmiejąc się, ruszyła dalej na zwiady i wydała okrzyk podziwu: - Tu rzeczywiście są ryty. Myślałam, że żartowałeś. - Uklękła, aby dotknąć zarysu tańczącej sylwetki. Twarze naskalnych postaci były groźne, gestykulacja i pozy przerażające. - Raczej nie chciałabym, aby mi się przyśniły.
- Ryto je, aby odegnać złe moce. Ludzie chronili się w tych grotach przed huraganami - wyjaśnił Maleko, przygotowując obozowisko. - Zrobię coś do jedzenia, poczekaj trochę. Działał szybko i skutecznie. Po krótkiej chwili siedziała na puchowym śpiworze, jedząc wspólny obiad. Zupa w proszku smakowała jak ambrozja. Maleko zdołał nawet upiec ciasteczka na małej patelni. - Mam trochę wprawy - wyjaśnił w odpowiedzi na jej pytania. Jeśli tylko mi czas pozwala, zawsze tu przychodzę. Pobyt tutaj uświadamia mi, kim jestem. - A twoja jankeska część? - zapytała January nieco ironicznie. - Ona cię tu przywiodła. - Mówiłeś, że miałeś w rodzinie marynarzy, ale czy to czasami nie byli piraci? Zamiast odpowiedzi zachichotał radośnie. Skończywszy posiłek, January odsunęła talerz; wyciągnęła się na brzuchu i oparła na łokciach, obserwując grę cieni na ścianach. Czuła się, jakby żyła wieki temu. - Bardzo lubisz dzieci, Maleko? - Ile masz tych, o których mi nie mówiłaś? - Żadnego. „I nigdy nie będę miała" - dodała w myślach. Maleko spoglądał na nią, zadumany pytającym wzrokiem. January oparła policzek na zgiętych rękach, twarz zwróciła ku ciemniejącym kształtom na zewnątrz jaskini. - Chciałbyś mieć dzieci, Maleko? - zapytała cichutko. - Bardzo - odparł bez wahania. - Są częścią linii życia. January usłyszała, że Maleko poruszył się, i poczuła, że kładzie się koło niej, obejmując ją gorącą i silną ręką. - Boisz się, że zajdziesz w ciążę? - Głos mężczyzny brzmiał łagodnie. Poczuła jego miękkie, delikatne pocałunki na karku. Przepraszam, nie zapytałem, czy się zabezpieczyłaś. - Nie, ale nie zajdę w ciążę. - Paliło ją gardło, czuła się, jakby się dusiła. - Tym razem - mruknął, parząc ją swym gorącym oddechem, powodującym gęsią skórkę. - Niczego nie pragnąłbym bardziej, niż uczynić cię pewnego dnia brzemienną. Mocno zamknęła oczy.
Maleko odwrócił January twarzą ku sobie, sam przysuwając się tak blisko, jak to tylko było możliwe. Jego pocałunki były powolne, czułe, kochające. - Nie szukaj przeszkód, które nie istnieją, January - wyszeptał chrapliwie. - Kocham cię, pragnę i naprawdę chcę mieć dzieci. January przywarła twarzą do piersi mężczyzny, wdychając upajający zapach jego ciała, czując ciepło i słysząc przyspieszone bicie serca Maleka. - Kocham cię, Maleko. Tak bardzo... Tak bezgranicznie. .. Rozwiązał sarong i muskając ustami gładką skórę dziewczyny, smakował każdy zakątek jej ciała. - Nie przestawaj mi tego powtarzać - szepnął. - Kocham cię... Kocham - powtarzała do utraty tchu, pragnąc wtopić się w jego ciało i stać się częścią Maleka na zawsze, chociaż wiedziała, że to niemożliwe. Wyczuwając jej rozpacz, uniósł się na łokciach i spojrzał dziewczynie w oczy. - Nie płacz - prosił zduszonym głosem - January, nie płacz. Schował głowę w zagłębienie u nasady jej szyi i wszedł w nią gwałtownie, unosząc się jedynie po to, aby całować ją bez końca. Jesteśmy razem. Tylko to się liczy, nic więcej, nic, tylko my. Przez moment była w stanie mu uwierzyć. Nie śniła o tym już ponad rok. Teraz, kiedy sen znów nadszedł, starała się z nim walczyć, odepchnąć znajome obrazy, które nieubłaganie nadciągały. Chłód owiewał policzki January. Mgła znad oceanu kłębiła się na autostradzie, sprawiając wrażenie duchów wypełzających spośród drzew.. Roześmiana rozmawiała z Jonnym. Właśnie wyciągnął rękę, aby ją dotknąć, kiedy nagle ujrzeli przed sobą światła. Jonny skręcił mocno kierownicą w prawo i samochód wpadł w poślizg. Światła zbliżały się nieuchronnie. Z okrzykiem przerażenia Jonny osłonił się rękami jak tarczą. January rozchyliła usta, ale słychać było jedynie trzask metalu i brzęk tłuczonego szkła. Została brutalnie wyrzucona naprzód; kolejny wstrząs, oślepiający ból, zimne powietrze, wilgotna trawa. Poczuła ciepło własnej krwi, zapach śmierci wokół i w niej samej.
Ktoś wołał i wołał o pomoc, ale nikt nie mógł usłyszeć tego głosu zagubionego w gęstej, wilgotnej mgle, w samym środku nocy. - January! - Obudziła się błyskawicznie, trzęsąc się, cała pokryta potem. Maleko pochylał się nad nią, delikatnie odgarniając wilgotne kosmyki z jej chłodnych skroni. January oddychała ciężko i prędko. - Powiedz, co się stało. Oblizała drżące usta. - Wypadek - tylko tyle zdołała wykrztusić. Łagodny ton głosu i delikatnie głaszcząca ją dłoń Maleka uspokajały dziewczynę, ale jednocześnie wzmagały ból serca. Walczyła ze łzami, które zawsze przychodziły po tym śnie. Zaciskała zęby i pięści, ale nie zdołała powstrzymać łkania. Łzy popłynęły obfitym strumieniem, szlochała jak skrzywdzone dziecko. Maleko przyciągnął ją bliżej i mocno objął. Potem położył ją w śpiworze obok siebie. - Zmarzłaś - szepnął prosto w jej włosy, rozcierając ramiona dziewczyny. Próbowała powstrzymać łzy, stłumić szloch i zwalczyć obezwładniające ją emocje. - Wypłacz się, wypłacz do końca - wzmocnił uścisk. Tuląc się do Maleka ze wszystkich sił, dała upust rozpaczy. Wreszcie, zupełnie wyczerpana, westchnęła i uspokoiła się. Odsunął się od niej łagodnie, ogień oświetlił mu twarz. - Czujesz się lepiej? Wplotła palce we włosy na jego piersiach i przywarła do Maleka, wdychając zapach jego ciała. - Jesteś cudowny, wiesz? - Opowiedz mi swój sen. Wzdrygnęła się, nasłuchując odgłosów wiatru szumiącego wśród palm i westchnęła. Nocne mgły były gęste i wilgotne, ale nie padało. Ta noc przypominała tamtą, w Oregonie, jednak nie była tak zimna. Chłód gościł jedynie w niej samej. Maleko obejmował January, dzieląc się z nią ciepłem swego ciała i otulając ich śpiworem. Wreszcie uniósł głowę, aby spojrzeć na dziewczynę. - Proszę, opowiedz. - Jonny i ja wracaliśmy samochodem po weekendzie spędzanym nad Coos Bay. To była nasza rocznica. Wyruszyliśmy zaraz po zachodzie słońca. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się - urwała, z trudem
przełykając ślinę. - Nagle z mgły wyłoniły się światła. To była, jak mi potem powiedziano, półciężarówka. Jonny krzyknął i skręcił kierownicę. Nagle pękła opona. Samochód wpadł w poślizg i... - znów przerwała. - Tamten uderzył w nas od strony Jonniego, a mnie wyrzuciło... Leżałam na zboczu poniżej drogi, wołając o pomoc. - Jak długo to trwało? - Zbyt długo. - Często miewasz ten sen? - Pogłaskał policzek January. - Kiedyś tak. Teraz pierwszy raz od dłuższego czasu. - Bała się, że Maleko będzie nadal zadawał pytania. Kiedy to nie nastąpiło, zalała ją fala wdzięczności. - Jak często tu przyjeżdżasz? - Teraz jestem po raz pierwszy od roku. Jesteś jedyną osobą, którą tu przyprowadziłem. - Powiódł palcem po linii jej brwi. - Od kogo dowiedziałeś się o tym miejscu? - Od rodziców. Kiedy jeszcze wszyscy byliśmy karnalit, zabrali nas tutaj. Nie miałem ochoty wracać. - Ilu masz braci, a ile sióstr? - Skąd to nagłe zainteresowanie moją rodziną? - uśmiechając się, nadal wodził palcem po jej brwiach. Nie odpowiedziała. Maleko wyciągnął się na plecach, podkładając ręce pod głowę. - Muszę ich podliczyć. - To jest ich aż tyle? - Trzech braci i cztery siostry, nie licząc tych, którzy mieszkają u nas od czasu do czasu. Makuahine i Makuakane prowadzą coś w rodzaju schroniska dla wygłodniałych surfmgowców - roześmiał się cicho, odwracając się ku January. - Dla przyjaciół? - Głównie. Nie wspomniałem jeszcze o ciotkach, wujach i kuzynach. Jakby tak zebrać wszystkich razem, wyszłaby prawie setka. Wygląda na to, że dla Hawkbrynów zaludnianie Kauai jest ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu. January, opierając się na łokciach, patrzyła na żarzące się ognisko. - O czym myślisz? - Maleko odwrócił jej twarz ku sobie.
- Zawsze pragnęłam mieć dużą rodzinę - przyznała cichutko. Od czasu, kiedy zobaczyłam w telewizji rodzinne teleturnieje, chciałam mieć dwanaścioro dzieci. - Dwanaścioro? - zachichotał. - Będę to musiał przemyśleć. - Jonny uważał, że to zbyt duże wymagania. Zapadła cisza. January zrozumiała, że nie powinna była wspominać o zmarłym mężu. W tej grocie nie było dla niego miejsca. - Przepraszam. - Pocałowała Maleka. Wciągnął dziewczynę na siebie, przytulając zaborczym gestem. - Nie żądam, abyś o nim zapomniała, tylko nie stawiaj Jonniego między nami. - Wcale go tu nie ma. Powinna mu była teraz opowiedzieć o wszystkim, ale słowa utkwiły jej w gardle. - Czy ja ci wystarczę, Maleko? - zdołała wykrztusić. Mężczyzna pogłaskał jej plecy i biodra: - A nie czujesz tego? - Twoje możliwości są naprawdę zdumiewające. W odpowiedzi Maleko zamruczał jak kocur wprost w szyję January. Dziewczyna uniosła się i szybkim ruchem osiągnęła to, czego chciała. Wielką satysfakcję sprawił jej przyspieszony oddech Hawajczyka. - Kobieta lubi czasami przejąć inicjatywę w swoje ręce zażartowała, przesuwając powoli palec w dół jego ciała i patrząc, jak mięśnie ciała Maleka napinają się z rozkoszy. Opuszczając wolno biodra wsłuchiwała się w jego chrapliwe pojękiwania. Pochylając się silnie do przodu, pocierała piersiami jego owłosiony tors, sprawiając słodkie katusze im obojgu. W końcu przylgnęła do mężczyzny. Oddychając coraz szybciej, głaskał jej uda. January uszczypnęła go delikatnie w podbródek. - Powinieneś się ogolić - mruknęła. Ssała jego gorącą skórę u nasady szyi, a potem znów się podniosła. Poruszała się coraz szybciej, obserwując twarz Maleka, z której mogła wyczytać, jaką ma władzę nad tym mężczyzną. Wyciągnął ręce i wplótł je we włosy January, pociągając ją na siebie. Zatopił swe spragnione usta w jej wargach, drążąc językiem wnętrze ust January. Potem uwolnił ją i ścisnął za biodra.
- Przestań... przestań - szepnął zduszonym głosem. - Dlaczego? - drażniła się z nim, zwalniając ruchy, - Tak ci spieszno? - Hm, nie. - Więc nie ruszaj się. - Chcę, aby teraz było inaczej. Oczy Maleka rozszerzyły się. - Abyś zupełnie stracił głowę - wyjaśniła ze śmiechem. - Przez chwilę myślałem, że proponujesz coś zupełnie wyuzdanego - zachichotał, podnosząc się na łokciach. Zaczaj podniecać January krótkimi pocałunkami w piersi, w końcu objął jedną brodawkę gorącymi wargami. Potem przeniósł je na drugą, aby wreszcie opaść powoli na plecy, pieszcząc uda i pośladki dziewczyny. - Czujesz podniecenie? January zataczała biodrami koła, opadając silnie w dół i czerpiąc rozkosz z twardego nacisku w swoim wnętrzu. - Zawsze zastanawiałam się, jak bym się czuła, zjeżdżając jak strażacy po twardym słupie. Kropelki potu pojawiły się na czole Maleka. January pochyliła się i oparła przedramieniem na jego szerokim, silnym torsie. - Chciałabyś o czymś porozmawiać? - Wspaniałe, gorące uczucie wzrastające w moim brzuchu mogłoby być tematem do dyskusji - szepnęła zduszonym głosem. Rozchodzi się już po udach i... - Chyba tracę siłę koncentracji. Czasami czyny mówią wyraźniej niż słowa. - Wyciągnął ręce ponad głową w geście poddania. Zademonstruj to, o czym mówisz. Uczyniła to skwapliwie. Maleko zbudził January wcześnie rano. - Aloha, kakahiaka - powitał ją cicho, całując czule. - Poczekam na ciebie w ruinach. Włożyła miękki, kwiecisty sarong i poszła boso, prawie niewidoczną ścieżką, ku starym hawajskim ruinom, gdzie, siedząc na kamiennym murze, czekał Maleko. - Owoce ziemi - podał jej guava. - Hm - mruknęła, wgryzając się w owoc ze smakiem. Przełykając go wskazała stary zagon kolokazji. - Myślałam, że utrzesz korzonki na poi.
- Jeśli potrzebna ci dawka protein, mogę ci coś ofiarować uśmiechnął się wymownie. Wędrowała wśród ruin domostw. Pnącza oplotły wulkaniczne głazy i fragment murów. - Dlaczego twoi przodkowie opuścili to miejsce? - Zbyt daleko od cywilizacji. - Tak tu pięknie. - Spojrzała na skaliste zbocza otaczające dolinę. Promienie słońca roztapiały nagromadzoną tam mgłę. Zapach roślin i nasyconej rosą ziemi był odurzający. - Takie miejsce znaleźć można jedynie w bajkach. Tak nie wygląda rzeczywistość. Maleko objął January w pasie. - To jest rzeczywistość. - Językiem delikatnie drażnił wrażliwą skórę jej szyi. - I my także jesteśmy prawdziwi. Przesunęła jego ręce na swoje piersi. - Nigdy tak nie bywało. Kciukami pieścił twardniejące sutki. - Jak? - Że pragnę co chwilę kochać się z tobą. - Przywarła do niego. Że mam ochotę cię zjeść! - Ugryzła go w szyję i usłyszała gardłowy śmiech Maleka. Porwał ją z ziemi w objęcia. - Lepiej cię nakarmię. - Guavas? - Czyżbyś myślała o czymś innym? - Jestem taka głodna, że mogłabym zjeść surowe mięso. Unosząc dziewczynę jeszcze wyżej, ucałował ją mocno. - Muszę za parę dni wrócić do biura, więc gryź mnie w niewidoczne dla innych miejsca - szepnął jej w same usta. Zarumieniła się gwałtownie. Maleko znalazł dla niej miejsce pod palmą tuż nad samą plażą. - Spragniona? - Nachyliwszy się, przykrył jej usta swoimi, a potem lekko ssał jej dolną wargę. - Mam coś dla ciebie. - Na przykład? - wyobraźnia January oscylowała wokół jednego tematu. Tymczasem Maleko wspinał się na palmę. Patrzyła na to z otwartymi ze zdziwienia ustami, aż spostrzegła na górze orzechy kokosowe. Wolała jednak obserwować muskuły, włosy i brązowe ciało Maleka.
