Clive Cussler
Sahara
Przekład: Joanna i Witold Kalinowscy
Tytuł oryginału: Sahara
Cykl: Dirk Pitt - Tom 11
Z wyrazami głębokiej wdzięczności dla ekspe...
4 downloads
12 Views
Clive Cussler
Sahara
Przekład: Joanna i Witold Kalinowscy
Tytuł oryginału: Sahara
Cykl: Dirk Pitt - Tom 11
Z wyrazami głębokiej wdzięczności dla ekspertów
w dziedzinie chemii skażeń środowiskowych, dra Hala
Stubera i firmy James P. Walsh & Associates, Boulder,
Colorado - za odrzucenie wszelkich szkodliwych śmieci i
utrzymanie mojej wyobraźni w dopuszczalnych granicach.
SZPALER ŚMIERCI
Richmond, Virginia, 2 kwietnia 1865
W widmowej przedwieczornej mgle wyglądał jak potworna bestia
wyłaniająca się z pierwotnego szlamu. Niska, przysadzista sylwetka odcinała się
złowieszczą czernią na tle drzew znaczących linię brzegu. Ludzie poruszali się
jak duchy w niesamowicie żółtym świetle latarń. Wilgoć osiadała na szarych,
stromych blachach i ściekała ciężkimi kroplami w ospały nurt James River.
Ustawiony dziobem w dół rzeki, Texas naprężał cumy niczym pies
myśliwski, niecierpliwie czekający, kiedy wreszcie spuszczą go ze smyczy. Na
razie jednak stalowe klapy szczelnie zasłaniały otwory strzelnicze, a
sześciocalowy pancerz kazamaty nie nosił żadnych śladów walki. Jedynie biało-
czerwony proporzec na maszcie za kominem, zwisający bezwładnie w ciężkim,
wilgotnym powietrzu, wskazywał, że jest to okręt wojenny Floty
Skonfederowanych Stanów.
Szczurom lądowym mógł wydawać się brzydki i niezgrabny, ale marynarze
potrafili ocenić jego niezwykłą klasę i szczególną urodę. W potężnej, groźnej
bryle odczytywali tragiczne przeznaczenie okrętu: rejs ku zagładzie - po
krótkim, ale wspaniałym, wiekopomnym momencie chwały.
Na odsłoniętym pokładzie dziobowym komandor Mason Tombs wyciągnął z
kieszeni dużą niebieską chustę I starł wilgoć, która przeniknęła pod ciasny
kołnierz munduru. Załadunek przebiegał wolno, stanowczo zbyt wolno. Texas
musiał wykorzystać każdą minutę nadchodzącej nocy, by wymknąć się
bezpiecznie na otwarte morze. Tombs z niepokojem patrzył jak jego ludzie,
uginając się i złorzecząc, wnoszą po trapie drewniane skrzynki i spuszczają je w
czeluść otwartej ładowni. Wszystko to było zdumiewająco ciężkie jak na
archiwa administracji, działającej zaledwie od czterech lat. Wiele skrzynek
leżało jeszcze na furgonach zaprzężonych w muły; pilnowali ich na brzegu
silnie uzbrojeni, ale wyczerpani trudami wojennymi żołnierze kompanii
piechoty z Georgii - nieliczni, którym udało się przeżyć ostatnią wielką bitwę.
Tombs obrócił niespokojne spojrzenie na północ, w stronę Richmond,
odległego o niespełna dwie mile. Po wielu dniach desperackiego oporu
dowodzeni przez generała Lee obrońcy Petersburga ulegli naporowi wojsk
Granta; rozbita armia Południa wycofała się w kierunku Appomatox,
pozostawiając stolicę na pastwę oddziałów Unii. Jeszcze nie skończyła się
ewakuacja miasta, a już na ulicach pojawiły się zbrojne bandy, rabujące i
dewastujące opuszczone domy. Pożary magazynów i eksplozje w arsenałach
coraz bardziej rozjaśniały nocne niebo nad Richmond.
Tombs, jeden z najzdolniejszych oficerów konfederackiej floty, był ambitny
i energiczny. Choć niewysoki, był niewątpliwie przystojny. Regularną twarz
zdobiły kasztanowe włosy i brwi, gęsta ruda broda i czarne jak węgiel oczy.
