Tytuł oryginału: WATCHING THE DARK Copyright © 2013 by Eastvale Enterprises, Inc. Copyright © 2014 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2014 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga Projekt graficzny okładki: Mariusz Kula Redakcja: Grzegorz Krzymianowski Korekta: Aneta Iwan, Barbara Meisner ISBN: 978-83-7999-221-8 WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o. Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28 e-mail:
[email protected] www.soniadraga.pl www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga E-wydanie 2014 Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o.
Nakładem Wydawnictwa Sonia Draga ukazały się następujące książki tego autora: Kameleon Niebezpieczny chłopak Podpalacz Skrawek mego serca Trucicielka W mogile ciemnej
Dla Sheili
Rozdział 1
W dni, kiedy ból nie pozwalał jej zasnąć, Lorraine Jenson wstawała przed świtem i wychodziła na dwór, jeszcze zanim cały ośrodek zaczął budzić się do życia. Siadała na wiklinowym krześle, ciasno owinięta kocem w szkocką kratę, i wsłuchiwała się w śpiew ptaków, popijając earl greya i wdychając unoszący się znad filiżanki aromat. Zapalała wtedy swojego pierwszego papierosa – już żaden kolejny w ciągu dnia nie smakował równie dobrze. Czasem o tej porze sztuczne jeziorko pod trawiastym wzniesieniem pokrywała mgiełka, spowijająca także drzewa na drugim brzegu. W inne dni tafla tworzyła gładkie, ciemne zwierciadło, w którym idealnie odbijała się każda gałąź i każdy liść. W tamten pogodny kwietniowy poranek obraz był nieco pofalowany, ponieważ przejrzystą wodę lekko marszczył chłodny wiatr. Kiedy proszki zaczęły działać, Lorraine poczuła, jak schodzi z niej ból, odpada z jej ciała niczym warstwa martwego naskórka, podczas gdy herbata i papieros koiły jej skołatane nerwy. Odstawiła filiżankę na niski stolik z kutego żelaza i poprawiła koc okrywający jej ramiona. Była zwrócona twarzą na południe i po lewej stronie widziała, jak słońce wolno wyłania się zza porośniętego drzewami wzgórza. Niedługo czar pryśnie. W budynku za swoimi plecami słyszała już pierwsze odgłosy poranka: ludzie wstawali z łóżek, nawoływali się wzajemnie, otwierali drzwi, wchodzili pod prysznic, spuszczali wodę w toalecie. Zaczynał się kolejny dzień, który trzeba było jakoś przetrwać. Niebo robiło się coraz jaśniejsze i w pewnym momencie Lorraine dostrzegła coś na skraju lasu po drugiej stronie jeziora, coś jakby leżącą na ziemi stertę ubrań. Wydało jej się to dość
dziwne, ponieważ Barry, tutejszy dozorca i konserwator, był szalenie dumny ze swojego sztucznego jeziora i otaczających go lasów. Niektórzy narzekali nawet, że zamiast spędzać tyle czasu nad wodą, mógłby czasem zadbać o porządek również w innych częściach rozległego terenu ośrodka. Lorraine zmrużyła oczy, ale obraz nadal był niewyraźny. Jej wzrok wciąż jeszcze nie odzyskał dawnej ostrości. Mocno chwyciła za poręcze i podniosła się z krzesła. Pomimo dawki oksykodonu ból przeszył jej lewą nogę niczym rozgrzane do czerwoności igły, ale zacisnęła zęby, oparła się na swojej kuli i wolno ruszyła w dół wzniesienia. Trawa ciągle była mokra od rosy; chłodne, wilgotne źdźbła ocierały się o jej gołe kostki. Kiedy dotarła nad wodę, wstąpiła na wysypaną żużlem ścieżkę biegnącą naokoło jeziora. Wkrótce była już po drugiej stronie, na skraju lasu, który zaczynał się zaledwie kilka kroków od brzegu. Jeszcze zanim doszła do celu, zdała sobie sprawę, czym był leżący tam tajemniczy kształt. Wprawdzie widywała już wcześniej martwych ludzi, ale nigdy dotąd nie natknęła się przypadkiem na czyjeś zwłoki. Teraz jednak znalazła się sam na sam z trupem po raz pierwszy, odkąd stała przy trumnie swojego ojca w domu pogrzebowym. Lorraine wstrzymała oddech. Wokół panowała cisza. Nagle wydało jej się, że słyszy jakiś szelest w głębi lasu, i ciarki przeszły jej po plecach. Jeśli ten człowiek został zamordowany, to zabójca nadal mógł być w pobliżu i ją obserwować. Przez jakąś minutę stała zupełnie bez ruchu, aż stwierdziła, że w lesie chyba jednak nie ma nikogo. Po chwili dobiegł ją kolejny szelest i dostrzegła lisa przemykającego między drzewami. Ponieważ znajdowała się na miejscu zbrodni, odezwały się w niej dawno temu wyuczone odruchy. Choć bardzo chciała podejść bliżej do ciała i przyjrzeć mu się z bliska, sprawdzić, czy to ktoś, kogo zna, umiała się przed tym powstrzymać – wiedziała, że musi zachować bezpieczną odległość, aby niechcący czegoś nie poruszyć. Mężczyzna – bo z całą pewnością był to mężczyzna –
klęczał zgięty wpół, z głową przy ziemi. Wyglądało to jak karykatura pozy modlącego się muzułmanina. Lorraine powtarzała sobie, że nie jest w stanie mu już pomóc. Nie było najmniejszej szansy, aby mógł jeszcze żyć. Najlepsze, co mogła w tej sytuacji zrobić, to zostać tu i zabezpieczyć miejsce zbrodni. Morderstwo czy nie, sprawa zdecydowanie wydawała się podejrzana i trzeba było stanąć teraz na wysokości zadania. Przeklinając ból w nodze, który dawał o sobie znać przy każdym ruchu, Lorraine namacała w kieszeni jeansów telefon komórkowy i zadzwoniła na posterunek policji w Eastvale. Jeszcze tego samego ranka, niedługo po wschodzie słońca, nadinspektor Alan Banks wyjechał ze swojego domu w Gratly w kierunku Policyjnego Ośrodka Leczenia i Rekonwalescencji St. Peter’s, położonego sześć kilometrów na północ od Eastvale. Po drodze stwierdził, że z jakiegoś powodu muzyka Bacha idealnie pasuje do wczesnych godzin porannych. Potrzebne mu było coś, co go skutecznie rozbudzi i pomoże rozruszać zastałe szare komórki, ale nic przesadnie głośnego, gwałtownego czy emocjonalnie wyczerpującego. Płyta Aliny Ibragimovej z sonatami i partitami Bacha na skrzypce okazała się strzałem w dziesiątkę. Bach potrafił jednocześnie pobudzić umysł i ukoić myśli. Banks znał ośrodek St. Peter’s. Kilka razy odwiedził tam Annie Cabbot podczas jej niedawnej rekonwalescencji. Zaledwie kilka miesięcy temu oglądał ją całą we łzach, gdy próbowała nauczyć się chodzić o kulach, a teraz w najbliższy poniedziałek miała być z powrotem w pracy. Nie mógł się już doczekać jej powrotu; w ciągu tych ostatnich tygodni życie bez Annie było dość nudne. Zjechał z ronda, po jakichś stu metrach jazdy wzdłuż ogrodzenia dotarł do zwieńczonej łukiem bramy i skręcił w lewo na asfaltowy podjazd. Przy wjeździe nie było żadnej stróżówki, ale funkcjonariusze, którzy jako pierwsi zjawili się na miejscu, słusznie otoczyli teren taśmą policyjną. Młody posterunkowy zatrzymał Banksa, żeby sprawdzić jego legitymację i zanotować
nazwisko oraz godzinę przyjazdu, po czym uniósł taśmę i wpuścił go na teren ośrodka. Po drodze na parking Banks po raz kolejny uległ złudzeniu, że przyjechał do luksusowego hotelu typu SPA. Zawsze miał takie wrażenie, kiedy odwiedzał tu Annie. Placówka St. Peter’s mieściła się w pokaźnych rozmiarów budynku na szczycie wzniesienia otoczonego przez lasy i jezioro. Gmach został zaprojektowany przez architektów z Leeds, wyraźnie zainspirowanych Vanbrughiem, i zbudowany z miejscowego kamienia pod koniec dziewiętnastego wieku. Miał dwa piętra, wschodnie i zachodnie skrzydło, a od frontu zdobił go portyk z prostymi doryckimi kolumnami. Teren ośrodka, choć nie tak rozległy jak inne posiadłości w regionie, zaplanowano w stylu Capability’ego Browna, czego dowodem było zarówno sztuczne jeziorko, jak i falujące trawniki. Stał tam nawet dekoracyjny zameczek. Od zachodu, za lasami i trawnikami, dało się dostrzec zarysy wzgórz i wrzosowisk Swainsdale, tworzących naturalne tło dla ogrodu. Ten sposób projektowania, w którym przyroda łączy się ze sztuką, Japończycy określają mianem „pożyczonego krajobrazu”. Ekipa techników kryminalistyki przybyła na miejsce przed Banksem. Z początku wydało mu się to dziwne, ale po chwili sobie przypomniał, że zgłoszenia dokonała przecież funkcjonariuszka wydziału śledczego. Banks widział, jak się krzątają, ubrani w swoje jednorazowe białe kombinezony. Peter Darby, fotograf miejsc zbrodni, też już pracował ze swoim starym, wysłużonym nikonem SLR oraz ultranowoczesną kamerą cyfrową. Większość techników kryminalistyki również robiła własnym sprzętem zdjęcia i nagrania podczas badania miejsca zbrodni. Peter Darby wprawdzie akceptował cyfrowe zapisy wideo, ale uparcie stronił od cyfrowej fotografii, uznając ją za stanowczo zbyt podatną na błędy i manipulacje. Wychodził przez to na dinozaura i niektórzy z młodszych techników wyśmiewali się z niego za jego plecami. Zawsze mógłby im jednak przypomnieć, że z jego materiałami dowodowymi nigdy nie było żadnych problemów w sądzie ani też
nigdy w życiu nie stracił żadnego zdjęcia z powodu awarii komputera. Inspektor Lorraine Jenson stała z dwojgiem innych ludzi nad brzegiem jeziora, jakieś pięć metrów od ciała. Przygarbiona i wsparta na kuli zapisywała coś w notatniku. Banks poznał ją pobieżnie przy okazji dochodzenia, którym zajmował się kilka miesięcy temu i które objęło także teren hrabstwa Humberside, gdzie pracowała Jenson. Z tego, co słyszał, całkiem niedawno starła się z dwójką handlarzy narkotyków w jakimś wieżowcu, co skończyło się tym, że wypadła z balkonu na drugim piętrze i złamała lewą nogę w kilku miejscach. Przeszła już operację, założono jej gips i była w trakcie fizykoterapii. Podobno niedługo miała wrócić do pracy. – Kto by pomyślał – odezwała się – że znajdę tutaj ciało. Banks wskazał na kryminalistyków. – Widzę, że już wezwałaś chłopaków. – Wydało mi się to rozsądne. Uznałam, że lepiej nie tracić ani chwili. Wszystkie decyzje podjął oficer dyżurny. – Odwróciła się, żeby przedstawić pozostałych. – Przy okazji, to Barry Sadler, zarządca ośrodka, i Mandy Pemberton, pielęgniarka z nocnej zmiany. Banks przywitał się i spytał, czy nie mają nic przeciwko, żeby wrócić do głównego budynku i złożyć tam zeznania. Oboje ruszyli w górę zbocza, wyraźnie nadal w szoku po tym, co się stało. – Kto jest koordynatorem miejsca zbrodni? – Banks zapytał Lorraine. – Stefan Nowak. – Doskonale. – Stefan Nowak był jednym z ich najlepszych ludzi. Gdyby zaszła taka potrzeba, broniłby miejsca zbrodni własną piersią, ale wbrew pozorom bardzo dobrze się z nim pracowało. Banks zawsze uważał go za uroczego, zabawnego i bardzo inteligentnego faceta. Zerknął w stronę ciała skulonego na skraju
lasu. – Wiadomo kto to? – Jeszcze nie – odparła Lorraine. – Ale być może go rozpoznam, gdy tylko zobaczę jego twarz. Oczywiście jeżeli jest stąd. Było za wcześnie, żeby na miejsce przyjechał doktor Glendenning, lekarz sądowy z ministerstwa spraw wewnętrznych, który mieszkał aż w Saltburn, dlatego nad ciałem klęczał teraz doktor Burns, chirurg policyjny, robiąc notatki w swoim czarnym notesie. Banks przykucnął obok niego z rękami na kolanach i obserwował. – Ach, Alan – zauważył go Burns. – Jeśli to możliwe, chciałbym go odwrócić. – Peter Darby skończył już robić zdjęcia? – Tak. Banks przez chwilę lustrował ciało, ale nie zauważył nic niezwykłego z wyjątkiem nietypowej pozycji, w jakiej leżało. Pomógł Burnsowi ostrożnie przewrócić denata na plecy. Natychmiast spojrzeli po sobie, zaskoczeni tym, co ujrzeli. Banks się wyprostował, a stojąca za nimi Lorraine Jenson głośno wciągnęła powietrze. Z piersi mężczyzny wystawało coś, co na pierwszy rzut oka przypominało drewniany kołek, taki jak ten, którym Van Helsing zabijał wampiry w starych horrorach z wytwórni Hammer. Dopiero po chwili uwagę przykuwały zamocowane na końcu lotki. Pocisk wbił się jednak w ciało zbyt głęboko jak na zwykłą strzałę. – Wygląda na bełt z kuszy – stwierdził Banks. – Chyba masz rację – zgodził się dr Burns. – W tych stronach nie zdarza się to zbyt często. – Szczerze mówiąc, Banks nie pamiętał, żeby kiedykolwiek wcześniej badał morderstwo z użyciem kuszy.
– Ja też nie mogę powiedzieć, że to moja specjalność – dodał dr Burns. – Z pewnością doktor Glendenning będzie w stanie powiedzieć coś więcej, kiedy ciało trafi już do niego na stół. – Lekarz wstał, a jego kolana zatrzeszczały. – Zważywszy na punkt i kąt wbicia pocisku, powiedziałbym, że prawie na pewno zostało przebite serce. Prawdopodobnie śmierć nastąpiła niemal natychmiast. Oczywiście ofiara mogła najpierw zostać otruta, ale nie ma widocznych śladów uduszenia ani sińców czy innych urazów fizycznych. – Został zabity tutaj czy przeniesiono go po śmierci? Dr Burns rozpiął koszulę mężczyzny i obejrzał ramiona oraz klatkę piersiową. – Te plamy opadowe oznaczają, że ciało znajdowało się w tej pozycji od dłuższego czasu i krew zdążyła zebrać się w tym miejscu. Ale nie da się tego stwierdzić na sto procent, dopóki doktor Glendenning nie przeprowadzi sekcji. Wygląda na to, że upadł na kolana, zgiął się wpół i poleciał do przodu, głową ku ziemi. Tutaj, na trawie, widać ślady krwi, mniej więcej na tej wysokości powinno się znajdować jego serce. Takie wyjaśnienie pasowałoby do obrażeń. Krwi nie jest dużo, krwawienie musiało być głównie wewnętrzne. – Dr Burns wskazał ręką w kierunku lasu. – Strzał oddano zapewne stamtąd, z miejsca, gdzie teraz pracują technicy, jakieś piętnaście, dwadzieścia metrów stąd. Z takiej odległości trudno chybić, a poza tym nasz strzelec mógł skryć się między drzewami na wypadek, gdyby ktoś w ośrodku akurat wyglądał przez okno. Banks spojrzał na Lorraine Jenson, która wciąż przerażonymi oczami wpatrywała się w bełt kuszy tkwiący w piersi mężczyzny. – Wydaje mi się dziwnie znajomy – powiedział do niej Banks – ale poznałem w życiu bardzo wielu gliniarzy. Rozpoznajesz go teraz, Lorraine? Kobieta pokiwała wolno głową. Była trochę blada na twarzy. – To Bill – odpowiedziała. – Inspektor Bill Quinn. On też był
tutaj pacjentem. – Cholera – rzucił Banks. – Bill Quinn. Tak myślałem, że wygląda znajomo. – Też go znałeś? – Z widzenia. Pracował na Millgarth, w Leeds, z inspektorem Kenem Blackstone’em. – Banks przerwał i zwrócił się ponownie do doktora Burnsa, który właśnie sprawdzał termometrem temperaturę ciała zmarłego. – Czas zgonu? – Jak zwykle nie mogę tego określić zbyt dokładnie. Widziałeś plamy opadowe. Zaczęło się stężenie pośmiertne, ale jeszcze nie jest pełne. Sądząc po temperaturze, powiedziałbym, że nie żyje od siedmiu albo ośmiu godzin. Według mnie został zabity nie wcześniej niż o jedenastej wieczorem i nie później niż o pierwszej w nocy. Oczywiście to tylko wstępna ocena. Może dowiesz się więcej, jeśli uda ci się na przykład ustalić, kiedy widziano go po raz ostatni. W takim miejscu to nie powinno być zbyt trudne. – Miałem nadzieję, że oszczędzisz nam trochę czasu. – Przykro mi. Może… – Właściwie i tak mi pomogłeś – wszedł mu w słowo Banks. – Dwie godziny to całkiem niezły przedział czasowy, jest od czego zacząć. Ale nie byłoby o tej porze za ciemno, żeby strzelać z kuszy? – Jak mówię, zabójca musiał stać dość blisko – odparł dr Burns. – Może jeszcze bliżej niż to oszacowałem. Noc była bezchmurna, zbliża się pełnia, więc księżyc świecił jasno. Na tle budynków ofiara była raczej łatwym celem, zwłaszcza jeśli zabójca umiał dobrze strzelać z kuszy. Myślę, że to wcale nie było takie trudne. Banks ponownie kucnął, żeby przeszukać kieszenie zabitego mężczyzny. Nic w nich nie znalazł, co samo w sobie wydało mu się dość podejrzane. Kiedy o tym wspomniał, dr Burns powiedział: – Może zostawił swoje rzeczy w pokoju? Zwykle nie zabiera
się przecież portfela i komórki na krótki spacer przed snem. – O ile rzeczywiście to był zwyczajny spacer. A w dzisiejszych czasach ludzie nigdzie się nie ruszają bez komórki, jakby ani na chwilę nie mogli znaleźć się poza zasięgiem. No i zostają jeszcze klucze. – Co z kluczami? – Nie ma ich tu. – Może ich nie potrzebował. – Może. A może ktoś je zabrał. Dowiemy się tego. Funkcjonariusze przy bramie skontrolowali i przepuścili czarną toyotę, z której po chwili wyłoniła się wysoka sylwetka sierżant Winsome Jackman. – To do ciebie niepodobne, żeby tak się spóźniać, Winsome – odezwał się Banks, zerkając na zegarek. – Zaszalałaś wczoraj w nocy? Kobieta w pierwszej chwili wyglądała na przerażoną, ale zaraz się uśmiechnęła. – Nie, panie inspektorze. Ja nigdy nie szaleję po nocy. Powinien pan to wiedzieć. – Oczywiście – odparł Banks, po czym wyjaśnił jej sytuację. – Możesz podejść do ośrodka i zacząć wszystko organizować? Centrum operacyjne w głównym budynku, linie telefoniczne, personel cywilny, to co zwykle. – Tak jest – odpowiedziała Winsome. – Trzeba też jak najszybciej zacząć gruntowne przeszukanie wszystkich budynków i całego terenu, zanim rozejdzie się wieść o tym, co się stało. Mogłabyś się tym zająć? Szukamy kuszy. Czegoś takiego nie da się łatwo ukryć. – Przeszukać też pokoje pacjentów? – Przede wszystkim pokoje pacjentów. Nie będą zadowoleni. Są glinami jak my. Ale powinni przynajmniej zrozumieć, że to
konieczne. Zabito jednego z nas. To mogła być robota kogoś stąd, zwłaszcza jeśli to miejsce jest faktycznie tak ogólnodostępne, jak się wydaje, i każdy może tu przychodzić, kiedy mu się podoba. Zorganizuj też pierwsze przesłuchania. Możesz zacząć od tej dwójki, która była tu wcześniej. Barry… – Banks spojrzał na Lorraine Jenson. – Barry Sadler i Mandy Pemberton. Winsome odeszła w stronę ośrodka. Lorraine ruszyła za nią i Banks zauważył, że pomimo kuli porusza się sprawnie. Musiała powiedzieć coś zabawnego, bo Winsome spojrzała na nią przez ramię i roześmiała się. Banks jeszcze raz spojrzał na ciało mężczyzny. Chociaż spotkali się tylko raz, na imprezie z okazji jego przejścia na emeryturę, na którą Banks poszedł razem z Kenem Blackstone’em, pamiętał Billa Quinna – chudego, przedwcześnie osiwiałego, z krzywymi, pożółkłymi zębami, siedzącego z małą whisky w ręku i uśmiechem na ustach, cierpliwie wysłuchującego rubasznych przemówień swoich kolegów. – Bill Quinn… – mruknął pod nosem. – W co ty się wpakowałeś, chłopie? Rozejrzał się naokoło, omiatając spojrzeniem jezioro, las i wielki dom na wzgórzu. Wciągnął głęboko powietrze i ruszył w ślad za Winsome i Lorraine, drogą wiodącą do głównego budynku. – A więc przeszukacie teraz mój pokój i będziecie mnie traktować jak podejrzaną? – zapytała Lorraine, odkładając kule i rozsiadając się w swoim fotelu. Banks stwierdził, że pomieszczenie przypomina przyjemny pokój hotelowy z własną łazienką i toaletą. Oprócz pojedynczego łóżka w rogu znajdowało się tam biurko, przestronna szafa, trzy fotele ustawione wokół owalnego stołu i komoda, na której stało wszystko, co potrzebne do zrobienia herbaty i kawy. Wyposażenia dopełniał płaski telewizor zawieszony na ścianie oraz radio z odtwarzaczem płyt
kompaktowych i wejściem na iPoda. – Nie wygłupiaj się – powiedział Banks. – Skąd ci to przyszło do głowy? – To ja znalazłam ciało. Winny jest zawsze ten, kto znajduje ciało. – Albo ktoś z najbliższej rodziny – dorzucił Banks. – Widzę, że naczytałaś się za dużo Agathy Christie. – To chyba całkiem sensowne. – Zabiłaś go? – Nie, oczywiście, że nie. – No to dobrze, że mamy to już z głowy. – Powinieneś mieć wobec mnie podejrzenia. Ja bym miała na twoim miejscu. Wszyscy tu jesteśmy podejrzani. Banks wpatrywał się w nią lekko przymrużonymi oczami. Była nieco po czterdziestce, ale od czasu wypadku wyglądała na starszą, pomyślał, patrząc na jej obwisłą, bladą skórę, na jej podkrążone, choć wciąż bystre oczy pod postrzępioną ciemną grzywką, na jej pulchne niegdyś ciało, dziś osłabione i wyniszczone przez proces rekonwalescencji. – O tym jeszcze pomówimy – powiedział. – Póki co jesteś tylko świadkiem. Oczywiście później będziemy potrzebować pełnego pisemnego oświadczenia, ale teraz wystarczą mi podstawowe fakty: twoje pierwsze wrażenia, wszystko, co wiedziałaś o ofierze, tego typu rzeczy. Widziałem, że robiłaś sobie notatki, więc pewnie masz całą sytuację świeżo w pamięci. Zacznijmy od tego, co robiłaś na zewnątrz o tak wczesnej porze i dlaczego postanowiłaś zejść nad jezioro. – Nie sypiam dobrze z powodu bólu – odparła Lorraine po chwili wahania. – Najczęściej wstaję wcześnie, kiedy zaczyna się robić widno, i dostaję takiego napadu klaustrofobii, że muszę wyjść na dwór. Lubię siedzieć w ciszy przed domem, gdy wszyscy jeszcze śpią. I mogę sobie wtedy spokojnie zapalić.
– Co cię sprowadziło nad jezioro? – Po prostu zobaczyłam coś na skraju lasu. Jakiś kształt. Od razu pomyślałam, że to dziwne, bo teren ośrodka jest zwykle utrzymywany w idealnym porządku. – A gdy zorientowałaś się, co to takiego? – Od razu to zgłosiłam. Nie podchodziłam bliżej. – Niczego nie dotykałaś? – Nie. – Zauważyłaś coś jeszcze? – Na przykład? – Coś niezwykłego, pomijając same zwłoki. – Nie, raczej nie. Przez chwilę stałam i nasłuchiwałam. Zobaczyłam przebiegającego lisa i ten odgłos trochę mnie przestraszył. Myślałam, że zabójca może ciągle być gdzieś w lesie, ale to był tylko lis. – Wtedy nie widziałaś jeszcze, że ten człowiek ma w piersi bełt z kuszy? – Nie. Leżał praktycznie z twarzą przy ziemi. Sam widziałeś. – Ale użyłaś słowa „zabójca”. Dlaczego założyłaś, że został zabity, a nie, dajmy na to, zmarł na atak serca? – Nie wiem. To chyba przez to, w jakiej pozycji go znalazłam – był skulony, na kolanach. Wyglądało to podejrzanie. Kwestia instynktu, intuicji. Nie przychodzi mi do głowy żadne logiczne wytłumaczenie. Banks wiedział, jak często naocznym świadkom mieszają się fakty i jak łatwo można to wykorzystać podczas przesłuchania, by wytrącić ich z równowagi i zepchnąć do defensywy. Po pięciu minutach dociekliwych pytań każdy zaczyna brzmieć, jakby kłamał. Najwyraźniej gliniarze wcale się pod tym względem nie różnili od innych. – Po prostu zastanawiam się, czy coś konkretnego sprawiło, że
odniosłaś takie, a nie inne wrażenie. Nie widziałaś ani nie słyszałaś, żeby ktoś stamtąd uciekał? Może na ulicy ktoś uruchomił samochód albo coś w tym stylu? – Nie, był tylko ten lis. I oczywiście ptaki. Zaczęły już śpiewać. Dlaczego o to pytasz? Kiedy według was został zabity? Musiał tam leżeć przez jakiś czas. Przecież chyba nie mógł zginąć na chwilę przed tym, jak go znalazłam. – Jak dobrze znałaś Billa Quinna? – Niezbyt dobrze. Zdarzyło mi się z nim rozmawiać, na przykład w barze, kiedy szłam na drinka przed snem, ale nie mogę powiedzieć, że go znałam. Oboje paliliśmy, więc czasami spotykaliśmy się przypadkiem na dworze i razem zabijaliśmy czas. Wszyscy tutaj zachowujemy się wobec siebie uprzejmie, ale nie utrzymujemy jakichś intensywnych kontaktów. – Nie istniały między wami żadne głębsze relacje? – Dobry Boże, nie. – Lorraine uniosła lewą dłoń. – Jedyni ludzie, z którymi mam jakiekolwiek relacje, to mój mąż i dwoje dzieci. – Widziałaś kiedyś, żeby inspektor Quinn kłócił się z jakimś innym pacjentem albo żeby ktoś mu groził? – Nie. Tu jest bardzo spokojnie, jak pewnie zauważyłeś. Zazwyczaj był bardzo cichy, zamyślony. Nie widywałam go zbyt często. I nic mi nie wiadomo, żeby się z kimś kłócił. – Czy kręcił się tu ktoś z zewnątrz? Ktoś, kogo nie powinno tu być? – Nie. – Kiedy ostatni raz widziałaś Quinna żywego? – Wczoraj wieczorem, na kolacji. – O której to było? Jak to u was wygląda? – Kolacja z reguły zaczyna się o wpół do siódmej, potem trzy razy w tygodniu jest wieczór quizów. Później, około wpół do
dziesiątej, ludzie albo idą na drinka do biblioteki, albo rozchodzą się do swoich pokojów oglądać telewizję. – A w pozostałe wieczory? – Czasami w sali gimnastycznej jest wyświetlany film, z reguły dość nowy, albo ludzie sami organizują sobie czas, grają w karty, czytają, robią cokolwiek. – Nie macie tu karaoke? – Skąd – odparła Lorraine ze śmiechem. – Chociaż to by faktycznie trochę ożywiło to miejsce. – Jak Bill Quinn wyglądał wczoraj przy kolacji? Wydawał się podenerwowany, rozkojarzony? Lorraine zmarszczyła czoło, wytężając pamięć. – Może trochę. Nie jestem pewna. Niewiele mówił, ale on w ogóle mało się odzywał. Zawsze był lekko roztargniony i nieobecny. Nie tyle nerwowy, ile jakby myślami był gdzieś indziej, jakby dźwigał jakiś ciężar. Teraz, po fakcie, bardzo łatwo doszukiwać się takich rzeczy i wyciągać daleko idące wnioski. – Mimo to jakbyś zinterpretowała jego wczorajsze zachowanie? – Powiedziałabym tylko, że wydawał się bardziej podminowany niż zwykle, jakby miał dużo na głowie. Na przykład nie został po kolacji na kawę i pogaduchy ani nie poszedł do baru w bibliotece na wieczornego drinka. – Z reguły zostawał na kawę i drinka? – Tak. Pił małą szkocką, zawsze tylko jedną, taką miał zasadę. Przegapił także wieczór quizów, a to było zupełnie nie w jego stylu. Bardzo to lubił. – Lorraine umilkła na chwilę. – Nie było łatwo go poznać ani tym bardziej rozgryźć. – Masz jakiś pomysł, kto mógł go zabić? – Wątpię, żeby zrobił to ktoś stąd – odparła Lorraine. – Wszyscy znaleźliśmy się tutaj w wyniku zrządzenia losu i nie
mamy tu zanadto okazji, żeby sobie narobić wrogów i wdawać się w jakieś prywatne wojny. Poza tym – skinęła na swoje kule – większość z nas nie jest w pełni sprawna. – To jeszcze niczego nie przesądza – stwierdził Banks. – A może niespodziewanie spotkał tu jakiegoś dawnego wroga? – Nie uważasz, że to byłby zbyt duży zbieg okoliczności? Chyba bardziej sensownie będzie sprawdzić drani, których powsadzał do więzienia niż gliniarzy, z którymi spędził raptem kilka tygodni na rehabilitacji. – Słuszna uwaga – przyznał Banks, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu. – Całkiem przyjemny pokoik. I do tego mówisz, że można tu dostać przyzwoitą szkocką? – Pewnie. To nie SPA ani centrum fitnessu. Jak wyjaśniła Annie Cabbot, ośrodek St. Peter’s to instytucja charytatywna służąca jako centrum rekonwalescencyjne dla policjantów, którzy dochodzą do siebie po operacji albo zmagają się ze stresem i stanami lękowymi, nie tylko związanymi bezpośrednio z pracą. Placówka oferowała szeroki zakres usług, od fizykoterapii po zabiegi reiki. Można tu było skorzystać z masaży, sauny, hydroterapii i konsultacji psychologicznych. Zwykły pobyt trwał dwa tygodnie, ale w niektórych wypadkach dało się go wydłużyć. Annie spędziła w ośrodku trzy tygodnie i choć wróciła już do domu, wciąż regularnie przyjeżdżała na masaże i fizykoterapię. – Słyszałaś coś tamtej nocy? – Banks zapytał Lorraine. – Mówiłaś, że nie sypiasz dobrze. – Zazwyczaj biorę tabletkę nasenną, po której padam na kilka godzin. Potem się budzę i nie mogę już z powrotem zasnąć, więc wstaję bardzo wcześnie. Ale od dziesiątej, kiedy z reguły się kładę, do mniej więcej trzeciej czy czwartej rano śpię jak zabita. – Nic więc nie słyszałaś po tym, jak obudziłaś się nad ranem? – Nie. Tylko ptaki.
– Dokąd mógł pójść Bill Quinn, skoro nie został na drinka i konkursy? – Nie mam pojęcia. Nie kontrolowałam go. Pewnie wrócił do swojego pokoju. Albo wyszedł na późnego papierosa. Wiem tylko, że więcej go już nie widziałam. – I nie słyszałaś, jak opuszcza budynek, kiedy już leżałaś w łóżku? – Nie. Jak widzisz, mój pokój znajduje się z tyłu budynku, na pierwszym piętrze, a on mieszkał na drugim piętrze od frontu. Na parterze są tylko biura i gabinety zabiegowe, poza tym jadalnia i biblioteka z barem. No i piwnica, a w niej siłownia i basen. Nic bym nie usłyszała, nawet gdyby Bill Quinn urządził sobie w pokoju dziką orgię. Mogłam też wcale nie usłyszeć, że ktoś wychodzi przez główne wejście. Równie dobrze mógł wyjść z budynku podczas quizów. Jak mówiłam, po kolacji już go nie widziałam. – Brałaś udział w quizach? – Tak. – Dobrze, wypytamy innych. Może ktoś coś zauważył. Jakie macie tutaj zabezpieczenia? Łatwo dostać się na teren ośrodka? Lorraine parsknęła. – Zabezpieczenia? Właściwie nie ma żadnych. W końcu to nie więzienie ani nawet nie szpital. Ośrodek bardziej przypomina ekskluzywny hotel. Niby jest tu trochę drogiego sprzętu treningowego i lekarskiego, ale obsługa nie trzyma w budynku leków ani gotówki. Na zewnątrz, jak widziałeś, stoi pokaźny mur, ale nie ma strzeżonej bramy, więc chyba każdy może tu wejść czy wjechać, kiedy chce. W każdym razie my możemy. Nie byłoby zbyt trudno wśliznąć się ukradkiem do lasu i po prostu tam zaczekać. Do najbliższej wioski jest dwa i pół kilometra i czasami niektórzy pacjenci wyskakują na piwo do pubu. Nie ma żadnej stróżówki, nie zamyka się drzwi na noc, nie trzeba wpisywać się do księgi przy wejściu. Jest tylko pielęgniarka na nocnej zmianie, zresztą poznałeś już Mandy, i niewykluczone, że ona coś
zauważyła, ale do tego czasu pewnie i ona zdążyła już zasnąć. Wchodzimy i wychodzimy, kiedy nam się podoba. – Czy Bill Quinn miał w zwyczaju nocne spacery po lesie? – Nic mi o tym nie wiadomo. Jeżeli go widziałam na dworze, to tylko jak palił papierosa przed głównym wejściem. – Są tu zamontowane kamery? – Nie sądzę. Lepiej zapytaj o to kogoś z personelu. Ale po co miałyby tu być kamery? W końcu wszyscy jesteśmy uczciwymi gliniarzami, prawda? – Hmm – zamyślił się Banks, wstając. – Pójdę już. Dzięki za rozmowę, Lorraine. Być może jeszcze się do ciebie zgłoszę. Gdy wyszedł, do pokoju wkroczyły dwie umundurowane policjantki. – Cholera – usłyszał za sobą głos Lorraine. – Jeżeli już musicie przetrząsać moją szufladę z bielizną, postarajcie się przynajmniej nie narobić zbytniego bałaganu. Banks zszedł po szerokich drewnianych schodach do recepcji, przesuwając dłonią po ciemnej wypolerowanej balustradzie. Po jednej stronie zainstalowano windę schodową dla pacjentów mogących mieć problemy z pokonywaniem stopni. Pamiętał, że korzystała z niej także Annie. W całym budynku roiło się już od policji. Banks dostrzegł posterunkowego Douga Wilsona i spytał go, czy Winsome nadal przeszukuje pokój Billa Quinna na górze. – Z tego, co wiem, ciągle tam jest – odpowiedział Wilson. – Pokój 22B, zachodnie skrzydło. Właśnie organizuję przesłuchania wszystkich gości ośrodka. To trochę potrwa. Na centrum operacyjne zaanektowaliśmy jeden z pokoi socjalnych personelu. W tej chwili nasi ludzie się tym zajmują. – Doskonale. Ilu mamy w sumie pacjentów? – Tylko dwunastu. Do tego dochodzi obsługa, głównie pracująca na pół etatu. Przesłuchania chcemy przeprowadzać w bibliotece, w biurach i w gabinetach na parterze. W ten sposób
będziemy mogli przepytać kilka osób naraz i szybciej się z tym uporamy. – W porządku – odparł Banks. – Masz wystarczające wsparcie? – Pomaga mi Gerry, to znaczy posterunkowa Masterson. Geraldine Masterson dopiero co zakończyła okres próbny i zapowiadała się całkiem nieźle. Była młoda i wciąż musiała się dużo nauczyć, ale to przecież nic złego. Najważniejsze, że była inteligentna, sumienna i zadziwiająco łatwo przyswajała sobie wszelką nową wiedzę. Poza tym miała dyplom z informatyki. – Zobaczę, czy uda mi się załatwić jeszcze kogoś do pomocy – zadeklarował Banks. – Na razie musicie sobie jakoś poradzić. – Tak jest. – Wyślij też kilku ludzi, żeby popytali w okolicy, w wiosce. Niech się dowiedzą, czy ostatnio nie kręcił się tutaj ktoś obcy, szczególnie wczoraj wieczorem. Może widziano tu jakiś samochód albo cokolwiek innego, co mogło wyglądać podejrzanie. – Miejsce wydaje się dość odosobnione. – Właśnie dlatego komuś mogło się coś rzucić w oczy. Możecie też dać cynk mediom. Ani słowa o zabójstwie inspektora Quinna, zwłaszcza o tym, jak zginął, ale rozgłoście, że chcemy porozmawiać z każdym, kto wczoraj przechodził obok St. Peter’s, powiedzmy między dziesiątą wieczorem a drugą w nocy. Dziennikarze niedługo tu będą, więc nie zapomnij ostrzec naszych ludzi przy bramie, żeby trzymali ich na dystans. Czy sierżant Jackman wspominała coś o przeszukiwaniu pokoi i terenu ośrodka? – Tak, panie inspektorze. Staramy się to załatwić jak najszybciej i jak najbardziej dyskretnie. – Wracaj do pracy, Doug – pożegnał policjanta Banks. – Tak jest – odpowiedział Doug Wilson i odszedł żwawym krokiem.
– Przepraszam pana, mogę prosić na minutkę? To pan tym wszystkim dowodzi? Banks odwrócił się w stronę głosu, który należał do recepcjonistki stojącej za kontuarem. Jak w prawdziwym hotelu na ścianie za jej plecami znajdowały się rzędy przegródek na klucze i listy, przed sobą miała laptopa na wyciąganej spod blatu półce, obok stała szafka na dokumenty, drukarka, faks i kserokopiarka. Kobieta wyglądała na nieco starszą od Banksa, była siwa i raczej przy kości. Na jej czerwonym identyfikatorze widniało imię „Mary”. – Nadinspektor Banks – powiedział, wyciągając rękę. – Przepraszam za to całe zamieszanie. Co mogę dla ciebie zrobić, Mary? – Zastanawiałam się, jak ma teraz wyglądać nasz rozkład dnia. Chodzi mi o pacjentów, o zaplanowane zabiegi, masaże i całą resztę. Mamy ustalony harmonogram. – Zamordowano funkcjonariusza policji – odparł Banks. – Chyba się ze mną zgodzisz, że wszystkie normalne zajęcia są od tej chwili zawieszone. Dam ci znać, kiedy będzie można spokojnie wrócić do pracy. Recepcjonistka poczerwieniała. – Przepraszam. Ale co mam mówić ludziom? Jedna z naszych fizjoterapeutek dojeżdża aż ze Skipton, a pierwszego pacjenta ma dopiero o czternastej. Mam zadzwonić i ją odwołać? – Niestety nie – powiedział Banks. – Chcemy jak najszybciej porozmawiać z każdym, kto ma jakiś związek z ośrodkiem, łącznie z całym personelem. To oznacza, że musimy mieć też nazwiska i adresy wszystkich pracowników, którzy dzisiaj nie przyjeżdżają. Byłaś tu całą noc? – Nie, panie inspektorze. Mieszkam w Eastvale. Recepcja nie jest czynna całą dobę. Nie ma takiej potrzeby. Zwykle wychodzę około szóstej, najpóźniej o siódmej, zależnie od tego, ile mam zaległych rzeczy do zrobienia. Zaczynam pracę codziennie
o ósmej. Właściwie dopiero przed chwilą przyjechałam i jeszcze nie mogę uwierzyć w to, co się tu dzieje. – Jesteś policjantką, Mary? – Nie, panie inspektorze. Dyplomowaną pielęgniarką. Na emeryturze. – W takim razie nie musisz mnie tytułować. – Ach tak, oczywiście. – Wiem, że ta sprawa to dla was spory wstrząs – kontynuował Banks. – Czy ktoś jeszcze oprócz pacjentów i pielęgniarki przebywa na terenie ośrodka przez całą noc? – Barry. – Barry Sadler? – Tak. Nasz dozorca i człowiek od wszystkiego. Zajmuje mieszkanie nad starymi stajniami i zawsze jest pod ręką, kiedy trzeba coś przenieść czy naprawić. Większość drobnych prac wykonuje sam. Oczywiście ma do dyspozycji kilku ludzi, z których pomocy korzysta w razie potrzeby: sprzątacze, ogrodnicy, człowiek od koszenia trawników, strzyżenia żywopłotów i tak dalej. Ale oni tutaj nie mieszkają. – Chciałbym dostać listę z nazwiskami ich wszystkich – powiedział Banks. – Macie tu jakiś system zabezpieczeń? Mary umilkła na chwilę. – Cóż, tak, w pewnym sensie… – No więc? – Zgodnie z regulaminem drzwi frontowe mają być zamykane o północy i uruchamia się wtedy alarm antywłamaniowy. – Ale? Mary wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Wie pan, jak to jest. Panuje u nas dość luźna atmosfera. Jeśli ktoś chce wyjść na papierosa albo zasiedzi się do późna w pubie,
to przecież nie ma sensu w kółko włączać i wyłączać alarmu. – Jasne – odparł Banks, który sam był kiedyś palaczem, w dawnych czasach, kiedy wolno było palić niemal wszędzie. Dziś jednak stało się to strasznie kłopotliwe. Nie wyobrażał sobie, że miałby z każdym papierosem wychodzić na dwór, nawet w środku zimy. To kolejny powód, dla którego warto było rzucić palenie. – Jednym słowem, środki bezpieczeństwa są tu raczej marne. – Chyba można tak powiedzieć. – I nie ma kamer? – Niestety nie. St. Peter’s to instytucja charytatywna i zarząd uznał, że instalowanie monitoringu to zbyt duży koszt. Poza tym ludzie nie lubią, kiedy się ich szpieguje. Zwłaszcza policjanci. Banks uprzejmie podziękował za rozmowę, a Mary ponownie się zarumieniła. Wycofując się z recepcji, pomyślał, że chyba udało mu się dokonać małego podboju. Jak zdążył się już zorientować, ostatnimi czasy jego urok osobisty szczególnie dobrze działał na kobiety po sześćdziesiątce. Banks wdrapał się po schodach na drugie piętro i od razu skręcił w prawo, gdzie według tabliczki na ścianie znajdowały się pokoje od numeru 20 do 30B. Drzwi do pokoju Billa Quinna były otwarte, a w środku Winsome wciąż metodycznie przeszukiwała wszystkie półki i szuflady. Banks stanął w wejściu. – Jest coś ciekawego dla nas? – Jeszcze nic – odpowiedziała Winsome i potrząsnęła pękiem kluczy na kółku. – Tylko to. Były na biurku. W szafie jest trochę ubrań. Przybory toaletowe. Nie ma komórki, nie ma portfela, nie ma klucza do pokoju. Pomieszczenie stanowiło niemalże kopię tego, który zajmowała Lorraine Jenson. Banks zauważył w rogu wędkę i inny sprzęt do łowienia ryb, a na stoliku stertę czasopism: „Poradnik wędkarza”, „Pstrąg i łosoś”, „Świat ogrodnika” i „Wiadomości
ogrodnicze”. A zatem Bill Quinn lubił przebywać na łonie natury. Banks wcześniej tego nie wiedział. Właściwie w ogóle niewiele wiedział o tym człowieku i teraz będzie musiał to jak najszybciej nadrobić. Przez te wszystkie lata nabrał bowiem przekonania, że kluczem do zrozumienia zbrodni najczęściej może być sama ofiara. – Chyba trzeba wysłać kilku ludzi, żeby przeszukali dom Quinna. Gdzie on mieszkał? – Już się tym zajęłam – odparła Winsome. – Mieszkał sam w bliźniaku w Rawdon pod Leeds, niedaleko lotniska. – Sam? Z jakiegoś powodu myślałem, że miał żonę i dzieci. – Miał. Żona nie żyje, a dzieci się ulotniły. Oboje są na studiach, jedno w Hull, drugie w Keele. Tamtejsza policja stara się ich namierzyć. Szukają też jego rodziców, który mieszkają w Featherstone. – Nie wiedziałem o jego żonie – powiedział Banks. – Dowiedziałam się od jego szefa. To bardzo świeża sprawa. Zmarła zaledwie miesiąc temu. Miała rozległy wylew. – To dlatego znalazł się w ośrodku? Miał depresję? Nie mógł sobie poradzić z żałobą? – Nie. Bóle karku. Chodził na fizykoterapię i masaże. – W porządku, kontynuuj. – Winsome wróciła do przeszukiwania pokoju, a Banks, nadal stojąc w drzwiach, przyglądał się jej pracy. Kiedy skończyła, żadne z nich nie było ani trochę mądrzejsze. – Nie widzę tu nic, co miałoby jakiś osobisty charakter – stwierdziła Winsome. – Żadnego dziennika, pamiętnika, notesu. Zupełnie nic. – I żadnego liściku w stylu: „Spotkajmy się nad jeziorem dzisiaj o jedenastej. Podpisano: Zabójca”? – Niestety – westchnęła Winsome.
– Czy kiedy weszłaś, odniosłaś wrażenie, że był tu ktoś nieproszony? Jeśli ktoś mógł zaczaić się w lesie, żeby go zabić i zabrać jego klucz, to mógł też dostać się do jego pokoju. – Nic na to nie wskazywało. Zresztą wejście do samego budynku byłoby już chyba nieco bardziej ryzykowne. – Niekoniecznie – odparł Banks. – Z tego, co właśnie usłyszałem od Mary, wynika, że to miejsce jest mniej więcej równie bezpieczne, co dziecięca świnka skarbonka. Wiemy przynajmniej, czy Quinn posiadał komórkę? – Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej – powiedziała Winsome. – W dzisiejszych czasach… – Cóż, w każdym razie teraz nigdzie jej nie ma. A to całkiem zastanawiające, nie uważasz? – Owszem. Ja zawsze zabieram ze sobą telefon, kiedy wychodzę z domu. – Koniecznie musimy o to wypytać pozostałych pacjentów czy też gości, czy jak ich tam zwał, no i obsługę. Ktoś musi pamiętać, czy Quinn miał komórkę. Albo laptopa, albo chociaż jakiś notatnik. – Banks nałożył ochronne rękawiczki, które zawsze miał przy sobie, gdy udawał się na miejsce zbrodni, i podniósł ciężką książkę wyciągniętą z szuflady przez Winsome. Praktyka dochodzeń w wydziale zabójstw. Na stronie tytułowej Bill Quinn wpisał swoje nazwisko. – To jego jedyna lektura poza magazynami o wędkarstwie i ogrodnictwie? – Banks przerzucił kilka stron. – Dziwny sposób spędzania wolnego czasu podczas dwutygodniowej rekonwalescencji. Od samych zdjęć człowiekowi może się zrobić niedobrze. – W końcu był policjantem – powiedziała Winsome. – Może chciał się trochę podszkolić? – Sprawdzimy, czy nie robił jakichś kursów. Banks przekartkował resztę książki, ale ze środka nic nie
wypadło. Obejrzał ją dokładniej, sprawdzając, czy coś nie zostało przyklejone taśmą do okładki albo zwinięte i wciśnięte pod grzbiet. W kartkach nie była też wycięta skrytka – Banks przypomniał sobie, jak w wieku czternastu lat właśnie w ten sposób chował papierosy, używając do tego poradnika pt. Jak dbać o kondycję. Oczywiście na nic się to nie zdało. Jego matka szybko się zorientowała, że ten tytuł dość dziwnie wygląda na jego półce, gdzie królowały przygody Jamesa Bonda, Świętego, Barona i Sherlocka Holmesa. Banks nie miał wątpliwości, po której gałęzi rodziny odziedziczył zmysł detektywistyczny. Równie kiepsko powiodło mu się z gazetkami erotycznymi, które schował pod specjalnie spreparowanym dnem w szafie. Bóg jeden wie, jak jego matka przejrzała ten fortel. Ale sekretu Billa Quinna nie skrywała ani wydrążona książka, ani drugie dno szafy. Tkwił pod kartką stanowiącą wewnętrzną stronę okładki, która została odklejona od twardej oprawy, a następnie na powrót przyklejona. Banks pociągnął za odstający róg i samymi koniuszkami palców udało mu się wydobyć spod papieru małą, cienką żółtą kopertę, zamkniętą, ale nie zaklejoną. Usiadł przy stoliku i wytrząsnął zawartość koperty na blat. Wypadły z niej trzy zdjęcia. Poodwracał je wszystkie właściwą stroną do góry i ułożył w rzędzie – trzy kolorowe odbitki wydrukowane na tanim papierze w atramentowej drukarce. Żadnych dat, godzin czy dopisków na odwrocie, ale ich jakość była wystarczająco dobra, żeby zobaczyć, co na nich jest. Na pierwszym Bill Quinn siedział w barze przy drinku w towarzystwie bardzo pięknej i bardzo młodej kobiety. Banks się zdziwił, że w ogóle udało jej się kupić alkohol. Quinn nachylał się w jej stronę, a ich dłonie stykały się na blacie stołu. Oboje mieli przed sobą wysokie kieliszki do szampana. Postacie w tle były niewyraźne, tak samo jak detale pomieszczenia, i nie dałoby się zidentyfikować żadnych twarzy ani też miejsca, gdzie zdjęcie zostało zrobione. Na drugiej fotografii para najwyraźniej przeniosła się do
restauracji. Quinn i jego towarzyszka siedzieli w lokalu utrzymanym w ciemnej tonacji, gdzie dominowało drewno, mosiądz, plusz i czerwony welur. Na stoliku przykrytym białym obrusem, obok butelki włożonej do góry dnem do metalowego wiaderka z lodem, stały dwa talerze spaghetti i dwa na wpół dopite kieliszki białego wina. Twarze trzymali blisko siebie, jakby pochłaniała ich poufała rozmowa, a ręka Quinna spoczywała na udzie kobiety. Trzecie zdjęcie zostało zrobione nieco z góry. Quinn leżał na plecach, a młoda dziewczyna, rozebrana do naga, siedziała na nim okrakiem. Jej rozpuszczone ciemne włosy spływały na ramiona, widać też było jej niewielkie piersi ze sterczącymi, nabrzmiałymi sutkami. Obie ręce Quinna spoczywały na jej udach. Twarz dziewczyny wyrażała ogromne podniecenie, ale Banks podejrzewał, że to tylko udawana poza. Najprawdopodobniej w momencie, gdy zdjęcie zostało zrobione, Bill Quinn był nieprzytomny, być może odurzony narkotykami. Rzecz jasna Banks nie mógł mieć co do tego całkowitej pewności, ale od razu wydało mu się podejrzane to, że Quinn leżał płasko na łóżku, z głową ciężko wciśniętą w poduszkę, a jego ręce biernie opierały się na udach kobiety. Może powinien w tej chwili ściskać jej piersi, podnosić się, żeby je całować i ssać, w każdym razie wykazywać jakąkolwiek aktywność. Otaczającą ich ciemność przełamywała jedynie podłużna plama bladego światła – zapewne okno – a w cieniu rysowały się kontury jednego czy dwóch mebli. Banks zgadywał, że to pokój hotelowy. – Co o tym myślisz? – zapytał Winsome, która przysiadła obok na oparciu krzesła i razem z nim wpatrywała się w zdjęcia. – Prostytutka – odparła bez chwili wahania. – Może chodziło o coś więcej niż tylko płatny seks? – zastanawiał się Banks. – Nie jest ubrana jak prostytutka, bardziej jak zwykła studentka. Jej strój nie jest ani wyzywający, ani specjalnie drogi czy stylowy. Czy mogła być jego kochanką? Nie wydaje ci się, że tutaj, w pokoju, Quinn wygląda, jakby trochę
odjechał? – Może to dziewczyna z luksusowej agencji? – powiedziała Winsome. – Wyobrażam sobie, że gdy się taką zamawia, można dokładnie określić, jak ma być ubrana. Może akurat kręcił go taki studencki styl? Ale faktycznie ma pan rację, szefie. W tym zdjęciu z hotelu zdecydowanie jest coś dziwnego. On jest jakiś niemrawy, a w takiej chwili powinno być inaczej. Banks uniósł brwi. – Winsome, zaskakujesz mnie. Według ciebie jak powinien się zachowywać? – Po prostu wydaje się zbyt pasywny – odparła. – Jeśli facetowi w jego wieku udało się znaleźć w łóżku z dziewczyną w jej wieku, do tego tak piękną, to chyba powinien się lepiej bawić. – Słuszna uwaga, Winsome, dziękuję – odparł Banks ze śmiechem, po czym wstał od stołu. – Sporo pytań domaga się odpowiedzi, ale jakkolwiek by patrzeć, wygląda na to, że nasz inspektor Quinn wcale nie był taki święty. Cicha woda. Dobra, zabierzmy te zdjęcia do laboratorium i zróbmy kilka odbitek, zanim tamci się za nie zabiorą. Przydałoby się dowiedzieć, gdzie je zrobiono i kim jest ta dziewczyna. Spróbujemy to tak wykadrować, żeby móc pokazywać ludziom tylko jej twarz, nie zdradzając, co przeskrobał Quinn. Zabezpiecz pokój, Winsome, i dopilnuj, żeby nikt tu nie wchodził. Przede wszystkim nie chcę, żeby ktokolwiek z mediów coś zwęszył. W końcu i tak się dowiedzą, jak zawsze, ale postarajmy się utrzymać wszystko w tajemnicy tak długo, jak tylko się da. – Tak jest. Banks zerknął na zegarek. – Wracam na posterunek. Szefowa na pewno już się denerwuje, chce wiedzieć, co się wydarzyło. A ja muszę ją o kilka rzeczy poprosić.
Rozdział 2
Od czasu reorganizacji w gabinecie świeżo awansowanej komendant rejonowej Catherine Gervaise pojawił się niski, okrągły stół ze szklanym blatem i cztery krzesła z rurek stalowych. W pokoju było dostatecznie dużo przestrzeni, a dzięki temu uzyskano miejsce na bardziej nieformalne spotkania z dala od sali konferencyjnej, gdzie odbywały się odprawy całego zespołu. Krzesło miękko się ugięło, gdy Banks usiadł i odchylił się na oparciu, ostrożnie stawiając kubek z kawą na podstawce w różane wzory. Kawa, prosto z prywatnego ekspresu pani komendant, była mocna i bardzo dobra. Po przejęciu dawnego biura nadinspektora Gristhorpe’a Gervaise niewątpliwie zmieniła wyraźnie męski charakter pomieszczenia, wprowadzając tu i ówdzie kobiece akcenty. Ale nikt raczej nie odważyłby się tego głośno przy niej powiedzieć. Na biurku oraz na szczycie szafki na akta stały zdjęcia jej męża i dzieci. Ściany gabinetu, pomalowane na stonowany, pastelowy odcień błękitu, zdobiły fotografie lilii wodnych w gustownych ramkach. Całe pomieszczenie było utrzymane w nienagannym porządku i sprawiało wrażenie jaśniejszego i bardziej przestronnego niż wcześniej. Rzędy oprawionych w skórę klasycznych dzieł literatury, wypełniające półki za czasów Gristhorpe’a, zastąpiły w większości pozycje z zakresu prawa i medycyny sądowej, choć dało się dostrzec także niesławną biografię Stelli Rimington1, którą Gervaise zapewne zapomniała schować. Książki stały starannie posegregowane i gdzieniegdzie poprzedzielane pucharami i plakietkami zdobytymi w zawodach łuczniczych, jeździeckich czy szermierczych – wszystkie te dyscypliny pani komendant uprawiała z dużym zaangażowaniem, kiedy jeszcze miała czas
oddawać się podobnym przyjemnościom. Okno było lekko uchylone i do gabinetu wpadały odgłosy dochodzące z brukowanego rynku Eastvale: piski dzieci, nawoływania dorosłych, ryk samochodów dostawczych. Do środka docierał również zapach świeżego chleba z piekarni Boba, przez co Banksowi aż ciekła ślinka. Dochodziła dziewiąta, a on był na nogach od piątej rano i jeszcze nie miał nic w ustach. Postanowił po spotkaniu skoczyć do Greggsa po jakąś bułkę czy pasztecik z mięsem. W swoim granatowym kostiumie i świeżej białej bluzce komendant Gervaise prezentowała się równie profesjonalnie, jak zwykle. Nieskazitelną monotonię jej ubioru przełamywał jedynie drobny czerwono-niebiesko-żółty haft wokół białego kołnierzyka. – Czy wszystko jest pod kontrolą? – zapytała, siadając naprzeciwko Banksa i wygładzając spódnicę. – Jak najbardziej – odparł Banks. Procedury rządzące dochodzeniem w sprawie morderstwa potrafią być czasem przytłaczające. Najważniejsze, żeby wszystko zorganizować i uruchomić całą machinę. Każdy musi wiedzieć dokładnie, jakie ma obowiązki, i to jeszcze zanim zaczną napływać informacje w formie raportów z analiz kryminalistycznych, zeznań świadków, potwierdzonych alibi itp. Do pracy z systemami komputerowymi HOLMES i SOCRATES zostanie zapewne przydzielona posterunkowa Gerry Masterson, z uwagi na jej doświadczenie informatyczne, ale nadal w podobnych śledztwach zużywa się tyle papieru, że będzie potrzebnych mnóstwo solidnych kartonów i dużych szaf na akta. Choć policjanci przez większość czasu korzystają z komórek, i tak trzeba jeszcze wydzielić specjalne linie telefoniczne, których numery zostaną podane do wiadomości publicznej. – Znałeś inspektora Quinna osobiście? – spytała Gervaise. – Spotkałem go tylko raz. Wydawał się miłym gościem. Ale nie mogę powiedzieć, że go znałem. A ty?
– Tak samo. Jakieś trzy lata temu otrzymał medal za odwagę. Byłam na ceremonii. – Nie wiedziałem. – Wzorowy przebieg służby. Nic z tego nie rozumiem, Alan. Po tym wszystkim, co do tej pory usłyszałam, naprawdę nie wydaje mi się, że mógł go zabić ktoś przypadkowy ani nawet jakiś stary wróg, który nagle wpadł w szał. – Nie – zgodził się Banks. – Świadczy o tym już sam wybór broni. To wszystko musiało być przemyślane, zaplanowane z góry. Do tego dochodzą jeszcze zdjęcia. Źrenice Gervaise się rozszerzyły. – Jakie zdjęcia? Banks opowiedział jej, co znalazł w podręczniku kryminalistycznym Quinna. – Powinny już być w laboratorium fotograficznym, chociaż wątpię, żebyśmy zdołali się z nich dużo dowiedzieć. – Możesz się zdziwić. Quinn z młodą kobietą, tak? – Bardzo młodą. – Co o tym sądzisz? Szantaż? – To wydaje się najbardziej sensowne. – Banks ucichł na chwilę. – Winsome powiedziała mi, że jego żona zmarła zaledwie miesiąc temu. I tak sobie myślę, że jeśli ktoś szantażował go tymi zdjęciami przed jej śmiercią, to chyba potem stały się całkiem bezużyteczne. – Są jeszcze dzieci. – To jednak nie to samo. Poza tym są już dorosłe, poszły na studia. – Nieistotne. Wiem, że nie chciałabym, żeby moje dzieci się dowiedziały… No wiesz… – Gervaise się zaczerwieniła. – Gdybym to ja zrobiła coś podobnego. – Może masz rację. – Banks wyobraził sobie, co powiedzieliby
Tracy i Brian, gdyby poznali niektóre szczegóły z jego przeszłości. Nie żeby notorycznie zdradzał żonę, ale jeden raz to aż nadto. Były też inne rzeczy, których nie wspominał z dumą, historie z czasów, gdy pracował jako tajniak w Londynie i nieustannie żył na krawędzi, a czasem całkiem przekraczał wszelkie granice. – Mimo to – podjął Banks – szantaż straciłby w takim momencie sporo ze swojej siły rażenia. Dzieci nie mogą zażądać rozwodu, zaciągnąć do sądu i zabrać ci wszystkiego, co posiadasz, prawda? Gervaise zmroziła go spojrzeniem, od którego zamarzłby czynny wulkan. – Chyba chciałeś powiedzieć: wziąć to, co im się prawnie należy. Czy tak, Alan? – Przepraszam, pani komendant. Tak, oczywiście. Gervaise skinęła głową po królewsku. – Tak myślałam. I daruj sobie tę „panią komendant”. I tak nie zamaskujesz tych swoich seksistowskich poglądów. – Zrobiła pauzę, po czym dodała: – Mówię tylko, że nadal mogła istnieć groźba szantażu, nawet jeśli nie tak duża jak wcześniej. Są jeszcze dzieci, rodzice, nawet przełożeni czy koledzy z pracy. I na pewno przyznanie, że padło się ofiarą szantażu, nie wpływa pozytywnie na karierę policjanta. Poza tym ostatnio krążyły pewne plotki. Mówiło się o czarnej owcy. Rzecz jasna to tylko plotki, ale mimo to… – Słyszałem – odparł Banks. – Myślisz, że mogło chodzić o Quinna? – W każdym razie musimy być przygotowani na różne ewentualności. Wróćmy do tej dziewczyny. Mówisz, że jest młoda? – Tak. – Nieletnia? – Nie sposób tego stwierdzić.
– Ale nawet gdyby to tylko tak wyglądało, mógł przez to stracić pracę – zauważyła Gervaise. – Nadal uważam, że Quinn najbardziej bał się tego, że o wszystkim dowie się jego żona. Z wszystkim innym jakoś by sobie poradził. Nie mamy dowodu, że dziewczyna była nieletnia. Za to bez dwóch zdań bardzo atrakcyjna. Każdy mężczyzna z dumą pokazałby się z taką kobietą na mieście. Chryste, niektórzy kumple z pracy mogliby mu nawet zazdrościć. Gervaise przewróciła oczami. – No co? – Nieważne. Jak myślisz, dlaczego zachował te zdjęcia? – Nie wiem. Ludzie trzymają u siebie przeróżne przedmioty z przeróżnych powodów. Ja tam nie narzekam. Dzięki temu nasza robota jest czasami trochę łatwiejsza. Może był z siebie dumny, że ją poderwał, i traktował te fotki jako swoiste trofeum? Może ją kochał i zdjęcia to jedyne, co mu po niej zostało? Może dopiero co je dostał? Może zamierzał je komuś przekazać? Tamtej nocy Quinn najwyraźniej nie przypuszczał, że już nie wróci do swojego pokoju w St. Peter’s, a potem ktoś te zdjęcia znajdzie. Chyba że… – Tak? – Chyba że właśnie po to je tam zostawił. Jako coś w rodzaju zabezpieczenia na wypadek, gdyby coś mu się stało. – Czyli spodziewał się, że zostanie zabity? – Niekoniecznie. Ale może spodziewał się jakichś kłopotów. Na przykład jeśli zgodził się spotkać z kimś, kogo się obawiał, powiedzmy z szantażystą, którego miał spłacić. Ale szczerze wątpię, by się spodziewał, że stanie mu się krzywda. Mógł jednak zostawić zdjęcia w pokoju, w razie gdyby coś poszło nie tak. Nie były zbyt dobrze ukryte. Quinn był jednym z nas, wiedział, że od razu je znajdziemy. A to oznacza, że teraz, kiedy faktycznie coś mu się stało, mogą być naprawdę ważne. Nie tylko jako zabezpieczenie, ale jako dowód. Ona może być ważna. Musimy ją
znaleźć. – Nie bardzo mamy się na czym oprzeć, prawda? To raptem kilka fotografii. – Zobaczymy – odparł Banks. – Ktoś powinien się przekopać przez zdjęcia w agencjach towarzyskich, sprawdzić internetowe serwisy randkowe. Może natrafimy gdzieś na jej twarz. – Zakładasz więc, że wczoraj w nocy Quinn spotkał się z kimś, kogo znał, i mogło to mieć związek z dziewczyną na zdjęciach? – Kto wie. Może nawet myślał, że to właśnie z nią ma się spotkać? To by osłabiło jego czujność. – Może naprawdę się z nią spotkał – rzuciła Gervaise. – Może to ona go zabiła. – To również możliwe – zgodził się Banks. – Ale jest o wiele za wcześnie na takie spekulacje. W każdym razie moim zdaniem zdjęcia mają coś wspólnego z jego śmiercią, dlatego myślę, że chodziło o szantaż. A w takim razie musiały zostać zrobione, kiedy jego żona jeszcze żyła, inaczej szantażysta nie miałby z nich większego pożytku. – Banks zamyślił się na chwilę, po czym dodał: – Jest szansa, żebym dostał jeszcze kilku ludzi? – Wiesz, jak to dzisiaj wygląda, Alan. Ale porozmawiam z zastępcą naczelnika McLaughlinem i zobaczę, co da się zrobić. Zajmę się też mediami. Powinnam wprowadzić w temat naszego rzecznika prasowego, kogoś z naszych. Ta sprawa przyciągnie dużo uwagi. Zorganizuję konferencję prasową. – Dziękuję. Winsome i reszta zaczynają już przesłuchiwać personel i pacjentów ośrodka. Ale musimy jeszcze przejrzeć dawne sprawy Billa Quinna i pogadać z jego współpracownikami. Popytać, czy ktoś miał z nim na pieńku na tyle, by chcieć go zabić; może jakiś bandzior, który niedawno wyszedł z więzienia, czy ktoś taki. Zacznę od wizyty u Kena Blackstone’a w Leeds, a stamtąd udam się do Rawdon obejrzeć dom Quinna. Ken dosyć dobrze znał Quinna, więc powinien mi powiedzieć trochę więcej o tym, jakim był gliniarzem. Potrzebne nam też będą bilingi z jego telefonu
komórkowego oraz wyciągi z konta bankowego i kart kredytowych. – Banks przerwał i zerknął na ustawione na półce trofea. – A tak przy okazji, zauważyłem tu kilka nagród za łucznictwo. Nie znasz się przypadkiem na kuszach? – Niestety nie – powiedziała Gervaise. – Zawsze strzelałam wyłącznie z łuku. Zresztą przekonasz się, że większość poważnych łuczników nie ma najlepszego zdania o kuszach. To broń do polowania, nie nadaje się na zawody sportowe. – Dość łatwo je zdobyć – dodał Banks. – Nikt nie zadaje żadnych pytań pod warunkiem, że masz osiemnaście lat. Kusza jest cicha i z odpowiedniej odległości nie mniej śmiercionośna niż pistolet. Musimy skontrolować sklepy, także internetowe, w których ludzie kupują takie rzeczy. Gervaise zapisała coś w notesie. – Co jeszcze mówi ci taki a nie inny wybór broni? – zapytała. – Cóż, nie znam się zbytnio na działaniu kuszy, ale zakładam, że z równą łatwością mogą jej używać zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Jest skuteczna, anonimowa i zimna. I przede wszystkim cicha. Nie wiem, jaki ma zasięg, ale była jasna noc, a zabójca zdołał się znaleźć dostatecznie blisko celu i pozostać w ukryciu pomiędzy drzewami. Według Toma Burnsa bełt wbił się głęboko w pierś Quinna, przeszywając mu serce. Tom uważa, że wystrzelono go z odległości piętnastu-dwudziestu metrów. Jeśli morderca schował się za drzewem i miał na sobie ciemne ubranie, Quinn prawdopodobnie w ogóle go nie widział. Albo jej. Doktor Glendenning będzie w stanie powiedzieć nam więcej na ten temat. – To zaczyna coraz bardziej brzmieć jak zabójstwo na zlecenie. – Jest i taka możliwość – przyznał Banks. – Dlatego musimy się dowiedzieć, czy ktoś miał powód, żeby zlecić zamach na Billa Quinna. W naszej pracy wszyscy robimy sobie wrogów, ale mało który spełnia swoje groźby, zwłaszcza w tak bezwzględny sposób. – Może był inny powód – powiedziała Gervaise. – Może inspektor Quinn sam wpakował się w poważne kłopoty. Może
sypiał z wrogiem. To się zdarza. Szara strefa. Pieniądze, korupcja, długi karciane, narkotyki. Albo kobieta. Na przykład dziewczyna ze zdjęcia. Musi być czyjąś córką, czyjąś żoną albo dziewczyną. Może zazdrosny mąż albo kochanek? Może Quinnowi się wydawało, że się w niej zakochał, i dlatego trzymał te zdjęcia? Tak jak mówisz, jako pamiątkę czy trofeum. Jedyne, co mu po niej zostało. Kryzys wieku średniego? Może liczył na to, że uda się wznowić ten romans, kiedy po śmierci żony nagle znowu stał się wolny? Może mamy do czynienia z trójkątem miłosnym? – Gervaise odłożyła notatnik na stół i potarła oczy. – Zbyt wiele pytań, zbyt wiele możliwości. A przy okazji, jak się miewa inspektor Cabbot? – W porządku – odpowiedział Banks. – Jest w Kornwalii u swojego ojca. – Przychodzi do pracy w poniedziałek, prawda? Wróciła już do zdrowia? – Z tego, co wiem, tak. Annie Cabbot dochodziła do siebie po poważnej operacji usunięcia odłamków kuli z okolic kręgosłupa. Długo czekała na ten zabieg – zanim można było rozciąć jej plecy, musiała odzyskać siły po wcześniejszym urazie prawego płuca – ale najważniejsze, że lekarzom udało się usunąć odłamki z jej ciała, a Annie zachowała władzę nad wszystkimi kończynami. Rehabilitacja przebiegała jednak bardzo wolno i okazała się znacznie bardziej bolesna niż przewidywali to chirurdzy, potem zaś nastąpiła intensywna fizjoterapia, którą Annie przeszła częściowo w ośrodku St. Peter’s. Rdzeń kręgowy był wprawdzie nienaruszony, ale ku zaskoczeniu lekarzy wystąpiły pewne komplikacje związane z dyskami, mięśniami i kręgami. Annie dzielnie znosiła ból i niepewność i z każdym dniem robiła się silniejsza, ale Banks wiedział, że oprócz rany postrzałowej doznała poważnej traumy, którą prędzej czy później będzie musiała przezwyciężyć. Zapewne nie będzie chciała iść z tym do psychologa czy psychiatry przez strach przed napiętnowaniem
w środowisku. Słusznie czy nie, zwrócenie się o fachową pomoc w kwestii problemów psychicznych było postrzegane w tej branży jako przejaw słabości. Wielu policjantów w dalszym ciągu uważało, że taka decyzja może negatywnie wpłynąć na dalszy rozwój kariery – i być może mieli rację. – Zastanawiam się, czy może nie posadzić jej na jakiś czas za biurkiem, dopóki z powrotem nie stanie na nogach. Co o tym myślisz? – Moim zdaniem Annie powinna od razu zostać rzucona na głęboką wodę. Praca nad jakimś poważnym śledztwem ogromnie podbuduje jej pewność siebie. Nawet lekarze twierdzą, że główne wyzwania, jakie teraz przed nią stoją, są natury psychologicznej. Naprawdę dużo przeszła. Najpierw została postrzelona, myślała, że nigdy już nie będzie chodzić, a potem musiała znosić chroniczne bóle pooperacyjne. – Po prostu uważam, że jest wiele powodów, dla których inspektor Cabbot powinna po powrocie skupić się na lżejszych obowiązkach i przez jakiś czas mniej się forsować. Pozwólmy jej złapać oddech, zanim znowu pobiegnie ścigać morderców. – Może się przydać – upierał się Banks. – Potrzebujemy jej. Annie jest inteligentna i… – Doskonale zdaję sobie sprawę z kwalifikacji inspektor Cabbot – przerwała mu Gervaise, pocierając dłonią czoło. – Jeszcze się nad tym zastanowię. Wiem, że do tego dochodzenia potrzeba ci więcej funkcjonariuszy. Poruszę ten temat z naczelnikiem McLaughlinem, kiedy spotkam się z nim, by omówić sprawy kadrowe. Zobaczę, co on będzie miał do powiedzenia w sprawie przyszłości inspektor Cabbot. Nic więcej nie mogę ci obiecać. Banks przez dłuższą chwilę patrzył jej prosto w oczy. – W porządku – powiedział w końcu. – Dzięki. – Masz jeszcze jakieś sugestie, skoro już przy tym jesteśmy?
– Na pewno chciałbym dostać dwadzieścia procent podwyżki. I może większe biuro. – Wynocha! – Gervaise chwyciła ze stołu ciężki przycisk do papieru i zamachnęła się, jakby zamierzała rzucić nim w Banksa. – Zejdź mi z oczu albo sama cię wyrzucę. Banks opuścił gabinet z uśmiechem na twarzy. Przeżuwając pasztecik z mięsem z piekarni Greggs, Banks wjechał swoim porsche na autostradę A1. Z potężnych głośników samochodowych płynęła czwarta część Zmartwychwstania Mahlera. Banks zawsze lubił pieśni Mahlera, a dopiero niedawno zaczął doceniać też jego symfonie, które kiedyś wydawały mu się nudne i napuszone. Czy to jedna z oznak starzenia się? Człowiekowi pogarsza się wzrok, pojawiają się tajemnicze bóle w różnych miejscach ciała, zaczyna się słuchać Mahlera. Może następnym etapem jest Wagner? Banks ostatni raz był w Leeds kilka miesięcy temu, kiedy pomagał swojej córce, Tracy, w przeprowadzce. Mieszkała razem z dwiema innymi dziewczynami w Headingley, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Annie została postrzelona, Tracy także doświadczyła pewnych traumatycznych wydarzeń i po krótkim okresie depresji postanowiła zmienić swoje życie. W pierwszej kolejności oznaczało to przenosiny z Leeds do Newcastle, nieco bardziej oddalonego od Eastvale, ale nie na tyle, by stanowiło to jakiś problem. Po drugie, rzuciła dotychczasową pracę bez żadnych perspektyw i spróbowała ponownie skupić się na swojej karierze. Dostała pracę biurową na pół etatu na uniwersytecie i zapisała się na studia magisterskie z historii. Planowała podnieść swoje kwalifikacje i w przyszłości zostać nauczycielką. Poza tym, jak wyjaśniła ojcu, nadszedł czas, żeby zaczęła mieszkać sama, dlatego wynajęła maleńki pokoik niedaleko nadrzecznych zabudowań zaadaptowanych na budynki mieszkalne.
Zarówno Banks, jak i jego była żona Sandra zgodzili się dokładać córce do czynszu, dopóki z powrotem nie stanie na nogi. Brat Tracy, Brian, którego zespół The Blue Lamps odnosił coraz większe sukcesy, także okazał się pod tym względem wyjątkowo hojny. Na swój dziwny sposób znowu zaczęli przypominać rodzinę, choć Banks wiedział, że przepaść między nim a Sandrą była już nie do zasypania. Udało mu się już raz odwiedzić Tracy w Newcastle – zabrał ją wtedy na drugą stronę rzeki na drinka i koncert The Unthanks. Dobrze się razem bawili i miał nadzieję, że niedługo będą mieli okazję to powtórzyć. Autostrada A1 okazała się istnym koszmarem. Ciągnące się kilometrami roboty drogowe, na odcinku Leeming – Wetherby tylko jeden czynny pas w każdym kierunku i do tego ograniczenie prędkości do osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, którego wszyscy przestrzegali, ponieważ kamery mierzyły średnią prędkość każdego pojazdu na całej długości trasy. W rezultacie minęło grubo ponad półtorej godziny, zanim Banks dotarł na wschodnie przedmieścia Leeds. Jego porsche też nie było zadowolone z podróży; nigdy nie satysfakcjonowała go jazda osiemdziesiątką na godzinę. Banks zastanawiał się nad sprzedaniem samochodu od chwili, gdy odziedziczył go po swoim bracie, ale z różnych przyczyn ciągle nie mógł się do tego zabrać. Teraz, gdy wóz nie wydawał się już jak spod igły i w końcu można było się w nim poczuć wygodnie, jak w ulubionej starej kurtce czy jeansach, Banks coraz bardziej się przekonywał, że pewnie jednak go zatrzyma i będzie nim jeździł, aż samochód sam padnie ze starości. Poza tym sprzęt grający był pierwszej klasy. Posterunek na Millgarth mieścił się w brzydkim budynku z czerwonej cegły na samym dole ulicy Eastgate w centrum Leeds. Podobnie jak Banks inspektor Ken Blackstone wcale nie miał ochoty w taki słoneczny wiosenny dzień siedzieć w ciasnym biurze, więc poszli się razem przejść. Skierowali się w górę Headrow i doszli aż do salonu Primark, gdzie skręcili w lewo i znaleźli się wśród tłumu spacerowiczów robiących zakupy na
deptaku Briggate. Banks z rozrzewnieniem sobie przypomniał, że zaraz przy skrzyżowaniu znajdowała się kiedyś księgarnia Borders. Dzisiaj w tym miejscu była Pizza Hut. Blackstone potrafił się gustownie ubrać. Tego dnia miał na sobie lekki wełniany garnitur, koszulę z bawełny oxford i dosyć krzykliwy krawat. Banks zawsze uważał, że w swoich okularach w drucianej oprawie i z włosami zachodzącymi na uszy Ken bardziej wygląda na wykładowcę akademickiego niż na gliniarza. Do tego z wiekiem robił się coraz bardziej podobny do znanego Banksowi ze zdjęć poety Philipa Larkina. Banks i Blackstone stwierdzili, że nie mają ochoty iść do eleganckiej kawiarni Harvey Nichols w Victoria Quarter i zamiast tego skierowali się do Whitelocks, pamiętającego osiemnasty wiek pubu w alejce odchodzącej od Briggate, niedaleko salonu Marks & Spencer. Długi, nieco przypominający tramwaj pub zajmował spory odcinek po jednej stronie wąskiej, wysokiej uliczki, a po drugiej, pod ścianą, stał dodatkowy rząd ławek z kilkoma stolikami i stołkami barowymi. O żadnej porze dnia nie padało tu dużo światła, ale to miejsce zawsze przyciągało klientów, głównie studentów i ludzi pracujących w centrum miasta. Była pora lunchu, ale na szczęście udało im się usiąść na jednej z zewnętrznych ław, obok grupki kobiet rozmawiających o weselu na Cyprze, z którego właśnie wróciła jedna z nich. – Trzymaj nam miejsce, Alan – powiedział Blackstone – a ja przyniosę piwo i coś do jedzenia. – Dla mnie weź shandy – odparł Banks. – Będę jeszcze dzisiaj prowadził. Do tego poproszę wołowinę z cynaderkami w cieście i frytki. Sięgnął po portfel, ale Blackstone tylko machnął ręką i udał się do wnętrza pubu. Wchodząc, musiał schylić głowę; ludzie w osiemnastym wieku byli dużo niżsi. Banks pamiętał, że jedzenie podawano tu jak w stołówce, za kontuarem obok baru, dlatego gdy Blackstone pojawił się z powrotem, najpierw przyniósł drinki,
a potem wrócił po talerze z parującym jedzeniem. – A Josie tak się upiła, że musieliśmy ją zawieźć do szpitala – powiedziała jedna z siedzących obok dziewczyn. – Prawie umarła z powodu zatrucia alkoholowego. – Pozostałe kobiety wybuchnęły śmiechem. – To straszne wieści – zaczął Blackstone, poprawiając okulary na nosie. – Najpierw Sonia, teraz Bill. Cholera, aż ciężko uwierzyć. Nie tylko ktoś z naszych, ale akurat Bill. – Sonia to jego żona, tak? – Dwadzieścia pięć lat. W grudniu byłem na imprezie z okazji ich srebrnego jubileuszu. – Ile lat miał Bill? – Dopiero co skończył czterdzieści dziewięć. – Jak zniósł jej śmierć? – A jak myślisz? Był jej bardzo oddany. Oczywiście, że się załamał. Moim zdaniem te problemy z szyją, przez które trafił do St. Peter’s, to była tylko wymówka. Fakt, od lat się na to uskarżał. Ale powiedziałbym, że znalazł się na granicy załamania. Miał depresję, nie mógł spać. – Winsome mówiła, że jego żona miała rozległy wylew. – Sonia zawsze była trochę słabowita. Miała problemy z sercem. Pewnie dlatego Bill otaczał ją zawsze taką opieką. Niektórzy mówili, że był pod jej pantoflem, ale to naprawdę tak nie wyglądało. On ją uwielbiał. Tak, to się stało znienacka, ten wylew. Obaj umilkli na chwilę. Banks nie wiedział, czy Ken czuł się podobnie, ale on sam ostatnio coraz częściej myślał o śmierci. Przypatrzył się swojemu obiadowi na talerzu. Na śniadanie zjadł pasztecik z mięsem. Przez cały dzień ani jednego warzywa, no chyba że frytki też się liczą. Niewiele miało to wspólnego ze zdrową dietą, której postanowił ściśle przestrzegać po ostatniej wizycie u lekarza. Ale przynajmniej już od kilku lat nie palił,
niedawno ograniczył nieco picie i praktycznie nie zdarzało mu się przybierać na wadze. To chyba dobry znak. – Biedny skurczybyk – powiedział Banks. Blackstone uniósł swoje piwo. – Wypiję za to. I za życie. Stuknęli się szklankami. Jedna z dziewczyn uśmiechnęła się do Banksa. – Urodziny? – Coś w tym rodzaju – odparł. Kobiety wróciły do rozmowy i przeszły do omawiania swoich alkoholowych wyczynów w Szarm el-Szejk, nie zwracając więcej uwagi na Banksa i Blackstone’a, a oni i tak mówili dość cicho. Przez uliczkę przeszedł podmuch ciepłego wiatru, w którym kryła się zapowiedź nadchodzącego lata. – Jest kilka rzeczy, o które chcę cię zapytać – podjął Banks, rozglądając się naokoło. – Po pierwsze, zdecydowanie wyglądało to jak zamach dokonany przez zawodowca. – Opisał wszystko, co do tej pory udało się ustalić na miejscu zbrodni. Blackstone namyślał się przez kilka sekund. – Cóż, jeśli teren ośrodka jest ogólnodostępny, tak jak mówisz, to każdy mógł to zrobić, chociaż ten ktoś musiał wiedzieć, że Bill właśnie tam przebywa. Pewnie znał jego zwyczaje i rzeźbę terenu albo zdołał go zwabić na skraj lasu. I jaki płatny zabójca używa kuszy? Brałeś pod uwagę, że zrobił to ktoś z wewnątrz albo przynajmniej, że sprawca miał pomocnika? – Oczywiście – zapewnił Banks. – Na tym etapie nie wykluczamy żadnej ewentualności i będziemy sprawdzać wszystkich. Ale ta teoria ma kilka dziur. Na przykład, jak ktoś z ośrodka dałby radę pozbyć się narzędzia zbrodni? Mnie osobiście najbardziej prawdopodobne wydaje się, że to ktoś, kogo Quinn kiedyś zamknął, jakiś bandzior, który marzył o zemście. Jedna z kobiet zniżyła głos, ale nie na tyle, by nie słyszeli jej
słów: – A w ostatni wieczór naszego pobytu Cathy posikała się na środku głównej ulicy. Normalnie ciekło jej po nogach, mówię wam, to było jak jakaś scena z tego filmu, Druhny. Ale obciach! Myślałam, że umrę ze śmiechu. Jenny powiedziała, że trzeba poszukać apteki i kupić jej pieluchy dla dorosłych. – A dlaczego to się stało w St. Peter’s? – zapytał Blackstone. – Myślałeś o tym? Jeśli komuś zależało na zlikwidowaniu Billa, to z pewnością można było znaleźć lepszą okazję. – Niekoniecznie, zwłaszcza jeśli liczył się czas. Zakładam, że tak było najprościej. W St. Peter’s stanowił łatwy cel, w mieście byłoby trudniej dorwać go samego, bez żadnych świadków. Nie zdziwiłbym się też, gdyby w grę wchodził element brawury. To pewnie przemawiało do wypaczonego poczucia humoru zabójcy: zamordować gliniarza w miejscu pełnym glin, nawet jeśli w większości schorowanych albo starych. – Banks zrobił pauzę. – Ale to z kolei rodzi kilka pytań. – Na przykład jakich? – Na przykład, skąd zabójca w ogóle wiedział, że Bill Quinn jest w ośrodku? – To nie była tajemnica. Każdy mógł to wiedzieć, nie tylko ludzie, którzy przebywali tam razem z nim, ale również inni: rodzina, znajomi, nawet kole… – Blackstone urwał, a jego twarz stężała. – Chwileczkę, Alan, czy ja cię aby dobrze zrozumiałem? – Musimy brać pod uwagę możliwość, że w zespole Quinna był kret, Ken. Ktoś z wydziału. Krążyły różne pogłoski. – Podejrzewasz o to Billa? Więc co teraz będzie? Zawieszenie wszystkich działań, konfiskata wszystkich akt, cały ten cyrk? Chcesz, żeby się tym zajęli ludzie z Etyki Zawodowej albo z Komisji ds. Skarg Przeciw Policji? – Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie – odparł Banks. – Jeszcze nic nie wiemy na pewno. Mówię tylko, że to jedna z wielu
hipotez, którą musimy uwzględnić, dopóki nie będziemy mogli jej wykluczyć. Ktoś wiedział dokładnie, gdzie go szukać. – Kryminalistycy znaleźli już jakieś ślady? – Jeszcze nie. Miał opróżnione kieszenie, jego komórka zaginęła. Próbujemy ustalić operatora, wtedy przynajmniej dostaniemy listę przychodzących i wychodzących połączeń. Technicy pracują nad tym co zwykle: ślady stóp, włókna, DNA, odciski palców. Obszar naokoło drzewa, gdzie według nich stał zabójca, wygląda obiecująco. – Więc do czego ja ci jestem potrzebny? – Komendant Gervaise zwróci się do dowództwa o kompletne i szczegółowe informacje dotyczące spraw prowadzonych przez Billa Quinna, poprosi też o listę przestępców, których wsadził do więzienia, łącznie z datami ich wyjścia na wolność. Ale pomyślałem, że najpierw pogadam z tobą, może się czegoś dowiem i będę mógł już zacząć. Blackstone potarł policzki. – Jeszcze po jednym drinku? – Nie dla mnie, dzięki. Blackstone spojrzał na resztki piwa w kuflu. – Nie. Mnie też chyba to jedno wystarczy. Od czego zaczniemy? – Od czego tylko chcesz. – No cóż, Bill siedział w zawodzie od lat. Będziesz miał pełne ręce roboty, jeśli chcesz przekopać się przez całą jego karierę. – To zacznijmy od samej góry. Brał udział w jakichś dochodzeniach antyterrorystycznych? – Tego typu rzeczy staramy się zostawiać w gestii Wydziału Specjalnego. Oczywiście czasami takie sprawy zahaczają też o West Yorkshire, zwłaszcza o Bradford, Dewsbury czy niektóre części Leeds, ale nie przychodzi mi do głowy nic konkretnego.
Chyba nie myślisz, że to była jakaś muzułmańska fatwa? – Tak tylko rzucam na rybkę. – Aha. Ale jedno musisz wiedzieć – to Bill pomógł przyskrzynić Harry’ego Lake’a prawie dwadzieścia lat temu. Był wtedy młodym sierżantem i możesz być pewny, że to nie zaszkodziło jego dalszej karierze. Banks cicho gwizdnął. Harry Lake był na tyle słynny, że pisano o nim książki. Na początku lat dziewięćdziesiątych porwał, torturował i zamordował cztery kobiety w Bradford i okolicach. Ich ciała pokroił na kawałki i ugotował. Podobnie jak jeszcze bardziej znany Dennis Nilsen wpadł dopiero, kiedy fragmenty ciał, które spuścił w toalecie, zatkały kanalizację i w sedesie jednego z sąsiadów wypłynęła ludzka ręka. – Ale on przecież chyba jeszcze nie wyszedł? – upewnił się Banks. – Nie sądzę, żeby zamierzali go kiedykolwiek wypuścić. Siedzi w Broadmoor. Ale warto to sprawdzić. Zawsze przysięgał, że się zemści, może przekonał jakiegoś stukniętego wielbiciela, żeby wykonał za niego brudną robotę? Wiesz, jak to jest z takimi typami. Ludzie składają mu propozycje matrymonialne, oferują się kontynuować jego dzieło. Według naczelnika więzienia Lake dostaje mnóstwo tego typu listów. Banks postanowił to zapamiętać. – Co jeszcze? – Jego druga najsłynniejsza sprawa to jednocześnie jego największa porażka. Chociaż właściwie nie do końca jego. – Czyli? – Ta afera z Rachel Hewitt. – Rachel Hewitt? Czy to nie ta dziewczyna, która zaginęła na Litwie czy gdzieś tam? Jej rodzice co jakiś czas pojawiają się w telewizji?
– W Estonii – poprawił Blackstone. – Dokładnie w Tallinie. Sześć lat temu. Tak, całkiem niedawno znowu widziałem ich w wiadomościach. Chodziło o śledztwo w sprawie zakładania podsłuchów, pewnie słyszałeś. Skarżyli się, że dziennikarze ich prześladują, podsłuchują ich rozmowy telefoniczne, kradną i publikują prywatne dokumenty i dzienniki. Siostra dostała szału na wizji i media miały niezłą pożywkę. – Bill Quinn pracował nad tą sprawą? – Po tej stronie. Przesłuchiwał rodzinę i znajomych, badał przeszłość Rachel. Samym zaginięciem zajmowała się policja w Tallinie. Ale na wczesnym etapie dochodzenia Bill spędził tam około tygodnia jako koordynator. Rachel była dziewczyną z West Yorkshire, konkretnie z Drighlington, które podpada pod oddział City & Holbeck. Można powiedzieć, że miał pecha. Znalazł się w obcym kraju, w którym obowiązują inne zwyczaje, śledztwo prowadziła lokalna policja, nie miał szans nic zdziałać. Prawdę mówiąc, jego wizyta w Estonii stanowiła bardziej pokaz siły i solidarności. To miała być głównie akcja propagandowa, w przeciwnym razie wysłano by tam cały zespół. – A nie zrobiono tego? – Nie. Oczywiście w sprawę zaangażowała się brytyjska ambasada, ale oni nie zajmują się śledztwami w obcych krajach. Sprawa leżała w gestii tallińskiej policji. Nikt nie oczekiwał, że Bill odniesie sukces tam, gdzie miejscowi ponieśli klęskę. Działo się to latem 2006 roku. Zgodnie z przewidywaniami nic nie wskórał, ale jego zdjęcie dość często pojawiało się w gazetach i wystąpił na kilku konferencjach prasowych z rodzicami zaginionej dziewczyny. – Hewittowie potrzebowali mediów, żeby nazwisko ich córki przebiło się do opinii publicznej, prawda? – To obosieczna broń. Z tymi draniami nie ma nic za darmo. – A jaką rolę odgrywał Bill? – W praktyce nie był nikim więcej niż tylko konsultantem.
– Nie był oskarżany o udział w tej aferze z podsłuchami? – Bill? Dobry Boże, skądże. Chociaż czasem mam wrażenie, że nas wszystkich wrzuca się do jednego wora. – Więc to raczej nie powinno mieć związku z jego śmiercią? – Nie sądzę. Nic się nie zmieniło. Rachel wciąż nie udało się znaleźć. Jej rodzice utrzymują, że wciąż żyje i jest gdzieś przetrzymywana, ale nam wszystkim wydaje się to bardzo mało prawdopodobne. Rzecz w tym, że ta sprawa nie dawała Billowi spokoju. Chyba nigdy nie pogodził się z tym, że nie rozwiązał tajemnicy, nie odnalazł tej dziewczyny. Oczywiście sam był przekonany, że ona już nie żyje, ale chyba chciał móc przedstawić rodzicom jakiś dowód, zaoferować jakieś wyjaśnienie, jakiekolwiek rozstrzygnięcie. Na przykład odnaleźć ciało. – Jest coś jeszcze, czym powinienem się zainteresować? – Nic nadzwyczajnego. Dziesiątki drobnych kryminalistów, zabójstwa w rodzinie… Dokładnie to, czego można się spodziewać po wieloletniej karierze w Wydziale Śledczym. Łapał włamywaczy, morderców, ulicznych rabusiów, malwersantów, gangsterów i zwykłych zbirów. Z wyjątkiem Harry’ego Lake’a żaden specjalnie się nie wyróżnia. No, może jeszcze Steve Lambert, ten deweloper, który zapłacił komuś, żeby zabił jego żonę jakieś trzy lata temu. – Pamiętam – powiedział Banks. – Potem twierdził, że ktoś się do nich włamał i dostała nożem, próbując powstrzymać złodzieja? – Zgadza się. Na pozór miał też niepodważalne alibi. Obywatel ponad wszelkim podejrzeniem. Ale Bill nie ustępował, podążał tropem pieniędzy i w końcu znalazł tego wynajętego faceta, jak również ślady świadczące o jego obecności na miejscu zbrodni. Ostatecznie udało się przedstawić solidne dowody i Lambert poszedł siedzieć. On także poprzysiągł zemstę. – Ale ciągle jest za kratkami, prawda? – Skoro mógł wynająć kogoś, żeby zabił jego żonę…
– Długie macki? – Możliwe. – Będę to miał na uwadze. W pierwszej kolejności powinniśmy jednak skupić się na ludziach, których Quinn wsadził do więzienia, a którzy w ostatnim czasie zostali wypuszczeni. Zastanówmy się też, czy na wolności nie chodzi ciągle ktoś, kogo Quinn kiedyś mógł wkurzyć. – Kilku takich się znajdzie. Spróbuję zawęzić dla ciebie listę podejrzanych. – Jestem ci wdzięczny, Ken. – To wszystko… Przepraszam. Po prostu Bill był moim kumplem. Nie jest mi łatwo. – Wiem i naprawdę mi przykro. A ostatnio? Nad czym pracował przed śmiercią? Blackstone dopił piwo i wbił wzrok w pustą szklankę. – Jak wiesz, zanim trafił do St. Peter’s, przez jakiś czas był zwolniony ze służby ze względu na problemy z szyją. Przedtem miał kilka tygodni urlopu, po tym jak Sonia… No wiesz. A jeszcze wcześniej pracował ze specjalnie utworzonym zespołem śledczych z całego miasta nad długofalową operacją inwigilacyjno-wywiadowczą. – O co w tym chodziło? – To tylko czubek góry lodowej – powiedział Blackstone. – Zaczęło się od szajki lichwiarzy. Działają na najbiedniejszych osiedlach w mieście, głównie biorą na cel nowo przybyłych imigrantów, często nielegalnych, ludzi, którzy ubiegają się o azyl polityczny, czy niezarejestrowanych pracowników sezonowych, którzy ciągle są winni swoim agencjom olbrzymie pieniądze za prowizję, transport, lokum i wyżywienie. A w niektórych przypadkach za ryzyko związane z przemyceniem ich przez granicę. Część z nich mieszka za miastem, w przerobionych stodołach i innych barakach, ale wielu udało się w ten czy inny
sposób dostać do budynków komunalnych, głównie podnajmują nielegalnie mieszkania od swoich rodaków. Oczywiście praca, którą im obiecano i za którą musieli tyle zapłacić, okazała się fikcją albo też skończyło się na sprzątaniu w chlewie czy szalecie publicznym za dziesięć funtów tygodniowo. Rzecz jasna co innego, jeśli zdarzają się wśród nich ładne dziewczyny. W takim wypadku… – Rozumiem – przerwał mu Banks. Po raz kolejny pomyślał o zdjęciach w pokoju Quinna, o tej młodej kobiecie i o tym, że przypomniała mu o innej dziewczynie, powiązanej z dochodzeniem sprzed kilku lat, w trakcie którego jego brat został zamordowany. Handlarze ludźmi przywieźli ją tu z Europy Wschodniej, razem z wieloma innymi. Ten proceder trwał nadal. Wiedział, że nie będzie łatwo poruszyć temat niewierności Quinna i potencjalnego szantażu, ale musiał powiedzieć o tym Kenowi. Nie chciał być niedelikatny, ale czasami najlepiej po prostu przejść do sedna, a potem najwyżej uchylić się przed ewentualnym ciosem. – W pokoju Billa Quinna znaleźliśmy jego zdjęcia z młodą dziewczyną. Naprawdę młodą, Ken. – Jest na nich seks? – Na pewno nie zrobiono ich na herbatce u pastora. – I co o tym myślisz? – Nie jestem pewny, ale przychodzi mi do głowy szantaż. Blackstone przysunął głowę bliżej Banksa. – Sugerujesz, że Bill siedział u kogoś w kieszeni? – Nie. Pytam cię, czy twoim zdaniem to możliwe, by ktoś go szantażował. Zakładam, że nie chciał, żeby jego żona się o tym dowiedziała, i wątpię też, żeby powiedział cokolwiek przyjaciołom. – Sonia? Ona by go zabi… Tak, na pewno wolałby to przed nią ukryć. Sonia była trochę naiwna i bardzo ufna. Bill zawsze starał
się ją chronić. Naprawdę ją kochał. Coś takiego… To by ją załamało. A jeśli pytasz, czy mnie to zaskakuje, że miał kogoś na boku, odpowiedź brzmi: tak, i to bardzo. – Nikt go nie ocenia, Ken. – Ale będą go oceniać. Ty już zacząłeś. – Ken, prowadzę śledztwo w sprawie jego zabójstwa. Muszę wiedzieć takie rzeczy. Kto jak kto, ale akurat ty chyba to rozumiesz? Blackstone przeczesał dłonią rzadkie włosy. – Cholera. Tak, jasne, wiem. Po prostu… – Lubił się zabawić poza domem? – Nie. Wyjechaliśmy wspólnie tylko raz, na konferencję Interpolu w Lyonie. Chryste, był tylko człowiekiem. Oglądał się za innymi, jak my wszyscy. Był żonaty, ale nie martwy. Patrzył, jak przechodzą obok, siadają w kawiarni czy gdziekolwiek, miał wtedy trochę tęskny wzrok. Ja też patrzyłem. Do diabła, w Lyonie jest mnóstwo pięknych kobiet. – Ale niczego nie próbował? – Z tego, co wiem, nie. – Wiedziałbyś, gdyby do czegoś doszło? – Nie pilnowałem go, jeśli o to ci chodzi. Zajmowaliśmy osobne pokoje. Nie przebywaliśmy razem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ale nie, nie sądzę, żeby coś się tam wydarzyło. Myślę, że bym o tym wiedział. Kiedy te zdjęcia zostały zrobione? – Nie wiemy. Czy Quinn dokądś wyjeżdżał od czasu śmierci żony? Jakieś konferencje, wakacje? – Jaja sobie robisz, Alan? To się stało miesiąc temu. Facet był zdruzgotany. Wrak człowieka. Nie ma mowy, żeby to, o czym mówisz, miało miejsce po śmierci Sonii. – W porządku. Doceniam twoją pomoc, Ken. Czy nad sprawą tych lichwiarzy Quinn pracował jako tajniak?
– Nie, wszystko odbywało się jawnie i bez niedomówień. Główny podejrzany to facet nazwiskiem Warren Corrigan. Drobny oszust, a przynajmniej od tego zaczynał. Ma biuro na zapleczu pubu Black Bull w Seacroft. Wyobraża sobie chyba, że jest kimś w rodzaju współczesnego Kraya2. Wiesz, przyjaciel ludu, filar lokalnej społeczności i tak dalej. Zatrzymaliśmy go za kilka napaści czy wymuszanie siłą pieniędzy, ale nikt nie chce sypać. Wszyscy się boją. Mamy już dwa trupy i jesteśmy prawie pewni, że był w to wplątany, ale nie możemy mu nic udowodnić. – Trupy? – Tak. Dwa samobójstwa. Według rodziny i przyjaciół oboje nie wytrzymali presji związanej z długiem. Ale nikt nie chce powiedzieć nic więcej. Ostatnią ofiarą była dziewczyna przemycona z Rumunii, ze śladami po igłach na obu rękach. Miała piętnaście lat. Nie była w stanie obsłużyć dostatecznie dużo klientów, żeby spłacić odsetki. Cały czas próbujemy się skontaktować z jej rodzicami. – Cholera – skomentował Banks. Znów przyszła mu na myśl dziewczyna ze zdjęć. Przynajmniej z tego, co zdołał zaobserwować, wydawała się w pełni zdrowa i z pewnością miała więcej niż piętnaście lat, choć czasami niełatwo to stwierdzić. Nie dostrzegł też żadnych śladów po igłach, ale w końcu fotografie nie były najwyższej jakości. – Czy ten cały Corrigan ma coś wspólnego z handlem ludźmi albo narkotykami? – Nic, co możemy udowodnić – odpowiedział Blackstone. – Ale wydaje się to wysoce prawdopodobne. To między innymi tym zajmował się Quinn i jego zespół. – Mógłby mieć dobry powód, żeby zlecić zabójstwo Quinna? – Jakoś tego nie widzę. Zamach na policjanta byłby dość radykalnym posunięciem. – Czy Corrigan wiedział, że nasz zespół siedzi mu na ogonie?
– Wiedział. Na tym etapie traktował to trochę jak zabawę w kotka i myszkę. – Ty też pracujesz nad tą sprawą? – Nie. Od czasu do czasu rozmawiałem o tym z Billem przy piwie. – Kto należy do jego zespołu? – Myślę, że przede wszystkim powinieneś pogadać z Nickiem Gwillamem – odparł Blackstone. – Reprezentuje Instytut Standardów Handlowych, konkretnie jednostkę Nielegalnych Pożyczek Pieniężnych. Jest też człowiek z SOCA3 i dwójka posterunkowych z wydziału śledczego, ale najwięcej możesz się dowiedzieć od Gwillama. Najbliżej współpracował z Billem przy tej sprawie. – Możesz mnie umówić? Na razie na zupełnie nieoficjalne spotkanie. – Do poniedziałku ma wolne, ale na pewno uda mi się coś zorganizować. Dam ci znać. – Dzięki, Ken. Wiem, że to dla ciebie trudne. Czy Corrigan groził bezpośrednio Quinnowi albo komukolwiek z zespołu? – Nic mi o tym nie wiadomo. A przynajmniej Bill nigdy o tym nie wspominał. Jest na to zbyt inteligentny. Wzięliśmy go ze dwa razy na przesłuchanie, więc wie, że mamy na niego oko. Raz sam pomagałem go przepytywać, grałem dobrego gliniarza. Nic z tego nie wyszło. Drań jest śliski, do tego cholernie arogancki. Wszystkiego bym się po nim spodziewał. Ale sam nie wiem, wydaje się tak przesadnie pewny siebie, że chyba nie uznałby nawet za konieczne likwidować Billa. Corrigan zawsze wierzy, że jego będzie na wierzchu, a jedyne, co musi zrobić, żeby postawić na swoim, to zastraszyć swoje bezbronne ofiary na osiedlach. Albo kazać komuś innemu to zrobić, bo sam niespecjalnie wygląda na twardziela. A gdyby faktycznie przyłożył do tego rękę, to możesz być pewny, że załatwił sobie porządne alibi. Pewnie jadł wtedy kolację z burmistrzem czy kimś takim.
Banks miał w przeszłości do czynienia z przestępcami w rodzaju Corrigana. To padlinożercy, którzy żerują na najuboższych, najsłabszych członkach społeczeństwa. Ich ofiarami padają bezrobotni i niewykwalifikowani robotnicy przebywający z dala od domu, często wywodzący się z bardzo biednych społeczności, bez możliwości powrotu i niemający dokąd pójść; wystraszeni ludzie, którzy nawet nie znają języka i nie rozumieją warunków oferowanych im umów, którzy żyją pod nieustanną groźbą przemocy wymierzonej w nich samych oraz ich rodziny. A draniom pokroju Corrigana zawsze uchodziło to na sucho. – Mógłbyś mi przygotować ogólną teczkę na temat tego Corrigana? – poprosił Banks. – Interesują mnie wszelkie powiązania z Quinnem, informatorami, tajniakami, członkami szajki przemytniczej, tego typu rzeczy. Skoro uważasz, że odkryliśmy tylko czubek góry lodowej, to może to być naprawdę duża operacja. Być może stawka jest na tyle wysoka, że ktoś mógł się zdecydować nawet na zamordowanie gliniarza. – Zobaczę, co da się zrobić. – Dzięki, Ken. Czy ten Corrigan mógł jakoś dojść do tego, że Quinn zamierzał spędzić dwa tygodnie w St. Peter’s? – Tylko gdyby ktoś go o tym poinformował. Kto wie, może Bill sam mu to powiedział. Albo ktoś z zespołu. – Dlaczego mieliby to robić? – Powtarzam, dla Corrigana to była swoista zabawa, a Bill czasami grał w jego grę w nadziei, że dzięki temu wyciągnie z niego jakieś cenne wiadomości. Wiesz: co słychać u rodziny, jak tam ta twoja chora szyja… Wszystko w przyjacielskim tonie, aby stworzyć pozory uprzejmej, kulturalnej rozmowy. – Blackstone parsknął. – Czasami myślę, że trzeba było po prostu potraktować ich wszystkich gumowymi pałami. – Może – odparł Banks. – Ale w ten czy inny sposób dotrzemy do prawdy. – A jeżeli faktycznie to jeden z członków zespołu zdradził
Corriganowi miejsce pobytu Billa – kontynuował Blackstone – urwę mu jaja i tyle będzie z kulturalnej rozmowy. A wziąłeś w ogóle pod uwagę tamtą dziewczynę? Tę ze zdjęć? Jeśli dobrze pamiętam, w jednej części Jamesa Bonda była dziewczyna z kuszą. Nie żebym był taki obeznany z kuszami, ale to przecież broń, jakiej równie dobrze mogłaby użyć i kobieta, i mężczyzna. – Jesteśmy otwarci na wszelkie teorie. Tylko dla twoich oczu, to było w tym filmie. – Nie mam głowy do tytułów. Będziesz mnie informować o postępach w śledztwie? – Nie ma sprawy. Blackstone spojrzał na zegarek. – Powinienem wracać. – Trącił dłonią ramię Banksa. – Trzymaj się. Po rozmowie z Blackstone’em Banks czuł się wyczerpany i przygnębiony. Zupełnie nie miał ochoty przypominać sobie o tym, przez jakie plugastwo tak często musiał się przedzierać w tym zawodzie. Bezmiar okrucieństwa człowieka względem drugiego człowieka nigdy nie przestawał go zadziwiać i bulwersować. Zima minęła mu dosyć spokojnie, a od czasu tamtych przejść z Tracy i Annie jego życie i praca płynęły miarowym, może nawet nieco monotonnym rytmem. A tu nagle coś takiego – morderstwo gliniarza, który być może miał coś na sumieniu, oraz bandyta, który robi, co chce, gwiżdżąc sobie na prawo. Ale cóż, taką miał pracę. Przynajmniej nie siedział za biurkiem, szukając cięć budżetowych czy naginając statystyki kryminalne. Kiedy dokończył drinka, zdał sobie sprawę, że przed powrotem do Eastvale powinien jeszcze odwiedzić dom Billa Quinna w Rawdon. Najpierw jednak postanowił sprawić sobie jakiś upominek na poprawienie humoru, w końcu jego matka zawsze kupowała mu jakiegoś żołnierzyka czy samochodzik po każdej wizycie u dentysty. Dziś była w Peterborough – chyba że razem
z ojcem wybrali się w kolejny rejs – ale mógł sam sobie sprawić tę przyjemność. Przez to, że mieszkał w takim odludnym miejscu, ostatnio robił zakupy głównie przez Internet, ale zawsze lubił wejść do prawdziwego sklepu muzycznego czy księgarni i pobuszować wśród regałów z nowościami i specjalnymi promocjami. Tym razem spędził pół godziny w salonie HMV i wyszedł bogatszy o płytę Kate Royal A Lesson in Love, dwupłytową składankę Martina Carthy’ego z serii Essential oraz kompletny pierwszy sezon serialu Treme na DVD, który udało mu się dostać za jedyne piętnaście funtów. Wczesnym popołudniem Banks podjechał pod dom Billa Quinna w Rawdon. W okolicy występowały bardzo różne rodzaje budynków; Banks zauważył to, gdy kluczył, próbując odnaleźć właściwą drogę, po tym jak GPS zupełnie skapitulował. Bungalowy sąsiadowały z ceglanymi szeregowcami, a te z kolei stały obok domów wolno stojących i bliźniaków; te ostatnie do połowy były z gołego kamienia, a wyżej reprezentowały udawany styl epoki Tudorów z ciemnymi belkami i białą sztukaterią. Bliźniak Quinna musiał kosztować ładnych parę groszy, pomyślał Banks, ale pewnie nie był poza jego zasięgiem, zwłaszcza jeśli został kupiony w odpowiednim momencie, a jego żona także pracowała. Sytuacji na pewno nie ułatwiała jednak dwójka dzieci na studiach, szczególnie w dzisiejszych czasach. Tak czy inaczej było jeszcze za wcześnie na teorie dotyczące kondycji finansowej Billa Quinna. Niedługo powinny przyjść zestawienia z konta bankowego i telefonu komórkowego zmarłego. Na razie interesowało ich wszystko, co mogło wydawać się niecodzienne. Na miejscu była już ekipa przeszukująca dom. Banks rozpoznał stojącego w drzwiach oficera dowodzącego, sierżanta Keitha Palmera. – Macie już coś? – zapytał Banks. Palmer wprowadził go do korytarza, gdzie policjanci skrupulatnie przeszukiwali szuflady niskiej szafki.
– Jeszcze nie – odpowiedział, kierując się do kuchni na tyłach domu. – Ale to powinno cię zainteresować. Jedna z małych szybek w tylnych drzwiach była wybita, a drzwi lekko uchylone. Banks od razu stwierdził, że to nie może być zbieg okoliczności i musi to mieć związek z zabójstwem Quinna. Spojrzał na podłogę i zobaczył rozsypane po panelach odłamki szkła. – Wszędzie idealny porządek, z wyjątkiem gabinetu Quinna – ciągnął Palmer. – A nawet tam nie ma wielkiego bałaganu. Ten, kto to zrobił, zapewne dokładnie wiedział, czego szuka. Oprowadzić cię? – Jasne. Banks rozejrzał się po kuchni. Pozmywane naczynia stały równo na metalowej suszarce, głównie małe talerzyki, kubki i szklanki. Śmietnik był pełny pojemników po jedzeniu zamówionym do domu, a w skrzynce przy drzwiach tkwiły puste butelki po piwie. Wyszedł z kuchni w ślad za Palmerem. Zgodnie z zapowiedzią sierżanta salon również okazał się schludny i wysprzątany, choć gzyms nad kominkiem pokrywała cienka warstwa kurzu. Banks zgadywał, że Quinn utrzymywał wokół siebie jako taki porządek, ale od czasu śmierci żony stracił zainteresowanie pracami domowymi. W niewielkiej szafce stały płyty DVD – o wędkarstwie, ogrodnictwie, gotowaniu i piłce nożnej – plus kilka filmów, jakie dołącza się do niedzielnych gazet, głównie wydanych w ciągu ostatniego roku, oraz trochę książek, w większości dotyczących zainteresowań Quinna, ale pomieszanych z kilkoma mocno zużytymi harlequinami i powieściami z klubu książki, z tytułami jak Przebierając palcami w Timbuktu czy Rzucanie karłem w Darwin. Na piętrze znajdowały się cztery sypialnie, w najmniejszej z nich urządzono pokój do pracy. Szafki i szuflady były pootwierane i obsypane proszkiem do ściągania odcisków palców. Na biurku stała tania drukarka atramentowa. W jednym z gniazd
w listwie zasilającej Banks zauważył niepodłączoną do niczego ładowarkę. – Laptop? – spytał. – Na to wygląda. Jeśli tak, to nigdzie go nie ma. – Jakieś ślady komputera stacjonarnego? – Nie, tylko to. – Szlag. Żadnych dokumentów, żadnych e-maili, nic. – Moglibyśmy uzyskać dostęp do serwera. Tam może być przechowywana jego korespondencja. Ale ktoś był bardzo dokładny. Jeśli były tu jakiekolwiek przenośne nośniki danych, pendrive’y i tak dalej, to także zostały zabrane. – Odciski palców? – Tylko Quinna. – Później się tutaj dokładnie rozejrzę. Chodźmy dalej. Dwie sypialnie bez wątpienia od wielu lat były zajmowane przez dzieci, które teraz już dorosły i studiowały, ale zapewne nadal korzystały z nich, gdy tylko wracały w wakacje do domu. Jeden z pokoi był jasny i przestronny, stał w nim regał zawalony starymi lalkami i klasyką literatury. Banks wyciągnął egzemplarz Middlemarch i przeczytał dedykację: „Dla Jessiki, z najlepszymi życzeniami z okazji piętnastych urodzin, ciocia Jennifer”. Zagwizdał z podziwem. Przeczytać Middlemarch w wieku piętnastu lat to nie lada wyczyn. Właściwie przeczytać Middlemarch w jakimkolwiek wieku to nie lada wyczyn. Jak większość ludzi, Banks oglądał ekranizację w telewizji. Na drzwiach drugiej sypialni, utrzymanej w dużo ciemniejszej tonacji, widniała plakietka z napisem „Pokój Robbiego”. W środku było bardzo niewiele pamiątek z dzieciństwa, może z wyjątkiem kolekcji modeli statków, za to na ścianach wisiały plakaty z koncertów i festiwali: Green Man Festival 2010, Glastonbury 2009, Elbow, Kaiser Chiefs, Paolo Nutini. W rogu, oparta na małym wzmacniaczu, stała gitara elektryczna. Banksowi od razu
stanął przed oczami jego własny syn, Brian. Mógł się założyć, że syn Quinna miał jeszcze przynajmniej jedną gitarę, zapewne akustyczną, którą zabierał ze sobą na uniwersytet; nie przeżyłby tak długo bez swojego instrumentu. Był tam też zgrabny odtwarzacz CD, ale bardzo mało płyt – pewnie chłopak większość muzyki ściągał z Internetu. Jeśli chodzi o książki, Banks znalazł trochę fantastyki i science fiction, poza tym stare wydania magazynu „MOJO” – i to wszystko. Trzecia i największa sypialnia bez wątpienia należała do Quinna i jego żony. Tak samo jak w salonie panował tu względny porządek – łóżko było zasłane, żadnych ubrań walających się po podłodze – ale na parapecie zalegał kurz. W szafie stał kosz pełen brudnej odzieży. Ciekawe, co się teraz z nią stanie, skoro jej właściciel nie żyje, pomyślał Banks. Czy kiedykolwiek te rzeczy zostaną wyprane? Może zrobi to któreś z dzieci Quinna i zawiezie wszystko do punktu Oxfam. – To wszystko też powinniśmy przeszukać – powiedział do Palmera. – Nigdy nie wiadomo. Ludzie zostawiają różne rzeczy w kieszeniach i potem wrzucają do prania. – Bez obaw, już się tym zajęliśmy – odparł sierżant. – Nic nie znaleźliśmy, nawet zużytej chusteczki czy biletu autobusowego. W żadnej sypialni nie ma ani śladu po jakimkolwiek intruzie. Wrócili do gabinetu. Na skraju biurka leżała niewielka sterta teczek wypełnionych papierami. – Podnieśliśmy je z ziemi – wyjaśnił Palmer. – Głównie ogólna korespondencja, codzienne notatki, rachunki itp. Zabierzemy i dokładnie przeczytamy wszystko, co znajdziemy, ale tym może powinniśmy się zająć w pierwszej kolejności. Banks raczej w to wątpił, zwłaszcza jeżeli ktoś już zdążył przed nimi przetrząsnąć cały dom. Wziął do ręki pierwszą teczkę z góry. Harry Lake. Jak większość dobrych detektywów Quinn uzupełniał oficjalne dokumenty i raporty własnymi obserwacjami, luźnymi i niezobowiązującymi przemyśleniami, opartymi wyłącznie na
własnym doświadczeniu i intuicji zawodowego śledczego. Banks zgadzał się, że pewnie warto zabrać te notatki na komisariat i przejrzeć, ale nie obiecywał sobie po nich wiele. Jeżeli w gabinecie Quinna było coś istotnego, już dawno zostało to stąd wyniesione. Przekartkował plik papierów, ale nie znalazł na przykład nic na temat Warrena Corrigana czy Stephena Lamberta, a także bardzo niewiele zapisków odnoszących się do Rachel Hewitt, tej bolesnej porażki, która ponoć nieustannie go dręczyła. Skoro Quinn miał w zwyczaju trzymać u siebie prywatne akta dotyczące wszystkich jego spraw, a przynajmniej tych najważniejszych, to pewnie brak tych konkretnych materiałów był bardziej wymowny niż obecność wszystkich pozostałych. Chociaż z drugiej strony sprytny włamywacz zabrałby kilka nieistotnych teczek razem z tą jedną, na której mu zależało, tylko po to, żeby zagmatwać sytuację. Banks wziął do ręki kilka kolejnych teczek i rzucił okiem na ich zawartość. W środku znajdowały się zapiski sporządzone odręcznie oraz wydrukowane na komputerze, żółte samoprzylepne karteczki, trochę rzeczy odbitych na ksero, między innymi kopia mandatu za złe parkowanie, biletu kolejowego i zdjęcia paszportowego. Innymi słowy, materiały typowe dla każdego dochodzenia. Z przyzwyczajenia sprawdził także dno każdej szuflady i dokładnie obejrzał tył każdej szafki na dokumenty, żeby się upewnić, czy coś nie zostało do nich przyklejone, ale niczego nie znalazł. Za to w teczce wypełnionej starymi wyciągami z kart kredytowych natknął się na fotografię. Być może włamywacz też ją widział, lecz doszedł do wniosku, że nie ma dla niego żadnej wartości albo po prostu ją przeoczył. Banks wziął zdjęcie do ręki. Przedstawiało młodą, osiemnasto- czy dziewiętnastoletnią dziewczynę i zostało wycięte z większej fotografii, na której musiało być co najmniej kilkoro ludzi. Obiema rękami obejmowała dwie stojące po bokach osoby, po których w kadrze zostały tylko ramiona.