- Masz mnóstwo ukrytych talentów - zawołała. - Nie wiedziałam, że tak świetnie łazisz po drzewach. - I tak wyszedłem już z wprawy. - Podciągnął się wyżej i oplótł nogami gruby pień palmy, aby w ten sposób przytrzymać się, podczas gdy rękoma zrywał orzechy. - Uważaj - zawołał, zanim je zrzucił. Zjechał kilka stóp w dół i skoczył na ziemię. Kucając, oddzielił skorupę i sprawnie rozłupał orzechy, nie roniąc ani jednej kropli mleka. Podał jej jeden orzech, sam uniósł drugi do góry. - Okole maluna. W górę puchary! - Wypił, patrząc na nią płonącym wzrokiem. Po zjedzeniu miąższu pobiegli na plażę, zrzucili okrycia i zanurzyli się w ciepłej, kryształowej wodzie. Bawili się jak małe zwierzaki, nurkując w ogromnych falach i dając się im wyrzucić na piasek. Wyczerpani legli w cieniu palm i rozmawiali. January opowiedziała o swoim życiu jedynaczki u boku kochających ją do szaleństwa rodziców. - Czyli psuto cię od małego - zażartował. Z kolei on mówił January o swym domu pełnym braci, sióstr, krewnych i przyjaciół. - Raj - oceniła. - Raczej chaos, nikt się nigdy nie nudził. - Zgadzaliście się ze sobą? - Raczej tak. Dalej jesteśmy ze sobą blisko. Jestem jedynym kawalerem. Siostry robiły różne podchody, ale w końcu orzekły, że jestem przypadkiem beznadziejnym. - Przesunął ręką po jej udzie. Polubią cię. - Maleko... - Znowu patrzysz w ten sposób. - Usiadłszy, oparł się o palmę. Możesz zostać, to proste - westchnął. - To nie jest wcale proste. - Wstała z miejsca. Nie mogąc więcej mówić, zeszła wolno na plażę. - Chcę, abyś została. - Dogoniwszy January, odwrócił jej twarz ku sobie. - Na jak długo? - Aż zadecydujesz, że założymy rodzinę. - To zbyt prędko, aby...
- Do diabła z tym - wybuchnął. - Kocham cię. Ty też mnie kochasz, cóż może być prostszego? - Nie znasz wszystkich szczegółów... - Nie są mi potrzebne, ani tobie! Wiemy już o wszystkim, co ma znaczenie! - Proszę, Maleko - błagała, załamana, ze łzami w oczach. - Nie jestem jeszcze gotowa do małżeństwa. Wzrok Maleka był pełen bólu, spojrzenie pociemniało. Przyciągnął January bliżej siebie. - Dobrze - pogłaskał ją po włosach. - Dobrze - powtórzył. - Może działam zbyt szybko. Objęła go ramionami w pasie, dłońmi dotykając gładkich, ciepłych pleców. - Chciałabym, tak samo jak i ty, aby trwało to wiecznie, uwierz mi. Ale... są sprawy, które mają wpływ na plany na przyszłość. - Inne niż miłość? - Nie mogę być dla ciebie wszystkim, tak jakbyś chciał, Maleko. - Cofnęła się nieco. Skrzywił się, szukając odpowiedzi w twarzy dziewczyny. - Nikt nigdy nie może być wszystkim, January. Nie oczekuję tego od ciebie. - Są rzeczy, których masz prawo oczekiwać. - Odsunęła się od niego, podnosząc drżącą dłoń do czoła. - Powiedz mi, czego potrzebujesz? - Och, Maleko - wyszeptała, niezdolna wykrztusić ani słowa więcej i przez łzy spojrzała na cudowne, błękitne niebo. Maleko położył dłonie na ramionach January. - Jak to jest, że im bliżej jestem ciebie, tym bardziej mi się wymykasz? - Masował jej napięte ramiona. Dziewczyna nie odpowiedziała. - W takim razie poczekamy. Będąc w dolinie cieszmy się słońcem, wodą, wolnością. Będę cię kochał na tyle sposobów, na ile potrafię. A co do reszty, o nic cię nie zapytam i przestanę nalegać. Zgoda? January zauważyła zagłębienia wokół ust i oczu Maleka. Wiedziała dobrze, że znalazły się tam z jej powodu. - Dam ci czas, jeśli go potrzebujesz - dodał Maleko. Mógł czekać w nieskończoność, bo nic nie mogło zmienić prostego faktu, że nigdy
nie będzie mogła dać mu dzieci. Przyciągnęła głowę Maleka i pocałowała go z całą siłą miłości, jaką do niego czuła. - A ja nigdy nie obiecam ci niczego, czego bym nie mogła spełnić - powiedziała.
Rozdział VIII W czasie tych kilku dni spędzonych w dolinie January oddała się całkowicie słodkiemu lenistwu, radości i erotyzmowi płynącemu z towarzystwa Maleka. Nigdy dotąd nie czuła się tak wyzwolona. Kochali się kiedy i gdzie tylko chcieli, czy to w wilgotnym cieniu szumiącej palmy, czy na płaskiej skale w blasku słońca, otoczeni błyszczącą tęczą wodospadu. Ulegali kaprysom - po prostu kobieta i mężczyzna do szaleństwa pragnący jedności. Brali od siebie wszystko, delektowali się wzajemnie swą zmysłowością, nastrojami, ekspresją, pragnąc przeciągnąć te chwile w nieskończoność. Każda mijająca godzina wywoływała tępy ból w sercu January. Ostatniej nocy, nie mogąc zasnąć, leżała przyglądając się twarzy Maleka. Czy wystarczy mu sama miłość do niej? Jak długo może zwlekać z powiedzeniem mu prawdy i pozostawieniem wyboru w jego rękach? Może powinna, wyznawszy mu wszystko, wrócić do Brookings, pozwalając, aby samotnie i spokojnie rozważył fakt, że nie będzie miał z nią dzieci? A co z jego matką i resztą rodziny? Co oni będą czuli? Czy pomyślą, że go oszukiwała? Pragnęła stać się wszystkim dla Maleka, chociaż nie mogła sprostować najprostszemu z jego życzeń, temu, które spełniłaby niemal każda inna kobieta. January przeżywała katusze nawet wtedy, kiedy wreszcie zasnęła krótkim, nie dającym odpoczynku snem. Maleko zbudził ją pocałunkami. - Przyniosłem dojrzałe mango na śniadanie - powiedział, kiedy wróciła do jaskini po porannej kąpieli. Siedział po turecku na puchowym śpiworze. Wyglądał tak chłopięco! Przeciął dwa owoce na pół i wyjął włókniste pestki ze środka. Dziewczyna usiadła obok Hawajczyka, ale żadne z nich nawet nie napomknęło, że to ich ostatni dzień w dolinie. - Wyglądasz na zmęczoną - zauważył Maleko. - Chyba trochę przesadziłem z tym biciem rekordu świata? Miał podkrążone oczy i zrozumiała, że ta noc nie należała do spokojnych. - Chciałabym, abyśmy mogli tu zostać na zawsze, tylko we dwoje. - Wrócimy tutaj.
Kilka kropli soku z mango spadło na nagie piersi Maleka. Miał je właśnie zetrzeć, ale January powstrzymała jego dłoń. Otwierając usta, zaczęła językiem zlizywać sok. Hawajczyk wprost zachłysnął się powietrzem i znieruchomiał. Burza podniecenia ogarnęła dziewczynę, śmiało rozwiązała jego okrycie. Wyciskając mango na skórę Maleka, patrzyła jak błyszczące krople soku spływają mu po twardniejącym z rozkoszy brzuchu. Milczał i słychać było tylko przyspieszony oddech, kiedy tak leżał nieruchomo, a dreszcze przebiegały po jego ciele. Dziewczyna zbliżyła usta. - January! - drgnął, szepcząc chrapliwie jej imię. Podniecenie January rosło wraz z jego rozkoszą. Delektowała się swą siłą, ciesząc się reakcją Maleka na te słodkie katusze. Czując, że Hawkbryn traci głowę, jęknęła cichutko, przestraszona, kiedy przewrócił ją na plecy. Położył nogę na jej udach, przytrzymując ją w ten sposób, a rękoma rozwiązał i odrzucił sarong. Oczy Maleka były niemal czarne i śmiały się radośnie, kiedy sięgał po mango. - Maleko - westchnęła. - To ty zaczęłaś. - Położył obie połówki owocu na piersiach dziewczyny i rozpoczął powolny masaż. Potem, nie przerywając go, wsunął kolano między nogi January. - Maleko! Pochylił się, a January prawie traciła oddech, kiedy zaczął zbierać wargami sok z jej ciała. Każda fala rozkoszy wprawiała ją w absolutną ekstazę. - Krzycz tak, krzyknij jeszcze raz - szeptał, gdy przykrył ją całym sobą i wdarł się w jej delikatną grotę. Później leżeli w swych objęciach, nasyceni i senni. - Ciągle się lepisz - zachichotał. - Ty też. Kiedy wstali, nadal drżący z emocji, January obwiązała zawój Maleka wokół bioder. Potem, owinąwszy dziewczynę w sarong, wsunął do środka palce, aby sprawdzić, jak się trzyma strój. Ze śmiechem zeszli ku wodospadowi, aby wykąpać się po raz ostatni. Kiedy minął ranek, ich wesołość powoli znikała. Zwinęli obozowisko i wyjęli z plecaka pogniecione białe szorty January i różową bluzeczkę. Dziewczyna zdjęła sarong i włożyła stare ubranie.
Rzeczy Maleka także były zgniecione, założył je, a zawój schował do plecaka. Milcząc zeszli na plażę. Nagle January zapragnęła powiedzieć coś takiego, aby Maleko zrozumiał, jak bardzo go kocha! Gdyby jednak to uczyniła, a on nie zaakceptowałby prawdy o niej, opuściłaby go z poczuciem winy. Nie miał nic wspólnego z tym, że nie mogła mieć dzieci, a przecież zapłaciłby za to wysoką cenę. - O Boże! - westchnęła, walcząc ze łzami i przyciskając dygoczącą rękę do warg. - January - głos Maleka był ochrypły - to dopiero początek. Dostrzegła w oddali helikopter. - Gdybyś tylko wiedział, Maleko! To były najpiękniejsze trzy dni w moim życiu - wyznała zrozpaczona. W oczach mężczyzny błysnął gniew. Złapał January za ramiona, oczy mu płonęły. - Do diabła, nie mów tak! To nie żaden koniec! Życie to coś więcej niż tylko kochanie się i zabawa. Helikopter schodził do lądowania, wzbijając tumany piasku. - Nie możemy teraz o tym rozmawiać - zawołała. - Nie pozwolę ci wrócić do Brookings! - odkrzyknął poprzez hałas. Popchnął ją w stronę helikoptera, otworzył drzwi i wziąwszy na ręce, wsadził szybko do środka. Patrzyła, jak wraca dużymi, pewnymi krokami po plecaki. Każdy ruch ciała Maleka wyrażał wzburzenie. Pochwyciwszy plecaki, wrócił, otworzył drzwi helikoptera i wskoczył do środka. Plecaki upadły z głuchym łoskotem na podłogę, a Maleko zatrzasnął drzwi. Pilot, krzywiąc się nieco, spojrzał do tyłu. Maleko usadowił się obok January, zapiął ich pasy i gestem dowódcy uniósł kciuk w górę. Parę sekund później lecieli już wzdłuż wybrzeża do Lihue. Zamknąwszy oczy, January zatonęła w fotelu. Limuzyna i jej młody kierowca, Tom, czekali na nich na lotnisku. Pięcioro turystów stojących koło barierki antycyklonowej przyglądało się lądowaniu helikoptera. Maleko wyskoczył na ziemię i pomógł January wysiąść. Oboje nadal milczeli. Wyładowawszy ich bagaż, pilot wsunął do maszyny poliestrową skrzynkę. January przypomniała sobie dzień, kiedy po raz pierwszy spotkała Maleka i jak urządził dla nich piknik na bezludnej plaży. Zdawało się jej, że wydarzyło się to wieki temu. Teraz Maleko był częścią niej samej.
W limuzynie Ted spoglądał na nich we wstecznym lusterku. Cisza stawała się krępująca. January patrzyła przez okno i czuła, że Maleko ją obserwuje. W końcu ujął dziewczynę za rękę i wplótł swe palce w jej dłoń, wzmacniając uścisk prawie do bólu, jakby chciał przypomnieć obietnicę złożoną w dolinie. Przy wejściu do biura „Ważki" przywitała ich Georgia. - Sądziłam, że będziecie wypoczęci - rzuciła z figlarnym podtekstem i zanim zdążyli odpowiedzieć, dodała: - Wszystko szło jak po maśle, Maleko, oprócz jednego. Chodzi, rzecz jasna, o Danny'ego. Z przykrością o tym mówię, ale czy mógłbyś zadzwonić do Apikaili? - Co się stało? - Sąd znalazł rodzinę zastępczą dla Danny'ego. Maleko, westchnąwszy ciężko, potarł kark dłonią. Georgia unikała jego wzroku. - I co jeszcze, Georiga? - Wybił szyby w oknach. - Czyich? - zażądał szczegółów. - Jaką szkodę wyrządził? - We frontowym oknie w domu twojej matki... i kilka u ciebie. Koszt - około dwóch tysięcy dolarów. January skrzywiła usta, jakby nagle coś ją zabolało. Maleko nie wyglądał na zaskoczonego ani zagniewanego, jego twarz raczej wyrażała głęboki smutek. Pokiwał głową. - Zaraz zadzwonię. - Spojrzał na January. - Poczekaj na mnie poprosił. Położyła mu rękę na ramieniu. - Jak długo zechcesz - szepnęła. Patrzyła, jak znika w swoim pokoju. Wyglądał na tak wykończonego, że zabolało ją serce. - Maleko naprawdę troszczył się o tego chłopaka. Tyle czasu mu poświęcił, a taką ma zapłatę - zaczęła z oburzeniem Georgia. - Chyba niewiele rozumiesz, Georgia - podsumowała ją January zdławionym głosem. - Wiem, że to okropny sposób, ale tak właśnie Danny zamanifestował swoją miłość do Maleka i jego matki. - Doskonale można się obejść bez takiej miłości - Georgia była nieprzejednana. - Dobrze się czujesz? Przygotuję ci herbatę. - Przeszły do saloniku. - Tak mi przykro, że musiałam od razu wam o tym powiedzieć - uśmiechnęła się do January przez ramię. - Było wam dobrze?