Dowódca małych kanonierek w bitwach pod Nowym Orleanem i Memphis,
oficer artylerii pancernika Arkansas i pierwszy oficer Florydy w jej niesławnych
pirackich rejsach - Tombs tęgo dał się we znaki stronnikom Unii. Dowództwo
na Texasie objął w tydzień po zwodowaniu okrętu w stoczni Rocketts w
Richmond; w ciągu tego tygodnia stocznia wykonała na jego życzenie szereg
modyfikacji, które miały przygotować Texas do niemal niewykonalnego rejsu w
dół rzeki przez szpaler tysiąca armat Unii.
Dopiero gdy ostatni furgon odjechał z portu w mrok nocy, Tombs przeniósł
spojrzenie z powrotem na marynarzy znoszących skrzynie do ładowni.
Wyciągnął z kieszeni zegarek, otworzył kopertę i popatrzył na tarczę w bladym
świetle latarni zawieszonej na portowej palisadzie. Dwadzieścia po ósmej;
niespełna osiem godzin do świtu. Stanowczo za mało, by pod osłoną ciemności
dotrzeć do ujścia rzeki.
W kręgu światła pojawił się nagle otwarty pojazd zaprzężony w dwa
srokacze i zatrzymał się na nabrzeżu. Woźnica siedział sztywno, nie odwracając
głowy; dwaj pasażerowie przyglądali się ciekawie ostatnim znikającym pod
pokładem skrzyniom. Pierwszy, masywny mężczyzna w cywilnym ubraniu,
zdradzał objawy zmęczenia. Drugi, w mundurze oficera marynarki, szybko
wypatrzył Tombsa na pokładzie okrętu i pomachał ku niemu ręką. Tombs ruszył
przez trap na nabrzeże, zbliżył się do powozu i energicznie zasalutował.
– Panie admirale, panie sekretarzu! Wielki to zaszczyt dla mnie. Nie
sądziłem, że znajdą panowie czas, by się ze mną pożegnać.
Admirał Raphael Semmes słynął ze swych wojennych dokonań. Alabama, w
czasach gdy nią dowodził, była prawdziwym postrachem mórz. Obecnie pod
jego dowództwem znajdowała się eskadra pancernych kanonierek, operująca na
James River. Na twarzy admirała, którą zdobiły gęsto pomadowane wąsy i mała
kozia bródka, pojawił się uśmiech.
– Cały pułk Jankesów nie powstrzymałby mnie od przyjazdu tutaj.
Stephen Mallory, sekretarz Floty Skonfederowanych Stanów, wyciągnął rękę
do komandora.
– To co pan robi dla nas jest zbyt ważne; musieliśmy znaleźć chwilę, by
życzyć panu powodzenia.
– Mam mocny okręt i dzielną załogę - powiedział Tombs z przekonaniem. -
Przebijemy się.
Uśmiech na twarzy Semmesa zgasł, a w jego oczach pojawiło się
niespokojne przeczucie.
– Gdyby jednak okazało się to niemożliwe, musi pan spalić i zatopić okręt w
możliwie najgłębszym miejscu. Nie można dopuścić, by Unia dobrała się do
naszych archiwów.
– Ładunki są już rozmieszczone i gotowe do odpalenia - zapewnił Tombs. -
Wybuch wyrwie dno pod ładownią; w ten sposób skrzynie zatoną pierwsze.
Przy tym ciężarze z pewnością ugrzęzną głęboko w mule. A okręt dużo jeszcze
przepłynie, zanim pójdzie na dno.
– To rozsądny plan. - Mallory skinął głową z aprobatą, po czym spojrzał
niepewnie na Semmesa, jakby wahając się, czy ma mówić dalej. Zapadło
milczenie.
– Przykro mi, komandorze - odezwał się wreszcie admirał - ale mamy dla
pana jeszcze jeden trudny problem. Będzie pan musiał wziąć pasażera.
– Pasażera? - powtórzył Tombs z grymasem ironii. - Rozumiem, że ten
człowiek nie ceni zbytnio własnego życia.
– Nie ma wyboru - mruknął Mallory, Gdzie on jest? - spytał Tombs,
rozglądając się po ciemnych zabudowaniach portowych. - Niedługo odbijamy.
– Zaraz tu będzie - odparł sucho Semmes.
– A mogę wiedzieć, kto to jest?
– Rozpozna go pan bez trudu - oświadczył Mallory. - I módlmy się, by nasi
wrogowie, kiedy będzie pan musiał go pokazać, rozpoznali go również.
– Nie rozumiem.
