Noam Chomsky
Rok 501 Podbój trwa Przełożyli Zbigniew Jankowski Olimpia Mainka Konsultacja językowa i merytoryczna przek...
31 downloads
17 Views
3MB Size
Noam Chomsky
Rok 501 Podbój trwa Przełożyli Zbigniew Jankowski Olimpia Mainka Konsultacja językowa i merytoryczna przekładu Mirosław Nowakowski
Wydawnictwo Naukowe PWN Warszawa - Poznań 1999
Year 501. The conquest continues. First published in the United States by South End Press, 116 St. Botolph Street, Boston, MA Copyright © 1997 by Noam Chomsky
SPIS TREŚCI Odrzucony przez PWN wstęp do wydania polskiego: Noam Chomsky i zachodnia demokracja................. ..................... 4 Dopuszczony przez PWN wstęp do wydania polskiego: Chomsky - uczony i dysydent amerykański (Michał Chmara).................
9
Część pierwsza - Stare wino, nowe butelki Rozdział 1 „Wielkie dzieło podboju i podporządkowania"............ 1. „Dzika niesprawiedliwość Europejczyków"....... 2. „Powalając drzewa i Indian"............................... 3. Lawina dobrodziejstw.........................................
18 28 33
Rozdział 2 Kontury porządku świata...............................................
36
Logika stosunków Północ-Południe.................... Po epoce kolonialnej............................................ Klub bogatych.................................................... Schyłek przymierza zamożnych.......................... „Nikczemna maksyma panów"........... ............... Nowa epoka imperialna.........................................
36 41 45 48 52 56
Rozdział 3 Północ-Południe, Wschód-Zachód.................................
60
1. 2. 3. 4. 5. 6.
1. 2. 3. 4. 5. 6.
2
16
Przerosłe „zgniłe jabłko"....................................... „Logiczna nielogiczność"...................................... Powrót do normalności.......................................... Niektóre osiągnięcia wolnego rynku...................... Po zimnej wojnie.................................................... Miękka linia............................................................
60 62 68 72 76 81
Rozdział 8 Tragedia Haiti........................................................... ....
Część druga - Wzniosłe zasady Rozdział 4 Demokracja i rynek.......................................................................... 1. Wolność, która się liczy...................................................... 2. Lot trzmiela......................................................................... 3. Dobre nowiny..................................................................... 4. Przekształcanie polityki przemysłowej .............................. Rozdział 5 Prawa człowieka: kryterium pragmatyczne............................... . 1. Rzeczywistość i jej nadużywanie .................................... 2. Umacniając kotwicę........................................................ 3. Triumf.............................................................................. 4. Zamykając księgi.................................................................
83 83 84 91 92
1. „Pierwszy wolny naród wolnych ludzi".............. 2. „Bezinteresowna interwencja"............................. 3. „Polityka, nie zasady"...........................................
152 155 159
Rozdział 9 Ciężar odpowiedzialności...............................................
168
1. 2. 3. 4.
98 98 99 103 106
Część trzecia - Niezmienne tematy Rozdział 6 „Dojrzały owoc".....................................................................
112
Rozdział 7 Stary i Nowy Porządek Świata: Ameryka Łacińska..................... 1. „Kolos z Południa".......................................................... 2. „Pomyślność ogólnoświatowego systemu kapitalistycznego" 3. Obrona demokracji ...................................................... 4. Ugruntowanie zwycięstwa ............................................... 5. „Historia prawdziwa o sukcesie w stylu amerykańskim" . 6. Triumfujący fundamentalizm........................................... 7. Rywalizacja o prymat....................................................... 8. „Nasza natura i tradycje".................................................. 9. Niektóre narzędzia pracy..................................................
122 122 123 126 129 131 133 135 142 144
152
Irracjonalna pogarda.............................................. Króliki doświadczalne........................................... Likwidacja Indian i „nikczemna maksyma panów" .. „Amerykańska psyche".........................................
168 170 173 175
Część czwarta - Wspomnienia Rozdział 10 Mordowanie historii........................................................... 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7.
Data, która będzie żyła w niesławie........................... Brakujące kawałki..................................................... Krótki kurs politycznej poprawności........................ „Użalanie się nad sobą" i inne niedoskonałości charakteru. O wrażliwości na historię.......................................... „Łapać złodzieja!"..................................................... Data, która nie żyje w niesławie.............................
177 178 180 183 186 194 296 200
Rozdział 11 Trzeci Świat u nas.............................................................
203
1. „Paradoks roku 1992"............................................ 2. „Walka na śmierć i życie"....................................... 3. „Porozumieć się z sąsiadem"..................................
203 208 212
Skróty................................................................................
214
Przypisy.............................................................................
215
Bibliografia........................................................................
228
3
WSTĘP DO WYDANIA POLSKIEGO Odrzucony przez PWN wstęp do wydania polskiego
Noam Chomsky i zachodnia demokracja „Największe międzynarodowe operacje terrorystyczne, jakie są znane, to te, które prowadzi Waszyngton". "Jeśli prawo trybunału norymberskiego zostałoby zastosowane, wówczas każdy powojenny prezydent Stanów Zjednoczonych byłby powieszony". Noam Chomsky Świadomość każdego człowieka kształtowana jest przez zbiór przekonań, symboli, zwyczajów i mitów dominujących w kulturze, w jakiej żyje. Jedną z ważniejszych funkcji kulturowego dziedzictwa jest utrzymanie panującego status quo, czyli społecznej hierarchii i form porządku definiowanych przez grupy uprzywilejowane. Każda struktura społeczna nakłada na jednostkę szereg religijnych, obyczajowych, ekonomicznych i prawnych ograniczeń, pomniejszających indywidualną wolność człowieka. Ty nie masz nigdy najmniejszego prawa, by podnieść swe czoło, dopóki nie odkryjesz czegoś, co nazwać można „mechanizmem intelektualnej samoobrony", tj. obrony przeciw ideologicznym dogmatom i kulturowym pewnikom. Przed ludźmi, którzy potrafili zrozumieć tę prawdę pojawiało się zawsze coś nowego do ODKRYCIA. Na początku lat 70. telewizja holenderska przedstawiła program z udziałem dwóch wybitnych indywidualności intelektualnych naszego wieku, francuskiego filozofa i historyka Michela Foucault oraz amerykańskiego profesora lingwistyki Noama Chomsky’ego. Tytuł programu brzmiał „Ludzka natura: sprawiedliwość a władza”. Dwaj zaproszeni goście przedstawili dosyć różne sposoby podejścia do problemu i w niewielu momentach przyznawano sobie rację. Jedyną kwestią, co do której nie mogli się nie zgodzić, było stwierdzenie, że współczesne zachodnie systemy polityczne mają bardzo niewiele (jeśli cokolwiek) wspólnego z demokracją.
4
Pogląd ten jest dla większości z nas trudny do zrozumienia i jeszcze trudniejszy do zaakceptowania. Wynika z niego bowiem, że albo różnie interpretujemy sens słowa demokracja, albo też różnie oceniamy rzeczywistość. Bardziej już przemawiają do nas słowa Winstona Churchilla, jakie wypowiedział ten jeden z bardziej podziwianych w naszym kręgu kulturowym myślicieli politycznych: „...rządy świata muszą być powierzone narodom nasyconym, które nie pragną dla siebie niczego ponad to, co same posiadły. Jeśli rządy świata znalazłyby się w rękach głodnych narodów, wówczas zawsze istniałoby niebezpieczeństwo. Nikt z nas nie ma jednak jakichkolwiek powodów, by pragnąć czegokolwiek więcej. Pokój utrzymany będzie przez narody, które żyły według własnych zasad, bez większych ambicji. Nasza siła umieszcza nas ponad resztą. Byliśmy niczym bogacze żyjący w pokoju na swoich rodzinnych ziemiach”.1 Metafizyka, która ukształtowała naszą współczesną wiedzę polityczną, jest dla większości z nas nieprzystępna, ponieważ jest ezoteryczna, czyli zrozumiała tylko dla wybranych. „Wybrani” to eksperci - świecki kler, jak nazywa ich Noam Chomsky - którymi są jednostki przygotowane do tego, by artykułować opinie ludzi będących u władzy. W ciągu całego okresu tworzenia się tzw. nowoczesnej demokracji nie powstała jak dotąd w kręgach politycznych poważniejsza próba zakwestionowania zasady wyrażonej przed dwoma wiekami przez prezydenta Kongresu Kontynentalnego, Johna Jay’a, pierwszego przewodniczącego Sądu Najwyższego USA, w formie maksymy mówiącej, że „ludzie, którzy posiadają państwo powinni nim rządzić”. W debatach nad Federalną Konstytucją (w roku 1787), pisze w „Powers and Prospects” Noam Chomsky, James Madison, późniejszy czwarty prezydent USA, zwrócił uwagę, że „w Anglii, w dzisiejszych czasach, jeśli wybory objęłyby wszystkie klasy ludzi, własność posiadaczy ziemskich znalazłaby się w zagrożeniu. Wprowadzono by wkrótce reformę rolną”. Aby zatem zapobiec takiej niesprawiedliwości, „nasz rząd powinien zabezpieczyć trwałe interesy naszego państwa przed innowacjami” po to, by „chronić zamożną mniejszość przed większością” społeczną.2 Madison utrzymywał, że istnieją dwa „zasadnicze cele rządu”: „prawa ludzi i prawa własności”, podkreślając, że tym drugim należy nadać priorytet. W przeciwnym razie prawo własności byłoby w ciągłym zagrożeniu, jakie stwarzałaby „wola większości” mogąca, przez swoją siłę w systemie demokratycznym, „wkroczyć na pole praw mniejszości”. Prawo własności było
oczywiście rozumiane jako prawo ludzi, ale tylko tych, którzy z definicji zaliczać mają się do uprzywilejowanej mniejszości. Zasady konstytucyjne obejmowały zatem „prawa ludzi” (rights of persons) i dotyczyły w sposób jednolity ogółu społeczeństwa. Priorytet „praw własności” w projektach madisonowskiej demokracji ujawnił się w systemie konstrukcji rządu, który miał znaleźć się w rękach zamożnej mniejszości. „W pewnym sensie można powiedzieć, że Państwo należy do właścicieli ziemi”.3 Z czasem właścicieli ziemi zastąpili przemysłowcy i finansjera, ale koncepcja demokracji amerykańskiej, jak nazywają swą formę plutokracji zachodni inteligenci, przetrwała jako ideał do dzisiaj. Retoryka i demagogia dopasowywały się, jak zawsze, do potrzeb tych, którym oprócz prawa własności potrzebne są również uznanie i prestiż. Kiedy po drugiej wojnie światowej Stany Zjednoczone wyłoniły się jako najprężniejsza gospodarka i potęga militarna świata, pisze w innej publikacji („Rok 501. Podbój trwa”) Noam Chomsky, ludzie odpowiedzialni za „trwałe interesy państwa” porozumiewali się językiem również bardzo rzeczowym i precyzyjnym. W roku 1948 szef zespołu Planowania Politycznego Departamentu Stanu George Kennan stwierdził, że „Powinniśmy zakończyć rozważania na temat tak mglistych i... nierealnych celów, jak prawa człowieka, podnoszenie standardu życia i demokratyzacja” i zacząć „działać w czystych koncepcjach siły”, „nieskrępowani przez ideologiczne slogany” o „altruizmie i światowym dobrodziejstwie”. Chodziło o utrzymanie „pozycji przewagi” USA, jaka separuje przeogromne bogactwo tego państwa od ubóstwa reszty. Zadaniem ideologów było i jest wytwarzanie sprzyjającego klimatu do realizacji celów elity politycznej. Każda grupa rządząca w każdym państwie musi stawić czoła podobnym problemom, jakie stwarza większość społeczna mogąca zagrozić interesom tych, którzy sprawują władzę. Nigdy w historii nie było inaczej. Ideologia była zawsze niezbędnym narzędziem, za pomocą którego elity komunikowały się z masami.4 „Racjonalni są jedynie bierni obserwatorzy” wydarzeń politycznych, jednakże „głupota szarego człowieka” sprawia, że kieruje się on nie rozumem, ale wiarą, a ta naiwna wiara wymaga tworzenia „niezbędnych 5
iluzji” i „emocjonalnie przekonywującego super-uproszczenia”, które dostarczają prostemu człowiekowi ideolodzy czy twórcy mitów po to, by utrzymać go na właściwym kursie, jak nauczał teolog establishmentu Reinhold Niebuhr nazwany przez Georga Kennana „ojcem wszystkich nas”.5 W takim klimacie kultury politycznej dokonała się „rewolucja” w „praktykach demokratycznych”, jak pisał w latach 20. Walter Lippmann, jeden z bardziej wnikliwych obserwatorów, jednocześnie aktywnych uczestników wydarzeń społeczno-politycznych w USA. Rewolucja ta doprowadziła do wytworzenia technik kontroli opinii, które określił jako the manufacture of consent, czyli wytwarzanie przyzwolenia. Celowi temu poświęciły się resorty korporacyjnej propagandy, które po drugiej wojnie światowej zaczęto nazywać eufemistycznie public relation industry, jakiemu powierzono zadanie „kształcenia narodu amerykańskiego w sprawach dotyczących ekonomicznych faktów życia” w celu zapewnienia przychylnej atmosfery dla biznesu oraz kontroli „opinii publicznej”, która stanowi „największe niebezpieczeństwo, przed jakim stoi przedsiębiorstwo” - ostrzegał przed 80 laty przewodniczący AT&T.6 Teoria o „głupocie szarego człowieka”, będąca fundamentem dla kultury politycznej kapitalistycznych społeczeństw karmionych „niezbędną iluzją” i „emocjonalnie przekonywującym superuproszczeniem”, została gruntownie i interdyscyplinarnie przedyskutowana przez Noama Chomsky’ego, wywołując niemałe zamieszanie w kręgach intelektualnych wolnego świata. Człowiek, który stwierdził, że „edukacja jest systemem narzuconej ignorancji” należał w ostatnich dwudziestu latach do grona dziesięciu najczęściej cytowanych myślicieli, a jak musiała przyznać redakcja „New York Times Book Review”, „oceniając w kryteriach siły, skali, oryginalności i wpływu swojej myśli, Noam Chomsky jest ewidentnie najbardziej znaczącym współcześnie żyjącym intelektualistą”.7 Teoretyk języka i aktywista polityczny ma nadzwyczajny dorobek na swoim koncie, nie znajdujący precedensu w najnowszej historii Ameryki. Fundamentalnie przekształcił dorobek lingwistyki, będąc jednocześnie jednym z najbardziej rzeczowych i konsekwentnych krytyków władzy politycznej w każdym najmniejszym detalu. W roku 1957 opublikował swoją pracę „Syntactic Structures”, która zainicjowała to, co nazywane jest powszechnie Chomskyan Revolution in linguistics (Rewolucją Chomsky’ego w lingwistyce), 6
zyskując sobie przydomek Kopernika lingwistyki. Zaproponował całkowicie nowy sposób patrzenia na teorię gramatyki uniwersalnej, czyli wspólnej wszystkim językom. Zasady gramatyki uniwersalnej są fundamentem wszystkich języków naturalnych. Chomsky dowodził, że ten fundamentalny system gramatyczny, czy po prostu mechanizm umożliwiający uczenie się języka jest specyficzną dla naszego gatunku, wrodzoną cechą istot ludzkich. Chomsky od wielu lat jest wiodącym krytykiem władzy państwowej, a w szczególności polityki zagranicznej USA i zachodniego neokolonializmu. W swoich publikacjach politycznych i odczytach wygłaszanych w wypełnionych po brzegi salach college’ów i uniwersytetów w całych Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Wielkiej Brytanii i nawet w Australii tłumaczy tym, których liderzy nazywają „ogłupiałym motłochem”, rzeczy, które w każdym demokratycznie funkcjonującym społeczeństwie rozumiałoby każde dziecko potrafiące czytać i pisać. „Głównym problemem w sprawach międzyludzkich, jakie nie są ludziom obojętne mówi Chomsky - jest to, że nikt nie rozumie niczego”.8 To właśnie dzięki korupcji intelektualnej kultury Zachodu, możliwym było i jest wytwarzanie społecznego przyzwolenia i poparcia dla politycznej opresji eksploatacji i ludobójstwa w „obszarach usługowych” zachodniej cywilizacji. Elity polityczne współczesnych społeczeństw nazywanych demokratycznymi zdołały rozwinąć mechanizmy kształtowania opinii publicznej i ideologie podtrzymujące stary system hierarchii opartej o prawo do przywłaszczania, kontrolowania i niszczenia środków egzystencji ludzkiej, i co równie ważne - prawo do decydowania o sposobie ich użycia i podziału. Przy ograniczonej możliwości stosowania przemocy państwowej jako mechanizmu kontroli społecznej, sprawą szczególnej wagi we współczesnych społeczeństwach przemysłowych stało się stworzenie mechanizmów kształtujących opinię publiczną oraz instytucji odpowiedzialnych za wytwarzanie społecznego przyzwolenia dla działań w procesie projektowania i realizowania celów politycznych. Nie ma w tym też nic nowego. Formy indoktrynacji społecznej, chociaż przybierały różny charakter, istniały w każdym systemie państwowości zawsze tam, gdzie pojawiał się podział pracy i nierozerwalna z tym
eksploatacja i opresja. Kastowy system cywilizacji indyjskiej stanowi skrajną formę zinstytucjonalizowanej nierówności społecznej, jaką stworzyli w procesie powstawania państwa Aryjczycy po podboju ziem doliny Gangesu, zamieszkałej przez mniejsze społeczności cywilizacji Harappa, wcielane z upływem czasu w scentralizowane politycznie większe ośrodki. Hinduizm ze swym systemem kastowym jest religijną formą indoktrynacji, jaka ewoluowała w procesie podporządkowywania politycznego ludności podbitej przez plemiona indo-europejskie, umieszczając najeźdźców w kaście dającej najwyższe przywileje socjalne i ekonomiczne. Cztery varnas, czyli „kolory” (Brahman, Kshatriya, Vaisya i Sudra), były wczesną formą systemu kastowego, przypisującego ludziom odpowiednie prawa w sferze działalności ekonomicznej (zawodowej).9 Pod tym względem powstające dwa wieki temu państwo amerykańskie było bardzo podobne. „Demokrację zdefiniowano jako system kastowy zorganizowany wokół koncepcji zwanej rasą” - pisze jeden z czołowych autorytetów w dziedzinie historii amerykańskich Indian, Francis Jennings. W systemie tym imigranci z Europy byli arbitralnie uznawani jako „biali” i stanowili kastę uprzywilejowaną. Afrykańczycy i Azjaci tworzyli kasty najniższe, a ich zadaniem było usługiwanie. Podobnie jak hinduizm, prawo kasty „białej” wykluczało możliwość „awansu” do kasty wyższej: „Nawet jeśli tylko jeden przodek danej osoby, nieważne jak bardzo dawny, dawał zidentyfikować się jako Azjata lub Afrykańczyk, nie można było zaliczyć jej do »białych«, zgodnie z ustawodawstwem najsurowszych pod tym względem stanów: Luizjany i Południowej Karoliny. Demokracja oznaczała równość pomiędzy białymi. W Afryce Południowej w wieku XX ten rodzaj demokracji nazywano demokracją Herrenvolk, czyli demokracją w łonie kasty rządzącej” kontynuuje Francis Jennings.10 Rasizm, tak jak każdy inny mechanizm indoktrynacji, był ideologiczną koniecznością powstałą dla wytłumaczenia opresji, w tym wypadku systemu, jaki Europejczycy stworzyli w stosunku do obcych kultur (głównie afrykańskich) w celu ekonomicznej eksploatacji podbitych ludów. Istnieje on do dziś w całym obszarze kultury zachodniej, tworząc fundament wiary w naszą cywilizacyjną przewagę wynikającą z naturalnych (jak wolimy to interpretować) przemian historycznych, będących jednak w ostrej sprzeczności z naszą własną chrześcijańską etyką.
„Znana europejska pogarda dla Afrykańczyków - pisze ekspert od historii Afryki Basil Davidson - była postawą, jaką stworzył atlantycki handel niewolnikami po roku 1650, i, w okresie późniejszym, kultura europejskiego kapitalizmu. Nie miała żadnego instrumentalnego znaczenia, na żadną skalę, przed drugą połową XVII wieku, a została powszechnie zaakceptowana dopiero w wieku XVIII”. Portugalscy, holenderscy i angielscy żeglarze penetrujący wcześniej wybrzeża afrykańskie nie odnotowywali w swych dziennikach niczego, „co mogłoby wydać im się dziwne lub zepsute, ale naturalne czy wręcz znajome”. Cywilizacje, które napotykali, podobne były do modeli europejskich, różniły się zaledwie pod względem zewnętrznej formy czy rytuału; nie zawsze, pomimo panującego bogactwa, kupcy europejscy znajdywali zbyt na swoje towary, gdyż nie wszędzie były one wystarczająco atrakcyjne. Fakt cywilizacyjnego zaawansowania wielu regionów Afryki został przez współczesnych historyków potwierdzony.11 Jednym z większych sukcesów ideologicznych zachodniej kultury jest przeświadczenie o spełnieniu się historycznego planu w naszym marszu ku wolności i demokracji oraz przekonanie, że nasze cywilizacyjne zdobycze powinny teraz oświecić również społeczności i narody innych kręgów kulturowych. Jednocześnie elity „nasyconych narodów” zbierają swoje żniwo, opowiadając „ogłupiałemu motłochowi” bajki o wolnym rynku, pomocy gospodarczej dla Trzeciego Świata i walce ze światowym terroryzmem - tak jak czyniła to prasa „wolnego świata”, gdy opisywała nam np. Peru roku 1997, wykorzystując stare, wypróbowane metody propagandy Goebbelsa, tej samej, która nazywała swego czasu polskich partyzantów komunistycznymi terrorystami. Takie jest prawo "nasyconych". „Największe międzynarodowe operacje terrorystyczne, jakie są znane, to te, które prowadzi Waszyngton - mówi Chomsky. - Jeśli prawo trybunału norymberskiego zostałoby zastosowane, wówczas każdy powojenny prezydent USA zostałby powieszony. Moralność w sprawach międzynarodowych jest zasadniczo na poziomie nie wyższym niż za czasów Dżyngis-chana”.12 Jak do tej pory trudno jest nam, jako społeczeństwu, zbliżyć się nawet do rozpoznania takich problemów; nie mówiąc już o możliwości zmienienia 7
czegokolwiek. Nie ma też w tym niczego dziwnego, skoro cała nasza kultura społeczno-polityczna ogranicza się do „wiary w absurdalnych miliarderówzbawicieli, mitów o niewinnej przeszłości i szlachetnych władcach, religijnego i szowinistycznego fanatyzmu, teorii spiskowych, niezorientowanego sceptycyzmu i rozczarowania”, czyli „mieszaniny, która nie przyniosła dobrych następstw w przeszłości”.13
________________________ Powyższy tekst pierwotnie - zgodnie z pisemną umową - miał zostać wykorzystany jako wstęp do polskiego wydania książki Noama Chomsky’ego „Rok 501. Podbój trwa” (Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa-Poznań 1999), jednak został przez wydawnictwo odrzucony (bez określenia powodu).
Przypisy: 1. Chomsky Reader pod redakcją Jamesa Pecka, Nowy Jork 1987, s. 76; także W.S. Churchill, The Second World War, tom 5, Closing the Ring, Boston 1951, s. 382. 2. Noam Chomsky, Powers and Prospects, South End Press, Boston 1996, s. 117-118. 3. ibidem. 4. Noam Chomsky, Year 501 the Conquest Continues, Montreal, Nowy Jork 1993, s. 33. 5. Mark Achbar, Manufacturing Consent. Noam Chomsky and the Media. 6. ibidem. 7. Paul Robinson, recenzja pracy Chomsky’ego „Language and Responsibility” w „New York Times Book Review” z 25.2.1979, s. 3 i 37. 8. Dirk Beck, A Professor of Simple Truths, „The Georgia Straight” z 29.2.1996. 9. John H.Bodley, Cultural Anthropology. Tribes, States, and the Global System, Kalifornia, Londyn, Toronto 1994. 10. Francis Jennings, The Founders of America, Norton 1993, s. 309-310. 11. Basil Davidson, The Search for Africa, Times Books 1994, s. 43. 12. Mark Achbar, Manufacturing Consent..., op.cit. 13. Noam Chomsky, Year 501... op. cit., s. 64.
8
WSTĘP DO WYDANIA POLSKIEGO Chomsky — uczony i dysydent amerykański
Michał Chmara „Jest obowiązkiem Intelektualistów mówić prawdę i odsłaniać kłamstwa". „W tej, być może końcowej, fazie egzystencji ludzi demokracja i wolność to więcej niż ideały, jakie trzeba cenić — mogą mieć one zasadnicze znaczenie dla przetrwania". „Dla tych, co uparcie dążą do wolności, nie ma pilniejszego zadania niż nauczyć się rozumieć mechanizmy i praktyki indoktrynacji. Te są łatwo dostrzegalne w społeczeństwach totalitarnych, ale dużo trudniej w sytuacji .prania mózgów w warunkach wolności', jakiemu jesteśmy poddani i któremu o wiele za często służymy z chęci lub braku przezorności". „Nie ma żadnych magicznych odpowiedzi ani cudownych metod, by uporać się z problemami, przed jakimi stoimy, tylko te zwyczajne: uczciwe dążenie do rozumienia, edukacja, organizacja i takie działanie, które bądź podwyższy koszty użycia państwowej przemocy dla tych, co się do niej uciekają, bądź też kładzie podwaliny zmiany instytucjonalnej; a wreszcie ten rodzaj zaangażowania, które uodparnia na pokusy płynące z rozczarowania, pomimo porażek czy ograniczonych sukcesów, wsparte nadzieją na lepszą przyszłość". Noam Chomsky
Rok 501, jest, o ile mogę to ustalić, pierwszą wydaną po polsku książką polityczną Noama Chomsky'ego, która trafia na oficjalny rynek księgarski. Była już ona recenzowana w Przeglądzie Tygodniowym i w Przeglądzie Politologicznym. Skądinąd wcześniej można się było zapoznać po polsku z jedną z jego najważniejszych publikacji językoznawczych, wydanymi w 1982r.
Zagadnieniami teorii składni i innymi pomniejszymi podobnymi tekstami i . W latach osiemdziesiątych można też było znaleźć wśród publikacji z tzw. drugiego obiegu wydawniczego jedną z jego książek poświęconych wojnie wietnamskiej. Poza tym od bardzo długiego czasu znane były u nas jego liczne felietony i komentarze polityczne, przedrukowywane w prasie za agencjami międzynarodowymi. Chociaż autor scalał potem w książkach te małe formy publicystyczne, nie zmienia to faktu, że jako pisarz polityczny Chomsky jest u nas wciąż mało znany i raczej egzotyczny. A jest przecież autor Roku 501 pisarzem bardzo płodnym, i jako językoznawca, i jako eseista czy nawet jako twórca pamfletu politycznego. Oficjalny katalog księgarni Wydawnictwa Instytutu Technologicznego Massachusetts, uczelni, w której upłynęło właściwie całe jego życie uczonego i nauczyciela akademickiego, rejestruje w swoich zasobach 22 jego książki językoznawcze oraz 41 książek politycznych (w tym jedną w dwóch językach: właśnie Rok 501, wydanąna początku także po hiszpańsku), a ponadto 4 książki poświęcone jego biografii intelektualnej, poglądom naukowym i politycznym. Są także do nabycia jego publikacje multimedialne, na czele ze znanym u nas z telewizji satelitarnej długim metrażem opartym na rejestrowanych na przestrzeni lat na taśmach wideo fragmentach wykładów publicznych, wywiadów telewizyjnych i radiowych, wydanym przez Marka Achbara pod tytułem Fabrykowanie przyzwolenia: Noam Chomsky & Media. Nie jest prostą sprawą podjąć próbę przybliżenia polskiemu czytelnikowi tej książki i samej postaci Noama Chomsky'ego jako jednego z najwybitniejszych uczonych naszego wieku, pisarza politycznego i krytycznego obywatela — swoistej międzynarodowej jednoosobowej instytucji, z którą od ponad trzydziestu lat liczyć się muszą rządy, elity, a wreszcie ludzie wykształceni i politycznie wyartykułowani, którzy stanowią o opinii publicznej. Bo pozostawiając na boku uznanie, jakim zasłużenie cieszy się u nas Chomsky w dość wąskim kręgu profesjonalnych językoznawców i filozofów, a także specyficzny dla środowisk kultury alternatywnej jego charyzmat mędrca, który wystąpi w obronie każdej słusznej sprawy, jaka by ona nie była mniejszościowa, a i
N. Chomsky, Zagadnienia teorii składni (tłum. I. Jakubczak). Ossolineum, Wrocław 1982; Język i jego nabywanie: debata między Jeanem Piagetem i Noamem Chomskim (oprać, przez Massimo Picatelli-Palmeriniego).Wyd. IFiS PAN, Warszawa 1995.
9
nawet przegrana, dla wielu polskich czytelników i książka, i jej autor mogą zrazu wydawać się niesympatyczni, a nawet niezrozumiali. Przede wszystkim dlatego, że są bardzo amerykańscy. Książka nie jest rozprawą akademicką z dziedziny nauk o polityce czy historiografii, z całą pewnością także nie w zamyśle autora. Po prostu napisał ją człowiek wychowany w specyficznie akademickiej, powiedziałbym nawet — pozytywistycznej, kulturze drobiazgowego dokumentowania notami i przypisami bibliograficznymi faktów i poglądów, do jakich się odnosi. Zwłaszcza jeśli chce głosić prawdy niepopularne, narażony nieustannie na krytykę ze strony głównych swoich adwersarzy — intelektualistów służących systemowi w złej czy dobrej wierze, których szyderczo określa mianem „politycznych komisarzy". Sam byłbym skłonny zaliczyć książkę, będącą tu przedmiotem rozważań, do gatunku o starodawnym i zacnym rodowodzie — do pamfletu bądź też do nurtu dzieł pisanych kiedyś przez założycieli współczesnych nauk społecznych, nade wszystko przez tak bliskiego Chomsky'emu Adama Smitha, a mianowicie do filozofii moralnej. Książka ma wyraźny kontekst historyczny: w 1992 r. przypadała okrągła, pięćsetna rocznica odkrycia Ameryki przez Europejczyków, a dzień to upamiętniający obchodzony jest zawsze mniej lub bardziej uroczyście w obu Amerykach, jako Dzień Kolumba w Stanach Zjednoczonych bądź jako Dia de la Raza w Ameryce Łacińskiej. Tym razem, w akcie swoistego obrachunku historycznego i w krytycznej atmosferze intelektualnej wniesionej do życia publicznego przez znajdujące się obecnie w pełni aktywności społecznej pokolenie 1968 r., podjęta została próba oceny rzeczywistego znaczenia historycznego konkwisty — podboju kontynentu, jak ujmowali to jedni, i „spotkania dwóch światów", jak eufemistycznie nazywali to drudzy. Dla Chomsky'ego konkwista to oczywiście akt podboju i zniewolenia, który miał fundamentalne znaczenie dla ukształtowania się naszego świata, takiego jakim go znamy i który skłonni jesteśmy traktować jako historycznie jedynie możliwy i konieczny. To właśnie przed 500 laty położone zostały podwaliny współczesnego światowego systemu kapitalistycznego z jego podziałem na społeczeństwa rdzenia-centrum oraz peryferii i złożone tak lokalne, jak i światowe systemy nierówności klasowych, wyznaczanych z jednej strony przez splot panowania, przemocy i interesu prywatnego, a z drugiej przez rozbudowane mechanizmy wyzysku, ucisku, oficjalnej obłudy i zakłamania. Ewolucja światowego systemu uwypukla coraz bardziej takie właśnie jego znamiona, prowadząc nie tylko do pogłębiania uzależnienia i nędzy w Trzecim 10
Świecie, lecz przenosi również stosunki trzecioświatowe do centrum współczesnego systemu — do Stanów Zjednoczonych. Chomsky odwołuje się tutaj wprost do świadectwa „amerykańskiej psyche" i doświadczeń zwyczajnego obywatela, do tych „83% społeczeństwa, [które] uważa, że bogaci stają się coraz bogatsi, a biedni biednieją i sądzi, że ,system gospodarczy jest od podstaw niesprawiedliwy'" (s. 383). Teoretycznym układem odniesienia dla charakterystyki światowego kapitalizmu, jaką znajdujemy w książce Chomsky'ego, nie jest bezpośrednio dzieło Karola Marksa, do którego, inaczej niż do Lenina — sądząc z innych tekstów — odnosi się wprawdzie z rewerencją należną „krytycznemu badaczowi kapitalizmu", ale w kontekście roli intelektualnej, jaką ten odegrał w ukształtowaniu tradycji autorytarnego socjalizmu — komunizmu. Był bowiem zawsze Chomsky nieprzejednanym krytykiem projektu reprezentowanego w różnych historycznych wariantach przez leninowski nurt socjalizmu, twierdząc, że „trzeba koniecznie znaleźć sposób ocalenia ideału socjalistycznego przed jego wrogami w obu światowych najważniejszych ośrodkach panowania, przed tymi, którzy zawsze będą starali się zostać kapłanami państwa, i przed menedżerami społeczeństw, przed wszystkimi, którzy niszczą wolność w imię wyzwolenia". Myślę natomiast, że taki układ odniesienia teoretycznego dla książki Chomsky'ego znajdziemy przede wszystkim w klasycznym dziele Adama Smitha Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, którego rzeczywistą niezafałszowaną treść Chomsky przypomina i uwypukla obecne tam wątki analizy kapitalizmu w kategoriach interesów klasowych, jakie — jego zdaniem — zostały najzwyczajniej przemilczane przez apologetów z głównego, neoliberalnego nurtu współczesnej teorii ekonomicznej na uniwersytecie chicagowskim i w Harvardzie. Znajdziemy także w książce Chomsky'ego, zwłaszcza w opisie historycznego procesu kształtowania się kapitalizmu jako systemu globalnego, wyraźne odniesienia do prac wychodzących z kręgu skupionej wokół Immanuela Wallersteina z Centrum Fernanda Braudela w Binghamton grupy socjologów, ekonomistów i historiografów, określanych często jako sieć badaczy światów systemów (WSN), bardzo obecnie wpływowej w amerykańskim świecie akademickim. Niestety, Chomsky posuwa się dokładnie śladem tej grupy badaczy światów systemów także w opisie procesu neokapitalistycznej transformacji
zachodzącej w Europie Środkowej i Wschodniej, który to opis akurat w Polsce wyda się z pewnością zbyt sentencjonalny i jednostronnie podporządkowany tezie o przechodzeniu całego tego obszaru z jednej sytuacji peryferyjnej w drugą I nie o to tu chodzi, że teza jest fałszywa, bo nie jest, przynajmniej w szerokim, ekonomicznym sensie peryferyjności, jakiego używa Wallerstein czy A.G. Frank. Rzeczwtym, że podobnie jak oni Chomsky ulega zanadto wrażeniu wywołanemu przez zarejstrowany niemal migawkowo w 1992 r. i oparty na jednostronnie zagregowanym materiale statystycznym obraz przeobrażeń ustrojowych, nie licząc się z tym, że procesy transformacji, konwersji i przystosowania przebiegają obecnie i szybko, i rozmaicie, tak w centrum, jak i na peryferiach świata. I również jak oni, a może i znacząca część amerykańskiej lewicy, zanadto ulega urokowi geopolityki i myślenia w kategoriach sfer wpływów czy regionów-klik wyodrębnianych w systemie światowym, pewnej szczególnej, bo odwróconej, wizji Realpolitik. Komentuję samą książkę może obszerniej, niżby należało, bo wykład jest przejrzysty, a myśl Chomsky'ego jasna. Myślę również, że autor i jego książka powinni bronić się sami. Chodzi tu jednak przede wszystkim o to, by odczytanie jej nie zamknęło się zbyt ciasno w kategoriach czysto ideologicznej aprobaty czy odrzucenia. Chciałoby się, by czytelnik mało zaznajomiony z ponad wiekową historią amerykańskiego radykalizmu społecznego brał pod uwagę, że myśl Chom-sky'ego jest tego radykalizmu kontynuacją i że różne nurty myśli radykalnej i socjalistycznej mają swoją odrębną historię i odrębne projekty społeczne .Także to, że w tej bardzo specjalnej dziedzinie pisarstwa naukowego, jakąjest interpretacja świata tu i teraz tworzonego i doświadczanego, z natury rzeczy trudno oddzielić momenty naukowe (w sensie systematycznie uprawianej wiedzy o społeczeństwie), światopoglądowe i polityczne. Niechże zatem posłużą tutaj czytelnikowi jako wskazówki orientujące w odczytaniu książki cztery własne postulaty Chomsky'ego, które przytaczam na wstępie jako motto. A teraz sam autor. Jego życiorys można by uznać za całkiem zwyczajny, gdyby nie jego olśniewająca kariera naukowa, która wyniosła go na szczyty świata akademickiego i jeszcze za jego życia każe autorom np. Encyclopaedia Britannica wymieniać go na listach myślicieli, którzy najwięcej wnieśli do dwudziestowiecznej humanistyki, oczywiście do językoznawstwa, ale także i przede wszystkim do filozofii, wreszcie i do innych dziedzin, jak choćby do psycholingwistyki.
Avram Noam Chomsky urodził się w Filadelfii, w stanie Pensylwania, 7 grudnia 1928 r. Jego wczesne zainteresowanie językoznawstwem rozbudził w nim, jak twierdzą biografowie, ojciec, zajmujący się filologią hebrajską. Studiował na University of Pennsylvania, gdzie w 1951 r.uzyskał tytuł magisterski jako uczeń i współpracownik językoznawcy Zelliga S. Harrisa. Doktoryzował się cztery lata później na podstawie rozprawy zatytułowanej Analiza transformacyjna. Rok po ukończeniu studiów rozpoczął karierę akademicką jako wykładowca języków nowożytnych i językoznawstwa w sławnym Instytucie Technologicznym stanu Massachusetts (Massachusetts Institute of Technology), nieopodal drugiej sławnej uczelni amerykańskiej — Harvard University. Stanowisko profesora zwyczajnego otrzymał już w 1961 r. i od tego roku prowadził katedrę języków obcych i językoznawstwa, noszącą imię Ferrari P. Warda. Swojej akademickiej pozycji później właściwie już nie zmieniał. Aktualny katalog MIT wymienia go zatem na zaszczytnym pierwszym miejscu wśród 18 profesorów Wydziału Językoznawstwa jako wykładowcę teorii językoznawstwa, składni, semantyki i filozofii języka. Z szacunkiem powinniśmy podejść do faktu, że przekonania i działalność Chomsky'ego nie zmieniły w niczym jego wysokiej akademickiej pozycji w uczelni, uważanej powszechnie za twierdzę intelektualną kapitalizmu. Niezwykle szybka kariera akademicka Chomsky'ego nie była, jak się zdaje, całkowicie konwencjonalna. W odpowiedzi na pytania czytelników komentarzy politycznych, jakie regularnie zamieszcza w sieci Z-Net w Stanach Zjednoczonych, dotyczące zindywidualizowanego i niezależnego kształcenia oraz ewentualnej roli stabilnych i zamkniętych „środowisk akademickich" w rozwoju czy hamowaniu postępów nauki, Chomsky tak wspominał własne doświadczenia: „Poszedłem do koledżu jako 16-letni chłopak, pełen wielkich oczekiwań — program szkoły był fascynujący. Szybko uległy one zburzeniu, właściwie z każdym nowym kursem, jaki rozpoczynałem. Po roku myślałem, żeby odejść i w pewnym sensie to zrobiłem. Rozpocząłem studia uniwersyteckie w sposób dość egzotyczny i właściwie nigdy nie zdobyłem pełnego wykształcenia w koledżu ani na uniwersytecie. Kiedy 10 lat później miałem wejść na rynek pracy, nie miałem w gruncie rzeczy pełnych kwalifikacji profesjonalnych ani szczególnego zainteresowania życiem akademickim, chociaż tam właśnie była praca, której chciałem się poświęcić. Wyrok losu zdecydował, że skończyłem w środowisku akademickim... Nie trzeba mnie przekonywać 11
...o oporze .środowisk akademickich' wobec nowych idei. To właśnie dlatego całe moje profesjonalne życie było w MIT, a nie w żadnym uniwersytecie, z tradycjami w różnych dziedzinach, w jakich pracuję... Posuwałem się bardzo niekonwencjonalną drogą, poza jakąkolwiek istniejącą siecią profesjonalnoakademicką. To prawda, miałem szczęście; większość ludzi go nie ma... Z drugiej strony, w głównym nurcie nauk przyrodniczych i matematyki, zwłaszcza pod koniec studiów, bywa wiele takich okazji. One nie są automatyczne, czasem trzeba popracować, by je znaleźć i wykorzystać. Ale one są i USA zajmująpod tym względem najlepsze miejsce w świecie, zgodnie z mojąwiedzą(i wcale niemałym doświadczeniem)... Pierwszą książkę napisałem w 1955 r. To był 800-stronicowy manuskrypt, który z żoną powielaliśmy na hektografie... dla kilku przyjaciół. Przedłożyłem go wydawnictwu MIT, ale otrzymałem go z powrotem z komentarzem recenzentów, że nie mają pojęcia, czego właściwie on dotyczy... Potem postępowałem tak, jak Pański przyjaciel, otrzymując płacę z projektu badawczego, który uważałem za idiotyczny (i powiedziałem to dyrektorowi laboratorium, kiedy mnie angażował), wypełniając moje obowiązki dydaktyczne kursem dla doktorantów i ucząc ich, jak udać znajomość języka na egzaminach doktorskich. To było inspirujące... A rękopis został w części opublikowany 20 lat później, w większości już zdezaktualizowany... [Ale ] czy ma to znaczyć, że wszystkie manuskrypty, które do mnie docierają, powinny być opublikowane, sfinansowane, a ich autorom przyznane profesury, itd.? Żyjemy w skończonym świecie, nie możemy uniknąć dokonywania wyborów. Łatwo tylko o slogany, wybory są trudniejsze" — kończy Chomsky. Autor tych wspomnień, pisanych bez szczególnej rewerencji wobec szanowanych instytucji naukowych, choć i nie bez autoironii, sam zapisał się w historii nauki w młodym wieku. Wprowadziła go do niej książka Syntactic Structures, opublikowana w 1957 r. To od niej właśnie rozpoczął się proces reorientacji problematyki współczesnego językoznawstwa, nazywany dzisiaj niekiedy wprost „rewolucją Chomsky'ego". Jeśli przyjąć, że upływ czasu ułatwia w ogóle obiektywizowanie ocen i pozwala może bardziej bezspornie ustalać rangę dzieła naukowego nie tylko na podstawie własnej jego zawartości, lecz także ze względu na rozległość i owocność jego wpływu na całośćjaauki, to prawie pół wieku później taka ocena wczesnej pracy Chomsky'ego nie wydaje się przesadna. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, książka ta inicjowała fundamentalne w jego późniejszych konsekwencjach przesunięcie uwagi z metod klasyfikacji faktów językowych ku zasadom 12
wyjaśniania i może szerzej — odejście od ciasnego empiryzmu, jaki dominował wtedy nie tylko w amerykańskim językoznawstwie, lecz i w naukach społecznych w ogóle. Pod tym względem wpływ, jaki bezpośrednio bądź pośrednio wywarł Chomsky na współczesną humanistykę, i to może nie tylko w amerykańskiej skali, okazał się głęboki i trwały. Nawet jeśli to raczej metoda badań Chomsky'ego niż szczegółowa jego koncepcja gramatyki generatywnej cieszy się dzisiaj bardziej powszechną akceptacją ludzi, którzy nad tym pracują. W ogromnym skrócie chodzi tu o następującą koncepcję. Przedmiotem zainteresowania Chomsky'ego jest język i gramatyka uniwersalna jako specyficznie ludzkie zjawiska rozumowe. Użytek, jaki czynią ludzie z języka, jest twórczy, to znaczy że nie jest on warunkowany przez bodźce zewnętrzne i że mają w nim miejsce innowacje. Należy odróżniać nieuświadamianą wiedzę (kompetencję językową) od zachowania językowego (performance) i właściwym przedmiotem badania naukowego jest wiedza. Opis wiedzy językowej zakłada wyróżnienie w niej gramatyki uniwersalnej, tj. zbioru abstrakcyjnych zasad, które nabywane sąprzez ludzi jednakowo, w relatywnie krótkim czasie i na podstawie cząstkowego tylko doświadczenia, co wskazuje na biologiczne w swoim charakterze uwarunkowanie złożonego procesu nabywania języka. W odróżnieniu od wcześniej dominującego poglądu strukturalistów, ujmujących język jako system składniowych i gramatycznych zwyczajów, Chomsky utrzymuje, że ludzie posiadąjąwrodzoną zdolność rozumienia formalnych zasad uniwersalnych, stanowiących podstawę gramatycznych struktur języka. To właśnie ta wrodzona zdolność zdaje sprawę z faktu, że dzieci, słuchając mowy starszych, potrafią ze zwyczajnych wypowiedzi wyprowadzać reguły gramatyczne, których użycie pozwala im następnie tworzyć nieograniczonąliczbę zdań, jakich nigdy przedtem nie słyszały. Proces ten przebiega w taki sposób, że dźwięki i słowa użyte w wypowiedzi generowane są z tzw. głębokiej struktury, określającej jej znaczenie dzięki zbiorowi stosunkowo nielicznych abstrakcyjnych reguł „transformacji gramatycznej", zasadniczo takich samych dla czterech tysięcy współczesnych języków, ponieważ odpowiadają one wspólnym genetycznie przekazywanym strukturom umysłu ludzkiego. Sam Chomsky zmodyfikował później w znacznej mierze swoje koncepcje gramatyki transformacyjno-generatywnej, podtrzymując jednak swoiście postkartezjańskie stanowisko dotyczące „wrodzoności" struktur umysłu.
Noam Chomsky nie miesza nauki z polityką uprawia je obie. Podkreśla często, że nie ma żadnego logicznego związku między jego poglądami i działalnością polityczną a pracami naukowymi, a jeśli nawet, to tylko na głębszym poziomie epistemicznym, gdzie chodzi o pewien styl krytycznego ustalania faktów. Kryteria oddzielenia są jasne: pracownik akademicki może, a nawet powinien pełnić rolę w życiu politycznym, ale jego zaangażowanie winno być jasno zadeklarowane, nie zaś tylko okazjonalnie insynuowane czy przemycane. Sądzi także Chomsky, że uczony nie musi upolityczniać swojego dyskursu , żeby określić swoje stanowisko polityczne, ale z kolei unikanie takiego samookreślenia może oznaczać przyzwolenie na upolitycznienie ukradkowe. Zawsze uchodził za człowieka lewicy i rzeczywiście nim był. Sam pochodzi ze środowiska żydowskiego o wyraźnych lewicowych sympatiach, w młodości związał się z ruchami Avukah i Hashomer Hatzair. Nigdy też nie ukrywał tego, że bliskie mu były zawsze idee socjalizmu wolnościowego — anarchizmu. Oto fragment z wywiadu zamieszczonego w 1995 r. przez Kevina Doyle'a w czasopiśmie Red and Black Reuolution: „Zostałem anarchistą już jako nastolatek, kiedy zacząłem poważniej myśleć o świecie. Od tamtego czasu nie znalazłem poważniejszych powodów, dla których miałbym zmienić moje wczesne poglądy. Myślę, że sensowne jest wyszukiwanie i identyfikowanie struktur władzy, hierarchii oraz dominacji w każdym aspekcie życia oraz ich kwestionowanie. Jeśli nie ma dla nich jakiegoś uzasadnienia, to są one nieuprawnione i powinno się je wyeliminować, by poszerzyć zakres ludzkiej wolności... Ogólna kultura intelektualna, jak wiesz, wiąże anarchizm z chaosem, przemocą, bombami, niszczeniem itp. Ludzie są więc zaskoczeni, kiedy wypowiadam się pozytywnie o anar-chizmie i utożsamiam z jego zasadniczymi nurtami". Ta własna identyfikacja Chomsky'ego z anarchizmem ma jednak charakter szczątkowy i nie oznacza bodaj niczego poza czysto intelektualną akceptacją. Tak naprawdę autor Roku 501 po wspomnianym epizodzie nigdy nie działał w żadnym zorganizowanym ruchu i jeśli występował publicznie jako „aktywna mniejszość" w takim sensie, w jakim pisze o tej formie ruchu społecznego francuski socjopsycholog Serge Moscovici, to bywał wtedy „mniejszością jednego człowieka". Ajego własny polityczny program pozytywny demokratycznego i bardziej społecznie sprawiedliwego społeczeństwa, zarysowany w ostatnim rozdziale książki, bardzo różni się od projektów anarchizmu, zwłaszcza dziewiętnastowiecznego. Rozgłos, jaki zdobył Noam Chomsky jako pisarz polityczny i jeden z
najznakomitszych dysydentów politycznych współczesności, nie jest wcale mniejszy od rozgłosu naukowego. Myślę, że użycie tutaj terminu „dysydent" jest uzasadnione, chociaż przywykliśmy rezerwować go dla ludzi, którzy występują publicznie z krytyką systemu politycznego przeciw autorytarnemu, niemal wszechmocnemu państwu, a to nie ma tutaj miejsca. Chomsky jest świadom osobliwości i niecodzienności swojej sytuacji. Mówił przed kilku laty do dziennikarzy kanadyjskich, pozytywnie oceniając rosnącą dojrzałość amerykańskiej opinii publicznej między latami sześćdziesiątymi i osiemdziesiątymi: „... to wszystko znaczy, że zawsze można coś zrobić. W końcu nasze społeczeństwa — jak Kanada i Stany Zjednoczone — mają jedną ogromną cnotę: państwo ma tutaj bardzo ograniczoną zdolność użycia siły wobec obywateli. To nie jest zero możliwości, ale porównawczy standard jest niski. Znaczy to, że istnieje ogromny zakres opcji dostępnych dla ludzi, jeśli tylko chcą z nich zrobić użytek. Wielu chce i to stanowi o różnicy". Można jednak obstawać przy tym, że jego sytuacja jest podobna pod wieloma, choć nie wszystkimi, względami do sytuacji dysydentów występujących przeciw autorytarnemu państwu. Jak powiada jeden z jego brytyjskich sympatyków, Christopher Hitchens (w artykule o symptomatycznym tytule: Chór i Kasandra), Stany Zjednoczone są wyrazem niezwykłego historycznego paradoksu: są jednocześnie demokracją, jakąś postacią pluralistycznego otwartego społeczeństwa, i są także imperium. Żaden inny kraj nie miał tych cech jednocześnie, a w każdym razie nie na długo. I zawsze powstaje kwestia, jak długo może to trwać. Stale bowiem słyszy się tam głosy wskazujące szkody, jakie polityce zagranicznej i militarnej Stanów Zjednoczonych przynosi „deliberujący Kongres" i nadmiernie „dociekliwa prasa" oraz swoiste, powtarzające się zwłaszcza za prezydentury Nixona i Reagana, ad-monicje przeciw „wrogom wewnętrznym", podważającym zdrowąj edność narodową. Nawet gdyby nigdy nie miała mieć tam miejsca represja prawna i administracyjna, zawsze jest jakaś cena, jaką trzeba płacić za głoszenie prawd niepopularnych. Może to być cena marginalizacji, ośmieszania bądź pomówienia. Cena, jaką płacił Chomsky za luksus jednoczesnego krytykowania systemu radzieckiego, światowej polityki rządów amerykańskich, wojowniczej polityki Izraela na Bliskim Wschodzie i za uwypuklanie społecznie regresywnego charakteru ewolucji światowego systemu kapitalistycznego, bywała czasami w ludzkich kategoriach 13
wysoka, na ogół wtedy, gdy spotykał się z pomówieniem. Bywał więc Chomsky bohaterem skandali publicznych, rozpętywanych przez wielkie media, którym nie przestaje zarzucać służebności wobec państwa i klasy rządzącej. Bo człowiekowi, który pisze, „że dla ludzi o mentalności totalitarnej, żaden poziom służalczości [mediów] nie jest wystarczający", nie wybacza się niczego. Skandale powodowane były najczęściej jego brakiem przezorności czy upartą donkiszoterią, Chomsky uważa, że warunkiem utrzymania demokracji jest wolna debata obywateli. Nie ma takiej debaty bez starannego i bezwzględnego ustalania faktów i ta zasada nie ma nic wspólnego z podziałem na lewicę i prawicę. Po drugie, warunkiem takiej debaty jest respektowanie wolności słowa, a głoszonąnieprawdę trzeba zwalczać nie za pomocą sankcji administracyjnych (np. zwolnienia z pracy), lecz przez przeciwstawienie jej stanowiska odmiennego. Zasady te nie dopuszczają wyjątków, a prawd nie można dzielić na te, które są i nie są na czasie. Uparte trzymanie się przezeń tych zasad pozwoliło więc krytykom Chomsky'ego zaprezentować go w latach osiemdziesiątych jako zwolennika Poi Pota i Czerwonych Khme-rów, ponieważ domagał się większej staranności w ustalaniu liczby ich ofiar w Kambodży, a uporczywa obrona zasady wolności słowa wpędziła go w niezręczną sytuację, kiedy podpisana przez niego petycja w obronie mało skądinąd znanego wykładowcy prowincjonalnego uniwersytetu francuskiego, zwolnionego z pracy za publikację głoszą cą to, co dziś nazywa się kłamstwem oświęcimskim, pozwoliła na skierowanie zarzutu także przeciw niemu samemu, w ramach zajadłej polemiki, nazywanej sprawą Faurissona. Głoszenie krytycznej opinii jest dla Chomsky'ego obowiązkiem obywatelskim i misją publiczną i realizując ją zwykł korzystać ze wszystkich dostępnych mediów. Nie powinien więc ujść naszej uwagi fakt, że ten starszy, obchodzący niedawno swoje siedemdziesięciolecie, człowiek potrafi w tej swojej niezmordowanej działalności publicznej wykorzystywać w wielkiej skali także najnowocześniejsze środki komunikacji: Internet i sieci kablowe telewizyjno-komputerowe, mając jednocześnie pełną świadomość niezwykle selektywnego społecznie, elitarnego nawet dostępu do sieci we współczesnym świecie, w którym większość ludzi nie miała jeszcze możliwości skorzystania z telefonu. Oto w samym Internecie, jeśli pominąć oparte na subskrypcji mniejsze systemy, poszukiwanie wykonane za pomocą bardziej popularnych programów wyszukujących wykazuje zwykle po kilkaset tysięcy zapisów wypowiedzi Chomsky'ego albo o nim. Zdaje się to wskazywać, że chociaż minął czas kryzysu społecznego z 14
przełomu lat 1960 i 1970, towarzyszącego wojnie wietnamskiej, kiedy to wywiady z Chomskim przeprowadzały z nieskrywanym szacunkiem największe amerykańskie sieci medialne, a jego teksty publikowała najpoważniejsza prasa amerykańska z The New York Review of Books na czele, nie przestaje on być ważnąi pierwszoplanową postacią publiczną. Nie stroni on przy tym od nośników informacji obecnie już całkiem konwencjonalnych, mianowicie tzw. zinów (od ang. magazine), różnego rodzaju publikacji mniej lub bardziej ulotnych, pozarynkowych, choć niekoniecznie bezpłatnych, czasopism mieszczących się w strefach subkultury, zwłaszcza młodzieżowej. Jako tzw. e-ziny można je także znaleźć w światowej sieci elektronicznej. Są one i na polskich stronach Internetu i sam korzystam, pisząc ten wstęp, z niektórych fragmentów polskiego tłumaczenia w czasopiśmie Anty-Burżuj. Dodajmy, że publikowanie w zinach i w sieci pozwala Chomsky'emu zdobyć i utrzymać kontakt z młodzieżowymi środowiskami alternatywnymi, chroni go przed skostnieniem. Chociaż więc przeciwnicy polityczni językoznawcy z Cambridge w Stanach Zjednoczonych nazwą go czasem „bojownikiem (stalwart) Nowej Lewicy", z jawną intencją podkreślenia swoiście wykopaliskowego dzisiaj charakteru tej zamierającej i oswojonej już formacji myślowej, to widoczne jest przecież w tej niezwykle rozległej międzynarodowo i pokoleniowo recepcji jego opinii, że Chomsky nie jest politycznym dinozaurem, a jego opinie wolne są od anachronizmu i nostalgii za projektami, które przeminęły. Zostaje wreszcie komunikacja bezpośrednia. Chomsky odpowiada publicznie, obszernie nawet, na indywidualne listy (mówił przed kilkoma laty, że zajmuje mu to od 20 do 30 godzin tygodniowo), a do niedawna także zwykł wyjeżdżać na zaproszenie z odczytami na tradycyjne w Stanach „lecture tours", które bodaj miewał zwykle zaprogramowane na dwa lata z góry. Wyjaśniał wtedy: „ Jedną z rzeczy, które robię stale, to objazdy kraju z odczytami; jednym z moich głównych celów, także tych, którzy mnie zapraszają, jest zebranie ludzi razem, tych co mieszkają w jednej okolicy, pracują w podobnych rzeczach i nie wiedzą wzajemnie o swoim istnieniu. Bo zasoby są tak rozproszone, bo środki komunikacji są marginesowe, a oni sami niewiele mogą tu zaradzić. Ale i tutaj dzieje się wiele nowego, by wskazać tylko lokalne radio społeczności, które na swój sposób jest poza systemem... Proszę spojrzeć. Nie żyjemy dzisiaj tak jak 200, nawet nie jak 30 lat temu. Miał miejsce ogromny postęp. I nie był to
dar z góry. To był rezultat tego, że ludzie skupiają się i odmawiają podporządkowania autorytarnym instytucjom. I nie ma powodu sądzić, że na tym koniec...". I na tym należałoby pewnie poprzestać w tym krótkim komentarzu do książki i w próbie zarysowania sylwetki jej autora. Czas, by wypowiedział się sam i zakwestionował kilka prawd także i u nas powszechnie uznawanych za niewątpliwe. Warto czytać tego szczególnego wywrotowca, ponieważ Noam Chomsky to doprawdy nieprzeciętna postać. Bez jego pracowitego pisarstwa, bez jego nieprzejednania, świat pozostałby najpewniej taki sam, jak teraz, ale — być może — obłuda polityczna byłaby mniej oględna niż jest, a obywatele mniej przygotowani do demokratycznej kontroli rządzących. Wielki przedstawiciel radykalizmu amerykańskiego, znany dobrze i u nas socjolog C. Wright Mills, pisał przed ponad pół wiekiem: „Kiedy wypadki biegną bardzo szybko, a wokół pojawiają się różne możliwe światy, dzieje się coś z jakością myślenia. Niektórzy ludzie powtarzają formułki, inni stają się sprawozdawcami. Uzgodnienie obserwacji z myślą, tak aby przyzwoity poziom abstrakcji zbiegał się w czasie z kluczowymi wydarzeniami, to trudna sprawa". Być może przyszłość osądzi, że Chomsky próbował sprostać tej trudnej sprawie bardziej niestrudzenie i konsekwentnie niż inni.
15
ROZDZIAŁ 1
„WIELKIE DZIEŁO PODBOJU I PODPORZĄDKOWANIA"
Część I
Stare wino, nowe butelki
16
Rok 1992 rzuca decydujące kulturowe i moralne wyzwanie bardziej uprzywilejowanym klasom rządzących światem społeczeństw. Ciężar tego wyzwania wzrasta ze względu na fakt, że w społeczeństwach tych, a szczególnie w pierwszej europejskiej kolonii wyzwolonej spod imperialnych rządów, trwająca od wieków walka społeczna może być dzisiaj prowadzona z większą swobodą, otwierając wiele możliwości dla niezależnej myśli i zaangażowanego działania. Sposób, w jaki wyzwanie to zostanie potraktowane w nadchodzących latach, będzie miał decydujące skutki. Dzień 11 października 1992 r. kończy pięćsetny rok Starego Porządku Świata, nazywanego również erąKolumbowąhistorii świata, przez innych — erą Vasco da Gamy, w zależności od tego, który z tych poszukiwaczy sławy wiedzionych żądzą grabieży trafił do historii pierwszy. Okres ten nazwać można też „pięćsetletnią Rzeszą", zapożyczając tytuł pamiątkowej publikacji, porównującej metody i ideologię nazistów z tymi, którymi kierowali się europejscy najeźdźcy, podporządkowując sobie większą część świata1. Głównym motywem Starego Porządku Świata była globalna konfrontacja między zdobywcami i narodami podbitymi. Przybierała ona różne formy i nadawano jej różne nazwy: imperializm, neokolonializm, konflikt Północ-Południe, walka „rdzeń kontra peryferie", G-7 (czyli siedem wiodących, wysoko uprzemysłowionych państw kapitalistycznych) ze swymi satelitami kontra reszta świata — czy, prościej, europejski podbój świata. Terminem „Europa" obejmować będziemy również zasiedlone przez Europejczyków kolonie, z których jedna obecnie przewodzi krucjacie. Posługując się formami towarzyskimi ogólnie przyjętymi w Afryce Południowej, również Japończyków traktować możemy jako „honorowych białych", skoro są wystarczająco bogaci, by (niemalże) przypisać im
europejskość. Japonia była zresztą jednym z tych nielicznych krajów Południa, któremu udało się uratować przed kolonizacją i — prawdopodobnie nieprzypadkowo — dołączyć do grupy krajów „rdzenia", wraz z częścią swych byłych kolonii. O tym, że współzależność między niepodległością a rozwojem gospodarczym nie jest kwestią przypadku, świadczą również losy tych rejonów Europy Zachodniej, które niegdyś skolonizowane, wkroczyły na ścieżki rozwoju przypominające historię krajów Trzeciego Świata. Irlandia jest jednym ze szczególnie dobitnych tego przykładów: brutalnie podbita, a następnie pozbawiona możliwości rozwoju gospodarczego przez selektywne stosowanie wobec niej doktryny „wolnego handlu". Doktryna ta gwarantowała Północy podporządkowanie Południa i jest dziś nazywana „strukturalnym dopasowaniem", „neoliberalizmem" czy „naszym wzniosłym celem" — doktryny, której w stosunku do siebie, bądźmy pewni, nie stosujemy2. „Odkrycie Ameryki oraz wiodącej wokół Przylądka Dobrej Nadziei drogi do Indii są dwoma najwspanialszymi i najistotniejszymi wydarzeniami odnotowanymi w historii ludzkości", pisał w 1776 r. Adam Smith: „Jakie korzyści czy nieszczęścia dla ludzkości mogą wyniknąć w następstwie tych wielkich wydarzeń, żadna ludzka mądrość nie jest w stanie przewidzieć". Każde uczciwe oko dostrzec jednak mogło to, czego dokonano. „Odkrycie Ameryki... z pewnością wniosło najistotniejszy" wkład w rozwój „państwa europejskiego", pisał Smith, „i otworzyło nowy i niewyczerpywalny rynek", który prowadził do ogromnego wzrostu „mocy produkcyjnych" oraz „rzeczywistego dochodu i dobrobytu". W teorii, „nowy system wymiany... powinien w naturalny sposób okazać się tak samo korzystny dla nowego, tak jak niewątpliwiebył korzystny dla starego kontynentu". Praktyka jednak nie miała tego wcale potwierdzić. „Dzika niesprawiedliwość Europejczyków sprawiła, że to co powinno było przynieść korzyści wszystkim, okazało się rujnujące i destrukcyjne dla kilku z tamtych nieszczęsnych krajów", pisał Smith, ujawniając przy okazji talenty prekursora zbrodniczej koncepcji „politycznej poprawności" (by zapożyczyć tu odrobinę retoryki współczesnych menedżerów kultury). „Dla ludności tubylczej... zarówno Wschodnich, jak i Zachodnich Indii", pisał dalej, „wszelkie korzyści handlowe, które mogłyby być owocem tamtych wydarzeń, zostały utopione i zaprzepaszczone w strasznych nieszczęściach, które w rezultacie się wydarzyły". Dzięki „przeważającym siłom", którymi dysponowali, Europejczycy „mogli w tych odległych państwach bezkarnie dopuszczać się wszelkiego rodzaju niegodziwości".
Smith nie wspomina o rdzennej ludności Ameryki Północnej: „Istniały jednak w Ameryce dwa narody stojące pod każdym względem wyżej od innych dzikich ludów (Peru i Meksyk), a te zniszczone zostały niemal natychmiast po ich odkryciu. Reszta to jedynie barbarzyńcy" — wygodna idea dla brytyjskich zdobywców i jedyna, jaka miała przetrwać nawet w publikacjach naukowych, aż do kulturowego przebudzenia lat sześćdziesiątych XX wieku, kiedy w końcu szerzej otwarto oczy. Ponad pół wieku później Hegel autorytatywnie rozprawiał na ten sam temat w swych wykładach filozofii historii, dowodząc, że zbliżamy się do ostatniej „fazy Historii Świata", kiedy to Duch osiągnie „pełnię swej dojrzałości i siły" w „niemieckim świecie". Przemawiając z tak wzniosłych szczytów, dowodził, że rdzenna Ameryka była „fizycznie i psychicznie bezsilna", a jej kultura tak ograniczona, że „musiała wygasnąć, gdy tylko Duch zbliżył się do niej". Stąd też „aborygeni ... stopniowo znikali w wyniku podmuchu europejskiej aktywności". „Łagodne i beznamiętne usposobienie, brak ducha i pokorna uległość ... są głównymi cechami tubylców Ameryki", „gnuśnych" do tego stopnia, że pod uprzejmym „kierownictwem zakonników", „o północy dzwon musi im przypominać nawet o małżeńskich obowiązkach". Byli oni gorsi nawet od Murzyna, „człowieka natury, w swoim całkiem dzikim i nieoswojonym stanie", do którego nie dociera jakakolwiek „myśl o czci i moralności, nic z tego, co zwiemy uczuciem"; nie istnieją „żadne elementy człowieczeństwa ...w takim typie charakteru". „Wśród Murzynów sentymenty moralne są całkiem słabe, lub mówiąc ściślej — nieobecne". „Rodzice sprzedająswe dzieci, i odwrotnie, dzieci sprzedają rodziców, gdy tylko jedni lub drudzy mają ku temu sposobność", a „Poligamia Murzynów ma często na celu posiadanie wielu dzieci, by sprzedać je jako niewolników". Stworzenia, będące na poziomie „zwyczajnej rzeczy, przedmiotu bez wartości", traktują niczym „wrogów" tych, którzy dążą do obalenia niewolnictwa, co mogłoby „być okazją do wzrostu uczuć ludzkich wśród Murzynów", umożliwiając im „uczestnictwo w wyższej etyce i kulturze z nią związanej". Podbój Nowego Świata wywołał dwie olbrzymie katastrofy demograficzne, nie mające w historii precedensu: wyniszczenie praktycznie całej rdzennej populacji półkuli zachodniej oraz dewastację Afryki, kiedy rozwinął się handel niewolnikami, służący zaspokojeniu potrzeb najeźdźców, a sam kontynent został całkowicie podbity. Znaczna część 17
Azji również doświadczyła „potwornych cierpień". Mimo iż metody się zmieniały, fundamentalne zasady podboju zachowały swą żywotność i elastyczność, co będzie trwać nieprzerwanie do czasu, aż rzeczywistość i skutki „dzikiej niesprawiedliwości" nie zostaną uczciwie potraktowane3.
1. „Dzika niesprawiedliwość Europejczyków" Hiszpańsko-portugalskie podboje miały swoje rodzime odpowiedniki. W 1492 r. żydowska społeczność Hiszpanii została wypędzona z kraju bądź zmuszona do zmiany wiary. Miliony muzułmańskich Hiszpanów spotkał ten sam los. Upadek Grenady w 1492 r., kończąc ośmiowiekowy okres suwerenności Maurów, pozwolił hiszpańskiej inkwizycji rozszerzyć jej barbarzyńską władzę. Zwycięzcy zniszczyli bezcenne księgi i rękopisy, zawierające bogactwo wiedzy i nauki świata antycznego oraz przywiedli do upadku kulturę, która dawniej kwitła pod zdecydowanie bardziej tolerancyjnymi i oświeconymi rządami Maurów. Stworzono warunki prowadzące do upadku Hiszpanii, a także do rasizmu i barbarzyństwa — niezmiennie towarzyszących podbojowi świata, owej „klątwy Kolumba", jak określił to historyk Afryki Basil Davidson4. Wkrótce Hiszpania i Portugalia zostały pozbawione swojej przewodniej roli. Pierwszym silnym konkurentem była Holandia, górująca nad rywalami swoim kapitałem, zyskanym w głównej mierze dzięki kontroli handlu na Bałtyku, którą zdobyła i była w stanie utrzymać siłą w XVI w. Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej (VOC), założonej w 1602 r., nadano w rzeczywistości uprawnienia władzy państwowej, nie wyłączając prawa do wypowiadania wojen i zawierania traktatów. Technicznie stanowiła ona niezależne przedsiębiorstwo, ale było to tylko złudzenie. „Pozorna niezależność VOC od politycznej kontroli stolicy", pisze M. N. Pearson, wynikała z faktu, że „VOC tworzyła strukturę tożsamą z państwem", będącym pod kontrolą holenderskich kupców i bankierów. W wysoce uproszczonej formie była to struktura przypominająca współczesną gospodarkę, zdominowaną przez sieć ponadnarodowych instytucji finansowych i przemysłowych, których inwestycje i handel podlegają kontroli wewnętrznej, lecz których majątek i wpływy ustanawiane są i podtrzymywane przez władzę państwową - ta z kolei sama mobilizowana jest i w zasadzie kontrolowana przez owe instytucje. „VOC połączyła funkcje suwerennej władzy z funkcjami handlowego
18
partnerstwa", pisze historyk holenderskiego kapitalizmu: „Decyzje polityczne i decyzje handlowe były podejmowane wewnątrz tej samej hierarchii zarządców przedsiębiorstw i urzędników państwowych, a porażka bądź sukces były zawsze oceniane w ostatniej instancji w kategoriach zysku". Holendrzy podporządkowali sobie Indonezję, pozostającą ich kolonią do roku 1940, Indie, Brazylię i Karaiby; odebrali Portugalii Sri Lankę oraz dotarli do granic Japonii i Chin. Niderlandy jednakże stały się ofiarą tego, co później nazwano „holenderską chorobą", polegającą na tym, że zbyt mało scentralizowana władza państwowa doprowadziła do tego, iż naród „możliwe że był bogaty jako jednostki, ale osłabiony jako państwo", zauważył w XVIII w. Brytyjczyk, lord Sheffield, przestrzegając własny naród przed popełnieniem podobnych błędów5. Następny cios zadali imperiom iberyjskim angielscy piraci, maruderzy i handlarze niewolników, którzy całkowicie opanowali morza, a najgłośniejszym z nich był prawdopodobnie sir Francis Drake. Łup, który Drake sprowadził do kraju, „może być uczciwie uznany za źródło i początek brytyjskich inwestycji kapitałowych za granicą", pisał John Maynard Keynes: „Elżbieta spłaciła z zysków [z tego łupu] wszystkie swe zagraniczne długi i zainwestowała nadwyżkę ... w Kompanię Lewantyjską w dużej mierze z dochodów Kompanii Lewantyjskiej utworzono Kompanię Wschodnioindyjską, z której zyski stanowiły fundament międzynarodowych powiązań Anglii". Na Atlantyku cała działalność angielska przed rokiem 1630 była „grabieżczym pościgiem uzbrojonych kupców za zdobyciem, bądź to metodami uczciwymi, bądź też na drodze występku, udziałów w atlantyckich zyskach narodów iberyjskich" (Kenneth Andrews). Awanturnicy, którzy położyli fundamenty kupieckich imperiów XVII i XVIII w., „kontynuowali długą europejską tradycję związku wojny i handlu", dodaje Thomas Brady, kiedy „wzrost europejskiego państwa jako instytucji militarnej" wykreował „specyficznie europejską postać wojownika-handlowca". W okresie późniejszym, świeżo wzmocniona angielska władza państwowa przejęła od „elżbietańskich psów morza" zadanie „wojny o rynki" (Christopher Hill). Brytyjska Kompania Wschodnioindyjską otrzymała kartę rejestracyjną w 1600 r., a w 1609 r. przedłużono ją na czas nieokreślony. Dokument gwarantował przedsiębiorstwu monopol w handlu ze Wschodem z upoważnienia Brytyjskiej Korony. Później zaczęły się brutalne wojny między europejskimi rywalami, prowadzone często z niewiarygodnym bar-
barzyństwem, wciągające ludność tubylczą która była często uwikłana w swe własne wewnętrzne konflikty. W 1662 r. Wielka Brytania wypędziła Portugalczyków z cieśniny Ormuz, będącej „kluczem do całych Indii", i w końcu zdobyła tę najcenniejszą zdobycz. Dużą część reszty świata ostatecznie rozparcelowano w dobrze nam dziś znany sposób. Umocnienie się władzy państwowej pozwoliło Anglii podporządkować sobie całkowicie własne peryferie celtyckie, a później zastosować świeżo udoskonaloną technikę z jeszcze większą dozą bestialstwa przeciw kolejnym swym ofiarom po drugiej stronie Atlantyku. Ich pogarda dla „brudnych celtyckich pastuchów zamieszkujących obrzeża [Anglii]" ułatwiła także „cywilizowanym i zamożnym Anglikom" zajęcie przywódczej pozycji w handlu niewolnikami, w miarę jak „cień pogardy... rozszerzał się, ogarniając ciemnością wpierw serca najbliższe, a potem te daleko za morzem", pisał Th. Brady. Od połowy XVII w. Anglia była wystarczająco silna, by narzucić innym swe Akty Nawigacyjne (1651 -1662), odcinające zagranicznych kupców od jej kolonii i dające brytyjskim statkom „monopol na handel w swym własnym państwie" (import), wprowadzając bądź to „całkowity zakaz", bądź też „obciążenia celne" w stosunku do innych (według opinii Adama Smitha, który przedstawia te restrykcje, wyrażając na przemian swe zastrzeżenia i aprobatę). „Podwójnym celem" tych inicjatyw było zyskanie przez Anglię „strategicznej siły i gospodarczego bogactwa poprzez zmonopolizowanie transportu i kolonii" — relacjonuje Cambridge Economic History oj Europe. Celem brytyjskim w wojnach angielsko-holenderskich między 1652 a 1674 r. było ograniczenie lub zniszczenie holenderskiego handlu i floty oraz uzyskanie kontroli nad intratnym handlem niewolnikami. Punktem koncentracji był Atlantyk, gdzie kolonie Nowego Świata oferowały kolosalne bogactwa. Wojny i Akty Nawigacyjne przyczyniły się do rozszerzenia terenów handlowych zdominowanych przez angielskich kupców, którzy zdołali wzbogacić się na handlu niewolnikami i „grabieżczej działalności w Ameryce, Afryce i Azji" (Ch. Hill). Przyczyniły się do tego również „kolonialne wojny sponsorowane przez państwo", a także rozmaite manipulacje administracji gospodarczej, za pomocą których władza państwowa tworzyła warunki sprzyjające powstawaniu wielkich prywatnych majątków i osobliwie pojmowanego postępu, kształtowanego przez jej własne wymagania6. Adam Smith zasugerował, że sukces Europy był hołdem dla jej mistrzowskich metod i pogrążenia się w kulturze przemocy. „Wojowanie w
Indiach było ciągle sportem", zauważa John Keay, podczas gdy „w Europie stało się ono nauką". Z europejskiej perspektywy podboje świata były zaledwie „wojenkami" i w ten sposób były też traktowane przez wojskowe władze, pisze Geoffrey Parker, podkreślając, że „Cortes podbił Meksyk, mając około pięciuset hiszpańskich żołnierzy; Pizarro obalił imperium Inków przy pomocy mniej niż dwustu; a całe imperium portugalskie (od Japonii do Afryki Południowej) było zarządzane przez niecałe 10 tys. Europejczyków". Przeciwnik dziesięciokrotnie przewyższał liczebnie zwycięskie oddziały Roberta Clive'a w decydującej bitwie pod Plassey w 1757 r., która otworzyła drogę do przejęcia Bengalu przez Kompanię Wschodnioindyjskąi dała wówczas Brytyjczykom władzę nad Indiami. Kilka lat później Brytyjczycy byli w stanie zredukować tę liczebną przewagę, mobilizując tubylców jako najemników stanowiących 90% brytyjskiego wojska, które kontrolowało Indie; oni także tworzyli trzon armii, która zaatakowała Chiny w połowie XIX w. Niemożność zwerbowania w koloniach północnoamerykańskich „siły militarnej dla wsparcia Imperium" była jednym z głównych powodów, dla których Adam Smith utrzymywał, iż Wielka Brytania powinna „uwolnić się" od nich. Europejczycy „walczyli, by zabić" i posiadali środki, by zaspokajać swe krwawe żądze krwi. Tubylcy w amerykańskich koloniach zadziwieni byli bestialstwem Hiszpanów i Brytyjczyków. „W tym samym czasie na drugim końcu świata narody Indonezji były podobnie przerażone niszczycielską furią wojen prowadzonych przez Europejczyków", dodaje Parker. Europejczycy dawno wymazali z pamięci owe dni opisywane przez hiszpańskiego pielgrzyma w drodze do Mekki w XII w., kiedy to „żołnierze zaangażowani byli w wojny, podczas gdy ludność cieszyła się spokojem". Możliwe, że przybywali, by handlować, pozostawali jednak, by podbijać: „Handel nie może być utrzymywany bez wojny, tak jak i wojna — bez handlu", pisał jeden z holenderskich zdobywców Indii Wschodnich w 1614 r. Tylko Chinom i Japonii udało się w tym czasie trzymać Zachód na dystans, ponieważ państwa te „znały już zasady gry". Europejska dominacja nad światem „opierała się w decydującej mierze na stałym użyciu siły", podkreśla Parker: „To dzięki przewadze militarnej, a nie jakiejkolwiek wyższości socjalnej, etycznej czy naturalnej, biała rasa zdołała stworzyć i kontrolować, jakkolwiek krótkotrwale, pierwsząw historii globalnąhegemonię"7. Na jak długo — pozostaje wciąż kwestią otwartą 19
„Historycy dwudziestego wieku sąw stanie zgodzić się co do tego, że to na ogół Europejczycy przemocą wdzierali się w azjatycki system handlowy, który był przed ich przybyciem stosunkowo spokojny", pisze James Tracy, podsumowując wydany przez siebie zbiór studiów poświęcony imperiom handlowym. Wprowadzili handel państwowy do regionu o relatywnie wolnym rynku, „otwartego dla wszystkich przybyłych w pokoju, na warunkach powszechnie znanych i akceptowanych przez ogół". Ich gwałtowne wtargnięcie w tamten świat przyniosło „specyficzną by nie powiedzieć wybitnie europejską kombinację władzy państwa i handlowego zysku, czy to w formie prężnego ramienia państwa kierującego handlem, czy też w formie handlowego przedsiębiorstwa zachowującego się jak państwo". „Zasadniczą cechą, która odróżniała przedsiębiorstwa europejskie od miejscowych struktur handlowych w przeróżnych częściach świata", podsumowuje, było to, że Europejczycy „organizowali swoje główne komercyjne przedsięwzięcia jako bezpośrednie rozszerzenie władzy państwowej... lub też w formie autonomicznych spółek handlowych,.. .które posiadały wiele cech struktury państwa" i były wspierane przez scentralizowaną władzę swego państwa. Portugalia utorowała sobie drogę na azjatyckich rynkach, nakładając haracz na tamtejszych kupców, „najpierw stwarzając groźbę użycia przemocy wobec azjatyckiej floty handlowej", później sprzedając obietnice swej ochrony przeciw pozorowanemu zagrożeniu — nie dostarczając jednak w zamian żadnego bezpieczeństwa: „w terminologii współczesnej", zauważa Pearson, „było to klasyczne wymuszanie haraczu". Bardziej prężni europejscy rywale Portugalii zajęli następnie jej miejsce, stosując znacznie efektywniej siłę i bardziej wyrafinowane metody zarządzania i kontroli. Portugalczycy „nie zmienili w sposób zasadniczy struktury tradycyjnego systemu handlu", jednak Holendrzy „rozbili w drobny mak" ten system. Angielskie i holenderskie spółki „używały siły w bardziej ograniczony i faktycznie racjonalny sposób" w porównaniu do swych portugalskich poprzedników: „używali jej tylko w komercyjnych celach... rozstrzygającym czynnikiem był tu zawsze bilans zysków i strat". Tak wojska, którymi dysponowali, jak i ich rozmieszczenie dawały im istotną przewagę nad portugalskim rywalem. Brytyjczycy, nie ulegając „holenderskiej chorobie", w znacznym stopniu zdołali wyprzeć swych głównych rywali. Pierwszoplanowa rola państwa i przemocy — w opinii Adama Smitha — stanowiła wybitne znamię „zasadniczego" wkładu kolonii w tworzenie „państwa europejskiego" i jego rozwój wewnętrzny8. Wielką Brytanię traktowano zawsze jako wyjątek od reguły, przypisującej 20
scentralizowanemu aparatowi państwa i przemocy decydującą rolę w procesie rozwoju gospodarczego kraju. Brytyjska tradycja liberalna utrzymywała, że ten właśnie fakt jest sekretem brytyjskiego sukcesu. Tezy te zostały podważone przez Johna Brewera w jego cennej reinterpretacji powstania brytyjskiej potęgi. Wyłonienie się Wielkiej Brytanii „jako militarnego cudownego dziecka (Wunderkind) swoich czasów" na przełomie XVII i XVIII stulecia, korzystającego ze swej władzy „częstokroć brutalnie i po barbarzyńsku" w stosunku do podbitych narodów w odległych państwach, podsumowuje Brewer, zbiegło się z „zadziwiającą przemianą w brytyjskim rządzie, dzięki której umięśniono szkielet brytyjskiej państwowości". Wbrew temu, co mówi liberalna tradycja, Wielka Brytania tego okresu stawała się „silnym państwem", „finansową potęgą militarną", dzięki „drastycznemu wzrostowi podatków" i „potężnej administracji państwowej, kierującej finansami i militarną działalnością państwa". Aparat państwowy stał się „największym i jedynym aktorem w procesie gospodarczym" jednego z najpotężniejszych państw Europy, „oceniając w kryteriach możliwości wyciągania funtów z kieszeni swych obywateli i wyprowadzania wojska na pola walki, a żeglarzy na szerokie morza". „Kręgi lobbystyczne, organizacje handlowe, grupy kupieckie i finansjera walczyły lub wiązały się ze sobą, by skorzystać z protekcji, jaką oferował im ten najwspanialszy twór gospodarczy — państwo". W okresie tym stopa podatkowa w Wielkiej Brytanii sięgnęła poziomu dwukrotnie wyższego niż we Francji (zwyczajowo uznawanej za państwo zbyt scentralizowane i wszechwładne) i rozbieżność ta nieustannie rosła. Równolegle rósł dług publiczny. Przy końcu XVIII w. podatki pochłaniały prawie jedną czwartądochodu na obywatela, wzrastając do ponad jednej trzeciej w okresie wojen napoleońskich. „Oceniając zarówno w skali porównawczej, jak i bezwzględnej, Wielka Brytania była zdecydowanie przeciążona podatkami". Wzrost przychodów podatkowych w okresie, gdy powstawał militarny Wunderkind, był ponad pięciokrotnie wyższy od tempa wzrostu gospodarczego. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy była sprawność systemu podatkowego; w stopniu niespotykanym w Europie, pobór podatkowy stał się zasadniczą funkcją rządu. Innym czynnikiem była większa praworządność tego bardziej demokratycznego od innych państwa. Zadaniem „największego aktora gospodarczego osiemnastowiecznej Wielkiej Brytanii, mianowicie aparatu państwowego",
nie był jedynie podbój: gra szła raczej o promowanie eksportu, ograniczanie importu, a generalnie — o ochronę polityki substytucji importu, która utorowała drogę wielkim przemysłowym „wzlotom" zarówno Anglii, jak i Korei Południowej9. Przesadny liberalizm w sposób najbardziej widoczny przyczynił się do upadku hiszpańskiego imperium. Państwo było zbyt otwarte, pozwalało „kupcom, często niehiszpańskim, operować na swoim własnym rynku", zezwalając przy tym na „wewnętrzny przepływ zysków i ich odpływ poza Hiszpanię". Holendrzy, w odróżnieniu od Hiszpanów, utrzymywali zyski „bardzo ściśle wewnątrz państwa", podczas gdy „miejscowi kupcy stanowili imperium i stanowili pań stwo", podsumowuje Pearson. Wielka Brytania prowadziła podobną politykę gospodarczego nacjonalizmu, obdarzając monopolami uprzywilejowane przez państwo spółki, najpierw (1581 r.) w Turcji i na całym Bliskim Wschodzie, później w pozostałej części Azji i Ameryki Północnej. W zamian za przyznane prawa, quasi-państwowe przedsiębiorstwa zapewniały Koronie regularne wpływy, a taki układ często prowadził do bardziej bezpośredniego zaangażowania państwa. Kiedy w XVIII w. brytyjski handel i zyski szybko rosły, przepisy rządowe pozostawały w swojej mocy: „Mniejsze ograniczenia w XIX w. były rezultatem a nie powodem angielskiej dominacji", zauważa Pearson. Adam Smith w swej gorzkiej krytyce Kompanii Wschodnioindyjskiej mógł elokwentnie wyliczać szkodliwe wpływy „ohydnego ducha monopoli" na naród angielski. Mimo to jego krytyczna analiza nie odsłoniła prawdziwego powodu upadku Kompanii. „Szlachetna Kompania" padła ofiarą zadufania brytyjskich przemysłowców, w szczególności producentów włókien, którzy ustawowo chronieni byli przed „nieuczciwą" konkurencją hinduskich tkaczy. Jednak zażądali oni zmiany przepisów, kiedy tylko doszli do wniosku, że byliby w stanie wygrać „uczciwe współzawodnictwo", w sytuacji gdy potencjał ich kolonialnych rywali był już podkopany dzięki przemocy i ustawodawstwu władzy państwowej oraz w sytuacji, gdy byli w stanie wykorzystać swe nowe bogactwo i możliwości dla zmechanizowania produkcji i zwiększenia dostaw bawełny. Według bardziej współczesnej terminologii, gdy ustanowili już „wypoziomowane pole gry" dla swej niekwestionowanej przewagi, nic nie zdawało się bardziej zasadne niż „otwarty świat", bez najmniejszych irracjonalnych i samowolnych ingerencji w działania przedsiębiorców troszczących się o dobro ogółu10. Od tych, którzy spodziewają się odnieść zwycięstwo w swej grze, można oczekiwać, że rozsławią zasady „wolnej konkurencji". Jednakże nigdy nie
zawahają się oni pogwałcić tychże zasad, gdy wymagać tego będąich własne interesy. Wspomnijmy tylko o jednym najbardziej oczywistym zaniedbaniu, którego apostołowie gospodarczego liberalizmu nigdy jeszcze nie brali pod uwagę: umożliwienie „wolnego przepływu siły roboczej... z miejsca do miejsca", choć jest to zasada będąca jednym z fundamentalnych praw wolności handlu, jak podkreślał Adam Smith. Trudno znaleźć historyczne podstawy przyjmowanego powszechnie znaczenia doktryn Adama Smitha; bezpodstawne jest na przykład twierdzenie chicagowskiego ekonomisty George'a Stiglera, jakoby Smith „przekonał Anglię" okresu 1850-1930 „o zasługach wolnego, międzynarodowego handlu". Faktycznie tym, co „przekonało Anglię" ściślej mówiąc Anglików, którzy trzymali w swych rękach władzę - było spostrzeżenie, że „wolny, międzynarodowy handel" (w pewnych granicach) służyć będzie ich własnym interesom; „dopiero w 1846 r., kiedy to brytyjskie sfery przemysłowe okazały się wystarczająco silne, by nie korzystać z protekcji państwa, parlament gotów był dokonać rewolucji", akceptując wolny handel, zauważa Richard Morris. To co około 1930 r. przekonało Anglię o czymś wręcz przeciwnym, to uzmysłowienie sobie, że dni wolnego handlu niestety minęły. Wielka Brytania, niezdolna, by współzawodniczyć z Japonią, skutecznie odgradzała ją od handlu ze Wspólnotą Brytyjską, nie wyłączając Indii; Stany Zjednoczone poszły tym samym śladym w swym nieco mniejszym imperium, tak jak zrobili też Holendrzy. Były to istotne czynniki, który doprowadziły do wojny na Pacyfiku. W miarę jak Japonia stawała się coraz poważniejszym rywalem i naśladowcą swych potężnych poprzedników, adaptowała naiwnie ich liberalne doktryny, po to tylko, by odkryć, że są one oszustwem, siłą narzucanym słabym państwom, a akceptowanym przez silnych wtedy jedynie, gdy służą ich własnym interesom. Tak też było zawsze11. Singler może mieć jednak rację utrzymując, że Smith „z całą pewnością przekonał wszystkich późniejszych ekonomistów". Jeśli jego uwaga jest słuszna, to staje się ona refleksją na temat niebezpieczeństw wynikających z nieuprawnionej idealizacji, która izoluje dociekania naukowe od pewnych czynników, w sposób istotny dotykających sedna owych badań. Z problemem tym mamy do czynienia we wszystkich naukach ścisłych; w rozważanym przez nas przypadku chodzi o oderwanie teoretycznych analiz majątku narodowego danego państwa od kwestii władzy: kto w państwie podejmuje decyzje i komu mają one służyć? My wracamy tu do punktu 21
wyjścia, przedstawiając problem tak, jak pojmował go Adam Smith. Bogactwo zamorskich kolonii, które napłynęło do Wielkiej Brytanii, dało początek potężnym fortunom. Do 1700 r. Kompania Wschodnioindyjska, zdaniem Keaya, kontrolowała „ponad połowę wymiany handlowej państwa". W ciągu następnego półwiecza, pisze Keay, akcje tej spółki „funcjonowały na rynku w taki sam sposób, jak obligacje państwowe, ciesząc się wielkim popytem funduszy powierniczych, instytucji charytatywnych i zagranicznych inwestorów". Szybkie bogacenie się i wzmacnianie władzy otwierały drogę do brutalnych podbojów i imperialnych rządów. Brytyjscy urzędnicy, kupcy i doradcy „zgromadzili kolosalne fortuny" i zdobyli „bogactwa przerastające marzenia największej nawet zachłanności" (Geoffrey Parker). Dotyczy to w szczególności Bengalu, który - kontynuuje Keay - „uległ destabilizacji i zubożeniu w procesie zgubnego eksperymentu na sponsorowanym rządzie" — jednym z wielu „eksperymentów" na Trzecim Świecie, które zwykle nie wychodzą na zdrowie tym, na których są przeprowadzane. Dwóch angielskich badaczy historii Indii, Edward Thompson oraz G.T. Garrett, przedstawiało wczesną historię brytyjskich Indii jako „prawdopodobnie największy szczyt korupcji na świecie": „żądza złota, nie mająca precedensu od czasów histerii, jaka ogarnęła Hiszpanów w epoce Cortesa i Pizarro, zawładnęła umysłami Anglików. W szczególności Bengal miał nie zaznać pokoju, póki nie wyciśnięto zeń ostatniego grosza". Znaczącym przykładem jest to, że jednym ze słów języka hindi, które przyswoił sobie język angielski, jest wyraz loot (plądrować, łupić)12. Los Bengalu kieruje naszą uwagę na zasadnicze cechy globalnych podbojów. Kalkuta i Bangladesz są dziś żywymi symbolami nędzy i rozpaczy. Z drugiej strony, europejscy kupcy-wojownicy uważali Bengal za jeden z najcenniejszych łupów świata. Jeden z pierwszych Anglików, który odwiedził tamte strony przed podbojem, opisał je jako „cudowne ziemie, których bogactwa i obfitości nie są w stanie zniszczyć żadne wojny, epidemie czy opresje". Dużo wcześniej marokański podróżnik Ibn Battuta przedstawił Bengal jako „państwo wielkiej powierzchni, w którym ryż rośnie nadzwyczaj bujnie. Nigdy dotąd nie widziałem żadnego regionu ziemi, gdzie zapasy żywności byłyby tak obfite". W 1757 r. (tym samym, co bitwa pod Plassey) Clive opisywał Dhakę jako centrum przemysłu włókienniczego Bengalu, „miasto rozległe, gęsto zaludnione i bogate, niczym Londyn". Do 1840 r. populacja Dhaki spadła ze 150 tys. do 30 tys. mieszkańców, zeznał Sir Charles Trevelyan przed obliczem specjalnej Komisji Izby Lordów [Select Committee 22
oj the House oj Lords], „a dżungla i malaria gwałtownie wdzierają się do miasta... Dhaka — Manchester Indii — niegdyś kwitnącego miasta, podupadła do rangi biednego, maleńkiego miasteczka". Obecnie jest ono stolicą Bangladeszu. Bengal znany był z upraw wysokogatunkowej bawełny, których obecnie zaniechano, oraz z doskonałej jakości tkanin — dzisiaj importowanych. Po tym, jak Wielka Brytania przejęła rządy, angielscy handlowcy, „stosując wszelkie wyobrażalne formy łajdactwa", „nabywali płótna miejscowych tkaczy za pół darmo", pisał w 1772 r. brytyjski kupiec William Bolts: „Przeróżne i niezliczone są metody znęcania się nad biednymi tkaczami... grzywny, zamykanie w więzieniach, chłosty, wymuszane kontrakty itp." „Ucisk i praktyki monopolistyczne" stosowane przez Anglików „stały się powodem upadku handlu, zmniejszenia się dochodów i obecnych tragicznych warunków w Bengalu". Prawdopodobnie opierając się na relacjach Boltsa, którego dzieło znajdowało się w jego bibliotece, Adam Smith napisał cztery lata później, że w Bengalu — „kraju żyznym" i o małej gęstości zaludnienia — „trzysta lub czterysta tysięcy ludzi umiera z głodu w okresie jednego roku". Są to konsekwencje „nieodpowiednich przepisów" i „nierozsądnych ograniczeń," które rządząca Kompania Wschodnioindyjska narzuca tu na handel ryżem. Zmieniają one „niedostatek w klęskę głodu". „Nie jest niczym nadzwyczajnym" dla urzędników Kompanii, by wtedy, „gdy kierownictwo przewidywało możliwość uzyskania nadzwyczajnych zysków z handlu opium", zaorać „żyzne pola obsiane wcześniej ryżem czy innym zbożem ...i przygotować miejsce dla plantacji maku". Przyczyną nędzy w Bengalu „i w kilku innych posiadłościach angielskich" jest polityka „owej spółki handlowej, która ciemięży i tyranizuje Indie Wschodnie". Polityka taka jest przeciwstawieniem „ducha konstytucjonalizmu brytyjskiego, który chroni i rządzi w Ameryce Północnej" — chroni, ale angielskich kolonistów, nie jednak „zwykłych dzikusów", czego Smith zapomniał już dodać. Ochrona angielskich kolonistów była w istocie dość pokrętną sprawą, Jak zauważył przy innej okazji Smith, Wielka Brytania „narzuca całkowity zakaz budowy przecinalni [slit mills ii ] na wszystkich amerykańskich ii
slit mili — przecinalnla, oddział huty, w którym tnie się blachę na drut, gwoździe itp. (przyp. tłum.).
plantacjach" i ściśle ustala zasady handlu wewnętrznego dla „amerykańskiej produkcji; są to zasady, które skutecznie zapobiegają zakładaniu wszelkich przedsiębiorstw (produkujących kapelusze, wełnę, produkty wełniane) w celu ich dalszej sprzedaży i ograniczają w ten sposób przedsiębiorczość kolonistów do produkowania prostych przedmiotów domowego użytku, wytwarzanych przez rodziny dla swych własnych potrzeb" lub dla potrzeb swych bliskich sąsiadów. Jest to „jawne pogwałcenie najświętszych praw rodzaju ludzkiego", choć typowe w posiadłościach kolonialnych. Zgodnie z brytyjską ustawą o osadnictwie z 1793 r. [Permament Settlement], ziemia w Indiach została sprywatyzowana, przynosząc majątek lokalnym elitom i podatki brytyjskim władcom, podczas gdy „osadnictwo kształtowane z wielką troską i rozwagą przysporzyło — zgodnie z przykrymi informacjami, które do nas dotarły — niemal całej klasie niższej najbardziej ubolewania godnych cierpień", stwierdziła brytyjska komisja rewizyjna w 1832 r., odsłaniając tym samym drugie oblicze eksperymentu. Trzy lata później przewodniczący Kompanii Wschodnioindyjskiej doniósł, że „Nędza nie znajduje precedensu w całej historii handlu. Kości tkaczy bieleją na równinach Indii". Eksperyment nie zakończył się jednak całkowitym niepowodzeniem. „Nawet gdyby siły bezpieczeństwa okazały się nieskuteczne w obliczu masowych niepokojów społecznych lub rewolucji" — zauważył gubernator Indii, lord Bentinck, „powinienem powiedzieć, że ustawa [Permament Settlement], pomimo wielu niepowodzeń, nawet najbardziej istotnych, przyniosła przynajmniej tę wielką korzyść, że stworzyła potężną klasę bogatych właścicieli ziemskich", głęboko zainteresowanych kontynuacją brytyjskich rządów kolonialnych i mających pełną kontrolę nad masami", których wzrastająca nędza nie jest zatem aż tak wielkim problemem, jakim mogłaby być bez obowiązywania ustawy. Gdy miejscowy przemysł podupadł, Bengal przekształcano w eksportera produktów rolnych; najpierw indygo, potem juty. I chociaż Bangladesz zaspokajał do 1900 r. światowe zapotrzebowanie na oba surowce w ponad 50%, to jednak przez cały okres rządów brytyjskich nie wybudowano tam ani jednego zakładu przetwórczego13. W czasie gdy grabiono Bengal, brytyjski przemysł tekstylny chroniony był przed indyjską konkurencją; było to sprawą istotnej wagi, gdyż indyjscy producenci tekstylnych materiałów drukowanych mieli względną przewagę na rozwijających się wówczas rynkach Anglii. Brytyjska Królewska Komisja
Przemysłowa z lat 1916-1918 przypominała, że „w okresie, gdy przybyli tam pierwsi kupcy-poszukiwacze przygód z Zachodu", poziom przemysłu Indii „nie ustępował żadnemu z najbardziej rozwiniętych państw europejskich"; jest także wysoce prawdopodobne, „że przemysł indyjski był dużo bardziej rozwinięty od przemysłu zachodniego aż do czasu rewolucji przemysłowej", jak zauważa Frederick Clairmonte, cytując brytyjskie badania. Na mocy ustaw parlamentu brytyjskiego z lat 1700 i 1720 import tkanin drukowanych z Indii, Persji i Chin został zakazany; wszystkie przechwycone towary, naruszające ustawy, miały być konfiskowane, sprzedawane na aukcjach i reeksportowane. Zakazem importu objęto indyjski perkal, włączając „wszelką odzież czy szaty, a także wszelkie tkaniny pościelowe, poduszki fotelowe, zasłony czy dowolne tkaniny na meble lub przydatne w gospodarstwie domowym". Wprowadzone przez Brytyjczyków w późniejszym okresie w Indiach dyskryminujące podatki krzywdziły miejscowych producentów tkanin i zmuszały kupujących do nabywania gorszych tekstyliów brytyjskich. Kroki, które podjęto, były nieuniknione, pisał w 1826 r. Horace Wilson w swojej Historii Brytyjskich Indii: „Gdybyśmy w porę tego nie zrobili, fabryki w Paisley i Manchesterze stanęłyby natychmiast po otwarciu i nie wiadomo, czy możliwe byłoby ponowne ich uruchomienie nawet z użyciem maszyn parowych. Fabryki te powstały dzięki poświęceniu zakładów indyjskich". Historyk ekonomii J. H. Clapham podsumował, że „ta restrykcyjna ustawa stała się istotnym, a można udowodnić, że również przydatnym bodźcem rozwoju produkcji tkanin drukowanych w Wielkiej Brytanii", która stała się głównym sektorem produkcji okresu rewolucji przemysłowej. Do XIX w. Indie finansowały przeszło dwie piąte deficytu handlowego Anglii, stając się zarówno ważnym rynkiem zbytu dla brytyjskich producentów, jak również dostawcą żołnierzy do dalszych podbojów kolonialnych oraz opium, stanowiącego podstawę brytyjskiego handlu z Chinami14. „Znamienny i łatwo postrzegalny jest fakt, że te regiony Indii, które znalazły się najdłużej pod brytyjskim panowaniem, są dziś najbiedniejsze", pisał Jawaharlal Nehru; „Rzeczywiście można by sporządzić wykres, odzwierciedlający ścisły związek długości trwania brytyjskich rządów z postępującym wzrostem ubóstwa". W połowie XVIII w. Indie były krajem stosunkowo dobrze rozwiniętym nie tylko pod względem produkcji włókienniczej. „Przemysł stoczniowy znajdował się w rozkwicie, a jeden z 23
brytyjskich okrętów flagowych okresu wojen napoleońskich zbudowany był dla angielskiego admirała w Indiach przez rodzimą firmę". Pod rządami brytyjskimi, kiedy wzrost gospodarczy Indii został wstrzymany, a rozwój nowoczesnego przemysłu był blokowany, Indie stały się „rolniczą kolonią przemysłowej Anglii". Oprócz włókiennictwa upadły także inne ustabilizowane gałęzie przemysłu, takie jak „przemysł okrętowy, metalurgiczny, produkcja szkła i papieru oraz wiele rodzajów rzemiosła". W czasie gdy Europa urbanizowała się, Indie „stawały się państwem coraz bardziej rolniczym" i gwałtownie wzrastała populacja zależna wyłącznie od rolnictwa, co było, jak pisał Nehru, „rzeczywistym, zasadniczym powodem zatrważającego ubóstwa indyjskiego narodu". Jednak w 1840 r., brytyjski historyk, zeznając przed ParlamentarnąKomisjąSpecjalną [Inquiry Committee], wciąż miał prawo twierdzić, że „Indie są w tej samej mierze państwem przemysłowym, co rolniczym; a ten, kto próbowałby sprowadzić je do poziomu państwa rolniczego, poniżyłby je w hierarchii cywilizacyjnej". A właśnie to spotkało Indie pod „despotycznymi rządami" brytyjskimi, jak słusznie zauważył Nehru15. Brazylijski historyk, Jose J. de A. Arruda, specjalizujący się w historii gospodarczej, analizując zagadnienie „kolonii jako inwestycji handlowych", dochodzi do wniosku, że były one w istocie wysoce korzystne, ale tylko dla niektórych: Holendrów, Francuzów, a w szczególności Brytyjczyków, którzy dodatkowo zyskali na kolonialnych aktywach Portugalii. Były one również korzystne dla handlarzy niewolników, kupców i producentów, a także dla kolonii Nowej Anglii, których rozwój gospodarczy pobudzał trójstronny handel między Wielką Brytanią, Nową Anglią i cukrowymi koloniami Indii Zachodnich. „Świat kolonialny... spełnił swą naczelną funkcję — ogniwa zapewniającego wzrost dla wczesnej akumulacji kapitału". Sprzyjał „transferowi kolonialnych bogactw do stolic, które wówczas walczyły o zawłaszczenie kolonialnych nadwyżek", przyczyniając się w znaczący sposób do ekonomicznego rozwoju Europy. „KOLONIE NAPRAWDĘ PRZYNOSIŁY KORZYŚCI", podsumowuje. Arruda dodaje jednak, że kalkulacje te nie uwzględniły najważniejszego aspektu sprawy: „zyski wędrowały w ręce jednostek, a koszty ponosiło całe społeczeństwo". „Istotą systemu" są „społeczne straty", którym towarzyszy „możliwość stałego rozwoju kapitalizmu" i rozrastanie się „prywatnych sakiew kupieckiej burżuazji". Krótko mówiąc — publiczne subwencje, prywatny zysk; czyli dający się łatwo przewidzieć efekt polityki, której architekci spodziewają się 24
zgarnąć zyski. Jeśli chodzi o tych, którzy popadli w niedorozwój gospodarczy, Pearson pozostawia bez odpowiedzi kwestię pojawienia się „alternatywnej drogi prowadzącej do stanu, w którym można by stawić czoło europejskiemu wyzwaniu"; takiej, w której Chiny, Indie i inne państwa podbite przez Europejczyków mogłyby uniknąć „wcielenia do peryferiów gospodarki światowej, uniknąć zacofania oraz cierpienia, które nieodłącznie towarzyszą przekształcaniu się imperiów kupieckich w dużo bardziej złowieszcze imperia terytorialne, mające oparcie w gospodarczo dominujących krajach Europy Zachodniej"16. W klasycznej krytyce monopolistycznych potęg i kolonizacji Adam Smith poczynił kilka trafnych uwag na temat polityki brytyjskiej, dochodząc do podobnych konkluzji, co Arruda. Jego stosunek do brytyjskich strategii politycznych jest ambiwalentny, a w końcu dochodzi do wniosku, że mimo wielkich korzyści, jakie przyniosły Anglii kolonie i zmonopolizowanie handlu z nimi, na dłuższą metę praktyki te okazały się nieopłacalne dla Azji oraz dla Ameryki Północnej. Argumenty Smitha są w przeważającej mierze teoretyczne, gdyż odpowiednie dane nie były wówczas osiągalne. Pomijając siłę tych argumentów, rozważania Smitha wyjaśniają również, dlaczego cały wywód nie dotyka w istocie sedna sprawy. Rezygnacja z kolonii, pisze Smith, byłaby „korzystniejsza dla ogółu ludności" w Anglii, „(choć mniej korzystna dla kupców) niż trwanie przy monopolu, który w tej chwili posiada". Monopol ten, „choć jest bolesnym obciążeniem podatkowym dla kolonii i mimo iż zwiększać może dochód pewnych szczególnych grup społecznych w Wielkiej Brytanii, faktycznie pomniejsza zamiast powiększać dochody ogółu ludności". Same koszty utrzymania wojska są ciężkim brzemieniem, niezależnie od wypaczeń inwestycyjnych i handlowych. Dla ogółu ludności w Anglii monopol wschodnioindyjski oraz kolonie w Ameryce Północnej mogły rzeczywiście być tym „absurdem", o którym pisze Smith, mogły też być — ze względu na to, co implikowały — „bolesnym doświadczeniem" dla Anglików mieszkających w koloniach. Jednak dla „twórców całego systemu handlowego" nie były one w najmniejszym stopniu absurdalne. „Nasi kupcy i fabrykanci są głównymi jego architektami" i to ich interesom „w najbardziej szczególny sposób służył" ów system, choć nie był on zgodny z interesem konsumentów czy
klasy pracującej. Interesy posiadaczy akcji Kompanii Wschodnioindyjskiej oraz interesów wszystkich tych, którzy zyskiwali majątki przerastające nawet marzenia największej zachłanności, strzeżone były również „w najbardziej szczególny sposób". Koszty ponosiło społeczeństwo, zyski płynęły do sakw „głównych architektów". Strategie polityczne, które stworzyli, były uzasadnione z punktu widzenia ich własnych prywatnych interesów, bez względu na cierpienia innych, nie wyłączając szerokich mas społeczeństwa Anglii17. Wysoce myląca jest konkluzja Smitha, iż „W obecnym systemie zarządzania Wielka Brytania nie osiąga żadnych korzyści, a jedynie ponosi straty w wyniku panowania, którym objęła swoje kolonie". Z punktu widzenia opcji politycznych Wielka Brytania nie była strukturą jednolitą „Bogactwo narodów" nie interesuje „architektów polityki", którzy, jak podkreśla Smith, poszukują jedynie prywatnych korzyści. Losem zwykłych ludzi nie przejmują się oni bardziej niż losem „zwykłych dzikusów", którzy stanowią jedynie przeszkodę na ich drodze. Jeśli „niewidzialna ręka" przynosi czasem korzyść także innym, to jest to po prostu kwestia przypadku. Podstawowe zagadnienie dotyczące „dobrobytu narodów" oraz tego, co „Wielka Brytania zyskuje", jest z gruntu błędne, bo oparte na nieuzasadnionej idealizacji, chociaż przynajmniej zostało to sprostowane i poprawione w pełniejszych rozważaniach Smitha. Kiedy zaczynają się tą kwestią zajmować dzisiejsi następcy Smitha, najbardziej kluczowe i rozstrzygające zastrzeżenia są przez nich zwykle jednak pomijane. I tak na przykład George Stigler pisze we wstępie do Badań nad naturą i przyczynami bogactwa narodów (wydanych w Chicago z okazji dwusetnej rocznicy uzyskania niepodległości): „Amerykanie uznają jego poglądy na temat amerykańskich kolonii za szczególnie pouczające. Uważał on, że wyzysk w istocie istniał, ale był to wyzysk Anglików przez mieszkańców kolonii" - A przecież Smith twierdził, że Anglików wyzyskiwali członkowie „pewnych szczególnych grup społecznych w Wielkiej Brytanii", architekci polityki zaspokajania swych własnych potrzeb i nakładania „bolesnych podatków" na brytyjskie kolonie. Usuwając nacisk, który Smith kładł na podstawowy konflikt klasowy i jego zasadniczy wpływ na politykę, fałszujemy poglądy autora i ordynarnie przekręcamy fakty, choć udaje nam się tym sposobem stworzyć narzędzie kłamstwa w służbie bogactwu i władzy. Są to typowe cechy współczesnych dyskusji na tematy dotyczące stosunków międzynarodowych, lecz również odnoszące się do innych tematów. Krytykowanie na przykład szkodliwego wpływu Pentagonu na gospodarkę
państwa jest w najlepszym razie skrajnie mylące, jeśli brakuje podkreślenia, że dla architektów polityki i dla interesów, które reprezentują (w szczególności dla interesów najbardziej zaawansowanych sektorów przemysłu), wpływ ten prawie nigdy nie był szkodliwy. Nie można się również dziwić, że polityka socjalna notorycznie okazuje się formą opieki społecznej dla najbogatszych i najbardziej wpływowych. Systemy imperialne, w szczególności, sąjednym z wielu sposobów, za pomocą których klasa pracująca w kraju subwencjonuje swoich panów. I jakkolwiek w kręgach akademickich rozważania na temat tego, czy „dla narodu" koszty utrzymania imperium i panowania w nim są efektywne czy nie, mogą budzić zainteresowanie, to mają one jedynie marginalne znaczenie dla badań nad zasadami kształtowania strategii politycznych w społeczeństwach, w których od ogółu oczekuje się bierności — czyli we wszystkich istniejących społeczeństwach. Konkluzje są jednak znacznie bardziej ogólne. Jak pokazuje przykład Pentagonu, te same uwagi odnoszą się zarówno do polityki wewnętrznej, jak i międzynarodowej. Władzą państwową posługiwano się nie tylko po to, by umożliwić niektórym zdobycie za granicą bogactw przerastających marzenia największej nawet zachłanności, niszcząc przy okazji podbite narody, ale odgrywała ona również zasadnicząrolę w kraju ojczystym, obwarowując przepisami prywatne przywileje. W początkowym okresie historii współczesnej Holandii i Anglii rządy tych państw zapewniały infrastrukturę dla kapitalistycznego rozwoju, chroniły słabsze i najważniejsze sektory produkcji (wełna, rybołówstwo) za pomocą ścisłej regulacji prawnej i korzystały ze swego monopolu na przemoc, by przekształcić w pracowników najemnych niezależnych wcześniej rolników. Setki lat temu „Europejskie społeczeństwa były również grabione i kolonizowane w sposób mniej dla nich katastrofalny niż w obu Amerykach, dotkliwiej jednak niż większość Azji" (Th. Brady); „Gwałtowny rozwój gospodarczy prowadzony na sposób angielski okazał się skrajnie destruktywny, zarówno wewnętrznie dla tradycyjnych praw własności, jak i dla różnych instytucji i kultur na całym świecie". W rozwijających się państwach Europy miał miejsce proces „pacyfikacji wsi". „Masowe wywłaszczanie chłopstwa, które w pełnym tego słowa znaczeniu odbyło się tylko w Anglii", w największym chyba stopniu stanowiło podstawę jej gwałtownego rozwoju gospodarczego. Chłopi pozbawiani prawa własności ziemi (które to prawo udało im się zachować np. we 25
Francji) musieli zasilić rynek pracy; „a właśnie ten brak [wolności i praw majątkowych] przyspieszył nadejście prawdziwego rozwoju ekonomicznego" w Anglii, dowodzi R. Brenner w swej dogłębnej analizie początków europejskiego kapitalizmu. Zwykli ludzie mieli wystarczające powody ku temu, by przeciwstawiać się „marszowi postępu" lub próbować skierować go na inną drogę, która umożliwiłaby obronę i pogłębienie wartości, takich jak „idee wspólnoty, przyjaznej koegzystencji, idee wyższości całości nad sumą podzielonych części i idee wspólnego dobra, które zawsze górują nad dobrem indywidualnym" (Th. Brady). Idee takie ożywiały „masowe ruchy społeczne" przedkapitalistycznej Europy, pisze Brady, i „oddawały w ręce Zwykłych Ludzi pewne atrybuty władzy w postaci samorządów", budząc „pogardę, a czasem obawę wśród tradycyjnych elit". Ci szarzy ludzie, którzy poszukiwali wolności i powszechnego dobra, byli „gównianymi rzemieślnikami", „pospólstwem" („kanalią"), które powinno „zdechnąć z głodu". Potępieni zostali przez cesarza Maksymiliana jako „nikczemni, nieokrzesani, głupi wieśniacy, w których nie ma ani cnoty, ani szlachetnej krwi, ani należytego umiaru, a jedynie nieumiarkowana ostentacja, nielojalność i nienawiść dla niemieckiego narodu" — słowem „anty-Amerykanie" tamtych dni. Nagły wybuch demokracji w siedemnastowiecznej Anglii wywołał falę ostrego potępienia „zdeprawowanych i skorumpowanych" „łajdackich mas", „bestii w ludzkich ciałach". Teoretycy demokracji XX w. podpowiadają, że „Społeczeństwo musi być trzymane na swoim miejscu", tak aby „odpowiedzialni ludzie" mogli „żyć wolni od ścisku i wrzasku zdezorientowanego tłumu", „ignorantów i wścibskich laików", których „zadaniem" jest pozostanie „zainteresowanymi obserwatorami akcji", a nie jej uczestnikami, użyczanie okresowo swej uwagi jednemu czy drugiemu członkowi klasy przewodzącej (podczas wyborów), a później powracanie do swych prywatnych spraw (Walter Lippmann). Wielka społeczna masa „ignorantów i umysłowych degeneratów" powinna być trzymana w ryzach, karmiona „niezbędną iluzją" i „emocjonalnie nośnymi superuproszczeniami" (Robert Lensing, sekretarz stanu u prezydenta Wilsona; cytowany przez Reinholda Niebuhra). Ich „konserwatywni" odpowiednicy są tylko bardziej ekstremalni w schlebianiu Mędrcom, którzy sprawują rządy w majestacie prawa, rządzą w interesie silnych i bogatych — drobna dygresja, którą się systematycznie pomija18. Motłoch musi zrozumieć zatem znaczenie takich wartości, jak posłuszeństwo i ograniczanie swych poszukiwań do osobistych korzyści w wąskim jedynie 26
zakresie możliwości wyznaczonych przez instytucje swoich panów; wszelkie formy bardziej znaczącej demokracji, zmierzające do zjednoczenia mas i konsolidacji działań, są groźbą z jaką należy walczyć. Są to stare i wciąż powtarzające się motywy, które przybierająjedynie odmienne formy. Pełna niuansów interpretacja zjawiska ingerencji państwa w handel międzynarodowy, dokonana przez Adama Smitha, dotyczyła również handlu wewnętrznego. Powszechnie znana jest jego (otwierająca dzieło) pochwała „podziału pracy": „jest on [źródłem] większej części tych umiejętności, zręczności i rozsądku, ku którym jest on zwrócony lub do których jest zastosowany"; stanowi on również fundament „bogactwa narodów". Wielką zaletą wolnego handlu, dowodzi dalej Smith, jest to, że sprzyja on podziałowi pracy. Mniej natomiast znane jest ostre potępienie przez Smitha nieludzkich skutków podziału pracy, ujawniających się, gdy osiąga on swe naturalne granice. „Dla większości ludzi pojmowanie rzeczywistości w sposób nieunikniony kształtowane jest poprzez ich codzienną pracę", pisał. W ten sposób, „Człowiek, którego życie mija na wykonywaniu kilku prostych czynności, których efekty są również, najprawdopodobniej, zawsze te same lub prawie te same, nie ma sposobności do posłużenia się swoim rozumem... i zwykle staje się tak głupi i nieświadomy, jak tylko człowiek w ogóle może być... Jednak w każdym rozwiniętym i cywilizowanym społeczeństwie jest to stan, w którym pracująca biedota, to znaczy ogromna część ludności, pogrążać się musi w sposób nieunikniony, chyba że rząd czyni odpowiednie starania, by temu zapobiec". Społeczeństwo samo musi znaleźć sposób na powstrzymanie szatańskiego działania owej „niewidzialnej ręki". Inni filozofowie, którzy wnieśli swój wkład do kanonu klasycznego liberalizmu, poszli znacznie dalej. Wilhelm von Humboldt, którego prace były inspiracją dla Johna Stuarta Milla, uznał za „podstawową zasadę" swej myśli „absolutną i niezbędną doniosłość rozwoju człowieka w jego jak najbogatszej różnorodności". Zasadę tę narusza nie tylko ograniczająca pogoń za wydajnością, wymuszana przez podział pracy, ale także samo zjawisko pracy najemnej: „Wszystko, co nie rodzi się w wyniku wolnego wyboru człowieka, lub jest jedynie rezultatem instrukcji i wskazań, nie trafia do samej istoty ludzkiej natury; człowiek nie wykonuje tego z prawdziwie ludzkim zaangażowaniem, a zaledwie z mechaniczną dokładnością"; gdy robotnik pracować będzie pod zewnętrzną kontrolą,
„możemy podziwiać to, co czyni, ale gardzić będziemy tym, kim jest"19. Podziw Smitha dla przedsiębiorczości jednostki powstrzymywała dodatkowo jego pogarda dla „nikczemnej maksymy panów rodzaju ludzkiego": „Wszystko dla nas samych, nic dla innych". Podczas gdy „podła" i „nikczemna" pogoń naszych panów może przynosić czasem pewien przypadkowy pożytek, to jednak wiara w tę konsekwencję jest zaledwie mistycyzmem. Pomińmy tu bardziej fundamentalne potknięcie Smitha: brak zrozumienia „podstawowej zasady" klasycznej myśli liberalnej, przedstawionej powyżej w ujęciu Humboldta. To, co zachowało się z tych doktryn we współczesnej ideologii, jest jedynie ohydnym i spaczonym obrazem, który zmyślony został w interesie naszych panów i władców20. Scentralizowana władza państwowa, z poświęceniem broniąca prywatnego przywileju i władzy, tak samo jak racjonalnego i zinstytucjonalizowanego użycia bestialskiej przemocy, to dwie niezmienne cechy europejskich podbojów kolonialnych. Do kolejnych należą wewnątrzpaństwowa kolonizacja, w wyniku której biedota dofinansowuje klasę posiadającą oraz pogarda dla demokracji i wolności. Jeszcze inną stałą cechą jest przekonanie o własnej cnotliwości iwyższości moralnej, którymi maskuje się grabież, mord i ciemiężenie. Czołowy orędownik liberalizmu w swych oksfordzkich wykładach z 1840 r., świadom tego, co dzieje się w Bengalu i pozostałych regionach Indii, wychwalał „brytyjską politykę kolonialnego oświecenia", będącą „przeciwieństwem tej, jaką uprawiali nasi przodkowie", którzy utrzymywali swe kolonie „w uzależnieniu po to, by osiągnąć z nich pewne określone korzyści handlowe". Dla odmiany my „oferujemy im przywileje handlowe, a samych siebie obciążamy podatkami dla ich dobra po to, by dostrzegli własny interes w pozostawaniu pod naszym zwierzchnictwem, abyśmy my mogli rządzić nimi z prawdziwą przyjemnością". „Rządzimy nimi jedynie mocą charakteru, bez użycia siły", wyjaśniał dalej lord Cromer, rzeczywisty władca Egiptu w latach 1886 -1906, i ciągnął: „możemy to czynić, ponieważ Brytyjczycy mają w wysokim stopniu rozwiniętą siłę zdobywania sympatii i zaufania każdej z prymitywnych ras, z jakimi przyszło im się zetknąć". Jego kolega po fachu, lord Curzon, wicekról Indii, ogłosił, że „W Imperium znaleźliśmy nie tylko klucz do chwały i bogactw, ale także poczucie obowiązku oraz środki, by służyć ludzkości". Pierwsi holenderscy kolonizatorzy byli z kolei pewni, że kupcy wszystkich narodów tłumnie zasilą szeregi ich Kompanii Wschodnioindyjskiej (VOC), gdyż „stare dobre zwyczaje naszego narodu
oparte na wolności są wysoko cenione". Pieczęć gubernatora Kompanii Zatoki Massachusetts z 1629 r. przedstawia Indianina błagającego: „Przybywajcie i pomóżcie nam". Zapisy kronikarskie po dzień dzisiejszy wypełniają teksty powołujące się na Bożą wolę, misję cywilizacyjną partnerstwo w dobroczynności, szlachetne pobudki i tak dalej. Niebiosa byłyby pewnie wypełnione po brzegi, gdyby wszystkich tych mistrzów samochwalstwa można było trzymać za słowo21. Ich wysiłki nie szły na marne. Wśród klas wykształconych bajki o słusznych misjach i dobrodziejstwach urosły do rozmiarów doktrynalnych prawd, a i ogół społeczeństwa zdawał się w nie wierzyć z nie mniejszą gorliwością W 1989 r. połowa amerykańskiego społeczeństwa wierzyła, że pomoc zagraniczna stanowi największą pozycję w federalnym budżecie państwa, które w istocie znajdowało się wówczas na szarym końcu listy państw uprzemysłowionych i którego środki przeznaczone na pomoc zagraniczną dawały się z trudem wykryć w jego budżecie (sięgając nędznych 0,21 % dochodu narodowego brutto). Ci, którzy pilnie słuchają swoich mentorów, są w stanie nawet uwierzyć, że następnym ważnym punktem będą cadillaki dla samotnych matek na zasiłku socjalnym22. Podbite narody znajdują przedziwne sposoby na wyrażenie swojej wdzięczności. Pierwszoplanowa postać współczesnego nacjonalizmu hinduskiego utrzymuje, że „jedynym akceptowalnym [dla niego] odpowiednikiem" wicekróla Indii „byłby Adolf Hitler". Ideologia brytyjskich rządów była „ideologią herrenvolk, i master race [rasy Panów]", „nieodłącznie towarzysząc imperializmowi". Ideologię tę „ci u władzy głosili językiem całkiem jednoznacznym"; oraz ostentacyjnie wcielali w życie, narażając Hindusów na „poniżenie, upokorzenie i pogardliwe traktowanie". Pisząc z brytyjskiego więzienia w 1944 r., Nehru nie potrafił dostrzec intencji władców: Troska, którą brytyjscy przemysłowcy i ekonomiści otoczyli hinduskiego chłopa, była naprawdę serdeczna. Zważywszy zarówno na to, jak i na czułą opiekę, której nie szczędził mu brytyjski rząd w Indiach, można wnioskować, że jedynie jakiś potężny, złośliwy los, jakieś nadprzyrodzone siły sprzeciwiły się ich intencjom i inicjatywom, i uczyniły z tego chłopa jedną z najuboższych i najnędzniejszych istot na Ziemi23.
Nehru miał coś z anglofila. Inni wyrażali swe opinie w sposób mniej
27
dystyngowany, jednak kultura Zachodu, wyposażona w broń i bogactwo, do dziś pozostaje w znacznym stopniu odporna na krytykę. Nie byłoby jednak w porządku zarzucać, że wszystkie okrucieństwa przeszły bez echa. Jednym ze słynniejszych siepaczy w naszej historii był król Belgii Leopold, odpowiedzialny za śmierć blisko 10 milionów ludzi w Kongo. Jego zasługi i przywary zostały w należyty sposób odnotowane w Encyclopaedia Britannica, gdzie opisano „przepotężną fortunę", której dorobił się, „eksploatując [to] rozległe terytorium". Ostatni wiersz obszernego hasła głosi: „miał jednak twarde serce dla tubylców swojej odległej posiadłości". Pół wieku później Alfred Cobban w swej Historii współczesnej Francji obwiniał Ludwika XVI za nieudaną obronę interesów Francji w Indiach Zachodnich. Handel niewolnikami, na którym polegały owe interesy, zasługuje na krótki komentarz: „jego strona etyczna, jak dotąd, prawie nigdy nie stała się przedmiotem dyskusji". W istocie24. Nietrudno znaleźć przykłady.
2. „Powalając drzewa i Indian" Angielscy koloniści w Ameryce Północnej obrali kurs wyznaczony przez swych poprzedników w ojczystym kraju. Od najwcześniejszych dni kolonizacji Wirginia była centrum piractwa i grabieży, bazą bandyckich napadów na hiszpańskich kupców i wypraw rabunkowych na francuskie osady u wybrzeży Maine. Stąd także wyruszano, by tępić „czcicieli szatana" i „okrutne bestie", których wspaniałomyślność umożliwiła niegdyś kolonistom przetrwanie. Polowano na nich, używając psów gończych, masakrowano kobiety i dzieci, niszczono plony, zarażano ospą za pomocą zakażonych koców i stosowano także inne środki, które z łatwością przychodziły do głowy barbarzyńcom, będącym świeżo po podobnych wyczynach w Irlandii. Pod koniec XVII w. północnoamerykańscy piraci dopływali aż do Morza Arabskiego. W tym czasie „Nowy Jork stał się rynkiem dla złodziei, na którym piraci pozbywali się swych łupów zdobytych na pełnym morzu", zauważa Nathan Miller, a „korupcja... smarowała tryby machiny administracyjnej państwa"; „łapówkarstwo i korupcja odegrały decydującą rolę w rozwoju Nowoczesnego społeczeństwa amerykańskiego, a także w tworzeniu złożonych mechanizmów wzajemnych powiązań rządu i biznesu, które obecnie determinują kierunek spraw w naszym kraju", dodaje Miller, kpiąc ze wszystkich tych, którzy
28
przeżyli szok w związku z aferą Watergate25. Jednocześnie z umocnieniem się władzy państwowej stłumiono przemoc sektora prywatnego na korzyść bardziej zorganizowanych form przemocy państwowej, jakkolwiek Stany Zjednoczone i tak nie pozwalały na to, aby amerykańscy obywatele, aresztowani za handel niewolnikami, stawali przed sądami innych państw. Nie było to sprawą nieistotną. Brytyjskiej marynarce wojennej nie udzielono pozwolenia na zatrzymywanie i rewidowanie amerykańskich statków przewożących niewolników, „a amerykańskie okręty wojenne prawie zawsze były nieobecne, by to czynić, w rezultacie czego większość statków, które przewoziły niewolników w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, nie tylko pływała pod amerykańską banderą, ale były one również własnością obywateli amerykańskich". Pamiętać należy, że Stany Zjednoczone nigdy nie były skłonne zaakceptować norm prawnych zaproponowanych na przykład przez Muammara Kadafiego, który w 1992 r. nalegał, aby zarzuty dotyczące domniemanych aktów libijskiego terroryzmu rozpatrywane były przez Trybunał Światowy [World Court] lub inny neutralny sąd. Propozycja ta została ze wzgardą odrzucona przez Waszyngton i prasę amerykańską którym niespecjalnie potrzebne są instytucje, mogące popaść w przesadną niezależność26. Kiedy kolonie zdobyły niepodległość, w trakcie wielkiego konfliktu międzynarodowego, w którym Anglia stanęła do walki z Francją Hiszpanią i Holandią władzę państwową wykorzystano, aby chronić rodzimy przemysł, wspierać produkcję rolną manipulować handlem, zmonopolizować zasoby surowcowe i wydrzeć ziemię jej mieszkańcom. Amerykanie „skoncentrowali się na zadaniu powalania drzew i Indian oraz poszerzaniu swych granic naturalnych", jak w 1969 r. określił ich zadania historyk dyplomacji, Thomas Bailey27. Zadania te wraz z towarzyszącą im retoryką były nad wyraz racjonalne, według obowiązujących wówczas standardów politycznej poprawności. Nic dziwnego, że zakwestionowanie ich w kilku ostatnich latach wywołało falę wielkiego oburzenia wśród strażników doktrynalnej czystości. Hugo Grotius (Grocjusz), czołowy siedemnastowieczny humanista i twórca współczesnego prawa międzynarodowego, rozstrzygnął, że „najbardziej słuszną wojną jest wojna przeciw dzikim bestiom, a następnie przeciw ludziom, którzy sąjak bestie". George Waszyngton pisał w 1783 r., że „stopniowe rozszerzanie się naszego osadnictwa z całą pewnością zmusi
do ustąpienia zarówno dzikusa, jak i wilka; jeden i drugi to drapieżne zwierzę, choć różnią się kształtem". Waszyngton uznawał wykupywanie ziemi od Indian (zwykle za pomocą oszustw i gróźb) za taktykę ekonomicznie bardziej skuteczną od przemocy, co w oficjalnej retoryce zwolenników PP (politycznej poprawności) można by określić jako „pragmatyzm". Thomas Jefferson przepowiadał Johnowi Adamsowi, że „zacofane" plemiona na obrzeżach państwa „powrócą do stanu barbarzyństwa i nędzy, zdziesiątkowane zostaną przez wojny i niedostatek, a my zmuszeni będziemy przepędzić ich wraz ze zwierzyną leśną w skaliste góry". Ten sam, jego zdaniem, los miał spotkać Kanadę po podboju, który przewidywał; a dodatkowo usunięto by wszystkich czarnych do Afryki i na Karaiby, pozostawiając państwo „nie splamione i czyste rasowo". W rok po ogłoszeniu doktryny Monroego iii , prezydent wezwał obywateli, by pomogli Indianom „uwolnić się od wszelkich przesądów związanych z ich przychylnym stosunkiem do swych rodzimych ziem" po to, „byśmy rzeczywiście stali się ich dobroczyńcami", którzy pomagają im się przenieść na ziemie Zachodu. Jeśli nie wyrażali na to zgody, wypędzano ich siłą. Sumienia dodatkowo uspokajała doktryna prawna, opracowana przez sędziego Sądu Najwyższego Johna Marshalla: „odkrycie geograficzne dało wyłączne prawo anulowania prawa Indian do posiadania ziemi, drogą bądź wykupienia, bądź też podboju"; „takie prawo, które normuje i które zazwyczaj powinno regulować stosunki między zdobywcą i podbitym, nie było możliwe' do zastosowania w stosunku do plemion indiańskich, dzikich barbarzyńców, których zajęciem była wojna i których środki egzystencji pochodziły przede wszystkim z lasu". Koloniści jednak z całąpewnością wiedzieli swoje. Ich przetrwanie uzależnione było od wyspecjalizowanej kultury rolnej i wielkoduszności „nieokiełznanych dzikusów", poza tym znane im były formy przemocy, które uznano wówczas za normę. Przyglądając się wojnom między plemionami Narragansett i Peąuot, Roger Williams zauważał, że walka między nimi była „dalece mniej krwawa i wyniszczająca niż okrutne wojny Europy", w trakcie których koloniści uczyli się swego rzemiosła. John Underhill szydził zarówno z iii Doktryna Monroego sformułowana została przez piątego prezydenta USA Jamesa Monroe, który oznajmił przed Kongresem w grudniu 1823 r., że Stany Zjednoczone będą uznawać za nieprzyjacielski akt każdą próbę ingerencji jakiegokolwiek narodu w sprawy państw kontynetów amerykańskich oraz wszelkie działania zmierzające do poszerzenia posiadłości państw europejskich na terenie obu Ameryk {przyp. tłum.).
„niepoważnego zachowania" indiańskich wojowników, które „z trudem zasługuje na to, aby zwać je walką", jak i z ich pożałowania godnych protestów przeciw „zawziętości" Anglików, który to sposób walki „uśmierca zbyt wielu mężczyzn", nie wspominając o kobietach i dzieciach w wioskach nie zabezpieczonych przed atakiem — jedna z tych europejskich taktyk, których trzeba było nauczyć zacofanych tubylców. Jak już wspomnieliśmy, były to typowe cechy podboju świata. Wygodne teorie sędziego Marshalla i innych pozostały w mocy aż do czasów nowoczesnej nauki. A. L. Kroeber, uznany wśród historyków autorytet, przypisywał Indianom wschodniego wybrzeża rodzaj „wojowniczości graniczącej z obłędem, któremu nie było końca". „Z naszego punktu widzenia" była ona zjawiskiem nie dającym się wyjaśnić i stała się cechą tak „powszechnie podkreślaną wewnątrz [ich kultury], że wyzwolenie się z niej było prawie niemożliwe", gdyż dowolna grupa, która chciałaby odstąpić od tych ohydnych norm, „byłaby z całą niemal pewnością skazana na szybką zagładę". Owo „surowe oskarżenie miałoby większe znaczenie", zauważa Francis Jennings, „gdyby popisy retoryczne poparte były jakimkolwiek przykładem czy odniesieniem w owej poczytnej pracy naukowej". Indianie nie należeli do wielkich pacyfistów, jednakże zmuszeni byli uczyć się technik „wojny totalnej" i prawdziwego bestialstwa od europejskich najeźdźców, posiadających bogate doświadczenie zdobyte na obszarach celtyckich i nie tylko28. Poważni mężowie stanu nieprzerwanie popierali te same wartości. Zdaniem Theodora Roosevelta - bohatera George'a Busha i wszystkich liberalnych komentatorów, którzy rozpływali się w zachwycie nad prezydenckim poczuciem „sprawiedliwości misji" w dniach masakry nad Zatoką Perską w 1991 r. - „absolutnie najbardziej sprawiedliwą ze wszystkich wojen jest wojna z dzikusami", ustanawiająca prawo „ras dominujących w świecie". Ohydna i pełna tchórzostwa masakra w Sand Creek (Kolorado) w 1864 r. - nazistowska w swej brutalności - „była najsprawiedliwszym i najbardziej zbawiennym czynem, jakiego dokonano na kresach państwa". Ten „wielkoduszny misjonarz", jak określają go współcześni ideolodzy, nie ograniczył swej wyobraźni jedynie do „dzikich bestii", które wypędzano z ich nor w obrębie „naturalnych granic" narodu amerykańskiego.
29
Do kategorii „dzikusów" zaliczył on również dagoes iv z południa, „malajskich bandytów" i „chińskich mieszańców", przeciwstawiających się amerykańskiemu podbojowi Filipin, oraz wszystkich „dzikusów, barbarzyńców, nieokrzesane i ciemne ludy Apaczów, Siuksów czy chińskich bokserów", gdy tylko ośmielili się zademonstrować swój opór. Winston Churchill sądził, że gaz trujący był właściwym środkiem, by stosować go przeciw „niecywilizowanym plemionom" (Kurdom i Afganom w szczególności). Inny wielce szanowany mąż stanu, Lloyd George, odnotowując z aprobatą, że brytyjska dyplomacja uniemożliwiła w czasie konwencji rozbrojeniowej w 1932 r. wprowadzenie zakazu bombardowania ludności cywilnej, zauważył: „obstawaliśmy przy zachowaniu prawa do bombardowania czarnuchów", rzeczowo ujmując zasadniczy punkt sprawy. Metafory z okresu „walk z Indianami" przetrwały aż do czasów wojen w Indochinach. Konwenanse dość długo zachowują swoją żywotność, jak mieliśmy okazję przekonać się na początku 1991 r. i niewykluczone, że jeszcze nie raz w przyszłości29.| Nadzwyczajny potencjał Stanów Zjednoczonych widoczny był już od samego początku i stanowił niemałe zmartwienie dla strażników panującego porządku. Rosyjscy carowie i ich dyplomaci zaniepokojeni byli „infekcją rewolucyjnych myśli", której „nie zatrzymują ani odległość, ani przeszkody fizyczne", niepokoiły ich także „niebezpieczne zasady" republikanizmu i samorządności, które opanowały już część Ameryki Północnej. Również Metternich przestrzegał przed „zalewem doktryn zła i zgubnych przykładów", które mogą „dodać świeżych sił apostołom buntu". Pytał on: „co stałoby się z naszymi religijnymi instytucjami, moralną siłą naszych rządów i z tym konserwatywnym systemem, który ocalił Europę przed absolutnym rozkładem", gdyby potopu nie udało się powstrzymać? Zgnilizna mogłaby się rozprzestrzenić, jeśli posłużylibyśmy się retoryką ich spadkobierców, gdy ci, przejmując nową rolę, wzięli w swoje ręce kierownictwo konserwatywnego systemu w połowie XX w.30 Krytykowane doktryny i zasady, bez względu na swe wady, zainicjowały dramatyczny marsz naprzód w nie kończącej się walce o wolność i sprawiedliwość. Wielcy Mędrcy owych czasów mieli więc wszelkie podstawy, iv
dagoes — wulgarne, wyrażające pogardę i wrogość, określenie osoby pochodzenia hiszpańskiego, portugalskiego lub, obecnie, włoskiego (przyp. tłum.).
30
by obawiać się ich rozprzestrzenienia. W XVIII w. orędownicy tych zasad nie byli jednakże wielkimi apostołami buntu i szybko wprowadzili w życie swą wizję „politycznej demokracji manipulowanej przez elitę" (Richard Morris), wpierw przez starą arystokrację, a później przez rodzącą się klasę przedsiębiorców [business class]: „mocni i odpowiedzialni przywódcy znaleźli się u steru", jak z aprobata ujął to Morris. Najgorsze obawy zostały zatem szybko rozwiane. Byłym rewolucjonistom również nie brakowało ambicji. Podobnie jak Metternich i car, obawiali się „zgubnych przykładów" u swych granic. Podbito więc Florydę, by uniknąć niebezpieczeństwa grożącego ze strony „dzikich hord samowolnych Indian zbratanych z Murzynami", jak pisał John Quincy Adams (entuzjastycznie wspierany przez Thomasa Jeffersona) w nawiązaniu do ucieczek niewolników i ludności tubylczej, która próbowała uwolnić się od swych tyranowi najeźdźców, raczej nie dając innym dobrego przykładu. Jefferson i jego zwolennicy opowiadali się za podbojem Kanady po to, aby pozbawić ludność tubylczą wsparcia ze strony „nikczemnych kanadyjskich szatanów", jak określił tamtejszych Indian rektor uniwersytetu w Yale. Ekspansji na północ i południe przeszkodziła potęga Wielkiej Brytanii, ale przyłączanie terenów zachodnich postępowało nieuchronnie, w miarę jak niszczono ich rdzenną ludność, cynicznie oszukiwano i wypędzano31. „Zadanie powalania drzew i Indian oraz rozszerzanie własnych naturalnych granic" w Nowym Świecie pociągało za sobą konieczność pozbywania się nieprzyjaznych intruzów. Wrogiem numer jeden była Anglia, która ze względu na swoją potęgę stanowiła siłę paraliżującą wszelkie działanie, a także obiekt wściekłej nienawiści dużej części społeczeństwa. Walka o niepodległość była zawziętą wojną domową, której towarzyszył konflikt międzynarodowy. Dla społeczeństwa niewiele różniła się ona od wojny domowej, która wybuchła blisko sto lat później, i wywołała wielki exodus uchodźców, opuszczających najbogatsze państwo świata, aby uniknąć zemsty zwycięzców. Konflikt amerykańsko-brytyjski trwał dalej, doprowadzając w 1812 r. do wojny. W roku 1837, po tym jak część Amerykanów wsparła powstanie w Kanadzie, wojska brytyjskie przekroczyły granice i podpaliły amerykański okręt wojenny „Caroline", przyczyniając się do powstania doktryny, sformułowanej przez sekretarza stanu Daniela Webstera, która stała się później fundamentem współczesnego prawa międzynarodowego: „poszanowanie nienaruszalności terytorialnej niepodległych państw jest najbardziej
niewzruszoną podstawą cywilizacji", a siły można użyć jedynie dla samoobrony i tylko, jeśli konieczność jej użycia „jest nagląca, nieodzowna, oraz nie pozostawia żadnego innego wyboru środków ani nie daje czasu do namysłu". Do doktryny tej odwoływano się na przykład podczas procesu norymberskiego, by odrzucić twierdzenie przywódców nazistowskich, że ich inwazja w Norwegii nie naruszała prawa, gdyż jej intencjąbyło uprzedzenie posunięć aliantów. Nie musimy marnować czasu na przypominanie, w jaki sposób Stany Zjednoczone przestrzegały tych zasad od 1837 r.32 Konflikt amerykańsko-brytyjski był klasycznym konfliktem interesów. W przypadku Stanów Zjednoczonych motywem było zainteresowanie ekspansją na kontynencie amerykańskim i na Karaibach, a w przypadku Wielkiej Brytanii, będącej wówczas dominującym mocarstwem świata, była to obawa, że polityczny odszczepieniec zza oceanu może zagrozić bogactwu i sile Królestwa. Pomimo dużego zrozumienia i sympatii, jakimi w Anglii darzono „rebeliantów amerykańskich", przywódcy nowego niepodległego państwa starali się tego nie dostrzegać. Wielka Brytania „nienawidziła nas i pogardzała nami ponad wszystko na Ziemi", pisał w 1816 r. Thomas Jefferson do Jamesa Monroe, dając tym samym Amerykanom jeszcze jeden „powód, by nienawidzieć ją [Wielką Brytanię] bardziej niż jakikolwiek inny naród na tej ziemi". Wielka Brytania nie była jedynie wrogiem Stanów Zjednoczonych, ale także „prawdziwie hostis humani generis", wrogiem gatunku ludzkiego, jak napisał kilka tygodni później w liście do Johna Adamsa. W odpowiedzi Adams stwierdzał: „uczona od kołyski, by nami gardzić, znieważać nas i wykorzystywać, Anglia nigdy nie będzie nam przyjazna, póki my sami nie staniemy się jej panami". Wcześniej, bo w roku 1785, Jefferson w liście do Abigail Adams sugerował inne wyjaśnienie sprawy: „Przypuszczam, że jest to z pewnością ta ilość pokarmów mięsnych zjadanych przez Anglików", spekulował on, „która tak odmienia ich charaktery, że uodparniają się na cywilizację. Podejrzewam, że to w ich kuchniach, a nie w kościołach trzeba przeprowadzić reformację". Dziesięć lat później wyraził swą żarliwą nadzieję, że wojska francuskie wyzwolą Wielką Brytanię, doskonaląc zarówno charaktery, jak i kuchnię Anglików33. Niechęć ta została odwzajemniona i wyrażona z niemałą wzgardą W 1865 r. pewien postępowy angielski gentleman ufundował etat dla wykładowcy „amerykanistyki" na uniwersytecie w Cambridge, który miał być obejmowany gościnnie co dwa lata przez innego wykładowcę z Harvardu. Profesura w
Cambridge wniosła ostry sprzeciw wobec — jak to nazwano (z podziwu godnym talentem literackim) — „dwuletniego przebłysku transatlantyckiej ciemności". Niektórzy profesorowie uznali te obawy za przesadzone uważając, że wykładowcy pochodziliby z klasy społecznej, która odczuwała „wzrastające niebezpieczeństwo przed zatapianiem się w niższych elementach rozległej demokracji". Większość obawiała się jednak, że wykłady mogłyby spopularyzować „niezadowolenie i niebezpieczne idee" wśród bezbronnych studentów. Zagrożenie to zostało usunięte w sposób typowy dla politycznej poprawności, który nieprzerwanie dominuje w akademickim świecie, wystrzegającym się, jak zawsze, elementów niższych i obcych idei34. Uznając, że siły zbrojne Anglii są zbyt silne, by wejść z nią w otwarty konflikt zbrojny, demokraci Jacksona domagali się przyłączenia Teksasu, by zdobyć światowy monopol na produkcję bawełny. Stany Zjednoczone byłyby wówczas w stanie sparaliżować Anglię i zastraszyć Europę. „Dzięki zagwarantowaniu sobie praktycznie monopolu w dziedzinie uprawy bawełny", USA uzyskało „większy wpływ na wydarzenia na świecie, niż gdyby miały tego dokonać za pomocą choćby najsilniejszej armii czy bardzo licznej floty", zauważył prezydent Tyler po przyłączeniu i podbiciu jednej trzeciej terytorium Meksyku. „Monopol, jaki sobie obecnie zapewniliśmy, rzuca wszystkie inne narody do naszych stóp", pisał on, „jednoroczne embargo mogłoby wywołać w Europie większe cierpienie niż pięćdziesiąt lat wojny. Wątpię, czy Wielka Brytania byłaby w stanie uniknąć poważnego wstrząsu". Ta sama siła monopolu zneutralizowała brytyjski sprzeciw w sprawie podboju terytorium Oregonu, Redaktor naczelny New York Herald, najlepiej sprzedającej się gazety w Ameryce, nie posiadał się z radości, że Wielka Brytania „została całkowicie ograniczona i skrępowana bawełnianym sznurem" pochodzącym z Ameryki i stanowiącym „narzędzie, za pomocą którego możemy z powodzeniem kontrolować" tego niebezpiecznego rywala. Dzięki podbojom, które zapewniły monopol na ten najważniejszy towar w światowym handlu, szczycił się rząd prezydenta Polka, Stany Zjednoczone mogły wówczas „przejąć kontrolę światowego handlu i zapewnić w ten sposób nieocenione korzyści polityczne i handlowe dla Unii Amerykańskiej". „Nie minie pięćdziesiąt lat, a los rasy ludzkiej znajdzie się w naszych rękach", oświadczył pewien kongresmen z Luizjany, gdy wraz z innymi oceniał możliwości „przejęcia kontroli nad Pacyfikiem" i 31
nad tymi surowcami, od których Europa była uzależniona. Minister finansów prezydenta Polka stwierdził w swym przemówieniu do Kongresu, że podboje dokonane przez Demokratów zagwarantują nam „panowanie nad światowym handlem". Poeta narodowy Walt Whiteman pisał, że nasze podboje „kruszą okowy, które pozbawiają ludzi równych szans na szczęście i dobro". Ziemie Meksyku zostały przejęte dla dobra ludzkości: „Cóż ma nędzny, nieudolny Meksyk... wspólnego z wielką misją zaludniania Nowego Świata szlachetną rasą?" Niektórzy dopatrywali się pewnych trudności w przejmowaniu surowców Meksyku bez jednoczesnego obciążania kraju problemem „umysłowo niedorozwiniętej" populacji, „zhańbionej" przez „połączenie się ras", chociaż prasa Nowego Jorku była pełna nadziei, że ich los będzie „podobny do losu Indian w naszym państwie — i ta rasa, nim upłynie wiek, stanie się wymarłą". Artykułując powszechnie znane wątki Manifestu Destiny v ", Ralph Waldo Emerson pisał, że aneksja Teksasu była rzeczą po prostu naturalną: „Pewne jest, że silna rasa brytyjska, która dotychczas opanowała dużą część tego kontynentu, musi również zająć i Meksyk, i Oregon, a z upływem wieków niewielkie znaczenie będzie miało to, w jakiej dokładnie sytuacji i jakimi metodami zostało to dokonane". W 1829 r. przedstawiciel rządu USA w Meksyku, Joel Poinsett, późniejszy minister obrony [Secretary of War] odpowiedzialny za wygnanie i zniszczenie Indian Czerokezów [Cherokee] w trakcie przesiedleńczej wędrówki zwanej Szlakiem Łez, poinformował Meksyk, że „Stany Zjednoczone są w fazie postępującej ekspansji [aggrandizement], która nie ma odpowiednika w historii świata"; i bardzo słusznie, jak tłumaczył Meksykanom Poinsett, właściciel niewolników z Południowej Karoliny, skoro „wielka masa tej populacji [Stanów Zjednoczonych] jest lepiej wykształcona, a także moralnie i intelektualnie znajduje się na poziomie znacznie wyższym niż jakakolwiek inna społeczność. A jeśli panują takie polityczne warunki, to czyż możliwe jest, aby postęp ten mógł zostać powstrzymany lub ekspansja ukrócona z powodu dobrej v 111
Manifest Destiny — dosłownie „Oczywiste Przeznaczenie", termin pochodzący z artykułu opublikowanego w United States Magazin and Democratic Reuiew przez Johna L. O'Sullivana w roku 1845, dający początek doktrynie politycznej, postulującej stałą ekspansję terytorialną Stanów Zjednoczonych Ameryki jako ich oczywiste przeznaczenie; termin będący w powszechnym użyciu podczas aneksji terytoriów południowego i północnego zachodu oraz wysp na Oceanie Spokojnym i Karaibach [przyp. tłum.).
32
koniunktury Meksyku?" Niepokoje ekspansjonistów przerosły nawet ich obawy, że niepodległy Teksas mógłby przełamać monopol USA na surowce i stać się konkurentem; mógłby on również znieść niewolnictwo, wzniecając niebezpieczne iskry egalitaryzmu. Andrew Jackson sądził, że niepodległy Teksas, ze swą mieszaniną Indian i zbiegłych niewolników, mógłby stać się przedmiotem manipulacji Wielkiej Brytanii, dążącej do tego „by cały Zachód stanął w ogniu". Raz jeszcze Brytyjczycy mogliby skłonić „dzikie hordy samowolnych Indian zbratanych z Murzynami" do „bestialskiej wojny" przeciwko „pokojowo nastawionym mieszkańcom" Stanów Zjednoczonych. W 1827 r. Poinsett poinformował Waszyngton, że „mieszaniec" Richard Fields, wódz Czerokezów, oraz „niepoprawny" John Hunter „wznieśli czerwono-biały sztandar", próbując ustanowić w Teksasie „unię białych z Indianami"; Hunter był białym wychowanym przez Indian, którzy uciekli na zachód, chcąc uniknąć zagłady narodu. Również Brytyjczycy wykazali zainteresowanie planami Huntera i Fieldsa, postulującymi stworzenie „Republiki Fredonii". Stephen Austin, przywódca pobliskiej kolonii białych osadników, ostrzegał Huntera, że jego zamiary były głupotą; gdyby taka republika powstała, Meksyk i USA zjednoczyłyby się „dla unicestwienia tak niebezpiecznego i kłopotliwego sąsiada" i nie zadowoliłyby się „niczym za wyjątkiem eksterminacji lub wygnania". „Stany Zjednoczone zajęłyby wkrótce państwo Indian i tak jak czyniły to zawsze, doprowadziłyby je do upadku i zniszczenia". Waszyngton szybko podjąłby na nowo swąpolitykę ludobójstwa (w terminologii współczesnej), kładąc kres „temu szaleństwu" wolnego czerwono-białego społeczeństwa. Austin skutecznie oczyścił własną kolonię z „leśnych autochtonów", zanim posunął się dalej w tłumieniu czerwono-białego powstania; Huntera i Fieldsa zamordowano35. Logika przyłączenia Teksasu była zasadniczo podobna do tej, jaką propaganda USA przypisywała Saddamowi Husajnowi po zajęciu Kuwejtu. Porównań takich nie powinno się jednak posuwać zbyt daleko. W przeciwieństwie do swych amerykańskich prekursorów z XIX w., nie słyszano, by Saddam Husajn bał się, że niewolnictwo w Iraku mogłoby być zagrożone przez sąsiednie niepodległe państwa, nie słyszano też żadnych jego publicznych nawoływań do „eksterminacji niedorozwiniętych" mieszkańców tych państw po to, by „wielka misja zaludniania Środkowego Wschodu szlachetną rasą" iracką mogła trwać dalej i oddać „los rasy
ludzkiej w ręce" zdobywców. I nawet w najśmielszych marzeniach nie da się porównać potencjalnych możliwości kontrolowania zasobów ropy naftowej przez Saddama z tą, jaką amerykańscy ekspansjoniści w latach czterdziestych XIX w. próbowali osiągać nad głównymi surowcami tamtych czasów. Jest wiele ciekawych nauk płynących z historii, tak bardzo wychwalanej przez oczarowanych nią intelektualistów.