- Tak. - Dziewczyna poczerwieniała i szybko zmieniła temat. Opowiedz mi więcej szczegółów o tej historii z Dannym. - Wszystko powinno się wyjaśnić dzisiejszego wieczoru. Może zresztą chłopak odda im przysługę i znów pryśnie w świat. Skrzywiła się. - O przepraszam, wcale tak nie myślałam, tylko... Pokręciła głową i nie dokończyła. Zalała wrzątkiem herbatę ekspresową i podała filiżankę January. - Cała rodzina nie może się ciebie doczekać - oznajmiła. - Od kiedy wyjechaliście, spędziłam przy telefonie każdą wolną chwilę. Maleko pragnie, abyś wzięła udział w prawdziwej hawajskiej luau, więc wybierzecie się na nią dziś wieczór. - Co takiego? - January nie posiadała się ze zdumienia. - Dziś wieczór - powtórzyła Georgia. Nagle jej źrenice rozszerzyły się ze strachu. - Och, nie! Wygadałam się. Czy on cię nie uprzedził? - O czym? W tej chwili dołączył do nich Maleko. - Powiedziałaś jej - stwierdził, popatrzywszy na dziewczyny. Twarz Georgii olała się purpurą. - Wybacz, nie wiedziałam, że to miała być niespodzianka. Czy zasilę szeregi bezrobotnych? - spytała bojaźliwie, wstając z miejsca. - Nie. - Gdyby na Kauai istniał jakiś czynny wulkan, to wskoczyłabym do krateru - oznajmiła porywczo Georgia, wychodząc z pokoju. - Robisz to wszystko po to, aby twoja rodzina mogła mnie poznać? - Twarz January wykrzywiła się jakby w paroksyzmie bólu. - Tak. Usiadła na kanapie i zakryła twarz rękami. - Och, nie! Podszedł bliżej i kucnął przed nią. - Posłuchaj... - Oni wiedzą, gdzie byliśmy? - Uniosła do góry bladą twarz. - Wie pilot i facet ze straży. Prawdopodobnie moja matka też. - Zapewne domyśla się, co robiliśmy przez ostatnich kilka dni. Zarumieniła się gwałtownie. - Wie także, że cię kocham. Jest inteligentną kobietą, a my oboje jesteśmy pełnoletni.
- I cóż zamierzasz powiedzieć swoim krewnym? - w gardłowym śmiechu January słychać było upokorzenie. - To właśnie ona, dziewczyna, z którą ostatnio dzieliłem jaskinię i śpiwór? Czuje pociąg do soku z mango - jej głos załamał się. Czułość i rozbawienie mignęło w krótkim spojrzeniu, jakim ją obrzucił. Ujął dziewczynę za ramiona i zwrócił jej twarz ku sobie. - Spójrz na mnie. - Potrząsnął nią leciutko. - Powiem im, że jesteś kobietą, którą kocham i z którą pragnę spędzić życie. Zamierzam im też oznajmić, że jesteś kobietą, z którą chcę mieć dzieci. Serce January zamarło. - Nie patrz tak na mnie - poprosił. - Powiedziałeś, że nie będziesz nalegał... - Dopóki byliśmy w dolinie. Teraz jesteśmy w Lihue. - Cóż oni sobie pomyślą? - Pokochają ciebie. Zawsze chcieli, żebym w końcu kogoś sobie znalazł. Bardzo się ucieszą, uwierz mi, January. - Pogłaskał ją po włosach. - Wiem, że to będzie spore przeżycie, takie spotkanie z całym klanem Hawkbrynów na raz, ale po pierwszych pięciu minutach przekonasz się, jacy są. - Uniósł jej podbródek w górę. Zupełnie inni niż myślisz, sądząc ze sposobu, w jaki na mnie patrzysz. Nie zamierzam wrzucić cię do krateru Pele. - Musimy porozmawiać - zadecydowała, a przerażenie dusiło ją jak zdradziecki wąż. Nie mogła jednak już odkładać tej rozmowy. I tak czekała za długo. - Wybacz mi, ale niezależnie od tego na czym polega twój problem, musi poczekać do wieczora. Kurator chce zobaczyć się ze mną po południu w sprawie Danny'ego. Niestety, zostało mi tylko trochę czasu na odwiezienie cię do hotelu i szybkie dotarcie do jego biura. Nie mogła, ot tak, naprędce, wyjawić prawdy, która aż dławiła ją w gardle. - January - szepnął, całując ją - wszystko będzie dobrze. Odwiózł dziewczynę do hotelu. Wyjaśnił jej także, że uprzedził w recepcji, iż January wyjeżdża na kilkudniową wycieczkę po wyspie i że wszystko z nią w porządku. Odprowadził dziewczynę pod drzwi.
- Spróbuj odpocząć. - Pokiwała głową. Pochwycił ją za ramiona, kiedy zamierzała wejść do środka. - Kochasz mnie, prawda? - Tak. - Co do tego nie miała wątpliwości. - Tak. - Zostaniesz na Kauai, aż wszystko ustalimy? - Tak czy siak, zostanę. Oczy Maleka błyszczały, kiedy ją całował. - Ale najpierw musimy porozmawiać, Maleko. - Zgoda. - Sama jej gotowość do pozostania dała mu tyle radości, że wydał się być głuchym na inne problemy. - Nie mów im, że mamy jakieś plany - błagała. - Cóż ty zamierzasz mi powiedzieć, January, że masz kryminalną przeszłość? - Nie. - Obłęd w rodzinie? - Nie. - No więc, cokolwiek to jest i tak nie ma znaczenia. Wszystko nam sprzyja, a jeśli coś cię trapi, poradzimy sobie z tym. - Uniósł jej twarz, aby obdarzyć dziewczynę długim, podniecającym pocałunkiem. - Przyjadę po ciebie o szóstej. - Odszedł, ale wrócił i znów gorąco ją ucałował. - Kocham cię, pamiętaj o tym. Następne kilka godzin January spędziła zastanawiając się, co i jak powiedzieć Malekowi. W jaki sposób wyjawić tajemnicę, nie zadając mu bólu? Od tamtego pamiętnego dnia w szpitalu nie rozmawiała o tym z nikim. Przemierzała pokój, przypominając sobie, jak doktor Kirk ustawiał sobie krzesło przy jej łóżku, wyraz jego nagle postarzałej twarzy, kiedy ujął jej rękę i mocno uścisnął. Pojęła, że musi jej coś powiedzieć, ale nie mógł znaleźć właściwych słów. Starała się teraz przypomnieć sobie, w jaki sposób oznajmił jej to najgorsze. Pamiętała, że przeraziła się, kiedy do sali weszli rodzice i ucałowawszy ją, stanęli w nogach łóżka, jakby zamierzali ją przed czymś osłonić. Zobaczyła czerwone obwódki wokół oczu matki i bladą twarz ojca. Była zbyt zmęczona na rozmowę, głos jej się łamał. Wciąż pamiętała ból, kiedy dotarła do niej cała prawda, oszałamiający lęk, cichy wewnętrzny płacz. Minęły dwa lata, zanim ułożyła sobie życie bez Jonniego. Wzmożona aktywność i działalność na różnych polach pozwalały
zagłuszyć ból. January nauczyła się cieszyć tym, co miała. Nie sądziła, że pokocha innego mężczyznę tak silnie jak Jonniego. A teraz okazało się, że Maleka kochała jeszcze bardziej. Nie mogła mieć dzieci, więc całą miłość przelała na swoje harcerki i podopiecznych z kościoła. A teraz cierpiała z powodu dzieci, których nie mogła mieć z Malekiem. Siedząc na krawędzi hotelowego tapczanu szlochała, aż nadeszła godzina szósta.
Rozdział IX - Wyglądasz oszałamiająco - westchnął Maleko z zachwytem, mierząc January wzrokiem od stóp do głów, kiedy otworzyła mu drzwi, ubrana w jasnomorelową letnią sukienkę. Na nogach miała białe sandałki na wysokim obcasie, a jej umyte i podkręcone włosy miękko opadały na ramiona. Chwytając dziewczynę w objęcia, Maleko zatrzasnął nogą drzwi. Dopiero po dłuższym czasie odsunął się nieco od niej i podnosząc w górę skraj jej sukienki, wsunął rękę pod jedwabne majteczki. - Mamy jeszcze dużo czasu - szepnął zmysłowo. - A ty zdaje się, przejawiasz wielką ochotę - zażartowała. - Wygląda na to, że nie masz nic przeciwko temu. - roześmiał się stłumionym głosem. Nie czekając na odpowiedź rozpiął zamek błyskawiczny sukienki. - Myślałam, że nie lubisz kochać się w hotelu - sprzeciwiła się bez przekonania, kiedy wziąwszy ją na ręce niósł do sypialni. Tutaj sprawnie, aczkolwiek bez zbytniego pośpiechu, zsunął jej rajstopy. - Tylko po raz pierwszy. - Rozpiąwszy koszulę, rzucił ją na podłogę. Potem sięgnął do paska białych spodni. - Pomóc ci? - Nie jesteś dość szybka. - Ależ ci spieszno - roześmiała się, kiedy pochwyciwszy ją za kostki, przyciągnął na skraj tapczanu. Nachylił się nad nią i położywszy ręce przy jej ramionach, wdarł się w nią. - Taaak - wyszeptał przeciągle. Kochali się ze wszystkich sił, gwałtownie, po wariacku. January oddawała mu się całkowicie, a Maleko nie pozostawał jej dłużnym. Przesunął ciało dziewczyny i okrył je sobą. Wplótłszy palce w jej dłonie, odrzucił ręce January ponad głowę, biorąc ją bez reszty w swoje posiadanie. Leżeli potem spleceni ze sobą, ciężko oddychając, wilgotni i szczęśliwi. - Cały dzień... o tym... marzyłem - przyznał się Maleko, z trudem łapiąc powietrze. Jego głowa spoczywała przy szyi January. - Tęskniłam za tobą.
- To dobrze - Hawajczyk wolno powracał do równowagi. Przewrócił się na plecy i wciągnął na siebie January. Ułożywszy się wygodnie, oparła policzek na jego piersiach. - Prawdziwie hawajskie przeżycie - mruknęła żartobliwie, owijając pasemka jego ciemnych włosów wokół palca. Roześmiał się gardłowo i dał jej lekkiego klapsa. - Mamy czas jedynie na szybki prysznic. Zaraz potem musimy wystartować na przyjęcie. Jeśli się spóźnimy, ludzie zaczną snuć domysły. Kiedy przyjechali jeepem pod dom Apikaili, dostrzegli blask świateł. Maleko wysadził January z samochodu i szybko pocałował. - O nic się nie martw. Dziewczyna słyszała głosy rozgadanych gości dochodzące z domu i przypominające świergot ptaków na drutach telefonicznych. - Danny też tu będzie? - Tak. Dopiero pojutrze ma przenieść się do swej nowej rodziny. Chłopiec siedział w cieniu na frontowej werandzie. Zauważyli go dopiero wtedy, gdy dotarli już prawie do drzwi wejściowych. Wstał, ale nie podszedł do nich. W nikłym świetle przebijającym przez okienne zasłony January dostrzegła blask jego oczu. Maleko zbliżył się do Danny'ego. - Przepraszam - odezwał się chłopiec załamującym się głosem. Głowę opuścił nisko. Maleko, zmierzwiwszy mu czuprynę, mocno go uścisnął. January zobaczyła, jak malec objął Maleka ramionami i na moment przywarł do niego. - Wymyślimy jakiś sposób, abyś mógł odpracować szkody pocieszył chłopca Hawajczyk. Łzy zakręciły się w oczach January, kiedy obaj do niej podeszli. Maleko jedną ręką obejmował Danny'ego, drugą przygarnął dziewczynę. - Gotowa? - Trudno bardziej. - Więc zadzwoń. Drzwi otworzyły się gwałtownie i ze środka wylali się goście, tłocząc się wokół nowo przybyłych, rozmawiając i śmiejąc się jednocześnie. Maleko dokonał prezentacji, a January starała się
zapamiętać trudne hawajskie imiona. W końcu ze śmiechem poddała się, a krewni Maleka wciągnęli ich do środka. - Apikaila jak zwykle urzęduje w kuchni - poinformował ktoś z boku. - Apikaila! Już są! Zjawiła się uśmiechnięta matka Maleka, niosąc ciężką tacę, którą szybko przekazała komuś, i zaczęła przeciskać się przez tłum krewnych. Pomijając Maleka, objęła i ucałowała January w oba policzki. - Nie daj się zastraszyć. Są niegroźni, tylko nieco hałaśliwi. - Hej, Maleko! - doszedł ich męski głos spoza tuzina ciemnych głów. - Bardzo dobrze trafiłeś, Kanaka! January rozpoznawała niektóre twarze - pilota, który zabrał ich do Kokee i z powrotem, Teda, Georgię i roześmianego Kalego, Przyjazny śmiech otaczał ją i Maleka. Czuła wokół sympatię i ciekawość, akceptację, wymowne spojrzenia i radość. W oczach dziewczyny zabłysły łzy, skurcz chwycił ją za gardło, opiekuńcza ręka Maleka nagle zaciążyła na jej ramieniu. - Dajcie im coś do picia! Mają sporo do nadrobienia - zawołał Kale, zerkając na January. Podano im dwa kieliszki szampana. - Picie bez toastu przynosi pecha - zauważył Maleko. Wszechobecna radość przywróciła January dobry nastrój. Śmiała się ze wszystkimi, podniecona i szczęśliwa. Rumieńce pojawiły się na jej twarzy. - Znowu jakiś hawajski zwyczaj? - zapytał Maleka. Ktoś parsknął śmiechem. Kale wysunął się do przodu i uniósł kieliszek w górę. Reszta poszła za jego przykładem. Wygłosił toast po polinezyjsku z niedwuznaczną miną. Kiedy skończył, wszyscy wypili szampana. Maleko uśmiechnął się od ucha do ucha i zanim wypił, wzniósł swój kieliszek wysoko w górę, budząc tym aplauz przyjaciół i krewnych. - Co on powiedział? - January spojrzała na niego lekko przestraszona. - Najpierw wypij - podsunął kieliszek bliżej jej ust. - Nie wiem za co. - Za szczęście. Wypiła. - Musiałbyś ją widzieć, zmagającą się z mai tai w Sheraton, Maleko! - rzucił wesoło Kale.
- No dobrze, a teraz przetłumacz - nalegała January. - Powiedziałem - Kale nachylił się do niej. - „Za kontynuację tradycji Hawkbrynów... i niech pierwszy będzie syn!" - Maleko, bierzesz udział w występie - poinformował przyjaciela Ted, chwytając go pod ramię i odciągając od January. - Mężczyźni urządzają pokaz - wytłumaczyła dziewczynie Apikaila, obejmując January ramieniem. - Dobrze się czujesz? Wyglądasz blado - zapytała łagodnie. - Dobrze. - Na pewno, ipo? - Jestem trochę... oszołomiona. - Usta dziewczyny drżały, więc zagryzała je, bojąc się, że wybuchnie płaczem. - Chodź ze mną - Apikaila ująwszy January za rękę wyprowadziła ją prędko na werandę na tyłach domu. Dziewczyna czuła na sobie zaciekawione spojrzenia, dostrzegła też, że Maleko popatrzył za nią ponad głowami tłumu, ale odciągnięto go ponownie na bok. - Mały spacerek na powietrzu dobrze ci zrobi - orzekła Apikaila, zamykając za nimi drzwi werandy i oddzielając ich w ten sposób od gwaru. - Dziękuję - głos January załamał się. Spacerowały przez chwilę w milczeniu. - Bardzo kochasz mojego syna, prawda? - zapytała wreszcie matka Maleka. - Tak. - Ale masz jakieś wątpliwości - Apikaila ujęła January pod rękę. - Tak. - Z powodu tego, że jest Hawajczykiem? - dopytywała się starsza pani. - Ależ nie! - zapewniła ją prędko. - Nie jestem taka jak tamta dziewczyna. - Tego jestem zupełnie pewna - Apikaila uśmiechnęła się łagodnie. - Jednak czasami ludzie z kontynentu nie mogą sobie nawet wyobrazić, jak przyzwyczają się do życia na malutkiej wyspie. Odczuwają coś na kształt klaustrofobii. - Mieszkając tu z Malekiem, żyłabym jak w raju. - Stworzysz mu prawdziwe, bogate życie. Bardzo się cieszę szczęściem mojego keikikane. Długo czekał na ciebie.