W pierwszej chwili Banks poczuł dreszcz ekscytacji na myśl, że to być może ta sama dziewczyna, co na zdjęciach w pokoju Quinna. Ale to z pewnością nie była ona, nawet biorąc poprawkę na ewentualne przebranie. Miała piękne złociste włosy; wyglądało to tak, jakby wcześniej zaplotła je w warkocz, a potem go rozpuściła i pozwoliła im swobodnie spłynąć na ramiona. Pośrodku owalnej twarzy tkwił mały, zgrabny nos. Lekko wysunięta górna warga dodawała jej atrakcyjności, a jasne, błękitne oczy rozświetlały delikatną porcelanową cerę. Podczas gdy towarzyszka Quinna miała ciemniejszą karnację, pełne usta, ciemne oczy i bardziej egzotyczną urodę, ta dziewczyna była raczej typem angielskiej róży. Banks się zastanawiał, kim ona jest. Twarz wydawała mu się znajoma. Już gdzieś ją widział, może nawet nie raz. Po chwili namysłu uznał, że najprawdopodobniej ma przed sobą Rachel Hewitt. Keith Palmer nie umiał mu pomóc, więc na wszelki wypadek postanowił zejść na dół i porównać zdjęcie z rodzinnymi fotografiami, które zauważył wcześniej na szafce w korytarzu. Teraz wiedział już na pewno, że to nie córka Quinna – ta miała bardziej pospolite brązowe włosy, była znacznie pulchniejsza, a jej cera z pewnością nie zasługiwała na miano porcelanowej. A kiedy oderwał wzrok od zdjęcia w ramce, przeżył prawdziwy wstrząs, ponieważ tuż przed sobą ujrzał tę samą twarz, tym razem z krwi i kości. Młoda kobieta z rodzinnej fotografii Quinnów stała pośrodku korytarza, a zza jej pleców wyłonił się jeden z posterunkowych. Miał bardzo zakłopotany wyraz twarzy. – Przepraszam, panie inspektorze, nie mogłem jej zatrzymać. Ta pani twierdzi, że nazywa się Jessica Quinn i jest córką inspektora Quinna. To jej dom. – Przyjechałam najszybciej jak mogłam – powiedziała Jessica, omijając Banksa i wchodząc do salonu. – Co się tu dzieje? Co ci wszyscy ludzie tutaj robią? Czy oni przeszukują dom? Byli w moim pokoju? Jej głos stawał się coraz bardziej histeryczny. Banks położył kobiecie rękę na ramieniu, ale ją odtrąciła.
– Jessico… – Nie możecie tego robić. Nie wolno wam. To naruszenie prywatności. Mój ojciec… mój ojciec… W tym momencie kompletnie się załamała i zalana łzami opadła na sofę. Banks usiadł naprzeciwko w fotelu. Niech się wypłacze, pomyślał, patrząc, jak leży z twarzą wciśniętą w poduszkę, a jej ciałem wstrząsają niekontrolowane szlochy. Gestem kazał sierżantowi Palmerowi opuścić pokój i kontynuować pracę. Jessica nadal miała lekką nadwagę, tak samo jak na rodzinnym zdjęciu, a workowaty sweter i bezkształtna spódnica, które miała na sobie, wcale nie pomagały tego ukryć. Kiedy Banks zdołał jej się ponownie przyjrzeć, stwierdził, że jej twarz jest całkiem ładna, nawet jeśli aktualnie upstrzona nastoletnim trądzikiem i poznaczona strugami łez. Najwyraźniej też od kilku dni nie myła ani nawet nie czesała włosów. Jego niepoprawny politycznie kolega, sierżant Jim Hatchley, powiedziałby pewnie, że wygląda jak typowa „ekofeministka z owłosionymi nogami”, choć Banks nie mógł rzecz jasna zweryfikować ani jednego, ani drugiego. – Jessico – odezwał się, kiedy na dłuższą chwilę ucichła – naprawdę bardzo mi przykro, że musiałaś to zobaczyć. Ale trzeba to zrobić, i to jak najszybciej. Dziewczyna sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej chusteczkę, by otrzeć oczy i nos. – Wiem, przepraszam – powiedziała. – Dowiedziałam się o tacie, jechałam tutaj sama i doprowadziłam się do strasznego stanu. Nie mogłam przestać o tym myśleć. To cud, że nie spowodowałam żadnego wypadku. – Mogliśmy wysłać po ciebie samochód. – Nie, chciałam jechać sama. Naprawdę. Potrzebowałam tego… Musiałam pobyć trochę w samotności. W tamtej chwili za nic w świecie nie dałabym się posadzić na tylnym siedzeniu radiowozu. W dzieciństwie wydawało mi się to takie ekscytujące,
kiedy tata… – Znowu zaczęła płakać, tym razem spokojniej, i wyciągnęła kolejną chusteczkę. – Musi pan myśleć, że jestem strasznym mazgajem. – Ależ skąd – zapewnił Banks. – Gdzie jest twój brat? – Robbie jest już w drodze. Rozmawiałam z nim przez komórkę. Kiedy zjeżdżałam z autostrady, on właśnie wychodził z domu. Zna pan Keele. To straszne zadupie, a on nie ma samochodu. Ja musiałam tylko trzymać się M62. – Umilkła, a oczy ponownie zaszły jej łzami. – Nie mogę w to uwierzyć. Jak to się mogło stać? Najpierw mama, a teraz tata. Boże, jesteśmy sierotami. – Wybuchnęła płaczem. – Wiem, że to dla ciebie szok – powiedział Banks. – Ale muszę zadać ci kilka pytań. Może zanim zaczniemy, napijemy się herbaty? Może to banalne, ale mnie też dobrze by to zrobiło. Poszedł za Jessiką do kuchni. Zaproponował, że sam zaparzy herbatę, ale kazała mu usiąść, tłumacząc, że najlepiej wie, gdzie wszystko jest. Banks zajął miejsce przy masywnym sosnowym stole, a Jessica postawiła czajnik na ogniu i wrzuciła dwie torebki herbaty do białego imbryka w czerwone serduszka. Nie czekali długo, aż woda się zagotuje. Nalewając wrzątek, Jessica zerknęła w stronę zlewu i przetarła oczy mankietem. – Cały ojciec. Nigdy nic nie chowa. Oczywiście wszystko jest pozmywane, ale doprawdy, kto inny zostawiłby suszarkę pełną naczyń, wiedząc, że nie będzie go w domu przez dwa tygodnie? I założę się, że nawet nie przyszło mu do głowy, żeby opróżnić lodówkę. Boję się tam nawet zaglądać. – Mogło być gorzej – skomentował Banks. – W kilku miejscach zrobiło się trochę zielono, ale przynajmniej nic nie śmierdzi. Ale mleko się zepsuło. – Jego własna lodówka też od czasu do czasu tak wyglądała, różne produkty zaczynały dziwnie pachnieć i zmieniać kolory. Ale nie widział powodu, żeby przyznawać się do tego przed dziewczyną. – Faceci. Z cukrem?
– Poproszę. Dwie łyżeczki. Jessica rozlała herbatę do dwóch kubków, postawiła je na stole i mocno opadła na krzesło, opierając brodę na rękach. – Ciągle nie mieści mi się to w głowie. – Nagle spojrzała na Banksa. – Co się stało? Będę musiała zidentyfikować ciało? – Jedno z was, ty albo brat – odparł. – Nie myśl o tym, wszystkim się zajmie nasza oficer od kontaktów z rodziną. Powinna tu być lada chwila. Nie powiedzieli ci, co się stało? – Tylko, że nie żyje. – Został zamordowany, Jessico. Dlatego tu jesteśmy. Dlatego policjanci przeszukują wasz dom. – Zamordowany? Tata? Ale on nawet nie był na służbie. Przebywał… – Wiem. Zabito go na terenie ośrodka St. Peter’s. To była szybka śmierć, na pewno nie cierpiał. Jej oczy znów się zaszkliły. – Zawsze tak mówią. Skąd pan wie? Założę się, że człowiek bardzo cierpi, kiedy wie, że za chwilę umrze, nawet jeśli trwa to tylko sekundę. Na coś takiego nie było odpowiedzi. Banks wziął łyk gorącej, słodkiej herbaty. Tego właśnie było mu trzeba. – Ktoś się tutaj włamał – powiedział po chwili. – Naszym zdaniem to ma związek z zabójstwem. Włamywacze przetrząsnęli gabinet twojego ojca. Może będziesz mogła nam pomóc ustalić, co zginęło. – Przyjeżdżam tu tylko w wakacje. I tak bym nie wiedziała, co gdzie powinno być, zwłaszcza w gabinecie taty. Żadne z nas nie miało tam nigdy wstępu. – Wiesz może, czy twój ojciec posiadał laptopa? – Oczywiście. Trzymał go w gabinecie. Przynajmniej jedno pytanie z głowy, pomyślał Banks. Ale od
razu nasuwało się kolejne. – Często z niego korzystał? Zastanawiam się, dlaczego nie zabrał komputera do St. Peter’s. Przecież laptop jest poręczny i na tyle lekki, że można go wszędzie ze sobą nosić. Po to właśnie są laptopy. Z tego, co mi wiadomo, w ośrodku jest sieć bezprzewodowa. Jessica zdobyła się na smutny uśmiech. – W tych sprawach tata był istnym luddystą. Miał komputer, ale jedyne, co umiał na nim zrobić, to obsługiwać e-mail i takie tam, a to Robbie i ja wszystko musieliśmy po nim naprawiać, kiedy tylko któreś z nas przyjeżdżało do domu. Zawsze coś namieszał, ściągał jakieś wirusy, ignorował komunikaty o błędach. Jeśli coś nie działało od razu, po prostu uparcie wciskał enter albo klikał myszką. Czasami miał jednocześnie otwartych dziesięć okien przeglądarki i zastanawiał się, dlaczego Internet działa mu tak wolno. Beznadziejny przypadek. – Używał laptopa do pisania albo czegokolwiek innego? Miał konto na Facebooku? – Tata nienawidził pisać. Raporty to była dla niego najgorsza zmora. A co do Facebooka… Chybabym się zarumieniła, gdybym miała panu przytoczyć jego opinię na temat portali społecznościowych. Nie, jeżeli już, to pewnie trochę surfował po Internecie, pewnie zaglądał na jakieś strony dla wędkarzy i ogrodników, i takie tam. Ach, i zdołał też opanować Skype’a, więc mogliśmy rozmawiać za darmo w trakcie semestru. Ale często nie udawało mu się uruchomić obrazu i słychać było tylko głos. – Jakieś gry? – Wątpię. Gry komputerowe go nie interesowały. Co innego różne ciekawostki. Pewnie sporo korzystał z Wikipedii. Banks się uśmiechnął. Wyglądało na to, że na laptopie Quinna nie było praktycznie nic wartościowego, może z wyjątkiem kilku e-maili. Ten, kto zabrał komputer, chciał się pewnie zabezpieczyć
z wszystkich stron, na wypadek gdyby jednak znalazło się na nim coś obciążającego – albo też sam wierzył, że komputer zawiera potrzebne mu informacje. Tak czy inaczej złodziej miał raczej pecha. Skoro zatem Quinn nie należał do miłośników komputerów, istniała większa szansa, że uda się wyszukać coś bardziej interesującego w rejestrze jego rozmów telefonicznych niż w emailach. – Przychodzi ci do głowy ktoś, kto mógłby chcieć skrzywdzić twojego ojca? – zapytał Banks. – Nie. Naprawdę nie. Może jacyś bandyci, których złapał? Ale ogólnie rzecz biorąc, był bardzo lubiany. Poza pracą nie miał wielu bliskich znajomych. Był raczej samotnikiem, nawet po trosze dziwakiem, jeśli mam być zupełnie szczera. Lubił być sam, łowić ryby albo obserwować ptaki. No i pracować na działce. Jak byłam młodsza, czasami z nim jeździłam, żeby mu pomagać, szczególnie na działce, ale wie pan, ludzie się zmieniają. Tracą sobą zainteresowanie, oddalają się od siebie. Robbie chodził z nim nad górski staw, puszczali modele statków na wodzie. Tata sam je budował. Niektóre były naprawdę piękne, dopracowane w każdym szczególe. A teraz sobie z niego żartujemy, że jest starym dziwakiem. – Zasłoniła dłonią usta i stłumiła szloch. – Przepraszam. Banks dobrze to wszystko rozumiał. Z jego dziećmi było tak samo. Pasjonowały się każdym nowym hobby, jakie w danym momencie absorbowało ich ojca, aż pokończyły trzynaście lat i przestało je to interesować. Potem chciały już tylko spotykać się ze swoimi znajomymi. Postanowił później poprosić chłopaków Keitha Palmera, żeby wybrali się na działkę Quinna. Powinien tam mieć przynajmniej jakąś szopę na narzędzia. Dobre miejsce, żeby coś ukryć, a całkiem możliwe, że włamywacz w ogóle nie wie o jego istnieniu. Jessica popadła w melancholijny nastrój, jakby sobie wyrzucała, że straciła zainteresowanie rzeczami, które dawniej łączyły ją z ojcem, że przestała mu pomagać na działce,
obserwować z nim ptaki i jeździć na ryby. Że się od siebie oddalili. Ale to spotyka każdego. Nie mógł jej powiedzieć nic, co by ją pocieszyło. Było już za późno. Banks sobie przypomniał, że jego ojciec przed laty był zapalonym rowerzystą. Jako jedenasto- czy dwunastoletni chłopak wielokrotnie towarzyszył mu na przejażdżkach wzdłuż rzeki Nene albo po równinach Cambridgeshire. Ale tak samo jak Jessica, tak samo jak jego własne dzieci, im stawał się starszy, tym mniejszą miał ochotę chodzić z ojcem na rower. Wolał spędzać cały czas z kumplami, słuchając najnowszych płyt Beatlesów, Animalsów i Boba Dylana. Wtedy w jego świecie nie było miejsca dla dorosłych i ich nudnych zainteresowań. Całe szczęście, jego ojciec wciąż żył – przynajmniej zdołali przez ostatnich kilka lat trochę odbudować nadszarpnięte relacje – ale już nigdy więcej nie wybiorą się razem na wycieczkę rowerową. – To najprawdopodobniej miało związek z jego pracą – podjął Banks. – Może otrzymał ostatnio jakieś listy z pogróżkami albo grożono mu przez telefon? Wiesz coś o tym? – Nie. Ale od Bożego Narodzenia byłam na uniwersytecie, przyjechałam do domu tylko, kiedy zmarła mama, a tata wtedy o niczym takim nie wspominał. Nigdy nie mówił w domu o takich rzeczach. O swojej pracy. No, prawie nigdy. Czasami opowiadał o zabawnych sytuacjach, które miały miejsce na komisariacie. Myślę, że chciał nas odgradzać od tych wszystkich okropności. Banks dokładnie tak samo postępował względem Briana i Tracy. – Nic ci więc nie wiadomo o tym, by ktokolwiek chciał go skrzywdzić? Nie dostawał żadnych gróźb ani nic takiego? – W każdym razie ja nic o tym nie wiem. – Jessica ścisnęła kubek obiema rękami i napiła się herbaty. – Znalazłem coś i być może będziesz umiała mi pomóc – powiedział Banks i wrócił po zostawione w salonie zdjęcie blondwłosej dziewczyny. Przyniósł je do kuchni i położył na stole,
tak żeby Jessica mogła się dobrze przyjrzeć. – Czy to Rachel Hewitt? – zapytał. – Zgadza się. Jest piękna, prawda? – Jessica przygryzła dolną wargę, po policzkach pociekły jej łzy. – Nigdy nie zdołał o tym zapomnieć. O niej. Zupełnie jakby to była jego jedyna porażka w życiu i musiał się tym zadręczać za każdym razem, kiedy poczuł się nieco gorzej. Doprowadzał tym mamę do szału. – To nie jego wina – odparł Banks. – W dalszym ciągu jej nie odnaleziono. – Dlatego, że nie żyje. Nie żyła od samego początku. A jeśli mogę być szczera, to takie gadanie – że „to nie jego wina” – nigdy mu nie pomagało. Tylko naiwniak uważałby inaczej. Z jego punktu widzenia to była jego wina. O tej sprawie nie potrafił myśleć do końca logicznie. Próbowaliśmy z nim rozmawiać, tłumaczyć mu to raz po raz, ale bez skutku. Dlaczego oni wszyscy nie mogli po prostu uwierzyć, że ona nie żyje? Dlaczego on nie chciał w to uwierzyć? Poza tym wyobraża sobie pan, jak wyglądałoby jej życie, gdyby została porwana przez jakiegoś zboczeńca, który trzymałby ją w piwnicy jak jakąś seksualną niewolnicę? Albo zmuszał do prostytucji? – Nawet gdyby wierzył w to, że ona nie żyje – zauważył Banks – i tak nie powstrzymałoby go to przed wykonywaniem swojej pracy, nie przestałby też obwiniać samego siebie. Jeśli był dobrym gliną, to nadal chciałby wiedzieć, co się z nią stało i dlaczego. Spojrzała na niego ostro. – Dobrym gliną. Niby co to ma znaczyć? A zresztą, dlaczego w ogóle to pana interesuje? Co to wszystko ma wspólnego ze śmiercią taty? – Nie mam pojęcia. Zapewne nic. To zdjęcie po prostu leżało sobie w teczce pełnej wyciągów z karty kredytowej, bez żadnego podpisu, żadnej informacji. Jej nazwisko wypłynęło już wcześniej. Wydawała mi się znajoma.
– Nic dziwnego. Sześć lat temu jej twarz regularnie pojawiała się we wszystkich gazetach. Nadal od czasu do czasu można ją tam zobaczyć, kiedy jej rodzice na nowo rozkręcają kampanię medialną. Banks nie umiał sobie nawet wyobrazić, jak by się czuł, gdyby to jego córka zniknęła bez śladu w obcym kraju. Zawsze głęboko współczuł Hewittom w ich cierpieniu. Musieli też niemało znieść ze strony dziennikarzy. Teraz znów znaleźli się w roli ofiar w niekończącym się skandalu dotyczącym podsłuchiwania rozmów telefonicznych. To z pewnością tylko na nowo rozdrapało stare rany. Zawsze sceptycznie się odnosił do idei „zamknięcia” i wszystkiego, co się z nim wiąże, uważając to za nowomodny, psychologiczny bełkot. Ale wiedział też, że Hewittowie nie zaznają spokoju, dopóki ciało ich córki nie zostanie w końcu odnalezione i sprowadzone z powrotem do domu. – Czy twój ojciec często rozmawiał z rodziną Rachel? – Wcale. Chyba że na samym początku, świeżo po tym, jak zaginęła. – Nie pozostawał z nimi w kontakcie? – Nie. Dlaczego pan pyta? – Bez powodu. Jej rodzice nigdy nie próbowali obarczać go winą? – Nie musieli. Sam skutecznie ich w tym wyręczał. Banks zrozumiał, że Jessica zapewne ma rację. Wątek Rachel Hewitt był niewątpliwie interesujący, ale stanowił tylko jeden z wielu możliwych tropów, obok Harry’ego Lake’a, Stephena Lamberta i Warrena Corrigana. Poza tym już niedługo z West Yorkshire nadejdzie jeszcze więcej materiałów do przeanalizowania, a wraz z nimi kolejna porcja nazwisk z przeszłości Quinna. Nie było już nic więcej do dodania, więc Banks wstał od stołu i skierował się do wyjścia. W drzwiach odwrócił się do Jessiki i zapytał:
– Gdzie się zatrzymasz? – Tutaj. Coś nie tak? Przecież to chyba nie jest miejsce zbrodni? – Cóż, teoretycznie rzecz biorąc… miało tu miejsce włamanie. Bez wątpienia powiązane z tym, co spotkało twojego ojca. Ale technicy zebrali już wszystkie możliwe dowody, muszą jeszcze tylko zabrać stąd resztę jego papierów. Niedługo powinni skończyć. – No więc? – Tak tylko pomyślałem… Jesteś pewna, że chcesz tu zostać? Może mam po kogoś zadzwonić? Po kogoś z rodziny albo twojego chłopaka? – Dziękuję za troskę, ale dam sobie radę. Naprawdę. Zresztą Robbie wkrótce tu będzie. Pewnie się razem upijemy. Bardzo dobry pomysł, pomyślał Banks. Ale nie powiedział tego na głos.
Rozdział 3
Banks przyjechał do swojego biura w piątek rano. Poprzedni wieczór spędził sam w domu, słuchając Kate Royal, oglądając pierwszy odcinek Treme i wypijając większość butelki wina Rioja. To tyle, jeśli chodzi o ograniczanie alkoholu. Wcześniej odezwał się jeszcze do Stefana Nowaka, koordynatora miejsc zbrodni. Zadzwonił do niego pod wieczór, gdy ekipa kryminalistyczna kończyła pracę w St. Peter’s. Przeszukanie lasu i jeziora nie przyniosło rezultatu – nie udało się odszukać broni, od której zginęła ofiara. Technicy znaleźli natomiast w pobliżu ciała niedopałek papierosa, trochę syntetycznych włókien i prawdopodobnie ślady krwi w korze drzewa, o które według nich opierał się zabójca. Do tego dochodził świeży odcisk stopy, z pewnością niepozostawiony przez Quinna. Policyjny ekspert stwierdził, że na pierwszy rzut oka wygląda to na zwyczajne obuwie sportowe, jakie można kupić wszędzie, ale być może uda się wyciągnąć więcej szczegółów. Często na przykład istnieje zależność pomiędzy rozmiarem stopy a wzrostem, dlatego ślad powinien im pozwolić przynajmniej oszacować wzrost i wagę osoby, do której należał but. Ponadto wszelkie szczególne znaki na jednej czy obu podeszwach mogą okazać się równie unikatowe, co odciski palców. W tym czasie zespół pod wodzą sierżanta Keitha Palmera zakończył przeszukiwanie domu Billa Quinna oraz jego działki w Rawdon, łącznie z szopą na narzędzia. Policjanci rozkopali nawet sporą część terenu działki, ale nie znaleźli nic interesującego. Banks splótł ręce za głową, odchylił się na krześle i wsłuchał w Gaspard de la Nuit Ravela, nadawane właśnie w porannej audycji trzeciego programu BBC. Rozglądając się po gabinecie,
nagle zdał sobie sprawę, że zajmuje to samo pomieszczenie od ponad dwudziestu lat, a przez cały ten okres zostało ono odnowione tylko raz. Nie przepadał za urzędowymi zielonymi ścianami, dlatego pozakrywał je oprawionymi w ramy reprodukcjami oraz plakatami z koncertów i wystaw – Miles Davis w Newport, Jimi Hendrix w Winterland, krajobrazy Yorkshire autorstwa Hockneya, plakat Chagalla dla Opery Paryskiej – ale z pewnością przydałoby mu się nowsze i większe biurko, pod które nie musiałby podkładać zwiniętego kawałka papieru. Patrząc na walające się wszędzie stosy papierów, doszedł do wniosku, że potrzebna mu jeszcze jedna szafka na akta. Nie zaszkodziłoby też kilka nowych półek ani tym bardziej dodatkowy regał na książki. Mile widziane byłoby również inne krzesło, nieco bardziej przyjazne dla jego pleców niż antyk, na którym siedział w tej chwili. Nic dziwnego, że po wielu godzinach za biurkiem odzywa się jego obolały kark, zwłaszcza ostatnimi czasy, gdy przybyło mu papierkowej roboty. Wiedział, że jeśli nie będzie na siebie uważał, sam niebawem wyląduje w ośrodku St. Peter’s. No cóż, przynajmniej kaloryfer działał bez zarzutu i wreszcie udało się wymienić stare, sfatygowane żaluzje. Wiedział jednak, że to nie najlepszy moment, żeby prosić o nowe wyposażenie. Powinien był zgłosić swoje potrzeby kilka lat temu, gdy policja dostawała niemal wszystko, czego sobie zażyczyła. Niestety te dni minęły bezpowrotnie. Teraz w Eastvale, tak samo jak wszędzie indziej, musieli borykać się z dwudziestoprocentowymi cięciami, które dotykały wszystkich pionów, jak również dostosować się do dość radykalnej reorganizacji, która dokonała się w obrębie całego hrabstwa. Trzy dawne Rejony zostały zastąpione przez sześć Jednostek Bezpieczeństwa Publicznego. Zmiany w centrali okręgowej w Newby Wiske oznaczały również, że Wydział Kryminalny, przemianowany obecnie na Wydział Dochodzeniowy ds. Zabójstw i Poważnych Przestępstw, choć wciąż miał swoją siedzibę w Eastvale, obejmował teraz swoim zasięgiem znacznie większy
obszar. Teoretycznie na czele wydziału stał zastępca naczelnika ds. kryminalnych Ron McLaughlin, znany również jako Czerwony Ron ze względu na swoje lewicowe inklinacje, na co dzień jednak dowodziła nim komendant rejonowa Catherine Gervaise. W wyniku reorganizacji wydziałowi podlegał już nie tylko rejon zachodni, ale całe hrabstwo, co niestety nie przekładało się na powiększenie zespołu dochodzeniowego czy chociażby cywilnego personelu pomocniczego. Zbliżał się czas odprawy wyznaczonej na dziewiątą trzydzieści. Wszyscy policjanci zebrali się w sali konferencyjnej, która pomimo nowoczesnej szklanej tablicy do pisania, sąsiadującej ze zwykłą białą tablicą oraz tablicą korkową, zachowała staroświecki wygląd. Pośrodku nadal stał wielki stół o owalnym kształcie, krzesła z wysokimi, twardymi oparciami, a na ścianach wisiały portrety osiemnasto- i dziewiętnastowiecznych magnatów włókienniczych – wbitych w ciasne kołnierzyki wąsatych mężczyzn o czerwonych twarzach i wyłupiastych oczach. Banks zajął krzesło stojące najbliżej tablic do pisania i patrzył, jak reszta jego współpracowników wchodzi do sali, trzymając w rękach styropianowe kubki z kawą, teczki i notatniki. Mimo że komendant Gervaise zdołała ściągnąć z centrali okręgowej dwóch dodatkowych posterunkowych, Haiga i Lombarda, nadal brakowało im ludzi. Do tak poważnego śledztwa w sprawie morderstwa policjanta potrzebny był o wiele liczniejszy zespół. Wiedział, że jeśli dochodzenie przybierze dużo większe rozmiary, do czego – jak podejrzewał – z pewnością dojdzie, trzeba będzie zwrócić się o posiłki, no chyba że im się poszczęści i przełom w sprawie nastąpi lada moment. Cieszył się, że przynajmniej Annie Cabbot wraca do pracy, ale sierżant Jim Hatchley, jeden z jego najstarszych współpracowników w Eastvale, niestety przeszedł na emeryturę, gdy tylko stuknęło mu trzydziestolecie służby, czego zresztą Banks od dawna się spodziewał. Naprawdę brakowało mu tego ociężałego, upartego drania.
Na początek podzielił się z resztą zespołu wszystkim, co wiedział, po czym zapytał, czy ktoś chciałby coś dodać. Nikt nie miał żadnych nowych informacji. Pracownia naukowa wciąż badała odciski palców, laboratorium fotograficzne dostało zdjęcia, a wyniki analizy DNA pobranego z krwi i niedopałka papierosa jeszcze nie przyszły – w rzeczywistości nie działało to tak szybko, jak w serialu CSI. Do tej pory od ekspertów dowiedział się jedynie tego, że papieros był marki Dunhill, a Winsome szybko uzyskała od znajomych Quinna potwierdzenie, że właśnie takie papierosy palił zamordowany. Ani w lesie, ani w całej okolicy nie znaleziono żadnych innych niedopałków. Najwyraźniej opiekun terenu dobrze wykonywał swoją pracę. Nie pojawiły się także żadne nowe informacje ani na temat narzędzia zbrodni, ani odnośnie do stanu zwłok Billa Quinna, ponieważ dr Glendenning, patolog z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, zaplanował przeprowadzenie sekcji zwłok dopiero na popołudnie. Również lista nazwisk potencjalnych wrogów Quinna miała zostać wysłana z West Yorkshire najwcześniej w godzinach popołudniowych, podobnie jak wyciągi z jego konta bankowego i kart kredytowych oraz bilingi z komórki i telefonu stacjonarnego. Poza tym był piątek, więc zawsze istniało ryzyko, że będą jakieś opóźnienia. Cały czas prowadzono śledztwo we wsi sąsiadującej z ośrodkiem St. Peter’s, przesłuchiwano pracowników okolicznych stacji benzynowych i sprawdzano wszystkie inne miejsca, w których jakaś obca twarz mogła zwrócić na siebie uwagę. Umundurowani funkcjonariusze krążyli też po Rawdon i wypytywali sąsiadów Quinna, czy nie kręcił się tam ostatnio ktoś niepowołany. Przesłuchania w St. Peter’s dobiegły końca i nie wykazały nic szczególnego z wyjątkiem faktu, że Quinn miał w zwyczaju każdego wieczoru przed snem wychodzić na dwór na papierosa. – Tak więc wygląda na to – podsumował Banks, gdy jego zespół przetrawił już wszystkie nowe informacje lub ich brak – że musimy zakasać rękawy i brać się ostro do roboty. Właściwie nie
ruszyliśmy z miejsca, odkąd wczoraj rano inspektor Jenson znalazła ciało. – Mamy zdjęcia, panie inspektorze – zauważyła Winsome. – Badanie w laboratorium wykazało, że zrobiono je cyfrowym aparatem i wydrukowano na zwykłej drukarce atramentowej. Czyli tutaj nic nowego. Analizują teraz zawartość atramentu i rozdzielczość, żeby porównać je z drukarką Quinna, ale nie jest to w pełni niezawodny proces. – Jaką mają teorię? – Że Quinn mógł otrzymać zdjęcia w formie plików JPEG i wydrukować je u siebie w domu. A to by oznaczało, że może być ich więcej. – I moglibyśmy dzięki nim namierzyć nadawcę? – Gdybyśmy mieli te pliki – odparła Winsome – niewykluczone, że doprowadziłyby nas one do konkretnego komputera. – Ale ich nie mamy. – Nie. – Więc to ślepa uliczka – stwierdził Banks. – Nie sądzę, żeby to miało wielkie znaczenie, czy wydrukował je sam, czy ktoś przysłał mu je pocztą. Chyba że mielibyśmy ostemplowaną kopertę ze znaczkiem, ale jej też nie mamy. Winsome wstała i zaczęła rozdawać zebranym odbitki w formacie 20x25 cm. – Dostaliśmy też powiększony obraz dziewczyny ze zdjęcia w restauracji – powiedziała. – Lepszej jakości nie byli już w stanie uzyskać. Ciągle pracują nad tłem, sprawdzają, czy da się wyciągnąć jakieś punkty odniesienia. – Jakieś odciski palców na zdjęciach? – Tylko ofiary. Banks przyjrzał się powiększonej fotografii. Obraz był nieco
ziarnisty, ale ogólnie ludzie z laboratorium świetnie się spisali. Ktoś powinien teraz móc rozpoznać tę dziewczynę. – Doskonale – powiedział, po czym zwrócił się do dwóch młodych posterunkowych wypożyczonych z centrali. – Haig i Lombard, chcę, żebyście jak najszybciej porównali zdjęcie z archiwami agencji towarzyskich, internetowych portali randkowych i wszystkim innym, co wam przyjdzie do głowy. Możecie skorzystać z wolnych stanowisk w sali ogólnej. Oczywiście nie mamy pojęcia, gdzie i kiedy zrobiono te zdjęcia, ale zgaduję, że stało się to w ciągu ostatnich dwóch-trzech lat. – To chyba bardzo długo potrwa, panie inspektorze – wymamrotał Haig, większy z tej dwójki. – No to lepiej od razu się za to zabierzcie. Nigdy nie wiadomo, może nawet taka praca okaże się całkiem przyjemna. Ale uważajcie – jeżeli któryś z was wróci z uśmiechem na twarzy i papierosem w zębach, będziecie mieli kłopoty. Wszyscy się roześmiali. Haig i Lombard popatrzyli na siebie ponuro, wzięli dwie odbitki i opuścili pomieszczenie. – Coś jeszcze? – Banks zapytał Winsome. – Kończymy już przesłuchiwać pacjentów i obsługę w St. Peter’s. Jak dotąd nic nowego. Barry Sadler i Mandy Pemberton położyli się jako ostatni, ale żadne z nich nic nie widziało ani nie słyszało. – Mówią prawdę? – Tak myślę. Barry’ego Sadlera przepytywałam osobiście i wydawał się roztrzęsiony. Sam jest byłym gliną. Z kolei pielęgniarka ma czyste konto i nieskazitelną reputację. Oczywiście zawsze możemy jeszcze raz się za nich wziąć, jeżeli wypłynie coś, co ponownie nas na nich nakieruje, ale moim zdaniem to mało prawdopodobne. Banks wyciągnął z aktówki fotografię Rachel Hewitt i przyczepił ją do szkła obok powiększonego zdjęcia nieznanej
dziewczyny u boku Quinna. Nadal nie rozumiał, dlaczego nadkomisarz uznał za konieczne wydać blisko pięćset funtów na szklaną tablicę, kiedy w zupełności wystarczyła im zwykła biała – można na niej pisać, potem to zmazywać i przyklejać do niej zdjęcia; naprawdę do niczego więcej nie jest potrzebna. Szef pewnie widział taką szklaną tablicę w jakimś serialu typu Prawo i porządek i stwierdził, że nowoczesna policja nie może się bez czegoś takiego obyć. – Może to bez znaczenia – powiedział – ale Bill Quinn przez krótki czas pracował nad sprawą Rachel Hewitt latem 2006 roku, niedługo po tym, jak zgłoszono jej zaginięcie. Trzymał tę fotografię w swoim domowym gabinecie. Quinn spędził tydzień w Tallinie, pomagając tamtejszym śledczym, a u nas przeprowadzał wywiad środowiskowy na temat samej Rachel oraz jej znajomych. Zarówno inspektor Blackstone z Leeds, jak i córka Quinna potwierdzili, że ta sprawa nadal go dręczyła. – Tamto śledztwo zostało kiedykolwiek zamknięte? – zapytała Winsome. – Nie, po prostu ustało. Oficjalnie Rachel Hewitt wciąż jest uznawana za zaginioną, ale od sześciu lat nie pojawiły się żadne świeże poszlaki. Właściwie od początku w ogóle nie było żadnych poszlak. Tak więc dopóki nie wypłyną jakieś nowe informacje, nic więcej nie da się zrobić. Sprawa została odłożona na półkę. Dzisiaj Rachel miałaby dwadzieścia pięć lat. – Pewnie już dawno nie żyje – odezwał się Doug Wilson. – Najprawdopodobniej. Ale rodzina nigdy się tak łatwo nie poddaje, Doug. Przypomnij sobie McCannów. Małej Madeleine nikt nie widział od lat, ale jej rodzice ciągle nie dopuszczają do siebie myśli, że nie żyje, chociaż w porównaniu z tym, jakie są alternatywy, jej śmierć wydaje się najlepszym wyjściem. Ale nie potrafią się z tym pogodzić. Tak samo jest z rodziną Rachel Hewitt. Nie poddadzą się. Nie przyjmą do wiadomości, że ich córka nie żyje. W każdym razie, jak już mówiłem, to pewnie
nieistotne, ale w którymś momencie będziemy musieli porozmawiać z rodzicami i przyjaciółmi. Tymczasem chciałbym, żeby ktoś z was poskładał teczkę na temat Rachel Hewitt. Wycinki z gazet, zdjęcia, nazwiska, wszystko, co związane z dochodzeniem. Powinno być tego sporo. Gerry, może ty mogłabyś się za to zabrać? Posterunkowa Geraldine Masterson zapisała coś w swoim notesie. – Tak jest. Banks ponownie spojrzał na Winsome. – Myślę, że ty i ja powinniśmy tymczasem wrócić do St. Peter’s. Zobaczymy, czy możemy tam już zakończyć pracę. – Zwrócił się do całej reszty: – Wszyscy pozostali dostaliście swoje zadania, wiecie, co macie robić. Doug, chcę, żebyś tu był, kiedy nadejdzie lista potencjalnych dawnych wrogów Billa Quinna oraz bilingi z jego telefonu, i żebyś to ty kierował sprawdzaniem jednego i drugiego. Skontaktuj się z inspektorem Kenem Blackstone’em na Millgarth. Ken wspominał o facecie nazwiskiem Corrigan. Warren Corrigan. Maczał palce w kilku nieprzyjemnych sprawach, ale głównie zajmuje się lichwą. Popytaj tu i tam, zobacz, czy ma jakiekolwiek interesy w tych stronach. Chcemy wiedzieć, z kim Quinn ostatnio rozmawiał i kto się odzywał do niego. Bądź otwarty, jeśli chodzi o jego stare śledztwa. Może coś rzuci ci się w oczy, ale też nie można za bardzo się tym kierować. Myślę, że da się z góry skreślić ćpunów i pijaków, którzy bili swoje żony. Nawet jeśli kiedyś się odgrażali, to i tak już tego nie pamiętają, nie mówiąc o tym, że nie daliby rady nikogo wytropić i zabić z kuszy. Ale na każdego z listy przynajmniej pobieżnie rzuć okiem. Zapisuj wszystko, co wyda ci się dziwne, interesujące, teoretycznie możliwe. Gerry ci pomoże w wolnej chwili, jeśli w ogóle będzie ją miała. – Tak jest. – Doug zerknął na posterunkową Masterson, która stukała ołówkiem w notatnik.
– Musimy się też dowiedzieć, czy Bill Quinn kiedykolwiek pracował albo miał jakiekolwiek bliższe kontakty z kimś, kto przebywa w St. Peter’s. Albo czy któryś z pacjentów miał jakieś relacje z kimś, kogo Quinn wsadził do więzienia, kimś, kto mu groził czy żywił do niego urazę. Równie dobrze możemy uwzględnić cały personel. Wiem, że zarzucamy bardzo dużą sieć, ale musimy albo wykluczyć te wszystkie możliwości, albo odnaleźć gdzieś jakiś związek z zabójstwem Quinna. Tylko tak będziemy w stanie sprecyzować dalszy kierunek śledztwa. Na pewno nie muszę wam przypominać, że Bill Quinn był jednym z nas i wszyscy będą nam wyjątkowo uważnie patrzeć na ręce. Czy to jasne? Wszyscy pokiwali głowami, patrząc ponuro na Banksa. Wiedzieli, co to oznacza w praktyce: możecie zapomnieć o wolnych weekendach, a wszystkie urlopy są odwołane. – Panie inspektorze… – odezwała się Winsome. – Tak? – Jedna rzecz mnie zastanawia. Wybór broni, zabójstwo dokonane w lesie… Czy nie powinniśmy szukać kogoś z doświadczeniem myśliwskim? Kogoś, kto zna się na tropieniu i polowaniu? Wiemy, że Quinn sam lubił spędzać czas na świeżym powietrzu, interesowało go zwłaszcza wędkarstwo i ogrodnictwo. Mógł więc przecież znać ludzi, którzy zajmowali się myślistwem, którzy należeli do tych samych klubów czy stowarzyszeń co on. – Słuszna uwaga, Winsome – przyznał Banks. – Doug i Gerry, powinniście być wyczuleni na podobne informacje. Jeśli natraficie na jakichś myśliwych, natychmiast ich zaznaczcie. Sprawdźcie też znajomych Quinna spoza policji, jeśli jakichkolwiek miał, i wszelkie organizacje, których był członkiem. Ponadto – ciągnął – jedno z was będzie musiało zbadać miejsca, gdzie można kupić kusze i bełty, łącznie ze sklepami internetowymi. I chcę, żeby ktoś poszukał jakichś podobnych zbrodni. Interesują nas w ogóle wszelkie incydenty z użyciem kuszy, powiedzmy na przestrzeni
ostatnich pięciu lat. W porządku? – Tak jest – odpowiedział posterunkowy Wilson. Zanim wszyscy zdążyli się rozejść, drzwi się otworzyły i do pokoju weszła komendant rejonowa Gervaise, prowadząc za sobą jakąś kobietę. Była wysoką, atrakcyjną blondynką, na oko czterdziestoletnią, ubraną w elegancki kostium ze spódnicą do kolan i czarne rajstopy, bynajmniej nie z sieciówki typu Primark. Miała zgrabną, delikatnie zaokrągloną figurę, drobne piegi wokół niedużego nosa, inteligentne zielone oczy i iście królewską postawę. Jej blond loki były skręcone i zwinięte na czubku głowy, co stwarzało wrażenie swobody i prostoty, chociaż Banks podejrzewał, że taka fryzura swoje kosztowała i ułożenie jej zajmowało sporo czasu. Kobieta wydawała się lekko podenerwowana. – Proszę wszystkich o pozostanie na miejscach – powiedziała Gervaise, unikając wzroku Banksa. – Chciałabym przedstawić inspektor Joannę Passero z Wydziału Etyki Zawodowej. Joanna będzie z wami blisko współpracować przy tej sprawie. – Wydział kapusiów – wymamrotał pod nosem Banks. Gervaise uniosła jedną brew. – Co proszę? – Nic, nic – odparł Banks. – Witamy w drużynie, pani inspektor. Miło nam panią poznać. – I wzajemnie – odpowiedziała inspektor Passero. – Proszę, mówcie mi Joanna. Nawet w tych kilku słowach Banks wychwycił nutę szkockiego akcentu, co nie bardzo przystawało do jej typu urody, blond włosów, no i włoskiego nazwiska. Ale w końcu oglądał Komfort i radość Billa Forsytha i pamiętał, że w Szkocji osiedliło się swego czasu bardzo wielu Włochów. – Zapraszam cię do swojego gabinetu, Alan – powiedziała Gervaise. – Wy wszyscy możecie wracać do pracy.
Banks dał znak Winsome, żeby na niego zaczekała, i ruszył korytarzem w ślad za Gervaise i Joanną Passero. Wszyscy troje rozsiedli się wygodnie przy okrągłym szklanym stole, popijając kawę ze stojącego w gabinecie ekspresu. Banks stwierdził, że ma fart – załapał się już na drugą kawę w ciągu zaledwie dwóch dni. Z drugiej jednak strony, gdy uświadomił sobie przyczynę obecności inspektor Joanny Passero, już nie czuł się takim szczęściarzem. Passero założyła nogę na nogę i z kubkiem w ręku swobodnie odchyliła się na krześle, jakby znalazła się na spotkaniu koła czytelniczego albo wpadła na poranną kawę do Klubu Kobiet. Na jej pełnych różowych ustach błąkał się lekki uśmiech. Banksowi przyszło na myśl, że może jego zakłopotanie sprawia tej kobiecie przyjemność, a może nie uszły jej uwagi ukradkowe spojrzenia, które rzucał na jej biust, wyraźnie zarysowany pod świetnie skrojoną marynarką, czy też na zgrabną kostkę kryjącą się pod czarną pończochą. Mimo szkockiego akcentu i włoskiego nazwiska, prawdopodobnie po mężu, w jej urodzie było coś nordyckiego. Piękna, zimna blondynka, pomyślał Banks. Alfred Hitchcock od razu straciłby dla niej głowę. I przywiązał ze dwadzieścia ptaków do jej ubrania długimi nylonowymi linkami. – Mogłaś mnie przynajmniej ostrzec – powiedział do Gervaise. – Tam, na odprawie, wyszedłem przez ciebie na palanta. – Wcale tego nie chciałam – odparła komendant. – Decyzja została podjęta niemal przed chwilą. Przy śniadaniu spotkałam się z naczelnikiem i zastępcą naczelnika w centrali okręgowej i wszyscy się zgodziliśmy, że zważywszy na okoliczności zabójstwa inspektora Quinna oraz na to, co znaleziono w jego pokoju, potrzebujemy w naszych szeregach przedstawiciela Wydziału Etyki Zawodowej. McLaughlin polecił mi Joannę, która jest w kraju stosunkowo krótko, ale za to może się pochwalić doświadczeniem zdobytym w policji Doliny Tamizy. Przywiozłam ją tutaj ze sobą. Jestem pewna, że okaże się cennym członkiem naszego zespołu.
– Cennym w jakim sensie, pani komendant? – zapytał Banks. – Mówiłam ci, żebyś sobie darował te tytuły. Tutaj możemy rozmawiać nieoficjalnie. – W jakimś sensie cennym? Gervaise zwróciła się w stronę inspektor Passero. – Joanno? Joanna Passero wytrzymała spojrzenie Banksa. Pochyliła się i odstawiła kubek na stół. Na brzegu naczynia został różowy ślad po szmince. Banks zdał sobie sprawę, że jest sam przeciwko dwóm silnym kobietom, z których jedna przewyższa go stopniem, a druga ma w sobie niebezpieczny chłód i kto wie, ile małych kobiecych sztuczek w zanadrzu. Zrozumiał też, że zupełnie nic nie może na to poradzić. Kiedy Gervaise podjęła jakąś decyzję, to był koniec dyskusji, a tym razem miała przecież za sobą poparcie samego dowództwa. To spotkanie to czysta formalność, może nawet wyraz pewnej kurtuazji. Choćby starał się ze wszystkich sił, Banks nie był w stanie doprowadzić do tego, by Joanna Passero została odesłana z powrotem do Newby Wiske albo nad Tamizę. Właściwie mógł teraz liczyć tylko na to, że uda mu się przynajmniej uratować swoją godność i może przy okazji ugrać kilka pomniejszych ustępstw. Ale nie zamierzał poddać się bez walki. Wsłuchał się, co ma do powiedzenia Joanna Passero, która odezwała się swoim śpiewnym edynburskim akcentem: – Na pewno się pan ze mną zgodzi – zaczęła – że w świetle kompromitujących fotografii znalezionych w posiadaniu inspektora Quinna, z których wynika, iż mógł on dopuścić się demoralizacji osoby nieletniej, nie mówiąc o rażącym zaniedbaniu obowiązków, to dochodzenie wykracza nieco poza normę. – Nie ma żadnych dowodów, że dziewczyna była nieletnia. – Och, na litość boską – szarpnęła głową, jakby zniecierpliwiona – wystarczy na nią spojrzeć. Niech pan tylko na nią spojrzy.
– Istnieje możliwość, że inspektor Quinn padł ofiarą szantażu z powodu tych zdjęć – mówił dalej Banks. – Możliwe także, że został wrobiony. – W jaki sposób? – Jeśli się przyjrzeć temu, jak leży na zdjęciu w sypialni, można łatwo dostrzec, że sprawia wrażenie nieprzytomnego. Może podano mu narkotyki. – Albo się upił. – Może. Ale… – Na zdjęciu w barze nie wygląda na odurzonego narkotykami ani w restauracji. Przeciwnie, wygląda, jakby się bardzo dobrze bawił. – A od kiedy prawo zabrania pójść na drinka albo na kolację z atrakcyjną młodą kobietą? Poza tym, jeśli ktoś potajemnie podał mu narkotyki, to równie dobrze mogło to nastąpić właśnie w tej samej restauracji albo w barze. Ktoś mógł mu przecież dodać coś do drinka bądź do jedzenia. A może oboje z tą dziewczyną w równym stopniu byli tu ofiarami? Po prostu tego nie wiemy i dlatego w mojej opinii to wszystko jest trochę przedwczesne. – Nie ma sensu, żebyście tu siedzieli i się sprzeczali – odezwała się Gervaise, zerkając wpierw na Banksa. – Alan, musisz przyznać, że cała ta sprawa jest wyjątkowo podejrzana. Zdjęcia, narzędzie zbrodni, wszystko. Sam mówiłeś, że według ciebie inspektor Quinn mógł z powodu tej dziewczyny paść ofiarą szantażu. – Ale śledztwo dopiero się rozpoczęło – nie ustępował Banks. – Tak naprawdę jeszcze nic nie wiemy. To wszystko tylko hipotezy. – Właśnie dlatego chcę, żeby Joanna uczestniczyła w tym od samego początku. – I co ma niby robić? – Wykonywać swoją pracę – rzuciła Joanna. – A co pan myślał?
Wystarczy mi, że będę panu towarzyszyć, obserwować i zadawać takie pytania, jakie uznam za konieczne. Proszę mi wierzyć, panie inspektorze, nie mam zamiaru utrudniać śledztwa ani w jakikolwiek sposób go spowalniać. Zależy mi na tym samym co panu. Na rezultatach. Chcę się także dowiedzieć, czy mogło dojść do jakichkolwiek przewinień ze strony policji. Czy to takie niezrozumiałe? – Na pewno nie, skoro ujmuje to pani w ten sposób. Ale to już teraz jest bardzo złożone dochodzenie i nie chcę znaleźć się w sytuacji, w której będę musiał tłumaczyć się z każdego swojego ruchu i każdej decyzji. Nie chcę też, żeby ktoś przez cały czas patrzył mi na ręce i oceniał moje metody pracy. Banks nie uważał, że ma powody, żeby obawiać się Wydziału Etyki Zawodowej. Nawet jeśli zdarzało mu się czasem iść na skróty i kierować się głównie instynktem, zawsze działał w granicach prawa. A w każdym razie zazwyczaj. Po raz kolejny omiótł wzrokiem bystre zielone oczy, wystylizowane blond włosy, piegi, prosty nos i pełne usta lekko pociągnięte różową szminką. Gdy ich oczy się spotkały, nawet nie drgnęła jej powieka. Pewnie fantastycznie poradziłaby sobie w pokoju przesłuchań albo przy stole do pokera. – Rozumiem – odparła. Pochylając się, by podnieść kawę ze stolika, obdarowała go spojrzeniem godnym księżnej Diany. – I mogę jedynie zapewnić, że nie mam zamiaru spowalniać pana pracy ani patrzeć panu na ręce. Wiem wszystko o pańskich metodach, panie nadinspektorze. W centrali obrosły wręcz legendą. Ale to nie pan, tylko inspektor William Quinn jest powodem, dla którego tu jestem. – Ale będzie pani spowalniać dochodzenie, niezależnie od pani intencji. Pani obecność wpłynie na pracę całego mojego zespołu. – Mogę tylko powtórzyć: ani pan, ani nikt z pańskiego zespołu nie jest przedmiotem moich działań. – Wbiła w niego swoje zimne oczy. – Skąd ta niechęć? Macie tu coś do ukrycia?
– Proszę sobie darować, dobrze pani wie, o co mi chodzi. Kiedy w drzwiach staje poborca podatkowy, nikt nie zakłada, że chodzi o zwrot nadpłaty, prawda? Mamy tu wyraźny konflikt interesów. Ja staram się znaleźć człowieka, który zamordował Billa Quinna. Pani chce wywlec jego brudy na światło dzienne. Próbuje pani udowodnić, że był skorumpowany albo zboczony, albo jedno i drugie. Nie mówię, że nie powinna pani wykonywać swojej pracy ani że jego reputacja nie powinna ucierpieć, jeśli znajdą się dowody jego korupcji. Tak samo jak pani nienawidzę nieuczciwych gliniarzy. Ale jak dotąd nic nie świadczy o tym, że Bill Quinn był skorumpowany, za to bardzo dużo przemawia za tym, że został zamordowany. Pani i ja szukamy dwóch różnych rzeczy. – Miałam nadzieję, że wykażesz więcej zrozumienia, Alan – wtrąciła Gervaise. – Szczerze mówiąc, zawiodłam się na tobie. Przyznaję, niektóre z twoich argumentów nie są pozbawione sensu, ale niezależnie od tego, co powiesz, nie przekonasz mnie do zmiany decyzji. Nie ma powodu, żeby zaczynać pracę w atmosferze wzajemnej wrogości. Będzie tak, jak postanowiłam, jak postanowił McLaughlin i jak postanowił naczelnik. Zwołałam to małe spotkanie tu i teraz, ponieważ chciałam, żeby to wszystko odbyło się w duchu koleżeństwa i współpracy. Czy naprawdę proszę o zbyt wiele? Gdyby Bill Quinn był nadal wśród nas, a ty znalazłbyś te same zdjęcia ukryte w tej samej książce w jego pokoju, jak myślisz, co by się wtedy stało? – Przypuszczam, że Wydział Etyki wszcząłby śledztwo, zapewne za pośrednictwem obecnej tu inspektor Passero. Ale sprawy potoczyły się inaczej. Bill Quinn został zamordowany. To dużo zmienia. Nie chcę, żeby to zabrzmiało lekceważąco, ale mamy tu pełnoprawne dochodzenie w sprawie zabójstwa, a nie polowanie na nieuczciwego gliniarza. – Ależ mamy tu obie te rzeczy jednocześnie – przekonywała Joanna. – Co więcej, jedno z drugim może być powiązane. Nie widzi pan tego?
– W tej chwili widzę tylko, że śledztwo w sprawie zabójstwa powinno stanowić priorytet, i wolałbym, aby każdy członek mojego zespołu był fachowcem w tej dziedzinie. Czy kiedykolwiek uczestniczyła pani w podobnym śledztwie, pani inspektor? – To zupełnie nieistotne – odparowała Joanna, po czym umilkła, oblizała wargi i lekko schyliła głowę. – Oczywiście rozumiem, co pan ma na myśli – dodała już łagodniejszym głosem. – Bez obaw, dobrze wiem, jakie wy wszyscy macie zdanie o Wydziale Etyki. Słyszałam już wszystkie obelgi, które jest pan w stanie sobie wyobrazić, i jeszcze kilka innych. W końcu jestem z „wydziału kapusiów”, jak sam pan to określił przed kilkoma minutami. Nie było to zbyt miłe ani uprzejme, ale jakoś to przeżyję. Tak samo jak pan mam zadanie do wykonania i jest to ważne zadanie, nawet jeśli nie budzi sympatii u innych. Mamy tu do czynienia z zamordowanym detektywem, który być może uprawiał seks z niepełnoletnią dziewczyną, a z całą pewnością posiadał dowód na to, że utrzymywał kontakty seksualne z kimś innym niż ze swoją żoną. Przez ten dowód, jak sam pan zauważył, zapewne padł ofiarą szantażu. To, czy płacił szantażyście gotówką, czy cennymi informacjami, to kwestia drugorzędna. Mówimy o korupcji w szeregach policji, a działania pojedynczego policjanta rzutują na nas wszystkich. – Zerknęła na komendant Gervaise, która niemal niezauważalnie skinęła głową. – Jak pan zapewne wie, ostatnio krążyły pewne pogłoski – podjęła Joanna. – Dotyczyły korupcji, „nieuczciwego gliniarza”, stosując pańskie nazewnictwo. A teraz to się wydarzyło. Moim zdaniem nie ma dymu bez ognia – Więc dlatego tu pani jest – powiedział Banks. – To jeden z powodów. Twierdzę jedynie, że z uwagi na śmierć Quinna i odkrycie jego zdjęć ta możliwość wydaje się bardziej… – Bardziej możliwa? – Chciałam powiedzieć: bardziej prawdopodobna.
Banks podniósł obie ręce. – W porządku. Zgadzam się. Powtarzam, wcale nie mam zamiaru przymykać oka na korupcję w policji. Ale nie możemy przynajmniej na razie dać biedakowi jakiegoś kredytu zaufania? Nawet jeszcze nie leży w grobie, a my już traktujemy go jak przestępcę. A co z jego dziećmi? – Spojrzał na Gervaise, ale komendant zachowała kamienną twarz. – Jeśli natknę się na coś, co świadczy o uwikłaniu Quinna w działania korupcyjne czy kryminalne, jeśli tylko złapię trop jakiejś afery, dowiesz się tego pierwsza. Ty i inspektor Passero. Obiecuję. W porządku? Czy teraz dacie nam wreszcie spokój, żebyśmy mogli zająć się dochodzeniem? Już i tak jest wystarczająco skomplikowane. – To nie są negocjacje – powiedziała Gervaise. – Już ci to mówiłam. Zwołałam to spotkanie, ponieważ chciałam być wobec ciebie uczciwa i grać w otwarte karty. Doceń to i sam okaż trochę dobrej woli. Wiesz, że tak trzeba. – A co z Annie? Co będzie z inspektor Cabbot? Gervaise westchnęła. – Inspektor Cabbot będzie z powrotem w pracy w poniedziałek, o czym rozmawialiśmy wczoraj. Według raportów, które otrzymałam, jest w pełni sił, więc wraca do wykonywania swoich normalnych obowiązków. – Nie będzie musiała siedzieć za biurkiem? – Zastępca naczelnika McLaughlin spotkał się z jej lekarzami, którzy zapewnili go, że jest w stu procentach zdolna do służby. Osobiście nadal uważam, że jeszcze przez jakiś czas powinna się oszczędzać i korzystać z pomocy terapeuty, ale to tylko moja prywatna opinia. – Oszczędza się od sześciu miesięcy. Annie będzie wściekła z powodu Joanny Passero, pomyślał Banks. Będzie przekonana, że wysłanniczka Wydziału Etyki Zawodowej ma zająć jej miejsce, że może nawet zamierzają się jej
pozbyć po tym, jak niemal poświęciła życie dla swojej pracy. Właściwie nie tylko dla pracy, ale i dla córki Banksa, Tracy, która również bardzo ryzykowała, żeby ocalić życie Annie. Jednak póki co to nie Annie, tylko Joanna Passero była jego największym zmartwieniem. Banks wiedział, że nie może jej ufać, że będzie musiał nieustannie mieć się na baczności. Ale nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia, zdawał sobie z tego sprawę, jeszcze zanim usiadł z nią przy jednym stole. Nigdy nie należy być zbyt miłym dla ludzi z Wydziału Etyki, a na pewno nie przy świadkach. Zapewne w niedalekiej przyszłości zdarzą się sytuacje, kiedy postanowi zachować coś dla siebie. Nie będzie miał z tym problemu. Nie zamierzał jej ułatwiać pracy. W każdym razie Passero i tak stanowiła bardzo miłą odmianę po tym starym, grubym sukinsynie, nadinspektorze Chambersie, który po świętach, chwała Bogu, przeszedł na emeryturę z powodu problemów zdrowotnych. Teraz rozsądek nakazywał zaoferować pani inspektor przynajmniej jakiś drobny dowód dobrej woli. – Dobrze – powiedział. – Uznajmy, że pracujemy razem. Mina Joanny Passero dawała wyraźnie do zrozumienia, że nie ma czego „uznawać”, ale przez grzeczność była skłonna posłuchać, co ma do powiedzenia. – Jak to ma wyglądać w praktyce? – zapytał Banks. – Rozumiem, że ja wciąż jestem tutaj oficerem prowadzącym, zgadza się? – Spojrzał na Gervaise. – W takim razie kim jest inspektor Passero? Moim zastępcą? – Nie – odparła Gervaise. – Twoim zastępcą będzie jak zwykle inspektor Cabbot. Jak ustaliliśmy, inspektor Passero jest tu po to, by rozpocząć śledztwo w sprawie Billa Quinna. Dołącza do twojego zespołu jako doradca i obserwator. – To na pewno mocno skomplikuje sprawy – skomentował Banks. – Nieprawda – odezwała się Joanna. – To znaczy, że nie będę się panu plątać pod nogami. Może zanim zaczniemy wyciągać
jakiekolwiek wnioski, najpierw zobaczymy, jak to się sprawdza? Jeśli moja obecność spowoduje problemy, które zagrożą powodzeniu pańskiego dochodzenia, albo w jakiś sposób będzie utrudniać sprawny przebieg śledztwa lub spowolni jego rozwój, wtedy dokonamy ponownej oceny sytuacji i wspólnie znajdziemy inny sposób na wytropienie w naszych szeregach czarnej owcy. Gervaise spojrzała na Banksa. – Chyba nie da się zaproponować bardziej sprawiedliwych warunków, prawda, Alan? Banks siedział przez chwilę bez słowa. Nie czuł się ani zwycięzcą, ani pokonanym. W końcu pochylił się i w pełni świadomy, że wpuszcza wilka do swojego stada, wyciągnął do Joanny Passero rękę. – Witam w drużynie – powiedział. – Chodźmy. Musi pani poznać pozostałych i szybko nadrobić zaległości. – Wiesz co – zaczął Banks, ściszając Annę Calvi śpiewającą Baby It’s You, kiedy zbliżali się do ronda przed ośrodkiem St. Peter’s – zastanawiałem się nad tym i doszedłem do wniosku, że nasz zabójca na pewno nie przyszedł tu na piechotę, i raczej wątpię, żeby zaparkował przed budynkiem. – Co oznacza – podchwyciła Winsome – że musiał znaleźć w pobliżu jakieś przyjemne, ciche miejsce i zostawił tam samochód. – Dokładnie tak. Najlepiej takie, jakiego nie widać z ulicy. Od tego ronda do ośrodka jest najwyżej sto metrów. Z łatwością można ten dystans pokonać na piechotę. Nie biegną tędy żadne główne arterie, na rondzie zbiegają się jedynie drogi drugorzędne. Przejedźmy się po nich i sprawdźmy, jak to wygląda. – A co z panią inspektor? – Banks wiózł Winsome w swoim porsche, a Joanna Passero jechała za nimi swoim czerwonym peugeotem. – Na pewno za nami nadąży.
Zamiast skręcić z ronda w pierwszą ulicę, która wiodła prosto do St. Peter’s, Banks zjechał dopiero na trzecim zjeździe, w kierunku przeciwnym do ośrodka. W lusterku wstecznym dojrzał peugeota Passero. Zaczęła już skręcać na drogę do ośrodka, ale gdy zobaczyła, co zrobił, zahamowała z piskiem opon, wykonała zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i wróciła na rondo. O mały włos nie zderzyła się przy tym z białym samochodem dostawczym, który jechał z nadmierną prędkością. Kierowca zaczął na nią trąbić. Banks miał wrażenie, że silnik peugeota na moment zgasł na rondzie, ale Passero niemal natychmiast ponownie go uruchomiła i ruszyła za nimi. Wzdłuż drogi, którą wybrał Banks, nie widać było żadnych potencjalnych kryjówek. Mniej więcej po czterystu metrach zawrócił w pierwszej napotkanej zatoczce i ruszył z powrotem w kierunku ronda. Samochód Joanny Passero przemknął obok na drugim pasie. Banks widział, jak zwalnia, zjeżdża do tej samej zatoczki i wykręca, żeby znów pojechać za nimi. Winsome nie wyglądała na rozbawioną. – Coś nie tak? – spytał Banks. – Nie bawi cię to? – Jeśli interesuje pana moje zdanie – odparła Winsome – to uważam, że to, co pan robi, jest głupie, dziecinne i niebezpieczne. – To bolało. Ale należało mi się. – Banks z powrotem wjechał na rondo i po chwili zjechał na trzecim zjeździe z kolei. Znalazł się na ostatniej z niesprawdzonych dróg, która odchodziła pod kątem prostym od ulicy wiodącej do ośrodka i stanowiła przedłużenie drogi, którą tu przyjechał. Winsome skrzyżowała ramiona. Tym razem po niecałych dwudziestu metrach po drugiej stronie jezdni Banks zauważył wyboistą ścieżkę, ostro odbijającą od głównej drogi. Po obu jej stronach rosły wysokie drzewa. Dróżka była tak wąska, że dwa samochody z pewnością nie dałyby rady się na niej minąć. Ponieważ nic nie nadjeżdżało z naprzeciwka, zjechał na tę ścieżkę,
blokując wjazd swoim porsche. Nie widząc za sobą samochodu Joanny, stwierdził, że albo jeszcze nie dotarła do ronda, albo się poddała i sama pojechała do ośrodka. Banks postanowił nie wjeżdżać głębiej, na wypadek gdyby się okazało, że trafili na właściwe miejsce – nie chciał zatrzeć śladów opon czy innych ewentualnych dowodów. Razem z Winsome wysiedli z samochodu i ostrożnie ruszyli wzdłuż zarośli poznaczoną koleinami ścieżką. Ani po jednej, ani po drugiej stronie nie wznosił się żaden mur. Gdy stanęli kilka metrów dalej, zupełnie stracili z oczu drogę, z której ich również już nie było widać. Zauważyli za to ślady opon. Nierówna, pokryta piaskiem i kamieniami ścieżka miała zapewne służyć pojazdom rolniczym, choć w pobliżu nie widzieli żadnego gospodarstwa. Po zmroku mogła stanowić idealną kryjówkę dla samochodu zabójcy. O tej porze rolnicy zazwyczaj nie jeżdżą po wsi traktorami. Banks nie był nawet pewien, czy traktory w ogóle mają światła. – Jakieś sto metrów od ośrodka, niewielki ruch, zwłaszcza o tej porze nocy, drzewa zasłaniają widok z ulicy – podsumował Banks. – Myślę, że to jest to miejsce, Winsome. Zabójca musiałby mieć nieprawdopodobnego pecha, żeby ktoś go tu przyuważył, a możemy bezpiecznie założyć, że na pewno miał jakiś plan awaryjny. Zawodowcy zawsze są dobrze przygotowani. Żadnych odcisków palców. Samochód wynajęty na fałszywe nazwisko. W tym momencie Banks usłyszał pisk opon hamującego samochodu, który zatrzymał się za jego porsche. Drzwi z hukiem się zatrzasnęły i u wylotu ścieżki pojawiła się idąca w ich kierunku Joanna Passero. Niemal w tej samej chwili, gdy uniósł dłoń i krzyknął, żeby nie szła dalej, źle postawiła nogę, zachwiała się i głośno zaklęła. Nie chcąc stracić równowagi, chwyciła się gałęzi przydrożnego drzewa i ponownie krzyknęła z bólu. Kolce. Banks ruszył z powrotem w stronę głównej drogi, cały czas trzymając się skraju ścieżki. Po chwili znalazł się obok kipiącej z wściekłości Passero, która stała u wylotu drogi, a raczej podskakiwała na jednej nodze niczym bocian, chwiejąc się przy tym
niebezpiecznie. W jednej ręce trzymała błyszczący czarny pantofel. – Banks, ty draniu! Przez ciebie złamałam cholerny obcas! Wiesz, ile te buty kosztowały? Co to za gierki? Co ty sobie wyobrażasz? – Ja tylko wykonuję swoją robotę – odparł Banks i ostrożnie podszedł bliżej. Wyjaśnił, że morderca musiał gdzieś ukryć samochód i że najprawdopodobniej zrobił to właśnie w tym miejscu. Słuchając go, Passero wyraźnie się uspokoiła. Oparła się o jego samochód, wciąż trzymając bosą stopę tuż nad wyboistą powierzchnią ścieżki. – Mogłeś mnie ostrzec, do cholery – powiedziała. – Można się tu zabić. – Przepraszam. Wpadłem na to dopiero, kiedy wjechaliśmy na rondo. Czasami tak się zdarza w trakcie prawdziwego śledztwa. W każdym razie uważam, że powinniśmy tu ściągnąć ekipę kryminalistyczną. Znaleźliśmy ślady opon. Być może są też jakieś odciski stóp. Zostaniemy tu i zabezpieczymy teren. Mogłabyś pojechać do St. Peter’s i przekazać chłopakom, żeby przysłali kogoś najszybciej jak się da? – Spojrzał na jej stopę. – Przykro mi z powodu obcasa. Jeśli chcesz, w bagażniku mam jakieś stare kalosze, choć obawiam się, że mogą być dla ciebie odrobinę za duże. Jak kostka? Mam nadzieję, że nie jest zwichnięta ani nic takiego. Pomóc ci dojść do samochodu? Joanna spojrzała na niego, jakby chciała go udusić. Odwróciła się bez słowa i pokuśtykała z powrotem do swojego peugeota, próbując zachować resztki godności. Po chwili odjechała, wzbijając za sobą chmurę pyłu i żwiru. – No widzi pan? – odezwała się Winsome, która stanęła za nim z założonymi rękami. – Czysta dziecinada. – Ale z czyjej strony? – spytał Banks z udawaną powagą. – Mojej czy jej?
Kostnica wraz z niedawno zmodernizowanym prosektorium, gdzie dr Glendenning przeprowadzał sekcje zwłok, znajdowała się w piwnicy starego szpitala w Eastvale. Banks uznał, że dobrze byłoby zabrać tam ze sobą Joannę Passero. Pewnie i tak nie dowie się niczego istotnego dla jej śledztwa, ale jeśli miała z nim współpracować, to powinna zacząć się przyzwyczajać do późnych godzin pracy. A przy okazji do widoku krwi i ludzkich wnętrzności. Była już piąta po południu. Normalnie w piątek o tej porze pani inspektor pewnie siedziała za kółkiem w drodze do domu albo wylegiwała się przed telewizorem, sącząc gin z tonikiem. A może Joanna należała raczej do tych, co wolą spędzać wolny czas w teatrze i na przyjęciach? Całkiem prawdopodobne. Kiedy pojawiła się w kostnicy, miała na nogach nową parę czółenek na płaskim obcasie, które bez wątpienia kupiła po południu w jakimś sklepie przy rynku, pewnie w Stead & Simpson. W Eastvale nie mieli ekskluzywnych salonów obuwniczych z włoskimi markami. Jej nowe pantofle nie robiły tyle hałasu, co jego czarne wsuwane mokasyny, gdy szli obok siebie wysokim, ponurym korytarzem, wzdłuż ścian pokrytych starymi zielonymi kaflami. Posterunkowa Gerry Masterson poinformowała wcześniej Banksa, że w godzinach porannych Robbie Quinn stawił się w kostnicy, by zidentyfikować zwłoki swojego ojca, tak więc najważniejsze formalności były na razie załatwione. Dr Glendenning otrzymał już od koronera pozwolenie na przeprowadzenie sekcji zwłok. Banksa przeszedł lekki dreszcz, i to wcale nie z powodu stale panującego tu chłodu, ale raczej za sprawą unoszącego się w powietrzu zapachu formaldehydu i Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze. Zawsze tak się czuł w wiktoriańskich szpitalach. – Coś nie tak? – zapytała Joanna, a jej głos odbił się echem od kafelków. – Nie. Po prostu zawsze czuję się tutaj nieswojo. To miejsce chyba jest nawiedzone. Nigdy nikogo innego tu nie ma. I od razu sobie wyobrażam tych wszystkich pacjentów w czasach
wiktoriańskich, leczonych prymitywnymi narzędziami i bez znieczulenia. Musiało tu wyglądać jak w rzeźni. Co za koszmar. Korytarze zalane krwią. – Masz wyobraźnię, nie przeczę – odparła Joanna. – Ale chyba ktoś cię wprowadził w błąd. W czasach wiktoriańskich mieli już środki znieczulające. Od połowy dziewiętnastego wieku w użyciu był już przynajmniej chloroform i eter, a nad drzwiami chyba widziałam napis, że tę klinikę zbudowano w 1869 roku. Zapewniam cię też, że lekarze mieli już wtedy narzędzia, które zupełnie dobrze spełniały swoje zadanie. – Wiedza ze studiów? – Coś w tym stylu. – No cóż, i tak ciarki mnie przechodzą, ilekroć tu przychodzę. Jesteśmy na miejscu. Nałożyli fartuchy i maski otrzymane od jednego z młodych asystentów doktora Glendenninga i dołączyli do lekarza, który właśnie rozpoczynał sekcję. – Znowu na ostatnią chwilę, Banks – pokręcił głową dr Glendenning. – Wiesz, jak nie znoszę spóźnialstwa. A ja robię ci przysługę i specjalnie dla ciebie przychodzę do pracy w piątek wieczorem. – Proszę o wybaczenie. Jestem panu dozgonnie wdzięczny. – Przyszedłeś z osobą towarzyszącą? Banks spojrzał w stronę Joanny. – Przedstawiam inspektor Joannę Passero z Wydziału Etyki Zawodowej. – Znowu masz kłopoty, Banks? – Jest tu w charakterze obserwatora. – Oczywiście. – Dr Glendenning zmierzył wzrokiem Joannę, która lekko się zarumieniła. – Byłaś już kiedyś na sekcji zwłok, młoda damo?
– Nie – odpowiedziała. – Nie miałam jeszcze okazji. – Tak… Przynajmniej z tego, co słyszę, jesteś ze Szkocji jak ja. – Z Edynburga. – Dobrze. Świetnie. Postaraj się tylko nie zwymiotować na podłogę. – No to skoro założyliśmy już szkockie towarzystwo wzajemnej adoracji – wtrącił się Banks – może moglibyśmy wreszcie zacząć? Przypominam, panie doktorze, że nadal mamy tu nierozwiązane morderstwo. Dr Glendenning popatrzył na niego wilkiem. – Typowy Angol – rzucił, po czym puścił oko do Joanny, która odpowiedziała uśmiechem. Lekarz poprawił swój mikrofon, zawołał pierwszą asystentkę i wziął od niej skalpel. Ubrania Quinna były już rozłożone na stole pod ścianą. Później miały zostać przeszukane i popakowane do opisanych papierowych toreb – nie plastikowych, ponieważ plastik nie oddycha i sprawia, że na wilgotnych tkaninach powstaje pleśń – a następnie wysłane do składnicy dowodów rzeczowych, przy czym każdy etap drogi, którą przebędą, zostanie rzetelnie udokumentowany. Przed rozcięciem klatki piersiowej Quinna Glendenning obejrzał dokładnie ciało z zewnątrz, kazał asystentce zrobić kilka zdjęć, następnie pochylił się nad zmarłym i powoli wyciągnął bełt od kuszy, na którym już wcześniej bezskutecznie szukano odcisków palców. Rzecz jasna nie było żadnej krwi, ponieważ serce Quinna przestało bić już jakiś czas temu, ale sam dźwięk, który usłyszeli, gdy grot w końcu wyszedł z ciała, wystarczył, by Banksowi zrobiło się niedobrze. Kątem oka zerknął na Joannę, ale nie widział po niej żadnej reakcji. Pomyślał, że jest naprawdę dobra w ukrywaniu emocji, ale może emocje w ogóle nie są potrzebne, gdy pracuje się w Wydziale Etyki Zawodowej. Dr Glendenning przyłożył bełt do stolika z przymocowaną linijką.
– Pięćdziesiąt centymetrów, firma Beman, model ICS LightningBolt – oznajmił. – Na moje oko promień z włókna węglowego, nie z aluminium. Powiedziałbym, że to raczej standard. – Skąd pan wie, jaka to marka? – zapytał Banks. – Wszystko jest napisane tutaj, na trzonku. Dużo zależy od siły kuszy, której używał wasz zabójca, ale ogólnie rzecz biorąc, mówimy tu o naciągu rzędu sześćdziesiąt pięć, w dzisiejszych czasach może nawet dziewięćdziesiąt kilogramów. Tak więc jeśli zmierzę, jak głęboko bełt wbił się w ciało, i porównam wynik ze średnią siłą kuszy, będziemy mogli w przybliżeniu obliczyć odległość, z jakiej go wystrzelono. – Według nas to było jakieś piętnaście-dwadzieścia metrów – powiedział Banks. Dr Glendenning wbił w niego wzrok. – Czy zostało to naukowo potwierdzone, czy to tylko twoje spekulacje, chłopcze? – Cóż – zaczął Banks – mniej więcej taki dystans dzieli miejsce, gdzie leżała ofiara, od punktu, w którym zgodnie z zebranymi dowodami musiał stać strzelec. Możliwe też, że kiedy Quinn upadł i poleciał do przodu, bełt wbił mu się głębiej w klatkę piersiową. Właśnie dlatego zawsze warto osobiście pofatygować się na miejsce zbrodni. Glendenning zmrużył oczy. – Z takiej odległości nie da się spudłować, jeśli tylko ma się przyzwoitą broń i umie nią posługiwać. Nawet w ciemności. Dam wam znać, kiedy będę miał gotowe obliczenia. – Zwrócił się z powrotem w stronę ciała, zmierzył ranę i pobrał z niej wymaz, po czym zaczął ją sondować, mamrocząc coś pod nosem do mikrofonu. Banks wielokrotnie się przekonał, że sekcje zwłok często sprowadzały się do powtarzania oczywistych faktów, ale raz na
jakiś czas zdarzało się coś zaskakującego, dlatego z reguły opłacało się, by uczestniczył w niej oficer prowadzący. Tym razem jednak właściwie wszystko przebiegało zgodnie z oczekiwaniami. Dr Glendenning przejrzał zawartość żołądka – zapiekanka z kurczakiem, frytki i groszek, potem szarlotka i lody – i potwierdził wcześniejszą teorię doktora Burnsa, ustalając na podstawie stopnia strawienia pokarmu, że zgon nastąpił pomiędzy godziną dwudziestą trzecią w środę a pierwszą rano w czwartek. Narządy wewnętrzne zostały zważone i pocięte w celu przeprowadzenia testów toksykologicznych. Z wyjątkiem osmolonych płuc – czego Glendenning zbytnio nie komentował, sam będąc nałogowym palaczem – oraz nieco powiększonej wątroby – tu z kolei Banks wstrzymał się z krytycznymi opiniami, żeby nie wyjść na hipokrytę – wszystko inne było w doskonałym stanie. Quinn nie był żadnym sportowcem, ale dbał o kondycję, a jego serce działało bardzo sprawnie, dopóki nie przeszył go bełt wystrzelony z kuszy. Obie nerki i wszystkie inne ważne narządy usunięte przez Glendenninga także wyglądały zupełnie przyzwoicie. Lekarz zaryzykował nawet stwierdzenie, że gdyby policjant nie został zamordowany, prawdopodobnie przeżyłby jeszcze dobre trzydzieści lat, pod warunkiem, że rzuciłby palenie. Co kilka minut Banks zerkał ukradkiem na Joannę, ale wydawała się równie chłodna i opanowana jak zawsze. Jeżeli już, to cały ten proces bardziej ją fascynował niż odstręczał. – Więc jaka przyczyna śmierci? – zapytał Banks, gdy asystentka Glendenninga zaczęła zaszywać ciało. – Och, nie powiedziałem? Cóż za zaniedbanie. Tak więc, zakładając, że toksykologia nie wykaże żadnych niespodzianek, zginął od bełtu z kuszy, który trafił w serce. Dokładniej rzecz ujmując, grot przebił aortę, zaraz nad zastawką pnia płucnego. Śmierć nastąpiła natychmiast, jama klatki piersiowej napełniła się krwią, uniemożliwiając oddychanie i wstrzymując przepływ krwi w organizmie. To była kwestia sekund. Za dzień lub dwa dostaniecie pełny raport. Testy toksykologiczne zajmą około
tygodnia. – Dzięki, doktorze – powiedział Banks. – Cała przyjemność po mojej stronie. I bardzo miło mi było panią poznać. – Lekarz lekko skłonił się Joannie, która zakryła dłonią usta, żeby stłumić chichot, a może po prostu miała mdłości. W każdym razie Banks odniósł wrażenie, że chciała już jak najszybciej opuścić prosektorium. – Skoczymy na drinka? – zapytał Banks, gdy oboje znaleźli się z powrotem na korytarzu. – Muszę przyznać, że zawsze po sekcji zwłok muszę się napić. Chyba że dla Wydziału Etyki to poważne wykroczenie. – Czemu nie? – odparła Joanna, rzucając okiem na zegarek. – Godzina jest już odpowiednia. Od razu widać, że jeszcze słabo mnie znasz. Po drugiej stronie ulicy mieścił się pub Unicorn. Banks nie przepadał wprawdzie za tą knajpą, ale nie narzekał. Przynajmniej było na tyle wcześnie, że nie zdążył się tu jeszcze zwalić hałaśliwy tłum, który ciasno wypełniał pub w piątkowe i sobotnie wieczory. Poza tym, z tego, co pamiętał, można tu było dostać kufel przyzwoitego Black Sheep. – Na co masz ochotę? – zapytał Joannę, gdy usiedli przy barze. – Poproszę brandy. Bez lodu. Banks zrobił wielkie oczy. Miał ją za kobietę, która pija tylko szprycery z białego wina, i to na pewno nie na służbie, nawet jeśli była skłonna przymknąć oko na niego. Wtedy sobie uzmysłowił, że nie byli na służbie. – Z wodą sodową? – Czystą, jeśli można. – Widziała, że jest zaskoczony, i wydawała się tym rozbawiona. Ale powiedziała tylko: – Ty przynieś drinki, a ja zajmę tamten stolik pod oknem, dobrze? Banks zapłacił barmanowi i wziął od niego szklanki.
– Widzę, że sprawiłaś sobie nowe buty – zauważył, siadając. Joanna rozprostowała nogi, a Banks popatrzył na nie z podziwem. Podejrzewał, że taka była jej intencja. – Musiałam. W tym zawodzie tak trudno ubrać się do pracy. Człowiek nigdy nie wie, czy w ciągu dnia nie będzie się przedzierał przez czyjś ogród. Albo nie wyląduje na jakiejś polnej drodze. – Nie wiem, o czym mówisz. Joanna wzięła łyk brandy i nachyliła się nad stołem, opierając łokcie na blacie. – Och, daj spokój, nadinspektorze. Nie zgrywaj mi tu niewiniątka. Najpierw mnie ciągasz w kółko po rondzie, potem łamię sobie przez ciebie obcas, a później wleczesz mnie na sekcję zwłok w nadziei, że porzygam się na błyszczące kafelki. Mówię nieprawdę? Przecież taki właśnie miałeś plan. – Ale nic ci nie było. Nawet się nie wzdrygnęłaś. – Już nie bądź taki zawiedziony. – Popiła brandy i uśmiechnęła się szeroko. – Moja matka jest chirurgiem sercowo-naczyniowym, jednym z najlepszych w kraju. To znaczy była, przeszła już na emeryturę. Kiedy uznała, że osiągnęłam odpowiedni wiek, często pozwalała mi przypatrywać się jej podczas operacji. Widziałam więcej operacji niż ty zamknąłeś przestępców. – Ale powiedziałaś… – Powiedziałam, że to była moja pierwsza sekcja zwłok. Bo to prawda. Ale oglądałam mnóstwo zabiegów typu wstawienie bypassów, wymiana zastawki, nawet kilka przeszczepów serca. Swego czasu sama bardzo poważnie myślałam o tym, żeby zostać chirurgiem, ale nie mam dobrych rąk. Uniosła dłonie, ale Banks nie umiał stwierdzić, co jest z nimi nie tak. Nie trzęsły się ani nic takiego. Próbował zachować kamienną twarz, ale nie udało się. Wybuchnął śmiechem i nie mógł się opanować.
Choć Joanna wyglądała na lekko zakłopotaną, dała mu się pośmiać przez dłuższą chwilę. Odezwała się dopiero, kiedy sam się uspokoił. – Czy możemy z tym już skończyć? Zakopać wojenny topór? To był gówniany dzień. Mógłbyś się trochę rozchmurzyć i przestać mnie traktować jak wroga? Przecież oboje chcemy poznać prawdę, która kryje się za śmiercią Quinna. Jeśli był czarną owcą, na pewno chcesz to wiedzieć równie mocno jak ja. Więc dlaczego nie możemy współpracować? Szczerze mówię, że nie stać mnie na to, aby codziennie kupować sobie nowe buty. I wcale nie próbuję zająć miejsca Annie Cabbot. Przykro mi, że została postrzelona, ale to nie moja wina. Przynajmniej ciągle żyje. Miałam kiedyś partnera, któremu bardzo ufałam i którego bardzo lubiłam. To było, zanim przeszłam do Wydziału Etyki. Nie możesz nawet dać mi szansy? Jeśli Quinn był nieuczciwy, będę musiała to zgłosić, mówię to otwarcie. Jeśli był niewinny, jego reputacja w żaden sposób nie ucierpi. Zachowa dobre imię, pochowają go jak bohatera, dostanie salwę honorową, wszystko będzie jak trzeba. Co ty na to? – Co się stało z twoim partnerem? Joanna napiła się brandy i przez chwilę milczała. – Nie żyje – odparła w końcu. – Został zabity. Zastrzelił go skorumpowany gliniarz, który nie chciał dać się zdemaskować. Jak na ironię, to był ktoś, komu Johnny ufał, komu próbował pomóc. Banks w ciszy pił swoje piwo. Po takim wyznaniu niewiele można powiedzieć. Komórka Joanny zabrzęczała. Przyszedł SMS. Wyjęła telefon z torby i odczytała wiadomość. Zmarszczyła na moment brwi, po czym bez odpisywania schowała aparat z powrotem. – Coś ważnego? – zapytał Banks. – Złe wieści? To od męża? Joanna tylko potrząsnęła głową i dokończyła drinka. – Co teraz? – zapytała.
Banks spojrzał na zegarek. – Nie wiem jak ty, ale ja wpadnę jeszcze na posterunek, sprawdzę, czy nie ma nic nowego, a potem wracam do domu. Wstała od stołu. – Jadę z tobą – oznajmiła, po czym szybko dodała: – Przynajmniej na posterunek. Banks siedział w wiklinowym fotelu na swojej przeszklonej werandzie z nogami opartymi o niski stolik. Popijając argentyński malbec, słuchał Finisterre w wykonaniu June Tabor. W pomieszczeniu paliła się tylko jedna lampa, a jej przyćmione, lekko pomarańczowe światło podkreślało panującą na zewnątrz ciemność. Porywisty wiatr przyniósł ze sobą ulewę i zaczął smagać szyby rzęsistym deszczem. Typowa kwietniowa burza. Dobrze, że technicy zdążyli zbadać teren ośrodka i przykryć polną ścieżkę, na której razem z Winsome znaleźli ślady opon. Myślami zatrzymał się na chwilę przy Joannie Passero. Po tym, jak przy drinku w pubie Unicorn opowiedziała mu o swojej matce, wybitnym chirurgu, i o swoim zastrzelonym partnerze, stała się dla niego bardziej ludzka. Być może był to z jej strony podstęp, mający na celu wzbudzenie w nim współczucia i uśpienie jego czujności. Może chciała go w ten sposób osłabić? Tego nie wiedział. Ale było w niej coś sympatycznego. Przypomniał sobie, że przecież Annie Cabbot swego czasu także pracowała przez moment w Wydziale Etyki Zawodowej i jakoś nie stała się przez to potworem. Chciał choć na chwilę przestać myśleć o Joannie Passero i o całym tym dochodzeniu, dlatego wsłuchał się w ciepły, głęboki głos June Tabor śpiewającej The Grey Funnel Line. Napił się wina i całkowicie zatopił się w dźwiękach muzyki. W panującym dookoła półmroku, pośród zawodzącego wiatru i wściekle zacinającego deszczu, za szkłem dzielącym go od rozszalałej nocy, z łatwością mógł sobie wyobrazić, że znajduje się na morzu. Właśnie sięgał po butelkę, żeby ponownie napełnić kieliszek,
gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Na jego dźwięk Banks aż podskoczył. Spojrzał na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Kogo licho przyniosło o tej porze? Obawiał się, że ktokolwiek to jest, na pewno nie ma dobrych wiadomości. Odstawił wino i ruszył do drzwi wejściowych, przechodząc przez kuchnię, korytarz i gabinet. Kiedy otworzył, mocno się zdziwił, lecz jednocześnie poczuł wielką ulgę. Na progu, bez parasola, stała Annie Cabbot. – Właśnie o tobie myślałem – powiedział. – Kiedy wróciłaś? – Wczoraj. Mogę wejść? Leje jak z cebra. Banks odsunął się na bok, żeby ją przepuścić, i zamknął drzwi, ogradzając ich od mroźnego deszczu. Annie powiesiła płaszcz i otrząsnęła włosy z wody jak mokry pies. – Od razu lepiej. Jest szansa na coś gorącego? – Mam wino. – Dlaczego mnie to nie dziwi? Ale w takich chwilach nic nie przebije pospolitego kubka herbaty. Banks skierował się do kuchni. Kiedy Annie przyszła za nim, odwrócił do niej głowę. – Zwykła, zielona, earl grey, rumianek, bezkofeinowa? – Rumianek, poproszę – powiedziała Annie. – Mój Boże, skąd u ciebie taki szeroki wybór? – Z Kalifornii – wyjaśnił Banks. – Tam bardzo lubią wymyślne rodzaje herbaty. Kiedy tam byłem, doceniłem zwłaszcza zieloną. Mają mnóstwo różnych gatunków. Sencha, gyokuro, dragonwell. – Zapomniałam, że byłeś w Kalifornii. Zapomniałam o większości rzeczy z tamtego okresu. W zupełności wystarczy mi zwykły rumianek. – Jak było w St. Ives? – Cudownie. Przepięknie. Wróciłam do rysowania i malowania. Dużo spacerowałam po klifach. – A co u Raya?
– Wszystko dobrze. Przesyła pozdrowienia. Znalazł sobie nową panienkę. Jest najwyżej w moim wieku. – Takiemu to dobrze. – Podczas długiej rekonwalescencji Annie Banks spędził sporo czasu z jej ojcem i znakomicie się z nim dogadywał. Ray kilka razy nawet zatrzymał się u niego na noc, kiedy postanowili wspólnie otworzyć drugą butelkę wina albo zabrać się za laphroaig. Banks wstawił wodę na herbatę. Postanowił, że też się napije. W końcu usiłował ograniczyć spożycie wina, a rumianek późnym wieczorem działał wyjątkowo kojąco. Może będzie łatwiej po nim zasnąć. Annie oparła się biodrem o blat. Już chciał jej powiedzieć, żeby poszła na werandę, a on przyniesie gotową herbatę, ale nagle sobie uświadomił, że byłoby to raczej nietaktowne. Choć z zewnątrz robiła wrażenie silnej i zdecydowanej kobiety, widział w jej oczach pewną bezbronność, niepewność co do tego, czy naprawdę jest już gotowa znów stawić czoło temu miejscu. Kilka miesięcy temu, kiedy on świetnie się bawił w słonecznej Kalifornii, Annie Cabbot została postrzelona na jego werandzie. Gdy Banks się o tym dowiedział, sam miał wątpliwości, czy kiedykolwiek będzie jeszcze w stanie czuć się komfortowo w tej części własnego domu. Ale nie było go na miejscu, kiedy to się wydarzyło. Ekipa sprzątająca spisała się na medal i uporała się z całym bałaganem jeszcze przed jego powrotem. W dodatku Winsome okazała się na tyle wrażliwa, że postanowiła urządzić werandę na nowo, i trzeba przyznać, że zrobiła to ze smakiem. Przemalowała ściany, wybrała nowy dywan, wstawiła nowe krzesła i stół. Zmieniła dosłownie wszystko. Co ważne, zarówno pod względem stylu, jak i kolorystyki nowy wystrój znacznie różnił się od poprzedniego. Banks czuł się, jakby dostał zupełnie nowy pokój, wolny od widm przeszłości, od poczucia bólu, strachu i cierpienia. Może i stracił stół, krzesła oraz dywan, ale, dzięki Bogu, nie stracił drogiej przyjaciółki. Martwił się jednak o Annie. Bał się, że widok werandy może wywołać u niej atak paniki czy coś w tym rodzaju. To była jej
pierwsza wizyta w jego domu od czasu strzelaniny. Stali i rozmawiali w kuchni, dopóki woda się nie zagotowała. Banks postawił na tacy dzbanek i filiżanki. – Przejdziemy tam? – zapytał, wskazując w stronę werandy. Annie podążyła za nim niepewnie, jakby sama nie potrafiła przewidzieć swojej reakcji. – Dużo się tu zmieniło – stwierdziła, siadając w wiklinowym fotelu. Banks postawił tacę na stoliku i usiadł na krześle obok. Spojrzał na nią, próbując wyczytać cokolwiek z jej twarzy. Annie była po czterdziestce, ale chyba jeszcze nigdy nie wyglądała tak dobrze. W czasie rekonwalescencji ponownie zapuściła włosy do ramion, pozbywając się blond pasemek, i wróciła do swojego naturalnego kasztanowego koloru. Banks stwierdził, że woli ją w takiej fryzurze. – Jeśli chcesz, możemy usiąść w salonie – powiedział. Annie potrząsnęła głową. Postanowiła zatem wziąć się w garść. – Nie, nie ma problemu. Myślałam, że może… No wiesz. Ale wszystko w porządku. Tam jest naprawdę wygodnie i przyjemnie z tym ciepłym światłem, zwłaszcza kiedy za oknem pada i wieje… – Objęła się ramionami. – Po prostu zostańmy tutaj. Co to za muzyka? – June Tabor – odparł Banks. – Ten kawałek nazywa się The Oggie Man. Mam włączyć coś innego? – Nie, nie przeszkadza mi. – To coś nowego, pomyślał Banks. Wcześniej Annie zawsze krytykowała jego muzyczny gust. – Kto to jest oggie man? – Sprzedawca pasztecików – wyjaśnił. – W tej piosence Tabor ubolewa nad zniknięciem ulicznych handlarzy w Kornwalii, których zastąpiły budki z hot-dogami. Oggie to kornwalijski pasztecik. Jako dziewczyna z Kornwalii powinnaś to chyba wiedzieć.
– Pierwsze słyszę. Bardzo smutna piosenka jak na taki śmieszny i głupi temat. – Co mogę powiedzieć? Muzyka folkowa. Pewnie dla nich wtedy to wcale nie było śmieszne ani głupie. Chodzi o przemijanie, o umieranie tradycji. – Wiesz co – Annie nagle zmieniła temat – pamiętam tamtą noc. Pamiętam, jak wszystko zrobiło się czarne, a ja czułam się tak strasznie zmęczona i było mi tak zimno. Myślałam wtedy, że to będzie ostatnie miejsce, jakie ujrzę w swoim życiu, i przez chwilę właśnie tego chciałam. – Spojrzała na Banksa i uśmiechnęła się. – Znikałam jak ten durny handlarz od oggie. Czy to nie zabawne? – Nie wiem. Nie wydaje mi się. – Ale teraz znowu widzę tę werandę. W tym rzecz. Wiem, że wszystko się tu zmieniło, ale czuję się, jakbym… jakbym się narodziła na nowo. Nie zniknęłam. Nie umarłam. To nie była ostatnia rzecz, którą ujrzałam w życiu. To nadal to samo pomieszczenie, ale jednocześnie zupełnie inne. Nie chodzi mi tylko o remont i nowy wystrój. Nie potrafię tego dobrze wytłumaczyć, nie umiem trafnie dobierać słów. Chcę tylko powiedzieć, że to dla mnie specjalne miejsce. A wspomnienia zaczynają się od teraz. Wróciłam, Alan. Chcę, żebyś to wiedział. Banks szybko ją objął. – Wiem i cieszę się z tego. Ale nie dlatego przyszłaś, prawda? – Masz rację. Słyszałam, że Bill Quinn został zabity w St. Peter’s. Musisz mnie dokładnie zapoznać ze sprawą, żebym w poniedziałek rano mogła od razu wziąć się do roboty. Muszę być przygotowana na ponad sto procent albo wypadnę poza nawias. – Nie wygłupiaj się – powiedział Banks. – To prawda. Założę się, że według Madame Gervaise nie jestem psychicznie i fizycznie gotowa do pracy. Na bank uważa, że straciłam pewność siebie. Będzie próbowała mnie zmusić do ustąpienia ze stanowiska.
– Chyba trochę przesadzasz, Annie. – Czyżby? To co w takim razie robi u was tamta kobieta? Twoja nowa partnerka, Panna Etyka Zawodowa. Jest bardzo atrakcyjna, nie sądzisz? Jak ona się nazywa? Pogadałam chwilę z Winsome. Opowiedziała mi, co się ostatnio działo, ale akurat wyleciało mi z głowy nazwisko tej baby. – Inspektor Joanna Passero. Kręci się przy nas tylko po to, żeby dobrać się do Quinna. Czy też zniszczyć mu reputację. – Naprawdę jesteś taki głupi czy tylko naiwny? – Popadasz chyba w paranoję. – To, że się ma paranoję, wcale nie oznacza, że nie jest się na celowniku. – Niech ci będzie. Ty też pracowałaś kiedyś w Wydziale Etyki. Wiesz, jak to wygląda. Nie pozwoliłaś przecież, żeby ta praca cię pożarła, żeby zmieniła twoje podstawowe poglądy. – Każdemu tam odwala, nieważne, czy z tym walczy, czy nie. – Wcale w to nie wątpię. Ale teraz jesteś zupełnie normalna, prawda? Co wiesz o Passero? – Niewiele, ale mam swoje źródła w centrali okręgowej. Mieszkała w Woodstock, pracowała w Dolinie Tamizy, wyszła za Włocha imieniem Carlo. I jest zimną blondynką. Nie ufam takim. Nigdy nie wiadomo, co tak naprawdę myślą. – W przeciwieństwie do krewkich brunetek, u których wszystko jest na wierzchu? Czyżbyś była zazdrosna? Annie tylko parsknęła. – Coś się szykuje. Zapamiętaj sobie moje słowa. Na twoim miejscu oglądałabym się za siebie. Niemalże słychać dźwięk ostrzonego noża. – Nie martw się o mnie. Co ty zamierzasz zrobić? – zapytał Banks. – Co masz na myśli?
– Twierdzisz, że Gervaise chce się ciebie pozbyć. Co zamierzasz z tym zrobić? – Nie wiem. Chwilowo mam dość ograniczone możliwości działania. – Na pewno dużo nie wskórasz, gadając, co ci ślina na język przyniesie, i udowadniając wszystkim naokoło, że jesteś lepsza od nich. – I kto to mówi. – Ja nie żartuję, Annie. – Ja też nie. Lubię swoją pracę. Jestem w niej dobra. I nie chcę jej stracić. Czy to takie dziwne? – Ależ skąd – odparł Banks. – Ja też tego nie chcę. – Więc pomożesz mi? – Jak? – Jak tylko się da. Ufaj mi. Dawaj mi porządne zadania. Nie odsuwaj mnie na boczny tor. – Oczywiście – powiedział Banks po chwili przerwy. – Pomogę ci, jak tylko będę umiał. Powinnaś to wiedzieć. Annie pochyliła się do przodu i oparła ręce na kolanach. – Wykorzystaj mnie, Alan. Nie odcinaj mnie od informacji. Z początku mogę być trochę rozchwiana, może ci się wydawać, że cię spowalniam, i minie trochę czasu, zanim całkiem wrócę do siebie, ale to nie znaczy, że trzeba mnie zostawić na lodzie. Informuj mnie o wszystkim. Słuchaj tego, co będę miała do powiedzenia. Jeśli wpadnę na dobry pomysł, niech wszyscy wiedzą, że był mój. Jestem odporna i naprawdę szybko się uczę. Przecież to wiesz. Piosenka Across the Wide Ocean dobiegła końca, a wraz z nią cała płyta. Krople deszczu bębniły o szyby, a wiatr wył między drzewami. Annie z powrotem rozsiadła się wygodniej, wzdrygnęła się i wzięła łyk herbaty.
– Nawet mi się to podobało – powiedziała. – Cieszę się. – The Oggie Man. Zapamiętam to. Biedny sprzedawca. Ciekawe, co się z nim stało. Zabili go? Został zamordowany? Deszcz pada na ulicę, a sprzedawcy pasztecików już nie ma wśród nas. – Poprawiła się w fotelu i założyła nogę na nogę. – Opowiedz mi o Billu Quinnie. – Nie bardzo jest co opowiadać – odparł Banks. – Według wszystkich, z którymi rozmawiałem, był oddanym mężem i ojcem. Śmierć żony go zdruzgotała. Nic nie świadczy o tym, żeby był kobieciarzem czy coś takiego. – Ale mamy jego zdjęcia z jakąś dziewczyną. Widziałam je. Dziś rano wpadłam do sali odpraw po wizycie w kadrach, kiedy pojechałeś w teren. Akurat kiedy tam byłam, przyniesiono odbitki. Dziewczyna wygląda na bardzo młodą. – Nie była aż tak młoda. – Wystarczająco młoda. Ale nie o tym pomyślałam. Faceci to świnie. To fakt. Wszyscy to wiemy. Przelecą wszystko, co nosi sukienkę. Quinn tak właśnie zrobił i został przyłapany. – Albo wrobiony. – Dobrze, albo wrobiony. Ale dlaczego? – Jeszcze nie wiemy. Najwyraźniej ktoś chciał go zaszantażować. – Nie był przecież zbyt bogaty, prawda? – Przynajmniej my nic o tym nie wiemy. Nie dostaliśmy jeszcze informacji z banku, ale na pewno nie prowadził wystawnego życia. Miał ładny dom, ale żona pracowała jako agent nieruchomości i kupili go wiele lat temu. Kredyt spłacony. Zdążył wysłać dzieci na studia, zanim wzrosły opłaty. – Więc nie chodziło o pieniądze. – Mało prawdopodobne.
– W takim razie o co? – O to, żeby przymknął na coś oko albo zdradził cenne dla przestępców informacje – stwierdził Banks. – Tak uważa Passero. Mówi, że słyszała różne pogłoski. Ale kiedy żona Quinna zmarła, szantażyści stracili na niego haka i całkowicie zmienił się układ sił. Quinn stał się dla nich nieprzewidywalny. Wszystko, co zaszło później, stanowiło tego konsekwencję. Przynajmniej taką mam teorię. – Podejrzewam, że na razie łapiecie się wszelkich poszlak? – Musimy. Trzeba odpowiedzieć na mnóstwo pytań. Quinn pracował przy wielu sprawach. Muszę jednak powiedzieć, że to wygląda na profesjonalnie przeprowadzony zamach, chyba że coś przeoczyliśmy albo to ta dziewczyna sama go zabiła z jakiegoś nieznanego nam jeszcze powodu. – Przejdźmy do sedna. Nie trzymałby tych zdjęć u siebie, gdyby nie były pod jakimś względem istotne. Za duże ryzyko, nawet gdyby dobrze je ukrył. – Ktoś włamał się do jego domu – oznajmił Banks. Annie spojrzała na niego. – Kiedy? – Zapewne mniej więcej w tym samym czasie, kiedy został zabity, może nawet zrobiła to ta sama osoba. Nie mamy pewności. Zabrali jego laptopa i trochę papierów. Poza tym na polnej drodze w pobliżu St. Peter’s znaleźliśmy też ślady opon, które być może pozwolą nam zidentyfikować samochód zabójcy. – Co jeszcze? Powiedz mi wszystko, co wiesz. Banks rozlał resztkę herbaty i przekazał jej wszystko, czego udało mu się dotychczas dowiedzieć. Nie było tego wiele. – Kiedy tylko zobaczyłam te zdjęcia – podjęła Annie – niemal od razu zaczęłam zadawać sobie pytanie: co sprawiło, że Quinn zrobił z tą dziewczyną to, co zrobił. Teraz wydaje mi się to tym bardziej istotne skoro, jak mówisz, Quinn był podobno takim
kochającym mężem. – Sama to powiedziałaś – faceci to świnie. – Myślą nie tą głową, co trzeba, prawda? Przy sprzyjających okolicznościach przelecą każdą, która się nawinie. Ale nadal mają przecież potężny instynkt samozachowawczy. Okłamują nie tylko swoje rodziny, ale i samych siebie. – To znaczy? – To znaczy, że taki człowiek jak Bill Quinn – jak zauważyłeś, dobry mąż i ojciec – według wszelkiej logiki nie powinien, z przeproszeniem, srać we własne gniazdo. Kontynuując tę metaforę, trudniej jest samemu się oszukiwać, jeśli codziennie czuje się ten smród. Dlatego musisz sprawdzić wszystkie konferencje, na które jeździł, każdy urlop spędzony bez rodziny, np. jakiś wypad z kumplami do Las Vegas albo na golfa do St. Andrews. Im dalej od domu, tym lepiej. Najlepiej na tyle daleko, żeby mógł udawać, że znalazł się na innej planecie i wszystko, co się tam wydarzy, nie ma żadnego przełożenia na jego zwykłe ziemskie życie, nie ma nic wspólnego z codzienną rzeczywistością i z rodziną, której był tak bardzo oddany. – Ryby. W przypadku Quinna to musiałaby być chyba wyprawa na ryby. – Czemu nie? Cokolwiek. Każdy moment, kiedy był z dala od domu i mieszkał w hotelu, albo sam, albo z innymi podobnie myślącymi facetami. Nie da się wiele wywnioskować ze zdjęć, ale może któryś z ekspertów w laboratorium fotograficznym zdoła powiększyć podkładki pod szklanki i będziemy mogli coś z nich wyczytać. – Pracujemy nad tym. – Dobrze. Bo w ten sposób dałoby się chociażby stwierdzić, czy w grę wchodzi wyjazd za granicę. Z własnego, niezbyt bogatego doświadczenia w podobnych sprawach wiem, że im bardziej mężczyzna oddala się od swojego gniazda, tym swobodniej się czuje i tym większa jest szansa, że pozwoli sobie
na skok w bok. Tak jakby obrączka na palcu stawała się niewidzialna. Niektórzy w ogóle zdejmują ją na czas takiej wyprawy, a wraz z nią pozbywają się symbolicznych okowów i wszelkich zahamowań. – Brzmi, jakbyś znała to z pierwszej ręki. – Mówiłam, że mam w tych sprawach niewielkie doświadczenie. Nie pytaj. – Bill Quinn został wrobiony. – Niewykluczone. O co chodzi? O czym myślisz? Banks nie przypuszczał, że tak łatwo dało się czytać z jego twarzy. – Przyszły mi do głowy dwie rzeczy – powiedział. – Po pierwsze, konferencja we Francji, dokładnie w Lyonie. Pojechał tam między innymi z Kenem Blackstone’em. Po drugie, sprawa Rachel Hewitt. – To ta dziewczyna, która zniknęła podczas weekendu z koleżankami w Tallinie? – Ta sama. – Byłam tam kiedyś – dorzuciła Annie. – Urocze miasto. – Nie wiedziałem. – Nie wiesz o mnie wszystkiego. – Najwyraźniej. Kiedy to było? – Kilka lat temu. Już po zaginięciu Rachel Hewitt. – Wieczór panieński? – Czy ja wyglądam na panienkę? – W takim razie co? – Grzeszny weekend. – Właśnie z tym żonatym facetem? – Pilnuj swego nosa.
– W każdym razie Quinn mógł częściej jeździć za granicę, nie tylko do Tallina i Lyonu. Spróbujemy się tego dowiedzieć. Dzięki za wskazówkę. To dobry trop. Dopilnuję, żeby potraktowano go priorytetowo i żeby twoje nazwisko figurowało w rozkazie dziennym. Annie odstawiła kubek i przeciągnęła się. – Właśnie to chciałam usłyszeć. A teraz chyba powinnam już lecieć. – Na pewno? Może zrobię jeszcze herbaty? Nie chcesz się napić na drogę? – Jestem zmęczona. Naprawdę, lepiej już pójdę. Jutro po południu jestem umówiona na masaż w St. Peter’s. – Annie wstała, jeszcze raz niespiesznie rozejrzała się po oszklonej werandzie i skierowała się do drzwi. Banks pomógł jej nałożyć płaszcz. Na zewnątrz ciągle padało, ale już nie tak intensywnie, wiatr też zdążył się nieco uspokoić. – Do poniedziałku – powiedziała. – Może pomogę ci prześledzić zagraniczne wyjazdy Quinna? – Cmoknęła go w policzek. – Pamiętaj, uważaj na tę blondynę. Po tych słowach wyszła, a Banks patrzył za nią, dopóki jej samochód nie zniknął z podjazdu. Jeszcze raz pomachał jej na pożegnanie i wrócił do środka. Musiał przyznać, że dała mu sporo do myślenia. W ferworze wstępnych pytań, informacji i hipotez nie poświęcił dostatecznej uwagi drobnym niuansom natury psychologicznej, które od razu zastanowiły Annie. Był piątek wieczór, kilka minut po jedenastej, ale wcale nie chciał wychodzić z domu. W Helmthorpe i tak niedługo wszystko będą zamykać, chyba że w Duck & Drake mają jakąś prywatną imprezę. Zresztą i tak nie miał ochoty na towarzystwo. Wrócił do salonu i włączył od początku płytę Ashore June Tabor. Z porządnych głośników zamontowanych na werandzie znów popłynęła melodia Finisterre. Deszcz wyraźnie zelżał i przypominał już tylko ciche tupanie mysich nóżek. Herbata
dobrze mu zrobiła, ale teraz wolał nalać sobie jeszcze jeden kieliszek malbeca. Z drinkiem w ręku rozsiadł się wygodnie, żeby posłuchać muzyki i na spokojnie zastanowić się nad tym wszystkim, co powiedziała Annie. Zawsze najlepiej mu się myślało przy winie i muzyce.
Rozdział 4
– Jesteś pewna, że to tutaj? – zapytał Banks. – Według ludzi z firmy telefonicznej tak. – Ale… – Wiem – przerwała mu Winsome. – Podobno jednak to miejsce zdobyło kilka nagród. Banks rzucił jej pytające spojrzenie. – Nagród? – Tak. To całkiem znana atrakcja turystyczna. Banks otworzył drzwi i zerknął do środka. – O, cholera. Teraz rozumiem. – To właśnie dlatego ta wioska jest sławna – dodała Winsome z uśmiechem. Stara czerwona budka telefoniczna przylegała do ściany ostatniego budynku w szeregu niewielkich domków we wsi Ingleby, leżącej nieopodal Lyndgarth. Zarówno pokryte farbą ściany budki, jak i wprawione w nie szybki lśniły czystością – nigdzie żadnych zadrapań czy tłustych odcisków palców. W środku na małej podłodze leżał kwadratowy dywanik, a na półce, obok książki telefonicznej, stał wazon ze świeżo ściętymi różowofioletowymi kwiatami, pudełko na datki i pusty kosz na papiery. Banks potrząsnął pudełkiem i usłyszał brzęk monet. Wewnątrz budki unosił się świeży, cytrynowy zapach, a wszystkie powierzchnie lśniły tak samo jak ściany na zewnątrz, sprawiając wrażenie, jakby dopiero co je wypolerowano. Co więcej, połyskujący czarny telefon działał bez zarzutu, bez wątpienia był też regularnie dezynfekowany. Niemal w każdej budce telefonicznej, do jakiej Banks zaglądał w ciągu ostatnich kilku lat,
kasetka na monety w automacie była rozwalona, a słuchawka oderwana lub odcięta. Nie mówiąc już o skarbonkach na datki, które w normalnych warunkach nie przetrwałyby nawet pięciu minut. Co najistotniejsze, to właśnie z tej budki na przestrzeni ostatnich dziesięciu dni ktoś dwukrotnie zadzwonił na komórkę Billa Quinna. Drugi telefon miał miejsce we wtorek wieczorem, w dzień przed jego śmiercią. Oczywiście w rejestrze figurowały także inne rozmowy, w tym kilka z synem i córką, a także jedna z jakimś zastrzeżonym numerem, która odbyła się rankiem w dzień jego śmierci. Lecz to dwa połączenia z czerwonej budki wydały się Banksowi szczególnie zastanawiające. Ludzie z jego zespołu właśnie sprawdzali inne telefony wykonane z tego aparatu w ciągu ostatnich dziesięciu dni, zwłaszcza te w porach, gdy dzwoniono do Quinna. Ingleby okazało się niezwykle malowniczą wioską. Pokryte łupkiem dachy, wciąż jeszcze wilgotne po nocnej ulewie, połyskiwały w porannych promieniach słońca. Wyglądem zachwycały wyszorowane wiatrem i spłukane deszczem chaty z wapienia oraz schludne ogródki, które – choć był dopiero koniec kwietnia – mieniły się już całą gamą barw, gotowe rozkwitnąć w pełni, gdy tylko nadejdzie lato. Z jednego czy dwóch kominów wydobywały się smugi dymu, gdyż w wiosennym powietrzu wciąż dawało się odczuć lekki chłód. Poza granicą wioski spomiędzy porośniętych uschniętą trawą stoków wyłaniało się strome i zwieńczone skałami zbocze doliny, za którym zaczynały się wrzosowiska. Wąska, kręta ścieżka pięła się po wzgórzu, a mniej więcej w połowie wysokości wzniesienia rozwidlała się, biegnąc wzdłuż zbocza doliny w obu kierunkach. W tle powoli sunęły cienie poruszanych lekką bryzą chmur. Banks poczuł się tak, jakby znalazł się w miejscu, w którym od wieków nic się nie zmieniło. Jedynie budka telefoniczna świadczyła o upływie czasu. Żadnych oznak wandalizmu. Zadbane ogródki, pielęgnowane przez mieszkańców z wyraźnym poczuciem
dumy. Nic dziwnego, że Ingleby kilkakrotnie zdobyło nagrodę dla najpiękniejszej wioski. Wielu ludzi w dużych miastach nie miało pojęcia o istnieniu takich miejsc albo wręcz nie wierzyło w ich istnienie. Realny był dla nich tylko miejski krajobraz: tereny zamknięte, podejrzane osiedla komunalne, zamieszki, grabieże, wylęgarnie terrorystów, gangi uliczne, bandyci, którzy albo cię napadają na ulicy, gdy tylko cię zauważą, albo spuszczają ci manto, kiedy to ty niechcący podniesiesz na nich wzrok. W porównaniu z tamtym światem Ingleby jawiło się jako prawdziwa Arkadia. Banks przypomniał sobie książkę o czasach wojennych, którą niedawno czytał, a w szczególności historie o mieszkańcach miast ewakuowanych na wieś. Niektórzy panikowali na widok krowy czy jabłoni, ponieważ nigdy wcześniej nie mieli z czymś takim styczności w swoim naturalnym środowisku. Myśleli, że krowa jest niewiele większa od psa czy kota, a jabłka rosną w drewnianych skrzyniach. Oczywiście byli i tacy, głównie w Ameryce, którzy żyli w przeświadczeniu, że cała Anglia wygląda tak jak Ingleby. W rzeczywistości, choć wiele zakątków wyspy faktycznie przypominało sielankową idyllę, nawet w miejscach tak malowniczych jak Ingleby pozory mogły okazać się złudne, bo i najbardziej urokliwe wioski, gdy przyjrzeć im się z bliska, miewają swoją skrywaną ciemną stronę. Jak to ujął niegdyś Sherlock Holmes: są na wsi kamienie, pod które lepiej nie zaglądać, i szafy, których lepiej nie otwierać. Banks wziął głęboki oddech, wciągając w płuca świeże powietrze. – Trzeba ściągnąć ekipę techniczną, żeby sprawdzili budkę – powiedział. – Co prawda, patrząc na to, jak tu wszystko lśni czystością, wątpię, żebyśmy cokolwiek znaleźli, ale zawsze warto spróbować. – Powinniśmy też zadać kilka pytań miejscowym – zaproponowała Winsome. – Wioska jest nieduża, więc nie powinno nam to zająć dużo czasu. Może poprosimy ją o pomoc? – dodała, spoglądając w kierunku inspektor Passero, która
koniecznie chciała im towarzyszyć, a teraz stała z tyłu, zajęta czytaniem SMS-ów na swojej komórce. – Wolałbym nie – odparł Banks. – Na razie trzymajmy ją na dystans. Może z nami iść, ale nie chcę, żeby poczuła się zbyt pewnie. Tym razem Joanna przynajmniej miała na sobie bardziej odpowiedni strój, choć nawet ktoś tak nieobeznany w kwestiach mody i stylu jak Banks bez trudu dostrzegł, że jej ubiór nadal zdradzał zamiłowanie do wysokiej jakości i najnowszych trendów. Do obcisłych, designerskich jeansów wsuniętych w kozaki z garbowanej skóry, które sięgały jej niemal do kolan, oraz zielonego golfu pod jasnobrązową zamszową marynarką brakowało jej tylko czapki jeździeckiej i bata, aby w pełnym rynsztunku móc wyruszyć na poranną przejażdżkę konną w stronę Middleham. – Jak pan chce, inspektorze – powiedziała Winsome, wzruszając ramionami. – W końcu to pan tu rządzi. Wokół niewielkiego placu stało kilka ściśle przylegających do siebie domków zwróconych frontem do budki telefonicznej. Banks dostrzegł, że w oknie jednego z nich lekko drgnęła tiulowa firanka. – Zacznijmy tam – zaproponował. Do domu, który wskazał, prowadziła czarna żelazna furtka. Na zwieńczony łukiem kamienny ganek wiodły wytarte kamienne stopnie. Front budynku niemal całkowicie oplatały zielone pnącza, zupełnie jak w jednym horrorze, który Banks oglądał wiele lat temu. Nacisnął dzwonek. Po kilku sekundach drzwi otworzyła starsza kobieta. Przypominała mu Margaret Thatcher, przynajmniej z fryzury. Poza tym była pulchna i dość postawna, trochę jak kucharka z jakiegoś telewizyjnego serialu kostiumowego. Miała na sobie workowate spodnie i bezkształtny pulower, typowy strój do pracy w ogrodzie. Banks pokazał jej legitymację i przedstawił Winsome. Joanna Passero została w ogrodzie, uważnie przyglądając się rabatkom, jakby nie do końca wiedziała, co ze
sobą zrobić. Dla dopełnienia formalności Banks podał również jej nazwisko. – Gladys – powiedziała starsza kobieta. – Gladys Boscombe. Proszę, wejdźcie do środka. Widziałam, jak oglądaliście budkę telefoniczną, i od razu stwierdziłam, że nie wyglądacie państwo na zwykłych turystów, jacy zazwyczaj tu przyjeżdżają. – Mówiła z lekkim akcentem typowym dla mieszkańców Yorkshire, ale dla Banksa brzmiało to tak, jakby przez lata pracowała nad tym, by mówić choć trochę jak osoba z wyższych sfer. Razem z Winsome ruszyli za nią korytarzem i weszli do salonu. Joanna nie bardzo wiedziała, jak ma się zachować, więc Banks skinął na nią, żeby do nich dołączyła. Pokój był mały i gdy cała czwórka znalazła się w środku, wydawał się naprawdę zatłoczony, lecz mimo to każdy miał na czym usiąść. Pani Boscombe zaproponowała wszystkim herbatę, a ponieważ nikt jej nie odmówił, czym prędzej popędziła do kuchni. Choć na zewnątrz panował chłód, okno od frontu było lekko uchylone. Wpadający przez nie świergot ptaków przerywał ciszę, która zapadła po wyjściu gospodyni. Pokój pachniał lawendą. Na obitych welurem sofach i fotelach leżały koronkowe pokrowce i nawet wybrane przez Banksa krzesło z twardym oparciem było wyposażone w poduszeczkę do siedzenia. Na każdej możliwej powierzchni i w każdej możliwej wnęce stały jakieś bibeloty: delikatne porcelanowe figurki grających na fujarce pastuszków i księżniczek czekających na swojego księcia, spiralne muszle i kamyki, rodzinne fotografie oprawione w srebrne ramki czy wreszcie szachownica z figurami z hebanu i kości słoniowej. Widok tego pokoju sprawił, że Banksowi nagle stanęła przed oczami Sophia, która jeszcze kilka miesięcy temu była jego dziewczyną. Ona też uwielbiała gromadzić małe, błyszczące przedmioty, a on osobiście rozbił kilka z nich. Nigdy mu tego nie wybaczyła. W jakimś sensie przyspieszyło to chyba moment ich rozstania. Mimo wszystko wciąż za nią tęsknił. Czasami nachodziła go ochota, żeby znów się do niej odezwać i spróbować
na nowo rozniecić żar, który – był o tym głęboko przekonany – wciąż jeszcze się w nich tlił. Ale za każdym razem przypominał sobie, jak wcześniej ignorowała jego telefony oraz e-maile, i od razu rezygnował z obawy przed ponownym odrzuceniem. List, którym zakończyła ich związek, utrzymany był w lekkim, dość banalnym tonie, lecz jednocześnie miał w sobie coś brutalnego. Pamiętał, jak bardzo przybiły go jej słowa i jak, będąc na lekkim rauszu, odpisał jej jakieś bzdury, które później ledwo potrafił sobie przypomnieć. Żałował, że nie zachował się wtedy jak na dorosłego faceta przystało, że nie okazał więcej dojrzałości i zrozumienia. Najwyraźniej nie było mu jednak pisane szczęście, jakiego zaznał w ciągu tych kilku krótkich tygodni, które spędzili razem. Nieraz tak bardzo ciążyła mu niedawna przeszłość, że desperacko pragnął się od niej uwolnić, naprawić relacje z Annie, z Tracy, nawet z Sophią, choć wiedział, że pewnie nigdy już jej nie zobaczy. W tej chwili oprócz rodziny i przyjaciół w jego życiu nie było nikogo i przynajmniej na razie wcale mu to nie przeszkadzało. I tak nie miał nikomu nic do zaoferowania. Gladys Boscombe wróciła, niosąc na srebrnej tacy delikatne porcelanowe filiżanki w różyczki, do tego spodki i imbryk do kompletu. Postawiła tacę na stoliku przed kominkiem i uśmiechnęła się do nich. – Niech jeszcze przez kilka minut naciągnie, dobrze? Giles będzie niepocieszony, że przegapił waszą wizytę. To mój mąż. Zawsze pasjonowały go historie detektywistyczne. Nigdy nie opuścił ani jednego odcinka Morderstw w Midsomer, oczywiście z tych starych sezonów, z Johnem Nettlesem. Ale wyszedł z chłopakami na wrzosowiska. Może niedługo wrócą. – Wasze dzieci ciągle mieszkają z wami? – Gladys Boscombe wyglądała o wiele za staro, żeby mogła mieć małe dzieci, takie, jakie zabiera się na spacer, ale Banks postanowił być uprzejmy. Pani Boscombe poklepała się po włosach. Lepiej niech uważa, bo się o nie skaleczy, pomyślał Banks.
