SZYBKI GRYZ
By
LYNSAY SANDS
Wampiry Argeneau 01
- 2 -
TŁUMACZENIE:
Grupa BadAssGirls:
Czarna_wilczyca, Dependent, Ginger_90, Jarmaxi,
Night_Huntress22...
2 downloads
15 Views
1MB Size
SZYBKI GRYZ By LYNSAY SANDS
Wampiry Argeneau 01
-2-
TŁUMACZENIE: Grupa BadAssGirls: Czarna_wilczyca, Dependent, Ginger_90, Jarmaxi, Night_Huntress22, WhiteFlag, Xylena. Oraz gościnnie: Saba.a
KOREKTA: Diotima, di66, Lilith, Vampire Juliett, Tusia13.pl, BloodySundew, Raschel19, Qbac.
-3-
UWAGA Przekład został wykonany przez grupę BadAssGirls w celach niekomercyjnych i powinien zostać usunięty po 24 h od pobrania. Zabrania się go powielania, zmieniania formatu, wrzucania na inne strony i wykorzystywania do innych celów niż osobiste. Wszelkie prawa autorskie należą do Lynsay Sands.
-4-
PROLOG Listopad 2000. – To tylko małe przyjęcie. – Uch.
Wstając, Greg Hewitt trzymał telefon między szyją, a ramieniem. Trzymając go podbródkiem, zaczął sprzątać swoje biurko, które stało w gabinecie. Głos Anne miał zalotny ton, co zawsze było złym znakiem. Westchnąwszy w duchu, Greg pokręcił głową na paplaninę siostry. Mówiła, że planuje małe przyjęcie i narzekała na to, jak ciężko jest przekonać go, żeby przyszedł. Zanotował w pamięci, że Anne nie wspomniała, kto ma być na tej „małej” imprezie, jednak on podejrzewał, że i tak to wie. Na pewno będzie jej mąż i całe grono samotnych przyjaciółek. Marzeniem Anne było, aby jej starszy i samotny brat znalazł dziewczynę. Dlatego pomagała mu, jak tyko mogła. – Więc? – Greg zrobił pauzę, w której przełożył telefon do ręki.
Oczywiście nie usłyszał kilku słów. – Przepraszam, co mówiłaś? – Więc, o której możesz jutro przyjść? – Nie przyjdę. – Zanim zdążyła jęknąć, szybko dodał – Nie mogę. Będę
jutro w innym kraju. – Co? – W jej głosie Greg wyczuł podejrzenie. – Czemu? Gdzie jedziesz? – Do Meksyku na wakacje. To przede wszystkim dlatego do ciebie
zadzwoniłem. Wylatuję jutro rano do Cancun. Wiedząc, że ją zaskoczył, Greg pozwolił, aby na jego ustach zagościł uśmiech . Przełożył telefon, żeby założyć marynarkę.
– Meksyk – powiedziała Anne po dłuższej przerwie. – Wakacje? Greg nie mógł się zdecydować czy konsternacja w jej głosie była zabawna, czy była przykrym komentarzem na temat jego dotychczasowego życia. To były jego pierwsze wakacje od rozpoczęcia pracy jako psychologa, 8 lat temu. Właściwie to nie był na wakacjach od rozpoczęcia studiów. Był typowym pracoholikiem dążącym do raz obranego -5-
celu. Nie miał dużo czasu na życie osobiste. Na te wakacje czekał już zbyt długo. – Słuchaj, muszę już iść. Przyrzekam, że wyślę ci kartkę z Meksyku. Pa.
Greg odłożył słuchawkę zanim siostra powiedziała cokolwiek, żeby go zatrzymać. Potem chwycił swoją aktówkę i szybko opuścił gabinet. Nie był zaskoczony, słysząc dzwoniący telefon, kiedy zamykał drzwi biura. Anne była wytrwała. Uśmiechając się słabo, zignorował to, schował klucze do aktówki i ruszył w stronę wind. Doktor Gregory Hewitt był teraz oficjalnie na wakacjach. Czuł, że każdy krok coraz bardziej go relaksuje. Gwizdał cicho wsiadając do windy, a kiedy już to zrobił obrócił się, by nacisnąć przycisk „P3”. Gwizd szybko zamarł, gdy zauważył kobietę śpiesząca się do windy. Instynktownie sięgnął do panelu sterującego, jednak nie musiał się kłopotać: kobieta była szybka i wślizgnęła się do środka tuż przed tym, jak drzwi windy się zamknęły. Greg zabrał dłoń z panelu i grzecznie zrobił jej miejsce, aby mogła wybrać piętro na które chciała jechać. Obdarzył ją zaciekawionym spojrzeniem, gdy przesunęła się przed niego, daremnie zastanawiając się, skąd przyszła. Korytarz był pusty, gdy go przemierzał. Idąc do windy nie słyszał też, aby jakieś drzwi otwierały się czy zamykały. Może nie zwrócił na to uwagi, bo był pochłonięty swoimi przyszłymi wakacjami. Na tym piętrze znajdowały się również jakieś inne biura i ona mogła pracować w jednym z nich. Był jednak pewny, że nie widział jej nigdy wcześniej. Greg ledwie spojrzał na jej twarz, kiedy weszła. Jej cechy zamazały się w jego pamięci oprócz oczu. Ich kolor przyciągał uwagę: były srebrno– niebieskie, niezwykłe i piękne. Pewnie są wynikiem noszenia szkieł
kontaktowych , pomyślał Greg i zainteresowanie nią nagle zniknęło. Umiał docenić piękne kobiety, ale kiedy w grę wchodziły sztuczki typu kontakty i tym podobne, wycofywał się. Wyrzucając ją ze swoich myśli, obrócił się plecami do drzwi windy i zatopił się w planowaniu wakacji. Greg zaplanował w swoim życiu sporo wycieczek, lecz nigdy nie był w miejscu takim jak Meksyk i chciał skorzystać z wszelkich rozrywek jakie proponował. Oprócz wylegiwania się
-6-
na plaży miał nadzieję skorzystać z parasailingu 1, nurkowania ze sprzętem i jednej z tych przejażdżek łodzią, na których masz okazję dokarmić delfiny. Miał też nadzieję zabrać się na wycieczkę do muzeum Casa Maya, ekologicznego parku przedstawiającego reprodukcję stylu życia Majów sprzed wieków, oraz ścieżki, podążając którymi można było zobaczyć miejscowe gatunki zwierząt. Było też nocne życie. Gdyby znalazł siły po aktywnym spędzaniu dni, Greg mógłby wybrać się do barów tanecznych jak
Coco Bongo albo Bulldog Cafe , gdzie półnadzy ludzie wirowali w rytm muzyki. Wydane przez zatrzymującą się windę bam, odciągnęło myśli Grega od półnagich kobiet tańczących w klubach. Panel nad drzwiami zapalił się wskazując P3 – parking na poziomie trzecim. Jego poziom. Kiwając grzecznie w stronę towarzyszki podróży, wyszedł z windy i zaczął iść przez duży, prawie pusty parking. Przez balansujące na obrzeżach mózgu półnagie kobiety, dopiero po minucie usłyszał podążające za nim kroki. Niemal obrócił głowę przez ramię by spojrzeć kto to, ale odpuścił. Dźwięk był dudniącym stukiem obcasów na betonie: ostry i szybki, rozbrzmiewał głośnym echem w prawie pustej przestrzeni. Ta brunetka najwyraźniej też zaparkowała na tym poziomie. Jego wzrok z roztargnieniem przeniósł się w kierunku, gdzie powinno stać jego auto, ale zatrzymał się na belce nośnej, którą mijał. Duże, czarne P1 namalowane na betonowym wsporniku zmieszało go i spowodowało, że zwolnił. Poziomy parkowania 1 i 2 zostały zarezerwowane dla gości różnych biur i firm w budynku. Jego auto było zaparkowane na P3. Spoglądając na panel w windzie był pewny, że wyświetlił właśnie P3… ale najwyraźniej się pomylił. Zatrzymał się i zaczął wracać skąd przyszedł. To jest właściwy poziom. Samochód jest naprzeciwko. – Tak, oczywiście – szepnął Greg i zaczął iść naprzód, w kierunku osamotnionego samochodu. Dopiero, gdy otworzył bagażnik, w jego umysł wkradła się myśl, że małe, czerwone sportowe auto nie było jego. Przyjechał ciemnoniebieskim BMW. Ale tak szybko jak ta myśl pojawiła się – wraz z towarzyszącym jej alarmem – odpłynęła, jak mgła pod wpływem lekkiego wietrzyka. Rozrywka w postaci przypięcia się do spadochronu ciągniętego przez holowniki w postaci łodzi – przyp. Ginger 1
-7-
Odprężając się, Greg umieścił swoją teczkę w bagażniku, po czym sam wspiął się do środka, układając się w małej przestrzeni i zamykając klapę.