- January? - Maleko zbiegł po schodach. Długimi krokami przebiegł trwanik. - Widziałem jak wychodziłyście. - Miał zatroskany wyraz twarzy. - To dla niej nieco za duże emocje i za szybkie tempo - wyjaśniła Apikaila, ściskając rękę January. - Wszystko się ułoży, tylko trochę cierpliwości i starań. - Odeszła i zostali sami. - Czy toast Kalego zasmucił cię? - Maleko przyciągnął dziewczynę do siebie. January objęła go ramionami, czerpiąc radość z tej bliskości. - Nie powinien. Parę osób wyszło na werandę. - Maleko! - zawołał Ted. - Co tam robicie na dworze w świetle księżyca? - Śmiech gruchnął dookoła. - Nie twój interes - odkrzyknął wesoło Hawajczyk, pochylając się nad January. Pocałował ją powoli, a potem ponaglił do powrotu: - Chodź coś zjeść. Chyba dostrzegłem kilka mango. - Nie waż się wspomnieć o mango - ostrzegła, gwałtownie się rumieniąc i żartobliwie go klepiąc. Luau w Sheraton było niczym wobec przyjęcia u Apikaili Hawkbryn. Długi stół uginał się od hawajskich smakołyków. Każdy z gości przyniósł jakiś regionalny przysmak. January nigdy nie widziała tyle jedzenia. - Czuję się jak świąteczny nadziewany indyk - usprawiedliwiła się, odmawiając kolejnego dania. Kiedy siedząc na tylnej werandzie przyglądali się bawiącym dzieciom, ktoś nastawił płytę Boston Pops. - Ach, Apikailo, daj spokój! - Jeden z młodych ludzi zaprotestował i melodia zastąpiona została najnowszym przebojem. - Nie do wiary! Gdzie się podziała polinezyjska muzyka? - Hej, January chce zobaczyć hula! - krzyknął Kale. - Zbiórka komitetu organizacyjnego! - zawołał ktoś inny. - Musiałaś im przypomnieć? - szepnął jej Maleko, zanim dwóch jego krewnych porwało go na bok. Nagle wybuchła bójka między Dannym i jednym z chłopców Hawkbrynów. Rozdzielono ich szybko, jednak Danny wyrzucał z siebie jeszcze stek obraźliwych słów pod adresem drugiego chłopca, który z kolei starał się wyrwać ojcu i dopaść podopiecznego Apikaili.
Ted, pochwyciwszy Danny'ego za kark, skierował go ku tylnym schodom domu, nakazując mu tam pozostać i zachowywać się przyzwoicie. January usiadła obok malca. Twarz chłopca miała kamienny wyraz; nie patrzył w jej stronę. Dziewczyna wyczuwała napięcie emanujące z całego jego ciała. Ściskał i otwierał co chwilę pięści. Ujęła go za rękę i przez chwilę myślała, że ją odtrąci, ale nie zrobił tego. Nie powiedział ani słowa, tylko mięśnie jego twarzy drgnęły i mocniej chwycił rękę January. Rozejrzawszy się wokół ukradkiem, uniósł drugą rękę i wytarł rękawem nos. January wiedziała doskonale, jak bardzo Danny pragnął stać się członkiem tej dużej, rozbawionej, kochającej się rodziny, ale cokolwiek by chłopcu nie powiedziała, nie ziściłoby to jego marzeń. - Zostajesz? - zapytał. - Jeszcze nie wiem, Danny - odpowiedziała szczerze. - Ale zamierzam cieszyć się każdą minutą pobytu. Pójdziesz ze mną? - Wolę zostać tutaj. - Oczy chłopca błyszczały w mroku. Nic w życiu nie było proste. January położyła lekko rękę na plecach Danny'ego, pragnąc pogłaskać go po głowie, ale zdawała sobie sprawę, że to się mu nie spodoba. - Gdybyś zmienił zdanie, przyjdź i usiądź koło mnie. Spory tłumek począł się zbierać z jednej strony domu. January usłyszała salwy śmiechu. Kale pospiesznie posadził dziewczynę na honorowym miejscu, na środkowym stopniu schodków. Reszta gości obsiadła ją wokoło i zajęła też całą werandę. - A teraz na poe a pan! Siadajcie i bądźcie cicho - poleciła najstarsza siostra Maleka, Amalia, wysoka, szczupła kobieta o roześmianych brązowych oczach. - Panowie są gotowi! Muzyka, tusz! Zagrało kilka ukulele (Ukulele - mała czterostrunowa gitara hawajska, pochodzenia portugalskiego, [przyp. tłum.].), ktoś hałaśliwie uderzał w bębenki, a inny brzdąkał na gitarze. Na skinienie siwowłosego, potężnie zbudowanego mężczyzny popłynęła piękna hawajska muzyka wykonywana przez grupę mężczyzn siedzących pod palmami na skraju trawnika i czterech innych, wychodzących zza rogu domu tanecznym krokiem. Pierwszy pojawił się Maleko w spódniczce z palmowych liści z dwoma orzechami kokosowymi, zwisającymi z szyi i stukającymi w jego tors. Pozostali trzej młodzieńcy byli
identycznie przebrani. January wybuchła śmiechem i reszta poszła za jej przykładem. - Widzisz, kogo bierzesz, January? - Ktoś zagwizdał, reszta zanosiła się od śmiechu, kiedy czwórka mężczyzn tańczyła hula w rytm „Sweet Leilani". - Naucz ją tańczyć, Maleko! - zawołał jeden z jego braci, a potem zagwizdał przeraźliwie. Maleko zbliżył się do schodków werandy i wykonał szereg tanecznych ruchów, podczas gdy grający wystukiwali na bębenkach zmysłowy rytm. Siostry Maleka wykrzykiwały złośliwe uwagi, a January śmiała się tak, że myślała, iż nie będzie w stanie stanąć na nogach. Jednak krewni i przyjaciele Hawkbryna wypchnęli ją naprzód. Hawajczyk poprowadzi January przed tłum widzów i rozpoczął naukę. Miał doskonałe wyczucie rytmu, zauważyła January chichocząc i zamykając oczy. - Niczego się nie nauczysz, jeśli nie będziesz patrzeć - odciął jej Maleko. Spojrzała na swawolne towarzystwo i zaczęła naśladować ruchy partnera. Krążyła wokół niego, kołysząc uwodzicielsko biodrami. W pewnej chwili wyciągnęła ręce i zgniotła orzech na piersi Maleka. Jego siostry wydały entuzjastyczny okrzyk. Odrzucając orzechy, Maleko pochwycił January i porwał w objęcia. - Szkoda, że to nie mango - szepnął jej na ucho. Widzowie opuścili werandę i dołączyli do tańczących. Ktoś nastawił muzykę disco, więc grający na instrumentach rozbiegli się. Wkrótce trawnik pokryły pląsające cienie birbantów. - I co sądzisz o mojej rodzinie? - zapytał Maleko, udowodniwszy wpierw, że jego taneczne talenty nie ograniczają się do hula. Zanim January zdążyła odpowiedzieć, rozmowę przerwał jeden z braci Hawajczyka, racząc ją opowieściami z bujnej młodości Maleka. Zaraz potem do siedzącej na werandzie January podeszły jego siostry. Kepola, najmłodsza z nich, „wystawiła" bratu entuzjastyczne świadectwo. - Zawsze pomaga ludziom, którzy nie mogą znaleźć pracy mówiła. - Ma więcej znajomości niż Ma Bell.
- Tylko nie pomyśl sobie, że wystawiamy naszego brata na przetarg - zażartowała Amelia. - Maleko wykonał kawał dobrej roboty własnoręcznie się sprzedając. - Oczy January błyszczały jak gwiazdy. Roześmiały się z uznaniem. Maleko dołączył do dziewcząt, trzymając na ręku małego chłopczyka. - To najmłodszy członek rodziny, drugi synek mojego młodszego brata, Ailukini. Przywitaj się, staruszku. - Pogłaskał okrąglutką bródkę dziecka i roześmiał się, kiedy bezzębne usteczka Ailukiniego otworzyły się w szerokim uśmiechu. - Ile chcecie mieć dzieci, ty i January? - Amalia wzięła chłopczyka i pocałowawszy, szybko podała January, której serce podeszło do gardła. - Twierdzi, że chce dwanaścioro - zażartował Maleko. - W takim razie lepiej weź się do roboty. - Siostry Hawkbryna wybuchnęły śmiechem. January przytuliła dziecko i szeptała coś do niego. Chłopczyk zagaworzył i wyciągnął rękę do jej koralowego naszyjnika. Jedna z sióstr Maleka orzekła, że jesień jest piękną porą na ślub. - Jeszcze nie wyznaczyliśmy daty, ale i tak myślę raczej o wyjeździe. - Nie zrobicie nam tego - zaprotestowała Amalia. - A co z naszymi obrzędami weselnymi? - Za długo czekać do jesieni. - Maleko wsadził palec w dłoń chłopczyka, aby ten nie zerwał naszyjnika January. - Każda pora jest dobra na ślub. Nagły strach ogarnął January. Sprawy wymykały się spod jej kontroli. Wszyscy byli pewni, że ona i Maleko wkrótce się pobiorą, a przecież nawet jeszcze nie wyraziła swej zgody! - Do twarzy ci z dzieckiem - szepnął Maleko. - Jest śliczny - January z trudem powstrzymywała łzy; musnęła aksamitny policzek dziecka - ale lepiej go odnieś. - Oddam go matce i zaraz wracam - zmartwił się, widząc pobladłą twarz January, Dziewczyna patrzyła, jak odchodząc, niósł chłopczyka wysoko nad głową, rozśmieszając go przed zwróceniem matce, i jak całował
go na pożegnanie. Przekonała się właśnie, jak bardzo Maleko kochał dzieci. - Wyglądasz na zmęczoną - zauważył, wróciwszy do niej. - Czy twoja rodzina będzie obrażona, jeśli teraz wyjdziemy? - Co się stało? - Patrzył na nią zatroskany. - Musimy porozmawiać. Natychmiast. Malekowi udało się uniknąć zbyt wielu pożegnań. Apikaila wyglądała na zaintrygowaną, kiedy wyjaśniał jej coś na ucho. Pokiwała głową i ucałowała policzek January. Kiedy Maleko ruszył w kierunku swego domu, a nie do jeepa, January zatrzymała się i pokręciła głową. - Możemy tam porozmawiać. - Wzmocnił uścisk ręki. - Chcę, abyś odwiózł mnie do hotelu. - Dlaczego? - Oczy Maleka nagle pociemniały. Obejrzała się na dom, gdzie przyjęcie toczyło się pełną parą. - Tam będzie lepiej. Nie rozmawiali podczas jazdy. - Przejdźmy przez gaj - zaproponowała. - Dobrze. - Włożył ręce do kieszeni. Pochodnie w alei migotały słabym płomieniem, kiedy szli wolno między rzędami palm. Teraz, kiedy miała okazję z nim porozmawiać, zabrakło jej słów, ból wprost ją dławił, oczy zaszły mgłą. Wreszcie Maleko przystanął. - Wyduś to wreszcie. Twoja tajemnica po prostu pożera cię żywcem. Powiedz i będziesz miała to z głowy, January. To i tak niczego nie zmieni. Zaczerpnęła powietrza. - Zanim posuniemy się jeszcze dalej... - Zaszliśmy już tak daleko, jak to tylko możliwe, prawda? zapytał łagodnie. Uniosła głowę, przerażona i prawie chora z bólu, raniąca go, a przecież tak bezgranicznie kochająca. Gniew uleciał, kiedy dostrzegł jej twarz. - January! - Przysunął się bliżej. - Nie! Nie dotykaj mnie, Maleko, bo nie wyrzucę tego z siebie nigdy, a to musi zostać teraz powiedziane. Czekał więc spięty, blady, z pociemniałymi oczami, przygotowując się na cios.
- Kiedy Jonny i ja mieliśmy wypadek, w którym zginął, byłam w siódmym miesiącu ciąży z moim pierwszym dzieckiem - zaczęła. Pas bezpieczeństwa nie wytrzymał uderzenia... - Głos dziewczyny zamarł na chwilę. - January - chciał jej dotknąć, ale cofnęła się. Zmieszany skrzywił się, jakby coś go zabolało. - To nie wszystko, Maleko. Straciłam dziecko, rzecz jasna. Karetka nie nadjeżdżała przez długi czas po wypadku. Była noc na nadmorskiej autostradzie... - Dotknęła ręką skroni, ledwo widziała na oczy. - Zbyt długo to trwało. - Znów podniosła głowę i spojrzała Malekowi w oczy. - Były ze mną kłopoty. - Zacisnęła pięści. Maleko, nigdy nie będę mogła mieć dzieci. Dostrzegła, jak jego twarz skamieniała. Wiedziała z góry, że tak zareaguje. Ona też musiała tak wyglądać, kiedy słowa doktora Kirka dotarły do jej świadomości. Straciła męża, straciła dziecko i nigdy już nie będzie mogła mieć innego. Ten wyrok prawie zaćmił jej rozpacz po śmierci Jonniego. Wiedząc dokładnie, co odczuwał Maleko, szepnęła cicho: - Przepraszam, powinnam była powiedzieć ci to wcześniej. Bez słowa patrzył na nią oczyma pełnymi bólu. Wyglądał tak samo rozpaczliwie, jak ona się czuła. Stali nieruchomo, wpatrzeni w siebie, nie wiedząc co powiedzieć. - Idę do pokoju - wykrztusiła wreszcie, odwracając się, aby odejść. - January! - Dogoniwszy dziewczynę objął ją w talii. Zobaczyła, że twarz Maleka odzwierciedla wewnętrzną walkę i znienawidziła się za to, co mu uczyniła. To był egoizm i okrucieństwo z jej strony, że nie przerwała tej znajomości wcześniej. Ale tak go kochała! Miała nadzieję... Dotknęła czule policzka Maleka. - W porządku - szepnęła. - Nie musisz tak się martwić. Ja... oswoiłam się z tym i zaakceptowałam siebie taką, jaka jestem. - W myślach zadawała sobie pytanie, czy on mógłby ją taką zaakceptować. - Teraz miała odpowiedź. Przyciągnąwszy głowę Maleka, pocałowała go. Bolał ją wyraz jego twarzy. Nigdy nie miała zamiaru być przyczyną ich dalszej tragedii.