– Och, nie żartuj sobie, młody człowieku. Nasze dzieci już dawno dorosły i się wyprowadziły. Chodziło mi o Jewela i Warrisa, nasze dwa teriery. – Ach, oczywiście. – Banks zdusił śmiech na myśl o psach nazwanych na cześć dwójki komików wodewilowych, Jimmy’ego Jewela i Bena Warrisa. Nie słyszał tych nazwisk od lat. Przypuszczał, że obaj już nie żyją, tak samo jak Mike i Bernie Wintersowie, inny duet z tej samej epoki. – No dobrze, pani Boscombe – powiedział – jak pewnie się pani domyśla, jesteśmy tu w sprawie budki telefonicznej. Gladys Boscombe usiadła na sofie obok Winsome. – Tak. Zachodziłam w głowę, dlaczego stoicie wokół niej i oglądacie ją z wszystkich stron jak jakiś eksponat w muzeum. Doprawdy nie wiem, co takiego interesującego może być w tej starej budce. – Do jej tonu wkradła się nuta dezaprobaty. – Rzeczywiście jest na swój sposób sławna, ale to nie zmienia faktu, że głównie szpeci okolicę. Nie wspominając już o niektórych ludziach, jacy się przy niej kręcą… – Wzdrygnęła się jakby na myśl o czymś wyjątkowo wstrętnym. – Tak naprawdę właśnie to nas głównie interesuje – wyjaśnił Banks. – Ludzie, których ta budka przyciąga. – To głównie turyści. Dużo cudzoziemców. Rzucają swoje śmieci na ulicę i zostawiają samochody z uruchomionym silnikiem, zatruwając powietrze tym okropnym tlenkiem węgla. Niektórzy nawet stoją i palą papierosy. Chyba i tak powinniśmy się cieszyć, że budka raczej nie budzi zainteresowania młodzieży, bo za chwilę bez wątpienia zostałaby zdewastowana, ale mimo to… – Pani Boscombe rozlała herbatę, proponując każdemu z nich mleko i cukier. Kiedy Banks uniósł do ust filiżankę, poczuł, że powinien pójść za przykładem Joanny i odchylić mały palec. Dostrzegła jego spojrzenie i zarumieniła się. – Czy mieszkańcy wioski często z niej korzystają? Gospodyni wytrzeszczyła na niego oczy.
– Mieszkańcy? Dlaczego mielibyśmy to robić? Wszyscy mamy w domu telefony, niektórzy z nowo przybyłych mają już nawet komórki. Ciekawe, który tutaj mają rok, zastanawiał się Banks. I od jak dawna mieszkają tutaj ci „nowo przyjezdni”. Właściwie dziwił się, że telefony komórkowe w ogóle łapią zasięg na takim odludziu, ale w dzisiejszych czasach wszędzie stały już maszty przekaźnikowe. Fakt jednak pozostawał faktem – w okresie pobytu w St. Peter’s do Billa Quinna dwukrotnie dzwoniono właśnie z tej konkretnej budki. Z pewnością nie pachniało to turystami przejeżdżającymi przez wioskę. To nie był przypadek, kryła się za tym wyraźna intencja. – Może ktoś chce porozmawiać na osobności albo ma popsuty telefon domowy? – zasugerował Banks. – Czy widziała pani, żeby ktoś znajomy korzystał z budki w ciągu, powiedzmy, ostatnich dwóch tygodni? – Nie widziałam, żeby ktoś, kogo znam, korzystał z niej przez ostatnie dwa lata – odparła pani Boscombe. – Czy któreś z domów w wiosce są wynajmowane? – Ależ skąd – obruszyła się gospodyni. – Mamy w tej kwestii bardzo surowe zasady. Poza tym kto chciałby tu wynajmować dom? Nie ma pubu, wielobranżowego sklepu, nic nie ma. Po wszystko trzeba jechać aż do Lyndgarth. – Może znalazłby się jakiś miłośnik przyrody i wiejskiego powietrza? Ktoś, kto ceni sobie spacery albo obserwowanie ptaków? Niektórzy lubią żyć w odosobnieniu, przynajmniej przez jakiś czas. – Być może. Ale w wiosce nie ma domów do wynajęcia. – Pani Boscombe – Banks się starał, żeby jego ton nie zdradził rosnącej frustracji. – To bardzo ważne. Według naszych informacji osoba, w sprawie której prowadzimy śledztwo, otrzymała dwa telefony właśnie z tej budki telefonicznej w ciągu ostatnich dziesięciu dni. Naprawdę uważa pani, że mógł to być
jakiś turysta? Jej twarz się ożywiła. – Nie, z pewnością nie. Turyści rzadko używają tego telefonu, a jeśli już, to nie więcej niż raz. Głównie robią sobie zdjęcia, na których udają, że przez niego rozmawiają. Czyli to prawdziwa zagadka detektywistyczna? Miało miejsce morderstwo? Och, jaka szkoda, że Gilesa tu nie ma. – Spojrzała na zegarek. – Może moglibyście posiedzieć jeszcze przez jakieś pół godzinki? Zwykle nie znika na tak długo. Dolać wam herbaty? Mam też świeże babeczki. Banks pomyślał, że wolałby już chyba włożyć sobie palec do oka niż przebywać w tym zagraconym salonie w towarzystwie kiczowatych bibelotów i gadatliwej starej kobiety o minutę dłużej niż to potrzebne. Winsome i Joanna też zaczynały się już niespokojnie wiercić. – Naprawdę nikt nie przychodzi pani do głowy? – zapytał ponownie. – Ma pani idealny widok na tę budkę. Jeśli nie korzystają z niej ani miejscowi, ani turyści, to w takim razie kto? – Chyba tylko Cyganie, jeśli oni też się liczą. – Cyganie? Machnęła ręką. – Och, wie pan, Cyganie. Nomadzi. Jak ich zwał, tak zwał. Nigdzie nie zostają na tyle długo, żeby założyć sobie porządny telefon, a nie sądzę, żeby było ich stać na komórki. W końcu wszyscy są na zasiłku. – Kim są ci ludzie? – Niestety nie mam pojęcia. Widuję ich od czasu do czasu w wiosce, mężczyznę i kobietę, najczęściej osobno. Może nie powinnam tak bardzo oceniać po pozorach, ale cóż… Tłuste włosy, brudne ubrania, nieogolona twarz. Nie mówiąc już o mężczyźnie. Chwilę potrwało, zanim Banks dostrzegł na twarzy pani
Boscombe przebłysk uśmiechu. Kobieta pozwoliła sobie na drobny żarcik i była z siebie bardzo zadowolona. Roześmiał się, a wraz z nim Winsome i Joanna. – A zatem w ostatnich tygodniach widziała pani, jak ten mężczyzna albo kobieta korzystają z telefonu w budce? – Tak. Dwa razy w ciągu ostatniego tygodnia czy dwóch – potwierdziła pani Boscombe. – Ale nie byli razem? – Nie. Banks wyciągnął zdjęcie dziewczyny z Billem Quinnem. – Czy tamta kobieta wyglądała może tak jak ta tutaj? Pokręciła głową. – Nie przyglądałam się dokładnie, ale powiedziałabym, że tamta była starsza i bardziej przy kości. Nie, to nie ona. – Dobrze – odparł nieco zawiedziony Banks. Ale jeśli zdjęcie zostało zrobione kilka lat temu, kobieta mogła się przecież przez ten czas trochę zmienić. – A mężczyzna? Co może mi pani o nim powiedzieć? – Obawiam się, że nic o nim nie wiem. O żadnym z nich. – Czy jest ich więcej? – Nie wiem. Widziałam tylko tych dwoje, a zawsze korzystali z telefonu po zmroku. Oczywiście widziałam ich tylko dlatego, że budka jest w środku dobrze oświetlona. – Pamięta pani, w które to było dni? – Nie bardzo. Wydaje mi się, że mężczyzna był tu w czwartek około dziewiątej, bo właśnie skończyłam oglądać Szpital Holby City. To taka moja słabość. A kobieta… To mogła być niedziela. Albo może sobota. W każdym razie chyba weekend. – Potrafi pani opisać tego mężczyznę? – Widziałam go tylko w świetle lampy wewnątrz budki. Był
mniej więcej pańskiego wzrostu, tak myślę, ubrany w brudne jeansy i starą, obszarpaną kufajkę. Włosy zachodziły na kołnierz, dość długo chyba ich nie mył. Do tego zaczątki brody i wąsów. – Był gruby czy chudy? – Może ciut bardziej krępy niż pan. Ale na pewno nie gruby, tego na pewno nie da się o nim powiedzieć. – Kolor włosów? – Ciemne. Czarne albo brązowe, nie umiem dokładnie stwierdzić. – Długo rozmawiał przez telefon? – Nie wiem. Nie zostałam przy oknie, żeby go obserwować. Wiem tylko, że kiedy skończyłam to, co wtedy robiłam, jego już nie było. Więc trwało to może piętnaście-dwadzieścia minut. To nie do końca zgadzało się z tym, co udało im się ustalić. Do Billa Quinna dzwoniono z tej budki dwukrotnie, raz w piątek dwa tygodnie temu i drugi raz w ostatni czwartek. Rozmowy trwały odpowiednio cztery i sześć minut. Jednakże człowiek, który musiałby przejść ponad trzy kilometry w tę i z powrotem, żeby skorzystać z publicznego aparatu, prawdopodobnie wykonałby od razu więcej niż jeden telefon. Trzeba będzie zatem sprawdzić rejestr wszystkich połączeń z tej budki, żeby się dowiedzieć, jakie inne numery były w niej wybierane. Gdyby człowiek opisywany przez panią Boscombe zadzwonił do Billa Quinna około dziewiątej wieczorem w piątek, byłoby to w czasie trwania quizów w St. Peter’s – być może więc Quinn opuścił zabawę właśnie dlatego, że czekał na telefon. W każdym razie na pewno istniała taka możliwość. – Co jeszcze może nam pani powiedzieć o tym mężczyźnie? – zapytał Banks. – Jak pani myśli, ile mógł mieć lat? – Nie mam pojęcia. Był dość młody. Może trzydzieści kilka? Oczywiście przez brodę mógł wyglądać na starszego niż w rzeczywistości.
– Rozpoznałaby go pani? – Nie wiem. Właściwie nie dostrzegłam żadnych szczególnych cech. Ale mam dobrą pamięć do twarzy, nawet jeśli nie umiem ich precyzyjnie opisywać. Możliwe, że bym go sobie przypomniała. – Wie pani, gdzie mieści się ich obóz? – Właściwie to nie mają obozu. Banks zrezygnowany opuścił ramiona. – Więc nie wie pani, gdzie on mieszka? – Tego nie powiedziałam. Powiedziałam, że nie ma tu cygańskiego obozu jako takiego. Giles mówił, że słyszał od jakiegoś turysty, że ktoś mieszka na Garskill Farm, starym gospodarstwie położonym jakieś trzy kilometry stąd, na wrzosowiskach. Doprawdy nie wiem, co ten biedak tam robił, nawet jeśli tak bardzo lubi piesze wędrówki, bo to straszne odludzie. Poza tym, cóż… Nie jest to miejsce, do jakiego chciałoby się zapuszczać samotnie. – Dlaczego? – Słyszy się różne historie. Stare opowieści. To dzika część wrzosowisk. Większość ludzi omija te okolice szerokim łukiem. Jest w tym miejscu coś upiornego. – Chodzi pani o to, że tam straszy? – Niektórzy w to wierzą. – A pani? – Ja nie mam żadnego powodu, żeby się wybierać na dzikie wrzosowiska. Łatwo się tam zgubić. Czasami te mgły podnoszą się znienacka i nagle nie widzisz własnej ręki trzymanej przed twarzą. A do tego dochodzą trzęsawiska, moczary, zapadliska, stare wyrobiska kopalni ołowiu. Nie jest tam bezpiecznie. – Rzeczywiście, to dostateczny powód, żeby nie zaglądać w tamte rejony – odparł Banks z uśmiechem. – Nawet i bez duchów. A co z młodzieżą? Czy to czasem nie takie miejsce, do
jakiego jeżdżą tutejsze dzieciaki, żeby pić, brać narkotyki i uprawiać seks? – Nie. W okolicy właściwie nie ma młodzieży, a na takie rzeczy są lepsze miejsca bliżej Lyndgarth czy Helmthorpe. Może mniej odosobnione, ale znacznie bardziej komfortowe. – A więc myśli pani, że mężczyzna i kobieta, których pani widziała, mogą mieszkać na dziko na Garskill Farm? – Wydaje mi się to całkiem prawdopodobne. – Proszę mi opowiedzieć o tym miejscu. – Niewiele jest do opowiadania. Farma musi do kogoś należeć, ale nie umiem powiedzieć do kogo. Odkąd pamiętam, stoi opuszczona i popada w ruinę. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek działało tam normalne gospodarstwo. Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że farma należała do tych samych ludzi co kopalnie ołowiu, a kiedy przemysł upadł wiele lat temu, właściciele wynieśli się stąd na dobre. Po co, u diabła, zastanawiał się Banks, ktoś zadawałby sobie trud i dwa razy szedł pieszo po trzy kilometry w tę i z powrotem, w sumie dwanaście kilometrów, żeby zatelefonować do Billa Quinna z publicznego aparatu, gdyby to nie było naprawdę ważne? Najwidoczniej ta osoba, kimkolwiek była, nie miała dostępu ani do linii naziemnej, ani do telefonu komórkowego albo też obawiała się, że ktoś mógłby podsłuchać rozmowę. Ale dlaczego? I co to wszystko miało wspólnego z zabójstwem Quinna – jeśli w ogóle miało coś wspólnego? Usłyszeli dźwięk otwieranej bramy i szczekanie psów. Pani Boscombe wstała. – Ach, to Giles z chłopcami. Ucieszy się z waszej wizyty. Możecie mu opowiedzieć o wszystkich morderstwach, które rozwikłaliście. Wstawię jeszcze raz wodę. Jak wyjaśnił Giles Boscombe, zanim zdołali przerwać mu wykład na temat tego, co należałoby zrobić z Cyganami
i nomadami, droga na Garskill Farm wiodła przez środek sporej doliny i wcale nie należała do najłatwiejszych. Ani porsche Banksa, ani toyota Winsome nie dałaby rady pokonać pnącej się w górę zbocza ścieżki, nie mówiąc już o przeprawie przez wrzosowisko. Z pewnością istniały jakieś inne trasy – od północy, wschodu czy zachodu – lecz najprawdopodobniej prowadziły do celu okrężnymi drogami i bez wątpienia łatwo było się na nich zgubić. I nawet jeśli komórki łapały tu zasięg, nawigacja satelitarna nie zawsze sprawdzała się w tym odludnym zakątku świata. Ludzie często mylili te doliny z klasycznymi wrzosowiskami, ale kraina sióstr Brontë znajdowała się kilka kilometrów na południowy zachód od miejsca, w którym się obecnie byli, choć trzeba przyznać, że pokryte wrzosem wzgórza niewiele różniły się od tych, po których niegdyś spacerowały słynne siostry. Na prowincji nie było już wiejskich policjantów. Odeszli do lamusa, podobnie jak uliczni sprzedawcy pasztecików. Jednak szczęśliwym trafem Banks wiedział, że funkcjonariusz Jednostki Bezpieczeństwa Publicznego w Lyndgarth jeździ range roverem. Gdy do niego zatelefonowali, bez chwili namysłu zgodził się im pomóc i z piskiem opon ruszył do Ingleby, by dowieźć ich tak blisko farmy, jak to tylko możliwe. Kiedy posterunkowy Vernon Jarrow przybył na miejsce, zostawili swoje samochody obok budki telefonicznej i zapakowali się do jego range rovera. Banks zajął miejsce koło kierowcy, a Winsome i Joanna usiadły z tyłu. Posterunkowy, typowy mieszkaniec wsi o okrągłej, ogorzałej twarzy, sprawiał wrażenie sympatycznego człowieka. Od razu ich zapewnił, że przywykł do terenowej jazdy. Banks wysiadł, żeby otworzyć bramę, przez którą samochód wjechał na ścieżkę prowadzącą po zboczu doliny, zamknął ją za sobą i wrócił do auta. Jarrow jechał ostrożnie i powoli, lecz mimo to range rover podskakiwał na kamieniach wystających z ziemi i koleinach wyżłobionych przez traktory. Niektóre zakręty wydawały się zbyt ciasne, ale Jarrowowi udawało się je pokonać. Banks przypomniał sobie wycieczkę autobusową,
na którą wybrał się kiedyś z Sandrą podczas wizyty w Grecji. Jechali obejrzeć jakieś starożytne ruiny i przez całą drogę autokar kurczowo trzymał się krawędzi stromej przepaści. – Znasz Garskill Farm? – spytał Jarrowa, przekrzykując warkot silnika. – Wiem, gdzie to jest – odparł posterunkowy. – Farma od lat jest opuszczona. – Byłeś tam kiedyś? – Nie musiałem. – Nawet po to, żeby się tylko rozejrzeć? Jarrow rzucił Banksowi rozbawione spojrzenie. – Rozejrzeć po czym? Tam nie ma nic do oglądania. – Pani Boscombe słyszała plotki o Cyganach czy innych nomadach, którzy podobno ostatnio się tam osiedlili. – Mają prawo – mruknął posterunkowy. – Dopóki nie sprawiają żadnych problemów. – A skąd wiesz, że nie sprawiają? – Chybabym o tym usłyszał, prawda? Z tak żelazną logiką nie dało się dyskutować. Banks nie miał specjalnie za złe Jarrowowi, że nie sprawdza co pięć minut każdego centymetra swojego rewiru, jednak przesadna pewność siebie nie była w jego oczach żadnym usprawiedliwieniem. Policjant nie może zakładać, że kiedy stanie się coś złego, natychmiast się o tym dowie. Ale nie drążył tematu. W końcu ten człowiek wiózł ich na odludzie i nie było sensu po drodze robić mu wymówek. Kiedy dotarli do skrzyżowania ze ścieżką biegnącą w poprzek zbocza, posterunkowy Jarrow nie skręcił, tylko pojechał prosto. Od tego miejsca droga wiodąca w górę stoku była jeszcze bardziej prowizoryczna; momentami w ogóle trudno było ją dostrzec, przez co musieli mocno trzymać się siedzeń. Wkrótce wjechali
pomiędzy wapienne skały. Podczas tego slalomu samochód podskakiwał jeszcze gwałtowniej niż na pociętej koleinami drodze, którą jechali przed chwilą. Gdyby Banks zaaranżował całą tę podróż tylko po to, żeby wyprowadzić z równowagi Joannę Passero, nie mógłby zaplanować tego lepiej – zdał sobie z tego sprawę, gdy spoglądając w lusterko wsteczne, zobaczył jej śmiertelnie bladą twarz. Ale wcale nie zrobił tego specjalnie i teraz widząc, jak zakrywa dłonią usta, zrobiło mu się jej żal. Nie miał pojęcia, że cierpi na chorobę lokomocyjną, a ona sama nie powiedziała ani słowa. Niestety w tej chwili nie mógł nic na to poradzić. Po prostu musiała to jakoś wytrzymać. Po niedługim czasie znaleźli się na otwartej przestrzeni wrzosowiska i choć droga nadal była wyboista, przynajmniej poruszali się po w miarę płaskiej powierzchni. Banks pamiętał, że na tym obszarze znajdowały się niegdyś dwie, może trzy dobrze prosperujące wioski. Nadal stał tu samotny, stary budynek, w którym jeszcze w czasach pierwszej wojny światowej mieściła się szkoła. Po wojnie okolica mocno podupadła i nigdy już nie odzyskała dawnej świetności. Wojsko od lat mówiło o ewentualnym zaanektowaniu wrzosowisk na poligon, ale armia miała już całkiem sporo ziemi w tym rejonie i widocznie na razie aż tak bardzo nie potrzebowała Garskill Moor. Pofałdowane połacie wrzosu i kolcolistu co jakiś czas przecinały biegnące w różnych kierunkach mniejsze i większe drogi i ścieżki. Wkrótce teren, po którym jechali, stał się mniej wyboisty. Joanna nie trzymała już dłoni przy ustach, lecz wciąż była blada. Za to Winsome siedziała niewzruszona, jakby w ogóle nie robiło to na niej żadnego wrażenia. Jarrow powoli jechał przed siebie. Banks podziwiał interesujący krajobraz. Ludziom często się wydaje, że wrzosowiska pokrywające szczyty wzgórz muszą być płaskie i jałowe, ale miejsce, w którym się znaleźli, przeczyło tym wyobrażeniom. Falista powierzchnia pełna była niespodzianek, tu i ówdzie znienacka pojawiały się rozpadliny, strumienie ocienione rzędami drzew, jasne kępy dzikich kwiatów
polnych, w tle zaś majaczyły ruiny kominów i pozostałości pieców w porzuconych kopalniach ołowiu. W bladych promieniach kwietniowego słońca przypominało to jakąś opustoszałą krainę, obcą planetę, niegdyś zamieszkaną, a dziś całkowicie wyludnioną. – Nikt już tu nie mieszka? – zapytał Banks. – W promieniu kilku kilometrów ani żywej duszy. W budynku szkoły mieszkała kiedyś jedna stara kobieta, wszyscy myśleli, że to wiedźma. Ale zmarła kilka lat temu. Potem nikt już się tam nie wprowadził i od tego czasu budynek popada w ruinę. – Daleko jeszcze? – spytała Joanna z tylnego siedzenia. – Nie, proszę pani – zapewnił ją Jarrow. – Już niedaleko. Farma znajduje się w niewielkiej kotlinie i będzie ją widać dopiero, kiedy dotrzemy na miejsce. Przejechali przez maleńki kamienny most i podskakując, ruszyli dalej wzdłuż rwącego potoku. Potem zaczęli się piąć po stromym zboczu. Kiedy znaleźli się na szczycie i skręcili w miejscu, gdzie kończył się mały zagajnik, ich oczom faktycznie ukazała się zajmująca dno doliny farma Garskill. A raczej to, co z niej zostało. Właściwie wcale nie wyglądała tak źle, jak Banks się spodziewał. Ściany trzech solidnych budynków z wapienia, wzniesionych wokół miejsca, które dawniej musiało być całkiem przyjemnym ogrodem albo dziedzińcem, wydawały się w dużej mierze nienaruszone. Za to gdzieniegdzie brakowało dachówek i wszystkie okna były powybijane. Większość z nich zabito deskami. Dwa mniejsze budynki, znajdujące się po bokach, najprawdopodobniej służyły kiedyś jako pomieszczenia magazynowe, podczas gdy większy, stojący pośrodku, pełnił rolę domu. Mimo to jeżeli ktoś faktycznie zdecydował się mieszkać tu na dziko, musiał być naprawdę zdesperowany. Jarrow zatrzymał samochód obok ruin muru bezzaprawowego, który niewątpliwie wyznaczał granice gospodarstwa. Cała czwórka wysiadła z range rovera. Banks lekko chwiał się na nogach; czuł się
tak, jak gdyby wszystkie stawy nieco mu się obluzowały. Joanna Passero natychmiast odwróciła się na pięcie i odeszła kilka metrów dalej, po czym pochyliła się, oparła dłonie na kolanach i zaczęła cicho wymiotować w pobliskie krzaki. Wszyscy udawali, że tego nie widzą. Nawet Banks nie miał ochoty się z niej natrząsać. Winsome jako jedyna pomyślała o tym, żeby zabrać ze sobą wodę, którą teraz podała pani inspektor. Joanna bez chwili namysłu wzięła od niej butelkę, podziękowała i przeprosiła wszystkich za chwilę słabości. Dookoła nich zawodził wiatr, gwiżdżąc w kominach i tłukąc o rozklekotane parapety okienne, jakby to były instrumenty muzyczne. Pani Boscombe miała absolutną rację, opisując to miejsce jako upiorne. Joanna wyciągnęła telefon. – Nie ma zasięgu – oświadczyła. Banks przeszedł nad stertą różnokształtnych kamieni, które kiedyś tworzyły mur. Wybudowanie czegoś takiego bez zaprawy murarskiej wymagało nie lada umiejętności, a teraz wszystko obróciło się w ruinę za sprawą zbłąkanego bydła i owiec, zimowych zamieci i wody, która zamarzała w szczelinach, rozsadzając kamienie. Takie mury były w stanie przetrwać nawet w najcięższych warunkach atmosferycznych, ale nawet one od czasu do czasu potrzebowały drobnych napraw i odrobiny troski. Gdy Banks znalazł się w ogrodzie całkowicie zarośniętym chwastami – głównie pokrzywami i ostami, które sięgały mu do ud – zatrzymał się i odwrócił do pozostałych. – Tędy raczej nie przejdziemy. A gdyby ktoś tu mieszkał, to chyba przynajmniej oczyściłby sobie ścieżkę. – Spróbujemy od drugiej strony? – zaproponowała Winsome. – Jak najbardziej. Obejdźmy całe ogrodzenie i sprawdźmy, czy nie ma jakiegoś lepszego przejścia. Tylko ostrożnie. Wszędzie rosną te cholerne pokrzywy i osty. Winsome, ty i inspektor Passero sprawdźcie budynek gospodarczy po lewej. Posterunkowy Jarrow pójdzie ze mną i zajrzymy do głównego domu, a potem
wszyscy spotkamy się w budynku po prawej. – Mam w samochodzie dwie latarki – dorzucił Jarrow. – Mogą nam się przydać. – Dobry pomysł – stwierdził Banks. Kiedy posterunkowy przyniósł latarki, sprawdzili, czy działają, a następnie Banks ruszył na czele pochodu naokoło ruin kamiennego muru i dalej, wzdłuż ściany budynku po ich lewej. Teren po obu stronach ogrodzenia był tak samo zarośnięty chwastami. Znalazłszy się na tyłach działki, zdołali wejść na podwórko przez wyrwę w rozwalonym murze. Gdy dotarli do pierwszego budynku, Winsome i Joanna otworzyły drzwi i zniknęły za progiem. Banks i Jarrow kontynuowali przeprawę przez zarośnięte wysoką trawą podwórko w stronę tylnego wejścia do głównego budynku. Z zewnątrz dom był tak samo zniszczony jak obiekty gospodarcze, choć w przeszłości mógł prezentować się całkiem imponująco. Zanim doszli do drzwi, Banks się zatrzymał i wyciągnął rękę, a Jarrow spojrzał we wskazanym kierunku. Spomiędzy chwastów wyłaniała się wydeptana ścieżka, która wiodła od progu do drogi biegnącej na tyłach farmy. Nic dziwnego, bo jeśli faktycznie jacyś ludzie mieszkali tu na dziko, musieli być w stanie jakoś się stąd wydostawać, niezależnie od tego, jak daleko mieli do najbliższego sklepu czy budki telefonicznej. Mało tego, gdyby dysponowali jakimkolwiek środkiem transportu, to wykorzystując sieć nieogrodzonych polnych ścieżek, mogliby dotrzeć na szosę A66, potem dostać się do Carlisle, Darlington, autostrady M1 i A1, a stamtąd praktycznie do każdego innego zakątka kraju. Ale najkrótsza trasa do Ingleby prowadziła i tak przez wrzosowiska, te same, przez które przed chwilą przejechał Banks z resztą załogi. W pobliżu nie było jednak ani śladu samochodu, z wyjątkiem zdezelowanego podwozia starego morrisa minora leżącego na podwórku za domem pośród zardzewiałych narzędzi rolniczych,
ogrodniczych i górniczych. Ojciec Banksa jeździł kiedyś takim samym autem. Patrząc na to, co zostało z morrisa, przypomniał sobie rodzinne wycieczki na wieś w czasach dzieciństwa. Jego rodzice dumnie siedzieli z przodu, a on i jego brat Roy tłukli się na tylnych siedzeniach. To były przyjemne wspomnienia: słodka, gorąca herbata z termosu, sok pomarańczowy, kanapki i słodkie bułeczki na łące nad brzegiem rzeki czy nawet w zatoczce na poboczu, a w ciepłe dni lody i kąpiele w miejscach, gdzie rzeka była płytsza. Jeśli chodzi o narzędzia, nie dostrzegł nic nadzwyczajnego. Podobne rzeczy widywał w okolicznych muzeach. Jedynym przedmiotem mającym cokolwiek wspólnego z transportem okazało się stare drewniane koło od wozu, któremu brakowało większości szprych. Pomimo wiatru panująca wkoło cisza zdawała się jeszcze bardziej wszechogarniająca niż w Ingleby. Przerywały ją jedynie melancholijne nawoływania kulika płynące z odległych wrzosowisk, ciężki oddech Jarrowa, wycie wiatru w kopalnianych kominach i dochodzący skądś stukot obluzowanego parapetu. Mniej więcej w połowie długości tylnej ściany domu znajdowały się ciężkie drewniane drzwi, z których odłaziła zielona farba. Wystarczyło, by Jarrow lekko pchnął je ramieniem i drzwi ustąpiły. Weszli do środka i zapalili latarki. Znajdowali się w długim pomieszczeniu, przywodzącym na myśl salę biesiadną w starym domostwie wikingów albo sypialnię w szkole z internatem. W świetle latarek ich oczom ukazały się dwa rzędy cienkich piankowych materacy, po dziesięć pod każdą ścianą. Wszystkie były zawilgocone i poplamione. Niektóre były poprzysuwane do siebie, jakby ich użytkownicy usiłowali zrobić z nich podwójne łóżko albo po prostu chcieli się wspólnie ogrzać. Nie widzieli żadnych poduszek. Ktokolwiek przebywał wcześniej w tym pomieszczeniu, zniknął bez śladu. Pokój miał kamienne ściany i nie było w nim sufitu; dach opierał się jedynie na nagich krokwiach. W kilku miejscach brakowało dachówek, a przez otwory wpadało do środka słoneczne światło. To samo dotyczyło
rzecz jasna deszczu, co zresztą potwierdzały wiadra starannie poustawiane pod każdą dziurą. Obok większości materacy leżały skotłowane, brudne koce. Unoszący się w powietrzu odór był niemal nie do zniesienia. Mieszanka najgorszych ludzkich zapachów: smród brudnych skarpet, moczu, wymiocin i potu. Smród biedy i desperacji. Po całej podłodze walały się obgryzione kości, najprawdopodobniej z kurczęcych udek, puste kartony po żarciu na wynos i papierowe kubki po kawie. McDonald’s, Burger King, KFC, Costa Coffee. Zanim jedzenie dotarło na farmę, na pewno zdążyło całkiem ostygnąć, nawet jeśli któryś z mieszkańców przywoził je samochodem, pomyślał Banks. Najbliższy McDonald’s znajdował się chyba dopiero w Eastvale, co najmniej dwadzieścia pięć kilometrów stąd. Ale lepsze to niż nic. Zwłaszcza że nie zauważył tu żadnych sprzętów mogących służyć do gotowania czy przechowywania żywności. Na samym końcu pokoju stało koryto pełne mętnej wody, a koło niego na haku wisiała długa łyżka, z której dzięki sporemu wgłębieniu dałoby się pić. Obok, tuż za rozpadającą się i pogryzioną przez mole kotarą, stało wiadro. Banks nie potrzebował latarki, żeby wiedzieć, co jest w środku. Odwrócił się z obrzydzeniem. Jego wzrok zatrzymał się na postrzępionej książce, która leżała przy jednym z materacy. Przyklęknął i ostrożnie wziął ją do ręki. Nie była po angielsku, ale nie miał pojęcia, co to za język, ponieważ żadne słowo nie wyglądało znajomo. Duże nagromadzenie spółgłosek oraz dziwne znaczki nad niektórymi literami przywiodły mu jednak na myśl język polski. Papier całkowicie wypłowiał, część stron była podarta. Banks odłożył książkę na miejsce. – I co pan o tym myśli? – spytał Jarrow. – Sam nie wiem – odparł Banks, wciąż klęcząc przy piankowym materacu. Po chwili wstał i otrzepał spodnie. – Ale jednego jestem pewien. Nie mamy do czynienia z Cyganami czy nomadami. Oni zazwyczaj nie żyją w takich warunkach.
– Dzicy lokatorzy? – To już prędzej. Chodźmy stąd. Gdy znaleźli się na zewnątrz, Banks i Jarrow z ulgą odetchnęli stosunkowo świeżym powietrzem. Niedługo potem dołączyły do nich obie kobiety wracające z mniejszego budynku. – To głównie prowizoryczna toaleta – oznajmiła Winsome – choć nie widziałam nic w rodzaju kanalizacji. – Jest tam też prymitywny prysznic – dodała Joanna – podłączony do zbiornika z zimną wodą. Ciepłej chyba w ogóle nie ma. – To oczywiste – skomentował Banks. – Ktoś musiałby za to płacić. Może napełniają zbiornik zimną wodą ze strumienia albo po prostu łapią deszczówkę. – Następnie opowiedział, co razem z Jarrowem znaleźli w głównym budynku. Winsome i Joanna zajrzały do środka i natychmiast się cofnęły. – Boże święty – powiedziała Winsome – co tu się działo? – Nie jestem pewien – odparł Banks. – Wygląda mi to na squat, ale pamiętasz tę przerobioną stodołę w okolicach Richmond kilka lat temu? Była w trochę lepszym stanie niż to tutaj, ale niewiele lepszym. Znaleźli tam całą grupę imigrantów żyjących w koszmarnych warunkach. To byli niewykwalifikowani robotnicy, głównie z Europy Wschodniej, przyjechali tu, ponieważ obiecano im zatrudnienie. Oczywiście musieli zapłacić pośrednikowi. Zamiast znaleźć pracę, stali się praktycznie jego niewolnikami, byli mu winni tyle pieniędzy, że do śmierci nie zdołaliby się wypłacić. A że cała zarobiona pensja szła na pokrycie długu, nie starczało im na życie, nie mówiąc już o ucieczce. – Czyli dokładnie tacy ludzie, na jakich żeruje Warren Corrigan – zauważyła Winsome. Banks spojrzał na nią z uznaniem. – A więc jednak słuchasz tego, co mówię na odprawach.
– Oczywiście, panie inspektorze – odparła z uśmiechem. – Czasami. – Wprawdzie odniosłem wrażenie, że Corrigan działa głównie w dużych miastach, ale to niegłupia myśl. Warto ją zapamiętać. Poza tym wiele wskazuje na to, że w zespole Quinna był ktoś, kto przeniknął do tego środowiska. Wkrótce rozmówimy się z kolegą Corriganem. Banks spojrzał w kierunku ostatniego, najmniejszego budynku. Okna były zabite deskami, a tylne drzwi zatrzaśnięte. Jak się jednak okazało, nie zamknięto ich na klucz i dla krzepkiego ramienia Jarrowa również i one nie stanowiły żadnego wyzwania. W pierwszej chwili w świetle latarek ukazała się jedynie sterta brudnej pościeli, kolejne koryto z brudną wodą, stare, rozklekotane krzesło, kilka podartych, wilgotnych ręczników i zwinięta lina. Obok drzwi, oparty o ścianę, stał złamany kij od miotły. Banks wziął go do ręki i zaczął nim grzebać w stosie leżących na podłodze brudnych koców i prześcieradeł. W pewnym momencie trzonek natrafił na coś twardszego, ale uginającego się pod naciskiem. Banks poczuł znajomy ścisk głęboko w trzewiach. Wiedział, co się święci. Za pomocą kija odgarnął resztę brudnych szmat i cała czwórka ujrzała nagie ciało mężczyzny. Był szczupły, miał przydługie, tłuste ciemne włosy i zaczątki brody, a w sztucznym świetle latarki jego skóra przybrała nienaturalny, zielonkawy odcień. Obok ciała, na stosie śmierdzącej pościeli, leżała stara, wytarta kufajka i para brudnych jeansów. W miarę jak silne palce ugniatały mięśnie wokół jej szyi i ramion, Annie całkowicie uległa czarodziejskiemu dotykowi Daniela Craiga. Jej oddech stał się rwany, a całe ciało ogarnęło ciepłe, przyjemne mrowienie. Męskie ręce przesunęły się wzdłuż jej kręgosłupa w stronę krzyża. Czekała na dotyk jego ust i leciutkie drapanie wieczornego zarostu w jej czułym punkcie pomiędzy karkiem i ramieniem. Zaraz potem odwróci ją na plecy i jego usta będą kontynuować swoją wędrówkę w dół jej ciała, a jego ręce…
– To wszystko na dziś, kochana. Chropowaty głos wyrwał Annie z jej erotycznych snów na jawie. Oczywiście nie należał do Daniela Craiga, lecz do starego Nobby’ego, etatowego masażysty w ośrodku St. Peter’s. Stary Nobby, który faktycznie miał już swoje lata, służył niegdyś w marynarce wojennej. Na obu przedramionach miał wytatuowane kotwice i na tyle dobrze wpisywał się w stereotyp doświadczonego wilka morskiego, że niektórzy spośród gości i personelu placówki mówili na niego także Popeye. Ale naprawdę miał czarodziejskie palce i był znakomitym masażystą, a Annie się przekonała, że jeśli zamknie oczy i pozwoli sobie odpłynąć, stary Nobby może na pół godziny stać się każdym, kogo tylko sobie wymarzy. – Dzięki, Nobby – powiedziała, owijając się szlafrokiem i zawiązując pasek. Nie miałaby nic przeciwko, żeby pochwalić się swoimi wdziękami przed Danielem Craigiem, ale nie przed starym Nobbym. Zresztą nawet nie wydawał się zbytnio zainteresowany. Stał plecami do niej i pochylony nad biurkiem wypełniał formularze. Annie go lubiła. Był trochę domorosłym filozofem. Miał otwarty, dociekliwy umysł i często po skończonej sesji potrafił bez końca gawędzić o wszystkim i o niczym. Rozmowa z nim mogła być niemal równie relaksująca co masaż, choć nie tak seksualnie stymulująca. Annie wciąż czuła przyjemne mrowienie na skórze. Nie miała pojęcia, czy Nobby zdawał sobie sprawę, jak działają na nią jego masaże, i nie miała najmniejszego zamiaru go o to pytać. Teraz, gdy znalazła się już z powrotem w realnym świecie, znowu zaczęła słyszeć odgłosy z zewnątrz. Choć w ośrodku St. Peter’s starano się wrócić do normalności – na przykład poprzez przywrócenie codziennego harmonogramu masaży – placówka nadal roiła się od policji i kryminalistyków. To już jednak nie powinno potrwać długo, pomyślała. Zgodnie z tym, co mówiła Winsome, wszyscy goście zostali przesłuchani, tak samo jak i większość personelu; niektórzy nawet więcej niż raz. Z pewnością ich przeszłość była już także gruntownie
prześwietlona, a każde alibi zweryfikowane. Nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek w ośrodku wiedział coś o okolicznościach śmierci Billa Quinna ani tym bardziej miał z tym coś wspólnego. Oczywiście nadal mogły się tu znajdować jakieś nieodkryte tropy, ale Annie raczej w to wątpiła. Była przekonana, że to, co spotkało Billa Quinna, wydarzyło się z powodu czegoś, co miało miejsce poza murami ośrodka i przyszło po niego także z zewnątrz. Ktoś podążył tu za nim lub go tu znalazł, bez udziału kogokolwiek w samym St. Peter’s. Pobyt Quinna w ośrodku nie stanowił żadnej tajemnicy, więc ktokolwiek chciałby go tu namierzyć, nie potrzebował do tego poufnych informacji z wewnątrz. – Świetnie się spisałeś, Nobby – powiedziała. Stary Nobby oderwał się od papierkowej roboty i usiadł na jedynym krześle w gabinecie. Annie nadal siedziała na krawędzi stołu do masażu. – Dzięki – odparł masażysta. – Kiepska sprawa, co? – wskazując gestem w stronę okna, za którym pracowali policjanci. – Nie da się ukryć. – Znałaś go? – Nie. A ty? – Tylko na stopie zawodowej. – Był rozmowny? – Czasami. Wiesz, zawsze byłem zdania, że dobry masaż może działać trochę jak hipnoza. Człowiek może dotrzeć głęboko, do dawno zapomnianych miejsc, wydarzeń i uczuć. Czasami właśnie tam kryją się odpowiedzi. Albo seksualne fantazje, dodała w myślach Annie. One też siedzą bardzo głęboko. Ciekawe, czy Bill Quinn marzył o tej dziewczynie na zdjęciu, kiedy czuł na sobie magiczne palce Nobby’ego. A może mężczyźni odbierali to inaczej, zwłaszcza jeśli dotykał ich inny mężczyzna? – Co przez to rozumiesz? – zapytała.
Nobby zajął wygodniejszą pozycję, a jego krzesło głośno zaskrzypiało. – Muszę to cholerstwo naoliwić. Chodzi mi o to, że często źródłem problemu wcale nie jest jakiś uraz fizyczny. Nawet w przypadku czegoś tak prostego jak ból w szyi czy w plecach. – Masz na myśli dolegliwości o podłożu psychosomatycznym? – Masaż może działać na różne sposoby – odparł, po czym uniósł obie dłonie. – Te ręce to śmiercionośna broń, wiesz? – dodał ze śmiechem. Annie także się roześmiała, ale podejrzewała, że w jego słowach było więcej niż ziarno prawdy. Słyszała plotki, według których Nobby przez jakiś czas służył w jednostce specjalnej SAS. – Trzeba uważać, żeby nie pogorszyć sytuacji – kontynuował. – Nasze nerwy to bardzo delikatna sprawa, sama wiesz o tym najlepiej. – Bez dwóch zdań. A jak to wyglądało z Billem Quinnem? – Chodzi ci o jego problemy z szyją? Z tego, co widziałem, nie było aż tak źle. Na pewno nic tak poważnego jak u ciebie, kiedy zaczynaliśmy nasze sesje. – Więc symulował? Nobby zastanowił się chwilę, zanim odpowiedział. – Nie, nie wydaje mi się. Czasami sami opieramy się temu, co ma nam pomóc. Z przeróżnych powodów, których możemy nie być nawet świadomi. – Na przykład? – dopytywała Annie. – Ze strachu. Ze smutku. Obojętności. Niezdecydowania. Braku pewności siebie. Nawet z poczucia winy. – A w przypadku Billa? – Był bardzo zatroskany. – Czym? Zwierzył ci się, Nobby? Powiedział ci coś?
– Nie, to nie tak jak myślisz. Nie chodziło o nic konkretnego. – Nobby wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Gliniarz zawsze myśli jak gliniarz, co? – Cóż, od poniedziałku oficjalnie pracuję nad tą sprawą. Myślałam, że może nie będę musiała zaczynać od zera. – No tak. Odpowiadając na twoje pytanie, tak, czasami rozmawialiśmy. – I nie powiedziałeś tego policjantowi, który cię przesłuchiwał? – Mówisz to tak, jakbym coś przed nim ukrył. To było zwykłe paplanie o niczym. Czasem gawędziliśmy po sesji, tak samo jak my teraz. Nasze rozmowy były raczej chaotyczne, abstrakcyjne, nawet filozoficzne. – Nobby parsknął. – Tamten policjant zapytał mnie tylko, gdzie przebywałem po zmroku w czwartek, czy umiem strzelać z kuszy i czy należę do jakiegoś klubu łuczniczego. I jeszcze czy znałem Billa Quinna z czasów służby w policji. Nigdy nie służyłem w policji, na miłość boską. Byłem lekarzem w marynarce, a teraz jestem wykwalifikowanym masażystą. Pytał mnie o konkrety. Nasze rozmowy nie były konkretne. Annie pomyślała, że Banks bardzo dobrze dogadałby się z Nobbym. On również przykładał dużą wagę do tego, co abstrakcyjne i filozoficzne. Być może właśnie dlatego tak często działał na przekór zasadom i w pojedynkę rozmawiał ze świadkami, a nawet z podejrzanymi. Mawiał, że większość detektywów nie wie, jakie należy zadawać pytania. – Mów dalej – powiedziała. – O czym w takim razie dyskutowaliście? – Głównie o moich własnych refleksjach i obserwacjach. – Opowiesz mi? – Właściwie czemu nie? W końcu nie obowiązuje mnie tajemnica spowiedzi ani klauzula o poufności, ani nic takiego. I nie jestem jego psychiatrą. Ale mówię ci to tylko dlatego, że cię
lubię. Zresztą to nic nadzwyczajnego, więc za dużo się nie spodziewaj. Jak już mówiłem, odniosłem wrażenie, że pan Quinn to człowiek udręczony. Mówił, że te bóle w szyi męczyły go od pięciu czy sześciu lat, choć nigdy wcześniej nie miał żadnych tego typu problemów. Nie wyglądało na to, że przyczyną mogła być zła ergonomia pracy. Wiesz, zbyt długie przesiadywanie przed komputerem – nie cierpiał komputerów – czy nawet zła pozycja przy biurku. Quinn był chyba trochę podobny do ciebie: policjant, który lubił jeździć w teren, a w wolnych chwilach pracował na swojej działce, chodził na ryby i spędzał czas z rodziną. Mimo to szyja często potrafi płatać figle. Kręgi z wiekiem zaczynają szwankować, ale w jego przypadku rentgen nie wykazał żadnych poważniejszych uszkodzeń. Nic, co wykraczałoby poza normę. – Więc uważasz, że przyczyny były natury psychologicznej? – Nie jestem psychiatrą ani fizjoterapeutą, więc nie traktuj tych moich uwag jak opinii eksperta. Teraz widzisz, że takie rzeczy niełatwo jest ująć w słowa. Nie wiem nawet, dlaczego ci o tym mówię. Chyba dlatego, że on nie żyje i ostatnio dużo o nim myślałem. Zaledwie kilka dni temu był żywy, jak ty czy ja. – Nobby podniósł obie ręce. – Czułem pod palcami jego skórę, a pod nią mięśnie, rozmasowywałem zgrubienia. Wiesz, że niedawno zmarła jego żona? – Tak. – Oczywiście. Biedak był załamany, pogrążony w bólu. Myślę, że to też zbliżyło nas do siebie. Wiedziałem, co czuł. Ja straciłem moją Denise pięć lat temu, więc można chyba powiedzieć, że mieliśmy ze sobą coś wspólnego. Nie jestem terapeutą, więc nie potrafiłem mu pomóc w poradzeniu sobie z poczuciem straty, ale przynajmniej mogłem z nim o tym porozmawiać. – Więc rozmawialiście o śmierci jego żony? – Tak. Czasami. I ogólnie o żałobie jako takiej. I poczuciu winy. Czy mógł zrobić więcej? Czy ją zawiódł? Czy to on był za to odpowiedzialny?
– Przecież nie był, prawda? – Oczywiście, że nie – zapewnił Nobby. – Po prostu czasami nachodzą nas takie myśli, gdy tracimy ukochaną osobę. Zaczynamy obwiniać siebie. Tej nocy, kiedy umarła, obserwował jakiegoś podejrzanego, nie było z nim kontaktu. Dowiedział się dopiero następnego ranka. Dzieci były na uczelni. Umarła w samotności. Po czymś takim poczucie winy może cię dręczyć do końca życia. – Co mu powiedziałeś? – Powtarzam, nie jestem terapeutą. Mogłem jedynie mu współczuć, tak samo jak każdemu, kto znalazłby się w podobnym położeniu. I zapewniać, że takie rzeczy się zdarzają. – Czego on oczekiwał? To znaczy, dlaczego ci o tym wszystkim opowiadał? – Jak mówię, mieliśmy ze sobą coś wspólnego. Miałem wrażenie, że potrzebuje jakiegoś rozgrzeszenia, jakby pragnął za coś odpokutować. – Za co? – Nie wiem. Nie powiedział. Ale to było coś, co go prześladowało. – Coś, co zrobił? – Albo czego nie zrobił. Stanowczo zbyt łatwo jest żałować naszych czynów. Poza tym trochę za dużo pił. Chyba usłyszał coś na ten temat od któregoś z dzieci, bo zaczął czytać o Anonimowych Alkoholikach. Nie zapisał się, nie widział jeszcze takiej potrzeby. Wierzył, że wciąż jeszcze ma czas, żeby samemu nad tym zapanować. Alkohol przynosił mu chwilową ulgę, dawał podporę, wiesz, jak to działa. W każdym razie ja też znalazłem się kiedyś w podobnej sytuacji w trakcie mojej długiej i wyboistej podróży przez życie, więc zaczęliśmy rozmawiać nieco bardziej filozoficznie o uzależnieniach i o tym całym programie dwunastu kroków. Wydawał się zafascynowany samą ideą, że można dostać w życiu drugą szansę. Szansę na to, by zmienić to, co jesteśmy
w stanie zmienić, a całą resztę zostawić w gestii jakichś wyższych sił. Cała mądrość w tym, żeby umieć dostrzec tę różnicę. – Już gdzieś to słyszałam – powiedziała Annie. – Brzmi jak coś bardzo trudnego. I dość skomplikowanego. – To wcale nie jest takie trudne – odparł Nobby ze śmiechem. – Ale z pewnością nie przychodzi bez wysiłku. Zadał mi pewne pytanie, ponieważ chciał znać moją opinię. Jeśli człowiek wie, że stało się jakieś zło, i uważa, że potrafi je naprawić, to czy powinien spróbować to zrobić, nie zważając na cenę, jaką przyjdzie zapłacić jemu samemu bądź innym osobom? – Co miał na myśli? – Nie wiem. Nic więcej nie powiedział. – Co mu odpowiedziałeś? – Nic. Nadal nie znam odpowiedzi. – Myślisz, że mówił o sobie? Nobby podniósł się z krzesła. Nadszedł czas na następnego pacjenta. – Tego nie wiem. Jak mówię, wyglądał na bardzo udręczonego człowieka. Na szczęście Jarrow miał w swoim terenowym wozie radio, lecz mimo to minęły prawie trzy godziny, zanim na Garskill Farm zjawiła się ekipa kryminalistyczna, policyjny chirurg i fotograf. Ostatecznie zastępca naczelnika McLaughlin musiał zacisnąć zęby i zapłacić za helikopter, który sprowadził na miejsce doktora Burnsa i Petera Darby’ego, cały czas narzekając na to, jak kosztowne stawało się całe to dochodzenie i sugerując między wierszami, że to na pewno w jakimś sensie wina Banksa. Technicy zdołali jakoś dotelepać się z Ingleby w swojej furgonetce, która wyglądała na nieco sponiewieraną, gdy zatrzymała się przy murze w ogrodzie. Wszyscy mieli dość skwaszone miny, ponieważ był weekend, a oni wciąż jeszcze nie skończyli pracy w St. Peter’s. Poza tym nie pracowali nawet na co dzień w Eastvale – przyjechali
aż z Harrogate. Oni chyba także mieli do Banksa pretensje, zwłaszcza koordynator miejsca zbrodni, szczególnie opryskliwy i nieprzyjemny typ nazwiskiem Cyril Smedley, który nic tylko utyskiwał na zanieczyszczenie i rozstawiał wszystkich po kątach. Banks od razu zatęsknił za Stefanem Nowakiem, jego spokojem i pełnym godności opanowaniem. Ale Stefan miał teraz pełne ręce roboty w St. Peter’s. Banks ostrzegł wszystkich przez telefon, żeby nie podjeżdżali do budynku od północnej strony, ponieważ biegła tamtędy ścieżka łącząca posesję z drogą dojazdową, a zatem mogły się tam znajdować ślady opon, odciski stóp i inne potencjalne dowody. Należało je jak najszybciej zabezpieczyć, oczywiście jeśli deszcz nie zdążył już dawno zatrzeć wszelkich poszlak. Gdy Banks wybrał się na krótki rekonesans, zauważył w trawie obok ścieżki kilka opakowań po kanapkach i pusty papierowy kubeczek. Wszystkie tego typu przedmioty mogły posłużyć do ściągnięcia DNA lub odcisków palców pod warunkiem, że były dostatecznie osłonięte przed działaniem żywiołów. Czymkolwiek zajmowali się ludzie, którzy tu wcześniej przebywali, nie dbali zbytnio o porządek wokół siebie. Kilku techników zaczęło już robić odlewy i zbierać wszystko, co dało się znaleźć na ścieżce i podjeździe, Peter Darby dokumentował natomiast całą procedurę kamerą cyfrową. Kiedy Darby skończył fotografować ciało, Banks kucnął obok doktora Burnsa, który oglądał je w jego oryginalnym położeniu pod jasnymi lampami łukowymi ustawionymi przez kryminalistyków. Helikopter stał za ogrodzeniem i czekał, żeby zabrać zwłoki do kostnicy, ale dr Glendenning, patolog z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, wyjechał na weekend, więc i tak sekcja mogła się odbyć dopiero w poniedziałek. Dlatego szczególnie ważne było wszystko, co był im teraz w stanie powiedzieć dr Burns. Wcześniej Banks przeszukał już kieszenie w rozrzuconych ubraniach, ale znalazł tylko paprochy. Wyglądało to tak samo jak z Billem Quinnem – ktoś musiał opróżnić wszystkie kieszenie
ofiary. Luźne części garderoby zostały przez techników popakowane do toreb, opisane i dołączone do stale powiększającego się stosu dowodów rzeczowych. Niełatwo będzie to wszystko stąd wywieźć, pomyślał Banks. Zorganizowanie tu ruchomego centrum dowodzenia nie wchodziło w grę, ale tak długo, jak dom będzie oficjalnie uznawany za miejsce zbrodni, kilku ludzi będzie musiało pełnić w nim straż przez całą dobę. Kryminalistycy podzielili już cały obszar na strefy, które przydzieleni funkcjonariusze mieli teraz gruntownie przeszukać. Banks nie zazdrościł im tego, że będą musieli brodzić w wilgotnych pokrzywach i zwierzęcych odchodach. – Co o tym myślisz? – zapytał lekarza, ponownie kierując swoją uwagę na ciało. – Są oznaki przemocy – powiedział Burns. – Sińce na ramionach i rękach, przeguby ewidentnie były związane. – Mówiąc to, wskazał na zaczerwienione obtarcia na skórze. – Ale to za mało, żeby określić przyczynę śmierci. Banks zwrócił uwagę na uda i klatkę piersiową. – A te zakrwawione ślady? – Małe zwierzęta. Najprawdopodobniej szczury. Banks lekko się wzdrygnął. – Nie ma bełtu z kuszy? – Nie tym razem. – Co pan powie o jego dłoniach? Dr Burns przyjrzał się bliżej. – Wydają się całkiem zadbane. Obgryzał paznokcie, ale nie jakoś nadmiernie. – Czy to są ręce kogoś, kto wykonywał prostą pracę fizyczną? – Ależ skąd. Nie ma zrogowaceń, wrośniętego w skórę brudu. Te ręce nie były używane do niczego cięższego niż noszenie zakupów ze sklepu do domu.
– Spodziewałem się tego – rzucił Banks. – A jaki jest jego stan ogólny? Żył w dość ciężkich warunkach. – Zważywszy na okoliczności, nie jest źle. Powiedziałbym, że miał około czterdziestu lat, ogólnie rzecz biorąc, był w niezłej kondycji, pewnie biegał albo w jakiś inny sposób dbał o formę. Wątroba nie wydaje się powiększona, przynajmniej nie w dotyku, więc raczej nie przesadzał z alkoholem. Na zębach ani palcach nie widzę plam od nikotyny, czyli nie był też palaczem. Niewiele więcej mogę wywnioskować z takich pobieżnych, zewnętrznych oględzin. Jestem tu właściwie tylko po to, żeby stwierdzić, że nie żyje. I bez wątpienia nie żyje. – To akurat wiem – odparł Banks. – Ale muszę też wiedzieć, kiedy nastąpił zgon i jaka była przyczyna śmierci. Dr Burns westchnął. – Stara śpiewka. – Niestety. – Mogę jedynie powiedzieć, że stężenie pośmiertne zdążyło już minąć, a biorąc pod uwagę temperaturę tu na górze, można założyć, że nie żyje od trzech dni, może dłużej. Ale jak wiesz, w grę wchodzi wiele różnych czynników. Na dworze nie jest ostatnio bardzo zimno, ale nocami robi się mroźnie. – Zmarł wcześniej niż Bill Quinn? – O tak, ten człowiek zdecydowanie umarł wcześniej niż ostatnia ofiara, którą badałem. Wystarczy spojrzeć na te zielonkawe przebarwienia, zwłaszcza w okolicy brzucha. Odpowiedzialne za to są bakterie na skórze, a proces ten z reguły zaczyna się nie wcześniej niż czterdzieści osiem godzin po śmierci. Te zmiany rozprzestrzeniają się po całym ciele i na końcu docierają do dłoni i stóp, tutaj też mamy tego przykład. Chłodne noce mogły to trochę spowolnić, ale tylko trochę. Moim zdaniem śmierć nastąpiła przed trzema albo czterema dniami. Przypomnij mi, kiedy znaleziono pierwsze ciało.
– W czwartek rano – odpowiedział Banks. – Ale wtedy mówiłeś, że Quinn prawie na pewno został zabity poprzedniej nocy pomiędzy jedenastą a pierwszą, a doktor Glendenning potwierdził to podczas sekcji zwłok. Banks spojrzał na zegarek i ze zdziwieniem stwierdził, że jest już po czwartej po południu. – To nam daje jakieś dwie i pół doby od tamtej nocy do dzisiaj. Na pewno mniej niż trzy dni. Czy ten człowiek mógł umrzeć jeszcze wcześniej niż to oszacowałeś? – Trudno to jednoznacznie ustalić, ale raczej w to wątpię. Mniej więcej po czterech dniach skóra zaczyna przypominać marmur, ponieważ żyły wychodzą na wierzch i stają się bardziej widoczne. U niego to jeszcze nie nastąpiło. Poza tym jeszcze niewiele zdziałały tu owady. Widać nieco śladów po muchach plujkach, ale one zawsze zjawiają się jako pierwsze. Czasami już pierwszego dnia. Mrówki i żuki przychodzą później. Dlatego moim zdaniem czas zgonu to wtorek wieczorem albo środa rano, w każdym razie taka jest moja wstępna ocena. – Dzięki za pomoc – powiedział Banks. Jeśli to ten sam człowiek, który wykonał telefon do Billa Quinna we wtorek około dziewiątej wieczorem, powrót pieszo na farmę z Ingleby zająłby mu około godziny, może ciut mniej. W takim razie musiałby zostać zabity po dziesiątej wieczorem we wtorek, ale przed jedenastą wieczorem w środę. Dr Burns lekko odwrócił ciało, żeby pokazać Banksowi plamy pośmiertne na plecach i nogach. – To nam mówi tylko, że nie żyje od co najmniej sześciu godzin – powiedział. – Ale mówi nam też, że najprawdopodobniej umarł tutaj i nie był ruszany po śmierci. – Zgadza się. Zaczynasz się uczyć. – Więc co go zabiło?
Dr Burns przez dłuższą chwilę milczał. Ponownie obejrzał ciało w poszukiwaniu śmiertelnych obrażeń, następnie dotknął włosów ofiary i zerknął w stronę dachu. – Z tego, co widzę, nie ma tu żadnych ran od noża czy kuli – powiedział. – Czasem trudno je zauważyć, zwłaszcza przy wąskim ostrzu albo pocisku małego kalibru, ale obejrzałem go na tyle dokładnie, na ile to możliwe w tych warunkach. – A uderzenie tępym narzędziem? – Sam widzisz, że to nic z tych rzeczy. – No to co go zabiło? Został otruty? Umarł z przyczyn naturalnych? – To mogło być otrucie, ale trzeba z tym zaczekać do sekcji zwłok. Jeśli chodzi o przyczyny naturalne, to również istnieje taka możliwość, ale te sińce, ogólny stan ciała, ślady po sznurze na rękach chyba w dużej mierze to wykluczają. – Lekarz zrobił pauzę. – Pewnie pomyślisz, że zwariowałem, i wolałbym, żebyś do czasu przeprowadzenia sekcji nie powtarzał tego nikomu z wyjątkiem najbliższych współpracowników, ale jeśli ci to w czymś pomoże, to moim zdaniem ten człowiek utonął. – Utonął? – Tak. Był nagi. Ręce miał związane za plecami. – Burns lekko przycisnął klatkę piersiową zmarłego. – A kiedy tak robię, słychać delikatne bulgotanie, pod palcami zaś czuję wodę w płucach. Gdybym nacisnął dużo mocniej, pewnie wyszłaby z nosa i ust, ale nie chcę ryzykować uszkodzenia ciała. – Wskazał na koryto z wodą, poskręcane ręczniki, zwoje liny i przewrócone krzesło. – Jeśli chcesz znać moje zdanie, umarł przez utonięcie i prawdopodobnie miało to związek z waterboardingiem. Te ręczniki przy korycie są nadal mokre. Banks wstał, żeby przyswoić sobie wszystko, co powiedział Burns. Nigdy nie rozumiał określenia waterboarding, dla niego brzmiało to jak jakaś przyjemna czynność, coś, co robi się nad jeziorem w leniwe letnie popołudnie, jakaś zabawa. Tak jak cała
reszta świata przeżył niemiłą niespodziankę, kiedy ten termin zaczął w ciągu ostatnich kilku lat regularnie pojawiać się w wiadomościach, zwłaszcza po tym, jak George Bush przyznał, że przyzwalał na stosowanie tej metody. Teraz już wiedział, że waterboarding oznacza położenie kogoś na plecach, zakrycie mu twarzy szmatą czy ręcznikiem i polewanie jej wodą. Podobno przysparza to ofierze niesłychanych cierpień i może doprowadzić do tzw. suchego utonięcia, będącego jednym z rodzajów uduszenia. – Czyli nie umarł bezpośrednio w wyniku waterboardingu? – Mogło tak być – odparł Burns. – Wszystko zależy od ilości wody w płucach. Doktor Glendenning powie ci więcej, kiedy przeprowadzi gruntowne badanie. Jeśli znajdzie wybroczyny w oczach, których nie jestem w stanie teraz dostrzec, to może się okazać, że masz rację. Takie symptomy mogą wystąpić w przypadku suchego utonięcia, nie towarzyszą natomiast zwykłemu utonięciu w wodzie. A w każdym razie jest to bardzo rzadkie. – Ale ty nic takiego nie widzisz? – To nie znaczy, że tego tu nie ma. Czasami takie wybroczyny są nie większe niż ukłucie igłą. Musisz zaczekać na sekcję. – Dr Burns również wstał. – Jeśli ktoś go utopił – kontynuował – lekarz sądowy powinien znaleźć na to dostatecznie dużo dowodów, chociażby skojarzyć wodę w jego płucach z tą w korycie. Z drugiej strony, jeżeli to było suche utonięcie spowodowane przez waterboarding, zapewne nie znajdziecie w nim żadnej wody. Zawsze jest szansa, że stało się to przez przypadek. Tortury to nie nauka ścisła. Ale jeśli utopiono go w korycie, według wszelkiej logiki ktoś musiał trzymać jego głowę pod wodą, aż nastąpiła śmierć. Oddychanie to nasz naturalny odruch i człowiek zawsze będzie walczył o powietrze ze wszystkich sił. – Skąd tyle wiesz o takich rzeczach? – zaciekawił się Banks. – Zdarzyło mi się być w miejscach, do których nikt nigdy nie
powinien zaglądać – odparł Burns, po czym podniósł z ziemi swoją torbę i skierował się do wyjścia. – Powiem pilotowi, że możemy go zabierać – dorzucił przez ramię. Banks pamiętał Burnsa z czasów, kiedy lekarz miał jeszcze mleko pod nosem. Teraz regularnie bywał w sytuacjach, w których musiał oglądać takie rzeczy jak to, co znaleźli w tym domu. Czasami Banks się zastanawiał, czy na świecie ostała się jeszcze jakakolwiek niewinność. Zawsze wtedy ogarniało go bardzo nieprzyjemne uczucie. W sobotę o dziesiątej wieczorem Banks zapragnął wyjść z domu. Wrócił jakąś godzinę temu i ledwo zdążył zjeść obiad wzięty na wynos z indyjskiej restauracji, ale nie mógł usiedzieć na miejscu. Dręczyły go obrazy martwych ciał Billa Quinna oraz nieznanego mężczyzny na Garskill Farm. Nie mógł skupić uwagi na telewizji i nie pomogło nawet, gdy włączył płytę Sunday at the Village Vanguard Billa Evansa. Chciał znaleźć się w jakimś głośnym miejscu, dynamicznym, pełnym życia. Potrzebował teraz towarzystwa ludzi, chciał słyszeć ich rozmowy i śmiech. Zdał sobie sprawę, że ostatnio stał się domatorem, i to o dość melancholijnym usposobieniu, któremu jedyną rozrywkę, przeżywaną wyłącznie w samotności, zapewniają płyty CD i DVD. Pamiętał jednak, że w pubie The Dog and Gun odbywał się dziś wieczór folkowy z gościnnym udziałem Penny Cartwright. Gdyby się pospieszył, ciągle jeszcze miał szansę zdążyć na jej występ. Banks poznał Penny w trakcie swojego drugiego dochodzenia w Eastvale, ponad dwadzieścia lat temu, kiedy został zamordowany jej najlepszy przyjaciel. Teraz powinna dobijać już do pięćdziesiątki, ale wtedy była młodą śpiewaczką folkową, która wracała do swych korzeni w Helmthorpe po odniesieniu pewnych sukcesów w wielkim mieście. Przez te wszystkie lata zyskała sobie większą sławę, o ile w przypadku tradycyjnego artysty folkowego w ogóle można mówić o sławie, i niedawno wprowadziła się do większego domu blisko rzeki; zawsze, gdy była na miejscu, w jej rezydencji przebywało mnóstwo przyjaciół
i gości, w tym wiele znanych postaci z kręgu muzyki folkowej. Wino lało się tam strumieniami, a każda impreza niezmiennie kończyła się ogólnym jam session i wspólnym śpiewaniem. Choć podczas tamtego dawnego śledztwa Banks traktował Penny jak podejrzaną i minęło wiele lat, zanim mu to wybaczyła, dziś czuła się przy nim całkiem komfortowo i co jakiś czas zapraszała go do swojego domu. Zdarzyło mu się również śpiewać razem z całą resztą, ale tylko półgłosem. Nie cierpiał swojego głosu, odkąd w szkole nauczyciel muzyki kazał wszystkim w jego klasie śpiewać solo i natychmiast oceniał występ każdego ucznia w skali od jednego do dwudziestu. Banks dostał dziewięć. Nigdy nie zapomniał tego publicznego upokorzenia. Wieczór był wietrzny, ale dość ciepły, by wybrać się do wioski pieszo. Banks przeszedł się wzdłuż potoku Gratly, skrócił sobie drogę przez cmentarz, następnie skręcił w wąską alejkę i mijając antykwariat, dotarł na główną ulicę Helmthorpe, gdzie grupki trochę zbyt lekko ubranych nastolatków głośno wędrowały od jednego pubu do drugiego. Wiedział jednak, że nie pójdą do The Dog and Gun. Po pierwsze, było tam już i tak zbyt tłoczno, a po drugie, nie wyglądali na miłośników muzyki folkowej. Poza tym na tyłach The Bridge odbywała się właśnie dyskoteka, a w The Hare and Hounds, który obecnie należał do sieci Wetherspoons, sprzedawano najtańsze piwo. Banks pojawił się na miejscu w przerwie pomiędzy dwoma setami i od razu ujrzał Penny stojącą przy barze z piwem w ręku. Otaczał ją wianuszek wielbicieli. Wyglądała promiennie: wysoka, szczupła, z długimi czarnymi włosami przetykanymi pasemkami siwizny. Mimo półmroku dostrzegła go w tłumie i mógłby przysiąc, że jej twarz odrobinę się ożywiła. Zamachała do niego i zrobiła mu trochę miejsca. Znaleźli się bardzo blisko siebie, ponieważ zewsząd napierali na nich ludzie tłoczący się do baru, żeby zamówić drinki. Dla Banksa wcale nie była to nieprzyjemna sytuacja. – Witaj, nieznajomy – powiedziała i dała mu całusa w policzek.
Stojący obok młody mężczyzna nie był chyba zachwycony pojawieniem się Banksa, gdyż musiał przez niego przerwać dość nużący wykład na temat „odrodzenia sceny folkowej”, ale Penny wyglądała, jakby odczuła z tego powodu pewną ulgę i skupiła całą uwagę na nowo przybyłym. Banks odwzajemnił się tym samym. Zresztą kiedy stało się tak blisko niej, naprawdę trudno było skoncentrować się na czymkolwiek innym. Jej oczy skrzyły się wewnętrznym blaskiem, sprawiały wrażenie figlarnych, smutnych i mądrych jednocześnie. Młody mężczyzna urwał w pół zdania i ze spuszczoną głową oddalił się z powrotem w stronę swoich pijących piwo kumpli. – I tak jest dla ciebie za młody – skomentował Banks. – No nie wiem. Od czasu do czasu lubię się zabawić z takim chłopaczkiem – odparła Penny. – Chociaż przyznaję, że bardziej mnie ciągnie do prawdziwych mężczyzn. Co u ciebie słychać? Banks uświadomił sobie, że nie widział jej od czasu tamtego kryzysu z Tracy poprzedniej jesieni; pomijając pracę, przez całą zimę prawie nie wychylał nosa ze swojego wiejskiego domu. Opowiedział jej pokrótce o pobycie w Arizonie i południowej Kalifornii. Penny, jak się okazało, zimą całkiem sporo podróżowała, głównie po Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, dokąd pojechała w ramach trasy promującej jej najnowszą płytę. Nie wspomniała nic o żadnym mężczyźnie, a Banks nie pytał. – Z tego, co widzę, Brian całkiem nieźle sobie radzi – zauważyła Penny. – Tak – przyznał. – Sam dopiero co wrócił z Ameryki. Chyba mieli udaną trasę, a potem trochę nagrywali w Los Angeles. – Widziałam plakaty, kiedy tam byłam. Imponujące. Na pewno The Blue Lamps sprzedają o wiele więcej płyt niż ja. Oczywiście nie myliła się. Britpop ocierający się o psychodelię z elementami country, folku i bluesa był w Stanach znacznie bardziej w cenie niż tradycyjny brytyjski folk. – Liczę na to, że na starość będzie mnie miał kto utrzymać –
powiedział Banks. Penny się roześmiała. – To faktycznie jeden z powodów, dla których warto mieć dzieci. No więc co porabiałeś, odkąd wróciłeś? Słyszałam, że na Garskill znaleziono jakiegoś zabitego człowieka. To prawda? – Wieści szybko się rozchodzą – stwierdził Banks. – A to żadna tajemnica. Ktoś powiedział nam, że mieszka tam grupa Cyganów albo innych nomadów, ale nie jestem tego taki pewny. – Jakiś ty przenikliwy – odparła Penny. – Co za obelga. Mam przyjaciół w tej społeczności i nigdy nie zamieszkaliby w takiej norze jak Garskill Farm. To imigranci, robotnicy sezonowi. – Skąd wiesz? – Jestem piosenkarką folkową. Niedola prostego ludu to moja specjalność. – A poważnie? – zapytał Banks ze śmiechem. – Znajomy mi powiedział. Wciąż mam kontakty wśród miejscowych pisarzy i historyków. – Ale gdzie w takim razie pracują? – Jest mnóstwo miejsc, w których pracodawcy nie są przesadnie wybredni. Ważne, że mają tanią siłę roboczą, a większość z tych ludzi jest w takim położeniu, że nie ma odwagi na cokolwiek się skarżyć. Weźmy na przykład Varley’s Yeast Products. Od lat kwitnie tam praca niewolnicza. Albo ta rzeźnia pod Darlington, zakłady mięsne pod Carlisle, zakłady chemiczne na południe od Middlesbrough. Dziwię się, że nie wiesz o tych wszystkich miejscach. – To działka Urzędu Imigracyjnego albo Instytutu Standardów Handlowych – odparł Banks. – A przynajmniej kiedyś tak było. Teraz już sam nie mam pewności. W każdym razie ty najwyraźniej nieźle się w tym orientujesz. A wiesz coś o ludziach, którzy tam mieszkali?
– Nie, o nikim konkretnym. Przesłuchujesz mnie? – Faktycznie tak to brzmi, prawda? Tak naprawdę przyszedłem tu, żeby przestać o tym myśleć. Pojechałem dzisiaj na tę farmę. Cholernie przygnębiające miejsce. Byłaś tam kiedyś? – Lata temu. Już wtedy wszystko się tam rozpadało. Mogę sobie tylko wyobrażać, jak to teraz wygląda. – Podobne gospodarstwa budowano w taki sposób, żeby były w stanie przetrwać każde warunki – powiedział Banks. – Ale nie zazdroszczę biedakom, którzy tam pomieszkiwali. – Na pewno nie znaleźli się tam z własnego wyboru – odparła Penny. – Przyjeżdżają tutaj zwabieni obietnicą pracy. Poświęcają na to wszystkie oszczędności, a potem dostają mniej niż minimalną pensję za jakąś gównianą pracę i nie mają do kogo zwrócić się o pomoc. Większość z nich nawet nie mówi po angielsku. Zaczynają od długów, a potem już tylko popadają w coraz gorsze długi. Dasz wiarę, że są nawet lichwiarze, którzy na nich żerują? Banks z łatwością mógł w to uwierzyć. Po raz kolejny na myśl przyszedł mu Warren Corrigan. Postanowił w poniedziałek złożyć panu Corriganowi wizytę. Muzycy – gitara akustyczna, akordeon, kontrabas i skrzypce – zebrali się ponownie na scenie i wzięli do rąk swoje instrumenty, żeby je dostroić. – Czas na mnie – stwierdziła Penny, lekko dotykając ramienia Banksa. – Pogadamy jeszcze później? – Nie wiem – przyznał. – To był bardzo długi dzień. Padam z nóg. – Spróbuj wytrzymać ten set – poprosiła. – Jakieś życzenia? – Finisterre – powiedział Banks bez chwili namysłu. Penny zamrugała oczami, wyraźnie zaskoczona. – Finisterre? Dobra. Dawno tego nie śpiewałam, ale myślę, że
dam sobie radę. I dała sobie radę. Wykonała utwór bez żadnego akompaniamentu. Jej niski, lekko zachrypnięty głos z wiekiem nabrał jeszcze charakteru, kojarzył się z gorącą, ciemną czekoladą i wytrawnym amarone. Nie miała tak szerokiej skali jak June Tabor, ale niewiele jej brakowało. Zaśpiewała Death and the Lady, She Moved Through the Fair, Flowers of Knaresborough Forest i szereg innych tradycyjnych pieśni. Ale nie stroniła także od bardziej współczesnego repertuaru. Sięgnęła po wzruszające, tajemnicze Red River Shore Boba Dylana, I’ll See You Again Roya Harpera, a jej interpretacja For Shame of Doing Wrong Richarda Thompsona wzruszyła Banksa do łez, zwłaszcza gdy jej głos załamywał się w rozdzierającym serce refrenie. Na finał zaproponowała coś, co w innych rękach mogłoby przybrać formę taniej ciekawostki – powolną, folkową aranżację Common People zespołu Pulp. Ale i ten wybór okazał się trafiony. Jej wersja wydobyła głębię ze znanego szlagieru i wyeksponowała powagę słów, którą łatwo jest przeoczyć, gdy się słucha oryginału. Cały pub śpiewał refren razem z Penny, a owacja na koniec była wręcz ogłuszająca. Banks się zastanawiał, jak by na to zareagował sam Jarvis Cocker, ale ostatecznie to nie miało żadnego znaczenia. I tak nigdy nie był w stanie brać lidera Pulp na poważnie, chociaż lubił Common People, a także Running the World. Może po prostu drażniło go jego nazwisko. Kiedy zespół skończył i wszyscy goście znajdujący się w pubie zabrali się za swoje ostatnie drinki przed zamknięciem lokalu, Penny podeszła do stolika w rogu, gdzie Banks zdołał znaleźć wolne krzesło, i dosiadła się do niego. Po chwili dołączyli do nich także dwaj członkowie zespołu. Młody człowiek, którego Banks spłoszył w przerwie, czaił się gdzieś w tle z kuflem w ręku. Miał nadąsaną minę i lekko chwiał się na nogach. Banks przywitał się z oboma muzykami, których pamiętał z dawnych czasów; akordeonistą był jeden sierżant z Durham, po godzinach dorabiający sobie jako artysta folkowy.
– Udało się – powiedziała Penny z uśmiechem. – Jednak nie zasnąłeś. – Jak widzisz. Dzięki za spełnienie mojej prośby. – Cała przyjemność po mojej stronie. To piękna piosenka. Zapomniałam jak bardzo. Dziękuję, że mi o tym przypomniałeś. Piękna, ale strasznie smutna. – Chyba w ogóle niewiele jest wesołych piosenek folkowych, co? Wszyscy śpiewają tylko o morderstwach, demonicznych kochankach i mściwych duchach. I jeszcze o tym, że życie przemija, miłość wygasa, a wszelka przyjemność jest ułudą. – Święta prawda – przyznała Penny. – Wiesz co, przenosimy się w kilka osób do mnie. Chcesz się zabrać z nami? Nie będzie żadnych ponurych piosenek, obiecuję. – Naprawdę bardzo bym chciał jechać z wami – powiedział – ale obawiam się, że długo już nie pociągnę. W rzeczywistości Banks wolał zakończyć ten wieczór tak samo, jak kończył niemal każdy. Chciał usiąść w ciemności na swojej werandzie, włączyć jakąś spokojną muzykę i patrząc na księżyc i gwiazdy, wypić ostatniego drinka przed snem. Czuł, że znów może być sam. Minęła mu już ochota na zabawę i towarzystwo. – W porządku – odparła. – Rozumiem. Musisz łapać bandytów i tak dalej. Banks pokiwał głową. – Łapać bandytów – powtórzył. Gdyby to faktycznie było takie proste. – Dobranoc. Wstał z krzesła, a młody entuzjasta muzyki folkowej szybko zajął jego miejsce, zataczając się i rozlewając przy tym odrobinę piwa. Penny ponownie się z nim przywitała i uprzejmie uśmiechnęła, ale zaraz potem wdała się w rozmowę ze swoim gitarzystą. Chłopak raczej nie miał szans znaleźć się w gronie osób zaproszonych do jej domu. Zanim Banks opuścił pub, Penny
spojrzała jeszcze raz w jego stronę i posłała mu uśmiech. Na zewnątrz w chłodnym, nocnym powietrzu poczuł delikatny zapach dymu z komina, który przypomniał mu, że ciągle był jeszcze kwiecień, choć dni stawały się już coraz cieplejsze. Do domu miał jakieś siedemset metrów. Pomyślał, że odrobina ruchu i świeżego powietrza dobrze mu zrobi po całym dniu spędzonym na przyprawiającej o mdłości Garskill Farm. Do jego uszu nie dobiegała już żadna muzyka. Szedł w ciszy ulicą Pennine Way, a drogę oświetlało mu jasne światło księżyca i rozproszonych po niebie gwiazd. Gdy znalazł się na ścieżce przylegającej do zbocza, które tarasowo schodziło aż do potoku Gratly, przed oczyma znów stanął mu obraz zwłok robotnika z farmy. Choć podobne rzeczy oglądał już tyle razy, wciąż nie zdołał się do tego przyzwyczaić. W pewnym momencie jego myśli znów zaczęły krążyć wokół Penny. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w jej życzliwym zachowaniu nie powinien doszukiwać się drugiego dna. Po prostu taki miała sposób bycia. Była wolnym duchem, lubiła poflirtować, czasem zachowywała się frywolnie. Mimo to podświadomie wciąż nie tracił nadziei. Najwyraźniej nikt jeszcze nie zdołał go z tej nadziei wyleczyć. Ani Sandra. Ani Annie. Ani Sophia.
Rozdział 5
W poniedziałek rano Banks zjawił się w pracy na tyle wcześnie, że zdążył wysłuchać audycji Today, przeglądając nowe papiery, które czekały na niego na biurku. Po chwili stwierdził, że ma serdecznie dość słuchania o tragicznym stanie gospodarki i o nieustającej przemocy na Bliskim Wschodzie, więc przełączył stację, natrafiając na końcówkę programu śniadaniowego w BBC 3, gdzie puszczali akurat majestatyczną symfonię Haydna. Jak można się było spodziewać, w niedzielę niewiele się wydarzyło. Banks wpadł na chwilę na posterunek, gdzie zastał Haiga i Lombarda studiujących z zapałem strony internetowe agencji towarzyskich. Doug Wilson i Gerry Masterson pojechali w teren, żeby przesłuchać kilka osób. Joanna Passero zapewne siedziała w domu, podobnie jak większość techników i ludzi z laboratorium, których praca była w tej chwili na wagę złota. Winsome zadbała o to, żeby zdjęcie ofiary z Garskill Farm pojawiło się w wieczornych wiadomościach telewizyjnych i żeby pokazano je także następnego dnia w obu wydaniach dziennika. Większość niedzieli spędziła w Ingleby, przepytując mieszkańców wioski. Z czerwonej budki telefonicznej nie wykonano zbyt wielu telefonów, a wszystkie numery wybierane z tego aparatu w godzinach, gdy pani Boscombe widziała w wiosce mężczyznę wyglądem przypominającego ofiarę, okazały się numerami telefonów komórkowych. Adresatem jednego połączenia był Bill Quinn, drugiego posiadacz telefonu na kartę, którego nie dało się zlokalizować, trzeci numer był natomiast zarejestrowany w Estonii i właśnie próbowano go namierzyć. W poniedziałki wczesnym rankiem na wyższych piętrach posterunku jeszcze prawie nikogo nie było i Banks korzystał z tych kilku chwil ciszy, by w spokoju popatrzeć przez okno na
rynek. Złote wskazówki błękitnego zegara na kościelnej wieży wskazywały kwadrans po ósmej. Potem zapisał sobie kilka rzeczy w notesie, odpowiedział na e-maile i wyrzucił do kosza większość oficjalnych notatek służbowych i okólników, których nazbierał się cały stos. Siedząc w swoim gabinecie, słyszał, jak inni zaczynają schodzić się do pracy. Z korytarza dobiegało trzaskanie drzwiami, poranne pozdrowienia, rzucane w biegu komentarze na temat rozegranych w weekend meczów i tego, co leciało w telewizji. Zwykły poniedziałkowy poranek. O dziewiątej był już gotowy na przegląd wojsk, ale zanim zdążył wszystkich zwołać, rozległo się pukanie do drzwi i do gabinetu wszedł Stefan Nowak, koordynator miejsc zbrodni. Znali się od lat. Na tle innych ekspertów od kryminalistyki Stefan wyróżniał się tym, że nie był pracownikiem cywilnym, lecz aktywnym policjantem, na najlepszej drodze do awansu na inspektora. Miał na koncie licencjat z nauk ścisłych, ukończył także kilka kursów z zakresu kryminalistyki i medycyny sądowej. Nie tyle był specjalistą w jednej dziedzinie, ile znał się po trosze na wielu różnych rzeczach, a dzięki zdolnościom kierowniczym idealnie nadawał się do tej roboty. Wciąż mówił z lekkim polskim akcentem, choć mieszkał w Anglii już od wielu lat. W rozmowach prawie nigdy nie wspominał ani o swojej przeszłości, ani o życiu prywatnym, dlatego Banks właściwie niewiele o nim wiedział. Wyczuwał jednak, że Stefan lubi podtrzymywać wokół siebie aurę pewnej tajemniczości. Być może w jego własnym mniemaniu czyniło go to bardziej atrakcyjnym dla płci przeciwnej. Niektórzy postrzegali go nawet jako bawidamka. Nosił się równie szykownie co Ken Blackstone, choć miał nieco bardziej swobodny i młodzieżowy styl. Zresztą ze swoją bujną czupryną mocnych, zadbanych włosów był także od Kena znacznie przystojniejszy. – Mam nadzieję, że masz coś dla mnie, Stefan – powiedział Banks. – Przydałby się nam w tej chwili jakiś mały przełom. Nowak usiadł na krześle, wygładzając ubranie tak samo, jak robił to Ken Blackstone.
– Myślę, że nie będziesz rozczarowany – zaczął. – Wybrałem się wczoraj na Garskill Farm i uciąłem sobie pogawędkę z panem Smedleyem. Facet jest jakiś spięty i trochę drażliwy, nie sądzisz? – Można tak to określić. – W każdym razie chciałem jak najszybciej porównać włókna i ślady opon, dlatego postanowiłem pojechać tam osobiście. – I co? Udało się? – Wyniki dostałem dopiero teraz – odparł Nowak. – Technicy harowali do późnej nocy na tej potwornej farmie. Raport czekał na moim biurku, kiedy przyszedłem do pracy jakąś godzinę temu. Ktoś musiał go podrzucić wczoraj w nocy. Nowak większość czasu spędzał w laboratorium znajdującym się w sąsiednim budynku, który został przejęty przez policję jako przybudówka, kiedy w Eastvale mieściła się siedziba główna okręgu zachodniego. Teraz, choć sytuacja się zmieniła, laboratorium pozostało na swoim miejscu, gdyż okazało się ogromnie użyteczne, a na dłuższą metę pozwalało zaoszczędzić całkiem sporo pieniędzy. Jak większość jednostek w okręgu, Eastvale wysyłało lwią część materiału dowodowego zebranego na miejscach zbrodni do analizy w licencjonowanym laboratorium sądowym, ale niektóre testy, takie jak choćby badanie odcisków palców czy podstawowa analiza włókien, zdjęć i dokumentów, dało się przeprowadzić tu, na miejscu. Oczywiście nie dotyczyło to testów krwi i DNA. Koniec końców, większość śladów i odcisków trafiała do oficjalnego Laboratorium Kryminalistycznego w Wetherby albo do którejś ze specjalistycznych placówek zajmujących się entomologią czy archeologią sądową. Ale posiadanie własnego laboratorium bezpośrednio przy posterunku pozwalało zaoszczędzić i czas, i pieniądze. – Dowiedziałeś się czegoś przydatnego? – Zależy, co przez to rozumiesz. A tak przy okazji, ta książka, która leżała obok materaca, była po polsku. Tłumaczenie Kodu Leonarda da Vinci.
– Obiecujący początek. Napijesz się kawy? – Jasne. Banks zadzwonił do sekretariatu po dzbanek kawy. Wciąż potrzebował rano trzech filiżanek, żeby się całkiem rozbudzić, a na razie wypił tylko jedną przy porannej grzance z marmoladą, która stanowiła namiastkę śniadania. Nowak zaczął przeglądać leżący przed nim plik papierów i wyciągnął z niego zdjęcia włosów i śladów opon. Banksowi nic te materiały nie mówiły. – Mówiąc w skrócie – podjął Nowak – wygląda na to, że w obu miejscach pojawił się ten sam samochód. Co prawda z powodu deszczu ślady na farmie nie zachowały się najlepiej, ale ziemia była na tyle twarda, że chłopakom Smedleya udało się pobrać trochę odcisków. Jedna z opon ma bardzo charakterystyczny wzór bieżnika. – Mówiąc to, pokazał dwie fotografie. Nawet Banks bez trudu zauważył, że małe kreseczki na obu zdjęciach są identyczne. – Zaraz, zaraz – wtrącił Banks. – Te fotografie zrobiono w dwóch różnych miejscach, tak? I mówisz, że ślady opon z polnej ścieżki przy St. Peter’s są takie same, jak te na starej drodze na tyłach farmy? – Zgadza się. – Doskonale – ucieszył się Banks. Właśnie na coś takiego czekał. Tego rodzaju poszlaka nie stanowiła co prawda klucza do szybkiego rozwiązania sprawy i raczej nie nadawała się do sądu jako twardy dowód, ale dzięki tej informacji wiedzieli, na czym się skupić, w którą stronę skierować dochodzenie. – Domyślam się, że raczej nie dowiem się od ciebie, co to za marka czy rocznik? A może znasz kolor auta albo jeszcze lepiej numer rejestracyjny? – Roku produkcji na pewno ci nie podam – roześmiał się Nowak. – Przynajmniej jeszcze nie teraz. Ale na pewno nie jest to solidny terenowy samochód, tyle na razie mogę ci powiedzieć. Zmierzyliśmy rozstaw osi i zidentyfikowaliśmy markę opon: ContiSportContact 2. Teraz musimy sprawdzić, którzy producenci
samochodów z nich korzystają i niedługo powinniśmy mieć już więcej informacji. Sądząc po wielkości opon i wymiarach osi, powiedziałbym, że mamy do czynienia z fordem focusem albo czymś porównywalnym. To oczywiście tylko wstępne teorie. Domysły. Na razie pracujemy, opierając się na samych fotografiach, i nie będziemy w stanie niczego stwierdzić ze stuprocentową pewnością, dopóki nie dostaniemy gipsowych odlewów tych śladów. Banks pospiesznie zanotował coś w swoim notesie. – Na ile jesteś przekonany do tego wszystkiego, co mi powiedziałeś? – Na dziewięćdziesiąt procent. – To mi na razie wystarczy. – Ach, zapomniałem dodać: jest ciemnozielony. – Co jest ciemnozielone? – Samochód. Jest w kolorze ciemnozielonym. – Żartujesz sobie. – Ani trochę. Wóz otarł się o płot i lekko zarysował karoserię. Wysłaliśmy próbkę farby do analizy razem ze śladami opon. Potem porównamy ją z dostępnymi bazami danych i kiedy będziemy mieć już wszystko wyszczególnione, to na podstawie rozstawu osi, typu opon i farby powinniśmy móc ustalić markę, model i rok produkcji pojazdu. Obawiam się jednak, że nawet wtedy nie uda nam się dojść do numeru rejestracyjnego. Kiedy dodamy do siebie wszystkie informacje, nasze poszukiwania staną się o wiele bardziej precyzyjne. A jeśli to był wóz wypożyczony gdzieś w okolicy, być może będziecie mogli go namierzyć. – Jestem pod wrażeniem – powiedział Banks. – I słusznie. Przyniesiono kawę. Banks wziął do ręki metalowy dzbanek, napełnił dwa kubki i jeden z nich podał Nowakowi. Obaj pili
czarną. – To nie wszystko – odezwał się Nowak po pierwszym łyku kawy. – Właśnie oglądałem pod mikroskopem włókna pochodzące z obu miejsc zbrodni. Znaleźliśmy całkiem sporo włókien syntetycznych, zapewne z jakiegoś taniego, produkowanego na skalę masową płaszcza. Były na drzewie, zza którego, jak sądzimy, zabójca strzelił z kuszy do Quinna. Zespół Smedleya znalazł podobne włókna na Garskill Farm, w budynku, gdzie leżały zwłoki, dokładniej na futrynie drzwi i na krześle. – Więc w obu miejscach była ta sama osoba? – Na to wygląda. A przynajmniej ten sam płaszcz. Żeby zyskać całkowitą pewność, musimy jeszcze wykonać masę testów: analizę spektrograficzną, porównanie barwników i tak dalej. Ale z tego, co widać gołym okiem, włókna do siebie pasują. Jako naukowiec nie radzę jednak wyciągać zbyt daleko idących wniosków, przynajmniej na razie. W końcu to dość pospolita sytuacja. Jak mówię, takie płaszcze produkuje się masowo i każdy może taki kupić w Marks & Spencer czy gdziekolwiek indziej. Gdy będziemy już więcej wiedzieć na temat struktury włókien i zastosowanych barwników, zaczniemy przeszukiwać bazy danych i rozmawiać z producentami i sklepami. Ale to wszystko wymaga czasu, a i tak istnieje bardzo mała szansa, że zdobędziemy w ten sposób nazwisko sprawcy. Uznałem jednak, że przyda ci się jak najszybciej kilka wstępnych wskazówek. Są też ślady stóp. Zbyt dużo, żeby mogły okazać się jakoś szczególnie pomocne, ale według ekspertów niektóre zgadzają się z tymi, które znaleźliście w lesie w St. Peter’s. Ten sam rozmiar i charakterystyczna rysa na podeszwie. On tam był, w obu miejscach. – Jesteś genialny, Stefan. – Niestety nic z tego nie nadaje się do sądu. Mam nadzieję, że… – Nic nie idzie do sądu, i to jeszcze przez dłuższy czas. Ale jeżeli możemy z dużą dozą pewności uznać, że oba morderstwa są
ze sobą powiązane, to rzuca to trochę więcej światła na tę sprawę. Dzięki. Muszę się teraz zastanowić, co z tego wszystkiego wynika. – Ludzie Smedleya znaleźli też ślady jeszcze jednego pojazdu na drodze dojazdowej do Garskill Farm. Zdaje się, że lekko wyciekał z niego olej. Mamy już próbkę, a także odlew bieżnika. Tym razem to jakiś duży samochód, ma szerszy rozstaw kół i większe opony. Prawdopodobnie spora furgonetka. – Czyżby przewóz ludzi? Dostatecznie duża dla dwudziestu osób? – Może. W środku byłby ścisk, ale wziąwszy pod uwagę, gdzie mieszkali, nie sądzę, żeby im to bardzo przeszkadzało. – Wątpię, żeby mieli jakiś wybór. Zespół Smedleya będzie w stanie powiedzieć nam więcej o tym drugim samochodzie? – Jasne. Zrobią pomiary, symulacje i analizy. Chciałem ci tylko zasygnalizować, że był tam ktoś jeszcze. – Teraz musimy go już tylko znaleźć. – Daj nam czas – powiedział Nowak, podnosząc się z krzesła. – Daj nam trochę czasu. A przy okazji, chciałem cię o coś zapytać: kim jest ta urocza blondynka z zabójczą figurą, którą od kilku dni tutaj widuję? Jakaś nowa? Tymczasowo, na stałe? Dlaczego nic o niej nie wiem? Banks się uśmiechnął. – Ona jest z Wydziału Etyki Zawodowej, Stefan. Na twoim miejscu trzymałbym się od niej z daleka. – Z moją etyką wszystko w porządku – odparł Nowak. – Zawodową i każdą inną. Wydział Etyki, mówisz? Interesujące. Seksowna z niej babka. – I zamężna. – Ale czy jest szczęśliwa, Alan? Czy jest szczęśliwa? – Nowak spojrzał na kubek, który wciąż trzymał w ręku. – Tak czy siak muszę wracać do pracy. Mogę to zabrać?
– Jasne. Nie krępuj się – powiedział Banks i wolno pokręcił głową, odprowadzając go wzrokiem. Mimo że Winsome, Banks i pozostali członkowie zespołu powitali Annie jak prawdziwą bohaterkę, gdy pojawiła się w sali konferencyjnej na porannym spotkaniu, nie czuła się częścią dochodzenia. W ogóle nie czuła, jakby miała cokolwiek wspólnego z pracą w policji. Słuchając Winsome i Banksa, którzy mówili najwięcej, patrząc, jak przypinają fotografie i zapisują nazwiska na szklanej tablicy, odniosła wrażenie, że wszystko to jest bardzo odległe od wiedzionego przez nią w tej chwili życia. Kilka razy przyłapała się na tym, że błądzi gdzieś myślami, gubi wątek i nie potrafi odtworzyć w głowie związków pomiędzy poszczególnymi elementami śledztwa. Chwilami dobiegające ją głosy wydawały się przytłumione i niezrozumiałe. Zdarzało się też, że mijały dwie, może trzy minuty, a ona nie zarejestrowała ani słowa. Mało tego, nie pamiętała nawet, o czym myślała w chwili, gdy się wyłączyła. Ale można się było tego spodziewać, tłumaczyła sama sobie. W końcu miała naprawdę długą przerwę. Pod koniec spotkania do sali na moment wpadła komendant Gervaise, żeby przywitać się z Annie. Przy okazji poradziła jej, żeby dała sobie czas i nie zaczęła od razu ganiać w tę i z powrotem po całym hrabstwie. A jeśli tylko poczuje się zmęczona, zapewniała pani komendant, wystarczy, że powie słowo, i natychmiast będzie mogła wracać do domu. Najważniejsze, żeby w pełni doszła do siebie. Wal się, pomyślała Annie, wykonując nieprzyzwoity gest za plecami wychodzącej z pokoju Gervaise. Dla niej przede wszystkim liczyło się to, żeby znów znaleźć się na pierwszej linii, zanim będzie za późno. Zanim oprócz umiejętności słuchania i koncentracji zatraci wszystkie inne umiejętności. Nie chciała, by traktowano ją jak osobę niepełnosprawną, jak rannego weterana, który wraca z wojny i nikt nie chce go znać ani nawet na niego spojrzeć. W swoim małym domku w Harkside spędziła całkiem przyjemny weekend. Po powrocie z miesięcznego pobytu
w enklawie artystów niedaleko St. Ives musiała się na nowo przyzwyczaić do swojej „chatki w samym sercu labiryntu”, jak to określił Banks, kiedy wiele lat temu odwiedził ją po raz pierwszy. Dobrze pamiętała tamte dni: wylegiwanie się w łóżku do południa, ciepło, śmiech i seks. Ich związek, niezależnie od tego, jak wyglądał i jak się zakończył, na początku naprawdę dobrze rokował. Myślała, że się w nim zakochała. Czuła, jak się powoli zatraca, jak beztrosko spada w dół, wiedząc, że nie ma pod sobą żadnej siatki bezpieczeństwa. Teraz szczerze wątpiła w to, czy jeszcze kiedykolwiek pozwoli sobie na takie emocje, o ile w ogóle będzie miała okazję doświadczyć czegoś podobnego. Dziś w jej życiu wszystko to było nieobecne. Zresztą u Banksa chyba też, przynajmniej takie odnosiła wrażenie. Być może idealizowała ich związek. Być może w rzeczywistości sprawy miały się zupełnie inaczej. W końcu pamięć płata nam różne figle. Często pamiętamy rzeczy takimi, jakimi chcielibyśmy je pamiętać. Poza tym naprawdę nie ma sensu próbować rozniecać uczuć, które dawno wygasły. Ostatni dzień zwolnienia Annie zakończyła długą, gorącą kąpielą, po której przejrzała cały stos plotkarskich magazynów. Na swoim biurku, stojącym w dużej, otwartej sali, którą dzieliła z resztą zespołu, znalazła kwiaty od Banksa i pudełko czekoladek od Winsome. Pozostali zrzucili się na wymyślny imbryk do zaparzania sypanej herbaty, dołączając do niego zestaw egzotycznych herbat, od zielonej po lapsang souchong. Odebrała to jako bardzo miły gest. Mniej więcej o wpół do dwunastej postanowiła zaserwować sobie późne drugie śniadanie składające się z filiżanki darjeeling i czekoladki. Popijając herbatę i spoglądając na kwiaty – oczywiście róże, bo na cóż innego mógłby wpaść mężczyzna? – pomyślała, że może jednak sprawy jakoś same się ułożą. Pierwszego dnia po powrocie jej głównym zadaniem było nadrobienie zaległości w sprawie Billa Quinna. W piątek wieczorem Banks przekazał jej większość informacji, a podczas
porannego spotkania dowiedziała się o morderstwie na Garskill Farm i o jego związku ze śmiercią Quinna. Teraz musiała uzupełnić luki, przeczytać zeznania świadków, przestudiować analizy kryminalistyczne i raporty z sekcji zwłok. Przy wolnym biurku w rogu pomieszczenia siedziało dwóch policjantów, których nie znała. Od Winsome dowiedziała się wcześniej, że zostali wypożyczeni z centrali. Nazywali się Haig i Lombard. Z tego, co zauważyła, przeglądali na swoich komputerach strony porno. Jeden z nich – jeszcze brzydszy od drugiego, w błyszczącym garniturze, chudy jak patyk, z rzadkimi włosami i niezdrową cerą, jakby żywcem wyjęty z Uriah Heep – co i rusz na nią zerkał. I choć obu widziała na porannej odprawie, nie mogła sobie przypomnieć, czy to Haig, czy Lombard. Pamiętała tylko, że mieli za zadanie przeglądać strony internetowe w poszukiwaniu dziewczyny, która towarzyszyła Quinnowi na zdjęciach. Wyglądało na to, że świetnie się przy tym bawili. Annie wróciła do zeznań, raportów i fotografii, które Banks zostawił jej na biurku. Gdy po raz kolejny przeglądała teczkę, ledwie rzucając okiem na znajdujące się w niej papiery, jej wzrok zatrzymał się nagle na powiększonej odbitce jednego ze zdjęć znalezionych w pokoju Quinna. Jeżeli ktoś o tym wspominał na spotkaniu, to widocznie w tamtym momencie akurat była myślami zupełnie gdzie indziej. Przygryzła końcówkę ołówka i zmarszczyła brwi, intensywnie zastanawiając się nad tym, co właśnie odkryła. Po chwili zamknęła teczkę, wstała z krzesła i podeszła do Haiga i Lombarda. Ten, który jeszcze kilka sekund temu pożerał ją wzrokiem, spuścił oczy jak uczniak przyłapany w toalecie na paleniu papierosów albo masturbacji. Obaj się speszyli i z miną niewiniątek wbili wzrok w ekrany swoich komputerów. Fakt, że na każdym z nich widniały zdjęcia kobiet z wielkimi piersiami, w samej bieliźnie i z wymownym wyrazem twarzy, na pewno nie pomagał w zachowaniu pozorów skromności. – Dobrze się bawicie? – odezwała się do nich Annie, krzyżując ramiona.
– Pracujemy – odpowiedział ten z rzadkimi włosami. – Coś ty za jeden? – Posterunkowy Lombard, pani inspektor. – Zazwyczaj Annie nie lubiła, gdy koledzy z pracy zwracali się do niej tak oficjalnie, ale postanowiła nie reagować. Uznała, że tym dwóm szczeniakom przyda się lekcja. – Jakieś postępy? – Nie, proszę pani. – Gdzie szukacie? – W Lyonie – wtrącił się Haig. – To jedyne miejsce we Francji, które na pewno odwiedził inspektor Quinn. – Dlaczego zakładacie, że te zdjęcia zostały zrobione we Francji? – Co? – Zapomniałeś dodać: „pani inspektor”. – No tak. Słucham, pani inspektor? – Zapytałam, dlaczego szukacie we Francji. Faktycznie zasugerowałam nadinspektorowi Banksowi, że prawdopodobnie zdarzyło się to gdzieś za granicą, ale to wcale nie musiała być Francja. – Chodzi o podkładkę pod szklankę, pani inspektor – wyjaśnił Lombard takim tonem, jakby rozmawiał z dzieckiem opóźnionym w rozwoju. – Musiała pani ją zauważyć. Jest na niej napis „A. Le Coq”. – Ostatnie słowo wypowiedział ze szczególnym naciskiem, uśmiechając się głupkowato4. – Dla mnie to brzmi jak francuski. Annie widziała, że obaj z całych sił powstrzymywali się, by nie wybuchnąć śmiechem. Ale nawet nie drgnęła. – Sprawdziliście to? – Nie rozumiem. – To piwo. Browar A. Le Coq. Dowiedzieliście się, gdzie się
mieści? – Chyba nie ma takiej potrzeby, prawda? – odparł Lombard. – Wiadomo, że to jakieś francuskie piwo. To chyba logiczne. Ewentualnie belgijskie. – A przecież inspektor Quinn nigdy nie był w Belgii – dodał Haig. – Tak myślałam – westchnęła Annie. – Ale z was kretyni. Możecie już dać sobie spokój. Błądzicie jak dzieci we mgle. – O czym pani mówi? Annie pochyliła się nad najbliższym komputerem, wpisała hasło „A. Le Coq” do wyszukiwarki Google i kliknęła w pierwszy odnośnik na liście. Cofnęła się, żeby dwaj posterunkowi widzieli ekran. – O tym mówię – powiedziała. – Widzicie, jakie to proste? Słyszeliście kiedyś o Google? Nawet wam się nie chciało tego sprawdzić. Policjanci od siedmiu boleści. Annie zostawiła ich z rozdziawionymi gębami. Wyszła z pokoju i wzięła do ręki telefon. Musiała porozmawiać z Banksem. Banks znalazł miejsce parkingowe przy alei North Parkway, biegnącej nieopodal dużego ronda przy obwodnicy, i ruszył do pubu Black Bull. Pośrodku czteropasmowej ulicy znajdował się pas zieleni porośnięty drzewami. Zza murów i wysokich ligustrowych żywopłotów okalających piękne ogrody wyłaniały się ceglane lub wzniesione z prefabrykatów bliźniaki, tylko gdzieniegdzie poprzetykane pojedynczymi bungalowami i narożnymi domami jednorodzinnymi. W okolicy nie było zbyt wiele lokalnych sklepików, ale Banks po drodze minął minimarket Sainsbury’s i urząd pracy, a po drugiej stronie ulicy stał mały kościółek z kwadratową wieżą. Tę przyjemną otwartą przestrzeń zdobiła wszechobecna zieleń. W oddali dało się dostrzec osiedle domów komunalnych i dwa paskudne wieżowce, które wystrzeliwały w zaciągnięte chmurami niebo niczym dwa palce wzniesione w obelżywym geście.
Banks się cieszył, że udało mu się na jeden dzień uwolnić od Joanny Passero. Oczywiście chciała się z nim zabrać do Leeds, ale ponieważ dr Glendenning akurat tego dnia miał badać ciało ofiary znalezionej na Garskill Farm, zasugerował jej, że skoro tak bardzo lubi sekcje zwłok, to niech lepiej pójdzie na nią wspólnie z Winsome. Potem może robić, co zechce; jest przecież mnóstwo rzeczy, którymi mogłaby się zająć. Nie bardzo jej się to podobało, ale ostatecznie dała się przekonać. Banks wiedział, że gdyby z nim pojechała, dużo trudniej rozmawiałoby mu się z Warrenem Corriganem. Zresztą z Nicka Gwillama, choć nawet nie był z policji, też pewnie nie zdołałby nic wyciągnąć, mając u boku Panią Etykę Zawodową. Z drugiej strony wcale nie było pewne, czy nawet w pojedynkę uda mu się dowiedzieć czegoś przydatnego. Zanim Banks dotarł do Black Bull, zadzwoniła jego komórka. W pierwszym odruchu chciał ją zignorować, ale mimo to zerknął na wyświetlacz. Jak się okazało, dzwoniła Annie, a Banks czuł, że powinien ją teraz na każdym kroku wspierać, że jest jej to winien. Dlatego stanął, oparł się plecami o wiatę na przystanku i odebrał telefon. – Annie? – Właśnie zamieniłam słowo z tymi dwoma młodzieńcami z centrali – odezwała się Annie. – Na Boga, skąd oni ich wytrzasnęli? – W dzisiejszych czasach nie można wybrzydzać – odparł. – Coś nie tak? Chyba nie mogli narobić żadnych szkód, siedząc i przeszukując portale erotyczne? – Szkód nie, ale zmarnowali mnóstwo czasu. – W jakim sensie? – Mówię o tej podkładce. – Jakiej podkładce? – O podkładce pod szklankę z nazwą „A. Le Coq” – wyjaśniła
Annie. – Widocznie laboratorium przysłało to już po twoim wyjściu. Wygląda na to, że nawet nie chciało im się zlokalizować siedziby tego browaru. Cały czas sprawdzają agencje towarzyskie w okolicach Lyonu. – Nie nadążam. Słuchaj, Annie, mam sporo na głowie i… – A. Le Coq to nie jest francuski browar. – Nie? Brzmi jak francuska nazwa. To co, belgijski? – Belgijski też nie. – No dobra, zainteresowałaś mnie. Nie mam pojęcia, gdzie może być ten browar. Nigdy o nim nie słyszałem. Oświecisz mnie? – Obok Banksa przeszła młoda kobieta, właściwie jeszcze dziewczyna, pchając przed sobą dwupoziomowy wózek, w którym spały bliźniaki. Zaciągnęła się papierosem i nieśmiało się do niego uśmiechnęła, a on odwzajemnił uśmiech. – Gdyby któryś z tej dwójki zadał sobie odrobinę trudu – podjęła Annie – odkryliby, że A. Le Coq to stary browar z tradycjami, który mieści się w Estonii. Banks musiał się przez chwilę zastanowić, jak bardzo ten fakt zmieni dalszy kierunek śledztwa. – Ale… – Jak wspominałam tamtego wieczora, byłam kiedyś w Tallinie – przerwała mu Annie. – Próbowałam tego piwa. Nawet niezłe. Zdajesz sobie sprawę, co to oznacza, prawda? – Że zdjęcia najprawdopodobniej zrobiono sześć lat temu, kiedy Bill Quinn był w Tallinie w związku z zaginięciem Rachel Hewitt. – Dokładnie. Natychmiast zaczynam zbierać materiały o tamtym dochodzeniu. Gdzie jesteś? – zapytała, a gdy Banks wyjaśnił, dodała: – Informuj mnie na bieżąco, dobrze? – Oczywiście. I vice versa. Bardzo ci dziękuję, Annie. – Nie ma za co.
– Jeszcze jedno. Nie zapominaj, że ofiara z Garskill, która dzwoniła z budki telefonicznej w Ingleby, jeden z telefonów wykonała właśnie do Estonii. Może dowiedz się, czy ktoś już sprawdził ten numer. Albo sama to zrób. To nie powinno być zbyt trudne. – Zrobi się. Banks schował telefon do kieszeni marynarki i ruszył dalej w kierunku pubu, który z zewnątrz przypominał stary dom zbudowany bez większego planu: czerwony dach pokryty holenderską esówką, pobielana fasada, z przodu mały ogródek z piknikowymi ławami, oddzielony od chodnika pasmem trawy i niskim kamiennym murkiem. Banks minął puste stoły na dworze i wszedł do środka. Pomieszczenie było na tyle wysokie i przestronne, że niemal ginęły w nim zarówno małe skupiska stolików, jak i dość długi bar; lustro za kontuarem, w którym odbijały się rzędy butelek, dodatkowo potęgowało złudzenie głębi. Lokal dni świetności miał już wyraźnie za sobą, ale w wytartym welurze, mosiężnych żyrandolach i oprawionych w ramki akwarelach przedstawiających obrazki z Leeds kryło się jakieś domowe ciepło. Wnętrze pachniało środkami czyszczącymi, ale żadne ilości domestosa nie były w stanie zlikwidować stęchłego zapachu dymu, którym te ściany nasiąkały od lat. Pod poplamionym filarem migało i pikało kilka automatów do gry, ale nikt z nich nie korzystał. Z szafy grającej dobiegały dźwięki A World Without Love duetu Peter and Gordon. Była pora lunchu i przy kilku stołach siedziały rodziny, przed którymi znajdowały się koszyki z kurczakiem z frytkami i miski z lasagną, przy jednym końcu baru stała zaś grupka stałych bywalców zagadujących blond barmankę o dorodnych kształtach. Banks pomyślał, że wyglądała na byłą striptizerkę. A może wcale jeszcze nie byłą. Podszedł do drugiego barmana, w skupieniu polerującego szkło. – W czym mogę pomóc? – Chciałbym pomówić z panem Corriganem – powiedział Banks.
Wyraz twarzy mężczyzny momentalnie zmienił się z serdecznego na wrogi. – A kto o niego pyta? Banks pokazał swoją legitymację. – Proszę chwilę zaczekać. Barman zniknął. Blondynka nalewająca piwo na końcu baru zerknęła w stronę Banksa i wypięła biodro. Niedługo potem wrócił barman, a u boku Banksa zmaterializował się jakiś olbrzym. – Curly pana zaprowadzi – powiedział barman i odwrócił się do niego plecami. Curly był łysy jak bile na stole do snookera po drugiej stronie sali i równie pozbawiony emocji. Banks podążył za nim przez labirynt mniejszych pomieszczeń. Minęli jeszcze jeden bar, przeszli przez drzwi i ruszyli korytarzem biegnącym obok toalet na tyły pubu, aż dotarli do małej prywatnej salki, idealnej na biznesowy lunch. Curly gestem zaprosił Banksa do środka. Wystrój był tu taki sam jak w pozostałej części pubu: dużo mosiądzu i ciemnego welwetu, ciężkie lakierowane stoły ze zdobionymi żelaznymi nogami. Banks spodziewał się zastać całą świtę, ale przy stole siedział tylko jeden człowiek, przed którym leżało trochę papierów. Na widok Banksa pozbierał je i schował do teczki, po czym uśmiechnął się i wstał. Banks się zdziwił, widząc, jaki jest drobny i szczupły. Miał twarz kojarzącą się z gryzoniem, przerzedzone rude włosy, wysokie czoło i prawie niewidzialne brwi. Banks ocenił go na mniej więcej czterdzieści lat. Był ubrany dość swobodnie, w koszulę bez krawata i granatową sportową marynarkę. Wyciągnął rękę na powitanie. Banks uścisnął ją, ponieważ nie chciał wyjść na gbura. – Wiem, że Kelly przy barze już sprawdził pana dokumenty, ale nie ma pan chyba nic przeciwko, żebym też rzucił na nie okiem? Nigdy dość ostrożności. – Skądże – odparł Banks, ponownie wyciągając legitymację. Corrigan obejrzał ją.
– Nadinspektor Banks, Wydział Dochodzeniowy – przeczytał wolno. – Robi wrażenie. Miło mi pana wreszcie poznać, panie Banks. Tak dużo o panu słyszałem. Ależ proszę usiąść. Daleko pana wywiało od domu. Co pana sprowadza w te strony? Ach, gdzie moje maniery? Mogę panu zaproponować coś do picia? – Chętnie napiłbym się kawy – powiedział Banks. – Kawa, już się robi. – Corrigan zawołał łysego olbrzyma. – Curly, przynieś panu Banksowi kawę. Jaką pan pije? – Czarną, bez cukru. – Pewnie otoczenie wydaje się panu nieco dziwne – powiedział Corrigan, rozglądając się po pokoju – ale dla mnie to o wiele przyjemniejsze niż jakiś bezduszny gabinet w biurowcu pełnym bezdusznych gabinetów. To miejsce ma swoją historię, atmosferę. Jest mi tu wygodnie. Nie uważa pan, że jest tu przytulnie? – Bardzo – odparł Banks. – Oczywiście dużo też podróżuję, ale kiedy jestem w mieście, zawsze najlepiej pracuje mi się tutaj. Do tego dobrze się tu przyjmuje gości. Szef kuchni potrafi przygotować przyzwoite menu, jeśli wymaga tego okazja, i zawsze jest się czego napić. Poza tym moim zdaniem to dobry sposób, by nie tracić kontaktu z lokalną społecznością. Ten pub stanowi ważny element dzielnicy. – Przekonał mnie pan – powiedział Banks. – Jak tylko wrócę do Eastvale, zapytam szefa, czy mogę przenieść swoje biuro do Queen’s Arms. Corrigan się roześmiał, pokazując długie pożółkłe zęby. Ochroniarz przyniósł Banksowi kawę. Corrigan miał tylko butelkę gazowanej wody, która już wcześniej stała przed nim na stole. – Yorkshire Dales – odezwał się znowu lichwiarz. – Mieszka pan w przepięknej części kraju. Powinien pan być dumny z dziedzictwa tego regionu. Gdybym przechodził na emeryturę, to bez zastanowienia właśnie tam bym się przeniósł. Zna pan Gratly? – Owszem.
– To jedno z moich ulubionych miejsc. Widok z mostu, stary tartak. Piknik nad wodospadem Gratly w ciepły letni dzień. Kiedy tylko mam okazję, uwielbiam zabierać tam na cały dzień żonę i dzieci. – Przerwał na chwilę. – Ale chyba nie przyjechał pan tu, żeby rozmawiać o malowniczych dolinach Yorkshire, prawda? – Niezupełnie – przyznał Banks. Corrigan próbował go zdenerwować albo nastraszyć, pokazując, że wie, gdzie Banks mieszka. Bez wątpienia sprawdził to po zabójstwie Billa Quinna. Banks nie zamierzał jednak połykać jego przynęty. – Chodzi o inspektora Quinna. Billa Quinna. – Ach tak – Corrigan podrapał się po nosie. – Biedny Bill. Co za tragedia. Rozumiem, że to się wydarzyło na pańskim podwórku. Domyślam się, że właśnie dlatego to pan bada tę sprawę, a nie tutejsza policja? – Zgadł pan – powiedział Banks. – Ale nie ma się co martwić. Wprawdzie inspektor Quinn nie żyje, ale zostanie zastąpiony tak szybko, że nawet pan nie poczuje różnicy. Z tego, co rozumiem, sprawiał panu trochę kłopotów? – Kłopotów? Bill? Ależ skąd. Lubiłem z nim gawędzić, choć muszę przyznać, że miał raczej ponure usposobienie. Trudno było zmusić go do śmiechu. Ale inteligentny był z niego człowiek. Dobrze poinformowany. Do tego wszechstronny. Cenię ludzi, którzy lubią spędzać czas na łonie natury, a jego interesowało i łowienie ryb, i ogrodnictwo. Myślę, że to wzbogaca charakter. Zgodzi się pan ze mną, panie Banks? – Szczerze mówiąc, mam to gdzieś. Chciałbym natomiast wiedzieć, gdzie pan był w ostatnią środę wieczorem, mniej więcej pomiędzy jedenastą a pierwszą w nocy. – Ja? Zakładam, że to ma związek ze śmiercią Billa, ale dziwię się, że pyta pan, gdzie ja wtedy byłem. Gdybym miał z tym cokolwiek wspólnego – a zapewniam, że nie mam – to przecież chyba nie zrobiłbym tego osobiście, prawda? Czy ja wyglądam na zabójcę?