Tłumaczenie: Saba.a & Ginger_90 Korekta: Tusia13pl & Qbac
-8-
ROZDZIAŁ 1 – Mmm, twoje włosy ładnie pachną. – Umm, jej, dzięki Bob.
Lissianna Argeneau rozejrzała się po ciemnym terenie parkingu, który przemierzali. Ulżyło jej, gdy okazało się, że są sami. – Sądzisz, że mógłbyś zdjąć rękę z mojego tyłka? – Dwayne. – Co?
Spojrzała ze zmieszaniem w górę na jego piękną twarz. – Mam na imię Dwayne – wyjaśnił z uśmiechem. – Och – westchnęła. – W takim razie, Dwayne , czy mógłbyś zabrać
swoją rękę z mojego tyłka? – Myślałem, że mnie lubisz.
Jego ręka pozostała mocno osadzona na jej lewym pośladku, ściskając go w nazbyt przyjazny sposób. Opierając się pokusie zdzielenia go w łeb i zaciągnięcia w krzaki jak neandertalczyka, którym był, zmusiła się do uśmiechu. – Lubię, jednak poczekajmy, aż dotrzemy do twojego samochodu by– – Och, tak. Mój samochód – przerwał. – Co do tego...
Lissianna przestała iść, aby móc spojrzeć na jego twarz. Jej oczy zwęziły się podejrzliwie na widok zakłopotania, jakie przez nią nagle przemknęło. – Co? – Nie mam samochodu – przyznał Dwayne.
Lissianna zamrugała, gdy jej mózg powoli przyswajał tę wiadomość. W Kanadzie, każdy kto miał ponad dwadzieścia lat posiadał auto. Cóż, praktycznie każdy. Dobra, może to była przesada, jednak większość samotnych mężczyzn w randkowym wieku posiadała kółka. To było coś w rodzaju niepisanego prawa czy czegoś takiego. Zanim zdołała to skomentować, Dwayne dodał: – Myślałem, że ty masz jakiś.
To zabrzmiało niemal jak oskarżenie. Lissianna odnotowała to i nachmurzyła się. Pod pewnymi względami ruch feministyczny naprawdę nie zrobił kobietom żadnych przysług. Istniały kiedyś czasy, gdy on jako -9-
mężczyzna posiadał pojazd lub też bez wahania brał na siebie odpowiedzialność za znalezienie im odludnego miejsca. W tej chwili wyglądał na niezadowolonego, jakby zawiodła go przez nieposiadanie samochodu. – Mam samochód – odpowiedziała obronnie. – Ale dzisiejszej nocy
przyjechałam z kuzynem. – Z tą laską z różowymi włosami? – Nie, to moja przyjaciółka, Mirabeau. Prowadził Thomas – odpowie-
działa z roztargnieniem, rozważając problem. Nie miał samochodu, zaś Tomas zamknął jeepa, kiedy dotarli na miejsce. Przypuszczała, że mogłaby wrócić do baru, znaleźć Thomasa i pożyczyć jego kluczyki, jednak Lissianna naprawdę nie chciała używać jego jeepa dla – – No dobra, niech będzie. Nie mam nic przeciwko otwartej przestrzeni.
Lissianna z wzdrygnięciem odrzuciła swoje myśli w dal, gdy chwycił ją za biodra i przyciągnął do siebie. Instynktownie odsunęła się od niego, wpuszczając nieco przestrzeni pomiędzy ich górne partie ciała, choć to nie powstrzymało ich niższych części przed zbiegnięciem się. Nagle stało się jasne, że pomysł ze zrobieniem tego na zewnątrz tak naprawdę mu nie przeszkadzał. Jeśli już, to brutalność przyciśnięcia jej do siebie sugerowała, że ten pomysł go ekscytował. Lissianna zdecydowała, że najwyraźniej był łatwo podniecającym się facetem. Osobiście nie widziała nic atrakcyjnego w otwartej przestrzeni, przynajmniej nie podczas trwającej kanadyjskiej zimy. – Chodź.
Uwalniając jej biodra, Dwayne złapał ją za rękę i pociągnął ją na tył placu parkingowego. Nie przestał dopóki nie zaciągnął jej za duży, metalowy kontener na śmieci w dalekim zakątku terenu, co uświadomiło Lissiannie jego zamiary. Zwalczyła sarkastyczny komentarz dotyczący jego romantycznej natury, decydując się po prostu dziękować, że była wczesna zima. Choć nie spadł jeszcze pierwszy śnieg, to było wystarczająco zimno, by nie wydzielał się żaden odór z gnijącego jedzenia wyrzucanego do sporych, metalowych kontenerów. – Tu jest dobrze.
Dwayne przycisnął ją plecami do zimnego metalu pojemnika i naparł na nią. Lissianna westchnęła w duchu, pragnąc by nie zostawiała płaszcza w - 10 -
środku. Była bardziej odporna na zimno niż przeciętna osoba, jednak niecałkowicie. Zimny metal za jej plecami wysączał z niej ciepło, zmuszając jej ciało do cięższej pracy by je utrzymywało. Będąc głodna i odwodniona, ostatnie czego potrzebowała w tym momencie to to, by jej ciało silniej pracowało. Nagły niechlujny szturm jego ust, szybko pchnął myśli Lissianny do sedna sprawy i przekonał, że już czas by przejąć kontrolę nad sytuacją. Ignorując badające gmeranie jego języka na swoich zaciśniętych ustach, złapała palcami za przód jego marynarki i obróciła go, zamieniając się z nim miejscami i rzucając nim przy tym o pojemnik nieco mocniej, niż zamierzała. – Zwolnij dzika kobieto – zachichotał z roziskrzonymi oczami. – Podoba ci się to? – spytała sucho Lissianna. – W takim razie poko-
chasz to. Puszczając marynarkę wsunęła jedną rękę w jego włosy z tyłu czaszki i złapała go za krótkie pasma. Szarpiąc jego głowę w bok, przesunęła swoje usta na jego szyję. Dwayne mruczał z przyjemności, gdy lekko przebiegała wargami wzdłuż linii jego żyły szyjnej. Gdy już znalazła najlepsze miejsce docelowe, otworzyła usta oddychając przez nos, jako że jej kły wysunęły się do swojej pełnej, ostrej długości, a następnie zatopiły w jego szyi. Dwayne rozluźnił odrobinę uścisk i zesztywniał, otaczając ją ciaśniej ramionami, co trwało milisekundę. Szybko się rozluźnił opierając o zimny kontener, gdy Lissianna wysyłała mu uczucia, których doświadczała: satysfakcję z powodu krwi przepływającej przez jej zęby prosto do ustroju, nagły przypływ zawrotów głowy na zapalczywe absorbowanie tej oferty przez jej ciało. Mogła opisać tę wstępną reakcję tylko w jeden sposób; że na skłonnej do przekrzywiania się łodzi, wszyscy na pokładzie szybko ruszyli na jedną stronę burty, sprawiając że łódź przechyla się ku wodzie. Ciało Lissianny zareagowało tak samo, jak jej pragnienie uderzające wraz z absorpcją świeżej krwi, pędząc z każdej części jej ciała wprost do głowy, gdzie jej zęby wysysały to, czego jej ciało tak rozpaczliwie potrzebowało. Powodowało to niezbyt przykre zawroty głowy. Przypuszczała, że były podobne do tych,
- 11 -
