Przekład Agnieszka Brodzik
Słowo do czytelnika Jeśli sięgasz po tę książkę, nie przeczytawszy Dotyk...
8 downloads
47 Views
2MB Size
Przekład Agnieszka Brodzik
Słowo do czytelnika Jeśli sięgasz po tę książkę, nie przeczytawszy Dotyku ciemności, zawróć natychmiast! Będziesz zagubiony. Do całej reszty: witajcie ponownie! Cieszę się, że postanowiliście kontynuować ze mną tę przygodę. Do stycznia 2013 roku Dotyk ciemności sprzedał się w liczbie ponad 70 tys. egzemplarzy. To niesamowite! Nie spodziewałam się osiągnąć tak wiele i wiem, że miałam ogromne szczęście. Sprawiliście, że ziściło się moje marzenie. Stawiłam czoła przeciwnościom losu. Przeżyłam odrzucenie i złamane serce. Nie mogę powiedzieć, że zawsze było warto; są rzeczy, które odwróciłabym za wszelką cenę. Jednak, patrząc w przyszłość, mogę z całą pewnością stwierdzić: nigdy wcześniej nie miałam więcej nadziei. Dziękuję.
Jestem wdzięczny wszystkim tym, którzy mi odmówili. Dzięki nim zrealizowałem cel samemu. – Albert Einstein
Książkę dedykuję Mojej córce. Pisanie tej powieści zajęło mi wiele miesięcy. Bywały dni, kiedy nie mogłam się bawić. Bywały wieczory, kiedy nie mogłam nakryć cię do snu. Jesteś zbyt mała, żeby zrozumieć, dlaczego mamusia musiała pracować, ale i tak mi wybaczyłaś. Twoja miłość zmieniła mnie na zawsze i odtąd będę każdego dnia starać się być ciebie warta. Jesteś moją spuścizną. Mojemu mężowi. Staram się czasami wyrazić moją miłość do ciebie, ale nie potrafię opisać jej słowami. Jesteś częścią mojej duszy i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Wystarczy powiedzieć, że jeśli mnie kiedyś opuścisz – podążę za tobą. Mojej mamie. Kiedy zastanawiam się, co to znaczy być silną, myślę o tobie. Dziękuję, że nigdy się nie poddałaś. Wiem, że nie byłabym nawet ułamkiem tej osoby, którą jestem dzisiaj, gdyby nie twoja miłość i wsparcie. Jesteś moją inspiracją. M. McCarthy. Pisz dalej, siostrzyczko. Twój dzień nadejdzie. Kocham cię. K.A. Ekvall. Dajesz mi nieźle popalić, dziewczyno, i uwielbiam cię za to. Nie mogę się doczekać chwili, gdy będę mogła odwdzięczyć się tym samym, więc pisz dalej! A. Mennie. Komplement z twoich ust jest jak deszcz na pustyni: rzadki i cenny. Dziękuję, że we mnie uwierzyłaś. M. Suarez. Byłam twoja już od słów „Przeczytałam Dotyk ciemności w wyniku przegranego zakładu”. Mojemu bratu, Scottowi. Dziękuję za niesamowite trailery, braciszku. W ten sposób prawie wynagrodziłeś mi wszystkie klapsy, jakie dostałam przez ciebie w dzieciństwie. Kocham cię! Pixel Mischief. Twoja wiedza na temat grafiki komputerowej pozostaje w cieniu jedynie twojego zapału do zdrady w kung-fu! R. Welborn, Y. Diaz oraz J. Aspinall. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak wdzięczna jestem za waszą miłość i wsparcie. Sprawiliście, że moje hobby przerodziło się w karierę. Mam nadzieję, że przyjaźń, która nas połączyła, będzie rozwijać się jeszcze przez lata. Rilee James. Co ja mogę powiedzieć, uwielbiam cię jak jasna cholera. Któregoś dnia włączymy kamerę i świat nigdy nie będzie już taki sam. Lance’owi Yellow Robe’owi oraz Johnny’emu Osborne’owi. Z takimi przyjaciółmi mój mąż ciągle mi gdzieś znika! LOL! Uwielbiam was. Tym blogerom: SamsAwesomness.blogspot.com, TotallyBookedBlog.com, Maryse.Net. Bez was nie osiągnęłabym sukcesu. Zasługujecie na każdego swojego czytelnika! Independent Authors. Kiedy wydawcy nas nie chcą, pozostają jeszcze fani. Szczególne podziękowania dla Shiry Anthony, Anthony’ego Beala, Daisy Dunn, Rachel Firasek, Colleen Hoover, Sonny’ego Garretta, Tiny Reber oraz K. Rowe.
Vino 100/The Tinderbox w Rapid City. Dziękuję za miło spędzone chwile, doskonałe rozmowy i niekończący się zapas dobrego alkoholu. Emily Turner – zapalonej czytelniczki i gramatycznej nazistki! Dzięki!
Jeden Niedziela, 30 sierpnia 2009 Dzień 2: Wiwisekcja. Właśnie to słowo przychodzi mi na myśl, gdy zastanawiam się, jak opisałabym swoje samopoczucie. Zupełnie jakby ktoś rozciął mnie skalpelem, a ze środka wydostały się tkanki i krwawe bąble. Słyszę, jak trzaskają żebra przy otwieraniu klatki piersiowej. Moje mokre i lepkie ograny zostają powoli wyciągnięte na zewnątrz, jeden po drugim, aż w końcu staję się zupełnie pusta. Pustka ta nie oznacza jednak kresu cierpienia. Ból sugeruje, że wciąż żyję. Wciąż. Żyję. Nade mną świecą sterylne, przemysłowe fluorescencyjne światła. Jedna z żarówek mruga i brzęczy, jakby miała się zaraz przepalić, walczy o życie. Już od godziny nie mogę przestać obserwować nadawanego przez nią alfabetem Morse’a komunikatu. Światło-ciemność-bzz-bzz-światło-ciemność. Bolą mnie oczy, a mimo to nie mogę odwrócić wzroku. Odpowiadam własnym komunikatem: Nie myśl o nim. Nie myśl o nim. Caleb. Nie myśl o nim. Ktoś mnie obserwuje. W takich miejscach zawsze ktoś cię obserwuje. Ktoś przychodzi ciągnąć za różne kable. Jedna osoba patrzy na wykres pracy serca, druga na rytm oddechów, a trzecia dba o to, żebym nic nie czuła. Nie myśl o nim. Kable. Te wystające z dłoni doprowadzają płyny i leki. Te przylepione do klatki piersiowej monitorują pracę serca. Czasami wstrzymuję oddech, żeby sprawdzić, czy się zatrzyma. Ono jednak tylko przyśpiesza, a ja po chwili muszę zaczerpnąć powietrza. Bzzzzświatło-ciemność. Jest też kobieta, która próbuje mnie karmić. Zdradza mi swoje imię, ale mam to w nosie. Ona się nie liczy. Nikt się nie liczy. Pyta mnie, jak się nazywam, jakby jej uprzejmość miała zachęcić mnie do mówienia. Nigdy nie odpowiadam. Nigdy nie jem. Nazywam się Kotek, a mojego pana nie ma. Co może być bardziej ważnego? Kątem oka widzę, jak obserwuje mnie z cienia. – Naprawdę myślisz, że błaganie ci coś da? – pyta mnie duch Caleba i uśmiecha się. Płaczę. Wydostaje się ze mnie głośny szloch, tak gwałtowny, że wstrząsa całym moim ciałem. Nie potrafię go powstrzymać. Pragnę Caleba, a zamiast tego dostaję leki. Pokarm jest dostarczany przez rurkę, kiedy śpię. Zawsze ktoś mnie obserwuje. Zawsze. Chcę stąd odejść. Przecież nic mi nie dolega. Gdyby Caleb tu był, wyszłabym stąd szczęśliwa, uśmiechnięta i kompletna. Ale jego nie ma, a oni nie pozwalają mi opłakiwać go w spokoju. * * Dzień 3: Zamykam oczy, a potem powoli znowu podnoszę powieki. Caleb stoi obok mnie. Serce zaczyna mi szybciej bić, a z oczu płyną łzy. Wreszcie tu przyjechał. Wreszcie przybył, żeby mnie stąd zabrać. Jego twarz jest ciepła, a uśmiech szeroki. Zauważam znajome wygięcie warg i wiem, że myśli o czymś niegrzecznym. Czuję mrowienie, które rodzi się w brzuchu i wędruje do cipki, sprawiając, że puchnie i
zaczyna pulsować. Nie miałam orgazmu od wielu dni, choć wcześniej zdążyłam się do nich przyzwyczaić. – Mam cię uwolnić? Wyglądasz tak seksownie, gdy jesteś przypięta do łóżka – mówi z uśmiechem. – Tęskniłam za tobą – próbuję powiedzieć, ale moje usta okazują się niewiarygodnie suche i kiedy oblizuję dolną wargę językiem, na myśl przychodzi mi papier ścierny. Karmią mnie przez rurkę, która została wciśnięta mi do nosa; zawartość kroplówki spływa po gardle. Swędzi mnie tam i nie mogę się podrapać. Boli. Nie potrafię pozbyć się tej rurki i czuję jej zawartość za każdym razem, kiedy przełykam. Smakuje środkiem antyseptycznym. – Przepraszam – mówi Caleb. – Za co? – szepczę. Chcę, żeby przeprosił mnie za to, że tak długo zwlekał, by… wyznać mi miłość. – Za przywiązanie cię do łóżka – wyjaśnia. Marszczę brwi ze zdziwienia. Przecież on uwielbia mnie wiązać. – Kiedy zyskamy pewność, że jesteś stabilna emocjonalnie, uwolnimy cię. Coś tu jest nie tak. Coś tu jest bardzo nie tak. To przez te leki. – Wiesz, gdzie się znajdujesz, Olivio? – pyta łagodnie kobieta. Nie nazywam się Olivia. Nie jestem już tamtą dziewczyną. – Jestem doktor Janice Sloan i pracuję dla FBI – mówi. – Policjanci zdołali cię zidentyfikować dzięki zdjęciu dołączonemu do aktów sprawy zaginięcia. Twoja przyjaciółka, Nicole, zgłosiła porwanie. Szukaliśmy cię. Twoja matka bardzo się martwiła. Mam ochotę się odezwać i kazać jej się zamknąć. Dosłownie aż mnie świerzbi. Przestań! Przestań do mnie mówić. Ale ona nie zamierza milczeć. Będzie zadawać więcej pytań, tych samych pytań, a tym razem może się okazać, że będę musiała na nie odpowiedzieć. Wiem, że to jedyny sposób, żeby mnie wypuścili. Teraz trzymają mnie przywiązaną do łóżka i naszprycowaną lekami; mówią, że próbowałam skrzywdzić pielęgniarkę. Ja wyjaśniam, że to ona zaczęła. Nie prosiłam o przewiezienie do szpitala. Krew nie należała do mnie, a jej właściciel nie będzie za nią tęsknił. Byłam niemal pewna, że nie żyje. Wiem o tym, bo sama go zabiłam. – Rozumiem, że to dla ciebie trudne. Tak wiele przeszłaś… – Słyszę, jak kobieta przełyka głośno ślinę. – Nie potrafię sobie tego wyobrazić – ciągnie dalej. Z daleka śmierdzi od niej współczuciem, którego wcale sobie nie życzę. Nie od niej. Kobieta wyciąga rękę, żeby mnie dotknąć, a ja odruchowo cofam dłoń. Głośne szczęknięcie sprzączki pasa uderzającego o metalową ramę łóżka brzmi jak groźba przemocy. Jestem gotowa właśnie w ten sposób zareagować na kolejną próbę kontaktu fizycznego. Kobieta unosi obie ręce i odsuwa się o krok. Zaczynam oddychać spokojniej, a czarny krąg otaczający pole mojego widzenia znika. Świat odzyskuje kolory i ostrość. Teraz, gdy już zwróciła moją uwagę, zdaję sobie sprawę, że nie jest sama. Przyszła z mężczyzną, który uniósł głowę i patrzy na mnie jak na zagadkę, którą chce rozwiązać. To spojrzenie jest boleśnie znajome. Odwracam głowę w stronę okna i wbijam wzrok w światło wpadające przez szpary między żaluzjami. Ściska mnie w żołądku. Caleb. Wydaje mi się, że słyszę jego imię. Kiedyś patrzył na mnie w ten sposób. Zastanawiam się dlaczego, skoro najwyraźniej potrafił czytać mi w myślach. Z tęsknoty za nim wszystko
mnie boli. Tak bardzo mi go brakuje. Czuję znowu, jak łzy zbierają się pod powiekami i wypływają kącikami oczu. Doktor Sloan nie odpuszcza. – Jak się czujesz? Rozmawiałam z naszym przedstawicielem, który był obecny podczas wstępnego badania, a także dowiedziałam się od policji w Laredo, co zaszło w trakcie twojego zatrzymania. Przełknęłam głośno ślinę, próbując odepchnąć napływające wspomnienia. Właśnie tego bardzo chciałam uniknąć. – Wiem, że to może wyglądać inaczej, ale jestem w szpitalu, żeby ci pomóc. Znalazłaś się tutaj ze względu na oskarżenie o napaść na funkcjonariuszy straży przygranicznej, posiadanie broni, stawianie oporu oraz podejrzenie popełnienia morderstwa. Moim zadaniem jest ustalenie twojej odpowiedzialności, ale też pomoc. Jestem pewna, że masz powody, dla których dopuściłaś się tego, o co się ciebie oskarża, ale nie pomogę ci, o ile nie wtajemniczysz mnie w swoją historię. Proszę, Olivio, daj sobie pomóc – mówi doktor Sloan. Czuję narastającą panikę. Moje serce już przyśpieszyło, a wzrok raz jeszcze zachodzi mgłą. Duszę się od łez zbierających się wokół rurki w gardle. Świat po stracie Caleba jest pełen bólu. Spodziewałam się tego. – Twoja matka próbuje znaleźć kogoś do opieki nad twoim rodzeństwem, żeby móc się z tobą zobaczyć – mówi. NIE! Niech się trzyma z dala ode mnie. – Powinna dotrzeć tutaj jutro albo pojutrze. Możesz porozmawiać z nią przez telefon, jeśli chcesz. Jęczę, żeby wreszcie zamilkła. Chcę, żeby wszyscy zostawili mnie w spokoju – ta kobieta, mężczyzna w kącie, moja matka, rodzeństwo, nawet Nicole. Nie chcę ich słuchać. Nie chcę ich oglądać. Odejdź, odejdź, odejdź. Drę się jak opętana. Nie wrócę do domu! – Caleb! – wołam. – Pomóż mi! Moje ciało chce się zwinąć w kłębek, ale nie może. Jestem uwięziona jak zwierzę w klatce, ku uciesze gawiedzi. Chcą wiedzieć, co się stało, ale oni nigdy, przenigdy tego nie zrozumieją. Nie mogę im powiedzieć. Ból jest mój i tylko mój. Krzyczę i krzyczę, aż w końcu ktoś podbiega i naciska wszystkie magiczne guziki. Leki przejmują kontrolę. Caleb. * * Dzień 5: Doskonale zdaję sobie sprawę, że znajduję się na oddziale psychiatrycznym szpitala. Powtarzano mi to wielokrotnie. Śmiać mi się chce z ironii sytuacji. Wypuszczą mnie wtedy, gdy będę w stanie ich o to poprosić, ale ja nie zamierzam się odzywać. Dosłownie stałam się własną zakładniczką. Może faktycznie zwariowałam. Może faktycznie pasuję do tego miejsca. Obtarcia na nadgarstkach i kostkach przybrały kolor wściekłej czerwieni. Chyba ostro walczyłam. Tęsknię za więzami. W pewnym sensie pozwalały mi wić się i szarpać. Dawały mi coś, przeciwko
czemu mogłam się buntować. Bez nich… czuję się jak zdrajczyni. Nie jestem już więźniem i najwyraźniej pozwalam im mnie tu trzymać. Jem, kiedy przynoszą posiłki, żeby nie wciskali mi więcej rurek do nosa. Biorę prysznic, kiedy jest to konieczne. Wracam do łóżka jak grzeczna dziewczynka. Odpływam w nieświadomość pod wpływem leków. Och, uwielbiam leki. Tylko że oni nigdy nie zostawiają mnie samej. Zawsze ktoś mi towarzyszy, obserwując mnie jak króliczka doświadczalnego. Kiedy tylko mgła po lekach opada, od razu ich widzę: doktor Sloan i jej „partner”, agent Reeda. Mężczyzna lubi na mnie patrzeć. Odpowiadam tym samym. Kto pierwszy odwróci wzrok, przegrywa. Często ja jestem pierwsza. Jego wzrok jest niepokojący. W oczach Reeda dostrzegam znajomą determinację i przebiegłość, jakiej nie mogłabym dorównać. – Jesteś głodna? – zapytał. Czuję się, jakby mówił, że nie mam innego wyjścia i muszę się złamać; że w końcu dostanie to, czego ode mnie chce. Dręczę go milczeniem, a on czasami uśmiecha się pod nosem. W takich chwilach widmo Caleba staje się bardziej wyraźne. Nie doczekawszy się odpowiedzi, Caleb musnął palcami prawej dłoni dolną część mojej prawej piersi. Tego dnia jednak on pierwszy odwraca wzrok i skupia uwagę z powrotem na swoim laptopie. Wstukuje coś na klawiaturze, a potem myszką przewija informacje, których nie mogę dostrzec. Wciągnęłam gwałtownie powietrze do płuc i uciekłam przed dotykiem Caleba, wciskając zamknięte oczy w skórę uniesionej ręki. Powoli sięga po swoją teczkę, która stoi na podłodze obok krzesła, i wyciąga z niej kilka brązowych folderów. Otwiera jeden z nich i zapisuje coś, marszcząc czoło. Jego wargi musnęły moje ucho... Wiem. Wiem, że Caleba tu nie ma. Postradałam zmysły. Właściwie to zauważam, że agent Reed jest całkiem przystojny. Nie tak przystojny jak Caleb. Mimo to wydaje mi się równie interesujący. Jego czarne jak smoła włosy wydają się nieco zbyt długie jak na wykonywany przez niego zawód, ale pozostają nienagannie ułożone. Miał na sobie typowy strój filmowego agenta: białą koszulę, czarny garnitur i ciemny krawat. Nosił to jednak swobodnie, jakby prywatnie ubierał się tak samo. Zaczęłam się zastanawiać, jak wyglądałby nago… Caleb zmienił mnie w kogoś takiego. Sam to przyznał. Jestem wszystkim, czym chciał, żebym była. I co dostałam w zamian? Wiedziałam, że się uśmiechnął, chociaż nie mogłam tego zobaczyć. Wstrząsnął mną dreszcz tak potężny, że moje ciało niemal rzuciło się w stronę Caleba. – Twoja matka powinna przyjechać dzisiaj – informuje agent Reed. Ton jego głosu pozostaje beznamiętny, ale wzrok mówi coś innego. Czeka na moją reakcję. Serce zaczyna mi szybciej bić, ale chwila mija szybko i znowu czuję… odrętwienie. Jest moją matką, a ja jej córką. To nieuniknione. W końcu będę musiała się z nią zobaczyć. I wiem, że wtedy będę musiała to powiedzieć. Będę musiała powiedzieć jej, że nie chcę wracać do domu. Będę musiała kazać jej o mnie zapomnieć.
Z wdzięcznością przyjęłam wstrzymanie egzekucji, ale dlaczego aż pięć dni zajęło jej dotarcie tutaj? Może niepotrzebnie się martwiłam, że trudno będzie powiedzieć jej o moim odejściu. Nie wiem właściwie, co czuję. – Wyjaśnij mi, co się z tobą działo przez te prawie cztery miesiące. Jeśli wytłumaczysz, skąd wzięłaś broń i pieniądze, zadbam o to, żebyś dzisiaj wyszła ze szpitala razem z matką – obiecuje Reed tonem przedstawiciela handlowego, który chce mnie namówić na zakup towaru. Nie, dziękuję. Już wiedzą o pieniądzach, nie zajęło im to wiele czasu. Spoglądam na Reeda zmieszanym i niewinnym wzrokiem. Pieniądze? Wpatruje się we mnie przez sekundę, a potem spogląda na foldery i zapisuje coś skrycie. Agent Reed najwyraźniej nie łyknął mojej ściemy. Nie robi to na nim wrażenia. Przynajmniej nie mam do czynienia z kompletnym idiotą. Jego wargi musnęły moje ucho. – Odpowiesz mi z łaski swojej? Czy znowu mam cię do tego zmusić? Tik-tak. Czas ucieka, a ja nie mogę bez końca chować się za zasłoną milczenia. Ciążą na mnie dość poważne zarzuty. Najwyraźniej nie da się po prostu wejść z Meksyku do Stanów Zjednoczonych. Wiem, że powinnam współpracować i opowiedzieć całą historię, żeby zyskać poparcie Reeda, ale nie potrafię się przełamać. Jeśli zacznę mówić, nigdy nie będę mogła zostawić tego wszystkiego za sobą. Do końca życia będę w cieniu tego, co się wydarzyło przez ostatnie cztery miesiące. Co więcej, nie mam pojęcia, co właściwie powiedzieć! Po raz setny dzisiaj tęsknię za Calebem. Coś ścieka mi po szyi i zdaję sobie sprawę, że płaczę. Zastanawiam się, jak długo agent Reed mnie obserwował i czekał, aż się wreszcie złamię albo poddam. Czuję się zagubiona, a ta odrobina troski ze strony mężczyzny jest jak ostatnia deska ratunku. Nietrudno dostrzec w nim Caleba. – Tak – wydukałam. – Jestem głodna. Mija kilka długich i pełnych napięcia sekund, zanim mężczyzna przerwie niekończącą się ciszę. – Możesz mi nie wierzyć, ale chcemy dla ciebie jak najlepiej. Jeśli nie spróbujesz pomóc nam pomóc tobie, wkrótce stracisz panowanie nad tym, co się z tobą dzieje. – Chwila ciszy dla lepszego efektu. – Potrzebuję informacji. Jeśli się boisz, możemy zapewnić ci ochronę, ale musisz okazać dobrą wolę. Każdy kolejny dzień, kiedy nic nie mówisz, oznacza kurczenie się twoich szans. Czuję na sobie jego wzrok i wiem, że próbuje swoimi ciemnymi oczami skłonić mnie do udzielenia odpowiedzi. Przez chwilę chcę wierzyć, że naprawdę pragnie mi pomóc. Mogę sobie pozwolić na zaufanie nieznajomemu? Co takiego chciał ode mnie, czego nie mógł sobie po prostu wziąć? Otwieram usta, a słowa czają się na czubku języka. Skrzywdzi go, jeśli coś powiem. Zaciskam z powrotem wargi. Agent Reed wydaje się sfrustrowany. I chyba słusznie. Bierze kolejny głęboki wdech i patrzy na mnie, jakby mówił „dobra, sama o to prosiłaś”. Sięga ręką do teczki i wyciąga z niej jeden z brązowych folderów, na które wcześniej patrzył. Otwiera go i najpierw wpatruje się w jego zawartość, a potem we mnie. Nachylił się nade mną i przysunął smakowicie pachnący kęs mięsa do moich warg. Przez chwilę wydaje się niepewny, ale potem wraca jego determinacja. Wyciąga ze środka kartkę i podchodzi, trzymając ją luźno w dłoni. W pewnym sensie nie chcę na to patrzeć, ale nie potrafię się powstrzymać. Muszę spojrzeć. Serce zaczyna mi szybciej bić. Każde włókno mojego jestestwa zaczyna
drgać, jakby ktoś próbował na nich wygrywać piosenkę. Czuję palące łzy w oczach, a z ust wydobywa się dźwięk wyrażający jednocześnie radość i smutek. To zdjęcie Caleba! To zdjęcie jego pięknej, surowej twarzy. Tak bardzo chcę po nie sięgnąć, wyciągam szyję, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Z niemal nieskrywaną ulgą otworzyłam usta, ale on gwałtownie się odsunął. – Znasz tego mężczyznę? – pyta agent Reed, ale jego ton wyraźnie pokazuje, że już zna odpowiedź. Pogrywa sobie ze mną i dobrze mu idzie. W akompaniamencie zduszonego szlochu jeszcze raz próbuję chwycić fotografię. Agent Reed trzyma ją tuż poza moim zasięgiem. – Ty skurwielu – szepczę ochryple, gapiąc się w kawałek papieru. Jeśli mrugnę, zniknie? Za chwilę wszystko powtórzył. Nie próbuję ponownie chwycić fotografii, lecz nie potrafię odwrócić od niej wzroku. Caleb jest na niej młodszy, ale niewiele. To wciąż mój Caleb. Jego jasne włosy podmuch wiatru odrzucił do tyłu, a błękit oczu wygląda cudownie, gdy patrzy w obiektyw. Jego usta, pełne i doskonałe do całowania, utworzyły pełną irytacji linię na idealnej twarzy. Ma na sobie białą koszulę, a wiatr rozchylił jej poły, ukazując kuszący widok. To mój Caleb. Pragnę mojego Caleba. Spoglądam spode łba na agenta Reeda i wreszcie łamię śluby milczenia, nasycając każdą sylabę gniewem: – Daj. Mi. To. Oczy mężczyzny na ułamek sekundy otwierają się szeroko. Dostrzegam pyszałkowate zadowolenie z siebie, ale zaraz znika. Rundę pierwszą wygrał agent Reed. – Czyli jednak go znasz? – kpi. Patrzę na niego groźnie. Podchodzi bliżej, wyciągając do mnie zdjęcie. I znowu. Wyciągam po nie rękę, ale on je cofa. Za każdym razem przysuwałam się bliżej i bliżej, aż w końcu wcisnęłam się między jego nogi, trzymając ręce po obu stronach jego ciała. Caleb nauczył mnie kilku rzeczy na temat potyczek, których nie mogę wygrać. Chciałby, żebym ruszyła głową i wykorzystała wszystkie swoje atuty, aby dostać to, czego potrzebuję. Zmuszam swoją twarz, by wyrażała spokój i smutek. To drugie przychodzi bez trudu. – Tak… znałam go. Celowo wbijam wzrok w kolana i pozwalam, by z moich oczu popłynęły łzy. – Znałaś? – pyta zaciekawionym głosem agent Reed. Kiwam głową i zaczynam głośno szlochać. – Daj mi zdjęcie – szepczę. – Najpierw powiedz mi to, czego chcę – odpowiada mężczyzna. Wiem, że myśli dokładnie to, co chciałam, żeby myślał. – On… – nie potrafię opanować żalu, nie muszę udawać bólu. – Umarł w moich rękach. Oczami wyobraźni natychmiast widzę Caleba, jego szklany wzrok i ciało pokryte krwią oraz piachem. To właśnie w tamtej chwili go straciłam. Zaledwie kilka godzin wcześniej trzymał mnie w ramionach i
myślałam, że wreszcie wszystko będzie dobrze. Wystarczyło pukanie do drzwi… i sprawy przybrały zupełnie inny obrót. Agent Reed ostrożnie robi krok do przodu. – Widzę, że to dla ciebie trudne, ale muszę wiedzieć, jak to się stało, panno Ruiz. – Daj mi zdjęcie – płaczę. Mężczyzna znowu się do mnie zbliża. – Powiedz mi, jak to się stało – szepcze. Nie raz już grał w tę grę. Podnoszę wzrok i patrzę na niego groźnie spod mokrych od łez rzęs. – Próbował mnie ochronić. – Przed czym? Kolejny krok do przodu – tak blisko, tak chętnie. – Przed Rafiqiem. Agent Reed bez słowa odwraca się, żeby wyjąć kolejną fotografię z folderu i mi ją pokazać. – Masz na myśli tego człowieka? Syczę. Dosłownie syczę. Oboje jesteśmy zdziwieni moją reakcją. Nie wiedziałam, że potrafię być taka zdziczała. Podoba mi się to. Czuję, że jestem zdolna do wszystkiego. Nagle rzuciłam się na niego, przytrzymałam jego rękę i otoczyłam ustami palce, żeby skraść jedzenie. O mój Boże, było takie pyszne. Agent Reed stoi blisko i wydaje się zupełnie zaskoczony, gdy nagle łapię go za kołnierz koszuli i przyciskam swoje usta do jego. Upuszcza folder. Mój! Mimo szoku udaje mu się przycisnąć mnie z powrotem do łóżka. Zakłada mi kajdanki i przykuwa do metalowej ramy. Zanim udaje mi się złapać dokumenty, on ma je już w swoich rękach. Caleb szybko zareagował, łapiąc mnie za czubek języka i szczypiąc wściekle, jednocześnie drugą ręką chwytając mnie za kark. Jego twarz wykrzywia gniew i niedowierzanie. – Co ty wyprawiasz? – szepcze i ociera wargi, a potem patrzy na swoje palce, jakby spodziewał się znaleźć na nich odpowiedź. Jedzenie wypadło na podłogę, a ja zaskomlałam z powodu jego utraty. Kiedy próbuję się odezwać, zamiast tego krzyczę z frustracji, a pod powiekami zbierają mi się łzy wściekłości. Jesteś dumna i rozpuszczona, ale ja wybiję ci z głowy te złe maniery. Kiedy do środka wchodzi pielęgniarka, przestraszona i z ręką na piersi, agent Reed uprzejmie każe jej spływać. – Lepiej? – pyta, unosząc brew. Spoglądam na skute ręce. – Ani trochę… Wiwisekcja. Światło-ciemność-bzz-bzz-światło-ciemność. Caleb, tęsknię za tobą. – Pomóż mi go złapać, Olivio. – Waha się na moment, najwyraźniej zastanawiając się nad czymś. – Wiem, że nie jestem przyjemny, ale może potrzebujesz kogoś takiego jak ja po swojej stronie. Caleb.
Odejdź, odejdź, odejdź. Serce mnie boli. – Proszę… daj mi zdjęcie. Agent Reed wchodzi w zasięg mojego wzroku, ale ja tylko gapię się na jego krawat. – Jeśli dam ci to zdjęcie, opowiesz mi, co się stało? Odpowiesz na moje pytania? Zagryzam dolną wargę, a gdy znajduje się w moich ustach, oblizuję ją. Teraz albo nigdy, a nigdy nie wchodzi w rachubę. Stało się to, co nieuniknione. – Rozepnij kajdanki. Mężczyzna obrzuca mnie badawczym spojrzeniem. Wiem, że jego umysł pracuje na najwyższych obrotach, próbując znaleźć sposób, by skłonić mnie do mówienia. Zaufanie nie może być jednostronne. W końcu Reed robi krok do przodu i powoli, ostrożnie rozpina kajdanki. – I jak? – pyta. – Powiem ci wszystko, ale tylko tobie. W zamian dasz mi każde jego zdjęcie, jakie masz, i wyciągniesz mnie stąd. – Serce biło mi jak oszalałe, ale zebrałam się wreszcie na odwagę; nigdy się nie poddaję. – Daj mi zdjęcie – mówię, wyciągając rękę. Agent Reed krzywi się na myśl, że nie może ze mną wygrać. Niechętnie zbiera zawartość folderu i podaje mi zdjęcie Caleba. – Najpierw będziesz musiała odpowiedzieć na moje pytania, a potem porozmawiam z przełożonymi o umowie. Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby cię ochronić, ale musisz zacząć mówić. Musisz mi wyjaśnić, dlaczego wygląda na to, że miałaś z tą sprawą więcej wspólnego, niż powinnaś jako ledwie osiemnastoletnia dziewczyna. Nikt już dla mnie nie istnieje, gdy wpatruję się w twarz Caleba. Szlocham i muskam palcami znajome rysy twarzy. Kocham cię, Caleb. – Przyniosę kawę – oznajmia agent Reed, a w jego głosie słyszę pewną rezygnację, choć pozostaje zdeterminowany. – A kiedy wrócę, spodziewam się wyjaśnień. Nie zauważam, kiedy wychodzi, ale mam to gdzieś. Wiem, że daje mi czas, bym mogła rozpaczać w samotności. Wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Tym razem usłyszałam zgrzyt klucza w zamku. Pierwszy raz od pięciu dni jestem sama. Podejrzewam, że minie dużo czasu, zanim znowu będę mogła spędzić chwilę z Calebem. Całuję go drżącymi ustami.
Dwa Calebowi wydawało się, że o naturze ludzkiej jedno można powiedzieć z całą pewnością: chcemy tego, czego mieć nie możemy. Dla Ewy był to zakazany owoc. Dla Caleba – Livvie. Noc nie należała do spokojnych. Livvie jęczała i drżała przez sen, a serce w piersi Caleba zdawało się stawać przy każdym najmniejszym dźwięku. Podał jej kolejną dawkę morfiny i po jakimś czasie jej ciało zdawało się wyciszać, chociaż pod powiekami oczy wciąż poruszały nerwowo. Domyślał się, że to przez koszmary. Teraz, gdy nie musiał się obawiać, że jego gest zostanie przyjęty ze zdziwieniem albo niechęcią, kusiło go, by ją dotknąć. Przytulał ją wcześniej i obojgu dało to nieco wytchnienia, ale wciąż nie mógł pozbyć się z pamięci wiadomości od Rafiqa. Jak szybko pojawi się w Meksyku? Jak zareaguje na Livvie i jej opłakany stan? Ile jeszcze czasu zostało, zanim Rafiq odbierze mu Livvie? Odbierze. Co za przedziwne, potworne i nieznane mu słowo. Zamknął oczy i spróbował skupić się na rzeczywistości. Ty ją oddajesz. Otworzył oczy. A im szybciej, tym lepiej. Nie mógł dłużej bujać w obłokach. Odkąd pamięta, przeżycie zawdzięczał stąpaniu twardo po ziemi. Był zimny i wyrachowany. Nie mógł tracić czasu na moralne dylematy. Mimo to chciał trochę pomarzyć. Chciał znaleźć w swoich uczuciach powód do spacyfikowania tego cynicznego mężczyzny w jego głowie. A jednak nie potrafił. Prawda była taka, że pragnął Livvie. Niestety równie prawdziwe było to, że nie takie było ich przeznaczenie. Przyciągnął dziewczynę jeszcze bliżej, ostrożnie, żeby nie ścisnąć jej połamanych żeber czy zranionego ramienia, i zanurzył twarz w jej długich włosach, napawając się jej zapachem. Powiedział jej, że nie jest księciem na białym koniu, jednak pominął to, iż najchętniej by nim został. Kiedyś, dawno temu, może i był... normalny. Zanim go porwano, zanim zaczęło się bicie, gwałcenie i zabijanie – mógł być kimś innym, niż jest teraz. Nigdy nie myślał w ten sposób, nigdy nie zastanawiał się, gdzie zawiodłyby go inne drogi. Żył bieżącą chwilą i bez fantazjowania. A jednak teraz marzył. Marzył o byciu takim mężczyzną, który mógłby dać Livvie to, czego zawsze pragnęła. Takim mężczyzną, którego mogłaby... Ale ty nie jesteś taki, prawda? Caleb westchnął, doskonale znając odpowiedź na to pytanie. Nigdy nie dał sobie narzucać wyobrażeń innych ludzi na jego temat, ale kiedy wreszcie czegoś sam zapragnął, poczuł się rozczarowany życiem, które wcześniej nie tylko akceptował, ale które od czasu do czasu dawało mu przyjemność. Chciał, żeby ta tęsknota i poczucie żalu go opuściły. Chciał żyć tylko po to, by wytropić i zdobyć ofiarę – od bardzo dawna tylko to miało dla niego sens. Nawet w mrocznych chwilach, kiedy jego wiara w możliwość odnalezienia Vladka została nieco zachwiana, nigdy nie myślał o czymś więcej niż to, czym był. Jednak wystarczyło trzy i pół tygodnia z Livvie, które dziewczyna w większości spędziła zamknięta w ciemnym pokoju, a wszystko nagle przestało mieć znaczenie. Te nowe pragnienia były głupie, naiwne i niebezpieczne. Człowiek nie może się diametralnie zmienić w tak krótkim czasie. Nadal pozostawał sobą. A jednak czuł się inaczej, nawet jeśli przeczyła temu logika. Gdyby nie wspomnienia, te potworne, pieprzone wspomnienia z czasów, gdy Narweh bił go i gwałcił. Gdyby nie zobaczył Livvie we krwi, poranionej i drżącej w rękach tamtego motocyklisty – nie miałby teraz poczucia, że jego świat trzęsie
się w posadach. Boże! Jaką okrutną karę im wymierzył. Tego rodzaju gniewu nie czuł już od bardzo dawna. A jednak niczego nie żałował. Delektował się wyrazem twarzy członków gangu w chwili, gdy wbił w ciało Małego nóż aż po rękojeść, a jego krew trysnęła na niego samego, na ściany, na wszystko dokoła. Zemsta! Taki miał cel. Miło jest wiedzieć, dokąd się zmierza. Był pewien, że znowu poczuje ten przypływ energii. Poczuje to w tej samej sekundzie, gdy zobaczy w oczach Vladka, że ten pojął swój los, a trwać będzie do chwili, gdy wyzionie ducha. Caleba przeszedł dreszcz. Pragnął już teraz poczuć tę satysfakcję. Nic nie mogło się z tym równać. Nawet dziewczyny nie pragnął tak bardzo. Znienawidzi cię. Na zawsze. Zapragnie się zemścić. – Wiem – wyszeptał Caleb w ciemność pokoju. Nie mogąc oprzeć się pustce, jaką obiecywał sen, uciekł w objęcia Morfeusza. * * Chłopiec za nic nie chciał się wykąpać. – Caleb, nie będę ci sto razy powtarzał! Śmierdzisz! Aż łeb wykręca. Minęło już kilka dni, a ty nadal jesteś cały we krwi. Ktoś cię zobaczy i wtedy dopiero będziesz miał kłopoty, chłopcze. – Jestem Kéleb. Jestem psem! Rozszarpałem swojego pana na strzępy. Poznałem smak krwi i spodobało mi się! Nie umyję się i będę nosił na sobie krew jako oznakę honoru. Oczy Rafiqa zwęziły się, rysy wyostrzyły. – Do wody. Natychmiast. Chłopiec wyprostował się i spojrzał spode łba na swojego nowego pana. Rafiq był przystojny, o wiele, wiele przystojniejszy od Narweha, a na przyuczonym do prostytucji dzieciaku robiło to wrażenie. Rafiq był też znacznie silniejszy od Narweha i mógł chłopca bardziej skrzywdzić, ale nie zamierzał poddać się lękowi i nie stchórzy przed mężczyzną, który najwyraźniej chciał zostać jego nowym panem. Stał się już mężczyzną, mężczyzną! Sam zdecyduje, kiedy ma zmyć pieprzoną krew z twarzy. – Nie! Rafiq wstał. Jego spojrzenie było surowe i groźne. Chłopiec głośno przełknął ślinę i mimo najlepszych chęci nie potrafił udawać, że się nie boi. Kiedy Rafiq podszedł bliżej, chłopiec ledwo opanował odruch skulenia się. Poczuł dotyk chropowatej skóry Rafiqa, gdy twarda ręka mężczyzny wylądowała na jego karku i ścisnęła tak mocno, że się skrzywił, ale nie na tyle, by sprowokować go do ataku lub ucieczki. Rafiq pochylił się i warknął mu do ucha: – Albo się umyjesz, albo tak cię spiorę, że nigdy więcej do głowy ci nie przyjdzie, żeby mi się stawiać. Chłopiec poczuł napływające do oczu łzy. Nie z powodu bólu, ale dlatego, że nagle ogarnął go ogromny strach i zapragnął, by Rafiq przestał się na niego gniewać. Nie miał nikogo więcej. Wciąż był bardzo młody i nie poradziłby sobie sam. Przez rasę i wygląd nie może liczyć na przychylność miejscowych. Jeśli nie chciał wrócić do prostytucji, mógł liczyć wyłącznie na pomoc Rafiqa. – Nie chcę – prosił szeptem. Ucisk ręki na karku nieco zelżał, a chłopiec zacisnął powieki, żeby powstrzymać wzbierające pod nimi
łzy. Nie zamierzał się rozpłakać. – Dlaczego? – Chcę wiedzieć, że on jest martwy. To wydarzyło się tak szybko. Tak szybko, a on... zasłużył na cierpienie! Chciałem, żeby cierpiał, Rafiq. Za to wszystko, co mi zrobił, za cały ten ból... Chciałem, żeby poczuł to samo. Jeśli zmyję krew... Oczy chłopca patrzyły błagalnie. – Wtedy stanie się tak, jakby nigdy nic się nie wydarzyło? – powiedział cicho Rafiq. – Tak – wydusił chłopiec przez ściśnięte gardło. Rafiq westchnął. – Nikt nie wie lepiej, jak się czujesz, niż ja, Caleb. Nie możesz jednak mi się sprzeciwiać; nie możesz zachowywać się jak rozpuszczony bachor! Nie jesteś już Kélebem. Umyj się. Obiecuję ci, że nawet gdy to zrobisz, Narweh pozostanie trupem. Chłopiec próbował wywinąć się spod ręki Rafiqa. – Nie! Nie! Nie! Nie umyję się! Twarz Rafiqa wykrzywiła się w groźnym grymasie. – Jak sobie życzysz, Kéleb. Zacisnął mocniej dłoń na karku chłopaka, a ten skrzywił się i raz jeszcze spróbował się wyrwać. Wtedy druga ręka Rafiqa wylądowała na jego twarzy z głośnym plaśnięciem. Caleb znał już ból, więc mógł bez problemu wytrzymać, ale uderzenie i tak zdołało go ogłuszyć. Chciał się odsunąć, ale Rafiq nie zamierzał go puścić. – Do wody! – ryknął z taką siłą, że Calebowi zadzwoniło w uszach. – Nie! – wołał chłopiec, a po jego twarzy ciekły łzy. Rafiq zgiął się wpół i przełożył sobie dzieciaka przez ramię. Ignorując uderzenia pięści w plecy, ruszył prosto do łazienki i dosłownie wrzucił Caleba do wanny. Puszczając mimo uszu wściekłe wrzaski i inwektywy rzucane pod jego adresem, odkręcił kran i zimna woda zaczęła wlewać się do środka. Caleb szarpnął całym ciałem, czując dotyk lodowatej wilgoci na skórze. Nie mogąc się oprzeć gwałtownym emocjom, uderzył Rafiqa w twarz i w połowie wydostał się z wanny, tym samym wzbudzając jeszcze większy gniew swojego nowego pana. Poczuł, jak dłoń Rafiqa zwija się w pięść, zagarniając włosy chłopca, a potem ból skóry na głowie i karku, gdy został pociągnięty do tyłu. Chłopca otoczyła woda, gdy Rafiq przycisnął go do dna wanny. Przestraszył się. – Będziesz mnie słuchał, chłopcze! Inaczej utopię cię, tu i teraz. Należysz do mnie. Rozumiesz? Do ust i nosa Caleba wdarła się woda. Nie słyszał dokładnie słów Rafiqa, ale rozpoznał w głosie mężczyzny trzymającego go pod wodą gniew. Przeczucie zbliżającej się śmierci sprawiło, że znieruchomiał ze strachu. Wszystko. Oddałby wszystko, żeby nigdy więcej nie czuć tego rodzaju przerażenia. Powietrza! Znalazłszy się nad powierzchnią wody, Caleb gwałtownie zaczerpnął tchu i zaczął szukać po omacku podparcia. Znalazł ramiona Rafiqa i rzucił się w stronę ciepła i bezpieczeństwa jego ciała. Nie pozwolił się odepchnąć. Nie przejmował się własnym spanikowanym krzykiem, chciał tylko wydostać się z wanny. Pragnął jedynie ciepła i powietrza.
Silne ręce złapały go za ramiona i potrząsnęły. – Uspokój się, Caleb. Oddychaj – powiedział Rafiq łagodnym, choć zdecydowanym tonem. – Spokojnie, Caleb. Nie wepchnę cię więcej pod wodę, o ile mnie posłuchasz. Spokój! Caleb z całych sił starał się wykonać polecenie Rafiqa. Trzymał się mocno jego ramion, powtarzając sobie raz po raz, że nie trafi do wody, dopóki nie puści. Uspokoił się i zadrżał, biorąc swój pierwszy normalny oddech. Potem przyszła kolej na następne, aż w końcu cały strach z niego uleciał i pozostał tylko gniew. Powoli puścił ramiona Rafiqa i opadł na dno wanny. Trząsł się z zimna, drżały mu wargi, ale nie zamierzał poprosić o ciepłą wodę. – Nienawidzę cię – rzucił pomimo szczękania zębami. Spojrzenie Rafiqa było spokojne i opanowane. Ze złośliwym uśmieszkiem na ustach wstał i wyszedł z łazienki. W oczach Caleba zebrały się łzy wściekłości, a ponieważ został sam, pozwolił im popłynąć po policzkach. Pewny, że Rafiq nie wróci, odkręcił ciepłą wodę i przysunął się bliżej w nadziei, że szybciej się ogrzeje. Zdjął przemoczone ubrania przez głowę i rzucił je na podłogę z poczuciem satysfakcji z poczynionego w ten sposób bałaganu. Czysty, niepohamowany gniew przelewał się w jego ciele niczym prawdziwa, otaczająca go teraz woda. Przyciągnął kolana do brody i wgryzł się w ciało, drapiąc je zębami. Łzy jednak nie dawały za wygraną i w dalszym ciągu płynęły po jego policzkach. Czuł się słaby i żałosny. Nie potrafił powstrzymać wpływu Rafiqa. Wbił mocniej zęby, tęskniąc za fizycznym bólem, który ulżyłby mu w cierpieniach. Chciał krzyczeć. Chciał zadawać ciosy i niszczyć. Chciał znowu zabijać. Przejechał paznokciami po ramionach, a gdy z przeciętej skóry popłynęły kropelki krwi, poczuł jednocześnie ból i ulgę. Powtórzył wszystko od nowa, czując jeszcze więcej bólu i jeszcze większą ulgę. W wodzie krew Caleba mieszała się z krwią Narweha. Nie wiedział, jakie uczucia powinien wywołać w nim ten widok. Opanowało go odrętwienie. Gapił się, zaczarowany, jak w wodzie rozpuszcza się krew człowieka, który tak długo go torturował. Kim się teraz stał? Nie był już Kélebem, psem Narweha. Tylko to jedno imię znał, tylko tym jednym był. Nie żyje. Naprawdę nie żyje. Jego myśli powędrowały do Teheranu; do tamtej nocy, gdy zamordował swojego właściciela, swojego oprawcę i opiekuna jednocześnie. Kéleb podniósł broń, a na twarzy tamtego na moment pojawił się szok, a potem też strach. Wtedy jednak posłał chłopcu to spojrzenie – to, które przypominało mu, że w oczach Narweha nie zasługuje na miano człowieka – a potem Kéleb nacisnął spust i poczuł odrzut potężnej broni. Przegapił. Przegapił chwilę śmierci Narweha. Na jego twarzy, klatce piersiowej i we włosach wylądowały strzępki ciała, ale nie zwrócił na nie uwagi. Powlókł się w kierunku Narweha. Nie słyszał żadnego charczenia, żadnego chrapliwego oddechu... zobaczył tylko nieruchome zwłoki. Poczuł wtedy... smutek. Narweh nie błagał. Nie klęczał u
stóp Kéleba, prosząc o litość i sprzebaczenie. Nie, Caleb nigdy nie usłyszał błagań Narweha, a teraz jego dawny pan nie żył. Jednak pod warstwą smutku kryło się błogie uczucie ulgi. Ale masz teraz nowego właściciela, prawda? Zacisnął powieki na chwilę i wziął głęboki wdech. Potem wypełnił polecenie Rafiqa i zmył z siebie swoje dawne życie. * * Caleb gwałtownie się obudził, czując niepokój. Próbował sięgnąć po sen, który śpiesznie opuszczał jego świadomość. Było tam coś... coś ważnego. Teraz jednak zniknęło. Sfrustrowany przez dłuższą chwilę nie zauważył, że Kotek pilnie mu się przygląda. Wyglądała potwornie. Siniaki i otarcia na jej twarzy rysowały się o wiele wyraźniej niż zeszłej nocy. Spuchnięte i fioletowe powieki odznaczały się na rudobrunatnej skórze. Jej nos, wolny już od bandaży, także wydawał się zaczerwieniony. Mimo tych wszystkich obrażeń nadal widział w niej Kotka, który się nie poddaje. Znowu odezwało się jego serce – poczuł ukłucie w piersi. Nie dał tego po sobie poznać. Chciał się odezwać, ale zabrakło mu słów. Po ich spotkaniu zeszłej nocy i po wiadomości od Rafiqa, co mógłby jej powiedzieć? Jedyne, co dla niej miał, to kolejne złe wieści. Postanowił zakomunikować coś oczywistego: – Wstało już słońce. Kotek zmrużyła oczy i natychmiast się skrzywiła. – Wiem, nie śpię już od jakiegoś czasu – oznajmiła ponuro. Caleb odwrócił wzrok, udając nagłe zainteresowanie otoczeniem. Omal tego nie spieprzył – omal jej nie pieprzył. To nie mogło się wydarzyć. Poczuł, że pilnie muszą opuścić to miejsce, najlepiej od razu, ale nie potrafił powiedzieć tego na głos. Mieli za sobą noc pełną wrażeń. – Czy coś cię boli? Możesz usiąść? – wyszeptał. – Nie wiem. Za bardzo cierpię, żeby choć spróbować – odparła równie cicho Kotek. Patrzyli na siebie o sekundę za długo, a ich spojrzenia za bardzo się do siebie zbliżyły, nim zdążyli szybko, niemal pośpiesznie, odwrócić wzrok. Woleli patrzeć gdziekolwiek, byle nie na siebie. – A może jestem po prostu zbyt przerażona tym, co się może dzisiaj wydarzyć. Albo jutro. Może wolę znowu zasnąć i obudzić się w innym życiu. W jej głosie dało się usłyszeć ból, który, jak dobrze wiedział, nie był tylko fizyczny. Caleb zerknął w stronę dziewczyny i zauważył, że nie płacze. Gapiła się tylko w przestrzeń, zbyt odrętwiała na łzy, jak się domyślał. Dobrze znał to uczucie. A teraz to. Limbo. Stan istnienia, którego nigdy nie doświadczył. Poczuł się unieruchomiony tym, co się wydarzyło, bo chociaż wcześniej jego życie było popieprzone, przynajmniej miał nad nim kontrolę. Teraz znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Wspólna egzystencja przyczyni się tylko do większego bólu i agonii. Caleb podrapał się po twarzy, wbijając palce w szczecinę porastającą policzki, jakby odwróciwszy w ten sposób uwagę, nie musiał już więcej patrzeć na Kotka i mówić jej, że czas stąd uciec, i mimo wydarzeń zeszłej nocy... pozostawała jego więźniem. Nadal był jej panem.
– Pieprzyć to – sapnęła, tym razem głośno, jakby przebudziła się z odrętwienia. – Omówmy to jeszcze raz, Caleb. Co się teraz stanie? Caleb. Po prostu na nią popatrzył. Znowu to zrobiła, zwróciła się do niego po imieniu. Wiedział, że powinien ją poprawić, wymusić na niej tytułowanie go panem, żeby odbudować hierarchię i dzielące ich bariery. A jednak nie potrafił. Po prostu nie potrafił. Nie miał już sił, był wykończony. – Teraz chyba zjemy śniadanie. Potem będziemy musieli stąd wyjść. Resztą wolałbym się teraz nie zajmować – oznajmił. Próbował powiedzieć to lekko, ale nie wyszło mu to naturalnie i Kotek się poznała. – A co z wydarzeniami zeszłej nocy? Kotek też próbowała zadać swoje pytanie swobodnym tonem, ale Caleb znał ją zbyt dobrze, by nie wiedzieć, co tak naprawdę ją interesowało. Chciała wiedzieć, czy coś dla niego znaczyła; czy fakt, że prawie się... pieprzyli, wpłynął jakoś na jego decyzję o sprzedaniu jej w niewolę. Tak naprawdę odpowiedź brzmiała... tak i nie. Vladek nadal powinien zapłacić, a Kotek musiała odegrać swoją rolę. Nie mogli się już wycofać. – Powiedziałem ci wszystko, co chciałaś wiedzieć. – Zawahał się i kontynuował łagodniej: – Nic więcej ode mnie nie wyciągniesz. Przestań wypytywać. Wyskoczył z łóżka i ruszył w stronę łazienki. Już w środku zaczął szukać szczoteczki do zębów, unikając patrzenia w lustro. Znalazł dwie, sięgnął po tę mniej zużytą i nałożył na nią trochę pasty. Zarazki to najmniejsze z jego zmartwień. Chociaż brał prysznic zaledwie kilka godzin wcześniej, odkręcił ciepłą wodę i tylko ciepłą wodę, a potem zaczął zdejmować z siebie pożyczone ubrania. Woda parzyła, a ciało odruchowo próbowało odsunąć się od niebezpiecznej temperatury, ale Caleb mu na to nie pozwolił. Zmusił się do zniesienia bólu. Zacisnął zęby i zignorował fakt, że na skórze w niektórych miejscach zapewne pojawią się pęcherze. Oparł ręce o ściankę prysznica i pozwolił, by kilka gorących biczy wodnych oczyściło jego głowę z całego tego mętliku. Poczuł napięcie w mięśniach pleców, które już odczuły karę. Blizny ożyły i zaczęły mrowić. Właśnie na to uczucie czekał. Blizny przypominały mu, kim był, skąd pochodził i dlaczego musiał kontynuować swoją misję. Ukrop parzył mu pośladki i genitalia, a w gardle rosła gula. Nie pozwoli sobie na te emocje. Zdusi je i uwięzi w piersi. Zsunął ręce i złapał krocze, żeby ochronić je przed gorącą karą. Rozległo się pukanie do drzwi i Caleb gwałtownie obrócił głowę w stronę wejścia. W środku pojawiła się dziewczyna; zapowiedziała wizytę pukaniem, ale nie czekała na zaproszenie. Ogarnęła go fala szoku. Nie potrafił ukryć tego przed nią i bez zastanowienia odkręcił kurek z zimną wodą. Ta chwila powinna należeć tylko do niego! Cóż, przynajmniej Kotek nie uciekła. Ale w zasadzie gdzie miałaby uciekać? Spojrzała na niego... całego. Nawet mimo ogromnej ilości pary wodnej widział, jak mocno się zaczerwieniła. Może i była wstydliwą dziewicą, ale nie uciekła wzrokiem przed jego nagością. Ich spojrzenia wreszcie się spotkały. – Chciałam... – Kotek chrząknęła i spróbowała odezwać się raz jeszcze, ale słowa utknęły jej w gardle. Za to już się nie czerwieniła. – Potrzebujesz czegoś? – warknął Caleb. Starał się wcześniej opanować emocje, a kiedy mu przerwała, poczuł się w pewnym sensie obnażony,
może nawet bezbronny, i nie podobało mu się to. Z drugiej strony, ona również była naga, ponieważ wciąż nie ubrała się po wydarzeniach z zeszłej nocy, a to też zbiło go z tropu. Otaksował ją wzrokiem, centymetr po centymetrze, a wtedy cały rozsądek wyparował. Jego penis poruszył się, skryty rękoma. Caleb powinien skrzywić się pod wpływem rozciągającej się spieczonej skóry, ale nie bolało go tak, jak się spodziewał, bowiem nagle przyjemność i cierpienie zlały się w jedno. Kotek wyprostowała się, a jej postawa zdradzała pewność siebie. – Tak, faktycznie potrzebuję czegoś. Całe mnóstwo rzeczy. Od czego mam zacząć? Patrzył na nią zszokowany. Naprawdę to powiedziała? Jemu? Wiedział, że powinien się wściec, ale zamiast tego odwrócił głowę, żeby ukryć uśmiech. To przekomarzanie brzmiało znajomo i, co dziwne, wywiało z niego wszystkie skonfliktowane emocje, które dopiero co nie dawały mu spokoju. Znał tę część gry – to była jego gra, bez względu na to, jak mocno dziewczyna się w nią zaangażowała. Przemówił z twarzą odwróconą do ścianki prysznica, próbując nie dać po sobie poznać rozbawienia: – A czy to nie może poczekać, aż skończę się myć? – A ponieważ nie potrafił się powstrzymać, dodał jeszcze: – Chyba że masz ochotę wejść tutaj i odwdzięczyć się za wczoraj? Zaryzykował spojrzenie w jej stronę. Zaczerwieniła się, ale głowę nadal trzymała wysoko. – Właściwie to tak. To znaczy nie, ale... – Westchnęła. – Chciałabym wziąć prysznic, a ponieważ jestem praktycznie kaleka, przydałaby mi się pomoc. Jeśli jednak masz się zachowywać jak dupek... – Kiwnęła głową, jakby chciała dodać: „No dobra, powiedziałam to”. Caleb nie zdołał zdusić śmiechu. Jego humor znacznie się poprawił, więc postanowił pozwolić Kotkowi na dokazywanie. Tak było znacznie bezpieczniej i prościej. Wiedział, że zareagował zupełnie inaczej niż zwykle, w innej sytuacji, z inną dziewczyną. W tej chwili jednak czuł cholernie wielką ulgę przez to, że towarzyszyło mu coś w rodzaju radości, a nie ten mętlik w głowie, z którym się obudził. Zamierzał mocno się tego uczepić. Otworzył drzwi do prysznica i posłał dziewczynie najbardziej sprośny uśmiech, na jaki było go stać. – W takim razie zapraszam. Postaram się nie być dupkiem. Nie odpowiedziała mu uśmiechem, a zamiast tego wolała pozostać przy rozgniewanej minie. W pewnym sensie w ten sposób buntowała się przeciwko niemu, ale akceptował tę postawę, bo kiedyś nienawiść wobec niego może utrzymać ją przy życiu. Potrzebowała go, a on był zdeterminowany zrobić dla niej wszystko, co w jego mocy. Przynajmniej tyle był jej winien. Cofnął się o krok, gdy weszła do środka. Trzymała nisko głowę, a policzki nadal miała zaróżowione, ale też fioletowe, zielone, żółte i sine. Ostrożnie się do niego zbliżyła. Nagle przebłyski jej pobitego, krwawiącego ciała i przeszłości Caleba zlały się w jedną wizję, niczym czyjeś potworne wspomnienie. Ogarnęła go fala silnych emocji i cieszył się, że para i szum wody wszystko ukryły. Caleb zamrugał, walcząc z myślami i głosami przetaczającymi się przez jego umysł. Kiedy dziewczyna wyciągnęła do niego rękę i wsparła się na jego ramieniu, widział tylko ją i myślał tylko o niej. – Rany, ale tu saunę urządziłeś – stwierdziła, a potem spojrzała na niego, krzywiąc się. – Możesz trochę zmniejszyć temperaturę? – Nie wiem. A umiesz poprosić? – W głosie Caleba nadal dało się słyszeć rozbawienie, ale wracał też niepokój. – Ładnie proszę. W jednej sekundzie zmieniła się z powrotem w dziewczynę z zeszłej nocy: uwodzicielską, drapieżną...
całą Livvie. Caleb powoli wciągnął powietrze i odwrócił się, żeby przykręcić gorącą wodę. Nie zdawał sobie sprawy ze swojego błędu, dopóki nie usłyszał stłumionego okrzyku i nie poczuł ręki Kotka na plecach. – Nie dotykaj – warknął i znowu stanął twarzą do niej. Jej otwarte szeroko oczy napełniły się panicznym strachem, a dłoń przykryła usta. Caleb zacisnął pięści, a ona odsunęła się od niego. Zabolało go to, że spodziewała się uderzenia pięścią. Zmusił się do rozluźnienia palców, a widok spokoju powoli wracającego na jej twarz bardzo mu to ułatwił. Kiedy wreszcie stanął przed nią, z rękoma po bokach ciała i otwartymi dłońmi, ze spojrzeniem celowo wyrażającym zupełny spokój – wreszcie odjęła rękę od ust, a z jej oczu zniknęło przerażenie. Zaczęła przyglądać mu się uważnie, poszukując sposobu na bezkonfliktowe zbliżenie się do niego. Powoli wyciągnęła dłoń, a jej palce otarły się o niego, bez słowa prosząc o pozwolenie. Cofnął powoli ramię, zaledwie kilka centymetrów, wyrażając tym samym odmowę intymności. Patrzył, jak dziewczyna spuszcza wzrok, ale mimo to posuwa się do przodu i przeciąga palcem wskazującym po nadgarstku Caleba. – No dalej, Caleb – wyszeptała cicho. Nie podniosła głowy, w ten sposób pozwalając mu na reakcję poza polem jej widzenia. Dostał gęsiej skórki. Gdyby nie była w tak opłakanym stanie, może by ją odepchnął. Zamiast tego pozwolił jej się zbliżyć. Dotykały go teraz dwa palce; sunęły powoli po jego nadgarstku w dół dłoni. Pozwalał na to. Wciągnął głęboko powietrze i nie protestował, gdy ich dłonie się splotły. Patrzył ponad jej głową. Poczuł, jak jego ręka się podnosi. Poczuł, jak opuszki palców muskają żebra Livvie. A potem ramię. I w końcu policzek. Tutaj. Tutaj mnie zranili. Ciało Caleba zachwiało się lekko. – Pocałuj mnie – wyszeptała, tym samym dając mu okazję do zapomnienia. Skorzystał z niej. Jego pierś zatrzęsła się od mocy westchnienia, a usta wyszły na spotkanie zwróconej ku niemu twarzy Livvie. Zaczęli jęczeć jednocześnie. Cholera! Tak! Niczego tak nie pragnął, jak unieść Livvie i przyszpilić do ścianki prysznica, a potem pieprzyć tak długo, aż zniknie cała frustracja, gniew, pożądanie i wyrzuty sumienia. Odplątali palce, a Caleb sięgnął do piersi dziewczyny i ścisnął obie. Jego dotyk był szorstki, spragniony, ale ona odpowiedziała z równą intensywnością. Jego kciuki zatoczyły koła wokół sutków. Jej ciało natychmiast zareagowało na jego sprawne ruchy. Twarde koniuszki sutków ocierały się o poduszki jego palców, a usta poddały się gorączkowym pocałunkom. Drżące dłonie dziewczyny zsunęły się w dół. Jej palce oplotły biodra, a paznokcie wbiły się w podrażnioną skórę. Teraz nadszedł czas na głośny jęk Caleba. Ciało, wciąż drażliwe po spłukaniu go ukropem, mimo wszystko z chęcią powitało ból, zwłaszcza w połączeniu z przyjemnością. Chciał więcej. Chciał wszystko. Caleb zrobił krok do przodu. Livvie cofnęła się, nie przerywając namiętnych pocałunków. Rozpoczęli taniec, który ich ciała dobrze już znały. Dziewczyna przygryzła wargi Caleba, zaskakując go, lecz po
chwili ich języki znów się spotkały. Caleb wykorzystał to, że Livvie była przyciśnięta plecami do ścianki prysznica, i przysunął się bliżej, całując mocniej. Jego wzwiedziony penis otarł się o jej brzuch; pchnął go w jej śliskie ciało. – Auć! – zawołała. Przerwała pocałunek i złapała się za podbrzusze, zginając się lekko w pasie pod wpływem bólu. Caleb natychmiast się wycofał. – Cholera, nie pomyślałem – jęknął, trzymając ręce po bokach i zaciskając dłonie w pięści. – Nic ci nie jest? – Nie, nic – zapewniła, ale jej głos mówił co innego. – Nic się nie stało, tylko daj mi sekundkę. Calebowi zrobiło się głupio, gdy tak stał nad nią ze sterczącym fiutem. Co on sobie myślał, cholera jasna. Nie powinien tego robić. Wahał się między tym, co powinien, a czego chciał. To musi się skończyć. – Musimy przestać. Livvie wyciągnęła rękę do góry, a Caleb pozwolił jej się oprzeć o jego ramię. Nie spodziewał się, że jej druga dłoń wyląduje na jego penisie. Ścisnęła go, a Caleb głośno jęknął. – Nie – zaprotestowała tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Nie chcę przestać. Nie chcę myśleć. Chcę zostać tutaj i udawać, że nic nas nie czeka po wyjściu. Słowa Livvie wydawały się dotykać czegoś głęboko w nim schowanego; czegoś, czego sam nie potrafił dosięgnąć. Oczywiście, liczył się też sam fizyczny dotyk jej dłoni na jego penisie. Syknął przez zaciśnięte szczęki. Palce dziewczyny ciasno oplotły jego prącie, ale nie były dość długie, żeby się stykać. Zacisnęła znowu. Więcej przyjemności. Więcej bólu. – Nie możemy. Skrzywdzę cię – powiedział Caleb. Livvie go puściła, a gdy krew napłynęła do główki penisa, uczucie to sprawiło, że omal znowu nie wcisnął go w rękę dziewczyny. Jęknął, gdy opuszkami palców przesunęła po nabrzmiałej skórze. – Cóż, jak tak patrzę na ciebie, to wierzę. Czy wszyscy jesteście... tacy? To znaczy... czy wszyscy mężczyźni są tak wyposażeni? Caleb dotknął jej ręki i przytrzymał. – Nie mów teraz o innych mężczyznach. Nie kiedy masz mojego fiuta w ręku. Nie był zazdrosny. To nie było w jego stylu; zazwyczaj nie zależało mu na tyle, by pojawiła się zazdrość. Jednak jej pytanie przypomniało mu, jak wiele wiedział o innych i cholernie mu się to nie podobało. – Przepraszam – wyszeptała i zaczerwieniła się. – Chyba nie wypada, prawda? Livvie uśmiechnęła się do Caleba, ostrożnie i pięknie mimo obrażeń. Twarda sztuka. Brązowe oczy dziewczyny wciąż przyciągały jego uwagę, nawet bardziej niż wcześniej. Pozwolił sobie zapatrzeć się w nie i zauważył, że dziewczyna odwdzięczyła się tym samym. Czuł pod palcami i na penisie drżenie jej dłoni. Jęknął i patrzył, jak jej źrenice się rozszerzają, zwiększając głębię spojrzenia; zastanawiał się, czy jego oczy reagują podobnie. Caleb przyglądał się, jak koci język dziewczyny przesuwa się powoli po jej dolnej wardze, a potem znika w środku. Livvie przygryzła usta, a on głośno przełknął ślinę. – Nie – powiedział chrapliwym głosem – zwłaszcza w tej pozycji. – Uśmiechnął się do niej. – Mimo
to zapewniam, że mój penis jest wyjątkowy. Livvie rozciągnęła usta w uśmiechu. – Nie mogę uwierzyć... że zmieściłeś go we mnie. Słysząc te słowa, Caleb wypchnął biodra do przodu. Jego penis dobrze pamiętał, jak pieprzył jej tyłek, pamiętał tę ciasnotę i ciepło czekające na niego w środku. Pamiętał jej jęki i wzdychania, gdy wygięła się, wpuszczając go do środka. – Nie mogę. Nie możemy. Jego własne chrypienie zaskoczyło go. Pragnął seksu tak bardzo, że nie potrafił tego ukryć. Livvie podeszła bliżej i przysunęła głowę do jego piersi. Caleb otoczył ją ramionami, jakby instynktownie. – Chcę, żebyś doszedł – szepnęła z ustami przy jego skórze, wstydliwie i uwodzicielsko. Jej dłoń w dalszym ciągu go trzymała i właśnie zaczęła poruszać się w górę i w dół. Caleb wspiął się na palce i jęknął, nie mogąc oprzeć się rozkosznemu ocieraniu się skóry o skórę, ale udało mu się powstrzymać przed wbiciem penisa w miękkość jej piersi, które spotykały się z jego główką. – Nie przerywaj – wydyszał. Oparł się jedną ręką o ścianę za Livvie, prostując ramię tak, by pamiętać, że nie może przygnieść dziewczyny. Drugą ręką przytrzymywał ją delikatnie przy sobie. Zauważył, że jej zranione ramię opierało się o niego, a dłoń spoczęła na biodrach, wciąż drażliwych po gorącym prysznicu. W dalszym ciągu go pieściła. Otworzył usta i cicho wypuścił powietrze, próbując nie jęczeć. Mięśnie brzucha napięły się. Dziewczyna wykonywała niewprawne ruchy, brakowało im harmonii, raz były niebiańsko delikatne, a za chwilę przypominały gwałtowne szarpanie, ale i tak mu się podobało. Dotykała go, bo tego chciała; nie istniał żaden inny powód. Co ty ze mną wyprawiasz, Livvie? W następnej minucie jego umysł się zresetował. Nie mogąc dłużej się opierać, wepchnął głębiej penisa w jej dłoń, wysuwając biodra do przodu tak, by dotknąć niesamowitych piersi dziewczyny. Rujnujesz mi życie... Tak miękkie. Tak piekielnie miękkie. – O... Boże – wymsknęło mu się, ale miał to gdzieś. Tuż przy jego piersi Livvie dyszała z podniecenia i wysiłku. Palce zacisnęły się mocniej na biodrach i przysunęły je jeszcze bliżej, a potem odepchnęły do tyłu. Więcej. O kurwa! Proszę, więcej. – Mocniej, Livvie, ściśnij mocniej – jęknął. Livvie posłuchała, posyłając Caleba w stan nirwany. Czuł się, jakby zaraz miał spalić się od środka. – Nie przerywaj. Właśnie tak. – O matko, Caleb. Jesteś taki twardy – w głosie Livvie słychać było czyste pożądanie. – Chcę, żebyś doszedł. Chcę zobaczyć, jak dochodzisz. Próbowała się odsunąć, ale Caleb przysunął ją jeszcze bliżej. Pokręcił głową. – Nie patrz na mnie, patrz na mojego kutasa. Patrz, jak dochodzę na ciebie. Palce Livvie zacisnęły się mocniej i przyspieszyły. Caleb nie mógł już dłużej wytrzymać. Z głośnym jękiem wspiął się na palce i wytrysnął na jędrne piersi Livvie. Dysząc i próbując nie zemdleć, usłyszał pisk zaskoczonej dziewczyny.
– O. Mój. Boże! – szepnęła i zaśmiała się. Spojrzała w dół na swoje ciało, a jej mina była bezcenna. – Jestem cała umazana. Fuj. Caleb, to się klei. Caleb wybuchnął śmiechem i patrzył, jak dziewczyna próbuje zmyć z siebie jego nasienie. Uśmiechnął się szelmowsko. – Bardziej się klei, gdy jest mokre – ostrzegł. Odwrócił się i sięgnął po mydło. Zamarł na chwilę pod wpływem dotyku jej dłoni na plecach. Westchnął głęboko. Ciągle rozpalony po orgazmie nie miał już energii na kłótnie czy walki. Spiął się, gdy podeszła bliżej. Zacisnął powieki, gdy przesuwała palcami po poszarpanych białych liniach znaczących jego tył. Skórę wciąż miał zaczerwienioną po polewaniu jej ukropem i wiedział, że przez to blizny są jeszcze lepiej widoczne. Livvie nie była pierwszą osobą, która je widzi. Nie wstydził się ich i nie krył swojego ciała przed kochankami. Nigdy jednak o tym nie rozmawiał, przenigdy. – Co się stało? Szept był bardzo cichy. Caleb mógłby go nie usłyszeć, gdyby nie spodziewał się tego pytania. – Popierdolone dzieciństwo się stało – powiedział beznamiętnie. Czuł oddech Livvie wędrujący po jego skórze. Całowała jego blizny.
Trzy Livvie wsiadła do samochodu i trzasnęła drzwiami. Próbowała to ukrywać, ale Caleb doskonale widział, jak się krzywi i masuje obojczyk. – Szczęśliwa? Dałaś drzwiom nauczkę? – kpił z niej, łagodnie się podśmiewając. Zmrużyła oczy, patrząc na niego. Jej gniew był dobrze widoczny. – Nie mogę uwierzyć w to, co zrobiłeś tym ludziom, Caleb. Jesteś... Zresztą, nieważne. Możemy już ruszać? Gniew Caleba, wcześniej stłumiony pod wpływem niespodziewanego orgazmu, teraz rozgorzał na nowo. – A w co dokładnie nie możesz uwierzyć? – warknął, wpychając klucz do stacyjki skradzionego samochodu. – W to, że uratowałem cię z rąk niedoszłych gwałcicieli, którzy omal cię nie zabili? A może w to, że wiele ryzykując, porwałem lekarza, żeby ci pomógł? Wyjaśnij mi, w co dokładnie nie dowierzasz, ponieważ chciałbym wiedzieć na przyszłość, czego więcej nie powinienem dla ciebie robić. – Zmienił bieg i ruszył. Przez chwilę miał zupełnie w nosie, czy Livvie zdążyła się przypiąć pasami. Zapadła cisza. Caleb wbił się głębiej w fotel, zadowolony. Przecież ich nie zabił. Lekarz i jego żona mogli nadal żyć jak dawniej. Livvie z przerażeniem odkryła, że zostawił ich zeszłej nocy przywiązanych do krzeseł w jadalni. Pomijając fakt, że nie mogąc skorzystać z toalety, zmoczyli się, co było obrzydliwe, nic im nie dolegało. W innej sytuacji nie zostawiłby ich w tak dobrym stanie. Caleb zastanawiał się, jak Livvie wtedy by zareagowała. – Dziękuję – wymamrotała z fotelu pasażera. – Za co? – dopytywał Caleb, wciąż zirytowany. – Za uratowanie życia. Nawet jeśli teraz przez ciebie znowu będzie zagrożone – wyszeptała. Caleb nie potrafił nic na to odpowiedzieć. Przecież dokładnie to zamierzał uczynić. Zawieźć ją do Tuxtepec, oddać w ręce Rafiqa, wyszkolić, sprzedać... utracić ją na zawsze. I zabić Vladka. Nie zapominaj o tym. Ta myśl nie uśpiła rodzących się w nim wyrzutów sumienia. Robiło mu się ciężko na duszy, a w głowie panował bałagan. Mimo to nie mógł sobie pozwolić na okazanie słabości. Cała jego wewnętrzna walka musiała pozostać w ukryciu. – Nie ma za co, Kotku – zadrwił. Kątem oka zobaczył, jak ociera łzę i strzepuje ją na podłogę samochodu. Rujnujesz mi życie! Pod prysznicem szło im znacznie lepiej; wszystko było łatwiejsze, gdy istnieli tylko oni dwoje, a cały świat zewnętrzny wydawał się nieistotny i zbyt odległy, by dotarły do niego myśli Caleba. Teraz jednak, w samochodzie, świat znowu im towarzyszył, a dla odmiany Kotek jakby się oddalała. Po tym, jak dała mu więcej przyjemności, niż kiedykolwiek miał – i to ręką, niczym więcej – cieszył się możliwością namydlenia jej skóry i obserwowania strużek wody obmywającej jędrne szczyty jej sutków oraz zbocza jej opalonego brzucha i bioder, by zniknąć za ciemnym trójkątem między udami. Tam również jej dotknął, przeczesując palcami jej niezbyt bujne owłosienie, by poczuć, jak jej śliskie ciało otwiera się, zapraszając go do środka. Czuł się, jakby rozchylał płatki kwiatu, różowe i pełne
życia, błyszczące od rosy i pożądania. Uklęknął przed nią jak przed boginią. Otworzyła się przed nim, głodna, spragniona. Każdy jego zmysł skupiony był na niej. Czuł zapach jej pożądania, widział skórę ciemniejącą od napływającej krwi, pod opuszkami palców czuł drżenie, a do jego uszu docierały ciche jęki. Błagała go, by jej posmakował. Zaczął powoli lizać jej maleńki pączek. Och! Jak bardzo go wtedy pragnęła. Rozsunęła jeszcze szerzej nogi, złapała go za włosy i przyciągnęła bliżej. – Błagaj – wyszeptał w jej skórę. – Błagam, Caleb. Błagam, liż mnie. Posłuchał i dał jej jedno, długie liźnięcie po rozchylonych płatkach. – Proszę, jeszcze. Proszę – zaszlochała. – Powiedz, że chcesz, bym wylizał twoją cipkę. Szarpnęła go mocniej za włosy. – Caleb! – zawołała. – Powiedz to. Chcę usłyszeć, jak mówisz sprośne rzeczy. Zawahała się. Jej biodra zakołysały się w stronę jego ust, ale nie dał jej nic prócz pocałunków samymi ustami. – Proszę, Caleb. Wy-wyliż moją... cipkę. Nic i nigdy bardziej go nie podniecało. Rozsunął jej nogi szeroko, opierając uda o swoje ramiona, a potem przycisnął twarz do jej cipki. Czy ją lizał? Raczej pożerał. Ból najwyraźniej przestał być dla niej problemem, bo kołysała się i wyginała przy jego chciwych ustach. Jej dłonie przytrzymywały jego głowę, przyciskając ją mocniej, domagając się więcej i więcej, choć dawał jej tak wiele. Kiedy wreszcie doszła, jej cipka zassała jego język. Mokre, pulsujące, trzepoczące ciało. Jej soki wypłynęły do jego ust, a on nie tylko wypił ten pyszny nektar, lecz próbował też wycisnąć go więcej z jej ciała jeszcze długo po tym, jak poprosiła go, by przestał. Ale to było wtedy, a teraz to co innego. Caleb westchnął ciężko, sfrustrowany takim obrotem spraw. Bardziej niż zachowanie Kotka martwiła go perspektywa zbliżającej się wizyty Rafiqa. Próbował wcześniej się do niego dodzwonić, kiedy Kotek się ubierała i czesała włosy, ale nie doczekał się odpowiedzi. Caleb mógł tylko zgadywać, czy Rafiq zdążył już wyruszyć w drogę czy po prostu go ignorował. Miał nadzieję, że chodzi o to drugie. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował po niewątpliwie bardzo długiej i męczącej podróży samochodem, była konfrontacja z Rafiqiem. Łączyły ich relacje bardziej niż skomplikowane. Rafiq był kiedyś dla Caleba opiekunem, przyjacielem. A teraz? Rafiq nazywał go swoim bratem, ale był kimś znacznie więcej. Miał w swoich rękach władzę nad Calebem, z czym ten nigdy nie czuł się komfortowo. Caleb jako nastolatek był trudny. Po zabiciu Narweha zostało mu mnóstwo strachu, który zmienił się w gniew. Zdarzały się momenty, kiedy się kłócili, a wtedy dostrzegał w Rafiqu rzeczy, których nigdy nie chciał zobaczyć. Rafiq nie powstrzyma się przed niczym na drodze do osiągnięcia swoich celów. Wszystkich dało się zastąpić; każdy mógł zostać poświęcony dla sprawy. Gdyby stało się to konieczne, Rafiq mógłby zabić też Caleba, więc musiał być przygotowany, by uderzyć pierwszy. Istotą ich współpracy było to, że żaden
nie czerpałby przyjemności z pozbycia się tego drugiego. Jadąc przez wąskie uliczki, Caleb rozmyślał o tym, co zrobi, jeśli Rafiq wyjdzie im na spotkanie w Tuxtepec. Zacisnął mocniej palce na kierownicy. Przecież doskonale wiedział, co zrobi i właśnie na tym polegał problem. Przygotuje ją. – Podróż zajmie nam cały dzień i jeszcze część jutra. Poluźnił chwyt na kierownicy i odchylił się w fotelu. Powinien przestać traktować ją tak łagodnie. Dziewczyna musi stać się twardsza; on sam wiedział najlepiej, że brutalna rzeczywistość potrafi szybko otrzeźwić nawet największego optymistę. Pierwszym krokiem było przekazanie Livvie prawdy na temat jej przyszłości, ale teraz musiał zrobić krok dalej. Musiał sprawić, że zrozumie. Dla nich dwojga nie było żadnej przyszłości. – Sugeruję, żebyś wykorzystała ten czas na zastanowienie się nad powagą twojej sytuacji. Wybaczam ci ucieczkę, ale tylko dlatego, że los już cię za nią pokarał. – Caleb nie odwracał wzroku od drogi; nie zamierzał pokazywać po sobie, że wie, jak ją tymi słowami rani. Echo jej bólu wydawało się przetaczać po jego ciele. A przynajmniej w to chciał wierzyć: że to echo. Przypomniał sobie dotyk jej ust na bliznach. Dziewczyna całowała moje blizny, a ja naznaczyłem ją jej własnymi. – Nadal zamierzasz wykonać plan? – zapytała głosem pełnym bólu, ale też gniewu i determinacji. Powtarzał sobie raz po raz: ona już knuje zemstę. Nigdy nie żywiła do ciebie żadnych uczuć. Jeśli będzie wystarczająco często to sobie wmawiał, wreszcie przyjmie to za prawdę. Dlatego powtarzał te słowa jak mantrę. Ona tobą pogrywa. Czeka tylko na moment, kiedy będzie mogła się ciebie pozbyć. – Nigdy nie powiedziałem, że nie zamierzam, Kotku. Niczego ci nie obiecywałem – odparł Caleb ostrym, nieugiętym tonem. Musiał ostatecznie pogrążyć wszelkie jej nadzieje na ich wspólną przyszłość. Tylko w ten sposób popchnie sprawy do przodu i zapewni jej przetrwanie. O twoje przetrwanie też tu chodzi. Caleb spodziewał się w każdej chwili odgłosów płaczu. Tak wyglądał ich taniec: ona z nim walczyła, on ją ranił, ona płakała... on czuł się jak gówno. Zaskoczyło go, gdy odpowiedziała hardo: – Obiecałeś mi, że jeśli będę słuchać twoich poleceń, zawsze lepiej na tym wyjdę. Nadal w to wierzysz, Caleb? Naprawdę myślisz, że w seksualnej niewoli będzie mi lepiej? – Tego już nie cofniesz – oznajmił. – Pierdol się – rzuciła. Oprócz wyrzutów sumienia palił go jeszcze gniew. Obiecał jej coś, owszem, ale nie to, co jej się wydawało. – Zamierzam nauczyć cię, jak to przetrwać. Moim celem od początku było zapewnienie ci tego, czego potrzebujesz. W tym sensie tak, obiecałem ci coś – syknął. – I obietnicy dotrzymam. Ale złożyłem też inne obietnice komuś, kto zasłużył na moją lojalność. – Czy ja też mam zasłużyć na twoją lojalność, Caleb? – zapytała szyderczo. – Dlaczego? A co z moją lojalnością? Co ty zrobiłeś, żeby na nią zasłużyć? Caleb zacisnął szczęki. – Jesteś gorszy do tamtych bandziorów – prychnęła, a jej ciało napięło się, gotowe do ataku. – Oni przynajmniej wiedzieli, że są potworami. A ty jesteś żałosny! Jesteś potworem, który wyobraża sobie,
że jest kimś innym. Caleb poczuł, jak wzdłuż jego kręgosłupa wędruje fala gorąca i rozlewa się aż po palce. Zacisnął je na kierownicy, aż mu knykcie zbielały. Odruchowo chciał dziewczynę uderzyć; uwolnić rękę i wymierzyć Kotkowi policzek. Tylko co by tym udowodnił? Jedynie to, że miała rację, co oczywiście było prawdą. Tylko prawdziwy potwór mógłby zrobić to, co on zrobił. Tylko potwór mógłby mieć takie instynkty, tylko potwór mógłby pozostać obojętny na swoją naturę albo próbować ją racjonalizować. – Wiem, kim jestem – powiedział spokojnie. – Zawsze wiedziałem. Szybko otaksował ją spojrzeniem. Opadła z powrotem na fotel, ale jej spojrzenie nadal pełne było jadu. – To właśnie ty myślisz inaczej – stwierdził Caleb. Widział, że Kotek się wzdryga. Jego słowa najwyraźniej ją uraziły, ale powiedział prawdę. Prawda bolała ich oboje. Dziewczyna widziała w nim kogoś innego, kogo uznała za lepszego. Przez chwilę on też podzielał jej życzenia. Dopiero gdy stracił to przekonanie, zdał sobie sprawę, jak wiele dla niego znaczyło. Nikt nigdy nie uważał go za człowieka zdolnego do czegoś więcej, a on właśnie skrzywdził jedyną osobę, która tak myślała. Nie miało to większego znaczenia. Chciał powrócić do czasów, kiedy jeszcze się nie znali, kiedy jego życie było czarno-białe, a szarość nieistotna. Tęsknił za tą prostą egzystencją, wolną od moralnych dylematów, wyrzutów sumienia, wstydu, wszechogarniającego pożądania, a także najgorszego z grzechów – marzeń. Pragnął znowu móc położyć się do łóżka, wiedząc dokładnie, czego się spodziewać po przebudzeniu. Chciał, żeby Kotek zniknęła z jego życia i jego myśli. W zamkniętej przestrzeni samochodu panowała cisza, wymowna cisza. Caleb cieszył się, że może patrzyć przez okno na znikające pod kołami samochodu kilometry, oddalające ich coraz bardziej i bardziej od wydarzeń pod prysznicem, od ich wyznań i wszelkich złudzeń co do czekającej ich przyszłości. Po jakimś czasie wreszcie wjechali na wybrukowane, miejskie drogi. Otoczyła ich cywilizacja. Uwadze Caleba nie umknął moment, w którym Kotek się wyprostowała, a jej wzrok zaczął rejestrować wszelkie szczegóły okolicy. Podniosła zdrową rękę i przycisnęła dłoń do szyby. Caleb przełknął głośno ślinę i zignorował zachowanie dziewczyny, patrząc przed siebie. Słońce świeciło jasno, wypalając resztki porannego chłodu. Caleb wyciągnął rękę i włączył klimatyzację. Opuściłby szybę, gdyby wokół nie znajdowało się tylu ludzi zdolnych usłyszeć wołania o pomoc. Samochodu też będzie musiał się pozbyć, na wypadek gdyby lekarz nie dotrzymał słowa i Federalni już ich poszukiwali. Miał przy sobie kilkaset dolarów amerykańskich, a dzięki doktorkowi także kilka setek meksykańskich peso. Nie wystarczyłoby do przekupienia policjanta, ale z pewnością mieli dość, by zadowolić przeciętnego cwaniaczka sprawiającego kłopoty. Bez względu na to i tak musieli jak najszybciej dotrzeć do Tuxtepec. Caleb wjechał na rondo i wybrał zjazd prowadzący do Chihuahua. Będzie musiał się zatrzymać bliżej miasta i zdobyć wszystko, czego potrzebował. – Nie przekonam cię do zmiany zdania, prawda? – Wypowiedziane cicho słowa sprawiły, że Caleb wrócił myślami do samochodu. Nie chciał więcej tego robić. Nie chciał więcej rozmawiać. – Nie ma już odwrotu, prawda? Naprawdę zamierzasz na to pozwolić... czyż nie? – Spróbuj się zdrzemnąć, Kotku – powiedział drewnianym, beznamiętnym głosem. – Mamy przed sobą długą drogę. Nie dawała za wygraną, chociaż mówiła swobodnym tonem, jakby tylko myślała na głos, nie
spodziewając się odpowiedzi: – Przyznaję... z początku myślałam... – Wzruszyła ramionami. – Naprawdę myślałam, że jesteś moim rycerzem w lśniącej zbroi. Głupie, wiem. Jej ironiczny smutek, gdy powtarzała słowa Caleba, miał wzbudzić w nim wyrzuty sumienia. On jednak starał się ją ignorować. Nie chciał dawać dziewczynie satysfakcji i dać się wciągnąć w kolejną sprzeczkę. – Zszokował mnie twój widok, gdy po mnie wróciłeś. Zszokowało mnie to, że... widziałam w tobie potwora. Przerażałeś mnie. Ale teraz? Teraz nie wiem już, co czuję – wyszeptała. Caleb mocniej zacisnął jedną dłoń na kierownicy, a drugą włączył radio, zalewając wnętrze głośną muzyką. Kotek odwróciła się w jego stronę, a jej rozmarzone spojrzenie sprzed chwili zastąpiły zmrużone oczy i zaciśnięte usta. Wyciągnęła rękę i wyłączyła radio. – A więc tak wygląda twoja odpowiedź? Caleb wziął głęboki wdech i spróbował pohamować gniew. – Myślisz, że jesteś taka cwana, co? – Wybuchnął pozbawionym wszelkiej radości, protekcjonalnym śmiechem. – Naprawdę wierzyłaś, że choć przez sekundę nie zdaję sobie sprawy z tego, co właśnie próbujesz zrobić? Chcesz, żebym poczuł wyrzuty sumienia i uwierzył, że coś do mnie czujesz. Dziewczyna skrzywiła się, zaciskając szczęki. – Wiesz, że znalazłaś się w pułapce, i szukasz wyjścia. Próbujesz uwieść mnie swoją miłosną gierką i wyznaniami, ale to nie zadziała. – Prychnął, kiedy zobaczył, jak Kotek udaje zaskoczoną i skrzywdzoną. – Daj sobie spokój z udawaniem. Nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Twoją grę można śmiesznie łatwo przejrzeć. Spodziewał się po niej gniewu, szykował się na atak, ale nie docenił jej. Zamiast inwektyw Kotek zaserwowała mu zimną, wyrachowaną logikę. – Masz rację, Caleb. Próbuję cię uwieść. Próbuję znaleźć wyjście z tej pojebanej sytuacji, którą zawdzięczam tobie. Co innego mogłabym zrobić? Co ty byś zrobił na moim miejscu? W jej oczach nie było łez, nie było też wściekłości. Zobaczył w nich tylko prawdę, a prawda zawsze ma większą moc. I przynosi większy ból. Caleb wiedział dokładnie, co zrobiłby na jej miejscu, ponieważ on przeżył to samo. Bywały chwile, kiedy próbował nakłonić klientów, by mu pomogli, uwolnili go i zabrali z rąk Narweha. Słyszał, jak mężczyźni kupujący jego ciało przysięgali, że go kochają. Pozwolił sobie uwierzyć w tkliwe słówka, które szeptali mu do ucha. Kiedy jednak wzięli już od niego wszystko, co mogli, zdradzali go przed Narwehem. Pamiętał dokładnie, jak serce mu się złamało, gdy Narweh powtórzył mu jego własne słowa, drwiąc z niego podczas bicia. – Przykro mi, że jestem w tym taka kiepska. Przykro mi, że dla ciebie to jest śmieszne, ale niestety nie potrafię lepiej. Znam tylko ciebie. Może to bez znaczenia, ale wcale nie próbuję cię oszukać. Nigdy cię nie okłamałam. Kiedy poprosiłam, żebyś się ze mną kochał, nie miało to żadnego drugiego dna. I boli mnie cholernie, że uważasz inaczej, bo... – w końcu głos się jej załamał, gdy łzy zniszczyły fasadę spokoju. Caleb poczuł panikę. Nie miał pojęcia, co zrobić. Jej słowa, jej obecność, jej ból, to wszystko wpływało na niego. Nienawidził tego. Wspomnienia, których tak długo próbował się pozbyć, teraz
znowu wypłynęły na powierzchnię. Wiązały się z Livvie, wiązały się z jego cierpieniem i razem mogły pociągnąć go na dno. Kotek wzięła drżący oddech i dzięki temu zapanowała nad sobą. Otarła oczy, odetchnęła jeszcze raz, a potem wycofała się w swoją część samochodu, znowu spoglądając na mijający ją świat. Od czasu do czasu jej broda drżała i wtedy dziewczyna znowu robiła głęboki wdech, żeby powstrzymać łzy. Miała więcej godności, niż nawet jej się zdawało, a Caleb doszedł do wniosku, że nigdy więcej nie zasugeruje niczego innego. Żałował, że w ogóle powiedział to, co powiedział. Serce biło mu szybko, powodując pulsowanie w skroniach, od którego rozbolała go głowa. Brzuch też nie pozostał nienaruszony; czuł w trzewiach swego rodzaju bolesne mrowienie. Miał ochotę pocieszyć Kotka, powiedzieć jej prawdę: jej próby w żadnym wypadku nie były żałosne. Wiedział jednak, że w ten sposób poważnie zagrozi swojej pozycji. Samo przyznanie się, że pragnie poprawić jej humor, było niepokojące. Mimo to myśl, że mógłby ją zranić bardziej niż do tej pory, była dla niego nie do przyjęcia. – Kotku... Pochyliła się i włączyła radio, a denerwujący głos spikera zagłuszył Caleba. Dziewczyna unikała jego wzroku i wróciła do gapienia się przez okno. Caleb westchnął z ulgą. Nie miał pojęcia, co właściwie zamierzał powiedzieć. Najważniejsze było to, że przynajmniej na razie ma z głowy dalsze rozmowy. Żałował, że nie może powiedzieć tego samego o następnych dwudziestu czterech godzinach, które mieli spędzić razem na drodze. * * To był wyczerpujący dzień. Chociaż mieli jechać dziewięć godzin, ostatecznie podróż zajęła im dwanaście, ponieważ przez Kotka Caleb musiał często się zatrzymywać. Z powodu poobijanych żeber i obojczyka musiała raz na jakiś czas rozprostowywać kości, więc parkowali przy bocznych uliczkach. Kiedy wreszcie dotarli do miasta Zacatecas, Caleb westchnął z ulgą i uznał, że mogą zatrzymać się na noc i zażyć bardzo potrzebnego snu. Kotek mało się odzywała w trakcie jazdy, co bardzo ułatwiło Calebowi sprawę. Zamienił luksusowego sedana lekarza na solidnego, ale wgniecionego trucka oraz trochę zakupów. Taka transakcja była dla farmera bardzo korzystna, więc nie zadawał zbyt wielu pytań, a nawet wyraźnie zignorował dziewczynę i jej siniaki. Przespała większość drogi. Leki najwyraźniej łagodziły ból, ale powodowały też senność. Caleb cały czas trzymał przy jej fotelu butelkę wody i sprawdzał, czy regularnie ją popija. Zacatecas było pełnych rozmiarów miastem, liczącym setki tysięcy mieszkańców, w tym wielu turystów. Caleb bardzo ostrożnie wybierał motel, w którym mieli spędzić noc. Kotek obiecała więcej od niego nie uciekać, ale gdy mijali amerykańskich turystów z rodzicami, jej wzrok mówił coś zupełnie innego. Jeśli da jej choć cień szansy, zostawi go, nie oglądając się za siebie. Zresztą wcale się jej nie dziwił. – Muszę wziąć prysznic – powiedział w pogrążonym w ciszy pokoju. – Możesz siedzieć razem ze mną w łazience albo cię przywiążę. Wybieraj. Kotek popatrzyła na niego ostro.
– Nie ufasz mi? – zadrwiła. – Kiedy patrzysz na mnie w ten sposób, nie, nie ufam ci. Usiadła sztywno na brzegu łóżka, a gniew emanował z niej jak toksyczna mgła, która miała go udusić. – Powiedziałam przecież, że nie ucieknę. Idź wziąć ten pieprzony prysznic i zostaw mnie w spokoju. Caleb zamknął oczy i wziął głęboki wdech, żeby się uspokoić. Znowu to samo. Cóż, równie dobrze może na nowo wprowadzić stare zasady właśnie teraz. Kiedy otworzył oczy, wzdłuż kręgosłupa przebiegł ciepły dreszcz i Caleb wreszcie poczuł się sobą. Jego wzrok padł na dziewczynę, a gdy się wzdrygnęła, uśmiechnął się. – Wstawaj – powiedział spokojnie, ale stanowczo. Kotek patrzyła na niego przez moment i przełknęła głośno ślinę. Wyraźnie dało się zobaczyć, że jej gniew szybko przerodził się w strach. – Caleb? Jej głos był cichy, potulny. – Wstawaj. Teraz. Powoli spuściła wzrok na podłogę i podniosła się na drżących nogach. Właściwie to cała się trzęsła. Caleb wreszcie nie czuł żadnego żalu ani współczucia. Dziewczyna należała do niego i mógł robić z nią, co mu się żywnie podoba. Ta myśl działała na niego jak afrodyzjak. – Rozbierz się – rozkazał jej, a Kotek wzdrygnęła się mimo łagodnego tonu. Z jej ust wydostał się jęk, ale wykonała jego polecenie bez wahania. Powoli sięgnęła do paska rozkloszowanej spódnicy, którą wybrał dla niej Caleb, i zsunęła ją z bioder na podłogę. Zignorowała majtki i zamiast tego wsunęła drżące palce pod bluzkę, zaskomlała jeszcze kilka razy, ale Caleb nie zwracał na to uwagi. Boleśnie podniecony adrenaliną krążącą w jego żyłach patrzył, jak niechętnie rozpina guzik po guziku, aż do samego końca. Materiał rozsunął się na boki, ukazując kuszący kawałek skóry między nagimi piersiami. Dziewczyna posłała mu błagalne spojrzenie. – Zdejmuj. – Caleb... – Nie! – warknął groźnie. – Nie tak miałaś się do mnie zwracać. Zrób tak jeszcze raz, a nie daruję ci tego. Kotek zaczęła płakać, ale stała spokojnie. – Tak... Proszę... nie... – Dałem ci wybór. Jeśli nie potrafisz go dokonać, od tej pory ja podejmuję wszystkie decyzje. Zrozumiano? Pociągnęła nosem. – Tak... panie. Wydawało się, że powiedziała to z bólem, ale Caleb w tej chwili miał w nosie jej ból. Ostatni raz się mu sprzeciwiła. Patrzył beznamiętnie, jak zsunęła bluzkę z ramion, a potem majtki z bioder. Stanęła naga i trzęsąc się, ale wreszcie potulna. – Uklęknij! – warknął, żeby z lubością patrzeć, jak poddaje się jego woli. Uśmiechnął się, gdy jej kolana opadły na cienki dywan, a ręce poszybowały do piersi, żeby ukryć je przed nim. Serce mu waliło i omal nie jęknął, dotykając dłonią wzwiedzionego członka, uwięzionego pod materiałem spodni. Ruszył powoli w jej kierunku, patrząc z sadystyczną przyjemnością, jak zamyka oczy i porusza ustami, choć nie wydaje przy tym żadnego dźwięku. Zsunął gumkę, którą związała włosy, i wypuścił długie,
ciemne pukle na nagie ciało; nic nie zdołały przykryć. – Pamiętasz, co się stało tamtej nocy, kiedy postanowiłaś wykrzyczeć moje imię? – zapytał swobodnym tonem. Dziewczyna załkała, kiwając głową. Uniósł kosmyk jej włosów i oplótł nim swoją dłoń, z każdym następnym skrętem coraz bliżej przysuwając rękę do głowy i ciągnąc delikatnie, ale ze złowieszczą sugestią. – Gdybym chciał, żebyś kiwała, sam bym ruszył twoją głową. Odpowiedz na głos... proszę. Klatka piersiowa Kotka podniosła się gwałtownie pod wpływem płaczu, ale udało jej się wypełnić polecenie. – Tak, panie. Caleb odpiął guzik swoich spodni, czyli dżinsów zabranych od lekarza. – Och. Nie. Proszę, nie, panie. Proszę, nie. – Nie odzywaj się niepytana! Kotek zacisnęła mocno wargi, milknąc. – Oddychaj przez usta; nie chciałbym, żebyś zemdlała bez mojego pozwolenia. Wciągnęła gwałtownie powietrze, ale nie powiedziała ani słowa. – Jak cię wtedy ukarałem? Wymówienie na głos odpowiedzi wydawało się dla niej równie bolesne, co fizyczne uderzenie. Dziewczyna odsunęła się od jego ręki, spanikowana, ale nie miała gdzie uciekać. Caleb pociągnął ją za włosy tak mocno, że wróciła do poprzedniej pozycji, ale nie zranił jej. – Odpowiadaj. – P... Pie.... Nie mogę! – załkała. – Odpowiedz na pytanie! – Pieprzyłeś mnie! Caleb powoli rozsunął zamek spodni, specjalnie przeciągając ten moment, dla ich obojga. – Tak, pieprzyłem cię. Prosto w twoją zgrabną dupkę. Słysząc te słowa, wydała zduszony okrzyk, a jej twarz nieładnie napuchła od płaczu. – Podobało ci się? Pokręciła głową. – Nie, panie. Nie. Caleb syknął i przysunął głowę dziewczyny do swojego wzwiedzionego członka, wciąż schowanego pod bielizną, ale i tak z pewnością musiała wyczuć jego gorąco. – Kłamczucha. Miałaś większy orgazm, niż powinnaś w trakcie kary. Wiem, ponieważ to czułem. Twoja rozgrzana dupka zaciskała się wokół mojego fiuta, błagając, żebym doszedł w tobie. Czyż nie? Dziewczyna pokręciła głową, ale wyszeptała: – Tak, panie. Caleb oczami wyobraźni zobaczył serię erotycznych przebłysków. Pamiętał, jak dobrze się czuł głęboko w środku dziewczyny, gdy napierała tak na niego. Jakże łatwo byłoby znowu ją posiąść, mieć ją w każdy sposób, jaki tylko by sobie wymarzył, doprowadzając ją na wyżyny rozkoszy, aż w końcu przestanie odróżniać ból od przyjemności. Jednak teraz miał dla niej inne przesłanie. – Jak się nazywasz?
– Kotek – zawołała bez wahania. – Do kogo należysz? – Do ciebie – załkała. – Tak. Do mnie. A teraz powiedz mi, co mógłbym z tobą zrobić? – mówił naglącym tonem. – Nie wiem! – A właśnie, że wiesz! Powiedz mi. – Cal... – Ani mi się waż! Nie jestem twoim kochankiem. Nie jestem twoim przyjacielem! Kim jestem? – Panem! Jesteś moim... Ja już nie chcę. Proszę, przestań. – Odpowiedz na moje pytanie. Co mógłbym z tobą zrobić! – Wszystko! Absolutnie wszystko! – załkała żałośnie. – Tak, mógłbym z tobą zrobić wszystko. Mógłbym rzucić cię twarzą do ziemi i pieprzyć, aż nie będziesz mogła tego znieść, ale nic nie zdołasz na to poradzić. Jesteś pobitym i posiniaczonym wrakiem człowieka. Mógłbym cię zabić. Ci bandyci mogli cię zabić, ale ty nadal prowokujesz! – Nie! Nie, panie. – Jesteś dumna? – Nie, panie. – Nie? – Tak! Tak, panie. Jestem dumna. Przepraszam! – Czy twoja duma jest warta sytuacji, w jakiej się przez nią znalazłaś? Caleb puścił ją i patrzył, jak kładzie ręce na podłodze i płacze z opuszczoną głową. – Nie, panie. Zrobił to, co sobie zaplanował. – Właśnie tak, Kotku. Twoja duma nie jest tego warta. Nie jest warta bólu. Nie jest warta torturowania przeze mnie ani przez nikogo innego. A już z pewnością ni cholery nie jest warta twojego życia. Nie bądź głupia! Walcz tylko wtedy, gdy masz szansę wygrać, i poddaj się, gdy jesteś na z góry przegranej pozycji. Właśnie tak możesz przetrwać. Właśnie tak możesz uniknąć zostania przywiązaną do materaca przesiąkniętego twoją własną krwią. – Przepraszam! Proszę... po prostu przestań. Nie bądź już taki. Nie mogę tego znieść! Nie mogę znieść tego, jak w jednej chwili zmieniasz się nie do poznania! – zawołała. Caleb zapiął spodnie i klęknął na jedno kolano, a potem wziął Kotka w ramiona. Nie opierała się. Objęła go i wtuliwszy głowę w jego szyję, zaczęła płakać, jakby wcześniej rozpaczliwie na to właśnie czekała. – Wolę cię takiego – wyszeptała, przyciskając usta do jego skóry, raz po raz, jakby chciała go tym uspokoić, chociaż to raczej ona potrzebowała ukojenia. – Twoje upodobania są bez znaczenia, Kotku – wyjaśnił łagodnie. Znieruchomiała, choć bez napięcia. – Tego właśnie musisz się nauczyć. Nie mówiąc nic więcej, Caleb wziął ją w ramiona i zaniósł do łazienki. Oboje potrzebowali zmyć z siebie ten długi dzień. Jutro rano będą mieli świeży start.
Cztery Dzień 6: Rozglądam się po pokoju i czuję się rozczarowana brakiem ciemności i sterylności. Wcześniej zawsze tak sobie wyobrażałam salę przesłuchań: lustro weneckie, porysowany metalowy stół, mocna żarówka świecąca mi prosto w twarz, przez którą strasznie się pocę. Zamiast tego pomieszczenie przypomina bardziej klasę przedszkolną z rysunkami dzieci i hasłami motywacyjnymi przyklejonymi na kolorowym bristolu do ścian. Siedzę na plastikowym krześle, gapiąc się na agenta Reeda po drugiej stronie okrągłego stołu ze sklejki. – Dobra – stwierdza Reed i wzdycha. – Najpierw ustalmy właściwą chronologię. Po porwaniu spędzasz około trzech tygodni zamknięta w ciemnym pokoju, w nieznanym ci mieście. Uciekasz od mężczyzny zwanego Calebem i niemal natychmiast trafiasz w ręce niejakiego Małego i jego motocyklowego gangu, a oni żądają za ciebie okupu. Kontaktujesz się ze swoją koleżanką, Nicole Freedman, i prosisz o zdobycie pieniędzy w kwocie stu tysięcy dolarów oraz spotkanie z Małym w Chihuahua w Meksyku, żeby wykupić cię z rąk porywaczy. Nie docierasz jednak na miejsce, ponieważ zostajesz uratowana przez rzeczonego Caleba. Nad ranem dowiadujesz się, że porwał i uwięził dwoje ludzi w ich własnym domu. Zostawia ich żywych, ale kradnie im samochód i razem jedziecie do Zacatecas. Tam spędzasz około trzech miesięcy. Na dłuższą chwilę zapada cisza, jakby agent spodziewał się, że powiem coś nowego, zaskakującego. Niestety rozczaruje się. Musi zacząć spodziewać się rozczarowań. – Czy wszystko się zgadza? – pyta. – Za każdym razem, kiedy wymawiasz jego imię, wyglądasz, jakbyś chciał splunąć – stwierdzam beznamiętnym tonem. – Moje odczucia są nieistotne – stwierdza Reed. – Dla mnie są istotne. Reed kręci głową i najwyraźniej nie może się powstrzymać przed wtrąceniem swoich trzech groszy. – To porywacz, panno Ruiz, a do tego morderca i gwałciciel. On cię nie uratował. On cię ponownie złapał. Istnieje ogromna różnica między jednym a drugim. Zastanawiałaś się, czy nie cierpisz przypadkiem na syndrom sztokholmski? Jeśli nie, to nie wiem, co skłania cię ku temu, by go bronić. Oczy zachodzą mi mgłą. – Faktycznie wiele można o nim powiedzieć – mówię chrapliwym głosem, a moje usta drżą pod wpływem siły mojego smutku. – Ale z pewnością nie wszystko znalazło się w twoim pieprzonym raporcie. – Mrugam, a potem rzucam w stronę agenta Reeda groźne spojrzenie. – To motocykliści próbowali mnie zgwałcić. To ci bandyci prawie pobili mnie na śmierć! Gdyby Caleb ich nie powstrzymał, pewnie już bym nie żyła. – Czy to nie on ich zabił? – dopytuje Reed. Biorę głęboki wdech i odchylam się na krześle, ocierając łzy z twarzy. – A skąd mam wiedzieć? – Wzruszam ramionami. – Przecież byłam nieprzytomna. – Nie próbuję bronić tych mężczyzn po tym, co ci zrobili. Zwłaszcza jeśli faktycznie stało się to tak, jak opowiadałaś. – Sugerujesz, że mogło być inaczej?
Reed wzdycha zniecierpliwiony. – Tego nie powiedziałem. Interesuje mnie tylko i wyłącznie prawda. – Na dłuższą chwilę zapada cisza, oboje w tym czasie próbujemy na nowo odzyskać panowanie nad sobą. – Wspomniałaś o aukcji. Na kiedy jest zaplanowana? – Caleb powiedział, że odbędzie się mniej więcej za tydzień. – A gdzie? – Nie wiem. Gdzieś w Pakistanie. Reed szybko atakuje mnie kolejnymi pytaniami. Nie mam innego wyjścia, jak odpowiadać na nie równie szybko. Nie chcę, by moje milczenie uznał za odpowiedź. A tym bardziej nie chcę, by chwilę zawahania uznał za moment knucia kłamstwa. Choć knuję. – Czyli zdaniem Caleba i Muhammada Rafiqa, niejaki Demitri Balk, znany też jako Vladek Rostrovich, powinien pojawić się na aukcji? – Na to wygląda – odpowiadam powoli. – Czy Rafiq też tam będzie? – Niby skąd mam wiedzieć? – Czy Caleb tam będzie? – Caleb nie żyje! – Walę pięścią w stół. – Ile razy mam to powtarzać? Reed odchyla się na krześle, nieprzekonany. – Jak zginął? – Już mówiłam! – Powiedz jeszcze raz. – Pierdol się! – Czyją krew miałaś na ubraniach, gdy cię aresztowano? – Jego. – Jak się tam dostała? Pochyla się w moją stronę. – Mówiłam! Umarł w moich ramionach, do cholery. – Bardzo to romantyczne. Kto go zabił? Skaczę na równe nogi i odrzucam krzesło do tyłu, trafiając w inny stolik, z którego spadają przybory do rysowania. – Przestań mnie o to pytać! Już ci wszystko opowiedziałam. Reed wstaje szybko i przechodzi na drugą stronę naszego stolika. Nim zdążę w ogóle zareagować, a co dopiero mówić o ucieczce, on już przyciska mnie twarzą do blatu i łapie ręce z tyłu. Czuję zimno kajdanek, gdy zapina je na moich nadgarstkach. Zdaję sobie sprawę, że nie powinnam była prosić o zostanie z nim sam na sam. Nikt nas nie ogląda, więc w razie czego to tylko słowo przeciwko słowu. Walczę, ale on przytrzymuje mnie bez wysiłku. Wyraźnie widać, że to dla niego nie pierwszyzna. Caleb byłby pod wrażeniem. Ja nie bardzo. – Odpieprz się, palancie! Odpowiada mi głosem spokojnym, ale władczym: – Puszczę cię, gdy się uspokoisz. Nie lubię, gdy ktoś mi grozi, panno Ruiz. – Ja wcale... – zaczęłam, ale mi przerwał.