3. Lawina dobrodziejstw Po podbojach, jakich dokonano w połowie XIX w., nowojorska prasa z dumą donosiła, że Stany Zjednoczone były „jedynym mocarstwem, które nigdy nie usiłowało i nie usiłuje zdobyć najmniejszego skrawka ziemi przy pomocy siły zbrojnej"; „Spośród wszystkich rozległych posiadłości naszej wielkiej konfederacji, nad którymi powiewa flaga mieniąca się gwiazdami, żadna jej najmniejsza część nie była zdobyta drogąprzemocy czy rozlewu krwi". Przedstawicieli ludności tubylczej, którzy zdołali przeżyć (pomiędzy innymi), nie proszono o zweryfikowanie tego sądu. Stany Zjednoczone są wyjątkiem wśród wszystkich innych narodów pod tym względem, że „rozrastają się dzięki własnym zasługom". I nie ma w tym nic nadzwyczajnego, skoro „wszystkie inne rasy... muszą pokłonić się i zblednąć" wobec „wielkiego dzieła podporządkowania i podboju, które dokonane zostanie przez rasę anglosaską" (podboju bez użycia siły). Wybitni współcześni historycy akceptują ten pochlebny autoportret. Samuel Flagg Bemis pisał w 1965 r., że „amerykańska ekspansja wzdłuż praktycznie pustego kontynentu nie wydarła niesprawiedliwie ziemi żadnemu z narodów"; cóż można było dostrzec niesprawiedliwego w tym, że Indianie „powalani" byli wraz z drzewami. Wcześniej Arthur M. Schlesinger uznał Polka za „jedną z niezasłużenie zapomnianych postaci amerykańskiej historii": „Dzięki doniesieniu flagi do wybrzeży Pacyfiku [Polk] dał Ameryce jej kontynentalne rozmiary i zapewnił jej przyszłe znaczenie w świecie", realistyczny osąd, jeśli odczytać go w prawdopodobnie różnym od zamierzonego sensie36. Poglądom takim trudno było przetrwać okres kulturowego przebudzenia lat sześćdziesiątych, chyba że w kręgach intelektualnych, które systematycznie częstują nas krasomówstwem w stylu: „od 200 lat Stany Zjednoczone trwają przy niemal nieskalanych, oryginalnych ideałach oświecenia... a nade wszystko przy przekonaniu o uniwersalności tych wartości" (Michael Howard, obok
wielu innych). „Mimo iż sięgamy do gwiazd i w niezrównanej obfitości obsypaliśmy naszym dobrodziejstwem mniej łaskawie obdarowane narody, to nasze motywy są zupełnie niezrozumiane, a nasze intencje militarne wywołują powszechną nieufność", pisał w 1967 r. inny równie wybitny historyk, Richard Morris, rozważając „nieszczęsny" fakt, że inni nie potrafią zrozumieć szlachetności naszych pobudek w Wietnamie, kraju „dręczonym wewnętrzną działalnością wywrotową i obcą agresją" (to znaczy dokonywaną przez Wietnamczyków). Pisząc w 1992 r. o „wizerunku własnym Amerykanów", korespondent New York Timesa, Richard Bernstein, zauważa z niepokojem, że „wielu z tych, którzy dojrzewali w okresie protestów lat sześćdziesiątych, nigdy nie odzyskało ufności w fundamentalną szlachetność [goodness] Ameryki i amerykańskiej władzy, która dominowała we wcześniejszym okresie". Sprawa ta zresztą jest po dziś dzień przedmiotem sporego niepokoju w kręgach menedżerów naszej kultury37. Podstawowe wzorce ustanowione we wczesnych latach podboju przetrwały do chwili obecnej. Kiedy masakrowanie ludności tubylczej przez armię gwatemalską osiągnęło poziom prawdziwego ludobójstwa, Ronald Reagan i jego urzędnicy, wychwalając morderców jako perspektywicznie patrzących demokratów, poinformował Kongres, że Stany Zjednoczone dostarczą Gwatemalczykom broni, „aby wesprzeć proces pełniejszego przestrzegania praw człowieka, który powstał w efekcie przewrotu z 1982 r.", dzięki któremu do władzy doszedł Rios Montt, prawdopodobnie największy morderca z całej kliki. Ciekawy był również sposób, w jaki Gwatemala uzyskiwała amerykański sprzęt wojskowy. Była to, jak podało Generalne Biuro Księgowości Kongresu [General Accounting Office of Congress], transakcja handlowa licencjonowana przez rządowy Departament Handlu, która wykluczyła z gry międzynarodową sieć handlarzy bronią, zawsze gotowych do eksterminacji dzikich bestii, jeśli tylko można na tym zarobić. Reaganici okazali się również pomocni w utrzymywaniu terroru i dokonywaniu masakr na obszarach od Mozambiku po Angolę, uzyskując z drugiej strony spore uznanie w kręgach lewicowego liberalizmu za swą „cichą dyplomację", która pomogła ich południowoafrykańskim przyjaciołom dokonać w latach 1980-1988 w sąsiednich państwach afrykańskich zniszczeń szacowanych na ponad 60 mld dolarów i uśmiercić tam 1,5 min ludzi. Najbardziej niszczące efekty powszechnej katastrofy kapitalizmu w latach 33
osiemdziesiątych raz jeszcze dotknęły tych samych kontynentów: Afryki i Ameryki Południowej38. Jeden z większych gwatemalskich morderców, generał Hektor Gramajo, został wyróżniony za swój wkład w ludobójstwo górali przez przyjęcie do Szkoły Administracji [School oj Government] Johna F. Kennedy'ego na uniwersytecie Harvarda — i to nie bezzasadnie, jeśli weźmiemy pod uwagę wielki wkład Kennedy'ego w działalność kontrpowstańczą (będącą jednym z technicznych terminów na określenie międzynarodowego terroryzmu prowadzonego przez najsilniejszych). Wykładowcy w Cambridge mogą z ulgą zauważyć, że Harvard nie jest już niebezpiecznym centrum wywrotowym. Pracując ciężko na stopień naukowy na Harvardzie, Gramajo udzielił wywiadu Harvard International Review, w którym przedstawił nieco bardziej szczegółowy obraz roli, jaką odegrał. Przypisał sobie osobistą zasługę za tzw. program spraw cywilnych, znany również jako „program 70%-30%", jaki „zainicjował rząd Gwatemali w latach osiemdziesiątych w celu kontrolowania ludzi i organizacji, które nie zgadzały się z rządem". Szkicując tę doktrynalną innowację oznajmił: „Stworzyliśmy bardziej humanitarną mniej kosztowną strategię, tak aby była bardziej zgodna z systemem demokratycznym. Zaprowadziliśmy politykę spraw cywilnych (w 1982 r.), która gwarantuje rozwój gospodarczy dla 70% społeczeństwa, jednocześnie zabijamy 30%. Wcześniejsza strategia polegała na wymordowaniu 100%". Jest to, jak wyjaśniał, „bardziej wyrafinowana metoda" niż dawne surowe założenie, że trzeba „zabić każdego, by wywiązać się z zadania", polegającego na kontrolowaniu elementów dysydenckich. Nie jest zatem w porządku dziennikarz Alan Nairn, który zdemaskował fakt, że oddziały śmierci w państwach Ameryki Środkowej powstały z inicjatywy Stanów Zjednoczonych, nazywając Gramajo (oskarżanemu wówczas o przerażające zbrodnie) „jednym z największych masowych morderców Półkuli Zachodniej". Potrafimy przecież w tej chwili docenić, dlaczego były dyrektor CIA, William Colby, który miał bezpośrednie doświadczenie z podobnymi sprawami w Wietnamie, przesłał Gramajo egzemplarz swych pamiętników z dedykacją „Dla współtowarzysza w staraniach o znalezienie strategii kontrpowstańczej nie pozbawionej przyzwoitości i demokracji" — typowy styl waszyngtoński. Biorąc pod uwagę zrozumienie dla humanitaryzmu, przyzwoitości i demokracji, jakie okazał Gramajo, nie jest zaskoczeniem, że wydaje się on głównym kandydatem typowanym przez Departamentu Stanu w wyborach 34
prezydenckich 1995 r. Tak przynajmniej twierdzi gwatemalski Central America Report, powołując się na zdanie Americas Watch, które uznało harwardzkie stypendium naukowe za „sposób Departamentu Stanu na przyuczenie Gramajo" do zawodu i przytaczając opinię członka Senatu USA, który stwierdza: „Jest on definitywnie ich chłopcem w tamtych stronach". Gramajo, „wyższy rangą dowódca na początku lat osiemdziesiątych, kiedy armia Gwatemali obwiniana była za śmierć dziesiątek tysięcy ludzi, głównie cywilów", „postrzegany jest przez amerykańską ambasadę jako polityk umiarkowany", pisał Kenneth Freed, cytując zachodniego dyplomatę i zapewniając nas jednocześnie o „awersji" Waszyngtonu do akcji sił bezpieczeństwa; akcji, które USA wspierają i którym przyklaskują Washington Post donosi, że wielu gwatemalskich polityków spodziewa się zwycięstwa Gramajo w nadchodzących wyborach i nie może to być nieprawdopodobne, skoro jest on „chłopcem" Departamentu Stanu w tamtych stronach. Wizerunek Gramajo jest również upiększany. Dziennikowi Washington Post zaoferował on bardziej złagodzoną wersję swego wywiadu na temat programu 70%-30%. „Staraniem rządu było przeznaczenie 70% na rozwój gospodarczy, a 30% na działania wojenne. Nie miałem na myśli ludzi, tylko starania". Jaka szkoda, że ujął to tak niezręcznie — czy raczej tak szczerze — zanim harwardzkie szkolenie dało swoje efekty39. Wysoce prawdopodobne jest to, że władcy świata, spotykając się na konferencjach G-7, spisali już na straty dużą część Afryki i Ameryki Łacińskiej, zbytecznych ludzi, dla których nie ma miejsca w Porządku Nowego Świata; zbytecznymi okażą się również inni, nie wyłączając członków własnych społeczeństw. W dyplomacji Ameryka Łacińska i Afryka traktowane były zawsze w bardzo podobny sposób. Dokumenty planowania politycznego podkreślają że zadaniem Ameryki Łacińskiej jest dostarczanie surowców oraz tworzenie warunków sprzyjających inwestycjom i handlowi. Jeśli może być to osiągnięte na drodze formalnych wyborów z uwzględnieniem warunków gwarantujących bezpieczeństwo interesom przedsiębiorców, to świetnie. Jeśli wymaga to jednak państwowego terroru „w celu ostatecznego zniszczenia groźby wiszącej nad istniejącą strukturą społeczno-gospodarczych przywilejów i wyeliminowania liczebnej większości społeczeństwa z udziału w polityce", to bardzo źle, ale lepsze to niż alternatywa niepodległości; tak pisał ekspert od spraw Ameryki
Łacińskiej, Lars Schoultz, opisując zadania, jakie realizowały Państwa Narodowego Bezpieczeństwa [National Security States], mające swe korzenie w polityce zapoczątkowanej przez administrację Kennedy'ego. Jeśli chodzi o Afrykę, George Kennan, szef Zespołu Planowania Politycznego Departamentu Stanu, przypisując każdej części Południa specyficzną funkcję w Porządku Nowego Świata ery powojennej, zaproponował, żeby „eksploatowano" jąwcelu odbudowy Europy, dodając, że sposobność eksploatacji Afryki powinna dostarczyć Europejczykom „tego namacalnego celu, którego każdy raczej bezskutecznie poszukiwał" — psychologicznego dźwignięcia, niezmiernie potrzebnego w ciężkich powojennych czasach. Zalecenia Kennana są na tyle niekontrowersyjne, że zbędny tu jest wszelki komentarz czy nawet refleksja40. Ludobójcze epizody ery Kolumba-Vasco da Gamy w żaden sposób nie ograniczają się jedynie do podbitych regionów Południa, co zostało w wystarczający sposób potwierdzone wyczynami głównego ośrodka cywilizacji zachodniej sprzed pięćdziesięciu lat. W ciągu całej tej ery społeczeństwa stanowiące rdzeń Północy prowadziły między sobą bestialskie wojny, czasem rozszerzające się daleko poza ich terytoria, szczególnie w naszym potwornym stuleciu. Dla ogromnej większości społeczeństw świata przypominają one strzelaninę pomiędzy rywalizującymi gangami narkotykowymi czy przywódcami mafii. Jedyną kwestią jest tylko to, kto następny uzyska prawo, by mordować i grabić. Od II wojny światowej globalną siłą, która broniła interesów uprzywilejowanych (ogólnoświatowym żandarmem), były Stany Zjednoczone. Z tego też względu państwo to wpisało do swych kronik najbardziej imponujące przykłady agresji, międzynarodowego terroryzmu, zbrodni, tortur, wojny chemicznej i bakteriologicznej oraz pogwałcenia praw człowieka wszelkiego wyobrażalnego rodzaju. Nie jest to zaskakujące: gdzie drwa rąbią tam wióry lecą Nic też dziwntego, że sporadyczne, udokumentowane opisy takich faktów, ukazujące się poza głównymi ośrodkami mass mediów, wywołują napady wściekło-ści wśród komisarzy. Można również zauważyć, że nie ma w tym nic nowego. Od czasów biblijnych rzadko serdecznie witano zwiastunów niechcianych wieści; „odpowiedzialnymi ludźmi" są raczej fałszywi prorocy, którzy opowiadają jedynie bardziej pokrzepiające historie. Relacje naocznego świadka „zniszczenia Indii Zachodnich", Bartolome de Las Casasa, są teoretycznie dostępne od 1552 r. Przez te wszystkie lata nie należały jednak do powszechnie czytanej literatury. W 1880 r. Helen Jackson dokonała godnej uwagi analizy Wieku hańby. W przedmowie do jej dzieła biskup stanu Minnesota, H. B.
Whipple, napisał: „smutne ujawnienie złamanych obietnic, pogwałconych traktatów i nieludzkich aktów przemocy, [które] przysporzą rumieńców wstydu tym, którzy kochają swój kraj". Rumieńców wstydu było jednak mało i to nawet po powtórnym wydaniu dzieła w 1964 r. („ograniczonego do 2 tys. egzemplarzy"). Zwolenników zniesienia niewolnictwa szanuje się na ogół dopiero z perspektywy czasu. Kiedyś byli oni „pogardzani, bojkotowani i znieważani" „przez prawdziwych patriotów", pisał Mark Twain — „Nikomu oprócz umarłych nie wolno mówić prawdy". Jego własne eseje antyimperialne są prawie nieznane. Pierwszy zbiór ukazał się w 1992 r.; ich wydawca zauważa, że wybitna rola autora w Lidze Antyimperialnej, działalność będąca jego głównym zajęciem w ostatnich dziesięciu latach życia, „zdaje się pomijana we wszystkich bibliografiach". Zamordowanie w listopadzie 1989 r. sześciu jezuickich intelektualistów przez szkoloną w USA Brygadę Atlacatl wywołało spore oburzenie. Zostali oni zamordowani, piszą we wstępie do zbioru prac John Hassett i Hugh Lacey, „ze względu na rolę, jaką odegrali jako intelektualiści, badacze, pisarze i nauczyciele w wyrażaniu swej solidarności z biedotą" (podkreślenia wydawców). Nie ma pewniejszego sposobu, by unicestwić ich na zawsze, niż zakazy publikowania ich prac, w istocie ciągle nieznanych i pomijanych milczeniem, mimo iż problemy, o których mówią są głównymi zagadnieniami polityki zagranicznej całej dekady, okrytej hańbą przez zamordowanie zarówno ich, jak i arcybiskupa Romero, postaci również zignorowanej i zapomnianej. Sowieckich dysydentów można było czcić na Zachodzie, chociaż w domu na miano godnych szacunku umiarkowanych zasłużyli jedynie ci, którzy bronili oficjalnych prawd i przeklinali „apologetów imperializmu". Dobrze, że dla potwierdzenia naszej zasadniczej prawości można pochwalić się od czasu do czasu kimś takim, jak Las Casas. Londyński Economist, przypominając, że „katastrofa demograficzna, która dotknęła Amerykę Łacińską w pierwszych latach jej rozwoju, była... spowodowana nie przez nikczemność, ale przez ludzkie słabości i nieubłagany los: miażdżące żarna długofalowej przemiany historycznej", tłumaczy, że „tam, gdzie zdarzały się okrucieństwa i nieludzkie czyny, historycy wiedzą o nich jedynie ze względu na szesnastowieczne hiszpańskie umiłowanie sprawiedliwości, gdyż czyny te potępiane były przez moralistów lub odnotowywane i karane wyrokiem sądu". Najważniejsze jednak, że konkwistadorzy „mieli dobre intencje, szczerze wierząc" w to, że 35
przynoszą swym ofiarom „przez Boga ustanowiony porządek", wtedy gdy je mordowali, torturowali i brali w niewolę; i ewidentna staje się też głupota „politycznie poprawnych" pomyleńców, którzy głoszą z patosem tyrady o „dzikiej niesprawiedliwości Europejczyków" (Adam Smith). Sam Kolumb pragnął jedynie „zaopiekować się Indianami i nie pozwalać, by jakakolwiek krzywda czy nieszczęście zostały im wyrządzone" — jak sam to określił w słowach, które wyjaśniają cały problem. Jakież dowody na szlachetność naszego kulturowego dziedzictwa są nam potrzebne bardziej niż czuła troskliwość Kolumba czy hiszpańskie umiłowanie sprawiedliwości? Ciekawe również jest to, co wybitny kronikarz Las Casas napisał pod koniec życia w swoim testamencie: „Wierzę, że ze względu na te bezbożne, kryminalne i podłe czyny popełnione z taką niesprawiedliwością, tyranią i barbarzyństwem, Bóg wyładuje na Hiszpanii Swój gniew i Swą siłę, bo niemal cała Hiszpania podzieliła się krwawym bogactwem przywłaszczonym kosztem tak wielkiego zniszczenia i rzezi"41. Przerażająca kronika tego, co się faktycznie wydarzyło, jeśli w ogóle brana jest pod uwagę, nie ma dla nas zwykle większego znaczenia, a czasem nawet uważamy jąza dowód naszej szlachetności. Raz jeszcze: gdzie drwa rąbią tam wióry lecą Najprawdopodobniej wielki mafioso będzie również dalej panować nad systemem doktrynalnym. Pamiętajmy, że jedną z wielkich korzyści bycia bogatym i silnym jest to, że nigdy nie trzeba mówić: „Przepraszam". I to właśnie w tym miejscu pojawia się moralne i kulturowe wyzwanie, pod koniec pierwszych Pięciuset Lat.
36
ROZDZIAŁ 2
KONTURY PORZĄDKU ŚWIATA 1.
Logika stosunków Północ - Południe
„Rozszerzanie naturalnych granic" stało się zadaniem osadników na zamieszkanym przez nich terytorium, które pod koniec XIX w. sięgało środkowego Pacyfiku. „Naturalne granice" Południa musiały jednak także być bronione. Stąd też pełne poświęcenia wysiłki, mające zapewnić, aby żaden sektor Południa nie poszedł swoją własną drogą i stąd też obawa, często granicząca z histerią, pojawiająca się zawsze wtedy, gdy odkrywano pewne odstępstwa. Wszyscy muszą być bowiem prawidłowo zintegrowani w gospodarce światowej, zdominowanej przez państwowokapitalistyczne społeczeństwa przemysłowe. Południu przypisano rolę usługodawcy: dostarczanie surowców, taniej siły roboczej, rynków zbytu, stwarzanie możliwości inwestycyjnych oraz, ostatnio, eksportowanie własnych zanieczyszczeń środowiska naturalnego. Już od pół wieku Stany Zjednoczone niosą na swych barkach odpowiedzialność za obronę interesów „usatysfakcjonowanych narodów", których potęga umieszcza je „ponad resztą" — owych „zamożnych, żyjących w pokoju na swych ziemiach", którym „powinny być powierzone rządy tego świata", jak ujął to Winston Churchill po II wojnie światowej. Interesy Stanów Zjednoczonych są z tego powodu rozważane w kategoriach globalnych. Podstawowym zagrożeniem dla tych interesów, przedstawianym w tajnych planach, dostępnych wyłącznie urzędnikom najwyższych szczebli władzy, są „radykalne i nacjonalistyczne reżimy", które wykazują uległość w stosunku do populistycznych nacisków społecznych, domagających się „natychmiastowej poprawy niskiego standardu życia mas" i rozwoju gospodarczego skierowanego na potrzeby lokalne. Tendencje takie stoją w jawnej sprzeczności z potrzebą tworzenia „politycznego i gospodarczego klimatu sprzyjającego prywatnym inwestycjom" i z potrzebą odpowiedniej repatriacji zysków (NSC 5432/1,
1954 vi ), a także z koniecznością „ochrony naszych surowców mineralnych" (George Kennan). Dlatego też, jak uznał w 1948 r. trzeźwo myślący przewodniczący Zespołu Planowania Politycznego Departamentu Stanu [State Department Policy Planning]: „Powinniśmy przestać mówić o mglistych i ...nierealnych celach, jak prawa człowieka, podnoszenie standardu życia czy demokratyzacja", i zacząć „działać w czystych koncepcjach siły", nie „skrępowani przez idealistyczne hasła" o „altruizmie i światowym dobrodziejstwie", jeżeli tylko chcemy utrzymać naszą „pozycję niewspółmierności", która oddziela nasze kolosalne bogactwo od ubóstwa innych (Kennan). Głęboko antydemokratyczne naciski USA wywierane na kraje Trzeciego Świata i notoryczne odwoływanie się do terroru w celu wyeliminowania z „życia politycznego liczebnej większości [społeczeństwa]" są łatwo zrozumiałe. Wynika to bezpośrednio z opozycji do „gospodarczego nacjonalizmu", który jest zazwyczaj rezultatem presji społecznej i zrzeszania się. Takie herezje muszą być wykorzenione. Były to, zupełnie niezależnie od zjawiska zimnej wojny, uderzające cechy polityki; notoryczne, bestialskie i destrukcyjne działania ostatniej dekady są uważane za przejaw krzewienia demokracji i nowego poszanowania praw człowieka na świecie, zupełnie tak, jak można by się tego spodziewać w dobrze wytresowanej kulturze intelektualnej. Łatwo znaleźć analogie w odniesieniu do polityki wewnętrznej, jakkolwiek nieco inne metody stosuje się, by poskromić „oszalały motłoch"1. Jak już mówiliśmy, „wolny handel" jest wysoce respektowany przez tych, którzy spodziewają się pokonać konkurencję, ale sami naruszają jego zasady wtedy, gdy wymagają tego ich własne interesy. W związku z tym opozycja do nacjonalizmu gospodarczego (innych) jest w rzeczywistości rodzajem naturalnego odruchu wśród planistów światowej gospodarki. Stała się ona obecnie głównym motywem polityki amerykańskiej, pomimo iż jej historia zna uciekanie się do takich środków, jak protekcjonizm, substytucja importu vii czy inne równie „ultranacjonalistyczne" metody, które dały Stanom Zjednoczonym możliwości prowadzenia własnej gry z niezwykłą skutecznością. W połowie lat czterdziestych amerykańska dominacja sięgnęła szczytu. Wówczas też zaczęto vi
NSC jest skrótem od National Security Council, czyli Rada Narodowego Bezpieczeństwa {przyp. tłum.). vii Substytucja importu {import substitution), strategia rozwoju gospodarczego krajów Trzeciego Świata (szczególnie Ameryki Łacińskiej), polegająca na zastępowaniu importu przez rozbudowę własnej produkcji przemysłowej w celu uniezależnienia gospodarki od importu (przyp. tłum.).
wynosić pod niebiosa zalety liberalizmu gospodarczego, przy jednoczesnym nawoływaniu do zwiększania i takjuż ogromnych subwencji państwowych dla rodzimych przedsiębiorstw. Problemem pozostało już tylko znalezienie metody, która dopomogłaby bardziej wstecznym umysłom docenić wartość polityki, tak doskonale służącej interesom USA. W lutym 1945 r. na konferencji państw półkuli zachodniej w Chapultepec (Meksyk) Stany Zjednoczone opowiedziały się za podpisaniem „Karty Gospodarczej obu Ameryk", która miała eliminować nacjonalizm gospodarczy „we wszystkich jego formach". Polityka ta stała w poważnej sprzeczności ze stanowiskiem Ameryki Łacińskiej, określonym przez urzędnika Departamentu Stanu jako „filozofia Nowego Nacjonalizmu", która popiera „działania polityczne, mające na celu szerszą dystrybucję dochodów i poprawę standardu życia mas". Doradca polityczny Departamentu Stanu, Laurence Duggan, pisał wówczas, że „Nacjonalizm gospodarczy jest wspólnym mianownikiem nowych aspiracji do uprzemysłowienia. Mieszkańcy Ameryki Łacińskiej przekonani są, że pierwszymi beneficjentami wykorzystania surowców państwa powinni być jego obywatele". Według stanowiska USA dla odmiany „pierwszymi beneficjantami" powinni być amerykańscy inwestorzy, a Ameryka Łacińska powinna spełniać jedynie funkcję usługową Nie zalecano jej „nadmiernego rozwoju przemysłowego", który godziłby w amerykańskie interesy — utrzymywały administracje Trumana i Eisenhowera2. Ze względu na stosunek sił stanowisko Stanów Zjednoczonych przeważyło. Jeśli chodzi o Azję, ostateczne zasady polityki zostały po raz pierwszy przedstawione w projekcie NSC 48 w sierpniu 1949 r., zauważa Bruce Cumings. Podstawową zasadą jaką wyrażono, była „obustronna wymiana i wzajemna korzyść". Wnioskiem, jak zwykle, była opozycja dla niezależnego rozwoju: „żadne [z azjatyckich państw] nie ma odpowiednich surowców jako bazy do szerokiego uprzemysłowienia". Indie, Chiny i Japonia mogą „być bliskie spełnienia tego warunku", ale poza nimi żadne inne państwo. Perspektywy Japonii uznano za niezwykle ograniczone: byłaby ona w stanie produkować jakieś „ozdóbki" czy inne produkty dla państw gospodarczo zacofanych, ale niewiele więcej, jak stwierdzono na podstawie badań amerykańskiej misji w 1950 r. Konkluzje takie, jakkolwiek niewątpliwie przesiąknięte rasizmem, nie były całkowicie bezzasadne do czasu, aż wojna koreańska nie ożywiła pogrążonej w stagnacji japońskiej gospodarki. „Powszechne uprzemysłowienie w 37
poszczególnych państwach mogłoby zostać osiągnięte tylko wysokim kosztem poświęcenia sektorów przemysłowych przynoszących [dotychczas] znaczne korzyści [danym państwom]", stwierdzano w projekcie. Stany Zjednoczone muszą znaleźć metody „wywierania nacisku ekonomicznego" na państwa, które nie akceptują roli dostawców „artykułów o znaczeniu strategicznym i innych podstawowych materiałów" — był to zalążek późniejszej polityki wojny gospodarczej, zauważa Cumings. Perspektywy rozwoju gospodarczego Afryki nigdy nie były poważnie brane pod uwagę, z wyjątkiem tzw. Białej Afryki. W stosunku do Środkowego Wschodu główną troską było to, aby źródła energii znalazły się pod kontrolą Stanów Zjednoczonych, które miały działać w taki sposób, w jaki wcześniej postępowali Brytyjczycy: zarząd lokalny miał być oddany w ręce „arabskiej fasady", mającej zapewnić „wchłonięcie" kolonii, „zawoalowane dzięki takim konstytucyjnym fikcjom, jak protektorat, sfera wpływów, państwo buforowe lub tym podobne". Ten sposób kontroli, zdaniem lorda Curzona i Komisji Wschodniej (1917-1918), okazał się finansowo bardziej korzystny niż bezpośrednie sprawowanie rządów. Nie wolno nam jednak pod żadnym pozorem — ostrzegał John Fos ter Dulles — ryzykować „utraty kontroli". Fasadę miały tworzyć zatem dyktatury rodzinne, które trzymałyby się bardzo ściśle poleceń i gwarantowały przepływ zysków do Stanów Zjednoczonych, ich brytyjskiego wspólnika oraz korporacji naftowych. Struktur tych mieli bronić regionalni strażnicy, najchętniej niearabscy (Turcja, Izrael, Iran za szacha, Pakistan), z brytyjskim i amerykańskim wsparciem. System ten funkcjonował dość skutecznie przez dłuższy czas, a obecnie ma przed sobą zupełnie nowe perspektywy, biorąc pod uwagę całkowite rozproszenie arabskich sił nacjonalistycznych oraz brak odstraszającej siły sowieckiej3. Zręby poufnych strategicznych planów wojskowych czasami docierają do opinii publicznej, tak jak zdarzyło się to wtedy, gdy wydawcy New York Timesa, przyklaskując obaleniu parlamentarnego reżimu Mosaddeghka w Iranie, zaobserwowali, że „krajom słabo rozwiniętym, bogatym w zasoby surowcowe, udzielono obecnie lekcji poglądowej, która uświadomi im, jak wielką cenę musi zapłacić każde z nich, gdy wpadnie w szał fanatycznego nacjonalizmu". Obszary usługowe wymagają bowiem ochrony przed „bolszewizmem" czy „komunizmem" — terminy te mają jedynie techniczne znaczenie, a odnoszą się do specjalnych przeobrażeń, przebiegających „w sposób, który pomniejsza ich chęci i zdolności do tego, by stanowić uzupełnienie dla uprzemysłowionych państw Zachodu", jak ujęto ten problem 38
w poważnej pracy naukowej lat pięćdziesiątych. Najbardziej jednak znaczące jest to, że dane historyczne potwierdzają bardzo wyraźnie zrozumienie tej powszechnie podkreślanej roli usługowej, jaką odgrywają dla nas kraje Południa4. „Radykalne i nacjonalistyczne reżimy" sanie do przyjęcia, szczególnie wtedy, gdy zdają się odnosić sukcesy w dziedzinach, które mogłyby mieć znaczenie dla ciemiężonej i cierpiącej ludności. W takim przypadku stają się one „wirusem", który może „zarazić" innych „zgniłym jabłkiem", mogącym „zepsuć resztę". Opinii publicznej przedstawia się je jako „kostki domina", które mogą przewracać inne, rozszerzając agresję i podboje. W kraju przyznaje się często (choć nie zawsze), że wizja ta jest absurdalna, a zagrożenie jest raczej — jak określił to kiedyś Oxfam, pisząc o Nikaragui — „obawąprzed dobrym przykładem". Gdy Henry Kissinger ostrzegał, że „zaraźliwy przykład" socjalistycznego Chile pod rządami Allende może „zarazić" nie tylko Amerykę Łacińską, ale także południową Europę — uprzytamniając włoskim wyborcom, że wewnętrzne reformy socjalne mogą stanowić jednąz wielu możliwych opcji — nie sugerował on bynajmniej, że hordy Allende mogłyby najechać Rzym. Z drugiej strony sandinowska „Rewolucja bez granic" była spektakularnym oszustwem rządu i środków masowego przekazu, a propagandowe slogany odzwierciedlały autentyczne niepokoje: sama deklaracja zamiaru stworzenia modelu, który mógłby zainspirować innych, była, z perspektywy hegemonicznej władzy i jej intelektualnych ordynansów, równoważna agresji5. Kiedy wirus zostaje wykryty, trzeba go zniszczyć, a potencjalne ofiary uodpornić. Reakcją na wirus kubański była agresja, terror i wojna gospodarcza oraz powstanie grupy Państw Narodowego Bezpieczeństwa. Zabiegi te miały na celu niedopuszczenie do dalszego rozprzestrzeniania się infekcji. Również w Azji Południowo-Wschodniej w tych samych latach zastosowano podobną kurację. Standardowym postępowaniem w zwalczaniu wirusa jest polityka dwutorowa, jaką posłużono się już w Chile za Allende. Twardogłowi radykałowie nawoływali do przewrotu militarnego, który w końcu nastąpił. Stanowisko umiarkowane przedstawił ambasador Edward Korry, liberał Kennedy'ego: „czynić wszystko, co w naszej mocy, aby skazać Chile i Chilijczyków na brak środków do życia i skrajną nędzę i takiej linii postępowania trzymać się dostatecznie długo, by przyspieszyć w Chile pojawienie się trudności charakterystycznych dla
społeczeństwa komunistycznego". Nawet gdyby stanowisko twardogłowych okazało się nieskuteczne, a korzystanie z usług faszystowskich morderców nie pomogło zniszczyć wirusa, wizja „braku środków do życia" wystarczyłaby do powstrzymania rozprzestrzeniającej się zarazy, deprawując ostatecznie samego pacjenta. I co najważniejsze, wizja ta stałaby się wodą na młyn menedżerów kultury, którzy doskonale potrafią wywołać płacz udręki z powodu „trudności charakterystycznych dla społeczeństwa komunistycznego", szydząc pogardliwie z „apologetów", którzy opisują rzeczywiste fakty. Sedno sprawy jasno wyraził Bertrand Russell w swym skrajnie krytycznym reportażu z bolszewickiej Rosji w pierwszych dniach po rewolucji: Każde niepowodzenie przemysłu, każdy despotyczny przepis prawa wprowadzony z powodu rozpaczliwej sytuacji [Rosji], wykorzystywany jest przez Ententę jako usprawiedliwianie jej polityki. Człowiek pozbawiony jedzenia i picia słabnie, traci rozsądek, a w końcu umiera. Nie uznaje się tego zazwyczaj za wystarczający powód, by skazywać go na śmierć głodową. Jednak tam, gdzie sprawa dotyczy narodów, słabość i walka traktowane są jako moralnie naganne i uważane za usprawiedliwienie dalszych kar.
Bezsprzecznie, wielką satysfakcję przynosi nam uważne przyglądanie się tym, którzy wiją się z bólu pod naszymi stopami oraz sprawdzanie, czy sposób ich zachowania jest poprawny; jeżeli tak nie jest, co zdarza się często, wybucha w nas niepohamowane oburzenie. Nasze własne, nawet najpodlejsze zachowanie czy przestępstwa „umiarkowanych" i „poprawiających się" państw od nas zależnych sązaledwie odchyleniem od normy, które można szybko skorygować6. Wchodząc nieco głębiej w terminologię techniczną wyjaśnić należy, że „zgniłe jabłka" stanowią zagrożenie dla „stabilności". Gdy Waszyngton przygotowywał się w 1954 r. do obalenia pierwszego demokratycznie wybranego rządu w Gwatemali, przedstawiciel Departamentu Stanu ostrzegał, że Gwatemala „staje się coraz większym zagrożeniem dla stabilności Hondurasu i Salwadoru. Jej reforma rolna jest potężnąbroniąpropagandowaj jej szeroki program pomocy socjalnej dla robotników i chłopów w zwycięskiej walce przeciw klasom wyższym i wielkim zagranicznym przedsiębiorstwom przemawia do wyobraźni społeczeństw sąsiednich państw Ameryki Środkowej, gdzie na ogół panują podobne warunki". „Stabilność" oznacza więc bezpieczeństwo „klas wyższych i wielkich zagranicznych przedsiębiorstw" i musi
oczywiście być utrzymana. Zrozumiałe staje się dla nas również, dlaczego Eisenhower i Dulles drżeli na myśl o zagrożeniu wiszącym nad „samoobroną i instynktem samozachowawczym" Stanów Zjednoczonych, gdy doradcy zameldowali im o tym, że „źródło inspiracji i wsparcie" dla „sytuacji strajkowej" w Hondurasie mogło „znajdować się po gwatemalskiej stronie granicy"7. Waga „stabilności" jest tak wielka, że wszelkie „pożądane reformy" nie mogąw ogóle być wprowadzane. W grudniu 1967 r. Freedom House (Dom Wolności) wydał oświadczenie czternastu wybitnych naukowców, którzy reprezentując „umiarkowany odłam społeczności akademickiej", wychwalali amerykańską politykę w Azji jako „wyjątkowo dobrą", szczególnie w Indochinach, gdzie nasza odważna obrona wolności przyczyniła się do powstania „politycznej równowagi w Azji", poprawiając „morale — i politykę — naszych azjatyckich sojuszników i państw neutralnych". Istotę rzeczy ilustrują uznane przez nich za nasz największy triumf, „dramatyczne zmiany", które dokonały się w Indonezji w 1965 r., kiedy to armia, zachęcona naszym stanowiskiem w sprawie Indochin, wzięła sprawy w swoje ręce i wymordowała setki tysięcy ludzi, głównie bezrolnych chłopów (patrz rozdz. 5). Generalnie, jak wyjaśniają umiarkowani naukowcy, „wiele rodzajów reform przyczynia się do wzrostu niestabilności, niezależnie od tego, jak bardzo istotne i niezbędne mogłyby one być w dalszej perspektywie. Ludziom oblężonym nic nie zastąpi bezpieczeństwa". Określenia „ludzie", „stabilność" itp., mają swój typowy sens PP (politycznej poprawności). Wielu wybitnych naukowców zgodziło się z poglądem Ithiela Poola, politologa z MIT [Massachusetts Institute of Technology], że we wszystkich krajach Trzeciego Świata „porządek w sposób oczywisty zależy od możliwości zmuszenia nowo zmobilizowanych warstw społecznych do powrotu do pasywności i defetyzmu". Identyczne tezy zaprezentowała wkrótce Komisja Trójstronna w odniesieniu do tych odłamów społeczeństw Zachodu, które podkopywały „demokrację" poprzez próby wkroczenia na arenę polityczną zamiast trzymać się swej „roli obserwatorów" przedstawienia kierowanego przez lepszych8. Myślenie takie jest powszechne i nie wzbudza większych zastrzeżeń. Będzie panowało nadal, tak długo, jak długo trwać będzie zagrożenie porządku i stabilności. Ciągłość tego zjawiska jest widoczna i zupełnie niezależna od zimnej wojny. Po wojnie w Zatoce Perskiej, której nie był w 39
stanie wywołać nawet najmniejszy pretekst zimno-wojenny, George Bush ponownie poparł swego starego przyjaciela i sojusznika Saddama Husajna, gdy ten zgniatał szyitów na południu, a później Kurdów na północy Iraku. Ideolodzy zachodni wyjaśniali wówczas, że aczkolwiek potworności te rażą naszą subtelną wrażliwość, musimy je jednak akceptować dla dobra „stabilności". Główny korespondent dyplomatyczny New York Timesa, Thomas Friedman, zrekonstruował rozumowanie administracji Busha w następujący sposób: Waszyngton poszukuje rozwiązania „najlepszego ze wszystkich możliwych: irackiej junty żelaznej pięści bez Saddama Husajna", czyli powrotu dawnych dni, kiedy Husajnowska „żelazna pięść trzymała Irak razem, ku niekłamanemu zadowoleniu sojuszników USA, Turcji i Arabii Saudyjskiej", nie mówiąc o kierownictwie w Waszyngtonie. Saddam Husajn popełnił pierwszą ciężką zbrodnię 2 sierpnia 1990 r., gdy odmówił wykonania rozkazu. Z tego względu musiał zostać usunięty, lecz dla zapewnienia „stabilności" należało znaleźć kogoś podobnego na jego miejsce. Zgodnie z takimi założeniami, irackiej opozycji demokratycznej odcięto dostęp do Waszyngtonu, a tym samym do amerykańskich środków masowego przekazu, w czasie trwania konfliktu (a w istocie również przed i po nim). Dopiero latem 1992 r., w ramach troski o wyborców, administracja Busha zgodziła się na ograniczone kontakty z irackimi demokratami9. Są to znamienne cechy zarówno Starego, jak i Nowego Porządku Świata, które, dobrze udokumentowane w archiwach rządowych i regularnie ilustrowane praktyką historyczną, nieprzerwanie dominują, pomimo zmieniających się okoliczności. Oficjalna retoryka PP obejmuje całe bogactwo rozmaitych terminów. Intelektualista z pewnymi aspiracjami musi opanować, na przykład, termin „zagrożenie bezpieczeństwa", odnoszący się do wszystkiego, co może naruszyć prawa amerykańskich inwestorów. „Pragmatyzm", z kolei, to termin oznaczający dla nas „robienie tego, co chcemy", a dla innych również „robienie tego, co my chcemy". W przypadku konfliktu arabsko-izraelskiego, na przykład, Stany Zjednoczone były przez wiele lat praktycznie osamotnione w polityce blokowania jakiegokolwiek procesu pokojowego, który przyznawałby Palestyńczykom prawa narodowe. Z dwóch odmian izraelskiej polityki odmowy (reprezentowanych przez Partię Pracy i Partię Likud) wolały poprzeć tę pierwszą. Stąd też Likud Icchaka Szamira był partią „ideologiczną", a Partia Pracy Icchaka Rabina — „pragmatyczną". „Pragmatyczne, nieideologiczne podejście pana Rabina harmonizuje z podejściem do spraw zespołu Busha", 40
pisze w Timesie Thomas Friedman, rzecznik Departamentu Stanu, uznając, że zespół Busha jest z definicji pragmatyczny, gdyż zgadza się sam ze sobą. Korespondent Timesa w Jerozolimie, Clyde Haberman, oklaskiwał zwycięstwo Rabina w wyborach z czerwca 1992 r. jako zwycięstwo „pragmatyzmu". Podobnie Palestyńczycy będą również „pragmatyczni", jeśli zaakceptują fakt, że to USA ustalają zasady gry: nie mają oni prawa do samostanowienia, ponieważ tak zdecydowały Stany Zjednoczone. Muszą z tego względu zgodzić się na „autonomię obozu jeńców wojennych", scharakteryzowaną przez izraelskiego dziennikarza Danny'ego Rubinsteina jako „autonomię", w której będą mieli swobodę zbierania swoich śmieci na wyznaczonych obszarach, nie zajętych jeszcze przez Izrael — oczywiście tylko wtedy, gdy kubły na śmieci nie będą w kolorach palestyńskiej flagi, dodaje czołowy izraelski obrońca swobód obywatelskich. Termin „proces pokojowy" jest kolejnym z tych, które koniecznie trzeba sobie przyswoić: w retoryce PP określa on wszystko to, co akurat robią Stany Zjednoczone, a oznaczać może nawet blokowanie procesu pokojowego, jak ma to miejsce w tym przypadku i wielu, wielu innych10. Istnieją jeszcze inne umiejętności, których trzeba się nauczyć i do których jeszcze powrócimy; zadanie to jednak nie należy do zbyt trudnych, biorąc pod uwagę łatwość, z jaką sztuka ta jest opanowywana. „Komunistyczne" zagrożenie „stabilności" jest szczególnie niebezpieczne ze względu na nieuczciwe środki, po jakie sięgają. Komuniści potrafią „bezpośrednio pobudzać wyobraźnię mas", narzekał prezydent Eisenhower. Nasze plany w stosunku do „mas" wykluczają jakiekolwiek oddziaływanie tego rodzaju. Sekretarz stanu John Foster Dulles, w prywatnej rozmowie ze swym bratem Allenem, szefem CIA, ubolewał nad komunistyczną „zdolnością przejmowania kontroli nad masowymi ruchami", „czymś, czego my nie jesteśmy w stanie skopiować". „Oczarowują biednych i zawsze pragnęli grabić bogatych"11. Podobne zaniepokojenie wywołuje również „preferencyjna opcja na rzecz biednych", propagowana przez Kościół w Ameryce Łacińskiej, oraz wszelka działalność, której celem jest niezależny rozwój gospodarczy czy demokracja; niepokoje wzbudzają też tacy przyjaciele, jak Mussollini, Trujillo, Noriega i Saddam Husajn, ale tylko wtedy, gdy zapominają o przypisanej im roli.
2. Po epoce kolonialnej Na przełomie wieków Stany Zjednoczone stały się główną potęgą gospodarczą świata. W czasie I wojny światowej zostały dodatkowo jego największym wierzycielem, którym pozostały do czasu, gdy władzę przejęli reaganici, szybko przekształcając państwo w największego dłużnika na świecie. W czasje II wojny światowej, dzięki totalitarnym niemalże metodom rządzenia, ostatecznie przezwyciężono skutki Wielkiego Kryzysu lat trzydziestych, przyczyniając się do ponad trzykrotnego wzrostu amerykańskiej produkcji przemysłowej i dając cenną lekcję poglądową korporacyjnym menedżerom, którzy kierowali gospodarką wojenną. Od tamtego czasu nie pojawiła się żadna poważniejsza próba podważenia opinii, że prywatne bogactwo i władzę, zdobyte przede wszystkim dzięki prowadzonej na szeroką skalę interwencji państwowej, można utrzymać i powiększyć jedynie posługując się tymi samymi metodami; tylko w efektownych popisach retorycznych lub na odległych peryferiach kapitalizm traktowany jest jako system zdolny do samodzielnego rozwoju. Stany Zjednoczone osiągnęły szczyt gospodarczej i militarnej przewagi, nie mający swego odpowiednika w historii, wtedy gdy znaczna część świata znalazła się w ruinie. Państwowi i korporacyjni planiści byli w pełni świadomi własnej potęgi i niesłychanej władzy i zdecydowali się wykorzystać ją do stworzenia globalnego porządku, mającego przynieść korzyści interesom, którym służyli. Najważniejszym zadaniem było zadbanie o to, by główne ośrodki przemysłowe, to jest skupiona wokół Niemiec Europa oraz Japonia, znalazły się bezpiecznie wewnątrz zdominowanego przez USA porządku świata, kontrolowanego przez lokalne sektory przemysłowo-finansowe, powiązane z państwowo-korporacyjną władzą Stanów Zjednoczonych. Pierwszym celem przedsiębiorców w tym czasie było podkopanie ruchu antyfaszystowskiego, który cieszył się powszechnym poparciem „szubrawego tłumu", osłabienie klasy robotniczej i ruchu związkowego oraz przywrócenie tradycyjnych rządów konserwatystów, w których często znajdowali się faszystowscy kolaboranci. Pod koniec lat czterdziestych przystąpiono do wykonywania tych zadań w skali ogólnoświatowej, często uciekając się — gdy trzeba było — do przemocy, szczególnie w Grecji i Południowej Korei.
W Nowym Porządku Świata zrekonstruowane zostały stosunki PólnocPołudnie, chociaż zmiany nie dotyczyły spraw zasadniczych. Stany Zjednoczone pragnęły generalnie otwartego świata opartego na zasadach liberalnego internacjonalizmu, spodziewając się zwyciężyć w konkurencji, która miała być „wolna i uczciwa". Plany te uwzględniały możliwość udzielania ograniczonej pomocy siłom antykolonialnym. Wszystko jednak do pewnych granic. W memorandum CIA z 1948 r. odnotowano, iż należy zachować równowagę pomiędzy „wspieraniem lokalnych ambicji nacjonalistycznych a obroną kolonialnych ekonomicznych interesów państw Europy Zachodniej, którym gwarantowano pomoc"; nie można mieć większych wątpliwości co do względności równowagi, kiedy wchodzą w grę żywotne interesy Stanów Zjednoczonych. System imperialny, jaki próbowała zbudować Japonia, trzeba było zrekonstruować, ale tym razem pod odgórną kontrolą USA. Zamiary te prowadziły do taktycznych decyzji popierania tradycyjnych, preferencyjnych systemów kolonialnych, dzielących świat na sojuszników i rywali; były to zalecenia tymczasowe, rozważane w kontekście powojennej odbudowy i rekonstrukcji powiązań handlowych z tymi potęgami przemysłowymi, od których zależała amerykańska gospodarka. Planując reorganizację Dalekiego Wschodu w dużej mierze na własną rękę, Waszyngton odmówił swym sojusznikom jakiegokolwiek wpływu na decyzje dotyczące losu Japonii. Celem tego działania było „zagwarantowanie bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych poprzez zapewnienie długoterminowej amerykańskiej dominacji w Japonii" oraz „wykluczenie wpływów wszystkich obcych rządów" (Melvyn Leffler, wyrażając obiektywną pochwałę polityki USA przez świat nauki; „bezpieczeństwo" ma tu swe typowe znaczenie PP). Dysponując tak wielką potęgą, Stany Zjednoczone łatwo osiągnęły swój cel, nie zwracając większej uwagi na porozumienia z czasów wojny. Na Środkowym Wschodzie i w Ameryce Łacińskiej system ideologiczny przyznawał Stanom Zjednoczonym prawo do zaspokajania swych „potrzeb" i „pragnień". Stąd też plany dotyczące tych obszarów zmierzały do ograniczania obcej ingerencji, z wyjątkiem sporadycznie udzielonej zgody na odegranie pewnej roli przez zależne od nas państwa (w szczególności Wielką Brytanię na Środkowym Wschodzie). Wielka Brytania służy nam jako „nasz adiutant (modnym dziś słowem jest partner)", jak ujął to wyższy rangą doradca Kennedy'ego, Brytyjczycy powinni słyszeć jedynie to 41
modne słowo12. Charakter takiego planowania dobrze zilustruje przykład Włoch. Ich znaczenie, podobnie jak Grecji, sięgało aż po Środkowy Wschód. „Strategiczne interesy USA" wymagały kontroli nad „linią komunikacyjną, prowadzącądo bliskowschodnich wylotówpól naftowych w Arabii Saudyjskiej" przez Morze Śródziemne, jak stwierdzono w międzyagencyjnym przeglądzie z września 1945 r. Interesy te narażone byłyby na niebezpieczeństwo, gdyby Włochy wpadły „w ręce jakiegokolwiek wielkiego mocarstwa" — w tłumaczeniu: jeśli miałyby wyrwać się z rąk właściwego wielkiego mocarstwa. Włochami „można by się posłużyć w celu zagwarantowania — lub, w niewłaściwych rękach, zakłócania regularnych dostaw ropy naftowej z Bliskiego Wschodu", zauważa Rhodri Jeffrey-Jones. Spodziewano się, że wybory w 1948 r. wygra Partia Komunistyczna, mająca wówczas silne poparcie klasy robotniczej oraz wysoki prestiż, zdobyty w walce z faszyzmem i hitlerowskim okupantem. Fakt ten mógłby mieć „demoralizujący wpływ na całą Europę Zachodnią, kraje śródziemnomorskie i Środkowy Wschód", ostrzegali amerykańscy politycy. Byłby to „pierwszy w historii przypadek zdobycia przez komunistów władzy w sposób legalny, w wyborach powszechnych", a „tak bezprecedensowe i złowieszcze wydarzenie na pewno wywołałoby poważne skutki psychologiczne w państwach zagrożonych przez Sowietów i... walczących o zachowanie swej wolności". Tłumacząc to ponownie na język bardziej zrozumiały, zwycięstwo takie mogłoby wywrzeć wpływ na ruchy ludowe trzymające się niezależnej i często radykalnie demokratycznej linii politycznej, i pogrzebać tym samym polityczne plany USA, mające na celu przywrócenie tradycyjnego porządku zdominowanego przez konserwatywny biznes, a często przez jawnych zwolenników faszyzmu („wolność"). Krótko mówiąc, Włochy mogłyby łatwo stać się „wirusem zarażającym innych". Dlatego Stany Zjednoczone planowały interwencję zbrojną, gdyby wyborów nie dało się kontrolować innymi dostępnymi środkami. Kombinacja siły, gróźb, przejęcia kontroli nad rozpaczliwie potrzebną żywnością i innych metod poskutkowała jednak — uniknięto niebezpieczeństwa wolnych wyborów. Znaczne wysiłki Stanów Zjednoczonych, zmierzające do zniszczenia włoskiej demokracji, kontynuowano przynajmniej do połowy lat siedemdziesiątych. W późniejszych latach, jak już wspomniano, zaczęto obawiać się, że Chile mogłoby stanowić „wirus zarażający" Włochy13. Z identycznych względów, po nieskutecznej, terrorystycznej próbie 42
przerwania wyborów w Nikaragui w 1984 r., doktrynalny system Waszyngtonu wymazał z historii ten potworny wypadek; media pedantycznie pomijały milczeniem wyrazy poparcia okazywane przez międzynarodowych obserwatorów wyborów, łącznie z obserwatorami wrogo nastawionymi do Nikaragui; ignorowano też opinie amerykańskich ekspertów naukowych od spraw Ameryki Łacińskiej, którzy dokładnie przestudiowali nikaraguańskie wybory, a także opinię Jose Figueresa, najważniejszej postaci latynoamerykańskiej demokracji. Życie ludzi odpowiedzialnych za porządek świata nigdy nie jest łatwe, jak słusznie kiedyś zauważyli Metternich i car. Poza działalnością wywrotową amerykańscy politycy próbowali również innych metod, aby zapewnić „stabilność we Włoszech", pisze Sallie Pisani w swej pracy dotyczącej wczesnego okresu CIA. Przewroty rządowe, prowadzące do osiągnięcia stabilności, należą do standardowych procedur i ich konieczność jest też całkiem zrozumiała dla tych, którzy opanowali retorykę PP (politycznej poprawności); tak więc można nawet „destabilizować wybrany w wolnych wyborach marksistowski rząd w Chile" dlatego, że „byliśmy zdecydowani szukać stabilności" (James Chace). Jednym z pomysłów przewidzianych dla Włoch było liczebne zmniejszenie krnąbrnych mas społecznych przez zainicjowanie masowej emigracji. Fundusze planu Marshalla wykorzystane zostały do odbudowy włoskiej floty handlowej po to, by „podwoić liczbę włoskich emigrantów, których można przewieźć każdego roku przez ocean", doniósł szef włoskiej misji ECA (plan Marshalla). Z tych samych środków finansowano również programy przekwalifikowania włoskich robotników, „zwiększając w ten sposób ich szansę na akceptację w innych krajach" — dodał szef ECA. Europa miała problemy z bezrobociem, a ostatnią rzeczą jakiej potrzebowały Stany Zjednoczone, to kolejni wops viii . Z tego względu Kongres przeznaczył pewne sumy na „przetransportowanie włoskich emigrantów do innych części świata, z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych". ECA wybrała Amerykę Południową ze względu na jej „stosunkowo słabo rozwinięte gospodarczo obszary". Sfinansowała ona badania dla celów emigracyjnych, by „zlokalizować konkretne miejsca odpowiednie dla włoskiego osadnictwa" w Ameryce Południowej oraz by pomóc w viii
wops — obraźliwe określenie Wiocha w amerykańskim slangu [przyp. tłum.).
przygotowaniu gruntu. Pierwszym państwem, które przyjęło taką pomoc, była Brazylia w 1950 r. Projekt uznano jednak za wysoce drażliwy i ukryto go całkowicie przed włoską opinią publiczną „Działalność propagandowa, mająca na celu ustabilizowanie pozostałej części narodu włoskiego, była równie istotna", pisze Pisani, i przeprowadzono dość „szeroką kampanię propagandową", która oprócz Włoch objęła również Francję, będącą jeszcze jednym potencjalnym nosicielem „wirusa". Problem we Francji, jak odnotowała misja ECA, polegał na tym, że „Francuzi są przewrażliwieni na punkcie propagandy. Często mylą to, co my nazywamy informacją z tym, co oni nazywają propagandą". Politycy z Waszyngtonu przyznali wówczas, że „jawna amerykańska propaganda" nie byłaby dobrym rozwiązaniem dla Europejczyków, ze względu na ich stare doświadczenia z faszyzmem. Dlatego też ECA przyjęła koncepcję „pośredniości" (materiałów propagandowych), zdefiniowanej jako zdolność do „zrozumienia i akceptacji polityki ECA i rządu USA, tak by nie dało się utożsamić ani ECA, ani rządu USA z autorami danych materiałów". W Stanach Zjednoczonych, gdzie społeczeństwo jest nieco lepiej wyszkolone, słowo „informacja" w zupełności wystarcza14. Do czasu II wojny światowej Stany Zjednoczone zdołały w znacznym stopniu wyprzeć swoich europejskich rywali z regionu półkuli zachodniej i z tego też względu były w stanie nie stosować zasady Nowego Porządku Świata w stosunku do „naszego bliskiego małego regionu, który nigdy nikogo nie niepokoił", jak określił półkulę zachodnią sekretarz obrony Henry Stimson, kiedy wyjaśniał powody, dla których wszystkie wojskowe systemy regionalne powinny zostać zlikwidowane z wyjątkiem naszego, który miał być rozbudowany. Stany Zjednoczone nalegały wówczas, aby sprawami półkuli zachodniej zajmowały się organizacje regionalne, które oczywiście zdominowane byłyby przez USA; za analogiczne propozycje otwarcie potępiono w roku 1990 Saddama Husajna, kiedy zaproponował, żeby problemy Zatoki Perskiej rozstrzygano w ramach Ligi Arabskiej. W tym względzie istnieją bowiem pewne granice. Jeśli mieszkańcy Ameryki Łacińskiej „spróbują nieodpowiedzialnego wykorzystania swej liczebnej przewagi w ramach OAS [Organizacja Państw Amerykańskich]", wyjaśnia John Dreier w swych badaniach dotyczących działalności tej organizacji, „jeśli nadużyją doktryny o nieinterwencji, jeśli nie pozostawią Stanom Zjednoczonym żadnej innej alternatywy oprócz jednostronnego działania w obronie własnej, zniszczą tym samym nie tylko podstawy współdziałania w ramach naszej półkuli na
rzecz postępu, ale pogrzebią też całą nadzieję bezpiecznej przyszłości dla siebie samych". Strażnicy światowego porządku musząbyć zawsze czujni na wszelkie oznaki nieodpowiedzialności. Tak samo było w przypadku Rooseveltowskiej Polityki Dobrosąsiedztwa [Good Neighbor Policy], która narzucała „bezwarunkowy obowiązek wzajemności"; urzędnik Departamentu Stanu do spraw Ameryki Łacińskiej, Robert Woodward, zwrócił jednak uwagę na to, że „dopuszczenie obcej ideologii do amerykańskiego rządu" „zmusi Stany Zjednoczone do podjęcia środków obronnych", jednostronnie. Nie trzeba dodawać, że inni nie mają takiego prawa, a w szczególności prawa do własnej obrony przed Stanami Zjednoczonymi i ich „ideologią", które przecież nie są „obce"; w gruncie rzeczy USA nie mają żadnej ideologii, oczywiście z wyjątkiem „pragmatyzmu", rozumianego w sensie technicznym. Zasady ogólne zostały wyjaśnione przez Roberta Pastora, doradcę Cartera do spraw Ameryki Łacińskiej, reprezentującego stanowisko krytycznego ekstremum: Stany Zjednoczone pragną by inne narody „działały niezależnie, z wyjątkiem sytuacji, kiedy ich niezależne działanie miałoby negatywny wpływ na interesy amerykańskie"; Stany Zjednoczone nigdy nie chciały „kontrolować innych", dopóki wydarzenia nie zaczęłyby „wymykać się spod kontroli". Wszyscy mogą być zupełnie wolni, jeśli tylko pozostają wystarczająco „pragmatyczni"15. Aby wesprzeć „państwa walczące o zachowanie swojej wolności", Stany Zjednoczone regularnie zmuszane były przeprowadzać ataki terrorystyczne przeciw nim lub otwarcie je najeżdżać, a także korzystać ze swych nieograniczonych możliwości prowadzenia konfliktów gospodarczych i organizowania przewrotów. Taka misja wymaga jednak współpracy klasy intelektualistów w kształtowaniu „informacji" w formie odpowiedniej dla szubrawego tłumu, co rzadko stwarza trudność nie do pokonania. Znaczenie tradycyjnej usługowej roli Południa wzrosło po II wojnie światowej, kiedy „uprzytomniono sobie, że żywność i paliwa Europy Wschodniej nie były już dostępne dla Zachodu w ilościach takich, jak przed wojną" (Leffler). Planiści przypisali więc każdemu regionowi odpowiedni status i funkcję; Stany Zjednoczone miały wziąć pod swoją opiekę Amerykę Łacińską i Środkowy Wschód; w tym drugim przypadku z pomocą swego adiutanta. Afrykę miano „eksploatować" dla odbudowy Europy, podczas gdy Azja Południowo-Wschodnia „spełniałaby swą główną funkcję dostawcy surowców mineralnych dla Japonii i Europy 43
Zachodniej" (George Kennan i jego Zespół Politycznego Planowania Departamentu Stanu, 1948-1949). Stany Zjednoczone kupowałyby surowce także w byłych koloniach, odtwarzając w ten sposób dawny trójkąt powiązań handlowych, zgodnie z którym społeczeństwa uprzemysłowione importują amerykańskie wyroby przemysłu wytwórczego za dolary zarobione na sprzedaży surowców eksportowanych do USA z ich tradycyjnych kolonii. „Luka dolarowa" (deficyt), która utrudniała producentom amerykańskim eksport swoich wyrobów do Europy, uznana została za niezwykle poważny problem przez Deana Achesona i innych czołowych planistów; uważano, że zlikwidowanie jej jest absolutnie konieczne dla dobra gospodarki amerykańskiej, która, jak zakładano, w przeciwnym razie ponownie pogrążyłaby się w głębokim kryzysie lub stanęła oko w oko z koniecznością takiej interwencji państwowej, która raczej kolidowałaby z korporacyjnymi prerogatywami, niż im służyła. Zgodnie z takim rozumowaniem — przeintelektualizowanym, a artykułowanym niezwykle często — dawniejszym koloniom można było przyznać symboliczne prawo do samostanowienia, jednak rzadko cokolwiek więcej16. Logika powojennego planowania globalnego wymagała, by stosunki kolonialne odbudowywać w nowych formach, a także by zwalczać przejawy „ultranacjonalizmu", szczególnie te, które zagrażają „stabilności" innych regionów; losy Trzeciego Świata w zasadzie nie miały ulec zmianie. Zarówno przemysłowy „rdzeń", jak i podporządkowane mu „peryferie" należało strzec przed kontaktami z „chińsko--sowieckim blokiem" (lub jego częściami składowymi, gdy nie dało się dłużej ukryć ostrego antagonizmu wewnątrz „bloku"). Część sowieckiego „bloku", obejmującąogromne rejony dawnego Trzeciego Świata, któremu udało się wyzwolić ze swej tradycyjnej roli, należało „powstrzymać" albo — gdyby się udało — pozwolić mu „stoczyć się" (polityka rollback), by wrócił do swej dawnej roli usługodawcy. Znaczącym czynnikiem zimnej wojny było to, że wprowadzone siłą sowieckie rządy objęły obszary tradycyjnie usługowe, odcinając je od znajdującego się pod amerykańską dominacją świata kapitalistycznego. Stwarzało to groźbę, że mocarstwo sowieckie może doprowadzić do oderwania się kolejnych obszarów lub nawet wywrzeć wpływ na „lud pracujący" przemysłowego „rdzenia"; perspektywa szczególnie niebezpieczna w pierwszych latach po wojnie. Stosunki Północ-Południe ulegały pewnym zmianom na przestrzeni lat, rzadko jednak wychodziły poza ramy nakreślone powyżej. Realia te opisane zostały w raporcie Komisji Południa [South Commi-ssion] z 1990 r., której 44
przewodniczył Julius Nyerere, a w której skład weszli czołowi ekonomiści Trzeciego Świata, planiści rządowi, przywódcy religijni i wielu innych. Komisja zauważyła, że w latach siedemdziesiątych pojawiły się pewne gesty w stosunku do istotnych problemów Trzeciego Świata, które „niewątpliwie wywołane" były niepokojem związanym z „nowo odkrytą stanowczością Południa po wzroście cen ropy naftowej w 1973 r". — przypadkowo, nie bez aprobaty, postrzeganym w USA i Wielkiej Brytanii. Gdy tylko groźba stanowczości Południa osłabła, czytamy dalej w raporcie, społeczeństwa przemysłowe straciły wszelkie zainteresowanie i zaczęły budować „nową formę neokolonializmu", monopolizując kontrolę nad światową gospodarką sabotując działalność bardziej demokratycznych ogniw ONZ i ogólnie w latach osiemdziesiątych przystąpiły do ustanowienia „statusu podrzędności Południa". Mechanizm działania jest logiczny; zastanawiające byłoby, gdyby sprawy wyglądały inaczej. Analizując nędzę w tradycyjnych posiadłościach Zachodu, Komisja Południa zażądała „Nowego Porządku Świata", który uwzględniłby „błaganie Południa o sprawiedliwość, równość i demokrację w ramach jednego społeczeństwa całego świata". Szansę spełnienia tych gorących próśb ocenić można po zainteresowaniu, jakie im okazano; raport zignorowano — jak zwykle traktuje się głosy Trzeciego Świata. Mało interesują one ludzi bogatych, którym „powierzono rządy świata"17. Kilka miesięcy później George Bush przywłaszczył sobie zwrot „Nowy Porządek Świata", by posłużyć się nim jako zasłoną dla wojny nad Zatoką Perską W tym przypadku termin miał szansę zrobić karierę, a retoryka duetu Bush-Baker zainspirowała bardzo wzniosłą dyskusję o perspektywach, jakie otwierają się przed nami. Na Południu, dla odmiany, Nowy Porządek Świata, narzucony przez silniejszych, interpretowany jest, nie bezpodstawnie, jako straszna międzynarodowa wojna klasowa, prowadzona przez rozwinięte gospodarki państwowokapitalistyczne i ich ponadnarodowe korporacje, która monopolizują środki przemocy i przejmująkontrolę nad inwestycjami, kapitałem i technologią a także nad ośrodkami decyzyjnymi planowania i zarządzania — a wszystko to odbywa się na koszt wielkich mas społecznych. Lokalne elity skolonizowanego Południa mają prawo dzielić się łupami. Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, które trzymają w ręku bat, mogą też trwać w swym upadku, wiodącym je ku społeczeństwom o cechach typowych dla
Trzeciego Świata, na które już dziś w sposób dramatyczny natknąć się można w sercach wielkich miast i na obszarach wiejskich; kontynentalna Europa, najprawdopodobniej, nie pozostanie daleko w tyle, mimo oporu stawianego ciągle przez ruchy robotnicze, których jeszcze nie udało się zepchnąć tam, gdzie właściwe ich miejsce.
3. Klub bogatych Zaprojektowany przez USA system światowy wymagał, aby porządek panował również w klubie bogatych. Jego pomniejsi członkowie mieli prowadzić własne „regionalne interesy" w ramach „ogólnej struktury porządku", kontrolowanej przez Stany Zjednoczone, jedyne mocarstwo mające „interesy i zobowiązania na skalę globalną", jak w 1973 r. poinformował Europę Kissinger (a był to „Rok Europy"). We wczesnych latach powojennych nie można było pozwolić sobie na trzecie mocarstwo — Europę. Utworzenie NATO było w dużej mierze motywowane potrzebą „wciągnięcia Europy Zachodniej i Anglii w orbitę zależności od amerykańskiego przewodnictwa", zauważa Leffler; „Ani zintegrowanej Europie, ani zjednoczonym Niemcom, ani niepodległej Japonii nie wolno pozwolić, aby stały się trzecim mocarstwem czy neutralnym blokiem". Neutralizm oznaczałby dla nas „drogę skrótami do samobójstwa", oświadczył sekretarz stanu Dean Acheson. To samo dotyczyło państw spoza przemysłowego „rdzenia". Chociaż Acheson przyznał, że Rosjanie nie ponoszą odpowiedzialności za konflikty w Trzecim Świecie, to w 1952 r. ostrzegał Amerykanów, że mogą oni wykorzystywać takie konflikty, starając się „zmusić jak najwięcej państw niekomunistycznych do prowadzenia polityki neutralności i do odmawiania dostępu do swych surowców głównym mocarstwom Zachodu" — to znaczy, odmawiania tego dostępu na warunkach, jakie dyktował Zachód. Generał Omar Bradley również ostrzegał przed „samobójczą neutralnością", mając na myśli Japonię18. Zachodni planiści „nie spodziewali się sowieckiej agresji i nie martwili się o nią", pisze Leffler, streszczając jednomyślnie brzmiące opinie uznanych naukowców: „Administracja Trumana popierała sojusz atlantycki przede wszystkim dlatego, że — dzięki zintegrowaniu Niemiec z Europą — był on niezbędny dla zagwarantowania stabilności tego kontynentu". To właśnie stanowiło podstawową motywację Paktu Północnoatlantyckiego, podpisanego w Waszyngtonie w kwietniu 1949 r., który doprowadził do powstania NATO, i
w odpowiedzi — Układu Warszawskiego. Przygotowujący ową kwietniową konferencję amerykańscy decydenci polityczni „przekonani byli, że Sowieci mogą być naprawdę zainteresowani ubiciem interesu; że zgodzą się zjednoczyć Niemcy i zakończyć podział Europy". Taki rozwój wypadków uznali oni jednak nie za sprzyjającą okoliczność, lecz za zagrożenie „podstawowych celów narodowego bezpieczeństwa", które polegały na „włączeniu gospodarczego i militarnego potencjału Niemiec do atlantyckiej wspólnoty" oraz zapobieżeniu „samobójstwu neutralności"19. Zwróćmy uwagę, że termin „bezpieczeństwo narodowe" jest stosowany tutaj w ściśle technicznym sensie i nie ma nic wspólnego z bezpieczeństwem narodu amerykańskiego, które zagrożone może być właśnie przez świadome posunięcia, zmierzające do konfrontacji supermocarstw. Podobnie wyrażenie „wspólnota atlantycka" odnosi się do grup rządzących określonych państw, a nie ich społeczeństw, których interesy łatwo poświęca się, gdy wymagajątego władza i zyski, na przykład przenosząc produkcję do krajów zamorskich, gdzie siła robocza jest tania i gdzie przy użyciu przemocy państwowej utrzymuje się ją w posłuszeństwie. „Najważniejszą kwestią", stwierdzało w 1949 r. CIA, „nie jest rozwiązanie problemu Niemiec", który, jak powszechnie uważano — i obawiano się — dałoby się załatwić w porozumieniu z Kremlem. Jest nią raczej „długoterminowa kontrola potęgi niemieckiej". Ten „wielki warsztat" miał być bowiem kontrolowany przez USA i państwa zależne, bez współudziału ZSRR, pomimo dobrze rozumianych wówczas interesów bezpieczeństwa tego wielkiego kraju, który został praktycznie zniszczony przez Niemcy po raz drugi w ciągu trzydziestu lat i na którym skupiła się furia wojny z nazistami; nie miało również znaczenia, że kontrola taka oznaczałaby pogwałcenie porozumień wojennych, określających rolę Rosjan w powojennych Niemczech — porozumień, które Stany Zjednoczone pogwałciły już w marcu 1946 r., jak zauważa Leffler. Wycofanie wojsk sowieckich z Niemiec mogłoby być pożądanym celem, utrzymuje Acheson, ale „wycofanie [w zamian] z Niemiec oddziałów amerykańskich i brytyjskich stanowiłoby zbyt wysoką cenę". „Tendencja naszego rozumowania", uznaje George Kennan, „oznacza;., że tak naprawdę nie chcemy w tym momencie widzieć Niemiec zjednoczonych i że pod żadnym warunkiem nie możemy uznać takiego rozwiązania za 45
zadowalające". Zjednoczenie Niemiec może być koniecznością w planach długoterminowych, ale wtedy „tylko, gdy okoliczności okażą się odpowiednie”, podkreślał Departament Stanu. Oddziały amerykańskie miały więc pozostać w Niemczech, nawet jeśli Sowieci zaproponowaliby obustronne wycofanie. Niemcy miały stać się częścią zdominowanej przez USA gospodarki światowej, a Rosjanie nie mieli uzyskać wpływu na te decyzje; nie mieli dostać żadnych odszkodowań wojennych i nie mieli żadnego wpływu na rozwój przemysłowy (czy militarny) Niemiec20. Rozwiązanie takie miało służyć dwom celom: osłabieniu sowieckiego rywala oraz wzmocnieniu dominacji USA nad swymi sojusznikami. Jakiekolwiek kroki zmierzające do zakończenia zimnej wojny nie służyły żadnemu z tych celów i dlatego też nigdy nie były poważnie brane pod uwagę. Trzecim powodem, dla którego przeciwstawiano się zjednoczeniu, zauważa Leffler, był niepokój o „atrakcyjność lewicy", wzrastający z powodu „bardziej energicznej odbudowy (ze zniszczeń wojennych) i politycznego aktywizmu w strefie sowieckiej", włącznie z umożliwieniem działania rad robotniczych, którym pozwolono uczestniczyć w zarządzaniu zdenazifikowanymi przedsiębiorstwami, oraz związków zawodowych. Waszyngton obawiał się, iż zjednoczony w związkach ruch robotniczy i inne organizacje ludowe mogłyby kolidować z planami USA, zakładającymi przywrócenie tradycyjnej władzy biznesu. Brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych obawiało się również „ekonomicznej i ideologicznej infiltracji" ze Wschodu, którą traktowano jako „coś bardzo podobnego do agresji". Polityczne sukcesy niewłaściwych ludzi są zazwyczaj w dokumentach wewnętrznych charakteryzowane jako „agresja". W zjednoczonych Niemczech, zgodnie z ostrzeżeniami brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, „przewagę mogliby mieć Rosjanie", gdyż mają „większąsiłę przebicia". Z tego też względu podział Niemiec był opcją preferowaną, pozbawiał Związek Sowiecki jakiegokolwiek prawa głosu w sprawie serca niemieckiej gospodarki — bogatego kompleksu przemysłowego w Zagłębiu Ruhry i nad Renem21. Z wielu powodów konfrontacja zdawała się bardziej pożądana niż porozumienie. Czy dałoby się wówczas je osiągnąć, pozostanie w sferze domysłów. Przez cały czas sprawą nadrzędnej wagi była integracja społeczeństw przemysłowego „rdzenia" w porządku świata zdominowanym przez amerykański kompleks korporacyjno-państwowy. Dziesięć lat później Europa stała już w zasadzie na własnych nogach, w głównej mierze dzięki polityce „międzynarodowego militarnego 46
keynesjanizmu" i , zastosowanego przez Waszyngton krótko przed rozpoczęciem wojny koreańskiej, która służyła jako pretekst, wynikający z przyjętego założenia (zbyt wygodnego, by szukać dowodów), iż Rosjanie ruszają na podbój świata. W miarę jak Europa rosła w siłę, wzrastały również obawy przed jej niezależnością i tendencjami neutralistycznymi. David Bruce, ambasador Kennedy'ego w Londynie, przestrzegał przed „niebezpieczeństwem" w przypadku, gdyby Europa „odcięła się i na własną rękę starała się działać niezależnie od USA". Podobnie jak inni, pragnął on „partnerstwa - w którym Stanom Zjednoczonym przypadłoby zwierzchnictwo", komentuje Frank Costigliola. „Wielki Projekt" Kennedy'ego był próbą pokierowania sojusznikami. Przyniósł jednak efekty dalekie od spodziewanych. Francja była szczególnie dokuczliwym problemem. Kennedy obawiał się, że prezydent Charles de Gaulle i Rosjanie mogą ubić interes, który „byłby akceptowalny dla Niemiec" i dlatego był „niezwykle zaniepokojony" raportami wywiadu, sugerującymi możliwość porozumienia się Francji i Rosji w celu odcięcia Stanów Zjednoczonych od Europy, wspominali bliscy współpracownicy prezydenta. Kolejną sprawą był odpływ złota, który, jak uznano, zainspirowała Francja. Szczególnie drażniącą kwestią było też stanowisko de Gaulle'a w stosunku do Indochin. Jego poparcie polityki pertraktacji i neutralności było całkowicie nie do przyjęcia dla administracji Kennedy'ego, która dążyła do zbrojnego zwycięstwa i w tamtym czasie usiłowała sparaliżować i storpedować wielostronne inicjatywy wietnamskie, zmierzające do załagodzenia konfliktu i uniknięcia wielkiej międzynarodowej wojny. W Indochinach, tak jak w Europie i całym Trzecim Świecie, polityka neutralności była dla strategów USA prawdziwą klątwą, „drogą na skróty do samobójstwa"22. Rosnące trudności w kontrolowaniu sojuszników doprowadziły do poważnych ostrzeżeń Kissingera w 1973 r. „Głównym problemem" zachodniego przymierza, jak odczuwał, była „ewolucja wewnętrzna wielu europejskich państw", która doprowadzić je mogła do przyjęcia niezależnego kursu. Rozwój eurokomunizmu rozbudził nowe niepokoje, i
keynesjanizm — popytowa teoria dochodu narodowego angielskiego ekonomisty Johna Maynarda Keynesa (1883 -1946); tzw. rewolucja keynesowska była zamachem na laissefairyzm i związaną z nim wiarę w przyrodzone siły regeneracyjne mechanizmu rynkowego.
które Kissinger podzielał z Breżniewem — jego też nie zachwycały wołania o „demokratyczną drogę do socjalizmu", gdyż wykluczały one „jakiekolwiek interwencje zewnętrzne". Kissinger wskazywał postfaszystowską Portugalię i Włochy, których sytuacja, „jakkolwiek nie będąca rezultatem odprężenia czy polityki sowieckiej", stwarzała polityczne problemy Stanom Zjednoczonym: „Nie możemy zachęcać do dialogu z partiami komunistycznymi wewnątrz narodów NATO" — instruował on amerykańskie ambasady — bez względu na to, czy podążają zgodnie z „liniąMoskwy" czy też nie. „Wpływ Włoskiej Partii Komunistycznej, która zdaje się rządzić efektywnie, byłby zgubny — dla Francji i dla NATO również". Dlatego też USA musi przeciwstawić się umacnianiu partii komunistycznej w Portugalii, rosnącej w siłę po upadku faszystowskiej dyktatury (ta nie stwarzała nam żadnego problemu), nawet jeśli miałaby ona naśladować włoski model eurokomunizmu. „Obawiano się, że eurokomunizm spowodowałby, iż zachodnie partie komunistyczne stałyby się bardziej kuszące i atrakcyjne dla społeczeństw państw zachodnich", pisze Raymond Garthoff w swej obszernej analizie naukowej tamtego okresu: Stany Zjednoczone „uznały za cel nadrzędny... obronę sojuszu zachodniego i amerykańskich wpływów" w Europie Zachodniej, mniej istotne natomiast stało się „przeciwdziałanie sowieckim wpływom na Wschodzie"23. Ponownie możemy dostrzec podwójny problem: rozwój demokratycznych dążeń, które wymykają się spod korporacyjnej kontroli i osłabienie potęgi USA. Nie da się zaakceptować ani jednego, ani drugiego; razem tworzą śmiertelne zagrożenie dla „bezpieczeństwa" i „stabilności". Na początku lat siedemdziesiątych problemy wymknęły się spod kontroli i sytuacji nie dało się już opanować. Zainicjowano więc radykalnie odmienny kurs, którym zajmiemy się w następnym podrozdziale. Problemy te przetrwały do lat dziewięćdziesiątych. Za przykład posłużyć może kontrowersja dotycząca pierwszej wersji tajnych wytycznych Pentagonu z lutego 1992 r., znana jako Wskazówki do Planowania Obrony [Dęfense Planning Guidance], o których informacje przedostały się do prasy. Wytyczne określono jako „ostateczne wskazówki sekretarza obrony" dotyczące polityki budżetowej po rok 2000. Wskazówki prezentują standardowe rozumowanie. Stany Zjednoczone muszą utrzymać „władzę globalną" i monopol siły. W ten sposób będą one „strzec" „nowego porządku", pozwalając innym zajmować się „własnymi słusznymi interesami", określonymi przez Waszyngton. Stany Zjednoczone „muszą dokładnie wyjaśnić krajom wysoko uprzemysłowionym, co leży w ich interesie, po to, by zniechęcić je do kwestionowania naszego przywództwa lub
usiłowania zmiany ustalonego porządku politycznego i gospodarczego" czy nawet „do prób odgrywania bardziej znaczącej roli w skali regionalnej albo globalnej". Nie wolno pozwolić na powstanie jakiegokolwiek niezależnego europejskiego systemu bezpieczeństwa; zamiast niego zdominowane przez USA NATO pozostanie „podstawowym instrumentem zachodniego systemu obrony i bezpieczeństwa, a także kanałem informacyjnym gwarantującym amerykańskie wpływy i współudział w sprawach dotyczących europejskiego bezpieczeństwa". „Zachowamy wielką odpowiedzialność, która wiąże się z koniecznością naszego reagowania - selektywnego - na te czyny bezprawne, które zagrażają nie tylko naszym własnym interesom, lecz także interesom naszych sojuszników i przyjaciół". Stany Zjednoczone same zdecydują, co uznać należy za „czyny bezprawne" oraz kiedy trzeba je selektywnie „legalizować". Tak jak w przeszłości, Środkowy Wschód nadal będzie przedmiotem szczególnej troski. Tu „naszym nadrzędnym celem jest pozostanie dominującą zewnętrzną potęgą regionu i dalsze zapewnianie Stanom Zjednoczonym i Zachodowi dostępu do tutejszych zasobów ropy naftowej"; musimy jednocześnie odstraszać potencjalnych agresorów (naturalnie, wybiórczo), zachować kontrolę strategiczną i „regionalną stabilność" (w sensie technicznym), a także chronić „rodaków i amerykański stan posiadania". W Ameryce Łacińskiej podstawowym zagrożeniem są kubańskie „militarne prowokacje przeciw Stanom Zjednoczonym i amerykańskim sojusznikom", będące standardową orwellowską metodą eskalacji działań przeciw kubańskiej niepodległości. „Dyplomaci państw Europy Zachodniej i Trzeciego Świata niezwykle krytycznie ocenili język dokumentu", donosił z Waszyngtonu Patrick Tyler. „Wyżsi rangą urzędnicy Białego Domu i Departamentu Stanu ostro skrytykowali" również jego sformułowania, twierdząc, iż „w żaden sposób i w żadnej formie nie jest on reprezentatywny dla polityki USA". Rzecznik Pentagonu „kategorycznie wyparł się niektórych założeń dotyczących polityki rządu" zawartych w dokumencie, zauważając jednakże, że „ogólna wymowa odzwierciedla publiczne oświadczenia i wypowiedzi sekretarza obrony, Dicka Cheneya". Świadczy to o „taktycznym odwrocie" Pentagonu, sugeruje Tyler, który wywołała „reakcja Kongresu i wyższych urzędników rządowych". Całkiem możliwe, że rządowa krytyka dokumentu odzwierciedla również zaniepokojenie alarmującymi reakcjami, jakie dokument wywołał w wielu 47
stolicach świata i to krytyczne stanowisko jest także formą taktycznego wycofania się rządu. Dick Cheney i Paul Wolfowitz, podsekretarz do spraw politycznych, „zaaprobowali zasadnicze poglądy" zawarte w dokumencie, jak przyznali wyżsi urzędnicy. Pojawiła się również krytyka w prasie, z Timesem na czele, gdzie Leslie Gelb, ekspert w dziedzinie polityki zagranicznej, sprzeciwił się „marzeniom o pełnieniu roli ogólnoświatowego żandarma" oraz potępił jedno „niepokojące przeoczenie": „dokument zdaje się milczeć na temat roli Stanów Zjednoczonych w sprawie zapewnienia bezpieczeństwa Izraelowi"24. Do jakiego stopnia pozostali członkowie klubu zdecydują się zaakceptować suwerena, który zobowiązuje się siłą „dokładnie wyjaśnić im, co leży w ich interesie", pozostaje wciąż sprawą nierozstrzygniętą Jak na razie protesty i niepokoje dotyczące kosztów przedsięwzięcia zmusiły rząd do zrewidowania planów w kilka miesięcy po przecieku prasowym. Zastąpiono tradycyjne sformułowania chłodnymi stereotypowymi frazesami, przynajmniej w tym, co podano do publicznej konsumpcji. Tymczasem Francja i Niemcy, mimo stanowczego sprzeciwu Stanów Zjednoczonych, przystąpiły do tworzenia francusko-niemieckich jednostek wojskowych niezależnych od NATO. Na dodatek Francja zaczęła blokować starania USA, zmierzające do rozszerzenia sojuszu NATO (włącznie ze stowarzyszoną z NATO Radą Północnoatlantycką [North Atlantic Cooperation Council] o Węgry, Polskę i Czechosłowację. Urzędnicy USA twierdzą że „Francja nie chce, aby kierowane przez USA NATO brało na siebie dodatkowe zobowiązania dotyczące Europy Wschodniej", gdyż byłoby to równoznaczne z unieśmiertelnieniem paktu, jak doniósł Wall Street Journal25. Spory odzwierciedlają prawdziwy dylemat amerykańskiej polityki zagranicznej. Czy Stany Zjednoczone — ze swą gospodarką chylącą się w zasadzie ku upadkowi i bazą socjalną znajdującą się w stanie poważnego zniszczenia, w szczególności po dekadzie reaganowskiego zapożyczania się i rozrzutności — mogą pozwolić sobie na dalsze kreowanie roli hegemona; roli, którą odgrywały przez ostatnie półwiecze? Czy inni nadal skłonni będą uznawać nasze zwierzchnictwo? Czy zechcą oni uczestniczyć w kosztach tych przedsięwzięć, w których USA — wykorzystując swą względną przewagę militarną— zmierzają do utrzymania takiej wersji globalnego porządku, jakiej wymagają ich własne wewnętrzne interesy władzy (kosztów tych Stany Zjednoczone nie sąjuż dłużej w stanie ponosić same)? Nie jest jasne, czy inni bogaci zgodzą się zatrudnić Stany Zjednoczone, wraz z ich brytyjskim adiu48
tantem, w roli swoich najemnych „Hesyjczyków" i , do czego tak gorąco zachęcała prasa ekonomiczna w okresie przygotowań do wojny nad Zatoką Perską. Wielka Brytania również przechodzi okres socjalnego i ekonomicznego upadku; chociaż ciągle ma „ odpowiednie kwalifikacje, motywacje i aspiracje do wysokiej pozycji militarnej, w roli najemnika międzynarodowej wspólnoty", komentował korespondent wojenny londyńskiego Independent — stale powracający temat okresu wojny w Zatoce; towarzyszyło mu triumfalne puszenie się brytyjskich szowinistów, marzących o starych dobrych czasach, kiedy to mieli oni „prawo bombardować czarnuchów" i nie słuchać skamlenia lewicujących faszystów26. By zrozumieć całą tę dyskusję, konieczne jest rozszyfrowanie konwencjonalnych eufemizmów, którymi jest ona zaszyfrowana („odpowiedzialność", „bezpieczeństwo", „obrona" itp.). Słowa kodu maskują zasadnicze pytanie: „Kto poprowadzi to przedstawienie?"
4. Schyłek przymierza zamożnych Zasadnicze metody działań politycznych zachowują swą niezmienność, dopóki instytucje władzy i struktury dominacji pozostają stabilne, są w stanie przełamywać sprzeciwy oraz łagodzić wpływ konkurujących z nimi sił lub je eliminować. Dotyczy to także Stanów Zjednoczonych okresu powojennego, a w istocie również czasów dużo wcześniejszych. Kurs polityczny musi być jednak dostosowywany do tła zmieniających się okoliczności. Zmiany ustalonego porządku świata o trwałym znaczeniu oficjalnie dokonano w sierpniu 1971 r., kiedy to Richard Nixon ogłosił swą Nową Politykę Gospodarczą, obalając tym samym porządek gospodarczy ustanowiony po II wojnie światowej (system Bretton Woods ii ), w którym i
W XVIII w. elektor Hesji (Hesja-Kassel) sprzedał Anglii żołnierzy, którzy następnie jako najemnicy na żołdzie brytyjskim wzięli udział w wojnie o niepodległość Ameryki Północnej (przyp. tłum.). ii System Bretton Woods — międzynarodowy system finansowy stworzony na konferencji walutowo-finansowej Narodów Zjednoczonych w Bretton Woods (New Hampshire) od 1 do 22 lipca 1944 r.; w konferencji wzięły udział 44 państwa, ale ZSRR odmówił podpisania porozumień (przyp. tłum.).
Stany Zjednoczone odgrywały rolę międzynarodowego bankiera, a dolar służył jako jedyna międzynarodowa waluta świata, wymienialna na złoto po kursie 35 dol. USA za uncję. Na początku lat siedemdziesiątych „przymierze zamożnych stanęło u kresu swej drogi", a „rozstrój organizmu stawał się zbyt poważny, by sięgać po aspirynę", jak zauważyła Susan Strange, ekonomistka zajmująca się sprawami międzynarodowymi. Europa z Niemcami na czele oraz Japonia odbudowały swe gospodarki ze zniszczeń wojennych, a Stany Zjednoczone stanęły przed nie dającymi się wcześniej przewidzieć kosztownymi konsekwencjami wojny wietnamskiej. Gospodarka światowa wchodziła w epokę „trójbiegunowości", a także, co miało decydujące znaczenie, w epokę stagnacji i spadku rentowności kapitału27. Przewidywalnym skutkiem tego było gwałtowne nasilenie się wojny klasowej, prowadzonej z bezgranicznym poświęceniem przez korporacje, ich politycznych agentów i ideologicznych służalców. Nadszedł okres ataku na płace realne, świadczenia socjalne i związki zawodowe — w istocie był to atak na wszelkie funkcjonujące struktury demokratyczne — w celu przezwyciężenia uciążliwego „kryzysu demokracji", wywołanego przez niezgodne z prawem dążenie społeczeństwa do zaprezentowania własnych interesów na arenie politycznej. Ideologiczny składnik ofensywy zmierzał do wzmocnienia władzy i autorytetu, przywrócenia karności, do osłabienia świadomości społecznej oraz wykorzenienia takich ludzkich słabości, jak na przykład troska o innych; młodzieży zaczęto wmawiać wrodzony narcyzm. Dążono także do ustanowienia takiego rządu, który de facto byłby rządem globalnym i który — odizolowany od świadomości społeczeństwa i wolny od jakiejkolwiek ingerencji — mógłby oddać się bez reszty zadaniu udostępniania zasobów surowcowych i ludzkich bez ograniczeń ponadnarodowym korporacjom [TNCs — Transnational Corporations] i międzynarodowym bankom, kontrolującym światowy system polityczny. Stany Zjednoczone są wciąż jeszcze największą gospodarką świata, choć ich znaczenie jednak nieustannie się zmniejsza w stosunku do jej głównych rywali. Ci z kolei również nie są pozbawieni swych własnych problemów. Problemy, przed którymi stoją Stany Zjednoczone, są już zbyt poważne na to, by leczyć je „aspiryną", choć prawdę mówiąc, niewiele więcej jest w chwili obecnej dostępne — a to dzięki doktrynalnym i politycznym triumfom, które zmniejszyły zdolność społeczeństwa do konstruktywnego działania, prowadzącego do zaspokojenia potrzeb owej zupełnie nie liczącej się większości. Szczęśliwa konsekwencja zaciągania długów za czasów Reagana.
Reakcja Nixona na utratę gospodarczej hegemonii USA była prosta i natychmiastowa: „gdy przegrywasz, zmień reguły gry", jak zauważył ekonomista Richard Du Boff. Nixon zawiesił wymienialność dolara na złoto, doprowadzając w ten sposób do upadku międzynarodowy system monetarny, wprowadził tymczasową kontrolę cen i zarobków oraz powszechny dodatkowy podatek importowy. Zainicjował także politykę finansową, która w większym stopniu niż wcześniej angażowała władzę państwową w politykę opieki nad najbogatszymi: zredukowano podatki federalne oraz wydatki rządowe, z wyjątkiem oczywiście subwencji dla sektora korporacyjnego. Są to od tamtej pory standardowe posunięcia polityczne. Do ich intensyfikacji przyczynili się szczególnie doktrynerscy reaganici, którzy — trzymając się wskazówek administracji Cartera — doprowadzili do olbrzymiego wzrostu zadłużenia na każdym poziomie (rosły długi federalne, stanowe, lokalne, konsumpcyjne — gospodarstw domowych i długi korporacji), nie mogąc pochwalić się na dodatek niczym w dziedzinie inwestycji przemysłowych. Zasadniczym jednak elementem takiej polityki jest nie dający się obliczyć dług niezaspokojonych potrzeb społecznych; gigantyczne obciążenie, w które wmanewrowano większość społeczeństwa i jego przyszłe pokolenia. Posunięcia Nixona stanowiły „rodzaj merkantylistycznej rewolucji w polityce wewnętrznej i zagranicznej", zauważył kilka lat później ekonomista polityczny David Calleo. System międzynarodowy stawał się coraz bardziej chaotyczny, gdy „podważono reguły i przypisywano coraz większe znaczenie sile i władzy państwowej". Zmniejszona „racjonalna kontrola życia gospodarczego kraju" przyniosła wielkie korzyści międzynarodowemu biznesowi i bankom, którzy uwolnieni od kontroli kapitału i oficjalnych ograniczeń, mogli bez obaw oczekiwać na organizowaną przez państwo pomoc finansową w sytuacji, gdyby sprawy nie układały się pomyślnie. Gwałtownie rozwinęły się międzynarodowe rynki kapitałowe, jako konsekwencja zaniku przepisów regulacyjnych i kontroli, a także w wyniku wielkiego napływu petro-dolarów po wzroście cen ropy w latach 1973-1974 oraz rewolucji informatycznotelekomunikacyjnej, która w znacznym stopniu ułatwiła transfer kapitałów. Energiczne inicjatywy banków, które zachęcać miały do nowych pożyczek, doprowadziły do kryzysu zadłużeniowego w krajach Trzeciego Świata i do obecnego braku stabilności samych banków28. Wzrost cen ropy naftowej (poprzedzony porównywalnym wzrostem cen 49
amerykańskiego węgla, uranu i eksportu płodów rolnych) przyniósł krótkotrwałe korzyści gospodarkom Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, przysparzając nadspodziewanie dużych zysków korporacjom energetycznym, głównie amerykańskim i brytyjskim. Wzrost cen skłonił je wreszcie do uruchomienia produkcji ropy ze złóż, których eksploatacja wymagała wyższych nakładów (Alaska, Morze Północne) i z której wcześniej zrezygnowano. W Stanach Zjednoczonych wzrastające koszty energii zrównoważył w znacznym stopniu eksport broni oraz innych towarów do producentów ropy na Środkowym Wschodzie, a także wielkie projekty budowlane realizowane na tamtejsze zamówienia. Zyski krajów środkowowschodnich zasiliły także amerykański skarb państwa pod postacią walorów i lokat w papierach wartościowych; wspieranie amerykańskiej i brytyjskiej gospodarki od dawna było głównym zadaniem „arabskiej fasady" miejscowych menedżerów29. W tym samym okresie byliśmy też świadkami stagnacji i upadku sowieckiego imperium, które wcześniej było decydującą przeszkodą na drodze do globalnego porządku (rozdz. 3). Potęga gospodarcza wysoko rozwiniętych państw kapitalistycznych wzrosła jeszcze bardziej w rezultacie katastrof ekonomicznych lat osiemdziesiątych, do jakich doszło w większości posiadłości Zachodu. Złowróżbne przeczucie nadchodzącego nieszczęścia ogarnęło cały Trzeci Świat, co jest rzeczą łatwą do zrozumienia. Japonia i kontynentalna Europa przezwyciężyły recesję początku lat osiemdziesiątych, nie osiągając jednak wcześniejszych wskaźników wzrostu. Ratowanie gospodarki USA wymagało ogromnych pożyczek i stymulacji gospodarki przez państwo, przede wszystkim poprzez (pobudzane zamówieniami Pentagonu) subwencjonowanie supernowoczesnego przemysłu pieniędzmi podatnika, czemu towarzyszyły gwałtowny wzrost państwowego protekcjonizmu i podwyższanie stóp procentowych. Działania te doprowadziły do kryzysu ubogie Południe, jako że koszt spłaty odsetek od zadłużenia rósł, podczas gdy inwestycje i zagraniczna pomoc gospodarcza malały; dodatkowo, klasy uprzywilejowane inwestowały swe pieniądze na Zachodzie. Nastąpił ogromny przepływ kapitału z Południa na Północ, co przyniosło katastrofalne skutki, wszędzie — z wyjątkiem nowo uprzemysłowionych państw Azji Wschodniej [NICs — Newly Industrialized Countries], których aparat państwowy jest wystarczająco silny, by zapobiec ucieczce kapitału i skutecznie pokierować gospodarką Katastrofa kapitalizmu lat osiemdziesiątych wywarła również wpływ na Europę Wschodnią, przyczyniając się do rozpadu 50
sowieckiego imperium oraz (właściwie) do zniknięcia Rosji ze światowej sceny30. W latach wcześniejszych kraje niezaangażowane starały się uzyskać pewien stopień kontroli nad własnym losem. Korzystając z pomocy UNCTAD (Konferencja ONZ do spraw Handlu i Rozwoju Gospodarczego) wystąpiły one z inicjatywą stworzenia „nowego międzynarodowego porządku gospodarczego". Chodziło o doprowadzenie do porozumień, których celem byłoby wspieranie i stabilizacja handlu podstawowymi produktami, prowadząc — z jednej strony — do zahamowania trendu ciągle pogarszających się relacji między cenami importowymi a eksportowymi, a z drugiej — do przejęcia kontroli nad ostrymi fluktuacjami cen, mającymi dewastujący wpływ na gospodarki zależne od eksportu wyłącznie surowców mineralnych lub niewielu innych podstawowych produktów. Równolegle UNESCO podejmowało starania, których celem było zapewnienie krajom Trzeciego Świata dostępu do międzynarodowego systemu łączności, praktycznie zmonopolizowanego przez kraje wysoko uprzemysłowione. Wszystkie te inicjatywy spotkały się oczywiście z wrogim przyjęciem tych, którzy rządzą światem i zostały zdecydowanie odrzucone w latach osiemdziesiątych. Stany Zjednoczone przewodziły zajadłym atakom na Organizację Narodów Zjednoczonych, skutecznie pozbawiając ONZ jej roli niezależnej siły w sprawach o zasięgu międzynarodowym. UNESCO budziło szczególnie zażartą nienawiść, ze względu na życzliwe nastawienie tej organizacji wobec Trzeciego Świata, a także z uwagi na to, że zagrażało ideologicznej dominacji USA. Niszczenie ONZ i próby ponownego podporządkowania sobie tej organizacji wysławiano w USA jako powrót do ideałów jej założycieli; nie bez racji zresztą. Trzeba było niezwykłej kampanii kłamstw najwyższego lotu, by ukryć fakt, że to przede wszystkim Stany Zjednoczone, a zaraz za nimi Wielka Brytania są tymi państwami, które od przeszło 20 lat regularnie wetują rezolucje Rady Bezpieczeństwa i generalnie podkopują autorytet ONZ. Niemałych oszustw trzeba było, by nakłonić społeczeństwo do zaakceptowania konwencjonalnej opinii, że to „sowiecka polityka obstrukcji" oraz „piskliwy antyamerykanizm Trzeciego Świata" wspólnie przyczyniły się do nieskuteczności ONZ. Równie niewybredne kłamstwa towarzyszyły innej kampanii rozpętanej przez rząd i media przeciw „herezjom UNESCO". Listę tych kłamstw udokumentowano w poważnej pracy naukowej, która, o czym zapewne nie
trzeba wspominać, nie miała najmniejszego wpływu na obficie płynący strumień „niezbędnych" kłamstw31. Odpowiednikiem owej kampanii oszustw wewnątrz kraju była zbiorowa histeria towarzysząca dyskusjom nad problemem „politycznej poprawności". Jej rozmiary są zjawiskiem naprawdę godnym uwagi; mamy tu prawdziwą rzekę bestsellerów i anegdot (w tym wielu zmyślonych) o rzekomym horrorze na uniwersytetach, stała się tematem licznych i pełnych wściekłości przemówień. Zalała nas artykułami od wstępniaków w gazetach, aż po wiadomości sportowe, a czasopisma opiniotwórcze jak na komendę zaczęły analizować to zjawisko. Obliczono, że w ciągu zaledwie sześciu miesięcy sam Los Angeles Times przeciętnie publikował jeden artykuł na temat politycznej poprawności dziennie. Oburzenie nie jest bezpodstawne, a jego źródło tkwi w rzeczywistości. Jest bowiem bardzo wielu ludzi, którzy przeciwstawiają się rasizmowi i seksualnej opresji, mają respekt dla innych kultur i nie spoglądają najżyczliwiej na zbrodnie popełniane w imię „słusznej sprawy", również najbardziej niezdarna propaganda zwykle naśladuje rzeczywistość. Jednak tak tutaj, jak w przypadku oficjalnych wrogów za granicą, rzeczywiste wykorzystywanie, bez względu na jego rodzaj, ma niewielki związek z dramatem, jaki został wokół niego wykreowany. Zbiorowa histeria nie wzięła się znikąd. Jednym z decydujących składników wojny klasowej (wybuchła ona zaraz po okresie względnej zamożności) było zawłaszczenie systemu ideologicznego przez prawicę; powstały setki prawicowych zespołów eksperckich i grup nacisku w ramach kampanii dążącej do wzmocnienia kontroli konserwatystów nad wszystkimi tymi dziedzinami nauki w szkołach średnich i szkolnictwa wyższego, które uznano za ideologicznie nieobojętne. Dziś uniwersytety pełne są katedr wolnej przedsiębiorczości i skrajnie prawicowych studenckich pisemek, hojnie subsydiowanych przez konserwatystów. W ramach tej wojny sięgnięto też po cały zestaw innych środków, by ograniczyć zakres dyskusji i wymianę myśli do wyłącznie reakcyjnego końca bardzo zawężonego już spektrum. Sprawy zaszły już tak daleko, że pewien powszechnie uważany za liberała specjalista od polityki zagranicznej mógł pozwolić sobie — bez cienia ironii — na nazwanie tradycyjnie propaństwowego i konserwatywnego dziennika New York Times pismem „lewicy establishmentu" (Charles Maynes). W polityce określenie „liberał" oznacza już dziś prawie tyle, co „socjalistyczny" i obydwa sieją powszechny popłoch; w 1992 r. Partia Demokratyczna niemalże zlekceważyła szerokie masy wyborcze, które niegdyś obiecywała reprezentować. Gore Vidal
wcale nie przesadza, charakteryzując system polityczny USAjako system jednopartyjny z dwoma prawicowymi skrzydłami. Jednym z przejawów ideologicznego triumfu prawicy stało się zaszczepienie orwellowskiej retoryki i standardów politycznej poprawności, którymi musi kierować się ten, kto pragnie wziąć udział w zasługujących na poważanie dyskusjach — jak już to zilustrowaliśmy wieloma przykładami. Najmniejsze odstępstwo od tych konwencji retoryczno-pojęciowych byłoby dla ludzi pragnących reprezentować główny nurt opinii publicznej praktycznie nie do pomyślenia32. To, co stało się później, z pewnością nie zaskoczyło pilnych adeptów sztuki zarządzania kulturowego. Po okresie namiętnej, choć jednostronnej walki ideologicznej (w której prawica oraz interes biznesu odniosły wspaniałe zwycięstwo w instytucjach doktrynalno-politycznych — szkolnictwo, media, administracja), cóż mogłoby być bardziej naturalne niż kampania propagandowa wyjaśniająca, że oto właśnie lewicującym faszystom udało się zdobyć wszystkie najważniejsze przyczółki i przejąć kontrolę nad całą kulturą, narzucając nam wszędzie swe twarde warunki? Sytuacja jest nawet bardziej tragiczna niż 25 lat temu, kiedy nawoływanie do niszczenia uniwersytetów „rozchodziło się głośnym echem po campusach wszystkich wyższych uczelni w Stanach Zjednoczonych, gdy palono biblioteki i rujnowano uniwersytety", i „nie można było sobie wyobrazić czegoś bardziej ohydnego, bardziej chorego i przytłaczającego niż klimat moralny" na wyższych uczelniach, gdzie czarni studenci byli „przekleństwem" do czasu, aż w końcu udało się „ropę" „wycisnąć poza uniwersytet", by użyć terminologii stosowanej przez brytyjską prawicę33. W jakimś zaangażowanym w boju dzienniku czy w osamotnionym college'u stanowego w środkowym Idaho słyszymy ciągle rozpaczliwe błagania o wsparcie dla słabnących obrońców, którzy ostatkiem sił opierają się gwałtownym natarciom lewicy, mężnie dzierżąc sztandary historycznej prawdy i zachodniej kultury. Czyż dałoby się wymyślić lepszy sposób, aby nie dopuścić do zadawania istotnych pytań o doktrynalną kontrolę i czy istnieje lepsza metoda odwracania uwagi od tej ręki, w której mocno trzymamy bat? Użalanie się tych, którzy przy niewielkim sprzeciwie nieprzerwanie rozciągają nad wszystkim żelazną kontrolę, nie jest również pozbawione komizmu. Na każde sto artykułów prasowych ostro besztających lewicowych faszystów, kontrolujących wszystko, znaleźć można jeden 51
odpowiadający nieśmiało, iż przejęcie władzy nie jest tak całkowite, jak się twierdzi. Nie ma jedynie artykułów, które mówiłyby prawdę, choć jest ona wystarczająco oczywista, jeśli tylko przyjrzeć się uważnie proporcjom tych poglądów, które ujrzały światło dzienne. Ograniczanie myśli jest jednak sprawą poważną i liczącym się osobistościom nie wolno się śmiać, gdy maszerują smutni w tłumie, który lamentuje nad utratą jakiegoś wydziału literatury porównawczej (możliwe, że na rzecz prawicowego „dekonstruktywisty" albo liberalnego „relatywisty", których oskarży się o faszyzujące lewactwo). Dla mentalności totalitarnej najdrobniejsze nawet odstępstwo od kanonów jest grozę budzącą tragedią i wywołuje napad szału, który wywiera imponujące wrażenie na widzach. A spektakl taki jest niezwykle pomocny w udoskonalaniu mechanizmów kontroli ideologicznej, która zawsze odwraca uwagę szubrawego tłumu od tego, co się właśnie wokół niego dzieje.
5. „Nikczemna maksyma panów" Gospodarka światowa nie zdołała powrócić do wskaźników wzrostu z ery Bretton Woods. Upadek Południa był szczególnie widoczny w Afryce i Ameryce Łacińskiej, gdzie towarzyszył mu wszechobecny terror państwowy. Katastrofę przyspieszyły przyjęte tam neoliberalne doktryny gospodarcze, narzucone krajom Południa przez władców świata. Komisja Gospodarcza ONZ do spraw Afryki stwierdziła, że państwa realizujące zalecane przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) programy mają wskaźniki wzrostu gospodarczego niższe niż te państwa, które dążą do zaspokojenia podstawowych potrzeb ludzkich, opierając się na państwowym sektorze gospodarki narodowej. Fatalny wpływ neoliberalizmu gospodarczego był szczególnie uderzający w państwach Ameryki Łacińskiej34. Sporadycznie kraje wysoko rozwinięte traktują własną retorykę nie do końca poważnie i nie udaje im się wtedy zabezpieczyć przed destruktywnym wpływem nieuregulowanych rynków. Konsekwencje są wtedy bardzo podobne do tych, jakie występują w tradycyjnych posiadłościach kolonialnych, choć nie tak tragiczne w skutkach. Australia lat osiemdziesiątych jest tego charakterystycznym przykładem. Jedynym sukcesem, którym pod koniec dekady mógł się pochwalić przeprowadzający tam wolnorynkowe eksperymenty rząd Partii Pracy, było zmniejszanie się dochodu narodowego w tempie 5% rocznie. Płace realne spadły, przedsiębiorstwa australijskie przeszły
52
pod obcą kontrolę, a państwo niemalże osiągnęło status bazy surowcowej obsługującej państwowokapitalistyczny region japoński, który utrzymał swój dynamiczny wzrost gospodarczy dzięki radykalnym odstępstwom od dogmatów neoliberalnych teorii, odstępstwom, które zapoczątkowały zresztą rozwój gospodarczy tamtego regionu. W Wielkiej Brytanii po dekadzie thatcheryzmu „perspektywy rysują się mroczno, a to z powodu niedostatecznych reinwestycji w gospodarkę Wielkiej Brytanii", zauważa dyrektor amerykańskiej firmy inwestycyjnej, powtarzając za swym japońskim kolegą, który mówi: „sądzimy, że sporo czasu zajmie przywrócenie do zdrowia gospodarki brytyjskiej"35. Jak już wspomniano, nawet kraje wysoko rozwinięte upodabniają się pod pewnymi względami do Trzeciego Świata — z jego charakterystycznymi wyspami skrajnego bogactwa i przywilejów, otoczonymi wzburzonym morzem nędzy i rozpaczy. Dotyczy to w szczególności USA i Wielkiej Brytanii - państw podległych rządom Reagana i Thatcher. Europa kontynentalna nie pozostaje daleko w tyle, mimo słabnących dziś wpływów klasy pracującej i umów społecznych, których wciąż broni, a także pomimo europejskiej umiejętności eksportowania własnych slumsów przy użyciu mechanizmu „robotników sezonowych". Upadek imperium sowieckiego otwiera nowe możliwości gruntownego utrwalenia się linii podziału (bogata) Północ - (biedne) Południe wewnątrz społeczeństw bogatych krajów uprzemysłowionych. W maju 1992 r.( podczas strajku pracowników sektora publicznego w Niemczech, prezes Deimler-Benz ostrzegał, że korporacja może zareagować na strajki przeniesieniem pewnych działów produkcji Mercedesa gdzie indziej, może do Rosji, posiadającej nadwyżkę wykwalifikowanych, wykształconych, zdrowych i (jak się przypuszcza) posłusznych robotników. Prezes General Motors może rzucać podobne pogróżki, strasząc przeniesieniem produkcji do Meksyku lub do innych krajów Trzeciego Świata, a także Europy Wschodniej. General Motors, planując zamknięcie 21 własnych zakładów w USA i Kanadzie, otworzył — za sumę 690 min dolarów — zakład montażowy we wschodnich Niemczech i wiąże z nim wielkie nadzieje; tym większe, że dzięki sięgającemu 43% (nieoficjalnemu) bezrobociu, tutejsi robotnicy są skłonni „pracować w większym wymiarze godzin niż ich rozpieszczeni koledzy z Niemiec Zachodnich", zadowalając się jednocześnie zarobkami stanowiącymi 40% stawki zachodnioniemieckiej plus drobne świadczenia socjalne, jak pisze Financial Times. Kapitał może
się z łatwością przemieszczać, ludzie jednak nie, szczególnie gdy zabraniają im tego ci, którzy przyklaskują doktrynom Adama Smitha, wówczas gdy odpowiada to ich własnym potrzebom. Nie chodzi o to, że Deimler-Benz cierpi z powodu wysokich kosztów siły roboczej, jak twierdzi jego kierownictwo. W dwa tygodnie po tym, jak zagroził przeniesieniem produkcji Mercedesa do Rosji, ten sam prezes Rady Nadzorczej, Eduard Reuter, poinformował o „wspaniałych wynikach", osiągniętych w nadzwyczaj pomyślnym dla korporacji pierwszym kwartale 1992 r., kiedy to zanotowano 14% wzrost zysków oraz 17% wzrost sprzedaży, głównie za granicą. Niemieccy robotnicy nie są przewidziani jako klienci działu sprzedaży Mercedesa, który — w gigantycznym koncernie DeimlerBenz —jest najważniejszym dostarczycielem zysków, a który (jak dodał Reuter) zamierza zlikwidować około 10 tys. miejsc pracy w 1992 r. i następne 10 tys. w najbliższej przyszłości. Fakty te jednak nie robią większego wrażenia na amerykańskiej prasie, która na pierwszych stronach surowo potępiła strajkujących robotników niemieckich za ich „wygodne życie", za długie wakacje i ogólny brak zrozumienia własnej roli: narzędzi produkcji dla bogatych i silnych. Powinni oni skorzystać z lekcji, którą w tym samym czasie otrzymali amerykańscy robotnicy od korporacji Caterpillar: zyski i wydajność poszły w górę, płace spadły, a prawo do strajku skutecznie wyeliminowano przy użyciu łatwo dostępnych usług łamistrajków (zwanych „robotnikami permanentnie zamiennymi")36. Taki był owoc gwałtownej kampanii, którą rozpętały korporacje, gdy tylko amerykańskim robotnikom w połowie lat trzydziestych udało się w końcu wywalczyć prawo do zrzeszania się, po długich latach ciężkich walk i prześladowań, nieporównywalnych z żadnymi innymi doświadczeniami uprzemysłowionego świata. Być może wrócimy nawet do dni, kiedy to powszechnie uwielbiany dziś filantrop Andrew Carnegie głosił kazania, nawołujące do powrotu do cnót „szczerego, pracowitego, wymagającego samozaparcia ubóstwa", ofiarom Wielkiego Kryzysu 1896 r., krótko po tym, jak brutalnie zniszczył związek zawodowy hutników stalowni w Homestead, oznajmiając jednocześnie, że pokonani robotnicy przysłali mu telegram następującej treści: „Miły Panie, powiedz nam, co pragniesz, byśmy uczynili, a zrobimy to dla Ciebie". Carnegie, jak nam wyjaśnił, sympatyzował z bogatymi jedynie dlatego, że sam dobrze wiedział, „jak słodkim, szczęśliwym i czystym jest dom szczerego ubóstwa"; póki co musiał dzielić ponury los bogaczy w swej wytwornie urządzonej rezydencji37.
Tak właśnie, zgodnie z „nikczemną maksymą panów", funkcjonować powinno dobrze zorganizowane społeczeństwo. Jest więc całkiem naturalne, że gdy maltretowane związki w końcu uznają realność nie kończącej się wojny klasowej prowadzonej przeciw nim przez posiadający wysoką świadomość klasową sektor korporacyjny, prasa zajmująca się biznesem reagować będzie z najwyższym zdumieniem na fakt, że jakieś tam związki wciąż jeszcze kurczowo trzymają się przestarzałej „ideologii wojny klasowej" i „zużytych poglądów marksistowskich", głoszących, że „robotnicy tworzą klasę obywateli o wspólnych interesach odrębnych od tych, które mają ci, którzy posiadają środki produkcji i kontrolująje"; szczególnie zdumiewające są dla nich takie związkowe „dziwactwa", jak niskie zarobki przywódców związkowych, których, o dziwo, traktuje się dokładnie jak innych członków. Dla odmiany, panowie i właściciele twardo trzymają się owych „zużytych poglądów marksistowskich", choć poglądy swe wyrażają, na ogół posługując się terminologią wulgarnego marksizmu — naturalnie, odwracając wartości38. Przy istniejących warunkach zorganizowania społecznego i koncentracji władzy nie można oczekiwać, by (selektywnie stosowany) wolny rynek mógł spowodować wzrost powszechnego bogactwa, tak jak miałoby to miejsce w innych warunkach społecznych. Ci, którzy deklarują swą wierność Adamowi Smithowi, są ostrożni, by nie interpretować zbyt dosłownie niektórych jego słów: zasady liberalizmu gospodarczego mogą pociągnąć za sobą pomyślne skutki, gdy stosuje sieje wraz z przesłankami zakładającymi szacunek dla fundamentalnych praw ludzkich. Gdy zasady kształtuje „dzika niesprawiedliwość Europejczyków" i ślepe posłuszeństwo „nikczemnej maksymie", rezultaty służąjedynie „architektom" takiej właśnie polityki; innym przysparzają korzyści jedynie przez przypadek. Doświadczenie amerykańsko-kanadyjskiego porozumienia w sprawie wolnego handlu ilustruje ten proces. W ciągu dwóch lat Kanada straciła setki tysięcy miejsc pracy, wiele na korzyść uprzemysłowionych regionów USA, gdzie ustawodawstwo rządowe praktycznie zakazuje zrzeszania się w związkach zawodowych (terminem orwellowskim jest tu „prawo do pracy", oznaczające: „praktyczny zakaz zrzeszania się"). Taka polityka rządowa, naturalna w krajach kierowanych przez biznes, gdzie szerokie kręgi społeczeństwa traktuje się w znacznym stopniu marginesowo, skazuje robotników na całkowity brak ochrony prawnej i ułatwia 53
wykorzystywanie ich w stopniu znacznie większym niż w Kanadzie, gdzie ruch związkowy jest bardziej aktywny, a klimat kulturowy bardziej sprzyja solidarności społecznej. Porozumieniem handlowym posłużono się również, by zmusić Kanadę do rezygnacji z wprowadzenia przepisów zmierzających do ochrony łososia na wodach Oceanu Spokojnego, a także do zmiany własnych przepisów dotyczących stosowania pestycydów w taki sposób, by stały się zgodne z mniej surowymi normami USA. W ten sam sposób zmuszono Kanadę do powstrzymania się od kroków zmierzających do zredukowania emisji substancji toksycznych podczas wytopu ołowiu, cynku i miedzi, do rezygnacji z subwencjonowania akcji zadrzewiania wyciętych lasów, a także do uznania za nielegalny wprowadzanego w Ontario systemu indywidualnych ubezpieczeń samochodowych, który — choć wzorowany na kanadyjskim systemie ubezpieczeń zdrowotnych — przyniósłby amerykańskim spółkom ubezpieczeniowym (gdyby został wprowadzony) setki milionów dolarów strat. We wszystkich tych przypadkach Stany Zjednoczone uznały Kanadę za winną tworzenia nielegalnych barier dla wolnego handlu. Rozumując w ten sam sposób, USA sprzeciwiają się klauzuli GATT i , zakładającej możliwość ograniczenia eksportu żywności przez państwa, jeśli zachodzi taka potrzeba. Amerykański agrobiznes musi całkowicie kontrolować surowce rolne, bez względu na straty, jakie przynosi to ludziom. W tym samym czasie Kanada, eksporter azbestu, oskarżyła Stany Zjednoczone o narzucanie jej siłą standardów EPA ii dotyczących azbestu, z pogwałceniem porozumień handlowych, i zażądała „międzynarodowych dowodów naukowych" na ryzyko dla zdrowia, jakie wynika z używania azbestu: EPA złamała zasadę: „najmniejsze obciążenia — pewne wymagania", stosowaną przez korporacje, jak twierdzi Kanada. W negocjacjach GATT Stany Zjednoczone popierają stanowisko korporacji, zmierzające do ograniczenia przepisów mających na celu ochronę środowiska naturalnego i konsumenta wyłącznie do przypadków popartych „naukowymi dowodami". O tym, co jest „naukowym dowodem", decydować będzie specjalna agencja, w skład której wejdą urzędnicy rządowi oraz członkowie rad nadzorczych korporacji chemicznych i spożywczych39. Najbardziej dramatycznym, zapewne, ze wszystkich wciąż aktualnych i
GATT {General Agreement on Tariffs and Trade) — Układ Ogólny o Cłach i Handlu, zawarty w Genewie w roku 1948. ii EPA (Enuimnmental Protection Agency) - Agencja Ochrony Środowiska Naturalnego
54
przykładów cynicznego trzymania się „nikczemnej maksymy" na arenie handlu międzynarodowego są naciski Waszyngtonu na kraje Trzeciego Świata, by zaakceptowały amerykański eksport tytoniu, środka, będącego wśród wszystkich śmiercionośnych narkotyków niedoścignionym mistrzem w zabijaniu. Administracja Busha rozpętała pełną hipokryzji „wojnę narkotykową" w samą porę, by stworzyć odpowiedni klimat do inwazji na Panamę i dokładnie w tym samym czasie zainicjowała akcję zmuszania państw Trzeciego Świata do importu tej trucizny, wyraziła zgodę na jej reklamowanie na nowych rynkach zbytu, szczególnie wśród kobiet i dzieci. Starania USA poparł GATT. Media, zajmując się z entuzjazmem i bez reszty „wojną narkotykową", wyświadczyły kolejną przysługę rządowi, nie zwracając żadnej uwagi na tę największą aferę narkotykową tego okresu. Dlatego też nie pojawił się ani jeden nagłówek w stylu: „Stany Zjednoczone domagają się tytułu największego przemytnika narkotyków" czy też jakakolwiek wzmianka chociażby na ostatnich stronach, z wyjątkiem kilku, statystycznie niewiele znaczących, dysydentów. W czasie, gdy Europa Wschodnia ponownie przyłączyła się do Trzeciego Świata, handlarze narkotyków wystąpili tam w roli najpoważniejszych inwestorów. „Producenci papierosów wtargnęli tłocznie do Europy Wschodniej", radośnie informuje jeden z nagłówków strony tytułowej Boston Globe: „Podczas gdy często krytykuje się spółki amerykańskie za brak agresywności w ich polityce inwestycyjnej wobec Europy Wschodniej, amerykańska branża tytoniowa, idąc jak burza, toruje drogę innym". Członek kierownictwa jednej ze spółek tytoniowych wyjaśnia: „Na Węgrzech świadomość problemów zdrowotnych i środowiskowych jest raczej niska. Mamy przed sobą około 10 lat nieograniczonych możliwości działania" — czytaj: 10 lat zysków, zanim lewicowi faszyści (język PP) zaczną nam przeszkadzać w tym intratnym masowym mordzie. „Spośród 30 krajów uprzemysłowionych", czytamy w wiadomościach, „przeciętna długość życia jest najkrótsza w Europie Wschodniej". Amerykańskie korporacje będą próbować poprawić ten rekord, odejmując jeszcze kilka lat; „torowanie drogi kapitalizmowi" wywołuje powszechny aplauz. Warto zauważyć, że Rumunię, Bułgarię, Rosję, kraje byłej Jugosławii itp. zaliczono do „państw rozwiniętych" i porównuje się je z krajami Europy Zachodniej po to, by unaocznić całe zło komunizmu — nie
zestawia się ich jednak z Brazylią, Gwatemalą, Filipinami ani z innymi quasikolonialnymi posiadłościami, do których były tak podobne, zanim oderwały się od tradycyjnego Trzeciego Świata. Machinacje tego rodzaju są stałą i nie dającą się wykorzenić cechą współczesnej ideologii. Szczerość w tej decydującej sprawie jest ściśle verboten40. Inny przykład dotyczący tego samego zagadnienia pokazuje nam, jak dalece elastyczna potrafi być doktryna ekonomiczna. Wysławia się sukcesy stanu New Hampshire w rozwiązywaniu własnych problemów fiskalnych. Metoda polegała na pobudzeniu pewnego skutecznego przedsięwzięcia, które przekształciło się w „największy na świecie detaliczny punkt sprzedaży win i innych napojów alkoholowych, zdaniem administracji stanowej". W 1991 r. ów „sklep" przyniósł 62 min dolarów zysków, przy obrotach przekraczających 200 min dolarów, i wykazał się pięcioprocentowym wzrostem dochodu w skali rocznej. Wzrost ten przypisuje się w części podwojeniu nakładów na reklamę alkoholi, które na światowych listach środków śmiercionośnych ustępują jedynie tytoniowi. Przedsiębiorstwo jest monopolem stanowym. Dlatego też jego zyski umożliwiają temu najbardziej konserwatywnemu ze wszystkich stanów USA trzymać się kurczowo wolnorynkowych doktryn (wysławianych przez stanowych przywódców) i omijać podatki, które grabią kieszenie bogatych i wzbogacają matki na zasiłkach socjalnych. Oto następny, choć nie zauważony przykład triumfu gospodarki wolnorynkowej41. Teoretycznie, posunięcia zgodne z logiką wolnego rynku prowadzić powinny do obniżenia płac w państwach o wysokich zarobkach i podniesienia ich w krajach biedniejszych, do których przenosi się kapitał, przyczyniając się w ten sposób do wzrostu równości na świecie. Jednak w obowiązujących dziś warunkach bardziej prawdopodobne będzie inne rozwiązanie. Herman Daly, wysoki rangą ekonomista Banku Światowego (z Departamentu do spraw Środowiska), twierdzi, że wielka i ciągle zwiększająca się podaż nie w pełni zatrudnionej siły roboczej w Trzecim Świecie doprowadzi do „stałej nadwyżki siły roboczej i uniemożliwi jakikolwiek znaczący wzrost zarobków na świecie". Pomocne okażą się na pewno represje i terror. Rezultatem będą kolosalne zyski i towarzyszące im obcinanie wyższych płac oraz redukcja programów socjalnych, nie wyłączając z nich praw zakazujących zatrudniania dzieci, praw limitujących czas pracy i praw dotyczących ochrony środowiska naturalnego. „Wszystko, co przyczynia się do wzrostu kosztów, będzie sprowadzone dzięki konkurencji w dół, aż do najmniejszego wspólnego mianownika określanego przez wolny handel między narodami", przewiduje Daly — dokładnie tak, jak
zamierzano42. W obecnych warunkach rządzenia i kontroli selektywnie stosowany wolny handel przyczyni się do maksymalnego obniżenia poziomu życia ludzi, którym przyjdzie być raczej obserwatorami niż uczestnikami procesów podejmowania decyzji, mających przemożny wpływ na ich życie. Istotę rzeczy opisał Andrew Reding: „Administracja Busha, nie będąc w stanie zmusić ‘hermetycznie zamkniętego’ Kongresu do zajęcia się prezydenckim programem — bo Kongres, choć nie bez potknięć, nadal reaguje na sprawy interesujące obywateli (lub raczej ‘grupy wpływów specjalnych’) — postanawia nawiązać kontakty z podobnie myślącymi elitami za granicą po to, by ustanawiać prawa [amerykańskie] z zewnątrz ...tworząc tym samym coś na kształt międzynarodowego rządu, choć o bardzo osobliwej formie, gdyż jedynie przedstawiciele biznesu i handlu mają w nim coś do powiedzenia"; „Pod płaszczykiem obrony wolnego handlu, obce rządy i przedsiębiorcy uzyskują skuteczne prawo wetowania ogólnonarodowych, stanowych i prowincjonalnych aktów prawnych, które zwiększają dobrobyt społeczeństwa". Nie ma jednak absolutnie niczego „osobliwego" w takim właśnie wcielaniu w czyn owej nikczemnej maksymy panów, która przystosowana została jedynie do naszej epoki43. Maksyma wymaga jednak drobnej poprawki, która brzmi: „wszystko dla nich samych teraz". Dłuższe czekanie jest tak samo bezsensowne, jak przejmowanie się losem innych. Wall Street Journal zwraca więc uwagę w swym artykule wstępnym na „nadzwyczajne, mistrzowskie posunięcie" George'a Busha, polegające na zmuszeniu całego świata do porzucenia prac nad ważnym porozumieniem w sprawie gazów wywołujących efekt cieplarniany (na konferencji w Rio de Janeiro w czerwcu 1992 r.). Ktoś bystrzejszy ode mnie mógłby z pewnością napisać cudowną historię lub stworzyć kreskówkę przedstawiającą ostatnie wydanie dziennika Wall Street Journal; na maszyny drukarskie trafia właśnie żarliwy artykuł wstępny, który ostatecznie udowadnia, że globalne ocieplanie się klimatu jest kolejnym oszustwem lewicy, a podnoszący się poziom morza porywa w otchłań biurowiec, będący kwaterą główną korporacji wydającej dziennik44. Generalnie, lata osiemdziesiąte przyspieszyły globalny proces rozwarstwiania się społeczeństw; zwiększyła się przepaść dzieląca niewielką, wysoce uprzywilejowaną grupę od rosnącej wciąż masy ludzi cierpiących poniżenie i nędzę. Choć ci drudzy zbędni są w procesie 55
tworzenia i konsumpcji bogactwa — a tylko taką rolą człowieka zainteresowane są panujące instytucje i ich ideologie — trzeba jednak coś z nimi zrobić. Zasady bieżącej polityki socjalnej w USA zalecają zamykanie ich w kojcach wielkich miast, by żerowali jeden na drugim — lub wsadzanie do więzień, co skutecznie współtowarzyszy wojnie narkotykowej (patrz rozdz. 4.3). Przyspieszony w 1971 r. proces internacjonalizacji kapitału zmienia nieco samo pojęcie konkurencji między poszczególnymi państwami. Przykładowo, podczas gdy udział amerykańskich wyrobów przemysłowych w światowym eksporcie w latach 1966 -1984 zmniejszył się o 3,5%, to ten sam udział wytworów wyprodukowanych przez ponadnarodowe korporacje (TNCs), dla których bazą są Stany Zjednoczone, lekko wzrósł. Zupełnie inaczej spojrzeć musimy na handel międzynarodowy, jeśli import z zamorskich filii takich korporacji traktować będziemy jako produkcję kraju-bazy. Filie zagraniczne zwiększyły swój udział w całkowitym eksporcie wyrobów przemysłowych wyprodukowanych przez TNCs, dla których bazą są USA, z niecałych 18% w 1957 r. do 41% w 1984 r. „Gdyby taką produkcję zagraniczną udało się sprowadzić z powrotem do Stanów Zjednoczonych", pisze Richard Du Boff, „amerykański eksport — według szacunków Departamentu Handlu — byłby dwukrotnie większy". Badania Banku Światowego z 1992 r. wskazują, że „handel wewnątrz firm w obrębie największych 350 TNCs obejmuje około 40% ich całkowitej wymiany handlowej. Więcej niż jedną trzecią amerykańskiego handlu stanowi wymiana handlowa między zagranicznymi filiami TNCs i ich amerykańskimi firmami macierzystymi". Ponad połowa malezyjskiego eksportu do Stanów Zjednoczonych pochodziła z amerykańskich filii TNCs; pięć największych firm eksportujących sprzęt elektroniczny z Tajwanu do USA to przedsiębiorstwa amerykańskie; 47% eksportu Singapuru w 1982 r. wysłały do USA firmy, które są własnością USA. „Podobnie, eksport wyrobów elektrycznych przez filie firm japońskich w Korei przyczynił się do wzrostu znaczenia Korei w światowej elektronice". „Cała zatem podręcznikowa teoria handlu o względnej przewadze i zaletach bezkonfliktowych, otwartych systemów handlowania jest czystym nonsensem", zauważa Dog Henwood, podkreślając, iż bardziej aktualne kalkulacje byłyby prawdopodobnie wyższe niż cytowane szacunki z początku lat osiemdziesiątych: „Kilkaset ekonomicznie i politycznie silnych korporacji, o ogólnoświatowym zasięgu działania, dominuje dziś w handlu, dyktując własne warunki, by później doradzać własnym rządom w sprawach dotyczących 56
strategii handlowej". Produkty handlowe są odbiciem tych tendencji; dla przykładu, blisko jedna trzecia rynkowej ceny Pontiaca LeMans (General Motors) wędruje do producentów w Południowej Korei, ponad jedna szósta do Japonii i mniej więcej tyle samo łącznie do Niemiec, Singapuru, Wielkiej Brytanii, na Barbados i w kilka innych miejsc. Państwo, pojmowane jako samodzielna jednostka społeczna, może upaść wraz z większością swej populacji; imperia korporacyjne prowadzą w tym czasie całkiem inną grę, opartą na teologicznej doktrynie, która utrzymuje, że panowie i władcy mają prawo do podejmowania decyzji inwestycyjnych bez obarczania się zbędną troską o swych poddanych, czy to na stanowisku pracy czy w społeczności w ogóle. Jeśli uwzględnimy fakt, że mniej więcej od jednej czwartej do połowy światowego handlu odbywa się obecnie w ramach TNCs, dla których krajem macierzystym są państwa uprzemysłowionej Północy, to wszystkie problemy nabierającoraz większego znaczenia, gdy wybiegamy naszymi myślami w przyszłość, jaka nadchodzi po Roku 50145.
6. Nowa epoka imperialna Władcy i ideolodzy będący na ich usługach nierzadko przedstawiąją rzeczywistość z godną podziwu szczerością. Londyński Financial Times, na przykład, drukuje artykuł Jamesa Morgana, korespondenta BBC World Service do spraw gospodarczych, opatrując go takim nagłówkiem: „Upadek bloku wschodniego dał Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu i Grupie G-7 szansę rządzenia światem i zapoczątkowania nowej epoki imperialnej". Możemy wreszcie przystąpić do realizacji Churchillowskiej wizji, nie martwiąc się już o los „zgłodniałych narodów", które ciągle „chcą więcej" i zagrażają przez to spokojowi ludzi bogatych, rządzących na mocy prawa. W bardziej aktualnej dziś wersji: „Konstrukcja nowego systemu globalnego nadzorowana jest wspólnie przez Grupę Siedmiu, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy, Układ Ogólny w sprawie Taryf Celnych i Handlu (GATT)", tworzących „system rządów pośrednich,, zakładający konieczność integracji przywódców krajów uprzemysłowionych w sieć nowej klasy rządzącej" — która, co nie dziwi nikogo, okazuje się starą klasą rządzącą Kierownictwa miejscowe dopuści
się do udziału w bogactwie, jeśli tylko w należyty sposób będą służyć rządzącym. Morgan dostrzega „hipokryzję narodów bogatych, polegającą na domaganiu się otwartych rynków w Trzecim Świecie i równoczesnym zamykaniu własnych". Mógłby zacytować również raport Banku Światowego stwierdzający, że protekcjonistyczne przedsięwzięcia państw uprzemysłowionych zmniejszają dochody narodowe w krajach Południa o sumę mniej więcej dwukrotnie wyższą od kwot dostarczonych im w formie oficjalnej pomocy gospodarczej, która i tak służy głównie promocji eksportu, adresowanego przede wszystkim do członków bogatszych sektorów „państw rozwijających się" (ludzi mniej potrzebujących, ale będących lepszymi konsumentami). Mógłby przytoczyć też szacunki UNCTAD (Konferencja ONZ do spraw Handlu i Rozwoju), według których pozataryfowe bariery [za pomocą których państwa uprzemysłowione bronią się przed importem — przyp. tłum.] redukują eksport Trzeciego Świata o blisko 20% we wszystkich kategoriach eksportowanych towarów, których dotyczą bariery. W ich wyniku straty przemysłu włókienniczego, hutnictwa, rybołówstwa, produkcję pasz zwierzęcych i innych płodów rolnych szacuje się na kilka miliardów dolarów rocznie. W ocenie Banku Światowego 31% eksportowanych przez kraje Południa wyrobów fabrycznych objęte jest barierami pozataryfowymi [NTBs]; w przypadku krajów Północy podobnymi restrykcjami objęto zaledwie 18% eksportowanych wyrobów. Raport ONZ z 1992 r., powstały w ramach programu dotyczącego rozwoju jednostki ludzkiej [UN HumanDevelopment Program], wykazał pogłębiającą się przepaść między bogatymi i biednymi (w chwili obecnej 83% światowego bogactwa jest w rękach miliarda najbogatszych ludzi, a zaledwie 1,4% —w rękach najbiedniejszego miliarda ludzi na dole piramidy). Od 1960 r. luka między tymi dwiema skrajnościami podwoiła się. Uważa się, że spowodowała to polityka Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego oraz fakt, że 20 z 24 państw uprzemysłowionych sięgnęło dziś po środki protekcjonistyczne bardziej radykalne niż 10 lat temu, nie wyłączając Stanów Zjednoczonych, które dla uczczenia rewolucji Reaganowskiej postanowiły podwoić liczbę towarów importowanych podlegających protekcjonistycznym restrykcjom. „A rezultatem dziesięcioleci brania pożyczek rozwojowych jest to, że kraje biedne zasilać zaczęły ostatnio skarbiec bogatych niebagatelną sumą przeszło 21 miliardów dolarów rocznie", zauważa The Economist, reasumując ponure fakty.
Rzut oka na jednostkowe przypadki pozwoli nam uwypuklić pewne szczegóły: jak na przykład fakt, że USA, Wielka Brytania i Francja narzuciły kontyngenty ilościowe w imporcie swemu potężnemu rywalowi handlowemu — Bangladeszowi — uzasadniając je tym, że przemysł tekstylny tego państwa zagraża miejscowemu przemysłowi; Financial Times przedstawił sprawę następująco: „Do żywego dotknęła rząd Bangladeszu decyzja USA o obłożeniu cłem antydumpingowym ręczników (importowanych z tego kraju). Cło dochodziło niekiedy do 42% wartości towaru". Import od „jednego z najbiedniejszych narodów" świata osiągnął wartość „naprawdę królewską — 2,46 miliona dolarów". Innym przykładem może być zalanie przez USA i Wspólnotę Europejską rynków Mali, Burkina Faso i Togo nadwyżkami taniej pszenicy i wołowiny; dumpingowe ceny tych towarów wynikały z potężnych subwencji udzielanych producentom rolnym przez rządy USA i państw Wspólnoty, a rezultatem polityki dumpingu było zniszczenie miejscowego rolnictwa, czyli zwycięstwo nad potężnym konkurentem, jakim z całą pewnością są kraje Sahelu Tropikalnego. Do listy dodamy jeszcze obawy Stanów Zjednoczonych wywoływane zagrożeniem, jakim stał się dla amerykańskiego stalownictwa import stali z Republiki Trinidad i Tobago46. „Ministrów finansów krajów Trzeciego Świata, którzy tak wielkim kosztem starająsię wyciągnąć własne budżety z uporczywego deficytu, szczególnie niemile dotknęły zaniedbania, których dopuściły się państwa uprzemysłowione" w przestrzeganiu ekonomicznych zasad, donosi Financial Times. „Oddając ponury nastrój" panujący na Południu, prezes Banku Światowego Lewis Preston ubolewał nad praktykami, których dopuszczają się społeczeństwa państw uprzemysłowionych; domagają się one, by Trzeci Świat „wziął na siebie cały ciężar (strukturalnego) dostosowywania się gospodarek zarówno w państwach bogatych, jak i w swoich własnych". Przypomniał on, że państwa uprzemysłowione uparcie nie wywiązują się z własnych obietnic danych państwom Trzeciego Świata, które dotyczyły zredukowania protekcjonizmu i udzielania pomocy. Po spotkaniu wysokich rangą urzędników państw udzielających pomocy zagranicznej Trzeciemu Światu, „Urzędnicy Banku Światowego mówią całkiem otwarcie", że ponownie „złamią obietnice" złożone krajom ubogim. Nawet „tak hojny niegdyś ofiarodawca, jak Szwecja" zmniejsza dziś swą pomoc, podczas gdy „mniej szczodrobliwe państwa, jak Wielka Brytania i USA, ograniczą jak się twierdzi, jeszcze bardziej" swój i tak już 57
minimalny w nią wkład. Z materiałów konferencji organizacji pozarządowych (NGOs) dowiadujemy się tymczasem, że „Strukturalne dostosowywanie się [structural adjustment], wymuszone [na biednych państwach Południa] przez Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy, przyniosło prawdziwie katastrofalne skutki pracującej biedocie w przynajmniej stu państwach" i zmusiło je „do otwarcia własnych rynków na zalew tanich towarów z importu", podczas gdy państwa bogate w tym samym czasie odmawiają „zniesienia subwencji państwowych, kwot importowych i wysokich ceł". Wynikiem tej polityki jest „’brutalne’ obniżanie się zarobków i stopy życiowej" oraz wycofywanie się państw biednych z programów socjalnych; negatywne skutki stawały się coraz bardziej odczuwalne, w miarę jak podczas ostatnich dziesięciu, może piętnastu lat wprowadzano w życie nowe elementy programów dostosowawczych47. Instytucje należące do „nowej klasy rządzącej", które w chwili obecnej „kierują większą częścią rozwijającego się świata i Europą Wschodnią", „zachęcają" państwa od siebie uzależnione do przyjęcia „reformatorskiej linii politycznej z właściwym rodzajem reform", pisze Morgan. Ich podopieczni muszą jak najstaranniej unikać tej linii postępowania, która wielu państwom gwarantowała skuteczny rozwój gospodarczy, od siedemnastowiecznej Anglii aż po współczesne wschodnioazjatyckie „małe smoki". Zamiast tego mają trzymać się kursu „właściwego rodzaju", który zawsze okazuje się nad wyraz korzystny przede wszystkim dla międzynarodowej klasy rządzącej i chyba dla nikogo spoza niej. A jeśli naciski ekonomiczne nie wystarczą, by „zachęcić" podopiecznych do poprawnego zachowania, możemy wówczas raz jeszcze sięgnąć po siły bezpieczeństwa. Nasilający się kryzys ekonomiczny, grożący w każdej chwili totalnym załamaniem gospodarczym, przysparza, rzecz jasna, zmartwień również klasie władców. Mogą oni jednak zmobilizować władzę państwową by ta przyszła im z pomocą. Kiedy w 1984 r. Continental Illinois Bank and Trust znalazł się na krawędzi bankructwa, oczekiwano interwencji rządu, którego odpowiedzią była „największa nacjonalizacja w historii Ameryki" (Howard Wachtel). Rogera Andersona, dyrektora banku, który dzielnie przywiódł swój bank do ruiny, ukarano nominacją na stanowisko rządowe w Federalnej Radzie Opiniodawczej [Federal Advisory Council], gdzie stał się oficjalnym doradcą Paula Volkera,
58
przewodniczącego Rady Gubernatorów Systemu Rezerwy Federalnej i . Sam System Rezerwy Federalnej natomiast nie skorzystał z przysługujących mu uprawnień dyscyplinarnych i kontrolnych, gdy przyglądał się nadchodzącemu krachowi Continental Illinois. Jeśli bankructwo imperium handlu nieruchomościami — Olimpia and York Real Estate — w istocie przyniesie 3 mld dolarów strat, jak wstępnie szacowały banki, podatników raz jeszcze poprosi się o wyświadczenie odpowiedniej przysługi. Surowość może być właściwym lekarstwem dla latynoamerykańskich chłopów, polskich robotników czy dla zapomnianych mieszkańców południowocentralnych dzielnic Los Angeles, ale nie dla tych, którzy się liczą48. Jeśli zachodzi taka potrzeba rząd ma również obowiązek podnoszenia barier protekcjonistycznych; na przykład by ratować przed przejęciem amerykańskie stalownictwo (które wyrosło, chronione murami protekcjonizmu), rząd umożliwia kompaniom zmianę ich struktury finansowej (w drodze ich zadłużania zwanego rekapitalizacją), skutecznie ograniczając import stali do 20% jej rynkowego udziału (od 1982 r.). Jednocześnie rząd ma też pewne obowiązki związane z niszczeniem związków zawodowych po to, by nowi, „bezzwiązkowi producenci o niskich kosztach własnych" mogli płacić swej sile roboczej od jednej drugiej do jednej trzeciej płacy, którą stalownikom udało się osiągnąć po stu latach krwawych walk. Tych nowych producentów wysławia się dziś, jako „wzory oszczędnych i wyliczonych", jak wyraził to w pełnych podziwu słowach londyński magazyn The Economist, a wkrótce potem New York Times, który wysławiał również sukcesy „dziesięciolecia barier celnych stawianych przed importowaną stalą" oraz sięgnięcie po „niezwiązkową siłę roboczą", jako metodę prowadzącą do obniżenia kosztów produkcji49. Jeszcze jednym znaczącym osiągnięciem nowego wieku imperialnego jest dalsza marginalizacja mas społecznych, która przygotowuje grunt do rozkwitu retoryki o naszych demokratycznych ideałach, ale wolnej od obaw, że niewłaściwi ludzie mogliby wziąć ją poważnie. Dlatego też i
System Rezerwy Federalnej — system banków w USA, pełniący funkcję banku centralnego, zarządzany przez Radę Gubernatorów pod kierownictwem przewodniczącego, którego decyzje wywierają zasadniczy wpływ na kształt polityki pieniężnej państwa (przyp. tłum.).
władcy świata mogą dziś rządzić swobodniej, przy większej koordynacji i centralnym zarządzaniu, i przy mniejszej ingerencji pospólstwa, które nie tylko nie ma żadnego wpływu na decyzje rządzących (podstawowa zasada autokracji kapitalistycznej), lecz które nawet nie jest tego świadome. Któż jest w stanie uważnie śledzić negocjacje GATT albo MFW, mimo iż podejmowane są tam ważkie decyzje, mające kolosalny wpływ na los światowego społeczeństwa? Któż zrozumie istotne posunięcia ponadnarodowych korporacji, międzynarodowych banków i firm inwestycyjnych, które mają przemożny wpływ na produkcję, handel i ogólnie warunki bytowe na całym świecie? Północnoamerykańskie Porozumienie o Wolnym Handlu (NAFTA) z 1992 r. mieć będzie zapewne daleko idące skutki (będzie „złotą żyłą" dla inwestorów i — najprawdopodobniej — prawdziwym nieszczęściem dla robotników i środowiska naturalnego). Treść porozumienia pozostaje nieznana. Jego tekstu nie ujawniono początkowo nawet Radzie Konsultacyjnej do spraw Pracy [Labor Advisory Committee], która ma prawem nakazany obowiązek opiniowania takich porozumień. Wreszcie gdy nadszedł termin opublikowania raportu Rady, ujawniono jej tekst porozumienia. Kongres zrzekł się odpowiedzialności. Obywatele nie wiedzą o niczym50. Przez ostatnie kilkaset lat w elitarnej teorii demokracji zarysowują się tendencje do zamykania się wewnątrz wąskiego spektrum poglądów. Jeden z jego krańców stanowią poglądy liberała Johna Locke'a, zwolennika wolności i wolnej woli, który jednocześnie twierdził, że obywatele nie mają prawa zabierać głosu w sprawach wagi państwowej, choć mają prawo o nich wiedzieć; nowoczesna wersja takich poglądów jest nieco bardziej szczera i naturalna. Drugi koniec spektrum zajmują skrajnie reakcyjni zwolennicy etatyzmu w wersji reaganowskiej (tzw. konserwatyści), którzy odmawiają społeczeństwu prawa nawet do informacji o czynach własnych przywódców i dlatego też tworzą oni nielegalne agencje propagandy państwowej oraz — równie bezprawnie — popierają tajne, prywatne operacje wywrotowe zakrojone na wielką skalę, blokują ujawnianie danych, które dotyczą działalności rządu (nawet z odległej przeszłości) i na wiele innych sposobów chronią władzę państwową przed bardziej szczegółowymi badaniami i kontrolą Bezprzykładna cenzura epoki Reagana dosięgła szczytu; przy czym utajnianie dokumentów państwowych przybrało takie rozmiary, że — na znak protestu przeciw tym praktykom — przewodniczący komitetu doradczego Departamentu Stanu do spraw Szkolnictwa Wyższego podał się do dymisji. Nowa epoka imperialna oznacza następny krok w kierunku autorytarnego
krańca praktyk formalnie demokratycznych51. Społeczeństwo nie jest nieświadome tego, co się wokół nas dzieje, choć po okresie sukcesów politycznej izolacji i towarzyszącego jej łamania struktur organizacyjnych jego reakcja jest dziwaczna, a często samodestrukcyjna: absurdalna wiara w miliarderów-zbawicieli, w mity o dawnej niewinności i o szlachetnych władcach; fanatyzm religijny i skrajny szowinizm, kult tajnych sekt, nieukierunkowany sceptycyzm i rozczarowanie — czyli mieszanina, która nigdy w przeszłości nie przyniosła szczęśliwych konsekwencji.
59
ROZDZIAŁ 3
PÓŁNOC-POŁUDNIE, WSCHÓD-ZACHÓD 1. Przerosłe „zgniłe jabłko" Z szerszej perspektywy zimną wojnę można traktować jako epizod konfliktu Północ - Południe epoki kolumbowskiej — wyjątkowy, jeśli chodzi o skalę, jednak przypominający pod wieloma względami inne zdarzenia. Nawet w epoce przedkolumbowskiej Europa Wschodnia i Zachodnia były rozdzielone, a linię podziału stanowiły Niemcy. „Od połowy piętnastego wieku", pisze Robert Brenner, „duża część Europy Zachodniej wreszcie wyszła z kryzysu i nastały czasy lepszej koniunktury". „Wcześniej utworzone i lepiej zorganizowane" społeczności chłopskie Europy Zachodniej — posiadające „długotrwałe tradycje walki (często udanej) o własne prawa" oraz „imponująco rozbudowaną sieć wiejskich instytucji, które gwarantowały normy prawne w sferze ekonomicznej i polityczną samorządność" — były w stanie „uwolnić się od feudalnego nadzoru ograniczającego ich mobilność i wywalczyć pełną wolność". W tym samym okresie na Wschodzie „poddaństwo szerzyło się na potęgę", torując drogę „rozwojowi niedorozwoju". W Polsce, na przykład, produkt globalny osiągnął szczyt w połowie XVI w. i nie zdołano powtórzyć porównywalnych wyników przez kolejne 200 lat. „Względny brak solidarności na wsi, na Wschodzie...zdaje się mieć związek z całą ewolucją regionu jako społeczeństwa", rozwijającego się pod „przewodnictwem ziemiaństwa". Trzeci Świat, zauważa Leften Stavrianos, „objawił się po raz pierwszy w Europie Wschodniej", która już wXIV w. stała się dostawcą surowców dla rozwijającego się przemysłu włókienniczego i metalowego w Anglii i Holandii.
60
Później podążyła ona (dobrze dziś znaną) drogą gospodarczego niedorozwoju, w miarę jak mechanizmy handlowania i inwestowania rozwijały się w sposób niekontrolowany i nakładały się na bardzo zróżnicowane tam struktury społeczne. Proces ten wkrótce przekształcił „Wschód w pierwszą zapewne kolonialną posiadłość Europy, w Trzeci Świat szesnastego stulecia, dostarczający surowców przemysłowcom na Zachodzie; w poligon doświadczalny bankierów i finansistów, którzy ćwiczyli się w tym, co potem mieli doprowadzić do perfekcji w bardziej odległych krajach" (John Feffer). Jeśli chodzi o Rosję, to była ona tak przeogromna i militamie silna, że jej podporządkowanie gospodarce Zachodu zostało opóźnione, ale w XIX w. podążała już szlakami Południa, prowadzącymi do głębokiego i powszechnego zubożenia oraz zagranicznej kontroli kluczowych sektorów gospodarki. Pod koniec XIX w. podróżujący po Rosji Czech opisywał zjawisko stopniowego zanikania europejskości w miarę posuwania się na wschód tego kraju, europejskość ta ograniczyła się w końcu do linii kolejowej i kilku hoteli: „Ziemianin-arystokrata mebluje swą rezydencję wiejską na sposób europejski; podobną oazą europejskości są mnożące się na wiejskich obszarach fabryki. Cały sprzęt techniczny i użytkowy jest europejski: koleje, fabryki i banki...; armia, marynarka wojenna, a po części również tutejsza biurokracja". Udział kapitału zagranicznego w rosyjskich kolejach osiągnął w 1907 r. 93%; środki pieniężne przeznaczone na finansowanie rozwoju pochodziły przede wszystkim z zagranicy, głównie z Francji; zadłużenie wzrastało gwałtownie, w miarę jak Rosja szła drogą typową dla krajów Trzeciego Świata. Do 1914 roku Rosja „stawała się półkolonialną posiadłością europejskiego kapitału" (Teodor Shanin). „Wielu Rosjan o różnych przekonaniach politycznych oburzał status półkolonialny, jaki przyznawano ich państwu na Zachodzie, pisze Z.A.B. Zeman: „Rewolucja bolszewicka była przede wszystkim reakcją rozwijającego się (rolniczego w zasadzie) społeczeństwa przeciwko Zachodowi: przeciwko jego politycznemu egocentryzmowi, jego egoizmowi gospodarczemu i militarnemu marnotrawstwu. Pierwowzoru obecnego podziału na bogate państwa Północy i biedne państwa Południa oraz napięć w stosunkach międzynarodowych, do których doprowadził on w XX w., szukać należy w Europie i jej podziale na Wschód i Zachód". Pomijając samą Rosję, kontynuuje Zeman, w XIX w. i na początku XX w.