– Zabójcy bywają przeróżni – odparł Banks. – I mówimy nie o jego „śmierci”, tylko o morderstwie. Bill Quinn został zamordowany. Myślę, że najlepiej nazywać rzeczy po imieniu. – Jak pan sobie życzy. Bez owijania w bawełnę. Jestem za. – Jakim samochodem pan jeździ? – BMW. Niektórzy uważają, że to może zbyt ekstrawagancki wóz jak na nasze warunki, ale ja go lubię. Dobrze się go prowadzi. – No więc gdzie pan był? – Najpewniej w domu. Na pewno nigdzie w pobliżu St. Peter’s. – Ale wiedział pan, gdzie przebywał Bill Quinn? – Wszyscy to wiedzieli. – Powiedział pan o tym komuś? – Dlaczego miałbym to robić? – Niech pan mi to powie. – Nie. Banks podejrzewał, że Corrigan kłamie. – Gdzie pan mieszka? – W Selby. – Kto może poświadczyć, że mówi pan prawdę? – Moja żona Nancy. Moje dzieci Lily i Benjamin, odpowiednio dziesięć i dwanaście lat. Mam z nimi urwanie głowy. – Ktoś jeszcze? – To mało? – A obecny tu Curly? – Nie mieszkamy razem. – Gdzie on był? – Curly! – zawołał Corrigan. W drzwiach pojawiła się lśniąca głowa ochroniarza.
– Tak, szefie? – Pan Banks chciałby wiedzieć, gdzie byłeś w ostatnią środę wieczorem. – Mówiąc to, zerknął na Banksa z wyrazem rozbawienia na chudej, bladej twarzy. – W szpitalu – powiedział Curly. – Co się stało? – Wjechałem w latarnię uliczną. Zatrzymali mnie na noc na obserwację. – Wiesz, że możemy to sprawdzić. – To sprawdzajcie – rzucił i pochylił głowę. – Ciągle jeszcze widać guza. Banks rzeczywiście go dostrzegł. – Fakt, paskudnie to wygląda. Jakiś niezadowolony klient? Curly coś odburknął i zniknął. – Tak więc jak pan widzi, panie Banks – podjął Corrigan, rozkładając ręce w geście otwartości – nie mamy nic do ukrycia. Nasze sumienia są czyste. – Jakoś ciężko mi to sobie wyobrazić – powiedział Banks – skoro żeruje pan na najbardziej bezbronnych członkach społeczeństwa. Nie jest pan lepszy od szkolnego łobuza, który siłą wymusza od innych uczniów ich kieszonkowe. – Niestety zawsze będą istnieć słabi i zawsze będą istnieć silni – odparł spokojnie Corrigan. – I tak samo sprawa się ma z bogatymi i biednymi. Biedni zawsze są wśród nas. Czy Jezus nie powiedział czasem czegoś w tym guście? Wiem, po której stronie chcę się znajdować w obu tych przypadkach. A pan to wie, panie Banks? – Przytaczanie błędnych cytatów z Biblii w niczym panu nie pomoże. Poza tym w moim odczuciu to bardziej kwestia bycia człowiekiem przyzwoitym albo moralnie zepsutym. I wiem, do której kategorii wolę się zaliczać. Ale może tylko ja tak mam.
– Ach, widzę, że mamy tu oburzonego idealistę? Tak, pamiętam, słyszałem o panu podobne rzeczy. Prawdziwy gliniarz z powołania, co? Ja natomiast świadczę konkretną usługę. Myśli pan, że ci biedni, bezbronni ludzie, jak pan chce ich postrzegać, są bardziej przyzwoici od całej reszty tego motłochu? To od razu mogę to panu powiedzieć: myli się pan. Oni myślą, że to państwo to kraina mlekiem i miodem płynąca. Po pierwsze, są chciwi. Nie mają pieniędzy, nie mają pracy, już i tak toną w długach, ale chcą mieć nowy telewizor z płaskim ekranem, chcą nowy samochód, ich żony chcą kupować ciuchy dla siebie i dzieci w lepszych sklepach niż Primark. Na dodatek są leniwi, ale i tak chcą jeść w drogich restauracjach, a młodsi chodzić do klubów. Do tego wszystkiego potrzeba pieniędzy i ja im je dostarczam. Wyświadczam im przysługę. – To bardzo wielkoduszne z pańskiej strony, ale oczywiście sam pobiera pan przy tym niemały procent. – Wysokie ryzyko, wysokie odsetki. Biznesmen musi wychodzić na swoje. – No i od czasu do czasu ktoś komuś złamie nogę. Co się dzieje, kiedy dłużnicy nie mają z czego oddać, a pan przychodzi upomnieć się o pieniądze? – Doprawdy, jaki miałbym pożytek ze swoich klientów, gdyby nie byli w stanie pracować, jeśli nadarzy się takowa okazja? Niech pan sam sobie odpowie na to pytanie, panie Banks. Tak, czasami musimy komuś delikatnie przypomnieć o zobowiązaniach, powiedzmy po to, by dać przykład innym, ale czy to naprawdę tak bardzo różni się od pracy w jakiejkolwiek innej branży? Wystarczy zrobić małą demonstrację, a wkrótce wieść o tym sama się rozniesie. Banks miał już w przeszłości styczność z przestępcami takimi jak Corrigan. Ci ludzie naprawdę nie uważają siebie za kryminalistów albo też mają tak cyniczne poglądy na temat społeczeństwa i ludzkiej natury, że nie ma dla nich znaczenia kim
są, dopóki posiadają władzę i pieniądze. Gdy spojrzeć na nich z zewnątrz, wszystko jest cacy, wiodą wygodne życie wyższej klasy średniej: kucyki i lekcje gry na pianinie dla dzieci, kaszmirowe sweterki, garnitury Hugo Boss, range rovery i BMW, członkostwo w klubie golfowym, może nawet jeden czy dwóch znajomych w lokalnych władzach samorządowych. Jeśli jednak zajrzeć pod powierzchnię, wyłania się diametralnie inny obraz. Wychodzi wówczas na jaw szlak cudzego smutku i cierpienia, krzywd fizycznych i psychicznych, który ciągnie się za nimi aż po horyzont. W końcu ktoś musi zapłacić za to, by wszyscy Corriganowie tego świata mogli żyć w luksusie. Nieważne, czy będą to narkomani, nałogowi hazardziści, czy po prostu nieszczęśnicy, którzy dali się złapać na tę całą iluzję społeczeństwa konsumpcyjnego. Ale nie było sensu o tym teraz mówić. Nie było sensu wszczynać awantury. – Proszę mi powiedzieć, co pan wie o obozach pracy dla imigrantów – podjął Banks. – Wiem tylko to, co czytałem w gazetach. Ludzie – robotnicy bez kwalifikacji, osoby ubiegające się o azyl polityczny, nielegalni imigranci – przyjeżdżają tu w poszukiwaniu pracy i nie zawsze ją znajdują. Wtedy zaczynają narzekać, jaka straszna dzieje im się krzywda. Faktycznie, cholerna niespodzianka, zwłaszcza że połowa naszych własnych obywateli też nie może dostać pracy. – Chce pan przez to powiedzieć, że czasami zaczynają od zadłużenia się u kogoś takiego jak pan i są zmuszani do wykonywania pracy, której nikt inny nie chce, jak również do mieszkania w nędznych warunkach za astronomiczne pieniądze? – Naczytał się pan „Guardiana”, co? Nic dziwnego, że tak pan rozpacza nad losem biednych imigrantów. Powtarzam, nie wiem na ten temat nic ponad to, co można usłyszeć w mediach, i nie mogę powiedzieć, żebym jakoś bardzo śledził tego typu doniesienia. Jeśli przyjeżdżają tutaj, aby kraść nam nasze miejsca pracy, to dostają to, na co sobie zasłużyli.
– A co z ludźmi, którzy ich tutaj ściągają? Z pośrednikami i ludźmi z agencji zatrudnienia? Chyba musi pan utrzymywać z nimi jakieś kontakty? – Nie wiem, o czym pan mówi. Banks znów wyczuł w tym jawne kłamstwo, ale i tak zamierzał już zmienić temat. – Słyszał pan kiedyś o miejscu zwanym Garskill Farm? – Nie – odpowiedział Corrigan. – Ale nazwa kojarzy mi się z dolinami Yorkshire. To gdzieś w pańskich stronach? – Niedaleko – potwierdził Banks. – Właśnie znaleźliśmy tam trupa. – Wyciągnął z teczki zdjęcie ofiary z farmy i położył je na stole. – Poznaje pan tego człowieka? Corrigan przyjrzał się fotografii. – Nie. Ale facet nie wygląda zbyt zdrowo. Banks wręczył mu z kolei powiększone zdjęcie dziewczyny, która towarzyszyła Quinnowi w Tallinie. – A może tę kobietę? – Nie. Ale chętnie bym ją poznał. Wygląda tak, że można by ją schrupać. – Mówiąc to, przeciągnął szpiczastym różowym językiem po górnej wardze. Banks nie miał żadnego dowodu, że Corrigan uczestniczył w handlu młodymi dziewczynami czy działał jako alfons, więc nie mógł go w tym temacie przycisnąć. Zresztą to wszystko i tak wydawało się mało prawdopodobne. Corrigan był przestępcą, bez wątpienia, złym człowiekiem pod względem prawnym i moralnym, a Quinn deptał mu po piętach. Ale czy Corrigan mógł zamordować Quinna albo zlecić jego zabójstwo? Czy Quinn jakimś sposobem znalazł się w jego mocy i próbował się uwolnić? A mężczyzna na farmie? Jaką on odegrał w tym wszystkim rolę? Wciąż zbyt wiele pytań pozostawało bez odpowiedzi. Banks wstał od stołu, zostawiając niedopitą kawę. Gdy tylko
Curly usłyszał zgrzyt krzesła o kamienną posadzkę, natychmiast pojawił się w drzwiach. Corrigan dał mu niemal niezauważalny znak i ochroniarz odszedł na bok. – Miło było pana poznać, panie Banks – powiedział lichwiarz. – Przy następnej okazji podejmę pana bardziej hucznie. Napijemy się czegoś porządnego. W barze mają całkiem przyzwoity wybór różnych szkockich whisky. Szczególnie powinna przypaść panu do gustu dziesięcioletnia nierozcieńczana laphroaig. – Ma pan przestarzałe informacje, panie Corrigan – odparł Banks z uśmiechem. – Ostatnio pijam już głównie czerwone wino. – Po tych słowach wyszedł. Annie poczuła ogromną satysfakcję, gdy ochrzaniła Lombarda i Haiga za niekompetencję, którą wykazali się w kwestii browaru A. Le Coq, ale teraz ogarnęły ją wyrzuty sumienia. To tak jakby strzelać do złotej rybki w akwarium, pomyślała. W końcu byli na okresie próbnym, wciąż jeszcze mieli mleko pod nosem i zostali tu przysłani z zewnątrz, żeby pomóc. W dodatku odwalali całą masę brudnej roboty. I choć stanowili niewyczerpane źródło żartów, trzeba przyznać, że ślęczenie całymi dniami przed komputerem i przeglądanie obleśnych stron internetowych w poszukiwaniu jednej twarzy nie należało raczej do najprzyjemniejszych zajęć. Z drugiej strony, jeśli nie potrafili wykonać polecenia tak prostego i niewymagającego myślenia, jakim było sprawdzenie kilku rzeczy w Internecie, lepiej, żeby dostali zimny prysznic już teraz, a nie za jakiś czas, zanim zostanie im powierzone jakieś bardziej odpowiedzialne zadanie, przy którym będą mogli narobić znacznie większych szkód. Jakoś się pozbierają i zapomną. Być może pewnego dnia zostaną jeszcze całkiem przyzwoitymi detektywami. A dzięki interwencji Annie teraz przynajmniej sprawdzali strony estońskich agencji towarzyskich. Choć przed czterema laty Annie spędziła w Tallinie upojny weekend z pewnym inspektorem z Newcastle, niewiele wiedziała
o tym mieście. Zwiedzili co prawda kilka miejsc, ale nie za dużo, trochę przesiadywali w barach na starym mieście przy wystawionych na zewnątrz stolikach, popijając piwo – w tym i A. Le Coq – i jedząc spaghetti. Większość czasu spędzali jednak w pokoju hotelowym, uprawiając gorący seks. Dla Annie cała ta część świata była naznaczona sowiecką klątwą, toteż zakładała, że w kwestii przestępczości i działalności rosyjskiej mafii kraje nadbałtyckie stanowiły jedynie przedłużenie Rosji. Narkotyki, handel żywym towarem i nielegalne wykorzystywanie robotników – wszystko to jak najbardziej wpisywało się w specyfikę tego regionu. Być może właśnie w coś takiego wplątał się Quinn i to Rosjanie stali za wszystkim? W końcu w dzisiejszych czasach maczali oni palce niemal w każdej nielegalnej działalności. Dziewczyna ze zdjęcia sama mogła być Rosjanką. Wprawdzie nie dało się tego określić na podstawie samych fotografii, lecz jej uroda istotnie miała w sobie jakiś rys smutku czy nawet tragizmu, który Annie przypisywała wszystkim Rosjankom, odkąd pewnej nocy obejrzała w telewizji Doktora Żywago. Pamiętała, że to jeden z ulubionych filmów Banksa, choć głównie ze względu na Julie Christie. Tak czy owak dalsze spekulacje nie miały sensu. Niezależnie od tego, kim był zabójca Quinna i jaki miał motyw, cztery dni temu znalazł się w lesie otaczającym ośrodek St. Peter’s. W tej chwili mieli kilka mocnych tropów: włókna i ślady opon, zaangażowanie Quinna w sprawę Rachel Hewitt, a teraz doszło do tego jeszcze powiększenie fragmentu jednego ze zdjęć, pokazujące podkładkę pod szklankę z napisem „A. Le Coq”. Annie kazała Haigowi i Lombardowi sprawdzić, czy piwo tej marki jest sprzedawane także w pozostałych krajach nadbałtyckich lub w jakimkolwiek innym państwie na taką skalę, która uzasadniałaby rozdawanie właścicielom barów darmowych podkładek. Nie chciała popełnić błędu i zbyt dużo zakładać z góry, lecz wziąwszy pod uwagę fakt, że Rachel Hewitt zaginęła w Tallinie, a Quinn spędził w tym mieście tydzień, współpracując z lokalną policją, miała niemal
stuprocentową pewność co do swoich podejrzeń. W znalezionych u Quinna aktach, które przyszły wczesnym popołudniem, Annie nie znalazła zbyt wielu informacji dotyczących Rachel Hewitt. Wcale jej to nie zdziwiło, w końcu jego udział w tym śledztwie był raczej marginalny. Wszystkie najważniejsze dokumenty znajdowały się w Tallinie, oczywiście w języku estońskim. Nie miała pojęcia, czy zdoła uzyskać do nich dostęp, jeśli zajdzie taka potrzeba. Póki co mogła jednak trochę poszperać i dowiedzieć się więcej o tym, co się wydarzyło tamtej nocy przed sześciu laty. Rachel Hewitt miała zostać główną druhną na ślubie swojej najlepszej przyjaciółki Pauline Boyars, zaplanowanym na piątego sierpnia 2006 roku w kościele St. Paul’s w Drighlington. Przed uroczystością wraz z czterema bliskimi koleżankami postanowiły wybrać się na weekend do Tallina i tam urządzić przyszłej pannie młodej wieczór panieński. Ich pobyt miał trwać od dwudziestego pierwszego do dwudziestego czwartego lipca. Dziewczyny, wszystkie mniej więcej w wieku dziewiętnastu lat, były bardzo podekscytowane podróżą. Z dużym wyprzedzeniem wykupiły bilety na samolot tanich linii lotniczych EasyJet i zarezerwowały pokoje w hotelu Meriton Old Town, który – z tego, co słyszały – był bardzo wygodny i miał dobrą lokalizację, gdyż znajdował się w pobliżu wielu barów i klubów. Żeby zaoszczędzić, koleżanki wynajęły trzy dwuosobowe pokoje. Rachel dzieliła pokój z Pauline. Do Tallina przyleciały w piątek. O szóstej wieczorem spotkały się w hotelowym barze na drinka, a potem udały się do miasta, żeby coś zjeść. Wyszły w miarę wcześnie, więc mimo że wieczór był ciepły, udało im się dostać stolik na świeżym powietrzu i mogły zakosztować „prawdziwej” estońskiej kuchni w postaci wieprzowiny w piwie i kiełbasek z łosia. Ten wieczór planowały spędzić spokojnie i w miarę kulturalnie, co też uczyniły, wracając do hotelu około godziny dwudziestej trzeciej. Większość soboty przeznaczyły na zwiedzanie i zakupy,
a potem przyszedł wieczór, na który zaplanowały swoją wielką imprezę. Dziewczyny odstawiły się w ultrakrótkie minispódniczki, błyszczące topy i kabaretki, zrobiły makijaż i ruszyły na obchód tallińskich klubów i knajp. Przynajmniej, jak wynikało z raportów, nie założyły króliczych ogonków i uszu ani nie wymalowały sobie wąsików na policzkach. Wieczór zainaugurowały kilkoma drinkami w hotelowym barze, po czym wyszły na miasto. Zajrzały do kilku kolejnych barów, następnie udały się do restauracji, gdzie przy stoliku na dworze zjadły stek z frytkami, popijając go winem. Niestety od tego momentu obraz tamtej nocy zaczyna się nieco rozmywać. Annie zorientowała się, że aby precyzyjnie odtworzyć bieg wydarzeń, musiałaby uważnie przeczytać poszczególne zeznania każdej z dziewcząt. Ale według doniesień prasowych i internetowych przyjaciółki na pewno odwiedziły kilka dyskotek i z każdą godziną coraz bardziej się rozkręcały. W ciągu tej nocy nieraz widziano, jak tańczyły w towarzystwie wielu różnych chłopaków. W którymś momencie Pauline zaczęła wymiotować na ulicy, ale szybko się pozbierała i razem z koleżankami weszła do baru przy głównym placu miejskim. Oczywiście przez cały czas otaczał je wianuszek młodych mężczyzn, którzy instynktownie wyczuwali nadarzającą się okazję; liczyli na łatwą zdobycz, wiedząc, że alkohol pozbawia wszelkich zahamowań. Mimo to, jak wynikało ze wszystkich dostępnych relacji, nie doszło do żadnych incydentów, co potwierdziły też same dziewczęta. Wraz z grupą młodych, poznanych w jednym z nocnych klubów Niemców udały się do kolejnego baru i właśnie tam, jakieś dwadzieścia minut później, Pauline zaczęła się zastanawiać, gdzie się podziała Rachel. Przyjaciółki sprawdziły wszystkie sale i toalety w barze, ale nigdzie jej nie znalazły. Jedna z nich doszła do wniosku, że może Rachel została w łazience w poprzedniej knajpie i przegapiła ich wyjście. Była jednak pewna, że wcześniej powiedziały jej, dokąd idą. Z kolei Pauline absolutnie się z nią nie zgadzała, utrzymując,
że nie mogły jej tego powiedzieć, bo same nie wiedziały, co będą robić dalej, dopóki nie spotkały na zewnątrz grupy Niemców – to oni zaproponowali następny lokal. W każdym razie Rachel w jakiś sposób odłączyła się od grupy. Pauline poprosiła jednego z Niemców, żeby wrócił z nią do poprzedniego baru, ale w labiryncie wąskich uliczek Starego Miasta nie mogli do niego trafić i w końcu dali za wygraną. Gdy próbowali dzwonić na komórkę Rachel, odzywała się tylko poczta głosowa. Policja odkryła później, że dziewczyna zostawiła telefon w pokoju hotelowym. W końcu Pauline stwierdziła, że Rachel na pewno znajdzie drogę do hotelu, a jeśli nie, to po prostu weźmie taksówkę. Po zaledwie jednym dniu pobytu dziewczyny nie znały dobrze miasta, lecz choć sieć krętych ulic może zdawać się nieco zagmatwana, starówka w Tallinie nie jest zbyt rozległa. Dlatego też Pauline wyszła z założenia, że jeśli człowiek będzie wystarczająco długo błąkał się po okolicy, w końcu wróci do miejsca, z którego wyruszył. Poza tym Rachel zawsze chadzała własnymi ścieżkami, więc niezależnie od tego, co strzeliło jej do głowy, na pewno się zjawi, kiedy tylko uzna to za stosowne. Mimo to zniknięcie Rachel nieco ostudziło entuzjazm koleżanek, które ku wielkiemu rozczarowaniu Niemców postanowiły wrócić do hotelu. Spodziewały się, że znajdą ją śpiącą w hotelowym barze albo półprzytomną we własnym łóżku, lecz gdy Pauline weszła do pokoju, nie zastała przyjaciółki. W tym momencie, jak zeznała, świat zawirował jej przed oczyma i po raz kolejny zwymiotowała. Potem zasnęła albo zemdlała, a gdy się obudziła, za oknem świeciło słońce. Po Rachel nadal nie było śladu. Czuła się potwornie. Ból rozsadzał jej głowę, a żołądek podchodził do gardła, lecz mimo cierpień związanych z kacem coraz bardziej zaczynała martwić się o przyjaciółkę. Rachel nigdy wcześniej nie przepadła na całą noc; to nie było w jej stylu. Pauline uznała, że Rachel musiała się gdzieś zgubić i albo
wylądowała w innym hotelu, albo przyłączyła się do jakiejś grupy i poszła na imprezę. W najgorszym wypadku, czego Pauline obawiała się najbardziej, jej przyjaciółce stała się jakaś krzywda, potrącił ją samochód czy coś w tym stylu, i trafiła do szpitala. Zeszła do recepcji i poprosiła o kierownika. Po chwili zjawił się jego młody asystent, który tak bardzo przejął się sytuacją, że od razu wezwał policję. I wtedy zaczął się cały ten koszmar. Poprzedniej nocy dziewczyny tak dużo wypiły i odwiedziły tak wiele barów i klubów, że ustalanie, gdzie były i co robiły, zajęło policjantom dwa dni. W tym czasie każdy, kto mógł uczestniczyć w wydarzeniach tego feralnego wieczora, dawno zdążył już zniknąć. Od tamtej pory nikt nie widział Rachel Hewitt. Nigdy też nie znaleziono żadnych poszlak mogących wskazywać na miejsce jej pobytu. Annie odłożyła na bok papiery i wsparła głowę na rękach. Chryste, pomyślała, co robić w takiej sytuacji? W swoim zawodzie napatrzyła się na najgorszą stronę ludzkiej natury i pomyślała, że gdyby coś podobnego spotkało jej własną przyjaciółkę, popędziłaby jak błyskawica na posterunek policji, głośno domagając się podjęcia natychmiastowych działań. Ale czy na pewno by to zrobiła? Tak naprawdę nie było żadnego powodu, by od razu zakładać, że Rachel spotkało coś złego. W końcu sprawiała wrażenie dziewczyny żądnej przygód, w dodatku całkiem charakternej. Annie sobie przypomniała, jak kiedyś jej najlepsza przyjaciółka ze szkoły, Ellen Innes, zniknęła na całą noc w Newquay. Nie był to co prawda obcy kraj, ale znajdowało się tam kilka odjechanych pubów, gdzie w piątkowe i sobotnie wieczory wyprawiały się różne szaleństwa. Annie i jeszcze dwie koleżanki szukały Ellen w najpopularniejszych lokalach, ale nigdzie nie mogły jej znaleźć. W końcu zrezygnowały i wróciły do domu, wychodząc z założenia, że na pewno wróci, kiedy sama zechce. Tamtej nocy Annie poszła spać, do nikogo nawet nie dzwoniąc.
Rano, po kilku nerwowych rozmowach telefonicznych pomiędzy rodzicami przyjaciółek, okazało się, że Ellen najzwyczajniej w świecie poczuła się zmęczona i postanowiła przespać się na jakiejś zacisznej ławce w pobliżu portu. Następnego dnia oprócz ciężkiego kaca i zdrętwiałych pleców w zasadzie nic jej nie dolegało. Za karę dostała od rodziców szlaban na wieczorne wyjścia i na tym się skończyło. Teraz jednak Annie myślała o tym, do czego mogło wtedy dojść, i o tym, co prawdopodobnie wydarzyło się w przypadku Rachel Hewitt. Oczywiście zdawała sobie z tego wszystkiego sprawę dopiero teraz, gdy patrzyła na całą sytuację z perspektywy, już jako policjantka z dwudziestoletnim stażem. Nie obwiniała jednak przyjaciółek Rachel. Każdy na ich miejscu, będąc w podobnym stanie świadomości, postąpiłby dokładnie tak samo. Poza tym istniało duże prawdopodobieństwo, że nawet gdyby Pauline zaraz po powrocie do hotelu zgłosiła zaginięcie, policjanci raczej nie przeczesaliby miasta w poszukiwaniu jednej dziewczyny. W najlepszym razie zajrzeliby do kilku najpopularniejszych barów, popytali w szpitalach, czy nie trafiła do nich jakaś ofiara wypadku, i może rozejrzeliby się po okolicy, żeby sprawdzić, czy przypadkiem Rachel nie przysnęła gdzieś na dworze. Ale z pewnością nie postawiono by na nogi całej policji z powodu dziewiętnastoletniej zagranicznej turystki, która zniknęła najwyżej kilka godzin wcześniej. Pewnie wszyscy założyliby, że gdzieś się zaszyła z jakimś chłopakiem, żeby się beztrosko pobzykać, a rano na pewno sama się znajdzie. Tok myślenia policjantów często bywał mało skomplikowany, Annie coś o tym wiedziała. Zwłaszcza w męskim wydaniu. Natomiast to, czy następnego ranka wróci w ciąży, czy została zarażona jakąś chorobą weneryczną, może nawet wirusem HIV, czy próbowała powiedzieć „nie”, ale była zbyt pijana, żeby stawiać opór, w ogóle ich nie obchodziło. Annie potrafiła nawet to zrozumieć. Policjanci nie byli w stanie pełnić roli moralnych drogowskazów czy strażników ludzkości. Zresztą, szczerze
powiedziawszy, nikt tego od nich nie oczekiwał. Dlatego oskarżanie kogokolwiek nie miało większego sensu, oczywiście z wyjątkiem osoby, która uprowadziła Rachel – bo tego, że ją porwano, Annie była praktycznie pewna. Tak samo jak tego, że dziewczyna już dawno nie żyła. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że odbyło się to w miarę szybko i bezboleśnie. Annie westchnęła. Postanowiła sprawdzić, czy coś już się wyjaśniło w kwestii estońskiego numeru, na który zadzwoniono z Ingleby. Kiedy się odwróciła, zobaczyła za sobą blond włosy i idealną figurę Joanny Passero. Dlaczego jej widok zawsze sprawiał, że sama zaczynała się czuć jak zaniedbana chłopczyca? – Wszystko w porządku? – spytała Joanna. – W jak najlepszym. – Coś cię boli? Bo… – Nic mi nie jest. Masz mi coś do powiedzenia? Joanna nie spodziewała się takiego przywitania. Annie sama zdawała sobie sprawę ze swojego nieprzyjaznego tonu, ale w chwili, gdy zobaczyła Passero, była akurat myślami w bardzo mrocznym miejscu. – Przepraszam – dodała szybko. – To przez… Właśnie czytałam o Rachel Hewitt. Joanna spojrzała na ekran komputera, na którym widniało zdjęcie uśmiechniętej Rachel opatrzone nagłówkiem: „Zaginięcie dziewczyny z West Yorkshire podczas tragicznego wieczoru panieńskiego w Estonii”. – No tak – powiedziała. – Znałaś kogoś, kto zniknął w podobny sposób? – Wszyscy mieliśmy do czynienia z różnymi sprawami – odparła Annie. – To nic osobistego. Tylko empatia. W każdym razie przepraszam, że byłam niemiła. Chciałaś mi coś powiedzieć? Joanna przysunęła sobie krzesło i usiadła obok.
– Sierżant Jackman i ja właśnie wróciłyśmy z sekcji zwłok – wyjaśniła. – Badanie nie wykazało niczego nadzwyczajnego. Mężczyzna na pewno zmarł wskutek utonięcia. Doktor Glendenning jest przekonany, że utopiono go w korycie z wodą znajdującym się na miejscu zbrodni. Oczywiście będą musieli zbadać jeszcze kilka próbek, żeby mieć stuprocentową pewność. – Czyli nie tyle utonął, ile ktoś go utopił? – Na to wygląda. Miał siniaki na karku, szyi i ramionach. Na nadgarstkach ślady świadczące o tym, że związano mu ręce jakimś sznurem. W laboratorium badają w tej chwili włókna. Ktoś celowo trzymał jego głowę pod wodą. Widać, że próbował się wyrwać. I doktor Burns miał rację, bez wątpienia przedtem w ramach tortur trochę go podtapiali. – Jezu Chryste – przejęła się Annie. – Biedny człowiek. Przed spotkaniem z Nickiem Gwillamem Banks udał się na samotny lunch do Pizza Express za gmachem Corn Exchange i pozwolił sobie popić pizzę małym kieliszkiem sangiovese. Przyszło mu do głowy, żeby zadzwonić do Kena Blackstone’a i spytać, czy nie chciałby do niego dołączyć, ale ostatecznie uznał, że po rozmowie z Corriganem woli przez chwilę pobyć jedynie we własnym towarzystwie. Wizyta u lichwiarza była zapewne stratą czasu, ale jak zwykle w przypadku podobnych rozmów mógł to stwierdzić dopiero po fakcie. Facet okazał się po prostu kolejnym na długiej liście żałosnych, zmęczonych, aroganckich, przygnębiających złoczyńców, którzy stanowili jego chleb powszedni. Corrigan działał na małą skalę, choć istniała szansa, że miał powiązania z jakimiś poważniejszymi graczami w świecie handlu ludźmi. Ich ofiary stawały się następnie jego ofiarami, które pomagał zatrzymać w niewoli. W gruncie rzeczy był pasożytem na większym organizmie, ale wiele zwierząt dobrowolnie tolerowało miliony pasożytów na swojej skórze lub wewnątrz ciała. Przybrało to kształty relacji symbiotycznej. W świecie zbrodni zawsze było
miejsce na współpracę, jaka dawała obopólne korzyści. Nie oznaczało to jednak, że Corrigan miał cokolwiek wspólnego ze śmiercią Quinna. Alibi Curly’ego było bardzo łatwe do zweryfikowania – tak łatwe, że musiało być prawdziwe. Z kolei alibi Corrigana nie dałoby się żadną siłą podważyć, nawet jeśli w całości opierało się na kłamstwie. Z pewnością miał innych podwładnych zdolnych do wykonania tej roboty i namierzenie ich wszystkich nie powinno stanowić większego problemu, ale jak dotąd jego mały gang nie miał na koncie żadnych przypadków użycia kuszy ani tym bardziej morderstwa. Corrigan niewątpliwie zastraszał ludzi, którzy byli mu dłużni pieniądze, uciekał się do gróźb i od czasu do czasu nawet do przemocy, ale z tego, co wiedzieli, jeszcze nigdy nikogo nie zabił. Martwy dłużnik mógł służyć jako nauczka dla innych, jak zauważył sam Corrigan, ale oznaczał także utratę dochodu. Gdyby chciał zacząć zabijać, to po co od razu miałby mordować gliniarza i tym samym ściągać na siebie uwagę całej policji? Pewnie już i tak znajdował się pod dostatecznie dużą presją, skoro w mieście trwało dochodzenie w sprawie jego ciemnych interesów oraz samobójstw, które potencjalnie mogły być z nim skojarzone. Jeśli Bill Quinn siedział u Corrigana w kieszeni, a lichwiarz był w jakiś sposób powiązany ze zdjęciami i szantażem, to teraz wychodzi również na to, że w całej tej sprawie istniał jeszcze wyraźny wątek estoński. Robiło się coraz ciekawiej. Po lunchu Banks skierował się na Call Lane, a stamtąd na Kirkgate. Szedł wolnym krokiem z rękami w kieszeniach i chłonął otaczające go barwy, odgłosy i zapachy. Przeciął zadaszone targowisko pełne hałaśliwych handlarzy w białych fartuchach i straganów zawalonych rybami, czerwonym mięsem oraz błyszczącymi owocami i warzywami. Nieważne jak świeże było to całe jedzenie, zawsze gdzieś pod tym wszystkim czaiła się nikła woń rozkładu. Wyszedł z targu na tyłach przystanku autobusowego na samym dole Eastgate, skąd można było dojechać na Millgarth. Choć niebo
zaszło chmurami, dzień nadal był ciepły, ale w powietrzu wyczuwało się już coraz większą wilgotność. Banks był pewien, że jeszcze przed zmrokiem znowu zacznie padać. Chwilę po tym, jak Banks pojawił się na posterunku na Millgarth, zszedł do niego Nick Gwillam i – jak można było się spodziewać – zaproponował, żeby zamiast w biurze porozmawiali gdzieś na zewnątrz, przy kawie. Banks wypił już dosyć kawy jak na jeden dzień, ale nie miał nic przeciwko popołudniowej filiżance herbaty. Niedługo potem siedzieli już przy jednym ze stolików przed Pret A Manger na rogu Lands Lane i Albion Place, naprzeciwko księgarni WH Smith. – No więc chcesz rozmawiać o Billu? – zaczął Gwillam, który zamówił dużą latte i kanapkę z jajkiem. – Jak rozumiem, byliście bliskimi współpracownikami? – W ostatnim okresie tak. Na pewno wiesz, że jestem tu tylko tymczasowo. Jako pracownik cywilny, z Instytutu Standardów Handlowych. – Wiem. Ale uczestniczyłeś w dochodzeniu w sprawie Corrigana, które prowadził inspektor Quinn? – Tak. Chyba za karę. – Właśnie się z nim widziałem i wyglądało na to, że sporo o mnie wie – gdzie mieszkam, co piję. Zastanawiam się, skąd mógł się tego wszystkiego dowiedzieć. Gwillam oparł się na metalowym krześle i popatrzył na Banksa lekko przymrużonymi oczami. Był wysoki i szczupły, jego krótko przystrzyżone ciemne włosy zaczynały się już przerzedzać i powoli pokrywać siwizną, tak samo jak włosy Banksa. Miał na sobie prążkowany garnitur, białą koszulę i stary krawat z herbem jakiejś uczelni. W końcu zaśmiał się pod nosem. – Czyli pokazał ci tę swoją sztuczkę, tak? – Jaką sztuczkę? – Widzisz, on ma właśnie taki styl. Lubi stosować taki mały
trik. Niby mimochodem rzuca różnymi drobnymi faktami na twój temat. Próbuje cię w ten sposób zaszokować. Widocznie usłyszał, że prowadzisz sprawę zabójstwa Billa, więc postanowił się o tobie co nieco dowiedzieć. – Tak, ale najbardziej mnie interesuje, skąd wziął te informacje. Wiedział też, że Bill Quinn udał się do St. Peter’s. – To nie była żadna tajemnica. Wszyscy wiedzieli, gdzie jest Bill. A przynajmniej wszyscy, którzy mieli z nim cokolwiek wspólnego. Nie zdziwiłbym się, gdyby Bill sam o tym powiedział Corriganowi. – Dlaczego miałby to robić? – Bez powodu. Pewnie samo to wyszło w rozmowie. – Myślisz, że Bill wspomniał też, gdzie mieszkam i jaki jest mój ulubiony trunek? – Przecież każdy wie, że jesteś fanem szkockiej whisky. – Wydaje mi się, że za bardzo to bagatelizujesz. Ale ponawiam pytanie: skąd Corrigan czerpie swoje informacje i do czego jeszcze są mu one potrzebne poza tym, że może się popisać przed napotkanymi gliniarzami? – Sugerujesz, że Corrigan zdradził miejsce pobytu Billa komuś, kto chciał jego śmierci? – To możliwe, prawda? W takiej branży musi chyba utrzymywać kontakty z różnymi ludźmi, także naprawdę groźnymi. Jeśli Quinn wiedział za dużo albo komuś się naraził… Ale to tylko kolejna teoria. Jedna z wielu, niestety. Gwillam wziął łyk kawy, po którym nad górną wargą został mu cienki biały wąsik. – Corrigan spotyka się z wieloma ludźmi, obraca się w różnych środowiskach – podjął. – Ludzie mówią mu różne rzeczy, a on słucha. Jest jak sroka goniąca za srebrnym papierkiem i wszystko zapamiętuje, chłonie informacje jak gąbka. Wybacz te metafory, ale na pewno wiesz, o co mi chodzi.
– Każdy mógł mu to powiedzieć? – Tak. Nawet sam Bill. – A Corrigan mógł następnie przekazać tę informację komukolwiek innemu? – Tak. Z jakiegokolwiek powodu albo i bez powodu. A gdy mówił komuś o planach Billa, być może nawet nie wydawało mu się to w tamtym momencie specjalnie istotne. Mógł to zrobić bez zastanowienia. – Rozumiem – powiedział Banks. To oznaczało, że według wszelkiego prawdopodobieństwa zabójca dowiedział się o miejscu pobytu Quinna od jednej z dwóch osób: od ofiary z Garskill Farm, którą ktoś właśnie w tym celu torturował, albo od Warrena Corrigana, który wyjawił to z byle powodu lub też w ogóle bez powodu. Banks z przerażeniem też sobie uświadomił, że sam był winny zdradzania Corriganowi informacji. Pod koniec ich rozmowy przyznał, że nie pije już laphroaig, co było tylko po części prawdą, oraz że obecnie preferuje czerwone wino, co było w pełni prawdą. Chciał w ten sposób wyśmiać nieaktualną wiedzę Corrigana, ale przez swoją arogancję, przez własną chęć zagrania mu na nosie tak naprawdę wpadł w jego pułapkę i powiedział mu coś, czego ten wcześniej nie wiedział. To, że Banks lubi czerwone wino, było zupełnie trywialnym, pozbawionym znaczenia faktem, lecz cała sytuacja stanowiła dobrą ilustrację metod działania Corrigana. Nie wszystkie skrawki informacji, jakie w ten sposób wyłapywał, były równie bezwartościowe. Jak widać, niektóre okazywały się całkiem przydatne. – Co jeszcze możesz mi powiedzieć o Corriganie i jego biznesie? – Siłą rzeczy Corrigan interesuje mnie głównie jako lichwiarz, ale naszym zdaniem macza też palce w handlu ludźmi i wykorzystywaniu robotników sezonowych. To proceder zakrojony na szeroką skalę. Nie może być inaczej. Uczestniczą w tym niezliczeni pośrednicy i przemytnicy. Szajka musi też mieć
opłaconych celników i ludzi z Urzędu Imigracyjnego, skoro ci przymykają na to oko. Do tego dochodzą sfałszowane wizy i paszporty. Ale bardzo trudno mu cokolwiek udowodnić. Jest cholernie ostrożny. – A narkotyki? – Nie. W każdym razie jeszcze nie. – Prostytucja? – Bez wątpienia ma kontakty wśród alfonsów, ale nie wydaje nam się, żeby sam się tym zajmował. To pewnie uwłaczałoby jego godności. – W przeciwieństwie do kantowania najbiedniejszych? – Co poradzić? Tacy goście jak Corrigan mają wypaczone pojęcie moralności. – Na to wygląda. Jak głęboko w tym siedzi? Jak wysoko jest w hierarchii? – Tego właśnie nie wiemy na pewno. Raz czy dwa widzieliśmy go razem z facetem, który nazywa się Roderick Flinders. Flinders prowadzi agencję pośrednictwa pracy, Rod’s Staff Ltd. – Czym się zajmują? – Dostarczają taniej siły roboczej każdemu, kto się zgłosi, bez żadnych pytań. Głównie skupiają się na nielegalnych imigrantach, uciekinierach politycznych, niewykwalifikowanych robotnikach sezonowych. Wysyłają ich do gównianej pracy za gówniane pieniądze. Właśnie o czymś takim mówiła Penny Cartwright w sobotę w pubie. Fabryki, gdzie nikt o nic nie pyta. – Nielegalna praca? – Czasami. Na pewno można powiedzieć, że niewolnicza. Poniżej minimalnej pensji. – Mówimy o tych samych ludziach, na których żeruje Corrigan. – Dokładnie tych samych. Dla niego to bardzo korzystne,
prawda? Dzięki współpracy z takimi agencjami zawsze może być pewny własnych interesów, ponieważ z góry wie o napływie kolejnych potencjalnych klientów. To ma sens. Dzięki temu może rozwijać swój rynek. Ręka rękę myje. Podejrzewamy, że Flinders pomaga załatwić sfałszowane pozwolenia na tymczasowe zatrudnienie dla uciekinierów politycznych. W niektórych przypadkach zdobywa też dla nich lipne paszporty, co jest nieco trudniej zorganizować, ale nie aż tak, jak można by sobie wyobrażać. Jest ogniwem większego łańcucha, który zaczyna się od agencji w poszczególnych krajach, skąd przyjeżdżają imigranci, i obejmuje także kierowców, pośredników, pracodawców, ludzi wynajmujących zakwaterowanie oraz całą resztę pomniejszych uczestników procederu. Każdy coś z tego ma, z wyjątkiem biedaków, których wysyłają do roboty. To już całkiem spory biznes. Dlatego zaangażował się w to Instytut Standardów Handlowych. – Dlaczego ten cały Flinders nie został aresztowany? – Dobrze się kryje. Ma niezłą przykrywkę, cwanych prawników i nikomu nie udało się jeszcze zdobyć żadnych twardych dowodów na jego prawdziwą działalność. Poza tym ci, którzy go obserwują, ciągle chcą się przekonać, do kogo jeszcze może ich doprowadzić. Też czasami mam ochotę po prostu przejąć jego rejestry telefoniczne i wyciągi bankowe, ale nawet ja zdaję sobie sprawę, że ci dranie są zbyt sprytni. Przede wszystkim nie mamy dobrej podstawy prawnej. A oni używają urządzeń szyfrujących i niewykrywalnych telefonów komórkowych, pieniądze trzymają zaś na anonimowych kontach w krajach, w których nikogo nie interesuje, skąd pochodzą dane środki. – On i Corrigan są dobrymi znajomymi? – Tak. Kolacje, drinki. Wspólne wakacje pod palmami. – A Bill? – Bill i ja tylko obserwowaliśmy Corrigana, od czasu do czasu odbywaliśmy z nim pogawędkę. Mieliśmy nadzieję, że poprzez
niego złapiemy jakąś grubszą rybę. – Od jak dawna trwa ta sytuacja? – Z Corriganem? Od jakichś ośmiu miesięcy. Banks zamyślił się nad tym, co usłyszał. Skoro Corrigan miał takie powiązania ze zorganizowanymi grupami przestępczymi, to istniała duża szansa, że to on, pośrednio lub bezpośrednio, odpowiadał za zabójstwo Quinna. A przynajmniej, że wiedział o tym więcej niż przyznawał. Być może Quinn był skorumpowany, o czym Joanna Passero wydawała się przekonana, i nagle stał się problemem. Ale co to wszystko miało wspólnego ze sprawą Rachel Hewitt? Jaki był między nimi związek? Albo z dziewczyną na zdjęciach? A może to jednak fałszywy trop? Wydawało się to jednak coraz mniej prawdopodobne. Badania kryminalistyczne wykazały niezaprzeczalny związek pomiędzy śmiercią Quinna a zabójstwem na Garskill Farm, coś musiało łączyć także ofiary – obaj mężczyźni dwukrotnie rozmawiali ze sobą przez telefon. Niewykluczone, że istniał także jakiś związek pomiędzy morderstwem na farmie a Estonią. – Czy Corrigan ma jakieś powiązania z Estonią? – zapytał Banks. – Ma tam jakieś interesy? – W Estonii? Nic mi o tym nie wiadomo – odparł Gwillam. – Może za pośrednictwem Flindersa i całej tej szajki wykorzystującej imigrantów? – Nie jest to niemożliwe, ale nic na ten temat nie słyszałem. – Zastanawiam się nad sprawą Rachel Hewitt. Bill Quinn brał udział w tym dochodzeniu. Na wczesnym etapie śledztwa pojechał nawet do Estonii. – Myślisz, że te sprawy się ze sobą łączą? – Nie wiem. Po prostu w tej chwili z różnych powodów przyglądamy się bliżej sprawie zaginięcia Hewitt, ale z tego, co nam wiadomo, była zwykłą angielską dziewczyną, która zniknęła za granicą. Nigdy nie znaleziono jej ciała. Ale to się działo sześć lat
temu. Gdzie był wtedy Corrigan? – Nie mam pojęcia, ale nie sądzę, żeby ktoś już wtedy zwrócił na niego uwagę. Może napadał staruszki na ulicy albo okradał sklepy z cukierkami. – Warto to sprawdzić. – Może, ale to trochę szukanie po omacku. – Wiem – westchnął Banks. – Tak jak wszystko w tym śledztwie. Po prostu cały czas mam nadzieję, że za którymś razem w końcu na coś natrafimy. Nawet jeśli Corrigan nie był w to zamieszany, mógł robić interesy z ludźmi, którzy byli. Czy Bill kiedykolwiek wspominał o Rachel? – Rzadko. To się zdarzyło na długo przed tym, jak się tu pojawiłem, i zupełnie nie dotyczyło obszaru moich zainteresowań. Raz czy dwa ten temat wypłynął w rozmowie, ale szybko się zorientowałem, że lepiej w ogóle go nie poruszać. Bill nie lubił o tym mówić. Od razu się zasępiał. – Jak myślisz, dlaczego? – Uważał, że zawiódł tę dziewczynę. – Ale tak naprawdę nigdy nie miał szansy nic zrobić. – Nieważne. Właśnie takim był gliniarzem. Traktował takie rzeczy osobiście. – Ale dlaczego? – Banks próbował zebrać myśli. – To coś, co nie przestaje mnie zastanawiać. Wszyscy mówią mi, że Bill Quinn cały czas rozpamiętywał sprawę Rachel Hewitt, że czuł się, jakby ją zawiódł, ale przecież w rzeczywistości nie miał z tym śledztwem zbyt wiele wspólnego. Dlaczego Bill Quinn tak bardzo się tym przejmował? Spędził kilka dni w Tallinie, to wszystko, a to i tak była chyba przede wszystkim zagrywka pod publiczkę, a kiedy wrócił, jego życie stało się jakby naznaczone tą historią. Dlaczego? – Banks nie zamierzał opowiadać Gwillamowi o dodatkowych komplikacjach, które wynikały ze zdjęć Quinna z tajemniczą dziewczyną, najwyraźniej również zrobionych
w Tallinie i mogących zawierać w sobie klucz do zrozumienia obsesji zamordowanego. – Jak mówię, po prostu był tego rodzaju policjantem – odparł Gwillam przez zaciśnięte usta i odsunął pusty kubek. – A ja pracowałem z przeróżnymi policjantami. Bill do wszystkiego podchodził poważnie. I tak się składa, że jego córka, Jessica, jest mniej więcej w wieku Rachel. Miał bzika na jej punkcie. A teraz, jeśli pozwolisz… – Musisz wracać do pracy? – Coś w tym stylu. Gwillam wstał i ruszył wzdłuż Lands Lane, a następnie skręcił w lewo w Bond Street i zniknął wśród tłumu przechodniów. Banks zamieszał resztki swojej herbaty i zaczął rozmyślać nad wszystkim, czego się właśnie dowiedział. Szukał wskazówek i w końcu znalazł ich aż za dużo, a większość z nich wzajemnie sobie przeczyła lub wręcz się wykluczała. Przypomniał sobie, że o dojmującym poczuciu winy Quinna mówiła mu także Annie, która usłyszała o tym od kogoś w St. Peter’s. Bill przegapił moment, gdy jego żona poszła do szpitala, a nawet jej ostatnie chwile. Był bardzo wrażliwą osobą, a tego rodzaju wspomnienie potrafi człowieka zadręczyć. Każdy gliniarz z powodu pracy przeoczył coś ważnego w życiu swojej rodziny – przyjęcie rocznicowe, rozdanie dyplomów dziecka, czyjeś narodziny, wesele czy pogrzeb. Większość uczyła się z tym żyć, ale niektórzy – nawet ci najlepsi – nigdy nie mogli sobie z tym poradzić. Banks zerknął na zegarek. Najwyższy czas wracać do Eastvale, żeby jeszcze przed końcem dnia sprawdzić, czy wydarzyło się coś ważnego.
Rozdział 6
We wtorek rano Banks znów zjawił się wcześnie w pracy. Tym razem pierwszą osobą, która zapukała do drzwi jego gabinetu, była bardzo podekscytowana Gerry Masterson. Weszła, potrząsając plikiem papierów, a jej pofalowane rude włosy spływały kaskadą na ramiona jak na obrazach prerafaelitów. – Zdarzyło się co prawda kilka przestępstw popełnionych z użyciem kuszy – zaczęła, jeszcze zanim zdążyła usiąść – ale niemal wszystkie z nich to przypadki przemocy w rodzinie bądź sytuacje, kiedy jakiś świr zaczął strzelać do przypadkowych ludzi i albo został złapany, albo zabity. – A te nieliczne wyjątki? – To właśnie jest interesujące. Szukałam jakiegoś schematu. – I znalazłaś? – Znalazłam trzy nierozwiązane morderstwa za granicą dokonane przy użyciu kuszy, i to z takim samym rodzajem bełtu jak ten, który wyciągnięto z Quinna. Wszystkie były powiązane w ten czy inny sposób ze światem nielegalnej imigracji i handlu ludźmi. – To rzeczywiście interesujące – przyznał Banks, popijając kawę. Masterson przyniosła ze sobą własny kubek. – Tak też myślałam. Jedno zabójstwo miało miejsce w Wilnie, jedno w Amsterdamie i jedno w Marsylii. – Trudno jest w Europie przewieźć kuszę przez granicę? – Niezbyt trudno – odparła Masterson. – Pewnie nie dałoby się jej zabrać ze sobą na pokład samolotu, ale można ją rozłożyć na części i nadać razem z resztą bagażu. Ale jeśli ktoś panicznie się boi, że zostanie przeszukany, to równie dobrze można w każdym
kraju po prostu kupić nową. W końcu nie potrzeba do tego żadnego pozwolenia. Jakkolwiek by patrzeć, z kuszą jest o wiele mniej zachodu niż z pistoletem. – Fakt – powiedział Banks. – Kim były ofiary? – Nam ich nazwiska nic nie mówią, ale cała trójka była notowana przez Interpol. We wszystkich przypadkach wniosek był taki, że ofiary miały związek z dochodowym szlakiem handlu ludźmi, z reguły prowadzącym z Bałkanów albo z Europy Wschodniej, i albo podkradały zyski wspólnikom, albo właśnie zamierzały zacząć sypać. – Podejrzewam, że nie doszukałaś się żadnych nazwisk podejrzanych? – Niestety nie. – Szkoda. Mówiłaś o zagranicy. A było coś u nas? – Właśnie do tego zmierzam. Mieliśmy dwa takie zabójstwa na przestrzeni ostatnich trzech lat: pośrednik pracy w South Shields oraz pospolity oprych na blokowisku w Stockton-on-Tees. Obie sprawy nierozwiązane. Ten z South Shields miał coś wspólnego z nielegalnymi imigrantami, a ten ze Stockton według tamtejszych informacji próbował na własną rękę rozkręcić lichwiarski interes. – Naprawdę ciekawe – powiedział Banks. – Mamy tu więc kogoś w rodzaju egzekutora, kto chroni bandziorów zajmujących się lichwą i handlem ludźmi. – Na to wygląda, panie inspektorze. – Natknęłaś się na jakieś tropy prowadzące do Corrigana? – Nie. – Mamy jakiekolwiek pojęcie, dla kogo pracuje nasz kusznik? – Niestety nie. Możliwe, że dla kogoś konkretnego, dla jakiegoś wysoko postawionego gangstera, który korzysta z jego usług, gdy zajdzie taka potrzeba. Ale równie dobrze może pracować na własny rachunek i każdy może go wynająć.
– Hm, wiemy coś nowego na temat samochodu? – Sprawdziłam miejscowe wypożyczalnie. Znalazłam jednego forda focusa z podobnym wzorem bieżnika na przedniej lewej oponie, pomalowanego na taki sam odcień zieleni, jaki odkryli nasi ludzie. Wynajęto go w punkcie Hertza w Leeds w zeszłą środę, a zwrócono w piątek. – Mamy więcej szczegółów? – Arnold Briggs, adres w południowym Londynie. Brytyjskie prawo jazdy. Ale wszystkie dane są fałszywe, sprawdziłam. Taki adres nie istnieje. – Podejrzewam, że skoro ci ludzie potrafią fałszować paszporty i wizy pracownicze, to umieją też zrobić fałszywe prawo jazdy. Kimkolwiek jest ten Arnold Briggs, pewnie już dawno nie ma po nim śladu? – Niestety. – Jej twarz nagle pojaśniała. – Ale samochód nie był od tego czasu wynajmowany. Oczywiście umyto go i wysprzątano, ale nasi kryminalistycy nadal mogą w nim coś znaleźć, prawda? – Zgadza się – przyznał Banks. – Tak czy inaczej, warto spróbować. Skontaktuj się z nimi i… – Pozwoliłam sobie już porozmawiać z sierżantem Nowakiem. – Masterson lekko się zarumieniła, wymieniając jego nazwisko. – Mam nadzieję, że nie ma mi pan tego za złe. Mówi, że już się za to zabiera. To chyba wreszcie jakiś postęp, prawda? Banks podziwiał jej entuzjazm i nie chciał go studzić. – Tak, zdecydowanie – odparł. – Dobra robota, Gerry. Wykazałaś się inicjatywą. Powtórzmy krok po kroku wszystko, co na tym etapie wiemy albo podejrzewamy. – Zaczął odliczać na palcach. – Raz – ten sam samochód był w obu miejscach zbrodni. Ofiary zginęły w różny sposób, więc może być dwóch zabójców. Dwa – Quinn i ofiara z farmy niedługo przed śmiercią dwukrotnie rozmawiali przez telefon. Trzy – zakładamy, że mężczyzna na
farmie padł ofiarą szajki wykorzystującej imigrantów i robotników sezonowych. Cztery – Quinn trzymał u siebie kompromitujące zdjęcia, na których widniał razem z młodą kobietą, prawdopodobnie zrobione sześć lat temu w Tallinie. Pięć – w tym samym czasie Quinn przez krótki czas uczestniczył w poszukiwaniach zaginionej Rachel Hewitt, również w Tallinie. Sześć – Warren Corrigan, z pozoru drobny lichwiarz, ma powiązania z Roderickiem Flindersem, właścicielem firmy Rod’s Staff Ltd, która stanowi przykrywkę dla szajki wykorzystującej imigrantów i nielegalnych pracowników. Siedem – Bill Quinn prowadził śledztwo w sprawie wspomnianego Corrigana. O czymś zapomniałem? Powoli kończą mi się palce. Ach tak, osiem – krążyły pogłoski o skorumpowanym policjancie, który mógł paść ofiarą szantażu. Być może był nim Quinn. Zaczyna mnie już od tego boleć głowa. – Osoba, która wynajęła samochód, podpisała się fałszywym nazwiskiem Arnold Briggs – dopowiedziała Masterson. – Nie jest tak łatwo kogoś zabić. Moim zdaniem to mało prawdopodobne, żeby stało za tym dwóch różnych morderców. Byłby to chyba zbyt duży zbieg okoliczności. – Słuszna uwaga. Teraz pomyślmy, co Bill Quinn mógł mieć wspólnego z mężczyzną z Garskill Farm, zapewne robotnikiem sezonowym. – Może wcale nim nie był? – powiedziała Masterson. – Sam pan mówił, że nie miał rąk pracownika fizycznego. Co, jeśli był informatorem albo nawet policjantem pracującym jako tajniak? – To też możliwe – odparł Banks. – Ale gdyby faktycznie był informatorem Quinna, to jestem pewny, że Ken Blackstone albo Nick Gwillam nie omieszkaliby o tym wspomnieć. Ale to ciekawa sugestia. Być może nasz człowiek rzeczywiście znalazł się na farmie pod fałszywym pretekstem. Albo to, albo po prostu wykonywał lżejsze prace. – A może w West Yorkshire o niczym nie wiedzieli? Może był
tajniakiem, ale na przykład z Polski albo z Estonii? – Niewykluczone, że masz rację – zgodził się Banks. – Z budki telefonicznej w Ingleby dzwoniono między innymi na komórkę w Estonii. A to już jest nie do namierzenia. Annie próbowała się dodzwonić pod ten numer, ale nikt nie odbiera. – Pewnie jednorazówka. Właśnie z takiego telefonu korzystałby tajniak albo jego oficer prowadzący – stwierdziła Masterson. Gdy Banks zastanawiał się nad teorią posterunkowej Masterson, ponownie rozległo się pukanie. Po chwili do środka weszły Annie i Joanna Passero, a w gabinecie zrobiło się trochę ciasno. – O co chodzi? – zapytał Banks. – Właśnie zadzwoniła do mnie kobieta, która twierdzi, że zna mężczyznę zabitego na Garskill Farm – oznajmiła Annie. – Rozpoznała go dziś rano na zdjęciu w gazecie. – Dlaczego nie odezwała się wcześniej? Od dwóch dni zamieszczają je w gazetach i pokazują w telewizji. – Mówi, że przebywała w odosobnieniu. – Z powodów religijnych? – Nie wiem. – Myślisz, że nie kłamie? Annie przewróciła oczami. – Zdarzyło nam się kilku oszołomów i wydaje mi się, że potrafię dostrzec różnicę. Nie, myślę, że nie kłamie. – Wybacz. – W każdym razie – kontynuowała Annie – ta kobieta jest teraz w Manchesterze, ale mówi, że może do nas od razu przyjechać, żeby zidentyfikować ciało i powiedzieć nam wszystko, co wie. Była zdenerwowana, co zrozumiałe, więc chciałam wysłać po nią samochód, ale powiedziała, że da sobie radę.
– Jak się nazywa? – Merike Noormets. A człowiek z farmy to według niej Mihkel Lepikson. Mówi, że był jej chłopakiem. – Holenderka? Niemka? Skandynawka? Annie uśmiechnęła się szeroko. – Pudło, panie inspektorze. Estonka. Tak samo jak on. – No, no – powiedział Banks, zacierając ręce. – To się naprawdę zaczyna robić interesujące. Przed przyjściem Merike Noormets Banks i Annie ustalili, że porozmawiają z nią wspólnie zaraz po tym, jak zidentyfikuje ciało Mihkela Lepiksona w kostnicy, najlepiej w jakimś bardziej przyjaznym miejscu poza posterunkiem. Nie zdołali jednak przemówić do rozsądku Joannie Passero, która się uparła, że nie może jej zabraknąć na tym przesłuchaniu, ponieważ mogło rzutować bezpośrednio na jej śledztwo w sprawie Billa Quinna. Naprawdę użyła słowa „rzutować”. Banks zżymał się na samą myśl o tym, ale musiał ulec pod przymusem i zgodzić się, aby im towarzyszyła. Gdyby postawił na swoim, poleciałaby na skargę do komendant Gervaise. Trzy osoby na takim spotkaniu, cztery razem z samą Merike Noormets, to lekka przesada, ale Banks ufał Annie, która umiała ocenić, kiedy się odzywać, a kiedy siedzieć cicho i robić notatki. Z kolei Joannie wielokrotnie powtarzał, że może uczestniczyć w rozmowie tylko jako obserwator. Nie podobało jej się to, w ogóle nie podobała jej się cała ta sytuacja, ale niechętnie ustąpiła. Annie zachowywała się, jakby miała więcej zrozumienia dla Joanny i jej trudnego położenia niż Banks, ale w końcu sama kiedyś pracowała w Wydziale Etyki Zawodowej. Merike Noormets była atrakcyjną kobietą tuż po trzydziestce. Miała ufarbowane henną włosy i drobne kolczyki w uszach. Była ubrana w jeansy i lekką żółtą bawełnianą marynarkę narzuconą na haftowaną koszulę w indiańskim stylu. Całości dopełniała ręcznie szyta skórzana torba. Banksowi jej wygląd wydał się trochę hipisowski. Kiedy Annie i Joanna wyprowadziły ją z kostnicy
w szpitalu w Eastvale, na pierwszy rzut oka widać było, że płakała. Banks wolał czekać na nie w samochodzie. Nie miał ochoty po raz kolejny oglądać ciała. Deszcz, na który zanosiło się już od wczoraj, zaczął padać w nocy i nie ustawał przez cały dzień. Razem z ulewą nadciągnął zimny front atmosferyczny i temperatura znacznie się obniżyła. Annie zakomunikowała mu, że identyfikacja zwłok przebiegła pomyślnie, w związku z czym mogli się teraz skontaktować z rodzicami ofiary mieszkającymi w Tallinie i zorganizować ich przyjazd do Anglii. Kiedy tylko trzy kobiety zapakowały się do jego porsche, Banks odpalił silnik i skierował się na drogę wyjazdową z miasta. O tej porze roku w godzinach lunchu wiejskie puby i restauracje były zazwyczaj pozamykane, ale wiedział, że nawet we wczesne wtorkowe popołudnie zawsze można liczyć na Blue Lion w East Witton. Przez całą drogę jechali w milczeniu. Banks koncentrował się na prowadzeniu i słuchaniu przepięknych dźwięków The Lark Ascending oraz następującego zaraz potem utworu Fantasia on a Theme by Thomas Tallis. Liczył na to, że muzyka nieco uspokoi Merike Noormets i pozwoli jej się na tyle odprężyć, by mogła się przed nimi otworzyć. Wszystkie miejsca parkingowe przed pubem były zajęte, więc Banks zatrzymał się naprzeciwko długiego pasa zieleni. Cała czwórka przeszła przez ulicę, kierując kroki w stronę starego, nieforemnego budynku. Po drodze Merike wyciągnęła papierosa i zdążyła wypalić mniej więcej jedną trzecią, zanim weszli do środka i znaleźli stolik. Nad ogromnym kominkiem wisiało menu wypisane kredą na tablicy. Szyby upstrzone były kroplami deszczu. W palenisku płonęło kilka polan, które dawały wystarczająco dużo ciepła, by goście mogli zapomnieć o pogodzie na zewnątrz. Lista przystawek znajdowała się na innej tablicy nad barem; zapoznanie się z całą ofertą kulinarną tego miejsca trwałoby chyba cały dzień. Merike miała ochotę na kieliszek białego wina, Banks nie mógł sobie odmówić kufla piwa Black Sheep, Joanna i Annie
ograniczyły się natomiast do dietetycznego toniku. W przypadku Annie, jak podejrzewał, taki wybór podyktowany był zażywaniem leków, ale ze strony Passero miała to być swego rodzaju manifestacja. Zresztą mógł się założyć, że zanotuje sobie gdzieś zdanie w stylu: „Nadinspektor Banks pije alkohol na służbie podczas przesłuchania ważnego świadka”. Ale co tam, pomyślał, pieprzyć ją. Banks wiedział, jak najlepiej rozmawiać z ważnymi świadkami. Na pewno nie należy tego robić w obskurnym pokoju przesłuchań, w którym czuć zatęchłą woń potu i strachu, pijąc kawę przyniesioną w styropianowym kubku z policyjnej stołówki. Zwłaszcza kiedy ma się do czynienia z osobą, która właśnie wyszła z kostnicy, gdzie musiała zidentyfikować zwłoki swojego chłopaka. Merike odgarnęła włosy wpadające jej do oczu. Bladozielonych oczu nakrapianych bursztynowymi plamkami, jak zauważył Banks. Z jakiegoś powodu przyszła mu na myśl piosenka Jimiego Hendrixa Gypsy Eyes, choć dziewczyna wcale nie była Cyganką, a już na pewno nie miała cygańskich oczu. Gdzieś w zakamarkach jego umysłu musiała tkwić przyczyna, z powodu której nasunęło mu się to skojarzenie, ale jak to się często zdarzało ostatnimi czasy, nie potrafił jej zlokalizować. Być może dostrzegł w Merike jakąś nutę dzikości, która idealnie harmonizowała z tą piosenką, a może dziewczyna miała cygańską duszę, cokolwiek by to miało oznaczać. Kiedy właściciel podszedł do stolika, żeby przyjąć od nich zamówienie, Merike powiedziała, że nie jest głodna. Pozostała trójka zamówiła jedzenie. Banks zdecydował się na swoje ulubione danie w postaci wędzonego łupacza z jajkiem w koszulce, porem, grzybami i serem Gruyère. – Pewnie chcecie, żebym powiedziała wszystko, co wiem? – zaczęła Merike z lekką nutą ironii w głosie. Mówiła z ledwie zauważalnym akcentem. Skoro teraz była po trzydziestce, obliczał w myślach Banks, to musiała mieć kilkanaście lat, kiedy Estonia odłączyła się od bloku sowieckiego i odzyskała niepodległość.
Była więc dostatecznie dojrzała, żeby pamiętać życie w dawnym reżimie. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, jak mogło wyglądać jej dzieciństwo. – Nie wszystko – odparł. – Tylko to, co możesz nam powiedzieć. Przede wszystkim chcę ci podziękować za to, że z własnej woli się z nami skontaktowałaś. Merike wyglądała na zdziwioną. – Dlaczego nie miałabym tego zrobić? – Nie każdy zachowałby się tak jak ty. Czasami ludzie po prostu wolą się w nic nie mieszać. Wzruszyła ramionami. – To był dla mnie szok, kiedy zobaczyłam zdjęcie Mihkela w gazecie. – Co cię z nim łączyło? – Można powiedzieć, że był moim chłopakiem. Partnerem. Kochankiem. Nie wiem. Z Mihkelem to zawsze było skomplikowane. – Dlaczego? – On był takim człowiekiem, który raz jest w twoim życiu, a raz go nie ma. Czasami znikał na kilka tygodni albo miesięcy. Z początku doprowadzało mnie to do szału, ponieważ nic mi nigdy nie mówił. Ale ostatnio się to zmieniło i dużo rozmawialiśmy przez telefon. – Kiedy rozmawiałaś z nim ostatni raz? – We wtorek. Około dziewiątej wieczorem. Banks pogrzebał w swojej teczce i wyciągnął z niej jedną kartkę. Podał ją Merike, wskazując na numer telefonu. – Czy to twój numer? – Tak, to moja komórka. Telefon na kartę, którego używam, kiedy przyjeżdżam tutaj. Tani aparat, nie doładowuję go zbyt często.
– Czy ty i Mihkel mieszkaliście razem? – Nie, ja też mam taką pracę, że muszę podróżować i dlatego nigdy oboje nie jesteśmy długo w jednym miejscu. Trudno byłoby to zorganizować. – Od jak dawna się widujecie? – Od trzech lat. – Co robisz w Manchesterze? – Pracuję jako tłumacz. Robię dwutygodniowy kurs na uniwersytecie. Już prawie skończyłam. – Merike zerknęła na Annie. – Właśnie wróciłam z weekendowego wyjazdu do Lake District i od piątku aż do dzisiejszego ranka nie miałam w ręku żadnej gazety ani nie oglądałam telewizji. To było w ramach kursu. Te jeziora są naprawdę piękne. O wiele bardziej okazałe niż nasze jeziora w Estonii. Ale dużo padało. – W Lake District zawsze pada – potwierdził Banks. – Przy okazji, doskonale mówisz po angielsku. – Dziękuję. Kiedy miałam dwadzieścia kilka lat, długo mieszkałam w Londynie. – Znasz jeszcze jakieś języki? – Niemiecki – odparła Merike. – Poza tym fiński, rosyjski, francuski i trochę hiszpańskiego. Właśnie uczę się włoskiego. Kiedy dorastasz w takim małym kraju jak Estonia, szybko zdajesz sobie sprawę, że nikt na świecie cię nie zrozumie, chyba że nauczysz się jego języka. Kto się uczy estońskiego z wyjątkiem Estończyków? Banks w duchu przyznał jej rację. Chwilę temu nawet nie wiedział, że Estonia ma własny język. Zakładał, że mówi się tam po rosyjsku albo ewentualnie jakąś odmianą polskiego. Niewątpliwie języki nie były jego mocną stroną. – Czy Mihkel też był tłumaczem? – Mihkel? O nie. Dobrze znał angielski, ale nie był z niego
żaden lingwista. To takie dziwne uczucie, mówić o nim w czasie przeszłym. Trudno mi się do tego przyzwyczaić. – Bardzo mi przykro – powiedział Banks. – Mihkel zdawał sobie sprawę z ryzyka. – Jakiego ryzyka? Co robił na Garskill Farm? – Właśnie tam się to stało? Nie znam tego miejsca. Nie miałam pojęcia, gdzie jest, poza tym, że gdzieś w Anglii. To było dziwne, przebywaliśmy w tym samym kraju, ale nie mogliśmy się zobaczyć. Nie mogłam nawet do niego zadzwonić. Musiałam czekać, aż on zadzwoni do mnie. – Mihkel telefonował do ciebie z publicznego aparatu w Ingleby – powiedział Banks. – To wioska leżąca najbliżej farmy, gdzie go znaleziono, około półtora kilometra od miejsca, gdzie mieszkał. Merike uśmiechnęła się smutno. – Mihkel chodził trzy kilometry tylko po to, żeby ze mną porozmawiać? Nigdy bym się tego po nim nie spodziewała. Annie spojrzała na Banksa z ukosa. Wiedział, o co jej chodzi. Nie chciała, żeby niszczył wspomnienie Merike o Mihkelu, wyjawiając, że to nie był jedyny powód, dla którego szedł pieszo taki kawał drogi do budki telefonicznej. – Wiesz, co on tam robił? – zapytał. – Wykonywał zlecenie. Mihkel był dziennikarzem. – Specjalizował się w dziennikarstwie śledczym? – Zgadza się. Pracował jako wolny strzelec, ale głównie pisał dla tygodnika „Eesti Telegraaf”. Oni publikują właśnie takie artykuły, jakie lubił pisać Mihkel. – Czyli jakie? – Pogłębione analizy dotyczące głównie przestępczości. Czasami pisywał także do cotygodniowej rubryki Pimeduse varjus. Po angielsku to znaczy mniej więcej „pod osłoną mroku”.
Bardzo złowieszcze sprawy. Chodzi o wypatrywanie różnych rzeczy w ciemności. Tam także dominowała tematyka kryminalna. – Watching the dark – powiedział w zamyśleniu Banks. Merike posłała mu uśmiech. – Ach, lubi pan Richarda Thompsona? – Tak, nawet bardzo. – To mi się podoba – stwierdziła. – Policjant, który docenia Richarda Thompsona. – Jego ojciec był oficerem śledczym w Scotland Yardzie – dorzucił Banks. – Wiele jego piosenek jest o morderstwach. – Nie wiedziałam tego. To znaczy tego o ojcu. – Mój syn też jest muzykiem – kontynuował Banks. Nie mógł się powstrzymać. Czuł, że dziewczyna jest gotowa bardziej się przed nimi otworzyć, a poza tym podobało mu się, że te cygańskie oczy zaczęły go teraz widzieć w nieco innym świetle, już nie tylko jako anonimowego przedstawiciela władzy. – Gra w zespole The Blue Lamps. – Znam ich! – zawołała Merike. – Ich nowa płyta jest świetna. Najlepsza jak do tej pory. – Brian się ucieszy, gdy mu to przekażę. – Banksa rozpierała duma, ale wyczuwał też zniecierpliwienie emanujące z Joanny Passero, która czekała, kiedy te dygresje się wreszcie skończą i rozmowa wróci na właściwe tory. Między innymi właśnie dlatego nie chciał brać jej ze sobą. Nie rozumiała, jak ważne jest, aby znaleźć wspólny język z przesłuchiwaną osobą, nawiązać nić porozumienia. Była przyzwyczajona do przesłuchiwania nieuczciwych policjantów, a w takim kontekście nie wchodziło w grę żadne budowanie wzajemnego zrozumienia, ponieważ sytuacja z założenia opierała się na wrogości. Annie po przeniesieniu z Wydziału Etyki Zawodowej także z początku wykazywała większą agresywność i niecierpliwość podczas wypytywania świadków, i to pomimo różnych zaliczonych kursów,
ale z biegiem lat dużo się nauczyła. Znała metody pracy Banksa. Kelner przyniósł jedzenie, a Merike przeprosiła pozostałych i wyszła na zewnątrz na kolejnego papierosa. Kiedy wróciła, jej farbowane włosy były wilgotne od deszczu. Napiła się wina i przepraszająco wzruszyła ramionami, patrząc przy tym na Banksa. – W dzisiejszych czasach nie wolno już nigdzie zapalić, nawet w Estonii. – No więc nad czym pracował Mihkel na Garskill Farm? – zapytał ponownie Banks. – Nie znam szczegółów, ale przed wyjazdem powiedział mi, że miało to coś wspólnego z ludźmi, którzy emigrują w poszukiwaniu pracy, i że nie wie, jak długo go nie będzie. Cały Mihkel. Postanowił nie zabierać nawet komórki. Obawiał się, co by się stało, gdyby ją u niego znaleźli. Nie tak dawno temu zniknął jeden dziennikarz z Litwy, który pracował nad podobnym tematem i wpadł właśnie przez to, że w jego rzeczach znaleziono komórkę z wbudowaną kamerą. – W takim razie jak Mihkel chciał dostarczyć swój artykuł do gazety? – Zakładam, że podawał go swojemu wydawcy w krótkich fragmentach przez telefon. Dlatego też jestem pewna, że nie szedł trzy kilometry tylko po to, żeby porozmawiać ze mną, choć rzeczywiście brzmi to bardzo romantycznie i chciałabym wierzyć, że tak było. Jeśli miał jakąś dobrą kryjówkę, to być może zaryzykował i zapisał sobie jakieś rzeczy na podszewce w swoich ubraniach czy czymś takim. Banks rzucił okiem na Annie, która pokręciła głową. Ubrania Mihkela zostały już na pewno rozłożone na czynniki pierwsze i najwyraźniej nic w nich nie znaleziono. Jeśli Mihkel miał gdzieś ukryte notatki, to jego oprawcy znaleźli je jako pierwsi. – Dlaczego to wszystko musiało odbywać się w takim sekrecie?
– Ludzie, którzy organizują podobne rzeczy, mają kontakty z bardzo wpływowymi i niebezpiecznymi przestępcami. To nie jest akcja kierowana przez jedną osobę. Wszystko musi być na swoim miejscu. Każdy krok zaplanowany. Do przeprowadzania takich operacji potrzebny jest kapitał, struktura, dyscyplina. Wszystko to oferują zorganizowane gangi. Stawka jest bardzo duża. – Rosyjska mafia? – Jak to zwykle na Zachodzie, myślicie, że za wszystkim stoi rosyjska mafia. Oni oczywiście też mogą być w to zaangażowani, skoro da się na tym zarobić, ale nie są jedyni. – Mafia z krajów bałtyckich? – To już bliżej. Kiedy ludzie mówią o mafii w krajach bałtyckich, zwykle mają na myśli Łotwę, Litwę i Polskę, ale u nas w Estonii też nie brakuje kryminalistów. Nie musimy ich importować z Rosji czy Łotwy. – Przepraszam – powiedział Banks. – Nie wiem zbyt wiele o twoim kraju. – Nie ma sprawy. Nikt o nim nic nie wie. Estonia jest bardzo mała i ma bardzo burzliwą historię. Mogę jeszcze wina? – zapytała, wyciągając przed siebie kieliszek. Banks dał znak Joannie Passero, która spojrzała na niego wilkiem, ale wzięła kieliszek i poszła do baru, aby ponownie go napełnić. – Czy możesz nam cokolwiek powiedzieć o ludziach, których obserwował Mihkel? – kontynuował Banks. – Mówił mi tylko, że udaje robotnika bez kwalifikacji. Zaczął od agencji pracy w Tallinie, gdzie pomagają znaleźć pracę za granicą, a to miejsce, o którym wspomnieliście… – Garskill Farm. – Tak. Tam właśnie trafił. Zakładam, że znalazł się tam razem z innymi w podobnej sytuacji. Zapewne rankiem rozwożono ich ciężarówką do poszczególnych miejsc pracy, a po całym dniu
zabierano z powrotem na ich kwaterę. Kwatera to dość duże słowo jak na tamtą farmę, pomyślał Banks. – Też tak uważamy – potwierdził. – Mieszkało ich tam razem około dwudziestu. Niestety wszyscy zniknęli. – Przykro mi. Nie potrafię wam pomóc. Joanna wróciła z winem i podała je Merike, która grzecznie podziękowała. – Co Mihkel mówił podczas tamtych rozmów? – Trwały bardzo krótko. Mówił, że nie może zbyt długo rozmawiać, bo zaczną go szukać. Mówił, że nic mu nie jest. Mówił… – urwała i skromnie schyliła głowę. – Mówił, że mnie kocha i że za mną tęskni. Kiedy znów podniosła wzrok, Banks zobaczył w jej oczach łzy. – Wiem, że to dla ciebie trudne – powiedział – ale musimy jak najwięcej się o tym dowiedzieć, jeżeli mamy znaleźć człowieka, który zabił Mihkela. – Rozumiem – powiedziała Merike. – Ale to już wszystko, co wiem. – Jesteś pewna? Zastanów się. Nic więcej ci nie powiedział? Przygryzła wargę. – Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałam, był trochę tajemniczy. – We wtorek wieczorem? – Tak. – Co powiedział? – Że jest o krok od odkrycia czegoś dużego. Wspominał też coś o jakichś zdjęciach. Banks nadstawił uszu. – Coś dużego? Zdjęcia? Czy to miało związek z tematem, nad którym pracował do tej pory? Masz jakieś podejrzenia, o co
mogło chodzić? – Nie. Bardzo się pilnował. Mówił tylko, że to coś dużego i może oznaczać kłopoty dla kilku ważnych osób. I że wkrótce się dowiem, czy miał rację. Nic więcej nie mógł mi powiedzieć. Według wykazu połączeń we wtorkowy wieczór Mihkel Lepikson zadzwonił do Merike po tym, jak skontaktował się z Billem Quinnem. Niedługo potem zarówno on, jak i Quinn już nie żyli. Czy ich rozmowa oraz zabójstwa obu mężczyzn miały coś wspólnego z sensacją, o której wspomniała Merike? Wydawało się to więcej niż prawdopodobne. Być może Quinn miał zamiar przekazać zdjęcia Mihkelowi, ale nie zdążył? Ale tamtego dnia Mihkel wybrał w budce jeszcze trzeci numer. – Mogłabyś podać nam nazwisko kogoś, z kim Mihkel kontaktował się w Tallinie, w gazecie lub gdziekolwiek indziej? – Oczywiście. Zawsze współpracował z tym samym redaktorem, Erikiem Aarmą. Łączyły ich bliskie relacje, byli dobrymi przyjaciółmi. Erik to przyzwoity człowiek. Mihkel nie pracowałby z nikim innym, a miał na tyle wyrobioną reputację, że mógł ustalać własne reguły. Erik będzie zrozpaczony. Byli trochę jak szpieg i jego opiekun. Jak w książkach Johna le Carré. Banks się uśmiechnął. On też uwielbiał tego pisarza. – Rozumiem – powiedział, po czym pogrzebał w notatkach i pokazał Merike nieznany numer w Estonii. – Wiesz, czy to numer Erika? Pokręciła głową. – Nie mam pojęcia. Pewnie i tak używał jednorazowej komórki, żeby nikt go nie namierzył. Dyskrecja była bardzo ważna, a praca niebezpieczna. Erik powinien wam bardziej pomóc, podać wam jakieś inne nazwiska i kontakty. Na pewno Mihkel rozmawiał przez telefon tylko i wyłącznie z Erikiem. Z nim też w pierwszej kolejności omawiał pomysły na swój reportaż. W tym zawodzie trzeba się nauczyć, żeby ufać tylko wybranym, a Mihkel ufał Erikowi.
Banks również zakładał, że trzeci numer wybrany w budce w Ingleby to specjalna linia łącząca Erika z Mihkelem. – Czy Erik ujawni nam swoje źródła? – zapytał. – Nie wiem. Na pewno pomoże wam na tyle, na ile będzie mógł bez narażania siebie samego na ryzyko. – Myślisz, że tu przyjedzie? – Może, jeżeli zapłacicie za bilet i wynajmiecie mu pokój w Dorchester. Banks się roześmiał. – Obawiam się, że na to są małe szanse. – Czy Mihkel wcześniej pracował już nad podobnym zleceniem? – odezwała się Annie. – Przestępczość, nielegalni imigranci, tego typu rzeczy? Mówiłaś, że pisał do cotygodniowej rubryki kryminalnej. – Pimeduse varjus, tak. Ale nie wszystkie tematy są tak niebezpieczne. To prawda, że Mihkel zawsze trochę za bardzo lubił życie na krawędzi. Raz został pobity, kiedy napisał o seksbiznesie w Tallinie. Ale zazwyczaj starał się nie zwracać na siebie uwagi. Świetnie umiał się wtopić w tłum, co może wydawać się dziwne, zważywszy na to, jak bardzo był przystojny. Ludzie zauważali go, gdy wchodził do pokoju, ale mimo to potrafił całkiem zatracić się w odgrywanej roli. Mógł zmienić się w niewykształconego pracownika fizycznego i nikt nawet by na niego dwa razy nie spojrzał. Gdy chciał, mógł stać się niewidzialny. W jego pracy było to bardzo przydatne. Nie mógł jednak ukryć swoich dłoni, pomyślał Banks, i być może właśnie to go zgubiło. – Więc sam często szukał niebezpieczeństwa? – zapytała Annie. – Dobrych tematów – poprawiła ją Merike. – Czasami w grę wchodziło jakieś niebezpieczeństwo, a Mihkel nie stronił od ryzyka. Mówiłam, że lubił żyć na krawędzi, ale nie był głupi. Nie
narażał się na szwank bez wyraźnego powodu. Nie szukał mocnych wrażeń samych w sobie, ale miał coś z poszukiwacza przygód, zwłaszcza że lubił podróżować do niebezpiecznych egzotycznych miejsc jak Somalia, Syria czy Haiti. Uwielbiał czytać Grahama Greene’a. – Jak myślisz, jak ci ludzie, którzy mu to zrobili, dowiedzieli się, kim naprawdę jest? – Nie wiem. Musiał popełnić jakiś błąd. To do niego niepodobne, ale tak musiało być. Może zobaczyli coś, co napisał. Albo mieli szpiega w tamtej wspólnej kwaterze? Albo informatora w Tallinie czy gdzieś po drodze, na szlaku? Może ktoś go śledził, kiedy tamtego wieczora przyszedł do budki telefonicznej. Mogło się to stać na wiele sposobów. – Słyszałaś kiedykolwiek o policjancie nazwiskiem Bill Quinn? – wtrącił się Banks. – Inspektor Bill Quinn? – Bill? Oczywiście. Był przyjacielem Mihkela. Cała trójka policjantów popatrzyła na siebie. – Przyjacielem? – powtórzył Banks. – Bliskim przyjacielem? – Cóż, na pewno się znali, czasami rozmawiali przez telefon, spotykali się od czasu do czasu, kiedy Mihkel przyjeżdżał do Anglii. Ale nie byli bardzo blisko. Mihkel z nikim nie był blisko, może z wyjątkiem Erika. – Znałaś Billa? Spotkałaś go? – Nie. Ale Mihkel czasami o nim opowiadał. – Więc nie zdziwi cię, że tego samego wieczora, kiedy Mihkel rozmawiał z tobą, zadzwonił także do Billa Quinna? – Nie, nie bardzo. A powinno? – Nie o to chodzi. Po prostu próbujemy sobie to wszystko poukładać. Widzisz, nie wiedzieliśmy o żadnych relacjach łączących Billa i Mihkela. – To się zaczęło, zanim się jeszcze poznaliśmy – wyjaśniła
Merike. – W Tallinie miała miejsce głośna sprawa – zaginęła dziewczyna z Anglii i Bill przyjechał pomóc w dochodzeniu. Mihkel opisywał tę historię dla prasy. Zaczęli się ze sobą kontaktować. Mihkel pojechał też specjalnie do Anglii, żeby porozmawiać z rodzicami i znajomymi tej dziewczyny. W końcu wszystko stało się jasne. Banks nie przeglądał jeszcze akt sprawy Rachel Hewitt, na razie Annie streściła mu tylko najważniejsze fakty. Do niedawna nie miał też pojęcia, kim był Mihkel Lepikson oraz czym się w życiu zajmował. Dlatego ani on, ani nikt inny nie zdołał skojarzyć jednego z drugim. Teraz cała ta historia zaczęła nabierać sensu. – Czy oprócz zaginięcia Rachel Hewitt łączyło ich obu coś jeszcze? – zapytał. – Mihkel miał bzika na punkcie łowienia ryb – odparła Merike, uśmiechając się do własnych wspomnień. – Czasami trochę się z nim droczyłam, mówiłam, że wolałby siedzieć nad rzeką z wędką w ręku niż być w łóżku ze mną. Chyba raz czy dwa pojechali razem z Billem na ryby. Gdzieś w Szkocji. Ale ich głównym tematem była oczywiście Rachel Hewitt. Bill na bieżąco dawał znać Mihkelowi, co się tutaj działo w tej sprawie, na przykład o powstaniu fundacji imienia Rachel i o tym, co robiła jej rodzina czy przyjaciele. To miało sens. Połączyło ich wspólne hobby i Rachel Hewitt. Ale co z tego wszystkiego wynikało? Przede wszystkim sprawa Rachel Hewitt powracała do nich z tak niepokojącą regularnością, że należało ją od teraz zacząć traktować priorytetowo. Ciągle jednak potrzebowali jakiegoś tropu łączącego to wszystko z Corriganem, Flindersem i szajką wykorzystującą przyjezdnych robotników. Wciąż brakowało zbyt wielu elementów układanki. Banks wyszperał z teczki kopertę i wyciągnął z niej fotografie Billa Quinna z dziewczyną. – Czy to właśnie te zdjęcia mógł mieć na myśli Mihkel? – zapytał. – Bill Quinn trzymał je u siebie. Rozpoznajesz tę
dziewczynę? Merike przyjrzała się odbitkom. – Nie wiem, czy to o nie mu chodziło. Ale nie, nie znam jej. – Prawdopodobnie zostały zrobione jakieś sześć lat temu – kontynuował Banks. – Nie. Na pewno bym ją zapamiętała. Przesunął w jej stronę powiększenie podkładki pod szklankę. – Zakładam, że znasz tę nazwę? – Tak, chociaż sama wolę saku. Mogę spojrzeć jeszcze raz? – zapytała, wskazując na zdjęcie Quinna i dziewczyny w barze. Wzięła je do ręki i zastanowiła się przez chwilę. – Wydaje mi się, że to jest bar w hotelu Metropol – powiedziała w końcu. – Znasz to miejsce? – Tak, byłam tam wiele razy w interesach, a także z Mihkelem i Erikiem. – Wybacz, jeśli to, co powiem, zabrzmi niedelikatnie – zaczął Banks – ale czy to taki rodzaj hotelu, w którym można spotkać… określony typ kobiet? Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. – Myślicie, że bywam w takich hotelach? – Nie, oczywiście, że nie – zapewniał Banks. Czuł, że Annie i Joanna nieźle się bawią, widząc jego zakłopotanie, i desperacko szukał sposobu, żeby wybrnąć z tej sytuacji, zanim jeszcze bardziej się pogrąży. – Nie, to znaczy, rozumiesz, myśleliśmy, że…. – Chodzi o nią? – przerwała mu Merike. – O tę dziewczynę na zdjęciu? – Cóż, tak, być może. – Nie pokazał jej fotki z sypialni, więc oczywiście nie znała całego kontekstu.
– Ale ona przecież nie wygląda jak tego rodzaju osoba. Można tak powiedzieć? „Tego rodzaju osoba”? – Tak, chyba tak. Czyli ty tak nie uważasz? Merike jeszcze raz obejrzała z bliska fotografię. – Nie. Tylko dlatego, że jest młoda i piękna? – I z dużo starszym mężczyzną. – Wiele kobiet woli starszych mężczyzn. Nie twierdzę, że to niemożliwe, być może wiecie coś, czego ja nie wiem. Metropol zdecydowanie nie należy do tego rodzaju hoteli. Ale to nie znaczy, że nie można tam pójść na drinka z atrakcyjną kobietą. – Dziękuję, Merike – powiedział Banks. – Naprawdę bardzo nam pomogłaś. Pytanie tylko, co dalej? Banks był pewien jednego – jeżeli chciał uzyskać jakiekolwiek odpowiedzi, będzie musiał w najbliższym czasie sam wybrać się do Tallina. Niezależnie od tego, co Madame Gervaise będzie miała na ten temat do powiedzenia. Banks przekroczył próg swojego domu o siódmej wieczorem. Podniósł z ziemi nową korespondencję, pobieżnie przejrzał koperty, po czym rzucił wszystko na biurko za drzwiami razem ze swoją teczką. Ostatnio wyrobił sobie pewien nawyk: zaraz po powrocie z pracy włączał muzykę, zaparzał filiżankę herbaty i siadał z książką na werandzie, aby przez chwilę się zrelaksować. Potem wstawał, by podgrzać w mikrofalówce resztki wczorajszego jedzenia na wynos czy zrobić sobie kanapkę z tego, co akurat leżało w lodówce. Temu rytuałowi pozostał wierny i dziś. Postawił czajnik na gazie, odnalazł na półce płytę Fratres Arvo Pärta i włożył ją do odtwarzacza, a gdy miał już gotową herbatę, poszedł z nią na swoją oszkloną werandę, zabierając także książkę, którą kupił w ciągu dnia. Nie był nawet głodny. Wędzony łupacz, którego zjadł w Blue Lion, powinien wystarczyć mu na dłuższy czas, a gdyby jednak później zgłodniał, miał w lodówce trochę ostrego cheddara, więc w każdej chwili mógł zrobić sobie kanapkę
na grillu. Gdyby jeszcze było mu mało, zawsze mógł dokończyć to, co przywiózł w sobotę z indyjskiej restauracji. Popijając zieloną herbatę, wsłuchał się w powolne, powtarzające się akordy fortepianowe i rozedrgane smyczki Pärta; te ostatnie trochę kojarzyły mu się z Philipem Glassem. Jutro o godzinie 10:25 miał lot z Manchesteru do Tallina, z przesiadką w Helsinkach. Zgodnie z jego oczekiwaniami, komendant Gervaise zupełnie nie spodobał się pomysł tej wyprawy, ale po dziesięciu minutach narzekania na cięcia budżetowe i wynikające z tego restrykcje w końcu przyznała, że to rzeczywiście najbardziej logiczny następny krok w dochodzeniu, i zgodziła się na jego wyjazd z pokryciem części wydatków. Jedyny minus był taki, że miała mu towarzyszyć Joanna Passero. Gervaise stanowczo przy tym obstawała. Annie Cabbot była wściekła. Po długim czasie spędzonym w szpitalu albo na rehabilitacji w St. Peter’s taka zagraniczna podróż mogłaby mieć na nią zbawienny wpływ. Gervaise stwierdziła jednak, że po pierwsze, ktoś musi zostać na miejscu i dalej kierować śledztwem w Yorkshire, a po drugie, ich budżet nie wytrzymałby wyjazdu aż trojga funkcjonariuszy. Poza tym przecież Annie dopiero co wróciła z Kornwalii, prawda? A ponieważ wszystko wskazywało na to, że to właśnie w Tallinie Bill Quinn dopuścił się niewybaczalnego grzechu cudzołóstwa, co zostało uwiecznione na zdjęciu, inspektor Passero bezdyskusyjnie musiała wziąć udział w wyprawie. Pomimo niechcianego towarzystwa Banks był podekscytowany perspektywą podróży. Jeszcze nigdy nie miał okazji zawitać do Estonii, a uwielbiał poznawać nowe miejsca, zwłaszcza miasta, które mógł zwiedzać pieszo. W drodze do domu wstąpił do Waterstones i kupił przewodnik po Tallinie z serii wydawanej przez Eyewitness i teraz przekartkował go przy dźwiękach muzyki. Utwór Fratres przeszedł w narastające stopniowo żałobne bicie dzwonu i niepokojące smyczki Cantus In Memoriam Benjamin Britten.
Banks wiedział, że pobyt w Tallinie niemal w całości wypełni mu praca. Będzie musiał porozmawiać z policjantami, którzy badali sprawę zaginięcia Rachel Hewitt, i z Erikiem Aarmą, przyjacielem i wydawcą Mihkela Lepiksona, ale na pewno wykroi jedną czy dwie godziny na spacer po mieście. Zarezerwowali pokoje w Metropolu, a z przewodnika wynikało, że Meriton, gdzie zatrzymała się Rachel z koleżankami, znajdował się całkiem niedaleko. Miał już nazwiska głównego oficera śledczego i pani prokurator, którzy zajmowali się tą sprawą. Ten pierwszy zdążył już przejść na emeryturę, ale z żalem przyjął wieści o śmierci Billa Quinna i zapewnił, że z chęcią porozmawia z Banksem, gdy tylko ten zjawi się w Tallinie. Ktoś miał skontaktować się z nim w hotelu, by ustalić miejsce i czas spotkania. Jak się okazało, Merike Noormets także następnego dnia wracała do Tallina i zaoferowała swoją pomoc, jeśli będą potrzebować tłumacza albo szofera. Twierdziła, że większość Estończyków mówi po angielsku, ale mogą zdarzyć się trudności z niektórymi słowami czy pojęciami. Banks zapisał sobie w komórce jej numer i miał zamiar faktycznie się do niej odezwać. Pewnie jeszcze przez jakiś czas będzie opłakiwać Mihkela i może warto jej zapewnić jakieś zajęcie, żeby choć na chwilę mogła przestać myśleć o swojej stracie. Od razu po rozmowie z Merike Banks pojechał do swojego biura, żeby przejrzeć akta dotyczące Rachel Hewitt. Zgodnie z tym, co usłyszał już wcześniej od Annie, nie były zbyt obszerne, ponieważ w gruncie rzeczy sprawa leżała w gestii Estończyków. Zaczęła się jako lokalne śledztwo Centralnej Prefektury Tallińskiej, a następnie szybko przeszła w ręce Narodowego Wydziału Kryminalnego, gdy się okazało, że sytuacja jest naprawdę poważna, ponieważ dotyczy obywatelki obcego kraju. Samo dochodzenie trwało około dwóch miesięcy, ale sprawa w dalszym ciągu była oficjalnie otwarta. Rachel Hewitt wciąż uznawano za osobę zaginioną, nie ofiarę morderstwa, choć
z wyjątkiem jej rodziny niemal wszyscy uważali, że nie żyje. Banks zdołał bardzo niewiele wyłuskać z raportów Billa Quinna; cały jego wkład w śledztwo sprowadzał się chyba tylko do gestów międzypaństwowej kurtuazji i wypełniania kolejnych formularzy. Mimo to Quinn spędził w Tallinie tydzień niedługo po zniknięciu Rachel i przez ten czas blisko współpracował z oficerem śledczym z Wydziału Kryminalnego Toomasem Rätseppem oraz z prokurator Ursulą Mardną. Podczas nieobecności Banksa Annie i Winsome miały się zająć przesłuchiwaniem rodziców Rachel Hewitt oraz jej koleżanek z tamtego wieczoru panieńskiego. Banks poprosił Annie, by zadała przyjaciółkom Rachel kilka konkretnych pytań odnośnie do tej feralnej nocy, aby w miarę możliwości uzupełnić brakujące szczegóły i wypełnić niektóre luki w ich wcześniejszych zeznaniach. Z tego, co do tej pory przeczytał, opis feralnego wieczoru wydawał się dość ogólnikowy i raczej chaotyczny. Banks odłożył książkę i w zamyśleniu upił łyk herbaty, podczas gdy z głośników płynęły refleksyjne dźwięki Spiegel Im Spiegel. Czuł w piersi pełne ekscytacji drżenie, nie tylko na myśl o podróży za granicę, ale także o tym, że wreszcie otworzyła się przed nim szansa, by odnaleźć jakiś sens w tej irytującej, zagmatwanej sprawie, która już od sześciu dni nie dawała mu spokoju. Kto wie, rozmyślał, może przy odrobinie szczęścia i z małą pomocą innych, i jeśli będzie zadawał właściwe pytania, uda mu się wreszcie dowiedzieć, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Jakiś czas temu w głowie zakiełkowała mu pewna myśl, której w żaden sposób nie potrafił od siebie odsunąć – Bill Quinn mógł zostać zamordowany, ponieważ odkrył, co się stało z Rachel Hewitt. A co za tym idzie, aby znaleźć tego, kto go zabił, trzeba będzie być może w pierwszej kolejności rozwikłać zagadkę jej tajemniczego zaginięcia.
Rozdział 7
Po przybyciu do hotelu Banks i Joanna prawie ze sobą nie rozmawiali. Długi lot z Manchesteru do Helsinek Banks spędził głównie na słuchaniu utworów fortepianowych Arvo Pärta i czytaniu Purge autorstwa Sofi Oksanen, jedynej estońskiej książki, jaką udało mu się znaleźć w Waterstones. Momentami była dość ciężko napisana, ale mimo to całkiem wciągająca. Czasami huk silników zagłuszał delikatną grę pianisty Ralpha van Raata, więc słuchawki z tłumieniem szumów, które Banks kupił w Manchesterze, okazały się bardzo przydatne. Joanna siedziała obok niego z rozłożonym laptopem, praktycznie przez cały czas pracując nad raportem. Podczas międzylądowania w Helsinkach wybrała się do sklepu wolnocłowego na drobne zakupy, a on został z książką przy bramce, popijając latte i od czasu do czasu spoglądając na samoloty przez ogromne szyby lotniskowych okien. W recepcji Metropolu czekała na nich wiadomość następującej treści: „Lunch jutro o 12:30 w restauracji Clazz. Na rachunek gości”. Podpisano: Toomas Rätsepp. – Bezczelny typ – stwierdził Banks. – Masz ochotę coś zjeść? I przy okazji omówić naszą strategię? Joanna wzruszyła ramionami. – Czemu nie? Tylko zostawmy rzeczy i trochę się odświeżmy. Pół godziny później, z mapą w ręku, Banks przeprowadził ich na drugą stronę szerokiej, ruchliwej ulicy, pełnej samochodów i turkocących tramwajów, które przywiodły mu na myśl wspomnienia z dzieciństwa. Oczywiście po Peterborough nie jeździły tramwaje, a na to, by pamiętać te z Londynu, był zdecydowanie za młody, ale na pewno odwiedził z rodzicami jedno
czy dwa miasta, w których mieli tramwaje i na pewno zdarzyło mu się nimi jeździć. Możliwe, że chodziło o Leeds albo o Manchester, gdzie mieszkali jego krewni. Tego dnia pogoda wyjątkowo im dopisała. Jasne słońce świeciło nisko na bezchmurnym, błękitnym niebie, a na południu majaczył blady sierp księżyca. Banks niósł marynarkę przewieszoną przez ramię; właściwie w ogóle jej nie potrzebował, ale w kieszeniach miał starannie rozlokowane portfel, książkę, iPoda, telefon komórkowy, długopis, notes i różne inne drobiazgi. Kobietom jest łatwiej, pomyślał, spoglądając na Joannę Passero. Mają torebki – w większości przypadków prawdziwe otchłanie bez dna. Niektórzy Francuzi nosili małe skórzane torby na pasku, ale ten trend nigdy nie przyjął się w Yorkshire. Dlatego Banks po prostu wykorzystywał kieszenie. Choć wciąż jeszcze świeciło słońce, wieczorne cienie coraz bardziej wydłużały się na wybrukowanych ulicach Starego Miasta, wzdłuż których ciągnęły się rzędy trzy- i czteropiętrowych kamienic o fasadach utrzymanych w pastelowych barwach: cytrynowych, białych, pomarańczowych, różowych i bladozielonych. W wielu z nich mieściły się kawiarnie z wystawionymi na zewnątrz stolikami. Niektóre miały ozdobne ściany szczytowe i mansardowe okna z dekoracyjnymi wykończeniami. Po drodze mijali jeszcze węższe boczne alejki, gdzie nad wejściami widniały szyldy kafejek i barów. Za drzwiami nieopatrzonymi żadnymi tabliczkami być może kryły się podziemne kluby, do których wstęp mieli tylko wybrani. Na ulicach nie było prawie żadnego ruchu, tylko od czasu do czasu po kocich łbach przetaczała się dostawcza ciężarówka czy samochód służb miejskich. Banks i Passero dotarli do szerokiego skrzyżowania, które samo w sobie stanowiło coś w rodzaju skweru. Było tu trochę samochodów i taksówek, ale wszystkie zatrzymywały się i zawracały przy ogromnej księgarni, pod którą oboje na chwilę przystanęli. Banks się domyślił, że dokładnie w tym miejscu
zaczynała się strefa wolna od ruchu drogowego, co miało sens, bo na większości wąskich uliczek i tak nie zmieściłby się żaden samochód. Po lewej, za księgarnią, Banks dostrzegł szyld restauracji Fish & Wine, polecanej w jego przewodniku. Na porośniętym trawą wzniesieniu stał górujący nad ulicą stary, zabytkowy kościół. Z przewodnika wiedział, że świątynia nosi nazwę Niguliste i słynie z przechowywanego w środku średniowiecznego obrazu zatytułowanego Danse Macabre. Na pochyłym trawniku przed kościołem kręcili się młodzi ludzie. Palili papierosy, rozmawiali, korzystali z pierwszych ciepłych dni wczesnego lata. Tlenione blondynki i farbowane henną szatynki miały na sobie kuse bluzki i krótkie spódniczki odsłaniające ich szczupłe, opalone nogi. Majestatyczny kościół skupiał na sobie miękkie promienie wieczornego słońca, w świetle którego jego kwadratowa biała wieża lśniła bladą pomarańczową poświatą. Joanna zatrzymała się na moment. – Coś pięknego – powiedziała. – Jesteś religijna? – zapytał Banks. Spojrzała na niego z ukosa. – Nie. – Ja też nie. Kelnerka w Fish & Wine zakomunikowała im, że wszystkie stoliki na zewnątrz są zajęte, ale udało im się usiąść na samym końcu długiej ławy, tuż przy drzwiach wychodzących na boczne patio. Mieli stąd bardzo dobry widok na boczną ścianę kościoła Niguliste i spacerujących przechodniów. Wygodnie się rozsiedli i zaczęli czytać angielską wersję karty dań. Jak większość lokali w Tallinie restauracja miała bezprzewodowy Internet. Joanna przejrzała pocztę i SMS-y, po czym bez słowa schowała telefon do torebki. Banks był ciekaw, czy spodziewała się jakiejś konkretnej wiadomości, skoro tak
obsesyjnie co i rusz sprawdzała komórkę. Czy miało to jakiś związek z pracą? Może dostawała zaszyfrowane wiadomości od swoich przełożonych z Wydziału Etyki Zawodowej? A może wysyłała raporty dotyczące jego zachowania? Cóż, jeśli zechce, to w swoim czasie sama mu to wyjaśni. Oboje zamówili turbota, a do tego wzięli butelkę pinot grigio. Banks rozlał wino do kieliszków. Joanna była ubrana w marszczoną w talii sukienkę z odkrytymi ramionami. Podczas lotu miała związane włosy, ale teraz upięła je w elegancki kok, taki sam jak w dniu, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Fryzura odsłoniła jej piękną smukłą szyję. Nałożyła też długie srebrne kolczyki i wisiorek. Pachniała hotelowym szamponem i balsamem do ciała. Banks doszedł do wniosku, że zanim wyruszyli do Tallina, musiała sprawdzić lokalną prognozę pogody, żeby wiedzieć, jak się spakować. Kiedy wyjeżdżali, w Manchesterze lało jak z cebra. – Dużo jeździłaś po świecie? – zapytał Banks, żeby przerwać ciszę i rozładować panujące między nimi napięcie, które stawało się nie do zniesienia. – Właściwie jeszcze nigdzie nie byłam. No nie, skłamałam. Raz pojechałam do Barcelony i oczywiście odwiedziłam Włochy. Ale byłam tam u rodziny, więc to się nie liczy. – Od strony męża? Kiwnęła głową i przekręciła na palcu obrączkę. Wyczuwając, że Joanna nie ma ochoty dalej o tym rozmawiać, Banks szybko zmienił temat. – Myślę, że powinnaś trochę pozwiedzać, rozerwać się. Przywiozłaś aparat? – Nie. – Szkoda. Na pewno w sklepach z pamiątkami można kupić coś taniego. – Będę zbyt zajęta pracą. Co próbujesz mi powiedzieć? – Po prostu nie wydaje mi się, że będziesz miała tu dużo do
roboty. Mam teraz na głowie dwa morderstwa, trzy, jeśli liczyć Rachel Hewitt, a najskuteczniej pracuję sam, bez żadnych ingerencji z zewnątrz. Nie chcę, żeby cały czas ktoś patrzył mi przez ramię i obserwował każdy mój ruch. Poza tym żaden zagraniczny policjant ani prokurator nie zgodzi się z tobą rozmawiać. Będę miał szczęście, jeśli w ogóle się do mnie odezwą w twojej obecności. – Ale… – Jesteś z Wydziału Etyki Zawodowej. Masz taką pracę, a nie inną. – Możemy trochę oczyścić atmosferę? – zapytała Joanna. – Dlaczego jesteś dla mnie taki wredny? Przecież wcale nie masz opinii szczególnie nieprzyjemnej osoby, więc dlaczego się tak na mnie uwziąłeś? Masz aż tak wybujałe ego, że nie możesz znieść tej sytuacji? Próbuję z tobą współpracować już od sześciu dni, a ty ciągle albo jesteś przeciwko mnie, albo w najlepszym wypadku unikasz mnie i izolujesz. Stroisz sobie głupie żarty, a teraz oczekujesz, że pójdę zwiedzać zabytki, kiedy ty zajmiesz się poważną męską pracą. Wczoraj nie chciałeś, żebym poszła z tobą na spotkanie z Merike Noormets. Dzisiaj nie chciałeś, żebym jechała z tobą do Tallina. Ignorowałeś mnie przez całą podróż, a potem w drodze z lotniska siedziałeś naburmuszony. O co ci chodzi? – Umilkła i wbiła w niego wzrok. – Po prostu nie bardzo widzę, co tu może być dla ciebie do roboty. Powiedzmy, że znajdziemy dziewczynę, a ona przyzna się, że nafaszerowała Quinna narkotykami i zrobiła mu te zdjęcia, żeby go nimi szantażować. Co z tego? Czego to dowodzi? Na pewno nie tego, że był skorumpowany i pracował dla Corrigana czy kogokolwiek innego. Żeby się tego dowiedzieć, musiałabyś być z powrotem w Anglii. Tutaj nie ma nic dla ciebie, to wszystko. Przykro mi. – Nie, wcale ci nie jest przykro. Lubisz mnie poniżać i sprowadzać do parteru. W porządku. Jeśli lepiej się dzięki temu
czujesz, nie krępuj się. Jeśli wolisz uważać, że nie mam uczuć, że jestem jak jakiś robot, który prześladuje porządnych, uczciwych gliniarzy. Tak się składa, że mam uczucia. Ukłuj mnie, a będę krwawić. Rozumiesz? – Rozumiem – odparł Banks. – I przepraszam. Naprawdę mi przykro. Chciałem po prostu powiedzieć, że lepiej pracuję w pojedynkę. Przyniesiono im jedzenie i zjedli kilka kęsów, zanim podjęli przerwaną rozmowę. Banks stwierdził, że turbot jest całkiem niezły. – Ja też przepraszam – powiedziała wreszcie Joanna. – Ale nie jesteś tutaj sam. Chodzi o to, że mam swoją pracę, ale ona nie definiuje tego, kim jestem. Moja praca to nie ja. I nie jestem z kamienia. A ty potrafisz być bardzo złośliwy, wiesz? I bardzo okrutny. Tego nie ma w twoich aktach. – Jeszcze nie ma. – No i widzisz, o czym mówię? Znowu sarkazm. To naprawdę wredne. Winsome też mu na to zwróciła uwagę i prawdę mówiąc, on sam też zdawał sobie z tego sprawę. Nie wiedział, dlaczego się tak zachowuje, ale nie mógł się powstrzymać. Czuł się teraz głupio i miał wyrzuty sumienia, ale dzięki temu zobaczył też Joannę w nowym świetle. Miała głowę na karku. Powiedziała, że praca jej nie definiuje, i miała rację. Była osobą z krwi i kości i jak sama dała jasno do zrozumienia, nie brakowało jej uczuć. Mimo to nadal nie potrafił zignorować faktu, że reprezentuje Wydział Etyki Zawodowej, a tym samym stanowiła dla niego przeszkodę na drodze do pomyślnego rozwiązania tej sprawy. Joanna rozejrzała się po wnętrzu restauracji, co najmniej jakby chciała sprawdzić, czy ich rozmowa nie jest podsłuchiwana, ale z tego, co widział Banks, nikt nie zwracał na nich najmniejszej uwagi. – Zdradzę ci pewien sekret – powiedziała.