których doświadczali ludzie po wzięciu narkotyku. Tylko, że dla Lissianny to nie był narkotyk, to było życie. Usłyszała jak Dwayne wydaje cichy jęk rozkoszy, który odzwierciedlał jej przyjemność, jakiej doświadczała w ciszy, wraz z coraz łagodniejszymi skurczami w jej ciele. Lissianna nagle zdała sobie sprawę, że działo się to zbyt wolno. Coś było nie tak. Zostawiając swoje zęby głęboko jego ciele, zaczęła przeczesywać jego umysł. Znalezienie problemu nie zabrało jej dużo czasu. Dwayne nie był zdrowym okazem, jakim się wydawał być. Właściwie to ujawniło się o nim bardzo niewiele, jednak z jego myśli dowiedziała się, że wybrzuszenie które napierało na jej podbrzusze było ogórkiem, którego upchnął w spodniach, jego szerokie ramiona były wynikiem poduszeczek w jego marynarce, a atrakcyjna opalenizna, z którą się obnosił, pochodziła z butelki. Miała ukryć naturalną bladość spowodowaną... anemią. Lissianna gwałtownie cofnęła usta, klnąc. Jej zęby szybko wsunęły się z powrotem do pozycji wyjściowej, gdy rzucała mu piorunujące spojrzenie. Zwykły instynkt sprawił, że wślizgnęła się w jego myśli i zmieniła mu wspomnienia. Była strasznie zła na faceta… I na Mirabeau też, zdecydowała. Przecież to w skutek nalegań przyjaciółki ośmieliła się zabrać gościa na szybki gryz. Wiedząc, że jej matka miała dla niej coś na oku, Lissianna chciała poczekać z pożywieniem się aż do przyjęcia urodzinowego, jednak Mirabeau – i kuzynka Jeanne – obawiały się, że jej bladość spowoduje, iż Marguerite Argeneau zaaplikuje jej coś dożylnie w chwili, gdy przybędzie do domu. Gdy Dwayne zaczął się do niej podwalać, Lissianna pozwoliła by Mirabeau przekonała ją, aby zabrała go na zewnątrz jako szybką przekąskę. A teraz mogła mieć problem. Potrzebowała kilku chwil by zdać sobie sprawę, że coś jest nie tak, po czym kolejnych kilku minut na znalezienie informacji, że był anemikiem. Miała jedynie nadzieję, że przez ten czas nie zabrała mu zbyt dużo krwi. Skończywszy z jego pamięcią, Lissianna zmierzyła wzrokiem Dwayne'a zarówno z irytacją jak i troską. Pomimo jego sztucznej opalenizny, facet wyglądał blado, ale przynajmniej nadal stał na własnych nogach. Kładąc rękę na jego nadgarstku, zbadała mu puls i odprężyła się trochę. Choć nieco - 12 -
przyspieszony, był mocny. Powinien do jutrzejszego ranka dojść do siebie, choć nie będzie czuł się dobrze przez jakiś czas, co było może nieco gorsze niż zasługiwał za bieganie z ciałem wypychanym poduszeczkami i ogórkiem, by usidlić dziewczyny. Idiota.
Ludzie potrafią być strasznymi durniami , pomyślała z irytacją. Zupełnie jak dzieci bawiące się w przebieranki i udające, że są starsze niż w rzeczywistości, dorośli wypychają sobie wszystko, ściskają gorsetami, oraz wsadzają w siebie silikon by być kimś, kim tak naprawdę nie są, albo też być czymś, co uważali za atrakcyjne. A z czasem było coraz gorzej. Zastanawiała się, dlaczego nie rozumieli, że ich prawdziwe „ja” było wystarczająco dobre, a jeśli nie było, to osoby, dla których nie byli wystarczająco dobrzy, same takie nie były. Lissianna włożyła w umysł Dwayne'a myśl, że wyszedł zaczerpnąć odrobiny powietrza, gdyż nie czuł się zbyt dobrze. Upewniła się, że poinstruowała go by został tam aż poczuje się lepiej, a potem wziął taksówkę do domu, po czym zmusiła go do zamknięcia oczu, kończąc wymazywanie jego pamięci. Kiedy upewniła się, że załatwiła sprawę jak należy, zostawiła go kiwającego się tam gdzie stał i okrążyła kontenery, wracając na teren parkingu. – Lissi? Postać przemierzała ciemny plac idąc w jej kierunku. – Ojciec Joseph. Jej brwi powędrowały w górę, gdy Lissianna zmieniła kierunek aby spotkać się ze starszym człowiekiem. Ksiądz był jej szefem w schronisku, gdzie pracowała na nocną zmianę. Bary nie były zazwyczaj miejscami, w których przebywał. – Co tutaj robisz? – Bill twierdzi, że na ulicy jest nowe dziecko. Nie sądzi by chłopiec miał więcej jak dwanaście, trzynaście lat i jest całkiem pewien, że żywi się odpadkami z kontenerów z tyłu tego parkingu. Pomyślałem, że zobaczę czy uda mi się go znaleźć i przekonać do pójścia do schroniska. – Och. Lissianna rozejrzała się po placu. Bill był jednym ze stałych bywalców schroniska. Często wskazywał im ludzi, którzy mogli potrzebować ich - 13 -
pomocy. Skoro twierdził, że na ulicy znalazło się nowe dziecko, to tak było. Bil był godny zaufania w wielu sprawach. Zaś ojciec Joseph był równie godny zaufania wyruszając na poszukiwania takich zbłąkanych owieczek, w nadziei sprowadzenia ich stamtąd zanim staną się zdesperowani albo głupi, czy też sięgną po narkotyki lub zostaną prostytutkami. – Pomogę – zaoferowała Lissianna. – Prawdopodobnie jest gdzieś w tej
okolicy. Mogę– – Nie, nie. To twój wolny wieczór – powiedział ojciec Joseph, po czym
zmarszczył brwi. – Poza tym nie masz na sobie płaszcza. Co robisz tutaj bez okrycia? – Och.
Wzrok Lissianny prześlizgnęło się na kontenery z odpadkami, gdy rozbrzmiał zza nich głuchy odgłos. Szybkie przesondowanie myśli Dwayne'a powiedziało jej, że grzmotnął głową o pojemnik, gdy się na nim oparł. Idiota. Odwróciła się i zobaczyła jak ojciec Joseph spogląda w kierunku kontenerów, więc dla odwrócenia jego uwagi, szybko się odezwała. – Zapomniałam czegoś z samochodu mojego kuzyna.
Kłamstwo w żywe oczy. Lissianna miała szczerą nadzieję, że mężczyzna nie zauważył z jakiego dokładnie szła kierunku i myślał, że była w małej, czarnej maździe zaparkowanej obok kontenerów. Nie chcąc kłamać więcej niż to było konieczne, potarła swoje ramiona i dodała: – Rety, jednak masz rację, tutaj jest zimno. – Tak. – Spojrzał na nią z niepokojem. – Lepiej wróć do środka.
Przytakując, Lissianna życzyła mu dobrej nocy i uciekła. Pospieszyła przez parking, wchodząc za róg budynku, i zwalniając tylko raz, przy wchodzeniu do głośnego i zatłoczonego baru. Thomasa nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Dzięki fuksjowym pasemkom na jej hebanowych włosach, Lissianna nie miała problemów z odnalezieniem Mirabeau przy barze z Jeanne. – Wyglądasz... – Mirabeau zawahała się gdy Lissianna do nich dotarła,
po czym dokończyła – tak samo. Co się stało? – Anemia. – Splunęła słowo z irytacją. – Ale wyglądał tak zdrowo – zaprotestowała Jeanne.
- 14 -
– Wypchane ramiona i sztuczna opalenizna – odparła. – Ale to nie
wszystko. – Co jeszcze tam mogło być? – spytała sucho Mira.
Lissianna skrzywiła się. – Miał w spodniach ogórek.
