Rosie Rushton
Lato tajemnic
Rozdział 1
Nikt by nie zgadł, że urodziła się na bohaterkę romansu..
(Jane Austen, Opactwo Northanger)
– To jak? Zgoda? Mo...
4 downloads
11 Views
Rosie Rushton
Lato tajemnic
Rozdział 1
Nikt by nie zgadł, że urodziła się na bohaterkę romansu..
(Jane Austen, Opactwo Northanger)
– To jak? Zgoda? Mogę wpaść do ciebie w sobotę?
Izzy Thorpe krążyła wokół Caitlin, która rozsiadła się na
pufie w sali wypoczynkowej. Błagalne spojrzenie oczu
Izzy, niebieskozielonych jak woda morska, chwytało za
serce, jakby była biednym, bezdomnym dzieckiem,
błagającym o kromkę chleba i schronienie, a nie córką
ministra aktualnego rządu i pięknej kobiety, której kreacje
od najsławniejszych projektantów mody podziwia
śmietanka towarzyska tego świata.
– Do mnie? – spytała z ociąganiem Caitlin, podnosząc
wzrok znad egzemplarza plotkarskiego tygodnika Goss.
Musiała mówić głośno, bo inaczej zagłuszyłby ją zgiełk, z
jakim uczniowie jedenastych klas wybiegali właśnie na
dziedziniec. Zaczynała się długa przerwa. Nie w tym rzecz,
że Caitlin nie chciała spotkać się z Izzy. Przeciwnie, bardzo
zależało jej na tej nowej przyjaźni. Chodziło raczej o to, że
wolałaby się umówić gdziekolwiek, byle nie u siebie w
domu. Przez ostatnie trzy tygodnie postarała się stworzyć
dla siebie odpowiedni wizerunek, który zrobiłby właściwe
wrażenie w jej nowej szkole Mulberry Court. I nie
zamierzała go teraz bezmyślnie zniszczyć.
Zdobyła stypendium Hectora Olivera dla uczniów szkół
artystycznych, ale to był dopiero początek drogi, o czym
dobrze wiedziała. Furtka do życia, jakie – przeczuwała to
od zawsze – było jej pisane. W ciągu trzech tygodni,
podczas których uczestniczyła w programie
przygotowawczym przed dwuletnim liceum, zrozumiała, że
musi się zaprzyjaźnić z tymi, których tu spotkała, bo to
będzie jej przepustka do innego, lepszego świata.
– Caitlin, w czym problem? – Izzy szturchnęła ją
łokciem. – Po prostu chciałam poznać twoją rodzinę!
– Po co? – w mniemaniu Caitlin było to całkiem
rozsądne pytanie, zważywszy na to, jak sama oceniała swój
dom i jego mieszkańców.
– Po co? – powtórzyła jak echo Summer Tilney, która
przepchnęła się obok nich do dystrybutora z wodą i właśnie
napełniała nią papierowy kubek. – Użyj tego urządzenia,
które masz w głowie. Ona już od dawna wyskakuje ze
skóry, żebyś ją do siebie zaprosiła.
Caitlin westchnęła cicho i odłożyła czasopismo.
Odpowiedź na pytanie, kim jest tajemniczy wybraniec
gwiazdki telewizyjnego show, Lisy Loretty, musiała
poczekać. To jasne, że Izzy nie ma pojęcia, jak się żyje w
nieco zapuszczonym domu razem z czworgiem rodzeństwa,
dwoma psami, stadem kotów, białym szczurem, myszami,
kurami oraz matką i ojcem, którym daleko było do
czegokolwiek, co ma związek z jakim takim stylem i klasą.
Ojciec zarabiał kupę forsy, tego była pewna. Ale tak
zaciekle odkładał na czarną godzinę, że ani jeden cent nie
mógł być przeznaczony na wydatki, pachnące wyższym
standardem życia.
W porównaniu z tymi, których poznała w szkole
Mulberry Court, jej życie było bezgranicznie proste i
nudne. Summer, która umiała grać na trzech instrumentach
i pięknie śpiewała, była córką wielkiego producenta
dżemów, sir Magnusa Tilneya. Ojciec Izzy był politykiem.