– Nie możesz rzucać meblami. Uznaję to za groźbę. Jestem wściekła! Jednak agent przemawia do mnie z takim spokojem i opanowaniem. Rozumiem, że jeśli nie przestanę się buntować, on może mnie tak trzymać całą wieczność. Kusi mnie, żeby to sprawdzić, ale mimo to rozluźniam napięte mięśnie. Tej walki nie jestem w stanie wygrać. Reed puszcza mnie stopniowo – im jestem spokojniejsza, tym większy daje mi luz i po chwili jestem już całkiem wolna. Staję obok niego i widzę, że znacznie mnie przewyższa; nie sięgam mu nawet do ramienia, więc muszę odchylić mocno głowę, żeby rzucić mu groźne spojrzenie. – Jeśli na mnie spluniesz, nie spodoba ci się moja reakcja – powiedział bardzo poważnie, ale dostrzegłam na jego twarzy cień uśmiechu. Caleb. – A co z tym, o co prosiłam? – szepczę, korzystając z naszej chwilowej bliskości. Nie jestem nawet w połowie tak zraniona jak kiedyś i wiem doskonale, czego tacy mężczyźni jak on, mężczyźni dzierżący władzę, chcą od takich ładnych dziewczyn jak ja. Kołyszę biodrami w jego stronę, udając, że zrobiłam to zupełnie przypadkiem. Marszczy brwi i patrzy na mnie dziwnie. Powoli kładzie mi ręce na ramionach. Są ciepłe. Zastanawiam się, czy jego usta też. Oblizuję wargę, a on wodzi wzrokiem po moim języku. Przypomina mi. Bardzo mi go przypomina. Minęło już wiele dni, odkąd ktoś dotknął mnie tak, jak bym tego pragnęła. Delikatnie odsuwa mnie od siebie. Najwyraźniej tylko mu praca w głowie. – Nie mogę ci obiecać miejsca w Programie Ochrony Świadków – mówi, a potem sięga po krzesło. – To śledztwo przekracza nie tylko granicę między stanami, ale też granice państw. Ministerstwo Sprawiedliwości przygląda się w tej chwili sprawie, a decyzja zależy też od innych skomplikowanych czynników. – Stawia krzesło tam, gdzie chce, a potem patrzy na mnie. – Usiądź. Spoglądam na nie i podnoszę skute z tyłu ręce, przebierając palcami. – Zostawiam je. Wybacz, ale ci nie ufam. Zmuszam się do uśmiechu tylko po to, żeby go wkurzyć. – Niczego nie podpiszę, dopóki nie dotrzymasz obietnicy. Zawsze mogę powiedzieć, że wszystko zmyśliłam. Podchodzi bliżej. – Czy kłamałaś, panno Ruiz? Jego wzrok palił jak żywy ogień. Gdyby nie fakt, że tak długo przebywałam z Calebem, pewnie zsikałabym się ze strachu jak szczeniaczek. Jednak po Calebie groźby Reeda wydawały się raczej pieszczotami. – Sia-daj – rozkazuje nieco mniej grzecznie. Wykonuję powoli jego polecenie, posyłając mu jednocześnie najbardziej zmysłowe spojrzenie, na jakie mnie stać. Przez cały czas nie odwraca wzroku, próbując zachować kontrolę, utrzymać władzę. Powoli się pochylam i spluwam na jego buty. Patrzę na niego, z wilgotnymi ustami, i uśmiecham się. Jego palce oplatają mój biceps z taką siłą, że aż się krzywię. Podnosi mnie i staję na równych nogach. – Na dzisiaj starczy. Możesz wrócić do swojego pokoju. Popycha mnie w stronę drzwi, a ja maszeruję bez ociągania. Chcę tam wrócić. Jeszcze chwila i całkiem się rozkleję, a nie chcę, żeby Reed był tego świadkiem. Nie chcę, by ktokolwiek był tego świadkiem.
* * Dzień 7: Ból w klatce piersiowej nigdy mnie nie opuszcza. Za każdym razem, gdy zamykam oczy, śni mi się Caleb. We śnie mogę go dotykać. Mogę głaskać jego gładką, muśniętą słońcem skórę. Zawsze jest taki ciepły; ma w sobie tyle gorąca. Przyciskam nos do jego piersi i wciągam głęboko powietrze. Pojawia się znajoma fala podniecenia; sutki mi twardnieją, a cipka nabiega krwią. Stojąc na palcach, przyciskam usta do jego ust. Nie chce rozchylić dla mnie warg. Chce, żebym o to błagała. Mój Caleb uwielbia, kiedy błagam. Przy nim zawsze mam ku temu jakiś powód. Słyszę swój cichy jęk, a potem ocieram nos o jego nos. Czuję na ustach, że się uśmiecha. Wreszcie wpuszcza mój język między wargi. Mmmm. Mogłabym całe życie opisywać dekadencję ust Caleba. Smakuje jak wszystko, co kiedykolwiek chciałam zjeść. W przeciwieństwie do delikatnego, ciepłego i soczystego kawałka mięsa, wargi Caleba nigdy nie tracą smaku. Ich smak narasta. Pragnę go bardziej z każdym ruchem jego języka w moich ustach. Jęczę głośniej. Błagam rozpaczliwiej. Więcej. Proszę, daj mi więcej. Słyszę go. Jęczy przy moich ustach. Powoli wdycha i wypuszcza powietrze, gdy się całujemy. Nigdy nie przestaje mnie całować; po prostu wciąż kradnie mi oddech i oddaje nasączony jego esencją. Żyje w nim czyste pożądanie. Powietrze, którym oddycham, powinno pochodzić z jego płuc. Tak właśnie wyglądają moje sny o Calebie. To właśnie tracę, budząc się. * * Sytuacja jest co najmniej niekomfortowa. Właściwie to raczej nie do zniesienia. Agent Reed jest nieobecny. Doktor Sloan cofnęła jego zaproszenie. Nie mogę powiedzieć, by mnie to martwiło. Z drugiej strony, to oznacza, że zostałam sam na sam z doktor Sloan, a to już powód do niezadowolenia. Wczoraj przyłapała mnie na płaczu. Przyciskałam zdjęcie Caleba do piersi i kołysałam się. Lubię się kołysać. Teraz też to robię. Oczywiście zapytała o fotografię, zapytała o to, co się wydarzyło między mną i agentem Reedem. Nie chciałam odpowiadać – nie mogła mi dać nic w zamian, nie miała żadnych zdjęć, by pomachać mi przed oczami. Odkąd wczoraj znowu zaprowadzono mnie do pokoju, nie odezwałam się ani słowem. Agent Reed powrócił dziś rano, gotowy do kolejnej rundy czegoś, co nazywa rozmową, a co dla mnie jest raczej przesłuchaniem. Doktor Sloan pojawiła się jakąś godzinę przed nim. Patrzyłam beznamiętnie, jak prosi go, by wyszedł z nią na korytarz. Zrobił to, posyłając mi groźne spojrzenie. Chyba uważa, że na niego kabluję. Właściwie mnie to nie rusza, ponieważ jego wyjście oznacza, że mogę jeszcze przez chwilę się nie odzywać. Doktor Sloan wraca za chwilę, wyraźnie spięta. Cokolwiek sobie powiedzieli, wyraźnie ją poruszyło. Gdybym nie była tak zrozpaczona, może nawet uśmiechnęłabym się. Teraz jest znacznie spokojniejsza. Zamknęła drzwi do sali, odcinając nas od reszty szpitala, ale nie zaczęła zadawać pytań... jeszcze. Kołyszę się w przód i w tył, siedząc na łóżku i ściskając zdjęcie Caleba. Jest taki piękny. Tak bardzo go kocham. Doktor Sloan siedzi na krześle w rogu sali, robiąc na drutach coś, co mniej więcej przypomina sweter.
Jej dzieło ma dziwaczny wzór – o ile lekarka nie trzyma w domu ośmiornicy, którą lubi przebierać, nie wiem, dla kogo go dzierga. Kilka razy nachodzi mnie ochota, żeby ją zapytać, o co chodzi. Wreszcie przyłapuje mnie na podglądaniu. – W ten sposób mam co robić z rękami – wyjaśnia, uśmiechając się smutno. – Często jestem ostatnią osobą, z którą ludzie chcą rozmawiać. Dlatego tylko siedzę i robię na drutach. Znam metodę splatania, ale nie umiem zrobić nic konkretnego. Myślę, że można by to nazwać wolnym dzierganiem. – Śmieje się ze swojego własnego dowcipu. Absurd. Przez chwilę nic nie mówi, ale kiedy jestem przekonana, że właśnie zakończyłyśmy tę jednostronną rozmowę, ona wzdycha i kontynuuje wątek. – Właściwie to nigdy nie miał mnie kto nauczyć robótek. Większość ludzi chyba uczy się tego od matek czy babć, ale ja wychowałam się w rodzinie zastępczej, więc musiałam się sama za to zabrać. Zainteresowałam się drutami kilka lat temu, kiedy koleżanka zasugerowała, żebym znalazła sobie jakieś hobby. Coś niewymagającego myślenia. Należę do tych ludzi, którzy za dużo myślą. Jeśli nie znajdę sposobu na wyłączenie mózgu, ciągle tylko myślę i myślę, i myślę. Głównie o pracy. Mój zawód czasami bywa bardzo niewdzięczny. Spogląda na mnie i raz jeszcze się uśmiecha. Przewracam oczami. Kobieta najwyraźniej próbuje zanudzić mnie na śmierć. – Widzisz, mówiłam. Niewdzięczny. Na Boga, zamknij się! Pozwól dziwce przeżyć załamanie nerwowe w spokoju! – Tak mi się to spodobało, że zaczęłam uprawiać też kilka innych hobby. O Boże. Proszę, nie rób tego. – Robię własne pluszaki. To znaczy właściwie nie robię ich sama, bo, jak już ustaliłyśmy, niczego nie potrafię wydziergać czy zszyć porządnie, ale lubię kupować pluszaki, a potem rozbierać je i składać z powrotem w jakiś ciekawy sposób. Lubię nazywać to „kreatywnym wypychaniem”. Zabij mnie. Po prostu mnie zatłucz na śmierć. – Trochę to chyba masło maślane, bo każde wypychanie powinno być kreatywnym zestawianiem różnych elementów. Mimo to tylko ja używam tej nazwy. To moje małe, prywatne hobby. A czy ty masz jakieś, Olivio? Spogląda na mnie. Nie mogę się powstrzymać i mrużę oczy. Mogłaby przestać mnie tak nazywać. – Nie podoba ci się, prawda? Kiedy zwracam się do ciebie w ten sposób? Niemal niezauważalnie kręcę głową, robiąc to właściwie bezwiednie. Kiedy łapię się na tym, krzywię się i spuszczam wzrok na zdjęcie, na mojego przystojnego Caleba. Caleb. Przestań. Przestań o nim myśleć. Raz jeszcze rozwarstwiam się. Jestem rozdarta między delikatną, sentymentalną dziewczyną, która mimo wszystko kocha Caleba, a logiczną, twardą wersją mnie, zdeterminowaną, by przetrwać – nawet za cenę wyparcia Caleba ze swojego serca. – Wolałabyś, żebym mówiła na ciebie Livvie? Twoja mama mówi, że wszyscy tak na ciebie wołają. Łzy napływają mi do oczu, gdy spoglądam na doktor Sloan. Ostrożnie unika kontaktu wzrokowego, skupiając się na kolejnym „rękawie” swojego przedziwnego ubrania.
Wbrew sobie zaczynam zastanawiać się, czy moja matka tu przyjechała. Nie chcę się z nią widzieć, ale... dlaczego nie przyszła mnie odwiedzić? Zdradzają mnie wszyscy, których kocham. O Boże, Caleb. Tak, on też. Przestań o nim myśleć. – Długo z nią wczoraj rozmawiałam. Chciała się z tobą zobaczyć – oznajmiła swobodnym tonem doktor Sloan. Serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Wzbiera we mnie panika, ale próbuję zdusić ją w zarodku spokojnym oddechem. Ledwo mi się to udaje. – Ale kiedy wpadłam zapytać, czy czegoś ci trzeba... – Krzywi się i kręci gniewnie głową. Wiem, że myśli o Reedzie. – Pomyślałam, że poczekam, aż sama mi powiesz, co chcesz robić. Kiwam nieznacznie głową i czuję się zmanipulowana, kiedy widzę, jak ona odpowiada tym samym. Już mi mąci w głowie, a przecież nawet nic nie powiedziałam. Caleb twierdzi, że zawsze masz wymalowane uczucia na twarzy. Zamknij się i przestań o nim myśleć. Choć raz bądź mądra i mnie posłuchaj. Wzdycham. Myślenie o Calebie boli, ale próby zapomnienia o miłości do niego bolą jeszcze bardziej. Nijak nie uniknę cierpienia. Mogę tylko podsycać ten płomień w różny sposób. – Chciałabyś zobaczyć swoją matkę? Nie wiem, czy to szczere pytanie czy groźba. Ostrożnie unikam okazania emocji poprzez język ciała czy wyraz twarzy. Chyba działa, bo doktor Sloan wraca do swojego absurdalnego monologu o hobby. – Wiem, co sobie myślisz. Nie masz zielonego pojęcia. – Że jestem śmieszna i mam śmieszne hobby. No cóż, a może jednak. – Chociaż zaskoczy cię pewnie fakt, że nie zajmuję się tylko robótkami i pluszakami. Mam też swoją mroczną stronę. Hmm... śmiem wątpić. – Kiedy naprawdę dopada mnie frustracja – chichocze – lubię wchodzić na Wikipedię i zmieniać wpisy! Ta suka... jest dziwna. – Kiedyś zmyśliłam cały wpis o Bożonarodzeniowej Amebie. Widzisz, kiepski ze mnie cukiernik, a mimo to na święta upiekłam ciasteczka dla ludzi z pracy. Wyszły okropnie niekształtne. Smakowały dobrze, ale nie dało się znaleźć ani jednego okrągłego ciasteczka. Podniosłam wzrok na jej sweter ośmiornicy. Jestem pewna, że nic, co ta kobieta wykona własnoręcznie, nie powinno być przez ludzi oglądane, a co dopiero konsumowane. – Dlatego zostawiłam obok ciasteczek wiadomość. Wyjaśniłam w niej, że w niewielkiej wiosce przy K2... Kojarzysz tę wysoką górę, prawda? – Patrzy na mnie, żeby mieć pewność, że nadążam za jej opowieścią. Kładę się na łóżko i naburmuszona patrzę w sufit. Gdzie ta pielęgniarka z moimi lekami? – Nakręcili o tym film. Nie o ciasteczkach oczywiście – zaśmiewa się jak głupia z własnego żartu – tylko o górze. Wyobrażasz sobie, co by było, jakby zrobili film o moich ciasteczkach? W każdym razie zmyśliłam historyjkę o wiosce niedaleko K2, gdzie ludzie zamiast w Świętego Mikołaja wierzą w
Bożonarodzeniową Amebę. Ta ameba, jak to mikroskopijna ameba, potrafi wślizgnąć się niezauważalnie w czasie Wigilii i zostawić dla wszystkich prezenty. Z wdzięczności mieszkańcy wioski wykładają dla ameby różne ciasteczka o dziwnych kształtach. Ameby mają różne kształty, więc ma to sens. Doktor Sloan nie widzi mojej twarzy, więc nie czuję się jak zdrajca, uśmiechając się pod wpływem historii tej niedorzecznej kobiety. – Cóż, ludzie z mojej pracy mają bzika na punkcie poszukiwania prawdy. Wszystko musi być zweryfikowane, bla bla bla. Dlatego oczywiście wpisują Bożonarodzeniową Amebę w wyszukiwarkę i BUM! Oto i mój wpis na Wikipedii. Zaczyna zaśmiewać się do rozpuku. O mój Boże, ona naprawdę jest szalona. Gryzę się w policzek, żeby nie śmiać się razem z nią. A ona aż się trzęsie. To zaraźliwe, ale jakoś się opieram. Ramiona mi drżą od wstrzymywanego śmiechu. Zaciskam powieki, żeby podwoić te wysiłki. Gdy tylko zamykam oczy, natychmiast widzę Caleba. Radość zmienia się w smutek i zanim zdołam temu zapobiec, moje emocje przelewają czarę. Podnoszę powieki i prostuję się na łóżku. Najpierw się śmieję, a po sekundzie już płaczę. Słyszę, jak doktor Sloan się rusza. Jej kroki podążają w moją stronę, ostrożne. Nie obchodzi mnie to. Jestem zbyt zmęczona, żeby się przejmować. Po tylu miesiącach ostrożności i ukrywania wszelkich emocji najlepiej, jak potrafię, po tylu miesiącach strachu o przyszłość i niewiedzy o tym, co stanie się za chwilę, myśleniu o śmierci i walce o życie, kochaniu Caleba i nienawidzeniu go... Do jasnej cholery – przecież patrzyłam na czyjąś śmierć! Kiedy doktor Sloan bez słowa obejmuje mnie ramieniem, ściskam ją mocno. Trzymam, ile mi sił zostało, a potem wypłakuję się w rękaw tej niedorzecznej kobiety. Nic nie mówi, za co jestem jej wdzięczna. Proszę, po prostu mnie nie puszczaj. Proszę, po prostu trzymaj mnie, żebym się nie rozpadła. Jestem już taka zmęczona trzymaniem się samej. Kołysze mnie. Lubię kołysanie. Do przodu i w tył kołyszemy się niezliczone minuty, podczas gdy ja moczę łzami marynarkę doktor Sloan. Ładnie pachnie, tak lekko i jakby owocowo. Jest wyraźnie kobieca, przez co tak odmienna od Caleba. Kiedy ta kobieca woń wypełnia moje nozdrza, umysł nie może sięgać do wspomnień o Calebie i o tym, jak pachniał, gdy mnie tulił. Miło jest uwolnić się od bólu tęsknoty za nim. Niechętnie się od niej odsuwam. Wciąż przepełnia mnie wstyd. Nie wiem, co mnie napadło. Marszczę brwi, zmieszana, i kręcę głową. Skrzywiona twarz Caleba wciąż patrzy na mnie groźnie ze zdjęcia leżącego na kolanach. Czuję przypływ tęsknoty. Doktor Sloan zsuwa kosmyk włosów z mojej twarzy, a ja bezwiednie odbieram to jak zmysłowy gest. Kiedyś nie zwróciłabym na to uwagi, ale teraz wszystkie moje kontakty z ludźmi wydają się podszyte nowo odkrytym pożądaniem. Caleb dobrze mnie wytresował. – Chcę ci pomóc, Livvie. Porozmawiaj ze mną – mówi cicho. Wiem, że nie chce mnie straszyć, ale czuję w ramionach powracające napięcie. Doktor Sloan stoi zbyt blisko, a odzywając się do mnie, sprawia, że czuję się zapędzona w kozi róg.
Chyba to wyczuwa, bo odsuwa się ode mnie. Rozluźniam się, choć nieznacznie. – Chciałabym, żeby wycofano zarzuty wobec ciebie, ale musisz z kimś porozmawiać. Agent Reed jest... – szuka odpowiedniego słowa – bardzo dobry w tym, co robi, i mimo swojego wczorajszego zachowania jest też dobrym człowiekiem. Jednak jego priorytetem jest rozwiązanie sprawy. Zaś moim priorytetem jesteś ty. Nie powinien był tak cię naciskać. Spoglądam na nią spod spuszczonych rzęs. Szkoda, że przestała mnie obejmować. – Potrzebuję adwokata – szepczę. – Oczywiście. Jeśli jesteś gotowa do składania zeznań, znajdę ci adwokata. Tylko Livvie, musisz opowiedzieć znacznie więcej niż to, co potrzebne do śledztwa. I w tym mam ci pomóc. Kiwam głową, ale nic już nie mówię. Doktor Sloan wraca na krzesło i siada. Patrzy na mnie wyczekująco swoimi zielonymi oczami. Jest ładna, choć nie podkreśla swojej urody. Brązowy kostium nie pasuje do rudych włosów. Mimo to jest w niej coś szczególnego; coś ciepłego i przyjemnego. Kiedy staje się jasne, że nie zamierzam pociągnąć dalej naszej małej pogawędki, doktor Sloan sięga po robótkę i wraca do bezmyślnego dziergania. Zaciska usta, szukając odpowiednich słów. – Chciałabyś zobaczyć się z matką? Nie waham się. – Nie. Jej ręce się zatrzymują. – Livvie, ludzie, którzy cię kochają, akceptują cię taką, jaką naprawdę jesteś. Bez względu na to, co przeżyłaś. – No widzisz. Moja matka mnie nie kocha, doktor Sloan. Chciałaby mnie kochać, ale... nie wydaje mi się, by tak było. Kiwa głową w odpowiedzi, ale widzę, że mi nie wierzy. Co ona tam wie. – Myślę, że twoja matka bardzo cię kocha. Spuszczam wzrok na zdjęcie Caleba. Myślałam, że on też mnie kocha. Czy to możliwe, że ktoś, na kogo zupełnie nie liczyłam, kochał mnie bardziej niż ten, któremu w zupełności ufałam? Serce mnie boli. Zupełnie nie jestem przygotowana na tego rodzaju myśli. Powoli chowam się pod pościelą. Chcę znowu zasnąć. Chcę wrócić do Caleba. W moich snach nigdy nie mam powodu, by wątpić w podszepty serca. W moich snach Caleb jest dokładnie taki, jakiego go pragnę. Jest mój. Jak na zawołanie doktor Sloan przestaje zadawać mi trudne pytania i raz jeszcze serwuje mi opowieści o wolnym dzierganiu i kreatywnym wypychaniu pluszaków.
Pięć Dzień 8: Czuję się dzisiaj nieco lepiej. W dalszym ciągu tęsknię za Calebem i wątpię, żeby to uczucie kiedykolwiek mnie opuściło, ale potrafię przetrwać już kilka minut naraz bez chęci, by poddać się i łkać z żalu po nim. To już jakiś postęp. Doktor Sloan twierdzi, że pewnego dnia ten czas rozciągnie się do godziny... dnia... ale tylko na tyle pozwalam sobie mieć nadzieję. Myśl, że któregoś dnia mogłabym całkiem przestać o nim myśleć, to dla mnie zbyt wiele. Czuję się, jakbym go zdradzała samą nadzieją na taką przyszłość. Raz jeszcze siedzę w potwornie radosnym pokoju, który wykorzystują do przesłuchiwania przedszkolaków. Tym razem nie muszę się zbyt wiele odzywać. Mam adwokata, który robi to za mnie. Razem z agentem Reedem kłócą się już od godziny. David, mój prawnik, nie wygląda zbyt ciekawie, ale jest bardzo inteligentny i niezwykle agresywny. Jest coś super pociągającego w obserwowaniu ich potyczki... albo po prostu podoba mi się widok zdenerwowanego Reeda. Jego włosy pozostały w nieładzie po tym, jak wielokrotnie przeczesywał je palcami, by powstrzymać się przed uderzeniem Davida w twarz. Od czasu do czasu jego wzrok pada na mnie i przebiega mnie ponury dreszcz na samą myśl, co agent chciałby mi zrobić, gdyby tylko mógł. Gdyby chodziło o Caleba, z pewnością czekałoby mnie porządne lanie! Kiedy dokładnie zaczęłaś uważać się za moją kochankę? Wtedy, gdy pierwszy raz doprowadziłem cię do orgazmu ustami? Czy może podczas tych wielu razy, gdy przekładałem cię przez kolano? Chyba to lubisz. I oto znowu on – Caleb – w moich myślach, w mojej krwi. Czuję, jak moja twarz staje się cieplejsza, napięcie w brzuchu bardziej nieznośne, a między nogami już pulsuje wzbierające pożądanie. Zaciskam uda i tak się zamyślam przez chwilę, że zapominam zupełnie o agencie Reedzie, który nadal na mnie patrzy. Gdy nasze spojrzenia wreszcie się spotykają, czerwienię się, i to bardzo. A potem uśmiecham się, gdy on też oblewa się rumieńcem. Agent Reed chrząka i upija łyk wody. Tyle wystarczy, by odzyskał panowanie nad sobą. Wzdycham, rozczarowana. – Agencie Reed – mówi David, zwracając na siebie jego uwagę – moja klientka została zatrzymana na podstawie absurdalnych zarzutów, których nigdy nie uda się obronić w sądzie. Zanim została porwana, mieszkała z matką i uczęszczała do szkoły średniej. Chociaż skończyła osiemnaście lat, prokurator będzie miał problem z oskarżeniem jej jako dorosłej. Jeśli zostanie uznana za niepełnoletnią oraz zamieszana w sprawę handlu ludźmi, zgodnie z paragrafem 107 Aktu Ochrony Ofiar Handlu Ludźmi z 2000 roku, FBI nie może stosować wobec niej swoich praktyk śledczych. W zasadzie nie powinniśmy
nawet tu siedzieć, a rozmawiać powinienem z prokuratorem, a nie z panem. Reed nie wydaje się szczęśliwy, ale też nie pokonany. – Pańska klientka posiada dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów na koncie bankowym za granicą. Jak się tam znalazły? Nie chce powiedzieć. Oprócz tego mieszkała z ludźmi podejrzanymi o terroryzm. Sama to przyznała. Oprócz tego jest jeszcze taka drobna kwestia jej wiedzy na temat spotkania wrogów Stanów Zjednoczonych, które ma odbyć się w ciągu tygodnia! Potrzebujemy informacji, a odmowa ich udzielenia kwalifikuje się jako utrudnianie śledztwa... – Jacy terroryści?! – wrzeszczę na Reeda i już mam wstać, kiedy David spokojnie popycha mnie z powrotem na krzesło. – Muhammad Rafiq, Jair Baloch, Felipe Villanueva i oczywiście Caleb – wyjaśnia. – Pytanie brzmi też, czy posiadasz informacje na temat Demitriego Balka? – Nigdy nie powiedziałam, że go znam! – Powiedziałaś, że wiesz, gdzie się pojawi – stwierdza Reed, unosząc brwi. – Panno Ruiz, proszę przestać mówić i pozwolić mi się tym zająć – wtrąca się David zirytowanym tonem. – Tak przy okazji – zaczyna znowu Reed, ignorując mojego adwokata i skupiając się na mnie. – Balk jest podejrzewany o związki z organizacjami zajmującymi się handlem bronią i narkotykami. I dopóki nie dowiem się, na ile ty – wskazuje na mnie palcem – jesteś w to wszystko zamieszana, również pozostajesz podejrzaną. Możesz rozmawiać ze mną albo mogę wpuścić tutaj ludzi z Wydziału Narkotykowego oraz Bezpieczeństwa Narodowego, a kiedy wykorzystają przeciwko tobie Patriot Act[1], nie mów, że cię nie ostrzegałem. – Wystarczy – mówi twardo David, groźnie patrząc na nas oboje. – Caleb nie jest terrorystą. Nie wiem, jak pozostali, ale on nie jest terrorystą! I ja też nie! A... – Oblewa mnie zimny pot. Felipe. Nawet słowem nie wspomniałam o Felipem. Reed wie więcej, niż mi zdradził. Caleb! Kurwa! Nie mogę oddychać, jakby nagle wypompowano całe powietrze z pomieszczenia, z moich pieprzonych płuc! Ciągle próbuję zrobić głęboki, głęboki wdech, jeden za drugim, ale wciąż się duszę. Serce mi wali jak młotem. Nie mogę oddychać! – Olivia? – pyta Reed i słyszę, jak się porusza. – Już skończyliśmy, agencie Reed. Będę rozmawiał z pańskim przełożonym. – David wyciąga do mnie rękę i próbuje podnieść z krzesła. Nie podoba mi się, że mnie dotyka. Nie mogę oddychać! On mnie dusi. Muszę pomyśleć. Muszę oddychać. – Zamknijcie się! Wszyscy się po prostu zamknijcie! Reed i David cichną, a ja ignoruję ich i kładę ręce na stoliku, próbując złapać oddech. Ty popieprzona dziewucho. Tylko pogarszasz sprawę. Zaciskam powieki i skupiam się na spokojniejszym, głębszym oddechu. Serce powoli mi zwalnia, aż w końcu czuję tylko cień wcześniejszej paniki. Nie podnosząc wzroku, zastanawiam się, co muszę zrobić. Skąd Reed wie o Felipem? Czy wie coś więcej na temat Caleba? Czy naprawdę oskarży mnie o morderstwo? To była samoobrona!
Mam przeczucie, że Reed byłby o wiele łagodniejszy, gdyby nie obecność mojego adwokata. Wciąż zachowywałby się jak dupek, ale nie naciskałby tak mocno. Doktor Sloan powiedziała, że to dobry człowiek i nie potraktuje mnie źle. Ostatnio nikomu za bardzo nie wierzę, ale cień nadziei to zawsze lepiej niż nic. Biorę łyk wody, kiedy Reed podsuwa mi papierowy kubek. Oby ten dupek miał wyrzuty sumienia. David kładzie mi rękę na ramieniu, ale ją odrzucam. – Nie dotykaj mnie. – Myślę, że powinienem zabrać cię z powrotem do sali, panno Ruiz – mówi. – Chcę, żebyś wyszedł – szepczę, cały czas wbijając wzrok w blat stolika. – Słucham? – pyta z oburzeniem. – Nie wydaje mi się, by był to dobry pomysł, panno Ruiz. Zdecydowanie polecam nie odzywać się i pozwolić mi wykonywać moją pracę. – Ona chce, żebyś wyszedł – mówi Reed. Już wie, że wygrał to starcie. Zagonił mnie w kozi róg, a ja mu na to pozwoliłam. Zdaję sobie sprawę, że powinnam od razu spodziewać się po nim większej wiedzy – nie tylko na mój temat, ale o innych rzeczach również. Jest mi głupio, jestem wściekła i wystraszona. Jednak w tej chwili muszę się zastanowić, a sztuczki Reeda już znam. Spierają się przez chwilę, a nadymają się przy tym jak ptaki z „National Geographic” w jakimś samczym popisie. W końcu David zbiera swoje rzeczy i wychodzi. Reed i ja znowu zostajemy sami. Mam wrażenie, że od początku właśnie tego chciał. Siada cicho, zrelaksowany i cierpliwy, nie zamierzając przerwać ciszy. Nie chce stracić przewagi nade mną. Chce, żebym to ja zwróciła się do niego, i właśnie tak się to odbędzie. Potrzebuję go po swojej stronie. Zupełnie tak, jak kiedyś potrzebowałam Caleba. Celowo mówię cicho, żeby znowu zobaczył we mnie słabość. Muszę obudzić w nim samca alfa. Musi uwierzyć, że powinien mnie chronić, nawet jeśli należę do kogoś innego. Caleb byłby ze mnie dumny. Przypomina mi się, że przecież jestem teraz sama sobie panią. – Tak naprawdę nie pozwoliłbyś im zamknąć mnie w więzieniu, prawda? Po tym wszystkim? – Pozwalam łzom podpłynąć tuż pod powierzchnię słów. Reed wypuszcza powietrze przez nos i słyszę, jak wystukuje palcami rytm o blat biurka. – Nigdy nie umieściłbym niewinnej osoby w więzieniu, panno Ruiz, ale nadal musisz przekonać mnie, że nie jesteś winna. – Myślałam, że to niewinność jest domniemana, a nie wina. Śmieje się, ale radość nie pojawia się w jego oczach. Jest naprawdę niesamowity. – Moim zdaniem teraz ludzie raczej wyznają filozofię dmuchania na zimne. – Pochyla się do przodu, pojednawczo. – Prawda jest taka, że uważam cię za zwykłą dziewczynę, która została wplątana w naprawdę śmierdzącą sprawę. Myślę, że po prostu zrobiłaś to, co musiałaś, żeby wrócić do domu, a to czyni cię niezwykle cwaną i niezwykle odważną. Teraz już nie musisz być odważna, panno Ruiz. Nie musisz nikogo bronić. Zaoszczędzisz sobie, i mnie, mnóstwo problemów, jeśli powiesz mi prawdę, żebym mógł zadbać o to, by twoje przeżycia nigdy nie stały się udziałem kogoś innego. Jak łatwo byłoby mu uwierzyć. Nigdy wcześniej tak mocno nie kusiło mnie, żeby wygadać się przed Reedem i pozwolić mu zająć się wszystkim. Nic dziwnego, że jest taki dobry w swojej robocie. – Chciałabym ci zaufać, Reed, ale wiesz, że nie mogę.
Marszczy brwi, zdziwiony, ale jego usta wykrzywiają się cierpko. – A to dlaczego? Posyłam mu cień uśmiechu. – Myślisz, że różnisz się czymś od ludzi pokroju Caleba. Widzisz wszystko w czerni i bieli. Nie interesuje cię cała historia; nie interesują cię odcienie szarości. A niektóre opowieści nie są czarnobiałe, agencie Reed. Kręci nieznacznie głową, wyraźnie rozbawiony, ale wciąż zachowuje profesjonalizm. – Z mojego doświadczenia wynika, że kiedy kobieta chce opowiedzieć „całą historię”, tak naprawdę chce, żeby ktoś podjął decyzję na podstawie uczuć, a nie racjonalnych przesłanek. Mrużę oczy i wpatruję się w blat stołu. Rysy na pierwszy rzut oka są niewidoczne, ale gdy przyglądam im się dłużej, nie mrugając, stają się wyraźniejsze. – Może – zaczynam głosem pustym i jakby dochodzącym z daleka – ale gdyby nie emocje królujące nad logiką, nie byłoby mnie tutaj. Uśmiech znika z twarzy Reeda. Czuję na sobie jego świdrujący wzrok. – Co to znaczy? – Caleb nie postąpił ze mną logicznie... Te słowa są jak objawienie. Nie spodziewałam się, że wypowiem je na głos, ale wyrażają prawdę. Caleb może mnie nie kochał, ale zależało mu na mnie. Wypełnił swoje przyrzeczenie i zadbał o moje bezpieczeństwo, nawet jeśli to oznaczało, że nie możemy być razem. To sprawia, że ból staje się nieznośny. Robię to już od dawna – manipuluję ludźmi dla własnych korzyści. Właśnie dlatego wydaje ci się, że mnie kochasz. Ponieważ rozłożyłem cię na kawałki i zbudowałem od nowa tak, żebyś właśnie w to wierzyła. To nie był przypadek. Kiedy już zostawisz to wszystko za sobą... dostrzeżesz to. Proszę, proszę, Caleb, nie każ mi tego robić – nie każ mi wracać do bycia kimś, kim nie potrafię już być. Głos Reeda sprowadza mnie z powrotem do teraźniejszości. – Co takiego dla ciebie zrobił? Wycieram łzy z oczu. – Wszystko – mówię ze zbolałym uśmiechem. – Jednak nie miało to nic wspólnego z logiką, za to wszystko z emocjami: zemstą, honorem, zdradą, pożądaniem, a nawet miłością... wszystko to ma swój początek w uczuciach. – Milknę na chwilę. – Jestem pewna, że nie robisz tego, co robisz, bez choćby cienia emocji, agencie Reed. – Rozumiem twoje spojrzenie – powiedział cicho, pochylając się w moją stronę – ale ja też swoje przeżyłem i niejedno gówno widziałem. – Dlaczego miałoby to mieć dla mnie jakieś znaczenie? Czy przez to mam ci zaufać? Reed wzrusza ramionami. – A masz inne wyjście? – Skąd wiesz o Felipem? Uśmiecha się. – Podejrzewałem, że w ten sposób zwrócę twoją uwagę. Jestem dobry w tym, co robię, panno Ruiz, a przekopywałem wszystko, co tylko udało mi się znaleźć na temat Muhammada Rafiqa. A znalazłem
naprawdę paskudne rzeczy. Kiedy zacząłem przeglądać jego znanych współpracowników i porównywać ich nazwiska z tymi z Meksyku, niewiele czasu zajęło mi dotarcie do Felipego. Zdążyłem zauważyć, że jest dość... ekscentryczny. Ja użyłabym nieco innego określenia. – Czekaj, jeśli wiesz, gdzie się znajduje, dlaczego nie... – Meksyk to nie Stany Zjednoczone, panno Ruiz. Nie możemy łapać kryminalistów z innych krajów na podstawie mglistych przesłanek. Poza tym wyjechał za granicę i nikt nie wie dokąd. Może do Pakistanu? Podnoszę wzrok i kręcę głową. – Trudno powiedzieć. Zastanawiam się, czy wszyscy już nie żyją: Felipe, Celia, Dzieciak, Nancy. Chciałabym wierzyć, że Caleb nie skrzywdziłby Celii, ale wtedy przypominam sobie krew i przychodzi mi do głowy... nie, nie zniosę tego. – Panno Ruiz, gdzie odbędzie się aukcja? – pyta ostro i poważnie Reed. Właśnie taki ma cel. Faktycznie będę musiała dokonać wyboru. – Naprawdę nie wiem, Reed. Nie wiem dokładnie, ale może mogłabym cię jakoś naprowadzić. Może jeśli wysłuchasz całej historii, sam się domyślisz lokalizacji. Zapewne wiesz o tych ludziach więcej niż ja. – Dobra. Opowiadaj. Teraz moja kolej, by się uśmiechnąć i pokręcić głową. – Nie. Nie bez kilku warunków. Wzdycha, wyraźnie zniecierpliwiony. – Program ochrony świadków. Już ci mówiłem, że niczego nie mogę zagwarantować. Co więcej, nie uważam, żeby to było dobre wyjście dla ciebie. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebujesz, to odcięcie się od wszystkiego i wszystkich, których znasz. To tchórzostwo. – Nie interesuje mnie, co o tym myślisz. Chcę zniknąć. Chcę mieć za sobą cały ten koszmar i czy kiedyś zapragnę się z tym zmierzyć, to tylko i wyłącznie moja sprawa. Nie twoja. Spieramy się z Reedem przez kilka minut, kiedy stawiam mu swoje warunki. Nie jest przyjemnie. Reed potrafi być straszny, kiedy tylko zechce, i skłamałabym, mówiąc, że mnie nie onieśmielał, ale byłam gotowa się z nim zmierzyć. Są jednak rzeczy, których nie podaruję. Są bitwy, które jestem zdeterminowana wygrać. – Wiem, czego chcę, Reed, a jeśli nie możesz mi tego dać... no to masz zajebistego pecha. Po tym wszystkim, co przeszłam, nie obchodzi mnie, czym twoim zdaniem jesteś mi w stanie zagrozić. Reed zaciska szczęki. Słyszę charakterystyczny odgłos zgrzytania zębami. Patrzy na mnie długo i mało przyjaźnie, ale ja nie uciekam wzrokiem, chociaż bardzo bym chciała. – Zacznij mówić. – Pomożesz mi? – szepczę, ale wciąż trzymam brodę do góry i nie spuszczam wzroku. Wypuszcza powoli powietrze i rozluźnia mięśnie szczęki. – Postaram się. Jeśli pomożesz nam się tam dostać, na aukcję, pomogę ci w twojej sprawie. Serce mi omal nie wyskoczy z piersi. Mam ochotę rzucić się na drugą stronę stolika i ścisnąć Reeda tak, żeby połamać mu wszystkie żebra. Dał mi nadzieję. Nadzieję na to, czego pragnę najbardziej na świecie. Starannie oblizuję wargi i szykuję się do powiedzenia Reedowi wszystkiego, czego chce.
* * Od czego zacząć? Tak wiele się zmieniło między Calebem a mną. Tak wiele pozostało niezmienione. Wciąż był mężczyzną, który zwerbował okrutnych porywaczy, żeby mnie zdobyć. Który zamknął mnie na długie tygodnie w ciemnym pokoju, sprawiając, że byłam całkowicie od niego zależna, że łaknęłam go i polegałam na nim do czasu, aż moje instynkty zupełnie się poddały. Który uratował mi życie i który naraził mnie na śmiertelne niebezpieczeństwo. I wreszcie – który wciąż planował sprzedać mnie do seksualnej niewoli. Uczynić ze mnie dziwkę. Chciał mnie z powrotem nie dla mojego dobra, lecz z osobistych pobudek. To nie ja się dla niego liczyłam, lecz zemsta. Czy wiedziałam, dlaczego jej tak pragnął? Nie. Łączące nas zaufanie było jednostronne. Istniały pewne kwestie, w których musiałam mu zawierzyć: to do niego należało zadbanie, bym była żywa, bezpieczna, nakarmiona oraz nietykalna dla wszystkich prócz niego. Niewiele pozostawało, ale nie oddałam mu w ręce jednej, najważniejszej rzeczy: mojej przyszłości. Myślę, że nasze relacje w gruncie rzeczy pozostały takie same, a różnice nie miały znaczenia. Liczyło się to, że ja się zmieniłam. Naiwne dziewczę, którym byłam wcześniej, wkroczyło w kobiecość w okrutny sposób. Ukształtował mnie ból, żal, poczucie straty i cierpienie, a dzieła dopełniło pożądanie, gniew i rozpaczliwa chęć pozostania przy życiu. Zrozumiałam rzeczy, które kiedyś były dla mnie niewyobrażalne. Rozumiałam, dlaczego Caleb potrzebuje zemsty, ponieważ to samo ziarno zostało zasiane we mnie. Zauważałam, jak często wykorzystywał moje ciało przeciwko mnie – ponieważ nie przestawałam pragnąć Caleba. A przede wszystkim nauczyłam się jednej rzeczy, której nauczyć powinien się każdy, kto chce przetrwać na tym świecie: jedyną osobą, na której naprawdę możesz polegać, jesteś ty sam. Wciąż przeżywałam popis dominacji w wykonaniu Caleba, kiedy wreszcie położył mnie do łóżka. Powinnam się na niego wściekać i ten gniew był bardzo prawdziwy, ale jednocześnie przez to, jak mnie teraz potraktował, zrozumiałam, jak bardzo delikatnie i łagodnie obchodził się ze mną wcześniej. W relacji z Calebem słowem-kluczem była perspektywa. Nie dało się docenić jego łagodności, póki nie poznało się jego okrucieństwa. Ja ją poczułam, ale nawet ja byłam dość rozumna, by wiedzieć, że mogło być znacznie gorzej. Nie musiał się przede mną tłumaczyć – pokazał to bardzo dobitnie. Z drugiej strony, wiedziałam, że chce, bym zrozumiała, w jak niebezpiecznej sytuacji się znalazłam. Chciał, żebym zastanawiała się nad każdym kolejnym krokiem. Chciał, żebym wybierała bitwy, które mogę wygrać, nawet jeśli to z nim miałabym walczyć. Chciał, żebym przetrwała. Powiedział mi to w samochodzie, ale potem jeszcze pokazał. W przypadku Caleba tak wyglądała uprzejmość. Znowu podał mi leki i odpłynęłam, a w głowie krążyło mi mnóstwo myśli, lecz ani jedna nie podnosiła na duchu. Potem pojawił się Caleb i jego ciepłe, potężne ciało, którego chwytałam się jak tonący brzytwy, próbując nie zasnąć, bez powodzenia. Obudziłam się z płaczem. Usłyszałam płynącą w łazience wodę i ulga, jaką dała mi świadomość bliskości Caleba, była odrażająca. Zmusiłam się do pozostania na łóżku, szukając pozycji, która nie
wywoła bólu w zranionym ramieniu i połamanych żebrach. Nie czułam się komfortowo, gdy zabrakło jego obejmującego mnie ramienia. Nie mogłam spać, nie czując, że jest blisko. To on mnie taką uczynił. To on sprawił, że się bałam. To on sprawił, że go potrzebowałam. A jeśli myślał, że może mnie nagle porzucić i uspokoić zupełnie te marne resztki sumienia, bardzo się mylił. Dziwny odgłos odwrócił moją uwagę. Wbrew na nowo rozbudzonym obawom, z ulgą przyjęłam to oderwanie się od myśli. Zastanawiałam się przez chwilę, czy Caleb się zranił, może przewrócił się pod prysznicem czy coś podobnego, ale nie usłyszałam głośnego huku, tylko stłumione łupnięcie. Wytężyłam uszy, czekając na powtórkę, zirytowana własnym pozornie głośnym oddechem. – Uch! – właśnie takie odgłosy dobiegały z łazienki, coś między jękiem a stęknięciem. – Uch! – Mięśnie mojego brzucha odruchowo się zacisnęły. Powinnam to zignorować, ale nie mogłam. Wbrew wszystkiemu, co mi się przytrafiło, i wszystkiemu, co spotkało mnie z rąk Caleba, wciąż uważałam go za najpiękniejsze stworzenie, jakie kiedykolwiek widziałam. – Min fadlik! – westchnął głośno, ale nie wiedziałam, co to znaczy. Cokolwiek to było, wydawał się... spragniony. Czego tak pragnął? I dlaczego wydawało mi się to tak intrygujące? Potrzebowałam jego dotyku. Nie chciałam, tylko właśnie potrzebowałam. Jedynie jego objęcia mogły sprawić, że rozwiałyby się opary koszmaru; tylko jego zapach mógłby stłumić pamięć o smrodzie mężczyzn, którzy mnie pobili. Tylko on. Byłam nieustannie wdzięczna za jego obecność i jednocześnie chciałabym jej uniknąć. Kolejne dźwięki dochodzące z łazienki sprawiły, że nie mogłam się już dłużej opierać. Nie potrafiłam powstrzymać napływu adrenaliny, która nakłaniała mnie do podjęcia jakichś działań – jakichkolwiek, bylebym mogła przekonać się, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami łazienki. Co jeśli właśnie tam kogoś pieprzy? Myśl ta sprawiła, że zatrzymałam się w pół kroku, a żołądek podjechał mi do gardła, przyprawiając o uczucie podobne do mdłości. – Nie zrobiłby tego – wyszeptałam sama do siebie w ciemności pokoju. Z nieznanego mi powodu nie potrafiłam pogodzić się z taką ewentualnością. Zrobił to już kiedyś, pamiętasz? Pamiętasz, jak pieprzył się z tamtą kobietą, podczas gdy ty byłaś związana w innym pomieszczeniu? Głos rozbrzmiewający w mojej głowie był taki okrutny. Musiałam się dowiedzieć! Musiałam się przekonać, czy raz jeszcze mógłby zrobić mi coś takiego. Sukinsyn! Zmusiłam się do postąpienia kilku kroków w kierunku łazienki. Moje ciało drżało, a dłonie pociły się, ale to mnie nie powstrzymało. – Kurwa... – Przekleństwo zostało wypowiedziane niewiele głośniej niż szept i dobiegało zza zamkniętych drzwi, do których przycisnęłam ucho. – O... tak, maleńka – a potem coś w innym języku i później jeszcze: – ...pokaż mi swoją cipkę. – Omal nie upadłam, gdy zmiękły mi kolana. Między nogami poczułam delikatne pulsowanie w rytmie uderzeń serca. Proszę, proszę, nie pieprz nikogo innego. Słyszałam odgłosy uruchomionego wiatraka, co mogło wyjaśnić, dlaczego Caleb nie martwił się, że go usłyszę. Gdybym się nie obudziła, tak też by się stało. Zbierając się na odwagę, której tak naprawdę mi brakowało, nacisnęłam klamkę, żeby otworzyć drzwi. Zacisnęłam klamkę w pięści mocno i poczułam, jak między palcami spływa mi pot. Prysznic znajdował się po lewej stronie i bałam się, że nie zdołam niczego dojrzeć bez pełnego otwarcia drzwi i ujawnienia swojej obecności. Jednak na ścianie wisiało lustro, w którym mogłam zobaczyć odbicie Caleba. Oby tylko nie stał dokładnie na wprost wejścia lub
lustra. Drzwi się uchyliły odrobinę, zaledwie na tyle, by w szparę wetknąć palec, ale i tak serce podeszło mi do gardła i na kilka sekund straciłam oddech. Czekałam w nadziei, że usłyszę jego wrzask wściekłości albo zaskoczenia. Zamiast tego z łazienki dochodziły odgłosy ciężkiego dyszenia i te same jęki, co wcześniej, a także towarzyszące im mokre staccato. Uklękłam na podłodze, obawiając się, że nogi nie zdołają mnie utrzymać, gdy przyciskam ucho do drzwi i zaglądam do środka. Zobaczyłam kłęby pary, co bardzo mnie zirytowało. Poczekałam chwilę, aż trochę opadnie, ale nadal potrafiłam dostrzec jedynie zarys lustra. Odważyłam się pchnąć drzwi nieco dalej, a z każdym centymetrem w moich żyłach krążyło coraz więcej adrenaliny. Z łazienki ulotnił się kolejny kłąb pary i osiadł na mojej twarzy i szyi, spływając jak pot między piersi, by w końcu wchłonąć się w materiał koszulki. Powierzchnia lustra była znacznie bardziej przejrzysta i wreszcie mogłam zobaczyć odbicie wnętrza prysznica. Wydałam stłumiony okrzyk, ale Caleb mnie nie słyszał. Byłam tego pewna. Za bardzo absorbowała go czynność, jaką wykonywał samotnie w strugach wody, zaledwie krok czy dwa od moich ciekawskich oczu. Powinnam czuć wstyd lub wyrzuty sumienia, ale nie było o tym mowy. Mój umysł rejestrował jedynie pulsowanie między nogami i ostre ukłucie pożądania głęboko w trzewiach. Caleb był tak... idealny. Tak cholernie idealny. Stał twarzą do strumienia wody, więc widziałam jego profil. Jego skóra przybrała odcień różu i bieli od gorących strumieni. Jedną ręką opierał się o ściankę, a długie nogi rozstawił szeroko dla lepszej równowagi, głowę zaś zwiesił i dyszał w klatkę piersiową. Jego druga ręka pozostawała nieruchoma, mięśnie napięte, a dłoń ściskała ogromnego, wzwiedzionego członka. Przełknęłam głośno ślinę i zlizałam skroploną parę z warg. Główka była gruba, w kolorze ciemnego, śniadego różu, i wysuwała się z zaciśniętej pięści. Jego sprzęt robił się grubszy u nasady; palce musiały mocniej go opleść, by nie wypadł. Pamiętałam jego ciężar w dłoni. Nie przesuwał dłoni wzdłuż penisa, a zamiast tego kołysał biodrami w przód i w tył. Na jego umięśnionych pośladkach tworzyło się wgłębienie, gdy pchał do przodu, potężne i ciężkie jądra podrygiwały między rozstawionymi nogami zgodnie z ruchem bioder. Nie mogłam odwrócić wzroku – nawet nie próbowałam. Zastanawiałam się, ile nasienia zdołał pomieścić w tych ogromnych jądrach i czy oddał mi wszystko, wytryskując na moje ręce i piersi. Wróciłam myślami do jedynej chwili, gdy miałam go w sobie i przypomniałam sobie odgłos, z jakim obijały się o moją mokrą cipkę, gdy Caleb trzymał mnie wpół i wbił we mnie swojego mięsistego kutasa. Pulsowanie między nogami przybrało na sile. Byłam mokra i zdyszana od własnych myśli. – Niech się w tobie zakocha – wyszeptała Bezwzględna Ja. – Spraw, żeby nie mógł bez ciebie żyć. – Próbowałam – odpowiedziałam równie cicho. – Stwierdził, że moje wysiłki są żałosne. On ma mnie gdzieś. – Pokocha cię, zobaczysz. – Mmm... właśnie tak. – Oczy Caleba były zamknięte, piękne usta otwarte, a spomiędzy rozchylonych warg dobiegały najbardziej seksowne odgłosy, jakie kiedykolwiek słyszałam. Zastanawiałam się, o czym myśli. Ciekawe, czy o mnie. Czy to możliwe, żebym to ja doprowadzała go do tego gorączkowego aktu?
– Taaaaaak. – Bezwględna Ja zadrżała. Sutki miałam twarde i boleśnie ocierały się o nagle drażniący materiał koszulki. Chciałam je obnażyć. Chciałam dotknąć nimi czegoś chłodnego. Przycisnęłam piersi do drzwi i zaczęłam trzeć nimi o drewno, jednocześnie nadal obserwując Caleba w jego męskiej i w pewien sposób bezbronnej chwale. Odchyliłam się do tyłu i wcisnęłam dłoń między nogi, zataczając małe kółka, ale bałam się, że nie zabiorą mnie wystarczająco szybko tam, gdzie chciałam dotrzeć. Nie chciałam zatracić się w przyjemności. Pragnęłam patrzeć na Caleba. Pragnęłam zobaczyć, jak dochodzi. Ta myśl sprawiła, że jeszcze mocniej nacisnęłam łechtaczkę, jeszcze szybciej i jeszcze mniejsze zakreśliłam kółka. Poczułam trzepotanie w brzuchu, potem ciepły dreszcz wędrujący wzdłuż kręgosłupa, a następnie do wszystkich członków, i wreszcie moja cipka zacisnęła się, rozluźniła i zacisnęła raz jeszcze. Wydałam z siebie cichy krzyk, ale natychmiast zagryzłam wargi, żeby powstrzymać kolejne odgłosy. Niewielką poczułam satysfakcję. Była niczym w porównaniu do orgazmów, jakie dawał mi Caleb, ale wystarczyła, żebym znowu się na nim skupiła. Jego biodra kołysały się szybciej, pośladki napinały i rozluźniały na przemian pod wpływem ogromnego wysiłku, jaki wkładał w osiągnięcie szczytowania. Pochylił się do przodu, opierając czoło na przedramieniu, zacisnął szczęki i pchnął to potężne coś, które nazywał członkiem, w przód i w tył przez zaciśniętą, mokrą pięść. Strumienie wody spływały po całym jego cudownym ciele, a mi się nagle zachciało pić. Miałam ochotę klęknąć przed nim i zlizać z niego wodę, zwłaszcza z imponującego penisa. Chciałam go ssać i lizać. Właśnie rozmyślałam o wszystkich rzeczach, które chciałabym mu zrobić, kiedy Caleb jęknął, a następnie boleśnie stęknął, gdy jednocześnie z jego członka popłynęło gęste nasienie i pokryło wielką dłoń, by za chwilę ściec w stronę ciężkich jąder i wreszcie do brodzika. Nasienia było bardzo dużo, a jednak jego klejnoty nie wydawały się ani trochę mniejsze. Caleb dyszał głośno, jego ramiona wznosiły się i opadały pod wpływem wysiłku. Jego piękna twarz zaczerwieniła się, ale w ten sposób, o ile to w ogóle możliwe, stała się jeszcze przystojniejsza. Chciałam nadal na niego patrzeć, ale wydawało mi się to zdradą – zdradą mnie samej. Fakty pozostawały faktami. Nic dla niego nie znaczyłam. Byłam dla niego tylko narzędziem. Moje pożądanie szybko stygło i wreszcie ostrożnie zamknęłam drzwi, by wrócić do łóżka i wyleczyć coś więcej niż fizyczne rany. Jakiś czas później usłyszałam, jak drzwi się ponownie otwierają, a ze środka wychodzi Caleb, cicho szurając nogami o dywan w drodze do łóżka. Poczułam, jak materac ugina się pod jego ciężarem, gdy wsuwał się pod pościel, upewniając się, że nie dotyka mnie żadną częścią ciała. – Obudziłam się, a ciebie nie było – wyszeptałam, wciąż odwrócona do niego plecami. Wiedziałam, że się spiął, ale nie potrafiłam ocenić, w jaki sposób; może to tylko w powietrzu pojawiło się napięcie. – Długo nie śpisz? – Nie, raptem parę minut. – Poczułam, jak się rozluźnia. – Znowu miałaś koszmar? – Tak – skłamałam, ale poczułam, że było warto, gdy jego ciepła klatka piersiowa, obleczona w miękką bawełnę, spotkała się z moimi plecami, a palce, które chwilę wcześniej pokryte były nasieniem, teraz głaskały mnie uspokajająco. Oczami wyobraźni zobaczyłam jego silne, szczupłe ciało prężące się w drodze po orgazm. Jego palce były długie, zwinne i wciąż wilgotne, gdy rysowały mapę mojego ciała,
pozostawiając po sobie mrowienie. Dotknęłam jego skóry. – Jesteś mokry. Westchnął ciężko. – Przepraszam, Kotku. Potrzebowałem kolejnego prysznica. – Mówił niskim, naznaczonym zmęczeniem głosem, ale i tak szczerze. Wystarczyło, że wspomniał o prysznicu, a mnie już zrobiło się sucho w gardle na myśl o tych kaskadach spływających z jego idealnie wyrzeźbionego ciała i organu o idealnych rozmiarach. Zastanawiałam się, jak by smakował. – Nic się nie stało – wyszeptałam, zachrypnięta. – Mogę coś zrobić, żebyś poczuła się lepiej? – W mojej przepełnionej pożądaniem głowie pojawiło się całe multum przeróżnych odpowiedzi. Miałam ochotę skorzystać z wypróbowanej już taktyki i udawać, że wszystko jest... idealnie. Udawać, że on jest zwykłym chłopakiem, a ja zwykłą dziewczyną i pragnęliśmy siebie nawzajem. Chciałam, żeby mnie przytulił i pocałował, i obiecał, że zrobi wszystko, żeby mnie chronić. Chciałam udawać, że czuł choć ułamek tego, co ja czułam do niego wbrew wszelkiemu rozsądkowi i wbrew woli. Chociaż ramię i żebra pulsowały z bólu, nie mogły równać się z cierpieniem, jakie odczuwałam w głębi serca. Nie potrafiłam już udawać. Skończył się czas na takie sztuczki i została już tylko rzeczywistość, z którą trzeba było sobie radzić. – Tak, panie – powiedziałam, powstrzymując łzy. – Możesz zrobić tak wiele, bym poczuła się lepiej. – Jego ciało mocniej przycisnęło się do mojego i przez chwilę pozwoliłam mu na tę bliskość, nie myśląc o niczym więcej. – Mógłbyś zrezygnować ze sprzedania mnie... Mogłabym zostać z tobą... i być z tobą? Caleb złapał mnie mocno – nie dlatego, że chciał mnie skrzywdzić, ale z szoku. Sama siebie też zszokowałam, ale zbyt wiele przeżyłam, by owijać w bawełnę. Caleb przełknął głośno, a jego palce nieśmiało poluźniły chwyt. – Kotku... – Poczułam, jak jego czoło wbija się w mój kark. – Prosisz o niemożliwe. Miałam ochotę zapytać, która z próśb była niemożliwa do spełnienia, ale znałam już odpowiedź. Caleb nigdy nie porzuciłby swojej zemsty, ale mógł porzucić mnie. [1] Ustawa wprowadzona po ataku na World Trade Center, upoważniająca służby m.in. do kontroli kont bankowych ludzi podejrzewanych o terroryzm oraz aresztowania bez sądu na nieokreślony czas.
Sześć Matthew starał się ze wszystkich sił skoncentrować na ekranie komputera, ale pisząc, mimowolnie odpływał myślami. Olivia Ruiz ponad wszelką wątpliwość cierpiała na syndrom sztokholmski, usychając z tęsknoty za straconym kochankiem, porywaczem i dręczycielem. Matthew gardził takimi ludźmi. Wszyscy byli tacy sami. Jego matka próbowała wynagradzać mu bicie, zabierając go na spacer do parku. Najwięksi manipulatorzy pośród ludzi tego pokroju potrafili przekonująco udawać poczucie winy, dopóki znowu nie wszedłeś im w drogę. Mimo to musiał przyznać, przynajmniej przed sobą, że Olivia miała dość... frapujące zdolności do snucia historii. Przez cztery godziny słuchał jej opowieści o relacji z Calebem i patrzył, jak jej policzki się czerwienią pod wpływem uczucia, w którym bez problemu rozpoznał podniecenie. Jak mógł na to nie reagować? Owszem, dostał wzwodu – i to jak – ale nie podobało mu się to. Co mówi o człowieku fakt, że podnieca się, słuchając opowieści ofiary o tym, jak ją skrzywdzono? Robiło mu się od tego niedobrze. Był chorym człowiekiem. A do tego niekoniecznie stanowiło to dla niego nowy problem. Miał długą historię dziwnych skłonności seksualnych. Właśnie z tego względu mimo trzydziestki na karku pozostawał singlem, bez perspektyw. Obawiał się, że ktoś mógłby zobaczyć go takiego, jakim jest naprawdę. Bycie singlem nie oznaczało, że czuł się samotny. Poświęcał dużo czasu na pracę dla FBI. Jednak od czasu do czasu myślał o tym, jak miło byłoby mieć do kogo wracać i z kim rozmawiać, nie czując się jak dziwak – chociaż wiedział, że nim jest. Pociągały go kobiety z trudną przeszłością, a one wydawały się nim równie zainteresowane. Olivia Ruiz najwyraźniej niczym się nie różniła. Z jakiegoś powodu ją do niego ciągnęło, tyle zdążył zauważyć, ale zdawał sobie sprawę, że to zainteresowanie musiało pozostać jednostronne. Nie mógłby narażać dobra śledztwa, wykorzystać świadka ani próbować zbawiać kogoś tak wyraźnie poranionego. Dostał już kiedyś nauczkę. Wykona swoją pracę. Właśnie dlatego FBI go wciąż zatrudnia – ponieważ summa summarum można liczyć na to, że zrobi, co trzeba. Był człowiekiem, który doprowadzał sprawy do końca. Nic nie mogło mu stanąć na drodze. Nic i nikt. Na powrót skupiając uwagę na ekranie, zaczął wpisywać resztę zeznań Olivii na temat czasu, jaki spędziła w rękach porywaczy. Starał się pozostać obojętnym, ale pewne zdania wciąż go zaskakiwały: Kazał mi żebrać o jedzenie... Wymierzył mi klapsy... …zmusił do szczytowania.
Jego raport bardziej przypominał powieść erotyczną niż akta sprawy. Znowu zaczął odpływać myślami, tym razem w stronę swojej ostatniej dziewczyny, która nie potrafiła osiągnąć orgazmu, jeśli nie wyzywał jej od dziwek. Znowu się podniecił... dość tego! Zapisał plik i postanowił, że potrzebuje przerwy od spisywania względnie bezużytecznych wspomnień Olivii. Otworzył okno przeglądarki i wyszukał informacje na temat Muhammada Rafiqa. Matthew podejrzewał, że właśnie on jest ogniwem łączącym poszczególne elementy całego dochodzenia. Zgodnie z relacją świadka Caleb wyznał, że jego współpraca z Rafiqiem rozpoczęła się, ponieważ chcieli zabić Vladka Rostrovicha, zwanego też Demitrim Balkiem. – Dlaczego? – wyszeptał Matthew sam do siebie, a potem przypomniał sobie komentarz na temat siostry i matki Rafiqa. Czyżby umarły? Nieważne, pomyślał. Liczy się tylko aukcja – wszystko inne było nieistotne. Dlaczego w takim razie ciągle chodziło mu to po głowie? Dlaczego ta historia wydawała mu się ważna? Dawała im motyw, pewnie, ale w jaki sposób łączyła się z lokalizacją aukcji w Pakistanie? Matthew westchnął ciężko i wstał, żeby nalać sobie kolejną filiżankę kawy. Słyszał, że lokalni policjanci narzekają na nią praktycznie bez przerwy, ale w przeciwieństwie do nich on naprawdę lubił wypić kawę w biurze. Może faktycznie nikt nie czyścił ekspresu od nowości, ale zgrzytający w zębach kamień zdawał się dodawać napojowi uroku. Uśmiechnął się pod nosem. Po powrocie do biurka złapał za notatnik i zaczął przekopywać się przez swoje zapiski, żeby znaleźć nowy punkt odniesienia. Historyjka o masturbacji raczej nie miała w sobie zbyt wiele potencjału, ale udało mu się dowiedzieć, że min-fadlik to po arabsku „proszę”. Caleb najwyraźniej posługiwał się tym językiem na tyle swobodnie, by używać go w tak intymnej chwili. Matthew domyślał się, że ludzie zazwyczaj w samotności wybierali swój język ojczysty, a już na pewno w czasie takiej czynności. Jemu nigdy nie zdarzyło się wykrzykiwać czegoś po mandaryńsku pod wpływem rozkoszy. Oczywiście nie mówił po mandaryńsku. Przekartkował notatki i zauważył, że Caleb posługiwał się także hiszpańskim, a po angielsku mówił z dziwnym akcentem, opisywanym jako „...mieszanka brytyjskiego, arabskiego i perskiego... może perskiego”. Matthew wyciągnął mapę Pakistanu i spróbował znaleźć obszar, na którym mieszkańcy mogliby posługiwać się taką kombinacją. Wydawało się to mało prawdopodobne. Mimo to tak specyficzny akcent mógł oznaczać, że Caleb albo urodził się, albo długo przebywał na terenie, gdzie słyszałby te języki praktycznie codziennie. Afganistan, Indie oraz Iran sąsiadowały z Pakistanem i każdy z tych krajów łączyłyby pewne podobieństwa demograficzne i kulturalne. Brytyjczycy niezaprzeczalnie mieli duże wpływy w każdym z tych państw, ale wiedział, że największe zdecydowanie w Indiach. Caleb z pewnością nie był Hindusem, ale jeśli się tam wychował, mógł załapać akcent. Musi skrócić listę potencjalnych lokalizacji aukcji, a miał na podorędziu praktycznie tylko własne doświadczenie, stare akta i Internet. Rząd Pakistanu działa na rzecz zmniejszenia czy wręcz całkowitego wyeliminowania handlu ludźmi na ich terenie. A jednak niewiele zmienił się sposób myślenia tego społeczeństwa. Niewolnictwo nadal jest tam bardzo popularne, chociaż większość przypadków dotyczy dzieci i kobiet przywożonych do niewolniczej pracy. W Pakistanie ludzi się sprowadzało, sprzedawało i wynajmowało zupełnie swobodnie i nadszedł wreszcie czas, żeby rząd Stanów Zjednoczonych to zauważył i wspólnie z ONZ zaczął przeciwdziałać temu procederowi. Matthew nie był naiwny; wiedział, że jego kraj postanowił coś zmienić w wielu
regionach Bliskiego Wschodu bardziej ze względu na znajdujące się tam złoża. Jeśli jednak choćby jedna kobieta lub dziecko zostaną uratowani przed niewolą, Matthew nie miał nic przeciwko takiej polityce. Ropa i wolność dla wszystkich. Prowincje Sindh i Pendżab słynęły z wysokiej aktywności niewolniczej, ale tymczasowo postanowił je wykluczyć, ponieważ znajdowały się tam głównie pola uprawne, a handel ludźmi zazwyczaj dotyczył niewolniczej pracy na roli. Zdecydowanie nie wyglądało to na prawdopodobne miejsce aukcji niewolników seksualnych dla elitarnych playboyów i terrorystów z całego świata. Cholera! Czekała go bardzo długa noc. Matthew spojrzał na zegarek i uznał, że musi zjeść kolację, zanim zamkną jego ulubioną chińską knajpę. Dosłownie ślinił się na myśl o makaronie z czosnkiem i chrupiących sajgonkach. Kiedyś zamawiał dla dwóch, ale minęło już dużo czasu, odkąd miał partnera, z którym dzielił długie godziny pracy śledczej; ostatnio pracował w pojedynkę. Nie przeszkadzało mu to, bo i tak kiepsko sobie radził w towarzystwie. Był zbyt szczerym człowiekiem i ludzie po prostu tego nie doceniali. Dobrze wykonywał swoje obowiązki i za to go szanowano, ale niekoniecznie zgłaszano się na ochotnika do współpracy z nim albo zapraszano na piwo. Mimo to współpracownicy robili wszystko, o co ich poprosił, i nie miał powodu, by na nich narzekać. Gdyby zapytał któregoś z analityków, by został z nim po godzinach i pomógł przy zbieraniu danych, zgodziłby się niechętnie, ale wszelkie pogardliwe komentarze wstrzymałby do czasu, aż znajdzie się w lepszym towarzystwie. Matthew wystąpił o przydzielenie mu specjalnego zespołu do pomocy przy śledztwie. Istniała możliwość nagłego przełomu i potrzeby przeprowadzenia międzynarodowej akcji, jeśli przyjdzie im dokonać nalotu w Pakistanie. Mimo to szef odmówił przydzielenia mu porządnej ekipy, dopóki nie dostanie twardych dowodów, że terroryści i cele polityczne pojawią się na aukcji. Ktoś mógłby pomyśleć, że FBI specjalnie przyzwala na to, by sprawa rozeszła się po kościach. Twarz Olivii Ruiz pojawiła się we wszystkich newsach, razem z ziarnistymi nagraniami jej potyczki ze strażnikami granicznymi. Czegoś takiego nie dało się zamieść pod dywan. Przeglądał informacje, które dotychczas udało mu się zebrać na temat Muhammada Rafiqa i jego wspólników. Mężczyzna był wojskowym pakistańskiej armii i to wysoko postawionym. Walczył u boku Amerykanów jako członek koalicji w Pustynnej Burzy. Otrzymał wiele medali, plotkowano o jego bliskich kontaktach z byłym generałem dywizji, który brał udział w przewrocie w 1999 roku, kiedy to obalono pakistańskiego prezydenta. Mówiąc krótko, Muhammad miał po swojej stronie wielu ludzi u władzy. Gdyby Rafiq chciał czyjejś śmierci, nie powinien mieć problemów z osiągnięciem swojego celu. Oczywiście musiałby to zorganizować tak, żeby nie skompromitować siebie i swoich zwierzchników w oczach międzynarodowej społeczności. Czy jego udział w sprawie był przyczyną niechęci FBI do zaatakowania w pełnym rynsztunku? Matthew sięgnął po długopis i spisał listę informacji, które musiał zebrać: bazy wojskowe w Pakistanie, znajdujące się w nich albo w pobliżu lądowiska, przejścia graniczne i miejsca tankowania. Jednego był pewien – Rafiq nie poleci do Pakistanu ani z niego nie wróci komercyjnymi liniami. Będzie potrzebował prywatnego samolotu, którego załoga nie będzie musiała się przejmować strażą graniczną. Niewiele, ale zawsze coś. Zaskoczył go dźwięk domofonu. Jego kolacja wreszcie dotarła. Zjechał windą na parter i spotkał się z
dostawcą, wręczył mu porządny napiwek, a potem wrócił na górę, żeby nacieszyć się tłustymi smakołykami. Kilka godzin później Matthew uznał, że starczy już tej pracy, i postanowił pojechać do hotelu. Planował wstać wcześnie rano i raz jeszcze odwiedzić Olivię w szpitalu. Dziewczyna będzie się spodziewać nowych wieści o programie ochrony świadków, a Matthew nie miał jej nic nowego do powiedzenia na ten temat, ale i tak musi wydobyć od niej resztę zeznań. Jeśli udzielone przez nią informacje pozwolą mu osiągnąć cele, które przedstawił swoim przełożonym, jej prośba zostanie prawdopodobnie spełniona, ale z niewłaściwych powodów. Dziewczyna potrzebowała sprawiedliwości. Ludzie odpowiedzialni za porwanie, zgwałcenie i torturowanie jej powinni oficjalnie odpowiedzieć za swoje zbrodnie. Dziewczynie należało się doprowadzenie ich przed sąd i skazanie – dopiero wtedy będzie mogła pozbierać resztki swojego życia i zostawić tę sprawę za sobą. Jednak jeśli domysły Matthew były słuszne, FBI bardziej interesuje bezpieczeństwo narodowe niż wymierzenie sprawiedliwości dla dobra jednej osiemnastolatki. Nie będzie żadnych oficjalnych aresztowań i publicznych procesów. Jakiekolwiek dowody na to, że w handel ludźmi zamieszani byli wysoko postawieni wojskowi, głowy państw i potentaci, staną się cennymi atutami w rękach rządu Stanów Zjednoczonych. Zwłaszcza jeśli rzeczone osoby pozostaną na swoich stanowiskach. W oczach Matthew takie ujęcie sprawy stwarzało dylemat moralny. Olivia postanowiła uciec. Nie chciała stawiać czoła poprzedniemu życiu i ludziom będącym jego częścią, a Matthew bardzo dobrze rozumiał tę pokusę wycofania się, ale nie mógł się z nią zgodzić. Z drugiej strony, był ostatnią osobą, która powinna doradzać innym, jak walczyć z traumą. Sam wciąż nie wyleczył ran, wciąż miał nierówno pod sufitem, chociaż jako nastolatek przewinął się przez tabuny terapeutów. Jego akta zostały utajnione i na dobrą sprawę jest zdolny do służby, ale przecież zna swój umysł. Zna swoje ograniczenia i uprzedzenia. Chyba dobrze; świadomość własnych wad dawała mu pozór perspektywy w czasie wykonywania swoich zadań. Wszedł do pokoju hotelowego i postawił teczkę na stole. Opróżnił kieszenie, starannie dzieląc wszystkie drobne według nominału i układając je w rządkach. Swoje klucze, portfel i zegarek położył z równą dbałością. Rozpiął zamszową marynarkę i powiesił w szafie. Następnie usiadł i zdjął buty oraz skarpetki, a później także krawat i koszulę. Wreszcie ściągnął pasek, zwinął go i umieścił na stole obok pozostałych rzeczy, by na koniec rozebrać się z bielizny. Ustawił równo buty pod łóżkiem, a ubrania umieścił w torbie na pranie. Tak wyglądała jego rutyna po powrocie do domu, a powtarzanie kolejnych czynności przynosiło mu ukojenie. Porządek był ważny. Stanął nagi w ciepłym, nieco wilgotnym teksańskim powietrzu i zignorował mrowienie w okolicach twardniejącego członka. Doskonale wiedział, dlaczego ma wzwód, i żałował, że tak się dzieje. Nie potrafił oprzeć się pokusie przejrzenia swoich notatek z przesłuchania, mimo obiecujących informacji, jakie uzyskał po bardziej szczegółowym poszukiwaniu na temat Muhammada Rafiqa. Chociaż historia dziewczyny była przepełniona przemocą, opowiadała ją z tak sugestywnym zapałem i wyraźnym podnieceniem, że nie potrafił tego znieść. Źle to na niego działało, ale pod grubą warstwą obrzydzenia czaił się też wyraźnie przyśpieszony puls. Nie zrobi tego jednak. Nie zacznie fantazjować. Nie będzie się masturbować. Nie będzie próbował zaspokoić swoich popędów. W ten sposób poszedłby w złym kierunku, ponieważ wiedział, że na końcu
tej drogi czekały na niego drenujące z sił wyrzuty sumienia. Zamiast tego rzucił się na podłogę i rozpoczął serię pompek, ile tylko starczy mu sił. Zmęczył się, a mięśnie zaprotestowały. Druga nad ranem to nie jest odpowiednia pora do ćwiczeń, ciało wrzeszczało na niego, ale lepsze to niż alternatywa. Zmuszał się dalej do wysiłku, pot ciekł mu po plecach, żołądek podszedł do gardła, a osłabione ramiona mogły w każdej chwili ostatecznie się poddać... ale w końcu doprowadził się do stanu, kiedy jakiekolwiek podniecenie nie wchodziło w grę. Wtedy wziął prysznic i położył się do łóżka. Spał spokojnie, bez snów.
Siedem Caleb nie mógł zasnąć. Zrobił wszystko, co przyszło mu do głowy: wziął gorący prysznic, masturbował się, a potem usiadł w bibliotece Rafiqa i przeglądał książki. Nie potrafił czytać, ale niektóre tytuły zawierały obrazki. Przeszedł się po domu i odkrył przekąski w kuchni. Zjadł wszystkie gulab jamun i nawet teraz kąciki jego ust i palce pozostawały lepkie. Mimo to wciąż nie mógł spać. Gdzie się podział Rafiq? Serce zabiło mu mocniej na myśl o starszym mężczyźnie. Co jeśli nie wróci? Co jeśli coś mu się stało? Caleba zabolał brzuch. Nigdy wcześniej nie był sam. Zawsze ktoś kręcił się w pobliżu – jeśli nie inni chłopcy, to Narweh, a jeśli nie on, to być może klient. Caleb wstał i zsunął pościel oraz poduszkę na podłogę; łóżko było zbyt miękkie. Położył się na grubym dywanie i okrył kocem, który mu podarowano. Za oknem zawodził wiatr. Dlaczego Rafiq zostawił go samego? Podciągnął kolana do piersi i zaczął się kołysać. Żałował, że nie ma z nim RezA. RezA to jeden z brytyjskich chłopców, który dzielił z nim posłanie. Jeśli Caleb miał jakiegoś przyjaciela, był nim właśnie RezA. Po raz pierwszy od tygodnia jego myśli zaprzątał ktoś inny niż on sam. Skoro Narweh nie żyje, co się stanie z pozostałymi, z RezĄ? To prawda, że często się kłócili i czasami popychali siebie nawzajem w stronę wściekłości Narweha, ale to wcale nie znaczyło, że nic ich nie łączyło. Kiedy jeden z nich trafił na brutalnego klienta albo otrzymał wyjątkowo surową karę, ten drugi podawał mu pomocną dłoń, owijając rany bandażami albo przytulając dla pocieszenia. Caleb był mniejszy, prawdopodobnie młodszy, ale za to waleczny, za to RezA bardziej uległy i łatwiejszy do manipulowania. – Dlaczego tak łatwo przychodzi ci go złościć, Kéleb? Przecież wiesz, co ci grozi – szeptał często do Kéleba w ciemności, smarując jego skórę maścią. – Nienawidzę go. Prędzej go zabiję, niż zostanę jego pieskiem salonowym. Mogę być psem, ale nie jego psem. – Nie jesteś psem, Kéleb. – RezA pocałował go w czoło. – Jesteś głuptasem. – A ty jesteś pieskiem salonowym – odparł Kéleb z wymuszonym śmiechem. RezA też się zaśmiał i zakręcił słoiczek z maścią. Wstał po cichu, a potem na palcach udał się do swojego posłania na podłodze. – RezA! – wyszeptał Kéleb. – Co? – Kiedyś go zabiję. Po dłuższej przerwie RezA odpowiedział: – Wiem. Dobranoc, głuptasie. Caleb spełnił swoją obietnicę. Zamordował Narweha z zimną krwią. Za to nie zadał sobie trudu odnalezienia przyjaciela i nikomu w zasadzie nie powiedział, że jest wolny. Nie kazał im uciekać. Chciałby wyjaśnić to brakiem pomyślunku, ale to nieprawda. Po prostu się bał. Bał się, że wtedy staną przeciwko niemu, bo bez Narweha wielu z nich będzie musiało wybierać między biedą a nieznanym panem – a może nawet trudami niewolniczej pracy. Bał się również tego, że Rafiq uzna ich wszystkich, Caleba także, za zbyt wielkie obciążenie, a wtedy podzieli los kolegów. Dlatego po prostu pozwolił się wyprowadzić. Pozwolił sobie na szok i traumę po tym, co zrobił. Pozwolił sobie być ofiarą. Porzucenie nie byłoby wobec tego zbyt wielką karą.
Hałas wyrwał go z tego myślowego samobiczowania. Zamarł, zamieniając się w kamień, nasłuchując wszelkich dźwięków, które mogłyby świadczyć o tym, czy nadal jest sam w budynku i jeśli nie, to czy nagłe towarzystwo mogło oznaczać niebezpieczeństwo. Usłyszał odgłos delikatnie zamykanych drzwi, a potem znajome szuranie, gdy ktoś zdjął buty i postawił je przy wejściu. Caleb uznał te prozaiczne dźwięki za dobry znak, bowiem żaden potencjalny włamywacz nie zdejmowałby butów. Caleb chciał wyjść z pokoju, chciał sprawdzić, kto przyszedł, ale w dalszym ciągu nie opuszczał go strach. Rafiq był mu obcy, więc nie potrafił w pełni przewidzieć jego reakcji. Chłopiec doskonale pamiętał, jak został wrzucony do wanny i przytrzymywany przez silne ręce Rafiqa. Zadrżał na tę myśl. Kroki zbliżyły się do jego drzwi. Caleb spiął się jeszcze bardziej, mięśnie zabolały od wysiłku. Drzwi otworzyły się powoli, a Caleb mocno zacisnął powieki. Jeśli Rafiq spróbuje go zgwałcić, nie podda się tak łatwo. Gdzieś w głowie odezwał się głos, że powinien po prostu robić wszystko, o co go poproszą. Przeżyje. Będzie chciał umrzeć, ale znowu przeżyje. – Caleb? – W ciemności rozległ się szept Rafiqa. Chłopiec wstrzymał oddech i nie odpowiedział. – Śpisz? – zapytał jeszcze raz Rafiq i wydawał się spokojny; nie zagniewany czy skory do przemocy. Mimo to Caleb nadal nie chciał odpowiedzieć. W dalszym ciągu zaciskał powieki i próbował oddychać tak płytko i równo, jak tylko potrafił, aż w końcu drzwi się zamknęły i Rafiq odszedł. Caleb natychmiast poczuł ulgę, ale też żal. Znowu został sam. Sam ze swoim strachem w obcym, spowitym w mroku pomieszczeniu. Czym było teraz jego życie? Zabił kogoś. Zamordował. Nie dręczyły go z tego powodu wyrzuty sumienia – powtórzyłby to, gdyby miał ku temu okazję – ale co miał teraz począć ze swoim życiem? Kim zostać? Kim był Caleb? Zawsze sobie powtarzał, że pewnego dnia będzie wolny, ale nie zdawał sobie sprawy, że wolność może się wydawać taka... ogromna, zbyt niepewna. Teraz, gdy wreszcie ją zyskał, poczuł brak celu, a bez celu do czego sprowadzało się jego życie? Pozostał mu dług wobec Rafiqa i spłaci go, ale kiedy wypełni to zadanie, wątpliwości i pytania powrócą. Caleb przełknął strach i odrzucił koc, gotowy znaleźć odpowiedzi u jedynej osoby w jego życiu, która mogła je posiadać. Powoli otworzył drzwi i na palcach udał się do pokoju Rafiqa. Zawahał się przed wejściem, ale wreszcie zapukał. – Nie ma mnie tam – oznajmił Rafiq zza jego pleców. Caleb obrócił się i natknął na przenikliwe spojrzenie mężczyzny. – Prze-przepraszam – powiedział, jąkając się. – Nie spałem, kiedy wszedłeś, ale... – Wbił wzrok w gołe stopy. – Nie byłem pewien, po co przyszedłeś. – Caleb przełknął ślinę. Rafiq uśmiechnął się pod nosem. – I co postanowiłeś zrobić? Caleb wzruszył ramionami. – Nie wiem. Myślałem... że będę miał to z głowy, jeśli po prostu zapytam. Rafiq westchnął głośno, a Caleb cały się spiął, ale nie odsunął się od mężczyzny. – To bardzo odważne z twojej strony, chab, ale nie musisz się mnie obawiać. Nic ci nie zrobię. – A co zrobisz? – Caleb obruszył się, gdy nazwano go chłopcem. – Wątpię, bym zdążył zasłużyć sobie na twoją lojalność. Chciałem po prostu zobaczyć, czy wszystko w
porządku. Wyszedłem z domu bardzo wcześnie i obawiałem się, że moja nieobecność mogła być dla ciebie... stresująca. Caleb zmusił się do wzruszenia ramion, ale w duchu miał ochotę płakać z wdzięczności. Nikt obdarzony władzą nie przejmował się jego losem. Nikt nigdy nie wszedł do jego pokoju tylko po to, by sprawdzić, jak się czuje. Caleb wziął głęboki oddech i zdusił w sobie wszelkie emocje. Nie zamierzał okazywać słabości przed jedynym człowiekiem, który obiecywał uczynić go silnym. – Dziwnie było zostać samemu. Wcześniej, u Narweha, zawsze ktoś się kręcił, ale... nie wiem, co powiedzieć. Zjadłem wszystkie gulab jamun – wyznał nieśmiało. – Poszedłem też do biblioteki. Nigdy wcześniej nie widziałem tylu książek! Musisz wiedzieć wiele różnych rzeczy. Ale nie martw się! – Nagle się zdenerwował. – Nie potrafię czytać. Nie wtykam nosa w nie swoje sprawy. Oglądałem tylko obrazki. Przepraszam. Rafig zaśmiał się, a ten dźwięk nieco uspokoił chłopca. Całkiem się rozluźnił, kiedy dłoń mężczyzny wylądowała na jego głowie i poczochrała długie, jasne włosy. – Nic się nie stało, Caleb. Teraz to także twój dom. Jedzenie zostawiam dla ciebie, a książki możesz czytać, kiedy chcesz. Nauczę cię alfabetu. Caleb zamknął oczy, żeby nie wypuścić łez. Bez ostrzeżenia rzucił się w stronę Rafiqa i oplótł go chudymi rękami. Chciał wyrazić swoją wdzięczność. Chciał, żeby Rafiq przekonał się, jak wiele chłopiec mu zawdzięczał. Powoli, drżącymi rękoma, Caleb sięgnął do góry i przysunął twarz mężczyzny do siebie, by pocałować go w usta. Rafiq zamarł, ale nie powstrzymał chłopca, gdy jego język wsunął się między rozchylone wargi. Caleb w przeszłości wiele razy robił to z ludźmi, których nienawidził; z pewnością nie będzie miał problemu teraz, z kimś przez niego szanowanym. Młode ciało Caleba zareagowało na pocałunek i chłopiec naparł mocniej, w pogoni za ustami Rafiqa, jego smakiem. Mężczyzna go odepchnął. Caleb spanikował. Jeśli zostanie odrzucony, czeka go śmierć. Umrze ze wstydu, ponieważ był dziwką i nie znał innego życia. – Caleb, nie. – Nie będę walczył. Zrobię, co zechcesz – wyszeptał chłopiec drżącym ze strachu głosem. – W takim razie posłuchaj mnie teraz i przestań. – W głosie Rafiqa dało się słyszeć nutę pogardy. Caleb odsunął się i próbował wyminąć szybko Rafiqa, ale ten zastąpił mu drogę i złapał za rękę. – Przepraszam! Nie chciałem. Więcej tego nie zrobię. – Tym razem mówił rozpaczliwie, nie mogąc ukryć wstydu. Rafiq przyciągnął go do piersi i przycisnął mocno. – Nie jesteś już Kélebem. Nie jesteś psem i niczyją dziwką. Nie jesteś mi tego winien. Nie jesteś nikomu tego winien. Caleb rozpłakał się i przysunął bliżej. Nie potrafił nic z siebie wykrztusić. – Byłeś kiedyś z kobietą, Caleb? – wyszeptał Rafiq gdzieś wyżej. Chłopiec pokręcił głową. Widział je, oczywiście – Narweh trzymał też dziwki płci żeńskiej, ale odseparował je od chłopców. Kilka razy miał okazję zerknąć na ich ciała i zastanawiał się, jak by to było, gdyby ich dotknął, jednak nigdy tej przyjemności nie zaznał. Rafiq zaprowadził Caleba do jego pokoju i otworzył drzwi. Powoli wypuścił chłopca i nakazał mu
wejść do środka. Caleb niechętnie rozluźnił uścisk i potulnie ruszył w stronę posłania, które przygotował sobie na podłodze. – Do jutra – powiedział Rafiq swobodnym tonem. – Jutro zaczniesz się uczyć, by kiedyś zająć miejsce obok mnie. Będziesz mógł przebierać w kobietach. – Uśmiechnął się do zszokowanego chłopca, a potem zamknął drzwi. Caleb wciąż nie mógł zasnąć, ale teraz z zupełnie innych powodów. Pierwszy raz, odkąd pamiętał, ekscytowała go myśl o tym, co może przynieść następny dzień. * * Oczy Caleba otworzyły się w ciemności. Sen, wspomnienie, wciąż go nie opuszczało. Nagle znowu poczuł się jak młody chłopak, bojący się mroku, bojący się nieznanego, samotny. To dziwne, jak sen mógł przeobrazić się w rzeczywistość. Jak mógł przejąć kontrolę nad czyimś umysłem i wywołać emocje tak silne, że miały wpływ na ciało. Caleb poczuł gulę w gardle. Nie powinno jej tam być – przecież nie miał już nic wspólnego z tym przestraszonym chłopcem – a jednak jakoś się pojawiła. Serce waliło mu w piersi, a dłonie zrobiły się mokre od potu. Powtarzał sobie raz za razem, że to tylko sen, ale emocje kleiły się do niego jak gęsta melasa. Wielekroć próbował wyzuć się z tych uczuć, zmienić jedną stronę swojego psyche na drugą, nie mogąc zdecydować się między radością płynącą z pierwszego doświadczenia akceptacji a smutkiem, z jakim łączyła się wiedza o czekającej go przyszłości. RezA zginął. Rafiq spalił ciało Narweha tam, gdzie Caleb je zostawił – w domu. Wcale nie szukał ocalałych; nie ostrzegł żadnego z mieszkańców. Rafiq zdradził te informacje Calebowi po śniadaniu pewnego ranka, kiedy chłopiec wreszcie zebrał się na odwagę, by o to zapytać. Caleb opłakiwał śmierć ich wszystkich w odosobnieniu, gdy już ukarał się, parząc sobie skórę gorącą łyżką, której używał do mieszania fasoli. Czując ból, próbował wyobrazić sobie, co RezA musiał cierpieć przez ostatnie przerażające chwile swojego życia. Caleb zabił swojego jedynego przyjaciela, a sam doznał ran jedynie psychicznych, po oparzeniu zaś nie został żaden ślad. Caleb miał ochotę na kolejny prysznic, najlepiej tak gorący, by całkowicie wypełnił jego myśli, nie pozostawiając miejsca na nic innego. Wiedział jednak, że zachowuje się głupio i zapewne przyczyni się do większych obrażeń, niż mógłby wyleczyć, zanim przyjdzie mu wypełnić misję. Minęło dużo czasu, odkąd ostatni raz miał takie kompulsywne zachowania. Owszem, czasami potrzebował bólu, ale tego rodzaju potrzeby zazwyczaj rozciągały się na dłuższy czas. Natomiast w ciągu ostatnich tygodni już wiele razy musiał się im opierać. To nie mogło dłużej trwać. Rafiq zrobił to, co musiał zrobić. Żeby Caleb stał się człowiekiem, jakiego potrzebował Rafiq, żeby stał się człowiekiem, którym on chciał zostać, żaden świadek jego niewolnictwa u Narweha nie mógł przeżyć. Wtedy było mu trudno się z tym pogodzić, ale jako mężczyzna lepiej to rozumiał. RezA na jego miejscu zrobiłby to samo. Caleb przewrócił się na drugi bok i podniósł, żeby spojrzeć na leżącą na łóżku dziewczynę. Dużo się ruszała, jej nogi co jakiś czas podrygiwały pod pościelą. Calebowi wydawało się, że dziewczyna przez sen próbuje zmienić pozycję, ale ból jej na to nie pozwalał. Wróciły do niego jej słowa z samochodu:
Mógłbyś zrezygnować ze sprzedania mnie... Mogłabym zostać z tobą... i być z tobą? Westchnął, żałując, że sprawy nie są prostsze. Co powiedziałby Rafiq na tę prośbę? Czy to musiała być prośba? Caleb w końcu był mężczyzną, do tego niebezpiecznym. Wystarczyłoby, żeby tylko poinformował Rafiqa o swojej decyzji. Jak trudne byłoby stwierdzenie, że Kotek to stracona sprawa? Jednak, szczerze mówiąc, niczego by to nie naprawiło. Na zawsze będzie już jej porywaczem, a ona jego więźniem. Musiał przestać kręcić się w miejscu. Miał plan i powinien się go trzymać. Koniec historii. Kotek ruszyła się jeszcze na łóżku, jęknęła kilka razy, a potem otworzyła oczy. Jej klatka piersiowa uniosła się ostro i opadła głęboko. Najwyraźniej nie tylko Calebowi śniły się koszmary. Musiał jednak docenić to, że nie krzyczała i nie wołała go. Rozejrzała się tylko po pokoju i zauważyła Caleba, a potem odwróciła wzrok i się podniosła. – Dzień dobry – powiedział cierpko. Kiwnęła głową, ale nie odpowiedziała. Zsunęła pościel powolnym ruchem, potem wstała sztywno i ruszyła do łazienki. Zamknęła drzwi i w ciągu kilku sekund Caleb usłyszał szum wody. Zastanawiał się, jak zamierza skorzystać z toalety, ponieważ zamiast sedesu była tylko dziura w podłodze, nad którą trzeba było kucać. Trudno będzie jej utrzymać równowagę ze względu na urazy, ale pomyślał, że może w tej chwili potrzeba intymności była dla niej ważniejsza niż potrzeba pomocy. Caleb zajął się sprzątaniem pokoju i zbieraniem rzeczy, których potrzebował tego dnia. Żadne z nich nie miało zbyt wiele ubrań, ale został im już tylko jeden dzień podróży, więc nie był to problem. Przejrzał zakupione wcześniej jedzenie i znalazł banany, a do tego jakieś bułeczki z malinami. W sam raz na śniadanie. Oprócz tego zostało im jeszcze sporo butelek wody. Spojrzał na zegarek i zdziwił się, że jest dopiero piąta trzydzieści. Im szybciej wyruszą w drogę, tym lepiej. Dotrą do Tuxtepec na kolację, nawet jeśli dojazd zajmie im dwanaście godzin. Będzie musiał zatrzymać się w mieście przed wyjazdem. Caleb sięgnął po telefon i zadzwonił do Rafiqa. – Salaam. – Dlaczego nie odbierałeś? – Mam ci się tłumaczyć? – A dlaczego nie, do cholery? Jesteśmy partnerami, czy może Jair wskoczył na moje miejsce w ciągu ostatnich dwóch dni? Rafiq zaśmiał się. Właśnie tego rodzaju śmiech Caleb musiał znosić przez te wszystkie lata – lekceważący, drwiący śmiech, który miał przypomnieć Calebowi, kto tu jest szefem. – Nie bądź dziecinny. To przez ciebie nasza ostatnia rozmowa przybrała wrogi ton. Jair z pewnością nie zajmuje pozycji godnej twojej zazdrości. – Nie jestem zazdrosny, tylko poirytowany, a ty jeszcze pogarszasz sprawę. Gdzie jesteś? – A gdzie ty jesteś, Caleb? I co z dziewczyną? Caleb wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze z dala od telefonu. Nadeszła chwila prawdy. – Dojechaliśmy do Zacatecas. Powinniśmy dotrzeć do Tuxtepec najpóźniej nad ranem. – Nad ranem? – upomniał go Rafiq. – Jesteś zaledwie dzień jazdy od Jaira i twoich zakładników, dlaczego miałoby ci to zająć tak długo? – To przez dziewczynę i jej urazy. Muszę się często zatrzymywać.
– Wzbudzisz podejrzenia, jeżdżąc z nią – powiedział Rafiq i zamilkł na moment; jego oddech był równie zgrzytliwy co ton. Caleb przyszykował się na najgorsze. – Ona jest ostatnią częścią naszego planu, Caleb. Musi być gotowa. Musi być idealna. Jeśli nie możesz tego zrobić, sam chętnie się nią zajmę. Caleb zacisnął szczęki z taką siłą, że usłyszał trzask. – Przestań mnie kwestionować. Wiem, co muszę zrobić. O niczym innym nie myślę. – A co z zakładnikami? Jakie masz plany wobec nich? – Zemstę. Oczywiście. Rafiq zaśmiał się. – No i to chciałem usłyszeć, Khoya. Zaczynałem się martwić. Postaraj się tym razem panować nad sobą. Słyszałem, że tych dwoje może nam się przydać. W piersi Caleba zrodziło się dziwne uczucie. – Gdzie jesteś? – Blisko. – Świetnie. Zakładam, że zobaczymy się niedługo. Rozłączył się, zirytowany. Kotek wyszła z łazienki i wydawała się trochę zagubiona. Wydarzenia z zeszłej nocy nieco zmieniły ich relacje i zadaniem Caleba było utrzymanie tego stanu. Położył telefon na stole i podszedł do swojej niewolnicy. Dziewczyna znieruchomiała, gdy się do niej zbliżył, wbiła wzrok w podłogę i złożyła ręce z przodu. Jej zdenerwowanie było wyraźne i pociągające. Caleb przeciągnął dłonią po jej twarzy, starannie omijając siniaki, a potem odgarnął jej włosy na plecy. – Kiedy wchodzisz do pomieszczenia i nie wiesz, czego oczekuje twój pan, uklęknij obok niego. Kotek bez ociągania wykonała jego polecenie, chociaż ze względu na urazy musiała bardzo powoli opuścić się na podłogę. – Dobrze – szepnął Caleb. – A teraz rozsuń kolana, usiądź na piętach, połóż ręce na udach i skłoń głowę. Twój pan powinien mieć możliwość oglądania każdej części twojego ciała i pewność, że nie ruszysz się, dopóki nie dostaniesz takiego polecenia. Rozumiesz? – Tak – powiedziała cicho dziewczyna z pewnym wahaniem – panie. Nieśmiało klęknęła zgodnie ze wskazówkami. Miała na sobie koszulkę nocną, która skrywała jej ciało przed Calebem, ale znał je na tyle dobrze, by wiedzieć, jaki wspaniały widok go omijał. Jego organizm natychmiast zareagował. – Licom wwierch to komenda po rosyjsku. Gdy ją usłyszysz, połóż się na plecach i rozsuń kolana, a potem unieś je do piersi. Nogi przytrzymaj pod kolanami. Kotek zrobiła, jak kazał, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. Caleb zaczął szybciej oddychać pod wpływem podekscytowania. W końcu była uległa i słuchała jego poleceń. Uderzyło mu to do głowy, ale też poczuł ukłucie w sercu, bo uczył ją poleceń po rosyjsku. – Licom wwierch – powtórzył ostrym tonem i z poważną miną. Usta Kotka wygięły się nieco w grymasie niezadowolenia, a broda zadrżała pod wpływem wstrzymywanego płaczu, ale kiwnęła głową. Boleśnie powoli położyła się na podłodze. Spojrzała w sufit, a niechciane łzy spłynęły jej po policzkach we włosy.
To nie było dla niej łatwe. Caleb się tego spodziewał, jednak w przyszłości czekały ją przecież o wiele trudniejsze wyzwania. Dręczyły go wyrzuty sumienia, ale też pożądanie, intensywne podniecenie pulsujące w żyłach. Poczucie żalu nie miało szans w potyczce z chęcią posiadania pełni władzy nad Kotkiem. Już dawno zaakceptował to, że tego rodzaju pragnienia czynią go chorym i zdeprawowanym człowiekiem. – Twoje nogi, Kotku. Ułóż je jak trzeba. Patrzył, jak dziewczyna powoli unosi nogi, a sam omal nie zgiął się wpół pod wpływem pożądania, gdy jej dłonie pociągnęły koszulkę nad kolana i uda. Nie spodziewał się, że rozbierze się przed nim. Jego penis poruszył się niespokojnie zgodnie z rytmem uderzeń serca, napełniając się, wydłużając i prosząc, by go wypuścić. Kotek podsunęła wyżej kolana, a dłonie zwinięte w pięści zacisnęły się na koszulce na wysokości talii. Jej cipka była teraz dobrze widoczna, różowe wargi rozchylone i zaczerwienione, maleńka łechtaczka wyglądała spod swojego kapturka. Caleb wciągnął gwałtownie powietrze. Mógłby gapić się na nią przez wieczność, ale to nie jego pożądanie było celem tego ćwiczenia. W ten najprostszy z możliwych sposobów chciał na nowo określić ich role. Dzisiejszego dnia nie będzie wybuchów w drodze, nie będzie kłótni i pytań o jej przyszłość. – Naprawdę jesteś piękna, Kotku. Jęknęła. – Słucham? – warknął. – Dziękuję, panie – poprawiła się. – Bardzo dobrze, Kotku. Możesz opuścić nogi. Jej ruchy były szybsze, niż się spodziewał przy jej urazach, ale nie skomentował. Zignorował także pociąganie nosem. – Liag na żiwotie znaczy leż na brzuchu. Rozumiesz? Dziewczyna zaszlochała, kiwając głową. – Tak, panie. – W takim razie wykonaj. – Będzie bolało. – Przynajmniej spróbuj. Zawsze staraj się wykonywać polecenia. Martwienie się o to, czy jesteś w stanie, zostaw mnie. Wróć do pozycji wyjściowej, plecami do mnie – powiedział Caleb tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Liag na żiwotie. Z ust Kotka wydostał się jęk, ale szybko zacisnęła wargi i wstrzymała oddech, próbując niczym żółw przewrócony na skorupę położyć się na brzuchu. Caleb zdusił w sobie chęć, by jej pomóc. Sytuacja przypominała mu pierwszy raz, kiedy mu się sprzeciwiła. Jej piersi zaróżowiły się wtedy od wymierzonych przez niego klapsów, ale w końcu mu uległa. Miał wrażenie, że od tamtej chwili minęły wieki. Zajęło jej to minutę czy dwie, ale w końcu przyjęła odpowiednią pozycję. Caleb podziwiał jej pośladki spoczywające na gołych stopach. – A teraz pochyl się do przodu, podnosząc pośladki. Normalnie kazałbym ci wyciągnąć ręce do przodu, ale teraz ułóż je tak, jak ci wygodniej. Kotek ze stoickim spokojem wykonała polecenie. Postanowiła skrzyżować ramiona na piersi,
opierając jednocześnie bok twarzy o podłogę. Koszulka zasłaniała Calebowi widok. Zrobił krok do przodu i podciągnął materiał na plecy, odsłaniając pośladki. – Och, Kotku. Naprawdę podobasz mi się taka. Bardzo. Powiedział samą prawdę. Nie potrafił się powstrzymać przed dotknięciem jej wypiętych pośladków i powolnym ich rozsunięciem. Kotek zadrżała, ale poza tym raczej nie poruszała się pod jego wędrującymi dłońmi. – Mogę cię dotknąć? – zapytał z nutką wyzwania. Na kilka sekund zapadła cisza, a potem padła odpowiedź: – Tak, panie. Caleb uśmiechnął się. Właśnie takich słów oczekiwał i takie powinny paść z jej ust. Robiła postępy. – Bardzo dobrze, Kotku. Jestem z ciebie dumny – powiedział. Pogłaskał delikatną skórę wewnętrznej strony ud. Dziewczyna wypuściła gwałtownie powietrze, co on uznał za oznakę desperacji. Nie było jej łatwo poradzić sobie z tym wszystkim, zwłaszcza po traumie z ostatnich kilku dni. Dobrze jej szło i był z niej dumny. Tyle wystarczało. Z powrotem zasłonił jej pośladki i nakazał przyjąć pozycję wyjściową. Łzy płynęły jej po policzkach, a zmęczenie odbierało urodę twarzy, ale Caleb i tak ją pocałował, żeby odzyskała spokój. Po podaniu leku przeciwbólowego nakarmił ją, podczas gdy ona siedziała mu między nogami, akceptując wszystko, co jej dawał.
Osiem Dzień 9: Doktor Sloan nie pyta o przyczynę mojego płaczu. Podejrzewam, że po prostu ją zna. Wolałabym, żeby zapytała. – Wiem, co sobie myślisz – mówię, ale to brzmi jak oskarżenie. Doktor Sloan chrząka. – Co myślę? – Że Caleb jest potworem i okrutnikiem, a ja jestem głupia, bo go kocham. Kręci głową, nieco cierpko, a potem odpowiada chłodnym tonem: – Nie uważam cię za głupią. Jeśli już, za niezwykle odważną. Prycham. – Jasne. Jestem odważna. Reed powiedział to samo. Usłyszałam skrobanie jej długopisu; robiła notatki. – Cóż, w takim razie masz potwierdzenie. Twoim zdaniem nie wykazałaś się odwagą? – Niespecjalnie. Po prostu zrobiłam to, co musiałam. Caleb zawsze powtarza, że człowiek robi to, co musi, żeby przetrwać. Liczy się wyłącznie przetrwanie. – Nie uważasz, że przetrwanie wymaga odwagi? – Nie wiem. Myślisz, że koleś, który odciął sobie rękę, żeby uwolnić się z pułapki, jest odważny? To tylko instynkt. – Nazywa się to reakcją walki lub ucieczki i pierwszy wybór jest zdecydowanie bardziej odważny od drugiego, w zależności od warunków. W twojej sytuacji podjęta przez ciebie decyzja była aktem odwagi. Jesteś tutaj, Olivio. Przetrwałaś. – Wolałabym, żebyś nie zwracała się do mnie w ten sposób. Nie lubię tego imienia. – Wolisz pannę Ruiz? Agent Reed mówił, że nie przeszkadza ci to. – Tak? Co jeszcze o mnie mówił? Uśmiecha się pod nosem i nagle zaczynam mieć podejrzenia co do ich relacji. Nie podoba mi się, że rozmawiają na mój temat. – Praca wymaga od nas konsultowania twojej sprawy, panno Ruiz. Wymieniamy się notatkami i informacjami, a także wszelkimi komentarzami. Przecież już ci o tym mówiłam. – Wiem. Co ci o mnie powiedział? – Reed w dziwny sposób budzi moją ciekawość. Nie wiem, co jest w nim takiego, ale zdecydowanie coś musi być. – Powiedział, że jesteś wredna – odpowiada, ale widzę uśmiech w jej oczach. Ja też się trochę uśmiecham. Reed wcale tak nie powiedział. – Wróćmy do tematu. Dlaczego nie uważasz się za odważną? Wzdycham. – Sama nie wiem. Chyba... Jestem tutaj, a właśnie tego chce Caleb. – Zapada niezręczna cisza. Gubię się w myślach. Tego chce Caleb. Myślałam, że robię wszystko, czego chciał, próbowałam zadowolić go najlepiej, jak potrafiłam, jednak ostatecznie... Ale chyba nie ma to znaczenia. – Cały czas mówisz o nim w czasie teraźniejszym... Dlaczego? Oczami wyobraźni widzę jego twarz, tak piękną, tak smutną. Ma policzek umazany krwią, ale nie obchodzi mnie to. Nie obrzydza mnie już nic. To twarz mężczyzny, którego kocham; nigdy innego nie
kochałam i trudno mi sobie wyobrazić, bym miała pokochać. Ocieram kolejne łzy. Ten sukinsyn. – Tak jest łatwiej – wyjaśniam w końcu. – Nie podoba mi się myśl, że odszedł. Sloan kiwa głową. – Śmiało. Opowiedz mi, co się wydarzyło. – W zasadzie nic szczególnego. Po śniadaniu pomógł mi się ubrać, potem mnie związał i zakneblował, a sam wyszedł na kilka godzin. Teraz już wiem, gdzie się udał – do banku – ale nie mam pojęcia, czy powinnam powiedzieć o tym Sloan. Z drugiej strony, Reed już się dowiedział o pieniądzach. – Poszedł do banku – dodaję. Sloan przegląda papiery i robi notatkę. – Dlaczego nie ma tu Reeda? Dlaczego nie rozmawiacie ze mną jednocześnie? – Agent Reed i ja mamy zupełnie inne zadania. Jego interesuje śledztwo, podczas gdy mnie interesujesz najpierw ty, a dopiero potem dobro śledztwa. – Czyli on ma mnie totalnie w dupie. Nie szokuje mnie ta informacja. Wiedziałam o tym wcześniej, jednak gdy powiedział mi to ktoś w twarz, i tak zabolało. – Wcale tak nie twierdzę. Nie przekręcaj moich słów – wyjaśnia Sloan. Myślę, że przeze mnie poczuła się nieswojo, ale nie mam pojęcia dlaczego. – Słyszałam też, że go pocałowałaś. Z wrażenia opada mi szczęka. Otwieram szeroko oczy. Nie mogę uwierzyć, że jej o tym powiedział! Dlaczego to zrobił? – No i? Na mojej twarzy rozlewa się rumieniec i jestem pewna, że powodem są po równi gniew i wstyd. Tej strony Sloan jeszcze nie widziałam. Uniosła brew, a kąciki ust zacisnęły się nieco. – Nie jestem twoim wrogiem, więc przestań się zachowywać, jakby było inaczej. Powiedział mi, bo się o ciebie martwi, a ja wspominam o tym wyłącznie dlatego, że dopiero co opowiadałaś, jak to zupełnie go nie obchodzisz. – Dobra! Pocałowałam go. Odwróciłam wzrok i spojrzałam w okno. Tylko Reed przesłuchuje mnie w pokoju dla przedszkolaków. Chyba wywołuję w nim niepokój. I bardzo dobrze. – Dlaczego? – Ponieważ miał coś, czego chciałam. Wypluwam z siebie te słowa i chociaż wiem, w jakim stawiają mnie świetle, nie przejmuję się tym. Zafiksowałam się na gołębiu, który łazi w tę i z powrotem po parapecie za oknem. Zazdroszczę mu. Jego nie obchodzi nic poza jedzeniem, spaniem i sraniem na ławki w parku. To dopiero życie. – Czy to jedyny powód? – Sloan stara się nadać swoim słowom niewinny ton, ale wiem, że ona zawsze ma jakąś ukrytą motywację, nawet gdy mówi o kreatywnym wypychaniu pluszaków. Łatwo przyszłoby mi zapomnieć o tym, że jest agentką FBI i została wyszkolona do zajmowania się takimi przypadkami jak mój. Wydaje się bardzo empatyczna, a może nawet wrażliwa, ale nie wspięłaby się na to stanowisko, gdyby nie była wilkiem w owczej skórze. Odwracam wzrok z dala od okna i w stronę Sloan. Zmuszam się do bezwstydnego uśmiechu. – Jesteś zazdrosna, Janice?