Jeanne zachichotała niedowierzająco, zaś Mirabeau jęknęła i powiedziała: – To musiał być jakiś bezpestkowy angielski ogórek, bo wyglądał na
ogromnego. Lissianna otworzyła usta. – Zerknęłaś? – A ty nie? – skontrowała.
Jeanne wybuchnęła śmiechem, na co Lissianna tylko pokręciła głową i rozejrzała się po barze. – Gdzie jest Thomas? – Tutaj.
Okręciła się, gdy jego ręka oparła się na jej ramieniu. – Czy ja cię dobrze zrozumiałem? Twój Romeo obnosił się z ogórkiem w
spodniach? – spytał z rozbawieniem, obdarzając jej ramię czułym uściskiem. Lissianna kiwnęła głową ze wstrętem. – Możesz to sobie wyobrazić?
Thomas się zaśmiał. – To smutne, ale właściwie to mogę. Najpierw kobiety wypychały sobie
staniki, a teraz faceci wypychają bokserki. – Pokręcił głową. – Co za świat. Lissianna odkryła, że na jego wyraz twarzy, jej usta drgnęły w opornym uśmiechu, po czym pozwoliła by jej rozdrażnienie zniknęło. Nie była właściwie zła na to, że Dwayne wystawiał na pokaz ogórka; i tak nie była zainteresowana tym, co miał w bokserkach. Do diabła, tak naprawdę nie chciała nawet wyciągać go na zewnątrz na gryza. Była po prostu zdenerwowana zmarnowaniem czasu i faktem, że zużyła więcej energii na utrzymanie ciepła, niż dostała z kiepskiej krwi tego człowieka. Była nawet bardziej głodna niż przed wyjściem na zewnątrz. Jedyne co udało się dzięki tej wycieczce, to zaostrzyć jej apetyt. – Jak długo jeszcze, zanim będziemy mogli pojechać do mamy? – spytała
z nadzieją. - 15 -
Jej kuzynostwo i Mirabeau zdecydowali, że zabiorą ją na zabawę zanim znajdą się w drodze na przyjęcie urodzinowe, jakie urządziła dla niej matka. Lissianna w swoim czasie była zadowolona z tego pomysłu, ale to było wtedy, gdy była tylko głodna. Teraz była wygłodniała i chętna, by jechać na przyjęcie i dostać cokolwiek, co od ręki zaoferowałaby jej matka. W tym momencie zaakceptowałaby nawet drogę dożylną, co już coś mówiło. Lissianna nienawidziła być żywiona dożylnie. – Jest nieco po dziewiątej – ogłosiła Mirabeau, po zerknięciu na swój ze-
garek. – Marguerite powiedziała, że nie możemy zabrać cię na przyjęcie przed dziesiątą. – Hmm. – Lissianna skręciła usta z niezadowoleniem. – Czy ktokolwiek
z was wie, dlaczego przyjęcie zaczyna się tak późno? – Ciotka Marguerite powiedziała, że przed przyjęciem musi zabrać coś
dla ciebie z miasta i że nie załatwi tego przed dziewiątą wieczorem – podsu nął Thomas. – A jeszcze musi wrócić, więc... – wzruszył ramionami –... przyjęcie jest o dziesiątej. – Zapewne musiała odebrać twój prezent – zgadywała Mirabeau. – Nie sądzę – powiedział Thomas. – Wspominała coś o Lissiannie i ży-
wieniu. Podejrzewam, że podjechała po jakiś specjalny deser czy coś. – Specjalny deser? – zapytała z zainteresowaniem Jeanne. – W mieście?
Po dziewiątej? – Jej wzrok pełen ekscytacji na tę sugestię, prześlizgnął się na Lissiannę. – Słodki Kąsek? 2 – Z pewnością – zgodziła się Lissianna, uśmiechając się do tej perspekty-
wy. Odziedziczyła po matce miłość do słodyczy i nic nie satysfakcjonowało ją tak jak Słodki Kąsek, jakim nazywały niezdiagnozowanych diabetyków, którzy biegali wokół z niebezpiecznie wysokim poziomem cukru we krwi. To była rzadka przyjemność, tym bardziej, że po wszystkim zawsze wkładały myśl do umysłu takiej osoby, aby zadzwoniła do swojego lekarza i umówiła się na badanie krwi, co usuwało ich Słodki Kąsek z menu. – To może być to – skomentował Thomas. – Wyjaśniałoby chęć ciotki
Marguerite do przejażdżki po centrum Toronto. Nie znosi jeździć po mia stach i generalnie unika takich miejsc jak ognia. 2
A Sweet Tooth – nieco odbiegłam, ale przynajmniej fajnie brzmi – przyp. Gin.
- 16 -
– Jeśli sama prowadzi – zauważyła Mirabeau. – Mogła zmusić Bastiena
do wysłania jednego ze służbowych samochodów, aby zawiózł ją szofer. Thomas pokręcił głową na wspomnienie brata Lissianny, szefa przedsiębiorstwa Argeneau. – Nie. Pojechała sama i nie była z tego powodu szczęśliwa.
Lissianna niecierpliwie przestąpiła z nogi na nogę. – Więc kiedy wreszcie możemy iść?
Thomas zawahał się. – Cóż, jest piątkowa noc, więc korek będzie straszny, gdyż wszyscy chcą
na weekend uciec z miasta – powiedział w zamyśleniu. – Sądzę, że moglibyśmy pokręcić się tu kolejne piętnaście minut, nie ryzykując bycia za wcześnie. – A co jeśli wyjdziemy teraz i będziemy wolno jechać? – zasugerowała
Lissianna. – Aż tak jesteśmy nudni? – spytał z rozbawieniem. – Nie wy. To miejsce. Jest jak mięsny sklep. – Zmarszczyła swój nos. – W porządku, bachorku. – Thomas pieszczotliwie zmierzwił jej włosy.
Był cztery lata starszy i zachowywał się bardziej jak starszy brat, niż jej prawdziwi bracia, jednakże wszyscy razem dorastali. – Wychodzimy. Zrobię co w mojej mocy żeby wolno jechać. – Tak, jasne – prychnęła Jeanne Louise. – Jakby to kiedykolwiek miało
miejsce. Lissianna uśmiechała się, gdy zbierali swoje płaszcze i kierowali się do wyjścia. Wiedziała, że Jeanne Louise miała rację, gdyż Thomas był po części demonem prędkości. Nie wątpiła, że przyjadą za wcześnie i zdenerwują jej matkę. Była jednak skłonna podjąć to ryzyko. Lissianna sugerując opuszczenie baru, całkowicie zapomniała o Ojcu Josephie, jednak gdy szli do jeepa Thomasa, nigdzie nie było po nim śladu. Poddał się lub przeprowadzał swoje poszukiwania gdzie indziej. Następnie na myśl nasunął jej się Dwayne i spojrzenie Lissianny powędrowało w kierunku kontenerów, gdy Thomas obok nich przejeżdżał. Jej wzrok szukał cienia siedzącej postaci, ale nie znalazła żadnej oznaki jego obecności. Też musiał odejść. Była nieco zaskoczona jego szybkim dojściem do siebie, ale potem wzruszyła ramionami, odkładając to na bok. Nie leżał nieprzytomny
- 17 -
na środku parkingu, więc najwidoczniej udało mu się znaleźć taksówkę do domu. Korek wcale nie był taki straszny. Było wystarczająco późno by minął najgorszy ruch, więc mieli dosyć dobry czas dotarcia do domu jej matki na przedmieściach Toronto. Zbyt dobry. – Jesteśmy pół godziny za wcześnie – odezwała się z tylnego siedzenia
Jeanne Louise, gdy Thomas parkował swojego jeepa za sportowym, czerwo nym samochodem Marguerite. – Owszem. – Rzucił okiem na dom i wzruszył ramionami. – Nie będzie z
tego powodu zła. Jeanne Louise prychnęła. – Chyba masz na myśli to, że nie będzie zła, gdy tylko poślesz jej swój
czarujący uśmiech. Zawsze umiałeś obchodzić się z ciocią Marguerite. – A jak sądzisz, dlaczego lubiłam przesiadywać z Thomasem, gdy byli-
śmy młodsi? – spytała Lissianna z rozbawieniem. – Och, teraz rozumiem! – Zaśmiał się Thomas, gdy wysiedli z pojazdu. –
Więc prawda wyszła na jaw. Lubisz mnie tylko przez wzgląd na moje sto sunki z twoją matką. – No cóż, chyba nie myślałeś, że naprawdę lubiłam spędzać z tobą czas,
prawda? – drażniła się z nim Lissianna, gdy obszedł samochód, przechodząc na jej stronę. – Bachor – pociągnął ją za włosy, gdy do niej dołączył. – Czy to nie jest samochód twojego brata, Bastiena? – spytała Mirabeau,
wspinając się na zewnątrz z przedniego miejsca dla pasażera i zamykając z trzaskiem drzwi. Lissianna rzuciła okiem na ciemnego mercedesa i skinęła głową. – Na to wygląda. – Zastanawiam się, czy jest tu ktoś jeszcze – mruknęła Jeanne Louise.