- Zadzwonię do ciebie jutro - obiecał głucho Maleko. Skinęła głową, pewna, że tego nie zrobi. - Dobranoc, Maleko. Tym razem Hawajczyk jej nie zatrzymał. Po wejściu do pokoju podeszła natychmiast do telefonu. Przełknęła ślinę i wybrała numer recepcji. - Aloha ahiahi. Czym mogę służyć? - doszedł ją miły kobiecy głos. - Proszę mnie połączyć z biurem informacji lotniczej.
Rozdział X Trzy dni po opuszczeniu Kanai January znalazła się z powrotem w pracy, w Oregonie. Przygotowując kasę, spojrzała na gromadzący się przed szklanymi drzwiami tłum. Był to pierwszy poniedziałek miesiąca i wiedziała, że gros ludzi pragnie zrealizować czeki z opieki społecznej lub podjąć emerytury. Rozpoznała z pół tuzina starszych mieszkańców Brookings, czekających aż drzwi banku zostaną otwarte. - Popatrz tylko na nich - roześmiała się Tricia Hendrickson. Zupełnie jak konie wyścigowe na starcie. Zawtórowała jej Sally Wright z sąsiedniej kasy. - Założę się o głowę, że wolałabyś być teraz znów na plaży na Kauai, January. Dziewczyna przytaknęła, starając się nie myśleć o Maleku. Niemal cały czas od opuszczenia rajskiej wyspy wspominała go, gorzko płacząc. W pewnej chwili spostrzegła w tłumie wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę i serce w niej zamarło. Jego włosy były tak podobne do włosów Maleka, że poczuła przejmujący ból. Jednak jego sportowa sztruksowa marynarka w żadnej mierze nie przypominała hawajskiego stroju i January wróciła do pracy. Miała nadzieję, że nie zacznie dostrzegać Maleka w każdym wysokim, ciemnowłosym mężczyźnie. - Zawsze marzę o zwolnieniu lekarskim w takich dniach westchnęła Sally, kiedy kierownik skierował się do drzwi, pobrzękując kluczami. - Do startu! Gotowi! Hop! Niski, siwy mężczyzna w krzykliwej kraciastej koszuli o mało nie rozdeptał kierownika. - ... dobry, Alex. - Rzucił się ku January, wyprzedzając dwie niskie starsze damy. - Jak się pan miewa, panie Spilotopoulos? - zapytała January. - Jak zwykle - westchnął ciężko. - W kolanach mi strzyka i w ogóle nie młodnieję. Ale za to pani wygląda świetnie, młoda damo. Skąd ta opalenizna? Przypuszczam, że nie z Brookings, prawda? - Spędziłam dziewięć dni na Hawajach. Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna wszedł do banku i January zabrakło tchu. - Hawaje - ciągnął pan Spilotopculos - to jedyne miejsce, które naprawdę chciałbym odwiedzić, ale chyba setka mi stuknie, zanim
odłożę jakieś centusie z mojej emerytury, a w tym wieku po cóż jechać? Nie miałyby ze mnie żadnej pociechy hawajskie tancerki, prawda? January niewiele słyszała z tych wywodów, gdy pochyliła głowę, aby nie patrzeć na Maleka, tylko czuła, jak blednie. Podczas liczenia pieniędzy próbowała uśmiechać się uprzejmie do pana Spilotopoulosa, ale w ogóle nie miała pojęcia, co do niej mówił. Maleko przyglądał się jej intensywnie, a jego twarz była spięta. January zauważyła cień zarostu na jego policzkach i brodzie. Do okienka dziewczyny podeszła pani Riebe i natychmiast zalała ją potokiem słów. Mówiła o tym, jak martwi się o córkę mieszkającą w zadymionej Kalifornii, gdzie „rabują, strzelają i Bóg jeden wie co jeszcze robią". Maleko był piąty w kolejce. Nie spuszczał z niej wzroku i wyraz jego twarzy ani troszeczkę nie złagodniał. Dlaczego przyjechał? Uważała, że wyjeżdżając ułatwi mu sprawę. Pani Riebe odeszła i przyszła kolej na pana Athensteada. Był on emerytowanym kalifornijskim policjantem i teraz stał się zaciekłym Oregończykiem. Jego zielony chrysler udekorowany został dużą nalepką: „Witajcie w Oregonie. A teraz jazda do domu!" - January, spieszę się - zwrócił jej uwagę Athenstead. Oblewając się rumieńcem, próbowała skoncentrować się na pracy. Następna podeszła pani Pruitt. - Ten młody człowiek przez cały czas wpatruje się w ciebie ostrzegła, pochyliwszy się ku January i podsuwając jej czek do realizacji. - Jego wygląd nie budzi zaufania. Bądź ostrożna, kochanie. - Nie sądzę, aby mi zagrażał. - Może i nie, ale jest niebezpiecznie przystojny. January postawiła pieczątkę na czeku pani Pruitt i odliczyła jej resztę, po zanotowaniu wpływu w książeczce oszczędnościowej. Maleko stawał się coraz bardziej niecierpliwy. Jego jasnozielone oczy napotkały jej zatroskany wzrok. January szybko opuściła głowę, gdyż podchodził następny klient. Kiedy nadeszła kolej na Maleka, otworzyła okienko Tricia. - Czym mogę panu służyć? - zapytała, uradowana perspektywą rozmowy z nieznajomym. - Dziękuję bardzo, ale to pani Templar będzie musiała rozwiązać ten galimatias.
Fala gorąca oblała twarz January, kiedy pozostałe dwie kasjerki i kierownik spojrzeli w jej kierunku. Maleko uśmiechnął się ironicznie. Klient obsługiwany przez January poprosił o wydruk komputerowy czeków, które zostały zrealizowane z jego konta w ubiegłym tygodniu. Otrzymał informację, ale dziewczyna wykonywała wszystkie czynności automatycznie, niemal boleśnie świadoma obecności Maleka, stojącego z rękami skrzyżowanymi na piersi. January próbowała cierpliwie i uprzejmie odpowiadać na nie kończące się pytania klienta, w ogóle nie spoglądając poza kasę. Wreszcie mężczyzna schował książeczkę czekową i odszedł. Kiedy Maleko podszedł do okienka, poczuła suchość w gardle i pociemniało jej w oczach. - Cześć! - odezwał się niskim głosem, który przeszył ją od stóp do głów. - Jak mnie odnalazłeś? - Wszedłem do pierwszego banku, na jaki się natknąłem w tym mieście - wyjaśnił swobodnie. Potarł ręką nie ogoloną brodę. - Wiem, wiem - mruknął. - Nie miałem czasu się ogolić. Wczoraj przyleciałem do San Francisco i stamtąd przyjechałem wypożyczonym samochodem. Nic dziwnego, że wyglądał na skonanego ze zmęczenia. - Dlaczego? Twarz mu pociemniała. - Wyjeżdżając zostawiłaś sporo nie załatwionych spraw - burknął gniewnie. - Tu nie można rozmawiać. Kiedy masz przerwę na drugie śniadanie? - Za parę godzin - odpowiedziała słabym głosem. „Stracił tyle czasu i pieniędzy na przyjazd, aby rzucić jej w twarz oskarżenie i trudno go było za to winić" - pomyślała przygnębiona. Kiedy przykrył dłonią jej rękę, przestraszyła się. - Cała drżysz - zauważył ponuro. Musiała odchrząknąć, zanim odpowiedziała: - Nie oczekiwałam, że cię kiedyś jeszcze zobaczę. - Prawdopodobnie nawet tego sobie nie życzyłaś. Dałaś to wyraźnie do zrozumienia. Wysunęła dłoń spod jego rąk. Klienci czekali w kolejce. Był to najmniej odpowiedni czas na prywatną rozmowę.
- To nie miejsce i czas - szepnął Maleko i sięgnął do kieszeni marynarki po wąski skórzany portfel. - Zrealizuj mi, proszę, czek podróżny. Gdzie i kiedy możemy się spotkać? - Za piętnaście pierwsza - szepnęła, wpatrując się w dłonie Maleka, przypominając sobie, jak pieściły jej ciało. Miał takie piękne, męskie ręce - silne, kształtne, o wspaniałym odcieniu brązu, który w sztucznym świetle bankowych lamp wpadał w złoty odcień. Przypomniała sobie, jak opuszki palców Hawajczyka kreśliły koła na jej skórze, muskając drżące sutki. Maleko uniósł głowę. January wzięła czek i odwracając twarz, sięgnęła po pieczątkę. - Proszę o jakiś dowód tożsamości - zwróciła się do Hawajczyka, czując zażenowanie i śmieszność. Kiedy wyciągał portfel z tylnej kieszeni, pomyślała o tamtym dniu, kiedy zrzucił cale ubranie i podszedł do niej. Maleko nachylił się ku dziewczynie. - Spotkamy się gdziekolwiek chcesz, January, ale niech to będzie w publicznym miejscu, bo sądząc z tego, co czuję, i ze sposobu, w jaki na mnie patrzysz, w ogóle nie będziemy w stanie rozmawiać. Poczuła gorącą falę na całym ciele. Zazwyczaj wracała na drugie śniadanie do domu, ale po tym, co zaszło między nimi na Kauai, myśl o tym, że byłaby z Malekiem w domu, w którym mieszkała z Jonnym, była nieznośna. - Zawróć do głównej drogi tą samą ulicą, którą przyjechałeś, i na światłach skręć w lewo, spotkamy się w Chetco Drive, u O'Holleranów. Zaczęła wyliczać mu pieniądze i spostrzegła z zakłopotaniem, że nie wzięła wystarczającej sumy z szuflady. Szybko naprawiła błąd. - Nie po raz pierwszy próbowałaś mnie wykiwać - zauważył ironicznie.
Rozdział XI Kiedy January skręciła małą, błękitną toyotą na parking, spostrzegła, że Maleko stoi oparty o maskę swego samochodu. Od razu zauważyła, że Hawajczyk ogolił się i przebrał. Nosił błękitne dżinsy, ciemnoniebieskie polo i czarną, skórzaną marynarkę. Kiedy dostrzegł dziewczynę, ruszył w kierunku jej samochodu i otworzył przed nią drzwi. Poczuła mrowienie na całym ciele, spostrzegając, jak Maleko delektuje się widokiem jej nóg. - Zmieniłem zdanie - stwierdził krótko, zamknąwszy drzwi jej wozu. Ujmując rękę January, ruszył w kierunku swego wypożyczonego dodge'a. - Odnośnie czego? - Miała ochotę objąć go ramionami, przylgnąć do niego i wypłakać się z całego serca. Ale wiedziała, że gdyby to uczyniła, jeszcze ciężej byłoby go ponownie utracić. - Kupiłem parę kanapek i sok owocowy, o ile jesteś głodna dodał. - Porozmawiamy gdzieś daleko od ludzi. - Park i plaża Lone Ranch leży na północ stąd. - Nie wygląda to na odludne miejsce - mruknął, przytrzymując drzwi samochodu, kiedy wsiadała do środka. Jechali w milczeniu. Oboje byli tak wzruszeni, że January nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, aby rozładować bolesne napięcie. W końcu Maleko spojrzał na nią, a serce dziewczyny zaczęło bić jak oszalałe. - Naprawdę mi przykro, Maleko - szepnęła zachrypniętym głosem. - Proszę, uwierz. Nie mogłam się przełamać, aby ci o tym wcześniej powiedzieć. - Przestań przepraszać - uciął i skręcił gwałtownie w lewo, kierując się drogą na parking. Kiedy wysiedli z samochodu, dziewczyna objęła się ramionami, chroniąc przed zimnym oregońskim wiatrem. Przypomniała sobie łagodne powietrze na Kauai, słońce całujące jej nagie ciało, i Maleka, który jak człowiek z zamierzchłych czasów wiedzący czego chce i jak to zdobyć, gonił ją po dżungli. Wydawało się, że była na Kauai wieki temu. Z trudem tłumiła łzy. Nawet niebo miało dziś szary kolor. - Chyba będzie padać. - Podniosła kołnierz płaszcza. - Mały deszczyk nikomu jeszcze nie zaszkodził - stwierdził Maleko. - Bez deszczu nic nie rośnie, January.
„A bez cierpienia i łez nikt się nie wychował" - pomyślała. Wyjąwszy dużą papierową torbę z bagażnika, Hawajczyk zapytał oschle: - Dokąd teraz? - Tu w pobliżu jest kilka stolików. Są schowane przed wiatrem. W milczeniu poszli okrężną drogą, którą January specjalnie wybrała. Przed nimi rozciągała się szara plaża, na której można było dostrzec wyrzucone przez fale kawałki drewna. Dwie wiewiórki ziemne wyskoczyły spośród splątanych gałęzi martwego drzewa i pobiegły w górę stoku widniejącego przed nimi. - Zauważyły brązową torebkę - wyjaśniła January. Zaraz będą prosić o jedzenie. - Mamy go dużo. - Jeśli coś im dasz, zaraz przybiegnie tu cała armia - próbowała żartować, ale nawet jej usta nie chciały skłonić się do uśmiechu, więc odwróciła się szybko, aby Maleko nie dostrzegł, że była bliska płaczu. Hawkbryn rzucił torebkę na pierwszy stół, do którego podeszli, osłonięty przez wzgórze porosłe krzewami i drzewami. Ktoś wywrócił pojemniki na śmieci i wiewiórki dobrały się do jego zawartości. Mewy szybowały na zimnym wietrze. January ledwie mogła oddychać. Czuła nieznośny ucisk w piersiach. - January! - Maleko chwycił ją za rękę i odwrócił twarzą ku sobie. Cichutko westchnęła, kiedy wplótłszy palce w jej włosy, uniósł jej twarz i spragniony przywarł wargami do ust. Przytuliła się do niego. Rozpiąwszy guziki, Maleko wsunął ręce pod jej płaszcz. Przytulił dziewczynę jeszcze mocniej, aż poczuła siłę, z jaką pożądało jej jego silne, niespokojne ciało. Obejmował ją mocnymi, ale drżącymi z pragnienia ramionami w taki sposób, że ledwo mogła oddychać. Głaskał jej plecy, ponownie całując, i czuła szalone bicie serca mężczyzny przy swych nabrzmiałych tęsknotą piersiach. Wreszcie Maleko cofnął się nieznacznie i z trudem łapiąc oddech, ukrył twarz w zagłębieniu szyi January. - Jak mogłaś rzucić mi w twarz całą prawdę, a potem po prostu wyjechać? - zapytał stłumionym głosem, odsuwając się od dziewczyny. Kiedy zabrał ręce, January owiał zimny wiatr.