Nie waha się ani sekundy. – O co, Olivio? Znowu się uśmiecham i tym razem na jej twarzy również pojawia się uśmiech. O tak, Sloan ma pazurki. Podoba mi się to. Odbijamy piłeczkę przez kilka minut. Ona zadaje mi pytanie, ja w odpowiedzi pytam ją o to samo, a ona obraca je przeciwko mnie. Wydawałoby się, że rozmowa nie ma sensu, jednak moim zdaniem obie dowiadujemy się czegoś pożytecznego na swój temat. Mimo to wolałabym gadać z Reedem. I mówię to Sloan wprost. – To nic nowego. Wiele ofiar przemocy pociągają silni, autorytatywni mężczyźni... jak agent Reed. Często też kopiują zachowanie, jakie wymuszali na nich dręczyciele, zwłaszcza jeśli chodzi o zachowania seksualne. Podziałało to na mnie jak płachta na byka. – Skończ. Skończ z tą gównianą psychoanalizą. To był jeden pieprzony pocałunek, nie obietnica wiecznego oddania. I zapamiętaj sobie, że nie jestem załamaną psychicznie ofiarą gwałtu, którą musisz na nowo poskładać. Nic mi nie jest. Znowu płaczę i nienawidzę siebie za to. Dlaczego moje oczy nie przestają przeciekać! – Przepraszam, Livvie. Nie chciałam cię zdenerwować – mówi Sloan. Wydaje się szczera, ale wkurza mnie bardziej niż sugestią, że potrzebuję terapii. A nie potrzebujesz? Przecież sama siebie nie poznajesz. Nie wiesz, co ze sobą teraz począć. – Myślę, że wystarczy na dzisiaj. Masz dosyć? Możemy iść na lunch do stołówki. Potem możemy też pograć w karty w sali rekreacyjnej. Albo w warcaby. Uwielbiam warcaby. – Sloan? – Tak? – Znowu to robisz. Ocieram łzy z twarzy i wysmarkuję nos w chusteczkę – dziwnym zbiegiem okoliczności znajdują się tuż przy łóżku. Sloan wzdycha głęboko i odchyla się na krześle. Ma nieprzenikniony wyraz twarzy, jakby sama nie wiedziała, co czuje albo myśli, albo co chce powiedzieć. Wreszcie jednak kiwa głową sama do siebie i otwiera usta. – Nie uważam cię za chorą. Nie chcę cię „psychoanalizować”. No... – śmieje się bez radości – przynajmniej nie na głos. Ale uważam, że nad kilkoma rzeczami będziesz musiała popracować. Wiele przeszłaś przez ostatnie kilka miesięcy i w zasadzie jestem pod wrażeniem, że jesteś w tak dobrym stanie. Powinnaś być wrakiem człowieka, a masz tylko kilka zadrapań. A to, uwierz mi, można naprawić. Mnóstwo osób chce ci w tym pomóc. Przełykam głośno ślinę. Nie chcę już płakać. Nie wiem, czego chcę, oczywiście oprócz Caleba. Myślę, że chętnie wróciłabym do willi, gdyby to oznaczało, że mogę znowu być z nim. Jeszcze raz wszystko bym przeżyła. Wiem, że to nie jest zdrowy objaw, i boję się, że może, choć trochę, Sloan i Reed mają rację. Mam nie po kolei w głowie i żadne z moich uczuć nie jest prawdziwe. Nie wiesz, czego chcesz, Livvie. A co wydaje ci się, że chcesz, zostało ci wpojone przez pranie mózgu. Nawet Caleb powiedział, że moja miłość do niego nie jest prawdziwa, ale... ja ją czuję. Czuję ją
mocniej i głębiej niż cokolwiek innego przez całe dotychczasowe życie. Myślę, że gdy okaże się, iż oni mają rację... dopiero wtedy naprawdę się załamię. Przetrwanie... nie ma nic ważniejszego niż przetrwanie. * * Poranek był chyba całkiem w porządku. Nie miałam ochoty gadać ze Sloan, ale gra w warcaby okazała się nawet przyjemna. Zauważyłam, że przez cały czas mi się przyglądała, a do tego zadawała mnóstwo znaczących pytań pod przykrywką prowadzenia trywialnej rozmowy, ale przez większość czasu gadałyśmy po prostu o życiu poza szpitalem. Wiele mnie ominęło przez całe lato. Po pierwsze, przegapiłam rozdanie dyplomów. Nie wiem, jakie uczucia to we mnie wywołuje. Chyba nieszczególnie się tym przejmuję, ale to trochę dziwne wrażenie. Cztery miesiące temu ukończenie szkoły wydawało się takie ważne. Miałam idealne oceny przed wyjazdem. Wyjazdem. Zabawne. Nicole poszła do college’u. Dzwoniła kilka razy do szpitala i trochę porozmawiałyśmy, jednak o niczym istotnym. Unikam poważnych rozmów. Zaproponowała, że zostawi szkołę na kilka tygodni, żeby mnie odwiedzić, ale poprosiłam, żeby się nie fatygowała. Nic mi nie jest, a poza tym mam sporo spraw na głowie. To niesamowite, jak łatwo przyszło mi ją odwieść od tego pomysłu. Życie toczy się dalej. Nawet jeśli twoje się skończyło. Sloan już wyszła, ale zapowiedziała, że jeszcze wróci. Zupełnie jakbym ją o to prosiła. Ona jest nienormalna. Wezmę „Odpowiedzi na pytania, których nikt nie zadał” za sto punktów. Mimo to chciałabym mieć coś innego do roboty prócz leżenia i oglądania telewizji. Zrobiłam nalot na bibliotekę, ale nic szczególnego nie znalazłam. Reed powinien niedługo przyjść na rozmowę (raczej przesłuchanie) i podświadomie ekscytuję się nieco jego odwiedzinami. Kiedy się na mnie wścieka, dostrzegam w jego brązowych oczach cień Caleba. To głupie, ale żyję chyba tylko dla tych przebłysków. Nie czuję już bólu – i to już od kilku dni. Zniknęły wszystkie siniaki, a rany się zasklepiły. Kiedyś i one się zagoją, zupełnie jakby wszystkie dowody na czas spędzony z Calebem zostały zatarte. Gdyby ktoś miesiąc temu powiedział mi, że będę smutna z powodu gładkiej skóry, nazwałabym go idiotą i palnęła jeszcze w łeb dla lepszego efektu. A jednak proszę, oto ja – dziewczyna bez skazy i bez powodu, by dalej żyć. – To nieprawda, Zwierzaczku. Masz mnóstwo powodów – szepcze mi do ucha widmo Caleba. Nie wiem, czy jego głos w mojej głowie to zdrowy objaw, ale mam to gdzieś. Tylko tyle mi zostanie, gdy rany się wygoją. Nie mogę z niego zrezygnować. Poza tym wiem, że głos nie jest prawdziwy, chociaż bardzo tego żałuję. Lubię odtwarzać jego głos w głowie w nocy, kiedy w szpitalu robi się cicho i mogę skoncentrować się na tym, by stworzyć Caleba tak realnego, jak się tylko da. Rozkładam nogi i pieszczę się palcami, przypominając sobie jego usta ssące moje piersi i dłoń zataczającą kółka wokół łechtaczki. Jeśli naprawdę się postaram, słyszę go i czuję; nawet zapach potrafię przywołać, a jednak nigdy nie mogę sprawić, by mnie pocałował. Zazwyczaj płaczę po szczytowaniu. I właśnie takich rzeczy nie mówię Sloan. Jestem pewna, że sprawiłoby jej to ogromną radochę.
Dobrze wykorzystuję czas oczekiwania na przyjście Reeda; biorę prysznic i wkładam to jakże seksowne wdzianko pacjentki psychiatryka: szare spodnie i koszulkę. Myślałby kto, że ze względu na otoczenie dadzą coś w weselszych kolorach. Z drugiej strony, jak przypominam sobie pokój dla przedszkolaków, to zmieniam zdanie – z moją karnacją żółć to nie najlepszy pomysł. Przynoszą lunch i grzebię w rozciapanej marchewce, zjadam polaną sosem, ale mimo to wciąż pozbawioną smaku wołowinę, a potem popijam wszystko mlekiem. Na deser mam zieloną galaretkę. Jako ofiara porwania dostawałam lepsze jedzenie niż jako pacjentka. Śmieję się w duchu z własnego dowcipu. – Stało się coś zabawnego, panno Ruiz? Podnoszę wzrok i widzę agenta Reeda. – Tak – odpowiadam – coś bardzo zabawnego. Uśmiecha się; nie pokazując zębów, ale nadal ładnie. Zastanawiam się, czy Reed ma dziewczynę. Nie widzę na jego palcu obrączki. Jak wyglądałaby dziewczyna Reeda? – Opowiesz, czy najpierw spróbujesz wymusić na mnie jakieś obietnice? Wchodzi swobodnym krokiem do mojego pokoju i staje obok łóżka. – Zabawny jesteś, Reed. Ja miałabym wymuszać coś na tobie? – Uśmiecha się i wzrusza ramionami. Robię tak samo. – Śmiałam się, bo mają tu paskudne jedzenie, a Caleb lepiej mnie karmił. Czuję się, jakbym dopiero teraz została porwana. – Wystarczy słowo, a wyślą cię do Pentagonu. Słyszałem, że serwują tam co czwartek rewelacyjne spaghetti. Stawia teczkę na krześle i opiera się o ścianę. – Jejku, dzięki, ale chyba zniosę jakoś to żarcie. Jeśli mają mnie stąd gdzieś wywieźć, to tylko do mojego nowego domu w jakimś miasteczku na środkowym zachodzie, w którym postanowicie mnie ukrywać. – Posłałam mu najsłodszy protekcjonalny uśmiech, na jaki było mnie stać. – A tak przy okazji, jak idzie załatwianie tej sprawy? Reed kręci głową niewzruszony. Właściwie to nie spodziewałam się po nim innej reakcji. Koleś nigdy nie poddaje się emocjom... o ile się go nie pocałuje. Uśmiecham się znowu, tym razem szerzej, pokazując wszystkie zęby, a do tego ani trochę słodko. Wpadła mi do głowy obiecująca myśl, wygląda bowiem na to, że tylko ta jedna cecha nas łączy. – Przejdźmy od razu do sedna, panno Ruiz. Zrobiłem dodatkowy research na temat twojego chłopaka i jego przyjaciół terrorystów, w związku z czym mam do ciebie kilka pytań. Zacznijmy od tego: kiedy poznałaś Muhammada Rafiqa? Tylko Reed potrafi w okamgnieniu zrujnować nawet najprzyjemniejszą chwilę. Facet jest robotem zaprogramowanym tylko na jeden cel: złapanie złoczyńców za wszelką cenę. Szanowałabym go za to, gdyby nie próbował zniszczyć mi życia. W czym zresztą znowu przypomina mi Caleba. – Nie na tym skończyliśmy, Reed. Pozwoliłeś mi opowiedzieć całą historię. Wzdycha. – Doktor Sloan zadzwoniła do mnie po wyjściu ze szpitala. Później dostanę wszystkie jej notatki, ale na razie dowiedziałem się tyle, że jedyne, co udało jej się z ciebie wyciągnąć po całym dniu, to przyznanie, że to Caleb zostawił ci pieniądze w Zacatecas. Trochę dziwne, że oddał dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów dziewczynie, którą planował sprzedać. Zdecydowanie chciałbym o tym porozmawiać, ale w tej chwili najważniejsze są informacje na temat Rafiqa. Kiedy go poznałaś?
Reed przyszedł tutaj niecałe dziesięć minut temu i już zdążył mnie wkurzyć. – Nie wiedziałam, że właśnie to poszedł załatwiać. Dopiero później przekonałam się, że zostawił mi pieniądze. Po chwili dociera do mnie pełne znaczenie jego słów i wtedy zaczynam gniewać się także na Sloan. Jedyne, co udało jej się osiągnąć po trzech godzinach gadania, to informacja, że Caleb poszedł do banku? Ach, to było wredne. Ostatnio wszyscy mnie zaskakują. – Rafiq, panno Ruiz. Kiedy go poznałaś? Reed najwyraźniej zrezygnował z nakłaniającej do zwierzeń atmosfery pokoju dla przedszkolaków i postanowił przesłuchać mnie, gdy leżę we własnym łóżku. Żaden problem. – Był w Tuxtepec, kiedy się tam pojawiliśmy – szepczę. Nie tę część historii chciałam opowiadać, ale wiem, że muszę to zrobić. Prawda jest taka, że chcę, by Reed dotarł na aukcję. Chcę, żeby złapał tych sukinsynów i wypuścił niewolników. Jestem im to winna. Jestem to sobie winna. Jestem to winna Calebowi. – Czekał na nas. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywa. Reed wyciąga z kieszeni dyktafon, włącza nagrywanie i kładzie urządzenie na łóżku. – To pomoże mi przyjrzeć się szczegółom twojego zeznania później. Wiem, że to trudne, panno Ruiz. Twoim zdaniem specjalnie ci to utrudniam, ale to nieprawda. Ja po prostu chcę wykonywać swoje zadania i sprawić, by ci ludzie zapłacili za to, co zrobili tobie i wielu innym dziewczynom oraz dzieciom. Bo dzieci też sprzedawano... wiedziałaś o tym? Potrząsam głową, zaprzeczając. Nienawidzę go za to, że mi o tym powiedział. Nie mogę znieść myśli o cierpiącym dziecku. Skończyły się dowcipy i przekomarzanie. Reed podnosi neseser i stawia na podłodze, a potem siada na krześle. Chrząkam i otwieram usta, żeby rozpocząć swoją opowieść. * * Nie wiem, o której dokładnie godzinie dojechaliśmy na miejsce, ale słońce zaszło dosłownie chwilę wcześniej. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele po drodze. W zasadzie chyba wszystko, co miałabym do powiedzenia Calebowi, skończyłoby się karą. Serce biło mi w piersi, jakby tatuowało mi od środka wzór, gdy jechaliśmy wzdłuż pozornie niekończącego się podjazdu. Właściciel posiadłości musiał być bogaczem wymagającym absolutnej prywatności. Wysokie drzewa skrywały cel naszej podróży, ale gdzieś w oddali widziałam światła. Już niedługo. Niedługo stracę wszystko, co było dla mnie ważne. Karciłam się w myślach za to, że nie podjęłam więcej prób ucieczki, nawet jeśli ledwo szłam, a co dopiero mówić o bieganiu. Mimo to uważałam, że powinnam była spróbować, nawet jeśli miałoby się to skończyć śmiercią. Możliwe, że taki koniec byłby lepszy niż to, co mnie czeka. Wiedziałam, że kiedy Caleb zaprowadzi mnie do środka, zostanę niewolnicą seksualną do końca swojego życia. Caleb powiedział, że tylko na dwa lata, ale jakoś w to nie wierzyłam. Jak mogłabym uwierzyć? – Nie płacz, Kotku. Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić. Bądź posłuszna, a nic ci się nie stanie. Słowa Caleba miały mnie uspokoić, ale wypowiedział je jakoś beznamiętnie. Jakby on sam w to nie wierzył.
Objęłam się mocniej ramionami i zamknęłam oczy, żeby jakoś opanować emocje. Powtarzałam sobie, że dam radę, że przetrwam i wydobrzeję na tyle, by uciec. Nie mogłam stracić nadziei. Ktoś mnie uratuje. Nagle samochód się zatrzymał, a mężczyzna ubrany w smoking zapytał Caleba o zaproszenie. Kusiło mnie, żeby zawołać o pomoc, ale miałam przeczucie, że nieznajomy wie dokładnie, z jakiego powodu przywieziono mnie tutaj, a przecież nie mogłam udowodnić Calebowi, że nie mylił się co do mnie i faktycznie spróbuję uciec przy pierwszej okazji. To była prawda, ale on nie potrzebował potwierdzenia. – Nie mam zaproszenia, ale zostałem zaproszony. Jestem Caleb. Wystarczyło, że wyjawił swoje imię, to wszystko. Mężczyzna nakazał nam gestem dalszą jazdę, a po chwili Caleb zatrzymał samochód, po czym obszedł go i otworzył mi drzwi, by złapać mnie za ramię i powoli pociągnąć w stronę wejścia, podczas gdy ktoś inny przejął auto. – Sama mogę iść! – Wywinęłam się z rąk Caleba, ignorując ostry ból w ramieniu. Szlochałam, zupełnie nad sobą nie panując. Nie mogłam uwierzyć w to, co się działo. Umrzesz tutaj. Przestań maszerować wprost w paszczę własnej zguby. Stanęłam. – Caleb. Proszę, proszę, nie każ mi tam iść. Proszę. Proszę! Odwróciłam się, by biec, ale ręce Caleba otoczyły mnie, zanim zdołałam zrobić pierwszy krok. Opierałam się, a ból promieniował z każdej części mojego ciała, ale w szczególności z ramienia. Dłoń Caleba zakryła mi usta, a ciało przycisnęło się do moich pleców i unieruchomiło. – Kotku, ani mi się waż! – Na wpół wyszeptał, na wpół warknął mi do ucha. – Ostrzegałem cię, byś nie zwracała się do mnie po imieniu. Ostrzegałem, żebyś nie uciekała. W ten czy inny sposób wejdziesz do środka i nic na to nie poradzisz. Zaakceptuj to. Weź głęboki oddech i zaakceptuj swój los. Jęknęłam i pociągnęłam nosem, ale musiałam też przyznać, że dzięki bliskości Caleba powoli się uspokajałam. Ogarnęła mnie potworna panika, serce omal nie wyskoczyło mi z piersi, ale ramiona Caleba były silne. Caleb był moją ostoją. Czułam napięcie w mięśniach, które przynosiło nieznośny ból. Resztkami silnej woli zmusiłam się do stopniowego rozluźnienia i po chwili poczułam, że ucisk rąk Caleba również nieco zelżał. Powoli zsunął dłoń z moich ust. Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza i zapłakałam. – Ciii... – szepnął i pogłaskał mnie po głowie, wciąż trzymając mnie blisko siebie. – Wiem, że się boisz. Wiem, że to przerażające. Postaram się ułatwić ci wszystko na tyle, na ile zdołam, ale nie możesz mi się sprzeciwiać. Jeśli ktoś zacznie podejrzewać, że nie panuję nad tobą... Stanie się coś złego, Kotku. Rozumiesz? Złapałam go za rękę, którą obejmował mnie w pasie. Nie opuszczaj mnie, krzyczałam bez słów. Nie opuszczaj. Kiwnęłam powoli głową i pozwoliłam, by dotyk Caleba mnie uspokoił, zapewniając, że nic mi się nie stanie. Jeżeli będę mu posłuszna, pozostanie moim panem i nikt inny nie będzie mógł mnie skrzywdzić. Nikt prócz Caleba. Resztę drogi do wejścia przebyliśmy w milczeniu, ale Caleb pozwalał mi trzymać go za rękę. Zdawałam sobie sprawę, że prędzej czy później ukarze mnie za nieposłuszeństwo, ale nie teraz. W tej chwili jego gniew był uśpiony, a ciało ciepłe i silne. Przestało dawać mi ukojenie, gdy dotarliśmy do ogromnych, drewnianych drzwi posiadłości. Cała się trzęsłam, ale trzymałam głowę nisko i próbowałam oddychać. Mogłam być pewna swojego bezpieczeństwa, jeżeli pozostanę posłuszna. Może
to kłamstwo, jednak moja delikatna psychika nie zniosłaby teraz wątpliwości. Caleb nacisnął dzwonek i po kilku sekundach usłyszeliśmy metaliczny zgrzyt uchylanych drzwi. – Buenas tardes, Señor... Wyłączyłam się, gdy Caleb i nieznajomy zaczęli rozmawiać. Zamiast ich głosów usłyszałam wysoki, piskliwy dźwięk. Zakręciło mi się też w głowie, ale w głębi duszy wiedziałam, że to przez panikę i napędzaną strachem adrenalinę. Rozmyślnie wciągałam i wypuszczałam powietrze z płuc powoli, żeby uniknąć hiperwentylacji. Caleb pchnął mnie delikatnie do przodu i jakoś udało mi się postąpić pierwszy krok w stronę mojego zniszczenia. Potem zrobiłam kolejny i kolejny, cały czas patrząc na niosące mnie do przodu stopy. W tle grała muzyka, gdy weszliśmy do środka, a wkrótce zauważyłam, że dom przypominał luksusowy hotel. Na marmurowej podłodze leżały drogie dywany w kolorze wina. Trzymałam się blisko Caleba, zwłaszcza że się temu nie sprzeciwiał. Nagle usłyszałam głośne klepnięcie, a po nim natychmiast kobiece przestraszone skomlenie. Podążyłam wzrokiem w stronę źródła odgłosu i moim oczom ukazała się scena z sąsiedniego pokoju. Tłum składający się z elegancko ubranych mężczyzn i kilku kobiet zebrał się wokół człowieka w smokingu, który trzymał na kolanach nagą dziewczynę. Jej ciemne włosy zostały odgarnięte na bok, dzięki czemu doskonale widziałam wykrzywioną strachem twarz. Jej ciało wydawało się pełne wdzięku, nawet w tak poniżającej pozycji. Na bladej skórze wyraźnie odznaczał się czerwony ślad po rozcapierzonej dłoni. Mężczyzna pogłaskał ją po plecach, a ona wygięła się, podnosząc wyżej biodra, jakby błagała o kolejnego klapsa. Odwróciłam wzrok, gdy spełnił jej życzenie, a kobieta jeszcze raz jęknęła, ale nie krzyczała. Czy właśnie tego oczekuje ode mnie Caleb? Znałam odpowiedź. Wiedziałam też, że nie będę w stanie wypełnić tego zadania. Niezależnie od tego, ile klapsów mi wymierzył i do ilu orgazmów tym doprowadził, i tak zawsze błagałam go, żeby przestał. – Jest tu ktoś, kto chciałby się z panem zobaczyć. Zabiorę was teraz do niego – powiedział kamerdyner. Palce Caleba zadrżały, a ja momentalnie poczułam narastającą panikę. – Czy chodzi o gospodarza domu? Chciałem go poznać. Mężczyzna odpowiedział, nie zatrzymując się. – Nie, proszę pana. Gospodarzem jest Felipe Villaneuva, którego właśnie minęliśmy. Señor często zaprasza gości i pokazuje im się z niewolnicą, Celią. Uwielbia być w centrum uwagi. Kolejna niewolnica. Kolejna kobieta przetrzymywana wbrew woli w tym domu. Przyprawiło mnie to o mdłości. Ta biedna kobieta była poniżana na oczach obcych ludzi, ze świadomością, że nikt z nich jej nie pomoże. Caleb zatrzymał się, a ja podskoczyłam, gdy pchnął mnie do przodu. Nasze spojrzenia się spotkały. Jego niebieskie oczy były zimne i skrywały coś mrocznego. Nie chciałam wiedzieć, o czym myśli. Zmusiłam się, by ruszyć. Z każdym zakrętem w tym istnym labiryncie odgłosy zabawy i muzyki stawały się coraz cichsze. Niestety wkrótce całkiem zagłuszył je krzyk kobiety. Nie zdołałam zapanować nad płaczem. Odnalazłam ramię Caleba i złapałam je obiema rękami, przysuwając się do niego całym ciałem. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, jak mężczyzna rozsuwa drzwi, a wtedy wrzask stał się jeszcze głośniejszy. Kamerdyner i
Caleb spojrzeli po sobie, a potem służący wyszedł. Caleb wciągnął mnie do środka. Zatrzymaliśmy się po kilku krokach i poczułam, jak całe jego ciało się spina. Coś go zdumiało. Kobieta w dalszym ciągu krzyczała. Spojrzałam przed siebie i natychmiast zemdlałam. Nancy – dziewczyna, która pomagała moim niedoszłym gwałcicielom i patrzyła, jak jej koledzy próbowali wejść we mnie z dwóch stron; ta sama, która nie interweniowała, gdy kopali mnie i bili! – to właśnie ona krzyczała. Leżała naga i przywiązana do czegoś przypominającego drewnianego konia, podczas gdy jakiś mężczyzna o arabskich rysach ujeżdżał ją od tyłu. Kiedy odzyskałam przytomność, zdałam sobie sprawę, że Nancy ucichła. Leżałam na skórzanej sofie w kolorze burgunda, a Caleb wbijał we mnie pełen wściekłości wzrok. Nic nie mówiąc, uniósł szklankę wody do moich ust. Do głowy mi nie przyszło, żeby się odezwać. Widziałam, co się mogło stać, gdyby Caleb mnie opuścił, więc byłam zdeterminowana zaskarbić sobie jego sympatię. Nagle ciszę przerwał męski głos. Przemówił w nieznanym mi języku, w którym jednak rozpoznawałam szybką, urywaną mowę, jakiej używał Jair. Nieznajomy wymienił z Calebem kilka gorączkowych i zaciekłych słów, a potem się z niego zaśmiał. Nie odważyłam się na niego spojrzeć. Caleb zmarszczył brwi, a jego wzrok skupił się na czymś znajdującym się za moimi plecami. – Jest wystraszona. Nie rozumiem, jak wzbudzanie w niej jeszcze większego przerażenia może przysłużyć się sprawie. Mężczyzna wydał z siebie upiorny śmiech. – Angielski, Khoya? Chcesz, żeby wiedziała, o czym rozmawiamy? – Mówił z wyraźnym akcentem, ale zrozumiale. – Powinna się bać. Po tym, ile się musiałeś za nią naganiać i ile problemów ci sprawiła, od razu widać, że od początku nie dość się bała. Jair wspominał, że łagodnie się z nią obchodziłeś. Domyślałam się, że mam do czynienia z kimś obdarzonym władzą. Nikt inny nie odważyłby się mówić do Caleba tym tonem. Caleb podniósł głos i wyrzucił z siebie kilka słów w innym języku – pomyślałam, że pewnie arabskim. Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że odgryzł się temu drugiemu. Wbiłam się głębiej w sofę i próbowałam stać się niewidzialna w czasie tej wymiany zdań. Wreszcie Caleb rzucił: – Wystarczy tego! Kotku, zejdź z kanapy i przyjmij pozycję wyjściową. Mimo przerażenia bez chwili ociągania wypełniłam polecenie i szybko znalazłam się na podłodze, obok Caleba, z rozłożonymi nogami, rękoma na udach i nisko pochyloną głową. – Chcę na nią popatrzeć. Podejdź... – znowu się zaśmiał – Kotku. Jęknęłam i zadrżałam, ale strach mnie obezwładnił. W błagalnym geście przysunęłam się do nóg Caleba, ile tylko mogłam bez wyraźnej zmiany pozycji. Obiecał mnie chronić. Miałam nadzieję, że dotrzyma obietnicy. Mężczyzna syknął, a ja niemal czułam emanujący z Caleba gniew, ale nie wiedziałam, kto jest tego przyczyną. Nie minęło dużo czasu i poznałam odpowiedź. Caleb odsunął moją głowę i odszedł. – Spójrz na mnie – rozkazał. Stał obok mężczyzny o arabskiej urodzie, który zdążył już się ubrać. Nieco zaskoczył mnie widok ciemnego garnituru o eleganckim kroju. Kilka guzików koszuli pozostawało rozpiętych, ukazując ciemny brąz nieco spoconej skóry. Nieznajomy był niższy do Caleba, lecz w dalszym ciągu wysoki, jak na moje
standardy. Był też od niego starszy, prawdopodobnie po czterdziestce. Oczy miał martwe i ciemne. Wydawały się obrysowane kredką, ale wiedziałam, że to złudzenie. Mieszkańcy Bliskiego Wschodu wyróżniają się właśnie takimi długimi, gęstymi i ciemnymi rzęsami. A jednak nie pociągał mnie ani trochę. Był potworem. – Podejdź – powiedział Caleb i doskonale wiedziałam, czego oczekuje. Wymagało to ode mnie sporo wysiłku, ale jakoś udało mi się przyczołgać do niego mimo obolałego ramienia. Po drodze zobaczyłam Nancy w kącie, wciąż przywiązaną i nagą, ale z kneblem w ustach. Zadrżałam. Oczywiście dobro Nancy obchodziło mnie tyle co zeszłoroczny śnieg, ale nikt nie zasłużył na taki los. Doszło do wymiany kolejnych zdań po arabsku, a potem nieznajomy zwrócił się do mnie, mówiąc: – Licom wwierch. Spojrzałam na Caleba, który powtórzył polecenie nieco nerwowym tonem. Łzy polały mi się z oczu, ale położyłam się na plecach i rozsunęłam nogi, czując ulgę na myśl, że jestem ubrana. Oczywiście do czasu, gdy ten drugi nie schylił się i nie podciągnął mojej spódnicy nad kolana. Straciłam zupełnie panowanie nad sobą i okryłam się z powrotem, próbując się jednocześnie odsunąć. – Zostań, gdzie jesteś! – wrzasnął Caleb, a ja wykonałam jego polecenie, zupełnie bezsilna. Podszedł do mnie szybkim krokiem i pchnął mnie na podłogę. W ciągu kilku sekund leżałam w odpowiedniej pozycji z najbardziej intymnymi częściami ciała odkrytymi przed wzrokiem obcego człowieka. Poczucie zdrady paliło mnie w piersi, ale głos w głowie podpowiadał, że mądrze będzie uniknąć konfrontacji. Nikt mnie nie skrzywdził, jeszcze – dotychczas Caleb dotrzymywał obietnicy. – Brakuje jej posłuszeństwa. Moje psy lepiej się mnie słuchają! Caleb spojrzał na mnie zmrużonymi oczami. Najadł się przeze mnie wstydu. Teraz to zrozumiałam. Zrozumiałam, kim był ten mężczyzna. Rafiq, podpowiedział umysł. To właśnie wobec tego mężczyzny Caleb miał dług wdzięczności i z jego powodu planował mnie sprzedać. – Liag na żiwotie! – rozkazał Caleb, a ja raz jeszcze wypełniłam jego polecenie. Przewróciłam się na bok i unosząc biodra, położyłam się, martwiąc, czy zrobiłam to dość szybko, i wypłakując się w dywan. Caleb i Rafiq rozmawiali dalej po arabsku, ignorując mój płacz i przyglądając mi się. Dłoń Caleba wędrowała, po drodze eksponując różne części mojego ciała. Jedną rękę przesunął wzdłuż kręgosłupa, próbując ukoić mnie, podczas gdy druga wylądowała na tylnej stronie ud, by potem objąć każdy pośladek z osobna. Zupełnie jakby chciał przekonać do czegoś Rafiqa. Miałam nadzieję, że pokaz zakończy się na korzyść dla mnie, ale nie opuszczały mnie wątpliwości. Wreszcie Rafiq głośno westchnął. – W porządku, Khoya. Może kiedy się wykuruje i nauczy posłuszeństwa, dostrzegę w niej to, co ty w niej widzisz. W tej chwili nie robi na mnie wrażenia. Caleb kazał mi przyjąć pozycję wyjściową i poprawił moje ubrania szarpanymi ruchami, które przyprawiały mnie o dreszcze. Wiedziałam dobrze, że w ten czy inny sposób zapłacę za wstyd, jaki mu przyniosłam. I to niedługo. Jęk z kąta pokoju zwrócił uwagę nas wszystkich z powrotem na Nancy. Rafiq zaśmiał się. – Z kolei ta, Khoya, ta to prawdziwa dziwka. Prawie wszyscy już ją mieli, a ona za każdym razem dochodzi, choćby nie wiem jak brutalnie się z nią obchodzić i jak często. Szkoda byłoby ją zabić, ale oczywiście wybór należy do ciebie. Nigdy bym nie pozbawił cię bezcennej zemsty. – Podszedł do Nancy i uwolnił ją.
Wrzasnęła, gdy ją podniósł, a ja wzdrygnęłam się, widząc krew i nasienie spływające jej po nogach, kiedy Rafiq zmusił ją do podejścia do nas, ciągnąc za włosy. To z mojej winy się tu znalazła. W głębi duszy cieszyłam się, że była dla mnie taka okrutna i brała udział w próbie gwałtu. Inaczej nie zniosłabym widoku Nancy w takim stanie. I tak ciężko mi było się z tym pogodzić. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak bym się czuła, gdyby taką karę poniosła za chęć niesienia mi pomocy. Rafiq pchnął ją w moją stronę i dziewczyna upadła. Płakała i skomlała, jednak najbardziej przerażały mnie wczepione we mnie ręce. – Pomóż mi – łkała. – Proszę, pomóż mi. Zamarłam na kilka sekund, lecz później złapałam ją za palce i wykręciłam je, żeby mnie puściła. Nie chciałam brać w tym udziału. Odsunęłam się i odważyłam spojrzeć na Caleba. – Decyzja należy do ciebie, Kotku. Nie wiem, co między wami zaszło. Nie wiem, jaką rolę odegrała w tym, co ci się przytrafiło, jeśli jednak chcesz, by została ukarana albo spotkała ją śmierć, wystarczy jedno twoje słowo – powiedział Caleb, śmiertelnie poważnie. Widziałam to w jego oczach i wiedziałam, co chce ode mnie usłyszeć. Chciał, żebym zażądała jej śmierci. Z ust Nancy wydostało się żałosne kwilenie, lecz także... z moich. – Nie mogę! – załkałam głośniej niż Nancy. – Nie mogę tego zrobić! Ona jest potworem i pomogła im, przytrzymała mnie, ale nie mogę jej zabić. Nie jestem pieprzonym mordercą! Twarz Caleba przybrała ponury wyraz, gdy wykrzyczałam słowo „morderca”. Skoczył do przodu i wzdrygnęłam się, ale to Nancy okazała się jego celem. Ze wzrokiem wbitym we mnie, wyszeptał coś dziewczynie do ucha. – Tak! – zawołała. – Wszystko... tylko mnie nie zabijaj. Caleb puścił jej głowę z odrazą, jakby dopiero co dotykał gówna. – Słyszałaś to? – Wskazał na mnie palcem. – Właśnie powiedziała, że zabiłaby cię gołymi rękami, gdybyśmy darowali jej za to życie. Czy właśnie kogoś takiego chciałabyś oszczędzić? W uszach mi zadzwoniło pod wpływem siły jego słów. – Nie! – załkałam. – Nie mogę, Caleb. Nie. Proszę, nie rób tego. Nie dla mnie. – Caleb? – powtórzył cicho Rafiq, wykrzywiając twarz, a potem wyrzucił z siebie kolejny potok arabskich słów. Z przerażeniem zdałam sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiłam. – Panie, nie chciałam! – błagałam. – Wiem, że jesteś moim panem. Proszę, wybacz mi. Wybacz mi. Wybacz mi – powtarzałam, kiwając się w przód i w tył. Bez ostrzeżenia Caleb podniósł mnie z podłogi, zupełnie nie przejmując się sprawianym mi bólem. Powiedział coś po arabsku, a potem wyprowadził mnie z pokoju, z dala od Nancy i jej wojowniczych krzyków.
Dziewięć Zgodnie z życzeniem Rafiqa Caleb poprowadził Kotka na przyjęcie. Nie chciał tego robić, ale w obcej atmosferze ogromnej posiadłości „przyjaciela” Rafiqa nie miał innego wyjścia, jak pójść śladem kamerdynera do miejsca, gdzie zebrali się pozostali goście. Jego myśli zaprzątał gniew na Rafiqa i potrzebował czasu, żeby przetrawić targające nim emocje. Skąd Rafiq wziął się w willi? Dlaczego celowo urządził zasadzkę na Caleba? Nie miałoby to sensu, gdyby nie fakt, że Caleb zauważył, jak Rafiq i Jair wydają się spiskować za jego plecami. Kusiło go, by uznać ten incydent za zdradę, ale być może określenie to było zbyt mocne, zwłaszcza w obliczu wszystkiego, co Rafiq uczynił dla Caleba w przeszłości. Dziewczyna także go rozczarowała. Ostrzegał ją przed nieposłuszeństwem i mówił, co może się zdarzyć, gdy w oczach Rafiqa i innych okaże się nie dość wyszkolona, a mimo to upokorzyła go. Nawet teraz jej dłoń w dalszym ciągu szukała pocieszenia w najbardziej prozaiczny sposób. Do tego nie przestawała płakać od czasu, gdy zobaczyła kobietę o jasnych włosach. Caleb wzdrygnął się, ale sam nie wiedział dlaczego. Blondynka niewątpliwie zasługiwała na wszystko, co ją spotkało. Teraz miał pewność, że odegrała rolę w tym, co przytrafiło się Kotkowi. Powinien spotkać ją właśnie taki los, jaki sama chciała komuś zgotować. Kobieta została poważnie pobita. Jej ciało było usiane śladami po smagnięciach biczem i ugryzieniach, szyja posiniaczona, a w oczach popękały naczynka od podduszania. Rafiq wspominał, że została zgwałcona, brutalnie i wielokrotnie. Torturowana. A jednak, choć Caleb uważał, że jej się należało, nie potrafił zaakceptować brutalnego gwałtu. Wciąż nawiedzało go wspomnienie krwi i nasienia spływającego po jej udach. Nie mógł też pogodzić się z czynnym udziałem w tym okrucieństwie jego mentora, Rafiqa. Chciał podarować Kotkowi prezent, który dla niego znaczył wszystko: zemstę. Caleb nie wahałby się przed niczym, byle móc wrócić do przeszłości i zapewnić Narwehowi jak najbardziej powolną i boleśnie poniżającą śmierć, ale nie było to możliwe. Narweh już nie żył, a Caleb musiał pogodzić się z myślą, że nawet na sam koniec jego oprawca nie błagał o życie i nie zapłacił za swoje czyny. Kotek nie tylko odmówiła odpłacenia się swojej prześladowczyni, ale też spojrzała na Caleba jak na potwora, gdy to zasugerował. Jedno i drugie było dla niego ciosem. Przecież nie oczekiwał od niej, że będzie się temu przyglądać! Jednak teraz, zwłaszcza tak blisko osiągnięcia celu, nie może sobie pozwolić na okazanie słabości, zwłaszcza w sprawie Kotka. Czas naglił, a Rafiq będzie przyglądał się każdemu jego ruchowi, czego można się było spodziewać. Przez dwanaście lat pracowali wspólnie, by zrujnować życie Vladka Rostrovicha. W imię osiągnięcia tego celu już dawno zaprzedali dusze. Mężczyźni zginęli. Kobiety
zginęły. A Caleb zabijał. Wszystko to, by pewnego dnia mogła się dopełnić zemsta. Kiedy wreszcie znaleźli się tak blisko, Caleba dopadły jakieś absurdalne wyrzuty sumienia. Jeden głupiutki podlotek próbował sprawić, by Caleb zaczął kwestionować wszystko, na co tak ciężko z Rafiqiem pracowali. Co najmniej niemądre, gdy spojrzeć na to z dystansu. Może Kotek nie potrzebuje zemsty, ale Caleb z pewnością tak. Wbił wzrok w plecy kamerdynera, maszerując za nim po niekończącym się labiryncie korytarzy, które miały zaprowadzić ich do pozostałych gości. Nie miał pojęcia, co czeka go tego wieczora, ale był już zirytowany i nie będzie miał litości dla następnej osoby, która spróbuje z nim igrać – nawet dla pochlipującej dziewczyny idącej u jego boku. Caleb miał ochotę prychnąć drwiąco na myśl o tym, jak rzuciła w jego kierunku słowo „morderca”. Tak, był mordercą. Upomniał się w duchu, że nie może dłużej być dla niej łagodny. Żadnego pobłażania i spełniania życzeń. Będzie się musiała nauczyć, tu i teraz, że litość się skończyła. Do uszu Caleba wreszcie dotarł szmer podniesionych głosów. Poczuł ulgę, że nie będzie musiał dłużej słuchać chlipania Kotka. W końcu dotarli do pozostałych gości i kamerdyner poprosił Caleba, by poczekał chwilę, gdy on poinformuje gospodarza domu o ich przybyciu. Caleb niewiele wiedział na temat człowieka zwanego Felipe Villaneuva; tyle tylko, że Rafiq wyraźnie mu ufał. Powiedział mu, że poznali się kilka lat po zamachu stanu w Pakistanie, kiedy władzę przejął generał, u którego służył Rafiq. Sam przyznał, że nie byli bliskimi przyjaciółmi, a jednak mentor Caleba ostrożnie wybierał ludzi, którym decydował się zaufać. Caleb nie potrzebował lepszej rekomendacji. Poza tym i tak nie miał innego wyjścia. Kotek, która znowu straciła panowanie nad sobą, przycisnęła się do pleców Caleba i oplotła go w pasie. Zirytowany wbił palce w jej nadgarstki, aż w końcu go puściła. – Nie przynieś mi wstydu przed tymi ludźmi, inaczej będę zmuszony przykładnie cię ukarać. Co kazałem ci robić, gdy nie jesteś pewna, czego się od ciebie oczekuje? Kotek pociągnęła nosem, rozcierając ból w nadgarstkach, ale miała dość oleju w głowie, żeby przyjąć pozycję wyjściową. Caleb poczuł chwilową satysfakcję, gdy dziewczyna na tyle uspokoiła oddech, by nie zwracać na siebie uwagi. Pogłaskał ją po głowie i szepnął do ucha tak cicho, by nikt inny tego nie słyszał: – Dobra dziewczynka. Słuchaj mnie, a ja zadbam o twoje bezpieczeństwo. Poczuł, jak kiwa głową. Nie mógł się doczekać końca tego długiego dnia, nawet jeśli obawiał się, co może przynieść następny. Meksykanin przed pięćdziesiątką, z ciemnymi włosami, zielonymi oczami i imponującą brodą, podszedł do Caleba i Kotka. Był ubrany w dziwaczny biały garnitur, a jego zachowanie znacznie różniło się od tego, co można było zaobserwować dokoła. Z ogólnego rysopisu, jaki podał mu Rafiq, Caleb domyślał się, że ma do czynienia z Felipem. Jedynie właściciel takiej posiadłości, jaką przyszło im odwiedzić, mógł mieć dość odwagi, by włożyć tak ostentacyjny strój na ekstrawaganckie przyjęcie. Caleb, w niepasujących do okazji dżinsach i koszulce, czuł się skrępowany mało reprezentacyjnym wyglądem. Wolałby poznać tego mężczyznę w sytuacji, gdy znajdowaliby się na równych pozycjach. – Bueno! Zapewne mam przyjemność z panem C. – rzekł mężczyzna, dość oficjalnie, ale lekkim tonem. – Pan R. wiele dobrego mi o panu opowiedział. Nazywam się Felipe. Witam w moim domu. Felipe mówił z wyraźnym akcentem, ale dało się go zrozumieć. Caleb wyciągnął prawą dłoń dopiero
wtedy, gdy Felipe zrobił to pierwszy. Rafiq dawno temu nauczył go, żeby nigdy nie podawać jako pierwszy ręki i nigdy nie wchodzić jako pierwszy do pomieszczenia. W ten sposób ustanawiał subtelną, lecz silną hierarchię władzy podczas pierwszego spotkania. – Buenas noches – przywitał się Caleb, powoli cofając rękę. – Buenas noches – odparł Felipe. Na jego twarzy malowała się dziwna wesołość i życzliwość. Tego się Caleb po przyjacielu Rafiqa nie spodziewał. Jednak wygląd bywa zwodniczy, z czego Caleb doskonale zdawał sobie sprawę, więc nie chciał zbyt pochopnie oceniać gospodarza. Wzrok Felipego padł na Kotka i natychmiast w jego oczach pojawiła się lubieżność. – Proszę, mówmy po angielsku. Lubię ćwiczyć język, gdy tylko mam okazję. Pan z pewnością robi tak samo. Skąd pochodzi pański akcent? Nie potrafię odgadnąć. Caleb cały się spiął. – Nie mam pojęcia, o czym pan mówi. Felipe zaśmiał się i ciągnął dalej. – Czy to ona? Dziewczyna, za którą się pan uganiał? – Zaśmiał się. – Nie wygląda na taką, co sprawia problemy. Z drugiej strony, moja Celia też nie wyglądała, a jednak miałem przy niej pełne ręce roboty. – Znowu zaczął rechotać, ale tym razem w jego oczach pojawiła się pewna iskra. Caleb wiedział, że Felipe był bardzo szczęśliwy ze swoją Celinką. Miał tylko nadzieję, że to zdrobnienie nie przekładało się na wiek niewolnicy. Nawet dla niego istniały pewne granice i Rafiq doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Z drugiej strony, przecież dopiero co widział, jak Rafiq brutalnie gwałci blondynkę. Caleb zmusił się do uśmiechu. – Tak, to Kotek. Przepraszam za nasz wygląd. Nie mieliśmy możliwości się przebrać. Felipe obrzucił go pytającym spojrzeniem, ale Caleb niczego więcej nie wyjaśniał. Po kilku sekundach Felipe podjął rozmowę. – Jej twarz... to pańskie dzieło? Caleb zdał sobie sprawę, że etykieta Felipego nie należała do szczególnie konserwatywnych, a gospodarz dość mocno skracał dystans, co nieszczególnie mu się spodobało. Poczuł się urażony insynuacją, ale też bezczelnością mężczyzny, który odważył się zadać takie pytanie. Nawet jeśli posiadłość należała do Felipego, Caleb jako gość spodziewał się więcej szacunku. – Nie – odparł chłodno. – Ale ludzie za to odpowiedzialni ponieśli już karę. Felipe uśmiechnął się półgębkiem i kiwnął głową z aprobatą. – Pozostali niewolnicy są rozebrani zgodnie z życzeniem ich właścicieli. Calebowi niekontrolowana wesołość gospodarza i cała ta rozmowa nie bardzo się podobała. – Jedna nawet ma ogon! Biedaczka błagała, żeby go zdjąć, ale pan B. uważa, że to wspaniała zabawa. Muszę się z nim zgodzić. – Znowu się zaśmiał. – Nie powinienem, nawet jako gospodarz, sugerować, jak powinna być ubrana pańska niewolnica, ale może oboje poczulibyście się swobodniej, gdyby pozbyła się tego i owego? – Jego wzrok ponownie padł na Kotka, zaskakująco spokojną. Caleb był już wielce zirytowany, ale postarał się odpowiedzieć z szacunkiem. – Jesteśmy bardzo zmęczeni. Poza tym dziewczyna została pobita, co zresztą widać. Nie jest jeszcze gotowa. Może później. Rozczarowanie Felipego było łatwo widoczne.
– Jak pan uważa. Proszę dołączyć do nas i poczęstować się przekąskami oraz winem. Nie jestem pewien, czy pan R. o tym wspominał, ale wykorzystałem chłopca, którego tu przyprowadzono. Mam nadzieję, że się pan nie gniewa, ale wydawał się bardziej... wrażliwy niż kobieta. Nie ma pan nic przeciwko, prawda? Caleb poczuł dreszcz wspinający się po kręgosłupie. Oczywiście, że miał coś przeciwko. To mieli być jego zakładnicy, a nie zabawka na przyjęcie dla Rafiqa, Felipego czy każdego innego chętnego. Skoro jednak Kotek okazała się chłodno podchodzić do kwestii zemsty, a on sam przelał dość krwi, by starczyło mu jeszcze na jakiś czas, dlaczego w ogóle obchodził go ich los? – Proszę uznać go za prezent. Mam tylko nadzieję, że jest wart trzymania go w tak luksusowych warunkach. Caleb starał się, by nie zabrzmiało to sarkastycznie. Ledwo mu się udało. Felipe uśmiechnął się pod nosem. Nie dało się go łatwo zwieść. – Bardzo pan uprzejmy, panie C. Proszę uznać mnie za swojego przyjaciela i zwracać się do mnie po imieniu. – Nazywam się Caleb. Kotek niestety wie o tym, więc te formalności są zbędne w moim przypadku. – Caleb nie chciał, by cały wieczór tytułowano go panem C. Felipe spojrzał na Kotka i uśmiechnął się. – Proszę bardzo, Caleb. Caleb kiwnął głową i ruszył za Felipem między ciekawskimi gośćmi w stronę dwóch stojących w kącie foteli obitych czerwonym aksamitem. – Tutaj możesz wszystko oglądać, jednocześnie zachowując odrobinę prywatności. – Dziękuję – powiedział Caleb tak grzecznie, jak tylko potrafił. Kiedy Felipe odszedł do pozostałych gości, Caleb usiadł na jednym z foteli i pogłaskał Kotka po głowie, kiedy dziewczyna zajęła miejsce obok niego na podłodze. Ruszyła jego śladem przez tłum na kolanach i podpierając się zdrową ręką, starannie chroniąc zranione ramię. Caleb westchnął ciężko, gładząc jej włosy, w ten sposób przynosząc ukojenie im obojgu. Nie chciał, żeby wszystko było takie skomplikowane, jednak czas zachcianek się skończył. Nagle dało się słyszeć ciche dzwonienie i uwagę gości zwróciła drobnej budowy Azjatka z kruczoczarnymi włosami oraz oczami w kształcie migdałów. Pełzała bardzo powoli na kolanach, a szybkie oględziny ukazały powód tych ostrożnych ruchów. Źródłem dźwięku okazał się mały dzwonek przyczepiony do jej obroży, zaś na plecach kobiety umieszczono srebrną tacę, przywiązaną do jej tułowia tak, by nie blokować dostępu do nagiego ciała. Na tacy stały wysokie kieliszki wypełnione do połowy białym winem. Caleb znał tę grę. Jeśli dziewczyna wyleje choć trochę wina, zwróci na siebie uwagę gości, a jej pan ukarze ją ku ich uciesze. Okrutna, ale skądinąd niewinna zabawa. Właściciel kobiety nie miał skłonności do przemocy, co dało się poznać po nieskalanej skórze niewolnicy. Kotek nie mogła oderwać od niej wzroku. Jej delikatne dłonie zacisnęły się w pięści, a na twarzy wykwitł rumieniec. – O czym myślisz, Kotku? – zapytał Caleb. Po raz pierwszy mogli się cieszyć odrobiną prywatności, a on zaskakująco dobrze czuł się w towarzystwie samej dziewczyny. Uśmiechnął się, gdy spojrzała na niego nieśmiało swoimi dużymi, zapuchniętymi oczami.
Usta jej drżały od wysiłku, jaki kosztowało ją wstrzymywanie płaczu. Caleb westchnął. To by było na tyle, jeżeli chodzi o chwilę spokoju. Odsunął się od Kotka i sięgnął po kieliszek wina. Niewolnica z tacą była sztywna jak trup, gdy wyciągnął rękę. Wargi miała nieznacznie rozchylone, co umożliwiało jej płytki i powolny oddech. Caleb zrobił jej przysługę i wybrał kieliszek, który nie naruszyłby równowagi. Gdy wrócił na fotel, Kotek otarła się o jego kolana w błagalnym geście. – Boisz się, że mógłbym cię zostawić? – naigrawał się z niej. Kiwnęła głową przyciśniętą do jego nogi. Wciąż wściekał się po nieposłuszeństwie, jakim popisała się przed Rafiqiem, ale głównie na siebie. Nie powinien był pozwolić na to, by tak się do niego zbliżyła. – Należałoby ci się. Jęknęła i przysunęła się do niego jeszcze bardziej. Caleb wiedział, że powinien zganić ją za takie zachowanie, ale wolał docenić jej panowanie nad płaczem. Poza tym dziwnie cieszyło go to, że chociaż nie posłuchała poleceń Rafiqa, jego próbowała wypełnić. Z różnym powodzeniem, pomyślał. Wsunął rękę do kieszeni i wyciągnął dwie tabletki Vicodinu z buteleczki, którą tam trzymał. Skończyła mu się morfina, a dziewczynie ciągle dokuczał ból. – Otwórz usta – powiedział. Uśmiechnął się, gdy wykonała polecenie bez ociągania. Wiedział, że jest wystraszona. Nie wątpił, że wyłącznie z tego powodu była wobec niego posłuszna, ale i tak jej uległość niezwykle go podniecała. Włożył jej pigułki do ust i podniósł kieliszek wina, żeby je popiła. Spoglądał na jej długą, zgrabną szyję, gdy zadarła głowę i chciwie przełykała wino, aż kieliszek zrobił się pusty. Członek Caleba drgnął. Czekoladowe oczy Kotka spojrzały na niego z wyrazem wdzięczności i prośby. Potrafiła wiele powiedzieć samym tylko wzrokiem. Wszystkie emocje odczytywał z niej jak z książki. Jeśli udawała, robiła to w sposób doskonały. A może widzisz tylko to, co chciałbyś zobaczyć. Caleb zmarszczył nieco czoło i zauważył, że Kotek natychmiast spuściła wzrok z powrotem na swoje uda. Może jego spojrzenie również wiele mówiło. Musiał to kontrolować. Podniósł głowę akurat w chwili, gdy podszedł do nich Rafiq i usiadł na drugim fotelu. – Uśpiłem dziwkę – oznajmił po arabsku. – Tutaj? – Caleb zapytał ostrożnie, nie dając po sobie poznać zdziwienia. – Caleb, błagam cię. Jesteśmy tu gośćmi. Położyłem ją w piwnicy... żeby się przespała. – Wyjaśnił z wyraźną drwiną w głosie. Caleb nie widział w tym nic śmiesznego. Kiwnął głową i porzucił temat. – Ile to jeszcze potrwa? Chcę pozbyć się tych okropnych ubrań. Celowo nie uprzedziłeś mnie, gdzie przebywasz. Co więcej, nie wspomniałeś też, że tyle osób będzie przyglądać się naszym działaniom. A jednak to ja podobno jestem nierozważny. Rafiq zaśmiał się i klepnął Caleba w ramię. – Ach, Khoya. U ciebie wszystko jest zdradą. Nawet jako dziecko chciałeś, żeby wszystko było tak, jak sobie życzyłeś. Pamiętasz, kiedy pierwszy raz zabrałem cię do burdelu? Nigdy wcześniej nie byłeś z kobietą, ale nie zadowalała cię byle jaka. Musiała być idealna! A potem co się stało, Khoya? Przypomnę ci: straciłeś panowanie i doszedłeś w niecałą minutę! – Rafiq zarechotał, trzęsąc przy tym ramieniem przyjaciela.
Caleb wprost nienawidził tej historii i zadowolenia, z jakim opowiadał ją Rafiq. Nie lubił, gdy ktoś się z niego naśmiewał, nawet jeśli był to ktoś, kogo uważał za swojego przyjaciela, brata, a przede wszystkim sojusznika. – Jasna cholera, Rafiq! Jak naszło cię na wspominki, to może idź pogadać ze swoim kumplem Jairem? Jestem pewien, że jego towarzystwo bardziej przypadnie ci do gustu. – Caleb zepchnął dłoń Rafiqa z ramienia. Rafiq otarł łzy z kącików oczu i powoli przestał się śmiać. – Ale z ciebie dzieciak, Caleb. Jair jest źródłem informacji, kiedy ty robisz się skryty. Dobrze cię znam, Khoya, i byłbym głupcem, sądząc, że mówisz mi o wszystkim. Poza tym chciałem zobaczyć dziewczynę, którą wybrałeś dla Vladka. Muszę mieć pewność, że jest idealna do tego zadania. Szczerze mówiąc, w tej chwili nie jestem przekonany. Caleb zdusił w sobie gniew; odruchowo wyciągnął rękę, żeby pogłaskać Kotka po włosach. – Czuję się urażony, Rafiq. Sam dokonałem wyboru i, podobnie jak w twojej historii, jestem z niego zadowolony. Przyszło ci kiedyś do głowy, że ta minuta u dziwki mi wystarczyła? – Caleb wreszcie ustąpił i uśmiechnął się. – Powiedziała, że było idealnie. Rafiq zaśmiał się, a Caleb nie mógł się powstrzymać i dołączył do niego. Byli przyjaciółmi od tak dawna. Rafiq był jedyną osobą, która naprawdę poznała Caleba i mimo ich dziwnych, a czasem też napiętych relacji, miło było wspólnie się pośmiać. Wiele czasu minęło, odkąd ostatni raz się widzieli, a przez telefon rozmawiali głównie o interesach. Caleb rozluźnił się. – Jestem pewien, że to była najlepsza minuta jej życia, Khoya. – Też tak uważam. – Caleb uśmiechnął się pod nosem. Był pewien, że Rafiq zaraz rzuci kolejnym żarcikiem, kiedy gospodarz poprosił gości o uwagę. – Panie i panowie, mam dla was dzisiaj coś wyjątkowego. Za sprawą szczodrych przyjaciół od niedawna cieszę się nowym, wspaniałym niewolnikiem. Jest jeszcze dziki i nieposkromiony, ale jestem pewien, że docenią państwo świeżość przyjemności płynącej z oglądania kogoś tak niedoświadczonego. – Zachichotał. – Rozkoszy poskromienia go pozwoliłem zaznać mojej długoletniej niewolnicy, Celii. Z tłumu popłynęły pomruki zadowolenia i burza oklasków. Caleb zerknął na Rafiqa, który wydawał się ubawiony błazeństwami gospodarza. Calebowi nie były w smak, zważywszy na reakcję, jaką wywołał u Kotka widok blondynki. Przygotował się na to, co miało nastąpić. Było już za późno, żeby opuścić pomieszczenie. – Moja Celia pochodzi z Hiszpanii i jej angielski jest bardzo słaby. Będę tłumaczył i asystował. Życzę miłego przedstawienia. Felipe machnął ręką i otworzyły się drzwi, odsłaniając Celię, ubraną w ciasny gorset z białej skóry z pasującymi do niego pończochami i butami. Spodnie Caleba jakby się skurczyły. Celia była typową hiszpańską pięknością. Włosy miała kruczoczarne, a oczy tak ciemne, że łatwo byłoby się w nich zagubić. Usta pomalowała na czerwono, by pasowały do kwiatu we włosach. Na porcelanowej skórze z pewnością wyraźnie widać było każdy ślad. Gorset pozostawiał jej niewielkie piersi nagie, a malinowe sutki odznaczały się na bladej cerze. Pod gorsetem brakowało majtek, dzięki czemu tłum mógł przyglądać się jej różowemu ciału. Wcześniej ktoś musiał wymierzyć jej kilka razów, po których zostały zaczerwienione paski na obu pośladkach.
Pończochy były w istocie białymi kabaretkami i tworzyły pociągające kształty, ciasno opinając uda i łydki. Skórzane półbuty były małe i delikatne, z niewielką koronką na szczycie. Caleb musiał przyznać, że Felipe miał wspaniałą niewolnicę. Nagle zapragnął przekonać się, co potrafiła zrobić z biczem. Zauważył, że Kotka też poraził widok Celii. Pogłaskał ją po włosach, ciesząc się w duchu, gdy przysunęła się do niego i położyła głowę na jego kolanie. Nie uszło jego uwadze także to, że grzecznie trzymała ręce tam, gdzie powinna. Zrobiło się małe zamieszanie, gdy kilka sekund później dwóch mężczyzn przez te same drzwi wprowadziło chłopaka, którego Caleb znał jako Dzieciaka. Z pewnością był już dorosłym facetem, nie młodszym niż osiemnaście i nie starszym niż dwadzieścia trzy lata, ale jego twarz miała dziecinne rysy, którym zawdzięczał ksywkę. Caleb musiał przyznać, że pasowała do niego. Dzieciak wszedł do pokoju z opaską na oczach, związany i zakneblowany, jednak przy tym zupełnie nagi. Jedno spojrzenie wystarczyło, by przekonać się, że wcześniej go bito, ale jego stan okazał się lepszy, niż Caleb się spodziewał. Zupełnie jakby ktoś się za nim wstawił, zanim chłopak podzielił los swojej dziewczyny. Caleb poruszył się nerwowo na swoim fotelu. W Dzieciaku było coś niepokojącego. – Przypomina trochę ciebie – rzucił Rafiq. – Pierdol się – odparł Caleb po angielsku. Kotek natychmiast zadarła głowę, ale równie szybko opuściła ją z powrotem, gdy delikatnie ją popchnął. Rafiq zaśmiał się, ale nic już nie mówił. Celia przemówiła pewnym głosem. – Połóżcie go na kolanach i zepnijcie nadgarstki z kostkami. – Gdy mężczyźni wypełniali jej polecenie, Felipe przetłumaczył je gościom. Dzieciak wyraźnie się trząsł, ale, co zaskakujące, nie próbował się przeciwstawiać. Caleb zastanawiał się, czy chłopak był z natury uległy czy brutalnie przypomniano mu wcześniej, jak wygląda kara za nieposłuszeństwo. Miał nadzieję, że prawdą jest to pierwsze. Gdyby Dzieciak miał cokolwiek wspólnego z tym, co się stało Kotkowi, Caleb zadbałby o to, by cierpiał – uległy czy nie. – Wyjmijcie mu knebel z ust – rozkazała Celia. Podeszła do Dzieciaka i pogładziła jego długie, sięgające do ramion włosy, dając mu fałszywe poczucie bezpieczeństwa, by za moment złapać jasne pukle i szarpnąć jego głową do tyłu. – Kurwa! – wrzasnął chłopak. Próbował się uwolnić, ale Celia trzymała go bez wysiłku drobną pięścią. Caleb był pod wrażeniem. – Czy to bolało, niewolniku? – zagruchała. Wśród gości rozległ się śmiech. Chłopak nic nie powiedział. Za plecami wyginał zaciśnięte w pięść dłonie i szarpał więzy, próbując się wyswobodzić. Celia pociągnęła mocniej, odchylając jego głowę do tyłu i odsłaniając całkowicie szyję. – Tak... Celio – wyszeptał w końcu Dzieciak. Cicha muzyka, która dotychczas grała we tle, powoli zaczynała zanikać, aż w końcu pomieszczenie pogrążyło się w ciszy. W ten sposób wszyscy zwrócili większą uwagę na to, co się działo z niewolnikami; każdy dźwięk miał swoje następstwo. Pokój sam stał się żywą istotą, oddychającą, wibrującą i głodną. Nawet Caleb nie oparł się urokowi drobnej kobiety dominującej nad kimś dwa razy od niej większym.
– Bardzo dobrze, niewolniku. Felipe prawie szeptał, tłumacząc słowa Celii. Caleb nie potrzebował przekładu, ale doceniał sposób, w jaki głos gospodarza – cichy, ale pełen siły – przyciągał uwagę gości, którzy wytężali słuch, by nie uronić choćby jednej sylaby. Celia puściła włosy Dzieciaka, a on głośno odetchnął z ulgą. Przez kilka sekund niewolnica głaskała złote pukle. Widzowie westchnęli z aprobatą, słysząc nerwowe dyszenie chłopaka. Caleb zawsze dziwił się, jak zwykłe zasłonięcie oczu potrafiło znacznie zmniejszyć czyjeś zahamowania. Oczywiście Dzieciak zawstydziłby się, wiedząc, że wydawane przez niego odgłosy słucha i interpretuje tłum ludzi uwielbiających tego typu zabawy. Caleb niemal czuł ten wstyd zamiast niego, a może po prostu oglądanie tego przedstawienia było dla niego krępujące. Niewolnica Felipego powoli i uwodzicielsko głaskała twarz, kark i ramiona chłopaka. Nieśpiesznie pracowała nad tym, by zdominowany Dzieciak zaczął jej pożądać. Zapewne czuł zapach jej perfum, a gdy Celia stanęła przed nim, jej sutek omal nie otarł się o jego twarz. Dotykała go jak kochanka przed tłumem obcych ludzi. Kiedy się odsunęła, chłopak omal nie upadł na twarz w pogoni za jej uciekającym zapachem. – Dobra jest – wyszeptał nagle Rafiq. Caleb zgodził się z tą oceną, kiwając głową. Celia cicho krążyła po pokoju, by wreszcie podejść do niskiego i krągłego mężczyzny w kowbojskim kapeluszu i krawacie bolo. Pochyliła się w jego stronę, ocierając się sutkami o jego klatkę piersiową. Mężczyzna zaśmiał się i próbował pocałować niewolnicę, lecz ta w ostatniej sekundzie sięgnęła po znajdujący się w jego ręku bicz i okręciła się na pięcie, omiatając włosami jego twarz. W tłumie gości rozległ się śmiech. – Cholera, Felipe – powiedział mężczyzna z wyraźnym teksańskim akcentem – szczęściarz z ciebie. No dalej, skarbeńku, pokaż mu, jak się to robi. Celia uśmiechnęła się do gości i bezczelnie machnęła biczem. – Połóż się twarzą do podłogi i wypnij tyłek. Dzieciak wzdrygnął się i nie wykonał polecenia, nawet po tym, jak Felipe je przetłumaczył. Goście syknęli z niezadowolenia. – Nie chcesz? – zapytała Celia. – Proszę – jęknął Dzieciak. – Mam dość. Nie chcę już więcej. Caleb poruszył się w fotelu. Raz jeszcze pogłaskał Kotka po włosach, a ona natychmiast usiadła mu między nogami. Położyła głowę na jego udzie, a dłonią zakryła ucho. – Jest bezczelna, Caleb. Dziwię się, że pozwalasz jej na takie zachowanie – zrugał go cicho Rafiq. – Już ci wyjaśniłem, że nie jest sobą. Przestań się zachowywać, jakbyś nigdy nie pobłażał niewolnicy. Widziałem, jak je tresujesz. Nawet tobie zdarzają się takie chwile. – I z tymi słowami temat nagle się urwał. – Dosyć? Przecież dopiero co zaczęłam – zakpiła Celia. – A do tego oczywiście – powiedziała, unosząc bicz, i odczekała chwilę, by tłumowi udzielił się niepokój Dzieciaka w oczekiwaniu na karę, czyli smagnięcie po klatce piersiowej – zapomniałeś powiedzieć „proszę, Celio”. Dzieciak jęknął, przygryzając mocno usta, a potem spróbował potrzeć piersi o kolana, zginając się wpół. Bicz świsnął raz jeszcze i tym razem wylądował na plecach chłopaka, który w odpowiedzi jęknął
przez otwarte usta. – Będziesz posłuszny? – Tak, Celio – powiedział przez zaciśnięte zęby. Goście zaczęli bić brawo. Caleb zaśmiał się pod nosem. Tak, miło było przebywać w otoczeniu ludzi podobnych sobie. Gnębiące go od jakiegoś czasu wyrzuty sumienia zupełnie wyparowały, a zastąpiło je coś znacznie bardziej znajomego: pożądanie. Głowa Kotka znajdowała się tak blisko jego krocza, że niemal czuł na nim jej oddech. Miał ochotę wyjąć penisa i kazać jej ssać. Nigdy jeszcze tego od niej nie wymagał, ale wiedział, że nie będzie w stanie wiecznie się powstrzymywać. Skoro pieprzył jej tyłek, dlaczego nie usta? – Udowodnij to, niewolniku, i wypnij tę swoją seksowną dupkę – zamruczała Celia. Caleb usłyszał zduszony jęk, który nie zdołał się wydostać z gardła chłopaka, gdy ten opuścił głowę na podłogę. Zachwiał się na kolanach, by w końcu przyjąć pozycję wyznaczoną przez Celię. Przez tłum przeszedł pomruk zadowolenia, atmosfera wyraźnie zgęstniała. Celia poprowadziła długie skórzane pasy bicza po nagim ciele Dzieciaka. Bez ubrań, za to z więzami, chłopak nie miał żadnej kontroli nad tym, co się z nim za chwilę stanie. Oddychał szybko i nierówno, a każdy oddech poruszał całym jego ciałem. Celia delikatnie liznęła czubkami pasków genitalia Dzieciaka, co widzieli wszyscy stojący lub siedzący za nim. Syknął, wijąc się na dywanie, na ile mu pozwalały więzy. – Podoba ci się to, niewolniku? – Nie, Celio. Kolejne pacnięcie. – To było niegrzeczne. Mam cię uderzyć mocniej? Jak mężczyzna? Widzom wyraźnie podobała się ta perspektywa. – Nie! Nie, Celio. Przepraszam. Przepraszam – błagał Dzieciak. Celia uniosła bicz i smagnęła nim mocniej, aż w końcu chłopak stracił nad sobą panowanie i padł na podłogę. – A to jak ci się podobało, niewolniku? Wystarczająco mocno? Dzieciak ledwo oddychał, a co dopiero mówić o odpowiadaniu na pytania, ale jakoś udało mu się wydukać: – Tak... Celio. Caleb nie uważał się za geja ani za biseksualistę. Zgłębił ten temat po porzuceniu życia dziwki, ale musiał przyznać, że uległość Dzieciaka go pociągała. Celia również zrobiła na nim wrażenie. – Tak dobrze sobie radzisz, niewolniku. Jeszcze chwila i cię nagrodzę – zamruczała Celia. Caleb, podobnie jak cała reszta gości, wsłuchiwał się w rodzący się w piersi Dzieciaka szloch. Za to nie spodziewał się, że podobne odgłosy usłyszy ze strony Kotka. – Co się stało, Kotku? – wyszeptał, muskając delikatny owal jej ucha; zadrżała. – Wszyscy ci ludzie... – Nie dokończyła. W pomieszczeniu rozległo się echo smagnięcia biczem o nagie ciało, a zaraz po nim głośny i bolesny jęk Dzieciaka. Raz po raz skórzane paski lądowały na coraz czerwieńszej i gorętszej skórze. Z każdym uderzeniem coraz mniej nad sobą panował, aż w końcu przestał spinać mięśnie w oczekiwaniu na kolejne ciosy i dusić w sobie zbolałe krzyki.
Caleba powinno gorszyć to przedstawienie. Gdzieś w głębi duszy czuł, że oglądanie czyjegoś biczowania powinno wzbudzać w nim obrzydzenie, ale prawda była zupełnie inna. Prawie nic nie podniecało go tak, jak chłosta. Oczami wyobraźni zobaczył jeszcze raz moment, gdy karał w ten sposób Kotka. Walczyła i przeklinała go, rzucając się w jego stronę, ale na koniec poddała się. Wtedy nie martwił się o jej uczucia i pomyślał, że teraz powinno być tak samo. Nachylił się i powiedział jej: – Przyniosłaś mi wcześniej wstyd. Powinienem teraz rozebrać cię i odwdzięczyć się za to przed tymi ludźmi? Kotek zdusiła krzyk, przyciskając usta do jego nogi. Pokręciła gorączkowo głową. – Nie, panie – wydukała. – Ja z chęcią bym na to popatrzył – wtrącił się Rafiq. – Przynajmniej udowodniłbyś, że nie zmiękłeś do końca. – Caleb spojrzał na swojego mentora i uniósł brew. – Tyle dobrego, że wreszcie zwraca się do ciebie, jak trzeba. Caleb zaśmiał się, ignorując groźne spojrzenia niektórych gości. Nie przeszkadzał Celii. Była zbyt skupiona na Dzieciaku, żeby zwrócić uwagę na Caleba ani kogokolwiek innego prócz niewolnika u jej stóp. – Zrobiłbym to, ale wiem, że nie jest gotowa. W ten sposób tylko narobiłaby mi jeszcze większego wstydu. – Cóż, w takim razie może powinieneś pozwolić mi cię wyręczyć – zaproponował po angielsku. Nagle wybuchło jakieś zamieszanie i obaj wyciągnęli szyje, żeby dojrzeć coś ponad głowami siedzących przed nimi gości. Caleb wciągnął gwałtownie powietrze i niechcący otarł się rosnącym członkiem o policzek Kotka. Celia – egzotyczna lisiczka – założyła uprząż i teraz z jej nagiej cipki wystawał jeden z największych sztucznych penisów, jakie Caleb kiedykolwiek widział. Pozwoliła tłumowi przez chwilę go podziwiać i poczekała, aż znowu zapadnie cisza. Dzieciak, wciąż z opaską na oczach, zesztywniał z niepokoju. Próbował, bez powodzenia, zwinąć się w kulkę – jakby wierzył, że wciskając się głębiej w samego siebie, zdoła zniknąć. Udało mu się jedynie wzbudzić jeszcze większe podniecenie u wojerystów. – Popchnijcie go do tyłu. Niech klęknie, siadając na stopach – rozkazała Celia, a mężczyźni zadbali o wypełnienie polecenia. Twarz Dzieciaka była mokra od łez i czerwona. Jego piersi, w przeciwieństwie do pleców, znaczył tylko pojedynczy ślad po smagnięciu biczem. – Rozsuń nogi, niewolniku. Ten pociągnął głośno nosem, a pierś zadrżała mu od wysiłku, ale zrobił, co mu kazała. – Byłeś taki grzeczny, niewolniku. Myślę, że zasłużyłeś na nagrodę. Celia powoli przejechała skórzanymi paskami po genitaliach chłopaka. Dzieciak przestał całkiem oddychać i nie zaczerpnął z powrotem powietrza, dopóki Celia nie zaprzestała tych pieszczot. Powoli jego penis zaczynał drgać, rosnąc mimo wstydu i upokorzenia. Mimo tego, że goście tylko czekali, aż Celia wprawi w ruch ogromne dildo. Mimo tego, że nie miał pojęcia, co go czeka. Celia w dalszym ciągu rozniecała ogień w kroczu chłopaka, uciekając się nawet do pieszczenia go gołą ręką. Dzieciak jęknął pod wpływem doznań płynących z tak wprawnych ruchów. Najwyraźniej
zapomniał o biczu i nic nie wiedział o dildzie, ponieważ jego ciało zakołysało się w stronę Celii. Poruszał się w przód i w tył, śladem jej palców i stękając, gdy nie wracały dość szybko. – Chciwy niewolniku – powiedziała Celia. – Też jestem chciwa i myślę, że jeszcze nie zapracowałeś na prezent. Wstała, a Dzieciak znowu wstrzymał oddech. Powoli przysunęła swój pulchny sutek do jego ust. Odważny ruch; chłopak mógł ją ugryźć, ale niewolnica najwyraźniej się tym nie przejmowała. – Ssij. Dzieciak rozchylił wargi i wpuścił do środka sutek Celii. Jęknął, głośno i bezwstydnie. Jego członek drgnął i stanął na baczność. Ból stał się dla niego najwyraźniej jedynie mglistym wspomnieniem, ponieważ przyssał się do sutka jak głodny niemowlak, a niewolnica dyszała i przyciągnęła go jeszcze bliżej. – Tak! – krzyknęła, a Felipe nie musiał tego tłumaczyć. – Ssij mocniej. Dzieciak posłusznie wykonał polecenie i przestawał tylko na krótkie chwile, dla zaczerpnięcia powietrza, a czasami zmieniał pierś, ku ogromnemu zadowoleniu Celii. Wreszcie przyszedł czas na dalszą zabawę i niewolnica odepchnęła chłopaka z głośnym cmoknięciem. Jej sutki przybrały jasnoczerwony kolor i nabrzmiały od silnego ssania, ale nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Złapała za gumowego członka i wsunęła go do ust Dzieciaka. – A teraz ssij to. Chłopak, wyraźnie wyczuwając obcy przedmiot, cofnął się i obrócił głowę. – Nie. Proszę, nie. Celia nawet nie odpowiedziała. Uniosła bicz i smagnęła nim po piersi Dzieciaka tak mocno, że wszyscy goście się skrzywili. Chłopak próbował zgiąć się wpół, ale mężczyźni go przytrzymali. Caleb zastanawiał się, jak by się czuł, będąc chłostanym przez kobietę. Oprócz Rafiqa nie przeżył nikt, kto od czasów Teheranu odważył się go uderzyć. Tak, Rafiq karał go przez pierwsze lata, kiedy Caleb potrzebował przypominania, że nadal żyje. Minęła dobra dekada, odkąd Caleb był stroną uległą w jakimkolwiek kontakcie. – Ssij! – powtórzyła Celia. Tym razem Dzieciak otworzył usta i pozwolił niewolnicy pieprzyć go w usta ogromnym fallusem. Wśród gości rozlegał się czyjś śmiech za każdym razem, gdy chłopak się dławił, ale nawet wtedy ich podniecenia nie dało się nie zauważyć. Wystarczyło się rozejrzeć, by zobaczyć, że wielu mężczyzn postanowiło w podobny sposób wykorzystać usta swoich niewolnic i naśladowało ruchy Celii, wpychając prawdziwe penisy pomiędzy wygłodniałe wargi kobiet u swoich stóp. Caleb spojrzał na Kotka. Przestała odwracać wzrok i zatykać uszy; teraz otwarcie obserwowała dokonujące się wokół niej akty. Caleb chwycił jej rękę i delikatnie położył na swoich wybrzuszonych spodniach. Jego penis drgnął, gdy dziewczyna spojrzała mu w oczy. Spodziewał się, że spróbuje zabrać rękę, ale zamiast tego poczuł, jak jej palce zaciskają się wokół członka skrytego pod materiałem spodni. – Wygląda na to, że ciebie bardzo lubi. To chyba ja nie przypadłem jej do gustu – powiedział kpiarskim tonem Rafiq. – W przeciwieństwie do niektórych, Kotek ma dobry gust – odparł Caleb. Powoli podniósł biodra i przycisnął mocniej krocze do dłoni dziewczyny. Przypomniał sobie ich wspólny prysznic; tak chętnie go wtedy zaspokajała. Zapragnął powtórki. Zapragnął Livvie. Ta myśl go otrzeźwiła i złapał Kotka za rękę.
Podniosła na niego wzrok. Jej oczy zdawały się pytać, czy zrobiła coś nie tak. Caleb pokręcił głową, ale odsunął jej dłoń. – Takiś nieśmiały, Caleb? Naprawdę? Nie wierzę – zażartował sobie z niego Rafiq. – Pierdol się – rzucił Caleb. Wydawał się zadowolony. – Wypuśćcie go – rozkazała Celia, raz jeszcze skupiając na sobie ich uwagę. Gdy mężczyźni uwalniali Dzieciaka z więzów, Celia zdjęła z siebie uprząż z dildo i najwyraźniej przygotowywała się do następnej części przedstawienia. W pomieszczeniu dało się wyczuć napięcie, a Dzieciak starał się jeszcze szybciej wyswobodzić. Mimo to, kiedy już został uwolniony, pozostał na kolanach i z opaską na oczach. Wciąż miał erekcję, co było imponujące, zważywszy na okoliczności. – Myślisz, że dobrze się spisałeś, niewolniku? – zapytała szeptem Celia, a Felipe starał się ją naśladować najlepiej, jak potrafił. – Tak, Celio – odpowiedział Dzieciak, choć niepewnie. – Zgadzam się. Byłeś bardzo grzeczny, jak na swój pierwszy raz. Chciałbyś się teraz ze mną pieprzyć? Dzieciak aż podskoczył, kiedy usłyszał tłumaczenie tych słów, a chociaż nie potrafił wyartykułować odpowiedzi, tłum mógł zobaczyć, jak jego członek prostuje się i nabrzmiewa. Na czubku prącia zalśniły kropelki. – No i jak, niewolniku? Chcesz mnie pieprzyć czy nie? Dzieciak kiwnął głową i wyjąkał odpowiedź: – T-t-tak, Celio. Celia stanęła przed chłopakiem i podniosła jego ręce, by opleść się nimi w pasie. Dzieciak wydał z siebie pełen żądzy jęk i zaczął chciwie obmacywać zaoferowane mu ciało. – No to bierz się do roboty – powiedziała Celia. Bez zbędnych ceregieli Dzieciak skoczył na niewolnicę, powalając ją na podłogę z brutalną siłą. Celia oddała się temu z pasją i nie zamierzała przeszkadzać Dzieciakowi w robieniu tego, na co miał ogromną ochotę. Jego biodra zakołysały się do tyłu na dosłownie moment, by zaraz pchnąć do przodu, z dzikim zapałem. Jęknął, wbijając się w cipkę Celii. Niewolnica stęknęła, wyginając się w łuk i rozsuwając nogi najszerzej, jak potrafiła, poddając się zupełnie woli ujeżdżającego ją mężczyzny. – ¡Sí, mi amor! Es todo para ti. Tak, mój kochany. To wszystko dla ciebie. Dzieciak na ślepo odszukał sutek niewolnicy i wreszcie wsunął go do ust. Zaczął ssać zapamiętale i brutalnie. Jego wargi poruszały się jak tłok. Chłopak wydawał się zdeterminowany w swojej potrzebie szczytowania, a sądząc po tym, jak kurczowo trzymał Celię, był gotowy walczyć z każdym, kto próbowałby mu w tym przeszkodzić. Wreszcie wydał z siebie odgłos przywodzący na myśl konające zwierzę i wbił się w niewolnicę po raz ostatni. Gdy tłum zaczął klaskać i wiwatować, chłopak zadrżał i opadł na Celię. Caleb szybko się pożegnał, pomógł Kotkowi się podnieść, a potem udał się na poszukiwania kamerdynera, rozpaczliwie pragnąc znaleźć się w swoim pokoju.
Dziesięć Matthew przełknął ślinę, próbując pozbyć się suchości w gardle. Mógłby przysiąc, że Olivia posiada zdolności telepatyczne. Siedział sztywno na niewygodnym krześle i starał się odwrócić jej uwagę od erekcji wybrzuszającej mu spodnie w kroku. Wzrok Olivii był zwrócony ku niemu, ale dziewczyna zdawała się oglądać jakiś zupełnie inny obraz, niedostępny dla niego. Widział, jak w jej oczach wzbierają łzy, ale Matthew podejrzewał, że nie miały zbyt wiele wspólnego z historią. Właściwie to opowiedziała ją z pewną dozą tęsknoty, co było niepokojące, zważywszy na okoliczności. W jego głowie pojawiła się, nieproszona, wizja kobiety ubranej w gorset z białej skóry i z ogromnym dildo. Pod jej wpływem zastanowił się, co by czuł, gdyby zmuszono go do ssania sztucznego penisa przed tłumem obcych ludzi. Jego członek drgnął wściekle i Matthew, nie po raz pierwszy, poczuł wstyd. Westchnął, rozczarowany samym sobą, i oparł kostkę jednej nogi o kolano drugiej, żeby lepiej ukryć erekcję. Kliknął kilka razy długopisem, żeby zająć czymś ręce, a potem zanotował: Dzieciak, Nancy i Celia (nazwisko nieznane). – Czyli tamtego wieczora poznałaś Rafiqa i Felipego. Wiesz, co się stało z Dzieciakiem i Nancy? Skąd wzięli się w posiadłości? Czy Caleb porwał także ich? Olivia spojrzała na niego groźnie, ale po chwili znów wpatrywała się w dal. Nie potrafił zrozumieć uczuć, jakie żywiła do swojego porywacza, nawet jeśli syndrom sztokholmski był częstym zjawiskiem. Po prostu nie dostrzegał powodu, dla którego miałoby jej aż tak zależeć. A jednak musiał przyznać, że było w niej coś godnego podziwu. Ostatnie cztery miesiące spędziła w rękach porywaczy, gwałcicieli, morderców, handlarzy narkotyków i niewolników, a mimo to nie opuściła jej pewna naiwność oraz triumfująca siła. – Nie wiem, co się z nimi stało. Kiedy ostatni raz ich widziałam, oboje żyli. Dzieciak pewnie ma się dobrze, bo Felipe bardzo go lubił. Z kolei Nancy... nie wiem. Może ciągle jest z Rafiqiem – wyszeptała, nawet nie mrugnąwszy. – Dobrze się czujesz, panno Ruiz? – zapytał Matthew. Jego erekcja wreszcie zaczynała słabnąć i mógł skupić się na przesłuchaniu. Dziewczyna wreszcie się ocknęła i wytarła łzy ściekające jej po policzkach. – Nic mi nie jest, Reed. Po prostu... nieważne. Spojrzała na niego i próbowała się uśmiechnąć, ale słabo jej wyszło i oboje o tym wiedzieli. – Powiedz. Nie jestem Sloan, ale widziałem to i owo, panno Ruiz. Matthew uśmiechnął się, gdy zobaczył wreszcie rozbawienie w jej oczach.
– Sloan. Nie wiem, co z nią nie tak. Ciągle jest dla mnie miła, a mimo to jakoś mnie wkurza. Nie uważam, by była nieszczera, ale zdaję sobie sprawę, że o pewnych rzeczach nie mówi. W końcu pracuje dla FBI, tak jak ty. Tylko że ona w ogóle ciebie nie przypomina. – Tak? A niby jaki ja jestem? – zapytał Matthew, unosząc ciemne brwi. Przewróciła oczami. – Jesteś dupkiem, agencie Reed. – Ty też, panno Ruiz – odparł sucho. Zaśmiała się. – Ooo, to takie słodkie – powiedziała Olivia, przedrzeźniając go, ale za chwilę się roześmiała, tym razem głośno, jak dziewczyna bez problemów. – Czyli nie lubisz Sloan – dociekał Matthew. – Dlaczego? – Nie powiedziałam, że jej nie lubię, Reed. Zawsze wkładasz mi w usta swoje słowa – upomniała go. – I nie myśl sobie, że nie zauważyłam, jak zasugerowałeś, że to Caleb uprowadził Dzieciaka i Nancy. Nie mógł tego zrobić, bo przecież był cały czas ze mną, pamiętasz? Matthew uśmiechnął się cierpko i pokręcił głową. – Wcale tego nie zasugerowałem, panno Ruiz. Zadałem pytanie. Na tym polega moja praca. Poza tym oboje wiemy, że on za to odpowiada. Może nie zrobił tego osobiście, ale wydał komuś takie polecenie. W każdym razie dodanie porwania tej dwójki do listy zarzutów nie zrobi żadnej różnicy. Olivia zamilkła na dłuższą chwilę, a Matthew uznał, że się nad czymś zastanawia. – Ciągle mówisz o nim tak, jakby on nadal żył, Reed, a przecież powiedziałam... że jest inaczej. Jej oczy ponownie napełniły się łzami, a Matthew ciężko było je ignorować. Bez względu na jego opinię o człowieku pokroju Caleba, Olivia wyraźnie żywiła do niego silne uczucia. – Dlaczego tak ci na nim zależy, panno Ruiz? – dopytywał. Nie rozumiał tego i wkurzał się bardziej, niż powinien. – Był dla ciebie potworem. Zrobił ci straszne rzeczy. Nie próbuj mi wmawiać, że tego chciałaś. Nie uwierzę w to. Olivia znowu zapatrzyła się w dal, ale przemówiła przez łzy: – Jemu również przydarzyło się wiele złego, Reed. Plecy miał całe w bliznach po chłoście i wyjaśnił mi, że pochodzą z czasów, gdy był jeszcze małym chłopcem. – Matthew nie zdołał powstrzymać prychnięcia, a Olivia skrzywiła się. – Nie jestem głupia, Reed. Wiem, że zgotował mi koszmar, przecież go przeżyłam. Ale mówię ci: potwory się nie rodzą, potwory ktoś stwarza. I ktoś stworzył Caleba. Ktoś go pobił, przez kogoś okrutnie cierpiał, a jedyna osoba, która mu pomogła, zrobiła z niego mordercę. Caleb nie miał kogoś takiego jak ty czy Sloan, czy pieprzone FBI. Musiał przetrwać sam i chociaż nie mogę mu chyba wybaczyć, rozumiem go. – Próbujesz mi wmówić, że to potwór ze złotym sercem? – zapytał z niedowierzaniem. – Daj spokój. Na jej twarzy malował się gniew. – Na moim ciele nie ma trwałych śladów, Reed, ani jednego. Nie masz pojęcia, ile razy mogłam liczyć na jego wsparcie, gdy myślałam, że już dłużej nie dam rady. Caleb jest potworem – załkała – wiem o tym. Wiem, ale... to nie ma już dla mnie znaczenia. Był bezradny wobec płaczących kobiet. Za bardzo przypominały mu jego rodzoną matkę, leżącą na kanapie, trzęsącą się i błagającą, by znalazł sposób na zdobycie kolejnej działki. W takich chwilach panikował, wiedząc, że jeśli Greg wróci do domu i znajdzie ją w takim stanie, pobije ją, a potem wyładuje swój gniew także na nim. Skończył dopiero siedem lat, ale wiedział, jak zniknąć na jakiś czas.
Chwytał kurtkę, całował matkę na pożegnanie i obiecywał wrócić z jej lekarstwem, a potem wychodził. Kilka domów dalej mieszkała staruszka, pani Kavanaugh. Kiedy robiło się niebezpiecznie, przesiadywał u niej, pałaszując ciasteczka i oglądając telewizję do czasu, aż jego mama albo Greg zaczną go szukać. Jego matka była słabą kobietą, ćpunką, która kochała damskiego boksera bardziej niż własnego syna. Matthew przez lata próbował wyleczyć ją z nałogu, ale ona nie potrafiła przestać. Pewnej nocy była zbyt naćpana, żeby się bronić, i Greg pobił ją na śmierć. Matthew nie było w domu. Wyszedł z przyjaciółmi. Kiedy wrócił, znalazł ją – zimną i sztywną. Matthew miał wtedy trzynaście lat i zamieszkał z córką pani Kavanaugh, Margaret, i jej mężem, Richardem Reedem. Greg popełnił samobójstwo, zanim trafił do więzienia za morderstwo, a Matthew nigdy nie mógł pogodzić się z tą niesprawiedliwością, nawet mimo tego, że warunki jego życia znacznie się od tego czasu poprawiły. Margaret i Richarda uznawał za swoich prawdziwych rodziców. Starał się nie myśleć o tamtej dwójce. – Okropne rzeczy przytrafiają się wielu osobom, panno Ruiz. Nie wszyscy stają się potworami – powiedział. – Nie, ale świat jest pełen ludzi, którzy tak właśnie kończą. To jak z tymi dziećmi w Afryce, które przyucza się do strzelania z karabinów maszynowych i zabijania. Niektóre ledwo mogą je unieść, ale zostają zabójcami. Co z nimi, Reed? Twoim zdaniem powinny odpowiadać za swoje czyny? Zamknąłbyś je w więzieniu albo ukarał śmiercią? Otarła łzy z oczu. – To co innego i dobrze o tym wiesz. Na całym kontynencie wybuchają konflikty i właśnie tacy ludzie, jak Muhammad Rafiq, Felipe Villeneuva, a także twój Caleb, uzależniają te dzieci od narkotyków i uczą zabijania. To ich pociągnąłbym do odpowiedzialności. – A co z tymi, którzy dorośli? Co z tymi, którym udało się dotrwać do pełnoletności? Potrafisz ich winić za to, że robią jedyną rzecz, jaką potrafią? – Musiała przerwać tyradę na chwilę, by zaczerpnąć powietrza; trzęsła się od gniewu. Matthew poznał po wyrazie jej twarzy, że najchętniej by go spoliczkowała. – Myślisz, że za dziesięć czy dwadzieścia lat będę myśleć i czuć normalnie, że będę miała normalne życie, tak jak ty? Matthew westchnął głośno, zniecierpliwiony. – Nie wiem, panno Ruiz. Nie potrafię udzielić odpowiedzi na twoje pytania. To, co się przytrafia tym dzieciom, jest złe, ale nie mogą jako dorośli gwałcić i mordować bez konsekwencji tylko dlatego, że robią to od dziecka. Spieprzone dzieciństwo nie usprawiedliwia ich zachowania. – Czyli co? Pieprzyć ich? – zapytała wyzywająco, z dzikim spojrzeniem. – Tylko na tyle cię stać? Matthew wzruszył ramionami. – Nie rozumiem tego porównania, panno Ruiz. Nawet gdybym rozumiał, to chyba nie powiesz mi, że gdyby któreś z tych dzieci mierzyło w ciebie z broni, gdyby któreś cię zgwałciło, byłabyś skłonna to wybaczyć? Bo ja nie wyobrażam sobie, żeby było mnie na to stać. Każdy, kto spróbuje grozić mi bronią, zostanie powalony. Choćby to był jakiś harcerz. Olivia zaśmiała się, choć smutno. – Mylisz się, Reed. Dokładnie to samo powiedziałby Caleb. – Popatrzyła na niego przez chwilę. – Nie
jesteś jak Sloan. Od niej nigdy bym czegoś takiego nie usłyszała. Matthew wzruszył ramionami, próbując się opanować. Rozmowa wymknęła się spod kontroli, a do tego była naprawdę niepotrzebna. – Mówię, jak jest, i uwierz mi, że nie ciebie pierwszą to irytuje. – A skoro już o tym mowa... dlaczego powiedziałeś Sloan, że cię pocałowałam? – Bo to zrobiłaś. Dla mnie to nieistotne, ale dla niej tak. Znowu przewróciła oczami. – Chciałam tylko odwrócić twoją uwagę. Nie chciałeś mi dać zdjęcia Caleba, a ja go cholernie potrzebowałam. A teraz Sloan uważa mnie za jakąś cholerną dewiantkę, która próbuje uwieść agenta FBI, który chce powystrzelać harcerzy. Matthew mimowolnie się uśmiechnął. – A to nieprawda? – Błagam, powiedz, że żartujesz. – Wpatrywała się w niego, zdziwiona, wręcz rozbawiona sytuacją. – Nikt nie jest aż tak w siebie zapatrzony. – Oczywiście, że żartuję. I jestem aż tak w siebie zapatrzony. Oboje wybuchnęli śmiechem, ale rozmowa jeszcze się nie skończyła. To do Matthew należało ponowne nawiązanie do tego wątku, ale postanowił najpierw dać Olivii chwilę na oddech. – Wciąż nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Dlaczego tak bardzo ci zależy na Calebie? Westchnęła, jakby skupiona na czymś zupełnie innym. Kiedy przemówiła, w jej głosie odezwała się tęsknota. – Opowiadał mi różne rzeczy w nocy. Zupełnie jakby ciemność pozwalała nam być sobą, zapomnieć o tym, że on był moim porywaczem i osobą odpowiedzialną za te wszystkie okropności, które przydarzały mi się za dnia. Musisz zrozumieć, że chociaż Caleb uczynił mi wiele złego, przez cały ten czas także mnie chronił, na swój sposób. Mój los mógłby być znacznie gorszy, gdyby nie Caleb. Tamtej nocy, kiedy Celia wychłostała Dzieciaka na oczach wszystkich, Rafiq próbował nas rozdzielić. Chciał, żebym została w jego pokoju, a ja przeraziłam się, że Caleb mógłby na to pozwolić. Widziałam, co Rafiq zrobił Nancy. Wciąż pamiętałam jej krzyki i chwytające mnie ręce. Nie chciałam skończyć jak ona. Caleb odmówił. Powiedział, że będę płakać przez długie godziny, jeśli ktoś nas rozdzieli. Powiedział, że mogę sobie coś zrobić, a Rafiq nie znał mnie na tyle, by wiedzieć, czego potrzebuję. Wyjaśnił mu to wszystko po angielsku, a kiedy Rafiq wyciągnął do mnie rękę, zaczęłam wrzeszczeć jak opętana i przestałam dopiero wtedy, gdy Caleb wziął mnie w ramiona. Dorzuciłam nawet jakąś gorączkową paplaninę i chwyciłam go mocno, błagając, żeby mnie nie zostawiał. Nie musiałam wcale mocno udawać, bo naprawdę spanikowałam. Caleb pogłaskał mnie po głowie i pozwoli się rozluźniłam, a nawet pozwoliłam sobie „zemdleć”. Może trochę przesadziłam, ale zadziałało. Felipe przeprosił Caleba za to, że nie zaoferował mu odprowadzenia do jego pokoju wcześniej, i zawołał kamerdynera. Livvie zaśmiała się nieco, wspominając tę historię, a Matthew zaczął się zastanawiać, czy jej poczucie humoru zawsze było takie czarne, czy może zmieniło się pod wpływem czasu, jaki spędziła w towarzystwie bezlitosnych ludzi. – Och! – wykrzyknęła nagle Olivia. – Przypomniało mi się coś. Felipe powiedział Rafiqowi, że łódź przypłynie za cztery dni, i zapytał, czy Rafiq zamierza się na nią udać, czy raczej zostanie i zleci zajęcie się tą sprawą komuś innemu.
Matthew pochylił się do przodu, z długopisem gotowym do akcji. – Powiedział to w twojej obecności? – Myślał, że zemdlałam. Nie wiem, czy to ważna informacja. Minęło już kilka miesięcy, więc oczywiście łódź dawno odpłynęła, ale zapamiętałam to, ponieważ zaczęłam się zastanawiać, czy posiadłość leży blisko rzeki i czy ja sama trafię na tę pieprzoną łódź. – To się, oczywiście, nie stało – zauważył Matthew. – Nie, ale nie zapytałeś mnie, czy tak się stało. Powiedziałeś, żebym opowiedziała całą historię. – Czyli co się w końcu stało? – Nie wiem, ale Rafiq wyjechał kilka dni później, więc zakładam, że jednak wszedł na pokład łodzi. Zapewne znajdowały się tam też narkotyki, pomyślał Matthew i zapisał sobie, żeby sprawdzić lokacje blisko rzeki i porównać je z wszystkimi obiektami wojskowymi w Pakistanie. Ludzie z FIA powinni coś wiedzieć. Tylko będzie problem z nakłonieniem ich do mówienia. – Przypomniałaś sobie jeszcze coś, co mogłoby się przydać? – zapytał. – W tej chwili nic mi nie przychodzi do głowy. Poza tym miałam opowiedzieć ci o mnie i Calebie. Matthew przewrócił oczami. – Dobra. Wygląda na to, że w ten sposób wracają do ciebie różne szczegóły, ale proszę, postaraj się jak najmniej mówić o seksie. Naprawdę nie muszę wiedzieć o każdym pchnięciu i liźnięciu. Olivia uśmiechnęła się. – Zamierzony rym, Reed? Zostaniesz poetą? – W żadnym wypadku. Raz jeszcze oczami wyobraźni zobaczył Celię wpychającą ogromne dildo w usta Dzieciaka. Pokręcił głową, żeby pozbyć się tej wizji. Wolałby nigdy nie słyszeć tej historii. To nie sam akt dawał mu grzeszną przyjemność, ale dominacja w tle. Matthew nie pociągały słabe kobiety, za to dominujące... A w najczarniejszej głębi duszy wiedział, jaki jest tego powód. – Naprawdę mnie wysłuchasz? Spróbujesz chociaż spojrzeć na to z mojej perspektywy? – poprosiła gorączkowo. Matthew poczuł ucisk w żołądku na dźwięk jej błagalnego tonu. Właśnie tej części swojej roboty nie znosił. Lubił rozwiązywać zagadki, łączyć ze sobą fakty i szukać złoczyńców, ale tego – zajmowania się ofiarami, z ich milionem różnych osobowości i doświadczeń – znieść nie potrafił. Olivia mniej działała mu na nerwy niż wielu przesłuchiwanych. Teraz, gdy trochę się otrząsnęła z szoku, wydawała się silniejsza, ale nadal sprawiała wrażenie zawieszonej w dziwnym limbo pomiędzy ofiarą a podejrzaną. – Nie wiem, czy mogę ci to obiecać, panno Ruiz. Za to na pewno cię wysłucham. Na pewno wykonam swoją pracę. Mogę nawet przyrzec, że pomogę ci tyle, ile tylko będę potrafił. Ale nie mogę obiecać, że zacznę widzieć tę sprawę tak jak ty. Jego odmowa wyraźnie ją zaniepokoiła. Opadły jej ramiona, ale kiwała głową dłużej, niż to konieczne, znowu odpłynąwszy gdzieś myślami. Kiedy przemówiła, wydawała się nie zwracać do nikogo konkretnie, jakby Matthew był tylko kolejnym meblem. To nie jemu opowiadała swoją historię i oboje doskonale zdawali sobie z tego sprawę. – Domyślałam się, że tak powiesz. To chyba ma sens. Tylko... Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek spojrzał na tę sprawę tak jak ja. Nikt nigdy tego nie zrozumie. Jeśli sprawa wyjdzie na jaw, ludzie po prostu uznają mnie za wariatkę. Stwierdzą, że jestem młoda i nie wiem, o czym mówię. Że jestem ofiarą,
a moje uczucia to efekt przebytej traumy. To chyba boli najbardziej. Przeżyłam to wszystko. Zobaczyłam, poczułam i doświadczyłam w ciągu tego lata więcej niż chyba większość ludzi przez całe życie. Mimo to w ostatecznym rozrachunku jestem tylko dziewczyną, której nikt nigdy nie zrozumie. Tyle rzeczy się we mnie zmieniło na zawsze. Nie chcesz słuchać o seksie. Wiem o tym. Zdaję sobie sprawę z tego, jak nieodpowiednie jest opowiadanie zupełnie obcej osobie o ludziach, których na moich oczach krępowano, chłostano, a nawet pieprzono. Ale... ja muszę komuś o tym powiedzieć. Komuś, przy kim nie poczuję się jak dziwoląg. Kto nie będzie mnie analizował jak Sloan. Wiem, że nie chce, żebym tak się przez nią czuła. Ale kiedy mówi, że przyciągasz mnie, bo jesteś silnym mężczyzną, jak Caleb. Kiedy mówi, że pocałowałam cię, ponieważ nauczono mnie wykorzystywać swoją seksualność do osiągania celów. Kiedy mówi, że to wszystko manipulacja, a Caleb namieszał mi w głowie. Nie mogę tego znieść. Nie mogę znieść, że wszystkie moje uczucia zostają zredukowane do schematów z książek psychologicznych, które pasują do mnie i jakiegoś miliona innych chorych idiotów. Więcej nawet, nie mogę znieść, że to... może być prawda. Może ja tak naprawdę nie kocham Caleba. Może to tylko mój mózg tak to sobie wymyślił, żebym się nie zabiła i nie czuła się taka samotna i wystraszona. Może zaakceptuję to pewnego dnia i będę już mogła przestać śnić koszmary. Może nigdy już nie zaufam swoim emocjom. Kto pokocha taką dziewczynę, Reed? Kto mógłby pokochać takiego dziwoląga jak ja? Opadła na łóżko i zwinęła się w kłębek, zanosząc się płaczem. Serce Matthew waliło jak młotem. Nie wiedział, co zrobić, żeby przestała płakać. Nie chciał jej dotykać – czuł, że to byłoby niewłaściwe. Przytulić ją? Zupełnie nie w jego stylu. Żałował, że nie ma przy nim Sloan. To ona była psychologiem. To do niej należało zajmowanie się tymi ckliwymi pierdołami. Przypomniał sobie, że Olivia nie należała do zbyt ckliwych osób. – Ktoś kiedyś cię pokocha, panno Ruiz. Nawet jeśli jesteś wredna. – Pierdol się, Reed – rzuciła przez łzy. Zaśmiał się. – Jesteś naprawdę czarująca. – Dupek z ciebie, wiesz o tym? – Tak – potwierdził beznamiętnie. – Boże! Dlaczego ty jesteś taki porąbany? Podniosła się i spojrzała na niego groźnie. – Wszyscy są porąbani. Każdy z nas jest na swój sposób dziwolągiem. – A co ty możesz o tym wiedzieć? – syknęła w odpowiedzi, patrząc na niego morderczym wzrokiem. – Pewnie żyjesz sobie jak pączek w maśle na przedmieściach, nie przejmując się nikim i niczym. Idealne życie. Spojrzał na nią śmiertelnie poważnym wzrokiem. – Znęcano się nade mną, gdy byłem dzieckiem. Afrykańscy wojskowi zmuszali mnie do wciągania prochu i kokainy, a potem wysyłali do rozstrzeliwania całych wiosek moim uzi. Żałuj takiego biedaka i przestań biadolić, że nikt cię nie pokocha – zasugerował spokojnie. Jej zdziwiony wyraz twarzy był bezcenny. – Jesteś młoda, silna, a do tego wredna. Taka cwana dziewczyna sobie poradzi. Nie pozwól nikomu mówić inaczej. Nawet sobie. Spojrzenie Olivii nieco złagodniało, a po chwili nawet się uśmiechnęła. – Jesteś chyba w porządku, Reed. Nikt cię nigdy nie pokocha, ale jesteś w porządku.
Posłał jej cierpki uśmiech. – Dziękuję, panno Ruiz. Przypomnę to sobie, kiedy znowu będziesz błagać o współczucie. Westchnęła. – Możemy już skończyć na dzisiaj? Jestem naprawdę zmęczona. Każda rozmowa z tobą zabiera mi rok życia. – Chcesz, żebym wyłączył światło? W ciemności łatwiej przyszłoby ci zeznawać? – zapytał nie do końca żartem. – Bardzo zabawne. – Staram się – stwierdził. – Wrócę jutro. – Ucichł na moment, by wstać i spojrzeć jej w oczy. – Słuchaj. Kończy się nam czas. Musimy dostać się na tę aukcję, a ty dajesz nam największą nadzieję na uratowanie takich, jak ty: Nancy, Dzieciaka, Celię. Ich wszystkich. Nie zapominaj o tym. Będę cię słuchać i nawet spróbuję spojrzeć na historię twoimi oczami, ale w ostatecznym rozrachunku... ty już jesteś bezpieczna. Inni nie mieli tyle szczęścia. Kiwnęła z zapałem głową. – Wiem, Reed. Uwierz mi, naprawdę wiem. Też nie chcę, żeby te sukinsyny zostały na wolności. Naprawdę nie chcę. – Taką mam nadzieję, panno Ruiz. Prześpij się. Matthew wstał i zebrał swoje rzeczy, pamiętając, żeby wyłączyć dyktafon i wrzucić go do kieszeni marynarki, by się nie zagubił. Wyszedł ze szpitala i zdecydował się wrócić jeszcze na kilka godzin do biura. Wciąż było względnie wcześnie i w Pakistanie powinni jeszcze odbierać telefony. Musiał załatwić kilka spraw. Gdy już zasiadł za swoim biurkiem, zatelefonował do FIA i zapytał, czy mają jakieś informacje na temat aukcji niewolników, która miała się odbyć za kilka dni. Nie zdziwił się, gdy agent po drugiej stronie słuchawki nie ucieszył się, słysząc, że ma do czynienia z FBI, jednak gdy Matthew przymilnym tonem wplótł w rozmowę kilka zawoalowanych gróźb, ten drugi niechętnie obiecał przyjrzeć się sprawie i przekazać informacje. – Proszę obserwować prywatne lądowiska pod kątem wszelkich VIP-ów przylatujących do kraju: milionerów, szejków, każdej osoby mającej dużo pieniędzy albo władzy. Zwłaszcza jeśli znane są jej powiązania ze światkiem przestępczym, w tym handlem bronią, narkotykami i tanią siłą roboczą. – Nie musi nam pan mówić, jak mamy wykonywać swoje obowiązki, agencie Reed – powiedział mężczyzna po drugiej stronie; miał południowoafrykański akcent. – Potrafimy zbierać informacje bez pomocy amerykańskich służb. – W takim razie mogę spodziewać się telefonu w ciągu kilku dni? – zapytał Matthew. – Z przyjemnością, agencie Reed. Będziemy wypatrywać Demitriego Balka i każdego mężczyzny podróżującego pod nazwiskiem Vladek Rostrovich. Rozłączył się. – Dupek – mruknął Matthew. Odłożył i podniósł słuchawkę raz jeszcze, żeby wykonać kolejny telefon. Spojrzał na listę pakistańskich jednostek rządowych i wybrał numer do biura PACHTO, zajmującego się problemem handlu ludźmi. Co prawda jednostkę tę założono dopiero w 2002 roku, ale nabierała rozpędu. Niełatwo było namierzyć kogoś posługującego się językiem angielskim, ale po kilku przekierowaniach udało mu się porozmawiać z pracującym tam lingwistą.
Było krótko po ósmej, kiedy Matthew uznał, że zrobił już wszystko, co mógł tego dnia. Zebrał swoje rzeczy, w tym także dyktafon, i ruszył do hotelu. Nie potrafił przestać myśleć o historii opowiedzianej przez Olivię. Nie potrafił przestać myśleć o Celii. Kiedy dotarł do swojego pokoju, postawił neseser na stole, opróżnił kieszenie, starannie podzielił monety według nominałów i ułożył od najmniejszych do największych, obok nich kładąc także klucze, portfel i zegarek, a potem powiesił marynarkę. Postanowił przesłuchać wreszcie kasetę, która ciągle chodziła mu po głowie. Już miał sporą erekcję; ledwo usiadł, żeby zdjąć buty i skarpetki. Śpieszył się, żeby szybko zdjąć ubrania i zacząć się pieścić. Wreszcie skończył wieszać ubrania i został w samej bieliźnie, wybrzuszonej od karygodnie wzwiedzionego członka. Zazwyczaj masturbacja nie wywoływała w nim poczucia winy. Teraz było inaczej ze względu na powód jego podniecenia. – Jesteś obrzydliwym psycholem – wyszeptał, ale mimo to poddał się i zsunął bokserki, by wrzucić je do kosza na pranie. Dał sobie spokój z prysznicem; jego potrzeba była zbyt wielka. Zamiast tego ściągnął z łóżka narzutę i rzucił się na świeżą, zimną pościel. Sięgnął po leżący na szafce nocnej dyktafon i cofnął taśmę do momentu, w którym Celia wchodzi do pokoju. Jego penis drgnął. Matthew zamknął oczy i położył dłoń na gorącym kawałku ciała, gdy w pomieszczeniu rozległ się głos Olivii. Matthew nie obchodził się ze sobą łagodnie. Nie lubił łagodności. Złapał swojego kutasa, jakby miał do czynienia z wrogiem i ściskał go aż do bólu. Margaret i Richard byli świetnymi rodzicami: kochającymi, wyrozumiałymi i czułymi. Zabrali do siebie skrzywdzone dziecko osierocone przez zamordowaną matkę i dali mu wspaniałe życie, ale nie mogli wymazać mu z pamięci dzieciństwa. Nie mogli uwolnić go od mroku. Nie mogli sprawić, żeby przestał to lubić. Matthew przejechał paznokciami po klatce piersiowej, drapiąc po sutku tak mocno, że aż się skrzywił i jednocześnie uniósł biodra, wbijając się głębiej w zaciśniętą pięść. Uniosła bicz i smagnęła nim po piersi Dzieciaka tak mocno, że wszyscy goście się skrzywili. Chłopak próbował zgiąć się wpół, ale mężczyźni go przytrzymali. Matthew wyobraził sobie siebie na miejscu Dzieciaka, wstydząc się, że wizja ta wywołała w nim takie podniecenie. Było mu tak dobrze, a jednak w oczach zebrały mu się łzy, bo robił coś złego. Źle robił, słuchając głosu Olivii. Źle robił, słuchając opowieści o maltretowaniu Dzieciaka. Źle robił. Źle. Źle! Doszedł. Mocno. Sperma prysnęła mu na klatkę piersiową, a pieczenie podrapanej skóry było cudowne. Matthew dyszał ciężko, leżąc w ciemności i wsłuchując się w głos Olivii. Drugą ręką, tą nieumazaną nasieniem, sięgnął po dyktafon i wyłączył go. Jednak nie miało to żadnego znaczenia. Znowu sztywniał. Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz pozwolił sobie dojść, i jego penis nie zadowoli się byle czym. Tym razem powstrzymał się przed słuchaniem nagrania. Powstrzymał się. Wyskoczył z łóżka i pobiegł pod prysznic, żeby się opłukać. Musi być klub. Zawsze był jakiś klub. I choćby ze wszystkich sił starał się go nie szukać, w końcu zawsze to robił. Dowiadywał się, gdzie mógłby się udać, żeby znaleźć to, czego zażąda jego podświadomość. Po wyjściu z łazienki szybko się ubrał w dżinsy i koszulę zapinaną na guziki. Nic czarnego – nic, co mogłoby sugerować, że jest dominujący. Nienawidził chwil, gdy dosiadała się do niego chętna uległa, myśląc, że Matthew tylko marzy o tym, by przełożyć ją przez kolano. Zawsze odsyłał je zapłakane, wstydząc się, że nie może im dać tego, czego pragnęły. Próbował. Próbował dominować. I zawsze źle
się to kończyło.