Annie i Winsome jechały autostradą M62 na południowych obrzeżach Leeds, kierując się w stronę zjazdu na Drighlington. Państwo Hewitt, zaintrygowani tym, co Annie zdążyła powiedzieć im przez telefon, zgodzili się z nimi spotkać dziś po południu. – Biedni ludzie – powiedziała Winsome. – Wcale nie chciałam im robić zbytnich nadziei. Ale oni łapią się wszystkiego, co w ich mniemaniu mogłoby im pomóc odnaleźć córkę całą i zdrową. I faktycznie tak było. To naprawdę smutne, pomyślała; ten cień ekscytacji w drżącym głosie Maureen Hewitt w chwili, gdy usłyszała, że Annie jest z policji i chciałaby porozmawiać o Rachel. Czy będąc na miejscu pani Hewitt, kiedykolwiek pogodziłaby się ze śmiercią swojej córki? Czy po sześciu latach wciąż miałaby nadzieję, że jej dziecko żyje? Raczej nie, stwierdziła Annie. Ale kiedy tracimy wszelką nadzieję, co innego nam pozostaje? Gdyby przynajmniej odnaleziono zwłoki dziewczyny, jej rodzice mieliby pewność. Mogliby ją pochować i spróbować odbudować swoje życie, niezależnie od tego, jak bolesny i powolny byłby to proces. I wreszcie zamknęliby ten rozdział. – Już dojeżdżamy – powiedziała Annie, patrząc na znaki. – Następny zjazd. Zmień pas. Winsome skierowała toyotę na prawy pas i zjechała z autostrady w kierunku dużego ronda. – Zaraz będziemy na miejscu – dodała Annie. Tego ranka przeczytała na temat Rachel Hewitt wszystko, co znalazła. Nikt nie sporządził portretu psychologicznego ofiary, ale Bill Quinn nakreślił zwięzły szkic jej charakteru. Opisał ją jako inteligentną dziewczynę, która miała skłonność do impulsywnych zachowań i której od czasu do czasu zdarzały się szalone wybryki. Piła tylko dla towarzystwa, była lojalną przyjaciółką, przejmowała się innymi ludźmi i chciała uczynić świat lepszym miejscem. Czytając ten ostatni fragment, Annie miała ochotę włożyć sobie
palec do gardła i zwymiotować. Brzmiało to jak przemowa uczestniczki wyborów Miss Świata czy jakiegoś innego konkursu piękności, wygłaszającej podobne frazesy w skąpym kostiumie kąpielowym. Pokój na świecie, ratowanie dzieci, fok i wielorybów, walka z głodem i tak dalej. Rachel nie była jednak pozbawiona wad. Oprócz marzycielskiej natury miała w sobie coś z materialistki. Marzyła, że któregoś dnia spotka swojego księcia z bajki, koniecznie bogatego. Innymi słowy, charakteryzowało ją dość powszechne, aczkolwiek potencjalnie groźne połączenie naiwności z zachłannością. Oczywiście Quinn bardzo rzetelnie sprawdził przyjaciół i znajomych Rachel. Mogła zostać wzięta na cel przez handlarzy ludźmi. I choć nie pasowała do profilu typowej ofiary, każdy porządny policjant musiałby wziąć pod uwagę taki scenariusz. Chłopak z zagranicy zabiega o jej względy, przysięga dozgonną miłość i organizuje jej przyjazd do Tallina, gdzie wiodą beztroski żywot, dopóki on nie ujawnia swojego prawdziwego oblicza i nie mówi jej, co musi zrobić, żeby pomóc mu spłacić długi. Co musi zrobić, jeśli naprawdę go kocha. Potem zaczyna się bicie, gwałty, psychiczna i fizyczna przemoc, pranie mózgu. Przytrafiło się to już tylu dziewczynom. Ale najwyraźniej nie Rachel. W jej życiu nie było żadnych zagranicznych chłopaków, żadnych podejrzanych typów, nikogo, kto miałby coś na sumieniu. Wyglądało na to, że zanim pochłonął ją Tallin, była wzorową nastolatką i miała wzorowych przyjaciół. Annie i Winsome od razu znalazły dom, bliźniak z czerwonej cegły na ulicy, wzdłuż której ciągnął się cały rząd bliźniaków z czerwonej cegły. W jego wyglądzie nie było nic, co odróżniałoby go od reszty budynków. Żadnego plakatu Rachel we frontowym oknie, żadnego znaku w ogródku, jedynie stara, zajeżdżona astra na podjeździe i trawnik wymagający odrobiny troski. Przeciętność tego miejsca sprawiała wręcz przygnębiające wrażenie. Annie zadzwoniła do drzwi, które niemal natychmiast się
otworzyły. Na progu stała mniej więcej pięćdziesięcioletnia kobieta, zapewne Maureen Hewitt. Była osobą raczej wysoką i wychudzoną, o pociągłej twarzy i jasnych włosach związanych w koński ogon. Nie miała makijażu, a jej blada, choć czysta cera wyglądała tak, jakby prawie w ogóle nie wychodziła z domu. Z jej wyblakłych błękitnych oczu bił nienaturalny delikatny blask, który wydał się Annie lekko niepokojący. Miała przed sobą osobę, która żyje tylko nadzieją, niezależnie od tego, co przynosiła jej rzeczywistość. Zaprowadziła ich do pokoju z oknami wychodzącymi na ulicę. W fotelu siedział jej mąż. – To te policjantki, które dzwoniły wcześniej – wyjaśniła kobieta. Pan Hewitt wstał i uścisnął dłoń Winsome i Annie. – Bardzo mi miło panie poznać – powiedział. – Może napiją się panie herbaty, zanim zaczniemy? Z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu pan Hewitt trochę przypominał Annie pastora. Mimo że wydawał się nieco oderwany od rzeczywistości, budził szacunek. I choć uginał się pod ciężarem smutku, sprawiał wrażenie człowieka mającego poczucie celu w życiu. Wyszedł do kuchni zaparzyć herbatę, a kiedy była gotowa, jego żona zaproponowała, by przeszli do „gabinetu”, ponieważ wizyta oficjalnie „dotyczyła sprawy Rachel”. Gabinet mieścił się w wolnej sypialni. Gdy tylko weszli do środka, dzierżąc w dłoniach kubki z ciepłą herbatą, Annie poczuła, że to tutaj, w tym przestronnym pokoju, mieści się ich centrum dowodzenia. Co ciekawe, państwo Hewitt zachowywali się bardziej swobodnie tu, w gabinecie, niż w salonie. Dwie ściany zajmowały biurka oraz sprzęt biurowy: dwa komputery, faks, fotokopiarka, dwie laserowe drukarki, dwa telefony, szafki na akta i telewizor z wyłączonym dźwiękiem nastawiony na całodobowy kanał informacyjny BBC. Pomimo że pokój był raczej czysty i posprzątany, wszędzie leżały sterty papierów, w większości
ulotki ze zdjęciem ich córki i apelem o pomoc w różnych językach. Na ścianach wisiały oprawione fotografie Rachel, przedstawiające ją w różnych momentach życia, od pierwszych chwil po narodzinach, gdy leżała w ramionach matki, po profesjonalne portrety w studiu, do których pozowała jako nastolatka. Na tych ostatnich uśmiechała się nieznacznie, lekko rozchylając usta, a jej lśniące złociste włosy i nieskazitelną porcelanową cerę podkreślało rozproszone, lekko rozmyte światło, często stosowane w magazynach o modzie. Miała delikatne, subtelnie wyrzeźbione rysy twarzy i wysokie kości policzkowe. W jej urodzie było coś nordyckiego; po trosze przypominała też lalkę, wątłą i kruchą. Ale w jej twarzy kryło się znacznie więcej – inteligentne spojrzenie i powaga przebijająca spod uśmiechu. Oto dziewczyna, której nie było wszystko jedno, która chciała zbawiać świat. Dziewczyna, która chciała być bogata. – To nasze centrum operacyjne – powiedział Luke Hewitt, po czym poprosił, żeby zwracały się do niego i do jego żony, Maureen, po imieniu. – Proszę, niech panie usiądą. Oprócz biurowych krzeseł przy biurkach pośrodku pokoju stały także dwa niewielkie fotele, bez wątpienia trzymane z myślą o dziennikarzach i gościach takich jak Annie i Winsome. – Przez telefon mówiła pani, że ma dla nas jakieś wieści – zaczęła Maureen Hewitt, wyczekująco stając nad nimi. – Niezupełnie wieści – sprostowała Annie. – Ale mam do was kilka pytań. Po pierwsze, czy słyszeliście o Billu Quinnie? – Och tak, inspektor Quinn – powiedziała Maureen. – Czy to nie okropne? On zawsze był dla nas taki dobry. – Znaliście go dobrze? – Nie powiedziałabym, że dobrze, prawda, Luke? Ale znaliśmy. – Kontaktowaliście się z nim nawet po zakończeniu śledztwa? – Wysyłaliśmy mu wszystkie biuletyny, informowaliśmy o wszystkim, co robimy, żeby imię Rachel nie zostało zapomniane
przez opinię publiczną. To wszystko. – Kiedy widzieliście go po raz ostatni? – Niech pomyślę. To było niedługo po śmierci jego żony, prawda, Luke? Mężczyzna przytaknął. – Jakiś miesiąc temu. Pod koniec marca. – W jakiej sprawie do was przyjechał? – Nie chodziło o nic konkretnego – odparł Luke. – Właściwie cała sytuacja była dość zagadkowa. Nie wiemy, dlaczego się u nas zjawił. Wcześniej nie widzieliśmy się z nim przez kilka lat. Tak naprawdę odkąd wrócił z Tallina sześć lat temu. Oczywiście powiedział nam o swojej żonie i rzecz jasna złożyliśmy mu kondolencje. Był w bardzo złym stanie. Mówił, że zazdrości nam naszej siły i wiary. – Co mu odpowiedzieliście? – Cóż, że nie było nam łatwo. Razem z żoną regularnie chodzimy do kościoła i otrzymaliśmy ogromnie dużo wsparcia ze strony naszej parafii, ale czasami nawet wiara… – Przerwał i pokręcił głową. – Zdarzały się takie chwile, kiedy… No ale nie o tym chciały panie usłyszeć. Widzi pani, wielu ludzi uważa, że coś udajemy, że robimy z siebie przedstawienie, że już dawno powinniśmy się z tym pogodzić i dać sobie spokój. – A co wy uważacie? – zapytała Annie. – Tak długo, jak istnieje szansa, że nasza ukochana Rachel ciągle żyje, będziemy nadal próbowali ją odnaleźć – odpowiedziała Maureen. Wzięła do ręki jedną z ulotek i podała ją Annie. – Proszę na to spojrzeć. To po litewsku. W zeszłym tygodniu zgłosił się ktoś, kto być może widział Rachel gdzieś pod Rygą. – Musicie dostawać dużo takich zgłoszeń. – Zdziwiłaby się pani – rzuciła Maureen. – Lecz z biegiem lat jest ich coraz mniej – dodał Luke. –
Najtrudniej jest sprawić, żeby ktokolwiek potraktował takie zgłoszenie poważnie i spróbował sprawdzić je na miejscu. Dlatego to takie ważne, żeby jej twarz ciągle była widoczna, a jej nazwisko znane jak największej liczbie ludzi. Nie możemy ani na chwilę odpuścić i pozwolić, aby o niej zapomniano. Bez urazy, ale na policję nie możemy liczyć. Macie mnóstwo innych spraw, którym musicie poświęcać czas. My mamy tylko Rachel. To my jesteśmy odpowiedzialni za to, żeby śledztwo nigdy do końca nie ustało. Ludzie myślą, że szukamy rozgłosu. Cóż, w pewnym sensie to prawda. Ale potrzebujemy tego rozgłosu nie dla siebie, tylko dla Rachel. – Staramy się utrzymywać dobre relacje z mediami – dopowiedziała Maureen. – Ale czasami nie jest to łatwe. Dziennikarze potrafią być bardzo natarczywi, o czym same panie wiedzą, jeśli ostatnio czytały panie gazety albo oglądały telewizję. W jednej chwili są twoimi najlepszymi przyjaciółmi i sprzymierzeńcami, a w następnej zwracają się przeciwko tobie. Kiedy próbowaliśmy być uprzejmi i rzeczowi, podawać jak najwięcej informacji, to dostało się nam za to, że jesteśmy zimni i pozbawieni emocji, za to, że nie siedzimy biernie i nie rozpaczamy, za to, że przez cały czas nie płaczemy. Doprawdy, czasami nie da się z nimi wygrać. Annie czytała artykuły o niedawnych zeznaniach Hewittów dotyczących dochodzenia w sprawie zakładania podsłuchów. Jakiś pozbawiony skrupułów dziennikarz włamał się do ich prywatnych telefonów i napastował ich drugą córkę, Heather, której ukradł pamiętnik. W pewnym momencie ten sam dziennikarz „pożyczył sobie” nawet dziennik Maureen i przedrukował jego fragmenty w gazecie – urywki, w których pisała o swoich najgłębiej skrywanych obawach dotyczących zaginionej córki, o braku porozumienia z drugą córką, o rozpaczy i myślach samobójczych. Materiał trafił na pierwszą stronę – Matka zaginionej dziewczyny bliska samobójstwa – tak samo zresztą jak później ich dowody przeciwko dziennikarzowi i jego wydawcy, przedstawione
w trakcie oficjalnego śledztwa. W którymś momencie na przestrzeni tych sześciu lat, które upłynęły od zaginięcia jej siostry, Heather Hewitt nieco odbiło. Z fragmentów jej pamiętnika wyłaniał się obraz nastolatki z poważnymi problemami, zamartwiającej się o swoją starszą siostrę, która czuła się jednak coraz bardziej zaniedbana, odsunięta i niekochana, ponieważ jej rodzice całą energię i czas poświęcali swojej fundacji i próbom odnalezienia Rachel. Odbierała to tak, jakby w ogóle nie przejmowali się tym, że mieli obok siebie jak najbardziej żywą i bardzo nieszczęśliwą córkę, która bardzo ich potrzebowała. Heather miała poczucie, iż rodzice woleliby, aby to ona została uprowadzona w miejsce Rachel, i w chwilach największego rozgoryczenia wydawało jej się, że słyszała z ich ust podobne zdania, wygłaszane szeptem, kiedy leżała w łóżku, próbując zasnąć. Z tego wszystkiego sięgnęła po narkotyki i praktycznie na oczach opinii publicznej uzależniła się od heroiny. Nie był to zaskakujący wybór, pomyślała Annie. Z tego, co się orientowała, heroina oferuje najdoskonalszą formę ucieczki, wymazuje wszystkie twoje problemy, wszystkie zmartwienia i obawy, zamyka cię w ciepłym kokonie błogości, w którym tkwisz, dopóki nie przyjdzie czas na kolejną działkę. Substancje halucynogenne zniekształcają ci percepcję, sprawiając, że wszelkie lęki i zgryzoty powracają do ciebie w formie paranoi i koszmarów. Amfetamina czy ecstasy dają ci kopa, możesz potem bez końca biegać, tańczyć, pocić się i bawić. Ale tylko heroina całkowicie uśmierza ból. Jedyną rzeczą, jaka pozwalała Annie w jakimś stopniu wyobrazić sobie to uczucie, były środki znieczulające na bazie morfiny, które podawano jej w szpitalu, gdy jej stan był najcięższy. – Jak się czuje Heather? – zapytała. Maureen spochmurniała. – Robi postępy – powiedziała. – Wiem, że według powszechnie panującej opinii byliśmy zimni i bezwzględni, zamykając ją w ośrodku, zwłaszcza po tym, jak w gazetach opublikowano jej
pamiętnik, ale to najlepsze rozwiązanie, przynajmniej na jakiś czas. – Dopóki nie będzie w stanie znów stawić czoła światu – dodał Luke. – Tak – pokiwała głową jego żona. – Wie pani, ona jest teraz w tym samym wieku co Rachel w chwili zaginięcia. Annie przez dłuższą chwilę taktownie milczała, a następnie wyciągnęła ze swojej teczki zdjęcie Mihkela. – Czy kiedykolwiek widzieliście tego człowieka? – zapytała. Oboje uważnie przyjrzeli się fotografii. – Chyba tak – stwierdził Luke. – Może nam pani powiedzieć, jak się nazywa? – Mihkel – odparła Annie. – Mihkel Lepikson. – Tak, oczywiście. – Luke rzucił okiem na żonę. – Nie pamiętasz, kochanie? To ten miły reporter z Estonii, który odwiedził nas razem z inspektorem Quinnem sześć lat temu. – Zgadza się – przypomniała sobie Maureen. – Pisał o Rachel u siebie w Tallinie. Przez następne lata jego także informowaliśmy na bieżąco o naszych działaniach. Regularnie wracał do tej sprawy na łamach gazety, próbował nam pomóc, jak tylko potrafił. Nie wszyscy dziennikarze są zepsuci. – Mówicie, że był dla was miły? – Tak – potwierdził Luke. – Nie tak jak inni. On przynajmniej traktował nas uczciwie i nie pisał o naszym prywatnym cierpieniu czy jego rzekomym braku. Interesowało go wyłącznie śledztwo, poszukiwania Rachel i to, co mogło się z nią stać. – Miał jakieś własne pomysły? – Nic przydatnego – stwierdziła Maureen. – Widzieliście się z nim w ostatnim czasie? – Nie, od lat go nie spotkaliśmy. Ale rozmawiamy przez telefon i wymieniamy e-maile. Pomaga nam, by pamięć o Rachel
nie zaginęła, i zazwyczaj przysyła wycinki, gdy tylko coś o niej napisze w swojej gazecie. Oczywiście po estońsku, ale widać, gdzie pada jej nazwisko, a on zawsze dołącza do tekstu krótkie tłumaczenie. Bardzo trudno cokolwiek zrobić, kiedy jest się tak daleko. Ludzie tak łatwo zapominają. Ostatnio sami chcieliśmy się z nim skontaktować. – Obawiam się, że to bezcelowe – powiedziała Annie. – On nie żyje. Hewittowie wymienili zszokowane spojrzenia. – Nie żyje? Ale… jak? – Również został zamordowany. Według naszej oceny niedługo przed inspektorem Quinnem. – Ale dlaczego? Wydawał się takim miłym młodzieńcem. – Jego profesja bywa niebezpieczna. Jako dziennikarz demaskował przestępców i ujawniał popełnione przez nich zbrodnie, a oni bardzo tego nie lubią. Rzeczy, które pisał, prawdopodobnie przysporzyły mu wielu wrogów. – Na przykład to, co pisał o Rachel? – Musimy brać taką możliwość pod uwagę. Macie może te wycinki? Możemy je zabrać i dokładnie im się przyjrzeć? Obiecuję, że dostaniecie je z powrotem. – Tak, oczywiście. – Maureen otworzyła jedną z szafek i wyjęła czerwoną teczkę. – To wszystko powinno być tutaj, łącznie z tłumaczeniami. Więc waszym zdaniem śmierć Mihkela Lepiksona ma coś wspólnego ze śmiercią inspektora Quinna? Annie była na siebie zła. Powiedziała za dużo. Nie chciała okłamywać Hewittów, ale nie mogła też ujawnić im całej prawdy. Powodzenie każdego śledztwa zależy od tego, jak dużo informacji policja decyduje się przekazać opinii publicznej. – To możliwe – przyznała. – Jeszcze nie jesteśmy stuprocentowo pewni. Dlatego zadajemy te wszystkie pytania. Wiem, że to musi się wam wydawać dziwne.
– Ale czy pani tego nie widzi? – ciągnęła Maureen. – Jeśli oba zabójstwa są powiązane, to oba mogą mieć coś wspólnego z Rachel. To wszystko może się ze sobą łączyć. To może być właśnie taka wskazówka, na jaką czekaliśmy. Być może oni wiedzieli, gdzie ona jest. – Nie robiłabym sobie zbytniej nadziei – odparła Annie. – Nadziei? A co innego mi pozostało? Chyba tylko rozpacz. Wie pani, nie ma dnia, żebym nie wyobrażała sobie wszystkich okropności, jakie mogły spotkać Rachel w ciągu tych sześciu lat. To się może dziać nawet teraz, w tej chwili. Widzę jej ból, jej strach, jej desperację. Widzę ludzi robiących jej straszne rzeczy. Moja mała dziewczynka sama w ciemnościach z tymi potworami, opuszczona przez wszystkich. Proszę mi wierzyć, bardzo niewiele sypiam. Mam zbyt przerażające koszmary. Jej mąż dotknął jej ramienia i powiedział: – Albo też z jakiegoś powodu straciła pamięć i zapomniała o nas, ale żyje sobie gdzieś szczęśliwie. W każdym razie ja staram się tak o tym myśleć. Maureen przesunęła się w stronę drzwi. – Proszę za mną, chcę paniom coś pokazać. Annie uniosła brwi i spojrzała na Winsome. – Mówię poważnie, proszę za mną – powtórzyła Maureen. Annie i Winsome zrobiły to, o co prosiła. Gospodyni przeprowadziła je na drugą stronę schodów do drugiej, mniejszej sypialni. – To pokój Rachel – powiedziała nieco ściszonym głosem. – Jest gotowy na jej powrót. Jest zawsze gotowy. Co tydzień piorę pościel i jej ubrania, chociaż od dawna nie miała ich na sobie. To ważne, żeby utrzymywać wszystko w czystości. To właśnie jest nadzieja. A kiedy nasza córka wreszcie wróci do domu, okaże się, że to wszystko było warte zachodu. Pewnie teraz pomyślicie, że zwariowałam, ale nie dbam o to. W rzeczywistości to jedna
z rzeczy, które pozwalają mi nie zwariować. Nadzieja. Annie rozejrzała się po pokoju. Wyglądał całkiem zwyczajnie. Nie był ani cały różowy, ani cały czarny, czego można by się spodziewać po nastoletniej dziewczynie, lecz pomalowany na neutralny odcień niebieskiego. Stało tam małe biurko z krzesłem, telewizor, odtwarzacz CD, trochę płyt i książek w starej przeszklonej biblioteczce. Na ścianach wisiały plakaty zespołów Coldplay i Franz Ferdinand, a także błyszczące zdjęcie eleganckiego BMW stojącego przed paskudną rezydencją w stylu art déco, na którym ktoś, przypuszczalnie Rachel, dorysował flamastrem komiksową chmurkę ze słowami: „Kiedyś będzie mój!”. Annie uśmiechnęła się na ten widok. Pod oknem leżała kolekcja pluszaków i przytulanek, niewątpliwie sięgająca wczesnego dzieciństwa Rachel. Bardzo to dziewczęce, pomyślała. – Ona uwielbia pluszowe zwierzaki – powiedziała Maureen, zerkając na Annie. – Zbiera je. To jest Paddy. Annie spojrzała we wskazanym kierunku. Na łóżku, oparty o poduszkę, siedział pluszowy miś. Miał tylko jedno oko i brakowało części wypełnienia. Ciarki przeszły jej po plecach. – Paddy to jej pierwsza zabawka, miała go od urodzenia. Wszędzie go ze sobą zabierała. Pojechał z nią do Tallina. Został w jej pokoju w hotelu. Inspektor Quinn był tak miły, że przywiózł go nam z powrotem. Paddy też na nią tutaj czeka. Zawsze przynosił jej szczęście. – Widzę, że lubiła też samochody – stwierdziła Annie. – Ach, to. To taka jej zabawa. Nie rozumiem tej jej fascynacji drogimi samochodami, to chyba bardziej domena chłopców, prawda? – Czy Rachel nadal mieszkała w domu, kiedy… – …kiedy zniknęła. W porządku, kochana, można używać tego słowa. Tak, mieszkała z nami. – Miała chłopaka?
– Od jakiegoś czasu już nie. Przez dwa lata spotykała się z Tonym Leachem, ale zerwali ze sobą jakiś miesiąc przed wyjazdem do Estonii. Annie pamiętała to nazwisko z raportów Billa Quinna. – Mocno to przeżyła? – Oczywiście. Dwa lata to kawał czasu. Ale szybko się pozbierała. Tak to jest, kiedy jest się młodym, chociaż w pierwszej chwili wydaje się, że to koniec świata. Zamknęła się w pokoju i płakała przez dwa dni, a potem postanowiła o nim zapomnieć i znowu stanęła na nogi. Maureen zaprowadziła je z powrotem do biura, ale tym razem nikt nie usiadł. Nie było już zbyt dużo do dodania. Annie zapisała sobie nazwiska i adresy Tony’ego Leacha oraz pięciu przyjaciółek, z którymi Rachel spędziła tamten fatalny weekend. Miała nadzieję, że jedna z dziewcząt może jednak wiedzieć coś więcej, a do tej pory nic nie powiedziała z sobie tylko znanych powodów. Stojąc już w drzwiach, odwróciła się i spytała Hewittów, czy mogą jej jeszcze cokolwiek powiedzieć o ostatniej wizycie Billa Quinna w ich domu. – Na przykład? – odparła Maureen. – W jakim był nastroju? – Był bardzo smutny, co zrozumiałe. Biedak dopiero co stracił żonę. Poza tym wydawał się jakiś rozkojarzony. – Mówił coś dziwnego albo zaskakującego? Odpowiedział jej Luke: – Powiedział jedną rzecz, która wydała mi się niecodzienna, kiedy później się nad tym zastanowiłem. Rozmawialiśmy o śmierci jego żony i w pewnym momencie stwierdził, że „to dużo zmienia”. Na pewno człowieka nachodzą bardzo różne myśli po stracie małżonka, ale stwierdzenie „to dużo zmienia” brzmiało nieco dziwnie. W końcu to się chyba rozumie samo przez się, prawda? Więc po co coś takiego mówić? To pewnie bez znaczenia,
ale zwróciło moją uwagę. Poza tym prosił nas jeszcze, żebyśmy nie tracili nadziei. – Dziękuję – powiedziała Annie. Wiedziała, co Bill Quinn miał na myśli. – Będziecie się z nami kontaktować, prawda? – odezwała się Maureen. – Jeśli tylko… – Oczywiście. – Sekret? Jaki sekret? – zapytał Banks. – Nikt nie chce zostać na zawsze w Wydziale Etyki Zawodowej. Annie Cabbot tego nie chciała i ja też nie chcę. Zresztą, jak wiesz, to i tak niemożliwe. Obowiązują ścisłe ograniczenia mówiące, jak długo można wykonywać tę pracę. – Tylko nie mów, że zamierzasz się przenieść do kryminalnego – odparł Banks. – Cóż, na pewno chciałabym spróbować czegoś ciekawszego niż Etyka Zawodowa. Czegoś, co zapewniłoby mi większy szacunek ze strony kolegów po fachu. – A teraz zdobywasz cenne doświadczenie? Żeby dostać się do nas tylnymi drzwiami, że się tak wyrażę? – Coś w tym stylu. Możesz mi wierzyć albo nie, ale sama prosiłam o to zadanie. Chciałam mieć okazję, żeby z tobą pracować. – Czyli polowałaś na mnie od samego początku? – Nie, ty durniu. Przestań. Wcale na ciebie nie poluję. Jestem tu, żeby się od ciebie uczyć. Może nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale masz pewną reputację. Tak, jesteś trochę niepokorny i tak dalej, i jak się właśnie przekonałam, potrafisz być okrutny i samolubny, ale ogólnie rzecz biorąc, w całym hrabstwie uważają cię za cholernie dobrego detektywa. Tylko niech ci teraz woda sodowa nie uderzy do głowy. – Powinienem był się domyślić. Gervaise cię przygotowuje,
żeby… Joanna machnęła ręką. – Nic podobnego. Po prostu dała mi tę szansę i pozwoliła z tobą pracować. Mówiła, że przy odrobinie szczęścia może czegoś się nauczę, zobaczę, jak w praktyce wygląda śledztwo w sprawie zabójstwa. Nic więcej. – Ale zna twoje aspiracje i była skłonna pójść ci na rękę? – Komendant Gervaise to mądra kobieta. Wszystkim nam wyszłoby na dobre, gdyby w policji było więcej takich ludzi jak ona. Banks lubił i szanował Catherine Gervaise, ale nigdy nie myślał o niej w ten sposób. Przez chwilę siedział w milczeniu, przetrawiając to, co właśnie usłyszał, i wyciągając wnioski. Dlaczego nie rozgryzł tego wcześniej, od razu na tamtym pierwszym spotkaniu w gabinecie Gervaise? Ta wiedza dawała mu możliwości, których wcześniej nie brał pod uwagę. Mógł albo nadal zachowywać się jak dupek i zostawić Joannę samą sobie, albo ją wykorzystać, wysłać do ciężkiej pracy, przetestować jej umiejętności, zacząć ją traktować jak członka zespołu. Spróbować zapomnieć, że jest z Wydziału Etyki, i przekonać się, czy ma zadatki na dobrego śledczego w Wydziale Zabójstw. Ale czy ona potrafiła zapomnieć, że jest z Wydziału Etyki? Co do tego miał poważne wątpliwości. Tak naprawdę nie obchodziło go, czy Passero udowodni Quinnowi nieuczciwość. Jeżeli faktycznie był skorumpowany, należało to wyciągnąć na światło dzienne, zwłaszcza jeśli wciągnął w to innych ludzi z najbliższego otoczenia, a kanalie pokroju Corrigana czerpały z tego korzyści. Poza tym Quinn przecież nie żył. Co mogli mu zrobić poza zszarganiem reputacji? A ile właściwie jest warta reputacja martwego gliniarza? Ci, którzy się dowiedzą, szybko o tym zapomną, a inni albo w ogóle nigdy o tym nie usłyszą, albo i tak będą to mieli gdzieś. Jedynymi osobami, które naprawdę na tym ucierpią, będą jego dzieci, ale one są już na tyle dojrzałe
i odporne, że z czasem same się z tym uporają. Banks wiedział już, że Quinn najprawdopodobniej dopuścił się cudzołóstwa z młodą kobietą, która mogłaby być jego córką, i że prędzej czy później jego dzieci też się o tym dowiedzą. Teraz musiał się przede wszystkim zastanowić nad tym, czy w pełni dopuścić Joannę Passero do śledztwa, skoro chciała mu pomóc, a nie utrudniać pracę. Z drugiej strony znalazł się w obcym kraju z amatorką o wygórowanych ambicjach, która ciążyła mu jak kula u nogi. Ostatnimi czasy wolał jednak widzieć szklankę do połowy pełną. Passero na pewno posiadała jakieś przydatne umiejętności. Być może też potrafi szybko się uczyć. Podeszła do nich kelnerka i zapytała, czy chcą jakiś deser. Oboje odmówili. Banks dodał, że wystarczy im wino, na co kelnerka uśmiechnęła się i odeszła. – Mówisz więc, że chcesz uczestniczyć we wszystkich aspektach śledztwa, nie tylko skupiać się na korupcji w policji? – podjął. – Tak. – I będziesz posłusznie robić to, co mówię? – Zależy, co będziesz mówił. Nie złamię prawa i nie przymknę oka na żadne łamanie prawa ze strony Quinna. Nadal mam pracę do wykonania. – Brzmi uczciwie – odparł Banks. – Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale jedna myśl cały czas nie daje mi spokoju: być może Bill Quinn wcale nie zginął z powodu zdjęć ani z winy Corrigana, tylko dlatego, że odkrył, co się stało z Rachel Hewitt. A jeśli tak, to ewentualne powodzenie śledztwa może zależeć od tego, czy my też zdołamy się tego dowiedzieć. Jak ci pasuje taka hipoteza? – Jeśli uważasz, że istnieje wyraźny związek pomiędzy pobytem Quinna w Tallinie, kiedy badał tę sprawę, a tym, co wydarzyło się później, to w pełni się z tobą zgadzam – powinniśmy odnaleźć to połączenie. Ale nie jesteśmy tu po to, żeby rozwiązywać sprawę
Rachel Hewitt. – To może nie być takie łatwe – powiedział Banks. – Mam przeczucie, że nikt nie będzie chciał tutaj szczerze o tym rozmawiać. Zbyt długo lizali rany, zbyt długo obrzucali się z tego powodu błotem. Najpierw zobaczymy, co powie nam jutro ten cały Toomas Rätsepp. Jeśli jest jak większość gliniarzy, to nie możemy się po nim za dużo spodziewać. Później pogadamy z wydawcą Mihkela, Erikiem, może z niego wyciągniemy trochę więcej. Dziennikarze to w sumie nieskomplikowane istoty. Z doświadczenia wiem, że umieją trzymać buzię na kłódkę, ale jeśli tylko uznają, że mogą coś od ciebie uzyskać – czyli w praktyce jakiś temat na wyłączność – to wyjdą ze skóry, żeby ci pomóc. – Na co dokładnie liczysz? – zapytała Joanna. – Pytasz o mój wymarzony scenariusz? Chciałbym odnaleźć Rachel Hewitt całą i zdrową, zabrać ją do domu i zwrócić rodzicom, postawić człowieka, który ją porwał, przed sądem, rozwiązać sprawę morderstwa Billa Quinna i Mihkela Lepiksona, wsadzić ich zabójcę do więzienia do końca życia, a potem miło byłoby jeszcze zaprowadzić pokój na świecie. A w rzeczywistości? Na początek wystarczy mi, jeśli odnajdę dziewczynę ze zdjęć i odbędę z nią długą rozmowę. Spróbuję się dowiedzieć, kto ją do tego nakłonił. Jeśli faktycznie chodziło o to, by wrobić Quinna, to szczerze wątpię, żeby to był jej własny pomysł. A potem zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi. – Myślisz, że ktoś coś wie? – Tak, wydaje mi się to bardzo prawdopodobne – odparł Banks. – To bardziej kwestia tego, czy zdołamy kogoś przekonać do mówienia. Jeżeli Quinn i Mihkel pozostawali w kontakcie przez kolejne lata po tym, jak się poznali i zaprzyjaźnili z powodu Rachel – wiesz, chodzili razem na ryby i takie tam – to moim zdaniem istnieje spora szansa, że tamtego wieczoru Quinn umówił się nad jeziorem właśnie z Mihkelem, ponieważ zamierzał mu
przekazać prawdę o tym, co się wydarzyło w Tallinie, i dlaczego do tego doszło. Może planował nawet oddać mu swoje zdjęcia. – Ale Quinn nie miał zdjęć przy sobie, kiedy zginął. – Mnie też to z początku nie pasowało. Ale pamiętasz o tajemniczym telefonie z komórki na kartę? – Tak. – A co jeśli ktoś zmusił Mihkela do wykonania tego telefonu? Jeśli ktoś kazał mu, dajmy na to, zmienić godzinę spotkania albo w ogóle je zorganizować? A Quinn nabrał podejrzeń, ponieważ Mihkel zadzwonił z nieznanego mu wcześniej numeru albo usłyszał coś w jego głosie? – Ale i tak poszedł na spotkanie. – Tak, choć to nie znaczy, że nie zachował ostrożności. Na pewno jednak nie spodziewał się dostać z kuszy prosto w serce. Może nie zabrał zdjęć z pokoju, ponieważ chciał się najpierw upewnić, czy Mihkel pojawi się zgodnie z umową? – To chyba możliwe – zastanawiała się Joanna. – Myślisz, że ten Toomas Rätsepp coś wie? – Skąd miałby wiedzieć? Quinn na pewno nic by mu nie powiedział ani, jak sądzę, nikt inny. Pewnie będzie w stanie podać nam jakieś ogólne fakty dotyczące kierunku dochodzenia, ale nie liczyłbym z jego strony na nic więcej. Nadal uważam, że najwięcej możemy uzyskać od Erika, oczywiście jeśli zechce nam pomóc. – Naprawdę myślisz, że masz szansę rozwiązać tę sprawę po tylu latach, skoro wszyscy inni ponieśli klęskę? – Tak, bo ja jestem lepszy od nich wszystkich – odparł Banks z uśmiechem. – Patrz i ucz się. Ale mówiąc poważnie, od tego czasu bardzo dużo się wydarzyło. Jesteś ze mną? Joanna przewróciła oczami i roześmiała się. Uniosła w ręku wino i stuknęli się kieliszkami. – Jestem z tobą. Ale mówiąc poważnie – dodała, nachylając się
w jego stronę – naprawdę nie chcę, abyś myślał, że jest między nami konflikt interesów. Wiem, jakie masz zdanie o mnie i o mojej pracy, ale mnie również zależy na tym, żeby złapać zabójcę Quinna. W porządku? Wszystko sobie wyjaśniliśmy? – W porządku.
Rozdział 8
Czwartek okazał się równie ciepłym dniem co poprzedni. Gdy nadeszła pora lunchu, Banks i Joanna mieli już wielką ochotę coś przekąsić i napić się czegoś zimnego. Przez cały ranek spacerowali po Tallinie, chcąc poczuć atmosferę miasta, w którym zniknęła Rachel Hewitt, i przy okazji omawiali strategię przed czekającą ich rozmową. Włóczyli się po brukowanych ulicach oraz wspięli się na szczyt wzgórza Toompea, skąd mogli zobaczyć cebulaste kopuły Soboru św. Aleksandra Newskiego, zrobili rundę wokół Katedry Najświętszej Marii Panny i podziwiali panoramę miasta z różnych punktów widokowych. W okolicy, nieco odizolowanej od reszty Starego Miasta, było zaledwie kilka sklepów i kafejek. Wokół panowała cisza i spokój. Jednym słowem, nie najlepsze miejsce na wieczór panieński. Lokal o nazwie Clazz znaleźli naprzeciwko wielkiej restauracji Olde Hansa, wspomnianej w przewodniku Banksa. Mieściła się ona w budynku z kremową fasadą i z zadaszonym patio, na którym stało mnóstwo drewnianych ławek; znajdowało się tam też co najmniej równie dużo krzewów co klientów. Wszystkie kelnerki były ubrane w średniowieczne stroje. Banks z łatwością wyobraził sobie wieczorne biesiady ze wspólnymi śpiewami, podczas których wymachiwano nad głową kuflami spienionego piwa. W porównaniu do Olde Hansy restauracja Clazz wydawała się dużo skromniejsza. Przy jednym ze stolików na zewnątrz siedział mężczyzna. Skinął na nich ręką, a gdy podeszli, od razu się przedstawił. – Skąd pan wiedział, że to my? – zapytał Banks, kiedy usiedli. – Dwoje cudzoziemców wyglądających, jakby się zgubili? Nie trzeba być wielkim detektywem, żeby na to wpaść, panie Banks. – Wystarczy Alan. A to jest inspektor Joanna Passero.
Joanna uśmiechnęła się i podała mężczyźnie rękę. – Po prostu Joanna – dodała. Nie uszło uwadze Banksa, że Rätsepp przytrzymał jej dłoń o kilka sekund dłużej niż to konieczne. Joanna wyraźnie też to zauważyła, ale w żaden sposób tego nie skomentowała. – A ja jestem Toomas. Piękna pogoda, prawda? O tej porze roku często jest bardzo ładnie. Macie szczęście, że przyjechaliście teraz. – Nie mówił po angielsku tak dobrze jak Merike, ale z drugiej strony nie był tłumaczem. Poza tym jego angielski i tak wypadał znacznie lepiej niż nieistniejący estoński Banksa. – Faktycznie miła odmiana – powiedział Banks. Rätsepp był grubo po pięćdziesiątce, miał nadwagę i przerzedzone, siwiejące włosy. Spoglądał na nich nieufnie spod krzaczastych brwi przypominających parę rogów. Musiał je specjalnie hodować, pomyślał Banks, bo przecież patrząc codziennie w lustro, nie mógł ich nie zauważyć. Może wydawało mu się, że to seksowne czy coś w tym guście. Przypominał trochę aktora Oscara Homolkę, który w filmie Pogrzeb w Berlinie z twardym akcentem drwi z Michaela Caine’a. Rätsepp miał na sobie rozpiętą pod szyją białą koszulę z podwiniętymi rękawami, odsłaniającą owłosione przedramiona i tors. Na oparciu krzesła wisiała szara sportowa marynarka. Miał plamy potu pod pachami, a guziki na brzuchu ledwo mu się dopinały. Podszedł do nich kelner i rozdał wszystkim menu. – Polecam stek – powiedział Rätsepp – ale oczywiście wybór należy do was. A może jesteście wegetarianami, co? Cała trójka zamówiła steki. Obaj mężczyźni wzięli do tego po kuflu piwa A. Le Coq, a Joanna dietetyczną colę. Rano powiedziała Banksowi, że nie najlepiej się czuje, więc pewnie dlatego chwilowo postanowiła odpocząć od wina. – Rozumiem, że niedawno przeszedłeś na emeryturę – zaczął
Banks, gdy kelner poszedł po drinki. – I jak ci się żyje? – Znakomicie, wprost wybornie – odparł Rätsepp. – Żałuję, że nie zrobiłem tego wiele lat wcześniej. – To co cię powstrzymywało? – Trzeba zarabiać na życie – mówiąc to, wymownie potarł kciuk i palec wskazujący. Kiedy kelner przyniósł szklanki, Rätsepp wzniósł toast po estońsku. – Teie terviseks! Napili się i przez chwilę gawędzili o pracy w policji. W końcu, gdy dostali zamówione jedzenie, Rätsepp dał do zrozumienia, że jest gotowy przejść do sedna. – Przykra sprawa z tym Quinnem – powiedział, wkładając do ust pierwszy kęs bardzo krwistego steku. W kąciku ust, niczym łza, zawisła mu kropla krwi. Na szczęście jedząc, często korzystał z serwetki. – To był dobry człowiek. Bardzo dobry. Co się stało? – Tego właśnie próbujemy się dowiedzieć. – Banks nie chciał zbyt szybko poruszać tematu występków Quinna, chociaż miał nadzieję, że prędzej czy później usłyszy od Rätseppa coś przydatnego, co wiązałoby się ze zdjęciami, oczywiście jeśli nabierze do niego na tyle dużo zaufania, by mu je pokazać. Z drugiej strony, jeśli odniesie wrażenie, że Rätsepp sam był w jakikolwiek sposób zamieszany w to, co spotkało Quinna lub Mihkela Lepiksona, na pewno nie zamierzał zbytnio odkrywać przed nim kart. Na razie jednak wstrzymał się z oceną rozmówcy. Był też mile zaskoczony, że Joanna nie wyskoczyła od razu z jakimś komentarzem na temat śmierci Quinna. Widocznie zaczyna się uczyć, czyli musiała jednak wyciągnąć wnioski z ich wczorajszej konfrontacji. – Obawiam się, że w tej sprawie ciągle jesteśmy w polu – dodał. – W polu?
– Przepraszam. Zrobiliśmy niewielkie postępy. – Aha. Nie bardzo widzę, jak mogę wam pomóc ani co tamto stare śledztwo ma wspólnego ze śmiercią Quinna – powiedział Rätsepp. – To było dawno temu, a Quinn nie odegrał w tym wielkiej roli. – Z tego, co rozumiem, przebywał w Tallinie około tygodnia? – Zgadza się. – Kiedy przyjechał? Jak szybko po zniknięciu Rachel? – Może dwa dni później. – To naprawdę bardzo szybko, nie uważasz? – Takich rzeczy nie da się zmierzyć. – Rätsepp zrobił przerwę, żeby ugryźć kawałek steku. – Chyba rodzice tej dziewczyny domagali się, żeby przyjechał. Zadzwonili na policję w Anglii i kazali im zacząć coś robić. Wydaje mi się, że jej rodzice byli trochę… jak wy to mówicie… natarczywi? To oczywiście całkiem zrozumiałe. Robiliśmy, co w naszej mocy, ale tak naprawdę co można więcej powiedzieć? Mamy tę piękną dziewiętnastoletnią dziewczynę czy raczej młodą kobietę i nikt jej nie widział od czterdziestu ośmiu godzin. Wiem, że dla jej rodziców to musiał być szok, zwłaszcza że sami znajdowali się tak daleko, w obcym kraju. Oni nie rozumieją Estonii. Chcieli, żeby ktoś tu był i informował ich o wszystkim, zanim sami zjawią się na miejscu. To był dla wszystkich trudny okres. – Co dokładnie robił inspektor Quinn w ramach tego śledztwa? – Właściwie niewiele. Co mógł robić? Nie miał tu żadnych kontaktów. Nie był z Estonii. Oczywiście chodził na wszystkie spotkania, żeby po powrocie mógł opowiedzieć swoim szefom, co się tutaj dzieje. Ale to wszystko. – Nie prowadził poszukiwań, nikogo nie przesłuchiwał? – Nie. Tylko obserwował. Banks nie był pewny, czy powinien wierzyć Rätseppowi na
słowo, ale nie zatrzymywał się. W końcu jaki ten człowiek mógłby mieć powód, żeby kłamać? – Mieliście w ogóle jakiekolwiek poszlaki? – Niestety nie. Sprawdziliśmy szpitale, lotnisko, dworzec kolejowy i autobusowy, przystań promową. Sprawdziliśmy inne hotele. Rozmawialiśmy z obsługą w Meritonie, pytaliśmy, czy wróciła i znowu wyszła. Zajrzeliśmy do wielu barów i klubów, do których lubią chodzić młodzi turyści. Pytaliśmy wszędzie. I nic. Jakby dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu. – A później? Znaleźliście jakieś ślady, jakieś tropy? – Śledztwo ciągnęło się przez dwa miesiące. Nawet więcej. Jeszcze dziś od czasu do czasu rozsyłamy jej rysopis. I nic. Na pewno wy też dostajecie dużo fałszywych zgłoszeń, tak jak my. To jedyne, co mamy. Co chwilę komuś się wydaje, że ją widział, od Petersburga po Pragę, i na południu też, w Odessie i Tiranie. Jej rodzice sami prowokują wiele z takich przypadków. Pracowaliśmy też z rysownikiem, ustalaliśmy, jak Rachel może dzisiaj wyglądać. Sześć lat to znowu nie tak dużo, ale zawsze może się przydać. – A monitoring? – Co proszę? – Kamery. Na ulicach, w barach. W Anglii są na każdym kroku. – Ach, no tak. My też to mamy. Rzecz jasna nie tak dużo jak wy. Obejrzeliśmy wszystko, co znaleźliśmy, ale na żadnej kamerze nie było widać Rachel. – Zrobił krótką przerwę. – Obraz z kamery często nie jest za dobry, jak z pewnością sami dobrze wiecie. – Fakt – przyznał Banks. – Większość zapisów z monitoringu do niczego się nie nadaje, bez dwóch zdań. – Powiódł wzrokiem po pozostałych gościach restauracji. W większości byli to turyści, o czym świadczyły aparaty fotograficzne i jaskrawe, wypchane torby podróżne. Niektórzy rozmawiali po niemiecku, inni po włosku. Widział także całkiem sporo młodych ludzi stąd, którzy zapewne pracowali gdzieś na Starym Mieście albo przyjechali
z przedmieść, korzystając z pięknej pogody, żeby zjeść na powietrzu obiad z przyjaciółmi. – Świetny ten stek – powiedział. – Cieszę się, że ci smakuje. A uroczej damie? „Urocza dama” posłała mu słodki uśmiech i odpowiedziała swoim najlepszym akcentem z południowego Edynburga: – Jest absolutnie przepyszny, Toomas. Jeden z najlepszych steków, jakie jadłam w życiu. Rätsepp szeroko się do niej uśmiechnął. – W jakim charakterze tu jesteś? – zapytał, delikatnie marszcząc czoło. Banks odniósł wrażenie, że Estończyk ma tę minę doskonale przećwiczoną. – Przepraszam – odparła Joanna – ale nie rozumiem pytania. – Proszę o wybaczenie, to pewnie przez mój słaby angielski. Pracujesz w Wydziale Etyki Zawodowej, nieprawdaż? – ciągnął. – Ale przecież śmierć inspektora Quinna to sprawa dla Wydziału Zabójstw, czyż nie? – Widzę, że nie jesteś w ciemię bity, Toomas – stwierdziła Joanna, celując w niego widelcem i dodając uśmiech, żeby złagodzić dość ostry ton, jakim to powiedziała. – Bity? Chyba nie rozumiem. – Chodzi jej o to, że potrafisz się rozeznać w sytuacji – wtrącił Banks. – To takie powiedzenie. – Ach, kolejny zabawny idiom. Rozumiem. Nie znałem tego, ale teraz zapamiętam. Ona jest tu po to, żeby cię pilnować, co Alan, ty szczęściarzu? Byłeś niegrzeczny? – To nic z tych rzeczy – odparł Banks. – Inspektor Passero szkoli się przed przeniesieniem do Wydziału Zabójstw. Jej przełożony uznał, że dobrze jej zrobi, jeśli pomoże mi przy tej sprawie. – Więc jesteś jej nauczycielem?
– Można tak powiedzieć. – Musisz być naprawdę dobry, skoro powierzyli ci taką czarującą uczennicę. – Rätsepp spojrzał na niego lekko przymrużonymi oczami. – Słyszałem o tobie różne rzeczy. – Mam nadzieję, że same dobre? – Ależ oczywiście. Banksowi przestawało się podobać to, że jest tak powszechnie znany. Najpierw Corrigan, teraz Rätsepp. Ten ostatni był przynajmniej z policji, więc to zrozumiałe, że dowiedział się czegoś na temat zagranicznego funkcjonariusza, który miał przyjechać z wizytą. Mimo to wprawiało go to w zakłopotanie i w jego własnej ocenie stawiało w niekorzystnym położeniu. Zaczął się zastanawiać, co jeszcze Rätsepp może o nim wiedzieć. Estończyk ponownie zwrócił się z uśmiechem do Joanny: – Ale nie jestem przekonany, że powiedziałaś mi całą prawdę. Joanna odwzajemniła mu uśmiech. – Toomas, nie wierzysz damie na słowo? – Skądże. – Rätsepp znów na chwilę wziął ją za rękę. – Jednakże z tego, co rozumiem, są pewne… jak to powiedzieć… niejasności dotyczące Billa Quinna. Istnieje podejrzenie, że mógł być zamieszany w jakąś miłosną przygodę lub jakiegoś rodzaju transakcję biznesową, i macie powody przypuszczać, że to się mogło zdarzyć tutaj. – Puścił dłoń Joanny i delikatnie ją poklepał. – No cóż, widzę, że odrobiłeś pracę domową, Toomas – powiedział Banks. – Ale to, o czym mówisz, to tak naprawdę kwestia drugorzędna. Jesteśmy tu, ponieważ odkryliśmy związek pomiędzy Billem Quinnem i estońskim dziennikarzem, Mihkelem Lepiksonem. Mówi ci coś to nazwisko? Rätsepp wydawał się zaskoczony. Banks odniósł wrażenie, że gorączkowo zastanawia się nad odpowiedzią. Jak zdążył się już zorientować, jego rozmówca był zbyt cwany, żeby dać się przyprzeć do muru. Zresztą Banks wcale się nie spodziewał, że
pójdzie mu z nim łatwo. Przede wszystkim skąd wiedział o Quinnie i o dziewczynie? Być może miał jakiś przeciek z Yorkshire? A może sam utrzymywał kontakty z bandytami? I czy naprawdę się zdziwił, czy tylko udawał zaskoczenie, słysząc nazwisko Lepiksona? Banks ciągle nie mógł go rozgryźć. Całkiem możliwe, że coś ukrywał, ale nawet jeśli było inaczej, ciężko wyplenić nawyki, których nabierało się przez całe życie. Biorąc pod uwagę jego wiek, Rätsepp musiał pracować w milicji jeszcze za czasów Związku Radzieckiego. Z pewnością przywykł wówczas do ukrywania swoich prawdziwych intencji. I do kłamania. Milicja na pewno działała na zupełnie innych zasadach w państwach znajdujących się pod zwierzchnictwem Rosji, która z pewnością miała na tych terenach również swoje własne organy bezpieczeństwa. Banks wiele słyszał i czytał na przykład na temat działalności Stasi w NRD i zastanawiał się, czy podobnie wyglądało to tutaj, w Estonii. Bo jeśli tak, to Rätsepp mógł być sprawnym manipulatorem, który na pewno dokładał wszelkich starań, by wszystko o wszystkich wiedzieć. Ewidentnie słyszał o sprawie Quinna i o dziewczynie, ale Banks nie był w stanie ustalić, jak wiele dokładnie posiadał informacji. Czy mógł wiedzieć o zdjęciach, o potencjalnym szantażu, o kuszy? – Lepikson… Lepikson – mruczał pod nosem Rätsepp. – Brzmi znajomo. Dziennikarz, powiadasz? – Pracował dla „Eesti Telegraaf”. Pisał o Rachel zaraz po jej zniknięciu i potem sporadycznie wracał do tego tematu przez kolejne lata. Kilka dni temu jego zwłoki znaleziono w North Yorkshire, niedaleko miejsca, gdzie zamordowano Billa Quinna. Zginął w bardzo tajemniczych okolicznościach. Wasz rząd został o tym powiadomiony, zlokalizowaliśmy też jego rodziców. Z tego, co wiem, są już w drodze do Wielkiej Brytanii. – Ach, tak. Oczywiście wiem tylko tyle, ile przeczytam w gazetach – powiedział Rätsepp. – Przeszedłem na emeryturę, teraz jestem zwykłym, szarym obywatelem, jak każdy inny. Jak to się mawia, wypadłem z obiegu.
– Oczywiście. I na pewno rozumiesz, że nie mogę ci powiedzieć nic więcej, nawet jak jeden policjant drugiemu, ponieważ śledztwo wciąż nie zostało zamknięte. – Naturalnie – odparł Rätsepp z nutą zawodu w głosie. Spojrzał przy tym na Banksa tak, jakby o niczym innym nie marzył, jak tylko zamknąć się z nim na dziesięć minut w dźwiękoszczelnej sali przesłuchań. – W pełni to rozumiem. Banks wiedział, że Estończyk właśnie w tej chwili dokonuje ponownej oceny jego osoby. Niemal słyszał, jak wszystkie trybiki w głowie Rätseppa pracują na pełnych obrotach. Emerytowany policjant z pewnością spodziewał się kogoś, z kogo bez trudu wyciągnie informacje, ale teraz, gdy jego oczekiwania się nie sprawdziły, musiał jeszcze raz przemyśleć swoją strategię. Z kolei Banks próbował odgadnąć, jaką rolę w tej całej historii odegrał jego rozmówca, ale ciągle brakowało mu danych. Czy Rätsepp mógł mieć coś wspólnego z Corriganem, z zabójcą uzbrojonym w kuszę, ze zniknięciem Rachel Hewitt? Wszystko to wydawało się możliwe, zwłaszcza że Estończyk ewidentnie bardzo dużo wiedział, ale jak na razie nie było na to żadnych dowodów. Równie dobrze mógł po prostu popełnić masę błędów podczas śledztwa w sprawie Rachel Hewitt i teraz próbował się jak najbardziej asekurować. Do ich stolika ponownie podszedł kelner i zapytał, czy życzą sobie czegoś jeszcze. Banks i Rätsepp zamówili drugą kolejkę A. Le Coq, a Joanna poprosiła o cappuccino. Banks zwrócił uwagę, w jaki sposób wypowiedziała to słowo – bardzo precyzyjnie, z idealnym włoskim akcentem, na pewno nie tak, jak powiedziałby to typowy Szkot czy mieszkaniec Yorkshire. – Przykro mi – odezwał się znów Rätsepp – ale naprawdę nie jestem w stanie wam nic więcej powiedzieć o inspektorze Quinnie ani o tym, dlaczego zginął. – Przychodzi ci do głowy ktoś, kto mógłby chcieć jego śmierci?
– Ktoś stąd? Ale dlaczego? – Może w związku ze sprawą Rachel Hewitt? – Macie na to jakiekolwiek dowody? – Żadnych dowodów, Toomas. Tylko przeczucie. Nigdy tak nie masz? – Oczywiście. Ale nie w tym przypadku. – Bill Quinn uczestniczył w tym dochodzeniu, a Mihkel Lepikson pisał o nim w gazecie. Dla mnie to brzmi jak związek między dwiema ofiarami. Ilu was pracowało nad tą sprawą? Rätsepp napił się, zanim odpowiedział: – Miałem grupę współpracowników, standardowo. A podlegałem prokuratorowi. – Masz na myśli Ursulę Mardnę? – Zgadza się. Bardzo doświadczona i bardzo kompetentna prokurator o nienagannym charakterze. – Z nią też później porozmawiamy – powiedział Banks. – Jak rozumiem, inspektor Quinn przebywał głównie w Yorkshire i stamtąd zajmował się koordynowaniem dochodzenia? – Tak. Rozmawiał z rodzicami i przyjaciółmi Rachel. Prowadził przesłuchania. Przekazywał nam istotne informacje. – Na przykład jakie? – Godziny, miejsca, drobne szczegóły. – Sporządziliście coś w rodzaju mapy trasy, którą dziewczyny przebyły tamtej nocy? – To niewykonalne. Oczywiście próbowaliśmy coś takiego zrobić, ale było to zbyt trudne. Ich wspomnienia były… niezbyt godne zaufania. Dziewczyny bardzo dużo wypiły. Nazajutrz ciągle były pijane. – Skrzywił się z obrzydzeniem. – Ech, te dziewczyny. Przyjeżdżają tu i zachowują się tak głośno i nieprzyzwoicie. Mogły się spodziewać…
– Czego? Że zostaną uprowadzone? – Nie, oczywiście, że nie. Nie o to mi chodzi. Ale powinny być bardziej ostrożne i mieć więcej taktu. – Po prostu dobrze się bawiły, Toomas – odezwała się Joanna. – Nie zrobiły nikomu nic złego. – Zakłócały spokój naszego Starego Miasta. – Powinieneś zobaczyć Nottingham w sobotni wieczór – odparła. Banks zerknął na nią z pewnym podziwem. Wciągała Rätseppa w pułapkę i robiła to z niesłychanym wdziękiem. – Moja droga Joanno – powiedział Estończyk – to nie to samo. Mówimy o turystach, gościach w naszym kraju. Oni nie powinni się zachowywać w taki sposób. – Dla Rachel Hewitt już trochę za późno na takie nauki, prawda? Rätsepp zrobił taką minę, jakby dostał w twarz, i zrobił się cały czerwony. – Zrobiliśmy, co w naszej mocy. Więcej nie byliśmy w stanie. A teraz wy tu przyjeżdżacie i… – Zdegustowany machnął ręką. Kelner przyniósł dwa piwa i cappuccino dla Joanny. Czas z powrotem przerzucić most nad przepaścią, pomyślał Banks, który umiał grać dobrego gliniarza, kiedy zachodziła taka potrzeba. – Jestem pewny, że daliście z siebie wszystko, Toomas – zaczął. – Ale te dziewczęta… Cóż, tak jak mówi inspektor Passero, są młode i trochę zwariowane i chcą się dobrze bawić. Nie w głowie im ład publiczny i to, że mogą denerwować innych. Tak, to samolubne zachowanie, ale przecież sam byłeś kiedyś młody. Na pewno też chciałeś się wyszumieć. Rätsepp rzucił Banksowi porozumiewawcze spojrzenie. – Owszem. Ale to były zupełnie inne czasy. Czasy ZSRR. Trzeba było uważać na to, co się robi i kto cię przy tym widzi.
Bardzo uważać. Rozumiem, że ta sprawa jest dla was ważna, ale nie widzę związku z Mihkelem Lepiksonem i Rachel Hewitt. Pamiętam tego dziennikarza. Pisał w tamtych czasach o naszym śledztwie. Ale dlaczego uważacie, że to ma coś wspólnego z tymi morderstwami? – To nie wygląda na zbieg okoliczności – odparł Banks. – Quinn zaprzyjaźnił się z Lepiksonem, kiedy przebywał w Tallinie jako konsultant przy tym dochodzeniu, przy twoim dochodzeniu. A teraz obaj zostali zamordowani w odstępie dziesięciu godzin i w odległości kilku kilometrów od siebie. Co więcej, stało się to niedługo po tym, jak ponownie nawiązali ze sobą kontakt, i dosłownie chwilę po rozmowie telefonicznej, w której Bill Quinn powiedział Mihkelowi, że być może ma dla niego jakiś sensacyjny temat. Rätsepp zmarszczył czoło. – Temat? Jaki temat? – Tego nie wiemy – ciągnął Banks. – Mówię tylko, że to nie mogło być dziełem przypadku. Dzięki analizom kryminalistycznym mamy dowody na obecność tego samego człowieka i tego samego samochodu w obu miejscach zbrodni. Najprawdopodobniej to właśnie zabójca. Jeszcze nie wiemy, kim jest, ale zbliżamy się do tego. – Banks zdawał sobie sprawę, że zapewne mówi Rätseppowi zbyt dużo, ale aby dostać coś w zamian, musiał najpierw zaoferować coś od siebie. Jeśli Rätsepp uwierzy, że to on może lepiej wyjść na tej wymianie, że udało mu się podstępem zmusić Banksa, by ujawnił więcej niż zamierzał, wtedy być może i jemu trochę rozwiąże się język. Banks musiał jedynie zdecydować, ile dokładnie powinien wyjawić i jak wartościowe będą to informacje. Rätsepp pokiwał głową, trzęsąc przy tym swoim podwójnym podbródkiem. – Nadal nie rozumiem, w jaki sposób mógłbym wam pomóc. Wszystkie nasze akta są oczywiście po estońsku, ale jeśli chcecie,
to jak najbardziej możecie do nich zajrzeć. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Możemy załatwić tłumacza, ale to chwilę potrwa. Nie mamy nic do ukrycia. Ale zapewniam, że nie znajdziecie tam nic na temat Billa Quinna. – Na pewno masz rację, Toomas. Wcale nie chcę czytać waszych akt. Tak naprawdę potrzebny mi tylko ogólny zarys wszystkiego, co się wydarzyło, kiedy Quinn był tutaj. Interesują mnie także dziewczyny, rzecz jasna. Znam niektóre szczegóły tamtej nocy: picie, kluby, bez wątpienia kręciło się też wokół nich dużo chłopaków. Ale dokąd konkretnie poszły? Mówisz, że nie udało się zrobić mapy, ale musisz mieć o tym jakieś pojęcie. – To było sześć lat temu – zauważył Rätsepp. – Od tego czasu powstawało i znikało tyle barów, klubów i restauracji, że nie da się tego ustalić. Obsługa też jest całkiem nowa, nie ma już tamtych ludzi. Nawet wtedy było bardzo trudno odtworzyć ich trasę. Tak, mamy listę barów i klubów nocnych, którą chętnie wam przekażę, ale nie znamy ani kolejności, ani dokładnego czasu, kiedy tam były. Mamy tu na przykład wiele irlandzkich pubów o takich nazwach jak Molly Malone’s czy O’Malley’s. I jeszcze dochodzi mnóstwo lokali na Starym Mieście, chociażby Nimeta Baar, dzisiaj przemianowany na Pub With No Name, Club Hawana, Venus Club, Stereo Lounge, Club Hollywood. Dziewczyny odwiedziły sporo z tych miejsc. – Ale nie wyszły poza obręb Starego Miasta? – Raczej nie. – Gdzie zgubiły Rachel? – zapytał Banks. – W irlandzkim pubie na Vana-Posti, na południowym skraju Starego Miasta. St. Patrick’s. Później nikt już nie widział Rachel. – Z wyjątkiem jej zabójcy. – Tak – westchnął Rätsepp. – Pozostałe dziewczyny poszły do baru na Raekoja Plats, głównym skwerze miasta, z kilkoma chłopakami z Niemiec, których poznały w Club Hollywood. Jakieś dwadzieścia minut, może pół godziny po przybyciu zorientowały
się, że Rachel nie ma z nimi. Oczywiście wtedy było już za późno. Nie mogły jej znaleźć. Nie pamiętały, gdzie były wcześniej. Dopiero później udało nam się niektóre rzeczy ustalić. – I wtedy odwiedziliście te miejsca, żeby wypytać o Rachel? – Oczywiście. Ale niczego się nie dowiedzieliśmy. Banks słyszał już to wszystko od Annie, ale chciał sprawdzić, czy Rätsepp powie mu na ten temat coś więcej. – Rachel nie wiedziała, dokąd udadzą się jej przyjaciółki, tak? Nie miały żadnego planu, wybrały następny cel na chybił trafił. Mogła więc nawet godzinami chodzić po Starym Mieście, próbując odnaleźć resztę, prawda? – To możliwe – przyznał Rätsepp. – Ale nie wydaje mi się, żeby tak było. Nikt nie zgłosił, że ją widział, za wyjątkiem jednego kelnera z St. Patrick’s, który zeznał, że chyba poszła w złą stronę, w przeciwnym kierunku niż jej koleżanki. Ale nie był tego pewny. Jak sami widzicie, to nie jest rozległy teren. Tamtej nocy było tu mnóstwo ludzi. Mimo to nie znaleźliśmy ani jednej osoby, która ją widziała. A to dlatego, że dopiero po dwóch dniach pozostałe dziewczyny były w stanie nam powiedzieć, dokąd poszły. Turyści wyjechali, Niemcy wyjechali. Wszyscy zdążyli wyjechać. – Pokręcił głową z frustracją. – I nikt jej nie widział, odkąd wyszła z St. Patrick’s? – Nikt. A my o jej zaginięciu usłyszeliśmy dopiero następnego ranka. Dwa dni zajęło nam wyciąganie od jej koleżanek, gdzie były i co robiły. Były tak pijane, że niczego nie pamiętały. Do tego czasu wszyscy, którzy mogli coś widzieć, dawno zniknęli. Nikt nic nie wie. Rachel wyparowała. – I wszelki słuch po niej zaginął – dodał Banks. – Żadnego ciała. Zupełnie nic. Ogarnął go ogromny smutek. Wyobrażał sobie strach i cierpienie, które musiały stać się udziałem Rachel niezależnie od tego, co ją spotkało. Nie tak dawno jego własna córka Tracy
również przeszła przez prawdziwe piekło i do tej pory śniły mu się po nocach koszmary, gdy tylko zaczynał się zastanawiać nad tym, co mogło jej się stać. Nie chciał nawet myśleć, jakie potworne sceny musiały stawać przed oczami rodzicom Rachel, niczym zapętlone w nieskończoność porno czy taśma z filmem snuff. Pociągnął duży łyk piwa. Przypomniał sobie, jak sam kiedyś zgubił się w obcym mieście i jak przerażające było to doświadczenie. Miał czternaście lat i wyjechał w ramach wymiany uczniów do Francji, gdzie zatrzymał się u pewnej rodziny mieszkającej w Lille. Pewnego razu wszyscy wybrali się do kina w centrum miasta na Przeminęło z wiatrem. Banks uznał jednak, że film jest wystarczająco nudny po angielsku, a co dopiero po francusku, dlatego zamiast tego postanowił wybrać się na horror, który wyświetlali tuż za rogiem – trafił akurat na jeden z serii starych filmów o doktorze Mabuse. Ze swoimi gospodarzami umówił się po seansie. Oczywiście jego film był dużo krótszy niż Przeminęło z wiatrem. Żeby zabić czas, w najbliższej trafice kupił paczkę papierosów Gauloises i udał się do pobliskiego baru, gdzie usiadł i zamówił piwo. Kiedy nadeszła odpowiednia pora, ruszył na spotkanie. Niestety skręcił nie tam, gdzie trzeba, i nie mógł znaleźć kina. Zaczął błądzić po mieście, oddalając się coraz bardziej od centrum. Mijał małe kościółki na rogach ulic, rzędy ceglanych domów, sznury prania rozwieszone nad wąskimi uliczkami. Wszędzie, gdzie się pojawiał, miejscowi patrzyli na niego podejrzliwie. Znał francuski na tyle, żeby zapytać o drogę, ale niestety nie na tyle, żeby zrozumieć odpowiedzi. Ogarnęło go poczucie absolutnej bezradności graniczące z paniką. W końcu udało mu się jakoś dotrzeć do jednej z głównych ulic, którą rozpoznał. Tam wsiadł do tramwaju i wrócił do domu. A Rachel? Gdzie ona ostatecznie wylądowała? Rätsepp rozłożył szeroko ramiona, jakby chciał ich zapewnić o swojej pełnej szczerości. – Cóż więcej mogę powiedzieć? – Jak myślisz, Toomas, co się stało z Rachel? – odezwała się
Joanna z filiżanką cappuccino w ręku. – Pytam z ciekawości. Banks się cieszył, że to ona zadała to pytanie. Czuł, że sam zaczął zbyt mocno naciskać. Ale z jej strony zabrzmiało to idealnie. Rätsepp zdążył już chyba zapomnieć jej wcześniejszą szorstkość, ponieważ uśmiechnął się i protekcjonalnie poklepał ją po kolanie. – Moja droga – powiedział – na pewno wiesz równie dobrze jak ja, że tu nie będzie happy endu. Najbardziej oczywista wydaje się wersja, że ktoś ją porwał, jakiś obcy człowiek lub też ktoś, kogo poznała wcześniej w jakimś klubie czy barze. Być może ten ktoś śledził dziewczyny, a może nawet ona sama umówiła się z nim na spotkanie. Nie mamy rzecz jasna żadnych dowodów. Ta teoria na pewno prowokuje wiele pytań i wiąże się z nią wiele dalszych problemów, ale to najlepsze wyjaśnienie, jakie mamy. – Musiano ją zabrać samochodem – dorzucił Banks. – Na niektóre ulice Starego Miasta można wjechać autem, prawda? Sam widziałem. – Oczywiście – zgodził się Rätsepp. – Na niektóre ulice, głównie na skraju dzielnicy. Na przykład w okolicy Niguliste zawsze jeździ dużo samochodów, a to niedaleko od pubu, w którym widziano ją po raz ostatni. Tak, masz rację. To całkiem możliwe, że porywacz zwabił ją do swojego samochodu. Być może Rachel znała go już wcześniej i ufała mu. Nie wiemy. Banks przypomniał sobie wielką księgarnię, kościół na trawiastym wzniesieniu i restaurację, w której wczoraj wieczorem jedli z Joanną kolację. To wszystko znajdowało się tuż za rogiem. Z perspektywy tego, co mogło przytrafić się Rachel, cały ten obszar zaczął nabierać w jego przekonaniu coraz większego znaczenia. W końcu wiele samochodów wysadzało w tym punkcie pasażerów i zawracało. Wydawało się bardzo prawdopodobne, że nikt nie zwróciłby uwagi na jedną dziewczynę wsiadającą do taksówki czy prywatnego auta. Nawet gdyby ktoś siłą wsadzał ją do pojazdu, dla osób postronnych mogło to wyglądać tak, jakby po
prostu jej pomagał. – Rozmawialiście z firmami taksówkarskimi? – Oczywiście. Z wszystkimi kierowcami, którzy pracowali tamtej nocy. Nic. – Czy któryś mógł kłamać? – To zawsze możliwe. Ale zrobiliśmy wszystko, co się dało. – Wiem, Toomas. Nie krytykuję cię, wierz mi. – W porządku. Moim zdaniem spotkała kogoś, kogo poznała gdzieś indziej, może w Club Hollywood, gdzie dziewczyny wcześniej piły i tańczyły. To niedaleko St. Patrick’s. Może ten ktoś zaprosił ją na imprezę albo zaproponował, że ją odwiezie do hotelu. Pojechała z nim, no i… – Niewykluczone – przyznał Banks. Pamiętał, jak Annie mówiła o Rachel i jej skłonnościach do impulsywnego zachowania, a nie trzeba mu było tłumaczyć, że po alkoholu człowiekowi zdarza się podejmować złe decyzje. – Tak więc niezależnie od tego, co dokładnie się wydarzyło, w twoim odczuciu stało się to szybko. Ktoś ja stamtąd zabrał, porwał, wywiózł ze Starego Miasta, a potem… – W przeciwnym razie na pewno znaleźlibyśmy ciało. Banks wskazał gestem na okoliczne trzy- i czteropiętrowe kamienice. – Te domy muszą w środku wyglądać jak nory dzikich królików – powiedział. – Na pewno są tam stare piwnice, krypty, strychy, miejsca, gdzie nikt nie zagląda i nie zaglądał od stuleci. Nie byliście chyba w stanie przeszukać każdego zakamarka w całej okolicy. Może zabrano ją do któregoś z tych domów? – To również możliwe – odparł Rätsepp. – I jak mówisz, mogą w nich być takie miejsca. Nie mogliśmy przeszukać każdego pomieszczenia na Starym Mieście, nie posiadając żadnych informacji, ale przeprowadziliśmy rzetelne poszukiwania.
– Przecież ktoś musiał coś widzieć – upierała się Joanna. – Nie, moja droga. Myślisz, że ci, co chodzą po Nottingham w sobotę wieczorem, coś by zobaczyli? Dziewczynę wsiadającą do samochodu? To naprawdę aż tak niecodzienny widok, że zwróciliby na to uwagę? Nie sądzę. Nie ma w tym nic dziwnego. Zgodzisz się ze mną, Alan? – Przypadkowi przechodnie potrafią być zadziwiająco mało spostrzegawczy – przyznał Banks. – Nawet na trzeźwo. – A już zwłaszcza, dodał w myślach, tłum pijanych, wałęsających się bez celu ludzi, który zapewne wypełniał ulice Starego Miasta tego wieczoru, gdy zaginęła Rachel. Rätsepp miał rację. W taką noc można by pewnie popełnić morderstwo na środku ulicy i wszyscy wokół uznaliby, że to część zabawy. I może tak właśnie stało się w tym przypadku. – Macie jakieś inne teorie? – zapytał. – Próbowaliśmy brać wszystko pod uwagę. Być może jej przyjaciółki niechcący spowodowały jej śmierć? Może spadła ze schodów albo zatruła się alkoholem? A pozostałe wpadły w panikę, pozbyły się ciała i wszystkich okłamały. A może wywiązała się między nimi jakaś kłótnia i Rachel została zabita przez przypadek? Banksowi nagle stanęły przed oczami pracownice biurowe w ogródku przed pubem Whitelocks, opowiadające sobie o swoich wyczynach na Cyprze, zaśmiewające się ze znajomej, która trafiła do szpitala z zatruciem alkoholowym, dowcipkujące o jakiejś dziewczynie, która była tak pijana, że posikała się na oczach wszystkich. To było zaledwie tydzień temu, nawet niecały. – Tak – kontynuował Rätsepp. – Oczywiście z wszystkimi tymi teoriami jest ten sam problem – brak dowodów. Nie ma ciała. A dziewczyny nie miały samochodu. Rozmawialiśmy nawet z wypożyczalniami, ale nic to nie dało. – Jeszcze jakieś pomysły? – No cóż – Rätsepp podrapał się po głowie – nie jest to może popularna linia śledztwa, ale Rachel mogła być zamieszana w coś
nielegalnego. Na przykład w handel narkotykami. Zdarza się, że młode dziewczyny robią takie rzeczy, na przykład dla chłopaka, który im się podoba. Zostają kurierami. – Znaleźliście jakiekolwiek poszlaki, które by o tym świadczyły? – Żadnych. Ale naturalnie nikt nie chce mówić źle o Rachel i ludzie wolą tego tematu nie poruszać. Mieliśmy przypadki dziewczyn z zagranicy zabitych przez gangi narkotykowe, z którymi się zadawały. Za to, że coś ukradły albo groziły, że pójdą na policję. – Więc nadal uważasz to za możliwe. – Na pewno nie da się tego wykluczyć. – Tak sobie myślę, że handlarze narkotyków to tego rodzaju ludzie, którzy mogliby chyba zlecić zabójstwo Quinna, gdyby za bardzo zbliżył się do prawdy. – To była profesjonalna robota? – Tak nam się wydaje – odparł Banks. – W obu przypadkach. – W takim razie powinniście chyba wziąć pod uwagę teorię, że jakiś poważny handlarz narkotyków nie chciał zostać zdemaskowany. To kolejna kwestia, którą musicie zbadać. Z tego, co wiem, narkotyki stanowią w Anglii duży problem. – Ale dlaczego to się zdarzyło po tak długim czasie? – Kto to wie? Mogło być wiele powodów. Może dopiero teraz Quinn zdołał ich wytropić? To mogła być owa sensacyjna historia, którą miał się podzielić z tym dziennikarzem. – W tych wszystkich scenariuszach – wtrąciła się Joanna – zakładacie, że Rachel Hewitt nie żyje. A co jeśli jest inaczej? Czy możemy w ogóle wziąć pod uwagę, że jest cała i zdrowa? – W to oczywiście chcieliby wierzyć jej rodzice – powiedział ponurym głosem Rätsepp. – A ja nie chcę im odbierać tej nadziei. Ale jak to wyjaśnić? Uderzyła się w głowę, straciła pamięć i szła
przed siebie, aż trafiła do Polski czy Rosji? Albo ma dziś męża, dwójkę małych dzieci i pracuje w kwiaciarni w Mińsku? A może nie cierpiała swoich rodziców i po prostu uciekła z domu? Tego jej matka i ojciec nie byliby w stanie zaakceptować. Muszą wierzyć, że ich córka nadal ich kocha. – A jeśli została porwana i sprzedana, zmuszona do prostytucji? – Tak też mogło się zdarzyć – stwierdził Rätsepp. – Ale nie jesteśmy w Albanii czy w Rumunii. Estonia nie jest w takim procederze ani przystankiem docelowym, ani nie służy z reguły za miejsce pozyskiwania nowych ofiar. Trasa handlu ludźmi przebiega przez nasz kraj, ale prowadzi ze wschodu i południa kontynentu do Anglii, Finlandii i Szwecji. Dziewczyny, robotnicy, nielegalni imigranci, narkotyki. Tak, to wszystko teoretycznie możliwe. Ale i jej rodzice, i wielu innych ludzi od lat szukają dziewczyny, rozsyłają jej zdjęcia i nadal nie trafili na żaden ślad Rachel. Banks pomyślał o Haigu i Lombardzie przeczesujących strony internetowe w poszukiwaniu dziewczyny ze zdjęć Quinna. Postanowił, że nie wspomni o niej Rätseppowi, ponieważ wciąż do końca mu nie ufał. Informacje o niej zamierzał zachować dla Erika, przyjaciela Mihkela Lepiksona pracującego w redakcji „Eesti Telegraaf”. Nie miał więcej pytań. Rätsepp najwyraźniej wyczuł, że ich rozmowa dobiegła końca. – Na mnie już czas – powiedział, spoglądając na zegarek. – Mam umówione spotkanie. – Wyjął z kieszeni portfel i położył na stole wizytówkę. – Na wypadek, gdybyście chcieli się ze mną jeszcze skontaktować. W jakiejkolwiek sprawie. – Już sięgał po pieniądze, ale Banks powstrzymał go gestem ręki. – Nie, Toomas – powiedział. – Goście płacą, pamiętasz? – No tak – roześmiał się Rätsepp. – Bardzo dziękuję. Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł się zrewanżować w Anglii. Wstał, skłonił się szarmancko i pocałował Joannę w rękę, szybko pożegnał się z Banksem, chwycił marynarkę, skręcił za róg
i zniknął w tłumie na ulicy Viru. Pauline Boyars mieszkała przy Wetherby Road, w mieszkaniu znajdującym się nad barem serwującym rybę z frytkami. Annie i Winsome zastały ją w domu, gdy w czwartek o wpół do trzeciej nacisnęły dzwonek jej drzwi. Bar był zamknięty i w powietrzu nie unosił się zapach smażonego tłuszczu. Annie przyjęła ten fakt z ulgą, ponieważ miała słabość do ryby z frytkami, co niestety zniweczyło jej niegdysiejsze marzenia o przejściu na wegetarianizm. Przynajmniej w większości smażalni nie używano już smalcu. Pauline wpuściła je do środka. Annie nie mogła wiedzieć, czy dziewczyna dogadza sobie częstymi wizytami w lokalu na dole, ale z pewnością nie należała do najszczuplejszych; do tego jej ziemistą cerę pokrywały pryszcze, co mogło wskazywać na objadanie się tłustym jedzeniem. Miała rzadkie, zaniedbane włosy i niemal do krwi poobgryzane paznokcie. Dla Annie wniosek był jasny: Pauline nieźle się zapuściła. I choć miała dopiero dwadzieścia pięć czy sześć lat, wyglądała na kobietę mocno po trzydziestce. W mieszkaniu panował bałagan. Na podłodze leżały ubrania, wszędzie walały się stosy plotkarskich magazynów i brudnych naczyń, ale wbrew temu, czego spodziewała się Annie, w ogóle nie było tu czuć zapachu ryby z frytkami. Przez otwarte okna dobiegał hałas z niewielkiego parku na tyłach budynku, gdzie dzieci grały w piłkę. Czy nikt już nie chodził do szkoły? Pauline sprzątnęła gazety z dwóch krzeseł, żeby zrobić miejsce dla Annie i Winsome. Większość ludzi w podobnej sytuacji zapewne przeprosiłaby za bałagan, ale ona nie powiedziała ani słowa. Zapaliła tylko papierosa i usiadła na kanapie, pochylając się z łokciami wspartymi na kolanach. – O co chodzi? – zapytała. – O inspektora Billa Quinna – wyjaśniła Winsome. – Brzmi znajomo. Przypomnijcie mi, kto to.
– Oficer śledczy z Leeds, który pracował nad sprawą Rachel. – A, tak, pamiętam go. Był do niczego, jak oni wszyscy. – Został zamordowany – powiedziała Winsome. – Nie było z nich, cholera, żadnego pożytku – ciągnęła Pauline, jakby w ogóle nie usłyszała słów Winsome. Przez cały czas nerwowo tupała prawą stopą w podłogę. – Nie sprawili, że Rachel wróciła, prawda? Jeśli chcecie mnie wypytywać o to wszystko, to muszę się najpierw napić. Wam nie proponuję, bo wiem, że jesteście na służbie, a poza tym niewiele mi zostało. – Wstała i nalała sobie solidną porcję wódki do kubka po herbacie. – Pauline, liczyłyśmy na twoją pomoc – powiedziała Winsome najłagodniej jak potrafiła. – Nic z tego nie będzie, jeśli się upijesz. – Zwariowałaś? – Pauline wyciągnęła przed siebie kubek. – Myślisz, że od tego się upiję? Chciałabym. Co chcecie wiedzieć? – Być może czytałaś w gazetach, że Bill Quinn został zabity kilka dni temu, a jego śmierć wyglądała bardzo podejrzanie. Prowadzimy śledztwo w tej sprawie. – Moje gratulacje. Na pewno załatwił go jakiś wredny, wytatuowany diler z Hell’s Angels, którego lata temu wsadził do więzienia. – To jedna możliwość – odparła Winsome. – Ale druga jest taka, że jego śmierć była w jakiś sposób związana z tym, co się stało z Rachel. – Nikt nie wie, co się z nią stało. W tym cały zasrany problem. Równie dobrze mogli ją porwać kosmici. Annie widziała, że Winsome coraz gorzej znosi wrogość Pauline, dlatego postanowiła włączyć się do rozmowy. – Byłaś z nią tamtej nocy, Pauline. Jak myślisz, co się wtedy wydarzyło? Pauline przestała tupać w podłogę i spojrzała na Annie. Zgasiła papierosa w popielniczce i łyknęła wódki. Kiedy się odezwała,
stopa znowu zaczęła jej chodzić. – Co to da, że jeszcze raz będziemy to wszystko roztrząsać? Przecież już milion razy gadałam o tym z cholerną estońską policją i z waszym kumplem Quinnem. – Nie wątpię – odparła Annie. – Ale to było dawno temu, prawda? Może przez te lata przypomniałaś sobie jakieś rzeczy, o których wówczas nie wspomniałaś? – Przypomniałam? Dobre sobie. Raczej jeszcze więcej zapomniałam. Od samego początku niewiele pamiętałam. Na tym właśnie polegał problem. – Nic dziwnego – powiedziała Annie. – Pojechałyście tam, żeby się zabawić i miło spędzić czas. Nie mogłaś w żaden sposób przewidzieć, że stanie się coś takiego. Pauline wpatrywała się w nią przez chwilę, po czym upiła trochę wódki i wbiła wzrok w zawartość kubka. – Nie oceniam cię, Pauline – ciągnęła Annie. – Jestem w tym zawodzie na tyle długo, żeby wiedzieć, że żadna ilość dobrej woli nie powstrzyma przestępcy przed zrobieniem tego, co postanowił. A poza tym ja sama mam na koncie kilka rzeczy, które zrobiłam po pijaku i których dziś się wstydzę. – No to dlaczego to robisz? Dlaczego pracujesz w policji? – To dopiero dobre pytanie. Sama chciałabym znać na nie odpowiedź. Pauline zdobyła się na słaby uśmiech, który całkowicie zmienił wygląd jej twarzy. W tym momencie dało się dostrzec przebłysk jej dawnej urody, wciąż jeszcze tlącej się gdzieś pod zniszczoną powierzchnią. Zapaliła kolejnego papierosa. – Proszę, Pauline – przekonywała Annie. – Opowiedz nam o tym. – Oni nam nie wierzyli, wiecie? – Kto? – zapytała Winsome, ponownie przejmując inicjatywę.
– Estońska policja. Dacie wiarę? Uważali, że my to zrobiłyśmy i ukryłyśmy gdzieś jej ciało. Cały czas do tego wracali, pytali dokąd ją wywiozłyśmy. – To była pewnie jedna z wielu roboczych teorii – powiedziała Winsome. – Policja musi brać pod uwagę wszelkie ewentualności, nawet te, które wydają się najmniej prawdopodobne. – Ale nic nie znaleźli, prawda? Nie odnaleźli Rachel. Według mnie po prostu uznali, że to my za to odpowiadamy, ale nie mogli tego udowodnić. A nigdzie indziej już im się nie chciało szukać. – Ten policjant, o którym wspominałam, Bill Quinn – podjęła Winsome – cały czas zadręczał się tym, że nie udało mu się jej odnaleźć. Naszym zdaniem w dalszym ciągu próbował ustalić, co się wtedy stało, aż do samego końca, aż do chwili, gdy został zabity w zeszłym tygodniu. Pauline wpatrywała się w swoje paznokcie i poplamione nikotyną palce. – Nie przyjmuję zbyt wielu gości – powiedziała. – Musicie mi wybaczyć. Chyba już kompletnie zapomniałam, jak się trzeba zachowywać w towarzystwie. – Nie przejmuj się – uspokoiła ją Winsome. – A gdzie twój mąż? Nie ma go w domu? To mogło się skończyć bardzo różnie i Annie była już gotowa zmyć Winsome głowę, gdyby jej nierozważne pytanie się na nich zemściło. Ale wbrew jej obawom Pauline tylko jeszcze bardziej posmutniała, a jej oczy się zaszkliły. – W końcu się nie pobraliśmy – odpowiedziała. – To brzmi jak jakiś żart, nie? Po tym wszystkim, co się stało. – Kto o tym zdecydował? – Właściwie to my oboje. Ale chyba zaczęło się ode mnie. Zostałam w Tallinie. Sama nie wiem… Wydawało mi się to nie w porządku, tak po prostu wyjechać, zanim policja cokolwiek ustaliła. Przecież nie mogłam zostawić Rachel. Ale koniec
końców musiałam to zrobić. W przeciwnym razie do dzisiaj bym tam siedziała, prawda? – Więc przełożyliście datę ślubu? – Na początku tak. Uznałam, że to najlepsze rozwiązanie. – I co się potem stało? – Tak długo odkładaliśmy ślub na potem, że w końcu kompletnie straciliśmy do tego zapał. Byłam ciągle zaabsorbowana Rachel i zaniedbywałam Trevora. Znalazł sobie kogoś innego. Wzięli ślub dwa lata temu. Historia stara jak świat. Kiedy teraz o tym myślę, widzę, że byliśmy wtedy zbyt młodzi. Młoda miłość. Co za bzdura. – Przykro mi – powiedziała Winsome. Pauline się wyprostowała. – Niepotrzebnie. Mnie tam nie jest przykro. Krzyżyk na drogę, tak uważam. – Roztarła oczy grzbietem dłoni i chwilę zerkała to na Winsome, to na Annie. Nagle klasnęła w dłonie, rozsypując popiół z papierosa i rozlewając wódkę na i tak już brudny i powycierany dywan. – No dobra, wystarczy już tych rzewnych głupot. Co chcecie wiedzieć? – Przede wszystkim – podjęła Winsome – chodzi nam o inspektora Quinna. On nigdy nie przestał się interesować tą sprawą i sześć lat później być może to doprowadziło do jego śmierci. Jak myślisz, dlaczego? – Nie mam zielonego pojęcia. Ledwie go znałam. Rozmawiałam z nim tylko raz czy dwa razy w życiu. Wiem, że trochę spotykał się też z Maureen i Lukiem. To rodzice Rachel. – Wiem, już się z nimi widziałyśmy – rzuciła Winsome. – Od czasu do czasu zdarza mi się z nimi rozmawiać. Obawiam się, że nie mam za dużo do dodania. Ale dlaczego uważacie, że chodziło o Rachel? Nie ma żadnego innego wytłumaczenia, nie mógł zostać zabity z jakiegoś innego powodu?
– Mamy pewne podstawy, żeby tak sądzić – odparła Winsome. – Lubiłaś Billa Quinna? – Lubiłam? Nigdy o nim nawet nie myślałam. Muszę przyznać, że w tamtym czasie nie był w najlepszym stanie, ale jeśli chodzi o sam sposób bycia, wydawał się dość miły… Na pewno milszy od tych estońskich gliniarzy. Był tam jeden facet nazwiskiem Rätsepp. Rat’s arse5, tak go nazywałyśmy między sobą. To on cały czas uparcie twierdził, że my zabiłyśmy Rachel i pozbyłyśmy się ciała. – Wszyscy policjanci byli na pewno mocno sfrustrowani – powiedziała Winsome. – Nie wątpię. Głównie chyba sfrustrowani seksualnie, sądząc po tym, jak niektórzy się na nas gapili. – Nie trzeba jechać aż do Estonii, żeby spotkać seksistowskich gliniarzy – wtrąciła Annie. – Jak chcesz, to pojedź ze mną do Eastvale i zaraz ci kilku pokażę. – Dzięki, ale nie skorzystam – odparła Pauline. – Chociaż doceniam propozycję. Na boisku za oknem dzieciaki zaczęły krzyczeć, więc wstała i zamknęła okno. Kiedy z powrotem usiadła, znowu nalała sobie wódki do kubka, żeby uzupełnić to, co wylała na podłogę, i odpaliła kolejnego papierosa od niedopałka poprzedniego. – Hałaśliwe gnojki – rzuciła. – Czyj to był pomysł, żeby jechać do Tallina? – zapytała Annie. – Mój. W końcu to ja brałam ślub. To tyle, jeśli chodzi o teorię, wedle której Rachel zaaranżowała cały ten weekend po to, by spotkać się w Tallinie ze swoim zagranicznym chłopakiem. Mogła oczywiście poznać kogoś pomiędzy decyzją o wyjeździe a samą podróżą, ale trudno było uwierzyć w aż tak duży zbieg okoliczności. – Jaką Rachel była przyjaciółką? – zapytała Winsome.
Pauline nie odpowiedziała od razu. – Rachel? Była pełna życia i uwielbiała pomagać ludziom. Była inteligentna, piękna, zabawna, uparta, spontaniczna, czasami trochę szalona. Jezu, miała dopiero dziewiętnaście lat. Jakim się jest w wieku dziewiętnastu lat? Nie pamiętam. Wy pamiętacie? – Brałyście jakieś narkotyki? Pauline spojrzała na Winsome lekko zmrużonymi oczami. – Możliwe, że raz czy dwa wzięłyśmy ecstasy, wiecie, gdy szłyśmy do klubu. – W Tallinie? – O nie, to zbyt duże ryzyko kupować narkotyki od jakiegoś obcego człowieka w obcym mieście. – Rachel też nie? – Nie. – Twoim zdaniem była zdolna do tego, żeby wsiąść do samochodu z jakimś facetem, którego dopiero co poznała? – Może, gdyby jej się spodobał i miał fajny samochód. – Jak myślisz, co się z nią stało? – Myślę, że się zgubiła. Zapuściła się w jakieś mniej uczęszczane rejony. Jakiś zboczony sukinsyn ją napadł, zgwałcił, a potem zabił i zakopał albo wyrzucił ciało do morza i popłynęło aż do Szwecji czy gdziekolwiek indziej. – Nie wierzysz, że żyje? Że straciła pamięć albo postanowiła zacząć życie od nowa? – Nie. To do niej nie pasuje. Kochała swoją rodzinę i przyjaciół. I swoją cholerną papużkę. Gdyby żyła, odezwałaby się do kogoś. Albo wróciłaby do domu. A ten cały pomysł z amnezją to jakiś idiotyzm. Wiecie, nie dziwię się Maureen i Luke’owi, że kurczowo trzymają się resztek nadziei, ale czasami trudno ich znieść. – W takim razie dlaczego policja nie zdołała znaleźć Rachel ani
osoby, która ją uprowadziła? – Bo jest do bani. – Ale ty też za bardzo nie pomogłaś, prawda? – kontynuowała Winsome. – Z tego, co słyszałam, zgłosiłaś zaginięcie Rachel dopiero następnego ranka, a potem policji zajęło prawie dwa dni, żeby uzyskać od was jakiekolwiek składne zeznania na temat tego, gdzie byłyście i z kim rozmawiałyście tamtej nocy. Annie musiała przyznać, że Winsome stawała się coraz lepsza w tym, co robi, a do tego wykształciła w sobie pewną zadziorność. Wielu innych policjantów nie odważyłoby się zadawać podobnych pytań takiej osobie jak Pauline, która ewidentnie znajdowała się w kiepskim stanie psychicznym. Pauline jednak, trzeba jej to oddać, tylko pokręciła smutno głową. – Wiecie co – zaczęła – odkąd wróciłam z Tallina, nie ma dnia, żebym nie zadręczała się tymi samymi pytaniami. Gdybyśmy tylko nie zapomniały o niej w St. Patrick’s. Gdybyśmy tylko powiedziały jej, dokąd potem idziemy. Gdyby tylko zabrała ze sobą komórkę. Gdybym tylko od razu zadzwoniła na policję. Gdybym tylko nie straciła przytomności po powrocie do pokoju. Gdybym tylko nie była aż tak pijana, a potem aż tak skacowana, że nie mogłam sobie przypomnieć żadnych istotnych szczegółów. Gdyby, gdyby, gdyby. I nie ma dnia, żebym sobie nie wyobrażała, przez co ona musiała przejść. Mam to przed oczami, jakbym oglądała film, widzę, co jej zrobili i jak wiele bólu i strachu musiała znieść, zanim została zabita. Za każdym razem szczegóły są nieco inne, ale cały czas mam przed oczami ten sam film. – Zdołałabyś może rozpoznać tego, kto to zrobił w twoim filmie? – wtrąciła się Annie. Pauline spojrzała na nią zaskoczona. – To cholernie sprytne pytanie – stwierdziła. – Nikt mnie jeszcze o coś takiego nie pytał. Ale obawiam się, że nie. On jest tylko zamazanym cieniem, jedynie Rachel widzę jasno i wyraźnie.
Jeden z gliniarzy zasugerował, że to mógł być ktoś, kogo poznałyśmy wcześniej tego samego wieczoru, ale tańczyłyśmy z wieloma chłopakami i nikt się nie wyróżniał ani nie wydawał się jakiś dziwny. No ale chyba często tak jest, prawda? Zawsze się słyszy, że najbardziej trzeba uważać właśnie na tych niepozornych, w typie chłopaka z sąsiedztwa. – Warto było spróbować – powiedziała Annie. – Po prostu pomyślałam, że to mógł być ktoś, kogo widziałaś w trakcie wieczoru, nawet kątem oka, i z jakiegoś powodu twoja podświadomość obsadziła go w tej roli. – Niestety, przykro mi. – Czy tamtego wieczoru miałaś wrażenie, że ktoś was śledzi albo zwraca na was nadmierną uwagę? – podjęła Winsome. – Bez końca wytężałam pamięć, żeby przypomnieć sobie coś w tym guście, ale naprawdę nic takiego nie pamiętam – odparła Pauline. – Za każdym razem mam ochotę rwać sobie włosy z głowy. Tamtej nocy rozmawiałyśmy z wieloma chłopakami. Dla zabawy, to nie było nic poważnego. Tańczyliśmy, gawędziliśmy, dobrze się bawiliśmy. Ja w końcu wychodziłam za mąż, więc nie byłam zainteresowana innymi facetami. Rachel dopiero co rozstała się z tym kretynem Tonym Leachem. A reszta, nie wiem… Nawet gdyby ktoś faktycznie nas śledził, to nie jestem pewna, czybym to w ogóle zauważyła. – Nadal widujesz się z pozostałymi dziewczynami? – zapytała Winsome. – Nie. To nawet zabawne, prawda? Kiedyś ludzie mawiali, że jesteśmy nierozłączne. Oczywiście Janine zabiła się jakieś trzy czy cztery lata temu. Specjalnie przedawkowała. – Z powodu tego, co się stało w Tallinie? – Miała kłopoty z chłopakiem, ale w ten sposób można niemal wszystko wytłumaczyć, prawda? Ona zawsze była z nas najbardziej wrażliwa. Gillian ma się nieźle. W zeszłym roku wyszła za mąż i postanowiła chyba zostać maszynką do robienia dzieci. Jedno już
jest. Przysłała mi nawet zaproszenie na ślub i życzenia świąteczne. Zdaje się, że mieszkają w Kanadzie. Helen jest alkoholiczką. Nie wiem, gdzie mieszka. Pewnie gdzieś na ulicy w Londynie. A Brenda pracuje w pomocy społecznej. W końcu wzięła się w garść po terapii. Odkryła, że tak naprawdę jest lesbijką, i żyje gdzieś na kocią łapę z jakąś Afrykanką. Nasza Brenda. Słodka, naiwna Brenda. Dacie wiarę? Kto by pomyślał. Pięć młodych istnień wypaczonych bezpowrotnie, pomyślała Annie. Może z wyjątkiem Gillian i Brendy, które najwyraźniej desperacko próbowały poskładać swoje życie do kupy, nawet jeśli ścieżki, które wybrały, nie należały do łatwych. – W jakim stanie tak naprawdę była Rachel tamtej nocy? – zapytała Winsome. – Było z nią bardzo źle? – Nie aż tak, żeby nie mogła utrzymać się na nogach. Trochę się zataczała, ale na pewno dałaby radę dojść o własnych siłach do hotelu albo przynajmniej złapać taksówkę. Miała przy sobie jakieś pieniądze. A poza tym? Trudno powiedzieć. Pewnie średnio wtedy kontaktowała, ale gdyby ktoś ją nagle złapał, wiedziałaby, co się dzieje. Umiała o siebie zadbać. Nie dałaby się tak po prostu komuś zaciągnąć do samochodu. – Stawiałaby opór? – I zaczęłaby krzyczeć, tak myślę. Na pewno. Ale jeśli to był ktoś silny, a obok stał samochód z otwartymi drzwiami albo było ich dwóch, nie miałaby dużo do powiedzenia, prawda? Wystarczyłoby zakryć jej usta ręką i wepchnąć ją do środka. – Twoim zdaniem tak właśnie to wyglądało? – Mniej więcej. – A co się działo w St. Patrick’s? – zapytała Winsome. – Gadałyśmy sobie z tymi chłopakami z Niemiec. Dobrze mówili po angielsku i mieli świetne poczucie humoru. Rzadko można to powiedzieć o Niemcach, ale tak było. Było tam sporo ludzi, ale nie aż tak tłoczno i gorąco jak w tej dyskotece, w której
byłyśmy wcześniej, Club Hollywood. Chyba nawet zamówiliśmy tam jakieś jedzenie. – Chwila oddechu w trakcie szalonej nocy? – Coś w tym stylu. Mała przerwa. Potem poszliśmy wszyscy do innego baru i już chcieliśmy stamtąd wychodzić i znowu iść gdzieś potańczyć, kiedy się okazało, że nie ma z nami Rachel. – To ty pierwsza się zorientowałaś? – Tak. – I co zrobiliście? – Najpierw przeszukaliśmy to miejsce, gdzie właśnie byliśmy, a potem wróciliśmy, żeby jej poszukać. – Oczy Pauline zaszły łzami. – Ja i jeden z tych Niemców. Ale nie pamiętaliśmy, skąd tam przyszliśmy. Byliśmy zbyt nawaleni. Żadne z nas nie znało miasta i nie mogliśmy znaleźć tego pubu. Dopiero dużo później przypomnieliśmy sobie nazwę St. Patrick’s. Za późno. – Więc co się tam wydarzyło? – zapytała Winsome. – Pamiętam to jak przez mgłę, albo ktoś chyba poprosił nas, żebyśmy wyszli. Cicho i spokojnie. To było jedno z miejsc, gdzie nie przepadali za angielskimi wieczorami panieńskimi i kawalerskimi. W tamtym czasie turyści z Anglii mieli kiepską opinię, bo często zdarzały się jakieś awantury. – I wyszliście? – Tak. Możliwe, że jeszcze trochę im nagadaliśmy, nie pamiętam za dobrze. Ale dlatego właśnie stamtąd poszliśmy. A Rachel flirtowała z jednym barmanem. Przystojny facet, Australijczyk. Nie pamiętam imienia. Steve czy jakoś tak. – Rozmawiali ze sobą? – Flirtowali. Miał dużo pracy, więc nie mógł po prostu stanąć obok i uciąć sobie pogawędki, ale pamiętam, jak pomyślałam, że Rachel na pewno jutro jeszcze raz przyjdzie do tego pubu. – Powiedziałaś to estońskiej policji?
– Tak, oczywiście. Kiedy sobie to wreszcie przypomniałam. Ale wtedy było już za późno. Gdy o to spytałam, powiedzieli, że ten barman wyjechał. Nie wiedzieli dokąd. Pewnie wrócił do Australii. W każdym razie nie udało się go zlokalizować, więc na tym się skończyło. Ślepa uliczka. – Myślisz, że on mógł mieć z tym coś wspólnego? – Wątpię – odparła Pauline. – W końcu był w pracy, prawda? Nie mógł tak po prostu zniknąć. A policja mówiła, że nie miał samochodu. Ale najważniejsze, że może wiedziałby, dokąd poszła Rachel. Mogła mu przecież coś powiedzieć. – A może umówili się później na spotkanie – dodała Winsome, po czym ona i Annie spojrzały na siebie. Przez chwilę cała trójka siedziała w milczeniu, zastanawiając się nad tym, co powiedziała. Annie uznała, że Winsome poruszyła już chyba wszystkie możliwe wątki. Nie przychodziło jej do głowy nic, o co jeszcze można by zapytać. Towarzystwo Pauline stawało się naprawdę przygnębiające, a jej brudne mieszkanie przytłaczające. – Pójdziemy już – zakomunikowała Winsome. – Dziękujemy, że poświęciłaś nam swój czas, Pauline. Na pewno musisz wracać do pracy. – Jakiej pracy? Z pracą poszło mi równie dobrze, jak z małżeństwem. – Zrezygnowałaś? – W pewnym sensie. Ostateczna decyzja chyba została podjęta za mnie. Zrobiłam maturę, ale tak jak Rachel chciałam zacząć pracować i dostałam pracę w Debenhams. Na stanowisku kierowniczym, nie jako sprzedawca na sklepie. Byłam czymś w rodzaju stażysty. Przeniesiono mnie tutaj po tym, jak w Bradford sprawy zaczęły się trochę psuć, a potem… Sama nie wiem. Nie mogłam się na niczym skoncentrować. Nadal nie potrafię. To było bardzo niegrzeczne z mojej strony, nie zaproponowałam wam nawet herbaty. Na pewno nie chcecie jeszcze chwilę zostać i się napić?
Annie dostrzegła desperację w jej oczach, ale czuła, że nie zniesie kolejnych piętnastu minut w tym mauzoleum winy i wstydu. Na szczęście Winsome musiała mieć podobne odczucia, bo podziękowała za herbatę i skierowała się w stronę drzwi. Erik Aarma zgodził się spotkać z Banksem i Joanną w hotelowym lobby tego samego dnia o piątej po południu. Czekając na jego przyjście, przejrzeli wszystkie notatki i jeszcze raz przedyskutowali różne teorie. Oboje zgodnie uznali, że Rätsepp na niewiele im się przydał, bo nie powiedział im nic, czego wcześniej Annie nie wyczytała z akt znalezionych u Quinna. Wszczęcie śledztwa zajęło tyle czasu najprawdopodobniej właśnie z tych przyczyn, o których mówił Rätsepp. Najważniejszą przeszkodą okazały się problemy z pamięcią koleżanek Rachel. Przede wszystkim policja dowiedziała się o zaginięciu dopiero następnego dnia, a dziewczęta jeszcze w poniedziałek nie były w stanie przypomnieć sobie dokładnie, ani gdzie były, ani co robiły, ani z kim rozmawiały. Dlatego pierwsze kroki w celu wszczęcia jakiegokolwiek dochodzenia podjęto dopiero po około trzydziestu sześciu godzinach od zniknięcia Rachel. Oczywiście do tego czasu reszta weekendowych imprezowiczów, którzy mogli okazać się cennymi świadkami, dawno już wyjechała z miasta. Może gdyby jedna z koleżanek zaczęła działać trochę szybciej i zgłosiła zaginięcie tej samej nocy, a nie następnego ranka, dałoby się jeszcze coś zrobić. Z drugiej strony Rachel miała dziewiętnaście lat, więc nie była nieletnia, dlatego wcale nie jest powiedziane, że policja natychmiast rozpoczęłaby zakrojone na szeroką skalę poszukiwania. Najprawdopodobniej i tak by do tego nie doszło, chyba że śledczy mieliby powody przypuszczać, że spotkało ją coś złego. W tej sytuacji całkiem natomiast naturalne wydawało się założenie, że pewnie gdzieś zabłądziła albo poznała jakiegoś chłopaka i że rano sama wróci do hotelu. Z perspektywy czasu łatwo jest wskazywać winnych, ale wtedy nikomu nie przyszło nawet do głowy, że Rachel przepadła na dobre, że na zawsze zniknęła z powierzchni ziemi. Na coś takiego nigdy nie jest
się przygotowanym. Erik Aarma był wielkim, niedźwiedziowatym facetem z brodą, ubranym w luźną koszulę w kratę i jeansy. Spod jego niesfornej czupryny krzywo obciętych włosów spoglądała para przenikliwych błękitnych oczu. Przez ramię miał przewieszoną sfatygowaną skórzaną torbę, podobną do tej, z którą Banks w dzieciństwie biegał do szkoły, zanim normą stały się plecaki. Teraz żałował, że jej nie zachował, bo wyglądało to bardzo stylowo. Erik ciężko opadł na półokrągły fotel ze sztucznej skóry i przeprosił za spóźnienie, nie podając jednak żadnego usprawiedliwienia. Banks podejrzewał, że ma do czynienia z typem człowieka, który rzadko zjawia się na czas. Wszyscy zamówili po kawie i od razu przeszli do rzeczy. Joanna wyjęła notes i pióro, ponieważ wcześniej ustalili z Banksem, że będzie robić notatki. Erik mówił płynnie po angielsku; jak się okazało, przez kilka lat pracował w Londynie dla „The Independent”. Banks zaczął się zastanawiać, czy podczas tej wizyty trafi na choćby jednego Estończyka, który będzie potrzebował tłumacza. A to z kolei przypomniało mu, że powinien się skontaktować z Merike. Banks z zasady nie ufał dziennikarzom; w przeszłości zbyt wiele razy namieszali mu w sprawach, którymi się zajmował, w imię powszechnego prawa do informacji. Ale wiedział, że w przypadku Mihkela i Erika nie ma innego wyboru. Byli jego jedynymi sprzymierzeńcami, a Mihkel już nie żył. Bill Quinn widocznie ufał mu na tyle, żeby się z nim zaprzyjaźnić, co było dość wymowne w przypadku człowieka, który, jak twierdziła jego rodzona córka, nie miał zbyt wielu znajomych spoza pracy i najbardziej lubił spędzać wolny czas we własnym towarzystwie. W tej chwili Banks pragnął zaufać Erikowi dużo bardziej niż Toomasowi Rätseppowi. I liczył na to, że jego wiara nie okaże się bezpodstawna. Erik miał silny uścisk dłoni, a jego smutek i gniew spowodowane stratą przyjaciela wydawały się naprawdę szczere.
– Nie wiem, jak mogę wam pomóc – powiedział, spoglądając to na Banksa, to na Joannę – ale obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy. – Dziękuję – odparł Banks. – Biedna Merike. Musi być zrozpaczona. – Tak, była bardzo przybita. Może powinieneś do niej zadzwonić? – Tak, na pewno zadzwonię. – Jak długo współpracowałeś z Mihkelem? – Piętnaście lat. Odkąd zaczął pisać dla naszej gazety. – To było jeszcze przed Pimeduse varjus? – Tak. Najpierw pracował w dziale ogólnym, dopiero później wyspecjalizował się w tematyce kryminalnej. Zaczął tworzyć tę rubrykę w 2001 roku. Inni też czasami do niej pisali, ale to od początku był jego autorski pomysł. Możecie mi powiedzieć, co dokładnie się z nim stało? Wieści, które do nas dotarły, były bardzo ogólnikowe. Zanim Banks odpowiedział na to pytanie, musiał pospiesznie rozważyć wszelkie za i przeciw. Ponieważ jednak sam chciał się od Erika dowiedzieć jak najwięcej, postanowił wyjawić mu tyle, na ile tylko mógł sobie pozwolić. – W zeszłą sobotę jego zwłoki znaleziono na opuszczonej farmie o nazwie Garskill w odludnym zakątku North Yorkshire. Ze wstępnych ustaleń wynika, że zginął w środę. Na farmie najprawdopodobniej mieszkała grupa około dwudziestu robotników sezonowych, zapewne nielegalnych imigrantów ze wschodniej Europy. Na jednym z materaców znaleźliśmy obcojęzyczną książkę. Jak się okazało, była po polsku. W dzień, gdy odkryliśmy jego ciało, na farmie nikogo już nie było. Podejrzewamy, że wszyscy udali się do pracy w środę rano, a potem zostali przeniesieni w inne miejsce. Do tej pory nie udało nam się ustalić ich aktualnego miejsca pobytu.
– Ale w jaki sposób zginął? I skąd wiedzieliście, że należy go tam szukać? – Został utopiony – odparł Banks po chwili wahania. – W korycie. Wiemy, że nie utonął przez przypadek, ponieważ miał siniaki świadczące o tym, że ktoś trzymał mu głowę pod wodą. Przykro mi, jeśli to dla ciebie bolesne, ale sam zapytałeś, a ja odpowiadam na tyle szczegółowo, na ile mogę. – Nic mi nie jest. Mów dalej. – W zasadzie to już wszystko – stwierdził Banks. – Rozmawiałem z Mihkelem we wtorek wieczorem – oznajmił Erik. – Mówił, że dzwoni z budki telefonicznej i że musi być bardzo ostrożny. Ludzie, którzy ich pilnowali, zrobili się bardzo podejrzliwi, ponieważ w innej grupie ktoś przemycił telefon komórkowy, dzięki czemu mógł zrobić trochę zdjęć i skontaktować się z jakąś gazetą na Litwie. – O czym rozmawialiście? – zapytał Banks. – O warunkach, jakie tam mieli. Podobno wyglądało to okropnie. Zimno, dziurawy dach. Mało jedzenia, a to, co im dawali, było paskudne. Zarabiali śmieszne pieniądze. – Gdzie pracowali? – W różnych miejscach. Na wylęgarni drobiu, w fabryce mrożonek, w zakładach chemicznych. – Później poproszę cię o szczegóły, dobrze? – wtrącił Banks. – Będziemy musieli sprawdzić te wszystkie miejsca. Nie jest mi to potrzebne w tej chwili, ale trzeba będzie się tym zająć. – Oczywiście. – Tak więc Mihkel pracował nad artykułem dla waszej gazety? – Tak. Od dawna wiedzieliśmy o tym nielegalnym procederze, ale Mihkel uznał, że warto poznać sprawę od środka. Postanowił udawać robotnika i przejść całą drogę od początku do końca, a potem napisać duży, pogłębiony reportaż. Rzecz jasna nie
wiedział, że skończy się to dla niego tragicznie. – Czy kiedykolwiek wspominał o człowieku nazwiskiem Quinn? Bill Quinn? – Bill? Ależ tak. Mówił, że ze sobą rozmawiali. – Tylko tyle ci powiedział? Że rozmawiali? – Wspominał o jakimś innym temacie, nad którym pracował, to miała być podobno prawdziwa sensacja. Ale nie chciał nic więcej powiedzieć. – I to miało coś wspólnego z Billem Quinnem? – Tak sądzę. – Przychodzi ci do głowy, o co mogło chodzić? – Nie. Chyba że Bill Quinn odkrył, co się stało z Rachel Hewitt. – Albo zawsze to wiedział – powiedział Banks do siebie. – Słucham? – Nic, nic. Przepraszam. Czyli wiesz o sprawie Rachel? – Pewnie. W ten sposób Mihkel i Bill się poznali. Obaj zajmowali się zaginięciem Rachel Hewitt. Mihkel dużo pisał o tej sprawie i w końcu on i Bill zostali przyjaciółmi. Kontaktowali się ze sobą przez kolejne lata. – Rzecz w tym – powiedział Banks – że Bill Quinn także został zabity, mniej więcej w tym samym czasie co Mihkel, i wydaje nam się, że przez tę samą osobę. Erik otworzył usta i przez chwilę poruszał nimi bezgłośnie jak ryba wyrzucona na brzeg. Zaczął trzeć ręką czoło. – Ja… nie bardzo… – Wiem. To wszystko jest bardzo zagmatwane – przyznał Banks. – My też wcale nie udajemy, że to do końca rozumiemy, ale na pewno spajają to wszystko dwa bardzo istotne wątki. Jeden to sprawa Rachel Hewitt, a drugi to proceder wykorzystywania
robotników sezonowych, o czym sam wspomniałeś. Mihkel chciał napisać o tym artykuł, a Bill Quinn prowadził w tej sprawie śledztwo. Słyszałeś kiedykolwiek nazwisko Corrigan? Warren Corrigan? Erik myślał przez chwilę. – Nie – odparł w końcu. – Przykro mi. – Nie przejmuj się tym – uspokoił go Banks. – Możesz mi powiedzieć, w jaki sposób Mihkel wylądował w Yorkshire? – Chcecie, żebym wam opowiedział wszystko od początku? – Tak. – Chyba mógłbym – zastanawiał się Erik. – W końcu on sam już nic nikomu nie opowie, prawda? – To może nam pomóc złapać jego zabójcę. Erik przez chwilę bił się z myślami. Nagle jego brodatą twarz rozjaśnił przelotny uśmiech. – Przepraszam. Jestem dziennikarzem i to dla mnie dosyć trudne zdradzać informacje policji. Stare przyzwyczajenia. – Jeśli cię to pocieszy – odparł Banks – mnie jest bardzo trudno przebywać z dziennikarzem w tym samym pomieszczeniu. Erik popatrzył na niego, po czym wybuchnął śmiechem. – Ja z większością dziennikarzy nie mam żadnego problemu – dorzuciła Joanna. – Bylibyśmy ci bardzo wdzięczni, gdybyś zgodził się wyjawić nam nieco szczegółów. – Oczywiście. Jak już mówiłem, to był pomysł Mihkela. To znaczy przede wszystkim jego. – Wybacz, że od razu ci przerywam – odezwał się Banks – ale czy zazwyczaj sam wybierał swoje tematy, czy też dostawał konkretne zlecenia? – Różnie. Czasami, jeżeli w danej chwili jakaś historia była na topie, otrzymywał zlecenie jak każdy inny reporter. Ale coś takiego, co wymagało od niego działania pod przykryciem przez
dłuższy czas i mogło nawet okazać się niebezpieczne… Do tego nikt nie mógł go zmusić, sam musiał się na to zdecydować. – Rozumiem. Kontynuuj. – Jak większość z nas, Mihkel słyszał o niewykwalifikowanych robotnikach, którzy przyjeżdżali do Wielkiej Brytanii, myśląc, że tam jest raj, a na miejscu okazywało się, że wręcz przeciwnie. Chciał prześledzić ten proces krok po kroku, dowiedzieć się, kim byli główni gracze i jak to wszystko się odbywało. Tak naprawdę to Bill mu o tym powiedział. – Bill Quinn wysłał tam Mihkela? – Nie, nie. Po prostu opowiedział Mihkelowi o tym, jak działa ten system, i dał mu namiary na agencję w Tallinie. Ale to Mihkel wpadł na pomysł, aby zacząć od samego początku i pójść po nitce do kłębka. Zawsze był… jak by to powiedzieć… – Żądny przygód? Impulsywny? – Jedno i drugie – stwierdził Erik, uśmiechając się smutno. – Przysyłał ci pisemne sprawozdania? – Nie tym razem. To by było zbyt ryzykowne. Żadnych telefonów, aparatów, nawet kartki i ołówka. Rozmawialiśmy przez telefon i to ja robiłem notatki. Oczywiście wolno mu było opuszczać teren farmy, kiedy nie pracował. Nie byli więźniami. A przynajmniej nie trzymano ich tam jak w więzieniu. Rozumiecie? – Chyba tak – odparł Banks. – Mieszkali w bardzo odizolowanym miejscu. Do najbliższego telefonu trzeba było iść ponad półtora kilometra. Pisałeś sprawozdania po estońsku? – Ma się rozumieć. – Dobrze. Mów dalej. Możesz opowiedzieć mi w skrócie, jak to zorganizował? – Nie było to specjalnie skomplikowane. Odezwał się do agencji tutaj, w Tallinie, gdzie wzięli od niego dwieście euro za
usługę, dali mu numer telefonu i powiedzieli, że czeka na niego praca w Leeds. – Powiedzieli, jakiego rodzaju praca? – Nie. Ale wiedział, że chodzi o prostą pracę sezonową, na przykład w fabryce albo w brojlerni na fermie drobiu. Mniej więcej pięćdziesiąt godzin w tygodniu za minimalną pensję. Wydaje mi się, że stawka wynosiła około siedmiu euro za godzinę, może ciut więcej. W każdym razie wychodziło trzysta trzydzieści euro na tydzień. Mihkel pojechał pociągiem do Londynu i na stacji St. Pancras spotkał się z innym agentem tej samej firmy, który kazał mu zapłacić kolejne dwieście euro. Tak więc na tym etapie ta praca kosztowała go już czterysta euro plus koszty podróży, a nie miał na to żadnych kwitów. Tamten człowiek powiedział, że pociąg do Leeds może złapać na stacji King’s Cross, praktycznie po drugiej stronie ulicy, po czym zniknął z pieniędzmi. Mihkel więcej go już nie widział. – Znasz nazwiska tych ludzi, tych pośredników? – Tak. Ten w Londynie był Łotyszem, ale pracował dla tej samej agencji, co ten w Tallinie. – Gdyby do tego doszło, przekazałbyś te nazwiska policji albo instytucjom imigracyjnym? Erik się zawahał. – Nie wiem. To mogłoby być… wbrew etyce zawodowej. Nawet pomimo tego, że Mihkel nie żyje. Musiałbym się nad tym zastanowić. – W porządku – powiedział Banks. – Nie ma żadnej presji. – Jeszcze nie ma, dodał w myślach. – Po przyjeździe do Leeds Mihkel zadzwonił pod otrzymany numer. To była agencja pośrednictwa pracy. – Czy przypadkiem nazywała się Rod’s Staff Ltd? Erik zrobił wielkie oczy.
– Skąd to wiecie? – Kierował nią niejaki Roderick Flinders? – Tak. W tej agencji powiedzieli Mihkelowi, że nigdy o nim nie słyszeli, że musiała zajść jakaś pomyłka i że w Leeds nie czeka na niego żadna praca. Ale mimo to zaoferowali mu pomoc. Dali mu łóżko w dziesięcioosobowym pokoju w przerobionej stodole gdzieś pod Otley i kazali czekać na dalsze instrukcje. Po czterech dniach usłyszał nagle, że przenoszą go w inne miejsce. Zabrali go na tę farmę, o której wspomnieliście, gdzie trzy tygodnie później został zabity. – Co się działo w trakcie tych trzech tygodni? – Mihkel mówił mi, że żył tam w strasznych warunkach. W jednym pomieszczeniu mieszkało około dwudziestu ludzi. Mieli tylko jedną toaletę i prysznic, który częściej nie działał niż działał. Do picia mieli tylko brudną wodę. – Wiem – wtrącił Banks. – Byłem tam. – Więc rozumiesz, o czym mówię. A wiedziałeś też, że nie mieszkali tam sami mężczyźni? Były tam też trzy młode kobiety i dwie pary, wszyscy stłoczeni razem w tym samym wilgotnym i zimnym pokoju. Czasami jakiś facet próbował się dobierać do którejś z kobiet. Zdarzały się bójki. Mihkel mówił, że kilka razy komuś pomógł. Trochę rozmawiał z dziewczyną z Polski i jeszcze jedną z Litwy. Trzecia do nikogo się nie odzywała. Mihkel nie wiedział, skąd była, ale miała ciemniejszą karnację, więc zgadywał, że może być z Kazachstanu albo Gruzji. Za przywilej mieszkania w tym miejscu wszyscy musieli płacić firmie Rod’s Staff sześćdziesiąt euro czynszu tygodniowo. Potrącano im tę kwotę z zarobionych pieniędzy. – Gdzie pracowali? – Na całej północy, od Carlisle po Teesside. W Darlington, Middlesbrough, Stockton. – Jaką wykonywali pracę?
– Najgorszą. Rzeźnie, produkcja opakowań do środków chemicznych, fabryki nawozów. Wszystko, co można sobie wyobrazić. Harowali po wiele godzin dziennie. Za pierwszym razem Mihkel został wysłany do pracy przy uprawie pieczarek. Zbierał grzyby, ale tylko przez jedną zmianę. Nigdy nie zobaczył za to ani grosza. Potem trafił do fabryki mrożonek, gdzie pracował na dzienną zmianę, po dwanaście godzin, siedem dni w tygodniu. Wybierał ręcznie zepsute ziarna fasoli czy grochu z taśmy produkcyjnej, już po zamrożeniu, ale przed pakowaniem. – W sumie wychodzi dużo więcej niż pięćdziesiąt godzin – zauważył Banks. – Zgadza się. Po dwóch tygodniach przepracował już sto sześćdziesiąt osiem godzin i dostał swoją pierwszą wypłatę. Sześćdziesiąt pięć euro. – Jak to wytłumaczyli? – Okazało się, że jest dużo rozbieżności z tym, co zostało wcześniej uzgodnione. Przede wszystkim nie zarabiał płacy minimalnej, lecz jedynie pięć euro za godzinę. Będzie wam łatwiej, jeśli będę przeliczał na funty? – Nie, nie trzeba – zapewnił go Banks. – Nadążam. Poza tym dzisiaj nie ma już wcale takiej wielkiej różnicy. – Święta prawda – przyznał Erik. – Może jednak powinniśmy byli zachować naszą koronę. W każdym razie Mihkelowi zakomunikowano również, że Rod’s Staff wstrzymuje wypłatę za dwa tygodnie na… Jak to się mówi? – Na pokrycie zaległości? – podpowiedział Banks. – Tak. Dwa tygodnie pensji. Oczywiście odjęto mu też sto dwadzieścia euro za dwutygodniowy czynsz, ale nie uwzględniono tego na odcinku wypłaty, który otrzymał. Do tego czasu miał już same długi i kiedy wszystko spłacił, prawie nic mu nie zostało. Wtedy przyszedł do niego ktoś z Rod’s Staff, może nawet sam Flinders, i powiedział, że zna kogoś, kto pożycza pieniądze ludziom będącym w podobnej sytuacji, i zapytał, czy Mihkel jest
tym zainteresowany. Mihkel powiedział, że owszem, bo nie było go już stać na jedzenie i papierosy. Na tym etapie zakończyło się jego śledztwo. We wtorek wieczorem opowiedział mi o odcinku wypłaty i zawartych tam błędnych informacjach. A potem został zabity. – Jak dojeżdżał do pracy i z powrotem? – Rano ktoś przyjeżdżał po nich furgonetką i odwoził wieczorem. Na śniadanie dostawali słabą kawę i czerstwy chleb. Jeśli mieli szczęście i dostatecznie dużo pieniędzy, to zanim zjawił się samochód, żeby ich zgarnąć, mogli po pracy pobiec do najbliższego fast foodu i kupić hamburgera albo smażonego kurczaka. – Na pewno Mihkel nigdy nie wspomniał o człowieku nazwiskiem Corrigan? – Na pewno. Na wszelki wypadek sprawdzę jeszcze w swoich notatkach, ale zapamiętałbym. Mam bardzo dobrą pamięć do nazwisk. Wydawało się mało prawdopodobne, żeby dwie osoby prowadziły identyczną działalność niezależnie od siebie na tym samym obszarze. Corrigan musiał zatem komunikować się z robotnikami pracującymi u Flindersa i innych jemu podobnych ludzi za pośrednictwem pomagierów, podczas gdy sam pozostawał w swoim centrum operacyjnym w Leeds. Ci dwaj znali się, pili ze sobą, toteż Banks nie miał wątpliwości, że byli w zmowie. Flinders wynajdywał ofiary i dostarczał je nie tylko do osiedli mieszkaniowych w miastach, ale i do odciętych od świata przechowalni, takich jak Garskill Farm. To ostatnie nic go nie kosztowało, a z kosztów wynajmu wyciągał na czysto jakiś tysiąc funtów tygodniowo. Nie mówiąc o prowizjach, które odpalali mu wszyscy pracodawcy. Według wszelkiego prawdopodobieństwa w środę rano zabójca przyjechał na farmę, a Mihkel nie został tego dnia wysłany do pracy. Torturowano go tak długo, aż w końcu zgodził się
zadzwonić z telefonu komórkowego do Quinna i zwabić go w pułapkę, proponując wieczorne spotkanie w lesie. Z pewnością wzbudziło to w policjancie pewne podejrzenia, ale nie na tyle silne, by całkiem zrezygnował ze schadzki, co mogłoby uratować mu życie. Mimo to zdjęcia zostawił w pokoju i gdyby okazało się, że to nie żaden podstęp, prawdopodobnie planował po nie wrócić i przekazać je Mihkelowi. Ale tamtego wieczora w lesie otaczającym ośrodek St. Peter’s nie pojawił się Mihkel, tylko ktoś zupełnie inny. – Kto wiedział o tym, że Bill Quinn i Mihkel się przyjaźnili? – zapytał Erika Banks. – Nie mam pojęcia. Ale nie kryli się z tym. Każdy mógł o tym wiedzieć. Czasami Mihkel pisał o najświeższych doniesieniach w sprawie Rachel Hewitt i przy tej okazji często wspominał o swojej znajomości z angielskim policjantem. – Na łamach gazety? – Tak. – Więc praktycznie każdy mógł się o tym dowiedzieć? – Tak, wątpię jednak, żeby kogokolwiek to obchodziło. O czym myślisz? – Nie jestem pewien – odparł Banks. – Ale ktoś chciał się pozbyć Billa Quinna i najwyraźniej ta sama osoba postanowiła pozbyć się też Mihkela. Przychodzi ci do głowy ktoś, komu mogłoby na tym zależeć? – Nie. – Czegoś mi tu brakuje – ciągnął Banks. – Musi istnieć jakiś związek pomiędzy sprawą Rachel Hewitt a szajką wykorzystującą nielegalnych imigrantów. – Ale jaki? I dlaczego? – Ponieważ podejrzewamy, że ktoś wysłał tego samego zabójcę, żeby zlikwidował i Billa Quinna, i Mihkela.