Lissianna wzruszyła ramionami. – Nie widzę innych samochodów. Ale sądzę, że Bastien mógł załatwić
kilka samochodów z firmy by zabrały i przywiozły ludzi. – Nawet jeśli tak, to wątpię by ktokolwiek już tu był – odezwała się Mi-
rabeau, gdy zaczęli iść w kierunku drzwi. – Wiecie, że to niemodne by pokazywać się na takich imprezach o czasie. Tylko niemodne dziwaki przyjeż dżają punktualnie. - 18 -
– Wnioskuję więc, że to czyni nas niemodnymi dziwakami – skomento-
wała Lissianna. – Gdzież tam. My jesteśmy tylko prekursorami trendów – oznajmił Tho-
mas i wszyscy zachichotali. Gdy zbliżyli się do domu, drzwi otworzył im Bastien. – Tak myślałem, że słyszałem samochód. – Bastien, staaary! – przywitał się głośno Thomas, po czym szybko zbli-
żył się do niego by go uścisnąć, na co starszy chłopak zesztywniał z zasko czenia. – Jak leci, chłopie? Lissianna ścisnęła usta by się nie roześmiać i rzuciła okiem na Jeanne Louise i Mirabeau, po czym szybko odwróciła wzrok, jak tylko spostrzegła, że one również mają trudności z zapanowaniem nad wyrazem swoich twarzy na tak nagłą zmianę zachowania Thomasa. W ciągu jednego uderzenia serca przeszedł z bycia tylko przeciętnym chłopakiem w kogoś nierozgarniętego. – Tak.... dobrze... witaj Thomas.
Bastienowi udało się oderwać od swego żywiołowego, młodszego kuzyna. Jak zwykle wyglądał na zakłopotanego i nie do końca pewnego, jak dać sobie rade z młodszym chłopakiem. To dlatego Thomas działał w ten sposób – wiedział, że obaj starsi bracia Lissianny, liczący sobie ponad czterysta i sześćset lat, mieli tendencję do spoglądania na niego z góry jak na młode szczenię, co nigdy nie przestało go denerwować. Strasznie wkurzało go, że przy ponad dwustu latach traktują go bardziej jak dziecko, więc zachowywał się w stosunku do nich jak osioł. Wprawienie ich w zakłopotanie jeszcze nigdy nie zawiodło, co – jak podejrzewała Lissianna – dawało przewagę Thomasowi. Jej bracia wiecznie nie doceniali go z powodu swoich uprzedzeń. Cierpiąc z powodu takiego samego niedocenienia, Lissianna współczuła Thomasowi. Ponadto jeszcze nigdy nie przegapiła rozrywki w postaci obserwowania jak jej bracia skręcają się z zażenowania. – Więc gdzie jest przyjecie, stary? – spytał z zapałem Thomas. – Jeszcze się nie zaczęło – odparł Bastien. – Przyjechaliście jako pierwsi. – Nie stary , ty przyjechałeś pierwszy – poprawił go radośnie Thomas, po
czym zwierzył się. – Nawet nie wiesz jak mi z tego powodu ulżyło. Bo gdy -
- 19 -
bym był pierwszy, Mirabeau powiedziałaby, że jesteśmy niemodnymi dziwakami. Ale nie jesteśmy. Za to ty, tak. Lissianna zakaszlała by zakryć parsknięcie śmiechem, które zdołało się z niej wydobyć, gdy jej brat zdał sobie sprawę, że został nazwany niemodnym dziwakiem. Kiedy zdołała odzyskać kontrolę spostrzegła, że Bastien stoi sztywno i prosto, i wygląda na trochę rozdrażnionego. Zlitowała się nad nim i zapytała. – Gdzie jest mama? I czy wolno nam wejść, czy też mamy czekać na ze-
wnątrz kolejne piętnaście minut? – Och, nie. Wejdźcie. – Bastian szybko wszedł do środka. – Właśnie
przyjechałem. Matka wpuściła mnie i poszła na górę przebrać się na przyjecie. Powinna zejść za kilka minut. Może powinniście zaczekać w pokoju rozrywki do czasu, gdy nie zejdzie. Może nie chcieć abyście zobaczyli deko racje zanim wszyscy się tu zjawią. – Dobra – zgodziła się Lissianna, wchodząc za nim do domu. – Chcesz zagrać w bilard, stary? – spytał wesoło Thomas, podążając za
Lissianną. – Och... eee... Nie. Dzięki, Thomas. Muszę wyglądać pozostałych gości,
zanim mama zejdzie. – Bastien cofnął się do korytarza, rzucając przez ramię: – Powiem jej, że tu jesteście. – On mnie kocha – powiedział Thomas z rozbawieniem, gdy Bastien
zniknął z holu, po czym rozłożył ramiona, kierując ich w stronę zamknię tych drzwi po prawej stronie. – Chodźcie, zabawimy się. Zagra ktoś w bilard? – Ja – powiedziała Mirabeau, po czym dodała – Lissi, masz oczko w poń-
czochach. – Co? – Lissianna zatrzymała się i spojrzała w dół na nogi. – Po prawej z tyłu – podpowiedziała Mirabeau, na co skręciła się do tyłu
obejrzeć swoją prawą nogę. – Musiałam zaczepić o coś przy kontenerach na śmieci – wymamrotała z
obrzydzeniem oglądając długą i szeroką drogę oczka, podążającą ku górze na jej prawej łydce. – Kontener na śmieci? – powtórzył z zainteresowaniem Thomas. – Nie pytaj – odparła sucho, po czym wydała rozdrażniony odgłos i wy-
prostowała się. – Będę musiała zmienić pończochy, zanim zacznie się przy- 20 -
jęcie. Na szczęście, gdy się przeprowadzałam, mama nalegała, bym zostawiła w swoim starym pokoju dodatkowe ubrania. Powinnam mieć kilka par pończoch. Nie krępujcie się i grajcie. – Wracaj szybko – zawołał Thomas, gdy lekkim biegiem skierowała się
na szczyt schodów. Lissianna jedynie pomachała mu przez ramię, gdyż dotarła na piętro i zaczęła iść wzdłuż korytarza, kierując się do swojej sypialni. Pomyślała jednak, że to dobra rada. Marguerite Argeneau nie będzie zadowolona, że przyjechali wcześniej, jednak Thomas szybko przymiliłby się do niej i wymazał irytację, jaka mogła początkowo wyniknąć z tego faktu. Dla samego tego powodu, byłoby lepiej być z Thomasem i innymi podczas spotkania z nią. – Tchórz – zgromiła siebie Lissianna.