Oboje z jej matką dość często pojawiali się w telewizyjnych
wiadomościach. Matka Bianki Joseph była gwiazdą rocka i
miała własny samolot oraz rezydencje na trzech
kontynentach. I nawet ci, którzy nie urodzili się w
najwyższych sferach, także prowadzili fascynujące życie,
pełne weekendowych wypraw do modnych klubów,
przemieszczania się między domami rozwiedzionych
rodziców i przyjmowaniem od obojga prezentów w rodzaju
nowych ciuchów albo odtwarzaczy MP3.
To było głęboko niesprawiedliwe, że komuś takiemu jak
ona, wrażliwemu i pełnemu pomysłów, kto rozumie
wartość tego, co w życiu piękne – trafiła się rodzina godna
Oscara za przeciętność. Czasem zadawała sobie pytanie,
czyjej matka, którą można było najłagodniej określić jako
roztrzepaną, nie przyjechała przypadkiem z porodówki z
cudzym dzieckiem, i czy prawdziwa rodzina Caitlin to nie
byli zupełnie inni ludzie, oryginalni, z klasą, poszukujący w
życiu tego, co ciekawe i piękne.
Choć Caitlin kochała swoich rodziców, nie miała na ich
temat złudzeń, wiedziała, że piękno niewiele dla nich
znaczy. Jej ojciec należał do gatunku, który w dawnych
czasach określano mianem „człowiek z zasadami". Edward
Morland był głównym wspólnikiem w szanowanej
kancelarii adwokackiej Morland, Crofft i Isingworth,
zasiadał też w niezliczonych komitetach charytatywnych,
brał udział w obywatelskich akcjach zmierzających do
ograniczenia ruchu samochodowego na głównej ulicy oraz
w działaniach na rzecz czystości miasta, podwoził swoim
samochodem starsze panie do kościoła, nawet te, które
wcale się tam nie wybierały, a jeśli w chwili wolnego czasu
mógł zrobić coś dla własnej przyjemności, grywał w
szachy. I to nie wieczorem, z braku czegoś ciekawego w
telewizji, bo to mu się zdarzało bardzo rzadko, lecz
popołudniami w miejscowym klubie pod nazwą „Szach i
Mat", która nieźle brzmiała, aczkolwiek chodziło mu w
rzeczywistości tylko o to, by niewinne dziateczki nauczyć
tej gry i przy jej pomocy wychować na ludzi równie
przeciętnych jak on sam.
Co do matki – Lynne Morland była kobietą w typie
archaicznego bóstwa płodności. Po niespodziewanym
pojawieniu się piątego dziecka zaprzestała dalszego
rozmnażania się i cały swój czas spędzała na wypiekaniu
domowego chleba, hodowaniu ekologicznych warzyw w
ogródku ich domu w Ditchcombe (zwycięstwo w konkursie
na najładniejsze miasteczko w Sussex przez trzy kolejne
lata), organizowaniu lokalnych wystaw kwiatów i omijaniu
szerokim łukiem wszystkiego, co mogłoby ją zmusić do
przeniesienia się w dwudziesty pierwszy wiek. Caitlin
kochała ją z całego serca, ale nie mogła jej w żadnym
wypadku zaprezentować nowym przyjaciółkom ze względu
na wyjątkowo nieszczęśliwie skomponowane stroje, tym
bardziej, że te dziewczyny miały rodziców umiejących brać
z życia to, co najlepsze.
– Caitlin – zawołała Izzy – obudź się! To jak, jesteśmy
umówione? Niedługo urządzam party. Mogłybyśmy to
omówić, kiedy do ciebie przyjadę.
– Ale czy nie mieliśmy wszyscy spotkać się w Brighton
w sobotę wieczorem? A poza tym, twoje party możemy
równie dobrze omówić u ciebie – zauważyła Caitlin.
Jeśli wierzyć Summer, starzy Izzy do niczego się nie
wtrącali i nic ich nie obchodziło, czym się zajmuje ich
jedynaczka. Tymczasem, Caitlin była tego pewna, jej
rodzice wywąchaliby ukrytą butelkę alkoholu z odległości
kilometra i nie wstydziliby się zaglądać do jej pokoju co
piętnaście minut, żeby się uspokoić, że na pewno nie dzieje
się tam nic choćby w minimalnym stopniu twórczego i
interesującego. Jej brat nie był przez nich traktowany w ten
sposób, bo on...
– Chodzi ci o Jamie'ego, tak? – zawołała Caitlin, gdy
przyczyna uporu Izzy nagle się objawiła jej inteligencji. –
To z jego powodu chcesz do nas przyjść? Nie bój się,
powiedz to otwarcie.