Jedenaście Dzień 10: Matthew obudził się obolały. Czuł każdy skrawek ciała. Powoli podniósł głowę i jęknął, kiedy poczuł paroksyzm bólu, który chwilę później powędrował między ramiona. Stracił czucie i opadł z powrotem na materac. Poranek będzie trudniejszy, niż się spodziewał. Z każdą sekundą odzyskiwał coraz większą część świadomości i wkrótce jego serce zaczęło szybciej bić. Zeszłej nocy wyszedł na miasto. Matthew? To ty? Jęknął raz jeszcze. Nie. Nie, nie, nie, nieeee. Przycisnął mocno twarz do łóżka. Zauważył, że ma erekcję. I nie była to zwykła poranna erekcja. Wspominał. Z zaskoczeniem rozpoznał znajomy głos. Jej głos. Zaklął pod nosem. Co teraz? Jak jej się wytłumaczy? Każda inna! Każda inna osoba byłaby w porządku. Nie, to musiała być właśnie ona. Właśnie ona usiadła obok niego przy barze, kiedy wreszcie zebrał się na odwagę. Rude włosy puściła luźno; miękkie pukle spływały jej kaskadą po plecach. Miała na sobie białą koszulę przewiązaną w pasie. Dekolt odsłaniał nieco piersi, akurat na tyle, by wzbudzić ciekawość, ale nie pokazywać przy tym wszystkiego. Czarna skórzana spódniczka do połowy uda i szpilki nabijane ćwiekami dopełniały strój. Twarz Matthew znowu oblała się gorącym rumieńcem wstydu. Zwłaszcza na wspomnienie tego, jak wyjaśnił swoją obecność w klubie. – Musiałem się napić. – Och, oczywiście rozumiem, uwierz mi. Ja jednak nie piję podczas zabawy – powiedziała swobodnym tonem. Matthew nie mógł się nadziwić jej nonszalancji. Właściwie to całą pieprzoną noc się dziwił. Zdawał sobie sprawę, że większość ludzi uważała go za chłodnego, zdystansowanego i skupionego na pracy, ale przy niej wszystko wyparowało. Zniweczyła całe jego starannie budowane poczucie kontroli i to zupełnie bez wysiłku, zachowując obojętność. – Nie przyszedłem tutaj się bawić. Po prostu musiałem się napić – wyjaśnił. Paliły go uszy i wiedział, że rumieniec zaraz rozleje się na twarz i szyję. Chciał wyjść, ale ona zablokowała mu wyjście i stała tak, wpatrując się w niego podejrzliwie. – I trafiłeś akurat tutaj? Wybacz, Matthew, ale jakoś wątpię w przypadek. – Uniosła brwi. Próbował coś powiedzieć, ale tylko się jąkał. – Nie bądź taki nieśmiały, Matthew. W końcu ja też tutaj jestem, prawda? Prawdziwe pytanie
brzmi... kogo poszukujesz? Biodra Matthew zakołysały się, a w odpowiedzi mężczyzna poczuł, jak jego mięśnie wyraźnie protestują. Zdziwi się, jeśli będzie w stanie dzisiaj siedzieć. – Nikogo nie szukam. Po prostu... – Kłamiesz? Naprawdę? Różne rzeczy można o tobie powiedzieć, ale nie przyszło mi do głowy, że jesteś kłamcą. – Gówno mnie obchodzi, co sobie myślisz – palnął w odpowiedzi i wypił duszkiem swoją whiskey. Wstał, żeby odejść, ale Sloan mu na to nie pozwoliła, blokując go między swoim ciałem a stołkiem barowym. Pachniała czymś słodkim, jakby zielonym jabłuszkiem. Takiego zapachu z pewnością się nie spodziewał. Nie w klubie dla fetyszystów. Przygotowawszy się na ból, wyciągnął rękę do tyłu, żeby dotknąć swoich pośladków. Tak – wyczuwał wybrzuszone ślady na całym tyłku. Obmacał je delikatnie, nie mogąc uwierzyć, że na jego skórze odbił się idealny kształt jej szczupłych, przypominających bicz palców. Zawsze zastanawiał się, czy genialna doktor Sloan dokonuje psychoanalizy swojego kochanka podczas seksu. Teraz znał odpowiedź. – To niegrzeczne, Matthew. Próbujesz mnie zranić. Ale wybaczam ci, bo wiem, że jesteś zawstydzony. – Podeszła bliżej, a jej dłoń na jego piersi popychała go z powrotem na stołek. Jej skóra była gorąca, jakby mogła wypalić mu dziurę w koszuli. Matthew poddał się i usiadł. Sloan stanęła na palcach i przysunęła się, żeby wyszeptać mu do ucha: – Masz zaczerwienione policzki i serce wali ci jak młotem. Matthew jęknął i znowu potarł swój pośladek. Tak, był wtedy zawstydzony. Nie spodziewał się zobaczyć w klubie Sloan, do tego ubraną jak krzyżówka Madonny i dziwki, pachnącą zielonym jabłuszkiem i ocierającą się o niego cyckami. Dobrze wiedziała, co robi; dzisiaj było to jeszcze bardziej oczywiste. – Posłuchaj, Sloan... – Tak możesz się do mnie zwracać w biurze, Matthew – powiedziała z uśmiechem. – Dobra. Czego chcesz, do cholery, Janice? Chcesz rozgadać wszystkim, że mnie tu spotkałaś? Że jestem zboczeńcem? Śmiało. Mam to w dupie – rzucił szeptem, trochę gniewnie, trochę nerwowo. Nie wiedział, co zrobi, jeśli sprawa się rozniesie. Wciąż się tym martwił. Na co on jej pozwolił! Jak błagał, żeby nie przestawała. Pokręcił głową, broniąc się przed wspomnieniami z zeszłej nocy, ale nie działało – nie w chwili, gdy leżał obolały w pościeli wciąż pachnącej nią. – Nie jesteś dominującym? – Janice pokręciła głową. – Nie wydaje mi się. Mógłbyś, bo jesteś silny, taki męski i opanowany. Ale właśnie na tym polega problem, prawda? To ciężka praca, tak ciągle panować nad wszystkim. – Uniosła drobną dłoń i przeczesała palcami włosy na karku Matthew. Był to intymny i sugestywny gest. Ach, tak. Pieprzone psychopitolenie. Olivia miała rację – Sloan nie potrafi się kontrolować. Patrzy na człowieka i rozpoczyna wiwisekcję. Nie zważa na ból, jaki tym wywołuje. Całą noc to robiła – wierciła i wierciła, aż w końcu się poddał. Druga dłoń Janice powędrowała na jego udo i delikatnie je trąciła. Matthew niechętnie przełknął ślinę, ale kiedy rozsunął nogi, ona wepchnęła się pomiędzy nie, jakby robiła to od zawsze. – Przecież nie zdradziłabym nikomu twoich sekretów, Matthew. Poznałam ich już wiele i żadnego
nie wypaplałam. Na tym polega moje zadanie. Jeśli poprosisz, żebym zostawiła cię samego, zrobię to. Tylko że... pragnę cię. – Dlaczego? – wychrypiał Matthew. Janice uśmiechnęła się przy jego uchu i zaśmiała cicho. – Ponieważ nie jestem w stanie wyobrazić sobie nic bardziej przyjemnego niż twój seksowny tyłek na moim kolanie. Z pewnością było seksownie. Matthew nigdy wcześniej nie miał takiego orgazmu i nigdy tak głośno nie błagał. Starał się jej sprzeciwiać, nie odpowiadając na intymne pytania. W końcu jednak tak bardzo zapragnął szczytować, że zrobiłby wszystko, powiedziałby wszystko, a Sloan skrzętnie to wykorzystała. Wyciągnęła z niego takie zwierzenia, że ze wstydu prawie stracił dech w piersi. Była bezlitosna. Jej dłoń powędrowała wzdłuż uda i zwróciła się do środka, by opleść palcami jego jądra. Matthew podskoczył, zdumiony, ale nie puścił krawędzi stołka. Paznokcie Janice skrobnęły go przez materiał dżinsów, a wtedy z jego ust wydostał się bezsilny jęk. Nie mógł spojrzeć jej w twarz – ani dziś, ani kiedykolwiek. Za dużo o nim teraz wiedziała. Powiedział jej o rzeczach, których nikomu innemu nie zdradził. – Dobrze – wyszeptał. – Dobrze? – mruknęła mu do ucha; jej palce raz go pieściły, raz drapały. Tak go uspokajała, głaszcząc po głowie i powtarzając, że wszystko z nim w porządku, że nic mu nie jest. Matthew kiwnął głową, zamknąwszy oczy. Nawet teraz musiał się powstrzymywać, by nie szczytować i nie poplamić spodni jak uczniak, kiedy szkolna cheerleaderka dotyka jego penisa. – Nikomu nie powiesz? – prosił cicho. Janice złapała go za włosy z taką siłą, że zapiekły go oczy. – Nie powiem, Matthew. Nikomu nic nie powiem. A teraz złaź ze stołka i wynośmy się stąd. Poprzednia noc była cudowna i wyzwalająca. Była światłem dla mroku jego duszy, ale... dzisiaj kusiło go, żeby wziąć urlop na żądanie i cały dzień chować się w łóżku. Matthew wreszcie przewrócił się na plecy i poddał się bólowi. Zamknął oczy i przesunął ciało po pościeli, testując wszystkie mięśnie. Ramiona bolały dość mocno, a w szyi czuł sztywność, ale najmocniej dokuczał mu tyłek. Wydawał się zbity aż do kości i Matthew wiedział, że nawet po gorącym prysznicu dolegliwości nie miną. Będzie myślał o Sloan cały dzień, całą noc i za każdym razem, kiedy usiądzie, aż do czasu, kiedy ból zniknie. I nagle zrozumiał, że to duma ucierpiała najbardziej. Powoli uniósł powieki. Miał wrócić do szpitala z samego rana i wysłuchać pozostałej części zeznań Olivii. Przyszło mu do głowy, że na miejscu może spotkać Sloan, i ścisnęło go w żołądku. Nie, nie mógł jej dzisiaj oglądać. Ani dziś, ani w ogóle. Nie potrafił znieść myśli, że miałby stanąć przed nią i popatrzeć na malujące się na jej twarzy samozadowolenie. Bo przecież kto w takiej sytuacji nie byłby z siebie dumny? Matthew był znany ze swojej dupkowatości. Znał mnóstwo ludzi, którzy zapłaciliby za historię o jego upokorzeniu. Cóż, nie zamierzał dać Sloan satysfakcji i nie pozwoli się znowu upokorzyć. Musiał tylko jej unikać. Może to tchórzliwe wyjście, ale stwierdził, że od czasu do czasu może być tchórzem. Nie pozwoli, by cała sprawa miała wpływ na jego śledztwo. Z głośnym, pełnym rezygnacji westchnieniem wyczołgał się z łóżka i na miękkich nogach podszedł do
stołu, żeby złapać się go dla równowagi i sięgnąć po telefon. Zauważył leżącą obok wiadomość:
Drogi Matthew Dziękuję Ci. Byłeś lepszy, niż mogłam sobie wymarzyć. Trudno mi było Cię zostawić, ale wiem, że potrzebujesz teraz przestrzeni. Rankiem pojawię się w szpitalu. Wpadnij, jeśli zechcesz – a jeśli nie, oddam ci popołudnie, żebyś mógł zająć się swoją pracą. Oczywiście mam nadzieję, że się zobaczymy. Umowa nadal obowiązuje, nie powiem ani słowa.
Jani – Cholera – zaklął pod nosem Matthew. Nawet w tej krótkiej notce wyczuwał, jak bardzo zadowolona z siebie była po tej nocy. Jeśli Matthew się nie pojawi, wyjdzie na tchórza. Jeśli się pojawi, będzie to wyglądało, jakby próbował coś udowodnić. Paragraf 22. Wściekły, sięgnął po telefon i napisał wiadomość: Do biura: Zajęty do lunchu. Proszę nagrywać zeznania. Uznał, że jest jednocześnie enigmatyczny i jednoznaczny. Miał nadzieję, że Janice zrozumie aluzję i nie będzie wspominała o zeszłej nocy. Lepiej, żeby skupili się wyłącznie na pracy. Śledztwo niedługo się skończy i zostaną przydzieleni do innych spraw, z dala od siebie. Jak mu się poszczęści, nie będzie musiał jej więcej oglądać. Musiał tylko wytrzymać jeszcze kilka dni. Nawet krócej, jeśli uda mu się nakłonić Olivię do zeznań. Lepszej motywacji nie potrzebował. Matthew wziął długi, gorący prysznic. Pomogło mu to rozluźnić bolące mięśnie. W zasadzie szkody okazały się niewielkie – kilka siniaków i obrzęków na pośladkach. Z ulgą spostrzegł, że ubranie przykrywało praktycznie wszystkie ślady po zeszłej nocy. Po drodze do pracy wpadł po kawę na wynos. Nie chciał stać przy ekspresie w biurze. Inni pracownicy czasami próbowali go zagadywać, a Matthew zwyczajnie nie miał dzisiaj na to ochoty. Wszedł do środka po cichu, kiwając głową do funkcjonariusza na recepcji, i wsiadł do windy bez słowa, ku niezadowoleniu jadącego z nim konserwatora budynku. – Agent Reed? Matthew postawił neseser obok biurka, a kawę przy klawiaturze, a dopiero potem odwrócił się, żeby porozmawiać z funkcjonariuszem. – Tak? – Wczoraj wieczorem ktoś zostawił dla pana wiadomość. Przyniesiono ją dzisiaj rano z recepcji. Młody mężczyzna podał Matthew kartkę i wyszedł. – Dzięki – mruknął za nim Reed i spojrzał na notatkę. Dzwonił agent z FIA. Matthew spojrzał na zegarek w nadziei, że jeszcze złapie godziny urzędowe w Pakistanie. Powinien jeszcze zdążyć. Zasiadł przy biurku i sięgnął po telefon, żeby wybrać długi numer. – Halo? Proszę połączyć mnie z sierżantem Patelem. – Czekał kilka minut, podczas gdy recepcja próbowała namierzyć jego rozmówcę. Matthew ucieszył się, że nie dzwoni zbyt późno. – Z tej strony sierżant Patel. – Matthew Reed, FBI – odparł szybko. – Zostawił pan dla mnie wiadomość. Co udało się panu ustalić? W słuchawce rozległo się głośne westchnięcie. – Sprawdziliśmy prywatne samoloty, które według planów miały lądować w Pakistanie w ciągu trzech najbliższych dni. – Zawahał się. – Miał pan rację. Wygląda na to, że jest tego znacznie więcej niż zazwyczaj. Nadal jednak nie mamy żadnych informacji na temat Demitriego Balka czy Vladka Rostrovicha, choć wciąż nie uzyskaliśmy list pasażerów. – Może mi pan udostępnić wszystkie materiały? Chciałbym je przejrzeć, jeśli nie ma pan nic przeciwko. – Ależ mamy coś przeciwko, agencie Reed. Jeśli coś się dzieje, dzieje się na terenie pod naszą
jurysdykcją i potrafimy się tym odpowiednio zająć. Czy jest jeszcze coś, czym chciałby się pan z nami podzielić? Matthew zazgrzytał zębami tak mocno, że aż rozbolała go głowa. Nie miał nastroju na biurokratyczne gierki. – Jestem gotowy podzielić się wszelkimi informacjami, o ile będzie pan ze mną współpracował. A współpraca oznacza, że materiały wędrują w obu kierunkach. Czas się kończy, sierżancie Patel. To nie jest dobry moment na zawody w sikaniu na odległość. – Amerykanie i wasz barwny slang – rzucił Patel. – Nikt tu na nic nie sika, agencie Reed, ale jestem pewien, że rozumie pan polityczne implikacje tej sprawy. W tej chwili oczy świata zwrócone są na Pakistan i musimy mieć pewność, że da się to załatwić dyskretnie i bez wstydu dla żadnego z państw. – Jeśli nie podzieli się pan informacjami, będę musiał udać się z tą sprawą do swoich zwierzchników, by ci oficjalnie skontaktowali się z pańskim rządem. Biurokracja może potrwać kilka dni, a do tego czasu będzie już dawno po aukcji. – Rozumiem, że ma pan swoje obowiązki, agencie Reed. Ja również. W dalszym ciągu będę zbierał materiały na temat prywatnych samolotów, list pasażerów oraz godzin przylotów i odlotów. Tymczasem sugeruję, żeby porozmawiał pan ze zwierzchnikami. Ja zrobię to samo i może uda nam się uzyskać porozumienie korzystne dla obu stron? – Świetnie – warknął w słuchawkę Matthew. – W takim razie do jutra – odpowiedział chłodno sierżant. – Możesz na to liczyć – powtórzył Matthew i poczekał, aż usłyszy sygnał braku połączenia, a potem odłożył słuchawkę na widełki. Starał się nie robić tego gwałtownie. Lepiej nie zwracać na siebie uwagi. Miał jeszcze kilka godzin do czasu, aż Sloan skończy rozmawiać z Olivią, więc postanowił wyciągnąć swoje materiały na temat Demitriego Balka. Jeśli Rafiq i Caleb byli zdeterminowani dotrzeć do nieuchwytnego miliardera, Matthew będzie musiał zrobić to samo. Nie chciał szperać zbyt blisko niego tradycyjnymi kanałami. W ten sposób mógłby go wystraszyć. Gdyby postanowił nie jechać na aukcję, Matthew nie mógłby wykorzystać go jako przynęty. Demitri Balk praktycznie nie istniał w latach dziewięćdziesiątych. Firma Balk Diamonds pojawiła się jakby z dnia na dzień, od razu z listą bogatych inwestorów, co wywindowało cenę akcji od razu po ich wypuszczeniu na giełdę. Demitri Balk pozostawał właścicielem pakietu kontrolnego, a na liście pracowników figurował jako dyrektor generalny. Ten sporych rozmiarów konglomerat widniał głównie jako przedsiębiorstwo w branży jubilerskiej, ale wspierał go cały zastęp mniejszych firm. Łączyły się z nim też pewne kontrowersje. Wystarczyła chwila, by znaleźć niejeden artykuł o tym, że Balk Diamonds wydobywała diamenty w Afryce, jednak ostatecznie w tej sprawie nie przeprowadzono żadnego oficjalnego śledztwa, w żadnym z krajów. Krwawe diamenty to bardzo kontrowersyjna sprawa, ale nikomu nie udało się wskazać bezpośredniego powiązania Balk Diamonds z którąkolwiek z afrykańskich kopalni – zapewne dzięki skomplikowanej sieci firm i powiązanych z nimi filii. Jedna z nich przykuła uwagę Matthew. AKRAAN została założona w Rosji i zajmowała się produkcją i sprzedażą broni. Dodatkowe poszukiwania zaowocowały informacją, że AKRAAN zadebiutowała na giełdzie jako część Balk Diamonds, a więc dyrektor generalny musiał dobrze ją znać.
Matthew nie zaskoczyło istnienie przedsiębiorstwa zajmującego się diamentami, które powiązane było z handlem bronią. Za to zdziwił go fakt, że AKRAAN powstała jako pierwsza, jeszcze w latach sześćdziesiątych. Jako państwowa wtedy firma sprzedawała broń do kilku krajów – a w szczególności do Iraku i Pakistanu. Jak to się stało, że Demitri Balk prowadził obie firmy? I to jako dyrektor generalny? „Forbes” opisał Demitriego jako „miliardera zawdzięczającego majątek wyłącznie swojej ciężkiej pracy, ze skromnymi korzeniami w sowieckiej Rosji”. – Dupa, nie skromne korzenie – prychnął Matthew i skrzywił się na wspomnienie swojego własnego, obolałego tyłka. Siedzenie sprawiało mu spore trudności. Starał się nie wiercić. Wreszcie przyszedł mu do głowy pewien pomysł i postanowił zadzwonić. Podczas krótkiej rozmowy z szefem udało mu się go przekonać do przydzielenia wszelkich środków i ludzi niezbędnych do kontynuowania śledztwa. Przystał też na ograniczenie biurokracji w kontakcie między Matthew a FIA. Nie minęły dwie godziny, a dwóch techników już zaczęło przetwarzać każde zdjęcie związane z Balk Diamonds, AKRAAN, Demitrim Balkiem, Vladkiem Rostrovichem i Muhammadem Rafiqiem za pomocą programu do rozpoznawania twarzy i porównywać wyniki z ogólnokrajową bazą. Matthew spodziewał się, że prędzej czy później coś się pojawi, i to raczej prędzej. Zerknął na zegarek. Powinien już jechać do szpitala. Zadzwonił do pielęgniarki na recepcji w skrzydle Olivii, żeby upewnić się, że Sloan już wyszła, a potem zebrał swoje rzeczy i ruszył do wyjścia. * * Olivia z zapałem coś pisała, gdy Matthew wszedł do sali. Wydawało się, że ma lepszy humor niż poprzedniego dnia. Zapewne dzięki Sloan. – Co tam bazgrzesz? – rzucił. Odłożył neseser i usiadł na krześle; było znacznie wygodniejsze niż to w sali rekreacyjnej. Poza tym dziewczyna chętniej rozmawiała w swoim pokoju. – Doktor Sloan dała mi pamiętnik. Urocze, prawda? Minęło tyle czasu, odkąd cokolwiek napisałam, że prawie zapomniałam, jak bardzo to lubię – odparła Olivia i uśmiechnęła się. – Nie o to pytałem, panno Ruiz – powiedział Matthew, ale bez cienia złośliwości. Dziewczyna westchnęła. – No... wiesz. Po prostu spisuję swoje wspomnienia, dopóki nie zacznę w nie wątpić. Matthew naprawdę nie wiedział, jak na to zareagować. Ostrzegł ją tylko: – Zdajesz sobie sprawę, że możemy to skonfiskować jako dowód w sprawie? Zrobiła zbolałą minę i odłożyła długopis. – Naprawdę? Dlaczego mielibyście to zrobić? – Nieważne – wycofał się gładko. – Zapomnij, że to w ogóle powiedziałem. Spojrzała najpierw na niego, potem na pamiętnik, a potem jeszcze raz na niego, by wreszcie unieść podejrzliwie brwi i zamknąć gwałtownie pamiętnik. – Ja nie zapominam ani jednego twojego słowa, Reed. Tylko idiota by to robił. Matthew pochylił głowę i skrzywił się. – Dziękuję za komplement. – Co ci się stało w szyję?
Matthew skupił się na ukryciu swojego zawstydzenia i w jego ocenie poradził sobie całkiem nieźle. – Hotelowe łóżko mi nie służy. – Ojej, biedactwo – zakpiła z niego łagodnie. – Zabawna jesteś. Ale miejmy to szybko z głowy, żebym mógł wrócić do siebie i położyć się we własnym łóżku. Westchnęła. – Ty zawsze tylko praca i praca. To dlatego Sloan jest na ciebie wściekła? – Słucham? – rzucił, zdziwiony. – Rozmawiała z tobą na mój temat? Olivia spojrzała na niego zdezorientowana. – Zapytała, czy byłeś u mnie rano, a kiedy powiedziałam, że nie, wydawała się trochę poirytowana. To wszystko. Najwyraźniej masz talent do irytowania ludzi... a może tylko kobiet. Nie chciała o tym rozmawiać. Co się między wami dzieje? – Wyraźnie coraz bardziej zaciekawiona, Olivia uniosła brwi. – Czy coś się wydarzyło? FBI wyłożyło wszystkie karty i pokłóciliście się? Matthew wreszcie odetchnął; nie zdawał sobie wcześniej sprawy, że wstrzymuje oddech. Czuł ulgę, ale jednocześnie było mu głupio, że zareagował tak alergicznie. – Nie pokłóciliśmy się. Nikt ci nie mówił, że dramatyzujesz? – zbył ją chłodno. – Doktor Sloan zazwyczaj zachowuje większy profesjonalizm, skupiając się na śledztwie i nie pozwalając na rozpraszanie uwagi, bez względu na przyczynę. – Rany, Reed. Co cię dzisiaj ugryzło? Matthew poczuł, że się czerwieni, ale postarał się nad tym zapanować, zanim Olivia to zauważy. Niewiele rzeczy mogło sprawić, że się zarumieni, jednak ostatnie dni zdawały się celowo zaaranżowane tak, by ujawnić jego słabości reszcie świata. – Kontynuuj swoją historię, proszę. Jestem wykończony, boli mnie kark i czuję, że zaraz zacznie też głowa... Czy możemy po prostu już zacząć? Z twarzy Olivii nagle zniknęła cała radość. – Dobra, Reed. Zadawaj te swoje pieprzone pytania. Wziął głęboki wdech. – O czym rozmawiałyście ze Sloan? Dostanę później jej notatki, ale chciałbym być na bieżąco. – Rozmawiałyśmy o Calebie. Nic, co by cię mogło zainteresować. – I tak mi powiedz – nalegał. Postarał się uśmiechnąć, żeby powróciła przecież dobra dotychczas atmosfera. Jednak sądząc po wyrazie twarzy Olivii, będzie potrzebował czegoś więcej niż uśmiechu. – Miałam mnóstwo koszmarów, kiedy trafiłam do posiadłości. Czasami śniło mi się, jak Rafiq gwałci Nancy. Czasami Caleb sprzedający mnie do niewoli. Jednak przez większość czasu prześladowały mnie wspomnienia z tamtej nocy, kiedy motocykliści prawie mnie zgwałcili. Śniło mi się, jak mnie biją, stają mi na brzuchu i uderzają w twarz. – Przełknęła głośno ślinę. – Niemal czułam krew wpływającą mi do ust. Budziłam się, walcząc o oddech. Kiedy Caleb był ze mną... – Olivia westchnęła. – Po prostu brał mnie w ramiona. Myślę, że lubił spać ze mną. To poranki stanowiły problem. Leżałam obok na łóżku i patrzyłam na niego, jak śpi. Myślałam sobie wtedy, jak bardzo przypomina dziecko, gdy znika ta jego obsesja na punkcie tresowania mnie albo udowadniania, jaką ma nade mną kontrolę... Matthew jej przerwał. – Rafiq nadal przebywał wtedy w posiadłości?
– Nie. Wyjechał kilka dni po tym, jak go poznałam. Razem z Calebem zjedli śniadanie na balkonie. Rafiq wykorzystał Nancy jako stół i nie wiem, ile razy musiałam zamykać oczy, ponieważ myślałam, że nóż Rafiqa zaraz przebije się przez stek i rozetnie skórę Nancy. Tak się jednak nie stało. – Jakie były dalsze losy Nancy? – zapytał Matthew. – Dopiero później się dowiedziałam, ale podobno Rafiq zabrał ją ze sobą, gdy wyjechał. I od razu uprzedzę pytanie: nie, nie wiem, gdzie się udał. – Na łódź. Pamiętasz? – Prawda. Na łódź – przyznała. – A gdzie ty zjadłaś śniadanie? – Na podłodze, obok Caleba. Odcinał mi kawałki i karmił mnie między kęsami. Właśnie to próbuję ci powiedzieć, Reed: on był dla mnie dobry. Nie doceniałam tego, dopóki nie zobaczyłam, jak traktowana była Nancy. Czy nawet Dzieciak. Jednak Celia miała najlepiej ze wszystkich. Pod koniec nawet obudziła się we mnie nadzieja, że... – Zaczynała odpływać gdzieś myślami. – Nadzieja na co? – zapytał Matthew, żeby ją przywrócić do rzeczywistości. – Na to, że Caleb i ja będziemy żyć tak jak oni. Felipe nie jest fajnym facetem. Gdyby był, nie prowadziłby interesów z Rafiqiem, ale... Sama nie wiem. Celia go kocha, a Felipe wydaje się czuć to samo. Jest wobec niej bardzo zaborczy. – Chcesz, żebym zadzwonił do Sloan? – zaproponował cierpliwie Matthew. Spojrzała na niego, mrużąc podejrzliwie oczy. – Po co? – Ponieważ bardzo potrzebujesz terapii, panno Ruiz. Bardzo. Pokręciła głową na te słowa, wyraźnie rozbawiona jego obcesowością. – Pierdol się, Reed – powiedziała z uśmiechem. – Proszę, kontynuuj opowieść...
Dwanaście Kiedy otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę, że jest już rano, kilka minut zajęło mi zorientowanie się, gdzie jestem. Niepokój, jaki czułam w nocy, nie zniknął od razu. Nie pamiętałam momentu zaśnięcia – tylko długie godziny rozmyślania nad tym, jak znaleźć wyjście z mojej obecnej sytuacji, które nie wymagałoby ratunku ze strony Caleba. Pokój, w którym spałam, był piękny i nieskazitelnie czysty. Każdego ranka, gdy Celia przychodziła rozsunąć ciężkie zasłony, do środka wlewały się promienie słońca. Powiedziałam, że samodzielne odsłonięcie okna nie przerasta moich możliwości, ale Celia zwyczajnie mnie zignorowała i kontynuowała przygotowywanie pomieszczenia na rozpoczynający się właśnie dzień. – Nie wolno jej z tobą rozmawiać – wyjaśnił Caleb, siedząc na krawędzi łóżka. Mijał dopiero drugi tydzień naszego pobytu w posiadłości, a on już wyglądał na bardzo zmęczonego, jakby w ogóle nie odpoczywał. Narzekał, że nie może wiecznie sypiać w pełnym ubraniu. A jednak robił to każdej nocy. Caleb przez te pierwsze tygodnie był bardziej nieobliczalny niż zwykle. Tak, był okrutny. Tresował mnie, pokazując mi pozycje, jakie należy przyjąć, gdy padnie dane polecenie po rosyjsku. Chciał, żebym się czołgała, tytułowała go panem i przechodziła całą gamę upokorzeń, które miały oduczyć mnie wstydu. Przez cały ten czas praktycznie mnie nie dotykał. Byłam ciągle ubrana i nikogo do mnie nie dopuszczał, żeby mnie chronić. Wiem, że spędzał ze mną noce, ponieważ inaczej śniły mi się koszmary. Spał w koszulce i spodenkach, udając, że wystarcza mu tylko leżenie obok, o ile oczywiście nie obudziłam się z jakiegoś złego snu. Wtedy przytulał mnie i uspokajał. – Dlaczego nie wolno jej ze mną rozmawiać? – zapytałam zgryźliwie. Caleb patrzył na mnie groźnie przez kilka minut, a potem odpowiedział: – Kotku, naprawdę powinnaś uważać na to, jak się do mnie zwracasz. Może jesteś niedysponowana, ale to nie znaczy, że nie odpłacę się za wszystko później. – Popatrzył mi prosto w oczy, aż w końcu spuściłam wzrok. – Wybacz, panie. Spojrzał dziwnie. – A teraz mógłbyś mi, proszę, wyjaśnić, dlaczego nie wolno jej ze mną rozmawiać? – Celia nie jest tylko kochanką swojego pana. Jest też jego służącą. To chyba nic niezwykłego. Nigdy nie spędziłem z nikim dość czasu, żeby poznać zawiłości związków, ale wiem tyle, by miało to dla mnie sens. Przecież nie może cały dzień służyć mu tylko seksem. Mój wyraz twarzy musiał zdradzać szok i oburzenie, ponieważ Caleb przycisnął palce do moich ust, żebym nic nie mówiła.
Chociaż nie powinnam i potencjalnie mogłam go wkurzyć, i tak musiałam się odezwać: – Czy nie uważasz, że to głupia zasada? Mnie się to wydaje strasznie podłe. – No cóż, uwierz mi, że czasami rozmowa z tobą jest gorsza – skomentował, ale z uśmiechem. Odpowiedziałam tym samym. Dupek. Przewrotnie zaczęłam zastanawiać się, czy będę za nim tęsknić, gdy mnie już sprzeda, i czy on będzie tęsknić za mną – może nawet na tyle mocno, by po mnie przyjechać. Nie jesteś księżniczką, a on nie jest rycerzem na białym koniu, który przybył ci na ratunek. A może już zapomniałaś? Westchnęłam, słysząc mój wewnętrzny głos. Coraz częściej zdarzało mi się gadać sama ze sobą. Nie tylko zaczynałam tracić zmysły, ale też miałam wredną partnerkę do rozmowy. Czasami prawie potrafiłam zapomnieć, że jestem tu trzymana wbrew swojej woli. Nigdy mi się to nie udało, nie do końca, ale od czasu do czasu kusiła mnie ta myśl. Caleb kazał Celii przynieść nam śniadanie, które zjadaliśmy na dworze, tylko we dwoje. Na słońcu, pałaszując świeżo usmażone naleśniki z rąk Caleba i popijając je ręcznie wyciśniętym sokiem, myślałam sobie: nie jest tak źle. Oczywiście bywały dni, kiedy zupełnie nie dało się zapomnieć, że jestem więźniem. Wciąż musiałam poruszać się powoli ze względu na urazy. Siniaki już prawie zniknęły, ale ból w żebrach i ramieniu ciągle przypominał mi o wielu rzeczach. Służył za straszak, żebym nie próbowała znowu ucieczki. Był też dowodem, jak łagodnie mnie potem potraktował. Mimo to wolałam zostawić Calebowi wymyślanie sposobów na wykorzystanie bólu do osiągnięcia jego celów. Pewnego dnia, gdy zostawił mnie w pokoju sam na sam z Celią, wpadłam na niemądry pomysł nawiązania z nią rozmowy. Celia unikała mojego wzroku, wędrując po pomieszczeniu, poprawiając różne poprzestawiane rzeczy i wycierając kurz. Było mi jej żal. Była piękna, a jej postawa sugerowała ogromną wewnętrzną siłę, a jednak... kobieta była niewolnicą. Zastanawiałam się, czy ja w niewoli będę się zachowywać choć w połowie z taką gracją, gdy nadejdzie czas na mnie. Zauważyłam też, z pewną nadzieją, że ciało Celii nie nosiło śladów maltretowania. Nie dostrzegłam żadnych siniaków, żadnych wyraźnych śladów cierpienia. Tak. Zdecydowanie dawało mi to nadzieję. – Celia? – wymówiłam nieśmiało jej imię, obawiając się zarówno odpowiedzi, jak i jej braku. Spojrzała na mnie życzliwie, unosząc tylko pytająco brwi. Nic właściwie nie powiedziała, a jednak uzyskałam więcej niż dotychczas. Spodziewałam się, że pod nieobecność Caleba Celia odezwie się do mnie. – Jak długo już tu jesteś? Wpatrywała się we mnie przez dłuższą chwilę, aż w końcu poczułam się nieswojo i poruszyłam się niespokojnie. Nie uważałam swojego pytania za skomplikowane, chociaż takie z pewnością też chodziły mi po głowie. Wreszcie Celia wykrzywiła nieco usta i kiwnęła szybko głową; ani jedno, ani drugie nie było wiadomością dla mnie. Patrzyła na mnie z uśmiechem w oczach i pokazała mi sześć wyprostowanych palców. Miałam ochotę wrzeszczeć na nią za to, że nie odezwała się nawet słowem, ale w ten sposób z pewnością nie poprawiłabym sytuacji. – Ale co sześć? Sześć miesięcy? Pokręciła głową. Wzięłam głęboki wdech, żeby nabrać i powietrza, i odwagi potrzebnej do wymówienia na głos następnego pytania:
– Sześć lat? Kiwnęła głową i uśmiechnęła się. Cholera. Sześć lat? Przez sześć lat służyła tutaj. Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. – Próbowałaś kiedykolwiek uciec? Najwyraźniej powiedziałam to za głośno. Celia nagle skierowała przestraszone spojrzenie na drzwi, jakby zaraz miały się gwałtownie otworzyć, zwiastując jakieś okropieństwa. Szybko podbiegła i nakryła mi usta dłonią. Zamarłam ze zdumienia, czekając, aż się uspokoi. Jej wzrok beształ mnie nawet wtedy, gdy już odsunęła się ode mnie, kręcąc głową. Wyszła z pokoju, zanim zdążyłam ją przeprosić czy zadać następne pytanie. Nieźle ci poszło! – Pierdol się – szepnęłam do pustego pomieszczenia. Spodziewałam się stanąć w obliczu gniewu Caleba w ciągu kilku minut po wyjściu Celii, ale nikt się nie pojawił. Nie wolno mi było opuszczać mojego nowego pokoju – Caleb wyraźnie mi tego zakazał. Dlatego czekałam... i czekałam... i czekałam. Minęło wiele godzin, a ja umierałam z głodu i z minuty na minutę coraz gorzej znosiłam ból. Wreszcie zaryzykowałam otwarcie drzwi, ale były zamknięte na klucz. W końcu pozostało mi tylko wołać przez drzwi do Caleba, żeby mi wybaczył i przyniósł leki. Zastanawiałam się, czy może się od nich uzależniłam, ale zważywszy na ogromny ból, wątpiłam w to. Po prostu ich cholernie potrzebowałam. Potrzebowałam też jedzenia! Oczywiście Caleb doskonale zdawał sobie z tego sprawę i jego kara, choć wolna od przemocy, była okrutna. Na zewnątrz robiło się coraz ciemniej. Gdy leżałam na łóżku, płacząc, usłyszałam chrobot klucza w zamku. Krzyknęłam z ulgi, widząc w progu Caleba. – Już wystarczy? Zaskomlałam i kiwnęłam głową. – Tak, panie. Nigdy więcej tego nie zrobię. – Zawsze to powtarzasz, Kotku, ale potem nie stosujesz się do zasad i muszę cię znowu karać. Czy nie ostrzegałem cię, że Celia nie może z tobą rozmawiać? – beształ mnie. – Tak, panie. Pamiętam, że ostrzegałeś. Przepraszam. – Cóż, nawet jeśli wcześniej nie pamiętałaś, teraz z pewnością zapamiętasz na długo. – Usiadł na łóżku i wyciągnął szklankę wody oraz pigułki. – Usiądź i weź leki. Podniosłam się powoli, zapłakana. Częściowo z bólu, ale też nie opuszczało mnie poczucie wstydu. Caleb był mną rozczarowany. Wyłożył mi jasno zasady. A ja nie posłuchałam. – Nie mogę uwierzyć, że zostawiłeś mnie na tak długo. Cholernie boli – jęknęłam. – To nie był mój wybór, Kotku. To ty postanowiłaś, że muszę cię opuścić – odparł Caleb. Zdziwiłam się, że na mnie nie krzyczy ani nie zapowiada bolesnej kary. Podszedł do całej sprawy zupełnie beznamiętnie. Pomyślałam, że może to tylko kolejny sposób na to, by namieszać mi w głowie. – Gdzie byłeś? – zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. – Przed chwilą? W łóżku. A wcześniej na zewnątrz. Felipe ma konie, a ja nigdy nie jeździłem konno – powiedział z uśmiechem. – Ja też nie – szepnęłam. Teraz, gdy Caleb siedział tuż obok, poczułam się spokojniejsza. Oczywiście wściekałam się na niego, ale nauczyłam się żyć dla chwil spędzonych z Calebem. Czułam się
bezpiecznie. Czułam, że o mnie dba. Bez niego moje życie stawało pod znakiem zapytania. Uśmiechnął się lekko i włożył mi niesforny kosmyk za ucho. – Może zabiorę cię tam, kiedy już wydobrzejesz. Poczułam, jak serce rośnie mi w piersi. – Zostanę tutaj wystarczająco długo? Z tobą? – Spojrzałam w błękitne oczy Caleba i dostrzegłam w nich tęsknotę. Oddałabym wszystko, by móc poznać jego myśli, ale wiedziałam, że lepiej nie pytać. – Może, Kotku. Czasami... – Czasami? – ponagliłam go. – Czasami. – Uśmiechnął się i pogłaskał mnie po włosach z takim uczuciem, że znowu zachciało mi się płakać. – Jesteś głodna, Kotku? – zapytał szeptem. Wtuliłam twarz w jego dłoń i zamknęłam oczy, próbując trzymać się go kurczowo, wiedząc, że to niemożliwe. – Tak, panie. Potem zasiedliśmy do posiłku, a Caleb karmił mnie kęsami ze swojego talerza. Dawało mi to dziwny... komfort. Później wymasował moje obolałe ciało, aż wreszcie zasnęłam. * * Spałam, ale znowu przyśnił mi się ten okropny koszmar. Poczułam, jak wnętrzności zwijają mi się w ciasny, gorący węzeł, który obciążał mnie od środka. Obracałam się i obracałam, a węzeł stawał się coraz ciaśniejszy, coraz cięższy, coraz gorętszy. Przytrzymywali mnie. Falami docierał do mnie emanujący z nich zapach piwa i papierosów. Ich szorstkie dłonie wycierały ślady na mojej skórze, gdy ściągali ze mnie ubrania, głusi na wszelkie protesty. Horror rozgrywał się w zwolnionym tempie, w formie przypadkowych przebłysków wspomnień i tego, co wciąż czułam. Potem koszmar zyskał własne życie, gdy nie ograniczały go już fakty. Nie potrafiłam ich powstrzymać. Moje pięści poruszały się zbyt wolno, lądowały ze zbyt małą siłą. Mój głos nie wznosił się ponad szept. Jeden mężczyzna przyszpilił mnie do podłogi, a drugi pocałował. Wołałam kogoś, ale nie byłam pewna kogo – wiedziałam tylko, że ta osoba pomoże mi tylko wtedy, gdy krzyknę dość głośno. Walczyłam, ile miałam sił. Straciłam czucie w rękach i zdarłam gardło, ale nie poddawałam się. Zaczęłam płakać. Właśnie miało wydarzyć się najgorsze, kiedy niespodziewanie sen się zmienił. Teraz wydarzenia przyspieszyły, rozgrywały się nawet szybciej niż w rzeczywistości. Caleb otworzył drzwi i zapytał wściekle, co tu się wyprawia. Trzymające mnie ramiona puściły. Wycofały się w kąt za moimi plecami. Już wolna, wstałam i podbiegłam do Caleba. Oplotłam go w pasie i powiedziałam, co właśnie mieli mi zrobić. Próbowali zaprzeczać. Caleb kazał im się zamknąć. Wziął mnie na ręce, tamtym rozkazał poczekać, a mnie przeniósł przez zrujnowane pomieszczenie pełne dmuchanych materaców i rozrzuconych ubrań – do swojego pokoju. Postawił mnie przy drzwiach i obejrzał dokładnie. – Wszystko w porządku? – zapytał.
Kiwnęłam głową, prawie nie zauważając, jak wędruje dłońmi po moim nagim ciele w poszukiwaniu urazów. Najwyraźniej uznał, że wszystko w porządku, i znowu mnie przytulił. – Co mam z nimi zrobić? – zapytał i czas zwolnił, a ja spojrzałam Calebowi w oczy. – Skrzywdź ich w moim imieniu – szepnęłam. – Zapłacą za wszystko – powiedział. Jego dłonie w dalszym ciągu poruszały się po moim ciele, a moje trzymały jego koszulkę. Napięcie w brzuchu zmieniło stan ze stałego w płynny i spłynęło w stronę ud. Węzeł się rozwiązał i teraz sprawiał wrażenie rozciągniętego sznurka, łączącego sutki z kroczem. Kiedy Caleb mnie dotykał, sznurek się naprężał, a uczucie było przytłaczające, dzikie i dziwnie mile widziane. Zsunęłam ręce z piersi Caleba i zdjęłam swoją koszulkę. – Gdyby nie ty, mogłoby mnie spotkać coś okropnego – stwierdziłam. Nie spuszczał mnie z oczu, wpatrując się we mnie z mieszaniną szoku i pożądania. Przyszpilił mnie do ściany swoim ciałem, a jego gorący oddech rozgrzewał mi szyję. Chciałam coś powiedzieć, ale jego prawa dłoń objęła mnie, tam na dole, i zamarłam. Niewidzialny sznurek naciągnął się do granic możliwości. Z moich ust wydostał się lubieżny krzyk. Przycisnął wargi do mojego ucha. – Nie pogrywaj sobie ze mną – warknął. – Weź mnie – odparłam. Wsunął mi ręce między nogi i uniósł mnie, opierając o ścianę. Przez chwilę walczył ze spodniami, a potem wbił się we mnie. Pocałowałam go, żeby nie myśleć o jego rozmiarze, a kiedy nasze języki się spotkały, poczułam wypływającą ze mnie falę gorąca. * * Wierzgnęłam i obudził mnie własny jęk. Zdyszana i z walącym jak młot sercem poczułam, jak teraz tak znajome uczucie skurczy i rozkurczy ogarniających całe ciało spływa po mnie kaskadą przez długie sekundy. Nie miałam wątpliwości, że właśnie szczytuję. Caleb podniósł się szybko i włączył lampkę stojącą na szafce nocnej. – Co się stało? – zapytał. Pociłam się i ciągle łapczywie wciągałam powietrze. – Wszystko w porządku? – Jego głos wydawał się przede wszystkim pełen irytacji i zmęczenia. Kiwnęłam głową. – Zły... zły sen – wyjąkałam. Przyglądał mi się jeszcze przez kilka sekund, a sam jego wzrok nie pozwalał mi zapomnieć o śnie. Spojrzałam gdzie indziej i wreszcie zaczęłam spokojniej oddychać. – Zarumieniłaś się. Dlaczego? – dopytywał cicho i głaskał mnie po głowie. – Nic mi nie jest... To... To po prostu znowu ten koszmar. – Wyrównałam oddech i niespodziewane pulsowanie między nogami złagodniało. Wreszcie mogłam spojrzeć na Caleba. Gapił się na mnie. – Dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób? – dziwiłam się. Zmarszczył brwi, a na jego ustach błąkał się uśmiech. – Dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób... panie – odparł. Przygryzłam wargi i odwróciłam wzrok.
– Och, Kotku – wyszeptał, a jego palce zsuwały niesforne kosmyki z mojego mokrego od potu czoła. – Gdybyś wydobrzała na tyle, bym mógł się z tobą zabawić... ach, co ja bym z tobą zrobił. Ale jeśli musisz wiedzieć... – Pochylił się i pocałował mnie w ramię. – Patrzę na ciebie, bo uważam, że jesteś seksowna. – Pocałował mnie wyżej, tuż przy szyi. – Masz rumieńce na twarzy i bałagan na głowie. – Jeszcze wyżej. Zamknęłam oczy i wstrzymałam oddech. – Dlaczego mnie dotykasz? Przecież... – rzuciłam szybko. – Nie dotykam, całuję. To różnica. – Nie dla mnie – westchnęłam. Głos miałam nieco zbyt słaby jak na mój gust; wolałabym wydawać się twarda i zdecydowana. – Czyli... kiedy robię tak – powiedział z ustami tuż przy mojej skórze i złapał mnie za prawą pierś, masując ją delikatnie przez materiał koszulki nocnej – to zupełnie tak, jakbym robił to? – Pocałował mnie w szyję. Straciłam dech w piersi. Caleb zabrał cały tlen. – Przestań – rzuciłam i tym razem udało mi się zabrzmieć przekonująco. Caleb złapał mój sutek między kciuk a palec wskazujący, na tyle mocno, bym poczuła to w brzuchu. – Proszę, przestań... panie – syknęłam przez zaciśnięte zęby. Ku mojemu zaskoczeniu Caleb posłuchał. Wyprostował się i patrzył na mnie przez chwilę, która zdawała się wiecznością, ale nie mogła trwać dłużej niż kilka minut. Żar emanował z każdej części mojego ciała, a policzki musiały przybrać głęboki odcień czerwieni. Caleb potarł twarz rękoma i jęknął. Byłam naprawdę zaniepokojona i chciałam coś powiedzieć, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Nagle odrzucił kołdrę ze swojej strony łóżka i wstał. Mój wzrok natychmiast padł na ogromną erekcję wypychającą materiał jego bokserek. – Idź spać – rozkazał. Sięgnął po spodnie i zaczął je nakładać. – Gdzie idziesz? – zapytałam nerwowo. – Niech cię o to głowa nie boli – warknął i wyszedł za próg. Zszokowana patrzyłam, jak odchodzi i zamyka za sobą drzwi, ale mój szok brał się z tego, że pragnęłam powiedzieć coś, co go zatrzyma. Siedziałam sama i czułam wzbierający w trzewiach niepokój. Nie potrafiłam przestać myśleć o swoim śnie i jak dobrze mi było, gdy Caleb mnie całował. Co jest ze mną nie tak?! Nie musiałam zbyt długo zastanawiać się nad tą kwestią i reakcjami mojego ciała. Drzwi gwałtownie się otworzyły i do środka wszedł Caleb, a krok za nim Celia, ubrana jedynie w czarne koronkowe majtki. Caleb zamknął za nimi drzwi, tym razem ostrożnie, i nie śpieszył się z odpowiedzią na pytanie wymalowane na mojej twarzy: Co ona tutaj robi, do cholery? Celia najwyraźniej została dopiero co obudzona. Włosy miała rozpuszczone i w lekkim nieładzie. Stała bez słowa, przykrywając rękoma drobne piersi. Nie wydawała się przestraszona – raczej trochę onieśmielona i zaciekawiona. Jej postawa stanowiła zupełne przeciwieństwo tego, co zobaczyłam tamtego wieczora, gdy zdominowała Dzieciaka w pokoju pełnym gości. Popatrzyłam jej w oczy i kiedy nasze spojrzenia się spotkały, zdawało mi się, że posłała mi ledwo widoczny, lecz złośliwy uśmieszek. – Opuść ręce – rozkazał po hiszpańsku Caleb. Nie posługiwał się tym językiem tak dobrze, jak angielskim, ale mimo to zaintrygował mnie, choć wcale tego nie chciałam. Celia natychmiast wykonała polecenie i trzymała ręce wzdłuż ciała. Jej sutki już zdążyły stwardnieć. Caleb zwrócił teraz uwagę na mnie.
– Pamiętasz Celię, prawda, Kotku? – Kiedy się nie odzywałam, warknął: – Odpowiadaj! Obie nieco się wzdrygnęłyśmy pod wpływem jego ostrego tonu. – Tak, panie – rzuciłam. – Bardzo dobrze. – Uśmiechnął się. – Ponieważ Celia pomoże ci zrozumieć pewną rzecz. Nie możesz ze mnie drwić. Nie myśl sobie, że nie zauważyłem, jak próbujesz mną manipulować. Nie zwiedziesz mistrza tej gry. Otworzyłam z wrażenia usta. O czym on pieprzy? – Manipulować? Ja przecież... – Nie kłam! – warknął. – W jednej minucie się do mnie przysuwasz, próbując... sam nie wiem czego. A w następnej każesz mi... każesz mi przestać cię dotykać. Chciałam powiedzieć mu, że zachowuje się absurdalnie. Jakim cudem to ja mam manipulować nim, skoro to w jego rękach spoczywa mój los? – Caleb, ja... – Przestań. Po prostu patrz. Zupełnie zaschło mi w gardle, a moje trzewia zalała fala niepokoju. Spojrzałam raz jeszcze w oczy Celii. Uśmiechnęła się – jej usta wygięły się prawie niezauważalnie. Ten uśmiech był tylko dla mnie. Zszokowało mnie to. Caleb stanął za jej plecami, a Celia zadrżała, gdy przegarnął jej włosy do przodu. – Nie odwracaj wzroku, albo przyrzekam, że znajdę sposób, by cię ukarać bez względu na twój stan – powiedział do mnie. Przełknęłam głośno ślinę. Caleb skupił się na Celii, która zdawała się kołysać lekko, oczekując na jego dotyk. Zaczął całować ją wzdłuż ramienia i karku, zupełnie tak, jak mnie przed chwilą. Niewolnica wydała przeciągły jęk i odchyliła głowę do tyłu, opierając ją o Caleba. Nie mogłam wprost uwierzyć, że to oglądam. – Podoba ci się to? – wyszeptał w martwej ciszy panującej w pomieszczeniu. – Sí, Señor – wydyszała Celia. Moje trzewia zwinęły się w ciasny węzeł, a ja miałam ochotę zgiąć się wpół, a jednak nie mogłam oderwać wzroku od Caleba, który wyciągnął rękę i otoczył dłonią pierś Celii. Niewolnica zajęczała, gdy zaczął ją masować, łapiąc sutek między palce. Jej sutki przybrały głęboki morelowy kolor i wyglądały jak jędrne maliny na szczycie łagodnego stoku jej piersi. Na mojej twarzy wykwitł palący rumieniec, a w środku pojawiło się coś ledwo rozpoznawalnego i nieproszonego. Jęki Celii przybrały na sile. Zacisnęła pięści na materiale spodenek Caleba i przycisnęła się do niego plecami. Nie byłam do końca gotowa, gdy wsunął dłoń w jej majtki, a Celii zmiękły kolana. Ruszyłam się odruchowo, by uchronić ją przed upadkiem, i poczułam ból. Okazało się, że moje wysiłki poszły na marne. Caleb trzymał ją mocno. Spojrzał mi w oczy, teraz spowite mgiełką, i pracował wytrwale pod bielizną niewolnicy. Poczułam wściekłość... i strach... i fizyczną krzywdę... i... i... podniecenie. Miałam ochotę na niego wrzeszczeć, ale nie byłam pewna, z jakiego powodu. Jego pierś wznosiła się i opadała szybciej niż zazwyczaj, po czym poznałam, że jest napalony. Nagle pchnął Celię do przodu na łóżko, a ona wyciągnęła ręce, które wylądowały na moich kolanach. Usłyszałam odgłos darcia, gdy Caleb złapał za delikatny materiał i jednym gwałtownym ruchem zerwał jej majtki. – Odwróć się i rozsuń nogi – powiedział ochryple. Celia wypełniła polecenie, podczas gdy ja siedziałam z nieskrywanym przerażeniem, gdy jej głowa spoczęła na moich kolanach.
Caleb rozebrał się do naga, a jego penis wyskoczył jak coś, co nie powinno się tam znajdować. Odruchowo zamknęłam oczy. – Ani mi się waż – zaszydził. Podniosłam powieki. Wypłynęły spod nich łzy. Caleb wsunął głowę między nogi Celii i mruknął coś o uwielbianiu ogolonej cipki, a potem zatopił w niej twarz. Celia odpłynęła. Jęczała i przewracała głowę z boku na bok. Wyciągnęła do mnie ręce i zacisnęła pięści na mojej koszulce nocnej. Próbowałam ją powstrzymać i odsunąć się, ale suka trzymała mocno. – Proszę – powiedziała, wzdychając. – Proszę, pozwól mi dojść. – Powtarzała słowo „proszę” jak mantrę. Moje serce biło jak szalone. Caleb wychynął spomiędzy ud Celii i nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi, zaczął ssać i całować jej sutek. Sięgnął niżej i najwyraźniej wszedł w nią, ponieważ niewolnica nagle zupełnie znieruchomiała. Jej twarz przybrała absurdalny odcień czerwieni, a spomiędzy ust wydostał się bezbożny jęk. Caleb spojrzał na mnie, z ogniem i głodem w oczach. – Mogłaś szczytować w ten sposób, gdybyś naprawdę chciała. Gdybyś nie kłamała – szepnął. Zanim zdążyłam pojąć sens jego słów, złapał mnie za głowę i pocałował. Do moich ust wlał się smak Celii i pod jego wpływem coś we mnie pękło. Wyrwałam się i spoliczkowałam Caleba z taką siłą, że sama poczułam ból. Pobiegłam do łazienki, póki się nie otrząsnął. Brakowało mi tchu. Zaparłam się plecami o drzwi w obawie, że Caleb zaraz wpadnie przez nie do środka i spotka mnie coś potwornego. Płakałam żałośnie i otarłam usta wolną ręką, żeby pozbyć się smaku Celii. W zasadzie nie chodziło o to, że był nieprzyjemny – raczej o to, że pochodził z ust Caleba. Targało mną wiele emocji naraz, ale dlaczego poczucie bycia zdradzoną było jedną z nich? Nie mogłam zaprzeczyć – czułam się skrzywdzona, chociaż dokładny powód mi umykał. Minęło prawie piętnaście minut, a Caleb w dalszym ciągu nie przychodził. Przycisnęłam ucho do drzwi i usłyszałam ich. Wciąż się pieprzyli. Docierały do mnie ich jęki i chropawy tembr jego głosu. Mówił coś, ale nie rozumiałam co. Powinnam się cieszyć, że najwyraźniej nie interesowało go ukaranie mnie za nieposłuszeństwo, ale jakoś nie potrafiłam. To znajome i nieproszone uczucie, które pojawiło się wcześniej, wciąż mnie nie opuszczało, rosło w mojej piersi i napędzało łzy płynące mi z oczu – to zazdrość. Leżałam na kafelkowej podłodze długie godziny i nie mogłam przestać myśleć o tym uczuciu. Dlaczego byłam zazdrosna? I o kogo? Na pewno nie byłam zazdrosna o to, co robi Caleb. Nie powinno mnie to obchodzić. Przecież on tylko przez ponad miesiąc próbował mnie uwieść i sprawić, żebym poczuła coś, czego nie czułam – i po co? Żeby mógł teraz pieprzyć kogoś innego? I to właśnie ją! Niewolnicę, która udawała przede mną ofiarę. Naprawdę było mi jej żal, ale tylko do chwili, gdy się do mnie uśmiechnęła – do chwili, gdy stało się jasne, że czuje się w jakiś sposób lepsza ode mnie. Łzy frustracji spłynęły po moich policzkach i cokolwiek o tym wszystkim bym myślała, nadal cierpiałam. Jeszcze później, gdy łzy już wyschły, w końcu postanowiłam opuścić narzucone samej sobie więzienie i stanąć twarzą w twarz z Calebem i jego chorą karą, którą z pewnością dla mnie szykował. Otworzyłam drzwi i światło z łazienki wlało się do ciemnego pokoju, a ja poczułam ukłucie w sercu, gdy zobaczyłam ich oboje, przytulonych do siebie w łóżku, które uznawałam za swoje. Podeszłam bliżej. Dało się zauważyć, że byli nadzy, a pościel przykrywała ich tylko do pasa. Z twarzy Celii nie zniknął
jeszcze rumieniec, a usta wydawały się nabrzmiałe od całowania. Sprawiała wrażenie zadowolonej. Caleb obejmował ją zaborczo, jakby nie chciał, by odeszła, chociaż wątpiłam, by próbowała. Przełknęłam ślinę mimo guli rosnącej w gardle i rozejrzałam się. A gdzie ja mam spać? Okrążyłam pokój, wiedząc już, że zapewne wyląduję na podłodze, ale nie potrafiąc jeszcze tego zaakceptować. Minęłam drzwi prowadzące na korytarz i serce zabiło mi szybciej na myśl, że mogą nie być zamknięte na klucz. Odwróciłam się i spojrzałam na twarz Caleba widoczną w srebrzystej poświacie z łazienki. Spał spokojnie. Położyłam rękę na klamce i nacisnęłam, wstrzymując oddech. Drzwi się otworzyły. Korytarz skąpany w słabym świetle sprawiał upiorne wrażenie, a ja poczułam się niemal jak w hotelu; z tą różnicą, że moje drzwi najwyraźniej były jedynymi w korytarzu. Na samym jego końcu dostrzegałam barierkę, a tuż za nią z sufitu zwisał ogromny żyrandol. Zrobiłam krok do przodu, wchodząc na miękki dywan i nagle poczułam ogromne parcie na pęcherz. Co ty wyprawiasz, do cholery? Skradałam się dalej, nie wiedząc, co właściwie zrobię, gdy już dotrę do końca. W połowie korytarza obejrzałam się w stronę sypialni i w tej samej chwili przytłoczyło mnie wspomnienie motocyklistów. Od razu wiedziałam, że nie będę uciekać. Miałam ochotę rozejrzeć się, ale z drugiej strony nie chciałam jeszcze bardziej rozsierdzić Caleba. Zawróciłam i zamknęłam za sobą drzwi tak cicho, jak wcześniej je otworzyłam. – Znalazłaś to, czego szukałaś? – zapytał chropawy, męski głos. – Niczego nie szukałam – odparłam. Gniew sprawił, że powiedziałam to ostrzej, niż planowałam, ale wściekłość zwyciężała strach przed karą za ciekawość. Caleb westchnął. Patrzyłam, jak wyswobadza się z objęć Celii i przewraca na bok, żeby spojrzeć na mnie twarzą w twarz. Niewolnica stęknęła, wtuliła się w moją poduszkę i spała dalej. – Chodź tutaj – powiedział cicho Caleb, ale wiedziałam, że to nie jest prośba. Okazując pewność siebie, której nie miałam, pokonałam dzielącą nas przestrzeń i znalazłam się przed nim. Stałam tak, próbując opanować drżenie nóg, a on obrzucił mnie taksującym spojrzeniem i samo to sprawiło, że zrobiło mi się nieprzyjemnie gorąco. Caleb wyciągnął rękę i przejechał palcami od mojego łokcia po nasadę dłoni. Przyłożył usta do nadgarstka. – Spoliczkowałaś mnie – powiedział. Spojrzał mi w oczy, a ja przełknęłam głośno ślinę. – Tak, panie – wyszeptałam. Miałam nadzieję, że będzie zadowolony, gdy zwrócę się do niego w odpowiedni sposób. Caleb splótł nasze palce i zacisnął mocno. Skrzywiłam się. – Żadnej innej kobiecie tego nie darowałem. Łzy spłynęły mi po policzkach. Nie mogłam dłużej udawać odważnej. – Proszę, nie rób mi krzywdy – wyrzuciłam z siebie. Popatrzył na mnie spokojnie, z uśmiechem błąkającym się na ustach. – Cóż, nie musiałbym się bardzo natrudzić, prawda? I tak jesteś już mocno poturbowana. Nie sprawiłoby mi to żadnej przyjemności. Wypuściłam wstrzymywane nieświadomie powietrze i zaczerpnęłam świeżego. – Mimo to kara nie może cię ominąć. – Bezwiednie ścisnęłam jego rękę, gdy mówił. – Na co się szykujesz? – zapytał. – Przecież już powiedziałem, że cię nie skrzywdzę. Niespodziewanie urósł mi w piersi szloch, ale jakoś zdołałam odpowiedzieć: – Już zdążyłeś mnie skrzywdzić, Caleb. Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego?
Na dłuższą chwilę zapadła cisza, a potem usłyszałam: – To coś między nami... to musi się skończyć. Nie podoba mi się. Starałem się wszystko ci ułatwić, nawet jeśli to brzmi absurdalnie. Nie mogę cię zatrzymać, Livvie. Przestań próbować mnie do tego nakłaniać. Serce przestało mi bić, gdy wypowiedział moje imię. Pamiętał. Nie zmyśliłam sobie tamtych chwil. Dla niego były tak samo rzeczywiste jak dla mnie. Omal mnie to nie przytłoczyło. Miał rację. Faktycznie starałam się nim manipulować, odkąd wyjawił mi prawdę. Tamtej nocy zdałam sobie sprawę, że jestem niczym więcej niż przedmiot, który można kupić i sprzedać. Nie nękały mnie z tego powodu wyrzuty sumienia. Caleb chciał, żebym przetrwała, a ja starałam się z całych sił. Wybrałam swoją ścieżkę i ostrożnie postępowałam krok za krokiem. Caleb był moją ucieczką z całej tej sytuacji, a ja postanowiłam zrobić wszystko, by przeciągnąć go na swoją stronę. Nie spodziewałam się tylko, jak bardzo rozwiną się moje uczucia wobec niego. – Nie wiem, co powiedzieć – wyznałam w końcu. Uśmiechnął się smutno. – Nic nie mów. Ja też nie powinienem. Kładź się do łóżka. Na mojej twarzy pojawił się grymas zdumienia. – Nie położę się obok was – stwierdziłam rzeczowym tonem. – Poza tym jesteś nagi. Jego niski śmiech sprawił, że poczułam się jak nadąsany smarkacz, ale miałam to gdzieś. Caleb podniósł się, a pościel kiepsko skrywała jego twardniejącego penisa. Położył dłoń na moim biodrze i delikatnie pchnął mnie do przodu. Ciepło rozlało się po moim brzuchu i odwróciłam wzrok od Caleba, by spojrzeć na leżącą obok niego Celię. Jego oddech przeniknął przez cienki materiał koszulki nocnej i ogrzał skórę mojego brzucha, gdy Caleb przemówił. – Ja nie proszę, Kotku. Już miałam wyjaśnić, że nie będę się czuć dobrze, śpiąc obok Celii, kiedy gorące usta zamknęły się wokół mojego sutka, a ciało natychmiast zareagowało przyśpieszeniem pulsu i pulsowaniem w kroczu. Szybko puścił, ale swoje zdążył zrobić. Pod wpływem wilgoci, jaką po sobie zostawił, moje sutki w dalszym ciągu twardniały, gdy owiało je chłodne powietrze. Coraz trudniej było mi oddychać, ale Caleb wydawał się spokojny i opanowany. – A teraz – powiedział, zagłuszając szum w moich uszach – położysz się wreszcie do łóżka, czy dasz mi powód do torturowania cię na tysiąc różnych sposobów, które nie bolą? Jęknęłam. Pociągnął mnie w stronę łóżka, ale zaparłam się piętami. Caleb westchnął. Wiedziałam, że sprawdzam jego cierpliwość, jednak nie zamierzałam się poddać. – Proszę, niech ona stąd idzie – wyszeptałam. – A wyganianie jej w środku nocy nie jest podłe? – Naigrawał się z naszej wcześniejszej rozmowy, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam. Popatrzył na mnie przez chwilę, a potem przewrócił oczami i zawołał: – Celia! Aż podskoczyłam. Niewolnica obudziła się, wystraszona, i zaczęła przecierać zaspane oczy. – Sí, Señor? – zapytała, zaniepokojona i półprzytomna. – Wracaj do swojego pokoju.
Trzynaście Matthew siedział przez chwilę w ciszy, próbując przetrawić to, co usłyszał. Co miał powiedzieć? Na pierwszy rzut oka nie widział żadnych pożytecznych informacji, ale zaczynało ciekawić go to, jakim człowiekiem był Caleb. Porywacz Olivii wydawał się pełen sprzecznych emocji. Zdaniem Matthew skomplikowana przeszłość nie tłumaczyła jego czynów, ale gdy agent siedział w szpitalnym pokoju dziewczyny, próbując nie zwracać uwagi na pulsujące podniecenie – które pojawiało się za każdym razem, gdy zmieniał pozycję, i myślał o Sloan – zaczynał zastanawiać się, czy nie miał z Calebem czegoś wspólnego. W żadnym wypadku nie poprawiało to jego nastroju, ale jednak nie mógł przestać o tym myśleć. Gdy Olivia opowiadała, on wspominał ich wcześniejszą rozmowę o tym, czy potwory się rodzą, czy ktoś je stwarza. Jego zdaniem, podobnie jak zdaniem Olivii, potwory stwarzano, jednak Matthew nie potrafił zaakceptować idei, według której okrucieństwo tłumaczy dalsze okrucieństwo. Albo żądzę zadawania okrucieństwa. Matthew uważał, że powinien być w stanie zdusić w sobie potrzebę bycia upokorzonym lub zdominowanym seksualnie. Jego upodobania stanowiły pozostałość po dzieciństwie spędzonym na opiekowaniu się słabą kobietą maltretowaną przez jeszcze słabszego mężczyznę. To, że Matthew wyrósł na człowieka pewnego siebie i obdarzonego silną wolą, było prawdziwym błogosławieństwem, jednak potrzeba bycia zdominowanym od czasu do czasu była przekleństwem każdego romantycznego związku, jaki miał. Matthew zastanawiał się, czy gdyby zamienili się z Calebem miejscami, jeden na miejscu tego drugiego postąpiłby choć trochę inaczej. Czy Matthew też zostałby porywaczem? Czy Caleb czułby potrzebę poddawania się czyjejś woli, a nie na odwrót? A może pewne aspekty osobowości zostały im wdrukowane już przy narodzinach? Głośny dźwięk z laptopa przywrócił go do rzeczywistości. Otrzymał wiadomość od agenta Williamsa. Zapewne postąpi niegrzecznie, odczytując ją w trakcie przesłuchania, ale cieszył się, że może na chwilę skupić się na czymś innym. Poza tym może wiadomość była pilna. – Przepraszam, muszę to przeczytać – rzucił. – A możesz mi powiedzieć, w jakiej to sprawie? – zapytała Olivia. Wydawało się, że również ma ochotę na chwilę oderwać się od swoich wspomnień. Matthew przejrzał wiadomość. Zmarszczył brwi, przyglądając się kolejnym informacjom, a każda z nich przywoływała na jego twarz inny grymas. – Chyba tak. Może się przydać, jeśli powiesz mi coś nowego. – Mogę spróbować – stwierdziła i Matthew zdał sobie sprawę, że jej wierzy. Wciąż nie miał
wątpliwości, że Olivia cierpiała na syndrom sztokholmski, jednak był też pewien, że nie próbowała przeszkodzić mu w pracy. – Demitri Balk bardzo się postarał ukryć swoją przeszłość. Z tych materiałów wynika, że przed 1988 rokiem był znany jako Vladek Rostrovich i rzekomo zajmował się prowadzeniem niezbyt dużej firmy handlującej bronią w ZSRR – powiedział Matthew. – Po tym czasie zniknął i dziesięć lat później pojawił się znowu, tym razem jako Balk. W 2002 jego firma zadebiutowała na giełdzie i Balk z dnia na dzień stał się miliarderem. – Co to oznacza? – zapytała Olivia. – Nie jestem pewien – przyznał Matthew. Oczywiście nie mógł podać dziewczynie wszystkich szczegółów. Nie musiała ich znać. Z drugiej strony, miał nadzieję, że dzieląc się z nią częścią materiałów, skłoni ją do wyznania czegoś, co skrywała albo czego zwyczajnie jeszcze sobie nie przypomniała. Z przesłanych informacji Matthew wywnioskował, że Pakistan, podobnie jak wielu sąsiadów, kupował w latach osiemdziesiątych broń z sowieckich źródeł. Właśnie taka była najbardziej prawdopodobna przyczyna spotkania Rafiqa i Caleba z Rostrovichem. Przez moment Matthew zastanawiał się, czy Vladek mógł popsuć swoje stosunki z Rafiqiem, sprzedając broń wrogom Pakistanu, ale nie sądził, by coś takiego wymagało zemsty rozłożonej na dwadzieścia lat. To musiało być coś osobistego. Przynajmniej teraz Matthew mógł określić ramy czasowe tego tajemniczego wydarzenia. Poza tym, zważywszy na fakt, że Olivię porwano w celu sprzedania jej do niewoli, a nie handlu bronią czy narkotykami, w całej zagadce brakowało bardzo istotnego elementu. – Czy Caleb wspominał kiedyś, dlaczego Rafiq pragnie śmierci Balka? Olivia uniosła nieco i przekrzywiła głowę, spoglądając w sufit, jakby spodziewała się ujrzeć tam odpowiedź. Matthew rozpoznał w tym zachowanie kogoś, kto próbuje sobie coś przypomnieć. Jego zdaniem to fascynujące, że ludzie, choć tak od siebie różni, w istocie są tacy sami. Olivia wreszcie się odezwała: – Tak i nie. Tamta noc, kiedy Caleb mi wyznał... Nagle posmutniała. – Co się stało? – zapytał Matthew. – Myślę, że masz rację, agencie Reed – oznajmiła surowym głosem. – Będę potrzebowała wielu lat terapii. – Przykro mi – powiedział naprawdę szczerze. – Mnie też – szepnęła i wzięła głęboki wdech. – W każdym razie tej nocy, kiedy Caleb wyznał mi swoje prawdziwe plany wobec mnie, wspomniał też, że Balk musi zapłacić za to, co zrobił matce i siostrze Rafiqa. Najwyraźniej Calebowi też. Zapamiętałam to, bo przyszło mi do głowy, że może stąd wzięły się blizny na jego plecach. – I faktycznie tak było? – dopytywał Matthew. Odwróciła wzrok; znowu zbierało jej się na płacz. – Nie. Później powiedział, że blizny ma przez niejakiego Narweha. Niewiele się dowiedziałam; tylko tyle, że Caleb został wychłostany jeszcze jako dzieciak, a jego życie było piekłem, dopóki... dopóki Rafiq go nie uratował. Matthew wszystko zapisywał, mając nadzieję, że wkrótce wszystkie elementy układanki wskoczą na
swoje miejsca. Każdy skrawek informacji był istotny; nawet jeśli pojedynczo miały niewielki sens, złożone razem poprowadzą go do rozwiązania. Właśnie to uwielbiał. Tylko po to żył: by rozwiązywać zagadki. – Wspominał coś jeszcze na temat tego Narweha? Potrafisz określić ramy czasowe? Olivia pokręciła głową. – Przykro mi, ale nie. Wiem tylko, że Caleb był młodszy ode mnie, kiedy to się stało. – Skąd to wiesz? – Powiedział mi. Pod koniec... pod koniec staliśmy się sobie bardzo bliscy, Reed. Podczas naszego ostatniego spotkania, tuż po wyjściu Sloan, bałam się, że to zmyśliłam. Przeraziłam się, że może moje uczucia do Caleba to tylko mechanizm obronny. Potem pomyślałam o tym wszystkim, co mi powiedział. Przypomniałam sobie, jak mu dokuczali za to, że ich zdaniem jest dla mnie za mało surowy. I wtedy... wtedy stwierdziłam, że nie mogłam tego wszystkiego wymyślić. To prawda. Moje uczucia są prawdziwe. – Nie potrafię poznać, czy jest tak czy inaczej. – Matthew wzruszył ramionami. – Moje zadanie polega na rozwiązaniu sprawy, a nie na ustaleniu, czy twoje uczucia są prawdziwe. To nie znaczy, że są nieistotne; po prostu nikt prócz ciebie nie będzie w stanie rozwiać tych wątpliwości. – Wiem, Reed. Po prostu... – Wiem, panno Ruiz – powiedział Reed. – Kiedy cała ta sprawa się zaczęła, moim celem było przesłuchanie cię i postawienie kogoś przed sądem. Tymczasem stała się czymś o wiele poważniejszym, niż ja i moi zwierzchnicy się spodziewaliśmy. Nie chciałbym zranić twoich uczuć ani umniejszać ich znaczenia, ale prawda jest taka, że ktoś musi zapobiec aukcji. Co do reszty tej pewności nie mam. Wiele czasu spędził na rozmowie z Olivią w ciągu ostatniego tygodnia. Udało mu się ustalić kilka rzeczy, ale wciąż nie wiedział, czy te informacje doprowadzą go na aukcję. Całe szczęście teraz pracował nad tym cały zespół ludzi. – A może dokończysz swoją opowieść? Olivia znowu patrzyła niewidzącym wzrokiem, ale kiwnęła głową. – Pewnie, czemu nie. * * Moje przywiązanie do Caleba rosło, ale nie tylko o to chodziło. Zaczynałam wychodzić na przeciw jego potrzebom i dostrzegać znaczenie różnych rodzajów milczenia. Czasami był brutalny i wtedy starałam się bezbłędnie wypełniać każde jego życzenie. Innym razem wydawał się zadowolony, gdy po prostu towarzyszyłam mu przy wykonywaniu prozaicznych czynności. Caleb lubił czytać, ale kiedy pytałam, nigdy nie zdradzał mi tytułu swojej lektury. Kiedy wspomniałam, że ja również bardzo to lubię, podarował mi egzemplarz Hamleta Szekspira. Uznałam to za dość zabawne, że dostałam od niego historię o obsesji zemsty, która dosłownie truje najbliższe bohaterowi osoby. Caleb nie dostrzegał w tym ironii, ale pozwolił mi zachować książkę. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Wiele razy wspominałam tamtą noc, gdy uprawiał seks z Celią na moich oczach. Z wielu powodów było to dla mnie bolesne, ale najbardziej dręczyła mnie zazdrość. Bez względu na okoliczności, doszłam
do wniosku, że towarzystwo Caleba jest zawsze lepsze niż jego brak. Nauczyłam się pożądać nie tylko jego obecności, ale też jego samego. Kilka tygodni po incydencie z Celią wreszcie mogłam zdjąć wszystkie bandaże. Żebra wciąż dokuczały mi od czasu do czasu, ale nie był to ból, który pozbawiał mnie tchu. Otworzyłam oczy i przekonałam się, że w pokoju nadal jest dość ciemno, ale zza zasłon przesączały się pierwsze promienie ranka. Celia jeszcze nie przyszła odsłonić okien. Ziewnęłam i przeciągnęłam się, starając się przy tym nie potrącić śpiącego obok Caleba. Nie miewałam już tak często koszmarów, ale za każdym razem, kiedy Caleb opuszczał mnie na noc, bałam się ciemności i nie mogłam zasnąć. Podobnie rzecz miała się poprzedniej nocy i ostatecznie zaczęłam wołać go głośno, aż w końcu wpadł wściekły do pokoju w samych bokserkach i zapytał mnie, po co się tak drę. Kiedy tylko go zobaczyłam, natychmiast się uspokoiłam. Rzuciłam mu się w ramiona. Wciskając twarz w jego pierś, razem z powietrzem wciągałam do płuc poczucie bezpieczeństwa. Wydawał się zdenerwowany, ale otarł mi twarz z łez i kazał wracać do łóżka, obiecując zostać ze mną. Wiedziałam, że poranek przyniesie zmianę w jego zachowaniu, i nie byłam jeszcze na to gotowa. To zabawne, bo przecież na początku bałam się ciemności. Przez pierwsze tygodnie po porwaniu tak wiele czasu spędziłam w mroku, tęskniąc za słońcem. Teraz jest zupełnie odwrotnie. W nocy mój pan opuszcza gardę i staje się na powrót Calebem. Nie wydawał mi poleceń. Nie karał mnie. Nie zadawał mi emocjonalnych cierpień. W nocy przytulał mnie, by odpędzić złe sny. Powtarzał mi, że jestem piękna. W mroku mnie uwodził. Nie chciałam, żeby uwodzenie się skończyło. Powoli odwróciłam się w stronę Caleba, wpatrując się w jego plecy. Widziałam wcześniej jego blizny, nawet je całowałam, ale nigdy nie dał mi szansy dobrze im się przyjrzeć. Miał zaciśnięte powieki i spokojny, równy oddech, więc skorzystałam z okazji, by zaspokoić rosnącą ciekawość. Nawet w słabym świetle dostrzegałam linie krzyżujące się na opalonej skórze. Wyglądały jak obrzęki po chłoście, ale dało się zauważyć, że już dawno się wygoiły. Nie mogąc się oprzeć, wyciągnęłam rękę, żeby opuszką palca przejechać po jednej z blizn od ramienia aż do połowy pleców. Caleb jęknął i lekko się poruszył, więc cofnęłam dłoń. Odczekałam niecierpliwie kilka sekund, żeby przekonać się, czy się obudzi, a kiedy tak się nie stało, wróciłam do tego samego miejsca. Skóra była minimalnie wybrzuszona, a ja nie mogłam się nadziwić, że tych śladów jest tak wiele. Jak powstały? Ciekawość dodała mi odwagi i przycisnęłam otwartą dłoń do jego pleców, a potem przewędrowałam je wzdłuż i wszerz. Wyczułam całe mnóstwo maleńkich wypukłości. Kto ci to zrobił? Czy dlatego tak się zachowujesz? Bez zastanowienia przysunęłam się bliżej i przycisnęłam usta do skrzywdzonej skóry. Caleb był miękki. Bardziej, niż się tego spodziewałam. Na spotkanie moim ustom wyszły maleńkie, niewidoczne włoski; uśmiechnęłam się z wargami tuż przy jego skórze. Nigdy wcześniej nie byłam tak blisko z mężczyzną. Przy nim wszystko było odkryciem. Oczywiście większość z tych odkryć była potworna, ale czasami... czasami zauważałam w nim łagodność. Nachyliłam się nad jego nagą skórą, napawając się bliskością. Już więcej nie prosił, żebym go dotykała. Wróciłam myślami do chwili, kiedy robiłam to ostatni raz. Z początku się wahałam. Nienawidziłam go. Teraz z zaskoczeniem zdałam sobie sprawę, że już go nie nienawidzę tak bardzo. Wzbudzał we mnie różne uczucia i nienawiść również, ale nie tylko; były też inne, znacznie bardziej
zagmatwane emocje. Caleb planował mnie sprzedać. Za to go nienawidziłam. A cała reszta? Mnie samą to szokowało, ale rozumiałam, że jestem w stanie mu to wybaczyć. Walczyłam z tym każdego dnia i w każdej chwili, wiedząc, do jakiej ruiny mnie to doprowadzi... ale serce, niezależnie od rozumu, zarezerwowało miejsce dla mojego ciemiężyciela i pocieszyciela. Zagubiona w myślach głaskałam Caleba po plecach, kiedy stęknął i machnął ręką, omal mnie nie trafiając. Wzdrygnęłam się i krzyknęłam zaskoczona. Nagle Caleb obrócił się i złapał za rękę, którą go dotykałam. Gapiliśmy się na siebie przez chwilę; ja z szeroko otwartymi oczami i niepokojem, on zapewne zdezorientowany i trochę rozgniewany. – Co robisz? – zapytał podejrzliwie. Trzymał mnie za rękę, jakby dopiero co przyłapał mnie na podjadaniu ciasteczek. Musiałam przyznać, że dobrze wcielałam się w rolę niegrzecznego dziecka. Bezczelnie zabrałam rękę i zapytałam: – Jak to się stało? Spojrzał na mnie, jakbym powiedziała coś wstrętnego, a potem opadł z powrotem na poduszkę, ziewając przeciągle. – Wiesz, Kotku, nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, jak dobrze dobrałem ci nowe imię. – Ujrzał wyraz zdumienia na mojej twarzy i kontynuował: – Kiedy Anglik chce wytknąć komuś wścibstwo, mówi, że ciekawość zabiła kota. Uśmiechnął się, ale moim zdaniem to w ogóle nie było zabawne. Żarty o zabijaniu mnie nie są śmieszne. – Przestaniesz o to pytać, gdy ci powiem? Przeciągnął się. Starałam się nie zwracać uwagi na jego prawie nagie ciało i poważny przypadek porannego wzwodu. – Dlaczego miałabym o to wypytywać, jeśli poznam odpowiedź? – palnęłam i uśmiechnęłam się bezczelnie, gdy spojrzał na mnie groźnym wzrokiem. – Lepszym pytaniem byłoby raczej: dlaczego ja to znoszę? Wiedziałam, że chciał się tylko poprzekomarzać ze mną, ale jego słowa uwydatniły niezręczność naszej sytuacji. Oboje wiedzieliśmy, dlaczego to znosi, a odpowiedź była gówniana. Właśnie miałam skłamać i powiedzieć mu, że tak naprawdę wcale mnie to nie interesuje, kiedy do pokoju weszła Celia ze śniadaniem. Moje stosunki z nią były zaskakująco dobre. Nie spodobało jej się, że Caleb ją wykorzystał i odesłał z powrotem do pokoju, ale następnego ranka zachowywała się jak zawsze. Pewnego dnia, kiedy Caleb nie spał ze mną, więc nie towarzyszył mi rano, znowu do niej zagadałam. Właściwie wydawała się wręcz wystraszona, kiedy złapałam ją za rękę i zapytałam, dlaczego uśmiechnęła się do mnie tamtej nocy. – Proszę, nie gniewaj się na mnie – powiedziała, a mi zrobiło się trochę głupio, więc puściłam ją. – Przyprowadził mnie tu dla ciebie – ciągnęła dalej. Wyraz jej twarzy sugerował, że tylko głupiec by tego nie pojmował, co najwyraźniej czyniło mnie głupcem. – Co masz na myśli? – Zależy mu na tobie. Marzę, by mojemu panu tak na mnie zależało – wyjaśniła tonem niemal smutnym, zamyślona. – W pewnym sensie cieszyła mnie twoja zazdrość. Widziałam ją na twojej
twarzy. Miło było choć raz nie być zazdrosną o ciebie. Zamurowało mnie wtedy. Nigdy by mi nie przyszło to do głowy. Nie rozumiałam, jak można zazdrościć mi mojej sytuacji. Tymczasem po wykonaniu swoich porannych obowiązków wyszła, a my nadal leżeliśmy w łóżku. Wraz z upływem kolejnych tygodni czuliśmy się coraz swobodniej. Wciąż nie udało mi się go przekonać, by pozwolił mi chodzić samodzielnie po willi, ale mogłam w jego obecności przesiadywać na balkonie. Widok zapierał dech w piersi. Posiadłość wyglądała jak typowa hiszpańska willa, otoczona przez porośnięte bujną roślinnością pola, z kwitnącymi kaktusami w ceramicznych donicach stojących na ekstrawaganckim balkonie wyłożonym hiszpańską terakotą. Kiedyś marzyłam o mieszkaniu w takim miejscu. Tylko w moich marzeniach nigdy nie byłam tu przetrzymywana jako niewolnica. Szczegóły. – Śniadanie na balkonie? – zapytałam z nieco zbyt dużym entuzjazmem. Caleb uśmiechnął się. – Twoim zdaniem to wakacje? Poczułam ukłucie w sercu, gdy sobie ze mnie żartował. Chyba to polubiłam. Nie żarty, ale to, jak się przy tym uśmiechał. – Ani trochę – odparłam nieco fałszywie. Znowu się przeciągnął i włożył rękę pod głowę, a potem rzucił mi spojrzenie pełne niedowierzania. Uśmiech wciąż błąkał mu się na ustach. – Czy ty... pocałowałaś mnie dzisiaj rano? Natychmiast poczułam ciepło rozlewające się na policzkach, które musiało wymalować na mojej twarzy przynajmniej osiem różnych odcieni czerwieni. Z całych sił próbowałam powstrzymać się przed schowaniem głowy w poduszkę. Zabij mnie. Szybko! Nie mogłam wydusić z siebie słowa; kręciłam tylko głową, ale po jego wzroku poznałam, że mi nie wierzy. – Tak. Pocałowałaś. Tym razem jego przekomarzanie było trochę bolesne. Zrobiło mi się naprawdę wstyd i wiedziałam, że Caleb nie popuści. Poczułam, jak w oczach wzbierają mi łzy. – Wcale nie! – powiedziałam na wdechu i poczułam nową falę gorąca na policzkach. Caleb przewrócił oczami i podniósł się. Złapał mnie za brodę i uniósł ją lekko do góry. – Naprawdę? Płaczesz, Kotku? Ty pocałowałaś mnie. Wbrew mojej woli, dodam. Czy to nie ja powinienem płakać? – zapytał, a potem zaśmiał się głośno, gdy schowałam głowę w poduszkę. – Och! Daj spokój! – powiedział nieco zirytowany, kładąc twarz tuż obok mojej. – Już przestanę, okej? Uniosłam powoli głowę i otarłam łzy, szepcząc: – Obiecujesz? Objął mnie w pasie, przysunął do siebie, a potem przewrócił na plecy. Zdumiona, po prostu patrzyłam na niego bez słowa. – Bynajmniej – powiedział. Spróbowałam się poruszyć, ale przyszpilił mnie swoim ciężarem. – Do tej pory powinnaś się już nauczyć, że zawsze dostaję to, czego chcę. Gdy patrzyłam w te enigmatyczne błękitne oczy, trudno było ignorować zmysłową linię jego szczęki. Dostrzegałam krótką szczecinę, której nie zdążył jeszcze zgolić. Włosy miał w nieładzie, a ja ze
zdziwieniem odkryłam, że wygląda z nimi jeszcze lepiej. Caleb był człowiekiem z krwi i kości, z tym nieładem i w ogóle. Jednak ze wszystkich trudnych do zignorowania cech jego wyglądu jedna szczególnie się wyróżniała... między udami czułam jego niezwykle twardą część ciała. – A czego chcesz? – zapytałam cicho. Wpatrywaliśmy się w siebie przez wieczność. Nigdy wcześniej nie patrzył na mnie w ten sposób. Nie chciałam tego spojrzenia nazywać ani klasyfikować. Wystarczało mi do szczęścia samo jego istnienie. Powoli uniosłam ręce do jego twarzy. Nie mogłam się powstrzymać. Wiedząc, jaki łagodny potrafi być, nie chciałam dusić w sobie chęci dotykania go. Wydawał się tym zaskoczony, a łobuzerski uśmiech zniknął. Nasze spojrzenia znów spotkały się na ułamek sekundy, a moje palce wyczuły, że prawie niezauważalnie kręci głową, ale zaraz pocałowałam go tak mocno, że oboje jęknęliśmy. Mój mózg posłał sygnały do wszystkich nerwów ciała, a gorąco zalało moją skórę i spłynęło między nogi. Język Caleba błagał, żeby wpuścić go do ust, więc rozchyliłam je dla niego. Palce wczepiłam w jego włosy. Caleb jęknął, nie odrywając warg ode mnie, a moje pożądanie eksplodowało z miejsca, którego istnienie podejrzewałam już od jakiegoś czasu. Trochę się wystraszyłam, kiedy sięgnął w dół i podciągnął moją koszulkę. Chyba nie jestem na to gotowa. Rozsunął mi nogi, wsuwając się między uda. Jego penis był niewiarygodnie twardy. Chciałam coś powiedzieć, zaprotestować, ale wtedy poczułam jego gorąco w miejscu wytworzonej przeze mnie wilgoci i mogłam przyrzec, że usłyszałam syk. Przestał mnie całować w usta i zamiast tego przyssał się swoimi parzącymi ustami do mojej szyi. Odrzuciłam głowę do tyłu, zaskoczona połączeniem przyjemności i bólu, jeszcze intensywniejszym, gdy sukinsyn mnie ugryzł. Wciągnęłam głośno powietrze. Moje dłonie w jego włosach odruchowo zacisnęły się w pięści. Pociągnęłam go do przodu. – To bolało! – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Złapał moje dłonie i przytrzymał mi nad głową lewą ręką. – Myślisz, że o tym nie wiem? Na jego twarzy pojawił się charakterystyczny grymas pożądania, tak intensywnego, że niemal dzikiego. Nieco się wystraszyłam, ale podniecenie nie pozwoliło mi się tym przejmować. Przyciągnęłam jego usta do moich. Serce waliło mi jak młotem, a płynny żar krążący w żyłach zdawał się spalać mnie od środka. Nagle dotyk Caleba stał się łagodny, a pocałunek tak czuły, że znowu zachciało mi się płakać. – Jesteś taka mokra. Mój kutas jest cały pokryty tobą – szepnął tuż przy mojej twarzy. Jęknęłam głośno pod wpływem jego słów i w tej samej chwili podjęłam ostateczną decyzję. – Kochaj się ze mną – odparłam. Nawet w moich uszach ten głos zabrzmiał obco. Serce Caleba biło tuż przy moim, a między nogami czułam pulsowanie penisa. Caleb wziął głęboki wdech i przycisnął czoło do mojego ramienia. W ciszy, jaka zapadła, moje pragnienie toczyło spór z rosnącym poczuciem wstydu i strachu, że usłyszę coś okrutnego albo będącego głupim żartem. Nie zniosłabym tego. Caleb wreszcie podniósł głowę i spojrzał na mnie. Nie potrafiłam zrozumieć, co przekazują jego oczy; dostrzegałam w nich wiele emocji jednocześnie: pożądanie, gniew, dezorientację, a do tego coś jeszcze. – Cholera – rzucił. Jego ramiona nieco opadły, a ja zaczęłam się martwić, że właśnie nadeszła chwila, kiedy usłyszę coś, po czym będę miała ochotę zapaść się pod ziemię. Chciałam uprzedzić atak, powiedzieć coś w stylu
«tylko żartowałam», ale nic nie potrafiłam z siebie wydusić. Potem z ulgą zobaczyłam, jak puszcza moje ręce i zsuwa ramiączka koszulki, żeby odsłonić mi piersi. – Masz przepiękne cycki. Oblała mnie fala gorąca, a sutki stwardniały. – Dzięki? – odparłam niepewnie. – Nie ma za co – rzucił z uśmiechem i otoczył wargami mój nabrzmiały sutek. Chciałam objąć Caleba, ale nie mogłam wydostać rąk z ramiączek. Poddając się przytłaczającym wrażeniom, ścisnęłam uda, próbując przycisnąć go jeszcze bliżej mojego ciała. Wiłam się pod wpływem jego nieokiełznanego dotyku. Ssał przez chwilę jeden sutek, a potem drugi, nie omijając też żadnego skrawka ciała pomiędzy nimi. Zamknęłam oczy i zatonęłam w oceanie przyjemności, bólu i pragnienia. Chyba cię kocham. Ta myśl przetoczyła się po moim umyśle jak burza, żądając, bym wypowiedziała ją na głos. Nie mogłam jednak – za żadne skarby. Poczułam wtedy, że zaraz będę szczytować, jeszcze zanim Caleb we mnie wejdzie, zanim w ogóle dotknie mojego krocza. Znalazłam się na samej krawędzi, co było jednocześnie cudowne i irytujące. Powiedz to! Chyba cię kocham. Caleb sięgnął między nasze ciała i zsunął bokserki z nabrzmiałego członka. O mój Boże! O mój Boże! – Poczekaj – rzuciłam bez tchu. Caleb zawahał się. – Słucham? – zapytał. Wydawał się szczerze zaniepokojony. – Bądź delikatny, okej? – wyszeptałam i poddałam się. Spojrzał na mnie miażdżącym wzrokiem. Zupełnie jakby chciał rozerwać mnie na strzępy zębami, a ja pewnie bym mu na to pozwoliła. – Nie martw się Kotku, nie będę się z tobą pieprzył – powiedział ze smutnym uśmiechem. Zanim zdążyłam go zapytać – dlaczego nie, do cholery – gorący drąg rozchylił wargi między moimi nogami. Caleb pocierał twardym, ale giętkim ciałem swojego penisa o nabrzmiałą kuleczkę mojej łechtaczki, a mnie sparaliżowało. Z moich ust wydostały się rozpaczliwe jęki, a biodra instynktownie zakołysały się w przód i w tył. Wiedziałam już, że zaraz dojdę i to z niesamowitą mocą. W górę i w dół poruszał się jego kutas, ocierając się o moją najwrażliwszą część ciała, a ja tylko usychałam z tęsknoty, nie mogąc wydostać rąk z ramiączek koszulki, by go dotknąć. Usta Caleba wędrowały po moim ciele i zatrzymały się tuż przy szyi. Znowu mnie ugryzł, ale tym razem przysunęłam się wręcz do niego, witając ugryzienie z otwartymi ramionami. – Dobrze ci, Kotku? – zapytał głosem ociekającym arogancją. Miałam to gdzieś. Kiwnęłam ochoczo głową i zaczęłam szukać jego ust. Unosił je tuż nad moimi, jednocześnie utrzymując rytm ocierania się o moją łechtaczkę. – Chcę usłyszeć, jak to mówisz. Powiedz, że ci dobrze. Powiedz, jak bardzo chcesz, żebym doprowadził tę twoją cipeczkę do orgazmu. O. Mój. Boże! Wszystkie mięśnie mojego ciała napięły się jednocześnie. Wejście do pochwy złapało kurczliwie coś, czego tam nie było. Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi, ręce złapały za pościel, a nogi przycisnęły się do Caleba tak mocno, jak tylko potrafiły. Fala szczytowania przelała się po moim ciele równo,
zmywając po drodze każdą jego partię, a uczucie to przytłoczyło mnie do tego stopnia, że się popłakałam. – Kocham cię! – wrzasnęłam. Nie mogłam się powstrzymać i z oczu wciąż leciały mi łzy, nawet kiedy gorąca sperma Caleba oblała moje krocze i podbrzusze. Dyszał ciężko i złapał się za członka, wypuszczając na mnie resztki nasienia. Potem odnalazł rękami moje pośladki i ścisnął je, gdy nasze usta znowu się spotkały. Całował mnie długo, aż w końcu oboje się uspokoiliśmy, a potem delikatnie opadł na łóżko.
Czternaście Caleb wiedział, że zapewne przygniata Livvie swoim ciężarem, lecz nie był jeszcze gotowy, żeby odnieść się do nowej, prowokacyjnej sytuacji. Wydawało mu się, że dość często ludzie, a zwłaszcza kobiety, mówią niestworzone rzeczy w chwilach uniesienia, jednak nie miał pewności, bo jemu nigdy się to nie przytrafiło. Powiedziała mu, że go kocha. Stało się to w trakcie bardzo intensywnego orgazmu, ale jednak się stało. Nawet teraz czuł jej mokre i ciepłe łzy na swoim ramieniu. Dziewczyna nie szlochała; wręcz przeciwnie, głaskała jego udo w sposób sugerujący co najmniej zadowolenie, jeśli nie nasycenie. Chcąc wreszcie położyć kres niewygodzie, biorącej się zarówno z myśli, jak i uczucia gorąca oraz lepkości, odsunął się od Livvie. Dziewczyna jęknęła kilka razy, gdy próbował się wyswobodzić z jej objęć, a potem patrzyła, jak Caleb wyciera podbrzusze z nasienia rąbkiem jej koszulki nocnej. Zmarszczyła nos, jakby nigdy nie widziała nic bardziej obrzydliwego; nie odpowiedział. Nie podobały mu się uczucia, które się w nim narodziły. Przypomniał sobie cały incydent jeszcze raz, próbując wskazać dokładny moment, w którym stracił nad sobą kontrolę i poddał się czarowi kobiety będącej rzekomo jego więźniem. Nie mogła się nawet ruszyć, a mimo to nie mógł zignorować władzy, jaką zdobyła nad nim, patrząc tymi swoimi wielkimi, niewinnymi oczami i wydymając te swoje drżące usteczka. Podciągnął bokserki i usiadł na krawędzi łóżka, zastanawiając się, co powiedzieć. Usłyszał, jak dziewczyna wzdycha zadowolona, a chwilę potem poczuł jej gorący policzek na swoich plecach, co wywołało w jego ciele lekkie drżenie. Otoczyła go luźno rękami w pasie. – Proszę, przestań – wyszeptała cichutko Livvie. – Przestać co? – Zawsze kiedy stanie się coś dobrego... między nami... po wszystkim jesteś dla mnie niemiły. – Livvie przycisnęła się mocniej do jego pleców i objęła go ciaśniej. Niepewność Caleba powoli zmieniała się w gniew, ale wiedział, że dziewczyna ma rację. Instynkt kazał mu szaleć w takich chwilach, żeby na nowo ich od siebie oddalić. Nazywał ją tchórzem, groził jej upokorzeniem i przemocą, a nawet pieprzył się na jej oczach z inną kobietą, żeby zdusić w zalążku to coś, co ich łączyło. Nic nie działało. Oto znowu znaleźli się w dwuznacznej sytuacji. Wykańczało go to. Wyznanie miłosne Livvie ciągle krążyło mu po głowie. Spojrzał na jej ręce, oplatające go w pasie. Zrozumiał, że to bezgłośna prośba: Mogłabym zostać z tobą... być z tobą. Caleb zamknął oczy i pozwolił sobie w odpowiedzi dotknąć jej ramienia. – Nie mogę – odparł, wiedząc, że mówi coś dziwnego. Livvie ani nie zadała pytania, ani nie
spodziewała się odpowiedzi, ale on i tak wiedział, że zrozumie. – Dlaczego, Caleb? Dlaczego nie możesz? – wyszeptała. Caleb przełknął głośno ślinę. Faktycznie zrozumiała. Spodziewał się tego, jednak i tak poruszyła go ta domyślność. Ponieważ to wszystko nie ma najmniejszego pieprzonego sensu! Chciał wykrzyczeć te słowa, ale w rzeczywistości rzucił tylko: – Muszę iść. – Nie, Caleb. Wcale nie musisz nigdzie iść. Jej ręce ścisnęły go jak imadło. Chciał ją zbesztać, raz jeszcze, za zwracanie się do niego po imieniu, ale w tym momencie czuł już, że to absurd. Livvie była cholernie uparta. Nie miało najmniejszego znaczenia, co on zrobi i co powie. Istniały pewne polecenia, których ona nigdy nie wypełni. Jeśli istniał jakiś możliwy do osiągnięcia kompromis, to tylko taki, że dziewczyna nie będzie tego robić w obecności innych. – Muszę wziąć prysznic – powiedział w nadziei, że rozum wygra. – Ja też muszę – odparła. – Może umyjemy się wspólnie? Przydałaby mi się twoja pomoc. Caleb zaśmiał się drwiąco. – Nie potrzebujesz i nie lubisz mojej pomocy. Livvie potarła policzkiem plecy Caleba, śmiejąc się. – Kolejny powód, żebyś mi pomógł. Przecież uwielbiasz robić mi na przekór. – To prawda – zgodził się. – Poza tym... – poruszyła się niespokojnie – jest coś, o czym dużo ostatnio myślałam. Caleb mimowolnie poczuł się zaintrygowany jej pełnym wahania, ale i entuzjazmu tonem. – I cóż takiego chodziło ci po głowie? – zapytał. Livvie przesunęła się i klęknęła na łóżku, a potem przycisnęła piersi do pleców Caleba, żeby wyszeptać mu coś do ucha. Otworzył szerzej oczy, a jego serce zabiło szybciej. Przez ostatnie miesiące Caleb niezmiennie grał pierwsze skrzypce w trakcie ich kontaktów seksualnych i chociaż Livvie zawsze była niesamowicie mokra i miewała wiele orgazmów, ciągle podejrzewał, że w rzeczywistości nie robiła tego z prawdziwym oddaniem – i nie obchodziło go to. Teraz się to zmieniło. Kochaj się ze mną. Zamierzał jedynie kontynuować grę, w którą grali od zawsze; tę, w której on był Złym Wilkiem, a ona wystraszonym Czerwonym Kapturkiem. Nie spodziewał się pocałunku ani... Kocham cię! Po tym, jak została zraniona, obchodził się z nią jak z jajkiem. Starał się nie pogorszyć jej stanu ani nie dodawać bólu. Niestety w ten sposób udało jej się małymi kroczkami zdobyć swoje miejsce nie tylko w jego myślach. Po raz pierwszy, odkąd życie Caleba zaczęło przypominać koszmar, rozwinęło się w jego sercu coś na kształt uczuć do drugiej osoby. Wydawało się, że poddawał się woli innych ludzi w zupełnie innym życiu. Ostatni raz omal przez to nie zginął. Mimo to dziewczyna miała nad nim władzę... więcej nawet niż fizyczną. – Kotku? – rzucił. – Tak? – odparła z wahaniem. – Doszedłem na tobie – zauważył Caleb ze śmiechem.