Miała ponad dwieście lat i była dobrze poza wiekiem, w którym powinna martwić się o rozzłoszczenie matki. „Tak, jasne,” wymamrotała, wiedząc, że prawdopodobnie powinna się tym tak samo martwić gdyby miała sześćset. Aby się o tym przekonać, wystarczyło by spojrzała na swoich braci. Byli niezależni, samowystarczalni i… no cóż… najzwyczajniej w świecie starzy, a ciągle martwili się wywołaniem niezadowolenia lub sprawieniem przyjemności Marguerite Argeneau. „To musi być rodzinne,” zdecydowała, otwierając drzwi do pokoju, który do niedawna był jej, i gdzie w dalszym ciągu okazyjnie sypiała, gdy zbyt długo zasiedziała się w domu i przed wschodem słońca nie mogła dotrzeć do siebie. Lissianna zaczęła wchodzić do pokoju, ale jej kroki zamarły, a oczy otworzyły się szeroko z zaskoczenia na widok mężczyzny w łóżku. – Och, przepraszam, nie ten pokój – wybełkotała i pociągnęła drzwi,
jeszcze raz je zamykając. Lissianna po prostu stała na korytarzu patrząc bezmyślnie w przestrzeń. Po chwili zdała sobie sprawę, że nie weszła przypadkowo do złego pokoju. To była jej stara sypialnia. Spędziła kilka dekad śpiąc tam i wiedziała, że to jej pokój, gdyż go widziała. Po prostu nie wiedziała, dlaczego jest w nim mężczyzna. Czy też, co ważniejsze, dlaczego jego porozrzucane ręce i nogi były przywiązane do łóżka.
- 21 -
Lissianna przez chwilę debatowała nad sprawą. Jej matka z pewnością nie wzięłaby sobie lokatora, a jeśli nawet, z całą pewnością nie zrobiłaby tego bez wspomnienia o tym swoim dzieciom. Nie umieściłaby go też w starym pokoju Lissianny, pokoju, którego nadal używała podczas tych rzadkich okazji, kiedy zostawała. Ponadto, fakt, że był przywiązany do łóżka raczej przeczył możliwości, by był oczekiwanym gościem.
Tak samo jak kokarda zawiązana wokół jego szyi , pomyślała Lissianna przypominając sobie wesołą plamę czerwonego koloru, która była na wpół przysłonięta przez jego brodę, gdy walczył o szansę spojrzenia na nią. Ta kokarda pozwoliła jej się rozluźnić, gdyż zdała sobie sprawę, że to musi być ta specjalna niespodzianka, po którą jej matka pojechała do miasta. Słodki Kąsek, jak sugerowała Jeanne Louise. Lissianna z żalem pomyślała, że ten facet wyglądał dosyć zdrowo, jednak wiedziała, że nigdy nie można było być tego pewnym, dopóki nie znajdzie się wystarczająco blisko, by wyczuć zapach słodkości, którą emanował nieleczony diabetyk. W efekcie ten facet był chodzącym tortem urodzinowym. I przepysznie przy tym wygląda, zdecydowała, przypominając sobie jego śniadą urodę. Jego oczy były przenikliwe i inteligentne, nos prosty, podbródek silnie zarysowany... a jego ciało też było raczej ładne. Będąc rozciągnięty na łóżku wydawał się być wysoki, szczupły i umięśniony. Oczywiście po doświadczeniach z Dwayne'm, Lissianna była świadoma, że pod jego marynarką mogą być upchane jakieś poduszeczki. Nie szukała ogórków. Ten facet nie nosił sztucznej, pokazowej opalenizny, ani nie wyglądał anemicznie. Nie było też prawdopodobne by jej matka popełniła taki błąd, jak Lissianna wcześniej. Marguerite upewniałby się, że to jest dokładnie to, co chce podarować córce. Lissianna myślała, że Jeanne Louise prawdopodobnie miała rację, i ten facet był nieleczonym cukrzykiem. Nic innego nie miało większego sensu. Jej matka raczej nie przejechałaby takiej drogi do miasta dla idealnie zdrowej jednostki, gdy mogła zamówić pizzę i dać Lissiannie dostarczyciela, jak to zazwyczaj robiła. Więc był cukiereczkiem do schrupania, wywnioskowała, czując głód zżerający żołądek. Lissianna nie miała wówczas nic przeciwko skubnięciu. Tylko malutkie skosztowanie, pomagające jej przetrwać do czasu, aż jej matka rzeczywiście go jej podaruje. Szybko jednak zabiła tę myśl. Nawet Thomas nie byłby zdolny przymilić się do jej matki i wyciągnąć ją ze złego - 22 -
nastroju, gdyby Lissianna wykręciła taki numer. Więc wrócenie tam i ugryzienie go odpadało, jednak w dalszym ciągu musiała wziąć nowe pończochy. Podczas gdy Lissianna wiedziała, że prawdopodobnie powinna po prostu wrócić bez nich do pokoju rozrywki, wydawało jej się, że – skoro niespodzianka została już zepsuta – byłoby głupio chodzić całą noc w zniszczonych pończochach. Była tutaj, a zabranie świeżej pary z tego co zostawiła na wszelki wypadek, zabrałoby jej chwilę.
Tłumaczenie: Ginger_90 Korekta: Qbac
- 23 -
ROZDZIAŁ 2 Greg wpatrywał się w zamknięte drzwi. Nie mógł uwierzyć, że ktoś właśnie je otworzył, zatrzymał się – oczywiście zaskoczony jego widokiem – po czym przeprosił i je zamknął, podczas gdy on leżał tam jak idiota, zbyt zaskoczony by cokolwiek powiedzieć lub zrobić. Nie żeby miał bardzo jakąś szansę zareagować, jednak w dalszym ciągu... Mięśnie jego szyi zaczęły boleć z powodu nadwyrężenia spowodowanego trzymaniem wysoko podniesionej głowy, skierowanej w stronę drzwi. Wzdychając głęboko z porażką, Greg z powrotem opadł na poduszki i zaczął mamrotać pod nosem o własnej głupocie. Dzisiejszej nocy rzuciło mu się w oczy, że był kompletnym głupcem. W rzeczywistości zawsze uważał siebie za odrobinę inteligentnego, lecz to było zanim wspiął się do bagażnika dziwnego samochodu i zamknął się w środku bez żadnego dobrego powodu, o którym by pamiętał. – Zdecydowanie idiotyczne posunięcie – oznajmił Greg, choć być może
szaleństwo było lepszym wytłumaczeniem. Głupotą byłoby przypadkowe zamknięciem się w bagażniku. Wejście tam i spokojne zatrząśnięcie klapy było bardziej w stylu niewytłumaczalnego szaleństwa. Zauważył też, że zaczynał mówić sam do siebie. Tak, wydawałoby się, że stracił kontrolę nad swoim zdrowiem psychicznym. Nie mógł przestać wnikliwie się zastanawiać, kiedy i jak stracił rozum. Być może obłęd był zaraźliwy, zastanawiał się. Być może złapał go od któregoś ze swoich klientów. Nie żeby miał jakichkolwiek klientów ze zdiagnozowanym szaleństwem. W swojej praktyce zajmował się przeważnie fobiami, choć leczył też kilku pacjentów z innymi, bardziej długoterminowymi problemami. Przypuszczał, że od samego początku mógł mieć w sobie nasiona, które po prostu dzisiaj wykiełkowały, dając pełnoobjawowe szaleństwo. To była myśl. Być może obłęd był cechą dziedziczną. Powinien zapytać o to matkę i dowiedzieć się, czy w przeszłości w ich rodzinie był jakiś wariat albo dwóch. Grega dręczyła nie tylko wspinaczka do bagażnika, która była zaledwie pierwszym z jego złych poczynań tej nocy, a której żałował tak szybko, jak
- 24 -
klapa bagażnika z kliknięciem wróciła na swoje miejsce. Leżał w ciemnej, ciasnej przestrzeni, nazywając siebie wszelkiego rodzaju głupcem, przez przynajmniej półgodzinną podróż samochodem do tego domu. Potem samochód się zatrzymał, bagażnik został otwarty, a on, co zrobił? Wyskoczył z niego, przeprosił za swoje nienormalne zachowanie i wrócił do domu? Nie. Stał i czekał aż ładna brunetka z windy wysiądzie z auta i dołączy do niego, po czym podążył za nią potulnie do tego ogromnego domu i pokoju na górze. Greg był pogodny i ufny jak pięciolatek, gdy – nawet nie będąc poproszonym – wspiął się na łóżko i położył się na wznak by mogła go do niego przywiązać. Odwzajemnił nawet jej uśmiech, gdy poklepała go po policzku i oznajmiła: – Moja córka cię pokocha. Jesteś moim najlepszym prezentem
urodzinowym wszechczasów. Po tym wyszła z pokoju, a on leżał tam przez kilka chwil mając dziurę w umyśle, zanim sytuacja, w którą sam się wpakował, zaczęła docierać do jego świadomości. Dalszy czas Greg spędził na skonsternowanym rozmyślaniu o tym, co się stało. Jego zachowanie – mniejsza o zachowanie kobiety – nie miało żadnego sensu. Jakby chwilowo wyzbył się własnego rozumu. Albo kontroli nad nim. Niezdolny rozwikłać dylemat, zmienił tor myślenia ku pilniejszym sprawom, takim, jak co się stanie teraz, kiedy już się tutaj znalazł?