Izzy zarumieniła się po same uszy i odwróciła wzrok.
– Coś ty – powiedziała. – Bo co, Jamie będzie w domu w
weekend?
Caitlin westchnęła. Nie miała pojęcia, co dziewczyny
widziały w jej bracie, który, choć nie zwracał na nie uwagi,
i tak nie mógł się opędzić. Uganiały się za nim jak wariatki,
podczas gdy jej własne życie uczuciowe wciąż jeszcze
pozostawało niezapisaną kartą.
– To jak będzie? – głos Izzy zdradzał skrywane emocje.
Caitlin wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia – odparła. – Nie sposób przewidzieć
jego ruchów. Ale jeśli mu powiem, że zamierzasz do nas
przyjść...
– Nie, w żadnym wypadku! Nie możesz mi tego zrobić!
– krzyknęła Izzy. – Nie chcę, żeby sobie pomyślał...
– Że ci się podoba do szaleństwa? – weszła jej w słowo
Summer, i przełknąwszy ostatni łyk wody, wrzuciła
papierowy kubek do kosza. – A może to już nieaktualne?
Wszyscy wiemy, że zakochujesz się i odkochujesz częściej
niż inne robią sobie makijaż.
– Nieprawda! A poza tym, czy musisz sprowadzać
wszystko do parteru? – odgryzła się Izzy. wydymając usta.
– Podoba się, nie podoba się. Dziękuję pięknie za takie
szczeniackie podejście do sprawy.
Summer potrząsnęła głową, uniosła doskonale regularne
łuki brwi, ale nic nie powiedziała.
– Po prostu uważam go za interesującego faceta –
dokończyła niepewnie Izzy, z niesmakiem oglądając swój
nadłamany paznokieć.
– Kiedy Izzy mówi, że jakiś facet jest interesujący –
szepnęła Summer do ucha Caitlin – to oznacza dwie rzeczy.
Po pierwsze pała do niego uczuciem, po drugie zamierza
przerobić go na mielonkę. Jeśli masz w planie przyjść na jej
party ze swoim chłopakiem, to trzymaj go z dala od niej.
Caitlin uśmiechnęła się w sposób, który wydawał jej się
odpowiednio tajemniczy, po czym zaczęła zbierać do torby
swoje podręczniki oraz kolorowe czasopisma. Choć wcale
nie zamierzała się do tego przyznać – ani nie miała
chłopaka, ani nawet żadnych znajomych płci męskiej.
Gdyby była tak piękna jak Izzy, która w swoich
kruczoczarnych włosach, z nieskazitelną cerą,
przypominała cygańską księżniczkę z operetki Offenbacha,
albo gdyby miała urodę tak delikatną i wyrafinowaną jak
Summer, której skóra, biała i niemal przezroczysta,
przywodziła na myśl pewien wiersz o wróżkach
trzepocących skrzydełkami leciutkimi jak tiul – może
wówczas Caitlin miałaby większe powodzenie. Ale była,
według określenia swojej matki, „dobrze zbudowana",
miała kasztanowe włosy, z którymi trzeba było walczyć
każdego ranka przy pomocy prostownicy, choć one i tak
zawsze wygrywały, a jej piegowata cera wyglądała tak
„zdrowo", że kiedy źle się czuła, nikt jej nie wierzył i
prędzej umarłaby, niż doczekała się pomocy. Lecz mimo
tych przeciwności losu w zasadzie miała optymistyczne
podejście do życia i wielkie nadzieje wiązała zwłaszcza z
następnym rokiem nauki, kiedy już znajdą się w liceum.
Gmach szkoły Mulberry Court, nieco chaotyczny budynek
z szarego kamienia, stał w sercu South Downs w Sussex i
reklamował się jako „najlepsza w kraju, niezależna Szkoła
Sztuk Pięknych". Od niedawna do dwóch ostatnich klas
przyjmowano także chłopców, toteż Caitlin liczyła na to, że
za pomocą jakiejś pięknej sztuki zrobi wrażenie na dwóch
chłopakach, których miała na oku – na Fergusie Walkerze i
Charlie'm Dittonie. Postanowiła poświęcić całe wakacje na
odchudzanie, trochę zblednąć i nabrać bardziej wyrazistego
stylu. Zastanawiała się też, czy by nie spytać Izzy o radę,
jak należy ściągać na siebie uwagę chłopców. Bo sposoby
Izzy, sądząc po ich oddziaływaniu na Jamie'ego, były
całkiem niezłe.