„kontrasty między wschodem i zachodem Europy... uwydatniły się ostrzej niż kiedykolwiek przedtem", pozostając takimi w większej części Europy Wschodniej w okresie międzywojennym1. Przewrót bolszewicki w październiku 1917 r., który szybko położył kres budzącym się tendencjom socjalistycznym i zniszczył zorganizowaną klasę robotniczą, jak również wszelkie inne organizacje cieszące się popularnością, wyrwał ZSRR z peryferii będących pod kontrolą Zachodu. Wywołało to nieuniknioną reakcję, której początkiem stała się natychmiastowa interwencja zbrojna Wielkiej Brytanii, Francji, Japonii i Stanów Zjednoczonych. Tak wyglądały od samego początku zasadnicze składniki zimnej wojny. Logika działania nie była zasadniczo odmienna od tej, którą posłużono się w przypadku Grenady czy Gwatemali, choć skala problemu — z pewnością tak. Bolszewicka Rosja była „radykalnie nacjonalistyczna". „Komunistyczna" była tylko w technicznym znaczeniu tego słowa — nie była bowiem skłonna „uzupełniać przemysłowej gospodarki Zachodu". Nie była ona natomiast w najmniejszym nawet stopniu „komunistyczna" lub „socjalistyczna", jeśli wziąć pod uwagę dosłowne znaczenie obu tych terminów; elementy socjalistyczne okresu przedrewolucyjnego zostały bowiem szybko zniszczone. Ponadto przykład bolszewicki, choć w żaden wyobrażamy sposób nie mógłby stanowić zagrożenia militarnego, mógł być niezaprzeczalnie pociągającym wzorem dla państw Trzeciego Świata. „Samo jego istnienie... było koszmarem" dla ludzi odpowiedzialnych za politykę Stanów Zjednoczonych, zauważa Melvyn Leffler: „Istniało totalitarne państwo z rewolucyjną ideologią, która przemawia do wyobraźni narodów Trzeciego Świata, dążących do wyrwania się spod panowania Zachodu i do szybkiego rozwoju gospodarczego". Rządy USA i Wielkiej Brytanii, jak już mówiliśmy, obawiały się też, że atrakcyjność tej ideologii objąć może nawet państwa przemysłowego centrum. Krótko mówiąc, Związek Sowiecki był gigantycznym „zgniłym jabłkiem". Stosując podstawową logikę i retorykę konfliktu Północ--Południe, można w ten sposób tłumaczyć inwazję Zachodu po rewolucji, jako akcję obronną „w odpowiedzi na głęboką i potencjalnie daleko idącą ingerencję nowego rządu sowieckiego w sprawy wewnętrzne nie tylko Zachodu, ale w rzeczy samej w sprawy każdego państwa świata". Inwazja była więc obroną przed „rewolucyjnym zagrożeniem... dla samego przetrwania kapitalistycznego porządku". „Bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych" znalazło się „w zagrożeniu" już w 1917 r., a nie dopiero w 1950 r., i interwencja była tym samym całkowicie uzasadnioną akcją obronną, skierowaną przeciwko zmianie
porządku społecznego w Rosji i przeciwko głoszonym zamiarom rewolucyjnym (John Lewis Gaddis, historyk dyplomacji; podkreślenia N. Ch.)2. „Gwałtowny rozwój gospodarczy" ZSRR wzbudzał szczególne zainteresowanie w krajach ubogiego Południa, a równocześnie poważne zaniepokojenie wśród polityków Zachodu. Alexander Gerschenkron w swoim studium z 1952 r., analizującym rozwój gospodarczy tego państwa w okresie powojennym, określa „mniej więcej sześciokrotny wzrost produkcji przemysłowej" mianem „największego i najdłużej trwającego (skoku uprzemysłowienia) w całej historii rozwoju przemysłowego tego państwa". Jednocześnie przyznaje on, że owa „wielka transformacja przemysłowa przeprowadzona przez sowiecki rząd" miała „odległy, jeśli w ogóle jakikolwiek" związek z „ideologią marksistowską, a w istocie także z każdą inną ideologią socjalistyczną"; i była oczywiście przeprowadzona nadzwyczajnym ludzkim kosztem. Simon Kuznets, w swych badaniach dotyczących długoterminowych trendów rozwoju gospodarczego, które przeprowadził 10 lat później, zaliczył Rosję do państw mających najwyższy wskaźnik wzrostu produkcji na głowę ludności, wraz z Japonią i Szwecją. Stany Zjednoczone, które startowały ze znacznie wyższego poziomu, zajmowały wówczas (na przestrzeni stulecia) miejsce środkowe, nieznacznie wyprzedzając Anglię3. Zagrożenie tendencjami ultranacjonalistycznymi wzrosło w sposób znaczący po tym, gdy Rosja, która odegrała decydującą rolę wzwycięstwie nad Hitlerem, przejęła kontrolę nad wschodnią i — w dużym stopniu — środkową częścią Europy, odcinając także te regiony od wpływów Zachodu. „Zgniłe jabłko" stało się wówczas tak ogromne (a po II wojnie światowej także militarnie potężne), a rozprzestrzeniany przezeń wirus tak niebezpieczny, że ów szczególny aspekt konfliktu Północ-Południe wyodrębnił się wyraźnie i zaczął żyć własnym życiem. Długo zanim Lenin i Trocki przejęli władzę, groźba „komunizmu" i „anarchizmu" była regularnie wykorzystywana przez kompleks, w skład którego wchodziły handel, przemysł, rząd i prasa, jako usprawiedliwienie przemocy wobec robotników, których próby organizowania się i ubiegania o elementarne prawa brutalnie tłumiono. Administracji Wilsona udało się udoskonalić dawniejsze praktyki: wykorzystała ona bolszewicki przewrót jako okazję do zniszczenia ruchów związkowych i niezależnej myśli, otrzymując wsparcie od prasy i środowisk przemysłowo-handlowych; metoda ta stała 61
się odtąd standardem. Rewolucja październikowa podsunęła również pomysł usprawiedliwiania interwencji w krajach Trzeciego Świata, które odtąd, bez względu na fakty, przekształciły się w „obronę przed komunistyczną agresją". Żarliwe wsparcie USA dla Mussoliniego po jego Marszu na Rzym w 1922 r. i późniejsze popieranie Hitlera wynikały z doktryny, że faszyzm i nazizm to zrozumiała, choć czasem być może ekstremalna reakcja na o wiele groźniejsze, śmiertelne niebezpieczeństwo bolszewizmu — niebezpieczeństwo to uznawano naturalnie za wewnętrzne, gdyż nikt nie sądził wówczas, że Armia Czerwona ruszyła już w bój. Z podobnych też powodów Stany Zjednoczone musiały kiedyś najechać Nikaraguę, by obronić ją przed bolszewickim Meksykiem, a pięćdziesiąt lat później zaatakować Nikaraguę, by obronić ją przed nikaraguańskim bolszewizmem. Ta giętkość ideologii jest cudem naprawdę godnym podziwu. Fakty przekształca się zwykle tak, by dowieść, że pewien zamierzony cel naszego ataku jest przyczółkiem Kremla (później Pekinu). Decydując się w 1950 r. poprzeć Francję w jej staraniach zmierzających do zniszczenia w Wietnamie nacjonalistycznych ruchów niepodległościowych, Waszyngton wyznaczył służbom wywiadowczym zadanie udowodnienia, że Ho Chi Minh to marionetka Moskwy lub Pekinu (każdy z tych przypadków był dobry). Mimo ich usilnych starań, dowody na „spisek uknuty przez Kreml" można było znaleźć „w każdym w zasadzie państwie z wyjątkiem Wietnamu", który w tym względzie wydawał się „anomalią". Nie dało się również wykryć żadnych jego powiązań z Chinami. Jedynym naturalnym wnioskiem było stwierdzenie, iż Moskwa uważa Viet Minh i „za organizację wystarczająco lojalną, by powierzyć jej kierowanie bieżącą działalnością polityczną bez jakiegokolwiek nadzoru". Brak kontaktów zatem stał się niezbitym dowodem strategicznej wszechobecności Imperium Zła. Istnieje wiele podobnych przykładów. Jeden z nich dotyczy Gwatemali. Kiedy Stany Zjednoczone przygotowywały się do obalenia tamtejszego rządu, pewien urzędnik ambasady wpadł na pomysł, by poczekać, aż ogłoszona zostanie planowana przez OAS rezolucja, zmierzająca do ograniczenia przepływu broni i komunistycznych agentów w regionie. Rezolucja ta miałaby „umożliwić nam zatrzymywanie statków handlowych (także naszych) w ten sposób, że zniszczyłoby to gwatemalską gospodarkę", i w rezultacie doprowadziło do proamerykańskiego przewrotu i
62
Viet Minh — założona przez Ho Szi Minha Liga Niepodległości Wietnamu (przyp. tłum)
bądź też wzrostu wpływu komunistów w tym kraju, co z kolei „usprawiedliwiałoby konieczność... zastosowania przez USA ostrzejszych środków", w razie konieczności jednostronnie (tj. bez konsultacji z OAS). W zgodzie z takim rozumowaniem rutynową procedurą polityki zagranicznej jest posłużenie się embargiem, terrorem i groźbą sięgnięcia po większą przemoc po to, by zmusić kraj docelowy do zwrócenia się do Rosjan z prośbą o poparcie, które demaskuje w ten sposób nić sowieckiej konspiracji, rozprzestrzeniającej się, by nas zdusić. Metodą tą posłużono się — wyjątkowo niezręcznie — przeciwko Gwatemali i Nikaragui, zdobyła ona jednak wielkie uznanie konformistycznej elity intelektualnej4.
2. „Logiczna nielogiczność" Kiedy Rosja przyjęła na siebie główne uderzenie sił hitlerowskich, Stalin stał się naszym sojusznikiem, uwielbianym „Wujkiem Joe"; choć nie bez zastrzeżeń. Strategia wojenna Roosevelta, jak sam zwierzył się w tajemnicy synowi, polegała na „trzymaniu Stanów Zjednoczonych w odwodzie" i czekaniu, aż Rosjanie wykrwawią się w walkach przeciw nazistom, potem Amerykanie mieli ruszyć do ataku, by dobić wroga. Warren Kimball, jeden z najwybitniejszych uczonych Roosevelta, uważa, że „pomoc dla Związku Sowieckiego stała się jednym z priorytetów prezydenta", gdyż zakładał on, że zwycięstwa Armii Czerwonej pozwolą mu uchronić piechotę amerykańską od strat w Europie. Truman posunął się znacznie dalej. Gdy Niemcy zaatakowały Związek Sowiecki w czerwcu 1941 r., stwierdził: „Jeśli zobaczymy, że zwyciężają Niemcy, powinniśmy pomóc Rosji, a jeśli wygrywać będzie Rosja, powinniśmy pomóc Niemcom i w ten sposób pozwolić im zabić tylu, ilu tylko się da". Już w 1943 r. Stany Zjednoczone zaczęły we Włoszech przywracać do łask faszystowskich kolaborantów i sympatyków nazizmu (co stało się taktyką stosowaną na całym świecie, w miarę jak wyzwalano nowe obszary); ponowne tolerowanie faszyzmu stanowić miało zaporę dla radykalnych zmian społecznych. Przypomnijmy raz jeszcze, iż bezpośrednia agresja sowiecka nie była problemem okresu międzywojennego i że nie obawiano się jej także po wojnie5. Problem ogromnego „zgniłego jabłka" prowadził do pewnych osobliwych wynaturzeń opracowywanych strategii politycznych. W
ważnym studium strategicznym z lipca 1945 r., które sekretarz obrony Stimson przekazał ówczesnemu sekretarzowi stanu, stratedzy wojskowi próbowali stworzyć stosowny komentarz, usprawiedliwiający amerykańskie zamiary przejęcia kontroli nad światem i otoczenia Rosji siłami zbrojnymi, jednocześnie odmawiając przeciwnikowi jakichkolwiek praw poza granicami Rosji: „Przekonując, iż konieczne jest zachowanie jednostronnej kontroli militarnej przez USA lub Wielką Brytanię nad Panamą czy Gibraltarem, przy równoczesnym odmawianiu Rosji praw do podobnej kontroli nad Dardanelami, łatwo narazić się można na zarzut nielogiczności", martwili się oni, szczególnie że Dardanele zapewniały Rosji jedyny dostęp do ciepłych mórz i że miały one według tych planów znajdować się pod ścisłą, jednostronną amerykańskobrytyjską kontrolą. Stratedzy doszli jednak do wniosku, że krytyka taka jest tylko pozornie uzasadniona: projekt USA jest bowiem „logiczną nielogicznością". Nawet „w najśmielszych marzeniach" nie można posądzić Stanów Zjednoczonych lub Wielkiej Brytanii o „ekspansjonistyczne czy agresywne zamiary". Rosja natomiast: jak dotąd nie dowiodła, że pozbawiona jest całkowicie ekspansjonistycznych ambicji... Jest ona nierozerwalnie, w sposób niemalże mistyczny związana z ideologią komunizmu, który powierzchownie przynajmniej kojarzony być może z rosnącą na całym świecie falą aspiracji szarego człowieka do poszerzenia własnych horyzontów i wzlotu ponad przyziemność. W Rosji istnieć musi silna pokusa, by powiązać własną potęgę z ideologią w celu rozszerzenia swych wpływów na całą kulę ziemską. Jej działania w ostatnich kilku latach nie dały nam żadnych pewnych podstaw, by przypuszczać, iż taka myśl nie przyszła jej do głowy.
Krótko mówiąc, sprawą Rosjan jest udowodnić, że nie mają oni żadnych intencji bratania się ani z szubrawym tłumem, który „aspiruje do poszerzenia własnych horyzontów", ani z „biedotą, która zawsze pragnęła okradać bogatych" (Dulles). Póki zaś nie uczynią tego w sposób przekonujący, przejęcie jednostronnej kontroli nad światem jest jedynym logicznym rozwiązaniem z punktu widzenia bardziej odpowiedzialnych ludzi — tzn. tych, którzy nie wiążą się z elementem kryminalnym, żerującym na bogatych i nie flirtują z tak wywrotowymi myślami, jak wyższe ambicje. Rosja musi niezbicie wykazać, że nie stanowi potencjalnego zagrożenia dla „samego przetrwania kapitalistycznego porządku" (Gaddis). A gdy już otwarcie zaakceptuje zasadę, że
churchillowscy bogaci muszą wszędzie postawić na swoim, wówczas pozwoli się jej wejść na pokoje dla służby. Pojęcie „logicznej nielogiczności" jest jeszcze jednym użytecznym narzędziem w ideologicznym ekwipunku, który zasługuje na szersze zastosowanie. Wagę sowieckiego zagrożenia docenił miesiąc wcześniej William Donovan, dyrektor OSS — Biura Usług Strategicznych [Office of Strategic Services]; prekursora CIA. W Europie „zniszczonej wojną i cierpiącej powszechną nędzę", ostrzegał on, Sowieci dysponują „silną kartą przetargową proletariackiej filozofii komunizmu". Stany Zjednoczone i ich sojusznicy nie mają „równie dynamicznej czy atrakcyjnej filozofii społecznej lub politycznej". Jak już pisaliśmy, nad tym samym problemem ubolewał Eisenhower i Dulles dziesięć lat później i spędzało to sen z powiek Amerykanom w Indochinach6. Rozumowanie przyjęte w 1945 r. obowiązywało w całym okresie zimnej wojny i było naturalną, konsekwencją logiki konfliktu Północ-Południe. Podobną argumentacją posługiwano się czasem na użytek wewnętrzny, gdy na przykład w okresie po I wojnie światowej twierdzono, że „trudno byłoby znaleźć jakieś różnice między teoretycznymi ideałami radykałów a faktycznymi przypadkami naruszania przez nich naszych narodowych praw" oraz że „nie wolno tracić czasu, dzieląc włos na czworo, gdy mamy do czynienia z naruszaniem praw do wolności" (prokurator generalny Palmer i Washington Post w okresie Czerwonej Paniki Prezydentury Wilsona). Tą samą teorią posłużono się, by usprawiedliwić naloty na libijskie miasta w 1986 r., nazywając bombardowanie „samoobroną przeciwko przyszłemu atakowi", jak poinformował nas rząd przy wielkiej aprobacie oddanych orędowników prawa międzynarodowego7. Nie można okazywać bierności wobec „oczywistych zagrożeń i niebezpieczeństw chwili bieżącej" — i to bez względu na to, jak mglista może być ich oczywistość i jak bardzo odległa chwila bieżąca. Logika jest prosta: bogaci z mocy prawa rządzą światem, który do nich należy i nie można od nich wymagać, by tolerowali potencjalne czyny przestępcze, które naruszałyby „stabilność". Zagrożenie musi być wyeliminowane zawczasu. Ale jeśli zdołało się już wykluć, jesteśmy upoważnieni do tego, co konieczne, aby ułożyć sprawy należycie. To nie zbrodnie Stalina były tym, co dręczyło zachodnich przywódców. Truman odnotował w swym pamiętniku: „potrafię radzić sobie ze 63
Stalinem", który jest „uczciwy — ale sprytny jak diabli". Inni — między innymi Eisenhower, Leahy, Harriman i Byrnes — mieli podobną opinię. To co dzieje się w Rosji, to nie moja sprawa, oświadczył Truman, który uważał, że śmierć Stalina byłaby „prawdziwą katastrofą". Współpracę jednak Stany Zjednoczone uzależniały od tego, czy uda im się postawić na swoim w 85% przypadków i Truman nie owijał tego w bawełnę. Leffler — który zapoznał się z całą dostępną dokumentacją tego okresu i który wyrażał się z uznaniem o sukcesach i dalekowzroczności przywódców wczesnych lat powojennych — dochodzi do wniosku, że „Truman lubił" Stalina. Zauważa on również brak w tych dokumentach jakiegokolwiek śladu „prawdziwego współczucia i/lub żarliwości moralnej". „Tych ludzi obchodziły jedynie władza i własny interes, a nie ludzie borykający się z prawdziwymi problemami tego świata, który dopiero co przeszedł przez piętnaście lat konfliktów gospodarczych, stalinowski terror i hitlerowskie ludobójstwo"8. Największy niepokój powodowały nie przeraźliwe zbrodnie Stalina, ale rzucające się w oczy sukcesy gospodarcze ZSRR, który wydawał się tak atrakcyjny, a także prawdopodobieństwo, że Rosjanom mogłaby „przyjść do głowy myśl" o udzieleniu poparcia „aspiracjom szarego człowieka" mieszkającego na Zachodzie oraz podbitym i ciemiężonym ludom innych regionów świata. Odcięcie Europy Wschodniej od jej tradycyjnej roli dostawcy żywności i surowców mineralnych dla Zachodu wzmagało poczucie zagrożenia. Nie zbrodnie są problemem, lecz brak subordynacji; fakt, o którym świadczą całe zastępy gangsterów od Mussoliniego, Hitlera i Stalina po Saddama Husajna. Choć amerykańscy stratedzy nie przewidywali sowieckiego ataku na Zachód, martwiła ich jednak militarna potęga Sowietów i to z dwóch fundamentalnych powodów. Po pierwsze obawiali się, że Związek Sowiecki mógłby zareagować na amerykański podbój świata, nie uznając „logiki" naszej „nielogiczności". Szczególnie złowieszcze z sowieckiego punktu widzenia były odbudowa oraz ponowne uzbrojenie Niemiec i Japonii — dwóch potężnych odwiecznych wrogów Rosji, a także włączenie ich w system kontrolowany przez USA, co miało zagwarantować zniszczenie wirusa sowietyzmu. Amerykańscy stratedzy dokładnie zdawali sobie sprawę z tego, że posunięcia te stanowiły poważne zagrożenie sowieckiego bezpieczeństwa; stąd też ich obawa przed możliwą sowiecką reakcją. Po drugie sowiecka potęga powstrzymywała amerykańską przemoc, zapobiegając działaniom USA, mającym na celu zapewnienie, by „peryferie" 64
spełniały swe funkcje usługowe. Co więcej, Kreml ze swych własnych cynicznych powodów często udzielał wsparcia celom amerykańskich ataków i akcji wywrotowych, próbując osiągnąć przewagę tam, gdzie tylko było to możliwe. Samo istnienie sowieckiego mocarstwa zapewniało ubogiemu Południu określoną swobodę manewru. Tworząc przeciwwagę dla siły Stanów Zjednoczonym, otwierało ono drogę do neutralności, która, jak obawiali się stratedzy USA, mogła pozbawić Zachód kontroli nad posiadłościami, niezbędnej do zachowania tradycyjnych przywilejów i władzy. Wykorzystując to, przywódcy państw Trzeciego Świata próbowali określić się w roli niezależnej siły, mającej coś do powiedzenia w sprawach tego świata. W latach sześćdziesiątych Organizacja Narodów Zjednoczonych, będąca do tej pory posłusznym i stąd tak podziwianym mechanizmem, uległa „tyranii większości". Wzrastający wpływ niewłaściwych elementów dał początek staraniom USA, zmierzającym do zniszczenia zbłąkanej organizacji. Proces ten trwa nadal, chociaż zmienił się cel ataków, odkąd ONZ nareszcie wróciło pod amerykańskie opiekuńcze skrzydła9. Krótko mówiąc, ZSRR ponosił nie tylko winę za ultranacjonalizm i niszczenie „stabilności" poprzez efekt „zgniłego jabłka". Popełniał on bowiem jeszcze jedną zbrodnię: stał na przeszkodzie realizacji amerykańskich planów i pomagał stawiać opór ich ofiarom, co było zniewagą nie do zniesienia i mało które państwo Trzeciego Świata mogło sobie na nią pozwolić, chociaż zrobiła to jednak Kuba, blokując wspieraną przez USA południowoafrykańską agresję w Angoli. Nie mogło być zatem mowy o żadnym kompromisie, żadnym odprężeniu. Nawet gdy Związek Sowiecki rozpadał się w latach osiemdziesiątych, sprawdzianem „Nowego Myślenia" Gorbaczowa miała być — zdaniem prasy liberalnej — jego skłonność do akceptacji amerykańskiej przemocy; gdyby nie spełniał tego warunku, wszystkie jego gesty byłyby bez znaczenia, stanowiłyby dalszy ciąg typowo komunistycznej agresywności10. Z takich właśnie powodów zakończenie zimnowojennego konfliktu nie interesowało poważniej Stanów Zjednoczonych, chyba że miałoby ono oznaczać zupełne podporządkowanie się Sowietów. Choć brak nam danych z sowieckich archiwów i możemy jedynie spekulować na temat ich rozumowania, to już na podstawie tego, co jest nam dostępne, wolno przypuszczać, iż Stalin i jego następcy skłonni byliby zaakceptować rolę młodszego rangą menedżera w zdominowanym przez USA systemie
światowym, by zarządzać własnym więzieniem bez interwencji z zewnątrz oraz zgodnie współpracować nad utrzymaniem globalnej „stabilności", tak jak zrobili to w latach trzydziestych, gdy armie komunistyczne przewodziły szturmowi przeciwko rewolucji społecznej w Hiszpanii. Poglądy Waszyngtonu przedstawił jasno Dean Acheson, sekretarz stanu, na zamkniętym posiedzeniu senackiej Komisji do spraw Stosunków Międzynarodowych, gdy tłumaczył pozycję, jaką Stany Zjednoczone zajmą w sprawie Niemiec podczas zbliżającego się (w maju 1949 r.) spotkania ministrów spraw zagranicznych. Stanowisko Achesona było „tak bezkompromisowe", pisze Leffler, że członkowie Komisji „byli oszołomieni". W odpowiedzi na wyrażone przez Arthura Vandenberga obawy, iż stanowisko USA oznaczałoby instytucjonalizację wiecznej zimnej wojny, Acheson stwierdził, że naszym celem nie jest unikanie zimnej wojny, lecz konsolidacja sił Zachodu, naturalnie pod kontrolą USA. „Kiedy senator Claude Pepper starał się przekonać Achesona, aby wziąć również pod uwagę możliwość traktowania Sowietów w sposób uczciwy", Acheson „zlekceważył sugestię", oznajmiając Komisji, iż „zmierza on do zintegrowania siły Niemiec Zachodnich z Europą Zachodnią i stworzenia kwitnącej wspólnoty zachodniej, która posłużyłaby za magnes dla wschodnich satelitów Kremla"; oczekiwanym efektem byłoby nie tylko osłabienie potęgi Sowietów, lecz również powrót quasi-kolonialnych stosunków ze Wschodem. Gdy majowe spotkanie ministrów spraw zagranicznych zakończyło się — dającą się przewidzieć — sytuacją patową, „Acheson triumfował", pisze dalej Leffler. Sowieci „znów przeszli do obrony", stwierdził Acheson: „Są w widoczny sposób zmartwieni i przestraszeni faktem utraty Niemiec"11. Jak już wspomniano, okazywane przez Sowietów w 1949 r. zainteresowanie pokojowym rozwiązywaniem spraw w Europie traktowano nie jako nadarzającą się okazję, z której należałoby skorzystać, lecz jako zagrożenie „narodowego bezpieczeństwa", które zażegnano stworzeniem NATO. Z podobnych powodów Stany Zjednoczone nigdy nie brały nawet pod uwagę propozycji Stalina dotyczących zjednoczenia i demilitaryzacji Niemiec, w których w 1952 r. przeprowadzić miano wolne wybory; dlatego też nie podjęły one wezwania Chruszczowa do odwzajemnienia redukcji, po jego radykalnym zmniejszeniu sowieckich sił zbrojnych w latach 1961-1963 (o którym dobrze wiedziała administracja Kennedy'ego, która jego ofertę odrzuciła). W dniu poprzedzającym wybór na prezydenta Kennedy pisał, że Rosja gotuje się do podbicia Europy „w sposób pośredni, opanowując ogromny, leżący poza jej
granicami region surowcowy" — konwencjonalna aluzja do sowieckiego poparcia dla niezaangażowania i neutralności. Wysiłki Gorbaczowa z połowy lat osiemdziesiątych, zmierzające do ograniczenia zimnowojennej konfrontacji (na które składała się jednostronna redukcja sił zbrojnych oraz wezwania do zakazania prób z bronią nuklearną, rozwiązania Daktów wojskowych i usunięcia marynarki wojennej z obszaru Morza Śródziemnego), zostały również zignorowane. Zmniejszenie napięcia w stosunkach międzynarodowych nie ma większego znaczenia, jeśli niegodziwcy nie wrócą do swej dawnej roli uległych poddanych12. Związek Sowiecki osiągnął szczyt swej potęgi pod koniec lat pięćdziesiątych, zawsze pozostając daleko w tyle za Zachodem. Studium z 1980 r., opracowane przez Ośrodek Informacji Obronnych [Center for Defense Injormatton — CDI], w którym zanalizowano rosyjskie wpływy (od okresu II wojny światowej) w innych państwach świata, stwierdziło, że — jak należało się spodziewać — schyłek potęgi sowieckiej rozpoczął się po tym właśnie okresie i doszedł do tak niskiego poziomu, że w 1979 r. „Sowieci wywierali wpływ jedynie na 6% ludności świata i na 5% światowego produktu narodowego brutto (GNP), wyłączając sam Związek Sowiecki". Już w połowie lat sześćdziesiątych nastąpił zastój, jeśli nie upadek gospodarki sowieckiej; towarzyszyły mu upadek budownictwa mieszkaniowego oraz handlu, a także spadek przeciętnej długości życia, z jednoczesnym wzrostem śmiertelności noworodków o jedną trzecią (w latach 1970-1975)13. Kubański kryzys rakietowy 1962 r., demaskując militarną słabość Sowietów, doprowadził do ogromnego wzrostu wydatków zbrojeniowych, które ograniczono dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych. Gospodarka sowiecka znajdowała się wówczas w fazie widocznego zastoju, a autokraci utracili zdolność kontroli nad wciąż rosnącym i coraz bardziej otwarcie wyrażanym niezadowoleniem społecznym. Centralnie sterowana gospodarka nakazowa zrealizowała już swój program podstawowego rozwoju przemysłowego, ale nie potrafiła gładko przejść do bardziej zaawansowanych etapów rozwoju, a na dodatek ucierpiała ona również z powodu ogólnoświatowej recesji, która zrujnowała dużą część Południa. Lata osiemdziesiąte były świadkiem ostatecznego krachu systemu i wysoko uprzemysłowione państwa „rdzenia", zawsze o wiele bogatsze i silniejsze, „wygrały zimną wojnę". Duża część sowieckiego imperium wróci zapewne do swej tradycyjnej roli państw Trzeciego Świata, a dawny 65
aparat partyjny (klasa uprzywilejowana, znana jako nomenklatura) przekształci się w elitę Trzeciego Świata, reprezentującą interesy międzynarodowego biznesu i finansjery14. Raport Banku Światowego z 1990 r. przedstawia rezultaty tych przemian w ten oto sposób: „Związek Sowiecki i Chińska Republika Ludowa były do niedawna najbardziej dobitnym przykładem państw, które notując stosunkowo duże sukcesy gospodarcze, świadomie zrezygnowały z uczestnictwa w globalnej gospodarce", a zdając się na swój „ogromny obszar", uczyniły „własny (i skierowany do wewnątrz) rozwój gospodarczy łatwiejszym do osiągnięcia, niż byłoby to możliwe dla większości innych państw", jednak „w końcu postanowiły one dokonać zwrotu [w swej polityce gospodarczej] i wziąć bardziej aktywny udział w gospodarce światowej". Precyzyjniej trzeba by powiedzieć, że ich „ogromny obszar" pozwolił im przetrwać wobec braku przyzwolenia Zachodu na ich uczestnictwo w gospodarce światowej na warunkach innych niż tradycyjna subordynacja, będąca tym rodzajem „aktywnego udziału w gospodarce światowej", który od dawna narzucany jest krajom Południa przez władców tego świata15. Przez cały ten długi okres podejmowano niemałe wysiłki, by przedstawić Związek Sowiecki jako mocarstwo większe, niż był on nim w rzeczywistości, jako to, które wkrótce miało nas całkowicie zniszczyć. Najbardziej znaczący dokument z czasów zimnej wojny - NSC 68 z kwietnia 1950 r. - starał się ukryć słabość Sowietów (którą niedwuznacznie ujawniały wszelkie analizy) po to tylko, by utrwalić w pamięci tak potrzebny obraz „państwa niewolników", które wszelkimi siłami stara się osiągnąć swój „ostateczny cel" zdobycia „absolutnej władzy" nad światem, w czym przeszkodzić im mogą tylko Stany Zjednoczone, dzięki ich niewyobrażalnej niemalże szlachetności i doskonałości. Obraz był tak przerażający, że Amerykanie mieli natychmiast poczuć się zmuszeni do zaakceptowania „konieczności słusznej kontroli publikacji i widowisk", która stałaby się istotną cechę naszego „sposobu na demokrację". Musieli też zgodzić się na „wysoki stopień samopoświęcenia się i dyscypliny", polegający między innymi na kontroli myśli i przesunięciu wydatków rządowych z programów socjalnych na „obronność i pomoc zagraniczną" (czytaj: subwencje dla wysoko rozwiniętych gałęzi przemysłu oraz promocja eksportu). W książce wydanej w 1948 r. działacz liberalny Cord Meyer (będący jednocześnie wpływową postacią w CIA) pisał, że przez wzgląd na wymaganą „pilność planów obronnych" należy „odmówić" robotnikom prawa do strajków, jeśli ci nie potrafią dobrowolnie go ograniczyć. Dodatkowo, 66
„obywatele Stanów Zjednoczonych będą musieli przyzwyczaić się do wszechobecności potężnej tajnej policji, która jest niezbędna dla ochrony przed sabotażem i szpiegostwem". Tak jak za prezydentury Wilsona, dla obrony zagrożonej „stabilności" konieczne okazało się sięgnięcie po metody faszystowskie. W latach osiemdziesiątych nikt, kto miał szeroko otwarte oczy, nie mógł nie dostrzec wyraźnego „upadku hegemonii i względnego załamania gospodarczego" obydwu supermocarstw, w miarę jak „dwubiegunowy system lat powojennych stopniowo przekształcił się w coś znacznie bardziej złożonego" i w miarę jak równocześnie rozpadał się „ten zimnowojenny system, który wcześniej okazał się dla obu supermocarstw mechanizmem bardzo przydatnym do kontrolowania sojuszników i do uaktywniania wewnątrz kraju sił wspierających nieprzyjemne, a często kosztowne kroki podejmowane w celu wymuszenia niezbędnych form porządku i stabilności". Nikt nie miał wtedy już żadnych złudzeń co do względnej siły i skali wpływów supermocarstw (dane na ten temat świetnie znali zarówno specjaliści z CDI, jak i wszyscy inni eksperci przy zdrowych zmysłach). A mimo to okres lat osiemdziesiątych charakteryzowała nasilająca się histeria związana z opowieściami o gargantuicznym systemie sowieckim, który dosiadłszy kuli ziemskiej, rzuca wyzwanie Ameryce, a nawet zagraża samemu jej istnieniu, umacniając swe przyczółki w Kambodży, Nikaragui, Mozambiku i innych równie kluczowych punktach strategicznych16. Wszystkie te psychotyczne mrzonki zaprawiano równie wielką dawką fantazjowania na temat sowieckich wydatków wojskowych. Wymagało to także niemałej pomysłowości; własne dane Pentagonu z 1982 r. j asno pokazywały, że NATO (wraz z USA, które nie stały przed żadnym obcym zagrożeniem) wydało na zbrojenia (w latach 1971 -1980) o 250 mld dolarów więcej niż Układ Warszawski (razem z ZSRR, którego znaczną część sił zbrojnych rozlokowano wzdłuż granicy z wrogimi mu Chinami). Liczby te jednak, jak od kilku lat stara się to udowodnić ekonomista Franklyn Holzman, są niedokładne i poważnie przeceniają siły sowieckie. Po skorygowaniu, nadwyżka NATO w wydatkach wojskowych w dekadzie lat siedemdziesiątych sięga 700 mld dolarów. Rozbudowa potencjału militarnego za Cartera, zintensyfikowana w okresie kadencji Reagana, oraz naciski wywierane na sojuszników w NATO, by wzięli z nas przykład, były „po części uzasadnione fałszywymi oskarżeniami dotyczącymi
stałego tempa wzrostu sowieckich wydatków zbrojeniowych", zauważa Raymond Garthoff: „(Mit o] .nieustannej rozbudowie sowieckiego potencjału militarnego' był w dużym stopniu odzwierciedleniem amerykańskich błędów w ocenie sowieckich wydatków, a nie .niepokojącym wskaźnikiem zamiarów sowieckich'", jak utrzymywano w ostatnich latach kadencji Cartera, mimo iż „przewaga Stanów Zjednoczonych, wyrażająca się liczbą bezwzględną naszych pocisków strategicznych i głowic nuklearnych, faktycznie wzrosła właśnie między rokiem 1970 a 1980". Holzman wysuwa przekonujące argumenty na rzecz tezy, iż błędne szacunki amerykańskie mogły być wynikiem „rozmyślnego zniekształcania faktów [przez CIA]", która pod koniec lat siedemdziesiątych uległa silnym naciskom polityków, domagających się takich właśnie danych17. Wyolbrzymianie siły wroga jest jedną z cech charakterystycznych konfliktu Północ-Południe. W skrajnych przypadkach można było usłyszeć, jak to sandiniści szykowali się, by wejść do Teksasu lub nawet, że Grenada — ze względu na swe „strategicznie ważne położenie" — stanowi zagrożenie dla amerykańskich zasobów ropy naftowej, o czym „z całą pewnością wiedzą Kubańczycy" (Robert Leiken). Metody tej nie odkryto na użytek zimnej wojny. „Przegląd panikarskich scenariuszy z przeszłości można by zacząć od przypomnienia zagrożenia chilijskiego, które w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia wymyślili zwolennicy budowy nowej marynarki wojennej", pisze John Thompson, analizując długą „tradycję" obrzędów „wyolbrzymiania amerykańskiej słabości". Wspomnijmy także „dzikie hordy samowolnych Indian zbratanych z Murzynami", którzy zmusili nas do podboju Florydy w oczywistej samoobronie. Przykłady można by mnożyć, wracając do jeszcze bardziej odległych czasów kolonialnych18. Cel jest oczywisty. Menedżer kultury musi mieć pod ręką narzędzia ułatwiające mu pracę. I z wyjątkiem najbardziej cynicznych jednostek, stratedzy muszą sami być głęboko przekonani o słuszności tych poczynań, zwykle potwornych, które planują i wprowadzają w życie. Do wyboru mamy tylko dwa preteksty: samoobronę i dobroczynność. Nie musimy nawet zakładać, że posługiwanie się tymi dwoma narzędziami jest zwykłym oszustwem czy przejawem kariero-wiczostwa, choć z pewnością bywa i tak. Nie ma bowiem nic prostszego niż przekonywanie samego siebie o słuszności takich działań i planów, które dobrze służą naszym własnym interesom. Należy jednak bardzo uważać, w szczególności gdy szafujemy obietnicami obsypywania innych łaskami; mogą oni bowiem potraktować je poważnie
nawet wtedy, gdy kroki, które należałoby poczynić, by spełnić dane obietnice, byłyby sprzeczne z własnym interesem; zwróćmy jednak uwagę, że szansa pojawienia się takiej konfliktowej sytuacji w rzeczywistości społecznej jest nieprawdopodobnie mała. W przypadku zimnej wojny wystąpił dodatkowy czynnik, ułatwiający szerzenie się, a nawet akceptację urojeń nie tylko w kręgu tych, którym te urojenia były na rękę. Otóż Rosjanie mieli swe własne powody, by przedstawiać siebie jako grozę budzące mocarstwo, dziarsko kroczące ku jeszcze wspanialszej przyszłości. Kiedy dwa największe na świecie systemy propagandowe uzgodnią wspólną doktrynę, wszystko jedno jak niedorzeczną, niełatwo jest wówczas wyrwać się z jej objęć. Uderzającym przykładem powyższego jest złudzenie, iż zimna wojna była zmaganiem się socjalizmu z kapitalizmem. Rosja od 1917 r. była bardziej nawet odległa od socjalizmu niż Stany Zjednoczone i ich sojusznicy od kapitalizmu; znów jednak oba główne systemy propagandowe były żywotnie zainteresowane tym, by twierdzić co innego: Zachód po to, by zniesławić socjalizm przez skojarzenie go z tyranią leninizmu, a ZSRR po to, by zyskać takie poważanie, jakie niosło ze sobą utożsamienie się z ideałami socjalizmu — ideałami o potężnej sile i zasięgu. „Wierzę, że socjalizm jest najbardziej imponującą teorią ze wszystkich dotychczas przedstawionych i jestem pewien, że pewnego dnia zapanuje on na całym świecie", stwierdził Andrew Carnegie w wywiadzie dla New York Timesa, lecz nim to się stanie „upłynie nam tysiąclecie". Po dziś dzień blisko połowa amerykańskiego społeczeństwa uznaje zdanie: „Każdy według swych zdolności, każdemu według jego potrzeb" za prawdę tak oczywistą, że przypisuje ją Konstytucji Stanów Zjednoczonych — tekstowi w zasadzie nieznanemu, lecz uznawanemu za naturalnie spokrewniony z Pismem Świętym. Absurdalne kojarzenie bolszewickiej tyranii z socjalistyczną wolnością utrwaliło się bez wątpienia dzięki jednomyślności w tej kwestii obu głównych systemów propagandowych, choć dla intelektualistów urok autorytaryzmu leninowskiej dewiacji ma korzenie głębsze od socjalistycznej tradycji19. Na początku lat osiemdziesiątych coraz trudniejsza była obrona złudzeń dotyczących sowieckiej potęgi i kilka lat później odesłano je do lamusa.
67
3. Powrót do normalności O ile dawniej współczesna Europa Wschodnia była „poligonem doświadczalnym dla bankierów i oligarchii finansowej, na którym wprawiali się w tym, co mieli później doprowadzić do perfekcji w bardziej odległych krainach" (Feffer), to w latach osiemdziesiątych sytuacja się zmieniła i region ten miał się stać „poligonem doświadczalnym" doktryn leseferyzmu i , czyli doktryn rozwoju gospodarczego, których jak ognia unikały gospodarki wszystkich wysoko rozwiniętych państw, a który próbowano — pod kuratelą Zachodu i z pożałowania godnym skutkiem — stosować w wielu krajach Południa. Symboliczną ilustracją tego „przełomu" stała się działalność Jeffreya Sachsa, ekonomisty z Harvardu, który — jak celnie zauważył Feffer — „w latach osiemdziesiątych zniszczył w imię stabilności monetarnej gospodarkę Boliwii", a następnie zainteresował się Polską, po to, by ją z kolei poddać swej wstrząsowej kuracji, zwyczajowo zalecanej regionom pełniącym rolę usługodawcy wobec państw wysoko rozwiniętych. Postępując zgodnie z zaleceniami, Polska — jak zauważa wybitny analityk Abraham Brumberg — przeszła przez okres „powstawania wielu dochodowych prywatnych przedsiębiorstw", który był jednocześnie okresem „blisko 40procentowego spadku produkcji, ogromnej biedy i niepokojów społecznych", a także okresem „upadku dwóch rządów". W 1991 r. jej produkt krajowy brutto (GDP) spadł o 8-10%, przy jednoczesnym ośmioprocentowym spadku inwestycji i blisko dwukrotnym wzroście bezrobocia, którego wskaźnik sięgnął 11 % siły roboczej na początku 1992 r., gdy oficjalnie poinformowano, że w ciągu dwu lat produkt krajowy brutto obniżył się o 20%. Raport Banku Światowego z 1992 r. dotyczący polskiej gospodarki, przedstawiony przez i
laissez-faire (czyt. lese fer), z francuskiego „dać ludziom czynić tak, jak tego pragną" — polityka lub praktyka polegająca na umożliwieniu działania bez przewodnictwa lub ograniczeń; polityka nieingerencji w sprawy gospodarcze; w szczególności polityka polegająca na umożliwieniu właścicielom przemysłu i inwestorom stworzenie zasad współzawodnictwa, warunków pracy i zatrudnienia zgodnych z ich wolą, nie skrępowanych przez rządowe regulacje czy kontrolę (przyp. tłum.).
68
Anthony Robinsona w Financial Timesie stwierdzał, że „sytuacja fiskalna [Polski] pogorszyła się na tyle, że w najbliższym okresie należy spodziewać się hiperinflacji. Bezrobocie osiągnęło poziom, którego nie da się dłużej tolerować. Inwestowanie w infrastrukturę oraz nakłady, których celem byłby rozwój zasobów ludzkich, skurczyły się do poziomu, który — o ile nie wzrośnie — przekreśli wszelkie nadzieje trwałego rozwoju gospodarczego". Raport ostrzega, iż „żadna z (zalecanych przez Bank Światowy) długoterminowych reform, które przeprowadzane być powinny w duchu ekonomii podaży... nie ma najmniejszej nawet szansy powodzenia, jeśli Polska pogrąży się ponownie w hiperinflacji lub jeśli jej gospodarka będzie nadal upadać w sposób równie gwałtowny jak w minionych dwóch latach". „Prywatne oszczędności praktycznie zniknęły, zniszczone przez hiperinflację oraz program stabilizacji gospodarczej z 1990 r.", pisze Robinson, a dodatkowych kłopotów przysporzył odpływ kapitału, sięgający wieluset milionów dolarów miesięcznie. Dopóki polska gospodarka nie „odbije się od dna", przyszłość większości społeczeństwa rysuje się dość ponuro. Rosja idzie tą samą drogą „Według niektórych szacunków", zauważa Michael Haynes, „odpływ kapitału z ZSRR w 1991 r. ocenia się na od 14 do 19 miliardów dolarów". Część pieniądza opuściła kraj na krótko, część — z powodów strukturalnych — można uznać za odpływ długoterminowy. Produkcja spadła w 1991 r. Minister gospodarki i finansów Jegor Gajdar ostrzegał, że na początku 1992 r. jej spadek może sięgnąć 20% oraz że „najgorszy okres" Rosja ma wciąż przed sobą Produkcja przemysłu lekkiego spadła o 15 do 30% w pierwszych dziewiętnastu dniach stycznia 1992 r., a dostawy mięsa, wyrobów mącznych i mleka obniżyły się o co najmniej jedną trzecią. Od początku 1989 do połowy 1992 r., według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, produkcja przemysłowa w Polsce spadła o 45%, a ceny wzrosły tam czterdziestokrotnie, podczas gdy płace realne zmniejszyły się o blisko połowę; wskaźniki dla innych państw Europy Wschodniej nie były o wiele lepsze. Ideolodzy Zachodu są zbudowani tym, co już osiągnięto, niepokoi ich jednak możliwość powstrzymania dalszego postępu przez irracjonalność gospodarczą, W artykule zatytułowanym: Przedsiębiorstwa--dinozaury zagrażają polskim osiągnięciom gospodarczym korespondent New York Ttmesa, Stephen Engelberg, analizuje „najgorszy z przykładów tego, jak
przemysłowa spuścizna po systemie komunistycznym utrudnia przeprowadzenie reform gospodarczych w Polsce i innych państwach Europy Wschodniej". W artykule przedstawiono Rzeszów, miasto całkowicie uzależnione od działających tu zakładów lotniczych, tak w sferze zatrudnienia, dochodów podatkowych, jak również ze względu na związany z zakładami system ogrzewania tutejszych mieszkań. Wolny rynek „oznaczał dla takich miast, jak Warszawa czy Kraków, ożywienie [gospodarcze] dzięki handlowi" — zauważa Engelberg. Podwoiła się tam liczba przedsiębiorstw prywatnych (choć niewiele mają z tego ludzie nie mogący pozwolić sobie nawet na artykuły pierwszej potrzeby). Zagrożeniem jednak dla tak mile widzianego postępu są coraz częstsze żądania interwencji rządowej, która mogłaby pomóc zaspokoić [dzięki zasiłkom] choćby minimalne ludzkie potrzeby i uratować wielkie przedsiębiorstwa boleśnie dotknięte utratą rynków zbytu, załamaniem się dostaw, a także cierpiące z powodu niespłaconych długów po upadku ZSRR. Nie mniej złowróżbne, zdaniem Engelberga, jest „społeczne niezadowolenie wśród robotników", którzy w chwili obecnej mają w pewnym stopniu wpływ na to, co dzieje się w fabrykach, i którzy często strajkują, aby zapobiec zamykaniu tych przedsiębiorstw, które można by uratować dzięki „gwarantowanym przez rząd pożyczkom dla odbudowy zakładów odlewniczych". Związek zawodowy „Solidarność" wzywa rząd „do umarzania zaległych podatków i składania nowych dużych zamówień na samoloty dla polskiej armii". Przywódca „Solidarności" oznajmia, że „rząd musi się zdecydować, czy potrzebuje przemysłu lotniczego czy nie; być może powinno go się zrestrukturyzować, tak by jedna jego część produkowała samoloty, a pozostała coś innego". Zachodni analitycy uważają jednak, że decyzje tego rodzaju nie są sprawą Polaków, że o takich sprawach powinien rozstrzygać „wolny rynek" — lub wyrażając się bardziej precyzyjnie, potężne instytucje, które na tym rynku dominują. Nikt nie zadaje krępujących pytań o los amerykańskiego przemysłu lotniczego lub o los całego przemysłu związanego z najnowocześniejszą techniką; nikt nie pyta o potężne subwencje rządowe z kieszeni podatnika, które stworzyły ten przemysł i które utrzymują go przy życiu; tak jak po prostu nie rozważa się podobnych zjawisk dotyczących wszystkich innych sprawnie działających sektorów gospodarki. Nie wspomina się o rządowych gwarancjach finansowych ratujących Chryslera i nie mówi się o reaganowskich metodach ratowania Continental Illinois Bank; nikt nie pyta o setki miliardów dolarów wyciągniętych z portfeli amerykańskich podatników w celu opłacenia menedżerów i inwestorów Savings and Loan Association,
których geniusz ekonomiki reaganowskiej („reaganomiki") uwolnił zarówno od obowiązku przestrzegania przepisów, jak i od finansowego ryzyka. Pominiemy również pytanie o to, w jaki sposób „irracjonalizm gospodarczy" w tej formie, do której nie dopuszcza się Trzeciego Świata, mógł stworzyć taką gospodarkę, która pozwala Amerykanom zrezygnować z wykorzystania własnej względnej przewagi w eksporcie futer. Także korespondent Financial Timesa, Anthony Robinson, dostrzega problem przemądrzałych robotników. Zauważa on, że wiele lokalnych społeczności zdanych jest na łaskę „wielkich przedsiębiorstw przemysłowych, w których rady robotnicze wywierają silny wpływ na kierownictwo, nie rozumiejące spraw związanych z wolnym rynkiem". Ów nie mający żadnych podstaw wpływ ludzi pracy podważa autorytet naszych nauk o racjonalności gospodarczej i demokracji, których tak cierpliwie staramy się udzielać. Racjonalność gospodarcza wymaga bowiem, by narzędzia produkcji przezwyciężyły własną niechęć i spokojnie przyglądały się dewastowaniu ich rodzin i środowiska, w którym żyją. „Nie do towaru należy decyzja, gdzie powinien być wystawiony na sprzedaż, jakiemu celowi ma służyć, za jaką cenę powinien przechodzić z rąk do rąk i w jaki sposób powinien być konsumowany czy niszczony", jak zauważył Karl Polanyi w klasycznym już dziś studium, będącym analizą krótkiego okresu flirtów dziewiętnastowiecznej Anglii z leseferyzmem, przerwanych tak szybko, jak tylko klasa przedsiębiorców zrozumiała, że jej interesy poważnie ucierpią z powodu wolnego rynku, który „nie może istnieć przez najkrótszy nawet okres, nie doprowadzając do całkowitego zniszczenia społecznej substancji ludzkiej i przyrody; oznaczałby on fizyczne wyniszczenie człowieka oraz przekształcenie jego środowiska w pustynię". Jeśli chodzi o demokrację, to w oficjalnie uznanym znaczeniu tego słowa nie daje ona najmniejszej nawet szansy na jakąkolwiek ingerencję opinii publicznej w totalitarną strukturę gospodarki korporacyjnej, ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami w innych dziedzinach życia. Zadaniem społeczeństwa jest wykonywanie poleceń, a nie wtrącanie się w nie swoje sprawy. Gabrielle Glaser donosi w New York Timesie o jednym z rezultatów „otwarcia się Polski na zachodnie siły rynkowe". W artykule pod efektownym tytułem: Kwitnący polski rynek: jasnowłose, niebiesko-okie niemowlęta informuje nas o „niespodziewanym efekcie ubocznym" 69
wolnego rynku, który polega na „znakomitej koniunkturze na rynku" handlu owym towarem. Boom wynika z faktu, że „na matki wywierana jest presja, by zrzekły się praw do własnych dzieci". „Transakcje" sięgać mogą dziesiątków tysięcy. „Przykro mi o tym mówić", stwierdza dyrektor państwowej agencji do spraw adopcji, „ale wydaje mi się, że Polska stała się najpoważniejszy rynkiem handlu białymi dziećmi". Polskie gazety starannie unikają, pisze Glaser, zwracania uwagi na rolę Kościoła w tej kwestii, jednak w pewnym reportażu napisano, że matka przełożona jednego z ośrodków adopcyjnych otrzymuje 15 tys. dolarów za każde niemowlę płci żeńskiej i do 25 tys. dolarów za chłopca. Poproszona o komentarz, przełożona powiedziała: „Nie mogę udzielić wam żadnej informacji. Do widzenia". Pochwaliła się jednak przed dziennikarką swym papieskim odznaczeniem za „obronę życia poczętego", „wyróżnieniem, które papież Jan Paweł II nadaje rycerzom krzyżowym antyaborcji w swej rodzinnej Polsce", komentuje Glaser. Dlaczego ów efekt uboczny miałby być „nieoczekiwany", Glaser nie wyjaśnia. Pisze natomiast, że wiadomości na ten temat „nie są żadną nowością w Europie Wschodniej czy Trzecim Świecie: Rumunia po rewolucji 1989 r. zyskała sławę głównego ośrodka handlu" tym „towarem". Postkomunistyczna Rumunia zresztą to dziwny wybór miejsca dla uprawiania tego procederu. Samo zaś zjawisko jest tylko jednym z czynników nieodmiennie towarzyszących procesowi włączania państw Trzeciego Świata w system obecnego porządku świata w roli usługodawców, a doniesienia o handlu dziećmi są w istocie jednymi z najmniej drastycznych informacji, które dotrzeć mogą do tych, którzy nie wybrali zamykania uszu jako metody samoobrony przed niewłaściwymi faktami. Takie „efekty uboczne" podporządkowywania się Południa siłom rynku nie są w najmniejszym stopniu nieoczekiwane, oczywiście jeśli nie bierzemy pod uwagę laserowo wąskiego punktu widzenia dobrze wyszkolonych ideologów. „Niespodziewane efekty uboczne" działania niewidzialnej ręki rynku odnotowano także w Rosji. I w tym przypadku reakcją było wielkie zdziwienie. Nagłówek na pierwszej stronie New York Timesa głosił: Nowy kodeks Rosjan: Wszystko wolno, byle to było opłacalne. „Nie chodzi tu wcale tylko o przestępczość, korupcję, prostytucję, przemyt lub nadużywanie narkotyków i alkoholu" — nieustanny ich wzrost jest oczywisty: „Istnieje również szeroko rozpowszechniony pogląd, że ...człowiek człowiekowi jest wilkiem i że wszystko wolno" — w odróżnieniu od Stanów Zjednoczonych, gdzie nikt nie kieruje się powszechnie zapomnianą „nikczemną maksymą panów", a także w 70
odróżnieniu od naszych posiadłości w Trzecim Świecie, które stanowiły cel naszej pomocy. „Oszustwa i przekupstwo nie są w Rosji niczym nowym", zauważa Celestine Bohlen, korespondentka New York Timesa, dobrze poznano je w „starym systemie komunistycznym" — i znów — całkiem odmiennie od Stanów Zjednoczonych i wszystkich podporządkowanych im krajów. Dokładnie w tych samych dniach Times przedstawił nam sagę prezydenta Fernando Collora z Brazylii, jasnowłosego ulubieńca Waszyngtonu i wszystkich tych biznesmenów, którzy ustanawiali nowe rekordy korupcji w tym zasobnym w bogactwa naturalne państwie, które nieustannie — od półwiecza (patrz rozdz. 7) — było „poligonem doświadczalnym" różnych amerykańskich ekspertów. Można w tym miejscu przypomnieć także kilka przypadków korupcji z własnego podwórka od czasów Ojców Założycieli i (bo nikt w grze tej się nie ociąga), po czasy ekonomistów Reagana i specjalistów z Wall Street lat osiemdziesiątych. Korupcja jest nieodłączną cechą „starego systemu komunistycznego", twierdzą (poprawnie) instytucje ideologiczne, w „kapitalistycznej demokracji" jest ona wynaturzeniem, z którym szybko potrafimy sobie poradzić. Nowe „ostentacyjnie demonstrowane bogactwo drażni większość obywateli", kontynuuje Bohlen, charakteryzując typowe konsekwencje stosowania neoliberalnych środków zaradczych. „Przestępczość w Rosji wzrosła gwałtownie po upadku komunizmu, podobnie zresztą jak w całej Europie Wschodniej", dotyczy to także przestępczości urzędników, która też wzrosła „skokowo". Jednakże „poziom przestępczości wszystkich rodzajów pozostaje wciąż dużo poniżej nowojorskich standardów". Ciągle jest miejsce dla postępu w kierunku kapitalistycznego ideału. Gospodarki krajów Europy Wschodniej przeszły przez okres stagnacji lub upadku, który trwał przez całą dekadę lat osiemdziesiątych. Gdy jednak — wraz z końcem zimnej wojny w 1989 r. — zaczęto wprowadzać tam i
Ojcowie Założyciele (the Founding Fathers) - uczestnicy zjazdu konstytucyjnego (the US Constitutional Convention, 17 września 1787 r.); sygnatariusze Konstytucji Stanów Zjednoczonych Ameryki, czyli: ówczesny prezydent państwa, deputowany stanu Wirginia, George Washington oraz senatorowie, członkowie izby reprezentantów i członkowie I organów ustawodawczych stanów: New Hampshire, Massachusetts, Connecticut, Nowy Jork, New Jersey, Pennsylwania, Delaware, Maryland, Wirginia, Północna Karolina, Południowa Karolina, i Georgia (przyp.tłum.).
zarządzenia Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ich upadek stał się lawinowy. W czwartym kwartale 1990 r. produkcja przemysłowa Bułgarii (która wcześniej pozostawała stabilna) spadła o 17%, Węgier - o 12%, Polski o ponad 23% i Rumunii — o 30%. Raport Komisji Gospodarczej ONZ do spraw Europy z końca 1991 r. podaje, że produkcja w tym regionie spadła o 1% w 1989 r., 0 10% - w 1990 r. i o 15% - w 1991 r., do chwili opublikowania raportu. Przewiduje się dalszy jej spadek o kolejne 20% jeszcze w 1991 r. i podobny lub większy w 1992 r. Jednym ze skutków takiego stanu rzeczy było powszechne rozczarowanie demokratycznym otwarciem się na Zachód, a nawet umiarkowanie rosnące poparcie dla byłych partii komunistycznych. W Rosji upadek gospodarczy przyniósł cierpienia i nędzę, lecz także „zmęczenie, cynizm i wściekłość na wszystkich polityków, od Jelcyna w dół", pisze Brumberg. Złość kierowano w szczególności pod adresem byłych członków nomenklatury, którzy, jak się uważa, stopniowo stają się typową elitą Trzeciego Świata, dbającą przede wszystkim o interesy swych zagranicznych panów i mocodawców. W sondażach opinii publicznej połowa respondentów uznała pucz z sierpnia 1991 r. za nielegalny, jedna czwarta poparła go, reszta nie miała własnego zdania w tej sprawie. Poparcie dla sił demokratycznych jest ograniczone nie dlatego, że dąży się do zwalczania demokracji, lecz ze względu na to, czym się ona staje w rękach władców z Zachodu. Demokracja może albo nabrać tego bardzo szczególnego znaczenia podyktowanego potrzebami bogatych, albo też stanie się celem destabilizacji, spisków i przewrotów, ucisku i tłumienia głosu opinii publicznej, które trwać będą dopóty, dopóki nie uda się przywrócić tych norm zachowania, które władcy uznają za poprawne. Wyjątki od tej zasady należą do rzadkości20. Utrata wiary w demokrację nie martwi nadmiernie Zachodu, choć wizja „biurokratycznego kapitalizmu", który mogliby wprowadzić tam skomunizowani yuppies ii , stanowi potencjalny problem. W zachodnim systemie doktrynalnym formy demokratyczne godne są wszelkich pochwał tak ii
yuppie [czyt. japi] — skrót od „young urban professionals", czyli młody wielkomiejski profesjonalista; termin z lat osiemdziesiątych, przyjmujący najczęściej prześmiewczy charakter dla określenia osób o wąskich ambicjach materialistycznych, ulegających trendom sezonowo zmieniającej się mody, reprezentujących „cliche" zachodniego konsumeryzmu, językowa pamiątka ery Reagana; powszechnie kojarzeni z praco-holizmem, wysokim profesjonalizmem i niekonwencjonalnym stylem życia (przyp. tłum.).
długo, póki nie staną się wyzwaniem dla kontrolującego wszystko biznesu. Zepchnięto je na dalszy plan: rzeczywistym priorytetem jest integracja w ramach gospodarki światowej oraz możliwości eksploatacji i grabieży, na które ona pozwala. Wspólnota Europejska, przy wsparciu Międzynarodowego Funduszu Walutowego, przygotowała rzetelny test dobrego zachowania Europy Wschodniej. Dawniej Rosjanie musieli nam udowadniać, że nie „przyjdzie im do głowy myśl" o popieraniu „aspiracji szarego człowieka". Dziś Europa Wschodnia z kolei zademonstrować musi, że „jej gospodarcza liberalizacja, mająca na celu wprowadzenie gospodarki rynkowej" jest nieodwracalna. Nie wolno jej szukać jakiejkolwiek „trzeciej drogi" o nieakceptowalnych cechach socjaldemokracji, żeby nie wspomnieć o tak drastycznych krokach w kierunku demokracji i wolności, jak współudział robotników w zarządzaniu. Główny doradca ekonomiczny Wspólnoty Europejskiej, Richard Portes, określił akceptowalną „zmianę reżimu" nie w znaczeniu demokratycznych reform, ale jako „ostateczne odejście od socjalistycznej gospodarki planowej — i jego nieodwracalność". Jeden z ostatnich raportów MFW, pisze Peter Gowan, „koncentruje się w sposób decydujący na roli Związku Sowieckiego jako producenta energii, surowców mineralnych i produktów rolnych, nie przewidując jakiejkolwiek możliwości odegrania przez republiki byłego ZSRR bardziej znaczącej roli mocarstw przemysłowych na światowych rynkach". Przekazywanie robotnikom praw własności przedsiębiorstw, w których są zatrudnieni, zauważa Gowan, „spotkało się z dużym powszechnym uznaniem zarówno w Polsce, jak i w Czechosłowacji", lecz dla nadzorców zza oceanu jest to nie do przyjęcia, gdyż koliduje z takim kapitalizmem wolnorynkowym, na który państwa Południa są skazane. Bo jest to przecież ubogie Południe. Sięgając po tradycyjne praktyki, EWG wzniosła bariery celne, by chronić własne rolnictwo i przemysł, odcinając tym samym blok wschodni od własnego rynku eksportowego, który mógłby ułatwić mu odbudowę gospodarczą. Gdy Polska zniosła wszelkie bariery importowe, Europejska Wspólnota Gospodarcza odmówiła wzajemności i nadal dyskryminuje mniej więcej połowę polskiego eksportu. Lobby hutnicze EWG wzywa do „zrestrukturyzowania" wschodnioeuropejskiego przemysłu, tak by wcielić go w całości w zachodni system przemysłowy; z kręgów europejskiego przemysłu chemicznego dochodzą przestrogi zapowiadające, że budowanie 71
gospodarki wolnorynkowej w państwach byłego imperium sowieckiego „w najmniejszym nawet stopniu nie powinno odbywać się kosztem długoterminowej dynamiki rozwojowej własnego przemysłu chemicznego w Europie Zachodniej". Dodatkowo, jak zauważyliśmy już wcześniej, żadne ze społeczeństw państw o gospodarce państwowokapitalistycznej nie akceptuje zasady wolnego przemieszczania się siły roboczej — warunku sine qua non teorii wolnorynkowej. Dlatego też Europa Wschodnia lub przynajmniej jej znaczna część musi powrócić do usługowej roli przypisanej państwom Trzeciego Świata21 .| Sytuacja tego regionu przypomina nieco Japonię lat trzydziestych czy słynną inicjatywę autorstwa Reagana i Busha dotyczącą basenu Morza Karaibskiego — we wszystkich tych przypadkach namawiano do tworzenia otwartych, nastawionych na eksport gospodarek, podczas gdy USA utrzymywały nadal nie zmienione protekcjonistyczne bariery, które uniemożliwiały zachęcanym wpierw społeczeństwom odnoszenie potencjalnych korzyści z wolnej wymiany handlowej22. Postępowanie tego rodzaju jest na tyle powszechne, że można je zrozumieć. Stany Zjednoczone, obserwując rozwój sytuacji w Europie Wschodniej, czują się dość niezręcznie. W latach osiemdziesiątych starały się zapobiec nawiązywaniu przez Wschód i Zachód szerszych stosunków handlowych, były także przeciwne rozpadowi sowieckiego imperium. Jeszcze w sierpniu 1991 r. George Bush radził Ukrainie, by nie odłączała się od Rosji — na chwilę przed rozpoczęciem procesu oddzielania. Jednym z powodów naszego złego samopoczucia jest fakt, że po okresie reaganowskiego fetowania bogaczy Stany Zjednoczone nie są w najkorzystniejszym położeniu, by dołączyć teraz do Europejskiej Wspólnoty (pod przewodem Niemiec) oraz Japonii w celu wspólnego wykorzystywania nowo otwartych (na Wschodzie) sektorów ubogiego Południa. Bardziej liberalni Demokraci usilnie namawiają do odwrócenia „pomocy zagranicznej", tak by miast Ameryce Środkowej udzielić wsparcia ZSRR. Ostrzegają oni, że brak tradycyjnych mechanizmów promocji eksportu spowoduje, że EWG i Japonia wykorzystywać będą „ogromny potencjał handlowy i inwestycyjny Europy Wschodniej", podczas gdy „my rozważamy tu, jak wyjaśnić dwie ciężkie porażki naszej polityki zagranicznej" (senator Patrick Leahy); żadnej poważnej osobistości nie wypada być na tyle nietaktowną, aby zasugerować, że moglibyśmy pomóc zmyć choć trochę z potoków krwi, których rozlew spowodowaliśmy. W 1992 r. prezydent Bush przedstawił swój Akt Popierania Wolności [Freedom Support Act], którego 72
celem było wybrnięcie z niezręcznej sytuacji. „Mnóstwo wysoko postawionych urzędników USA i liderów wielkiego biznesu" namawiało Busha do podjęcia tej decyzji, pisał Amy Kaslow. Ambasador Robert Strauss ponaglał administrację do podjęcia szybkiej akcji, „w przeciwnym razie amerykańskie firmy przegrają współzawodnictwo z rywalami... na ogromnym rynku dóbr konsumpcyjnych byłego Związku Sowieckiego". Akt Busha otworzy „nowe możliwości" przed amerykańskimi „farmerami (agrobiznes) i przedsiębiorcami," a także „pomoże utorować drogę amerykańskim korporacjom do zbadania nowych ogromnych rynków zbytu". Nie może być jednak najmniejszych niejasności w kwestii, czyja to „wolność" jest „popierana"23.
4. Niektóre osiągnięcia wolnego rynku Dla uczciwości należałoby dodać, że recepta Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, wypisywana krajom byłego imperium sowieckiego, ma również swoje dobre strony. Boliwia jest wychwalanym pod niebiosa przykładem cudownego działania leku; jej gospodarkę uchroniła przed katastrofą Nowa Polityka Gospodarcza, którą opracowali w 1985 r. — według tejże recepty — fachowi doradcy, służący obecnie swymi umiejętności w Europie Wschodniej . Drastycznie zredukowano zatrudnienie w sektorze państwowym, spółkę kopalnianą, będącą własnością państwa, sprzedano — doprowadzając w ten sposób do masowego bezrobocia górników; spadły płace realne, wiejscy nauczyciele setkami składali wymówienia, wprowadzono podatki regresywne, gospodarka kurczyła się, w miarę jak zmniejszały się lokaty inwestycyjne, a jednocześnie rosła nierówność społeczna. W stolicy państwa, pisze Melvin Burke, „sprzedawcy uliczni i żebracy stanowią rażący kontrast dla luksusowych butików, eleganckich hoteli i mercedesów". Realny dochód narodowy brutto liczony na głowę mieszkańca wynosi trzy czwarte per capita GNP z 1980 r., a dług zagraniczny pochłania 30% wpływów z eksportu. W nagrodę za ten cud gospodarczy MFW, Międzyamerykański Bank Rozwoju [Interamerican Deuelopment Bank] oraz Klub Paryski G-7 postanowiły udzielić Boliwii znacznej pomocy finansowej, włączywszy w nią nie ujawnione wynagrodzenia dla ministrów boliwijskiego rządu. Cud, tak powszechnie podziwiany, polegał na stabilizacji cen i szybkim
wzroście eksportu. Około dwóch trzecich wpływów ze swego eksportu — jak ocenia Melvin Burke — Boliwia uzyskuje obecnie z produkcji i handlu kokainą. Wpływy z narkotyków, zdaniem Burke'a, przyczyniły się do stabilizacji cen i boliwijskiej waluty. Około 80% z wynoszących 3 mld dolarów rocznie zysków z narkotyków wydaje się i trzyma w bankach poza granicami Boliwii, głównie w USA, wspierając przy okazji gospodarkę amerykańską. Ów bardzo opłacalny eksportowy biznes „służy naturalnie interesom nowej boliwijskiej nielegalnej burżuazji i interesom jej ‘narkogenerałów’", kontynuuje Burke, lecz o dziwo „najwyraźniej służy on także narodowemu interesowi Stanów Zjednoczonych, ponieważ USA nie tylko tolerują pranie brudnych narkotykowych pieniędzy, ale faktycznie zachęcają do niego". I tylko „biedni boliwijscy chłopi uprawiający kokę" cierpią, „walcząc o przetrwanie przeciwko połączonym siłom zbrojnym Stanów Zjednoczonych i armii boliwijskiej", pisze Burke. I tak zostanie dosyć chłopów, by zagwarantować nam, że boliwijski cud gospodarczy wychwalany pod niebiosa będzie trwał dalej. Waltrad Morales, potwierdzając dane Burke'a, szacuje, że środki egzystencji około 20% siły roboczej w całości zależą od uprawy koki, produkcji kokainy i handlu nią, co stanowi w przybliżeniu połowę produktu krajowego brutto Boliwii. Cud eksportowy zdezorganizował handel ziemią uprawną i przerwał rozwój rolnictwa „i skutkiem tego Boliwijczycy nie są dziś w stanie samodzielnie się wyżywić". Niedożywienie wśród dzieci poniżej piątego roku życia jest o ponad 50% wyższe niż (i tak okropna) przeciętna dla tego regionu świata. Trzeba importować jedną trzecią żywności. „Ów narodowy kryzys żywnościowy' — który przyjęcie neoliberalnego modelu gospodarczego mogło jedynie zaostrzyć — zepchnął chłopstwo na całkowity margines i zmusił jego dużą część do zajęcia się uprawą koki, po to, by przeżyć"24. A teraz kolej na Polskę. Podobne osiągnięcia odnotowano również w innych miejscach, dzięki sprawnej interwencji USA i fachowemu kierownictwu. Weźmy dla przykładu Grenadę. Po jej wyzwoleniu w 1983 r. — a nastąpiło ono po wielu latach amerykańskiej wojny gospodarczej i zastraszenia, które skutecznie wykreślono z kart historii — Grenadę przekształcono w największego per capita odbiorcę amerykańskiej pomocy gospodarczej (po Izraelu, który jest przypadkiem szczególnym). Administracja Reagana postanowiła zrobić z niej „pokazowy model kapitalizmu" - tej konwencjonalnej formuły używamy zawsze, ratując jakieś państwo przed własnymi jego obywatelami, by następnie w roli do-
broczyńców sprowadzić je na właściwą drogę. Gwatemala roku 1954 jest następnym przykładem szeroko reklamowanego „modelu", który powinien stać się sławny (patrz rozdz. 7.7). Programy reform, które doprowadziły do — przewidywalnej — katastrofy gospodarczej i społecznej, potępia zazwyczaj nawet sektor prywatny, mający w założeniach odnieść wielkie z nich korzyści. Poza tym „długotrwałym skutkiem [amerykańskiej] inwazji była neutralizacja życia politycznego na wyspie", donosi z Grenady Peter Bourne, specjalny asystent Cartera; będący nauczycielem w tej samej Szkole Medycznej, której studentów niegdyś „uratowano": „Nie pojawiła się żadna kreatywna wizja zaleczenia socjalnych i gospodarczych niedomagań Grenady stworzona przez przeciętnych, dających się łatwo manipulować proamerykańskich liderów politycznych", tymczasem wyspa pogrąża się w (rekordowo wysokich) alkoholizmie i narkomanii, oraz „paraliżującej społeczeństwo bezradności, wywołanej negatywną oceną własnej przyszłości"; wydaje się, że większość populacji może jedynie „uciec ze swego pięknego kraju". Można jednak dostrzec światło w tunelu, o czym informuje nas artykuł Rona Suskinda z pierwszej strony Wall Street Journal, zatytułowany. Grenada, bezpieczna dzięki Marines, jest dzisiaj rajem dla zamorskich filii [amerykańskich] banków. Gospodarka może sobie być w „okropnym stanie", jak ocenił ją dyrektor miejscowej firmy inwestycyjnej, a zarazem poseł do parlamentu — z pewnością dzięki programom strukturalnego dostosowania (czego Wall Street Journal już nie dodaje) przeprowadzonym przez amerykańską agencję AID [Agencja do spraw Rozwoju Międzynarodowego]. Jednakże „szybko rozwijająca się" stolica kraju „stała się Casablanca Karaibów, przystanią dla wszystkich tych, którzy chcą prać brudne pieniądze, unikać płacenia podatków lub też dopuścić się dowolnej innej malwersacji" w jednym z jej 118 banków (a jeden bank przypada tu na 64 mieszkańców). Prawnikom, księgowym i niektórym biznesmenom powodzi się tu całkiem dobrze; tak jak zapewne nieźle żyje się na Grenadzie zagranicznym bankierom, lordom narkotykowym i wszystkim tym, którzy muszą prać własne pieniądze w bezpiecznej odległości od szponów misternie prowadzonej „wojny narkotykowej"25. Podobnym sukcesem zakończyło się wyzwolenie Panamy przez Stany Zjednoczone. Od inwazji w 1989 r. poziom ubóstwa wzrósł tu z 40 do 54%. Guillermo Endara, który w dniu najazdu złożył przysięgę 73
prezydencką w bazie wojskowej USA, zdobyłby wówczas — jak wykazały sondaże z 1992 r. — poparcie zaledwie 2,4% wyborców, gdyby zdecydowano się przeprowadzić wybory. Jego rząd proklamował drugą rocznicę amerykańskiej inwazji „narodowym dniem refleksji". Tysiące obywateli Panamy „uczciło ten dzień ‘czarnym marszem’ ulicami stolicy,- protestując przeciwko amerykańskiej napaści i polityce gospodarczej Endara", jak podała francuska agencja prasowa. Zdaniem uczestników marszu, oddziały amerykańskie zabiły 3 tys., a większość ciał ofiar spalono w zbiorowych mogiłach lub wrzucono do morza. Gospodarka nie odzyskała równowagi po ciężkich ciosach, wpierw amerykańskiego embarga, a potem najazdu. Jeden z przywódców Krucjaty Obywatelskiej, ugrupowania (jego członkami byli głównie przedstawiciele klasy średniej), które przewodziło opozycji przeciwko rządom Noriegi, powiedział reporterowi Chicago Tribune, Nathanielowi Sheppardowi, że „Sankcje gospodarcze z 1987 r., które miały odsunąć Noriegę od władzy, a które USA nałożyły wbrew naszej woli, nie wyrządziły mu najmniejszej szkody, zniszczyły jedynie naszą gospodarkę. Dziś uważamy, że sankcje te mogły być częścią szerszego planu, który zakładał gruntowne zniszczenie naszej gospodarki, w celu pozbawienia nas uzasadnionych podstaw do tego, by żądać od Stanów Zjednoczonych należnej nam godności i lepszego traktowania". Wizyta George'a Busha w Panamie w czerwcu 1992 r., która zakończyła się szybko i była szeroko komentowanym fiaskiem, „skupiła uwagę opinii publicznej na drzemiącej tu już od dawna niechęci do Busha", któremu przypisywano całą odpowiedzialność za inwazję, pisał Sheppard. „Wymachujące karabinami oddziały amerykańskie" w środku dzielnicy mieszkaniowej mogą dość ostro irytować, a nastroju nie poprawiają też takie zdarzenia, jak wtargnięcie panamskich sił bezpieczeństwa w towarzystwie „około ośmioosobowej grupy Amerykanów" do domu posła i członka Zgromadzenia Narodowego; przetrząsnęli mu dokumenty, zabrali paszporty, oddali kilka strzałów i grozili jego żonie, która, jak twierdzi sam poszkodowany, była wówczas sama w domu. Raport dotyczący Panamy z okresu po inwazji, przedstawiony na forum Komitetu ONZ do spraw Praw Gospodarczych, Społecznych i Kulturalnych przez meksykańskiego ambasadora, Javiera Wimera, stwierdza, że panamska gospodarka upadla, co pociągnęło za sobą „katastrofalne skutki w takich dziedzinach, jak: wyżywienie, gospodarka mieszkaniowa i budownictwo, oraz usługi podstawowe, takie jak: służba zdrowia, szkolnictwo i kultura". Wzrosła liczba przypadków naruszania praw człowieka, co jest jednym ze skutków 74
inwazji i związanych z nią prób „likwidowania pozostałości dawnego nacjonalizmu", szczególnie ostro atakowane są prawa pracownicze oraz wszystkie te instytucje, które mogłyby stać się „zalążkiem obywatelskiego sprzeciwu i opozycji politycznej". Rządy Panamy i USA wspólnie ponoszą odpowiedzialność za „poważne i systematyczne" przypadki gwałcenia praw człowieka, stwierdza w konkluzji raport. Zdaniem cieszącego się znacznym poważaniem Central America Report (Gwatemala, CAR), amerykańska wojna narkotykowa może być wykorzystywana przez siły bezpieczeństwa państw Ameryki Środkowej jako parawan, ukrywający przed opinią publiczną ich ataki na działaczy społecznych oraz inne przypadki naruszania praw człowieka.
Pewne jednak wskaźniki naprawdę wzrosły. Biuro Generalne Księgowości [The General Accounting Office] Kongresu USA stwierdziło, że przemyt narkotyków „prawdopodobnie podwoił się" w Panamie od czasu inwazji, a pranie pieniędzy „weszło w fazę rozkwitu" — co natychmiast mógł przewidzieć każdy, kto tylko zwrócił uwagę na niewielką elitę Europejczyków, której Stany Zjednoczone ponownie oddały utraconą niegdyś władzę. Z badań finansowanych przez USAID wynika, że spośród krajów Ameryki Łacińskiej właśnie w Panamie używa się najwięcej narkotyków oraz że od amerykańskiej inwazji „ich spożycie" wzrosło o 400%. Pracownik (biorącego udział tych badaniach) Ośrodka Badań do spraw Ameryki Łacińskiej [Center oj Latin American Studies] twierdzi, że amerykańskie wojsko „jest ważnym i dobrze płacącym kontrahentem na tutejszym rynku narkotykowym" i ma swój duży udział w panamskim kryzysie gospodarczym. Wzrost zapotrzebowania na narkotyki jest „zjawiskiem bezprecedensowym ...szczególnie wśród biedoty i młodzieży", pisze Christian Science Monitor26. Kolejny triumf demokracji wolnorynkowej odnotowano w Nikaragui, gdzie rząd Chamorro i amerykański ambasador Harry Schlaudeman podpisali porozumienia, pozwalające amerykańskiej Agencji do spraw Kontroli Narkotyków [Drug Enforcement Agency — DEA] przeprowadzać w tym kraju operacje, „których celem byłoby rozwiązanie coraz bardziej dokuczliwego problemu przemytu narkotyków", jak podaje Central America Report. Agent DEA w Kostaryce stwierdził, że Nikaraguę w chwili obecnej „wykorzystuje się jako korytarz, którym przewozi się kokainę z Kolumbii do USA", a prokurator Ministerstwa Sprawiedliwości
dodał, że nikaraguański system finansowy zaangażował się w proceder prania pieniędzy pochodzących z przemytu i sprzedaży narkotyków. Poza tym samą Nikaraguę uznać można za państwo, w którym szerzy się epidemia narkotykowa, do której przyczyniło się przede wszystkim niesłychanie wysokie zapotrzebowanie na narkotyki (a zapewne i ich „spożycie") wśród tutejszych reemigrantów z Miami, a także nieprzerwany upadek gospodarczy i nowe możliwości handlu tym towarem; dwa ostatnie „osiągnięcia" zawdzięcza ten kraj ponownemu przejściu pod kontrolę USA. „Od czasu przekazania władzy rządowi Chamorro i masowego powrotu Nikaraguańczyków z Miami", twierdzi CAR, „konsumpcja narkotyków znacznie wzrosła w państwie, które długo wolne było od problemu narkomanii". Przywódca Indian Miskito, Steadman Fagoth, oskarżył dwóch członków gabinetu Chamorro o współpracę z kolumbijskimi kartelami narkotykowymi (jednym z oskarżonych był Brookłyn Rivera, z którym Fagoth niegdyś wspólnie walczył w antysandinowskich oddziałach contra; drugim zaś minister rybołówstwa atlantyckiego). Delegat wysłany przez Nikaraguę na Dziewiątą Międzynarodową Konferencję do spraw Kontroli Handlu Narkotykami, która odbyła się w kwietniu 1991 r., stwierdził, iż Nikaragua „stała się dziś głównym ogniwem w transporcie narkotyków do USA i Europy". W Managui wzrasta gwałtownie liczba „dzieci ulicy" i nasila się narkomania; oba zjawiska praktycznie zlikwidowano w tym kraju przed 1984 r. Dziesięcioletnie dzieci wąchają dziś na ulicach klej, mówiąc, że „to zmniejsza głód". Dla pełnej uczciwości powinniśmy też zwrócić uwagę na oznakę postępu gospodarczego, która wykazuje, że przejęcie kontroli nad Nikaraguą przez Stany Zjednoczone ma również swe jasne strony: otóż sprzedaż kleju do obuwia, którym dzieci napełniają swe butelki, a który sprowadzany jest tu przez multinarodowego dostawcę, stała się dziś niezwykle lukratywnym interesem27. Na konferencji w Managui (w sierpniu 1991 r.), w której uczestniczyli przedstawiciele rządu i urzędnicy NGO (organizacji pozarządowych), stwierdzono, że w Nikaragui żyje obecnie 250 tys. osób uzależnionych od narkotyków i że staje się ona jedną z węzłowych stacji przeładunkowych w międzynarodowym systemie szmuglowania narkotyków (dla porównania, w Kostaryce odnotowano 400 tys. uzależnień, w Gwatemali — 450 tys., a w Salwadorze — 500 tys.). Liczba uzależnionych wzrasta szczególnie wśród młodzieży. Organizator konferencji zauważył, że „w 1986 r. nie odnotowano ani jednego przypadku używania narkotyków twardych", podczas gdy „w 1990
r. mieliśmy przynajmniej 12 tys. takich przypadków". W samej tylko Managui siły bezpieczeństwa odnotowały 118 przypadków przestępstw związanych z handlem narkotykami, chociaż to nie Managua, lecz region wybrzeża Atlantyku jest tu głównym międzynarodowym punktem tranzytowym dla narkotyków twardych, prowadzących do wzrostu uzależnienia. Amerykańska dziennikarka, Nancy Nusser, donosi z Managui, że kokaina stała się „towarem łatwo osiągalnym dopiero od momentu, gdy w kwietniu 1990 r. prezydent Violeta Chamorro objęła urząd", zgodnie z tym, co twierdzą handlarze. „Za sandinistów w ogóle nie było kokainy, wyłącznie marihuana", stwierdził jeden z nich. Według Carlosa Hurtado, ministra w gabinecie Chamorro, „zjawisko handlu kokainą istniało również wcześniej, jednak na znacznie mniejszą skalę". Dziś handel kwitnie — głównie w okolicach wybrzeża atlantyckiego, według opinii „wysokiej rangi dyplomaty z Zachodu, mającego duże rozeznanie w handlu narkotykami" (prawdopodobnie z amerykańskiej ambasady), który określił wybrzeże tego kraju mianem „ziemi niczyjej". W Miami Herold Tim Johnson donosi, że Salwador również „uważa się za dotknięty nową plagą handlem narkotykami". W chwili obecnej Republika ta wyszła na trzecie miejsce wśród dostawców kokainy na rynek USA i wyprzedzają ją tylko Panama i Gwatemala28. Narkotyki stają się „najnowszym, dynamicznie rozwijającym się przemysłem Ameryki Środkowej" — pisze Central AmericaReport. Taki jest skutek „bardzo trudnych warunków ekonomicznych, zmuszających 85% ludności Ameryki Środkowej do życia w ubóstwie". Jest to również jeden ze skutków bezrobocia, do zwiększenia którego przyczynili się propagatorzy neoliberalnych rozwiązań. W żadnym jednak państwie tego regionu problem nie sięgnął jeszcze poziomu Kolumbii, gdzie siły bezpieczeństwa (uzbrojone i wyszkolone przez USA) w szale terroru, tortur i „niewyjaśnionych zniknięć" prowadzą nieustannie działania skierowane przeciwko znanym członkom opozycji politycznej, przeciwko działaczom społecznym, przywódcom związkowym, obrońcom praw człowieka i ogólnie przeciw społecznościom chłopskim. A wsparcie finansowe, które otrzymują od USA, „pogłębia jedynie korupcję w szeregach kolumbijskich sił bezpieczeństwa i wzmacnia przymierze krwi między prawicą polityczną oficerami wojska i bezlitosnymi handlarzami narkotyków", jak twierdzi Jorge Gómez Lizarazo, miejscowy działacz ruchu obrony praw człowieka i były sędzia. Sytuacja w Peru wygląda 75
jeszcze gorzej29. Są to jedynie symptomy dużo poważniejszego kryzysu, do którego powrócimy jeszcze w części III.
5. Po zimnej wojnie Nie ma żadnych obiektywnych podstaw ku temu, by przypuszczać, że „wielkie dzieło podporządkowania i podboju" zmieni swą formę w jakikolwiek fundamentalny sposób wraz z zakończeniem zimnej wojny w konflikcie Północ-Południe. Jak zawsze jednak, do zmieniających się okoliczności musi być dopasowana niezmienna linia polityczna, tak jak to miało miejsce wtedy, gdy tworzono w 1945 r. Nowy Porządek Świata i ponownie, kiedy Richard Nixon w 1971 r. ogłosił swą Nową Politykę Gospodarczą W obu przypadkach posunięcia dostosowawcze odzwierciedlały rzeczywiste zmiany w rozkładzie sił. Upadek imperium sowieckiego, pogłębiający się od końca lat siedemdziesiątych, tworzy sytuację, która jest również nowa pod kilkoma względami, chociaż jej zasadnicze składniki nie zmieniły się; mam tu na myśli: umiędzynarodowienie produkcji i finansów, pewną dysharmonię panującą w ramach „przymierza zamożnych", względne słabnięcie wciąż przodującej amerykańskiej gospodarki oraz marginalizację dużych grup społecznych w państwach uznanych za przodujące i dominujące w świecie. Jedną z konsekwencji upadku imperium sowieckiego jest nowy projekt narzucenia neoliberalnych metod podporządkowywania sobie znacznych części tego regionu. Innym ze skutków tego rozpadu jest potrzeba znalezienia nowych pretekstów do interwencji. Mimo wielu szumnych deklaracji już przez całą dekadę lat osiemdziesiątych borykano się z problemem zanikania odpowiednich pretekstów. Dlatego też raczono opinię publiczną opowieściami o międzynarodowych terrorystach, latynoskich przemytnikach narkotyków, muzułmańskich fundamentalistach, oszalałych Arabach lub innych tworach sfabrykowanych po to, by można było w klasyczny sposób odwrócić uwagę opinii publicznej; takimi, jak na przykład lęk przed Wielkim Szatanem, po którym nastąpić ma zdumienie i zachwyt nad tym, jak heroicznie nasi Wielcy Przywódcy pokonują Go i maszerują dalej ku promiennej przyszłości, nieustannie świętując coraz to nowe, wielkie triumfy. Regularnie wymyślano konfrontacje, a Libia stała się dla nas wygodnym workiem treningowym; Grenada miała już odcinać wszystkie nasze linie żeglugi i przystąpić do
76
bombowego ataku lotniczego z własnych baz zbudowanych na Kubie; sandiniści swą „rewolucję bez granic" i zbliżali się do granic samego Teksasu; Noriega (po tym, jak zwolniliśmy go z pracy) stanął na czele kolumbijskiego kartelu narkotykowego, by truć nasze dzieci; Saddam Husajn przestał nas słuchać i natychmiast przekształcił się w bestię z Bagdadu itd. Jednak, ogólnie rzecz biorąc, jak wynika z różnorodności celów naszych ataków, metoda ta nie dawała się już tak łatwo stosować jak niegdyś. Prezydenta Busha krytykowano za nieumiejętność formułowania wielkich projektów na miarę swych poprzedników. Krytyka jednak była nieuzasadniona, jeśli weźmie się pod uwagę zniknięcie tej „monolitycznej i bezlitosnej konspiracji", którą straszyć mógł John F. Kennedy, a także brak bardziej współczesnych odmian takiego spiskowania. Typowa recepta na pretekst może tracić swoją skuteczność również z innych powodów — choćby dlatego, że pogarszają się warunki życia pozostawionej na marginesie części społeczeństwa. Inne konsekwencje upadku imperium i końca zimnej wojny zostały otwarcie przedstawione w opracowaniach wszystkich rozsądnych analityków. Dimitri Simes na przykład, w analizie zimnej wojny podsumowującej rok 1988, pisał w New York Timesie, że zbliżające się zniknięcie sowieckiego wroga daje Stanom Zjednoczonym trzy korzyści: pierwsza polega na tym, że możemy obciążyć kosztami utrzymania NATO naszych europejskich konkurentów; druga — że możemy skończyć z „manipulowaniem Ameryką przez narody Trzeciego Świata", „sprzeciwić się bezpodstawnym żądaniom pomocy zgłaszanym przez Trzeci Świat" oraz postawić twardsze warunki „opornym dłużnikom z Trzeciego Świata"; oraz trzecia, polegająca na tym, że swobodniej możemy stosować siłę militarną „jako narzędzie polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych... przeciwko tym, którzy rozważają podważenie istotnych interesów amerykańskich"; nie musimy przy tym obawiać się „kontrinterwencji", ponieważ pozbyliśmy się już zasadniczej siły odstraszającej. Krótko mówiąc, USA mogą odzyskać część władzy wewnątrz klubu bogatych, przycisnąć do muru Trzeci Świat oraz swobodniej sięgać po przemoc przeciwko bezbronnym ofiarom. Tym razem Simes, który — o dziwo — jest wyższym rangą współpracownikiem Fundacji Carnegie na rzecz Pokoju Międzynarodowego, trafił w samo sedno30. Zburzenie muru berlińskiego w listopadzie 1989 r. można potraktować
jako symboliczny koniec zimnej wojny. Po tym wydarzeniu wyczarowanie sowieckiego zagrożenia wymagało już rzeczywistego poświęcenia, chociaż jak to zwykle bywa, tradycja umiera wolno. I tak na początku 1990 r. wielkie poruszenie wywołał dokument opublikowany anonimowo przez Martina Malia, sowietologa z Uniwersytetu Kalifornijskiego, który obwiniał Breżniewa za to, że „interweniował w Trzecim Świecie wedle swoich zachcianek", a „Rosja posiadła świat", podczas gdy „trzon liberałów i radykałów angloamerykańskiej sowietologii" twierdził, iż stalinizm ma „charakter demokratyczny", i pogrążał się w „niedorzecznym fantazjowaniu... na temat demokratycznego stalinizmu" oraz „dziecinnej fetyszyzacji Lenina", zajmował się także dziesiątkami innych równie wnikliwych opinii, których źródłem mogły być jedynie rozmowy w paryskich kawiarniach. W latach dziewięćdziesiątych już tylko najbardziej zdyscyplinowane umysły mogą traktować treść podobnych przemyśleń z należną powagą31. Wiele można dowiedzieć się o epoce zimnowojennej, przyglądając się wydarzeniom, które nastąpiły po zburzeniu muru berlińskiego. Niezwykle pouczający jest przypadek Kuby. Od 170 lat Stany Zjednoczone starały się przeciwstawić kubańskiej niepodległości. Od 1959 r. pretekstem do inwazji, terroru i wojny gospodarczej była konieczność zapewnienia własnego bezpieczeństwa, któremu zagrażał ten przyczółek Kremla. Gdy zagrożenie zniknęło, zareagowaliśmy całkiem jednomyślnie: należy natychmiast wzmóc atak. Dziś na sztandarach przywódców politycznych i moralistów widnieją hasła: demokracja i prawa człowieka. A wznoszą je ci, którzy demonstrowali w minionych latach swe oddanie tym wartościom z tak wielkim poświęceniem, jak na przykład podczas morderczej krucjaty USA przeciw Kościołowi i wszystkim tym, którzy w latach osiemdziesiątych ośmielali się organizować i jednoczyć niegodne społeczeństwo Ameryki Środkowej. Trudno byłoby znaleźć bardziej ewidentny dowód na to, że posługiwanie się zimnowojennym pretekstem było jedynie wielkim szalbierstwem; wnioski, pozostające z doktrynalnego powodu nie do przyjęcia, nie mogą zostać dostrzeżone (patrz rozdz. 6). Przeciwstawianie się Stanów Zjednoczonych niepodległości Haiti trwa nieprzerwanie już od dwóch stuleci — i to całkiem niezależnie od zimnej wojny. To co stało się tam w latach osiemdziesiątych, szczególnie po tym, jak runął mur berliński, również unaocznia bardzo wyraźnie tradycyjną amerykańską awersję do demokracji i naszą obojętność w stosunku do praw człowieka. Do szczegółów jeszcze powrócimy (rozdz. 8).
Innym pouczającym przykładem jest Saddam Husajn, mocno faworyzowany przyjaciel i partner handlowy Zachodu — nawet w okresie, gdy dopuszczał się najpotworniejszych zbrodni. Nawet gdy mur berliński chwiał się w posadach, w październiku 1989 r., Biały Dom interweniował bezpośrednio (na ściśle tajnym zebraniu), aby zapewnić przyznanie Irakowi kolejnego miliarda dolarów w formie gwarancji kredytowych, i przeciwstawił się obiekcjom zgłaszanym przez departamenty Skarbu i Handlu, które uznały, że Irak nie jest wart kredytu. Argumentacja Departamentu Stanu była następująca: Irak jest „bardzo ważny z punktu widzenia amerykańskich interesów na Bliskim Wschodzie"; ponadto jest on państwem „wpływowym w procesie pokojowym" i stanowi „klucz do zapewnienia stabilności w tym regionie, stwarzając przedsiębiorstwom amerykańskim wielkie możliwości handlowe". Przestępstwa Saddama Husajna nie miały, jak zawsze, najmniejszego znaczenia, dopóki nie splamił się on zbrodnią nieposłuszeństwa. Potem Zachód i tak ponowił potajemne wsparcie dla Husajna, by przeciwstawić się znacznie bardziej niebezpiecznemu wrogowi: wolności i demokracji w Trzecim Świecie, o czym mówiliśmy tu wcześniej32. Raz jeszcze płynąca stąd nauka jest jasna: najwyższy priorytet mają zyski i władza; demokracja — jeśli ma być czymś więcej niż czystą formą — staje się zagrożeniem, które trzeba pokonać; prawa człowieka mają jedynie wartość instrumentalną; przydają się dla celów propagandowych, nie znaczą nic ponad to. Jak już zauważył Simes, jednym ze skutków upadku imperium sowieckiego jest to, że jawna interwencja stała się dla nas opcją bardziej prawdopodobną. Nie należy się zatem nadmiernie dziwić temu, że Bush dokonał inauguracji epoki postzimnowojennej inwazją na Panamę, aby uratować nas ze szponów arcydemona Noriegi. Najazd poprzedzała starannie zaplanowana i przeprowadzona kampania propagandowa, której prasa pomogła ze wszystkich swych sił, zatajając nawet fakt, że inwazja zbiegła się z decyzją o przyznaniu nowej pomocy przyjaciołom Busha w Pekinie i Bagdadzie, przy których Noriega wyglądał jak niewinny ministrant. Raz jeszcze przysłużono się rzeczywistym interesom USA: partnerzy amerykańskiego biznesu wrócili ponownie do władzy, siły bezpieczeństwa znalazły się znów pod kontrolą USA, a Waszyngton mógł pokierować losem Kanału Panamskiego. Po raz kolejny pokazano w sposób dobitny, czym naprawdę była zimna wojna, choć system 77
doktrynalny wciąż pozostaje odporny na niezbite dowody33. Drugim aktem agresji postzimnowojennej była napaść Iraku na Kuwejt 2 sierpnia 1990 r., która w ciągu jednej nocy przemieniła Saddama Husajna z „polityka umiarkowanego, który się poprawia" w nowe wcielenie Attyli, wodza Hunów. Przymierze amerykańsko--brytyjskie podjęło szybkie kroki w celu uniemożliwienia jakichkolwiek rokowań dyplomatycznych, obawiając się, że sięgnięcie po pokojowe środki rozstrzygnięcia konfliktu mogłoby jedynie „rozmydlić kryzys" i przysporzyć w ten sposób „kilku symbolicznych korzyści" ich niedawnemu przyjacielowi; tak przynajmniej przedstawił stanowisko rządu USA z końca sierpnia 1990 r. korespondent dyplomatyczny Timesa, Thomas Friedman. Gdyby obawy te urzeczywistniły się, napaść iracka bardzo przypominałaby amerykańską inwazję w Panamie, do czego nie można było, naturalnie, dopuścić. Times i cała reszta prasy sumiennie nie informowała swych czytelników o pojawiających się możliwościach wynegocjowania wycofania się wojsk irackich z Kuwejtu (pierwsze pojawiły się — zdaniem wyższych rangą urzędników USA — już w połowie sierpnia). W przeddzień bombardowań z 15 stycznia 1991 r. opinia publiczna USA opowiadała się — stosunkiem głosów mniej więcej 2 do 1 — za dyplomatycznym rozwiązaniem konfliktu, w formie zbliżonej do propozycji Iraku, które wcześniej znali i ujawnili urzędnicy USA. Społeczeństwo jednak nie było świadome istnienia tych opcji, nie wiedziało też o natychmiastowym odrzuceniu oferty Iraku przez rząd USA, a wszystko to dzięki zdyscyplinowanej postawie mediów. Raz jeszcze udało się utrzymać „szubrawy tłum" na właściwym mu miejscu. Nikt nigdy nie zażądał od rządu przedstawienia argumentów, które przemawiałyby raczej na korzyść wojny niż negocjacji — choćby jednego takiego argumentu, którego nie potrafiłoby odrzucić każde dziecko umiejące pisać i czytać. Instytucje doktrynalne znów odniosły olśniewający sukces, polegający na wykluczaniu wszystkich zasadniczych pytań, które musiałyby się pojawić w każdej prawidłowo funkcjonującej demokracji. Polityka wojny była też ostro krytykowana przez społeczeństwa regionu Bliskiego Wschodu. Iracka opozycja demokratyczna — zawsze ignorowana przez Waszyngton (a więc i przez prasę) — była nieodmiennie przeciwna polityce USA w regionie: protestowała przeciwko popieraniu irackiego dyktatora (przed sierpniem 1990 r.), krytykowała rezygnację z możliwości pokojowego rozwiązania konfliktu kuwejckiego, a wreszcie przeciwstawiała się cichemu popieraniu przez USA Saddama Husajna, gdy ten tłumił szyickie i kurdyjskie rebelie. Jeden z liderów tej opozycji, bankier Ahmad Chalabi, który 78
przyrównał wynik wojny w Zatoce do stworzenia dla irackiego narodu „świata najgorszego ze wszystkich możliwych", uznał stanowisko Stanów Zjednoczonych w regionie za dowód trzymania się ich tradycyjnej linii politycznej: „wspieranie dyktatur dla utrzymania stabilności". W Egipcie — jedynym arabskim sojuszniku posiadającym pewien stopień wewnętrznej swobody — póloficjalna prasa pisała wówczas, iż rezultat wojny w Zatoce wskazuje na to, że Stany Zjednoczone chciały jedynie osłabić Irak, by uzyskać niczym nie zagrożoną hegemonię, „nawet w zmowie z Saddamem" w razie konieczności, gdyż zgadzają się one z „tą okrutną bestią", że trzeba „blokować wszelki postęp i pogrzebać wszelkie nadzieje, nawet najodleglejsze, na wolność, równość i zwrot ku demokracji" (9 kwietnia). Nasze środki masowego przekazu — zdyscyplinowane — od początku do końca taiły wszelkie zasadnicze fakty związane z regionem. Dlatego też zaraz po tym, jak Egipt oskarżył USA o zmowę z Saddamem, korespondent Timesa, Alan Cowell, poinformował opinię publiczną o „uderzająco jednomyślnym stanowisku" zajętym przez naszych arabskich sojuszników, którzy tak jak my sądzą że „bez względu na grzechy irackiego przywódcy, jest on dla Zachodu i całego regionu lepszym gwarantem nadziei na stabilność w swym państwie niż ci, którzy ucierpieli w wyniku jego represji" (11 kwietnia). Times rzeczywiście zasłużył wówczas na duże uznanie dzięki klarownym wyjaśnieniom Thomasa Friedmana, dlaczego my powinniśmy oprzeć się raczej na kimś w rodzaju Saddama Husajna, by rządził za pomocą „żelaznej pięści", niż stawić czoła groźbie wolności irackiego narodu („niestabilność"). Kolejnych porażek doznała Organizacja Narodów Zjednoczonych. Inwazja na Kuwejt była nietypowa pod tym względem, że tym razem USA i Wielka Brytania przeciwstawiały się aktowi międzynarodowej przemocy i dlatego nie skorzystały ze swego tradycyjnego weta w Radzie Bezpieczeństwa ani z innych metod blokowania starań ONZ, by zapobiec zbrodni. I przy tej okazji jednak Rada Bezpieczeństwa, ulegając naciskom USA, zmuszona była umyć ręce i poważnie naruszając Kartę ONZ, przyznać pojedynczym państwom prawo do działania według ich własnego uznania. Dalsze naciski USA zmusiły Radę do niereagowania na apele państw członkowskich (w sprawie zwołania sesji), jak wymagają tego te zasady Organizacji, które Stany Zjednoczone tak energicznie popierają gdy mająw tym swój interes. Po raz kolejny okazało się, że Waszyngton sięga po środki dyplomatyczne i odwołuje się do instytucji odpowiedzialnych za
pokój i porządek na świecie jedynie w takich sytuacjach, gdy jednym i drugim posłużyć się można jako narzędziem własnej władzy — dramatyczne przykłady tego widzieliśmy w Azji Południowo-Wschodniej, na Bliskim Wschodzie, w Ameryce Środkowej i w wielu innych miejscach. I najprawdopodobniej nic się w tym względzie nie zmieni, nie wyłączając skuteczności, z jaką wszystkie te fakty są zatajane34. W przypadku Iraku powszechnie twierdzi się, że brak obawy o sowiecką reakcję odstraszającą stał się decydującym czynnikiem przy podejmowaniu przez USA i Wielką Brytanię decyzji o rozpoczęciu działań wojennych. Zniknięcie sowieckiego straszaka mogło być również jednym z czynników podczas inwazji na Panamę. Tak twierdził przynajmniej Elliot Abrams, doradca Reagana do spraw Ameryki Łacińskiej, który nie posiadał się z radości, że Stany Zjednoczone mają wreszcie swobodę posłużenia się siłą, bez obawy o sowiecką reakcję. Wrogość wobec prawidłowo funkcjonującej demokracji w Ameryce Środkowej także trwa nieprzerwanie. Gdy walił się mur berliński, w Hondurasie odbywały się wybory, które zdaniem George'a Busha stanowiły „inspirujący przykład tej demokratycznej obietnicy, która w dniu dzisiejszym ogarnia swym zasięgiem obie Ameryki". Kandydowali przedstawiciele klas wielkich właścicieli ziemskich i bogatych przemysłowców, wszyscy blisko związani z wojskiem — faktyczną władzą tego państwa, znajdującego się pod całkowitą kontrolą USA. Ich programy polityczne były praktycznie identyczne, a kampania wyborcza ograniczała się w zasadzie do znieważania kontrkandydatów i rozrywki. Liczba przypadków pogwałcenia praw człowieka przez miejscowe siły bezpieczeństwa przed wyborami gwałtownie wzrosła. Głód i nędza szerzyły się, wzrastając jeszcze bardziej podczas ‘dekady demokracji’, której towarzyszyły odpływ kapitału i wzrost zadłużenia. Nie odnotowano jednak żadnych poważniejszych zagrożeń ani dla istniejącego porządku, ani dla inwestorów. W tym samym czasie rozpoczęła się nowa kampania wyborcza w Nikaragui. Wybory nikaraguańskie z 1984 r. nie istnieją w komentarzach amerykańskich. Ponieważ nie udało się przejąć nad nimi kontroli, nie można też było ich uznać za inspirujący przykład demokracji. Wybory 1990 r. planowano długo i dokładnie. Chcąc uniknąć ryzyka, Bush ogłosił już na początku kampanii (w listopadzie), że USA zniosą swe embargo, jeśli wybory wygra popierany przez nie kandydat. Biały Dom i Kongres wznowiły swoje poparcie dla antysandinowskich sił contra, wbrew prośbom prezydentów kilku państw
Ameryki Środkowej, nie podporządkowując się decyzjom Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, a za pomocą weta uniemożliwiając sprzeciw ONZ w tej sprawie. Media usłużnie kontynuowały utajnianie informacji o wywrotowych działaniach USA, zmierzających do zniszczenia procesu pokojowego, z pilnością jakiej wymagają poważne sprawy państwowe. Obywateli Nikaragui poinformowano wówczas, że tylko głosy oddane na kandydata popieranego przez USA zakończą terror i nielegalną wojnę gospodarczą W Ameryce Łacińskiej rezultaty wyborów oceniono ogólnie jako zwycięstwo George'a Busha; sądzili tak nawet ci, którzy cieszyli się z wyniku. W Stanach Zjednoczonych natomiast rezultat wyborów okrzyknięto w nagłówkach New York Timesa: „Zwycięstwem amerykańskiej zasady fair-play", będącej dumą „Amerykanów zjednoczonych w radości". Nie sądźmy, że świętujący nie zdawali sobie sprawy, jak doszło do zwycięstwa USA. Nastąpiła wręcz nieskrywana radość z wielkiego sukcesu obalenia demokracji. Magazyn Time, na przykład, całkiem otwarcie informował swych czytelników, jakich to środków użyto, by doprowadzić do tej najświeższej z „radosnej serii demokratycznych niespodzianek", polegającej na „nagłym wybuchu demokracji" w Nikaragui. Nasza metoda polegała na „zniszczeniu gospodarki i prowadzeniu długiej i krwawej wojny ‘przez pełnomocnika’ tak długo, aż wyczerpani tubylcy sami obalą niechciany rząd". Przy naszych „minimalnych" kosztach własnych zostawiamy pokonanych z „wysadzonymi mostami, zniszczonymi przez sabotaż elektrowniami i gospodarstwami wiejskimi w ruinie" i w ten sposób stawiamy przed zwycięskim kandydatem USA „zadanie wieńczące sukces": położyć kres „ubożeniu ludu Nikaragui". By docenić charakter kultury politycznej, powinniśmy wyobrazić sobie tę samą opowieść opublikowaną w prasie stalinowskiej Rosji, z kilkoma zmienionymi nazwiskami. Jest to już jednak ćwiczenie intelektualne, dalece przekraczające możliwości komisarzy z Zachodu35. Szczerość redaktorów gazety Time jest rozbrajająca; bardzo precyzyjnie oddaje ona głębszy sens myśli: „Amerykanie zjednoczeni w radości", głoszący swe ślepe oddanie idei „demokracji". Podobnymi metodami Waszyngton wprowadzał „demokrację" w Angoli; tam także kraj spustoszono, a ofiary śmiertelne liczono w setkach tysięcy. Od 1975 r. Angola stała się celem ataku Afryki Południowej i oddziałów terrorystycznych Jonasa Savimbi (UNITA), które — wspierane 79
przez USA — miały swe bazy wpierw w Namibii, a później w Zairze. Stany Zjednoczone były praktycznie jedynym państwem, które odmówiło uznania rządu MPLA w Angoli i wydały jej wojnę gospodarczą. Afryka Południowa ostatecznie wycofała się po militarnej porażce z wojskami kubańskimi, które przeciwstawiały się jej agresji od 1975 r.; w maju 1991 r. RPA i Angola podpisały traktat pokojowy, w którym wezwano do przeprowadzenia wyborów. Podobnie jak w Ameryce Środkowej, Stany Zjednoczone natychmiast rozpoczęły interwencję, której celem było niedopuszczenie do wyborów, a środkiem — dalsze wsparcie dla terroru UNITA. Skutki interwencji opisał Philip van Niekerk, dziennikarz południowoafrykańskiej prasy: chłopstwo „nie lubi UNITA", „Ale większość ludzi obawia się, że jeśli UNITA przegra wybory, wojna trwać będzie dalej" (van Niekerk cytuje tu opinię holenderskiego działacza pracującego na wsi i zajmującego się rozwojem rolnictwa w Angoli). Ludzie, „świadomi wszystkich zbrodni popełnionych przez UNITA", mogą być nawet „przerażeni" takim wynikiem wyborów, kontynuuje van Niekerk, ale dalsza wojna to więcej, niż tutejsze społeczeństwo jest w stanie wytrzymać. Rządząca MPLA „poświęciła całe jedno pokolenie, by przeciwstawić się wiele lat trwającej agresji RPA oraz (finansowanym przez USA) destabilizującym działaniom UNITA", pisze Victoria Brittain. Partia utraciła swą początkową wiarygodność, a to czego mogłaby dokonać, gdyby nie atak połączonych sił USA i RPA, pozostaje w sferze domysłów. „Nowa fala białych osadników" przystąpiła do „ponownej kolonializacji" Angoli, pisze van Niekerk, w tej chwili są to Afrykanerzy z RPA, później mogą tu wrócić Portugalczycy i zażądać zwrotu ziemi. „Optymistami", kończy swój reportaż Brittain, „sąjedynie biznesmeni z Afryki Południowej, przesiadujący godzinami w holach świeżo odnowionych hoteli" w Luandzie, którzy cynicznie twierdzą, że „jeśli wygra UNITA, poda nam państwo na talerzu, jeśli zwycięży MPLA, to i tak dostaniemy to państwo, płacąc im nędzne grosze"36. I znów całkiem naturalne jest to, że ludzie o krańcowo odmiennych poglądach, jak na przykład Anthony Lewis, czują, że muszą wychwalać „konsekwentną politykę amerykańską" lat siedemdziesiątych, która „dzięki negocjacjom pomogła zakończyć brutalną wojnę domową" w Angoli, i muszą zachwycać się skutecznie prowadzonymi przez administrację Busha poszukiwaniami „polityki pokojowej", mającej na celu znalezienie „politycznego rozwiązania dla Nikaragui"37. Tradycyjny stosunek do demokracji był motywem wiodącym Konferencji do 80
spraw Opracowania Strategii wobec Ameryki Łacińskiej [Latin America Strategy Development Workshop], która odbyła się w Pentagonie we wrześniu 1990 r. Stwierdzono wówczas, że obecne stosunki z dyktaturą meksykańską są „nadzwyczaj pozytywne" i nie przeszkadzają im takie drobiazgi, jak kupowane wybory, oddziały śmierci, regularne sięganie po tortury, skandaliczne traktowanie robotników i chłopstwa itp. Jednak „‘demokratyczne otwarcie się’ Meksyku mogłoby zaszkodzić owym szczególnym stosunkom, gdyby oznaczać miało przejęcie władzy przez rząd bardziej zainteresowany sprzeciwianiem się Stanom Zjednoczonym na płaszczyźnie gospodarczej i narodowej", co od lat spędza naszym strategom sen z powiek38. Każdego roku Biały Dom przesyła Kongresowi raport wyjaśniający, dlaczego zagrożenie militarne, przed którym stoimy, wymaga ogromnych wydatków finansowych — które, całkiem przypadkowo, utrzymują w naszym kraju przemysł wysoko zaawansowanych technologii, a za granicą wysoce zaawansowany poziom represji. Pierwsza edycja raportu po zakończeniu zimnej wojny miała miejsce w maju 1990 r-. Schodzący ze sceny Rosjanie sprawili, iż raport wreszcie szczerze przyznał, że naszym wrogiem numer jeden jest Trzeci Świat. Siła militarna USA musi koncentrować się na Trzecim Świecie, napisano we wnioskach raportu, przede wszystkim na Bliskim Wschodzie, gdzie „tego, co zagraża naszym interesom... nie da się rzucić pod drzwi Kremla" — fakt, z którym obecnie, gdy sowiecki pretekst zniknął wreszcie, trzeba się pogodzić. Z tego samego powodu dziś zagrożeniem jest „wzrastające technologiczne wyrafinowanie konfliktów w Trzecim Świecie". Dlatego też Stany Zjednoczone muszą wzmocnić własną „przemysłową bazę obronną" i znaleźć bodźce „do inwestowania w nowe ośrodki i sprzęt, a także w badania i rozwój", oraz udoskonalać swe zdolności działań kontrpowstańczych, organizacji wysuniętych baz i planowania konfliktów o niskiej intensywności39. Krótko mówiąc, główną troską nadal pozostaje utrzymanie władzy wewnątrz klubu bogatych, kontrolowanie regionów usługowych oraz — w kraju — nadzorowane przez państwo subwencjonowanie publicznym pieniądzem przemysłu wysoko zaawansowanych technologii. Demokracji trzeba się energicznie przeciwstawiać, z wyjątkiem oczywiście jej politycznie poprawnej odmiany, która oznacza nie zagrożone niczym panowanie biznesu. Prawa człowieka są nadal nieistotne. Linia postępowania jest względnie stabilna, należy jedynie dostosowywać ją do
nowych okoliczności, z jednoczesnym przystosowywaniem się menedżerów kultury. Sprawy te są tak bezspornie oczywiste i przeprowadza się je z tak maniakalną konsekwencją, że trzeba prawdziwego talentu, aby ich nie dostrzec.
6. Miękka linia Koniec zimnej wojny pozwolił Stanom Zjednoczonym bardziej swobodnie sięgać po siłę w celu kontrolowania ubogiego Południa. Można się jednak spodziewać, że pojawią się różne czynniki, które przeszkodzą im w uciekaniu się do tych tradycyjnych metod. Do najważniejszych należą sukcesy ostatnich lat w niszczeniu atrakcyjnych dotychczas tendencji nacjonalistycznych i reformatorskich, likwidacja uroku „komunizmu", stanowiącego pokusę dla tych, którzy pragną „grabić bogatych", oraz katastrofy gospodarcze minionej dekady. W świetle tych osiągnięć da się już tolerować pewne ograniczone formy różnorodności i niezależności, mniej obawiając się o to, że doprowadzą one do zagrożenia interesów rządzącego biznesu. Kontrolę sprawować można przy użyciu środków ekonomicznych, takich jak zalecenia i recepty MFW, sięganie wybiórczo po metody wolnorynkowe itp. Formy demokratyczne można tolerować, a nawet zalecać, póki nic nie zagraża „stabilności". Jeżeli jednak zagrożona będzie ta dominująca wartość, uderzyć musi żelazna pięść. Innym czynnikiem hamującym jest to, że krajowa baza dla ryzykownych przedsięwzięć za granicą została mocno nadwerężona National Security Policy Review [Przegląd Strategii dotyczących Bezpieczeństwa Narodowego] z pierwszych lat administracji Busha stwierdzał, że „znacznie słabsi przeciwnicy" (a to znaczy: dowolny cel) muszą być pokonani „zdecydowanie i szybko", ze względu na nikłe krajowe „poparcie polityczne"40. Następnym problemem jest to, że inne ośrodki potęgi gospodarczej kierują się swoimi własnymi interesami, mimo iż cytowane wcześniej studium Planowania Obronnego ma całkowitą rację twierdząc, że podstawowe interesy są wspólne dla większości; szczególnie zaś troska o to, aby Trzeci Świat spełniał swą funkcję usługową Również rosnący stopień umiędzynarodowienia gospodarki nadaje nowy kształt międzypaństwowej rywalizacji, o czym pisaliśmy już wcześniej. Wszystkie te czynniki nabierają coraz większego znaczenia. Użycie siły zbrojnej w celu kontrolowania Trzeciego Świata jest środkiem ostatecznym. Znacznie skuteczniejsza jest broń ekonomiczna — jeśli tylko stosowanie jej okazuje się możliwe. Niektóre z najnowszych mechanizmów
ujawnia się podczas negocjacji GATT. Mocarstwa zachodnie apelują o liberalizację, gdy leży ona w ich interesie, gdy natomiast korzystniejsza dla Zachodu okazuje się wzmożona protekcja, wówczas popierają protekcjonizm. Jednym z ważniejszych obecnie zmartwień USA są tzw. nowe tematy, czyli gwarancje dla „praw własności intelektualnej" (takiej jak patenty i programy komputerowe), które umożliwiają ponadnarodowym korporacjom monopolizację nowych technologii oraz likwidację obecnie obowiązujących ograniczeń serwisów i inwestycji w celu podkopania programów rozwojowych w Trzecim Świecie; strategicznie ważne decyzje dotyczące polityki gospodarczej i społecznej tych krajów musiałyby w praktyce znaleźć się w rękach TNCs oraz instytucji finansowych Północy. Są to „problemy o nieporównanie większym znaczeniu" — i to nawet od mającego większy rozgłos konfliktu w sprawie subwencji dla rolnictwa, zgodnie z opinią Williama Brocka, przewodniczącego Koalicji do Wielostronnych Negocjacji Handlowych korporacji amerykańskich41. Najogólniej biorąc, każde z bogatych, wysoko rozwiniętych mocarstw przemysłowych jest zwolennikiem łączenia liberalizacji z protekcjonizmem (przykładem tego mogą być: wielonarodowe porozumienie włókiennicze (Genewa, 1973), znane jako Multifiber Arrangement, wraz z uzupełnieniami; amerykańsko-japońska umowa dotycząca półprzewodników; porozumienie eksportowe zwane Voluntary Export Arrangement i inne),odpowiadającego interesom dominujących sił w każdym z tych krajów, a szczególnie interesom TNCs, które mają w przyszłości rządzić gospodarką światową. Efektem tego będzie ograniczenie roli rządów krajów Trzeciego Świata do funkcji policyjnej, polegającej na kontrolowaniu zarówno własnej klasy robotniczej, jak i pozbawionego większego znaczenia społeczeństwa, podczas gdy ponadnarodowe korporacje zdobędą wolny dostęp do ich surowców i zmonopolizują nowe technologie oraz globalne inwestycje i produkcję. Powierzy im się oczywiście takie zadania, jak: centralne planowanie, przydział środków i materiałów, produkcję i dystrybucję wytworzonych dóbr; rządy poszczególnych krajów nie powinny zajmować się tymi sprawami, gdyż mogłyby one ulegać populistycznym naciskom własnych społeczeństw, domagających się zaspokajania przede wszystkim potrzeb lokalnych. Z przyczyn doktrynalnych można sobie nazywać rezultaty takich posunięć „wolnym handlem", bardziej dokładnie jednak należałoby 81
to nazwać „systemem ekonomicznych rządów o zasięgu ogólnoświatowym, których parametry wyznacza nieregulowany rynek i których reguły prawne ustalane są przez ponadnarodowe banki i korporacje" (Howard Wachtel), lub też systemem „korporacyjnego merkantylizmu" (Peter Phillips) o regulowanej wymianie handlowej wewnątrz i między ogromnymi ugrupowaniami korporacji, przy założeniu istnienia stałej interwencji państwa wewnątrz trzech głównych bloków gospodarczych Północy; interwencji utrzymywanej w celu subwencjonowania i ochrony międzynarodowych korporacji i instytucji finansowych, które mają swoją centralę w danym państwie42. Faktów tych nie mogli nie dostrzec liczni komentatorzy w krajach Trzeciego Świata, którzy gorąco protestują przeciw narzuconej tym państwom roli. Ich opiniom jednak poświęca się nie więcej uwagi niż zdaniu irackich demokratów w okresie konfliktu w Zatoce. Stany Zjednoczone tymczasem zajęły się tworzeniem regionalnego bloku, który ma im ułatwić skuteczną rywalizację ze Wspólnotą Europejską oraz państwami obszaru, na którym dominującą rolę odgrywa Japonia. Zadaniem Kanady jest dostarczanie surowców, niektórych usług oraz wykwalifikowanej siły roboczej, w miarę jak państwo to coraz pełniej wchłaniane jest przez gospodarkę USA, czemu towarzyszy redukcja jego systemu osłony socjalnej, praw pracowniczych i niezależności kulturalnej. Kanadyjski Kongres Pracy [Canadian Labor Congress] informuje o stracie ponad 225 tys. miejsc pracy w pierwszych dwóch latach po wejściu w życie Porozumienia o Wolnym Handlu, a także o masowym przejmowaniu przez Amerykanów kanadyjskich przedsiębiorstw (patrz rozdz. 2.5). Meksyk, Ameryka Środkowa i rejon Karaibów mają dostarczać taniej siły roboczej dla zakładów montażowych, tak jak ma to miejsce w okręgach przemysłowych północnej części Meksyku, gdzie ciężkie warunki pracy, niskie zarobki, a także całkowity brak kontroli skażeń środowiska naturalnego stwarzają inwestorom niezwykle korzystne warunki. Represje wewnętrzne i strukturalne dopasowanie zapewnią tanią i posłuszną siłę roboczą. Regiony te mają też eksportować do Stanów Zjednoczonych własną produkcję roślinną, a jednocześnie stać się jednym z ważnych rynków zbytu dla amerykańskiego przemysłu rolnego. Dodatkowo Meksyk i Wenezuela dostarczą ropę naftową, przy czym amerykańskie korporacje otrzymają prawo uczestniczenia w przetwórstwie ropy, co uniemożliwi obu państwom sprawowanie kontroli nad własnymi surowcami naturalnymi. Naszej prasie nie udało się tym razem w pełni docenić rezultatów, jakie Bush zdołał osiągnąć w wyniku podróży po Ameryce Łacińskiej, którą 82
odbył jesienią 1990 r. Meksyk przekonano wówczas, by dopuścił następne amerykańskie korporacje naftowe do swych zasobów, a było to celem naszej polityki od ponad pięćdziesięciu lat. Koncerny amerykańskie będą teraz w stanie „dopomóc upaństwowionej spółce naftowej w Meksyku", jak wolał przedstawić tę sprawę Wall Street Journal. Naszym najskrytszym marzeniem od wielu już lat jest chęć niesienia pomocy naszym małym brązowym braciszkom i wreszcie ciemni peoni pozwolą nam zatroszczyć się o ich własne potrzeby43. Taką właśnie linię postępowania trzeba przyjąć także w stosunku do innych sektorów gospodarki Ameryki Południowej. A co najważniejsze, Stany Zjednoczone będą próbowały bronić własnego — decydującego obecnie — wpływu na produkcję ropy naftowej w Zatoce Perskiej i płynących z tego zysków. Inne mocarstwa gospodarcze mają naturalnie swe własne plany — źródeł potencjalnych konfliktów jest wiele. Jest wiele powodów, dla których bogactwo i władza dążą do pomnażania się. Nie powinno zatem zaskakiwać, że Trzeci Świat nieprzerwanie znajduje się w tyle za bogatą Północą. Statystyki ONZ pokazują, że w stosunku do państw rozwiniętych produkt narodowy brutto Afryki per capita w (z wyjątkiem Afryki Południowej) spadł wiatach 1960-1987 o około 50%. Spadek ten był prawie taki sam, jak w Ameryce Łacińskiej44. Z podobnych też powodów również w najbogatszych społeczeństwach znaczna część populacji staje się — w myśl powszechnie panującego systemu wartości — niepotrzebna i musi zejść na margines lub zostać stłamszona, co w sposób coraz bardziej widoczny ujawnił okres ostatnich 20 lat gospodarczej stagnacji i korporacyjnych nacisków na maksymalizację zysków. Jak podkreślaliśmy już wcześniej, społeczeństwa Północy — a zwłaszcza północnoamerykańskie — nabierają pewnych cech społeczeństw Trzeciego Świata. Przepaść oddzielająca przywilej od rozpaczy w społeczeństwie o tak kolosalnej przewadze, jak nasze, nie jest oczywiście taka sama, jaką można znaleźć w Brazylii czy Meksyku. Trudno jednak nie zauważyć podobieństwa tendencji. Ogólnie biorąc, perspektywy dla przeważającej większości społeczeństwa tak w naszym państwie, jak i za granicą nie sązbyt pomyślne — w „nowym imperialnym wieku".
ROZDZIAŁ 4
DEMOKRACJA I RYNEK 1. Wolność, która się liczy
Część II Wzniosłe zasady
Niewielu spośród tych, którzy planowali losy naszego globu, ujęło istotę polityki w sposób bardziej precyzyjny niż George Kennan, który doradzał w 1948 r., że jeśli mamy utrzymać „dysproporcję" między naszym bogactwem a nędzą innych, musimy zrezygnować z „idealistycznych sloganów" i trzymać się „prostych rozwiązań siłowych". Odstępstwa od tych wskazań należą do rzadkości. Nie mamy naturalnie nic przeciwko ideałom, takim jak demokracja i rynek, dopóki nachylenie pola gry gwarantuje, że właściwi ludzie wygrywają Jednak gdy tylko szubrawy tłum próbuje podnieść głowę, musimy tak czy owak nauczyć go uległości; w przypadku Trzeciego Świata na ogół wystarcza sięgnięcie po otwartą przemoc. Jeśli natomiast siły rynkowe zaczynają przeszkadzać naszym warstwom uprzywilejowanym, zasady wolnego handlu szybko idą w kąt. Prawdę w tej materii celnie wyraził pewien amerykański bankier w Wenezueli w czasach krwawej dyktatury Pereza Jimeneza: „Macie tu wolność robienia wszystkiego, co chcecie z własną gotówką a dla mnie jest to warte więcej niż cała polityczna wolność tego świata". I to mniej więcej wszystko wyjaśnia1. Doktryny tego rodzaju są zbyt głęboko zakorzenione w strukturach instytucjonalnych, by można je poważniej zakwestionować wewnątrz rządzącego kompleksu państwowo-korporacyjnych powiązań. Zdarzy się czasem, że kręgi władzy podsuną nam kogoś, kto prawić nam będzie morały na temat praw człowieka. Lecz gdy gra idzie o czyjś prawdziwy interes, moralizowanie szybko odstawiane jest na bok; tak jak wtedy, gdy konieczne okazuje się wspieranie indonezyjskiego ludobójstwa na Timorze, obrona Gwardii Narodowej Somozy, gdy ta morduje tysiące bezbronnych cywilów, bądź też sprzyjanie polityce Chin i reżimowi Pol
83
Pota, by wspomnieć tu tylko niektóre przykłady z okresu naszego szczególnego zainteresowania się Wzniosłymi Zasadami. To, że postępowanie takie jest niezwykle konsekwentne, ilustruje nie tylko ten wywód, ale także cytowane materiały źródłowe. Sięgnijmy po jeszcze jeden przykład, który szczególnie dobitnie ilustruje nasze fundamentalne zasady: przypomnijmy naszą reakcję na zniszczenie w Korei Południowej w maju 1980 r. ruchu demokratycznego w Kwan-gdzu przez dyktaturę wojskową generała Czon Du Hwana. Oddziały spadochroniarzy „w ciągu trzech dni dopuszczały się barbarzyństw, z gorliwością przypominającą szturmowe oddziały nazistów" — informowała misja dochodzeniowa organizacji Asia Watch — „bijąc, zakłuwając bagnetami i okaleczając bezbronnych cywilów, nie wyłączając dzieci, młodych kobiet ani starców". Według danych misji podczas trzydniowej rzezi zabito dwa tysiące osób. Stany Zjednoczone otrzymały wówczas dwie prośby o pomoc: pierwszą od komitetu obywatelskiego na rzecz demokracji, który prosił nas o pomoc w negocjacjach, oraz drugą w której generał Czon domagał się wydzielenia z sił amerykańskich 20 tys. żołnierzy, którzy pod amerykańskim dowództwem mieli wesprzeć oddziały szturmowe spadochroniarzy. Przychylono się do prośby generała, a amerykańskie oddziały marynarki wojennej i wojsk lotniczych pokazały, że na nasze poparcie zawsze można liczyć. „Koreańczycy, którzy liczyli na pomoc Cartera, wpadli w osłupienie", pisze Tim Shorrock, kiedy „wiadomość o bezpośrednim wsparciu [Czona] przez USA została przekazana mieszkańcom Kwangdzu za pomocą głośników umieszczonych na helikopterach i obwieszczona reszcie narodu na pierwszych stronach wszystkich gazet". Kilka dni później Carter wysłał do Seulu szefa Banku Exportowo-Importowego, aby zapewnił koreańską juntę wojskową że może liczyć na wsparcie gospodarcze ze strony USA; by nie być gołosłownym, prezydent udzielił jednocześnie rządowych gwarancji na pożyczkę wynoszącą 600 min dolarów. A kiedy Czon siłą przejął prezydenturę, Carter stwierdził, że jakkolwiek wolelibyśmy demokrację, „Koreańczycy nie są jeszcze, zgodnie z ich własnym osądem, do niej przygotowani, i nie wiem, w jaki sposób mógłbym wyjaśnić to lepiej". Czon aresztował tysiące „wywrotowców", domagających się demokracji i zesłał ich do prowadzonych przez wojsko obozów „oczyszczania". Czystki objęły setki przywódców ruchu robotniczego; nowe ustawodawstwo poważnie osłabiło związki zawodowe, doprowadzając do 30-procentowego spadku liczby ich członków. Zaostrzono — i tak tu restrykcyjną - cenzurę. Administracja 84
Reagana, zadowolona z koreańskich postępów, zaszczyciła Czona, wybierając go na pierwszego przywódcę państwa, który złoży oficjalną wizytę w USA zaraz po prezydenckiej inauguracji. Odwiedzając Koreę w 1986 r., sekretarz stanu George Shultz wychwalał „znakomitą robotę włożoną w zapewnienie bezpieczeństwa" kraju oraz jego rozwój gospodarczy, a także „robiący duże wrażenie postęp" w kierunku demokracji. Wyraził też własne zdecydowane poparcie dla generała Czona. Ostro skrytykował natomiast opozycję demokratyczną Nie zgadzając się na spotkanie z liderami opozycji, Kim Dae Dzangiem i Kim Jang Samem, Schultz wyjaśnił, że „sposób, w jaki państwa planują własne sprawy, może być różny i ciągle można nazywać to demokracją". By pokazać, jak wiele zmieniło się z końcem zimnej wojny, prezydent Bush wybrał niezwykle sympatycznego przywódcę Zairu Mobutu, by jako pierwszy afrykański lider polityczny został przyjęty w Białym Domu. Uznał go wówczas za „jednego z najbardziej cenionych przez nas przyjaciół", nie wspominając przy tym o licznych przypadkach gwałcenia w Zairze praw człowieka. Wśród innych wyróżnionych za wkład w obronę demokracji i idei praw człowieka byli przyjaciele Busha w Bagdadzie oraz w Pekinie, a także obłąkany dyktator Rumunii Ceauşescu2.
2. Lot trzmiela Trzeba podkreślić, że w obecnej fazie intelektualnej korupcji podobnym narzędziem władzy, jak demokracja i prawa człowieka, są również głoszone przez przywódców doktryny ekonomiczne, przewidziane dla innych po to, aby można ich było skuteczniej grabić i wykorzystywać. Żadne z bogatych społeczeństw nie stosuje zalecanych rozwiązań w stosunku do samych siebie, chyba że przypadkiem zaakceptowanie ich mogłoby przynieść krótkotrwałe korzyści. Również historia pokazuje nam, że tylko zdecydowane odstępstwa od owych doktryn stawały się znaczącym czynnikiem rozwoju kraju. Przynajmniej od czasu wydania w latach pięćdziesiątych pracy Alexandra Gerschenkrona, historycy ekonomii powszechnie zgadzają się z tezą, że „późny rozwój gospodarczy" w sposób decydujący zależy od polityki interwencyjnej państwa. Zarówno Japonia, jak i położone na jej obrzeżach tzw. nowo uprzemysłowione państwa [NICs — Newly
Industrialized Countries] uważane są dziś za klasyczne przykłady świadczące o słuszności tej tezy. W obszernej pracy naukowej 24 wybitnych japońskich ekonomistów dokonało oceny decyzji administracyjnej, którą po zakończeniu II wojny światowej podjęło japońskie Ministerstwo Przemysłu i Handlu Międzynarodowego [MITI — Ministry of International Trade and Industry]. Ministerstwo zalecało, by nie zwracać uwagi na obowiązujące wówczas i powszechnie uznane teorie ekonomiczne i oddać w ręce państwa „dominującą rolę w kształtowaniu polityki przemysłowej", tak by stworzyć „system, który w ogólnych zarysach przypomina zorganizowaną biurokrację przemysłową państw socjalistycznych". Każdy sektor przemysłu ma swój odpowiednik w zespole urzędników państwowych, którzy działają w „bliskiej współpracy" ze stowarzyszeniem przemysłowym. Zdecydowany protekcjonizm, liczne subwencje i zwolnienia podatkowe, ścisły nadzór finansowy oraz długi szereg podobnych mechanizmów pozwolił przezwyciężyć niedobory rynkowe, które mogłyby zagrozić rozwojowi gospodarczemu Japonii. Ministerstwo odrzuciło standardowe doktryny ekonomiczne, ponieważ zakładało, że osiągnięcie „przez Japonię długoterminowej samodzielności [okresu, w którym mogłaby polegać jedynie na własnych siłach] zostałoby opóźnione lub nawet całkowicie uniemożliwione, gdyby miała się ona opierać wyłącznie na sektorach gospodarczych wymagających intensywnego wkładu siły roboczej [a niskiej automatyzacji produkcji], które pozornie były jej mocną stroną". W swych konkluzjach japońscy ekonomiści dochodzą do wniosku, że dzięki tym właśnie radykalnym odstępstwom od obowiązujących zasad ekonomicznych stworzono zręby cudu gospodarczego Japonii. Zachodni eksperci nie zaprzeczają temu. Chalmers Johnson zauważa, że Japonię można by określić mianem „jedynego dobrze działającego państwa komunistycznego". Niektórzy sugerują nawet — pół żartem, pół serio — że poparcie udzielane przez Japonię takim instytucjom naukowym, jak Brookings Institution, oraz innym obrońcom ekonomicznej doktryny standardowej ma na celu utwierdzenie ich w przekonaniu o nieomylności klasycznej teorii, a wiara ta może jedynie zaszkodzić komercyjnym rywalom Japonii3. To samo dotyczy także nowo uprzemysłowionych państw leżących nieopodal Japonii i znajdujących się w strefie jej wpływów. Alice Amsden w ważnym studium dotyczącym rozwoju gospodarczego Korei Południowej wylicza następujące czynniki, które przyspieszyły ów rozwój: parcelacja ziemi i zróżnicowanie płac (oba posunięcia można uznać za słuszne według standardów zachodnich), interwencjonizm państwowy oparty na modelu
japońskim, „którego celem było .zepsucie cen dla stymulowania inwestycji i handlu", żelazna dyscyplina pracy oraz — co bardziej uderzające — kapitału, tego ostatniego za pomocą: „pułapów cen, ograniczania ucieczki kapitału oraz wprowadzania bodźców uzależniających możliwość dywersyfikacji w nowe gałęzie przemysłu od wyników osiąganych w dotychczas prowadzonych przedsiębiorstwach". Prawie identycznie, pisze Alice Amsden, wygląda sytuacja w całej Azji Wschodniej. Każdy z pojawiających się jeden po drugim przypadków rekordowego wzrostu gospodarczego, którego podstawą był eksport, obala doktryny neoliberalnej Nowej Ortodoksji, podkreśla ekonomista, Stephen Smith. We wszystkich bowiem przypadkach sukces wynikał z „takiej polityki państwa w handlu i przemyśle, która zgodna była z programem aktywizmu gospodarczego". Polegała ona na takim celowym dostosowywaniu bodźców rynkowych, by dawały one pierwszeństwo „perspektywicznym celom rozwojowych nad krótkoterminowymi względnymi korzyściami". W najobszerniejszym studium porównawczym rozwijających się gospodarek (wydanym przez Hollisa Chenery i innych) stwierdzono, że „okresy bardziej znaczącego wzrostu eksportu niemal zawsze poprzedzane są okresami konsekwentnego zastępowania importu produkcją krajową" — stanowi to wskaźnik stopnia interwencjonizmu państwowego i miarę pogwałcenia zasad wolnorynkowych. Porównanie Brazylii i nowo uprzemysłowionych państw Azji Wschodniej jest wielce wymowne. Do 1980 r. rozwijały się one w sposób podobny, prowadząc „politykę przemysłową i eksportową" zgodną z teorią aktywizmu oraz starając się zastępować import produkcją krajową. Kryzys zadłużeniowy jednakże wymusił na Brazylii przyjęcie zasad Nowej Ortodoksji narzuconych jej przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy. Zmusiło jąto do przedłożenia „liberalizacji handlu nad cele lokalnego rozwoju" i przestawienia się na eksport produktów nieprzetworzonych — skutki obu posunięć były żałosne. Nowo uprzemysłowione kraje azjatyckie, w których aparat państwowy sprawuje znacznie większą kontrolę nad gospodarką uchroniły się przed porównywalną katastrofą rynkową uniemożliwiając odpływ kapitału i przeznaczając go na inwestycje4. Chiny tymczasem, jedyne państwo „komunistyczne", któremu udało się uniknąć zachodnich ekspertów ekonomicznych, pozostają też jedynym krajem, który poszczycić się może wysokim tempem wzrostu gospodarczego (oraz ostrymi represjami i brakiem pretensji do 85
demokratyzacji). „Przykładem fenomenalnego sukcesu [Chin] są ‘przedsiębiorstwa małych miast i wsi’, z których większość to małe fabryki będące własnością rolników". Obecnie „powstaje w nich blisko 20% chińskiego produktu narodowego brutto, a pracę znajduje tu przeszło 100 milionów osób", pisze korespondent finansowy David Francis, przytaczając też opinię rzecznika Banku Światowego zapowiadającego, że takie właśnie firmy „z całą pewnością pozostaną na chińskiej scenie jako jedyna i najbardziej dynamiczna forma przedsiębiorczości". Niemiecki cud gospodarczy również był wynikiem odstępstw — i to już od XIX w. — od standardowych zasad ekonomicznych. System niemiecki z okresu po II wojnie światowej opiera się na pewnych elementach „korporacjonizmu", pojmowanego jako „uzgodnione w szerokim zakresie spraw porozumienie między przedstawicielstwami pracodawcy i pracobiorcy, które dotyczy całego przemysłu i które jest zazwyczaj zawierane, a często także nieprzerwanie kontrolowane przez państwo" (Charles Meier). Nie ma przy tym większego znaczenia fakt, że rozwiązanie takie zmniejsza znaczenie centralnych instytucji finansowych, „szczególnie istotnego aktora niemieckiej ekonomii politycznej", zauważa Michael Huelshoff. „Reaganowski koszmar ekonomicznej teorii ‘strony podaży’ [supply side economics i ] i keynesowskiego militaryzmu, ze swą „fiskalną lekkomyślnością i monetarną powściągliwością", spotkał się ze szczególnie ostrą krytyką w Niemczech (James Sperling). Mniejsze gospodarki odnoszą sukcesy, stosując podobne środki. Holandia, na przykład, w okresie powojennej odbudowy gospodarczej sięgnęła po system karteli, koordynowany przez Ministerstwo Spraw Gospodarczych. Ich zadanie polegało na kontrolowaniu produkcji, zbytu, dostaw, cen itd. Nie wszystkie zapewne - z ponad 400 wciąż działających w 1992 r. karteli — przetrwają Wspólnotę Europejską, ale rząd już ogłosił, że „zielone światło" otrzymają te „pozytywnie oceniane kartele", które chronić będą przedsiębiorstwa wdrażające najnowsze technologie. „Jakiś rygorystyczny zwolennik wolnego rynku mógłby uznać, że niemiecka gospodarka, tak jak trzmiel, teoretycznie nie jest zdolna oderwać się do ziemi", zauważa zaintrygowany The Economist, zwracając uwagę na takie odstępstwa i
supply side economics - termin wywodzący się z teorii ekonomicznej zakładającej, że obniżanie podatków przyczynia się do wzrostu inwestycji, rentowności i powoduje wzrost gospodarczy; lansowany ze szczególną uporczywością w erze reaganizmu i tha-tcheryzmu [przyp. tłum.).
86
od ortodoksji, jak „wysoko wykwalifikowani i dobrze opłacani robotnicy, zasiadający w komisjach nadzorczych", „gigantyczne, będące w rękach banków, gałęzie przemysłu, w których nie przejmują się udziałowcami, którym nie zagrażają drapieżni rywale i którym nie zależy szczególnie na zyskach", a do tego wysokie podatki, „zapomogi od kołyski po grób" i inne grzechy; natomiast „ripostą niemieckiej gospodarki na tę przestarzałą karykaturę jest latanie". Teoria jednak pozostaje w mocy. Nie wydaje się również, by niskie płace były istotnym czynnikiem rozwoju gospodarczego, szczególnie w jego późniejszych stadiach (i to bez względu na to, jak atrakcyjne mogą one być dla ponadnarodowych korporacji). „Ani industrializacja Niemiec, ani uprzemysłowienie Stanów Zjednoczonych nie były wynikiem współzawodniczenia tych krajów z Wielką Brytanią pod względem niskich płac", zauważa Alice Amsden. To samo zresztą, pisze Amsden, odnosi się do Japonii, która w latach dwudziestych pokonała brytyjski przemysł tekstylny, mogąc sprzedawać własne tekstylia po konkurencyjnie niskiej cenie nie dzięki niskim płacom, ale dzięki wprowadzeniu nowocześniejszego parku maszynowego. W Niemczech i innych państwach o prężnej gospodarce warunki pracy są dobre, a płace i świadczenia socjalne są stosunkowo wysokie. Z badań nad wydajnością przemysłową, przeprowadzonych przez naukowców z MIT, wynika, że Niemcy, Japonia i inne państwa, które zachowały „tradycję rzemieślniczego kunsztu" (w formie bardziej „bezpośredniego udziału wykwalifikowanych robotników w procesach decyzyjnych dotyczących produkcji"), odnoszą większe sukcesy w nowoczesnym przemyśle niż Stany Zjednoczone ze swą tradycją obniżania kwalifikacji robotników i spychania ich na margines w ramach przyjętego tu „modelu produkcji masowej". Eliminowanie nadmiernej hierarchii, zwiększanie odpowiedzialności robotników produkcyjnych za wyniki pracy oraz przeprowadzanie szkoleń w nowych technologiach produkcji również poprawiło rezultaty w Stanach Zjednoczonych, stwierdzają naukowcy z MIT. Do podobnych wniosków dochodzi ekonomista David Felix, porównując kraje Ameryki Łacińskiej i Azji Wschodniej. Wśród Azjatów, którzy w znacznie mniejszym stopniu niż elity Ameryki Łacińskiej podporządkowani byli Europie i Stanom Zjednoczonym, dobrom konsumpcyjnym wyprodukowanym za granicą nigdy nie przypisywano nadmiernego prestiżu, dlatego też — z jednej strony — „pozwolono tu przetrwać, a nawet rozwinąć się i technologicznie zmodernizować,
znacznie większym segmentom sektora rzemieślniczego" — a z drugiej — udało się uniknąć kłopotów wynikających z niezrównoważonego bilansu płatniczego. Alice Amsden uważa ponadto, że Korea Południowa zawdzięcza swój sukces w dużej części inicjatywie przejawianej przez robotników z hal fabrycznych, a nie przedsiębiorczości hierarchii kierowniczej5. Nie tylko jednak kraje, w których nastąpił „późny rozwój gospodarczy", zawdzięczają swój rozwój w decydującej mierze odstępstwom od teoretycznej ortodoksji. To samo dotyczy „wczesnego rozwoju gospodarczego" na przykład Anglii — o czym pisaliśmy wcześniej — a także Stanów Zjednoczonych. Wysokie taryfy celne i inne formy interwencyjnej polityki państwa przyczyniły się zapewne do podniesienia cen, które amerykański konsument musiał płacić za importowane towary, ale pozwoliły one rozwinąć się przemysłowi krajowemu, od włókiennictwa po przemysł stalowy i komputerowy. W ten sposób tańsze — początkowo — towary brytyjskie miały utrudniony dostęp do rynku amerykańskiego, naszym zaś producentom państwo mogło zagwarantować rynek zbytu oraz (płacone z kieszeni podatnika) subwencje na badania i rozwój sektorów, w których powstawały najnowocześniejsze technicznie wytwory; dzięki temu również mogliśmy stworzyć i utrzymać kapitałochłonny kompleks agrarno-przemysłowy itd. Zniesienie ceł w latach trzydziestych ubiegłego wieku spowodowałoby bankructwo „mniej więcej połowy sektora przemysłowego w Nowej Anglii", twierdzi Mark Bils, znawca historii gospodarczej. W dziewiętnastowiecznej Anglii przeprowadzono pewne eksperymenty z rynkami, na które nie nakładano żadnych ograniczeń. Szybko jednak zrezygnowano z owych całkowicie wolnorynkowych praktyk. Wolny handel natomiast (wybiórczo) wprowadzano i likwidowano w zależności od tego, co było w danej chwili bardziej korzystne dla miejscowych elit władzy. W Stanach Zjednoczonych biznes regularnie zwracał się do państwa o pomoc, gdy nie mógł poradzić sobie z własnymi problemami. W ten sposób już w latach osiemdziesiątych XIX w. stworzył on biurokrację rządową i usankcjonował żądania o państwową ochronę i subwencje. W latach trzydziestych wiara w to, że kapitalizm jest systemem wciąż zdolnym do życia, została praktycznie rozwiana, w miarę jak najbardziej uprzemysłowione państwa świata zmierzać zaczęły ku jednej z form systemu gospodarczego zintegrowanego z państwem. Zabrzmi to może jak truizm, lecz faktycznie „Od drugiej wojny światowej wydatki wojskowe stały się podporą całej naszej produkcji towarowej. Mogły pomóc, i pomagały, utrzymywać poziom popytu globalnego i poziom
bezrobocia, które okresowo dostosowywano do wymagań cyklu koniunkturalnego; wykorzystywano je również w celu osiągnięcia zamierzonego tempa wzrostu" (Richard Bartel). Wydatki wojskowe okresu II wojny światowej zdołały przekonać kierownictwo wielkich korporacji o tym, że keynesowski model interwencjonizmu państwowego jest poprawny i działa. Od tej też pory uznano więc za rzecz naturalną, że państwo musi aktywnie ingerować w gospodarkę po to, by chronić i subsydiować tych, którzy mają pieniądz i przywileje; szczególnie natarczywie zaś domagano się tego w okresie prezydentury Reagana6. Decydującą dla rozwoju przemysłowego rolę „widzialnej ręki" w planowaniu i koordynacji produkcji, w badaniach marketingowych i w pracach badawczo-rozwojowych dokładnie ilustrują studia nad przedsiębiorstwami handlowymi prowadzone przez Afreda Chandlera w ciągu ostatnich trzydziestu lat. William Lazonick, podsumowując i poszerzając badania Chandlera, Davida Landesa oraz innych historyków rozwoju gospodarczego, dochodzi do wniosku, że kapitalizm przemysłowy w swym rozwoju przeszedł przez trzy główne stadia: „kapitalizm własnościowy" dziewiętnastowiecznej Anglii, w którym dominowały przedsiębiorstwa rodzinne i który charakteryzował się wysokim stopniem koordynacji rynkowej; „kapitalizm kierowniczy" Stanów Zjednoczonych, w którym planowanie i organizacja produkcji są „koordynowane przez administrację [rządową]"; „kapitalizm kolektywny" oparty na modelu japońskim, który umożliwia jeszcze bardziej skuteczne planowanie długoterminowe i koordynację. W każdym przypadku prywatna inicjatywa korzysta w szerokim zakresie ze wsparcia władzy państwowej, która — z kolei — w dużym stopniu znajduje się pod jej kontrolą choć różne mogą być sposoby sprawowania tego nadzoru. Ponadnarodowe korporacje natomiast rozszerzyły ów wewnętrznie skoordynowany i wspierany przez państwo system i rozpowszechniły na całym świecie7. „Substytucja importu produkcją krajową (dzięki interwencji państwa) jest chyba jedyną metodą którą dało się wymyślić w celu uprzemysłowienia państwa", zauważa Lance Taylor, ekonomista, specjalista od rozwoju gospodarczego. Pisze on: „Na dłuższą metę nie istnieje nic takiego, co można by nazwać leseferystycznym przejściem do nowoczesnego rozwoju gospodarczego. Interwencjonizm państwowy był zawsze obecny po to, by stworzyć klasę kapitalistyczną którą potem państwo musi pokierować [za pomocą przepisów prawnych], a następnie 87
musi się ono martwić tym, że klasa kapitalistów przejmuje je na własność; tak czy inaczej, państwo jest zawsze wpisane w ten układ". Co więcej, inwestorzy i przedsiębiorcy systematycznie odwołują się do władzy państwowej i liczą na to, że potęga państwa bronić ich będzie przed destrukcyjnymi siłami rynku, zapewni im surowce, rynki oraz możliwości inwestycyjne; a najogólniej, że państwo pomoże im chronić i zwiększać własne zyski oraz osiągnięte dotychczas wpływy i władzę8. Wraz ze zniknięciem starego, zimnowojennego pretekstu Waszyngton sięgnął po nowe sposoby, umożliwiające mu dalsze subwencjonowanie najbardziej rozwiniętych gałęzi przemysłu. Jedną z tych metod jest eksport broni, który przy okazji pomaga łagodzić kryzys naszego bilansu płatniczego. Gdy wiadomo już było, że zimna wojna definitywnie się skończyła, administracja Busha utworzyła Ośrodek Handlu Środkami Obrony [Center for Defense Trade], który ożywić miał handel bronią; jednocześnie zaproponowano, by gwarancje rządowe na pożyczki przeznaczone na zakup uzbrojenia produkcji amerykańskiej wzrosły do wysokości 1 mld dolarów. Twierdzi się, że rządowa Agencja do spraw Wspierania Bezpieczeństwa [Defense Security Assistance Agency] oddelegowała ponad 900 oficerów do około 50 państw z zadaniem stymulowania zbytu broni produkcji amerykańskiej. Niektórzy urzędnicy z Pentagonu uważają, że krok ten ma związek z poleceniem służbowym, które w lipcu 1990 r. otrzymali wszyscy pracownicy amerykańskich ambasad i które zobowiązywało ich do udzielania wszelkiej możliwej pomocy eksporterom amerykańskiego uzbrojenia; w takim razie wojnę w Zatoce Perskiej uznać można za szczególnego rodzaju kampanię reklamową. W maju 1991 r., podczas konferencji, w której uczestniczyli przedstawiciele Pentagonu i kół przemysłowych, przemysłowcy zaproponowali, by to rząd pokrywał wszelkie koszty związane z wysyłaniem sprzętu militarnego i personelu na promocyjne pokazy handlowe dla kontrahentów na całym świecie. Pentagon zgodził się, zmieniając tym samym obowiązujące przez 25 lat reguły, w myśl których koszty te ponosił przemysł. Pierwsza wystawa amerykańskiej broni opłacona z kieszeni podatnika odbyła się w czerwcu 1991 r. podczas paryskiego pokazu lotniczego [Air Show]. Lawrence Korb z Brookings Institution, były wiceminister obrony odpowiedzialny za logistykę armii USA, zauważył, że dzięki rządowym obietnicom zwiększenia sprzedaży uzbrojenia magazyny producentów sprzętu wojskowego są pełne, pomimo zakończenia zimnej wojny, a sprzedaż broni wzrosła z 12 mld w 1989 r. do prawie 40 mld dolarów w 1991 r. Nieznaczny 88
spadek zakupów dla wojska amerykańskiego został z nadwyżką zrekompensowany innymi transakcjami handlowymi przedsiębiorstw amerykańskich. Na początku 1992 r. Barry Schweid, bliskowschodni korespondent Associated Press, donosił: od czasu, gdy „prezydent Bush zalecał nam (31 maja 1991 r.), byśmy ograniczyli sprzedaż własnej broni na Środkowym Wschodzie, Stany Zjednoczone wyeksportowały do tego regionu sprzęt wojskowy o wartości mniej więcej 6 mld dolarów". Stanowi to jedynie część z 19 mld dolarów wysłanych w formie amerykańskiego sprzętu wojskowego na Środkowy Wschód od czasu irackiej inwazji na Kuwejt. Od 1989 do końca 1991 r. eksport amerykańskiej broni do krajów Trzeciego Świata wzrósł o 138%, co czyni Stany Zjednoczone głównym — i pozostającym poza wszelką konkurencją — eksporterem sprzętu wojskowego. Sprzedaż, która nastąpiła po 31 maja 1991 r., jest „w pełni zgodna z inicjatywą prezydenta i jego wytycznymi", nakazującymi umiar w handlu bronią oświadczył rzecznik Departamentu Stanu Richard Boucher i naturalnie miał rację, jeśli weźmiemy pod uwagę to, czym naprawdę kierował się prezydent. Apele administracji Busha o ograniczenie sprzedaży broni były jedynie fragmentem propagandowej kampanii politycznej, skoordynowanej z triumfalnym świętowaniem zwycięstwa w Zatoce Perskiej; zwiastować miały nastanie nowej ery pokoju i wyciszenia, w którą oto wkraczamy dzięki męstwu naszego wielkiego lidera. Szóstego lutego 1991 r. sekretarz stanu James Baker poinformował Komisję Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów, że oto nadszedł czas, by zdobyć się na stanowczy krok w celu zatamowania przepływu broni na Środkowy Wschód — „obszar, który już w chwili obecnej jest nadmiernie zmilitaryzowany". Szóstego marca prezydent — w swej triumfalnej mowie do wiwatujących członków obu Izb Kongresu — oświadczył, że reglamentacja sprzedaży broni będzie jednym z głównych celów jego polityki po tej wojnie; „byłoby tragedią", mówił, „gdyby narody Środkowego Wschodu i Zatoki Perskiej miały teraz, w efekcie zakończonej wojny, wpaść w wir nowego wyścigu zbrojeń". By pokazać, że rząd naprawdę docenia skalę tejże tragedii, administracja Busha dostarczyła kilka dni wcześniej Senackiej Komisji do spraw Stosunków Zagranicznych poufny wykaz planowanych kontraktów na handel bronią; sprzedaż miała być rekordowo wysoka, a przeszło połowa kontraktów dotyczyła Środkowego Wschodu; jednocześnie poinformowano Kongres o sprzedaży nowoczesnych myśliwców do Egiptu
za sumę 1,6 mld dolarów. W tydzień po prezydenckim orędziu Kongres otrzymał wiadomość o kolejnej transakcji, wynoszącej 760 min dolarów, w wyniku której Zjednoczone Emiraty Arabskie otrzymały helikoptery bojowe Apache. Następnie Pentagon posłużył się paryskim pokazem lotniczym, bezprecedensowo zamieniając go w targowisko amerykańskiego wojskowego sprzętu latającego; z dumą (i nadzieją) reklamowano towar, który niedawno jeszcze w sposób tak wspaniały zniszczył bezbronne praktycznie państwo Trzeciego Świata. Potem minister obrony Cheney zapowiedział nowy transfer broni do Izraela oraz przedstawił plany przekształcenia tego kraju w arsenał uzbrojenia amerykańskiego o wartości 200 min dolarów. W lipcu dowiedzieliśmy się o kolejnej, wartej 7 mld dolarów, transakcji zbrojeniowej — broń powędrowała głównie do krajów Środkowego Wschodu. Wielka Brytania poszła w nasze ślady. Chiny były jedynym eksporterem broni, który domagał się wprowadzenia konkretnych ograniczeń na handel bronią na Środkowym Wschodzie — propozycja ta zresztą została natychmiast odrzucona przez Stany Zjednoczone i ich aliantów9. Inicjatywy amerykańskie — prowadzone w duchu keynesowskiego militaryzmu — nie ograniczały się jedynie do subwencjonowania przez podatników prac badawczo-rozwojowych, reklamy targowej oraz do gwarantowania przez państwo rynków zbytu. William Hartung zwrócił naszą uwagę również na fakt, że mimo iż USA „pozostają daleko w tyle za takimi narodami, jak Niemcy czy Japonia w wydatkach per capita na zagraniczną pomoc gospodarczą", mniej więcej jedną trzecią całej tej sumy „przeznacza się na bezpośrednie dotacje lub pożyczki dla obcych rządów na zakup amerykańskiego sprzętu wojskowego"; inne amerykańskie programy rządowe formułowane są w podobny sposób. Wszelkie te rozważania nie powinny jednak przesłaniać nam faktu, że system Pentagonu (wraz z Departamentem Energetyki oraz Narodową Agencję do spraw Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej) odgrywa fundamentalną wręcz rolę w utrzymywaniu przemysłu o zaawansowanej technologii — podobnie jak interwencjonizm państwowy odgrywa decydującą rolę we wspieraniu biotechnologii, produkcji preparatów farmaceutycznych, kompleksu agrarno-przemysłowego oraz innych najbardziej konkurencyjnych sektorów gospodarki. Za administracji Reagana nastąpił radykalny wzrost protekcjonizmu państwowego, któremu towarzyszyły działania zmierzające do ratowania upadających banków i słabszych sektorów przemysłu, a ogólniej — zmierzające do wspierania potęgi i władzy wielkich korporacji.