Livvie odpowiedziała tym samym. – Ano. – Pocałowała go w kark. – Też się cała lepię. – Prysznic? – Zdecydowanie. Caleb wszedł do łazienki i popatrzył najpierw na kabinę prysznicową, a potem na wannę. Do obu zmieściliby się we dwójkę i każde miało swoje zalety. W kabinie znajdowała się ławka, a w przestrzeni odgrodzonej szkłem mogli całkiem przyjemnie poczuć się w samym obłoku pary wodnej, jednocześnie nie stojąc bezpośrednio pod strumieniem wody. Caleb oczami wyobraźni zobaczył, jak przyciska Livvie do szyby. W głowie mu się od tego zakręciło. – Prysznic czy wanna? – zapytała dziewczyna. – Właśnie się nad tym zastanawiałem. To chyba powinien być twój wybór, skoro odgrywamy twoją fantazję. – Caleb uśmiechnął się szeroko i odwrócił, by zobaczyć rumieniec na twarzy Livvie. Na żarty wymierzyła mu kuksańca. – Tak, pewnie. Dla ciebie będzie to zupełnie nieprzyjemne. Uśmiechnęła się szeroko, ale potem na jej twarzy pojawiła się niepewność. – Co się stało? – Nic. Tylko... Zagryzła dolną wargę, a potem zaczęła skubać paznokcie. Caleb odsunął jej dłoń od twarzy. – Tylko co? Zmieniłaś zdanie? – wydawał się jednocześnie czuć ulgę i irytację. Livvie pokręciła lekko głową. – Nie, po prostu... Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Spuściła wzrok, potem znowu podniosła i wbiła jeszcze raz w podłogę. Caleb chciał jej jakoś pomóc, naprawdę. Chciał powiedzieć jej, że to nie ma znaczenia. Wszystko, co postanowi mu zrobić, albo z nim, będzie idealne. Jednak, szczerze mówiąc, patrzenie na jej zakłopotanie dawało mu zbyt wiele frajdy. – Czego wcześniej nie robiłaś? – zapytał i poszedł przekręcić kurki od prysznica. Podczas zabawy mogli nieźle nabrudzić. Kabina prysznicowa to idealne miejsce na taki bałagan. Livvie przewróciła oczami. – Wiesz czego. – Kotku – rzucił, a szum płynącej wody odbił się echem od ścian pomieszczenia. – Jak zamierzasz to zrobić, skoro nie potrafisz nawet o tym powiedzieć? Livvie się zarumieniła, a Caleb uśmiechnął. – Nie nabijaj się ze mnie, Caleb. Nie lubię tego – oznajmiła i zakryła piersi. Nie spodobało mu się to. Podszedł bliżej, przyglądając się ciału dziewczyny, co wzmagało jego pożądanie. Livvie było piękna. Jej obrażenia już prawie się wygoiły, a Caleb mimowolnie poczuł... wdzięczność. Dziewczyna nie będzie miała blizn. Przynajmniej na zewnątrz. Myśl o mentalnych bliznach Livvie sprawiła, że się zatrzymał w pół kroku. Od jakiegoś czasu dręczyły go sny, stare wspomnienia atakowały go w środku nocy. Kiedy został uratowany jeszcze jako chłopiec, nawiedzały go praktycznie codziennie – jednak po roku czy dwóch spędzonych z Rafiqiem opuściły go na dobre. Im silniejszy się stawał, im pewniejszy siebie i swojego przeznaczenia, tym spokojniejszy miał sen. Nie chciał rozmyślać nad przyczyną powrotu koszmarów i nadreprezentacji tych związanych z
Rafiqiem. Caleb stanął przed Livvie i przyciągnął jej głowę do piersi. – Nie nabijałem się z ciebie, ale, Kotku... nie powinniśmy tego robić. Caleba zaskoczyła reakcja dziewczyny, która wyślizgnęła się z jego uścisku i popchnęła go. Cofnął się o krok dla zachowania równowagi, ale szybko się pozbierał. Livvie patrzyła na niego groźnie. – Nie. Zrobimy to. Zdejmiesz bokserki i wejdziesz pod prysznic – pokazała kabinę palcem – a ja... a ja... Caleb skrzyżował ręce na piersi i patrzył z triumfalnym uśmieszkiem, jak dziewczyna próbuje wydusić z siebie słowa, czerwieniąc się przy tym. – Będziesz ssać mojego fiuta. – Tak! Właśnie to! – oznajmiła zupełnie poważnie Livvie. Caleb zaśmiał się. – Nie, dopóki tego nie powiesz. Właściwie to dopóki nie będziesz mnie o to błagać. W oczach Livvie pojawiła się iskra wściekłości. – Chcesz, żebym błagała, byś pozwolił mi ssać swojego fiuta? To... to... świnia z ciebie. Caleb wyprostował się. – Nie, jestem twoim panem. – Z twarzy Livvie odpłynęło trochę krwi. – Czyżbyś zapomniała? Czy pozwalanie ci na zwracanie się do mnie po imieniu, gdy jesteśmy sami, czyni nasze relacje czymś innym, niż są w rzeczywistości? – Oczywiście, że nie, Caleb. Przepraszam. Nie gniewał się – może trochę się zdenerwował, ale nie gniewał. Pomyślał, że przywrócenie choć częściowo normalnych stosunków zniweluje tę niezręczność. – Możesz mówić tak do mnie, gdy nikt inny tego nie słyszy, ale to nie znaczy, że możesz zapominać, kim dla ciebie jestem. Zrozumiano? – Włożył niesforny kosmyk jej kruczoczarnych włosów za ucho. Bardzo urosły. Piękne. – Tak, Caleb – wyszeptała dziewczyna i wtuliła twarz w jego dłoń. Powoli podniosła wzrok do jego oczu, a jej źrenice rozszerzyły się. – Proszę, Caleb, pozwól mi ssać twojego fiuta. Calebowi zdecydowanie zakręciło się w głowie. Nieprzyzwoite słowa słyszane z jej ust podniecały go niemal boleśnie mocno. Chrząknął, żeby oczyścić gardło. – Właź pod prysznic, Kotku. Wyciągnęła rękę i bezczelnie złapała go za penisa. Caleb syknął i pchnął ją w stronę kabiny, a potem przyszpilił do ciepłej szyby. – Nie będę się powtarzał – powiedział. Livvie ścisnęła go jeszcze mocniej, a on jęknął tuż nad jej głową, kołysząc biodrami, by wbić się w nią głębiej. Tego oblicza dziewczyny jeszcze nie widział, a przynajmniej nie w seksie. Podobało mu się. – Jesteś taki twardy – jęknęła i wiła się pod jego ciałem. – Wyjmij go – ponaglił ją Caleb, a tęsknota w głosie zaskoczyła nawet jego. Przeczesał palcami jej włosy, ciesząc się ciepłem jej oddechu na nadgarstku. Spojrzał w ciekłą czerń jej oczu; była taka niewinna, taka uderzająco piękna. Oblizał wargi, przygotowując się do wygłodniałego ataku, a potem schylił się i wpił w jej wargi. Odsunęła się, a ich spojrzenia spotkały się w chwili skrępowania i
rozgrzanych zmysłów. Wciąż nie odwracała wzroku i opadła na kolana. Caleb jęknął cicho, gdy wsunęła palce pod gumkę bokserek. Odchylił głowę do tyłu, pragnąc cieszyć się każdą chwilą dotyku jej miękkich opuszek na skórze. Zakołysał się do przodu, gdy bokserki spadły, a palce Livvie wreszcie miały bezpośredni kontakt z jego męskością i uwolniły ją. Wydawało mu się, że nic innego nie istnieje – nic prócz Livvie. Ostrożnie go oplotła i choć ścisnęła jego penisa, jej palce ledwo się stykały. Nie mogąc się powstrzymać, wypchnął biodra do przodu, by główka dotknęła jej ust. – Jesteś nieznośna. Mówiłem ci, żebyś weszła pod pry... – Nie zdołał dokończyć, ponieważ język Livvie omiótł koniuszek prącia. Caleb patrzył, zdumiony, jak dziewczyna odsuwa się, a jego wydzielina lśni na jej dolnej wardze. Koci języczek wysunął się, by go zlizać. Livvie przełknęła. – Dobrze smakujesz. Caleb zaczerpnął powietrza. – Ty smakujesz lepiej – odparł i przejechał kciukiem po jej jędrnej, różowej wardze. Nie mógł się doczekać chwili, kiedy wróci do środka i będzie mógł patrzeć, jak te seksowne usteczka przesuwają się w górę i w dół po jego fiucie. Jęknął, kiedy rozchyliła wargi i possała jego kciuk. – Kotku. Właź pod ten pieprzony prysznic. Natychmiast. Livvie liznęła jego palec po raz ostatni. – Tak, Caleb. Wstała powoli i otworzyła drzwi do kabiny. Ze środka wyleciała para i osadziła się na ciele dziewczyny w formie kropelek. Caleb pośpieszył jej śladem, nie mogąc się doczekać, kiedy jej dotknie i kiedy będzie dotykany. Zamknął za sobą drzwi i chwilę później podniósł Livvie i przyszpilił do szklanej ściany swoim ciałem. Z prysznica leciały strumienie ciepłej wody, całowali się, a ona oplotła go nogami w pasie. Livvie jęknęła, złapała Caleba za ramiona i przyciągnęła go jeszcze bliżej. Ścisnęła nogami jego tułów, przysuwając do niego niedoświadczoną jeszcze cipkę w rozpaczliwej próbie zwrócenia jego uwagi. Dłonie Caleba wędrowały po jej ciele, łapiąc za pośladki i wbijając palce w jej miękkie i sprężyste ciało. Niekoniecznie chcąc przechodzić dalej, lecz pragnąc doświadczyć przyjemności płynącej z reszty jej ciała, przesunął rękę do jej piersi, cały czas kołysząc biodrami, i odnalazł nabrzmiały sutek, po czym złapał go między kciuk a palec wskazujący. Jego penis, twardy i mokry, odbijał się o jej pośladki. Caleb wygiął się, by odnaleźć ciepłą dolinę pomiędzy nimi. – O Boże – jęknęła Livvie. Dopasowała się do rytmu Caleba, rozluźniając ręce tak, by odchylić się na spotkanie śliskiego penisa. – Kurwa! – ryknął Caleb, ściskając Livvie tak mocno, że zakwiliła. – Caleb, moje żebra – zwróciła mu cicho uwagę, nie przerywając ocierania się o niego. – Przepraszam. Rozluźnił nieco chwyt, ale tylko tyle, by jej nie krzywdzić. – Co się dzieje? – jęknęła Livvie i zakołysała się. – Myślałam, że mam possać twojego fiuta. Penis Caleba zapulsował i drgnął między pośladkami dziewczyny. Jeszcze chwila, a zażądałby wstępu do jej tyłka. Sama myśl sprawiła, że stęknął głośno, ale niech to, przecież chciał znaleźć się w ustach
dziewczyny. Nagle postawił Livvie na podłodze i dał jej chwilę na odzyskanie równowagi, a potem pchnął ją ręką, żeby klęknęła. – Proszę bardzo – rzucił. Nie było żadnych wątpliwości, żadnego wahania, a Caleb nie posiadał się z dumy, gdy Livvie oblizała wargi i wzięła go w usta. Kolana się pod nim ugięły i nie mógł się powstrzymać przed wepchnięciem penisa głębiej między jej wargi, aż się zachwiała. Mruknął cicho, jakby nie chciał, żeby to słyszała, jednocześnie wciskając się w nią na tyle, na ile mógł, nie łapiąc jej za głowę. Jej usta były ciepłe i miękkie, a pieściły go przyjemnie mimo oczywistego braku doświadczenia. Trzymała go w dłoniach, liżąc powoli główkę penisa, a potem wsuwając go do środka. Caleb walczył z odruchem wpychania go głębiej. Chciał, żeby robiła to z własnej woli. – Mmm – jęknęła. Caleb wydawał podobne odgłosy i uwielbiał, jak jej usta wibrowały wokół jego penisa. Pragnął więcej. Więcej i więcej. Jej usta połykały go z zapałem. Ból i przyjemność mieszały się, gdy przypadkiem drasnęła go zębami, ale potem lizała to samo miejsce. – Głębiej, Livvie. Proszę, głębiej – błagał mimowolnie. Nie myślał trzeźwo i nie zdawał sobie sprawy, że powiedział to na głos. Livvie jęknęła, otwierając szeroko usta, by spełnić jego pragnienie. Poczuł jej zęby, ale nie obchodziło go to. Wiedział, że nie zmieściłby się nawet w połowie. Caleb nadal nie przejmował kontroli. Podniecało go to, że dziewczyna spełniała własną zachciankę. Zastanawiał się, od jak dawna chciała go possać, i żałował straconego czasu. Livvie wzięła go głęboko, a on poczuł gardło kurczące się wokół główki jego penisa tuż przed tym, gdy dziewczyna wyjęła go na chwilę, by zaczerpnąć powietrza. Zacisnął dłonie w pięści i trzymał wzdłuż ciała, zdeterminowany poczekać z żądaniem powrotu do jej ciepłych, mokrych ust. Westchnął, gdy oparła się jedną ręką o jego udo, a drugą złapała go za penisa i włożyła z powrotem do buzi. Przyśpieszyła, z zamkniętymi oczami i skupiając się na rytmie. Caleb nie panował już nad sobą. Nie mogąc się powstrzymać, sięgnął do dołu i złapał za rękę Livvie oplatającą jego penisa, prowadząc ją w górę i w dół zgodnie z ruchem jej warg. Zwolniła, a Caleb walczył z pragnieniem wbicia się głębiej w jej usta. Mocniej. Szybciej. Głębiej. Trzymał twardo rękę, prowadząc ją wzdłuż członka. Drugą sięgnął do jej twarzy i pogłaskał ją, zachęcając jej wargi do kontynuowania przyprawiającego o szaleństwo ssania, z ulgą przyjmując ich powrót do pracy. Caleb odsunął rękę, pozwalając Livvie raz jeszcze przejąć kontrolę. Całą dłoń miał pokrytą śliną dziewczyny, podobnie zresztą jak penisa. Livvie skamlała i jęczała z jego członkiem w ustach, zasysając go głębiej pod wpływem rosnącego podniecenia i poddając się instynktom. Jej dłoń pompowała go, a wargi poruszały się coraz szybciej i coraz mocniejszy wywierając nacisk. Caleb był bliski szczytowania, jego ciało wygięło się w łuk. Oddychał ciężko i masował ramiona Livvie, zachęcając ją do bardziej wytężonej pracy. Nagle złapał dziewczynę za włosy i wyciągnął penisa z jej mokrych ust. – Otwórz usta – zażądał. Livvie była bezsilna, gdy wbił się gwałtownie z powrotem do środka i poruszył się tylko kilka razy, by
potem dochodzić długo i obficie. Jęknęła, ale rękami odpychała się od jego ud. Caleb nie mógł się powstrzymać, nie potrafił przestać trzymać ją mocno i spuszczać się do jej ust. Czuł, że dziewczyna próbuje połknąć słony płyn zalewający jej gardło, ale było go zbyt wiele. Nasienie spłynęło po brodzie i szyi. Caleb jęknął z głębi piersi, kolana się pod nim ugięły i opadł na podłogę. Całował Livvie raz za razem, szukając jej języka. Smakując siebie z jej ust pomyślał, że to jak pieczęć, jak piętno. – Boże – szepnął do nikogo konkretnie, całując dziewczynę w szyję. Livvie dyszała mu ciężko do ucha i przyciągnęła go do siebie, odwzajemniając gorączkowe pocałunki. Złapała go za rękę i przysunęła ją do swojego krocza, jęcząc dla zwrócenia na siebie uwagi. – Sprawiedliwie – powiedział cicho Caleb. Zakreślił kółko wokół jej łechtaczki, mocno i szybko, i w ciągu kilku sekund poczuł gorące soki wypływające z jej cipki, gdy szczytowała w jego ramionach już po raz drugi. – Och, och, och – jęczała mu do ucha. – Kocham cię. O Boże, kocham cię. Caleb był tak nasycony, że zupełnie nie obeszły go jej wyznania. Powoli świat zaczynał na powrót dla nich istnieć i Caleb odkleił się od Livvie, by pomóc jej stanąć na drżących nogach. Ich spojrzenia spotkały się na krótko, a potem dziewczyna odwróciła głowę w stronę strumienia wody. Poczuł ukłucie gniewu, gdy patrzył, jak Livvie wypłukuje z ust jego nasienie, jednak rozumiał, że musiała to zrobić. Starał się nie brać tego do siebie. Dała mu tak wiele, otworzyła się przed nim w pełni i wydobyła na światło dzienne tę część siebie, której Caleb nigdy nie dotykał i nie widział u innego człowieka. Czuł, że powinien podarować jej coś w zamian, wręcz pragnął jej się odwdzięczyć, a ponieważ nie potrafił wymyślić nic innego, powiedział: – Kiedy byłem nastolatkiem, zostałem pobity tak mocno, że omal nie umarłem. Livvie natychmiast spojrzała na niego, skupiając na nim całą uwagę. Sięgnął po mydło, a potem odwrócił dziewczynę twarzą do ściany i zaczął myć jej plecy. – Byłem wtedy młodszy od ciebie. Tyle wiem. Mężczyzna o imieniu Narweh użył na mnie swojego bicza. Straciłem mnóstwo krwi. Po wszystkim zostały mi blizny. Umarłbym, gdyby nie... gdyby Rafiq mnie nie uratował. Caleb chrząknął i skupił się na namydlaniu. Livvie próbowała się obrócić, ale nie pozwolił na to. Poruszał jej ciałem tak, jak mu pasowało, i kontynuował mycie. Jej stłumiony głos przerwał ciszę. – Dlaczego zrobił ci coś takiego? – Byłem wtedy... – Nie mógł jej powiedzieć. Nie mógł wyjawić, kim wtedy był i co zrobił. Akurat ona zasługiwała, żeby dowiedzieć się prawdy, jednak on nie potrafił o tym rozmawiać. – Byłem wtedy zbyt słaby, żeby się bronić. Zamiast tego wróciłem później i zabiłem go. – Zaśmiał się, zamyślony. – I to bronią, z której potem do mnie mierzyłaś. Livvie cała się spięła. – Czy właśnie... Czy właśnie dlatego wydaje ci się, że jesteś coś winien Rafiqowi? Ponieważ uratował ci życie? Caleb mimowolnie zacisnął dłonie, a Livvie syknęła z bólu. Natychmiast ją puścił i sięgnął znowu po mydło.
– Przepraszam – wymamrotał. Livvie nie patrzyła na niego. Gapiła się zamiast tego w ścianę. – A co ze mną, Caleb? Nie uważasz, że mi też jesteś coś winien? Caleb pożałował, że w ogóle cokolwiek jej powiedział. Co on sobie myślał, wyznając coś tak osobistego? I to jeszcze dziewczynie, którą zamierzał sprzedać, by dokończyć zemstę planowaną przez dwanaście lat? Nigdy wcześniej nie zrobił nic tak głupiego i bezmyślnego. – Nie – powiedział. Poczuł, że kłamie. I tak było, bo przecież wiele był jej winien. Naiwnie myślał, że uwolni się od długów, a tymczasem zawsze będzie komuś coś winien. – Jeśli jednak zechcesz kiedyś się na mnie zemścić, daj mi znać. Livvie nie mówiła nic przez kilka minut, a potem odwróciła się i spojrzała na Caleba. – Nie chcę zemsty, Caleb. Nie chcę skończyć tak jak ty i nie pozwolę, by moim życiem rządziła pieprzona chęć zemsty. Ja pragnę jedynie wolności. Pragnę być wolna, Caleb. Nie chcę zostać czyjąś dziwką... nawet twoją. Caleb poczuł potworne palenie w gardle, gdy zdał sobie sprawę ze szczerości słów Livvie. Taki był jej cel przez cały ten czas. Wiedział o podstępie i ciągle sobie o nim przypominał, nawet niechętnie akceptował jej próby – a mimo to i tak dał się nabrać. Zasługiwał na wszystko, co go spotykało. Zdawał sobie z tego sprawę, a jednak wciąż miał to gdzieś. Ruszył do przodu, popychając Kotka, by zeszła mu z drogi, i wszedł pod strumień chłodnej wody. Czuł na sobie spojrzenie dziewczyny, ale postanowił je zignorować. Kiedy skończył obmywać ciało, sięgnął po ręcznik i poszedł w stronę sypialni. – Wychodzisz! – zawołała dziewczyna, wyskakując z kabiny prysznicowej i łapiąc Caleba za ramię. Odepchnął ją, nieco zbyt mocno, i ruszył znowu. – Mam dużo rzeczy do zrobienia dzisiaj. I tak poświęciłem ci już zbyt wiele czasu – odparł chłodnym tonem. Przez chwilę rozglądał się po pokoju, szukając spodni, a potem zdał sobie sprawę, że przyszedł bez nich, bo pojawił się w jej pokoju w środku nocy, żeby się z nią rozprawić. Spojrzał na twarz dziewczyny i dostrzegł ból w jej oczach oraz wzbierające już łzy. Wyraźnie przełknęła ślinę, żeby powstrzymać się od płaczu, a rękami zasłoniła piersi. – Wychodzisz po tym wszystkim? Myślałam, że... Nie dokończyła, a jej ton oscylował między gniewem i boleścią. Na jej widok Caleb czuł, jak ściska go w żołądku. Chciał ją pocałować i powiedzieć wszystko, byle odgonić jej łzy – ale potem myśl, że w ogóle przyszło mu coś takiego do głowy, umocniła jego gniew i determinację. – Co sobie myślałaś? Że jak podetkniesz mi pod nos swoją cipkę, cokolwiek się zmieni? Myślałaś, że possiesz mojego kutasa, a ja dam ci wszystko, co zechcesz? Jego słowa zadawały głębokie rany, zgodnie z jego intencją. Chciał, żeby dziewczyna nie miała najmniejszych złudzeń. Podszedł do niej i uniósł jej brodę, a ona odruchowo spróbowała odsunąć głowę do tyłu. Chwycił ją mocniej, przytrzymując w miejscu. – Chociaż bardzo urocze było to twoje miłosne wyznanie. Wtedy zobaczył, jak jej ramiona wyraźnie opadają, a oczy powoli się zamykają. Puścił ją, a dziewczyna bez żadnej histerii podeszła do łóżka, położyła głowę na poduszkę i zwinęła się w kłębek. Przez chwilę jeszcze czekał na jej reakcję, ale nic już nie powiedziała, więc ruszył spokojnie do
drzwi, otworzył je i wyszedł na korytarz, nawet raz się nie oglądając. Ostrożnie zamknął za sobą drzwi i zdziwił się, dlaczego nagle poczuł się taki pusty. Nie mając na sobie nic prócz ręcznika, wrócił do swojego pokoju. Kiedy wszedł już do środka, przystanął na chwilę, gapiąc się w przestrzeń i ociekając wodą. Livvie powiedziała, że go kocha, a on ją wydrwił. Poczuł dziwny ucisk w żołądku na wspomnienie jej łez. Często myślał, że dziewczyna wygląda pięknie, gdy płacze z nerwów, strachu czy wstydu, ale teraz było inaczej. Naprawdę ją skrzywdził. Ona jego też. Caleb nie mógł nic poradzić na to, kim jest. Nie myślał o Rafiqu od bardzo dawna, bo za bardzo absorbowała go zabawa w dom z Livvie. Nie miał czasu myśleć o swoim długu i jego przyczynie. Prawdopodobnie dlatego ostatnio zaczęły nawiedzać go sny o Rafiqu. To jego podświadomość próbowała mu przypomnieć, że powinien skupić się na celu. Ignorował go, ale to już przeszłość. Zeszłej nocy śniła mu się rozmowa z Rafiqiem na temat śmierci jego matki i siostry. Caleb siedział w jego gabinecie i uczył się angielskiego alfabetu oraz głosek. Z dumą zauważył, że potrafił już za pomocą poznanych sylab odgadnąć niektóre słowa. Wyrazy przestały przypominać zbiór dziwnych linii, a przy odrobinie skupienia mógł czytać je bez wymawiania ich na głos. Rafiq uczył go angielskiego i hiszpańskiego jednocześnie, ponieważ oba języki miały alfabet łaciński. Z początku się mylił, ponieważ te same litery były różnie wymawiane, ale z czasem się nauczył. Język arabski i urdu sprawiały mu o wiele większe kłopoty w czytaniu, za to posługiwał się nimi swobodniej w mowie, bo słyszał je od dziecka. Rosyjski okazał się zupełną porażką, ale Rafiq upierał się, by Caleb i tak się go nauczył. Caleb zdawał sobie sprawę, że powinien umieć posługiwać się językiem rosyjskim, ponieważ właśnie z Rosji pochodził Vladek. Po śmierci Narweha chłopak pragnął jak najwięcej dowiedzieć się na temat tego mężczyzny, ale Rafiq często odmawiał opowiadania w szczegółach o losie jego siostry i matki. Choć Caleb zdawał sobie sprawę z tego, że dla Rafiqa mógł być to bolesny temat, sam nie miał ani rodzeństwa, ani rodziców, więc trudno mu było w pełni pojąć te emocje. Prócz oczywiście pragnienia zemsty, to uczucie bowiem poznał doskonale. Za to nad resztą często się zastanawiał. Rafiq długo wykładał mu o rodzinie, lojalności, powinnościach i honorze. Powiedział, że musi wypełnić obowiązki wobec ojca i wobec swojego kraju. – Spodziewam się posłuszeństwa, Caleb. Oczekuję od ciebie lojalności. Każdy, kto odważy się mnie zdradzić, nie dostanie drugiej szansy. Rozumiesz? – powiedział groźnie Rafiq. – Tak, rozumiem – odparł Caleb. Wreszcie wrócił do rzeczywistości, wytarł się i ubrał. Czekał go gówniany dzień. Tego był pewien. Nagle usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył je i zobaczył Celię, która natychmiast spuściła wzrok i ukłoniła mu się nisko. –¿Qué quieres? – zapytał, trochę za ostro. Celia powoli się wyprostowała, patrząc na niego skonfundowana, ale potem wyjaśniła, że jej pan, Felipe, chciał z nim porozmawiać. Caleb niechętnie zgodził się zejść na dół, gdy już się do końca ubierze. Poprosił też Celię, żeby zaniosła jedzenie Kotkowi. Nie planował wracać do jej pokoju tego dnia, a nie chciał, żeby głodowała. Celia kiwnęła głową, posłała mu spojrzenie, które wydawało się krytyczne, i odeszła. Caleb zatrzasnął za nią drzwi.
Ubrał się szybko, ale nie dlatego, że mu się spieszyło. Potem zszedł na dół i spotkał tam Celię. Zauważył jej surową minę i domyślił się, że miało to coś wspólnego ze stanem, w jakim zostawił Kotka. Jednak miał lepsze rzeczy do roboty niż przejmowanie się krytyką ze strony czyjejś seksualnej zabawki. – Zaprowadź mnie do Felipego – polecił niewolnicy. Celia popatrzyła na niego z jawną pogardą, lecz mimo to kiwnęła posłusznie głową i ruszyła w stronę biblioteki swojego pana. Właśnie w tym pomieszczeniu po raz pierwszy zobaczył Rafiqa i przez chwilę zastanawiał się, czy to przypadkiem nie on powita go w progu. Spiął się i przygotował mentalnie na każdą ewentualność. Celia zapukała do drzwi i poczekała na odpowiedź Felipego, a potem ostatni raz rzuciła Calebowi gniewne spojrzenie i odeszła, naburmuszona. I tobie też. – Zapraszam do środka. Chciałbym porozmawiać – zawołał radośnie Felipe. Najwyraźniej nie udzielił mu się nastrój jego niewolnicy. – Może szkockiej? Caleb wszedł do biblioteki i sięgnął po drinka. – Gracias – powiedział i usiadł w fotelu do czytania, stojącego niedaleko jednego z regałów. Nie chciał siadać przy biurku, naprzeciwko gospodarza. – De nada – odparł Felipe i dołączył do Caleba, zajmując miejsce wśród książek. Caleb rozsiadł się wygodnie i upił mały łyk whiskey. Może i było trochę za wcześnie na alkohol, ale już czuł się zmęczony. Chciał szybko mieć za sobą rozmowę z Felipem i znaleźć sobie bardziej interesujące zajęcie na resztę dnia. – Wybacz, Felipe, ale dlaczego mnie tu sprowadziłeś? – przeszedł do razu do sedna. Felipe uśmiechnął się i zamoczył usta w szkockiej. – Chciałem po prostu pogadać. Ty i twoja niewolnica gościcie u mnie już od dłuższego czasu, a rozmawialiśmy zaledwie kilka razy. Caleb westchnął, jednak starał się zachować szacunek. – A o czym chciałeś porozmawiać? Felipe odchylił się w fotelu. – Skąd ta powaga, przyjacielu? Jak tam postępy w szkoleniu dziewczyny? – zapytał, zdaniem Caleba nieco zbyt swobodnym tonem. – Dobrze. – Po prostu dobrze? – Felipe nie dowierzał. Na twarzy Caleba pojawił się rumieniec złości. – Felipe, zdaję sobie sprawę, że jesteś przyjacielem Rafiqa, jednak nie rozumiem, dlaczego tak bardzo interesuje cię ta dziewczyna. Jak sam wspomniałeś, jesteśmy tu już od jakiegoś czasu. Dlaczego nagle o nią wypytujesz? – Kotek – powiedział Felipe ze wstrętnie przesłodzonym uśmiechem. – Nazwałeś ją Kotkiem, prawda? – Tak – przyznał Caleb przez zaciśnięte zęby. – Cóż – na twarzy rozmówcy nagle pojawił się złowieszczy grymas – ciebie interesuje Kotek, a mnie Celia. Skoro zaś ty zainteresowałeś się moją niewolnicą, nie widzę nic złego w moim zainteresowaniu twoją.
Caleb spodziewał się takiego obrotu spraw. – Czego chcesz, Felipe? – Jeśli mam być całkiem szczery, Caleb, postąpiłeś o krok za daleko i naraziłeś honor mojego domu. Chcę dać ci szansę naprawienia tej szkody. Przez ciało Caleba przetoczył się grom, a w jego oczach zapłonęły błyskawice. – A w jaki to sposób naraziłem honor twojego domu? – Dobrze wiesz – stwierdził Felipe, jednak bez cienia złośliwości. – Nie zrobiłem nic niezwykłego i nie miałem pojęcia, że takiś zakochany w swojej niewolnicy. Swoich koni najwyraźniej nie darzysz podobnym uczuciem. Jednego z nich również dosiadłem – rzucił pyszałkowato Caleb. Całe ciało Felipego spięło się pod wpływem gniewu, ale mimo to i tak się uśmiechnął. – Bądź ostrożny, przyjacielu – powiedział spokojnie. – W pewnych kręgach jestem bardzo niebezpiecznym człowiekiem i tak się składa, że wiem wiele rzeczy o wielu ludziach. W tym o tobie. – Uważaj, co mówisz – syknął Caleb. – Obserwowałem cię, Caleb. Obserwowałem ciebie i Kotka – oznajmił Felipe; teraz on był górą. – Ciekawe, co by sobie pomyślał Rafiq, gdyby się dowiedział o waszych poczynaniach. – O czym ty gadasz, do jasnej cholery? – warknął Caleb. – O kamerach, przyjacielu. Ktoś taki jak ja, pracujący w takim, a nie innym fachu, nikomu nie może ufać. I dlatego wszystkich obserwuję. Wszystkich – powiedział Felipe i uśmiechnął się. Serce Caleba zaczęło wybijać obłąkańczy rytm w jego piersi, ale z całych sił próbował zachować spokój. Pomyślał o tym, co się wydarzyło między nim a Kotkiem, odkąd pojawili się w tym domu. Przypomniał sobie, co jej wyjawił, myśląc, że są sami. Tyle wystarczyło, by zaczął dyszeć z wściekłości i zaciskać nerwowo pięści. – Czego chcesz, Felipe? Gospodarz pokręcił głową. – Naprawdę nie chciałem, żeby ta rozmowa potoczyła się w ten sposób. Szczerze mówiąc, życzę ci jak najlepiej. Chciałem tylko pogadać. To ty sprawiłeś, że zrobiło się nieprzyjemnie. Caleb spróbował udawać przypływ skruchy. – Wybacz. Miałem niemiły poranek. Felipe uśmiechnął się. – Tak, wiem o tym. A jednak planuję zachować to dla siebie. Chcę tylko prosić cię o jedną przysługę. Caleba rozbolała szczęka od zgrzytania zębami. – Co to za przysługa? – Jutro wieczorem planuję przyjęcie. Z przyjemnością widziałbym ciebie i Kotka wśród gości – oznajmił przymilnie Felipe. – To wszystko? Mamy pojawić się na przyjęciu? – nie dowierzał Caleb. Felipe uniósł brwi. – Cóż... skoro wykorzystałeś moją Celię, miałem nadzieję, że będę mógł pożyczyć twoją niewolnicę na wieczór. – Nie należy do mnie, poza tym dobrze wiesz, że jest dziewicą. – Tak, ale wiem też, że posiada inne talenty, które można podziwiać bez groźby... – udał, że brakuje mu
słowa, a potem dokończył: – ...zrujnowania jej użyteczności. Caleb w tamtej chwili niczego tak nie pragnął, jak złapać go za gardło i wydusić z niego życie, ale wiedział, że w ten sposób tylko pogorszy sytuację. – Chcę dostać wszystko, co na mnie masz, a także obietnicę, że Rafiq nie usłyszy na ten temat ani słowa. Felipe uśmiechnął się i kiwnął głową. – Oczywiście, Caleb. Wiem, że zależy ci na tej dziewczynie. Rafiqowi się to nie spodoba, ale rozumiem. Jest dość... intrygująca. – Tak, jest – wycedził Caleb. – Kocha cię – stwierdził gospodarz. Caleb zignorował te słowa. – Rafiq też będzie na przyjęciu? Ostatnio trudno się z nim skontaktować – powiedział. – Hmm, takie sytuacje zawsze są nieprzyjemne. Caleb przyjrzał mu się dokładnie. – Co sugerujesz, Felipe? – Rafiq odsuwa się od ciebie. – Gospodarz zdziwił się, gdy jego rozmówca nie odpowiedział. – Tak się skupiłeś na swojej zabawce, że tego nie zauważyłeś? Caleb odstawił szklankę z whiskey. Nie wierzył w słowa gospodarza. Choćby sugerowanie czegoś podobnego było nie do pomyślenia. – Aukcja odbędzie się za niecałe dwa tygodnie, więc na pewno Rafiq jest bardzo zajęty. Wiem, że pojawi się tutaj lada chwila. Interesuje mnie, czy spotkam go na jutrzejszym przyjęciu. – Tak – powiedział złowieszczo Felipe. – Wydaje mi się, że tak. Nie uważasz, że to byłaby doskonała okazja to pokazania mu, jak wytresowałeś dziewczynę? – Owszem – zgodził się Caleb szeptem. Myślami był już na piętrze z Kotkiem, a jego pierś zdawała się jednocześnie pełna i pusta. Ich czas właśnie się kończył. Nie, tak naprawdę już się skończył. Zrezygnuj z niej, Caleb. Caleb wstał i wyszedł z biblioteki. Miał dość beznadziejnych konfrontacji jak na jeden dzień.
Piętnaście Była druga w nocy, a Caleb stał przed drzwiami do pokoju Kotka, godząc się z myślą, że nie ma najmniejszego wpływu na to, co się za chwilę wydarzy. Po rozmowie z Felipem resztę dnia spędził na szukaniu kamer. Znalazł ich kilka, a jednak wciąż nie mógł być pewien, że to wszystkie. Felipe to chory skurwiel, a do tego najwyraźniej także bezwstydny podglądacz. Caleb spodziewał się, że ktoś spróbuje go powstrzymać przed zniszczeniem każdej odnalezionej kamery, jednak tak się nie stało. Wręcz przeciwnie, wszyscy mu schodzili z drogi. Nie wiedział, czy to dobrze. Z radością wyładowałby na kimś swoją frustrację. Kiedy miał już względną pewność, że pozbył się kamer, długo zastanawiał się nad wszystkim, czego mógł się dowiedzieć Felipe. Przyprawiało go to o mdłości. Znalazł kamerę w kabinie prysznicowej, dyskretnie ukrytą w przewodzie wentylacyjnym. To, co wydawało się wkrętem przytrzymującym lampy nad lustrem, okazało się kolejnym urządzeniem. Felipe zainstalował je wszędzie. Widział, jak Caleb się masturbował, pieprzył, a nawet karał. Caleb postanowił wtedy, że zabije go, kiedy nadarzy się ku temu okazja. W tej chwili jednak gospodarz miał nad nim przewagę. Rafiq po powrocie będzie z pewnością chciał zobaczyć dziewczynę i upewnić się, że jest gotowa. Zażąda, by Caleb i Kotek wrócili z nim do Pakistanu i przygotowali się do aukcji w Karaczi. Wszystko nieuchronnie zmierzało do finału i Caleb nie mógł nic na to poradzić, o ile nie zdecyduje się porzucić wszystkiego, co znał do tej pory – a może nawet ofiarować własnego życia. Zbyt długo i zbyt zażarcie walczył o przetrwanie, by teraz zaakceptować taki koniec. Otworzył powoli drzwi i wszedł do pokoju Kotka. Natychmiast zauważył, że nie włączyła swojej lampki nocnej, co było do niej niepodobne i czyniło pokój wyjątkowo ciemnym. Odczekał chwilę, aż wzrok przyzwyczai się do mroku, chociaż tak naprawdę nie musiał. Przebywał w tym pomieszczeniu tyle razy, że znał na pamięć jego układ. Podszedł do łóżka i usłyszał miarowy oddech. Przez moment rozważał wyjście z pokoju, by jej nie budzić, jednak opanował się – nie mógł czekać. Rozsunął zasłony i wpuścił do pokoju blask księżyca, który oświetlił postać leżącą na łóżku. Caleb przyjrzał się dziewczynie i zauważył jej zaczerwienione i spuchnięte powieki. Przytuliła się do jednej poduszki, a na drugiej rozsypały się jej włosy. Kołdrę podciągnęła pod samą brodę. Caleb dotknął jej włosów. Kotek westchnęła ze strachem i zakopała się głębiej w pościeli. Gdy patrzył jej wcześniej w oczy, poprosiła, by był delikatny. Caleb podniósł róg kołdry i natrafił na nagie ramię, a niżej na plecy i żebra. – Gdybym tylko potrafił – wyszeptał w mroku, pewien, że go nie usłyszy. Odsunął całkiem kołdrę i poczuł gwałtowny przypływ pożądania.
Kotek obudziła się, zdumiona i naga, a potem podniosła się i przykryła poduszką. – Co się dzieje? – zapytała, przecierając oczy. – Chodź ze mną – rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu, by dać jej wyraźnie do zrozumienia, że nie jest w nastroju na jej protesty. Zawahała się na krótką chwilę, lecz zaraz odrzuciła na bok poduszkę i stanęła przed Calebem z pytającym wyrazem twarzy. Spojrzał jej w oczy i zobaczył, jak niewypowiedziane pytanie znika, gdy dziewczyna spuszcza wzrok na podłogę. – Chodź – powiedział i ruszył do drzwi. Wyszli razem na korytarz, w ciszy, a Caleb pomyślał, że tak jest lepiej i gorzej jednocześnie. Obejrzał się do tyłu, spodziewając się, że dziewczyna rozgląda się ciekawie, lecz ona bardziej przejmowała się drżeniem własnego ciała. – Zimno ci? – zapytał, gdy schodzili na dół. – Trochę, panie – odpowiedziała gładko. Caleb zatrzymał się na chwilę, zdziwiony sposobem, w jaki się do niego zwróciła, ale potem znowu ruszył. – Nie na długo. Caleb wcale nie cieszył się na myśl, że zaraz na dobre ją do siebie zniechęci. Nie przynosiła mu żadnej satysfakcji świadomość, że niedługo zacznie go nienawidzić z siłą zdolną do zniszczenia wszelkich serdecznych uczuć, jakie być może w niej zostały. Nie podobało mu się, że Felipe, a może także i Celia, obserwowali ją, obserwowali ich, od początku wizyty. Nie mógł znieść również myśli, że będzie musiał sprzedać Kotka Vladkowi Rostrovichowi. Niemniej jednak cały dzień próbował się z tym wszystkim pogodzić. Gdy schodzili na dół, słyszał plaskanie gołych stóp Kotka o marmurową podłogę. Odwrócił się i zobaczył, jak jej piersi podrygują przy każdym kroku. Jeśli miał jeszcze czym się ekscytować, to właśnie pełną poczucia winy przyjemnością, że wciąż może spędzić trochę czasu z Kotkiem. Nawet jeśli spędzi go na torturowaniu jej rozkoszą i bólem... a może właśnie dlatego. Upodobania Caleba, nawet jeśli ograniczały się teraz do jednej osoby, wciąż się nie zmieniły. Nadal uwielbiał poczucie sprawowania nad kimś władzy. Nadal lubił smak łez Kotka i zmuszanie jej do błagania o przyjemność, której z początku nie chciała. Krótko mówiąc, nie przestał być chorym bydlakiem, którym był od zawsze, i zamierzał cieszyć się każdą chwilą tego, co niedługo miało się wydarzyć w podziemiach. Z pewnością sprawdzi też, czy nie ma tam kamer. Gdy dotarli do podnóża schodów, odwrócił się i poczekał na Kotka. – Przestań się rozglądać i pośpiesz się – rzucił. Dziewczyna spojrzała mu na ułamek sekundy w oczy, a potem przykryła dłońmi piersi i pokonała kilka ostatnich kroków biegiem. Gdy stanęła przed Calebem, zauważył, jak bardzo się trzęsie. Odwrócił się szybko i ruszył ku celowi ich wyprawy, a Kotek szła krok za nim. Wreszcie znaleźli się przed ciężkimi drewnianymi drzwiami, które miały zaprowadzić ich do dawnej piwnicy na wino, przerobionej na potrzeby znacznie ciekawszych zajęć. Niechętnie musiał przyznać, że Felipe miał imponującą wyobraźnię. – Daj rękę – polecił dziewczynie. Jej skóra okazała się zimna i lepka, ale nie skomentował tego, gdy schodzili w panującą na dole ciemność. Ostrożnie pokonywał każdy stopień i prowadził za sobą Kotka. Jeszcze kilka kroków i dotarli
do włącznika światła. Włączyła się lampa i skąpała pozostałą część schodów w miękkim, żółtym świetle. Dziewczyna drżała jeszcze mocniej, gdy złapała go za rękę. Chociaż Caleb pociągnął ją delikatnie, nie chciała iść dalej. Wydawało się, że zamarła ze strachu. Mimo to przynajmniej nie próbowała go przebłagać. Nie płakała. Wyraźnie się bała, ale też nie opuściła jej całkiem odwaga. Caleb odwrócił się bez słowa i przewiesił ją sobie przez ramię. Dziewczyna wydała zduszony okrzyk, ale nie protestowała. Trzymała się go mocno, gdy schodził tyłem. – Kiedyś trzymano tu wino – wyjaśnił cicho, z głową na wysokości jej bioder. Kotek znowu zadrżała, ale tym razem nie miało to nic wspólnego z zimnem. Wszędzie dokoła znajdowały się przyrządy służące do zadawania bólu i więżenia. W kącie pomieszczenia stał duży, obity skórą stół ze złowieszczymi metalowymi elementami. Caleb westchnął ciężko. Chociaż nie podobał mu się powód, dla którego robił to akurat w tej chwili, wiedział, że sprawi mu to przyjemność. Już teraz czuł, że twardnieje, gdy dziewczyna uniosła się nieco i przycisnęła do niego z całej siły. Był pewien, że modliła się w duchu, by nie robił tego, co zamierzał. Opuścił ją tak, by objęła go nogami w pasie. Przez chwilę podziwiał świeży, mokry zapach jej włosów i ciepło piersi przyciśniętych do jego klatki, a także cipki przytulającej mocno jego brzuch. – Po pierwsze – wyszeptał jej do ucha – powinnaś wiedzieć, że spodziewam się posłuszeństwa i jeśli zajdzie taka potrzeba, wymuszę je. – Przesunął rękę po jej plecach i pośladkach, aż trafił na lekko rozchylone wargi sromowe. – I bez względu na to, ile przeze mnie wycierpisz, zawsze znajdę sposób na sprawienie ci przyjemności. – Masował ją delikatnie, zachęcając jej nieśmiałą łechtaczkę do reakcji. – Ufasz mi? Pokręciła głową, a Caleb westchnął. – Cóż, będziesz musiała się tego nauczyć. Podszedł do stołu i położył na nim dziewczynę, chociaż trzymała się kurczowo jego ciała. W jej oczach zebrały się łzy, a czającego się w nich strachu nie dało się nie zauważyć. – Zaufaj mi – powiedział Caleb. Sięgnął ręką za kark i delikatnie oderwał jej ręce, a potem przytrzymał je prawą dłonią blisko jej piersi. – Wiem, że twoim zdaniem nie dałem ci powodu, byś mi zaufała, ale jak się zastanowić, nigdy naprawdę cię nie skrzywdziłem. – Caleb... proszę – wyszeptała. Wiedział, że to błaganie wyrwało jej się niechcący. Patrzył, jak kręci głową i zamyka oczy. Może czekała na jego gniew. Zdawał sobie sprawę, że słusznie się spodziewała takiej reakcji, ale on nie był wściekły. Był zbyt podniecony, żeby się wściekać. Zbyt zdziwiony tym, jak dobrze jest znowu słyszeć swoje imię z jej ust. Nawet jeśli z tyłu głowy miał ciągle myśl, że przecież to nie może trwać zbyt długo. Ich wspólne chwile były policzone. – Włóż nogi w strzemiona i nie zwracaj się więcej do mnie po imieniu – rozkazał, ignorując ból w jej oczach i bolesny ucisk we własnej piersi. Nagle zrobił krok do tyłu, patrząc na nią z góry, gdy usiadła wyprostowana i przykryła dłońmi swoją nagość. Przyjrzała się z zaciekawieniem metalowym elementom, a potem z kamienną twarzą włożyła nogi w strzemiona. W pomieszczeniu zapanowała rycząca cisza, gdy Caleb patrzył, jak Kotek mu się przygląda. Siedziała na brzegu stołu rozkraczona, z nogami w strzemionach i rękoma opartymi z tyłu dla równowagi. Caleb mógł tylko się domyślać, co chodziło jej po głowie.
– Wciąż ci zimno? – zapytał. – Nie, panie – odparła chłodnym tonem. – Połóż się – rozkazał równie chłodno. Powoli wykonała polecenie. Podszedł bliżej i przypiął jej uda do strzemion za pomocą dwóch długich, skórzanych pasów, a potem to samo zrobił z łydkami i kostkami. Nie będzie mogła nimi ruszać, a Caleb już widział na jej twarzy, że również zdawała sobie z tego sprawę. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała szybko. Powoli odsunął się od niej i podszedł do kąta pomieszczenia, skąd wyciągnął składane krzesło. Śledziła wzrokiem każdy jego ruch, a serce Caleba przyśpieszyło, gdy wzrosło jego podniecenie i niepokój. Postawił krzesło między nogami Kotka, poza zasięgiem jej wzroku, i usiadł. Czuł, jak jego członek twardnieje pod wpływem widoku drżących ud dziewczyny. Bezskutecznie próbowała zsunąć na powrót nogi. Mógł bez przeszkód podziwiać i dotykać jej cipkę, skazaną na poddanie się każdemu jego kaprysowi. Starał się, by nie uderzyło mu to do głowy. – Pieść się – polecił łagodnie. – Panie? – zapytała z przejęciem dziewczyna. Wzdrygnęła się przestraszona, gdy przejechał palcem po jej wargach sromowych. – Właśnie tutaj – powiedział, zataczając kółka wokół jej łechtaczki. – Pieść się właśnie tutaj. Chcę patrzeć, jak dochodzisz. Biodra Kotka wygięły się prawie niezauważalnie, a pod wpływem ostrej fali podniecenia jej sutki zdążyły stwardnieć, a cipka zwilgotnieć. Zawahała się, ale tylko na chwilę. Przełknęła głośno ślinę i zagryzła wargę, a potem wykonała polecenie i położyła dłoń na nabrzmiałej cipce. – Pieściłaś się, Kotku? – zapytał, celowo przysuwając usta do jej krocza, by poczuła ciepło jego oddechu. Zadrżała. – Cz-cz-czasami. – Doprowadzałaś się do orgazmu? – Caleb ostrożnie położył swoją dłoń na jej dłoni i docisnął jej palce. Kotek jęknęła, kołysząc biodrami w stronę ich splecionych rąk. – Czasami! – zawyła głośno. Caleb uśmiechnął się do niej, chociaż wiedział, że dziewczyna nie może tego zobaczyć. Utkwiła wzrok w sufit. Nachylił się i przesunął szczękę wzdłuż jej uda. – Pokaż mi, jak to robisz – powiedział. Ciało Kotka się wiło – poczuł ten ruch na policzku. Usłyszał, jak bierze głęboki, drżący wdech, a potem jej dłoń poruszyła się pod jego dłonią. Pocałował wewnętrzną stronę jej kolana, siadając trochę głębiej na krześle, by poprawić uwierającego go, wzwiedzionego członka. Każda chwila spędzona z nią wydawała się jednocześnie bolesna i słodka. Przyglądał się jej drobnym palcom, które odszukały najbardziej przyjemne miejsce i badawczo go dotknęły. Nagle się uśmiechnął i przysunął palce do ust, natychmiast poznając, że przesiąkły jej zapachem. Zapragnął je polizać, ale nie zrobił tego. Wiedział, że potem nie oprze się przed zrobieniem kolejnego kroku. Kotek wygięła plecy w łuk. Coraz mocniej i szybciej pocierała swój guziczek, który dzięki wydzielinie stawał się coraz bardziej śliski. Nie minęło dużo czasu, kiedy z jej ust zaczęły wydobywać się głośne jęki. Caleb czuł pulsowanie w członku; jego serce usilnie wtłaczało krew do jego krocza. Wiedział, że nie
powinien być aż tak podniecony, skoro dwukrotnie już tego dnia doszedł, raz między nogami dziewczyny i raz w jej ustach. Jednak wspomnienia z wcześniejszych wydarzeń i widok coraz bardziej mokrej cipki nie pomagały w ostudzeniu jego zapału. Dziewczyna kołysała nogami do przodu i w tył, z początku powoli, a potem szybciej, pod wpływem rosnącego pożądania. Jej palce masowały nabrzmiałą i zaczerwienioną łechtaczkę, a jęki wydostające się z ust nie wyrażały już żądzy, lecz frustrację. – Nie mogę... Nie mogę, kiedy patrzysz – powiedziała. Caleb się uśmiechnął. – Druga rzecz, której powinnaś się nauczyć, to czerpanie przyjemności zawsze wtedy, gdy możesz. – Gdy pomyślał o tym, co właśnie chciał wyrazić, jego uśmiech zniknął. – Poznaj swoje ciało, Kotku. Przekonaj się, co cię podnieca. Przez większość czasu będziesz odpowiedzialna za własną przyjemność. Zdarzą się chwile, gdy będzie się wydawała niemożliwa, a czasem naprawdę będzie niemożliwa. W obu przypadkach będziesz musiała być przekonująca. Przekonaj mnie. Palce dziewczyny zatrzymały się, a w pomieszczeniu dało się słyszeć jedynie odgłos wciągania powietrza do płuc. Kotek odsunęła rękę od ciała i spróbowała się podnieść. Caleb wstał i spojrzał w jej szkliste od łez oczy, gdy podparła się rękami z tyłu. – Caleb – jej broda zadrżała – nie. Wydawało się, że chce powiedzieć coś jeszcze, wyrazić jeszcze inne emocje. Caleb nie chciał tego słuchać. Nie mógł tego znieść. Podszedł bliżej i sięgnął do tyłu, by złapać ją za rękę. Ominął jej usta, gdy odwróciła się, by go pocałować. To też byłoby dla niego za wiele. – Panie – upomniał ją. – Ale... powiedziałeś... – Wiem, co powiedziałem, Kotku. Popełniłem błąd – stwierdził. Wysyłał jej sprzeczne sygnały i było mu z tego powodu przykro. Postąpił egoistycznie, pozwalając na taką bliskość dziewczynie, która nie należała do niego. Kotek pociągnęła nosem – raz, drugi – a potem kiwnęła głową. Caleb złapał ją za rękę i pomógł z powrotem położyć się na stole. Zanim z jej oczu poleciały kolejne łzy, a z ust wydostały się kolejne słowa, wsunął jej mokre palce do ust i posmakował cipki. Zamknął oczy, napawając się tym słodko-cierpkim rarytasem. Jęknął, ssąc drobne palce do czasu, aż ich właścicielka nie otworzyła szerzej nagle pociemniałych oczu, sygnalizując w ten sposób powrót podniecenia. Powoli wyciągnął jej palce z ust i poprowadził je w stronę cipki. Kotek zamknęła na moment oczy i wypchnęła biodra na spotkanie dłoni. – Dotykałaś swojej łechtaczki – wyszeptał Caleb, zataczając jej palcami drobne kółka wokół nabrzmiałego guzika. – Nie zapominaj o swojej pysznej dziurce. – Przesunął jej palce niżej i sam koniuszek wprowadził do środka. – O Boże! – zawołała. Wygięła plecy w łuk i zamarła, ale Caleb wiedział, że tylko dostraja się do nowych doznań, a nie szczytuje. – Przyjemnie ci, Kotku? – zapytał. Kiwnęła tylko głową i pozwoliła, by jej ciało opadło delikatnie, a potem zaczęła kołysać biodrami w przód i w tył. Caleb powoli zabrał rękę i usiadł z powrotem na krześle, żeby wszystkiemu się
przyglądać. Kotek odruchowo złapała się za pierś i ścisnęła twardy sutek tak, jak wiele razy wcześniej robił to Caleb. Jęknęła, a jej niepokój zupełnie wyparował, ustępując miejsca rosnącej przyjemności. Obserwował jej palce; środkowy wędrował coraz głębiej z każdym nieśmiałym ruchem bioder. Calebowi zdawało się, że więcej nie zniesie, zwłaszcza gdy w ustach nadal czuł jej smak. Raz jeszcze położył dłoń na jej dłoni. Podziwiał sposób, z jakim ciało Kotka zdawało się pulsować z podniecenia. Dziewczyna próbowała nadal się pieścić, ale jego ręka jej w tym przeszkadzała. Caleb wciągnął głośno powietrze i zakręciło mu się w głowie od pożądania. Pochylił się do przodu i wsunął język między jej palce. Kotek krzyknęła. Wiła się pod jego zbyt łagodnymi ustami, szarpiąc się w strzemionach i wypełniając pomieszczenie rozpaczliwymi jękami. Caleb był zbyt delikatny. Wiedział, że za nic w świecie dziewczyna nie dojdzie przy tak delikatnych pieszczotach. Dlatego lizał ją dalej, od czasu do czasu wsuwając koniuszek języka do cipki. Podobały mu się wszystkie jej stęknięcia, jęki i kwilenie. Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że musi przestać – bo inaczej już się nie powstrzyma. Wstał i spojrzał na drżące ciało. Dziewczyna odwróciła głowę, zamknęła oczy, a jej piersi wznosiły się i opadały pod wpływem ciężkiego dyszenia. Caleb westchnął głęboko i smakował jej smak i zapach. To musi się wydarzyć teraz. Wysunął małą szufladę. – Jesteś piękna, Kotku – powiedział. Wyciągnął dwie pary kajdanek. Dziewczyna nadal nie otwierała oczu, ale wzdrygnęła się, słysząc szczęknięcie. – Byłaś bardzo, bardzo grzeczna. Mam nadzieję, że to się nie zmieni. – Przypiął jej prawy nadgarstek do stołu i uśmiechnął się, gdy popatrzyła wreszcie na niego pytająco tymi dużymi, brązowymi oczami. – Nie opierasz się – pochwalił ją z szerokim uśmiechem. – Jestem pod wrażeniem. Zawahała się, kiedy sięgnął po lewy nadgarstek, ale potem jej ramię się rozluźniło, a oddech przyśpieszył. Kiedy przypiął dziewczynę do stołu, wyciągnął rękę i dotknął jej sutka palcem wskazującym. Jego członek drgnął, gdy w pomieszczeniu rozległo się głośne westchnienie Kotka. Potem założył jej opaskę na oczy, na co zareagowała podniecającym napięciem całego ciała. Caleb był zdziwiony, że nie powiedziała ani słowa i praktycznie nie opierała mu się – nie potrafił zdecydować, czy się z tego cieszy, czy nie. – O czym myślisz? – zapytał. Powoli sięgnął po urządzenie, za pomocą którego planował zrobić jej niespodziankę. Kotek oblizała wargi. – Myślę o tym – wyszeptała, ciągnąc za więzy – jak bardzo pragnę, żebyś skończył to, co zacząłeś. Caleb zaśmiał się. – Uwierz mi, że to właśnie zamierzam. Uruchomił maszynę, która zaczęła złowieszczo brzęczeć, trochę jak generator prądu. Kotek zaczęła gwałtownie się rzucać na stole, jednak zdołała jedynie zaklekotać kajdankami. – Co to jest? – krzyknęła. – Chcesz, żebym jeszcze cię zakneblował? – zapytał Caleb, a dziewczyna pokręciła gwałtownie głową. – W takim razie pozwól mi skończyć. Kotek szarpała więzy, kiedy jego palec złapał ją za łechtaczkę i przypiął do niej obitą materiałem klamrę. Zakołysała biodrami, próbując ją zrzucić, ale trzymało mocno. – Chciałem, żebyś była do tego należycie przygotowana. I jesteś. Jesteś tak blisko.
Złapał ustami jej sutek i ssał, a ona wygięła się w łuk, próbując wepchnąć pierś głębiej między jego wargi. Kusiła go ta wizja, ale odsunął się i przypiął klamrę do nabrzmiałego sutka, a potem powtórzył to samo na drugiej piersi. Kiedy skończył, zrobił krok do tyłu, by podziwiać swoje dzieło – dziewczynę z opaską na oczach, przypiętą kajdankami, z cienkimi przewodami biegnącymi między nogami w strzemionach. – Chyba i tak cię zaknebluję. Nie chciałbym, żebyś kogoś obudziła. Kotek chyba już miała zaprotestować, ale Caleb gładko temu zapobiegł, wkładając jej do ust kawałek miękkiej tkaniny i zawiązując go za jej głową. Nie był to porządny knebel, ale powinien stłumić odgłosy wydobywające się z jej ust i uczynić wszelkie słowa niezrozumiałymi. – Ciii – wyszeptał jej do ucha. – Następna lekcja będzie prawdopodobnie najważniejsza i najtrudniejsza. – Pogłaskał ją po głowie. – Przyjemność należy ci się tylko wtedy, gdy życzy sobie tego twój pan. Tymczasem będziesz jej pragnąć, będziesz cierpieć bez niej, podobnie jak teraz. Wracam do łóżka. Jeśli nadal będziesz grzeczną dziewczynką, może przyjdę do ciebie na śniadanie. Kotek była w połowie stłumionej przez knebel tyrady, kiedy nagle przez klamry na sutkach i łechtaczce popłynął prąd. Caleb patrzył, jak jej ciało zamiera pod wpływem paraliżującej paniki i przyjemności. Natężenie było na tyle niskie, żeby nie wywoływać bólu, ale dość wysokie, by powodować skurcze. Dziewczyna wygięła się, by zwiększyć moc bodźca. Wygięła plecy w łuk, w pełni oddając się przeżywaniu maleńkich wstrząsów generowanych przez klamry. Jej biodra kołysały się, czekając na upragnioną ulgę, kiedy nagle wszystko się skończyło. Krzyknęła z frustracji, nie mogąc w żaden sposób pozbyć się palącej potrzeby ani poprzez zaspokojenie jej, ani wyciszenie. Caleb jeszcze przez chwilę ją podziwiał, a potem ruszył w stronę schodów, wołając: – Czeka cię długa noc, Kotku. Powodzenia. Kiedy wyszedł już z piwnicy, oparł się plecami o drzwi i westchnął głęboko, żeby zwalczyć chęć pobiegnięcia na dół i wbicia się w cipkę swojej pięknej dziewicy spragnionej mężczyzny. – Cholera – przeklął przy wydechu i poszedł do swojego pokoju. Zmęczony, spojrzał na zegarek. Było już późno albo wcześnie, w zależności od perspektywy. Rozebrał się i wyłączył światło. W ciemności panującej w pokoju i jego umyśle przyszła do niego. Złapał mocno swojego nabrzmiałego członka i oczami wyobraźni zobaczył Kotka. Widział ją w piwnicy, z szeroko rozłożonymi nogami i mokrą, otwartą cipką. Jego gorący członek pulsował w zaciśniętej dłoni. Chwycił go, wyciskając ciepły preejakulat. Rozsmarował go po główce. Fantazjował. Kciukiem rozsunął mniejsze wargi śliskiej cipki dziewczyny i wsłuchał się w jej jęki. Potem przesunął członkiem w górę i w dół, zbierając jej soki, przygotowując ich oboje do tego, co miało nastąpić. Pochylił się do przodu i jej ciepłe piersi dotknęły jego gołej klatki. W rzeczywistym świecie głośno stęknął i przyśpieszył. – Kochaj się ze mną – wyszeptała i nagle znaleźli się w jej sypialni. Sięgnął w dół i podniósł rąbek jej koszulki nocnej, a potem przycisnął się do dziewczyny ze sztywnym członkiem. Był delikatny, cierpliwie czekając, aż jej nogi się rozluźnią i rozchylą, a on będzie mógł znowu pchnąć. – Kocham cię – powiedziała ze łzami w oczach. Pocałowała go i pociągnęła go za włosy, zachęcając do wbicia się głębiej. Ciągle powtarzała swoje wyznanie, a on wreszcie wszedł w nią do końca. Pieścił się coraz szybciej i szybciej. Jego jądra przycisnęły się mocniej do ciała, już gotowe do zbyt
długo wstrzymywanego orgazmu. Wbijał się raz za razem w jej gorące i ciasne wnętrze, a ona krzyczała i jęczała, doceniając jego wysiłki. – Jestem twoja – wydyszała. – Tylko twoja. Czuł, że źle postępuje, wyobrażając sobie takie rzeczy, ale miał to gdzieś. Nie mógł liczyć na nic poza fantazjami, a tych nikt mu nie odbierze. Stęknął głośno, a wraz z orgazmem pojawiła się ciepła, kleista sperma.
Szesnaście Dzień 10, wieczór – Muszę siku – oznajmiam Reedowi, który krzywi się, ale nie komentuje. – No co? Każdy musi się czasami wysikać, Reed. – Tak – potwierdza pociesznie – zdaję sobie z tego sprawę. Tylko nie rozumiem, dlaczego czujesz potrzebę podzielenia się ze mną szczegółami. Zwykłe „potrzebuję przerwy” w zupełności by wystarczyło. Śmieję się i zeskakuję z łóżka, żeby pójść do toalety. Reed wydaje się trochę spięty, kiedy go mijam. Unika mojego wzroku i umyślnie gapi się w okno. Czasami bywa strasznym dziwakiem, jednak intryguje mnie. Zastanawiam się, jaki jest prywatnie. Wiesz, co mówią o cichej wodzie. Snułam swoją opowieść już kilka godzin. Zaschło mi zupełnie w gardle. Zdejmuję plastikową pokrywkę z jednego z kubków i nalewam sobie wody z kranu. Smakuje jak gówno, ale i tak wypijam wszystko. Głęboko w duszy zdaję sobie sprawę, że powinnam czuć się emocjonalnie wyczerpana albo smutna czy roztrzęsiona. Jednak głównie czuję... pustkę. Nie jestem pewna dlaczego. To chyba przez to, że znam już zakończenie tej historii i z każdym słowem przygotowuję się na to, co musi nadejść. Zupełnie jakbym opowiadała o czymś, co przydarzyło się komuś innemu. Kocham Caleba. Kocham go. Nie obchodzą mnie te wszystkie okropieństwa, które przytrafiły mi się przez niego – liczy się tylko to, że moje uczucie do niego istnieje. Żadna ilość rozmów czy terapii nie zmieni przeszłości. Nie zmieni tego, co czuję. On odszedł, Livvie. Oto i on. Oto i ból. Jak węgielek wiecznie żarzący się w moim sercu. Przypomnienie, że Caleb będzie żył na wieki. Przez ostatnie dziesięć dni dużo płakałam. Przeszłam w tym czasie prawdziwą agonię. Wiem, że kiedy wszystko zostanie już powiedziane i zrobione, kiedy Reed dostanie wszystko, czego chce, kiedy razem ze Sloan zajmą się innym śledztwem – ja zostanę sam na sam ze swoim bólem i swoją miłością. Jednak dzisiaj – dzisiaj jest mi dobrze. Dzisiaj opowiadam tę historię tak, jakby wydarzyła się komuś innemu. Kończę załatwianie swoich potrzeb w toalecie, myję ręce i otwieram drzwi. Gdy wchodzę do pokoju, widzę Sloan. Atmosfera wydaje się gęsta, ale nie jestem pewna dlaczego. Sloan się uśmiecha, jednak Reed wygląda, jakby zjadł coś nieświeżego. Sloan pokazuje mi sporą, wypchaną papierową torbę z tłustymi plamami. – Przyniosłam obiad – oznajmia.
– Super! – mówię, zdziwiona. Sloan uśmiecha się do mnie ciepło. – Wiem, że wprost uwielbiasz szpitalne jedzenie, ale pomyślałam, że dla odmiany spodobają ci się tłuste hamburgery i frytki. – W brzuchu mi burczy w odpowiedzi, a Sloan unosi brwi. – Agencie Reed, zdaję sobie sprawę, że unikasz śmieciowego jedzenia, więc dla ciebie mam sałatkę z grillowanym kurczakiem. Mam nadzieję, że trafiłam. Odbieram paczkę od Sloan i stawiam na stoliku na kółkach, żeby wreszcie dorwać się do swojego burgera. Jak szybko nie dostanę się do środka, zacznę jeść go razem z torbą. Wkładam rękę i chwytam kilka leżących luzem frytek, a potem wsuwam je do ust. – Hrące! Hrące! – wołam, nie przerywając przeżuwania słonych pyszności. Pieprzyć oparzenia pierwszego stopnia: frytki są niesamowite! Jestem tak zajęta wpychaniem do buzi kolejnych porcji, że dopiero po chwili zdaję sobie sprawę z ciszy panującej w pokoju. Unoszę wzrok i widzę, że Reed i Sloan gapią się na siebie wyraźnie zakłopotani. Reed chyba przegrywa tę dziwną potyczkę. Interesujące. Reed wreszcie chrząka i spogląda na swój neseser. – Właściwie to muszę już iść. Mam kilka wiadomości, które czekają na odpowiedź. I ten, no, dzięki za jedzenie. Zaczyna pośpiesznie zbierać swoje rzeczy. Nigdy nie widziałam go takiego zdenerwowanego. Robi się coraz ciekawiej. – Matthew – zaczyna Sloan, ale przerywa, gdy Reed przestaje się pakować i spogląda na nią groźnie. – Agencie Reed, nie przychodzi mi do głowy nic tak niecierpiącego zwłoki, by nie mogło poczekać, aż zjesz obiad. Reed wzdycha głośno, jednak mimo to zbiera papiery. – Dziękuję jeszcze raz za jedzenie, doktor Sloan. Nie chcę być niemiły czy niewdzięczny, ale naprawdę mam bardzo dużo pracy. I to pilnej. Biura w Pakistanie niedługo powinny być czynne, a mają tam potrzebne mi informacje. Sloan waha się, zaciskając usta. – Och, nie wiedziałam. Przepraszam. Żadne z nich nie zwraca najmniejszej uwagi na moją obecność i czuję się jak podglądaczka. Fascynujące! Rumienię się, wspominając małe inwigilacyjne hobby Felipego i Celii. Cokolwiek wydarzyło się między Sloan i Reedem, to nie moja sprawa. – Proszę! – wołam głośno, żeby zwrócić ich uwagę na siebie. Podnoszę triumfalnie pudełko z sałatką Reeda i zjadam leżące na pokrywce frytki. – Możesz zabrać obiad ze sobą. Sloan posyła mi pełne wdzięczności spojrzenie, jakby poczuła ulgę, że przerwałam ich niezręczną rozmowę. Wyciąga rękę i chwyta pojemnik z sałatką. – Tak, zabierz to ze sobą. Przecież musisz coś jeść. Reed patrzy na sałatkę, jakby w życiu nie jadł nic podobnego, a potem na Sloan i na mnie. Jest wściekły i to bez wyraźnego powodu. Chciałby wściekać się na Sloan, ale nie zrobiła ani nie powiedziała nic, by sobie na to zasłużyć. A jednak postanawia, że będzie się na nią gniewał. Wreszcie stawia neseser na krześle i sięga po pojemnik. – Dziękuję – mówi.
– Nie ma za co – odpowiada Sloan w tak łagodny sposób, jak kiedyś Caleb, gdy miał dobry humor. Sloan przygląda się twarzy Reeda, a kiedy ich spojrzenia się spotykają, szybko odwraca wzrok. Ooo... on jej się podoba. Zaskakuje mnie to, ale nie do końca. W moich oczach doktor Sloan i agent Reed są jak roboty, jakby nie posiadali prywatnego życia. To ciekawe doświadczenie, móc zobaczyć ich w innych rolach. Na twarzy Reeda pojawia się blady rumieniec. Nie mogę w to uwierzyć. Właściwie wygląda uroczo. Nie chcę, żeby wychodził. Wolałabym siedzieć na łóżku i patrzeć, jak jedno i drugie nie wie, gdzie się podziać. Poważnie, to byłoby sprawiedliwe. – Daj spokój, Reed, zostań – mówię, wskazując mu miejsce w nogach łóżka, z szerokim uśmiechem na twarzy. On tylko patrzy na mnie bez słowa. Gdyby wzrok mógł zabijać... – Powiedziałeś, że chciałbyś wysłuchać pozostałej części mojej historii, pamiętasz? – Naprawdę nie mogę, panno Ruiz – odpowiada – ale wrócę później. Tymczasem – rzuca, otwierając neseser i wyjmując ze środka dyktafon – nagrasz dla mnie resztę? Sloan sięga po urządzenie i kiwa głową, ostrożnie, by na niego nie spojrzeć. – Oczywiście. Reed kiwa sztywno głową i zamyka ponownie teczkę, a potem dosłownie wybiega z pokoju. Nie mogę uwierzyć w to, co przed chwilą widziałam. – Co się między wami stało? – pytam Sloan z buzią pełną frytek. Ona odwraca się od drzwi i patrzy na mnie, zdziwiona. Ja unoszę brwi, a ona się śmieje. – Nic, Livvie. Zupełnie nic – mówi drżącym głosem. – A teraz przestań zżerać moje frytki. – Sięga po torbę i wyciąga z niej burgera oraz porcję frytek, a potem siada na krześle, na którym wcześniej siedział Reed. – Mmm – mruczy po wrzuceniu do ust frytki. – Mmm – naśladuję ją, robiąc dokładnie to samo, a potem przełykam i biorę się za najlepszą część obiadu. – A więc... naprawdę przyszłaś do mnie czy raczej do agenta Reeda? Sloan uśmiecha się i kręci głową. W ustach ma pełno frytek, ale i tak próbuje mi odpowiedzieć: – Oczywiście do ciebie. – Kłamczucha – rzucam. Sloan wzrusza ramionami. – Nie przyszłam tutaj gadać o Reedzie. – Czy może raczej... Matthew? – Livvie – upomina mnie. – Janice – odpowiadam sarkastycznie. – Daj spokój, Sloan. Opowiadałam wam obojgu naprawdę intymne rzeczy, więc chyba należy mi się trochę plotek. Reed to gorący towar, więc rozumiem cię. – Nie ma o czym plotkować – upiera się, ale na jej twarzy pojawia się rumieniec. To uczucie towarzyszy ludziom bez względu na wiek. Nie da się walczyć z tym, że ktoś ci się podoba. Czasami los ci sprzyja, a czasami musisz zapłacić wysoką cenę. – Nieważne. I tak wiem, że coś jest na rzeczy. Caleb wściekał się, gdy zwracałam się do niego po imieniu w towarzystwie, ale gdy byliśmy sami... to zupełnie co innego. Widziałam minę Reeda, gdy nazwałaś go Matthew. Nie był zadowolony. Sloan krztusi się burgerem i sowicie popija kęs.
– Livvie! – Dobra, dobra – mówię i sięgam po swoją kanapkę, mocno rozczarowana. Burger ma tyle tłuszczu, że już czuję, jak płynie w moich żyłach. Jęczę podczas przeżuwania. – Nie musisz mi o tym opowiadać, o ile przyniesiesz mi jutro to samo na obiad. – Umowa stoi – stwierdza Sloan i gryzie swojego burgera. Jemy w przyjemnej ciszy przez kilka minut, a jedyną formą komunikacji między nami jest okazjonalne stęknięcie z zadowolenia albo przewracanie oczami z rozkoszy. Po wszystkim rozmawiamy na temat moich uczuć. Świetnie. Pyta, czy jestem gotowa na spotkanie z matką. Nie. Zdecydowanie nie. – Ale co w tym złego? – pyta Sloan. – Bardzo za tobą tęskni. Spuszczam wzrok. Nie jestem smutna. Po prostu wstydzę się spojrzeć Sloan w oczy, gdy wyjawiam prawdę: – Chcę, żeby cierpiała. Sloan nic nie odpowiada. – Ostatnie miesiące były dla mnie naprawdę okropne – ciągnę dalej. – Byłam bita, upokarzana i zmuszana do rzeczy, których nikt nie powinien przechodzić. – Milknę na moment, rozmyślając i coraz bardziej wściekając się na matkę. – A jednak zgodziłabym się przeżyć to wszystko jeszcze raz, jeśli zmieniłabym w ten sposób te osiemnaście lat spędzone z matką. Tak długo próbowałam zasłużyć na jej miłość, na zrozumienie. Tak długo przejmowałam się tym, co o mnie myśli. Skończyłam już z tym, Sloan. Przestało mnie to obchodzić. Nadszedł czas, żebym rozpoczęła nowe życie, i nie chcę, żeby matka była jego częścią. – A jak będzie wyglądać twoje nowe życie? – pyta Sloan. W jej pytaniu nie ma cienia emocji. Jeśli mnie osądza, nie daje tego po sobie poznać. – Nie wiem. Nie mam pojęcia, kim powinnam teraz być. Wiem tylko, że nie chcę dostosowywać się do czyjegoś widzimisię. – I dobrze – stwierdza Sloan. Rozmawiamy jeszcze przez jakiś czas, a potem mówię jej, że jestem zmęczona i chcę się położyć. Pozwalam przytulić się na pożegnanie i być może... trzymam ją w objęciach odrobinę zbyt długo, niż zamierzałam. Sloan najwyraźniej to nie przeszkadza. Po jej wyjściu wyłączam światło i kładę się do łóżka z dyktafonem Reeda. Uruchamiam nagrywanie i zaczynam opowiadać. * * Poczułam następny skok napięcia. Nie mogłam dłużej już wytrzymać, tak bardzo pragnęłam orgazmu. Krzyczałam mimo knebla i szarpałam za kajdanki, ale w ten sposób tylko więcej cierpiałam. Uniosłam biodra, próbując znaleźć pozycję, w której udałoby mi się uzyskać dość tarcia, by wreszcie szczytować – ale nic mi nie wychodziło. Rozpłakałam się i poczułam na policzkach łzy, gdy nagle pulsowanie się skończyło. Otworzyły się drzwi i aż westchnęłam z ulgi. Caleb wreszcie wrócił, żeby położyć kres moim cierpieniom. Wiedziałam, że to zrobi. Podszedł do mnie powoli, a ja zaczęłam wydawać ciche, błagalne jęki. Chyba czytał mi w myślach, bo
jego ciepła ręka otuliła moją twarz, a ja przysunęłam się bliżej, wciskając się w jego nadgarstek i płacząc żałośnie. Gdybym coś widziała, może byłabym bardziej zawstydzona i dumna. Zamiast tego dałam się ponieść żałości i chęci uwolnienia się od udręki. Jego dłoń powędrowała wzdłuż mojej szyi i klatki piersiowej; wtedy też nadszedł kolejny skok napięcia. Wygięłam się łuk. Chciałam szczytować. Nie – ja musiałam szczytować. Stół aż się zatrząsł od mojego szarpania. Dłoń Caleba pieściła miękką skórę pod moją piersią, zwiększając moc doznań. Potrzebowałam jeszcze trochę, jeszcze tylko trochę. Nagle pustka. Zapłakałam rzewniej. Błagałam go mimo knebla, ale Caleb nic nie mówił. Zamiast tego jego dłonie wylądowały na obu moich piersiach, a potem powoli ściągnęły klamry. Krew napłynęła mi do sutków i wrzasnęłam. Bolało, ale przez to ogarnęło mnie jeszcze większe podniecenie. Caleb masował mi piersi i niemal zagruchałam, wijąc się pod wpływem jego dotyku, szukając większych doznań. Nagle poczułam ciepło jego ust na lewej piersi i łaskotanie kosmyków włosów. – Tak – westchnęłam. Wargi Caleba były boleśnie delikatne; jego język zataczał koła wokół nabrzmiałego ciała – żadnego podgryzania, żadnego ssania, jedynie łagodne lizanie i pocałunki, które sprawiały, że chciałam go dotknąć. Gdy powtórzył wszystko na drugiej piersi, moją biedną łechtaczkę zaatakował kolejny skok napięcia. – Proszę! – krzyczałam w knebel. – Proszę! Odsunął się, aż napięcie opadło, a ja przestraszyłam się, że znowu zostawi mnie samą. Usłyszałam, jak rozpina rozporek i musiałam powstrzymywać się, by nie zacząć gorączkowo kiwać głową. Tak, pragnę tego. Proszę, błagam. Jego palce ściągnęły knebel, a ja natychmiast zaczęłam prosić o ulżenie w cierpieniu. – Panie, błagam, ja już nie wytrzymam. Pozwól mi na orgazm. Będę grzeczna. Obiecuję. Będę grzeczna. – Nie doczekawszy się odpowiedzi, załkałam: – Caleb, proszę! – Czułam jego ciepło blisko twarzy, a zaraz potem knebel zniknął. Caleb dotknął penisem moich warg. Bez wahania otworzyłam usta i wpuściłam go do środka. Nagle zdałam sobie z czegoś sprawę – to nie był Caleb. Jego członek był zupełnie inny. Próbowałam się odsunąć, ale nieznajomy przytrzymał mnie za głowę i wbrew instynktowi nie chciałam go ugryźć. Kolejny skok napięcia poczułam w każdym zakamarku ciała. Jęczałam z członkiem nieznajomego w ustach, jednocześnie wijąc się i próbując odsunąć. Nie bałam się tak bardzo, jak powinnam. Być może dlatego, że pieprzył moje usta powoli, bez śladu przemocy. Tak, dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nie pozwoli mi się odwrócić, ale nie zadawał mi bólu. Pulsowanie się skończyło, a ja opuściłam biodra na stół. Starałam się oddychać miarowo mimo penisa w ustach. W ciszy panującej w pomieszczeniu usłyszałam jego gardłowe jęki, gdy wsuwał i wysuwał swojego członka spomiędzy moich warg. Przestał, nie osiągnąwszy orgazmu, a ja natychmiast poczułam wstyd i zażenowanie, które powinny mi towarzyszyć od początku. Chciałam zapytać, kim, do cholery, jest. Chciałam wrzeszczeć, wołając Caleba. Jednak nie odezwałam się ani słowem. – Pięknie – powiedział z hiszpańskim akcentem, a ja cała oblałam się rumieńcem. – Felipe? – zapytałam nieśmiało, na granicy płaczu. – Tak, kochaniutka, ale nie powinnaś się odzywać, o ile nie zostaniesz o to poproszona – odparł łagodnym tonem. – Wiem, że twój pan próbował cię tego nauczyć. Mimo to nie dziwię mu się, że jest
wobec ciebie taki pobłażliwy. Celii też na wiele pozwalam – zaśmiał się. – Chociaż nie rozumiem, dlaczego nie karze cię za używanie jego imienia. To zdradza bliskość. Jesteście aż tak blisko? – Nie odpowiedziałam, pogrążona w szoku. – Odpowiadaj – polecił cicho. Otworzyłam usta, ale dobył się z nich jedynie gardłowy jęk, ponieważ w tej samej chwili nastąpił skok napięcia. Felipe odsunął się i usłyszałam pyknięcie. Wszystko się uspokoiło. – O Boże, dziękuję! – stęknęłam. Serce nie zdążyło jeszcze zwolnić szaleńczego rytmu. Niemal natychmiast poczułam dotyk palców na wargach sromowych. Próbowałam uciec, ale mogłam jedynie poruszać biodrami w górę i w dół, co tylko ułatwiało mu sprawę. Z moich ust popłynęła fala licznych „nie”, kiedy jego palec zaczął powoli wsuwać się do środka, ale szybko zostałam uciszona wymierzonym stanowczo policzkiem i równie dobitnym nakazem milczenia. Nie bolało, ale zadziałało. – Tylko sprawdzam – wyjaśnił. Poczułam, jak naciska coś przynoszącego wyraźny dyskomfort. Zaczęłam płakać, a on przestał, ku mojej uldze. Chciałam Caleba. Jak mógł mnie tutaj zostawić? – Jesteś bardzo mokra jak na dziewicę – stwierdził Felipe, a ja znowu oblałam się rumieńcem wstydu. – Nie ma w tym jednak nic złego. Czyżby się uśmiechał? Poczułam, jak strach ściska mi żołądek. Miałam nadzieję, że ten mężczyzna szybko wyjdzie, a Caleb wróci, żeby mnie wypuścić. Nastąpiła długa chwila ciszy, przerywana jedynie przez moje ciche łkanie i westchnienia, będące próbami opanowania płaczu. Wreszcie Felipe się odezwał. – Nie martw się, kochaniutka. Zaraz ucieknę i nic ci nie zrobię. Chciałem po prostu coś sprawdzić. Może kiedy twój prawdziwy pan na to pozwoli, będę mógł w pełni zaspokoić swoją ciekawość. – Starałam się skupić na obietnicy pozostawienia mnie w spokoju, z całych sił próbując się uspokoić i pozwolić łzom wyschnąć. – Jesteś bardzo... bliska Calebowi – powiedział i zaśmiał się. Wyglądało to na aluzję, której nie rozumiałam. – Kochasz go? – zapytał swobodnym tonem. Nie odpowiedziałam. Byłam na to zbyt zmęczona, zszokowana i wystraszona. – Zawsze mogę znowu podłączyć maszynę – zagroził. – Nie! – krzyknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. – Tak myślałem. – Nie wiem – szepnęłam. – Wyjaśnij. – Nigdy wcześniej nikogo nie kochałam, więc nie znam tego uczucia. Felipe prychnął. – Każdy, kto kocha, wie o tym. Ty też wiesz. To kochasz go czy nie? Nie miałam pojęcia, jak się zachować. Nie znałam go na tyle, by wiedzieć, czy może nam zaszkodzić. Nie licząc Celii, tylko z Calebem byłam sam na sam. – A ty kochasz Celię? – zapytałam. Felipe westchnął. – Cwana dziewczyna. Odpowiedz pytaniem na pytanie, a nigdy się nie pomylisz. Niemniej jednak wiem już to, co chciałem wiedzieć. Szkoda, że on nie ma o tym pojęcia. – Powiedziałam mu – szepnęłam.
Felipe zaśmiał się głośno. – Myślałby kto! Wiesz, jak poznałem Celię? Pokręciłam głową. – Jest córką mojego byłego rywala. Wiele lat temu, kiedy postanowiłem zapracować na własne nazwisko, wystąpiłem przeciwko jej ojcu i wygrałem. A w nagrodę wziąłem... Celię. – Kontynuował łagodniejszym tonem. – Bardzo długo mnie nienawidziła, a ja nie zawsze byłem dla niej dobry. Teraz... każdego dnia żałuję, że nie mogę cofnąć czasu. Rozpieszczam ją. – Pozwalając jej sprzątać twój dom i służyć ci jako niewolnica seksualna? – dopytuję. – Już rozumiem, dlaczego tak pociągasz Caleba. Jesteś jedną z tych kobiet, które aż się proszą o założenie uzdy i nigdy się nie poddają. Właśnie takie są najlepsze – powiedział. – Uwierz mi, że Celia jest całkiem szczęśliwa. Daję jej wszystko, czego potrzebuje, i więcej, niż pragnie. Trzymałam język za zębami i nie próbowałam się z nim kłócić. – Pozwolisz Calebowi cię sprzedać? – zapytał. – Nie mam innego wyjścia – szepnęłam. – Zawsze masz wybór między życiem w niewoli i śmiercią na własnych warunkach, kochaniutka – odparł równie cicho. – Może powinnaś o tym przypomnieć swojemu aktualnemu panu. – Dlaczego nazywasz go moim aktualnym panem? – Nie wspominał ci? Jutro wraca Rafiq. Podejrzewam, że opuścicie nas całkiem niedługo. Szkoda. Z niechęcią przyznaję, że z przyjemnością gościłem was dwoje. Caleb to intrygujący mężczyzna; trochę... brutalny, ale jednak intrygujący. Poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch i wydusił całe powietrze z płuc. Rafiq miał po mnie przyjechać, a Caleb nie zamierzał go powstrzymać. To koniec. Przegrałam. – Wypuść mnie – załkałam. – Proszę, pomóż mi. Felipe westchnął. – Obawiam się, że to niemożliwe, kochaniutka. Rafiq... cóż, powiem tylko, że nie wybacza zdrady. Gdy próbowałam zrozumieć znaczenie jego słów, usłyszałam czyjeś kroki i wzdrygnęłam się, kiedy Felipe założył mi z powrotem knebel. Spanikowałam, czując chłód kabli na skórze. Nie chciałam, by klamry wróciły na swoje miejsca. Walczyłam, ile sił. Tors miałam względnie wolny, więc Felipemu nie było łatwo mnie przytrzymać ciężarem własnego ciała, by zatrzeć ślady swojej bytności. – Nie! – wrzeszczałam z frustracji, ale w odpowiedzi usłyszałam tylko cichy śmiech. – Przykro mi, kochaniutka, ale nie mogę pozwolić, by twój pan odnalazł cię w innym stanie, niż cię zostawił. To niegrzeczne. Załkałam żałośnie. Dzięki chwilowej uldze moje podniecenie wreszcie opadło. Łechtaczka bolała i piekła, sutki podobnie – ale byłam szczęśliwa, że znowu czuję się w miarę normalnie. Nie byłam pewna, czy zniosę kolejne tortury. – Dam ci prezent przed wyjściem – powiedział Felipe. Pokręciłam gwałtownie głową, ale to nie powstrzymało go; włożył mi rękę między nogi i zaczął mnie pieścić. Mimowolnie znieruchomiałam, a Felipe podłożył do ogniska mojego pożądania i wkrótce zapłonęło na nowo. Nie minęło wiele czasu, kiedy zaczęłam wić się pod wpływem jego dotyku, rozpaczliwie oczekując finału. Wreszcie z pomocą Felipego przekroczyłam magiczną granicę. Pieścił mnie szybciej i mocniej, a ja krzykiem obwieściłam rozdzierający mnie od środka orgazm. Chciałam
więcej. Byłam tak wygłodniała, że nawet silne szczytowanie nie zgasiło żądzy. Z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że Felipe zakłada z powrotem klamrę na moją łechtaczkę. Błagałam, żeby tego nie robił. W ciągu kilku minut od jego wyjścia tortury rozpoczęły się na nowo. * * Minęło bardzo dużo czasu, zanim drzwi znowu się otworzyły i tym razem nie zaspokoiłoby mnie zwykłe fizyczne uczucie ulgi. Oczywiście o ile nie zakładało uderzenia Caleba w brzuch, a potem gwałcenia go do utraty zmysłów. Warknęłam, słysząc zbliżające się do stołu kroki i modląc się w duchu, że to przeciwko Calebowi kierowałam swój gniew, a nie kolejnemu nieproszonemu gościowi. Jeden szyderczy śmiech wystarczył, żebym go rozpoznała. Mimowolnie poczułam ogromną ulgę. – Jak się czujesz, Kotku? Najchętniej już wtedy obrzuciłabym go wyzwiskami, ale maszyna znowu się uruchomiła i ledwo powstrzymałam się przed wrzaskiem. W ciągu nocy skoki napięcia pojawiały się coraz rzadziej. Zastanawiałam się, czy to dzięki łasce tajemniczego gościa. Niemniej nadal przez kable płynął prąd i tortury trwały długie godziny. Sprawiało mi to jednocześnie ból i przyjemność, jednak z czasem coraz więcej bólu. Kiedy skok napięcia wreszcie się skończył, mimowolnie zaczęłam cicho łkać przez przemoczony knebel. – Aż tak źle, co? – powiedział Caleb, ale wiedziałam, że w jego słowach nie ma nawet cienia współczucia. Wciągnęłam głęboko powietrze, kiedy zdjął klamry. – Nienawidzę cię! – ryknęłam. Chociaż mój wybuch został stłumiony przez knebel, wiedziałam, że adresat zrozumiał przekaz. Złapał mnie za obie piersi i zaczął delikatnie je masować. – Nienawidzę cię, panie – poprawił mnie, a w jego głosie usłyszałam pragnienie i żądzę. Dla zabawy szarpał za moje sutki. Skrzywiłam się i spróbowałam uciec przed jego dotykiem. – Drażliwe? – wyszeptał mi do ucha. Kiedy nie odpowiedziałam, uszczypnął je odrobinę mocniej i z wrażenia krzyknęłam. – Odpowiadaj – upomniał mnie chłodnym tonem. – Tak, panie – załkałam. W nocy z każdą godziną wściekałam się na niego coraz bardziej. Byłam pewna, że kiedy wreszcie po mnie przyjdzie, powiem mu, co o nim myślę. Oczywiście łatwo być odważną, gdy człowiek wywołujący trwogę nie szczypie twoich obolałych sutków. – Dobrze, Kotku – powiedział. Położył ciepłe dłonie na sztywnych guziczkach, a potem zaczął masować, jednocześnie ugniatając piersi. Jęknęłam głośno. Głowa opadła mi na bok, gdy dotknął mnie dokładnie tam, gdzie najbardziej tego potrzebowałam. Chciałam, by to uczucie nigdy się nie skończyło. Jego uda stykały się z brzegiem stołu niedaleko czubka mojej głowy, gdy pochylał się, schodząc dłońmi coraz niżej, z piersi na żebra, a potem na zaskakująco obolałe biodra. Masował mnie delikatnie i nie mogłam powstrzymać się przed wydawaniem odgłosów rozkoszy, poddając się jego pewnym dłoniom i czystemu, męskiemu zapachowi emanującemu z jego ciała. Pomyślałam o Felipem. Przypomniałam sobie, jak wsunął penisa między moje wargi i jak chętnie go przyjęłam, myśląc, że to Caleb. Nieświadomie wiłam się pod wpływem dotyku Caleba; moje ciało mówiło mu to, czego nie
wyraziłabym słowami. Potrzebowałam szczytowania. Westchnął głośno i już wiedziałam, że pragnie mnie tak samo mocno jak ja jego. Przegoniłam z myśli wspomnienie tego, co powiedział mi, gdy chciałam mu oddać nie tylko swoje ciało, ale też serce. Co sobie myślałaś? Że jak podetkniesz mi pod nos swoją cipkę, cokolwiek się zmieni? Wzdrygnęłam się pod wpływem widma tych słów i łzy napłynęły mi do oczu. Cieszyłam się, że są schowane pod opaską. Nagle nie byłam już pewna, czy chcę, by nadal mnie dotykał – ale jaki miałam wybór? Propozycja Felipego wydawała się zbyt drastyczna. Zdałam sobie wtedy sprawę, że miałam jeden wybór: nie pozwolić, żeby zrobił mi jakąkolwiek krzywdę; nie tam, gdzie miało to prawdziwe znaczenie. Serce mnie zabolało z powodów, o których nie chciałam myśleć. Naprawdę uważałam, że moje wyznanie powinno było coś zmienić. Nadal użalałam się nad sobą, kiedy Caleb przywrócił mnie do rzeczywistości, przeciągając palcem po nabrzmiałej cipce. Szarpnęłam więzy. – Tutaj też jesteś drażliwa? – zapytał ponuro i przypuścił spodziewany atak na moją łechtaczkę. W odpowiedzi jęknęłam smutno i kiwnęłam głową. – Och, biedny Kotek. Chciałabyś, żebym pozwolił ci teraz dojść? – Łzy ciekły mi z oczu i natychmiast wsiąkały w opaskę. Znowu skinęłam. Głos Caleba przybierał coraz wyraźniej złowrogi ton; podobało mu się to, a ja z kolei dziwnie cierpiałam. Caleb zmienił pozycję i podszedł do stołu z prawej strony, żeby wygodniej mnie pieścić. – Chcę usłyszeć, jak błagasz – powiedział i wyciągnął knebel z moich ust. Ruszyłam szczęką, próbując na nowo przyzwyczaić się do tej swobody, ale czułam się dziwnie. – Błagaj – rozkazał Caleb. Serce waliło mi w piersi pod wpływem jego dotyku, łaskocząca fala ciepła zbliżającego się orgazmu rozpłynęła się po moim ciele. Jeśli i tym razem skończyłoby się na niczym, umarłabym. Nie miałam co do tego wątpliwości. – Błagam – szepnęłam, a mój głos brzmiał obco i nie udało mi się zachować beznamiętnego tonu. Chociaż bardzo urocze było to twoje miłosne wyznanie. Orgazm przetoczył się przeze mnie z siłą, jakiej nawet Caleb się chyba nie spodziewał. Krzyczałam ile tchu w płucach, a ciało wygięłam na tyle, na ile pozwalały więzy. Każdy skrawek mnie łaskotał, pulsował i piekł. Uda zaczęły mi się trząść, a serce wybijało dziki rytm, który czułam w piersi, uszach i łechtaczce. Nagromadzone napięcie spływało ze mnie falami, a wraz z nimi wspomnienia: moje dawne życie, spotkanie Caleba, próba ucieczki, życzliwość Caleba, gdy po raz pierwszy wziął mnie w ramiona, jego uśmiech, ręce, zapach, pocałunek, klapsy, tortury, moje wyznanie miłości, jego reakcja... jego reakcja... jego pieprzona okrutna reakcja. Kiedy najlepsze i najgorsze już minęło, moje biodra opadły na stół z mokrym plaśnięciem i leżałam tak, płacząc pod wpływem różnych, czasem przeciwstawnych emocji. – Wow – szepnął. Byłam też zmęczona. Nie spałam całą noc. Caleb nic nie mówił i cieszyło mnie to. Ja również nie miałam mu nic do powiedzenia. Chociaż liczyłam na koniec tortur na jakiś czas, żebym mogła wreszcie się przespać – sama. Zaczynałam już odpływać, podczas gdy on zajął się uwalnianiem moich nóg. Trochę dziwnie było czuć się tak śpiącą i nasyconą, a jednocześnie rozedrganą i zaniepokojoną z powodu uwolnienia. Dłonie Caleba spoczęły na moich żebrach i od razu zniknęło całe zaspanie – za to lęk się nasilił. – Jak się mają twoje żebra? – zapytał z odrobiną troski.
– Trochę pobolewają – odpowiedziałam tak cicho, że sama ledwo siebie słyszałam. – Bardzo? – Caleb wydawał się szczerze przejęty. Nienawidziłam go, gdy zachowywał się w ten sposób. Wolałabym, żeby zawsze był skurwysynem. Przynajmniej wtedy mogłabym wybaczyć mu wszystko, co mi zrobił. Zamiast tego kilka razy zachowywał się jak człowiek, co było gorsze, bo skoro znał różnicę między życzliwością a okrucieństwem, dokonywał świadomych wyborów. Pokręciłam głową. Odpiął wreszcie także kajdanki, a ja od razu spróbowałam usiąść. Wcale nie chodziło w tym o pokazanie uporu – po prostu wydało mi się to naturalne. Biodra miałam niesamowicie sztywne i obolałe. Skorzystałam z niezdarnej pomocy Caleba, żeby wyciągnąć nogi ze strzemion. Po tak wielu godzinach w rozkroku nie potrafiłam już ich złączyć. Posiedziałam chwilę z nogami zwisającymi ze stołu, zakrywając piersi rękami. Miałam nadzieję, że opaska zostanie i nie będę musiała patrzeć Calebowi w oczy. Stanął przede mną. Nasze ciała nie dotykały się, ale i tak czułam go wszędzie. Potem ciepło jego palców przesunęło się po moim policzku i wtedy zapiekło mnie coś w piersi. Caleb powoli ściągnął opaskę, a ja przetarłam zapuchnięte powieki, podczas gdy oczy przyzwyczajały się do światła. Caleb wyglądał cudownie, jak zwykle, chociaż na twarzy nie dostrzegałam typowego uśmiechu – jedynie poważny grymas. Zdałam sobie sprawę, że muszę wyglądać potwornie z rozczochranymi włosami i obrzmiałą twarzą. Tymczasem Caleb stał przede mną piekielnie seksowny. Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Właściwie to rzadko kiedy mogłam to zrobić. Skupiłam się na jego lekkiej, zapinanej na guziki koszuli, spodniach khaki i zwykłych butach. Skupiłam się na jego dużych dłoniach, gdy podniosły się i zaczęły masować moje uda. Wydałam zduszony jęk, ale on nie zwrócił na to uwagi. – Jesteś głodna? – zapytał ponurym tonem. Kiwnęłam głową, ze spuszczonym wzrokiem, a Caleb wymierzył mi głośny klaps w udo. Ledwo się powstrzymałam, żeby go nie odepchnąć. Na mojej twarzy rozlał się rumieniec gniewu, ale udało mi się opanować. – Tak, panie – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – Jestem głodna. – Dobrze – odparł zupełnie poważnie. – Możesz teraz klęknąć i wziąć do ust mojego kutasa. Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem przez chwilę, czekając, aż powie coś więcej – chociaż nie wiedziałam, czego się właściwie spodziewałam. Co dziwne, im dłużej na niego patrzyłam, tym lepiej zdawałam sobie sprawę, że robię to bez jego pozwolenia. Poczułam też, co często mi się zdarzało, że Caleb czyta mi w myślach. Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam szybko wzrok w nadziei, że nie wyczytał z niego zbyt wiele. Kątem oka zobaczyłam, jak jego dłonie powoli sięgają do rozporka. Świadomość nieuchronnej zguby skłoniła mnie do reakcji i odruchowo położyłam rękę na jego ręce. – Nie czeka mnie chłosta, prawda? – Nie podnosiłam wzroku. Palce mi drżały. Jeśli wcześniej się na to nie zdecydował, zapewne teraz sama mu podpowiedziałam takie wyjście. Głupia, głupia, głupia. – A chciałabyś? – zapytał. Pokręciłam gwałtownie głową. Nie, nie chciałam. – W takim razie zabieraj łapy. Nie pozwoliłem ci mnie dotykać. – Wycofałam się i czekałam, aż znowu coś powie. – Dobrze. A teraz na kolana i z rękami przy sobie. Nie możesz mnie dotykać. Przełknęłam głośno ślinę i zebrałam siły do wykonania polecenia. Unikając jego wzroku, spróbowałam opuścić się na podłogę na trzęsących się nogach. Niestety kolana się pode mną ugięły; na
szczęście Caleb mnie podtrzymał. Omal nie złapałam go dla równowagi, jednak w ostatniej chwili opanowałam odruch i wisiałam w jego ramionach jak kukiełka, dopóki nie postawił mnie na podłodze. – Dziękuję – szepnęłam. – Wiesz co, Kotku? – zaczął. – Myślę, że jednak cię wychłostam. Zapytaj, dlaczego. Oczy zaszły mgłą świeżych łez, kiedy spojrzałam na niego. – Dlaczego? Uśmiechnął się i pokręcił głową, a potem złapał mnie za kark i pociągnął za włosy na tyle mocno, by jasno dać mi do zrozumienia, że mam przechlapane. – A choćby za to, że odzywasz się nieproszona, dotykasz bez pozwolenia, patrzysz w oczy, a przede wszystkim za to, jak nieustannie zapominasz prawidłowo się do mnie zwracać. – Zacisnął pięść na moich włosach. Zakwiliłam głośno zza zamkniętych ust, odruchowo opuściłam powieki. – A teraz powiedz mi, Kotku, czy zasługujesz na karę? Na to pytanie nie istniała dobra odpowiedź. Nawet cisza zostałaby uznana za kolejne przewinienie. Mój umysł pracował na najwyższych obrotach, próbując znaleźć wyjście z sytuacji, jednak było już za późno. Rozpłakałam się rzewnie, ale otworzyłam usta, żeby powiedzieć: – Jeśli tego chcesz, panie, to tak. Powieki miałam wciąż spuszczone, żeby nie patrzeć na niego bez pozwolenia. Wreszcie mnie puścił. – To dobra odpowiedź, Kotku. Później pokażę ci dokładnie, czego chcę. Tymczasem ty pokażesz mi, jak bardzo pragniesz mnie uszczęśliwić.
Siedemnaście Kazał mi – nagiej, zapłakanej, ze śladami jego nasienia na brodzie i szyi, na trzęsących się nogach – wyjść z podziemi i wkroczyć do cywilizowanego świata reszty posiadłości. Zawahałam się dość wyraźnie na szczycie schodów, kiedy usłyszałam odgłosy czyjejś rozmowy. Caleb popchnął mnie, ale ja tylko pochyliłam się do tyłu i spróbowałam się cofnąć. Wtedy on, przytrzymując mnie jedną ręką, wymierzył głośnego, mocnego klapsa na delikatnej skórze pośladków, a ja bezwiednie krzyknęłam i wypadłam przez próg. Sześć par oczu zwróciło się ku mnie jednocześnie. Wyrażały połączenie zaskoczenia i rozbawienia. Silne pragnienie ucieczki przetoczyło się przez moje ciało, lecz Caleb przytrzymał mnie okrutnie za włosy. Kiedy zostałam zmuszona do klęknięcia, natychmiast złapałam go za nogawkę spodni i schowałam się. – I nagle dzień stał się ciekawszy – powiedział nieznajomy głos z południowym akcentem. Jego komentarz wywołał powszechną wesołość. – Przepraszam – odparł Caleb. – Jeszcze nie jest w pełni wytresowana. Strach nie pozwalał mi się wściekać. Powyżej mojej głowy przy stole siedziała grupka mężczyzn i kobiet. Najwyraźniej nie przejmowali się człowiekiem prowadzącym nagą i zapłakaną dziewczynę. Nie przychodziła mi do głowy żadna bardziej przerażająca scena. Kiedy śmiech ucichł, odezwał się tym razem znajomy głos. – Zjecie z nami śniadanie? To Felipe. Nigdy nie pomyliłabym tej silnej, pewnej modulacji jego głosu, a oprócz tego oczywiście miał jeszcze hiszpański akcent. Serce biło mi jak oszalałe. Co jeśli powiedział Calebowi o wydarzeniach z zeszłej nocy? Co jeśli to był test i to ja powinnam wszystko opowiedzieć? – Nie, nie teraz. Może dołączymy do was przy obiedzie. Potrzebuję chwili, żeby przygotować dziewczynę. Wreszcie przestał trzymać mnie za włosy. Nie próbowałam się ruszać, schowana za jego nogami poczułam się dziwnie bezpieczna. – Oczywiście – stwierdził Felipe. – Celia ci w tym pomoże. Caleb zmusił mnie do pokonania reszty drogi do pokoju na kolanach, podczas gdy inni patrzyli i komentowali, że wyraźnie widać po mnie brak doświadczenia i jak miło byłoby dorwać się do mojej seksownej pupy. Rumieniec rozlał się na całe moje ciało, ale trzymałam głowę nisko i skupiałam się wyłącznie na odejściu jak najdalej stąd. Nie opuszczały mnie też obawy o to, co się mogło ze mną stać za chwilę. Zdałam sobie sprawę, że najbardziej na świecie pragnęłabym, żeby Caleb zabrał mnie na górę, umył,
nakarmił i przytulił, szepcząc do ucha kojące słowa. Chciałam, żeby przypomniał mi, że nigdy nie pozwoli mnie skrzywdzić. Kiedy jednak minęliśmy drzwi do mojego pokoju, ten scenariusz wydawał się coraz mniej prawdopodobny. Wreszcie wyszliśmy za róg i moje kolana doznały ulgi, gdyż trafiliśmy do małej, wyłożonej dywanem wnęki. Caleb stanął przede mną i otworzył duże, drewniane drzwi. Z nieznanego mi powodu zawahałam się na chwilę, lecz potem przekroczyłam próg. Pokój nie wyglądał tak, jak bym się tego spodziewała. Gdybym miała wyobrazić sobie pokój, który Caleb uważałby za swoją przestrzeń, właśnie tak by wyglądał. Wydawał się przesiąknięty jego złowieszczym gustem. Na podłodze leżał dywan w kolorze głębokiego burgunda. Był tak ciemny, że niemal czarny. Wysokie łóżko przykryte było najczarniejszą z czarnych narzut, a spod niej wystawały szkarłatne poduszki i prześcieradło. Wezgłowie, duże, wysokie i prostokątne, również miało czarny kolor. W ten sposób całość zyskiwała wyraźnie męski ton. Na środku zamontowano dwa grube metalowe kółka. Usłyszałam odgłos zamykanych drzwi i pokój zalała ciemność. Przełknęłam głośno ślinę. Usłyszałam ciche pyknięcie i zapaliła się lampka przy łóżku, dając nikłe światło. Bałam się ruszyć czy wydać jakikolwiek dźwięk, chociaż miałam ogromną chęć, by odwrócić się i spojrzeć na Caleba. Gapiłam się w przestrzeń przed sobą i zobaczyłam swego rodzaju ławkę obitą skórą. W zasięgu mojego wzroku nie znajdował się żaden telewizor czy wieża stereo, ale za to były książki. Dostrzegłam je na regale stojącym w kącie, ich grzbiety sugerowały wielokrotne czytanie. Nagle zapragnęłam poznać ich tytuły. Ciekawiło mnie, co Caleb czyta, co sprawia mu przyjemność. W pokoju stał jeszcze jeden dziwny mebel, ustawiony przed gładkimi zasłonami. Jedno spojrzenie wystarczyło, żebym zrozumiała, że lepiej nie zastanawiać się nad jego przeznaczeniem. Mebel tworzył dużą literę X, a na szczycie każdego kąta przytwierdzone były te same metalowe obręcze, które widziałam przy wezgłowiu. Mimowolnie zadrżałam. – Przyniosłaś mi wstyd. Cała się spięłam na dźwięk jego zagniewanego głosu. – Przepraszam, panie – wyszeptałam cicho. Rozpaczliwie walczyłam sama ze sobą, żeby pozostać zupełnie nieruchomą. W Calebie widziałam drapieżnika, który atakuje tylko ofiarę będącą w ruchu. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk rozpinanego paska, a potem świst, jaki towarzyszył wyciąganiu go ze spodni. Zaczęłam się trząść. – Teraz nauczysz się, czego od ciebie wymagam, Kotku. Wszystko we mnie wołało, żeby uciekać, ale gdzieś z tyłu głowy cichy głosik szeptał, że nie ma dokąd i zostało mi tylko posłuszeństwo. Jedynie posłuszeństwo go uszczęśliwi. Kiwnęłam mimowolnie głową. Nic więcej nie mówił. Po prostu popchnął moją głowę i przycisnął ją do podłogi, a potem smagnął mnie kilkukrotnie paskiem po pośladkach. Przy pierwszym razie zacisnęłam szczęki i wsunęłam dłonie pod kolana, żeby powstrzymać je przed próbą złapania paska. Przy drugim i trzecim zaczęłam się kołysać i płakać w dywan. Przy czwartym chciałam ochronić dłońmi pośladki, pod palcami wyczułam popuchnięte ślady. Przy piątym, szóstym i siódmym Caleb przytrzymał mi ręce na dole pleców. Przy ósmym i dziewiątym krzyczałam i dyszałam. Zawahał się na chwilę, wystarczająco długą, żebym zaczęła go przepraszać i obiecywać poprawę.
Potem dostałam jeszcze kilka razów i Caleb wreszcie wydawał się usatysfakcjonowany. Puścił mnie, ale wiedziałam, że nie powinnam słuchać instynktu i podnosić się. Złapałam się za nadgarstki i przytrzymałam je w tym samym miejscu, w którym on je wcześniej umieścił. Usłyszałam jego cichy śmiech, którego nie zagłuszyły moje jęki i kwilenie, po czym z jakiegoś powodu nieco się rozluźniłam. – Grzeczny Kotek – powiedział, a ja westchnęłam głośno z ulgi. Opadł na jedno kolano i pociągnął mocno za włosy. Nadal płakałam i walczyłam z chęcią pocierania pośladków, gdy wreszcie na dobre zadomowił się w nich ból po chłoście, parzący i szczypiący. – Cierpisz? – zapytał. – Tak, panie – załkałam żałośnie. – Zapamiętasz to uczucie? Znowu udało mi się wydusić odpowiedź mimo szlochu. – Tak, panie. Wstał, podnosząc mnie przy tym za włosy. Wygięłam plecy i poddałam się chęci pomasowania obolałych pośladków. W ten sposób tylko pogorszyłam sprawę. Caleb złapał mnie za nadgarstki i przycisnął je z powrotem do pleców. – Nie ruszaj się! – warknął. Instynktownie przycisnęłam czoło do jego koszulki. Spróbowałam wyprostować nogi. Ciepło jego piersi tuż przy mojej twarzy zadziałało na mnie w znajomy już sposób. Dlaczego zawsze pachniesz tak dobrze? Po chwili ból stał się mniej istotny niż myśli o dotyku materiału jego ubrań na moim nagim ciele. Stałam nieruchomo, ale nie potrafiłam się od niego odsunąć. Puścił nadgarstki, a ja wtedy natychmiast objęłam go w pasie. Był twardy i miękki, i silny, a do tego pachniał jak wszystko, co pragnęłam mieć blisko siebie. Spiął się w moich objęciach i szybko położył mi ręce na ramionach, żeby je odepchnąć. Spojrzałam na niego i zauważyłam gniew i dezorientację w jego oczach, ale nie obchodziło mnie to. Rafiq jechał po mnie i nie wiedziałam, czy Caleb mnie przed nim obroni. Nie mogłam go o to zapytać, nie wydając przy tym Felipego, lecz nie potrafiłam też zignorować targających mną emocji. Być może powodem było zmęczenie po całonocnych torturach, a może to wina władzy, jaką niezaprzeczalnie nade mną posiadał, jednak bez względu na przyczynę, rozpaczliwie pragnęłam go pocałować. Stanęłam na palcach i zbliżyłam swoje usta do jego ust, błagając go wzrokiem, żeby mi pomógł. Jeśli zszokowało go to, nie dał nic po sobie poznać – po prostu pozostał nieruchomy, kiedy wreszcie moje drżące wargi osiągnęły swój cel. Dłonie Caleba zacisnęły się mocniej na moich ramionach, kiedy przejechałam językiem po jego dolnej wardze, zachęcając go do odwzajemnienia pocałunku. Posłuchał mnie, a ja omal nie rozpłakałam się, czując jego smak. Wreszcie się rozluźnił i pochylił minimalnie głowę. Wbiłam się głębiej w jego usta, drżąc z żądzy bycia dotykaną przez niego. Podniósł rękę i złapał mnie za kark, całując z pasją, jaką znałam z poprzedniego ranka. Nie zdołałam zatrzymać jęku, który wydostał się spomiędzy moich ust. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś takiego. Nigdy nie chciałam jednocześnie śmiać się i płakać, i pieprzyć, i pożreć drugiego człowieka w całości – by zjednoczyć się z nim i wreszcie doznać ukojenia. Chwyciłam jego twarz w dłonie i całowałam zapalczywie. Mojemu głośnemu dyszeniu towarzyszyło jego, lecz cichsze. Raz za
razem odnajdowałam jego usta. Objęłam go nogą, próbując wspiąć się na niego, gdy się wyprostował. Nagle przestał mnie całować i pchnął na podłogę. Wpatrywałam się w niego, z duszą obnażoną, leżącą mu u stóp. Miał przyśpieszony oddech, ale przemówił spokojnie. – To był ostatni raz, kiedy zrobiłaś coś bez pozwolenia. I ostatni raz, kiedy się całowaliśmy. Mam nadzieję, że ci się podobało. Mimo zamglonego przez łzy wzroku dostrzegłam w oczach Caleba cień bólu. Uznałam, że wmawia mi to złamane serce, próbując odzyskać choć strzępy godności. – Proszę, Caleb! – łkałam głośno. – Nie rób tego! Zabierz mnie stąd. Wyjedźmy razem! Spoliczkował mnie. Nie brutalnie, ale bolało, a palący rumieniec zaskoczenia oblał moją twarz i szyję. Przyłożyłam dłoń do twarzy. Okazała się gorąca. Kiedy pierwszy szok minął, zdałam sobie sprawę, że czuję ból po uderzeniu w piersi. Niby nie powinno tam boleć, a jednak cierpiałam bardziej, niż wydawało mi się to możliwe. W oczach Caleba dostrzegłam nigdy wcześniej nie widziany szok. Odwrócił się do mnie plecami i wyszedł za drzwi do innego pomieszczenia. Usłyszałam odgłos płynącej wody, a potem Caleb wrócił. – Umyj się i czekaj na Celię – warknął i opuścił pokój. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, nie wstrzymywałam już płaczu. * * Półtorej godziny później siedziałam na brzegu wanny, podczas gdy Celia delikatnie czesała mi włosy i starała się mnie uspokoić. – Przykro mi, Kotku – wyszeptała. Załkałam jeszcze głośniej, ale kiwnęłam głową. Szczerze mówiąc, moje łzy nie miały zbyt wiele wspólnego z Celią ani z tym, że chwilę wcześniej wydepilowała mi woskiem całe ciało, omijając jedynie wąski pasek na wzgórku łonowym. Chociaż tego bólu długo nie zapomnę, przede wszystkim cierpiałam dlatego, że nie potrafiłam przestać myśleć o Calebie. Nie obchodziłam go zupełnie, a jednak i tak się w nim zakochałam. Nigdy więcej mnie nie pocałuje. Właśnie to powiedział – nigdy więcej. Zrobiłam wszystko, czego chciał, mając nadzieję, że mnie uratuje. Jednak on był lojalny wobec kogoś innego, a ja głupio wierzyłam, że uda mi się go przeciągnąć na swoją stronę. Nie mogłam się powstrzymać przed wspominaniem tamtej chwili raz za razem. Nawet wiedząc, że mój ból jest natury emocjonalnej, fizycznie również cierpiałam. – Celia? – wreszcie wydusiłam między szlochaniem a pociąganiem nosem. – Sí, mi amor? Rozmawiałam z nią po hiszpańsku. – Dlaczego on mnie tak źle traktuje? W jednej chwili się uśmiecha, by w drugiej... – Gula w gardle nie pozwalała mi przełknąć śliny, a co dopiero mówić. – Nie płacz, kochaniutka – powiedziała. Przypomniała mi tymi słowami Felipego, ale nie wspomniałam o nim. Odłożyła szczotkę i przytuliła moją głowę do swojej piersi. Bardzo brakowało mi takiej bliskości. Pogłaskała mnie po włosach i rzekła: – Myślę, że są rzeczy, których nie wiesz o swoim panu. Być może wydaje się nieprzewidywalny, lecz wywołujesz w nim żarliwe uczucia. Mój pan jest
zawsze bardzo miły, nawet gdy mnie karze, jednak nie mam pojęcia, co się dzieje w jego sercu. – Wyraźnie słyszałam ból w jej głosie. Celia kochała Felipego, choć nie wierzyła, że on odwzajemnia to uczucie. Przypomniało mi się nasze spotkanie w podziemiach i musiałam się nie zgodzić. Felipe był w niej zakochany po uszy. Wydało mi się to absurdalne, że ona o tym nie wie. Jednak to nie ja powinnam jej o tym powiedzieć. – Tyle lat razem – wyszeptała cicho – a on nigdy nie okazał mi swoich uczuć, takich czy innych. – Posłała mi smutny uśmiech. – Oczywiście poza chwilami, gdy chce mnie pieprzyć... albo patrzeć, jak ktoś inny mnie pieprzy. – Jej wyznanie mnie zszokowało. – Przykro mi – rzekłam ze współczuciem. – Och, nie martw się o to, mała. Mnie to nie przeszkadza. Zawsze przynosi mi to przyjemność, a kiedy kocha się ze mną po wszystkim – westchnęła – za każdym razem dba o to, bym nie czuła się zawstydzona, brudna ani nic z tych rzeczy. Wtedy czuję tylko, że go uszczęśliwiłam, a to przynosi szczęście także i mnie. Spojrzałam na nią i zobaczyłam w jej oczach łzy. Uśmiechnęła się i szybko je wytarła wierzchem dłoni. – Przepraszam, że byłam dla ciebie okrutna, Celio... wiesz... tamtej nocy. Jej uśmiech się poszerzył. – Przepraszam, że byłam taka bezmyślna. Nie wiedziałam, że on tak wiele dla ciebie znaczy. Nie mogłam mu odmówić, ale nie musiałam tak się obnosić ze swoją przyjemnością. Chyba obie się wtedy zarumieniłyśmy. Złapałam ją za rękę, a ona usiadła obok. – Zastanawiałaś się kiedyś nad... nad ucieczką? Nie udawała, że nie wie, o czym mówię, chociaż rozejrzała się odruchowo po pokoju z paniką w oczach. – Nigdy nie mów o takich rzeczach, Kotku. Nawet do dziewcząt takich jak ja czy ty. Doniosą na ciebie choćby po to, by patrzeć, jak zostaniesz ukarana. Ale nie, nie mogłabym zostawić Felipego. Może mnie nie kocha, ale zależy mu na mnie. Daje mi wszystko, czego tylko zapragnę. Nawet nie muszę go o nic prosić. Kocham go. Zanim pojawił się w moim życiu... nie pamiętam już, po co żyłam i co lubiłam robić. Nie ma to teraz dla mnie znaczenia. Kiwnęłam nieznacznie głową, chociaż nie bardzo rozumiałam, co ma na myśli. Otworzyły się drzwi. Razem z Celią podniosłyśmy wzrok, a na naszych twarzach malowało się poczucie winy. Caleb zawahał się i popatrzył na mnie, jakby widział mnie na wskroś, a ja spuściłam wzrok z miną zbitego psa. – Celio – powiedział po chwili – zejdź na dół. – Sí, Señor – odparła drżącym głosem i szybko wyszła. – Podejdź tutaj – rozkazał mi. Odruchowo wstałam. – Tutaj zawsze masz być na kolanach, o ile nie dostaniesz innego polecenia – upomniał. Trzęsąc się, opadłam na podłogę i ruszyłam za Calebem do sypialni. Serce waliło mi w piersi, a jego pulsowanie czułam także w kroku, gdzie świeżo wydepilowana skóra bardzo wyraźnie przypominała o mojej nagości. Czułam ucisk w żołądku na myśl o tym, co mogło się zaraz wydarzyć, a jednak czołgałam
się chętnie za Calebem z nadzieją, że tym razem będzie dla mnie milszy. Zaprowadził mnie do małego posłania, czyli kilku grubych kołder z jedwabiu położonych jedna na drugiej niedaleko łóżka. – Stań przy łóżku. Ręce trzymaj wzdłuż boków – rozkazał beznamiętnie. Niechętnie wykonałam polecenie. Na łóżku leżało kilka ubrań – niektóre z nich poznawałam, inne nie. Caleb, nie zdradzając przy tym żadnych uczuć, sięgnął po czarne prześwitujące majtki i pokazał mi, żebym je nałożyła. Zrobiłam to bez słowa, ale kiedy podniosłam nogę, straciłam równowagę i musiałam przytrzymać się Caleba, żeby nie upaść. Spiął się pod wpływem mojego dotyku, a ja natychmiast cofnęłam ręce. Czarne pończochy nie były wcale łatwiejsze do założenia. Caleb stał i przyglądał się bieliźnie, a moja skóra rozgrzewała się pod wpływem jego czujnej obserwacji. Bałam się spojrzeć mu w twarz, żeby przekonać się, czy podoba mu się ten widok. Może to nic dziwnego, że majtki przyprawiły mnie o przypływ pożądania. Świeżo wydepilowana skóra przebudziła się, gdy dotykał jej chłodny i gładki materiał. Nigdy wcześniej nie czułam się tak wdzięczna za to, że jestem kobietą. Nasze podniecenie może pozostać ukryte, podczas gdy u mężczyzn to niemożliwe. Nigdy przedtem nie miałam na sobie gorsetu, więc nie byłam przygotowana na coś tak obcisłego. Uszyty z gładkiej, czarnej skóry, kończył się tuż pod piersiami i przykrywał cały brzuch. Wydałam z siebie głośne stęknięcie, gdy Caleb ściągnął troczki jednym, gwałtownym ruchem. Zamarł na chwilę, a ja odzyskałam przytomność – i oddech. – Możesz oddychać? Kiwnęłam głową. – Tak, panie. – Dobrze. Jeśli zaczną cię boleć żebra, natychmiast mi o tym powiedz. – Tak, panie. Z przodu gorsetu przytwierdzono dziwne skórzane elementy. Szybko przekonałam się, że służą do krępowania nadgarstków. Gdy Caleb je związał, nie mogłam podnosić rąk. – W ten sposób zawsze będziesz je trzymać tam, gdzie trzeba – powiedział z nutką gniewu. Zarumieniłam się na wspomnienie bezczelnego pocałunku i skrzywiłam się, gdy przypomniałam sobie reakcję Caleba. Usłyszałam za plecami szelest, ale powstrzymałam się przed odwróceniem. – Pochyl się i rozsuń nogi – powiedział. Jednak na niego spojrzałam. Trzymał coś w ręku, lecz nie mogłam dojrzeć co. – Rób, jak ci każę! Wykonałam polecenie, mając nadzieję, że nie poczuję smagnięcia paskiem na obolałej skórze pośladków. Mimo przerażenia serce zaczęło szybciej mi bić, gdy poczułam zapach Caleba na pościeli. Łzy napłynęły mi do oczu. Omal nie wyszeptałam jego imienia, jednak wiedziałam, jak potworne miałoby to następstwa. Żałowałam, że wyznałam mu miłość. Żałowałam, że nie podeszłam do naszych relacji inaczej. Nie chcę zemsty, Caleb. Nie chcę skończyć tak jak ty i nie pozwolę, by moim życiem rządziła pieprzona chęć zemsty. Ja pragnę jedynie wolności. Pragnę być wolna, Caleb. Nie chcę zostać czyjąś dziwką... nawet twoją. Ból serca przerodził się w panikę, kiedy palce Caleba rozsunęły moje pośladki. Zamarłam, próbując
myślami odgonić go od tego miejsca. Jeden z palców badał wejście do odbytu, podczas gdy pozostałe przytrzymywały majtki na boku. Nie mogłam go powstrzymać. – Rozluźnij się – powiedział. Wsunął do środka najwyraźniej nasmarowany lubrykantem palec. Nie mogłam wydać nawet jednego dźwięku, lecz w głębi duszy wrzeszczałam jak opętana. Palec wędrował do środka i wracał na zewnątrz, do środka i na zewnątrz. Nawet tak przerażona i zaniepokojona pod wpływem tych doznań poczułam rodzące się podniecenie. Moje majtki, już mokre, przykleiły się do gładkiej skóry, zachęcając do wicia się pod palcami Caleba. Znajdowały się tak blisko łechtaczki... tak blisko. – Dobrze ci, Kotku? – szepnął ochryple. Spięłam się i byłam pewna, że poczuł to. Wbił palec głębiej, aż w końcu poczułam napięcie w brzuchu i głośno jęknęłam. Przytrzymał palec w miejscu, wyciskając ze mnie zarówno łzy upokorzenia, jak i pożądliwe jęki. – Tak. Tak, panie – załkałam. Powoli się wycofał. Opuściłam pośladki i znowu zapach Caleba nasycił moje zmysły. Po raz setny zaczęłam zastanawiać się, dlaczego tak bardzo go pragnę, skoro jest takim wyrachowanym sukinsynem. Kiedy ja walczyłam o oddech, Caleb szykował się do drugiego ataku, wbijając we mnie palec z jeszcze większą ilością lubrykanta. Próbował włożyć we mnie coś innego, coś nieznanego. – Co robisz? – krzyknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. – Rozluźnij się. Zbyt zszokowana, by więcej mówić, skupiłam się na poddaniu się jego woli. Powoli nieznajomy obiekt wszedł do środka; poczułam się pełna, prawie boleśnie i przy tym niezwykle podniecająco. Czułam to coś w brzuchu oraz, co dziwne, czułam też, jak napiera na ścianki mojej pochwy. Nie ruszałam się, za to dyszałam i jęczałam, próbując jednocześnie zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Ciepłe ciało Caleba przylgnęło do moich pleców. Jego gorące usta ssały płatek mojego ucha. Poczułam silne skurcze mięśni i wypływającą wilgoć. – Nawet nie próbuj pozbyć się tej zatyczki, inaczej zbiję cię do krwi. Powiedziawszy te słowa, pchnął mnie swoim wzwiedzionym penisem, poruszając włożoną do odbytu zatyczką. Jęknęłam. – Tak, panie – szepnęłam. W moim głosie kryło się błaganie o więcej dotyku. Caleb odsunął się, jego lewa dłoń spoczęła między moimi łopatkami, a biodra wciąż stykały się z moimi. Westchnęłam, gdy ściągnął mi majtki, odsłaniając tyłek. Wsunął rękę między nasze ciała, by przejechać palcami między jednym a drugim pośladkiem. Wypięłam się mocniej, by zachęcić go do dotknięcia mojej nabrzmiałej łechtaczki i błagając o orgazm. Nie zajęło mu to wiele czasu. Masował delikatnie moje najwrażliwsze rejony palcami, a nasadą dłoni poruszał zatyczką. Doszłam w ciągu kilku chwil, mocno, czując fale szczytowania na całym ciele. Po wszystkim Caleb położył mnie na posłaniu i kazał spać.