Mallory po raz pierwszy się uśmiechnął.
– Zrozumiesz, mój chłopcze, na pewno zrozumiesz...
– Mam wiadomość, która może być dla pana użyteczna - zmienił temat
Semmes. - Nasi wywiadowcy donoszą, że Unia włączyła do służby pancernik
Atlanta, przechwycony od nas w zeszłym roku. Obecnie patroluje rzekę powyżej
Newport News.
Twarz Tombsa rozjaśniła się.
– Rozumiem, sir. Texas ma bardzo podobną sylwetkę; po ciemku mogą nas
wziąć za Atlantę.
Semmes przytaknął i podał mu złożony kawałek płótna.
– Bandera Unii - wyjaśnił. - Może panu ułatwić maskaradę. Tombs wziął
banderę i przewiesił sobie przez ramię.
– Wciągnę ją na maszt, gdy zbliżymy się do ich stanowisk artyleryjskich pod
Trent's Reach.
– No to życzę szczęścia - rzekł Semmes. - Nie zobaczymy, niestety, jak pan
odbija. Pan sekretarz musi zdążyć na pociąg, a ja wracam do naszej floty;
musimy ją zniszczyć, zanim wpadnie w łapy Jankesom.
Sekretarz Floty jeszcze raz uścisnął dłoń Tombsa.
– Okręt Fox, który przerwał blokadę, czeka na pana przy Bermudach. Ma dla
was węgiel na dalszą podróż. Powodzenia, komandorze! Teraz już tylko pan
może uratować Konfederację.
Zanim Tombs zdążył odpowiedzieć, Mallory kazał woźnicy ruszać. Tombs
zastygł w pożegnalnym salucie; stał tak dość długo, daremnie usiłując pojąć, co
znaczą ostatnie słowa sekretarza. Uratować Konfederację? To przecież nie ma
żadnego sensu. Wojna jest już przecież przegrana. Kiedy Sherman ruszy z
Karoliny na północ, a armie Granta przetoczą się przez Virginie - generał Lee
znajdzie się w potrzasku, a prezydent Skonfederowanych Stanów, Jefferson
Davis, stanie się pospolitym zbiegiem. Wszystko to nie potrwa dłużej niż kilka
dni. A jeszcze szybciej, bo już za parę godzin Texas, ostatni zdolny do walki
okręt Konfederacji, pójdzie na dno. A choćby nawet udało mu się wymknąć - w
jaki sposób miałoby to uratować konfederacką sprawę? Tombs nie potrafił
wymyślić żadnej sensownej odpowiedzi.
Miał rozkaz przewieźć rządowe archiwa do jakiegoś neutralnego portu -
wedle własnego uznania - i czekać tam w tajemnicy na kontakt z kurierem.
Dlaczego właśnie szmugiel biurokratycznych zapisków miałby zapobiec
ostatecznej klęsce Południa?
– Zakończyliśmy załadunek, sir. - Pierwszy oficer, porucznik Craven,
przerwał jego rozmyślania. - Czy mam rozkazać rzucić cumy?
Tombs zwrócił twarz w jego stronę.
– Jeszcze nie. Czekamy na pasażera.
Ezra Craven, wielki, gruboskórny Szkot, mówił z dziwnym akcentem, w
którym irlandzkie tony mieszały się z charakterystycznym zaśpiewem
amerykańskiego Południa.
– Cholera, mógłby się pospieszyć ten pasażer!
– Czy główny mechanik O'Hare jest już gotów?
– Tak, właśnie meldował, że ma pełne ciśnienie w kotłach.
– A obsługa dział?
– Przy lukach strzelniczych, sir.
– Nie otwierać ich, dopóki nie natkniemy się na flotę nieprzyjaciela. Nie
możemy sobie pozwolić na straty w ludziach i działach od jakiejś zabłąkanej
kuli z brzegu.
– Ludzie będą wściekli, jeśli nie odpowiemy ogniem na ogień.
– Ale za to dłużej pożyją. Proszę im to powiedzieć... Przerwali rozmowę i
obaj, jak na komendę, odwrócili głowy w stronę, z której dobiegał coraz
wyraźniejszy tętent kopyt. Parę sekund później z ciemności wyłonił się konny
oficer Konfederacji.
– Który z panów jest komandor Tombs? - spytał zdyszanym głosem.
– Ja - Tombs postąpił krok do przodu.