Według standardów Międzynarodowego Funduszu Walutowego Stany Zjednoczone po dekadzie reaganowskich szaleństw powinny otwierać listę państw, którym zaleca się szczególnie surowy reżim oszczędnościowy. Lecz jest to kraj o wiele za potężny na to, by podporządkowywać się zasadom przeznaczonym dla słabych. Jak wspominaliśmy już wcześniej, Bank Światowy szacuje obecnie, że protekcjonizm państw wysoko uprzemysłowionych — czemu towarzyszą pompatyczne pochwały pod adresem wolnego rynku — zmniejszył dochód narodowy w państwach Trzeciego Świata o sumę dwukrotnie przewyższającą wartość oficjalnej „pomocy na rozwój" tychże państw. Sama zaś pomoc może równie dobrze pomagać, jak i szkodzić tym, którzy jąotrzymują, lecz zarówno jedno, jak drugie jest kwestią przypadku. Najczęściej pomoc jest tylko formą popierania eksportu. Szczególnie znamiennym tego przykładem jest program gospodarczy „Żywność dla Pokoju" [Food for Peace], który powstał po to, aby subwencjonować kompleks agrarno-przemysłowy USA oraz po to, aby przekonać innych, „by stali się zależni od naszego eksportu żywności" (jak ujął to senator Hubert Humphrey). Oczywiście chodzi nam również o znalezienie poparcia dla naszej idei globalnej sieci bezpieczeństwa, która pozwoli utrzymać porządek w Trzecim Świecie, a ten z kolei wymaga, by rządy lokalne przeznaczały odpowiednie fundusze na zbrojenia (subwencjonując w ten sposób producentów sprzętu wojskowego w USA). Jeszcze bardziej znamiennym przykładem pomocy jest Plan Marshalla. Jego cele były następujące: ‘uchronić Europę przed ekonomicznym, społecznym i politycznym' chaosem, powstrzymać komunizm (oznaczający nie tyle sowiecką interwencję, co zwycięstwo partii komunistycznych w poszczególnych krajach), zapobiec upadkowi amerykańskiego handlu zagranicznego oraz osiągnąć cele nakreślone przez koncepcję multilateralizmu". Chodziło również o dostarczenie decydującego bodźca ekonomicznego dla „indywidualnej inicjatywy i prywatnej przedsiębiorczości zarówno na kontynencie, jak i w Stanach Zjednoczonych", co pozwoliłoby zażegnać obawy wynikające z „eksperymentów dotyczących przedsiębiorstw socjalistycznych oraz kontroli rządowej", gdyż te ostatnie mogłyby „stać się groźne dla prywatnej przedsiębiorczości" również w Stanach Zjednoczonych (cytowane za ważnym studium naukowym Michaela Hogana). Plan Marshalla — jak twierdziło w 1984 r. reaganowski Departament Handlu — również 89
„stworzył odpowiednie warunki dla wielu prywatnych inwestorów amerykańskich, którzy dokonywali bezpośrednich inwestycji w Europie". W ten sposób — pisał w 1975 r. Business Week — tworzono podwaliny nowoczesnych ponadnarodowych korporacji, które „prosperowały i rozrastały się dzięki zamówieniom zamorskim... finansowanym początkowo dolarami z Planu Marshalla"; ochronę przed „niesprzyjającym rozwojem sytuacji" zapewniał ponadnarodowym korporacjom „parasol ochronny potęgi Stanów Zjednoczonych". Business Week ubolewał wówczas, że ów złoty wiek interwencjonizmu państwowego zdaje się zbliżać ku końcowi. Pomoc dla Izraela, Egiptu i Turcji, głównych adresatów naszej pomocy w ostatnich latach, wynika z roli, jaką kraje te odgrywają jako gwaranci dominacji USA na Środkowym Wschodzie, z jego ogromnymi zasobami energetycznymi w postaci ropy naftowej10. Przykłady takie można by mnożyć bez końca. To, że wolny handel wykorzystać można jako broń przeciwko biednym, pokazuje nam finansowane przez Bank Światowy studium, badające ocieplania się klimatu ziemskiego. Celem badań było doprowadzenie do „osiągnięcia consensusu wśród ekonomistów" (z państw należących do klubu bogatych) przed zaplanowaną na czerwiec 1992 r. konferencją w Rio de Janeiro poświęconą temu właśnie zagadnieniu. Wiadomości na ten temat podała nam Silvia Nasar, korespondentka New York Timesa, w artykule zatytułowanym Czy kapitalizm jest w stanie uratować ozon? (sugerującym naturalnie odpowiedź twierdzącą). Nasar cytuje ekonomistę z Uniwersytetu Harvarda, Lawrence'a Summersa, będącego jednocześnie ekspertem ekonomicznym Banku Światowego, który twierdzi, że ogólnoświatowe problemy dotyczące ochrony środowiska naturalnego są w znacznej części „konsekwencją błędnych posunięć politycznych, wynikających z wąsko pojmowanych pobudek gospodarczych", szczególnie z polityki krajów biednych, które „praktycznie darmo oddawały własną ropę, węgiel i gaz ziemny lokalnym kupcom, mając nadzieję, że tym sposobem popierają rozwój miejscowego przemysłu i zdołają zatrzymać na niskim poziomie koszty utrzymania robotników miejskich". Gdyby tylko biedne państwa miały odwagę przeciwstawić się „ekstremalnym naciskom zmuszającym je do poprawy efektywności własnej gospodarki", oraz — dodajmy — do obrony ich społeczeństw przed śmiercią głodową, wówczas problemy środowiskowe nie byłyby odczuwane tak dotkliwie. „Stworzenie wolnego rynku w Rosji i w innych biednych państwach może przyczynić się bardziej do spowolnienia tempa ocieplania się klimatu niż wszelkie inne środki, 90
po które kraje bogate najprawdopodobniej sięgną w latach dziewięćdziesiątych", ocenia Bank Światowy — poprawnie zresztą, gdyż nie jest prawdopodobne, aby bogaci zainicjowali politykę przynoszącą uszczerbek ich własnym interesom. Choć w drugiej niejako kolejności ekonomiści zgadzają się jednomyślnie, że „bardziej skuteczne regulacje rządowe" również przyczynić się mogą do zmniejszenia zanieczyszczeń, to znęcanie się nad biednymi ma swoje oczywiste zalety. Na tej samej stronie tego samego numeru New York Timesa czytelnik znaleźć może w sekcji poświęconej biznesowi tekst o poufnym memorandum Banku Światowego, którego treść w jakiś sposób poznali dziennikarze The Economist. Autorem memorandum jest tenże sam Lawrence Summers. Pisze on: „A tak między nami mówiąc, to czy Bank Światowy nie powinien bardziej zdecydowanie popierać przenoszenie brudnego przemysłu [do krajów Trzeciego Świata]?" Jest w tym określony sens, tłumaczy Summers: czynnik wywołujący raka, na przykład, będzie miał większy efekt „w państwie, gdzie ludzie dożywają wieku, w którym mogą zachorować na raka prostaty, niż w państwie, w którym śmiertelność wśród dzieci poniżej piątego roku życia wynosi 200 na tysiąc". Biedne kraje są „niedostatecznie zanieczyszczone" i nie ma nic nierozsądnego w zachęcaniu „brudnego przemysłu" do przenoszenia się tam. „Logika gospodarcza, która przemawia za tym, by składować ładunki toksycznych odpadów w państwach o najniższych zarobkach, jest bez zarzutu i musimy spojrzeć prawdzie w oczy". Istnieją niewątpliwie także „argumenty przemawiające przeciwko wszystkim tym propozycjom", które zakładają eksport zanieczyszczeń do krajów Trzeciego Świata: „przyrodzone prawa do określonych dóbr, pobudki moralne, problemy społeczne, brak odpowiednich rynków itd." Jednak wszystkie te argumenty mają jedną zasadniczą wadę: „można je obrócić i użyć mniej lub bardziej skutecznie przeciwko każdej propozycji Banku, która zmierzałaby ku liberalizacji". „Pan Summers stawia tu właśnie takie pytania, które Bank Światowy wolałby raczej zignorować", zauważa The Economist, „ale z punktu widzenia teorii ekonomicznej trudno udzielić na nie odpowiedzi". I słusznie. Możemy albo potraktować je jako rodzaj wnioskowania reductio ad absurdum, a tym samym odrzucić stojącą u ich podstaw ideologię, albo też zaakceptować wynikające z nich wnioski: racjonalność ekonomiczna zakłada, że państwa bogate powinny eksportować zanieczyszczenia do krajów Trzeciego Świata, a te z kolei powinny zrezygnować ze
niefortunnych prób popierania własnego rozwoju gospodarczego i ochrony własnych społeczeństw przed katastrofą i w ten właśnie sposób kapitalizm może poradzić sobie z kryzysem środowiska naturalnego. Kapitalizm wolnorynkowy jest zaprawdę cudownym instrumentem. Na pewno powinny być dwie nagrody Nobla przyznawane każdego roku, a nie zaledwie jedna. Gdy poproszono Summersa o skomentowanie treści memorandum, stwierdził, że miało ono jedynie „sprowokować dyskusję", a przy innej okazji, że było ono tylko „pełną sarkazmu reakcją" na szkic innego projektu Banku Światowego. To samo — być może — odnosi się do studium Banku Światowego zmierzającego do „osiągnięcia konsensusu". Naprawdę trudno jest często określić, kiedy intelektualne wytwory ekspertów mająbyć traktowane z całą powagą, a kiedy sąone jedynie perwersyjną formę sarkazmu. Szkoda tylko, że wielkie rzesze ludzi ujarzmionych za pomocą tego rodzaju doktryn nie mogąpozwolić sobie na rozważenie tak intrygujących kwestii11. Mimo iż nie przeznaczony dla nas, „wolny handel może jednak okazać się użyteczny", pisze Arthur MacEwan w swojej pracy, będącej przeglądem wielu przypadków rozwoju przemysłowego i rolniczego państw, nieodmiennie osiąganego dzięki protekcjonizmowi oraz innym metodom interwencjonizmu państwowego: „Kraje wysoko rozwinięte mogą posłużyć się wolnym handlem po to, by zwiększyć zakres własnej władzy i kontroli nad bogactwami świata, a świat biznesu może użyć go jako broni przeciwko klasie pracującej. Co najważniejsze, wolny handel może powstrzymać dążenia do bardziej wyrównanej redystrybucji dochodu, stanowić przeszkodę dla wprowadzania postępowych programów socjalnych oraz odsunąć szerokie kręgi społeczne od sprawowania demokratycznej kontroli nad własną egzystencją ekonomiczną". Nie powinniśmy dziwić się temu, że „nowi apostołowie" teologii neoliberalizmu odnieśli przytłaczające zwycięstwo w ramach istniejącego systemu doktrynalnego. Dowody świadczące o tym, jak faktycznie przebiega udany rozwój gospodarczy i rzeczywiste konsekwencje doktryn neoliberalnych odrzuca się z tym rodzajem pogardy, na którą w pełni zasługuje wszelka krytyka tyle kłopotliwa, co uznawana za niedorzeczną. „Wypełnianie planu (Bożego)... to Historia świata", tłumaczył Hegel: „to, co nie pozostaje z nią w zgodzie, jest negatywnym, bezwartościowym istnieniem"12.
3. Dobre nowiny Po okresie wielkiego dobrobytu instytucje ideologiczne ze wzmożoną energią poświęciły się jednemu celowi: przekonaniu swoich ofiar o wielkich dobrodziejstwach Wzniosłych Prawd głoszonych podbitym narodom. Cudowne nowiny o fenomenie gospodarki wolnego rynku głosi się wśród narodów Południa (dewastowanych za pomocą tych doktryn od lat), a mieszkańców Europy Wschodniej z nie mniejszym zapałem zaprasza się do udziału w tym wielkim szczęściu. Elity państw będących ofiarami popierają te działania, przewidując, że uda im się skorzystać, bez względu na to, co przytrafić się może niższej gatunkowo miernocie. Jednym z aspektów umiędzynarodowienia gospodarki jest rozszerzenie się dwuwarstwowego modelu społeczeństw Trzeciego Świata na państwa „rdzenia". W ten sposób doktryna wolnorynkowa staje się ważnym narzędziem walki ekonomicznej również w ojczyznach dostatku, gdzie jej wysoce wybiórcze stosowanie zdołano zamaskować, korzystając z usług systemów doktrynalnych. Bogactwo i władza koncentrują się coraz bardziej w rękach tych inwestorów i profesjonalistów, którzy sami odnoszą korzyści z internacjonalizacji przepływu kapitału i usług telekomunikacyjnych. Usługi dla ogółu społeczeństwa — szkolnictwo, nauka, służba zdrowia, transport publiczny, biblioteki itd. — stają się równie zbędne, jak ci, dla których są przeznaczone, i dlatego można je ograniczać lub całkowicie ich się pozbyć. Niektóre, co prawda, są ciągle potrzebne, szczególnie więzienia — instytucje usługowe, o których dalszy rozwój i poszerzenie usług musimy zadbać, by mogły zająć się bezużytecznymi ludźmi. Wraz z upadkiem służb medycznych zajmujących się umysłowo chorymi, więzienia coraz częściej przekształcają się w „zastępcze szpitale psychiatryczne", jak wykazują badania Narodowego Przymierza na rzecz Umysłowo Chorych [National Alliance for Mentaly Ill] oraz Public Citizen Ralpha Nadera. Psychiatra, który kierował badaniami National Alliance, uważa, że „przed stu laty mieliśmy w więzieniach znacznie mniej chorych psychicznie niż obecnie", ponieważ powracamy do tych praktyk, które w XIX w. poddaliśmy reformom. Prawie 30% zakładów karnych trzyma 91
ludzi chorych psychicznie bez oskarżenia. Także wojna przeciwko narkotykom ma swój istotny wkład w upowszechnienie się takich właśnie technik społecznej kontroli. Dramatyczny wzrost populacji więziennej pod koniec lat osiemdziesiątych przypisuje się w głównej mierze nie wzrostowi czynów przestępczych, lecz wyrokom związanym ze sprzedażą i posiadaniem kokainy, a także — popieranemu przez „konserwatystów" — ferowaniu bardziej surowych wyroków. Stany Zjednoczone mają najwyższy wskaźnik uwięzionych na świecie, „w głównej mierze z powodu przestępstw związanych z narkotykami" (Mathea Falco). Jakie szczęście, że nie żyjemy w Chinach, gdzie „opieszała mentalność policyjno-państwowa nie pozwala sięgnąć po tego rodzaju twórcze rozwiązania, które wybiera Zachód, radząc sobie z własnymi dolegliwościami społecznymi, takimi jak uzależnienie od narkotyków" tłumaczy nam Wall Street Journal. Więzienia stanowią również keynesowski bodziec gospodarczy, zarówno dla budownictwa, jak i dla sfery usług; uważa się, że zatrudnienie najszybciej wzrasta wśród ochroniarzy i służby bezpieczeństwa. Poza tym więzienia umożliwiają dokonywanie takich przekształceń gospodarczych, które w niczym nie uszczuplają prerogatyw wielkich korporacji i które dlatego właśnie są dla wszystkich do przyjęcia. Fort Devens jako pierwszy stanie się więzieniem federalnym, obwieszcza nam radośnie nagłówek strony tytułowej Boston Globe; nowe więzienie z pewnością pomoże przezwyciężyć lokalne kłopoty gospodarcze, spowodowane zamknięciem tutejszej bazy wojskowej13. Wysoko na liście celów ataków Nowych Ewangelistów znalazła się edukacja publiczna; można się bez niej obyć, jako że bogaci mogą kupić to, co chcą, na „wolnym rynku edukacyjnym", a myśl o tym, że można by zatroszczyć się o los większości społeczeństwa, została już dawno pogrzebana w urnach historii wraz z innymi starożytnymi przesądami. Optymistyczny reportaż w liberalnym Boston Globe przedstawia eksperyment przeprowadzony w Baltimore, „mieście doprowadzonym do rozpaczy" z powodu upadających tam szkół. Kilka szkół przekazuje się tu właśnie w ręce spółki (z założenia „dochodowej" [for-profit]), która zamierza wprowadzić do szkół „ducha przedsiębiorczości": „skuteczność typowa dla sektora prywatnego i nowy system nauczania... oznaczające, na przykład, zatrudnianie dozorców i woźnych, którzy nie należą do żadnych związków zawodowych i przesunięcie do klas nauczania standardowego wszystkich uczniów wymagających kształcenia specjalnego". Byli nauczyciele klas specjalnych oraz woźni zrzeszeni w związkach zawodowych (a więc lepiej wynagradzani) zostaną przeniesieni do szkół, które w dalszym ciągu pozostaną 92
szkołami publicznymi. Kolejne osiągnięcie „ducha przedsiębiorczości" polegać ma na zastąpieniu nauczycieli o wyższych zarobkach tańszymi nauczycielami-praktykantami oraz ochotnikami (spośród rodziców). Wszystkie te cuda kapitalizmu powinny „udzielić cennych lekcji Ameryce, szukającej sposobów poprawienia swojego systemu szkolnictwa"14. Głównym motywem ostatniej ofensywy ideologicznej stało się atakowanie „rozrośniętego rządu" oraz apele o ulżenie doli biednych podatników, którzy w istocie są zbyt nisko opodatkowani (zdecydowanie najmniej progresywny system podatkowy) w porównaniu z płatnikami w innych wysoko rozwiniętych państwach15, co stanowi główną przyczynę nieprzerwanego upadku naszej oświaty, służby zdrowia, systemu autostrad oraz w zasadzie wszystkiego tego, co mogłoby przynieść korzyści tym szerokim kręgom społecznym wyłączonym poza margines. Jednocześnie coraz powszechniejsze stają się różnorakie mechanizmy protekcjonizmu, subwencje, gwarancje, przejmowanie zadłużenia i inne dobrze znane składniki państwa, które opieką społeczną otacza swych najbogatszych, wychwalając pod niebiosa zasady wolnorynkowe. Taka kombinacja jest ważnym osiągnięciem trójprzymierza, w skład którego wchodzą państwo, wielkie korporacje i środki masowego przekazu.
4. Przekształcanie polityki przemysłowej Świat jest skomplikowany. Nawet najlepszy z planów przynieść może nieprzewidziany skutek. Typowy dla epoki Ronalda Reagana „koszmar ekonomicznej teorii ‘strony podaży’ i militaryzmu keynesowskiego" nie miał wielu entuzjastów wśród dziennikarzy The Wall Street Journal, którzy w chwili obecnej krytykują dające się dawno przewidzieć konsekwencje tamtej polityki, bo godzą w interesy przywileju i władzy. „Publiczne szkolnictwo wyższe — jedna z niewielu dziedzin, w których Ameryka wciąż wiedzie prym — chwieje się dziś pod ciosami stanowych cięć budżetowych", alarmuje Journal, stając się wyrazicielem zaniepokojenia tych przedsiębiorstw, których rozwój „w dużej mierze uzależniony jest od stałego napływu nowych kadr, absolwentów uczelni". Oto jeden z wielu od dawna dających się przewidzieć skutków cięć finansowych na szczeblu federalnym, które dotknęły wszystkich z wyjątkiem warstw najbogatszych i najbardziej uprzywilejowanych; cięć, które doprowadziły do całkowitego
upadku społeczności poszczególnych stanów i społeczności lokalne. Trudno jest precyzyjnie dostrajać i manipulować społeczeństwem uwikłanym w walkę klasową Ludzie odpowiedzialni za naszą gospodarkę w latach osiemdziesiątych nie tylko obarczyli USA ciężarem bezprecedensowego zadłużenia zarówno publicznego, jak i prywatnego, lecz także zostawili nam w spadku najniższą — spośród najważniejszych wysoko uprzemysłowionych gospodarek świata — stopę inwestycji netto w sektorze prywatnym. Nowe inwestycje netto (liczone jako część dochodu narodowego) spadły w latach osiemdziesiątych do poziomu najniższego od zakończenia II wojny światowej. W latach 1989 -1990 Japonia — mając dwukrotnie mniejszą liczbę mieszkańców — wyprzedziła Stany Zjednoczone pod względem poziomu inwestycji przemysłowych (w liczbach bezwzględnych). Znaczenie USA w najbardziej technologicznie zaawansowanych sektorach przemysłu również zmalało. Następnym dziedzictwem reaganowskiego „koszmaru" jest spadek wydatków na badania i rozwój — potraktowanych tak jak służba zdrowia i szkolnictwo — czyli „inwestycji" dla przyszłości. Wydatki na prace badawczo-rozwojowe zredukowano do „niebezpiecznych" poziomów, alarmowała Narodowa Rada Nauki [National Science Board], będąca sekcją planowania Narodowej Fundacji Naukowej [National Science Foundation], na podstawie badań z roku 1992. Wydatki wielkich korporacji, które wcześniej równomiernie wzrastały, praktycznie zatrzymały się na poziomie osiągniętym w 1985 r. (liczone w cenach stałych). Tendencje takie, gdyby miały trwać dalej, mogłyby okazać się „tragiczne, jeśli weźmie się pod uwagę technologiczną konkurencyjność USA", stwierdził wiceprzewodniczący Rady. Oskarżając nasze kierownictwo gospodarcze o liczne błędy w sztuce zarządzania i krytykując wielkie korporacje za poziom ich zadłużenia, Narodowa Rada Nauki uważa, że Stany Zjednoczone zostały wyprzedzone przez wszystkich swych głównych konkurentów handlowych w dziedzinie wydatków na badania i rozwój w ogóle i że wydają na nie o 25% mniej niż konkurencja we wszystkich dziedzinach z wyjątkiem wojskowych prac badawczo-rozwojowych. Zadłużenie przedsiębiorstw sięgnęło takiego poziomu, że „gdy w lipcu 1990 r. zaczynała się recesja, stopa procentowa pochłaniała 44% zysków (przed opodatkowaniem), czyli ponad dwa razy tyle, ile wynosiła jej średnia wartość w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych", pisze ekonomista Robert Pollin. Pożyczki przeznaczano na konsumpcję i spekulacje finansowe, z czego 1 bilion dolarów wydano na fuzje i przejmowanie na własność innych
przedsiębiorstw; nie ma żadnych dowodów, by doskonalono gospodarczo rozrośnięte w ten sposób przedsiębiorstwa; mamy natomiast wiele dowodów dalszego ich zadłużania oraz pięcioprocentowego spadku wydatków w tych właśnie korporacjach na badania i rozwój, podczas gdy w przedsiębiorstwach, które nie brały udziału ani w fuzjach, ani w pospiesznym rozrastaniu się, nastąpił pięcioprocentowy wzrost funduszy badawczo-rozwojowych (jak odnotowała Narodowa Fundacja Nauki według danych z lat 1986-1987)16. Od czterdziestu lat polityka przemysłowa Stanów Zjednoczonych związana była z systemem Pentagonu, który pobudzał rozwój supernowoczesnego przemysłu i tworzył gwarantowany przez państwo rynek zbytu dla jego produktów, amortyzując w ten sposób decyzje kierownictwa pracujących dla niego przedsiębiorstw. Gdy potrzebny był dodatkowy bodziec dla rządu, chętnie fabrykowano zagrożenie dla naszej egzystencji: wojnę w Korei w 1950 r., „lukę rakietową" za Kennedy'ego, zbliżające się nieuchronnie przejęcie świata przez Rosjan oraz — w ostatnich latach Cartera i początkach kadencji Reagana — nasz słaby punkt, słynne „okno bezbronności" [the window qf vulnerability]. Oszustwo było ewidentne w każdym przypadku, ale potęga i tyrania Sowietów były wystarczająco prawdziwe, by nas przekonać. Rozbudowany interwencjonizm państwowy zapewnił gospodarce Stanów Zjednoczonych uspokajającą nas przewagę nad rywalami w najbardziej zaawansowanych sektorach technologii. Stały się one wówczas „filarem naszej gospodarki", jak twierdzą dziś ideolodzy i liderzy biznesu, ubolewając nad końcem sowieckiego zagrożenia, na które zawsze można było się powołać, by rząd zareagował tak, jak sobie tego życzyli. W okresie powojennym wydatki zbrojeniowe uratowały nas od recesji, zauważa wyższy rangą urzędnik Banku Rezerw Federalnych w Bostonie, a przecież „zwiększenie wydatków na obronę nigdy w przeszłości nie znaczyło tak wiele dla gospodarki, jak w chwili obecnej". Wielu ekonomistów uważa, że głównym czynnikiem odpowiedzialnym za recesję za kadencji Busha było ograniczenie zamówień rządowych na dostawy dla wojska. Cięcia te oznaczały nie tylko zmniejszenie zamówień dla fabryk (czyli znaczący spadek produkcji towarowi usług), likwidowały one także efekt mnożnikowy, polegający na tworzeniu miejsc pracy w przedsiębiorstwach produkujących towary konsumpcyjne przeznaczone dla stosunkowo dobrze opłacanych robotników zatrudnionych w zakładach, które są dochodowe głównie dzięki subwencjom rządowym płynącym z 93
kieszeni podatnika. „Wpływ ten jest znacznie większy, niż można by sądzić, analizując jedynie dane liczbowe", zauważa Herbert Stein, konserwatywny ekonomista z Amerykańskiego Instytutu Przedsiębiorczości [American Enterprise Institute]. „Nagły rozpad Związku Sowieckiego" rozregulował mechanizm stworzony po II wojnie światowej w celu ratowania gospodarki, pisze Louis Uchitelle, korespondent Timesa, dlatego też „najważniejsze przedsiębiorstwa zbrojeniowe", takie jak General Electric, popadły dziś w kłopoty, podobnie jak cały supernowoczesny przemysł17. Stare preteksty przeminęły i nie tak łatwo już dziś wychwalać zalety wolnorynkowego kapitalizmu, korzystając jednocześnie z publicznego żłobu. Potrzebne są nowe metody. A tymczasem ostrze cięć budżetowych przesuwa się ku innym dziedzinom, zwłaszcza biotechnologii. Tak jak inne konkurencyjne sektory gospodarki, przemysł farmaceutyczny, przemysł precyzyjny (zaspokajający potrzeby służby zdrowia) oraz kompleks agrarno--przemysłowy zawsze korzystały z organizowanych przez państwo subwencji, przeznaczanych na badania, rozwój i marketing wytwarzanych przez nie towarów. Obecnie znaczenie tych właśnie sektorów w planowaniu „popytu w przyszłości" wciąż wzrasta. We wczesnych latach powojennych badania naukowe „napędzały" elektronikę i przemysł komputerowy. Dziś te same instytucje badawcze przyczyniają się do powstawania — w wyniku bardzo podobnych mechanizmów — szeregu firm zajmujących się właśnie biotechnologią Amerykańskie Narodowe Instytuty Zdrowia [US National Institutes oj Health — NIH] z wielkim zaangażowaniem zajmują się obecnie czymś, co Wall Street Journal nazywa „największym wyścigiem o prawo własności od czasu gorączkowego wykupywania ziemi w 1889 r.", w tym przypadku chodzi o „zabezpieczenie amerykańskich żądań patentowych do tysięcy fragmentów materiału genetycznego — DNA — które, jak gwarantują naukowcy NIH, są fragmentami nie znanych genów". Celem całego przedsięwzięcia, zdaniem NIH, jest zapewnienie korporacjom amerykańskim absolutnej dominacji w biznesie biotechnologicznym, który, jak przewiduje rząd, „do roku 2000 będzie wzbogacał skarb państwa dochodami o wysokości 50 mld dolarów rocznie", a znacznie większymi w latach następnych. Jeden patent na podstawową komórkę krwi ludzkiej pozwoliłby pewnej kalifornijskiej spółce „całkowicie zmonopolizować rynek poprzez wykupienie większości technologii mających na celu ratowanie ludzkiego życia", by przytoczyć tu jeden zaledwie przykład. Biznes biotechnologiczny schwycił wiatr w żagle po decyzji Sądu 94
Najwyższego (z 1980 r.), wyrażającej zgodę na opatentowanie rozkładających ropę naftową mikroorganizmów wyhodowanych dzięki inżynierii genetycznej, zauważa Wall Street Journal. Zabiegi medyczne, takie jak transplantacja szpiku kostnego oraz leczenie „z oddziaływaniem na geny", będą również podlegały ochronie patentowej. To samo dotyczyć może inżynierii genetycznej zwierząt i nasion. Mówimy w tej chwili o przejmowaniu kontroli nad najbardziej podstawowymi składnikami życia. Dla porównania, elektronika zajmuje się tylko jego komfortem. Rządy innych krajów, jeśli są w stanie, starają się odwzajemnić nam tym samym. Środowiska naukowe w kraju i za granicą również zaprotestowały przeciwko takiemu postępowaniu. Pewien cyniczny naukowiec zauważył, że jeśli usilne starania rządu i przemysłu nie ulegną zmianie, pewnego dnia może okazać się, że rodzice muszą płacić komuś honorarium autorskie za własne dzieci. Uczestnicy konferencji zorganizowanej przez Narodową Akademię Nauk wystosowali „ostro sformułowane oświadczenie [stwierdzające], że zarówno amerykańskie, jak i międzynarodowe środowisko genetyków są wciąż zdecydowanie przeciwne posunięciom Narodowych Instytutów Zdrowia", donosi magazyn Science. Przedstawiciele najważniejszych amerykańskich i europejskich organizacji naukowych „dowodzili, że jeśli pozwoli się NIH prowadzić nadal tę samą politykę, doprowadzi się do paniki patentowej, która zniszczy międzynarodową współpracę i zahamuje prace nad powstawaniem nowych produktów". Uczestnicy pierwszej wspólnej konferencji naukowców państw Północy i Południa poświęconej ludzkim genomom [Human Genome Conference] jednogłośnie uchwalili rezolucję głoszącą że „prawo do własności intelektualnej dotyczyć powinno wykorzystywania łańcuchów [kodów genetycznych], a nie samych tych łańcuchów", a najwybitniejsi genetycy europejscy wezwali do zawarcia międzynarodowego traktatu, który zakazywałby patentowania łańcuchów genetycznych jako takich. Przedstawiciel (amerykańskiego) Stowarzyszenia Biotechnologii Przemyślowej zauważył, że przemysł ma również zastrzeżenia wobec polityki NIH, ale jego własna organizacja „uważa, że NIH nie miała po prostu innego wyjścia, jak tylko zarejestrować wniosek". Bernardine Healy, dyrektor NIH, stwierdził natomiast, że Narodowe Instytuty Zdrowia nie zamierzają rezygnować ze swej polityki „obrony własnych opcji — a także opcji podatnika".
Powołanie się na podatnika to rodzaj eufemizmu, po który sięgają ci, którzy mają nadzieję zarobić najwięcej i którzy regularnie otrzymują zasiłek społeczny w wyniku interwencjonizmu kapitalistycznego państwa planowanego dobrobytu (dla bogatych). W marcu 1992 r. senator Mark Hatfield wystąpił z inicjatywą ustawodawczą zmierzającą do wprowadzenia moratorium na patentowanie genetycznie spokrewnionych ze sobą organizmów, ale wycofał własny wniosek po tym, jak „spotkał się on z powszechnym sprzeciwem kół przemysłowych, a w szczególności doprowadził do zdecydowanych nacisków pozaparlamentarnych lobby Stowarzyszenia Biotechnologii Przemysłowej", czytamy w biuletynie przemysłowym o badaniach zdrowotnych. Również przedstawiciele administracji rządowej wystąpili przeciwko wnioskowi Hatfielda, tak jak i ci kongresmeni, który wybór swój zawdzięczali kręgom związanym z biotechnologią Moratorium patentowe „doprowadziłoby do utraty [przez USA] czołowej pozycji w biotechnologii, gdzie prawa patentowe są podstawowym bodźcem dla wielkich (prywatnych) inwestycji, niezbędnych do opracowania [nowego] produktu", stwierdził minister zdrowia i usług. Równocześnie w pewnym studium naukowym wydanym przez Narodową Akademię Nauk i Inżynierii zaproponowano, by pewna ąuasi-rządowa firma (warta 5 mld dolarów) stała się pośrednikiem „w przekazywaniu funduszy federalnych prywatnym firmom prowadzącym badania nad biotechnologią stosowaną": społecznie finansowane badania, które przynieść mają prywatny zysk. Inny raport, zatytułowany Rola rządu w cywilnej technologii: tworzenie Nowego Przymierza, apeluje o zwiększenie wysiłków w celu zacieśnienia „bliskich i mających długą tradycję" więzów między rządem i przemysłem, którym „zawdzięczamy powstanie przemysłu komercyjnej biotechnologii". Raport zaleca powołanie — finansowanej przez rząd — Korporacji Technologii Cywilnej [Cwilian Technology Corporation], która miałaby pomagać amerykańskiemu przemysłowi komercjalizować technologię, wspierając „wspólne przedsięwzięcia badawczo-rozwojowe w dziedzinach znajdujących się w stadium przedkomercyjnym". Przedsięwzięcia będą „wspólne", a społeczeństwo poniesie ich koszt — aż do chwili, gdy opracowany produkt nie znajdzie się na rynku. Wtedy nakłady zmienią się w zyski, a społeczeństwo odda przedsiębiorstwo w ręce prywatnego przemysłu18. „Nikczemna maksyma panów rodzaju ludzkiego" prowadzi w krajach państwowego kapitalizmu do logicznej konsekwencji: publiczna subwencja, prywatny zysk.
W kilka tygodni po opublikowaniu raportu, kierujący projektem NIH naukowiec złożył rezygnację z zajmowanego stanowiska, a wraz nim podał się do dymisji praktycznie cały współpracujący z nim zespół; założyli prywatne laboratorium, w które własny kapitał (70 min dolarów) zaangażowali co bardziej przedsiębiorczy kapitaliści. Prezes finansującej laboratorium korporacji „powiedział, że nieoczekiwanie uświadomił sobie, że trwa międzynarodowy wyścig, którego celem jest rozszyfrowanie i ‘wzięcie pod klucz' genomu ludzkiego", i że NIH nie ma wystarczających środków finansowych, by ten wyścig wygrać; „Nagle powiedziałem sobie: ,Boże — jeśli sprawa ta nie zostanie w decydującej części załatwiona w USA, będzie to koniec biotechnologii amerykańskiej'". Znajdzie się zapewne jakiś marny dolar lub dwa, który wpadnie w ręce dobroczyńców próbujących ratować gospodarkę amerykańską i którzy otrzymają prawa patentowe do wszystkich opracowanych w laboratorium produktów. Naukowcy „są przerażeni samą myślą o tym, że genom ludzki mógłby być ‘wzięty pod klucz’ i stać się własnością prywatnych inwestorów", a przy okazji przypominają że sama metoda izolowania takiego zespołu chromosomów zakłada, że prawdziwą pracę naukową — odkrywanie funkcji genów, które opatentowano wcześniej — będą musieli wykonać inni. Naukowcy ogólnie nawołują do zawarcia porozumienia międzynarodowego zakazującego tego rodzaju patentów. Na razie wyścig o ‘wzięcie pod klucz’ przyszłego przemysłu biotechnologicznego trwa19. Taki rozwój sytuacji zmusza Stany Zjednoczone — podczas trwających właśnie negocjacji GATT — do uznania za szczególnie pilne własnych żądań zwiększenia ochrony „własności intelektualnej", w tym patentów. „Zainteresowanie się Ameryki własnością intelektualną nie jest w najmniejszym stopniu altruistyczne", zauważa The Ecconomist. „Na wszystkim — od filmów po mikroprocesory — Ameryka dorobiła się solidnej 12-miliardowej nadwyżki w handlu ideami w 1990 r.", podczas gdy większość innych wysoko rozwiniętych krajów jedynie traci na tym handlu, a Trzeci Świat wcale nie bierze udziału w tej grze. Najnowsze środki protekcjonistyczne mają zagwarantować amerykańskim wielkim korporacjom zdecydowaną przewagę również w przemysłach związanych ze zdrowiem i rolnictwem, tak by można było przejąć kontrolę nad dziedzinami najważniejszymi dla ludzkiego życia, a przy okazji zapewnić, na przykład, amerykańskim korporacjom farmaceutycznym ogromne zyski. Jak wynika z przeprowadzonych w 1992 r. badań, ceny 20 najczęściej 95
przepisywanych leków wzrosły w latach 1984-1991 o czterokrotną wielkość wskaźnika inflacji, przynosząc gigantyczne wręcz zyski producentom lekarstw; blisko połowę swego dziesięcioprocentowego rocznego przyrostu firmy te przeznaczają na marketing, zyski i wydatki administracyjne. „Podstawowe badania biomedyczne od dawna są poważnie subwencjonowane przez podatników amerykańskich", pisze New York Times na stronach poświęconych biznesowi, a „supernowoczesne środki farmakologiczne zawdzięczają swoje powstanie w głównej mierze tym właśnie inwestycjom oraz rządowym naukowcom", pochłaniającym miliardy dolarów wzięte z kieszeni podatnika. Lekarstwa jednak produkowane dzięki publicznym subwencjom wyceniane są ponad możliwości nabywcze tych, którzy opłacili koszt ich wynalezienia, nie wspominając już o większości mieszkańców naszego globu. Ochronę „własności intelektualnej" wymyślono po to, by zapewnić monopolistyczny zysk subwencjonowanym przez podatnika korporacjom, a nie po to, by skorzystali na niej ci, którzy ponoszą koszty badań. Kraje Trzeciego Świata pozbawia się praw do produkcji lekarstw, nasion i innych artykułów pierwszej potrzeby, gdyż potrafią to robić zbyt niskim kosztem. Podobna argumentacja legła u podstaw amerykańskiej odmowy podpisania traktatu w sprawie ochrony biologicznych gatunków świata. Curtis Bohlen, zastępca sekretarza stanu do spraw środowiska naturalnego, stwierdził, że traktat ten „nie gwarantuje odpowiedniej ochrony patentom tych amerykańskich przedsiębiorstw, które przenoszą osiągnięcia naukowe biotechnologii do firm zajmujących się praktycznym zastosowaniem [tych osiągnięć]", a także traktat „usiłuje narzucić własne regulacje prawne, które dotyczyć by miały materiałów produkowanych metodami inżynierii genetycznej, która jest dziedziną konkurencyjną i w której Stany Zjednoczone przewodzą", donosi Times20. Amerykańska Komisja do spraw Handlu Zagranicznego szacuje, że przedsiębiorstwa USA mogłyby zarobić w krajach Trzeciego Świata 61 mld dolarów rocznie, gdyby prawa do „własności intelektualnej" chronione tam były zgodnie z żądaniami USA. Dla Południa oznaczałoby to wydatki wielkości od 100 do 300 mld dolarów rocznie — jeśli ekstrapolujemy koszt na inne wysoko uprzemysłowione państwa — przy których koszty obsługi zadłużenia (dziś najważniejszy mechanizm gwarantujący przepływ kapitału z Południa na Północ) wydałyby się nic nie znaczącym drobiazgiem. Gdyby uwzględnić wszystkie żądania USA, biedni farmerzy musieliby płacić 96
ponadnarodowym korporacjom tantiemy za nasiona, gdyż zabroniono by im tradycyjnego prawa powtórnego użycia nasion z własnych zbiorów. Klonowane odmiany tych roślin uprawnych, które Południe tradycyjnie eksportuje (olej palmowy, bawełna, kauczuk itd.), staną się również intelektualną własnością komercyjną, za którą płacić będzie trzeba tantiemy. „Zyski — jak sądzi Kevin Watkins21 — czerpać będzie głównie mała grupa mniej niż dziesięciu wielkich spółek farmaceutycznych i nasiennych, które kontrolują ponad 70% światowego handlu nasionami", czyli ogólnie, skorzysta kompleks agrarno-przemysłowy. Podczas gdy Stany Zjednoczone dążą do zapewnienia sobie monopolistycznej kontroli w przyszłości, firmy farmaceutyczne chronione przez nasz rząd radośnie zabrały się dziś do eksploatacji zbiorowej wiedzy, przez wieki gromadzonej w tradycyjnych kulturach wielu ludów. Wykorzystywanie tej wiedzy w produkcji farmaceutyków oznacza dla nich zysk w wysokości około 100 mld dolarów rocznie. Nie oferują one jednak w zasadzie nic w zamian miejscowym ludziom, którzy ujawnili badaczom lekarstwa, nasiona i inne produkty, rozwinięte i udoskonalane przez tysiąclecia. „Roczna wartość światowego rynku leków wyprodukowanych z ziół i innych roślin leczniczych, odkrytych przez narody tubylcze, sięga 43 mld dolarów", według szacunków Darrella Poseya, etnobotanika. „Mniej niż jedna tysięczna procenta zysków czerpanych z lekarstw, które wywodzą się z tradycyjnej medycyny ludowej, trafiła do tej ludności tubylczej, która pokazała uczonym te leki". Posey uważa, że zyski co najmniej tej samej wielkości osiąga się dzięki naturalnym środkom owadobójczym, środkom odstraszających owady oraz materiałom genetycznym pochodzenia roślinnego. Międzynarodowy przemysł nasienny sam uzyskuje dochody wynoszące około 15 mld dolarów rocznie; zawdzięcza je w głównej mierze materiałom genetycznym pochodzącym z odmian „wyselekcjonowanych, wyhodowanym, udoskonalonych i rozwiniętych dzięki innowacyjności rolników Trzeciego Świata na przestrzeni setek, a nawet tysięcy lat", dodaje Maria Elena Hurtado22. Tylko wiedza silnych i bogatych zasługuje na ochronę. Dyrektor Indyjskiej Grupy Roboczej do spraw Praw Patentowych dodaje własny komentarz: „dawka sprzeczności i hipokryzji wprawia w osłupienie". Bogaci „apelują o konkurencyjność, ale to, czego chcą to monopol. Jest to zwykły szantaż. Próbują za pomocą reguł ekonomicznych robić to, co wcześniej robiły mocarstwa z pomocą zbrojnych inwazji i
okupacji". Szef firmy farmaceutycznej w Bombaju dodaje, że Zachód „sięgał po środki protekcjonistyczne, by chronić własny rodzący się przemysł i uprawiał największe piractwo (intelektualne) na świecie, zdobywając fortuny; a teraz głoszą kazania innym, namawiając ich, by czynili to, czego oni sami nigdy nie robili". Kraje wysoko rozwinięte „zgadzały się na patentowanie produktów wtedy jedynie, gdy ich wewnętrzny przemysł i infrastruktura były mocno ustabilizowane. Niemcy wyraziły zgodę na patentowanie produktów farmaceutycznych dopiero w 1966 r., Japonia — w 1976, Włochy — w 1982". Skutkiem wprowadzenia nowych zasad ekonomicznych [tj. ochrony „własności intelektualnej"] będzie uniemożliwienie takim państwom, jak Indie, produkowania ratujących życie lekarstw po kosztach, będących ułamkiem cen, jakie dyktują subwencjonowane przez państwo wielkie korporacje krajów bogatych. Podobnie jak inne kraje wysoko rozwinięte, Stany Zjednoczone same nie przestrzegały zasad, które obecnie próbują narzucać innym. W XIX w. USA odrzuciły roszczenia innych krajów do prawa ochrony ich własności intelektualnej, argumentując, że hamowałyby one nasz rozwój gospodarczy. Japonia postąpiła tak samo. Dziś samo pojęcie „praw własności intelektualnej" opracowano tak dokładnie, by mogło on służyć wyłącznie potrzebom silniejszych. Dokładnie tak samo, jak w przypadku pojęcia „wolnego handlu", które — zgodnie z zaleceniami Churchilla — nie ma zastosowania do buntowniczych, nieprzyzwoicie rozkrzyczanych, „zgłodniałych narodów" i może być stosowane jedynie przez „bogaczy, żyjących w pokoju na swych ziemiach"23. Wspaniałe plany władców uważane są przez narody Południa za „akt niepohamowanego piractwa", zauważa Watkins, z tego choćby powodu, że materiały genetyczne używane przez zachodnie korporacje do tworzenia swych opatentowanych i intelektualnie chronionych produktów pochodzą z upraw i roślin dziko rosnących w krajach Trzeciego Świata, kultywowanych, udoskonalanych i zbieranych przez niezliczone pokolenia tubylców. Tak więc spółki zajmujące się farmaceutykami i nasionami „osiągają monopolistyczne zyski, podczas gdy geniusz rolników Trzeciego Świata — byłych i obecnych — przejawiający się w doborze i kultywowaniu indywidualnych własności nasion jest niedoceniony i niewynagrodzony". Nowy Porządek Świata, jako całość, nazwany został przez czołowy dziennik egipski al-Ahram „skodyfikowanym międzynarodowym piractwem", choć w tym przypadku chodziło o manipulacje administracji Busha, która dla osiągnięcia własnych
celów związanych z polityką wewnętrzną państwa gotowa była zorganizować zbrojną konfrontację z Kadafim. Terminologia al-Ahram jest jednak całkiem trafna24. Niepohamowane piractwo przybiera w dzisiejszych czasach na sile ze względu na to, że tradycyjna kultura rolnicza i wiedza są niszczone pod wpływem nacisków wywieranych na kraje Południa, by zaniechały produkcji rolnej zaspokajającej własne potrzeby i poświęciły się ekologicznie destabilizującej produkcji eksportowych płodów rolnych, których zakupem zainteresowane są ponadnarodowe korporacje. Jedną z konsekwencji takiej polityki jest zmniejszanie się biologicznych zasobów świata — głównie w krajach Południa — zagrażające wzrostem epidemii oraz chorobami i degeneracją roślin na potencjalnie ogromną skalę. Bez względu na to, ile i jakie środki będzie mogła w przyszłości dostarczyć nam biotechnologia, by przeciwdziałać tym zagrożeniom, skutek ponownie będzie ten sam: transfer władzy i bogactwa w ręce władców świata, jeśli spełnione zostaną żądania korporacji domagających się wciąż większej i większej ochrony. Jest to już chyba zresztą sprawa przesądzona, biorąc pod uwagę, w czyich rękach jest władza i jak dokładnie jest izolowany sektor decyzyjny od ingerencji społeczeństw w nowym imperialnym wieku Roku Pięćset Pierwszego.
97
ROZDZIAŁ 5
PRAWA CZŁOWIEKA: KRYTERIUM PRAGMATYCZNE 1.
Rzeczywistość i jej nadużywanie
Wśród wzniosłych zasad, którym jesteśmy oddani, jedną z najważniejszych — obok Demokracji i Wolnego Rynku — są Prawa Człowieka, które stały się „duszą naszej polityki zagranicznej", szczęśliwym trafem wtedy właśnie, gdy trudno było przeciwstawić się powszechnemu potępieniu przez opinię publiczną wszystkich potwornych zbrodni. Uznajemy, oczywiście, że nasza służba na rzecz ludzkości nie jest całkowicie bez wad. „Czyniąc idealizm niemal wyłączną podstawą naszej polityki zagranicznej", posuwamy się zbyt daleko, ostrzegają nas prasowi myśliciele, cytując wysoko postawionych polityków. Ta szlachetność stawia nas w niekorzystnej sytuacji w postępowaniu ze „wściekłymi dzikusami", przed którymi ostrzegał już sędzia Marshall — problem, który zadręczał Europę w ciągu całej historii jej „potyczek". Wojna koreańska wywołała „poważne wątpliwości co do tego, w jaki sposób łagodny, humanitarny Zachód może konkurować z takimi ludźmi" jak „bezwzględni" azjatyccy przywódcy — pisał Maxwell Taylor, czołowy doradca Kennedy'ego. Jego „przykre przemyślenia o przyszłości Zachodu w Azji" odbiły się echem wśród liberalnych
98
krytyków wojny wietnamskiej, gdy jej eskalacja wymknęła się spod kontroli. „Azjatycka biedota" sięgnęła po „strategię słabych", zachęcając nas do doprowadzenia „naszej strategicznej logiki do finału, jakim jest ludobójstwo", my jednak nie zamierzamy „zniszczyć samych siebie... przez zaprzeczenie swojemu własnemu systemowi wartości". Niczym wrażliwi filantropi czujemy, że „ludobójstwo jest dla nas straszliwym ciężarem" (William Pfaff, Townsend Hoopes). Albert Wohlstetter, analityk strategii, tłumaczy, że „Wietnamczykom łatwiej było cierpieć doznawane krzywdy, niż nam je wyrządzać". Jesteśmy po prostu zbyt szlachetni dla tego okrutnego świata. Dylemat, przed którym stanęliśmy, zaangażował umysły największych myślicieli. Hegel rozwodził się nad „pogardą człowieczeństwa manifestowaną przez Murzynów" afrykańskich, „którzy pozwolili tysiącami wybijać się w wojnie z Europejczykami. Życie ma wartość jedynie wtedy, gdy jego celem jest coś wartościowego", myśl przezwyciężająca rozumowe zdolności tych „zwykłych przedmiotów". Dzikusy, niezdolne ogarnąć swym umysłem naszych wzniosłych wartości, przeszkadzają nam w poszukiwaniu sprawiedliwości i cnoty1. Niełatwo jest dźwigać ciężar sprawiedliwości. Istnieją sposoby sprawdzania wiarygodności tez, głoszonych z takim przekonaniem. Można prześledzić współzależność między amerykańską pomocą gospodarczą a przestrzeganiem praw człowieka. Zrobił to Lars Schoultz, czołowy badacz praw człowieka w Ameryce Łacińskiej. Stwierdził on, że pomoc USA „wykazuje całkiem jednoznaczną tendencję napływania do tych rządów Ameryki Łacińskiej, które torturują własnych obywateli, ...do stosunkowo najbardziej jawnych i okrutnych gwałcicieli fundamentalnych praw człowieka na całej tej półkuli". Pomoc, obejmująca sprzęt wojskowy, nie ma żadnego związku z rzeczywistymi potrzebami mieszkańców tych krajów i była udzielana w okresie kadencji Cartera, kiedy przynajmniej pewną uwagę poświęcano prawom człowieka. Szersze badania Edwarda Hermana wykazały tę samą zależność na całym świecie. Później Herman przeprowadził następne badania, które pozwoliły zrozumieć powody takiego stanu rzeczy. Amerykańska pomoc jest ściśle powiązana z poprawą warunków inwestycyjnych, a taką poprawę uzyskuje się zazwyczaj dzięki wymordowaniu księży i przywódców związkowych oraz masakrowaniu chłopów, próbujących zrzeszać się, niszczeniu niezależnej prasy itp. W ten sposób znajdujemy jeszcze jedną współ-
zależność między pomocą finansową a skandalicznym gwałceniem praw człowieka. Badania te dotyczą okresu poprzedzającego kadencję Reagana, w czasie której kwestii takich nie warto nawet analizować. Kolejnym zagadnieniem jest badanie związku między źródłem przemocy a reakcją na nią. Istnieje wiele badań na ten temat, które wyraźnie i spójnie prowadzą do jednego wniosku: bestialstwo naszych oficjalnych wrogów oburza nas i dotyka boleśnie, pojawiająsię obszerne relacje, często bezczelne kłamstwa opisujące wydarzenia w sposób bardziej drastyczny niż w rzeczywistości; stosunek jest różny pod każdym względem, gdy odpowiedzialność dotyczy nas samych. (Okrucieństwa, które nie mają żadnego związku z interesami naszej elity władzy, są na ogół zupełnie ignorowane). Nawet bez głębszych analiz porównawczych wiemy, że dokładnie to samo miało miejsce w stalinowskiej Rosji i hitlerowskich Niemczech. To, jak ważne jest nasze odkrycie, podkreśla fakt, który komisarze po obu stronach barykady mozolnie starają się ukryć, że w zgodzie z podstawowymi zasadami moralności, wykroczenia przeciwko prawom człowieka muszą zwrócić na siebie naszą uwagę wtedy, gdy jesteśmy w stanie zaradzić złu — a więc są to przede wszystkim nasze własne wykroczenia oraz zbrodnie tych, którzy są od nas zależni. Istnieją również liczne badania przypadków bliskiego związku między polityką a wskazaniami Kennana, który zalecał, aby zrezygnować z „nierealnych zadań i celów, takich jak prawa człowieka" w sytuacjach, gdy w grę wchodzą bogactwo i władza2. Żaden z tych faktów nie ma najmniejszego wpływu na Wyższe Prawdy. Ale również i to jest logiczne. Tak jak w przypadku Demokracji i Wolnego Rynku, fakty i dane empiryczne odnoszą się zaledwie do heglowskiej „negatywnej, bezwartościowej egzystencji", lecz nie do „Bożego planu" ani do „czystego światła tej boskiej Idei". Również współcześni erudyci czasami wyraźnie potwierdzają istotę rzeczy; na przykład Hans Morgenthau, twórca szkoły realistycznej, który utrzymuje, iż odwoływanie się do danych empirycznych [w celu poparcia pewnej tezy] oznacza „pomylenie nadużywania rzeczywistości z samą rzeczywistością". Rzeczywistość jako taka jest bowiem „transcendentnym celem" tego narodu, który w istocie swej jest szlachetny; nadużywanie rzeczywistości to właśnie te nieistotne dane empiryczne3. Zapis rzeczywistych zdarzeń wprowadza w błąd, jeśli ogranicza się do przedstawiania straszliwych okrucieństw i nie ujawnia aprobaty im okazywanej, gdy uważa się, że popełnione zostały w słusznej sprawie — jest to główna cecha trwającego 500 lat podboju. Reakcja na inspirowane przez
USA zbrodnie w Ameryce Środkowej w ostatnim dziesięcioleciu jest jednym z lepiej zbadanych przykładów. By zilustrować, jak solidny i niezmienny jest ten filar tradycyjnej kultury, najlepiej przyjrzeć się losom pierwszego azjatyckiego przyczółka europejskiego kolonializmu — holenderskim Indiom Wschodnim — w czasie ery globalnego przywództwa USA.
2. Umacniając kotwicę „Problem Indonezji" jest „w obecnej chwili najbardziej kluczowym zagadnieniem w naszej walce z Kremlem", pisał w 1948 r. George Kennan. „Indonezja jest kotwicą w łańcuchu wysp rozciągających się od Hokkaido po Sumatrę, którą powinniśmy przekształcić w polityczno-gospodarczą siłę stanowiącą przeciwwagę dla komunizmu" oraz „bazę" dla ewentualnych akcji militarnych poza tym obszarem. Komunistyczna Indonezja, ostrzegał Kennan, byłaby „infekcją", która „rozprzestrzeniłaby się w kierunku zachodnim" poprzez całą południową Azję. Indonezja, bogata w zasoby surowcowe, miała być również zasadniczą częścią tego „Imperium Południowego", które Stany Zjednoczone zamierzały przygotować dla Japonii, tym razem w ramach systemu zdominowanego przez USA. Zgodnie ze standardowym rozumowaniem, „ultranacjonalizm" w Indonezji przeszkodziłby Azji Południowo-Wschodniej w „spełnieniu swej podstawowej funkcji" obszaru zaopatrzeniowego głównych mocarstw przemysłowych. W związku z tym Stany Zjednoczone ponagliły byłych holenderskich przywódców do przyznania Indonezji niepodległości, jednak pod kuratelą Holandii, co było sprawą kluczową dla „odbudowy Europy Zachodniej i dla amerykańskiego dobrobytu", zauważa Leffler, a także w nie mniejszym stopniu dla rekonstrukcji Japonii. Oparta na silnych zasadach wrogość do niezależnego nacjonalizmu, która nadaje ton amerykańskiej polityce zagranicznej, nabrała w tym przypadku szczególnego znaczenia4 . Po wyzwoleniu spod holenderskich wpływów Indonezja rządzona była przez nacjonalistycznego przywódcę Sukarno. Z początku Stany Zjednoczone miały zamiar tolerować taki stan rzeczy, zwłaszcza po tym, jak w 1948 r. Sukarno przy pomocy armii stłumił popierany przez Komunistyczną Partię Indonezji [Partai Komunis Indonesia - PKI] ruch
99
zwolenników reformy rolnej w regionie Madiun, faktycznie likwidując kierownictwo partyjne i aresztując 36 tys. ludzi. Jednakże nacjonalistyczne i neutralne stanowisko Sukarno wkrótce okazało się całkowicie nie do zaakceptowania. Dwoma głównymi ośrodkami władzy i siły w Indonezji były armia i PKI — jedyna siła polityczna mająca poparcie w szerokich kręgach społeczeństwa. Polityka wewnętrzna Sukarno polegała na umiejętnym równoważeniu tych dwóch sił. Dążenia Zachodu poparła większość wojskowych, którzy z tego powodu zakwalifikowali się do zyskania miana umiarkowanych. Jednak aby osiągnąć cele Zachodu, trzeba było jakoś pokonać antyamerykańskich ekstremistów. W przypadku, gdyby zawiodły wszystkie metody, środkiem ostatecznym była masowa eksterminacja. Na początku lat pięćdziesiątych CIA próbowała potajemnie wspierać indonezyjskie partie prawicowe, a w latach 1957-1958 Stany Zjednoczone udzieliły poparcia i przyłączyły się do zbrojnego powstania przeciwko Sukarno, którego częścią – najprawdopodobniej — były liczne próby zamachu na jego życie. Po stłumieniu rebelii, USA zaangażowały się w program pomocy i szkolenia armii indonezyjskiej, połączony z redukcją pomocy gospodarczej — typowy sposób przygotowywania puczu wojskowego, który kilka lat później powtórzono w Chile i próbowano też zastosować w Iranie zaraz po przejęciu tam władzy przez Chomeiniego, wysyłając do Iranu transporty broni via Izrael (jeden z wielu ważnych elementów słynnej afery Iran-contra, zatajony dzięki sprawnemu zatuszowaniu sprawy). Uniwersytety i wielkie korporacje chętnie udzieliły pomocy w tej kampanii. W badaniach naukowych, które na zlecenie korporacji RAND i opublikował Uniwersytet w Princeton w 1962 r., Guy Pauker — badacz, który poprzez swe związki z RAND i CIA mocno zaangażował się w politykę USA — zachęca swych wysoko postawionych znajomych w indonezyjskich siłach zbrojnych, by wzięli na siebie „pełną odpowiedzialność" za własny kraj i „spełnili misję", i Korporacja RAND - finansowany prywatnie, w głównej mierze przez siły powietrzne armii amerykańskiej [USAirForce], naukowy ośrodek badawczy (powstał w okresie zimnej wojny w Santa Monica, Kalifornia); jego badania dotyczą przede wszystkim wojskowych zagadnień strategicznych oraz specyficznie pojmowanej futurologii (np. opracowywanie możliwych scenariuszy przyszłej wojny termonuklearnej); uważany za instytucję prestiżową, a jednocześnie za wyrażającą opinie wygodne dla kół rządowych oraz konserwatywnego establishmentu {przyp. tłum.).
100
polegającą na „nagłym uderzeniu, aby wymieść do czysta własny dom". W 1963 r. William Kintner, były agent CIA, zatrudniony wówczas w finansowanym przez CIA instytucie badawczym przy Uniwersytecie w Pennsylwanii ostrzegał, że „jeśli Komunistyczna Partia Indonezji będzie dalej mogła legalnie działać i sowieckie wpływy będą nadal rosły, to możliwe, że Indonezja zostanie pierwszym państwem w południowo-wschodniej Azji, w którym władzę przejmie legalnie wybrany rząd komunistyczny, mający szerokie poparcie społeczne. Póki to jeszcze nie nastąpiło, korzystając z pomocy Zachodu, wolni azjatyccy przywódcy polityczni wraz z wojskiem powinni nie tylko biernie utrzymywać się przy władzy i rządzić, lecz powinni reformować własne struktury i iść naprzód, znosząc z powierzchni ziemi zarówno polityczne, jak i partyzanckie armie wroga". Nadzieje na likwidację opartych na szerokich masach społecznych sił politycznych uznano jednak za bardzo niepewne. W biuletynie wewnętrznym RAND Corporation z 1964 r. Pauker wyraził zaniepokojenie, że indonezyjskim grupom politycznym wspieranym przez USA „prawdopodobnie brakuje bezwzględności, która nazistom umożliwiła zlikwidowanie Komunistycznej Partii Niemiec... [Te ugrupowania prawicowe oraz część armii] są słabsze od nazistów, nie tylko liczebnie i nie tylko ze względu na brak szerokiego poparcia, ustępują im także pod względem jedności, zdyscyplinowania i przywództwa". Pesymizm Paukera okazał się nieuzasadniony. Po rzekomej próbie komunistycznego przewrotu — 30 września 1965 r. — oraz zamordowaniu sześciu indonezyjskich generałów, władzę objął proamery-kański generał Suharto, urządzając masakrę, w której wymordowano setki tysięcy ludzi, a głównymi ofiarami byli bezrolni chłopi. Zastanawiając się nad zdarzeniem w 1969 r., Pauker, doszedł do wniosku, że to zamordowanie generałów „stało się przyczyną tej bezwzględności, której nie byłem w stanie przewidzieć rok wcześniej, a która doprowadziła do śmierci dużej części kadry komunistycznej". Rozmiar masakry pozostał nieznany. Według danych CIA zabito 250 tys. ludzi. Szef indonezyjskiego systemu bezpieczeństwa obliczał później, iż liczba ofiar przekroczyła pół miliona; Amnesty International uważa, że liczba ofiar „znacznie przekracza jeden milion". Bez względu na to, czyje dane sąprawdziwe, nikt nie wątpi, że była to niewiarygodna rzeź. Dodatkowo, według oficjalnych danych indonezyjskich, 750 tys. osób
wsadzono do więzień i wielu więźniów trzymano bez procesu i wyroku w potwornych warunkach przez długie lata. Prezydent Sukarno został następnie obalony, a armia rządziła bez przeszkód. Jednocześnie państwo otwarto dla zachodniej eksploatacji, którą mogła utrudniać jedynie zachłanność miejscowych władców. Rola, którąw tych wydarzeniach odegrały Stany Zjednoczone, jest nie całkiem jasna. Wynika to z braku pełnej ich dokumentacji. Gabriel Kolko pisze: „dokumenty amerykańskie, obejmujące okres trzech miesięcy poprzedzających 30 września 1965 r. i dotyczące zawiłych intryg oraz tła wydarzeń, oraz — w dużo mniejszym stopniu — roli, jaką odegrały ambasada USA i CIA, nie udostępniono dotychczas opinii publicznej. Można tylko przypuszczać, że opublikowanie materiałów podających szczegóły zarówno poprzedzające okres od lipca do września 1965 r., jak i po nim następujące wprowadziłoby rząd USA w zakłopotanie". Były pracownik CIA Ralph McGehee twierdzi, że zna ściśle tajny raport CIA wyjaśniający, w jaki sposób instytucja ta doprowadziła do zniszczenia Komunistycznej Partii Indonezji. Według raportu masakra nastąpiła w wyniku „[jeden wyraz usunięty] operacji CIA". Wyraz usunięto na wyraźne żądanie cenzury CIA. Peter Dale Scott, który przeprowadził najbardziej wnikliwą próbę rekonstrukcji tamtych wydarzeń, sugeruje, że usunięto słowo deception [oszustwo, podstęp, wprowadzenie w błąd], które odnosiło się do działań propagandowych CIA. Ich celem miało być „stworzenie odpowiedniej sytuacji" dla tej oraz innych (posłużmy się tu nie ocenzurowanym tekstem McGehee) operacji masowej zagłady (także na przykład w Chile). McGehee mówił przede wszystkim o metodzie polegającej na fabrykowaniu przez CIA dowodów rzekomych okrutnych zbrodni popełnionych przez komunistów. Dowody te miały uzasadniać konieczność sięgnięcia po przemoc i rozprawienia się z PKI6. Nie ma wątpliwości, że Waszyngton był świadomy masakry i nie ma wątpliwości, że ją poparł. Sekretarz stanu Dean Rusk 29 października depeszował do Marshalla Greena, ambasadora USA w Indonezji, że „kampanię przeciw KPI" trzeba kontynuować i że wojsko zaangażowane w te działania „jest jedyną siłą zdolną do zaprowadzenia porządku w Indonezji"; armia musi przywracać porządek, korzystając zpomocy, którą USA udzielają „tej najważniejszej kampanii wojskowej przeciwko PKI". Pomoc Stanów Zjednoczonych nadeszła bardzo szybko, jej szczegółów jednak nie ujawniono publicznie. Z telegramów otrzymanych 30 października i 4 listopada przez naszą ambasadę w Dżakarcie wynika, że wyrażono zgodę na sprzedaż
Indonezji amerykańskich samolotów wojskowych. Wiemy też, że zdaniem zastępcy szefa naszej misji dyplomatycznej w tym kraju „zarówno ambasada, jak i rząd Stanów Zjednoczonych były na ogół przychylnie nastawione do [indonezyjskiej] armii, a także pełne podziwu dla jej działań"7. Dla jasności musimy rozróżnić kilka kwestii. Z jednej strony, pojawiają się pytania dotyczące faktów historycznych: Co naprawdę wydarzyło się w Indonezji i w Waszyngtonie w latach 1965-1966? Z drugiej strony, mamy zagadnienia natury historycznokulturowej: W jaki sposób rząd USA oraz opiniotwórcze sektory naszego społeczeństwa zareagowały na to, co uznano za fakty historyczne. Aspekty historii politycznej pozostają [na razie] mroczne. Jeśli chodzi natomiast o aspekt historycznokulturowy, to mamy bogatą i jawną dokumentację, pozwalającą udzielić jasnej odpowiedzi na drugie pytanie. Historia kultury dostarczyć więc może znacznie więcej informacji, a wnioski z nich płynące obejmują zazwyczaj szerszą perspektywę czasową. To właśnie z reakcji społecznych płynie nauka na przyszłość. Nie ma poważniejszych kontrowersji co do tego, że Waszyngton był przychylnie nastawiony do „działań armii indonezyjskiej". Szczególnie ciekawa w tym względzie jest analiza wydarzeń H. W. Brandsa8. Spośród autorów wielu szczegółowych studiów zajmujących się wydarzeniami w Indonezji Brands jest największym sceptykiem, jeśli chodzi o rolę, jaką odegrały w nich Stany Zjednoczone. Była to — jego zdaniem — rola zagubionego, który miał „marginalną jedynie możliwość zmiany bardzo niebezpiecznej sytuacji na lepszą". Lecz nawet on nie pozwala wątpić w entuzjazm Waszyngtonu wywołany „zmianą sytuacji na lepszą", w miarę jak kontynuowano masakrę. Zgodnie z rekonstrukcją wydarzeń przedstawioną przez Brandsa, na początku 1964 r. Stany Zjednoczone zaangażowały się w „ciche przedsięwzięcia, mające na celu zachęcenie armii [indonezyjskiej] do działań przeciwko partii komunistycznej". Ich celem było upewnienie wojskowych, że gdy oczekiwany konflikt wybuchnie, „armia będzie wiedziała, że ma przyjaciół w Waszyngtonie". Jednocześnie kontynuowano edukację obywatelską poza wojskiem i rozpoczęto program szkolenia wojskowego. Ich zadaniem, zdaniem sekretarza stanu Deana Ruska, było „wzmocnienie elementu antykomunistycznego w Indonezji w trwającej obecnie i zbliżającej się walce przeciwko Komunistycznej Partii 101
Indonezji". Szef sztabu armii indonezyjskiej, generał Nasution, uważany przez ambasadora USA, Howarda Jonesa, za „najsilniejszego człowieka w państwie", powiadomił w marcu 1964 r. ambasadora, że to, co wydarzyło się „w Madiun, może okazać się czymś bardzo łagodnym w porównaniu z tym, jak armia zaprowadzi porządek dzisiaj" — Nasution przypomina tu krwawe represje z 1948 r. Przez cały rok 1965 głównym problemem Waszyngtonu było znalezienie sposobu, by zachęcić indonezyjską armię do podjęcia działań przeciwko PKI. Specjalny wysłannik rządu USA, Ellsworth Bunker, uważał wówczas, że Waszyngton powinien dołożyć wszelkich starań, aby nie zwracać na siebie uwagi, po to, by tamtejsi generałowie mogli prowadzić swe działania „bez obaw o to, źe zostaną zaatakowani jako obrońcy nowych kolonizatorów i imperialistów". Departament Stanu przyznał mu rację. Przyszłość jednakże była wciąż niepewna; wrzesień 1965 r. kończył się, „a amerykańskie sfery rządowe — pisze dalej Brands — wciąż nie mogły spodziewać się w najbliższym czasie żadnych pomyślnych wieści". Atak na dowództwo armii indonezyjskiej, który nastąpił 30 września, był dla Waszyngtonu zaskoczeniem, pisze Brands. Także CIA — jego zdaniem — nie wiedziała prawie nic na ten temat. Ambasador Green, następca Jonesa, informował Waszyngton, że nie jest w stanie stwierdzić, czy komunistyczna partia odegrała w nim jakąkolwiek rolę. Mimo to oficjalna wersja, przyjęta wówczas, a obowiązująca po dzień dzisiejszy, utrzymuje, że była to „próba komunistycznego zamachu stanu". Nie trzeba było długo czekać na „pomyślne wieści" z Indonezji. „Amerykańskie sfery rządowe wkrótce uznały, że sytuacja w Indonezji zmienia się drastycznie, i to — z ich punktu widzenia — na lepsze", kontynuuje Brands. „W miarę jak napływały informacje z głębi kraju o czystkach przeprowadzanych wśród członków PKI, głównym zmartwieniem wysoko postawionych urzędników amerykańskich zarówno w Dżakarcie, jak i w Waszyngtonie było to, czy armia zdoła wykorzystać nadarzającą się okazję", a gdy już wydawało się, że wojsko będzie się wahać, Waszyngton próbował różnymi metodami „zachęcać oficerów" do nierezygnowania z rozpoczętych działań. Green polecił, by — w sposób niejawny — przystąpiono do „szerzenia pogłosek o winie, zdradzie i brutalności PKI", mimo iż wcześniej nie stwierdził, by PKI miała wpływ na wydarzenia. Działania takie podjęto i — zgodnie z tym, co twierdzi McGehee o wewnętrznych dokumentach CIA — wywarły one pożądany skutek. George Ball, powszechnie uważany za 102
najgorliwszego „gołębia" ówczesnej administracji, radził, by Stany Zjednoczone pozostały na uboczu wydarzeń, ponieważ „generałowie całkiem nieźle dają sobie radę sami" (parafraza Brandsa), a wcześniejsza pomoc wojskowa oraz program szkolenia „powinny wszczepić w umysły dowódców niezachwiane przekonanie o tym, że USA wesprze ich, gdyby przypadkiem potrzebowali pomocy". Ball nakazał również naszej ambasadzie w Dżakarcie zachować „szczególnąostrożność, aby nasze — dokonywane w najlepszej intencji — wysiłki zmierzające do wsparcia armii i umocnienia jej stanowczości nie zostały faktycznie wykorzystane przez naszych przeciwników i nie ułatwiły zadania Sukarno i (jego politycznemu sprzymierzeńcowi) Subandrio". Dean Rusk dopowiedział resztę: „jeżeli chęć wojska do doprowadzenia działań przeciwko PKI do końca miałaby być w jakiejkolwiek mierze zależna od lub związana z użyciem przez Stany Zjednoczone swych wpływów, to nie chcemy przepuścić tej sposobności i [możemy] rozważyć działania ze strony USA". Brands stwierdził, że potajemna pomoc Stanów Zjednoczonych „mogła ułatwić likwidację PKI", jednak „w najlepszym razie przyspieszyła to, co prawdopodobnie dokonałoby się wolniej". „Bez względu na to, jaką rolę odegrały Stany Zjednoczone w tych wydarzeniach", pisze dalej Brands, „rząd USA uznał ogólny rozwój sytuacji za zachęcający. W połowie grudnia Bali meldował z zadowoleniem, że działania wojskowe, mające na celu zniszczenie Komunistycznej Partii Indonezji, przebiegają dość szybko i sprawnie". Mniej więcej w tym samym czasie Green depeszował z Dżakarty: „Likwidowanie komunistów odbywa się żwawo". Na początku lutego 1966 r. prezydent Johnson otrzymał wiadomość, że w masakrze tej zginęło mniej więcej 100 tys. ludzi. Nieco wcześniej CIA meldowała, że Sukarno jest skończony oraz że „wojsko praktycznie całkowicie zniszczyło Komunistyczną Partię Indonezji". Jednakże, kontynuuje Brands, „Mimo wszystkich tych pomyślnych wieści, rząd USA nie kwapił się, by publicznie ogłosić swą solidarność z Suharto", obawiając się, że wynik jest wciąż niepewny. Wątpliwości jednakże wkrótce zostały rozwiane. Nowy doradca Johnsona do spraw narodowego bezpieczeństwa, Walt Rostow, „uznał ,Nowy Porządek' generała Suharto za zachęcający" i amerykańska pomoc zaczęła płynąć otwarcie, a waszyngtońscy urzędnicy zbierali nagrody za wielki sukces. Zgodnie z owym bardziej sceptycznym poglądem Brandsa „Stany
Zjednoczone nie obaliły Sukarno i nie ponosiły odpowiedzialności za setki tysięcy ofiar zabitych w trakcie likwidacji PKI", chociaż zrobiły, co mogły, by zachęcić armię do zniszczenia jedynej w Indonezji organizacji cieszącej się szerokim poparciem społecznym, powstrzymując się przed bardziej bezpośrednim działaniem tylko dlatego, iż obawiały się, że starania takie przyniosłyby rezultaty odwrotne do zamierzonych. „Dobre nowiny" przyjęto z entuzjazmem, gdy masakra nasilała się i z wielkim zapałem przystąpiono do pomocy w tworzeniu „Nowego Porządku", który zrodził się z rozlewu krwi, gdy triumfowali przedstawiciele „umiarkowanych" poglądów.
3. Triumf Reakcja mediów na Zachodzie była wyrazem ulgi i dumy. Zastępca sekretarza stanu Alexis Johnson świętował „Powstrzymanie fali komunizmu w wielkiej Indonezji" jako „wydarzenie, które prawdopodobnie wraz z wojną wietnamską zaliczone zostanie do najistotniejszych punktów zwrotnych w ostatniej dekadzie historii Azji" (październik 1966 r.). Komisja Senacka zapytała ministra obrony Roberta McNamarę, czy amerykańska pomoc militarna z okresu poprzedzającego przewrót wojskowy „przyniosła dywidendy". Minister przyznał, że przyniosła i z tego względu była więc jak najbardziej uzasadniona — dywidendę stanowiły wielkie sterty martwych ciał. W prywatnej rozmowie z prezydentem Johnsonem w marcu 1967 r. McNamara posunął się dalej, oznajmiając, że amerykańska pomoc wojskowa dla indonezyjskiej armii „zachęciła ją do przystąpienia do działań przeciwko PKI, gdy tylko nadarzyła się sposobność". Szczególnie wartościowy, powiedział, okazał się program kształcenia indonezyjskiej kadry wojskowej na uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych, gdzie nauczano ich sztuki, którą tak dobrze udało im się wykorzystać w praktyce. Były to „niezwykle istotne czynniki, które przesądziły o właściwej orientacji politycznej nowej indonezyjskiej elity politycznej" (armii), twierdził McNamara. Raport Kongresu utrzymywał podobnie, że szkolenia i stały kontakt z kadrą oficerską przyniosły „kolosalne korzyści". Identyczne rozumowanie jest od dawna w użyciu w stosunku do Ameryki Łacińskiej i przynosi bardzo podobne rezultaty9. Komentatorzy o różnych poglądach politycznych zgodnie uznali, że amerykańska interwencja w Wietnamie była bodźcem przyspieszającym
rozwój owych mile widzianych wydarzeń w Indonezji. Interwencja bowiem była nie tylko świadectwem zdecydowanie antykomunistycznego stanowiska Ameryki, lecz także stanowiła „tarczę", pod osłoną której indonezyjscy generałowie mogli „spokojnie" prowadzić swe działania, bez nadmiernych obaw o to, jak zareagują chińscy sojusznicy Sukarno. Oświadczenie wydane przez organizację zwaną Freedom House w listopadzie 1966 r. i podpisane przez „145 wybitnych Amerykanów" usprawiedliwiało wojnę w Wietnamie z tego powodu, że „stała się ona tarczą przeciwko gwałtownemu zwrotowi Indonezji w stronę komunizmu"; nie wyrażono przy tym jakichkolwiek zastrzeżeń wobec zastosowanych w niej środków. Prezydent Johnson, przemawiając (w listopadzie 1966 r.) do amerykańskich oddziałów wojskowych, powiedział, że tylko dzięki ich dzielnej postawie w Indochinach „100 milionów ludzi w Indonezji cieszy się dziś z wolności w stopniu, nie znanym im wczoraj". Reakcje te odzwierciedlają logikę amerykańskiej wojny w Indochinach10. Zgodnie ze swym sceptycyzmem, Brands uznaje te twierdzenia za przesadzone. Fakt, że McNamara „usiłuje przypisać sobie odpowiedzialność za przejęcie władzy przez generałów", sądzi on, był reakcją na „entuzjazm" prezydenta Johnsona „ w stosunku do reżimu Suharto". Amerykańskie gwarancje dla indonezyjskiej armii „z pewnością miały jakiś tam wpływ na to, jak Suharto oceniał własne szanse", jednak wpływ ten nie mógł być zbyt znaczący, skoro sprowadzał się do tego, że „jedynie powtarzano im [generałom] bez przerwy oczywisty fakt, iż Stany Zjednoczone wolą prawicę od lewicy" — włączając w to tych polityków prawicy, którzy przeprowadzają gigantyczne masakry i wprowadzają terrorystyczny „Nowy Porządek". Co do wojny w Wietnamie, CIA powątpiewało, jakoby „pokaz amerykańskiej determinacji w Wietnamie w jakikolwiek znaczący sposób mógł wpłynąć na bezpośredni rezultat kryzysu w Indonezji", pisał w 1966 r. Richard Helms, dyrektor CIA, w liście do Walta Rostowa. Jak ujmuje to sam Brands, administracja Johnsona była zaniepokojona, że Indonezję może spotkać „los, przed którym Stany Zjednoczone próbowały wówczas bronić Wietnam Południowy". Na całe szczęście Indonezja uratowała się sama. Na posiedzeniach Kongresu nie wyrażono najmniejszego potępienia dla masakry i żadna z większych amerykańskich agencji udzielających pomocy ofiarom klęsk nie zaoferowała swoich usług. Bank Światowy odbudował w Indonezji system protekcji, czyniąc ją wkrótce swoim 103
trzecim największym dłużnikiem. Zachodnie rządy i wielkie korporacje poszły tym samym tropem. Ci, którzy przyglądali się wydarzeniom z bliska, mieli szansę wiele nauczyć się o masakrowaniu chłopstwa. Ambasador Green został przeniesiony do Departamentu Stanu, gdzie — wśród wielu innych sukcesów — koordynował operacje bombardowania wiejskich rejonów Kambodży. Gdy naloty osiągnęły rozmiary nie mające precedensu w historii (1973 r.), przynosząc śmierć dziesiątkom tysięcy chłopów, Green oświadczył przed Kongresem, że masakra powinna trwać nadal ze względu na nasze pokojowe dążenia: nasze doświadczenie z „tymi typami w Hanoi" uczy nas, że tylko morze krwi kambodżańskich chłopów może sprowadzić ich do stołu obrad. „Doświadczenie", do którego nawiązuje, było bożonarodzeniowym bombardowaniem Hanoi w 1972 r., podjętym, by zmusić „te typy w Hanoi" do zmodyfikowania porozumienia zawartego z rządem Nixona w październiku, ale odrzuconego przez Waszyngton i następnie przywróconego bez zmian po tym, jak Stany Zjednoczone zaprzestały bombardowań, gdy te okazały się zbyt kosztowne. Tuszowanie wydarzeń i ich godnych uwagi następstw przez wolną prasę mogło dać pewność Greenowi, że jego kłamliwe wymysły nie wyjdą na jaw, umożliwiając tym samym dalsze masowe zbrodnie11. Wracając do Indonezji, media były naprawdę zadowolone, by nie powiedzieć szczęśliwe. Jak tylko armia objęła władzę, Max Frankel, korespondent Timesa, opisywał zadowolenie wyższych rangą urzędników administracji Johnsona z „diametralnie nowych możliwości" otwierających się w Indonezji. „Wojsko zaprezentowało swą siłę" i w ten sposób „Indonezja jest dziś wolna od tego, co zdawało się nieuniknione: bezwolnego dryfowania ku pokojowemu przejęciu władzy od wewnątrz" — co byłoby niewyobrażalną katastrofą zważywszy na to, iż polityka wewnętrzna nie znajdowała się pod amerykańską kontrolą. Urzędnicy USA „sądzą że wojsko poważnie osłabi, a być może całkowicie zniszczy komunistów, stanowiących znaczącą siłę polityczną", i doprowadzi do „wyeliminowania wpływów komunistycznych na wszystkich szczeblach indonezyjskiego społeczeństwa". Dlatego właśnie pojawiła się „nadzieja tam, gdzie zaledwie dwa tygodnie temu panowała rozpacz"12. Możliwości zniszczenia jedynej popieranej przez społeczną większość siły politycznej w tym państwie nie wszędzie wywołały jednakowy entuzjazm. Czołowy japoński dziennik Asahl Shimbun zalecał ostrożność: „Zważywszy na to, iż idee komunistyczne są głęboko zakorzenione w indonezyjskich masach 104
społecznych, każde zdecydowane działanie przeprowadzone przeciwko nim mogłoby spowodować dalsze pogłębienie problemów narodowych w tym państwie". Takie ponure refleksje były jednak rzadkością13. W połowie 1966 r., długo po tym, jak rezultaty wydarzeń były już dobrze znane, US News and World Report opublikował długą i entuzjastyczną opowieść: Indonezja: „NADZIEJA TAM...GDZIE JEJ KIEDYŚ BRAKOWAŁO". „Indonezyjczycy mogą dziś swobodnie dyskutować, nie obawiając się — jak niegdyś — potępienia i uwięzienia", donosił dziennik, opisując narodziny nowego państwa totalitarnego terroru, w którym więziono setki tysięcy ludzi i gdzie ciągle lała się krew. W doniesieniu na okładce magazyn Time uczcił „najlepszą od lat wiadomość dla Zachodu z Azji" nagłówkiem Zemsta z uśmiechem, prezentując pięć stron tekstu i sześć dodatkowych stron zdjęć „krwawej łaźni, która niemal niepostrzeżenie pochłonęła 400 tysięcy ofiar". Nowy reżim wojskowy jest „pedantycznie konstytucyjny", cieszył się Time, a jego polityka jest „oparta na prawie, nie na zwykłej sile", jak twierdzi sam Suharto, „spokojny, zdecydowany" przywódca o „niemal niewinnym obliczu". Likwidację liczącej trzy miliony członków PKI przez „jedynego godnego jej rywala" — wojsko — oraz odsunięcie od władzy „autentycznego bohatera ludowego" — Sukarno — można w istocie potraktować jako triumf demokracji14. Czołowy myśliciel polityczny New York Timesa, James Reston, dołączył do chóru zachwytów artykułem zatytułowanym: Błysk światła w Azji. Reston — tradycyjny wyraziciel opinii Departamentu Stanu — po ojcowsku namawiał Amerykanów, by nie pozwolili, aby złe wieści z Wietnamu odwróciły ich uwagę od „pełnych najlepszych nadziei wydarzeń w Azji", wśród których najbardziej znaczącym było „bestialskie przekształcenie Indonezji z kraju o prochińskiej polityce rządu Sukarno w radykalnie antykomunistyczny system generała Suharto": Waszyngton jest bardzo ostrożny w przypisywaniu sobie jakiegokolwiek udziału w zmianach w tym państwie, będącym szóstym pod względem liczby ludności i jednym z najzasobniejszych krajów świata; nie oznacza to jednak, że Waszyngton nie miał z tym nic wspólnego. Kontakty sił antykomunistycznych w tym państwie z przynajmniej jednym bardzo wysokiej rangi urzędnikiem w Waszyngtonie były znacznie bardziej ożywione (tak przed, jak i podczas indonezyjskiej masakry), niż się powszech-
nie sądzi. Siły generała Suharto, które często odczuwały dotkliwy brak żywności i amunicji, otrzymywały od nas pomoc za pośrednictwem różnych państw trzecich, i wątpić należy, czy zamach stanu w ogóle miałby miejsce, gdyby nie amerykańska demonstracja siły w Wietnamie, oraz czy jego kontynuacja byłaby możliwa bez tajnego wsparcia, udzielanego w sposób pośredni przez nasz kraj.
Opowieści prasowe na temat Indonezji tamtych dni zawierały więcej radosnych wieści. W artykule zatytułowanym Indonezyjczycy znów oglądają amerykańskie filmy opisywano „największe wydarzenie towarzyskie ostatnich dni w stolicy Indonezji" — projekcje amerykańskich filmów dla „elegancko ubranych Indonezyjczyków", „wysiadających z kosztownych limuzyn". Była to „jedna z oznak odrzucenia przez ten kraj antyamerykańskiej, prokomunistycznej polityki indonezyjskiego rządu", który sprawował władzę w czasach, kiedy błysk światła jeszcze nie przedarł się przez chmury15. Przypomnijmy, że zgodnie ze sceptycznym poglądem Brandsa i innych, dumna teza Restona, że rząd Stanów Zjednoczonych mógłby z czystym sumieniem przypisać sobie zasługę w indonezyjskiej masakrze i ustanowieniu „Nowego Porządku", była przesadzona, choć całkiem zrozumiała. Reakcja prasy na krwawą rzeź była rozsądna. Ttmes wyrażał zadowolenie z tego, że armii indonezyjskiej udało się „rozbroić polityczną bombę zegarową tego kraju — potężną indonezyjską partię komunistyczną" i chwalił Waszyngton za to, że „w rozsądny sposób pozostawał w tle ostatnich wydarzeń", nie udzielając otwartego wsparcia i nie wyrażając swego zadowolenia z rozwoju sytuacji. Sugestia, by Waszyngton czy ktokolwiek mógł spróbować przerwać tak pożyteczną rzeź, była nie do przyjęcia. Waszyngton powinien trzymać się nadal tej rozsądnej linii politycznej, namawiali redaktorzy, i wspierać międzynarodową pomoc udzielaną „umiarkowanym politykom indonezyjskim", którzy stali na czele oddziałów przeprowadzających masakrę. Artykuł redakcji Timesa z lutego 1966 r. analizował korzyści, które Stanom Zjednoczonym przynieść może dalszy rozwój wydarzeń w Indonezji, gdzie armia właśnie przejęła władzę i „przystępuje do całkowitego demontażu aparatu Komunistycznej Partii Indonezji". Sierpniowy artykuł redakcyjny dostrzegł już, że doszło do „przerażającego masowego mordu komunistów i ich zwolenników", a liczba zabitych sięga setek tysięcy. Ta „sytuacja ...rodzi krytyczne pytania pod adresem USA", na które na szczęście odpowiedziano w sposób poprawny: Waszyngton, nie czyniąc „publicznego gestu uściśnięcia nowych przywódców państwa", „rozsądnie nie wmieszał się do indonezyjskiej
wrzawy", bo to w rezultacie „mogłoby im poważnie zaszkodzić" — jedyna „doniosła kwestia", która przychodzi redakcji do głowy. Miesiąc później ta sama redakcja opisuje ulgę, z jaką Waszyngton przyjął fakt, że „Indonezja zabłądziła i odnalazła się na nowo". Sukcesy „umiarkowanych polityków" zostały nagrodzone „wspaniałomyślnymi obietnicami dostaw ryżu, bawełny i sprzętu mechanicznego" oraz przygotowaniami do udzielenia pomocy gospodarczej, która została wstrzymana do czasu, zanim „przerażający masowy mord" nie poprawił całej sytuacji. „Racja stanu nakazuje wyraźnie [Stanom Zjednoczonym] nawiązać stosunki z nowym reżimem", nie wspominając już o jeszcze ważniejszych racjach, polegających na zwykłym czerpaniu zysków16. Nie minęło wiele lat, gdy ocena wydarzeń zmieniła się diametralnie. W 1977 r. George McArthur z Los Angeles Timesa, uznany ekspert w sprawach dotyczących Azji, pisał, że Komunistyczna Partia Indonezji „usiłowała przejąć władzę i doprowadziła państwo do krwawej łaźni", kładąc swe gardła pod nóż w tej największej komunistycznej rzezi17. Do roku 1977 indonezyjscy generałowie, zdołali nie tylko ustanowić absolutny rekord świata w nieprzestrzeganiu praw człowieka we własnym państwie, ale zaostrzyli rozpoczęty w 1975 r. atak na byłą portugalską kolonię Wschodni Timor, osiągając w nim prawie poziom ludobójstwa w kolejnym „przerażającym masowym mordzie", który może wytrzymać porównanie nawet ze zbrodniami Pol Pota dokonanymi w tym samym okresie. W tym przypadku dokonano tego z decydującym wsparciem naszego rządu, który przy okazji administruje prawami człowieka, a także ze wsparciem i zrozumieniem jego sojuszników. Ci potrafili bowiem zrozumieć, na czym polega nasza „racja stanu" — nie gorzej od redaktorów Timesa, którzy razem ze swymi kolegami z Ameryki Północnej i Europy robili wszystko, co mogli, by ułatwić masakrę: odmawiając publikowania rzucających się w oczy faktów, a drukując zamiast nich bajki podawane im (od czasu do czasu) przez indonezyjskich generałów i Departament Stanu. Amerykańskie i kanadyjskie doniesienia prasowe z Timoru, tak liczne w okresie poprzedzającym indonezyjską inwazję (w związku z zaniepokojeniem Zachodu wywołanym upadkiem portugalskiego imperium), zredukowano do zera w 1978 r., kiedy zarówno zbrodnie, jak i amerykańskie dostawy broni do Indonezji sięgnęły szczytu18. Redakcja Timesa nie była osamotniona w wychwalaniu „umiar105
kowanych" polityków, którzy wywołali „krwawą masakrę". „Wielu na Zachodzie z zapałem starało się zapewnić sobie przychylność nowego umiarkowanego przywódcy w Dżakarcie, generała Suharto", pisał już znacznie później Christian Science Monitor. Philip Shenon, korespondent Timesa w Azji Południowej, był w swej korespondencji znacznie bardziej ostrożny, określając osiągnięcia Suharto z punktu widzenia przestrzegania w Indonezji praw człowieka terminem „niejednoznaczne". Londyński Economist przedstawił tego wielokrotnego mordercę i sadystę jako „łagodnego i dobrodusznego w głębi serca" — redaktorzy niewątpliwie mieli tu na myśli współczucie okazywane przez Suharto ponadnarodowym korporacjom. Niestety byli i tacy, którzy próbowali zaszargać jego nieskazitelną opinię: „zawodowi propagandyści pracujący na rzecz partyzantów" ze Wschodniego Timoru i Irianu Zachodniego (Papua Zachodnia), którzy „mówią o okrucieństwie wojska i stosowaniu tortur". Wśród nich był katolicki biskup i inne źródła kościelne, tysiące uchodźców w Australii i Portugalii, zachodni dyplomaci i dziennikarze, którzy postanowili nie zamykać oczu na sprawy dziejące się wokół nich, Amnesty International i inne organizacje broniące praw człowieka. Oni wszyscy należą do „propagandystów", a nie do nieustraszonych obrońców praw człowieka, ponieważ mają do opowiedzenia zupełnie nieodpowiednią historię19. W Wall Street Journal Barry Wain, wydawca azjatyckiej mutacji dziennika, opisywał, jak to generał Suharto „śmiało pokonał wywrotowców i wzmocnił swą władzę", i tak używając „siły i podstępu" przejął całkowitą kontrolę nad państwem. „Jeśli ocenić jego czyny według norm obowiązujących w większości społeczeństw, to zrobił dobrze", choć było też kilka problemów, na przykład takich, jak zaangażowanie się rządu w wymordowanie kilku tysięcy domniemanych kryminalistów w latach 1982-1985. Kilka zaledwie tygodni przed opublikowaniem panegiryku Barry Waina, magazyn Asia week poinformował swych czytelników o jeszcze jednej masakrze na Sumatrze, gdzie oddział żołnierzy spalił doszczętnie wioskę, w której mieszkało trzystu mieszkańców, i — przy okazji — zabił dziesiątki bezbronnych cywilów; była to zaledwie część szerszej operacji, podjętej w celu stłumienia niepokojów społecznych w danej prowincji. Suharto to „Wcielenie Stabilności", głosi nagłówek Wall Street Journal, a terminu „stabilność" używa się tu w jego klasycznym, jak pisaliśmy wcześniej, „politycznie poprawnym" znaczeniu. Triumfalna opowieść z Wall Street Journal nie pomija wydarzeń z roku 1965. Jedno zdanie brzmi: Suharto „przewodził staraniom rozbicia spisku antyrządowego i osiągnął sukces"20. 106
Jeśli ofiary uznaje się za podludzi, za dzikie bestie w ludzkiej skórze, za zwykłych komunistów, terrorystów czy wykorzystuje się jakiekolwiek inne stosowne do bieżących potrzeb określenie wrogiego gatunku — ich eksterminacja nie wywołuje najmniejszych niepokojów moralnych. Przywódców eksterminacji zalicza się wówczas do grona „umiarkowanych", którzy zasługują na pochwałę — czyli do naszych nazistów, tłumacząc z orwellowskiej nowomowy termin „umiarkowany". Postępowanie takie stało się dziś już normą Przypomnijmy sobie „umiarkowanego" generała Gramajo, by nie odbiegać zbyt daleko od kategorii ludzi pokroju Suharto.
4. Zamykając księgi W latach 1990-1991 kilka zdarzeń wywołało pewne nietypowe zaniepokojenie związane z popieranym przez USA indonezyjskim bestialstwem. W maju 1990 r. agencja informacyjna States News Service opublikowała w Waszyngtonie wyniki badań przeprowadzonych przez Kathy Kadane, które wykazały, że w indonezyjskich wydarzeniach 1965r. Rząd USA odegrał znaczącą rolę, przygotowując nazwiska tysięcy przywódców partii komunistycznej i dostarczając je armii indonezyjskiej, która wyszukiwała i zabijała lewicowców, jak twierdzą byli dyplomaci USA [...] Armii indonezyjskiej dostarczono blisko 5000 nazwisk, a Amerykanie sprawdzali później nazwiska tych, którzy zostali zamordowani lub schwytani, według relacji wysokich urzędników rządu USA [...] Dostarczane listy zawierały dokładne dane przywódców partii liczącej 3 miliony członków, powiedział [urzędnik ministerstwa spraw zagranicznych, Robert] Martens. Zawierały nazwiska członków regionalnych, miejskich i lokalnych komitetów PKI oraz nazwiska przywódców „organizacji masowych", takich jak narodowa federacja związkowa PKI, ruch kobiet i ugrupowania młodzieżowe.
Listy nazwisk były przekazywane następnie wojsku, które używało ich jako „listy osób na odstrzał", zgodnie z relacjami Josepha Lazarsky'ego, w owym czasie zastępcy szefa placówki CIA w Dżakarcie, który dodaje, że niektóre osoby z list zatrzymywano po to, by je przesłuchać lub oddać w ręce tzw. sądów kangurzych [samozwańczych], ponieważ Indonezyjczycy
„nie dysponowali wystarczającą liczbą plutonów egzekucyjnych, żeby załatwić ich wszystkich od razu". Kadane twierdzi, że najwyżsi urzędnicy ambasady USA sami mówili dziennikarzom, że zatwierdzali listy nazwisk, zanim przekazywano je wojsku. Wiliam Colby porównał indonezyjską operację z listami do opracowanego przez CIA w Wietnamie programu Phoenix i , chcąc w ten sposób usprawiedliwić własną rolę w kampanii zamachów politycznych (którą Operacja Phoenix najwyraźniej była, mimo zaprzeczeń Colby'ego). „Nikt nie przywiązywał do tego wagi, jeśli ci, których mordowano, byli komunistami", powiedział Howard Federspiel, ówczesny ekspert od spraw Indonezji w sekcji wywiadu Departamentu Stanu; „Nikogo to specjalnie nie poruszało". „Była to rzeczywiście wielka pomoc dla armii", stwierdził Martens. „Prawdopodobnie zabili mnóstwo ludzi i przypuszczalnie sam mam sporo krwi na swych rękach, ale nie jest to takie straszne". „Przychodzi taka chwila, że trzeba uderzyć mocno w decydującym momencie". Informację przechwyciło kilka dzienników, ale nikogo specjalnie nie poruszyła. Po prostu zwykła rzecz, w końcu ambasada amerykańska robiła niemalże dokładnie to samo w Gwatemali dziesięć lat wcześniej, kiedy rozpoczynała się inna przydatna rzeź21. Choć raport ten na krótko nastroszył kilka piór, wkrótce o nim zapomniano. „Dziennik faktów", New York Times, odczekał blisko dwa miesiące, by poświęcić temu uwagę — wystarczająco długo na sporządzenie odpowiedniego zestawu stanowczych zaprzeczeń. Michael Wines, reporter Timesa, powtórzył wszystkie frazesy rządowej propagandy — nieważne, jak mizernie brzmiące — i uznał je za niepodważalne fakty. Ambasador Green określił raport Kadane jako całkowity „śmieć". Wraz z innymi twierdził, że Stany Zjednoczone nie miały nic wspólnego z listami nazwisk, które zresztą nie odegrały większej roli. Wines cytuje list Martensa do Washington Post, w którym stwierdzono, że nazwiska zabitych komunistów były publicznie dostępne w indonezyjskiej prasie — chociaż nie pojawia się już komentarz towarzyszący opinii Martensa, który mówił o tym, jak wielkie znaczenie miał fakt przekazania indonezyjskiej armii listy tych nazwisk; Martens pisał, że „nie widział wówczas niczego złego w pomocy" udzielonej wojsku i nadal nie widzi, gdyż „prokomunistyczny terror, prowadzący w efekcie do zamachu stanu... przeciw niekomunistycznym dowódcom armii... zapobiegł systematycznemu gromadzeniu danych o i
Phoenix — opracowany przez CIA program, którego celem było przyspieszenie pacyfikacji wsi w Wietnamie Południowym (przyp. tłum.).
komunistach" (dziwaczna argumentacja, ale nie szkodzi). Wines nie wspomina nic o świętowaniu masakry na łamach Timesa, ani o tym, jak dumny był czołowy komentator polityczny dziennika z postawy Stanów Zjednoczonych, które wywołały te wydarzenia22. Stephen Rosenfeld z Washington Post był jednym z tych nielicznych dziennikarzy prasy ogólnokrajowej, których zmartwiły rewelacje Kadane. Jego reakcja na nie jest również pouczająca. Po ujawnieniu studium Kadane, Washington Post przytoczył list Carmela Budiardjo, indonezyjskiego działacza ruchu obrony praw człowieka, który zwrócił uwagę na fakt, że bezpośredni udział USA w masakrze znany był już z wymiany depesz — publikowanych przez Gabriela Kolko — pomiędzy ambasadą USA w Dżakarcie a Departamentem Stanu, szczególnie cytowanej wcześniej wymiany telegramów między Greenem i Ruskiem. Miesiąc później Rosenfeld wyraził pewne zaniepokojenie dodając, że „w jednym sprawozdaniu, które czytałem" — mianowicie w książce Kolko — wyrażono pewne wątpliwości dotyczące udziału komunistów w rzekomej próbie przewrotu, która stała się pretekstem do wszystkich późniejszych masakr (zwróćmy uwagę na zręczne ominięcie zasadniczych kwestii, mistrzowskie posunięcie). Jednakże — ciągnie dalej Rosenfeld — Kolko ze swym „typowym rewizjonistycznym punktem widzenia (,wiń najpierw Amerykę') sprawia, że nie mam zaufania do jego wniosków". Wyraził następnie nadzieję, że „ktoś, o poglądach politycznych bardziej zbliżonych do głównego nurtu, przebada pewnie materiał i przedstawi niezależne sprawozdanie". Te pobożne życzenia Rosenfelda ukazały się w artykule zatytułowanym Indonezja 1965: Rok życia w cynizmie? Na szczęście jego życzenia zostały wkrótce spełnione. Tydzień później, w artykule Indonezja 1965: Rok neutralności Stanów Zjednoczonych, Rosenfeld pisał, że otrzymał pocztą „niezależne sprawozdanie" od historyka „bez politycznych uprzedzeń" — to jest od kogoś, kto był w stanie zapewnić go, że kraj, który kocha, nie wyrządził nikomu krzywdy. To antidotum było „pełne radosnych wieści i niespodzianek" i pozwoliło wysunąć wniosek, że USA nie ponosi żadnej odpowiedzialności za indonezyjskie zbrodnie ani za obalenie Sukarno. Relacja „uwalnia Amerykanów od ciążących na nich i przynoszących im ujmę podejrzeń o odpowiedzialność za zamach stanu i masakrę w Indonezji", dochodzi do wniosku uszczęśliwiony Rosenfeld: „Jeśli o mnie chodzi, kwestię 107
amerykańskiej roli w Indonezji uważam za zamkniętą"23. Jak łatwe jest życie prawdziwego wyznawcy. Tekstem, który ku bezgranicznej uldze Rosenfelda zamknął księgi, były omawiane wcześniej badania Brandsa. To, że Brands jest „niezależnym" komentatorem „bez uprzedzeń politycznych", widać na każdej stronie jego pracy: Wojna wietnamska była próbą „ratowania Wietnamu Południowego"; docierająca do Waszyngtonu informacja o tym, że „wojsko praktycznie doszczętnie zniszczyło Komunistyczną Partię Indonezji" w potwornej masakrze, była jedynie „pomyślną wieścią"; a za „najpoważniejszy mankament prowadzenia niejawnych działań wojennych" uznać należy „ich nieuchronnie negatywny wpływ na opinię publiczną", to znaczy, że ktoś mógłby podejrzewać nas o zbrodnie popełnione nie tam, gdzie je popełniliśmy itd., itp. O ileż ważniejsze są takie „radosne wiadomości i niespodzianki", które kładą kres wszelkim dręczącym nas wątpliwościom. Ponieważ sprawozdanie to definitywnie rozstrzyga wszelkie kwestie, możemy teraz odetchnąć spokojnie, nadal zdając sobie sprawę z tego, że Waszyngton zrobił wszystko, co mógł, by zachęcić innych do urządzenia najbardziej krwawej masakry od czasów Hitlera i Stalina, że z radością przyjął jej konsekwencje, i że natychmiast przystąpił do udzielania poparcia Nowemu — jak to trafnie nazwano — Porządkowi generała Suharto. Na szczęście nie istnieje nic, co mogłoby obciążyć sumienie liberała. Jeden z bardziej interesujących przykładów „braku reakcji" na raport Kadane pojawił się w artykule wstępnym New York Review of Books pióra senatora Daniela Moynihana. Wyraził on obawy, że „zatruwamy studnię naszej pamięci historycznej", ukrywając przed opinią publiczną ciemne strony naszej przeszłości. Zestawia te zaniedbania z panującym obecnie „nadzwyczajnym okresem odgrzebywania najgorszych zbrodni z potwornej historii" ZSRR. Naturalnie, „Stany Zjednoczone nie mają takiej historii. Wręcz przeciwnie". Nasza historia jest całkowicie czysta. Nie ma w niej zbrodni do „odgrzebywania" - ani przeciwko ludności tubylczej Ameryki Północnej, ani przeciwko ludności afrykańskiej podczas owych siedemdziesięciu lat, które nastąpiły po naszej rewolucji, ani przeciwko Filipińczykom, narodom Ameryki Łacińskiej czy Indochin i wielu, wielu innym. Jednak nawet my nie jesteśmy doskonali: „nie wszystko, czego dokonano w tym państwie, zrobiono jawnie", zauważa Moynihan, chociaż „nie wszystko można było czy powinno było" dokonywać jawnie. Skrywamy jednak zbyt wiele i to właśnie jest najcięższą zbrodnią naszej historii24. 108
Trudno uwierzyć, że pisząc te słowa, senator nie miał na myśli najnowszych rewelacji na temat Indonezji. Ma przecież szczególny, osobisty stosunek do zbrodni tam popełnionych. Gdy armia indonezyjska zajmowała Timor Wschodni, Moynihan był tam ambasadorem z ramienia ONZ. We własnych pamiętnikach szczyci się tym, że zdołał zapobiec jakiejkolwiek zdecydowanej reakcji międzynarodowej przeciwko tej agresji i związanej z nią masakrze. „Stany Zjednoczone życzyły sobie, by sprawy przybrały taki właśnie obrót", pisze, „i postępowały tak, aby do tego doprowadzić. Departament Stanu pragnął, aby Organizacja Narodów Zjednoczonych okazała się całkowicie nieskuteczna, bez względu na stosowane przez nią środki. Takie mi powierzono zadanie i sprostałem mu z niemałym sukcesem". Moynihan był całkowicie świadomy tego, do czego prowadzi inwazja; odnotował, że w ciągu kilku zaledwie tygodni zginęło około 60 tys. osób: „dziesięć procent całej populacji — proporcja przypominająca straty ludzkie poniesione przez ZSRR podczas drugiej wojny światowej". Szczyci się więc osiągnięciami, które sam przyrównuje do wyczynów hitlerowców. Z całą pewnością znana mu jest rola, jaką rząd USA odegrał później, dążąc do eskalacji masakry, musi też wiedzieć o tym, w jaki sposób środki masowego przekazu i politycy przyczynili się do utajnienia informacji na jej temat. Jednak nowo opublikowane przez Kadane informacje o roli USA w masowej rzezi ani nie przypomniały mu wydarzeń, w których uczestniczył, ani nie zmusiły do refleksji nad naszym postępowaniem; zwróciły tylko uwagę na naszą jedyną wadę: niewystarczającą otwartość i szczerość. Osiągnięcia Moynihana w ONZ weszły w konwencjonalny sposób do naszej historii. Środki przedsięwzięte przez ONZ wobec Iraku i Libii „pokazują raz jeszcze, w jaki sposób upadek komunizmu pozwolił Radzie Bezpieczeństwa osiągnąć spójność, która niezbędna jest do bezwzględnego egzekwowania jej zaleceń", tłumaczy nam korespondent Timesa, Paul Lewis, w artykule na pierwszej stronie dziennika: „Nie było to możliwe w przypadku kilku wcześniejszych wydarzeń, takich jak ...indonezyjska aneksja Timoru Wschodniego"25. Iskierka zaniepokojenia wydarzeniami w Indonezji pojawiła się również po inwazji Iraku na Kuwejt w 1990 r. Trudno było nie zauważyć jej podobieństwa do indonezyjskiej agresji i aneksji (nieporównanie jednak bardziej krwawych). Dziesięć lat wcześniej, gdy fragmentaryczne informacje o tym, co się naprawdę wydarzyło na Timorze, dotarły w końcu
do opinii publicznej, można było usłyszeć sporadyczne opinie przyrównujące ekscesy Suharto na Timorze do rzezi organizowanych w tym samym czasie przez Pol Pota. Również wtedy, tak jak w 1990 r., Stany Zjednoczone i ich sojuszników oskarżano — w najgorszym wypadku — o „ignorowanie" indonezyjskich zbrodni. Prawdę o tym okresie skrupulatnie ukryto: Indonezja otrzymywała niezbędne do jej potwornych zbrodni wojennych wsparcie militarne i dyplomatyczne, a co najważniejsze, w odróżnieniu od Pol Pota i Saddama, jej masakrom można było łatwo położyć kres poprzez zwykłe wstrzymanie zachodniej pomocy i przerwanie zmowy milczenia. Użyto wówczas różnych zręcznych wybiegów w celu wyjaśnienia diametralnej różnicy, jaką można było dostrzec między naszą reakcją na postępowanie Suharto z jednej strony a reakcją na dokonania Pol Pota i Saddama z drugiej, starając się jednocześnie uniknąć oczywistych wyjaśnień dotyczących wzajemnych interesów, co rzecz jasna jest kwestią o dużo większym zasięgu. William Shawcross na przykład sugerował, by sięgnąć po „strukturalnie bardziej złożone wyjaśnienie" jednego przypadku, w który to połączył Timor i Kambodżę; nasz brak reakcji na wydarzenia na Timorze tłumaczy, jego zdaniem, „względny brak źródeł" oraz brak dostępu do uchodźców z tego kraju, a to oznacza, że uważa on Lizbonę i Sydney za bardziej niedostępne od pogranicza tajlandzko-kambodżańskiego. Gerard Chaliand z kolei — w artykule manifestującym głęboką rozpacz autora z powodu zbrodni Pol Pota — uznał, że czynne poparcie udzielane przez Francję Indonezji nie ma większego znaczenia dla rzezi na Timorze, ponieważ ludność Timoru i tak jest „geograficznie i historycznie marginalna". Zdaniem Freda Hallidaya różnica między Kuwejtem i Timorem polega na tym, że Kuwejt „istnieje i funkcjonuje jako niezależne państwo od 1961 r." By docenić oryginalność wyjaśnień Hallidaya, powinniśmy tu przypomnieć, że Stany Zjednoczone nie dopuściły do interwencji ONZ podczas izraelskiej inwazji na Liban, a później nie pozwoliły, by ONZ potępił izraelską (w rzeczy samej) aneksję syryjskich Wzgórz Golan; przypomnijmy też, że Saddam Husajn, w odróżnieniu od Suharto, złożył ofertę wycofania swych wojsk z Kuwejtu — na ile poważną nie wiemy, gdyż USA odrzuciły ją natychmiast, obawiając się, że przyjęcie oferty mogłoby „rozmydlić kryzys". Obowiązujące stanowisko brzmi następująco: „amerykański wpływ (na decyzję Indonezji dotyczącą najazdu na Timor) jest zapewne przesadnie wyolbrzymiany", choć prawdą jest, że Stany Zjednoczone „odwróciły oczy od Wschodniego Timoru" i „mogły wówczas uczynić znacznie więcej niż to, co zrobiły, aby zdystansować się od rzezi" (James
Fallows). Błędem jest zatem zaniechanie działania, a nie, jak można by sądzić, przyczynianie się w sposób decydujący do przedłużania trwającej rzezi, poprzez zwiększanie dostaw broni w czasie, gdy zbrodnie nasilały się i nie było też błędem przekształcanie ONZ w organizację „całkowicie nieskuteczną" dlatego tylko, że „Stany Zjednoczone życzyły sobie, by sprawy przybrały taki właśnie obrót" (ambasador Daniel Moynihan). Społeczność intelektualna w tym samym czasie wolała zajmować się demaskowaniem zbrodni naszych oficjalnych wrogów. Jeszcze inni skorzystali z najróżniejszych innych sposobów, by nie dostrzec oczywistych faktów i na tym właśnie polega ich malutki wkład w tę pełną hańby historię26. Rząd australijski był z kolei w swych opiniach znacznie bardziej bezpośredni. „Nie ma żadnej obowiązującej normy prawnej zakazującej przejmowania na własność terytorium, które zostało zdobyte przy użyciu siły", wyjaśniał minister spraw zagranicznych Gareth Evans, dodając, że „świat jest dość niesprawiedliwym miejscem, zasypanym wręcz przykładami nabywania własności przy pomocy siły" (jednocześnie, idąc śladem USA i Wielkiej Brytanii, zakazał z należytym oburzeniem wszelkich oficjalnych kontaktów z Organizacją Wyzwolenia Palestyny ze względu na jej „konsekwentną obronę i solidaryzowanie się ze stroną iracką w czasie inwazji na Kuwejt"). Australijski premier Hawke oświadczył, że „wielkie państwa nie mogą bezkarnie napadać na swych mniejszych sąsiadów" (mając na myśli Irak i Kuwejt). Stwierdził następnie, że w „nowym porządku", zorganizowanym przez cnotliwych Anglo-Amerykanów, „potencjalni agresorzy pomyślą dwa razy, zanim napadną na słabszych sąsiadów". Słabi będą „czuli się bezpieczniej, mając świadomość, że w razie zagrożenia nie są sami", „wszystkie narody powinny uświadomić sobie, że w stosunkach międzynarodowych zasady prawa zapanować muszą nad prawem siły". Australia ma szczególny stosunek do Timoru; dziesiątki tysięcy mieszkańców Timoru zginęło w czasie II wojny światowej, broniąc garstki partyzantów australijskich, którzy walczyli tam przeciwko Japończykom, starając się przeszkodzić przygotowywanej inwazji na Australię. Australia była najbardziej zdecydowanym zwolennikiem indonezyjskiego najazdu na wyspę. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy (znanym od dość dawna) są bogate złoża gazu ziemnego i ropy naftowej znajdujące się w pobliżu Rowu Timorskiego; taka jest „zimna, twarda, trzeźwa rzeczywistość, z 109
którą musimy się zmierzyć", wyjaśnił szczerze minister spraw zagranicznych Bili Hayden w kwietniu 1984r. W grudniu 1989 r. Evans podpisał traktat z indonezyjskim agresorem, w którym podzielono bogactwa naturalne Timoru. W samym tylko 1990 r. Australia zarobiła 31 mln dolarów australijskich na sprzedaży koncernom naftowym koncesji zezwalających na rozpoczęcie prac poszukiwawczych. Cytowany powyżej komentarz Evansa wyjaśnia, dlaczego Australia odrzuciła protest przeciwko traktatowi z Indonezją, wniesiony na forum Trybunału Światowego przez Portugalię, powszechnie uważaną za państwo rządzone w sposób odpowiedzialny. W czasie, gdy czołowi brytyjscy politycy i intelektualiści z całą powagą zachwalali wartości własnej tradycji kulturalnej — które nareszcie ludzie prawi będą mogli narzucać innym dzięki „nowemu porządkowi świata" (mieli tu na myśli kwestię sporu Iraku z Kuwejtem) — koncern British Aerospace zobowiązywał się sprzedać Indonezji kolejne myśliwce i podpisywał z nią umowę o współpracy, „która — jak donosił Far Eastern Economic Review — okazać się może jedną z największych transakcji wiązanych, dokonanych przez nasz przemysł zbrojeniowy z państwem azjatyckim". Wielka Brytania stała się wówczas „jednym z głównych dostawców broni dla Indonezji, sprzedając — tylko w okresie 1986-1990 — sprzęt o łącznej wartości 290 milionów funtów", pisze oksfordzki historyk, Peter Carey28. Wszystkie te niewygodne fakty skrzętnie skrywano przed opinią publiczną Znalazły się one zresztą — razem z jesienną indonezyjską ofensywą 1990 r. na Timorze — w cieniu wojny w Zatoce Perskiej. Podobnie potraktowano wspierane przez Zachód działania Indonezji, w wyniku których zginąć może nawet milion ludzi z plemion Zachodniej Papui, a które dotychczas przyniosły tysiące ofiar na skutek — jak twierdzą nieliczni świadkowie i obrońcy praw człowieka — zastosowania przez armię indonezyjską broni chemicznej. Możemy więc nadal spokojnie i z namaszczeniem dywagować na temat prawa międzynarodowego, zbrodniczych najazdów czy też naszego — nadmiernie zapewne — żarliwego idealizmu. Uwagę cywilizowanego Zachodu skoncentrować należy, niczym światło lasera, na zbrodniach naszych oficjalnych wrogów, a nie na przestępstwach, którym łatwo zapobiec lub położyć kres29. Uczucie (słusznego zresztą) zażenowania, wynikające z licznych podobieństw między sytuacją Kuwejtu i sytuacją Timoru Wschodniego, szybko minęło. I całkiem słusznie, gdyż był to tylko jeden z mnóstwa podobnych przykładów krańcowo cynicznych postaw, tak charakterystycznych dla okresu 110
wojny w Zatoce Perskiej. Kłopoty jednak pojawiły się raz jeszcze w listopadzie 1991 r., gdy Indonezja popełniła głupi błąd: dokonała nowej masakry w stolicy Timoru, Dili, w obecności kamer telewizyjnych; przy okazji dotkliwie pobito dwóch amerykańskich reporterów telewizyjnych, Alana Nairna i Amy Goodman. To było w złym stylu i wymagało użycia konwencjonalnych środków: przeprowadzenia śledztwa, mającego na celu przedstawienie zbrodni w możliwie jak najbardziej korzystnym świetle; władza dostała małego szturchańca, podwładnym wymierzono lekką karę, a na koniec posypały się wyrazy uznania członków klubu bogatych, zachwycających się tymi niezbitymi dowodami wyraźnego postępu, który poczynił nasz „umiarkowany" podopieczny. Scenariusz, ograny do znudzenia, powtarzany jest rutynowo. W tym czasie ludność Timoru została surowo ukarana, a wszechogarniający terror nasilił się. Interesy szły po staremu. Kilka tygodni po masakrze w Dili przedstawiciele władz Australii i Indonezji podpisali sześć kontraktów dotyczących eksploracji złóż ropy naftowej w Rowie Timorskim, a w styczniu — następne cztery. Jedenaście kontraktów z 55 koncernami — australijskimi, brytyjskimi, japońskimi, holenderskimi i amerykańskimi zgłoszono do połowy 1992 r. Naiwny mógłby zapytać, jaka reakcja nastąpiłaby, gdyby 55 zachodnich przedsiębiorstw weszło w układy z Irakiem w celu eksploatowania kuwejckich złóż ropy; chociaż analogia taka nie jest najtrafniejsza, gdyż zbrodnie Suharto na Timorze stukrotnie przewyższają osiągnięcia Saddama. Wielka Brytania zwiększyła sprzedaż własnej broni, ogłaszając w styczniu plany dostarczenia Indonezji okrętu wojennego. Kiedy sądy indonezyjskie skazywały „wywrotowców" z Timoru na 15 lat więzienia za rzekome podsycanie masakry w Dili, British Aerospace i Rolls-Royce wynegocjowały wartą miliony funtów transakcję na sprzedaż Indonezji 40 szkoleniowych myśliwców Hawk, dodając je do 15 będących już w użyciu, z których część wykorzystano do masakrowania mieszkańców Timoru. Równocześnie Indonezja stała się również celem nowej kampanii reklamowej prowadzonej przez brytyjskie firmy, ze względu na otwierające się przed przemysłem lotniczym szerokie perspektywy handlowe w tym kraju. Gdy tylko wszystko przycichło, w ślady Australii i Wielkiej Brytanii poszli inni30. „Błysk światła w Azji" lat 1965 -1966 i blask, jaki po nim pozostał do dzisiaj, ukazują w pełnym świetle naszą tradycyjną postawę w stosunku do praw człowieka i demokracji, powody takich postaw oraz decydującą rolę
klas wykształconych. Odsłaniają z równą jasnością zasięg pragmatycznego kryterium, które skutecznie neguje wszelkie ludzkie wartości w naszej kulturze wzajemnego poszanowania.
Część III Niezmienne tematy
111
ROZDZIAŁ 6
„DOJRZAŁY OWOC Gdy stare butelki zastępuje się nowymi, smak wina może się zmienić, chociaż dla ofiar „bestialskiej niesprawiedliwości" najeźdźców smak ten rzadko traci swą dawną gorycz. Nie ma też przeważnie znaczenia, czyja ręka trzyma bat. Chociaż czasami ma. W czasie amerykańskiej rewolucji, pisze Francis Jennings, zdecydowana większość ludności tubylczej „wciągnięta w wir zdarzeń, walczyła ostatecznie po stronie swego ‘odwiecznego protektora i przyjaciela’, króla Anglii", zdając sobie sprawę z tego, jaka czeka ją przyszłość, gdyby zwyciężyli rebelianci. To samo powiedzieć można o czarnych mieszkańcach kolonii. Ich świadomość wzrosła, gdy w 1775 r. ogłoszono brytyjską proklamację emancypacji, oferującą wolność „wszystkim sługom związanym umową terminatorską, Murzynom i innym ..., którzy są zdolni i chętni nosić broń". Jednocześnie krytyka handlu niewolnikami wykreślona została z Deklaracji Niepodległości „z uprzejmości dla Karoliny Południowej i Georgii" (Thomas Jefferson). Nawet własnych pracowników rebelianci traktowali jako część majątku ruchomego. Lokalne komitety rewolucyjne nie zgadzały się na ich służbę w szeregach armii George'a Washingtona, ponieważ „wszyscy czeladnicy i służący są własnością swoich panów i pań, a każdy sposób pozbawiania tychże panów i pań ich własności stanowi pogwałcenie praw ludzkich, jest wbrew... Kongresowi Kontynentalnemu i jest przestępstwem przeciwko spokojowi szlachetnych mieszkańców tego Stanu" (Pensylwania). Jest to przykład, „w jaki sposób patriotycznie nastawieni pracodawcy mogli odnosić się do rewolucyjnego zapału własnych robotników najemnych", zauważa Richard Morris. Ludzie zniewoleni mogli — podobnie jak Samuel Johnson — zauważyć, że „najgłośniejsze skomlenie o wolność pochodzi z ust poganiaczy czarnych
112
niewolników" oraz od tych, którzy przekonują niewolników, by „zadowolili się tym, co mają, a lepszych warunków spodziewali się na drugim świecie", jak ujął to sędzia federalny Leon Higginbotham. Wśród olbrzymich rzesz uchodźców uciekających przed terrorem rebeliantów, łącznie z wieloma tzw. ludźmi na łodziach [boat people], o których fatalnym losie nigdy nie wspomniano na kartach standardowej historii, było tysiące czarnych poszukujących „wolności w Wielkiej Brytanii, Karaibach, Kanadzie i, również, w Afryce" (Ira Berlin). Społeczność tubylcza dobrze rozumiała, co Alexander Hamilton miał na myśli, gdy pisał w Federalist Papers, że „dzikie plemiona znad naszej zachodniej granicy uznać należy za naszych naturalnych wrogów" oraz za naturalnych sprzymierzeńców Europejczyków, „ponieważ najbardziej mogą obawiać się nas, a największe nadzieje wiązać z nimi". Ich najgorsze obawy miały wkrótce się potwierdzić1. Ameryka Łacińska dostarcza nam najbogatszych dowodów, świadczących o nużącej niezmienności głównych motywów polityki zagranicznej, które charakteryzują szeroko rozumiany podbój świata. Jeden z najpoważniejszych latynoskich problemów, istniejący od czasu obalenia hiszpańskich rządów, potrafił przewidzieć już w 1822 r. jej wyzwoliciel, Simon Bolivar: „Na północy tego wielkiego kontynentu istnieje potężne państwo, bardzo bogate, bardzo wojownicze i zdolne do wszystkiego". „Anglię — zauważa Piero Gleijeses — Bolivar traktował jako protektora i obrońcę; Stany Zjednoczone — jako źródło zagrożenia". Było to zrozumiałe, biorąc pod uwagę geopolityczne realia2. Wielka Brytania miała swoje własne powody, żeby hamować zapędy agresywnego parweniusza zza oceanu. Rozważając problem Karaibów, George Canning, brytyjski minister spraw zagranicznych, podkreślał w roku 1822, że „przejęcie przez Stany Zjednoczone obydwu wybrzeży kanału, przez który przechodzić musi nasz handel z Jamajką ...oznaczałoby wstrzymanie tego handlu, a w konsekwencji — całkowitą ruinę". Jak już wcześniej wspomniano, Demokraci Jacksona zamierzali nie tylko pokonać i kontrolować Anglię, ale pragnęli znacznie więcej: „rzucić wszystkie inne narody do naszych stóp" i „sprawować kontrolę nad handlem całego świata"3. Stany Zjednoczone nigdy nie pragnęły niepodległości hiszpańskich kolonii. „Podczas debat Kongresu w owym czasie", zauważa Gleijeses, „znacznie więcej entuzjazmu okazywano sprawie Greków [ich walce o
niepodległość — przyp.tlum.] niż hiszpańskojęzycznych Amerykanów". Jednym z powodów było to, że Latynosi „byli rasowo wątpliwie biali", a w najlepszym razie pochodzili „od rasowo zdegradowanych Hiszpanów", w odróżnieniu od Greków, którym przypisana została specjalna rola gigantów aryjskich, twórców cywilizacji w wersji historii skonstruowanej przez rasistowską naukę Europy4. Jeszcze innym powodem było to, że w odróżnieniu od Ojców Założycieli Bolivar przyznawał wolność swym niewolnikom, ujawniając się jako „nadgnite jabłko", które mogłoby popsuć całą resztę. Szerszy pogląd na tę sprawę przedstawiały główne publikacje intelektualne tamtych dni. Pisano w nich, że „Ameryka Południowa będzie dla Ameryki Północnej tym,.. .czym Azja i Afryka są dla Europy" - naszym Trzecim Światem. Ten punkt widzenia nie uległ zmianie przez cały XX w. Na przykład korespondentka Timesa, Barbara Crossette, komentując zabiegi podejmowane przez sekretarza stanu Jamesa Bakera, mające na celu intensyfikację „wspólnych działań dla rozwiązywania problemów tego regionu", nawołuje do „uprzytomnienia sobie w Stanach Zjednoczonych i na całej półkuli zachodniej, że europejskim i azjatyckim blokom handlowym przeciwstawić się można jedynie poprzez stworzenie wielkiego rejonu wolnego handlu w tej części świata" — naturalnie, „uprzytomnić" powinny to sobie sektory, które - według kryteriów Timesa - się liczą. Pozostali mogą mieć zastrzeżenia do projektu stworzonego w interesie panów. Bank Światowy również mniej optymistycznie ocenia skutki jego realizacji. W raporcie z 1992 r. stwierdzono, że Stany Zjednoczone odniosą większe korzyści z umów dotyczących wolnego handlu w regionie niż Ameryka Łacińska jako całość, z wyjątkiem Meksyku i Brazylii — to znaczy tych grup społecznych w Meksyku i Brazylii, które powiązane są z kapitałem międzynarodowym — a także, że znacznie korzystniejsza dla tego regionu byłaby unia celna, stworzona na wzór Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, która miałaby wspólną zewnętrzną taryfę celną nie obejmującą Stanów Zjednoczonych — coś, czego z pewnością nie ma w rozdanych kartach5. W XIX w. potęga Anglii powstrzymywała USA przed zdominowaniem całej półkuli. Jednak koncepcja „naszej konfederacji", traktowanej jako „gniazdo, z którego cała Ameryka, Północna i Południowa, ma być zaludniona" (Thomas Jefferson), została zaszczepiona na stałe, a w następstwie tego również przekonanie, że najlepiej będzie, jeśli Hiszpania utrzyma władzę w swych koloniach do momentu, kiedy „nasze społeczeństwo osiągnie poziom rozwoju
pozwalający mu na zdobycie jej posiadłości kawałek po kawałku"6. W kwestii tej pojawiły się wewnętrzne rozbieżności. Amerykańscy kupcy „pełni byli zapału, by wesprzeć ideę wolności — dopóki [południowoamerykańscy] rewolucjoniści byli w stanie płacić, najlepiej gotówką", odnotowuje Gleijeses. Dzięki głęboko zakorzenionej tradycji piractwa, nietrudno było znaleźć amerykańskich właścicieli statków i marynarzy (również Brytyjczyków), którzy chętnie oferowali swe usługi i jako kaperzy napadali na hiszpańskie statki handlowe. Gdy jednak terror ich piractwa rozszerzył się na flotę amerykańską, prasa dała wyraz świętemu oburzeniu, co doprowadziło do zdecydowanych działań naszego rządu przeciwko korsarzom. Oprócz Anglii, także niepodległe wówczas Haiti pomagało rewolucjonistom walczącym o wyzwolenie spod hiszpańskiego panowania. Warunkiem pomocy stawianym przez Haiti było zniesienie niewolnictwa. Haiti było więc następnym potencjalnie groźnym „zgniłym jabłkiem"; za niepodległość ukarano je w sposób, który przedstawimy w rozdziale ósmym. Idea panamerykanizmu zaproponowana przez Bolivara była diametralnie różna od koncepcji zawartej w powstałej w tym samym okresie doktrynie Monroego. Pewien brytyjski polityk zauważył w 1916 r., że gdy Bolivar tworzył własną ideę panamerykanizmu, „nie brał pod uwagę możliwości urzeczywistniania jej pod egidą Stanów Zjednoczonych". To, co się w końcu stało, pisze Gleijeses, było „zwycięstwem Monroe i całkowitą klęską Bolivara". Status Kuby miał szczególnie istotne znaczenie dla Stanów Zjednoczonych; stanowi on najbardziej uderzający przykład elastyczności tradycyjnych tematów. Stany Zjednoczone stanowczo sprzeciwiały się przyznaniu niepodległości Kubie, wyspie „ważnej strategicznie ze względu na swe położenie, bogatej w cukier i niewolników" (Gleijeses). Jefferson radził prezydentowi Madisonowi, by dał Napoleonowi wolną rękę w sprawach dotyczących hiszpańskich posiadłości w Ameryce, w zamian za odstąpienie Kuby Stanom Zjednoczonym. Stany Zjednoczone nie powinny przystępować do wojny z powodu Kuby, pisał Jefferson do prezydenta Monroego w 1823 r., „lecz pierwsza wojna prowadzona z innych powodów przyniesie ją nam, albo wyspa ta sama odda się nam, gdy tylko będzie w stanie to uczynić". Sekretarz stanu John Quincy Adams określił Kubę mianem „obiektu wagi wręcz transcendentnej dla handlowych i politycznych interesów naszej Unii". On także był zdecydowanym 113
zwolennikiem pozostawienia Kuby w rękach Hiszpanów, dopóki wyspa sama nie wpadnie w ręce USA, zgodnie z „prawami politycznej... grawitacji", niczym „dojrzały owoc" gotów do zbioru. Poparcie dla kontynuacji panowania Hiszpanii w jej posiadłościach było niemal powszechne, zarówno wśród przedstawicieli władzy wykonawczej, jak i w Kongresie. Do mocarstw europejskich, a także do Kolumbii i Meksyku zwrócono się z prośbą o poparcie wysiłków USA, zmierzających do przeszkodzenia wyzwoleniu się Kuby. Niepokój wzbudzały przede wszystkim tendencje demokratyczne w kubańskim ruchu wyzwoleńczym, który propagował zniesienie niewolnictwa i równe prawa dla wszystkich. Ponownie pojawiła się groźba, że „gnicie rozprzestrzeni się" nawet na nasze własne wybrzeża7. Pod koniec XIX w. Stany Zjednoczone były wystarczająco potężne, by nie bojąc się interwencji brytyjskiej, podbić Kubę. Dokonały tego w odpowiedniej chwili, nie dopuszczając do zwycięstwa miejscowych ruchów narodowowyzwoleńczych. By uzasadnić degradację Kuby do statusu faktycznej kolonii, sięgnięto po standardowe doktryny. Kubańczycy byli „tępymi czarnuchami, zwyrodnialcami rasowymi i dagoes", pisała prasa nowojorska; „tłum degeneratów... niezdolnych do utrzymania autonomii, niczym dzikusy z Afryki", dodawało dowództwo wojskowe. Stany Zjednoczone narzuciły Kubie rządy białej klasy posiadającej, która nie miała tak dziwacznego wyobrażenia o demokracji, wolności i równych prawach, i dlatego też nie była zdegenerowana. „Dojrzały owoc" przekształcono w amerykańską plantację, kładąc kres nadziejom na udany, niezależny rozwój8. Jedno pokolenie później, gdy gospodarcza i polityczna dominacja USA w tym regionie stała się niepodważalnym faktem, prezydent Franklin Delano Roosevelt zainicjował swą „politykę dobrego sąsiedztwa"; siły wolnorynkowe są najskuteczniejszym narzędziem kontroli, jeśli tylko wystarczają jako jedyne narzędzie. Najpierw jednak trzeba było obalić rząd doktora Ramóna Grau San Martína, który — zdaniem ambasadora Sumnera Wellesa — stanowiłby zagrożenie dla amerykańskich „handlowych i eksportowych interesów na Kubie". Wellesa, uważanego za wybitnego eksperta od spraw Ameryki Łacińskiej, zaniepokoił w szczególności fakt przejęcia przez robotników kilku cukrowni i ustanowienia w nich czegoś, co nazwał „rządem sowietów". Nie można więc mieć „żadnego zaufania ani do polityki, ani do stabilności tego reżimu", pisał Welles do sekretarza stanu Cordella Hulla. Ten z kolei oświadczył na konferencji prasowej, że Stany Zjednoczone „z radością przyjmą dowolny rząd, reprezentujący wolę ludu Republiki, który potrafi zachować 114
prawo i porządek na całej wyspie" — nie mógł to jednak być rząd Graua. Welles pisał co prawda, że na wyspie panuje prawo i porządek, tłumaczył jednak, że owe pozory stabilności są w istocie jedynie „spokojem w panice". Był to przykład sytuacji „pasywnej anarchii", jak zauważył Adolf Berle, jeden z doradców Departamentu Stanu, tworząc przy okazji kolejny termin, który odnajduje swoje miejsce obok „logicznej nielogiczności". Franklin Delano Roosevelt poinformował prasę, że Grau popierany był tylko przez „swą własną armię" liczącą 1500 ludzi „i grupkę studentów" — innymi słowy, że był to rząd pozbawiony jakichkolwiek podstaw prawnych. Z kolei następca Wellesa, ambasador Jefferson Caffery, stwierdził później, że „de facto istniejący rząd [Graua] był niepopularny wśród wszystkich lepszych klas tego państwa" oraz że „popierały go zaledwie armia i ciemne masy". Jednak kiedy wspierany przez USA rząd Mendieta, który zastąpił Graua, miał później problemy z podporządkowaniem sobie społeczeństwa, Caffery wyjaśniał dalej, że „statystycznie, ciemne masy Kuby stanowią bardzo wielki procent ludności". Odmowa uznania przez Roosevelta rządu Graua „oznaczała w praktyce ekonomiczną śmierć wyspy", zauważa David Green: „Stany Zjednoczone nie zawarłyby przecież z rządem, którego nie uznają, nowej umowy dotyczącej kupna [kubańskiego] cukru", a bez takiej umowy całkowicie uzależniona od eksportu cukru gospodarka kubańska nie byłaby w stanie przetrwać. Szef sztabu armii kubańskiej, Fulgencio Batista, szybko zorientował się w sytuacji i zmieniając orientację, poparł lidera opozycji Carlosa Mandietę, który zastąpił Graua i którego rząd został natychmiast uznany przez Waszyngton. Stosunki wzajemne wróciły do normy i w konsekwencji Kubę jeszcze ściślej włączono „w opiekuńczy system Stanów Zjednoczonych", jak ujął to pewien członek Komisji USA do spraw Taryf Celnych. Stany Zjednoczone zachowały skuteczną kontrolę nad wszystkim, co działo się na Kubie, nie zmieniając ani jej wielkiego rozwarstwienia społecznego, ani represyjności jej rządu. Dominującą rolę na wyspie odgrywał kapitał przedsiębiorstw zagranicznych9. Dyktatura Batisty, który przejął władzę kilka lat później, służyła amerykańskim „interesom handlowym i eksportowym na Kubie" w sposób zachwycający, ciesząc się tym samym naszym pełnym poparciem. Obalenie dyktatury przez Castro w styczniu 1959 r. szybko doprowadziło do radykalnej zmiany w stosunkach z USA i powrotu do
tradycyjnych metod. W końcu 1959 r. CIA i Departament Stanu doszły do wniosku, że rząd Castro trzeba obalić. Jednym z powodów takiej decyzji — wyjaśniali liberałowie z Departamentu Stanu — było to, że „nasze handlowe interesy na Kubie doznały poważnych strat". Drugim z kolei powodem był efekt „zgniłego jabłka": „Stany Zjednoczone nie mogą oczekiwać, że uda im się inspirować i wspierać zdrową politykę gospodarczą w innych państwach Ameryki Łacińskiej bądź też zachęcić prywatnych inwestorów do dokonania niezbędnych inwestycji w Ameryce Łacińskiej, jeśli będą one jednocześnie współuczestniczyć lub nawet stwarzać pozory brania udziału w programie [rządu] Castro", stwierdził Departament Stanu w listopadzie 1959 r. Dodano jednak pewne zastrzeżenie: „ze względu na znaczne, choć malejące poparcie dla Castro na Kubie, szczególnie ważne jest to, aby rząd Stanów Zjednoczonych nie podejmował otwarcie żadnych działań, które doprowadzić by mogły do obciążenia USA odpowiedzialnością za jego [Castro] niepowodzenia bądź upadek". Co do poparcia dla Castro, badania opinii publicznej dostarczone do Białego Domu (w kwietniu 1960 r.) wskazywały, że większość Kubańczyków z optymizmem patrzyła w przyszłość i popierała Castro, podczas gdy 7% społeczeństwa wyrażało zaniepokojenie komunizmem, a tylko 2% ubolewało z powodu nieprzeprowadzenia wyborów. Obecności sowieckiej nie odnotowano. W Stanach Zjednoczonych, jak zauważa Jules Benjamin, „Liberałowie, podobnie jak konserwatyści, upatrywali w Castro groźbę dla całej półkuli, jednak nie dostrzegli jego powiązań ze spiskiem światowego komunizmu". Od października 1959 r. startujące z baz lotniczych na Florydzie samoloty przeprowadzały regularne ataki bombowe i artyleryjskie na cele rozmieszczone na terytorium Kuby. W grudniu CIA zintensyfikowała swą działalność wywrotową przeciwko Kubie, która obejmowała między innymi dostawy broni dla grup partyzanckich i organizowanie akcji sabotażowych na terenach zakładów cukrowniczych oraz w innych obiektach o znaczeniu gospodarczym. W marcu 1960 r. administracja Eisenhowera oficjalnie przyjęła plan obalenia rządu Castro na rzecz reżimu, który byłby „bardziej oddany prawdziwym interesom narodu kubańskiego i bardziej akceptowalny dla USA" — te dwa warunki miały być rzekomo równoważne — podkreślając raz jeszcze, że musi być to dokonane „w taki sposób, by nie wyglądało na amerykańską interwencję". Eskalacja akcji sabotażowych, działań terrorystycznych oraz aktów agresji nastąpiła w okresie prezydentury Kennedy'ego. Równocześnie sięgnięto po
takie metody walki ekonomicznej, którym żadne małe państwo nie byłoby w stanie przeciwstawić się przez dłuższy okres. Zależność Kuby od Stanów Zjednoczonych jako rynku zarówno eksportowego, jak i importowego była rzecz jasna przeogromna, a zmiana tego stanu rzeczy mogła dokonać się jedynie wielkim dla tego kraju kosztem. Zwolennicy programu politycznego Nowych Horyzontów [New Frontier i ] od samego początku mieli wielką obsesję na punkcie Kuby. Podczas kampanii prezydenckiej w 1960 r. Kennedy oskarżał Eisenhowera i Nixona o zagrożenie bezpieczeństwa USA przez dopuszczenie „żelaznej kurtyny... na odległość 90 mil od wybrzeży Stanów Zjednoczonych". „Wpadliśmy w histerię z powodu Castro w okresie inwazji w Zatoce Świń (kwiecień 1961 r.) i zaraz po niej", twierdził minister obrony Robert McNamara, zeznając później przed Komisją Kościelną Kongresu. Kilka dni przed podjęciem decyzji o inwazji na Kubę Arthur Schlesinger doradzał prezydentowi, że „gra byłaby przesądzona na naszą niekorzyść w dużej części Ameryki Łacińskiej", gdyby Stany Zjednoczone miały pogodzić się z istnieniem „następnej Kuby". Albo nawet tej — postanowił Kennedy. Wiele z posunięć politycznych Kennedy'ego w stosunku do państw Ameryki Łacińskiej motywowane było strachem przed tym, że wirus kubański mógłby zarazić innych, ograniczając hegemonię USA w regionie. W czasie pierwszego po klęsce w Zatoce Świń posiedzenia rządu atmosfera była „prawie dzika", zauważył prywatnie Chester Bowles: „wszyscy nieomal zaciekle domagali się działań odwetowych". Postawa prezydenta w oczach społeczeństwa była nie mniej wojownicza: „zadowolone z siebie, pobłażające sobie, łagodne społeczeństwa znikną wkrótce wraz z odpadkami historii. Tylko silni ...mają szansę przetrwać", powiedział w przemówieniu do narodu. Kennedy zerwał wszelkie dyplomatyczne, handlowe i finansowe więzi z Kubą co stanowiło potworny cios dla kubańskiej gospodarki, mając na uwadze uzależnienie, i Nowe Horyzonty {New Frontier) — program polityczny zainicjowany przez Kennedy'ego. Miał on głównie na celu realizację programów budowy pocisków nuklearnych i badania kosmosu, rozpoczęcie Programu Pomoc dla Postępu (Alliance for Progress) w Ameryce Łacińskiej i tworzenie tzw. Korpusów Pokoju, co polegało na przygotowaniu kadry ochotników spośród obywateli USA, którzy po przeszkoleniu mieli być wysyłani do krajów potrzebujących amerykańskiej „pomocy". W ramach programu Nowe Horyzonty rozpoczęto również reformy podatkowe i socjalne {przyp. tłum.).
115
jakie pozostało po okresie amerykańskiej dominacji na wyspie. Udało mu się doprowadzić do dyplomatycznej izolacji Kuby, ale w 1961 r. nie powiodły się wysiłki, zmierzające do zorganizowania zbiorowej akcji przeciw niej — możliwe, że ze względu na problem zauważony przez pewnego meksykańskiego dyplomatę, który stwierdził: „Gdybyśmy publicznie ogłosili, że Kuba stanowi zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa, 40 milionów Meksykanów umarłoby ze śmiechu". Na szczęście wykształcone klasy Stanów Zjednoczonych były zdolne do bardziej trzeźwej oceny zagrożenia egzystencji Wolnego Świata10. Teoretycznie, lekarstwa i część żywności nie były objęte embargiem, mimo to odmówiono Kubie pomocy zarówno żywnościowej, jak i medycznej po tym, jak cyklon Flora w październiku 1963 r. spustoszył wyspę, niosąc śmierć i zniszczenia. Nawiasem mówiąc, reakcja była całkowicie typowa. Przypomnijmy sobie, jak Carter odmówił udzielenia pomocy wszystkim państwom karaibskim nawiedzonym przez huragany w sierpniu 1980 r. w przypadku, gdyby Granada miała ją także uzyskać (państwa tego rejonu nie zaakceptowały warunku Cartera i nie otrzymały żadnej pomocy). Podobnie zareagowały Stany Zjednoczone, gdy Nikaragua została szczęśliwym dla USA zbiegiem okoliczności zniszczona przez huragan w październiku 1988 r. Waszyngton z trudem był w stanie ukryć swą radość, jaką wywołała upragniona perspektywa szerokiego rozprzestrzenienia się głodu i olbrzymiego zniszczenia środowiska. Waszyngton oczywiście odmówił pomocy i to nawet tej zniszczonej części wybrzeża atlantyckiego, która zawsze związana była z USA i podzielała głęboką nienawiść dla sandinistów. Ci ludzie muszą także umrzeć z głodu przed zgliszczami swych chat, aby zaspokoić naszą żądzę krwi. Sprzymierzeńcy USA bojaźliwie posłuchali naszych rozkazów, usprawiedliwiając swe tchórzostwo z typową hipokryzją. By zademonstrować, że nasza złośliwość naprawdę nie zależy od tego, która partia sprawuje władzę, Waszyngton zareagował w bardzo podobny sposób we wrześniu 1992 r. ii , gdy fala przypływu zmiotła z powierzchni ziemi wiele nikaraguańskich wiosek rybackich, pozostawiając za sobą setki ofiar śmiertelnych, a wiele osób uznano za zaginione. Nagłówek w New York Timesle głosił: USA śle pomoc do ii
We wrześniu 1992 r. rządy w Nikaragui sprawowała (od 1990 r.) V. B. de Chamorro, ruch sandinowski formalnie został rozwiązany, a Sandinowski Front Wyzwolenia Narodowego (znanyjako FSLN)był partią opozycyjną wobec rządzącej Narodowej Unii Opozycyjnej (UNO) (przyp. tłum.).
116
Nikaragui, liczba ofiar śmiertelnych sięgnęła 116 osób. „Obce rządy wraz ze Stanami Zjednoczonymi odpowiedziały dziś natychmiastową pomocą dla ofiar nieszczęścia", pisał pożałowania godny reporter Timesa, podczas gdy Waszyngton zakomunikował, że „z powodu klęski oddaje natychmiast do dyspozycji pięć milionów dolarów". Cóż za szlachetność. Jedynie bardziej uważni czytelnicy byli w stanie zauważyć nie rzucającą się w oczy informację, że owe 5 mln pochodzi ze wstrzymanej, wcześniej planowanej pomocy, której przeznaczenie zmieniono. Nie jest to bynajmniej —jak zapewniono Kongres — suma stanowiąca część następnego pakietu wynoszącego ponad 100 mln dolarów przeznaczonych na pomoc, realizację którego administracja zawiesiła, ponieważ rząd Nikaragui nie jest jeszcze wystarczająco uległy jej woli. Humanitarny dar urósł do imponującej sumy 25 tys. dolarów11. Przeciw tym, którzy popełniają zbrodnię dążenia do niepodległości, można użyć każdej, nawet najokrutniejszej broni. Najważniejsze jednak, aby nigdy nie zawahać się w naszym budzącym wręcz grozę samochwalstwie. „O mały włos — pisał Mark Twain. — Gdyby owcę stworzono pierwszą, człowiek byłby plagiatem"12. Obawiając się efektu „zgniłego jabłka", administracja Kennedy'ego próbowała również narzucić Kubie kulturalną kwarantannę, aby zablokować wolny przepływ idei i informacji do państw Ameryki Łacińskiej. W marcu 1963 r. Kennedy odbył spotkanie z siedmioma prezydentami państw Ameryki Centralnej, którzy zgodzili się „stworzyć i wspólnie podjąć natychmiastowe środki zaradcze w celu ograniczenia przemieszczania się wywrotowców związanych z Kubą a także powstrzymać przepływ materiałów, propagandy i funduszy pochodzących z tego państwa". Liberałów Kennedy'ego zawsze głęboko niepokoiła niechęć rządów krajów Ameryki Łacińskiej do stosowania praktyk Stanów Zjednoczonych, polegających na wprowadzaniu kontroli podróżowania i wymiany kulturalnej; podobnym źródłem niepokoju był ich system prawny, który wymagał dowodów przestępstw dokonanych przez rzekomych „wywrotowców", nie mówiąc już o strachu przed przesadnym liberalizmem tych państw13. Natychmiast po klęsce w Zatoce Świń, dążąc do obalenia kubańskiego reżimu, Kennedy zainicjował program międzynarodowego terroryzmu, który osiągnął godne uwagi rozmiary. Podłościom tym nie poświęcano na ogół większej uwagi na Zachodzie, z wyjątkiem pewnego zainteresowania,
jakie wywołały próby zamachów na życie Castro, łącznie z jedną przeprowadzoną dokładnie w dzień zamordowania Kennedy'ego. Operacje terrorystyczne zostały oficjalnie odwołane przez Lyndona Johnsona. Kontynuowano je jednak i jeszcze nasilono za rządów Nixona. Wszystkie późniejsze akcje przypisywano renegatom, którzy nie podlegali kontroli CIA. Nie wiemy, na ile ścisłe są te przypuszczenia; jeden z wyżej postawionych urzędników Pentagonu z czasów kadencji Kennedy'ego-Johnsona, Roswell Gilpatric, wyraził co do tego swe wątpliwości. Administracja Cartera, a także sądy USA nie uznawały za przestępstwo porywania statków kubańskich, gwałcąc tym samym międzynarodową konwencję antypiracką którą rząd Castro respektował. Reaganici odrzucili kubańskie inicjatywy zmierzające do osiągnięcia porozumienia na drodze dyplomatycznej i narzucili nowe sankcje, używając najbardziej dziwacznych pretekstów, często jawnych kłamstw. Ich listę zestawił Wayne Smith, szef Sekcji do spraw związanych z Interesami USA w Hawanie [US Interests Section], który na znak protestu podał się do dymisji14. Z perspektywy kubańskiej, terror Kennedy'ego wydawał się zapowiedzią inwazji. CIA stwierdziła we wrześniu 1962 r. — zanim jeszcze w połowie października odkryto pociski sowieckie — że „głównym celem rozbudowy [sowieckiego] potencjału militarnego na Kubie jest wzmocnienie komunistycznego reżimu w odpowiedzi na — jak uważają Kubańczycy i Sowieci — zagrożenie ze strony Stanów Zjednoczonych, które próbują na różne sposoby ów reżim obalić". Na początku października Departament Stanu potwierdził tę opinię i potwierdziły ją również późniejsze badania Departamentu Stanu. Na ile realistyczne były te obawy, możemy tylko spekulować. Ciekawie zareagował Robert McNamara na późniejsze stwierdzenie Andrieja Gromyki, że pociski sowieckie wysłano na Kubę „dla wzmocnienia możliwości obronnych Kuby — i to wszystko". W odpowiedzi McNamara przyznał, że „Gdybym ja wówczas był kubańskim czy sowieckim politykiem, sądzę, że podzielałbym opinię, którą Pan wyraził, iż inwazja USA była prawdopodobna" (opinia ta, zdaniem McNamary, była błędna). Prawdopodobieństwo wybuchu wojny nuklearnej w razie inwazji USA wynosiło „99 procent", dodał McNamara. Taka inwazja była przerażająco bliska realizacji po odrzuceniu przez Kennedy'ego oferty Chruszczowa w sprawie obustronnego wycofania pocisków z Kuby i Turcji (te ostatnie i tak były przestarzałe i już zarządzono ich wycofanie). W gruncie rzeczy sama
Kuba mogła również rozpętać wojnę atomową, kiedy — w jednym z decydujących momentów kryzysu kubańskiego — pewien amerykański oddział terrorystyczny (Mongoose) wysadził w powietrze fabrykę, zabijając, jak twierdził Castro, 400 osób. Kubańczycy mogli już wtedy trzymać własny palec na przycisku atomowym15. Plan obalenia Castro z marca 1960 r., mający na celu przekazanie władzy w ręce reżimu „bardziej oddanego prawdziwym interesom narodu kubańskiego i bardziej akceptowalnego dla USA" pozostaje w mocy do dziś, w roku 1992, kiedy Stany Zjednoczone nadal czują się zobowiązane wypełnić swe odpowiedzialne zadanie, polegające na przeciwstawianiu się niepodległości Kuby, mając za sobą 170 lat doświadczeń. Nadal też w mocy pozostaje dyrektywa Eisenhowera, zalecająca, aby zbrodni tej dokonać „w taki sposób, by uniknąć najmniejszych nawet podejrzeń, że nastąpiło to w wyniku interwencji USA". Dlatego też instytucje ideologiczne muszą utajniać i tuszować dokumenty będące świadectwem agresji, akcji terrorystycznych, restrykcji ekonomicznych oraz wszelkich innych metod, zastosowanych przez Pana i Władcę północnej hemisfery w swym bezgranicznym oddaniu „prawdziwym interesom narodu kubańskiego". Obowiązek ten wypełniano z lojalnością przekraczającą chyba wszelkie normy. Temat amerykańskiego terroryzmu na Kubie zniknął z prac poważanych naukowców, którzy dali tym samym popis służalczego posłuszeństwa, jakie zaimponowałoby nawet najbardziej surowym autokratom. W środkach masowego przekazu trudną sytuację na Kubie bezustannie przypisuje się demonicznemu Castro oraz „kubańskiemu socjalizmowi". Castro ponosi pełną odpowiedzialność za „nędzę, izolację i poniżającą zależność" od ZSRR, informują nas redaktorzy New York Timesa, stwierdzając triumfalnie, że „kubański dyktator sam wpędził się w kozi róg", bez jakiejkolwiek naszej pomocy. Jest to prawda, bo tak chce najwyższa doktryna, która jest tu rozstrzygająca. Wydawcy zgodnie twierdzą, że powinniśmy wystrzegać się bezpośredniej interwencji, której domagają się niektórzy „amerykańscy rycerze zimnej wojny": „Rządy Castro zasługują na koniec, będący wynikiem jego własnego rodzimego bankructwa, a nie na martyrologię". Przyjmując stanowisko gołębi pokoju, redaktorzy doradzają, abyśmy pozostawali na uboczu, spokojnie przyglądając się z boku rozwojowi sytuacji — jak czyniliśmy to przez ostatnie 30 lat. Naiwny czytelnik może dzięki temu poznać (zupełnie 117
typową) wersję historii, kunsztownie skonstruowaną by spełnić wymagania panującej władzy. W serwisach informacyjnych obowiązują te same konwencje. Kubę traktuje się jak worek bokserski. Karaibski korespondent Timesa, Howard French, donosi o „komunistycznym kuriozum w coraz bardziej wolnorynkowym świecie", „komunistycznym ślepym zaułku", walczącym na próżno z „realiami ekonomicznymi". Owe „realia", jak się wydaje, oznaczać mają fiasko jałowej doktryny komunistycznej, które nie ma żadnego związku z amerykańskim terrorem i wojną gospodarczą Pierwsze pomija się milczeniem. Na drugie zwraca się uwagę tylko przy rozważaniu taktycznej kwestii: rozstrzygnięcia, czy wprowadzone wcześniej embargo powinno zostać zaostrzone czy też po prostu należy je utrzymać bez zmian przy założeniu, że same „realia ekonomiczne" wystarczą, by „nieubłaganie doprowadzić do dramatycznych przekształceń". Każda opinia spoza tego spektrum jest jeszcze jednym „dziwactwem", nieakceptowalnym dla każdego odpowiedzialnego dziennikarza pracującego na wolnym rynku idei. Pamela Constable, specjalistka Boston Globe do spraw Ameryki Łacińskiej, również stosuje się do ustalonych norm. Recenzując książkę korespondenta Miami Herold, Andreasa Oppenheimera, zaty-tułowaną Ostatnia godzina Castro, zaczyna od wyjaśnienia, że „nie jest on zacietrzewionym antykomunistą, ale jego wiarygodność poparta dziennikarskim doświadczeniem obserwatora wydarzeń Ameryki Łacińskiej sprawia, że jego książka tym bardziej przekonująco i nieubłaganie odsłania cyniczne, obsesyjne działania starzejącego się, socjalistycznego reżimu Fidela Castro". Oppenheimer przedstawia Kubę „jako klasyczną, podupadającą dyktaturę, kierowaną przez człowieka, którego idee od dawna przegrały wobec twardej logiki władzy", człowieka, „który kurczowo trzyma się upadłego systemu z uporem pełnym determinacji, choć zwiastującym śmiertelne niebezpieczeństwo". W „komicznych i tragicznych szczegółach" Oppenheimer pokazuje, że „życie przeciętnego Kubańczyka stało się koszmarem, w którym niedola splata się z groteską", o czym Constable pisze z rozbawieniem. „Oppenheimer pozostawia niewiele miejsca na jakąkolwiek wątpliwość, że Castro, tak jak i inni mesjanistyczni tyrani, sam zasiał ziarno swego upadku". Termin „Stany Zjednoczone" nie pojawia się w recenzji w ogóle; nie ma w niej także najdrobniejszych wyjaśnień tłumaczących, wjaki sposób Stany Zjednoczone przyczyniły się do „przekomicznych" nieszczęść przeciętnego Kubańczyka, do rozkładu „przegranego systemu" czy też do szalonego samozniszczenia Castro. 118
„Twarda logika władzy" jest po prostu faktem naturalnym i nie wzbudza takich emocji, jakie była w stanie wywołać zła natura Castro. Normy są uniwersalne; Kuba jest tylko przypadkiem szczególnym. Opisując straszliwy upadek gospodarczy Nikaragui po przejęciu władzy przez rząd wspierany przez USA, Constable pisze, że „Dwie przyczyny leżą u podstaw nieszczęścia, które spotkało ten biedny, żyjący w tropikach naród": jedną jest „niezmiennie trwająca wrogość" między sandinistami a nikaraguańską prawicą, drugim jest korupcja. Czy szaleńczy terror supermocarstwa mógł mieć choćby marginalny wpływ na „upadek gospodarki socjalistycznej" na Kubie oraz na dążenie USA do przywrócenia dawnej świetności tej wyspie? Myśli tej nie wolno wyrażać i prawdopodobnie nawet rozważać w dysydenckich kręgach kultury kontrolowanej przez komisarzy. Recenzję tej samej książki przedstawił Clifford Krauss na łamach New York Timesa. I w tej recenzji sytuacja Kubyjest rezultatem zbrodni i obłąkania samego demona. Stanów Zjednoczonych dotyczy tylko pośrednia wzmianka w jednym zdaniu: Castro (nie Kuba) „przetrwał mnóstwo nieszczęść: kryzys rakietowy, embargo handlowe, exodus z Mariel iii , powtarzające się klęski nieurodzaju, niekończącą się reglamentację towarów". I to wszystko na temat roli USA. Oppenheimera chwali się, że potrafił opisać kubańskie cierpienia „wnikliwie i z humorem" (osobliwe, jak zabawnie jest przyglądać się cierpieniu naszych ofiar), ale przede wszystkim za to, że udało mu się wyciągnąć na światło dzienne nikczemność, o jaką nikt do tej pory jeszcze Castro nie podejrzewał. Otóż nienasycony w swym pragnieniu władzy i umiłowaniu przemocy, wysłał on „doświadczonych oficerów", by organizowali w Nikaragui ruch oporu przeciw terrorystycznej armii, którą Stany Zjednoczone wysyłały z baz w Hondurasie z rozkazem atakowania „lekkich celów", takich jak ośrodki zdrowia i spółdzielnie rolnicze (decyzja dotycząca wysyłania oddziałów uzyskała oficjalną aprobatę Departamentu Stanu, cele ataku aprobowane iii
Exodus z Mariel - w połowie kwietnia 1980 r. około 11 tys. Kubańczyków poprosiło o azyl w Peru, kryjąc się przed władzami na terenie ambasady tego kraju w Hawanie. Waszyngton wyraził zgodę na przyjęcie nowych emigrantów kubańskich. Od 21 kwietnia do 26 września tego roku 125 262 osoby opuściły Kubę, płynąc z portu Mariel na Florydę. We wrześniu Fidel Castro uznał Mariel za port zamknięty, powstrzymując ucieczkę następnych, jak się szacuje, 375 tys. emigrantów (przyp. tłum.).
były przez kręgi lewicowo-liberalne). Potwór ten rozważał nawet możliwość odwetu, „w przypadku gdyby Stany Zjednoczone za rządów Ronalda Reagana dokonały inwazji na Nikaraguę" i był „o wiele bardziej, niż zdawaliśmy sobie z tego sprawę, zaangażowany" w zaopatrywanie w broń armii panamskiej, „przewidując inwazję USA" na ten kraj. Jednak dla tych, którzy sądzą, że istnieją granice tego, nad czym ten zbrodniczy umysł mógłby rozmyślać, jest jeszcze więcej przykładów. „Wysyłając kubańskich żołnierzy do Angoli w celu wsparcia marksistowskiego rządu, Pan Castro stał się główną przeszkodą w doprowadzeniu do zakończenia drogą rokowań wojny domowej w tym kraju w latach osiemdziesiątych". Koneserzy, którzy tęsknią za moskiewską Prawdą z dawnych dobrych czasów, natychmiast zrozumieją, o co tu chodzi. Jest to w ujęciu Timesa opowieść o kubańskim wsparciu dla rządu, uznanego praktycznie przez wszystkie kraje świata z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych, i o sukcesach tego rządu, polegających na odparciu (wspieranej przez USA) południowoafrykańskiej napaści na Angolę; to właśnie zwycięstwo pozwoliło obu walczącym stronom osiągnąć porozumienie, natychmiast pogwałcone przez Waszyngton, który nadal popierał terrorystów, dążąc do tego, aby wojna domowa (która kosztowała już Angolę setki tysięcy istnień ludzkich oraz spustoszenie kraju) doprowadziła do pozostania resztek tego państwa pod kontrolą Południowej Afryki i zachodnich inwestorów16. Bez względu na to, co sądzi się na temat Kuby, popisy tego rodzaju są zawsze dobrą lekcją „bezlitosnej demistyfikacji cynicznych, obsesyjnych działań" systemu propagandowego, którego posunięcia można przewidywać mechanicznie, a będącego pod kontroląklasy intelektualistów, budzących prawdziwą grozę swym moralnym tchórzostwem. Problemy te nie zmieniły się wiele od dni, kiedy wydawcy NewYork Timesa 60 lat temu szczycili się naszymi wspaniałymi zasługami w regionie karaibskim, gdzie działając „w najlepszych intencjach na świecie", nasi dzielni Marines ścigali „nieuchwytnego bandytę Sandino", przy owacjach nikaraguańskiej ludności i lamentach „zawodowych liberałów"; jakkolwiek niefortunnym zbiegiem okoliczności było to — sądzili dziennikarze — że do walk „doszło właśnie w momencie, gdy Departament Stanu stara się przekonać cały świat o naszej wspaniałomyślności, miłosierdziu i pokojowych intencjach". Na Kubie byliśmy w stanie „ocalić Kubańczyków przed nimi samymi i nauczyć ich samorządzenia", przyznając im „niepodległość ograniczoną jedynie protekcjonistyczną poprawką Platta" — pretekcjonizm ten miał „chronić"
amerykańskie korporacje i lokalnych sojuszników. „Kuba jest naszym najlepszym argumentem", twierdziła redakcja, „by odeprzeć" wszelkie zarzuty, mówiące o „groźbie amerykańskiego imperializmu". Byliśmy po prostu „wezwani" przez Kubańczyków, którzy w końcu „poznali tajemnicę stabilności" pod naszą uprzejmą opieką Ponieważ „nasze handlowe interesy na wyspie nie ucierpiały", mogliśmy „pomyślnie współpracować z wolnym narodem kubańskim" i dziś „nie mówi się o amerykańskim imperializmie na Kubie"17. Komentatorzy wyrażali wielki ból z powodu przestępstw Castro i z powodu łamania przez niego praw człowieka. Czy to uczucie bólu jest jednak prawdziwe? Łatwo niestety udowodnić, że w większości przypadków są to jedynie skrajnie cyniczne pozory. Można się o tym przekonać, porównując histeryczne oburzenie wywoływane łamaniem praw człowieka przez Castro z unikaniem lub zupełnym skrywaniem dużo gorszych podłości dokonanych w tym samym czasie przez państwa zależne od USA, działające pod amerykańskimi rozkazami i z amerykańskim wsparciem. Historia była wystarczająco usłużna, by dostarczyć kilku dramatycznych przykładów dla udowodnienia tej tezy18. Powszechnie demonstrowana troska o „prawdziwe interesy narodu kubańskiego" czy o „demokrację" nie musi zwodzić naszej uwagi. Z drugiej jednak strony, troska o „prawdziwe interesy" amerykańskiego biznesu jest jak najbardziej rzeczywista. Podobnie rzecz się ma z troską o opinię publiczną na Kubie i w krajach Ameryki Łacińskiej. Kennedy wiedział, co robi, gdy próbował ograniczyć swobodę podróżowania i łączności. Jego obawy stają się zrozumiałe, jeśli weźmiemy pod uwagę przytaczane wcześniej wyniki badań opinii publicznej na Kubie czy reakcję na Ustawę o reformie rolnej z maja 1959 r., którą jedna z agend ONZ określiła, jako „przykład godny naśladowania" w całej Ameryce Łacińskiej; czy też oświadczenie przedstawiciela Światowej Organizacji Zdrowia na Kubie w 1980 r., że pomimo panującego ubóstwa „bez najmniejszych wątpliwości Kuba ma najlepsze wskaźniki zdrowotności w całej Ameryce Łacińskiej", a organizacja systemu służby zdrowia przypomina „wysoko rozwinięte państwa". Obawy Kennedy'ego możemy zrozumieć, biorąc także pod uwagę raport UNICEF o „Sytuacji dzieci na świecie w 1990 r.", zrecen-zowany przez peruwiański dziennik kościelny, który podając listę państw o najwyższej śmiertelności noworodków na świecie, zauważył, że wśród państw Ameryki Łacińskiej Kostaryka i Chile 119
mają wskaźniki stosunkowo niskie jak na ten region, a „Kuba jest jedynym państwem stojącym na równi z krajami rozwiniętymi". Można również zwrócić uwagę na zainteresowanie Brazylii i innych państw Ameryki Łacińskiej kubańską biotechnologią — niezwykłą, by nie powiedzieć unikatową dla tak małego i biednego kraju. Można też przyjrzeć się dyskusji prowadzonej na ten temat w australijskiej prasie, która pozostając w bezpiecznej odległości od amerykańskiej opinii publicznej, oceniała próby osiągnięcia naszego „historycznego celu strategicznego", polegającego na ponownym wciągnięciu Kuby w „sferę waszyngtońskich wpływów": Fakt, że Kuba w ogóle przetrwała w takich okolicznościach, jest osiągnięciem samym w sobie. To, że odnotowała w latach 1981 -1990 najwyższy per capita wzrost społecznego dochodu narodowego (zarobki i świadczenia socjalne) wśród wszystkich państw Ameryki Łacińskiej - i prawie dwukrotnie wyższy od kolejnego najwyżej plasującego się państwa — jest godne uwagi. Co więcej, pomimo trudności gospodarczych przeciętny Kubańczyk jest ciągle lepiej odżywiony, lepiej wykształcony, ma lepszą sytuację mieszkalną i lepszy system opieki medycznej niż jakikolwiek inny obywatel Ameryki Łacińskiej, a dodatkowo, co nietypowe - rząd kubański starał się rozłożyć ciężar problemów gospodarczych równo pomiędzy wszystkich swoich obywateli.