– Ale po co wygrzebywać sprawę Rachel Hewitt? Przecież sam powiedziałeś, że Quinn prowadził również śledztwo dotyczące robotników. – To prawda. Może pracował na dwa fronty. – Być może z pomocą Mihkela mógł stać się dla kogoś zagrożeniem i ten ktoś to wiedział? Możliwe, że obaj zginęli z tego samego powodu. A w takim razie sprawa Rachel Hewitt stanowiła jedynie temat, który kiedyś ich do siebie zbliżył, ale nie przyczynę ich śmierci. Banks zawsze liczył się z tym, że skupiając się tak bardzo na Rachel Hewitt, może oddalać się od celu, zamiast się do niego przybliżać. Ale w jej zaginięciu było coś, co nie dawało mu spokoju. Zresztą Bill Quinn musiał czuć podobnie, ponieważ coś nieustannie dręczyło go od czasu jego podróży do Tallina sześć lat temu. Do tego dochodziły jeszcze te zdjęcia z niezidentyfikowaną dziewczyną. Banks wiedział jednak, że nie może mieć klapek na oczach. Nie powinien pozwolić, by fakty dotyczące jednej sprawy przysłoniły lub wypaczyły obraz drugiej. Być może te dwa wydarzenia nie miały jednak ze sobą nic wspólnego, ale to wcale nie oznaczało, że rozwiązując tajemnicę morderstwa Quinna i Mihkela, powinien dać sobie spokój z zaginięciem Rachel Hewitt. Gdyby faktycznie się poddał, do końca życia zadawałby sobie pytanie, co się tak naprawdę wydarzyło. Tak samo jak Bill Quinn. I wystarczy spojrzeć, jak to się dla niego skończyło. Poza tym rodzice Rachel zasługiwali na to, by poznać prawdę. Banks wyjął kopie fotografii Quinna, łącznie z powiększeniami oraz wykadrowaną wersją zdjęcia, na którym widniała tylko dziewczyna, i położył je na stole przed Erikiem. – Według naszych ustaleń te fotki zostały zrobione tutaj, w lipcu 2006 roku, kiedy Bill Quinn przyjechał do Tallina na samym początku śledztwa w sprawie Rachel Hewitt. To jedyny prawdziwy dowód, który daje mi podstawy, by sądzić, że śmierć Quinna ma związek z zaginięciem Rachel. Gdybym go nie miał,
z pewnością uznałbym, że zarówno on, jak i Mihkel zostali zamordowani z powodu nielegalnych imigrantów. Cała reszta to po prostu instynkt gliniarza. Ale te zdjęcia są ważne. Możesz mi wierzyć. Podejrzewamy, że ktoś mu podstawił tę dziewczynę. Całkiem możliwe, że podała mu narkotyki albo go upiła, doprowadzając do takiego stanu, że w ogóle nie wiedział, co się dzieje, a następnie zaciągnęła do pokoju hotelowego, żeby zrobić te zdjęcia. Nadążasz? – Tak – odparł Erik, choć wyglądał, jakby nie do końca wszystko rozumiał. – Nie wiemy dlaczego, ale na pewno można spekulować, że Quinn w ten czy inny sposób zbliżył się do człowieka, który uprowadził Rachel. Wszyscy powtarzają, że ta sprawa prześladowała go aż do śmierci. Możliwe wytłumaczenie: dowiedział się, co się stało z Rachel, ale nie mógł nic z tym zrobić, ponieważ szantażem zmuszono go do milczenia. Bill Quinn był oddany swojej żonie, ale ten jeden raz miał chwilę słabości i to się na nim zemściło. Kiedy jego żona zmarła przed miesiącem, zachowanie milczenia przestało być aż tak istotne. Musiał jedynie znaleźć sposób, by upublicznić swoją wiedzę, nie ujawniając jednocześnie, że sam przez sześć lat ukrywał prawdę. – I w tym celu pozyskał do pomocy Mihkela? – Tak – potwierdził Banks. – Tak sądzę. Wiem, że na tym etapie to tylko moje domysły, ale to jedyne sensowne wytłumaczenie. Zabójca wiedział, że Mihkel i Quinn utrzymywali ze sobą kontakt, wiedział, że Quinn poczuł się wyzwolony, ponieważ nie musiał się już martwić o to, czy ktoś pokaże zdjęcia jego żonie. Z punktu widzenia zabójcy zaś zupełnie nie miało znaczenia to, że Mihkel przebywał akurat w Anglii. Równie dobrze mógł być gdziekolwiek indziej. Dzięki temu morderca miał po prostu ułatwione zadanie. Morderca lub ten, kto go przysłał. Dwie pieczenie przy jednym ogniu, że tak powiem. – Skąd zabójca wiedział, że Mihkel jest na tej farmie?
– Nie wiem – odparł Banks. – Ale nie zdziwiłbym się, gdyby Mihkel pomimo całej swojej ostrożności popełnił jednak jakiś błąd. Wyobrażam sobie, że te gangi mają w szeregach robotników swoich szpiegów właśnie po to, żeby wyłapywać intruzów takich jak Mihkel. Ci ludzie zbyt wiele razy się sparzyli w przeszłości, jak sam wcześniej wspomniałeś. A potem pozostawało już tylko wysłać na miejsce kogoś, kto posprzątał ten cały bałagan. – Ale przecież gdyby Bill dowiedział się czegoś o Rachel Hewitt, wiedziałaby to także policja w Tallinie. Nie ma mowy, żeby przeprowadził to śledztwo od początku do końca w pojedynkę. – To rzeczywiście problematyczne, przyznaję. Chyba że chodziło o coś, co odkrył na własną rękę albo tu, albo już w Anglii. – Ale gdyby to się zdarzyło tutaj, chyba komuś by o tym powiedział? Oficerowi śledczemu? Prokuratorowi? – Tak. Dziwne, że z niczym się nie zdradził, prawda? Erik wpatrywał się w Banksa z niedowierzaniem. – Twierdzisz, że tutejsza policja jest skorumpowana? Albo biuro prokuratora? – Nie wiem – powiedział Banks. – Na pewno nie byłaby to sytuacja bez precedensu. Ale jeszcze raz podkreślam, to tylko spekulacje. Tak duża część pracy policjanta opiera się na domysłach i przypuszczeniach. Chcę cię prosić o dwie przysługi. Po pierwsze, chciałbym, żebyś spróbował ustalić, kim jest ta dziewczyna. Zapewne jest stąd, a przynajmniej była w 2006 roku, i zapewne jest związana z seksbiznesem, a może pracowała w jakimś nocnym klubie. Niewykluczone też, że została tu sprowadzona przez handlarzy ludzi i zmuszona do prostytucji. W redakcji na pewno trzymasz obszerne archiwa. Masz środki, którymi ja nie dysponuję. Zrobisz to? Pomożesz nam? Erik spojrzał na zdjęcia i pokiwał wolno głową. – Mogę spróbować. Jeżeli dzięki temu uda się znaleźć zabójcę
Mihkela. Ale wspomniałeś o dwóch prośbach. – Tak – podjął Banks – interesują mnie jeszcze dwie osoby: emerytowany gliniarz Toomas Rätsepp i prokurator Ursula Mardna. Chciałbym, żebyś dowiedział się o nich jak najwięcej. Po kolacji w tajskiej restauracji niedaleko hotelu, podczas której omówili spotkania z Toomasem Rätseppem i Erikiem Aarmą, Joanna zapytała Banksa, czy może już wracać do pokoju. Chociaż było jeszcze dość wcześnie, ciągle nie doszła do siebie po podróży samolotem i nagłej zmianie klimatu. Co prawda dwie godziny nie stanowiły może zbyt drastycznej różnicy czasu, ale sama podróż faktycznie była męcząca. Banks nie bardzo wiedział dlaczego, skoro w samolocie człowiek właściwie nic nie robi, tylko siedzi i czeka, aż inni dowiozą go na miejsce. Było dopiero wpół do dziesiątej. Banks nie czuł zmęczenia i wiedział, że nie ma sensu o tak wczesnej porze wracać do hotelu. Poza tym dzięki rozmowie z Rätseppem zyskał jako takie pojęcie o tym, gdzie były koleżanki podczas wieczoru panieńskiego. Dlatego chciał skorzystać z okazji, by po zmroku powłóczyć się po starówce i lepiej poczuć klimat ulic, sprawdzić, gdzie jeżdżą samochody, gdzie mieszczą się bary i nocne kluby. Właśnie zbliżał się zachód słońca – odpowiednia pora, aby udać się na taki spacer. Oczywiście w lipcu zmrok zapadał później, ale Banks doszedł do wniosku, że dziewczyny musiały zacząć ten wieczór dość późno i że zdążyło się już zrobić całkiem ciemno, zanim wyszły z pubu St. Patrick’s. Co więcej, niektóre kluby otwierano o północy albo i później, jak w Anglii, gdzie podobne lokale zaczynały działalność dopiero po zamknięciu pubów. Banks odnosił wrażenie, że Tallin należy do tego typu miast, gdzie można dostać drinka o każdej porze dnia i nocy. Ponieważ był czwartek i zbliżał się weekend, Stare Miasto wydawało się dużo żywsze niż poprzedniego wieczora. Przechodząc obok restauracji Olde Hansa, Banks zauważył grupę młodych mężczyzn ubranych w więzienne uniformy. Z pewnością byli to uczestnicy jakiegoś wieczoru kawalerskiego. Jeden z nich
podniósł butelkę saku i uśmiechnął się do Banksa. – W porządku, stary? – powiedział z północnym akcentem. Banks po raz kolejny znalazł się obok wielkiej księgarni na rogu ulic Harju i Niguliste, naprzeciwko kościoła stojącego na porośniętym trawą wzniesieniu. Minął okno wystawowe księgarni, za którym rozpoznał kilka angielskich tytułów, oraz restaurację Fish & Wine, po czym skręcił w lewo w miejscu, gdzie poprzedniego wieczora siedział z Joanną Passero, i ruszył przed siebie ulicą Vana-Posti. Była to jedna z węższych uliczek na starym mieście, ale mieściło się na niej kilka kafejek i barów, w tym także pub St. Patrick’s. Nieco dalej, na rogu po prawej stronie, znajdował się wytworny czteropiętrowy hotel z białą fasadą i oknami mansardowymi na poddaszu. Wraz z pobliskimi ławeczkami i fontannami tworzył przestrzeń w kształcie niewielkiego trójkąta. Po przeciwnej stronie stał budynek z cofniętym frontem, na którym widniał wielki napis SOPRUS. Za sprawą potężnych kolumn i schodów prowadzących do wejścia wyglądał jak stare kino. Na ścianie wisiało kilka wielkich plakatów filmowych, jeden do filmu Submarine, pozostałe do serii klasycznych dzieł wybitnych reżyserów. Na lewo od drugiego plakatu widniał szyld z nazwą Hollywood, zapraszający do klubu, do którego w lipcu 2006 roku przyjaciółki poszły potańczyć i w którym poznały chłopaków z Niemiec. W pierwszej chwili Banks miał ochotę wejść do środka, żeby się rozejrzeć, ale szybko stwierdził, że to nie miałoby większego sensu. Był to po prostu jeden z tych gorących, zatłoczonych i hałaśliwych klubów, gdzie zrobiłoby mu się duszno i rozbolałyby go uszy. Oczywiście czasami warto było poświęcić się dla sprawy, ale nie w tym przypadku. Zamiast tego zawrócił w górę Vana-Posti do pubu St. Patrick’s, wszedł do środka, podszedł do baru i zamówił piwo. Prawdopodobnie niewiele się tu zmieniło od 2006 roku. Podobno mieli tu całkiem niezłe jedzenie, ale nie był to lokal, w którym często odbywały się wieczory kawalerskie. W każdym razie Banks
nie widział żadnych facetów w więziennych strojach. Mimo to panował tu spory ruch i większość stolików była zajęta. Z tego, co zaobserwował, przesiadywali tu ludzie w różnym wieku, mówiący z różnymi akcentami. Był to typowy pub, gdzie można zainaugurować wieczór albo też wpaść na chwilę, żeby się odprężyć po imprezie. I raczej nie wyglądał na miejsce, gdzie toleruje się głośne, wulgarne zachowanie. Z głośników leciała muzyka, ale Banks nie miał pojęcia, co to takiego. W każdym razie nic nachalnego. Dokończył piwo i wyszedł, tak samo jak dziewczęta kierując się na prawo. Przy Fish & Wine znów skręcił w prawo i ruszył tą samą trasą, którą tu przyszedł, przecinając po drodze Niguliste. Chwilę później znalazł się na głównym skwerze Raekoja Plats. Z pubu St. Patrick’s doszedł tu najwyżej w pięć minut, ale dziewczynom i ich niemieckim kolegom najprawdopodobniej zajęło to trochę więcej czasu. Na wielkim wybrukowanym placu naprzeciwko ratusza znajdowało się mnóstwo tętniących życiem barów i restauracji: Molly Malone’s, Kaerajaan, Fellini, Karl Friedrich. Na zewnątrz pod markizami stały stoliki spowite przyjemnym, nieco przyćmionym światłem świec i niewielkich lampek ustawionych na blatach. Przyjaciółki zapewne zatrzymały się na drinka w jednym z ogródków na skwerze i w pewnym momencie zorientowały się, że nie ma z nimi Rachel. Banks wrócił do St. Patrick’s, ale tym razem nie wszedł do środka. Minął pub, kierując kroki w przeciwnym kierunku. Rätsepp wspomniał o barmanie, który podobno widział, że Rachel po wyjściu z pubu poszła w złą stronę. Może miał rację. Banks chciał się przekonać, co znajdowało się w pobliżu oprócz klubu Hollywood i hotelu My City. I wtedy, po swojej lewej, kilka metrów od pubu, zobaczył długą, wąską, zakręcającą w oddali uliczkę. Po obu jej stronach wznosiły się czteropiętrowe budynki z fasadami w różnych stylach, pod którymi biegły wąskie pasy chodnika, a między nimi znajdowała się brukowana jezdnia, na której mógł zmieścić się najwyżej jeden samochód.
Skręcił w tę uliczkę i ruszył przed siebie. W niektórych miejscach z frontów budynków poodpadał tynk, obnażając znajdujące się pod spodem kamienie i cegły. Przypominało to trochę szkielet pozbawiony ciała, odsłonięte zęby i kości żuchwy, z których zdarto fragment policzka. Gdzieniegdzie wisiały flagi. Banks się domyślił, że w większości były to domy mieszkalne albo biura, nad którymi znajdowały się mieszkania prywatne. W pewnej chwili nad jednym z wejść, jakieś dziesięć metrów przed sobą, zauważył niewielki podświetlony znak. Zamiast napisu widniał na nim jedynie stylizowany, satyryczny rysunek mężczyzny w cylindrze i fraku, który pomagał wsiąść do powozu niezwykle ponętnej damie. Banks zatrzymał się i spojrzał na drzwi, nie dostrzegł jednak ani cennika, ani godzin otwarcia. Najwyraźniej było to jedno z tych miejsc, o których wiedzą tylko wtajemniczeni. Za ciężkimi szklanymi drzwiami zdołał dojrzeć zarysy pomieszczenia tonącego w czerwonej poświacie, służącego chyba za coś na kształt recepcji i być może szatni. Miejsce wydawało się eleganckie; wystrój oparty na błyszczącym mosiądzu i ciemnym drewnie w niczym nie kojarzył się z podejrzanymi klubami erotycznymi, które Banks widywał w Soho – jeśli rzeczywiście mieściło się tu coś w tym rodzaju. I co najważniejsze, lokal był otwarty. Banks zastanawiał się, czy cokolwiek mogło tu przyciągnąć Rachel, zakładając, że faktycznie skręciła nie w tę ulicę, co trzeba. Równie dobrze mogła przecież rozpoznać tę trasę i uznać, że da się tędy wrócić na skróty do hotelu albo dotrzeć do jakiejś głównej drogi, gdzie jeżdżą taksówki. Trzymając się cały czas Vana-Posti, dotarłoby się w końcu do Pärnu, szerokiego bulwaru, po którym nieustannie mknęły samochody i tramwaje objeżdżające południowy kraniec Starego Miasta. Tyle tylko, że do hotelu Meriton jechało się w zupełnie inną stronę. Być może Rachel wiedziała jednak, że na Pärnu lub gdzieś w pobliżu można złapać taksówkę. Na tej ruchliwej arterii, poza obrębem skomplikowanego i przyprawiającego o klaustrofobię labiryntu
uliczek Starego Miasta, mogłaby wreszcie odzyskać orientację w terenie. Czy coś przykuło jej uwagę? Sprawiło, że weszła akurat w tę wąską uliczkę? Czy mogło chodzić o ten podświetlony szyld? Albo o coś innego? O kogoś innego? Może wszystkie toalety w St. Patrick’s były zajęte, a ona musiała skorzystać z łazienki? Być może szukała cichej, osłoniętej bramy, żeby załatwić potrzebę. A może dostrzegła wolną taksówkę i popędziła, żeby ją złapać? Co wydarzyło się potem? Banks bardziej wyczuł niż zobaczył cień podążającego za nim człowieka. Podczas całego pobytu w Tallinie zwracał uwagę, czy ktoś go nie śledzi, ale w biały dzień na zatłoczonych ulicach miasta i tak nie dałoby się tego zauważyć. Gdyby ktoś zechciał się dowiedzieć, gdzie zaglądał i z kim rozmawiał, nie powinien mieć z tym większych trudności. Dziś po raz pierwszy sam wyszedł po zmroku na Stare Miasto. Oczywiście mógł to być ktoś, kto postanowił pójść na skróty, albo jakiś żyjący na ulicy kloszard, lecz to wystarczyło, by Banks poczuł się nieswojo. Najprawdopodobniej to Rätsepp wysłał kogoś, żeby go śledził, więc nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo. Ale to nie znaczyło, że Banks miał temu człowiekowi ułatwiać pracę. Popchnął drzwi do tajemniczego klubu i znalazł się w niewielkim holu, gdzie mieściła się recepcja i szatnia. Kobieta stojąca za kontuarem miała na sobie obcisły czarny top bez ramiączek, który nie pozostawiał wiele dla wyobraźni. Choć się na tym nie znał, wydawało mu się, że dziewczyna ma powiększony biust. Na prawo od wymalowanych jasnoczerwoną szminką ust miała dorysowany pieprzyk, a czarne włosy opadały jej falami na ramiona. Obok kobiety stało dwóch dobrze ubranych osiłków w garniturach od Armaniego. Zachowywali się swobodnie i przyjaźnie skinęli Banksowi głowami, co jednak nie zmieniało faktu, że pozostawali osiłkami bez karków i z uszami jak kalafiory. – Mówi pani po angielsku? – Banks zapytał kobietę za ladą. – Oczywiście. W czym mogę panu pomóc?
– Mogę wejść? – Czy jest pan członkiem klubu? – Nie. Nie wiedziałem, że… – Jeśli chciałby pan wejść tylko na drinka przy barze, może pan wykupić jednorazowe członkostwo za dwadzieścia euro. – Tyle wynosi opłata za wstęp? – Tak. Tylko do baru. – A są tu też inne pomieszczenia? Na jej twarzy zagościł tajemniczy uśmiech. – Jest tu wiele pomieszczeń, proszę pana. – Macie tu jakieś rozrywki? – U nas każdy sam organizuje sobie rozrywkę. Banks czuł się, jakby wpadł do nory białego królika. Położył na ladzie dwadzieścia euro, a w zamian kobieta wręczyła mu podstemplowaną wejściówkę i skierowała do wahadłowych drzwi. – Proszę tędy. Banks przeszedł przez drzwi i znalazł się w słabo oświetlonym barze ze skórzanymi fotelami wokół okrągłych stolików, których zdecydowanie nie ustawiono tu z myślą o ciężkich butelkach i litrowych kuflach. Na każdym stoliku paliła się lampka z abażurem wyposażona w żarówkę o niskiej mocy. W pomieszczeniu nie było okien, nie grała też żadna muzyka. Pomiędzy stolikami poruszały się kelnerki odziane w skąpe, ale gustowne stroje, mogące budzić skojarzenia ze stylem sado-maso. W rękach trzymały srebrne tace. Gdy tylko Banks znalazł miejsce, jedna z nich natychmiast pojawiła się obok. – Na co ma pan ochotę? – Wyglądało na to, że w tym lokalu obowiązywał język angielski. Jej akcent był nienaganny. – Może na kieliszek czerwonego wina – powiedział Banks. – Mamy doskonałego merlota, rioja albo chianti classico
sprzedawane na kieliszki. Mogę też podać panu naszą szczegółową kartę win. – Poproszę kieliszek rioja. – Bardzo proszę. Co ja tu do cholery robię?, zastanawiał się Banks, czekając na zamówionego drinka. Wokół niego inni klienci rozmawiali półgłosem. Sami mężczyźni, w wieku od mniej więcej trzydziestu do sześćdziesięciu lat, w większości ubrani w biznesowe garnitury. Jedynymi kobietami obecnymi w lokalu były kelnerki. Co jakiś czas otwierały się drzwi na końcu sali i ktoś przez nie przechodził w jedną lub drugą stronę. – Co jest tam w środku? – zapytał kelnerkę, kiedy przyniosła jego wino. Ona nie miała powiększonych piersi, stwierdził, gdy się pochyliła, żeby postawić kieliszek na białej podkładce. Nie odpowiedziała. – Mogę porozmawiać z kierownikiem? – dodał. – Pan z policji? – Skąd pani wie? – Skarbie, wszyscy policjanci na całym świecie są tacy sami. – Trzymając tacę jedną ręką, wskazała na mężczyznę stojącego za kasą obok baru. – To tamten. Powodzenia. Banks wziął do ręki swoje wino i ruszył we wskazanym kierunku. Nie miał pojęcia, czy kierownik mówi po angielsku, ale zdążył się już przyzwyczaić, że wszyscy w Tallinie znają ten język. A kto jak kto, ale szef klubu takiego jak ten powinien chyba posiadać tę umiejętność. I nie pomylił się. Kiedy mężczyzna za kasą się do niego odezwał, brzmiał, jakby dopiero co wyszedł ze stadionu piłkarskiego w Londynie. – W czym mogę panu pomóc? Banks pokazał mu swoją legitymację, chociaż dobrze wiedział, że to daremny gest. W oczach kierownika dostrzegł rozbawienie. – Wiesz, chłopie, u nas można takie kupić w sklepie.
– Nie wątpię – odparł Banks. – Ale skoro nie zamierzam sprawiać nikomu żadnych kłopotów, pomyślałem, że nie zaszkodzi zadać kilku pytań z czystej ciekawości. – Na pewno nie zaszkodzi spróbować – powiedział kierownik. – Jestem Larry. Larry Helmsley. Banks uścisnął mu rękę. – Miło mi cię poznać. Skąd się wziąłeś w takim miejscu? – Zaczynałem od pracy w różnych klubach w Londynie, wiele lat temu, ale chciałem jeździć po świecie, poznawać nowe miejsca. Tymczasem głównie siedzę całą noc w ciemnym barze, a potem cały dzień przesypiam. – Co to właściwie za klub? – Prywatny. Dla panów. I tylko dla posiadaczy kart członkowskich. – W porządku, rozumiem. Tak naprawdę interesuje mnie coś, co wydarzyło się sześć lat temu. – W takim razie ja ci nie pomogę. Byłem wtedy w Brukseli. A może w Barcelonie? – Czy w tamtym czasie ten klub już istniał? – Tak myślę. Przez lata wiele się tu zmieniło. – Do kogo należy lokal? – Jest cała grupa współwłaścicieli. – I to dla nich pracujesz? – Jestem raczej wolnym strzelcem, ale aktualnie to oni mnie zatrudniają. – Od jak dawna klub należy do obecnych właścicieli? – Od jakichś dwóch lat. O co dokładnie ci chodzi, stary? Co się zdarzyło sześć lat temu? – Niedaleko stąd zaginęła dziewczyna z Anglii. Wyszła z pubu za rogiem…
– St. Patrick’s? – Tak. I być może udała się w inną stronę niż jej przyjaciółki i zabłądziła. Mogła wejść tutaj. – Po co? – Nie wiem. Może szukała telefonu. Zapomniała swojej komórki. Albo chciała skorzystać z toalety. Albo szukała swoich znajomych. – Była pijana? – Zgubiła się w trakcie wieczoru panieńskiego. – Jeżeli klub działał wtedy tak samo jak dzisiaj, to zatrzymano by ją w drzwiach. Zaraz, zaraz. Chyba pamiętam tę sprawę. Jej rodzice byli w telewizji. Rachel jakaśtam, tak? – Rachel Hewitt, zgadza się. Nigdy jej nie odnaleziono. – Tragiczna historia. Nie wiedziałem, że zniknęła właśnie w tej okolicy. Ale nie potrafię ci pomóc, stary. Jak mówię, wtedy mnie tu nie było, a obecni właściciele są tu dopiero od dwóch lat. – Szansa była i tak niewielka – przyznał Banks. – Cenię ludzi, którzy chwytają się nawet niewielkich szans. Czasami im się to opłaca. Przykro mi. – W porządku – odparł Banks. Dopił wino, zostawił kieliszek na kontuarze i skierował się z powrotem do wyjścia. Po drodze minął znajomą kelnerkę, która dotknęła jego ramienia. – Nieźle ci z nim poszło. Chyba się od razu polubiliście. – Dwaj cudzoziemcy połączeni wspólnym językiem – powiedział. – Powiedz mi, czy ktoś tutaj jest z Estonii? – Skąd mam wiedzieć, kochany? – odparła, nagle zmieniając akcent. – Sama jestem z Wigan. Uśmiechając się do siebie, Banks wyszedł na ulicę, gdzie przystanął i rozejrzał się ostrożnie w prawo i w lewo. Człowiek, który go śledził, mógł z łatwością ukryć się w jednej z bram, jak Orson Welles w Trzecim człowieku, nic na to jednak nie
wskazywało. W ogóle całe to miejsce swoim klimatem przypominało Banksowi scenerię Trzeciego człowieka. Wsunął ręce do kieszeni i zachowując czujność, ruszył dalej biegnącą po łuku wąską uliczką, która doprowadziła go na plac pełen rozświetlonych kawiarenek. Kiedy znalazł się na skwerze, postanowił gdzieś usiąść i wypić ostatni kieliszek wina przed snem, a przy okazji przekonać się, czy w pobliżu nie pojawi się jego cień. Wino rioja, za które zapłacił w klubie dziesięć euro, niezbyt przypadło mu do gustu i do tej pory czuł w ustach jego nieprzyjemny posmak. Człowiek, który w jego odczuciu wciąż go śledził, znalazł się w polu widzenia, choć niełatwo było go wyłowić z tłumu przechodniów. Podobnie jak Banks był średniego wzrostu i na oko dobijał do czterdziestki, o czym mogły świadczyć również pierwsze oznaki łysienia na czubku głowy. Miał na sobie zwykłe jeansy, ciemną koszulę i kurtkę zapinaną na zamek. Usiadł przy stoliku w kawiarni naprzeciwko. Dobrze, pomyślał Banks. Mogli tak sobie siedzieć i spokojnie gapić się jeden na drugiego. Kiedy przyniesiono mu zamówiony kieliszek shiraz, zaczął przyglądać się przechodniom. Obok niego przeszedł sznur dziewcząt w kusych czerwonych sukienkach, z czerwonymi balonikami w kształcie serca. Szły tanecznym krokiem, chichocząc, śpiewając i kręcąc biodrami; niektóre niemal przewracały się na bruku na swoich niemożliwie wysokich obcasach. Kiedy go minęły, zerknął na drugą stronę skweru. Śledzący go człowiek zniknął. Banks zapisał kilka rzeczy w swoim notesie, dokończył wino i na tym postanowił zakończyć dzień. W Eastvale było dwie godziny wcześniej, więc po powrocie do hotelu mógł jeszcze spokojnie zadzwonić do Annie i zapytać o postępy w śledztwie. Kiedy szedł już ulicą Viru, w pewnym momencie znów zauważył siedzącego mu na ogonie faceta, jakieś sto metrów za nim. Banks postanowił się tym nie przejmować. Wracał na noc do hotelu. Cała trasa prowadziła przez dobrze oświetlone i pełne ludzi ulice, więc nic mu nie groziło. Drzwi do
pokoju zamknie na cztery spusty. A następnego dnia musi po prostu nadal mieć oczy szeroko otwarte.
Rozdział 9
Tony Leach mieszkał w starym szeregowcu przy ulicy odchodzącej od Skipton Road na przedmieściach Ilkley, w miejscu, gdzie drogi wychodziły już tylko na pola, lasy i otwartą przestrzeń. Z wykuszowego okna w wysokim salonie rozciągał się piękny widok na restaurację Cow & Calf, choć skaliste wzniesienia tonęły we mgle i chmurach, które tego ranka zeszły nisko nad ziemię. Annie i Winsome przyjechały z Eastvale, tym razem omijając autostradę A1, ponieważ chciały się spotkać z byłym chłopakiem Rachel Hewitt. Miały nadzieję, że dowiedzą się od niego czegoś przydatnego, co wzbogaci historię, którą wspólnymi siłami odtwarzały. Poprzedniego wieczora Annie odbyła długą rozmowę z Banksem, podczas której opowiedział jej o swoich spotkaniach z Toomasem Rätseppem i Erikiem Aarmą. Wspomniał też o tym, że ktoś go śledził. Wprawdzie miała teraz sporo nowych informacji do przetrawienia, ale wcale jej to nie przeszkadzało; od początku chciała być ze wszystkim na bieżąco. Najważniejsze, że śledztwo posuwało się do przodu. Kazała Banksowi na siebie uważać i naprawdę były to z jej strony szczere słowa. W drodze do Ilkley podzieliła się wieściami z Tallina z Winsome. Z kolei w Eastvale jedyną nową informacją tego ranka były wyniki analizy DNA pobranego ze śladów krwi znalezionych na drzewie, o które, jak podejrzewali technicy, mógł się oprzeć zabójca, gdy strzelał do Billa Quinna. Co prawda na razie przepuszczenie wyników przez ich bazy danych nic nie dało, ale przynajmniej mieli materiał do porównania, w razie gdyby udało im się znaleźć mordercę. I nawet jeśli na podstawie tych analiz nie zostałby od razu skazany, na pewno łatwiej byłoby udowodnić mu winę. Ponieważ dochodzenie zaczęło się coraz bardziej rozgałęziać, Annie
pomyślała, że dobrze od czasu do czasu sobie przypomnieć, kogo naprawdę starają się złapać – zabójcę Billa Quinna i Mihkela Lepiksona. Tony pracował w salonie samochodowym w centrum miasta, ale od jego szefa dowiedziały się, że tego dnia został w domu ze swoją ciężarną żoną, która w każdej chwili mogła urodzić. W rogu dużego pokoju stał kojec, po którym mały Freddie, owoc pierwszej ciąży, dreptał sobie pomiędzy miękkimi, pluszowymi zabawkami. Patrząc na nie, Annie stwierdziła, że można pchać je sobie do buzi, tłuc się nimi po głowie czy skakać po nich do woli, a i tak ani zabawkom, ani dziecku nie stanie się żadna krzywda. Na szczęście Freddie był cichym i spokojnym maluchem. Melanie Leach leżała na kanapie i słuchała audycji Woman’s Hour. Gdy poprosiła o filiżankę herbaty, Annie zaproponowała, że obie z Winsome pójdą razem z Tonym do kuchni, żeby przy okazji chwilę z nim porozmawiać. Po cichu liczyła, że i one załapią się na herbatę, ale przede wszystkim nie chciała poruszać tematu byłej dziewczyny Tony’ego przy jego ciężarnej żonie. Z początku Tony nie chciał zostawić Melanie samej, ale Annie uspokoiła go, mówiąc, że przecież nie odejdzie daleko, a poza tym ma w domu dwie profesjonalne policjantki. Nie bardzo wiedziała, dlaczego ten fakt miałby go uspokoić – owszem, obydwie dużo umiały, ale żadna z nich nigdy nie zajmowała się kobietą w ciąży ani tym bardziej nie asystowała przy porodzie – lecz mimo to jej zapewnienia odniosły pożądany skutek. Tak naprawdę gdyby Melanie faktycznie zaczęła rodzić, Annie wiedziałaby tylko, że trzeba zagotować dużo wody, no i raczej bez zbędnej paniki zadzwoniłyby po karetkę. Może nawet udałoby się przekonać dyspozytora, żeby przyjechała trochę szybciej niż zazwyczaj. Ale nawet tego nie była do końca pewna. – Nic jej nie będzie – powiedział Tony nerwowym głosem, nalewając wodę do czajnika. – Żona jest lekko podenerwowana, bo poprzednim razem, przy Freddiem, było trochę komplikacji.
– Na pewno wszystko będzie dobrze – zapewniła go Annie, spoglądając przez okno wychodzące na niewielki ogródek na tyłach domu. Wszędzie leżało pełno plastikowych zabawek w jaskrawych kolorach, w tym niebiesko-żółty rowerek dziecięcy, pomarańczowe kręgle i fioletowa piłka. Była tam też huśtawka, podobna do tej, którą rodzice Annie zamontowali dla niej w artystycznej komunie, gdzie dorastała. Uwielbiała się na niej huśtać. Z wczesnego dzieciństwa miała bardzo wyraźne wspomnienie matki, która bujała ją coraz wyżej i wyżej. Na końcu ogrodu stał ceglany mur i ligustrowy żywopłot. – Zajmiemy ci tylko chwilę – powiedziała Annie. – Widzę, że masz dużo na głowie. – Och, nie ma problemu. Z żoną wszystko dobrze. Lekarz mówi, że nie ma powodu do obaw. Tony był przystojny, wysoki i zbudowany jak piłkarz. Zbliżał się do trzydziestki. Miał miły uśmiech i zaczesane do tyłu jasne włosy; jeden kosmyk opadał mu na prawe oko. Wyciągnął dwie torebki herbaty z okolicznościowej puszki wyprodukowanej z okazji ślubu księcia Williama i księżnej Kate i wrzucił je do dużego dzbanka, który uprzednio rozgrzał gorącą wodą z kranu. Annie oszacowała, że dzbanek jest dostatecznie duży na cztery filiżanki, więc chyba im się poszczęściło. Czajnik wkrótce zaczął gwizdać i Tony zalał herbatę. – Dlaczego rozstaliście się z Rachel? – zapytała Annie. Usiadła na krześle przy kuchennym stole, a Tony oparł się o szafkę pod oknem. – A dlaczego pary się rozstają? – odparł. – Przestaliśmy się ze sobą dogadywać. Odkochaliśmy się. – Ale kiedyś byliście w sobie zakochani? – odezwała się Winsome. Tony nie odpowiedział od razu. – Tak mi się wydawało – powiedział. – W końcu chodziliśmy ze sobą przez dwa lata.
– Był ktoś inny? Jakiś inny chłopak? – Z tego, co wiem, nie. – Czy Rachel spotykała się z kimś innym? – Czasami, na wczesnym etapie. Ja zresztą też. Nie mieliśmy siebie na wyłączność. – Ale później wasz związek stał się poważniejszy? – Przynajmniej chciałbym tak myśleć. – Nigdy jednak się nie zaręczyliście? – Nie. Nie zaszliśmy tak daleko. – A seks? – zapytała Annie. – Nie wasza sprawa. – Co racja, to racja. Dla mnie mleko i dwie łyżeczki cukru. Tony ściągnął kubki z szafki, zapytał Winsome, jakiej ona sobie życzy herbaty, i nalał im obu. Następnie do trzeciego kubka wlał na oko jakieś ćwierć litra mleka, dodał trzy łyżeczki cukru i zaniósł herbatę Melanie. Annie słyszała ich głosy, ale nie umiała rozróżnić słów. Kiedy wrócił, nalał kubek czarnego, mocnego naparu dla siebie. – Odnoszę wrażenie, że wolicie kontynuować naszą rozmowę tutaj – powiedział, siadając naprzeciwko Annie. Winsome także dołączyła do nich przy stole. – Chociaż nie mam żadnych tajemnic przed Melanie. – Chcemy jedynie dowiedzieć się od ciebie czegoś więcej o Rachel – wyjaśniła Winsome. – To może nam pomóc lepiej zrozumieć, co się z nią stało. – Przecież przerabiałem już to wszystko lata temu z tym innym policjantem. Dlaczego znowu to wygrzebujecie? – Ta sprawa nigdy się nie zakończyła – odparła Winsome. – Rachel wciąż nie została odnaleziona. Teraz jej nazwisko wypłynęło ponownie w związku z innym śledztwem, które obecnie prowadzimy, i musimy zbadać także ten wątek.
– Jaki wątek? – Ten „inny policjant”, o którym wspomniałeś, został zamordowany przed tygodniem. Pewnie o tym słyszałeś. – Inspektor Quinn? – Tak. – Jasna cholera. Przykro mi. Nie, nic o tym nie wiedziałem. To on ze mną rozmawiał, kiedy to się wydarzyło. – Zgadza się. – Porządny był z niego gość. – Tak mówią. To, co się stało z Rachel, mogło mieć związek z tym, co spotkało Billa Quinna. Dlatego znowu cię o to wszystko pytamy. Naprawdę nie mogę zdradzić nic więcej. – W porządku. Rozumiem. – Tylko ty możesz nam powiedzieć pewne rzeczy. Jej rodzice mają tylko jeden punkt widzenia, w końcu była ich ukochaną córką. Ale ty mógłbyś nam ją przedstawić z nieco innej strony. – Nie jestem tego taki pewien – powiedział Tony, zerkając na Annie. – Przepraszam. Pytała pani o seks. Było w porządku. Nie mieliśmy żadnych problemów. – Lubiła to? – Chyba tak. Rachel nie była rozwiązła ani nie miała jakichś perwersyjnych upodobań. Powiedziałbym, że pod tym względem była zupełnie normalna. – Dużo się kłóciliście? – zapytała Winsome. – Wszystkie pary mają sprzeczki, prawda? – O co na przykład się kłóciliście? – Nie pamiętam. O nic ważnego. O wakacje. Ona lubiła jeździć na plażę, a ja wolałem zostać w mieście. O pieniądze. Nigdy nie było nas stać na to, żeby chodzić do wszystkich modnych klubów i sklepów, które jej się podobały. Tego typu rzeczy.
Annie omiotła wzrokiem kuchnię i ogród. – Chyba finansowo radzisz sobie nieźle? – To wszystko przyszło później. Nie mogę narzekać. Melanie i Freddie są tu szczęśliwi. Dla Chloe też znajdzie się odpowiednio dużo miejsca, kiedy już się pojawi na świecie. – Czyli znacie już płeć dziecka? Tony uśmiechnął się promiennie. – Tak. Powiedzieli nam na USG. Nie mogliśmy się powstrzymać. – Jedna dziewczynka i jeden chłopiec – skomentowała Winsome. – Ładnie się złożyło. – Tak więc żyje ci się chyba nie najgorzej? – ciągnęła Annie. – Stać cię na porządny dom i wychowanie dwójki dzieci. To całkiem nieźle w dzisiejszych czasach. – Cóż, nie powiem, że nie chciałbym dostać awansu i podwyżki, ale tak, myślę, że naprawdę mi się poszczęściło. Mam pracę, którą lubię i w której jestem dobry. Problem w tym, że dla Rachel to byłoby zdecydowanie za mało. – Co masz na myśli? – zapytała Annie. – Chyba właśnie to był najczęstszy powód naszych kłótni. Ona lubiła pieniądze i uwielbiała je wydawać. Trochę za bardzo, jak na mój gust. – Była chciwa? – Może nie chciwa czy pazerna ani nic takiego. Po prostu… Chciała, żeby było tak jak w magazynach, które czytała. Drogie samochody, eleganckie domy, jachty i tak dalej. – Przecież to chyba tylko nieszkodliwe fantazje? – Nie dla niej. To było jej marzenie i podchodziła do tego bardzo poważnie. Najgorsza krzywda, jaką mogłem jej wyrządzić, to skrytykować jej marzenie. Annie przypomniała sobie zdjęcie BMW zaparkowanego przed
luksusową rezydencją wiszące w pokoju Rachel. „Kiedyś będzie mój!”. – Jak to się objawiało? – dopytywała Annie. – Często awanturowała się z rodzicami. Chcieli, żeby poszła na studia i zdobyła porządne wykształcenie. Na pewno miała do tego predyspozycje, a oni byli skłonni pokryć koszta. Ale ona chciała od razu iść do pracy i zacząć zarabiać pieniądze. Uważała, że jest w stanie nauczyć się każdej pracy, jaką tylko sobie wymyśli, i szybko wspiąć się po szczeblach kariery. I na pewno by jej się udało. Dostała pracę w banku, i to nie w okienku, tylko w siedzibie głównej, w dziale inwestycji. Dobrze tam sobie radziła. Była inteligenta, bystra i ambitna. Wiem, że zaszłaby daleko. – A ciebie zostawiłaby gdzieś po drodze? – Zawsze miałem taką obawę. Tak. Albo znalazłaby kogoś bogatszego. – Z tego wynika, że była wyrachowana. To dlatego się rozstaliście? – W dużej mierze tak. Nie wiodło mi się tak dobrze, jak sobie tego życzyła, nie robiłem kariery dostatecznie szybko. No i byłem tylko sprzedawcą samochodów – to nie brzmi jakoś imponująco. Przynajmniej nie sprzedawałem używanych samochodów. Może to i prawda, że nie jestem przesadnie ambitny, ale czy to takie straszne? Czy każdy musi być przebojowy i zachłanny? Jest mi dobrze tak, jak jest. Według niej utknąłem w pracy bez żadnych perspektyw – wtedy pracowałem w salonie w Drighlington – i nie miałem szans do niczego dojść. Była przekonana, że zmarnuje sobie przy mnie życie na jakimś zapyziałym przedmieściu. Nie tego chciała. Powiedziałem jej, że przecież najważniejsza jest rodzina. Że moglibyśmy wziąć kredyt, kupić dom, jakoś się urządzić. Ale ona nie chciała takiego domu, tylko potężną rezydencję, jak na zdjęciach w tych wszystkich gazetach o celebrytach i tych innych szmatławcach, które pochłaniała. – Dziewczyna ma prawo marzyć – powiedziała Annie. – Czy na
scenie pojawił się ktoś inny? Ktoś, kto jej to wszystko obiecywał? – Nic mi o tym nie wiadomo – odparł Tony. – Nie, nie rozstaliśmy się z powodu kogoś trzeciego. Przyznaję, że po Rachel na jakiś czas trochę się rozszalałem. Sam już nie wiem, po prostu było mi wszystko jedno. Znajomości na jedną noc i tak dalej. Nie jestem z tego dumny, ale tak było. A potem poznałem Melanie i wszystko się zmieniło. Jakbym wreszcie znalazł to, czego szukałem w życiu. – A Rachel? Jak się odnalazła po waszym rozstaniu? – Przez tę swoją ambicję stała się zbyt niecierpliwa. Chyba nie znalazła sobie nikogo innego. Na pewno nie miała zamiaru zadowolić się kolejnym nieudacznikiem, takim jak ja. No i jak się okazało, nie musiała, prawda? – Czyli z tego, co wiesz, na horyzoncie nie było nikogo innego, z kim na przykład mogła się umówić w Tallinie? – Nie. Poza tym jechały tam przecież na wieczór panieński. Chłopakom wstęp wzbroniony. Wszyscy umilkli, żeby napić się herbaty. Po chwili Annie odezwała się ponownie: – Być może zabrzmi to niedelikatnie, ale uważamy, że to istotna kwestia. Mówisz, że Rachel była ambitna, lubiła pieniądze i wiążące się z nimi korzyści, że kłóciła się z rodzicami, ponieważ wybrała pracę zamiast studiów. Zgadza się? – Tak. – Myślisz, że to wszystko mogło ją skłonić do zrobienia czegoś nielegalnego? – Co dokładnie ma pani na myśli? – Na przykład narkotyki. – Nic mi o tym nie wiadomo. – Chodzi mi o sprzedawanie i przemycanie. Niekoniecznie musiała sama je brać.
– Rachel miałaby handlować narkotykami? – Tony pokręcił głową. – Niemożliwe. Nie wplątałaby się w nic podobnego. Ona naprawdę chciała robić coś dobrego i pomagać ludziom. Gdyby zrealizowała swoje marzenie i zarobiła kupę forsy, pewnie byłaby jak jakiś Warren Buffett czy inny Bill Gates, oczywiście pod warunkiem, że miałaby swój dom z bajki i czarodziejski dywan. Nie, to zupełnie błędny kierunek. – Wierz lub nie – odparła Winsome – ale bardzo się z tego powodu cieszymy. Gdyby ta teoria okazała się prawdziwa, to by bardzo skomplikowało nam pracę. Ale musimy brać takie rzeczy pod uwagę. – Sprawdzać wszystko i wszystkich? – Coś w tym stylu. Po prostu staramy się znaleźć jakąś przyczynę tego, co spotkało Rachel w Tallinie. Narażenie się międzynarodowym przemytnikom narkotyków to jeden z potencjalnych scenariuszy. Oni potrafią być bezwzględni. – Kiedy się dowiedziałeś, co się stało? – zapytała Annie. – To chyba było jakieś trzy czy cztery dni po jej zaginięciu. Przyszedł do mnie policjant w mundurze. Pytał, czy wiem cokolwiek o jej miejscu pobytu. Inspektor Quinn musiał być właśnie wtedy w Tallinie, bo on przesłuchał mnie bardziej szczegółowo kilka dni później, już po powrocie z Estonii. Ale nie byłem w stanie mu w niczym pomóc. – Jak zareagowałeś, kiedy o tym usłyszałeś? – Byłem zdruzgotany. To oczywiste. Boże, to był straszny okres. Pojechałem odwiedzić jej rodziców, wiecie, po prostu, żeby okazać swoje wsparcie i przyjaźń. Ale nie byli tym zainteresowani. Dla nich stanowiłem przeszłość. – A jak wcześniej się z nimi dogadywałeś? – Dosyć dobrze. Pewnie ani lepiej, ani gorzej niż każdy inny, kto zechciałby im odebrać ich ukochaną dziewczynkę. – Co przez to rozumiesz?
– To było dziwne. Czasami zachowywali się tak, jakby nie chcieli, żeby dorosła. I ona też chyba tego nie chciała. Jeśli znalazła się poza domem, musiała codziennie dzwonić do matki. To wszystko zawsze było okropnie ckliwe, było dużo tulenia i całowania, pieszczotliwe przezwiska. Jeśli byliście u nich w domu, to na pewno widzieliście te obrzydliwe pluszaki. I jeszcze ta durna papuga, Rachel miała bzika na jej punkcie. Potrafiła całymi godzinami gadać do tego ptaszydła. Nigdy nie przypuszczałem, że mogę być zazdrosny o papugę, ale gdybym tylko miał okazję, wypuściłbym ją z klatki i otworzył na oścież drzwi wejściowe. – Przerwał i uśmiechnął się. – Ale to tylko jedna strona Rachel. Mała dziewczynka, która boi się dorosnąć, ale chce być bogata, po prostu księżniczka z Disneya. Ale oprócz tego była błyskotliwa i ambitna, dobrze sprawdzała się w swojej pracy, a gdy zaszła potrzeba, umiała też być bezlitosna. Jednocześnie zaś nie potrafiła odciąć się od matki. Czasami to wyglądało jak jakieś przeciąganie liny między mną a jej rodzicami, a Rachel była pośrodku. Koniec końców wszyscy przegraliśmy. Dla Annie to wszystko brzmiało jak jakiś koszmar. Ona sama spędziła dzieciństwo w stosunkowo liberalnym środowisku komuny artystycznej. Co prawda we wczesnym wieku straciła matkę, ale miała wielu przyszywanych opiekunów, nawet jeśli nikt nie mógł całkowicie wypełnić tej luki. Za to jej ojciec, Ray, naprawdę bardzo się starał, pomimo że stawał się odrobinę roztargniony zawsze, gdy był „w trakcie” obrazu, jak sam lubił to określać. – Czy w ogóle wyjeżdżaliście gdzieś razem? – zapytała. – Raz – odparł Tony. – Na rok przed… no, wiadomo. Pojechaliśmy na wakacje. Nie sami, większą grupą. – Jak jej rodzice na to zareagowali? – Z początku nie bardzo im się to podobało, ale Rachel zawsze umiała postawić na swoim. Pewnie musiała im obiecać, że nie będzie ze mną spać.
– I dotrzymała obietnicy? – zapytała Annie. Tony uśmiechnął się smutno. – To były najlepsze wakacje w moim życiu. – Rozumiem, że nie dotrzymała. Dokąd pojechaliście? – Do Varadero Beach na Kubie, all inclusive. Odkładaliśmy na to pieniądze. Sporo nas to kosztowało, ale było warto. – Dziewczyna jak Rachel chyba nie najlepiej czuła się w takim miejscu jak Kuba. – To prawda. Nie miała zbyt dobrego zdania o tamtejszym ustroju politycznym ani o czystości ulic w Hawanie. Ale miała swoje ukochane plaże i swoją Danielle Steel. No i codziennie dzwoniła do matki. – Posłuszna córka – skomentowała Annie. – Słuchajcie, wiem, że część z tego, co mówię, może sprawiać złe wrażenie – powiedział Tony – ale Rachel była dobrym człowiekiem, pomimo tej całej ambicji i miłości do pieniędzy. Nie znam nikogo, kto miałby większe serce od niej. Zrobiłaby dla drugiego człowieka wszystko. Nie była chciwa ani samolubna. Chyba po prostu nie byliśmy sobie pisani. – Czy podczas pobytu na Kubie zdobyła jakichś nowych przyjaciół? Może poznała kogoś nowego w hotelu albo na plaży? – Na przykład kogo? – Na przykład jakichś Europejczyków, zwłaszcza z Europy Wschodniej. Może z Rosji albo z Estonii? – Ja nic o tym nie wiem. Praktycznie przez cały czas trzymaliśmy się razem. – Z dużego pokoju dobiegł jakiś dźwięk. – Czy to Melanie mnie woła? Annie też usłyszała jej głos. – Na to wygląda. Myślę, że na nas już czas. – Od początku podejrzewała, że gdy Tony zaniósł żonie herbatę, ustalił z nią jakiś sygnał, żeby zakończyć przesłuchanie, i to właśnie musiał być ten
znak. Spojrzała na Winsome, która tylko wzruszyła ramionami, i podążyły za Tonym w stronę drzwi frontowych. Na odchodnym życzyły jeszcze jemu i Melanie wszystkiego dobrego, po czym wyszły. – Nie bardzo wiem, jak miałabym państwu pomóc – powiedziała Ursula Mardna. Siedziba Prokuratury Generalnej mieściła się w neoklasycznym dwupiętrowym budynku przy spokojnej, wysadzanej drzewami ulicy Wismari, niedaleko gmachu Parlamentu i ambasady Wielkiej Brytanii. W przeszłości kamienica należała do prywatnego właściciela i gabinet Ursuli Mardny zapewne służył niegdyś jako sypialnia państwa domu. Był to przestronny pokój wyposażony we wszystkie atrybuty wysokiego przedstawiciela władz państwowych. Przez całą drogę Banks uważnie się rozglądał, ale nie odniósł wrażenia, że ktoś za nimi idzie. Jeśli jego teoria była słuszna i Rätsepp faktycznie kazał go śledzić, żeby być na bieżąco z postępami w śledztwie, to i tak pewnie już wiedział o zaplanowanej na dziś wizycie u Ursuli Mardny. Banks zdawał sobie sprawę, że tutejsi prokuratorzy działali na nieco innych zasadach niż Koronna Służba Prokuratorska w Wielkiej Brytanii. Z tego, co czytał na ten temat, funkcja prokuratora w Estonii była dużo bardziej złożona i upolityczniona. Zajmował się nie tylko ocenianiem, czy liczba dowodów jest wystarczająca i czy są one na tyle mocne, by na ich podstawie dało się wnieść oskarżenie, ale też osobiście nadzorował czynności śledcze, w tym zbieranie dowodów i obserwację podejrzanych. Banks uznał, że pod pewnymi względami przypominało to pracę amerykańskiego prokuratora okręgowego, choć rola jego estońskiego odpowiednika była chyba jeszcze bardziej skomplikowana. Prokurator przyjeżdżał także na miejsce zbrodni. Oczywiście zaginięcie młodej Angielki w Tallinie musiało odbić się tutaj szerokim echem, zwłaszcza gdy nie udało się jej znaleźć nie tylko przez kilka dni, ale i kilka lat. – Być może faktycznie niewiele nam pani pomoże – odparł
Banks – ale próbujemy zbadać wszystkie możliwe wątki, a pani odegrała kluczową rolę w śledztwie w sprawie Rachel Hewitt. Słysząc te słowa, Ursula Mardna machnęła ręką. – Nie przesadzajmy. W końcu nie był to największy sukces w mojej karierze. Do tej pory zdarza mi się po nocach myśleć o tej biednej dziewczynie. – Miała silny akcent, ale mówiła płynnie i raczej nie popełniała błędów. Wyglądała na czterdziestkę, może ciut więcej, co oznaczało, że kiedy pracowała nad sprawą Rachel, miała trzydzieści kilka lat. Nie tak dużo. To śledztwo mogło okazać się przełomowe dla jej kariery, gdyby oczywiście udało jej się doprowadzić je do końca. Nie sprawiała jednak wrażenia osoby, której źle się w życiu wiedzie. Nosiła się szykownie i była atrakcyjną kobietą o bystrych brązowych oczach. Jej owalną twarz okalały krótko obcięte blond włosy o rudawym odcieniu, z postrzępionymi końcówkami, co nadawało jej fryzurze odrobinę zadziornego, a nawet punkowego charakteru. Banks nie zauważył żadnych kolczyków, za to jej palce zdobiły masywne pierścionki, a na ręku miała ciężką srebrną bransoletę. – Nie wierzy pani, że ona ciągle żyje? – zapytał. Spojrzała na niego z politowaniem. – Nie bardziej niż pan, panie Banks, czy pani, pani Passero. – Faktycznie zakrawałoby to na cud – stwierdziła Joanna, przerzucając kartkę w notesie. – Większość szczegółów przekazał nam pan Rätsepp – kontynuował Banks – ale zastanawialiśmy się, czy pani nie ma innego spojrzenia na tę sprawę. Być może nie powiedział nam o wszystkim. – Toomas Rätsepp był znakomitym oficerem śledczym – odparła Ursula Mardna. – Jednym z najlepszych, jakich mieliśmy. Jeśli on nie potrafił rozwiązać tej sprawy, to nikt by nie zdołał tego zrobić. – A reszta jego zespołu?
– Sami świetni fachowcy. – Tak więc pani zdaniem wszystko, co mogło być zrobione, zostało zrobione? – Owszem. Podeszliśmy do tego naprawdę rzetelnie. Banks miał co do tego pewne wątpliwości. Rätsepp mówił dokładnie to samo. Poza tym musiał sobie cały czas przypominać, że nie powinien spodziewać się zbyt wiele. W końcu rozmawiał z prawnikiem, niezależnie od tego, jak wysoko postawionym i jak bardzo zaangażowanym w dochodzenie. Co Ursula Mardna miała niby powiedzieć? Że Rätsepp był kiepskim gliniarzem, a całe to dochodzenie nie trzymało się kupy? Nie. Wiedział, że prokurator będzie bronić swoich ludzi, zwłaszcza przed niezbyt mile widzianym detektywem z zagranicy. – Pamięta pani inspektora Quinna? – zapytał. – Tak naprawdę jestem tutaj z jego powodu. Przechyliła głowę. – Oczywiście, że pamiętam. – Na czym dokładnie polegała jego rola? – Rola? – Tak. Rola, którą w tym odegrał. Jaką pełnił funkcję w ramach dochodzenia? – Rozumiem. Wydaje mi się, że był reprezentantem policji Wielkiej Brytanii. Dobrze mówię? – Musiał przecież w jakiś sposób zaangażować się w śledztwo. – Spędził tu tylko tydzień. – Ale jak rozumiem, to było zaraz po zniknięciu Rachel? – Tak. A w takim razie na pewno rozumie pan też, że na wczesnym etapie prac musieliśmy pokonać wiele przeszkód. Na przykład same dziewczęta niewiele pamiętały. – Zdaję sobie z tego sprawę – przyznał Banks. – Pan Rätsepp powiedział mi to samo. Ale inspektor Quinn uczestniczył
w dochodzeniu od początku? – Można tak powiedzieć. Pozwolono mu towarzyszyć młodszemu oficerowi śledczemu, aby mógł trochę poznać miasto i obserwować nasze wstępne czynności śledcze. Banks słyszał o tym po raz pierwszy. Kolejna rzecz, o jakiej Rätsepp nie raczył wspomnieć. Zamiast tego wyraźnie powiedział Banksowi i Joannie Passero, że Quinn nie brał aktywnego udziału w śledztwie i jedynie uczestniczył w spotkaniach. – Kim był ten oficer? – Nie pamiętam nazwiska. To było tak dawno temu. – Powinno chyba być w pani aktach? Ursula Mardna rzuciła mu zniecierpliwione spojrzenie. – Powinno. Pani prokurator podniosła słuchawkę i odbyła z kimś krótką, nieco chaotyczną rozmowę po estońsku. Kilka minut później rozległo się pukanie i do gabinetu wszedł młody mężczyzna o różowej twarzy, w prążkowanym garniturze. Pod pachą trzymał teczkę. Ursula Mardna wzięła ją od niego, podziękowała i zajrzała do środka. – Nazywa się Aivar Kukk. Według tych informacji odszedł z policji pięć lat temu. – W rok po zaginięciu Rachel Hewitt. Dlaczego? – Chciał zająć się czym innym – powiedziała i odłożyła teczkę. – To się zdarza, panie Banks. Czasami ludzie się orientują, że dokonali w życiu złego wyboru. Jeśli mają szczęście i zdadzą sobie z tego sprawę dostatecznie wcześnie, mogą jeszcze to naprawić. – Ma pani jego adres? – Obawiam się, że nie trzymamy aktualnych danych na temat byłych funkcjonariuszy policji. Nawet gdyby było inaczej, musielibyśmy przebić się przez skomplikowane procedury, żeby
udostępnić panu podobne informacje. – Oczywiście. Posłała mu pobłażliwy uśmiech. – Bardzo dużo się u nas zmieniło od czasów komunizmu, ale biurokracja to wciąż biurokracja. – Nieważne – powiedział Banks. – Na pewno zdołamy go odnaleźć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Ursula Mardna przyjrzała mu się badawczo, jakby próbowała ocenić, czy faktycznie potrafiłby to zrobić. A może zastanawiała się, czy może to mieć jakiekolwiek znaczenie. – Pani prokurator, jakie miała pani zdanie o inspektorze Quinnie? – odezwała się Joanna Passero. – Wydawał się dobrym człowiekiem. Był bardzo poważny. Oddany sprawie. – Czy w trakcie tego tygodnia zaszła w nim jakaś zmiana? – Zmiana? – Tak. Mam na myśli jego nastawienie, jego odczucia względem tej sprawy, jego zaangażowanie, jego nastrój. Cokolwiek. – Po pierwszych dwóch dniach rzadko go widywałam – powiedziała Mardna. – Ale odniosłam wrażenie, że sam zszedł na drugi plan. Jak wy to mówicie? – Usunął się w cień? – dopowiedziała Joanna. – Właśnie. Kiedy się tu pojawił, był tak pełen energii, że nie chciał nawet spać, tylko przez cały czas chodzić po ulicach i szukać tej dziewczyny. Zakładam, że dopadło go zmęczenie, może nawet poczuł pewną rezygnację, kiedy dotarło do niego, jak mało jest w stanie tu zdziałać. Myślę, że stracił nadzieję. Albo też poddał się, ponieważ ktoś pokazał mu kompromitujące zdjęcia, pomyślał Banks. – To możliwe – odparła Joanna. – Poza tym to musiało być
trochę onieśmielające: obce miasto, inne zwyczaje, nieznany język. – Jak sami państwo widzą, bariera językowa nie stanowi tu wielkiego problemu, ale pozostałe kwestie, o których pani wspomina… Tak, myślę, że, jak to się mówi, stracił grunt pod nogami. Może poczuł, że lepiej zostawić to nam, miejscowym. – To by dużo tłumaczyło – powiedziała Joanna, robiąc notatki. Ursula Mardna spojrzała na nią nieco zaniepokojona. – Co pani ma na myśli? – To by tłumaczyło zmiany, jakie się w nim dokonały. – Ach, tak. Banks wyciągnął powiększone zdjęcie dziewczyny, która towarzyszyła Quinnowi. Wcześniej postanowił nie pokazywać go Rätseppowi, ponieważ mu nie ufał. I chociaż wydawało mu się, że Ursula Mardna także udziela im przesadnie ostrożnych i asekuracyjnych odpowiedzi, w jej przypadku interpretował to raczej jako naturalną reakcję rozważnego prawnika, a nie nieuczciwego stróża prawa. Nadal jednak nie chciał, aby zobaczyła dziewczynę na zdjęciu razem z Quinnem. Byłoby w tym coś nieodwracalnego, jakby przedstawiał ostateczny dowód jego winy. – Poznaje pani tę dziewczynę? – zapytał. Przyjrzała się fotografii z bliska, po czym pokręciła głową i oddała zdjęcie. – Nie. Nigdy wcześniej jej nie widziałam. Kto to? – Właśnie tego usilnie próbujemy się dowiedzieć – powiedziała Joanna. – Przykro mi. W tym wam nie pomogę. – Czy istnieje możliwość, że zaginięcie Rachel Hewitt miało coś wspólnego z narkotykami? – zapytał Banks. – Rzecz jasna badaliśmy i tę możliwość. Nie znaleźliśmy żadnych dowodów, ale to nie znaczy, że nie istnieją. Być może
trzeba by ich poszukać w Anglii. Nie wiem. Dlaczego pan o to pyta? – Zakładam, że lustrowała pani i nadal lustruje biznes narkotykowy w tych stronach? – Lustruje? – Obserwuje pani handlarzy. Ma ich na oku. – Tak, oczywiście. – I nic nie świadczyło o związku Rachel i jej przyjaciółek z przemytem narkotyków? – Nic takiego nie odkryliśmy. – Czy to możliwe, że… że w istocie natknięto się na taki związek, ale zostało to, powiedzmy, zatajone, wyciszone albo też zupełnie zignorowane? – Co chce pan przez to powiedzieć? Banks pochylił się i oparł łokciami o blat biurka. – Pani prokurator – zaczął – pracuję w policji dłużej niż pamiętam, większość tego czasu spędziłem w Wydziale Śledczym. Pracowałem jako tajniak, w obyczajówce, w narkotykach, praktycznie wszędzie, gdzie się da. I jeśli przez te wszystkie lata nauczyłem się czegokolwiek, to tego, że zawsze istnieje możliwość korupcji i zastraszenia, zwłaszcza gdy w grę wchodzą narkotyki, głównie z powodu ich związku ze zorganizowaną przestępczością. Naprawdę może pani z ręką na sercu powiedzieć mi, że w szeregach tallińskiej policji nigdy nie było ani śladu korupcji? Mardna poczerwieniała na twarzy. – Nie mogę tego powiedzieć, panie Banks – odparła. – Ale mogę zapewnić, że w tym wypadku ewentualny wątek narkotykowy został gruntownie zbadany przez głównego oficera śledczego Rätseppa oraz jego zespół, pod moim osobistym nadzorem. Zaginiona dziewczyna nie była w żaden sposób powiązana ze
znanymi nam handlarzami narkotyków i z tego, co się orientuję, równoległe śledztwo prowadzone w Wielkiej Brytanii również nie wykazało żadnych tego typu związków. A to wszystko – ciągnęła – i to nawet wobec braku ciała, świadków czy dowodów kryminalistycznych, doprowadziło nas do przekonania, że mamy do czynienia ze zbrodnią na tle seksualnym. – Na pewno wydaje się to logiczne – przyznał Banks. – Młoda, atrakcyjna dziewczyna sama w obcym mieście. Całkiem możliwe, że ktoś mógłby chcieć wykorzystać sytuację. Ale po co od razu ją zabijać? – Przyjęliśmy założenie, że ktokolwiek ją uprowadził bądź umówił się z nią na spotkanie tamtego wieczoru, postanowił ją także zabić, aby uniknąć wykrycia, a następnie w jakiś sposób pozbył się ciała. – Dlaczego ktoś, z kim sama się umówiła, miałby to zrobić? – Mogę tylko spekulować. Może sprawy zaszły za daleko? Coś poszło nie tak? Dziewczyna zrobiła się nerwowa, chciała się wycofać? Zaczęła się opierać, wyrywać? Nie wiem. Mogło być wiele różnych przyczyn. – A co z ciałem? – Estonia to niewielki kraj, ale nie brakuje tu miejsc, w których dałoby się ukryć zwłoki. Na zawsze. I uprzedzając pańskie pytanie, tak, przeszukaliśmy tyle z tych miejsc, ile tylko zdołaliśmy. Banks podrapał się po bliźnie przy prawym oku. – Trzeba przyznać, że to faktycznie najbardziej przekonujący scenariusz – powiedział. – A w takim razie chyba marnujemy tu czas. Skinął na Joannę i oboje podnieśli się z krzeseł. Ursula Mardna również wstała i przechyliła się ponad biurkiem, żeby podać obojgu rękę na pożegnanie. – Wizyta w Tallinie nigdy nie jest stratą czasu, panie Banks. Zwłaszcza gdy mamy tak piękną pogodę jak w tym tygodniu. Do
widzenia. Bawcie się dobrze. Dokładnie tego samego życzyłby sobie Rätsepp, pomyślał Banks. Żeby zrobili tu sobie miły urlop, zamiast ganiać za duchami przeszłości. Ale to tylko sprawiało, że nabierał coraz więcej podejrzeń. – A od kiedy to żebranie na ulicy jest wbrew prawu? – Annie zapytała posterunkowego Geordiego Lyttletona, który właśnie wpadł do Wydziału Kryminalnego, żeby zgłosić niedawny incydent. – Nie jest – przyznał Lyttleton. – Ale ona zaczęła się robić dość agresywna, pani inspektor. Śmiertelnie wystraszyła pewną starszą panią, szła za nią po ulicy i wykrzykiwała coś bełkotliwego. – I co to był za bełkot? – Gadała po polsku, pani inspektor. Kobieta nie zna angielskiego. Jan z drogówki mówi trochę po polsku, rodzina jego matki pochodzi z Warszawy. W każdym razie wyciągnął z niej, że od środy prawie nic nie jadła. Straciła dom i rzuciła pracę. Nie jest w najlepszym stanie psychicznym. W rzeczywistości chodziło jej o to, że pomieszkiwała na dziko na jakiejś zrujnowanej farmie i… – Garskill Farm? – Nie znała jej nazwy, ale ja od razu pomyślałem o tym morderstwie i w ogóle. To może być chyba jakiś trop. – Słuszne rozumowanie, posterunkowy. Dobra robota. Jeszcze zrobimy z ciebie detektywa. Gdzie ona teraz jest? – Widzi pani – zaczął Lyttleton, drapiąc się po głowie. – Trochę od niej… pachniało, jeśli rozumie pani, o czym mówię. Właściwie dość mocno, więc zabrałem ją do aresztu i poprosiłem posterunkową Bosworth, żeby zaprowadziła ją pod prysznic i dała jej jeden z tych jednorazowych strojów Elvisa. Annie się uśmiechnęła, słysząc to określenie. Miał na myśli kombinezony, które wydawano więźniom na czas, gdy ich ubrania zabierano do analizy w poszukiwaniu śladów kryminalistycznych.
Faktycznie, gdyby tu i tam dodać trochę ozdobnych haftów, wyglądałyby trochę jak słynne uniformy noszone przez Elvisa Presleya podczas występów w Las Vegas. Piwnica aresztu została niedawno odnowiona i znajdowały się w niej porządne prysznice, z których mogły korzystać przebywające tam osoby. Wpuszczenie tam tej zatrzymanej dziewczyny to może lekka przesada, ale jeśli Lyttleton mówił prawdę, lepsze to niż wstawić ją prosto z ulicy do nagrzanego pokoju przesłuchań i zamknąć się tam razem z nią. – Aresztowałeś ją? Postawiłeś zarzuty? – Nie. Jeszcze nie. Pomyślałem, że najpierw… – Dobrze się spisałeś, młodzieńcze. – Annie wyobraziła sobie tę zagłodzoną dziewczynę, odsunęła na bok swoje wegetariańskie ambicje i położyła na stole trochę pieniędzy. – Idź i kup jej Big Maca, duże frytki i colę, dobrze? I niech ktoś wezwie sierżanta Nowaka, siedzi w sąsiednim budynku, oczywiście jeśli nie jest teraz zbyt zajęty. Wiem, że on mówi po polsku. – Tak jest. Co mam… – Kiedy już się wykąpie, zaprowadź ją do pokoju przesłuchań i pozwól jej tam zjeść w spokoju. Niech się trochę uspokoi, odpręży. Powiedz jej, że nie ma się czego bać. – Ona nie rozumie po angielsku, pani inspektor. – Postaraj się, posterunkowy. Miły uśmiech i łagodny ton głosu potrafią zdziałać cuda. – Tak jest. Pokój przesłuchań numer dwa niczym się nie różnił od innych pomieszczeń poza tym, że za ścianą znajdowała się niewielka sala z fenickim lustrem. Annie chciała się przekonać, w jakim stanie jest dziewczyna, jeszcze zanim zjawi się Stefan, dlatego postanowiła poczekać na niego właśnie w tej maleńkiej klitce obok. Kiedy dziewczynę wprowadzono do środka, oczom Annie ukazał się doprawdy żałosny widok. Chuda jak patyk, drobna
i krucha nastolatka w za dużym kombinezonie sprawiała wrażenie całkowicie zagubionej i przerażonej. Była zagłodzona i wyczerpana, a wilgotne brązowe włosy kleiły jej się do policzków i szyi. Choć wyglądała na nie więcej niż czternaście lat, Annie szacowała, że musi mieć przynajmniej osiemnaście. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, dziewczyna nerwowo rozejrzała się po pokoju szeroko otwartymi oczami, jakby sprawdzała, czy po kątach nie czają się potwory, po czym usiadła i zaczęła płakać. Annie sama miała ochotę się rozpłakać, patrząc na tę bolesną scenę. Przerażone, głodne dziecko, które nie miało nikogo, kto mógłby je pocieszyć, przytulić, powiedzieć, że je kocha i że wszystko będzie dobrze. Doprawdy, wcale nie trzeba codziennie czytać „Guardiana”, żeby uronić łzę nad losem tej biednej istoty. Po chwili do pokoju wszedł Lyttleton, niosąc w ręku torbę z McDonalda. Zanim Annie zdążyła pożałować, że nie posłała jej jednak kanapki z warzywami albo hamburgera z tofu, dziewczyna rozerwała papierowe opakowanie i łapczywie rzuciła się na jedzenie. Annie nigdy nie widziała czegoś podobnego. Skojarzyło jej się to z jednym z tych programów przyrodniczych Davida Attenborougha, które pokazują w BBC. W ciągu zaledwie kilku sekund ze stołu zniknęły frytki, hamburger i cola. Lyttleton miał na tyle przyzwoitości, że wyszedł, pozwalając jej zjeść w spokoju – prawdopodobnie sam podejrzewał, że nie będzie to przyjemny widok. Dziewczyna pochłaniała jedzenie w taki sposób, jakby to był jej ostatni posiłek w życiu. Annie ogarnęły wyrzuty sumienia. Czuła się jak podglądaczka, jak widz jakiegoś chorego, upokarzającego reality show. Kiedy dziewczyna skończyła jeść, starannie pozbierała wszystkie kawałki podartego opakowania i wrzuciła je do kosza na śmieci, a następnie wzięła jedną z serwetek i wytarła nią stół w miejscach, gdzie ubrudził się tłuszczem i keczupem. Chryste, pomyślała Annie. Niedługo potem zjawił się sierżant Stefan Nowak. Annie wyjaśniła mu sytuację.
– Pomożesz mi? – spytała go. Nowak spojrzał na dziewczynę przez fenickie lustro. – Mówię po polsku, jeśli o to pytasz. Ale nie jestem tłumaczem. To wymaga specjalnych kwalifikacji, których nie posiadam. – To nieformalne przesłuchanie – odparła Annie. – Oficjalnymi zeznaniami i innymi formalnościami zajmiemy się później. Na razie potrzebuję informacji. – Czy komendant Gervaise o tym wie? – Jestem przekonana, że gdyby tu była, na pewno by się ze mną zgodziła. Stefan wyszczerzył zęby w uśmiechu, podnosząc ręce do góry. – Dobra, dobra, tak tylko spytałem. No to co? Bierzmy się do dzieła. W sali przesłuchań wciąż unosił się zapach jedzenia z McDonalda, który przyprawił Annie o lekkie mdłości. Rybę z frytkami jeszcze była w stanie znieść, ale konsekwentnie starała się unikać czerwonego mięsa. Kiedy weszli do środka, dziewczyna poderwała się z miejsca z taką miną, jakby chciała uciec i skulić się z przerażenia w jakimś kącie. Nie zrobiła tego jednak, tylko obrzuciła ich zlęknionym, ponurym spojrzeniem i powoli usiadła z powrotem. Wargi drżały jej tak, jakby z ciemnych, czekoladowych oczu w każdej chwili mogły znów popłynąć łzy. Miała mocno poobgryzane paznokcie, niektóre nawet do krwi, o czym świadczyły czerwone ślady na opuszkach palców. Annie pomyślała, że mimo wszystko w normalnych okolicznościach musiała być naprawdę ładną dziewczyną, oczywiście zakładając, że kiedykolwiek miała na tyle szczęścia, by doświadczyć normalnych okoliczności. – Możesz ją spytać, jak się nazywa? – poprosiła Stefana Annie. Tu nastąpiła krótka wymiana zdań po polsku. – Mówi, że ma na imię Krystyna – powiedział Nowak. – Po
swojej babci. Chce wiedzieć, kiedy ją wypuścicie i o co jest oskarżona. – Powiedz jej, że nie ma się czego bać – zapewniła Annie. – Chcę jej tylko zadać kilka pytań, a potem zobaczymy, jak możemy jej pomóc. Kiedy Nowak tłumaczył jej słowa, do pokoju wszedł Lyttleton, niosąc dzbanek gorącej kawy, trzy styropianowe kubki, mleko w proszku i słodzik. Annie zgadywała, że dziewczyna pewnie wolałaby prawdziwy cukier, ale z drugiej strony dopiero co wypiła duży kubek coli. I tak dziwne, że nie zaczęła chodzić po ścianach. – Zapytaj, ile ma lat – powiedziała. Stefan porozmawiał chwilę z Krystyną, po czym odparł: – W lipcu skończy dziewiętnaście. Czyli była pełnoletnia. Ale co to znaczy?, pomyślała Annie. Że była dostatecznie dorosła, by żyć w taki sposób? – Skąd pochodzi? Nowak przekazał pytanie, a dziewczyna odpowiedziała wolno i jakby z pewnym wahaniem. – Jest z małej miejscowości na Śląsku – powiedział w końcu Stefan. – Pyskowice. Region przemysłowy, dokładniej górniczy. – Przerwał na chwilę. – Jej polski jest bardzo… prowincjonalny. Nie jest wykształcona. – Daruj sobie wykład o podziałach klasowych w Polsce, Stefan. Po prostu tłumacz najlepiej jak potrafisz, dobrze? Nowak zmrużył nieco oczy. – Dobrze. Annie zawsze uważała, że Stefan potrafi czasem zachowywać się jak nadęty, wyniosły dupek. Był świetnie wykształcony i prawdopodobnie wywodził się z jakiegoś polskiego arystokratycznego rodu. Może nawet był księciem; z tego, co słyszała, po świecie chodziło wielu polskich książąt. Może to po
prostu dobry tekst na podryw. Podobno pod tym względem Stefan radził sobie zupełnie nieźle. Ciekawe, czy taka taktyka zadziałałaby na Rachel, która marzyła w końcu o bogactwie i luksusie. Annie odsunęła od siebie te myśli i z powrotem skoncentrowała się na obecnej sytuacji. – Zapytaj, dlaczego tu przyjechała. Annie patrzyła na reakcję Krystyny, której twarz zdradzała teraz coś w rodzaju zaskoczenia. – Szukała lepszego życia – przetłumaczył jej odpowiedź Stefan. Ani w głosie, ani w wyrazie twarzy Krystyny nie było cienia ironii. – Dlaczego oni wszyscy uważają, że jesteśmy im winni lepsze życie? – dodał już od siebie. Annie zignorowała go. Po chwili zastanowienia zapytała: – Gdzie jest ta farma, na której mieszkała? – W jakimś dzikim miejscu – usłyszała w odpowiedzi. – Nie było tam nic do roboty. Ani sklepów, ani kina, ani telewizji. – Jakie panowały tam warunki? – Było zimno. Dach przeciekał. Ogród był zarośnięty chwastami i pokrzywami. Nie mieli nawet porządnej łazienki i toalety. – Zdecydowanie brzmi to jak opis Garskill – stwierdziła Annie. – Możesz ją zapytać, kiedy stamtąd odeszła i dlaczego? – W środę rano – przekazał Stefan. – Kazano im wszystkim pakować swoje rzeczy, chociaż wygląda na to, że praktycznie nic nie mieli. Dowiedzieli się, że po pracy nie wracają już w to samo miejsce. – Gdzie pracowała? Nowak rozmawiał przez chwilę z Krystyną. – W fabryce drożdży. Mówi, że przed bramą był znak z napisem „Varley’s”. Chyba wiem, o który zakład chodzi. Robi się tam produkty drożdżowe do karmy dla zwierząt, dla więzień,
suplementy diety i tym podobne. – Fabryka drożdży? Brzmi obrzydliwie – skomentowała Annie. – Jak to się stało, że znalazła się na Garskill Farm i zaczęła tam pracować? Tym razem wymiana zdań po polsku trwała dłużej. Nowak, wyraźnie poirytowany, kilkakrotnie prosił dziewczynę, aby coś powtórzyła lub wyjaśniła. W końcu poprawił sobie krawat i odwrócił się do Annie. – Pojechała do Katowic, najbliższego dużego miasta, ale nie było tam żadnych agencji, więc udała się do Krakowa. Tam znalazła kogoś, kto wziął od niej pieniądze i podał jej adres w Bradford. Tak mi się wydaje, że miała na myśli Bradford. Oczywiście to był zwykły przekręt. Ci ludzie są tacy naiwni. W każdym razie wylądowała na farmie razem z około dwudziestoma innymi ludźmi w podobnej sytuacji. Wysyłali ją do najgorszej roboty. Miała pracować dorywczo i czekać, aż znajdą dla niej jakieś miejsce na stałe, tak przynajmniej jej mówili. I zabierali jej większość tego, co zarobiła, w ramach opłaty za zakwaterowanie i na spłatę długu wobec agencji. Annie nieraz już słyszała tę historię. Spojrzała na Krystynę ze współczuciem. – Gdzie jest ta fabryka drożdży? – zapytała Nowaka. – Na północnym krańcu Eastvale. W tym starym kompleksie przemysłowym. – Zapytaj ją, dlaczego musieli opuścić farmę. – Podejrzewała, że zna odpowiedź, ale chciała poznać wersję wydarzeń z punktu widzenia Krystyny. – Nad ranem na farmie pojawił się jakiś facet – powiedział po chwili Nowak. – Inny niż zwykle, nie widziała go wcześniej. Przyjechał ciemnozielonym samochodem, chyba dodała, że błyszczącym. Wóz wyglądał na nowy. Pozostali dwaj mężczyźni, ci, którzy zazwyczaj wozili ich białą furgonetką do pracy i z powrotem, zachowywali się, jakby się go bali. Zakomunikował,
że wieczorem nie wracają na farmę, i kazał wszystkim się spakować. I to wszystko. Nie miała nic przeciwko, ponieważ nie lubiła tam mieszkać. Pomijając wszystkie niedogodności, naprzykrzali jej się niektórzy faceci. Tak powiedziała. – Po jakiemu mówił ten człowiek? – Po angielsku – tłumaczył dalej Stefan. – Przynajmniej tak jej się wydaje. Okazuje się, że zna kilka słów. A potem ktoś przetłumaczył jego słowa dla tych robotników, którzy go nie zrozumieli. – Mówił z jakimś akcentem? Krystyna potrząsnęła głową, zanim odpowiedziała. – Nie wie – odezwał się Stefan. – Niewiele rozumiała. Pewnie i tak by nie rozpoznała, czy miał szkocki akcent, czy jakikolwiek inny. – Potrafiłabyś opisać tego mężczyznę? – Annie zwróciła się do Krystyny. Nowak przetłumaczył pytanie, a dziewczyna pokiwała głową. – Doskonale. Zobaczymy, czy uda się nam ściągnąć rysownika, żeby spróbował sporządzić z nią portret pamięciowy. W najgorszym wypadku zawsze sama mogę spróbować. – Mam to przetłumaczyć? – Nie kłopocz się – odparła Annie. – Lepiej zapytaj, co się stało później. Nowak zadał Krystynie pytanie i zaczął tłumaczyć jej odpowiedź: – Wszyscy załadowali się do furgonetki, jak zwykle. To znaczy wszyscy z wyjątkiem Mihkela. Jego zatrzymali. Wiedziała, że nazywa się Mihkel, bo wcześniej się jej przedstawił. Był z Estonii. Lubiła go. Był dla niej miły i nie chciał… no wiesz… nic od niej nie chciał. – Stefan odchrząknął. – Niektórzy z mężczyzn próbowali się do niej dobierać w nocy. Zachowywali się bardzo prostacko. Najwyraźniej na farmie były też dwie pary. Wszyscy
słyszeli, kiedy tamci uprawiali seks, chociaż starali się być jak najciszej. Ci faceci ich przedrzeźniali, śmiali się i wydawali zwierzęce odgłosy. Mihkel chronił ją i jej przyjaciółkę Ewę. Ma nadzieję, że jeszcze kiedyś ją zobaczy. Żałuje, że musiała ją zostawić, ale za bardzo się bała. – Pewnie właśnie to zdradziło tego biedaka Mihkela – stwierdziła Annie. – Był miły dla innych i zadawał za dużo pytań. Na pewno przynajmniej jeden z robotników był podstawiony i donosił. Nie tłumacz tego. Czy później widziała jeszcze Mihkela? – Nie – oznajmił Nowak po kolejnej krótkiej wymianie. – Rozwieźli ich do pracy jak zawsze. Mieli ją odebrać sprzed fabryki o szóstej, ale wyszła wcześniej i uciekła. – Dlaczego? Krystyna wydawała się trochę zdezorientowana, kiedy Stefan przekazał jej pytanie. Wymamrotała coś pod nosem. – Właściwie sama nie wie – powiedział Nowak. – Na farmie była nieszczęśliwa. Uznała, że już nigdy nie zobaczy Mihkela, a nowe miejsce będzie jeszcze gorsze. – Coś jeszcze? Tym razem Krystyna się rozpłakała. Przez łzy powiedziała Stefanowi, że kierowca furgonetki naciskał ją, żeby się z nim przespała. Poza tym chciał, żeby poszła pracować na ulicę, żeby dorobić. Mówił, że w ten sposób zarobi dużo pieniędzy i szybko spłaci długi. Ale ona nie chciała tego zrobić. Dlatego uciekła. Annie wygrzebała ze swojej torby chusteczki i podała je Krystynie, która grzecznie podziękowała po polsku. Chociaż dziewczyna nie miała zupełnie nic, pomyślała Annie, wybrała ucieczkę. Wolała wyrwać się ze szponów tej szajki niż zostać, dalej znosić poniżanie i coraz głębiej popadać w długi, aż w końcu skończyłaby na ulicy, wypatrując potencjalnych klientów. Czy w ogóle pomyślała, co może jej się stać, samej w obcym kraju? Widocznie była na tyle zdesperowana, że o to nie dbała.
– Wiesz, gdzie teraz są pozostali? – zapytała Annie. Gdy Stefan przetłumaczył jej pytanie, Krystyna pokręciła głową i zaczęła mówić. – Nie wie, dokąd ich zabrali – powiedział Nowak. – Odkąd uciekła, cały czas była w Eastvale. Przyszła pieszo z fabryki. Nie ma pieniędzy ani jedzenia. Mieszka na ulicy, śpi w drzwiach sklepów i zaułkach. Krystyna znowu się odezwała. Tym razem o coś pytała. – Chce wiedzieć, czy może zapalić – powiedział Nowak. – Obawiam się, że nie – odparła Annie. – Ale powiedz, że kupię jej całą paczkę, jak tylko tutaj skończymy. Dziewczyna tylko kiwnęła głową. – Mówiła, że Mihkel pytał ją o różne rzeczy – ciągnęła Annie. – Czy dużo ze sobą rozmawiali? Jak się porozumiewali? – Nie mówili tym samym językiem – zaczął po chwili Nowak. – Ale Mihkel znał trochę polski, więc byli w stanie powiedzieć sobie kilka prostych zdań. Podobno miał zabawny akcent. – O co ją pytał? Z samych gestów i mimiki twarzy Krystyny Annie wywnioskowała, że nie otrzyma zbyt ciekawej odpowiedzi. – Wypytywał ogólnie o jej życie – powiedział w końcu Nowak. – Mówi, że głównie interesowało go to samo, co ciebie. Skąd pochodzi. Jak się tam dostała. Chciał poznać jej historię. Pyta, czy on też był policjantem. – Nie – odparła Annie. – Pyta, czy wiemy, gdzie on teraz jest. Annie westchnęła i zaklęła w duchu. To po prostu nie fair. Czy powinna powiedzieć Krystynie prawdę? Że najprawdopodobniej torturował go i zamordował mężczyzna jeżdżący ciemnozielonym fordem focusem? Nie chciała wystraszyć dziewczyny na tyle, by ta bała się opisać im tego człowieka. Ale zatajenie prawdy byłoby po
prostu nieuczciwe. Dolała wszystkim kawy i postanowiła jak gdyby nigdy nic kontynuować przesłuchanie. – Możesz ją zapytać, czy widziała na farmie jeszcze kogoś, kto nie przebywał tam na stałe? Krystyna wydawała się zdziwiona brakiem odpowiedzi na jej pytanie i nagłą zmianą tematu, ale wysłuchała Stefana, popijając swoją kawę. – Raz przyjechał człowiek, który wyglądał, jakby był szefem – przetłumaczył po chwili Nowak. – Był lepiej ubrany od kierowcy i jego kumpla, którzy każdego ranka przed pracą przynosili im czerstwy chleb i cienką kawę. Miał na sobie kapelusz i płaszcz z futrzanym kołnierzem. Krystyna zakłada, że był Anglikiem. Mniej więcej połowę grupy stanowili Polacy, a niektórzy mówili po angielsku, więc wieści szybko się rozeszły. Ten człowiek przyjechał, żeby zaproponować im swoją pomoc, w razie gdyby potrzebowali pieniędzy. Powiedział, że jego przyjaciel może im udzielić pożyczki, a oni mu oddadzą, kiedy zaczną więcej zarabiać, czyli już po spłaceniu agencji. I oczywiście ani słowem nie wspomniał o odsetkach, domyśliła się Annie. Tym „szefem” musiał być albo Roderick Flinders we własnej osobie, albo któryś z jego podwładnych. Bez wątpienia we wszystkim maczał też palce Corrigan. Przeprosiła na chwilę Krystynę i wróciła do swojego biura, gdzie miała zdjęcia Corrigana i Flindersa. Przyniosła je z powrotem do sali przesłuchań i położyła je na stole przed dziewczyną. – Poznajesz któregoś z tych ludzi? – zapytała. Krystyna przyjrzała się fotografiom i wskazała na Flindersa. – To on – przetłumaczył Nowak. – To on przyjechał i powiedział, że może im załatwić pieniądze. Tego drugiego nie zna. – Nic dziwnego, pomyślała Annie. Po co Corrigan miałby się sam fatygować na to odludzie, skoro mógł się z powodzeniem wyręczyć innymi?
– Świetnie – skwitowała Annie. – Pójdę się dowiedzieć, czy da się teraz ściągnąć do nas rysownika. Możemy skorzystać z usług Menziesa z akademii sztuk pięknych. Mieszka niedaleko stąd. Wyślę po niego samochód. Wiem, że to dla niej trudne, ale nie chcę, żeby stąd wyszła, dopóki nie będziemy mieli przyzwoitego portretu pamięciowego. To pierwszy raz, kiedy możemy dowiedzieć się czegokolwiek o naszym zabójcy i nie zamierzam wypuścić tej szansy z rąk. Dasz radę zabawić tu Krystynę przez kilka minut, kiedy mnie nie będzie? Obiecuję, że to nie potrwa długo. – Jasne – zapewnił Stefan. – Trochę się razem pośmiejemy. Annie spojrzała na niego zimno i wstała od stołu. Niektórzy ludzie są niepoprawni, pomyślała. Krystyna odprowadzała ją wzrokiem, jakby chciała iść razem z nią, ale Stefan zaczął coś do niej mówić po polsku swoim kojącym głosem. Annie odwróciła się jeszcze w drzwiach i pokazała dziewczynie uniesiony w górę kciuk. Erik Aarma zaproponował Banksowi i Joannie tego wieczora wspólną kolację, na którą chciał również przyprowadzić swoją żonę Helen. Ponieważ nikt nie miał żadnych zastrzeżeń, umówili się na dziewiętnastą trzydzieści. Chcąc sprawić przyjemność gościom, a także wykorzystać piękną pogodę, Erik postanowił zabrać ich do restauracji na Starym Mieście, gdzie sam nie chadzał zbyt często. Poza tym, jak przyznał, dla Helen byłaby to również miła odmiana. Uwielbiała wszelkiego rodzaju makarony, a rzadko zdarzało im się jadać podobne potrawy. Mieszkali w dzielnicy Kristiine i zazwyczaj stołowali się w lokalnych knajpkach albo po prostu gotowali w domu. Erik miał nadzieję, że wieczór na mieście pomoże im choć trochę przezwyciężyć ponury nastrój spowodowany śmiercią Mihkela. Był piątkowy wieczór i w centrum robiło się tłoczno. Kilka minut po wpół do ósmej zajęli stolik w małej włoskiej restauracji przy ulicy Raekoja, całkiem niedaleko głównego placu oraz restauracji Clazz, która znajdowała się tuż za rogiem. Jeszcze nie
wszyscy imprezowicze wylegli na ulice, ale już pojawili się faceci w więziennych uniformach. Zobaczyli też grupkę dziewczyn przebranych za króliczki Playboya, idących chwiejnym krokiem na swoich wysokich obcasach. Zachowywały się bardzo głośno i wśród towarzyszących im męskich gwizdów szukały jakiegoś baru, a w ich głosach pobrzmiewał bardzo wyraźnie akcent z Glasgow. Za każdym razem, gdy Banks widział podobną grupę, myślami wracał do Rachel. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że odkąd pojawił się w Tallinie, coraz bardziej oddalał się od punktu wyjścia, czyli morderstwa Billa Quinna i późniejszego odkrycia zwłok Mihkela Lepiksona na Garskill Farm. Jego śledztwo zmieniło się w poszukiwanie prawdy o Rachel Hewitt. I choć nie wierzył, że dziewczyna żyje, wiedział, że jej zwłoki muszą przecież gdzieś być, niezależnie od tego, ile minęło już lat. Tak naprawdę to Annie odwalała całą robotę w Yorkshire, z każdą chwilą coraz bardziej zbliżając się do odkrycia tożsamości zabójcy Billa Quinna. Gdyby udało jej się osiągnąć sukces w pierwszej sprawie, którą prowadziła po swojej kontuzji, byłoby to dla niej duże osobiste zwycięstwo. Ogromnie by ją to podbudowało i dodało pewności siebie. Oczywiście Banks wcale nie stracił z oczu ani Quinna, ani Lepiksona, ale to Rachel była osobą, której szukał na krętych brukowanych uliczkach i wśród długich wieczornych cieni tallińskiej starówki. Erik wyglądał na zadowolonego z siebie, dlatego Banks spodziewał się dobrych wieści. Joanna miło gawędziła z Helen, od czasu do czasu przerywając rozmowę, żeby zerknąć na wyświetlacz swojego telefonu. Jeśli chodzi o gabaryty, Helen nie ustępowała w niczym mężowi. Wyglądała prawie jak on, oczywiście z wyjątkiem brody, i bardzo lubiła się śmiać. W ciągu dnia zaczął wiać orzeźwiający wiatr, co, jak stwierdził Erik, mogło oznaczać koniec pięknej pogody. Wciąż jeszcze było na tyle ciepło, że mogli siedzieć na zewnątrz, lecz bez wątpienia nie dałoby się wytrzymać bez marynarek. Za to Joanna okryła ramiona wełnianym szalem. Skąd ona brała te rzeczy? Zawsze miała idealne ubranie
dosłownie na każdą pogodę. Od czasu do czasu Banks wyłapywał zapach dymu z papierosa jakiegoś mijającego ich palacza. – Nie będę, jak wy to mówicie, owijać w bawełnę – zaczął Erik, gdy tylko stuknęli się kieliszkami i wznieśli toast za nieobecnych przyjaciół. – I nie chcę trzymać was w niepewności. Znalazłem tę waszą dziewczynę. Banks o mało nie wypuścił kieliszka z ręki. Spojrzał na Joannę, która uniosła brwi tak wysoko, że niemal skryły się pod jej blond grzywką. – Jesteś tego pewny? – zapytał. – Jestem. – Ale… jakim cudem? Erik postukał się palcem w nos. – Ma się te swoje źródła. Ludzie czasami mawiają, że mamy większą kartotekę niż kiedyś Stasi. – A tak na poważnie? – powiedział Banks. – Chcecie wiedzieć, kim ona jest? – Oczywiście. – Nazywa się Larisa Petrenko. – Jak ten dyrygent? – Wasilij Petrenko? Znasz go? Tak, to samo nazwisko. – Czyli jest Rosjanką? – Nazwisko jest rosyjskie. Ale to was nie powinno dziwić. Czterdzieści procent ludności Tallina stanowią mieszkańcy rosyjskojęzyczni. Helen też jest rosyjskojęzyczna, ale mówimy do siebie po estońsku. Najpopularniejsze nazwisko w całym kraju to Iwanow. – Myślałem, że ludzie zmieniają nazwiska na estońskie, aby zwiększyć swoje szanse na powodzenie? – Nie wierz we wszystko, co czytasz w gazetach, przyjacielu.
Niedługo napiszą jeszcze, że wywozimy rosyjskojęzycznych obywateli Estonii w środku nocy i zamykamy ich w Patarei. – A nie robicie tego? – Już od jakiegoś czasu nie – odparł Erik ze śmiechem. Banks wyczuł, że temat jest dość drażliwy. Cała ta kwestia rosyjsko-estońska była dla niego nie do ogarnięcia, chociaż znał podstawowe fakty i orientował się w historii wzajemnych stosunków między oboma państwami. Podejrzewał, że to coś, z czym trzeba dorastać i obcować przez całe życie, aby móc w pełni zrozumieć. – Nie wiesz przypadkiem, gdzie mieszka ta Larisa Petrenko? – Pewnie, że wiem. Mieszka w Haapsalu. Prowadzi tam restaurację razem ze swoim mężem. – Nie mogę w to uwierzyć. – Banks pokręcił wolno głową. – Gdzie jest Haapsalu? – Na zachodnim wybrzeżu. Około półtorej godziny jazdy samochodem. Niestety nie będziemy mogli wam towarzyszyć. Sprawy rodzinne. Ale Merike jest z powrotem w Tallinie. Już z nią rozmawiałem. Przyjedzie po was do hotelu jutro po śniadaniu. Może być dziesiąta czy to za wcześnie? Nagle sprawy nabrały niewiarygodnego przyspieszenia. Banks zerknął na Joannę, która pokiwała głową. – Może być dziesiąta. – Merike bardzo przepraszała, że nie może być tu dzisiaj z nami – dorzucił Erik – ale na szczęście zobaczycie się z nią już jutro. – Ciągle jestem w lekkim szoku – powiedział Banks. – A zatem mówisz mi, że odnalazłeś dziewczynę, która była na zdjęciu z Billem Quinnem, i ona mieszka półtorej godziny stąd, i prowadzi kawiarnię razem z mężem. Dobrze zrozumiałem? Erik uśmiechnął się szeroko. – Zgadza się. Słuchałeś uważnie. Nie kawiarnię, tylko
restaurację. Haapsalu to miasteczko turystyczne. Ładnie tam, spodoba się wam. – Czyli nie jest prostytutką z Budapesztu ani striptizerką z Belfastu? – Nic z tych rzeczy. Jest porządną młodą kobietą, a to oznacza, że może nie mieć ochoty rozmawiać o swojej przeszłości. – Jakoś sobie z nią poradzimy – zapewnił Banks. – Muszę wiedzieć, jak ją znalazłeś, Erik. Przecież nie możesz tego przede mną ukrywać. Erik przekrzywił głowę. – Właściwie mógłbym – powiedział. – Prosiłeś mnie tylko o informacje. A teraz chcesz wiedzieć, jak je zdobyłem. Mam tak łatwo zdradzać swoje tajemnice? – Nie pytam… Erik machnął swoją wielką, włochatą ręką. – Spokojnie, przyjacielu. Jaja sobie robię. Tak to mówicie? Jaja? – zapytał i mrugnął do Joanny. – Owszem – potwierdził Banks. Do ich stolika podeszła ładna, ciemnowłosa kelnerka; na plakietce miała zapisane imię „Irena”. Chciała przyjąć zamówienie, ale byli tak dalece pochłonięci rozmową, że żadne z nich nawet jeszcze nie spojrzało na menu. Dlatego teraz poprosili, by dała im jeszcze minutę, i szybko przestudiowali kartę. Kiedy Irena powróciła, cała czwórka zamówiła spaghetti i do tego butelkę chianti. Zaczynało się robić ciemno, cienie w wąskich brukowanych uliczkach Starego Miasta coraz bardziej się wydłużały i pogłębiały. Z oddali słychać było czyjś śpiew. Gdzieś bliżej rozbiła się jakaś szklanka. Banksowi wydawało się też, że słyszy dobiegające skądś dźwięki cytry. – Mamy bardzo dobre programy do rozpoznawania twarzy – powiedział Erik. – Może tego nie wiesz, ale Estonia słynie z zaawansowanej technologii. To my wymyśliliśmy Skype’a.
– Słyszałem – odparł Banks. – Więc w ten sposób to zrobiłeś? – Niezupełnie – stwierdził Erik i wskazał na własną głowę. – Oprócz tego mam fantastyczną pamięć. Helen się roześmiała. – To prawda – przyznała. – Ma pamięć jak lew. – Chyba jak słoń, Helen – poprawiła ją Joanna. – Tak, zgadza się. Jak słoń. – No więc jak to zrobiłeś? – nie odpuszczał Banks. Erik odczekał jeszcze chwilę, aby dodać swoim słowom większej dramaturgii. – Jestem dziennikarzem. Mam to we krwi. W moich żyłach płynie atrament i gorący ołów, którego oczywiście dzisiaj się już nie używa. Kiedy po raz pierwszy ujrzałem zdjęcie, ta twarz od razu wydała mi się znajoma, ale kontekst się nie zgadzał. Nie znam żadnych prostytutek czy dziewczyn do towarzystwa. Tylko z gazet i telewizji, a na pewno to nie tam ją widziałem. Nie, chodziło o coś innego. Dwa lata temu w Haapsalu odbył się wielki, celebrycki ślub, co samo w sobie było czymś niecodziennym. Ta piękna Rosjanka, która właśnie ukończyła uniwersytet w Tartu, wyszła za jednego z najsłynniejszych estońskich malarzy, Aleksieja Petrenko. To bardzo przystojny mężczyzna o reputacji kobieciarza, ale wyglądało na to, że wreszcie postanowił się ustatkować. Pisaliśmy o ich ślubie i publikowaliśmy zdjęcia. Oczywiście nie ja ani nie Mihkel, tylko dziennikarz, który zajmuje się takimi tematami. Ale jako redaktor dostaję do ręki teksty wielu różnych autorów. – Postukał się w bok głowy. – I stąd ją pamiętam. Erik wydawał się wyczerpany swoją długą przemową po angielsku. Pociągnął długi łyk wina i rozsiadł się wygodniej na swoim krześle. – Jesteś tego pewien? – zapytał Banks. – Tak. Gdy tylko przestałem myśleć, że jest prostytutką lub
dziewczyną z agencji, zacząłem to sobie przypominać i przejrzałem zdjęcia w naszych archiwach. – Erik wyciągnął fotografię z wewnętrznej kieszeni marynarki i przesunął ją po blacie w stronę Banksa. – To ona, czyż nie? Banks wziął zdjęcie do ręki. Przy ich stoliku było dostatecznie jasno, żeby dobrze mu się przyjrzeć. Tak, to zdecydowanie była ona. Chociaż miała krótsze i inaczej ułożone włosy, tych kości policzkowych i tych oczu nie dałoby się pomylić. Banks poczuł dreszcz podniecenia. Pokazał zdjęcie Joannie i chciał je oddać Erikowi, ale ten powstrzymał go uniesioną dłonią. – Weź je – powiedział. – Zrobiłem tę odbitkę dla was. Ja jej nie potrzebuję. – To zdjęcie pojawiło się w gazecie? – upewnił się Banks. – Ma się rozumieć. We wszystkich gazetach. To było wielkie wydarzenie. Jeśli ktoś chciałby znaleźć tę kobietę, pomyślał Banks, ta fotografia niezmiernie ułatwiłaby mu zadanie. Gdyby jednak faktycznie ktoś jej szukał, wiedziałaby chyba, że nie powinna ściągać na siebie aż tyle uwagi. A w takim układzie zapewne w ogóle nie wiedziała, co zrobiła i dlaczego. Problem w tym, że w ciągu ostatniego miesiąca, czyli od czasu śmierci żony Quinna, wiele się zmieniło i jej sytuacja także mogła wkrótce ulec zmianie. Nie było powodu, żeby dziewczyna stała się dla kogoś zagrożeniem, o ile rzeczywiście nic nie wiedziała – jeżeli miała na sumieniu jedynie uwiedzenie jakiegoś obcego faceta i pozowanie z nim do kilku zdjęć sześć lat temu – ale mogła zostać uznana za niewygodnego świadka, a ktoś wyraźnie od jakiegoś czasu likwidował niewygodnych świadków. Banks nie widział na razie powodu do paniki, ale sam fakt, że zginęło już dwóch ludzi oraz że ktoś śledził jego ruchy w Tallinie, z pewnością napawał go pewnym niepokojem. Właściwie wolałby, żeby już teraz była dziesiąta rano następnego dnia. Chociaż z drugiej strony skoro przetrwała tak długo bez szwanku, nie musieli chyba się obawiać,
że akurat dziś wieczór stanie jej się coś złego. Banks opanował nerwy i gorąco podziękował Erikowi za pomoc. – Cała przyjemność po mojej stronie – odparł Erik. – Zwłaszcza jeśli w ten sposób mogę przyczynić się do złapania tego, kto zabił Mihkela. – To naprawdę może nam pomóc – przyznał Banks. Kelnerka przyniosła zamówione jedzenie i nastąpiła krótka przerwa w rozmowie, ponieważ wszyscy zajęli się rozkładaniem serwetek, przystawek i sztućców. Irena uśmiechnęła się do Banksa, ponownie napełniając im kieliszki. – Chyba wpadłeś jej w oko – zażartowała Joanna. – Daj spokój – odparł Banks. – Mój urok działa tylko na kobiety od sześćdziesiątki wzwyż. – Nie byłabym taka pewna. Może marzy jej się angielski mąż, angielski paszport, angielski dom na wsi? – Spojrzała na Erika. – Irena to rosyjskie imię? – Najprawdopodobniej – powiedział dziennikarz. – Ale może też być polskie albo słowackie. Wiele imion występuje w więcej niż jednym kraju. – No i co ty na to? – zwróciła się z powrotem do Banksa. – Egzotyczna żona z Europy Wschodniej. Banks nawinął makaron na widelec i uśmiechnął się do niej. – To prawie jak egzotyczny mąż z Włoch. Joanna zaniemówiła na moment, po czym oblała się rumieńcem. – Nie – powiedziała w końcu. – To zupełnie coś innego. – Dowiedziałeś się czegoś o Toomasie Rätseppie i Ursuli Mardnie? – Banks postanowił wrócić do rozmowy z Erikiem. – Pani prokurator jest czysta jak łza. Wybitnie utalentowana. Przewidywano, że zajdzie jeszcze wyżej. Sprawa Rachel trochę ją przyhamowała, ale od tego czasu nadrobiła to z nawiązką. Budzi
respekt i strach. – Wygląda tak młodo. – To idealna robota dla młodej kobiety. Banks zdał sobie sprawę, że w Koronnej Służbie Prokuratorskiej również pracowało sporo młodych kobiet, ale nigdy wcześniej nie myślał o tym w ten sposób. – A co z Rätseppem? – Nie mam nic konkretnego. To znaczy nic się do niego nie przyczepiło na stałe. Niektórzy uważają, że za bardzo spoufala się z niewłaściwymi ludźmi. Nie z prawdziwymi gangsterami i przestępcami, rozumiesz, ale z biznesmenami, bogatymi i wpływowymi, którzy od czasu do czasu potrzebują jakiejś przysługi, którzy czasami niebezpiecznie zbliżają się do granicy tego, co legalne. – Zawsze miałem wrażenie, że „biznesmen” to zgrabne słowo, którym można zakamuflować bardzo wiele grzeszków – wtrącił Banks. – Ma bardzo ładne mieszkanie w Kadriorg, a to dość niezwykłe jak na emerytowanego policjanta. To droga dzielnica. – Gdyby miał coś do ukrycia, to chyba byłby bardziej ostrożny? – Oczywiście. Właśnie dlatego nie można mu nic udowodnić. Jak mówisz, nie afiszowałby się tak ze swoimi pieniędzmi, gdyby nie potrafił się z nich wytłumaczyć. – A jakie jest jego wytłumaczenie? – Spadek. To prawda, że jego ojciec był całkiem bogaty. Zaczął od jednego małego sklepiku, a skończył na całej sieci salonów ze sprzętem elektronicznym. Zmarł mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Rätsepp przechodził na emeryturę. Oczywiście Rätsepp nie dostał wszystkiego, ma jeszcze braci i siostry, ale zgarnął całkiem przyzwoitą sumę. – I to wystarczy, żeby wytłumaczyć mieszkanie i pieniądze?
– Dla większości ludzi tak – powiedział Erik. – Ty musisz wyciągnąć własne wnioski. – Czy Rätsepp zadawał się z kimś, kto mógł być odpowiedzialny za zniknięcie Rachel albo za śmierć Billa Quinna i Mihkela? – „Nie sądzisz, że w sprzyjających okolicznościach każdy jest zdolny niemal do wszystkiego?”. – Chinatown – odgadł Banks. – Albo coś bardzo podobnego. Jesteś w stanie dowiedzieć się więcej? – Nie, jeżeli nie chcemy rozdrażnić kilku osób. Takich, których lepiej nie drażnić. Mamy wolną prasę, ale wolność wiąże się z odpowiedzialnością. – My ciągle jeszcze się tego nie nauczyliśmy – odparł Banks. – Tak, wiem. – Dzięki za wszystko. – Nie ma za co. Jak już mówiłem, robię to dla mojego przyjaciela Mihkela. A teraz przejdźmy do innych spraw. Nie wiesz, czy Wasilij Petrenko nadal dyryguje w Filharmonii Liverpoolskiej? Joanna przewróciła oczami, a Helen zaczęła wypytywać ją o pracę, w której musiała ścigać nieuczciwych policjantów. Banks odpowiedział twierdząco na pytanie Erika i zaczęli rozmawiać o błyskotliwej karierze młodego dyrygenta. W pewnym momencie zauważył znajomą postać siedzącą przy stoliku po drugiej stronie niewielkiego skwerku. Był to ten sam człowiek, który szedł za nim poprzedniego wieczora. Banks wrócił do rozmowy z Erikiem, a kiedy znów podniósł wzrok, mężczyzna zniknął. Wiedział jednak, że czai się gdzieś w pobliżu i obserwuje, wpatruje się w mrok. Piątkowe popołudnie powoli zmieniało się w wieczór, co dla większości ludzi oznaczało koniec tygodnia pracy. Dla Annie jednak nadejście weekendu wcale nie wiązało się z odpoczynkiem,
ponieważ wciąż miała mnóstwo rzeczy do zrobienia. Tyle tylko, że kiedy nie było wokół niej ludzi, od których pomocy były uzależnione jej dalsze postępy w śledztwie, siłą rzeczy musiała zwolnić tempo. Przede wszystkim nie miała co liczyć na dalsze wyniki badań laboratoryjnych, nie mówiąc już o jakiejkolwiek ekspresowej analizie. Co prawda w sąsiednim budynku był Stefan Nowak, Vic Manson i cała reszta ich zespołu, ale tamci nie posiadali wszystkich niezbędnych rodzajów sprzętu, a poza tym zawsze starali się robić wszystko, żeby tylko nie zostawać w pracy po godzinach. Annie zastanawiała się teraz głównie nad tym, co zrobić z Krystyną. Udało jej się ściągnąć na posterunek Ricka Menziesa, ich rysownika z akademii sztuk pięknych, który wspólnie z Krystyną i Stefanem stworzył naprawdę udany rysopis. Na jego podstawie powstał wyjątkowo szczegółowy portret pamięciowy, uwzględniający wszystko, od jednodniowego zarostu, przez krótko ostrzyżone włosy, bliznę w kształcie półksiężyca na czole tuż pod linią włosów, bulwiasty nos i lekko odstające uszy, aż po usta, które według Annie wyglądały po prostu okrutnie. Pobieżnie przejrzała notatki i wiadomości otrzymane w ciągu dnia. Najciekawsza wydawała się informacja, że Vicowi Mansonowi udało się zdjąć odciski palców z wnętrza schowka w fordzie focusie, wynajętym najprawdopodobniej przez zabójcę na nazwisko Arnold Briggs. Oczywiście na tym etapie śledztwa nie można było mieć pewności, że odciski faktycznie należały do sprawcy. Podobnie jak w przypadku DNA, nie mieli ich w swojej bazie danych. W lekko uchylonych drzwiach ukazała się głowa komendant Gervaise. – Masz chwilę, Annie? – Oczywiście – odparła Annie, wychodząc za przełożoną na korytarz. Zdziwiła się jednak, gdy Gervaise zamiast zaprowadzić ją do swojego gabinetu, udała się w stronę klatki schodowej, zeszła
na parter i skierowała się do wyjścia. Jeszcze bardziej zaskoczyło ją, kiedy przeszły przez ulicę i znalazły się na rogu Market Street, skąd ruszyły prosto do pubu Queen’s Arms. – Stwierdziłam, że przyda ci się przerwa – powiedziała Gervaise. – To był naprawdę długi tydzień. – To prawda, pani komendant. – I możesz przestać tak do mnie mówić. Wcale nie sprawia mi to większej przyjemności niż tobie. Annie uśmiechnęła się szeroko i weszła za nią do pubu. W środku panował tłok, jak zawsze o tej porze. Ludzie często wpadali tu w piątek po pracy, ale wielu z nich lubiło się relaksować, stojąc przy barze, więc Annie i Gervaise bez problemu znalazły okrągły stolik z miedzianym blatem, który stał w spokojniejszym kącie lokalu, zaraz przy oknie wychodzącym na rynek. Na zewnątrz powoli zapadał zmierzch i trwał właśnie ten specyficzny moment przejściowy pomiędzy pracowitym dniem a wieczorną zabawą. Większość sklepów kończyła już pracę, ale wciąż było jeszcze za wcześnie na tłum młodych imprezowiczów. Na drewnianym podeście przed pubem stały dodatkowe stoliki i krzesła, ale w tej chwili nikt przy nich nie siedział. Wiał dość silny wiatr, a Annie się wydawało, że na szybach dostrzega pojedyncze krople deszczu. – Ja stawiam – powiedziała Gervaise. – Na co masz ochotę? – To znaczy, że już jestem po służbie? – Jeśli o mnie chodzi, tak. – Dobrze, w takim razie poproszę kufel Cock-a-Hoop. – Świetnie. Kilka minut później Gervaise wróciła, niosąc dwa duże kufle piwa. Sądząc po kolorze, dla siebie także wzięła Cock-a-Hoop. Nazwa browaru przywiodła Annie na myśl A. Le Coq, a także Banksa i Passero, którzy z pewnością właśnie jedli kolejną przyjemną kolację pod gołym niebem w Tallinie.
– Gdzie sierżant Jackman? – zapytała Gervaise. – Pojechała porozmawiać z pozostałymi dziewczynami, które były na wieczorze panieńskim. Może jedna z nich zapamiętała więcej niż Pauline Boyars. – Nie bardzo rozumiem, skąd to nagłe zainteresowanie Rachel Hewitt. Nadal szukamy człowieka, który zabił inspektora Quinna i tego estońskiego dziennikarza. Mam nadzieję, że o tym pamiętasz. – Oczywiście. I jesteśmy coraz bliżej. Ale te dwie sprawy są ze sobą ściśle powiązane. – Hm. Na pewno niedługo się o tym przekonamy. A tak w ogóle jak ci minął pierwszy tydzień w pracy? – Nieźle – odparła Annie. – Oczywiście miałam dużo na głowie, ale bardzo się cieszę, że wróciłam. – Mówiłam ci, że nie powinnaś się przemęczać. – Z całym szacunkiem, odpoczywałam już wystarczająco długo. Najwyższy czas znowu zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Gervaise wzięła łyk piwa. – Coś w tym jest. Jak ci poszło z tą dziewczyną z Polski? – Z Krystyną? Zrobiliśmy świetny portret pamięciowy podejrzanego – powiedziała Annie. – Rozesłałam go do wszystkich agencji i urzędów, jakie tylko przyszły mi do głowy. NCS6, Instytut Standardów Handlowych, Wydział Kryminalny, SOCA, Centrum ds. Handlu Ludźmi i Interpol. Nie wspominając o oddziałach policji na terenie całego kraju. Poszukiwany człowiek, który wie, jak obchodzić się z kuszą, do tego lubi torturować i podtapiać innych. – Powinno wystarczyć – stwierdziła Gervaise. – Nie jestem tego taka pewna – przyznała Annie. – Zacznijmy od tego, że zdecydowanie mamy tu wątek międzynarodowy, przede wszystkim estoński i polski. Jeśli nasz człowiek został przysłany,
żeby zabić Quinna i Lepiksona, to jest duża szansa, że nie mieszka w Wielkiej Brytanii, a w takim razie zapewne już dawno wyjechał z kraju. Kto po dokonaniu podwójnego zabójstwa zostawałby na miejscu dłużej niż to konieczne? W tej chwili może być wszędzie. – Interpol dysponuje już dzisiaj całkiem niezłą bazą danych. Coś na niego znajdą, jeśli tylko mają go u siebie. – Miejmy nadzieję. W kwestii DNA nie umieli nam pomóc. W każdym razie nie spodziewam się, że po weekendzie dużo się zmieni, ale staram się myśleć pozytywnie. – Co zrobiłaś z Krystyną? – To osobny problem – powiedziała Annie, podpierając się na łokciach. – Teraz siedzi w celi na dole. Nie jest aresztowana ani nic podobnego. Nie zrobiła nic złego poza tym, że krzyczała po polsku na jakąś staruszkę. Ale chcę mieć ją pod ręką, dopóki nie znajdziemy naszego zabójcy, żeby mogła go dla nas zidentyfikować. Zresztą biedaczka i tak nie ma dokąd pójść. Nie ma gdzie się zatrzymać, ale jeśli dopadnie ją Urząd Imigracyjny, to od razu nam ją zabiorą. – Rozumiem twój dylemat. Moglibyśmy ewentualnie wyskrobać parę groszy na kilka nocy w hotelu. – Nie wiem, czy zostałaby w nim. Jest przerażona. Trochę nam to zajęło ze Stefanem, zanim udało się ją uspokoić i przekonać, że nie zamierzamy jej zamykać w więzieniu. Nie ma nawet czystych ubrań. A w stroju Elvisa nie da się zbyt długo funkcjonować. – W czym? – zapytała Gervaise, ale niemal od razu to do niej dotarło. – Ach, już rozumiem. Tak na to mówicie. Oczywiście masz rację. Mogłabyś ją zabrać do punktu Oxfam albo Fundacji Sue Ryder i kupić jej trochę rzeczy. – Spojrzała na zegarek. – Chociaż pewnie o tej porze to nie będzie łatwe. – I co potem? – Naprawdę nie wiem, no chyba że zabierzesz ją do siebie i pożyczysz jakieś swoje stare ciuchy. Poza tym nie mam już
innych pomysłów. – Nie myśl, że mi to nie przyszło do głowy. Ale ona w ogóle nie mówi po angielsku. – Zawsze można sobie jakoś poradzić. Kiedyś dzieliłam pokój z jedną Hiszpanką, to było jeszcze w akademii policyjnej. Też nie znała ani słowa po angielsku, a ja nie znam hiszpańskiego, ale mimo to potrafiłyśmy się zupełnie nieźle dogadać. Ale wcale nie mówię, że powinnaś tak zrobić. Jeśli nie podoba ci się ten pomysł, zapomnijmy o tym. Chyba może kilka dni pomieszkać u nas w celi na koszt podatników. Chociaż módlmy się, żeby to nie wyciekło do lokalnej prasy, bo ani się obejrzymy, jak pod posterunkiem ustawi się tłum bezdomnych z całego okręgu. Annie wyobraziła sobie tę scenę i aż parsknęła śmiechem. – Ciekawe, co napiszą w gazetach, jeśli policjantka zabierze ze sobą do domu młodą dziewczynę. Nie żebym się tym jakoś bardzo przejmowała. Gervaise przez chwilę się nad czymś zastanawiała. – Wiemy na pewno, że jest nielegalnym imigrantem? – Nie wiemy nic poza tym, że jest z Polski, a Polska należy do Unii Europejskiej. Nie wiem, czy ma odpowiednie dokumenty ani czy wypełniła właściwe formularze. Nie ma przy sobie żadnego dowodu tożsamości, paszportu, pieniędzy, nic. Bóg jeden wie, gdzie zostały jej rzeczy. Zastanawiam się, czy nie zarządzić nalotu na dom i biuro Rodericka Flindersa. Krystyna rozpoznała go na zdjęciu. Powiedziała, że przyszedł do nich, oferując pożyczkę, a to wyraźnie łączy go z brudnym biznesem Corrigana. Zapewne jest zbyt cwany, żeby trzymać u siebie jakiekolwiek obciążające go materiały, ale może i tak powinnam to zrobić, choćby po to, żeby drania nastraszyć. No i dla własnej przyjemności. Gervaise dokończyła piwo i rzuciła okiem na kufel Annie, wciąż mniej więcej w jednej czwartej pełny. – Jeszcze po jednym?