Osiemnaście Otworzyłam oczy i patrzyłam w półmrok panujący w pomieszczeniu, nie chcąc się ruszać, na wypadek gdyby Caleb planował torturować mnie dalej tuż po moim przebudzeniu. Niezbyt wygodnie mi się spało. Nadgarstki miałam przypięte do ciasno związanego gorsetu. Trudno było w ten sposób oddychać czy podnieść ręce więcej niż kilka centymetrów. Oprócz tego Caleb kazał mi spać na podłodze – położył na niej złożoną kołdrę, ale takie posłanie nie dorównywało komfortem prawdziwemu łóżku. Wróciłam myślami do poranka. Po tym, jak Caleb w brutalny sposób wykorzystał moje usta – co dziwne, sprawiło to, że pragnęłam go i nienawidziłam jednocześnie – zabrakło pocieszenia, którego dotychczas mi w takich chwilach nie odmawiał: czułości. Musiałam przyznać, że naprawdę poczułam się zraniona. Chociaż już wcześniej robił ze mną potworne rzeczy, nigdy nie pozwolił, bym poczuła się jak tania dziwka. Nawet na początku, kiedy bardziej przypominał wyrachowanego drania, udawało mu się po wszystkim przegonić mój strach i niepokój. Obawiałam się, że te dni bezpowrotnie minęły, kiedy wyznałam mu miłość. Odgrywanie w myślach tego dnia raz po raz nie pomagało mi się rozbudzić, ale spać też już nie mogłam. Nie tylko przespałam większość dnia, lecz także żołądek domagał się czegoś do jedzenia. Wtedy, jak na zawołanie, otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Caleb. Na widok smokingu serce mi przyśpieszyło. Jego przepiękne gęste włosy, często pozostające w nieładzie, teraz zostały spięte z tyłu głowy. Intensywne, błękitne spojrzenie zdawało się jednocześnie bolesne jak uderzenie w brzuch oraz przyjemne jak pełna pożądania pieszczota. Caleb wydawał się niezwykle spokojny, gdy zbliżył się do posłania. Nie zapomniałam zasad zachowania i spuściłam wzrok. Klęknął obok. Wypuściłam powietrze, choć nie wiedziałam, że je wstrzymuję, kiedy wyciągnął rękę i pogłaskał mnie po twarzy długimi, gładkimi palcami. Złapał za brodę i poczułam mrowienie na całym ciele. Mimowolnie zadrżałam. Caleb pociągnął moją głowę do góry i nie mogłam już się oprzeć spojrzeniu mu w oczy. – Dobrze spałaś, Kotku? – zapytał cicho, a ja poczułam ból. – Tak, panie – szepnęłam. – Świetnie. Teraz czas zaprowadzić cię na dół i przedstawić reszcie gości. Ścisnęło mnie w żołądku, chociaż chyba bardziej z głodu niż niepokoju. Nie odezwałam się ani nie opierałam, kiedy Caleb pomógł mi wstać. Gdy stanęłam blisko niego, raz jeszcze owionął mnie jego zapach. Na chwilę mimowolnie zamknęłam oczy i zaczęłam wyobrażać sobie zupełnie odmienną sytuację – w której mogłabym po prostu być sobą, a Caleb by mnie taką uwielbiał. Poprawił mi włosy, rozczesując nieład powstały w trakcie nocy, a potem odsunął je na plecy. – Proszę – powiedział bardziej do siebie niż do mnie. – Teraz wygląda to znacznie lepiej.
Zapadła między nami niezręczna cisza. Cały czas skupiałam wzrok na świeżo wyprasowanej koszuli. Caleb westchnął, a ja pomyślałam, że tak brzmi człowiek zbierający odwagę przed trudnym zadaniem. Wiedziałam, że to musi mieć jakiś związek z Rafiqiem, jednak nie mogłam zapytać. Nie byłam jeszcze gotowa zaakceptować swojego losu. Musiałam trwać przy nadziei, że Caleb, którego pokochałam, wciąż krył się gdzieś w mężczyźnie stojącym przede mną. Nic prócz nadziei mi już nie zostało. Bez zbędnych ceregieli obrócił mnie i zgarnął włosy, a potem przewiesił przez lewe ramię. Cała zadrżałam. Usłyszałam, jak wyjmuje coś z kieszeni. Spięłam się, czując gładki, skórzany pasek na szyi. – To nie ta sama obroża, którą już kiedyś nosiłaś. Ta podoba mi się o wiele bardziej. Jest bardziej miękka i nie powinna cię uwierać – wyszeptał. Gdybym miała wolne ręce, być może podniosłabym je, by dotknąć metalowego kółka przytwierdzonego z przodu. Niestety nie mogłam – miałam związane ręce, dosłownie i w przenośni. – Chcę, żebyś wiedziała – stwierdził beznamiętnym tonem – że na dole czeka na nas bardzo dużo ludzi. Są to ważni dla mnie znajomi. Oczekuję od ciebie odpowiedniego zachowania. Wykonuj moje polecenia i nie podnoś wzroku, a wieczór powinien przynieść nam obojgu przyjemność. Zrozumiano? Przełknęłam głośno ślinę i wydusiłam z siebie ciche: – Tak, panie. – A teraz stań przodem do mnie – rozkazał. – Mam takie małe coś, co dodatkowo wymusi na tobie posłuszeństwo. Gdy się odwróciłam, mimowolnie spojrzałam mu w oczy. Przyciągnął mnie blisko do siebie, przytrzymując ręką na dole pleców, a drugą łapiąc za wystającą zza gorsetu pierś. Objął ustami mój sutek i zaczął ssać. Nie mogłam się powstrzymać przed głośnym westchnięciem. Byłam mokra, jednak czułość Caleba szybko się skończyła. Gdy tylko jego wargi puściły sutek, chwyciło je mocno coś innego. Omdlewałam z uniesienia, a on powtórzył wszystko z drugim sutkiem i cofnął się, żeby podziwiać swoje dzieło. Spojrzałam na swoje piersi i przez mgłę łez dojrzałam delikatne klamry na ich szczytach. Łączył je cienki, złoty łańcuch, którego drugi koniec trzymał Caleb. Rozmyślając nad swoim położeniem, nie mogłam się powstrzymać i posłałam Calebowi błagalne spojrzenie. Pociągnął lekko za łańcuch, jakby chciał powiedzieć, że prośby nic nie dadzą. Zamarłam, a z piersi do brzucha i dalej między nogi spłynęło wrażenie bólu i podniecenia. Zatyczka w odbycie poruszyła się, potęgując to uczucie. W połowie drogi nieprzyjemne doznanie przeobraziło się w pulsowanie, coś bliskiego przyjemności. Byłam jak kukiełka; gdy Caleb przestał ciągnąć, rozluźniłam się. – Rozumiesz zasady posłuszeństwa? – zapytał Caleb, a potem ciągnął dalej, nie czekając na moją odpowiedź: – Czeka cię swego rodzaju sprawdzian, Kotku. Nie rozczaruj mnie. – Odwrócił się do mnie tyłem. – Idź za mną po lewej stronie, nie podnoś wzroku, a nie powinno być potrzeby testowania wrażliwości twoich sutków. – Tak, panie – odparłam, nie potrafiąc opanować drżenia głosu. Łzy zrosiły moje rzęsy, a ciało dygotało, ale ruszyłam za Calebem zgodnie z instrukcjami. Bardziej paradowaliśmy, niż szliśmy. Cichy pomruk docierał do szczytu schodów. Blask świec ze znajdującego się na dole pomieszczenia odbijał się od marmurowych podłóg, oświetlając nasze zejście. Ciepło jego barwy, razem z troską, z jaką Caleb trzymał łączący nas łańcuszek, uspokoiło trochę moje trzęsące się ciało.
U podnóża schodów przywitał go Felipe. – Miło, że do nas dołączasz, przyjacielu. Widzę, że zabrałeś ze sobą uroczego Kotka. Wszyscy nie możemy się już doczekać, żeby ją zobaczyć. – Witaj, Felipe – odparł Caleb, a ja zauważyłam, że jest niezadowolony. Nasze spojrzenia spotkały się nad ramieniem Caleba, ale Felipe nie zwrócił uwagi na moje nieposłuszeństwo. Wręcz przeciwnie, mrugnął do mnie. Po raz kolejny robiliśmy coś za plecami mojego pana. – Powinieneś wiedzieć, że chłopak jest tutaj z panem B. i wystąpi jako część wieczornej rozrywki – dodał Felipe szeptem wystarczająco głośnym, żebym go usłyszała. Mówił tonem zabarwionym drwiną, jakby stroił sobie żarty z Caleba. Nie podobało mi się to. – A to ciekawe – odparł mój pan, krótko i zwięźle. Uniósł głowę i rozejrzał się po niewielkiej grupie gości. Instynktownie również się rozejrzałam i natychmiast poczułam rozdzierający ból ciągniętych za łańcuszek sutków. – Nie podnoś wzroku – upomniał mnie Caleb przez ramię głosem pełnym nieskrywanego gniewu. – Tak, panie – powiedziałam drżącym szeptem. Chciałam wrzeszczeć z bólu, jaki cierpiały moje torturowane sutki, lecz napięcie zelżało i mogłam głośno odetchnąć. Caleb wyminął Felipego, a ja ruszyłam jego śladem, bojąc się przeklętego łańcuszka. Zeszliśmy z marmurowych schodów na miękki dywan, bardzo przyjemny dla moich odzianych jedynie w pończochy stóp. – No patrzcie, patrzcie – powiedział mężczyzna z południowym akcentem, a potem zagwizdał. – Piękna. Chętnie zabrałbym ją na jazdę próbną, zwłaszcza jeśli jest choć w połowie tak dobra jak ten, którego Felipe dał do przetestowania mojej żonie. Mężczyzna przesunął się, żeby pokazać coś Calebowi. Odważyłam się podnieść nieco wzrok, wciąż trzymając spuszczoną głowę. Kątem oka zobaczyłam chłopca na kolanach; mógłby być moim rówieśnikiem, a do tego nie widziałam jeszcze nikogo o tak delikatnej męskiej urodzie. Odniosłam też wrażenie, że skądś go znam. Podniósł ciemnobłękitne oczy zaledwie na chwilę, ale to wystarczyło, żeby nasze spojrzenia się spotkały. Zabrakło mi tchu w piersi. – Dzieciak! – krzyknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Palący ból sutków szybko przyćmił zaskoczenie. – Patrz na podłogę, Kotku – warknął Caleb. Powoli wykonałam polecenie. Wiedziałam, że Dzieciak został pojmany, ale nie widziałam go od czasu naszej pierwszej nocy w posiadłości. Zastanawiałam się, co się z nim działo przez cały ten okres. Miał dłuższe włosy i szczuplejsze ciało, a jego zachowanie zdradzało dobre wyszkolenie. Mimo wszystko wyglądał na zdrowego – może nawet szczęśliwego. Nie wiedziałam, co czuję na jego widok. Dzieciak przypominał mi to, co się stało ze mną, gdy trafiłam w ręce gangu. Starałam się skupić na tym, że to właśnie on nie pozwolił kolegom pobić mnie na śmierć. Caleb znowu pociągnął za łańcuszek, ale tym razem delikatnie; tylko po to, by zwrócić na siebie moją uwagę. – Tak, panie – szepnęłam w końcu, a Caleb przytrzymał mnie, żeby uwolnić moje nadgarstki. – Trzymaj ręce z tyłu, chyba że nie będziesz mogła utrzymać równowagi.
Gdy znalazłam się tak blisko Dzieciaka, nie potrafiłam powstrzymać się, by nie obrzucić go bacznym spojrzeniem. Był ubrany jedynie w kawałek materiału zasłaniający genitalia, jego ręce były związane, a na sutkach miał przyczepione klamry. Na szyi z kolei zobaczyłam obrożę, z przytwierdzoną do niej skórzaną smyczą. Jego ciało emanowało ciepłem; czułam je na nogach. Miałam ochotę krzyczeć z powodu tych wszystkich niesprawiedliwości. Zaczęłam dyszeć z nerwów – a może nawet paniki. – O, widzę, że dziewczyna jest zadziorna. Chętnie bym się z nią trochę pobawił – dodał pan B. i zarechotał, a jego śmiech zabrzmiał, jakby dochodził z samego dna brzucha. – To niemożliwe – rzekł Caleb nieco ostro, a ja zauważyłam, jak patrzą na niego stojący opodal goście. – Kotkowi jest przeznaczone coś innego. Podniosłam nieznacznie wzrok, patrząc przez firankę rzęs, podczas gdy Caleb prowadził mnie w stronę przybranego białym obrusem stołu. Dwie pary cieszyły się rozmową i koktajlami, siedząc w blasku świec umieszczonych w kandelabrach. Goście mieli na sobie garnitury i suknie wieczorowe – niczym arystokraci wystrojeni na wykwintną kolację. Niedaleko stołu klęczała kobieta, ubrana podobnie do mnie. Przyjęła wystudiowaną pozę, a jednak wydawała się rozluźniona. Wzrok miała spuszczony, a ręce złożone na udach. Caleb zatrzymał się przy niej i podał jej łańcuszek, a potem pchnął moje ramiona w dół. Schyliłam się, by klęknąć, i wtedy poruszyła się zatyczka w moim odbycie. Przez moje ciało przetoczyło się podniecenie, przyprawiając mnie o dreszcze. – Zaraz wrócę, Celio. Zadbaj o to, żeby Kotek się nigdzie przez ten czas nie ruszała. Wciągnęłam głośno powietrze, nie poznawszy Celii, ale nadal wbijałam wzrok w podłogę. Kiedy jednak Caleb odszedł, powoli uniosłam głowę, żeby mieć lepszy widok. Celia wyglądała egzotycznie i pięknie. Wiedziałam oczywiście, że należała do Felipego, lecz zupełnie nie spodziewałam się jej udziału w takich praktykach. Ostatnim razem to ona dzierżyła bicz, zaś teraz była takim samym więźniem jak ja – a także, najwyraźniej, Dzieciak. Zbliżyła się kolejna para gości – niski mężczyzna i wysoka kobieta, oboje ubrani na biało. Ciągnęli za sobą ciemnowłosą niewolnicę w czerwonym gorsecie, czerwonych jedwabnych pończochach i koronkowych stringach oraz z łańcuchem przypiętym klamrami do sutków i wstążką we włosach w tym samym kolorze. Para usiadła przy stole, a kobieta w czerwieni klęknęła obok nich. Eleganckie ubrania i uprzejmie ciche rozmowy mieszały się z niegłośnym śmiechem. Ich świat był zupełnym przeciwieństwem tego mi znanego. Widziałam uśmiechniętych mężczyzn, kobiety z lśniącą biżuterią i długimi paznokciami, prowadzących za sobą półnagie niewolnice. Zauważyłam, że prócz Dzieciaka nie było żadnego niewolnika płci męskiej. – Proszę wszystkich o zajęcie miejsc. Jesteśmy gotowi do pierwszego dania – ogłosił Felipe z drugiego końca stołu. W tle rozbrzmiała cicha muzyka, a w pomieszczeniu zapłonęło więcej świec. Caleb przyszedł po mnie, a Felipe po Celię. – Chodź, Kotku, zjedzmy coś. Na pewno jesteś głodna. Caleb poruszał się powoli, żebym mogła pokonać na kolanach dzielącą nas od stołu odległość. Usiadł na krześle, a ja zajęłam miejsce obok niego, na podłodze. Kelnerki w skąpych ubraniach, ledwo przykrywających ich piersi i pośladki, ustawiły na środku stołu tace z przystawkami. Niektóre dolały wody do szklanek, a inne wina do kieliszków.
Po drugiej stronie mnie zasiadł Felipe, a Celia trzymała się blisko niego. Kobieta ubrana na biało zajęła miejsce obok Caleba. – Kotku, zachowujesz się dzisiejszego wieczoru wyjątkowo grzecznie – wyszeptał Felipe i delikatnie dotknął mojego ramienia. Nie zmieniłam pozycji, chociaż wzdrygnęłam się nieco z nieufności. Obróciłam nieznacznie głowę, żeby sprawdzić, czy Caleb to zauważył. – Czasami jej się to zdarza – dodał Caleb, jakby mnie w ogóle nie było. Swoją uwagę poświęcał kobiecie w bieli, siedzącej na krześle obok. Z mojego miejsca na podłodze zobaczyłam, jak jej wypielęgnowana dłoń wędruje po udzie Caleba i zatrzymuje się między nogami. – Miło cię znowu widzieć, Caleb – zagruchała jedwabistym głosem na tyle głośno, że nawet ja usłyszałam. – Znamy się? – zapytał i przytrzymał jej rękę, by nie zawędrowała nigdzie dalej. – Niestety nie. Byłam tutaj, gdy pojawiłeś się ze swoją uroczą dziewczyną. Spodobałeś mi się i szybko dowiedziałam się, kim jesteś – dosłownie mruczała jak kot. – Rozumiem – stwierdził Caleb. – Cóż, mnie również miło cię poznać, panno...? – J. – odparła. – Pani J., ale nie przejmuj się, pan J. doskonale zdaje sobie sprawę z moich dodatkowych zajęć. – Zaśmiała się krótko, uwodzicielsko. Jej palce objęły wybrzuszenie w spodniach Caleba. Walczyłam z chęcią strzepnięcia jej dłoni. On jest mój, pieprzona dziwko! Caleb ścisnął jej rękę, a potem przesunął z powrotem na jej kolana. – Dziękuję za komplement, pani J., jednak lepiej wyjdzie pani na zainteresowaniu kimś innym – głos Caleba docierał też do mnie, chociaż szeptał siedzącej obok kobiecie do ucha. – Jesteś nieosiągalny? – zdziwiła się, wyraźnie rozczarowana. Zielona z zazdrości i wciąż pamiętając widok Caleba z Celią, pochyliłam się w jego stronę i potarłam głową o jego udo. Ku mojemu zaskoczeniu, najpierw pogłaskał mnie po włosach z czułością, a dopiero potem odepchnął. Caleb zarechotał niskim głosem, a ja zauważyłam, jak ściska przez satynową sukienkę górną część uda pani J. Kobieta rozsunęła nogi i przyciągnęła dłoń Caleba w stronę środka. – Jesteś głodna. Zadbamy o to, żeby ten głód zaspokoić. Caleb popieścił ją głęboko palcami, a potem wyślizgnął się z jej uścisku i podniósł ręce nad stół. Sięgnął po talerz z przystawkami i nałożył sobie oraz kobiecie obok. – To powinno wystarczyć na początek. – W jego głosie dało się słyszeć obietnicę, a ja zaczęłam się zastanawiać, co planuje zrobić później. Poczułam łzy napływające do oczu. On oczywiście nie zwrócił na to uwagi. Serce waliło mi w piersi i mogłam przysiąc, że szumiało mi w uszach dość głośno, by słyszeli to wszyscy wokół. Zamiast oddychać spokojnie, dyszałam, a Felipe zaraz dotknął mojego ramienia. – Nie denerwuj się – szepnął. Caleb wyciągnął w moją stronę rękę z soczystą krewetką. – Otwórz buzię, Kotku – szepnął. Odruchowo podniosłam wzrok, jednak zanim udało mi się posłać mu odpowiednio groźne spojrzenie, poczułam palący ból w sutkach i straciłam dech. Usta otworzyłam zupełnie mimowolnie, a Caleb wykorzystał to do nakarmienia mnie krewetką. Wystraszona, mogłam tylko zacząć przeżuwać. Brzuch
ucieszył się z poświęconej mu uwagi. Każdy niewolnik jadł z ręki swojego pana. Brzydziło mnie to, ale pozostałam posłuszna. Obiecałam być grzeczna, żeby Caleb był zadowolony, bo to od jego zadowolenia zależało moje przetrwanie. Wciąż nie widziałam jeszcze Rafiqa, jednak nauczyłam się spodziewać niespodzianek. Kiedy goście skończyli ostatnie danie, Caleb wstał od stołu. – Musisz skorzystać z toalety i odświeżyć się. Wtedy wtrącił się Felipe. – Celia może zaprowadzić ją do kwater niewolników, jeśli ci to nie przeszkadza, Caleb. – Pójdę razem z nimi, a potem Celia może pokazać Kotkowi, czego się od niej oczekuje. Pomógł mi się podnieść. Zatyczka się poruszyła, raz jeszcze przyprawiając moje ciało o drżenie. Felipe wręczył łańcuszek Celii Calebowi, a on poprowadził nas obie. Przed drzwiami oddał mnie w ręce niewolnicy. Pomieszczenie okazało się błyszczące i sterylnie białe. Po prawej stronie widziałam szereg wanien – większych i mniejszych. Po lewej znajdowały się prywatne pokoje. Dalej dostrzegałam ogromną mozaikę, przedstawiającą kobietę o meksykańskiej urodzie, która kąpie się na świeżym powietrzu i dotyka swoich piersi. Z pewnej odległości obserwuje ją mężczyzna. Mozaika stanowiła tło dla pryszniców i kilku kabin toaletowych. – Co to za miejsce? – szepnęłam, a w moim głosie zabrzmiał zarówno podziw, jak i niepokój. Nieświadomie złapałam Celię za rękę, a ona odwzajemniła uścisk. – To tylko pokój, Kotku. Pochyliła się bliżej, by wyszeptać mi do ucha prawie niesłyszalnie: – Wszystko, co mówimy, jest nagrywane. Zamontowano tu czujniki ruchu i mikrofony. Kiwnęłam głową, a Celia dodała już na głos: – Idź skorzystać z toalety. Ja muszę przynieść ręczniki. Gdy wyszłam z kabiny, niewolnica zaprowadziła mnie do małego pomieszczenia z zasłoniętymi oknami. W środku zobaczyłam umywalkę i zestaw ręczników. Obok umywalki stała komoda pełna różnych przyborów toaletowych. – Pokażę ci, jak należy odświeżyć się między nogami – powiedziała Celia. Ściągnęła mi jedwabne majtki razem z pończochami, a ja się nie opierałam. Myła mnie już tak wiele razy, że nie czułam żadnego wstydu. – W ten sposób będziesz wiedziała na przyszłość, jak to zrobić, gdy ktoś o to poprosi. – Namydliła mały ręcznik, a ja poczułam zapach migdałów i miodu. – Stań na tym ręczniku i rozsuń dla mnie nogi. Zrobiłam, jak mi kazała. Celia była niezwykle delikatna, jak zawsze. Niemal rozumiałam, dlaczego niektóre kobiety czują pociąg do tej samej płci. Celia nie dotykała mnie w ten sposób, ale jej łagodność sprawiała, że się rozluźniłam. Caleb nie musiał długo na nas czekać. Zaprowadził Celię z powrotem do Felipego, a ten oddał ją jednej z pierwszych par, jakie widziałam przy stole. Niewolnica nie protestowała, chociaż oboje zaczęli dotykać jej piersi. Caleb pociągnął za mój łańcuszek, po raz kolejny wywołując promieniujący od sutków do cipki ból. Zamknęłam oczy i ugryzłam się w język. – Nie każmy gościom czekać – oznajmił. Przywiązał moje nadgarstki do kółka przytwierdzonego z przodu gorsetu. Podeszliśmy do innej części
tego samego pomieszczenia. Blisko zbudowanego z kamieni kominka stały strategicznie rozstawione kanapy i stoliki kawowe ze świecznikami. W palenisku płomienie skakały leniwie po drewnianych szczapach. Zatrzymaliśmy się przed parą, którą spotkaliśmy wcześniej. Najwyraźniej na dzisiejszy wieczór przybrali miana pana i pani B. Zerknęłam szybko i zauważyłam u ich stóp Dzieciaka, klęczącego ze spuszczoną głową i rękoma za plecami. Współczułabym mu, gdybym nie była tak przejęta własnym położeniem. Zastanawiałam się, co takiego Caleb zaplanował dla mnie na ten wieczór. Do tej pory wszystko przypominało mi Oczy szeroko zamknięte. Chciałam zostać z nim sama. Chciałam wyjaśnić mu, ile naprawdę dla mnie znaczył. Chciałam, żeby zrozumiał, że moje uczucia do niego nie mają nic wspólnego z manipulacją i próbami odzyskania wolności. Nie chciałam za to zostać jego dziwką. Tych słów nigdy bym nie cofnęła. Nie interesowała mnie zemsta. Pragnęłam Caleba. Wiedziałam, że to głupie. Wiedziałam, że jest potworem z równie potwornymi uczynkami na sumieniu. Wiedziałam, że nie zasługuje ani na mnie, ani na moją miłość. Nie miało to najmniejszego znaczenia. W ciągu tych spędzonych wspólnie tygodni zakochałam się we własnym porywaczu. Zakochałam się w jego smaku i zapachu. Zakochałam się w jego uśmiechu, serdeczności, a nawet okrucieństwie, ponieważ wiedziałam, że to nieodłączna część jego natury. Chciałam, żeby o tym wiedział i żeby miało to dla niego jakieś znaczenie. Chciałam, żeby mnie wybrał i zaakceptował. Chciałam, żeby zostawił wszystko inne i kochał mnie. – Kotku... – Poczułam, jak jego czoło wbija się w mój kark. – Prosisz o niemożliwe. Nie obchodziło mnie to. Ciepły i przynoszący ukojenie dotyk dłoni Caleba na ramieniu wyrwał mnie z zamyślenia. Podniosłam na niego wzrok i posłałam mu tęskne spojrzenie. Uśmiechnął się, lecz smutno. Smutne uśmiechy Caleba nigdy nie wróżyły niczego dobrego. – Na podłogę – powiedział, pokazując miejsce obok Dzieciaka. Wypełniłam jego polecenie, bo chciałam być posłuszna. Chciałam zadowolić Caleba tak, jak potrafiłam najlepiej, mając nadzieję, że przez to nie będzie potrafił się ze mną rozstać. – Panie i panowie, za chwilę podamy deser. – Niski tembr głosu Felipego uciszył gości zebranych w pomieszczeniu. Usłyszałam szuranie krzeseł po dywanie – ludzie zajmowali miejsca niedaleko mnie. Zastanawiałam się, dlaczego Caleb nie kazał mi się podnieść, skoro mieliśmy zaraz zjeść deser. Nagle przyciągnął mnie bliżej, chwytając za włosy. Wyszeptał mi do ucha: – Rozumiem, że to będzie dla ciebie trudne. Uwierz mi, że dla mnie też. Jednak spodziewam się idealnego posłuszeństwa, Kotku. Zrozumiano? Serce zabiło mi szybciej, oczy zaszły mgłą. – Caleb... – Cii, Kotku – upomniał mnie. – Bądź grzeczna. Odchyliłam się, gdy mnie puścił, i nasze spojrzenia się spotkały. Posłał mi kolejny smutny uśmiech, a potem, z nieznanych mi powodów, wepchnął moją twarz w kolana Dzieciaka. Mój tyłek podniósł się do góry, a Caleb docisnął zatyczkę nogą. I znowu, pod wpływem jej ruchu, zadrżałam. Pod opaską Dzieciaka też coś zapulsowało.
Caleb, ze ściśniętym gardłem, dodał: – Zastanawiałem się, jak ci dwoje na siebie zareagują. Odsunął nogę od moich pośladków, a ja natychmiast się wycofałam, lądując na pupie. Moje zgięte kolana rozsunęły się szeroko, gdy leżałam na plecach, nie mogąc się samodzielnie podnieść przez ręce przytroczone do gorsetu. – Sądząc po opasce w biodrach chłopaka, chyba nieźle się nakręcił – zaśmiał się głośno pan B., zagłuszając swoim rechotem ciche rozmowy pozostałych gości. Zamknęłam ze wstydu oczy i czekałam na ból w sutkach. Ludzie kręcili się wokół nas, a ja zacisnęłam mocniej powieki, nie wiedząc, gdzie mogę w tej pozycji patrzeć. Nagle poczułam, jak czyjaś ręka powoli podsuwa do góry moją pończochę, nad łydkę, kolano, aż na udo. Palce zatrzymały się, jednak po chwili nieśmiało wypaliły ślad, wracając wzdłuż nogi aż do pięty, następnie delikatnie pomasowały moją stopę i przeszły do drugiej nogi, by dotknąć także i niej. Opuszki palców niemal niezauważalnie pogłaskały niewielki skrawek jedwabiu między udami. Jedna uparta dłoń masująca mi nogę zmieniła się w dwie, które jednocześnie wylądowały na moim kroczu. Czyjeś umięśnione ręce rozsunęły mi szerzej kolana. Nie mogąc dłużej się oprzeć, otworzyłam oczy i spod spuszczonych rzęs zerknęłam na właściciela ciekawskich dłoni, a okazał się nim Dzieciak. Jego jasne, sięgające ramion włosy zostały spięte z tyłu, by nie skrywały jego chłopięcej urody. Policzki chłopaka czerwieniły się ze wstydu, podobnie jak moje, gdy zajął miejsce między moimi nogami, cały czas masując mi uda. Atakując moje ciało swoim dotykiem, miał zamknięte oczy. Wyobraziłam sobie, jak czuje palący ból w sutkach za podniesienie powiek. Koniuszek języka chłopaka przewędrował po jego pełnych ustach, z jakiegoś powodu wywołując we mnie przyjemny dreszcz. Tak bardzo pragnęłam zobaczyć Caleba, że otworzyłam szerzej oczy. Paroksyzm bólu podpowiedział mi, że nie odszedł daleko. Znowu spuściłam powieki i napięcie opadło. Miałam dowód, że Caleb przygląda mi się dokładnie, gdy dotyka mnie inny mężczyzna. Czyli właśnie tego sobie życzy. Coś mnie ukłuło w sercu, poczułam się zdradzona. Świetnie, skoro chce udawać, że nic między nami nie ma, pokażę mu coś, co zapamięta na długo. Dzieciak z pewnością wiedział, co robi. Jego dłonie wzbudzały we mnie palące pożądanie – nie tylko tam, gdzie mnie dotykał, lecz absolutnie wszędzie. Właściwie to wręcz trudno mi było nad sobą zapanować. Część mnie próbowała wciąż chronić dumę, a raczej jej resztki, podczas gdy jednocześnie chciałam odpuścić i zatracić się w targających mną uczuciach. Delikatne i ciepłe pieszczoty Dzieciaka rozpalały coś tkwiącego głęboko w moim ciele. Brakowało mi tchu, czułam mrowienie na całej skórze, a między nogami zrobiłam się tak mokra, że jedwab przykleił się do mojej cipki. Dłonie chłopaka wędrowały po moich udach, biodrach i brzuchu... przeklęty gorset. Nagle zupełnie inne ręce podniosły mnie i postawiły na podłodze. W pomieszczeniu rozległ się kolejny wybuch śmiechu pana B., który przejął kontrolę nad Dzieciakiem. Z ogromnym wysiłkiem starałam się nie podnosić wzroku. Caleb przycisnął do moich pleców swój wzwiedziony członek. Mimowolnie cicho jęknęłam. Ku mojemu zaskoczeniu uwolnił mi nadgarstki i zaczął rozsznurowywać gorset. Cała się spięłam w niemym błaganiu, żeby przestał. Wtedy Caleb przysunął usta do mojego ucha i szepnął: – Bądź grzeczna.
Moje serce omal nie przestało bić pod wpływem siły tego polecenia. Nie ruszałam się, dopóki nie zdjął ze mnie gorsetu. Gdy go zabrakło, wreszcie mogłam swobodnie oddychać, a mimo szumu w uszach usłyszałam głębokie westchnienia, jakie rozległy się pośród gości. Po chwili założono mi opaskę na oczy i zdjęto klamry na sutkach, które natychmiast zapiekły, na powrót napełniając się krwią. Caleb puścił mnie i stanęłam zupełnie sama, bezbronna. Gdzie on się podział? Moja duma zupełnie wyparowała, a serce napełniło się smutkiem, po głowie zaś krążyły tylko myśli o wstydzie. W pomieszczeniu panował wyraźny bezruch, podkreślany jeszcze przez moje samotne dyszenie. Nagle usłyszałam cichy szelest i poczułam gładkie palce zsuwające pończochy z moich ud. Rozpaczliwie walczyłam z chęcią powstrzymaniach ich. Tego właśnie chce Caleb. Bądź dzielna. Moje krocze pulsowało, gdy lewa pończocha zjechała aż do stopy. Wyciągnęłam ręce do przodu i stęknęłam, gdy natychmiast ktoś przycisnął je z powrotem do moich piersi. Ktoś mnie podniósł i zaczęłam się szarpać, ale czyjeś ręce złapały mnie za nogi. Trafiłam na jakąś twardą powierzchnię i domyśliłam się, że to jeden ze stołów okrytych białym obrusem. Spanikowałam i w tej samej chwili usłyszałam blisko głos Caleba: – Spokojnie, Kotku. Nie pozwolę mu wejść w ciebie. Nikomu na to nie pozwolę. Przez panikę omal nie zignorowałam zaborczego wydźwięku jego słów, jednak ta część mnie, która najbardziej go pragnęła, próbowała doszukać się w nich potwierdzenia uczuć. Minimalnie się rozluźniłam. Ktoś związał mi nadgarstki i przytrzymał nad głową. W ciągu kilku chwil delikatne muśnięcia przy jedwabnych majtkach przypuściły szturm na moje zmysły. Mimo niepokoju zadrżałam z podniecenia. Te dłonie, te ciepłe, trzęsące się i cudowne dłonie, coś we mnie uruchomiły. Jakiś ładunek eksplodował we mnie przy zdejmowaniu bielizny. Czułam smak i zapach żądzy. Nagle zapragnęłam szczytowania. Potrzebowałam go. Umięśnione uda wepchnęły się między moje nogi. Czyjeś dłonie rozsunęły je szerzej, ułatwiając sobie dostęp do mojej cipki. Moje biodra uniosły się nad stołem i poczułam czyjś palec wędrujący w górę i w dół szczeliny. Uniosłam biodra jeszcze wyżej, błagalnie. Spomiędzy ust wydobył się jęk. Wbiłam mocniej ręce w blat stołu. Czyjeś dłonie wysunęły się spomiędzy moich nóg i złapały za pośladki, by podnieść biodra wyżej. Jednocześnie docisnęły zatyczkę prosto do pulsującego krocza. Kolejny raz mimowolnie jęknęłam. Bez ostrzeżenia czyjś język – gruby, mokry i nieco chropawy – zręcznie zaczął lizać moje wargi sromowe. Usta zassały mnie do środka, aż stęknęłam i całkiem straciłam dech w piersi. Język rozchylił moje wargi, otwierając mnie do końca. Delikatne przygryzienie łechtaczki rozpaliło tysiąc płomieni na całym ciele. Inne dłonie masowały moje piersi, ściskając palcami drażliwe sutki. Proszę, niech to będzie Caleb. Fale ognia błagały, by je uwolnić; całe ciało drżało od żądzy. Skoncentrowane ssanie i lizanie łechtaczki wreszcie pozwoliło mi przekroczyć granicę. Dyszenie przerodziło się w krzyk, obmył mnie nurt wrażeń. Moje biodra znowu wylądowały na stole, a ja leżałam, wycieńczona, ze łzami wyciekającymi spod opaski na oczach i nogami wciąż rozłożonymi i wciąż wstrząsanymi dreszczami. W pomieszczeniu rozległy się brawa.
– Sądząc po tym entuzjazmie, nie ma żadnych przeciwwskazań przed dokładką deseru – powiedział Felipe, próbując przekrzyczeć oklaski. To ja jestem tym deserem? To miło ze strony Caleba, że zadbał o gości. Sukinsyn! Próbowałam się podnieść, przyciągając nogi do siebie i zginając je w kolanach, żeby zakryć nabrzmiałe krocze. Nie oderwałam pleców od blatu stołu, a nadgarstki wciąż ktoś trzymał mi nad głową. Nagle usłyszałam głos Caleba. – Nadeszła pora, żebyś się odwdzięczyła, Kotku. Co to ma znaczyć, do cholery? Zostałam podniesiona do pozycji siedzącej. Raz jeszcze zatyczka się poruszyła, a cipka zareagowała natychmiast, pozbawiając mnie tchu. Ktoś uwolnił moje dłonie i umieścił je na opasce między nogami Dzieciaka. W dalszym ciągu nic nie widziałam. Docierało do mnie gorąco bijące od górnej części ciała chłopaka. Pachniał słodko, ale nienaturalnie, jakby ktoś wysmarował go olejkami eterycznymi. Wolałam wąchać Caleba. Poruszyłam jedną ręką, żeby zbadać położenie ciała Dzieciaka. Jego kolana były wysunięte do przodu, a pośladki spoczywały na stopach. Przesunęłam dłonią po jego umięśnionej ręce i okazało się, że ktoś związał mu nadgarstki za plecami. Moje palce przewędrowały po jego klatce piersiowej i zerwały klamry z sutków, które następnie wylądowały na podłodze. Czułam na twarzy wilgotny oddech chłopaka. Czyli właśnie to mam robić? Występować przed publicznością? Mój niepokój urósł niemiłosiernie. Robiłam to tylko dwukrotnie i tylko Calebowi. Nie mogłam uwierzyć, że pozwoli mi pieścić innego mężczyznę – a wręcz zmusi mnie do tego. Poczułam, jak drżą mi usta, a w gardle tworzy się gula, jednak wtedy przypomniałam sobie, co Caleb z Celią wyprawiali na moich oczach. Przypomniałam sobie zazdrość i gniew. Zapragnęłam, by Caleb poczuł to samo. Chciałam, by patrzył, jak daję innemu to, co w głębi serca pragnęłam zarezerwować wyłącznie dla niego. Był to idealny sposób, żeby się wreszcie przekonać, czy w najmniejszym choćby stopniu mu na mnie zależało. Wzięłam kilka głębokich wdechów, zbierając się na odwagę. Domyślam się, że pragniesz zemsty – wyszeptała Bezwzględna Ja. A żebyś wiedziała. Czułam bijące obłąkańczo serce Dzieciaka i pulsowanie pod opaską w kroczu. Podciągnęłam nogi pod siebie i podniosłam górną część ciała bliżej niego. Przycisnęłam piersi do jego klatki i oddech chłopaka znacznie przyśpieszył. Moja lewa dłoń wyczuła ruch, jego twardniejący penis prawie wydostał się spod opaski. Polizałam go po klacie, po sutkach i po szyi, a on pochylił się w moją stronę. Nasze wargi się spotkały i poczułam swój smak i zapach, gdy jego język wsunął się do środka. Zadrżałam, a on przysunął się jeszcze bliżej. Nasze usta pożerały się nawzajem. Całowaliśmy się zaledwie kilka sekund, za chwilę bowiem poczułam, jak ktoś ciągnie mnie za włosy. Tuż przy uchu zabrzmiało niskie warknięcie Caleba: – Nie całujcie się w usta. Uszczypnął mój pośladek tak mocno, że mimowolnie wrzasnęłam. Wpadłam na Dzieciaka i omal nie przewróciłam nas oboje, jednak on miał dość siły, by pomóc mi
odzyskać równowagę. Zawahałam się, oparta o niego, a potem powoli wznowiłam swoją wędrówkę po jego ciele. Całowałam go po klatce piersiowej, sutkach i po chwili raz jeszcze wylądowałam na jego szyi. Poczułam, jak znowu się do mnie nachyla i odepchnęłam go obydwiema rękami. Ta część pokazu się skończyła, kolego! Biodra Dzieciaka ocierały się o moje, jego opaska poważnie wybrzuszyła się w kroczu. Sięgnęłam rękami do tyłu i przesunęłam palce po sznurku od opaski, którą rozwiązałam w zaledwie kilka sekund, cały czas przyciskając piersi do brzucha Dzieciaka. Sznurek natychmiast opadł, uwalniając wzwiedzionego penisa. Zbadałam dłońmi jego pulsujący rozmiar. Jądra spoczywały w kieszonce opaski, którą ostrożnie zdjęłam i odrzuciłam. Zamarliśmy oboje. Naprawdę jestem w stanie to zrobić? Nie mogłam uwierzyć w to, jak daleko zaszłam. Przez ostatnie miesiące nie tylko przestałam się bać seksu, ale nabrałam dość odwagi, by zadowalać obcego mężczyznę na oczach grupy dewiantów. Dzieciak jęknął i przycisnął ciepłego kutasa do mojej dłoni w niemym błaganiu o uwolnienie z seksualnego czyśćca. Doskonale znałam to uczucie. Chłopak gwałtownie wciągnął powietrze, gdy pocałowałam główkę jego penisa. Smakował inaczej niż Caleb, ale zapewne miało to więcej wspólnego z przygotowaniem do przedstawienia. Smakował słodko, jakby ktoś wysmarował go pikantną, cynamonową miksturą. Nie było to nieprzyjemne. Językiem i ustami rozprowadziłam trochę wydzieliny, a wtedy Dzieciak wydawał się jednocześnie słodki i słony. Polizałam członka po długości, chłopak zadrżał. Wciągnął głęboko powietrze i jęknął. Jego biodra zakołysały się w stronę moich ust. Tego właśnie chcesz, Caleb? Mam nadzieję, że się przyglądasz, sukinsynu. Chcę, żebyś stracił dech z żądzy. Chcę, żebyś patrzył, jak zadowalam innego mężczyznę. Czy dzięki temu ty zapragniesz mnie? Dzięki opasce na oczach łatwo mogłam udawać, że miejsce Dzieciaka zastąpił Caleb. Wyobrażałam sobie jego chrapliwy oddech, jego ciało drżące z podniecenia i żądzy. Moje ciało zareagowało na te myśli, twarde sutki błagały o poświęcenie im uwagi, a cipka pulsowała zgodnie z ruchami kołyszących się bioder Dzieciaka. Otoczyłam ustami główkę jego penisa, a mój język bawił się zarówno podstawą żołędzi, jak i rozszczepieniem na samym koniuszku. Chłopak ciężko dyszał i wepchnął penisa głębiej, a mój język przewędrował po całej jego długości. Dzieciak zesztywniał i wstrzymał oddech, podobnie zresztą jak wszyscy obecni na naszym występie. Na chwilę zatrzymał się czas. A potem chłopak jęknął. Wykonałam swój ruch. Zacisnęłam palce u nasady członka i zaczęłam go pompować ustami, wsuwając i wysuwając. Dzieciak wydał zduszony okrzyk i przyśpieszył kołysanie biodrami. Ssałam go i lizałam, a moja cipka błagała rozpaczliwie o sprawienie jej podobnej przysługi. Zaczęłam ruszać pupą, po chwili czyjaś ręka rozsunęła mi nogi i dotknęła mojego krocza od tyłu, ściskając cipkę. Pod wpływem tego doznania zawahałam się na ułamek sekundy, a wtedy czyjeś palce odnalazły moją łechtaczkę i zaczęły ją masować. Kołysałam biodrami w tym samym rytmie, co Caleb. Jego członek pulsował i wbił się we mnie ostatni raz, by zaraz rozlać mi nasienie w ustach. Czyjaś dłoń spoczęła na moim pośladku i poruszyła zatyczką, a ja wrzasnęłam, nie wypuściwszy penisa Dzieciaka spomiędzy warg. Przeklęte palce wciąż pocierały moją nabrzmiałą łechtaczkę. O Boże, Caleb, tak! Nie przestawaj, proszę. Fala za falą, orgazm rozlał się po każdym skrawku mojego ciała, jednak palce Caleba na cipce i dłoń
na pośladku nie ustawały w swoich wysiłkach. Znowu się rozgrzałam, podobnie zresztą jak Dzieciak. Usłyszał mnie, czuł mu język, mój oddech i jęki ekstazy wydobywające się z ust wciąż oplatających jego penisa. Jego biodra pchnęły jeszcze trochę, a ja ssałam i ściskałam jeszcze chwilę, wyobrażając sobie Caleba przede mną – a także za mną. Dzieciak wyjmował i wkładał swojego penisa do moich ust. Poruszał się tak szybko i ostro, że ledwo nad nim panowałam. Ocierałam się o dłoń Caleba, naśladując rytm chłopaka. Dyszałam tak ciężko, że właściwie brakowało mi tchu, ale nie przejmowałam się. Usta miałam pełne. Odbyt miałam pełny. Moja łechtaczka miała zaraz eksplodować. Palce Caleba były zwinne i znały moją cipkę. Doszłam ze łzami cieknącymi po policzkach.
Dziewiętnaście Nie rozbrzmiały wiwaty – dało się słyszeć jedynie łkanie Kotka i ściszone dyszenie Dzieciaka. Caleb czuł... właściwie nie wiedział, co czuł. Wiedział tylko, że pragnie Livvie. Pragnie mieć ją blisko i wyłącznie dla siebie, z dala od ciekawskich oczu. Rafiq nie przyjechał, a Caleb był przytłoczony gniewem i żalem, a także innymi emocjami, których nie miał czasu analizować. – Zaniosę ją na górę – stwierdził, biorąc drżące i nagie ciało Livvie w ramiona. Zauważył wzrok Dzieciaka, zamglony przez wstrzymywane łzy i pełen poczucia winy. Caleb mógłby przysiąc, że chłopak się zakochał w najgorszy z możliwych sposobów. Sama myśl o tym przyprawiła go o przypływ gniewu i... tak, zazdrości. Caleb dosłownie zzieleniał z zazdrości. Obawiał się, że jeżeli szybko nie odejdzie, nie będzie w stanie nad sobą zapanować i wyżyje się na Dzieciaku. Pocałowała go, wrzeszczało mu w głowie. Vladka też będzie całować. Caleb nie mógł znieść tej myśli. Tego rodzaju wyobrażenia były zbyt niebezpieczne. Pod wpływem silnych emocji rozum szybko zasypiał. A bez niego nic nie było w stanie go powstrzymać przez zaniesieniem Livvie na górę i pieprzeniem się z nią do rana. Chciał zetrzeć każdy ślad po Dzieciaku z jej ciała i wygonić z pamięci każde wspomnienie spędzonych z chłopakiem chwil. Caleb chciał, żeby myślała wyłącznie o nim i była wyłącznie z nim. Nie możesz tego zrobić, prawda? Nie możesz jej oddać. Znajdź jakiś sposób, Caleb. Znajdź sposób, żeby przekonać Rafiqa. Takie właśnie myśli kłębiły się w głowie Caleba, gdy przyciskał Livvie do piersi i szedł do swojego pokoju. Serce biło mu jak oszalałe. Kiedy znalazł się już na górze, delikatnie położył dziewczynę na łóżku. W ciągu tej krótkiej chwili, jaką zajęło mu przyjście tutaj, ona zdążyła zasnąć, zmęczona od płaczu. Jej oczy były zamknięte. Od czasu do czasu wciągała głębiej powietrze, by za moment wypuścić je z drżeniem. Caleb spojrzał na nią i zastanawiał się, o czym może śnić. Wierzgnęła i przewróciła się na plecy, eksponując swoją nagość. Wystarczyło wyciągnąć rękę. Tak bardzo chciał ją posiąść. Nabrzmiały członek już próbował wydostać się ze spodni. Zamknął oczy, żeby się uspokoić, wciąż stojąc przy łóżku. Jej zapach – lekki, piżmowy i jaki tylko ona mogła mieć – przepełniał wszystkie jego zmysły. Właśnie ta woń wcześniej tego wieczoru przyciągnęła go do niej. Jak wołanie syreny marynarza, tak jej potrzeba zmusiła go do działania. Bez zastanowienia zakasał rękawy i wskoczył do wody, żeby ugasić jej pragnienie. Moja. Słowo to było deklaracją. Zatrzęsło nim w posadach. To słowa prawdy, którą skrywał zbyt długo.
Caleb nie wiedział nic na temat miłości czy kochania drugiej osoby, ale wiedział... że Livvie należała do niego. Posiadł ją i za nic w świecie już jej nie odda. Moja! Moja! Moja! Rafiq to zrozumie. Będzie musiał zrozumieć. Caleb nie myślał racjonalnie. W głębi duszy wiedział, że Rafiq na pewno nie zrozumie jego wyboru i uzna to za największą zdradę. Zażąda od Caleba niemożliwego. Spróbuje skrzywdzić ich oboje. Caleb odsunął od siebie te myśli. Zanim rozsądek zdążył wrócić, Caleb delikatnie podniósł ręce Livvie i uwolnił jej nadgarstki. Dziewczyna westchnęła, a on położył się na niej akurat w chwili, gdy jej oczy się otworzyły. Wpatrywał się w to czekoladowe spojrzenie i zobaczył swoje odbicie, kiedy dziewczyna skupiła na nim wzrok. Przetoczyło się przez niego tysiąc uczuć – na samym czele kroczyła zazdrość i chęć posiadania. Musiał sprawić, że będzie należeć do niego: jednoznacznie i nieodwracalnie. Twarz Livvie przybrała nieprzenikniony wyraz. Leżała pod nim, z rękoma po bokach, i obrzuciła go zimnym spojrzeniem. Caleb niczego tak nie pragnął, jak poznać jej myśli, jednak był zbyt przerażony, by zapytać. Ten strach był dla niego czymś obcym i niemile widzianym. Ostatni raz wystraszył się, gdy Livvie leżała pobita, zakrwawiona i ledwo żywa. Już wtedy się przeraził, a przecież prawie jej nie znał. Uczucia, jakie żywił do niej wtedy, bladły w obliczu tego, co teraz napełniało jego serce. Bał się zapytać, co kryło się w jej sercu. Wiedział, że nie zniósłby odpowiedzi. – Nie mogę zdzierżyć jego zapachu na tobie – powiedział szyderczo. Z oczu Livvie popłynęły łzy. Spuściła powieki i odwróciła twarz od Caleba. Złapał ją za głowę i zmusił do spojrzenia mu w oczy. Nie pytaj. Nie pytaj. Pieprzyć to! I tak zapytam. Musiał wiedzieć. Musiał wiedzieć, czy jej miłość do niego była prawdziwa. Musiał wiedzieć, czy ostatnia nadzieja przepadła, czy może wciąż istnieje jeszcze cień szansy na naprawienie tego, co zrobił. – Podobało ci się? – zapytał. Postarał się, by nie zabrzmiało to jak oskarżenie, ale zdawał sobie sprawę, że nie udało mu się. Livvie podniosła ręce do twarzy i zakryła oczy oraz usta, płacząc. Raz jeszcze Caleb nie pozwolił jej się schować. Złapał jej dłonie i przyszpilił do łóżka nad głową. – Mów! – warknął. – Nie wiem, co chcesz usłyszeć! – załkała. – Prawdę! Podobało ci się, gdy ssałaś jego fiuta? Wylizał cię lepiej niż ja? W głowie Caleba nagle pojawiły się mordercze myśli. Chciał być miły, chciał być delikatny, jednak to nie leżało w jego naturze. Nie wiedział już, jaką właściwie ma naturę. – Tak! – wrzasnęła Livvie. – Tak, ty skurwysynu. Podobało mi się. Czy nie tego mnie nauczyłeś? Żebyś mógł prowadzać mnie jak wytresowanego pudla? Calebowi oczy zaszły mgłą ze wściekłości. Ścisnął nadgarstki dziewczyny, aż wrzasnęła, a potem
spróbował się opanować. Jej słowa sprawiły mu ból. Moja! Jesteś moja, do cholery! Odsunął się od Livvie i sięgnął po pasek. Rozpiął go szybko i wyciągnął ze spodni jednym ruchem. Dziewczyna wydała zduszony okrzyk i uciekła w stronę wezgłowia. Podciągnęła kolana do piersi i skrzyżowała ręce. Zatyczka w jej odbycie była wyraźnie widoczna, a widok ten wywołał w Calebie najdziwniejsze uczucia; nie zabrakło także podniecenia. Pochylił się nad dziewczyną i przyszpilił ją ręką tak, by wypięła pupę. Zaryzykował spojrzenie w jej oczy i zobaczył w nich przerażenie; Livvie za wszelką cenę próbowała się nie ruszać. Sięgnął w dół i przycisnął dłoń do zatyczki. Livvie stęknęła i zamknęła oczy, ale nie próbowała go powstrzymać. Caleb wiedział, że to okrutne przytrzymywać ją w tej pozycji, ale jego gniew i podniecenie przewyższały troskę o jej dobro. Jego palce zakreśliły kształt wokół zatyczki. – A to ci się podobało, Kotku? Powinienem zaprosić kogoś z dołu, żeby nas oglądał? Livvie zamknęła oczy i odwróciła się, skomląc. – Patrz na mnie – powiedział i pociągnął delikatnie za zatyczkę, żeby wymusić na dziewczynie posłuszeństwo. – Chcesz, żebym to wyjął? – Tak, panie. Łzy ściekały jej po skroniach. – Ach! Teraz jestem twoim panem, prawda? – zadrwił. – Jesteś znacznie potulniejsza, kiedy coś wypycha twój tyłek. – Nacisnął znowu. – Proszę, nie! Zrobiłam to tylko dlatego, że mi kazałeś! – załkała. – Cisza! Lepiej mnie nie prowokuj – warknął. Aż się trząsł z wściekłości. Straszysz ją, idioto. W ten sposób do niej nie przemówisz. Caleb wiedział, że to głos rozsądku mu to podpowiada, jednak najwyraźniej nie potrafił nad sobą zapanować. Jego palce znowu zatoczyły koło wokół zatyczki, raz za razem, aż poczuł, że biodra Livvie kołyszą się same z siebie. – Powiedz, że to lubisz – rozkazał, a w jego głosie brzmiała żądza. – Lubię to – szepnęła Livvie. Caleb kontynuował swoją delikatną, ale sadystyczną eksplorację. Patrzył, jak łzy moczą twarz dziewczyny, jednak zęby przygryzają dolną wargę. Czuła przyjemność, lecz także wstyd. Caleb doskonale znał to połączenie. Powoli chwycił zatyczkę. Chciał ją wyciągnąć. Chciał, żeby każdy dowód na realność ostatnich dwudziestu czterech godzin zniknął z ich oczu. – Rozluźnij się – warknął, kiedy poczuł, jak dziewczyna zaciska mięśnie. – Spróbuj wypchnąć zatyczkę. – Nie potrafię – odparła. – Pchaj, teraz! – powiedział i wymierzył jej klapsa. Nie włożył w to zbyt wiele siły, ale zadziałało. Livvie zacisnęła powieki i w tym samym momencie Caleb wsunął palec obok zatyczki, żeby zmniejszyć napór mięśni.
Powoli kręcił zatyczką w tę i z powrotem, aż w końcu wyskoczyła. – Och – wyrwało się Livvie. Kiedy Caleb pozbył się zabawki, dziewczyna przewróciła się na bok i zaczęła płakać. Wrócił do niej szybko, nie wiedząc, co ma dalej robić. Musiał sprawić, by Livvie należała tylko do niego. Podniósł ją i obrócił w stronę łóżka. Serce go zabolało, gdy się nie opierała. Spokojnie, Caleb. Masz ją przekonać, nie zmuszać. Otoczył ją ramionami i przyciągnął do siebie. Potrzebował tej bliskości. Dziewczyna drżała, jej klatka piersiowa gwałtownie unosiła się i opadała pod wpływem płaczu. Caleb wcisnął nos w zagłębienie na jej szyi i zamknął oczy. – Przepraszam – powiedział. – Wiem. Wiem, że tylko wykonywałaś moje polecenie. Livvie wciągnęła głośno powietrze i wiła się w jego objęciach, próbując się obrócić, ale Caleb trzymał ją mocno. Musiał powiedzieć jej kilka rzeczy, a zrobi to tylko z zamkniętymi oczami i z dziewczyną w ramionach. To leżało w jego naturze. Wyznał jej w ciemności tak wiele. Szeptał do niej, gdy spała. Przytulał ją i myślał o tych wszystkich rzeczach, których pragnął i których nigdy nie mógł mieć. W takich chwilach odkrywał sekretne zakamarki swojej duszy. Miał już dość fantazjowania. Chciał, żeby jego pragnienia stały się rzeczywistością. – Jestem popierdolony, Livvie. Zdaję sobie z tego sprawę. Wiem, że jestem złym człowiekiem – szepnął, trzymając ją blisko. Zamarła w jego objęciach. – Wydawało mi się, że nie mam innego wyjścia. Felipe podglądał nas od początku naszej wizyty. Zamontował wszędzie kamery – ciągnął dalej, a Livvie wciągnęła gwałtownie powietrze. – Ale tak naprawdę miałem wybór. Mogłem mu powiedzieć, żeby się pierdolił. Mogłem go zabić, jednak nie zrobiłem tego. Rafiq niedługo przyjedzie, a ja... potrzebowałem raz na zawsze cię od siebie odsunąć. Musiałem przypomnieć sobie, że nie mogę cię zatrzymać. Caleb czuł, że gula w gardle zaczyna go dusić. Czuł mrowienie na skórze od gorącego wstydu. Takie wyznania zdradzały jego słabość, lecz teraz, gdy tama została przerwana, mógł już tylko trzymać się kurczowo Livvie i dać się ponieść nurtowi. – Miałem potworne życie. Dokonałem potwornych czynów. Musisz wiedzieć, że nie żałuję. Nigdy nie zabiłem niewinnej osoby. Przeżyłem gorsze rzeczy niż te, po których zostały mi blizny na plecach. I przetrwałem tylko dzięki Rafiqowi. – Nie, Caleb – załkała Livvie. Caleb ścisnął ją raz jeszcze, zbyt mocno. Rozluźnił chwyt, gdy dziewczyna jęknęła, ale nie potrafił jej puścić. – Nie wiem, jak sprawić, żebyś zrozumiała. Nie wiem, jak ci wytłumaczyć, ile jestem mu winien. Jestem mu winien wszystko! Ale, na Boga, nie mogę... Nie potrafił powiedzieć tego na głos. Nie potrafił powiedzieć jej, jak wiele dla niego znaczy. Jeśli go odrzuci, on się nie podniesie. Jeśli tylko udawała swoje uczucia wobec niego, jeśli dał się nabrać na jej kłamstwa i to wszystko było jedynie sposobem na odzyskanie wolności... nie wiedział, co zrobi. Mógł ją skrzywdzić. Moja! – Nie mogłem znieść widoku ciebie z tym skurwielem na dole. Chciałem pobić go do nieprzytomności. Nawet teraz czuję na tobie jego zapach i mdli mnie od tego – warknął.
Livvie płakała. Wiła się w jego ramionach, aż w końcu zdołała uwolnić ręce. Chwyciła dłonie Caleba i ścisnęła. – Nie chciałam – załkała – ale ty... ty jesteś psychicznie chory! W jednej chwili myślę, że... że przecież musisz coś do mnie czuć. Musi ci na mnie zależeć. Ale za moment... Caleb, jesteś potworem. Jesteś okrutny i... i łamiesz mi serce. Caleb obejmował ją, gdy płakała, i jak nigdy wcześniej żałował, że nie potrafi po prostu odpuścić. Żałował, że nie może zwyczajnie wszystkiego z siebie wyrzucić. Chciało mu się płakać. Czuł wzbierające w oczach łzy. Wszystko go bolało – serce, gardło, nawet powieki, które wciąż zaciskał mocno. Ramiona piekły od ściskania Livvie, ale mimo wszystko nie potrafił puścić. Zbyt długo się szkolił i chociaż dziewczyny nie zdołał wytresować, w swoim przypadku potrafił zrobić to aż za dobrze. – Nie zniosę tego dłużej, Caleb. Próbowałam, ale nie mogę – mówiła przez łzy. – Za każdym razem, kiedy myślę, że się zastanowiłeś. Za każdym razem, kiedy pozwalam sobie mieć nadzieję... ty mnie miażdżysz. Rwiesz mnie na strzępy! Czasami myślę sobie, że cię nienawidzę. Czasami mam co do tego pewność. A mimo to! Mimo to, Caleb, kocham cię. Wierzę w ciebie. Wierzę, gdy mówisz, że wszystko będzie dobrze. Mam dosyć – rzekła z determinacją, od której Calebowi zamarło serce. – Mam już dosyć. Zabiję się! Moja! Przez Caleba przetoczyła się czysta wściekłość. Obrócił Livvie w ramionach i rzucił na łóżko. Jego ciało wylądowało na niej całym ciężarem, żeby ją przytrzymać. – Ani mi się waż! Ani mi się waż mówić mi takie brednie. Tak postępują tchórze i dobrze o tym wiesz – warknął. W oczach dziewczyny płonął równie silny gniew. Widział to i czuł doskonale. – Ty jesteś tchórzem, Caleb. Ja nie boję się powiedzieć ci, co czuję. Nie boję się przyznać, że mimo tych wszystkich potworności, które mi uczyniłeś, i tak cię kocham. Kocha mnie. – Masz w ogóle pojęcie, jak głupio się czuję, wyznając ci to? – ciągnęła dalej. – Porwałeś mnie! Poniżałeś, biłeś, omal przez ciebie nie zostałam zgwałcona, a dosłownie przed chwilą ssałam kutasa obcego faceta w pokoju pełnym perwersyjnych szajbusów, bo ty mi kazałeś. Kocham cię, Caleb, ale to nie ja jestem tchórzem. Zasługuję na to, by żyć albo umrzeć na własnych warunkach. Caleb wpatrywał się w twarz dziewczyny i po raz drugi stal widoczna w jej oczach głęboko nim wstrząsnęła. Livvie nie była tchórzem. Wiedział o tym i nawet upomniał się w duchu, by nigdy więcej nie oskarżać jej o brak odwagi, a dlaczego? Dlatego, że Livvie naprawdę by to zrobiła. Zabiłaby się. Nie mógł oddychać. – Przepraszam – wyszeptał. Najwyraźniej nie miał nic więcej do powiedzenia, nic więcej nie mógł z siebie wydusić. Przestał trzymać dziewczynę tak kurczowo i położył głowę obok jej głowy. Oddechem próbował zwalczyć ból, zwalczyć rozpacz czającą się w gardle. Wdech i wydech, powoli i głęboko. Leżeli w ciszy przez kilka długich minut. Caleb czuł wilgoć łez spływających po twarzy dziewczyny. Sam nie mógł płakać, więc przez chwilę wyobrażał sobie, że to jego łzy i jego spowiedź. One mówiły wszystko to, czego on nie potrafił powiedzieć... ponieważ był tchórzem. Livvie powoli zaczęła się ruszać. Caleb nie wiedział, czego się spodziewać, ale wtedy poczuł jej ręce
na plecach. Ścisnęło go w żołądku, serce zamarło. Nie powinna go obejmować. Wiedział, że to on pełni rolę pocieszyciela, ponieważ to on jest przyczyną jej cierpień. Mimo to był samolubny i pozwolił się ukoić. – Myślałam o tobie – powiedziała otępiałym głosem – kiedy mnie dotykał. Wyobrażałam sobie ciebie na jego miejscu. Caleb przytulił ją mocniej w niemej prośbie, żeby przestała mówić. Nie chciał tego słyszeć, jednak Livvie miała dość słuchania i zdawał sobie z tego sprawę. – Chciałam, żebyś był zazdrosny. Chciałam, żebyś poczuł choć ułamek tego, co ja tamtej nocy, gdy pieprzyłeś na moich oczach Celię. Caleb skrzywił się. Ukłucie w sercu zabolało jeszcze bardziej. Miał nadzieję, że jej słowa oznaczają, iż jeszcze jej nie stracił. Znajdzie jakiś sposób, żeby nie zawieść ani jej, ani Rafiqa. – Byłem nieziemsko zazdrosny – wyjaśnił. Livvie przez chwilę ściskała go mocniej. – Wiem i powinnam być zadowolona, ale nie jestem. Westchnęła. – Dlaczego? – zapytał Caleb cicho, tuż przy jej ciepłej, mokrej szyi. – Wolałabym czynić cię szczęśliwym, Caleb. Wolałabym widzieć na twojej twarzy uśmiech. Czasami się pojawia, a ja wtedy... – zawahała się, przytłoczona emocjami – zapominam, jakim potworem jesteś. Caleb nie wiedział, co powiedzieć, więc po prostu wyznał prawdę. – Też wolałbym widzieć twój uśmiech. Na początku, kiedy jeszcze cię nie znałem... wydawałaś się taka smutna. Pewnego dnia zobaczyłem, jak płaczesz, i zapragnąłem poznać smak twoich łez. Mam na ich punkcie obsesję. Przyznaję, że doprowadzałem cię do płaczu tylko po to, by je zobaczyć. Podniecało mnie twoje cierpienie. – Przełknął głośno ślinę. – Teraz jednak nie chcę ich już nigdy oglądać. Chciałbym móc wrócić do tamtego dnia na ulicy, gdy uratowałem cię przed facetem w samochodzie, i pozwolić ci... po prostu uważać mnie za swojego bohatera. Tak słodko się wtedy uśmiechnęłaś. Podziękowałaś mi. Wolałbym, żeby tak to się skończyło. Caleb czuł, jak dziewczyna bierze głęboki wdech. – Wiem, że też powinnam sobie tego życzyć – powiedziała – ale wcale tak nie myślę. Oskarżam cię, że masz nie po kolei w głowie, Caleb. Tymczasem prawda jest taka, że... ja chyba też jestem popierdolona. Powinnam cię nienawidzić. Teraz, gdy już zdecydowałam, jaki spotka mnie los, powinnam też chcieć cię zabić. Ale wcale nie chcę. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym cię nie znać. Może to przeznaczenie – ciągnęła dalej – jeśli wierzysz w takie rzeczy. Może przeznaczenie chciało, żebyś poznał mnie tamtego dnia. Pytałeś kiedyś, czy wolałabym, żeby moje miejsce zajęła inna dziewczyna. Chciałam powiedzieć wtedy, że tak. – Powiedziałaś, że nie – zauważył Caleb. Zaczął zastanawiać się, jak sytuacja mogłaby się potoczyć z inną dziewczyną – czy również zaczęłoby mu na niej zależeć tak jak na Livvie. Od początku miał wątpliwości. Przecież był już gotowy zostawić Rafiqa, dopóki Vladek nagle się nie ujawnił. Może jego emocje miały więcej wspólnego z pragnieniem zerwania z przeszłością. A jednak wątpił w to. Livvie była dla niego kimś wyjątkowym. Niezastąpionym. – Tak, ale w rzeczywistości chciałam powiedzieć coś przeciwnego. Gdybym wierzyła choć przez
moment, że mógłbyś pozwolić, by jakaś inna dziewczyna cierpiała za mnie... zgodziłabym się na to – przyznała. – Też mam nie po kolei w głowie, Caleb. I to od dawna, jeszcze zanim cię poznałam. Caleb przez chwilę przetrawiał jej słowa. Nie wierzył w ich prawdziwość. Livvie daleko było do bycia tak popierdoloną jak on. Jeśli jednak potrafiła dostrzec jakiś wyższy cel ich związku i dzięki temu mogła go nie nienawidzić, Caleb był zbyt słaby, żeby nie pozwolić jej w to wierzyć. Kiedy chwila ciszy się przeciągała, coraz wyraźniej zdawał sobie sprawę z tego, że dziewczyna jest naga. Pragnął jej dotknąć, kochać się z nią, jednak najpierw musiał jeszcze coś powiedzieć. – Nie mogę wymazać długu, jaki zaciągnąłem wobec Rafiqa – oznajmił. Livvie się spięła, a Caleb szybko zaczął wyjaśniać: – Nie spodziewam się, że to zrozumiesz, ale ja nie mogę tak po prostu odejść. – Co masz na myśli, Caleb? Co to dla nas oznacza? Wypowiedziała te słowa bez emocji, jednak on wiedział, ile naprawdę ją to kosztowało. – To, że muszę mu to jakoś wytłumaczyć. Będziemy musieli znaleźć inny sposób, może inną dziewczynę... – zaczął. Livvie pchnęła jego ramię i podniosła się. – Co ty pieprzysz, Caleb? Inną dziewczynę? Jak miałabym z tym żyć? Gniew Caleba powracał. – Dopiero co powiedziałaś... – To było przedtem! – wrzasnęła. – Nigdy nie skazałabym kogoś na taki los. Nigdy! Proszę, Caleb, daj sobie przemówić do rozsądku. Ubiorę się i wynośmy się stąd w cholerę. – Wyciągnęła ręce i przytrzymała twarz Caleba. – Proszę, proszę. Patrzył w jej oczy i przez chwilę pomyślał, że mógłby zgodzić się na jej propozycję. – Spodziewam się posłuszeństwa, Caleb. Oczekuję od ciebie lojalności. Każdy, kto odważy się mnie zdradzić, nie dostanie drugiej szansy. Rozumiesz? – powiedział groźnie Rafiq. – Tak, rozumiem – odparł Caleb. – Chciałbym, Livvie – szepnął. – Mogę z całym przekonaniem powiedzieć, że oprócz zemsty niczego tak nie pragnę, jak zabrania cię stąd i przekonania się, co nas naprawdę łączy. – Złapał ją za ręce i położył z powrotem na jej kolana, a potem z uczuciem pogłaskał po głowie. – Niestety nie mogę udawać kogoś, kim nie jestem. Zawsze spłacam swoje długi. Nic nie jest dla mnie ważniejsze niż rodzina, lojalność, powinność i honor. Rafiq jest dla mnie najbliższą rodziną, jaką pamiętam, a do tego jestem mu coś winien. Jeśli prosisz, żebym go zdradził... nie potrafisz zaakceptować tego, kim jestem. Livvie zacisnęła powieki, najwyraźniej próbując przetrawić bolesne słowa Caleba. Czuł się głupi i naiwny. Powinien od początku wiedzieć, że dziewczyna nie będzie w stanie zrozumieć ani jego, ani pobudek, którymi się kierował. Livvie nie była potworem i nie stanie się nim tylko przez wzgląd na naturę Caleba. – Dlaczego ten mężczyzna musi za wszelką cenę zginąć, Caleb? Co takiego zrobił, że jesteś gotowy poświęcić swoje życie i szczęście, żeby go ukarać? Pomóż mi zrozumieć – szepnęła. Caleb spojrzał na nią. Gdyby zobaczył na jej twarzy choć ślad pogardy, kazałby jej iść do diabła. Jednak w oczach Livvie dostrzegł jedynie troskę. Zdziwił się, że potrafił ją w ogóle rozpoznać. Rafiq tak naprawdę nigdy nie troszczył się o Caleba. Rafiq był jego zbawicielem, nauczycielem, mentorem, a czasami także przyjacielem. Zapewniał mu dach nad głową, ubrania i jedzenie. Zmienił go ze zmaltretowanej dziwki w niebezpiecznego mężczyznę.
A jednak zawsze wymagał zadośćuczynienia. Wystarczył cień wątpliwości, by Rafiq przypomniał mu, gdzie jest jego miejsce. Życie Caleba zawsze było od czegoś zależne. Nie mógł liczyć na bezinteresowną pomoc Rafiqa. Caleb nie kwestionował jego autorytetu i stosowanych przez niego metod. Nigdy nie miało dla niego znaczenia, że wymaga ślepego posłuszeństwa. Zawsze uważał się za szczęściarza, bo Rafiq uratował mu życie. Dlatego był mu wdzięczny i to się nigdy nie zmieni, jednak dopóki nie pojawiła się Livvie, Caleb nie wiedział, jak to jest, gdy ktoś się o ciebie naprawdę troszczy. – Myślę, że... – powiedział Caleb, a serce omal nie wyrwało mu się z piersi – ...on mnie sprzedał. Miał wrażenie, że skóra mu płonie, skwiercząc i czerniejąc. – Sprzedał? To... znaczy... – Livvie wyraźnie brakowało słów. Caleb spojrzał jej prosto w oczy i cały się spiął. – To nie zdarzyło się wczoraj, dobra? – warknął. – Byłem jeszcze dzieckiem. Nawet nie pamiętam, ile miałem wtedy lat. Nie mam żadnych wspomnień z czasów sprzed Narweha. Czasami wydaje mi się, że coś do mnie wraca, ale nie mam pewności. Nawet pierwsze lata u Narweha pamiętam jak przez mgłę. Nie urodziłem się potworem, Livvie. Twarz dziewczyny jakby zapadła się w sobie, a potem z oczu popłynął potok łez. Objęła go za szyję, ściskając z całej siły. – O Boże! Caleb, przepraszam, że tak cię nazwałam. Przepraszam. Caleba zalała fala sprzecznych emocji. Nie chciał jej współczucia. Nie chciał niczyjego współczucia. A jednak potrzebował bliskości. Nie miał w sobie dość siły, by ją odsunąć. – Nie byłem sam. Oprócz mnie Narweh miał jeszcze pięciu innych chłopców – ciągnął dalej Caleb, przyciskając Livvie do piersi. – Nie pamiętam momentu sprzedaży. Nie było żadnej aukcji ani nic takiego. Wydaje mi się, że przybyłem na miejsce w pudle. Do dziś nie znoszę ciasnych przestrzeni albo łodzi. Nienawidzę łodzi. Pewne... – głos mu się załamał – przydarzyły mi się pewne rzeczy. Narweh lubił mnie bić... ale nie tylko. Poczuł, jak ramiona Livvie obejmują go ciaśniej. Moja! – Robiłem się już za duży. Tak mi się wydaje. Byłem wyższy od pozostałych i wyrosły mi włosy łonowe i pod pachami. Mężczyźni, którzy... – Caleb przełknął głośno ślinę. – Oni chcieli chłopców, nie mężczyzn. Narweh chyba planował mnie zabić. – Proszę, przestań – powiedziała Livvie przez łzy. – Nie mogę tego słuchać. Caleb poczuł, jak coś się w nim uwalnia: wstyd. Krystalicznie czysty wstyd. – Nie kochasz mnie teraz, bo byłem dziwką? Odepchnął od siebie dziewczynę, a ona upadła plecami na łóżko. Jej zaczerwienione i zapuchnięte oczy spojrzały na niego z pogardą. – Jesteś idiotą! – stwierdziła, podnosząc się. – Nie mogę tego dłużej słuchać, bo nie znoszę myśli, że tak cierpiałeś! Ostrożnie zbliżyła się do niego. Caleb chciał uciec, ale zamarł pod wpływem słów Livvie. – To było dawno temu. Narweh za to zapłacił. Popatrzył na nią i w jej spojrzeniu zauważył iskrę zrozumienia.
– Motocykliści – szepnęła. – Tak – przyznał i chrząknął, próbując zachować spokój w chwili, gdy najchętniej by coś zniszczył pod wpływem morderczej żądzy. Livvie kiwnęła głową. – Zasługiwali na śmierć. – Caleb odwrócił się, nie dowierzając. Livvie ciągnęła dalej: – Narweh też. A ja... rozumiem, dlaczego nie możesz odpuścić. – Naprawdę? Słyszał bicie własnego serca. Livvie uśmiechnęła się, choć smutno. – Tak. – Ale...? – dopytywał. Kąciki ust dziewczyny opadły. – Nie pozwolę, by ktoś inny zajął moje miejsce. Nie mogłabym żyć z czymś takim, Caleb. Nie mogłabym żyć... z tobą. – Może to nie zależy od ciebie! – warknął. Livvie uniosła powoli rękę w stronę Caleba, ostrożnie, jakby miała do czynienia z nieoswojonym zwierzęciem. Caleb poczuł chęć odepchnięcia jej, ale smutek na twarzy dziewczyny sprawił, że się zawahał. Pozwolił jej dotknąć swojej twarzy i dziwił się, ile czułości potrafi włożyć w tak banalny, a jednak znaczący gest. Zamknął oczy i skupił się na tym, że jest kochany; tylko na kilka sekund, by zapamiętać to uczucie na przyszłość. Bolała go myśl, że być może to pierwszy i ostatni raz, kiedy ktoś dotyka go w ten sposób. – Nie mogę czekać dwa lata, aż po mnie przyjedziesz, Caleb. Skończyłam już z rolą damy w opałach. Nie potrzebuję rycerza – powiedziała spokojnie i z przekonaniem. – Livvie... – zaczął Caleb, ale przerwała mu, przykładając palec do ust. – Zrobię to. Pojawię się na aukcji i będę idealna. Sprawię, żeby ten sukinsyn mnie zapragnął – głos jej zadrżał – a kiedy zostaniemy sami... zabiję go dla ciebie. Caleb otworzył gwałtownie oczy i pokręcił głową. – O czym ty pieprzysz? – Chcesz, żeby zginął, prawda? – stwierdziła Livvie. – Jakie to ma znaczenie, kto i kiedy go zabije? Mogłabym go otruć albo coś w tym rodzaju. Caleb nie powstrzymał uśmiechu, chociaż wiedział, że nigdy by jej na to nie pozwolił. Sam fakt, że zaproponowała coś takiego... – Myślałem, że nie interesuje cię zemsta? – zadrwił. – Nie interesuje mnie zemsta na tobie, Caleb. Za to twoja zemsta... – szepnęła, a jej wzrok dopowiedział resztę. Caleb rzucił się w jej stronę i przewrócił ją na łóżko. Kiedy dziewczyna wciągnęła gwałtownie powietrze z zaskoczenia, wykorzystał ten moment, żeby ją pocałować. Żałował, że wciąż czuje smak Dzieciaka w jej ustach, ale nie pozwolił, żeby go to powstrzymało. Potrzebował tego. Potrzebował Livvie i jej miłości. Jego serce nigdy wcześniej nie było tak przepełnione uczuciem. Miał wrażenie, że pod wpływem siły tych emocji serce zaraz wyskoczy mu z piersi, a wtedy wylałyby się z niego żądza i potrzeba.
Czego nie mógł wyrazić słowami, przekazał pocałunkiem. Trzymał Livvie w objęciach, blisko i mocno. Niemożność dotykania jej we wszystkich miejscach naraz zdawała się ogromną niesprawiedliwością. Bliżej! Moja! Przerwał pocałunek, lecz tylko dlatego, że potrzebował jej przyzwolenia. Skończył już z braniem od niej tego, czego nie chciała dać. – Czy mógłbym... Pieprzyć się z tobą? Nie brzmiało dobrze. Kochać się z tobą? Takie banalne. – Tak, Caleb. Do jasnej cholery, tak! – wrzasnęła Livvie i przyciągnęła z powrotem Caleba do siebie. Zaśmiał się cicho, ale szybko się opanował. Chciał, żeby było idealnie. Dla ich obojga. Chociaż jego ciało zaprotestowało, podniósł się i zszedł z łóżka. Wyciągnął rękę, a potem powiedział: – Weźmy prysznic. Bardzo długo czekałem na tę chwilę i chciałbym ją przeżyć wyłącznie z tobą. Chcę czuć tylko twój zapach. Livvie zarumieniła się, ale nic nie powiedziała. Chwyciła dłoń Caleba i ruszyła za nim do łazienki, gdzie zmyli wszelkie ślady drugiego mężczyzny. Pod strumieniem ciepłej wody pocałował Livvie. Zaledwie kilka godzin wcześniej zapowiedział jej, że nigdy więcej tego nie zrobi. Jakim był idiotą! Przyciśnięty do jej ciała, naga skóra do nagiej skóry, żałował każdej potworności, jaką jej wyrządził. Postanowił, że zrobi wszystko, żeby jej to wynagrodzić. Będzie błagał o przebaczenie. Odda jej serce. Umrze za nią, jeśli będzie trzeba, ale nigdy jej już nie skrzywdzi. – Kocham cię – powiedziała między jednym a drugim pocałunkiem. – Ciii – wyszeptał z ustami przy jej ustach. Wiedział, że dziewczyna chce, by wyznał jej to samo. Też tego chciał, ale nie mógł kłamać. Caleb był potworem. Potwory nie kochają. Zależało mu na niej. Pragnął jej. Potrzebował. Czuł do niej więcej, niż wydawało mu się możliwe, a jednak... nie miał pewności, czy to miłość. Nie chciał skłamać. Caleb klęknął, wycałowując po drodze ślad na skórze Livvie. Zlizał wodę z jej sutków, wciągając jej nabrzmiałe ciało do ust głęboko, pożądliwie. Przeciągnął językiem po piersiach i niżej, po żebrach. Wielbił jej biodra i brzuch. Wreszcie rozsunął nogi Livvie, by znaleźć źródło jej kobiecości. Czuł zapach jej podniecenia, widział rumieniec spuchniętej łechtaczki, która wyglądała spod kapturka. Rozsuwając jej nogi jeszcze szerzej, wpatrywał się w płatki jej drugich warg. Niedługo jego penis wsunie się między nie i wejdzie do środka. Dziewczyna będzie należała do niego – nieodwołalnie. Caleb pochylił się do przodu i pocałował jej cipkę tak, jak całowałby jej usta. Jęknęła, a jej dłonie powędrowały w stronę głowy Caleba i przyciągnęły go bliżej. I właśnie tam chciał się znaleźć – bliżej. Rozsunął jej wargi delikatnie, koniuszkiem języka, pozwalając im rozchylać się powoli, podczas gdy jego ślina i soki Livvie czyniły je coraz bardziej mokrymi. Jej biodra zakołysały się, a Caleb wszedł głębiej, czując rozkoszny smak. – Och, Caleb – westchnęła. – O Boże. Dajesz mi tyle przyjemności. Jego ręce nie leniły się. Wędrowały w górę i w dół po jej nogach, czasami rozsuwając uda, innym razem drapiąc je z tyłu, zmuszając Livvie do stawania na palcach. Nie powstrzymywał ich, liżąc ją i ssąc, pieprząc ją swym językiem.
– Zaraz dojdę – wydyszała. Caleb złapał ją obiema rękami za pośladki, przytrzymując w miejscu, a sam jęknął do jej cipki, podczas gdy ona szczytowała na jego języku. – Caleb! – krzyknęła i pociągnęła go za włosy. Nie mogła ruszyć biodrami, więc przyciągnęła swojego kochanka bliżej. Kiedy przestała już się trząść, puściła go. Trochę bolało, ale nie przeszkadzało mu to, zwłaszcza w takiej sytuacji. Powoli się podniósł, przyzwyczajając kolana do innej pozycji po zbyt długim klęczeniu na posadzce, a potem zakręcił wodę. Livvie wyciągnęła rękę i, ku jego zaskoczeniu, złapała go za penisa. Był już sztywny, a jej dotyk tylko go zachęcił. Szybko wyprowadził ją z łazienki z powrotem do pokoju. Pieprzyć ręczniki. – Pragnę cię – powiedział Caleb. Otarł się o Livvie, by mieć przedsmak tego, co zaraz miało się wydarzyć. – Ja też ciebie pragnę – odparła Livvie i rozsunęła nogi; drżała, cała mokra. Caleb sięgnął do jej cipki i zaczął ją masować palcami, wsłuchując się z uwielbieniem w odgłosy, jakie tym u niej wywoływał. Pewny jej podniecenia, wsunął palec wskazujący do jej ciasnej, mokrej dziurki. – Och! – westchnęła Livvie, kołysząc się w przód i w tył. Calebowi zakręciło się w głowie od żądzy. Dziewczyna była taka ciasna w środku. Jej mięśnie zassały jego palec, wciągając go głębiej. Nie było mowy, żeby się w nią wcisnął, jeśli najpierw jej odpowiednio nie przygotuje. Przysunął głowę do jej sutka i złapał nabrzmiały guziczek ustami. Kiedy biodra Livvie znowu powędrowały do góry, wsunął do środka drugi palec. – Auć! – krzyknęła, lecz zaraz z jej ust wydobył się jęk, gdy Caleb polizał jej sutek. Poczekał, aż dziewczyna znowu się rozluźni i rozsunie nogi, a potem zaczął powoli poruszać palcami w przód i w tył. Napięcie mięśni malało, cipka rozszerzała się wokół palców i moczyła je pod wpływem żądzy. – To trochę zaboli. Wiesz o tym, prawda? – zapytał Caleb. Spojrzał w czekoladowe oczy Livvie i zobaczył w nich zaufanie. Nie chciał znowu go nadużyć. – Wiem. Nie przeszkadza mi to – odparła i przyciągnęła go do swoich ust; pocałunek, który złożyła na wargach Caleba, był słodki i pełen ciepła. Caleb wyczuł palcami jej dziewiczą barykadę. – Połóż ręce nad głową – polecił. Livvie natychmiast go posłuchała, a on lewą ręką przytrzymał jej nadgarstki. Wsunął palce głębiej, powoli obracając je w poprzek. – Caleb! Dziewczyna próbowała uciec przed jego dłonią, jej twarz wykrzywił grymas. – Wiem, Livvie. Wiem, że to boli, ale zaraz przestanie, obiecuję. Pocałował ją delikatnie, nie przejmując się brakiem odwzajemnienia, ponieważ Livvie za bardzo skupiała się na bólu. – Proszę – jęknęła. – Rozluźnij się – zachęcał. Kciukiem masował jej łechtaczkę, a palcami wciąż atakował ścianki jej błony dziewiczej. Wreszcie
poczuł, że puszczają. Zdawało mu się, że zniknęły, jakby nigdy nie istniały. Livvie zakwiliła jeszcze raz i otarła głowę o wyciągniętą rękę Caleba. – Cii, już po wszystkim. Myślę, że najgorsze masz za sobą – wyszeptał i pocałował jej drżące usta. Puścił nadgarstki dziewczyny i westchnął, gdy objęła go za szyję i zaczęła całować. Ostrożnie wycofał się z jej pochwy. Livvie jęknęła i zaprzestała pieszczot. Oboje spojrzeli na jego palce i zobaczyli na nich jasnoróżową krew. Caleb nie słyszał nic prócz bicia własnego serca. Moja! Zerknął na Livvie i zauważył, że jest zawstydzona. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Caleb przysunął palce do ust i zlizał jej dziewiczą krew. Wstyd dziewczyny zmienił się w przerażenie. Miał to gdzieś. – Proszę. Jesteś teraz częścią mnie, na zawsze. Jesteś moja, Livvie. Mam nadzieję, że to rozumiesz. Livvie głośno przełknęła ślinę, przeskakując wzrokiem z palców Caleba na jego oczy, w tę i z powrotem. – Jestem twoja – potwierdziła, a potem dodała: – Tylko twoja. A ty jesteś mój, tylko mój. Caleb mógł się jedynie uśmiechnąć. Sam by tego lepiej nie ujął. – Gotowa? Przejechała dłonią po twarzy. – Tak. Caleb sięgnął w dół i złapał za penisa. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek był aż tak twardy. Cieszył się, że to pierwszy raz Livvie, ponieważ z pewnością nie wytrzyma zbyt długo i może w ten sposób oszczędzi jej bólu. Otarł główkę członka o mokrą cipkę, celowo od czasu do czasu zahaczając o łechtaczkę. – Caleb, przestań. Zrób to wreszcie – jęknęła. Sama próbowała nadziać się na jego penisa, ale Caleb cały czas wycofywał biodra. – Twoja cipeczka jest głodna – zaśmiał się. – Mmm – jęknęła. – Ta głodna cipeczka zaraz da ci orgazm. Caleb omal nie oszalał. Nie spodziewał się po niej zupełnie takich sprośności. Podobało mu się to. – Cóż, zaraz się przekonamy. Wsunął się do jej pochwy. Nie wbił się zbyt mocno, ale też nie zrobił tego zbyt wolno. Chciał szybko doprowadzić ją do momentu, w którym ból staje się jedynie mglistym wspomnieniem, a na czoło wysuwa się przyjemność. – O Boże! – krzyknęła. Oplotła go nogami w pasie, próbując unieruchomić, ale Caleb podniósł ją bez wysiłku i zakołysał. Zwisała z niego jak wahadło, uczepiona także szyi, a siła pędu wbiła penisa głębiej. – Proszę – wyszeptał Caleb po arabsku. – Chcę być w tobie cały. – Słucham? – syknęła Livvie przez zaciśnięte zęby. – Powiedziałem, że twoja cipka jest niesamowita! I tak było! Caleb uklęknął, opierając pośladki o pięty, i otoczył Livvie ramionami. Wsunął się do końca i aż stęknął, gdy poczuł tyłek dziewczyny na swoich jądrach. Czekał. Dziewczyna ściskała go mocno, obcałowując jego twarz, usta i szyję. Westchnęła, kiedy jej mięśnie wreszcie się rozluźniły i penis Caleba się w niej umościł.
– Kocham cię – powtórzyła. – Kocham cię, jak jasna cholera. Zanurzony w niej aż po brzegi, doświadczył stanu nirwany. Nie istniał lepszy moment na odwzajemnienie wyznania Livvie. A jednak nie potrafił się przemóc. Miał nadzieję, że z czasem się to zmieni. Teraz mógł tylko ją pieścić, całować i kochać się z nią, wierząc, że to wystarczy do wyrażenia jego uczuć. – Jesteś moja – powiedział. – Twoja – potwierdziła. Livvie była zbyt ciasna, zbyt mokra i zbyt niesamowita, żeby Caleb długo wytrzymał. Trzymał ją w ramionach i kołysał biodrami, moszcząc się w jej ciepłym wnętrzu, a potem zaczął ją pieprzyć. W górę i w dół podrzucał dziewczynę i chciał krzyczeć za każdym razem, kiedy jego jądra stykały się z jej pupą. Zamiast tego szeptał jej do ucha sprośności w języku, którego nie znała. – Och. Och. O Boże. Tylko tyle najwyraźniej była z siebie w stanie wydobyć Livvie. Caleb poczuł żar u podstawy kręgosłupa i wiedział, że zaraz rozleje się na całe ciało. W każdej chwili mógł dojść i chociaż bardzo tego pragnął, nie mógł tego zrobić w niej. Położył dziewczynę na łóżku, walcząc z jej rękami, które chciały znowu go objąć. – Ręce nad głową, natychmiast – rozkazał. – Tak, Caleb – jęknęła. Entuzjastyczne posłuszeństwo dziewczyny wystarczyło, żeby Caleb wspiął się na szczyt. Zassał sutek Livvie, i to mocno, zmuszając ją do krzyku, a potem wyszedł z niej i wytrysnął na jej udo. Kiedy przestał dyszeć, wziął trzęsące się ciało Livvie w ramiona. Nigdy wcześniej nie czuł się tak szczęśliwy, ale dziewczyna płakała. – Coś cię boli? – zapytał szeptem, przerażony, że więcej brał, niż dawał. Livvie uniosła ręce do jego twarzy i uśmiechnęła się. – Nic mi nie jest – powiedziała nieśmiało. Caleb otarł jej łzy. – To dlaczego płaczesz? – Nie wiem – przyznała. Jej drżące dłonie zsunęły włosy Caleba z czoła. Zamknął oczy, ciesząc się z tego gestu; świadczył, że uważa go za swojego mężczyznę. – Chyba ze szczęścia – szepnęła. Zaśmiał się krótko. – Dziwna reakcja na szczęście. Pochylił się i zlizał jedną słoną łzę spływającą w stronę ucha. Uśmiechnął się, czując, jak dziewczyna próbuje się spod niego wydostać. – Co robisz? – zapytała ze śmiechem. – Byłem ciekaw – szepnął. – Czego? Caleb spojrzał na nią i zamyślił się. Wyrządził jej potworne krzywdy i nigdy ich nie cofnie. A ona jednak go kochała. Ze wszystkich wylanych przez nią łez te smakowały najlepiej. – Czy łzy szczęścia smakują tak samo jak łzy rozpaczy. Kolejne krople spłynęły po jej twarzy, ale towarzyszył im uśmiech. – I jak?
– Myślę, że są słodsze – wyszeptał i pocałował ją w usta, odkrywając prawdziwą słodycz. – Ale może to po prostu ty tak smakujesz. Caleb wiedział, że nie cofnie tego, co przed chwilą zrobił. Cieszyło go to.
Dwadzieścia Pewnego razu Caleb uwięził mnie w ciemności. Teraz zaś ciemnością mnie uwiódł. Opuszkami rysował ślady na mojej skórze, a ustami wędrował w dół kręgosłupa, przyprawiając mnie o dreszcze. Westchnęłam i wygięłam plecy w łuk, błagając o więcej. – Jesteś rozpuszczona – szepnął mi znad dolnej części pleców. – Zasłużyłam na to – westchnęłam z twarzą przyciśniętą do łóżka. Jedna z jego potężnych dłoni objęła mój pośladek, a ja odruchowo uniosłam biodra. Chciałam na zawsze zostać w łóżku Caleba. Mogłabym czerpać przyjemność z życia, które składałoby się z przyjmowania jego pocałunków i pieszczot. Z uśmiechem wymierzył mi klapsa. – Ostrożnie, Kotku. Jeśli jeszcze raz wypniesz tyłek w moją twarz, przekonasz się, że jestem prawdziwym zboczeńcem. Zamarłam na moment, nie wiedząc, jak chcę rozegrać tę grę, lecz wtedy poczułam zęby Caleba skubiące skórę pośladków i mogłam myśleć już tylko o tym. Powoli wessał kawałek ciała do ust i lekko ugryzł, wywołując idealne połączenie bólu i przyjemności. Potem w tym samym miejscu czułam jego mokry język i za chwilę wszystko powtarzał gdzie indziej. Między jednym a drugim ugryzieniem z moich ust wydobywały się zduszone okrzyki. – Podoba ci się, Kotku? – szepnął, a potem dmuchnął w mokry ślad po języku i jęknęłam. – Tak, Caleb – odparłam, wzdychając. Wcześniej zwracał się do mnie po imieniu i chociaż serce mi rosło na myśl, że nie jestem już dla niego rzeczą, równie dobrze mogłam pozostać jego Kotkiem. Na dobre i na złe, Caleb przyzwyczaił mnie do swojej natury. Cieszyłam się, że wystarczy go posłuchać, by sprawić mu przyjemność. Nie istniał niedobry dotyk. Caleb przejmował kontrolę i wiedział, co robić. Chociaż nie raz mnie potwornie upokorzył, nigdy przez niego nie czułam się źle z powodu niedostatków ciała czy doświadczenia. Caleb zmienił pozycję i przesunął mnie tak, jak mu pasowało. Jego penis spoczął na mojej lewej nodze, podczas gdy prawą pchnął do przodu. Zarumieniłam się, wiedząc, jak dobry miał teraz widok, ale nie kazałam mu przestać. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, kiedy dotknął mojej cipki. Trochę mnie w środku bolało, ale jego delikatne i zręczne ruchy działały cuda. Jak zawsze. Kiedy jego palec obrysował łechtaczkę, moje biodra odnalazły swój rytm, od czasu do czasu podążając za dotykiem Caleba, a innym razem uciekając przed jego siłą. Nie chciałam gorączki orgazmu. Pragnęłam leniwej przyjemności, którą Caleb dawał mi z łatwością. Raz jeszcze zaczął mnie podgryzać, a ja mogłam już tylko wić się i jęczeć.
– Powiedz mi jeszcze raz, do kogo należysz – szepnął. Stęknęłam głośno i bez cienia wstydu. – Do ciebie, Caleb. Należę do ciebie – westchnęłam. Zamruczał i znowu mnie ugryzł. Wydałam zduszony okrzyk, ale nie uciekłam przed jego ustami. – Szkoda, że jeszcze jesteś obolała. Mam dziką ochotę znowu w ciebie wejść. Zaczęło brakować mi tchu, ale odparłam: – Ja też ciebie pragnę. Instynktownie uniosłam biodra w stronę jego twarzy. Ręka Caleba przytrzymała mnie w pasie, podczas gdy język zawędrował do miejsca, którego zupełnie się nie spodziewałam. – Caleb! – wrzasnęłam i próbowałam się wycofać. Zachowywałam się jak kot bojący się wody, ale mnie nie puścił. Dotyk jego języka zataczającego kółka wokół mojego zwieracza był wrażeniem obcym i szokującym. – Przestań się ruszać – rozkazał. Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, kiedy język Caleba wdarł się do środka, a ja zupełnie straciłam dech. Zamarłam zupełnie odruchowo, pozwalając mu na pieprzenie najbardziej intymnej części mojego ciała ustami. Mięśnie bolały od wysiłku, jaki kosztowało mnie pozostanie w bezruchu. Po chwili jednak rozluźniłam się. W nagrodę Caleb przestał mnie tak mocno przytrzymywać, a jego palce zadbały o cipkę. Doszłam przy pierwszym dotyku łechtaczki. Nie mogłam się oprzeć, gdy dominacja Caleba nade mną była tak silna. Sama myśl, że przyciska mnie twarzą do łóżka i liże mój tyłek, a palcami drażni łechtaczkę, wystarczyła, bym przekroczyła granicę po raz drugi. Po chwili opadłam na pościel jak szmaciana lalka. Caleb szybko przewrócił mnie na plecy i popędził na górę łóżka. Położył moją głowę na swoich kolanach. Otworzyłam usta, żeby przyjąć penisa, i połknęłam wszystko, co chciał. Caleb delikatnie pozbawił mnie dziewictwa, jednak wiedziałam, że w przyszłości muszę spodziewać się takiej jego natury. Lizałam i ssałam jego wspaniałego kutasa, aż w końcu kazał mi przestać i wziął mnie w ramiona. To była pierwsza noc od prawie czterech miesięcy, kiedy czułam się bezpieczna, nasycona i kochana. Spałam jak zabita. Przyjazd Rafiqa opóźnił jakiś splot wypadków, a Caleb nie chciał nic wyjaśniać. Przez dwa dni i dwie noce było nam cudownie. Tylko ja i on, bez żadnych obowiązków i myśli o zemście. Dwa dni kochania się w łóżku Caleba. Caleb to perwersyjny kochanek i z przyjemnością przekonałam się, że jego ciągoty do wyszukanych tortur się nie skończyły. Kiedy problem mojego dziewictwa przestał nas ograniczać, nie żałował sobie. Lubił, kiedy go błagałam. Brał mnie na kolana, wkładał we mnie palce i zmuszał, żebym prosiła o orgazm. Zrobiłabym to chętnie, ale cała gra polegała na tym, bym szczytowała pod wpływem jego klapsów. W końcu nigdy nie byłam w stanie się oprzeć i błagałam równie często, co szczytowałam – i czułam pieczenie wychłostanej skóry. Po wszystkim Caleb rzucał mnie na łóżko i doprowadzał do kolejnego orgazmu, by potem samemu osiągać szczyt rozkoszy. Nasz wspólny czas dzieliliśmy między łóżko i prysznic. Kiedy trzeciego ranka Celia przyszła do pokoju rozsunąć zasłony, na jej twarzy dostrzegłam znaczący uśmieszek. Nie rozmawiałam z nią od czasu przyjęcia, a kiedy próbowałam, zarówno ona, jak i Caleb się temu sprzeciwiali.
– To niewolnica Felipego i równie dobrze może przychodzić tutaj, żeby nas szpiegować. Celia nie jest twoją przyjaciółką i żadne z nas nie może pozwolić sobie na ufanie jej – wyjaśnił Caleb po jej wyjściu. – Ona i tak nie chce ze mną rozmawiać. Gdyby była szpiegiem, to czy nie próbowałaby, no nie wiem, czegoś się ode mnie wywiedzieć? – rzuciłam sarkastycznie. – Nie bądź naiwna, Kotku. Wystarczy popatrzeć na ciebie, by domyślić się wszystkiego, co nas łączy. Niczego nie potrafisz ukryć, bo twoja twarz jest jak książka, z której wyczyta wszystko każdy, kto na nią spojrzy – stwierdził gniewnie. Nie powstrzymałam się przed uśmiechem; byłam szczęśliwa i nie chciałam tego ukrywać. Wiedziałam jednak, że sytuacja jest poważna. – Czego ode mnie oczekujesz, Caleb? Mam ją po prostu ignorować? Przecież widziała mnie z rozkraczonymi nogami! – Oczekuję posłuszeństwa i lojalności. Caleb najwyraźniej był mniej skłonny do uśmiechów i wiedziałam, że ma to coś wspólnego z Rafiqiem. W dalszym ciągu gnębiła go myśl o rzekomej zdradzie. Rozumiałam teraz, dlaczego ta sytuacja jest dla niego trudna, jednak moja potrzeba przetrwania, potrzeba ucieczki razem z Calebem wydawała mi się o wiele istotniejsza niż powinność, którą on czuł wobec Rafiqa. – Jestem lojalna, Caleb. Co do reszty nie mogę niczego obiecać. Sam powiedziałeś, że Rafiq to niebezpieczny człowiek, który zabije każdego, kto mu stanie na drodze. Czyli nas. To ty musisz zdecydować, wobec kogo pozostaniesz lojalny. Patrzył na mnie groźnie przez kilka sekund, a potem jego rysy złagodniały. Westchnął ciężko i kiwnął głową. – Muszę cię stąd wydostać, Kotku. Obiecałem, że cię obronię, i dotrzymam słowa, ale jak już mówiłem... nie mogę zdradzić Rafiqa bardziej, niż zrobiłem to do tej pory. Muszę z nim porozmawiać i przekonać go, że istnieje inny sposób. Wtedy mogę po ciebie przyjechać. Zbliżyłam się do niego i zarzuciłam mu ręce na szyję. – Nie mogę uciekać bez ciebie, Caleb. Co jeśli nigdy nie wrócisz? Zostanę zupełnie sama i wszystko może się zdarzyć. Co jeśli... co jeśli on cię zabije? Jak miałabym żyć sama? Łzy ciekły mi po twarzy, gdy próbowałam znaleźć odpowiednie słowa, by przekonać go do odejścia ze mną i zapomnienia o długu wobec Rafiqa. – Sam potrafię o siebie zadbać, Kotku. W żadnym wypadku nie mogę pozostawić tej sprawy niedokończonej. Jeśli uciekniemy, on nigdy nie przestanie nas ścigać. Co wtedy? Nie zamierzam żyć w ukryciu. Muszę to zakończyć w ten czy inny sposób – powiedział. Pogłaskał mnie po głowie i próbował uspokoić, jednak jego słowa sprawiły, że zrobiło mi się zimno. – Nie ucieknę bez ciebie – szepnęłam. – Felipe organizuje jutro kolejne przyjęcie. Przyjedzie mnóstwo gości i mam nadzieję, że znajdzie się wiele atrakcji odwracających ich uwagę. Uciekniesz, Kotku. To jedyny sposób, żebyś była bezpieczna. Przytulił mnie tak mocno, że nie mogłam oddychać. Jeszcze jedna noc – tylko tyle nam zostało. Byłam zdeterminowana wykorzystać każdą minutę. Odsunęłam się od Caleba. Chciałam popatrzeć na jego twarz. Zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół. Spojrzałam w te błękitne oczy i to, co w nich zobaczyłam, poruszyło mnie do głębi i złamało serce.