Co gorsze, takie spostrzeżenia nie są żadną niezwykłością w samym regionie Ameryki Łacińskiej i są one wynikiem bezpośrednich doświadczeń, a także względnej niezależności od surowych wymagań doktrynalnych, które determinują zarówno ortodoksów amerykańskich, jak i ich europejskich naśladowców. Opinie tego rodzaju wypowiadają często wybitne osobistości. Jednym z bardziej wymownych przykładów niech będzie ojciec Ignacio Ellacuria, rektor jezuickiego uniwersytetu w Salwadorze (UCA), który napisał w jednym z dzienników publikowanych przez Kościół katolicki w Ameryce Łacińskiej w listopadzie 1989 r., że mimo wszystkich swych nadużyć „model kubański zdołał w stosunkowo krótkim czasie osiągnąć najwyższy w całej Ameryce Łacińskiej poziom zaspokajania podstawowych ludzkich potrzeb", podczas gdy „bieżąca sytuacja w Ameryce Łacińskiej zdaje się proroczo ujawniać całe zło systemu kapitalistycznego oraz ideologiczną fałszywość pozorów demokracji, które mu towarzyszą które go sankcjonują i maskują". To właśnie z powodu wyrażenia takich myśli został on zamordowany przez elitarne oddziały bezpieczeństwa szkolone przez USA i pogrzebano go
120
następnie głęboko pod osłoną milczenia; milczenia tych, którzy udawali oburzenie całą tą sprawą19. Tak jak i w wielu innych przypadkach, to nie zbrodnie Castro niepokoją władców naszej półkuli, którzy radośnie wspierają Suharto, Saddama Husajna czy Gramajo lub odwracają od nich swój wzrok, udając, że niczego nie widzą dopóki ci „wypełniają powierzoną im funkcję". To raczej oznaki sukcesu są tym, co wzbudza obawy i gniew oraz żądzę zemsty. Zadaniem ideologów jest tuszować ten fakt, co nie jest wcale łatwym zadaniem, biorąc pod uwagę przytłaczające dowody, które potwierdzają te podstawowe prawdy o naszej intelektualnej kulturze. W latach osiemdziesiątych Stany Zjednoczone rozszerzyły wojnę gospodarczą, nakładając embargo na produkty przemysłowe zawierające kubański nikiel - główny surowiec eksportowy Kuby. Ci, których nie dotknęła polityczna choroba Alzheimera, pamiętają zapewne słynne rozporządzenie Departamentu Skarbu USA wydane w kwietniu 1988 r., w którym zakazano importowania nikaraguańskiej kawy przetworzonej w kraju trzecim, jeśli nie będzie ona „przekształcona w sposób wystarczający, by utraciła swą nikaraguańską tożsamość", co przypomniało język Trzeciej Rzeszy, jak zauważył redaktor Boston Globe. Stany Zjednoczone zakazały szwedzkiej medycznej firmie zaopatrzeniowej dostarczenia pewnego sprzętu na Kubę, ponieważ jeden z komponentów wytwarzany był w USA. Pomoc dla krajów byłego Związku Radzieckiego obwarowano zastrzeżeniem, że wstrzymają one swą własną pomocy dla Kuby. Oświadczenie Gorbaczowa, że pomoc ta będzie odwołana, powitano w prasie takimi hasłami: „Baker z zadowoleniem przyjmuje decyzję" Gorbaczowa, „Sowieci usuwają przeszkodę na drodze do amerykańskiej pomocy gospodarczej", „Kubańsko-sowiecki związek: od 31 lat powód irytacji Ameryki". Nareszcie odczuliśmy ulgę w naszych bolesnych ranach. Na początku 1991 r. Stany Zjednoczone wznowiły manewry wojenne na Karaibach, w tym przygotowania do inwazji na Kubę w ramach typowej techniki zastraszania. W połowie 1991 r. zaostrzono embargo, zabraniając, obok innych ograniczeń, Amerykanom kubańskiego pochodzenia przesyłania pieniędzy na wyspę. W kwietniu 1992 r., w ramach przygotowań do kampanii prezydenckiej, George Bush zabronił statkom płynącym na Kubę korzystania z amerykańskich portów. Nowe przepisy zaproponowane przez liberałów w Kongresie, cynicznie nazwane Aktem Kubańskiej Demokracji, miały rozszerzyć embargo na filie firm
amerykańskich działających za granicą, pozwalając konfiskować na wodach terytorialnych USA ładunki wszystkich statków, które wcześniej zawijały do portów kubańskich. Kubańska niepodległość wywołuje przeogromną i raczej niesłabnącą wściekłość wśród wąskiego spektrum oficjalnych opinii głoszonych przez środki masowego przekazu20. Nigdy w żaden sposób nie starano się ukryć faktu, że brak odstraszającej siły sowieckiej (podobnie jak usunięcie brytyjskiej sto lat wcześniej) oraz zerwanie więzów gospodarczych między Kubą a blokiem wschodnim ułatwia jedynie Waszyngtonowi osiągnięcie swych z dawna zamierzonych celów, czy to z pomocą wojny gospodarczej czy też korzystając z innych metod. Brutalna szczerość jest całkowicie na miejscu: tylko najbardziej zagorzały antyAmerykanin mógłby ostatecznie zakwestionować nasze prawo do działania w sposób, jaki odpowiada naszej fantazji. Jeśli, powiedzmy, zdecydujemy się zająć jakieś bezbronne państwo, by pojmać jednego z naszych agentów, który przestał wypełniać nasze rozkazy, i później sądzić go za przestępstwa, jakie popełnił, będąc jeszcze na naszej liście płac, któż mógłby kwestionować majestat naszego systemu sprawiedliwości? To prawda, że Organizacja Narodów Zjednoczonych zrobiła to raz, ale nasze veto zajęło się już tym dziecinnym wybrykiem. Nawet Sąd Najwyższy przyznał Stanom Zjednoczonym prawo do zatrzymywania rzekomych kryminalistów za granicą i sprowadzania ich pod nasze sądy. Nie dla nas skrupuły Adolfa Hitlera, który oddał niemieckiego emigranta porwanego przez gangsterów Himmlera ze Szwajcarii w 1937 r., po tym, jak rząd szwajcarski wyraził swój protest, odwołując się do podstawowych zasad międzynarodowego prawa21. W typowym, radosnym komentarzu na temat tragicznej sytuacji Kuby redaktorzy Washington Post namawiają, by Stany Zjednoczone skorzystały ze sposobności i zniszczyły Fidela Castro: „Fakt udzielenia przez największego jego wroga, Stany Zjednoczone, humanitarnej pomocy i uznanie za prawowity rząd tego rozpadającego się reliktu przeszłości w ostatnich chwilach jego życia oznaczałby, że chcemy zawieść nadzieję kubańskiego narodu i wszystkich demokratów zachodniej hemisfery". Stosując tę samą logikę, ta sama redakcja domagała się przez całe lata osiemdziesiąte, by Stany Zjednoczone zmusiły Nikaraguę do powrotu do „sposobu postępowania krajów Ameryki Centralnej" i przyjęcia podziwu godnych „standardów regionalnych" państw terroru, w rodzaju Gwatemali czy Salwadoru. W tym samym również stylu wyszydzono „Nowy Styl Myślenia" Gorbaczowa za to, że nie dawał Stanom Zjednoczonym wolnej ręki w osiąganiu własnych celów środkami, które potępił Trybunał
Światowy (w orzeczeniu, które zdaniem zarówno naszej prasy, jak i liberalnych komentatorów, dyskredytowało ów Trybunał). Washington Post występuje w imieniu narodu kubańskiego, tak jak Departament Stanu czynił to za kadencji Eisenhowera i Kennedy'ego; w ten sam sposób William McKinley przemawiał w imieniu „przeważającej większości ludności" Filipin, która „z radością przyjęła naszego zwierzchnictwa" i którą on „bronił...przed podstępną mniejszością", wybijając jąw setkach tysięcy; podobnie — mianowany przez Kinleya gubernator — występował w imieniu wszystkich przyzwoitych obywateli Kuby (to znaczy w imieniu bogatych Europejczyków), którzy byli zwolennikami amerykańskiej dominacji na wyspie i jej przyłączenia do USA, i dlatego zapewne trzeba było ich bronić przed „degeneratami"22. Stanom Zjednoczonym nigdy nie brakło dobrej woli, okazywanej wszystkim cierpiącym ludom świata, których musieliśmy bronić przed machinacjami podłych złoczyńców. Jeśli chodzi o umiłowanie demokracji przez Washington Post, miłosierdzie każe nam milczeć. Inne podobne pisma nie zasługują na nic więcej. Przykład Kuby jasno pokazuje nam, że zimna wojna była zaledwie pretekstem, pozwalającym nie ujawniać naszej standardowej odmowy tolerowania niepodległości w państwach Trzeciego Świata, bez najmniejszego względu na jej profil polityczny. W głównym nurcie życia społeczno-politycznego nie pojawiają się jak do tej pory jakiekolwiek próby poważniejszego sprzeciwu wobec tradycyjnych metod politycznych. Poddawanie pod dyskusję najbardziej oczywistych kwestii społecznych uznaje się najczęściej za bezpodstawne, często jest to wręcz nie do pomyślenia. Można przewidzieć zatem, że dzięki naszym staraniom (rodzaju dobrze skądinąd znanego) „dojrzały owoc" albo sam wpadnie w ręce jego prawowitych właścicieli, albo będzie musiał być przez nich nieco energiczniej zerwany z drzewa. Ostrożna strategia polegałaby na stopniowym zaciskaniu pętli; prowadząc wojnę ekonomiczną i ideologiczną, można jednocześnie ukarać nieposłuszne społeczeństwo i zastraszyć tych, którzy mieliby ochotę się wtrącać. Można przewidzieć, że wraz ze wzrostem cierpienia, nasili się fala protestów, wywołujących wzrost represji, które doprowadzą z kolei do nowych zamieszek i represji, i tak dalej w łatwo dającym się przewidzieć cyklu. W pewnym stadium wewnętrzny rozkład państwa osiągnie poziom, w którym spokojnie można wysłać wojsko, aby ponownie „wyzwoliło" wyspę, przywracając dawny porządek, przy dźwiękach hymnów 121
pochwalnych na cześć naszych wielkich przywódców i ich prawości. Krótkotrwałe, taktyczne niepokoje mogą przyspieszyć ten proces, jeśli uznamy, że istnieje potrzeba pobudzenia szowinistycznych namiętności. Jest jednak mało prawdopodobne, aby Waszyngton wyraźniej odstąpił od taktyki nakreślonej przez administrację Busha w cytowanym już wcześniej National Security Policy Review.
ROZDZIAŁ 7
STARY I NOWY PORZĄDEK ŚWIATA: AMERYKA ŁACIŃSKA 1.
„Kolos z Południa"
„Jeżeli weźmie się pod uwagę bogactwa tego olbrzymiego państwa", pisali w 1929 r. wydawcy Washington Post, „wydaje się oczywiste, że w ciągu kilku lat Brazylia stanie się jedną z największych potęg gospodarczych świata". „Stany Zjednoczone cieszy powstanie tej wielkiej południowoamerykańskiej republiki", która „odnalazła drogę do trwałego dobrobytu i pokoju". Te entuzjastyczne przepowiednie nie wyglądały wówczas bynajmniej na nieuzasadnione. „Brazylia ceniona jest za swą specyficzną, nad wyraz korzystną kombinację trzech cech: ogromnych przestrzeni, niewielkiej gęstości zaludnienia oraz przebogatego zasobu surowców naturalnych", odnotowuje Peter Evans, do tego nie groziła jej agresja ze strony zewnętrznego wroga. W drugiej połowie XIX w. dochód rzeczywisty na głowę mieszkańca wzrastał w Brazylii zdecydowanie szybciej niż w Stanach Zjednoczonych. Kawa, jej główny towar eksportowy, była pod kontrolą miejscowego kapitału (Brazylia pod koniec minionego wieku zaspokajała ponad 80% światowego popytu na kawę). Można jednak było już wtedy dostrzec również pewne słabe strony jej gospodarki: uzależniła się ona do tego stopnia od eksportu podstawowych produktów, że ten bogaty pod względem rolniczym kraj musiał importować nawet najważniejsze produkty rolne. Pomimo to, „Kolos z Południa", jak określiła Brazylię w roku 1926 New York Herold Tribune, zdawał się rzeczywistym odpowiednikiem Kolosa z Północy, mając wszelkie możliwości ku temu, by rozwijać się w silne i bogate państwo. Wyglądał w istocie jak „potężne królestwo bezgranicznych możliwości", „o narodzie, który potrafi rozpalić wyobraźnię", jak pisały wówczas inne
122
amerykańskie dzienniki. Wall Street Journal w 1924 r. przedstawiał przyszłość Brazylii w znacznie ciemniejszych barwach: „żadne terytorium świata nie jest bardziej warte eksploatacji niż Brazylia". Pięć lat później pisano, że „amerykańscy biznesmeni chełpili się wyższym udziałem eksportu na rynku światowym od swych brytyjskich rywali", a „Nowy Jork zastąpił Londyn, stając się głównym źródłem nowych kapitałów inwestycyjnych" (Joseph Smith). Amerykańskie inwestycje wzrosły dziesięciokrotnie między 1913 a 1930 r.; obroty handlowe podwoiły się, podczas gdy udziały brytyjskie spadły o prawie 20%. Sytuacja była bardzo podobna w całej Ameryce Łacińskiej. Bezpośrednie inwestycje USA w przedsiębiorstwach tego regionu prawie podwoiły się, osiągając 3,5 mld dolarów w 1920 r., podczas gdy całkowita wartość inwestycji portfelowych (walorów i obligacji) wzrosła przeszło czterokrotnie, do ponad 1,7 mld dolarów. Wenezuelska nafta za dyktatury Gomeza, kopalnie Boliwii, Chile i innych państw oraz bogactwa Kuby były najbardziej faworyzowanymi celami inwestycyjnymi. W latach 1925-1929 napływ amerykańskiego kapitału do Ameryki Łacińskiej sięgnął około 200 min dolarów rocznie, podczas gdy roczny odpływ stąd kapitałów do kieszeni inwestorów amerykańskich wynosił 300 mln dolarów1. Poważniejsze zainteresowanie Stanów Zjednoczonych Brazylią sięga roku 1889, gdy obaloną monarchię zastąpiła nowo ustanowiona republika i gdy w Waszyngtonie zorganizowano konferencję panamerykańską, „jako część szerszej strategii opracowanej w celu zwalczania europejskiej konkurencji i tym samym zabezpieczenia amerykańskich wpływów handlowych na rynkach Ameryki Łacińskiej", pisał Smith. Stany Zjednoczone nie były zdecydowane, czy uznać republikański rząd, po części dlatego, że „konserwatywny instynkt amerykańskich polityków niepokoił fakt obalenia symbolu władzy i stabilności przy użyciu militarnej przemocy". Ale, jak uznał nowo mianowany sekretarz stanu, James Blaine, „Z innymi państwami na południu Brazylia utrzymuje stosunki bardzo podobne do tych, jakie mają Stany Zjednoczone na północy", a na dodatek perspektywy pomyślnych transakcji handlowych były nie do odparcia. Niepewności zostały wkrótce rozwiane. Uznając, że Brazylia może zaoferować „nie dające się obliczyć" możliwości handlowe, wybrano ją w 1906 r. jako miejsce trzeciej panamerykańskiej konferencji, w czasie której sekretarz stanu Elihu Root oświadczył, że Stany Zjednoczone i Brazylia, „działając razem, stworzą jedną wieczną gwarancję integralności Ameryki". Od 1900 do 1910 r. handel i inwestycje USA w
Ameryce Łacińskiej podwoiły się, rosnąc w najszybszym tempie na świecie. Kiedy podczas I wojny światowej Stany Zjednoczone stały się wreszcie ogólnoświatowym mocarstwem, Waszyngton mógł sobie pozwolić na rozszerzenie Doktryny Monroego poza region Morza Karaibskiego. Znaczący już wcześniej wpływ Stanów Zjednoczonych na politykę i gospodarkę całej półkuli wzrósł jeszcze bardziej, dając początek euforii lat dwudziestych2. Amerykańska dominacja na brazylijskim rynku osiągnęła swój szczyt po II wojnie światowej, gdy Stany Zjednoczone dostarczały połowę wszystkich towarów importowanych przez Brazylię i kupowały ponad 40% jej eksportu. Już wtedy wizja waszyngtońskich strategów była tak rozległa, że Ameryka Łacińska odgrywała w niej tylko drugorzędną rolę, jakkolwiek nie zapomniano o niej. „Rolą Ameryki Łacińskiej w nowym porządku świata", odnotowywał Stephen Rabę, było „sprzedawanie nam swoich surowców" oraz „wchłanianie nadwyżek amerykańskiego kapitału". Krótko mówiąc, miała ona wraz z całą resztą Południa „spełnić swe podstawowe zadanie" i pozwolić na „eksploatację", przynosząc zysk głównym państwom przemysłowym3. Przedstawiona przez Rabego w 1945 r. charakterystyka nowego porządku świata pozostaje nie mniej trafna w dniu dzisiejszym; podobnie nie zmienił się niepokój, który nurtował Bolivara, a którego źródłem było owo „bardzo potężne państwo, bardzo bogate, bardzo wojownicze i zdolne do wszystkiego", które leży „na północy tego wielkiego kontynentu". Główny motyw kolumbowskiej ery — przypisanie Południu roli posłusznego usługodawcy — pozostaje aktualny nadal, gdy zbliżamy się ku „nowemu imperialnemu wiekowi".
2. „Pomyślność ogólnoświatowego systemu
kapitalistycznego" O nowym porządku świata, jaki zapanował po roku 1945, pisano często z dużą otwartością w pracach naukowych reprezentujących główny nurt akademickiej konwencji. Niezwykle cenione opracowanie naukowe stosunków amerykańsko-brazylijskich, pióra nestora wśród historyków CIA, Geralda Heinesa, zaczyna się od słów: „Po drugiej wojnie światowej Stany Zjednoczone, kierując się korzyścią własną, przyjęły na siebie
123
odpowiedzialność za pomyślność światowego systemu kapitalistycznego". Mógłby on, kontynuując w tym stylu, przytoczyć jeszcze fragmenty memorandum CIA z 1948 r., poświęconego „kolonialnym interesom gospodarczym" naszych zachodnioeuropejskich sojuszników, czy też apele George'a Kennana w sprawie zrekonstruowania japońskiego „imperium ukierunkowanego bardziej na południe". Czytelnik otrzymałby wówczas krótki przegląd analiz naukowych odzwierciedlających prawdziwe interesy3. „Przywódcy amerykańscy starali się nadać światu taki kształt, który odpowiadałby potrzebom i standardom USA", pisze Haines. Miał to być „świat otwarty" — otwarty dla eksploatacji przez bogatych, ale nie do końca otwarty nawet dla nich samych. Stany Zjednoczone dążyły do „zamkniętego systemu hemisferycznego w otwartym świecie", wyjaśnia Heines za Davidem Greenem, ekspertem od spraw Ameryki Łacińskiej, który określił system „sformalizowany" po II wojnie światowej mianem „zamkniętej półkuli w otwartym świecie". Miał to być świat zamknięty dla innych w regionach kontrolowanych już przez USA lub mających znaczenie strategiczne (Ameryka Łacińska, Środkowy Wschód), a otwarty tam, gdzie Stany Zjednoczone nie były jeszcze siłą dominującą. Użyte przez Heinesa wyrażenie trafnie oddaje doktrynalny charakter zasady Otwartych Drzwi, z której jesteśmy tak dumni: to co posiadamy (jeśli jest to dostatecznie ważne), zatrzymujemy dla siebie; wszędzie indziej — otwarty dostęp dla wszystkich. Ta praktyczna zasada wyrażona została przez Departament Stanu w roku 1944 w memorandum nazwanym „Polityka naftowa Stanów Zjednoczonych". Stany Zjednoczone przewodziły wówczas w produkcji ropy naftowej na całej zachodniej półkuli i stan ten nie miał ulec zmianie przez następne ćwierćwiecze. Memorandum Departamentu Stanu stwierdzało, że system ów musi być nadal systemem zamkniętym, podczas gdy cała reszta świata powinna być otwarta. Polityka USA „polegać będzie na zachowaniu posiadanej obecnie pozycji hegemona, oraz — w związku z tym — na czujnej ochronie pozostających w rękach USA koncesji, przy jednoczesnym egzekwowaniu wynikającego z zasady Otwartych Drzwi prawa amerykańskich firm do równych szans na nowych obszarach"5. Przeświadczenie, że Ameryka Łacińska będzie należeć do nas, sięga wczesnych dni istnienia republiki. Pierwszym tego znamiennym wyrazem było powstanie doktryny Monroego. Polityczne intencje wyrażano zawsze jasno i popierano konsekwentnym działaniem. Trudno byłoby jednak znaleźć lepsze sformułowanie niż to, które wyraził Robert Lansing, sekretarz stanu za prezydentury Woodrowa Wilsona. Sam prezydent uznał argumenty Lansinga 124
za „nie do odparcia," choć nazbyt „niepolityczne", by głosić je otwarcie: Broniąc doktryny Monroego, Stany Zjednoczone mają na względzie swoje własne interesy. Integralność innych amerykańskich narodów jest epizodem jedynie, a nie celem. Choć wydać się może, że autor doktryny działał wyłącznie z czysto egoistycznych pobudek, to formułując ją, nie miał na pewno na myśli żadnej bardziej wzniosłej ani bardziej wielkodusznej intencji.
Nie bez przyczyny Bismarck określił w 1898 r. doktrynę Monroego jako „rodzaj niewybaczalnej arogancji, właściwej tylko Amerykanom". Poprzednik Wilsona, prezydent Taft, przewidywał, że „niezbyt odległy jest dzień", kiedy „cała półkula należeć będzie do nas faktycznie, choć moralnie, ze względu na naszą wyższość rasową, już jest nasza". Zdając sobie sprawę z przerażającej potęgi, jaką Stany Zjednoczone osiągnęły w połowie lat czterdziestych, Waszyngton nie widział żadnego powodu, by tolerować jakiekolwiek próby ingerowania w sprawy „naszego małego, pobliskiego regionu" (Stimson)6. Globalny porządek świata w 1945 r., kontynuuje Haines, wymagał od nas „całkowitego wyeliminowania wszelkiej zagranicznej konkurencji" w Ameryce Łacińskiej. Stany Zjednoczone postanowiły zająć miejsce swoich francuskich, brytyjskich i kanadyjskich rywali, żeby „przekształcić ten rejon w ważny rynek dla amerykańskich nadwyżek przemysłowych oraz prywatnych inwestycji, aby zająć się eksploatacją ogromnych bogactw naturalnych, a także by trzymać międzynarodowy komunizm z dala od tego regionu". Termin „komunizm" miał tu swe standardowe, ściśle techniczne znaczenie; oznaczał tych, co potrafią przemówić do wyobraźni „tych biednych, którzy zawsze chcieli grabić bogatych", jak ujął to John Foster Dulles. Podobny plan przygotowano dla Środkowego Wschodu, który Stany Zjednoczone objęły doktryną Monroego po II wojnie światowej, co pociągnęło za sobą nieobliczalne wręcz konsekwencje dla południowej Europy, północnej Afryki oraz samego Środkowego Wschodu. Pomimo iż Haines koncentruje swą uwagę na państwie najbogatszym i zarazem o największym znaczeniu w Ameryce Łacińskiej, to jego konkluzje dadzą się uogólnić. W Brazylii, pisze, Stany Zjednoczone przeciwstawiały się nacjonalizmowi gospodarczemu oraz temu, co
administracje Trumana i Eisenhowera nazwały „nadmiernym rozwojem przemysłowym" — to znaczy rozwojem, który mógłby stworzyć konkurencję dla amerykańskich korporacji; rywalizacja z kapitałem zagranicznym nie była „nadmierna", dlatego też była dozwolona. Wszystkie te warunki Stany Zjednoczone narzuciły w zasadzie półkuli zachodniej przed lutym 1945 r., o czym mówiliśmy już wcześniej (rozdz. 2.1). Nowością tych priorytetów była ich skała, nie ich istota. Celem przedwojennej polityki dobrego sąsiedztwa [Good Neighbor program] i — pisze David Green — było „zachęcenie producentów z Ameryki Łacińskiej do urozmaicenia własnej produkcji, w nadziei, że nowe produkty trafią na rynki półkuli zachodniej; [lecz] urozmaicenie to miało ograniczyć się do wytworów, które nie stanowiłyby konkurencji dla wyrobów branż produkcyjnych, które od dawna opanowały już rynki tej półkuli"; w praktyce oznaczało to niekonkurencyjność wobec wszystkich wyrobów produkcji amerykańskiej. Międzyamerykańska Komisja Doradcza [Inter-American Advisory Board] zachęcała Stany Zjednoczone, by wchłaniały cały import z Ameryki Łacińskiej, celem zwiększenia „możliwości Ameryki Łacińskiej do zakupu większej ilości wyrobów produkcji USA" (wyróżnienie Greena). Plany importowe pierwszych, zdominowanych przez USA, międzyamerykańskich agencji handlowych dotyczyły „raczej artykułów konsumpcyjnych niż produkcyjnych". Celem takiej działalności „było z całą pewnością to, by nie zmniejszyć udziału USA w eksporcie do Ameryki Łacińskiej", szczególnie w eksporcie „wyrobów przemysłu ciężkiego i maszynowego". Sporadyczne wyjątki jedynie potwierdzały regułę. Waszyngton zgodził się na przykład sfinansować projekt rządu brazylijskiego zakładający rozwój tutejszych stalowni, jednak — jak zauważył rządowy doradca ekonomiczny Simon Hanson — oznaczało to jedynie „zmianę asortymentu" amerykańskiej stali eksportowanej do Brazylii, a nie obniżenie wielkości eksportu lub jego wartości: huta brazylijska produkowałaby „prostsze wyroby", które z kolei „wymagać będą importowania bardziej złożonych materiałów", potrzebujących znacznie zaawansowanej technologii; i właśnie „tu wchodzimy my", gwarantując bezpieczeństwo amerykańskim rynkom eksportowym. Analizy wykazały, i
Good Neighbor program — polityka dobrego sąsiedztwa realizowana w latach 1933-1945 przez administrację prezydenta F. D. Roosevelta wobec państw Ameryki Łacińskiej. Celem jej była poprawa wzajemnych stosunków dyplomatycznych i gospodarczych (przyp. tłum.).
że „państwami, które stracą najwięcej na brazylijskim rynku, gdy w końcu pojawią się na nim wyroby tej huty, będą Anglia i Niemcy"7. Amerykańscy przywódcy, pisze Haines, byli na ogół „przeciwni wszelkim planom uprzemysłowienia krajów Trzeciego Świata i przeciwstawiali się programom pomocy zagranicznej, których celem było wspieranie wzrostu gospodarczego opartego na pożyczkach państwowych". Byli oni raczej zwolennikami „polityki merkantylistycznej", zakładającej wcielenie gospodarek państw Trzeciego Świata „w zdominowany przez USA system wolnorynkowy". Koncepcja „merkantylistycznego wolnego rynku" świetnie pasuje w doktrynalną ramę. Stany Zjednoczone „próbowały sprawować kontrolę nad brazylijskim rozwojem przemysłowym i sterować nim, kierując się interesem prywatnych korporacji amerykańskich i uwzględniając plany gospodarcze całego regionu". Humanitarny program Point Four [Punkt Czwarty], który miał stać się „wzorem dla całej Ameryki Łacińskiej", powstał w celu „znalezienia lepszych źródeł zaopatrzenia i ich bardziej skutecznego wykorzystania dla dobra amerykańskiej gospodarki, a także w celu stworzenia jeszcze szerszych rynków zbytu dla amerykańskiego eksportu i jeszcze większych możliwości inwestycyjnych dla kapitału USA". To, o czym rządowi stratedzy amerykańscy „marzyli, choć rzadko stwierdzali otwarcie, to neokolonialne stosunki bilateralne; Brazylia miała dostarczać surowce potrzebne amerykańskiemu przemysłowi, a Stany Zjednoczone miały być dla Brazylii głównym dostawcą wyrobów przemysłowych". Nasi stratedzy uprawiali „politykę neokolonialną i neomerkantylistyczną" — która jest w pewnym sensie „klasycznym, liberalnym podejściem do rozwoju gospodarczego" — ponownie ukazując, jak bardzo elastycznym instrumentem może okazać się teoria ekonomiczna. Można było tolerować rozwój przemysłowy kraju, jedynie gdy „był on komplementarny wobec przemysłu USA". W zasadzie chodziło o to, że „nie mamy nic przeciwko rozwojowi Brazylii, dopóki nie koliduje on z zyskami i dominacją USA"; dodatkowo, gwarantowaliśmy rozsądny udział w zyskach. Promowano również rozwój rolnictwa, jeżeli unikać będzie „destabilizujących" programów w rodzaju reformy rolnej, można je będzie oprzeć na amerykańskim sprzęcie rolniczym i pierwszeństwo uzyskają „artykuły uzupełniające produkcję amerykańską takie jak kawa, kakao, guma i juta", tworząc jednocześnie „nowe rynki dla amerykańskich produktów rolnych", takich jak pszenica i nabiał. 125
„Życzenia Brazylijczyków były mniej ważne", zauważa Haines, choć należało oczywiście „poklepać ich czasem po ramieniu i przekonać, że ich lubimy," jak sformułował to J. F. Dulles. Zasady zimnej wojny natychmiast zdominowały stosunki amerykańskobrazylijskie. Już w 1946 r. sowieckie machinacje w Brazylii stały się przedmiotem szczególnej troski ambasadora Adolfa Berle, czołowego liberalnego męża stanu w latach obejmujących zarówno Nowy Ład [New Deal] ii Roosevelta, jak i Nowe Horyzonty [New Frontier] Kennedy'ego. Rosjanie są jak naziści, ostrzegał: „W sposób straszliwy, cyniczny i okropny potrafią wykorzystać każdy ośrodek myśli i czynu, co przysporzyć może kłopotu Stanom Zjednoczonym"; są zatem tak odmienni od nas w tym względzie. Wywiad nie zdołał wykryć w Brazylii żadnych intryg, inspirowanych przez Sowietów, z wyjątkiem ich obecności w misjach ekonomicznych i innych określonych powszechnymi procedurami miejscach. Jak zwykle jednak, fakt ten uznano za nieistotny, a stanowisko Berle'a zyskało rządową aprobatę. W kilka miesięcy później Gerald Heines streścił raport wywiadu w sposób następujący: „nie jest wykluczone, że w przyszłości Związek Sowiecki będzie chciał wykorzystać tarcia między państwami tego regionu i łowić własne ryby na mętnych wodach międzyamerykańskich", nie można więc ryzykować — jeszcze jeden przykład „logicznej nielogiczności", jaką kierują się nasi stratedzy, planując ogólnoświatową politykę. Potencjalnych komunistów trzeba eliminować, zanim jeszcze trafi im się sposobność, by przeszkodzić nam w realizacji naszych celów. Dla przywódców amerykańskich Brazylia stała się „poletkiem doświadczalnym do testowania nowoczesnych metod naukowych rozwoju przemysłowego", zauważa Haines. Amerykańscy eksperci udzielali temu państwu instrukcji we wszystkich rodzajach zagadnień. Zachęcali na przykład Brazylijczyków do gospodarczego zaktywizowania Niziny Amazonki oraz do wzorowania się na amerykańskim modelu kolejnictwa — ta ostatnia rada miała świadczyć zapewne o tym, że nasi eksperci nie stracili poczucia czarnego humoru. Najistotniejsze jednak było to, że udzielili oni Brazylii życzliwej rady na temat tego, w jaki sposób przysparzać korzyści amerykańskim korporacjom. ii
New Deal — termin odnoszący się do nowych zasad gospodarczych i politycznych wprowadzonych w życie przez prezydenta Franklina D. Roosevelta w latach trzydziestych w celu zapoczątkowania odnowy gospodarczej, po upadku systemu wolnej przedsiębiorczości — laissez faire — który doprowadził gospodarkę Stanów Zjednoczonych do ruiny, pamiętanej jako Great Depression (Wielki Kryzys) [przyp. tłum.).
126
Całe sprawozdanie Hainesa pełne jest takich zdań, jak „najlepsze intencje", „szczerze przeświadczeni" itd. Szczęśliwym trafem to, o czym byli „szczerze przeświadczeni", odpowiada całkowicie interesom inwestorów USA, jakkolwiek tragiczne skutki może mieć dla naszych podopiecznych. Haines uderza znowu w tradycyjny ton, głosząc wiarę w szlachetne intencje, które tak cudownie służąnaszym własnym interesom.
3. Obrona demokracji Haines skupia swą uwagę na początkowym okresie stosunków amerykańsko-brazylijskich, daje jednak przedsmak tego, co miało nastąpić, gdy odwołuje się do zadania „udoskonalania brazylijskiej armii", którą urzędnicy USA „promowali... jako obrończynię demokracji". Ten dalekowzroczny program urzeczywistniania naszej demokratycznej wizji zaowocował w roku 1964, gdy generałowie objęli rządy, kładąc kres powojennemu, brazylijskiemu parlamentaryzmowi i instytuując neonazistowską strukturę Państwa Narodowego Bezpieczeństwa. Wprowadzony tam system tortur i represji zainicjował falę podobnych wydarzeń na całej półkuli, co było idealnym wręcz przykładem funkcjonowania „teorii domina", o której, z pewnych powodów, rzadko dyskutują eksperci zajmujący się tym tematem. Generalicja zaakceptowała zalecaną przez Stany Zjednoczone doktrynę gospodarczego neoliberalizmu i przystąpiła do urzeczywistnienia „ekonomicznego cudu", który stał się przedmiotem ogólnego podziwu wyrażanego jednakże z pewnymi zastrzeżeniami co do sadystycznej przemocy, która miała udział w owym „cudzie". Powstanie dyktatur wojskowych jako Państw Narodowego Bezpieczeństwa było bezpośrednim wynikiem polityki i doktryny Stanów Zjednoczonych. Od czasów II wojny światowej amerykańscy stratedzy starali się zintegrować południowoamerykańskie armie w ramach struktur dowódczych USA. Podczas wojny stworzyli podstawy stałego, skoordynowanego systemu dostaw wojskowych, opartych na standaryzowanej broni amerykańskiej dla całego kontynentu. Kroki te, jak przyjęto, mogą „okazać się bardzo korzystne" dla koniunktury amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego (generał „Hap" [szczęściarz] Arnold miał w tym wypadku na myśli powojenny przemysł lotniczy). Przejęcie
kontroli nad dostawami broni da Stanom Zjednoczonym możliwość wywierania na importerach presji gospodarczej i politycznej, która, z kolei, pozwoli powstrzymać rodzące się tendencje nacjonalistyczne oraz zapobiec „działalności wywrotowej". Naturalnym następstwem tych kroków będzie przejęcie kontroli nad szkoleniem miejscowych armii i wyparcie stąd europejskich rywali. Zatwierdzona przez administrację Trumana w 1946 r. ustawa o międzyamerykańskiej współpracy wojskowej [Inter-American Cooperation Act] zmierzała do zapewnienia Stanom Zjednoczonym monopolu na dostawy sprzętu wojskowego i szkolenia „w granicach militarnie zamkniętej półkuli [zachodniej], znajdującej się pod dominacją USA" (David Green). Dokumenty wewnętrzne pochodzące z lat nieco późniejszych kładły dodatkowo nacisk na konieczność usunięcia stąd naszych europejskich rywali, co wkrótce stało się faktem. Problem zwalczania działalności „wywrotowej" wysunął się na pierwszy plan w 1943 r., kiedy to właściciele boliwijskich kopalni cyny wezwali oddziały rządowe do stłumienia w nich strajków; setki ludzi zginęły wtedy w „masakrze w Catavi". Ze strony USA nie pojawiła się najmniejsza nawet reakcja, do momentu gdy narodowy, antyoligarchiczny, prozwiązkowy Narodowy Ruch Rewolucyjny (MNR) obalił rok później rządzącą dyktaturę. Waszyngton określił nowy reżim jako „profaszystowski" (pod błahym pretekstem) oraz stwierdził (w tym przypadku słusznie), że jest on przeciwny „anglo-amerykańskiemu imperializmowi". Domagano się odsunięcia od władzy członków MNR i szybko zorganizowano przewrót, w wyniku którego władza ponownie przeszła w ręce wojskowych. W memorandum ogłoszonym przez Departament Stanu wyjaśniono, jaki był najważniejszy problem: właściciele kopalń w Boliwii obawiają się „głoszonych przez MNR zamiarów zainteresowania się poprawą doli robotników, lękając się, że można dokonać tego jedynie kosztem spadku dochodowości kopalń". Jeszcze większą obawę wywołał radykalny nacjonalizm (rozdz. 2.1). Administracja Kennedy'ego poszła o krok dalej, zmieniając hasło misji militarnej w Ameryce Łacińskiej z „obrony półkuli [zachodniej]" na troskę o „bezpieczeństwo wewnętrzne", co w praktyce oznaczało wojnę przeciw ludności cywilnej. Akademiccy eksperci wyjaśniali rzeczowo, że wojsko, jeśli dowodzą nim instruktorzy amerykańscy, stanowi siłę „modernizującą". Główne motywy działań przedstawiono w opublikowanym w 1965 r. tajnym studium opracowanym przez Departament Obrony (wówczas pod kierunkiem Roberta McNamary). Stwierdzono w nim, że „taktyka USA wobec sił
zbrojnych w Ameryce Łacińskiej jest, ogólnie rzecz biorąc, skuteczna w realizowaniu postawionych przed nimi celów", które polegały na: „zwiększeniu ich możliwości utrzymania wewnętrznego bezpieczeństwa" oraz „zagwarantowaniu dominującego wojskowego wpływu USA". Obecnie wojsko rozumie swoje zadania i wyposażone jest odpowiednio, by je realizować — a to dzięki wyraźnemu wzrostowi dostaw i szkoleniom, przeprowadzonym przez administrację Kennedy'ego w latach 1961-1962. Do zadań tych należy także obalanie cywilnych rządów „zawsze wtedy, gdy w ocenie wojskowych postępowanie przywódców szkodliwe jest dla dobra narodu"; postępowanie takie jest koniecznością w „kulturowym klimacie Ameryki Łacińskiej", wyjaśniali liberałowie Kennedy'ego, i wszystkie cele zostaną z pewnością zrealizowane właściwie, ponieważ osąd wojskowych wynika dziś z „głębokiego zrozumienia oraz właściwego stosunku do celów strategicznych Stanów Zjednoczonych". Postępując w ten sposób, możemy wpływać na odpowiedni rezultat „rewolucyjnych walk o władzę toczonych pomiędzy głównymi ugrupowaniami, reprezentującymi obecną strukturę klasową" w krajach Ameryki Łacińskiej, a także zagwarantować, aby „prywatni inwestorzy amerykańscy" i handel stanowiły „ekonomiczny trzon" — najsilniejszy ze wszystkich trzonów „politycznych interesów USA w Ameryce Łacińskiej"8. Wulgarna marksistowska retoryka, przyjęta przez strategów okresu administracji Kennedy'ego-Johnsona, jest cechą charakterystyczną zarówno wewnętrznych dokumentów rządowych, jak i prasy świata biznesu. Wracając do Brazylii, wkrótce po tym, jak w sierpniu 1961 r. prezydentem kraju został João Goulart, tutejsza armia zajęła się przygotowaniem zamachu stanu. Wojskowym nie podobał się populizm jego wystąpień i spora popularność wśród szerokich mas, przede wszystkim jednak rozzłościł ich prezydencki projekt podniesienia dolnej granicy zarobków dla pracowników cywilnych. Wzrósł również niepokój w kręgach amerykańskiego biznesu, gdy Izba Deputowanych w parlamencie zaakceptowała ustawę, narzucającą nowe warunki inwestorom zagranicznym i ograniczającą transfer zysków, gdyż odpływ kapitału „wykrwawiał brazylijską gospodarkę". Mimo że sam Goulart, typowy przedstawiciel brazylijskiej elity, był antykomunistą, liderzy amerykańskich organizacji związkowych oraz personel ambasady USA w Brazylii przerażeni byli faktem wspierania przez prezydenta związkowych 127
organizacji robotniczych i chłopskich oraz oddawania w ręce brazylijskich komunistów stanowisk rządowych; był to „otwarty kurs komunistyczny" — ostrzegała CIA. Postępowanie takie wywołać musiało charakterystycznązimnowojennąreakcję USA, co zapowiedział John F. Kennedy krótko przed objęciem urzędu prezydenta. Na początku 1962 r. brazylijskie dowództwo wojskowe poinformowało ambasadora Kennedy'ego, Lincolna Gordona, że jest w trakcie przygotowywania zamachu stanu. Z własnej inicjatywy prezydent Kennedy zainicjował proces tajnego i jawnego wspierania przez Stany Zjednoczone politycznych kontrkandydatów Goularta o przekonaniach prawicowych. Zdaniem prezydenta, z którym zgadzali się zarówno Gordon, jak i środowisko amerykańskich biznesmenów, brazylijska „armia stanowi klucz do przyszłości" tego kraju, pisze Ruth Leacock. W grudniu 1962 r. wysłano do Brazylii Roberta Kennedy'ego z zadaniem skłonienia Goularta, by ten „stawił czoła problemowi komunizmu", jak to ujęła ambasada USA. Robert F. Kennedy poinformował Goularta, że prezydent jest poważnie zaniepokojony przenikaniem „komunistów i antyamerykańsko nastawionych lewicowych nacjonalistów" do brazylijskiego rzajdu, wojska, związków zawodowych i organizacji studenckich, a także „złym traktowaniem amerykańskich i innych zagranicznych inwestorów prywatnych". Jeśli Goulart ma nadzieję otrzymać od USA pomoc, mówił R. Kennedy, musi zadbać o to, by „personel na kluczowych stanowiskach" w brazylijskiej administracji był proamerykański, a także sięgnąć po rozwiązania gospodarcze zalecane przez USA. Stosunki pozostały napięte, tarcia dotyczyły przede wszystkim programu „zaciskania pasa", wprowadzenie którego administracja Kennedy'ego uznała za warunek konieczny udzielenia pomocy; innym problemem było niezadowolenie strony amerykańskiej z wpływów lewicy w Brazylii. W marcu 1963 r. CIA ponownie informowała o planach wojskowego zamachu stanu; kierownictwa korporacji amerykańskich zaczęły wówczas (w rozmowach prywatnych) domagać się od rządu amerykańskiego przerwania pomocy dla Brazylii, mając nadzieje na przyspieszenie tym sposobem przewrotu. W sierpniu tegoż roku Vernon Walters, amerykański attaché do spraw obrony, ostrzegł Pentagon, że Goulart daje awanse „oficerom o poglądach ultranacjonalistycznych", pomijając „oficerów o poglądach prodemokratycznych, proamerykańskich" (oba określenia miały zapewne być synonimami). Stosunki stały się jeszcze bardziej napięte za administracji Johnsona. Senator Albert Gore poinformował Senacką Komisję do spraw 128
Stosunków Zagranicznych, rozpatrującą wówczas kwestię pomocy USA dla Brazylii, że słyszał, jakoby „wszyscy członkowie brazylijskiego Kongresu, będący zwolennikami reform, które zalecaliśmy i które uznaliśmy za warunek zasadniczy udzielenia Brazylii pomocy w ramach programu Sojusz dla Postępu [Aliance for Progress], znajdowali się w tej chwili w więzieniach". Ambasador Gordon telegraficznie domagał się od Waszyngtonu zwiększenia amerykańskiej pomocy wojskowej dla armii brazylijskiej, gdyż wojsko odgrywa zasadnicząrolę w naszej „strategii zmierzającej do położenia kresu lewicowym ekscesom rządu Goularta". Jednocześnie CIA we wszystkich „większych miastach Brazylii finansowała masowe demonstracje antyrządowe, które miały dowieść, że dawne ideały, takie jak Bóg, państwo, rodzina i wolność, są tak samo ważne, jak zawsze", odnotował w swoim pamiętniku Philip Agee. Przypomnijmy, że udzielanie pomocy wojskowej jest standardową procedurą operacyjną stosowaną w celu obalenia cywilnych rządów. Tę właśnie metodę zastosowano z powodzeniem w Indonezji i w Chile, a na początku lat osiemdziesiątych próbowano skorzystać z niej w Iranie, podczas pierwszej fazy tego, co określono później (słusznie) mianem „afery Iran-contra” i 9. Brazylijscy generałowie przejęli władzę 31 marca. Stany Zjednoczone poparły zamach stanu oraz dostarczyły armii planów dalszych działań, które mogły okazać się przydatne, by „zagwarantować powodzenie przewrotu". Gordon poinformował telegraficznie Waszyngton, że generałowie dokonali „demokratycznej rebelii". Ich rewolucja była „wielkim zwycięstwem wolnego świata", które ochroniło „Zachód przed całkowitą utratą wszystkich południowoamerykańskich republik" i powinno „stworzyć znacznie lepszy klimat dla prywatnych inwestycji". „Zasadniczym celem brazylijskiej rewolucji", twierdził Gordon, zeznając przed komisją Kongresu dwa lata później, „było ocalenie, a nie zniszczenie demokracji w Brazylii". Ta demokratyczna rewolucja była „bez wątpienia największym zwycięstwem wolności w dotychczasowej historii i Afera Iran-contra — skandal polityczny, który wybuchł po nielegalnej transakcji dokonanej przez rząd Stanów Zjednoczonych, a polegającej na sprzedaży broni do Iranu (będącego w stanie wojny ze wspieranym przez USA Irakiem) w zamian za uwolnienie amerykańskich zakładników. Zyski z tej sprzedaży wykorzystano do tajnego finansowania antysandinowskich rebeliantów w Nikaragui (zwanych contras).
dwudziestego wieku", utrzymywał Gordon, oraz „jednym z najważniejszych punktów zwrotnych w historii całego dzisiejszego świata". Adolf Berle uznał Goularta za wcielenie Castro, którego jak najszybciej należało się pozbyć. Sekretarz stanu Dean Rusk uzasadniał decyzję uznania przez rząd USA wywrotowego reżimu tym, że „przejęcie władzy [w Brazylii] dokonało się w sposób przewidziany przez konstytucję", co — jak rozsądnie zauważa Thomas Skidmore — nie było stwierdzeniem „najzupełniej ścisłym". Przywódcy głównych central związkowych w USA domagali się, aby i im przypadł udział w zaszczytnym dziele zbrojnego rozprawienia się z parlamentarnie wybraną władzą W tym samym czasie nowy rząd brazylijski zajmował się niszczeniem ruchu związkowego w celu całkowitego podporządkowania biednych robotników nadrzędnym potrzebom świata interesów, głównie obcych, redukując — w okresie trzech zaledwie lat — płace realne o 25% i kierując strumień pieniądza „ku grupom o relatywnie wysokich zarobkach, gdyż to ich właśnie przeznaczeniem było stać się wielkimi konsumentami brazylijskiego cudu" gospodarczego (pisze Sylvia Ann Hewlett, zdaniem której brutalne represje i pogorszenie się standardu życia stanowią „zasadniczy i niezbędny warunek zapoczątkowania nowego kapitalistycznego cyklu rozwojowego gospodarki brazylijskiej"). Waszyngton oraz kręgi prywatnych inwestorów byli naturalnie zachwyceni. Gdy tylko zapomniano o reliktach konstytucyjnych zasad, a klimat dla inwestorów poprawił się, Bank Światowy zaoferował Brazylii pierwszą od piętnastu lat pożyczkę, a pomoc płynąca z USA wzrosła równie gwałtownie jak tortury, mordy, głód, choroby, śmiertelność noworodków — oraz zyski10.
4. Ugruntowanie zwycięstwa Stany Zjednoczone były „najbardziej godnym zaufania sprzymierzeńcem reżimu", zauważa Thomas Skidmore w pracy będącej najobszerniejszą analizą naukową okresu, który miał nastąpić. Pomoc gospodarcza USA pozwoliła rządzącym generałom chwilowo uratować sytuację: przy okazji sam proces ratowania reżimu „przekształcił Stany Zjednoczone w rodzaj jednostronnego Międzynarodowego Funduszu Walutowego, nadzorującego wszystkie aspekty brazylijskiej polityki gospodarczej". „Niemal w każdym brazylijskim urzędzie odpowiedzialnym za podejmowanie niemile widzianych decyzji podatkowych, płacowych czy cenowych wszechobecny był amerykański doradca", zauważył
nowo mianowany w 1966 r. ambasador USA. Raz jeszcze Stany Zjednoczone znalazły się w sytuacji umożliwiającej im narzucenie Brazylii roli „poletka doświadczalnego do testowania nowoczesnych metod naukowych rozwoju przemysłowego" (Haines), i dlatego też mają one pełne prawo przypisać sobie wszelkie zasługi w tym, co nastąpiło. Pod przewodnictwem USA Brazylia wprowadziła ortodoksyjną politykę neoliberalną, „podejmując wszelkie właściwe decyzje" zgodne z kryteriami monetarnymi i „umacniając gospodarkę rynkową" (Skidmore). „Cud gospodarczy" nieprzypadkowo, zbiegł się ze wzrostem despotyzmu faszystowskiego Państwa Narodowego Bezpieczeństwa; reżim, który nie potrafiłby używać bata, z trudem byłby w stanie zrealizować swe cele, mające tak destrukcyjny wpływ na społeczeństwo. Neoliberalne reformy nie zakończyły się całkowitym powodzeniem w procesie „rozbudowywania brazylijskiego kapitalizmu", kontynuuje Skidmore (choć pomogły rozbudować się zagranicznym korporacjom). Przyczyniły się do ciężkiej recesji przemysłowej, doprowadzając do upadku wiele przedsiębiorstw. Chcąc przeciwstawić się skutkom recesji, a jednocześnie zapobiec dalszemu przejmowaniu gospodarki przez obcy kapitał, rząd zainteresował się wreszcie sektorem państwowym i wsparł finansowo korporacje państwowe (którymi gardził wcześniej). W 1967 r. polityką gospodarczą rządu zajęli się technokraci pod kierownictwem cieszącego się wielkim uznaniem konserwatywnego ekonomisty Antonio Delfima Neto, entuzjastycznego zwolennika „rewolucji 31 marca", którą uważał za „masową demonstrację społeczną" i „rezultat zbiorowej jednomyślności" (tych, którzy kwalifikują się do miana „społeczeństwa"). Deklarując głębokie oddanie zasadom liberalizmu gospodarczego, rząd wprowadził bezterminowo kontrolę zarobków. „Protesty robotników, dotychczas rzadkie i o niewielkim zasięgu, zręcznie tłumiono", pisze Skidmore o okresie, w którym faszystowskie rządy stawały się coraz bardziej bezwzględne dla społeczeństwa, zaostrzając cenzurę, likwidując niezależność sądów, zamykając liczne wydziały uniwersytetów i wprowadzając w szkołach nowy program nauczania, który miał promować patriotyzm. Nowo wprowadzone obowiązkowe lekcje „wychowania obywatelskiego i moralnego" miały uczyć, jak „bronić zasad demokracji poprzez ochronę ducha religijności, ochronę godności istoty ludzkiej oraz umiłowanie wolności wraz z odpowiedzialnością płynącą z inspiracji Boga" — jak zarządzono na polecenie generałów i technokratów 129
stojących u ich boku. Program ten z całą pewnością zrobiłby spore wrażenie na twórcach programu politycznego republikańskiej kampanii wyborczej w 1992 r., jak i (w ogólnym zarysie) na „konserwatystach" w stylu z lat osiemdziesiątych. W 1970 r. prezydent zapowiedział, że represje będą „surowe i nieuniknione" oraz że „‘pseudo-Brazylijczycy' nie będąmieli żadnych praw". Tortury stały się „upiornym rytuałem, wyrachowanym gwałtem, dokonywanym na ciele i duszy", pisze Skidmore. Do specjalności należało torturowane dzieci i zbiorowe gwałcenie kobiet, odbywane w obecności ich rodzin. Ta „orgia tortur" stanowić miała „poważne ostrzeżenie" dla wszystkich nieprawomyślnych. Była „potężnym narzędziem", „pozwalającym Delfimowi i jego technokratom uniknąć publicznej dyskusji nad gospodarczymi i społecznymi priorytetami", dzięki czemu mogli „prawić swe kazania na temat doskonałości wolnego rynku". Ponowne uzyskanie — za pomocą takich metod — wysokiego wzrostu gospodarczego uczyniło Brazylię „raz jeszcze atrakcyjną dla obcych inwestorów", którzy przejęli w swe ręce znaczną część gospodarki. Pod koniec lat siedemdziesiątych „pod kontrolą wyłącznie lokalnego, brazylijskiego kapitału znajdowały się tylko takie przedsiębiorstwa, które w Stanach Zjednoczonych zalicza się do sektora małych przedsiębiorstw" [small business]r sektor najbardziej dochodowych przedsiębiorstw zdominowały spółki wielonarodowe i ich miejscowe filie, choć — biorąc pod uwagę zmiany, które nastąpiły wówczas w gospodarce światowej — około 60% zagranicznego kapitału w Brazylii pochodziło w tym czasie spoza Stanów Zjednoczonych (Peter Evans). Wskaźniki makroekonomiczne były wciąż zadowalające, kontynuuje Skidmore, nastąpił szybki wzrost produktu narodowego brutto oraz inwestycji zagranicznych. „Dramatyczna" poprawa warunków handlowych na początku lat siedemdziesiątych również „dodała wiatru w żagle" generałom i ich technokratom. Niezmiennie trzymali się oni doktryny, że „jedynym właściwym lekarstwem na ubóstwo i nierówną dystrybucję dochodu może być szybki wzrost gospodarczy, który pozwoli zwiększyć całkowity produkt gospodarczy" do podziału, co spotkało się z pełną aprobatą na Zachodzie. Bardziej wnikliwa analiza ówczesnej sytuacji gospodarczej Brazylii pozwala nam zwrócić uwagę na kilka cech charakterystycznych neoliberalnej doktryny. Tempo wzrostu w okresie 1965-1982, odnotowane w czasie istnienia modelu Państwa Narodowego Bezpieczeństwa, nie było wcale wyższe niż za parlamentarnych rządów w latach 1947-1964, zauważa ekonomista David Felix; i to mimo 130
niewątpliwie bardziej korzystnych warunków, jakie stwarza możliwość sprawowania autorytarnej kontroli nad gospodarką, którą dysponowali faszystowscy neoliberałowie. Stopa wzrostu oszczędności wewnętrznych prawie nie zwiększyła się w „latach cudu gospodarczego", gdyż generałowie i technokraci byli zwolennikami teorii „prawicowego konsumeryzmu". Rynek wewnętrzny zdominowały luksusowe artykuły przeznaczone dla bogatych. Wszystko to dobrze znają ci, wobec których zastosowano te same doktryny, nie wyłączając Amerykanów z północy, którzy sami przeżyli okres „rewolucji Reagana". Brazylia stała się „najszybciej rozwijającym się, spośród wszystkich ważniejszych, zamorskich rynków amerykańskich producentów", obserwuje Evans, uzyskując wysoki wskaźnik efektywności inwestycji, który ustępował jedynie stopie zysku Niemiec z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Tymczasem państwo stawało się w coraz większym stopniu własnością obcego kapitału. Jeśli chodzi o społeczeństwo, badania Banku Światowego z 1975 r. — w szczytowym okresie gospodarczego cudu — wykazały, że u 68% ludności wartość energetyczna posiłków była niższa niż wymaga tego minimum kalorycznego zapotrzebowania organizmu do normalnej fizycznej działalności, a 58% dzieci cierpi na skutek niedożywienia. Wydatki ministerstwa zdrowia w tym czasie były niższe niż w roku 1965, a wszystkie przewidywalne skutki, towarzyszące tak znacznemu zmniejszeniu tego budżetu, stały się faktem11. W roku 1972, po wizycie w Brazylii, politolog harwardzki Samuel Huntington apelował o pewną liberalizację faszystowskiego terroru, jednak z zachowaniem niezbędnego umiaru: „złagodzenie systemu rygorów" może „przynieść drastyczne skutki, w wyniku których wydarzenia wymknęłyby się spod kontroli", ostrzegał. Zalecał model rządów jednopartyjnych, podobnych do Turcji czy Meksyku, w którym mniejszą uwagę zwraca się na liberalistyczne pojmowanie praw jednostki, większą zaś na tak istotne wartości, jak stabilność czy „instytucjonalizacja". W kilka lat później złudzenia prysły. Brazylia wciągnięta została w globalny kryzys ekonomiczny lat osiemdziesiątych, szczególnie rujnujący dla Afryki i Ameryki Łacińskiej. Warunki handlowe znacznie się pogorszyły, likwidując oparcie dla tych, którzy trzymali jedną ręką bat, a drugą swe sakwy. Inflacja i zadłużenie wymknęły się spod kontroli, wysokość zarobków krytycznie się obniżyła, wiele firm zbankrutowało, a
poziom niewykorzystanych zdolności produkcyjnych spadł do 50%, przyczyniając się do „powstania nowego terminu ekonomicznego: .stagflacji'", pisze Skidmore. Neoliberalna strategia wzrostu Delfima doprowadziła do „całkowitego krachu", dodaje. Po czterech latach spadku koniunktury nastąpiło ożywienie aktywności gospodarczej, w znacznej mierze dzięki oczernianej przez neoliberalną doktrynę strategii gospodarczej, zmierzającej do uprzemysłowienia kraju w oparciu o substytucję importu (przez produkcję krajową). Generalicja ustąpiła, pozostawiając cywilnej administracji zarząd nad ekonomiczną i społeczną ruiną.
5. „Historia amerykańskim"
prawdziwa
o
sukcesie
w
stylu
W 1989 r. Gerald Haines opisywał rezultaty ponad czterdziestoletniej dominacji i opieki amerykańskiej w Brazylii jako „historię prawdziwą o sukcesie w stylu amerykańskim". „Polityka USA w Brazylii była nadzwyczaj skuteczna", przynosząc „imponujący wzrost gospodarczy oparty na trwałych podstawach kapitalizmu". Co do politycznego sukcesu, już we wrześniu 1945 r., gdy „poletko doświadczalne" jeszcze niezupełnie było przygotowane do eksperymentowania, ambasador Berle pisał, że „w obecnym czasie każdy Brazylijczyk ma szeroko dostępne środki, jakimi w czasie politycznej kampanii posługiwać może się również każdy Amerykanin: może wygłaszać przemówienia, wynająć sale konferencyjne, puszczać w obieg petycje, wydawać gazety, rozsyłać ulotki, organizować pochody, podejmować zabiegi o poparcie, uzyskać dostęp do radia, tworzyć komitety, organizować partie polityczne, poza tym może także — w dowolny inny pokojowy sposób — zabiegać o głos i poparcie u współobywateli swego kraju", tak jak „każdy Amerykanin". Wszyscy jesteśmy równi, stanowimy jedną szczęśliwą rodzinę żyjącą w harmonii, co tłumaczy, dlaczego rząd jest tak wrażliwy na potrzeby społeczeństwa. Dlatego też rząd jest tak „demokratyczny" — w doktrynalnie zatwierdzonym znaczeniu tego terminu, biorąc pod uwagę niekwestionowane prawa biznesu. Triumf kapitalistycznej demokracji dramatycznie kontrastuje z klęską komunizmu, chociaż, bezsprzecznie, porównanie takie jest dość krzywdzące — w stosunku do komunistów, którzy nie dysponowali tak łaskawymi warunkami owego „poletka doświadczalnego" kapitalizmu, z jego wielkimi zasobami
surowców, brakiem zewnętrznego wroga, wolnym dostępem do międzynarodowego kapitału i zagranicznej pomocy oraz życzliwym przewodnictwem Stanów Zjednoczonych przez całe półwiecze. A sukces jest prawdziwy. Od samego początku amerykańskie inwestycje i zyski nieustannie rosły, w miarę jak „Waszyngton zwiększał finansową zależność Brazylii od USA, coraz energiczniej wpływał na decyzje jej rządu dotyczące podziału zasobów i wciągał Brazylię w system handlowy całkowicie zdominowany przez Stany Zjednoczone", pisze Haines. W samej Brazylii „nowoczesne, naukowe metody rozwoju gospodarczego opartego na trwałych podstawach kapitalizmu" również przyniosły pokaźne korzyści, choć aby to zrozumieć, konieczna jest odrobina wnikliwości. Istnieją dwie bardzo różne Brazylie, pisał Peter Evans w latach siedemdziesiątych, gdy cud gospodarczy osiągnął swój szczyt: „fundamentalny konflikt w Brazylii zaznacza się między 1 lub może 5% społeczeństwa tworzącymi elitę a 80%, które pozostawiono poza ‘brazylijskim modelem’ rozwoju". Ta pierwsza Brazylia, nowoczesna, prozachodnia, zyskała ogromnie dzięki sukcesom kapitalizmu. Ta druga natomiast żyje wnajgłębszej nędzy. Dla trzech czwartych populacji tego „potężnego królestwa o nieograniczonych możliwościach" warunki życia Europy Wschodniej są nieosiągalnymi marzeniami, co odsłania kolejny sukces Wolnego Świata. Szczegóły „historii prawdziwej o sukcesie w stylu amerykańskim" ujawniono w trakcie badań przeprowadzonych w 1986 r. na zlecenie nowego cywilnego rządu. W naukowym studium przedstawiono „znany już wcześniej obraz Brazylii", komentuje Skidmore, „pomimo chełpienia się rangą ósmego pod względem wielkości gospodarki państwa zachodniego świata, Brazylia znalazła się w tej samej kategorii, co najsłabiej rozwinięte państwa afrykańskie i azjatyckie, gdy przyszło do porównywania wskaźników dobrobytu społecznego"; był to rezultat „dwóch dziesięcioleci wolnej ręki dla technokratów" i całkowitej aprobaty dla doktryn neoliberalnych, które „wzbogaciły produkt do podziału", stwarzając jednocześnie „jeden z najbardziej nierównych systemów dystrybucji dochodów na świecie" oraz „przerażające niedociągnięcia" w ogólnej sytuacji zdrowotnej i ekonomicznej ludności. W raporcie Organizacji Narodów Zjednoczonych na temat poziomu kształcenia, opieki zdrowotnej itp. [Report on Human Development] Brazylia uplasowała się na 80 miejscu, obok Albanii, Paragwaju i Tajlandii. Krótko potem, w 131
październiku 1990 r., FAO [Organizacja do spraw Wyżywienia i Rolnictwa przy ONZ — UN Food and Agriculture Organization] ogłosiła, że przeszło 40% populacji Brazylii (blisko 53 mln ludzi) cierpi głód. Ministerstwo zdrowia Brazylii szacowało, że setki tysięcy dzieci umiera tu z głodu każdego roku, a według danych UNESCO z 1990 r. brazylijski system edukacji jest lepszy jedynie od systemu szkolnictwa w Republice Gwinei-Bissau i w Bangladeszu12. W roku 1992 „historię sukcesu" podsumował majowy raport organizacji Americas Watch: „Państwo zasobne w bogactwa naturalne i posiadające dużą bazę przemysłową ma największe w świecie zadłużenie spośród wszystkich rozwijających się krajów oraz gospodarkę, która od dwudziestu już lat nie może wyjść z ciężkiego kryzysu. Tragiczność sytuacji Brazylii polega na tym, że kraj ten nie jest w stanie zapewnić odpowiedniego standardu życia 148 milionom własnych mieszkańców, z których w 1985 r. dwie trzecie pozostawało niedożywione; ich ubóstwo powoduje i potęguje brak dostępu do ziemi" w państwie, charakteryzującym się „stopniem koncentracji własności ziemskiej uznanym za jeden z najwyższych na świecie" i posiadającym jeden z najbardziej nierównych systemów dystrybucji dochodów. Głód i choroby rozprzestrzeniają się niepowstrzymanie, a wraz z nimi niewolnicza praca robotników kontraktowych, których traktuje się tu wyjątkowo brutalnie albo po prostu zabija, jeśli ośmielą się porzucić miejsce pracy, zanim odpracują dług zaciągnięty u pracodawcy. W jednym z dziewięciu przypadków wiejskiego niewolnictwa, które ujawniła powołana przez Ministerstwo Gruntów Rolnych Komisja Kościelna [Kościoła katolickiego], w ciągu zaledwie kilku pierwszych miesięcy 1992 r. stwierdzono, że 4000 niewolników pracowało przy wypalaniu węgla drzewnego w przedsięwzięciu rolniczym opracowanym i subwencjonowanym przez rząd wojskowy w ramach, jak to określono, „planu odnowy drzewostanu" (którego jedynym rezultatem było zwiększenie produkcji węgla drzewnego). W brazylijskich hacjendach niewolnicy pracują bez wynagrodzenia po 16 godzin dziennie, są często bici i torturowani, czasami mordowani, niemal zawsze bezkarnie. Prawie polowa gruntów uprawnych jest w rękach zaledwie jednego procenta farmerów; rząd, stosując się do zaleceń zagranicznych mistrzów, kładzie nacisk na uprawę roślin eksportowych, faworyzuje tym samym rolników, którzy posiadają kapitał inwestycyjny; przeważającą większość rolników spycha na coraz dalszy margines. W północnych i pólnocno-wschodnich rejonach Brazylii bogaci właściciele ziemscy opłacąją rewolwerowców albo wzywąją 132
żandarmerię wojskową i każ ąim palić domy, zbiory, żywy inwentarz bądź też mordować związkowców, księży, zakonnice i prawników; wszystkich, którzy próbują bronić praw chłopów. Zmuszają w ten sposób wieśniaków do ucieczki w inne rejony: do slumsów wielkich miast bądź szałasów w Amazonii, gdzie później obwinia się ich za niszczenie drzewostanu, gdy ci karczują las w desperackich próbach przetrwania. Brazylijscy lekarze określają ludność tego regionu jako nowy podgatunek: „Pigmeje", których mózg ma 40% objętości przeciętnego mózgu człowieka. Jest to rezultat znacznego niedożywienia w regionie o bardzo żyznej ziemi podzielonej na wielkie plantacje, produkujące wyłącznie zboża na eksport13. Brazylia osiągnęła również światowy sukces w takiej dziedzinie, jak niewolnictwo dzieci. Żyje tam około 7 mln nieletnich, zatrudnianych na warunkach niewolniczych, prostytuujących się, wykorzystywanych w najróżniejszy sposób, dzieci pracujących ponad siły, pozbawionych opieki medycznej i edukacji, „czyli po prostu pozbawionych swego dzieciństwa", jak szacują badania Międzynarodowej Organizacji Pracy. Ci, którym szczęście sprzyja, mogą liczyć na pracę w handlu narkotykami, w zamian za klej do wąchania, „sprawiający, że nie czuje się głodu". Taki rodzaj dzieciństwa poznają setki milionów dzieci na całym świecie — jest to „jeden z bardziej ponurych przykładów ironii losu tego wieku", komentuje George Moffett. Gdyby ten ponury przykład dotyczył Europy Wschodniej, byłby to dowód bestialstwa komunistycznego wroga; ale ponieważ jest to normalna sytuacja w posiadłościach Zachodu, określa się ją jako „ironię losu" i tłumaczy, że jest to skutek „endemicznego ubóstwa Trzeciego Świata... którego stan uległ dalszemu zaostrzeniu wtedy, gdy zmuszone do finansowych ograniczeń rządy zmniejszyły nakłady na szkolnictwo" — wszystko to, naturalnie, bez jakiejkolwiek przyczyny. Brazylia przoduje również w dziedzinie torturowania i mordowania bezdomnych dzieci przez państwowe siły bezpieczeństwa. Jest to „proces eksterminacji ludzi młodych", jak określił to kierownik Departamentu Sprawiedliwości w Rio de Janeiro (Helio Saboya). Akcja dotyczy około 78 mln dzieci, które na ulicach brazylijskich miast „żebrzą, kradną lub wąchają klej" i „dla kilku wspaniałych chwil zapominają, kim i gdzie są" (Jan Rocha, korespondent londyńskiego magazynu Guardian). W samym Rio de Janeiro komisja parlamentarna zidentyfikowała 15 „szwadronów śmierci", z których większość składała się wyłącznie z policjantów i była finansowana przez miejscowych kupców. Ciała dzieci zamordowanych
przez oddziały śmierci znajduje się poza granicami wielkich metropolii; ręce dzieci spętane są sznurem, ich ciała, przeszyte kulami, noszą ślady tortur. Bezdomne dziewczynki zmusza się do prostytucji. Instytut Medycyny Sądowej odnotował 427 przypadków morderstw dokonanych w Rio de Janeiro na bezdomnych dzieciach jedynie w pierwszych dziesięciu miesiącach 1991 r. Większość zginęła z rąk „szwadronów śmierci". Opublikowany w grudniu 1991 r. raport brazylijskiego parlamentu podaje, że w okresie minionych czterech lat zamordowano 7000 dzieci14. Rzeczywiście jest to danina godna naszej wspaniałości i naszych „nowoczesnych naukowych metod rozwoju gospodarczego opartego na trwałych podstawach kapitalizmu", rozwoju, który dokonał się na terytorium tak „godnym eksploatacji", jak żadne inne na świecie. Nie powinniśmy nie doceniać skali naszego osiągnięcia. Trzeba było prawdziwego talentu, by stworzyć koszmar na ziemi tak łaskawej i tak przebogatej, jak Brazylia. W świetle takich triumfów zrozumiałe jest, że klasa rządząca w nowym, imperialnym wieku chce z tak wielką pasją i poświęceniem dalej dokonywać swych cudów i że jej ideologiczni przywódcy mają prawo celebrować swe osiągnięcia z tak wielkim entuzjazmem i samozadowoleniem.
6. Triumfujący fundamentalizm Ktoś mógłby polemizować, że pomimo swych wyjątkowych zalet Brazylia ciągle nie jest najlepszym poletkiem doświadczalnym, pozwalającym zademonstrować zalety neoliberalnych doktryn, które „kapitalizm w stylu amerykańskim" narzuca państwom uznanym za „warte eksploatacji". A może lepiej byłoby sprawdzić Wenezuelę, będącą terenem o warunkach nawet bardziej sprzyjających, posiadającą nadzwyczajne surowce naturalne, wśród nich najbogatsze zasoby ropy naftowej, jakie odkryto poza regionem Środkowego Wschodu. Można by i tam przyjrzeć się historii sukcesu. W jednej z najważniejszych prac naukowych poświęconych stosunkom amerykańsko-wenezuelskim Stephen Rabe pisze, że po I wojnie światowej Stany Zjednoczone „czynnie wspierały brutalny i skorumpowany reżim Juana Vincente Gómeza", który otworzył granice swego kraju dla obcej eksploatacji. Nasz Departament Stanu, w tradycyjny sposób, zignorował założenia polityki Otwartych Drzwi, gdy dostrzegł możliwość „gospodarczej hegemonii USA w Wenezueli"; wywarł presję na rząd Wenezueli, by nie dopuścić do
przyznawania koncesji brytyjskim spółkom naftowym (w tym samym czasie USA domagały się prawa dostępu — które ostatecznie uzyskały — do złóż Środkowego Wschodu, gdzie dominowały wówczas brytyjskie i francuskie spółki). W roku 1928 Wenezuela była głównym eksporterem ropy na świecie, a jej eksport pozostawał pod kontrolą spółek amerykańskich. W czasie II wojny światowej Stany Zjednoczone przystały na żądania Wenezueli, aby zyski z eksportu dzielone były po połowie. W rezultacie tej umowy, jak nietrudno przewidzieć, nastąpił ogromny wzrost produkcji ropy oraz „znaczny wzrost dochodów przemysłu naftowego USA", który przejął kontrolę nad gospodarką tego państwa i wpływał na „główne decyzje gospodarcze" we wszystkich jego sektorach. Podczas trwającej od 1949 do 1958 r. krwawej, bandyckiej dyktatury Pereza Jimeneza „stosunki między Stanami Zjednoczonymi a Wenezuelą były harmonijne i korzystne dla amerykańskiego biznesu"; tortury, terror i represje przeszły bez najmniejszych komentarzy wśród utartych zimnowojennych wymówek. W 1954 r. dyktator został odznaczony przez prezydenta Eisenhowera Orderem Zasługi [Legion oj Merit]. Wzmianka pochwalna mówiła, że „jego rozsądna polityka zarówno gospodarcza, jak i finansowa ułatwiła ekspansję inwestycji zagranicznych, jego rząd w ten sposób przyczynił się do większego dobrobytu państwa i szybkiego wykorzystania jego przebogatych zasobów naturalnych" i przy okazji przysporzył gigantycznych zysków amerykańskim korporacjom, które sprawowały kontrolę nad jego krajem, nie wyłączając — już w tym okresie — hutnictwa i paru innych sektorów. Mniej więcej połowa dochodów Standard Oil z New Jersey pochodziła z jej wenezuelskich filii, by przytoczyć jeden tylko przykład. Od II wojny światowej Stany Zjednoczone prowadziły w Wenezueli standardową politykę, polegającą na przejęciu całkowitej kontroli nad wojskiem „w celu rozszerzenia politycznych i militarnych wpływów Stanów Zjednoczonych na całą półkulę zachodnią i prawdopodobnie po to, by pomóc utrzymać prężność naszego przemysłu zbrojeniowego" (Stephen Rabe). Jak później tłumaczył to Allan Stewart, ambasador za prezydentury Kennedy'ego, „proamerykańsko i antykomunistycznie nastawione siły zbrojne są zasadniczym instrumentem obrony naszego bezpieczeństwa". W celu bardziej wyrazistego przedstawienia swoich racji, Stewart przytoczył przypadek Kuby, gdzie doszło do całkowitej „dezintegracji sił zbrojnych", podczas gdy we wszystkich pozostałych krajach wojsko „było silne i 133
zwarte, gotowe bronić przed komunistami zarówno siebie, jak i innych", czego widocznym efektem było powstawanie Państw Narodowego Bezpieczeństwa, które w końcu pokryły całą półkulę. Rząd Kennedy'ego zwiększył amerykańską pomoc dla wenezuelskich służb bezpieczeństwa, a dodatkowe fundusze przeznaczono na cele związane z „bezpieczeństwem wewnętrznym oraz działaniami sił bezpieczeństwa skierowanymi przeciwko politycznej lewicy", pisze Rabe; dodatkowo, tak jak w Wietnamie, wysłano do Wenezueli specjalistów wojskowych, którzy doradzać mieli tutejszym siłom zbrojnym na polu walki. Stewart przekonywał rząd Wenezueli o konieczności „dramatyzowania" wszystkich przypadków aresztowania osób uważanych za najbardziej radykalnych opozycjonistów, co wywarłoby korzystne wrażenie zarówno w Waszyngtonie, jak i na miejscowej ludności (oczywiście tej jej części, która ma dla nas znaczenie). W 1970 r. Wenezuela straciła pierwsze miejsce na liście światowych eksporterów ropy, ustępując zarówno Arabii Saudyjskiej, jak i Iranowi. Podobnie jak państwa Środkowego Wschodu, Wenezuela znacjonalizowała własny przemysł naftowy (oraz kopalnie rudy żelaza) w sposób całkowicie satysfakcjonujący Waszyngton i amerykańskich inwestorów, dla których „nowa, bogata Wenezuela okazała się bardzo gościnna", pisze Rabę, stając się jednocześnie „jednym z bardziej unikatowych rynków świata", zgodnie z opinią pewnego urzędnika Departamentu Handlu15. Powrót do władzy socjaldemokratów i ponowne oddanie prezydentury w ręce Carlosa Andrésa Péreza wzbudziło trochę niepokoju, ale uspokojono się, gdy prezydent przystąpił do realizacji — zaakceptowanego przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy — programu strukturalnej reorganizacji gospodarki i trzymał się go stanowczo, nie zważając na tysiące protestów (w tym wiele niezwykle ostrych). Podczas jednej z takich demonstracji, w lutym 1989 r., 300 osób zginęło w starciach ż siłami bezpieczeństwa w stolicy państwa, Caracas. Protesty, choć rzadko pisano o nich w prasie amerykańskiej, nasilały się. Towarzyszyła im fala strajków na tyle żywiołowych, by wzbudzić obawę, że kraj ogarnia „anarchia". Spośród wielu podobnych zajść przypomnijmy śmierć trzech studentów, zabitych przez policję, która zaatakowała spokojną demonstrację w końcu listopada 1991 r. Dwa tygodnie później policja za pomocą gazów łzawiących rozpędziła w Caracas pochód, w którym 15 tys. ludzi bez demonstrowania przemocy protestowało przeciwko polityce gospodarczej rządu Péreza. W styczniu 1992 r. konfederacja głównych central 134
związkowych w Wenezueli, oceniając bieżącą sytuację, ostrzegła rząd, przewidując następny okres poważnych trudności i konfliktów, spowodowany konsekwentną realizacją neoliberalnego programu, który już wcześniej doprowadził do „ogromnego i powszechnego zubożenia", przynosząc między innymi robotnikom 60-procentowy spadek siły nabywczej ich dochodów w okresie trzech ostatnich lat. Program, oczywiście, okazał się korzystny dla syndykatów finansowych i wielkich ponadnarodowych korporacji16. Wówczas właśnie dokonywał się kolejny „cud gospodarczy": „skarb państwa wypełniony po brzegi rezerwami dewizowymi, najniższa od pięciu lat inflacja, a stopa wzrostu gospodarczego najwyższa w obu Amerykach, w 1991 r. wyniosła ona 9,2%", pisał James Brooke, korespondent Timesa, odnotowując jednocześnie kilka znanych już nam drobnych skaz, między innymi spadek dolnej granicy zarobków w Caracas o 44% w stosunku do poziomu z 1987 r., obniżenie się poziomu odżywiania i „skandaliczną koncentrację bogactwa", zgodnie z opinią pewnego prawicowego kongresmena, którego Brooke cytuje. Kolejne nieprawidłowości wyszły na światło dzienne (w USA) w kilka tygodni później, gdy po nieudanej próbie zamachu stanu sam rząd Wenezueli uznał za stosowne przyznać, że zaledwie 57% mieszkańców — w państwie o tak wielkim bogactwie — może pozwolić sobie na więcej niż jeden posiłek dziennie. Kolejne usterki „cudu gospodarczego" zostały ujawnione w sierpniu 1991 r. w raporcie Komisji Prezydenckiej do spraw Praw Dzieci (o których wcześniej zapomniano). Pokazał on, że poziom „skrajnego ubóstwa, zdefiniowanego jako niemożność zaspokojenia przynajmniej 50% wymagań kalorycznych organizmu człowieka", zwiększył się w Wenezueli w okresie ostatnich siedmiu lat trzykrotnie i podczas gdy w 1984 r. dotyczyło ono 11% populacji, to w 1991 r. w nędzy żyło już 33% jej mieszkańców. Także dochód rzeczywisty na głowę ludności — stwierdzał raport — spadł w latach 1988-1991 o 55%, a tempo tego spadku było dwukrotnie wyższe niż wiatach 1980-198817. Przeprowadzona 4 lutego 1992 r. próba wojskowego zamachu stanu skończyła się fiaskiem. „Nie świętowano tu sukcesu", donosiła agencja Associated Press. „Nieudany zamach stanu powstrzymał na chwilę narastającą falę oburzenia i frustracji wywołanych faktem, że reformy gospodarcze, które w skali makroekonomicznej opiewane są jako olbrzymi sukces, zawiodły całkowicie, jeśli chodzi o poprawę warunków życia
większości Wenezuelczyków, i rozgoryczyły tak wielu z nich" (Financial Times). Zamach stanu „cieszył się cichym poparciem dużej części społeczeństwa", pisał Brooke, szczególnie w tych rejonach, gdzie większość mieszkańców stanowili robotnicy i biedota. Pérez, podobnie jak brazylijscy technokraci, robił wszystko tak jak trzeba, „obcinał subwencje, prywatyzował przedsiębiorstwa państwowe i otworzył zamkniętą gospodarkę dla konkurencji". A jednak coś, w sposób niewytłumaczalny, poszło nie tak. To prawda, że stopa wzrostu była imponująca, „większość jednak analityków gospodarczych zgodnie twierdzi, że wysoka cena ropy w 1991 r. była znacznie bardziej skutecznym motorem napędowym wzrostu gospodarczego Wenezueli niż posunięcia oszczędnościowe Péreza", pisał Stan Yarbro, i również trudno nie dostrzec, że „nowe bogactwo ominęło kieszenie wenezuelskiej klasy średniej i niższej, gdyż ich standard życia radykalnie się obniżył". Śmiertelność noworodków i dzieci do lat siedmiu „gwałtownie wzrosła w ostatnich dwóch latach, co jest skutkiem coraz większego niedożywienia i innych problemów zdrowotnych w slumsach", stwierdził ksiądz, który 16 lat przepracował w dzielnicach miast zamieszkanych przez najbiedniejszych. Jest też w Wenezueli aż nadto „nowego bogactwa", którego większą częścią „zasila się różne systemy spekulacji finansowych, zamiast wesprzeć tym kapitałem nowe inwestycje przemysłowe. W 1991 r. pieniądze zarobione na handlu nieruchomościami, zastawach hipotecznych i usługach finansowych dorównały niemalże zyskom przemysłu wytwórczego"18. Krótko mówiąc, był to typowy cud gospodarczy, osiągnięty w niezwykle sprzyjających warunkach, przydatny również do oceny neoliberalnych doktryn, głoszonych z taką gorliwością przez wyznawców nowej wiary, którą Jeremy Seabrook nazywa nowym „Międzynarodowym Fundamentalizmem Walutowym"19.
7. Rywalizacja o prymat Jest to troszeczkę niesprawiedliwie, przyznawać Brazylii najwyższe wyróżnienia w takich dziedzinach, jak zniewolenie, morderstwa i maltretowanie dzieci; mimo wszystko jest to „kolos z Południa", a więc więcej się tutaj dzieje i dane statystyczne muszą być tutaj wyższe. W rzeczywistości jednak sytuacja wygląda bardzo podobnie we wszystkich krajach tego kontynentu. Weźmy Gwatemalę, kolejne państwo posiadające bogate zasoby
naturalne, przed którym kapitalizm otworzył szerokie perspektywy sukcesów po tym, jak Stany Zjednoczone ponownie przejęły nad nim kontrolę w 1954 r. — kolejny przypadek, który powinien wzbudzić w nas dumę z naszych dokonań, jakże imponujących w zestawieniu z chaosem i ruiną które pozostawił po sobie nasz nikczemny wróg. Gwatemala — według danych UNICEF — pochwalić się może obecnie wyższym wskaźnikiem niedożywienia dzieci niż Haiti. Jej Ministerstwo Zdrowia szacuje, że 40% młodzieży uczącej się jest chronicznie niedożywione, a 2,5 mln dzieci — w państwie liczącym 9 mln mieszkańców — to ofiary maltretowania i innych nadużyć, które zmuszają dzieci do porzucenia szkoły i nawiązania kontaktów ze światem przestępczym. Ćwierć miliona dzieci to sieroty, a ich sieroctwo jest bezpośrednim skutkiem politycznej przemocy. Taka właśnie sytuacja dzieci nie powinna nikogo dziwić, jeśli uwzględnić fakt, że 87% populacji żyje poniżej granicy ubóstwa (w 1980 r. - 79%), a 72% finansowo nie jest w stanie pozwolić sobie na dietę, która pokrywałaby minimalne zapotrzebowanie organizmu (w 1980 r. — 52%), 6 mln mieszkańców nie ma dostępu do służby zdrowia, niemalże 4 mln brakuje wody pitnej (dokładnie 3,6 mln), a przy tym nieustannie wzrasta koncentracja areału rolnego w rękach coraz mniejszej liczby jego właścicieli (obecnie 2% właścicieli kontroluje 70% areału). Zdolność nabywcza w 1989 r. stanowiła zaledwie 22% poziomu z 1972 r. i wciąż spadała, w miarę jak nasilały się neoliberalne metody rządzenia, wprowadzone w latach osiemdziesiątych. Nie będziemy rozwodzić się długo na temat masowych rzezi, zbrodni ludobójstwa, której dopuszczono się w górskich rejonach kraju, niewyjaśnionych przypadków „znikania" ludzi, tortur, okaleczeń oraz innych podobnych zjawisk, towarzyszących zawsze zwycięstwom Wolnego Świata; bezsprzecznie łaski imperialne, jakimi obsypano Gwatemalę, były nadzwyczajnych rozmiarów. Powinniśmy przypomnieć tu choćby ich ogólny zarys. Terror rozpoczął się bez chwili zwłoki po zwycięskim przejęciu władzy przez wojsko, w wyniku (zorganizowanego i kierowanego przez USA) przewrotu, który obalił reformatorski rząd kapitalistycznych demokratów. Ofiarami terroru stało się, mniej więcej, 8 tys. chłopów, których zamordowano w trakcie trwającej dwa miesiące kampanii terrorystycznej, wymierzonej głównie przeciw założycielom związków zawodowych w United Fruit Company i liderom indiańskich 135
społeczności wiejskich. Ambasada USA włączyła się w tę akcję z dużym zaangażowaniem, dostarczając wojsku listy „komunistów", których należało „wyeliminować" lub też uwięzić i poddać torturom, a tymczasem Waszyngton z poświęceniem czynił wszystko, by Gwatemala stała się „prawdziwą wizytówką demokracji". „Czerwonych” Khmerów, którzy robili to samo, surowo wówczas potępiano, oskarżając ich o ludobójstwo. Terror wzmógł się ponownie w latach sześćdziesiątych, przy aktywnym udziale USA. Pod koniec lat siedemdziesiątych sytuacja znów się zaostrzyła, szybko osiągając nowy poziom barbarzyństwa. Doszczętnie zniszczono wówczas ponad 440 wsi, a znacznie więcej niż 100 tys. osób zamordowano lub „uznano za zaginionych" (Kościół i inne źródła twierdzą, że ofiar było niemalże 150tys.) — a wszystko to odbyło się przy entuzjastycznej wręcz aprobacie administracji Reagana. „Przy okazji" zniszczono ogromne obszary górskie w szale nieodwracalnej dewastacji środowiska naturalnego. Celem działań było niedopuszczenie, by teren ten mógł ponownie stać się rejonem dającym schronienie działaczom popularnych organizacji antyrządowych, a także zniechęcenie okolicznej ludności do tak abstrakcyjnych zajęć, jak myślenie o wolności lub domaganie się reformy społecznej kraju. Liczbę ofiar wśród nieuzbrojonej ludności cywilnej kraju — od czasu, gdy USA ponownie objęły kontrolę nad Gwatemalą — szacuje się na około 200 tys. zabitych lub „zaginionych", a w górach miały miejsce zdarzenia, które zaliczyć można do ludobójstwa, jeśli słowo to nadal cokolwiek oznacza. Jako zdumiewający triumf ludzkiego ducha można uznać to, że siły ludowe i ich liderzy kontynuują jednak swą walkę przeciwko zainspirowanemu przez USA neonazizmowi20. Terror nie ustaje, niezmiennie nie wzbudzając większego zainteresowania środków masowego przekazu w Stanach Zjednoczonych, jak i na całym Zachodzie. Raport Kancelarii Arcybiskupiej, w części poświęconej prawom człowieka i omawiającej jedynie pierwszą połowę 1992 r., odnotował co najmniej 399 przypadków zabójstw, będących wynikiem zamachów, z których wiele było wynikiem „nie objętych jurysdykcją sądową" działań sił bezpieczeństwa i ich sprzymierzeńców. „Każdego dnia dowiadujemy się o dziesiątkach przypadków naruszania praw konstytucyjnych". Terror stał się nawet częścią neoliberalnego programu gospodarczego. „Dwudziestu przywódców związków zawodowych zmuszonych zostało do ucieczki z tego kraju [ Gwatemali] w 1991 r., ponieważ grożono śmiercią zarówno im samym, jak i ich rodzinom", odnotowano w publikowanym corocznie przez Departament Stanu raporcie, dotyczącym zagadnień związanych z 136
przestrzeganiem praw człowieka w różnych krajach. Kiedy w roku 1991 robotnicy przystąpili do zakładania, uznawanego przez tutejsze prawo za legalny, związku zawodowego w amerykańskim przedsiębiorstwie Phillips-Van Heusen, doszło do pogróżek śmiertelnych pod adresem pracowników, podwyższono normy produkcyjne oraz zastrzelono jednego z inicjatorów pomysłu. Wszystko to w celu zażegnania niebezpieczeństw związanych ze zmianą obowiązujących warunkówpracy, które pozwalały tutejszym zakładom odzieżowym (znajdującym się w rękach obcych inwestorów i zajmujących się wyłącznie szyciem na zamówienie z powierzonych wzorów i materiałów) wnieść własny wkład w miejscowy „cud gospodarczy", dzięki takim metodom, jak: mniej niż dwudolarowe wynagrodzenie za 16-godzinny dzień pracy, duszne hale fabryczne i magazyny, pozbawione odpowiedniej wentylacji i z zaryglowanymi przez całą zmianę wyjściami; a także — jak wynika z oficjalnej skargi zgłoszonej w Biurze Przedstawicielstwa Handlowego USA przez amerykańskich związkowców — częste przypadki stosowania przemocy fizycznej oraz seksualnego wykorzystywania pracujących tam kobiet21. Jeśli chodzi o „prawdziwąwizytówkę demokracji", to mogą nią być wybory zaplanowane na rok 1963, które nie doszły do skutku, bo zapobiegł im poparty przez rząd Kennedy'ego przewrót wojskowy; miał on wyłączyć z gry politycznej Juana José Arévalo, twórcę procesu reform demokratycznych w Gwatemali w 1945 r., gdy wygrał on wybory prezydenckie po upadku — popieranej przez USA — dyktatury generała Ubico. Wybory przeprowadzone w 1966 r. wzmocniły kontrolę armii nad państwem i stały się początkiem nowej fali terroru. Wybory z 1985 r. ambasada Stanów Zjednoczonych uznała za „ostatni krok na drodze przywracania demokracji w Gwatemali". Tymczasem następne wybory, które odbyły się w listopadzie 1990 r., zakończyły się wynikiem remisowym, który osiągnęli dwaj prawicowi kandydaci, obaj zwolennicy doktryny neoliberalnej, którzy razem zdołali zainteresować własnymi programami zaledwie 30% elektoratu (licząc ważne głosy). W drugiej turze — wygranej przez Jorge Serrano — frekwencja była jeszcze niższa. Niezależnie od tych osiągnięć, warunki społeczne dzisiejszej Gwatemali uznać należy za rezultat kolejnego udanego eksperymentu: model rozwoju gospodarczego, zaproponowany przez amerykańskich doradców po przewrocie z 1954r., zakończył dziesięcioletni okres kapitalistycznej demokracji w Gwatemali. Terror przyczynił się do poprawy klimatu
inwestycyjnego, a nastawione na eksport programy gospodarcze doprowadziły do szybkiego wzrostu produkcji artykułów rolnych i mięsa wołowego. Przy okazji te same programy zniszczyły lasy i tradycyjne rolnictwo, i spowodowały gwałtowny skok w górę wskaźników określających poziom głodu i nędzy w społeczeństwie, oraz pozwoliły Gwatemali znaleźć się na pierwszym miejscu w świecie pod względem zawartości DDT w mleku matek karmiących (185 razy przewyższając limit Światowej Organizacji Zdrowia). Przede wszystkim jednak programy zagwarantowały bilans, który satysfakcjonował zarówno amerykański kompleks agrarno-przemysłowy, jak i miejscowe jego filie. Powstanie nowych montażowni, zwanych maquiladora i wywołało podobne rezultaty. Najnowsze plany gospodarcze, wprowadzane tu w życie pod kierunkiem specjalistów z USA, oznaczają jedynie intensyfikację skutków. Jak można się było tego spodziewać, prezydent Serrano we własnym raporcie parlamentarnym (w styczniu 1992 r.) uznał, że wzorowa realizacja neoliberalnego programu gospodarczego (nie wyłączając stuprocentowego wzrostu wydatków na zbrojenia w 1992 r.), doprowadziła do „cudu gospodarczego"; zachodni komentatorzy wyrazili swe uznanie i nadzieję na dalsze triumfy kapitalistycznej demokracji. Przypomnijmy przy okazji, że głównymi ofiarami wszystkich nieszczęść, które dotykają ludność Gwatemali, są jej rdzenni mieszkańcy, stanowiący przeszło połowę społeczności tego państwa. Ich cierpienia zaczęły się kilkaset lat temu. „Nigdy przed [hiszpańskim] najazdem", pisze Susanne Jonas, „Indianie nie cierpieli tak ciągłego niedostatku, połączonego z tak systematycznym pozbawianiem ich wszelkich praw i wydziedziczaniem ze wszystkiego, co do nich należy, jak na ziemiach dzisiejszej Gwatemali od 1524 r.", i „chociaż podawana przez Bartolome de Las Casasa — liczba 4-5 milionów Indian zabitych w Gwatemali w latach 1524-1540 może być przesadzona, to skalę tej tragedii określił właściwie. Uważa się dziś, że w latach 1519-1650 śmierć poniosło od dwóch trzecich do sześciu siódmych całej populacji Ameryki Środkowej i Meksyku"22. Niewolnictwo dzieci ma długą i udokumentowaną historię w naszych tradycyjnych obszarach, usługowych. W samych tylko Indiach regularnie zatrudnia się około 14 mln dzieci, zaczynając od sześciolatków; wiele z nich i
maquiladora (hiszp., l.mn.) — zakłady montażowe w Meksyku, będące w rękach zagranicznych właścicieli, zwykle usytuowane w pobliżu granicy USA i wykorzystujące tańszą siłę roboczą oraz niskie podatki [przyp. tłum.)-
pracuje w warunkach praktycznie niewolniczych, często 16 godzin dziennie. Jak zawsze, zjawisko to jest odzwierciedleniem ogólnych warunków społecznych. W jednej z bardziej szczegółowych analiz społecznych (opublikowanej w najpoczytniejszym dzienniku indyjskim), którą poświęcono „jednemu z najbardziej żyznych i uprzemysłowionych regionów południowych Indii", stwierdzono, że warunki życia tutejszych mieszkańców to „nieprzerwane pasmo wciąż zawężających się opcji, braku jakiejkolwiek nadziei i skrajnej rozpaczy — coraz częściej kończących się śmiercią", z głodu lub samobójczą. Odnotowano tu przynajmniej 73 przypadki śmierci głodowej tkaczy w okresie zaledwie dwóch miesięcy 1991 r. Pogarszające się warunki są wynikiem, szaleńczej kampanii eksportowej" oraz — towarzyszącej jej — „strategii ostrego zwiększania podatków biednym i okazywania pobłażliwości bogatym", czyli strategii będącej rezultatem polityki strukturalnego dopasowania, wprowadzanej pod przewodnictwem Międzynarodowego Fuduszu Walutowego za którą Indie są obecnie tak chwalone23. Sytuacja w Tajlandii od dawna jest głośno i otwarcie krytykowana przez międzynarodowe i tajlandzkie organizacje praw człowieka, podczas gdy na Zachodzie państwo to okrzyknięto kolejnym dowodem „sukcesu kapitalizmu". Wystarczy sięgnąć po prasę Bangkoku, by poznać dręczące fakty. Michael Vickery, specjalista od zagadnień kambodżańskich, znalazł w Tajlandii nowe przykłady maltretowania nieletnich, a między innymi przypadek kilku nastolatków, „których uwolniono... z fabryki, gdzie — jak twierdzą — trzymano ich w zamknięciu i torturowano, zmuszając do niewolniczej pracy", a kiedy po 18-godzinnej dniówce byli zbyt zmęczeni, by pracować dalej, wiązano ich i bito; Vickery pisze także o uwolnieniu z fabryki włókienniczej osiemnastu dziewcząt (w wieku 12-14 lat), które zmuszano tam do pracy trwającej ponad 15 godzin dziennie „prawie bez wynagrodzenia"; a także o nastolatkach, którzy uciekają z domu ze względu na nędzę panującą w północno-wschodnich rejonach kraju i których, po schwytaniu, siłą zmusza się albo do pracy w fabrykach, albo do pracy w domach publicznych, gdzie obsługują europejskich i japońskich turystów. Czołowy tajlandzki politolog pisze na ten temat tak: W Tajlandii słyszy się od czasu do czasu opowieści o dzieciach sprzedawanych w niewolę przez własnych rodziców. Warunki pracy tych młodych ludzi w służbie tego, kto ich kupił zgodnie z umową zawartą z rodzicami, są
137
na ogół niezwykle surowe... a w wielu przypadkach ich niewola może się przedłużyć, jeśli rodzice będą zmuszeni zaciągnąć kolejną pożyczkę u ich pracodawcy. Zdarza się, że [młode dziewczęta] zmuszane są do pracy w fabryce, która na ogół jest fabryką nie odnotowaną w rejestrach Ministerstwa Przemysłu ...nawet dziewięcioletnie [dziewczynki] - dosłownie więzione bywają w fabrykach przez szefów aż do 12 godzin dziennie... a wszystkich tych, którzy narzekają albo próbują uciekać, czekają surowe kary.
A wszystko to obok normalnej nędzy i brutalnej eksploatacji milionów. „Rok po roku prasa tajlandzka ujawnia podobne przypadki" zauważa Vickery, „i mimo że tutejsze władze za każdym razem wyrażają swe głębokie oburzenie, to nigdy nie dochodzi do żadnych konkretnych reform. Dzieje się tak dlatego, że podłości te — musimy nazywać to po imieniu — są nierozerwalnie związane z tajlandzkim typem kapitalizmu".- a ogólniej, są zjawiskiem typowym dla „cudów gospodarczych", stanowiących „historią sukcesów kapitalizmu". Wszystko to jest jeszcze jedną „ironią losu", jeśli weźmiemy pod uwagę umiejscowienie tej plagi. Jeszcze inny rodzaj „ironii losu" znajdziemy w ostrym komentarzu Vickery'ego, zwracającym uwagę na różnice między tym, jak Zachód traktuje — z jednej strony — Kambodżę i Wietnamy — zmasakrowane wojną i dobijane sankcjami ekonomicznymi, a z drugiej Tajlandię, jednego z głównych odbiorców zagranicznej pomocy gospodarczej: „Podczas gdy rolnikom wietnamskim udaje się w chwili obecnej odzyskiwać coraz większą kontrolę nad własną ziemią i jej płodami, rolnicy w Tajlandii coraz szybciej tracą kontrolę nad swoją ziemią, a dzieci ich zmusza się do takich form wyzysku, których - od 1975 r. - w Wietnamie nie był w stanie dostrzec żaden, nawet najbardziej nieprzychylnie wobec tego kraju nastawiony, obserwator"24. Badając region Ameryki Łacińskiej, urugwajski dziennikarz Samuel Blixen donosi w dzienniku wydawanym przez Kościół katolicki w Peru, że w stolicy Gwatemali większość spośród 5000 bezdomnych dzieci żyjących na ulicy trudni się prostytucją. We wrześniu 1990 r. znaleziono trzy dziecięce ciała z obciętymi uszami i wyłupanymi oczyma — miało to być ostrzeżenie dla wszystkich tych, którzy gotowi byli świadczyć o zbrodniach dokonywanych na dzieciach przez — państwowe bądź nieoficjalne — siły bezpieczeństwa w Gwatemali. W Peru dzieci sprzedaje się na aukcjach niewolników, a zwycięski nabywca zmusza je do pracy przy wypłukiwaniu złota; jak mówił pewien wiejski chłopak, któremu udało się uciec z niewoli, dzieci pracują tam po 18
138
godzin dziennie, brodząc w wodzie po kolana, a ich dzienny zarobek starcza jedynie na utrzymanie się przy życiu. W Guayaquil — jednym z głównych miast Ekwadoru — około 100 tys. dzieci w wieku od 4 do 14 lat pracuje po 10-12 godzin dziennie za nędzne grosze, a wiele z nich jest wykorzystywanych seksualnie. W Panamie budynki Sądu Ochrony Nieletnich zostały zbombardowane w 1989 r. podczas inwazji USA na ten kraj, niemal całkowicie uniemożliwiając pracę tej instytucji. W następstwie inwazji wzrosła również znacznie liczba gangów, plądrujących sklepy w poszukiwaniu żywności", a sprawcami około 45% wszystkich napadów rabunkowych są dzieci posługujące się skradzioną wojsku bronią. UNICEF podaje, że 69 mln dzieci w Ameryce Łacińskiej utrzymuje się dzięki nielegalnej pracy, kradzieżom, sprzedaży narkotyków oraz prostytucji. Z opublikowanych (w listopadzie 1991 r.) na zlecenie ministrów zdrowia krajów Ameryki Środkowej badań wynika, że każdego roku w tym regionie 120 tys. dzieci poniżej piątego roku życia umiera z powodu niedożywienia (rocznie rodzi się tu milion dzieci), a dotyka ono dwóch trzecich z tych, którym uda się przeżyć. „Do niedawna", pisze Blixen, „gdy wyobrażaliśmy sobie opuszczone dziecko w Ameryce Łacińskiej, mieliśmy przed oczami obraz śpiącego na ulicy przed drzwiami dziecka w łachmanach. Dziś jest to obraz poszarpanego i porzuconego w slamsach ciała — ciała tego, któremu udało się dotąd przeżyć"25. Czołowy dziennik Meksyku opisuje wyniki badań Victora Carlosa Garcii Moreno z Instytutu Badania Prawa przy Autonomicznym Narodowym Uniwersytecie Meksyku (UNAM), przedstawione w Mexico City na konferencji poświęconej „Międzynarodowemu Handlowi Dziećmi". Stwierdził on, że około 20 tys. dzieci wysyłanych jest nielegalnie każdego roku do Stanów Zjednoczonych „bądź jako materiał do nielegalnego handlu organami ludzkimi, bądź dla badań eksperymentalnych, bądź też w celu wykorzystywania seksualnego". Główna gazeta Meksyku, Excelsior, donosi, że „innym przykładem wykorzystywania nieletnich [w Gwatemali] jest istnienie tak zwanych ‘żłobków’ odpowiedzialnych za ‘tuczenie’ noworodków przed wysłaniem ich za granicę, do Stanów Zjednoczonych i Europy, gdzie sprzedaje się ich organy". Profesor teologii Uniwersytetu w São Paulo (Brazylia), ojciec Barruel, przesłał na ręce ONZ wiadomość o tym, że „75 procent zwłok [zamordowanych dzieci] nosi ślady wewnętrznego okaleczenia, a z
większości ciał usunięto oczy". Przewodniczący Rady Konferencji Biskupów Ameryki Łacińskiej, arcybiskup Lopez Rodriguez z Santo Domingo, oświadczył w lipcu 1991 r., że Kościół „prowadzi dochodzenie we wszystkich sprawach związanych ze sprzedażą dzieci w celu nielegalnej ich adopcji lub transplantacji [ich] organów". Odnotowano wiele przeróżnych zarzutów dotyczących porwań dzieci w Ameryce Łacińskiej, dokonywanych w celu transplantacji organów. Bez względu na to, czy pogłoski te są prawdziwe czy nie, sam fakt potraktowania ich poważnie przez prasę, badaczy naukowych i agencje rządowe mówi wiele o warunkach, w jakich te dzieci egzystują26. A egzystują podobnie, jak wiele innych stworzeń uznanych za zbyteczne. British Medical Journal opisał dochodzenie sądowe w Argentynie, w wyniku którego aresztowano między innymi dyrektora pewnego państwowego szpitala psychiatrycznego, kilku lekarzy w nim zatrudnionych i kilku biznesmenów, gdyż — w wyniku dochodzenia — znaleziono „dowody nielegalnego handlowania ludzkimi organami" oraz dowody świadczące o popełnieniu kilku innych przestępstw. Agencja France Presse pisała wówczas, że „ Argentyńczyków przerażały i szokowały graniczące z koszmarem rewelacje procesu, wydobywającego na światło dzienne wszystkie potworności związane ze znikaniem ludzi, nielegalnym handlem rogówkami, krwią i niemowlętami, przemytem i korupcją", do których dochodziło w szpitalu przez ponad dziesięć lat. Przy okazji ujawniono działającą w Urugwaju „szajkę przemytników ludzkich organów, na czele której stali Argentyńczycy". „Handel dziećmi i handel organami ludzkimi jest faktem", stwierdził minister zdrowia Argentyny.1 Za całkiem nowatorski uznać należy pomysł strażników zatrudnionych przez jedną z kolumbijskich uczelni medycznych, którzy mordowali biedaków i sprzedawali ich ciała szkole, której pilnowali, dostarczając w ten sposób studentom materiały do ćwiczeń; raporty policyjne wykazały, że przed zabiciem ofiarom usuwano organy, które można było sprzedać na czarnym rynku. Praktyki te jednak stanowią zaledwie małą cząstkę tego ogromu wykroczeń przeciwko prawom człowieka, których na tym kontynencie dopuściły się państwowe siły bezpieczeństwa od dawna i nieprzerwanie korzystające z amerykańskich dostaw i szkoleń, a które obecnie stały się jednym z największych — na całej półkuli zachodniej — odbiorców amerykańskiej pomocy wojskowej. Tak jak wszędzie, głównymi ofiarami ich morderstw, tortur i okaleczeń są księża, działacze związkowi, przywódcy
polityczni i wszyscy ci, którzy próbują stawać w obronie biednych, zakładać spółdzielnie czy prowadzić jakąkolwiek inną działalność, pozwalającą zaliczyć ich do kategorii „wywrotowców", zagrażających neoliberalnym reformom gospodarczym, wprowadzanym w życie zgodnie z zaleceniami Stanów Zjednoczonych i Banku Światowego27. Istnieją również inne aspekty owych programów rozwoju gospodarczego, o których nie mówiliśmy do tej pory; na przykład epidemia zatruć pestycydami, która dotarła do tych nielicznych zakątków naszej półkuli, którym przez pewien czas udawało się uciec przed niszczącym wpływem neoliberalnych doktryn. W Kostaryce „pestycydy, sprzedaż których jest całkowicie zgodna z prawem (wiele z tych środków importuje się z USA), stają się przyczyną chorób, zatruć, uszkodzeń ciała, a nawet śmierci korzystających z nich ludzi", pisze Christopher Scanlan z Miami Herold w swym reportażu z Pitahaya, gdzie zmarł właśnie 15-letni pracownik rolny, zatruwszy się wysoce toksycznym środkiem wyprodukowanym przez American Cyanamid. Wiejski cmentarzyk w Pitahaya, pisze Scanlan, „powinien stać się wymownym symbolem wszystkich tych nieszczęść i zagrożeń, które przynoszą światu pestycydy; Światowa Organizacja Zdrowia szacuje bowiem, że każdego roku umiera z powodu zatrucia się tymi środkami około 220 tysięcy osób", nie mówiąc o 25 mln corocznych przypadków zachorowań spowodowanych przez pestycydy, wśród których mamy też przypadki trwałego uszkodzenia systemu nerwowego; Indianie Guayami, którzy umierająw wyniku zatrucia pestycydami, czyszcząc kanały ściekowe wokół amerykańskich plantacji w Kostaryce czy Panamie, nie spoczną nawet na wiejskim cmentarzu. Przeszło 99% śmierci wywołanych ostrym zatruciem pestycydami przypada na państwa Trzeciego Świata, które zużywają zaledwie 20% rolniczych środków chemicznych. Mając „zamknięte wszystkie rynki krajowe" — co jest rezultatem odpowiednich przepisów chroniących ludność i środowisko naturalne — „spółki chemiczne przerzuciły sprzedaż tych zakazanych środków chemicznych na rynki Trzeciego Świata, gdzie regulacje rządowe są słabe". W przedsiębiorstwach tych opracowano również nowe „nietrwałe" pestycydy, które „na ogół są zdecydowanie bardziej trujące" dla pracowników rolnych i ich rodzin, nie wyłączając i takich środków, „które przed II wojną światową wynaleźli Niemcy, dążąc do stworzenia gazu paraliżującego układ nerwowy". Lekarze w Kostaryce stanowczo 139
domagają się usunięcia z rynków Trzeciego Świata tych wszystkich śmiercionośnych środków chemicznych, ale „administracja Busha stoi po stronie przemysłu", pisze Scanlan. Według rządu rozwiązanie tego problemu nie może kolidować z prawami wolnego rynku, to znaczy, tłumacząc to na język bardziej zrozumiały, nie może to pomniejszać zysków ludzi bogatych. Właściwą metodą załatwienia sprawy jest raczej „uświadamianie ludzi o ryzyku", wyjaśnia William Jordan z Agencji Ochrony Środowiska. Przyznaje on, że postęp stwarza pewne problemy, ale „nie można tak po prostu ignorować postępu". „Ja śpię w nocy spokojnie", oświadcza członek rady nadzorczej korporacji American Cyanamid. Tak też śpią na ogół wszyscy przywódcy i ideolodzy, z wyjątkiem chwil, gdy ich spokój zakłócą drobne sprzeciwy oficjalnych wrogów i ich wsteczne doktryny28. Stany Zjednoczone nigdy nie były zbyt zadowolone z Kostaryki, mimo jej niemal całkowitego podporządkowania się woli amerykańskich korporacji i Waszyngtonu. Socjaldemokracja Kostaryki oraz sukcesy jej gospodarczego rozwoju, odniesione w wyniku — zupełnie wyjątkowej w Ameryce Środkowej — ingerencji rządu w gospodarkę, były nieustannym źródłem zadrażnień. Niesnaski osłabły nieco w latach osiemdziesiątych, gdy dzięki gwałtownie rosnącemu zadłużeniu kraju oraz innym jego kłopotom rząd USA znalazł okazję wywarcia na Kostarykę odpowiedniego nacisku, by zbliżyć ją do ogólnego „modelu typowego dla krajów Ameryki Środkowej", którym tak bardzo zachwyca się nasza prasa. Jednak paskudni Tikańczycy [Ticos] — jak mówią o sobie mieszkańcy Kostaryki — ciągle zdają się nie rozumieć, gdzie jest ich właściwe miejsce. Jeden z problemów powstał w listopadzie 1991 r., gdy władze tego kraju po raz drugi wystąpiły z prośbą o ekstradycję Johna Hulla, obywatela USA zajmującego się hodowlą bydła w Kostaryce, oskarżanego w tym kraju zarówno o morderstwo (w sprawie dotyczącej zamachu bombowego, znanego jako „zamach w La Penca", w wyniku którego zginęło sześć osób), jak i o przemyt narkotyków oraz inne przestępstwa. To ponowione żądanie ekstradycji było szczególnie irytujące ze względu na moment, który wybrano — działo się to dokładnie wtedy, gdy Stany Zjednoczone dyrygowały wrzaskliwą kampanią public relation przeciw Libii, której władze, uporczywie domagając się przestrzegania prawa międzynarodowego, apelowały o zorganizowanie procesu dwóch Libijczyków oskarżonych o terroryzm lotniczy bądź to w ich własnym, bądź w innym państwie neutralnym, nie chcąc godzić się na to, aby podejrzanych przekazano w ręce sądownictwa USA. Ten niefortunny zbieg okoliczności nie przeszkodził 140
jednak waszyngtońskim mediom skutecznie atakować Libię, dzięki konsekwentnemu utajnieniu kostarykańskiej prośby. Kolejnym przestępstwem, którego dopuściła się Kostaryka wobec USA, była konfiskata posiadłości należących do obywateli Stanów Zjednoczonych, za co państwo to zostało należycie ukarane przez wstrzymanie obiecanej pomocy gospodarczej. Sławę zyskał przypadek wywłaszczenia pewnego amerykańskiego biznesmena, którego dokonał prezydent Kostaryki Oskar Arias, przyłączając jego posiadłość do terenów pobliskiego parku narodowego. Kostaryka zaoferowała rekompensatę za skonfiskowaną posiadłość, ale — jak uznał Waszyngton — była ona zbyt niska. Ziemię skonfiskowano, gdy stwierdzono, że CIA przekształciła ją w nielegalne, lądowisko, z którego zaopatrywano terrorystyczne jednostki amerykańskie prowadzące działania w Nikaragui. Nic dziwnego, że prezydencka konfiskata, dokonana bez właściwej rekompensaty, jest zbrodnią która wymaga odpowiednio surowej reakcji Waszyngtonu - i głuchej ciszy w środkach masowego przekazu, zwłaszcza gdy te zajęte są użalaniem się na libijski terroryzm29. Na bezczelność silniejszego często rzeczywiście brak słów. Inny reporter Miami Herald zastanawia się nad „pustynną przyszłością", która „coraz wyraźniej zagraża całej Ameryce Środkowej", w miarę jak wszystkie lasy zarówno w tym regionie, jak i w Meksyku znikają w tempie „nieporównywalnie szybszym niż w jakimkolwiek innym regionie kuli ziemskiej, z wyjątkiem Afryki Zachodniej", i najprawdopodobniej „znikną jeszcze w czasie naszego życia". Odpowiedzialnością za postępujący proces niszczenia lasów obarcza się zubożałych chłopów, drwali i ludzi poszukujących drewna na opał, jednak „eksperci we wszystkich krajach tego regionu zgodnie twierdzą, że winą za gwałtowną deforestację obarczać należy niesprawiedliwą dystrybucję ziemi", charakteryzującą wszystkie kraje regionu, nie wyłączając Kostaryki, która „poszczycić się może prawie najszybszym na świecie tempem deforestacji kraju". Innym znaczącym czynnikiem jest stworzona przez władze USA doktryna kontrpowstańcza, zakładające konieczność zmuszenia ludzi do rezygnacji z ich domostw i ziemi przy użyciu silnego ognia, w przypadku gdy nie można objąć nad nimi kontroli w inny sposób. Komitet Ameryki Środkowej do spraw Zasobów Wody ostrzega ponadto, że deforestacja jest tym rodzajem katastrofy ekologicznej, który w poważny sposób zmniejsza zasoby wodne. „Największe laguny i rzeki, które zaopatrują ludzi w wodę,
wkrótce zostaną zniszczone przez nieustanne ogołacanie regionu z lasów", stwierdził w lipcu 1992 r. wysokiej rangi urzędnik państwowy po zakończeniu obrad regionalnej konferencji poświęconej tym problemom. Ostrzegał on również, że doprowadzi to także do „wstrzymania produkcji elektryczności i zahamuje potencjalny wzrost gospodarczy w tym regionie". „Koncentracja najlepszej ziemi pod uprawę kawy, bawełny i cukru w przeogromnych majątkach ziemskich, pozostających w rękach wąskich elit, oznaczała dla setek tysięcy chłopów konieczność zarabiania na życie uprawami na skrawkach nie wykorzystywanej ziemi, leżącej na stromych zboczach gór", pisze Tom Gibb w swym reportażu z Salwadoru, w którym drewna na opał zabraknąć może za mniej więcej dziesięć lat i gdzie 90% rzek zostało już skażonych. Proces zniszczenia wciąż jeszcze można by odwrócić, ale to „wymagałoby zmiany klimatu politycznego, panującego w Salwadorze od wielu dziesięcioleci: chłopi tutejsi boją się zrzeszać i wzajemnie pomagać sobie przy pracy, bo to może spowodować uznanie ich za ‘wywrotowców’”30. Przedstawiając to w terminach bardziej realistycznych, rolnicy obawiają się, że ich próby organizowania się wywołają kolejną sponsorowaną przez USA, falę tortur i masakr, której celem jest nie dopuścić, by ktokolwiek przeszkodził w szerzeniu naszych szczytnych idei liberalizmu gospodarczego, przeznaczonych dla krajów Trzeciego Świata. Z badań nad gospodarką Kostaryki, przeprowadzonych wspólnie przez Waszyngtoński Instytut Światowych Zasobów Naturalnych i Tropikalne Centrum Naukowe w Kostaryce, wynika, że każdego roku 5% produktu krajowego brutto „znika bez śladu" oraz że w wyniku deprecjacji zasobów naturalnych kraj ten ograbiono w ciągu ostatnich 20 lat z prawie 30% jego potencjalnego wzrostu netto. Gdy uwzględnimy oba te czynniki, wówczas zniknie nie mniej niż jedna czwarta stopy wzrostu gospodarczego Kostaryki, obliczonego za okres od 1970 do końca 1989 r.31 Efekty tego rodzaju będą się nasilać, gdy trwałej zaszczepiane będą modele neoliberalnych doktryn gospodarczych. W Kostaryce zaaplikowano je w 1985 r., a w większości państw tego regionu dokonano tego znacznie wcześniej — wprowadzane programy gospodarcze są w istocie jedynie wariantami tradycyjnych programów narzucanych przez USA. Po pięcioletnim okresie fundamentalizmu wymuszonego przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy w Kostaryce nie nastąpił zapowiadany wzrost gospodarczy, mimo iż deficyt handlowy wzrósł znacząco (głównie dzięki zwiększeniu importu z USA), najniższe zarobki straciły 25% swej siły nabywczej, a 37% pracowników
pobierających miesięczne pensje otrzymywało wynagrodzenie niższe od ustawowego minimum. Przeciętny dochód rodziny spadł w latach 19801989 o 10%, z wyjątkiem 5% najwyżej opłacanych pracowników, a siła nabywcza robotników nieustannie spada. Ministerstwo Pracy przyznało, że za neoliberalnych rządów prezydenta Calderóna ubóstwo wzrosło o 18% w samym tylko 1991 r., a 35% rodzin nie jest w stanie zaspokoić nawet najbardziej podstawowych potrzeb — jak wynika z danych krajowego spisu, ujawnionych przez Ministerstwo Gospodarki. Rok 1991 wyróżnił się gwałtownym wzrostem stopy ubóstwa, co było „skutkiem realizacji w ostatnich latach programu gospodarczego przystosowania", wyjaśniają naukowcy. „Zarówno przedstawiciele Banku Światowego, jak i pełnomocnicy programu USAID obsypywali administrację Calderóna pochwałami za wprowadzany tu w życie program gospodarczy", donosi Central America Report [CAR]32. Kostaryka jest w Ameryce Środkowej wyjątkiem, przypadkiem szczególnym. Gdy przyglądamy się „modelowi typowemu dla Ameryki Środkowej", znajdujemy kraje, w których sytuacja jest znacznie gorsza. W Hondurasie środki narzucone z woli MFW „doprowadziły do powszechnego bezrobocia [do dwóch trzecich społeczeństwa] oraz galopującej inflacji", a także do gwałtownego wzrostu cen paliw, żywności i lekarstw (CAR). Prezydent Callejas przyznaje, że przyjęta strategia przyniosła „ujemne skutki dla ogromnej większości społeczeństwa"; ale — jak zauważa CAR — prezydent „gotów jest jednak płacić tę cenę, by zadowolić międzynarodowych kredytodawców i móc nadal rozwijać wolnorynkową gospodarkę w kraju". Nie trzeba dodawać, że Callejas i jego współpracownicy nie są tymi, którzy będą „płacić tę cenę". W Salwadorze 90% ludności kraju żyje w ubóstwie i zaledwie 40% ma stałe zatrudnienie. Przyjęty tu w 1990 r. program strukturalnego dopasowania pozbawił pracy dodatkowe 25 tys. osób i w sposób istotny zmniejszył eksport kraju, a choć wzrosło minimum płacowe, „cena, którą przyszłoby przeciętnej rodzinie zapłacić za koszyk podstawowych towarów i usług konsumpcyjnych, znacznie przewyższa dochody robotników". Blisko 80% kredytów udzielanych przez banki niepaństwowe otrzymują wielkie przedsiębiorstwa; w przypadku kredytów rolnych — 60% biorą plantatorzy kawy, a zaledwie 3% — drobni producenci zbóż podstawowych. Wzrosły rezerwy bankowe, twierdzi Bank Centralny, ale nie dzięki oszczędnościowemu programowi „zaciskania pasa," a raczej dzięki 700 141
mln dolarów, które przysłali do kraju obywatele Salwadoru mieszkający poza jego granicami. Wielu z nich to przymusowi uchodźcy z tego państwa, które w ostatnim dziesięcioleciu stało się państwem terroru i w ten właśnie sposób stworzyło kolejną „historię gospodarczego sukcesu". Ostatnio masowy terror zastąpiono prześladowaniami na mniejszą skalę. W lipcu 1992 r. zginął tu jeden z czołowych przywódców lewicowego ruchu związkowego Ivan Ramírez, zamordowany — w zamachu przypominającym akcje „szwadronów śmierci" — przez niezidentyfikowanego zamachowca33. Skutki narzucanego Ameryce Środkowej przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy fundamentalizmu gospodarczego (którego broni się ostatnio ze szczególną gorliwością) „były katastrofalne", jak pisze jezuicki dziennik Envio. Inflacja rośnie. Deficyty budżetowe nie maleją — jak przewidywano — ale za to mieliśmy od 1985 r. stagnację wzrostu dochodu krajowego brutto, który od 1988 r. zaczął spadać. Płace realne obniżyły się znacznie we wszystkich niemal krajach Ameryki Łacińskiej, a podział dochodów stał się jeszcze bardziej nierównomierny niż dotąd. „Słowo,rozwój' znika w Ameryce Łacińskiej z kart słowników terminologii ekonomicznej" — za to słowo „zysk" jest na ustach wszystkich, zarówno zagranicznych, jak i miejscowych mieszkańców tutejszych odosobnionych wysp przywileju. I tego samego można się spodziewać w innych regionach. Zastanawiając się nad tym, czego mogą oczekiwać Indie, kiedy zostanie tam wprowadzony projekt restrukturyzacji opracowany przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, dwaj profesorowie ekonomii z Instytutu Badania Rozwoju Gospodarczego w Bombaju przyjrzeli się konsekwencjom realizacji takich programów na całym świecie, wyciągając „niedwuznaczne" wnioski z „teorii ekonomicznej i najnowszej historii gospodarczej krajów rozwijających się": rezultatami owych programów są „przerażająco ciężkie warunki życia biednych i klasy pracującej" i „wielkie trudności dla gospodarek wszystkich rozwijających się narodów"; równie niedwuznaczne są korzyści dla sektorów uprzywilejowanych i ich zagranicznych partnerów, którzy sprawują kontrolę nad realizacją tych programów34.
8. „Nasza natura i tradycje" Istnieją jeszcze inne „historie sukcesów" na Karaibach i w Ameryce Środkowej, na Filipinach, w Afryce, w zasadzie wszędzie tam, gdzie zdołały
142
dotrzeć potęga Zachodu i kapitalistyczna ideologia. Były tylko sporadyczne przypadki — dotyczące głównie krajów wciągniętych w orbitę wpływów Japonii — że losami swymi mogły pokierować w sposób odmienny, radykalnie odstępując od wszystkich zalecanych reguł gry, co następowało zresztą pod wpływem szczególnych okoliczności, których nie sposób byłoby powtórzyć35. Podstawowe prawdy i ich znaczenie, których w wolnych społeczeństwach nauczano by w szkołach podstawowych, muszą być usunięte z naszej świadomości, gdy zbliżamy się do 501 Roku Starego Porządku Świata. A oto jak wyglądają fakty. Wystarczy przyjrzeć się pobliskiej Ameryce Środkowej, która pod kierownictwem USA w latach osiemdziesiątych stała się prawdziwą kostnicą a zauważymy, że dla kulturalnej opinii publicznej nasze dokonania stanowią przedmiot wielkiej dumy. Typowym tego przykładem jest zamieszczona w Washington Post relacja z Gwatemali, autorstwa Lee Hockstadera, korespondenta tej gazety w Ameryce Środkowej. Autor relacjonuje przebieg konferencji, w której wzięli udział prezydenci państw regionu — wszyscy całkiem nowego „zaciągu": konserwatywni, wybrani w wolnych wyborach, bez śladu obcych wpływów. Ta „nowa fala demokracji" „zmieniła priorytety polityków" od czasu, gdy „tradycyjnie reprezentowali oni ustanowiony porządek". Dowodem na to jest fakt, że teraz poświęcają się potrzebom biednych z całkiem nowym, pełnym fantazji podejściem, jak bowiem głosi nagłówek: Mieszkańcy Ameryki Środkowej w wojnie z ubóstwem sięgają po strategię „skapywania ku dołowi". Prezydenci, „przekonani do gospodarki wolnego rynku", porzucili jałową retorykę ekonomiczną nawołującą do reformy rolnej i do tworzenia programów socjalnych, a przyjęli wreszcie rozsądniejszy pomysł: „metodę ‘skapywania’ jako formę pomocy dla biednych". „Pomysł polega na tym, by pomóc biednym, nie wystawiając na szwank podstawowej struktury władzy", zauważa pewien lokalny ekspert od spraw gospodarczych. Błyskotliwa i całkowicie nowatorska koncepcja prezydentów z powodzeniem zastąpić może zaproponowany przez biskupów Ameryki Łacińskiej program „preferencyjnej opcji dla biednych". Teraz, kiedy takie naiwne pomysły udało nam się — z pomocą terroru w stylu Pol Pota — wybić z głów naszych młodszych brązowych braciszków, możemy powrócić do naszego tradycyjnego zadania służenia biednym. Musimy jednak uważać, aby jednocześnie nie utopić się w morzu własnej hipokryzji — jedynego naszego naprawdę ponadczasowego
osiągnięcia. W New York Timesie Barbara Crossette relacjonuje, że Ameryka Środkowa jest ilustracją „tego, co urzędnicy administracji Busha uznają za jedną z bardziej owocnych inicjatyw ich polityki zagranicznej: zaprowadzenie pokoju, rozbrojenia i postępu gospodarczego w tym udręczonym regionie"; ani słowa nie marnuje na to, jak i dlaczego był on udręczony, no i przez kogo. „Tej strategii dopomógł w sposób nieoceniony upadek ZSRR", kontynuuje, powtarzając wygodne bajki, że amerykański najazd miał na celu obronę przed Imperium Zła. Salwador jest „najbardziej krwawą areną konfliktu WschódZachód na całej półkuli", ogłasza na stronie tytułowej Tim Golden; jakiś jego sowiecki kolega pisał, pewnie w 1956 r., że Węgry są „najbardziej krwawą areną konfliktu Wschód-Zachód we Wschodniej Europie" — jakkolwiek skandaliczne, twierdzenie to byłoby dużo bardziej wiarygodne w świecie obiektywnej rzeczywistości, która nie ma jednak dla nas tak wielkiego znaczenia. Aby uzyskać pełniejszy obraz sytuacji, skorzystamy naturalnie z opinii Thomasa Friedmana, naczelnego korespondenta dyplomatycznego dziennika New York Times, który traktując oświadczenie kongresmena Lesa Aspina jako swe własne, stwierdził, że „kształtującemu się obecnie porządkowi świata będzie prawdopodobnie brakować tej przejrzystości, jaką stwarzała zimna wojna... Stary świat dzielił się na ludzi dobrych i złych. Nowy świat składa się tylko z szarych". Rozwijając ten temat, Friedman zauważa, że „Zazwyczaj Waszyngton niepokoi się upadkami prezydentów wybranych w wolnych wyborach". Jednak teraz życie stało się bardziej surowe. Może okazać się, że niektórzy z nowo wybranych prezydentów nie są w zupełności tak niewinnymi i uczciwymi facetami, jak to w przeszłości bywało, i możliwe, że będziemy musieli wprowadzić ostrzejszą selekcję. Nie będzie to na pewno takie proste, jak w czasach, kiedy Waszyngton . „niepokoił się upadkiem" Goularta, Arbeneza, Allende czy Boscha... Nawet w czasach wcześniejszych nie zawsze wspieraliśmy tylko dobrych, przyznaje Friedman, przypominając tak nieprzyjemne postacie, jak szach [Iranu] i Marcos [prezydent Filipin]. Jednak te odstępstwa od najwyższych zasad dają się łatwo wyjaśnić: „Podczas zimnej wojny Stany Zjednoczone nie mogły pozwolić sobie na luksus czy też kłopot, by wybierać własnych przyjaciół", a „po prostu musiały zorientować się, kto stoi z nimi w szeregu w walce z ‘Imperium Zła’, któremu przewodziła Moskwa". Nasze prawdziwe
wartości określał „fakt", że „Waszyngton żądał demokracji, wolnego rynku i innych ideałów". Jest to deklaracja pewnej bezczelności, ale wystarczająco bezpieczna w panującej kulturze intelektualnej. „Zagrożenie sowieckie" wymusiło na nas „pewien stopień cynizmu w polityce zagranicznej, co sprzeciwiało się naszej naturze i tradycjom", dodaje, z poparciem dziennika Times, pewien wyższy rangą strateg administracji rządowej. Kilka kwestii ciśnie się jednak na myśl. Oto niektóre z nich: jak wyglądały w praktyce „nasza natura i tradycje", zanim jeszcze Związek Sowiecki zagroził naszemu istnieniu w 1917 r., czy też, jak mają się nasze zasady do typowego zabiegu wymyślania „sowieckiej groźby" pod najbardziej absurdalnym pretekstem, kiedy motywowaliśmy podłości dokonywane dla ochrony „stabilności" w naszym specyficznym rozumieniu tego terminu. Nikt nie wysila się także, by wyjaśnić dokładniej, co sowieckie zagrożenie ma wspólnego ze wspieraniem przez nas ludobójczych potworów od Indonezji do Gwatemali, czy wreszcie w jaki sposób tłumaczy ono bliską współzależność między torturowaniem ludności a amerykańską pomocą gospodarczą Ten sam polityk przestrzega, że nie powinniśmy powracać do naszego tradycyjnego stanowiska „opierania się wyłącznie na idealizmie w naszej polityce zagranicznej". Świat jest ciągle dla nas zbyt surowy, by móc „powracać do konwenansów", bezmyślnie przyjmując rolę światowego dobroczyńcy i ogłupiając się „wilsonowskim" idealizmem, ignorować „narodowy interes". Pojęcie ‘idealizmu’ ma bardzo interesujące znaczenie; nie ma ono w ogóle związku z tym, czego Wilson dokonał — na przykład z jego krwawymi interwencjami na Haiti czy w Republice Dominikany — ani nawet z tym, co sam powiedział, w czasie kiedy sytuacja stawała się poważna. To samo dotyczy, bardziej ogólnie, określenia „naszych wartości". Friedman cytuje harwardzkiego filozofa politycznego Michaela Sandela, którego niepokoi fakt, iż upieramy się ciągle przy starych praktykach z przeszłości, zamiast dojrzeć do realiów współczesności. „Od lat prezentowaliśmy tylko stenograficzną wersję naszych wartości — wolne wybory i wolne rynki — bez uzmysłowienia sobie, że pełne wyrażenie naszych wartości wymaga czegoś więcej" niż ograniczanie się do misji szerzenia sprawiedliwości, którą dotychczas staraliśmy się pełnić. Tak jak w przypadku „idealizmu Wilsona", pojęcie „naszych wartości" jest całkowicie niezależne od tego, co robimy, a nawet co twierdzimy, z wyjątkiem może chwil, gdy jesteśmy przed kamerami. 143
Pozbywszy się największego wroga, dla USA „jedyną miarą postępowania stają się wartości demokratyczne", pisze dalej Friedman, mając bez wątpienia na myśli stosunek George'a Busha do Suharto, emiratów nad Zatoką Perską i Saddama Husajna (przed jego niefortunną wpadką z 2 sierpnia 1990 r.), a także innych atrakcyjnych postaci, których urok przetrwał okres zimnej wojny — i miał z nią niewiele wspólnego. „Żadna satyra na Funstona nie mogłaby osiągnąć szczytu perfekcji, ponieważ sam Funston osiągnął już jej szczyt", pisał Mark Twain, mając na myśli amerykańskiego generała, jednego z bohaterów filipińskiej rzezi: jest on po prostu „uosobieniem satyry"36. Metody eliminowania historii za pomocą techniki zimnej wojny, bez względu już na to, jak głupie mogą być same preteksty, należy wysoce rekomendować wszystkim ubiegającym się o urząd i władzę, jeśli wiadomo, co historia aktualnie nam mówi. Jest to jedynie najnowsze zastosowanie techniki „zmiany kursu", którą regularnie wykorzystuje się, gdy tylko jakieś okropności w końcu przedzierają się przez eleganckie i sprawnie funkcjonujące mechanizmy tuszowania faktów historycznych: owszem, zdarzyło się nam niefortunne potknięcie, ale teraz możemy maszerować już dalej pod sztandarem naszych szczytnych ideałów.
9. Niektóre narzędzia pracy Doktryna „zmiany kursu" jest tylko jednym z mechanizmów, jakie powinni opanować ci, którzy mają nadzieję osiągnąć poważanie i prestiż; kilka innych zostało już omówionych, a my przechodzimy do przeanalizowania kolejnych poręcznych procedur. Poprzednia dyskusja poruszyła bardziej subtelne pojęcia, które są niezbędne dla intelektualistów z pewnym poziomem aspiracji: „cud gospodarczy", „historia amerykańskiego sukcesu", „triumf wolnego rynku" itd. Te są trochę mniej uchwytne i wymagają odrobiny uwagi. Termin „cud gospodarczy" odnosi się do zespołu atrakcyjnych, makroekonomicznych danych statystycznych, a także wielkich zysków dla zagranicznych inwestorów i luksusu lokalnych elit; w tle cudu występuje typowe, acz mniej interesujące, pogłębiające się ubóstwo ogółu społeczeństwa. Nie jest zaskoczeniem, że cuda te podziwiane są przez komentatorów prasowych i wielu innych. Tak długo, jak fasada pozostaje na swoim miejscu, społeczeństwa takie są przykładami „histerii amerykańskiego sukcesu" oraz
144
„triumfu kapitalizmu i wolnego rynku". Jednakże, gdy fasada upada, zupełnie te same przypadki zmieniają się w demonstrację przerażających pułapek statystyki, socjalizmu, marksizmu-leninizmu i innych podobnych grzechów. Przypadek Brazylii jest dobrą ilustracją tego doktrynalnego wzoru. Gerald Haines nie był jedynym, który celebrował triumf kapitalizmu i amerykańskiej znajomości rzeczy w Brazylii, chociaż moment ku temu — rok 1989 — nie był najbardziej odpowiedni. Olśniewające osiągnięcia generałów i ich prawicowych, technokratycznych doradców uczyniły z Brazylii „latynoamerykańską ulubienicę międzynarodowego biznesu", donosił w 1972 r. Business Latin America. Arthur Burns (przewodniczący Rady Gubernatorów Rezerwy Federalnej [Federal Reserve] był pełen pochwał dla „cudownej" pracy Delfima. Po tym, jak „chicagowscy chłopcy” i zostali zaproszeni rok później przez inną grupę faszystowskich morderców po obaleniu Allende w Chile, ekonomista szkoły chicagowskiej, Arnold Harberger, wskazał Brazylię „jako przykład promiennej przyszłości w warunkach ekonomicznego liberalizmu", przypomina David Felix. Kilka lat później, w wywiadzie z roku 1980, oklaskiwał on sukces Pinocheta w tym samym stylu: „Santiago nigdy nie wyglądało lepiej; Dobra konsumpcyjne z całego świata są łatwo osiągalne po niskich cenach"; są nawet wolne miejsca pracy dla ludzi z odpowiednimi kwalifikacjami, jak np. policyjni oprawcy. Prawda, że zarobki realne spadły, ale za to rzeczywista wartość importu podskoczyła do 1980 r. o 38%, dzięki wzrostowi o 276% importu towarów luksusowych, w sytuacji gdy import kapitałowy drastycznie spadł. Dług zagraniczny wzbił się na szczyty (spłaci go później biedota), a związki zawodowe i ruch chłopski zostały rozbite w fali terroru. Klasie posiadającej wiodło się jednak wprost doskonale; wszystko było na dobrej i
„Chicagowscy chłopcy" („The Chicago Boys") — określenie odnoszące się do grupy czterech profesorów wydziału ekonomii Uniwersytetu w Chicago; Theodore'a Schultza, Arnolda Harbergera, Simona Rottenberga i Earla Hamiltona, którzy w czerwcu 1955 r. przybyli do stolicy Chile, Santiago, by zainicjować szeroki program kooperacji technicznej, dotowanej przez rząd Stanów Zjednoczonych, pomiędzy Uniwersytetem w Chicago i Chilijskim Uniwersytetem Katolickim. Ich „chicagowska szkoła ekonomii" była powtórnie wdrażana w życie ze względu na swąsurowąobronę antykeynesjańskiej polityki wolnorynkowej (przyp. tłum.).
drodze, tak w Chile, jak i w Brazylii, dzięki właściwemu zastosowaniu teorii ekonomicznej. Na początku lat osiemdziesiątych staczająca się gospodarka brazylijska znalazła się w obliczu katastrofy i nastrój się zmienił. Brazylia wypadła z listy „neoliberalnych triumfów", jak zauważył David Felix w 1986 r., choć niektórzy nie dosłyszeli tych wieści. Dyskutując w roku 1989 na temat brazylijskiego reżimu wojskowego, związany z administracją harwardzki profesor Frances Hagopian, podobnie jak Haines, ciągle podziwiał „imponujący zakres, w jakim wojsko zdołało osiągnąć swe cele gospodarcze", wyrażając jednocześnie wątpliwości, czy ów „nadzwyczajny triumf gospodarczy" wymagał rzeczywiście represji i tortur37. Podczas gdy ów „cud gospodarczy" kwitł w najlepsze, wieści o brazylijskich osiągnięciach rozgłaszano jako niezbity dowód fenomenu kapitalistycznego wolnego rynku, będącego szczęśliwym rezultatem amerykańskiego kierownictwa i życzliwej pomocy. Swym upadkiem gospodarczym Brazylia ujawniła zaniedbanie w egzekwowaniu wskazań USA i zdrowych zasad gospodarczego liberalizmu. Beznadziejną sytuację państwa przypisano jego socjalistycznej dewiacji od ekonomicznej ortodoksji. W ten sposób otrzymujemy kolejny dowód wyższości kapitalizmu i wolnego rynku. By wytłumaczyć przykrą sytuację Brazylii, możemy teraz odwołać się do tych samych mechanizmów, które spowodowały „triumf wolnego rynku", wtedy gdy można było jeszcze być zaślepionym przez „cud gospodarczy". Do mechanizmów tych należała ustanowiona przez nad wyraz wychwalanego ekonomistę neoliberalnego, Delfima, nieograniczona kontrola zarobków, wprowadzana do przedsiębiorstw państwowych w celu przezwyciężenia głębokiej recesji, spowodowanej przez strategię monetarną, oraz po to, by bronić gospodarkę przed całkowitym wchłonięciem jej przez korporacje zagraniczne; a także kontynuować strategię substytucji importu, która utrzymywała gospodarkę przy życiu w połowie lat osiemdziesiątych. Wszystko to pokazuje raz jeszcze, jak poręcznym instrumentem może okazać się ideologia we wprawnych rękach. Wielkie westchnienie ulgi towarzyszyło w roku 1989 zwycięstwu atrakcyjnego reprezentanta brazylijskiej elity, Fernando Collor de Mello, w wyborach, w których, bez wnikliwszego przyglądania, dawało się rozróżnić zaledwie dwóch kandydatów. Tym drugim byl lider związkowy Luís Inácio da Silva („Lula"). W „wyrównanej walce", czyli przy wielkim wsparciu finansowym dla Collora i wyraźnych ostrzeżeniach ze strony tych, którzy
uznają się za właścicieli tego państwa, że obrócą je w gruzy, jeśli wybory rozstrzygnięte zostaną nie po ich myśli, Collor zdołał dopiąć swego. W instytucjach doktrynalnych zapanował wielki entuzjazm, gdy okazało się, że wstępuje on ponownie na ścieżkę wychwalanego neoliberalizmu, z głęboką nadzieją na jeszcze jedną „triumfalną historię kapitalizmu w amerykańskim stylu". Entuzjazm nie trwał jednak zbyt długo. Wskaźnik wzrostu gospodarczego obniżył się z +3,3% w 1989 r., do -4,6% w 1990 r. Dochód na jednego mieszkańca spadł w latach 1990-1992 o 6%, w miarę jak produkcja nieprzerwanie się zmniejszała, obcięto wydatki na służbę zdrowia o 33%, nieco bardziej na edukację, a obciążenia podatkowe pracowników najemnych wzrosły o 60%. W połowie 1992 r. James Brooke pisał, że „niefortunna polityka gospodarcza Collora" wywołała „niezadowolenie ogarniające cały naród". Na domiar złego, Collorowi groziła utrata stanowiska, gdyż oskarżono go o udział w aferze korupcyjnej, która rozmiarami również biła wszelkie rekordy38. W przypadku Brazylii „triumfalne historie kapitalizmu i demokracji" osiągnęły swój status niezależnie od użytych środków. Strategia substytucji importu, która ocaliła Brazylię przed zupełną ruiną, była również istotnym komponentem „cudu gospodarczego" w państwach Regionu Pacyfiku. Owe cuda zdarzały się w państwach rządzonych przez ostre, autorytarne reżimy, które ingerowały szeroko w plany gospodarcze i utrzymywały ścisłą kontrolę (poprzez terror, w razie konieczności, jak w przypadku Kwangdzu) nie tylko nad klasą pracującą, co typowe, ale również nad kapitałem (patrz rozdz. 4.2). Osiągnięcia państw nowo uprzemysłowionych, które dokonały „cudów gospodarczych", ukazują zalety demokracji i wolnego rynku. I dlatego redaktorzy New York Timesa dają nam za przykład Południową Koreę, Tajwan, Singapur i Hongkong, aby przekonać wszystkich, że „demokracja, jako mechanizm ekonomiczny, działa w sposób nie dający się podważyć". Socjaldemokrata Dennis Wrong pisze do tego z podziwem o „uderzającym sukcesie kapitalistycznym" tych samych wielkich demokracji „rządzących się prawem gospodarki kapitalistycznej wyjętej spod kontroli chwiejnych autorytarnych rządów" zgadza się, że kapitalistyczne rządy autorytarnych systemów były skuteczne, silne i nastawione na interwencje, ale nie „chwiejne" (na zasadzie kontrastu wyjaśnia on, że Kuba, Nikaragua i inni oficjalni wrogowie Zachodu są dowodem bankructwa dogmatów marksistowskoleninowskich, zdając się nie dostrzegać — jak nakazuje mu polityczna 145
poprawność — innych czynników ich mozolnej egzystencji). Redaktor Washington Quarterly pisze, że „Rządy niedemokratyczne na ogół okazywały się niezdolne do stworzenia struktury koniecznej do adaptacji gospodarczej", myśląc prawdopodobnie o państwach nowo uprzemysłowionych lub, w latach wcześniejszych, o hitlerowskich Niemczech — choć w tym wypadku musielibyśmy zapytać go, co rozumie przez pojęcie „demokratyczne", znając jego wiarę w „oddanie USA sprawie demokracji za granicą" i „sprawom obrony praw człowieka", zwłaszcza w latach osiemdziesiątych39. Powszechnie uznaje się, że „cudom gospodarczym" towarzyszyć mogą pewne nieuchronne usterki. Omawiając „cud Menema" w Argentynie, korespondent brytyjski zauważa, że „Cud ten nie jest doskonały". Pojawiają się „nieprzyjemne oznaki korupcji", „duża część klasy średniej zginęła bez śladu", podczas gdy „nowi przedsiębiorcy i stara klasa posiadająca" radośnie odwiedzają „drogie sklepy", istnieje też poważne ubóstwo. Nieskrępowani konwencjonalnymi zastrzeżeniami, James Petras i Pablo Pozzil ujawniają kilka dodatkowych szczegółów. Od chwili nastania „cudu Menema" w 1989 r. „na skutek neoliberalnej prywatnej grabieży powstał system, w którym stopień zamożności jednostki uzależniony jest od socjalnego upadku i regresu gospodarczego". System ten wprowadzony został w kraju, w którym około 40% ludności w wieku produkcyjnym całkowicie lub częściowo jest bez pracy; w kraju, gdzie rozrastają się slumsy, zamyka się fabryki i nie pojawiają się na ich miejscu nowe przedsiębiorstwa; w kraju, w którym aparat państwowy wykorzystuje się jako „instrument umożliwiający prywatną grabież i wzbogacanie się jednostek"; w kraju, gdzie redukuje się wydatki na służbę zdrowia, edukację i opiekę społeczną, gdzie podnoszą się ujemne wskaźniki wzrostu gospodarczego, a zmniejsza się roczne tempo inwestycji i maleją płace realne. Do dzisiaj ponad 60% dwunastomilionowej populacji Buenos Aires nie ma dostępu do systemu kanalizacyjnego — jest to jedna z przyczyn ponownego pojawienia się chorób, które zostały wytępione dziesiątki lat temu. „Gospodarka spekulacyjna, wsparta przez neoliberalną politykę gospodarczą, która doprowadziła do ubóstwa większość społeczeństwa, niszcząc jednocześnie rynek wewnętrzny i zdolności produkcyjne Argentyny, posiadającej ubogie, zasoby surowców mineralnych, stworzyła świat Hobbesa i , i
Hobbes Thomas — angielski filozof, twórca myśli politycznej opartej na poglądzie, że ludzie są z natury egoistyczni i aby uniknąć anarchii, muszą podporządkowywać się swemu władcy (przyp. tłum.)