– Nie, nie powinnam. Muszę… – Och, daj spokój. Jak często mamy okazję wyrwać się z posterunku i pogadać przy piwie? – Cóż, skoro tak to przedstawiasz… – Annie dopiła piwo i podała jej kufel. – Dla mnie jeszcze raz to samo. Czekając na Gervaise, która poszła kupić drugą kolejkę, Annie zaczęła rozmyślać o biednej Krystynie zamkniętej w areszcie. I choć wewnętrzny głos ostrzegał ją, żeby się za bardzo nie angażowała, czuła, że zabranie dziewczyny do siebie do domu nie byłoby może wcale takim złym pomysłem. Tylko do czasu, gdy sytuacja nieco się uspokoi i młoda Polka będzie mogła zacząć porządkować swoje życie. Mogłyby porozumiewać się na migi. Annie wyszukałaby dla niej jakieś ubrania. Przy jej wadze i drobnej sylwetce pewnie wszystko by na niej wisiało, ale przecież zawsze można coś skrócić, zwęzić, dopasować. I tak wszystko byłoby lepsze od za dużego kombinezonu Elvisa. Najważniejsze, że Krystyna znalazłaby się w wygodnym i czystym domu, zamiast gnić w celi na posterunku. Zamówiłyby sobie pizzę i pooglądały razem telewizję. Annie miała przecież wolny pokój, w którym mogłaby umieścić dziewczynę. Nagle Annie zauważyła, że stojąca przy barze Gervaise rozmawia przez telefon. Kiedy wróciła do stolika, miała puste ręce i poważny wyraz twarzy. – Obawiam się, że drugie piwo będzie musiało poczekać – oznajmiła. – Właśnie dostałam wiadomość z West Yorkshire. Warren Corrigan został zastrzelony.
Rozdział 10
Sobotni poranek był nieco chłodniejszy niż poprzednie dni, a rześki wiatr znad Bałtyku przyniósł kilka ciężkich chmur. Merike miała na sobie wzorzysty sweter, podobny do tego, który nosiła inspektor Sarah Lund w serialu The Killing. – Haapsalu to uzdrowisko – tłumaczyła, gdy jechali główną szosą przez przedmieścia Tallina, mijając po drodze same bloki i centra handlowe. – Jak Harrogate albo Bath. – Rozumiem – odparł Banks, siedzący obok niej na przednim siedzeniu niezbyt czystego żółtego volkswagena garbusa. Przez cały czas zerkał w lusterko wsteczne. Być może było jeszcze za wcześnie, żeby stwierdzić to z całkowitą pewnością, ale na razie wydawało mu się, że raczej nikt ich nie śledzi. – Jest tam zabytkowa twierdza, zamek biskupi, przepiękne stare drewniane domy i naprawdę ładna dzielnica portowa. Często bywał tam Piotr Wielki. I Czajkowski. Mają nawet ławkę poświęconą Czajkowskiemu. – Z chęcią bym to wszystko obejrzał – powiedział Banks – ale niestety nie jedziemy na wycieczkę krajoznawczą. – Wiem – odparła Merike, zerkając na niego z ukosa. – I mam nadzieję, że nam się uda. Plan był następujący: najpierw Merike porozmawia z Larisą, żeby ją uspokoić i zapewnić, że nikt nie zamierza wyciągać wobec niej żadnych konsekwencji, a potem Banks zada jej kilka pytań dotyczących jej przeszłości. Jeśli zajdzie taka potrzeba, Merike będzie służyć pomocą jako tłumacz. Gdyby się okazało, że będzie z nią mąż, który być może o niczym nie wie, planowali gdzieś ją na chwilę wyciągnąć, żeby porozmawiać na osobności. Joanna Passero, dla której ten wątek śledztwa był wyjątkowo ważny, miała
robić notatki i mogła zadawać pytania, kiedy tylko uzna to za konieczne. Banks nie był w stanie odstawić jej w tym przypadku na boczny tor. Nie zatelefonowali, aby uprzedzić Larisę Petrenko o swojej wizycie. Kobieta mogła mieć wiele powodów, by chcieć zapomnieć o swojej przeszłości, dlatego nie zamierzali jej zawczasu wystraszyć ani zniechęcić. Gdy opuścili przedmieścia Tallina, znaleźli się wśród łąk i lasów. Gdzieniegdzie pomiędzy rzędami żywopłotów migała im nieutwardzona droga prowadząca do odległej wsi. Choć była to główna trasa wiodąca ze wschodu na zachód, po której jeździły również autobusy, na drodze panował niewielki ruch, dzięki czemu szybko i sprawnie posuwali się do przodu. Merike włączyła cicho radio, które grało jakąś nieszkodliwą muzykę pop. Mając na względzie swoich pasażerów, powstrzymała się od palenia, choć Banks zapewnił ją, że śmiało może sięgnąć po papierosa we własnym samochodzie, który i tak był cały przesiąknięty zapachem tytoniu. Joanna siedziała z tyłu, spoglądając na mijające za oknem krajobrazy. Nie wyglądała, jakby się źle czuła, jak to miało miejsce podczas podróży na Garskill Farm, ale i droga była tym razem zdecydowanie mniej wyboista. Banks cały czas myślał o rozmowie telefonicznej, którą odbył z Annie poprzedniego dnia późnym wieczorem. Powiedziała, że Warren Corrigan został zastrzelony, i obiecała, że zadzwoni, jak tylko dowie się czegoś więcej. Zastanawiał się, czy ten incydent obudził w niej złe wspomnienia, czy jednak potrafiła odciąć się od tego, co sama przeżyła. Wkrótce znów znaleźli się w mieście, a Merike oznajmiła, że właśnie dotarli do Haapsalu. Najpierw minęli kilka niskich nowoczesnych budynków porozrzucanych po porośniętym trawą terenie, potem zwolnili i jechali już główną ulicą wśród starych drewnianych domów. Merike wypatrzyła miejsce parkingowe i zatrzymała samochód. Przez okno wskazała na znajdującą się obok restaurację. – To tutaj – powiedziała, spoglądając na zegarek. – Zbliża się
pora lunchu, więc powinni mieć otwarte. To bardzo popularny lokal, ponieważ znajduje się nad galerią Aleksieja Petrenko, gdzie można kupić niektóre z jego obrazów. – Dobry pomysł na biznes – stwierdził Banks. – Klient najpierw chodzi sobie po galerii, gdzie coś może mu wpaść w oko, a potem idzie na górę, żeby przy smacznym jedzeniu i kilku drinkach przemyśleć sprawę. – Z tego, co wiem, faktycznie nieźle mu się powodzi, ale oczywiście sam rzadko tu bywa. Pracownię ma w innej części miasta. Kiedy Banks wysiadł z samochodu, poczuł powiew świeżego morskiego powietrza. Wziął głęboki oddech, by pozbyć się zapachu papierosowego dymu, który dominował we wnętrzu samochodu. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła natomiast Merike po wyjściu z auta, było zapalenie papierosa. – Chcecie, żebym najpierw sama tam weszła, tak? – upewniła się. – Tak, jeśli możesz – potwierdził Banks. – Myślę, że nie powinniśmy wparować do środka wszyscy naraz, bo to by ją wystraszyło na śmierć. Zamień z nią najpierw słowo, wytłumacz, o co nam chodzi. Niech zobaczy, czy ktoś może ją przez chwilę zastąpić. A potem wszyscy razem przejdziemy się nad morze. W porządku? – W porządku – odparła Merike, rozdeptując niedopałek papierosa. – Czuję się jak glina. – Nie musisz aż tak się wczuwać – powiedział Banks z uśmiechem. – Po prostu bądź sobą. – A kim innym miałabym być? – rzuciła Merike, po czym rozejrzała się na boki i przeszła przez ulicę. Banks i Joanna zostali przy garbusie. W okolicy kręciło się kilku turystów, którzy zaglądali do sklepów z antykami i pamiątkami. – Wiesz, że Haapsalu słynie z szali? – odezwała się Joanna. –
Pięknych, koronkowych, ręcznie robionych szali. – Może potem skoczymy na zakupy – odparł Banks, ponieważ przeszło mu przez myśl, że mógłby coś takiego kupić Annie w prezencie. Po chwili namysłu zmienił jednak zdanie. Annie raczej nie była typem dziewczyny gustującej w koronkowych szalach. Ale i tak mogli się wybrać na starówkę, gdzie było mnóstwo sklepów z upominkami. Może rzuci mu się w oczy jakaś bursztynowa biżuteria albo coś z ceramiki. Joanna odeszła kilka metrów, żeby obejrzeć wystawę, a Banks został na miejscu, bacznie obserwując drzwi do restauracji. Minęło jakieś dziesięć minut, zanim Merike wyszła z budynku. Przez moment Banks myślał, że jest sama, lecz po chwili dostrzegł idącą za nią kobietę. Larisa Petrenko okazała się dużo drobniejsza niż się spodziewał – z jakiegoś powodu wyobrażał ją sobie jako wysoką, długonogą, egzotyczną piękność. Im bardziej się zbliżały, tym lepiej widział, że faktycznie jest piękna, choć w bardzo naturalny sposób. Włosy miała związane w koński ogon. Była ubrana w niezbyt obcisłe jeansy, które jednak ładnie podkreślały biodra, pośladki i nogi. Od czasu, gdy zrobiono jej zdjęcia z Quinnem, nieco przybrała na wadze, ale niedużo. Wciąż wyglądała bardzo młodo, była szczupła i filigranowa. I bardzo zdenerwowana. Banks rzucił Merike pytające spojrzenie. – To Larisa – oznajmiła Merike. – Chętnie z wami porozmawia. Jej męża dzisiaj nie ma. Pracuje w swoim atelier. Nie wydaje jej się, żeby miała zbyt wiele do powiedzenia, ale jest gotowa pomóc, jeśli tylko będzie mogła. Banks uśmiechnął się do Larisy i wyciągnął do niej dłoń, którą od razu chwyciła. Jej skóra była gładka i delikatna, ale uścisk miała mocny. – Nie mogę wyjść na długo – powiedziała czystą, choć zabarwioną silnym akcentem angielszczyzną. – Kaida została sama, a za chwilę zrobi się spory ruch. – Może się przejdziemy?
Larisa poprowadziła ich cichymi ulicami, przy których stały drewniane domy, i wkrótce znaleźli się nad samym morzem. Naprzeciwko nich z wody wyrastał piętrowy biały budynek przypominający trochę tort weselny, z biegnącą dookoła zadaszoną werandą w stylu popularnym w południowych stanach USA. Po prawej stronie wznosiła się biała budowla, która najprawdopodobniej służyła jako estrada. Weszli na ścieżkę biegnącą wzdłuż nabrzeża. Larisa zdążyła opowiedzieć im po drodze o swoim nieskomplikowanym życiu w Haapsalu u boku męża, o swojej restauracji, o tym, jak zapisała się na uniwersytet, żeby studiować języki nowożytne, i o tym, jak chciała zostać nauczycielką, ale zmieniła zdanie. Teraz zajmowała się garncarstwem i ceramiką, a także kierowała dobrze prosperującą restauracją w popularnej miejscowości uzdrowiskowej. – Z tego, co widzę, bardzo się oddaliłaś od swojego dawnego życia – zaczął Banks. – Tak. – Opowiesz mi, co się wtedy wydarzyło? – Banks wcześniej pokazał jej już zdjęcia, które wprawiły ją w niemałe zażenowanie. W pewnym momencie Banks zobaczył niedźwiedzia polarnego unoszącego się na wodzie niedaleko brzegu, ale po chwili zdał sobie sprawę, że to tylko kamienna figura. Domyślił się, że to pewnie taka lokalna wersja Małej Syrenki. Dotarli do kamiennej ławki z okrągłym wizerunkiem kompozytora i wyrytym poniżej napisem „P. I. Czajkowski, 1840–1893”. – Usiądźmy tutaj – zaproponowała Larisa. – Zawsze tu odpoczywam, kiedy spaceruję nad morzem. – Lubisz muzykę Czajkowskiego? – zapytał Banks. – Niespecjalnie. Ale lubię myśleć o tym, że on kiedyś też tu był. Że siedział tu i podziwiał ten sam widok, a w głowie słyszał wielką muzykę. Banksowi, który zawsze bardzo cenił sobie kwartety smyczkowe i symfonie Czajkowskiego, też podobała się ta myśl.
Wszyscy czworo usiedli na ławce, Banks na wpół zwrócony do Larisy. – Pamiętasz noc, kiedy zrobiono te zdjęcia? Larisa wpatrywała się w rozświetloną słońcem taflę morza, mrużąc lekko oczy. – Tylko fragmenty – powiedziała. – Spotkałam go w barze hotelowym. Udawałam, że szukam drobnych na telefon, i przyciągnęłam jego uwagę, zgodnie z planem. – Więc nie podeszłaś bezpośrednio do niego? – zapytała siedząca obok Banksa Joanna. – Tylko się do niego uśmiechnęłam. Podszedł do baru i spytał, czy może mi jakoś pomóc. Dał mi trochę drobnych. Po kilku minutach wróciłam, żeby mu podziękować, a on zaoferował mi drinka. Potem poszło już łatwo. – Ale w żadnym momencie nie proponowałaś mu seksu? – chciała wiedzieć Joanna. – Za kogo wy mnie uważacie? Oczywiście, że nie. Tylko rozmawialiśmy. Był bardzo miły. I chyba samotny. Nie miał się z kim spotkać, z kim pogadać. – O czym rozmawialiście? – zapytał Banks. Larisa zmarszczyła czoło. – Nie pamiętam. Zaraz. Na pewno przez chwilę rozmawialiśmy o wędkarstwie. To znaczy on mówił, a ja słuchałam. Pamiętam, że od razu się wtedy ożywił. Poza tym po prostu gawędziliśmy o wszystkim i o niczym. Jak mu się podoba w Tallinie, co zwiedził i takie tam. – Mówił o swojej pracy? – Nie wiem, czym się zajmował. Może o tym wspominał. – Był policjantem z wydziału śledczego. – Zapamiętałabym to – stwierdziła Larisa. – I na pewno od razu bym wyszła. W tamtych czasach wolałam unikać policji.
Banks postanowił puścić tę ostatnią uwagę mimo uszu. – Więc rozmawialiście – powiedział. – I co było dalej? – Kolacja. Powiedziałam, że jestem głodna, a on zabrał mnie na kolację. Wypiliśmy jeszcze trochę wina. I dalej rozmawialiśmy. – Kiedy padła propozycja, żeby iść do jego pokoju? – Pod koniec kolacji. Oboje byliśmy już trochę pijani. Powiedział, że byłoby miło kontynuować rozmowę w jego pokoju hotelowym. Zgodziłam się. – Zrobiłaś to wszystko z własnej woli? – wtrąciła się Joanna. – Nie dla pieniędzy? – Oczywiście, że dla pieniędzy – odparła Larisa. – Ale nie od niego. Nie jestem prostytutką. Nie byłam nią nawet wtedy. – Więc ktoś ci za to zapłacił? – zapytał Banks. – Dwa tysiące koron. To było dużo pieniędzy. – Wiesz, kto ci zapłacił? – Oczywiście, że wiem. Ten sam człowiek dał mi też proszek, który miałam wsypać mu do wina. Nie było sensu jechać w piątkowy wieczór na miejsce zbrodni do Leeds – był to rejon policji z West Yorkshire i dodatkowi policjanci tylko by tam przeszkadzali. Dlatego Annie w przypływie dobroci postanowiła zabrać Krystynę do swojego małego domku w Harkside. Wieczór spędziły w niekrępującej ciszy, oglądając programy policyjne na Channel 5 przy jedzeniu zamówionym z indyjskiej restauracji i butelce schłodzonego sauvignon blanc. Ubrania Annie wisiały na Krystynie jak na wieszaku, ale dziewczyna się cieszyła, że w ogóle ma na sobie coś czystego. Ponad godzinę spędziła w kąpieli, zużywając większość soli zapachowych, które Banks kupił Annie na święta Bożego Narodzenia. Sama nigdy z nich nie korzystała. Jeśli chodzi o wybieranie prezentów, Banks miał beznadziejny gust, ale przynajmniej się starał.
W sobotę rano Annie zadzwoniła do Stefana Nowaka i poprosiła go, żeby wytłumaczył Krystynie, dokąd jedzie, kiedy wróci, gdzie jest jedzenie i tak dalej. Z jego chłodnego, powściągliwego tonu wywnioskowała, że nie pochwala decyzji o zabraniu dziewczyny do siebie, ale Annie miała to gdzieś. Stefan planował cały ranek spędzić w laboratorium, no chyba że musiałby nagle jechać na jakieś nowe miejsce zbrodni, więc Annie zostawiła Krystynie jego numer na wypadek jakichkolwiek problemów. Obiecała wrócić wczesnym popołudniem. I nagle uświadomiła sobie, że właściwie zależy jej na tym, by Krystyna wciąż była w domu po jej powrocie, i że poczułaby pewne rozczarowanie, a nawet smutek, gdyby jej nie zastała. Szybko otrząsnęła się z tych myśli i wsiadła do samochodu Winsome, która przyjechała, żeby zabrać ją w kolejną podróż do Leeds. Zgodnie z tym, co udało się Annie później ustalić, przebieg wydarzeń był następujący: W piątek późnym popołudniem Corrigan siedział z Curlym w swoim „biurze” w Black Bull i kończył pracę, podliczając utarg, który przynieśli mu jego ludzie od ściągania długów. To był niezwykle owocny dzień i Corrigan miał ochotę świętować; zamierzał zabrać żonę do restauracji Anthony’s w centrum Leeds. Z kolei Curly planował jechać do swojego ulubionego pubu w Wortley i spędzić ten piątkowy wieczór, grając w rzutki z kumplami. Jak zwykle na koniec tygodnia napili się jeszcze razem przed wyjściem – Curly zamówił kufel gorzkiego piwa, a Corrigan podwójną glenmorangie. Około 17:45 do pubu wszedł mężczyzna średniego wzrostu, przeciętnej budowy ciała, z krótką ciemną brodą, w granatowym płaszczu i wełnianym kapeluszu. Żaden z pracowników Black Bull nigdy wcześniej go nie widział. Zamówił małego guinnessa i paczkę bekonowych chrupek, po czym usiadł przy stoliku na końcu sali. Choć w środku było ciepło, mężczyzna nie zdjął płaszcza. Nikt nie zwracał na niego specjalnej uwagi. O tej porze w pubie nie było prawie nikogo z wyjątkiem jednego czy dwóch
klientów, którzy wpadli na drinka po pracy. Było jeszcze za wcześnie na gości, którzy przychodzili na kolację za pół ceny, i stałych bywalców wieczornego karaoke. Według naocznego świadka krótko po przybyciu mężczyzna wstał i udał się w stronę toalety, gdzie zniknął na jakieś pięć minut. Możliwe, że w tym czasie sprawdzał rozkład pomieszczeń na tyłach lokalu. Około 18:05 wrócił do baru i zamówił kolejnego małego guinnessa oraz paczkę słono-octowych chipsów. Zapłacił nowiutkim dziesięciofuntowym banknotem, świeżo wyjętym z bankomatu. Prawdopodobnie zbierał się na odwagę. Barmanka, która go obsługiwała, zauważyła, że ma obcy akcent, ale w tych stronach nie było to nic nadzwyczajnego. Poza tym lekko trzęsły mu się ręce i podnosząc szklankę, rozlał trochę piwa. Jakiś kwadrans po szóstej po raz drugi udał się do toalety, a przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy kobiety siedzącej przy stoliku obok, która jako jedyna to zauważyła. Według barmanki, przechodzącej akurat obok biura Corrigana w drodze z pokoju dla personelu do głównego baru, mężczyzna pokonał labirynt korytarzy na tyłach pubu i znalazł się pod drzwiami prywatnego gabinetu. Ponieważ zarówno Corrigan, jak i Curly siedzieli w biurze na jednej z wyściełanych ław, popijając drinki, nie było komu powstrzymać mężczyzny przed wejściem do środka. Curly natychmiast zerwał się na równe nogi i ruszył przed siebie, chcąc zatrzymać intruza. „Hej ty! – krzyknął. – To prywatne biuro. Nikomu nie wolno tu wchodzić”. Zaniepokojona jego podniesionym głosem barmanka przystanęła na moment, żeby sprawdzić, co się dzieje, i zajrzała do pomieszczenia. Zanim Curly zdołał się do niego zbliżyć, mężczyzna wyciągnął z kieszeni płaszcza pistolet i strzelił do niego. Curly chwycił się za bok i upadł na podłogę. Wtedy mężczyzna odwrócił się w stronę Corrigana, który kulił się na ławie, błagając o życie i jednocześnie próbując zasłonić się aktówką. Barmankę ogarnęło przerażenie,
ale, jak potem zeznała, stanęła jak wryta i nie mogła ruszyć się z miejsca. To było jak oglądanie wypadku drogowego w zwolnionym tempie. Corrigan wziął do ręki garść banknotów i wyciągnął je w stronę mężczyzny, prosząc go, żeby zabrał, co tylko chce, i nie robił mu krzywdy. Mężczyzna wystrzelił po raz drugi. Corrigan podskoczył, zerwał się z ławki i trzymając się za ramię, usiłował dopaść do drzwi. Wtedy padł kolejny strzał. Tym razem Corrigan dostał w brzuch. Upadł na podłogę i jęcząc, próbował przytrzymać ręką rozerwane wnętrzności. Mężczyzna stał przez chwilę bez ruchu i przyglądał się całej scenie, być może rozkoszując się widokiem konającego w męczarniach Corrigana, po czym po raz kolejny podniósł broń, wymierzył w rozciągniętego na ziemi lichwiarza i opróżnił cały magazynek. Przy każdym strzale ciało Corrigana gwałtownie drgało, lecz z jego ust nie wydobył się już żaden dźwięk; tylko na sam koniec na jego wargach pojawił się pęcherzyk krwi, która cienką strużką spłynęła mu po brodzie. Do tego czasu kelnerka zdołała wyrwać się z transu i rzuciła się do ucieczki przez tylne wyjście, co nie sprawiło jej żadnych trudności. Nikt nie próbował jej zatrzymać. Najwidoczniej zabójca nie był nią zainteresowany. Wygląda na to, że kiedy zrealizował swój plan, usiadł na ławce, na której jeszcze przed chwilą siedział Corrigan, i najzwyczajniej w świecie zaczekał na przyjazd policji. Nie musiał czekać długo. Kierownik usłyszał strzały i natychmiast zadzwonił na 999. Wszyscy klienci wypadli na ulicę, zanim ktokolwiek zdołał ich zatrzymać, i w większości zdążyli rozbiec się do domów, gdy około dziesięciu minut później na miejscu pojawiła się policja. Następnego ranka, kiedy Annie i Winsome spotkały się tam z Kenem Blackstone’em, pub wciąż był odgrodzony taśmą policyjną, a technicy kryminalistyki nadal mieli pełne ręce roboty. Tylko ciało Corrigana zostało już zabrane z jego biura na tyłach lokalu. Cała podłoga, upstrzona licznymi kałużami krwi, przypominała wielką mapę świata; techników z pewnością czekała
też niezła zabawa z rozszyfrowywaniem krwawych wzorów na poplamionych nikotyną ścianach. Curly przebywał obecnie w szpitalu Leeds General. – To rzecz jasna rewir ludzi z Killingbeck – wyjaśnił Blackstone – ale oni wiedzą, że my jesteśmy tym zainteresowani, a my oczywiście wiemy, że wy jesteście zainteresowani. Poza tym to, co tu mamy, chyba w pełni podpada pod Wydział do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw, prawda? Annie, Winsome, miło was znowu widzieć. – Tak – odparła Annie. – Musimy przestać się spotykać w takich okolicznościach. Ludzie zaczną gadać. – Z wyjątkiem Warrena Corrigana. On już chyba nic nie powie. – A ten drugi? – Curly, znany także jako Gareth Underwood. Z tego, co słyszałem, ma szansę się wylizać. Przez chwilę stali i oglądali miejsce, gdzie dokonała się rzeź, aż przegonili ich stamtąd kryminalistycy. Cała trójka przeszła do głównego baru i usiadła przy jednym ze stolików. – Może drinka? – zaproponował Blackstone. – Kierownik mówił, żebyśmy się częstowali. – Dla mnie trochę za wcześnie – stwierdziła Annie, a Winsome przyznała jej rację. – Jak chcecie – odparł Blackstone. – Gdzieś już na pewno jest odpowiednia pora. Ja poproszę małą brandy. Nick, mógłbyś? Sobie też coś nalej i przyłącz się do nas. Wywołany przez Blackstone’a mężczyzna spełnił jego prośbę i dosiadł się do ich stolika, zajmując miejsce naprzeciwko Annie. – To Nick Gwillam – przedstawił go Blackstone. – Instytut Standardów Handlowych, Jednostka Nielegalnych Pożyczek Pieniężnych. – Gdzie wasz szef? – zapytał Gwillam.
– W Tallinie – odparła Annie. – Niektórzy to mają szczęście. – Opowiadaj – Annie zwróciła się do Blackstone’a. – Nie tak dawno temu pewna młoda dziewczyna, niejaka Florica Belascu, popełniła w Leeds samobójstwo. Wcześniej pożyczyła pieniądze od Corrigana lub jednego z jego sługusów i oto nadszedł czas spłaty długu. Oczywiście nie była w stanie zapłacić, bo wszystko, co miała, szło na narkotyki. Corrigan zasugerował, żeby stanęła pod latarnią i spróbowała trochę dorobić w ten sposób. Jak wyjaśnił, sam nie zajmował się tą branżą, ale może ją skontaktować z kimś, kto dobrze się nią zaopiekuje. Odmówiła. Uznała, że nie upadła jeszcze tak nisko, by sprzedawać się na ulicy. Kilka dni później sługus wrócił razem ze swoim pomagierem. Zgwałcili ją, trochę poturbowali i wyszli. Są na to świadkowie. Następnego ranka znaleziono ją martwą. Powiesiła się na starym żyrandolu w łazience. Nasi kryminalistycy nie mieli wątpliwości, że zrobiła to sama, pomimo gwałtu i pobicia. Tak czy owak, wina leży po stronie Corrigana. – Kto był tym sługusem? Curly? – Nie. Curly jest głównie na pokaz. Jak pies obronny. Zrobił to sukinsyn nazwiskiem Ryan Currer. Zdążyliśmy go już przymknąć za napad w innym miejscu. – Kto znalazł ciało? I jak się o tym wszystkim dowiedziałeś? Przecież nie od tej dziewczyny? – Florica była zbyt przerażona, żeby coś powiedzieć, ale jej dziewczyna się nie bała. Ona nie miała żadnych długów i napawało ją obrzydzeniem to, co robił Corrigan. Florica była lesbijką, ale wciąż się z tym ukrywała. Mieszkały razem, ale starały się nie zwracać na siebie uwagi. Tatiana, jej dziewczyna, była z nich dwóch bardziej rozgarnięta. Kiedy tamci przychodzili, umiała się przed nimi dobrze schować. Nie wiedzieli o niej. Próbowała pomóc Florice zdobyć pieniądze, ale sama nie zarabiała dużo, choć pracowała legalnie. Dużo z tego, co się wydarzyło, widziała
na własne oczy, nie było jej jednak przy gwałcie i pobiciu. Była wtedy w pracy, sprzątała biura w centrum miasta. Sprawdziliśmy to. Po wszystkim zastała Floricę w mieszkaniu, stąd wiemy, że tamtego wieczora dziewczyna jeszcze żyła. Florica nie chciała iść z tym na policję, nie zgodziła się też pojechać do szpitala. Tatiana sama ją opatrzyła. Rano znalazła ją powieszoną w łazience. – Tatiana rozmawiała o tym ze mną – powiedział Gwillam. – Ze mną i z Billem. – Czy to, co się tutaj stało, ma jakiś związek ze śmiercią Billa Quinna? – Nie wydaje mi się. Nie mogę być pewny na sto procent, ale raczej nie. To sprawa rodzinna. Kwestia honoru, zemsty. Człowiek, który przyszedł tu wczoraj wieczorem i wyrządził nam wszystkim dużą przysługę, to Vasile Belascu, ojciec dziewczyny. Powiedział, że zabił Corrigana w akcie zemsty za śmierć córki. Podobno tam, skąd pochodzi, wierzą w vendettę. – Skąd wiedział, co się stało i gdzie szukać Corrigana? Gwillam mrugnął. – Krasnoludki mu powiedziały. – Balansujesz na granicy prawa – stwierdziła Annie. – Ty też, Ken. – Skontaktowaliśmy się z ojcem dziewczyny w Rumunii – wyjaśnił Blackstone. – Powiedzieliśmy mu, że jego córka popełniła samobójstwo i że chcemy, aby przyjechał zidentyfikować ciało. Nie mieliśmy pojęcia, co zrobi. – Więc kto powiedział mu o Corriganie? – Podejrzewam, że ta sama osoba, która powiedziała nam – odparł Gwillam. – Nie kazaliśmy Tatianie zachować tego dla siebie. Ale możemy się już nigdy tego nie dowiedzieć. Wygląda na to, że wyjechała z powrotem do Odessy. – Chryste – powiedziała Annie. – Z każdą chwilą robi się coraz lepiej. Wiesz co, chyba się jednak napiję.
– Musisz mi powiedzieć, kto to był – zażądał Banks. – Kto kazał ci uwieść Billa Quinna i dosypać mu coś do wina? – To bez znaczenia – odparła Larisa. – Człowiek, który przekazał mi instrukcje, to nie ta sama osoba, która to wszystko zaplanowała. – Skąd wiesz? – Podsłuchałam ich, jak rozmawiali przez telefon. – No więc kto ci dał te narkotyki? – Ówczesny kierownik klubu. Nie pamiętam, jak się nazywał. Marko czy jakoś tak. – Gdzie to miało miejsce? – Pracowałam wtedy w nocnym klubie. Nie robiłam nic złego, byłam tylko kelnerką, szatniarką, czasami po prostu zabawiałam klientów rozmową. Na dole mieściła się duża, głośna dyskoteka z parkietem do tańca, lustrzanymi kulami i stroboskopami, ale na górze był tylko spokojny bar, gdzie można było się napić i zrelaksować. – Gdzie znajdował się ten klub? Jak się nazywał? – W Tallinie, na małej uliczce odchodzącej od Vana-Posti. Nie miał… – Nie miał żadnego szyldu z nazwą, tylko podświetlony znak z mężczyzną w cylindrze, który pomaga kobiecie wsiąść do powozu? – Zgadza się. – Larisa wyglądała na zaskoczoną. – Był pan tam? Klub ciągle jest w dawnym miejscu? – Byłem tam – przyznał Banks, przypominając sobie tajemniczy lokal położony bardzo niedaleko pubu St. Patrick’s, gdzie podobno australijski barman widział, jak Rachel Hewitt idzie w złym kierunku. – Od twoich czasów chyba sporo się tam zmieniło. Teraz jest to coś w rodzaju ekskluzywnego klubu erotycznego, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Jak to
wyglądało, kiedy ty tam pracowałaś? – To był po prostu klub nocny, gdzie odbywały się dyskoteki i imprezy. Głównie przychodzili tam młodzi ludzie. Wysoki standard i może trochę wyższe ceny niż w Hollywood i Venus. Był bardziej popularny wśród miejscowych niż turystów. I jak wspomniałam, lokal nie ma nazwy. Mówiliśmy na niego po prostu Klub. – Co Bill Quinn miał z tym wspólnego? – To była tylko taka zabawa. Wygłup. Dostałam jego zdjęcie i nazwę hotelu, w którym się zatrzymał. Kazano mi go uwieść i udawać, że uprawiam z nim seks. Wcale tego nie zrobiliśmy, to tylko tak miało wyglądać na zdjęciu. Ale nie było seksu. On już wtedy spał. To wszystko było naprawdę bardzo zabawne. Ktoś zrobił zdjęcia, ja zarobiłam dwa tysiące koron. I to tyle. – Nie wiedziałaś, kto to zlecił? – zapytała Joanna Passero. – Nie. – Nie wiedziałaś, w jakim celu to robiłaś? – Nie. – Nie byłaś ani trochę ciekawa? – Dwa tysiące koron to dużo pieniędzy. Joanna spojrzała na Banksa i pokręciła głową, jakby chciała powiedzieć, że najbardziej obiecujący trop, który mieli, właśnie urwał się na ich oczach. Ale Banks nie był jeszcze gotowy składać broni. – Brałaś wtedy narkotyki? – zapytał Larisę. Dziewczyna spuściła głowę. – Tak. Moje życie było w zupełnej rozsypce. Miałam tylko osiemnaście lat. Musiałam uciec z domu. Za dużo piłam. Ale niedługo potem, może miesiąc, może dwa, wyjechałam z Tallina, wróciłam do domu, do Tartu, przestałam pić. Kiedy stanęłam na nogi, poszłam na studia. Trzy lata później poznałam Aleksieja
i razem wylądowaliśmy tutaj. Zostawiłam tamto życie za sobą, panie Banks. Mam dopiero dwadzieścia cztery lata, a czasami czuję się, jakbym już przeżyła całe życie. Przykro mi, ale nie potrafię wam bardziej pomóc. Nie zrobiłam nic złego. Poza tym, że potajemnie podałaś człowiekowi narkotyki i przez ciebie padł ofiarą szantażu, pomyślał Banks. Ale nic nie powiedział. Nie było sensu rujnować życia tej młodej kobiety z powodu jednej błędnej decyzji sprzed sześciu lat, niezależnie od późniejszych konsekwencji. – Powiedziałaś, że człowiek, który przekazał ci instrukcje i zapłacił za wykonanie zadania, nie był tą samą osobą, która to wszystko zleciła. I że podsłuchałaś rozmowę telefoniczną. – Tak. – Wiesz, z kim rozmawiał? – Nie, ale to brzmiało… Nie wiem, jak to powiedzieć… Jakby rozmawiał ze swoim szefem. Jakby ktoś mu mówił, co ma robić. – Masz jakiś pomysł, kto to mógł być? – Nie. Znałam tylko kierownika klubu. Być może miał nad sobą innych ludzi. – Dlaczego opuściłaś ten klub, Lariso? Dziewczyna w milczeniu skubała paznokieć, jakby usilnie zastanawiała się nad odpowiedzią. – Miałam tam przyjaciółkę – powiedziała w końcu. – Nazywała się Julia, była z Białorusi. Piękna dziewczyna, zabawna, bystra i bardzo miła. Bardzo mi pomagała. Zawsze umiała mnie rozśmieszyć, kiedy było mi źle. Uczyła mnie, jak radzić sobie w życiu. Wynajmowałyśmy razem mieszkanie. – Coś jej się stało? – zapytał Banks. – Uciekła. Banks i Joanna spojrzeli po sobie. Banks widział też, że Merike nieco szerzej otworzyła oczy.
– Uciekła? – powtórzył. – Tak. Po prostu uciekła. Jednego dnia się z nią widziałam, a następnego już jej nie było. Zniknęły jej wszystkie ubrania i wszystko, co miała – nie żeby było tego jakoś dużo. Nie pożegnała się, nie zostawiła żadnego listu, żebym wiedziała, dokąd poszła. Nic. – Ale zabrała wszystkie swoje rzeczy? – Tak. – Twoim zdaniem co się mogło z nią stać? – Myślę, że wróciła na Białoruś. Miała chłopaka, który często przychodził do klubu. Bardzo bogatego i przystojnego. Jak wy to mówicie? Prawdziwy playboy? Zawsze miał dobre narkotyki, najlepsze ciuchy, szybki samochód i przyciągał kobiety jak magnes. Wydawał się czarujący, ale czułam, że pod tą maską jest naprawdę niebezpieczny. Młody, bogaty i nieokiełznany. Nie było dla niego żadnych granic, żadnych zasad. Krążyło o nim wiele plotek, nie wiem, ile z nich było prawdą. Julia nie lubiła wdawać się w szczegóły. Dzikie orgie. Perwersyjny seks. Wszelkie możliwe narkotyki. Ludzie gadali, że miał przyjaciół w Sankt Petersburgu, przestępców z rosyjskiej mafii. – I Julia związała się z kimś takim? – wtrąciła Joanna. Larisa uśmiechnęła się smutno. – Żyliśmy wtedy w bardzo dziwnym świecie. Nierzeczywistym. To wszystko było jak sen, czasami jak koszmar. Z początku była nim zafascynowana, ale myślę, że szybko zaczęła się go bać. – Więc myślisz, że Julia wyjechała, żeby uciec od swojego chłopaka? – zapytał Banks. – Być może. Gdy zniknęła, wiedziałam tylko, że dla mnie to koniec. Zostałam sama. Też musiałam uciekać. – Dlaczego? Z powodu Julii? – Ponieważ on przerzucił się na mnie. Zawsze myślałam, że
jestem bezpieczna, bo wolał blondynki. Ale wkrótce się przekonałam, że wcale nie jest taki wybredny. Kiedy zaczął przychodzić do mnie do Klubu, proponować, żebym wyjechała z nim na weekend do Petersburga albo do Helsinek, to był koniec. Zawinęłam się stamtąd tak szybko, jak tylko mogłam. – Tak samo jak Julia? – dopowiedział Banks. – Tak – odparła Larisa. – Najpierw pojechałam do Tartu. Julia pewnie wróciła do domu, do Mińska. Nie miałam od niej żadnych wieści, dopóki nie wyszłam za mąż. Musiała zobaczyć coś w gazecie, bo przysłała kartkę z gratulacjami na adres pracowni Aleksieja. Nadano ją w Atenach. – A co z tym mężczyzną? Nie bałaś się, że będzie cię szukał? – Nie. Tacy ludzie jak on szybko się nudzą. Na pewno wpadł mu w oko ktoś inny. Jakaś nowa zabawka. Pewnie po kilku dniach nie pamiętał już, jak wyglądałam. – Pamiętasz jak się nazywał? – zapytał Banks. – Tak, oczywiście. Joosep Rebane. – To estońskie nazwisko – stwierdziła Merike. – O tak – potwierdziła Larisa. – Był Estończykiem. Nie wszyscy źli ludzie w tym kraju są Rosjanami. – Wiesz może, gdzie jest teraz? – podjął Banks. – Nie mam pojęcia. Zostawiłam tamto życie za sobą, a on raczej nie jest typem człowieka, który dąży do tego, by jego zdjęcie czy nazwisko pojawiało się w gazetach. Wtedy był tylko bogaty i zepsuty, ale podejrzewam, że teraz działa już na całego w światku przestępczym. Pewnie jest gdzieś w Petersburgu i handluje narkotykami albo dziewczynami. Może nawet został w Tallinie. Ale na pewno trzyma się w cieniu. I możliwe, że zachowuje się inaczej niż w czasach, kiedy był młodszy. – Czy to on mógł kazać kierownikowi klubu zaaranżować twoje spotkanie z Billem Quinnem?
– Nie wiem. Może. Ale po co? – Mam kilka teorii – odparł Banks. – Kiedy to wszystko się wydarzyło? – Sześć lat temu. Latem. – Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy doszło do zaginięcia tej dziewczyny z Anglii? – Tak sądzę. Naprawdę nie pamiętam za dobrze. Ja… nie słuchałam wtedy zbyt często wiadomości. – Nigdy nie skojarzyłaś ze sobą tych wydarzeń? Młoda Angielka znika bez śladu. Ty dostajesz zadanie uwiedzenia angielskiego policjanta. – Nie wiedziałam, że ten Quinn jest policjantem. Nie wspominał o swojej pracy. A widocznie w głowie nie połączyłam jednego z drugim. – Dobrze – Banks zmienił temat. – Pamiętasz, czy Julia zniknęła przed czy po tym, jak poszłaś do hotelu spotkać się z Billem Quinnem? – To chyba było w tym samym czasie. Wróciłam z hotelu do domu i Julii już nie było. Możemy już wracać? – zapytała. – Nic więcej nie wiem, a nie mogę zostawiać Kaidy samej na tak długo. – Oczywiście – powiedział Banks, podnosząc się z ławki. – Odprowadzimy cię. To naprawdę urocze miasteczko. – Tak – uśmiechnęła się Larisa. – Jest bardzo małe, ale latem przyjeżdża mnóstwo turystów. Jest duży ruch, interes się kręci. – Może wpadniemy do twojej restauracji, żeby coś zjeść przed powrotem do Tallina? – rzucił Banks. Larisa spojrzała na niego z niepokojem. – Nie bój się – kontynuował. – Pomyślałem o tym tylko dlatego, że jesteśmy głodni. Nawet jeśli przyjdą mi do głowy jeszcze jakieś pytania, postaram się być bardzo dyskretny. Nie mamy najmniejszego zamiaru niszczyć ci życia, które sobie tutaj
zbudowałaś. Larisa przez chwilę przyglądała mu się uważnie, jakby próbowała odgadnąć, czy mówi prawdę. – Tak – odparła w końcu. – Będzie mi bardzo miło. Osobiście coś dla was przyrządzę. Annie i Winsome znalazły chwilę, żeby na szybko zjeść kanapkę w Pret w towarzystwie Blackstone’a i Gwillama, zanim dostały telefon ze szpitala w Leeds. Powiadomiono ich, że niejaki Gareth Underwood chce z nimi porozmawiać. Potrzebowały dłuższej chwili, by załapać, że chodzi o Curly’ego. Po tym, jak poprzedniego wieczoru usunięto mu kulę z lewego boku, umieszczono go na obserwacji w jednoosobowej sali. Przed drzwiami stał na straży policjant. Zdaniem lekarza była to tylko powierzchowna rana. Kula ominęła wszystkie ważne narządy, ale uszkodziła nieco tkanki, dlatego należało być czujnym, by nie dopuścić do zakażenia. Curly leżał wsparty na poduszkach, podłączony do aparatury monitorującej tętno, ciśnienie krwi, poziom tlenu i inne parametry zrozumiałe jedynie dla lekarzy i pielęgniarek. Wchodząc do pokoju, Annie z trudem przełknęła ślinę, ponieważ momentalnie zaschło jej w gardle. Ten widok obudził w niej bardzo wiele wspomnień, w większości złych. Curly był również podłączony do odtwarzacza MP3. Leżał z zamkniętymi oczami. Na stoliku przy łóżku stała duża szklanka wody ze słomką. Lekarz Curly’ego nie chciał, żeby na sali zrobił się niepotrzebny tłok, więc do środka weszli tylko Annie i Blackstone. Winsome z Gwillamem zostali na korytarzu. Gwillam poczuł się tym chyba lekko dotknięty. Zapewne uznał, że potraktowano go tak, ponieważ jako pracownik Instytutu Standardów Handlowych nie zaliczał się do grona prawdziwych policjantów. Winsome natomiast przyjęła to ze stoickim spokojem. Curly musiał wyczuć ich obecność w pokoju, bo od razu
otworzył oczy i wyjął z uszu słuchawki. – Załatwili Woza, prawda? – powiedział, gdy siadali przy jego łóżku na szpitalnych krzesłach. – Woza? – spytał Blackstone. – Pana Corrigana. Warrena – wyjaśnił. – Tak go nazywałem: Woz. – Tak, Curly, już po nim. – Moglibyście mówić do mnie Gareth? Zawsze nienawidziłem przezwiska Curly. – Mów, czego od nas chcesz, Gareth. Jesteśmy bardzo zajęci. – Chcę rozmawiać z gliniarzem, który przyszedł do Woza w poniedziałek. Gdzie on jest? – Z nadinspektorem Banksem? – upewniła się Annie. – Właśnie z nim. – Niestety w tej chwili nie ma go w kraju – odparła Annie. – Jestem jego zastępcą. Możesz rozmawiać ze mną. – Dla pewności zerknęła na Blackstone’a, a on pokiwał głową. Początkowa suchość w jej ustach przerodziła się w ucisk w klatce piersiowej, który z każdą chwilą coraz bardziej się nasilał. Zastanawiała się, czy nie jest to przypadkiem zwiastun kolejnego ataku paniki. Czasem zdarzały jej się podobne napady, gdy coś nagle sprawiło, że przypomniała sobie swoje niedawne przeżycia. Na szczęście wolny, miarowy oddech pozwolił Annie szybko odzyskać panowanie nad sobą. Tłumaczyła sobie, że obecna sytuacja w niczym nie przypomina tego, co jej się przytrafiło. Z Curlym, czy raczej Garethem, wszystko było w porządku. Wyglądało na to, że za kilka dni wyjdzie ze szpitala zdrów jak ryba. Nie będzie musiał przez kolejne miesiące jeździć po szpitalach ani przechodzić kolejnych operacji, żyjąc w strachu, czy odzyska jeszcze władzę w nogach. Ale teraz, powtarzała sobie, to wszystko było już za nią. Skończyło się. Znów jest zdrowa. Gareth zaś kolejne miesiące, a może i lata, spędzi prawdopodobnie w miejscu
o wiele mniej przyjemnym niż sala szpitalna. – Po pierwsze – zaczął Gareth – zanim cokolwiek wam powiem, mam warunek. – Jaki? – zapytał Blackstone. – Chcę mieć zagwarantowaną nietykalność. Wiem wszystko o interesach Woza. Wiem nawet, gdzie trzyma swoje księgi i rachunki. Mogę wam podać nazwiska. Naprawdę sporo wiem i jestem gotów o wszystkim opowiedzieć, ale nie chcę iść do więzienia. Chcę dostać ochronę. I nową tożsamość. – Nie wiem, czy da się to wszystko załatwić – stwierdził Blackstone. – To nie zależy ode mnie. Ale możemy się za tobą wstawić. – Będziecie się musieli bardziej postarać. – Posłuchaj, Gareth – zaczął Blackstone – jeszcze nie jesteś o nic oskarżony. Nie jesteś nawet aresztowany. Nie wątpię, że masz sporo na sumieniu, ale nie o tym chcemy teraz rozmawiać. W tej chwili obchodzi nas jedynie zabójstwo Corrigana. – Jakbyście nie wiedzieli, kto to zrobił i dlaczego. – Ale to wierzchołek góry lodowej, Curly, tylko wierzchołek. – Nie Curly, tylko Gareth. I całkiem możliwe, że część z tych złych rzeczy, które zrobiłem, jednak was zainteresuje, kiedy tylko zacznę mówić. – Nagle ciężko opadł na poduszki i wykrzywił twarz z bólu. – Te cholerne środki przeciwbólowe, które tutaj dają, w ogóle nie działają. Annie doskonale go rozumiała. Kiedy człowiek naprawdę cierpi, żadna ilość tabletek nie wydaje się wystarczająca. – Może po prostu nam wszystko powiedz, Gareth – naciskał Blackstone. – Wiesz, że może ci to tylko pomóc. W przeciwnym razie spędzisz niezliczone godziny w areszcie i w śmierdzących pokojach przesłuchań. Tam nie będzie żadnych środków przeciwbólowych.
– Niech pan nie robi ze mnie durnia, panie Blackstone. Znam swoje prawa i jednym z nich jest prawo do opieki medycznej. Ale przyznaję, że ma pan trochę racji. Widzi pan, chcę z powrotem stać się uczciwym człowiekiem. Mam już tego dość. – Czego? – Tego życia. Woza i jego interesów. Okradania biednych i oddawania bogatym. To obrzydliwe. On był gnidą. Wiecie, mam swoje sumienie. – Chyba na to trochę za późno? – Nigdy nie jest za późno, żeby poczuć skruchę. – Daruj sobie te religijne gadki, Gareth. – Nie bójcie się. Po prostu uważam, że każdy człowiek zasługuje na drugą szansę. Chcę znowu być uczciwym obywatelem. Chcę wrócić do swojej dawnej pracy. – Co robiłeś? – Byłem bramkarzem w klubie. – To rzeczywiście prestiżowa praca. – Przynajmniej legalna. – Różnie z tym bywa. – Blackstone pochylił się do przodu. – Gareth, doceniam twoją nagłą przemianę, naprawdę. Ale doceniłbym ją dużo bardziej, gdybyś wreszcie powiedział nam coś przydatnego. – O czym chciałeś rozmawiać z nadinspektorem Banksem? Curly zawahał się na moment. Annie wyraźnie widziała, jak zmaga się ze sobą i zastanawia, czy powinien się przed nimi otworzyć, czy nie. – Najpierw chcę adwokata – powiedział w końcu. – Będę z wami współpracował, ale potrzebuję gwarancji. Na piśmie. – I co o tym wszystkim myślisz? – spytała Banksa Joanna. Tego wieczora jedli kolację tylko we dwoje. Mieli za sobą naprawdę długi dzień, a do tego trochę się ochłodziło, dlatego z początku
zamierzali zjeść w hotelu. Zmienili jednak zdanie, gdy tylko usłyszeli hałasy dobiegające z baru, w którym odbywało się karaoke. Wyskoczyli więc do restauracji na końcu Viru, nieopodal bramy, z dala od imprez i głośno zachowujących się turystów. Okazało się, że dzięki kurtkom i swetrom, a także grzejnikom ustawionym w odpowiednich miejscach spokojnie dało się usiąść przy stoliku na zewnątrz, co oprócz nich uczyniło także wielu innych gości. Co prawda steki były tu nieco droższe niż w restauracji Clazz, ale przyrządzano je naprawdę znakomicie. – Podobała mi się – stwierdził Banks. – Zakładam, że większość mężczyzn miałaby podobne zdanie. – Hej, hej, przystopuj z tym feminizmem. Podziwiam to, co udało jej się osiągnąć. Była na równi pochyłej: narkotyki, seksbiznes, szemrane towarzystwo. A mimo to zdołała się z tego wygrzebać o własnych siłach. Ma w sobie dużo odwagi i niemało zdrowego rozsądku. Do tego niebrzydka z niej dziewczyna. Joanna żartobliwie trąciła go łokciem. – Świnia. Banks napił się wina. – Nie wierzysz, że mówiła prawdę? – Wierzę, w większości. Jestem przekonana, że trochę streściła swoją historię i w kilku miejscach ją ocenzurowała, żeby była łatwiejsza do przełknięcia. – Wy z Etyki Zawodowej jesteście tacy cyniczni. Nikomu nie wierzycie? – Zawsze uważałam, że sceptycyzm to dobry punkt wyjścia. – Więc co zamierzasz napisać w swoim raporcie? – Którym? – Jak to którym? – W tym o Billu Quinnie czy w tym o tobie? – Jeśli masz w planach raport na mój temat, to mogę ci
zagwarantować, że w drodze na lotnisko przytrafi ci się tajemniczy wypadek. Joanna się roześmiała. – Och, nie jesteś taki zły, jak sam lubisz to przedstawiać. Nie byłoby sensu pisać o tobie raportu. Nie ma co w nim umieścić. Nuda. – Sam nie wiem, co gorsze – powiedział Banks. – Być dla ciebie dobrym tematem czy nim nie być. – Możesz mi wierzyć, znacznie lepiej, jeśli nie mam co o tobie napisać. A jeśli chodzi o Billa Quinna… Nie wiem. On nie żyje. Myślę, że cokolwiek będę miała do powiedzenia na jego temat, postaram się, żeby to nie wyszło na zewnątrz. Oczywiście jest to też uzależnione od tego, jak daleko się posunął i czy był w to zamieszany ktoś inny – ktoś, kto żyje i ma się dobrze. Wciąż istnieje możliwość, że ktoś nim manipulował, że faktycznie był czarną owcą. – Wydaje ci się to prawdopodobne? – Nie wiem. Powiedz mi, co ty o tym myślisz. Naucz mnie czegoś, wielki detektywie z wydziału zabójstw. Banks dopił wino i od razu nalał sobie kolejne. Joanna też podstawiła mu swój kieliszek. Opróżnił butelkę. Oboje byli odrobinę pijani, głównie winem, ale po części także odniesionym tego dnia sukcesem. – Larisa pracowała w klubie, który widziałem, zaraz za rogiem, idąc od St. Patrick’s. Kelner w pubie zeznał, że widział, jak Rachel skierowała się w złą stronę, gdy wyszła za koleżankami, ale później nie był już tego taki pewny. – Nie wiedziała, dokąd poszły pozostałe dziewczyny. – Załóżmy, że faktycznie udała się w przeciwnym kierunku. Reszta skręciła w prawo, a Rachel w lewo. – Dobrze, jak na razie nadążam. Co dalej?
– Dalej wchodzimy już w obszar spekulacji, co oczywiste, ale mam dziwne przeczucie, że był w to jakoś zamieszany chłopak Julii. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie, słuchając, jak go opisywała Larisa. Joosep. Być może Rachel zawędrowała do tego klubu, zaintrygowana oryginalnym znakiem, brakiem nazwy czy czymkolwiek innym, i wpadła tam na niego. Gustował w blondynkach, pamiętasz? – Według Larisy gustował we wszystkim, co nosiło spódnicę. – Ale szczególnie lubił blondynki. Rachel miała wyjątkowo jasne włosy. I była śliczną dziewczyną. Myślę, że Joosep uruchomił swój urok osobisty albo też zaczął zgrywać macho, jedno albo drugie, i udało mu się ją stamtąd wyciągnąć, zabrać do swojego mieszkania czy w jakieś inne ustronne miejsce. Może czuła, że będąc w nieznanym, ekscytującym mieście, powinna przeżyć przygodę. Wszyscy mieli ją za impulsywną i spontaniczną. Nie wiem, jak to dokładnie wyglądało. Ale moim zdaniem wkrótce się zorientowała, że popełniła duży błąd, i być może zaczęła się opierać. A on wcale nie chciał jej wypuszczać. Lubił stawiać na swoim. Myślę, że zrobił z nią, co chciał, a potem się jej pozbył. – Jak? Gdzie? – Tego jeszcze nie wiem. – A jaką rolę odegrał inspektor Quinn? – Według mnie Bill Quinn i Toomas Rätsepp przyszli do tego klubu i zaczęli zadawać pytania. To jest nasze brakujące ogniwo w tej historii. To w tym miejscu Rätsepp nas okłamał. Za głęboko wsadzili kij w mrowisko, za bardzo zbliżyli się do prawdy. Joosep Rebane musiał działać, i to szybko. Myślę, że przekupił Rätseppa, ale nie mógł w ten sam sposób zneutralizować Billa. On był zagranicznym gliną, a to zupełnie inna para kaloszy. Dlatego zrobił mały wywiad, w czym na pewno pomógł jego kumpel Rätsepp, oczywiście za drobną opłatą. Dowiedział się, że Bill Quinn jest oddanym mężem i ojcem, ma kochającą żonę i dzieci, które uwielbia. Ale Quinn był też tylko człowiekiem, a sama widziałaś
Larisę. Rebane nakłonił zatem szefa klubu, żeby wybrał najpiękniejszą dziewczynę spośród swoich pracownic i przy jej udziale zastawił na Quinna pułapkę. Reszta jest historią. Pokazali mu zdjęcia, powiedzieli, czego od niego chcą, i było po wszystkim. Nie podobało mu się to, ale co mógł na to poradzić? Kiedy zmarła żona Quinna, do Tallina doszły wieści, że Quinn może się teraz wyrwać spod kontroli i że prześladuje go ogromne poczucie winy, ponieważ przez te wszystkie lata nie mógł nic zrobić. Wiemy, że Joosep Rebane ma zapewne kontakty z bardzo nieprzyjemnymi ludźmi, z rosyjskimi bądź estońskimi gangsterami, czy to w Sankt Petersburgu, czy w Tallinie. Wysłał jednego z nich do Anglii, by zajął się Billem Quinnem i Mihkelem Lepiksonem, który zamierzał pomóc ujawnić całą prawdę bez narażania Quinna na kompromitację. – Ale jakim cudem ten Joosep Rebane zdobył aż taką władzę nad doświadczonym policjantem? – Tego nie wiem – przyznał Banks. – Nie wiem, jak działa tutaj system, ale nietrudno zgadnąć, że jest tu równie dużo korupcji, co u nas. Może powinnaś tutaj poszukać pracy? – Nie, dzięki. Myślisz, że ta prokurator, Ursula Mardna, też była w to zamieszana? – Nie wydaje mi się. Gdyby miała coś na sumieniu, raczej nie powiedziałaby nam o tym młodym gliniarzu, któremu Quinn towarzyszył w trakcie śledztwa. Facet nazywa się Aivar Kukk. Chętnie bym z nim porozmawiał. On musi coś wiedzieć. Rätsepp jakoś zapomniał nam o tym wspomnieć. Ale z pewnością istnieje całe mnóstwo powiązań, których jeszcze nie odkryliśmy. – A co z Mihkelem Lepiksonem? – Mihkel był reporterem piszącym o zaginięciu Rachel i zakolegował się z Quinnem. Zajmował się dziennikarstwem śledczym i tworzył stałą rubrykę o tematyce kryminalnej w „Eesti Telegraaf” pod tytułem Pimeduse varjus. Czyli „patrząc w mrok” czy coś w ten deseń. Joosep Rebane musiał zdawać sobie z tego
sprawę i zapewne jego także obserwował. Mihkel niczego nie wiedział, jeszcze nie wtedy. Quinn nie zwierzył mu się w kwestii zdjęć i szantażu. Nikomu nic nie powiedział. Joosep Rebane zdusił dochodzenie w zarodku, póki nie wykraczało poza Rätseppa i Billa Quinna. Ale gdy się dowiedział, że Lepikson także przebywa w Anglii, przestraszył się i zlecił podwójne morderstwo. Nie byłoby sensu zabijać samego Quinna, skoro Mihkel miał zamiar opublikować sensacyjną prawdę na pierwszej stronie „Eesti Telegraaf”. – A przekręt z robotnikami sezonowymi? – Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Joosep Rebane także i w tym maczał palce. Założę się, że przynajmniej znał się i z Corriganem, i z Flindersem. Narkotyki, ludzie – to bez różnicy, o ile można nieźle zarobić. Co o tym sądzisz? – Nadal jest w tej teorii sporo luk – powiedziała Joanna. – Na przykład skąd Joosep Rebane wiedział, że Mihkel Lepikson przyjechał do Yorkshire i odnowił kontakt z Quinnem. Ale jak na teorię, brzmi to całkiem nieźle. Z mojego punktu widzenia Bill Quinn przez sześć lat utrudniał śledztwo w sprawie zaginięcia i być może zabójstwa. Jakkolwiek by na to patrzeć, nie ma mowy, by zachował po tym nieskazitelną reputację, niezależnie od powodów, jakie nim kierowały. Bóg wie, co jeszcze mógł mieć na sumieniu. – Masz rację – przyznał Banks. – Ale nie możesz ukrzyżować człowieka, który już nie żyje. – Jak już mówiłam wcześniej – odparła Joanna – nie jestem tu po to, by kogokolwiek krzyżować. Raport będzie miał charakter wewnętrzny, na to liczę, ale musi powstać. – Umilkła i zamieszała wino w kieliszku. – No i pozostaje jeszcze jedna nierozwiązana kwestia. – Wiem – powiedział Banks. – Co się stało z Rachel Hewitt? – Chciałbym to wiedzieć. Chciałbym wymyślić jakiś sposób, żeby się tego dowiedzieć. Jestem niemal pewny, że nie żyje, ale…
– Erik mógłby nam pomóc. – Jak? Nadal potrzebujemy jakiegoś punktu zaczepienia. – A ten nocny klub? – zasugerowała Joanna. – Zdaje się, że sporo o nim wiesz. – Byłem tam – odparł Banks. – Co proszę? – Poszedłem tam drugiego dnia po przyjeździe, po naszej kolacji. Włóczyłem się po ulicach, próbowałem odtworzyć trasę Rachel w noc jej zaginięcia i przypadkiem natknąłem się na to miejsce. Z Rachel mogło być tak samo. – Nie mówiłeś, że wchodziłeś do środka. – Zaczynasz brzmieć jak moja była żona. Muszę ci mówić za każdym razem, kiedy idę do seksklubu? Joanna oblała się rumieńcem, ale szybko zastąpił go uśmiech, gdy się zorientowała, że Banks się z nią droczy. – Czego się tam dowiedziałeś? – Niczego. Właśnie dlatego nawet ci o tym nie wspominałem. Nie było o czym mówić. Zamieniłem słowo z kierownikiem, Larrym jakimśtam z Northampton, i cycatą kelnerką z Wigan. To wszystko. Ach, i jeszcze uprawiałem wyuzdany seks z transwestytą z Bangkoku, ale to przecież nic nadzwyczajnego. Bóg wie, ile razy w ciągu ostatnich sześciu lat klub zmienił właściciela. Nie zostało nic, co łączyłoby go z dawnymi czasami, a przynajmniej ja nic takiego nie znalazłem. – Ale nadal coś łączy to miejsce z Larisą i zapewne z Joosepem Rebane. – I możliwe, że także z Rachel – dodał Banks. – Na pewno Erik chętnie zgodzi się jeszcze trochę dla nas poszperać. Jeśli go ładnie poprosimy, może nawet spróbuje się dowiedzieć, co się stało z Aivarem Kukkiem. Około dwóch godzin zajęło Annie i Blackstone’owi ściągnięcie
prawnika z Koronnej Służby Prokuratorskiej i adwokata z urzędu, którzy wspólnie ustalili warunki układu, jaki zaproponowano Curly’emu. Nie było mowy o nowej tożsamości, ale przynajmniej mogli mu zagwarantować, że nie pójdzie do więzienia, jeżeli powie wszystko, co wie, i oczywiście jeżeli nie popełnił żadnego poważnego przestępstwa podlegającego zaskarżeniu. Curly potrzebował chwili do namysłu, zapewne po to, by dokładnie przypomnieć sobie wszystkie swoje grzechy. Koniec końców, przyjął ich propozycję. Prawdopodobnie i tak miał na sumieniu nie więcej niż kilka przypadków zastraszenia, może jeszcze spuścił komuś lanie. Kiedy dokumenty zostały podpisane, prawnicy wycofali się w cień, a Blackstone i Annie przysunęli swoje krzesła bliżej łóżka. Wcześniej Annie zadzwoniła do Stefana i poprosiła, by przekazał Krystynie, że późno wróci do domu. Niestety Stefan nie mógł się do dziewczyny dodzwonić. Annie nieco to zmartwiło. Tłumaczyła sobie, że Krystyna pewnie wyszła na chwilę do sklepu po jedzenie albo po papierosy, ale cały czas nie dawało jej to spokoju, nawet w trakcie opowieści Curly’ego. – No to dawaj – powiedział Blackstone. – Widziałem go. – Kogo? – spytała Annie. – Gościa, który zabił Billa Quinna i tego zagranicznego dziennikarza. – Wiedziałeś o Mihkelu Lepiksonie? – Jasne. Woz wiedział, że facet jest na Garskill Farm. Flinders miał tam swojego człowieka, który donosił mu o tego typu rzeczach. Już wcześniej zdarzały się podobne akcje. Ten dziennikarz przedobrzył. Ciągle zadawał pytania, chciał się z wszystkimi zaprzyjaźnić. Co chwilę łaził do budki telefonicznej. Tak mówili. Flinders przyszedł pogadać o tym z Wozem, który od razu złapał za telefon i dał znać komu trzeba. Nawiasem mówiąc, Flinders to też niezła gnida. Mogę wam o nim opowiedzieć takie rzeczy, że włosy wam staną dęba.
– Zaraz, zaraz – przerwała mu Annie. – Zwolnij trochę. Mówisz nam, że Warren Corrigan wydał rozkaz zabicia Billa Quinna i Mihkela Lepiksona? – Nie, to znaczy nie bezpośrednio. Można powiedzieć, że on tylko robił za pośrednika, ale decyzja przeszła przez niego. Pewnie was zainteresuje, że to on zorganizował kuszę. Tak naprawdę to ja ją dla niego zdobyłem. Ale robił to wszystko, bo wykonywał polecenia. – Czyje polecenia? – Faceta nazwiskiem Joosep Rebane czy jakoś tak. Nie jestem pewny, jak się to pisze i jak się poprawnie wymawia. To jakiś Rosjanin albo ktoś taki. Annie zanotowała sobie to nazwisko, choć sama miała poważne wątpliwości co do pisowni. – A kim jest ten Joosep Rebane? – Szefem. Jak on każe skakać, to Woz pyta tylko jak wysoko. Jak mówię, jest chyba z mafii rosyjskiej, i to on stoi za tymi wszystkimi przekrętami z pracą sezonową, fałszywymi agencjami i wpędzaniem robotników w długi. Cały ten biznes działa także jako przykrywka dla handlu narkotykami. Właśnie kroiło się coś dużego, Woz już się na to szykował. Można uznać, że obaj z Flindersem pracowali dla tego Rosjanina. Nie widywali go często. Starał się nie rzucać w oczy i miał istną paranoję na punkcie bezpieczeństwa i dyskrecji. Ale możecie mi wierzyć, bali się go jak cholera. Miał opinię lekko stukniętego, którą chyba sam lubił podtrzymywać. Wiecie, jak w tych wszystkich filmach o mafii. Koński łeb pod kołdrą i tak dalej. Człowiek w rodzaju tych, co to w jednej chwili pytają, jak się miewa twoja mamusia, a w następnej walą cię w łeb siekierą. Sam muszę przyznać, że dostawałem przy nim gęsiej skórki. – Spotkałeś go? – zapytała Annie. – Tylko dwa razy. Pod pubem, oczywiście w tylnej uliczce. Samochód miał przyciemniane szyby, czekał z włączonym
silnikiem. – Możesz go opisać? – Dosyć młody. Ma około trzydziestki, może ciut więcej. Wysoki, nawet przystojny. Myślę, że podoba się dziewczynom. Nosi drogie garnitury, Armani, Hugo Boss i tak dalej. Ciemnobrązowe włosy, zawsze ma idealną fryzurę. Brązowe oczy, właściwie prawie czarne. Na pozór wydaje się uroczy, ale ma coś takiego w spojrzeniu, że człowiek woli go nie denerwować. Annie wyciągnęła portret pamięciowy człowieka opisanego przez Krystynę. Miała nadzieję, że nic jej się nie stało. – Poznajesz go? – zapytała Curly’ego. – To ten, któremu Woz dał kuszę. Wcześniej też kilka razy dla niego pracował. – Jak się nazywa? – Robert Tamm. – Jakiej jest narodowości? – Nie wiem. Dla mnie jego akcent brzmiał z rosyjska, ale równie dobrze mógł być jakimś Bułgarem czy Słowakiem. Ja tam ich nie rozróżniam. – Wiesz, gdzie mieszka? – Tak. W Glasgow. Zawsze przyjeżdżał pociągiem i na miejscu wypożyczał samochód. Ale nie jest Szkotem, nie ma mowy. Szkocki akcent rozpoznam na milę. – Arnold Briggs – powiedziała do siebie Annie. – Dobrze, wróćmy do tego gangstera, Joosepa Rebane. Mówiłeś, że widziałeś go dwukrotnie. Kiedy po raz ostatni? – Jakieś pół roku temu. – Wiesz, czego dotyczyło tamto spotkanie? – Nie. Woz wysłał mnie wtedy na główną salę. – Ale Rebane nie przyjeżdżał z byle okazji.
– Nie. Podejrzewam, że to jeden z najbardziej odległych zakątków jego imperium. Kontaktował się z nami głównie przez telefon i za pośrednictwem agentów. Oczywiście w grę wchodziły tylko jednorazowe komórki. – No dobrze. Pomówmy o ostatnich wydarzeniach, w wyniku których wydano wyrok śmierci na Billa Quinna i Mihkela Lepiksona. Zakładam, że Robert Tamm również pracował dla Joosepa Rebane? – Z tego, co wiem, był jego cynglem. Zabójcą na zlecenie czy jakkolwiek chcecie to nazwać. Odwalał za niego brudną robotę. – Tak więc zdobyłeś kuszę, którą Warren Corrigan na zlecenie Joosepa Rebane przekazał Robertowi Tammowi, żeby ten mógł zabić Quinna? I ten sam człowiek torturował i utopił Lepiksona? Curly przełknął ślinę. – Tak. Ale teraz to brzmi dużo gorzej niż to naprawdę wyglądało. Przecież nie wiedziałem, do czego zamierza użyć tej kuszy, prawda? – Może chciał polować na kuropatwy? – rzucił Blackstone. Curly rzucił okiem na prawników, którzy wydawali się zafascynowani rozmową. – Widzicie już, dlaczego chcę mieć zagwarantowaną nietykalność? – Dostałeś już wszystkie gwarancje, jakie mogłeś dostać – powiedziała Annie. – Mów dalej. Curly westchnął. – Więc tak, Joosep Rebane zawsze się chwalił, że ma w kieszeni jednego gliniarza, że ma na niego haka. Chodziło o Billa Quinna. Kiedy żona tego Quinna zmarła, Rebane zaczął się bać i coraz częściej wydzwaniał do Woza. Kazał mu mieć Quinna na oku, a potem… No wiecie, co się stało potem. – Wiedziałeś, dlaczego się bał? – zapytała Annie.
– Wtedy jeszcze nie. Nie wiedzieliśmy, co Rebane miał na Quinna. – A teraz? – Cóż, sam dopiero tutaj zacząłem to wszystko składać do kupy. Ale pamiętacie, jak wspominałem, że od śmierci żony Billa Quinna sprawy zaczęły się komplikować? – Tak. – No właśnie. To musi oznaczać, że Rebane stracił tego haka, którego na niego miał. A zatem logika podpowiada, że pewnie chodziło o jakąś kobietę. To jedyne sensowne wyjaśnienie. Dlatego Rebane zaczął się denerwować. Skoro Quinn nie miał już żony, nie musiał się przejmować, że ona się dowie o jego skoku w bok, prawda? Rebane musiał mieć jakiś dowód, jakieś nagrania albo zdjęcia. Jak mówię, to logiczne. – Nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz, co, Curly? – odparła Annie. – Gareth. I nie, nie jestem. – Chcesz nam powiedzieć, że Bill Quinn był skorumpowany? – odezwał się Blackstone. – Alan wspomniał, że to możliwe, ale… – Pokręcił głową. – Mówię tylko, że moim zdaniem Joosep Rebane szantażował go, żeby dał spokój Wozowi – wyjaśnił Curly. – Nie mówię, że Quinnowi się to podobało, ale nie miał wyboru. Na pewno miał możliwości, żeby ostrzegać Woza o nalotach i wszystkim innym, co mogło zagrażać jego interesom. Ale gdy żona Quinna zmarła, coś sprawiło, że obleciał ich wszystkich strach. Nie od razu, ale w przeciągu jakichś dwóch tygodni. Jak się nad tym głębiej zastanowić, to zakładając, że Quinn faktycznie był szantażowany, nie mógł przecież ni z tego, ni z owego pójść do swojego szefa i powiedzieć: „Wiesz co, od kilku lat przekazywałem informacje Wozowi Corriganowi i robiłem, co mogłem, żebyście go nie zamknęli”. Nie mam racji? W każdym razie, kiedy się dowiedzieli, że ten dziennikarz przeniknął do grupy robotników, a Quinn zna go
osobiście, zrobił się z tego podwójny problem. Uznali, że to Quinn dał mu cynk o całym procederze, bo chciał mu podrzucić dobry temat, ale tak naprawdę chodziło o to, żeby zdemaskować Joosepa. Podobno Quinn i ten dziennikarz kumplowali się od lat. Quinn szukał jakiegoś sposobu, żeby wszystko ujawnić bez narażania samego siebie na konsekwencje. I to właśnie był ten sposób. Z tego, co tłumaczył mi Woz, gdyby dziennikarzowi udało się opublikować to, czego dowiedział się od Quinna, to i Rebane, i Rod Flinders, i sam Woz znaleźliby się w niebezpieczeństwie. Dlatego obaj musieli zniknąć. Annie potarła ręką czoło i wstała. – Ach, jakże splątaną sieć pleciemy – powiedziała pod nosem. Jej myśli znów zaczęły krążyć wokół Krystyny. Chciała jak najszybciej wracać do Harkside, ale po drodze musiała odwiedzić jeszcze jedno miejsce. Prosił ją o to Banks. W samochodzie Winsome Annie po raz kolejny zatelefonowała do domu, ale nadal nie było żadnej odpowiedzi. Zadzwoniła ponownie do Stefana i tym razem złapała go w laboratorium, ale on także nie miał żadnych wieści od Krystyny. Annie zaklęła i odłożyła telefon. – Co jest? – zapytała siedząca za kierownicą Winsome. – Krystyna zniknęła. – Nie przejmowałabym się za bardzo. Pewnie wyszła na spacer albo na drinka. – Nie odzywa się od kilku godzin. Nie ma żadnych pieniędzy. – Niedługo będziemy w domu. Na pewno chcesz jeszcze zatrzymywać się u Pauline? – Jesteśmy prawie na miejscu. Równie dobrze możemy mieć to za sobą. Pauline Boyars siedziała u siebie z mocno napoczętą butelką wódki. Jej mieszkanie w dalszym ciągu przypominało chlew. – Chciałyśmy tylko zapytać o jedną rzecz – wyjaśniła Annie,
nawet nie próbując gdziekolwiek siadać. – Ciekawi nas, czy pamiętasz może nocny klub w Tallinie, który nie miał nazwy? Nad drzwiami wisiał tylko szyld z mężczyzną w cylindrze i kobietą wsiadającą do powozu. – Nie wydaje mi się, żebyśmy były w takim miejscu – odparła Pauline. – Ale zdecydowanie z czymś mi się to kojarzy. Dajcie mi chwilkę, dobrze? Z jednej z półek na książki ściągnęła puszkę i wysypała jej zawartość na stół. Wypadło z niej pełno śmieci: breloczek z plastikową wieżą Eiffla, stara zapalniczka, bilet na wystawę w muzeum Prado, pocztówka z Rodos. A pośrodku tej zbieraniny pamiątek z dawnych podróży Pauline leżała mała laminowana karta z obrazkiem mężczyzny w cylindrze i fraku, który pomagał kobiecie wsiąść do powozu. A może ją do niego wpychał? – Chyba w końcu tam nie poszłyśmy – powiedziała Pauline. – Chociaż nie jestem całkiem pewna. Ktoś pewnie rozdawał takie karty w jakimś innym klubie. Annie podziękowała i wyszły, równie chętnie jak wcześniej zostawiając za sobą panujący w mieszkaniu zaduch. – O co w tym chodziło? – zapytała Winsome. – Alan prosił, żebym to sprawdziła. Najwyraźniej natknął się na ten klub w związku z zaginięciem Rachel i chciał wiedzieć, czy pozostałe dziewczyny go pamiętają. – No to masz dla niego odpowiedź, prawda? – Tak – przyznała Annie. – Zadzwonię do niego zaraz po powrocie. Kiedy podjechały pod dom Annie, Winsome także wysiadła z samochodu i razem weszły do środka. Wszystko wyglądało normalnie, ale po Krystynie nie było ani śladu. Annie poszła sprawdzić na piętrze, a Winsome zajrzała do kuchni. – Musisz coś zobaczyć – powiedziała Winsome, gdy tylko Annie pojawiła się z powrotem na dole.
Annie weszła do kuchni i od razu zobaczyła puszkę po kakao, w której trzymała drobne. Była otwarta, a w środku tkwiła jedynie kartka z krótką wiadomością po polsku. – Ile tam było? – zapytała Winsome. – Jakieś trzydzieści funtów. – Daleko na tym nie zajedzie. Na drzwiach lodówki, przyczepiony magnesem w kształcie jaskra, wisiał drugi liścik po polsku. Winsome nalała wodę do czajnika, a Annie wróciła do salonu, opadła ciężko na kanapę i zaczęła płakać.
Rozdział 11
W niedzielę rano około jedenastej Banks zjechał windą do lobby Metropolu i udał się do centrum handlowego Viru Keskus, gdzie umówił się na kawę z Erikiem i Joanną. Poprzedniego wieczoru odbył długą rozmowę telefoniczną z Annie. Była mocno zaniepokojona zniknięciem młodej Polki, która przebywała na Garskill Farm razem z pozostałymi imigrantami i uciekła stamtąd tego samego dnia, kiedy zabito Mihkela Lepiksona. Annie martwiła się o nią, ponieważ ktoś mógłby pomyśleć, że dziewczyna za dużo wie; może nawet będą chcieli zrobić jej krzywdę. Banks próbował ją jakoś uspokoić, ale na niewiele się to zdało. Annie opowiedziała mu również o przydługim, ale niezwykle treściwym zeznaniu Curly’ego, a także o tym, że przyjaciółka Rachel, Pauline, przypomniała sobie klub bez nazwy i nawet miała wizytówkę z jego logo. Rachel również mogła dostać taką kartę, pomyślał Banks, a jeśli miejsce wydało jej się znajome, być może skusiło ją to, by wejść do środka. Może miała nadzieję, że to właśnie tam udały się jej koleżanki po tym, jak opuściły pub St. Patrick’s. Banks czuł, że krok po kroku coraz bardziej zbliża się do prawdy o tym, co się wtedy wydarzyło. Annie podała mu również kilka nazwisk, które mógł podrzucić Erikowi, w tym także nazwisko zabójcy, Roberta Tamma. Wszystko wskazywało na to, że schwytanie sprawcy jest już tylko kwestią czasu. Co najważniejsze, nazwisko Joosepa Rebane pojawiło się zarówno w śledztwie Annie dotyczącym Corrigana, jak i jego własnym dochodzeniu w sprawie nocnego klubu. Od Larisy dowiedział się, że Rebane był chłopakiem Julii. Teraz wreszcie odkryli bezpośredni związek pomiędzy Joosepem Rebane, Corriganem, Flindersem i całym tym interesem z nielegalnymi imigrantami. Wciąż jednak musiał się dowiedzieć,
co z tym wszystkim miała wspólnego Rachel Hewitt. Wszedł do środka i wjechał ruchomymi schodami na górę. Mimo niedzieli wszystkie sklepy były pootwierane i w centrum panował spory ruch. Po kilku minutach błądzenia wreszcie trafił do kawiarni mieszczącej się w ogromnej księgarni, którą Erik zaproponował na miejsce spotkania. Banks pomyślał, że przy takiej liczbie wielkich salonów z książkami w stolicy Estończycy muszą być zapalonymi czytelnikami. Erik siedział przy stoliku sam, popijając colę z butelki i czytając gazetę. Banks kupił kawę i dołączył do niego. Dookoła było pełno ludzi. Niektórzy spieszyli gdzieś z torbami, inni szukali stolika, jeszcze inni chodzili od sklepu do sklepu. – A gdzie twoja urocza koleżanka? – spytał Erik. Banks spojrzał na zegarek. – Na zakupach – odparł. – Zaraz powinna przyjść. Jeszcze raz chcę ci bardzo podziękować za informacje, które nam przekazałeś. – Mam nadzieję, że wam pomogłem. – I to bardzo. – Wczoraj wieczorem przez chwilę rozmawiałem z Merike. Mówiła, że byliście zadowoleni z rozmowy z Larisą. – Interesująca kobieta – odparł Banks. – Powiedziała nam… O, znalazła się nasza zguba. Joanna pochyliła się i postawiła torby i pakunki na ziemi obok swojego krzesła. Przypominały ułożone pod choinką prezenty. Banks widział na nich nazwy nieznanych mu marek: Marc Aurel, Ivo Nikkolo. Wyglądało na to, że w drodze powrotnej nie wystarczy jej bagaż podręczny. Chyba będzie też musiała kupić nową walizkę. Jak przystało na dżentelmena, Erik zapytał, czy pójść do baru i przynieść jej coś do picia, ale ona wolała zrobić to sama. Nie zaczęli rozmowy, dopóki nie wróciła z butelką owocowego soku. – Mamy kilka nowych nazwisk i chcielibyśmy, żebyś je dla nas
sprawdził, jeśli to nie problem – zaczął Banks. – To wszystko zaczyna trochę przypominać gabinet luster – podjęła Joanna. – Za każdym razem, gdy zdobywamy nowe nazwisko, ono prowadzi nas do kolejnego, i tak dalej. – Zawsze tak jest, kiedy zaczynamy zbliżać się do prawdy – powiedział Banks. – Burza przed ciszą. – Chciałeś chyba powiedzieć… – Nie. Każde śledztwo zawsze coraz bardziej się gmatwa, aż w końcu dochodzimy do sedna i wszystko nagle się uspokaja. Burza przed ciszą. – Z dobrym reportażem też tak czasami jest – odparł Erik. – Mihkel to wiedział. Zawsze był jak żongler, musiał pilnować kilku rzeczy naraz. Daj mi te nazwiska, jutro spróbuję się czegoś dowiedzieć. Czuję się, jakbym pracował dla brytyjskiej policji. – Zatrudnilibyśmy cię bez chwili wahania – powiedział Banks ze śmiechem. – Przede wszystkim interesuje mnie facet o nazwisku Robert Tamm. Mieszka w okolicach Glasgow, ale nasz informator podejrzewa, że jest z Europy Wschodniej, może nawet z Estonii. – To może być estońskie nazwisko – przyznał Erik. Joanna wyglądała na zbitą z tropu i Banks zdał sobie sprawę, że nie miał szansy z nią pogadać od czasu telefonu od Annie. Kiedy odebrał, Passero była w swoim pokoju, zapewne spała, a dzisiaj rano w ogóle się z nią nie widział. Tym razem wcale nie starał się jej odsuwać od śledztwa, po prostu samo tak wyszło. Wyjaśnił jej pokrótce, czego się dowiedział poprzedniego wieczoru, łącznie z rewelacjami o Joosepie Rebane, który twierdził, że ma inspektora Billa Quinna pod kontrolą. – Więc jesteśmy pewni, że to ten Robert Tamm jest zabójcą? – spytała, gdy skończył, a ona zanotowała kilka rzeczy. – Na to wygląda. – Czyli śledztwo skończone, tak? Teraz musimy odezwać się do
policji w Glasgow, żeby… – Zaraz, zaraz – przerwał jej Banks – poczekaj chwilę. Chcesz tak po prostu dać sobie spokój z Rachel Hewitt? Machnąć na nią ręką, tak jak wszyscy inni? – To nie fair. Nie jesteśmy tu z jej powodu. – Zapominanie o niej też nie jest fair. Ona zasługuje na więcej. Sami postanowiliśmy zająć się jej sprawą. Mówiłaś, że się ze mną zgadzasz. – Tak, ale tylko dopóki to pomagało nam dotrzeć do zabójcy Quinna. Udało się, więc nasza praca tutaj jest zakończona. – Ty możesz robić, co chcesz, ale ja nie wyjadę z Tallina, póki się nie dowiem, co się stało z Rachel. – Nie bądź melodramatyczny. – Nie jestem melodramatyczny. Jesteśmy jej to winni. Wiesz, jaki masz problem? Brakuje ci… – Przepraszam, dzieci, mogę wam przerwać? – odezwał się Erik, unosząc rękę. – Może odłożycie tę kłótnię na później? Zaraz muszę wracać do domu. Teściowa przychodzi na kolację. – Wybacz – powiedział Banks, rzucając Joannie wściekłe spojrzenie, które odwzajemniła z nawiązką. – Tak, Robert Tamm. Może mógłbyś sprawdzić, czy ma powiązania z estońskim półświatkiem. I jeszcze jedna sprawa, w uliczce odchodzącej od Vana-Posti jest pewien klub nocny. Nie ma nazwy, ale wisi tam szyld… – Z dżentelmenem i damą wsiadającą do powozu? – Zgadza się. Znasz to miejsce? – Zdarzyło mi się tamtędy przechodzić. Zawsze zakładałem, że to jakiś ekskluzywny seksklub. – Teraz tak. Właściwie nie taki znowu ekskluzywny. Mnie wpuścili. Jest tam kelnerka z Wigan. – To czego ode mnie potrzebujesz?
– Chcę znać jego historię – wyjaśnił Banks. – A dokładnie, jakiego rodzaju był to klub sześć lat temu, kiedy zaginęła Rachel. A także kto go prowadził i kto był właścicielem. Erik zapisał coś w notesie. – W porządku. Mówiłeś, że masz jeszcze jakieś nazwisko. – Joosep Rebane – powiedział Banks. – Uważamy, że to on zlecił Tammowi zabicie Mihkela i Billa Quinna. Mówił, że miał Quinna w kieszeni, ale zrobił się nerwowy, gdy tylko jego żona zmarła. – Banks przerwał. Chciał zaczekać, aż Erik nadąży z notowaniem, ale dziennikarz odłożył długopis. – Nie chcesz sobie tego zapisać? – zapytał. – Joosep Rebane. Myślę, że dobrze zapamiętałem. – O tak, przyjacielu, dobrze zapamiętałeś – potwierdził Erik. – I w przypadku tego nazwiska nie muszę nawet zaglądać do swoich archiwów. Od czego mam zacząć? W sobotnią noc Annie bardzo źle spała. Usiłowała się dodzwonić do Stefana, żeby go poprosić o przetłumaczenie liściku, który zostawiła Krystyna – była nawet gotowa pojechać do niego, jeżeli zajdzie taka potrzeba – ale odpowiadała jej tylko automatyczna sekretarka. Co prawda udało jej się złapać Jana z drogówki, ale on grzecznie jej wyjaśnił, że owszem, umie powiedzieć kilka słów po polsku, ale nie potrafi w tym języku czytać i na pewno nie będzie w stanie przetłumaczyć listu. Kiedy rano wstała z łóżka, uświadomiła sobie, że prawie przez całą noc nie zmrużyła oka, czekając na pukanie do drzwi albo na telefon w nieznanym jej języku. Ponownie wybrała numer Stefana, lecz nadal nikt nie odbierał. Co za drań, pomyślała. Pewnie znalazł sobie jakąś dziwkę, u której został na noc, i jeszcze nie wyszli z łóżka. Że też musiało się to stać akurat w niedzielę. Każdego innego dnia mogłaby zorganizować ludzi i wszcząć oficjalne poszukiwania. Z drugiej strony Krystyna nie była przestępcą, tylko ofiarą. Annie nie chciała jej wystraszyć i sprawić, żeby dziewczyna poczuła się zaszczuta. Bóg jeden raczy wiedzieć, jak by na to
zareagowała. Poza tym mogła okazać się dla nich cennym świadkiem, powinna móc zeznawać przeciwko Flindersowi i Robertowi Tammowi, kiedy już odnajdzie go policja w Glasgow. Przede wszystkim jednak należało ją traktować jako ofiarę. Nie miała paszportu ani żadnych innych dokumentów, ale była obywatelką Unii Europejskiej. Co prawda Annie mogła zgłosić jej zaginięcie, ale Krystyna miała skończone osiemnaście lat i poszukiwania wcale nie ruszyłyby od razu pełną parą, chyba że Annie dałaby wyraźnie do zrozumienia, że dziewczynie grozi poważne niebezpieczeństwo, ponieważ za dużo wie. I to właśnie najbardziej martwiło Annie – fakt, że Krystyna nie zdawała sobie sprawy z czyhającego na nią zagrożenia i że być może uda się z powrotem do tych samych ludzi. Ta bezczynność doprowadzała Annie do szału. Musiała zacząć działać. Krystyna nie miała pojęcia, dokąd przeniesiono jej towarzyszy po tym, jak w środowy poranek uciekła z Garskill Farm, ale Annie sobie przypomniała, że dziewczyna mówiła o innej Polce, Ewie, z którą zaprzyjaźniła się na farmie i z którą najprawdopodobniej razem pracowała w fabryce drożdży. Annie bez trudu znalazła adres zakładu Varley’s Yeast Products w książce telefonicznej. Biorąc pod uwagę godziny pracy narzucane robotnikom przez agencję Flindersa, wydawało się prawdopodobne, że fabryka działa przez siedem dni w tygodniu. Zanim wyszła z domu, raz jeszcze spróbowała dodzwonić się do Stefana. Bezskutecznie. Nagrała mu się na pocztę głosową, prosząc, by oddzwonił do niej na komórkę najszybciej jak się tylko da. Na wypadek, gdyby udało jej się spotkać z nim przed powrotem do domu, zabrała ze sobą liścik od Krystyny. Podróż na północny kraniec Eastvale nie trwała długo. Najpierw Annie wyjechała z dzielnicy pełnej sklepów i znalazła się wśród eleganckich osiedli mieszkaniowych oraz zielonych enklaw, gdzie rezydowali zamożniejsi mieszkańcy miasta. Dalej ciągnęły się już tylko nieużytki, pośród których znajdował się stary kompleks przemysłowy. Właśnie tam mieściła się fabryka
drożdży. Tymczasem zerwał się porywisty wiatr i zaczęło padać. Zacinający deszcz tłukł w szyby samochodu. Kilku śmiałków, którzy odważyli się wyjść z domu, najprawdopodobniej do kościoła, szamotało się z targanymi przez wiatr parasolami. Kilka minut po jedenastej Annie podjechała pod bramę fabryki. Z zadowoleniem stwierdziła, że zakład jest czynny. Przy wejściu stała niewielka stróżówka, gdzie każdy gość musiał się zgłosić i wpisać na listę. Annie opuściła szybę i machnęła legitymacją. Siedzący za biurkiem strażnik tylko na chwilę podniósł wzrok znad gazety i od razu pozwolił jej jechać dalej. Przez otwarte okno natychmiast doleciał ją zapach drożdży. Zaczęła się zastanawiać, jak to jest dzień w dzień pracować w takim miejscu. Ten zapach musiał przenikać dosłownie wszystko. Czy po powrocie do domu w ogóle dało się go zmyć ze skóry i z ubrań? Szczerze w to wątpiła, nawet jeśli się miało do dyspozycji porządną wannę czy prysznic, a przecież robotnicy z farmy nie mieli nawet i tego. Na zakład składało się kilka porozrzucanych budynków. Wszędzie na dziedzińcu stały drewniane platformy. Niektóre z nich były wypełnione pojemnikami, inne czekały na załadowanie, a wszystkie mokły na deszczu. Annie znalazła miejsce do zaparkowania pod budynkiem, gdzie zapewne znajdowały się biura. Ze względu na niedzielę dałoby się tam dziś pewnie znaleźć tylko absolutnie niezbędny personel. Pod innym budynkiem dostrzegła dwoje ludzi, którzy wyszli na papierosa. Podeszła do nich i przedstawiła się. Jeden z nich poradził jej, żeby porozmawiała z kimś w białym kołnierzyku, dodając, że raczej nie spotka nikogo takiego w budynku, pod którym stali, ponieważ znajdowały się tam kadzie do hodowli drożdży. Białe kołnierzyki przebywały raczej w głównym budynku, gdzie zajmowano się przetwórstwem. Annie weszła do środka przez ostatnie drzwi i znalazła się w dużej, otwartej hali, gdzie powoli poruszały się gigantyczne walce przypominające trochę koła buldożerów. W tym czasie pokrywające je drożdże wysychały, po czym były ścinane przez ostre jak brzytwa ostrza i spadały wprost do ogromnych
pojemników, skąd zapewne trafiały do kolejnych maszyn. Zapach wydawał się tu jeszcze silniejszy niż na zewnątrz. Annie zauważyła człowieka w białym kołnierzyku, który miał na sobie również biały fartuch, a w ręku trzymał notatnik. Nie wyglądał na zbyt zajętego, więc podeszła do niego i pokazała legitymację. – Moglibyśmy gdzieś porozmawiać? – spytała, próbując przekrzyczeć panujący w fabryce hałas. Mężczyzna wskazał głową w kierunku jednego z niewielkich biur. Gdy weszli do środka i zamknęli za sobą drzwi, odgłosy z hali znacznie ucichły. Gabinet sprawiał dość nędzne wrażenie, a jego wyposażenie ograniczało się do jednego taniego biurka, krzesła i metalowej szafki na akta. Na biurku stała popielniczka, w której leżało kilka niedopałków. Annie nie czuła się komfortowo w tym pomieszczeniu, gdzie ledwie starczyło miejsca dla dwóch osób. Len, bo tak nazywał się jej rozmówca, miał czerwoną twarz, wielki brzuch i co najmniej pięćdziesiąt lat na karku. Jak na jej oko był na najlepszej drodze do zawału, jeśli już jednego nie przeszedł. Usiadł na skraju biurka, które żałośnie zaskrzypiało pod jego ciężarem. Annie została pod drzwiami. – Jestem tu w sprawie pracowników sezonowych, których ostatnio zatrudniliście w fabryce. Mężczyzna przymrużył oczy. – Jedni przychodzą, inni odchodzą. Ja nie mam z tym nic wspólnego. – A są tu teraz? – Już nie. Zresztą nawet gdyby byli, to nie tutaj. Większość z nich pracuje przy ekstrakcji. – Chodzi mi konkretnie o pewną dziewczynę z Polski. Wydaje mi się, że ma na imię Ewa. Przyjaźni się z inną Polką, która pracowała tu do zeszłej środy. – Ja nic nie wiem – odparł Len. – Jak już mówiłem, jedni
przychodzą, inni odchodzą. Nie znam ich imion. Dopóki dobrze wykonują swoją pracę, gówno mnie obchodzi, jak się nazywają. Niech pani spróbuje w kadrach, tylko że oni nie pracują w niedzielę. To nie moja działka. – Powiedział Werner von Braun. – Słucham? – Nieważne. Dziękuję za pomoc – odpowiedziała Annie i wyszła z biura. – Dupek – mruknęła pod nosem. Zatrzymała się w drzwiach i przez chwilę przyglądała się ludziom w hali. Większość wyglądała na pochłoniętych pracą i nikt nawet na nią nie spojrzał. Z pewnością nie było wśród nich Krystyny, zresztą Annie wcale nie spodziewała się jej tu zastać. Zanim opuściła teren fabryki, postanowiła zajrzeć na chwilę do działu ekstrakcji w nadziei, że tam uda jej się dowiedzieć czegoś więcej. Ponieważ do sprawdzenia został jej jeszcze tylko jeden duży budynek, założyła, że tam właśnie musi się udać. Puściła się biegiem przez dziedziniec, w miarę możliwości starając się omijać kałuże, i weszła do środka. W przeciwieństwie do poprzedniej hali produkcyjnej panowała tu cisza; żadnego huku maszyn czy tłuczenia metalu o metal. Tutaj też zauważyła jednego mężczyznę, tym razem bez białego kołnierzyka, który przechadzał się pomiędzy maszynami, sprawdzał je i zapisywał coś w swoim notatniku. Annie odchrząknęła na tyle głośno, by ją usłyszał. Mężczyzna odwrócił się, mocno zaskoczony jej widokiem. – Słucham panią? – Jestem z policji – powiedziała Annie, po czym podeszła bliżej i pokazała mu swoją legitymację. Mężczyzna odłożył notes. – Czym mogę służyć? Był młodszy od Lena i o wiele szczuplejszy. Miał wysportowaną sylwetkę, jakby co najmniej w każdą sobotę grał
w piłkę nożną w jakiejś lokalnej drużynie. – Szukam kogoś, kto tu pracuje albo kiedyś pracował – powiedziała Annie. – Len z tamtego budynku powiedział, że tutaj mam większe szanse się czegoś dowiedzieć. Mężczyzna, który przedstawił się jako Dennis, roześmiał się. – Len jest ze starej szkoły. O drożdżach wie praktycznie wszystko. – Jak wy wytrzymujecie ten smród? – zapytała Annie. Dennis wzruszył ramionami. – Można się przyzwyczaić, tak jak do wszystkiego innego. – Hm. No więc, rozumiem, że zatrudniacie tutaj sporą liczbę robotników sezonowych? – Zgadza się, chociaż ja się tym nie zajmuję. To sprawa działu kadr albo zasobów ludzkich, jak to się teraz nazywa. Z tego, co wiem, mamy podpisaną umowę z firmą Rod’s Staff Ltd, która dostarcza nam większość pracowników. – Wiesz coś o nich? – To znaczy? – W jakich warunkach mieszkają, jakie dostają wynagrodzenie, tego typu rzeczy? – Nie. Ja tylko pilnuję, żeby wykonywali swoją pracę i żeby ich dobrze traktowano na hali produkcyjnej, żeby mieli przerwy na herbatę i tak dalej. Mamy tu dużą rotację. Jak nietrudno się domyślić, tego rodzaju roboty nikt nie chce wykonywać zbyt długo. Annie spojrzała na rząd przemysłowych pralek i stojaki obwieszone płóciennymi płachtami. Było ich około dwudziestu, ciągnęły się od jednego końca pomieszczenia do drugiego. – A na czym dokładnie polega ta praca? – Jak widać, fabryka nie działa dzisiaj normalnie. Musimy raz na jakiś czas przeprowadzać kontrolę i konserwację sprzętu. To
moja działka. Produkujemy tutaj ekstrakt drożdżowy. Ogólnie rzecz biorąc, przeciska się drożdże przez te płótna i zbiera się to, co przejdzie na drugą stronę. Zostaje skoncentrowana i gęsta masa, trochę jak marmite7. Annie poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Nie znosiła tego smarowidła, nawet bardziej ze względu na konsystencję niż smak. – Co potem robicie ze zużytymi płachtami? – zapytała. – Po to są tutaj te wielkie pralki. Wrzucamy je do środka i pierzemy. To brudna robota, bo są całe pokryte osadem, który konsystencją przypomina trochę… – Domyślam się, dziękuję – przerwała mu Annie. – Nie potrzebuję aż takich szczegółów. – Pracownicy z reguły mają na sobie skórzane fartuchy sięgające od szyi do samej ziemi. – Na pewno. Pamiętasz może młodą dziewczynę z Polski, bardzo szczupłą, z krótkimi ciemnymi włosami? Byłaby ładna, gdyby miała szansę to pokazać. Ledwo byłaby w stanie unieść takie płótno. – Kojarzę ją, ale jak mówię, pracownicy przychodzą i odchodzą. Wielu z nich jest szczupłych i nie wygląda zbyt zdrowo. – A zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego tak jest? – To nie moja sprawa. Zakładałem, że to kwestia kiepskiej diety w krajach, z których pochodzą. – W przeciwieństwie do północnej Anglii, gdzie wszyscy tak doskonale się odżywiamy? – Niepotrzebny ten sarkazm. Tak tylko powiedziałem. – Przepraszam. – Annie podrapała się po głowie, myśląc, że przydałaby się tu chyba wizyta kogoś ze Standardów Handlowych. Albo z Urzędu Imigracyjnego. – Przepraszam – powtórzyła. – Po
prostu to dla mnie trochę frustrujące. – Dziś rano, mniej więcej wtedy, gdy zaczyna się zmiana, koło bramy kręciła się jakaś dziewczyna. Chyba pasowałaby do opisu. Może w którymś momencie pracowała w naszej fabryce? – Czy ktoś z nią rozmawiał? – Nie sądzę. Zdarza się tu sporo dziewczyn z Europy Wschodniej: z Polski, Ukrainy, Litwy, Estonii i Łotwy. – To właśnie obszar działania firmy Rod’s Staff. – Chyba tak. Jeżeli tu chodzi o nielegalnych imi… – Nie, nie – weszła mu w słowo Annie. – Wiemy, że odkąd te kraje weszły do Unii Europejskiej, jesteśmy jedną wielką, szczęśliwą rodziną. Może nie wszyscy mają odpowiednie i aktualne zezwolenia czy wizy, ale nie będziemy sobie zaprzątać głowy takimi drobiazgami. – Więc o co chodzi? – O morderstwo. Dennis przełknął ślinę. – Wiedziałem, że coś jest nie tak – powiedział. – Co masz na myśli? – Kiedy nie przyszli wczoraj na swoją zmianę. – Kto? – Ta dziewiątka, którą zatrudniliśmy poprzez Rod’s Staff. Zazwyczaj o ósmej rano przywoziła ich furgonetka. Wczoraj się nie pojawili. – Dlaczego? – Nie mam pojęcia. Szef był wściekły. Zawsze wcześniej można było na nich liczyć. To jeden z powodów, dla których korzystamy z usług Flindersa. Ale szef nie dostał żadnego powiadomienia. Nie mógł się też skontaktować z biurem Rod’s Staff. Oczywiście jest weekend i większość biur jest zamknięta.
– Tak więc nikt z grupy dorywczych pracowników nie pojawił się wczoraj w pracy, ale rano pod bramą stała dziewczyna, która może być Polką i którą być może wcześniej widywałeś na sali produkcyjnej? – Tak. – Czy to mogła być jedna z dziewczyn przysłanych przez Rod’s Staff? – To możliwe, tak. – I co było potem? – Przyjechał samochód, a ona wsiadła do środka. – Czyj samochód? – Rodericka Flindersa. Wiem, ponieważ już go kiedyś tutaj widziałem. – Jaka marka? – Szare clio. – Co się dokładnie stało? – Nie wiem, nie patrzyłem. Akurat szedłem przez dziedziniec, kierowałem się właśnie tutaj, kiedy zobaczyłem, że wychodzi ze stróżówki i wsiada do samochodu. – Wsiadła z własnej woli? – Chyba tak. To znaczy myślę, że zauważyłbym, gdyby się opierała. Niestety nie zwracałem na to zbytniej uwagi, miałem inne rzeczy na głowie. – W porządku, Dennis – powiedziała Annie. – Już skończyliśmy. Możesz przestać o tym myśleć. Przynajmniej na razie. – Odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia. Kiedy już schroniła się przed deszczem w swoim samochodzie, zaczęła się nad tym wszystkim zastanawiać i stwierdziła, że Flinders z pewnością słyszał już o tym, co spotkało Corrigana, i na pewno trochę to nim wstrząsnęło. Nie wiedział pewnie, że Corrigana zabił rozwścieczony ojciec dziewczyny, którą
wykorzystała jego szajka, więc równie dobrze mógł sobie wyobrażać, że miało to coś wspólnego z zamordowanym policjantem i dziennikarzem i że cała jego przestępcza organizacja zaczyna się sypać. Być może przeszło mu przez myśl, że sam jest następny w kolejce. Jeśli tak, to najrozsądniejszą reakcją byłoby opuścić tonący okręt. Bez wątpienia wieści dotarły już też do Joosepa Rebane w Estonii czy gdziekolwiek mieszkał. Najlepsze rozwiązanie? Odciąć się od całego procederu tak dalece, jak to tylko możliwe. Trzy morderstwa oznaczały, że ściągnęli na siebie stanowczo zbyt dużo uwagi. Dlatego lepiej umyć od tego wszystkiego ręce i odejść. Ale gdzie jest Krystyna? I jak dostała się do fabryki drożdży? Zapewne znała nazwę zakładu, Varley’s, ponieważ codziennie ją oglądała, no i miała dość pieniędzy, żeby wziąć taksówkę. Myślała, że znajdzie tu Ewę, a zamiast tego spotkała Rodericka Flindersa. Annie w drodze powrotnej jeszcze raz zajrzała do stróżówki. Mężczyzna nadal czytał gazetę. – Masz minutkę? – spytała. Zrobił taką minę, jakby oderwanie się od „Sunday Sport” sprawiło mu niemalże fizyczną trudność. – O co chodzi? – Dziś rano była tu młoda dziewczyna. Widziano ją, jak wychodziła z tej stróżówki i wsiadała do samochodu. Do samochodu Rodericka Flindersa. – Zgadza się. – Powiesz mi dlaczego? – Ponieważ pan Flinders prosił mnie, żebym dał mu znać, gdy tylko zobaczę kogoś z nich. Miało ich tu nie być. Przeniósł ich wszystkich w inne miejsce, ale widocznie nie wszyscy o tym wiedzieli. W każdym razie ona nie mówiła po angielsku. – Pracujesz dla Flindersa?
– Nie. Dla Varley’s. Ale on dobrze mnie traktuje, a ja w zamian mam oko na jego ekipy. To korzystne dla wszystkich. – Czego ona chciała? – Chyba kogoś szukała. Ciągle powtarzała jakieś imię. Brzmiało jak Eva. Powiedziałem jej, żeby schowała się przed deszczem i usiadła na minutę, a ja spróbuję jej poszukać. – I wtedy zadzwoniłeś do Flindersa. – Tak. – Co powiedział? – Żebym ją tu zatrzymał, a on przyjedzie najszybciej jak się da. Mieszka niedaleko stąd, samochodem będzie ledwie piętnaście minut. Dałem jej papierosa i szklankę herbaty. Wydawała się dość zadowolona. Może trochę nerwowa. – I Flinders ją zabrał? – Pojechała z nim. Pokiwał głową, kiedy powiedziała „Eva”, żeby pokazać, że niby wie, o czym mówi i może jej pomóc. – Dokąd ją zawiózł? – Skąd, do cholery, mam wiedzieć? – Czyli mam rozumieć, że Joosep Rebane jest kimś w rodzaju celebryty? – upewnił się Banks, zniżając głos. Joanna przestała się dąsać i sama też nadstawiła uszu. – Można powiedzieć, że jest celebrytą wśród przestępców – odparł Erik, drapiąc się po gęstej brodzie. – Oczywiście nic mu nie udowodniono. – Oczywiście – powiedział Banks. – Na pewno jego wizerunkowi nie zaszkodziło też to, że wygląda i żyje jak jakaś gwiazda rocka – kontynuował Erik. – Ale założę się, że nie gra na żadnym instrumencie. – Ależ gra, i to na wielu. Pistolet, nóż, kij baseballowy. – Prawdziwa symfonia – mruknęła Joanna.
Banks popił kawę. Była zimna, ale mocna. – Ma trzydzieści jeden lat – podjął Erik – i przez ostatnie cztery stał na czele szajki zajmującej się handlem narkotykami i ludźmi. Najwyraźniej jest również zamieszany w proceder wykorzystywania robotników sezonowych, który Mihkel i wasz przyjaciel próbowali razem zbadać. Bałtycka mafia. Widzicie, Estonia nie jest punktem docelowym, ale leży na szlaku przerzutowym. Rebane to utalentowany med… Jak to się mówi? – Mediator? – zasugerował Banks. – Tak, mediator. Ma powiązania ze wszystkimi zorganizowanymi grupami przestępczymi w Europie Wschodniej, szczególnie z Rosjanami, ale pod pewnymi względami zachowuje wyniosłą niezależność. Bardzo po estońsku. – Czy policja kiedykolwiek się nim zainteresowała? – Niewykluczone – powiedział Erik. – Ale nie jestem pewien. Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że zawsze ma kogoś wewnątrz, kogoś na wysokim stanowisku, komu daje w łapę. Dobrze mówię: „w łapę”? – Dobrze. – Jest u nas korupcja, tak jak wszędzie. Policja, samorządy, pewnie i parlament. – Mówisz, że jest w tym biznesie od czterech lat? – Tak. Wcześniej był tylko jednym z tych dzikich, zepsutych, bogatych dzieciaków, którym o wiele za dużo uchodziło na sucho, i spędzał czas w niewłaściwym towarzystwie. Zdobył rozgłos, kiedy w dokach Southampton znaleziono kontener pełen nielegalnych imigrantów. Jak się okazało, załadowano go na statek w Tallinie. Może pamiętacie ten incydent. W środku dwoje ludzi nie żyło. Oczywiście nie było żadnych dowodów, które łączyłyby go z tą zbrodnią, ale w wielu kręgach zaczęto powtarzać szeptem jego nazwisko i wkrótce zaczęło ono budzić u innych lęk. – Czy twoja gazeta zajęła się tym tematem?
– Nie mogliśmy go wymienić z nazwiska, żeby nie narazić się na pozew o zniesławienie, ale napisaliśmy tyle, ile się dało. Jego ojciec to Viktor Rebane, bardzo znany i wpływowy biznesmen. Facet miał szczęście: wzbogacił się na skupowaniu byłych przedsiębiorstw państwowych, kiedy z kraju wycofywali się Sowieci i wszystko było prywatyzowane. – Ciekawe, co myśli o swoim synu. – Viktor Rebane nigdy nie wypowiadał się publicznie na ten temat. Sam jest powszechnie szanowaną osobistością, ale musi zdawać sobie sprawę z działalności syna. Według niektórych źródeł wpada we wściekłość za każdym razem, gdy nazwisko Joosepa jest łączone z jakimiś przestępstwami czy incydentami, ale nie może nic zrobić, żeby go powstrzymać. Joosep jest uparty. – Czy Mihkel także pisywał o Joosepie? – Tak. W Pimeduse varjus. – Więc na pewno nie pałali do siebie wielkim uczuciem? – Słucham? – To znaczy, nie przepadali za sobą? – Nie wiem, czy kiedykolwiek się spotkali. Nie wydaje mi się. Ale masz oczywiście rację. Mihkel widział Joosepa takim, jaki był naprawdę: jako zbira, który dochrapał się dużej władzy. A w swoich atakach potrafił być naprawdę bezlitosny, więc każdy od razu wiedział, o kim Mihkel faktycznie pisał w swoich artykułach. – Jaką Joosep ma reputację, jeśli chodzi o kontakty z kobietami? – Zdarzały się skargi. Oskarżenia o gwałt i przemoc. Wszystkie wycofano. – Jakieś zabójstwa? – Nic, co dałoby się z nim bezpośrednio połączyć. – Jego nazwisko wypłynęło w kontekście wydarzeń sprzed
sześciu lat – wyjaśnił Banks. – Larisa pracowała wtedy w tym nocnym klubie, a jej przyjaciółka Julia była przez chwilę dziewczyną Joosepa. Julia dość niespodziewanie wyjechała z miasta w tym samym czasie, gdy zaginęła Rachel. Larisa uważa, że wróciła na Białoruś. Usłyszeliśmy o nim także teraz, w związku z Warrenem Corriganem, Roderickiem Flindersem i ich szajką wykorzystującą robotników sezonowych. Prawdopodobnie Rebane prowadzi tutaj swoje agencje rekrutujące pracowników, Flinders zajmuje się znalezieniem im zatrudnienia i zakwaterowania w północnej Anglii, a Corrigan wpędza ich wszystkich w długi. I interes się kręci. Robert Tamm to zapewne prywatny żołnierz Joosepa, może jeden z wielu. Mógłbyś się rozejrzeć w poszukiwaniu jeszcze jakichś powiązań? – Mogę spróbować – powiedział Erik. – Ale jak mówię, on działa bardzo dyskretnie. Udaje mu się nie dopuszczać, by jego nazwisko pojawiało się w gazetach. Nawet w naszej. – Tak, ale ludzie wiedzą swoje. Chociażby ty sam. Wiesz różne rzeczy, których nie możesz opublikować. Nie szukam dowodów, których dałoby się użyć w sądzie, tylko czegoś, co pomoże mi rozeznać się w tym całym bałaganie i odkryć, co się stało z Rachel. A poza tym chciałbym wiedzieć, gdzie mogę znaleźć tego Joosepa Rebane. Erik zareagował na to śmiechem. – Małe szanse, że ci się to uda. Rebane ma pieniądze i koneksje, potrafi zniknąć i w obecnej sytuacji to właśnie powinien zrobić, jeśli ma choć odrobinę oleju w głowie. Joanna westchnęła. – Śledztwo zakończone – powtórzyła. – Albo będzie zakończone, kiedy szkocka policja zgarnie Roberta Tamma i dostarczy go do Eastvale. Po tym, co mi powiedziałeś, dla mnie priorytetem jest teraz wrócić do domu i przesłuchać tego Garetha Underwooda. – Proszę bardzo – odciął się Banks. – Wracaj sobie do domu,
nie krępuj się. I tak byś się więcej dowiedziała, gdybyś w ogóle tu ze mną nie przyjeżdżała, prawda? – Może naprawdę cię tu zostawię, jeżeli dalej będziesz zgrywał twardziela, który rusza w pościg za zatwardziałym gangsterem. Co to ma być, jakieś cholerne zawody? – To moja praca. – Cóż, nie oczekuj, że będę cię potem zdrapywać z ulicy. – Proszę was – wtrącił się Erik – musicie przestać się kłócić. Ludzie pomyślą, że jesteście zakochaną parą. A skoro już się tu znaleźliście, powinniście spróbować prawdziwego estońskiego jedzenia. To wam pomoże zawrzeć rozejm. Na Vana-Posti jest świetna restauracja, nazywa się Mekk. Byliście tam? Oboje zaprzeczyli. – Idźcie tam dziś wieczorem, zamówcie wędzonego węgorza i pieczoną kaczkę i zakopcie siekierę wojenną. – Topór – poprawiła Joanna. – Nie lubię węgorzy. – Nieważne. To zjedz policzki cielęce. Zrobię dla was rezerwację na siódmą. Tylko się nie spóźnijcie. – Pogroził im palcem. – I pomyślcie, że siedzę przy kolacji z teściową. – Wziął ze stołu gazetę, nałożył czapkę i pomachał im na pożegnanie. – Odezwę się. Joanna pozbierała torby z zakupami i ruszyli w ślad za Erikiem. Zeszli po schodach i opuścili centrum Viru Keskus. Aby wrócić do hotelu, musieli jedynie przejść przez ulicę, ale droga była dość szeroka, a sygnalizacja świetlna działała według dziwnie chaotycznego systemu. Stojąc na przejściu i czekając na zmianę świateł, Banks ukradkiem zerknął na Joannę. – I co myślisz? – zapytał. – Wiesz, co myślę. – Chodzi mi o propozycję Erika. Restauracja Mekk.
Zakopywanie topora. Siódma wieczorem. – Tak czy inaczej muszę coś jeść. – Jeszcze raz, z większym entuzjazmem. Kiedy znaleźli się w hotelu, Joanna zaszczyciła go lekkim uśmiechem. – Spotykamy się w barze o wpół do siódmej – powiedziała i odeszła w stronę windy, taszcząc swoje pakunki. Z kolei Banks skierował się do baru, ale ledwo zrobił kilka kroków, usłyszał za sobą głos recepcjonistki. – Panie Banks? – Tak? – Mam dla pana wiadomość. – Wyjęła spod kontuaru małą kopertę i dała mu ją do ręki. – Widziała pani, kto ją dostarczył? – zapytał. – Nie, przykro mi. Dopiero zaczęłam swoją zmianę. – To nic. Dziękuję. Stukając w zamyśleniu palcami w kopertę, Banks usiadł na stołku przy barze i zamówił piwo. Kto mógł mu zostawić wiadomość? Rätsepp? Merike? Ursula Mardna? Był tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać. Kiedy kilkoma łykami schłodzonego piwa ugasił pragnienie po całym dniu chodzenia i pozbył się nieprzyjemnego posmaku zimnej kawy, odwrócił kopertę w rękach i otworzył ją. Nie było podpisu, tylko krótki komunikat zapisany drukowanymi literami: „PONIEDZIAŁEK, 14:00, PATAREI, PRZYJDŹ SAM ”. Stefan Nowak mieszkał w jednym z tych nowych, luksusowych apartamentów położonych nad rzeką, niecały kilometr za miastem. Gmach pełniący niegdyś rolę klasztoru przeszedł kapitalny remont i został przekształcony w budynek mieszkalny, w którym powstało kilka apartamentów o rozmaitej powierzchni. Stefan zajmował jedno z mniejszych mieszkań, ale za to miał balkon, a z niego
piękny widok na brzeg rzeki i ciągnący się za nią las. Na wiadomość od Annie odpowiedział krótko i dosyć szorstko, ale zgodził się z nią spotkać, jeśli do niego przyjedzie, co też uczyniła tuż po wyjściu z fabryki drożdży. Tak jak się spodziewała, jego mieszkanie było urządzone z dużym smakiem i nieskazitelnie czyste. Na ścianach wisiały oprawione plakaty z wystaw i filmowej klasyki, w pokojach stały modułowe meble w stylu rozpropagowanym przez IKEA i oczywiście nigdzie nie dałoby się znaleźć nawet jednego pyłku. Musiała przyznać, że cokolwiek Stefan robił poprzedniego wieczora i dzisiejszego ranka, w ogóle nie było tego po nim widać. Ubrany swobodnie, w jeansy i czarny golf, jak zawsze prezentował się stylowo i elegancko. W salonie unosił się lekki zapach cynamonu i Annie przeszło przez myśl, że dziewczynie, z którą spędził noc, dał na śniadanie cynamonowe bułeczki, zanim wywalił ją z mieszkania. A może nawet sam je upiekł? Nie, to już byłoby zbyt piękne. Zapach przypomniał jej, że od poprzedniego wieczora nie miała nic w ustach. Nie mogła jeść, za bardzo martwiła się o Krystynę. Stefan zmarszczył czoło, czytając liścik. – Obawiam się, że gramatyka i ortografia pozostawiają dużo do życzenia – stwierdził. – A do tego ten charakter pisma… Annie nie była pewna, ale chyba w tym momencie opadła jej szczęka. Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie ani słowa. – Do ciężkiej cholery – wydusiła wreszcie – narzekasz na pisownię w języku, który, z tego, co widzę, składa się głównie ze spółgłosek ze śmiesznymi zawijasami? – Bo to ma znaczenie – odparł Stefan, machając kartką. – Gdybyś cokolwiek wiedziała o polskim, zrozumiałabyś, że to nie takie proste. Ta dziewczyna ledwie umie czytać i pisać. – A czego się spodziewałeś? Pochodzi z ubogiego, robotniczego regionu. Uciekła do Anglii w nadziei na lepszą przyszłość i gdzie wylądowała? W pieprzonej fabryce drożdży. Właśnie stamtąd wracam i uwierz mi, Stefan, nie chciałbyś nigdy
postawić stopy w takim miejscu, zwłaszcza w tych twoich eleganckich butach. Mógłbyś więc po prostu przetłumaczyć ten zasrany list? Stefan spojrzał na nią zmieszanym, a jednocześnie poirytowanym wzrokiem, ale zaczął tłumaczyć. Co jakiś czas zatrzymywał się w pół zdania i sam siebie poprawiał, żeby udowodnić, że ma rację. – Ten pierwszy liścik jest dość prosty. „Jestem ci winna trzydzieści dwa funty i sześćdziesiąt pensów. Przepraszam. Oddam ci te pieniądze”. W tym drugim pisze, że jest jej bardzo przykro i że dziękuje ci za wszystko, co dla niej zrobiłaś. Obiecuje też, że odda ci ubrania i pieniądze. Ona cię okradła, Annie? – Nic nie ukradła, tylko pożyczyła. Na litość boską, tej biednej dziewczyny nie stać było nawet na batonika czy paczkę fajek. – Krystyna musiała widzieć, jak Annie wyciąga z kuchennej szafki starą puszkę po kakao i wyjmuje z niej pieniądze, żeby zapłacić za zamówione do domu jedzenie. Potem ukradła resztę gotówki, ale Annie nie miała zamiaru przyznać tego przed Stefanem. – Czytaj dalej. – Niewiele już zostało – podjął Stefan. – Pisze jeszcze, że chce się dowiedzieć, co się stało z jej przyjaciółmi, a zwłaszcza z jakąś Ewą, i że nie będzie mogła spać spokojnie, dopóki się nie upewni, że wszystko z nimi w porządku. Wie, że źle zrobiła, uciekając bez pożegnania. Skontaktuje się z tobą, jak tylko będzie mogła. Na dole jest serduszko i… – Dziękuję bardzo, ten fragment akurat rozumiem – rzuciła Annie, wyrywając mu kartkę z rąk. Stefan pokręcił głową z dezaprobatą. – Annie, po co się tak angażujesz? Przecież to zupełnie do ciebie niepodobne. Wiesz w ogóle, w co się pakujesz? Za bardzo bierzesz to do siebie. To się musi źle skończyć. – O co ci chodzi?