Jeździec zeskoczył z konia i zasalutował. Był cały zakurzony; wyglądał na
wyczerpanego.
– Moje uszanowanie, komandorze. Kapitan Neville Brown, odpowiedzialny
za eskortę pańskiego więźnia.
– Mojego więźnia? To miał być pasażer.
– Może go pan i tak nazwać - Brown wzruszył ramionami.
– Więc gdzie on jest?
– Zaraz tu będzie. Wyprzedziłem trochę mój oddział, żeby powiedzieć
panom, że nie ma powodów do alarmu.
– Czy ten człowiek oszalał? - mruknął pod nosem Craven. - Do jakiego
znowu alarmu?
Po chwili mógł już sam sobie odpowiedzieć. Na nabrzeże zajechał
zamknięty powóz. Otaczali go jeźdźcy w granatowych mundurach Unii. Tombs
chciał już krzyknąć w stronę załogi, by chwyciła za broń i odparła
niespodziewanych napastników, kiedy Brown wyjaśnił spokojnym głosem:
– Wszystko w porządku, komandorze, to dobre chłopaki z Południa. Ale
musieliśmy ich przebrać za Jankesów, bo wykonywali zadanie za linią frontu i
tylko tak mogli zmylić straże.
Dwaj żołnierze zsiedli z koni, otworzyli drzwiczki powozu i wyciągnęli
bardzo wysokiego, chudego mężczyznę, z charakterystycznie przystrzyżoną
brodą. Na przegubach rąk i kostkach nóg miał kajdanki, połączone mocnym
łańcuchem. Przez moment przyglądał się uważnie pancernikowi, potem skłonił
głowę w stronę Tombsa i Cravena.
– Dobry wieczór panom - odezwał się dziwnie wysokim głosem. - Czy mam
rozumieć, że będę gościem floty Konfederacji?
Tombs nie odpowiedział. Nie mógł wydobyć słowa. Obaj z Cravenem stali
sztywno, jak zaczarowani, nie wierząc własnym oczom.
– Mój Boże - wyszeptał w końcu Craven. - Jeśli jest pan falsyfikatem, sir, to
falsyfikatem doskonałym!
– Zapewniam pana - odparł więzień - że stanowię oryginał.
– Jak to możliwe? - spytał zaszokowany Tombs. Brown dosiadł konia.
– Nie mam niestety czasu na wyjaśnienia. Muszę przeprowadzić moich ludzi
przez most w Richmond, zanim wysadzą go w powietrze. A więzień... jest już
teraz pod pańską opieką.
– A co ja właściwie mam z nim zrobić?
– Trzymać pod strażą na okręcie, dopóki nie otrzyma pan dalszych
rozkazów. Tyle tylko mi powiedziano.
– To jakieś szaleństwo!
– Nie, to wojna, komandorze - rzucił Brown przez ramię, smagnął konia i
odjechał.
Za nim znikali kolejno w ciemnościach konfederaccy kawalerzyści przebrani
w mundury Unii.
Teraz nie było już żadnego powodu, by choć o chwilę opóźniać rejs ku
zagładzie.
Tombs odwrócił się do Cravena.
– Poruczniku, proszę odprowadzić pasażera do mojej kajuty. I niech O'Hare
przyśle tam któregoś z mechaników, żeby zdjął te kajdanki. Nie mam ochoty
umierać jako kapitan statku niewolników.
Wysoki mężczyzna uśmiechnął się z wdzięcznością.
– Dziękuję panu, komandorze. Bardzo to miło z pańskiej strony.
– Nie ma pan za co dziękować, sir - odparł Tombs ponuro. - Zanim słońce
wzejdzie, wszyscy razem znajdziemy się w piekle.
Zrazu powoli, potem coraz szybciej, wspierany słabym, dwuwęzłowym
prądem, Texas popłynął w stronę ujścia. Nie było nawet śladu wiatru. Na rzece
panowała kompletna cisza, zakłócana jedynie stłumionym dudnieniem maszyn
okrętu. W słabym świetle, jakie rzucał wąski sierp księżyca, Texas ruszył po
czarnej powierzchni jak duch - raczej wyczuwalny niż widoczny. Jego obecność
zdradzał tylko cień przesuwający się na tle statycznych drzew i zabudowań na
brzegu.