146
w którym toczy się okrutna walka o przetrwanie, a jednocześnie elita nieprzerwanie zbiera nadspodziewane zyski". „Uprzywilejowana mniejszość, której majątki, poziom konsumpcji i standard życia są w stanie rozkwitu", z pełnym entuzjazmem odnosi się do polityki neoliberalnej. Innym jeszcze aspektem „cudu Menema" była „prywatyzacja", będąca nową wersją starego sloganu: rząd sprzedał mianowicie państwowy monopol telefoniczny hiszpańskim i włoskim korporacjom państwowym, a narodowe linie lotnicze — kontrolowanej przez państwo hiszpańskiej Iberii, w ten sposób „zarząd przeniósł się po prostu z Argentyny w ręce hiszpańskich i włoskich biurokratów", zauważa David Felix40. Jednym słowem był to „cud gospodarczy" w technicznym sensie. Właściwe posługiwanie się tymi pojęciami ilustruje również przykład Meksyku, gdzie wprowadza się w życie kolejny atrakcyjny „cud gospodarczy", choć Cud gospodarczy musi jeszcze dosięgnąć najuboższych, głosi nagłówek artykułu na pierwszej strony gazety, po czym następuje znana opowieść. Gdzie indziej dowiadujemy się, że zarobki utrzymują się na najniższym poziomie w historii tego państwa — 60% spadku w latach osiemdziesiątych, w czasach rządów neoliberalnej prawicy (według Instytutu Badań Ekonomicznych Narodowego Uniwersytetu Autonomicznego (UNAM) i innych ekonomistów); że połowa noworodków w Mexico City ma we krwi poziom ołowiu grożący zahamowaniem neurologicznego i fizycznego rozwoju człowieka; że wartość kaloryczna odżywiania znacznie się obniżyła. Dochód narodowy wzrastał od 1987 r., zauważa ekonomista pracujący w UNAM, „ale to wzbogacenie społeczeństwa wcale nie dotyczyło jego ogółu, a doprowadziło do stopniowego zubożenia milionów Meksykan", bogactwo pozostało bowiem „w rękach biznesmenów". Raport z 1990 r. donosił, że 60% rodzin nie było w stanie zaspokoić swych podstawowych potrzeb. Pomimo wzrostu produkcji tutejszych montażowni (przedsiębiorstw będących w rękach kapitału obcego, nastawionych na produkcję eksportową), „sektor przemysłowy zatrudnia obecnie mniej ludzi niż przed dziesięcioma laty", pisze ekonomista David Barkin, a udział klasy pracującej w podziale dochodu zmalał z 36% w połowie lat siedemdziesiątych do 23% w roku 1992, podczas gdy dochody klasy posiadającej i zagranicznych inwestorów są „niewiarygodne" — skutek rozwoju gospodarczego, który „wzbudził podziw międzynarodowej prasy". Próbując zachęcić inwestorów zagranicznych, meksykański minister
handlu położył nacisk na duże obniżenie płac robotników w Meksyku: z 1,38 dolara na godzinę w 1982 r. na 0,45 dolara w 1990 r., co stanowiło kuszącą zachętę dla General Motors, Forda, Zenitha i innych obcych korporacji, które jednocześnie nęcone są tak korzystnym brakiem skutecznych przepisów prawnych zapewniających ochronę środowiska. Niski poziom zarobków utrzymywany jest za pomocą wymierzonych w robotników brutalnych represji rządowych, w których uczestniczą skorumpowani przywódcy związkowi silnie związani z jednopartyjnym aparatem państwowym. W tym względzie lata osiemdziesiąte były erą szczególnie mroczną. Typowym przykładem jest doświadczenie pracowników jednej z największych w kraju fabryk Forda. W 1987 r., pisze Dan La Botz w studiach nad prawami pracy w Meksyku, zakład zwolnił wszystkich zatrudnionych robotników, anulował umowę związkową a następnie ponownie przyjął pracowników na dużo gorszych warunkach płacowych. Gdy robotnicy próbowali walczyć o swoje prawo do demokratycznych wyborów związkowych, a także domagać się należnych im według prawa uprawnień socjalnych, narażeni byli na pobicia, porwania i morderstwa popełniane bez skrupułów, co było wynikiem zmowy pomiędzy Ford Motor Company i liderami związków zawodowych, kierowanych przez wiecznie rządzącą partię. Są to rzadko dyskutowane, choć istotne cechy Północnoamerykańskiego Porozumienia o Wolnym Handlu [North American Free Trade Agreement — NAFTA], porozumienia, którego celem jest zagwarantowanie optymalnych warunków zysków, bez względu na koszty, które płaci całe społeczeństwo. Wzrasta zadłużenie, wraz z nim rośnie deficyt handlowy, oszustwa wyborcze, represje rządowe skierowane przeciw organizowaniu się robotników czy krytycznym komentarzom publicznym (mordowanie kilku dziennikarzy rocznie czyni sprawę jeszcze bardziej oczywistą); coraz powszechniej stosuje się tortury, które są „endemiczne" — typowe dla tego regionu — zgodnie z badaniami Amnesty International. Sposób, w jaki sformułowano porozumienie NAFTA, spowoduje, że „większość Meksykanów stanie się zbyteczna", przewiduje Barkin, oceniając kryzys gospodarczy, będący skutkiem „przeszło 35 lat pomyślnego kapitalistycznego rozwoju" gospodarczego, odpowiadającego potrzebom miejscowych zamożnych i zagranicznego kapitału. Inwestorzy zagraniczni są jednak uszczęśliwieni, podobnie zresztą jak cały sektor profesjonalnego biznesu, który odnosi korzyści. Dlatego też sekretarz stanu James Baker przedstawił Meksyk jako „model" dla reform w Europie Wschodniej i w całym Trzecim Świecie — model autentycznego „cudu
gospodarczego"41. Nagłówki w czołowych dziennikach obwieszczają dobrą nowinę: Powiew świeżego ekonomicznego powietrza zwiastuje zmiany dla Ameryki Łacińskiej, chociaż dowiadujemy się również, że Pomimo porozumień obciążenie długiem Ameryki Łacińskiej bezustannie wzrasta (Nathaniel Nash, New York Times). Inne głoszą iż „Mieszkańcy Ameryki Południowej przyznają że reformy gospodarcze w początkowej fazie wiążą się z pewnymi kosztami dla społeczeństwa, twierdzą też, że nowe bogactwo nieprędko przecieka do niższych warstw" (Thomas Kamm, Wall Street Journal). Ale poczekajcie trochę, a wszystko będzie dobrze. Jak zwykle, nie dowiadujemy się, że słynna polityka „skapywania" wywołała w istocie tylko maleńkie skapnięcie w przeszłości, choć czytane wnikliwiej bieżące raporty pokazują, dlaczego tego samego możemy spodziewać się ponownie i tym razem. Wskaźniki gospodarcze wyglądają dobrze dla Waszyngtonu i Europy, donosi Kamm, ale skrywają one fakt gwałtownej koncentracji bogactwa, nie mówiąnic o wzrastającym zubożeniu, włącznie ze „skrajną nędzą", ani o spadku realnych zarobków i innych typowych aspektach towarzyszących „cudom". Były prezydent Brazylii, José Sarney, pisze, że „we wszystkich państwach" Ameryki Łacińskiej zagraniczne banki i inni beneficjanci gromadzą majątki, „a to, co pozostaje, to bezrobocie, niewolnicze zarobki i zatrważające wskaźniki socjalne". „Klasa posiadająca nieprzerwanie bogaci się, przepaść pomiędzy nią a klasą średnią i niższą pogłębia się" i żadna z taktyk politycznych, które wyglądały tak obiecująco, „nie była w stanie zlikwidować ubóstwa" (N. Nash) — jest to interesująca i niespodziewana porażka w osiąganiu celów, którą musimy zrozumieć42. Najbardziej jednak fenomenalna wśród wszystkich historii sukcesów jest historia Chile, z jego „dobrze prosperującą gospodarką wolnego rynku, stworzoną przez generała Augusta Pinocheta" (N. Nash). Ta niezbita prawda powtarzana jest wszędzie. Faktem jest, że Pinochet był twardy, jednak „cud gospodarczy", dokonany przez jego „chicagowskich chłopców" w latach 1974-1989, może docenić każdy. Oczywiście, jeśli tylko nie będzie przyglądał się zbyt uważnie. „Cud" Pinocheta zmienił się w „chilijską katastrofę" w ciągu niecałej dekady, pisze David Felix; praktycznie cały system bankowy został przejęty przez rząd w celu ratowania gospodarki, co pozwoliło niektórym komentatorom dojść do wniosku, że zastąpienie rządu Allende rządem 147
Pinocheta było jak „przejście z socjalizmu utopijnego na naukowy, gdyż środki produkcji trafiły w końcu i tak w ręce państwa" (D. Felix), albo uznać tę zmianę za wejście na „chicagowską drogę do socjalizmu". Wojująco antysocjalistyczny londyński Economist Intelligence Unit pisał, że „zwolennik wolnego rynku, prezydent Pinochet, miał znacznie szerszy wpływ na ‘kontrolę kluczowych gałęzi gospodarki’ niż prezydent Allende, który nie odważyłby się nawet śnić o tym". Wielkość kontrolowanej przez rząd gospodarki chilijskiej w roku 1983 była porównywalna do tej za czasów Allende. W latach osiemdziesiątych państwo przejmowało podupadłe przedsiębiorstwa, które odsprzedawano po korzystnych cenach sektorowi prywatnemu, gdy ich wydajność została ożywiona. Podobnie robiono wówczas z dobrze funkcjonującymi i przynoszącymi zyski przedsiębiorstwami państwowymi, które generowały 25% dochodu narodowego, jak zauważają Joseph Collins i John Lear. Ponadnarodowe korporacje działały bardzo sprawnie w tej sytuacji, uzyskując kontrolę nad dużą częścią chilijskiej gospodarki. Cytując chilijskich ekonomistów, James Petras i Steve Vieux piszą, że „szacunkowo 600 milionów dolarów wynosiły subwencje dla prywatnych nabywców w czasie fali prywatyzacyjnej w latach 1986-1987", która objęła również „sprawnie zarządzane i wysoce dochodowe przedsiębiorstwa". Ocenia się, że w latach 1990-1995 operacja ta doprowadzi do zmniejszenia nadwyżki budżetowej o 100 do 165 min dolarów. Do 1980 r. dochód narodowy Chile przypadający na jednego mieszkańca nie zbliżył się nawet do poziomu z roku 1972 (kiedy władzę sprawował Allende), inwestycje były niższe niż pod koniec lat sześćdziesiątych, a bezrobocie dużo, dużo wyższe. Między 1973 a 1985 r. wydatki na opiekę zdrowotną per capita zredukowano o przeszło połowę, co spowodowało nagłe pojawienie się chorób, których występowanie związane jest z wielkim ubóstwem, takich jak tyfus czy wirusowe zapalenie wątroby. Od 1973 r. konsumpcja wśród 20% najuboższych mieszkańców Santiago spadła o 30%, jednocześnie wzrastając o 15% wśród 20% najzamóżniejszych. Szpitale prywatne z dumą popisują się swym nowoczesnym sprzętem, jaki mogą zaoferować tylko najbogatszym, podczas gdy szpitale publiczne proponują chorym matkom terminy kilkumiesięczne oraz lekarstwa, na które biedni nie mogą sobie pozwolić. Kształcenie w szkołach wyższych, bezpłatne dla każdego za Allende, przysługuje obecnie najbardziej uprzywilejowanym; tym z kolei oszczędzono towarzystwa „wywrotowców", których usunięto ze szkół, a wprowadzono wykłady „socjologii, nauk politycznych i ekonomii... przypominające nauki religijne o prawdzie 148
objawionej na temat wolnego rynku i czerwonego zagrożenia" (Tina Rosenberg), czyli zrobiono dokładnie tak samo jak w Brazylii rządzonej przez generałów oraz w wielu innych miejscach, które z łatwością można sobie przypomnieć. Wskaźniki makroekonomiczne okresu Pinocheta są generalnie gorsze od tych z poprzednich dwóch dziesięcioleci; średni wzrost produktu narodowego brutto za lata 1974-1979 był niewiele większy niż połowa średniego wzrostu z lat 1961-1971, podczas gdy produkt narodowy brutto per capita w latach 1972-1987 spadł o 6,4%, a konsumpcja o 23%. Stolica państwa, Santiago, należy obecnie „do najbardziej zanieczyszczonych miast świata", zauważa Nathaniel Nash. Skutki te są konsekwencją modelu wolnego rynku Friedmana z jego sloganem: „Produkować, produkować, produkować", niech się dzieje, co chce — czyli dokładnie to, co sami demaskujemy jako „model stalinowski", wówczas gdy okazuje się to dla nas korzystne. To, co „nastąpiło" w Chile później, nazwano „zniechęcającymi kosztami regeneracji [środowiska] ...i również zniechęcającymi kosztami rezygnacji z tych zabiegów". Chile poszczycić się może „kilkoma najbrudniejszymi fabrykami na świecie", brak tam przepisów chroniących środowisko, zasoby wodne są poważnie zanieczyszczone, a warunki ekologiczne katastrofalne, co może przynieść bardzo groźne konsekwencje dla zdrowia ludności. Dzięki takiemu cudowi oraz pomocy Stanów Zjednoczonych, które sprawiły, że „gospodarka zawyła [z bólu]" za rządów Allende, odsetek społeczeństwa żyjący poniżej granicy ubóstwa (określanej jako dochód minimalny, konieczny dla podstawowego wyżywienia i zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych) wzrósł w Chile z 20% w 1970 r. do 44,4% w 1987 r. „Niewiele ma to wspólnego z cudem", komentuje Edward Herman43. W dawnych złych czasach, zgodnie z doktrynalnymi prawdami roku 1992, nasi południowo- i środkowoamerykańscy wychowankowie nie słuchali naszych rozważnych wskazań. Teraz jednak, wraz ze zwycięstwem liberalizmu ekonomicznego i wolnego handlu na całym świecie, zrozumieli w końcu mądrość naszych słów. Chóru samochwalców nie są w stanie zakłócić takie drobiazgi, jak fakt, że ani my sami, ani żadne inne gospodarczo rozwinięte państwo nigdy nie dostosowało się do zalecanego modelu, z wyjątkiem oczywiście sytuacji, kiedy okazuje się to opłacalne; nie wprawia też nikogo w zakłopotanie to, że w przeciwieństwie
do głoszonych tez, kraje Ameryki Łacińskiej na ogół poszły za wskazaniami naszych ekonomistów, co najlepiej ilustruje przypadek Brazylii. A nie jest on jedynym. Realizowany przez administracje Kennedy'ego i Johnsona program Sojuszu dla Postępu jest następnym przykładem. Jednym z najgłośniej wychwalanych sukcesów tejże incjatywy była Nikaragua za czasów Somozy. Właśnie ten katastrofalny „cud" gospodarczy zrodził niezadowolenie społeczne, które w roku 1979 doprowadziło do rewolucji sandinistów. Najwyżej cenionym ekonomistą nikaraguańskim w czasie wojny USA przeciwko temu państwu był Francisco Mayorga, który został wręcz carem gospodarczym Nikaragui po objęciu rządów przez UNO [Narodową Unię Opozycyjną V. Chamorro], popieraną przez Stany Zjednoczone (Mayorgę niedługo potem skazano na zapomnienie, gdy polityka odnowy, jaką zainicjował przy poparciu Stanów Zjednoczonych, okazała się całkowitym fiaskiem). W czasie dni jego chwały media i wszyscy ci, którzy wychwalali Mayorgę, niezwykle konsekwentnie starali się ignorować jego główną pracę naukową. Opublikowana w 1986 r. interesująca analiza gospodarcza dowiodła bankructwa „modelu monetarnego", który zalecały i entuzjastycznie popierały Stany Zjednoczone, a który postawił w 1978 r. gospodarkę Nikaragui na „granicy upadku", jak dowodził Mayorga, i prawdopodobnie nie było jakiejkolwiek szansy na poprawę sytuacji gospodarczej, której nie była w stanie pomóc, jego zdaniem, żadna możliwa taktyka ekonomiczna, nawet jeśli pominęłoby się straty, jakie wywołał terror i wojna gospodarcza, zainicjowane przez USA44. Beztrosko lekceważąc wszelkie istotne fakty (i co najważniejsze — wkład USA), prasowi eksperci do spraw Ameryki Łacińskiej informują nas obecnie, że „pierwsi handlowcy czasów postsandinistow-skich mogą wreszcie powrócić do Nikaragui, która przeszła dziesięcioletni okres złego zarządzania przez rewolucjonistów i dwa lata finansowej odnowy, dokonanej przez rząd Pani prezydent Violety Chamorro" (Pamela Constable). Faktem jest, że biznesmeni nadal dostrzegają problemy, zauważa Constable: „ciągłą obawę przed przemocą ze strony związków zawodowych" i przed uzbrojonymi ugrupowaniami na wsiach, oraz z powodu ciągle „nierozwiązanego problemu stanu prawnego prywatnych własności" skonfiskowanych przez sandinistów. Jednakże „pionierzy handlu" są optymistami. Do szczególnie optymistycznych należą prywatni bankierzy i ich klienci. Sandiniści znacjonalizowali banki i „rozpoczęli dystrybucję rządowych pożyczek, których udzielano rolnikom, wiejskim spółdzielniom i drobnym przemysłowcom, inwestującym w działy
gospodarki związane z wysokim ryzykiem", pisze Tim Johnson w Miami Herold. Ale, dzięki Bogu, działalność tego rodzaju minęła i „społeczeństwo zaczyna domagać się od swych banków szerszego zakresu usług", komentuje pewien prywatny bankier. Termin „społeczeństwo" nie odnosi się w tym wypadku do campesinos ii , których marsz głodowy odnotowała meksykańska prasa kilka dni później; nie odnosi się ani do przeogromnej rzeszy bezrobotnych, ani do dzieci wąchających klej, ani też nie do półludzkich postaci celebrujących zwycięstwo kapitalizmu i demokracji podczas wygrzebywania odpadków na wysypiskach śmieci w Managui. Krótko po tym, jak rządowy Bank Rozwoju Narodowego (BND), pod naciskiem instytucji międzynarodowych, ogłosił swą nową politykę kredytową Central America Report napisał: „Za rządów sandinistów BND dawał spółdzielniom i drobnym producentom rolnym subwencje i kredyty nisko oprocentowane, na bardzo korzystnych warunkach wstępnych, jednak czasy te minęły". Obecnie „pożyczki gwarantuje się jedynie klientom posiadającym znaczne zabezpieczenie finansowe i tym samym większość chłopów pozostawia się bez pomocy". Inną cechą nowej polityki kredytowej jest to, że, jak się oczekuje, „uniemożliwi ona robotnikom spłacacie długów czy miesięcznych zobowiązań wobec banków zaciągniętych na przedsiębiorstwa, które zamierzają kupić". Przezwycięży to poważne defekty w procesie prywatyzacyjnym, których usunięcia żąda USA jako warunku odwołania stanu wojny gospodarczej. Zły wpływ sandinistów spowodował, że w procesie prywatyzacji umożliwiano nieodpowiedniej klasie ludzi — tj. robotnikom w zakładzie — uzyskiwanie udziałów świadczących o ich prawie do własności. Jest to całkowicie niepoprawne i sprzeczne z koncepcją „cudu gospodarczego". Bez wątpienia idealizm stanowiący tradycję Stanów Zjednoczonych sprawi, że polityka wolnego rynku nie nabierze przesadnych rozmiarów: „BND rozważa finansowanie wielkich producentów... aż do 70% ich kosztów produkcyjnych", odnotowuje CAR. Pomocną dłoń Stanów Zjednoczonych można również dostrzec w
ii
campesino (hiszp.) — pracownik rolny, wieśniak (przyp. tłum).
149
staraniach zmierzających do przezwyciężenia „nierozwiązanego problemu stanu prawnego własności prywatnych", który niepokoi zarówno wszystkich „pionierów handlu" w Nikaragui, jak i dopingującą ich publicznie amerykańską prasę. Envio donosi, że „Ograniczanie działalności banków państwowych, służące interesom sektorów gospodarczych o średniej i wielkiej skali produkcji, stało się widoczne w 1991 r., gdy BND zamknął 16 swych oddziałów w małych miastach środkowych okręgów kraju. W ten sposób ponownie wchodzą w życie tradycyjne mechanizmy finansowe, takie jak pożyczki lichwiarskie, terminowe umowy sprzedaży [future sales], spłacanie dzierżawy [czasami czynszu] plonami [sharecropping], mimo iż powszechnie wiadomo, jak wielkie obciążenie stanowią one dla chłopów". Campesinos będą musieli opuścić swą ziemię, a ta powróci do rąk prawowitych właścicieli. By dopomóc tej naturalnej ewolucji gospodarczej, wojsko i narodowa policja „wykorzystują wszelkie formy przemocy i poniżenia", by wysiedlić chłopów z ich ziemi, donosi CAR; ziemię tę rozparcelowano wcześniej zgodnie z konstytucyjnymi dekretami, wprowadzonymi przez sandinistów, na mocy których „gospodarstwa oraz inne formy własności prywatnej, które opuszczono czy zlikwidowano ...przekazywane były w ręce bezrolnych chłopów w formie bądź to małych działek utrzymujących ich rodziny, bądź też w formie gospodarstw spółdzielczych". W czerwcu 1992 r. siły bezpieczeństwa brutalnie „oczyściły" 21 gospodarstw rolnych, przekazując ziemię jej poprzednim właścicielom; w 11 przypadkach — członkom rodziny Somozy, jak ustaliło nikaraguańskie Centrum Obrony Praw Człowieka (CENIDH). Według doniesień CAR, 30 czerwca 300 policjantów i żołnierzy „siłą wyeksmitowało 40 rodzin chłopskich", używając psów obronnych, bijąc mężczyzn, kobiety i dzieci, a także grożąc zabiciem tych, którzy nie opuszczą swych gospodarstw; podpalano również domy i plony oraz aresztowano działaczy Stowarzyszenia Robotników Wiejskich. „Stan terroru i szantażu", jaki wprowadziły siły bezpieczeństwa, miał zapobiec organizowaniu się chłopstwa, zgodnie z oskarżeniami wniesionymi przez CENIDH. Szacuje się, że policję stanowią w połowie byli członkowie contras. Stanom Zjednoczonym nie udało się odzyskać całkowitej kontroli nad służbami bezpieczeństwa, co wywołało spore oburzenie tak Waszyngtonu, jak i naszej prasy. Jednym z głównych celów wojny USA przeciw Nikaragui było przywrócenie tradycyjnego systemu kontroli, tak by siły bezpieczeństwa mogły raz jeszcze narzucić temu krajowi „regionalne modele" gospodarcze, jakie panują w Salwadorze, Gwatemali czy Hondurasie, a jakie w Nikaragui 150
obowiązywały w okresie rządów Somozy45. Od czasu, gdy wspierany przez USA rząd Narodowej Unii Opozycyjnej wygrał wybory w lutym 1990 r., ubóstwo w regionach wiejskich „drastycznie wzrosło" z powodu zaostrzenia polityki neoliberalnej, która „siała spustoszenie wśród małych i średnich gospodarstw rolnych w Nikaragui", donosi CAR. W większości obszarów wiejskich sytuacja ludności „z dnia na dzień staje się coraz bardziej rozpaczliwa, 70% dzieci cierpi tam z niedożywienia, a bezrobocie obejmuje 65-89% populacji". W regionie wybrzeża atlantyckiego „cierpią nie tylko rolnicy, także rybacy tracą 80% środków do życia na korzyść obcych spółek, którym rząd UNO przyznał prawo do połowów na wodach wybrzeża atlantyckiego". Poważne choroby, wytępione za sandinistów, znów stają się powszechne w regionie, gdzie 90% mieszkańców nie jest w stanie zaspokoić swoich podstawowych potrzeb. Reprezentant Narodowej Unii Farmerów i Hodowców Bydła (UNAG) twierdzi, że surowe warunki, na jakich gospodarze wiejscy mogą uzyskać kredyty, „zabijają nas". „Wielkie, nowoczesne gospodarstwa rolne uzyskują wszelkie potrzebne środki finansowe, ale gospodarzom uprawiającym rośliny strączkowe i kukurydzę, by wyżywić siebie i swe rodziny, pozwala się bankrutować i głodować". Aż 32 tys. rodzin utrzymuje się przy życiu dzięki „korzeniom i solonym tortillas [placki z mąki kukurydzianej] bez nadzienia", donosi UNAG. Otwarta dla obcego kapitału gospodarka państwa, która upadała pod ciosami embarga amerykańskiego i narzuconej przez ugrupowania terrorystyczne wojny, „zmusiła rodzimy przemysł Nikaragui do konkurowania z gigantycznymi ponadnarodowymi przedsiębiorstwami", zauważa John Otis. Podczas gdy kraj zalewają zagraniczne produkty, spada liczba drobnych przedsiębiorstw: z 3800 w chwili, gdy Chamorro obejmowała urząd, do 2500 w dwa lata później. Nikaragua importuje nawet swoje własne narodowe piwo z Wisconsin, oczywiście z nikaraguańską nalepką. Importerom, pośrednikom, sklepom towarów luksusowych i miejscowym bogaczom wiedzie się dobrze, tak jak i obcokrajowcom, dla których polityka taka została stworzona. Reszta, łącznie z 50% (albo i więcej) bezrobotnych, może czekać, aż coś „skapnie ku dołowi"46. Dochód na jednego mieszkańca spadł do poziomu z 1945 r.; zarobki realne, równoważne 13% swej wartości z 1980 r., ciągle obniżają się. Śmiertelność noworodków i ich niedowaga wzrastają odwracając wcześniejszą poprawę sytuacji. Redukcja wydatków budżetowych na
służbę zdrowia o 40% w marcu 1991 r. poważnie zmniejszyła i tak już niewystarczające zaopatrzenie w lekarstwa. Szpitale publiczne ledwie funkcjonują jednak bogaci mają wszystko, czego im trzeba, w miarę jak państwo powraca do „modelu typowego dla Ameryki Środkowej". „Prawo do opieki zdrowotnej nie istnieje już w powojennej Nikaragui", wyjątek stanowią ci, którzy mogą sobie na nią pozwolić, donoszą przedstawiciele Kościoła Ewangelickiego (CEPAD). Badania przeprowadzone wśród prostytuujących się wykazują, że 80% z nich wciągniętych zostało w ten proceder w ciągu ostatniego roku i że wielu z nich nie ukończyło 19 roku życia. W maju 1992 r. Kongres USA zawiesił ponad 100 min dolarów wcześniej zatwierdzonej pomocy, oskarżając rząd Nikaragui o domniemaną współpracę z organizacjami sandinistowskimi i nieskuteczne przywracanie własności byłym właścicielom. „Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się również, że rząd da pierwszeństwo obywatelom amerykańskim, znaczącym biznesmenom z Nikaragui i przywódcom byłej contras", donosiła prasa meksykańska; ponad wszystkimi pierwszeństwo uzyska zapewne North American Rósario Mining Co. [Północnoamerykańska Kompania Górnicza Rosario], która rości sobie prawo do zakładania kopalń złota na północnym wschodzie Nikaragui. Główną kwestią jest jednak to, „czy przeszło 100 tys. rodzin chłopskich, które za rządów sandinistów otrzymały ziemię lub prawo do ziemi, na której pracowały, będzie mogło ją zatrzymać", co obiecywał im wcześniej program UNO, zauważa Lisa Haugaard z Instytutu Historii Ameryki Środkowej. Następnym punktem zapalnym jest niezależność sił bezpieczeństwa. Zgodnie z perspektywicznymi planami politycznymi Waszyngton nalega, aby pozostały one pod kontrolą USA, to znaczy, by zostali zwolnieni urzędnicy sandinistowscy (używając kodu słownego stosowanego przez propagandę rządowych mediów). Inne uprzemysłowione państwa, tradycyjnie niezainteresowane nadzorowaniem „naszego małego pobliskiego regionu", uważają żądania USA za absurdalne, uznając jednocześnie sandinowski Front Wyzwolenia Narodowego (FSLN) za „trwale uformowaną [partię] posiadającą duże znaczenie polityczne" oraz jedyną mającą poparcie w szerokich kręgach społecznych partię w Nikaragui (Detlev Nolte, przewodniczący niemieckiego Instytutu Studiów Ibero-Amerykańskich). Sprzeciwiają się oni polityce amerykańskiej za jej „ponowne polaryzowanie sytuacji[w Nikaragui]", dodaje inny niemiecki ekspert od problemów Ameryki Łacińskiej. Gdy Kongres Stanów Zjednoczonych odwołał wstrzymywanie pomocy gospodarczej dla Nikaragui, administracja Busha zawiesiła ją ponownie, kierując się
niewzruszoną zasadą zaangażowania w sprzeciwianie się najdrobniejszym nawet oznakom niezależności47. Jeśli przypatrzymy się temu, czego dokonaliśmy, i wyobrazimy sobie wspaniałą przyszłość, która nas czeka, możemy z dumą poszczycić się tym, że „zawsze do tej pory byliśmy natchnieniem dla triumfu demokracji naszych czasów", jak ogłosiła w radosnym uniesieniu New Republic po wyborach w Nikaragui wygranych przez „właściwą prawą stronę". „Wyrównane pole gry" stworzono wcześniej ze względu na surowe ostrzeżenia Waszyngtonu, który zagroził, że jeśli wybory zakończą się jakimkolwiek innym wynikiem, wówczas nastąpią dalsze restrykcje gospodarcze oraz terror. Możemy, krótko mówiąc, przyłączyć się do chóru dziennikarzy, którzy wychwalają waszyngtoński terror i przemoc, i dali „Reaganowi i spółce dobre oceny" za zadowalające stosy okaleczonych ciał i tłumy głodujących dzieci w Ameryce Środkowej. Musimy uznać jednocześnie, jak pisano w prasie, że trzeba udzielać pomocy militarnej „faszystom w stylu latynoskim... bez względu na to, ilu ludzi zostanie zamordowanych", ponieważ „ponad prawami człowieka w Salwadorze istnieją wyższe priorytety amerykańskie"48. Przypomnijmy, że zgodnie z oficjalnym poglądem, katastrofa gospodarcza Ameryki Łacińskiej ostatnich lat jest rezultatem statyzmu, populizmu, marksizmu i innego zła, i obecnie można uzdrowić te gospodarki dzięki nowo odkrytym właściwościom monetaryzmu i wolnego rynku. Obraz ten jest „całkowitą fikcją", podkreślają James Petras i Steve Vieux. Owe wysoce wychwalane nowe odkrycia są dokładnie tymi samymi, które doprowadziły do katastrofy w przeszłości, a przyczyniły się do niej również terror państwowy i wojny gospodarcze sponsorowane przez USA. Co więcej, dogmaty neoliberalne rządziły od lat na tym amerykańskim „poletku doświadczalnym". Wydatki socjalne obcinano drastycznie od 1980 r., doprowadzając do katastrofalnego stanu państwową służbę zdrowia i szkolnictwo — choć tragedia nie dotknęła bogatych; wskaźniki wzrostu gospodarczego zatrzymały się lub obniżyły. Istniał jednak obszar postępu: prywatyzacja, zapewniająca wielkie korzyści sektorom uprzywilejowanym w kraju i za granicą, a uszczuplająca skarb państwa zwłaszcza wtedy, gdy „sprawnie zarządzane i wysoce dochodowe przedsiębiorstwa" zostały, jak w przypadku Chile, wyprzedane. „Twarde programy ‘zaciskania pasa’ lat osiemdziesiątych były oczywiście stworzone przez doktrynalnych neoliberałów" — podkreślają Petras i 151
Vieux — a ich „ponure rezultaty" dają się bezpośrednio odnieść do ich ideologicznej gorliwości. Gigantyczny dług, zaciągnięty przez spółkę lokalnych wojskowo--gospodarczych elit i zagranicznych banków zalanych petrodolarami, ma być spłacany przez niższe warstwy społeczne. „Do uzyskania nadwyżek potrzebnych do spłacenia długów zagranicznych najbardziej przyczynili się pracownicy najemni", jak zaobserwował opublikowany przez ONZ w 1990 r. Ogólnoświatowy Przegląd Gospodarczy. „Bardziej niż jakikolwiek inny obszar geograficzny świata", pisze korespondent Marc Cooper, „Ameryka Łacińska ostatniej dekady potraktowała poważnie obietnicę reaganowskiej rewolucji" — nie całkiem jednak z własnego wyboru. Ostatnie dziesięciolecie naznaczone było przez prywatyzację, deregulację, wolny handel, niszczenie związków zawodowych i organizacji społecznych, otwarcie dostępu do surowców naturalnych (włącznie z parkami narodowymi i rezerwatami) dla potrzeb zagranicznych inwestorów i inne podobne posunięcia. Efekty były katastrofalne, co nietrudno było przewidzieć49. Radość z sukcesu, jaka zapanowała w instytucjach doktrynalnych, nie może być również zaskoczeniem. Wina za ostatnie katastrofy musi być przerzucona na barki innych. Wszelką, z założenia jak najbardziej marginalną rolę, jaką odegrali mistrzowie z USA, przypisać należy okolicznościom zimnej wojny. Tak długo, jak stare doktryny produkować będą nowe „cuda gospodarcze", tak długo ideolodzy znajdować będą również powody do aplauzu - tak, jak czynili to zawsze i jak czynić będą nadal, dopóki władza nie przestanie zlecać im takiego zadania.
152
ROZDZIAŁ 8
TRAGEDIA HAITI 1. „Pierwszy wolny naród wolnych ludzi" „Haiti było czymś więcej niż drugą najstarszą republiką Nowego Świata", zauważa antropolog Ira Lowenthal, czymś „nawet więcej niż pierwszą czarną republiką nowoczesnego świata. Haiti było pierwszym wolnym narodem wolnych ludzi, powstałym w obrębie i jako wyraz sprzeciwu dla tworzącej się konstelacji zachodnioeuropejskiego imperium". Wzajemne oddziaływanie na siebie dwóch najstarszych republik Nowego Świata w okresie ostatnich 200 lat ponownie ilustruje nam ciągłą niezmienność zasadniczych wątków polityki, jej instytucjonalne korzenie i kulturowe tło. Republika Haiti ustanowiona została 1 stycznia 1804 r. po tym, jak rewolta niewolników zmusiła francuskich władców kolonialnych i ich sprzymierzeńców do oddania władzy. Przywódcy powstania odrzucili francuską nazwę „Saint-Domingue" [Santo Domingo], przywracając tę, której używali ludzie witający Kolumba w 1492 ry kiedy przybył on na wyspę, dając początek osadnictwu w Nowym Świecie Europy. Wśród tych, którzy świętowali triumf wolności, nie było jednak potomków rdzennych mieszkańców. Z dawnej populacji, szacowanej rozmaicie od setek tysięcy do 8 mln, już po pierwszych pięćdziesięciu latach pozostało zaledwie kilkuset, z których — zgodnie z badaniami współczesnych naukowców francuskich — nie przetrwał nikt do roku 1697, kiedy to Francja przejmowała od Hiszpanii zachodnią część Hispanioli, obecne Haiti. Przywódca rewolty, Toussaint L'Ouverture, również nie mógł świętować
tego zwycięstwa. Został podstępnie pojmany i zesłany do francuskiego więzienia, by tam umrzeć „śmiercią powolną z zimna i nędzy", jak pisał dziewiętnastowieczny historyk francuski. Antropolog Paul Farmer zauważa, że haitańskie dzieci w wieku szkolnym po dziś dzień znająna pamięć jego ostatnie słowa, które wypowiedział prowadzony do więzienia: „Pokonując mnie, ścinacie na Santa Domingo jedynie pień drzewa wolności. Zakiełkuje ono jednak ponownie, dzięki swym korzeniom, gdyż są liczne i tkwią bardzo głęboko"1. Drzewo wolności zakiełkowało ponownie w 1985 r., gdy społeczeństwo powstało przeciw krwawej dyktaturze Duvaliera. Po wielu ciężkich potyczkach rewolucja ludowa doprowadziła do przygniatającego zwycięstwa pierwszego wybranego w demokratycznych wyborach haitańskiego prezydenta — duchownego i reprezentanta interesów ludu, Jeana-Bertranda Aristide'a. Siedem miesięcy po prezydenckiej inauguracji, w lutym 1991 r., elita wojskowa i handlowa, która rządziła w Haiti od 200 lat, pozbawiła go urzędu, nie mogąc pogodzić się z utratą swego tradycyjnego prawa do terroru i eksploatacji. „Gdy tylko ostatni z rodu Duvalierów uciekł z Haiti", opowiada portorykański etnohistoryk, Jalil Sued-Badillo, „wściekły tłum zwalił posąg Krzysztofa Kolumba w Port-au-Prince i zepchnął go do morza", na znak protestu przeciwko „spustoszeniom, które pozostawił kolonializm" i „całe pokolenia despotów" od Kolumba po Duvaliera oraz aby przeciwstawić się obecnie rządzącym, którzy przywrócili Duvalierowskie bestialstwo. Podobne sceny miały miejsce w sąsiedniej Republice Dominikany, gdzie Stany Zjednoczone narzuciły terrorystyczny reżim po kolejnej interwencji zbrojnej amerykańskiej piechoty morskiej w 1965 r. i która na początku lat osiemdziesiątych była również ofiarą fundamentalizmu Międzynarodowego Funduszu Walutowego. W lutym 1992 r. prezydent Balaguer „wysłał siły bezpieczeństwa, by rozbiły pokojową demonstrację, w czasie której protestowano przeciw nadmiernym wydatkom, jakie pochłonęły obchody 500 rocznicy [odkrycia przez Kolumba] w sytuacji, gdy przeciętny Dominikańczyk głoduje", donosiła Rada do spraw Półkuli Zachodniej. Najważniejszym elementem obchodów, który pochłoną) wiele milionów dolarów, było odsłonięcie wysokiego na 100 stóp, długiego na pół mili, leżącego krzyża oświetlonego silnymi reflektorami, który „wznosił się ponad slumsami zaszczurzonych ruder, gdzie niedożywione, niepiśmienne dzieci taplają się w cuchnącej wodzie, która zalewa ulice w czasie tropikalnych ulew", podawały
wiadomości. Część slumsów oczyszczono, by nie kontrastowały z tarasami przebogatych ogrodów, a kamienny mur przysłonił „beznadziejną nędzę, której blask i tak wkrótce rozbłyśnie". Gigantyczne koszty „zbiegły się z jednym z najgłębszych od lat trzydziestych kryzysów gospodarczych", podkreślił prezydent Banku Centralnego. Po dziesięciu latach polityki strukturalnego dopasowania, opieka zdrowotna i szkolnictwo radykalnie się pogorszyły, racjonuje się energię elektryczną, co powoduje, że przerwy w dopływie prądu mogą trwać nawet 24 godziny, bezrobocie przekracza 25%, a nędza jest wszechobecna. „Wielkie ryby pożerają te mniejsze", powiedziała pewna stara kobieta w pobliskich slumsach2. Kolumb opisywał ludzi, których spotkał, jako „miłych, uległych, łagodnych, subtelnych, przyzwoitych", a ich ziemię, jako zasobną i hojną. Hispaniola była „prawdopodobnie najgęściej zaludnionym miejscem na Ziemi", pisał Las Casas, „ul pełen ludzi", którzy „z całego nieskończonego wszechświata ludzkości... są najbardziej szczerymi, pozbawionymi słabości i zakłamania". Hiszpanie, kierowani „nienasyconą chciwością i ambicją", rzucili się na nich, „niczym nienasycone dzikie bestie, ...mordując, terroryzując, przynosząc nieszczęścia, torturując i wyniszczając rdzenną populację" za pomocą „najbardziej wyszukanych i różnorodnych nowych metod okrucieństwa, z którymi wcześniej nigdy się tu nie spotkano, do tego stopnia", że populacja sięga zaledwie 200 osób — pisał w 1552 r. — „według mojego własnego rozeznania w zdarzeniach, których byłem świadkiem". „Okrucieństwo było naczelną zasadą Hiszpanów", pisał Las Casas, „właściwie nie okrucieństwo, ale nadzwyczajne okrucieństwo, takie, w którym surowe i dokuczliwe traktowanie Indian doprowadziło do tego, że nie ważyli się nawet myśleć o sobie, jako o istotach ludzkich". „Gdy każdego dnia widzieli samych siebie ginących w wyniku okrutnego i nieludzkiego traktowania: wgniatanych w ziemię kopytami koni, ciętych na kawałki mieczami, pożeranych i rozszarpywanych przez psy, palonych żywcem i cierpiących wszelkiego rodzaju najbardziej wyszukane tortury,... [to wtedy] swój nieszczęsny los zdecydowali się oddać bez dalszej walki w ręce swoich wrogów, by mogli oni czynić z nimi, co zechcą". A kiedy młyńskie koła propagandy zgniatały ziarna historii, dokonywano rewizji wydarzeń, aby z perspektywy czasu usprawiedliwić to, czego dokonano. Do 1776 r. pisano, że Kolumb nie znalazł „niczego poza nie uprawianą ziemią pokrytą lasami i zaludnioną jedynie przez jakieś 153
plemiona gołych i nędznych dzikusów" (Adam Smith). Jak już wspomnieliśmy, dopiero w latach sześćdziesiątych naszego wieku prawda zaczęła wychodzić na światło dzienne, wywołując wzgardę i protest wśród oburzonych lojalistów3. Hiszpańskie próby ograbienia wyspy z bogactw za pomocą niewolniczego wyzysku jej łagodnych mieszkańców okazały się bezowocne; wymierali zbyt szybko — jeśli wcześniej nie wymordowały ich „dzikie bestie" lub nie ginęli w masowych samobójstwach. Niewolników afrykańskich zaczęto przywozić tu od początku XVI w., później, gdy gospodarka kolonialna została ugruntowana, odbywało się to już na wielką skalę. „Santo Domingo było najzasobniejszą europejską posiadłością kolonialną w obu Amerykach", pisze Hans Schmidt, produkującą do 1789 r. trzy czwarte światowego cukru, również przewodzącą w świecie w produkcji kawy, bawełny, indygo i rumu. Właściciele niewolników zapewnili Francji kolosalne bogactwa dzięki pracy swoich 450 tys. robotników; podobnie było z brytyjskimi koloniami w Indiach Zachodnich (Karaibach). Biała populacja, łącznie z ubogimi nadzorcami i rzemieślnikami, sięgała 40 tys. ludzi. Około 30 tys. Mulatów i wolnych Murzynów cieszyło się przywilejami ekonomicznymi, jednak nie socjalną czy polityczną równością — sytuacja ta stała się później źródłem różnic klasowych, które doprowadziły do ostrych represji po uzyskaniu niepodległości, a także do nasilenia się przemocy współcześnie. Kubańczyków można było uznać za białych o „wątpliwej białości", ale powstańcy haitańscy, którzy obalili kolonialne rządy, nie zbliżyli się nawet do tego statusu. Rewolta niewolników, która przybrała poważne rozmiary przy końcu 1791 r., przeraziła zarówno Europę, jak i europejskie przyczółki, które właśnie ogłosiły swoją niepodległość. Wielka Brytania dokonała inwazji w roku 1793; zwycięstwo miało zapewnić „monopol na cukier, indygo, bawełnę i kawę" pochodzące z wyspy, które „na wieki miałyby stać się pomocą i wsparciem dla przemysłu, które z największą radością chciano by odczuć w każdej części imperium", pisał brytyjski oficer do premiera Pitta. Stany Zjednoczone, które prowadziły ożywioną wymianę handlową z tą francuską kolonią udzieliły władzom Francji wsparcia na cele wojskowe w wysokości 750 tys. dolarów oraz przydzieliły kilka oddziałów zbrojnych do pomocy w tłumieniu rewolty. Francja wysłała olbrzymią armię, włączając również oddziały polskie, holenderskie, niemieckie i szwajcarskie. Ich dowódca pisał Napoleonowi, że w celu przywrócenia tu francuskich rządów konieczne byłoby zgładzenie w zasadzie całej czarnej populacji. Jego kampania nie powiodła się, a Haiti stało się jedynym przypadkiem w historii, w którym „niewolnicze ludy 154
zerwały łańcuchy niewoli i przy użyciu siły zbrojnej pokonały wielkie kolonialne mocarstwo" (Farmer). Rebelia przyniosła poważne konsekwencje. Wielka Brytania stała się dominującym mocarstwem na Karaibach, a jej byłe kolonie północnoamerykańskie zostały zmuszone do kontynuowania swego marszu na zachód, tym bardziej że Napoleon, porzucając wszelkie nadzieje na stworzenie imperium w Nowym Świecie, sprzedał im terytorium Luizjany. Zwycięstwo rebelii osiągnięto ogromnym kosztem. Wraz z przeważającą częścią rolniczych bogactw kraju zniszczona została prawdopodobnie jedna trzecia populacji. Zwycięstwo przeraziło sąsiadujące z Haiti niewolnicze państwa, które poparły roszczenia Francji o wielkie odszkodowania wojenne, w końcu zaakceptowane (w 1825 r.) przez haitańską elitę rządzącą która uznała je za warunki wstępne wejścia na ogólnoświatowy rynek. Efektem tego były „dziesięciolecia francuskiej kontroli nad haitańskimi finansami", co miało katastrofalne skutki dla wrażliwej gospodarki nowego narodu", zauważa Farmer. Wówczas też Francja uznała niepodległość Haiti, podobnie jak uczyniła to Wielka Brytania w 1833 r. Simon Bolivar, którego walkę przeciw hiszpańskim rządom wspierała Republika Haiti pod warunkiem, iż zniesie on również niewolnictwo, odmówił nawiązania stosunków dyplomatycznych z Haiti, po objęciu urzędu prezydenta Większej Kolumbii, utrzymując przy tym, że Haiti „podsyca konflikty rasowe". Odmowa ta była „typową reakcją monolitycznie rasistowskiego świata, z którą spotykało się Haiti", komentuje Farmer. Haitańską elita bezustannie obawiała się najazdu z zewnątrz, który mógłby doprowadzić do ponownego wprowadzenia niewolnictwa. Właśnie ta obawa stanowiła istotny czynnik, który doprowadził do kosztownej i destruktywnej inwazji na Republikę Dominikany w latach pięćdziesiątych XIX w. Ostatnim wielkim mocarstwem odmawiającym oficjalnego uznania państwa haitańskiego i dążącym do izolowania go na arenie międzynarodowej były Stany Zjednoczone, które uznały niepodległość Haiti dopiero w 1862 r. Po wybuchu amerykańskiej wojny domowej zniesienie niewolnictwa na Haiti nie było już tak niewygodnym problemem; wręcz przeciwnie, prezydent Lincoln i inni widzieli Haiti jako miejsce osadnictwa dla tych czarnych, których zachęcać się będzie do opuszczenia USA (Liberię uznano w tym samym roku, częściowo z tego
samego powodu). Porty haitańskie wykorzystywane były przez Unię dla operacji przeciw rebeliantom. Później, gdy zauważono, że Haiti odgrywa strategiczną rolę w rejonie Morza Karaibskiego, który w następnych latach zajmował coraz ważniejsze miejsce w planach USA, państwo to stało się zabawką w rękach konkurujących mocarstw imperialnych. W tym czasie haitańską elita rządząca zmonopolizowała handel, a chłopi produkujący żywność z dala od wybrzeży zostali odizolowani od świata zewnętrznego.
2. „Bezinteresowna interwencja" W latach 1849-1913 amerykańskie okręty wojenne wpływały 24 razy na haitańskie wody przybrzeżne, „chroniąc życie Amerykanów i ich własność". Niepodległość Haiti zyskała zaledwie „symboliczne uznanie", zauważa Schmidt w popularnej historii tego kraju, i nie zwracano większej uwagi na prawa mieszkających tam ludzi. Są oni „niższymi ludźmi", niezdolnymi ani „do utrzymania poziomu cywilizacyjnego pozostawionego im przez Francuzów, ani do rozwinięcia jakiejkolwiek umiejętności samodzielnego rządzenia, upoważniającej ich do uzyskania międzynarodowego szacunku i zaufania", pisał zastępca sekretarza stanu William Phillips, zalecając rządowi, by dokonał inwazji i wprowadził amerykański zarząd wojskowy, na co prezydent Woodrow Wilson wkrótce przystał. Szkoda marnować słów na opisywanie cywilizacji pozostawionej w spadku 90% populacji państwa przez Francuzów, którzy, zgodnie z relacjami byłego niewolnika, „wieszali ludzi głowami w dół, topili związanych w workach, krzyżowali, przybijając do bali, grzebali żywcem, miażdżyli w moździerzach, ... zmuszali do zjadania odchodów, ... rzucali żywcem na pożarcie insektom lub zakopywali w mrowiskach, albo biczowali przywiązanych do pali na bagnach, pozostawiając na pożarcie komarom, ... wrzucali do kotłów z wrzących syropem trzcinowym" — jeśli nie „obdzierali ze skóry biczami", po to, by zdobyć bogactwo, które pomogło Francji uzyskać jej bilet wstępu do klubu bogatych. William Phillips bardzo trafnie uchwycił powszechnie panujące w Stanach Zjednoczonych nastawienie do społeczeństwa haitańskiego, chociaż niektórych, jak sekretarza stanu Williama Jenningsa Bryana, haitańska elita raczej bawiła, „Mój drogi, pomyśl tylko, Murzyni mówiący po francusku", żartował. Faktyczny władca Haiti, pułkownik marynarki wojennej L.W.T. Waller, przybyły na wyspę wkrótce po przerażających zbrodniach
popełnionych w czasie podboju Filipin, nie był wcale ubawiony: „są prawdziwymi czarnuchami i to ...prawdziwymi czarnuchami z krwi i kości", twierdził, odrzucając wszelkie możliwe negocjacje czy jakiekolwiek „płaszczenie się przed tymi szczurami", w szczególności przed wykształconymi Haitańczykami, do których spragniony krwi prostak żywił szczególną nienawiść. Zastępca sekretarza do spraw marynarki wojennej, Franklin Delano Roosevelt, choć nigdy nie zbliżył się do rasistowskiego fanatyzmu i bandyctwa swego odległego krewnego Theodora Roosevelta, podzielał uczucia swoich kolegów. Podczas wizyty na okupowanej Haiti w 1917 r. odnotował w pamiętniku uwagę swego towarzysza podróży, który później został czołowym urzędnikiem cywilnym na tej wyspie. Zafascynowany haitańskim ministrem rolnictwa, „nie mógł powstrzymać się od powtarzania mi" — pisze Roosevelt — „że w 1860 roku na aukcjach w Nowym Orleanie za człowieka tego można by dostać półtora tysiąca dolarów, sprzedając go jako samca do celów rozrodczych". „Roosevelt zdawał się rozkoszować tą historią", odnotowuje Schmidt, „i powtarzał ją później amerykańskiemu ministrowi Normanowi Armourowi, gdy odwiedzał Haiti już jako prezydent w roku 1934". Również w czasach współczesnych nie powinno się lekceważyć elementów rasizmu, które kształtują politykę. Refleksje tej natury nie były niczym nietypowym w czasach interwencji Wilsona — nie tylko zresztą w Stanach Zjednoczonych. Przypomnijmy sobie jak niewiele później, „w ramach eksperymentu przeciw krnąbrnym Arabom", Winston Churchill upoważnił wojsko do użycia broni chemicznej, potępiając jednocześnie „nadwrażliwość" tych, którzy krytykowali „stosowanie gazów trujących przeciwko niecywilizowanym plemionom", głównie Kurdom, w ramach polityki, którą energicznie popierał w oczekiwaniu, iż „rozszerzy ona metody zastraszania przez terror". Dla samej Anglii miał cokolwiek inne plany. Jako minister spraw wewnętrznych w 1910 r. zaproponował po cichu sterylizację 100 tys. „umysłowo chorych degeneratów" i wysłanie dziesiątków tysięcy innych do kierowanych przez państwo obozów pracy, w celu ocalenia „rasy brytyjskiej" od nieuchronnego upadku, który mógłby nastąpić, gdyby jej „niższym" członkom pozwolono na rozród — idee takie mieściły się w ramach oświeconych opinii tamtych czasów, trzymano je jednak w tajnych kartotekach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ze względu na ich delikatny charakter, szczególnie gdy później podchwycone zostały przez 155
Hitlera4. Mając na względzie ówczesny klimat kulturalny, charakter inwazji Wilsona w 1915 r. nie może poważniej zaskakiwać. Najazd był nawet bardziej bestialski i niszczący niż inwazja na Republikę Dominikany w tych samych latach. Oddziały Wilsona mordowały, paliły, przywracały faktyczne niewolnictwo, dezintegrując konstytucyjny porządek. Po dwudziestu latach rządzenia Stany Zjednoczone pozostawiły „podludzi" w rękach Gwardii Narodowej (którą same powołały) i tradycyjnych władców. W latach pięćdziesiątych dyktator Duvalier przejął władzę i rządził w stylu gwatemalskim, zawsze silnie popierany przez USA. Brutalność i rasizm najeźdźców oraz odbieranie chłopom ich własności, w czasie gdy korporacje USA rozpoczęły grabież, wywołały opór. Odpowiedź armii USA była niezwykle brutalna; doszło do pierwszej zbrojnej akcji powietrzno-lądowej, podczas której zbombardowano otoczonych w buszu przez Marines rebeliantów (Cacos). Wewnętrzne dochodzenie, podjęte po tym, jak masakra została publicznie ujawniona, wykazało, że zginęło 3250 rebeliantów, w tym co najmniej 400 w egzekucjach, a straty oddziałów amerykańskich i lokalnie zwerbowanej żandarmerii wyniosły 98 osób (zabici i ranni). Wydano wówczas rozkazy zaprzestania „masowego wybijania tubylców", które „trwało od pewnego już czasu". Haitański historyk, Roger Gaillard, szacuje całkowitą liczbę zabitych na 15 tys., wliczając ofiary „represji i skutków wojny", która „przybrała charakter masakry". Major Smedley Butler wspominał, że jego oddziały „strzelały do Cacos niczym do świń". Wyczyny tego człowieka wywarły niemałe wrażenie na Roosevelcie, który podał go do odznaczenia Honorowym Medalem Kongresu [Congressional Medal of Honor] za udział w boju, w którym zabito 200 Cacos, nie wzięto nikogo do niewoli, a jeden żołnierz amerykański uderzony kamieniem stracił dwa zęby. Przywódca powstania, Charlemagne Peralte, zabity został przez Marines, którzy wkradli się nocą w przebraniu do jego obozu. W próbie wojny psychologicznej, która poprzedziła późniejsze wyczyny pułkownika Edwarda Lansdale na Filipinach, żołnierze rozpowszechniali fotografie zabitego Peralte'a w nadziei zdeprawowania partyzantów. Taktyka jednak odniosła przeciwny skutek; zdjęcie ciała Peralte'a przypominało Chrystusa na krzyżu i stało się symbolem narodowym. W ten sposób Peralte zajął miejsce w narodowym panteonie obok Toussainta. Najeźdźcy uprawomocnili okupację jednostronną deklaracją, którą nazwano „traktatem" i którą podległy reżim zmuszony był zaakceptować; tłumaczono to 156
wówczas jako nakładanie na USA poważnego zobowiązania do kontynuowania okupacji. Nadzorując przejęcie władzy na Haiti i w Republice Dominikany, Wilson zyskał opinię szlachetnego idealisty, broniącego — ze szczerym oddaniem — praw małych narodów do samostanowienia. Nie było w tym sprzeczności. Doktryna Wilsona ograniczała się do ludzi właściwego rodzaju: ci „z niższych szczebli cywilizacji" nie musieli zaprzątać sobie nią głowy, jakkolwiek cywilizowane mocarstwa kolonialne powinny służyć im „przyjazną protekcją przewodnictwem i pomocą", jak sam wyjaśniał. W Czternastu Punktach Wilsona nie było mowy o problemach samostanowienia i niepodległości narodów; stwierdzały one natomiast, że w kwestii suwerenności „interesy społeczeństwa powinny być równie istotne, jak słuszne roszczenia rządu, którego zakres władzy ma być określony" przez kolonialnego władcę. Interesy społeczeństw „miały być ustalane przez narody wysoko rozwinięte, które najlepiej pojmują potrzeby i pomyślność narodów mniej rozwiniętych", komentuje William Stwers, analizując właściwie język i sposób myślenia Wilsona. Przypomnijmy tylko jeden przypadek, który przyniósł poważne konsekwencje: pewien petent prosił Wilsona o poparcie dla przedstawicieli narodu wietnamskiego, którzy chcieli przekazać apel francuskiemu parlamentowi, został jednak przepędzony spod jego drzwi wraz z niedoręczonym apelem — później ten sam człowiek miał się dać poznać światu pod nazwiskiem Ho Chi Minh5. Innym osiągnięciem okupacji Wilsona była nowa konsytytucja, narzucona nieszczęsnemu państwu haitańskiemu po rozwiązaniu przez armię Zgromadzenia Narodowego, które odmówiło jej zatwierdzenia. Zaprojektowana przez USA konstytucja znosiła prawa, zabraniające obcokrajowcom nabywania na własność ziemi, umożliwiając tym samym amerykańskim korporacjom branie tego, co zechcą. Później Roosevelt przypisywał sobie zaszczyt opracowania tej konstytucji — zdaje się bezpodstawnie — choć faktycznie miał nadzieję, że zostanie jednym z jej beneficjantów, zamierzając wykorzystać Haiti, „żeby samemu się wzbogacić", zauważa Schmidt. Dziesięć lat później, w 1927 r., Departament Stanu przyznał, że Stany Zjednoczone użyły „raczej bezwzględnych metod, aby wymusić przyjęcie konstytucji przez ludność Haiti" (uzyskała ona 99,9% poparcia w plebiscycie przeprowadzonym przez wojsko, przy udziale 5% społeczeństwa). Stosowanie takich metod było jednak nieuniknione: „Stało się oczywiste, że jeśli nasza okupacja
miała przynieść Haiti korzyści i postęp, konieczne było, aby obcy kapitał zaczął napływać do Haiti..., [a] nie można było oczekiwać, żeby Amerykanie zainwestowali swe pieniądze w haitańskie plantacje i inne wielkie przedsięwzięcia rolnicze, gdyby nie mogli być właścicielami ziemi, na którą ich pieniądze miałyby być wydane". Wynikało to ze szczerego pragnienia pomocy biednym Haitańczykom, jak wyjaśniał Departament Stanu, których Stany Zjednoczone zmusiły, by pozwolili inwestorom amerykańskim na przejęcie ich państwa — charakterystyczna forma, jaką przyjmuje bardzo często dobrodziejstwo. Na wybory nie zezwolono, gdyż uznano, iż zwyciężyliby w nich antyamerykańscy kandydaci, przeszkadzając tym samym w amerykańskich programach pomocy cierpiącym ludziom. Programy te przedstawiano jako „Eksperymentowanie z Pragmatyzmem" [An Experiment in Pragmatism] — w opinii jednego nie całkiem typowego intelektualnego komentatora, który zauważył, że „Pragmatycy podkreślają iż inteligentne przewodnictwo z zewnątrz może czasem przyspieszyć proces wzrostu gospodarczego i oszczędzić wielu strat". Mieliśmy już okazję przyjrzeć się serii przykładów podobnego „inteligentnego przewodnictwa" od Bengalu po Brazylię i Gwatemalę. Do haitańskich doświadczeń powrócimy jeszcze w następnym rozdziale6. Okupacja, jak pisze Schmidt, „konsekwentnie likwidowała lokalne instytucje demokratyczne i pozbawiała obywateli podstawowych wolności politycznych". „Zamiast rozbudowywać istniejące instytucje demokratyczne, które przynajmniej na papierze prezentowały się imponująco i od dawna wdrażały w życie liberalną filozofię demokratyczną oraz mechanizmy rządowe ukształtowane przesłaniem rewolucji francuskiej, Stany Zjednoczone arogancko je zlekceważyły i niezgodnie z prawem przeforsowały swój własny, autorytarny, antydemokratyczny system". „Wprowadzenie agrokultury zdominowanej przez plantacje będące własnością obcokrajowców wymagało zniszczenia istniejącego systemu własności ziemskiej, opartego na małych posiadłościach, zapewniających utrzymanie ogromnej rzeszy wolnych chłopów", którzy teraz zmuszeni zostali do pracy najemnej. Stany Zjednoczone popierały „kolaborującą mniejszość" lokalnych elit, które podziwiały europejski faszyzm, jednak brakowało im poparcia mas, typowego dla ich faszystowskich modeli. „W efekcie", zauważa Schmidt, „okupacja stanowiła ucieleśnienie wszelkich progresywnych postaw współczesnego włoskiego faszyzmu, sparaliżowana była jednak niewłaściwymi relacjami
międzyludzkimi" (brakiem masowego poparcia). Jedynymi lokalnymi przywódcami, którzy się uaktywnili, była sprawująca tradycyjnie władzę elita Mulatów; ich rasistowska pogarda dla wielkich mas społecznych nasiliła się, przybierając jeszcze ostrzejszy charakter „etnicznej i rasowej wzgardy" dla obcokrajowców ze strzelbą i dolarem, którzy sprowadzili na wyspę „koncepcje rasowej dyskryminacji", nie widzianej tu od czasów niepodległości, wraz ze wszelkimi „rasistowskimi, kolonialnymi realiami", które im towarzyszyły. W ten sposób okupacja zaostrzyła klasowe i rasowe przeciwieństwa, sięgające czasów francuskiego kolonializmu. Jednąz konsekwencji był rozwój ideologii zwanej Noirisme — jako odpowiedzi na rasizm okupantów i kolaborujących z nimi elit. „Papa Doc" Duvalier wykorzystał tę reakcję, gdy w 20 lat po opuszczeniu wyspy przez amerykańskie oddziały wojskowe przejął ster rządów pod pretekstem przekazania władzy w ręce czarnej większości — a w rzeczywistości sobie, swym prywatnym mordercom [the Tontons Macoutes] i tradycyjnej elicie, której nadal dobrze się powodziło w czasie jego krwawej kleptokracji. „Okupacja pogłębiła kryzys gospodarczy przez zwiększenie narzuconych na chłopstwo obowiązkowych podatków na utrzymanie państwa", pisze haitański historyk Michel-Rolph Trouillot. „Pogłębiła także kryzys władzy przez centralizację haitańskiej armii i rozbrojenie [obywateli na] prowincji", „wprowadzając scentralizowaną strukturę w wojsku, finansach i handlu", która miała doprowadzić do „krwawego finału" za panowania dynastii Duvalierów. W okresie najkrwawszych lat okupacji nasze środki masowego przekazu milczały lub popierały istniejący stan rzeczy. W latach 1917-1918 New York Times nie zamieścił żadnych artykułów na temat Haiti. Dokonując przeglądu prasy, John Blassingame stwierdził „szerokie dziennikarskie poparcie" dla powtarzających się interwencji zbrojnych na Haiti i w Republice Dominikany w latach 1904-1919, poparcie, które trwało do czasu, aż doniesienia o najgorszych zbrodniach nie wyszły na światło dzienne w roku 1920, co spowodowało, że Kongres rozpoczął dochodzenie w tej sprawie. Haitańczycy i ich sąsiedzi z Dominikany opisywani byli jako „czarnuchy", „mieszańce", „zboczeńcy", „hordy gołych Murzynów", przy czym Haitańczycy byli nawet bardziej „zdegenerowani" od mieszkańców Dominikany. Potrzebowali „energicznego anglosaksońskiego zaangażowania". „Po prostu jedziemy tam... by pomóc 157
naszemu czarnemu bratu doprowadzić jego zaniedbany dom do porządku", pisał pewien amerykański dziennik. Co więcej, Stany Zjednoczone miały pełne prawo do interwencji, aby ochronić „swój pokój i bezpieczeństwo" (New York Times). Wydawcy dziennika Times wychwalali „bezinteresowność i gotowość do niesienia pomocy", które zawsze przejawiały Stany Zjednoczone; również w chwili obecnej, gdy reagowały „po ojcowsku", w sytuacji gdy Haiti „szukało u nas pomocy". Nasza „bezinteresowna interwencja powodowana była niemal wyłącznie pragnieniem niesienia pokoju ludziom udręczonym powtarzającymi się rewolucjami" i nie myśleliśmy nigdy o „własnych przywilejach, korzyściach handlowych czy jakichkolwiek innych". „Mieszkańcy wyspy powinni uświadomić sobie, że [rząd USA] jest ich najlepszym przyjacielem". Stany Zjednoczone chciały, aby „naród wyleczył się z nałogu masowych powstań i nauczył się, w jaki sposób pracować i żyć"; „potrzebna im była reforma, kierownictwo oraz instruktaż" i „zadania tego podjęły się Stany Zjednoczone". Nasz „czarny brat" odniósł też inne korzyści: „Oduczanie tych ludzi od rządzenia za pomocą broni było formą zabezpieczenia ich przed naszą własną irytacją", która mogłaby doprowadzić do dalszych interwencji. „Dobrą wolę i bezinteresowne intencje naszego rządu" ukazują rezultaty jego działań, pisali dziennikarze w 1922 r., kiedy rezultaty te stawały się już aż nazbyt widoczne, a masakry Marines wywoływały burze protestów. Niektórzy współcześni intelektualiści przyjmują tę samą postawę. Gdy po upadku Duvaliera Haiti ponownie zaistniało w sferze społecznej świadomości, harwardzki historyk David Landes zaprezentował własne tło zdarzeń, wyjaśniając, że armia amerykańska „wniosła stabilność konieczną do prawidłowego funkcjonowania systemu politycznego i ułatwienia wymiany handlowej z zagranicą", jakkolwiek każda, „nawet dobroczynna, okupacja wywołuje opór ...wśród tych, którzy czerpią z niej korzyści" oraz protest „bardziej oświeconych członków zdominowanego społeczeństwa" — czyli stały problem, przed jakim stają filantropi. Inny wybitny uczony, profesor Hewson Ryan z Fletcher School of Law and Diplomacy [Szkoła Prawa i Dyplomacji Fletcheral, okazał się nawet jeszcze bardziej wylewny w wychwalaniu naszych osiągnięć z okresu „dwóch stuleci zaangażowania się w dobrej wierze". W istocie, zauważa, Haiti było nadzwyczaj uprzywilejowane: „Niewiele narodów było w tak długim okresie obiektem tak dobrze pomyślanego przewodnictwa i wsparcia". Osiągnięcia nasze opisywał z niemałym zachwytem, szczególnie właściwy nam rodzaj uporczywości w 158
eliminowaniu takich „niepostępowych" cech z tamtejszego systemu konstytucyjnego, jak zabezpieczenia przed przejmowaniem ziemi przez obcokrajowców7. Po przezwyciężeniu ograniczeń w nabywaniu ziemi przez obcokrajowców — przyznajemy, dość „bezwzględnymi metodami" — inwestorzy amerykańscy błyskawicznie rozpoczęli wykupywanie wielkich obszarów pod nowe plantacje. Wyjątkowo tania siła robocza była jeszcze jedną pokusą Nowojorskie kręgi biznesu codziennie pisały o Haiti roku 1926 jako o „wspaniałej okazji dla amerykańskich inwestycji": „Pracujący w fabryce Haitańczyk jest zręczny, zdyscyplinowany i będzie pracował ciężko przez cały dzień za 20 centów, podczas gdy w Panamie ten sam dzień pracy kosztuje 3 dolary". Argumenty te trafiały do przekonania, a skutkiem tego było stopniowe niszczenie pozostałości rolniczego bogactwa wyspy. Od lat sześćdziesiątych w rejonie karaibskim następował niezwykle gwałtowny proces powstawania nowych fabryk amerykańskich korporacji; na Haiti — od 13 przedsiębiorstw w 1966 r. do 154 w 1981 r. Firmy te produkowały około 40% haitańskiego eksportu (w 1960 r. 100% stanowiły artykuły pierwszej potrzeby), ograniczając haitańskiej ludności zatrudnienie i dostęp do innych korzyści, a jednocześnie otwierając przed tradycyjnymi elitami nowe możliwości wzbogacenia się. W latach osiemdziesiątych fundamentalizm Międzynarodowego Funduszu Walutowego zaczął zbierać swe zwyczajowe żniwo, gdy gospodarka upadała pod wpływem programów strukturalnego dopasowania, które doprowadziły do spadku produkcji rolnej, zmniejszenia inwestycji, handlu i konsumpcji. Nędza stała się jeszcze straszniejsza. W roku 1986, gdy „Baby Doc" Duvalier został wypędzony z kraju, 60% populacji utrzymywało się z 60 lub nawet mniej dolarów rocznego dochodu (według danych Banku Światowego), niedożywienie dzieci osiągnęło wyżyny, wskaźnik śmiertelności noworodków był szokująco wysoki, a sytuacja w kraju, biorąc pod uwagę zarówno warunki życia ludzi, jak i stan środowiska naturalnego, była katastrofalna, bez nadziei na poprawę. W latach siedemdziesiątych tysiące „boat people" (uciekinierów na łodziach) opuszczało spustoszoną wyspę. Faktycznie jednak wszyscy zmuszeni zostali przez urzędników USA do powrotu, co nie wywołało większego zainteresowania prasy, a stanowiło kolejny przykład charakterystycznego traktowania uchodźców, których cierpienie nie przedstawia wartości propagandowych. W roku 1981 administracja
Reagana wprowadziła nową politykę zakazu imigracji. Spośród przeszło 24 tys. Haitańczyków przechwyconych przez Straże Ochrony Wybrzeża USA w kolejnych dziesięciu latach zaledwie 11 uzyskało azyl jako ofiary prześladowań politycznych, co w zestawieniu z 75 tys. azylantami spośród 75 tys. uciekinierów z Kuby ma swoją wymowę. Podczas krótkiej kadencji Aristide'a, gdy terror osłabł i pojawiły się nadzieje na lepszą przyszłość, fala uchodźców radykalnie spadła. Odpowiedzią USA było pozytywne rozpatrzenie znacznie większej liczby próśb o azyl. W okresie dziesięcioletniego Duvalierowskiego i post-Duvalierowskiego terroru przyznano azyl 28 osobom, a w czasie niewiele ponad siedmiomiesięcznego urzędowania Aristide'a — 20. Po obaleniu Aristide'a nowa fala uchodźców sięgnęła kilku tysięcy na miesiąc, z czego większość siłą zmuszono do powrotu, bezdusznie lekceważąc ponurą rzeczywistość, która oczekiwała uciekinierów po powrocie do kraju. Tych kilku, którym pozwolono prosić o azyl w nowo ustalonej formie, nie było traktowanych najgościnniej. Jednym z pierwszych był pewien zwolennik Aristide'a, którego podanie zostało odrzucone z uzasadnieniem, iż doświadczył tylko „drobnych dokuczliwości", kiedy żołnierze ostrzelali z armaty jego dom i zniszczyli sklep. Strategia rozwoju gospodarczego, zainicjowana w latach 1981 -1982 przez USAID i Bank Światowy, oparta była na przemyśle montażowym oraz eksporcie towarów rolniczych i przemysłowych. W efekcie 30% ziemi uprawianej dla zaspokojenia potrzeb żywnościowych społeczności lokalnej przeznaczono pod uprawy na eksport. AID zapowiadała temu nowo powstającemu „Tajwanowi Karaibów" „historyczną zmianę w kierunku głębszej współzależności rynkowej z USA". W raporcie Banku Światowego z 1985 r., opublikowanym pod tytułem: „Haiti: Propozycje kierunków rozwoju gospodarczego", rozwinięto dobrze znane idee, opowiadając się za nastawioną na eksport strategią rozwoju gospodarczego, w której konsumpcja wewnętrzna byłaby „silnie ograniczona w celu przesunięcia wymaganych nadwyżek produkcyjnych na potrzeby eksportowe". Zgodnie z zaleceniami Banku Światowego, nacisk kładziony miał być na „rozszerzenie prywatnej przedsiębiorczości". Wydatki na edukację miały być jednocześnie „minimalizowane", a wszelkie „cele socjalne", które przetrwają, powinny ulec prywatyzacji. „Wspierać powinno się przedsięwzięcia prywatne przynoszące duże zyski ekonomiczne" i one uzyskiwać powinny pierwszeństwo przed projektami wymagającymi „wydatków publicznych w sektorze socjalnym", podobnie również „mniejszy nacisk powinno kłaść się na cele socjalne, które
zwiększają konsumpcję" — „tymczasowo", jak podkreślano, do czasu, aż nas tąpią słynne efekty „skapywania w dół", prawdopodobnie po przybyciu Mesjasza. Zalecenia te, ma się rozumieć, były wstępnymi warunkami pomocy gospodarczej, świetlana przyszłość miała z pewnością nastać zaraz po niej. Z szerokiego wachlarza przepowiedni jedna się sprawdziła: zamierzona migracja społeczności wiejskiej do obszarów miejskich, a dla wielu — do przeciekających łodzi, próbujących pokonać niebezpieczną, ośmiusetmilową drogę na Florydę; wszystko po to, by otrzymać nakaz powrotu, czekający na tych, którym szczęście na morzu dopisało (wielu niestety nie). Haiti to jednak ciągle Haiti — nie Tajwan. Przyglądając się amerykańskiej pomocy i strategii rozwoju dla Haiti, Amy Wilentz pisze, że „osiągnięto dwa strategiczne cele amerykańskie — jeden to zrestrukturyzowane i uzależnione od USA rolnictwo, które eksportuje na rynki amerykańskie i otwarte jest dla amerykańskiej eksploatacji; oraz drugi — wysiedlona ludność wiejska, która nie tylko może być zatrudniana w miastach w filiach amerykańskich przedsiębiorstw, ale którąjest też łatwiej kontrolować przy użyciu wojska".
3. „Polityka, nie zasady" W czerwcu 1985 r. haitańskie ciało ustawodawcze jednomyślnie zatwierdziło nowe prawo stanowiące, że każda partia polityczna musi uznać za najwyższego arbitra narodu rządzącego dożywotnio prezydenta Jeana-Claude'a Duvaliera, zdelegalizowano jednocześnie ugrupowanie Chrześcijańskich Demokratów oraz przyznano rządowi prawo zawieszania działalności każdej partii bez obowiązku podawania przyczyny. Prawo to zatwierdzono większością głosów równą 99,98%. Waszyngton był pod wielkim wrażeniem. Był to „zachęcający krok naprzód", jak poinformował swych gości ambasador USA w czasie obchodów święta 4 lipca. Administracja Reagana zapewniła Kongres, iż „demokratyczny rozwój" ciągle postępuje, pomoc militarna i gospodarcza mogły więc płynąć nadal — głównie do kieszeni Baby Doca i jego usłużnych towarzyszy. Rząd również poinformował Kongres, że na Haiti coraz bardziej przestrzega się praw człowieka — tak jak bywa to zawsze, gdy jakiś reżim potrzebuje militarnej pomocy, by dla dobra sprawy uciszyć społeczeństwo.
159
Kontrolowana przez Demokratów Kongresowa Komisja Spraw Zagranicznych wyraziła już wcześniej swą aprobatę wzywając rząd „do utrzymania przyjaznych stosunków z niekomunistycznym rządem Duvaliera". Ten zadowalający rozwój wydarzeń był jednak krótkotrwały. Z nastaniem grudnia nasilające się protesty społeczne spowodowały, że zaczęło brakować środków na zintensyfikowanie terroru państwowego. To, co zdarzyło się potem, opisano po dwóch miesiącach w Wall Street Journal z rozbrajającą szczerością: Przedstawiciel rządu oświadczył, że Biały Dom stwierdził w końcu ubiegłego roku, po fali masowych demonstracji na nieznaną wcześniej skalę, iż reżim był w stanie rozkładu... eksperci amerykańscy doszli do wniosku, że haitańskie koła rządzące straciły zaufanie do 34-letniego prezydenta wybranego dożywotnio. W rezultacie amerykańscy urzędnicy wraz z sekretarzem stanu George'em Shultzem zaczęli otwarcie apelować o wznowienie „procesu demokratycznego" na Haiti.
Cynizm tego wydarzenia wynikał z faktu, że tym scenariuszem próbowano posłużyć się wówczas też na Filipinach, gdzie armia wraz z miejscową elitą otwarcie dały do zrozumienia, że nie będą więcej wspierać innego gangstera — w stosunku do którego nie tak dawno Reagan i Bush wyrażali swój zachwyt, a nawet „uwielbienie", zaś teraz Biały Dom „zaczynał otwarcie apelować o ‘proces demokratyzacji’” również i tam. Obydwa wydarzenia weszły zatem do kanonu, ilustrując jak to, szczególnie w latach osiemdziesiątych, „stanowiliśmy inspirację dla triumfu demokracji naszych czasów" [New Republic]9. Duvalier został więc usunięty, odstawiony odrzutowcem US Air Force na komfortową emigrację do Francji. Władzę objął szef Sił Zbrojnych, generał Henri Namphy. Ten stary ulubieniec USA i bliski współpracownik Duvaliera stanowił „największą szansę dla demokracji na Haiti", jak zakomunikował zastępca sekretarza stanu Elliot Abrams, okazując raz jeszcze swe oddanie dla sprawy demokracji, z którego zresztą słynął. Nie wszyscy byli jednak zadowoleni. Wiejski ksiądz w niewielkiej parafii, ojciec Jean-Bertrand Aristide, oznajmił, że „cieszy nas odejście Duvaliera", jednak „to co mamy teraz to - duvalieryzm bez Duvaliera". Niewielu wówczas go słuchało, ale zdarzenia potwierdziły w krótkim czasie słuszność jego opinii. Wybory zaplanowano na listopad 1987 r., jednak Namphy i jego wspólnicy, armia i stara elita, zdecydowanie pilnowali, aby wszystko przebiegało po ich
160
myśli. Zreorganizowano tajną policję (Tontons Macoute) i terror trwał nadal. Do szczególnie makabrycznej masakry doszło w lipcu 1987 r., przy udziale wojska i tajnej policji. Te same grupy sponsorowały eskalację przemocy, utrzymywanej aż do dnia wyborów, w którym krwawa masakra dostarczyła generałowi Namphy pretekstu do ich odwołania. Przez cały ten czas nieprzerwanie napływała amerykańska pomoc wojskowa, co, jak tłumaczono, pomagało armii w utrzymywaniu porządku, który z taką przemocą i okrucieństwem burzony był przez tę właśnie armię i towarzyszące jej oddziały policji. Dostawy wojskowe w końcu wstrzymano po zbrodni, jaka miała miejsce w dniu planowanych wyborów, gdy 95% funduszy zaplanowanych na rok 1987 było już wykorzystanych. Doszło później do oszukańczych wyborów, nadzorowanych przez wojsko, następnie do przewrotu oddającego władzę generałowi Namphy'emu oraz fali duvalierowskich okrucieństw „bez Duvaliera", a z udziałem wojska i oddziałów Mocoutes, w czasie których przeprowadzano ataki na centrale związkowe i organizacje chłopskie. Ambasador Brunson McKinley, poproszony o ocenę tych zdarzeń przez przedstawicieli amerykańskich organizacji praw człowieka, odparł: „nie dostrzegam żadnych oznak polityki naruszania praw człowieka". To prawda, że ma miejsce przemoc, ale jest to tylko „część [miejscowej] kultury". Czyjej kultury, można by się zastanowić10. Miesiąc później gang płatnych morderców zaatakował kościół Aristide'a, podczas odprawiania przez niego mszy, pozostawiając co najmniej 13 zabitych i 77 rannych. Aristide zszedł po tym wydarzeniu do podziemia. W kolejnym przewrocie jeden z generałów Duvaliera, Prosper Avril, aresztował i wypędził Namphy'ego. Przełożony zakonu salezjanów na Haiti upoważnił Aristide'a do powrotu do jego kościoła, lecz nie na długo. Ku przerażeniu konserwatywnej hierarchii kościelnej, Aristide nadal apelował o wolność i zakończenie terroru. Od swych przełożonych w Rzymie otrzymał więc w pewnym momencie rozkaz opuszczenia państwa. Protesty społeczne uniemożliwiły mu jednak wyjazd i ponownie przeszedł do konspiracji. W grudniu 1990 r., w ostatnim momencie Aristide zdecydował się wziąć udział w wyborach. Ku ogromnemu zaskoczeniu zwyciężył, uzyskując 67% głosów i pokonując kandydata popieranego przez USA, byłego urzędnika Banku Światowego Marca Bazina, który zyskał poparcie 14% elektoratu. Odważny teolog wyzwolenia, oddany idei „preferencyjnej opcji dla biednych" — głoszonej przez biskupów Ameryki
Łacińskiej — objął urząd w lutym jako pierwszy demokratycznie wybrany prezydent w historii Haiti — na krótko jednak; obalony został w wyniku przewrotu wojskowego już 30 września. „Za rządów Aristide'a, po raz pierwszy w umęczonej historii republiki, Haiti zdawało się być u progu uwolnienia się od splotu despotyzmu i tyranii, która tłumiła wszelkie wcześniejsze próby demokratycznej ekspresji i samookreślenia", zauważyła waszyngtońska Rada do spraw Półkuli Zachodniej, w sprawozdaniu opublikowanym po zamachu stanu. Jego zwycięstwo „było świadectwem czegoś więcej niż tylko dziesięciolecia jego obywatelskiego zaangażowania i edukacji"; z pomocą lokalnych działaczy Kościoła, dzięki małym społecznościom i popularnym organizacjom ludowym ukształtowały się podstawy ruchu Lavalas [„potop"], który wyniósł Aristide'a do władzy, stanowiąc „podręcznikowy przykład demokratycznego rozwoju politycznego dokonywanego przy współudziale niższych klas społecznych". Przy takim poparciu ludowym, jego rząd pragnął „umożliwić rządzenie biednym", chciał stworzyć „model populistyczny", co mogło mieć reperkusje międzynarodowe, a to niepokoiło Waszyngton, którego model „demokracji" nie obejmuje ruchów ludowych wiernych idei „sprawiedliwości społecznej i gospodarczej, politycznego współrządzenia mas i jawnego podejmowania decyzji przez rząd"; waszyngtoński model akcentuje raczej sprawy „międzynarodowego rynku czy jakieś inne wytarte, obiegowe slogany". Ponadto sposób, w jaki Aristide równoważył budżet oraz dokonał „uszczuplenia przerosłej biurokracji", doprowadził do „oszałamiającego sukcesu", który dla strategów z Białego Domu był sprawą „niezmiernie niewygodną": uzyskał bowiem ponad pół miliarda dolarów w formie pomocy od międzynarodowych instytucji kredytowych — w tym niewiele od USA — co wskazywało na to, „iż Haiti wyślizguje się z finansowych orbit Waszyngtonu" i „demonstruje znaczny stopień suwerenności w polityce". Jabłko było więc w trakcie gnicia11. Waszyngton był wyraźnie niezadowolony. Po odejściu swojego sojusznika Duvaliera Stany Zjednoczone miały zamiar stworzyć na Haiti tradycyjną formę demokracji, czyli preferencyjną opcję dla bogatych, a w szczególności dla amerykańskich inwestorów. By to umożliwić i „budować demokrację", Narodowy Fundusz na rzecz Demokracji [National Endowment for Democracy, NED] przekazywał swe subwencje Haitańskiemu Międzynarodowemu Instytutowi Badań i Rozwoju (IHRED) oraz dwom konserwatywnym związkom. IHRED stowarzyszony był z Bazinem i innymi osobistościami
politycznymi, którzy nie mogli liczyć na większe poparcie społeczne z wyjątkiem NED, gdzie postrzegano ich jako ruch demokratyczny. Departament Stanu zwrócił się do AIFLD [amerykańskiej centrali związkowej], członka AFL-CIO, z powszechnie znanymi bogatymi rejestrami działalności antyzwiązkowej w Trzecim Świecie, by włączył się do działań na Haiti „ze względu na obecność radykalnych związków zawodowych i istnienie poważnego ryzyka, że inne zrzeszenia mogą ulec podobnej radykalizacji". AIFLD przystąpiło do energicznych działań, zwiększając swe wsparcie udzielane już od 1984 r. jednej z grup związkowych, kontrolowanej w części przez służby bezpieczeństwa Duvaliera. W trakcie przygotowań do wyborów NED rozszerzyło swe wsparcie na kilka następnych organizacji, wśród których znalazła się organizacja obrony praw człowieka prowadzona przez Jeana-Jacques'a Honorata, byłego ministra turystyki za Duvaliera, a potem przeciwnika jego reżimu. Poprzez prawicowy Puebla Institute, NED zapewnił również przedwyborcze fundusze dla Radia Soleil, które choć z początku antyduvalierowskie, przesunęło się jednak zdecydowanie na prawo pod wpływem nacisków konserwatywnej hierarchii katolickiej. Po zwycięstwie Aristide'a dotacje USA na działalność polityczną ogromnie wzrosły, głównie za pośrednictwem USAID. Według Kennetha Rotha, zastępcy przewodniczącego Human Right Watch [organizacji oceniającej przestrzeganie praw człowieka], celem pomocy było wzmocnienie ugrupowań konserwatywnych, aby te mogły „działać jako zinstytucjonalizowane przeszkody dla Aristide'a" i starać się „przesunąć państwo w kierunku prawicy". Po obaleniu Aristide'a i przywróceniu do władzy tradycyjnej elity, Honorat został dejacto premierem w ramach reżimu wojskowego. Organizacje społeczne, które popierały Aristide'a, padły ofiarą represji, jednak oszczędzono te wspierane przez NED i AID12. Jedna z uważniejszych obserwatorek wydarzeń na Haiti, Amy Wilentz, pisze, że krótka kadencja Aristide'a była „pierwszym okresem ery postDuvalierowskiej, w którym rząd Stanów Zjednoczonych tak głęboko był zatroskany prawami człowieka i rządami prawa na Haiti" (nie wspomina jednak, że za czasów Duvaliera zainteresowania te były niczym więcej niż zwykłą retoryką). Odnotowano, iż w okresie rządów Aristide'a Departament Stanu dysponował „grubym notesem wypełnionym rzekomymi przypadkami naruszania praw człowieka" — „coś, czego nie prowadzono w czasie rządów jego poprzedników, Duvalierystów i 161
wojskowych", których uważano za właściwych odbiorców pomocy (włączając dostawy wojskowe), przyznawanej „na podstawie nie udokumentowanych oznak poprawy w zakresie praw człowieka". W okresie trwania czterech reżimów poprzedzających kadencję Aristide'a, międzynarodowe organizacje obrony praw człowieka proponowały, a bardziej demokratyczni obserwatorzy prosili, aby Departament Stanu rozważył ewentualność pomocy dla demokratycznej opozycji na Haiti. Stany Zjednoczone nie podjęły jednak żadnych kroków dla wzmocnienia czegokolwiek oprócz władzy wykonawczej i armii do momentu, aż Aristide zdobył prezydenturę. Wówczas, niespodziewanie, Stany Zjednoczone zaczęły zastanawiać się nad tym, jak można by pomóc tym Haitańczykom, którzy pragną ograniczenia władzy organów wykonawczych lub wymiany rządu na drodze konstytucyjnej.
Wielki projekt USAID pod hasłem „Przyspieszenie demokratyzacji" został „opracowany specjalnie po to, aby finansować te sektory politycznego spektrum Haiti, które mogłyby stanowić opozycję w stosunku do rządu Aristide'a"13. Wszystko to jest zupełnie typowe - po prostu kolejny dowód na to, że „demokracja" i „prawa człowieka" traktowane są wyłącznie jako instrumenty władzy, nie stanowiąc żadnej istotniejszej wartości; same w sobie są wręcz niebezpieczne i niepożądane; dokładnie tak, jak mogłaby oczekiwać każda racjonalnie myśląca osoba dysponująca pewną wiedzą historyczną i instytucjonalną Aristide, zanim zdecydował się kandydować na urząd prezydenta, zauważył, że „Oczywiście, Stany Zjednoczone mają swoje plany działania na tym terenie", dodając, że naturalną rzeczą dla klasy posiadającej jest dokonywanie inwestycji w celu maksymalizacji zysków. „Jest to typowe kapitalistyczne zachowanie i nic mnie to nie obchodzi, jeśli Stany Zjednoczone chcą tak postępować u siebie... Potwornością natomiast jest przybywać tutaj i narzucać swawolę innemu narodowi", którego nie rozumiecie i który niewiele was obchodzi. „Nie mogę zgodzić się na to, aby Stany Zjednoczone czyniły z Haiti wszystko, na co mają ochotę". Jest więc oczywiste, dlaczego Aristide musiał odejść14. Nie ma w tym żadnych niespodzianek, również w erze postzimno-wojennej z jej szeroko rozgłaszanym Nowym Porządkiem Świata. Natychmiast po objęciu władzy, 30 września 1991 r., armia „rozpoczęła
162
systematyczną i nieprzerwaną kampanię tłumienia obywatelskiej aktywności społeczeństwa, które zdążyło rozwinąć się na Haiti od czasu upadku dyktatury Duvaliera", odnotował w grudniu Americas Watch. Co najmniej 1000 osób zginęło w pierwszych dwóch tygodniach przewrotu, a następne setki do grudnia 1991 r., jak szacowały „powszechnie respektowane haitańskie ugrupowania obrony praw człowieka", chociaż niewiele mogły one wiedzieć o tym, co działo się na obszarach wiejskich, zwykle terenach najgorszych okrucieństw. Terror wzmógł się w następnych miesiącach, szczególnie pod koniec grudnia, kiedy „spuszczono ze smyczy" zreorganizowane oddziały tajnej policji. Dziesiątki, może setki tysięcy osób pozostaje do dzisiaj w ukryciu. Dla wielu obecny terror jest „gorszy niż w czasach Papy Doca". „Represje mają dwojaki cel: pierwszym jest zniszczenie politycznych i socjalnych osiągnięć wypracowanych od czasu upadku dynastii Duvalierów; drugim jest zagwarantowanie, aby bez względu na to, co polityczna przyszłość Haiti przyniesie, wszelkie struktury, dające szansę na odtworzenie owych osiągnięć, były spisane na straty". Tak więc związki zawodowe i organizacje społeczne stały się obiektem szczególnie silnych represji, a „pełne życia i waleczności stacje radiowe — główny środek komunikowania się z rozproszoną i w większości niepiśmienną ludnością Haiti" — zlikwidowano. Szubrawy tłum musi pozostawać rozproszony, pozbawiony związków zawodowych i innych organizacji, z pomocą których mógłby działać na rzecz formułowania i wyrażania swoich interesów i nie może posiadać też niezależnych środków komunikowania się czy źródeł informacji. Jeśli to wszystko brzmi nam znajomo, to tylko dlatego, że rzeczywiście to znamy. W takich państwach świata, jak Haiti, można stosować bardzo bezpośrednie metody. Nominalny premier Jean-Jacques Honorat starał się usprawiedliwić przewrót wojskowy. Stwierdził, że „nie ma żadnego związku pomiędzy wyborami a demokracją". Haiti jest zniesławiane przez zagranicznych „rasistów" w prasie oraz francuską ambasadę. Słusznie postąpiono, oddając regionalną władzę na wsiach w ręce łajdaków Duvaliera, ponieważ „żadne społeczeństwo nie jest w stanie istnieć bez policji". Wraz z właścicielami ziemskimi, „mszczą się oni na tych, którzy ich prześladowali" — w szczególności na księżach, wspólnotach chrześcijańskich oraz na Chłopskim Ruchu Papaye, działającym bez użycia siły, który oskarżany
jest o „terroryzm". „Armia była systematycznie prześladowana" przez te elementy, które wierzyły, że „mogą pozwolić sobie na wszystko" pod rządami Aristide'a, poinformował premier przybyłą z wizytą na Haiti delegację obrony praw człowieka, obarczając jednocześnie Aristide'a odpowiedzialnością za przewrót wojskowy. Kiedy konferencja prasowa Federacji Studentów Haiti zaatakowana została przez uzbrojonych żołnierzy, którzy używając pałek, aresztowali jej uczestników, żona premiera Honorata „gotowa była pomóc w uwolnieniu pięćdziesięciu studentów, pod warunkiem wyrażenia zgody na nagranie oświadczenia, że w czasie zatrzymania byli dobrze traktowani" — doniósł Kenneth Roth. „Gdy na początku listopada Haitańczycy zaczęli masowo uciekać przed gwałtami i prześladowaniami" w swoim państwie, kontynuuje raport Americas Watch, „administracja Busha przemieniła się z otwartego rzecznika praw człowieka i demokracji na Haiti w ich haniebnego adwokata". Departament Stanu „wydał kłamliwą opinię, w której zapewniał, iż prześladowania polityczne zwolenników Aristide'a ustały", stwarzając w ten sposób „przykrywkę dla trwających nadal wojskowych represji" i dając podstawy dla bezprawnego odsyłania uchodźców — z powrotem w piekło terroru ponownie instalującego się reżimu. „Najwyraźniej z obawy, iż trwająca rzetelna i otwarta krytyka nadużyć wojskowych na Haiti zagroziłaby legalnemu utrzymywaniu zakazów i obostrzeń azylowych, które podważane były przez amerykańskie trybunały, rząd USA postanowił całkowicie wyeliminować możliwość społecznej krytyki. Od końca października Haiti chronione było w sposób szczególny przez Departament Stanu przed zarzutami dotyczącymi przestrzegania praw człowieka"15. Administracja Busha szybko „zdystansowała się od" odsuniętego od władzy prezydenta Aristide'a „z uwagi na zaniepokojenie, jakie wywoływały w tym czasie raporty dotyczące przestrzegania [przez jego rząd] praw człowieka", doniosła prasa bez cienia zakłopotania; Biały Dom „odmówił stwierdzenia, że jego powrót do władzy jest koniecznym warunkiem wstępnym dla Waszyngtonu, by uznać, iż demokracja na Haiti odbudowuje się" (Thomas Friedman). Tego samego dnia przewodniczący delegacji OAS oświadczył, że „Uzgodniliśmy całkowicie jasne stanowisko, że Aristide musi powrócić do władzy". W prasie jednak rozbrzmiewały tony podawane przez Waszyngton. Aristide traktowany był jako „nieprzystępny i groźny przywódca, który brał swą własną tanią popularność za substytut polityki wzajemnych ustępstw" — pisał
korespondent Timesa Howard French. Rządził „za pomocą strachu", skłaniając się „silnie ku Lavalas, słabo zorganizowanemu ruchowi zamożnych idealistów i będących długo na wygnaniu lewicowców", dla których modelem była rewolucja kulturalna w Chinach — jak określił Times to, co Rada do spraw Półkuli Zachodniej uznała za „podręcznikowy przykład demokratycznego rozwoju politycznego dokonywanego przy współudziale niższych klas społecznych". Głód władzy Aristide'a doprowadził do „niepokojów wśród ludności cywilnej" — inne interesujące pojęcie w języku Timesa, ignorujące społeczną większość, która nieprzerwanie popierała Aristide'a z wielką pasją i odwagą. Ponadto „Haitańscy przywódcy polityczni i dyplomaci twierdzą, że wzrastająca atmosfera czujności, a także coraz ostrzejsze oświadczenia ojca Aristide'a, oskarżające klasy uprzywilejowane o nędzę szerokich mas", przyczyniły się do zamachu stanu; oświadczenia, jakie składał Aristide, co powinniśmy zrozumieć, są oburzające i absurdalne. „Jakkolwiek ojciec Aristide w dużym stopniu zachował poparcie społeczne, które umożliwiło mu zdobycie 67% głosów w wyborach powszechnych w grudniu 1990 r., odsunięty został jednak od władzy po części z powodu narastającego zaniepokojenia, jakie wywoływał wśród osób aktywnych politycznie swoim zaangażowaniem w obronę Konstytucji, a także na skutek narastającego strachu przed przemocą polityczną i klasową, którą, jak wielu uważało, prezydent popierał". Ów dobrze poinformowany korespondent wiedział, że na „przemoc polityczną i klasową" niemal monopol miało wojsko i elity, których „zaangażowanie w obronę Konstytucji" było niedostrzegalne i które natychmiast po przejęciu władzy posłużyły się terrorem w celu zlikwidowania „osób aktywnych politycznie" wraz z ich organizacjami — zbyt „rozbudowanymi" i działającymi zbyt skutecznie jak na gust tych, którzy kwalifikują się do miana „ludności cywilnej" według standardów rządu i redakcji Timesa. Ci, którzy nazywani są „ludnością cywilną", dążą do zachowania swej tradycyjnej władzy i przywilejów, a armia, która, jak zapewnił nas French, „dała jasno do zrozumienia, iż nie ma najmniejszego zamiaru pozostać przy władzy", bez wątpienia z wielką radością pozwoli „ludności cywilnej" rządzić tak jak kiedyś, pod warunkiem, że sama będzie mogła „zachować skuteczną kontrolę nad państwem i odnowić swą bardzo intratną działalność w takiej dziedzinie, jak przerzut narkotyków z Ameryki Południowej do Północnej" [Financial Times]16. 163
Roztrząsając dylematy ery postzimnowojennej, William Hyland, redaktor Foreign Ąffairs, zwrócił uwagę, że „Nie było łatwo na Haiti odróżnić demokratów od dyktatorów"; różnica między Aristide'em a Duvalierem i wszystkimi jemu podobnymi, którzy pojawili się w ostatnim czasie, jest zbyt subtelna do wychwycenia nawet dla dość wrażliwego oka. Nie powinno się sądzić, że Hylandowi brakuje humanistycznej wrażliwości. To przecież on ostrzegał, że nasze godne szacunku dążenie do „pragmatyzmu" powinno być złagodzone uznaniem faktu, że Stany Zjednoczone „mają moralny dług w stosunku do narodu Izraela"; tak więc, nie wolno nam pozwolić, by polityka uległa „zjadliwemu antysemityzmowi", który kryje się „pod pozorami poparcia dla Izraela" i zaczyna „ujawniać się podczas debaty nad [nowym] izraelskim osadnictwem". Na Haiti, dla kontrastu, jest trudno dostrzec w ogóle kogokolwiek, kto zasługiwałby na nasze poparcie. Komentatorzy, którzy potrafili dostrzec różnicę między Aristide'em a Papą Dokiem i rządzącymi generałami, mieli nadzieję, że Aristide znajdzie jakiś sposób, by przekonać Biały Dom o swojej dobrej wierze. Jego wizyta w Waszyngtonie, pisała Pamela Constable, mogłaby „poprawić jego wizerunek jako rozsądnego przywódcy oddanego demokracji i w ten sposób przynieść mu silne publiczne poparcie wyrażone przez administrację Busha" — która jednak z pewnością powstrzymywała się od tego gestu tylko dlatego, że miała zastrzeżenia właśnie wobec jego wizerunku17. Organizacja Państw Amerykańskich (OAS) natychmiast po zamachu narzuciła embargo gospodarcze na Haiti, do którego przyłączyły się Stany Zjednoczone, wstrzymując 29 października handel. Embargo skrytykowane zostało przez rządzącą elitę, a owacyjnie poparte przez tych, którzy ucierpieli najbardziej w jego efekcie. W slumsach „wiadomość o sankcjach OAS była jedyną rzeczą, która cieszyła ludzi, gdy w ścisku przeładowanych autobusów całymi setkami wyjeżdżali na wieś, by uciec przed spodziewanym nocnym atakiem żołnierzy", donosił 9 października Howard French. Handel powinien pozostać wstrzymany, mówili reporterowi „wyglądający na zmartwionych mieszkańcy [slumsów]": „Nie ma znaczenia, jaką nędzę to przyniesie. Umrzemy, jeśli to konieczne". Po miesiącach nastrój pozostawał ten sam. „Utrzymać embargo" było popularnym zawołaniem wśród biedoty: „Titid [Aristide] dał nam godność i nadzieję... Jesteśmy gotowi cierpieć, jeśli oznaczałoby to, że Titid powróci", Nie wszystkie kraje przestrzegały embarga i okazało się ono nieskuteczne. Europa zignorowała je, a przedstawiciele „ludności cywilnej" latali do Miami i 164
Nowego Jorku, by zaspokajać swoje potrzeby konsumpcyjne, a także by handlować z Republiką Dominikany, co odpowiadało obu stronom i było formą jałmużny dla dominikańskiej armii. Gdy chodzi o poważniejsze wpływy czy korzyści, Waszyngton potrafi zwykle pokierować sprawami, jednak w tym przypadku nie mógł znaleźć żadnego sposobu, by zmobilizować swych sprzymierzeńców do wspólnej akcji w obronie haitańskiej demokracji i w celu powstrzymania terroru. Przypomnijmy sobie ową niezwykłą wrażliwość, która powstrzymała Busha od udzielenia jakiegokolwiek wsparcia kuwejckim demokratom po wojnie w Zatoce Perskiej; była ona tak głęboka, że nie pozwoliła na użycie słowa „demokracja" nawet w prywatnych rozmowach z emirem, ponieważ, jak tłumaczono, „nie wybiera się państwa [tj. sojusznika], gdy chce się wywierać nacisk na inne". Tankowce, głównie z Europy, przypływały szybciej, niż „można je było tu rozładowywać", stwierdził wyższy urzędnik Departamentu Stanu w kwietniu 1992 r.18. Rząd nie podjął tak oczywistych środków zaradczych, jak „zamrożenie wszelkich aktywów amerykańskim oficerom, którzy brali udział w przewrocie, czy też ich bogatym haitańskim poplecznikom", nie zdecydował się nawet na „tymczasowe wstrzymanie amerykańskich wiz dla osób, które regularnie podróżują do USA", jak doniósł w styczniu 1992 r. waszyngtoński korespondent Wall Street Journal, Robert Greenberger. Był jednak tego powód: wady Aristide'a. Liberalny demokrata Robert Torricelli, przewodniczący podkomitetu do spraw Półkuli Zachodniej w kongresowej Komisji Spraw Zagranicznych znalazł czas w swych inspirowanych demokracją wysiłkach zmierzających do zacieśnienia embarga przeciw Kubie, by wyjaśnić, że „Proces demokratyczny nie zawsze daje idealne rezultaty"; jeśli ktoś ma taką „listę osiągnięć, jak pan Aristide", nie jest łatwo zdobyć poparcie dla bardziej stanowczych działań przeciw zamachowcom na Haiti. Terroryści kubańscy nie stanowią podobnego problemu. Aristide, jakkolwiek został „wybrany przez przytłaczającą większość w pierwszych wolnych wyborach na Haiti" i był też „nadzwyczajnie popularny wśród najbiedniejszych", kontynuuje Greenberger, to „jego zapalczywa retoryka czasem wywołuje przemoc klasową", czyli coś, co zawsze głęboko niepokoi Wall Street Journal, ilekroć jego bystre oko dostrzeże jej ślady na Haiti, w Gwatemali, Brazylii, Indonezji czy gdzieś indziej.
Torricelli wzywał do zakończenia embarga w stosunku do Haiti i popierał przeprowadzaną przy użyciu siły repatriację haitańskich uchodźców z Guantanamo, ilustrując tym samym jeszcze dobitniej, jak bardzo oddany jest demokracji i prawom człowieka, które były inspiracją dla jego kubańskich inicjatyw19. Wielu zastanawiało się nad trudnym wyborem, przed jakim stanęła administracja Busha. Magazyn Time sugerował, że Bush mógłby „ulżyć cierpieniom Haitańczyków przez zniesienie embarga wobec zakładów montujących podzespoły dla amerykańskich przedsiębiorstw, przywracając jednocześnie 40 000 miejsc pracy" — i nawiasem mówiąc, przywrócić inwestorom z USA ich prawo do zysku, choć oficjalna motywacja może brzmieć tylko: „ulżyć cierpieniom Haitańczyków" — to znaczy tym, którzy wzywająUSA do „utrzymania embargo", jak donosił ten sam artykuł. Mieliśmy szansę zauważyć jeszcze jeden standardowy aspekt użycia zasad politycznej poprawności. Termin „miejsca pracy" przybrał ostatnio całkowicie nowe znaczenie i oznacza „zyski". Gdy George Bush udaje się do Japonii, ciągnąc ze sobą tłumy kierowników spółek przemysłu samochodowego, macha wówczas chorągiewką „jobs, jobs, jobs" (miejsca pracy), co oznacza „profits, profits, profits" (zyski), jak wynika to niedwuznacznie z jego polityki socjalnej i ekonomicznej. Prasa i radio pełne są namiętnych wypowiedzi nawołujących do zwiększenia liczby „miejsc pracy", wygłaszanych przez tych, którzy czynią wszystko, co w ich mocy, by przenieść miejsca pracy w regionyo niskich płacach i wysokich represjach, niszcząc jednocześnie to, co pozostało z sensu pracy i praw robotniczych. Wszystko w interesie pewnego pięcioliterowego słowa, którego wypowiadania należy się wystrzegać (zyski!). Bush nie zmarnował ani chwili i szybko zastosował się do wskazań magazynu Time. Czwartego lutego Stany Zjednoczone zniosły embargo dla zakładów montażowych, w większości znajdujących się w rękach przedsiębiorców z USA, korzystających z taniej haitańskiej siły roboczej, a produkujących artykuły na eksport do USA. W kilka miesięcy później pojawiła się mało zauważalna informacja, że w tym samym czasie, kiedy „rząd zaostrza przepisy dla statków handlujących z Haiti", zgodnie z rezolucją OAS z 17 maja, „w oczywisty sposób stopniowo łagodzi kontrolę towarów wysyłanych ze Stanów Zjednoczonych do Port-au-Prince", pozwalając na eksport nasion, nawozów sztucznych i pestycydów z USA na Haiti. Wszystko dla: „jobs, jobs, jobs". Rząd był „pod silnym naciskiem amerykańskiego biznesu prowadzącego
interesy na Haiti", doniósł Washington Post. Redaktorzy uważali, że decyzja z 4 lutego była rozsądna: embargo było „fun-damentalną pomyłką polityczną", która „przyniosła wielkie cierpienie, tyle że nie prawdziwym bandytom. Skoro embargo nie służyło swemu celowi, dobrze, że je zniesiono" — mimo iż właśnie zaostrzenie go mogłoby przynieść oczekiwany skutek, o co właśnie chodziło tym, którzy najwięcej wycierpieli. Dla USA jednakże odsyłanie uchodźców przy użyciu siły, kontynuują redaktorzy Washington Post, ma niewiele wspólnego z „głębokim oddaniem dla idei praw człowieka" — mimo iż z drugej strony poparcie dla idei praw człowieka manifestowane jest tak powszechnie20. Jednostronne rozluźnienie embarga OAS przez Waszyngton spotkało się ze sprzeciwem sekretarza generalnego OAS, który starał się wymusić na Departamencie Stanu zmianę decyzji. Repatriacja uchodźców przy użyciu siły skrytykowana została przez Urząd Wysokiego Komisarza ONZ do spraw Uchodźców (UNCHR), który rzadko przeciwstawia się Stanom Zjednoczonym wiedząc, jakie skutki pociąga to za sobą, W listopadzie 1991 r. UNCHR wezwał USA do przyznania wszystkim uciekinierom „statusu uchodźcy". Podkreślił, że Konwencja Narodów Zjednoczonych w sprawie uchodźców zabrania ich odsyłania „w jakikolwiek sposób" do terytoriów, gdzie ich życiu lub wolności zagrażałoby niebezpieczeństwo — i nie ma od tego „żadnych wyjątków". W maju 1992 r. UNCHR raz jeszcze stwierdził, że przymusowe odsyłanie uchodźców na Haiti jest gwałceniem międzynarodowych porozumień; New York Times przytacza w tej sprawie słowa konserwatywnego biznesmena mającego bliskie powiązania z USA, który opowiada o „przerażającym wzroście liczby" morderstw popełnionych w stylu oddziałów śmierci: „Ludzie są terroryzowani i wielu z nich zginęło" na skutek „wzrostu przemocy", co o dziwo zbiegło się w czasie z podjęciem przez Waszyngton decyzji o „natychmiastowej repatriacji" Haitańczyków próbujących dotrzeć do USA21. Lee Hockstader donosił, że rozluźnienie embarga „z entuzjazmem przyjęli właściciele zakładów montażowych", ale niezbyt „wielu robotników bezpośrednio dotkniętych sankcjami", którzy wcześniej „opowiadali się za nimi, by w ten sposób doprowadzić do powrotu Aristide'a". „Wszystko wskazuje na to, że masowe ludowe poparcie dla Aristide'a wśród biednej większości... nie uległo zmianie... Trudno jest znaleźć kogokolwiek na ulicy, czy to w stolicy czy na prowincji, kto nie popierałby księdza, który stał sie politykiem". Jego współpracownicy ostro 165
skrytykowali posunięcia USA. Pewien duchowny, będący bliskim doradcą Aristide'a, potępił Waszyngton za to, że „całkowicie" i „od samego początku" zdradzał Aristide'a. Polityka prowadzona przez USA, stwierdził, jest „najbardziej cyniczną rzeczą jakiej można doświadczyć na Ziemi... Nie sądzę, aby Stany Zjednoczone pragnęły powrotu Aristide'a", gdyż „nie jest on pod ich kontrolą. Nie jest ich marionetką"22. Osąd ten jest całkowicie trafny. To, że Stany Zjednoczone usiłowały stworzyć „duvalieryzm bez Duvaliera", może zaskakiwać jedynie tych, którzy zdecydowali się nie dostrzegać rzeczywistości. Kiedyś z podobnych względów, po nieudanych wysiłkach ocalenia upadłego tyrana, administracja Cartera próbowała desperacko stworzyć [w Nikaragui] „somozizm bez Somozy". Administracja następnego prezydenta, aby osiągnąć ten sam cel, sięgnęła po jeszcze bardziej drastyczne środki, przy całkowitej aprobacie oświeconych kręgów opinii publicznej, jeśli pominiemy pewne różnice zdań dotyczące jedynie taktyki postępowania23. Ocenę sytuacji, jaką wyraził doradca Aristide'a, potwierdził, co nie byłu już chyba konieczne, pewien dokument, który w wyniku przecieku przedostał się do wiadomości publicznej i który rzekomo opracował jeden z członków ambasady USA w Port-au-Prince na polecenie premiera Honorata i innych haitańskich urzędników. Co prawda, jego autentyczność zakwestionowana została przez Radę do spraw Półkuli Zachodniej (COHA), a Departament Stanu wyparł się go zupełnie, jednak „późniejsze badania potwierdziły całkowitą wiarygodność" tego dokumentu, jak w końcu stwierdziła ta że Rada. Dokument ów zawierał plan, który w celu zmylenia opinii publicznej, miał umożliwić Aristide'owi symboliczny „powrót do władzy" i całkowite usunięcie go w późniejszym czasie, gdy zainteresowanie społeczeństwa tą sprawą osłabnie. Do momentu ujawnienia tego dokumentu w styczniu 1992 r. — odnotowała COHA — większość dających się zrealizować zaleceń wprowadzono już w życie, a realizacja kolejnych miała nastąpić wkrótce. Czwartego lutego nastąpiło dalsze zmniejszenie embarga. Trzy tygodnie później Aristide zaakceptował to, co COHA nazwała „niemal całkowitą porażką haitańskiej demokracji", „tragicznym bankructwem zdesperowanego człowieka", zmuszonego do zaakceptowania „rządu jedności narodowej", w którym sam sprawować miał tylko symboliczną funkcję. Aristide „rzeczywiście nie miał innego wyjścia, jak zniszczyć swój polityczny wizerunek i zrezygnować z władzy w zamian za ciągle niepewną perspektywę powrotu do tego, co miałoby być teraz marionetkową prezydenturą", oświadczyła COHA. Rząd „jedności 166
narodowej" zetknął ze sobą dwa skrzydła: grupę na czele z Renę Theodore'em, który reprezentował 1,5% elektoratu, haitańską armię wraz z elitą oraz amerykański rząd; drugim skrzydłem było ugrupowanie Aristide'a, reprezentujące 67% elektoratu, jednak nie posiadające żadnych dodatkowych atutów. Mając takie dane, nietrudno przewidzieć wynik; i nie można się dziwić, że zastępca sekretarza stanu, Bernard Aronson, wyraził swe wielkie zadowolenie z powodu porozumienia. COHA postawiła oczywiste pytanie. Przypuśćmy, że „po hipotetycznym zamachu stanu [w Nikaragui], w czasie którego życie [prezydenta Violety Chamorro] znalazło się w niebezpieczeństwie, musiałaby ona — po to, aby pozwolono jej powrócić na swe stanowisko — zaakceptować jednego z wybitnych działaczy ruchu sandinowskiego jako swego premiera, który miałby faktyczną kontrolę nad państwem. Czy Aronson byłby uradowany takim obrotem sprawy, szczególnie gdyby wcześniej FSLN obaliło ją i wygnało, brutalnie pobiło i wymordowało co najmniej 2000 osób z tych, które jąpopierały, oraz nakłoniło ją do zrezygnowania z rzeczywistej władzy po to, by mogła objąć ponownie swoje stanowisko?" Lub, by uczynić tę analogię bardziej precyzyjną, jeśli do tego FSLN byłoby partią nie posiadającą jakiegokolwiek ludowego poparcia i szczyciło się kronikami terroru podobnymi do tych, jakie przypisuje się partiom podporządkowanym USA? Nikt nie kwapił się, by odpowiedzieć na takie pytanie. Armia na Haiti świętowała porozumienie wraz z „ludnością cywilną". Pewien haitański senator skomentował uszczęśliwiony, że „byłoby surrealizmem wierzyć lub pisać o tym, że [Aristide] będzie mógł powrócić na swe stanowisko do 30 czerwca czy w jakimkolwiek innym określonym terminie". „Wojskowe gbury rozumieją już, ... że dostali porozumiewawczy znak od rządu USA", powiedział kongresmen John Conyers. Jedyną rzeczą, jaka pozostała do zrobienia, było zastąpienie Rene Theodore'a dawnym ulubieńcem USA Bazinem. Dokonano tego w czerwcu 1992 r., kiedy Bazin objął stanowisko premiera. „Przedstawiciele Watykanu i Konferencji Biskupów haitańskich ...przybyli do Pałacu Narodowego, by pobłogosławić nowy, wspierany przez armię rząd", komentował National Catholic Reporter (NCR), jednak jedynie Watykan uznawał nową sytuację. Watykan odczekał, aż Aristide zostanie wygnany z kraju, by mianować kogoś na stanowisko nuncjusza apostolskiego.
Oficjalne uznanie, które zaprezentowano, „świadczy o tym, że są oni naprawdę gotowi pozbyć się Aristide'a i stanąć u boku tradycyjnej haitańskiej władzy — armii i burżuazji", oświadczył NRC pewien zachodni dyplomata. Liberalizacja i prawa człowieka były istotną sprawą w Europie Wschodniej; na Karaibach i w Ameryce Środkowej trzeba było je jednak ignorować przez wzgląd na tradycyjne przywileje, a „preferencyjna opcja dla biednych" z pewnością nie była tam mile widziana. Bazin wygłosił swe inauguracyjne przemówienie po francusku przed „tłoczącym się w dusznej atmosferze oficjalnym zgromadzeniem mężczyzn w czarnych garniturach i wyperfumowanych kobiet w białych sukniach", doniósł Howard French; Aristide wygłaszał swoje w języku ludu — kreolskim, otrzymując prezydencką szarfę z rąk wiejskiej kobiety24. Demokracja kroczy naprzód. Doradca rządu Bazina, niemal powtarzając za Aristide'em, stwierdził, że „wystarczyłby tylko jeden telefon" z Waszyngtonu, by przywódcy wojskowi się spakowali. „Faktycznie wszyscy obserwatorzy przyznają", że niewiele więcej byłoby konieczne, pisze Howard French. Jednak „zakorzeniona, ambiwalentna niechęć Waszyngtonu do nacjonalisty o lewicowych skłonnościach, którego styl, jak mówią dyplomaci, był czasami niepokojąco nieobliczalny", wykluczała jakiekolwiek znaczące naciski. „Pomimo krwi na rękach wojskowych, dyplomaci USA uznają ich za konieczną przeciwwagę dla ojca Aristide'a, którego retoryka walki klasowej... wywoływała zagrożenie i wrogość tradycyjnych ośrodków władzy w kraju i za granicą". A więc dla „przeciwwagi" władza będzie znajdować się w rękach rządu Bazina, a „nieobliczalny" nacjonalista — na wygnaniu, retoryka walki klasowej i terroru będzie trwała dalej, przy cichym poparciu tradycyjnych ośrodków władzy25. New York Times próbował nadać odpowiedni rozgłos decyzji z 4 lutego po to, by poprzeć scenariusz wrogości do Aristide'a i pójść na rękę amerykańskiemu biznesowi. W artykule z nagłówkiem USA zamierza przyjrzeć się dokładnie naszym sankcjom przeciw Haiti, Barbara Crosette donosiła z Waszyngtonu, że „Administracja Busha stwierdziła dzisiaj, iż zmodyfikuje swe embargo przeciw wojskowemu rządowi Haiti, dla ukarania antydemokratycznych sił i ulżenia ciężkiej sytuacji robotników, którzy stracili pracę z powodu restrykcji nałożonych na handel". Departament Stanu będzie „należycie kierował" swymi sankcjami gospodarczymi, co stanowić ma „najnowsze posunięcie" rządu w próbach znalezienia „bardziej skutecznych dróg przyspieszenia upadku tego, co administracja nazywa nielegalnym rządem
na Haiti". Dla naiwnych logika tego stwierdzenia mogłaby przedstawiać się dość mętnie: w jaki sposób posunięcie to może ukarać antydemokratyczne siły, które mu przyklaskują, jednocześnie przynosząc ulgę robotnikom, którzy z uporem się mu przeciwstawiają, pozostaje tajemnicą. Chyba że przetłumaczymy język politycznej poprawności na normalny. Wówczas wszystko staje się jasne26. Bardziej szczere sprawozdanie pojawiło się kilka dni później w raporcie z Port-au-Prince zatytułowanym: Aktywność demokracji na Haiti zmniejszyła się: Liderzy przewrotu rozradowani po tym, jak USA osłabia sankcje i odsyła uchodźców. Howard French pisze, że „atmosfera w armii i w kręgach politycznych zaczęła z wolna się zmieniać z zaniepokojenia w przekonanie, że Stany Zjednoczone, nie czując żadnych szczególnych wewnętrznych nacisków z powodu sytuacji na Haiti, pozostawią ich w spokoju". Tego samego dnia, w rocznicę inauguracji Aristide'a, nowojorski ruch miejski został sparaliżowany przez wielki marsz protestacyjny przeciw amerykańskim działaniom, podobne demonstracje odbyły się w Miami. Tego jednak nie traktuje się jako „wewnętrzny nacisk". Protestujący, w większości czarni, zasłużyli na niewielką uwagę — chociaż akcje te zauważone zostały przez prasę na Alasce, gdzie można było przeczytać również oświadczenie generalnego konsula Haiti w Nowym Jorku, który stwierdził: „Trwa cicha współpraca pomiędzy haitańskim wojskiem a Departamentem Stanu. Do Amerykanów należeć będzie ostatnie słowo. A Amerykanie nie chcą powrotu Aristide'a". Time zacytował pewnego „rozczarowanego republikanina, członka Kongresu", który powiedział: „Biały Dom liczy na to, że ludzi nie będzie obchodzić ta cała sprawa. Polityka, nie zasady, jest sprawą nadrzędną"29. To nie ulega kwestii. Dla tych, którzy zdecydowali się mieć uszy i oczy otwarte, słowa pisane kursywą ukazują prawdę, która solidnie zasadza się na dwóch stuleciach historii. Bez społecznego poparcia u nas w kraju, drzewo wolności Toussainta pozostanie głęboko pogrzebane lub w najlepszym wypadku będzie nadal marzeniem — i to nie tylko na Haiti.
167
ROZDZIAŁ 9
CIĘŻAR ODPOWIEDZIALNOŚCI 1. Irracjonalna pogarda Kiedy po II wojnie światowej „Stany Zjednoczone całkiem bezinteresownie wzięły na siebie odpowiedzialność za pomyślność światowego systemu kapitalistycznego", przystąpiono również do rozszerzenia „eksperymentów w dziedzinie pragmatyzmu", które Stany Zjednoczone prowadziły od dawna, ale na mniejszą skalę w swoich posiadłościach w celu „przyspieszenia proces wzrostu gospodarczego i uniknięcia znacznych strat" (Gerald Haines, Ulysses Weatherby). Jedną z uderzających cech „naukowych metod rozwoju gospodarczego", projektowanych dla naszych podopiecznych, jest to, co Hans Schmidt nazywa „irracjonalną pogardą w stosunku do rolniczego doświadczenia miejscowego chłopstwa". Było to źródłem „serii katastrof", do jakich doszło, kiedy amerykańscy eksperci próbowali zastosować „najnowsze osiągnięcia naukowe w rolnictwie" na haitańskim poletku doświadczalnym — jak zawsze szczerze wierząc, iż czynią dobrze, gdy jednocześnie (przez czysty przypadek) przynosiło to korzyści amerykańskim korporacjom. Badania z roku 1929 wykazały, iż „haitańscy chłopi uprawiali bawełnę z dużo lepszymi wynikami niż plantatorzy amerykańscy, którzy posługiwali się najnowszymi metodami naukowymi", zauważa Schmidt. Główny ekspert USA do spraw rolnictwa informował Departament Stanu, że amerykańskie przedsięwzięcia „poniosły
168
klęskę, ponieważ ci, którzy je inicjowali, nie byli skłonni zapoznać się z technikami stosowanymi przez miejscową ludność, która przez pokolenia praktycznych doświadczeń rozwinęła lokalnie sprawdzone, skuteczne metody", umożliwiające ludności tubylczej uprawianie bawełny bardziej efektywnie, niż udawało się to na plantacjach „kultywowanych naukowo"1. Przekazanie rządów w ręce haitańskich nadzorców nie zmieniło niczego. W 1941 r. utworzono haitańsko-amerykańskie Przedsiębiorstwo na rzecz Rozwoju Rolnictwa (SHADA), w ramach projektu pomocy wprowadzanego pod przewodnictwem amerykańskich agronomów, którzy odrzucili rady i protesty haitańskich ekspertów z typową dla siebie pogardą. Uzyskawszy od rządu USA kredyty wynoszące miliony dolarów, SHADA podjęło się uprawy sizalu i kauczuku, potrzebnych wówczas dla celów wojennych. Projekt ten pochłonął 5% najlepszej haitańskiej ziemi uprawnej i wymagał wysiedlenia 40 tys. rodzin chłopskich, których członkowie, jeśli dopisało im szczęście, mogli znaleźć pracę jako robotnicy najemni. Po czterech latach uprawy przyniosło to śmiechu warte 5 ton kauczuku. Zaniechano wówczas dalszej produkcji, po części dlatego, że przestał istnieć dla niej rynek zbytu. Niektórzy chłopi wrócili na swe dawne pola, ale nie byli w stanie wznowić uprawy, gdyż ziemia była zniszczona przez projekt SHADA. Wielu nie odnalazło nawet swych własnych pól, gdyż drzewa, krzewy i wzgórza zrównane zostały buldożerami. „Haitańskie sprzeciwy wobec projektów pomocy amerykańskiej brzmią paranoicznie", zauważa Amy Wilentz, po zanalizowaniu tego bynajmniej nie nietypowego przykładu2. Czasem jednak rzeczywiście pojawia się ktoś z siekierą, gotowy ścigać drażniącego go malkontenta. W1978 r. amerykańscy eksperci zaczęli niepokoić się, że choroba, zwana różą świń, która pojawiła się w Republice Dominikany, jest w stanie zagrozić amerykańskiej hodowli trzody chlewnej. Stany Zjednoczone postanowiły przystąpić do programu eksperymentalnego, którego koszt wyniósł 23 mln dolarów, a jego celem była wymiana 1,3 min haitańskich świń, które dla lokalnego chłopstwa stanowiły najbardziej wartościowy dobytek, traktowany nawet w razie potrzeby jak „konto bankowe". Chociaż w istocie stwierdzono, że pewna część haitańskiej trzody chlewnej jest zarażona, niewiele świń padło, prawdopodobnie dzięki ich niezwykłej odporności, jak uważali specjaliści weterynarii. Chłopi nastawieni byli sceptycznie, spekulując, że afera została zainscenizowana w taki sposób,
aby „Amerykanie mogli zarobić pieniądze ze sprzedaży własnych świń". Program zaczęto wprowadzać w 1982 r., długo po tym, jak po chorobie nie pozostał żaden ślad. Dwa lata później nie było już świń na Haiti. Chłopi potraktowali to jako „ostatnią z możliwych kar, jaka mogła ich spotkać". Haitański ekonomista nazwał to przedsięwzięcie „największą klęską która kiedykolwiek przytrafiła się chłopom"; pomijając nawet fakt, że zniszczony inwentarz wart był 600 mln dolarów: „Rzeczywistych strat, jakie ponieśli chłopi, nie da się przeliczyć na pieniądze [...] [gospodarka wiejska] zachwiała się pod ciosem spowodowanym brakiem świń. Cały styl życia, opierający się na ekonomii przetrwania, został zniszczony". Kiedy tylko upadła ta gospodarka uboczna, zapisy do szkół obniżyły się o 40-50%, a sprzedaż towarów handlowych spadła drastycznie. Wtedy to w ramach programu USAID--OAS rozpoczęto dostarczać trzodę chlewnąze stanu Iowa, co dla wielu chłopów było potwierdzeniem ich wcześniejszych podejrzeń. Dostawy te jednakże przewidziane były tylko dla tych, którzy byli w stanie wykazać się posiadaniem odpowiedniego kapitału, koniecznego do wykarmienia nowych przybyszy i zapewnienia im warunków zgodnych z wymaganiami. W odróżnieniu od lokalnej trzody haitańskiej świnie przywiezione z Iowa nie były odporne na choroby, a ich hodowla wymagała stosowania kosztownych pasz, pochłaniających nawet do 250 dolarów rocznie, co było gigantyczną sumą dla zubożałych chłopów. Jednym z dających się wówczas przewidzieć rezultatów było powstanie nowych fortun, których dorobili się ludzie z kliki Duvaliera i jego następcy po zdobyciu kontroli nad rynkiem żywnościowym. Zainicjowany przez Kościół haitański program rozwoju gospodarczego, który próbował stawić czoła nowemu problemowi, zaprzestał działania, gdyż okazało się ono jedynie „stratą czasu". „Te świnie nigdy nie zaaklimatyzują się na Haiti... Następną rzeczą, o którą nas poproszą będzie instalowanie [w chlewach] generatorów i urządzeń klimatyzacyjnych"3. Inne eksperymenty często kończyły się w ten sam sposób. Prowadząc badania na terenie innego tradycyjnego „poletka doświadczalnego", Liberii, antropolog Gordon Thomasson odkrył tę samą „irracjonalną pogardę" dla miejscowych osiągnięć intelektualnych i te same dotkliwe koszty, jakie przyszło płacić tubylcom. W ciągu wieków Kpelle wyhodowali setki odmian ryżu, a warunki ich uprawy były dobrane precyzyjnie do mikrośrodowiska konkretnego ekosystemu; na małych polach wysiewano dziesiątki różnych odmian nasion, co przynosiło bardzo wysokie plony. Agronomowie z USA zalecili stosowanie kapitałochłonnych technik „zielonej rewolucji",
wymagających odpowiedniego wkładu petrochemicznego, który oprócz tego, że był zbyt kosztowny dla tego biednego państwa, w rezultacie przyniósł niższe plony oraz utratę tradycyjnej wiedzy i wielkiej różnorodności nasion, które hodowano, selekcjonowano i rozróżniano przez całe wieki. Thomasson szacuje, że produktywność rolnictwa może spaść nawet o 50%, jeśli bogactwo genetyczne odmian ryżu, „produktu przemyślanej wielowiekowej hodowli i selekcji", zostanie utracone i zastąpiona przez substytuty zagraniczne: „wiele terenów rolniczych Liberii przestanie niemal całkowicie istnieć, tak jak i wiele regionalnych, liberyjskich kultur". Stopień pogardy zachodnich ekspertów był tym większy, że jest to „kobieca wiedza" — przekazywana przez stare kobiety młodym dziewczynom, które wiele czasu musiały poświęcić na jej przyswojenie. Podobne nastawienie jest tu powszechne. Max Allen, kustosz jednego z największych na świecie muzeów włókiennictwa, zauważa, że „W większości tradycyjnych społeczeństw półkuli północnej najbardziej imponujące przedmioty ludzkiego rzemiosła nie były wcale dziełem mężczyzn, lecz kobiet"; tkactwo „jest w istocie sztuką", choć nie jest uznawane za taką w tradycji zachodniej. Przypisuje się je do rzemiosła, a nie sztuki. Fakt, że tradycje artystyczne sięgające tysięcy lat są „dziełem kobiet", może być przyczyną takiej właśnie interpretacji, sugeruje Allen4. Uwadze osób bardziej „podejrzliwych" nie może umknąć refleksja, że „naukowe metody rozwoju gospodarczego", jakkolwiek rujnujące dla Liberii, oferują jednak wiele korzyści zachodniemu sektorowi korporacyjnemu i to prawdopodobnie nie tylko typowym beneficjantom: agrobiznesowi i petrochemii. Kiedy zniknie różnorodność odmian roślin, a choroby zbóż staną się coraz większym zagrożeniem, z pomocą może przyjść inżynieria genetyczna, ze swymi sztucznie tworzonymi roślinami, oferując rozrastającemu się przemysłowi biotechnologicznemu ponętne perspektywy rozwoju i zysków. Trzymając się standardowej doktryny, eksperci USA poradzili Liberii, by zamieniła gospodarstwa rolne na plantacje roślin rynkowych (co, przypadkowo, również przynosi korzyści amerykańskim korporacjom). W wyniku tego zaczęło brakować żywności, co doprowadziło z kolei do propagowania przez USAID rozszerzenia poletek ryżowych na tereny bagienne. Zignorowano przy tym całkowicie zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia, starającej się utrzymać ludność z dala od tych 169
terenów ze względu na panujące tam ekstremalnie ryzykowne warunki zdrowotne. Kpelle rozwinęli również doskonałą technologię metalurgiczną, umożliwiającą wytwarzanie wysoce efektywnych narzędzi. W tym przypadku, pisze Thomasson, ich osiągnięcia zostały „pogrzebane przez kolonializm i monopolistyczny kapitalizm nie dlatego, że wytwarzane produkty były pod jakimkolwiek względem jakościowo gorsze czy niekonkurencyjne cenowo na rynku", ale ze względu na subwencje dla przybrzeżnego handlu i innych rynkowych wypaczeń świadomie zaprojektowanych przez ekspertów ekonomicznych i wprowadzanych w życie przez podporządkowane Stanom Zjednoczonym rządy. Doprowadziło to „w efekcie do zniszczenia gospodarki, waluty i lokalnego przemysłu". Jak zawsze byli i tacy, którzy odnieśli korzyści: posiadacze koncesji w ponadnarodowym przemyśle wydobywczym, zagraniczni producenci, którzy zaopatrywali importerów, oraz obce banki, do których napływały zyski5. Możemy więc odnotować kolejne zwycięstwo „wolnego rynku". Niektórzy mogą stwierdzić, iż nie jest w porządku posługiwać się Liberią czy Haiti jako przykładami. Sekretarz stanu prezydenta Wilsona, Robert Lansing, wyjaśniał: Doświadczenia Liberii i Haiti pokazują, że rasa afrykańska pozbawiona jest jakichkolwiek zdolności do politycznego organizowania się i brak jej geniuszu rządzenia. Nie ulega wątpliwości, iż istnieje wrodzona tendencja do powrotu do barbarzyństwa i odrzucenia okowów cywilizacji, która jest sprzeczna z ich fizyczną naturą. Oczywiście jest wiele wyjątków od tej rasowej słabości, ale pozostaje to prawdą dotyczącą ogółu, co wiemy z doświadczeń tego państwa. Fakt ten czyni problem murzyński praktycznie nierozwiązywalnym6.
Prawdopodobnie to ta rasowa słabość odpowiedzialna jest za rezultaty eksperymentów w Liberii i Haiti, które kopiowane są we wszystkich podporządkowanych nam posiadłościach. Te typowe cechy 500-letniej konkwisty będą miały coraz większe znaczenie w najbliższych latach, gdy ekologiczne konsekwencje kapitałochłonnego rolnictwa osiągną skalę, której nie będą mogły lekceważyć nawet najbogatsi. Wówczas zacznie się o nich mówić, tak jak o dziurze ozonowej, która stała się „istotna", gdy zaczęła zagrażać również białym i bogatym. A tymczasem na poletkach doświadczalnych eksperymenty prowadzone będą nadal.
170
2. Króliki doświadczalne Koncepcja „poletek doświadczalnych" zasługuje na szczególną uwagę. „Amerykańscy stratedzy opisywali wojnę domową w Salwadorze jako idealny ‘grunt doświadczalny’ dla wprowadzania wżycie doktryny konfliktu niskiej intensywności" (zwanej też międzynarodowym terroryzmem), stwierdza raport z eksperymentu przygotowanego przez korporację RAND na zlecenie naszego Departamentu Obrony [DOD]. Wcześniej Wietnam nazywano „dobrze funkcjonującym laboratorium, w którym widzimy wywrotowe rebelie... występujące we wszystkich swych formach" (Maxwell Taylor), który dostarczył sposobności do „eksperymentowania z różnymi metodami kontrolowania ludności i surowców" oraz „budowania narodu". Wojskową okupację na Haiti opisywano, jak widzieliśmy, używając podobnych określeń. Terminologia techniczna przynajmniej zdaje się podtrzymywać swój wypracowany image7. Nie znajdziemy jednak nigdzie wzmianki, że obiekty naszych eksperymentów mogłyby mieć prawo do podpisania zgody na ich realizację czy chociażby być poinformowane o naturze zabiegów, jakim są poddawane. Wręcz przeciwnie, mają one zaledwie prawa królików doświadczalnych. To my rozstrzygamy, co będzie dla nich najlepsze, tak zresztą, jak czyniliśmy to zawsze; jeszcze jedna charakterystyczna cecha ostatnich 500 lat. Mędrcy wśród nas po prostu wiedzą, że maksymalizacja konsumpcji jest naczelną ludzką wartością; „Jeśli my nie wywieralibyśmy istotnego wpływu na świat", by szedł w tym kierunku, „zrobiłby to ktoś inny, ponieważ to, co wszędzie widzimy, jest wyrazem podstawowej ludzkiej potrzeby konsumowania", wyjaśnia profesor zarządzania Uniwersytetu w Bostonie, Lawrence Wortzel. Przedsiębiorcom amerykańskim zaiste sprzyja szczęście, skoro udaje im się pozostawać w tak doskonałej harmonii z ludzką naturą. To prawda, że mniej bystrym uczniom trzeba czasami pomagać w zrozumieniu ich prawdziwej natury. Przemysł reklamowy przeznacza dziś miliardy dolarów na pobudzanie procesu samouświadamiania, a we wczesnych latach rewolucji przemysłowej niemałym problemem było nakłonienie wolnych chłopów, by zdali sobie sprawę z tego, że to, czego pragną najbardziej, to zostać narzędziami
produkcji po to, by móc zaspokoić ową „podstawową ludzką potrzebę konsumowania". Dopomagała w tym również całkiem dobrze „widzialna ręka" rządu. W czasie, kiedy radio stawało się głównym środkiem masowego przekazu, Federalna Komisja Radiowa [Federcd Radio Commission] „zrównała status kapitalistycznych transmisji radiowych i programów ‘ogólnospołecznych’", ponieważ stacje kapitalistyczne dostarczały tego, czego „domagał się rynek", pisze Robert McChesney; jednocześnie próby nadawania audycji przez związki zawodowe i inne organizacje społeczne czy nadawanie programów edukacyjnych uznawano za „działalność propagandową". Dlatego konieczne stało się „faworyzowanie stacji kapitalistycznych" poprzez udostępnianie im kanałów transmisyjnych i oferowanie wszelkiej innej pomocy8. Obok regularnego bombardowania zmysłów reklamowym portretem „życiajakie-powinno-się-przeżyć", podejmuje się na ogromną skalę przedsięwzięcia korporacyjno-rządowe w celu kształtowania gustu konsumenta. Jednym z bardziej dramatycznych przykładów jest „Los-Angeles-owanie" amerykańskiej gospodarki — będące gigantyczną kampanią państwowo korporacyjną mającą na celu skierowanie preferencji konsumpcyjnych w stronę „rozrastających się przedmieść i zindywidualizowanego transportu — jako opozycji do koncepcji budowy zwartych osiedli na obrzeżach miast obsługiwanych przez mieszany transport kolejowo-autobusowo-samochodowy", zauważa Richard Du Boff w swojej gospodarczej historii Stanów Zjednoczonych. Polityka ta pociągnęła za sobą „masowe zniszczenie centralnego trzonu miejskiego" i „przemieszczanie zamiast powiększania bazy mieszkaniowej i komercyjnej oraz publicznej infrastruktury". Zadaniem rządu federalnego było zapewnienie funduszy na „całkowite zmotoryzowanie [kraju] i sparaliżowanie naziemnego transportu publicznego"; po to właśnie uchwalano w 1944, 1956 i 1968 r. Ustawy o Federalnych Autostradach [Federal Highway Acts], wprowadzające strategię nakreśloną przez prezesa General Motors, Alfreda Sloana. Bez najmniejszych przeszkód wydane zostały olbrzymie sumy na budowę międzystanowych autostrad, ponieważ Kongres zrzekł się kontroli na rzecz Biura Dróg Publicznych; około 1 % funduszu przeznaczone zostało na transport kolejowy. Administracja Autostrad Federalnych oszacowała, że całkowite wydatki do 1981 r. wyniosły 80 mld dolarów i planowała kolejne 40 mld na następną dekadę. Akcją tą kierowały władze państwowe i lokalne. Sektor prywatny prowadził równoległe działania w tym samym kierunku: „Pomiędzy rokiem 1936 a 1950 National City Lines, będące towarzystwem
holdingowym sponsorowanym i popieranym przez General Motors, Firestone oraz Standard Oil of California, wykupiło ponad 100 systemów elektrycznych trakcji naziemnych w 45 miastach (włącznie z Nowym Jorkiem, Filadelfią St. Louis, Salt Lakę City, Tulsą i Los Angeles), aby je następnie zdemontować i zastąpić autobusami produkowanymi przez General Motors... W związku z tą transakcją w 1949 r. GM i jego partnerzy oskarżeni zostali przed regionalnym sądem w Chicago o zmowę w celu dokonania przestępstwa i ukarani grzywną w wysokości 5000 dolarów. Do połowy lat sześćdziesiątych co szóste przedsiębiorstwo handlowe było bezpośrednio zależne od przemysłu samochodowego. Wydatki federalne pomogły utrzymać się gospodarce na powierzchni. Obawy Eisenhowera przed „kolejnym kryzysem pojawiającym się po wojnie koreańskiej" zostały rozproszone, o czym powiadomił prasę urzędnik Departamentu Transportu USA. Kongresowy architekt programu rozbudowy autostrad, John Blatnik z Minnesoty, zauważył, iż „Dało to całkiem solidne podłoże dla całej gospodarki w czasach recesji". Te rządowe programy uzupełniane były wielkimi subwencjami dla supernowoczesnego przemysłu, przekazywanymi za pośrednictwem programów wojskowych, dających podstawowy bodziec i wsparcie konieczne dla dźwignięcia konającego systemu prywatnej przedsiębiorczości, który upadł w latach trzydziestych9. Ogólny wpływ tych posunięć na kulturę i społeczeństwo był przeogromny, nie mówiąc o samej gospodarce. Demokratyczne podejmowanie decyzji odegrało niewielką rolę w tym potężnym projekcie przeobrażania współczesnego świata, który tylko w minimalnym stopniu odzwierciedlał wybór samego konsumenta. Niewątpliwie konsumenci mają prawo wyboru, podobnie jak elektorat, ale tylko w ramach wąsko określonych granic możliwości, przygotowanych przez tych, którzy rządzą społeczeństwem i czynią to tak, by przyniosło największe korzyści ich własnym interesom. Rzeczywisty świat niewiele jest podobny do marzeń pełnych fantazji, jakie sąobecnie w modzie, o Historii dążącej do ideału liberalnej demokracji, która jest ostatecznym spełnieniem Wolności. Ludom prymitywnym, których potrzebom tak wiernie służymy, również brak na ogół samoświadomości i trzeba im trochę pomóc, by odkryli, czego naprawdę chcą. Wysiłki jezuitów, którzy próbowali wydźwignąć swych indiańskich podopiecznych z „ich naturalnego prymitywizmu i barbarzyństwa... były przede wszystkim, i bardzo mądrze, skierowane na kształtowanie w nich potrzeb — czyli źródeł ludzkiej aktywności", której 171
tym stworzeniom tak bardzo brakowało, wyjaśniał naukowo Hegel. Sto lat później prokonsul USA na Haiti, doradca finansowy Arthur Millspaugh, zauważył, że: „chłopi, pędząc swe życie, które dla nas zdaje się opieszałe i niezdarne, są w sposób godny pozazdroszczenia beztroscy i szczęśliwi; ale, jeśli mają stać się obywatelami niezależnego, samorządnego narodu, muszą przyswoić sobie nowy zestaw pragnień lub przynajmniej większość z nich" — które przemysł reklamowy z wielką radością pobudzi, a amerykańscy eksporterzy wspaniałomyślnie zaspokoją10. Zniesienie niewolnictwa pobudziło w drastyczny sposób problem tworzenia potrzeb — problem, który istniał od dłuższego już czasu, od chwili gdy we wczesnej fazie industrializacji zaczęto przekształcać chłopów w robotników najemnych. W obliczu gwałtowności przemian zadanie to musiało być potraktowane rzetelnie i z pełną świadomością, Thomas Holt badał interesujący przypadek Jamajki, gdzie po powstaniu niewolników brytyjscy zarządcy znieśli w 1834 r. niewolnictwo. Problem polegał na tym, jak utrzymać istniejący system plantacji bez zasadniczych zmian. Władze rozumiały, że uwolnionych ludzi należy uchronić przed ponownym popadnięciem „w barbarzyńską ospałość". „Jeśli sprawy pozostawi się ich naturalnemu biegowi", zauważał sekretarz do spraw kolonii, lord Glenelg, „robotnicy nie będą zainteresowani uprawą produktu eksportowego", czyli cukru. Dlatego nalegał na podjęcie szeregu inicjatyw rządowych, by przeszkodzić wyzwolonym niewolnikom w nabywaniu dostępnych wówczas urodzajnych ziem, gdyż tego liberalna doktryna nie byłaby w stanie wytrzymać. Inny urzędnik kolonialny uznał jednak, że potrzeba czegoś więcej: wytworzenia „sztucznych potrzeb", które „staną się z czasem potrzebami prawdziwymi". Gdy akt znoszący niewolnictwo był przygotowywany, brytyjski parlamentarzysta stwierdził (1833), że „Aby sprawić, by pracowali i aby dać im poznać smak luksusu i komfortu, trzeba ich stopniowo uczyć pożądania przedmiotów, które mogą osiągnąć ludzką pracą. Istniał stały postęp w przechodzeniu od posiadania rzeczy niezbędnych aż do pożądania rzeczy luksusowych; a co kiedyś było luksusem, stopniowo stawało się... koniecznością. Był to taki rodzaj postępu, przez który Murzyni będą musieli przejść, i był to rodzaj edukacji, której muszą być poddani w tym okresie próby" po wyzwoleniu. W przeciwnym razie „nie będą mieli nawet motywu, by pracować", zauważył już później (1844) wysokiej rangi urzędnik kolonialny, gubernator Charles Metcalfe. Takimi środkami, sądził jeszcze inny urzędnik, będzie można osiągnąć pożądany cel: „zmienić niewolniczy tłum w zdyscyplinowane i szczęśliwe chłopstwo", wykonujące zasadniczo te same 172
zadania, co w okresie niewolnictwa, gdy tymczasem „oligarchia poganiaczy niewolników" stanie się „naturalną klasą wyższą"11. Przed tym samym problemem stanęła United Fruit Company (UFCO) na swych plantacjach w Ameryce Środkowej. W warunkach pracy nieprzymusowej trzeba było w jakiś sposób zapobiec przechodzeniu robotników na gospodarkę samowystarczalną — a nie było to takie łatwe. Ludzie decydowali się pracować „tylko wtedy, gdy musieli, a nie zdarzało się to często, gdyż ziemia dawała im tę odrobinę, której potrzebowali", pisał w 1929 r. pewien historyk z United Fruit Company. Aby rozwiązać ten problem, UFCO próbowało wpajać robotnikom cnoty konsumenta, uznając, że „Pożądanie dóbr materialnych... jest czymś, co powinno być kultywowane". Przedsiębiorstwo było w stanie „pobudzić pragnienia dzięki reklamie i umiejętnej strategii sprzedaży", pisał z aprobatą ten sam historyk; dało to „w efekcie rozbudzenie potrzeb, ...taki sam rezultat, jak w Stanach Zjednoczonych", gdzie, jak producenci dobrze wiedzieli, „pragnienia" muszą być sztucznie pobudzane i kształtowane. Nowo rozbudzone pragnienia — pończoch jedwabnych zamiast bawełnianych, drogich kapeluszy Stetsona i „błyszczących jedwabnych koszul, gdy ich nogi były bose" itd. — mogły być wówczas natychmiast zaspokojone w sklepach UFCO. Mechanizm ten był „wielokrotnie nadużywany" przez przedsiębiorstwo, przyznaje jego oficjalny historyk, gdyż produkty sprzedawano „robotnikom po skandalicznie wysokich cenach — i zbyt często na kredyt", co było „prostą drogą do uzależnienia", oznaczającego roboty przymusowe na rzecz UFCO12. Podobne problemy wystąpiły również, choć na inną skalę, w czasie prób otwierania Chin na Zachód. I znów nie było to proste. Brytyjska misja, przyjęta w Pekinie w 1793 r., oferowała próbki wszystkiego, co Wielka Brytania była w stanie wówczas produkować. Była to „najbardziej staranna i kosztowna inicjatywa dyplomatyczna ze wszystkich, jakich kiedykolwiek podjął się rząd brytyjski", pisze John Keay w swojej historii Kompanii Wschodnioindyjskiej, która utrzymywała monopol na handel z Chinami niemal do końca XIX w. Cesarz łaskawie przyjął wszystkie dary jako „hołd Królestwa Anglii", pochwalając „pełen szacunku duch posłuszeństwa" brytyjskiego wysłannika. Nie mogło być jednakże mowy o żadnej wymianie handlowej: „W naszym niebiańskim imperium wszystkiego mamy pod dostatkiem", poinformował go cesarz i dodał: „Nie zapomnę odległej samotności waszej wyspy, odciętej od świata przez bezludne
przestworza wód". Europejscy handlowcy wdzierali się niekiedy do południowych prowincji Chin, dostępu do reszty kraju broniła jednak potęga cesarza. Jednym artykułem, na który Wielka Brytania znalazła tu rynek zbytu, było bengalskie opium. Na początków XIX w. dochody Kompanii Wschodnioindyjskiej ze sprzedaży opium ustępowały jedynie profitom czerpanym z handlu ziemią „przynosząc zysk wystarczająco wysoki, aby zarówno zatuszować jakiekolwiek moralne skrupuły Brytyjczyków, jak i uchylać zakazy nieustannie wydawane przez Chińczyków", pisze Keay. Kilka lat później Chiny próbowały powstrzymać zalew, tym razem faktycznie atakując moralność Brytyjczyków. Broniąc cnót wolnego rynku, Wielka Brytania zmusiła Chiny do otwarcia swych bram dla śmiercionośnych narkotyków, wykorzystując swą wielką przewagę militarną, która z taką mocą wskrzesiła ducha brytyjskich szowinistów podczas wojny nad ZatokąPerskąw 1991 r. „Przywołanie Królestwa Środka do rozsądku wymagało zbudowania i wysłania opancerzonego parowca Nemesis", sardonicznie komentuje historyk wojenny Geoffrey Parker: działa Nemesis „zdołały zniszczyć podczas zaledwie jednego dnia w lutym 1841 r. dziewięć dżonek wojennych, pięć fortów, dwie bazy wojsk chińskich i przybrzeżną baterię dział nad rzeką Pearl" i już wkrótce Chiny były w stanie cieszyć się dobrodziejstwem liberalnego internacjonalizmu. Stany Zjednoczone próbowały dorównać przywilejom osiągniętym przez Wielką Brytanię, również odwołując się do najwyższych pryncypiów. Odmowa przyjęcia przez Chiny opium z brytyjskich kolonii w Indiach została skrytykowana przez Johna Quincy Adamsa jako pogwałcenie chrześcijańskiej zasady „miłość bliźniego" oraz „wołający o pomstę do nieba występek przeciw prawom ludzkiej natury i głównym zasadom praw wszystkich narodów", podczas gdy misjonarze rozgłaszali „wielki plan Opatrzności, który sprawi, że nieposłuszeństwo ludzi przyczyni się do okazania miłosierdzia Chinom, aby te mogły zburzyć swój mur izolacji i wejść w bardziej bezpośredni kontakt z zachodnimi i chrześcijańskimi narodami". Tymi sposobami Wielka Brytania odniosła sukces w tworzeniu nowych potrzeb w Chinach, podobnie jak Stany Zjednoczone dokonują tego dzisiaj, zmuszając, pod karą surowych sankcji handlowych, państwa azjatyckie do przyjmowania śmiercionośnych narkotyków pochodzenia amerykańskiego i , i
Na Światowej Konferencji poświęconej chorobom płuc (World Conference on Lung Health) w 1990 r. podkreślono, że w roku poprzednim eksport tytoniu z USA wzrósł o 20%, podczas gdy
które uśmiercają być może 50 do 100 razy więcej ludzi rocznie niż wszystkie ciężkie narkotyki w USA razem wzięte, a także reklamując je na nowo otwartych rynkach zbytu, w szczególności wśród kobiet i dzieci13.
3. Likwidacja Indian i „nikczemna maksyma panów" Problem wbicia do głów „prymitywnych barbarzyńców" świadomości ich prawdziwych potrzeb utrudniał również rządowi USA realizację programu wysiedlania Indian i aneksji ich ziemi. Najbardziej uderzającym przykładem owych trudności było unieważnienie przez Waszyngton w 1880 r. uroczystych porozumień, uznających prawo własności Pięciu Cywilizowanych Plemion do ziem Wschodniej Oklahomy. Tamtejsze Terytorium Indiańskie przyznano tym narodom na wieczne czasy po tym, jak brutalnie wypędzono je z ich tradycyjnych ojczyzn mocą „traktatu" z 1835 r., do którego przyjęcia zmuszono kilku indiańskich wodzów uznających, że „oni są silni, a my jesteśmy słabi"; „Byliśmy wszyscy przeciwni sprzedaży naszej ziemi na wschodzie", powiadomili Kongres ci, którzy złożyli swe podpisy, potępiając rząd Stanów Zjednoczonych za „zrobienie z nas wyrzutków i banitów na naszej własnej ziemi, pogrążając nas jednocześnie w otchłani moralnego poniżenia, które doprowadziło naszych ludzi do szybkiej zagłady". Dla osadników angielskich traktaty pokojowe miały szczególne znaczenie, jak wyjaśniła Rada Stanu Wirginia w XVII w.: podczas gdy Indianie „będą czuć się bezpieczniejsi ze względu na traktat, my powinniśmy osiągnąć większą przewagę zarówno po to, by ich zaskoczyć, jak i ściąć ich kukurydzę". Koncepcja ta przetrwała po dzień dzisiejszy. konsumpcja krajowa zmalała o 5%; w Singapurze w gazecie Straits Times pisano z oburzeniem, że „Amerykanie grożą sankcjami gospodarczymi państwom, które próbują nie wpuszczać na swe rynki wyrobów tytoniowych z USA" (lub które w ramach rządowych kampanii antynikotynowych zakazują ich reklamy), a jednocześnie zmniejszają spożycie tytoniu u siebie w kraju. Eksport tytoniu z USA w latach osiemdziesiątych w rzeczywistości podwoił się (zgodnie z informacjami Tabacco Merchants Association), m.in. dzięki, sforsowaniu zaporowych przepisów importowych w Japonii, na Tajwanie i w Południowej Korei, oraz masowej reklamie i agresywnym technikom sprzedaży w krajach Trzeciego Świata (przyp. tłum.).