– Powiedz, że mnie kochasz, Caleb – szepnęłam. Pocałował mnie tylko. – Żałuję, ale nie mogę, Kotku. * * Usłyszałam pukanie do drzwi – głośne i gorączkowe. Otworzyłam szybko oczy i otaczająca mnie ciemność tylko zwiększyła mój niepokój. Caleb zdążył już wstać z łóżka. – Połóż się na podłodze i nie ruszaj – powiedział naglącym szeptem, a potem podszedł do szafy i gwałtownie ją otworzył. Wyciągnęłam rękę do lampki nocnej i ją włączyłam. – Co się dzieje? – zapytałam. Odsunęłam kołdrę i zeszłam na podłogę. Caleb rzucił mi coś i trafił w moje piersi. Ubrania. – Załóż to, szybko! Sam właśnie kończył zapinać spodnie. Przez chwilę mocował się z jakimś pudełkiem i wreszcie je otworzył. Ze środka wyciągnął pistolet i odbezpieczył go. Już czułam adrenalinę napływającą do żył. Zaraz miało wydarzyć się coś złego. – Abra la puerta! – krzyknęła Celia po drugiej stronie drzwi; sama była wyraźnie spanikowana i nie wiedziałam, co o tym myśleć. Caleb podbiegł do mnie i padł na podłogę. Otoczyłam go ramionami, przyciągając blisko. Jego palce wbiły mi się boleśnie w nadgarstek, gdy mnie odsunął. Coś zimnego i twardego trafiło do mojej dłoni. Spojrzałam w dół i zobaczyłam broń. – Ubierz się i zostań tutaj. Gdy będę chciał wejść, zapukam dwa razy. Jeśli ktoś inny dostanie się do środka, strzelaj, by zabić. Rozumiesz? Panika odebrała mi zmysły. Nie rozumiałam. Nie miałam pojęcia, co Caleb próbował mi wytłumaczyć. Wstał i próbował odejść, ale złapałam go za nogawkę. – Caleb! Nie zostawiaj mnie. – Rób, jak ci każę! – krzyknął i uwolnił nogę z taką siłą, że prawie wyszarpnął mi ramię ze stawu. Nie zdążyłam go złapać; już był przy wejściu. Stanął bokiem do drzwi, trzymając duży nóż. Powoli odblokował zamek. Celia wpadła do pokoju, ale nie miała szansy się odezwać, ponieważ Caleb natychmiast ją złapał i przystawił nóż do gardła. Szarpała się, ale szybko została obezwładniona. – Co się dzieje? – warknął. – Przyszłam was ostrzec – powiedziała. – Rafiq i jego ludzie są na dole, z Felipem. Chcą się z tobą widzieć. – Ręce Celii trzymały mocno ramię Caleba, oplecione wokół jej szyi. – Por favor – załkała. – Caleb, puść ją – poprosiłam. – Przyszła nas ostrzec. Ścisnął jej szyję tak mocno, że nawet płakać już nie mogła. – Nie wiemy tego, Kotku. Równie dobrze może chcieć nas po prostu rozdzielić. – Udusisz ją! – Nie wierzyłam w to, by Celia mogła mnie wydać, ale nie miałam ku temu żadnego wyraźnego powodu. Podniosłam broń. – Puść ją, Caleb. Zatrzymam ją tutaj. Caleb spojrzał na mnie obcym wzrokiem; bardziej przypominał dzikie zwierzę niż człowieka.
– Proszę. Puść ją. Powoli ramię Caleba na gardle niewolnicy się rozluźniło, a wtedy dziewczyna padła na podłogę, płacząc i łapiąc się za szyję. Spojrzałam na Caleba i zobaczyłam przerażenie na jego twarzy, gdy popatrzył na Celię. – Jaki masz plan? – zapytałam, żeby znowu skupił się na problemie. Chociaż lubiłam Celię, bardziej lubiłam swoje życie. Caleb kiwnął głową, a potem złapał się za włosy. – Muszę wyjść im na spotkanie. – Nie możesz! Co jeśli tylko czekają, żeby cię zabić? – Jeśli jest tak, jak mówi Celia, nie mam powodu, żeby nie iść na dół. Opadł na jedno kolano i przytrzymał nóż przy gardle niewolnicy. – Nie rób tego – błagała. – Felipe mnie wysłał, żebym was ostrzegła. – Dlaczego miałby to zrobić? – Felipe wie, co się dzieje między wami dwojgiem, a mimo to nie powiedział Rafiqowi ani słowa na ten temat. Nie chce brać udziału w tym, co by się stało później. Jesteś tu gościem kilka miesięcy, a nie dni, jak obiecywał Rafiq. Rozlew krwi to ostatnia rzecz, jakiej Felipe teraz potrzebuje – łkała Celia, pocierając zaczerwienioną szyję; chyba nic jej nie dolegało, bo nie widziałam żadnych otarć, a niewolnica mogła mówić bez wysiłku. Caleb wstał. – Zostań tutaj do mojego powrotu. Najgorszy koszmar nagle stał się rzeczywistością. Caleb zaraz miał wyjść i nigdy nie wrócić. Byłam tego pewna. – Proszę, nie idź. Ucieknijmy razem. Teraz. – Wyprowadzę ją, jeśli będzie trzeba – nagle zaproponowała Celia. Spojrzeliśmy na nią z niedowierzaniem. – W ścianach są ukryte przejścia. Felipe kazał je zbudować na wypadek, gdybyśmy musieli uciekać. Wyprowadzę ją, obiecuję. – Dlaczego miałabyś to zrobić? – zapytał Caleb; postąpił krok w jej stronę. – Nie dla ciebie – warknęła. – Dla niej. Nie chcę, by cierpiała. Kiwnął głową. – Dziękuję, Celio. Jestem twoim dłużnikiem. – Jeśli coś się stanie Felipemu, z pewnością upomnę się o spłatę – powiedziała. – Rozumiem – szepnął i złapał koszulę z szafy, a potem ją nałożył. – Biblioteka? – zapytał. Celia kiwnęła głową i Caleb wyszedł z pokoju. Miałam ochotę krzyczeć. Zostałam sama i sama musiałam o siebie zadbać. Wcześniej Caleb spanikował i być może niepotrzebnie groził Celii. – Dlaczego waliłaś w drzwi? – zapytałam. Niewolnica siedziała na podłodze, masowała szyję i ocierała łzy z twarzy. – Nie chciałam, żeby przyszli cię szukać. Felipemu ledwo udało się powstrzymać Rafiqa przed przyjściem tutaj – wyjaśniła spokojnie. Ścisnęłam broń mokrą od potu ręką. – Caleb powiedział, że Felipe nas podglądał. Że ty nas podglądałaś. Dlaczego mielibyście nam teraz
pomagać? – Felipe nie ufa nikomu, Kotku. Przepraszam, że ci o tym nie powiedziałam, ale Felipe jest dla mnie ważniejszy niż ty. Kocham go, chociaż ma trudny charakter. W głowie mi się kręciło. – Naprawdę przyszłaś nas ostrzec? Czy Caleb idzie właśnie prosto w pułapkę? Starałam się zabrzmieć, jakbym prosiła przyjaciółkę o radę, choć w rzeczywistości zastanawiałam się, czy zdołałabym zabić Celię, gdyby zaszła taka potrzeba. Bałam się odpowiedzi. – Przysięgam, że chciałam was ostrzec. O ile dobrze wiem, Caleb poszedł spotkać się z kolegami, nic więcej. Najgorsze, co możesz teraz zrobić, to panikować. Zobaczyłam jej błagalny wzrok i instynkt podpowiedział mi, że mogę jej zaufać. Nie byłam pewna, czy warto go słuchać, ale alternatywa przyprawiała mnie o ciarki. Celia miała rację; niepotrzebnie panikowałam. Gdyby Rafiq pragnął naszej śmierci, rozstrzelałby nas we śnie. – Wierzę ci – szepnęłam i odłożyłam broń na łóżko. Celia spojrzała w tamtą stronę, ale pozostała na swoim miejscu. Ja natomiast zaczęłam wkładać ubrania, które zostawił dla mnie Caleb. – Co robisz? Rozbieraj się. Jeśli przyjdą tutaj i znajdą cię w jego ubraniach, będą wiedzieć, że planujecie ucieczkę. – A jeśli coś się stanie i będę ich potrzebować? – Nie będziesz, Kotku. Obiecuję. Niebezpieczeństwo polegało na tym, że Rafiq odnajdzie was w kompromitującej sytuacji. I znowu jej uwierzyłam. Być może uwierzyłabym każdemu, kto obiecywałby, że nie mam powodu nikogo zabijać i spodziewać się najgorszego. Być może Celia mówiła prawdę. Postanowiłam uwierzyć w tę mniej przerażającą możliwość. Szybko zdjęłam koszulę, którą przed chwilą nałożyłam. Nagle ktoś zapukał do drzwi. – Celia? – zapytał męski głos. Sięgnęłam po broń. * * Zbliżając się do drzwi biblioteki, Caleb starał się zachować spokój. Za paskiem spodni i pod koszulą schował duży, łowiecki nóż. Przez chwilę zastanawiał się, czy dobrze postępuje, spotykając się z Rafiqiem. Miał nadzieję przekonać go, że ich plan zemsty jest nadal wykonalny nawet bez udziału Livvie. Wciąż liczył na to, że tak to się skończy, jednak obecność dziewczyny w posiadłości nie była mu na rękę. Tkwiąc na piętrze, Livvie pozostawała w niebezpieczeństwie. Jeśli coś mu się stanie, wiedział, że dziewczyna miała niewielkie szanse na ucieczkę. Krótko mówiąc, spierdolił sprawę. Poddał się emocjom i postąpił pochopnie z Celią, która może wydać jego i Livvie, gdy tylko będzie miała okazję. Być może już to zrobiła. Istniał tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać, a Caleb był zdeterminowany zakończyć całą sprawę – w ten czy inny sposób. Otworzył drzwi i wszedł do biblioteki. Cztery pary oczu zwróciły się ku niemu. W środku czekał na niego Felipe, Rafiq, Jair i Nancy. Każdy z mężczyzn trzymał w ręku
szklankę z drinkiem. Siedzieli przy biurku gospodarza i rozmawiali na zupełnie niewinny temat. Nancy klęczała przy Rafiqu, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Nieco się trzęsła, a Caleb zastanawiał się, czy to z zimna czy ze strachu, jednak w gruncie rzeczy nie interesowało go to. Westchnął z ulgą, lecz wciąż martwił się sytuacją na górze. Miał nadzieję, że Livvie zachowa rozsądek i nie podejmie żadnych radykalnych kroków pod jego nieobecność. – Khoya! Spałeś? Wyglądasz na zmęczonego – powiedział Rafiq z uśmiechem. – Tak, spałem – odparł ostrożnie. – Nie spodziewałem się ciebie tak szybko. Rafiq spojrzał na niego podejrzliwie. – Bo i dlaczego miałbyś? W końcu powiedziałem ci, że nie wiem, ile czasu zajmie mi załatwienie sprawy. Caleb często zapominał o politycznych powiązaniach Rafiqa z pakistańskim rządem. Od czasu do czasu jego posada wojskowego miała pierwszeństwo przed mniej legalnymi zajęciami. W tym przypadku nawet Caleb nie wiedział, czym dokładnie Rafiq się zajmował. I nigdy nie chciał się dowiedzieć. Jeśli Rafiq chciał prowadzić dwa różne życia, Caleb nie powinien się mieszać. – Po prostu myślałem, że najpierw się ze mną skontaktujesz. Gdybym wiedział, kiedy się ciebie spodziewać, powitałbym cię w drzwiach – stwierdził bez cienia urazy. Rafiq pozwalał Calebowi rozmawiać z nim szczerze w cztery oczy, ale w obecności innych oczekiwał zachowania pewnych zasad. Był starszy, a jako mentor i opiekun Caleba posiadał też wyższą pozycję. Publiczne okazanie mu braku szacunku byłoby najgorszym przewinieniem. Rafiq uśmiechnął się. – Nie przejmuj się, Khoya. Jesteś tu teraz i to się liczy. Chodź. – Pokazał gestem puste krzesło. – Napij się z nami. Calebowi również udało się uśmiechnąć. – Oczywiście, ale pozwól, że najpierw pójdę na górę nałożyć buty. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, i trochę się śpieszyłem. Tak naprawdę chciał wrócić do pokoju i uspokoić Livvie. – Gdzie jest Celia? – wtrącił się Felipe; mówił swobodnym i jowialnym tonem, jednak Caleb zauważył, jak mruży oczy i wykrzywia usta. – Na piętrze, razem z Kotkiem. Nie chciałem zostawiać jej samej – wyjaśnił i również posłał mu groźne spojrzenie. – Wciąż wymaga nieustannego nadzoru? – zapytał Rafiq z dezaprobatą. – Nie, ale i tak uznałem, że nie powinna być sama – powiedział szybko Caleb, żeby uprzedzić Felipego. – Hmm – odparł Rafiq i upił łyk drinka, prawdopodobnie szkockiej. – No dobra, usiądź, Caleb. Nie musisz specjalnie dla mnie nakładać butów. Niedługo i tak idziemy spać. Jestem zmęczony po tych ciągłych podróżach. – Oczywiście – stwierdził Caleb i chwycił podaną przez Jaira szklankę, a potem usiadł obok niego. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, ale nie odezwał się, a Caleb uznał, że lepiej nie robić scen. – Felipe twierdzi, że dziewczyna robi ogromne postępy. Mówił, że wzięła udział w jednym z jego paskudnych przyjęć – rzucił Rafiq z uśmiechem. – Zapewnia mnie, że występ nie stanowił zagrożenia dla jej dziewictwa.
Caleb wypił duszkiem zawartość szklanki i skrzywił się, gdy bursztynowy płyn zaczął palić jego gardło. – Tak, zgadza się. Jego serce zaczęło bić szybciej. – Miło mi to słyszeć, Khoya. Jair miał wątpliwości, ale ja wiedziałem, że mnie nie zdradzisz. Nie dla jakiejś dziewuchy. Caleb spojrzał na Jaira z nieskrywanym obrzydzeniem. – Oczywiście, że nie, Rafiq. Nie mogę pojąć, dlaczego w ogóle słuchasz tego psa. Jair podniósł się i rzucił krzesło za siebie, jednak Caleb był na to przygotowany. Gdy Jair skoczył na niego, Caleb wykorzystał siłę pędu, żeby posłać go w powietrze i na podłogę, a potem ogłuszonego w ten sposób uderzył silnie w twarz. – Caleb! – upomniał go Rafiq. – Złaź z niego, natychmiast! Pod wpływem następnego ciosu Jair stracił przytomność. Caleb nie mógł znieść tego sukinsyna i cieszył się, że bez względu na to, jak zakończy się cała sprawa, nie będzie musiał więcej na niego patrzeć. Sięgnął po nóż schowany za paskiem spodni, gotowy wbić go w ciało Jaira, jednak w tej samej chwili dwie pary rąk pociągnęły go do tyłu. – Caleb, nie! – wrzasnął Felipe. – Panuj nad sobą w moim domu. Ktoś uderzył go otwartą dłonią w twarz i Caleb natychmiast zrozumiał, że musiał to być Rafiq. Gdy próbował się uspokoić, usłyszał odgłos przeładowywania pistoletu i niemal w tej samej chwili stopa Rafiqa wylądowała na jego klacie, pozbawiając go tchu. – Jair wykonuje moje polecenia. Jeśli masz z tym jakiś problem, możesz to załatwić bezpośrednio ze mną. Nie będę tolerował takiego zachowania. Przeproś Felipego albo przysięgam, że od dzisiaj będziesz kulał – krzyknął Rafiq. Nancy płakała za jego plecami. Caleb uniósł ręce w geście poddania. – Przepraszam! Straciłem panowanie nad sobą. W oczach Rafiqa płonął gniew i Caleb wiedział, że jego mentor nie rzuca słów na wiatr. – Co cię opętało? – warknął Rafiq. – Od pierwszego spotkania aż się prosił, żeby go dźgnąć. Naprawdę oczekujesz, że pozwolę mu okazywać mi brak szacunku? I to na twoich oczach? Nigdy wcześniej nie wątpiłeś we mnie. Nigdy! I nagle jego słowo znaczy dla ciebie więcej niż moje? Klatka piersiowa Caleba gwałtownie podnosiła się i opadała. Rafiq westchnął głęboko i pokręcił głową. – Nic takiego nie powiedziałem, Khoya. – Zdjął nogę z piersi Caleba i przeładował raz jeszcze pistolet, żeby opróżnić komorę. – Ostatnio... – Wiem – szepnął Caleb. Ich zemsta miała się niedługo dokonać, a on naraził na szwank ich plan. Rafiq miał pełne prawo go zastrzelić, tu i teraz. Ból w jego klatce piersiowej nagle przestał mieć cokolwiek wspólnego z przyciskaniem jej do podłogi. Zdradził jedyną osobę, która nigdy go nie winiła za to, co zrobił. Dla jedynej osoby, która kochała go takiego, jakim się stał. – Przepraszam – powtórzył, wiedząc, że Rafiq nie mógł mieć jeszcze pojęcia, o jak bardzo poważne przeprosiny chodziło. Nagle zdał sobie sprawę, że nie będzie w stanie go przekonać, że nie dojdą do żadnego kompromisu co do dalszego losu Livvie. Pozostało tylko jedno wyjście. Caleb zawsze wiedział, że tak może się to
skończyć. Jeden z nich będzie musiał umrzeć. * * – Celia? – powtórzył mężczyzna. Trzymałam broń w ręku, ale nie wiedziałam, co właściwie chcę zrobić. Spojrzałam na Celię. Oczy miała jak spodki, ale podniosła ręce w uspokajającym geście. – To Felipe. Proszę, odłóż broń. – Caleb kazał nikogo nie wpuszczać. Myślę, że to dotyczy także Felipego – powiedziałam. Było mi słabo i zakręciło mi się w głowie, gdy pomyślałam o użyciu pistoletu, by wydostać się z pokoju. – Proszę, Kotku! Nie bądź głupia. Felipe nie wypuści cię stąd żywej, jeśli będziesz mierzyć do niego z broni – prosiła. – Każ mu odejść – syknęłam. – Domyśli się, że coś jest nie tak. Nigdy nie mówię mu, co ma robić – odparła. Usłyszałyśmy głośne pukanie i dochodzące zza drzwi hiszpańskie słowa. – Celia, podejdź natychmiast do drzwi, inaczej je wyważę. Omal nie zwymiotowałam na myśl, by stanąć przeciwko Felipego. Spojrzałam na Celię i zobaczyłam, jak nerwowo wyciera łzy. – Idź – poleciłam. – Co planujesz? – zapytała z płaczem. – Zapytaj go, gdzie jest Caleb – ponagliłam ją. Celia kiwnęła głową i powoli podpełzła do drzwi. – Jestem tutaj z Kotkiem – powiedziała głosem, który wydawał się spokojny; zważywszy na jej zapuchnięte od łez oczy, byłam pod wrażeniem. – Dlaczego drzwi są zamknięte na klucz? – dopytywał wściekły Felipe zza drzwi. – Caleb się martwił – odparła. – Gdzie on jest? – Na dole z Rafiqiem. Otwórz drzwi – polecił. Celia spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Przez kilka sekund ważyłam różne możliwości i postanowiłam pozwolić jej wpuścić Felipego, ale z pewnością nie zamierzałam pozbyć się broni. Położyłam pistolet na podłodze, blisko. – Otwórz – powiedziałam. – Zachowaj spokój, Kotku – poprosiła. – Felipe nie skrzywdzi cię, o ile go nie zmusisz. Zaufaj mi. Poczekała, aż kiwnę głową, a potem przekręciła zamek w drzwiach. Otworzyła je powoli, a Felipe, z bronią w ręku, wszedł do środka. – Co się dzieje? – zapytał Celię, jednak patrzył na mnie; wciąż leżałam na podłodze, chowając się przy łóżku. – Powiedz jej, że Calebowi nic się nie stało – poprosiła Celia, zajmując pozycję między mną a Felipem. – Dlaczego płakałaś, Celio? Co tu się działo? – dopytywał śmiertelnie poważnym tonem. – Nic takiego, kochany. Po prostu dotrzymywałam Kotkowi towarzystwa. Jest wystraszona. Powiedz,
że z Calebem wszystko w porządku. Martwi się o niego. – Nic mu nie jest. Razem z Rafiqiem raczą się whiskey. Powinien niedługo tu przyjść. Możemy wszyscy na niego poczekać – powiedział, ale nie opuścił broni. – Dlaczego sam się nie pojawił? – zapiszczałam. – Nie mógł. Nie bez wzbudzania podejrzeń. Właściwie to ja zacząłem się martwić, że coś się tu dzieje. Dlaczego płakałaś, Celio? – powtórzył gniewnym tonem. – To przez babskie gadanie. Nie rób scen. Dziewczyna bała się, że przyszedłeś zrobić jej krzywdę, i przez to zaczęłam myśleć o... – nie dokończyła, a zamiast tego podniosła powoli rękę i pogłaskała twarz Felipego. – Nie pamiętasz, jak było na początku? W oczach mężczyzny pojawił się smutek. Opuścił pistolet i pocałował Celię w czoło. – Przykro mi, że przez nią sobie przypomniałaś – szepnął. – Zwłaszcza że tak bardzo się starałem zatrzeć te wspomnienia. – Zatarły się, Felipe. Przyrzekam – odparła równie cicho. Celia stała między nami i chociaż niekoniecznie ufałam jej panu, niewolnica udowodniła swoją przyjaźń, odgradzając mnie własnym ciałem od zagrożenia. Przypomniałam sobie rozmowę z Felipem w podziemiach. Dawno temu wziął Celię jako trofeum i nie traktował jej dobrze. Kiedy patrzyłam na nich teraz, nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mógł być dla niej okrutny. Z drugiej strony, żadnego z nich nie znałam zbyt dobrze. Celia najwyraźniej nie miała pojęcia, jak bardzo ją kochał. Dla mnie było to oczywiste. Felipe kiwnął głową i wziął Celię w ramiona. Załkała głośno z twarzą przyciśniętą do jego piersi, a on głaskał jej włosy i szeptał kojąco do ucha. Ich widok sprawił, że boleśnie zatęskniłam za Calebem. – Przepraszam – powiedziałam. – Nie chciałam sprawiać problemów. Taka była prawda. Nie chciałam sprawiać nikomu problemów. Pragnęłam jedynie uciec razem z Calebem. Felipe podniósł na mnie wzrok. – Idź się umyć, kochaniutka. Twój pan może wrócić w każdej chwili i lepiej, żebyś była na niego gotowa. Nie zostało wam zbyt wiele czasu razem. – Co masz na myśli? – wypaliłam. Posłał mi smutny uśmiech. – Żałuję, że nie mogę więcej dla was zrobić. Miło było obserwować, jak wasz związek się rozwija. Życzę ci powodzenia, Kotku. Kiedy podniosłam się, z szeroko otwartymi ze zdziwienia ustami, Felipe wyprowadził Celię na zewnątrz i zamknął drzwi. Oddałam swoją zakładniczkę. Oddałam swoją przewodniczkę. Nie miałam już nic, co mogłoby mnie uchronić przed tym, co miało nastąpić, gdy drzwi powtórnie się otworzą.
Dwadzieścia jeden Dzień 10, 11 w nocy Matthew mdliło przez ostatnią godzinę. Uczucie to niekoniecznie było dla niego czymś nowym – w pewnych sytuacjach towarzyszyło mu wielokrotnie. Świat był chorym, popierdolonym miejscem, a on musiał zmagać się z nim bardziej niż większość ludzi, jednak ta konkretna sprawa zaczynała przypominać koszmar, którego nie zapomni do końca życia. Każdy agent miał taką sprawę. Jego będzie nawiedzać Olivia z Calebem. Uruchomienie programu do cyfrowego rozpoznawania twarzy, przeszukującego krajowe bazy, przyniosło ciekawe rezultaty. Matthew, razem z kilkoma innymi agentami, przez ostatnie pięć godzin składał wszystkie zebrane elementy układanki. – Myślę, że te informacje wskazują na Karaczi – oznajmiła agentka Williams, która przyleciała z Wirginii w chwili, gdy prawdziwy kaliber tej sprawy stał się oczywisty. – Zgadzam się. Chłopcom z FIA nie spodoba się to, co zaraz powiem, ale wygląda na to, że Muhammad Rafiq wykorzystywał wojsko do ukrywania handlu ludźmi – rzucił Matthew. Karaczi było miastem nadmorskim, dostępnym zarówno od strony morza, jak i lądu. Obszar ten był zróżnicowany pod względem etnicznym i socjoekonomicznym, więc w tłum wmieszać mogli się zarówno ci biedni, jak i bogaci. Zgodnie z informacjami od sierżanta Patela, który miał dostęp do list pasażerów i dokumentacji patroli ruchu, kilka ważnych nazwisk pojawi się w okolicy w ciągu najbliższych dwóch dni. Wiele już dotarło do miasta. Niestety nie znalazł się wśród nich ani Vladek Rostrovich, ani Demitri Balk. Jednak Matthew uważał, że mężczyzna może podróżować pod różnymi nazwiskami. Jedno było za to pewne – obecność Muhammada Rafiqa. Pomyślał o Olivii Ruiz i wszystkim, co opowiadała przez ostatnie kilka dni. Dziewczyna nie miała pojęcia, jak mocno Rafiq zaangażowany jest w handel ludźmi. A plik dokumentów, które Matthew zebrał na biurku, sugerował, że Caleb również. Rafiq już od dawna robił to dla pieniędzy. Dowody sugerowały, że od 1984 był jednym z ważniejszych graczy na rynku. Matthew podniósł zdjęcie Vladka Rostrovicha i Muhammada Rafiqa zrobione w Pakistanie w tym samym roku. Rafiq miał na sobie mundur wojskowy i pokazywał ręką na stół pełen rosyjskiej broni, a drugą obejmował po przyjacielsku Vladka Rostrovicha. Podejrzewali, że Muhammad Rafiq działał jako dystrybutor broni Vladka Rostrovicha w czasie jego misji w różnych częściach świata, najczęściej w Afryce, Turcji, Afganistanie i Pakistanie. Może od tego się zaczęło, ale na pewno na tym się nie skończyło. Kolejna fotografia – z 1987 – pokazywała Rafiqa i Vladka na przyjęciu zorganizowanym przez pakistańskie wojsko. Vladek siedział przy stole oficerów razem z Rafiqiem, a obecny był także Bapoto
Sekibo. Mężczyzna ten wsławił się ścieraniem z powierzchni ziemi całych wiosek, zabijaniem mężczyzn, kobiet i dzieci w celu zdobycia surowców i ziemi dla zagranicznych firm. Niektóre z tych firm mają nawet amerykańskie korzenie. Właściwie każdy z tych trzech mężczyzn co najmniej raz został sfotografowany z jakimś amerykańskim senatorem albo prezesem dużej firmy. Matthew nie dziwił się, że seks, broń i pieniądze się ze sobą łączą. Nawet afrykańskie kopalnie diamentów należące do Vladka nie były dla niego szokiem. Nie, największe zdziwienie wzbudziła w nim informacja o nierozwiązanej sprawie zaginięcia z 1989 roku. Odruchowo sięgnął po dotyczące jej akta i spojrzał na przypięte do nich zdjęcie. – Popierdolone, co nie? – szepnęła agentka Williams z drugiej strony biurka. Mdłości, jakie czuł Matthew, nasiliły się. Wpatrując się w fotografię, zaczął się zastanawiać, co powinien zrobić z tą informacją. – Ano. Popierdolone. – Wszystko w porządku? Kiedy ostatni raz coś jadłeś? – zapytała Williams. – Kilka godzin temu i do tego tylko sałatkę. Od tamtej pory jestem na ciągłej dostawie kawy – powiedział Matthew i posłał koleżance słaby uśmiech. Miło było z kimś pracować, nawet jeśli agentka Williams wydawała się trochę zbyt młoda i zbyt gorliwa jak na jego gust. Praca wciąż ją ekscytowała i dziewczyna kiepsko to ukrywała. Matthew nie potrafił już emocjonować się rozwiązywaniem spraw – śledztwo i wsadzanie złoczyńców za kratki były jego obsesją i sprawiały mu satysfakcję, ale nie budziły już tyle emocji. Niezależnie od tego, ile zagadek by rozwiązał i ilu bandytów posłał do więzienia, zawsze znajdowały się kolejne zagadki i kolejni bandyci. Syzyfowa praca. – To gówno cię zabije – rzuciła z uśmiechem agentka Williams. – Mam jeszcze kanapkę z indykiem w lodówce. Chcesz? – Nie, dzięki. Nie jestem głodny. – Dlaczego ciągle gapisz się na zdjęcie? Nie mógł przestać myśleć o Olivii. Opłakiwała śmierć mężczyzny, którego tak naprawdę nie znała, a Matthew zaczynał rozumieć, dlaczego tak usilnie o niego walczyła. – Świadek twierdzi, że zginął, próbując pomóc jej w ucieczce. Zastanawiam się, czy tak powinno było zostać. To znaczy, wolałbym po prostu tego nie wiedzieć. Nie wyobrażam sobie, jak jego matka mogłaby się czuć. – Staram się nie myśleć o takich rzeczach. To niekoniecznie priorytetowa sprawa, wiesz? – powiedziała Williams. – Zajebiście ciężko będzie wysłać ludzi do Pakistanu. Staram się skupić na jednej rzeczy naraz. Jakiś porwany dzieciak, który potem wyrósł na skurwysyna, niekoniecznie znajduje się na szczycie listy moich priorytetów. Matthew podniósł na nią wzrok. – Ile masz lat, Williams? Zesztywniała. – Dwadzieścia cztery – odparła. – Dlaczego pytasz? Zaczniesz mi dokuczać, że jestem zbyt młoda? Pokazał jej zdjęcie. – James Cole miał niecałe sześć lat, kiedy został zabrany od matki. Przypomnij sobie ostatnie osiemnaście lat swojego życia i pomyśl, jak różne musiało być od tego piekła, którego musiał
doświadczyć ten dzieciak. Williams długo wpatrywała się w fotografię, a potem odwróciła się i zaczęła przekładać akta znajdujące się po jej stronie biurka. – To smutne, Reed. Wiem, że to cholernie smutne, ale nic już dla tego chłopaka nie zrobimy. A co do mężczyzny, którym się stał potem... lepiej dla niego, że nie żyje – odparła. – Nie próbuję go bronić. Uwierz mi, że przez ostatni tydzień robiłem coś zupełnie przeciwnego. Po prostu... ta dziewczyna sprawia, że inaczej patrzę na pewne rzeczy. Praktycznie rzecz biorąc, udało jej się gadaniem wywinąć z uczestnictwa w aukcji. Matthew się uśmiechnął. Olivia z pewnością wyróżniała się spośród wszystkich ludzi, jakich poznał w ciągu trzynastu lat pracy w swoim zawodzie. Nigdy nie zapomni ani jej, ani Caleba, ani chłopca, jakim był przed porwaniem. Nigdy nie zapomni tej sprawy i z jakiegoś powodu poczuł potrzebę, by poświęcić chwilę, aby odpowiednio ją zapamiętać. – Całkiem cwana dziewczyna. Pomijając to, że zakochała się w swoim porywaczu – stwierdziła Williams. – Aczkolwiek, jeśli już miałabym się zakochać w jakimś porywaczu, dobry Boże, powinien być taki przystojny jak ten skurczybyk. Williams pokazała zdjęcie z kamery ochrony, zrobione kilka lat wcześniej, i uniosła brwi. Matthew zaśmiał się. – Jesteś nienormalna. Wiesz o tym, prawda? Williams wzruszyła ramionami. – Nie wychodzę zbyt często do ludzi. – A to dlaczego? – Cóż, to chyba przez robotę. Niezbyt dobrze idzie mi randkowanie z innymi agentami, a normalni faceci po prostu odpadają. – Myślisz, że powinniśmy poinformować matkę, że znaleźliśmy jej syna? – Minęło dwadzieścia lat, Reed. Pewnie już od dawna uważa go za zmarłego. Wątpię, by była dla niej jakimś pocieszeniem informacja, że znaleźliśmy jej syna, który zupełnie przypadkiem okazał się sukinsynem porywającym ludzi i właśnie zmarł w trakcie ucieczki – stwierdziła gorzko Williams. Siedzieli chwilę w ciszy, a potem dodała: – Chyba lepiej, żeby wierzyła, że jej synek umarł niewinny, prawda? Zdaniem Matthew była to słuszna uwaga. – Prawda. Po prostu szkoda... szkoda, że nie pracowałem wtedy jeszcze dla FBI. Może mógłbym go odnaleźć, zanim byłoby za późno. Pomyślał o Olivii i jej żalu. To smutne, że tylko ona będzie tęsknić za Calebem. Tylko ona będzie opłakiwać jego śmierć. – Czekaj! – zawołała nagle Williams. – Co się stało? – Może to nieistotne, ale... – podała mu jeden ze swoich dokumentów. – Vladek studiował w Stanach. Na Uniwersytecie w Oregonie – szepnęła. – No i? – Sprawdź datę – dodała ponuro. – Nie skończył studiów. Był w kraju od 1980 do 1982. – Nagle Matthew zrozumiał i ścisnęło go w
żołądku. – James Cole urodził się w 1983. W Oregonie. – Chyba nie myślisz...? – Olivia Ruiz wspominała, że Rafiq pragnął zemścić się na Vladku i miało to coś wspólnego z jego matką i siostrą. Rzekomo Vladek je zabił, a przynajmniej tak twierdzi Rafiq. Zaczynam myśleć, że koleś kłamał jak z nut. – Chcesz, żebym zdobyła akt urodzenia Jamesa? – Tak, zrób to. Dzwoniłaś już do zastępcy dyrektora, żeby poinformować go, że naszym zdaniem aukcja będzie miała miejsce w kwaterach wojskowych w Karaczi? – Powiedziałam mu o tym godzinę temu. Pomyślałam, że mogliby już zacząć organizować ekipę. Sierżant Patel nie wydawał się zbyt chętny do współpracy. Ja pieprzę, Reed... naprawdę uważasz, że Vladek sprzedałby własnego syna? Matthew miał ochotę w coś uderzyć. – Nie. Myślę, że cierpienie dzieciaka było skutkiem ubocznym. Wszystko zaczynało mieć sens. Elementy układanki wskakiwały na swoje miejsca. Wciąż brakowało kilku ważnych informacji, ale Matthew wydawało się, że i tak widzi pełny obraz. – Cóż, przynajmniej wiemy już, gdzie jest aukcja. Wszystko inne to w tej chwili szczegóły. Zbiorę jeszcze te dokumenty i myślę, że możemy na dzisiaj kończyć. Jeśli dostaniemy zielone światło, możemy aresztować Rafiqa w ciągu najbliższych siedemdziesięciu dwóch godzin. A wtedy zyskamy dostęp do informacji z pierwszej ręki – powiedziała Williams. Matthew słyszał w jej głosie gniew i determinację. Podziwiał zaangażowanie agentki, jednak pracował w tym zawodzie dość długo, by wiedzieć, że nie wystarczy go na długo. – Wątpię, żeby udało nam się dorwać tego kolesia. Bądź na to przygotowana, Williams. – Co masz na myśli? Mamy przecież całą górę dowodów i świadków – rzuciła. – Mamy wysoko postawionego wojskowego z armii obcego rządu, oskarżonego o przestępstwa popełnione w innym kraju. Chcę tego kolesia. Chcę go bardzo, ale bywałem już w takich sytuacjach, Williams. Czasami... oni czasami się nam wymykają. – To co tu robisz, Reed? Dlaczego tak sobie żyły wypruwasz przy tym śledztwie? – Początkowo prowadziliśmy sprawę przeciwko Olivii Ruiz, która postanowiła przekroczyć naszą granicę z Meksykiem, machając pistoletem. Dopiero później zaczęliśmy traktować ją jak ofiarę. Nie miałem pojęcia, że śledztwo przybierze takie rozmiary. Ja tylko podążałem za śladami, Williams. Tylko tyle jesteśmy w stanie zrobić. – No, cóż, nie wszystko jeszcze skończone, Reed. – Wcale tak nie twierdzę, Williams. Agentka gwałtownie wciągnęła powietrze. – Co się stało? – Znalazłam akt urodzenia Jamesa Cole’a. W rubryce na personalia ojca wpisano „Vlad”, bez nazwiska. Jest też akt zgonu, wystawiony siedem lat po zaginięciu. To chyba standardowa procedura. Zobaczmy, co uda mi się wygrzebać na temat matki, Elizabeth Cole. – Williams pokręciła głową. – Zmarła w 1997. Koroner stwierdził samobójczy postrzał w głowę. Matthew zakręciło się w głowie. James Cole został porwany w wieku pięciu lat i sprzedany do niewoli. Najprawdopodobniej był to akt zemsty wobec jego ojca, Vladka Rostrovicha. Dziecko było
bite i gwałcone przez większość życia, a według zeznań Olivii Ruiz jedyną osobą, której kiedykolwiek ufał, był mężczyzna odpowiedzialny za jego smutny los. – To jest zajebiście przygnębiające, Reed – szepnęła Williams. – Ano. – Matthew chrząknął. – Też mi z tym ciężko. Myślałem, że mogę przynieść biednej kobiecie trochę ukojenia, ale wygląda na to, że znalazła inny sposób. – Powinniśmy się trochę przespać. Są duże szanse, że jutro czeka nas sporo roboty. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, polecisz samolotem do Pakistanu, żeby poprowadzić akcję. Postaraj się pamiętać nasze nazwiska, kiedy cię awansują. Uśmiechnęła się szelmowsko i zatrzepotała rzęsami. Matthew udało się krótko zaśmiać. – Postaram się, agentko...? – Williams. – Racja. Williams. Matthew wrócił do przeglądania stosu dokumentów leżących na jego biurku, podczas gdy dziewczyna szykowała się do wyjścia. Właściwie powinien robić to samo, ale nie potrafił jeszcze odpuścić. – Dlaczego mam nieodparte wrażenie, że kiedy wrócę jutro rano, zastanę cię siedzącego tutaj? – powiedziała Williams, wkładając torbę z laptopem na ramię. – Niedługo wyjdę. Muszę jeszcze trochę pogrzebać tu i tam. I tak bym teraz nie usnął, bo cały wieczór piłem kawę, pamiętasz? – Ta, ta, jasne. Będę koło siódmej, o ile nie wezwą nas wcześniej. Przyniosę ci coś do jedzenia i może jakąś kawę, która nie przeżre ci żołądka na wylot. – Lubię tutejszą. – Jak sobie chcesz – rzuciła i weszła do windy. Matthew wstał i sięgnął po akta z biurka Williams. Wykonał swoje zadanie. Reszta leżała w rękach FBI i Ministerstwa Sprawiedliwości. Bez względu na wszystko zagadka nie została rozwiązana i nie mógł przestać szukać brakujących elementów. Olivia zasługiwała na to, by poznać prawdę. Trzy godziny później miał przygotowaną listę wydarzeń i możliwości. Dowiedział się wielu rzeczy na temat głównych rozgrywających w tej grze, jednak miał równie dużo pytań, co odpowiedzi: 1960 – spółka AKRAAN w Rosji: ojciec Vladka? 1961 – rok ur. Vladka Rostrovicha, najmłodszy z trójki 1963 – rok ur. Muhammada Rafiqa, najstarszy syn (młodsza siostra?) 1980–1982 – Vladek, studia w Oregonie (nieukończone); spotyka Elizabeth Cole (mogła być studentką? Spadkobierca?) ojciec i rodzeństwo giną w wypadku (grudzień ’82 – Vladek spadkobiercą) 3 sierpnia 1983 – data ur. Jamesa Cole’a; dlaczego Vladek nie widnieje na akcie urodzenia? 1983–1988 – wspólne interesy Vladka i Rafiqa (broń, niewolnictwo) – diamenty? 1987 (coś się dzieje między ’87 a ’89) 14 marca 1989 – James Cole porwany sprzed domu (żadnych podejrzanych) – porwany przez Rafiqa? Dlaczego? – zbadać śmierć matki i siostry (powód zemsty) 1992–1994 – Rafiq, operacja Pustynna Burza – Schować gdzieś dzieciaka zamiast zabić? Okup? Skutek uboczny? Czego tu brakuje?
– James Cole przetrzymywany w burdelu (Narweh, zmarły); sprawdzić 1989-? – Narweh (nazwisko nieznane), akt zgonu? Pakistan? Sprawdzić zeznanie Olivii pod kątem wskazówek 1997 – James Cole (Caleb) „uratowany” przez Rafiqa – zeznanie Olivii: Caleb pragnący zemsty od 12 lat – dlaczego Rafiq wrócił po chłopca? „Caleb” ma 14 lat 2002 – Balk Diamonds na giełdzie – dlaczego tak długo od 1987? Vladek Rostrovich: nowy początek czy kryjówka? – wie o synu? Brak dzieci. James Cole jedynym spadkobiercą? 2009 – porwanie Olivii Ruiz – śmierć Jamesa „Caleba” Cole’a? – nagłe zainteresowanie Balka handlem ludźmi? Motyw? – nieznana lokalizacja Balka!
Dwadzieścia dwa Caleb zamieszał szkocką w szklance, ale nie wypił jej. Myślami był z Livvie. Felipe poszedł na górę, chociaż bardzo się starał go zatrzymać i udać się tam jako pierwszy. Minęło piętnaście minut i nie usłyszał jeszcze strzałów – ani krzyków. Mimo tych dobrych wieści jego niepokój nie zniknął. A wolałby nie tracić zmysłów na wypadek pogorszenia się sytuacji. W pewnym sensie już się pogorszyła. Czuł, że mózg mu się przegrzewa od nieustannych prób wymyślenia wyjścia z sytuacji. Jego relacje z Rafiqiem zawsze były skomplikowane, jednak pozostawały jedyną namiastką rodziny czy przyjaźni, na jaką mógł liczyć. Caleb uważał Rafiqa za swojego wybawcę i mentora, a teraz zastanawiał się nad jego zabiciem. Wiedział, że nie mogli uciec z Livvie. Rafiq goniłby ich na kraniec świata i chociaż Caleb potrafiłby o siebie zadbać, nie chciał skazywać dziewczyny na takie życie. Zasługiwała na coś lepszego. Rozważał rozdzielenie się z nią, jednak wiedział, że jeśli Rafiqowi nie uda się go odnaleźć, znajdzie Livvie i wykorzysta ją, żeby go dorwać. Rafiq zasługiwał na swoją zemstę. Livvie zasługiwała na to, by żyć po swojemu. To sprawiło, że zastanowił się, na co on zasługuje: na nic. Zaciekle walczył o przeżycie, o przetrwanie, i nie podobała mu się wizja końca, jednak... dla Livvie by się poświęcił. Prowadził pozbawione znaczenia życie, które zakończy, niszcząc każdą liczącą się relację, jaką kiedykolwiek miał. Przynajmniej jednak jego śmierć będzie coś znaczyć. – Co cię tak gryzie, Khoya? – zapytał po arabsku Rafiq, kiedy zostali sami. Odesłał Jaira, gdy odzyskał przytomność, a Felipe wykorzystał tę okazję, by samemu opuścić bibliotekę. Nancy pozostała na miejscu, jednak wydawała się nie zwracać zupełnie uwagi na otoczenie, gdy leżała na podłodze, a Rafiq opierał nogi o jej plecy. Caleb wskazał na nią swoim drinkiem. – To naprawdę konieczne? Rafiq uśmiechnął się. – Nie, ale skoro już tu jest, to dlaczego nie miałaby się do czegoś przydać? Odpowiedz na moje pytanie: co cię tak gryzie? Serce mu przyspieszyło, a po kręgosłupie przebiegł zimny dreszcz, jednak spróbował udawać nonszalancję. – Sprawy toczą się teraz szybko. Ciągle myślę o tym wszystkim. – Tak, mamy za sobą długą walkę. Nie wiem, który z nas więcej poświęcił, by zobaczyć cierpienie Vladka. Aukcja to dopiero pierwszy krok. Od ciebie będzie zależeć, czy uda ci się zdobyć jego zaufanie, jednak wysiłek się opłaci, kiedy w nasze ręce trafi cały jego dobytek, a nawet życie – powiedział Rafiq
i napił się szkockiej, a Caleb zwrócił uwagę, że była to już trzecia szklanka. – Tak – potwierdził Caleb, a w jego głosie dało się wyczuć niepokój. – Dziwnie się zachowywałeś przez ostatnie miesiące. Spodziewałem się, że będziesz bardziej zadowolony z perspektywy rychłego dopełnienia zemsty – stwierdził Rafiq z irytacją. – Dlaczego nie mogę go po prostu zabić, Rafiq? Zrobiłbym to z chęcią i na oczach wszystkich. Jesteśmy bogatymi ludźmi. Nie potrzebujemy jego firmy ani jego pieniędzy – stwierdził Caleb i natychmiast tego pożałował. – Tu nie chodzi o pieniądze! Nigdy nie chodziło. Pragnę ich, bo to jedyne, co kocha, o ile dobrze wiem. Gdybyś wiedział, co potrafił poświęcić dla swoich miliardów, pędem poleciałbyś go szukać. Nie ma żony, nie ma dzieci. Nikomu nie ufa! I zabrał mi wszystko. Śmierć nie wystarczy. Tortury nie wystarczą. Myślałem, że ze wszystkich ludzi chociaż ty to zrozumiesz! Czy Caleb nie powiedział czegoś podobnego Livvie? Wydawało mu się, że ta noc, gdy uratował ją z rąk bandytów i zdradził jej przyszły los, była wieki temu. Czy nie zapytała go wtedy o przyczynę tego wszystkiego? – Mam pewne zobowiązania, Kotku. Pewien mężczyzna powinien umrzeć. Potrzebowałem cię… nadal potrzebuję… – zawahał się. – Jeśli nie zrobię tego teraz, nigdy się nie uwolnię. Nie mogę odejść, dopóki cel nie zostanie osiągnięty. Dopóki on nie zapłaci za to, co zrobił matce i siostrze Rafiqa, a także i mnie. Caleb nagle się podniósł, jego klatka piersiowa gwałtownie wznosiła się i opadała. Przeczesał palcami włosy, a potem zacisnął dłoń w pięść. – Dopóki nie straci wszystkiego, co kiedykolwiek kochał, dopóki nie pozna tego uczucia, nie mogę odpuścić. Muszę spłacić swój dług. Potem, może… – Rozumiem, Rafiq. Naprawdę rozumiem. Przez dwanaście lat w moim życiu nie liczyło się nic prócz naszej zemsty. Jestem już po prostu zmęczony. Jestem zmęczony i chciałbym, żeby wreszcie to się skończyło. Chcę jego śmierci i nie mogę już dłużej czekać. Chcę mieć to za sobą. Mówił prawdę. Chciał mieć to już za sobą i zacząć żyć z Livvie. Chciał tego, czego nigdy nie będzie mógł mieć. Caleb patrzył na Rafiqa; jego mentor nie wyglądał najlepiej. Włosy wydawały się bardziej siwe, twarz surowsza, a w oczach brakowało choćby cienia współczucia. Przez cały okres ich znajomości Rafiq nigdy nie wziął własnej niewolnicy. Tresował je, owszem – ale nigdy nie zatrzymywał przy sobie. Fakt, że zostawił sobie Nancy i wytresował ją do tego stopnia, wiele zdradzał na temat jego stanu emocjonalnego. Caleb ciągnął dalej, poddając się losowi. – Nic nie powiesz? Bracie. Tyle lat spędziłem jako dziwka. Nikt nie wie lepiej niż ty, ile wycierpiałem. Nigdy nie przyszło ci do głowy, że mogę chcieć o tym zapomnieć? Tyle lat byłem twoim cieniem, uczyłem się zabijać i tresowałem dziwki dla tych samych mężczyzn, którzy wykorzystywali mnie... Nigdy nie pomyślałeś, że mógłbym chcieć po prostu to rzucić i zostać... no nie wiem, kimś więcej! Caleb poczuł, że runął mur broniący dostępu do jego duszy. Wreszcie miałem pokazać jej, że źle mnie oceniła... – Przecież jesteś kimś więcej, Caleb. To ja uczyniłem cię kimś więcej. Zrobiłem z ciebie mężczyznę.
Sprawiłem, że inni drżeli ze strachu przed tobą! Kim byłeś, zanim cię nie przygarnąłem? Kéleb! Psem! Rafiq trzasnął szklanką o stolik blisko krzesła i kopnął Nancy na dokładkę. Dziewczyna zaczęła płakać, ale zakryła usta rękoma, żeby nie było słychać. Czysty, nieokiełznany gniew zapłonął w żyłach Caleba. Nigdy wcześniej tak bardzo nie pragnął uderzyć swojego mentora. Jedynie myśli o Livvie go od tego odwiodły. Jej życie było w niebezpieczeństwie i Caleb musiał ją obronić. – Wiem, kim jestem, Rafiq. Wiem, czym jestem. I zdaję sobie też sprawę, że wszystko to zawdzięczam tobie. Wiele mi mówiłeś o lojalności, a jednak zaledwie chwilę temu byłeś gotów zabić mnie, by ochronić kogoś takiego jak Jair. Gdzie twoja lojalność? Powtarzałam sobie, że nie potrafisz się opanować, że coś ci się stało i uczyniło cię takim… takim popieprzonym jak ja, ale ty jesteś jeszcze bardziej popieprzony niż ja. I w najdziwniejszych zakamarkach mojego umysłu narodziła się ta myśl… Caleb pamiętał strach Livvie, jej rozpacz. Napadło ją kilku mężczyzn, została pobita i pognębiona. Uważała Caleba za swojego wybawiciela. Ale on nikogo nie uratował. Spojrzał na Rafiqa i zobaczył w nim odbicie swoich najgorszych cech. Że mogłabyś mnie naprawić? Co więcej, że mogłabyś naprawić samą siebie? Cóż, przykro mi, Zwierzaczku, ale ja wcale nie chcę się zmieniać. Rafiq nachylił się do przodu, w jego oczach pojawił się szatański błysk. – Znamy się już bardzo długo, Caleb. Rozumiesz, jakie to dla mnie ważne. Nie będę tolerować nikogo, kto spróbuje zniszczyć nasze plany. Nawet ciebie. Uciekłaś, a ja pojechałem zabrać moją własność. Koniec opowieści. Za dwa lata, może nawet wcześniej, osiągnę swój upragniony cel: zemstę. Dla niego i Rafiqa zawsze liczyła się tylko zemsta. Nic innego nie miało najmniejszego znaczenia. Ani przyjaźń. Ani lojalność. Ani sprawiedliwość. Teraz zemsta zdawała się tak prozaiczna, nieistotna, gdy porównał ją do jej ceny: Livvie. – Chcę zabić Vladka i chcę, by to wszystko się już skończyło – szepnął Caleb. Rafiq prychnął drwiąco i wyprostował się. – Chodzi o dziewczynę, prawda? Pod wpływem strachu serce zabiło mu szybciej. – Nie! Tu chodzi o nas. O naszą współpracę i to, że zawsze byłeś ważniejszy ode mnie. – Postąpimy zgodnie z planem, Caleb – powiedział twardo Rafiq. – Ostatni raz przekroczyłeś granicę i wykorzystałeś uczucie, jakim cię darzę. Jesteś zmęczony i zachowujesz się jak nie ty, dlatego też postaram się zapomnieć o tym, co dzisiaj usłyszałem. Jednak nie będę więcej tolerować braku szacunku. Uznaj to za ostrzeżenie. Caleb poświęcił chwilę na odzyskanie panowania nad sobą. Faktycznie był już zmęczony i to równie dobrze może być ostatnia przyjacielska rozmowa między nim a Rafiqiem. Na krawędziach jego gniewu czaił się smutek. – Przepraszam, Rafiq. Niesłusznie cię osądziłem. Przez dwanaście lat opiekowałeś się mną, chociaż nie musiałeś, i nie chcę, byś myślał, że jestem niewdzięczny. Byłem pełnym złości i upartym dzieckiem, więc opieka nade mną nie należała do łatwych zadań. Gdyby nie ty, już bym nie żył... albo gorzej. Wybacz mi.
Rafiq zdawał się mięknąć. Rozsiadł się wygodniej na krześle i przyjrzał się uważnie Calebowi. – Wybaczam ci, Khoya. Możliwe, że nie zawsze byłem dla ciebie dość miły i wyrozumiały. Odpracowałeś poświęcony ci czas i zasłużyłeś na mój szacunek. – Wstał, nalał sobie znowu szkockiej i podniósł szklankę do toastu. – Wypijmy za lojalność. Caleb z wysiłkiem uniósł swoją. – Za lojalność. Whiskey paliła go w gardle i położyła się ciężko na żołądku, gdzie wymieszała się ze wstydem, by razem z nim wywołać mdłości. – Wyjeżdżamy pojutrze. Załatwiłem pilota i prywatny samolot. Czeka nas długa podróż, a trzeba będzie omijać celników, bo nie ufam dziewczynie. Nie będę ryzykował. Jutro rano wznowię tresurę. Chcę być pewien, że jest gotowa – oznajmił Rafiq; wydawał się zadowolony. Serce Caleba zamarło. – Czy nie lepiej będzie, jak ja pozostanę jej panem, dopóki nie wylądujemy w Pakistanie? Boi się ciebie i przez to może się źle zachowywać. Rafiq zmarszczył brwi. – Już dość ją wyprzytulałeś, Khoya. Nadszedł czas, żeby zrozumiała, jaka jest jej rola. – Myślałeś o tym, co się z nią stanie, gdy nie będzie nam już potrzebna? – zapytał Caleb, próbując zachować należyty szacunek. Rafiq uśmiechnął się. – Ach! Chcesz ją potem wziąć do siebie, prawda? – Nie, Rafiq. Nie po tym, co zrobi jej Vladek. Jestem tylko ciekaw, czy masz jakieś plany na przyszłość. – Zostawię to tobie, Khoya. Uznaj ją za nagrodę za dobrze wykonaną robotę. Oczywiście dopiero po wszystkim – powiedział z wyraźnym zadowoleniem. Caleb również się uśmiechnął, chociaż w rzeczywistości czuł rozpacz i gniew. Wstał powoli i uścisnął Rafiqa, życząc mu dobrej nocy. W głębi serca wiedział, że to również pożegnanie. – Będziesz za mną tęsknił, Caleb? Otoczyła go ramionami, a on ją przytrzymał. – Tak – odparł krótko. W drodze powrotnej do swojego pokoju natknął się na Felipego. – Prawdziwy dzisiaj z ciebie ponurak – zakpił, a jego hiszpański akcent sprawił, że Caleb zatrzymał się w pół kroku. Gospodarz podszedł do niego i zaprowadził do jednego z tymczasowych barów, które przygotowano na planowane przyjęcie. – Przyda ci się drink, przyjacielu. Felipe stanął za barem i nalał im obu burbona. Podał Calebowi szklankę, a potem podniósł swoją, mówiąc: – Za długie życie wypełnione miłością. Wypił duszkiem, a potem odstawił puste szkło na bar. Caleb nie odpowiedział na toast. – Rozumiem, że powinienem być ci wdzięczny, ale w tej chwili nie mam na to siły. Felipe się uśmiechnął. – Tak, niewiele brakowało. – Dlaczego mi pomogłeś? – zapytał podejrzliwie Caleb.
Felipe wzruszył ramionami. – Jestem romantykiem. Poza tym rozlew krwi nie jest mi na rękę. Za duży bałagan w domu. – Na twarzy gospodarza pojawiło się zaciekawienie. – Co planujesz? Caleb mu nie ufał. – Rafiq upiera się, że przejmie szkolenie Kotka. Wyjeżdżamy pojutrze. Pewnie cię to ucieszy. Felipe nalał sobie kolejną porcję burbona i powiedział: – Rafiq upiera się nie tylko przy tym. Spodziewa się dziewicy, prawda? Caleb się zjeżył. – Na czym dokładnie polega twoja znajomość z Rafiqiem? – On twierdzi, że jesteśmy przyjaciółmi, ale ja chyba bym tego tak nie nazwał. Robimy razem interesy. Dziwi mnie, że tego nie wiedziałeś albo przynajmniej nie zapytałeś wcześniej. – Jakiego rodzaju interesy? – zapytał, coraz bardziej zaintrygowany. – Różne. To nie ma znaczenia, Caleb. Po prostu zdziwiło mnie, że nigdy o to nie pytałeś. Podejrzewam, że Rafiq nie lubi o tym opowiadać. Naprawdę zamierzasz oddać mu dziewczynę? Felipe uniósł brwi, a Caleb zmrużył oczy. – Nie mam wyboru, prawda? – Zawsze jest jakiś wybór. – Czego chcesz, Felipe? Mówisz, że prowadzisz z Rafiqiem wspólne interesy. Dlaczego więc tak bardzo zajmuje cię moja osoba i moje plany? – Mogę ci zaufać? – zapytał z uśmiechem. – Ja ufam, że ty zachowasz dla siebie wszystko, co widziałeś na tych swoich kamerkach. Najbardziej zaufani ludzie to ci, na których masz haka. Felipe zaśmiał się. – Cóż, naprawdę miło się was oglądało. Dlaczego nie weźmiesz dziewczyny i nie uciekniecie razem? – Czego chcesz?! – Chcę zakończyć relacje z Rafiqiem – powiedział, przełknąwszy alkohol – permanentnie. – Mógłbym cię zabić za te słowa – odparł Caleb. – Mógłbyś. Jednak wtedy nie poznałbyś prawdy – rzucił Felipe, a potem westchnął i poczekał na odpowiedź. Kiedy nie nadeszła, ciągnął dalej: – Czekałem bardzo długo, aż opowiesz mi o swojej przeszłości. Miałem nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi. Caleb popatrzył na niego zdumiony. – Znasz moją przeszłość? Czekaj... nie. Słyszałeś, co mówiłem na nagraniu. Spojrzał na Felipego z morderczym wyrazem twarzy. – Wiem, że byłeś w Teheranie. Tego nigdy nie zdradziłeś przed kamerą. Wzrok Caleba zaszedł mgłą, serce zaczęło bić jak szalone. – Rafiq mógł ci o tym powiedzieć. Mogłeś też podsłuchać nasze rozmowy. Felipe stał się śmiertelnie poważny. – Haki, Caleb. Wyznaj mi sekret. Coś, czego nie wyznałeś nikomu innemu. – Dlaczego miałbym to zrobić, Felipe? Gadasz jak potłuczony – warknął Caleb; wydawało mu się, że grunt osuwa mu się spod nóg. – Mam ci do powiedzenia coś, co podważyłoby wszystko, w co do tej pory wierzyłeś. Dlatego muszę
mieć pewność, że zareagujesz w odpowiedni sposób – stwierdził złowrogo Felipe. Caleb nie chciał wiedzieć. Cokolwiek szykował dla niego gospodarz, nie mogło być dobre. A jednak musiał tego wysłuchać. Wiedza to owoc zakazany, którego skosztowanie może na zawsze przekląć duszę – a jednak w naturze człowieka leżała ciekawość. – Felipe – wydusił z siebie Caleb z gardłem ściśniętym przez gniew; jego ciało drżało, a skóra płonęła. – Wyznaj mi sekret – szepnął gospodarz i nachylił się. Nie zostało mu już nic do stracenia. Prócz dziewczyny. – Nie mogę. Felipe pokręcił głową. – W takim razie nie mogę ci pomóc. Dobranoc. Odwrócił się, by odejść, jednak Caleb chwycił go za ramię. – Mów – warknął. – Ty pierwszy – powiedział Felipe, strzepując rękę Caleba. – Najpierw muszę mieć pewność, że dziewczyna jest bezpieczna – odparł i poczuł, że znowu kogoś zdradza. Implikacje mogły oznaczać dla nich wyrok śmierci. Oczywiście Felipe już wiedział, ile Livvie dla niego znaczyła. – Co jesteś skory zrobić dla tej dziewczyny, Caleb? Zginąłbyś dla niej? Zabiłbyś? – zapytał szeptem Felipe, a potem rozejrzał się po pomieszczeniu. Caleb zrobił to samo. Byli sami. Serce zabiło mu szybciej. – Tak. – A potrafiłbyś żyć? Potrafiłbyś żyć z wiedzą, że wszystko dotychczas było kłamstwem? Caleb był o krok od złapania go za gardło, by zmusić do mówienia. Wciąż miał nóż schowany za paskiem i właśnie obmyślał plan użycia go do ataku. – Mów! Felipe westchnął. – Zejdź ze mną do podziemi. Powiem ci wszystko, ale nie spodoba ci się to. – Gdzie Kotek? – Na górze, cała i zdrowa. Jeśli zależy ci na niej tak, jak ci się wydaje, lepiej zapanuj nad emocjami. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, oboje będziecie mogli jutro opuścić to miejsce i nigdy nie wracać – powiedział Felipe. – Dlaczego? Dlaczego teraz? Przez cały ten czas nigdy nie sugerowałeś, że masz mi coś do powiedzenia – wycedził Caleb przez zaciśnięte zęby. Felipe czegoś od niego chciał, a to oznaczało, że nie można mu było ufać. W głowie Caleba już kłębiły się myśli o tym, jak się go pozbyć. A jednak chciał dowiedzieć się, co mężczyzna ma mu do przekazania. Może wykorzysta tę informację do przekonania Rafiqa. – Jestem biznesmenem, Caleb. Nikt nie osiąga tyle, co ja, nie potrafiąc dostrzec okazji, gdy taka się pojawi. Dwadzieścia lat temu dostrzegłem okazję, by awansować na generała. Rafiq mi się do tego przydał. Sześć lat temu dostrzegłem okazję, by rozwinąć interes, pozbywając się konkurencji. Teraz jestem właścicielem połowy Meksyku i robię interesy na całym świecie. Rafiq stał się... mniej potrzebny, a do tego, jak już wspomniałem, upiera się przy zbyt wielu sprawach. Ty jesteś moją okazją,
Caleb. W zamian za to oferuję ci prawdę o tym, kim jesteś i skąd pochodzisz. – Przyznając, że chcesz się pozbyć Rafiqa, nie zyskujesz w moich oczach – rzucił Caleb ściszonym głosem. – Dlaczego miałbym wykonać za ciebie brudną robotę? – Pozory, Caleb, pozory ponad wszystko. Planowałem pozbyć się Rafiqa bez ubrudzenia sobie rąk i bez szkody na relacjach ze wspólnymi przyjaciółmi. Jednak kiedy zacząłem obserwować ciebie... i dziewczynę. Wiem, co miłość potrafi zrobić z człowiekiem, i wiem, jak jesteś zdesperowany. – Pierdol się! Nie jestem zdesperowany! – Nie jesteś? Z początku nie byłem pewien. Kiedy pozwoliłeś dziewczynie wystąpić na moim przyjęciu, myślałem, że twoja lojalność wobec Rafiqa nie zna granic. Jednak zobaczyłem, jak cię to ruszyło, jaki się zrobiłeś zazdrosny. Wiem, że pozbawiłeś ją dziewictwa. Myślisz, że znalazłeś wszystkie kamery? – Felipe uśmiechnął się triumfalnie. – Nie musiałem do ciebie przychodzić, Caleb. Naraziłem siebie i Celię i nie przyszło mi to łatwo. Oferuję ci okazję do zemsty. Oferuję ci szansę na przeżycie reszty swoich dni z Kotkiem. Chcesz skorzystać czy nie? Caleb przemyślał wszystko, co Felipe mu powiedział. Mężczyzna wiedział wszystko na temat jego relacji z Livvie i nie odezwał się nawet słowem. Caleb dotychczas nie miał pojęcia o jego planach, a sam fakt, że Felipe sam mu je zdradził, już pozwalał mu zaufać. Caleb nie miał nic do stracenia, za to zyskać mógł wszystko. – Prowadź – oznajmił. Podążając za gospodarzem po drewnianych schodach, rozważał zepchnięcie go z nich. Postanowił jednak wysłuchać, co Felipe ma do powiedzenia. Zawsze zdąży go jeszcze zabić. Caleb wyciągnął rękę i włączył światło. Przypomniał sobie ostatni raz, kiedy tu był. Przywiązał Kotka do stołu i patrzył, jak się masturbuje. Uśmiechnął się pod nosem. Kiedy znaleźli się u podnóża schodów, Felipe wskazał na fotel stojący przy ścianie. – Usiądź tam, a ja cię przypnę. Caleb zatrzymał się w pół kroku i sięgnął po nóż. Wyciągnął go przed siebie, blokując wejście na schody. – Chyba do końca oszalałeś, jeśli myślisz, że pozwolę ci na to. – Nie bądź dziecinny! Gniew odbiera ci rozum, a ja nie chcę, żebyś postępował pochopnie. Zamierzam powiedzieć ci coś, od czego krew się w tobie zagotuje, a nie życzę sobie, żebyś szalał w moim domu! – wrzasnął Felipe. – Mów natychmiast, co masz mi do powiedzenia, albo zginiesz! W oczach gospodarza pojawiły się iskry wściekłości, ale podniósł ręce i wycofał się. Nagle sięgnął do tyłu i wyciągnął broń. – Siadaj. Teraz. W żyłach Caleba buzowała adrenalina, ale wiedział, że znalazł się na straconej pozycji. Dał się zwieść Felipemu. Rozważył możliwe sposoby wyjścia z sytuacji i z przerażeniem odkrył, że nie było ich zbyt wiele i wszystkie kończyły się jego śmiercią. Tak naprawdę martwił się tylko o Livvie. – Przysięgnij mi, że dziewczyna jest bezpieczna – szepnął i zdał sobie sprawę, że zabrzmiało to jak prośba; już dawno o nic nikogo nie prosił. Nie masz już nic do stracenia, Caleb. Pieprzyć twoją dumę.
– Przysięgam – powiedział beznamiętnie Felipe. Caleb przełknął głośno ślinę. – Możesz wycelować we mnie rewolwer. Nie ma sensu mnie wiązać. – Wejdź do środka i usiądź. Zostawię cię nieprzypiętego, jeśli jednak spróbujesz się na mnie rzucić, nie zawaham się strzelać. Rozumiesz? – Tak – oznajmił i zrobił tak, jak mu polecono. – Czy Rafiq mówił ci kiedyś, jak zmarła jego matka i siostra? – zapytał Felipe. Serce Caleba omal nie wyskoczyło mu z piersi. Jego myśli zaprzątała wyłącznie Livvie; chciał ją jeszcze zobaczyć, chciał zadbać o jej bezpieczeństwo. Pytanie gospodarza wydawało się dziwne, a Caleb nagle pożałował, że zgodził się go wysłuchać. – Vladek je zamordował. – Zastanawiałeś się dlaczego? Faktycznie o tym myślał, i to wiele razy, jednak Rafiq wytłumaczył mu, że Vladek był bandytą, który po prostu przejeżdżał przez ich rodzinną miejscowość i po ujrzeniu siostry Rafiqa dostał na jej punkcie obsesji. – Przejdź do rzeczy! Felipe westchnął ciężko. – Bardzo dobrze. Mogę się pośpieszyć, jeśli tak bardzo chcesz, ale zamknij się i słuchaj. To Rafiq je zabił. Twarz Caleba wykrzywił grymas niedowierzania. – Kłamiesz! Wstał i zrobił krok do przodu. Zatrzymał się, gdy Felipe odciągnął kurek rewolweru. – Siadaj! To dopiero początek. – Kiedy się wściekał, jego akcent robił się bardziej wyraźny; Caleb usiadł. – Poznałem Rafiqa i Vladka w latach osiemdziesiątych. Obaj sprzedawali rosyjską broń. Mój ówczesny szef przyjmował ich towar w zamian za kokainę i heroinę. Przez lata staliśmy się... przyjaciółmi. Rafiq i Vladek byli wyjątkowo sobie bliscy. Calebowi kręciło się w głowie, jednak wciąż panował nad sobą. – Zapasy broni wreszcie się skończyły, jednak wtedy Vladek dostał w spadku firmę w Rosji. Jego ojciec i bracia... zginęli w nieszczęśliwym wypadku. W każdym razie, przez jakiś czas wszystko szło dobrze, ale nic nie trwa wiecznie, jak to mówią. – Znowu – przerwał mu Caleb – przejdź do rzeczy! Felipe uśmiechnął się. – Mam ochotę nakarmić cię ołowiem. Zamknij się! Ojciec Rafiqa zmarł, zostawiając mu pod opieką matkę i siostrę. Rafiq bardzo je kochał i miał na ich punkcie bzika, zwłaszcza jeśli chodzi o siostrę, A’noud. Wszyscy byliśmy wtedy jeszcze młodzi. Młodzi i głupi. Vladek wsadził swojego fiuta tam, gdzie nie powinien. Caleb poczuł, jakby piorun w niego trafił. – A’noud. Pamięć dziwnie działa. Ile by nie minęło czasu i jakich sztuczek by nie płatała, człowiek i tak zawsze wierzył swoim wspomnieniom. Caleb jako chłopiec ufał Rafiqowi bezgranicznie. Jako dorosły w niego nie zwątpił. A jednak ta informacja, chociaż zaskakująca, nie zmieniła jego podejścia ani życia. Caleb
potrafił zrozumieć gniew Rafiqa. – Tak – powiedział Felipe. – Kiedy Rafiq dowiedział się, że jego siostra jest w ciąży i Vladek jest ojcem, dostał ataku wściekłości i udusił A’noud. – Nie wierzę ci! – syknął Caleb. Rafiq nie zamordowałby własnej siostry, nawet chory z wściekłości. – Nie przerywaj! – upomniał go Felipe. – Za chwilę wszystko nabierze sensu. Matka Rafiqa próbowała chronić córkę i przez to spotkał ją taki sam los. Targany wyrzutami sumienia Rafiq winił za wszystko Vladka. Postanowił go odnaleźć, jednak Vladek zdążył zapaść się pod ziemię, więc udał się do jego współpracowników. – Skąd wiesz to wszystko? – zapytał podejrzliwie Caleb. – Mój szef nie chciał mu pomóc, więc Rafiq zgłosił się do mnie. W zamian za informacje pomógł mi powiększyć wpływy. Zawsze szedłem pod prąd, Caleb. Myślałem, że Rafiq zaczai się na Vladka, jednak on zamiast tego... cóż, przepraszam. – Za co? – prychnął Caleb. – Wciąż nie rozumiem, co to ma wszystko wspólnego ze mną. Rafiq stracił panowanie nad sobą, ale Vladek nadal zasługuje na śmierć. – To ma bardzo wiele wspólnego z tobą, Caleb. Obrzucił Felipego taksującym spojrzeniem, a zażenowanie w jego oczach sprawiło, że włosy stanęły mu dęba. – Co on zrobił? – zapytał Caleb po raz pierwszy, czując dreszcz czystego przerażenia. – Vladek lubił towarzystwo kobiet, a one uwielbiały jego jasne włosy i niebieskie oczy. Pamiętam jednak, jak wspominał z tęsknotą o Amerykance, którą poznał na studiach. Odeszła od niego nagle. To właśnie ją wskazałem Rafiqowi. Felipe zawahał się, wyraźnie pogrążony w myślach o przeszłości. Caleb miał już dość. Nie usłyszał jeszcze nic, co mogłoby zachwiać jego lojalnością wobec Rafiqa, a tymczasem Livvie czekała na piętrze. Ich czas skrócił się do zaledwie kilku cennych godzin i Caleb nie zamierzał ich marnować. – Czyli Rafiq był zabójcą, jeszcze zanim go poznałem. I co z tego? – Wstał. – Zachowaj swoje tajemnice, Felipe. I moje też, a przynajmniej do jutrzejszego wieczoru. Obiecuję, że sam zrobię to samo. – Miała syna! – warknął Felipe. – Cały Vladek: jasne włosy i błękitne oczy. Caleb powoli znowu usiadł. Przełknął głośno ślinę i poczuł zimny dreszcz. Nie chciał poznawać reszty opowieści. – Poczekaj – powiedział, machając ręką. – Nikt nie wiedział. Chyba nawet Vladek nie miał o tym pojęcia. Kiedy Rafiq nie mógł go odnaleźć, pojechał po chłopca, żeby wywabić jego ojca z kryjówki. Pieprzone kłamstwo. On to zmyśla, Caleb. Zabij tego oszczercę! Felipe się nie poddawał. – Vladek dobrze się schował. Dowiedział się o śmierci A’noud i domyślił się, że Rafiq go szuka. Nigdy nie przyjechał odebrać swojego syna, nawet kiedy Rafiq wysłał go do pracy w burdelu. – Przestań! – wrzasnął Caleb. – Nie! – nalegał Felipe. – Czas poznać prawdę. Wysłuchaj mnie. – To nie ma najmniejszego sensu. Przecież to Rafiq mnie uratował – upierał się Caleb.
– Jedyne, co zrobił, to wziął syna Vladka jak swojego i wykorzystał go do przeprowadzenia ostatecznej zemsty – szepnął Felipe. Jasne włosy. Błękitne oczy. Calebowi przed oczami stanęły wszystkie zdjęcia Vladka, jakie widział. Był starszy i w jego włosach pojawiła się siwizna, ale oczy były niebieskie. W końcu jest Rosjaninem! Oni wszyscy mają niebieskie oczy! Caleb zawsze się zastanawiał, dlaczego został porwany. Dlaczego zabrano go tak daleko od domu, żeby został dziwką. Dlaczego Rafiq uratował właśnie jego, a nie innych. Dlaczego? – Mówisz... – zaczął, ale nie był w stanie wydusić z siebie reszty. Nawet rozważenie słów Felipego wydawało mu się niepojęte. Serce go zabolało, coś boleśnie ścisnęło żołądek. – On cię tam zostawił, Caleb. Byłeś jego zemstą. Wszyscy o tym wiedzieli. Nadeszła wojna, a ty zostałeś tam, żeby zgnić. Po tym wydarzeniu nikt nie odważył się stanąć przeciwko Rafiqowi. Pokazał, do czego jest zdolny. Nawet bandyci kochają swoje rodziny, swoje dzieci. Caleb poczuł, że pęka w nim tama. Każda emocja, każde wspomnienie związane z Rafiqiem przemykało teraz przez jego umysł. Rafiq nie cofnąłby się przed niczym, żeby dopełnić zemsty. Przed niczym. Caleb padł na kolana i zwymiotował. Po raz pierwszy od lat rozpłakał się. Nie mógł przestać. Wrzeszczał, szlochał i walczył o oddech. Uratował mnie. Zapewnił dach nad głową. Nakarmił. Nazywał bratem. – Łżesz! – zawołał Caleb, a potem sięgnął po nóż i rzucił się na Felipego, żeby odciąć mu ten kłamliwy język.
Dwadzieścia trzy Caleb obudził się. Głowa go bolała, ale nie mogła się równać z tym, co czuł w sercu. Podniósł się z podłogi i przysunął rękę do skroni. Gdy ją zabrał, zobaczył krew. Patrzył przez chwilę na czerwoną ciecz. Przez te wszystkie lata jego ręce nie raz splamiły się krwią. Zapłakał. – On cię tam zostawił, Caleb. Byłeś jego zemstą. Wszyscy o tym wiedzieli. Nadeszła wojna, a ty zostałeś tam, żeby zgnić. Po tym wydarzeniu nikt nie odważył się stanąć przeciwko Rafiqowi. Pokazał, do czego jest zdolny. Nawet bandyci kochają swoje rodziny, swoje dzieci. Chciał wmówić sobie, że w słowach Felipego nie było krztyny prawdy, jednak musiał przyznać... było to możliwe. Rafiq skłamał, opowiadając o tym, skąd zna Vladka. Byli sobie tak bliscy, więc Calebowi nie przychodził do głowy nawet jeden powód, dla którego Rafiq miałby ukrywać przed nim coś takiego. Oczywiście, pomijając jeden bardzo ważny powód. Vladek jest moim ojcem. Caleb pokręcił głową. Nie mógł o tym myśleć. Rozejrzał się dokoła i zobaczył, że został sam. Felipe wyszedł. Caleb ruszył na niego z nożem, gotowy go zabić, jednak pod wpływem gniewu stracił refleks i Felipe zdążył uderzyć go rewolwerem. Fakt, że do niego nie strzelił, tylko przydawał jego słowom wiarygodności. Caleb żałował, że mężczyzna jednak nie pociągnął za spust; wiedział, dlaczego został oszczędzony. Felipe chciał, żeby Caleb odnalazł Rafiqa. Nie! Nie mogę. Zgiął się w pół, nie mogąc znieść bólu. Nie miał szans na przetrwanie tej zdrady. Całe jego życie okazało się kłamstwem. Nie został porzucony. Nie został uratowany. Został porwany od matki, która go kochała i próbowała ochronić, uciekając przed Vladkiem. Mężczyzna, który był dla niego jak ojciec, okazał się jego porywaczem. Rafiq. Rafiq troszczył się o niego. Nauczył go czytać i porozumiewać się w pięciu językach. Siedział z nim do późna i rozmawiał, ponieważ wiedział o koszmarach, które nawiedzały Caleba, gdy zostawał sam w łóżku. Nauczył go, jak się bronić. I przez cały ten czas... Wiedział, co mi zrobił. Słuchał moich opowieści o tym, jak Narweh mnie gwałcił. Obejmował, gdy płakałem. Caleb wrzasnął z głową przy podłodze. Zabiję cię! Zabiję cię za to, co zrobiłeś. – Jak mogłeś? – powiedział na głos.
Pewnie się ze mnie śmieje. Oczami wyobraźni zobaczył Rafiqa i Jaira. Cała ich relacja aż do teraz wydawała się podejrzana. Jeśli Rafiq martwił się, że Caleb pozna prawdę, rozsądnym posunięciem byłoby wysłać kogoś, kto miałby na niego oko. Caleb zastanawiał się, czy Jair znał prawdę. Poczuł w gardle napływającą żółć. Zabij ich obu. Caleb powoli się wyprostował. Rozejrzał się raz jeszcze i podniósł nóż. Kiedy trzymał go w ręku, zatrząsł się z gniewu. Dzisiaj wszystko się skończy. Ruszył po schodach w górę, jego gołe stopy klapały o drewniane stopnie. Serce biło szybko, ale zdawało się puste. Pragnął zemsty przez tak wiele lat, nie wiedząc, że człowiek odpowiedzialny za całe jego cierpienie wskazał fałszywie na jego własnego ojca. Vladek nie był bez winy. Wiedział, co Rafiq mu zrobił, a jednak nie przyjechał po syna. Poświęcił własnego potomka i to w imię czego? Pieniędzy? Władzy? A może był po prostu tchórzem? Caleb od dziecka był pionkiem. Nie mógł wierzyć w nic, co mu powiedziano – nawet jego wspomnienia były manipulacją. Nie istniała prawda. Prawda zależy od perspektywy, a perspektywa Caleba od samego początku była spieprzona. Drzwi na szczycie schodów okazały się otwarte. Caleb nie słyszał żadnych dźwięków dochodzących z wnętrza domu. Podejrzewał, że Felipe i Celia dawno uciekli. Zastanawiał się, czy zabrali ze sobą Livvie. Livvie... Caleb zacisnął mocno powieki i wyrzucił dziewczynę z myśli. Nie mógł się teraz nią zajmować. Jeśli pójdzie na górę i jej nie znajdzie, straci resztki sił. Jeśli zobaczyłby ją czekającą z Felipem i Celią, mógłby pokazać tę stronę swojej natury, której wolałby nigdy nie ujawniać. A gdyby się okazało, że jest ranna... albo gorzej... zwyczajnie zwróciłby się przeciwko sobie i Rafiq by przeżył. Lepiej po prostu nie wiedzieć. Przynajmniej na razie. Posiadłość była ogromna, pełna pokoi i zaułków. Caleb szedł powoli, sprawdzając każde drzwi tak cicho, jak tylko potrafił. Tymczasem wspomnienia robiły spustoszenie w jego duszy. – Dlaczego ja, Rafiq? Jestem nikim. Nawet nie wiem, kim jest Vladek – powiedział Caleb. Siedział na podłodze z nogami podciągniętymi do piersi. Była już prawie pora spania, ale on nie chciał się kłaść do łóżka. Nie chciał ryzykować kolejnego koszmaru. Ostatnio ciągle śniła mu się noc zabójstwa Narweha. Caleb odstrzelił mu pół twarzy, jednak mężczyzna nadal nie umierał. Wyprostował się i rzucił na chłopca, a z rany wypływała rzeka krwi. Po czymś takim nie potrafił spokojnie zasnąć. Rafiq siedział przy biurku i pisał. – Ludzie tacy jak Vladek są bezmyślnie okrutni. Widzą coś albo kogoś, kto im się podoba, i wyciągają po to rękę. A’noud była piękna. – Zawahał się i uśmiechnął. – Urocza dziewczyna. Łapała mnie za szyję i nie chciała puścić, dopóki nią nie zakręciłem. Mama ciągle narzekała, że nigdy nie znajdzie męża, bo ciągle łazi za mną. Rafiq patrzył w przestrzeń, jakby przeżywał ponownie przeszłe zdarzenia. Caleb spojrzał w tę samą stronę, w miejsce wyimaginowanego wspomnienia Rafiqa, i pożałował, że sam nie ma siostry. – Tęsknisz za nią? – zapytał szeptem.
Na twarzy Rafiqa pojawił się ponury wyraz i mężczyzna wrócił do papierów. – Przez większość czasu. Mam nadzieję, że kiedy Vladek umrze, siostra i matka będą mogły wreszcie spoczywać w spokoju. Caleb kiwnął głową. – Myślisz, że...? Chociaż nieważne. Chłopiec zaczął skubać dywan, nie wiedząc, co powiedzieć. – Pytaj, Caleb. Między nami nie ma miejsca na tajemnice. Tkwimy w tym obaj – odparł Rafiq i uśmiechnął się ciepło. – Nie będę skrywał przed tobą tajemnic. Obiecuję. Ocaliłeś mi życie i jestem ci winien wszystko. Tylko... myślisz, że... mam rodzinę? To znaczy, musiałem mieć... kiedyś. Poczuł, jak się rumieni. Rafiq westchnął. – Nie wiem, Caleb. Przykro mi. Caleb wzruszył ramionami i jeszcze przez chwilę bawił się dywanem. – To nie ma znaczenia. Ty jako jedyny po mnie przyszedłeś. Jeśli mam jakąś rodzinę, nie znaczę dla niej zbyt wiele. Rafiq odszedł od biurka i klęknął na jedno kolano przed Calebem. Złapał go za brodę i podniósł głowę tak, żeby chłopiec spojrzał mu w oczy. – Zostaliśmy sierotami, Caleb. Jesteśmy rodziną jeden dla drugiego. Serce chłopca napełniło się emocjami, których nie rozumiał. Zacisnął usta i kiwnął głową. Poczuł ulgę, gdy Rafiq go puścił i potargał mu włosy. Nie chciał płakać na jego oczach. Chciał, żeby opiekun był z niego dumny. – Chodźmy sprawdzić, co mamy słodkiego w kuchni. Caleb uśmiechnął się wesoło i skoczył na równe nogi, ruszając śladem Rafiqa. W pierwszym odruchu chciał otworzyć drzwi i dźgnąć każdego, kto mu się nawinie. Stwierdził jednak, że dość już popełnił błędów. Tym razem był zdeterminowany zrobić wszystko tak, jak należy. – Trzymaj mocno pistolet, Caleb. Ma bardzo silny odrzut – ostrzegał Rafiq. Uśmiechnął się i podniósł ramię chłopaka, by było równoległe do ziemi. – Poradzę sobie! – jęknął Caleb, próbując strącić ręce opiekuna. – Próbuję cię czegoś nauczyć, więc słuchaj. – Ciągle tylko gadasz, a ja chcę strzelać. – Cierpliwości – rzucił Rafiq. – Rozsuń szerzej nogi i postaraj się oddychać równo. Caleb skrzywił się. Miał już dość słuchania. Wycelował broń w stronę aluminiowej puszki i nacisnął spust. Odrzut sprawił, że zgięły mu się łokcie. Pistolet uderzył go w czoło i posłał na ziemię. – Cholera jasna! Caleb turlał się i trzymał za głowę, próbując złagodzić ból. Słyszał zanoszącego się śmiechem Rafiqa. – Mówiłem! Głuptasie! – wołał opiekun, głośno tupiąc. Caleb zamknął oczy i postarał się spokojnym oddechem ulżyć sobie w cierpieniu. Oddałby wszystko, żeby cofnąć czas i nie przyjąć od Felipego propozycji poznania prawdy. Wiedziałeś, że kiedyś do tego dojdzie, Caleb. Tylko że teraz nie będziesz musiał czuć żalu. To dar. Pokręcił głową, ale zacisnął mocniej palce na rękojeści noża. Nie mógł się okłamywać. Spodziewał
się takiego obrotu spraw. Miał nadzieję poświęcić własne życie, ale gdzieś z tyłu głowy wiedział, że poddanie się nie leży w jego naturze i będzie walczył do końca. Rafiq musiał umrzeć. Wziął głęboki, uspokajający wdech i zapukał do drzwi. Zdawało mu się, że serce zabiło jeszcze mocniej, pompując do żył więcej adrenaliny i trwogi. Drzwi się otworzyły i w progu stanął nagi Jair. Jego śniada klatka piersiowa była mokra od potu. – Czego chcesz? – zapytał szyderczo. Caleb próbował zachować spokój, jednak w głowie dudniło mu tylko jedno słowo: Zabij. – Gdzie Rafiq? – rzucił naglącym tonem. Jair zwrócił uwagę na zachowanie Caleba i zobaczył krew na jego czole. – Co się stało? Caleb przełknął głośno ślinę. – Felipe mnie zaatakował. Związałem go i zostawiłem na dole, w sali prysznicowej. – Chyba wszyscy cię nienawidzą, co? – zadrwił Jair, odwracając się przodem do wnętrza pokoju. Caleb odezwał się po arabsku: – Zamierzał zabić Rafiqa. Chciał, żebym mu w tym pomógł. Jair popatrzył znowu na Caleba, nakładając spodnie, i odparł w tym samym języku: – Dlaczego zwrócił się z tym do ciebie? – Myślał, że może zaoferować mi coś w zamian. Oczywiście nie wiedział, jak bardzo jestem lojalny. Gdzie jest Rafiq? – zapytał znowu. Trudno mu było zapanować nad emocjami. Nancy, związana, leżała na łóżku, twarzą do dołu. Widział, jak się trzęsie, i nie miał pojęcia, co w związku z tym czuć. – Wygląda na to, że wszyscy wątpią w twoje oddanie. Może coś w tym jest – rzucił Jair, przekładając ręce przez rękawy koszulki. – Pierdol się, psie. Gdzie Rafiq? Pytam po raz ostatni. – Sam się pierdol. Ty i ta twoja dziwka. Jair odwrócił się, żeby sięgnąć po buty, a Caleb nie zdołał już się dłużej powstrzymywać. Kiedy tylko zobaczył plecy Jaira, kopnął go w tylną część kolana i rzucił się na niego całym ciężarem. Wbił mu ostrze noża między żebra, prosto w płuco. Mężczyzna szarpał się wściekle, a szok i adrenalina uczyniły go silnym jak byk. Caleb oplótł jego gardło ramieniem, a wolną ręką zaczął mocno dociskać ostrze, przesuwając je na lewo i prawo. Na nic więcej się nie poważył, jedynie siłą przytrzymując się Jaira. Słyszał płacz Nancy, jednak dziewczyna jeszcze nie krzyczała. Jair czołgał się na kolanach po podłodze, podczas gdy jego koszulka nasiąkała krwią. – Nie! – zacharczał. – Nie! Wyciągnął do tyłu rękę, żeby odepchnąć Caleba, jednak ten raz jeszcze ruszył wbitym w bok nożem, a mokre od potu i krwi ciało omal nie wyślizgnęło się spod jego ramienia. Zacisnął powieki i wsłuchał się w ostatnie, rwane oddechy Jaira, zanim ten wreszcie opadł bezwładnie na podłogę. Caleb odczekał jeszcze minutę, ale nic się nie działo. Wreszcie puścił i usłyszał ostatnie, śmiertelne westchnienie Jaira. Stanął okrakiem nad nieruchomym ciałem i wyciągnął nóż z rany w boku. Słyszał Nancy, która wypłakiwała się w łóżko, próbując jednak robić to jak najciszej. – Nie przyszedłem tu po ciebie – szepnął.
Dziewczyna załkała głośniej. Caleb podniósł nóż i spojrzał na Jaira, leżącego bez życia na podłodze. Dźgnął go jeszcze dwukrotnie, dla pewności. Powoli się wyprostował i podszedł do Nancy. Wzdrygnęła się, a jej piersi podnosiły się i opadały pod wpływem paniki. – Proszę! – zapłakała. – Przepraszam. Tak bardzo przepraszam za to, co zrobiłam. Proszę, nie rób mi krzywdy. Nie zniosę tego dłużej. Boże, błagam, nie zniosę – szlochała, kręcąc głową. Caleb przysiadł na krawędzi łóżka. – Jesteś pewna, że chcesz żyć? – zapytał drewnianym, beznamiętnym głosem. Towarzyszyło mu tak wiele emocji, lecz wszystkie wydawały się odległe. To nie była żądza krwi. Ani to, co zrobił, ani to, co miał zamiar zrobić, nie dawało mu żadnej satysfakcji. – Niczego nie zapomnisz – ciągnął dalej. – Za każdym razem, kiedy zamkniesz oczy... te wspomnienia będą na ciebie czekały. Za każdym razem, gdy dotknie cię jakiś mężczyzna, będziesz odruchowo chciała krzyczeć. Jesteś pewna, że tego chcesz? Nancy nie przestawała płakać. – Mogę zrobić to szybko. Bezboleśnie. Obiecuję. – Proszę, wsypuść mnie. – Wiesz, gdzie jest Rafiq? – zapytał zimnym, zdystansowanym tonem. – Kiedy os-s-tatni raz tu byliśmy... – pociągnęła nosem, ale po chwili kontynuowała: – zatrzymaliśmy się w domku dla gości przy basenie. Bo... bo on nie chciał, żeby ktoś usłyszał, jak KRZYCZĘ! – dziewczyna zawyła do materaca i szarpnęła za więzy. Caleb nie mógł dłużej patrzeć na jej niedolę. Czuł się odpowiedzialny. To on spowodował, że trafiła do tego świata. Bez względu na to, co zrobiła, nie zasługiwała na taki los. Pochylił się nad nią, wzdrygając się, gdy zaczęła wrzeszczeć z przerażenia. Uwolnił ją, odcinając więzy. Nancy nie poruszyła się; po prostu nadal leżała, krzycząc i płacząc. – Powodzenia – szepnął. Wstał i przeszukał rzeczy Jaira, wśród których znalazł nóż i pistolet. Zabrał jedno i drugie, a potem wyszedł z pokoju. Na dworze było ciepło, nawet w środku nocy. Caleb ruszył w stronę domku dla gości z duszą na ramieniu, ale i pełen determinacji. Z jednej strony chciał po prostu wejść do środka i zabić Rafiqa we śnie. Szybko miałby to z głowy i nigdy nie musiałby stawać wobec zdrady człowieka, którego uważał za swojego ojca, brata i przyjaciela. Nie musiałby pytać go, co w ich relacji było prawdziwe, a co tylko elementem gry. Nie musiałby patrzeć Rafiqowi w oczy, gdy gaśnie w nich ostatnia iskra życia. Z drugiej jednak strony Caleb zaszedł już zbyt daleko, żeby nie poznać całej prawdy. Musiał mieć pewność. Musiał usłyszeć potwierdzenie z ust samego Rafiqa. W głębi duszy pragnął dowiedzieć się, że to wszystko było kłamstwem zmyślonym przez Felipego. Ogromnym zaskoczeniem był dla niego widok Rafiqa pływającego w basenie, gdy Caleb podszedł do niego z wyciągniętą bronią. Serce waliło mu w piersi jak młotem, a w głowie trochę się kręciło. Nie mogę. Mogę. Mogę.
Mogę. Rafiq wyszedł z wody i wytarł twarz. Dopiero po chwili zauważył Caleba stojącego nad brzegiem basenu. Uśmiechnął się na ułamek sekundy, lecz wtedy dostrzegł broń w jego wyciągniętej ręce. Posłał mu groźne spojrzenie i pokręcił głową. – Nie mogę powiedzieć, żebym był zdziwiony, Khoya. Caleb na moment zamknął oczy. Kiedy je znowu otworzył, odwzajemnił gniew Rafiqa. – Nie jestem twoim bratem. Wątpię, żebyś kiedykolwiek mnie za niego uważał. – Krwawisz – powiedział swobodnym, pozbawionym cienia strachu tonem. Caleb wytarł czoło. – Miałem pogawędkę z Felipem. Nie skończyła się zbyt dobrze. Rafiq się uśmiechnął. – To wszystko? Nie obchodzi mnie, czy go zabiłeś. Odłóż broń – rozkazał. Zawsze rozkazywał. Zawsze uważał, że ma do tego prawo, zwłaszcza w przypadku Caleba. – Nie zabiłem jego. Zabiłem Jaira – oznajmił Caleb z uśmiechem. Na twarzy Rafiqa szybko pojawił się gniew. – A teraz przyszła kolej na mnie?! Ty niewdzięczna dziwko. Powinienem był zostawić cię, byś zgnił w Teheranie! Caleb poczuł falę gorąca rozlewającą się wzdłuż kręgosłupa i wyprostował się. – Wyłaź z wody, Rafiq. Powoli, inaczej cię zastrzelę. – Śmiało! Nie boję się ciebie. Mimo tych odważnych słów cofnął się na schodki. Caleb ruszył za nim i stanął przy krawędzi basenu, gdzie Rafiq wyszedł z wody. Bez wahania strzelił mu w prawe kolano. Mężczyzna wrzasnął, a jego mokre ciało uderzyło z głuchym hukiem o beton. Trzęsącymi się dłońmi objął roztrzaskane kolano. W rosnącej kałuży krwi leżały też kawałki kości. – Już jesteś trupem! – ryknął. W żyłach Caleba buzowała adrenalina. – Skąd znasz Vladka? – zawołał, przekrzykując przekleństwa i jęki Rafiqa. – Pierdol się! Podaj mi ręcznik, zanim wykrwawię się na śmierć! Caleb sięgnął po ręcznik z jednego z ustawionych wokół basenu leżaków i rzucił go w stronę Rafiqa. Mężczyzna zadrżał, przykładając materiał do roztrzaskanego kolana. Walczył z szokiem. Calebowi zrobiło się niedobrze. Kiedy udało mu się opanować mdłości, powiedział łamiącym się głosem: – To przez ciebie trafiłem do burdelu? To ty zabrałeś mnie od matki? Mówienie o tym było bolesne. Jeszcze bardziej cierpiał, gdy spojrzał na Rafiqa i od razu poznał odpowiedź. Domyślił się, kiedy z twarzy jego dawnego mentora zniknęła furia. Na ułamek sekundy pojawił się na niej wstyd, ale zaraz wyparował. Wtedy w Rafiqu raz jeszcze zapłonął gniew. – Jak śmiesz! Jak śmiesz zadawać mi tak głupie pytania! Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem i co razem przeszliśmy. To tak – wskazał na zakrwawione kolano – mi odpłacasz? Niedobrze mi na twój widok. – Z tymi słowami splunął na ziemię. W Calebie coś pękło.
Padł na kolana i złapał się za głowę. Szloch wstrząsnął jego piersią i zabrał dech. Oczami wyobraźni widział przebłyski swoich cierpień. Raz jeszcze przeżył wszystkie gwałty i maltretowanie. Raz jeszcze poczuł żal po stracie przyjaciela, który spłonął żywcem. Jednak najgorsze... najgorsze były wspomnienia Rafiqa i ich wspólnego życia – jego dobre i złe strony. – Nie jest jeszcze za późno, Khoya – powiedział łagodnie Rafiq, drżącym głosem. – Pomóż mi wejść do środka. Jego słowa otrzeźwiły Caleba. Spojrzał w dół i zobaczył pistolet w omdlałej dłoni. Podjął wtedy decyzję. Poszedł do domku dla gości i znalazł tam to, czego potrzebował, a potem wrócił nad basen. Rafiq nie miał się zbyt dobrze. Trząsł się mocno, a z jego twarzy odpłynęła cała krew. – Co robisz? – zapytał i po raz pierwszy w jego oczach zagościł strach. Caleb zignorował go. Rozłożył linkę przyniesioną z domku i skinął na ręce Rafiqa. – Dawaj. Rafiq pokręcił głową. – Nie. Nie jesteś sobą, Caleb. Nie rób tego! Caleb naciągnął linkę i owinął nią szyję Rafiqa, a potem pociągnął obiema rękami i w ten sposób zaprowadził mężczyznę do domku. Ich drogę znaczyły ślady krwi. Rafiq nie szarpał się tak jak Jair. Był zbyt dobrze wyszkolonym żołnierzem, żeby popełnić taki błąd. Złapał linkę palcami, żeby zmniejszyć nacisk na szyję. Kiedy znaleźli się w środku, wyciągnął ręce w stronę ramion Caleba i zaparł się całym ciężarem, co wystarczyło, żeby ten drugi stracił równowagę. Rafiq wspiął się na niego i uderzył w to samo miejsce, które wcześniej zranił Felipe. Głowa Caleba odskoczyła do tyłu, zobaczył mroczki przed oczami. Poczuł dłonie oplatające mu gardło, kciuki wbijające się w tchawicę. Podniósł nogę i kopnął w roztrzaskane kolano Rafiqa. Tyle wystarczyło, by znowu zyskał przewagę. Kiedy ten drugi odruchowo się cofnął i złapał za bolącą nogę, Caleb się na niego rzucił. Uderzał go wielokrotnie w twarz, aż tamten stracił przytomność. * * Kiedy Rafiq otworzył oczy, od razu dało się w nich dostrzec strach. Caleb przywiązał go do leżaka, który przyniósł znad basenu. Czuł się pusty w środku, jednak nie zaspokoił jeszcze pragnienia zemsty. Czekał na tę chwilę całe swoje życie i nie zamierzał niczego sobie odmawiać. Siedział na podłodze obok Rafiqa. Na kolanie trzymał nóż, wciąż umazany krwią Jaira. – Zginiesz tej nocy, bracie. Chcę, żebyś to wiedział – szepnął. – Mogę to zrobić szybko, jeśli powiesz mi prawdę. – Zawahał się. – Ale mogę też użyć swojego noża i poćwiczyć wszystkie sztuczki, jakich mnie nauczyłeś. – Caleb... – zaczął drżącym głosem Rafiq. – To nie jest moje imię. Nie pamiętam swojego imienia. Zabrano mi je – odparł głucho Caleb. – Wiesz, dlaczego? – Spojrzał na Rafiqa surowym wzrokiem. – Nie chcesz tego robić. – Nie – przyznał i pokręcił głową. – Nie chcę tego robić. – Podniósł nóż i czubkiem ostrza drasnął
kolano Rafiqa. – NIE! – wrzasnął tamten. – Przestań! Caleb cofnął rękę. – Nie chciałem sprawiać ci bólu, Rafiq. Nigdy! Jednak musisz zapłacić za to, co zrobiłeś. Ciało jego dawnego mentora było mokre od potu i mocno się trzęsło. – A co takiego twoim zdaniem zrobiłem? – To ja będę zadawać pytania. Zacznę od najważniejszego: to ty oddałeś mnie w ręce Narweha? Rafiq patrzył na niego przez dłuższą chwilę. Caleb poczuł łzę ściekającą po policzku i wytarł ją szybko wierzchem dłoni. Nie zdawał sobie sprawy, że płacze. Minęło tak wiele czasu, odkąd ostatni raz mu się to zdarzyło, a teraz nagle nie potrafił się opanować. Chrząknął. – Milczenie cię zdradza. Miałem nadzieję, że zaprzeczysz. Omal nie zabiłem Felipego, kiedy to zasugerował. – To nieprawda. Felipe jest kłamcą – szepnął Rafiq. Caleb zamknął oczy i raz jeszcze wytarł łzy. Wybuchnął niespodziewanym śmiechem. – Spóźniłeś się i brzmisz mało przekonująco, ale dziękuję za starania. – Wychowałem cię – zaczął błagać Rafiq. – Owszem – kiwnął głową Caleb. – Myślę, że to czyni twoją zdradę jeszcze dotkliwszą. Byłeś dla mnie bogiem. Byłeś moim zbawcą. – Dobrze cię traktowałem. Dałem ci wszystko, czego pragnąłeś – w głosie Rafiqa brzmiała szczerość. – Zawsze się zastanawiałem, dlaczego po mnie przyszedłeś. Z początku wydawało mi się, że było ci mnie żal po tym, co zrobił Narweh. Myślałem, że uratowałeś mnie, ponieważ było już za późno, by uratować twoją siostrę. Felipe powiedział mi, że to ty ją zabiłeś... i matkę też. To prawda? Rafiq odwrócił wzrok. – Nie masz pojęcia, o czym mówisz – wycedził przez zaciśnięte zęby. – W takim razie wyjaśnij mi wszystko. Zaraz umrzesz, więc oczyść swe sumienie – przekonywał otępiałym głosem Caleb. Rafiq wciągnął głęboko powietrze, a potem powoli je wypuścił. – A moja żona i dzieci? Co się z nimi stanie? Caleb nic już nie czuł. – Twoi synowie spróbują cię pomścić? – Są na to zbyt młodzi. – Byłem w ich wieku, kiedy pierwszy raz kogoś zabiłem. Nawet jeszcze młodszy, kiedy... – nie potrafił dokończyć. – Nie są jak my. Obiecaj mi, że zostawisz ich w spokoju, a ja powiem, co chcesz wiedzieć. Rafiq obrócił się i spojrzał na Caleba, a ten kiwnął głową. – Obiecuję. Rafiq również przytaknął. Z jego oczu płynęły łzy. – Dziękuję. – Wbił wzrok w sufit. – Wiem, że mi nie uwierzysz, ale zawsze żałowałem tego, co się z tobą stało. Sprawiało mi to ból i... chciałem ci wszystko wynagrodzić. Caleb poczuł, jak do oczu napływają mu gorące łzy, jednak udało mu się prychnąć pogardliwie.
– Jakby w ogóle dało się wynagrodzić mi to, co zrobili! Przecież wiesz! Wiesz doskonale, przez co musiałem przejść; ja, piękny amerykański chłopiec, którego wszyscy nazywali psem. Caleb podniósł nóż i wbił go w udo Rafiqa, a potem przekręcił ostrze. – Caleb! – wrzasnął Rafiq. – Błagam! – Tak! Błagaj! Ja też błagałem. Błagałem tak gorąco, że Narweh mnie przedrzeźniał. – Pozwoliłem ci się zemścić! – Zemsta nigdy nie wymaże przeszłości! Twoja zdrada jest gorsza niż wszystko, co zrobił mi Narweh. On nigdy mnie nie oszukał. On gwałcił moje ciało, ale ty... ciebie kochałem. Rafiq majaczył z powodu bólu i utraconej krwi. – Khoya – zachrypiał. – Przepraszam. – Już za późno. O wiele, wiele za późno. Rafiq pokręcił głową. – Vladek jest potworem. Zniszczył moją ukochaną A’noud. Sprawił, że wystąpiła przeciwko mnie. Mój ojciec zmarł, a siostra miała urodzić bękarta Vladka! Byłem chory z żalu. Pokłóciliśmy się i matka stanęła między nami. Nie chciałem skrzywdzić żadnej z nich. Były dla mnie wszystkim! Vladek mi je odebrał! – Ty je zabiłeś! Ty jesteś odpowiedzialny! Wyciągnął nóż z uda Rafiqa i przez chwilę słuchał jego płaczu. Nigdy wcześniej nie widział jego łez i widok ten wywołał w nim emocje, jakich się nie spodziewał. Chciał czuć jedynie nienawiść, jednak nie potrafił. On też miał niejedno na sumieniu. Zabijał i torturował. Skazywał kobiety na ten sam los, który zgotował mu Rafiq. Nie był od niego lepszy, więc nie zasługiwał na nic lepszego. Powiedział Livvie, że żałuje tego, co zrobił. I mówił szczerze, jednak jego słowa nie mogły wymazać grzechów tak samo, jak przeprosiny Rafiqa nie mogły zmienić przeszłości. Jeśli Livvie potrafiła wybaczać, Caleb też mógł spróbować. Podniósł się i położył dłonie na twarzy Rafiqa, odwracając jego głowę w swoją stronę. Dawny mentor spojrzał mu w oczy i Caleb ujrzał smutek oraz, być może, żal. Pochylił się i pocałował Rafiqa w oba policzki, a potem popatrzył na niego, mówiąc: – Wybaczam ci. Rafiq uśmiechnął się słabo i zamknął oczy. Caleb powoli sięgnął po broń i strzelił dawnemu mentorowi prosto w serce. Po wszystkim obmył jego ciało ze krwi i po opatrzeniu ran zawinął w bawełniane prześcieradło. Przez cały ten czas płakał. Z ogromną trudnością wyniósł Rafiqa do ogrodu i pochował jedynego członka rodziny, jakiego kiedykolwiek miał.
Dwadzieścia cztery Dzień 11, 5 rano – Nic ci się nie stało? – szepcze Caleb. Jego jasne brwi marszczą się z troską. Nigdy wcześniej go takiego nie widziałam. Wydaje się taki szczęśliwy, taki spokojny. Wyciągam rękę i głaszczę jego piękną twarz. – Nic mi nie jest. Patrzy na moje oczy. – To dlaczego płaczesz? – Nie wiem – odpowiadam, nie cofając dłoni. – Chyba ze szczęścia. Uśmiechnął się. – To trochę dziwna reakcja na szczęście, ale dobra. Pochyla się i czuję, jak zlizuje jedną z moich łez. – Co robisz? – pytam ze śmiechem. – Byłem ciekaw – odpowiada poważnie. – Czego? – Czy łzy szczęścia smakują tak samo jak łzy smutku. Jego słowa sprawiają, że płaczę jeszcze mocniej. Nie mogę nad tym zapanować. To dla mnie zbyt wiele. – No i? – udaje mi się w końcu powiedzieć. – Myślę, że są słodsze – mówi i całuje mnie – ale może to po prostu twoja twarz jest słodka. Oboje rozpływamy się w śmiechu. Słyszę czyjeś głosy. Prostuję się gwałtownie. Przez kilka sekund nie wiem, gdzie jestem. Pomieszczenie jest małe, w oknach widzę kraty. Nie leżę w łóżku Caleba. – Nie mogę wrócić za trzy godziny. Muszę z nią porozmawiać teraz – mówi mężczyzna; jego głos jest znajomy, ale nie potrafię go rozpoznać. To przecież Reed. Caleba tu nie ma, nie pamiętasz? Czuję, jak łzy spływają po moich policzkach i zaczynają mnie dusić. Już się obudziłam. Pamiętam, gdzie jestem. W szpitalu. Bez Caleba. Znowu zostałam sama w ciemności. Zaledwie kilka sekund temu trzymałam go w ramionach. Dotykałam. Czułam jego zapach i smak. A teraz zniknął. Zapomniałam. Ból wracających wspomnień zapiera mi dech w piersi. Biorę głęboki wdech i gdy wypuszczam
powietrze, wraz z nim wydostaje się ze mnie czysty żal. Caleb dopiero co tu był. Dopiero co go obejmowałam, a teraz znowu go straciłam. – Pomóż mi! Proszę! – wołam. Nie jestem pewna, kogo o to proszę. Może Boga. Może Szatana. Chcę tylko, żeby ból minął. Ktoś otwiera gwałtownie drzwi. – Olivia?! – krzyczy Reed. Nie zwracam na niego uwagi. Klęczę z głową wciśniętą w materac i płaczę. Zaciskam mocno powieki, próbując znowu zasnąć. Chcę wrócić do snu, wrócić do Caleba. Nie mogę oddychać, do jasnej cholery! Nie mogę bez niego oddychać. Nie chcę. – Co się stało? – pyta nagląco Reed. – Coś cię boli? Odpowiedz! Idź sobie, idź sobie, idź sobie. – Jesteśmy w szpitalu, agencie Reed! Proszę natychmiast odłożyć pistolet! – mówi jakaś kobieta. – Kocham cię, Caleb. Kocham cię! Jeśli zależy ci na mnie choć trochę... proszę, nie rób tego! Proszę, nie opuszczaj mnie. Nie umiem już bez ciebie żyć. Nie zmuszaj mnie, bym próbowała być kimś, kim być już nie potrafię. – Livvie... – Nie! Krzyczę z rozpaczy. Nie mogę się powstrzymać. Wiem, że mnie obserwują. Czuję ich gorące spojrzenia na plecach. Oni tego nie rozumieją. Nikt nie rozumie. Zostałam sama i to wina Caleba. – Proszę, niech to się już skończy. – Panno Ruiz? – zaczyna ostrożnie Reed. – Livvie? – Proszę się odsunąć, agencie Reed. Dziewczyna ma załamanie nerwowe i może pana skrzywdzić, jeśli podejdzie pan zbyt blisko. Poczekajmy na pielęgniarzy – ostrzega kobieta. – Ona nikomu nie zrobi krzywdy. Zaryzykuję – stwierdza Reed. – Proszę pana... – Jest świadkiem w sprawie o zasięgu międzynarodowym i muszę natychmiast porozmawiać ze świadkiem, do cholery. Nie chcę, żeby ją czymś szprycowano. Wynoś się! – wrzeszczy Reed i jego obecność zaczyna przebijać się przez mgłę mojego żalu. Wciąż powtarzam sobie, że muszę oddychać. Wciąż powtarzam sobie, że jestem tu już od kilku dni. Od kilku dni nie ma przy mnie Caleba. Nie było go tu. Nie dotykałam go. Nie trzymałam go w ramionach. Żyj dla mnie, Kotku. Rób wszystko to, czego nie zrobiłabyś ze mną. Idź do szkoły. Poznaj normalnego chłopaka i zakochaj się. Zapomnij o mnie. – Nie mogę! – krzyknęłam w otchłań. Oddychaj! Oddychaj! Oddychaj. Oddychaj. Słyszę, jak ktoś otwiera i zamyka drzwi. Zastanawiam się, czy jestem sama, ale nie mogę zmusić się do podniesienia wzroku. Czyjaś ręka nieśmiało dotyka moich pleców, a ja pociągam nosem. – Livvie? – mówi Reed. – Odejdź – odpowiadam przez łzy.