- Ledwie mogłam ci to w ogóle wyznać - szepnęła drżąc i zagryzła usta, tłumiąc łzy. - To wiem. - Nie chciałam, długo nie potrafiłam... - Dlaczego? - Bo mówienie o tym i tak niczego nie zmieni - odparła zrozpaczona. Twarz Maleka przybrała surowy wyraz. - Sądzisz, że twój wyjazd uczynił tę sprawę łatwiejszą? Jednego dnia kochasz mnie całą sobą, dajesz mi poznać smak raju, a następnego poranka znikasz, nie zostawiwszy nawet kartki? - Miałam do ciebie napisać. - Po co? Zadrżała. - Aby ci powiedzieć, ile znaczyły dla mnie chwile spędzone z tobą i aby spróbować ci wyjaśnić, dlaczego nie ma dla nas przyszłości. Maleko przejechał ręką po włosach. - A więc miał to być pożegnalny list? Na widok gniewu zapalającego się w jasnych oczach Hawajczyka próbowała się odwrócić, ale powstrzymał ją. - O co tu chodzi, January? Uważasz się za kobietę, która tak kocha swojego mężczyznę, że gotowa jest poświęcić siebie dla jego szczęścia? Ten scenariusz cuchnie! Dziewczyna wyprostowała się i uwolniła z mocnego uścisku. - A co byś chciał, abym zrobiła? Ja muszę żyć ze sobą taką, jaka jestem, ty nie! - Dlaczego nie byłaś ze mną szczera? Mieliśmy tyle czasu w Kokee. Mogliśmy tam porozmawiać! - Próbowałam, ale nie mogłam! Ja... ja nie chciałam zniszczyć chwil, które spędzaliśmy razem. Było tak pięknie, cudownie. Dziewczyna dygotała gwałtownie, przyciskając rękę do oczu. Maleko nawet nie poruszył się. - A jaka była w tym wszystkim moja rola, January? Miałem grać zaciekawionego widza, którego ta sprawa nie dotyczy? - Kiedy miałam ci o tym powiedzieć, Maleko? - zirytowała się January. - Pierwszego wieczoru w hotelu, kiedy zorientowałam się, że mnie pragniesz? Powinnam może umieścić napis na czole? Po co tu przyjechałeś? Idź do diabła, Maleko! Czy to ja ponoszę całą winę?
Trzeba było skończyć z tym tak jak ja. Spędziliśmy ze sobą wspaniałe chwile, o których będę zawsze pamiętać. Ale na tym koniec. Odeszłam, bo widziałam, co czułeś. Na przyjęciu u twojej rodziny zrozumiałam, jak wiele znaczą dla ciebie dzieci. Nie miałam zamiaru plątać się po Kauai, abyś czuł się jeszcze gorzej. Teraz zostaw mnie w spokoju i wracaj do domu! - Jeszcze nie! - przerwał dziewczynie. - Nie zdołałaś zniszczyć wszystkiego krótką pożegnalną scenką w gaju, January. Naprawdę myślałaś, że rozstanie będzie takie łatwe? To, co czuję do ciebie, nie może zmienić się jedynie dlatego, że nie możesz urodzić mi dzieci. Dziewczyna wzdrygnęła się, jakby ją uderzono. - Nic więcej nie mogę zrobić. Przykro mi, że cię zraniłam. - W taki sposób tego nie załatwisz - ciągnął nieubłaganie. Musisz przewartościować pewne rzeczy. - Zrobił krok w jej kierunku, ale zatrzymał się, gdyż dziewczyna obronnym gestem oplotła się ramionami i odwróciła zasnute łzami oczy od jego płonącego spojrzenia. Mężczyzna milczał przez chwilę. - Kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy - odezwał się w końcu - nie pomyślałem sobie: oto kobieta z piękną parą jajników i zdrową macicą. Jej śmiech przeszedł w szloch. Przykryła usta drżącą dłonią. - O Boże! - westchnęła. - Kocham cię. - Głos Maleka przepełniony był uczuciem. Sprzeczne emocje walczyły w January tak silnie, że zrobiło się jej słabo. Z największym trudem spojrzała mu w oczy. - Wiem o tym, ale nic z tego nie będzie. Sama miłość nie wystarczy, Maleko. - Musisz zgrywać męczennicę, January? - Nie o to chodzi! - January zesztywniała. - Więc o co? Powiedz mi! Wytłumacz! - Postępuję rozsądnie. Na dłuższą metę okaże się to mniej bolesne. - Osłaniasz samą siebie! - oskarżył ją. - Zgoda. - Poczuła się zraniona i zaczęła ją ogarniać taka sama złość jak Maleka. - Może jest i tak! Zacisnął pięści.
- Jesteś cholernie zdecydowana sama borykać się ze swoją tragedią, prawda? Ale to nie tylko twoja sprawa. Od naszego pierwszego spotkania na Kauai tak nie jest! - I kto teraz zgrywa męczennika? - Gwałtownie uniosła głowę. Gdybyśmy byli małżeństwem, kiedy zdarzył się wypadek, wtedy to byłaby nasza tragedia. Ale byłam żoną Jonniego i straciłam jego dziecko! Szarpnął dziewczynę ku sobie. - Ale teraz chciałabyś mieć moje dziecko i nie możesz, prawda? - Och, Maleko. Nie uda się nam, wiem o tym. W chwili, kiedy zobaczyłam cię z małym Ailukini, zrozumiałam, jak bardzo chciałbyś mieć dzieci. Zobaczyłam to w twoich oczach, gdy przyznałam się, że nie mogę ich mieć. Ręce Maleka opadły. - Wtedy to był szok. W tym samym momencie pomyślałem o tym, ile raz mówiłem ci o dzieciach i ile razy moja rodzina wspominała o naszych potomkach. - Maleko, oni... - Posłuchaj. Kiedy mi to wyznałaś, wreszcie zrozumiałem wszystko: twoje reakcje, pytania o dzieci, kiedy byliśmy w dolinie, łzy w oczach, kiedy podałem ci Ailukiniego. „A więc dlatego przyjechał do Oregonu - pomyślała. - Żeby przeprosić za ból, jakiego był niechcący powodem, pozbyć się poczucia winy." Dotknęła ramienia Hawkbryna. - W porządku. Przecież nie mogłeś wiedzieć. Nie musiałeś przyjeżdżać z tak daleka, aby mi to powiedzieć. Nie miałam i nie mam pretensji. - Nadal nie rozumiesz najważniejszej rzeczy. Nie przyjechałem tu, aby rozmawiać, tylko aby zabrać cię z powrotem. - Nie, nie wracam. Nie rozumiesz, że nic z tego nie będzie?! Dzieci to twoje wielkie marzenie i możesz je mieć z kimś innym. Jeśli ożenisz się ze mną, gdzieś w głębi serca poczujesz się oszukany. - Do cholery. A co z miłością? Czy ona w ogóle się nie liczy? Czy tylko dzieci mają znaczenie? Czekał na jej odpowiedź, ale dziewczyna opuściła głowę, milcząc.
Z ciężkim westchnieniem Maleko odszedł ku wierzchołkowi góry. Spoglądał na szare, spienione fale, gwałtownie uderzające o poszarpane, porośnięte wodorostami skały. Nie odzywał się, ani nie poruszył przez długi czas i January spoglądała na niego z rozpaczą. Cóż mogła powiedzieć? - Jesteś głodna? - zapytał bezbarwnym tonem, kiedy podszedł do dziewczyny. - Nie bardzo. - Ja też nie. - Wyjął kanapki i pokruszył wiewiórkom, które wskoczyły na stolik i z zapałem zabrały się do jedzenia. W milczeniu wracali do miasta. Maleko nie patrzył na January, a ona robiła co mogła, aby nie płakać. Kiedy wreszcie samochód zatrzymał się, dziewczyna mogła zdobyć się tylko na przeprosiny. - Maleko, tak mi przykro, bardzo bym chciała, aby mogło być inaczej - szepnęła załamana. Spojrzał na nią zielonymi, nieprzejednanymi oczyma. - Do diabła! To mają być ostatnie przeprosiny, jakie słyszę! Nie opuszczę miasta, póki nie dopnę swego. O której kończysz pracę? Wtedy dłużej porozmawiamy. - I po co? Tylko zadamy sobie więcej ran. - Sześć dni nie starczyło, abyś mnie zrozumiała - zaczął spokojnym tonem, który powiedział jej więcej o walczących wewnątrz niego emocjach, które starał się opanować, niż jakiekolwiek słowa. - Sześć dni nie starczyło, abym zrozumiał ciebie. Może nie wystarczy i sześćdziesiąt dni. Ale jedno musisz pojąć od razu. Nie przeleciałem Pacyfiku i nie przejechałem całej trasy od San Francisco do Brookings, aby usłyszeć, że kończysz ze mną i naszym uczuciem. Tak nie będzie! January otworzyła usta ze zdumienia, ale Maleko otworzył jeszcze tylko drzwi samochodu i dorzucił: - Idź, bo się spóźnisz. Dziewczyna wysunęła się z wozu, a Hawajczyk głośno zatrzasnął drzwi i odjechał, zostawiając ją, stojącą na środku parkingu i wpatrzoną w ślad za nim.
Rozdział XII Maleko czekał na January przed bankiem. Kiedy podeszła bliżej, wyjął ręce z kieszeni i przyjrzał się jej badawczo. - Czy całkiem zmarnowałem ci dzień? - Nie. - Uśmiechnęła się. - Zjadłeś coś w końcu? - Nie. - Stał naprzeciwko niej. - A teraz decyduj: albo jedziesz do mnie do motelu, albo zabierz mnie do swoich rodziców. Co wybierasz? January miała ochotę jednocześnie śmiać się, płakać, bić go i obejmować. - Cóż stało się temu luzakowi, którego poznałam na Hawajach? - Uciekłaś mu. - Objął ją w pasie i przyciągnął bliżej. Chciałbym, żebyśmy byli tysiące mil stąd, w naszej dolinie. Pokazałbym ci wtedy, co naprawdę czuję. Tam nie potrafiłabyś powiedzieć mi „nie". Tricia i Sally właśnie wychodziły z banku i przyglądały się im z życzliwym zainteresowaniem. - Do jutra, January - zawołała Tricia. - Miłego wieczoru - dorzuciła dwuznacznym tonem druga. Maleko okazał się nad wyraz uparty. - A więc co wybierasz? - powtórzył pytanie. - Słucham? - zapytała, nie rozumiejąc o co chodzi, gdyż ciepło bijące od ciała mężczyzny obudziło w dziewczynie wspomnienie jego pieszczot. - Jedziemy do mnie, czy do twoich rodziców? - Objął ją silniej i przyciągnął jeszcze bliżej do siebie. - W obu przypadkach będę musiała coś zrobić z samochodem. Odsunęła się, dyskretnie rozglądając, czy nikt ich nie obserwuje. - Jest zamknięty na kluczyk? - Tak. - To go zostaw. - Ujął ją mocno za rękę. Byli ostatnimi osobami na parkingu, kierownik opuścił go zaraz po Sally i Tricii. Maleko zapalił dodge'a. - Wciąż nie możesz się zdecydować? - dociął jej żartobliwie. Nachylając się ku January, objął ją ramionami i przyciągnął do siebie. Nie broniła się przed namiętnym pocałunkiem. Nie odrywając ust od warg dziewczyny, Maleko wsunął dłoń pod jej wełnianą spódniczkę i przesunął w górę.
- Maleko! - szepnęła, cofając się gwałtownie. Nie przerwał pieszczoty, ale zatrzymał rękę tuż przed miejscem, do którego dążył. - Ja wiem, gdzie chciałbym pojechać - wyznał zduszonym głosem, wpatrując się w jej zarumienione policzki i rozchylone wargi. - Ale lepiej będzie, jak najpierw porozmawiam z twoimi rodzicami. Zabrał ręce i January opadła na fotel. - Którędy mam jechać? - Spojrzał na nią z rozczuleniem. - Skręć na światłach w lewo, a potem w prawo na Old River. Moi rodzice mieszkają około dwóch mil w górę rzeki Chetoo, na jej lewym brzegu. Położył rękę na oparciu fotela. Patrząc przez ramię, wycofał wóz z parkingu. Opuszkiem palca pogładził policzek January. - Oni coś wiedzą na mój temat? - Mama. - January czuła na przemian zimne dreszcze i gorące fale uderzające do głowy. Bez wątpienia matka opowiedziała o wszystkim ojcu. - I co jej powiedziałaś? Że przez kilka dni mieszkałaś z Hawajczykiem? Nie podobał jej się ten rodzaj poczucia humoru. - Tak tego nie ujęłam. - Ale sądząc z twojej miny, niewiele się pomyliłem - rzucił zbyt spokojnym tonem. - Powiedziałam, że poznałam mężczyznę. - Jak daleko zaszłaś ze zwierzeniami? - naciskał. - Wyznałam jej wszystko - przyznała się, patrząc w inną stronę. - Opowiedziałaś jej też o rzeczach, jakie wyczyniasz z dojrzałym mango? - Nie - szepnęła, rumieniąc się gwałtownie. Na ustach Maleka pojawił się słaby, zmysłowy uśmiech. January czuła napięcie wszystkich zmysłów, dłonie były mokre od potu. Twarz Maleka złagodniała, kiedy położył rękę na jej udzie. - Przestań się zamartwiać. Dziewczyna, czując nadciągający ból głowy, spojrzała błagalnie na Hawajczyka. - Powiedz, o czym chcesz z nimi rozmawiać. - O wszystkim, co konieczne. Zależy, co zechcą o mnie wiedzieć. - To nie są ludzie, którzy by wypytywali.
- Więc sam im o sobie opowiem. - Wzruszył ramionami. - Jak mam dalej jechać? - Za następnym zakrętem druga przecznica w prawo. Kiedy wjechali drogą wysypaną żwirem, zobaczyła brązową półciężarówkę. - Ojciec jest w domu - poinformowała, a serce podeszło jej do gardła. Co mu powie? „Cześć tato, oto człowiek, z którym sypiałam na Hawajach?" Maleko spojrzał na dziewczynę. - Jeśli ma dubeltówkę, to poproszę, aby wycelował ją we własną córkę. - Zaparkował samochód przed wspaniałymi różowymi rododendronami. Szczęściarz - dziesięcioletni brązowy cocker - spaniel, należący do matki January - zaczął gwałtownie szczekać w oknie werandy na tyłach domu. January dostrzegła, że ktoś uniósł zasłonę i przez okno wyjrzała jej matka. W następnej chwili otworzyła drzwi. - Odetchnij głęboko, January. Wyglądasz, jakbyś miała stanąć przed plutonem egzekucyjnym. - Ręka Maleka spoczywała na ramieniu dziewczyny. - Co im powiesz? - ponowiła pytanie. - Jeszcze muszę pomyśleć. To ja powinienem się bać. Stoję przed przyszłymi teściami i to praktycznie już po zaślubinach. - To nie jest zabawne, Maleko. - Przestań patrzeć na wszystko tak czarno. Matka January wyszła im na spotkanie wyraźnie zaciekawiona i Maleko ruszył ku niej, spojrzawszy jeszcze raz na bladą twarz dziewczyny. - Chyba chwilowo January nie wykrztusi ani słowa, pani Winslow. Jestem Maleko Hawkbryn - uśmiechnął się czarująco, jak zwykł to robić na Kauai. - Domyślam się. - Starsza pani uścisnęła mu rękę. - Nie zaskoczył mnie pański przyjazd. - Maleko chciał was poznać. Załatwia interesy na kontynencie głos January brzmiał pewnie. - Akurat w Brookings! Co za zbieg okoliczności - mówiąc te słowa, pani Winslow nawet me mrugnęła okiem. - Prawda? - zachichotał Maleko. - Przyjechał pan zapewne porozmawiać z moją córką? - zapytała, kiedy szli do domu.