Budując okręt dla tej unikalnej misji, konstruktorzy stworzyli doskonałą
machinę bojową - najlepszą, jaką w ciągu tych czterech lat zwodowały stocznie
Konfederacji. Texas miał dwie śruby napędzane dwoma silnikami, sto
dziewięćdziesiąt stóp długości i czterdzieści szerokości, ale jego zanurzenie
sięgało zaledwie jedenastu stóp. Wysoka na dwanaście stóp kazamata
przypominała kształtem ściętą piramidę. Pochylone pod kątem trzydziestu
stopni ściany pokrywał sześciocalowy pancerz, podparty dwudziestocalowymi
dębowymi belkami. Pancerz schodził poniżej linii wodnej, osłaniając kadłub
szeroką stalową "spódnicą". Okręt miał tylko cztery działa, ale mogły one zadać
śmiertelny cios każdemu przeciwnikowi. Stufuntowe armaty typu Blakely na
dziobie i na rufie miały, dzięki obrotowym lawetom, bardzo szeroki kąt rażenia.
Mniejsze, dziewięciocalowe i 64-funtowe działa na obu burtach dawały
wystarczające zabezpieczenie z boku.
W odróżnieniu od innych pancerników Konfederacji, wyposażonych w
maszyny wymontowane ze statków handlowych, Texas miał fabrycznie nowe
silniki, zrobione specjalnie dla niego, ogromne, niezwykłej mocy. Napędzała je
para z wielkich kotłów, umieszczonych poniżej linii wodnej. Śruby o średnicy
dziewięciu stóp mogły przy spokojnej wodzie nadać okrętowi prędkość
czternastu węzłów; o wiele więcej, niż osiągała którakolwiek inna jednostka obu
walczących flot.
Tombs myślał o swoim okręcie z dumą, ale i z głębokim smutkiem.
Wiedział, że jego żywot będzie krótki. Powziął jednak niezłomne
postanowienie: razem dopiszą do chwalebnej historii Skonfederowanych
Stanów godne epitafium. Wspiął się po drabinie do budki sternika - małej,
opancerzonej nadbudówki nad przednią częścią pokładu bojowego. Główny
pilot, Leigh Hunt, trwał tu w kamiennym milczeniu, wpatrzony w wąskie
szczeliny obserwacyjne.
– Panie Hunt - rzekł Tombs - przez całą drogę do ujścia będziemy szli pełną
parą. Musi pan bardzo uważać, żebyśmy nie złapali dna.
Hunt, doświadczony pilot z James River, który znał na pamięć wszystkie
meandry i płycizny rzeki, nawet nie odwrócił głowy.
– Ta odrobina światła powinna mi wystarczyć - mruknął.
– Artylerzystom Unii też wystarczy.
– To prawda. Ale i tak będą mieli kłopoty z celowaniem; okręt jest szary,
słabo widoczny na tle brzegu.
– Miejmy nadzieję - westchnął Tombs.
Otworzył pancerne drzwi z tyłu nadbudówki i stanął na dachu kazamaty.
Texas dotarł już do Drewry's Bluff i mijał właśnie zacumowane tu okręty
admirała Semmesa. Virginia II, Fredericksburg i Richmond w pośpiechu
sposobiły się do swego ostatniego rejsu.
Załamani, zrozpaczeni marynarze instalowali w kadłubach potężne ładunki
wybuchowe. Ale widok ostatniego pancernika Konfederacji - bandery dumnie
naprężonej na wietrze i czarnego dymu z komina, zdolnego przesłonić gwiazdy -
wykrzesał z nich ostatnią iskrę entuzjazmu. Pozdrowili Texas głośnymi,
radosnymi okrzykami.
Tombs zdjął czapkę z głowy i uniósł ją wysoko w górę. Wiedział, że już
wkrótce zacznie się koszmar klęski i rozpaczy. Ale czuł także historyczny
wymiar tej chwili. Niemal fizycznie odczuwał, jak jego okręt, CSS
Texas,
przechodzi do legendy. Tuż przed Trent's Reach - gdzie, według danych
wywiadu, Jankesi ustawili na rzece jakieś przeszkody, na brzegu zaś umieścili
kilka stanowisk artyleryjskich - Tombs rozkazał zdjąć banderę Konfederacji i
Przyp. Tłum. Confederate States' Ship - Okręt Skonfederowanych Stanów
wciągnąć na maszt sztandar Stanów Zjednoczonych. Na pokładzie bojowym, we
wnętrzu kazamaty, wszystko było już gotowe do akcji. Półnadzy, z
przewiązanymi wokół głowy chustkami, artylerzyści wyglądali jak piraci z
powieści przygodowych. Także oficerowie zdjęli żakiety mundurów i krzątali
się po pokładzie w podkoszulkach. Chirurg rozdał wszystkim opaski uciskowe i
jeszcze raz pouczył, jak ich używać.