173
Traktat z 1835 r. zastąpił porozumienia wcześniejsze, sięgające roku 1785. Dopiero co wyzwolone kolonie narzuciły wówczas Czerokezom (którzy, nic dziwnego, popierali Wielką Brytanię w czasie rewolucji) traktat, który odebrał im prawo do ziemi będącej ich własnoscią na mocy wcześniejszych porozumień, oznajmiając jednocześnie, że Kongres „nie chce waszej ziemi ani niczego, co do was należy". Był to „ludzki i wielkoduszny akt Stanów Zjednoczonych", oświadczał przedstawiciel rządu USA. W 1790 r. George Washington zapewnił Czerokezów, iż „W przyszłości nikt nie będzie przywłaszczał sobie waszej ziemi", gdyż nowy rząd „będzie bronił wszystkich waszych słusznych praw... Stany Zjednoczone będą lojalne i wierne swym przyrzeczeniom". Prezydent Jefferson dodał: „Szczerze życzę wam sukcesów w waszych chwalebnych staraniach ocalenia pozostałości po waszym narodzie przez podjęcie rzetelnej pracy i uznanie rządów powszechnie przyjętego prawa. W tym możecie zawsze liczyć na radę i pomoc Stanów Zjednoczonych". W późniejszych latach osadnicy wdzierali się na ziemie przyznane Indianom i narzucano nowe traktaty, zmuszające do dalszego odstępowania ziemi. Na resztkach, które im pozostawiono, ukształtowała się dobrze prosperująca społeczność rolnicza; od 1800 r. zaczęły tu powstawać manufaktury tekstylne, szkoły, drukarnie i dobrze funkcjonujący rząd, będący przedmiotem podziwu wśród obcych. Raport przedłożony w Departamencie Obrony w 1825 r. dawał „promienny opis państwa i narodu Czerokezów z tamtego okresu", pisze Helen Jackson w swej wyjątkowej (pod wieloma względami) dziewiętnastowiecznej historii likwidowania Indian, przytaczając obszerne cytaty pełne pochwał dla rozwiniętej cywilizacji, którą stworzyli Czerokezi i dla „republikańskich zasad", na których była oparta. W tym samym czasie czołowi myśliciele Europy wykładali na temat dziwnego braku „psychicznej siły", która doprowadziła do „zniknięcia" Indian i ich „szybkiego wyginięcia z nadejściem Ducha", który pojawił się wraz z Europejczykami. Postęp, jakkolwiek imponujący, dokonany był jednak przez niewłaściwych ludzi, którzy raz jeszcze stanęli na drodze „postępu" w sensie terminologii politycznej poprawności. Po ustawie o wysiedleniu Indian (Indian Removal Act) z 1830 r. za prezydentury Andrew Jacksona narzucono traktat w roku 1835, na mocy którego sygnatariusze rezygnowali z roszczeń swych narodów do przyznanych im ziem na wschód od Missisipi. Jackson był głęboko poruszony własną wspaniałomyślnością w „spełnieniu obowiązku w stosunku do moich czerwonych dzieci"; „jeśli moje dobre intencje z jakiejkolwiek przyczyny nie zostaną wprowadzone w życie, to nie można winić mnie, ale ich 174
własny brak poczucia obowiązku względem siebie samych". Dawał on nie tylko „tym dzieciom lasu" sposobność „do poprawy ich warunków życia na obcej ziemi", jak to czynili także „nasi praojcowie", ale nawet pokrywał „koszty ich przeprowadzki" — „przyjacielski" akt, który „z wielką chęcią przyjęłoby tysiące naszych ludzi", jeśli tylko by go im zaproponowano. Trzy lata później 17 tys. Indian Czerokezów przeprowadzonych zostało pod ostrzami bagnetów armii Stanów Zjednoczonych do Oklahomy, „wzdłuż szlaku tak naznaczonego nowo wykopanymi grobami, że później znany był już zawsze jako Droga Łez" (Thurman Wilkins); być może połowie udało się przeżyć tę „wspaniałomyślną i oświeconą politykę" rządu USA, jak określił operację ówczesny minister obrony, z typowym uznaniem dla swych zasług w tych nie dających się opisać okropnościach. Poddając ocenie zarówno wcześniejsze, jak i późniejsze wybitne osiągnięcia narodu Czerokezów, a także to, jak byli traktowani, Helen Jackson pisze, że „W całej historii stosunków naszego rządu z plemionami indiańskimi nie ma kroniki równie mrocznej, jak ta pełna perfidii w stosunku do tego narodu. Przyjdzie czas w odległej przyszłości, że studentom historii amerykańskiej będzie się to zdawało wielce nieprawdopodobne" — opinia, z którą trudno się nie zgodzić, jakkolwiek przyszłość ta jest ciągle bardzo odległa14. W 1870 r. Departament Spraw Wewnętrznych uznało, że „Czerokezi, tak jak i pozostałe cywilizowane narody indiańskie [z terytorium Oklahomy] posiadają swe ziemie po wieczne czasy tytułem określonym przez najwyższe prawo tego kraju"; będzie to ich „permanentna ojczyzna", przyznana im „wraz z najbardziej uroczystą gwarancją Stanów Zjednoczonych", „pozostanie na zawsze ich ojczyzną, której nigdy w przyszłości nie będzie się narzucać żadnych ograniczeń ani przez zakreślanie nowych granic, ani przez przekazanie pod jurysdykcję Terytorium lub Stanu", nie będzie też niepokojona w jakikolwiek inny sposób. W sześć lat później ten sam departament oświadczył, że sprawy na Terytorium Indiańskim stają się „skomplikowane i kłopotliwe i nasuwa się paląca kwestia, czy można pozwolić, by rozległa część naszego państwa pozostawała na nieokreślony czas praktycznie w formie bezużytecznego odłogu, czy też rząd powinien zdecydować się na zmniejszenia rozmiaru rezerwatu". Wcześniej charakteryzował ów „bezużyteczny odłóg" jako cud postępu, obszar, na którym produkowano efektywnie, ludzie żyli wygodnie, w dobrobycie, poziom edukacji był „równy temu, jaki oferuje
przeciętna szkoła w Stanach", wspaniale rozwijał się przemysł i handel, sprawnie działał rząd konstytucyjny, wysoki procent społeczności potrafił czytać i pisać, a stan „cywilizacji i oświecenia" porównywalny był do innych: „To, co Anglicy zdołali osiągnąć przez pięćset lat, oni dokonali w ciągu stulecia", z podziwem stwierdzano15. Jackson kończy swe dzieło na roku 1880 zapytaniem: „Czy rząd Stanów Zjednoczonych zdecyduje się, zmniejszyć rozmiar rezerwatu'?" Na pytanie to wkrótce znalazła się odpowiedź, zgodna z przewidywaniami. Po raz kolejny wysoka cywilizacja Indian stanęła na drodze cywilizacji pojmowanej w sposób politycznie poprawny. To, co nastąpiło później, opisane zostało przez Angie Debo w jej klasycznej dziś pracy And Still the Waters Run (A wody wciąż płyną). Na niepodległym Terytorium Indiańskim ziemia była własnością zbiorową a życie przynosiło zadowolenie i dostatek. Federalne Biuro do spraw Indian przeciwstawiało się komunalnej własności ziemskiej tak ze względu na ideologiczne dogmaty, jak i z powodów praktycznych: wspólna własność uniemożliwiała przejmowanie gruntów przez białych intruzów. W 1883 r. grupa ludzi nazywających się filantropami zaczęła organizować spotkania w celu rozważenia problemu indiańskiego. Na ich trzecim spotkaniu przemawiał senator Henry Dawes z Massachusetts, uznawany za „wybitnego teoretyka w sprawach Indian", który dopiero co zakończył wizytę inspekcyjną na Terytorium Indiańskim. Podobnie jak wcześniejsi obserwatorzy opisywał to, czego doświadczył, w samych superlatywach: „Nie było żadnego biedaka w tym narodzie, a naród nie był nikomu winien ani dolara. Zbudowali swą własną stolicę, w której my dokonywaliśmy inspekcji, i zbudowali też szkoły i szpitale". Żadnej rodzinie nie brakowało dachu nad głową Dawes widział jednak konieczność rozwiązania tej społeczności, a to z powodu jednej fatalnej wady, której nieoświeceni tubylcy nie byli świadomi: Mimo tego defekt systemu był widoczny. Osiągnęli już wszystko, co mogli osiągnąć, ponieważ posiadają swą ziemię wspólnie. Jest to system Henry George'a, w którym nie ma miejsca na żadną przedsiębiorczość, która zmusza cię do ulepszenia własnego domu w stopniu wyższym niż dom sąsiada. Brak w nim egoizmu, który jest podstawą cywilizacji. Dopóki ludzie ci będą dobrowolnie rezygnować ze swej ziemi i dzielić ją pomiędzy współobywateli w ten sposób, by każdy mógł być właścicielem tej ziemi, którą uprawia, nie będą w stanie dokonać większego postępu.
Krótko mówiąc, ludzie ci, choć z pozoru cywilizowani i zaawansowani w rozwoju, pozostawali kulturalnie zubożeni, niezdolni do uznania „podstawowego ludzkiego dążenia do konsumpcji" i konieczności prześcigania swych sąsiadów, nieświadomi „nikczemnych maksym swoich panów". Zaproponowany przez Dawesa sposób oświecenia barbarzyńców został zatwierdzony przez filantropów ze Wschodu i wkrótce wprowadzony w życie. Wystąpił on z inicjatywą ustawodawczą zakazującą grupowej własności ziemi i stanął na czele komisji, która nadzorowała wywłaszczanie Indian, co nieuchronnie nastąpiło. Ich ziemie i własność zostały rozgrabione, a ludzie rozproszeni w różnych odległych rejonach miejskich, gdzie cierpieli przerażającąbiedę i nie byli w stanie zarobić na życie. Tak bywa z eksperymentami; nie zawsze kończą się powodzeniem. W rzeczywistości systematyczne eksperymenty przeprowadzane na naszych przeróżnych „poletkach doświadczalnych" zazwyczaj kończą się powodzeniem, przynosząc korzyści jedynie tym, którzy je projektują i wykonują to znaczy ludziom uznanym przez Adama Smitha za architektów wszelkiej polityki — ludziom poważnym, kierującym się zawsze najbardziej wspaniałomyślnymi intencjami, które, przypadkowo, pokrywają się z ich własnymi interesami. Jeśli eksperymenty nie dają korzyści narodom tubylczym Ameryki Północnej — lub Brazylijczykom, Haitańczykom, Gwatemalczykom, narodom Afryki i Bengalu, matkom na zasiłku socjalnym czy też innym, utrudniającym życie ludziom bogatym, którzy rządzą — wówczas trzeba szukać przyczyn w ich własnych genach, „wadach" i niedostosowaniu. Można też dumać nad ironią historii. Łatwo zrozumiałe jest zauroczenie powojennych intelektualistów pracami Reinholda Niebuhra, „teologa establishmentu", guru intelektualistów ery Kennedy'ego, takich jak George Kennan i inni. Jakże wspaniale samopoczucie musi przynosić rozważanie „paradoksu łaski", który stanowił jego kluczową ideę: nieunikniona „skaza grzechu na wszystkich historycznych osiągnięciach", potrzeba czynienia „świadomego wyboru zła w imię dobra" — kojące doktryny dla tych, którzy przygotowują się, by „stawić czoła odpowiedzialności władzy" lub mówiąc prościej — wstąpić na drogę zbrodni16.
175
4. „Amerykańska psyche" Kompleks państwowokorporacyjny zawsze poświęcał sporo wysiłku i przeznaczał znaczne środki na to, by uświadomić tłumy szubrawców, jakie są ich wymagania i potrzeby. Nigdy nie było to proste zadanie, od czasu gdy niezależnych rolników zmieniono w robotników i konsumentów. Wielu z nich pogrążyło się w najciemniejszej ignorancji i zabobonnych przekonaniach, czasem nawet sugerując się słowami takich kanalii, jak Uriah Stephens, założyciel i pierwszy wielki mistrz Rycerzy Pracy [wzorującej się na masonerii organizacji związkowej], który w 1871 r. nakreślił zadania klasy robotniczej jako „Całkowite wyzwolenie się producentów dóbr od zniewolenia i porzucenie niewolnictwa zarobkowego" koncepcja, którą wywieść można z podstawowych zasad klasycznego liberalizmu. Wielu potraktowało warunki „wolnej pracy" jako „system niewolnictwa tak samo bezwzględny, jeśli nie tak samo poniżający, jak ten, który ostatnio zapanował na Południu". W ten sposób reporter New York Timesa scharakteryzował nową erę, w której „produkujący kapitaliści" są panami17. Nawet dziś, po stu latach intensywnych i pełnych poświęceń wysiłków menedżerów kultury, ogół społeczeństwa często nie uświadamia sobie należycie swych wewnętrznych potrzeb. Debata nad systemem opieki zdrowotnej dostarcza pewnych użytecznych przykładów. Jednym z nich jest poważny artykuł Thomasa Palmera w Boston Globe, który reprezentuje liberalną stronę naszego ideowego spektrum. Palmer zaczyna od doniesienia, że blisko 70% Amerykanów opowiada się za systemem opieki zdrowotnej w stylu kanadyjskim — zaskakująca liczba, zważywszy na to, że ten wsteczny socjalizm [kanadyjski] notorycznie demaskowany jest jako nieamerykański. Jednakże opinia społeczna po prostu się myli i to z dwóch powodów, wyjaśnia dalej Palmer. Pierwszy powód jest technicznego rodzaju i objaśnił go prezydent Bush, który „podkreślał jak ważne jest unikanie problemów zbiurokratyzowanego, uniwersalnego systemu opieki w stylu kanadyjskim". Pan Bush, donosi korespondent New York Timesa, Robert Pear, „oskarża kandydata Demokratów o faworyzowanie systemu kontrolowanego przez państwo, a więc posiadającego elementy sowieckie" i będącego formą „zakamuflowanego ogólnonarodowego ubezpieczenia zdrowotnego", jak określił to doradca prezydenta Gail Wilensky. Jest to „oskarżenie, któremu zaprzeczają pan
176
Clinton i inni Demokraci", dodaje Pears, z właściwym dla zawodu dziennikarskiego obiektywizmem starając się utrzymać równowagę pomiędzy oskarżeniem o kryptokomunizm a pełnym wściekłości zaprzeczeniem. Logika faktów wykazuje, że system w stylu komunistycznym, w rodzaju, jaki istnieje w całym wysoko uprzemysłowionym świecie, z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych (i Południowej Afryki), jest niewydajny. Ale to, że wysoce zbiurokratyzowany system sektora prywatnego w Stanach Zjednoczonych jest o wiele bardziej niewydajny, jest najzwyczajniej sprawą o której nie ma sensu dyskutować. Nie jest na przykład istotne, że Blue Cross of Massachusetts zatrudnia 6680 osób, czyli więcej niż pracuje we wszystkich kanadyjskich programach ubezpieczeń zdrowotnych, które obsługują 10 razy więcej ludzi; lub to, że udział dolara w kosztach administracji zdrowotnej jest ponad dwukrotnie wyższy w USA niż w Kanadzie. Logika nie może być odrzucona z powodu jakiegoś tam faktu, będącego według Hegla częścią „negatywnej, bezwartościowej egzystencji". Bardziej interesujący jest powód drugi, „duchowy", kontynuuje Palmer. Istnieją „różnice w poglądach" po północnej i południowej stronie granicy, „teoretyczne różnice, które badacze tych dwóch narodów dostrzegająw psychice przeciętnego Amerykanina i Kanadyjczyka". Badania tych wnikliwych naukowców ujawniają, że system kanadyjski wywołałby „pewien rodzaj racjonowania opieki zdrowotnej, którego Amerykanie nigdy by nie zaakceptowali... System amerykański racjonuje według ceny; jeśli cię stać, masz to, co chcesz. Kanadyjczycy natomiast racjonują swoją służbę zdrowia, zapewniając taką samą opiekę każdemu i doprowadzając do tego, że przypadki nie wymagające nagłej interwencji lub zabiegi dodatkowe ustępują miejsca bardziej naglącym". Mówiąc jasno, nie harmonizowałoby to z „amerykańską niecierpliwością", wyjaśnia jeden z „badaczy dwóch narodów". Wyobraźcie sobie, tłumaczy on, „że nieważne, jak biedny jesteś, będziesz miał łóżko szpitalne i uzyskasz opiekę taką jak najbogatsi w twoim społeczeństwie. Bez względu na twoje kontakty i na to, jak bogaty jesteś, nie uzyskasz nic ponad to". Amerykanie nigdy by tego nie zaakceptowali, dowiadujemy się od tego eksperta (będącego, całkiem przypadkiem, prezesem firmy konsultingowej doradzającej służbie zdrowia). Następnych spostrzeżeń dotyczących amerykańskiej psychiki dostarcza zastępca dyrektora grupy handlowej związanej z komercyjnymi ubezpieczeniami zdrowotnymi18.
Opinia owych 70% Amerykanów, którzy nie rozumieją własnej psychiki, nie jest brana pod uwagę. Mimo wszystko nie jest to nierozsądne. Nie studiują oni amerykańskiej psyche i jest od dawna sprawą powszechnie zrozumiałą, że potrzebują oni instruktażu uświadamiającego im ich własne potrzeby.
ROZDZIAŁ 10
MORDOWANIE HISTORII
C z ę ść IV Wspomnienia
Na kilka miesięcy przed końcem Roku 500, na pierwszej stronie Time Book Review ukazał się artykuł zatytułowany: Nie można zamordować historii. Artykuł, poświęcony tej wielkiej mądrości, zajmuje się tylko jednym przypadkiem: „Historia w byłym Związku Radzieckim była jak nowotwór w ludzkim ciele, niczym niewidzialny byt, którego istnienie było z odwagą negowane, ale zmobilizowano przeciwko niej wszelką broń, jaką można sobie wyobrazić". Artykuł ten poddaje analizie jeden znamienny przykład „tej choroby wewnątrz ciała sowieckiej polityki", mianowicie opisuje zamordowanie cara i jego rodziny, przypominając „tych wszechwładnych sowieckich urzędników, których zadaniem było wymazanie z pamięci społeczeństwa tego makabrycznego epizodu", ale którzy ostatecznie jednak „nie byli w stanie powstrzymać biegu historii"1. Refleksje te nie wspominają jednak o kilku innych przykładach mordowania historii, które mogłyby przyjść na myśl szczególnie w tej historycznej chwili. Zwyczajowo uważa się, że wielokrotności liczby 10 dają okazję do refleksji na temat historii i pytań, jakie ona stawia; i może 177
również na temat mordowania historii przez jej strażników, którzy w każdym społeczeństwie są wysoce uwrażliwieni na błędy swych oficjalnych wrogów. Zwyczaj ten jest użyteczny. Wykorzystując go do przeglądu niektórych rocznic przypadających w roku 500, możemy nauczyć się też czegoś o nas samych, a w szczególności o doktrynalnych fundamentach zachodniej kultury, co jest tematem o wielkim znaczeniu, jeśli weźmiemy pod uwagę skalę panującej przemocy, represji i wypierania się ich przyczyn.
1. Data, która będzie żyła w niesławie Ponieważ Rok 500 zaczaj się w październiku 1991 r., inne wspomnienia wyparły zbliżającą się pięćsetną rocznicę. Dzień 7 grudnia był 50 rocznicą japońskiego bombardowania Pearl Harbor, czyli rocznicą „daty, która będzie żyła w niesławie". Z tej okazji japońska postawa i praktyki zostały w sposób należyty poddane wnikliwej obserwacji i stwierdzono w nich wiele niedoskonałości. Jednym z poważnych defektów było to, że Japończycy nie wyrazili chęci okazania skruchy za swój nikczemny czyn. W wywiadzie dla Washington Post minister spraw zagranicznych [japoński] Michio Watanabe, wyraził „głęboki żal z powodu trudnych do opisania cierpień i przykrości, jakich Japonia przysporzyła narodowi amerykańskiemu oraz narodom Azji i Oceanu Spokojnego w czasie wojny na Pacyfiku, wojny, którą Japonia rozpoczęła niezapowiedzianym atakiem na Pearl Harbor". Oznajmił również, że w 50. rocznicę tej zbrodni japońskie Zgromadzenie Narodowe uchwali rezolucję, w której Japonia wyrazi swą skruchę. Okazało się to jednak znów jedynie dowodem japońskiej perfidii. Analizując te pozorne działania, szef tokijskiego oddziału New York Timesa, Steven Weisman, ujawnił, że Watanabe użył w swej wypowiedzi słowa hansei, „które zwykle tłumaczone jest jako ‘autorefleksja’, a nie ‘żal, skrucha’”. Oświadczenie ministra spraw zagranicznych nie liczy się zatem jako autentyczne przeprosiny. Co więcej, dodał, parlament japoński najprawdopodobniej nie uchwali wspomnianej rezolucji w sytuacji, kiedy prezydent Bush zdecydowanie odmawia wyrażenia jakichkolwiek przeprosin za zbombardowanie Hiroszimy i Nagasaki. Nikt nawet nie pomyślał o przeprosinach za nalot dokonany w pięć dni po
178
zniszczeniu Nagasaki z udziałem tysiąca samolotów bombardujących to, co pozostało z głównych miast japońskich — nalot nazwany triumfem umiejętności naszego dowództwa, który miał być „największym z możliwych finałów", czytamy w oficjalnej historii Sił Powietrznych; nawet na Normanie „Pustynna Burza" musiałby zrobić on wrażenie. Tysiące cywilów ginęło, podczas gdy spadające pomiędzy bombami ulotki donosiły: „Wasz rząd poddał się. Wojna skończona". W tym wielkim finale generał Spaatz chciał zrzucić trzecią bombę atomową na Tokio, ale doszedł do wniosku, że dalsza dewastacja „zbombardowanego miasta" nie wywarłaby odpowiedniego wrażenia. Tokio już wcześniej usunięto z pierwotnej listy celów ataku atomowego z tego właśnie powodu: leżało „praktycznie w gruzach", jak stwierdzili specjaliści, a więc zrzucenie bomby nie ujawniłoby w sposób adekwatny jej siły rażenia. Dlatego też końcowy nalot tysiąca samolotów rozproszony został na siedem oddzielnych celów, jak dowiadujemy się z historii Sił Powietrznych2. Niektórzy jednak posunęli się znacznie dalej niż Bush, który jedynie odrzucił jakąkolwiek myśl o przeprosinach za użycie broni nuklearnej, która zabiła 200 tys. osób cywilnych. Senator demokratyczny Ernest Hollings powiedział do robotników w stanie Południowa Karolina, że „powinni narysować chmurę w kształcie grzyba i podpisać pod nią ‘Made in America’ przez leniwych i niepiśmiennych Amerykanów, a testowane w Japonii", wywołując swym pomysłem aplauz tłumu. Hollings bronił swej pomysłowej uwagi twierdząc, że był to „żart", reakcja na japońską „nagonkę na Amerykę". Dla pozbawionych poczucia humoru Japończyków żart nie był zabawny. Zdarzenie zostało jedynie dość wstrzemięźliwie odnotowane, nie prowokując jednak żadnych refleksji nad amerykańską psyche3. Japońska obsesja na punkcie bomby atomowej, wzbudzająca u nas niemałą pogardę, ujawniła się również po pokazach lotniczych w Teksasie, gdzie atak atomowy odtwarzany był co roku od wielu lat (możliwe, że ciągle jest), wywołując wielki podziw dziesiątek tysięcy oglądających go ludzi. Za sterami bombowca B-29 zasiadał sam generał Sił Powietrznych w stanie spoczynku, Paul Tibbets, który kiedyś osobiście podniósł kurtynę wieku atomowego nad Hiroszimą. Japonia protestowała przeciwko tym pokazom, uważając, że są „w złym guście i obrażają uczucia narodu japońskiego", jednak bezskutecznie. Możliwe też, że przesadnie wrażliwi Japończycy wyraziliby podobne zastrzeżenia do filmu zatytułowanego
Hiroszima, prezentowanego na początku lat pięćdziesiątych w bostońskiej „strefie walki", dzielnicy domów publicznych i filmów pornograficznych: był to japoński film dokumentalny z kręconymi na żywo scenami po ataku atomowym, zbyt wstrząsającymi, by je tu opisywać, a wywołujący wybuchy śmiechu i entuzjastyczny aplauz wśród publiczności. W bardziej zrównoważonych kręgach intelektualnych niewielu zastanowiły refleksje sędziego Rölinga z Holandii, poczynione po rozprawie toczonej przed Tokijskim Trybunałem, na którym sądzono i skazywano japońskich przestępców wojennych: „Z II wojny światowej dwie rzeczy pamięta się najbardziej: niemieckie komory gazowe i amerykańskie bombardowania atomowe". Do niewielu dotarło też zdumiewające, odmienne stanowisko pewnego niezależnego azjatyckiego sędziego, Radhabinoda Pala z Indii, który pisał: „Jeżeli weźmiemy pod uwagę kwestię dyrygowania narodami, prawdopodobnie zawsze stwierdzimy, że rządzi się ono prawem, według którego tylko przegrana sprawa jest zbrodnią, ... jeśli natomiast ślepe, masowe niszczenie życia cywilów i ich własności w czasie wojny jest nadal traktowane jako bezprawne, wówczas decyzję o użyciu bomby atomowej w czasie wojny na Pacyfiku można porównać jedynie z dyrektywami... przywódców nazistowskich. ... Niczego podobnego nie można zarzucić obecnym tu oskarżonym" przed Trybnałem w Tokio, z których siedmiu powieszono, nie mówiąc o ponad 900 innych Japończykach skazanych na śmierć za zbrodnie wojenne; wśród nich znalazł się generał Yamashita, stracony za okrucieństwa popełnione przez oddziały wojskowe, nad którymi nie miał już kontroli w ostatniej fazie wojny. Nawet reakcje wysokiej rangi oficerów amerykańskich nie wzbudziły większego zainteresowania, na przykład admirała Williama Leahy, szefa sztabu za rządów Roosevelta i Trumana, który uważał broń nuklearną za „nowe i potworne narzędzie niecywilizowanej wojny", „nowoczesny rodzaj barbarzyństwa, niegodny chrześcijanina", za powrót do „norm etycznych właściwych barbarzyńcom średniowiecza"; używanie jej „cofnęłoby nas w swym okrucieństwie w stosunku do ludności cywilnej do czasów Dżyngis-chana"4. Uznając zasadę silniejszego, minister Watanabe zastosował amerykański zwyczaj do wyrażenia japońskiej skruchy: prześledził japońskie zbrodnie od 7 grudnia 1941 r., tym samym zupełnie pomijając ohydne zbrodnie w latach 1937-1945, które według skromnych szacunków przyniosły 10-13 mln ofiar w Chinach, nie mówiąc o zbrodniach wcześniejszych5. Przemilczając przyjętą przez Watanabe datę rozpoczęcia karygodnych
poczynań, Weisman podnosi tylko jedną kwestię: wykręcanie się od gestu przeprosin. Uroczystości rocznicowe opierały się na podobnej zasadzie: mordowanie, torturowanie czy inne sposoby znęcania się nad dziesiątkami milionów ludzi, jakkolwiek nie są w pełni chwalebne, to jednak „atak przez zaskoczenie" na bazę floty wojennej w amerykańskiej kolonii jest zbrodnią zupełnie innej rangi. To prawda, że dla podkreślenia japońskiej nikczemności agresja i podłości dokonane przez to państwo w Azji są zawsze dołączane do aktu oskarżenia, ale jednak stale pojawia się refleksja, że to dopiero atak na Pearl Harbor jest prawdziwą zbrodnią, początkiem agresji. Stwierdzenie to ma wiele zalet. Umożliwa nam rozważania na temat dziwnych wad japońskiego charakteru bez potrzeby konfrontowania faktów, które lepiej usunąć z historii. Na przykład faktu, że przed Pearl Harbor większość amerykańskich biznesmenów, a także wielu urzędników odrzucało „powszechnie przyjętą teorię, że Japonia stała się wielkim tyranem, a Chiny uciskaną ofiarą" (ambasador Joseph Grew, wpływowa postać w dalekowschodniej polityce). Sprzeciwy USA w stosunku do japońskiego Nowego Porządku w Azji, jak wyjaśniał Grew w przemówieniu wygłoszonym w Tokio w 1939 r., dotyczyły głównie tego, że narzucała ona „system gospodarki zamkniętej... pozbawiając Amerykanów ich od dawna już ustanowionych praw w Chinach". Nie miał on nic do powiedzenia na temat prawa Chin do niepodległości, gwałtu w Nankinie, inwazji na Mandżurię i innych równie marginalnych kwestii. Sekretarz stanu Cordell Hull przyjął bardzo podobne priorytety w negocjacjach z japońskim admirałem Nomurą jeszcze przed atakiem na Pearl Harbor, kładąc nacisk na prawo USA do równego dostępu do terytoriów podbitych przez Japonię w Chinach. W dniu 7 listopada Japonia ostatecznie zaakceptowała amerykańskie żądania, proponując przyjęcie „zasady niedyskryminacji w stosunkach handlowych" w rejonie Pacyfiku, łącznie z Chinami. Podstępni Japończycy dodali jednak decydujący warunek: zaakceptują tę zasadę tylko w przypadku, jeśli „będzie ona przyjęta przez cały świat". Hull był ogromnie wstrząśnięty tą bezczelnością Zasada miała odnosić się tylko do japońskiej strefy wpływów — upominał zuchwałych nowobogackich. Nie można było się spodziewać, że Stany Zjednoczone wraz z innymi zachodnimi mocarstwami odpłacą im tym samym na terenach swych dominiów, takich jak Indie, Indonezja, Filipiny, Kuba czy 179
na innych przeogromnych obszarach, do których Japończyków skutecznie nie dopuszczano, stosując ekstermalnie wysokie taryfy celne, nałożone wtedy, kiedy Japonia tak niesprawiedliwie zaczynała wygrywać w wolnej konkurencji w latach dwudziestych. Lekceważąc pozbawione większego znaczenia odwoływanie się Japonii do brytyjskiego i amerykańskiego precedensu, Hull ubolewał nad „prostotą umysłu, która utrudniała [japońskim generałom] zrozumienie, dlaczego Stany Zjednoczone powinny, z jednej strony, zapewniać sobie poprzez doktrynę Monroego przewodnictwo na półkuli zachodniej, a z drugiej, nie chcą dopuścić Japonii do przejęcia kierownictwa w Azji". Hull zachęcał rząd japoński do „dokształcenia generałów" w kwestii tej elementarnej różnicy, przypominając swym opóźnionym w rozwoju uczniom, że doktryna Monroego, „jak ją interpretujemy i stosujemy niezmiennie od 1823 r., bierze pod uwagę tylko kroki mające zapewnić nam fizyczne bezpieczeństwo". Powszechnie szanowani naukowcy przyklasnęli temu zgodnie, wyrażając oburzenie z powodu niemożności ogarnięcia przez małych żółtych ludzi różnicy pomiędzy wielkim mocarstwem, takim jak USA, a małym pionkiem, takim jak Japonia, i uznania faktu, że „Stany Zjednoczone nie muszą stosować siły militarnej, by nakłonić republiki karaibskie, aby zezwoliły kapitałowi amerykańskiemu korzystnie inwestować. Drzwi otwierane są dobrowolnie" — co nawet najbardziej pobieżne spojrzenie na historię jest w stanie wykazać6.
2. Brakujące kawałki Innym epizodem, również niezauważanym w czasie historycznych medytacji, jest znajomy nam charakter japońskich działań w Mandżurii, w wyniku których w roku 1932 ustanowniono „niepodległe" państwo Mandżukuo i oddano je we władanie ostatniego cesarza Mandżurów [z dynastii Qing]. Procedura taka była „dobrze nam znana", pisał w tamtym czasie Walter Lippmann, nie różniła się od amerykańskich precedensów „w Nikaragui, Haiti czy gdzie indziej". Mandżuria rościła sobie prawo do niepodległości. Z pewnością były to roszczenia bardziej uzasadnione, niż powiedzmy te, jakie zgłaszał Wietnam Południowy 25 lat później — z czego dobrze zdawał sobie sprawę uzależniony od USA reżim, który zawsze określał siebie jako rząd całego Wietnamu, nawet w nie podlegającym zmianom artykule konstytucji narzuconej przez USA. Historycy zauważyli, że gdyby nie interwencja
180
Zachodu, wspierająca panowanie Chin nad przyległymi do nich regionami, motywowana chęcią rozszerzenia „strefy przyszłych zachodnich inwestycji i eksploatacji", Tybetańczycy, Mongołowie czy Mandżurowie mogliby równie dobrze sięgnąć po niepodległość (Owen Lattimore, 1934). Japonia podjęła się „obrony" „niepodległego państwa" Mandżurów przed „bandytami", którzy atakowali je z Chin. Celem japońskiej armii kwantuńskiej było „wyzwolenie mas" od wyzysku prowadzonego przez wojskowe i feudalne kliki oraz ich ochrona przed komunistycznymi terrorystami. Stosując politykę, do której w późniejszych latach nawoływali zwolennicy kompromisu w ekipie Kennedy'ego, jej dowództwo wojskowe rozpoczęło kampanie kontrpow-stańcze, a ich częścią było tworzenie „kolektywnych wsi", stosowanie najróżniejszych środków „zachęty" dla zdobycia serc i umysłów ludzi, nie mówiąc o innych pomysłach przynoszących pożądane rezultaty. Wśród serii nieprzyjemnych — i dlatego nigdy nie wspomnianych — epizodów były operacje przypominające inne, nie mniej brutalne i podłe, przeprowadzane przez USA w kilka lat później niedaleko południowej granicy Chin; operacje, które osiągnęły szczyt morderczej przemocy krótko po tym, jak RAND Corporation opublikowało w 1967 r. japońskie dokumenty dotyczące Mandżurii po to, by trafić do archiwów w typowej atmosferze milczenia menedżerów naszej kultury7. Analogia ta nie jest całkowicie przypadkowa. Pomijając fakt, że identyczne myśli w sposób naturalny przychodzą do głowy aktorom grającym podobne role i stojącym w obliczu podobnych sytuacji, kontrpowstańcza doktryna USA była świadomie wzorowana na praktykach i osiągnięciach faszyzmu II wojny światowej, chociaż to naziści byli najlepszym wzorcem. Michael McClintock, analizując podręczniki armii amerykańskiej z lat pięćdziesiątych, zauważa „niepokojące podobieństwo pomiędzy nazistowskim widzeniem świata i amerykańskim stanowiskiem w okresie zimnej wojny". Podręczniki uznają, że zadania, które wziął na siebie Hitler, są bardzo podobne do tych, j akich na całym świecie podjęły się Stany Zjednoczone, które przystąpiły do walk z antyfaszystowskim ruchem oporu i „innymi kryminalistami" (określanymi mianem „komunistów" czy „terrorystów"). Przejęli oni automatycznie nazistowską nomenklaturę: partyzanci byli „terrorystami", a sami naziści „chronili" społeczeństwo przed przemocą i represjami. Zabicie osoby „niosącej pomoc czy pokrzepienie, bezpośrednio czy pośrednio, partyzantom lub
jakiejkolwiek osoby odmawiającej udzielenia informacji na temat partyzantów" było „legalne w ramach postanowień Konwencji Genewskiej", wyjaśniają podręczniki naszej armii. Niemcy i ich kolaboranci byli „wyzwolicielami" narodu rosyjskiego. Byli oficerowie Wehrmachtu pomagali w przygotowywaniu podręczników dla wojska, które to podręczniki zawierały naukę wyciągniętą z doświadczeń modeli wzorcowych, takich jak na przykład przydatność „ewakuacji całej ludności zamieszkującej tereny działalności partyzanckiej oraz niszczenie wszystkich gospodarstw, wsi i budynków na tych terenach, przeprowadzane po takiej ewakuacji" — polityka popierana przez mniej bezkompromisowych doradców Kennedy'ego i standardowa praktyka USA w Ameryce Środkowej. Tym samym sposobem rozumowania musieli kierować się nasi przywódcy cywilni pod koniec lat czterdziestych, gdy nazistowscy zbrodniarze wojenni powstawali z martwych i przydzielano im dawne zadania (Reinhard Gehlen, Klaus Barbie i inni) lub przerzucano w tajemnicy do bezpiecznej Ameryki Łacińskiej i innych miejsc po to, by dalej mogli wykonywać swą pracę, w sytuacji kiedy niemożliwe już było zapewnienie im bezpieczeństwa w kraju8. Pomysły te udoskonalono w okresie kadencji Kennedy'ego pod wpływem dobrze znanej fascynacji prezydenta techniką niekonwencjonalnej wojny. Amerykańskie podręczniki wojskowe i „specjaliści od antyterroryzmu" tamtego okresu zalecali „taktykę zastraszania, uprowadzania czy likwidacji starannie wybranych członków opozycji w sposób, który przyniesie maksymalne korzyści psychologiczne". Celem tej strategii miało być „zastraszenie każdego, kto mógłby kolaborować z ruchem partyzanckm". Szanowani amerykańscy historycy i moraliści mieli później za zadanie dostarczyć odpowiednich intelektualnych i etycznych podstaw. Na wyrównanie zasługuje zwłaszcza Guenter Lewy, który wyjaśniał w swej wielce podziwianej historii wojny w Wietnamie, że Stany Zjednoczone nie ponoszą winy za żadne zbrodnie przeciw „niewinnej ludności cywilnej"; i w istocie nie mogły jej ponosić. Ci, którzy przyłączyli się do naszej słusznej sprawy, nie wyrządzali krzywd (z wyjątkiem tych nieumyślnych, w najgorszym razie, zbrodni, mimowolnych masakr). Ci, którzy nie współpracowali z „legalnym rządem", narzuconym w wyniku amerykańskiej przemocy, nie są niewinni już z definicji. Tracą oni wszelkie podstawy roszczenia sobie praw do niewinności, jeśli odmówili ucieczki „w bezpieczne miejsce" zapewnione przez ich oswobodzicieli: na przykład dzieci w pewnej wiosce w delcie Mekkongu czy mieszkańcy centralnej Kambodży. Z tego
powodu zasługująteżwpełni na los, jaki je spotkał 9. Niektórzy z kolei nie byli niewinni dlatego, iż znaleźli się w niewłaściwym miejscu, jak na przykład ludność miasta Vinh, „wietnamskiego Drezna", zdawkowo zauważa Philip Shenon w artykule na pierwszej stronie Times Magazine, który mówi o opóźnionym zwycięstwie kapitalizmu w Wietnamie: miasto było „zrównane z ziemią przez amerykańskie bombowce B-52", ponieważ leżało „w przeklętym miejscu" i dlatego okazało się „naturalnym celem" dla bombowców, zupełnie jak Rotterdam czy Coventry. Miasto to, liczące 60 tys. mieszkańców, zostało „zrównane z ziemią" w roku 1965, odnotowują w swym raporcie kanadyjscy obserwatorzy, a wielkie obszary wokół niego zmieniono w krajobraz księżycowy10. O tych faktach nie można było się dowiedzieć, śledząc główny nurt informacyjny środków masowego przekazu, gdzie je na ogół ignorowano czy nawet stanowczo im zaprzeczano; jak na przykład zrobił to Lewy, który zapewniał nas o autentyczności oświadczeń rządu USA, iż bombardowania kierowano na cele o znaczeniu militarnym, a straty wśród ludności cywilnej były minimalne. Oczywiście, najlepiej jest utrzymywać historię w tajemnicy. Politycznie poprawny punkt widzenia, przyjęty bez większych zmian w czasie obchodów grudniowej rocznicy, polegał na tym, iż za początek zbrodniczych działań Japonii uznano „niespodziewany atak" na Pearl Harbor, a wspomniano o wcześniejszych przestępstwach tylko dla podkreślenia różnicy między złą naturą Japończyków a naszą niewinnością; każe on nam także pomijać nieporęczną niezgodność pomiędzy tezą że wojna rozpoczęła się 7 grudnia 1941 r., a faktem, że sami potępiamy Japonię za podłości popełnione w latach trzydziestych, które w dodatku były wówczas akceptowane we wpływowych kręgach; najogólniej, chodziło o eliminowanie z naszej świadomości wszelkich niezgodności z przeszłej i współczesnej historii. Interesujące jest przyglądanie się reakcjom, kiedy naruszane zostają zasady przyzwoitości przez porównywanie polityki i działań Japonii z naszymi własnymi w Wietnamie. Zazwyczaj porównania takie są tak nie do pomyślenia, że się ich w ogóle nie zauważa lub odrzuca jako absurd. Mogą też być potępione jako apologetyka zbrodni japońskich, co jest interpretacją całkowicie naturalną Mając na uwadze, że nasza perfekcyjność jest aksjomatyczna, wynika z tego, iż każde porównanie umożliwia innym udział w naszej doskonałości i dlatego uważane jest za 181
apologetykę ich zbrodni. Korzystając z tej samej niepodważalnej logiki, można stwierdzić, iż przyklaskiwanie naszym zbrodniom nie jest ich apologetyka ale jedynie należnym hołdem dla naszej wspaniałości; a milczenie na ich temat jest jedynie wyrazem mniejszego uznania niż entuzjastyczna pochwała. Ci, którzy nie pojmujątych prawd, mogą być potępieni za „irracjonalną nienawiść do Ameryki" bądź też, jeśli nie całkiem przekroczą granice przyzwoitości, można udzielić im kilku lekcji, tak jak japońskim generałom. Zakaz wypowiadania takich wywrotowych myśli ujawnił się w sposób uderzający podczas obchodów rocznicy ataku na Pearl Harbor, do czego jeszcze powrócimy (podrozdz. 8). Inny przykład stanowi komentarz na temat rocznicy ataku na Pearl Harbor pióra wybitnego naukowca zajmującego się problematyką japońską Johna Dowera, napisany dla Washington Post. Dower skomentował, iż „amerykańska gadanina na temat przemocy militarnej stosowanej przez inne narody i ich historycznej amnezji zakrawa na kpinę", biorąc pod uwagę to, jak Wietnam i Korea weszły do oficjalnie usankcjonowanej pamięci naszego narodu. Ten bardzo interesujący artykuł został odrzucony11. Również inne pytanie, które należałoby postawić, zostało pominięte w rozważaniach na temat japońskiej agresji 7 grudnia 1941 r.: jak to się stało, że mieliśmy bazę wojskową w Pearl Harbor czy po prostu — skąd się wzięła nasza kolonia na Hawajach? Odpowiedź wygląda tak, że wydarliśmy wyspy ich mieszkańcom przy użyciu siły i podstępu dokładnie pół wieku przed tą niesławną datą po części dlatego, by zyskać bazę marynarki wojennej w Pearl Harbor. Stulecie tego sukcesu przypadało krótko po rozpoczęciu Roku 501 i ma pełne prawo zasłużyć na słowo komentarza w sytuacji, gdy ubolewamy nad zachowaniem Japonii, która nie potrafi uznać potworności swej perfidii. Uchylając więc rąbka tajemnicy, możemy poznać wielce pouczającą historię. Tak długo, jak Brytyjczycy dysponowali siłą odstraszającą, rząd USA energicznie bronił hawajskiej niepodległości. W roku 1842 prezydent Tyler oświadczył, iż Stany Zjednoczone nie pragną „żadnych szczególnych korzyści ani też wyłącznej kontroli nad hawajskim rządem, gdyż są usatysfakcjonowane ich niepodległym istnieniem i pragną życzyć im bezpieczeństwa oraz pomyślności". Tak więc Waszyngton przeciwstawiał się wszelkim próbom podejmowanym przez jakiekolwiek państwo zmierzające do „przywłaszczenia sobie wysp, kolonizowania ich czy obalania miejscowego rządu". Oświadczeniem tym Tyler rozszerzył doktrynę Monroego na Hawaje. Ich niepodległość uznały również główne państwa europejskie i inne, a 182
potwierdzona została przez szereg układów i deklaracji. Z upływem czasu równowaga sił została zachwiana z korzyścią dla USA, otwierając im tu i w Ameryce Łacińskiej nowe możliwości. Amerykańscy kolonizatorzy rozwinęli na Hawajach dobrze prosperujący przemysł cukrowniczy i znaczenie wysp jako pomostu do szerszych działań na Pacyfiku stawało się coraz bardziej oczywiste. Admirał DuPont zauważył, że „nie da się przecenić wartości i znaczenia Wysp Hawajskich, czy to pod względem handlowym czy też militarnym". Naturalne było więc, że nasza sfera prawnie usankcjonowanej samoobrony musiała ulec rozszerzeniu i wzbogacić się o tę zdobycz. Istniała jednak pewna przeszkoda: była nią niepodległość tego królestwa na wyspie i „problem demograficzny", jaki stwarzała dziewięćdziesięcioprocentowa większość, którą stanowiła tubylcza ludność Hawajów (i tak zredukowana już do jednej szóstej w porównaniu z okresem przed przybyciem kolonizatorów). Kolonizatorzy podjęli się więc przewodnictwa i pomogli mieszkańcom o tak „niskiej kulturze umysłowej" po to, by złożyć im dar w postaci dobrego rządu — sprawowanego przez ludzi lepszych od tych, którzy nimi rządzili. W miesięczniku Planters' Monthly zauważono w 1886 r., że Hawajczycy „nie zdają sobie jeszcze sprawy" z „ograniczeń i restrykcji, jakie zostały nałożone" oraz z „moralnych i personalnych zobowiązań towarzyszących" darowi, który im ofiarowaliśmy: „Biały człowiek zorganizował dla tubylców rząd, wprowadził system tajnego głosowania, dał im prawo i władzę; jednak przekazanie takiej władzy w ręce, które nie wiedząjeszcze, jak jej używać, jest jak danie dziecku do ręki ostrego noża czy niebezpiecznego narzędzia". Podobne niepokoje w stosunku do „tłumu szubrawców" oraz ich wrodzonej głupoty i niskiej wartości były wyrażane przez „ludzi o najwyższej jakości" w ciągu całego okresu nowożytnego, w którym uformowany został główny nurt teorii demokratycznej12. Pierwsze lądowanie oddziałów piechoty morskiej na Hawajach w celu wsparcia kolonizatorów nastąpiło w 1873 r., zaledwie 30 lat po nadzwyczaj dobitnie wyrażonej aprobacie Tylera dla hawajskiej niepodległości. Po nieudanej próbie przejęcia władzy w drodze wyborów w 1886 r., oligarchia plantatorów przygotowała się do zamachu stanu, do którego doszło rok później z pomocą ich zbrojnego ramienia, HawaiianRifles[Hawajscy Strzelcy]. „Konstytucja bagnetowa", narzucona królowi, dawała obywatelom amerykańskim prawo do głosowania, wyłączając jednocześnie większość społeczności tubylczej ze względu na wygórowane kryteria
majątkowe oraz nie dając praw imigrantom azjatyckim jako obcokrajowcom. Inną konsekwencją przewrotu było przekazanie Stanom Zjednoczonym ujścia rzeki Pearl jako bazy floty wojennej. Rozważając „jednolitą" interpretację doktryny Monroego, która wywarła tak olbrzymie wrażenie na sekretarzu stanu Hullu, jego poprzednik James Blaine zauważył w 1889 r., że „są tylko trzy miejsca posiadające wartość na tyle wysoką aby je zająć. Jednym są Hawaje. Pozostałe to Kuba i Puerto Rico". Wszystkie miały wkrótce wpaść we właściwe ręce. Regularne interwencje zbrojne zapewniały należyte zachowanie się ludności miejscowej. W 1891 r. wysłano USS „Pensacola" „w celu ochrony amerykańskich interesów", które obejmowały już wtedy cztery piąte ziemi uprawnej na wyspach. W styczniu 1893 r. królowa Liliuokalani podjęła ostatnią nieudaną próbę obrony hawajskiej suwerenności, przyznając prawo do głosowania w wyborach na Hawajach wyłącznie Hawajczykom, zarówno biednym, jak i bogatym, bez dyskryminacji. Na rozkaz ministra [obrony] USA, Johna Stevensa, amerykańskie oddziały zeszły na ląd i wprowadziły stan wojenny, by wesprzeć „najlepszych obywateli i właścicieli 90% ziemi tego państwa", jak to określił oficer dowodzący. Stevens poinformował sekretarza stanu, że „Hawajska gruszka jest teraz w pełni dojrzała i dla USA nadeszła złota godzina, by ją zerwać". Dużo wcześniej John Quincy Adams użył tej samej symboliki w odniesieniu do drugiego z „wartościowych miejsc" — Kuby, „dojrzałego owocu", który miał wpaść w nasze ręce, gdy tylko brytyjska przeszkoda zostanie usunięta (patrz rozdz. 6). Amerykańscy plantatorzy i ich miejscowi kolaboranci ogłosili deklarację, wyrażającą przekonanie „przeważającej większości konserwatywnych i odpowiedzialnych członków społeczności" — a liczyła ona kilkaset osób — „że w obecnym systemie rządów nie jest możliwe istnienie niezależnego, konstytucyjnego, reprezentacyjnego i odpowiedzialnego rządu, który byłby w stanie bronić się przed rewolucyjnymi wystąpieniami i królewskąagresjąna Hawajach". Królowa, wbrew swej woli, poddała się „przeważającej sile Stanów Zjednoczonych Ameryki" i ich oddziałów zbrojnych, abdykując w nadziei ratowania swych zwolenników od kary śmierci; sama została ukarana grzywną 5000 dolarów i skazana na pięć lat ciężkich robót za zbrodnie przeciw porządkowi publicznemu (karę złagodzono w 1896 r.). Proklamowano Republikę Hawajską, a plantator Sanford Dole 4 lipca 1894 r. ogłosił się jej prezydentem. Każdy łyk soku ananasowego firmy Dole daje dziś okazję do celebrowania kolejnego triumfu zachodniej cywilizacji.
W 1898 r. Kongres przegłosował wspólną rezolucję w sprawie aneksji wysp. Tymczasem Stany Zjednoczone ruszyły na wojnę z Hiszpanią a eskadra okrętów pod dowództwem komandora George'a Deweya zatopiła rozpadającąsię flotyllę hiszpańską w Manili, przygotowując warunki do rzezi setek tysięcy Filipińczyków, kiedy zrywano z drzewa kolejny „dojrzały owoc". Prezydent McKinley podpisał uchwałę o aneksji Hawajów 7 lipca 1898 r., tworząc „Pierwszy Przyczółek Wielkiej Ameryki", jak ogłosił triumfalnie dziennik „konserwatywnych i odpowiedzialnych członków społeczeństwa". Ich rządy żelaznej pięści eliminowały wszelką śladową nawet ingerencję „zacofanej większości", jak określali ją plantatorzy, nadal stanowiącej około 90% populacji, która wkrótce miała zostać rozproszona, zubożona i bezlitośnie ciemiężona, jej kultura zniszczona, a ziemia rozkradziona13. W ten sposób Pearl Harbor stal się główną bazą militarnąw amerykańskiej kolonii Hawaje po to, by w pół wieku później stać się celem skandalicznego „ataku przez zaskoczenie" przez japońskie potwory wstępujące na ścieżkę zbrodni. W dniu 2 stycznia 1992 r. Instytut do spraw Postępu na Hawajach opublikował dokument zatytułowany „Podstawy hawajskiej suwerenności", dokonujący krótkiego przeglądu historii tego kraju w ramach przygotowań do „100 rocznicy przewrotu na Hawajach" w styczniu 1993 r.14 Ponieważ trudno spodziewać się zasadniczych zmian w panującej kulturze, rocznica ta musi pozostać głęboko pogrzebana w zapomnieniu, dołączając tym samym do innych, które poświęcone są pamięci ofiar pięćsetletniego podboju.
3. Krótki kurs politycznej poprawności Powróćmy jeszcze do oficjalnych obchodów 50. rocznicy tej niesławnej daty, starannie przygotowanej i odizolowanej od wpływów nieodpowiednich myśli. Amerykanie są bardzo zirytowani tym, że Japończycy nie potrafią się odpowiednio zachować w obliczu swej zbrodni w Pearl Harbor, donosi Urban Lehner w rozwlekłym artykule w Wall Street Journal na temat japońskiego „rewizjonizmu". Przytacza on słowa historyka pracującego w parku pamięci narodowej w Pearl Harbor, mówiącego o „całkowitym braku zrozumienia historii w Japonii". By
183
zilustrować „ambiwalencję Japonii w stosunku do historii", Lehrer opisuje wizytę w domu japońskiego, „dworskiego" historyka wojskowego, który „nie może zrozumieć, dlaczego Stany Zjednoczone nie mogą o tym wszystkim zapomnieć. ,Jeśli USA i Japonia są partnerami, dlaczego mówić bez przerwy o Pearl Harbor? Tak właśnie myślą dziś Japończycy', mówi; Dlaczego bez przerwy nam o tym przypominacie?"15. Tymi słowami kończy się artykuł, a wszelkie komentarze na temat tych jedynych w swoim rodzaju i jakże oczywistych grzechów Japończyków uważa się za zbędne. New York Times Magazine poświęcił tej osobliwej japońskiej przypadłości artykuł na pierwszej stronie, napisany przez szefa tokijskiego oddziału New York Timesa, Weismana, pod tytułem Pearl Harbor w umysłach Japończyków. Jest „niewiele oznak wyrzutów sumienia", głosi podtytuł, i brak „w Japonii jakichkolwiek uroczystości upamiętniających owo bombardowanie". Stany Zjednoczone podejdą do wydarzenia „z całkowicie odmiennej perspektywy", pisze Weisman, który bez zadawania zbytecznych pytań, odruchowo uznaje tę perspektywę za właściwą i poprawną. Jego analiza problemu jest przykładem ogólnie panującego stylu i dostarcza użytecznych wskazówek dotyczących techniki politycznej poprawności, obejmującej wiele standardowych posunięć16. Amerykanie nie zawsze byli tak pewni słuszności prostych prawd, jak w czasach obecnych, zauważa Weisman. W latach sześćdziesiątych „ogarnięci poczuciem winy za konflikt wietnamski... historycy amerykańscy byli bardziej skłonni kwestionować motywy działania Stanów Zjednoczonych w Azji. Dziś ton ich wypowiedzi jest znacznie mniej apologetyczny" — ostatnie słowo dobrane jest w sposób interesujący. Wraz z wojną w Zatoce Perskiej i upadkiem komunizmu „czasy się zmieniły", a „Rooseveltowskie rysowanie granic palcem na piasku nie jest już uważane za niepoprawne". Twierdzenie Weismana dotyczące końca lat sześćdziesiątych zawierają cząstkę prawdy: młodsi historycy związani z ruchem antywojennym w istocie zaczynali stawiać zakazane przedtem pytania. Byli zmuszeni do założenia swego własnego profesjonalnego towarzystwa (Committee of Concerned Asian Scholars), w którym było niewiele osób ze starszej kadry uniwersyteckiej, by poddać pod dyskusję wywrotowe myśli na temat ewentualnych wypaczeń „amerykańskich motywów". Choć stanowili oni śmietankę absolwentów uniwersytetów tamtych dni, niewielu przetrwało autorytarną strukturę ideologicznej dyscypliny; niektórych wyeliminowano ze świata akademickiego 184
w ramach zwykłej czystki politycznej, innych z kolei zepchnięto na margines, stosując najróżniejsze metody. Młodzi naukowcy otrzymywali jednak pewne poparcie w kręgach głównego nurtu opinii publicznej, w szczególności od Johna Kinga Fairbanka, dziekana wydziału studiów azjatyckich, osobistości uważanej za dysydenta o skrajnie radykalnych poglądach, często oskarżanego o stawanie w jednej linii z apologetami komunizmu. Nakreślił on swe stanowisko w sprawie wojny wietnamskiej w swym inauguracyjnym przemówieniu jako przewodniczący Amerykańskiego Towarzystwa Historycznego w grudniu 1968 r., długo po tym, jak sektor korporacyjny wezwał do zakończenia całego tego przedsięwzięcia. Wojna była „błędem", wyjaśniał Fairbank, opartym na nieporozumieniu i naiwności, jeszcze jednym przykładem „naszej nadmiernej prawomyślności i bezinteresownego dobrodziejstwa"17. Niewiele zastrzeżeń do amerykańskich motywów można jednak odnaleźć w kręgach godnych szacunku intelektualistów, zarówno w tamtych dniach, jak i kiedykolwiek później. Konwencjonalne kłamstwa zazwyczaj zachowują swą atrakcyjność, ponieważ są funkcjonalne i służą interesom uznanej władzy. Opowieści Weismana o końcu lat sześćdziesiątych ilustrują istotę rzeczy: umacniają pogląd, że akademie, środki masowego przekazu i życie intelektualne w ogóle były opanowane przez hordy lewicy, pozostawiając zaledwie kilku ostatnich odważnych obrońców prostych prawd i intelektualnych wartości, którzy z tego względu muszą otrzymać wszelkie możliwe poparcie w ich samotnej walce. Myślenie takie odpowiada obecnym potrzebom doktrynalnym (patrz podrozdz. 2.4). Podobnie jak wszyscy poprawnie myślący ludzie, Weisman przyjmuje jako aksjomat to, że stanowisko USA w wojnie w Zatoce Perskiej i w czasie zimnej wojny nie budzi najmniejszych zastrzeżeń, a już na pewno nie podlegają jakiemukolwiek kwestionowaniu „amerykańskie motywy". Również zgodnie z konwencją całkowicie unika tematu wspólnej odpowiedzialności za wojnę na Pacyfiku. Kwestią nie było „Rooseveltowskie rysowanie granic palcem na piasku", ale raczej decyzja tradycyjnych mocarstw imperialnych (Wielkiej Brytanii, Francji, Holandii, USA), aby zamknąć drzwi swych posiadłości przed Japonią gdy ta zaczęła odnosić zbyt duże sukcesy w „wolnym handlu". Drugą istotną sprawą było stanowisko USA, podtrzymywane konsekwentnie do samego końca, że konflikt japońsko-amerykański mógłby być rozwiązany, gdyby Japonia pozwoliła Stanom Zjednoczonym
na udział w eksploatacji całej Azji, nie żądając jednocześnie podobnych praw w regionach zdominowanych przez USA. Weisman, przyznając, iż w istocie takie kwestie podnoszono, dopilnowuje jednak, aby ujęte były w należyty sposób. Nie nawiązuje do dyskusji na temat działań mocarstw imperialnych, którą prowadzono w prasie naukowej na Zachodzie, zarówno wtedy, gdy fakty zostały ujawnione, jak i w okresie późniejszym. Chodzi mu raczej o „przerażające" słowa premiera Hideki Tojo, uznanego za przestępcę wojennego Klasy A i powieszonego w 1948 r., który „prowokująco bronił ataku na Pearl Harbor jako posunięcia wymuszonego przez .nieludzkie' sankcje gospodarcze narzucone przez Waszyngton", „oznaczające zniszczenie narodu", gdyby Japonia nie zareagowała. Czyżby za tą myślą kryła się cząstka prawdy? Na pytanie to nie trzeba odpowiadać, gdyż i tak nie dociera ono do świadomości. Weisman pisze, że „oczywiście większości amerykańskich historyków nie sprawiłoby większego kłopotu stwierdzenie jednostronnej odpowiedzialności Japonii, jeśli nie winy", zwracając uwagę na „aneksję Mandżurii" w 1931 r. i jej „krwawy przemarsz przez Chiny" w 1937 r., a później przez Indochiny, gdzie Japonia obaliła francuski reżim kolonialny. Nie pojawia się nawet wzmianka na temat amerykańskiego stosunku do tych wydarzeń w tamtych czasach, z wyjątkiem niewyraźnej aluzji: „Poczynając od decyzji przeniesienia okrętów wojennych w 1940 r., Stany Stany Zjednoczone zareagowały na militarną agresję Japonii ostrzeżeniami i protestami". Było to jednak dziewięć lat po inwazji w Mandżurii i trzy lata po morderczej eskalacji działań w Chinach. Skąd zatem takie opóźnienie? Weisman pomija również inne pytania: Dlaczego roszczenia Zachodu do swych kolonialnych posiadłości były bardziej uzasadnione od japońskich i dlaczego miejscowi nacjonaliści często witali z aprobatą japońską konkwistę, która usuwała tradycyjnych ciemięzców? Nie kłopocze go nawet prosta logika: Jeśli były to japońskie zbrodnie, to dlaczego my upamiętniamy znacznie późniejsze wydarzenia jako „datę, która będzie żyła w niesławie"? Dlaczego „tragedia sprzed 50 lat" wywołuje u Weismana taką wnikliwość w zgłębianiu pełnej skaz psychiki Japończyków? Weisman obarcza USA pewnym stopniem odpowiedzialności: nie jednak za to, co się wydarzyło, lecz za to, iż Japonia nie uznała swoich przestępstw. Po wojnie Stany Zjednoczone chciały „stworzyć demokrację" w Japonii, jednak „Po tym, jak Chiny wpadły w ręce komunistów w 1949 r. i po wybuchu wojny w Korei rok później, Waszyngton zmienił zdanie, decydując się na stworzenie stabilnego, konserwatywnego rządu w Japonii, by stanowił wyzwanie dla komunizmu w Azji", pozwalając nawet czasem przestępcom wojennym na
powrót do władzy. Korygowanie historii jest również funkcjonalnie użyteczne: według praw politycznej poprawności dopuszczalne jest uznawanie naszych sporadycznych odstępstw od doskonałości, jeśli mogą być interpretowane jako będące przez wszystkich dobrze zrozumianą reakcją na złe uczynki wybranych złoczyńców. W rzeczywistości, o czym Weisman z pewnością wie, „odwrotny kurs" Waszyngtonu rozpoczął się w 1947 r., a więc długo przed „upadkiem Chin" (tzn. przed obaleniem przez miejscowe ruchy skorumpowanej tyranii, wspieranej przez USA) i w trzy lata przed oficjalnym wybuchem wojny w Korei; w okresie, kiedy faza przedoficjalna nabierała pełnego rozpędu, to jest w czasie, gdy narzucony Japonii przez USA reżim, wspierany przez faszystowskich kolaborantów, którym amerykańska armia okupacyjna przywróciła wpływy, zajęty był wymordowaniem około 100 tys. antyfaszystów i innych stronników organizacji społecznych, z którymi elity powiązane z USA nie mogłyby nigdy wytrzymać konkurencji na arenie politycznej. „Odwrotny kurs" Waszyngtonu wzywał do zaprzestania eksperymentów z demokracją które zagrażają ustanowionej władzy. Stany Zjednoczone przystąpiły zdecydowanie do rozbijania japońskich związków zawodowych i odtwarzania tradycyjnych konglomeratów przemysłowofinansowych, wspierając przy tym faszystowskich kolaborantów, wykluczając elementy antyfaszystowskie i przywracając tradycyjne konserwatywne rządy biznesu. Jak wyjaśniono w dokumencie z roku 1947, przygotowanym pod kierownictwem naczelnego autora „odwrotnego kursu", George'a Kennana, Stany Zjednoczone miały „moralne prawo do interweniowania" w celu zachowania „stabilności" przeciw „grupom wspierającym" komunistów: „Uznając, że ponieważ byli japońscy liderzy przemysłowi i handlowi są najzdolniejszymi przywódcami tego państwa, że stanowią elementy najstabilniejsze i że mająnajsilniejsze, naturalne powiązania z USA, amerykańska strategia polityczna powinna polegać na usuwaniu przeszkód na ich drodze w odzyskiwaniu należnego im miejsca w japońskim kierownictwie". Czystkę wśród przestępców wojennych zakończono, a podstawowa struktura miejscowego faszyzmu została przywrócona. „Odwrotny kurs" w Japonii był jednym z elementów prowadzonej przez USA światowej kampanii, odbywającej się w tym samym czasie i mającej wszędzie takie same cele, a wszystko to przed rokiem 194918. 185
Rekonstrukcja tego, co eksperci od politycznej strategii USA ze złością potępiali później jako „totalitarny kapitalizm państwowy", a którego częścią było zwalczanie sił ludowych i demokratycznych, prowadzona była już długo przed „odwrotnym kursem" 1947 r. Problemy związane z okupacją Japonii spowodowały natychmiast, że postanowiono podstawowe kwestie win wojennych odesłać w zapomnienie. Generał MacArthur „nie zezwoliłby ani na to, by cesarz był oskarżony, ani by odpowiadał jako świadek, czy nawet by przesłuchiwano go w ramach dochodzenia przed międzynarodowymi oskarżycielami" w procesach przeciw zbrodniarzom wojennym, pisze Herbert Bix, pomimo iż istniało wiele dowodów jego bezpośredniej odpowiedzialności za japońskie zbrodnie wojenne — dowodów dostępnych MacArthurowi, ale utrzymywanych w tajemnicy. To uniewinnianie monarchii miało „doniosłe" konsekwencje dla przywracania tradycyjnego, konserwatywnego porządku i pokonywania jego bardziej demokratycznej alternatywy, stwierdza Bix19. Weisman zauważa poprawnie, że japońskim „celem było zapewnienie sobie dostępu do bogactw naturalnych, rynków zbytu i swobody na morzu". Obecnie, dodaje, cele te Japonia osiągnęła dzięki „swej własnej ciężkiej pracy" i „wspaniałomyślności (z myślą o własnym interesie) Stanów Zjednoczonych". Wynika z tego, że Japonia osiągnęłaby te same cele 50 lat temu, gdyby tylko nie była w rękach faszystowskiej ideologii i prymitywnych złudzeń. Przeoczono jednak pewne oczywiste pytania. Jeśli Japonia mogła osiągnąć takie rezultaty, akceptując normy Zachodu, dlaczego zatem Brytyjczycy, Amerykanie i inne imperialne państwa po prostu nie zrezygnowały z wysokich taryf celnych, którymi odgrodzili swe kolonie od Japonii? Przyjmując, że taki idealizm byłby zbyt trudnym problemem, dlaczego Hull nie zaakceptował przynajmniej japońskiej oferty obustronnej eksploatacji? Takie refleksje wykraczają jednak poza usankcjonowane granice, sięgając zakazanych obszarów „amerykańskich motywów". Rzeczywistość była taka, że agresja Japonii dała impuls ruchom nacjonalistycznym, które wyparły kolonialne rządy z korzyścią dla bardziej delikatnych mechanizmów dominacji okresu powojennego. Ponadto wojna pozostawiła Stany Zjednoczone w pozycji dogodnej do stworzenia nowego porządku świata. W tych nowych warunkach można było zaoferować Japonii „imperium rozciągające się na Południe" (jak ujął to Kennan), wprawdzie pod amerykańską kontrolą, ale ograniczoną. Stany Zjednoczone zamierzały utrzymać swą „kontrolę nad japońskim importem ropy naftowej i temu podobnych rzeczy" w taki sposób, abyśmy „zachowali możliwość weta w 186
kwestii jej potrzeb w dziedzinie militarnej i przemysłowej", jak doradzał Kennan w 1949 r.20 Stanowisko to przetrwało do momentu pojawienia się nieoczekiwanych czynników, zwłaszcza wojny wietnamskiej, która zmusiła Stany Zjednoczone do sporych wydatków i przyniosła korzyści Japonii oraz innym rywalom przemysłowym. Jeszcze inną skazą Japończyków, zauważa Weisman, jest „terminologia wojenna", jakiej używają przy przedstawianiu japońsko--amerykańskich stosunków wzajemnych, ujawniając w ten sposób swe inklinacje do militaryzmu. Japończycy mówią na przykład, o ‘swym ,drugim uderzeniu’": jeśli Waszyngton wstrzyma japoński import, Tokio może zdusić amerykańską gospodarkę przez obcięcie inwestycji lub wstrzymanie zakupu naszych obligacji skarbowych". Nawet jeśli przyjmiemy niesprawdzoną ocenę Weismana o niewłaściwości takiej zemsty, z trudem można byłoby porównać to postępowanie Japończyków do standardowych praktyk uprawianych przez USA, takich na przykład, jak wyniszczające i niezgodne z żadnym prawem wojny gospodarcze toczone w sposób systematyczny z takimi wrogami jak Kuba, Chile, Nikaragua czy Wietnam; trudno byłoby też przyrównać to do intencji Demokratów Jacksona, których celem było „rzucenie wszystkich innych narodów do naszych stóp" — przede wszystkim wroga brytyjskiego — poprzez uzyskanie monopolu nad najważniejszym artykułem światowego handlu. Najgorszym jednak grzechem Japonii jest jej tendencja do „użalania się nad sobą", jej odmowa zapłacenia odszkodowań swym ofiarom, jej „niezdarne próby przedstawiania przeszłości w korzystniejszym świetle" i w ogóle brak „jednoznacznej deklaracji o odpowiedzialności wojennej". Tu Weisman stoi na pewnym gruncie — czy może lepiej powiedzieć: stałby, gdyby tylko on sam lub jego wydawcy czy współwyznawcy panującego systemu doktrynalnego byli w stanie sami respektować zasady, do których respektowania tak bardzo przekonują innych. Nie są jednak w stanie tego uczynić nawet przez chwilę, co z całkowitą jasnością ukazują świadectwa naszej historii.
4. „Użalanie się nad sobą" i inne niedoskonałości charakteru Pięćdziesiątą rocznicę upamiętniono na pierwszych stronach głównych
tygodników, w artykułach prasowych i dokumentalnych programach telewizyjnych. Niektóre zasłużyły na uznanie krytyka Wall Street Journal, Dorothy Rabinowitz, za ich „niezachwianie twardą ocenę historyczną ataku w Pearl Harbor", nie pozostawiającą najmniejszej dwuznaczności w kwestii rozróżnienia czystej słuszności od absolutnego zła (artykuł z 2 grudnia). Potępiła natomiast „dziennikarzy modnej lewicy i skrajnej prawicy", którzy „niezmiennie" przedstawiają Japończyków „jako ofiary" działań podłych Amerykanów. Przykłady tego obłąkania zostały pominięte; rzeczywistym faktom historycznym nie poświęcono ani jednego zdania. Obok recenzji Rabinowitz na tej samej stronie znalazł się artykuł Roberta Greenbergera zatytułowany: Stosunki amerykańsko-wietnamskle nadal są zamrożone ze względu na problem MIA [Missing in Action — zaginięci w boju], opisujący wietnamski plan „rozwiązania głównego problemu blokującego wznowienie stosunków międzypaństwowych, to jest rozwiązanie problemu zaginionych żołnierzy amerykańskich w okresie wojny wietnamskiej". Doniesienie to jest tak konwencjonalne, że nie zasługuje na szczególniejszą uwagę, z wyjątkiem jednego interesującego faktu. Otóż w naszych środkach masowego przekazu i w całej naszej kulturze panuje przekonanie, że stroną poszkodowaną w Wietnamie byliśmy my. Staliśmy się bowiem niewinnymi ofiarami tego, co John F. Kennedy nazwał „atakiem od wewnątrz" (12 listopada 1963 r.) lub „wewnętrzną agresją", dokonaną przez południowowietnamskich chłopów przeciwko swemu prawowitemu rządowi oraz zbawcom, którzy go im narzucili, i z poświęceniem bronili ich kraju przed nimi samymi21. Później zostaliśmy perfidnie zaatakowani przez Wietnamczyków z Północy. Nieusatysfakcjonowani samym napadem na nas, zaczęli brać do niewoli Amerykanów, którzy w tajemniczy sposób wpadli w ich ręce. Bezlitośni wietnamscy agresorzy przystąpili w sposób haniebny do wykorzystywania nas po zakończeniu wojny, odmawiając pełnej współpracy, mającej na celu odtworzenie losów pilotów USA i MIA, i nie starając się w należyty sposób zlokalizować pozostałości po ciałach pilotów, których złośliwie sami zestrzelili. Cierpienie zadane nam przez tych barbarzyńców jest jedynym problemem moralnym, jaki pozostał po ćwierćwieczu przemocy, kiedy to my energicznie wspieraliśmy francuskie próby ponownego podbicia swych byłych kolonii; błyskawicznie złamaliśmy porozumienia dyplomatyczne z 1954 r., narzuciliśmy reżim skorumpowanych bandytów i ciemięzców w południowej części kraju, która przeszła pod nasze panowanie; zaatakowaliśmy tę część
kraju bezpośrednio, gdy okazało się, że terror i represje rządów marionetkowych wywołały reakcję, której nie byli w stanie sami się przeciwstawić; rozszerzyliśmy naszą agresję na całe Indochiny, intensywnie bombardując gęsto zaludnione tereny, używając broni chemicznej do zniszczenia plonów i wszelkiej wegetacji, wysadzając zapory wodne i przeprowadzając wielkie operacje masowych mordów i programów terrorystycznych w sytuacjach, gdy wcześniejsze akcje, polegające na inicjowaniu uchodźstwa, przesiedlaniu ludności i likwidacji wsi, okazywały się nieskuteczne; całkowicie zniszczyliśmy trzy państwa — prawdopodobnie bez nadziei na odbudowę — pozostawiając zdewastowaną ziemię, usianą milionami ciał i niewypałami, niezliczoną ilość okaleczonych ludzi, pozbawionych środków do życia, a także zdeformowane płody w szpitalach Południa, które nie poruszają serc entuzjastów obrony „życia poczętego"; dokonywaliśmy tego wszystkiego wraz z innymi horrorami — zbyt okropnymi na to, by o nich opowiadać — w regionie, „któremu grozi zagłada... w sensie kulturalnych i historycznych realiów... gdy obszary wiejskie dosłownie giną pod naporem największej machiny wojennej, jaka kiedykolwiek została uruchomiona na obszarze o takich małych rozmiarach", jak streścił to entuzjasta silnej ręki, historyk Bernard Fali, jeden z czołowych ekspertów w problematyce wietnamskiej roku 1967 — to znaczy w czasie, zanim największe podłości Stanów Zjednoczonych zostały dokonane22. Z tego wszystkiego tylko jedno pozostaje nadal istotne: straszne cierpienie, jakiego doznaliśmy z rąk naszych prześladowców. Reakcje na nasze nieszczęścia nie są całkiem jednolite. Wśród zwolenników bardzej racjonalnego wykorzystywania siły w konfliktach międzynarodowych mamy senatora Johna Kerry, który ostrzega, że nie powinniśmy nigdy więcej toczyć wojny „bez zaangażowania wystarczającej ilości środków na to, by zwyciężyć"; nie zwraca się uwagi na inne usterki. Jest też prezydent Carter, znakomity nauczyciel moralności i apostoł praw człowieka, który zapewniał nas, że nie jesteśmy dłużni Wietnamowi niczego i nie spoczywa na nas żadna odpowiedzialność, więc nie musimy spieszyć im z pomocą, ponieważ „zniszczenia były obustronne" — spostrzeżenie tak bezsporne, że nie powinno wywołać żadnego komentarza. Inni mniej skłonni do nadstawiania drugiego policzka otwarcie obwiniają za wszystko wietnamskich komunistów, potępiając tych antyamerykańskich ekstremistów, którzy trudzą się, by wyjaśnić 187
ciągle istniejące niejasności23. W New York Timesie czytamy różne opowieści pod wspólnym tytułem: Wietnam, próbujący się przypodobać, ciągle ma przed sobą dlugą drogę, autorstwa azjatyckiej korespondentki Barbary Crossette, która donosi, że jakkolwiek Wietnamczycy czynią pewne postępy w sprawie „zaginionych Amerykanów", to ciągle daleko im do naszych wzniosłych norm etycznych. Są też setki innych historyjek utrzymanych w podobnym tonie i podobnej treści. W sposób właściwy mężowi stanu prezydent Bush ogłasza, że „Był to gorzki konflikt, ale Hanoi zdaje sobie dzisiaj sprawę, że poszukujemy jedynie odpowiedzi, bez groźby odwetu za przeszłość". Ich zbrodnie przeciwko nam nigdy nie mogą odejść w zapomnienie, ale „możemy przystąpić do pisania ostatniego rozdziału wojny wietnamskiej", jeśli Wietnamczycy poświęcą się z odpowiednią gorliwością problemowi MIA. Jesteśmy nawet w stanie „zacząć pomagać Wietnamowi w znajdywaniu i identyfikowaniu ich własnych żołnierzy zaginionych w boju", informuje Crossette. A artykuł na tej samej pierwszej stronie donosi ponownie, że Japończycy znów nie wzięli na siebie „jednoznacznie" winy za „za swą wojenną agresję"24. Gdy kampania prezydencka w 1992 r. nabierała rozpędu, problem bestialskiego maltretowania przez Wietnam biednych Amerykanów urósł do rangi pierwszoplanowej: czy w przeszłości Waszyngton uczynił wszystko, by położyć kres tym nadużyciom, czy też konspiracyjnie je skrywa. Artykuł na pierwszej stronie New York Timesa, autorstwa Patrica Tylera, trafnie uchwycił ten nastrój. Tyler donosi, że Biały Dom w 1987 r. odrzucił propozycję Rossa Perota sugerującą, że złagodzenie nacisków na Hanoi mogłoby być „sposobem umożliwienia powrotu do domu wszystkich amerykańskich żołnierzy nadal przetrzymywanych w więzieniach południowo-wschodniej Azji". „W tym czasie", zauważa Tyler, „Waszyngton stosował twardą linię dyplomacji z Hanoi dla osiągnięcia tych samych celów". „Historia pokazała, że ustępstwa poprzedzające podjęcie działań oznaczają śmierć", stwierdził Richard Childress, członek Narodowej Rady Bezpieczeństwa [NSC], odpowiedzialnej za naszą politykę w sprawach dotyczących zarówno jeńców wojennych [POW], jak i osób zaginionych bez wieści w walce [MIA]. „Będą tylko brali, brali i brali", dodał. „Doświadczaliśmy tego przez ponad 25 lat". „Stany Zjednoczone będą trzymały się swojej taktyki do czasu, aż Hanoi zacznie robić postępy i krok po kroku zaakceptuje nasz plan poprawy stosunków, zgadzając się na współpracę w dochodzeniach POW i MIA", dodaje Tyler, bez najbardziej nawet nieśmiałego zapytania o deklarowane intencje Waszyngtonu czy też 188
napomknienia, choćby maleńkiego, że ktoś miałby prawo nie docenić ich cnotliwości25. W czasie, kiedy nasz kraj poważnie zastanawiał się nad stanem „pamięci Japonii", ubolewając nad haniebnym „użalaniem się nad sobą" Japończyków, jak również brakiem z ich strony propozycji odszkodowań dla ofiar czy też niechęcią do „złożenia jednoznacznej deklaracji o odpowiedzialności wojennej", rząd Stanów Zjednoczonych i prasa przystąpiły ze wzmożoną energią do demaskowania zbrodniarzy z Hanoi, którzy nie tylko odmawiali przyznania się do winy, ale również w sposób haniebny bezustannie źle traktowali niewinną Amerykę. W długim raporcie na temat narastającego w kraju oburzenia z powodu chorobliwego uporu Wietnamu, który pragnie ukarania nas po 17 latach od oficjalnego zakończenia wojny, Crossette pisze, iż nadzieje na nawiązanie stosunków dyplomatycznych pomiędzy USA i Wietnamem „mogą ulec pogorszeniu z powodu odrodzenia się zainteresowania jedną nie do końca załatwioną sprawą, która nie zniknie: losem zaginionych Amerykanów". George Bush, rozzłoszczony wietnamską nikczemnością, w listopadzie 1991 r. zainaugurował należycie Rok 500 kolejną ostrą interwencją, mającą na celu zablokowanie europejskich i japońskich starań, zmierzających do zniesienia embarga gospodarczego, które USA narzuciły na Wietnam w 1975 r. Sekretarz obrony Dick Cheney w swym raporcie poinformował jednocześnie Kongres, że „pomimo lepszej współpracy" Wietnamczycy będą musieli zrobić dużo więcej, zanim udzielimy im prawa wstępu do cywilizowanego świata. „Znaczny postęp" w sprawie MIA jest niezbędny jako warunek normalizacji stosunków, stwierdził sekretarz stanu James Baker, a proces ten może trwać nawet kilka lat. Tymczasem politycy jednego z najbiedniejszych państw świata nadal mogą się irytować, tak jak miało to miejsce „w minionym tygodniu, gdy Stany Zjednoczone odrzuciły francuską propozycję, aby Międzynarodowy Fundusz Walutowy udzielił Wietnamowi kredytów", doniósł Ttmes26. Nałożone na Wietnam embargo było swego czasu karą za jeszcze inną zbrodnię: za wyprawy zbrojne przeciw Pol Potowi w odpowiedzi na mordercze ataki Czerwonych Khmerów w wietnamskiej strefie przygranicznej. Stany Zjednoczone usiłowały normalizować stosunki pomimo okrucieństwa, z jakim byliśmy traktowani przez Wietnam, donosi Barbara Crossette w artykule pod tytułem: Zaginieni w Indochinach: problem, który nie chce zniknąć. Kontynuuje ona, że „starania prezydenta Cartera o
nawiązanie stosunków z Hanoi pokrzyżowane zostały przez wietnamską inwazję na Kambodżę w 1978 r." Oczywiście, świętoszkowaci moraliści nie mogli przeoczyć faktu, że była to agresja niczym nie sprowokowana; jeśli George Bush byłby wtedy u władzy, bez wątpienia wysłałby Normana „Pustynną Burzę", by ten rozgromił agresora (przynajmniej wtedy, gdyby istniała gwarancja, że nikt nie odpowiedziałby ogniem na nasze strzały)27. Głęboką wrażliwość Cartera na przestępstwo agresji wojennej wszyscy mogli dostrzec w jego reakcji na indonezyjski najazd na Wschodni Timor — w tym przypadku celem napaści nie było przerwanie morderczych ataków na bezbronną ludność, ale zainicjowanie takiej właśnie akcji. Kiedy w 1978 r. okrucieństwa Indonezji osiągnęły rozmiary ludobójstwa, a jej rezerwy militarne kończyły się, administracja Cartera szybko zwiększyła dostawy broni dla swego indonezyjskiego sojusznika. Przy okazji dostarczono im również myśliwce odrzutowe, wykorzystując powiązania izraelskie dla uniknięcia restrykcji Kongresu; 90% broni indonezyjskiej pochodziło z USA, przy ścisłym zastrzeżeniu, że będzie ona użyta tylko dla celów obronnych. Ze szczytów swego wysokiego morale Carter surowo ocenił wietnamską zbrodnię agresji i mimo oporu przerwał swe wysiłki, mające na celu wprowadzenie Wietnamu do kręgu narodów cywilizowanych, jak zostaliśmy poinformowani. Pryncypialna zasada Stanów Zjednoczonych, która polega na przeciwstawianiu się użyciu siły w sprawach międzynarodowych, ujawniała się w ciągu całych lat osiemdziesiątych; na przykład w decydującym wsparciu dla Izraela w czasie inwazji na Liban i towarzyszącej temu rzezi; w reakcji prasy i rządu, jaką wywołało orzeczenie Trybunału Światowego w 1986 r., który nakazał Stanom Zjednoczonym zaprzestanie „bezprawnego stosowania siły" przeciwko Nikaragui; potwierdzona była też w czasie inwazji Busha na Panamę, którą zamierzał zapewne uczcić zburzenie muru berlińskiego oraz zakończenie zimnej wojny. Poza tym w wielu innych przypadkach28. Według wersji rządu USA i magazynu Times, Waszyngton „odmawiał normalizacji stosunków [z Wietnamem] tak długo, dopóki wspierany przez Wietnam rząd w Kambodży sprzeciwiał się prowadzeniu negocjacji w sprawie zakończenia wojny domowej" (Steven Greenhouse); to znaczy konfliktu z Czerwonymi Khmerami, którzy zaopatrywani byli przez Chiny i Tajlandię (a pośrednio przez Stany Zjednoczone oraz ich sojuszników), i atakowali kambodżańskie wsie ze swych tajlandzkich kryjówek29. Rzeczywistość jest trochę inna. Administracja Cartera postanowiła „nie akceptować wietnamskich propozycji wznowienia stosunków", zauważa
Raymond Garthoff, przede wszystkim ze względu na swoje „zbliżenie do Chin" z początku 1978 r. i jednocześnie do sojusznika Chin — Czerwonych Khmerów. Wszystko to działo się na długo przed wietnamską interwencjąw Kambodży. Pol Pot dokonywał wówczas najgorszych zbrodni w całym okresie swoich rządów. Przestępstwa te zatajone były przez CIA w jej późniejszych badaniach demograficznych, przypuszczalnie z powodu powiązań Pol Pota z USA, W odróżnieniu od wielu państw europejskich, Stany Zjednoczone nie wstrzymały się w ONZ od głosu w sprawie „usankcjonowanego" nowego rządu w Kambodży po wypędzeniu Czerwonych Khmerów przez Wietnamczyków, ale „przyłączyły się do Chin w poparciu dla Czerwonych Khmerów" (Garthoff). Amerykanie poparli inwazję chińską, by „ukarać Wietnam" i zaczęli wspierać organizowanąprzez Tajlandię koalicję, w której Czerwoni Khmerowie stanowili główny czynnik militarny. Stany Zjednoczone wręcz „zachęcały Chiny do poparcia Pol Pota", jak skomentował później doradca Cartera od spraw narodowego bezpieczeństwa Zbigniew Brzeziński. Deng Xiaoping, szczególny ulubieniec administracji Reagana i Busha, tłumaczył: „Rozsądnie jest zmusić Wietnamczyków do pozostania w Kampuczy, ponieważ będą oni tam bardziej cierpieć i nie będą w stanie wyciągnąć ręki po Tajlandię, Malezję i Singapur", które bez wątpienia zaczęliby podbijać, gdyby nie zatrzymano ich w porę. Po udzieleniu pomocy w odbudowie rozbitych sił Pol Pota, koalicja amerykańsko-chińsko-tajlandzka (i ogólnie cały Zachód) użyczyły Pol Potowi wsparcia dyplomatycznego; nałożono embargo gospodarcze na Kambodżę i blokowano pomoc pochodzącą z innych źródeł, nie wyłączając pomocy humanitarnej; uniemożliwiano także podjęcie jakichkolwiek kroków zmierzających do negocjacji, które mogłyby pozbawić Czerwonych Khmerów ich wpływów. Stany Zjednoczone zagroziły nawet Tajlandii utratąprzywi-lejów handlowych, jeśli odmówiłaby poparcia dla Czerwonych Khmerów, jak donosił w 1989 r. Far Eastern Economic Review. To dzięki naciskom pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ „Kambodża została zmuszona... do zaakceptowania powrotu Czerwonych Khmerów", podkreślił Sihanouk w swym pierwszym przemówieniu po triumfalnym powrocie do Kambodży w listopadzie 1991 r. Rok wcześniej poinformował on amerykańskiego dziennikarza T. D. Allmana, że „aby ocalić Kambodżę... wystarczyło (w 1979 r.], byście pozwolili Pol Potowi umrzeć. Pol Pot już umierał, a wy przywróciliście mu życie"30. 189
W dokładniejszym nieco tłumaczeniu nowomowy Timesa tamtego okresu możemy powiedzieć, że wysiłki Wietnamu, zmierzające do odnowienia stosunków międzynarodowych, zostały udaremnione przez zwrot administracji Cartera w stronę Chin i Czerwonych Khmerów, a Stany Zjednoczone wykorzystały pretekst inwazji, by ukarać jak najsurowiej naród wietnamski i Kambodżę, oraz że Waszyngton odmówił zgody na jakiekolwiek pertraktacje dyplomatyczne, które nie gwarantowałyby przywództwa Czerwonym Khmerom. Wietnam, wypędzając tego cichego sprzymierzeńca Ameryki z Kambodży, kładąc kres jego zbrodniom, które osiągnęły swój szczyt w czasie Carterowskiego „zbliżenia do Chin" (a więc i do Pol Pota), a potem trzymając go na dystans, „mógł zasłużyć sobie na wdzięczność większości mieszkańców Kambodży", pisze wydawca Globe, H.D.S. Greenway. Czyny te jednakże „zostały potępione przez prawie całą resztę świata" — w szczególności w tych częściach świata, w których postępuje się zgodnie z zachciankami USA. Wycofanie się Wietnamu z Kambodży odebrało nam jednak pretekst do kontynuowania blokady gospodarczej, pozostawiając jedynie problem znęcania się Wietnamu nad nami w sprawie MIA. Ta nieprzerwanie trwająca zbrodnia, jak wyjaśniają moraliści z rządu i prasy, wymaga, abyśmy utrzymywali embargo w mocy, pozbawiając w ten sposób Wietnam kredytów i inwestycji z międzynarodowych instytucji finansowych, które Stany Zjednoczone kontrolują; Europejczycy i Japończycy starają się natomiast nie nadepnąć na odcisk swemu potężnemu i nieugiętemu sojusznikowi31. Nawet upamiętniając rocznicę Pearl Harbor, w artykule wstępnym Washington Post podkreślono, że jakkolwiek Wietnam poczynił pewne postępy, to „niektórzy orędownicy sprawy MIA" sugerują, iż „ciągle coś jeszcze ukrywa". „Wyjaśnienie tej kwestii wymagać będzie sporej otwartości ze strony Hanoi, a także dokładnego dochodzenia ze strony Waszyngtonu", stwierdzają z powagą wydawcy. Jeśli Wietnamczycy zechcą w pełni współpracować, będziemy mogli zezwolić im na przyłączenie się do społeczności świata, jakkolwiek nigdy nie wybaczymy im krzywdy i bólu, jakie wyrządzili nam w ciągu minionych ponad 40 lat, podobnie zresztą jak nie wolno nam wybaczyć nikczemności japońskiej sprzed niewiele dłuższego okresu32. Wracając jednak do realiów, to w głównej mierze amerykańscy przedsiębiorcy są tymi, którzy znajdują powody do narzekań, wywoływanych naszym fanatycznym zaangażowaniem się w „wykrwawienie [gospodarki] 190
Wietnamu". Obawiają się oni bowiem, iż aktywność konkurentów zagranicznych może pozbawić ich możliwości zysku i że stracą prawo do „sprawiedliwego udziału w wietnamskim handlu", jak określił to członek zarządu jednej z wielkich firm. Takie względy dają więc pewne powody, by jeszcze raz przemyśleć nasze stanowisko. Moglibyśmy ustąpić, jak donosi prasa, ale Wietnam musiałby się zgodzić na dwa lata prac poszukiwawczych, ułatwić nam dostęp do Laosu i Kambodży, obiecać przekazywanie wszelkich szczątków, jakie zostaną znalezione i zezwolić na „natychmiastowy dostęp do wietnamskiej wsi", a także do wojskowych archiwów; tymczasem my, jako strona poszkodowana, ograniczymy znacznie wietnamskim dyplomatom w ONZ swobodę dostępu do archiwów wojskowych33. „Niektórzy Wietnamczycy, jak wiceminister spraw zagranicznych Le Mai, ,mówią, iż rozumieją konieczność przekonywania przez amerykański rząd narodu amerykańskiego w kwestii MIA’”, pisze Greenway. „Wietnamczycy również rozumieją, że problem zaginionych Amerykanów jest największą przeszkodą na drodze do zniesienia nałożonego przez USA embarga gospodarczego, nawiązania stosunków dyplomatycznych z USA i ponownego przyłączenia się do społeczności międzynarodowej". Jednakże, dodaje Greenway, „są również Wietnamczycy, którzy protestują z wielką goryczą przeciwko przekształceniu przez Stany Zjednoczone w wielki problem polityczny kwestii własnych strat w pertraktacjach z państwem, w którym uznano za zaginionych i do dziś nie odnaleziono 200 do 300 tysięcy żołnierzy". Pewien wietnamski weteran wojenny sugeruje, aby Amerykanie „przyszli i powiedzieli nam, gdzie są pogrzebani Wietnamczycy". „Jakże trudne to zadanie", pisze Greenway, mający bogate osobiste doświadczenia korespondenta wojennego, „przypominając dawno wytarte z pamięci sceny z buldożerami, spychającymi do dołów ciała Wietnamczyków, czy podwieszone pod helikopterami ładunki z wystającymi z wielkich sieci kończynami ofiar, wywożonych do jakiejś nie oznaczonej mogiły"34. Greenway zasługuje na uznanie za to odważne wystąpienie z szeregu, chociaż nietrudno dostrzec w jego tekście jeszcze kilku innych problemów, w przypadku których wolał już nie identyfikować sprawców. Żaden z tych faktów, które nie są zresztą tajemnicą nie stoi na przeszkodzie, by Stany Zjednoczone mogły „przyłączyć się do społeczności międzynarodowej", nie powoduje nawoływań o hansei — czy to jako
„skrucha", czy chociażby „autorefleksja" — nie mówiąc już o odszkodowaniach za ohydne zbrodnie. Pewne głosy — będące reakcją na nadużycia, których jesteśmy ofiarami — są zbyt słabe na to, aby wzbić się ponad nasze lamenty i użalanie się nad sobą; na przykład głos chirurga, który w lutym 1990 r. przeprowadził delikatną operację usunięcia amerykańskiego odłamku z ramienia jednej z wielu ofiar zabitych lub okaleczonych przez niewypały od czasu zakończenia wojny. Nędzne komuchy zbesztane zostały z wielką pogardą gdy ujawnili mapy minowe w Afganistanie po to, aby ludność cywilna mogła uchronić się przed śmiertelną pozostałością po ich agresji. Ze strony USA nie doszło do aktu takiej pomocy z prostego powodu: Waszyngton odmówił dostarczenia map pól minowych cywilnym grupom deaktywizującym miny w Indochinach. Jak wyjaśnił rzecznik Pentagonu, „ludzie nie powinni mieszkać na tych terenach. Znają oni ten problem". Co więcej — już w kwestii elementarnej logiki — nie możemy przyjąć do wiadomości najmniejszej nawet krytyki, nawet jeśli postanowimy w „naszej wielkiej prawości i bezinteresownej dobroczynności" zasypać cały kraj minami czy innymi ładunkami wybuchowymi35. Do czytających prasę zagraniczną mógł dotrzeć głos jedenastoletniego Tran Viet Cuong z miasta Vinh — które miało to nieszczęście, że znalazło się w „przeklętym miejscu", jak wyjaśnił troskliwie Times. Jego rodzice rozpaczliwie pragną aby otrzymał wykształcenie, a ponieważ miasta nie stać na zakup podręczników szkolnych, Tran musi zrezygnować ze śniadania po to, aby rodzice mogli kupić mu książki (jeśli poszczęści mu się, jego nauczyciel będzie w stanie kupić kredę z własnej pensji dzięki pracy na dwóch lub trzech etatach). Zarządu lokalnego również „nie stać na odbudowę dróg, szpitali i kanałów ściekowych zniszczonych 20 lat temu przez amerykańskie bombowce", donosi John Stackhouse ze zniszczonego miasta. W 1991 r. szpital dziecięcy był zmuszony zlikwidować 50 z 250 swoich łóżek i prosić pacjentów o dostarczanie lekarstw. Lekarze dokonują operacji chirurgicznych na stole podarowanym przez Polskę, nie mając na ogół niezbędnego sprzętu. W Centrum Medycznym Vinh, gdzie apteka przyszpitalna jest „stosem gruzu", jeden z lekarzy skomentował oczywisty fakt: „tutejsze problemy są konsekwencją amerykańskiej wojny, a embargo pogorszyło je jeszcze bardziej". Embargo, zauważa Stackhouse, „izoluje Wietnam na arenie międzynarodowej, odcinając go od handlu i przypływu subwencji", blokując pomoc wyspecjalizowanych organizacji wspierających kraje rozwijające się,
gdyż USA ma w nich prawo „skutecznego weta", włącznie z Asian Development Bank w Manili, który gotów jest udzielić kredytu w wysokości 300 mln dolarów wraz z funduszami na realizację projektu irygacyjnego, który pozwoliłby zwiększyć plony o jedną trzecią. Pomimo iż Wietnam zaczął wprowadzać programy strukturalnego dopasowania, wymagane przez oficjalnych kredytodawców, długo zanim uczyniła to Europa Wschodnia, państwo to, z powodu zdecydowanego amerykańskiego sprzeciwu, nie może uzyskać żadnych nisko oprocentowanych kredytów z Banku Światowego, które przeznaczone są dla krajów znajdujących się w trudnej sytuacji. W rezultacie śmiertelność dzieci jest tu dwa do trzech razy wyższa niż w Bangladeszu, a system edukacji, „dzięki któremu swego czasu prawie zupełnie wyeliminowano analfabetyzm", upadł. Banki komercyjne, inne źródła pomocy i inwestorzy nie rozpocznąswej działalności, dopóki Stany Zjednoczone nie wyrażana to zgody, a rynki zagraniczne są dla Wietnamu przeważne zamknięte, nie ma więc żadnych perspektyw dla sektora prywatnego. Zawiodły nawet apele UNICEF, ponieważ „nikt nie chce narazić się Stanom Zjednoczonym", zauważa dyrektor biura UNICEF w mieście Ho Chi Minh36. Czytelnicy prasy zagranicznej mogli również dosłyszeć głosy plemiennej ludności z obszarów górskich w Wietnamie w październiku 1991 r., gdy „domagali się od władz pozwolenia na zestrzelenie amerykańskiego helikoptera, kiedy dowiedziano się, że przyleciał on tu, by szukać śladów żołnierzy USA zaginionych w akcji". „Nietrudno jest znaleźć źródło powstrzymywanej agresji" w tym regionie, donosi kanadyjski korespondent Philip Smucker: „To tylko kwestia zlokalizowania, w której wsi w ostatnim czasie zostało okaleczone lub zabite dziecko na skutek eksplozji bomby czy niewielkiego ładunku tkwiącego w ziemi od osiemnastu lat". Mówimy o obszarze, na którym „naloty dywanowe i rozpylanie dioksyny z amerykańskich samolotów... zniszczyło wszelkie lasy, zamieniając większość terenów wiejskich wgórzyste krajobrazy księżycowe, podziurawione kraterami rozmiarów cadillaca" i pozostawiając ziemię „przesiąkniętą przeszło 200 litrami chemicznej trucizny na hektar", powodującej, że „liczba dzieci z wrodzonym kalectwem jest tutaj znacznie wyższa niż na północy, gdzie nie doszło do rozpylenia dioksyny". Tylko na tym oddalonym od innych skupisk obszarze w okresie od 1975 r. „ponad 5 tys. ludzi zostało rannych lub zabitych" przez niewypały. „Nienawidzę człowieka, który zrzucił tę 191
bombę", mówi pewien wieśniak, „stojący nad kraterem dziesięć razy większym od niego samego, a znajdującym się dosłownie u drzwi jego domu" — jest to jedna z pamiątek po dywanowych atakach B-52, które zabiły w 1969 r. jego żonę. Inny opowiada o swym ośmioletnim synu, który niedawno został rozerwany na kawałki, gdy podniósł z ziemi okrągły metalowy przedmiot — jeszcze jedna śmierć dziecka, która „nie zostanie odnotowana w kronikach wietnamskiej wojny"37. Z całą pewnością nie istnieje nic, co mogłoby dręczyć nasze nieskalane sumienie, gdy analizujemy zdeformowane umysły perfidnych Japończyków i ich zaburzenia psychiczne, które tak nas intrygują i wprawiają w zakłopotanie. Ci, którzy znają na pamięć główne doktryny 500-letnich podbojów, nie mają problemow z dostrzeżeniem moralnej otchłani, która oddziela nas od Japończyków: źródłem moralności jest lufa karabinu, a karabin tkwi w naszych rękach. Zupełnie jak gdyby dla podkreślenia tego problemu, dział naukowy New York Timesa zamieścił artykuł zatytułowany Badania skutków działania dioksyny w Wietnamie są utrudniane przez zamrożenie stosunków dyplomatycznych. „Zamrożone stosunki" są przedstawione z symetrią wymaganą przez obiektywne dziennikarstwo („Wietnamscy i amerykańscy dyplomaci posuwają się w żółwim tempie podczas negocjacji mających na celu polepszenie stosunków" itd.), ale artykuł jest nietypowy pod względem dostrzeżenia pewnych nieszczęsnych konsekwencji owego osobliwego obustronnego bałaganu. Problem polega na tym, że „17-letnie zamrożenie stosunków między Wietnamem i Stanami Zjednoczonymi utrudnia decydujące badania długoterminowych efektów działania tzw. czynnika pomarańczowego [Agent orange] i innych źródeł dioksyny zarówno wśród wojskowych, jak i cywilów". Jest to najbardziej niefortunna sprawa, gdyż wiele można by się dowiedzieć „o potencjalnym zagrożeniu stosowania przemysłowej dioksyny w krajach zachodnich poprzez badania ludzi na obszarach skażonych w czasie wojny wietnamskiej dużymi dawkami amerykańskich defoliantów zawierających dioksynę". „Wietnam jest idelnym miejscem do dalszych badań nad potencjalnymi powiązaniami pomiędzy dioksyną a chorobami nowotworowymi, zaburzeniami prokreacji, problemami hormonalnymi, zaburzeniami systemu odpornościowego czy centralnego systemu nerwowego, uszkodzeniami wątroby, cukrzycą i zmianami w metabolizmie lipidów", czytamy w dalszej części artykułu, i mógłby pomóc rozwiązać „krytyczny" problem ustalenia 192
„poziomu, przy którym staje się ona niebezpieczna dla ludzi", a że te istoty ludzkie, które mająbyć poddane badaniom, mogą mieć też jakieś własne potrzeby, którymi mogliby zająć się ci, którzy są odpowiedzialni za ich nieszczęścia, jest myślą zbyt egzotyczną aby się nią zajmować lub nawet ją sugerować. Są dwa powody, dla których „Wietnam mógłby dostarczyć idealnych warunków do badań". „Po pierwsze wielka liczba Wietnamczyków ze wszystkich grup wiekowych i obydwu płci była poddana działaniu dioksyny", włączając w to „wiele kobiet i dzieci", podczas gdy na Zachodzie wypadki przemysłowe czy „skażenia okolic", jak w Seveso we Włoszech i Love Canal w USA, „objęły jedynie niewielkie grupy na ograniczonej przestrzeni", głównie mężczyzn. Po drugie, „Wietnam dysponuje znaczącą liczebnie grupąkontrolną", ponieważ mieszkańcy północy kraju „nie byli spryskiwani". Inną użyteczną rzecząjest to, że „wielu Wietnamczyków było w bardzo poważny sposób poddanych długotrwałemu działaniu dioksyny". „Osiemdziesiąt procent Wietnamczyków żyło we wsiach i chodziło boso lub w sandałach", zauważa amerykański badacz. „Trudno wyobrazić sobie coś lepszego niż współpraca z Wietnamczykami", ale my tymczasem „pozwalamy przeminąć niepowtarzalnej okazji", choć mogłaby ona stworzyć możliwość „badania konsekwencji zdrowotnych dla nas wszystkich"; powodem tego jest trwające zamrożenie stosunków dyplomatycznych. „Ucieka nam czas, który można by poświęcić na badania ludzi poddanych działaniu tych środków"38. Możliwe, że ten interesujący projekt badawczy mógłby rzucić światło na problem dzieci umierających na raka i problem wad wrodzonych czy kobiecych nowotworów złośliwych w szpitalach na południu Wietnamu (północy zaoszczędzono tej szczególnej okropności), czy też na problem tajemniczych zbiorników z potwornie zdeformowanymi płodami ludzkimi i innymi „okropieństwami" odnotowywanymi, choć tylko sporadycznie, w prasie zagranicznej, z dala od uwagi publicznej u nas w kraju. Dociekania takie również mogłyby przynieść korzyści Stanom Zjednoczonym39. Ta krytyka obustronnego bałaganu odbiega od konwencji chociażby dlatego, że sugeruje, iż coś może być nie tak. Podobnie jak wszystko, co przekracza pewne granice, może to rodzić w niektórych umysłach wątpliwość, czy aby nasza kultura intelektualna jest prawdziwa, czy też może jest czymś w rodzaju scenariusza autorstwa Jonathana Swifta.
Krytyka ta przypomina sporadyczne narzekania na temat surowej cenzury w Japonii w czasie okupacji amerykańskiej, narzuconej w tajemnicy (odniesienia do niej były cenzurowane), podczas gdy Stany Zjednoczone zaprojektowały konstytucję dla Japonii, w której oświadczano, że „Nie będzie istnieć jakakolwiek cenzura i nie będzie naruszana tajemnica korespondencji, bez względu na środki techniczne, za pomocą których korespondencję tę przekazano". Generał MacArthur „stanowczo oświadczył japońskiemu narodowi i japońskim dziennikarzom, że wolność prasy i wolność wypowiedzi są bardzo bliskie jego sercu i są tym rodzajem wolności, w imię której alianci bili się w czasie wojny" (Monica Braw). Cenzurę wprowadzono jednak natychmiast i utrzymywano przez cztery lata, w ciągu których czystki wśród dysydentów spowodowały, że jej znaczenie zmalało. Jednym z motywów jej wprowadzenia, od samego początku, była chęć zapobieżenia wszelkim dyskusjom na temat bomby atomowej i jej skutków. Skutki te utrzymywane były w Japonii w wielkiej tajemnicy, obawiano się bowiem, iż prawda mogłaby „zakłócić spokój publiczny" i sugerować, że „bombardowanie było zbrodnią przeciw ludzkości", jak oświadczył jeden z cenzorów, gdy zakazywał publikowania relacji naocznego świadka zdarzenia w Nagasaki. Nawet w naukowych pismach japońskich wprowadzono ten zakaz, co wywołało wprawdzie pewne sprzeciwy, lecz nie dlatego, że cenzura przeszkadzała w leczeniu tych, którzy przetrwali, co było tematem na ogół ignorowanym, ale raczej dlatego, że tracono niepowtarzalną okazję do lepszego poznania zniszczeń wywołanych promieniowaniem40. W czasie gdy Ameryka rozpamiętywała zbrodnie japońskie w związku z ich pięćdziesiątą rocznicą, ukazała się nowa książka poświęcona jedynej amerykańskiej zbrodni, która została za taką naprawdę uznana: o masakrze w My Lai w marcu 1968 r. Amerykańscy recenzenci z zaszokowaniem dowiadywali się, że „niesławny porucznik Calley", który dowodził zbrodniarzami, „odsiedział niecałe trzy lata ze swego wyroku we własnej kwaterze oficerskiej, w przytulnej kawalerce, a potem został zwolniony warunkowo" i obecnie używa życia jako biznesmen w stanie Georgia, jeżdżąc swym sportowym mercedesem z przytulnego domku do centrum handlowego, gdzie mieści się jego sklep jubilerski. Kończąc swe refleksje na temat masakry, recenzent Washington Post zauważa: „Każda książka na ten temat ostatecznie wzbrania się przed wskazaniem odpowiedzialnych, dopóki nie dokona analizy winy prowadzącej do mroków złożonej, indywidualnej duszy ludzkiej". W londyńskim Financial Times Justin Wintel dzieli się odmienną refleksją:
Jak niemal każda inna książka o Wietnamie opublikowana na Zachodzie, Four Hours in My Lai [Cztery godziny w My Lai] koncentruje się na Ameryce i uszczerbkach w amerykańskim poczuciu własnej godności. Druga strona jest marginalizowana. Chociaż [autorzy] posłusznie odnotowują relacje garstki naocznych świadków, którzy przeżyli wydarzenia w My Lai, to brak w tej książce przejmującego żalu, który ciągle tkwi w sercach mieszkańców Quang Ngai, jako rezultat ośmioletniej okupacji prowincji przez wojska Stanów Zjednoczonych i Korei Południowej. Zamiast tego czytelnik zasypywany jest masą szczegółów biograficznych — często trywialnych — odnoszących się do życia niemal każdego Amerykanina wspomnianego w tekście.
Model ten został ustanowiony już dawno. Niewielu oburzyło się, gdy New York Times opublikował dający do myślenia fragment o My Lai w piątą rocznicę masakry, w marcu 1973 r., odnotowując, że wieś i prowincja pozostają nadal „ciche i niebezpieczne", chociaż Amerykanie ciągle „próbują je zabezpieczyć" za pomocą nieustannego bombardowania i ostrzału artyleryjskiego. Reporter przytaczał wypowiedzi mieszkańców wsi, którzy oskarżali Amerykanów o zabijanie wielu ludzi, dodając filozoficznie: „Nie są oni w stanie ocenić, co dla Amerykanów oznacza nazwa My Lai"41. Artykuł w Washington Post przestrzega reguł politycznej poprawności, zalecając nam sondowanie głębi „indywidualnej duszy ludzkiej", z jej ciemną złożonością w celu poszukiwania odpowiedzi na problem My Lai w jakichś uniwersalnych wadach gatunku ludzkiego, a nie w amerykańskiej polityce i jej instytucjach. Reguły te stanowią iż Stany Zjednoczone reagują tylko na zbrodnie innych i nie prowadzą polityki wykraczającej poza akty ogólnego dobrodziejstwa; w przypadku prowincji Quang Ngai nie dokonano niczego poza „próbą uczynienia jej bezpieczną" dla nieszczęsnych Wietnamczyków, których my „ochraniamy". To prawda, że dokonano zniszczeń w Indochinach, ale jak to zwykle bywa, nie ma tego, kto to zrobił. „Wielkie obszary ziemi wojna zmieniła w ugory", donosi najlepszy fachowiec od spraw Azji w Timesie, Fox Butterfield, tworząc frazę, która Orwellowi zaparłaby dech w piersiach. Jego kolega, Craig Whitney, tak określa „spuściznę wojenną": „kara wymierzona Wietnamczykom i ich krajowi, kiedy pozwalano tu działać komunistom", a wieśniaków „wypędzono z ich rodzinnych domostw wskutek walki". Wszystko to było pewnym rodzajem naturalnego nieszczęścia, nie 193
dającego się wytłumaczyć, może poza zadumą na temat ciemnych zakątków indywidualnej ludzkiej duszy42. Recenzent brytyjski z Financial Times zaproponował zrobienie jednego kroku dalej, by przyjrzeć się „celom twórców polityki w Waszyngtonie", a nie jedynie duszy porucznika Calleya i jego na wpół oszalałych na polu walki żołnierzy, którzy dokonali brutalnej masakry, wiedząc jedynie, że każdy Wietnamczyk w ruinach pewnej wsi w prowincji Quang Ngai — mężczyzna, kobieta czy dziecko — stanowi potencjalne zagrożenie dla ich własnego życia. Pierwszym krokiem, który mógłby nam pomóc określić te „polityczne cele", byłoby zbadanie operacji „Wheeler Wallawa", w której — według oficjalnych danych — straty przeciwnika wynosiły 10 tys. zabitych, włączając ofiary w My Lai. W swych szczegółowych badaniach zarówno tej, jak i innych operacji masowej zagłady z tamtego okresu, redaktor naczelny News-weeka, Kevin Buckley, pisze, że My Lai było „szczególnie makabryczną realizacją szerszej strategii, która przynosiła podobne skutki w wielu innych miejscach i w różnym czasie", na przykład na obszarze pewnych czterech wsi, gdzie populacja zredukowana została z 16 tys. do 1600 osób, czywinnym miejscu,gdzie plany operacyjne dowództwa armii USA ujawniły, iż naloty bombowców B-52 wymierzone były dokładnie na obszary wiejskie i gdzie helikoptery ścigały i zabijały ludzi pracujących na polach. „Rzecz jasna, wina za to nie mogła być zrzucona na jakiegoś nieudolnego porucznika", komentuje Buckley: „Calley był rodzajem odchylenia od normy, ale , Wheeler Wallawa'już nie". Podobnie rzecz ma się z wieloma innymi, podobnymi operacjami i jest to fakt, który daje wiele do myślenia43. Północnoamerykańscy pracownicy zajmujący się akcjami niesienia pomocy w prowincji Quang Ngai wiedzieli o masakrze w My Lai od samego początku, ale tak jak społeczność lokalna, nie zwrócili na nią większej uwagi, ponieważ nikt nie uznawał jej za wiele różniącą się od innych. Emerytowany oficer armii, Edward King, pisał, że „My Lai nie przedstawiało dla przeciętnego zawodowego żołnierza niczego więcej niż ujawnienie faktu, o którym wiedział, że miał miejsce już od dłuższego czasu na nieco mniejszą skalę". Przez przypadek komisja wojskowa badająca masakrę w My Lai odkryła jeszcze inną choć zupełnie podobną masakrę kilka mil dalej, w My Khe, ale oskarżenia przeciw dowodzącemu oficerowi oddalono na podstawie tego, że była to zupełnie normalna operacja, w której zniszczono wioskę i zabito około 100 osób, pozostałych siłą przesiedlono; tak samo, jak tych, którzy przetrwali w My Lai i wysłani zostali do pozbawionego wody obozu przesiedleńców na 194
Półwyspie Batangan, nad bramą którego powiewała flaga z napisem: „Dziękujemy wam za oswobodzenie nas spod komunistycznego terroru". Mieszkańcy tego obozu stali się ofiarami operacji „Zuchwały Marynarz" [Bold Mariner], za pomocą której „próbowano uczynić region bezpiecznym", dokonując prawdopodobnie jeszcze większej rzezi i ekologicznego zniszczenia44. Czyż dałoby się znaleźć jeszcze jakiegoś kandydata, którego można by postawić przed sądem za zbrodnie wojenne, poza generałem Yamashitą i tysiącem pozostałych oficerów rozstrzelanych za zbrodnie w wojnie na Pacyfiku?
5. O wrażliwości na historię Przypomnijmy, że badając „umysł Japonii", zaliczyliśmy do ich wrodzonych przywar „niezdarne próby pokazania przeszłości w lepszym świetle" i do tego „całkowity brak zrozumienia w Japonii własnej historii", podobnie jak w przypadku urzędników sowieckich, którzy użyli „wszelkiej broni, jaką można sobie wyobrazić..., by wymazać z pamięci społeczeństwa przerażające epizody", które przekształcają się w „nowotwór" toczący historię. Ostatecznie jednak jest to bezcelowe, gdyż „Nie można zamordować historii". A może jednak można? Obraz wojen indochińskich w ideologii amerykańskiej daje nam prawo do sceptycyzmu w tej dziedzinie. Jeszcze świeższym przykładem jest Ameryka Środkowa minionej dekady: niektórzy przyszli historycy będą przyglądać się z osłupieniem naszemu samouwielbieniu z powodu potwornych zbrodni, jakich tam dokonaliśmy, prześcigających nawet nasze wcześniejsze osiągnięcia, które pomogły utrzymać nasze „podwórko" w najgłębszej nędzy. Już sama myśl o amerykańskim intelektualiście, osądzającym innych na podstawie ich stosunku do własnej historii, jest tak zdumiewająca, że wprowadza rzeczywiście w osłupienie. Komuż z nas od samego początku nie udało pogodzić się z prawdą o niewolnictwie czy eksterminacją rdzennej ludności? Czy znalazłby się na przykład obywatel cywilizowanej Nowej Anglii, który nie ma w pamięci makabrycznych szczegółów z pierwszego większego aktu ludobójstwa — rzezi Indian Pequot w 1637 r., których niedobitki sprzedano jako niewolników? Któż nie poznał dumnych
słów z pochodzącej z 1643 r. relacji purytanów o tych inspirujących aktach przemocy, w której opisano, jak to władze kolonialne oficjalnie uznały lud Pequot za nieistniejący; zakazano nawet używania słowa Pequot, „tak aby nazwa ludu Peąqot (tak jak [biblijnych] Amalekitów) wymazana została z pamięci ludzkiej, bo nie ma nikogo, kto nazywałby lub (przynajmniej) ośmieliłby się nazwać siebie Pequotem"? Z pewnością każde amerykańskie dziecko, które ślubuje posłuszeństwo naszemu narodowi „w imię Boga", uczy się, jak to purytanie zapożyczyli retorykę i symbolikę Starego Testamentu, świadomie wzorując się na Wybranym Ludzie Bożym, z okresu gdy lud ten wypełniał rozkazy Boga, „zabijając synów Chama, Kananejczyków i wypędzając ich z Ziemi Obiecanej" (Neil Salisbury). Któż nie okazał hansei podczas studiowania zapisów kronikarzy, którzy wychwalali naszych czcigodnych przodków wypełniających dzieła Pana za namową swych religijnych przywódców, realizując „boską misję" poprzez niespodziewany atak przed świtem na główną wioskę plemienia Pequot, w czasie kiedy większość mężczyzn była nieobecna, i w prawdziwie biblijnym stylu mordując kobiety, dzieci i starców? Według ich własnych słów, purytanie zamienili wówczas domostwa w „ognisty Piec", w którym ofiary „najstraszniejszej śmierci, jaka istnieje", „smażyły się w ogniu i studziły w potokach krwi równocześnie", podczas gdy słudzy Pana „wychwalali za to Boga, który pozwolił im dokonać tak wiele wspaniałych rzeczy". Czy jest ktokolwiek, kto nie zapytał, czy przypadkiem w naszej historii nie można by znaleźć jakiegoś późniejszego echa tej fali radości, jaką wywołała eksterminacja tych, którzy „wywyższyli się w swej wielkiej Pysze", arogancko odmawiając oddania nam tego, co posiadali?45 Gdyby jednak południowy Connecticut był zbyt odległy dla intelektualnych i moralnych przewodników żyjących w naszym najwspanialszym mieście, to z pewnością mieli oni okazję zgłębić kroniki działań, które oczyściły okolice Nowego Jorku z indiańskiej plagi zaledwie kilka lat później. Przykładem może być opis Davida de Vriesa jego doświadczeń na Dolnym Manhattanie w lutym 1643 r., kiedy to holenderscy żołnierze masakrowali spokojnych Indian Algonkinów po drugiej stronie rzeki Hudson, ostatecznie eksterminując bądź przepędzając wszystkich rdzennych Amerykanów z obszaru dzisiejszej metropolii nowojorskiej. Mordercy w tym przypadku preferowali inny ulubiony model Ojców Założycieli, biorąc pod uwagę, iż dokonali czynu z męstwem równym Rzymianom, mordując tak wielu w czasie snu; gdzie niemowlęta były odrywane od piersi matek i siekane na kawałki w obecności rodziców, a kawałki wrzucane do ognia i
wody, inne dzieci przywiązywano do małych desek z kołysek, cięto je, przebijano, wbijano na ostrza i sromotnie masakrowano w sposób, który poruszyłby serce z kamienia. Część wrzucano do rzeki, a gdy ojcowie i matki usiłowali je ratować, żołnierze nie pozwalali im wychodzić na ląd i rodzice tonęli wraz ze swymi dziećmi.
Zupełnie przypomina to masakrę w Rio Sumpul na granicy Salwadoru z Hondurasem, dokonaną w 1980 r., która była pierwszą większą zbrodnią wojny prowadzonej pod kierownictwem Stanów Zjednoczonych w Salwadorze, co pewnego dnia odkryje nawet redakcja New York Timesa; przypomina to też niezliczoną ilość innych operacji przeprowadzanych przez elitarne bataliony świeżo po amerykańskim przeszkoleniu, wyposażone w broń z USA i wiedzione doktrynami, których uczymy ich od lat46. Nikt nie może oskarżać nas o zatajanie akcji, które oczyściły obszar Nowego Jorku; fakty są w końcu łatwo dostępne każdemu w publikacji Native American Place Names in New York City, oficjalnie wydanej przez Muzeum Miasta Nowy Jork. Teatralność naszej „wrażliwości na historię" jest zbyt obsceniczna, by mogła zasłużyć na recenzję, chociaż nie byłoby najbardziej odpowiednim stwierdzenie, że lekceważymy historię. Każdy, kto jest w stanie przywołać w pamięci obrazy i lekcje z dzieciństwa, wie dlaczego tak jest; przynajmniej ci, których lata dzieciństwa przypadły na okres, zanim dało się jeszcze odczuć wpływ ruchów społecznych lat sześćdziesiątych, inspirujących falę przemian w politycznej poprawności w naszym uprzednio świętym dziedzictwie kulturalnym. Pamiętam, jak w roku 1969, na kilka tygodni po ujawnieniu w prasie masakry w My Lai, przeglądałem tekst o kolonialnej Nowej Anglii w podręczniku czwartej klasy przeznaczonym dla bostońskich przedmieść, znanych z wysokiego poziomu tamtejszych szkół. Podręcznik ten przypomniał mi podręczniki z mojej młodości. Dzieci w istocie czytały w miarę wierne relacje o masakrze Pequotów, którą podręcznik pochwalał w sposób podobny do kronik purytanów z 1643 r.47 I tak ciągnie się historia aż do roku 500. W Times Book Review historyk Caleb Carr dokonuje recenzji książki na temat zbrojnego powstania Siuksów w stanie Minnesota w 1862 r. „Starcie w Minnesocie", wyjaśnia, doprowadziło do „wojny totalnej pomiędzy narodami rywalizującymi o kontrolę nad terytoriami, za które obydwie strony gotowe były umierać".
195
Istniała jednak pewna decydująca asymetria. Dla jednego narodu „osadnictwo na ogół było jego ostatnią szansą"; „ryzykowali nie tylko własny dorobek, ale i swoje życie w nadziei rozpoczęcia nowego życia w zupełnie nowym kraju". Dla tubylców, przynajmniej na początku, „warunki konfliktu" były „mniej śmiertelne"; mogli przecież zawsze posunąć się dalej na Zachód. Carr opisuje owo „starcie" jako „mniej niż inspirujące" i chwali autora za przyznanie, iż obydwa narody ponoszą winę za zbrodnie. Zbrodnie Siuksów przedstawione są w krwawych szczegółach („okrutne zachowanie", „sadyzm i żądza krwi", „szczególne upodobanie do torturowania niemowląt i dzieci", itd.); ton zmienia się w sposób wyraźny, gdy Carr poświęca swą uwagę osadnikom, próbującym budować swe nowe życie (złamane porozumienia, powieszenie 38 Siuksów czy wypędzenie takich, którym nie można zarzucić „winy" stawiania oporu, itd.). Zasad-niczą różnicę można zrozumieć jednak tylko wtedy, gdy weźmie się pod uwagę asymetrię w dążeniach uczestników tego „starcia". Wyobraźmy sobie koszmar i przypuśćmy, że naziści wygrali wojnę w Europie. Prawdopodobnie jakiś późniejszy niemiecki ideolog mógłby przyznać, że „starcie" się Niemców ze Słowianami na wschodnim froncie było „mniej niż inspirujące", choć dla równowagi musimy przypomnieć sobie, że była to „wojna totalna pomiędzy narodami rywalizującymi o kontrolę nad terytoriami, za które obydwie strony gotowe były umierać"; a dla Słowian „warunki konfliktu" były „mniej śmiertelne" niż dla Niemców, którzy bardzo potrzebowali Lebensraumu i dlatego „ryzykowali nie tylko własny dobytek, ale też swoje życie w nadziei rozpoczęcia życia w zupełnie nowym kraju". Słowianie, mimo wszystko, mogli przecież zawsze przemieścić się dalej, na Syberię48. Godne uwagi jest to, że Carr rozpoczyna swą recenzję z typową pianą na ustach, pisząc na temat zła politycznej poprawności, to znaczy prób nierozważnej garstki ludzi pragnących stawiać czoła pewnym faktom historycznym. To bardzo charakterystyczna postawa w Timesie, wręcz obowiązująca w przypadku autorów zajmujących się takimi tematami (między innymi). Znacznie bardziej typowym przykładem jest inna recenzja w Timesie, której autor, z goryczą spływającą z każdej linijki, pisze, że opowieść o Kolumbie, ‘pasuje ściśle do nowego wielokulturowego spojrzenia" i koncentruje się na tym, co autor „rozumie przez zgubne skutki, które dla tubylczej ludności wywołało dotarcie Kolumba do Nowego Świata", wyłącznie z „przypuszczalną śmiercią tysięcy ludzi". Któż przecież oprócz zwolenników modnej „wielokulturowości" mógłby uwierzyć, że skutki konkwisty były 196
„zgubne" czy też mógłby „przypuszczać", że zginęły „tysiące" rdzennych Amerykanów? Drugi recenzent tej samej książki w Timesie, nestor krytyki literackiej z Newsweeka, Paul Prescott, grzmi histerycznie, potępiając „ideologicznie poprawnego" autora książki, że ośmielił się napisać, iż Hiszpanie skrzywdzili mieszkańców Hispanioli, ukrywając jednocześnie „tego rodzaju historie, co nie jest politycznie poprawne": że tubylcy „powiedzieli [Kolumbowi], iż ich najważniejszym problemem było to, że są zjadani przez szczep Karaibów". W jaki sposób „powiedzieli" oni Kolumbowi o swym nieszczęściu i dlaczego żadne kroniki o tym nie mówią, Prescott nie wyjaśnia; temat „najważniejszego problemu" wyjaśnia naoczny obserwator Las Casasa, który zaprzecza oskarżeniom Indian o kanibalizm wymyślony przez Kolumba49. Może nie być bezpodstawne przypuszczenie, iż ta niezwykle nieskładna, choć całkiem skuteczna kampania propagandowa, wmawiająca nam przejmowanie naszej kultury przez lewicowych faszystów, będących zwolennikami politycznej poprawności, była — przynajmniej częściowo — umotywowana zbliżającą się pięćsetną rocznicą, niosącą ze sobą niebezpieczeństwo, iż mogłaby wywołać ona pewną „autorefleksję", a może nawet i „skruchę".
6. „Łapać złodzieja!" Ponowne ukaranie Wietnamu za jego zbrodnie, głosy ofiar, o których dotychczas nie wiedzieliśmy, rozważanie problemu „umysłu Japonii", a także wnikanie w głębię „indywidualnej duszy ludzkiej" (ale nic poza tym) w przypadku naszego odstępstwa od cnotliwości, do którego się przyznajemy — wszystko to, wraz z odrodzonym na nowo żalem nad naszym tragicznym losem, towarzyszy pięćdziesiątej rocznicy ataku na Pearl Harbor. Ci, którzy byliby w stanie uwierzyć, że problem naszych jeńców wojennych i zaginionych w boju odzwierciedla głęboko humanitarne odruchy naszych przywódców, szybko wyprowadzeni zostaną z tego naiwnego błędu dzięki kilku porównaniom. Walter Wouk, weteran z Wietnamu, który jest przewodniczącym nowojorskiej sekcji senackiego Komitetu Doradczego do spraw weteranów z Wietnamu, pisze tak:
Pod koniec II wojny światowej Stany Zjednoczone miały 78 751 MIA, to jest 27% ofiar USA poległych w boju. Wojna koreańska przyniosła 8177 MIA, którzy stanowili 15,2% Amerykanów zabitych wakcji. Spośród 2,6 miliona amerykańskich żołnierzy, którzy służyli w Wietnamie, 2505, czyli niecałe 5,5% ofiar USA, jest na liście zaginionych w akcji. Jednak nawet ta liczba jest myląca. Z liczby tej 1113 z całąpewnościązginęło w akcji, ale ich zwłok nie odnaleziono. Kolejnych 631 uznano za zabitych z powodu okoliczności ich zaginięcia — byli to piloci, których samoloty zatonęły, a 33 zginęło w niewoli. Pozostało 728 zaginionych. Podkreślić przy tym należy, że 590 z zaginionych Amerykanów (81 %) było lotnikami oraz że istnieją poważne przypuszczenia, że przeszło 442 osoby (75%) zginęło w samolotach, zestrzelonych wraz z załogą,
Czyżby wietnamscy MIA zaliczeni zostali do specjalnej kategorii dlatego, że bestialscy komuniści odmówili przeprowadzenia gruntownych badań? W swej obszernej pracy na temat kwestii MIA Bruce Franklin podkreśla, że szczątki zaginionych w akcji żołnierzy z czasów II wojny światowej odkopywane są niemal każdego roku na wielu polach Europy, gdzie nikt nie przeszkadzał w badaniach przez ostatnie 45 lat. Pozostałości po bitwie generała Custera z 1876 r. można było znaleźć jeszcze wiatach osiemdziesiątych, podobnie zresztą jak szkielety żołnierzy Konfederacji czy żołnierzy amerykańskich zabitych w Kanadzie w czasie wojny 1812 r.50 Nie jest trudno dostrzec, o co tutaj chodzi. Środki masowego przekazu wraz z aparatem państwowym uciekły się do sztuczki znanej każdemu drobnemu kanciarzowi i najbardziej podrzędnemu prawnikowi: gdy przyłapany jesteś z rękaw czyjejś kieszeni, krzycz: „Łapać złodzieja!" Nie próbuj się bronić, przyznając tym samym, że zaistniała jakaś sprawa do wyjaśnienia: przerzuć raczej ciężar podejrzeń na swych oskarżycieli, którzy będą musieli w ten sposób sami bronić się przed twym zarzutem. Technika ta może być wysoce efektywna, jeśli w odpowiedni sposób zapewni się kontrolę nad systemem doktrynalnym. Mechanizm znany jest propagandystom i stosowany w istocie niemal bez zastanowienia. Operacje propagandowe politycznej poprawności są tego przejrzystym przykładem (zob. podrozdz. 2.4). Mechanizm ten przychodzi również z pomocą w sposób naturalny szefom wielkich korporacji, którzy na ogół prezentują siebie jako godnych litości biedaków, rozpaczliwie starających się przeżyć atak liberalnych mediów, potężnych związków zawodowych i wrogich sił rządowych, które nie pozwalają uczciwie zarobić jednego lub dwóch dolarów. Ich specjaliści od propagandy w mass mediach prowadzą tę samą grę. W czasie strajku górników
w Pittston [Pensylwania] w 1989-1990 r. prezes spółki zwoływał codziennie konferencje prasowe, choć nie było to prawie konieczne, gdyż media same z pełnym entuzjazmem gotowe były wykonać robotę za niego. W pierwszej (i jedynej) próbie pokazania w telewizji bezpośredniego sprawozdania ze strajku, Robert Kulwich z CBS skomentował, że prezes spółki Pittston Coal Group „Mike Odom jest skłonny przyznać, że związki bardzo zręcznie posłużyły się zasadami public relations i że on ma pewne zaległości do nadrobienia". To tłumaczy fakt, że media o zasięgu ogólnokrajowym — w ograniczonym stopniu, w jakim w ogóle podjęły się relacjonowania tej historycznej walki klasy pracującej — przejęły odruchowo punkt widzenia przedsiębiorstwa, przeinaczając starania związków zawodowych o przedstawienie problemów takimi, jakimi widzą je robotnicy z ich własnego punktu widzenia51. Tak samo w sposób typowy mechanizm ten pojawia się w rozważaniach na temat środków masowego przekazu. Z dziecinną łatwością zademonstrować można ich podporządkowanie interesom władzy państwowej w tym, co piszą na temat Indochin, Ameryki Środkowej czy Środkowego Wschodu. Tak więc jedynym problemem, o jakim pozwala nam się dyskutować, jest to, czy środki masowego przekazu nie posunęły się zbyt daleko w swej wrogiej gorliwości i nie zachwiały przypadkiem fundamentami demokracji (kwestia ta rozważana była na poważnych naradach Komisji Trójstronnej i Freedom House). Akademickie studia na temat doniesień środków masowego przekazu o wydarzeniach w Ameryce Środkowej i na Środkowym Wschodzie, przygotowane przez specjalistę prezentującego poprawną opinię liberalną rozważają jedynie kwestie nadgorliwości elementów antyestablishmentu w mediach, stawiając pytanie, czy doniesienia były zbyt ekstremalne czy też zdołano utrzymać się w akceptowalnych granicach? Tak samo w tym przypadku metoda „Łapać złodzieja!" jest szczególnie skuteczna, jeśli eksperta daje się zaprezentować jako niemalże dysydenta. Z tego też powodu wieloletni środkowowschodni korespondent NPR, Jim Lederman, badał problem żarliwego poparcia amerykańskich środków masowego przekazu dla sprawy Palestyńczyków, sposób manipulowania nimi przez Jasira Arafata oraz ich zapiekłą nienawiść do Izraela — w istocie rzeczy tak oczywiste dla każdego czytelnika. Ujawniając swe lewicowo-liberalne przekonania, stwierdza on ostatecznie, że nie ma dowodów świadomej antysemickiej konspiracji... pomimo tak widocznych jej pozorów52. 197
Takimi metodami można pozbywać się całej masy najbardziej niewygodnych dowodów niemal jednym machnięciem ręki. Technika wymaga jednak niewzruszonej lojalności ze strony menedżerów kultury. Ciemne masy sprawiają jednak czasem pewne trudności. W przypadku Wietnamu, pod koniec lat sześćdziesiątych znaczna część społeczeństwa zaczęła dołączać do tych, których MCGEORGE Bundy, doradca do spraw narodowego bezpieczeństwa za Kennedy'ego i Johnsona, nazwał „dziczą po obu skrzydłach" (szaleńczymi ekstremistami). „Dzicz" zgłaszała zastrzeżenia pod adresem „pierwszego zespołu", który prowadził wojnę i kwestionowała nawet słuszność amerykańskiej sprawy53. Przy pełnej pomocy środków masowego przekazu sprawy zaszły tak daleko, że barbarzyństwa morderczej wojny prowadzonej przez USA nie można było już dłużej ukrywać ani bronić. Reakcją dającą się przewidzieć było wołanie: „Łapać złodzieja!" Oczywiście nie było w tym nic nowego. Wojny indochińskie osiągnęły poziom, który wymagał zabiegów propagandowych wykraczających poza wcześniejsze normy. Pod koniec lat sześćdziesiątych Weekly Reader, tygodnik, który wysyłany jest do wszystkich szkół podstawowych w kraju, kazał dzieciom pisać listy do Ho Chi Minha z błaganiem o uwolnienie Amerykanów, których miał w niewoli — sugerowano w ten sposób, że źli komuniści złapali ich podczas spokojnego spaceru na Main Street w Iowa i potajemnie przenieśli do Hanoi, by ich tam torturować. Kampanię public relations rozkręcono w pełni w 1969 r., z dwóch głównych powodów. Po pierwsze, zbrodnie amerykańskie sięgnęły rozmiarów przekraczających wszelkie nadzieje na możliwość wyparcia się ich. Kiedy obrona przeciw zarzutom staje się niemożliwa, dyskusję przenieść trzeba w sferę złej natury przeciwnika: jego zbrodni przeciw nam. Po drugie, wielkie korporacje amerykańskie doszły wreszcie do wniosku, że wojnę trzeba zakończyć. Tym samym nie byłoby już dłużej możliwe unikanie zabiegów dyplomatycznych i negocjacji. Jednak doktryna Eisenhowera-Kennedy'egoJohnsona ciągle pozostawała w mocy: dyplomacja nie była odpowiednią opcją, gdyż Stany Zjednoczone i podporządkowane im marionetkowe rządy były zbyt słabe politycznie na to, by mieć nadzieję na utrzymanie dominacji na drodze pokojowej konkurencji. Tak więc Nixon i Kissinger drastycznie nasilili i rozszerzyli przemoc oraz w każdy możliwy sposób próbowali opóźnić niechciane negocjacje. Mechanizm, który zastosowano, polegał na wysunięciu kategorycznych żądań uwolnienia jeńców wojennych— o co w przeszłości żadna z wojujących stron nie troszczyła się zbytnio 198
— w nadziei, że Hanoi trzymać się będzie tradycyjnych zachodnich standardów i żądania odrzuci, a wtedy można będzie napiętnować nikczemność komunistycznych szczurów, a to pozwoliłoby opóźnić negocjacje. Po zakończeniu wojny pojawił się nowy motyw. Zniszczenia Indochin nie uważano za wystarczające zwycięstwo: konieczne okazało się dalsze duszenie i maltretowanie wietnamskiego wroga za pomocą innych środków, takich jak odmowa nawiązania stosunków dyplomatycznych, wojna gospodarcza czy inne metody dostępne najsilniejszemu na scenie. Zadania tego podjął się prezydent Carter, a nabrało ono rozmachu po jego „zwrocie w stronę Chin" na początku 1978 r. Taktykę tę kontynuowali jego następcy przy generalnym poparciu całej klasy politycznej. Obecne tego przejawy właśnie omówiliśmy. Uciekanie się do techniki „Łapać złodzieja!" na przestrzeni lat było sukcesem dzięki przyzwoleniu i poparciu instytucji odpowiedzialnych za społeczną indoktrynację. Franklin analizuje to zagadnienie w sposób dosyć szczegółowy, ukazując jak to prasa, zgodnie, niczym na komendę, przystąpiła do walki, a filmowcy i telewizja użyli swej pomysłowej strategii dobierania najbardziej znanych zbrodni Stanów Zjednoczonych i ich lokalnych sojuszników, by po dokonaniu zmiany obsady personalnej przekształcić nasze własne zbrodnie w zbrodnie naszego wroga. Najwyższy cynizm tego przedsięwzięcia ujawnił manewr, jakiego trzeba było dokonać, aby od rzekomego oburzenia zbrodniami Poi Pota — które jest oszustwem kręgów elitarnych (o czym świadczą ich reakcje na amerykańskie zbrodnie w Kambodży kilka lat wcześniej, a także ich stosunek do zbrodni na Timorze dokonanych w tych samych latach przez naszego indonezyjskiego sojusznika działającego przy silnym poparciu USA54) — przejść do skomplikowanego stanowiska, w którym Poi Pota potępia się jako symbol komunistycznego horroru, a jednocześnie pokazuje się inwazję Wietnamczyków, która ratowała Kambodżę z rąk tego zbrodniarza, jako jeszcze bardziej monstrualną zbrodnię komunistyczną Ciche poparcie Stanów Zjednoczonych dla Poi Pota jest w dziwny sposób prawie niezauważalne. Nawet takie zadanie zostało bez większego wysiłku wykonane. Instytucje ideologiczne zmieniły sprawnie front, gdy zniknął pretekst Kambodży i pozostał jedynie problem jeńców wojennych i zaginionych w boju, jako forma usprawiedliwienia cierpień zadanych narodom Indochin.
Michael Vickery czyni stosowną uwagę, że za każdym razem, kiedy "Wietnam miał szansę, chociażby słabą by zmienić rzeczywistość, jaką pozostawiła po sobie okrutna i niszcząca era francuskiego kolonializmu, Stany Zjednoczone wkraczały wówczas i przekreślały tę możliwość. Gdy porozumienia genewskie z 1954 r. dały podstawy do zjednoczenia państwa wraz z przeprowadzeniem ogólnonarodowych wyborów, Stany Zjednoczone wykluczyły tę opcję, uznając, że z całą pewnością zwycięży niewłaściwa strona. Pomimo iż Wietnam Północny został odcięty od rolniczych terenów południowych, tradycyjnie mających nadwyżki żywności, to już w 1958 r. udało mu się osiągnąć samowystarczalność żywnościową, przy jednoczesnym rozwoju przemysłowym; była to perspektywa sukcesu, wywołująca poważny niepokój wśród strategów USA. Ponaglali oni polityków, aby robili co w ich mocy, by wstrzymać postęp gospodarczy w komunistycznych państwach Azji, stwarzający niebezpieczny efekt pokazowy. Szczególny niepokój wywoływał postęp gospodarczy w Wietnamie Północnym i możliwość porównania go z niewydolnością narzuconego przez USA reżimu na południu: wywiad USA przewidywał w 1959 r., że rozwój gospodarczy części południowej „będzie o wiele niższy od tego na północy", gdzie wzrost gospodarczy był wyraźny i „koncentrował się na budowaniu z myślą o przyszłości". Eskalacja działań wojennych podjęta przez Kennedy'ego i jego następców zażegnała tę groźbę. Po wojnie Wietnam przyjęty został do Międzynarodowego Funduszu Walutowego, a w poufnym raporcie z 1977 r. zespół ekspertów Banku Światowego „pochwalił wysiłki wietnamskiego rządu w wykorzystywaniu swych surowców i ogromnego potencjału". Stany Zjednoczone również i w tym wypadku szybko zażegnały niebezpieczeństwo, blokując wszelką pomoc zagraniczną i nakładając restrykcje gospodarcze. W latach 1988-1990, zauważa dalej Vickery, „pomimo niezwykle niekorzystnej dla siebie sytuacji na arenie międzynarodowej, Wietnam zdołał poradzić sobie, odnosząc zaskakujący sukces gospodarczy", który skłonił MFW do sporządzenia „radosnego raportu", jak doniósł Far Eastern Economic Review. Odpowiedzią George'a Busha było ponowne nałożenie embarga gospodarczego, co stało się sygnałem dla naszych instytucji ideologicznych do ożywienia uśpionej gorliwości w przypominaniu licznych cierpień, których wciąż nie szczędzi nam zbrodniczy agresor55. W szaleństwie tym jest metoda. Poza pryncypialną zasadą przeciwstawiania się gospodarczemu rozwojowi tych krajów Trzeciego Świata, które są poza zasięgiem amerykańskiej kontroli, istotną rzeczą jest również to, aby ujarzmione narody rozumiały, iż nie powinny ośmielać się nawet podnosić
głów w obecności swego pana. Jeśli nie potrafią tego zrozumieć, to nie tylko zniszczy je nasza druzgocząca przemoc, ale będą również cierpieć tak długo, jak będzie to leżeć w naszym interesie. Obecne traktowanie Nikaragui dobrze ilustruje tę zasadę, podobnie jak nasz stosunek do Iraku, gdzie przyjaciel i sprzymierzeniec Busha postąpił nie po naszej myśli. Z tego powodu musimy przypilnować, aby dziesiątki tysięcy jego irackich ofiar umierało z głodu i chorób po zakończeniu wojny. Zachód z całą surowością niszczy broń masowej zagłady, którą dostarczył temu potworowi w czasie, gdy dawało to przewagę i korzyści, jednocześnie w chwili obecnej sam posługuje się „niszczącą siłą innej broni masowej zagłady, jaką jest efektywne wstrzymywanie dostaw żywności i innych artykułów pierwszej potrzeby dla narodu irackiego", zauważa dwóch specjalistów zajmujących się problemem głodu na świecie56. Klasa niższa musi zrozumieć, gdzie jest jej miejsce w świecie porządku i „stabilności". W artykule wstępnym na temat Wietnamu, publikowanym w ramach obchodów rocznicy ataku na Pearl Harbor, wydawcy Washington Post podkreślają ironię tego, że Stany Zjednoczone przegrały wojnę w sensie militarnym,, kończąc ją jednak jako zwycięzca przez narzucenie własnych warunków normalizacji. Mogły tego dokonać, ponieważ pozostały państwem reprezentującym nadrzędne wartości globalne i mającym silny wpływ na równowagę w regionie i gospodarkę międzynarodową. Oto skąd biorą się wszystkie te ustępstwa Wietnamu.
Oświadczenie to ma swoją wartość, choć jedną rzecz można by wyjaśnić. „Nadrzędne wartości globalne" wychwalane przez wydawców Washington Post są wartościami tych, którzy trzymają w ręku miecz i dlatego ustalają zasady57. Byłoby trudno w historii 500-letnich podbojów znaleźć inny, równie podły, nieuczciwy i tchórzliwy przykład, dający się przyrównać do tego skrupulatnie obmyślonego pokazu użalania się nad sobą bestialskich najeźdźców, którzy zniszczyli trzy państwa, pozostawiając w nich sterty ciał i niezliczone rzesze okaleczonych i osieroconych ofiar, po to, by blokować polityczne porozumienie, którego, jak dobrze wiedziano, podporządkowane im marionetkowe rządy nie były w stanie dotrzymać. Fakt ten jasno wynikał z wewnętrznych dokumentów rządowych, był
199
rozwinięty z detalami przez historyków wojskowych i uznany nawet przez najbardziej fanatycznych „naukowców" prorządowych58. „Ironia" polega wyłącznie na tym, że to haniebne przedstawienie jest kontynuowane bez przeszkód, w atmosferze zadumy nad defektami japońskiej psychiki.
7. Data, która nie żyje w niesławie Ironię — by użyć słowa, które z trudem odpowiada potrzebie — podkreśla jeszcze jedna rocznica, która nie wzbudziła większego zainteresowania. Pięćdziesiąta rocznica „daty, która będzie żyła w niesławie" zbiegła się z trzydziestą rocznicą eskalacji konfliktu w Wietnamie przez Johna F. Kennedy'ego — prowadzącej od zakrojonego na szeroką skalę międzynarodowego terroryzmu do otwartej agresji. Jedenastego października 1961 r. Kennedy zarządził wysłanie eskadry Sił Powietrznych USA (zwanej eskadrą Fermgate) do Południowego Wietnamu. Było to 12 samolotów przystosowanych specjalnie do działań kontrpowstańczych (zmodyfikowane myśliwce T-28 oraz bombowce SC-47 i B-52), których załogi upoważnione zostały do „odbywania skoordynowanych misji lotniczych z wietnamskim personelem w celu wsparcia wietnamskich sił lądowym". Minister obrony McNamara wyraził 16 grudnia zgodę na ich udział w operacjach bojowych. Były to pierwsze kroki, zmierzające do bezpośredniego zaangażowania od roku 1962 sil zbrojnych USA w naloty bombowe i inne operacje wojenne w Wietnamie Południowym, wraz z misjami sabotażowymi na północy. Akcje z lat 1961 -1962 stworzyły podstawy do rozszerzenia działań wojennych w późniejszym okresie59. Jak już zauważyliśmy, rocznica ta nie przeszła całkowicie bez echa: Bush wybrał tę okazję — prawie co do dnia, 30 lat po pierwszym poważniejszym posunięciu Kennedy'ego w tym fatalnym kierunku — by zagrodzić Wietnamowi wstęp do wspólnoty międzynarodowej, a aparat propagandowy wznowił pełną hipokryzji kampanię na rzecz naszych jeńców wojennych i zaginionych w boju. Według innych najlepszych informacji, fakt nałożenia się tych dwóch rocznic został odnotowany w prasie trzykrotnie: przez Michaela Alberta (Z magazine) oraz Alexandra Cockburna (Nation, Los Angeles Times)60. W świecie prawdy i szczerości zaniedbanie to można byłoby tłumaczyć różnicą pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami, różnicą tak wielką, że czyniącą
200
porównanie zupełnie niestosownym i nieuczciwym. Nie ma większego sensu szukanie podobieństwa między japońskim atakiem na bazę marynarki wojennej w amerykańskiej kolonii, dokonanym po pewnych istotnych wcześniejszych spięciach, a pierwszym poważnym aktem agresji przeciw bezbronnej społeczności cywilnej kraju oddalonego od nas o 10 tys. mil. W historii nie znajdziemy w pełni kontrolowanych eksperymentów, ale ci, którzy szukają analogii, mogliby prawdopodobnie ten niezapowiedziany atak japoński porównać do amerykańskiego nalotu bombowego na Libię w 1986 r., starannie zaplanowanego, tak by znalazł się w wiadomościach wieczornych nadawanych w całym kraju o godzinie 19 czasu wschodniego. Specjaliści od propagandy z ekipy Reagana poszli w ten sposób za przykładem Lyndona Johnsona, który w sierpniu 1964 r. dał rozkaz bombardowania Wietnamu Północnego w odwecie za rzekomy incydent w Zatoce Tonkińskiej na godzinę 19 EST (czas wschodniego wybrzeża USA), choć wówczas wojsko nie było w stanie sprostać takiemu życzeniu. Porównanie to jednakże, można by się spierać, jest ciągle nie w porządku w stosunku do Japończyków. Amerykańskie ataki na Libię, przeprowadzone pod zmyślonym pretekstem, kierowane były na obiekty cywilne; a „odwet" za Zatokę Tonkińską został uznany przez wszystkich, z wyjątkiem wiernych rządowi środków masowego przekazu, za propagandowe oszustwo61. Refleksje takie są bez wątpienia zbyt dziwaczne, aby zaprzątać sobie nimi głowę. Odłóżmy je więc na bok, choć niektórzy mogąznaleźć w nich coś godnego zastanowienia w momencie, gdy rozpoczynamy Rok 501. Zbiegi okoliczności lat 1991 -1992 są wprost uderzające: z jednej strony mamy wielkie oburzenie towarzyszące 50. rocznicy ataku na Pearl Harbor (przy starannie zatartym tle historycznym), wraz z trzeźwą analizą „umysłu Japonii", prowadzącą do ujawnienia jego społecznych i kulturowych usterek; z drugiej milczenie w związku z 30. rocznicą bezpośredniego ataku Johna Kennedy'ego na ludność cywilną Wietnamu Południowego. Kombinacja ta jest hołdem dla moralnego tchórzostwa i intelektualnej korupcji, które stanowią naturalne cechy niekwestionowanego przywileju. Na jeszcze jeden dość istotny zbieg okoliczności możemy zwrócić naszą uwagę. Puszczona w niepamięć 30. rocznica agresji Johna F. Kennedy'ego była okazją do kampanii pochlebstw pod adresem ówczesnego przywódcy, który, jak z wielką pasją utrzymywano, zamierzał wycofać się z Wietnamu, a fakt ten zatajony został przez środki masowego przekazu; zamordowano
go właśnie z tego powodu, jak otwarcie zawyrokowano. Ten budzący respekt podziw dla Kennedy'ego, samotnego bohatera, strąconego, gdy (a może dlatego, iż) próbował zapobiec amerykańskiej wojnie w Wietnamie, dotyka w pewien interesujący sposób kwestii hansei, która ma prawo uzyskać większy rozgłos w roku 500. Ów dramat lat 1991-1992 rozegrany został na kilku poziomach, począwszy od kinematografii, a na kręgach naukowych skończywszy, angażując uczuciowo niektórych najbardziej znanych intelektualistów z epoki Kennedy'ego, a także sporą liczbę ruchów społecznych, które w większej części wyrosły z opozycji przeciwko wojnie w Wietnamie. Mimo poważnych nawet różnic w ich opiniach na temat fragmentów obrazu, w całym zakresie tego spektrum panuje wspólne przekonanie, że historia zmieniła diametralnie swój bieg w momencie zabójstwa Kennedy'ego w listopadzie 1963 r., a wydarzenie to rzuciło cień na wszystko, co po nim nastąpiło. Pomijając specyfikę chwili, odrodzenie entuzjazmu z epoki Camelotu i jest interesującym i wiele mówiącym świadectwem kulturalnego i politycznego klimatu początku lat dziewięćdziesiątych. Bez wątpienia wydarzenia, które nastąpiły po agresji Kennedy'ego w 1961 r., miały doniosłe znaczenie. Istota jego planów i reakcja na nie są z tego względu przedmiotem wielkiego zainteresowania. Prawda na ten temat mogłaby w sposób znaczący wpłynąć na percepcję naszej rzeczywistości, kształtowanie pamięci i idee dotyczące poprawy sytuacji w przyszłości: dla jednych zamordowanie prezydenta, jakkolwiek wielką tragedią jest zabójstwo człowieka, było wydarzeniem o nieokreślonych politycznych konsekwencjach, choć ze względu na brak solidnych podstaw stworzyło możliwości do różnych spekulacji62, dla innych było to ważne historyczne wydarzenie o nadzwyczajnym znaczeniu i złowieszczej przestrodze. Istnieje wiele źródeł dowodów, które dotyczą tej kwestii, w szczególności świadectwa wewnętrznych rozważań dostępne w bogactwie przekraczającym normy. Choć historia nigdy nie pozwala na wyciąganie jednoznacznych wniosków, w tym przypadku bogactwo danych oraz ich spójność dają, w moim odczuciu, podstawy do sformułowania kilku wyjątkowo pewnych sądów. Problem ten wywołał wystarczające zainteresowanie, by zasługiwać na osobną dyskusję, którą przedstawiłem w innej publikacji i którą tutaj jedynie streszczę. i
Temat innej książki Chomsky'ego Rethinking Camelot (przyp. tłum.).