„Moja córka cię pokocha. Jesteś moim najlepszym prezentem urodzinowym wszechczasów.” Te słowa – w połączeniu z faktem, że Greg obecnie leżał na łóżku z rozrzuconymi kończynami – początkowo strwożyły go, że był jakimś rodzajem seksualnego prezentu. Prawdopodobnie seksualnym niewolnikiem. Ta możliwość natychmiast zmusiła go do wyobrażenia sobie jak jest gwałcony przez jakieś wielkie, pospolite stworzenie z kiepską cerą i zarostem. Bo z pewnością w dzisiejszych czasach wyzwolenia seksualnego, tylko jakaś straszliwie nieatrakcyjna kobieta musiałaby porywać faceta i dla seksu przywiązać go do swojego łóżka. Jak tylko Greg zaczął hiperwentylować na wyobrażenie tego horroru, klepnął się mentalnie w policzek. Kobieta – matka – nie mogła mieć więcej jak dwadzieścia pięć czy góra trzydzieści lat. Oczywiście jej córka nie - 25 -
mogłaby być wystarczająco dorosła by chcieć seksualnego niewolnika? Czy też w ogóle wiedzieć, co z nim zrobić. 3 Poza tym, dlaczego ktoś generalnie miałby chcieć jego w roli seksualnego niewolnika, zapytał siebie. Greg miał zdrowe poczucie własnej wartości. Wiedział, że jest atrakcyjny, jednak nie był gwiazdą rocka, ani wspaniałym modelem z GQ. 4 Był psychologiem ubierającym się w konserwatywne garnitury, posiadającym konserwatywną fryzurę i żyjącym konserwatywnym życiem bazującym na pracy, rodzinie i niewielu innych rzeczach. W sumie to jego życie opierało się na jego pracy, rodzinie i próbach ucieczki przed wszystkimi randkami w ciemno, organizowanymi przez swoją siostrę, ciotki, i matkę, poprawił się kpiąco. Myśli Grega zostały zburzone, gdy drzwi ponownie się otworzyły. Sztywniejąc, szarpnął głowę w ich kierunku i zobaczył, że to była ta sama kobieta, co chwilę temu. Przypatrywał się jej z ostrożnym zainteresowaniem. Poza blond włosami, wyglądała bardzo podobnie do brunetki, która go tutaj przyprowadziła. Była piękna, z pełnymi ustami, owalną twarzą, prostym nosem i tymi samymi srebrno–niebieskimi oczami jak u jej ciemniejszej odpowiedniczki. Oczywiście kupowały kontakty w tym samym miejscu.
Nie , zdecydował Greg. Ich oczy nie były takie same . Miały ten sam kolor i kształt, jednak w oczach brunetki mieścił się smutek i mądrość, które przeczyły młodości jej skóry i innym cechom jej wyglądu. Tej kobiecie tego brakowało. Oczy blondynki były czyste, nietknięte przez żal ani prawdziwy ból serca. To sprawiało, że wyglądała młodziej. Wygląda na to, że blondynka jest krewną brunetki , pomyślał Greg obserwując jak podchodzi do komody znajdującej się przy ścianie przylegającej do łóżka i otwiera szufladę. Prawdopodobnie jest jej siostrą , zgadywał. Pozwolił swoim oczom przebiec po krótkiej, czarnej dopasowanej sukience, jaką miała na sobie, a potem po jej zgrabnych nogach, na co przez
Oj zdziwiłby się, zdziwił :P małolaty w tych czasach wiedzą o wielu rzeczach ;) – Qba Pijesz do mnie i magazynku? :D – Gin 3
4
GQ – Gentlemen's Quarterly – magazyn prezentujący męską modę – przyp. Ginger
- 26 -
głowę przebiegła mu myśl, że niemal szkoda było, iż była zbyt stara na córkę brunetki. Nie miałby nic przeciwko byciu jej prezentem... Przewracając oczami na nieobliczalność swoich myśli, Greg patrzył jak dziewczyna zamyka komodę i czekał niecierpliwie aż zwróci na niego swoją uwagę, ale tego nie zrobiła. Ku jego zdziwieniu, tak po prostu z powrotem wróciła do drzwi z oczywistym zamiarem opuszczenia pokoju, nie zapytawszy nawet o pozwolenie. Greg był tym tak zszokowany, że rozdziawił usta i zamknął je dwa razy, zanim zdołał wydobyć z siebie proste: – Przepraszam. – Blondynka zatrzymała się pod drzwiami i odwróciła się wpatrując w niego z zaciekawieniem. Greg zmusił się do sztywnego uśmiechu i zapytał – Myślisz, że mogłabyś mnie może rozwiązać? – Rozwiązać cię? Wydając się zaskoczona prośbą, podeszła do krawędzi łóżka by bacznie mu się przyjrzeć. – Tak, proszę – powiedział stanowczo, zauważając sposób, w jaki jej oczy przesuwały się wzdłuż jego rąk. Greg zdawał sobie sprawę, że jego nadgarstki były czerwone i obtarte przez szarpanie więzów. Ich stan zdawał się ją dezorientować i martwić. – Dlaczego mama cię nie uspokoiła? Nie powinna cię zostawiać w ten sposób. Dlaczego… – Przerwała i zamrugała, a jej twarz wypełniło zrozumienie. – Och, jasne. Wcześniejszy przyjazd Bastiena musiał przerwać jej odpowiednie wyciszenie cię. Prawdopodobnie miała zamiar wrócić i to dokończyć, ale zapomniała. Greg nie miał zielonego pojęcia, o czym ona mówiła, z wyjątkiem tego, że myślała, że jej matka sprowadziła go tutaj. Był pewny, że się myliła. – Kobieta, która mnie tu przywiozła, była zbyt młoda na twoją matkę. Wyglądała jak ty, tylko miała ciemne włosy. To twoja siostra? – zgadywał. Z jakiegoś powodu jego słowa wywołały u niej uśmiech. – Nie mam siostry. Kobieta, którą opisałeś to moja matka. Jest starsza niż wygląda. Greg przyjął to z pewnym niedowierzaniem, po czym w konsekwencji na jej słowa, jego oczy rozszerzyły się. – W takim razie jestem twoim prezentem urodzinowym? - 27 -
Przytaknęła wolno, po czym przekręciła głowę i powiedziała: – Dziwnie się uśmiechasz. O czym myślisz? Greg myślał, że był najszczęśliwszym żyjącym sukinsynem, gdy jego umysł automatycznie przywołał jego wcześniejsze wyobrażenia ogromnej, wstrętnej kobiety, obnażającej się i wspinającej na niego, i zamienił ją na tę dziewczynę. Pozwolił sobie na chwilowe cieszenie się tą fantazją, ale wówczas zdał sobie sprawę, że jego ciało zbyt dobrze bawiło się w ten sposób i w jego spodniach narastała zauważalna wypukłość. Wstrząsnął swoją głową. Choć mógł mieć bardzo rozkoszną noc będąc seksualnym niewolnikiem tej kobiety, to miał plany – podróż pełna piaszczystych plaż, palm i półnagich kobiet wirujących na parkiecie. I już zdążył za to zapłacić. A teraz... jeśli po tej wycieczce ta kobieta chciałaby pójść na randkę w normalny sposób, po czym przywiązałaby go do łóżka i zrobiła to na swój sposób... Cóż, Gregowi spodobało się myślenie o sobie jak o usłużnym facecie. Poza tym, w tym przypadku sądził, że bycie seksualnym niewolnikiem mogło nie być takie