Wszędzie rozstawiono wiadra z wodą i piaskiem do gaszenia pożarów.
Piasek rozsypany obficie na pokładzie miał pochłaniać krew. Na wypadek
abordażu i konieczności walki wręcz załoga otrzymała pistolety i noże. Strzelcy
pokładowi zamocowali bagnety na lufach karabinów. Otwarto klapy w
podłodze, pod którą znajdował się magazyn amunicji; jeszcze raz sprawdzono
windy. Wspomagany prądem rzeki Texas sunął z szybkością szesnastu węzłów,
kiedy uderzył w unoszące się na wodzie pontony przeszkody. Ale przebił się
przez nie bez trudu i bez szwanku: zamknięta we wnętrzu załoga zaledwie
dosłyszała zgrzyt metalu o metal, kiedy pancerna ostroga przed dziobem
rozdzierała blachy pontonów.
Pokonali jeszcze spory odcinek rzeki, zanim zostali zauważeni. Pełniący
wartę na brzegu żołnierz Unii, widząc wyłaniający się z ciemności okręt,
wystrzelił ostrzegawczo w powietrze.
– Przerwać ogień, na litość boską, nie strzelajcie! - zawołał Tombs, stojący
wciąż na dachu kazamaty.
– A coś ty za jeden, odpowiadaj! - dobiegł głos z brzegu.
– Nie widzisz, durniu, że to Atlanta! Nie potrafisz rozpoznać własnego
okrętu?
– Skądeście się wzięli w górze rzeki?
– Przechodziliśmy tędy przed godziną, nie zauważyłeś? Dostaliśmy rozkaz
inspekcji przeszkody pod Trent's Reach; teraz wracamy do City Point.
Widocznie blef się udał, bo żołnierze Unii na brzegu nie zadawali więcej
pytań. Texas płynął szybko dalej, przez nikogo nie niepokojony. Tombs
westchnął z ulgą, spodziewał się gęstej strzelaniny, ale nic takiego nie nastąpiło.
Niepokoiła go tylko myśl, że jakiś podejrzliwy oficer nieprzyjaciela spróbuje
telegraficznie sprawdzić rzekomą misję Atlanty i zaalarmuje czatujące przy
ujściu siły Unii.
Szczęśliwa passa Tombsa skończyła się piętnaście mil za przeszkodą.
Zrozumiał to, kiedy w ciemnościach po prawej burcie zamajaczył groźny
masyw okrętu wojennego. Onondaga, przybrzeżny krążownik typu Monitor,
miał jedenastocalowy pancerz na wieżach i sześciocalowy na całym kadłubie.
Każda z dwu obrotowych wież strzelniczych kryła w sobie dwa potężne działa:
rufowa - piętnastocalowe Dahlgreny o gładkich lufach; dziobowa - jeszcze
groźniejsze, gwintowane Parrotty, strzelające z wielką precyzją pociskami o
wadze stu pięćdziesięciu funtów. Onondaga stała na kotwicy blisko zachodniego
brzegu, zwrócona dziobem w górę rzeki. Uzupełniała właśnie swoje zapasy
węgla z barki, przycumowanej przy prawej burcie. Podoficer pełniący wachtę na
wieży dziobowej zauważył konfederacki pancernik, kiedy ten był już niemal na
wysokości dziobu Onondagi. Natychmiast wszczął alarm. Załoga przerwała
załadunek węgla; wszyscy patrzyli na wyłaniający się z ciemności okręt-widmo.
John Austin, dowódca Onondagi, przez dłuższą chwilę zastanawiał się, w jaki
sposób konfederacki pancernik zdołał dotrzeć tak blisko ujścia James River.
Chwila wahania drogo go kosztowała. Zanim wydał pierwsze rozkazy
artylerzystom, Texas mijał już w pędzie stojący na kotwicy krążownik - tak
blisko, że można było dorzucić doń kamieniem.
– Zatrzymaj się, albo rozwalę cię na kawałki! - krzyknął Austin.
– Nie strzelaj! Jesteśmy Atlanta! - odpowiedział Tombs, próbując do końca
ciągnąć swoją maskaradę.
Austin n...