– Nie mogę cię tak zostawić – stwierdza wyraźnie zaniepokojonym głosem. – Nic mi nie jest, idź sobie. – Przecież widzę, że nie jest dobrze – oznajmia zagniewany. – Po co tu przyszedłeś? – szepczę. Rozmowa z Reedem odsuwa mnie dalej od snu, od żalu. Nie wiem, czy jestem na to gotowa. Nie mogę mu spojrzeć w oczy w takim stanie. – Pojawiły się nowe fakty w śledztwie. Wszystko dzieje się teraz szybko. – Co to znaczy? – Jestem wykończona i wyraźnie to słychać. Reed wzdycha ciężko, jakby przytłaczało go coś ogromnego. Mimo wszystko budzi się we mnie ciekawość. – Przyszedłem... wysłuchać twojej historii do końca. Serce zaczyna mi szybciej bić. Powiedział, że są nowe fakty. Reed kłamie, ale w jakiej kwestii? Caleb! Wstaję szybko i w głowie mi się kręci przez chwilę, jednak agent pomaga mi odzyskać równowagę. Chwytam go za marynarkę i przyciągam blisko. Szaleję. Reed łapie mnie za ramiona i popycha. Mocno. Kiedy padam do tyłu, on chwyta mnie za rękę i szybko rzuca na łóżko. Zaczynam go kopać i szarpać, ale on za chwilę przyszpila mnie do materaca, siadając mi na nogach. – Złaź! – Najpierw się uspokój! Patrzę na Reeda po raz pierwszy, odkąd wszedł do pokoju. Dyszy ciężko, a ciemne włosy ma w nieładzie, co doskonale współgra ze stanem koszuli i marynarki. – Znaleźliście jego ciało? – szepczę. Nie wiem, co zrobię, gdy odpowie twierdząco. – Słucham? Nie. Nie! Z twarzy agenta zniknął gniew, a jego miejsce zajęło współczucie. Wiadomość przynosi mi ulgę, jednak i tak nie mogę przestać płakać. Reed powoli mnie puszcza, a ja przewracam się na bok, plecami do niego. On zaczyna mnie głaskać, ale wtedy chyba zdaje sobie sprawę, co robi, i wstaje. Słyszę, jak siada na krześle. – Co się stało? – pyta po kilku minutach. Opanowałam już płacz, więc odpowiadam: – Zły sen. No, może nie do końca. Złe było tylko to, że się obudziłam i zrozumiałam... – nie potrafiłam dokończyć. Reed nie odzywa się przez chwilę. Ja też. Jest środek nocy, a jego obecność jest jak zły omen. Coś się stało i chociaż bardzo chcę wiedzieć co – boję się. Wreszcie chrząka i mówi: – Jeżeli to sen, to niech sny nie ustępują[2]. Nie dziwi mnie, że zna Szekspira. Reed to bardzo inteligentny mężczyzna. Uśmiecham się, mimo smutku. – Wieczór Trzech Króli. Sebastian mówi to do Olivii. – Wiem, też chodziłem do szkoły – odpowiada. – Jakiś milion lat temu? Dziwi mnie, że jeszcze pamiętasz – szepczę.
Na twarzy czuję zaschnięte łzy i jestem pewna, że wyglądam okropnie, lecz wreszcie zaczynam czuć się odrobinę lepiej. Myśli i wspomnienia z kilku ostatnich dni układają się w głowie i wraca mi rozum. Słyszałam wielokrotnie, że czas leczy rany, jeśli jednak głupi sen może rzucić człowieka z powrotem w przeszłość tak, że zapomina o teraźniejszości, nie jestem pewna, czy moje rany kiedykolwiek się wyleczą. Caleb żyje w moich snach. – Ledwo pamiętam, panno Ruiz – stwierdza Reed. Przewracam się na plecy i gapię w sufit. Wymienili już migoczącą żarówkę, jednak wciąż słyszę brzęczenie. – Dlaczego tu przyszedłeś? – pytam szeptem, nie odwracając wzroku od sufitu i skupiając się na oddechu, szykując się na to, co mogę za chwilę usłyszeć. – Już ci mówiłem. Żeby wysłuchać do końca opowieści – odpowiada dość poważnie. – Tylko dlatego? – Nie, nie tylko. – Znowu chrząka. – Czy nazwisko James Cole coś ci mówi? – Nie, dlaczego pytasz? – Pojawiło się w śledztwie i musiałem wiedzieć, to wszystko. Nieważne. To nie jest chyba istotne. – Nie pytałbyś, gdyby nie było, Reed. Rozbudził we mnie ciekawość, więc podnoszę się i siadam, żeby móc spojrzeć mu w twarz i namówić do zwierzeń. Wygląda, jakby od kilku dni nie spał. Reed pochyla się do przodu i opiera ręce o kolana. – Przyszedłem powiedzieć ci, że oczyszczono cię z zarzutów – mówi szybko i beznamiętnie, ale jakby myślał o czymś innym. – Kiedy lekarze z tobą skończą, mam cię przeszkolić. Podpiszesz papiery i będziesz mogła wyjść jeszcze dzisiaj. – Słucham?! – krzyczę, a w głowie aż mi huczy. Ta wiadomość działa na mnie jak elektrowstrząsy. Jestem gotowa wyjść. Jestem gotowa zacząć wszystko od początku. Nie potrafię jeszcze zaakceptować odejścia Caleba i że muszę stawiać czoło światu sama. – Wiemy już, gdzie odbędzie się aukcja i kto się na niej pojawi – mówi. – Żałuję, że nie mogę powiedzieć ci nic więcej, niestety to ściśle tajne. Ale to już koniec, Livvie. Jesteś wolna. I bezpieczna. Możesz odzyskać swoje życie, podobnie jak inne ofiary. Serce bije mi zbyt szybko. Nie mogę wypuścić Reeda, zanim nie dowie się wszystkiego. On musi zrozumieć. Moja spowiedź była jedyną rzeczą, jaką mogłam mu zaoferować. Bez niej nie mam już nic. – Skąd wiecie, gdzie jest aukcja? – pytam rozpaczliwie. Reed patrzy na mnie zmrużonymi oczami. – Dlaczego pytasz o to w ten sposób? Czego mi nie powiedziałaś? – Proszę, Reed. Musisz mi zdradzić wszystko, co wiesz. Przez cały pieprzony tydzień ci się zwierzałam. Nie pozwól mi tkwić w niewiedzy. Zasłużyłam na coś lepszego! – błagam go zupełnie bezwstydnie. – Sprawa przybrała rozmiary, których nikt się nie spodziewał. W tej chwili nic już nie zależy ode mnie. Służby w Pakistanie zgodziły się na przeprowadzenie wspólnej akcji. – Twarz Reeda przybiera surowy wyraz. – Och, ale za to obiecali, że mój wkład zostanie wspomniany w raporcie! Wstaje i zaczyna krążyć po pokoju. Wyraźnie widać jego gniew i frustrację, jednak nie rozumiem, skąd
się biorą. – Co to oznacza? Co się stanie, gdy wszystkich aresztują? Mam ochotę wstać z łóżka i zatrzymać Reeda, jednak wiem, że w ten sposób tylko go jeszcze bardziej zdenerwuję i wtedy nic mi nie powie. – To zależy – cedzi przez zaciśnięte zęby. Przystaje na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. Kiedy budzi się z zamyślenia, spogląda na mnie i w jego oczach dostrzegam żal. Serce mi zamiera. – Nie będzie żadnego procesu – mówi i znowu zaczyna krążyć, pocierając dłonią kark. – Wiedziałem, że to się może w ten sposób skończyć. Nie chciałem w to wierzyć, ale wiedziałem. Kłóciłem się z szefem przez ostatnie kilka godzin. Niestety... – Reed nie wie, co powiedzieć. – Jestem pewien, że aresztują mnóstwo osób. Ludzie, których chciano sprzedać, z pewnością otrzymają odpowiednią pomoc, jednak... nie sprawiedliwość. Nie taką, na jaką zasługują. – Jak to możliwe? – pytam, łkając. – Jak możesz na to pozwalać? – Rafiq jest wysoko postawionym oficerem w pakistańskim wojsku. Rząd jego kraju nie pozwoli na skandal. Zgodzili się na nasz udział w całej akcji w zamian za obietnicę, że nie ruszymy ich ludzi. Kiedy opadnie kurz, to oni zdecydują, kto brał udział w tej aukcji, a kto nie. Właśnie tak działa międzynarodowa polityka. Czuję się, jakby ktoś uderzył mnie obuchem w pierś. Po raz drugi w życiu rozumiem pragnienie zemsty Caleba. Mogłabym teraz zabijać. Już to kiedyś zrobiłam i nie żałuję. Niektórzy ludzie zasługują na śmierć. Łzy nie chcą przestać płynąć; cała jestem od nich mokra. Jednak nie płaczę ze smutku, lecz ze złości, której nie potrafię wyładować. Nie ma kogo zabić, nie ma w co uderzyć, nie ma gdzie uciec. – Reed – płaczę – muszę ci coś powiedzieć. Proszę, postaraj się zrozumieć. Potrzebuję twojej pomocy. Złożyłam ręce i przyciskam je tak mocno do piersi, że po kciuku zostanie mi siny ślad. Reed przeciera twarz dłońmi. – Proszę, nie zdradzaj mi nic obciążającego. Nic już nie mogę zrobić, a jeśli będę musiał cię znowu aresztować, będzie to beznadziejny koniec beznadziejnego dnia. Została mi już tylko moja odpowiedzialność zawodowa. Nie każ mi wybierać między nią a tobą. – Błagam, Reed! Muszę ci opowiedzieć swoją historię do końca. Czekała mnie najważniejsza część i zostawiłam ją do czasu, aż w pełni zaufam Reedowi. Mam tylko nadzieję, że nie jest za późno. – Usłyszałem już wszystko, co muszę wiedzieć. Miałem zbadać sprawę incydentu na granicy. Zostałaś oczyszczona z zarzutów. Miałem też zlokalizować aukcję i to też zrobiłem. Przyszedłem tutaj powiedzieć ci, że jesteś wolna, i chciałem wysłuchać pozostałej części historii, bo wydawało mi się, że ci to pomoże zamknąć ten rozdział. Jeśli jednak zamierzasz wyznać mi coś obciążającego, nie chcę tego słuchać. Jeśli coś mi powiesz, podejmę kroki prawne. Rozumiesz? Reed jest wściekły, ale mam to gdzieś. Caleb jest zbyt ważny. Tak wiele dla mnie poświęcił, nawet ochronił mnie przede mną samą. Poszłabym za nim na drugi koniec świata i zrobiła wszystko, czego by sobie zażyczył, jednak jemu zależało na tyle, by mi na to nie pozwolić. Równie dobrze może właśnie być na aukcji, próbując zabić Vladka i ryzykując własne życie. Teraz nadeszła moja kolej, żeby go uratować.
– Błagam, musisz mu pomóc. Jeśli go aresztujesz, będę mieć pewność, że żyje. Jeśli jest w Pakistanie, wszystko może się wydarzyć. Sam powiedziałeś, że Rafiq ma tam ogromne wpływy. Proszę! Proszę, Reed! Pomóż mu. Reed zamiera, ale jego klatka piersiowa podnosi się i opada gwałtownie przy każdym oddechu. – Twierdzisz, że Caleb żyje? – syczy. Serce wali mi jak młotem. – Nie. Jeszcze nie. Ale co, jeśli tak? Mógłbyś mu pomóc? – Cholera jasna, Livvie! – Reed kopie w krzesło. – Okłamałaś mnie! – Może! Może cię okłamałam. Nie mam pojęcia, czy mówienie o tym, jakby to była tylko hipotetyczna możliwość, cokolwiek zmienia. Muszę jednak spróbować. Muszę wiedzieć, czy Reed jest w stanie mi pomóc. Muszę wiedzieć, czy będzie do tego skory. – Potrzebowałam czasu, a ty mnie ciągle pośpieszałeś – załkałam. – Przyszedłeś i już od progu zacząłeś zadawać pytania, nazywając mnie pieprzoną terrorystką. Co miałam robić? – Miałaś powiedzieć mi prawdę! Na tym polegała nasza umowa. Ty mi mówisz prawdę, ja ci pomagam – mówi Reed i znowu krąży po pokoju. – Ale przecież powiedziałam prawdę! Powiedziałam wszystko, co chciałeś wiedzieć. Pomogłam ci odnaleźć miejsce aukcji, a teraz przyszedłeś mówić, że nie ma sprawiedliwości! I kto tu jest kłamcą, Reed? Odwraca się i patrzy na mnie złowrogo. Wydaje się jednocześnie wściekły, zmęczony i smutny. Wreszcie odwraca wzrok i pada na krzesło. – Reed? – pytam, zbliżając się do niego. – Nic nie mogę zrobić, Livvie. Ludzie są już w drodze, a Pakistan podejmuje decyzje. Jego słowa odbijają się echem w mojej głowie, raz po raz, aż w końcu zostaje z nich tylko prawdziwe znaczenie: nigdy więcej nie zobaczę Caleba. Czuję się, jakby coś we mnie umarło. Jestem pusta, jakby ktoś dokonał mojej wiwisekcji. – Coś... coś musi dać się zrobić – chrypię. Reed kręci głową. Oczami wyobraźni widzę siebie, jak wrzeszczę, drapię się do krwi i wyrywam włosy. W rzeczywistości pozostaję nieruchoma – nie ma łez, nie ma krzyku, nie ma rozdzieranej skóry. Reed nic nie mówi. Nie może mi pomóc. Nikt nie może. Myślami wracam do Caleba i ostatnich spędzonych z nim dni. * * Caleb wyszedł kilka godzin wcześniej i jeszcze nie wrócił. Siedziałam na podłodze, obok jego broni, i czekałam, aż coś się wydarzy – cokolwiek. Kilka razy rozważałam wyjście z pokoju i poszukanie Caleba, jednak dochodziłam do wniosku, że to nie jest dobry pomysł. Kazał czekać, więc czekałam. Kiedy zobaczyłam światło przesączające się przez zasłony, powoli zaczął ogarniać mnie strach. Słońce wschodziło, a Caleb jeszcze nie przyszedł. Zastanawiałam się, czy Celia wróci, ale wątpiłam w to. Łączący nas most spłonął do cna. Pocieszała mnie jedynie myśl, że dzięki temu Felipe nigdy mnie już
nie skrzywdzi. Nagle rozległo się łupnięcie w drzwi, a za chwilę kolejne. Serce zaczęło mi bić tak mocno, że czułam, jakby podskoczyło mi do gardła, jednak wtedy przypomniałam sobie – Caleb obiecał zapukać dwa razy. Na wszelki wypadek sięgnęłam po broń. Patrzyłam, jak obraca się gałka, a kiedy drzwi się otworzyły, nie potrafiłam pojąć tego, co widzę. W progu stanął Caleb, cały w piachu. Dostrzegłam też krew. – Caleb? – zdołałam szepnąć, lecz wciąż nie mogłam się ruszyć. Nadal stał w progu. Nie ruszał się, patrzył przed siebie. Wyglądał, jakby dopiero co płakał. Jego błękitne oczy były zaczerwienione i spuchnięte. Z rozciętego czoła sączyła się krew i spływała na powieki. Nie mrugał. Nagle sama zaczęłam szlochać. Musiało stać się coś złego. Potwornego! Powoli się podniosłam. Chwyciłam koszulkę, którą mi zostawił, i szybko nałożyłam przez głowę. Musieliśmy uciekać i najwyraźniej to ja musiałam zadbać o to, byśmy zdążyli. Zaczęłam szukać spodni i zamiast tego znalazłam parę bokserek. Caleb nadal się nie ruszał. – Caleb? – szepnęłam raz jeszcze, podchodząc nieco bliżej. Jego usta drgnęły, jakby chciał się rozpłakać, ale zaraz znowu zaczął przypominać katatonika. – Przerażasz mnie. Proszę, powiedz coś. Z jego oczu popłynęły łzy. To już było ponad moje siły. Nie mogłam patrzeć na jego ból i nie znać przyczyny. Rzuciłam się do przodu i otoczyłam go ramionami. – Błagam, Caleb! Obudź się, do jasnej cholery. Oparł się o mnie całym ciężarem i upadłam. Kiedy leżałam plackiem na podłodze, Caleb przyciągnął mnie do siebie i wydał agonalny okrzyk prosto w moje piersi. Przeraził mnie tym, więc objęłam go tak mocno, jak on mnie. Tylko tyle mogłam zrobić. Cały się trząsł pod wpływem gwałtownego szlochu. Czułam się, jakby ktoś wbił mi nóż w brzuch i raz po raz przekręcał ostrze. Tylko ściskając mocno Caleba, mogłam powstrzymać się przed krzykiem. Drżącą ręką głaskałam go po głowie. – Cii, Caleb. Będzie dobrze. Cokolwiek się stało, będzie dobrze. Załkałam, gdy przyciągnął mnie bliżej i próbował zatopić we mnie swoją twarz. Jego włosy były sztywne od brudu, sypał się z nich piasek. Kopał w ziemi. Ma na sobie krew. – Cii, kochanie – szepnęłam, nie przestając go głaskać. Ściskał mnie tak mocno, że ledwo mogłam zaczerpnąć powietrze. – Czyja to krew? Poczułam, jak kręci głową; szybko, wściekle. Niechcący trafił mnie w brodę i aż się skrzywiłam. – Już dobrze. Nie musisz mi mówić. Nie wiedziałam już, jak do niego dotrzeć. Mężczyzna w moich ramionach nie był Calebem – był wydmuszką, odartą ze wszystkiego, co nie jest czystym instynktem. Miałam pewne podejrzenia co do krwi, ale bałam się wypowiedzieć je na głos. Zabił swojego jedynego przyjaciela. Dla mnie. Moje piersi zadrżały pod wpływem wstrzymywanego płaczu. Caleb mnie potrzebował, więc musiałam się jakoś trzymać.
– Musimy iść, Caleb – szepnęłam. – Tu nie jesteśmy bezpieczni. Szybko zareagował. Podniósł się i otoczył mnie całym ciałem. Przypominał drapieżnika i instynktownie czułam, że nie powinnam krzyczeć. Obrzucił mnie taksującym spojrzeniem, szybko przechodząc z oczu na usta i szyję, a potem aż po same stopy. Nie byłam już pewna, czy on wie, kim jestem. Palce mnie zabolały, gdy gwałtownie wyrwał je ze swoich włosów. Zostało mi w ręce kilka kosmyków. Nie ruszając się, spojrzałam w ich stronę. Caleb podążył za moim wzrokiem, a kiedy powoli uniosłam dłoń, przyglądał się jej uważnie. Przyłożyłam palce do jego rany na czole i starłam krew. Potrzebował szwów. Zamknął oczy i pozwolił się dotykać. – Musimy iść. Proszę... chodźmy – powtórzyłam. Caleb otworzył szeroko oczy i skupił wzrok na mojej twarzy. Przez kilka sekund tylko patrzył. – Moja – szepnął. – Twoja. Pocałował mnie w usta z taką żarłocznością, że omal go nie odepchnęłam. Miał potworne wyczucie czasu. Groziło nam śmiertelne niebezpieczeństwo. A jednak potrzebował mnie. Potrzebował bliskości i byłam mu ją winna. Odsunęłam strach na bok i otworzyłam usta, wpuszczając do środka język Caleba. Jęknął, kiedy go objęłam i przyciągnęłam do siebie. Złapałam jego ubrudzoną piachem koszulę i przerwałam pocałunek na krótką chwilę, która była potrzebna na zdjęcie mu ubrania przez głowę. Na mojej twarzy wylądował brud i, byłam tego pewna, także krew, ale wytarłam się wierzchem dłoni i powróciłam do pocałunku. Ręce Caleba zdawały się być jednocześnie w wielu miejscach. Dotykały moich włosów, przyciągały bliżej, ściskały piersi. Jego kolano umiejscowiło się między moimi kolanami. Rozsunęłam nogi i pozwoliłam, żeby dolna część brzucha Caleba przycisnęła się do mojego ciała. Poczułam na udzie jego wzwiedzionego członka, wypychającego spodnie. Gdy obłapialiśmy się nawzajem, część dzikiej natury Caleba spłynęła na mnie, bo ani się obejrzałam, kiedy zepchnęłam go z siebie i przewróciłam na bok. Chwycił moją koszulkę i wydał dźwięk, który uznałam za ostrzeżenie. – Jestem twoja, Caleb. Obiecuję – powiedziałam. Złapałam za rąbek koszulki i ściągnęłam ją przez głowę, pokazując nagie piersi. Usta Caleba natychmiast się do nich przyssały, wymuszając ze mnie okrzyk. Oplotłam go nogami w biodrach i zaczęłam ocierać się o niego przez ubrania. Mimo zwierzęcej intensywności pieszczot nie działa mi się żadna krzywda. Możliwe, że gdybym dała mu powód, stałoby się inaczej, ale ja całkowicie poddałam się jego woli, niczym kamyk nurtowi rzeki. Kiedy jego usta puściły jeden sutek, podsunęłam mu drugi. – Kocham cię – powiedziałam, głaszcząc go po głowie; jęknął. Caleb nigdy nie pożałuje tego, co dla mnie poświęcił. Zadbam o to. Ofiaruję resztę swojego życia, żeby podzielić się z nim każdą odrobiną miłości, jaką w sobie znajdę. Ja należałam do niego, on do mnie, i tylko to się liczyło. Pchnęłam ramię Caleba, żeby położył się na podłodze, a potem znalazłam się na nim. Jego ręce znalazły pasek od moich spodenek i wspólnymi siłami zdołaliśmy je zdjąć. Nie podobał mi się szorstki dotyk brudnych dżinsów Caleba na mojej nagiej skórze.
– Ściągaj spodnie – poleciłam. Pomogłam mu je zsunąć aż do kostek. Jego stopy były gołe i oblepione brudem, jednak chwilowo bardziej skupiałam się na tym, by znaleźć się tak blisko Caleba, jak to tylko możliwe. Jego członek wskoczył między nasze ciała, jakby żył własnym życiem. Sięgnęliśmy po niego jednocześnie, dłoń Caleba przykryła moją, a ja wsunęłam penisa między nogi. Byłam jeszcze poobcierana, jednak mokra, a Caleb wślizgnął się we mnie bez wysiłku. Złapał mnie za biodra, ściągnął w dół i pchnął. – O Boże – zawołałam. Wbiłam paznokcie w jego klatkę piersiową, przebijając skórę, jednak on tylko jęknął i pchnął mnie jeszcze raz. I znowu. I znowu. Poleciałam do przodu i oparłam się rękami o podłogę, nad głową Caleba. Dryfowałam w oceanie przyjemności i wszechogarniającego pożądania. Wyginając plecy w łuk, kusiłam usta Caleba sutkiem, a on złapał go żarłocznie. Poczułam, jak moja cipka zaciska się ciaśniej wokół penisa. Jęknęłam pod wpływem zbliżającego się orgazmu, a Caleb przyśpieszył ruchy i głębiej wsunął sutek do ust. Nie miałam dość tchu, żeby wydać choć westchnienie. Zamarłam i pozwoliłam się pieprzyć, dochodząc. Wargi Caleba puściły mój sutek, a wtedy w pokoju rozległy się jego jęki, gdy nasienie wypełniło moją cipkę. Fala za falą gorącej spermy zalała mnie od środka, a mi wciąż było mało. Chciałam już go więcej z siebie nie wypuszczać. Opadłam na niego i z przyjemnością wczułam się w rytm, z jakim moje ciało podnosiło się i opadało pod wpływem jego oddechu. – Livvie? – wyszeptał. Niechętnie podparłam się na łokciu i pogłaskałam go po twarzy. – Tak? Przez łzy widziałam rozmazany obraz Caleba, jednak zauważyłam, że znów jest sobą. – Nic ci się nie stało? Skrzywdziłem cię? – Wydawał się mocno zaniepokojony. – Wszystko w porządku. Bardziej się martwię o ciebie. Pochyliłam się i pocałowałam go w usta. Po chwili się odsunęłam i serce mnie zabolało, gdy zobaczyłam, jak odwraca ode mnie twarz. – Nie patrz na mnie, Livvie – szepnął. – Caleb, nie. Próbowałam zmusić go do spojrzenia mi w oczy, ale on nagle podniósł się i położył moją głowę na swoim ramieniu, skąd nie mogłam go oglądać. Poczułam, jak się ze mnie wysuwa, jego nasienie w tym pomogło. – Nie mogę teraz o tym mówić, dobra? Tylko... – Słowa ugrzęzły mu w gardle. – Dobra – odpowiedziałam cicho i obejmowałam go jeszcze przez kilka sekund. – Musimy iść – oznajmił. Powoli każde z nas odzyskało swoje ciało. Poczułam łzy napływające do oczu, ale nie wypuściłam ich. Caleb potrzebował mojej siły, a ja byłam zdeterminowana dać mu wszystko, co tylko mogłam. Bez słowa zajęliśmy się przygotowaniami. Caleb, krzywiąc się, nałożył spodnie i zaczął barykadować drzwi. Ja postanowiłam się przydać, znajdując torbę i wrzucając do niej wszystko, co mogłoby się nam przydać: pistolet, ubrania, apteczkę z łazienki. Niewiele, ale zawsze coś. Caleb wszedł do łazienki i odkręcił wodę pod prysznicem. Moim zdaniem nie mieliśmy na to czasu,
jednak wolałam nie zadawać pytań. Trzęsącymi się rękami zdjął ubranie i wszedł pod strumień wody. Szybko zaczęły spływać z niego krew i brud. Zastanawiałam się, czy do niego nie dołączyć, jednak jedno spojrzenie wystarczyło, żeby przekonać się, że Caleb potrzebował chwili dla siebie. Woda była niemal wrząca, zaparowała cała łazienka. Włączyłam wiatrak, ale poza tym się nie wtrącałam. W pewnym momencie usłyszałam płacz, jednak nie podniosłam się z podłogi, czuwając bez słowa. Spędził pod prysznicem niecałe dziesięć minut, a potem zmniejszył temperaturę i wyszedł. Milcząc, złapał za ręcznik i opuścił łazienkę. Ja myłam się znacznie krócej, kiedy jednak wróciłam do pokoju, Caleb bardziej przypominał siebie. – Czas iść, Livvie – powiedział i uśmiechnął się; wyraźnie się do tego zmusił, ale i tak doceniałam starania i sama spróbowałam odpowiedzieć bardziej przekonująco. Dom wydawał się pusty – upiornie pusty. Nie było Felipego. Ani Celii. Ani Rafiqa. Caleb niczego nie wyjaśniał, a ja nie pytałam. Na zewnątrz było gorąco, nawet tak wczesnym rankiem. Zdałam sobie sprawę, że minęło bardzo dużo czasu, odkąd ostatni raz szłam na dworze, w słońcu. Byłam ubrana i... wolna. Zamarłam w pół kroku, kiedy zdałam sobie z tego sprawę. WOLNA! – Samochód jest niedaleko. Nie zatrzymuj się – upomniał mnie beznamiętnie Caleb. Poczułam, jak się duszę, musiałam wybuchnąć pełnym ekscytacji śmiechem. – Dokąd jedziemy? – zapytałam ze łzami szczęścia w oczach. – Proszę, nie pytaj. Po prostu chodź ze mną. Podniosłam wzrok i dostrzegłam na jego twarzy wyraźny ból. To nie był dobry moment, żeby się z nim spierać. Najwyraźniej planował coś poważnego i cokolwiek by to było, zmieni wszystko między nami. Jednak poprosił, żebym z nim poszła, a kiedy twój ukochany mężczyzna cię o to prosi – idziesz. Szliśmy niecałą milę, lecz i tak zachwycałam się ogromem posiadłości. Nie wiedziałam, czym się zajmuje Felipe, ale musiało to być coś wyjątkowo dochodowego. Wreszcie znaleźliśmy starego trucka, którym tu przyjechaliśmy. Zdziwiłam się, gdy od razu zapalił. Caleb niewiele się odzywał, a chociaż wyraźnie lepiej nad sobą panował, wiedziałam, że niedawne wydarzenia wciąż go przytłaczały. Wyciągnęłam rękę i zaskoczył mnie, ściskając ją mocno. Kiedy wyjeżdżaliśmy z posiadłości, obserwowałam żwirową ścieżkę w lusterku bocznym. To się naprawdę działo. Uciekaliśmy – oboje. Przez prawie dwadzieścia minut ocierałam łzy. Po kilku godzinach jazdy wreszcie zmusiłam Caleba do przerwania ciszy. – Jestem głodna – oznajmiłam, patrząc na niego i głaszcząc się po brzuchu. – Możemy kupić coś do jedzenia i picia na stacji benzynowej, kiedy zabraknie paliwa, ale na razie nie chcę się zatrzymywać – odparł. Nie odwrócił wzroku od drogi, jednak jego kciuk przejechał po mojej dłoni. – Dobrze – zgodziłam się. – Długo będziemy jechać? No wiesz, zanim dojedziemy do celu, gdziekolwiek się on znajduje? Caleb ścisnął moją dłoń i zamknął na sekundę oczy. – Będziemy w drodze szesnaście godzin, może krócej. Możemy zatrzymać się gdzieś na noc, gdy znajdziemy się już blisko. Nie podobał mi się jego ton. Mówił zbyt... smutno, z dystansem.
– Gdzie...? – Kotku! – upomniał mnie, kręcąc głową. – To znaczy... Livvie. Proszę, przestań. Z niepokoju ścisnęło mnie w żołądku. Ani trochę mi się to nie podobało. Ścisnęłam jego rękę. – Nie musisz mówić do mnie po imieniu. Szczerze mówiąc, trochę mnie to przeraża. Ty mnie przerażasz. W jego twarzy coś pękło na moment i zauważyłam przebłysk smutku, zanim zdążył go zamaskować. – Nie bój się, Kotku. Wszystko będzie dobrze, obiecuję. Nie będziesz już musiała się mnie obawiać, nigdy. – Co masz na myśli? – wyszeptałam. – Że zadbam o ciebie – odparł. – Będziemy dbać o siebie nawzajem. Jestem teraz silniejsza, Caleb. Cokolwiek się stanie... cokolwiek już się stało, poradzimy sobie razem. Dobrze? Przez dłuższą chwilę milczał, a potem powiedział: – Dobrze. – Kocham cię. Cisza. Nie zatrzymywaliśmy się bez potrzeby. Korzystaliśmy z toalety i kupowaliśmy jedzenie, gdy trzeba było zatankować. Miałam trudności z wyciągnięciem czegoś z Caleba, ale za to wydawał się bardzo zainteresowany opowieściami z mojego dawnego życia. Starałam się nie mówić o rodzinie – o rodzeństwie i mamie. Wiedziałam, że żadnego z nich nigdy więcej już nie zobaczę, i myślenie o tym przynosiło mi zbyt wiele cierpienia. Miałam teraz Caleba i on mnie potrzebował. Opowiadałam o ulubionych książkach i filmach. Wspomniałam o marzeniu napisania własnej powieści, którą potem przerobiłabym na sztukę teatralną i sama ją wyreżyserowała. Chciałam zajmować się wieloma rzeczami naraz. Caleb powiedział, że z przyjemnością przeczytałby wszystko, co napisałam. Nagle spojrzałam na naszą przyszłość bardziej optymistycznie, jednak wciąż zauważałam znaki prowadzące do Laredo w Teksasie. – Co jest w Teksasie? – zapytałam. – Poza kowbojami? – rzucił, ale spojrzałam na niego groźnie. – Mam tam sprawę do załatwienia, okej? Nagle znowu był bardzo poważny. – No dobrze – zgodziłam się. Jechaliśmy prawie dziesięć godzin, kiedy wreszcie dopadło go zmęczenie. Oczy mu się same zamykały, więc przekonałam go, że musimy się gdzieś zatrzymać, bo ja nie mogę go zastąpić za kierownicą. Caleb się ze mnie śmiał, ale zajechaliśmy do motelu, żeby się przespać. Warunki nie zachwycały i, szczerze mówiąc, ludzie na parkingu mnie przerażali. Zdecydowanie nie mieliśmy do czynienia z turystami. – Pewnie ukradną nam samochód. Wiesz o tym, prawda? Caleb wzruszył ramionami. – To wtedy ja rano ukradnę jakiś inny. Wybuchnęłam śmiechem, ale on pozostał zupełnie poważny. Chciałam się kochać, jednak Caleb zasnął, zanim zdążyłam wyjść spod prysznica. Nie miałam serca go
budzić. Obudził mnie w środku nocy. Nie wiedziałam, co się dzieje, kiedy jego usta wylądowały na mojej obolałej cipce. Podniosłam się na łokciach i patrzyłam, jak lizaniem doprowadza mnie do orgazmu. Kiedy we mnie wszedł, zapomniałam już o wszelkich otarciach. Byłam nim wypełniona po brzegi i nic innego mnie nie obchodziło. Zaczęłam jęczeć głośno, nie przejmując się, że ktoś może mnie usłyszeć. Mignęła mi w głowie myśl o zabezpieczeniu, lecz nie mogłam skupić się na niczym prócz Caleba i jego delikatnych pchnięciach, gdy dopalał się po wybuchu namiętności. Kiedy się umyliśmy, przespaliśmy resztę nocy z otwartymi oknami. Wtuliłam się w jego ramiona, czując się bezpieczna i niewiarygodnie szczęśliwa. Dopóki mi towarzyszył, nie obchodził mnie cel naszej podróży. [2] W tłumaczeniu Stanisława Barańczaka.
Dwadzieścia pięć Dzień 1 Właśnie kończyłam zapinać koszulę, kiedy to się stało. Usłyszałam głośny brzęk i coś uderzyło mnie w twarz. Podniosłam rękę, żeby dotknąć policzka. W ułamku sekundy straciłam dech w piersi. Caleb rzucił się na mnie, krzycząc, ale nie rozumiałam słów. Właściwie to nic nie słyszałam. Głowa mnie bolała. Odbiła się od podłogi, kiedy Caleb mnie przewrócił. Wszędzie walały się szczątki różnych rzeczy i odpryski. – Livvie! – wrzasnął, potrząsając mną, i wreszcie dotarły do mnie jakieś dźwięki. BUM! Znowu poleciał na nas grad odłamków. Caleb leżał na mnie, ochraniając moją twarz rękami i wciskając głowę niedaleko mojego ramienia. Ktoś do nas strzelał. Błyskawicznie spojrzałam w stronę drzwi i zobaczyłam w nich ogromne dziury. Przeczołgaliśmy się za łóżko. Cała się trzęsłam i nie miałam pojęcia, co się dzieje. Caleb mnie gdzieś pchał, wrzasnęłam z bólu. – Właź do wanny! – zawołał, znowu mnie popychając. Udało mi się podnieść do klęczek i w tej pozycji pokonałam drogę do łazienki, a potem weszłam do wanny. Zdałam sobie sprawę, że Caleb został w pokoju. – Caleb! – krzyknęłam. Drzwi się zatrzasnęły. Byłam zbyt przerażona, żeby się poruszyć. On tam zginie, ty głupia dziwko! Zrób coś! – zawołała Bezwzględna Ja. Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam się ruszyć, cholera jasna. Przed moimi oczami wszystko rozgrywało się w zwolnionym tempie, a ja nie mogłam nic zrobić, żeby znowu przyśpieszyło. Poczułam na twarzy coś mokrego. Kiedy jej dotknęłam, na moich palcach znalazła się krew. – Caleb! – wrzasnęłam raz jeszcze. Coś łupnęło, aż zatrzęsły się drzwi od łazienki i schowałam się z powrotem w wannie. Nie mogłam przestać krzyczeć i płakać. Ty pieprzony tchórzu! Nigdy ci nie wybaczę – powiedziała Bezwzględna Ja. Przykryłam uszy rękoma, żeby nie słyszeć tego głosu. Niestety nie zdołałam stłumić jej wrzasków i błagań, żebym coś zrobiła. W pokoju obok rozpętała się walka. Drzwiami zatrzęsło kilkakrotnie, gdy uderzyło w nie coś ciężkiego. Pomóż mu! – Co mam niby zrobić? – zawołałam na głos. – Zostań tam! – odpowiedział mi Caleb. Pomóż mu!
Kiedy usłyszałam jego głos i zrozumiałam, że walczy o życie zaledwie parę kroków ode mnie, nagle przestałam panikować. Broń, Livvie. Gdzie jest broń? Wzięłam kilka głębokich oddechów, próbując sobie przypomnieć. Gdzie odłożyliśmy pistolet? Gdzie? Do torby! Świetnie, Livvie. A gdzie jest torba? Załkałam głośno. – Nie mam pojęcia. Seria wściekłych wrzasków dobiegła zza drzwi. Nic nie rozumiałam, ale rozpoznałam język arabski. Przyszli po nas. Rafiq przybył nas zabić. Torba! – pośpieszała mnie Bezwzględna Ja. Przed oczami zawirowały mi przebłyski obrazów: wnoszę torbę do motelu, stawiam ją na stole, Caleb sięga po nią i zanosi do łazienki. Potrzebował apteczki, żeby opatrzyć sobie głowę. Torba stała tu, kiedy brałam prysznic. Rozejrzałam się dokoła, ale nie zobaczyłam jej. Stała tu, kiedy położyłam się spać. Potem uprawialiśmy z Calebem seks, a on chciał włożyć czystą bieliznę. Sięgnął do torby, stojącej po jego stronie łóżka. Biegnij tam, Livvie. Zdobądź broń. Pokręciłam głową i załkałam. Nie wiedziałam, czy torba nadal tam leży. Jeśli otworzę drzwi... Przecież już wiedzą, że tu jesteś! Zginiesz. Caleb zginie. Błagam! Wyczołgałam się z wanny. Łazienka była maleńka; moja stopa wciąż dotykała krawędzi wanny, kiedy rękami już sięgałam drzwi. Słyszałam odgłosy walki dochodzące z drugiego pomieszczenia. – Wychodzę! – wrzasnęłam. – Nie! – zawołał Caleb i nagle coś głośno trzasnęło. Złapałam klamkę i pociągnęłam mocno. Wieszak na ubrania znajdował się dokładnie naprzeciwko łazienki, tworząc małą, kwadratową wnękę z boku sypialni. Widziałam Caleba na podłodze, mocującego się z jakimś mężczyzną. – Uciekaj, Livvie! Próbowałam ich wyminąć i dobiec do łóżka. Czyjaś ręka złapała mnie za stopę. Upadłam, uderzając twarzą w podłogę, ale nie czułam bólu. Wierzgnęłam nogami, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, kogo kopię. Ręka puściła. Odwróciłam się i zobaczyłam krew. Caleb schylał nisko głowę. Nagle rozległ się spanikowany wrzask i mężczyzna znajdujący się pod nim złapał Caleba za włosy i pociągnął do tyłu. Usta Caleba otworzyły się i dobył się z nich ryk oraz wyleciała krew. Krzyki rozlegały się co chwila, jeden po drugim. Zamarłam. Te wrzaski. To było dla mnie zbyt wiele. Ciało Caleba nagle poszybowało w stronę zaułka. Nie rozpoznałam napastnika. Jego twarz była cała okrwawiona, a z policzka zwisał ochłap skóry. Ryknęłam ze strachu. Mężczyzna wciąż krzyczał i rzucił się na Caleba. Uderzał jego głową o podłogę. Ostatkiem sił wyrwałam się z letargu. Pobiegłam do łóżka, nerwowo przesuwając rękami w
poszukiwaniu torby. Znalazłam! Otworzyłam ją i wysypałam zawartość. Razem z wszystkimi rzeczami wyskoczył też pistolet. Złapałam go i strzelił. Odrzut sprawił, że uderzyłam się ręką w czoło. – Livvie! – wrzasnął Caleb, ale bardziej przypominało to mokry charkot. Szybko się pozbierałam i przytrzymałam broń w obu dłoniach. Odciągnęłam kurek i trzęsącymi się rękami wycelowałam w mężczyznę walczącego z Calebem. – Złaź z niego! Natychmiast! Odwrócił się, by spojrzeć na mnie. Oderwany kawałek skóry zafalował, a z rany leciały potoki krwi. Napastnik wykonał gwałtowny ruch, a ja strzeliłam. Siła wystrzału mną zachwiała. Na kilka sekund oczy zaszły mi mgłą. Zaczęłam szukać po omacku broni, która upadła na podłogę. Zastrzeliłam go. Mężczyzna leżał, a jego ciałem wstrząsały drgawki. Palce kurczowo zaciskał na piersi. Wszędzie była krew. – Co ja zrobiłam? – krzyknęłam. – Co ja zrobiłam? Co ja zrobiłam? Caleb! Livvie, skup się. Skup się na Calebie. Gdzie on jest? – podpowiadała Bezwzględna Ja. Jakimś cudem udało mi się ocenić sytuację. Spojrzałam w stronę łazienki. Caleb się nie ruszał. Nie, nie, nie! Widziałam czerwień. Nic prócz czerwieni! Znalazłam pistolet i go podniosłam. Podczołgałam się do napastnika i wycelowałam w jego pierś. Próbował mnie zaatakować, gdy przygotowywałam się do strzału, ale był zbyt słaby, a wściekłość dodała mi sił. Wrzasnęłam, naciskając spust i krew trysnęła na moją twarz, szyję i przód ciała. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam przed sobą ziejącą w piersi mężczyzny ranę. – Caleb! – wrzasnęłam. Kiedy nie odpowiedział, powoli zbliżyłam się do niego, przerażona tym, co mogę za chwilę ujrzeć. Nie ruszał się. Był cały we krwi i się nie ruszał! Położyłam jego głowę na mych kolanach i poklepałam w policzek. – Caleb? Ocknij się, kochanie. Ocknij się! Musimy uciekać. – Żadnej reakcji. – Boże, błagam! Położyłam ręce na jego klatce piersiowej i wyczułam oddech. Z zewnątrz dobiegały krzyki. Ludzie biegli, zapiszczały opony odjeżdżających samochodów. Niedługo pojawi się tu policja. Zostawiłam głowę Caleba i złapałam go za koszulę, żeby nim potrząsnąć. – Ocknij się! Proszę! – Poleciał do przodu i wykaszlał na mnie trochę krwi. – Och! Och, dzięki Bogu. Przyciągnęłam go do siebie i zaczęłam przesuwać dłońmi po całym ciele. – Livvie – powiedział, a potem naprawdę oprzytomniał. – Livvie! – Odsunął się i popatrzył na mnie w szoku. Pchnął mnie na bok i spojrzał na ciało znajdujące się za moimi plecami, a potem znowu na moją twarz. – Nic ci nie jest? – zapytał nerwowo. Pokręciłam głową, z oczu ciekły mi łzy. – Musimy iść – oznajmił. – Natychmiast. Wstawaj. Złapał mnie i pomógł się podnieść. Chwycił mnie za rękę i schylił się po broń leżącą na podłodze. Podbiegłam do rzeczy wyrzuconych z torby i znalazłam wśród nich kluczyki do samochodu. Wszystko inne zwinęłam w wielką kulę. – Do auta, Livvie – rzucił Caleb, zdecydowanie zbyt spokojnie. Pobiegłam przez parking, z zaskoczeniem zauważając, że wszyscy się gdzieś wynieśli. Udało mi się włożyć kluczyk do zamka i otworzyć drzwi. Wsiadłam i zatrzasnęłam je z powrotem. Usłyszałam kolejny strzał i skuliłam się. Przez kilka kolejnych sekund nic się nie działo, wtedy jednak
truckiem zatrzęsło i usłyszałam głośne łupnięcie. Zacisnęłam mocno powieki. Drzwi się otworzyły. – To ja, Livvie. To ja – szepnął Caleb. Zobaczył kluczyki w mojej dłoni i zabrał je, odginając mi palce. Wyjechał z parkingu, podczas gdy ja trzęsłam się i płakałam na siedzeniu obok. Po chwili poczułam jego dłoń na głowie, delikatnie głaszczącą mnie po włosach. Zabiłam człowieka. Miałam na sobie jego krew. Musiałam to zrobić. Nie żałuję. I nie żałowałam. Ani trochę nie było mi szkoda tego sukinsyna. Już po pierwszym strzale wiedziałam, że go zabiłam. Nie przeżyłby z taką raną w klatce piersiowej. Drugi raz nacisnęłam spust, ponieważ... chciałam to zrobić. Moje życie było zagrożone, ale dopiero widok nieruchomego ciała Caleba napełnił mnie wściekłością. Caleb był mój. Nie pozwolę już nigdy na to, by ktoś mi odebrał coś, co należało do mnie. Jechaliśmy przez kilka godzin. Nie miałam pojęcia, gdzie właściwie jesteśmy, i nie obchodziło mnie to. Trzymałam głowę na kolanach Caleba i pozwalałam się dotykać. Wszystko na tym świecie nabierało sensu pod wpływem jego dotyku. Wreszcie zatrzymał samochód, ale poprosił, żebym została w środku, podczas gdy on zajmie się ciałem. Ostatni strzał, jaki usłyszałam w motelu, rozległ się, gdy Caleb wycelował w twarz mężczyzny. Nie chciał, żeby go zidentyfikowano. Napastnikiem był kuzyn Jaira, Khalid. Chciałam zapytać o Rafiqa i pozostałych, jednak wtedy przypomniałam sobie, w jakim stanie Caleb wrócił do pokoju; wydawał się wtedy pustą, pozbawioną życia skorupą. O pewnych rzeczach lepiej nie mówić. Żyliśmy i byliśmy razem. Nic innego nie miało znaczenia. Wrócił do samochodu szybciej, niż się spodziewałam. – Już – rzucił. – Pochowałeś go? – zapytałam, powątpiewając. – Nie ma takiej potrzeby. Zwierzęta się nim zajmą. – Wysunął rękę i przyciągnął moje czoło do swoich ust. – To ja go zabiłem, Livvie. Rozumiesz? – Co proszę? Nie. – Livvie! Posłuchaj mnie! – Spojrzał na mnie śmiertelnie poważnym wzrokiem, prosto w oczy. – To ja go zabiłem. Kiwnął głową, a ja powtórzyłam ten gest. – Dobra – szepnęłam. – Grzeczna dziewczynka – odparł i pocałował mnie. Nasza umowa została przypieczętowana. * * Powinnam była się domyślić, co planuje Caleb. Pojawiło się mnóstwo sugestii. Powinnam była zadawać mu więcej pytań o tym, co nim tak poruszyło w posiadłości Felipego. Powinnam była zażądać szczegółów na temat planu, gdy zobaczyłam znaki prowadzące do Teksasu. A przynajmniej powinnam była zapytać go o tę kartkę, którą podał mi, każąc nauczyć się tego, co było na niej napisane. Powiedział, że każdy, kto zna kod i hasło, może otrzymać dostęp do konta i bardzo ważne było, żebym
nikomu nie zdradziła tych informacji. Poczułam się wtedy taka wyjątkowa. Myślałam, że mi ufa. Myślałam, że jestem jak szpieg, kiedy spaliłam papier, a popioły wyrzuciłam przez okno. Nie zadawałam pytań. Nie domagałam się odpowiedzi. Dlatego zupełnie mnie zamurowało, kiedy Caleb nagle zatrzymał samochód i zniszczył cały mój świat, mówiąc, że nasz wspólnie spędzony czas właśnie dobiegał końca. Przez dłuższą chwilę żadne z nas nic nie mówiło. Nie chciałam odzywać się pierwsza – bałam się, że zabraknie mi słów. Caleb wreszcie chrząknął i przerwał ciszę. – Granica znajduje się kilka kilometrów dalej na tej drodze. Nie mogę podjechać bliżej. Pokazał na oblepiającą go krew. – A dlaczego myślisz, że ja mogę? Przecież zabiłam... – Nikogo nie zabiłaś! – krzyknął. – Zostałaś porwana. Próbowałaś uciec, a ja przez długie miesiące... przez długie miesiące cię więziłem. Zgwałciłem cię – powiedział. Jego słowa dźgnęły mnie prosto w serce niczym ostrze. Spoliczkowałam go. Mocno. – Nie mów tak! Wiem, jakie mieliśmy początki, Caleb. Wiem! Ale proszę, błagam... kocham cię. W oczach Caleba wezbrały łzy, jednak uśmiechnął się i zaczął pocierać policzek. – Znowu to zrobiłaś! – zaśmiał się. – Dlaczego mnie opuszczasz? – zapytałam tak spokojnie, jak tylko potrafiłam, niestety już miałam gardło ściśnięte od wstrzymywanego płaczu. Spojrzał na mnie i na jego twarzy dostrzegłam cień bólu, który sama czułam. – Ponieważ... tak będzie dla ciebie najlepiej. – Dlaczego nie pozwolisz mi decydować o tym, jak będzie dla mnie najlepiej? Chcę zostać z tobą – wydusiłam z siebie. Serce waliło mi jak młotem i nie potrafiłam dłużej powstrzymywać łez. Caleb dawał mi szansę powrotu do domu, do dawnego życia, do wszystkiego, czego kiedyś pragnęłam – jednak wydawało mi się to zupełnie bez znaczenia, jeśli ceną było ostateczne rozstanie z nim. Zacisnął mocno palce na kierownicy i położył na niej czoło. – Nie wiesz, czego chcesz, Livvie. Tylko wydaje ci się, że chcesz, a w rzeczywistości zostałaś zmanipulowana. Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza, żeby natychmiast zaprotestować, jednak on uniósł rękę, uciszając mnie. – Robię to już od dawna; manipuluję ludźmi dla własnych korzyści. Właśnie dlatego wydaje ci się, że mnie kochasz. Ponieważ rozłożyłem cię na kawałki i zbudowałem od nowa tak, żebyś właśnie w to wierzyła. To nie był przypadek. Kiedy już zostawisz to wszystko za sobą... dostrzeżesz to. Oczy zaszły mi mgłą i prawie go nie widziałam. Caleb wierzył w każde słowo, które przed chwilą wypowiedział. Słyszałam to w jego głosie. A jednak się mylił. Nie zmanipulował mnie, bym go pokochała. Wręcz przeciwnie, on z tym walczył. – Czyli o to chodzi? Myślisz, że jestem idiotką, która dała się nabrać na twoje pieprzone sztuczki? Mylisz się! Zakochałam się w tobie, Caleb. Zakochałam się w twoim chorym poczuciu humoru. Zakochałam się w bezpieczeństwie, jakie mi dajesz. Uratowałeś mi życie! – Przybyłem odebrać moją własność, Livvie – odparł poważnie. – Nie jestem już Livvie! Jestem twoja! Nie tak powiedziałeś? Nie to mi obiecałeś? Nie to oboje sobie
obiecaliśmy?! – krzyczałam przez łzy. – Nie chcę być twoim właścicielem. Chcę, żebyś była wolna, a jeśli zostaniesz ze mną... zawsze będę widział w tobie swoją niewolnicę – szepnął. Nie mogłam znieść widoku jego spuszczonej ze wstydu głowy. Przecież z natury był tak dumnym człowiekiem. – Nigdy nie byłam twoją niewolnicą, Caleb. Próbowałeś mnie ją uczynić, przyznaję, jednak oboje dobrze wiemy, że ty należysz do mnie tak samo, jak ja do ciebie. Gdybyś naprawdę był w stanie mnie zniszczyć i poskładać z powrotem według własnego widzimisię, nie znaleźlibyśmy się w tym miejscu. Co prawda w popieprzonych warunkach, lecz zakochałam się w tobie. I, może trudno w to uwierzyć, ale... ty... ty też mnie kochasz. – Kotku – powiedział – potwory nie kochają. – Wytarł oczy. – A teraz wysiadaj. Idź do granicy i nie odwracaj się. Nie mogąc dłużej nad sobą zapanować, objęłam go tak mocno, jak potrafiłam. – Kocham cię, Caleb. Kocham cię! Jeśli choć trochę ci na mnie zależy... proszę, nie rób tego! Błagam, nie opuszczaj mnie. Nie wiem, jak bez ciebie żyć. Nie każ mi tego robić. Nie każ mi wracać do bycia kimś, kim nie potrafię już być. Delikatnie mnie od siebie odsunął, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały, wreszcie dojrzałam w jego oczach emocje, które tak usilnie próbował ukryć. A jednak rzekł pewnym głosem: – Żyj dla mnie, Kotku. Rób wszystko to, czego nie zrobiłabyś ze mną. Idź do szkoły. Poznaj normalnego chłopaka i zakochaj się. Zapomnij o mnie. Już czas na ciebie, Kotku. Czas na nas oboje. – A ty gdzie pojedziesz? – Lepiej, żebyś nie wiedziała. Serce mnie zabolało, wiedziałam jednak, że nie zdołam go przekonać i nie zapobiegnę temu pożegnaniu. Chciałam go wtedy pocałować, by ten ostatni raz zapamiętać na resztę życia, ale rozumiałam, że to przyniosłoby mi tylko cierpienie. Wolałam, żeby nasz ostatni pocałunek wynikał z oddania i namiętności, a nie smutku i żalu. Puściłam go i otworzyłam drzwi. – Weź to – wyszeptał i wręczył mi pistolet. – To dzięki niemu uciekłaś. Wpatrywałam się w broń dłuższą chwilę. Zastanawiałam się nawet, czy nie wycelować jej w Caleba i zmusić go, by zawiózł nas gdzie indziej. Jednak zranił mnie. Niczyje odrzucenie mnie tak nie bolało, a duma nie pozwoliłaby mi na dalsze błagania. Chwyciłam broń i popatrzyłam na idealny profil Caleba, który gapił się przez przednią szybę, nie zaszczycając mnie choćby spojrzeniem. Podjął decyzję i nie wybrał mnie. Wysiadłam z samochodu, zatrzasnęłam drzwi i ruszyłam w stronę granicy. Idąc, czułam na sobie jego wzrok, tak jak zawsze potrafiłam wyczuć, gdy na mnie patrzy. Nie wstrzymywałam potoku łez ani nie próbowałam ich wycierać. Zasługiwałam na nie i zamierzałam nosić je jako symbol wszystkiego, co przeszłam. Reprezentowały cały mój ból, całą miłość i ocean żalu, w którym tonęła moja dusza. Wreszcie nauczyłam się słuchać poleceń i nie obejrzałam się nawet raz. Kiedy dotarłam do granicy, byłam cała we krwi i siniakach. Z powodu szoku po tym wszystkim, co się wydarzyło między mną a Calebem, nie zareagowałam zbyt dobrze na oficerów patrolu, którzy wrzeszczeli na mnie z bronią w ręku. Sama też miałam pistolet i nie bałam się go użyć. A gdybym
umarła? Kogo to w ogóle obchodziło? Przystawiłam lufę do głowy i zażądałam przejścia. Sukinsyny mnie postrzelili. Myślałam, że wykrwawię się na śmierć, gdy powalili mnie na ziemię i zapięli w kajdanki. Nie miałam pojęcia, że użyli gumowych kulek.
Dwadzieścia sześć Dzień 14 Matthew siedział naprzeciwko dziewczyny dawniej znanej jako Olivia Ruiz. Wyglądała potwornie. Jej długie, ciemne włosy zostały związane w ciasny kok. Pod oczami miała sine worki. Ostatnio nie jadła zbyt wiele i przez brak apetytu musiała jeszcze trzy doby spędzić w szpitalu, jednak kiedy postanowiła wyjść na własną odpowiedzialność, nie mogli jej dłużej zatrzymywać. W pokoju znajdowała się również agentka Sloan. Nowe fakty w sprawie również i dla niej okazały się trudne do przyjęcia, a Matthew miał ochotę ją pocieszyć, lecz nie wiedział, jak to zrobić, żeby go źle nie zrozumiała. Przyszła tutaj po tym, jak odwiedziła Olivię w szpitalu i poznała szczegóły jej ostatniego wyznania. Przez chwilę rozmawiali o śledztwie, jednak potem ona chciała zmienić temat na spędzoną wspólnie noc, a on musiał dać jej wyraźnie do zrozumienia, że była to jednorazowa przygoda. Nazwała go tchórzem. On odpowiedział gorzej. – To już ostatnie papiery? – zapytała Sophia Cole. – Tak – odparł Matthew. – Kiedy wyjdziesz z tego pokoju, zrobisz to już jako Sophia Cole. W zamian za twoje milczenie odnośnie do wydarzeń z ostatnich czterech miesięcy, FBI oczyściło cię z zarzutów i podarowało ci nową tożsamość. Zapłacimy też za pobyt w szpitalu i podróż samolotem we wskazane miejsce. Oprócz tego twoja matka otrzyma dwieście tysięcy dolarów, które zostaną wypłacone w ciągu pięciu lat. Pamiętaj, że jeśli złamiesz któryś z punktów niniejszej umowy, zostaniesz uznana za terrorystkę zgodnie z ustawą Patriot Act, a także ukarana grzywną w wysokości dwustu pięćdziesięciu tysięcy dolarów oraz potencjalnie również pozbawieniem wolności. Jako podejrzanej o terroryzm nie będzie ci przysługiwało prawo do adwokata. Jednakże raz na trzy lata twoja sprawa zostanie ponownie rozpatrzona w celu sprawdzenia, czy nadal stanowisz zagrożenie. Rozumiesz postanowienia tej umowy? – zapytał. – Tak – odparła smutno Sophia. – Zgadzasz się na przedstawione warunki? – Tak – rzekła. – Zresztą, nie mam innego wyjścia. Matthew westchnął ciężko i na moment popatrzył Sloan w oczy. Agentka pokręciła nieznacznie głową, dając wyraz swojej dezaprobaty. Jemu też nie podobała się cała ta sytuacja, ale miał związane ręce. – Rząd Stanów Zjednoczonych przystał na wszystkie twoje warunki, z wyłączeniem zwrotu rewolweru S&M model 29, skonfiskowanego przy twoim aresztowaniu – powiedział. – A bandyci zostają na wolności. Nie zapominaj o tym, agencie Reed – upomniała go chłodnym tonem Sophia. Matthew był równie wkurzony z tego powodu, jednak wykonał swoje zadanie i nagiął się tyle, ile
mógł. – Twoi porywacze nie pojawili się na aukcji w Karaczi, panno Cole. – Dziwnie było zwracać się do niej w ten sposób, ale właśnie takie nazwisko sobie wybrała i zamierzał to uszanować. – Rząd Stanów Zjednoczonych nie widzi powodu, żeby działać na szkodę stosunków z Pakistanem z powodu niepotwierdzonych doniesień. Jednak raport wspomina o tym, że twoje zeznania doprowadziły do ujęcia dwustu czterdziestu trzech potencjalnych handlarzy ludźmi oraz uwolnienia ponad stu dwudziestu siedmiu ofiar. – Nieważne, Reed. Skończyliśmy już? Chciałabym iść – rzuciła Sophia. Matthew nie wziął jej pogardliwego tonu do siebie. Wiedział, co jest prawdziwą przyczyną tego niepokoju i miała ona niewiele wspólnego z podpisywanym właśnie porozumieniem – dziewczyna sama prosiła o te warunki. W rzeczywistości wciąż nie pogodziła się ze śmiercią Caleba, a raczej Jamesa. Podejrzewał, że mężczyzna wciąż żyje, jednak oficjalnie uznano, iż James Cole zmarł w Meksyku od ran postrzałowych w trakcie udzielana Olivii pomocy w ucieczce. Mordercy, Khalida Balocha, wciąż nie odnaleziono. Matthew zamknął też sprawę porwania Jamesa Cole’a, jednak najpierw skontaktował się z osobistym asystentem Demitriego Balka i od niego dowiedział się, że pan Balk „nie miał żywych potomków”. Sam biznesmen był nieosiągalny. – Tak, panno Cole, już skończyliśmy – powiedział. Wyczuwał smutek dziewczyny po drugiej stronie stołu i zdawało mu się, że wkrada się także do jego umysłu. Chciał, żeby cała sprawa skończyła się inaczej. Nie tylko dla Sophii, lecz także dla niego. Tracił wiarę w system już od jakiegoś czasu. Miał nadzieję, że kiedy po tym śledztwie wsadzi bandytów do więzienia, odzyska serce do swojej pracy. Niestety zwycięstwo było słodko-gorzkie. Ponad setka kobiet została uwolniona, jednak zaledwie garstka z ich ciemiężców trafi za kratki. Większość z nich zapłaci kary i wyjdzie wolno. „Słodko-gorzkie” to zbyt delikatne określenie na to, co się stało w Pakistanie. – Chodź, skarbie – rzuciła Sloan do Sophii. – Odprowadzę cię. Wstała i zebrała swoje dokumenty, a potem włożyła je do teczki. Matthew przyglądał się pilnie agentce. Rude włosy splotła w warkocz, a jej twarz była pozbawiona choćby śladu makijażu. Włożyła szary kostium, który przykrywał jej seksowne krągłości. Była dla niego niewiadomą. Dziwił się, że potrafi się tak zmienić; jak dzień i noc. Jako pracownik socjalny wydawała się empatyczna i w pewnym sensie pozbawiona wyrazistych cech charakteru. A jednak Matthew miał okazję przekonać się na własnej skórze, jaka potrafi być po pracy. Niemal żałował, że nie skorzystał z jej propozycji kolejnych spotkań. Nigdy wcześniej nie uprawiał seksu z kobietą tak doskonale rozumiejącą jego potrzeby. Z drugiej strony, trochę go przerażała. Matthew wstał i podał Sophii rękę. – Do widzenia, panno Cole. Pamiętaj... że zawsze możesz się ze mną skontaktować. Masz moją wizytówkę i obrażę się, jeśli z niej nie skorzystasz. Dziewczyna się uśmiechnęła, ale w jej oczach szkliły się łzy. – Dzięki, Reed. Wiem, że starałeś się, jak mogłeś. Chwyciła jego rękę. – Dziękuję, panno Cole – odparł. Czuł, że to za mało. Zapewne nigdy nie będzie dość. Odwrócił się do Sloan i wyciągnął dłoń. – Dziękuję za pomoc, agentko Sloan.
Uniosła płomiennorudą brew, ale przyjęła jego rękę. – Żaden problem, agencie Reed. Daj znać, jeśli przydam się jeszcze do czegoś przy pisaniu ostatecznego raportu. Jutro w nocy wyruszam do Wirginii, lecz do tego czasu... dzwoń śmiało. Uśmiechnęła się i Matthew poczuł, że się czerwieni. – Chyba mam już wszystko, ale dzięki – rzucił sztywno. – Powinniście się przespać ze sobą i mieć to wreszcie z głowy – palnęła Sophia, bez cienia śmiechu. – Livvie! To znaczy... chodźmy już – powiedziała Sloan. Matthew nie zdążył odpowiedzieć; dwie kobiety szybko opuściły pokój. Uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową. Z pewnością będzie mu brakować Livvie i jej specyficznego poczucia humoru. Miał nadzieję, że dziewczyna skorzysta z profesjonalnej pomocy i pewnego dnia w pełni dojdzie do siebie. Byłoby szkoda, żeby taka piękna, inteligentna i odważna osoba straciła wiarę w lepszą przyszłość. Sięgnął po dyktafon i go wyłączył. To archaiczne rozwiązanie i zupełnie niepotrzebne, zważywszy na fakt, że wszystko w tym pomieszczeniu było nagrywane przez kamery, jednak Matthew lubił zbierać własne dowody. Inne miały tendencję do znikania. Włożył urządzenie do nesesera razem z dokumentami, a potem ruszył do wyjścia. W drodze do windy zauważył, jak „Sophia” wita się radośnie z matką. Nie pałał do kobiety szczególną sympatią, odkąd dowiedział się o niej kilku rzeczy, jednak cieszył się, że tamta wreszcie ma okazję spotkać się z córką i może przeprosić za wszystko, co przez nią przeszła. Zgodnie z porozumieniem, rodzina Sophii zostanie przeniesiona, a jej matka otrzyma kilka propozycji doszkalania się i zatrudnienia. Zdaniem Matthew dostanie więcej, niż zasługiwała. On z kolei wróci do pustego mieszkania w Karolinie Południowej; tam przydzielono mu następną sprawę. Miał nadzieję, że będzie się bardzo różnić od tej i był tego niemal pewien. Tymczasem postanowił nie zaprzestawać prób skontaktowania się z Demitrim Balkiem. Facet miał dużo za uszami i Matthew wcale nie uważał, że jest nie do ruszenia. Może z czasem ten trop doprowadzi go również do Muhammada Rafiqa i reszty. James Cole zasługiwał na sprawiedliwość.
Dwadzieścia siedem Dzień 287, Kaiserslautern, Niemcy W bolesny sposób przekonał się już, że przyszłość nie istnieje, gdy człowiek nie dostrzega nic prócz chęci pomszczenia swoich krzywd. Jedyne, co mu kiedykolwiek dała, to krótka chwila satysfakcji, po której pojawia się pustka. Przeszła mu już chęć zemsty. Chciał czuć się pełny, a nie pusty – kochany, a nie wzbudzający strach. Miłość, przypomniał sobie Caleb. To wszystko wydarzyło się przez miłość. Marzył o tej chwili od prawie roku, kiedy jednak wreszcie nadeszła, naszły go wątpliwości. Czy słusznie postępował? Czy powinien skorzystać z własnej rady i odejść, nie oglądając się za siebie? Nie miał pewności. Jako treser niewolników wyszkolił niejedną dziewczynę. Niektóre były chętne, oddawały swoje ciała, żeby uciec przed skrajnym ubóstwem, poświęcając wolność w imię bezpieczeństwa. Inne zjawiały się u niego jako przymuszone do tego córki biednych rolników, którzy pragnęli pozbyć się ciężaru w zamian za odszkodowanie. Niektóre były czwartymi czy piątymi żonami szejków czy bankierów, które zostały wysłane przez mężów na naukę spełniania ich szczególnych seksualnych zachcianek. Caleb wytrenował ich tak wiele, że nie pamiętał już imion. Teraz przypomniał je sobie wszystkie. Ojah Nath trafiła do Turcji; jej pan umarł i przekazał ją synowi. Caleb musiał sowicie wynagrodzić mu zwrócenie kobiecie wolności. Teraz wróciła do rodziny, gdzie była bezpieczna i dostała dość pieniędzy, by utrzymać siebie i swoją córeczkę. Była jeszcze Pia Kumar, lecz jej nie zdążył już uratować. Prawie pięć lat temu znaleziono ją martwą. Została pobita na śmierć przez nową żonę swojego pana. Caleb zadbał o to, by małżeństwo również zostało pochowane. Żywcem. Isa Nasser, Naba Mazin i Jamila Awad odmówiły powrotu do wolności. Zostały niewolnicami z wyboru i od tamtej pory żyły szczęśliwie ze swoimi panami/mężami. Bardziej bały się Caleba niż wizji pozostania w niewoli. Życzył im wszystkiego dobrego i obiecał mieć na nie oko. Lata spędzone z Rafiqiem zaowocowały szczególną reputacją, a teraz w pełni wykorzystywał strach, jaki wzbudzał jako „lojalny uczeń” swojego mentora. Wiele krwi zostało przelanej w ciągu ostatnich dziesięciu miesięcy – część nawet należała do niego – jednak nie zdołał kupić za nią spokoju sumienia. Caleb wiedział, że odkupienie nie jest mu dane, i pogodził się już z tym. Nie mógł naprawić tego, co zrobił źle, ale mógł dać ofiarom swojego egoizmu lepszą przyszłość. Nie chodziło o zemstę. Caleb mścił się już tyle czasu, że starczyłoby na kilka żyć. To, co zrobił Rafiqowi i Jairowi w Meksyku, nie przyniosło mu ukojenia. Wywoływało jedynie koszmary. Teraz liczyła się dla niego tylko miłość. Kochał Livvie. Dzięki niej przekonał się, co człowiek potrafi zrobić dla miłości, i to pchało go do przodu. Otrzymał od dziewczyny dar i choć nie zasługiwał na niego,
próbował go nie zmarnować. Jego praca w żadnym wypadku się jeszcze nie skończyła i wciąż poświęcał się zadaniu, jednak droga była długa, a Caleb nie miał nadludzkich sił. W jego sercu ziała ogromna dziura i każdego dnia rosła, grożąc wciągnięciem go w otchłań rozpaczy. Ze swojego punktu obserwacyjnego po drugiej stronie ulicy zerknął na dziewczynę, której przyglądał się przez ostatnie pół godziny. Włosy miała zebrane z tyłu i siedziała przed laptopem, wpatrując się w ekran z mocno zmarszczonym czołem. Czasami się wierciła, co zdradzało, jak bardzo była niespokojna. Caleb zastanawiał się nad przyczyną tego nastroju. Przyjrzał się jej pięknej twarzy i poczuł rodzącą się w nim nadzieję oraz palący wstyd. Po wyjeździe z Meksyku Caleb podróżował coraz dalej na południe, aż w końcu udało mu się zorganizować transport do Szwajcarii. Podobało mu się w Zurychu, mieście różnorodności i bogactwa, gdzie spodziewał się pozostać niezauważonym. Swoje fundusze inwestował i dzięki temu miał dość pieniędzy, żeby żyć wygodnie i na całym świecie uwalniać swoje ofiary. Jednak w jego naturze nie leżało cierpiętnictwo, więc odszukał Livvie. Z początku docierało do niego mnóstwo informacji. Wystarczyło usiąść przed komputerem i przeglądać dziesiątki newsów na jej temat, które pojawiały się przez pierwsze tygodnie od czasu incydentu na granicy. Dziewczyna stała się celem żądnych sensacji mediów. Śledzili każdy jej ruch, a niechęć do zwierzania się dziennikarzom czyniła ją jeszcze atrakcyjniejszą. Jej piękna twarz raz po raz pojawiała się na ekranie jego komputera, jednak dowiedział się tylko tyle, że Livvie odmawiała wyjaśnień. Wydawała się smutna i serce go bolało, bo zdawał sobie sprawę, że to jego wina. A potem, po tygodniach nieustannych doniesień, dziewczyna jakby zapadła się pod ziemię. Caleb zadzwonił do banku w Meksyku i dowiedział się, że założone przez niego konto zostało zamknięte kilka miesięcy wcześniej. Osoba, która to zleciła, nie przekazała żadnej wiadomości. Następnym krokiem w jego planie odnalezienia Livvie było namierzenie jej rodziny. Zdawał sobie sprawę, że FBI będzie miało dziewczynę na oku, więc postanowił wynająć prywatnego detektywa. Niestety po rodzinie Livvie nie było śladu, a zatrudniony detektyw nie potrafił powiedzieć nic konkretnego. Zamiast tego poprosił o spotkanie, więc Caleb zerwał z nim wszelki kontakt. Omal nie stracił resztek nadziei na zlokalizowanie dziewczyny, lecz wtedy przypomniał sobie imię jej koleżanki – Nicole. Nie poznał nigdy jej nazwiska, więc musiał sam je ustalić. Nicole studiowała na Uniwersytecie Kalifornijskim. Śledził ją kilka tygodni, jednak przez ten czas nie kontaktowała się z Livvie. Przełom nastąpił dopiero wtedy, gdy Nicole zostawiła swój laptop bez opieki i poszła pograć ze znajomymi we frisbee. Caleb po prostu podszedł do stolika i zebrał wszystko, co nawinęło mu się pod rękę, w tym kilka innych cennych rzeczy, żeby upozorować zwykłą kradzież. Trudno było znaleźć Livvie i z początku nawet się z tego cieszył. Jednak po kilku miesiącach zlokalizowanie jej stało się jego obsesją. Laptop był jego największą szansą na ustalenie, co się z nią dzieje. Wmawiał sobie, że chce tylko przekonać się, czy jest bezpieczna, jednak w głębi duszy znał prawdziwy powód tego zainteresowania. Jestem twoja! Nie tak powiedziałeś? Nie to mi obiecałeś? Nie to oboje sobie obiecaliśmy?! Wrócił do hotelu i otworzył laptopa trzęsącymi się rękami, serce waliło mu jak młotem. Z początku myślał, że to kolejny ślepy zaułek. Wtedy jednak zauważył, że Nicole od jakiegoś czasu próbuje
skontaktować się z niejaką Sophią. Poszedł tym śladem, otwierając każdą wysłaną przez Nicole wiadomość, aż wreszcie trafił na e-mail napisany przez Sophię. Do: Nicole Od: Sophia Temat: Re: Gdzie ty się podziewasz?
23 grudnia 2009 Hej, Dawno się nie odzywałam. Wiem i przepraszam. Nawet gdy to piszę, zdaję sobie sprawę, że masz pełne prawo od razu skasować tę wiadomość, ale liczę na to, że jednak mnie wysłuchasz. Już prawie Boże Narodzenie i czuję się samotna. Tęsknię za Tobą. Tęsknię za rodziną (nie spodziewałam się, że kiedykolwiek to powiem). Podróżowałam po Europie i zwiedziłam więcej miejsc niż większość ludzi zwiedzi w ciągu całego życia. I prawda jest taka, że to wcale nie jest takie fajne. Francuzi są beznadziejni. Lepiej nie przyjeżdżaj, jeśli nie mówisz biegle po francusku, bo naprawdę okropnie traktują turystów. Paryż, jak na miasto miłości, jest dość przygnębiający. Musiałam wejść po schodach na wieżę Eiffla i kiedy wreszcie dotarłam na szczyt, zdałam sobie sprawę, że nie mam się z kim podzielić tą chwilą. To znaczy ludzi było pełno, a widok niesamowity, jednak gdy jest się tam samemu, to tylko kolejna wysoka konstrukcja. Ktoś mi ukradł portfel i nie zauważyłam, dopóki nie chciałam kupić pamiątek. Anglia jest bardzo droga. Wiedziałaś, że jeden funt to jak dwa dolary? Nie zostałam tam zbyt długo. Mam sporo pieniędzy, ale szybko się skończą, jeśli nie będę uważać, na co je wydaję. Jeden duży plus Anglii jest taki, że ludzie są o wiele milsi, niestety mężczyźni trochę za bardzo przypominają mi sama wiesz kogo. Przez akcent chciało mi się płakać. Tęsknię za nim, Nick. Wiem, że to głupie, ale taka jest prawda. Myślę, że to dlatego nie mogłam z nikim rozmawiać po wyjściu ze szpitala. Byłam pewna, że mnie nie zrozumiecie. To nie tak, że Wam nie ufam. Po prostu kocham go, a wszyscy go nienawidzą i nie mogę tego znieść. Któregoś dnia będę gotowa. Któregoś dnia przestanę go kochać i widzieć go na każdym kroku. Przestanę słyszeć jego głos w głowie i śnić o jego pocałunkach każdej nocy. Któregoś dnia zacznę traktować to wszystko tak, jak powinnam, i wtedy znienawidzę go za to, co mi zrobił. Jednak nie dzisiaj. Ani jutro. Jesteś na mnie zła i naprawdę to rozumiem. Też bym była wściekła, gdybyś postanowiła zapaść się pod ziemię i nie odpowiadać na moje wiadomości, ale potrzebowałam czasu. Wciąż go potrzebuję. Jeśli nie będziesz na mnie czekać, zrozumiem. Wiedz tylko, że Cię kocham i nie chciałam, żeby nasza relacja potoczyła się w ten sposób. W razie gdybyś nie miała ochoty odpowiadać, już dziś życzę Ci wesołych świąt. Uściski Sophia Caleb przeszukał resztę wiadomości, jednak nie znalazł żadnej wysłanej przez dziewczynę z późniejszą datą. Najwyraźniej Nicole spisała tę znajomość na straty, a Livvie jej w tym nie przeszkodziła. Być może on też powinien tak zrobić – jednak serce mu na to nie pozwalało. Musiał wiedzieć, czy wciąż go kochała, a jeśli nie, to miał rację, sądząc, że jej uczucia były jedynie wyrazem chęci przetrwania. Ciągle rozważał, czy powinien ją odszukać. Wiedział, że odpowiedź na jego wątpliwości może go zniszczyć, ale musiał wiedzieć. Musiał wiedzieć, czy Livvie cierpi bez niego tak, jak on cierpi bez niej. Jeśli go kocha, Caleb chce spędzić resztę swojego życia, udowadniając, że jest godzien tego uczucia.
Jeśli nie, przynajmniej ukoi się myślą, że podjął słuszną decyzję, opuszczając ją. Obserwował dziewczynę siedzącą przed kawiarnią. Czy w ogóle ją jeszcze znał? Czy podświadomie wyczuwała, że jej dotychczasowe życie wisi na włosku? Czy czuła na sobie jego wzrok? Może miała szósty zmysł wykrywający potwory? Zasmuciła go ta myśl. Był tu już wcześniej. Robił to już wcześniej. Nie powinien jej obserwować. Nie powinien zastanawiać się nad powrotem do jej życia. Wciąż miał pracę do wykonania, kobiety do uwolnienia od cierpienia, na które je skazał. Spojrzał na dziewczynę po raz ostatni. Kocham cię, Livvie. Włożył kluczyk do stacyjki i odjechał. * * Dzień 392, Barcelona To tylko przeczucie, jednak towarzyszy mi już od jakiegoś czasu. Ktoś mnie obserwuje. Skontaktowałam się z Reedem, a on obiecał wysłać paru ludzi, którzy mieli przekonać się, czy coś mi grozi. Spotkamy się za kilka dni, pod pretekstem śledztwa w sprawie fałszerstwa. Tymczasem nakazał mi zachowywać się normalnie. Nie chce, żeby domniemany obserwator domyślił się, że go namierzają. Reed powiedział, że doszły do niego słuchy o kimś wyszukującym znanych współpracowników Rafiqa. On sam zniknął bez śladu ponad rok temu i rząd Pakistanu nie jest z tego powodu zadowolony. Myślą, że FBI ma z tym coś wspólnego. Oczywiście niczego nie mogą udowodnić. Reed jednak nie wydaje się zaniepokojony. Sprawca najwyraźniej jest kimś w rodzaju samozwańczego strażnika, który oswobadza kobiety z seksualnej niewoli. Kiedy pierwszy raz o tym usłyszałam, natychmiast przyszedł mi do głowy Caleb i serce zabolało mnie, jakby ktoś ścisnął je w dłoni. Reed nie powiedział tego na głos, ale wydaje mi się, że też go podejrzewa. Domyśliłam się po tonie, z jakim zapytał mnie, czy wiem, kto mógłby być za to odpowiedzialny, i czy ktoś próbował się ze mną kontaktować. – James Cole nie żyje – wyszeptałam wtedy. – Tak – odparł Reed. – I mam nadzieję, że ma dość rozsądku, by nie wstawać z grobu. Powinnam się z nim zgodzić, ale w głębi serca pragnę czegoś zupełnie przeciwnego. Chcę, żeby to był Caleb. Chcę wiedzieć, że żyje. Chcę wiedzieć, że próbuje naprawić swoje błędy. Najbardziej jednak chciałabym go po prostu zobaczyć. Na samym początku rozważałam samobójstwo, wtedy jednak słyszałam w głowie głos Caleba, który mówił mi, żebym była silna, a śmierć to wyjście dla tchórza. Dlatego wzięłam zostawione mi przez Caleba pieniądze i postanowiłam zwiedzić te rejony świata, o których tak wiele słyszałam, a których zapewne nigdy bym nie zobaczyła na oczy. To był bardzo burzliwy rok. Tak wiele straciłam i dopiero zaczynałam część odzyskiwać. Zdążyłam zobaczyć już cztery z siedmiu cudów świata i zamierzam do końca roku odwiedzić jeszcze Egipt i tamtejsze piramidy. Znalazłam pracę; zostałam kelnerką w Applebee’s. Kto przyjeżdża do Barcelony zjeść w kawiarni amerykańskiej sieciówki? Ale mam to gdzieś. To w końcu praca i dzięki niej opłacam zajęcia na Uniwersytecie Barcelońskim. Studiuję kreatywne pisanie.
Właściwie nie wydaję na co dzień pieniędzy Caleba, więc zatrudniłam doradcę finansowego, który inwestuje je w moim imieniu i dba o moje sprawy. Co miesiąc dostaję wysokie kieszonkowe, które uzupełnia pensję kelnerki. Z początku było mi bardzo trudno, ale z czasem robi się coraz łatwiej. Biorę swoje życie i dzielę je na krótkie fragmenty. Wstaję rano, biorę prysznic, myję zęby, wkładam ubrania i idę do pracy. Wychodzę do ludzi i nawet udało mi się nawiązać kilka przyjaźni. W kolejce po bilety na Rocky Horror Picture Show poznałam Claudię i Rubia. Claudia przebrała się za Colombinę, a jej chłopak za Riff Raffa. Ja nie miałam żadnego kostiumu. Są świetnymi przyjaciółmi. Nie pytają o moją przeszłość, a ja sama z siebie o niczym nie mówię. Najczęściej spotykamy się po pracy i zamawiamy dzbanki z sangrią w El Gallo Negro. Mają tam najlepszą paellę z kurczakiem i owocami morza, jaką kiedykolwiek jadłam. Kiedy głód i pragnienie już nam nie dokucza, zazwyczaj idziemy do kina albo do mnie i gramy w Rock Band na playstation. Przyjaciele może nie pytają o moją przeszłość, jednak zawsze bardzo interesują się moją przyszłością. Często próbują umówić mnie ze znajomymi chłopakami, ale ja odmawiam za każdym razem. To nie tak, że nie chcę mieć chłopaka – po prostu nie jestem jeszcze gotowa. Caleb wciąż nawiedza mnie w snach i gra główną rolę w każdej mojej fantazji. Nadal mam zdjęcie, które dał mi Reed, więc mogę z łatwością wyobrażać sobie twarz Caleba, gdy się dotykam. Czasami robię to delikatnie i powoli, a orgazm jest wtedy jak przeciąganie się po dobrej drzemce. Czasami wolę szybko i ostro. Podszczypuję sutki i masuję mocno łechtaczkę, jednocześnie wciskając palce do cipki i odtwarzając słowa Caleba w głowie. Dobrze ci, Kotku? Tak, bardzo. Nigdy nie wspomniałam o nim Claudii czy Rubio. Nie zdradziłam nikomu swoich wspomnień i fantazji, a jednak Claudia potrafi wyczuć, kiedy dopada mnie tęsknota. Uśmiecha się wtedy i łapie mnie za rękę. Przypomina mi, że nie muszę być sama. Przez ostatnie miesiące myślałam o Calebie częściej niż zwykle. Odkąd pewnego dnia w niemieckiej kawiarni wydawało mi się, że poczułam na sobie jego wzrok. Siedziałam wtedy na zewnątrz, przy laptopie. Z drugiej strony, pisałam o nim, więc może to było przyczyną. Już od ponad roku spisuję naszą historię, każdy zapamiętany szczegół. Wiem, że nie powinnam mówić o tym, co się wydarzyło, jednak zdałam sobie sprawę, jak wielu ludzi chciałoby poznać moją opowieść. Dlaczego miałabym ją ukrywać. Oczywiście nie jestem głupia. Zmieniłam wszystkie imiona i miejsca. Postanowiłam reklamować tę historię jako fikcję literacką. Oczywiście mam też pseudonim. Najważniejsze jest to, żeby ludzie przeczytali tę książkę i zrozumieli, dlaczego wciąż kocham swojego porywacza. Wiem już o Jamesie Cole’u. Reed jest dupkiem, ale ma dobre serce. Powiedział mi wszystko, co mógł. Resztę sama wydedukowałam. Z początku bardzo mnie to przygnębiło. Nazywałam Caleba potworem, a on po prostu nie znał innego życia. Często wspominam tamten dzień, kiedy wszedł do pokoju umazany piachem i krwią, zupełnie przytłoczony ciężarem swojego postępku. Nie miałam wątpliwości, że zabił Rafiqa. Żałowałam tylko, że niepotrzebnie po nim płakał. Zastanawiałam się, czy porzucił mnie właśnie przez wyrzuty sumienia z powodu tego, co zrobił, żeby mnie uratować. Może gdyby wiedział, jakim potworem był jego dawny
mentor, zabrałby mnie ze sobą, zamiast wyrzucać ze swojego życia. Z drugiej strony, może się łudzę. – Znowu masz tę minę. Jakbyś myślami była gdzieś indziej – mówi Claudia, siadając po drugiej stronie stolika. – Któregoś dnia będziesz musiała mi powiedzieć, o co chodzi. Wiem, że to na pewno przez faceta – stwierdza, unosząc brwi. Uśmiecham się do niej. – Spóźniłaś się. Gdzie Rubio? – Wpadł na swojego kumpla, Sebastiana. Zaraz powinni tu być. – Claudia – jęczę. – Ile razy mam ci powtarzać? Nie jestem zainteresowana randkowaniem. – Ale to nie randka! Przyrzekam, że to czysty przypadek. Wpadliśmy na niego po drodze tutaj. – Szybko nalewa sobie szklankę sangrii i zaczyna sączyć napój; zupełnie nie potrafi kłamać. – Poza tym jest uroczy. Studiuje ekonomię i chce zostać artystą. I ma talent. Razem z Rubim widzieliśmy kilka jego obrazów. – Muszę iść – mówię i zaczynam zbierać swoje rzeczy. Nie mam ochoty na kolejną „przypadkową” randkę w ciemno. Claudia przewraca oczami i ciągnie mnie z powrotem na krzesło. – Nie bądź niegrzeczna, Sophia. Rubi nie umówiłby cię z brzydalem. Daj spokój, zostań na trochę. – Czyli jednak wszystko ukartowaliście! Patrzę na koleżankę groźnym wzrokiem, jednak ona nawet się nie rumieni. – Dobra, przyłapałaś nas. Jesteśmy okropnymi przyjaciółmi, bo chcemy, żebyś była szczęśliwa. – Ale ja jestem szczęśliwa. I byłabym jeszcze szczęśliwsza, gdybyście przestali mnie na siłę swatać. Krzyżuję ręce na piersi, ale wiem, że nie mogę się długo gniewać. – Przepraszam, Sophia – przerywa nam kelner. Nazywa się Marco i bardzo dobrze zna naszą trójkę. Zapraszał mnie kilka razy na randkę, jednak zawsze odmawiałam. – Co tam, Polo? – rzucam z uśmiechem; nie cierpi tej ksywki. – Bardzo zabawne. Ktoś poprosił, żeby ci to przekazać – mówi i podaje mi jakąś kartkę. – O, masz tajemniczego wielbiciela! – rzuca z entuzjazmem Claudia. Oboje z Marco się rumienimy, jednak on ma to szczęście, że może sobie po prostu iść. – Świnia z ciebie, wiesz? Moja przyjaciółka tylko się śmieje. Zaglądam do wiadomości i wystarcza mi pierwsze zdanie, żeby wiedzieć, kto ją napisał. Trudno mi sobie wyobrazić, co musisz o mnie myśleć... Wstaję tak szybko, że potrącam dzbanek z sangrią, który roztrzaskuje się na podłodze. Moje serce wybija szalony, ale dobrze mi znany rytm. Claudia skacze na równe nogi i próbuje zwrócić na siebie moją uwagę, jednak ja jestem za bardzo zajęta poszukiwaniem Caleba pośród tłumu. On tu gdzieś jest. On jest tutaj! Nie widzę go i mam ochotę krzyczeć. Nie mogę znowu go stracić. Nie mogę! Już czuję łzy napływające do oczu. Spoglądam na wiadomość: Nie spodziewam się, że mi wybaczyłaś. A mimo to egoistycznie zapytam Cię – cieszysz się, że zmusiłem cię do odejścia? Miałem rację? Czy wszystkie twoje uczucia faktycznie były wynikiem manipulacji? Jeśli tak, bardzo Cię przepraszam. I NIGDY więcej nie będę Cię niepokoił –
przyrzekam, że nie będziesz musiała się mnie więcej bać. Jeśli jednak myliłem się i nadal Ci na mnie zależy, spotkajmy się. Paseo de Colon, wieża San Sebastian, dziś o dwudziestej. C. – Muszę iść – mówię. – Czekaj! Co się stało? Odpowiedz mi, Sophia – woła za mną Claudia. Jestem już daleko. Biegnąc, rozglądam się dokoła. Caleb mnie obserwuje? To naprawdę on? Powinnam zadzwonić do Reeda? Może zastawiono na mnie pułapkę, ale wątpiłam w to. Tylko Caleb znał treść naszej ostatniej rozmowy. Wiem. Czuję to w kościach. Jestem cała we łzach, kiedy wreszcie docieram do swojego mieszkania. Patrzę na zegar. Jest dopiero szesnasta. Zostały jeszcze cztery godziny. Czekałam cały rok, jednak te ostatnie cztery godziny będą torturą.
Epilog James przełknął głośno ślinę i popatrzył na słowa na ekranie komputera. Idąc, czułam na sobie jego wzrok, tak jak zawsze potrafiłam wyczuć, gdy na mnie patrzy. Nie wstrzymywałam potoku łez ani nie próbowałam ich wycierać. Zasługiwałam na nie i zamierzałam nosić je jako symbol wszystkiego, co przeszłam. Reprezentowały cały mój ból, całą miłość i ocean żalu, w którym tonęła moja dusza. Wreszcie nauczyłam się słuchać poleceń i nie obejrzałam się nawet raz. Koniec Sophia napisała naprawdę smutną historię o miłości, a jednak o miłości. Była dla niego bardzo łaskawa, malując znacznie lepszy obraz Caleba, niż jego zdaniem zasługiwał. Pracowała przez wiele tygodni, zamykając się w swoim pokoiku na piętrze. Nie wolno mu było tam wchodzić i chociaż nie podobał mu się ten zakaz, uszanował jej życzenie. Teraz szanował wszystkie jej życzenia. Kilka godzin temu wbiegła do kuchni i rzuciła mu się na szyję. – Dlaczego się uśmiechasz, Kotku? Czyżbyś wreszcie skończyła? – zapytał James. – Tak! Nareszcie! – odparła i zaczęła tańczyć. Zaraz po tym zaciągnęła go na górę i posadziła przed komputerem, żeby mógł zacząć czytać. Nie było drugiego krzesła, więc uklękła i położyła mu głowę na kolanach. Zatopił się w lekturze, głaszcząc dziewczynę po głowie. James bał się poznać tę historię jeszcze raz, z punktu widzenia Sophii. A jednak cieszył się, odkrywając jej wersję wydarzeń. Był teraz pewien, że go kocha. I chociaż wciąż uważał, że na to nie zasługuje, był najszczęśliwszy na świecie. Raz jeszcze spojrzał na nią, pogrążoną we śnie. Nie mógł się oprzeć i odgarnął jej włosy z twarzy i schował za ucho. Usta miała otwarte i był pewien, że go obśliniła, jednak nie miało to najmniejszego znaczenia. Nigdy nie widział nic równie pięknego. Mimowolnie zaczął ją głaskać. Uwielbiał to, jak cicho wzdycha, gdy to robi. Nie zasługiwał na nią. Ani teraz, ani nigdy. Żyli razem już od ponad roku i w sekrecie zawsze miał nadzieję, że jej się znudzi i odejdzie. Często powtarzała, że go kocha, i za każdym razem czuł ukłucie w sercu. Nie zasługiwał na jej miłość. Nie potrafił udawać, że jest inaczej. Kiedy dowiedział się, że spisywała ich historię, zaczął pomagać jej, jak tylko potrafił. To był jego projekt tak samo jak jej. Musiał zobaczyć to czarno na białym – całe jej cierpienie i to, jakim był potworem. Nie chciał nigdy o tym zapomnieć, by nie pozwolić sobie stać się na powrót Calebem. Od czasu ich spotkania w Paseo, kiedy to postanowił zostawić wszystko za sobą i zintegrować się ze
społeczeństwem, bardzo wiele się w nim zmieniło. Z dala od koszmaru jego dzieciństwa, z dala od krwi i zemsty był tylko Jamesem. Z początku nie miał pojęcia, co ze sobą począć. Wszędzie dokoła działo się prawdziwe życie, a on ograniczał się do roli obserwatora. Co on wiedział o spotykaniu się z ludźmi w kawiarniach? O posiadaniu przyjaciół, którzy nie są mordercami? Jednak w nocy, kiedy nie mógł zasnąć i robiło się ciemno, a świat nagle stawał się zbyt wielki – obok niego była Sophia. Za każdym razem, kiedy rozważał ucieczkę i powrót do znanego mu życia, przypominał sobie o tamtym dniu, gdy przekazał jej wiadomość. Rozpłakała się wtedy i wybiegła z kawiarni. Myślał, że zadzwoni po FBI. Był nawet gotów pójść do więzienia, jeśli to agenci wyszliby mu na spotkanie w Paseo. Zamiast nich zobaczył Sophię. Stała i wyglądała jak bogini pośród śmiertelników. Włosy spływały jej falami na plecy, a wiatr od czasu do czasu bawił się pojedynczym kosmykiem. Miała na sobie czarną obcisłą sukienkę z głębokim dekoltem na plecach. Na nogi włożyła niesamowicie wysokie szpilki. Zważywszy na bruk, chodzenie w nich było niebezpieczne. Chciała mu pokazać, że jest już dorosłą kobietą i nie boi się go. Podszedł do niej z drugiego końca placu. Był zdenerwowany. Ubrał się w dżinsy i biały kaszmirowy sweter. Rękawy podciągnął do łokci. Chciał pokazać jej, że się zmienił. Za nic by jej już nie skrzywdził. Stała do niego tyłem, kiedy się zbliżył, ale wiatr nagle się uspokoił i odwróciła się, słysząc jego kroki. Żadne z nich się nie odezwało. On zwyczajnie zatrzymał się przed nią i włożył ręce do kieszeni. Jej oddech przyśpieszył i przez chwilę tylko na niego patrzyła. Zrobiła krok do przodu, a on omal się nie cofnął. I nagle dziewczyna znalazła się tak blisko niego. Poczuł jej zapach i zamknął oczy. Chwyciła go za sweter i pociągnęła, żeby się schylił. W głowie mu się zakręciło. A potem go pocałowała i nic nie musieli już mówić. Przeprowadził się do Barcelony, żeby Sophia mogła nadal tam studiować. Nigdy nie rozmawiali o przeszłości. Kiedy ludzie pytali o ich pierwsze spotkanie, dziewczyna szybko przejmowała pałeczkę i odpowiadała, że poznali się na Paseo de Colon. Kiedy się kochali, ze zdziwieniem odkrył, że jej gusta ewoluowały. Chciała, żeby wymierzał jej klapsy. Chciała, żeby ją wiązał. Z początku robiło mu się niedobrze. Swoje upodobania wyraźnie zawdzięczała jemu. A jednak te gierki podniecały go tak, że niemal czuł fizyczny ból. Czuł się winny, ale co się stało, już się nie odstanie, a teraz był zdeterminowany dać jej wszystko, czego pragnęła. Zaciągnął u niej ogromny dług. Poza tym nie zawsze kochali się na ostro. Czasami wybierali waniliowy seks i taki też mu się podobał. Ostrożnie wziął Sophię na ręce i zaniósł ją do sypialni. Położył ją na łóżku i uśmiechnął się, gdy przyjęła wygodniejszą pozycję. Rozebrał się i dołączył do niej. Sam dotyk sprawiał, że się podniecał. Tak wiele jej zawdzięczał. Pod wpływem nagłego wzruszenia wziął ją w ramiona. Ścisnął ją tak mocno, że jęknęła, a potem otworzyła oczy i spojrzała na jego twarz. – Mój Boże, co się stało? – zapytała, głaszcząc go. – Kocham cię – szepnął. – Też cię kocham – odpowiedziała. W oczach Sophii zebrały się łzy. Pochyliła się w stronę Jamesa i pocałowała go tak namiętnie, tak
słodko. Pomyślał sobie, że gdyby miała go w tej chwili opuścić, właśnie ten pocałunek chciałby zapamiętać na zawsze. Koniec 4 lipca 2012
18:53
O autorce C.J. Roberts to niezależna pisarka, która uwielbia mroczne i erotyczne historie przełamujące tabu. Jej prace określano mianem jednocześnie zmysłowych i niepokojących. Oprócz tego nęka swoich recenzentów… No co? Caleb musiał się skądś wziąć! Urodziła się i wychowała w południowej Kalifornii. Po ukończeniu szkoły średniej w 1998 roku wstąpiła do Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych i przez dziesięć lat służby zwiedzała cały świat. Wyszła za mąż za wspaniałego i utalentowanego mężczyznę, który nieustannie robi na niej ogromne wrażenie. Mają piękną córkę. C.J. Roberts znajdziesz na: Facebooku: http://www.facebook.com/AuthorCJRoberts Twitterze: @AuthorCJRoberts www.aboutcjroberts.com
Polecamy również:
Patrycja Gryciuk
450 STRON Ktoś musi zginąć, żeby o tej książce zrobiło się głośno… W świecie w którym wszystko jest na sprzedaż, skrajne i drastyczne posunięcia marketingowe nie dziwią już nikogo. Ale czy ktokolwiek zdecydowałby się na zabójstwo, aby wypromować nową książkę? Wiktoria Moreau to królowa kryminału, która w przeddzień wyczekiwanej przez miliony czytelników premiery najnowszej książki, zostaje posądzona o zniesławienie. Zamiast cieszyć się ze spotkań z wielbicielami, uczestniczy w procesie sądowym i policyjnym śledztwie w sprawie serii morderstw popełnianych według fabuły powieści jednego z jej największych konkurentów. Nieznane i fascynujące kobiece oblicze polskiego kryminału! W dalszej części znajdziecie Państwo fragment publikacji
1. Zesztywniała masa uderzyła o gładkie kamienie na brzegu rzeki Hudson. Na jednym z nich szarawa mewa dygotała z zimna, strosząc piórka powiewające na wietrze. Tego roku nowojorski listopad przerażał swoją zawziętością. Ptak zerwał się i podfrunął dwa metry dalej, znoszony przez wicher w kierunku zamarzniętego, dryfującego przy brzegu ciała. Twarz zdeformowana od grymasu walczącego o ostatni oddech człowieka przerażała otwartymi szeroko ustami, które w pośpiechu opuszczał wodny pająk. Ptak zapolował na niego, jednak dał się zdekoncentrować zbliżającemu się znienacka przechodniowi. Teraz jedynym łatwym kąskiem okazało się otwarte oko denata, które mimo utraconego już blasku wyglądało bardzo smakowicie, połyskując na tle matowej twarzy z siną skórą. Korzystając z ostatniej szansy, ostry dziób momentalnie zanurzył się w nieznanym przysmaku, wyzwalając dźwięk wilgotnego mlaśnięcia. Po dwóch nieudanych próbach ptaszysko zrezygnowało jednak z uczty. Spłoszone przez gapiącego się na kuriozalną scenę mężczyznę, wzbiło się ku poszarzałemu niebu, głośno trzepocząc skrzydłami. Chwilę później blask lampy fotograficznej odbijał się w nieruchomych poszarzałych trupich źrenicach, niczym błyski piorunów w brudnej tafli wzburzonej rzeki. Popołudniowa burza zaskoczyła mieszkańców Manhattanu i zepsuła humor detektyw Ortedze, która z niezadowoloną miną wychodziła właśnie z policyjnego auta, zatrzymanego nieopodal grupki ludzi. Policjantka niedbale przejechała błyszczykiem po swoich pulchnych wargach i udała się w kierunku zebranego tłumu. Jej wąskie szpilki zatopiły się w mokrym mule. Wielkie krople deszczu dudniły w jej służbowy parasol, kiedy zbliżała się do gapiów. Smród ciała dopadł ją wreszcie, gdy z grymasem niezadowolenia syknęła do jednego z policjantów: – Zabierzcie ich stąd. Niech zrobią mi miejsce do pracy!
2. Tak nie można zacząć książki, pomyślała Wiktoria i podniosła wzrok znad laptopa. Zbyt oklepane, zbyt oczywiste. Zbyt „od razu”. Nigdy nie utrzyma czytelnika przy takim początku, nie ma mocnych. Napięcie ma rosnąć, a nie spadać. Nikt tego nie kupi. W dodatku za dużo przymiotników. A jeszcze gdy to Ira przeczyta, to już w ogóle lepiej nie myśleć… Może choć raz nie zaczynać od trupów…? Zdjęła okulary i zaczęła nerwowo stukać nimi w policzek, przybierając przy tym zamyślony wyraz twarzy. Mężczyzna, który na początku lotu zniknął gdzieś za kotarą, oddzielającą pasażerów od załogi samolotu, stanął właśnie nad nią i rzucając wymowne spojrzenie w stronę jej stóp wygodnie rozłożonych na jego fotelu, zapytał: – Można? – Przepraszam – odpowiedziała lekko speszona i pospiesznie zabrała nogi, spoglądając na niego ukradkiem. Był całkiem przystojny i już wiedziała, że będzie jej jeszcze trudniej się skupić. W ogóle co to za pomysł: zaczynać nową książkę w samolocie?! Z drugiej strony spędzała w nich tyle czasu, że była wręcz zmuszona do pracy w polowych warunkach. W przeciwnym razie nie miałaby szans na wywiązywanie się z obietnic złożonych w kontrakcie z wydawcą. Ale istniały też dobre strony – na pokładzie panował spokój. Telefon nie dzwonił. Brak dostępu do Internetu pozwalał uwolnić się od emaili, którymi stale zasypywał ją Ira. Mogła się wreszcie wyciszyć. Skupienie stało się jednak zupełnie nieosiągalne, kiedy okazało się, że interesujący sąsiad trzyma w ręku jej książkę. Teraz już nie było mowy o pisaniu. Nie pierwszy raz Wiktoria zobaczyła nieznaną osobę czytającą jej debiut, ale nigdy nie był to tak atrakcyjny mężczyzna, i to w dodatku siedzący tuż obok! Cholera. Zerknęła na niego ukradkiem, żeby sprawdzić jego reakcję na lekturę. Ani drgnął. Był pochłonięty książką do reszty. W pewnym momencie oparł głowę na zagłówku fotela i zaczął coś mamrotać z zamkniętymi oczami. Skóra – na tę myśl Wiktorię przeszył przyjemny dreszczyk. Uśmiechnęła się mimowolnie, myśląc o tych wszystkich bzdurach, jakie tam amatorsko wypisywała… Teraz już całkowicie porzuciła pracę nad tekstem wyświetlonym na laptopie i z zaciekawieniem obserwowała mężczyznę. Która to może być strona? Wpatrywała się w książkę, próbując przypomnieć sobie rozkład tekstu w znanym jej na pamięć sześćsetstronicowym tomie. Mężczyzna nagle otworzył oczy i skierował wzrok na Wiktorię. Szybko powróciła do ekranu komputera, ale było już za późno. – Praca… – rzucił, widząc jej zmieszany wyraz twarzy, i wskazał na książkę. – Praca? – powtórzyła Wiki. – Muszę się z tym zapoznać do jutra – wyjaśnił i pomachał jej lekturą przed oczami. Wiktoria nie zrozumiała, o co chodzi mężczyźnie. Zauważył jej konsternację i uśmiechnął się, nie spuszczając z niej oczu. Wtem wszystko się zatrzęsło i oboje zaczęli rozglądać się dookoła z niepokojem. Samolot poruszał się gwałtownie, w dziwny sposób, wywołując nagłą panikę w sercu Wiktorii. Jej dłoń pospiesznie chwyciła się podłokietnika, na którym ręka sąsiada była już mocno zaciśnięta, po czym odsunęła się energicznie, jakby poraził ją prąd. Facet wydawał się tego nie zauważyć. Samolot trząsł się na wszystkie strony, powodując nieznośne zachowanie żołądka Wiki, a kabinę wypełniły nerwowe głosy wystraszonych pasażerów. Ze strachem rozejrzała się dookoła, w ostatnim momencie łapiąc ześlizgującego się z jej kolan laptopa, ale nie zauważyła żadnej stewardesy. Niestety, nikogo oprócz innych pasażerów nie było teraz w pobliżu.
– W porządku – wycedził przystojniak, zerkając na odsuwającą się w pośpiechu rękę Wiktorii. Nagle wszystko się uspokoiło. – Cholerne turbulencje. Logan Flytland – dodał i wyciągnął do niej dłoń z nieskazitelnym manikiurem. Nieśmiało podała mu swoją. Mocny uścisk. Logan Flytland! Jak można nie rozpoznać Logana Flytlanda?! Jak można zrobić z siebie idiotkę przed światowej sławy aktorem?! Tym samym, który ma zagrać główną rolę w ekranizacji jej własnej książki! No jak?! Zaciskając powieki, powoli, niemal ostrożnie wypuściła powietrze z płuc. Cholera, kurwa, cholera! Wielkie piwne oczy bożyszcza kobiet wpatrywały się w nią z zaciekawieniem, a chwila, która jej pozostała na wymyślenie zgrabnej odpowiedzi, właśnie minęła. – Wiktoria Moreau. – Dzielnie pokonała zaschnięte gardło. Pan Przystojny zmrużył oczy, po czym uśmiechnął się niewinnie, podnosząc książkę po raz drugi. – Niemożliwe… – A jednak… Tak mi przykro – odpowiedziała grobowym tonem. – Przykro? – Że pana nie rozpoznałam. Pana twarz wydała mi się znajoma, ale… – Wzajemnie. Co za zbieg okoliczności – rzucił pospiesznie mężczyzna i odwrócił książkę na tył okładki. Zerknął na małe zdjęcie Wiktorii, pod którym można było przeczytać krótką notatkę o niej, stworzoną przez amerykańskiego wydawcę. Notkę, znaną Wiktorii na pamięć i w której nienawidziła dwóch słów: „polskiego pochodzenia”. Miała wrażenie, że za pomocą tego niewinnego sformułowania została skutecznie wynarodowiona. „Wiktoria Moreau, pisarka polskiego pochodzenia, autorka bestsellerowych powieści, europejska królowa kryminału. Skóra, jej literacki debiut, przez 16 miesięcy nie opuścił listy bestsellerów »New York Timesa« i poruszył serca czytelników na całym świecie. Wszystko przez ciebie i Uciekaj! potwierdziły talent autorki, która zdobyła liczne nagrody literackie i tym samym utrwaliła swoją silną pozycję w świecie fikcji. Jej kolejne propozycje cechuje lekkie pióro i genialna intryga, która za każdym razem wywołuje zachwyt zarówno czytelników, jak i krytyków literackich. Moreau jest mrocznie doskonała!” Wiktoria była Polką i tylko Polką, ale dziwnym trafem nikt jej za taką nie uważał. Fakt, że przez siedem lat była żoną Francuza i od lat mieszkała w Stanach, wydawał się odbierać jej narodowość w oczach całego świata. A szczególnie w oczach Iry, jej amerykańskiego agenta, autora notatki, pracującego dla niej w Little Black Book, nowojorskim wydawnictwie, z którym Moreau podpisała kontrakt trzy lata wcześniej. Dla Iry Wiki była française[1]… No bo te buty na cienkim obcasie! Te zwiewne sukienki, znajomość win i zamiłowanie do owoców morza… Rodowita paryżanka, chciałoby się rzec. No i jeszcze to francuskie nazwisko, które zdecydowała się zatrzymać po rozwodzie, żeby nie robić przykrości Jacques’owi, a które dobiło ostatni gwóźdź do jej trumny niepolskości. Putain![2] Jej czwarta z kolei książka nosiła tytuł Na dnie. Miała się ukazać za dwa miesiące, ale już wskoczyła z lekkością na pierwsze miejsce w rankingu przedsprzedaży literackiej. Logan Flytland siedział teraz obok niej, trzymał w ręku jej debiutancki prywatny manifest wolności i gapił się na nią, czekając pewnie, aż coś powie. Wiktoria postanowiła nawiązać do pracy, jaka czekała na nich w Los Angeles, ale nie wiedziała jak. Pani Wygadana o wewnętrznie niewyparzonym języku nagle nie mogła sobie przypomnieć, czy Logan Flytland został już zatrudniony do roli Rolanda, czy
leciał dopiero na casting? Hmm… Rozczarowana wstydliwym początkiem ich znajomości, za który brała całkowitą odpowiedzialność (jak można nie rozpoznać Flytlanda?!), nie chciała popełnić kolejnej gafy. Starała się więc odnaleźć w myślach tę niefortunnie zagubioną, ale jak się okazało ważną informację. Widząc jej dezorientację, aktor przemówił wreszcie, najwyraźniej jak i ona speszony całą sytuacją: – Fajne zdjęcie. Wiktoria otworzyła szerzej oczy i bezskutecznie próbowała się uśmiechnąć, co jeszcze bardziej zbiło z tropu jej rozmówcę: – To znaczy, chciałem powiedzieć – fajna książka. Dobra… – dukał. – Dziękuję. Film też – rzuciła bez zastanowienia kobieta, na co aktor od razu zareagował, niespodziewanie odzyskując całkowitą pewność siebie: – Który? Cholera! – Ten, w którym pan grał… – Tak, ale który konkretnie ma pani na myśli? Trochę ich już było… – powtórzył z zaciekawieniem przystojniak, wpatrując się w poruszające się coraz szybciej gałki oczne Wiktorii, próbującej przypomnieć sobie choć jeden tytuł filmu z Flytlandem. Było ich kilkanaście. Jako wierna fanka jego talentu i urody widziała je wszystkie, ale za skarby świata nie przypominała sobie żadnego tytułu. Słowa nieubłaganie pozostawały zagadką w jej skołowanym umyśle. Chyba powinna poważnie zacząć myśleć o ćwiczeniu pamięci, bo ta najwyraźniej droczyła się z nią coraz częściej. Pieprzone tytuły… – No ten… Ten, w którym grał pan… Tego, no… Nie pamiętam… – poddała się wreszcie, przewracając oczami. – Wszystko dla ciebie – przywołał nazwę swojej ostatniej produkcji, nie kryjąc dumy. – Wszystko dla ciebie! No właśnie! Bardzo dobry! Bardzo mi się podobał… – Cieszę się… – oznajmił Logan i najprawdopodobniej z braku pomysłu na dalszy dialog powrócił do czytania książki, wertując jej strony w poszukiwaniu miejsca, gdzie skończył. Zapadła niewygodna cisza, którą na szczęście przerwał piskliwy głos stewardesy wydobywający się z głośników. Zbliżali się do lotniska w Los Angeles. Wreszcie trochę lata w środku zimy! [1] française (franc.) – Francuzka [2] Putain! (franc.) – Kurwa!
Spis treści Słowo do czytelnika Książkę dedykuję Jeden Dwa Trzy Cztery Pięć Sześć Siedem Osiem Dziewięć Dziesięć Jedenaście Dwanaście Trzynaście Czternaście Piętnaście Szesnaście Siedemnaście Osiemnaście Dziewiętnaście Dwadzieścia Dwadzieścia jeden Dwadzieścia dwa Dwadzieścia trzy Dwadzieścia cztery Dwadzieścia pięć
Dwadzieścia sześć Dwadzieścia siedem Epilog O autorce Polecamy również