Westchnęła, przypominając sobie, jak trzy tygodnie temu
Jamie zgodził się podwieźć ją rano do szkoły – wcale nie z
miłości i braterskiej troski, ale dlatego, że właśnie wrócił z
Australii i chciał wypróbować swój nowy samochód,
kabriolet MG kupiony z drugiej ręki po drobnej stłuczce.
Caitlin szarpała się z drzwiami, które nie chciały się
otworzyć, bo przy kupnie auta Jamie przejmował się tylko
tym, co kryło się pod maską – kiedy tuż obok nagle wyrosła
Izzy.
– Cześć, jestem Izzy – powiedziała wesoło, patrząc nie
na Caitlin, ale na Jamie'ego, na jego opalone uda w
postrzępionych dżinsowych szortach. – Jestem koleżanką
Caitlin.
To oświadczenie było dla Caitlin zaskakujące, bo
przedtem spotkała Izzy tylko raz, w dniu rozmów
kwalifikacyjnych związanych z przyznaniem stypendium,
lecz wtedy, mimo że jej zadaniem było oprowadzić Caitlin
po szkole, więcej uwagi poświęciła własnym paznokciom,
nie mówiąc już o chłopakach, którzy mieli zostać przyjęci
do dwuletniego liceum.
Jamie, który zazwyczaj posługiwał się półsłówkami, dla
Izzy się wysilił i sformułował pełne zdanie.
– Cześć Izzy, miło cię poznać.
Po czym ruszył z piskiem opon, i ten jego efektowny
odjazd tylko z lekka zepsuło hamowanie po kilku zaledwie
metrach, absolutnie konieczne, jeśli zamierzał uniknąć
zderzenia z piętrowym autobusem.
– Skąd go wytrzasnęłaś? – spytała z przejęciem Izzy,
łapiąc Caitlin za nadgarstek. – Boski facet.
– Boski facet? Jamie? Nie żartuj! – roześmiała się
Caitlin.
– Więc on nie jest twoim chłopakiem? – pragnęła się
dowiedzieć Izzy.
– W żadnym wypadku. Jest moim bratem.
– Ojej! – zawołała Izzy i w geście przerażenia położyła
dłoń na ustach, błyskając zadbanymi paznokciami. Po czym
wzięła Caitlin pod ramię i pociągnęła za sobą w stronę
imponującego portalu Mulberry Court. – Co ty sobie teraz o
mnie pomyślisz? Że strzelałam do niego oczami, chociaż
myślałam... no, wiesz... myślałam, że jest twoim
chłopakiem.
I otworzyła jedno skrzydło ciężkich podwójnych drzwi.
– Ładny ten twój naszyjnik, nawiasem mówiąc –
zauważyła, wskazując wisiorek Caitlin. – Powinnam też
mieć trochę takich sztucznych rzeczy. Moje są wszystkie
prawdziwe i nie mogę założyć ich do szkoły, bo jakby to
wyglądało? No, dobra. Dziś mamy dzień cichej pracy –
albo, w języku reszty świata, zajęcia świetlicowe. Zostaw tu
swoje rzeczy. A czy twój brat ma dziewczynę?
Caitlin potrząsnęła głową.
– Nie, żadnej nie traktuje poważnie. Interesują go tylko
samochody. Bo co?
– Nic, tak tylko spytałam – zapewniła ją Izzy. – Z
uprzejmości.
Izzy okazywała jej swoją uprzejmość w regularnych
odstępach czasu. Całkiem jasne – pomyślała Caitlin, gdy
już się spakowała – dlaczego tak się uparła, że przyjdzie do
nas w sobotę. A co jeszcze bardziej zdumiewające,
wydawało się, że Jamie też zwrócił na Izzy uwagę. Kilka
razy proponował Caitlin odwiezienie do szkoły w ciągu
tych trzech tygodni, mimo że samochód wciąż musiał na
nowo wracać do warsztatu. Od porannego „Cześć Izzy, jak
się masz" przechodził wieczorem do punktu „A co słychać
u twojej kumpelki Izzy? Fajna z niej dziewczyna". Raz,
odjeżdżając spod szkoły, puścił oko do Izzy, i choć według
powszechnie przyjętych pojęć nie wyglądało to na jakiś
niezwykły wyczyn, dla Caitlin, która znała jego
powściągliwość, była to niemal jawna deklaracja uczuć.