– Ta dziewczyna jest pewnie uzależniona. Nie dość, że złodziejka, to jeszcze narkomanka. – Nie jest żadną narkomanką. – Ale złodziejką owszem. Przecież ukradła ci te pieniądze, prawda? – Z czego to wnioskujesz? – Z jej własnego listu. Sama tak napisała. Nie przetłumaczyłem tego słowo w słowo, ale mówi, że jest jej przykro z powodu pieniędzy, które zabrała. – Ty draniu! – Annie poczuła, jak purpurowieje jej twarz. Nie potrafiła odpowiedzieć na jego oskarżenia. Nie miała pojęcia, dlaczego tak się przejmuje tą żałosną dziewczyną, która ją okłamała, okradła, nadużyła jej gościnności, a potem odeszła, nawet nie pytając jej o zdanie. Być może to dlatego, że widziała, w jaki sposób Krystyna jadła Big Maca z frytkami w pokoju przesłuchań, a potem dokładnie po sobie posprzątała. Albo z jakim zapamiętaniem oglądała z nią amerykańskie seriale policyjne, pałaszując indyjskie jedzenie na wynos, choć nie rozumiała ani słowa. To prawda, że nie była zbyt wyrobiona, ale to nie znaczy, że nie miała żadnych manier czy kultury osobistej. Albo uczuć. To prawda, że kradła i kłamała, ale nietrudno wyrobić w sobie takie nawyki, gdy jest się ciągle wykorzystywanym i nie ma się absolutnie nic własnego. Czy Annie chciała ją zmienić? Być może. Ale przede wszystkim chciała wyciągnąć pomocną dłoń i zaoferować dziewczynie przyjaźń w świecie, który jak dotąd okazał się dla niej tak bardzo nieprzyjazny. Chwyciła marynarkę, zdawkowo podziękowała Stefanowi i wróciła do samochodu. Po tym, jak usiadła za kierownicą, mocno ściskając ją obiema rękami, i wzięła kilka głębokich wdechów, zatelefonowała do Winsome, która zgodnie z jej oczekiwaniami przebywała na posterunku. – Mówiłaś, żebym dzwoniła, jeśli będę czegokolwiek potrzebować – powiedziała. – Masz może ochotę na przygodę?
– Wiem, że nie pochwalasz mojej decyzji – powiedział Banks pomiędzy kęsami przepysznego wędzonego węgorza – ale ja po prostu czuję, że jesteśmy już naprawdę blisko rozwiązania zagadki Rachel Hewitt. Gdybyśmy teraz zawrócili z tej ścieżki, okazalibyśmy tym samym co najmniej brak szacunku wobec jej rodziców. – Wcale nie jestem taka nieczuła, jak myślisz – odparła Joanna. – Po prostu nie przywykłam do tego, jak ty… To znaczy… Jeszcze nigdy nie brałam udziału w tego rodzaju śledztwie. Kiedy tamtego wieczoru wytłumaczyłeś mi, że odkrycie prawdy o inspektorze Quinnie może zależeć od ustalenia, co się stało z Rachel Hewitt, zrozumiałam twój punkt widzenia, wydawało mi się to sensowne. Ale wiemy już, kto zabił Billa Quinna. Teraz to już tylko kwestia złapania sprawcy i postawienia go przed sądem. Rachel Hewitt to nie twoje śledztwo, nigdy nim nie było. Powinniśmy wracać do domu. Ale ty próbujesz robić wszystko naraz. Moja praca zazwyczaj wymaga większego skupienia, a zadania mają jasno określony cel. – Masz rację. Ale przyjechałaś tu, żeby się czegoś nauczyć, prawda? Chcesz przecież przenieść się z Etyki Zawodowej. U nas pracuje się inaczej. – Jakbym nie wiedziała. – W kawiarni próbowałem powiedzieć, że brakuje ci szerokiego spojrzenia. Na tym polega różnica między twoją pracą a moją. A jeśli zamierzasz zmienić wydział, będziesz musiała nauczyć się myśleć w inny sposób. Tak, można stwierdzić, że rozwiązałaś swoją sprawę. A właściwie zrobiła to Annie. Wiemy, kto zabił Billa Quinna i Mihkela Lepiksona, i bez wątpienia morderca niedługo znajdzie się za kratkami. Prawdopodobnie uzbierała się dostateczna liczba dowodów kryminalistycznych, żeby go zamknąć, nawet jeśli sam nie przyzna się do winy. Wiemy też, że Quinn był skorumpowany i wysługiwał się Joosepowi Rebane. Dla ciebie dochodzenie kończy się w tym miejscu i nie wybiegasz myślami dalej. Ale Rachel Hewitt wciąż nie została
odnaleziona, a udało nam się zdobyć kilka poszlak mogących nas do niej doprowadzić. Może martwisz się o koszty i dalsze uzasadnienie naszego pobytu, ale wolę z własnej kieszeni zapłacić za hotel i za bilet lotniczy, byle tylko móc tu zostać i samemu się dowiedzieć, co się tak naprawdę stało z Rachel. A przy odrobinie szczęścia może uda mi się podarować jej rodzicom odrobinę spokoju. Taka jest różnica między nami. – Czyli jesteś jednak romantykiem. Rycerzem w lśniącej zbroi, walczącym z wiatrakami. – Nazywano mnie już gorzej. – Nie wątpię. Ale czy ta praca nie należy już teraz do kogoś innego? – Pewnie tak. Teoretycznie. Oficjalnie. Ale to ja ją wykonam. Ty możesz albo mi towarzyszyć, albo wracać do Eastvale i zabrać się do pisania swojego raportu. Banks włożył do ust kawałek węgorza. Był wyborny. Trzeba przyznać, że Erik się popisał. Zarezerwował im stolik dla dwojga w zacisznym kącie restauracji, z dala od kuchni i toalet, a odkąd tylko przybyli na miejsce, personel obsługiwał ich z wyjątkowym zaangażowaniem. Erik musiał powiedzieć kierownikowi sali, że Banks i Joanna są jakimiś VIP-ami. Restauracja rzeczywiście zrobiła na nich doskonałe wrażenie, od nowoczesnego wystroju, ciemnopomarańczowych ścian i przyćmionych świateł po oryginalne jedzenie. Banks do wędzonego węgorza dostał placki ziemniaczane i sos chrzanowy, a także kilka innych smakołyków. Joanna zamówiła zupę z karczochów, którą podano razem z wieprzowymi skwarkami i żytnim pieczywem. – No i co teraz myślisz o swoim kochanym inspektorze Quinnie, kiedy już trochę więcej się o nim dowiedziałeś? – odezwała się Joanna. – Bill Quinn sam był sobie winien. Dał się podejść jak ostatni głupiec. Powinien był trzymać się z dala od Larisy, mógł się domyślić, że to pułapka. To stara sztuczka. Wzięli go
z zaskoczenia, tak samo jak Robert Tamm w St. Peter’s. Czy jest mi go żal? Tak. Czy uważam, że zachował się prawidłowo? Nie. Istniały inne sposoby, żeby się z tego wygrzebać. – Mógł na przykład powiedzieć prawdę. – To jedna z możliwości. Choć w jego przypadku niekoniecznie najlepsza. – Ale strategia, którą wybrał, w końcu doprowadziła do jego śmierci. – Tak. Zginęło stanowczo zbyt wiele osób związanych z tą sprawą. Ale musimy także pamiętać o przyzwoitych ludziach, którzy nadal żyją. Rodzice Rachel. Erik. Merike. Larisa. Nawet Curly, jeżeli naprawdę chce wyjść na prostą, tak jak mówiła Annie. Dokończyli przystawki i oboje napili się wina, a po chwili przyniesiono główne dania: filet z kaczki dla Banksa i pieczonego dorsza dla Joanny. Wprawdzie na co dzień Banks odgrzewał w mikrofalówce indyjskie żarcie na wynos czy zjadał gdzieś w biegu rybę z frytkami i paszteciki od Greggsa, ale to nie znaczy, że nie lubił zasiąść do porządnego posiłku, gdy tylko nadarzyła się taka okazja. Joanna wzięła do ust pierwszy kęs i aż mruknęła z zachwytu. Natychmiast jednak przerwała jedzenie, żeby spojrzeć na swoją komórkę. Cokolwiek tam zobaczyła, zmarszczyła przez to czoło. – O co chodzi z tym twoim telefonem? – zapytał Banks. – Nie rozumiem. – Wiem, że niektórzy ludzie mają obsesję ciągłego sprawdzania poczty i przez to zachowują się niegrzecznie na przyjęciach, ale ty w ogóle nigdy nie wypuszczasz komórki z rąk. Jakbyś czekała, kiedy ogłoszą, że będzie koniec świata. Co może być aż takie ważne? Joanna wydała z siebie dźwięk będący połączeniem prychnięcia i pociągania nosem. – To nic – powiedziała, zamykając i odkładając telefon. –
Sprawy osobiste. Prywatne. – Nie chciała spojrzeć mu w oczy. – Nie twój cholerny interes. – Nie uważasz, że znamy się już dostatecznie dobrze, nawet jeśli nikt raczej nie nazwałby nas najlepszymi przyjaciółmi? A skoro pracujemy razem, to jest mój interes. To coś, co nas rozprasza. Joanna podniosła wzrok, a Banks ujrzał w jej oczach bezbronność i ból, jakich nigdy wcześniej nie dostrzegł. Musiała zdać sobie z tego sprawę, ponieważ szybko z powrotem przybrała swoją normalną pozę kobiety zimnej i twardej. – To nic takiego. – Daj spokój. – Dlaczego tak bardzo chcesz wiedzieć? – Jestem z natury ciekawski. – Żebyś mógł się ze mnie śmiać, stroić sobie żarty? – Co? Dlaczego miałbym to robić? – Traktujesz mnie tak od samego początku. – No więc o co chodzi? Powiedz. Obiecuję, że nie będę się z ciebie śmiał. Joanna grzebała widelcem w talerzu, ewidentnie próbując podjąć decyzję. W końcu odwróciła wzrok i powiedziała: – Chodzi o mojego męża. Wydaje mi się, że ma romans. – To kto ciągle pisze do ciebie SMS-y? – Koleżanka. Prosiłam ją, żeby miała go na oku, zwróciła uwagę, czy będzie zachowywał się podejrzanie. – I co? Pokiwała głową. – Drań. Siedziała z pochyloną głową i wzrokiem wbitym w talerz, a Banks wiedział, że oczy zachodzą jej łzami. Przez chwilę nic nie
mówił, ale gdy wyczuł, że odzyskała panowanie nad sobą, położył jej dłoń na ramieniu. – Bardzo mi przykro, Joanno. Naprawdę. Spojrzała na niego, chyba nieco zaskoczona jego słowami i tonem, jakim je wypowiedział. Przynajmniej nie odtrąciła jego ręki. – Najgorsze – powiedziała – że powinnam była to przewidzieć. On jest Włochem. Zawsze twierdził, że nie ma w tym nic złego, kiedy mąż ma kochankę. Czuję się jak idiotka. Zawsze myślałam, że tylko się tak droczy, wiesz, ale… – Co zamierzasz zrobić? – Cały czas się nad tym zastanawiam. Oczywiście będę musiała się z nim rozmówić, kiedy wrócę. A potem go zostawię. Nie mamy dzieci, więc to o jedną przeszkodę mniej. Nie zniosę tego. Nie mogę żyć w ten sposób. Może niektórzy ludzie byliby w stanie tolerować takie zachowanie, ale ja nie potrafię. Mam przyjemne mieszkanie w Northallerton. Podoba mi się tam, więc może po prostu zostanę na północy. – Uśmiechnęła się. – Nadal chciałabym pracować w jakiejś innej jednostce. Może zacznę się ubiegać o twoje stanowisko? – Proszę bardzo – powiedział Banks. – Ciągle go kochasz? – Co to za pytanie? – odparła Joanna, po czym umilkła i przez jakiś czas wpatrywała się w obrus. Potem znów się odezwała, tak cicho, że Banks ledwie słyszał jej głos: – Tak. Jedli dalej w milczeniu. Joanna zaczęła bardziej łapczywie pić wino i potrzebowała dolewki dużo szybciej niż Banks. – Tak więc teraz wiesz już o mnie wszystko – odezwała się, kiedy znów była w stanie zdobyć się na nonszalancki, cyniczny ton. – Wątpię – odparł Banks. – Ale przykro mi słyszeć o twoich problemach. Sam to przerabiałem. Jeśli kiedykolwiek będziesz chciała…
Machnęła ręką. – Nie, nie trzeba, naprawdę. Nie muszę z nikim o tym rozmawiać. Zresztą twoja żona chyba nie okazała się niewierna, co? – Tak się składa, że owszem. Byłem w niezłym szoku. Popatrzyła na niego, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. – No proszę, cuda się jednak zdarzają. Pomyślałabym raczej… – Że to ja byłem winny? – Tak. – Wcale nie twierdzę, że nie byłem. Joanna przyglądała mu się przez chwilę. – Z jakiegoś powodu – powiedziała – ta rozmowa sprawiła, że poczułam się wyjątkowo głodna. Masz jeszcze miejsce na deser? – Chyba tak – odparł Banks. – A jutro chciałbym, żebyś mi w czymś pomogła. Przed prawie całkiem nowym, wolno stojącym domem na północno-wschodnim skraju Eastvale stało zaparkowane szare clio. Mężczyzna, który otworzył drzwi, wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Kiedy Annie i Winsome pokazały mu swoje legitymacje, nie wpuścił ich do środka, tylko zerkając znad łańcucha, zapytał, czego chcą. – Pan Flinders? – zapytała Annie. – Roderick Flinders z Rod’s Staff Ltd? – A jeśli tak, to co? – Możemy wejść na chwilę? – Tak się składa, że jestem bardzo zajęty. To nie jest najlepszy moment. Annie rzuciła mu pogardliwe spojrzenie, zarezerwowane dla najbardziej bezczelnych kłamców. Po trzydziestu sekundach intensywnego wpatrywania się w siebie nawzajem – Annie
mogłaby przysiąc, że w którymś momencie na czoło wystąpiły mu krople potu – Flinders zamknął drzwi, pogmerał przy łańcuchu, po czym wpuścił je do środka i zaprowadził do salonu. Wszystkie meble były odrobinę staroświeckie i wyglądały, jakby zostały kupione na aukcjach. Wielki telewizor plazmowy z pewnością musiał kosztować fortunę. Jeśli chodzi o samego Flindersa, to wyglądem nieco odbiegał od tego, jak Annie wyobrażała sobie wstrętnego wyzyskiwacza niewykwalifikowanych robotników. Był pięćdziesięciolatkiem z nadwagą, czerwoną twarzą i mocno przerzedzonymi włosami. Jego skóra, gładka jak u niemowlęcia, połyskiwała niczym mokry plastik. Miał na sobie gruby wełniany sweter i wyglądał na człowieka, który powinien raczej siedzieć za biurkiem w jakiejś agencji ubezpieczeń niż wozić biednych robotników sezonowych od fabryki do fabryki. Annie szybko jednak sobie uświadomiła, że przecież nie wozi ich osobiście, tylko ma od tego ludzi, zarówno pomniejszych pośredników, jak i zwykłych pomagierów od wszystkiego. – O co chodzi? – zapytał, odwracając się do nich. – Jak powiedziałem, jestem bardzo zajęty. – Czym? – odparła Annie. – Słucham? Annie rozejrzała się po pokoju. – Czym pan jest taki zajęty? – powtórzyła. – Nie widzę tu nic, co mogłoby zaprzątać pańską uwagę. – Zajmowałem się sprawami biznesowymi. W domowym gabinecie. – Ach, rozumiem. W takim razie przejdziemy od razu do sedna. Winsome? Winsome skonsultowała się z notesem. – Prowadzimy śledztwo w sprawie szeregu naruszeń Ustawy o Imigracji i Azylu oraz Ustawy o Zakazie Niewolnictwa – oznajmiła Winsome. W rzeczywistości nie istniała taka ustawa, ale
to brzmiało bardziej dramatycznie niż Ustawa o Koronerach i Sędziach Przysięgłych, pod którą podpadały tego rodzaju sprawy. – O czym wy mówicie? – zawołał Flinders. – Prowadzę legalną działalność. Każdy, kto przewija się przez moją firmę, przechodzi dokładną weryfikację. Nie mamy nic wspólnego z nielegalnymi imigrantami i ludźmi występującymi o azyl. – Wcale nie muszą być nielegalni – kontynuowała Winsome. – Musimy jedynie udowodnić, że sprowadzono do tego kraju robotników sezonowych przy użyciu przemocy, zastraszenia albo oszustwa. – Nie zapominajmy też – dorzuciła Annie – że przewożenie ludzi bez ich zgody w świetle prawa stanowi formę handlu ludźmi, a tym samym podlega zaskarżeniu zgodnie z ustawą. Wyroki bywają nad wyraz dotkliwe, ponieważ wielu sędziów bardzo nieprzychylnie patrzy na tego rodzaju działalność. Innymi słowy, może pan na wiele lat trafić za kratki. – Ale ja nie zrobiłem nic złego. – Zna pan człowieka nazwiskiem Warren Corrigan? Flinders odwrócił wzrok. – Kiedyś go spotkałem. – Być może słyszał pan, że w piątek wieczorem został zastrzelony? – Ja… Tak, w wiadomościach. To straszne, po prostu straszne. – Istotnie – kontynuowała Annie. – Prawdziwa tragedia. Zna pan okoliczności jego śmierci? – Nie, nie wiem też, kto to zrobił. Byłem tu, w domu. Nie miałem z tym nic wspólnego. – Zdajemy sobie z tego sprawę. Ale wiadomo nam też, że wielokrotnie spotykał się pan z panem Corriganem. – Zdarzyło nam się prowadzić wspólne interesy. – Jakie rodzaju to były interesy?
– Finansowe. Warren był finansistą. – To bardzo ładne określenie, prawda? – stwierdziła Annie, a Winsome pokiwała głową. – Określenie na co? – spytał Flinders. – Na lichwiarza. Flinders robił, co mógł, żeby przybrać oburzony wyraz twarzy, ale w efekcie wyglądał na jeszcze bardziej przerażonego. – Nic mi o tym nie wiadomo. Z mojej perspektywy Warren Corrigan był uczciwym biznesmenem, tak jak ja. – A co z Mihkelem Lepiksonem? – zmieniła temat Annie. – Z kim? – Z tym estońskim dziennikarzem, którego znaleźliśmy zamordowanego na Garskill Farm. – Nie wiem nic o żadnym dziennikarzu. – Ale zna pan tę farmę, prawda? – Tak. Firma używała tego miejsca jako tymczasowego lokum dla części naszych robotników. – „Firma”, czyli pan? – No tak. – Bardzo się cieszę, że było to tylko tymczasowe miejsce zamieszkania – powiedziała Annie – chociaż dla Mihkela Lepiksona okazało się ostatnim adresem, prawda? – Już mówiłem, że nie wiem, kto to taki. – Pojechał pan na Garskill Farm w poprzednią środę rano? – Nie. – Chyba panu nie wierzę – stwierdziła Annie. – Ale na razie to zostawmy. Możemy się trochę rozejrzeć po domu? – Macie nakaz rewizji? – Nie. Ale z chęcią zaczekam tutaj, podczas gdy Winsome
pojedzie go załatwić. – Zerknęła na zegarek. – Muszę panu jednak przypomnieć, że jest niedziela, a sędziów pokoju czasem bardzo trudno znaleźć w niedzielę, zwłaszcza jeśli jest ładna pogoda i da się pograć w golfa. Najprawdopodobniej złapiemy jednego z nich dopiero jutro rano, jeżeli będziemy mieć szczęście. W tym czasie możemy równie dobrze zabrać pana na posterunek, gdzie spędzi pan noc w areszcie. Proszę się nie martwić, to tylko brzmi tak okropnie. Nie jest tam może równie wygodnie, jak u pana w domu, ale dostaje się trzy porządne posiłki dziennie, toaleta działa jak należy, a w prysznicu jest gorąca woda. – Dobra. Miejmy to już za sobą. – Będzie pan naszym przewodnikiem? Flinders oprowadził je po domu. Najpierw weszli do biura, gdzie stał komputer i szafki na dokumenty – które z pewnością same w sobie zasługiwały na nakaz rewizji – potem przeszli do przestronnej, bogato wyposażonej kuchni z wyspą i przymocowanym do sufitu uchwytem, na którym wisiały patelnie i rondle, tak czyste i lśniące, że raczej nikt ich ostatnio nie używał. Następna była obszerna garderoba z dużymi szafami i jadalnia, w której stał ciężki stół z ciemnego drewna i tapicerowane krzesła. Na piętrze znajdowały się cztery sypialnie, z których dwie były całkiem puste, a jedna przeznaczona dla gości. – Mieszka pan tutaj całkiem sam? – zapytała Annie. – Jesteśmy z żoną w separacji – wyjaśnił Flinders. – Zastanawiam się, czy nie sprzedać tego domu i nie przenieść się do jakiegoś mniejszego, ale rynek jest teraz bardzo kiepski. – Och, przykro mi to słyszeć. Mam na myśli pańską żonę. Ostatnim pomieszczeniem była sypialnia Flindersa. Nie kwapił się z otwarciem drzwi, ale wyraźnie czuł, że w tej sytuacji nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Na łożu z baldachimem leżały dwie otwarte walizki, na wpół wypełnione ubraniami i przyborami toaletowymi. Annie zerknęła na Winsome i uniosła brwi.
– Wybiera się pan dokądś, panie Flinders? – Jeśli musicie wiedzieć, planowałem zrobić sobie krótki urlop. Ostatnio miałem w pracy dość stresujący okres. Widzicie, choruję na serce. – Mam nadzieję, że jedzie pan w jakieś przyjemne miejsce. – Do Acapulco. – Bardzo przyjemne. Sam? – Tak. – A co z pańską firmą? – Przez chwilę może się beze mnie obejść. Mam pomocników. Co jakiś czas trzeba sobie naładować akumulator. Z pewnością nawet policjanci to wiedzą. Annie się roześmiała. – Ja ładowałam sobie akumulator przez ostatnich kilka miesięcy. Teraz jest w całkiem niezłym stanie. Dobrze mówię, Winsome? – Zgadza się – odparła Winsome z uśmiechem. – Naprawdę nie ma sensu wyciągać z tego jakichś daleko idących wniosków – powiedział Flinders, a podbródek zaczął mu się nieco trząść. – To wszystko czysty zbieg okoliczności. – Czyli co dokładnie? – No, wiecie… – Nie. Niech nam pan powie. – Przyszły panie do mnie akurat, kiedy miałem zamiar wyjechać z domu. Wiem, że to może nie najlepiej wygląda, ale… – No proszę, a ja już myślałam, że chodzi panu o to, że przyszłyśmy po tym, jak Warren Corrigan został zastrzelony, a Mihkel Lepikson zamordowany w pańskiej obecności przez płatnego zabójcę nazwiskiem Robert Tamm. – Wcale mnie tam nie było, już wam mówiłem!
– Naszym zdaniem jednak pan był. – Tak naprawdę Annie szczerze wątpiła, czy Flinders byłby w stanie patrzeć, jak Robert Tamm torturuje i zabija Mihkela Lepiksona, ale chciała go maksymalnie przycisnąć. Ludziom i tak się wydaje, że policja bez przerwy wrabia ludzi w przestępstwa, więc niech Flinders sobie myśli, że właśnie zamierzają go wmanewrować w zmowę mającą na celu morderstwo. Flinders oblizał wargi. – Powinienem już iść. Muszę jechać na lotnisko. Niedługo mam samolot. – Chyba jednak nigdzie pan nie pojedzie – powiedziała Annie. – Równie dobrze może pan więc już się odprężyć i pogodzić z tą myślą. Mam nadzieję, że wykupił pan jakieś ubezpieczenie na wypadek odwołania rezerwacji. – Ale nie możecie… Mam przecież prawo do swobody ruchu… – Tak samo jak pańscy robotnicy? – Wypraszam sobie. – Niech się pan wreszcie zamknie, panie Flinders. Mam dość tego pańskiego biadolenia. Gdzie Krystyna? – Kto? – Krystyna. Ta dziewczyna, którą pan dzisiaj zabrał samochodem spod fabryki drożdży, w której pracowali niektórzy z pańskich robotników sezonowych. – Nie wiem, o czym… – Widziano tam pana. Widziano pański samochód. Pański człowiek w stróżówce wszystko mi powiedział. Chyba nawet nie wydawało mu się, żeby zrobił cokolwiek złego. Wiemy, że wczoraj rano, czyli w dzień po śmierci Corrigana, nikt nie zjawił się w pracy. Naszym zdaniem pan ucieka, bo strach pana obleciał, że to samo może spotkać i pana. Rozwiązał pan całą grupę, ale strażnik w budce zadzwonił do pana, gdy tylko zobaczył Krystynę kręcącą się przy bramie. Szukała swojej przyjaciółki, Ewy.
Krystyna zniknęła ponad tydzień temu, dokładnie w dniu, kiedy zabito Mihkela Lepiksona. Martwił się pan, że ona może coś wiedzieć. Co pan z nią zrobił? Flinders zrobił się cały czerwony. Opadł na fotel i siedział ze spuszczoną głową. Oddychał z dużym trudem. Annie z pewnym niepokojem spojrzała na Winsome; zaczęła się bać, że Flinders może dostać zawału albo jakiegoś innego ataku. Mężczyzna pogrzebał w kieszeni swetra i wyciągnął mały przedmiot, po czym otworzył usta i psiknął sobie czymś pod język. – Nitrogliceryna – wyjaśnił, klepiąc się po klatce piersiowej. Annie uklękła, żeby jej oczy znalazły się na wysokości głowy Flindersa, i odezwała się znacznie łagodniejszym tonem: – Spokojnie. Już po wszystkim, Roddy. Powiedz, gdzie ona jest, a twoja sytuacja bardzo się poprawi. – Nie chciałem tego wszystkiego – powiedział Flinders. – Nikt nie miał zginąć. Nikt, rozumiecie? To nie była część planu. Brzydzę się przemocą. Nikt nie miał zginąć. Nie miałem absolutnie nic wspólnego z żadną śmiercią. Annie przeszedł zimny dreszcz. Czy Flinders miał na myśli tylko Corrigana, Quinna i Lepiksona, czy też miało to oznaczać, że Krystyna także już nie żyje? – Tak się kończy zabawa z dużymi chłopcami. Nie możesz po prostu pozbierać zabawek i iść do domu, kiedy zechcesz. Jak w coś takiego wchodzisz, to do końca. Współudział w zabójstwie, rozumiesz? Pomóż sobie i powiedz nam, gdzie jest Krystyna. Flinders podniósł na nią swoje smutne, zapłakane oczy. – Przecież mówiłem, że nie wiem. Nie widziałem jej. – Ale znasz ją? – Skoro, jak mówicie, była jedną z moich pracownic, to pewnie tak. Nie znam wszystkich z imienia. Większości tych imion nie umiem nawet wymówić.
– Zrobiłeś jej krzywdę, Roddy? – Nikomu nie zrobiłem krzywdy. Annie wstała i spojrzała w kierunku otwartej kuchni. – Jest tu piwnica? – Nie – odpowiedział Flinders. Odrobinę za szybko i nieco zbyt desperackim tonem. Annie wskazała na drzwi obok lodówki ze stali nierdzewnej. – Co jest za tymi drzwiami? – Nic. To tylko spiżarnia. – Pójdę zobaczyć – powiedziała Annie do Winsome. – A ty zostań i dotrzymaj towarzystwa panu Flindersowi, dobrze? Jak dla mnie ciągle wygląda mizernie. Nie chcemy przecież, żeby dostał zawału, prawda? – Nie możecie. Nie pozwalam tam zaglądać. To… Ale Annie zdążyła już otworzyć drzwi, za którymi ukazały się schody prowadzące do piwnicy. Z pewnością znajdujące się pod domem pomieszczenie nie było typowym składzikiem na węgiel, ponieważ tego typu piwnice już wiele lat temu wyszły z mody. Ale większość współczesnych domów posiadała jeszcze jedną podziemną kondygnację, najczęściej przeznaczoną na pomieszczenia gospodarcze, schowki, pokoje rozrywki czy nawet dodatkowe sypialnie. Annie nacisnęła włącznik na ścianie, ale nic się nie stało. – Nie ma światła? – krzyknęła w stronę Flindersa. – Nigdy nie schodzę na dół. – A jest tu jakaś latarka? – Nie. Annie przeszukała wszystkie szuflady i szafki w kuchni i w końcu znalazła małą latarkę, a także pudełko świec oraz zapałki. Sprawdziła, czy bateria nie jest wyczerpana, po czym ruszyła na dół po drewnianych stopniach. Piwnica miała betonową podłogę
i była podzielona drewnianymi przepierzeniami na mniejsze pomieszczenia czy schowki. Annie dostrzegła meble ogrodowe, stary grill, rower ze sflaczałymi oponami, przewróconą do góry dnem taczkę, sprzęt biwakowy i przedpotopowy gramofon z radiem. Annie stanęła bez ruchu i zaczęła świecić latarką po ścianach i wszystkich ciemnych kątach. – Krystyna! – zawołała. Wydawało jej się, że coś słyszy. Wstrzymała oddech i zaczęła uważnie nasłuchiwać. To mogła być tylko mysz, chociaż bardziej przypominało to przytłumiony głos kogoś, kto usiłuje coś powiedzieć. Annie nie była pewna, skąd dochodzi dźwięk, więc postanowiła metodycznie przeszukać piwnicę centymetr po centymetrze. W trzecim wydzielonym pomieszczeniu, do którego weszła, światło jej latarki padło na drobny kształt na podłodze. Kiedy przyjrzała się bliżej, rozpoznała skuloną w pozycji embrionalnej Krystynę. Jej stopy i ręce zostały związane w taki sposób, że gdyby poruszyła którąś z kończyn, lina zacisnęłaby się jej wokół szyi. Annie rzuciła się w stronę Krystyny, zdarła jej taśmę z ust i wyciągnęła szmatę, którą była zakneblowana. Dziewczyna zaczęła się krztusić i kaszleć, a Annie zabrała się za rozwiązywanie sznurów. Kiedy wreszcie uwolniła Krystynę, ta mocno ją objęła i wtuliła w nią twarz, płacząc i mamrocząc coś po polsku – może jej dziękowała, a może wznosiła jakieś modły. Annie pomogła jej wstać i razem wspięły się po schodach. Kiedy pojawiły się w kuchni, Flinders obejmował głowę rękami i głośno szlochał. – Co chciałeś z nią zrobić, zanim spieprzyłbyś do Meksyku, Rod? Zostawić ją na dole w ciemnościach, aż się udusi albo umrze z głodu? I tak już jest zagłodzona, to by długo nie potrwało. A może zgłosiłeś się do Roberta Tamma? Miał przyjechać i zająć się nią po twoim wyjeździe, załatwić za ciebie brudną robotę? Tak
samo jak zabił Mihkela Lepiksona i Billa Quinna? – To nie był mój pomysł – wydusił Flinders przez łzy. – To nie ja to wszystko wymyśliłem. Już wam mówiłem, nikt nie miał zginąć. Nikomu nie miała stać się krzywda. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów Annie miała ochotę kopnąć kogoś z całej siły w jaja. Zdołała się jednak powstrzymać i mocniej przytuliła do siebie Krystynę. – Później ustalimy, kto jest bardziej, a kto mniej winny – powiedziała. – Najpierw pojedziesz z nami na posterunek i zobaczymy, jak pięknie potrafisz śpiewać.
Rozdział 12
„Kamienne ściany nie czynią więzienia / ni żelazne pręty klatki”8. Fragment tego starego wiersza przyszedł Banksowi na myśl, gdy wysiadał z taksówki pod więzieniem Patarei. Być może w niektórych przypadkach było to zgodne z prawdą, ale chyba nikt o tym nie wspomniał budowniczym, którzy wznieśli ten gmach. Za przeżartą rdzą, pokrytą graffiti bramą stała wieża strażnicza, z której rozciągał się widok na porośnięty chwastami, zaśmiecony dziedziniec. Wzdłuż podwórza ciągnął się długi budynek z szarej cegły. Kierując się znakami, Banks ruszył w stronę wejścia, przez cały czas sprawdzając, czy ktoś go nie śledzi. Nikogo jednak nie dostrzegł. W końcu dotarł do głównych drzwi. Obok znajdowała się niewielka kasa. W okienku siedziała starsza kobieta, która wzięła od niego kilka euro, podała przewodnik, wskazała drogę i uśmiechnęła się, ukazując swoje mocno wybrakowane uzębienie. Banksowi przeszło przez myśl, że chyba właśnie spotkał pierwszą w Estonii osobę, która nie mówiła po angielsku. Być może w ogóle nie mówiła. Choć tego dnia świeciło słońce i było ciepło, wewnątrz starego budynku panował chłód i wilgoć. Na podłodze woda stała w kałużach, a na ścianach i sufitach widniały mokre zacieki. W niektórych miejscach spod odłażącej ze ścian zielonej farby przebijał ceglany mur. To samo działo się na otynkowanych, bielonych wapnem łukowych sklepieniach. Do tego w powietrzu unosił się ciężki zapach. Pewnie nie śmierdziało tu tak, jak w czasach, gdy więzienie normalnie funkcjonowało, lecz mimo to czuło się odór wilgoci, zgnilizny, potu i strachu. Banks był jedynym zwiedzającym, a przynajmniej tak myślał,
dopóki nie wszedł do jednej z cel, gdzie zastał parę młodych turystów z przewodnikiem w dłoni. Być może przyjechali do Estonii na miesiąc miodowy. Banks się zastanawiał, co taka piękna dziewczyna i przystojny młodzieniec robią w tak odrażającym miejscu. Oboje uśmiechnęli się do niego, a on odwzajemnił uśmiech. Na ścianie celi wisiały zdjęcia portretowe młodych dziewcząt i kilka fotografii przedstawiających roznegliżowane modelki. Idąc dalej korytarzem, Banks minął pokój, w którym swego czasu musiało mieścić się biuro. W tej chwili nie dało się nawet przejść przez próg, ponieważ w środku piętrzyły się stosy śmieci – głównie były to stare aparaty telefoniczne, części radioodbiorników, fragmenty biurek i krzeseł, papiery, połamane płytki elektroniczne. Na samym przedzie leżała stara, zardzewiała maszyna do pisania. Banks przykucnął i zauważył, że maszyna ma klawiaturę z cyrylicą. Wszedł na piętro, które dawniej musiało niemal w całości służyć jako więzienny szpital. Pomieszczenia były dużo większe i bardziej przypominały sale szpitalne na dziesięć-dwanaście osób. Żelazne łóżka i poplamione materace przywiodły Banksowi na myśl Garskill Farm. Na biurkach w lekarskich gabinetach, obok wiekowych maszyn do pisania, wciąż leżały stare gazety, formularze medyczne i kartki papieru z odręcznie napisanymi liczbami, a wszystko oczywiście po rosyjsku. W dolnym rogu jednej z gazet Banks zauważył kolorowe zdjęcie plaży ocienionej palmami, zapewne reklamujące jakiś słoneczny kurort. Najgorsze ze wszystkiego były sale operacyjne. Pod ogromnymi lampami, które przypominały owadzie oczy, stały złowrogie metalowe nosze na kółkach, podobne do rozkładanych plażowych leżaków, otoczone staroświeckimi maszynami wyposażonymi w tajemnicze pokrętła i przyciski. Wszystko to wyglądało trochę jak scenografia do filmu science fiction z lat pięćdziesiątych. W szafkach z przeszklonymi drzwiczkami wciąż stały buteleczki z pigułkami, różne fiolki, mikstury oraz pudełka
z ampułkami i strzykawkami. Gdzieniegdzie ze ścian poodpadały kafle, odsłaniając wilgotny, poplamiony tynk. Lecz tym, co już do reszty wyprowadziło Banksa z równowagi, był stary fotel dentystyczny z wiertłem podłączonym do napędu nożnego. Czym prędzej się stamtąd oddalił, czując w ustach rdzawy posmak żółci. Po piętnastu minutach włóczenia się po korytarzach znalazł się w dość upiornym pomieszczeniu o brudnych brązowoczerwonych ścianach, gdy nagle usłyszał za sobą czyjś łagodny głos: – Podobno trzymano tu kiedyś więźniów oczekujących na proces, ale widział pan kiedyś w tymczasowym areszcie salę do wykonywania egzekucji? Banks się odwrócił i ujrzał stosunkowo młodego mężczyznę, może trzydziestokilkuletniego, choć przedwcześnie łysiejącego, z wąsami i kozią bródką. Był szczupły, nieco wyższy od niego i nie wydawał się ani trochę groźny. Banks natychmiast rozpoznał w nim człowieka, który chodził za nim po ulicach Tallina. – Widzę, że dostał pan moją wiadomość – powiedział nieznajomy po angielsku, ale z silnym akcentem. – Kim pan jest? – spytał Banks. – Nazywam się Aivar Kukk. Wiele lat temu byłem policjantem. – Choć mówił cicho, jego głos i tak odbijał się echem od przepastnych korytarzy rozpadającego się więzienia. – Dlaczego mnie pan śledził? – Żeby się przekonać, czy nie śledzą pana ludzie Rätseppa. – I co? – Nikogo nie widziałem. Być może on nie uważa pana za zagrożenie. – Dla niego na pewno nie jestem żadnym zagrożeniem. – Ale może pan nim być, kiedy skończymy rozmawiać. Mimo to nie wydaje mi się, że to właśnie Rätseppa powinien pan się najbardziej obawiać. Pozwiedzamy trochę? To bardzo ciekawe
miejsce. Oczywiście w tej sali wykonywano egzekucje, zanim zorganizowano tu areszt dla więźniów oczekujących na proces. W tych murach torturowano i stracono bardzo wielu ludzi. Na początku była tu nadmorska forteca, ale miejsce zyskało największą sławę jako więzienie w czasach sowieckich. Dzisiaj pracują tu studenci ze szkół artystycznych, odbywają się wernisaże i wiele innych wydarzeń. Zdarzają się nawet śluby. Zresztą były plany, żeby powstała tu akademia sztuk pięknych, ale nikt nie potrafił pozbyć się tej wilgoci. Idąc u boku Aivara Kukka, Banks stwierdził, że z wyjątkiem młodej pary spacerującej jakieś pięćdziesiąt metrów dalej, w całym budynku nie było chyba nikogo więcej. Ciekawe, czy ta dwójka planowała wziąć tutaj ślub, pomyślał przelotnie. Miał wrażenie, że sklepione korytarze ciągną się całymi kilometrami, a wilgotny chłód przenika mu kości na wylot. Banks wzdrygnął się mimowolnie. – Jestem skłonny w to uwierzyć. Więc po co ta cała intryga? – Nie rozumiem. – Po co ten liścik i śledzenie mnie po całym mieście? I dlaczego spotykamy się w takim miejscu? – Tu będziemy mogli porozmawiać w spokoju. Nikt pana nie śledził. A Patarei dopiero co zostało znowu otwarte dla turystów. Nikt tu nie przyjdzie o tej porze. Nie uważa pan, że to fascynujące miejsce? – Wszystkie więzienia przyprawiają mnie o gęsią skórkę. – To na pewno powinno. Gdy tak szli i rozmawiali, Banks nie zwracał już tak wielkiej uwagi na niszczejące wnętrza i klaustrofobiczne cele, ale zauważył, że w niektórych miejscach ściany i podłoga są obficie pokryte graffiti i zachlapane farbą. Wyglądało to tak, jakby ktoś wpuścił tu stado pijanych studentów z akademii sztuk pięknych. – Skąd pan wiedział, że jestem w Tallinie? – spytał Banks.
– Przeczytałem o Billu Quinnie w angielskiej gazecie, a potem o Mihkelu Lepiksonie. Wiedziałem, że to kwestia czasu. Gdyby nikt tu nie przyjechał, sam wysłałbym wiadomość. Wciąż mam przyjaciół w policji i w gazetach. Spotykamy się, pijemy piwo, wymieniamy się plotkami i dostaję od nich najświeższe informacje. Tallin to małe miasto, a Estonia to mały kraj. Nie jest trudno dowiedzieć się, kiedy przyjeżdża policjant z Anglii ani co zamierza tu robić. – Więc co tu robię? – Szuka pan zabójcy Billa Quinna i Mihkela Lepiksona. – Skąd pan to wie? – To nie takie trudne. Spotkał się pan z Toomasem Rätseppem, Ursulą Mardną i Erikiem Aarmą. – Coś jeszcze? – Tak. Szuka pan Rachel Hewitt. – Dlaczego pan tak sądzi? – Widziałem, jak pan wchodzi do tego klubu, pamięta pan? Do klubu bez nazwy. Banks starał się nie okazać, jak bardzo jest tym wszystkim skołowany. – Skoro tak dużo pan wie o mojej pracy – powiedział – to może jest pan też w stanie mi powiedzieć, gdzie jest Rachel? – Obawiam się, że tego nie wiem. – Więc po co tu jesteśmy? – Proszę za mną – powiedział Aivar, wchodząc do kolejnej otwartej celi z rzędami piętrowych łóżek. Banks podszedł za nim do okna. Przez kraty zobaczył piękne bladobłękitne wody Bałtyku skrzące się niczym diamenty w promieniach słońca. Po przeciwnej stronie zatoki majaczyła odległa, falująca linia brzegu. Spoglądając na morze, zaczął się zastanawiać, jaki widok rozciągał się z okien więzienia Alcatraz. Zeszłego lata oglądał je tylko z nabrzeża
Fisherman’s Wharf, ale nie popłynął łodzią na wyspę i dlatego nie dane mu było zobaczyć stamtąd słynnej linii wieżowców San Francisco. Banks nienawidził więzień i na pewno by dziś tu nie przyszedł, gdyby nie otrzymana wiadomość. – To chyba musiała być najdotkliwsza kara – stwierdził Aivar. – Widzieć coś takiego z okna, będąc jednocześnie zamkniętym w celi. Przez chwilę stali w milczeniu, podziwiając widok, który dla tak wielu więźniów musiał symbolizować nieosiągalny sen o wolności. – Mogę panu pomóc – odezwał się w końcu Aivar. – Byłem wtedy młodszym oficerem śledczym. Pracowałem nad tą sprawą z Billem Quinnem. – Wiem – odparł Banks. – Mówiła mi o tym Ursula Mardna. – Ursula Mardna to dobra prokurator. Toomas Rätsepp był oficerem prowadzącym. Moim szefem. A ja byłem początkującym śledczym. Ale razem z Billem ciężko pracowaliśmy, chodziliśmy po ulicach całymi nocami, zadawaliśmy pytania, zaledwie dwa-trzy dni po zniknięciu dziewczyny. Gdy tylko zdobyliśmy informacje o tym, w jakich miejscach piły tamtego wieczoru. – Co się naprawdę wydarzyło? – Nigdy tego nikomu nie mówiłem. – Dlaczego? – Ze strachu. Bałem się, po pierwsze o swoją pracę, a po drugie o własne życie. Ale teraz jest już za późno. – Co to znaczy? – To znaczy, że nie muszę się już niczego bać. Prawda musi wyjść na jaw, nikt nie może już nic zrobić, żeby to powstrzymać. Zbyt dużo ludzi wie różne rzeczy. Zbyt dużo ludzi zadaje pytania. Morderstwo było aktem desperacji. – Według nas Bill Quinn został zabity, ponieważ po śmierci
żony skontaktował się z Mihkelem i opowiedział mu, co tu się naprawdę stało. Zrobili mu zdjęcia z pewną dziewczyną, tu, w Tallinie. Szantażowali go. Kiedy umarła jego żona, przestało to mieć znaczenie. Aivar wpatrywał się w morze, a w jego oczach dało się wyczytać smutek. – Więc o to chodziło – powiedział. – Zastanawiałem się, w jaki sposób się do niego dobrali. Nie mogli przecież grozić mu tym samym, czym grozili mnie. – Co ma pan na myśli? – Przejdźmy się jeszcze kawałek. Kiedy wrócili na korytarz, Banks kątem oka dostrzegł sylwetkę blondwłosej kobiety znikającej w innej celi oddalonej od nich o kilka metrów. Joanna Passero. Aivar wyraźnie też ją zauważył. – Pańska koleżanka? – spytał z uśmiechem. – Inspektor Passero. – Dobry pomysł. Pochwalam to. Na pańskim miejscu zrobiłbym to samo. Być może powinna nauczyć się lepiej ukrywać, ale niech idzie za nami. Piękna kobieta, prawda? – Co się stało? Po jednej stronie korytarza znajdowało się niewielkie pomieszczenie, którego ściany wyglądały tak, jakby zostały ochlapane wiadrem pełnym krwi. Ktoś narysował na nich serduszka i ociekającymi czerwoną farbą wielkimi literami wypisał słowo „MIŁOŚĆ”. Na drewnianych półkach w starej bibliotece wciąż stały książki, poupychane na chybił trafił, sądząc po okładkach, wszystkie po rosyjsku. Na parapecie Banks zauważył stary szpulowy magnetofon, którego mechanizm był częściowo odsłonięty. I wszystko przesiąknięte było tą samą stęchlizną i wilgocią. Aivar oparł się o rozklekotane drewniane biurko.
– Chodziliśmy po Starym Mieście, Bill i ja, zadając pytania. W poniedziałek wieczorem. Wiedzieliśmy, że dziewczyny były w barze St. Patrick’s, ponieważ w poniedziałek po południu zaczęły sobie coś przypominać. Wtedy po raz ostatni były wszystkie razem. Barman, młody Australijczyk, powiedział nam, że widział, jak Rachel wychodzi za przyjaciółkami i skręca w złą stronę. Chyba mu się podobała, bo szybko wybiegł za nią, aby ją zawrócić, i zobaczył, że weszła w boczną uliczkę. Kawałek dalej był nocny klub bez nazwy, pod którym niedawno pana widziałem. – Co się działo dalej? – Na zewnątrz stał samochód. Bardzo drogi samochód. Mercedes. Zajmował całą ulicę. – Jakiego koloru? – Srebrnego. Barman, na imię miał Steve, widział, jak Rachel wchodzi do tego klubu. Najpierw chciał iść za nią, ale potem pomyślał, że może jest z kimś umówiona, że wcale się nie zgubiła. – Był pewny, że to Rachel? – Miała krótką żółtą sukienkę i blond włosy. Widział ją dobrze. – Jezu – mruknął Banks, wyglądając przez okno. – Wiedziałem, że z tym klubem jest coś nie tak. – Miał pan przeczucie, tak? – Coś w tym stylu. Co było dalej? Opuścili bibliotekę i zaczęli z powrotem iść ceglanym korytarzem. Tym razem nie widać było ani śladu Joanny, ale Banks wiedział, że musi się czaić gdzieś w pobliżu. Zresztą to i tak nie miało już teraz większego znaczenia. Czuł, że nic mu w tej chwili nie zagraża. – Nic – ciągnął Aivar. – Było już za późno. Poszliśmy do tego klubu, ale nikt nic nie wiedział. Nikt nawet nie widział srebrnego mercedesa. Nie lubili tam policji. Zdaliśmy relację Rätseppowi w jego biurze, a on powiedział, że od teraz on się tym zajmie. Minął następny dzień. I kolejny. Nic się nie działo. Żadnych
nowych wieści. Kiedy go o to zapytałem, stwierdził, że to był fałszywy trop, że barman się pomylił. Szukaliśmy Steve’a, chociaż Rätsepp nam tego zabronił, ale nie mogliśmy go znaleźć. Jego znajomy w St. Patrick’s powiedział, że wrócił do Australii. – Chcę się upewnić, że dobrze zrozumiałem – powiedział Banks. – Znajdujecie trop wskazujący na to, dokąd poszła Rachel z St. Patrick’s. To prawdopodobnie ostatnie miejsce, gdzie widziano ją żywą. Idziecie z tym do swojego przełożonego. On wam mówi, żebyście zostawili to jemu. I trop wyparowuje. – Słucham? – Znika. Nic więcej się nie dzieje. Nikt nie kontynuuje waszych poszukiwań. – Znika, tak. Prowadzi donikąd. Nie ma dalszych działań. Tak postanawia Rätsepp. – Rozmawiał pan o tym z Billem? – Próbowałem, następnego dnia. Był bardzo przygaszony. Powiedział, że na pewno Rätsepp ma rację, a barman musiał się pomylić. I że nie warto tego dalej sprawdzać. Nic nie rozumiałem. Obaj byliśmy bardzo podekscytowani, kiedy rozmawialiśmy ze Steve’em. Następnie Rätsepp wezwał mnie do swojego gabinetu i powiedział, że jeśli zależy mi na karierze, nigdy więcej nie wolno mi kwestionować jego rozkazów ani opinii. Wtedy jeszcze mi zależało, potem przestało. Rok później odszedłem z policji. Po dwóch dniach w moim domu zjawiło się dwóch facetów. Pobili mnie. – Bardzo? – Nie aż tak, żebym musiał iść do szpitala, ale wiedzieli, jak uderzyć, żeby bolało. Po wszystkim powiedzieli mi, że jeśli się kiedykolwiek dowiedzą, że wspomniałem komuś o Rachel albo o tym klubie, zabiją mnie. Uwierzyłem im. – Nikomu pan więc o tym nie mówił, aż do dziś? – Nikomu. Znalazłem pracę w biurze podróży. Opanowałem
lepiej angielski. Pilnowałem swojego nosa i nie wychylałem się. Ale nigdy nie zapomniałem. – Czy Ursula Mardna o tym wie? – Nie. Nie sądzę, żeby Rätsepp jej powiedział. Banks poczuł pewną ulgę na wieść, że jego podejrzenia wobec Ursuli były prawdopodobnie błędne. Widocznie nie każda osoba związana z tą sprawą była nieuczciwa albo zastraszona. Rätsepp nic jej nie powiedział. Śledztwo urwało się na nim, a on pracował dla Joosepa Rebane. Znów minęli salę egzekucyjną z dziurą w podłodze, gdzie Rosjanie wieszali ludzi przed drugą wojną światową, zanim na kilka lat władzę przejęli naziści. Banks wystarczająco się już napatrzył na Patarei i zaproponował, żeby opuścili gmach więzienia. Aivar stwierdził, że muszą wyjść osobno, tak samo jak przyszli. – Jeszcze tylko jedna rzecz – powiedział Banks, gdy podawali sobie ręce na pożegnanie. – Tak? – Ten srebrny mercedes. Zakładam, że barman nie zapamiętał numeru rejestracyjnego? – Tylko częściowo. – Udało się panu kiedykolwiek ustalić, do kogo należał samochód? Aivar zaszurał nogami na żwirze. – Hm, to był kolejny powód, żeby posłuchać Rätseppa. – To znaczy? – Byłem ciekawy. Nie mogłem się powstrzymać i sprawdziłem. W Tallinie nie było zbyt wiele srebrnych mercedesów. Zdobyłem nazwisko właściciela. – Niech zgadnę – wszedł mu w słowo Banks. – Joosep Rebane. – Nie. Viktor Rebane. Jego ojciec. – Aivar się odwrócił
i odszedł w kierunku wyjścia. Siedząc przed wielkim ekranem telewizora i oglądając przesuwające się na nim twarze, Krystyna wyglądała na nieco zdenerwowaną. Nic dziwnego, pomyślała Annie. Przy odrobinie szczęścia dziewczyna powinna rozpoznać Roberta Tamma, mężczyznę, który ponad tydzień temu, w dzień śmierci Mihkela Lepiksona, przybył na Garskill Farm. Krystyna zdążyła już zeznać, że Roderick Flinders to ten sam człowiek, który ją porwał, związał, zakneblował i zamknął w piwnicy swojego domu. Obecnie przebywał w areszcie, podczas gdy oskarżyciel przygotowywał całą litanię zarzutów, które miały mu zostać postawione. Koronna Służba Prokuratorska miała tutaj naprawdę spore pole do popisu. Annie i Winsome stwierdziły, że dobrze mu zrobi, jeśli jeszcze trochę zmięknie, zanim pójdą z nim porozmawiać. Niech poważnie przemyśli swoją sytuację, która z godziny na godzinę rokowała coraz gorzej. Oczywiście pozytywna identyfikacja Tamma jeszcze nie oznaczała, że ten człowiek zabił Mihkela Lepiksona. Świadczyłoby to jedynie o tym, że w tamten środowy poranek był na farmie. Ale w zestawieniu z resztą dowodów, między innymi z próbkami włókien i DNA, które potwierdzały jego obecność w lesie, gdzie zamordowano Billa Quinna, a także ze śladami opon i odciskami palców w schowku wynajętego forda focusa, które z kolei wskazywały na jego związek z obydwiema zbrodniami, świadectwo Krystyny mogło w znacznej mierze przyczynić się do wydania wyroku skazującego. Co więcej, policja w Glasgow znalazła u Tamma w piwnicy kuszę. Tak więc Krystynę czekało składanie zeznań przeciwko zawodowemu zabójcy. Na szczęście nowoczesny system identyfikacji wizualnej VIPER zastąpił tradycyjne okazania, podczas których świadek stawał naprzeciwko ustawionych w rzędzie ludzi pasujących do opisu podejrzanego i wybierał tego, który jego zdaniem był winny. Dzięki nowemu rozwiązaniu Krystyna uniknęła tego typu konfrontacji z Tammem. Co nie zmienia faktu, że była
podenerwowana, zwłaszcza po ostatnich doświadczeniach z Flindersem. Koniec końców, w tym przypadku zadanie okazało się bardzo proste. Na ekranie Tamm pojawił się jako czwarty i Krystyna natychmiast go rozpoznała. Wcześniej, również bez większych trudności, namierzyła go i zgarnęła policja z Glasgow. Dwaj funkcjonariusze, którzy dostarczyli go do Eastvale, z radością pozbyli się więźnia i ruszyli na miasto rozerwać się na koszt firmy. Annie życzyła im powodzenia. Doskonale wiedziała, jak wygląda nocne życie w Eastvale. Chłopcy z Glasgow mogli się nieco rozczarować. Poprzedniego wieczoru Annie zabrała Krystynę z powrotem do swojego domku w Harkside. Po drodze zrobiły obowiązkowy przystanek w szpitalu, gdzie szybko ją przebadano. Dziewczyna fizycznie nie była w bardzo złym stanie, ale wyglądała na skruszoną i miała taką minę, jakby w każdej chwili mogła się rozpłakać. Po tym wszystkim, co przeszła, Annie chciała ją choć trochę porozpieszczać. Dlatego zafundowała jej długą kąpiel, pizzę, wino i telewizję. Krystyna nauczyła się nawet kilku słów po angielsku. Annie odniosła wrażenie, że z każdym kolejnym posiłkiem dziewczyna nabiera odrobinę więcej ciała. Za namową policjantki zdecydowała się też zatelefonować do swoich rodziców w Pyskowicach. Podczas rozmowy znów polały się łzy. Wyglądało na to, że się z nimi pogodziła i że była mowa o jej powrocie do domu, a przynajmniej tyle Annie wywnioskowała z jej tonu i z tego, co potem Krystyna próbowała jej przekazać na migi. Po tej rozmowie wydawała się dużo bardziej radosna, choć Annie przeczuwała, że dziewczyna nie zagrzeje długo miejsca w małym miasteczku na Śląsku. Miała tylko nadzieję, że następnym razem, gdy postanowi opuścić swój dom rodzinny, zrobi to tak, jak trzeba, mając zaklepaną prawdziwą pracę. Być może nawet znalazłoby się dla niej coś w Eastvale, gdyby tylko trochę podszkoliła swój angielski. Annie zostawiła Krystynę z Winsome na sali odpraw i razem
z Dougiem Wilsonem – uznała, że przyda mu się takie doświadczenie – weszła do pokoju przesłuchań. Robert Tamm siedział bez ruchu, niczym medytujący mnich. Jego kamienna twarz nie wyrażała żadnych emocji. Annie rozłożyła akta na stole i odchyliła się na krześle, stukając długopisem o metalowy blat. – No cóż, Robercie – zaczęła. – Wygląda na to, że wpadłeś jak śliwka w kompot. Tamm nic nie odpowiedział. Annie nie potrafiła ocenić, czy zrozumiał to, co do niego powiedziała. Być może określenie „jak śliwka w kompot” było mało czytelne dla obcokrajowca. – Masz poważne kłopoty – dodała na wszelki wypadek. Ale Tamm wciąż milczał. Jeszcze nie zażądał adwokata. Oczywiście gdyby to zrobił, byli w stanie niemal natychmiast załatwić mu adwokata z urzędu. Kiedy przedstawiono mu jego prawa, dał znak, że zrozumiał, lecz nadal nie odezwał się ani słowem. Miał widać inny plan – postanowił zachować milczenie. Najwyraźniej nie zaliczał się do osób, które same z siebie przyznają się do winy. To był naprawdę długi dzień, pomyślała Annie. Razem z Winsome zrobiły tyle, ile się dało. Pewnie mogłyby już doprowadzić do skazania Tamma za zabójstwo Billa Quinna i Mihkela Lepiksona, zwłaszcza mając w ręku zeznania Krystyny, Rodericka Flindersa i Garetha Underwooda alias Curly’ego. Nadal jednak brakowało im jakichkolwiek dowodów łączących Tamma z Joosepem Rebane. Doug Wilson wydawał się już znudzony przedłużającą się ciszą. To tyle jeśli chodzi o zdobywanie cennego doświadczenia. Żeby się czegoś nauczyć, trzeba by doświadczyć czegoś innego niż cisza. Co się zaś tyczy Rachel Hewitt, Annie wiedziała, że to nie ona jest przedmiotem ich śledztwa. Ale miała również świadomość, że dla Banksa odkrycie tej tajemnicy przerodziło się w osobistą misję. I dobrze wiedziała, jaki potrafi być, kiedy coś sobie wbije
do głowy. Żałowała, że nie jest teraz razem z nim w Tallinie, i wcale nie myślała o tym w jakimś romantycznym kontekście – po prostu chciała mu pomóc w dochodzeniu. Na własne oczy widziała szlak zniszczeń spowodowanych uprowadzeniem Rachel: z jednej strony Maureen i Luke Hewitt, z drugiej Pauline Boyars, panna młoda, która nigdy nie stanęła na ślubnym kobiercu. Zastanawiała się, jak Banks dogaduje się z kobietą z Wydziału Etyki Zawodowej. Ciekawe, czy w ogóle jeszcze się do siebie odzywali. I czy cały czas plątała mu się pod nogami. A może już ze sobą sypiali? Joanna Passero może i miała męża, ale jakkolwiek by patrzeć, była zimną blondynką, a Annie nigdy nie ufała zimnym blondynkom. Przede wszystkim nie wierzyła w to, że zawsze są takie zimne. Sprawa była zakończona. Teraz pozostały już tylko formalności. Robert Tamm i Roderick Flinders siedzieli w areszcie. W ciągu kilku kolejnych dni eksperci kryminalistyki razem z ludźmi z Koronnej Służby Prokuratorskiej mieli zebrać wszystkie dowody, by wspólnymi siłami sporządzić solidny akt oskarżenia. W całej tej szajce Flinders stanowił chyba najsłabsze ogniwo. Już zdążył sporo powiedzieć i Annie była przekonana, że jeśli tylko zwietrzy szansę na ocalenie własnej skóry, jutro na pewno powie jeszcze więcej. Noc spędzona w areszcie sam na sam z własnymi myślami na pewno dobrze mu zrobi. O pozostałych robotników z Garskill Farm, których wciąż nie udało się znaleźć, Annie zbytnio się nie martwiła. Wiedziała, że albo sami znajdą drogę do domu, albo w końcu trafią gdzieś w ręce policji. Przyjaciółkę Krystyny, Ewę, zlokalizowano w Liverpoolu. Annie zorganizowała już jej przyjazd do Eastvale; miała się zjawić w ciągu kilku dni. Samej Krystynie nie groziło już żadne niebezpieczeństwo. Warren Corrigan nie żył, a Curly wyszedł na prostą. Był gotowy dalej z nimi rozmawiać, a wiedział naprawdę sporo. Obu stronom pasował taki układ. A więc cel został osiągnięty, pomyślała Annie i skinęła na Douga Wilsona, żeby wyszedł razem z nią z pokoju przesłuchań. Próba wyciągnięcia czegokolwiek od Tamma okazała
się jedną wielką stratą czasu. Ewidentnie nie zamierzał przyznać się do winy. Gdy znaleźli się na korytarzu, Annie powiedziała dwóm dyżurnym funkcjonariuszom, żeby z powrotem zabrali go do celi, po czym razem z Wilsonem wróciła do sali odpraw. Haig i Lombard, dwaj posterunkowi wypożyczeni z centrali, już dawno wrócili do siebie. W pokoju razem z Krystyną siedziały Winsome i Geraldine Masterson. – Chodźcie – powiedziała Annie, rzucając akta na biurko. – Trzeba to uczcić. Czas się porządnie narąbać. Krystyna patrzyła na nią ze zdezorientowanym wyrazem twarzy. – Ty też – dodała Annie, pokazując na migi gest picia alkoholu. Krystyna się uśmiechnęła i pokiwała głową. Wszystkie wzięły płaszcze i udały się do pubu Queen’s Arms.
Rozdział 13
– Viktor Rebane i Toomas Rätsepp dorastali razem w latach pięćdziesiątych w Narwie, niedaleko granicy z Rosją – zaczął Erik, kiedy we wtorek rano wyruszyli w drogę do miasteczka Viimsi. Ursula Mardna zorganizowała spotkanie pomiędzy Banksem, Joanną i Viktorem Rebane, gwarantując, że po jego zakończeniu Viktor odejdzie wolno. Joosep, zgodnie z przewidywaniami, zapadł się pod ziemię. Banks miał już teraz pewność, że Ursula nic nie wiedziała o poszlakach, które sześć lat temu Bill Quinn i Aivar Kukk przekazali Toomasowi Rätseppowi – gdyby było inaczej, nie robiłaby tyle, by teraz pomóc im odkryć prawdę. Jak tłumaczył Erik, pani prokurator nie łączyły z Viktorem Rebane zażyłe stosunki, w przeciwieństwie do Rätseppa. Ursula była tak wściekła z powodu tego, co się stało, że poprzysięgła, iż Rätseppa spotka zasłużona kara, i to pomimo jego przyjaźni z Viktorem. Z jakiegoś powodu Banks naprawdę jej wierzył. Erik kontynuował swoją opowieść: – To były bardzo dziwne czasy. Zniszczenia po bombardowaniach, mnóstwo rosyjskich emigrantów. Przyjechali do Tallina razem ze swoimi rodzinami jako młodzi mężczyźni i przez wszystkie lata pozostali przyjaciółmi. Po osiągnięciu odpowiedniego wieku Viktor podjął pracę w przemyśle państwowym, a po odzyskaniu niepodległości zaczął wykupywać kolejne przedsiębiorstwa. Z kolei Toomas najpierw wstąpił do milicji, a po transformacji stał się policjantem. W czasie, gdy zaginęła Rachel, Viktor miał też duże udziały w nocnym klubie położonym w pobliżu St. Patrick’s. Podobno sam nigdy tam nie chodził, nie interesowały go podobne rozrywki, tylko zyski. Miał całą kolekcję samochodów, a jego syn najbardziej upodobał sobie srebrnego mercedesa. Viktor rozpuszczał Joosepa i spełniał
wszystkie jego zachcianki. – I jest na tyle wpływowy, że wszystko uchodzi mu na sucho. – Do tego zna wiele cennych tajemnic. Ale to tylko część prawdy. Musicie zrozumieć, że Viktor Rebane nie jest złym człowiekiem. Wszyscy wiedzą, że jego syn jest świrem, i współczują z tego powodu Viktorowi. Zrobił dla tego kraju dużo dobrego, odkąd odzyskaliśmy niepodległość. Często angażuje się w działalność charytatywną. Stworzył mnóstwo miejsc pracy. Jest szanowanym obywatelem. Pamiętajcie o tym. Jesteśmy już niedaleko. Po tym, jak wyruszyli z Metropolu, objechali dookoła Kadriorg Park i skręcili na biegnącą wybrzeżem drogę do Viimsi. Po telefonie Ursuli Mardny wszystko potoczyło się tak szybko, że Banksowi wciąż nieco kręciło się w głowie. Siedział obok Merike w jej volkswagenie, a Erik i Joanna zajmowali tylne siedzenia. Joanna trzymała wobec Banksa chłodny dystans, a momentami odnosiła się do niego wręcz obcesowo. Zachowywała się tak od czasu niedzielnej kolacji w restauracji Mekk. Prawdopodobnie żałowała, że się przed nim otworzyła i w chwili słabości opowiedziała o osobistych problemach. Takie rzeczy często się zdarzają, pomyślał. Najpierw zwierzasz się komuś z rzeczy, której się wstydzisz, to cię obnaża i czyni bezbronnym, a potem zamykasz się w sobie i masz do siebie pretensje, że w ogóle się odzywałeś. Czujesz się tak, jakby druga strona miała teraz na ciebie haka, jakby zyskała nad tobą kontrolę, podobnie jak to miało miejsce w przypadku Billa Quinna szantażowanego przez Joosepa Rebane i Warrena Corrigana. Banks chciał jej powiedzieć, że on wcale tak tego nie odbiera, ale wiedział, że niewiele by to pomogło. Dlatego wolał wszystko przemilczeć i w ogóle do tego nie wracać. Jeśli nadal miała mu za złe, że próbuje rozwiązać sprawę Rachel Hewitt, świetnie to maskowała. Co więcej, wydawała się równie podekscytowana co on ostatnimi rewelacjami i zbliżającym się spotkaniem z Viktorem Rebane. Tak samo jak on wyczuwała, że koniec jest już bliski i ta świadomość uderzała jej
do głowy. Może jeszcze będzie z niej detektyw w wydziale zabójstw, pomyślał. Viktor Rebane uprzejmie zgodził się porozmawiać z zagranicznymi policjantami, którzy nie mieli nad nim żadnej władzy prawnej. Spotkanie miało się odbyć w wybranym przez niego miejscu publicznym. Całą czwórką jechali właśnie do wskazanej przez niego restauracji w Viimsi, gdzie miał ogromny nowoczesny dom na wielkiej posesji, z prywatnym kortem tenisowym i basenem. – No więc dlaczego zgodził się z nami spotkać? – Banks zapytał Erika. – To stary człowiek. Chory na raka. Jest zmęczony i chce się jakoś zrehabilitować, zanim umrze. Myślę, że ma sporo na sumieniu. Poza tym został zapewniony, i to przez samą górę, że nikt nie wyciągnie wobec niego żadnych konsekwencji. – Nawet jeśli w grę wchodzi morderstwo? – Zobaczymy – odparł Erik. – Jako dziennikarz wiele bym dał, żeby móc uczestniczyć w tym spotkaniu, ale wyraźnie zaznaczył, że masz być na nim tylko ty i Joanna. Poczekamy na was w samochodzie na parkingu. Może później pomożesz mi zrobić z tego artykuł? Udzielisz wywiadu jako anonimowy informator policyjny. – Może – odparł Banks. – Jeśli w ogóle będzie o czym opowiadać. Merike zjechała z drogi i zatrzymała samochód na parkingu nad brzegiem morza. – To tutaj – powiedziała, wskazując na ścieżkę biegnącą wzdłuż plaży. – Restauracja nazywa się Paat. Po estońsku to znaczy „łódź”. Budynek wygląda jak łódka przewrócona do góry dnem. Powodzenia. Banks i Joanna ruszyli w kierunku ścieżki. Był kolejny piękny dzień. Nad ich głowami rozciągało się błękitne niebo
poprzecinane pasami mlecznobiałych chmur, a fale z pluskiem rozbijały się o falochron. Kamienistą plażę tylko gdzieniegdzie porastały kępy traw. Po drugiej stronie, na lewo od nich, widać było wybrzeże Tallina, a dokładnie naprzeciwko z wody wyłaniała się ogromna wyspa. Ścieżka prowadziła na taras restauracji, na którym stało kilka zadaszonych drewnianych ławeczek odgrodzonych od morza niskim falochronem. Sama knajpka znajdowała się tuż obok i faktycznie przypominała odwróconą łódź. Uwagę Banksa przyciągnął jednak nie sam budynek, tylko właśnie taras, na którym dostrzegł mężczyznę w wiatrówce. Siedział samotnie przy drewnianym stoliku, a przed nim parował kubek gorącej kawy albo herbaty. Obok stało dwóch osiłków bez karku, którzy trzymając ręce na wysokości krocza, czujnym wzrokiem lustrowali okolicę. Prawdopodobnie byli agenci KGB, domyślił się Banks. Kiedy razem z Joanną podszedł do stolika, ochroniarze zrobili krok naprzód i zaczęli ich przeszukiwać. Banks zauważył, że z Joanną obeszli się delikatnie i z szacunkiem, ale i tak bardzo jej się to nie podobało. Wcale się jej nie dziwił. Wobec niego zachowali się nieco bardziej bezceremonialnie, lecz nie na tyle, żeby cokolwiek go zabolało. Kiedy już się upewnili, że goście nie mają ani broni, ani założonego podsłuchu, odeszli na bok, a Banks i Joanna mogli usiąść naprzeciwko Viktora Rebane. Był przygarbiony, a przez wciśnięty w gardło podbródek wyglądał tak, jakby za chwilę miało mu się głośno odbić. Na jego łysej głowie widniały plamy wątrobowe, które pokrywały także jego jaszczurcze dłonie. Nad brwiami miał głębokie bruzdy od ciągłego marszczenia czoła. Musiał być mniej więcej w tym samym wieku co Rätsepp, skoro razem dorastali, ale wyglądał dobre dziesięć lat starzej. Bez wątpienia efekt spustoszeń, jakie w jego ciele poczynił rak. Albo chemioterapia. – Przede wszystkim pozwólcie mi was należycie ugościć – powiedział Viktor Rebane. – Mogę wam zaproponować coś do picia?
– Czemu nie? – zgodził się Banks. – Ja poproszę piwo. Najlepiej A. Le Coq, jeśli je tutaj mają. – Doskonały wybór. A dla młodej damy? – Tylko cappuccino – odparła, wyraźnie wciąż obrażona, że musiała poddać się rewizji osobistej. Rebane pstryknął palcami i jeden z miśków ruszył do baru. Bezbłędnie wyczuwając nastrój Joanny, Rebane odezwał się do niej, a w jego żółtawych oczach pojawił się błysk. – Naprawdę przepraszam za to przeszukiwanie, moja droga, ale człowiek o mojej pozycji nigdy nie może być dość ostrożny. Piękna kobieta często bywa najgroźniejszą bronią. – Czy to jakieś stare estońskie przysłowie? – spytała Joanna. – Nie – Rebane się uśmiechnął. – Stare powiedzenie Viktora Rebane. Zgodziłem się z wami dzisiaj spotkać tak znienacka, ponieważ mam po południu umówioną wizytę w szpitalu. Od wielu dni jestem bardzo zmęczony i źle się czuję po chemioterapii. Mam nadzieję, że to zrozumiecie. – Oczywiście – odparł Banks. – I jesteśmy bardzo wdzięczni, że zadał pan sobie trud, by z nami porozmawiać. Może będzie pan w stanie udzielić nam odpowiedzi na kilka pytań? – Być może. Po pierwsze musicie wiedzieć, że nie wiem, gdzie jest mój syn, więc proszę, nie pytajcie mnie o to. Joosep i ja nie rozmawialiśmy ze sobą od wielu lat. Zawsze był trudnym dzieckiem. Dzikim, nieprzewidywalnym. Zwłaszcza po śmierci matki. Miał wówczas tylko dziesięć lat. Zaczął się obracać w bardzo złym towarzystwie. Może zanadto go rozpuściłem. W dzisiejszych czasach bardzo modnie jest winić rodziców, prawda? Ma pan syna, panie Banks? – Tak. Jest muzykiem. – To dobrze. My w Estonii kochamy muzykę. Mój syn jest dilerem narkotyków, handlarzem ludźmi i gangsterem. Ale nadal jest moim synem. Rozumie pan to?
– Tak myślę – powiedział Banks. – Jak daleko by się pan posunął, żeby chronić swojego syna? Banks przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. – Prawdopodobnie bardzo daleko – odparł w końcu. – Ale chyba powiedziałbym dość, gdyby zaczął gwałcić i zabijać kobiety. Twarz Viktora Rebane wykrzywił bolesny grymas, a Banks natychmiast pożałował swojej brutalnej szczerości. To nie było potrzebne. Tymczasem misiek wrócił, niosąc zamówione napoje. – Joosep mówił mi, że ta dziewczyna zmarła z przedawkowania narkotyków – wyszeptał Rebane. – Jaka dziewczyna? – Ta, którą pan się tak interesuje. Jestem ojcem. Też mam córkę, z moją trzecią żoną. Ma dwadzieścia jeden lat. Kocham ją i jestem z niej bardzo dumny. Być może to właśnie prawdziwy powód, dla którego teraz z wami rozmawiam. Współczuję rodzicom tej dziewczyny. – Czas najwyższy. Rebane pokręcił głową ze zniecierpliwieniem. – Łatwiej o czymś zapomnieć, kiedy nic nam o tym nie przypomina. Jest zawsze tyle innych rzeczy, które pochłaniają naszą uwagę. Najbardziej żałuję nie tego, co zrobiłem, lecz tego, czego nie zrobiłem. Ale teraz… – Znów wolno pokręcił głową. – Zbyt dużo się wydarzyło. Stare rany zostały rozdrapane. Jestem biznesmenem, panie Banks. Nie interesują mnie pańskie sądy moralne. Być może zrobiłem wiele złych rzeczy w imię moich interesów. Narobiłem sobie wielu wrogów. Rozumie pan? – Myślę, że tak. – Sześć lat temu Joosep był moim ukochanym synem. Dziś jest mi obcy. – Powie mi pan, co się stało sześć lat temu? Viktor przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Znad morza
dochodziły krzyki mew krążących nad ławicą ryb. – Joosep przyszedł do mnie następnego ranka. W niedzielę. Był wzburzony. Zdenerwowany. Kiedy zapytałem, czy stało się coś złego, powiedział, że na jego przyjęciu zmarła dziewczyna, która przedawkowała narkotyki. Młoda Angielka. Wcześniej siedział w nocnym klubie. Wie pan, o jaki klub chodzi? – Wiem. – Siedział ze znajomymi w nocnym klubie. W moim klubie. Zbierali się do wyjścia, gdy nagle weszła ta przepiękna dziewczyna. Zjawiskowa. Zgubiła swoich przyjaciół. Joosep zapytał ją, czy ma ochotę iść na imprezę, a potem zaoferował się odwieźć ją do hotelu. Zgodziła się, więc poszli do jego samochodu. Ale na przyjęciu dziewczyna dużo piła i wzięła narkotyki, a rano znaleźli ją martwą. – Przyłożył rękę do osłoniętego gardła. – Udusiła się. – Asfiksja – dopowiedział Banks. – Zadławiła się własnymi wymiocinami? – Tak. – I co było dalej? – Joosep miał kłopoty i chciał, żebym mu pomógł. Potem, we wtorek, zadzwonił do mnie mój stary przyjaciel, Toomas, i zakomunikował mi, że śledczy prowadzący dochodzenie wymieniają nazwisko moje i Joosepa, a także wspominają o moim klubie. Więc poprosiłem swojego przyjaciela, żeby to zatrzymał, jeśli tylko potrafi, dopilnował, żeby śledztwo nie zaszło za daleko. Nie było jeszcze za późno. Toomas spełnił moją prośbę. Zgodził się pomóc Joosepowi. Oczywiście nie za darmo. Wiedział, że będę bardzo wdzięczny. – Oczywiście – powiedział Banks. – To pocieszające, że korupcja tutaj wygląda tak samo jak wszędzie indziej. – Być może. Nie jestem pewien. Ach, to miało być ironiczne, tak? Wy Anglicy.
– Może trochę. Tak więc Toomas Rätsepp zamknął śledztwo? – Zamknął ten wątek śledztwa, tak. To nie było trudne, bo mało kto o tym wiedział. Na pewno barman z St. Patrick’s, ale z nim poszło łatwo. Wystarczyła groźba pobicia i bilet powrotny do Australii. I jeszcze młody policjant, który doniósł o swoich odkryciach Toomasowi. Też nic trudnego. Musiał robić, co mu kazano, jeżeli chciał zostać w policji, mieć szanse na awans. Później też został pobity. Największym problemem był ten angielski policjant. – Bill Quinn – powiedział Banks. – Tak. Jemu nie mogliśmy nic kazać ani go nastraszyć. A szaleństwem byłoby zabić zagranicznego policjanta na estońskiej ziemi. Potrzebowaliśmy innego rozwiązania. – I znaleźliście je. – Mój zaufany człowiek wybrał śliczną dziewczynę z klubu i dał jej pieniądze. Resztę pan zna. Niby przypadkowe spotkanie w hotelowym barze. Drinki. Środek nasenny. Kolacja, zdjęcia. Łatwizna. W tym momencie w rozmowę wmieszała się Joanna. Banks nie spodziewał się po niej niczego innego. W końcu ta część historii interesowała ją najbardziej. – Twierdzi pan więc, że cała sytuacja została zaaranżowana. Dziewczyna miała uwieść Billa Quinna, podać mu narkotyki i zrobić mu kompromitujące zdjęcia, żeby pan mógł go potem szantażować. Zgadza się? Rebane pokiwał głową, przez co tym bardziej wyglądał, jakby próbował powstrzymać beknięcie. – To był jedyny sposób, żeby ratować mojego syna. Pomogłem mu wydostać się z wielu kłopotów. Wtedy ciągle miałem jeszcze nadzieję, że się zmieni, przestanie zachowywać się tak dziko i bezmyślnie. On jednak poszedł inną drogą. Nic już nie mogę dla niego zrobić. Jest dla mnie stracony. Ale wy nigdy go nie
znajdziecie. Pomimo wszystko on nadal jest moim synem i nie pozwolę go zamknąć w więzieniu ani w szpitalu psychiatrycznym. – A kiedy żona Billa Quinna zmarła, pański szantaż przestał działać. – Tak – przyznał Rebane. – Oczywiście do tego czasu Joosep wiedział już, co zrobiłem. Kilka lat wcześniej zabrał te zdjęcia. Miał teraz własne interesy, kierował grupą przestępczą w Wielkiej Brytanii. Uznał, że warto mieć policjanta… Jak to się mówi? – W kieszeni? – zasugerował Banks. Rebane chyba do końca nie zrozumiał, ale przytaknął mruknięciem. – Ale po śmierci żony Bill Quinn postanowił ujawnić prawdę, prawda? – powiedział Banks. – Dlatego musiał pan inaczej się nim zająć. I wysłał pan Roberta Tamma. Rebane spojrzał na niego zdziwiony. – Roberta Tamma? On nie pracuje dla mnie, tylko… – Dla Joosepa? – Nie zabiłem inspektora Quinna ani nie zleciłem jego zabójstwa. Nie miałem nic wspólnego z tym morderstwem. – Oczywiście, że nie. Ale pański syn miał, prawda? Już od kilku lat szantażował Quinna, żeby ułatwić sobie nielegalną działalność w Wielkiej Brytanii. Nagle jego interesy znów stały się zagrożone. Dowiedział się, że Bill Quinn i estoński dziennikarz Mihkel Lepikson planują opowiedzieć całą tę nieszczęsną historię. Dlatego Joosep kazał zabić ich obu. Może nie zrobił pan tego osobiście, ale chętnie dawał mu pan wolną rękę, żeby mordował, gwałcił i krzywdził, kogo tylko zechce, prawda? Rebane walnął wychudzoną pięścią w stół. – To mój syn! Czego pan ode mnie oczekuje? Powtarzam, nie interesują mnie pańskie tanie morały. Niech pan bierze to, co panu daję, i okaże mi wdzięczność. Jak ochłapy rzucane psom. Georg! –
Jeden z ochroniarzy podszedł do stolika. – Georg, pomóż mi. Wychodzimy. Jestem zmęczony. – Viktor Rebane z trudem podniósł się z krzesła, podtrzymywany przez Georga. Banks i Joanna nie ruszyli się z miejsc. – Mam jeszcze jedno pytanie – powiedział Banks. Rebane spojrzał na niego z góry, wciąż drżąc z wściekłości. – Masz wielki tupet, przyjacielu – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Gdzie jest Rachel Hewitt? Podczas trzygodzinnej jazdy do prowincji Võrumaa Banks siedział razem z Joanną na tylnym siedzeniu i albo drzemał, albo wyglądał przez okno, odtwarzając w głowie przebieg całego śledztwa. Przypominał sobie zwłaszcza finał spotkania w Paat, kiedy Viktor Rebane wpatrywał się w niego chyba przez całą wieczność; Banks był już pewien, że starszy człowiek nic mu w końcu nie powie. Ale Rebane ostatecznie wyszeptał nazwę miejscowości, po czym kuśtykając, oddalił się z pomocą Georga. Erik i Merike siedzieli z przodu, wspólnie ustalając trasę i gawędząc cicho po estońsku. Banks się zastanawiał, czy nie potraktował Viktora Rebane zbyt ostro, ale nie znosił gangsterów, którzy pozowali na porządnych obywateli. Może i Viktor był szanowanym biznesmenem, który zrobił dużo dobrego dla swojego kraju, ale Banks podejrzewał, że ma on też na koncie co najmniej kilka rzeczy, które wolałby zamieść pod dywan. Na pewno też przy niejednej okazji korzystał z pomocy Toomasa Rätseppa. W końcu człowiek nie otacza się pozbawionymi szyi osiłkami bez powodu. Ale był nietykalny, więc tak naprawdę nie miało to wielkiego znaczenia. Zresztą na pierwszy rzut oka widać było, że umierał. Joosep Rebane zniknął, być może zaszył się w Sankt Petersburgu ze swoimi kumplami z rosyjskiej mafii. Będzie go teraz wypatrywać policja w całej Europie, ale nie było już mowy o pościgu czy obławie; mogli jedynie czekać, aż sam gdzieś się ujawni.
Tak naprawdę Banks podejrzewał, że kiedy cała ta historia wyjdzie na jaw, Joosepa może spotkać przykry koniec z ręki jego własnych koleżków ze świata przestępczego. Gangsterzy miewają bardzo silne poczucie moralności. Morderstwo i chaos są w porządku, o ile służą interesom. Tortury, podpalenia, okaleczanie ofiar – to wszystko było dopuszczalne w pogoni za zyskiem, ale środowisko patrzyło bardzo niechętnie na wszelkie akty przemocy dotykające młode dziewczyny albo dzieci. W najlepszym wypadku wspólnicy Joosepa zaczną go uważać za lekkomyślnego; w najgorszym uznają go za potencjalnego gwałciciela i mordercę niewinnej młodej kobiety. Tak czy inaczej stanie się niewygodny dla innych, jeśli już go w ten sposób nie postrzegano. Istniała też spora szansa, że Joosep zdołał w swojej krótkiej karierze narazić się już dostatecznej liczbie ludzi, a ta sprawa okaże się kroplą, która przepełni kielich. Za oknem przesuwał się wiejski krajobraz. Spomiędzy lasów i pól uprawnych gdzieniegdzie wyłaniała się wioska czy małe miasteczko. Rosły tu głównie drzewa iglaste, więc zimą lasy musiały wyglądać wręcz bajkowo, zwłaszcza przykryte czapami śniegu. Jechali w milczeniu, być może rozmyślając o nadchodzących godzinach, a może zagłębiając się we własną przeszłość. Banks przypomniał sobie wcześniejszą rozmowę telefoniczną z lekko skacowaną Annie. Wydawała się zadowolona z obrotu spraw w Eastvale. Wtedy jeszcze nie wiedział, że sam jest już bardzo bliski zakończenia śledztwa w Tallinie. Viktor Rebane powiedział Banksowi, że jego syn nie zabrał Rachel Hewitt na przyjęcie gdzieś w Tallinie, ale do położonego w regionie pełnym małych, zalesionych jezior domku w prowincji o nazwie Võrumaa na południowym skraju Estonii, mniej więcej trzy godziny drogi samochodem od nocnego klubu w centrum stolicy. Joosep często organizował tam nocne imprezy, które ciągnęły się nawet przez dwa czy trzy dni. Kokaina i amfetamina utrzymywały ludzi na chodzie, a barbiturany pomagały im zasnąć. Jak podkreślał Viktor, dom nad jeziorem należał w całości do Joosepa, a on sam nigdy
tam nie był. Stary na pewno miał gdzieś swoje własne sekretne miejsca rozrywki. Banks się zastanawiał, czy Rachel ekspresowo nie wytrzeźwiała, gdy tylko się zorientowała, że wywożą ją poza miasto, z dala od wszystkiego, co znała. Chyba że Joosep po prostu odurzył ją jakimiś narkotykami, tak samo jak Larisa postąpiła z Billem Quinnem. Mógł podać jej rohypnol albo jakąś substancję o podobnym działaniu. A może sama zgodziła się tam pojechać? Może szukała przygody, liczyła na dobrą zabawę? Według wszelkich relacji Joosep Rebane był bogatym, przystojnym i czarującym młodzieńcem o charyzmie godnej gwiazdy rocka, i do tego z drogim srebrnym mercedesem. Każdy, kto znał Rachel, twierdził, że nie zaliczała się do typowych imprezowiczek i nie była rozwiązła, ale umiała zachować się spontanicznie i z pewnością pociągały ją bogactwo i luksus. Czy uwierzyła w to, że Joosep Rebane jest księciem z bajki, na którego czekała? Zaraz po tym, jak Viktor i jego ochroniarze opuścili restaurację Paat, Banks wykonał telefon do Ursuli Mardny, która podała mu dokładne położenie domku nad jeziorem i obiecała, że wyśle tam lokalną ekipę kryminalistyczną, aby technicy mogli jak najszybciej przystąpić do pracy. Zasugerowała także, by Banks, jeśli tylko chce, od razu wyruszył tam z Vimsii i spotkał się z nią na miejscu. Kiedy zjechali z głównej drogi, Merike miała pewne trudności ze znalezieniem właściwego jeziora. Chwilę zajęło im przedzieranie się przez gęsty las po wyboistych ścieżkach, zwłaszcza że co jakiś czas zatrzymywali się, żeby przeczytać znaki. Wreszcie wjechali na długą, krętą drogę dojazdową, na końcu której znajdował się prosty drewniany domek letniskowy. Porośnięta trawą działka schodziła na sam brzeg jeziora. Banks nie widział w pobliżu żadnych innych domów. Dookoła stało jedynie kilka budynków gospodarczych, które z pewnością również należały do posiadłości. Ciche, ustronne miejsce, gdzie Joosep Rebane spokojnie mógł oddawać się swoim ulubionym
rozrywkom. Ścieżka dojazdowa do domu i jeziora była zagrodzona taśmą policyjną, a na straży stał opryskliwy funkcjonariusz w mundurze. Na szczęście Ursula Mardna dojechała na miejsce w niecałe pół godziny po nich i wyjaśniła wszystkie nieporozumienia. Mimo to Erika i Merike nie wpuszczono za taśmę, za którą wstęp miała tylko policja. To rozwścieczyło Erika, ponieważ wyglądało na to, że przejechał taki kawał drogi na próżno. Razem z Merike zostali przez chwilę w samochodzie, dąsając się i paląc papierosy, po czym podeszli najbliżej jak tylko mogli. Banks wiedział, że Erik przybył tu przede wszystkim w poszukiwaniu tematu, a w telefonie komórkowym na pewno ma porządny aparat. Banks nie miał nic przeciwko temu, by ta historia trafiła do gazet, i wątpił, żeby Ursuli mogło to przeszkadzać. To ona przejęła teraz kontrolę i zaczęła wydawać polecenia członkom zespołu kryminalistycznego. Nawet jeśli początkowa porażka w sprawie Rachel nie wpłynęła negatywnie na jej dalszą karierę, to i tak rozwiązanie zagadki teraz, po tylu latach, mogło przynieść jej tylko korzyści. Większość techników pracowała wewnątrz domu, a na zewnątrz dwóch z nich rozkopywało fragmenty trawnika, który ich zdaniem najbardziej nadawałby się do pochowania ciała. Według słów Viktora Joosep przyznał się mu, że zakopał zwłoki Rachel w ogrodzie, ale nie sprecyzował, w którym miejscu. Banks się zastanawiał, dlaczego Joosep po prostu nie wrzucił jej do jeziora, ale po pierwsze, martwe ciała zawsze w końcu wypływają na powierzchnię, a po drugie, istniało ryzyko, że ktoś ją zobaczy nawet w tak odosobnionym miejscu. Nie mogło być stąd daleko do innych domów, a poza tym na pewno od czasu do czasu zdarzali się tu jacyś ludzie na rowerach albo łódkach. Banks i Joanna stanęli na pomoście razem z Ursulą Mardną i rozejrzeli się po okolicy. Na końcu ogrodu znajdowała się przystań, do której przycumowana była mała motorówka i łódź wiosłowa. Na przeciwległym brzegu jeziora, oddalonym o jakieś
czterysta metrów, Banks nie widział innych domków letniskowych ani w ogóle żadnych zabudowań. Wyglądało na to, że Joosep i jego przyjaciele mieli całe jezioro dla siebie. W powietrzu czuć było świeży zapach sosen, a wysoko w koronach drzew śpiewały ptaki. Tutejszy koordynator miejsca zbrodni zakomunikował Ursuli, że w domu nikt obecnie nie mieszka. W ogóle nic nie wskazywało na to, żeby w ostatnim czasie ktokolwiek tu był. Pomijając zdawkowe rozmowy pomiędzy członkami zespołu kryminalistycznego, na całym terenie panowała niemal idealna cisza, co skojarzyło się Banksowi z jego własnym domem nad potokiem w Gratly. Sam dom nad jeziorem był na tyle duży, że na piętrze mieściły się cztery sypialnie, a w piwnicy stał stół bilardowy. Znajdujące się po bokach zabudowania gospodarcze także wyposażono w dodatkowe łóżka dla nieprzewidzianych gości. Na parterze znajdowało się jedno wielkie, otwarte pomieszczenie, w którego skład wchodziły salon, jadalnia i kuchnia. W powietrzu czuć było zapach stęchlizny, jak gdyby dom od dawna stał zamknięty; w promieniach słońca unosiły się niezliczone drobiny kurzu. Banks wszedł na nagą drewnianą podłogę, tylko gdzieniegdzie przykrytą jakimś małym dywanikiem. W części wypoczynkowej oprócz kilku mocno sfatygowanych foteli znajdował się także piecyk opalany drewnem, dzięki któremu w zimowe wieczory musiało tu być bardzo przytulnie. Pomieszczenie było wyposażone w przyzwoity sprzęt grający, obok którego leżał stos płyt z muzyką metalową i punkową oraz zbiór lufek i fajek do palenia marihuany, a także w ogromny telewizor z płaskim ekranem i DVD. Obok odtwarzacza Banks znalazł kolekcję filmów karate i pirackich płyt z koreańskimi pornosami. Na ścianach wisiały stylizowane reprodukcje ilustracji do Kamasutry oraz ekspresjonistyczne abstrakcje i obrazy kubistyczne. Banks poczuł ulgę, gdy z powrotem znalazł się na zewnątrz. W pewnym momencie jeden z techników kryminalistyki, który
kopał w ogrodzie, zawołał Ursulę. Banks i Joanna natychmiast pospieszyli w tamtą stronę, na miejsce przybiegło także kilku pozostałych członków ekipy. Wszyscy stanęli na skraju metrowego dołu. Banks zauważył, że Erik wychyla się nad taśmą policyjną, zapewne próbując pstryknąć kilka fotek swoim smartfonem. Technik, który ich zawołał – specjalizujący się w archeologii sądowej, jak wyjaśniła Ursula Mardna – ostrożnie wymiótł ziemię z pustego oczodołu. Po tylu latach zakopane kości mocno pociemniały, głównie z powodu licznych związków chemicznych przenikających do gleby. Archeolog bardzo uważnie poruszał swoim pędzelkiem, spod którego powoli wyłaniała się ludzka czaszka. Wyjaśnił, że zajmie mu to jeszcze sporo czasu, dlatego nie ma sensu stać nad dołem. Zawoła ich, gdy tylko skończy, a potem będzie można przejść do trudnego i mozolnego zadania, czyli wydobycia szkieletu z ziemi i przewiezienia go do kostnicy. Przy archeologu został tylko fotograf przyglądający się precyzyjnym ruchom jego pędzla. Banks, Joanna i Ursula Mardna przechadzali się po pomoście w tę i z powrotem, czekając na odkopanie ciała. Ktoś przywiózł ze sobą termos z gorącą kawą i inspektor był naprawdę wdzięczny za to, że mógł się napić z pożyczonego plastikowego kubka, mimo że w tak ciepły dzień wolałby raczej zimne piwo. W takich chwilach żałował też, że już nie pali. Kiedy Ursula Mardna wyjęła paczkę papierosów i przyniosła sobie małą puszkę, która miała służyć za popielniczkę, żeby nie zanieczyszczać miejsca zbrodni, kusiło go, aby poprosić ją o papierosa, ale w porę się opanował. Para angielskich policjantów, szczególnie Joanna Passero, wzbudzała we wszystkich umiarkowane zainteresowanie. Co jakiś czas czuli na sobie ciekawskie spojrzenia, ale nikt nie przyglądał im się zbyt nachalnie. Banks odniósł wrażenie, że mniej ludzi mówi tutaj po angielsku niż w Tallinie. Powoli zapadał zmierzch i choć jeszcze nie zrobiło się ciemno, cienie padające na wody jeziora coraz bardziej się wydłużały, a ostatnie promienie słońca
prześwitujące spomiędzy drzew nabierały przygaszonej barwy wieczoru. Wreszcie archeolog sądowy i jego pomocnicy zawołali do siebie całą trójkę. Na oko Banksa spoczywający w dole szkielet mógł należeć zarówno do kobiety, jak i mężczyzny, ale patolog, który przed chwilą do nich dołączył, bez chwili wahania zapewnił ich, że to kobieta. Stojąc nad krawędzią grobu u boku Joanny i Ursuli, Banks wiedział, że wreszcie znalazł to, po co tu przyjechał, lecz zamiast poczucia triumfu ogarnęło go coś w rodzaju przepełnionej smutkiem ulgi. Oczywiście sukienka Rachel dawno straciła żółty kolor, ale jej fragmenty wciąż przylegały do poczerniałych kości, podobnie jak resztki białych szpilek z odsłoniętymi palcami, które już dawno nie były białe. W dole znajdowała się także zniszczona torebka z metalową klamrą i przegniłym skórzanym paskiem. Wyglądało to tak, jakby wszystkie te rzeczy zostały rzucone na ciało ofiary i Banks się zastanawiał, czy Rachel była naga, kiedy ją pogrzebano. Gdy zrobiono już komplet zdjęć oraz starannie pobrano i spakowano próbki gleby i roślinności, jeden z kryminalistyków bardzo ostrożnie wyciągnął torebkę. Materiał całkiem przegnił, ale niektóre przedmioty w środku były wciąż w dobrym stanie: szminka, obdarty skórzany portfel, plastikowa szczotka do włosów, klucze, długopis z hotelu Meriton i trochę monet, głównie estońskich koron zmieszanych z brytyjskimi funtami. Jeżeli kiedyś w torebce znajdowało się coś jeszcze, to zdążyło się już rozłożyć, tak jak ciało ofiary. Patolog uklęknął przy zwłokach i pożyczonym od jednego z techników pędzlem dokładniej oczyścił z ziemi okolice szyi. Po pełnych skupienia oględzinach z użyciem szkła powiększającego i delikatnym zbadaniu ciała dłońmi w rękawiczkach lekarz wstał, a jego kolana głośno zatrzeszczały z wysiłku. Mężczyzna zamienił kilka słów po estońsku z Ursulą Mardną. Kiedy skończył, prokurator odwróciła się do Banksa.
– Nie może tego stwierdzić z całą pewnością, ale jego zdaniem została uduszona. Znalazł w jej gardle dużo połamanych drobnych kości. – Jakakolwiek była przyczyna śmierci – odparł Banks – ktoś ją tu pochował. Zakładam, że będzie w tej sprawie dochodzenie? Ursula Mardna pokiwała głową. – Oczywiście. Banks spytał, czy mógłby zajrzeć do portfela ofiary. Jeden z techników spojrzał pytająco na Ursulę, która lekko skinęła głową, po czym podał portfel Banksowi, uprzednio nałożywszy mu ochronne rękawiczki. Nie chodziło o odciski palców – po tak długim czasie i tak żadne nie mogły się zachować – ale nadal obowiązywał ich protokół postępowania na miejscu zbrodni. Joanna Passero stanęła u jego boku, gdy ostrożnie otwierał portfel. Banks wiedział, że jeśli chodzi o odporność na działanie żywiołów, może z wyjątkiem ognia, z reguły można liczyć na plastik. I nie zawiódł się. W środku było całe mnóstwo plastiku. Karta klubowa z Tesco, karta członkowska w The Co-operative, karty kredytowe, płatnicze i zniżkowe z Boots, Waterstones i jeszcze kilku innych sieci sklepowych. Wszystkie na nazwisko Rachel Hewitt. Znalazł ją. Ostatnią rzeczą, którą Banks wyciągnął z portfela, był wciśnięty za kartę kredytową mały laminowany kartonik z obrazkiem przedstawiającym mężczyznę w cylindrze i fraku, pomagającego atrakcyjnej kobiecie wsiąść do powozu. A może ją do niego wpychał?
Rozdział 14
Pewnego dnia pod koniec czerwca Banks stał w otwartym oknie swojego gabinetu i spoglądał na połyskujący bruk rynku skąpanego w letnich promieniach słońca, słuchając nieco niesamowitych harmonii kompozycji Awakening Erkkiego-Svena Tüüra płynącej z iPoda podłączonego do wieży. Z zewnątrz dobiegał go zapach kawy i świeżo pieczonego chleba. Złote wskazówki na błękitnej tarczy kościelnego zegara wskazywały kwadrans po piątej. Pod krzyżem targowym zebrała się grupa turystów, którzy w pojedynkę lub parami schodzili się na rynek po trzech czy czterech godzinach pieszej wędrówki przez dolinę. Wszyscy byli wyposażeni w najnowsze modele butów, czerwone i pomarańczowe kurtki z kapturem, plecaki i kijki, a nogawki ich spodni były wsunięte w skarpety. Jeden z nich miał zawieszoną na szyi mapę z serii Ordnance Survey w przezroczystej okładce i wyraźnie pełnił rolę kierownika wycieczki. Na kocich łbach przed pubem Queen’s Arms stały już niewielkie drewniane podesty ze stolikami i parasolami. Patrząc na nie, Banks przypomniał sobie wieczory spędzone w Tallinie i kolacje na mieście z Joanną Passero. Miał wrażenie, że działo się to lata temu, choć od wizyty w Tallinie minęło zaledwie półtora miesiąca. Annie pracowała już na pełnych obrotach, jakby nigdy nie miała przerwy w służbie. Na pewno bardzo pomogło jej się z powrotem wdrożyć to, że praktycznie sama rozwiązała sprawę Banksa, podczas gdy on walczył z wiatrakami w obcym kraju. Niedawno zakomunikowała mu także, nie kryjąc swojej wielkiej radości, że dostała napisany bardzo prostą angielszczyzną list od Krystyny, która mieszkała obecnie w Krakowie i pracowała w restauracji z tradycyjną polską kuchnią, a w wolnym czasie uczyła się angielskiego. Joanna Passero nadal pracowała w centrali okręgowej, ale już
niedługo miała przenieść się z Wydziału Etyki Zawodowej do Wydziału Kryminalnego. Banks często rozmyślał o ich wspólnej podróży do Tallina, o ludziach, których poznali, i odkryciu dokonanym nad jeziorem w Võrumaa. W końcu nie poszli zobaczyć Danse Macabre. Może jeszcze kiedyś będą mieli okazję. Tak jak przewidywał, raport Joanny dotyczący Billa Quinna wyciekł do prasy i wzniecił pewną wrzawę wokół tematu kontaktów policjantów z prostytutkami. Ale burza nie trwała długo i wkrótce uwaga większości mediów znów skupiła się na aferze z podsłuchiwaniem telefonów celebrytów. Reportaż Erika Aarmy, który ukazał się pod koniec maja w dwóch kolejnych wydaniach tygodnika „Eesti Telegraaf”, mocno przyczynił się do podreperowania reputacji Billa Quinna. Erik zaczął od obu morderstw, Quinna i Mihkela Lepiksona, a następnie opisał po kolei proceder wykorzystywania robotników sezonowych i zabójstwo Corrigana, by w końcu cofnąć się aż do zaginięcia Rachel Hewitt. Wszędzie, gdzie tylko z punktu widzenia prawnego mógł sobie na to pozwolić, podkreślał związki ze sprawą Joosepa i Viktora Rebane. Niedługo potem przetłumaczony artykuł zaczęły przedrukowywać, czasem w skróconej wersji, gazety na terenie całej Europy. W końcu sześć lat temu zniknięcie Rachel było bardzo głośnym tematem, który od tamtego czasu nigdy nie został całkiem zapomniany, w dużej mierze dzięki staraniom jej rodziców. I choć niektórzy aktorzy dramatu musieli pozostać anonimowi, mało który czytelnik – przynajmniej spośród mieszkańców Tallina – mógł mieć jakiekolwiek wątpliwości, kogo Erik ma na myśli, pisząc o bogatym i nieobliczalnym młodym mężczyźnie oraz jego ojcu, zamożnym biznesmenie. Viktor Rebane zmarł w Tallinie na raka płuc w pierwszych dniach czerwca, zaraz po ukazaniu się artykułu. Jego syn nie pojawił się na pogrzebie. Tydzień później z rzeki Newy pod Sankt Petersburgiem wyłowiono zwłoki mężczyzny z dwiema kulami w głowie. Wszyscy natychmiast założyli, że ciało należy do
Joosepa Rebane, co wkrótce potwierdziła analiza DNA. Najwyraźniej jego szefowie z mafii w porywie wyższej moralności postanowili go ukarać, gdy się dowiedzieli, że był odpowiedzialny za śmierć niewinnej dziewczyny. Zresztą na pewno już wcześniej zdawali sobie sprawę z tego, że stał się dla nich zagrożeniem i jego dni i tak były już policzone. Banks wrócił do biurka i wziął do ręki trzy kartki, które rano otrzymał pocztą razem z krótką wiadomością od Erika. Dziennikarz wyjaśniał w niej, że przysłano mu ten list w odpowiedzi na jego artykuł, a Merike przetłumaczyła go z rosyjskiego na angielski. Grająca cicho muzyka, z charakterystycznymi dryfującymi harmoniami, rozciągniętymi nutami i wysokimi tonami smyczków, wydawała się jednocześnie spokojna i pełna napięcia. Banks usiadł, napił się letniej herbaty i zaczął czytać. Szanowny Panie Aarma Z ogromnym zainteresowaniem przeczytałam Pański artykuł w ogólnokrajowej gazecie i uważam, że jest moim obowiązkiem sprostować i wyjaśnić kilka aspektów Pańskiej relacji. Zapyta Pan, dlaczego zdecydowałam się odezwać dopiero teraz, po tylu latach. Nie mam na swoje usprawiedliwienie nic oprócz własnego tchórzostwa i samolubności. Napisał Pan, że chociaż niektóre fakty nie pozostawiają wątpliwości, być może nigdy nie uda się dowiedzieć dokładnie, co zaszło w domu nad jeziorem w Võrumaa tamtej lipcowej nocy sześć lat temu. To nie do końca prawda. Otóż widzi Pan, ja tam byłam. Pracowałam w nocnym klubie na Starym Mieście w Tallinie. Nie miał nazwy, mówiliśmy na niego po prostu Klub. Dzieliłam wtedy mieszkanie z inną młodą kobietą zatrudnioną w lokalu, dość naiwną rosyjskojęzyczną Estonką o imieniu Larisa, której jednak nie było w pracy w tę noc, którą mam zamiar opisać. Wśród bywalców Klubu wykształciła się grupa czy klika skupiona wokół Joosepa Rebane, syna Viktora Rebane, jednego z właścicieli lokalu. Do obu tych mężczyzn nawiązuje Pan w swoim artykule, przynajmniej z ich opisów wnoszę, że nie może chodzić o nikogo innego. Joosep roztaczał wokół siebie tę „aurę blichtru”, o której Pan wspomina, jakby był gwiazdą filmową albo bogatym playboyem. Nie pracował. Nie musiał, miał pieniądze. Był inteligentny, ale nie wykształcony czy oczytany. Miał charyzmę, ale zabarwioną okrucieństwem. Lubił poniżać ludzi, pokazywać im, że ma nad nimi władzę, a mimo to nie brakowało osób, zwłaszcza kobiet, które wciąż do niego lgnęły. Dlaczego? Nie umiem tego wyjaśnić,
tak samo jak nie umiałam i wtedy. Może chodziło o dreszcz emocji? Może o pewną aurę niebezpieczeństwa, jaką zawsze wokół siebie wytwarzał. W weekendy często zbieraliśmy się w Klubie, by potem udać się w jakieś inne miejsce. Trzon grupy stanowiło pięć czy sześć osób, czasem po drodze dołączali do nas inni, przyjezdni spoza miasta albo nawet z Petersburga czy Rygi. Zdarzało się, że Joosep zawoził nas wszystkich do swojego domku letniskowego nad jeziorem w Võrumaa. Tam byliśmy tak bardzo odizolowani, że mogliśmy robić wszystko, co nam przyszło do głowy. I robiliśmy. Pewnej lipcowej nocy sześć lat temu – nie pamiętam dokładnej daty ani jaki był dzień tygodnia, ale w swoim artykule pisze Pan, że miało to miejsce albo w sobotę 22., albo w niedzielę 23. lipca, więc muszę Panu wierzyć na słowo – gdy właśnie zbieraliśmy się do wyjścia z Klubu, do środka weszła młoda dziewczyna. Była pijana. Wyglądała, jakby się zgubiła. Joosep natychmiast wyczuł jej słabość i podszedł zapytać, czy może jej w czymś pomóc. Była akurat w jego typie: piękna, niewinna blondynka w krótkiej żółtej sukience, z pełnymi ustami i bladą karnacją. Nie słyszałam całej ich rozmowy, ale wkrótce przekonał ją, żeby się czegoś napiła. Myślę, że dosypał jej do drinka trochę rohypnolu, ponieważ robił to już wcześniej, nawet z dziewczynami, które wcale nie zamierzały mu się opierać. Kiedy wszyscy wyszliśmy na ulicę – wtedy była nas chyba piątka – Joosep próbował wsadzić tę dziewczynę do samochodu. Z początku nie chciała z nami jechać, ale Joosep potrafi być bardzo przekonujący. Narkotyk nie zaczął jeszcze wtedy działać. Joosep powiedział, że na chwilę pojedziemy na imprezę do jego mieszkania położonego nieopodal, a potem odwiezie ją do hotelu. Chyba spodobał jej się ten pomysł, a przynajmniej przestała protestować i Joosep zapakował ją na tylne siedzenie samochodu. I wyruszyliśmy, nie na imprezę, tylko do Võrumaa, do domu nad jeziorem. Niewiele pamiętam z tej podróży. Wydaje mi się, że ta Angielka trochę jęczała, kiedy zdała sobie sprawę, że wyjeżdżamy z miasta, ale potem była już całkiem cicho. Wiem, że Joosep musiał ją praktycznie wynieść z samochodu, kiedy dotarliśmy na miejsce, i od razu zaniósł ją do jednego z mniejszych budynków gospodarczych. Nie pamiętam, kiedy i czy w ogóle wrócił do domu. Było już po czwartej nad ranem i zaczynało świtać. Wszyscy byliśmy wykończeni. Godzina nie miała dla nas znaczenia. Często zdarzało nam się przespać kilka godzin, a potem zacząć imprezę następnego dnia o dziesiątej rano albo o trzeciej po południu, jeśli taką mieliśmy ochotę. Czasami niespodziewanie zjeżdżali się kolejni ludzie i urządzaliśmy przyjęcie na ich powitanie. Nad jeziorem zawsze było mnóstwo alkoholu i narkotyków. I dużo seksu. Tamtej nocy wypaliliśmy chyba tylko jednego jointa i wszystkim dość szybko urwał się film. Zawsze jeszcze było jutro. Kilka godzin później zbudził mnie jakiś dźwięk. Wszyscy inni w domu ciągle spali. Podeszłam do okna – otwartego szeroko, ponieważ noc była
ciepła – i znowu coś usłyszałam. Coś jak stłumiony krzyk, potem jakby bulgotanie, a potem uderzenie, jakby ktoś walnął pięścią w grube drewno. Potem zapadła cisza. W tych odgłosach było coś, co sprawiło, że przeszły mnie ciarki. Schyliłam głowę, żeby nie było mnie widać z zewnątrz. Minął jakiś czas, nie wiem, jak długo siedziałam pod oknem. Zrobiło się już całkiem jasno. Wreszcie Joosep wyszedł z budynku gospodarczego, niosąc coś na rękach. Zobaczyłam żółtą sukienkę, małą torebkę zwisającą z ręki, jeden biały but. Rozejrzał się i zaczął węszyć jak dzikie zwierzę. Czułam, jak przeszywa mnie na wylot paraliżujący strach. Byłam pewna, że mnie zobaczy albo instynktownie wyczuje, że tam jestem. Ale tak się nie stało. Popatrzył na jezioro, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym ruszył przed siebie i podszedł jeszcze kilka kroków do miejsca, gdzie zaczynał się las. Stała tam łopata, była oparta o jedno z drzew. Położył dziewczynę obok na ziemi i zaczął kopać. Nie wiedziałam, czy Angielka żyje, czy nie, ale w ogóle się nie ruszała. Patrzyłam, jak Joosep wykopuje płytki grób, wrzuca do niego ciało i zasypuje ziemią. Na koniec położył jeszcze na wierzchu kawałki darni, żeby miejsce wyglądało na nietknięte. Nie bardzo mu to wyszło, ale co z tego? Kto miałby to zauważyć? Wiedziałam, że wkrótce i tak wyrośnie tam nowa trawa i grób pozostanie już na zawsze ukryty. Joosep wrócił do mniejszego budynku, a ja znów położyłam się na swoim materacu i próbowałam zdecydować, co robić. Uznałam, że mnie nie widział. W przeciwnym wypadku prawdopodobnie przyszedłby po mnie do domu i mnie też zabił. Ale nie mogłam być niczego pewna. Czasem umysł Joosepa pracował w dziwny sposób. Później przez cały dzień zerkał na mnie i się uśmiechał. Powiedział nam, że ta Angielka uciekła w środku nocy i wszyscy po prostu się z tego śmiali. Czy nikt sobie nie uświadamiał, że stamtąd nie było dokąd uciekać? Kiedy Sasza postanowił wracać do Tallina, spytałam, czy mogę się z nim zabrać. Powiedziałam, że wieczorem idę do pracy do Klubu. Nie wiem, czy Joosep mi uwierzył, ale pozwolił mi odjechać. Kiedy znalazłam się z powrotem w Tallinie, natychmiast pobiegłam do swojego mieszkania. Larisy nie było w domu. Spakowałam trochę ubrań i rzeczy osobistych, wzięłam tylko jedną walizkę. Przede wszystkim upewniłam się, czy mam przy sobie paszport. Nie miałam samochodu, więc musiałam jechać autostopem. To nie takie trudne, jeśli jest się względnie atrakcyjną młodą kobietą. Niedługo dotarłam do Rygi, potem do Wilna, potem do Mińska, potem… Ale tu moja opowieść się kończy. Proszę, niech Pan nie próbuje mnie szukać. Żałuję tego, co zrobiłam, i tego, czego nie zrobiłam. Tamta noc nieustannie mnie prześladuje. Nie mogłam nic zrobić, żeby ocalić tę dziewczynę, mogłam najwyżej pobiec do tamtego budynku i próbować powstrzymać Joosepa. Ale nikt nie jest w stanie w żaden sposób na niego wpłynąć, kiedy coś sobie postanowi, a jest o wiele większy i silniejszy ode mnie. Być może powinnam była
opowiedzieć o tym wszystkim wcześniej i przynajmniej oszczędzić rodzinie i przyjaciołom tej dziewczyny koszmaru, jakim jest niewiedza. Mam nadzieję, że Pan zrozumie, dlaczego nie potrafiłam tego zrobić, dopóki nie przeczytałam Pańskiego artykułu. Julia K.
Banks poskładał kartki, włożył je z powrotem do koperty i zaczął rozmasowywać sobie skronie, na kilka chwil zagłębiając się w nietypowych harmoniach chóralnych The Wanderer’s Evening Song. Wrócił myślami do pogrzebu Rachel pod koniec maja, przypomniał sobie tłumy w krematorium i hordy dziennikarzy z aparatami w dłoniach i mikrofonami na żurawiach, którzy zupełnie nie liczyli się z bólem jej najbliższych. W chwili, gdy trumna znikała im z oczu, z głośników popłynęła piosenka Fix You zespołu Coldplay. Jak powiedziała najlepsza przyjaciółka Rachel, Pauline, to był jej ulubiony utwór w czasie, gdy szykowały się na wyjazd do Tallina. Po pogrzebie Banks i Annie udali się wraz z innymi na skromną stypę do domu państwa Hewitt, gdzie poczęstowano ich maleńkimi trójkątnymi kanapkami z odciętą skórką i kieliszkiem sherry Harvey’s Bristol Cream. Dziennikarze zostali na chodniku po drugiej stronie ogrodzenia, ale od czasu do czasu co bardziej odważny reporter zdołał przemknąć przez ogród, aby przycisnąć nos do zasłoniętej koronkową firanką szyby. Banksowi udało się przez chwilę porozmawiać na osobności z Maureen Hewitt, choć nie było to łatwe, ponieważ jej córka Heather nie odstępowała jej na krok. Młoda dziewczyna, blada i ubrana cała na czarno, sprawiała dość upiorne wrażenie. Przez całą uroczystość Banks nie słyszał, żeby z jej ust padło choć jedno słowo. Do tego jeszcze ten dziwny wyraz twarzy, na której smutek mieszał się z jakimś niepokojem; wyglądała tak, jakby w każdej chwili mogła albo wybuchnąć płaczem, albo zerwać się na równe nogi i uciec z domu. Maureen Hewitt podziękowała Banksowi za rozwiązanie zagadki zniknięcia Rachel. Jednocześnie zapewniła go, że choć oboje z mężem bardzo przeżyli utratę nadziei na to, że ich córka
nadal żyje, to jednak dzięki poznaniu prawdy mogli wreszcie zamknąć ten rozdział i spróbować jakoś na nowo poukładać sobie życie. Z kolei Banks przekonywał Maureen, najlepiej jak tylko potrafił, że śmierć Rachel była szybka i bezbolesna, że zmarła na skutek przedawkowania narkotyków tej samej nocy, kiedy zaginęła, i że prawdopodobnie w ogóle nie odzyskała przytomności. Pani Hewitt nie chciała wierzyć w to, że jej córka mogłaby dobrowolnie zażyć narkotyki, na co Banks odpowiedział, że prawdopodobnie zostały podane Rachel bez jej wiedzy, choć nie miał na to żadnego dowodu. To odrobinę uspokoiło Maureen. Razem z mężem planowali kontynuować pracę w swojej fundacji dla dobra innych zaginionych dzieci i ich rodziców. Spośród starych przyjaciół Rachel tylko Pauline, niedoszła panna młoda, zjawiła się na pogrzebie. Na pierwszy rzut oka widać było, że za dużo wypiła, i to jeszcze przed przyjazdem na uroczystość. Wkrótce zaczęła się zbyt głośno zachowywać, a kiedy rozbiła szklankę, pani Hewitt poprosiła ją na słówko. Po krótkiej rozmowie Pauline opuściła dom we łzach. Banks i Annie wyszli niedługo potem. Banks po raz ostatni spojrzał na kopertę, po czym wstał, schował ją do szafki i znów podszedł do okna. Wiedział, że list Julii jeszcze długo nie da mu spokoju. Ale w tym momencie nie chciał o nim myśleć. Było piękne późne popołudnie, chyba najpiękniejsze od początku roku. Przy stolikach wystawionych przed Queen’s Arms szybko zaczęło się robić tłoczno. Ten widok przypomniał Banksowi Stare Miasto w Tallinie. W tej chwili pragnął jedynie usiąść samotnie na rynku z zimnym piwem w ręku i patrzeć na przetaczający się przed jego oczami świat.
1 Stella Rimington – dyrektor Security Service w latach 1991–1996, pierwsza
kobieta, która stanęła na czele służb specjalnych Wielkiej Brytanii (przyp. tłum.). 2 Bracia Reginald i Ronald Kray byli znanymi gangsterami działającymi w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych w Londynie (przyp. tłum.). 3 SOCA – Agencja ds. Zwalczania Zorganizowanej Przestępczości (przyp. tłum.). 4 Gra słów: „coq” czyta się jak „cock”, co w angielskim slangu oznacza „fiut” (przyp. tłum.). 5 Rat’s arse – szczurza dupa (przyp. tłum.). 6 National Checking Service – urząd zajmujący się kwestią obywatelstwa i naturalizacji imigrantów (przyp. tłum.). 7 Marmite – pasta drożdżowo-warzywna używana w brytyjskiej kuchni (przyp. tłum.). 8 Fragment wiersza Richarda Lovelace’a (przyp. tłum.).