↓ Spis treści ↓
KSIĘGA KORONALA
Rozdział. 2
Rozdział. 3
Rozdział. 4
Rozdział. 5
Rozdział. 6
Rozdział. 7
Rozdział. 8
Rozdział. 9
Rozdział. 10
Rozdział...
2 downloads
0 Views
↓ Spis treści ↓
KSIĘGA KORONALA
Rozdział. 2
Rozdział. 3
Rozdział. 4
Rozdział. 5
Rozdział. 6
Rozdział. 7
Rozdział. 8
Rozdział. 9
Rozdział. 10
Rozdział. 11
Rozdział. 12
Rozdział. 13
Rozdział. 14
Rozdział. 15
KSIĘGA KRÓLÓW OCEANU
Rozdział. 2
Rozdział. 3
Rozdział. 4
Rozdział. 5
Rozdział. 6
Rozdział. 7
Rozdział. 8
Rozdział. 9
Rozdział. 10
Rozdział. 11
KSIĘGA PIĘKNEGO NIEBA
Rozdział. 2
Rozdział. 3
Rozdział. 4
Rozdział. 5
Rozdział. 6
Rozdział. 7
Rozdział. 8
Rozdział. 9
KSIĘGA PONTIFEXA
Rozdział. 2
Rozdział. 3
Rozdział. 4
Rozdział. 5
Rozdział. 6
Rozdział. 7
Rozdział. 8
KSIĘGA ZJEDNOCZENIA
Rozdział. 2
Rozdział. 3
Rozdział. 4
Rozdział. 5
Rozdział. 6
Rozdział. 7
Rozdział. 8
ROBERT SILVERBERG
VALENTINE PONTIFEX
Kroniki Majipooru (tom: 3)
Wydawnictwo: Solaris 2009
Tłumaczenie: Krzysztof Sokołowski
Tytuł oryginału: Valentine Pontifex
KSIĘGA KORONALA
Rozdział. 1
Valentine zachwiał się, oparł wolną ręką o stół; z wysiłkiem
utrzymał równowagę, omal nie wylewając wina.
Jakie to dziwne, pomyślał, ta słabość, to zmieszanie. Wypiłem
za wiele... takie stęchłe powietrze... może grawitacja jest
silniejsza tu, głęboko pod powierzchnią...
- Wznieście toast, panie - szepnął Deliamber. - Za zdrowie
Pontifexa, potem za jego doradców, a potem...
- Tak. Tak, wiem.
Valentine rozglądał się niepewnie, jak osaczony przez
myśliwych stitmoj, wpatrzony w otaczający go krąg włóczni.
- Przyjaciele...
- Za zdrowie Pontifexa Tyeverasa - cicho, choć ostro, wtrącił
Deliamber.
Przyjaciele? Tak, przyjaciele. Najdrożsi przyjaciele. Są tu, przy
jego boku, niemal wszyscy, brak tylko Carabelli i Elidatha; z nią
spotka się na zachodzie - tak, oczywiście - a Elidath pod jego
nieobecność pełni obowiązki Koronala na Górze Zamkowej.
Reszta jest z nim: Sleet, Deliamber, Tunigorn, Shanamir,
Lisamon i Ernamar, Tisana, Skandar Zalzan Kavol, Hjort
Asenhart... tak, są z nim, tak mu drodzy, podpory jego życia, jego
rządów...
- Przyjaciele, wznieście kielichy, wypijcie ze mną jeszcze i ten
toast. Wiecie, że Bogini nie darowała mi długich lat spokojnych
rządów. Wiecie także, jaki ciężar dźwigałem na barkach, znacie
wyzwania, którym musiałem stawić czoło; zadania, które
musiałem wypełnić, poważne problemy, które nie znalazły
jeszcze rozwiązania...
- Nie taki, jak myślę, winien być ten toast - usłyszał słowa
kogoś za plecami. A Deliamber raz jeszcze szepnął:
- Za Jego Wysokość Pontifexa, panie. Musisz wznieść toast za
Jego Wysokość Pontifexa!
Valentine zignorował go. Wypowiadane właśnie słowa
wypływały mu z ust niczym obdarzone własną wolą.
- Jeśli stawiłem czoło tym problemom, choćby z niewielkim
powodzeniem, to tylko dlatego, iż znalazłam oparcie, radę i
miłość w grupie takich towarzyszy i drogich przyjaciół, jakimi
los nie obdarzył jeszcze żadnego władcy. Z waszą nieocenioną
pomocą, mili przyjaciele, rozwiążemy wreszcie problemy, z
którymi boryka się Majipoor, rozpoczynając erę prawdziwego
pokoju, o jakim wszyscy marzymy. A więc, gotując się, by
wyruszyć jutro w głąb naszego królestwa i z ochotą, radośnie
rozpocząć wielki objazd, ten ostatni dzisiejszego wieczora toast
wznoszę za was, przyjaciele, za was, którzy podtrzymywaliście
mnie, pomagaliście mi przez wszystkie te lata, za was...
- Jak on dziwnie wygląda - szepnął Ernamar. - Czyżby
zachorował?
Valentine'a przeszył spazm okrutnego bólu. W głowie słyszał
straszny, świdrujący zgrzyt, oddech palił mu krtań, czuł, jak
zapada się w noc, tak przerażającą, że nie było w niej ani
odrobiny światła. Ta noc była jak czarna krew. Kielich wypadł
mu z dłoni, roztrzaskał się i było tak, jakby roztrzaskał się cały
świat, jakby świat rozpadł się na drobne kawałki, a jego
fragmenty uleciały, wirując powoli, w najdalsze zakątki
kosmosu. Słabości, która go ogarnęła, nie potrafił pokonać. Była
też ciemność... ciemność pozbawiona odrobiny światła...
- Panie! - krzyknął ktoś. Czyżby Hissune?
- Ona ma przesłanie!
- Przesłanie? Jak? Przecież nie śpi!
- Panie! Panie! Panie!
Valentine spojrzał w dół. Tam wszystko było czarne; z podłogi
unosiła się fala mroku. Wydawało mu się, że go przyciąga. Cichy,
melodyjny głos powtarzał: “Oto ścieżka, którą masz pójść, oto
twoje przeznaczenie; mrok, noc, zagłada. Poddaj się. Poddaj się,
Lordzie Valentinie, który byłeś Koronalem, a nigdy nie będziesz
Pontifexem". I Valentine poddał się, albowiem w tej chwili
słabości i paraliżu ducha nie mógł zrobić nic innego. Spojrzał na
zalewającą go falę mroku i osunął się w nią bez walki. Nic nie
rozumiejąc, o nic nie pytając, zanurzył się we wszechogarniającą
ciemność.
Umarłem, pomyślał. Płynę teraz z nurtem czarnej rzeki, która
zaniesie mnie do źródła; wkrótce będę musiał wyjść na brzeg i
odnaleźć drogę prowadzącą do Mostu Pożegnań. Przekroczę go i
znajdę się tam, gdzie zaczyna się i kończy wszelkie życie.
Nagle jego duszę ogarnął dziwny spokój, uczucie cudownej
lekkości, rozkosznego zadowolenia; miał pewność, że oto
wszechświat osiągnął najwyższą harmonię. Valentine czuł się
tak, jakby znowu spoczywał w kołysce, otulony, ogrzany, wolny
od tortur władzy. Ach, j...