Izzy również ją zrozumiała i oczywiście postanowiła pójść
na całość.
– Jesteśmy umówione – powiedziała pośpiesznie, bo
właśnie rozległ się dzwonek. – Wpadnę w sobotę. Zdążymy
do Brighton wieczorem, ale przedtem namówimy się na
temat party. Ma się rozumieć, Jamie będzie zaproszony.
Może nawet przyprowadzić paru kolegów.
– Zamierzasz zaprosić Jamie'ego na swoje urodzinowe
party? – zdumiała się Caitlin.
– I dalej chcesz się upierać, że go nie podrywasz? –
dorzuciła Summer.
Izzy odpowiedziała przeciągłym, zranionym
spojrzeniem.
– Chcę to zrobić dla przyjemności Caitlin – wyjaśniła
łaskawie. – Nie zna tu jeszcze zbyt wielu osób, więc w
towarzystwie Jamie'ego będzie się lepiej czuła. O co wam
chodzi? Z czego się śmiejecie?
– Powiedzcie mi, co was najbardziej uderza w tym
obrazie?
Robina Cathcart, nowa nauczycielka historii sztuki
przycisnęła jakiś klawisz w swoim laptopie i na ekranie
zawieszonym w pracowni pojawiły się Trzy Gracje.
– Ciężki przypadek cellulitu! – zawołała Izzy, kierując
uwagę na bardziej niż znaczną tuszę trzech obnażonych
piękności. Sala odpowiedziała chichotem i wybuchami
śmiechu. Izzy nie kryła się z tym, że malarstwo nie robi na
niej wrażenia. Bardziej interesowały ją zajęcia teatralne i
można powiedzieć, że była w tej szkole królową sceny,
dosłownie i w przenośni.
– To zupełnie nieśmieszne – skwitowała pani Cathcart, a
jej duże jaspisowe kolczyki zadzwoniły, kiedy potrząsnęła
głową z dezaprobatą, kilka zaś kosmyków włosów
utlenionych na blond wymknęło się ze zgrabnego koczka.
– To prawda, proszę pani, nie wypada naśmiewać się z
cellulitu – powiedziała z udawaną powagą Bianca Joseph.
– Ona powinna coś o tym wiedzieć – szepnęła Izzy,
trącając Caitlin łokciem.
– Czy jest tu osoba zdolna powiedzieć cokolwiek
sensownego na temat obrazu Rubensa? – spytała pani
Cathcart. – Na przykład nasza nowa uczennica, Caitlin?
– Ja? – Caitlin zamarła z przerażenia. To były dopiero
drugie zajęcia z historii sztuki w jej życiu i czuła się bardzo
nieswojo na tym obcym terenie. O wiele lepiej radziła sobie
ze sprawami praktycznymi, takimi jak fotografia i
malowanie. Potrafiła też od ręki rysować karykatury
koleżanek. Ale kiedy przychodziło jej porównać technikę
Moneta i Van Gogha albo zidentyfikować fragment
włoskiego fresku, czuła się kompletnie zagubiona. Inni
obecni w tej sali, jak można było sądzić, zwiedzili już
wszystkie muzea Europy, nie mówiąc o tym, że niektórzy
mieli w domu na ścianie obraz Whistlera czy Constable'a.
Jej rodzice wpadali na zupełnie inne pomysły: na przykład
wspólne wakacje na wyspie Wight. A na ścianach wisiały u
nich tylko malowane talerze i liczne, oprawione w ramki,
fotografie rodzeństwa Morland na wszystkich kolejnych
etapach rozwoju.
– Tak, ty – potwierdziła zachęcająco nauczycielka. –
Powiedz nam, co zauważyłaś.
Caitlin poczuła suchość w ustach.
– Więc... – zaczęła, przyglądając się obrazowi uważnie –
wydaje mi się, że środkowa postać jest w jakiś sposób
zagrożona przez dwie pozostałe. Udają przyjaciółki, ale
widać, że są nieszczere. Może natrząsają się z niej,
krytykują jej urodę i tak dalej. Proszę spojrzeć, jak
przytrzymują ją za łokcie, nie pozwalając odejść. Może
użyła czarów albo jakichś nadprzyrodzonych mocy, czegoś
w tym rodzaju, żeby zdobyć uczucia śmiertelnika
wysokiego rodu, i dlatego...