- W rzeczy samej. Jeśli wszystko ułoży się po mojej myśli, mam nadzieję na coś więcej niż tylko rozmowę. Matka January wyglądała na zadowoloną. - Proszę wejść. Ojciec January jest w salonie. - Mamusiu? Uśmiech pani Winslow był uspokajający. - Nie martw się, kochanie. Mówiłam ojcu, że poznałaś kogoś na Hawajach, ale tylko tyle. - Spojrzała na Maleka. - Czasami ojcowie są dziwni, jeśli chodzi o ich córki. Pokiwał głową ze zrozumieniem. Kiedy wchodzili przez tylne drzwi, Szczęściarz rozszczekał się na dobre. Pies doskakiwał do January, ale chował się za nogi swej pani, kiedy Maleko chciał go pogłaskać. - Cicho, Szczęściarz. - Matka dziewczyny wpuściła psa do przylegającego do domu garażu i rzuciła za nim stary ręcznik. Pogryzie go trochę, a potem się uspokoi. Ojciec January siedział w głębokim fotelu na biegunach; stopy w skarpetkach oparł o krzesło, a obłok aromatycznego dymu z fajki unosił się nad jego łysiejącą głową. - Mamy gości, Chuck. Gazeta zaszeleściła, kiedy ją opuszczał, i pan Winslow spojrzał zdziwiony na stojącego w drzwiach Maleka. Odsunął krzesełko i fotel pochylił się do przodu. Starszy pan wstał. - Gdzie, do diabla, podziały się moje buty? - mruknął pod nosem. - Są obok krzesła, kochanie. - Jego żona uśmiechnęła się pobłażliwie. - Jasne. - Wsunął buty na nogi. January i jej ojciec spojrzeli na siebie, a w oczach pana Winslowa czaiły się pytania. Następnie przeniósł spojrzenie na Maleka, którego obejrzał badawczo od stóp do głów. Uniósł lekko brwi. - To jest Maleko Hawkbryn, tatusiu. Poznałam go na Kauai przedstawiła Hawajczyka January. Jej ojciec uścisnął dłoń przybysza. - Miło mi. Cóż to za imię, Maleko? - Po prostu Marek. - Nie wygląda pan na stuprocentowego Polinezyjczyka. Maleko uśmiechnął się.
- Płynie we mnie mieszana krew, panie Winslow. Wśród moich przodków znaleźli się i amerykański marynarz, i misjonarz. Ojciec January roześmiał się ubawiony. - Niezła mieszanka. Proszę usiąść, o tutaj - wskazał na skórzane obrotowe krzesło, miejsce dla bardzo ważnych gości, jak nazywała je matka January. Nie każdy mógł na nim usiąść. Zapadła cisza, która ogromnie denerwowała dziewczynę. Siedziała na sofie, sparaliżowana niecodzienną sytuacją. Maleko spojrzał na nią z żartobliwym błyskiem w oczach, co jeszcze bardziej ją poirytowało. O czym on chciał rozmawiać? Poczerwieniała na twarzy, wspominając to, co razem robili, i z trudem przełknęła ślinę. Jej ojciec, opierając się o oparcie krzesła, przez obłok dymu taksował Maleka wzrokiem. - A więc, co sprowadza pana do Oregonu? - zapytał z lekkim błyskiem w przenikliwych oczach. - January - odparł szczerze Maleko, spoglądając na nią z nie ukrywanym uczuciem. Dziewczyna poczuła palący ogień na policzkach. - Hm. - Jej ojciec uśmiechnął się. - Może kawy? - zaproponowała Sharon Winslow. - Świetny pomysł - pochwalił ją mąż. Spojrzała na Maleka. - Zostanie pan oczywiście na kolacji. - Dziękuję, z milą chęcią. Pani Winslow wyszła z pokoju. - Więc? - zapytał ojciec i January zdumiała się, że jedno stówko może zabrzmieć jak armatni wystrzał. Czuła, że ojciec spogląda to na nią, to na Maleka, a wiedziała, że nie był naiwny. Czekał na odpowiedź. Hawajczyk także czekał. „Na co?" - zastanawiała się spanikowana i zakasłała nerwowo. W chwilę potem, niosąc tacę z ciastkami, wróciła jej matka. - Zaraz podam kawę - oznajmiła, stawiając tacę blisko Maleka. Jednak nikt nie zdawał się być głodnym. Pani Winslow nie namawiała do jedzenia, tylko usiadła na sofie. Klepiąc January po ręku, spojrzała na mężczyzn. - Co się tu działo podczas mojej nieobecności? - zapytała żartobliwie.
- Jeszcze nic - odpowiedział jej mąż i spojrzał na Maleka. - Jeśli przebył pan taki szmat drogi, musi pan jej pragnąć bardzo mocno stwierdził bez ogródek. Pan Winslow zawsze trafiał w samo sedno. Maleko wytrzymał spojrzenie starszego pana. - Pragnę poślubić January. Serce dziewczyny ponownie skoczyło do gardła. Jak to się stało, że w jej życiu znalazło się dwóch tak bezpośrednich mężczyzn? - I cóż? - spytał, spoglądając to na nią, to na Maleka. - Pańska córka opiera się, gdyż nie może mieć dzieci Hawajczyk był równie bezpośredni jak jej ojciec. Pan Winslow oparł się wygodnie i zapytał ze zdumieniem: - Mówiła panu o tym? - Spojrzał na przybysza z szacunkiem. To wiele znaczy. Nie rozmawiała na ten temat ani z matką, ani ze mną. Właściwie nigdy nie porusza tego tematu. - Jemu też bym nie mówiła, ale nie zostawił mi wyboru wybuchnęła January. - Nie powinnam była tego ciągnąć, zwłaszcza że oznajmił mi, iż ulubioną rozrywką jego rodziny jest zaludnianie Hawajów - kiedy tylko wypowiedziała te słowa już miała ochotę wcisnąć je sobie z powrotem do gardła. Maleko uśmiechnął się lekko. - Pytanie brzmi: dlaczego tak ją kochając, pozwolił jej pan w ogóle wsiąść do samolotu? Bez okularów widzę, jak się sprawy mają między wami - przerwał ciszę pan Winslow. Przygryzł fajkę i uśmiechnął się szeroko. - Zaoszczędziłby pan także kosztów. - A to z pewnością - zgodził się Hawajczyk, patrząc z uśmiechem na dziewczynę. - Pogoń za January pochłania mi szmat czasu. Spojrzenie, które jej rzucił, przypomniało pierwszy jego pościg i to, czym się zakończył. Oblała się gorącym rumieńcem. - Jej matka była taka sama - zachichotał pan Winslow, zerkając na żonę. Odwzajemniła uśmiech, chociaż z lekką naganą w oczach. Ojciec January wstał i wskazawszy przesuwane szklane drzwi wiodące na taras widokowy, zwrócił się do Maleka: - Może byśmy tak pogadali na osobności? January patrzyła, jak wychodzą. Dwóch mężczyzn, których kochała najbardziej na świecie, najwyraźniej miało sobie nagle wiele do powiedzenia. Dostrzegła, że Maleko, odrzuciwszy głowę do tyłu, śmieje się serdecznie. Serce się jej ścisnęło.
- Sądzę, że nie wyniknie z tego nic dobrego, mamusiu - szepnęła żałośnie. - Ale nic nie zaszkodzi. W końcu wszystko zależy od ciebie, prawda? - uśmiechnęła się spokojnie. - Chodź, przyrządzimy jakieś superdanie, aby zaprezentować nasze kulinarne umiejętności. - Może klops? - podsunęła January bez entuzjazmu, podążając za matką do urządzonej na ludowo kuchni. - No to ruszajmy pełną parą do garnków. Pani Winslow obdarzyła córkę spojrzeniem na poły rozbawionym, na poły surowym. Otworzyła lodówkę i wyjęła gotowaną szynkę w puszce oraz duże kartofle do pieczenia. - Chcesz wywrzeć wrażenie na Maleku? - westchnęła zrezygnowana January. - Nie sądzę, aby sprawiło mu różnicę, nawet gdybym poddała mu siekaną wątróbkę - zachichotała. Zapaliwszy gaz, zabrała się za szorowanie ziemniaków. - Zieloną fasolkę znajdziesz w spiżarni. January wyjęła ją i zabrała się za obcinanie koniuszków, a następnie wrzuciła fasolkę do miedzianego rondla, który zdjęła znad kloca do rąbania mięsa. - To przystojny młody mężczyzna - zaczęła ostrożnie pani Winslow, uśmiechając się lekko i kładąc kartofel na ściereczkę, - Tak. - I miły. - Tak. - I zdecydowany. - Tak - January westchnęła. - Co chciałabyś dostać w prezencie ślubnym? - Mamusiu... - Przyjmij jego propozycję, kochanie. Sądzę, że jeśli nie wrócisz z nim na Kauai, to pożyczy od twojego ojca kij do golfa i zaciągnie cię tam za włosy - roześmiała się jej matka. - Czemu tak się z tego cieszysz? - A dlaczego nie? Uczyni cię znowu bardzo szczęśliwą westchnęła przeciągle i marzycielsko. - Zawsze chciałam zobaczyć Hawaje, ale ojciec 08 lat się temu sprzeciwiał. A teraz będzie musiał mnie tam zabrać.
January roześmiała się cicho; skończyła przygotowywać fasolę. Pani Winslow ułożyła ziemniaki wokół szynki i wsunęła potrawę do pieca. - Mamo, kiedy byłam na Kauai, Maleko często wspominał o posiadaniu dzieci - zaczęła January, nie patrząc na matkę, wiedząc jednak, że ta uważnie jej słucha. Kiedy wreszcie spojrzała na matkę, zobaczyła, że jej twarz miała łagodny wyraz. January nie mogła dalej mówić, więc starsza pani otoczyła ją ramionami. - Posłuchaj, kochanie. Nikt z nas nie jest doskonały. Musimy nauczyć się żyć z naszymi wadami i brakami, skoro tylko je poznamy. Maleko wie, że nie możesz mieć dzieci, a jednak przyjechał. Musisz uwierzyć, że ten mężczyzna naprawdę rozumie, co ma dla niego największe znaczenie. January wyzwoliła się z objęć matki. - A co będzie, kiedy wygaśnie namiętność? Starsza pani oparła się o kuchenny blat. - Kiedy wygaśnie namiętność? Naczytałaś się za dużo psychologicznych dzieł - westchnęła. - Twój ojciec i ja jesteśmy małżeństwem od prawie trzydziestu lat, a namiętność jeszcze nie wygasła. Dziewczyna roześmiała się, zaskoczona szczerością matki. - Zapamiętam to sobie i kiedy nadejdzie Gwiazdka nie dostaniecie żadnych książek ani fajek z główkami z morskiej pianki. Tym razem podaruję ci czerwoną szyfonową koszulę nocną, a tacie siateczkową bieliznę. - Hm - zamyśliła się pani Winslow, a w kąciku jej ust igrał wesoły uśmiech. - To na pewno spodoba się twojemu ojcu, ale nie jestem taka pewna, czy dobrze podziała na jego serce. Obie wybuchnęły śmiechem. January spojrzała przez okno, skąd mogła dostrzec Maleka opierającego się o balustradę, nadal rozmawiającego z jej ojcem. - Więc uważasz, że powinnam zaryzykować? - Całe życie to ryzyko, prawda? Powinnaś to wiedzieć najlepiej. Stanęła obok córki i objęła ją swym kojącym ramieniem. - Tak - January na moment przymknęła oczy. Pani Winslow uścisnęła ją, a potem otworzyła duży kredens i zaczęła wyciągać cenną porcelanową zastawę stołową, zazwyczaj używaną w Święto Dziękczynienia, Boże Narodzenie i na Wielkanoc.
- Trzeba nakrywać do stołu - rzuciła. - Wiesz co? - dodała zdenerwowana. - Nie mam niczego na deser. January uśmiechnęła się lekko, wciąż wpatrzona w Maleka. - Ciekawe, czy w supermarkecie mają mango...
Rozdział XIII Ojciec January, ściskając dziewczynę na pożegnanie, szepnął jej, zanim wsiadła do samochodu Maleka: - On jest zupełnie inny niż Jonny, kochanie, i uważam, że to dobrze. January zrozumiała, co pan Winslow miał na myśli, i nie stanęła w obronie zmarłego męża. Jonny nie miał szansy stać się tym, kim mógłby się stać, ani tym, kim chciał. Miał zaledwie dwadzieścia pięć lat, kiedy zginął na deszczowej nadmorskiej autostradzie, a ich wspólne życie, sny i marzenia pogrzebane zostały w jednej chwili pod zgniecioną blachą i potłuczonym szkłem na zawsze. Jednak ona czcić będzie pamięć Jonniego do końca życia i w ogóle nie mogło być mowy o żadnych porównaniach, gdyż Maleko i jej zmarły mąż byli diametralnie różni. Hawajczyk był na najlepszej drodze do samorealizacji, a jego energia przejawiała się we wszystkim, co robił - nawet w tej pogoni za nią przez ogromny Pacyfik. Nie wahał się podążać za tym, czego pragnął, czy dotyczyło to interesów, czy jej. Był mężczyzną, który „wie czego chce i na czym rzecz polega", jak zwykł mawiać jej ojciec o tych, których szanował. Dziś wieczór przekonała się, że pan Winslow nie tylko polubił i cenił Maleka, ale że go także podziwiał. - Dlaczego tak przycichłaś? - Maleko skierował samochód ku głównej autostradzie. Wyciągnąwszy rękę, pogłaskał ją delikatnie po policzku. - Czujesz się przegłosowana? - Wiedziałam, że cię polubią, Maleko. - Twoi rodzice są niezwykłymi ludźmi. - Podobnie jak ty - przyznała, obrzucając go zachwyconym spojrzeniem i czule się uśmiechając. Zatrzymał wóz przy następnym skrzyżowaniu i włączył sygnał świetlny. Dziewczyna postukała go w ramię. - Mój dom jest na północ stąd, druga przecznica po prawej i pod górę. Jednak Maleko skręcił na południe. - Nie chcę kochać cię w łóżku, które dzieliłaś z Jonnym, January. Czasami jego bezpośredniość wprost ją obezwładniała. Nie powiedziała ani słowa do chwili, kiedy skręcił na motelowy podjazd.
- Maleko, nie mogę się tu zatrzymać, rodzice znają właścicieli. Westchnęła, kiedy podjechał pod żółto - zielone domki. - Bardzo możliwe, iż rodzice dowiedzą się, że spędziliśmy tu razem noc - uśmiechnął się radośnie. - I to już jutro rano - zauważyła znajomą twarz w oknie recepcji. - Maleko, nie! - Hawajczyk podszedł, aby otworzyć jej drzwiczki samochodu. - Nie, proszę... - Niech chociaż mają co przekazywać. - Zanim się zorientowała objął ją i wyniósł z wozu. - Twój ojciec powiedział mi, że kiedy kobieta nie może podjąć decyzji, należy to zrobić za nią. - Niósł January w kierunku swoich drzwi. - Naprawdę?! - syknęła przez zęby. - A mama mówiła mi, że to ona oświadczyła się tacie czwartego lipca. - Szsz... - Ucałowawszy ją mocno, szepnął w same usta dziewczyny. - Zaraz wyjdą goście, by zobaczyć, co to za krzyki. Postawił January na ziemi, aby otworzyć drzwi, a potem znów podniósł ją i wszedł do środka. Zamknąwszy drzwi nogą, nie kłopotał się zapalaniem świateł. - Pewnie już dzwonią do rodziców - mruknęła. - Dobra. - Opuszczał ją powoli po swoim ciele, aż dotknęła dywanu i ucałował ją, tuląc do siebie. - Damy im kilka minut, aby zadzwonili, a jeśli nie zrobią tego, to oznaczać będzie, że mamy ich błogosławieństwo. Pożądanie, które w niej wzbudzał, ogarnęło już całe jej ciało. Wiedziała dobrze, że nie zadzwonią. Maleko cofnął się na tyle, aby móc odpiąć jej bluzkę. Jego palce delikatnie muskały rozpaloną skórę dziewczyny. Z doprowadzającą do szaleństwa powolnością wyciągnął bluzkę z wełnianej spódniczki. Wsunąwszy kciuki pod jedwabne ramiączka koszulki, opuścił je wzdłuż ramion i zaczął błądzić ustami po szyi January, aż odnalazł zapięcie jej koronkowego staniczka. Wydała cichy jęk, kiedy gorące dłonie Hawajczyka dotknęły jej piersi, a usta zbliżyły się do twardniejących sutków, - Och, Maleko - szepnęła, odrzucając głowę i wyginając się w łuk. W całym ciele czuła przejmujący elektryzujący prąd, który wibrował w niej przy każdym magicznym dotknięciu ręki Maleka.