Zasadniczy przebieg zdarzeń, który daje się odtworzyć na podstawie historycznych i dokumentalnych zapisów, w skrócie, wygląda według mnie następująco63. Polityka prowadzona w stosunku do Wietnamu była zgodna z ogólnie przyjętą strukturą doktrynalną ustanowioną dla powojennego porządku świata i prawie nie była kwestionowana aż do momentu generalnej modyfikacj strukturalnej przeprowadzonej na początku lat siedemdziesiątych. Stany Zjednoczone szybko zaczęły współpracować z Francją, od samego początku w pełni świadome, iż przeciwstawiają się siłom indochińskiego nacjonalizmu, z którym podlegający USA rząd nie byłby w stanie współzawodniczyć w politycznej konkurencji. Dlatego też odwołanie się do środków pokojowych nie było nigdy alternatywą, ale raczej straszliwą groźbą, której należało unikać. Zrozumiałe od początku do końca było również to, że poparcie w kraju dla amerykańskich wojen i dywersji było znikome. Z tego względu konieczne było jak najszybsze zakończenie operacji i pozostawienie Indochin pod kontrolą usłużnych reżimów lokalnych, dając im taki stopień swobody, na ile pozwalały okoliczności. Zasady ogólne tej polityki były powszechnie akceptowane w kręgach amerykańskich strategów (i generalnie w kręgach elitarnych) od roku 1950 do początku lat siedemdziesiątych, chociaż pod koniec pojawiać zaczęły się już pytania o wykonalność i koszt przedsięwzięcia. Układy genewskie z 1954 r. zostały złamane bez chwili wahania. Stany Zjednoczone narzuciły chwiejny reżim marionetkowy w tej części kraju, którą nazwano później „Wietnamem Południowym". Reżim, pozbawiony poparcia mas, uciekał się do zakrojonego na szerokąskalę terroru w celu utrzymania kontroli nad społeczeństwem, ostatecznie powodując opór, któremu nie był w stanie się przeciwstawić. Kiedy Kennedy objął urząd, upadek pozycji Stanów Zjednoczonych [w Indochinach] zdawał się być nieunikniony. Dlatego też Kennedy w latach 1961-1962 wzmógł działania wojenne, bezpośrednio angażując siły USA. Dowództwo wojskowe, zachwycone sukcesami wynikającymi z eskalacji przemocy, sądziło, iż wojnę będzie można wkrótce zakończyć, co pozwoliłoby Stanom Zjednoczonym wycofać się po zwycięstwie. Kennedy postępował zgodne z tymi prognozami, jednakże z pewną rezerwą, nigdy nie chcąc wyrazić zgody na propozycje dotyczące wycofania wojsk. W połowie 1963 r. przemoc okazała się skuteczna w regionach wiejskich, jednak represje miejscowych władz wywołały szeroką 201
falę protestów w miastach. W dodatku podległy reżim nawoływał do ograniczenia roli USA w Wietnamie, a nawet do całkowitego wycofania się stąd Stanów Zjednoczonych i wyraził zainteresowanie możliwością rokowań pokojowych z Północą. Z tego powodu administracja Kennedy'ego zdecydowała się na obalenie rządu i przekazanie władzy reżimowi wojskowemu, który zainteresowany będzie tylko zwycięstwem wojskowym. Osiągnięto to na drodze przewrotu wojskowego 1 listopada 1963 r. Zgodnie z tym, co przewidywało amerykańskie dowództwo, przewrót doprowadził po prostu do dalszej dezintegracji państwa, a gdy biurokratyczna struktura byłego reżimu rozpadła się, wywołał również spóźnioną refleksję, że raporty o sukcesach miejscowych wojsk były wyssane z palca. Postanowiono więc zmodyfikować taktykę, uwzględniając dwa nowe czynniki: 1) nadzieję, że wreszcie ustanowiono stabilne podstawy do poszerzonej akcji wojskowej oraz 2) uświadomienie sobie, że sytuacja militarna w regionach wiejskich była beznadziejna. Pierwszy z nich czynił eskalację możliwą, drugi — konieczną, tym bardziej iż dawne nadzieje jawiły się już tylko jako miraż. Z planów wycofania się, które przewidywano po zwycięstwie, trzeba było zrezygnować, gdy zmieniły się warunki. Na początku 1965 r. tylko szeroka fala amerykańskiej agresji była w stanie zapobiec doprowadzeniu do ugody politycznej. Nasze nie podlegające dyskusjom założenia polityczne dawały niewiele możliwości: nastąpiła drastyczna eskalacja ataku na Wietnam Południowy (początek 1965 r.) i wojna rozszerzyła się na północ Wietnamu. Ofensywa Tet w styczniu 1968 r. ujawniła, że wojny tej nie będzie można łatwo i szybko wygrać. W dodatku protesty wewnętrzne i pogorszenie się stanu gospodarki amerykańskiej (w stosunku do gospodarek jej przemysłowych rywali) przekonały nasze elity, że Stany Zjednoczone powinny poczynić kroki w kierunku odprężenia. Decyzje te zapoczątkowały proces wycofywania się amerykańskich sił lądowych, któremu towarzyszyła kolejna ostra eskalacja działań wojskowych przeciwko Wietnamowi Południowemu oraz — wtedy już — całym Indochinom w nadziei, że uda się jeszcze uratować choć kilka naszych celów politycznych. Negocjacje odwlekano tak długo, jak tylko było to możliwe, a gdy Stany Zjednoczone zostały zmuszone do podpisania „traktatu pokojowego" — w styczniu 1973 r. — Waszyngton natychmiast ogłosił otwarcie i jasno, że będzie łamać ów układ w każdym z ważniejszych jego postanowień. Tak też robiono, szczególnie przez zaostrzenie przemocy na Południu, co było jawnym pogwałceniem porozumienia, a wszystko to cieszyło się znacznym poparciem 202
w kraju, kiedy tylko taktyka okazała się skuteczna. Prasa dysydencka mogła sobie o tym pisać, jednak główny nurt środków masowego przekazu chroniono przed wszelkimi herezjami, co ze zdumiewającym rygorem czynione jest po dzień dzisiejszy64. Akcje prowadzone przez Stany Zjednoczone i podległy im reżim wywołały nowąreakcję i reżim upadł raz jeszcze. Tym razem Stany Zjednoczone nie były w stanie przyjść mu z pomocą. W 1975 r. wojna została zakończona. Stany Zjednoczone odniosły w niej jedynie częściowe zwycięstwo. Jego negatywną stroną było to, że podległy nam reżim upadł. Z drugiej jednak, pozytywnej, strony, cały region legł w gruzach i nie było już najmniejszej obawy, że „wirus" pomyślnego, niezależnego rozwoju gospodarczego mógłby „zarazić" innych. Aby sytuacja mogła stać się coraz lepsza, region zabezpieczono już teraz przed najmniejszym, nawet szczątkowym, zagrożeniem, instalując zbrodnicze reżimy wojskowe, które Stany Zjednoczone ustanowiły i którym udzieliły silnego wsparcia. Inną konsekwencją, dającą się przewidzieć wiele lat wcześniej, było to, że miejscowe siły wojskowe w Wietnamie Południowym i Laosie (które nigdy nie były w stanie przeciwstawić się atakowi USA) zostały zdziesiątkowane, a Wietnam Północny przetrwał jako dominująca siła w Indochinach65. Co do tego, jak potoczyłyby się losy historii, gdyby obie te siły przetrwały, a państwom pozwolono rozwijać się w niezależny sposób, można tylko spekulować. Prasa i czasopisma opiniotwórcze z wielką chęcią podpowiedzą nam pożądany, prawdopodobny opis zdarzeń, który jednak zazwyczaj odzwierciedla jedynie doktrynalne wymagania i nic poza tym. Podstawowy kształt polityki pozostał w zasadniczych punktach bez zmian: celem było jak najszybciej wyplątanie się z niemile widzianego i kosztownego przedsięwzięcia, jednak nie wcześniej niż „wirus" zostanie zniszczony, a zwycięstwo zagwarantowane (w latach siedemdziesiątych zaczęto wątpić, czy marionetkowe reżimy po naszym wyjściu będą w stanie się utrzymać). Taktykę modyfikowano, w zależności od zmieniających się okoliczności i oceny sytuacji. Zmiany naszych rządów, włącznie z zabójstwem Kennedy'ego, nie miały wielkiego wpływu na politykę ani nawet na posunięcia taktyczne, jeśli bierze się pod uwagę obiektywną sytuację i sposób, w jaki była ona postrzegana. Rozmiary tych wojen kolonialnych i ich niszczycielski charakter były nadzwyczajne, a ich perspektywiczny wpływ na społeczeństwo zarówno w
kraju, jak i za granicą równie olbrzymi. Jednak w swych zasadniczych punktach wojny indochińskie niewiele różnią się od tego, co znamy z historii pięćsetletniego podboju, a dokładniej, jego podokresu, obejmującego czasy zdobywania i obrony przez USA własnej hegemonii.
ROZDZIAŁ 11
TRZECI ŚWIAT U NAS 1. „Paradoks roku 1992" Istotę pięćsetletniego podboju można mylnie zinterpretować, jeśli Europę — pojmowaną szeroko — traktować będziemy jako jedność, będącą w opozycji do swych podległych posiadłości. Już Adam Smith podkreślał bowiem, że interesy architektów polityki nie są interesami ludności; wojna klasowa wewnątrz państw jest nieodłącznym elementem światowego podboju. Jednym z faktów niesionych echem historii ostatnich pięciuset lat jest to, że „społeczeństwa europejskie również były kolonizowane i grabione", jakkolwiek społeczności „lepiej zorganizowane", posiadając „instytucje kierujące gospodarkąi samorząd polityczny" oraz tradycje oporu, były w stanie zachować swe podstawowe prawa, a nawet je rozszerzyć poprzez ciągłą walkę1. Upadek przymierza zamożnych i początek „nowej ery imperialnej" wzmogły wojnę klasową wewnątrz państw. Rezultatem globalizacji gospodarki było pojawienie się w naszym kraju cech typowych dla społeczeństw Trzeciego Świata: stałej tendencji do tworzenia się dwuwarstwowego społeczeństwa, którego znaczne sektory stały się zbyteczne w procesie bogacenia się uprzywilejowanych. Nawet w większym stopniu niż dawniej trzeba ów motłoch ideologicznie i fizycznie utrzymać pod kontrolą pozbawiać go możliwości organizowania się i wymiany poglądów, co jest podstawowym warunkiem konstruktywnego myślenia i działalności społecznej. „Ludzie z gazety brali nas pojedynczo na rozmowy i przekonywali jakie to dobre mamy czasy'", opowiadał
203
przedstawiciel ruchu Wobblies i , pisarz T-Bone Slim: „Nie mamy okazji, by skonsultować z sąsiadami, czy prasa mówi prawdę"2. Znaczna większość społeczeństwa uważa istniejący system ekonomiczny za „niesprawiedliwy od podstaw", ocenia wojnę w Wietnamie nie jako „błąd", ale jako wojnę „z gruntu złą i niemoralną", podczas wojny w Zatoce Perskiej opowiadała się za dyplomatycznym rozwiązaniem konfliktu, a nie za interwencją zbrojną podczas gdy Stany Zjednoczone przygotowywały się do bombardowania Iraku, itd. Są to jednakże tylko prywatne refleksje; nie wywołują one straszliwego zagrożenia dla demokracji i wolności, dopóki nie istnieje możliwość systematycznego „konsultowania się z sąsiadem". Mimo iż nasze prywatne opinie mogą się różnić, to jednak wszyscy razem idziemy w jednym pochodzie. A przecież żaden kandydat na prezydenta nie mógł pozwolić sobie na to, by powiedzieć: „jestem przeciwny wojnie w Wietnamie ze względu na zasady etyczne i szanuję tych, którzy przeciwstawili się rozkazowi brania udziału w wojnie, która była ,z gruntu zła i niemoralna'". W każdym systemie rządzenia głównym problemem jest zawsze zapewnienie posłuszeństwa. Dlatego w każdym z nich istnieją instytucje ideologiczne i menedżerowie kultury, którzy nimi kierują i w nich pracują. Jedynym wyjątkiem byłoby społeczeństwo, w którym istniałby sprawiedliwy podział zasobów i powszechne zaangażowanie w procesie podejmowania decyzji; to znaczy społeczeństwo demokratyczne z formami libertariańskosocjalnymi. Prawdziwa demokracja jest jednak odległym ideałem, uważanym za rodzaj niebezpieczeństwa, które należy zażegnać, a nie za wartość, którą należy osiągnąć: „nieświadomych i wścibskich outsiderów" trzeba degradować do statusu obserwatorów, jak ujął to Walter Lippmann, trafnie ujmując od dawna istniejący stan rzeczy. Nasza obecna misja polega na tym, aby wybić z głów szubrawego tłumu jakąkolwiek myśl o możliwości podejmowania decyzji dotyczących własnego losu. Każdy musi być izolowanym pojemnikiem na propagandę, bezradnym w obliczu dwóch zewnętrznych i wrogich sił: rządu i sektora prywatnego, mających święte prawo do określania istoty życia społecznego. Co więcej, druga z tych sił musi pozostać zamaskowana: jej prawa i władza muszą być nie tylko niezagrożone, ale również niewidoczne, i
Wobblies — tak popularnie określano członków socjalistycznego i rewolucyjnego związku zawodowego, który oficjalnie zwał się Robotnicy Przemysłowi [całego] Świata [Industrial Workers of the World]. Związek powstał w 1905 r. i uznał za cel swojej działalności „nieustanną walkę klasową przeciwko pracodawcom"; pewne sukcesy odniósł w czasie I wojny światowej; nieustanne prześladowania doprowadziły do jego upadku w latach dwudziestych (przyp. tłum.).
204
stanowiąc część naturalnego porządku rzeczy. Przebyliśmy już spory dystans na tym szlaku. Retoryka kampanii wyborczej roku 1992 ilustruje ten proces. Republikanie apelują o wiarę w przedsiębiorczość, oskarżając „drugą partię", że stała się narzędziem w ręku inżynierów socjalnych, którzy sprowadzili na nas nieszczęście komunizmu i państwa dobrobytu socjalnego (będące dla nich pojęciami nierozróżnialnymi). Demokraci kontrują twierdząc, że ich zamiarem jest tylko poprawa wydajności sektora prywatnego, nie kwestionując jego despotycznych praw do decydowania o większości aspektów życia codziennego i polityki. Kandydaci nawołują: „głosuj na mnie", a ja zrobię dla ciebie to i to. Niewielu im wierzy, ale co bardzo istotne — nie do pomyślenia jest proces odwrotny: aby w swych związkach zawodowych, klubach politycznych i innych organizacjach masowych ludzie formułowali swoje własne plany i projekty i wybierali spośród siebie kandydatów, którzy reprezentowaliby ich idee. Jeszcze bardziej niewyobrażalną sprawą jest to, że społeczeństwo powinno mieć swój głos w podejmowaniu decyzji dotyczących inwestycji, produkcji, charakteru pracy i innych aspektów życia. Wybitnym zwycięstwem systemu doktrynalnego jest usunięcie z naszej świadomości konieczności stworzenia najbardziej podstawowych warunków dobrze funkcjonującej demokracji. Z drugiego, bardziej totalitarnego krańca spektrum opcji politycznych samozwańczy „konserwatyści" starają się oszołomić szubrawy tłum za pomocą szowinistycznego i religijnego fanatyzmu, wartości rodzinnych i innych standardowych metod manipulacji. Publiczne popisy tego rodzaju zazwyczaj wywołują pewną konsternację za granicą. Obserwując konwencję Republikanów, począwszy od wiecu na cześć przedoświeceniowego Boga i Ojczyzny, aż po program wyborczy partii, ułożony przez ewangelickich ekstremistów, oraz biorąc pod uwagę fakt, że kandydat Demokratów „sześciokrotnie przywołał Boga w swoim przemówieniu wstępnym" i „cytował Biblię", londyński magazyn Economist zastanawia się nad społeczeństwem „nie przygotowanym jeszcze na jawnie świeckich przywódców" i będącym pod tym względem jedynym w całym uprzemysłowionym świecie. Inni obserwowali ze zdumieniem, że debata pomiędzy wiceprezydentem a jakąś gwiazdą programów telewizyjnych stanowiła gwóźdź całego programu. To wszystko jest oznaką sukcesu w miażdżeniu demokratycznych form i
eliminowaniu wszelkiego zagrożenia dla sektora prywatnego3. Współczesne prawicowe wywody z łatwością przywodzą na myśl wcześniejsze potępienie „liberalizmu", który nawoływał do „równouprawnienia kobiet", negując starożytną prawdę, że kobiecym „światem jest mąż, rodzina, dzieci i dom" (Adolf Hitler). Przypominają także, jak ten sam głos przestrzegał nas, że jest to „grzechem przeciw woli Wszechmogącego, aby setki tysięcy jego najbardziej utalentowanych istot miało zatonąć w proletariackim bagnie, podczas gdy jacyś tam Hotentoci i Kafrowie kształceni są by pracować w wolnych zawodach", jakkolwiek obecnej wersji tego ostrzeżenia nie wypowiada się już zupełnie jawnie. Uciekanie się do tematów bardziej „kulturalnych" i odwoływanie się do religijno-szowinistycznej gorliwości przywraca się do życia klasyczną faszystowską technikę mobilizowania ludzi, którzy czują się zagrożeni. Zwłaszcza rozbudzanie religijnego „entuzjazmu" ma swą długą historię w tym, co E.P. Thompson nazywa „psychicznym procesem kontrrewolucji", który poskramiał masy, oferując „chiliazm ii rozpaczy”, to jest rozpaczliwą wiarę w narastanie lepszego świata, innego niż ten obecny, który ma tak niewiele do zaoferowania4. Badania opinii publicznej ujawniają nam kolejne fakty. Sondaż Gallupa z czerwca 1992 r. wykazał, że 75% społeczeństwa nie spodziewa się poprawy warunków życia dla następnej generacji Amerykanów — nie jest to zbyt zaskakujące, biorąc pod uwagę, że płace realne malały przez ostatnie 20 lat, przechodząc drastyczny spadek w czasie Reaganowskiego „konserwatyzmu", który odczuli również ludzie z wyższym wykształceniem. Nastroje społeczne prezentuje także sondaż dotyczący popularności byłych prezydentów: Carter na samym szczycie (74%), za nim nie znany w istocie Ford (68%), Reagan (58%), nieznacznie ponad Nixonem (54%). Niechęć do Reagana jest szczególnie wysoka wśród robotników i „Demokratów Reagana", którzy, jak ujawnił inny sondaż, uznali go za „najbardziej niepopularnego polityka (63%) w szerokim gronie wyższych urzędników publicznych". Popularność Reagana była zawsze w znacznym stopniu preparowana przez media; „wybitnie komunikatywny mówca" został jednak szybko usunięty ze sceny, kiedy farsy nie dało już się grać dalej5. ii
Chiliazm (od gr. chilioi — tysiąc) — wiara w tysiącletnie panowanie Chrystusa na ziemi przed końcem świata, głoszona przez głównych teoretyków pierwotnego chrześcijaństwa, a obecnie przez niektóre sekty religijne {Słownik wyrazów obcych PWN, Warszawa 1989).
Organizacja Harrisa, zajmująca się badaniem opinii publicznej, od 25 lat mierzy stopień społecznej niechęci do różnych instytucji. Sondaż z 1991 r. ujawnił stopień najwyższy jak do tej pory: 66%. Aż 83% społeczeństwa uważa, że „bogaci stają się coraz bogatsi, a biedni biednieją" i sądzi, że „system gospodarczy jest od podstaw niesprawiedliwy", komentuje prezes organizacji, Humphrey Taylor. W panującym systemie politycznym nie ma kto zatroszczyć się o interesy przeważającej większości społeczeństwa; w publicystyce dyskusja na ten temat prawie nie istnieje. Dziennikarze, którzy donoszą o tych faktach, widzą jedynie ludzi, którzy są niezadowoleni ze „swych dobrze opłacanych polityków" i pragną „więcej władzy dla ludzi", a nie „więcej władzy dla rządu". Nie wolno nam pod żadnym pozorem pomyśleć, że rząd mógłby należeć i pochodzić od ludzi i że ludzie ci mogliby poszukiwać zmiany istniejącego systemu gospodarczego, który przez 83% społeczeństwa uznawany jest za „niesprawiedliwy od podstaw"6. Inny sondaż ujawnił, że „wiara w Boga jest najistotniejszym składnikiem życia Amerykanów"; 40% „stwierdziło, że ponad wszystko cenią związek z Bogiem", 29% wybrało „dobre zdrowie", a 21% „szczęśliwe małżeństwo". Satysfakcjonującej pracy dało pierwszeństwo 5%, a respektowi wśród ludzi z najbliższego otoczenia — 2%. To, że ten świat mógłby zaoferować ludzkie warunki egzystencji, nie jest prawie brane pod uwagę. Podobne wyniki sondażu można by prawdopodobnie uzyskać wśród zdezintegrowanych społeczności wiejskich. Chiliazm i wizje lepszego świata dominują szczególnie wśród czarnej społeczności; i nie może być to zaskakujące, skoro w New England Journal of Medicine możemy dowidzieć się, że „czarni mężczyźni w Harlemie mają mniejsze szansę, by osiągnąć wiek 65 lat niż mężczyźni w Bangladeszu"7. Z umysłów naszych usunięto również poczucie solidarności i wspólnoty. Reformę szkolnictwa zaprojektowano dla tych, których rodzice są w stanie płacić albo przynajmniej mają motywację, by „wysuwać się przed innych". Myśl, że można by zatroszczyć się o wszystkie dzieci — nie mówiąc już o trosce o drugiego człowieka — musi zostać zduszona w zarodku. Trzeba „pokazać, jakie są rzeczywiste koszty urodzenia dziecka poza stanem małżeńskim", sprawiając, aby były „one odczuwalne w momencie, gdy się pojawiają — mianowicie w chwili narodzin dziecka"; nastolatka, która z powodu macierzyństwa nie ukończyła szkoły średniej, musi zdać sobie sprawę, że nie otrzyma od nas żadnej pomocy (Michael Kaus). W 205
narastającej „kulturze okrucieństwa", pisze Ruth Conniff, „podatnik klasy średniej, tak jak polityk i zamożny przedstawiciel klasy wyższej — wszyscy oni są ofiarami" nie zasługującej na nic biedoty, którą trzeba uczyć dyscypliny i karać za deprawację, także w przyszłych pokoleniach. Gdy korporacja Caterpillar zaangażowała łamistrajków do przerwania strajku w zakładach przemysłu samochodowego (zorganizowanego przez United Auto Workers), związek zawodowy „oszołomiony" był tym, że bezrobotni bez najmniejszych skrupułów przeszli linię pikietujących, a strajkujący robotnicy Caterpillar cieszyli się niewielkim „wsparciem moralnym" w swoim środowisku. Związki zawodowe, które przyczyniły się do „poprawy warunków życia całym społecznościom, w których żyli ich członkowie", „nie uświadamiały sobie, jak dalece społeczne zrozumienie i solidarność opuściły organizacje robotnicze", co potwierdziły badania trzech reporterów Chicago Tribune, ujawniając kolejne zwycięstwo nieustannej, trwającej od dziesięcioleci kampanii świata biznesu, której przywódcy związkowi nie mają odwagi dostrzec. Dopiero w 1978 r. przewodniczący związku United Auto Workers, Doug Fraser, skrytykował „liderów środowiska biznesu" za to, że „zdecydowali się wypowiedzieć jednostronną wojnę klasową w tym państwie — wojnę przeciw robotnikom, bezrobotnym, biedocie, grupom mniejszościowym, najmłodszym i najstarszym, a nawet przeciw sporej części klasy średniej w naszym społeczeństwie" oraz że „złamali i odrzucili delikatne, niepisane porozumienie, jakie istniało wcześniej w okresie wzrostu gospodarczego i postępu". Było jednak o wiele za późno i taktyka podjęta przez nędznego sługę najbogatszych, który wkrótce objął urząd [chodzi o prezydenta Reagana], zniszczyła sporą część z tego, co pozostało8. Badania Chicago Tribune postrzegają klęskę związków zawodowych jako „koniec ery, koniec tego, co można uznać za najwspanialsze osiągnięcie amerykańskiego ruchu związkowego XX w.: powstanie wielkiej klasy średniej robotników". Era ta, będąca okresem przymierza korporacyjno-związkowego funkcjonującego w gospodarce prywatnej subwencjonowanej przez państwo, zakończyła się 20 lat wcześniej, a „jednostronną wojnę klasową" toczono już od dawna. Następnym czynnikiem tego porozumienia była „wymiana władzy politycznej za pieniądze", której dokonali przywódcy związkowi (David Milton), a transakcja obowiązywała tak długo, jak długo była korzystna dla rządzących. Ufność w dobre intencje i łaskę panów nigdy nie może przynieść innych rezultatów. Decydującym czynnikiem kampanii prowadzonej przez połączone siły 206
korporacyjno-państwowe jest ideologiczna ofensywa, której celem ma być przezwyciężenie „kryzysu demokracji", wywołanego dążeniami pospólstwa, próbującego wkroczyć na arenę polityczną, która zarezerwowana jest dla ludzi lepszych. Podkopywanie solidarności wśród ludzi pracujących stanowi jedną z metod tej ofensywy. Walter Puette, w swoich badaniach dotyczących jakości relacjonowania wydarzeń dotyczących klasy pracującej przez środki masowego przekazu, dostarcza wiele dowodów na to, że prezentacja związków zawodowych w filmach, telewizji i w prasie zazwyczaj „była zarówno nie reprezentatywna, jak i zjadliwie negatywna". Związki zawodowe przedstawia się jako skorumpowane, twierdzi się, że nie reprezentują większości, ale „interesy specjalne", oraz że nie mają nic wspólnego z interesami robotników i społeczeństwa, a nawet, że działająna ich szkodę, gdyż są „nieamerykańskie w swoich wartościach, strategii i zasadach członkostwa". Wątek ten „przewija się od dawna w historii środków masowego przekazu" i „dopomógł do wykreślenia celów i wartości amerykańskiego ruchu związkowego z programu liberalnego". Jest to oczywiście proces historyczny, który nasila się niezależnie od potrzeb9. Przedsiębiorstwo Caterpillar postanowiło w latach osiemdziesiątych, że kontrakt z UAW „należy do przeszłości", zauważa Chicago Tribune: koncern będzie mógł „ciągle zmieniać [warunki], stosując groźbę robotników zamiennych". Taktykę tę, standardową w XIX w., przywrócił w 1981 r. Ronald Reagan, dążąc do zniszczenia związku zawodowego kontrolerów ruchu lotniczego (PATCO); był to jeden z wielu mechanizmów użytych, by pozbawić znaczenia organizacje pracownicze i wprowadzić w naszym kraju zasady panujące wTrzecim Świecie. W 1990 r. Caterpillar przesunął część produkcji do małego zakładu hutniczego, który złamał strajk w Teamsters Local (przedsiębiorstwo przewozowe) przez zatrudnienie łamistrajków, co było „szybkim i zaskakującym uderzeniem, które spadło na robotników, zwiastunem" dalszych wypadków. Dwa lata później nastąpiło właściwe uderzenie. Po raz pierwszy od 60 lat znaczące przedsiębiorstwo amerykańskie stwierdziło, że ma wolną rękę i może użyć ostatecznej broni przeciw robotnikom. Kongres poparł przedsiębiorców, podejmując decyzję, która praktycznie pozbawiła robotników kolejowych prawa do strajku po tym, jak ich pracodawca
zastosował lokaut iii , w wyniku którego wstrzymano ruch pociągów. Generalne Biuro Rachunkowości Kongresu stwierdziło, że obecnie przedsiębiorstwa znacznie częściej uciekają się do groźby zatrudnienia tzw. robotników permanentnie zamiennych po tym, jak Reagan posłużył się tą metodą w 1981 r. W latach 1985-1989 pracodawcy stosowali tę groźbę przy co trzecim strajku, a w 1990 r. posłużyli się nią w 17% strajków. Badania z roku 1992 wykazały, że „czterech spośród pięciu pracodawców gotowych jest wykorzystać robotników zamiennych jako broń w tej walce", a jedna trzecia skorzystałaby z tego bez chwili zastanowienia, doniósł Wall Street Journal po strajku w zakładach Caterpillar. John Hoerr, dziennikarz prasy związkowej, zauważył, że obniżeniu się zarobków robotników od początku lat siedemdziesiątych towarzyszy spadek aktywności strajkowej; w chwili obecnej osiągnął on najniższy poziom od czasów II wojny światowej. Wojowniczy ruch związkowy w czasach Wielkiego Kryzysu doprowadził do pierwszego — i ostatniego — politycznego zwycięstwa robotników, mianowicie do podpisania w 1935 r. Narodowej Ustawy o Stosunkach Pracowniczych [National Labor Relations Act], zwanej też Ustawą Wagnera, która gwarantowała prawa pracownicze, jakie już od dawna istniały w innych społeczeństwach przemysłowych. Pomimo iż prawo do zrzeszania się szybko ograniczono orzeczeniem Sądu Najwyższego, to jednak dopiero w latach osiemdziesiątych amerykańskie wielkie korporacje poczuły się wystarczająco silne, aby móc powrócić do starych dobrych czasów i wyprowadzić Stany Zjednoczone raz jeszcze poza normy prawa międzynarodowego. Międzynarodowa Organizacja Pracy, zajmujące się w 1991 r. skargą AFL-CIO iv , podkreśliła, że nie można mówić o istnieniu prawa do strajku, gdy robotnicy ponoszą ryzyko utraty pracy na rzecz pracowników permanentnie wymiennych i zaleciła, aby Stany Zjednoczone rozważyły swą politykę w świetle standardów międzynarodowych. Były to surowe uwagi, jak na organizację mającą tradycyjne zobowiązania w stosunku do swych potężnych sponsorów. Wśród państw przemysłowych jedynie Stany Zjednoczone, nie licząc Afryki Południowej, tolerują przestarzałe metody iii
Lokaut [lockout] — tymczasowe zamknięcie przedsiębiorstwa przez pracodawcę lub odmówienie pracownikom prawa przyjścia do pracy do czasu, aż uzyskane zostanie porozumienie na warunkach proponowanych przez zatrudniającego [przyp. tłum.). iv
AFL-CIO: skrót od American Federation of Labor - Congress of Industrial Organizations (Amerykańska Federacja Pracy - Kongres Organizacji Przemysłowych) (przyp. tłum.).
rozbijania związków zawodowych10. Paradoks roku '92: słaba gospodarka, duże zyski — brzmiał tytuł artykułu wstępnego w magazynie Times, w sekcji poświęconej problemom biznesu, trafnie ujmując konsekwencje „jednostronnej wojny klasowej", jaka prowadzona jest ze wzmożoną energią od czasu upadku przymierza zamożnych. „Ameryce nie wiedzie się zbyt dobrze, ale jej korporacje mają się całkiem nieźle", głosi pierwsze zdanie artykułu, a zyski korporacji „biją wszelkie rekordy, w miarę jak rosną marże". Paradoks wydaje się niewytłumaczalny i nierozwiązywalny, a może jedynie ulec pogłębieniu, jeśli architekci polityki podążać będą dalej w tym samym kierunku, bez przeszkód ze strony „wścibskich outsiderów"11. Konsekwencje, które „paradoks" ten wywołuje w społeczeństwie, ilustrują rozliczne badania dotyczące rozdziału dochodów, płac realnych, ubóstwa, głodu, śmiertelności noworodków i innych wskaźników dobrobytu społecznego. Studium opublikowane przez Instytut Polityki Gospodarczej w dniu Święta Pracy w 1992 r. v ujawniło szczegóły tego, co znane jest ludziom z ich własnego doświadczenia: po dziesięciu latach reaganizmu „większość Amerykanów pracuje w większym wymiarze godzin, mając niższe stawki godzinowe i czuje się dużo mniej bezpiecznie", a „przeważającej większości" wiedzie się „pod wieloma względami gorzej" niż pod koniec lat siedemdziesiątych. Od 1987 r. spadają nawet płace realne osób z wyższym wykształceniem. „Wskaźniki ubóstwa były wysokie, jeśli będziemy je oceniać w standardach historycznych", a „żyjący w ubóstwie w roku 1989 byli znacznie biedniejsi od biednych z roku 1979". Wskaźnik ubóstwa wzrastał nadal w roku 1991, co wykazał spis ludności. Raport Kongresu opublikowany kilka dni później szacował, że problem głodu dotyka o 50% ludzi więcej niż w połowie lat osiemdziesiątych, czyli około 30 min. Inne badania wykazują że co ósme dziecko poniżej 12 roku życia cierpi na skutek niedożywienia — problem, który ponownie ujawnił się w 1982 r., mimo iż wcześniej został rozwiązany dzięki programom rządowym z lat sześćdziesiątych. Dwóch badaczy donosi, że w Nowym Jorku liczba dzieci dorastających w ubóstwie zwiększyła się przeszło dwukrotnie i wynosi dziś do 40%, podczas gdy w skali krajowej „liczba głodnych amerykańskich dzieci v
Święto Pracy [Labor Day ] obchodzone jest w USA w pierwszy poniedziałek września (jest to odpowiednik 1 maja w wielu innych krajach) {przyp. tłum.).
207
wzrosła o 26%", co było wynikiem ograniczenia pomocy dla najbiedniejszych w czasie „boomu lat osiemdziesiątych" — „jednego ze wspanialszych złotych okresów, jakich ludzkość kiedykolwiek doświadczyła", jak ogłosił pewien orędownik kultury okrucieństwa (TomWolfe)12. Wpływ reaganizmu widoczny jest w pełni w bardziej specjalistycznych badaniach, na przykład w bostońskim Szpitalu Miejskim, gdzie badający stwierdzili, że „liczba niedożywionych, cierpiących na niedowagę dzieci wzrosła dramatycznie w najzimniejszych miesiącach zimowych, gdy rodzice zmuszeni byli stanąć przed bolesnym wyborem: albo ogrzewanie, albo jedzenie". W przyszpitalnej klinice dla niedożywionych dzieci w pierwszych dziewięciu miesiącach 1992 r. zarejestrowano więcej przypadków niż w całym 1991 r.; oczekiwanie na opiekę dochodziło do dwóch miesięcy, zmuszając personel do „zastosowania triage” vi . Niektórzy cierpiący z powodu niedożywienia na poziomie odnotowywanym tylko w krajach Trzeciego Świata wymagają hospitalizacji; są to ofiary zarówno „społecznych i finansowych klęsk, jakie przytrafiły się ich rodzinom", jak i „olbrzymich cięć w programach pomocy społecznej"13. Na skraju drogi stoją mężczyźni trzymający tablice z napisem: „Będę pracował za jedzenie" — widok, który przypomina najbardziej ponure dni Wielkiego Kryzysu. Istnieje jednak istotna różnica. Jakkolwiek obecna recesja jest dużo mniej dotkliwa, to wydaje się, że brak nadziei na poprawę jest dużo powszechniejszy niż wtedy. Po raz pierwszy we współczesnej historii społeczeństwa przemysłowego panuje ogólne przekonanie, że sytuacja nie będzie się poprawiać, że nie ma z niej drogi wyjścia.
2. „Walka na śmierć i życie" Zwycięstwo ludzi pracy i demokracji w 1935 r. wzbudziło strach w środowisku przedsiębiorców. Narodowe Stowarzyszenie Producentów [National Associationopf Manufacturers] przestrzegało w 1938 r. przed „ryzykiem grożącym przemysłowcom" ze strony „nowo ukształtowanej siły politycznej mas"; „Dopóki ich myślenie nie zostanie ukierunkowane, vi
Triage — system nadawania priorytetów w interwencji medycznej, opierający się na wyborze przypadków najcięższych i szacowaniu szansy na przetrwanie; stosowany na polach walki i w szpitalnych oddziałach intensywnej opieki {przyp. tłum.).
208
bezsprzecznie zmierzamy ku nieszczęściu". Szybko rozpoczęto kontratak, wraz z tradycyjnym sięganiem po krwawą przemoc, stosowaną przez państwo. Uznając jednak, że trzeba czegoś więcej, korporacyjna Ameryka zajęła się „naukowymi metodami przełamywania strajków", „relacjami międzyludzkimi" oraz rozpętała olbrzymią kampanię w ramach public relations, aby zmobilizować opinię publiczną przeciw „outsiderom", którzy głosząc „komunizm i anarchizm", próbują zniszczyć naszą społeczność itp. W czasie wojny zrezygnowano tymczasem z tych metod, wykorzystujących projekty korporacyjne wcześniejszych lat, ale zaczęto sięgać po nie bezpośrednio po jej zakończeniu, kiedy ustawodawstwo i propaganda, przy sporej pomocy przywódców związkowych, systematycznie niszczyły wcześniejsze osiągnięcia robotników, doprowadzając ostatecznie do stanu panującego obecnie14. Szok, jaki wywołały zwycięstwa robotników w okresie Nowego Ładu [New Deal], był szczególnie silny ze względu na panujące w kręgach biznesu przekonanie, że zrzeszenia robotnicze i demokracja ludowa zostały na zawsze pogrzebane. Pierwsze przestrogi pojawiły się w 1932 r., kiedy na mocy Ustawy Norrisa-LaGuardii odstąpiono od wniesienia oskarżenia antytrustowego przeciwko związkom oraz nadano robotnikom prawa, które w Anglii uzyskali oni 60 lat wcześniej. Trzy lata późniejsza Ustawa Wagnera była całkowicie nie do zaakceptowania i do dziś kompleksowi biznes-państwo-media udało się ją praktycznie anulować. Pod koniec XIX w., pomimo ekstremalnie wrogiego klimatu, robotnicy amerykańscy zdołali osiągnąć pewien postęp. W przemyśle stalowym, sercu rozwijającej się gospodarki, organizacja związkowa osiągnęła w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku poziom liczebny w przybliżeniu odpowiadający Wielkiej Brytanii. Miało się to wkrótce zmienić. Ofensywa państwa i biznesu zniszczyła te związki, stosując przemoc; tak samo działo się w innych gałęziach przemysłu. W okresie euforii panującej w środowisku przedsiębiorców w latach dwudziestych zapanowało przekonanie, że wreszcie zdołano bestii ukręcić łeb. Historia amerykańskiego proletariatu jest wyjątkowo krwawa, o wiele bardziej niż w innych społeczeństwach przemysłowych. Zaznaczając, że nie istnieją na ten temat żadne poważniejsze badania, Patricia Sexton pisze, że według szacunków w okresie od 1877 do 1968 r. zabitych zostało około 700 strajkujących robotników, a tysiące było rannych. Są to jednak dane, mogące „poważnie zaniżać całkowitą liczbę ofiar"; dla porównania — od
1911 r. w Wielkiej Brytanii zginął jeden strajkujący robotnik15. Główne uderzenie przeciw robotnikom nastąpiło w 1892 r., kiedy Andrew Carnegie zniszczył zrzeszające 60 tys. członków Połączone Stowarzyszenie Robotników Przemysłu Żelaza, i Stali [Amadgamated Associatton of Iron and Steel Workers — AAISW], zatrudniając łamistrajków — kolejna rocznica, którą można obchodzić w roku 1992, kiedy związek robotników przemysłu samochodowego (UAW) został unicestwiony przy użyciu podobnych metod, które powróciły do życia po sześćdziesięciu latach. Czołowy ekspert w dziedzinie historii społecznej, Herbert Gutman, opisuje rok 1892 jako „rok krytyczny", który „kształtował i zmienił świadomość przywódców klasy robotniczej i radykałów wśród związkowców". Sam fakt, że posłużono się wówczas władzą państwową dla obrony wielkich korporacji, uznano za „wstrząsający" i spowodowało to, że „pojawiła się wśród robotników świadomość tego, że aparat państwowy stał się dla nich coraz bardziej niedostępny, a w szczególności, że pozostaje on całkowicie obojętny na ich polityczne i ekonomiczne potrzeby i żądania". Miało tak pozostać aż do czasów Wielkiego Kryzysu. Konfrontacja w Homestead w 1892 r., nazywana potocznie „strajkiem w Homestead", polegała w zasadzie na zastosowaniu lokautu przez Carnegiego i człowieka, który kierował tą akcją w jego imieniu, bandyckiego Henry Claya Fricka. Sam Carnegie postanowił odpocząć w Szkocji, by tam dokonać uroczystego otwarcia biblioteki, którą wsparł finansowo. Pierwszego lipca odnowiona Carnegie Steel Corporation ogłosiła, że „Żaden związek zawodowy nie będzie nigdy działał w Zakładach Stalowych w Homestead". Pozbawieni pracy robotnicy , mogli ponownie starać się indywidualnie o pracę, nic poza tym. Miała to być „Ostatnia walka ze Zorganizowaną Klasą Robotniczą", jak donosiła prasa w Pittsburghu, walka „na śmierć i życie między przedsiębiorstwem Carnegie Steel Company, spółką z ograniczoną odpowiedzialnością, której kapitał wynosił 25 mln dolarów, a robotnikami w Homestead", ogłosił New York Times. Carnegie i Frick pokonali robotników z Homestead przy użyciu siły, najpierw nasyłając na nich straż Pinkertona [specjalizującą się w tłumieniu strajków], a następnie Narodową Gwardię Pensylwanii, kiedy straż Pinkertona została pobita i przegnana przez miejscową społeczność. „Lokaut ten rozbił największy związek zawodowy Ameryki, AAISW, i zrujnował życie najbardziej oddanym jego członkom", pisze Paul Krause w swojej obszernej pracy historycznej. Działalność związkowa nie została wznowiona w
Homestead przez następne 45 lat. A konsekwencje tego zdarzenia były dużo szersze. Niszczenie związków było tylko jednym z aspektów powszechnego planu zmuszenia robotników do posłuszeństwa. W jego ramach kwalifikacje robotników miały zostać obniżone, a oni sami mieli stać się uległymi narzędziami pracy w rękach „naukowego kierownictwa". Kierownictwo było szczególnie oburzone faktem, że w Homestead „ludzie rządzili zakładem, a majster miał niewielką władzę", jak później stwierdził pewien urzędnik państwowy. Zgodnie z tym, o czym wspomnieliśmy już wcześniej, istnieją wiarygodne argumenty na to, że za obecny kryzys amerykańskiego przemysłu można, do pewnego stopnia, winić sukces planu uczynienia robotników „tak głupimi i nieświadomymi, jak tylko głupim i nieświadomym człowiek w ogóle może się stać", wbrew przestrogom Adama Smitha, który podkreślał, że rząd musi „dołożyć wszelkich starań, aby zapobiec" takiemu właśnie losowi „pracującej biedoty", wtedy gdy „niewidzialna ręka" wykonuje swą brudną robotę. Jednak wbrew tym przestrogom, ludzie biznesu zwrócili się do państwa, by przyspieszyło ten proces „otumaniania". Eliminacja mechanizmów w rodzaju „poradzić się sąsiada" jest procesem towarzyszącym ujarzmianiu motłochu. Homestead stanowił szczególnie idealny cel ataku na związkowców, ponieważ tamtejsi robotnicy byli „całkowicie zorganizowani" i kontrolowali również lokalne życie polityczne. Robotnicy w Homestead trzymali się mocno przez całe lata osiemdziesiąte (XIX w.), podczas gdy kilka mil dalej, w Pittsburghu, klasa robotnicza ponosiła klęskę po klęsce. Zróżnicowana etnicznie siła robocza żądała swoich „praw, jako wolno urodzeni obywatele amerykańscy", w tym, jak to opisuje Krause, „robotniczej wersji nowoczesnej Republiki Amerykańskiej", gdzie robotnicy posiadaliby wolność i godność. Homestead był „wyróżniającym się miastem robotniczym w całym kraju", pisze Krause, i dlatego stał się kolejnym celem Andrew Carnegiego w jego nieustającej kampanii przeciwko prawom ludzi do zrzeszania się16. Zwycięstwo Carnegiego w Homestead pozwoliło mu obciąć robotnikom zarobki, narzucić dwunastogodzinny dzień pracy, zlikwidować wiele miejsc pracy i osiągnąć kolosalne zyski. To „pasmo sukcesów było w dużym stopniu możliwe dzięki zwycięstwu w Homestead", pisał oficjalny historyk tego przedsiębiorstwa w 1903 r. Ten triumf „wolnej 209
przedsiębiorczości", autorstwa Andrew Carnegiego, opierał się jednak nie tylko na użyciu przemocy państwowej do rozbijania związków. Podobnie jak w przypadku innych gałęzi przemysłu, od włókienniczego po elektroniczny, decydujący wpływ na sukces Carnegiego miały protekcja państwowa i publiczne subwencje. „Wsparte protekcyjnym systemem taryf, interesy przedsięborców w tym kraju przechodzą okres bezprecedensowej prosperity", doniosła gazeta Pittsburgh Post w przeddzień lokautu, w czasie kiedy Carnegie i jemu podobni przygotowywali „ogromną redukcję zarobków swoich pracowników". Carnegie był również doskonałym oszustem, okradającym miasto Pittsburgh w zmowie z miejscowymi grubymi rybami. Uchodząc za pacyfistę i filantropa, oczekiwał „milionów dla naszego przemysłu zbrojeniowego" na budowę okrętów wojennych — oczywiście jedynie dla celów obronnych, jak wyjaśniał, stąd też w zgodzie z jego pacyfistycznymi zasadami. W roku 1890 Carnegie uzyskał kontrakt na budowę okrętów w nowym zakładzie w Homestead. „To dzięki pomocy... wpływowych polityków i przebiegłych finansistów, mających wpływy w kręgach rządowych w kraju i za granicą — a także w kuluarach ratusza i w kręgach biznesu Pittsburgha — Carnegie zdołał stworzyć swoje potężne imperium przemysłowe", jak pisze Krause: pierwszą na świecie wielką korporację wartą miliard dolarów - US Steel. W tym czasie nowa flota imperialna „broniła" Stanów Zjednoczonych u wybrzeży Brazylii, Chile i po drugiej stronie Pacyfiku17. Prasa krajowa, jak zwykle, poważnie wsparła to przedsiębiorstwo. Prasa brytyjska jednakże nieco inaczej przedstawiła tę sytuację. London Times wykpiwał „tego szkocko-jankeskiego plutokratę, włóczącego się po Szkocji w czterokonnym zaprzęgu i otwierającego biblioteki publiczne wtedy, gdy nieszczęśni robotnicy, którzy dostarczają mu środków finansowych dla jego samouwielbienia, głodują w Pittsburghu". Skrajnie prawicowa prasa brytyjska wyśmiała morały Carnegiego na temat „praw i obowiązków bogactwa" i określiła jego samochwalczą książkę Triumfująca demokracja jako „zdrowy kawałek satyry" w świetle brutalnych metod, jakich użył dla rozbicia strajków, metod, które nie powinny być ani „dozwolone, ani pożądane w cywilizowanym społeczeństwie", dodał London Times. W Stanach Zjednoczonych strajkujących robotników nazywano „bandytami", „szantażystami, których nienawidzi cały świat" (Harper's Weekly), „motłochem doprowadzającym do ruiny" (Chicago Tribune), „anarchistami i socjalistami... przygotowującymi się do wysadzenia... skarbca federalnego i przywłaszczenia sobie" pieniędzy trzymanych w skarbcu 210
(Washington Post). Eugene Debs i był nazywany „przestępcą na wolności i wrogiem gatunku ludzkiego", który powinien zostać aresztowany (co wkrótce się stało), „a zamieszanie, jakie wywołał swymi niemoralnymi naukami, musi zostać stłumione" (New York Times). Kiedy gubernator Illinois, John Altgelt, depeszował do prezydenta Clevelanda, że relacje prasowe dotyczące przestępstw strajkujących robotników są często „wyssane z palca" lub „mocno przesadzone", gazeta Nation skrytykowała go jako „gburowatego, bezczelnego ignoranta"; prezydent powinien natychmiast pokazać mu, gdzie jego miejsce, ze względu na jego „złe wychowanie" i „niezdrową woń jego zasad". Strajkujący robotnicy są „nieukami" z „najniższej klasy", pisano dalej w Nation: muszą oni zrozumieć, że postawa społeczeństwa jest „niewzruszona" i nie pozwoli im ono „wstrzymać, nawet na jeden dzień, transportu i przemysłu pracującego dla dobra tego wielkiego narodu, po to jedynie, aby mogli wydrzeć od swych pracodawców dziesięć czy dwadzieścia centów dziennego zarobku więcej". Nie tylko prasa kruszyła kopie za cierpiących biznesmenów. Cieszący się wielkim szacunkiem wielebny Henry Ward Beecher również potępił „import komunistycznych i im pokrewnych europejskich pojęć, uznając je wszystkie za obrzydliwość. Poglądy i teorie, że rząd powinien być opiekuńczy i troszczyć się o pomyślność swoich poddanych (sic!) oraz zapewniać im pracę są po prostu nieamerykańskie... Zamiarem Boga było, by wielcy byli wielkimi, a mali małymi". Jak wiele zmieniło się w ciągu tego stulecia18. Po zwycięstwie w Homestead przedsiębiorstwo przystąpiło do niszczenia wszelkich pozostałości po robotniczej niezależności. Przywódców strajkowych wciągnięto na czarne listy, wielu przez kilka lat więziono. Europejczyk odwiedzający Homestead w 1900 r. określił „triumfalną demokrację" Carnegiego „feudalizmem przywróconym". Zastał on tam atmosferę „przytłaczającego rozczarowania i bezradności", a ludzie „bali się rozmawiać". Dziesięć lat później John Fitch, który wraz z grupą socjologów zajmujących się problemami miast wziął udział w i
Eugene Victor Debs (1855-1926) - przywódca związkowy, lider Socialist Party of America, wielokrotny kandydat na prezydenta w latach 1900-1920; w 1918 r. skazany na 10 lat więzienia (ułaskawiony po 3 latach), z którego kierował swą ostatnią kampanią prezydencką, zdobywając przeszło 900 tys. głosów {przyp. tłum.).
badaniach przeprowadzonych w Homestead, pisał, że pracownicy przedsiębiorstwa odmawiają rozmowy z nieznajomymi, nawet w swoich domach. „Są podejrzliwi w stosunku do siebie nawzajem, do swoich sąsiadów i przyjaciół". „Nie odważą się otwarcie wyrażać własnych przekonań" czy „brać udział w zgromadzeniach i rozmawiać o sprawach dotyczących ich dobrobytu jako pracowników fabryki". Wielu z nich zostało zwolnionych z pracy za to, że „ośmielili się wziąć udział w publicznym spotkaniu". Ogólnokrajowy dziennik związków zawodowych w 1919 r. określił Homestead jako „najbardziej despotyczne księstwo ze wszystkich dotąd znanych", kiedy 89-letnią matkę Jones zaciągnięto „do ich plugawego więzienia za to tylko, że ośmieliła się mówić w imieniu zniewolonych hutników", chociaż później niektórym w Homestead „pozwolono zabrać głos po raz pierwszy od 28 lat", wspomina matka Jones. Tak sprawy miały się do czasu, aż ruchy społeczne lat trzydziestych nie przełamały tej bariery. Wydarzenia te jaskrawo ilustrują związek, jaki istnieje między organizacją masową a demokracją19. Nie jest jednak prawdą, że obecna ofensywa wielkich korporacji cofnęła stopień zorganizowania klasy robotniczej i jej kulturę do poziomu sprzed stu lat. W tamtych czasach ludzie pracy i biedota nie byli nawet w przybliżeniu tak izolowani ani też podporządkowani ideologicznemu monopolowi mediów podległych wielkiemu biznesowi. „Na przełomie wieków", pisze Jon Bekken, „amerykański ruch robotniczy wydawał setki gazet", od lokalnych i regionalnych po ogólnokrajowe tygodniki i miesięczniki. Stanowiły one „integralną część społeczności robotniczej, podając nie tylko wiadomości o głównych wydarzeniach dnia czy tygodnia, ale były również forum, gdzie czytelnicy mogli wymieniać opinie na tematy polityczne, gospodarcze i kulturalne". Niektóre z nich były „tak obszerne i pod wieloma względami tak profesjonalne, jak wiele spośród czasopism kapitalistycznych, z którymi współistniały". „Podobnie jak sam ruch robotniczy, prasa obejmowała szeroki zakres zagadnień: od dość specjalistycznych problemów dotyczących warunków pracy, po rozważania na temat socjalistycznej rewolucji". Sama prasa socjalistyczna przed I wojną światową wychodziła w nakładzie przekraczającym 2 mln egzemplarzy, a jej wiodący magazyn, tygodnik Appeal To Reason, miał ponad 760 tys. prenumeratorów. Poza tym robotnicy „utworzyli bogaty wachlarz organizacji etnicznych, środowiskowych, zawodowych i politycznych", a wszystko to było częścią „tętniącej życiem kultury klasy robotniczej", kultury, która obejmowała wszystkie dziedziny życia i zachowała swą żywotność aż do czasów II wojny światowej, pomimo
ostrych represji rządowych, szczególnie dotkliwych za kadencji Wil-sona. Niezależnie od represji, na jakie była narażona, prasa robotnicza ostatecznie uległa naturalnym skutkom koncentracji bogactwa: reklamodawcy zaczęli wspierać pieniędzmi jej kapitalistycznych konkurentów, którzy byli w stanie wydawać prasę poniżej kosztów, a inne czynniki rynkowe przyspieszyły tylko proces upadku, co zdarzyło się również w Anglii z masową prasą robotniczą, ale dopiero w latach sześćdziesiątych. Podobne czynniki wraz z polityką rządu federalnego przyczyniły się w latach trzydziestych do zniweczenia wysiłków, jakie podejmowano w celu niedopuszczenia, aby rozgłośnie radiowe zostały zmonopolizowane przez wielkie korporacje, co jednak ostatecznie nastąpiło20. Lewicowi intelektualiści brali aktywny udział w bogatym życiu kulturalnym klasy robotniczej. Niektórzy starali się zrekompensować klasowy charakter instytucji kulturalnych poprzez programy edukacji robotniczej czy też pisali dla szerokich kręgów czytelniczych świetnie sprzedające się książki matematyczne, z nauk ścisłych, a także z innych dziedzin wiedzy. Godny uwagi jest fakt, że ich lewicowi odpowied-nicy dnia dzisiejszego starają się pozbawić ludzi pracy dostępu do podobnych narzędzi emancypacji, wmawiając nam, że „programy oświecenia" nie mają szans i że musimy porzucić „złudzenia" na temat nauki i racjonalizmu — przesłanie, które napawa radością serca ludzi posiadających władzę, zachwyconych możliwością monopolizowania tych narzędzi na swój własny użytek. Przypomina to dni, kiedy przedstawiciele Kościoła ewangelickiego udzielali podobnych nauk niezdyscyplinowanym masom, co zresztą również czynią dzisiaj ich następcy w chłopskich społecznościach Ameryki Środkowej. Szczególnie uderzające jest to, że podobnie destruktywne tendencje pojawiają się właśnie w czasie, gdy przeważająca większość społeczeństwa pragnie zmiany „od podstaw niesprawiedliwego" systemu gospodarczego, a wiara w podstawowe zasady moralne socjalizmu jest zaskakująco wysoka. Co więcej, z chwilą ostatecznego upadku sowieckiej tyranii znikła najpoważniejsza przeszkoda na drodze do urzeczywistnienia tych ideałów. Jakkolwiek chwalebne mogą być osobiste motywy postępowania ludzi z kręgów intelektualnej lewicy, zjawiska takie odzwierciedlają i przyczyniają się, w moim przekonaniu, do jeszcze jednego ideologicznego zwycięstwa kultury klas uprzywilejowanych. Te same tendencje stanowią w dużym 211
stopniu wkład do nieustannego mordowania historii. W okresach wzmożonej działalności społecznej często możliwe jest ocalenie fragmentów prawdy z miazmatów „informacji" szerzonych przez służalczych ordynansów władzy i wiele osób nie tylko „porozumiewa się z sąsiadem", ale również uczy się sporo o świecie; Indochiny i Ameryka Środkowa są dwoma dobrymi przykładami z niedawnej przeszłości. Kiedy aktywność ustaje, wówczas dowództwo obejmuje klasa komisarzy, którzy zawsze bez wahania podejmują się swego zadania. Podczas gdy lewicowi intelektualiści dywagują w potokach słów między sobą, prawdy, które kiedyś były powszechnie zrozumiałe, zostają pogrzebane, z historii tworzy się instrument władzy i przygotowuje grunt dla kolejnych prywatnych przedsięwzięć.
3. „Porozumieć się z sąsiadem" „Mężczyźni i kobiety, toczący w 1892 r. walkę [w Homestead] o swe ogniska domowe, udzielili lekcji tak samo istotnej dla nich, jak i dla nas", pisze ekspert od historii ruchu klasy robotniczej, David Montgomery, podsumowując zbiór reportaży dotyczących Homestead. „Ludzie pracują, aby zaspokoić swoje własne potrzeby materialne, ale ten ich codzienny wysiłek wytwarza również więzi grupowe, mające bardziej istotne cele niż osobiste wzbogacenie jednostki. Ostatnie stulecie pokazało, jak bardzo pomyślny rozwój politycznej demokracji we współczesnym społeczeństwie przemysłowym zależy od sukcesu ludzi pracy w przezwyciężaniu indywidualnych i grupowych różnic po to, by owocnie współuczestniczyć w kształtowaniu własnej przyszłości. Walka o nasze ogniska domowe ciągle trwa"21. Społeczność robotnicza Homestead została zniszczona przez przemoc państwową „zmobilizowaną by bronić roszczeń przedsiębiorców o niezakłócone wykorzystywanie swej własności dla osiągania osobistych korzyści", pisze Montgomery. Wpływ tych wydarzeń na życie robotników był ogromny. Do 1919 r., kiedy wszelkie próby organizowania się robotników zakończyły się klęską — w tym wypadku z pomocą Wilsonowskiej tzw. Czerwonej paniki [Red Scare] - „przeciętny obowiązkowy tydzień pracy w amerykańskim zakładzie hutniczym był o dwadzieścia godzin dłuższy niż w zakładach Wielkiej Brytanii, a do tego czas pracy w Stanach Zjednoczonych był dłuższy niż w roku 1914 czy nawet w 1910 r.", zauważa Patricia Sexton. Wartości społeczne zanikły. Kiedy Homestead było miastem związkowców,
212
podejmowano tu inicjatywy w celu przezwyciężenia tradycyjnych barier dzielących robotników wykwalifikowanych od niewykwalifikowanych oraz szalejącego antyimigracyjnego rasizmu. Imigranci, ciężko w tym czasie poniżani, stali na czele tej walki, a pozdrawiano ich jako „Dzielnych Węgrów, synów trudu i znoju,... poszukujących tego, co prawe". W latach późniejszych „pochwały takie rzadko można było usłyszeć z ust robotników amerykańskich", podkreśla Montgomery22. Demokracja i swobody obywatelskie zanikły wraz ze zniszczeniem związku. „Jeśli chcesz rozmawiać w Homestead, rozmawiasz sam ze sobą", mawiali mieszkańcy; przyjezdnych, o czym już wspominaliśmy, uderzała atmosfera podejrzliwości i strachu. W 1892 r. na politykę lokalną miała wpływ społeczność robotnicza. W 1919 r. urzędnicy miejscy zabronili organizatorom związkowym zwoływania spotkań i zapraszania „zagranicznych mówców"; a gdy władze zmuszono na drodze prawnej do wyrażenia zgody na organizowanie zebrań, otaczano je siłami policyjnymi po to, „by przestrzec mówców przed podżeganiem lub krytyką skierowaną przeciw lokalnym czy ogólnokrajowym władzom" (Montgomery). Doświadczenie matki Jones oburzyło wielu, ale niewielu mogło mówić na ten temat w Homestead. Czterdzieści lat po zniszczeniu tutejszego związku zawodowego i wolności „wprowadzono prawo uznające związki zawodowe, co było równoznaczne z przywróceniem zasady demokracji w życiu politycznym" i powrotem Homestead do normalnego życia, pisze dalej Montgomery. Ludzie pracy znów organizowali się, znów triumfowała demokracja; jak zawsze w tworzeniu demokracji decydujące jest to, aby w nieprzerwany i systematyczny sposób móc porozumiewać się z sąsiadem. Prawdę tę rozumieli zarówno księża w Salwadorze, jak i przywódcy ruchów robotniczych w Homestead i w nie mniejszym stopniu rozumieją to też ci, którzy wszelkimi możliwymi metodami starają się utrzymać motłoch rozproszony i zdezorientowany. Walka ta przynosi rozmaite rezultaty. W ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci instytucje władzy oraz oddani im kapłani ich ideologii odnieśli kilka imponujących zwycięstw i zdołali przetrwać także kilka poważnych porażek. Tendencje kształtujące nowy imperialny wiek, głoszone z radością przez międzynarodowąprasę finansowa, sąoczywiste i zrozumiałe, tak samo jak zrozumiały jest proces pojawiania się kontrastów społecznych, występujących dotychczas między Północą a Południem, wewnątrz krajów
uważanych powszechnie za bogate. Pojawiają się również tendencje przeciwne. Na obszarach bogatej Północy, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, wiele zmieniło się w ciągu ostatnich 30 lat, przynajmniej w sferze kulturalnej i etycznej, jeśli nie na poziomie instytucjonalnym. Jeśli pięćsetna rocznica Starego Porządku Świata przypadłaby w roku 1962, obchodzono byjąraz jeszcze jako oswobodzenie zachodniej półkuli. W 1992 r. było to już niemożliwe, tak samo jak niewielu uważa obecnie za rzecz oczywistąnasze zadanie „powalania drzew i Indian". Inwazję europejską traktuje się dziś oficjalnie jako encounter (spotkanie), chociaż duża część społeczeństwa odrzuca ten eufemizm, uznając go jedynie za nieco mniej obraźliwy. Następnym przykładem pozytywnych zmian jest opór społeczny przeciw przemocy stosowanej przez państwo, z czym muszą się już liczyć przywódcy polityczni Stanów Zjednoczonych. Wielu rozczarowała bezradność ruchu pokojowego przeciwstawiającego się wojnie w Zatoce Perskiej, zapominali oni jednak, że prawdopodobnie po raz pierwszy w historii protesty na wielką skalę w rzeczywistości poprzedziły bombardowanie, co stanowi duży krok naprzód od czasu napaści na Wietnam Południowy 30 lat wcześniej, kiedy agresji nie uzasadnił najmniejszy nawet pretekst. Ferment umysłowy lat sześćdziesiątych zatoczył dużo szersze kręgi w późniejszych latach, ucząc wrażliwości na ucisk na tle rasowym i ze względu na płeć, troski o środowisko naturalne, szacunku dla innych kultur i poszanowania praw człowieka. Jednymi z bardziej uderzających przykładów są masowe ruchy z lat osiemdziesiątych, solidaryzujące się z krajami Trzeciego Świata, świadczące o bezprecedensowym zaangażowaniu w życie i los cierpiących tam ludzi. Ten proces demokratyzacji i troska o sprawiedliwość społeczną mogą w przyszłości mieć olbrzymie znaczenie. Przemiany takie, silnie krytykowane, uznawane są w kręgach rządzących za niebezpieczne i wywrotowe. To również jest zrozumiałe: zagrażają one bowiem „nikczemnej maksymie panów" i wszystkiemu, co z niej wynika. Dają one również jedyną możliwą do spełnienia nadzieję wielkim masom całego świata, a nawet szansę na przetrwanie gatunku ludzkiego w erze ekologicznych zagrożeń i innych globalnych problemów, którym nie mogą stawić czoła prymitywne społeczne i kulturowe struktury, wiedzione chęcią osiągnięcia szybkich materialnych korzyści, które istoty ludzkie traktują jedynie jako narzędzia do realizacji zadań, a nie jako cel sam w sobie.
213
SKRÓTY Magazyny i czasopisma AP Associated Press BG Boston Globe BMJ British Medical Journal BW Business Week CAHI Central America Historical Institute CAN Central America Newspak CAR Central America Report CIIR Catholic Institute oj International Relattons COHA Council oj Hemispheric Ąffairs CSM Christian Science Monitor CT Chicago Tribune FEER Far Eastern Economic Review FT Financial Times G&M Toronto Globe and Mailł IHT International Herald Tribune IPS Inter Press Sewice ŁANU Lattn America News Update LAT Los Angeles Times MH Miami Herald NCR National Catholic Reporter NR The New Republic NYRB The New York Review of Books NYT The New York Times SFC San Francisco Chronicle SFE San Francisco Examiner WOLA Washington Office on Latin America WP The Washington Post WP-MG Washington Post-Manchester Guardian Weekly WSJ The Wall Street Journal
214
Książki N. Chomsky'ego APNM AWWA COT DD FRS FTR MC M P&E PEHR PI PPV RC TNCW TTT
American Power and the New Mandarins At War with Asia Culture of Terrorism Deterring Democracy For Reasons of State Fatefull Triangle Manufacturing Consent (wraz z E. Herman) Necessary Illusions Pirates and Emperors Political Economy and Human Rights (wraz z E. Herman) On Power and Ideology Pentagon Papers (eds, wraz z H. Zinn) Rethinking Camelot Towards a New Cold War Turning the Tide
Revolution, 34. Na temat wojny na Pacyfiku, patrz rozdz. 10. Keay, Honorable Company, 170, 220-221, 321; Parker, op.cit. Thompson iGarrett, Rise and Fulfillment of British Rule in lndia, 1935, cyt. przez Nehru, Discovery, 297. 13 Hartman i Boyce, Quiet Violence, rozdz. 1. Bolts, Considerations on Indian Affairs, 1772, cyt. przez Hartmana i Boyce'a oraz przez wydawcę Wealth Smitha, ii, 156 n. Ibid., ks. I, rozdz. VIII (i, 82); ks. IV, rozdz. V(ii, 33); ks. IV, rozdz. VII, cz. III (ii, 153); ks. IV, rozdz. VII, cz. II (ii, 94-95). Trevelyan, Bentinck, cyt. przez Clairmonte'a, Economic Liberalism, 86 n., 98. Nehru, Discovery, 285, 299, 304. 14 De Schweinitz, Rise and Fall, 120-121, cytujący historyka ekonomii Paula Mantouxa (na temat Aktów) i „ostrożną" historię ekonomii Wielkiej Brytanii Claphama. Clairmonte, Economic Liberalism, 73, 87 (Wilson). Jeremy Seabrook, Race and Class, lipiec-wrzesień 1992. Hewlett, CruelDilemmas, 7. 15 Nehru, Discovery, 286-289, 284. Patrz Clairmonte, Economic Liberalism, rozdz. 2 dla bardziej potwierdzających dowodów. 16 Arruda, Pearson, w: Tracy, Merchant Empires. 17 Smith, Wealth, ks. IV, rozdz. VII, cz. III (ii, 131 -133,147); ks. IV, rozdz. VIII (ii, 180-181). 18 Brady, w: Tracy, Merchant Empires. Brenner, w: Brenner Debate Astona i Philpina, 62; patrz szczególnie rozdz. 10. DD, rozdz. 12. 19 Smith, Wealth, ks. I, rozdz. I (i, 7); ks. V, rozdz. I, cz. III, art. II (ii, 302-303). W szczegółowym spisie tematycznym hasło „podział siły roboczej" nie uwzględnia potępienia przez Adama Smitha konsekwencji tego podziału. Humboldt, patrz For Reasons of States. 20 Smith, Wealth, ks. III, rozdz. IV (i, 437). 21 Herman Merivale, cyt. przez Clairmonte'a, Economic Liberalism, 92. Cromer, Curzon, cyt. przez Schweinitza, Rise and Fall, 16. Holenderski gubernator J.P. Coen cytowany przez Tracy'ego, w: Tracy, Merchant Empires, 10-11. Seal, Jennings, Invasion, 228. 22 David Gergen, Foreign Affairs, America and the World, 1991 -1992. 23 Nehru, Discovery, 293, 326, 301. 24 Britannica, wyd. 9 z 1910 r.; Cobban, 1963, History (t. 1, 74), cyt. przez Edwarda Hermana, Z magazine, kwiecień 1992. 25 Miller, Founding Finaglers; Keay, Honorable Company, 185. Virginia, Jennings, Invasion, Empire (447 o źródle wojny z rozkazu „najwyższego autorytetu w Ameryce, naczelnego wodza Amhersta" w Fort Pitt; również Stannard, American Holocaust, 335n.).
12
PRZYPISY Do rozdziału 1 1
Höfer, Funfhundert-jahrige Reich. Patrz Stannard, American Holocaust. Stavrianos, Global Rift, 276. 3 Smith, Wealth of Nations, ks. IV, rozdz. VII, cz. III (ii, 141); ks. IV, rozdz. I (i, 470). Hegel, Philosophy, 108-109, 81-82, 93-96; termin „niemiecki świat" przypuszczalnie uwzględnia północno-wschodnią Europę. Na temat losu zwykłych barbarzyńców pozbawionych Ducha oraz jak go unikali patrz Jennings, Invasion; Lenore Stiffarm, Phil Lane w: Jaimesa, State; Stannard, American Holocaust. 4 Jan Carew, Davidson, Race and Class, styczeń-marzec 1992. 5 Pearson, w: Tracy, Merchant Empires, przytaczając Nielsa Steensgaarda. Brewer, Sinews, XV, 64. 6 Keynes, A Treatise on Money, cytowany przez Hewletta, Cruel Dilemmas. Pearson, Brady, w: Trący, Merchant Empires (Andrews i Angus Calder (o Celtach) cytowani przez Brady'ego); Brewer, Sinews, 11, 169 (wojny angielskoholenderskie). Hill, Nation. Smith, Wealth, ks. IV, rozdz. II (i, 484 n.); ks. IV, rozdz. VII, cz. III (ii, 110 n.). Na temat przeniesienia do Ameryki Północnej umiejętności zdobytych na obszarach pogranicza celtyckiego patrz Jennings, Invasion, Empire. Na temat graficznego rozliczenia wojen brytyjsko-holenderskoportugalskich patrz Keay, Honorable Company. 7 Ibid., 281; Parker, K.N. Chaudhuri (cyt. Ibn Jubayra), w: Tracy, Merchant Empires. Smith, Wealth, ks. V, rozdz. III (ii, 486). Patrz rozdz. 1.2. 8 Tracy, Pearson, w: Tracy, Merchant Empires. 9 Brewer, Sinews, XIII n., 186, 89 n., 100, 127, 167. 10 Pearson, op.cit. Smith, Wealth, rozdz. VII, cz. III (ii, 110 n.); ks. IV, rozdz. II (i, 483). 11 Ibid., ks. I, rozdz. X, cz. II (i, 150). Stigler, przedmowa. Morris, American 2
215
26
Saxton, Rise and Fall, 41. Mannix i Cowley, Black Cargoes, 274. Alfred Rubin, Who Isn't Cooperating on Libyan Terroristes? (Kto nie współpracuje z libijskimi terrorystami?), CSM, 5 lutego 1992. 27 Bailey, Diplomatic History, 163. 28 Drinnon, Factng West, 65, 43; White Saoage, 157, 169-171; również jego The Metaphysics of Empire-Butiding (Metafizyka budowania imperium), ms, Bucknell, 1972. Jennings, Invasion, 60, 149n. 29 TTT, 87 (Theodore Roosevelt), 126 (Churchill; dla dalszych szczegółów, DD, 128f., Omissi, Air Power, 160). Stannard, American Holocaust, 134 (Theodore Roosevelt). Kiernan, European Empires, 200 (Lloyd George). O Bushu, jako spadkobiercy Theodora Roosevelta, patrz J.A. Farrell, BG Magazine, 31 marca 1991, i dużo innej retoryki faszystowsko-rasistowskiej tego czasu. Fragmenty liberalnej prasy, patrz moje artykuły w Z Magazine, maj 1991, oraz Peters, Collateral Damage. Indochiny, APNM, rozdz. 3, przypis 42. 30 Perkins, Monroe Doctrine, I, 131, 167, 176n. Patrz TTT, 69. 31 Morris, American Revolution, 57, 47. DD, rozdz. 1.3. Patrz również Jan Carew, Monthly Revtew, lipiec-sierpień 1992. 32 Na temat konfliktu społecznego i fali uchodźców patrz PEHR, II, 2.2; Morris, Forging, 12n. Test Caroline, będący punktem odniesienia w dyskusji Karty ONZ, w cytatach profesora prawa Detleva Vagtsa, Reconsidering the Invasion of Panama (Ponowne rozważania na temat inwazji Panamy), Reconstruction, 1.2 1990. 33 Lawrence Kapłan, Diplomatic History, lato 1992. 34 Appleby, Capitalism, lf. 35 Hietala, Manifest Design; Horsman, Race. Fredonia, Drinnon, White Savage, 192, 201-221; podkreślenia w oryginale. Emerson, cyt. przez Clarence'a Kariera, The Educational Legacy of War (Spuścizna edukacyjna wojny), ms., University of Illinois, lipiec 1992. 36 Hietala, Manifest Design, 193, 170, 259, 266. 37 Howard, Harper’s, marzec 1985; Morris, American Revolution, 4, 124; Bernstein, NYT, 2 lutego 1992. 38 Military Sales: the United States Continuing Munition Supply Relationship wtth Guatemala, Główne Biuro Rachunkowości USA, styczeń 1986, raport dla Komitetu Spraw Zagranicznych i Izby Reprezentantów, 4. Inter-Agency Task Force, Ąfrica Recouery Program/Economic Commission (Międzyagencyjny Oddział Specjalny, Program ożywienia gospodarczego Afryki/Komisja Ekonomiczna), South Ąfrican Destabilization: the Economic Cost of Frontline Resistance to Apartheid, New York, ONZ, 1989,13, cyt. przez Merle Bowena,
216
Fletcher Forum, zima 1991. CAR, 22 listopada 1991; Economist, 20 lipca 1991; Freed, LAT, 7 maja 1990. Shelley Emling, WP, 6 stycznia 1992. Gramajo odmówił odpowiedzi na oskarżenia sądu i przez swą nieobecność uznany został winnym wielu przestępstw przeciw prawom człowieka; ci, którzy wnieśli oskarżenie, otrzymali ponad 10 mln tytułem odszkodowania — bez wątpienia symbolicznie. 40 Patrz PI, wykład I; DD, rozdz. 1. Ogólnie na ten temat zob. Kolko, Confronting. Shoultz, Human Rights, 7. 41 Jackson, Cerctury. Zwick, Mark Twain's Weapons, 190,162.HassettiLacey, Towards a Society; DD, rozdz. 12. Economist, 21 grudnia 1991. Las Casas, cytowany przez Todorova, Conquest, 245. 39
Do rozdziału 2 1
Dalsze szczegóły i materiały źródłowe patrz TTT, PI, DD. Kennan i inne dokumenty, TTT, rozdz. 2.2, PI, wykład I. 2 Green, Containment, VII. 2. Patrz rozdz. 7.1 poniżej. 3 Cumings, Ortgins, 172-173. Na temat pogardy dla japońskich perspektyw patrz DD 337 - 338. Ibid., rozdz. 6 i „Posłowie" na temat Bliskiego Wschodu; oraz TNCW, rozdz. 8. British i Dulles, Stivers, Supremacy, 28, 34; America's Confrontation, 20f. 4 DD, 49-51, 27 i ogólnie. 5 Ibid., 259; TTT, 270; COT, 219-221; NI, 71-72. Klssinger, TTT, 67-68. 6 DD, 395. Russel, Practice and Theory, 68. 7 Gleijeses, Shattered Hope, 365. Foreign Relations of the United States, 19521954, t. IV, 113In.; nie wspominano o żadnych innych dowodach. Prokurator generalny odwołał się do „samoobrony i instynktu samozachowawczego" dla usprawiedliwienia blokady narzuconej z pogwałceniem międzynarodowego prawa. Memorandum z dyskusji NSC, 27 maja 1954 r. 8 APNM, 33n.; TNCW, 67-69, 89-90. 9 Friedman, NYT, 7 lipca 1991. Iraccy demokraci, DD, rozdz. 6.4, „Posłowie" cz. 4. i wcześniejsze artykuły w Z Magazine. 10 Friedman, NYT, 24 czerwca; Haberman, NYT, 28 czerwca 1992; patrz N. Abraham, Ues ofOur Times, wrzesień 1992. Na temat US — vs. — proces pokojowy i tło tych zdarzeń patrz DD, „Posłowie"; najnowsze informacje, TNCW, FTR, NI. Na temat oficjalnej „politycznej poprawności", patrz Herman, Decoding Democracy. 11 Eisenhower cyt. przez Richarda Immermana, Diplomatic History (lato 1990).
12
13
14
15
16
17 18 19 20 21 22
23 24
John Foster Dulles, rozmowa telefoniczna z Allenem Dullesem, 19 czerwca 1958, „Minutes of telephone conversations of John Foster Dulles and Christian Herter" (Chwile rozmowy telefonicznej Johna Fostera Dullesa i Christlana Hertera), Biblioteka Eisenhowera w Abilene, Kansas. Leffler, Preponderance, 258, 90-91. TNCW, rozdz. 8, 11; DD rozdz. 1, 6, 8, 11. Frank Costigliola, w publikacji Patersona Kennedy's Quest. Na temat Japonii, patrz Schaller, American Occupation. Patrz przypis 16. Leffler, Preponderance, 71. Jeffrey-Jones, CM, 51. Pisani, CIA, 106-107. Patrz rozdz. 1.2 powyżej. Nikaraguańskie wybory, MC, NI, DD. DD, rozdz. 11, na temat USA i Włoch w kontekście szerszej walki o zniszczenie groźby demokracji w społeczeństwach przemysłowych po II wojnie światowej. Pisani, CIA, 114n., 91n. Chace, NYT Magazine, 22 maja 1977. Na temat rasistowskiego stosunku do Włochów zarówno w zapisach wewnętrznych, jak i w publikacjach patrz DD rozdz. 1.4, 11.5. Stimson; Kolko, Politics, 471. Wood, Dismantfing, 193,197(cyt.Woodwarda, list prywatny; Dreier, The Organization oj the American States (1962)). Pastor, Condemned, 32, jego podkreślenia. Leffler, Preponderance, 165. Na temat wcześniejszych dyskusji o tych problemach patrz m.in. AWWA, wstęp; eseje Gabriela Kółko, Richarda Du Boff oraz Johna Dowera w PP, V; FRS, 3In. Ostatnie znaczące prace to Borden, Pacific Alliance; Schaller, American Occupation; Rotter, Path to Vietnam. Bardzo pomocna praca Lefflera, podsumowująca ostatnie badania i dodająca istotne nowe Informacje, umieszcza ten sposób rozumowania w ramach ogólnego schematu planowania ery Trumana. Ostatnie badania naukowe w znacznej części potwierdzają i rozszerzają pionierskie prace G. i J. Kolko sprzed 20-25 lat. Bardziej aktualna publikacja to Kolko, Confronting. Patrz także DD, rozdz. 1, 11 i cyt. tam źródła. Komisja do spraw Południa, Chalange, 216n., 71n., 287. Klssinger, American Foreign Policy; Leffler, Preponderance, 17, 449, 463. Ibid., 282n. Ibid., 284, 156. Acheson, Kennan, cyt. przez Gaddisa, w Strategies, 76. Leffler, Preponderance, 117, 119. DD, rozdz. 11. Na temat „agresji" patrz FRS, 114n. Costigliola w publikacji Patersona, Kennedy's Quest, cyt. Theodora Sorensona; również George Ball. Watchel, Money Mandarins, 64. Na temat Kennedy'ego i Wietnamu patrz RC. Na temat wpływu „międzynarodowego keynesianismu militarnego" po upadku programów pomocy, patrz przede wszystkim Borden, Pacific AUiance; DD, rozdz. 1, ze względu na inne źródła i komentarze. Garthoff, Détente, 487n. Wyjątki z NYT, 8 marca; Patrick Tyler, NYT, 8,11 marca; Barton Gellman, WP
25
26 27
28 29
30 31
32
33 34
35
36
37 38 39
weekly, 16-22 marca 1992. Patrick Tyler, NYT, 24 maja 1992. Frederic Kempe, U.S., Bonn Clash Over Pact wtih France (USA, Bonn ścierają się w aprawie paktu z Francją), WSJ, 27 maja 1992. Patrz DD, wstęp. Christopher Bellamy, International Ąffatrs, lipiec 1992. Strange, International Economic Relattons ofthe Western World (1976), cyt. przez Wachtela w Money Mandarins, 79; 137 — na temat zyskowności. Ibid. Du Boff, Accumulation, 153n.; Calleo, Imperious Economy, 63,116, 75. Patrz zwłaszcza Rand, Making Democracy Safe; i na temat rezultatów, mój artykuł z 1977 r. przedrukowywany w TNCW, rozdz. 11; również rozdz. 2. DD, rozdz. 6.1. Patrz również Yergin, Prize. Patrz DD, 98, na temat przepływu kapitału. NI 84n., dodatek IV.4. DD, rozdz. 6, „Posłowie" cz. 5; mój esej w publikacji Petersa, Collateral. UNESCO, Preston et al. Hope and Folly. TTT rozdz. 5 i cytowane źródła; NI, rozdz. 1. LAT, Extra! (FAIR), lipiec/sierpień 1992, na 6 miesięcy przed wyrokiem Rodneya Kinga w kwietniu 1992. Maynes, (ed.), Foreign Policy, lato 1990. G. Ress, Alain Besancon, Encounter, grudzień 1976, czerwiec 1980. Patrz poniżej, rozdz. 7; DD, rozdz. 7. Nancy Wright, Multinational Monitor, kwiecień 1990, cyt. w: Gar Alpenwitz i Kai Bird, Diplomatic History, wiosna 1992. Patrz również James Petras, Monthly Review, maj 1992. Fitzgerald, Between. Prasa zagraniczna, US andJapan shyfrom inwesting in UK (USA i Japonia wzbraniają się przed inwestowaniem w Wielkiej Brytanii), FT, 25 września 1992. M. Fisher, Why Are German Workers Striking? To Presewe Their Soft Lije (Dlaczego strajkują niemieccy robotnicy? Żeby zachować swe wygodne życie), wiadomości WP, IHT, 4 maja; Andrew Fisher, FT, 20 maja; Ch. Parkes, FT; K. Done, FT, 24 września (GM); FT, 4 czerwca 1992. Ellaine Bernard, The Defeat ot Caterpillar (Porażka w zakładach Caterpillar), ms. Harvard Trade Union Program, maj 1992. Sexton, War onLabor, 83n. Patrz rozdz. 11, poniżej. Barnaby Feder, NYT, 25 maja 1992. Jim Stanford, Going South: Cheap Labour as an Unfair Subsidy in North American Free Trade (Przenosząc się na Południe: tania siła robocza jest nieuczciwą dotacją w wolnym handlu Ameryki Północnej), Canadian Centre for Policy Alternatives, grudzień 1991; A. Reding, World Policy Journal, lato 1992. Edward Goldsmith, M. Ritchie, The Ecologist, listopad/grudzień 1990; Watkins, Fudng, 103-104. Zestawienie aktów sprawy amicus curiae rządu
217
Kanady, Sad Apelacyjny USA, „Corrosion Proof Fittings i in. przeciw EPA i William K. Riley", 22 maja 1990. Patrz rozdz. 3 przyp. 43. 40 „Drug war" and media (Wojna narkotykowa i media), DD, rozdz. 4; rozdz. 7, dla badań porównawczych. Jonathan Kaufman, BG, 26 maja 1992. 41 B. Hohler, BG, 26 maja 1992. 42 „Wywiad", Multinational Monitor, maj 1992. 43 Reding, op.cit. 44 Rose Gutfeld, WSJ, 27 maja 1992. 45 Arthur MacEwan, Socialist review, lipiec-grudzień 1991; Du Boff, Accumulation; Bank Światowy, Global Economic Prospects and the Developing Countries 1992, cyt. przez Douga Henwooda, Left Business Obsewer, nr 54, 4 sieronia 1992, Watkins, Fixing, 5, 24. 46 Bank Światowy, w: Trocaire Development Review (Catholic Agency for World Development, Dublin, 1990); Chakravarti Raghavan i Martin Khor, Third World Economics (Penang), 16-31 marca 1991; Economist, 25 kwietnia 1992; Watkins, FWng, 75, 49, 64; Frances Williams, FT, 1 czerwca 1992; Kent Jones, Fletcher Forum, Zima 1992. Na temat protekcjonizmu reagani-tów patrz DD rozdz. 3 i dla dalszych szczegółów Bhagwati i Patrick, Aggresswe Unilateralism; Bovard, Fair Trade Fraud. 47 George Graham, FT, 25 września; Nancy Dunne, FT, 24 września 1992. 48 Wachtel, Money Mandarins, 146; Greider, Secrets, 521n. FT, 16/17 maja 1992. 49 Economist, 16 maja; Jonathan Hicks, NYT, 31 marca 1992. 50 Preliminary Report, LAC, 16 września 1992. 51 DD, rozdz. 12; Wilbur Edel, Diplomatic History - State Department Style (Historia dyplomacji w stylu Departamentu Stanu), Polincal Science Quarterly, 106.4 1991/1992.
Do rozdziału 3 1
2 3 4
Brenner, w: Aston i Philipin, BrennerDebate, 277n., 40n. Stavrianos, Global Rjft, rozdz. 3, 16; Feffer, Shock Waves, 22; Shanin, Russia (cyt. historyka D. Mirsky'ego). Zeman, Communist Europe, 15-16 (cyt. T. Masaryka), 57-58. Gerschenkron, Economic Backwardness. Leffler, Preponderance, 359. Gaddis, Long Peace, 10. Gerschenkron, Economic Backwardness, 146, 150. Du Boff, Accumulation, 176, cyt. Kuznetsa. Patrz FRS, 51-52, dla szczegółów na temat Indochin. Wood, 177, na temat Gwatemali; USA i faszyzm-nazizm, Meksyk, DD, rozdz. 1.3-4, 11. Sklar, Washington's War i obszerna literatura na temat Nikaragui.
218
5
DD, rozdz. 11. FDR, Zeman, Communist Europe, 172n.; Kimball, Juggler, 34. Truman, Garthoff, Detente, 6, cyt. NYT, 24 czerwca 1941. 6 Leffler, Preponderance, 78; Indochiny, patrz RC. 7 NI, 185n., na temat Czerwonej Paniki; 272n. na temat Libii iP&E, rozdz. 3. 8 Leffler, Preponderance, 58-59, 15. 9 Leffler daje szczegółowy i na ogół pełen współczucia opis rzeczywistych obaw i ich podstaw. Na temat ONZ patrz przypis 10, rozdz. 2 10 DD, 103. 11 601-Leffler, Preponderance, 284-285. 12 DD, rozdz. 1. Posunięcia Chruszczowa zostały ujawnione przez Raymonda Garthoffa w International Security, Wiosna 1990, jako „interesujący precedens" dla posunięć Gorbaczowa; Kennedy, Strategy of Peace, 5; cytowany przez Leacocka w Requiem, 7. 13 Defense Monitor, styczeń 1980. Zeman, Communist Europe, 257-258. 14 Patrz Charles Maier, Why Did Commnism Collapse In 1989?, Program on Central and Eastern Europe, Working Paper series 7, styczeń 1991. 15 Oświadczenie Banku Światowego opublikowane w Trócaire Development Review, op. cit. (rozdz. 2, przypis 46). 16 Cytat z TNCW, 3,204. Na temat NSC 68, patrz DD, rozdz. 1.1. Meyer, cyt. przez Pisaniego, CIA, z jego Peace orAnarchy. 17 Hoizman, Challenge, maj/czerwiec 1992. Garthoff, Detente, 793-800. W uzupełnieniu z 11 czerwca 1992 r. Hoizman zauważa, że Komitet Badawczy złożony z pięciu wyróżniających się ekonomistów wybranych przez House Permanent Select Committee on Inteligence (Stałą Komisję Selekcyjną Izby zajmującą się wywiadem) stwierdził te same techniczne problemy i nie był w stanie uzyskać satysfakcjonującego wyjaśnienia na spotkaniu w cztery oczy z odpowiedzialnymi specjalistami CIA, których scharakteryzowano jako osoby pozbawione „bezstronności". 18 Leiken, Foreign Policy, Wiosna 1981; cytowany przez Schoultza, National Security, użyteczny przegląd obłudnych systemów stworzonych przez strategów, rzeczywistych czy też wymyślonych, można tylko spekulować. Patrz DD, rozdz. 3,6, dla dalszej dyskusji. Thompson, Diplomatic History, Zima 1992. 19 Carnegie, cyt. przez Krause'a w Homesteod, 235. Sondaż z 1987 r. cyt. przez Lobela w Less than Perfect, 3. Patrz APNM, rozdz. 1; Intellectuals and the State (Intelektualiści i państwo) przedrukowany w TNCW. 20 Feffer, Shock Waves, 22, 122, 129. Brumberg, JVYRB, 30 stycznia; FT, 3 lutego; Robinson, FT, 28 kwietnia 1992. Haynes, European Business and Economic Development, wrzesień 1992. Wskaźniki ekonomiczne: FT, 28 września 1992. Engelberg, NYT, 9 lutego; WSJ, 4 lutego; Glaser, NYT, 19
21 22 23 24
25
26
27
28
29
30 31
32
33 34
35
36
kwietnia; Bohlen, NYT, 30 sierpnia 1992. Continental Illinois. Dzieci, patrz DD, rozdz. 7; rozdz. 9.5. Polanyi, Great Transformation. Miller, Founding Finaglers. Na temat kostarykańskiego wyjątku i na temat stosunku USA do niego z lat czterdziestych patrz NI, 11 In., dodatek V. 1; DD, 22 In., 273n. Gowan, World Policy Journal, Zima 1991 -1992. Patrz Deere, In the Shadows, 213; McAfee, Storm Signals. Patrz DD, rozdz. 1.6, 3.3. Kaslow, CSM, 12 sierpnia 1992. Burke, Current History, luty 1991; Morales, Thtrd World Quarterly, t. 13.2, 1992. Patrz również Peter Andreas i in., Dead-End Drug Wars (Wojny narkotykowe utknęły w ślepej uliczce), Foreign Policy, Zima 1991 -1992. McAfee, Storm Signals, rozdz. 7. Bourne, Orlando Sentinel, 12 kwietnia 1992. Suskind, WSJ, 29 października 1991. DD, 162. Na temat spaczonej historii patrz M, 177n. CAR, 27 września 1991; 5 czerwca 1992. Latinamerica press (Lima), 4 czerwca 1992. AFP Chicago Sun-Times, 22 grudnia 1991. Shepard, CT, 18 czerwca, 22 maja, 1 września 1992. Proceso (Mejdco),. 2 grudnia 1992 [LANU]. Kenneth Sharpe, CT, 19 grudnia 1991. Andreasy op.cit. Joachim Bamrud, CSM, 24 stycznia 1991. CAR, 20 września, 29 listopada, 3 maja 1991. Links (National Central America Health Rights Network), Lato 1992. F. Jaime, IPS, Subtext (Seattle), 3-16 września; Nusser, NYT News Sewice, 26 września; Johnson, MH, 3 grudnia 1991. CAR, 11 października 1991. Gomez, NYT, 28 stycznia 1992. Patrz Americas Watch, Drug War; WOLA, Clear and Present Dangers. Simes, NYT, 27 grudnia 1988. Dalsze szczegóły patrz DD, 97n. Patrz Daedalus, Zima 1990; NYT, 4 stycznia, 31 sierpnia 1990. DD, 61, dalsze informacje. Lionel Barber i Alan Friedman, FT (London), 3 maja 1991. Poważne doniesienia na ten temat w środkach masowego przekazu rozpoczęły się w Los Angeles Times, 23, 25, 26 lutego 1992. Na temat dostępnych informacji przed inwazjąna Kuwejt, często ignorowanych przez media, patrz DD, 152, 194n. DD, rozdz. 4-5. DD, rozdz. 6 i „Posłowie". Dalsze szczegóły — patrz mój artykuł w pracy Petersa Collateral Damage. DD, 141n., rozdz. 10. Patrz COT, NI, DD dokumentacja na temat subwersji procesu pokojowego i współudziału mediów. Patrz Robinson, Fausttan Bargain na temat samego obalenia wyborów przez USA. Van Niekerk, G&M, 25, 29 stycznia 1992. Britain, Guardian (London), 30 marca;
37 38
39 40 41 42 43
44
Guardian weekly, 5 kwietnia 1992. Patrz George Wright, Z Magazine, maj/czerwiec 1992, na temat tła wydarzeń. Lewis, ATYT, 24 sierpnia 1992. Lattn America Strategy Development Workshop, 26 i 27 września 1990, protokół 3. DD, 29-30, dalsze szczegóły. Maureen Dowd, NYT, 23 lutego 1991; patrz DD, „Posłowie". Khor, Uruguay Round, 10. Patrz również Raghavan, Recolonization. Wachtel, MoneyMandarins, 266; Peter Philips, Challenge, styczeń/luty 1992. Virginia Galt, G&M, 15 grudnia 1990. John Maclean, CT, 27 maja 1991; WSJ. 28 listopada 1990. Monthly Review, marzec 1992.
Do rozdziału 4 1 2
3
4
5
6
Rabe, Road, 129. Asia Watch, Human Rights; Shorrock, Third World Quarterly, październik 1986. Harvard Human Rights Journal 4, Wiosna 1991; patrz mój artykuł w Collateral Damage Petersa. Fitzgerald, Between, cyt. Ryutaro Komiya i ta., Industry Policy of Japan (Tokyo, 1984; prasa akademicka, 1988). Johnston, National Interest, Jesień 1989. Amsden, Diffusion of Development: the Late — industrializing Model and Greater East Asia (Rozpowszechnianie rozwoju: model późnego uprzemysłowienia i wspanialsza Wschodnia Azja), AEA Papers and Proceedings, 81.2, maj 1991. Patrz przede wszystkim Asia's Next Giant. Smith, Industrial Policy, cyt. Hollis Chenery, Sherman Robinson oraz Moises Syrquin, Industrialization and Growth: A Comparative Study (Oxford 1986). Brazylia, patrz rozdz. 7. Porównania patrz DD, rozdz. 7.7. Francis, CSM, 14 maja 1992. Amsden, op.cit. Huelshoff, Sperling, w: Federal Merkla. Ronald van de Kroi, FT, 28 września; Economist 23 maja 1992. Dertouzos i ta., Made in America. Felix, On Finanzial Blowups and Authoritarian Regimes in Latin America (O finansowych wybuchach i autorytarnych reżimach w Ameryce Łacińskiej) w: Jonathan Hartlyn i Samuel A. Morley (eds), Latin American Political Economy (Westview 1986). Również Lazonick, Business Organization, 43. Ibid., na temat roli banków w rozwoju przemysłowym Niemiec. Gerschenkron, Economic Backwardness. Landes, Unbound, dla obszernej dyskusji. Bils, cyt. przez Du Boff, Accumulation, 56. Bartel (ed.), Challange, li-
219
piec/sierpień 1992. Patrz Du Boff ogólnie na ten temat. Brady, Business, na temat lat dwudziestych i trzydziestych. Klasyczne badania w sprawie porzucenia zasad wolnego rynku w Polanyi, Great Transformation. Dalsze informacje zob. DD rozdz. 1, przypis 19. 7 Lazonick, Business Organization. 8 Taylor, Dollars and Sense, listopad 1991. 9 Steven Elliott-Gower, zastępca dyrektora w Centrum Polityki Handlowej WschódZachód, Uniwersytet w Georgii, NYT News Service, 23 grudnia 1991. Jeffrey Smith, WP weekly, 18-24 maja; Korb, CSM, 30 stycznia; Schweid, BG, 15 lutego 1992. Hartung, World Policy Journal, Wiosna 1992. Ambitnych planów nie zrealizowano, doniósł w lipcu 1992 r. Congressional Research Sewice, sprzedaż spadła w 1991 r., chociaż broń z USA ciągle stanowiła 57% całkowitej sprzedaży do państw Trzeciego Świata; Robert Pear, NYT, 21 lipca 1992. 10 Na temat akcji „Food for Peace" patrz NI, 363 i cytowane źródła, przede wszystkim Borden, Pacific Alliance. Hogan, Marshall Plan, 42-43, 45. Analizy Departamentu Handlu — Wachtel, Money Mandarins, 44n. BW, 7 kwietnia 1975. 11 Nasar, NYT, 7 lutego; Furor on Memo at World Bank (Wrzawa nad memorandum w Banku Światowym), NYT, 7 lutego; Reuters i Peter Gosselin, BG, 7 lutego 1992. Economist, 8 lutego, 15 lutego (list Summersa) 1992. 12 MacEwan, Dollars and Sense, listopad 1991. Hegel, Philosophy, 36. 13 Crtminalizing the Seriously Mentally IU (Robienie kryminalistów z ludzi poważnie chorych psychicznie); Anita Diamant, BG, 10 września 1992. Falco i inne artykuły, Daedalus, Political Pharmacology (Farmakologia polityczna), Lato 1992. James McGregor, WSJ, 29 września 1992; to doniesienie strony tytułowej na temat burmeńskiego opium w Chinach całkowicie pomija główną rolę CIA w tworzeniu tej tragicznej sytuacji; patrz McCoy, Politics, Victoria Benning, BG, 27 czerwca 1992. 14 Paul Hemp, BG, 30 sierpnia 1992. 15 Louis Ferleger i Jay Mandle, Challenge, lipiec/sierpień 1991. Stopa podatkowa w Stanach Zjednoczonych równa jest 95 % japońskiej i 71 % zachodnioeuropejskiej, zgodnie z danymi przytaczanymi przez ekonomistę Herberta Steina, który dementuje „mit", jakoby podatkiwUSA były wysokie wstosunku do międzynarodowych i historycznych standardów; WP weekly, 7 września 1992. 16 Sonia Naziarto, WSJ, 5 października 1992. Wachtel, op.cit., „Posłowie"; John Zysman, US Power, Trade and Technology (Władza, handel i technologia USA), International Affairs (London), styczeń 1991. Benjamin Friedman, NYRB, 13 sierpnia; CSM, 14 sierpnia; Science, 21 sierpnia; Pollin, Guardian (New York), sierpień 1992. 17 Uchitelle, NYT, Al, 12 sierpnia 1992. 220
18
Michael Waldholz i Hilary Stout, Rights to Life (Prawa do życia), WSJ, 7 kwietnia; Leslie Roberts, Science, 29 maja 1992. The Blue Sheet, 8, 15 kwietnia 1992. 19 Gina Kolata, NYT, 28 lipca 1992. 20 Economist, 22 sierpnia 1992. Richard Knox, BG, 11 września 1992, badania Families USA Foundation; producenci narkotyków stwierdzili, że są one dokładne. Fazlur Rahman, NYT, 26 kwietnia; William Stevens, NYT, 24 maja 1992. 21 Watkins, Fixing, 94-95. 22 Intellectual Property Rights (Prawa własności intelektualnej), Anthropology Today (UK), sierpień 1990. 23 Jeremy Seabrook, Race and Class, lipiec 1992. Watkins, Fixing, 96. 24 David Hirst, Guardian (London), 23 marca 1992.
Do rozdziału 5 1
2
3 4
5 6
7 8
9
Thomas Friedman, NYT, 12 stycznia 1992. Taylor, Swords, 159. Pfaff i Hoopes, praktycznie identyczne komentarze bez żadnych odsyłaczy, nie wiadomo zatem, komu należy się uznanie; patrz AWWA, 297-300. FRS, 9495. Wohlstetter, WSJ, 25 sierpnia 1992. Hegel, Philosophy, 96. Schoultz, Comparative Pollitics, styczeń 1981. Herman, PEHR, I, rozdz. 2.1.1; Real Terror Network, 126n. PEHR, MC, dla analiz porównawczych. I sporo literatury na ten temat. Patrz TNCW, 73n., dla dalszej dyskusji. Również m.in. NI, DD. Leffler, Preponderance, 260, 165. Patrz rozdz. 10.4 i dla zarysu tła rozdz. 2.12.2. Na temat Japonia-SEA, patrz RC, rozdz. 2.1. Peter Dale Scott, Exporting Military -Economic Development (Eksportowanie rozwoju militarnogospodarczego) w: Ten Years Caldwella, oraz The United States and the Overthrow of Sukarno (Stany Zjednoczone a obalenie Sukarno), Pacific Ąffairs, Lato 1985; PEHR, 1.1, rozdz. 4.1; Kolko, Confronting. FTR, 457n.; COT, rozdz. 8. Marshall i in., Iran-Contra, rozdz. 7, 8. McGehee, Nation, 11 kwietnia 1981. Również News Jrom Asia Watch, 21 czerwca 1990. Ibid., Rusk cyt. przez Kolko. Brands, The Limits of Manipulation: How the United States Didn't Topple Sukarno (Granice manipulacji: jak Stany Zjednoczone nie obaliły Sukarno), Journal of American History, grudzień 1989. Johnson cyt. przez Kolko, Confrontmg. McNamara i raport Kongresu cyt. w Military Aid Wolpina, 8, 128. McNamara do Johnsona, Brands, op.cit., rozdz.
7.3. Public Papers of the Presidents, 1966 (Washington 1987), ks. II, 563. 11 NYT, 29 marca 1973. Patrz rozdz. 10, przypis 64. 12 Frankel, NYT, 11 października 1965. 13 Cyt. w NYT, 17 października 1965. 14 Robert Martin, US News, 6 czerwca 1966. Time, 15 lipca 1966. 15 NYT, 19 czerwca 1966. 16 Artykuły wstępne, NYT, 22 grudnia 1965; 17 lutego, 25 sierpnia, 29 września 1966. 17 IHT, 5 grudnia 1977, z LAT. 18 PEHR, 1.1, rozdz. 3.4.4; TNCW, rozdz. 13; Peck, Chomsky Reader, 303-313. Dla przeglądu: Taylor, Indonesia's Forgotten War. 19 John Murray Brown, CSM, 6 lutego 1987; Shenon, NYT, 3 września 1992; Economist, 15 sierpnia 1987. 20 Wain, WSJ, 25 kwietnia 1989; Asia Week, 24 lutego 1989, cyt. w TAPOL Bulletin, kwiecień 1989. Richard Borsuk, WSJ, 8 czerwca 1992. 21 Kadane, SFE, 20 maja 1990. WP, 21 maja; AP, 21 maja; Guardian (London), 22 maja; BG, 23 maja 1990. Jedynym wyjątkiem z ogólnego pomijania tematu był New Yorker, Talk of the Town (Mowa miasta), 2 lipca 1990. Gwatemala, rozdz. 7.7. 22 Wines, NYT, 12 lipca; Martens, list, WP, 2 czerwca 1990. 23 Budiarjo, listy, WP, 13 czerwca; Rosenfeld, WP, 13 i 20 lipca 1990. 24 Moynihan, NYRB, 28 czerwca 1990. 25 Patrz TNCW, rozdz. 13. Lewis, NYT, 16 kwietnia 1992. 26 Shawcross, patrz MC, 284n.; więcej szczegółów: Peck, op.cit. Chaliand, Nouvelles litteraires, 10 listopada 1981; Fallows, Atlantic Monthly, luty, czerwiec 1982. Halliday, Guardian weekly, 16 sierpnia 1992. 27 Daily Hansard SENATE (Australia), 1 listopada 1989,2702. Indonesia News Service, 1 listopada 1990. Green-left mideast. gulf. 346, electronic communication, 18 lutego 1991. Monthly Record, Parliament (Australia), marzec 1991. Reuters, Canberra, 24 lutego; Communique, Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, 22 lutego 1991. PEHR, 1.1,163 -166. Taylor, Indonesia Forgotten War, 171. 28 FEER, 25 lipca 1991. Carey, list, Guardian weekly, 12 lipca 1992. 29 ABC (Australia) radio, Background briefing; East Timor (Wcześniejszy instruktaż; Wschodni Timor), 17 lutego 1991; Osborn, Indonesia's Secret Wars; Manbiot, Poisoned Arrows; Anti-Slavery Society, West Papua. 30 Age (Australia), 11 stycznia, 18 lutego; IPS, Kupang, 20 stycznia; Australian, 6
czerwca; Carey, op.cit.; TheEngineer, 26 marca 1992. Patrz również TAPOL Bulletin, sierpień 1992.
10
Do rozdziału 6 1
Jennings, The Indians' Reuolution (Rewolucja Indian); Berlin, The Revolution in Black Life (Rewolucja w beznadziejnym życiu), obydwa artykuły u Younga, American Revolution. Morris, American Revolution, 72. Higginbotham, In the Matter of Color. Hamilton, cyt. przez Vinea Deloria w Less than Perfect Lobela. Patrz przypis 32, rozdz. 1. 2 Gleijeses, The Limits of Sympathy: the United States and the Independence of Spanish America (Granice współczucia: Stany Zjednoczone a niepodległość hiszpańskiej Ameryki), ms., John Hopkins, 1991. 3 Lawrence Kapłan, Diplomatic History, Lato 1992; patrz rozdz. 1.2. 4 Patrz Bernal, Black Athena. 5 North American Review, 12 kwietnia 1821, cyt. przez Gleijesesa. Crossette, NYT, 18 stycznia; Stephen Fidler, FT, 29 stycznia 1992. 6 Jefferson cyt. przez van Alstyne'a, Rising American Empire, 81. 7 Gleijeses, Limits of Sympathy (Granice współczucia). Drinnon, White Savage, 158. Również PI, 12n., 71n. i cytowane źródła. 8 Ibid. 9 Green, Containment, 13 -18. Na temat polityki dobrosąsiedzkiej i jej tla patrz LaFeber, Inevitable Revolutions; Krenn, US Policy. Patrz również Salisbury, Anti-Imperialism. 10 Benjamin, US and Origins, 186n. Paterson, w: Kennedy's Quest Patersona; meksykański dyplomata cyt. w Requiem Leacocka, 33. 11 NI, 177, 101. Shirley Christian, NYT, 4 września 1992. 12 Patriottc America (Patriotyczna Ameryka), 1903; Zwick, Mark Twatn's Weapons, 161. 13 Envio, Jesuit Central American University (UCA), Managua, styczeń-luty 1992; NI, 176n., 67-68; PI, 22n. 14 Przegląd operacji terrorystycznych patrz Blum, CIA. Nixon, Garthoff, Detente, 76n., Patrz McClintock, Instruments, w celu zapoznania się z prowadzoną ostatnio dyskusją, łącznie z wywiadem Gilpatrica. Również Garthoff, Reflections oraz Smith, Closest oj Enemies, dla przeglądu dobrze poinformowanych źródeł rządowych USA. 15 Paterson, op.cit; Martin Tolchin, NYT, 15 stycznia 1992. Garthoff, Ręflections, 17.
221
16
Na temat dyscypliny naukowej patrz m.in., NI, dodatek V5 (na temat Waltera Laąuera) i kilka artykułów w Western George'a. Artykuł wstępny w NYT, 8 września 1991. French, NYT, 19 kwietnia; Constable, BG, 15 lipca, 26 października; Krauss, NYT Book Review, 30 sierpnia 1992. Patrz rozdz. 3.5. 17 Patrz DD, 280-281. 18 Szczególnie haniebny przykład patrz NI, dodatek 1.1. Ogólne zasady patrz PEHR, MC i w dalszej przebogatej literaturze na ten temat. Na temat komentarzy mediów dotyczących Kuby patrz Platt, Tropical Gulag. 19 Envio, op.cit.; Stavrianos, Global Rift, 747; Latinamerica press, 5 kwietnia 1990; Morris Morley i Chris McGillion, Sydney Moming Herold, 7 stycznia 1992. Ellacuria, Utopia and Prophecy in Latin America (Utopia i proroctwo w Ameryce Łacińskiej) (1989), w: Hassett and Lacey, Towards a Society. 20 Smith, Closest of Enemies; Gillian Gunn, Current History, luty 1992. Thomas Friedman, NYT, 12 września 1991. Michael Kranish, BG, 19 kwietnia; NYT, 19 kwietnia 1992. Nikaraguańska kawa: NI, 98. 21 Detlev Vagts, Reconsidering the Invasion of Panama (Ponownie rozpatrując inwazję Panamy), Reconstruction, t. 1.2, 1990. Patrz DD, rozdz. 5. 22 WP weekly, 20-26 stycznia 1992; Post, patrz DD, 103,141; NI, dla szerszego przeglądu dogmatów Times-Post. Benjamin, US and Origins, 59; PI, 72.
Do rozdziału 7 1
2 3 4 5
6
7 8
222
Evans, Dependant Development, 51n. WP, 6 maja 1929; New York Herold Tribune, 23 grudnia 1926; CSM, 22 grudnia 1928; NY Post, 21 grudnia 1928; WSJ, 10 września 1924; cyt. przez Smitha, Unequal Giants, 186n., 135n„ 82. Krenn, US Policy, 122. Green, Containment, 8n. Smith, Unequal Giants, 3n., 35n., 134. Evans, Dependent Development, 70; Rabe, Road to OPEC, 110. Haines, Americanization; Leffler, Preponderance, 258, 339. Rozdz. 2.2. Cyt. przez Kolko, Politics, 302n. Green, Containment, rozdz. 11. Sytuacja jest bardziej złożona; patrz rozdz. 2.2. Patrz TTT, rozdz. 2.3. Bismarck cyt. przez Nancy Mitchell, ms., SAIS; John Hopkins, 1991, w mającym się ukazać Prologue. Green, Containment, 74n., 315n.; rozdz. 2.1. NSC 5432, sierpień 1954; Memorandum for the Special Assistant to the President for National Security Ajfairs' (McGeorge Bundy), Study of U.S. Policy Toward Latin American Military Forces (Badania dotyczące polityki USA w stosunku do sił zbrojnych Ameryki Łacińskiej), Sekretarz Obrony, 11 czerwca 1965. Patrz PI, wykład I, dalsze szczegóły. Green, Containment 180n., 259n., 103, 147n., 174n.,
188. Na temat wojska Ameryki Łacińskiej, patrz również Leffler, Preponderance, 59n. Na temat następstw w Boliwii patrz DD, 395n. i rozdz. 3.4. 9 Patrz rozdz. 5, przypis 5. Agee, Inside, 361 -362. 10 Parker, Brazil. Leacock, Requiem. Skidmore, Politics. Hewlett, Cruel Dilemas. Patrz również Black, US Penetration. 11 Felix, Financial Blowups (Finansowe wybuchy) (rozdz. 4, przypis 5); Evans, op.cit. Herman, Real Terror Network, 97. 12 Skidmore; Evans, 4. Mario de Carvalho Garnero, przewodniczący Brasilinvest Informations and Telecommunications, O Estado de Sao Paulo, 8 sierpnia (LANU, wrzesień 1990); Latin America Commentary, październik 1990. CIIR, Brasil. Szerszy kontekst patrz DD, rozdz. 7. 13 Americas Watch, Strugglejor Land; Brazylijski dziennikarz, Josć Pedro Martins, Latinamerica press, 4 czerwca 1992; George Monbiot, Index on Censorship (London), maj 1992; Isabel Vincent, G&M, 17 grudnia 1991. Ogólnie na ten temat patrz Hecht i Cockbum, Fate. 14 Dimerstein, Brasil; Blixen, War Waged on Latin American Street Kids („Wojna" prowadzona z dziećmi ulicy Ameryki Łacińskiej), Latinamerica press, 7 listopada 1991; Gabriel Canihuante, ibid., 14 maja 1992; Moffett, CSM, 21 czerwca 1992; Maite Pinero, Le Monde diplomatique, sierpień 1992. 15 Rabe, Road. Krenn, US Policy, na temat wcześniejszego okresu. 16 Excdsior(MexicoCity), 11 listopada, 21 listopada, 4grudnia 1991; 30 stycznia 1992 (LANU). 17 Brooke, NYT, 21 stycznia; AP, NYT, 5 lutego; Douglas Farah, BG, 10 lutego; Stan Yarbro, CSM, 12 lutego 1992. 18 AP, NYT, 5 lutego; Joseph Mann, FT, 5 lutego; Brooke, NYT, 9 lutego; Yarbro, CSM, 11, 12 lutego 1992. 19 Seabrook, Race and Classm (London), 34.1, 1992. 20 TTT, MC; Jonas, Battle. 21 Excelsior, 21 czerwca 1992; Shelley Emltag, WP, 1 sierpnia 1992. 22 Jonas, Battle. David Santos, Excelsior, 20 czerwca 1992 (CAN); CAR, 17 stycznia 1992; Florence Gardner, Guatemala's Deadly Harvest (Żniwo śmierci w Gwatemali), Multtnational Monitor, styczeń/luty 1991; Report from Gwatemala, Wiosna 1992. Na temat perspektyw rządu USA dla gwatemalskiej demokracji, patrz DD, rozdz. 3.6, 8.3, 12.5. 23 Edward Gargan, NYT, 9 lipca 1992. Frontline (India), 6 grudnia 1991. 24 Vickery, Cambodia after the 'Peace' (Kambodża po zawarciu 'pokoju'), ms. (Penang, Malezja, grudzień 1991). Patrz jego Cambodia dla dyskusji porów-
nawczej na temat Kambodży i Tajlandii. Mała próbka plagi dziecięcego niewolnictwa patrz TNCW, 202, 283. 25 Blixen, op.cit.; Excelsior (Mexico), 5 listopada 1991 (CAJV). 26 Unomásuno, 13 października 1990; David Santos, Excelsior, 20 czerwca 1992; Pinero, op.cit. Honduras: A Growing Market tn Chtidren? (Honduras: powiększający się rynek handlu dziećmi?), CAR, 5 czerwca 1992. Patrz również Rada do spraw Gospodarczych i Społecznych ONZ, Komisja Praw Człowieka, E/CN.4/Sub.2/1992/34, 23 czerwca 1992. DD, rozdz. 7. 27 Argentina Uncovers Patients Killed for Organs (Argentyna ujawnia przypadki pacjentów zabijanych dla organów), BMJ, Lato 1992; AFP, 8 marca 1992, cyt. w LANU, kwiecień-maj 1992; Pinero, op.cit. Dodatkowe raporty na temat Ameryki Łacińskiej patrz DD, 220-221. Kolumbia, również Reuters, BG, 3,5 marca 1992; Ruth Conniff, Progressive, maj 1992. Na temat roli USA patrz DD, rozdz. 4.5. 28 Scanlan, MH, 28 maja 1991; CT, 243. 29 USA — Kostaryka, rozdz. 3, przypis 20. Mój Letter from Lexington (List z Lexington), Lies of our Times, styczeń 1992. 30 Tim Johnson, MH, 14 czerwca 1992; /PS, 31 lipca 1992; Gibb, SFC, 17 czerwca 1992 (CAN). 31 Science, 20 grudnia 1991; Economist, 4 stycznia 1992. 32 CAR, 14 stycznia, 16 sierpnia 1991; 21 sierpnia 1992. IPS, San Jose, 23 lutego; Excelsior, 31 lipca 1992 (CAN). 33 CAR, 18 października 1991; Reuters, SFC, 1 sierpnia 1992 (CAN). 34 Enuio (Managua), kwiecień 1991. Madhura Swaminathan i V.K. Ramachandran, Frontline (Indie), 6 grudnia 1991. Patrz Herman, Real Terror Network, rozdz. 3, na temat wersji sprzed roku 1980. 35 Rozdz. 4.2. Patrz DD, rozdz. 1, przypis 19; rozdz. 7.7. Również Bello i Rosenfeld, Dragons. 36 Hockstader, WP, 20 czerwca 1990; Crossette, NYT, 18 stycznia; Tim Golden, NYT, 17 stycznia; Friedman, NYT, 12 stycznia 1992. Zwick, Twain, 111. 37 Skidmore, Evans, Felbc, op.cit. Hagopian, recenzja Skidmore'a Politics, w: Fletcher Forum, Lato 1989. Chile - Herman, Real Terror Network, 189n. (cyt. wywiad Harbergera, Norman Gall, Forbes, 31 marca 1980). 38 James Petras i Steve Vieux, Myths and Realities: Latin America's Free Markets (Mity i realia: wolny rynek Ameryki Łacińskiej), Monthly Review, maj 1992; uaktualnienie, ms, SUNY Binghamton. CIIR, Brazil. Brooke, NYT, 28 sierpnia 1992. 39 James Markham, NYT Week in Review, 25 września 1988; Wrong, Dissent, Wiosna 1989. Roberts, Democracy and World Order (Demokracja a porządek
świata), Fletcher Forum, Lato 1991. Simpson, Spectator, 21 marca 1992; Petras i Pozzi, Against the Current, marzec /kwiecień 1992; Felix, Reflecttions on Privatizing and Rolling Back the Latin American State, ms., Washington University, lipiec 1991. 41 David Clark Scott, CSM, 30 lipca 1992; Salvador Corro, Proceso (Mexico), 18 listopada 1991 (ŁANU, styczeń 1992); Raport ONZ w sprawie środowiska naturalnego, AP, 7 maja 1992; La Botz, Mask, 165, 158; Andrew Reding i Christopher Whalen, Fragile Stability, Mexico Project, World Policy Institute, 1991. Barkin, Report on the Americas (NACLA), maj 1991; „Salinastroika", ms., sierpień 1992. Baker, WP, IOwrześnia 1991, cyt. przez Redinga i Whalena. 42 Nash, NYT, 13 listopada 1991; 1 sierpnia 1992. Kamm, WSJ, 16 kwietnia 1992. 43 Felix, Financial Blawups (Finansowe wybuchy); Reflections on Privatizing (Refleksje na temat prywatyzacji); Łatin American Monetarism in Crisis (Kryzys monetaryzmu Ameryki Łacińskiej), w: „Monetarism" and the Third World, Institute of Development Studies, Sussex 1981. Dane zebrane przez chilijskiego ekonomistę Patricio Mellera; UN ECLA Poverty Study (Santiago 1990) (Feto, op.cit.). Petras i Vieux, Myths and Realities (Mity i realia). Economist Intelligence Unit cyt. przez Douga Henwooda, Left Business Obsewer, nr 50, 7 lipca 1992. Collins i Lear, Pinochefs Giveaway (Co zdradziło zamiary Pinocheta), Multmattonal Monitor, maj 1991. Rosenberg, Dissent, Lato 1989. Herman, list, Washington Report on the Hemisphere, 3 czerwca 1992. Nash, NYT, 6 lipca 1992. 44 Mayorga, Nicaraguan Economic Experience. Patrz DD dla dalszej dyskusji. 45 Constable, BG, 4 marca; Golden, MH, 5 marca, usługi telegraficzne: Excelsior, 12 marca 1992 (CAN). CAR, 31 lipca 1992. 46 CAR, 18 października 1991; 8 maja 1992; Otis, SFC, 1 sierpnia 1992. 47 Links (National Central America Health Rights Network), Lato 1992; CEP AD Report, styczeń/luty 1992; Excelsior, 11 czerwca 1992 (CAN); Haugaard, CAHI, Georgetown University; IPS, 9 sierpnia 1992 (CAN). 48 Więcej informacji w tej sprawie patrz TTT, rozdz. 3.9; DD, rozdz. 10. 49 Petras i Vieux, Myths and Realittes (Mity i realia). Cooper, New Statesman and Society (London), 7 sierpnia 1992. Na temat programów USA - MFW na Karaibach patrz Deere, In the Shadows; McAfee, Storm Signals; kroniki wydarzeń w Ameryce Środkowej, patrz PEHR, TNCW, TT, COT, NI, DD i cytowane źródła. 40
223
15
Do rozdziału 8 1
Lowenthal, Rewiews in Anthropology, 1976, cyt. w AIDS and Accusation, źródło, którego większość informacji idzie w parze z tym, co napisał Schmidt w US Occupation. Klasyczny opis rewolucji to C.L.R. James, The Black Jacobins. Wysokie oszacowanie liczby ludności pochodzi z Sherburne Cook i Woodrow Borah, Essays in Population History: Mexico and the Caribbean (California, 1971) (patrz Farmer, AIDS; Stannard, American Holocaust). 2 Sued-Badillo, Monthly Review, lipiec/sierpień 1992. COHA, oświadczenie prasowe, 18 lutego; Anne-Marie 0'Connor, Cox News Sewice, 12 kwietnia 1992. Na temat programów MFW patrz McAfee, Storm Signals; DD, rozdz. 7.3. 3 Farmer, AIDS, 153; Las Casas, fragmenty w Chicago Religious Task Force, Dangerous Memories; Stannard, American Holocaust; Sale, Conquest. Patrz także Koning, Columbus. Smith, Wealth, ks. IV, rozdz. VII, cz. I (ii, 70). 4 Rozdz. 1, przypis 29. Sterylizacja: biograf Churchilla Clive Ponting, Sunday Age (Australia), 21 czerwca 1992. Rasistowscy twórcy polityki: DD, 52-53. 5 TTT, 46. Stivers, Supremacy, 66-73. 6 Ulysses B. Weatherly, Haiti: an Experiment in Pragmatism (Haiti: eksperyment w dziedzinie pragmatyzmu), 1926, cyt. przez Schmidta. 7 Trouillot, cyt. przez Farmera, AIDS. Blassingame, Caribbean Studies, lipiec 1969. Times, artykuły wstępne, DD, 280. Landes, NR, 10 marca; Ryan, CSM, 14 lutego 1986. Dużo więcej na temat tych i innych analiz naukowych patrz PI, 68-69, TTT, 152n. 8 Deere, Shadows, 144, 35, 174-175 (ustęp z Josh DeWind i David Klnley, Aiding Migratton [Westview 1988]). McAfee, 17; PI, 68; Wilentz, Rainy Season, 272n. Uciekinierzy: PEHR, II50,56 (1970); Wilenz, NR, 9 marca; Bili Frelick, NACLA Report on the Americas, lipiec 1992; Pamela Constable, BG, 21 sierpnia 1992. 9 PI, 69n.; WSJ, 10 lutego 1986. 10 Wilenz, Rainy Season, 341, 55, 326, 358. Wilenz daje żywy opis naocznego świadka lat 1986-1989. 11 COHA, Sun Setting on Hopes for Haitian Democracy (Słońce zachodzi nad nadziejami haitańskiej demokracji), 6 stycznia 1992. 12 The NED Backgrounder, Inter-Hemispheric Education Resource Center (Albuquerque), kwiecień 1992. 13 Wilentz, Recontruction, t. 1.4 (1992). 14 Wilentz, Rainy Season, 275.
224
Americas Watch, Narodowa Koalicja na Rzecz Uchodźców z Haiti oraz Lekarze na Rzecz Praw Człowieka, Retwn to the Darkest Days (Powrót do najciemniejszych dni), 30 grudnia 1991. Roth, Haiti: the Shadows of Terror (Haiti: cienie terroru), NYRB, 26 marca 1992. 16 Friedman, French, NYT, 8 października 1991. French, NYT, 22 października 1991; 12 stycznia 1992. Canute James, FT, 10 marca 1992. 17 Hyland, The Case for Pragmatism (Co przemawia za pragmatyzmem), Foreign Affairs, America and the World, 1991 -1992.Constable, BG, 13 marca 1992. 18 Americas Watch, Return (Powrót). French, NYT, 10 października 1991. Time, 10 lutego; FT, 3 kwietnia 1992. Bush - Kuwejt: Andrew Rosental, NYT, 3 kwietnia 1991. 19 Greenberger, WSJ, 13 stycznia 1992. COHA, oświadczenie prasowe, 5 lutego 1992. 20 Time, 10 lutego; Crossette, NYT, 28 maja; Lee Hockstader, WP weekly, 17 lutego; artykuł wstępny, WP weekly, 10 lutego 1992. 21 Frelick, op. cit.; Lee Hockstader, WP weekly, 10 lutego; Crossette, French, NYT, 28 maja 1992. 22 Hockstader, WP weekly, 10 lutego; WP-MG, 16 lutego 1992. 23 DD, rozdz. 8, 10; NI, 61-66; Sklar, War. 24 COHA, oświadczenie prasowe, 10 stycznia, 25 lutego 1992. Crossette, NYT, 26 lutego; French, NYT, 27 lutego, 21 czerwca; James Slavin, NCR, 14 sierpnia 1992. 25 French, NYT, 27 września 1992. 26
Crossette, NYT, 5 lutego 1992.
27
French, NYT, 7 lutego, moje podkreślenie; Pierre-Yves Glass, AP, Anchorage Times, 17 lutego; Time, 17 lutego 1992.
Do rozdziału 9 1 2 3 4 5 6 7 8
Schmidt, US Occupation, 16, 181. Wilentz, Rainy Season, 271 -272. Farmer, AIDS, 37n. Allen, Birth Symbol. Thomasson, Cultural Suwiual Quarterly, Lato 1991. Cyt. przez Schmidta, US Occupatton, 62-63. Schwarz, American Counterinsurgency Doctrine; FRS, 246; APNM, rozdz. 1. David Holstrom, CSM, 30 kwietnia 1992. McChesney, Labor.
9
Du Boff, Accumulation, 101 -103. Hegel, Philosophy, 82. Schmidt, US Occupatton, 158. 11 Holt, Problem, 45, 71n., 54n. 12 A. Chomsky, Plantation Society. 13 De Schweinitz, Rise and Fali, 165; Keay, Honorable Company, 435n., 454n. M.N. Pearson, Parker, w: Tracy, Merchant Empires. DD, rozdz. 4; rozdz. 2.4. 14 Jackson, Century. Wilkis, Cherokee Tragedy, 3, 4, 287. Traktat pokojowy: Stannard, American Holocaust, 106. Andrew Jackson, Rogin, Fathers, 215n. Na temat szacunków dotyczących liczby ofiar patrz Lenore Stiffarm i Phil Lane, The Demography oj Native North America (Demografia rdzennej ludności Ameryki Północnej), w Jaimes, State. 15 Jackson, Century. 16 Szczegóły zob. moją pracę Divine License to Kill (Boska licencja na zabijanie), omawiającą prace napisane przez i o Niebuhrze. Opublikowane w dużej części w Grand Street, Zima 1987. 17 Krause, Battle, 82-83. 18 Palmer, BG, 9 lutego; Pear, NYT, 12 sierpnia 1992. Dane z Nancy Watzman, Multinational Monitor, maj 1992. 10
Do rozdziału 10 1 2
3 4
5 6 7 8 9
Frederick Starr, NYT Book Review, 19 lipca 1992. WP-BG, 4 grudnia; Weisman, NYT, 6 grudnia 1991. Na temat bombardowań z 14 sierpnia patrz APNM, rozdz. 2, zawierający urywek z historii Sił Powietrznych i raportu z Osaki naocznego świadka, japońskiego powieściopisarza Makoto Oda. Na temat Tokio jako celu patrz Barton Bernstein, International Security, Wiosna 1991. AP, NYT, 4, 5 marca 1992. Dłuższe sprawozdania w Boston Globe, te same dni. Patrz PEHR, II 32n., 39. Na temat zastosowanych zasad sprawiedliwości patrz także FRS, rozdz. 3, przedrukowany z materiałów z sympozjum Yale Law Review w sprawie Norymbergi i Wietnamu. Fragmenty protestu Pala, patrz APNM. Patrz Minnear, Victor's Justice. Leahy, cyt. przez Brawa, Atomie Bomb, z jego autobiografii z 1950 r.: I Was There. Historyk Japonii Herbert Bix, BG, 19 kwietnia 1992. APNM, rozdz. 2, dalsze materiały i źródła. Ibid., fragmenty. Patrz TTT, 194n.; Simpson, Blowback; Reese, Gehlen. McClintock, Instruments, 59n., 230n. Lewy, America in Vietnam. Na temat
dyskusji dotyczącej tej parodii historii zob. recenzję Chomsky'ego i Edwarda Hermana, przedrukowaną w TNCW. Na temat przemyśleń Lewy'ego dotyczących sposobów eliminowania plagi niezależnej myśli na froncie we własnym kraju patrz NI, 350n. 10 Bernard Fall, Ramparts, grudzień 1965, przedrukowane w Last Reflections. Powojenny opis naocznego świadka patrz John Pilger, New Statesman, 15 września 1978. Shenon, NYT magazine, 5 stycznia 1992. 11 Dower, Remembering (and Forgetting) War (Pamiętając (i zapominając) Wojnę), ms, MIT. 12 Hietala, ManifestDesign, 61; Kent, Hawaii, 41n. Daws, Shoal of Time, 241. Poka Laenui, The Theft oj the Hawaiian Nation (Kradzież narodu hawajskiego), Indigenous Thought, październik 1991. DD, rozdz. 12. 13 Kent, Daws, Laenui, op.cit. 14 Institute for the Advancement of Hawaiian Affairs, 86-649, Puuhulu Rd., Wafanae Hawaii 96792. 15 Lehner, WSJ, 6 grudnia 1991. 16 Weisman, NYT magazine, 3 listopada 1991. 17 Na temat poglądów Fairbanka patrz TNCW, 400-401. 18 DD, rozdz. 11 i cytowane źródła. Kennan, cyt. wCumings, Origins, II, 57; zob. 1.1, II na temat kampanii masowego morderstwa w okupowanej przez USA Korei przed tym, co nazwano „wojną koreańską". 19 Sherwood Fine, cytowany przez Moore, Japanese Workers, 18; Moore, ogólnie na ten temat. Bix, The Showa Emperor’s of 'Monoloque' and the Problem of War Responsibility, J. of Japanese Studies, 18 lutego 1992 (cyt. Johna Dowera, Japan Times, 9 stycznia 1989). 20 Cumings, Origins, II, 57. 21 Adlai Stevenson, broniący wojny prowadzonej przez USA na forum ONZ. Patrz FRS, 114n. 22 Fall, Last Reflections. 23 Elizabeth Neuffer, BG, 27 lutego; Pamela Constable, BG, 21 lutego 1992. Carter — konferencja prasowa 24 marca 1977; patrz MC, 240. 24 Ibid., 240n. oraz M, 33n., gdzie znaleźć można wycinki z prasy. NYT, 24 października 1992. 25 Tyler, NYT, 5 lipca 1992. 26 Crossette, NYT, 6 stycznia 1992. Mary Kay Magistad, BG, 20 października; Eric Schmitt, NYT, 6 listopada; Steven Greenhouse, NYT, 24 października 1991.
225
27
Crossette, NYT, 14 sierpnia 1992. Patrz rozdz. 5, przypis 18. Na temat sprawozdań w mediach dotyczących okropieństw Pol Pota i na Timorze patrz PEHR. O pouczających reakcjach na ujawnienie tych informacji patrz MC, 6.2.8; M, dodatek I, cz. 1. 29 Greenhouse, NYT, 24 października 1991. 30 Patrz MC, 6.2.7 i cytowane źródła. Garthoff, Detente, 701, 751. Sihanouk cytowany przez Bena Kiernana, Broadside (Sydney, Australia), 3 czerwca 1992; Allman, Vanity Fair, kwiecień 1990, cyt. przez Michaela Vickery'ego, Cambodia After the 'Peace' (Kambodża po zawarciu ,pokoju’) (rozdz. 7, przypis 24). Recenzja i uaktualnienie patrz Kiernan, Cambodia's Missed Chance: Superpower obstruction of a viable path to peace (Stracona szansa Kambodży: mocarstwo blokuje realną możliwość pokoju), Indochina Newsletter, listopad - grudzień 1991, cytujący FEER. Patrz także Kiernan, Bulletin of Concerned Asian Scholars, t. 21,2-4,1989; t. 24,2,1992. Przedstawienie szerokiego tła sytuacji patrz Vickery, Cambodia i Chandler, Cambodia. 31 Greenway, BG, 13 grudnia; Uli Schmetzer, CT, 2 września 1991. Susumu Awanohara, FEER, 30 kwietnia 1992. 32 Artykuły redakcyjne, WP weekly, 2-8 grudnia 1991. 33 Crossette, NYT, 31 marca 1991. 34 Greenway, BG, 20 grudnia 1991. 35 AP, 14 marca 1990; M, 35. 36 John Stockhouse, G&M, 12 czerwca 1992. 37 Smucker, G&M, 7 października 1991. 38 Crossette, NYT, 18 sierpnia 1992. 39 Patrz NI, 38-39, cyt. izraelskiego dziennikarza Amnona Kapeliouka i amerykańskiego badacza dr. Grace'a Ziema. 40 Braw, Atomic Bomb. 41 Robert Olen Butler, WP-MG, 5kwietnia; Wintle, FT, 16-17 maja 1992; recenzje Michaela Biltona i Kevina Sima, Four Hours in My Lai. AP, Fwe years later, MyLai is a no man's town, silent and unsafe (Pięć lat później My Lai jest ziemią niczyją, gdzie panuje cisza i nie jest bezpiecznie), NYT, 16 marca 1973. 42 Butterfield, NYT, 1 maja 1977; Whitney, NYT, 1 kwietnia 1973. 43 Nie publikowane notatki Buckley'ego. Patrz PEHR, I, cz. 5.1.3. 44 Ibid.; FRS, 222. King, The Death of the Army (1972), cyt. przez Kinnarda, War Managers. 45 John Underhill, John Mason i William Bradford. Patrz Laurence Hauptman,w: Hauptman i Wherry, Pequots; Salisbury, Manitou, 218n. Patrz Jennings, Inwasion, 28
226
dla dyskusji i ogólnego tła. Robert Venables, The Cost oj Columbus: War There a Holocaust? (Koszt odkryć Kolumba: czy był holocaust?), View from the Shore, Northeast Indian Quaterly (Cornell, Jesień 1990). Rio Sumpul, patrz TNCW. 47 Szczegóły patrz AWWA, 102-103. 48 Carr, NYT Book Review, 22 marca 1992. Interesująca zapewne jest odpowiedź Carr na powyższe komentarze, które pojawiły się (w gruncie rzeczy) w Lies of Our Times, maj 1992. W całości: „Pogląd, że w historii Ameryki zdarzały się epizody, w których żadna ze stron nie zachowywała się lepiej niż spragnione krwi zwierzęta, jest stanowczo zbyt skomplikowany moralnie dla wielu, żeby mogli to przyjąć do wiadomości" (listy, NYT Book Review, 23 sierpnia 1992, zamieszczone bez uzasadnienia w odpowiedzi na krytykę dotyczącą całkiem innych spraw). Pozostawiam czytelnikowi możliwość poszukania nazistowskiej analogii. 49 Stały recenzent Times Michio Kakutani, NYT, 28 sierpnia; Prescott, NYT Book Review, 20 września 1992; recenzje książki Jay Parini, Bay oj Arrows. Na temat mitologii związanej z kanibalizmem, która tak fascynuje ideologów Zachodu, patrz Sale, Conquest. Etnohistoryk Jalil Sued-Badillo pisze, że „Badania archeologiczne do dziś nie sąw stanie potwierdzić, że kanibalizm praktykowany był gdziekolwiek w Ameryce"; Monthly Rewiew, lipiec-sierpień 1992. Relacja z drugiej ręki na temat rytualnego kanibalizmu w Ameryce Północnej patrz Axtell, Invasion, 263; relacje indiańskie: Jennings, Empire, 446-447. 50 Wouk, CT, 2 czerwca 1992. Franklin, MM. 51 Puette, Through Jaundiced Eyes, rozdz. 7. 52 Dyskusja dotycząca tych przykładów - patrz TNCW, 68n., 89n. MC cz. 5.1, 5.5.2, dodatek 3. NI, dodatek I, cz. 2. Lederman, Battle Lines; patrz mój Letter from Lexington (List z Lexington), Lies of Our Times, wrzesień 1992, gdzie znaleźć można szczegóły. 53 Bundy, Foreign Ąffairs, styczeń 1967. Patrz MC, 175. 54 Na temat tych oświecających i dlatego nietolerowalnych porównań zob. PEHR, t. I, II; MC. 55 Vickery, Cambodia ajter the 'Peace'. Wewnętrzne dokumenty USA, patrz FRS, 31n., 36n. 56 Dreze i Gazdar, Hunger and Powerty. 57 Patrz przypis 32. Na temat poglądu, że USA „przegrały wojnę" i jego znaczenia patrz MC, 24In. oraz poniżej. 58 Np. Douglas Pikę. Na temat źródeł i dyskusji patrz MC, 180n.; PEHR, t. I, 46
338n. Patrz RC, rozdz. 2.3. 429 59 Foreign Relations of the United States, Vietnam 1961 -1963,1, 343; III, 4n. Gibbons, US Government, 70-71, cyt. historię Sił Powietrznych. 60 Albert, Z magazine, grudzień 1991; Cockbum, LAT, 5 grudnia; Nation, 23 grudnia 1991. 61 Patrz rozdz. 2.1 -2.2. TonkinGulf, MC, 5.5.1;RC. Na temat określenia czasu patrz Foreign Relations of the United States, Vietnam 1964-1968, 609. 62 Jednym z domysłów jest to, że w Wietnamie Kennedy mógł skłaniać się ku strategii enklawy, takiej jaką proponował generał Maxwell Taylor i inni, lub ku zmodyfikowanej strategii Nixona, ze wzmożonymi bombardowaniami i morderczą „przyspieszoną pacyfikacją", ale z dużo mniejszymi siłami naziemnymi; w tym czasie w kraju mógł on nie wprowadzać tak energicznie programów Johnsona „Wielkie Społeczeństwo". 63 Patrz mój artykuł Vain Hopes, False Dreams (Płonne nadzieje, fałszywe sny), Z magazine, październik 1992, oraz dla dużo szerszego przedstawienia tego zagadnienia i dyskusji zob. Rethinking Camelot. Źródła już cytowane i inne w dysydenckiej literaturze dały w zasadzie dokładny obraz przebiegu zdarzeń i wymagają niewielkich modyfikacji w świetle tego, co wiadomo teraz. Streszczenie, patrz MC. 64 Na temat niezwykłego włączenia się społeczności intelektualnej w zatajanie łatwo dostępnych faktów dotyczących działalności wywrotowej USA w dyplomacji patrz TNCW, rozdz. 3; MC, rozdz. 5.5.3. Pełna historia tego zatajania — w niektórych przypadkach celowego — musi być jeszcze przedstawiona. 65 Na temat takiej perspektywy patrz AWWA, 286.
Do rozdziału 11 1 2 3 4
5
Por. rozdz. 1.1. i rozdz. 2. T-Bone Slim, Juice, 68. Economist, 22 sierpnia 1992. Brady, Sptrit, rozdz. VI; Schoenbaum, Hitler’s Social Revolution, rozdz. VI. Thompson, Making, rozdz. 11. Steven Greenhouse, JVYT, Income Data Show Years of Erosion for U.S. Workers (Dane dotyczące dochodów ukazująlata ograniczeń dla robotników amerykańskich), NYT, 7 września; Adam Pertman, BG, 15 lipca; Garry Wills, NYRB, 24 września 1992. Na temat nadzwyczajnych wysiłków rządu i prawicowych analityków w celu ukrycia i zniekształcenia ekonomicznych faktów patrz Paul Krugman, The Right, the Rich, and the Facts (Prawica, bogaci i fakty),
American Prospects, Jesień 1992. John Dillin, CSM, 14 lipca 1992. 7 AP, BG, 4 kwietnia 1991. NEJ. of Med., styczeń 1990, cytowany przez Melvina Konnera, NYT, 24 lutego 1990. 8 Patrz rozdz. 4.3. Conniff, Progresswe, wrzesień 1992, recenzujący Kaus, End of Equatity. Stephen Franklin, Peter Kendall i Colin McMahon, Caterpillar Strikers Face the Bitter Truth (Strajkujący w zakładach Caterpillar poznają gorzką prawdę), CT, 6,7,9 września 1992. Fraser cyt.w Moody.Irjury, 147. 9 Milton, Politics, 155; Puette, Trough Jaundiced Eyes. 10 Franklin i in., op.cit.; lokaut: Alexander Cockburn, LAT, 13 lipca; Robert Rose, WSJ, 20 kwietnia 1992. Hoerr, American Prospect, Lato 1992. 11 Floyd Norris, JVYT, 30 sierpnia 1992. 12 Peter Gosselin, BG, 7 września; Frank Swoboda, WP weekly, 14-20 września 1992. Shlomo Maital i Kim Morgan, Challenge, Upiec 1992. Wolfe, BG, 18 lutego 1990. 13 Diego Ribadeneira i Cheong Chów, BG, 8 września; Ribadeneira, BG, 25 września 1992. 14 Zob. Alex Carey, Managing Public Opinion: The Corporate Offensive (Zarządzając opinią publiczną: ofensywa korporacyjna), ms., University of New South Wales, 1986; Milton, Moody, op.cit.; Sexton, War. Również Ginger i Christiano, Cold War. 15 Sexton, War, 76, 55. 16 Demarest, „River", 44, 55, 216. Krause, Battle, 287, 13, 294, 205n, 152, 178, 253, 486 (cyt. Gutmana wywiad). 17 Demarest, „River", 32; Krause, Battle, 361, 274n. Hagan, People's Navy. 18 Demarest, „River", 159; Sexton, War, 83, 106n. 19 Demarest, „River", 199, 210n.; Krause, Battle, rozdz. 22. 20 Bekken, w: Solomon i McChesney, New Perspectives. McChesney, Labor. Anglia, patrz MC, rozdz. 1.1-2. 21 Demarest, „River", posłowie. 22 Ibid.; Sexton, War, 87. 6
227
Brewer, J., Sinews of Power: War, Money and the Engllsh State, 1688-1783, Knopf 1989.
BIBLIOGRAFIA
Agee, Ph., Inside the Company, Stonehill 1975. Alle, M., The Btrth Symbol In Traditional Women's Art, Museum of Textlles, Toronto 1981. Americas Watch, The 'Drug War' in Columbia, październik 1990. Americas Watch, The Struggle for Land in Brazil, Human Rights Watch 1992. Amsden, A., Asia's Next Giant: South Korea and Late IndustriaUzation, Oxford 1989. Anti-Slavery Society, West Papua, London 1990. Appleby, J., Capitalism and a New Social Order, NYU 1984. Asia Watch, Human Rights in Korea, styczeń 1986. Aston, T.H., Philpin, C.H.E., The Brenner Debate:Agrarian Class Structure and Economic Development in Pre-lndustrial Europe, Cambridge 1985. Axtel, J., The Invasion Wtthin, Oxford 1985. Bailey, T., A Diplomatic History oj the American People, New York 1969. Ball, G., The Past has another Pattem, Norton 1982. Bello, W., Rosenfeld, S., Dragons inDistress, Institute for Food and Development Policy 1990. Benjamin, J., The United States and the Origines oj the Cuban Revolutions, Princeton 1990. Bernal, M., Black Athena, Rutgers 1987. Bhagwati, J., Patrick, H. (eds), Aggressive Unilateralism, Michigan 1990. Black, J.K., United States Penetration oj Brazil, Pennsylvania 1977. Blum, W., The CIA: a Forgotten History, Zed 1986. Borden, W., The Pacific Alliance, Wisconsin 1984. Bovard, J., Fair Trade Fraud, St. Martin's 1991. Brady, R., The Spirit and Structure of German Fascism, Viking 1937. Brady, R., Business as a System of Power, Columbia 1943. Braw, M., The Atomic Bomb Suppressed: American Censorship in Japan, M.E. Sharpe 1991.
228
Caldwell, M. (ed.), Ten Years Military Terror in Indonesia, Spokesman 1975. 432 Calleo, D., The Imperious Economy, Harvard 1982. Catholic Institute of International Relations (CIIR), Brazil: Democracy and Development, London 1992. Chandler, D., The Tragedy of Cambodian History, Yale 1992. Chicago Religious Task Force on Central America, Dangerous Memories:Invasion and Resistance since 1492, Chicago 1991. Chomsky, A., Plantation Society, Land and Labor in Costa Rica's Atlantic Coast, 1870-1940 (praca doktorska), UC Berkley 1990. Chomsky, N.,American Power and the New Mandarins, Pantheon 1969 [APNM]. Chomsky, N., At War with Asia, Pantheon 1970 [AWWA], Chomsky, N., For Reasons of State, Pantheon 1973 [FRS]. Chomsky, N., Towards a New Cold War, Pantheon 1982 [TNCW]. Chomsky, N„ Fateful Triangle, South End 1983 [FT]. Chomsky, N., Turning the Tide, South End 1985 [TTT]. Chomsky, N., Pirates and Emperors, Claremont, Black Rose 1986; Amana 1988 [P&E]. Chomsky, N., On Power and Ideology, South End 1986 [PI]. Chomsky, N., Culture of Terrorism, South End 1988 [CT]. Chomsky, N., Necessary Illusions, South End 1989 [NI]. Chomsky, N., Deterring Democracy, Verso 1990 (wydanie uaktualnione, Hill&Wang 1991) [DD]. Chomsky, N., Rethinking Camelot, South End Press 1993 [RC]. Chomsky, N., Herman, E., Political Economy oj Human Rights, South End 1979 [PEHR].
Chomsky, N., Zinn, H. (eds), Pentagon Papers, t. 5, Analytic Essays and Index, Beacon 1972 [PPV]. Clairmonte, F., Economic Liberalism and Underdevelopment, Asia Publishing House 1960. Cooper, C, The Lost Crusade, Dodd, Mead 1970. Cumings, B., The Origins oj the Korean War, t. II, Princeton 1990. Daws, G., Shoal of Time, Macmillan 1968.
Debo, A., And Still the Waters Run, 1940; Princeton 1991, uaktualnione. Deere, CD. i in., In the Shadows oj the Sun, Westview 1990. Demarest, D. (ed.), „The River Run Red": Homestead 1892, Pittsburgh 1992. Dertouzos, M., Lester, R., Solow, R., Made in America, MIT 1989. Dimwerstein, G., Brazil: War on Children, Latin America Bureau, London 1991. Dreze, J., Gazdar, H., Hunger and Poverty in Iraq, 1991, Development Economics Research Programme, London School of Economics, nr 32, wrzesień 1991. Drinnon, R., White Savage: the Case of John Dunn Hunter, Schocken 1972. Drinnon, R., Facing West, Minnesota 1980. Du Boff, R., Accumulation and Power, M.E. Sharpe 1989. Evans, P., Dependent Dewelopment, Princeton 1979. Fall, B., Last Reflections on a War, Doubleday 1967. Farmer, P., AIDS and Accusation: Haiti and the Geography of Blame, Callifornia 1992. Feffer, J., Shock Waves: Eastern Europe After the Revolutton, South End 1992. Fidgerald, T., Between Life and Economics, 1990 (wykłady Boyera na antenie Australian Broadcasting Company, ABC 1990). Franklin, B., M.I.A., or Mythmaking in America, Lawrence Hlll 1992. Gaddis, J.L., Strategies of Containment, Oxford 1982. Gaddis, J.L., The Long Peace, Oxford 1987. Garthoff, R., Détente and Confrontation, Brookings 1985. GarthofC R., Ręflectlons on the Cuban Missile Crisis, Brookings 1985. Geoige, A. (ed.), Western State Terrorism, Polity 1991. Gerschenkron, A., Economic Backwardness in Historical Perspective, Harvard 1962. Ginger, A. F., Christiano, D. (eds), The Cold WarAgainst Labor, Melklejohn Civil Liberties Institute 1987 (dwa tomy). Gleljeses, P., Shattered Hope, Princeton 1991. Green, D., The Containment of Latin America, Quadrangle 1971. Greider, W., Secrets of the Temple, Simon&Shuster 1987. Hagan, K., This People's Navy, Free Press 1991. Haines, G., The Americanization of Brazil, Scholarly Resources 1989. Hartmann, B., Boyce, J., A Quiet Violence: View from a Bangladesh Village, Zed 1983. Hassett, J., Lacey, H. (eds), Towards a Society that Sewes its People: The Intellectual Contributions of El Salvador's Murdered Jesuits, Georgetown 1991.
Hauptman, L., Wherry, J. (eds), The Pequots in Southern New England, Oklahoma 1990. Hecht, S., Cockburn, A., The Fate of the Forest, Verso 1989. Hegel, G.W.F., The Philosophy of History, Dover 1956 (wykłady z lat 1830-1831). Herman, E., The Real Terror Network, South End 1982. Herman, E., Beyond Hypocrisy: Decoding the News In an Age of Propaganda, South End 1992. Herman, E., Brodhead, F., Demonstratton Electtons, South End 1984. Herman, E., Chomsky, N., Manufacturing Consent, Pantheon 1988 [MC]. Hewlett, S.A., The Cruel Dilemmas if Development, Basic Books 1980. Hietala, Th., Mantfest Design, Cornell 1985. Higginbotham, L., In the Matter of Color, Oxford 1978. Hlll, Ch., A Nation of Change & Novelty, Routledge & Kegan Paul 1990. Hofer, B., Dietrich, H., Meyer, K. (eds), Das Fönfhundert-jährige Reich, Medico International 1990. Hogan, M., The Marschall Plan, Cambridge 1987. Holt, T., The Problem of Freedom, Johns Hopkins 1992. Horsman, R., Race and Manifest Destiny, Harvard 1981. Jackson, H., A Century ofDishonor, 1880 (przedrukowane w skróconej wersji przez Ross& Haines, Minneapolis 1964). Jaimes, A. (ed.), The State ojNaMue America, South End 1992. Jaimes, A., Lownie, A. (eds), North American Spies, Edinburgh 1992. Jennings, F., The Invasion of America, North Carolina 1975. Jennings, F., Empire of Fortune, Norton 1988. Jonas, S., The Battle for Guatemala, Westview 1992. Keay, J., The Honorable Company: A History of the English East India Company, HarperCollins 1991. Kent, N., Hawaii, Monthly Review 1983. Khor Kok Peng, M., The Urugway Round and Third World Sovereignty, Third World Network, Penang 1990. Kiernan, V.G., European Empires from Conquest to Collapse, Fontana 1982. Kimball, W., The Juggler, Princeton 1991. Kinnard, D., The War Managers, University Press of New England 1977. Kissinger, H., American Foreign Policy, Norton 1974 (wydanie rozszerzone). Kolko, G., The Polltics oj War, Random House 1968.
229
Kolko, G., Confronting the Third World, Pantheon 1988. Koning, H., Columbus: His Enterprise, Monthly Review 1976. Krause, P., The Battie of Homestead, 1880-1892, Pittsburgh 1992. Krenn, M., U.S. Policy toward Economic Nationalism in Latin America 1917-1929, Scholarly Resources 1990. La Botz, D., Mask of Democracy: Labor Suppression in Mexico Today, South End 1992. LaFeber, W., Inevtable Revolutions, Norton 1983. Landes, D., The Unbound Prometheus, Cambridge 1969. Lazonick, W., Business Organization and the Myth of the Market Economy, Cambridge 1991. Leacock, R., Requiem for Rewolution, Kent State 1990. Lederman, J., Battie Lines, Holt 1992. Leffler, M., A Preponderance of Power, Stanford 1992. Lewy, G., America in Vietnam, Oxford 1978. Lobel, J. (ed.), A Less than Perfect Union, Monthly Review 1988. Maguire, A., Brown, J.W. (eds), Bordering on Trouble, Adler and Adler 1986. Mannix, D„ Cowley, M., Black Cargoes, Viking 1962. Marshall, J., Scott, P.D., Hunter, J., The Iran-Contra Connection, South End 1987. Mayorga, F., The Nicaraguan Economic Experience, 1950-1984: Development and Exhaustion of an Agroindustrial Model, Yale 1986 (praca doktorska). McAfee, K., Storm Signals, South End 1991. McClintock, M., Instruments of Statecraft, Pantheon 1992. McCoy, A., The Politics of Heroin, Lawrence Hill 1991 (uzupełnione wydanie z 1972). Merkl, P. (ed.), The Federal Republic of German at Forty, NYU press 1989. Miller, N., The Founding Finaglers, McKay 1976. Milton, D., The Politic of US Labor, Monthly Review 1982. Minnear, R., Victor's Justice, Princeton 1971. Monbiot, G., Poisoned Arrows, Abacus, London 1989. Moody, K., An Injury to All, Verso 1988. Moore, J., Japanese Workers and the Struggle for Power, 1945-1947, Wisconsin 1983. Morris, R., The American Rewlution Reconsidered, Harper & Row 1967. Morris, R., TheForging of the Union, Harper & Row 1987.
230
Nehru, J., The Discovery of India, Asia Publishing House 1961. Omissi, D., Air Power and Colonial Control, Manchester 1990. Osborn, R., Indonesia's Secret Wars, Allen & Unwin 1985. Parker, Ph., Brazil and the Quiet Intewention, 1964, Texas 1979. Pastor, R., Condemned to Repetition, Princeton 1987. Paterson, T. (ed.), Kennedy's Quest for Victory, Oxford 1989. Peck, J. (ed.), The Chomsky Reader, Pantheon 1987. Perkins, D., The Monroe Doctrine, 1927 (przedruk Peter Smith, 1965). Peters, C. (ed.), Collateral Damage, South End 1992. Pisani, S., The CIA and the Marshall Plan, Kansas 1991. Platt, T. (ed.), Tropical Gulag, Global Options 1987. Polanyi, K., The Great Transformation, Beacon 1957. Preston, W., Herman, E., Schiller, H., Hope and Folly, Minnesota 1989. Puette, W., Through Jaundiced Eyes: How the View Organized Labor, Cornell 1992. Rabe, S., The Road to OPEC, Texas 1982. Raghavan, Ch., Recolanizatiow. GATT, the Urugway Round and the Third World, Third World Network, Penang 1990. Rand, Ch., Making Democracy Safe for Oil, Little, Brown 1975. Reese, M.E., General Reinhard Gehlen: the CIA Connection, George Mason 1990. Robinson, W.,A Faustian Bargain, Westview 1992. Rogin, M.P., Fathers and Children, Random House 1975. Rotter, A., The Path to Vietnam, Cornell 1987. Russell, B., The Practice and Theory of Bolshewism, Allen & Unwin 1920. Sale, K., The Conquest of Paradise, Knopf 1990. Salisbury, N., Manitou and Providence, Oxford 1982. Salisbury, R., Ana-Imperialism and International Competition in Central America, 1920-1929, Scholarly Resources 1989. Saxton, A., The Rise and Fall of the White Republics, Verso 1990. Schaller, M., The American Occupation of Japan, Oxford 1985. Schmidt, H., The United States Occupation of Haiti, 1915-1934, Rutgers 1971. Schweinitz, K. de, The Rise and Fali of British India, Methuen 1983. Schoenbaum, D., Hitler’s Social Revolutian, Doubleday 1966.
Schoultz, L, Human Rights and United States Policy toward Latin America, Princeton 1981. Schoultz, L., National Secuńty and United States Policy toward Latin America, Princeton 1987. Schwarz, B., American Counterinsurgency Doctrine and El Salwador, RAND 1991. Sexton, P.C., The War on Labor and the Left, Westview 1991. Shanin, T., Russia as a 'Developing Society', Yale 1985. Simpson, Ch., Blowback, Weidenfeld & Nicolson 1988. Skidmore, T., The Politics of the Military Rule in Brazil, Oxford 1988. Sklar, H., Washington's War on Nicaragua, South End 1988. Slim, T-Bone, Juice is Stranger than Friction, Kerr 1992. Smith, A., The Wealth of Nations, Chicago 1976 (pierwsze wydanie - 1776). Smith, J„ Unequal Giants, Pittsburgh 1991. Smith, S., Industrial Policy in Developing Countries, Economic Policy Institute 1992. Smith, W., The Closest of Enemies, Northon 1987. Solomon, W., McChesney, R. (eds), New Perspecttoes in U.S. Communication History, Minnesota 1993. South Commission, The Challenge to the South, Oxford 1990. Stannard, D., American Holocaust, Oxford 1992. Stawianos, L.S., Global Rift, Morrow 1981. Stivers, W., Supremacy and Oil, Cornell 1982. Stivers, W., America's Confrontation with Revolutionary Change in the Middle East, St. Martin's 1986.
Watkins, K., Fixing the Rules, Catholic Institute of International Relations, London 1992. Wilentz, A., The Rainy Season, Simon & Schuster 1989. Wilkins, T., Cherokee Tragedy, Oklahotna 1986. Williams, R., Export Agriciulture and the Crisis in the Central America, North Carolina 1986. Wolpin, M., Military Aid and Counterrewlution in the Third World, Lexington Books 1972. Wood, B., The Dismantling of the Good Neighbor Policy, Texas 1985. Yergin, D., The Prize, Simon & Schuster 1991. Young, A. (ed.), The American Rewlution, Northern Illinois 1976. Zeman, Z.A.B., The Making and Breaking of Communist Europe, Blackwell 1991. Zwick, J. (ed.), Mark Twatn's Weapons of Satire: Anti -Imperialist Writtngs on the Philippine-American War, Syracuse 1992.
Taylor, J., Indonesia's Forgotten War: the Hidden History of East Timor, Zed 1991. Taylor, M., Swords and Plowshares, Norton 1972. Thompson, E.P., The Making of the English Working Class, Vintage 1963. Todorov, T., The Conquest of America, Harper & Row 1985. Trący, J. (ed.), The Political Economy of Merchant Empires, Cambridge 1991. Van Alstyne, R.W., The Ristng American Empire, Oxford 1960. Vickery, M., Cambodia: 1975-1982, South End 1984. Wachtel, H., The Money Mandarins, M.E. Sharpe 1990. Washington Office on Latin America (WOLA), Clear and Present Dangers: the U.S. Military and the War on Drugs in the Andes, październik 1991.
231