Caitlin zacięła się i umilkła. Połowa klasy wierciła się na
krzesłach, przyglądając jej się z mieszaniną zdumienia i
wesołości.
– W porządku, Caitlin, na tym skończymy z żartami –
powiedziała ze znużeniem pani Cathcart – A teraz powiedz
nam proszę coś na temat obrazu. Kiedy został
namalowany?
– Chyba... dawno temu? – zaryzykowała Caitlin.
– Wielkie nieba, dziewczyno, jak to się stało, że
przyznaliśmy ci stypendium?
Caitlin poczuła, jak ciąży tuzin par wpatrzonych w nią
oczu i widoczne w nich oczekiwanie na jej kolejne
potknięcie. Jeśli tak dalej pójdzie, przylgnie do niej opinia
głupiej i zostanie na zawsze odrzucona przez grupkę
najfajniejszych dziewczyn. Nawet Summer, która
zazwyczaj ze spuszczonym wzrokiem podążała za tematem
lekcji, teraz miała taką minę, jakby chciała zachęcić Caitlin
do pogrążenia się jeszcze bardziej.
– Myślę, że to ze względu na moją teczkę prac. Bo
świetnie rysuję, a moje fotografie są naprawdę odjazdowe.
Jestem zdolna i na rozmowie kwalifikacyjnej nikogo to nie
obchodziło, czy wiem, w jakiej epoce żył wariat trapiony
obsesją na punkcie grubych kobiet.
Przez chwilę było cicho jak makiem zasiał. Potężna pierś
pani Cathcart uniosła się wydając z siebie ciężkie
westchnienie, jej jaskrawoczerwone wargi zacisnęły się, i
Caitlin wiedziała już, że naprawdę ma przechlapane.
Wyrzucą ją stąd, zanim cokolwiek się zaczęło, a jej rodzina
będzie mogła zaprezentować uśmieszki pełne satysfakcji i
stwierdzić, że wyjdzie jej to na dobre, bo przede wszystkim
trzeba umieć chodzić po ziemi, a nie bujać w obłokach.
– W porządku, zrozumiałam twój punkt widzenia – pani
Cathcart uśmiechnęła się mimo woli. – Masz trochę racji.
To prawda, jesteś niezwykle utalentowana artystycznie.
Będę miała jeszcze wiele okazji, żeby nauczyć cię
właściwego spojrzenia na historię sztuki. Jak widać,
zadanie to wymaga czasu. I nawet podsunęłaś mi pewien
pomysł.
Przez salę przetoczył się kolejny wybuch śmiechu.
– Przez te jej pomysły spadnie na nas ciężka praca –
powiedziała Izzy. – Wielkie dzięki, Caitlin.
– Praca, którą chcę wam zadać... – zaczęła pani Cathcart.
– Nie może pani tego zrobić – zaprotestowała Bianca.
– Przecież to już prawie koniec roku szkolnego.
– Nie będziemy mieli czasu, żeby zrobić to jak należy! –
dorzuciła Izzy z emfazą.
– Zadam wam tę pracę na wakacje – odparła zadowolona
z siebie pani Cathcart. – Będzie nosiła tytuł „Moje impresje
na temat dzieła sztuki"...
– Nikt nam nic nie zadaje na wakacje – zawołała
Summer. – Kiedy uczył nas pan Brington, nie musiałyśmy
już nic robić pod koniec trymestru.
– Nie musiałyście? No to będziecie musiały –
powiedziała spokojnie, z uśmiechem pani Cathcart. –
Wybierzcie dowolne dzieło sztuki tam, gdzie będziecie
spędzać wakacje, i pozwólcie, by do was przemówiło. Tak
jak Caitlin pozwoliła, żeby Trzy Gracje przemówiły do jej
wyobraźni, choć efekt okazał się nieporozumieniem. Może
to być obraz, grafika, fotografia, rzeźba, cokolwiek, co
skłania was do refleksji. Możecie napisać tę pracę w formie
eseju, opowiadania, wiersza...
Promieniejąc, rozejrzała się po sali, zachwycona własną
pomysłowością.
– I zastanówcie się, skąd artysta czerpał inspirację. Z
jakich mitów, legend, z jakich nieodwzajemnionych
namiętnośc...