Rozpiął pasek i zsunął jej spódniczkę. Pochylając się nad dziewczyną, ściągnął koszulkę. January zrzuciła szpilki i uniosła po kolei nogi, aby Maleko zdjął z niej rajstopy. Ręce mężczyzny zaczęły pieścić wewnętrzną stronę jej ud. - Kocham twoje nogi - szeptał Maleko. - Biodra, talię, piersi. Każdy pocałunek, każdy szybki oddech miał dla niej smak raju. Kiedy Hawajczyk ponownie się wyprostował, uniosła ręce, aby wsunąć je pod jego koszulę i dotknąć gorącej, gładkiej skóry. Obrysowywała palcami napinające się mięśnie, pieściła twarde wąskie brodawki jego piersi, napięty brzuch. Drażniła opuszkami palców ciało Maleka skryte pod paskiem spodni, zanim go w końcu odpięła. Cierpliwie jej na to pozwalał i January rozkoszowała się ceremoniałem rozbierania go, tak samo podniecona i oczarowana Hawajczykiem, jak on przedtem nią. Łydki i uda Maleka były cudownie zgrabne i mocne. Górował nad nią, wysoki, gorący, gładki i umięśniony. Ofiarowała mu erotyzm, na który nigdy się nie zdobyła przy Jonnym, bez względu na to, jak bardzo go kochała, a który zdawał się być tak naturalny i spontaniczny przy Maleku. January pragnęła dać mu wielką, przejmującą do głębi rozkosz, podobną do tej, której doznała od niego w owej rajskiej dolinie na Kauai. I słysząc prędki, gardłowy oddech mężczyzny wiedziała, że się jej to udało, więc jej ciało wibrowało w takt muzyki niesłyszalnej dla nikogo poza nimi i roztapiało się w ogniu uczuć. Unosząc dziewczynę, Hawajczyk szeptał jej imię, a potem zapamiętale całował. Ich ręce, usta i ciała poruszały się, dążąc do absolutnej jedności, czuli już swą duchową bliskość, mimo że ich ciała jeszcze się nie połączyły. - Kocham cię - szeptała January, tuląc się do lśniącego ciała Maleka i radując się tym, że omal nie pozbawiła go tchu. Cieszyła się ruchami pulsującego ciała Hawajczyka, smakiem jego ust, kiedy przywarł do jej warg w zachłannym pocałunku. Poruszali się wspólnie, jakby w rytmie uderzeń polinezyjskich bębnów i tańczącym świetle migających płomieni. Maleko lekko pchnął dziewczynę na łóżko i zanurzył się w niej z rozrzuconymi na bok rękami, przypominając ptaka zrywającego się do lotu. - Poczuj moją miłość - szepnął. Posiadł January władczo, a przy tym delikatnie i dziewczyna zupełnie straciła głowę. Każdy ruch Maleka sprawiał jej rozkoszny
ból. Kiedy Hawajczyk pochylał się nad nią, oparty na rękach, jego postać rysowała się w słabym świetle ulicznych latarni. W chwili ekstazy Maleko objął January z całej siły i zamienił słodką, przejmującą melodię ich tańca w mocny rytm prymitywnych bębnów, który poprowadził ich na sam szczyt. Leżeli potem w cudownym bezruchu i kojącym spokoju, nasyceni spełnieniem. Ciężkie westchnienie Maleka było wymowniejsze od stów. - Czy to był deser? - January zaśmiała się rozkosznie. - Aperitif - odpowiedział głębokim tonem. Przewrócił się na wznak, pociągając dziewczynę za sobą. Ręce mężczyzny spoczęły na jej biodrach. - Za godzinę, kiedy złapię drugi oddech, urządzimy bankiet. January odgarnęła włosy ze skroni Maleka. Zsunął ją z siebie i poczuła, że się przeciąga. Potem zapalił lampkę nocną, a jej ostre światło gwałtownie oślepiło dziewczynę. - Najpierw porozmawiajmy - zarządził, wsuwając ramię pod jej kark i kładąc nogę na jej biodrze. W ten sposób nie mogła ujść dociekliwym pytaniom. - Nadal nie jesteś przekonana, że powinnaś mnie poślubić, prawda? Błagam, powiedz mi wyraźnie, dlaczego. - Bo chcesz mieć dzieci, a ja ci nie mogę ich dać. - To brzmi jak werdykt sądu najwyższego. Sądzisz, że tylko tyle od ciebie chcę? Po prostu dzieci? Położyła czułym gestem rękę na jego piersi. - Przecież mnie kochasz, January - szepnął, a jego twarz miała uroczysty wyraz. Mówił tak poważnie, zdecydowanie, że mogła tylko przytaknąć. - Bardzo cię kocham, nawet więcej niż Jonniego. - Nie musiała tego mówić, ale chciała, aby wiedział, że nie ma mowy o dalszych porównaniach. - Jeśli za mnie nie wyjdziesz, jak wyobrażasz sobie swoje życie za, powiedzmy, pięć lat? - Nie wiem, może wrócę do collegu. W każdym razie będzie to jakaś praca z dziećmi. Maleko delikatnie odgarnął jej włosy. Napotkała jego wzrok pełen wahania i zaniepokoiła się. - Tak naprawdę, to nie ja stanowię tu problem - stwierdził Hawajczyk.
Skrzywiła się, nie wiedząc, co ma na myśli. - Od wypadku czujesz się tylko po części kobietą. January westchnęła boleśnie. - Tu nie chodzi o to, jak ja cię postrzegam, January, tylko o to, co ty sama o sobie myślisz. - Kiedy uciekła wzrokiem, przytrzymał dłonią jej głowę, - Straciłaś mężczyznę, którego kochałaś, dziecko, które pragnęłaś, i wszystkie marzenia - powiedział zduszonym głosem. - To dla każdego byłby za duży cios. Gdybyś straciła rękę, nogę, czy nawet wzrok, nie cierpiałabyś tak bardzo jak z powodu tego, że straciłaś zdolność dawania nowego życia, i dlatego tak nisko się oceniasz. Ale jest coś, czego nie potrafisz zrozumieć. Kobieta nie jest jedynie maszyną do rodzenia dzieci. - Ucałował ją czule. Dziewczyna odpowiedziała na te słowa niepewnym westchnieniem. - Maleko, to co mówisz brzmi rozsądnie, ale nie mogę mieć dzieci, więc co zrobimy? - Uwolniła się z jego objęć i usiadła, przyciągając kolana do piersi. - Taki ze mnie odmieniec - pokiwała głową. Hawajczyk usiadł obok January i objął ją. Cierpliwość, z jaką traktował dziewczynę, ułatwiła jej zwierzenia. - Kiedy byłam dzieckiem, nigdy nie marzyłam, aby zostać lekarzem, astronautą czy specjalistą od komputerów. Pragnęłam dorosnąć, poślubić ukochanego mężczyznę i mieć dzieci. Gospodyni domowa i matka - za tym tęskniłam. Obrońcy praw kobiet pewnie chętnie zaliczyliby mnie do jakiegoś wymarłego, jak dinozaury, gatunku. Przypięliby mi tabliczkę: „Kobieta nie pragnąca kariery, gatunek ten zaniknął po I wojnie światowej". Maleko nie roześmiał się. - Jednak nigdy nie czułam się winna z powodu moich pragnień, bo w nich kryła się prawda o mnie. Czytałam książki o kobietach oczekujących wyzwolenia, czujących się niedowartościowane z powodu pogrzebania się żywcem w domu, marnujące talenty przez zaniechanie robienia karier. - Roześmiała się. - Dla mnie to wszystko było kłamstwem. Byłam pewna kim jestem i czego pragnę. Teraz tego nie wiem - przełknęła z trudem ślinę. Maleko odrzucił spadające pasmo miękkich, jasnych włosów na drżące ramiona dziewczyny. - Jesteś dokładnie taką samą kobietą, jaką byłaś zawsze.
- Nie, to niemożliwe. - Pokręciła głową. - Dar miłości i wychowania dzieci nie ma nic wspólnego ze zdolnością do wydawania ich na świat, January. Ma on związek z sercem i umysłem, a obie te rzeczy są u ciebie w najlepszym porządku. Spojrzała na niego, czując tak wielką miłość, że aż przepełnił ją słodki ból. - Jesteś cudowny - szepnęła załamującym się głosem. Objął dłonią jej policzek, a dziewczyna wycisnęła na niej pocałunek. Trzymając rękę Maleka, popatrzyła na Hawajczyka oczami pełnymi łez. - To nie ma sensu, ale widzisz, ja nadal pragnę mieć dzieci, tak bardzo tego chcę. I ciągle myślę, jakie by były: mali, śniadzi chłopcy o czarnych włosach i oczach koloru wód oceanu. Biegaliby po plażach Kauai. Twoje dzieci - odsunęła się, niezdolna dłużej powstrzymać łez. Maleko nie próbował jej uspokoić ani wyperswadować niczego, nie dyskredytował jej uczuć. Po prostu obejmował January mocno, kładąc ją obok siebie na łóżku. - Wiem, wiem - szeptał cicho. Pozwolił jej wypłakać się, głaszcząc delikatnie, aż fula emocji opadła. Westchnęła głęboko, czując się jakby zdrowsza i oczyszczona. - Jeśli czegoś nie można zmienić, należy nauczyć się z tym żyć orzekła stłumionym głosem. - Dawno, dawno temu, zanim biali przybyli na Hawaje, tamtejsi ludzie wiedli proste, nieskomplikowane życie. - Przypowieść filozoficzna? - zażartowała. Uśmiechnął się lekko i przewracając dziewczynę na plecy, nachylił się nad nią oparty na łokciu. - Nie przerywaj, kochanie. Na czym to skończyłem? - Na nieskomplikowanym życiu. Przytaknął. - Jeśli jakaś rodzina miała dużo dzieci, a inna żadnego, ta pierwsza oddawał kilkoro tej drugiej. Przybrani rodzice kochali te dzieci jak własne. Ten mądry zwyczaj był dobrodziejstwem dla każdego - Maleko, pochyliwszy się nad January, pocałował ją. - Morał tej historii jest taki, że możemy mieć dzieci. Czworo, sześcioro, dwanaścioro, jeśli nadal tego chcesz. Możemy mieć tyle dzieci, ile zdołamy utrzymać.
Dziewczyna objęła rękami twarz Hawajczyka i uważnie spojrzała mu w oczy. Ich wyraz złagodniał, kiedy zrozumiał jej nieme pytanie. - Nauczę chłopców prowadzić helikopter, aby stali się tacy jak ja, a ty pokażesz dziewczynkom, w jaki sposób robi się bilanse, żeby stały się podobne do ciebie. Możemy zacząć od Danny'ego. Rodzina zastępcza, która miała go adoptować, zrezygnowała po tym, jak wybił szyby. I nadal jest u mojej matki. Czasowo. January znowu miała ochotę wybuchnąć płaczem, ale tym razem z zupełnie innego powodu. - Jesteś tego całkowicie pewien, Maleko? Całkowicie pewien? - January - szepnął czule, znowu ją całując. - To, że dziecko rośnie w tobie, nie czyni go twoim. Ono należy do siebie od samego momentu poczęcia. Moja matka mówi często, że dzieci są nam jedynie na jakiś czas wypożyczane. Miłość utrzymuje je przy nas i każe im powracać. Miłość, a nie krew i nie geny, tworzy prawdziwe korzenie i więzy. Nie ma znaczenia, czy nasze dzieci będą Koreańczykami, czy kimś innym, czy będą białe, czy brązowe; one należeć będą do naszej rodziny. - Cóż jeszcze twierdzi twoja cudowna matka? - dopytywała się dziewczyna, czując wszechogarniające ją szczęście. - Że nieważne, ile ma się dzieci, wszystko zależy od podstawowej komórki: kobiety i mężczyzny, którzy się kochają i są sobie wzajemnie oddani. - Jesteś naprawdę tego pewien? Nie masz żadnych wątpliwości? - Mężczyzna nie przelatuje oceanu i nie pędzi samochodem czterystu mil bez odpoczynku, jeżeli nie jest zupełnie przekonany o słuszności sprawy. - A jeśli... - Nie ma żadnego „jeśli". To tchórzliwa postawa. Zastąpię je słowem „kiedy". Kiedy się zestarzejesz, będziesz miała zmarszczki i znudzi ci się seks, i tak cię będę kochał. Roześmiała się i klepnęła go żartobliwie. - Jesteś przekonana? Jaka jest twoja odpowiedź? - Tak. Absolutnie i nieodwołalnie - tak! Maleko roześmiał się radośnie i przywarł do jej ust w erotycznym, niepohamowanym pocałunku, który podniecił jej zmysły i wywołał dreszcze na całym ciele. Kiedy wreszcie Hawajczyk uniósł
głowę, oczy jego błyszczały szczęściem, a January nie była pewna, czyje serce bije mocniej i szybciej. Wplotła pałce w grube czarne włosy mężczyzny i popatrzyła na Maleka. Oczy miał podkrążone, a rysy twarzy wyostrzyły się. Dwa dni bez snu i silne wzruszenia związane z ich sprawami wyryły na niej swoje ślady. - Powinieneś się wyspać - szepnęła. - Trzeba było pomyśleć o tym parę minut temu - uśmiechnął się ironicznie i przesunął ręką po jej ciele. - Teraz mam ochotę na coś zupełnie innego. Absolutnie nie zakłopotana jego śmiałością, odpowiedziała Malekowi prowokującym uśmiechem i uniosła się nieco, aby koniuszkiem języka przejechać wzdłuż jego brązowej szyi. Kiedy Hawajczyk zaczął oddychać szybciej, delikatnie go pogłaskała. Odsunął rękę dziewczyny i wstał. Uniosła się szybko na łokciach. - Dokąd idziesz? Maleko otworzył szafkę i wyjął z półki brązową papierową torebkę. Wyjąwszy z niej coś, rzucił ją niedbale z powrotem. Zbliżał się do łóżka, poruszając się seksownie. Śmiejąc się łobuzersko, podrzucał w ręku coś okrągłego i jaskrawego. - Pomarańcza? - Upadła na łóżko. - Przez trzy godziny, szukałem w sklepach w Brookings mango wyjaśnił z ponurą miną. - To musi nam wystarczyć. - Mam ją obrać? - zapytała stłumionym głosem, wyciągając ręce do Maleka.