złe. Uświadamiając sobie, że jego myśli wędrowały na obszar, który na chwilę obecną lepiej powinien zostawić w spokoju, Greg dał sobie mentalnego kopniaka i zmusił swoją twarz do stanowczego wyglądu. – Porwanie jest nielegalne. Jej brwi powędrowały w górę. – Mama cię porwała? – Niezupełnie – przyznał, przypominając sobie jak w ramach rozmachu wlazł do bagażnika. Generalnie porwanie obejmowało zostanie zabranym siłą. Greg przypuszczał, że mógł kłamać; jednakże był kiepskim kłamcą. – Ale nie chcę tutaj być i naprawdę nie mam żadnego wytłumaczenia, dlaczego wszedłem do bagażnika samochodu twojej matki. W tamtym czasie to wydawało się jak najbardziej naturalną rzeczą do zrobienia, ale ja nigdy... Głos Grega zamilkł, ponieważ zdał sobie sprawę, że blondynka go nie słucha. Przynajmniej nie wydawała się słuchać. Wpatrywała się w jego głowę z koncentracją i pogłębiającym się zmarszczeniem brwi. Zbliżała się również do łóżka, choć podejrzewał, że było to podświadome działanie. Wyglądała na całkowicie skupioną na jego włosach, gdy nagle z jawną frustracją potrzasnęła głową i mruknęła: - 28 -
– Nie mogę przeczytać twoich myśli. – Nie możesz przeczytać moich myśli? – powtórzył powoli Greg. Pokręciła głową. – Rozumiem... i... eee... czy to jakiś problem? – zapytał wątpliwie. – To znaczy, zazwyczaj czytasz w ludzkich umysłach? Przytaknęła, co było raczej odruchowym działaniem, gdyż oczywiste było, że jej myśli były gdzieś indziej. Greg spróbował zignorować rozczarowanie, które nagle go uszczypnęło, gdy uznał, że ta kobieta była szalona, albo przynajmniej miała urojenia, że może czytać w myślach. Przypuszczał, że nie powinien być zdziwiony. Matka nie mogła być całkowicie normalna, inaczej nie pozwoliłaby, aby jakiś dziwny facet wlazł do jej bagażnika, gdy sama znajdowała się za nim i widziała, co robił. Każdy inny pobiegłby do budynku ochrony z wrzaskiem, zamiast zabierać go ze sobą do domu. Wyglądało na to, że dzisiejszej nocy szerzyło się szaleństwo. Pierwszym tego przykładem było jego własne zachowanie, potem brunetki, a teraz sądzenie blondynki, że może czytać w myślach. To zastanawiało go, czy miasta nie objął jakiś rodzaj wariactwa. Być może mężczyźni w całym Toronto wchodzili do bagażników i pozwalali się przywiązywać do łóżek. Być może to był jakiś rodzaj narkotyku wpuszczonego do miejskiego zbiornika na wodę; terrorystyczny spisek mający na celu obezwładnić mężczyzn w Kanadzie. 5 Z drugiej strony, może to wszystko było tylko dziwnym snem, i Greg tak naprawdę dalej tkwił przy swoim biurku w pracy, śpiąc z pochyloną głową. Zdecydował, że to najbardziej prawdopodobna możliwość. Wyjaśniała jego niewytłumaczalne zachowanie i dostanie się tutaj. Oczywiście żadna z tych rzeczy nie była naprawdę ważna. Śpiący czy obudzony, obłąkany czy nie, był tutaj, i nawet, jeśli to był sen, chciał wrócić do domu. Musiał złapać lot. – Posłuchaj, jeśli mnie po prostu rozwiążesz, obiecuję, że zapomnę o tym, co się stało. Nie zgłoszę tego organom władzy, ani nikomu innemu. – Organom władzy? – powtórzyła blondynka. – Chodzi ci o policję? Taaak :D I co jeszcze? krasnoludki sikające do mleka? ;D – przyp. Gin. A czemu nie? Nigdy nie wiadomo co takim krasnoludkom odwali ;) Byle sikały w Toronto, a nie u nas :P A przy okazji krasnoludków: http://nicalbonic.blox.pl/2007/09/SKAD-SIE-BIORA-KRASNOLUDKI.html przyp. Qba 5
- 29 -
Wydawała się zaskoczona tą myślą, jakby to nie przyszło jej do głowy. – No tak – odpowiedział, krzywiąc się. – Okej, najwidoczniej przyszedłem tu dość chętnie – przyznał opornie – ale teraz chcę iść do domu. Jeśli mnie nie rozwiążesz, to to będzie przetrzymywanie, a to już przestępstwo.
Lissianna zaczęła przygryzać dolną wargę. Usiłowała wślizgnąć się do myśli mężczyzny by uspokoić go i przejąć nad nim kontrolę jak zrobiła to wcześniej z Dwayne'm, i tak jak jej matka powinna zrobić przed pozostawieniem go, ale nie mogła się do nich dostać. To było jakby wokół jego umysłu znajdowała się nieprzepuszczalna ściana. Słyszała o tym, ale jeszcze nigdy się z tym nie zetknęła. Lissianna nie spotkała w swoim życiu śmiertelnika, którego nie mogłaby przeczytać ani kontrolować. Chociaż natykała się na jednostki sprawiające jej w tym trudność. Zazwyczaj te komplikacje znikały, gdy się na nich pożywiła. Przechyliła swoją głowę i przyjrzała się swojemu prezentowi, zastanawiając się czy próba pożywienia się na nim pozwoliłaby jej łatwiej wślizgnąć się w jego myśli i uspokoić go. Jedyny problem polegał na tym, że skoro nawet w najmniejszym stopniu nie mogła dostać się do jego myśli, Lissianna nie była zdolna oszczędzić mu doświadczenia bólu, gdy jej zęby najpierw zagłębią się w jego szyję. Chyba, że... Mirabeau wspominała jej, że kiedyś była w podobnej sytuacji. Twierdziła, że by rozluźnić faceta całowała go i pieściła, po czym zdołała wślizgnąć się w jego myśli w chwili, gdy zatopiła w nim swoje zęby. Lissianna szybko rozważyła sprawę. Nigdy wcześniej nikogo nie uwodziła. Urodzona i wychowana w gregoriańskiej Anglii, wiodła raczej odizolowane życie. Podczas gdy społeczeństwo przez jakieś ostatnie pięćdziesiąt lat stawało się coraz bardziej wyuzdane, to życie Lissianny nie. Jej rodzice byli starej daty i wyznawali stare wartości i przekonania, które niełatwo było zmienić lub zmodernizować. Podczas gdy jej matka mogła być skłonna pozwolić jej na więcej swobody, jej ojciec nigdy nie ugiąłby się pod naciskiem społeczeństwa. Niemniej jednak Lissianna zdecydowała, że nie może tak po prostu zostawić tego człowieka leżącego w stresie (Jasne jasne, i tak wszyscy - 30 -
wiemy, że nie o to jej chodziło ;) – przyp. Qba. Głodnemu chleb na myśli :D – przyp. Gin). Zresztą, i tak nie miałaby nic przeciwko małej przedpremierze swojego urodzinowego obiadu, w postaci liźnięcia polewy na cieście, zanim zostanie zaserwowane. Dobra, wolałaby trochę więcej niż coś na kształt liźnięcia, coś bardziej jak szybki gryz, wystarczający by złagodzić odczuwany przez nią głód.
Tak, jasne , pomyślała sucho Lissianna. Ten facet wyglądał na tyle przepysznie, że kusiłoby ją, aby osuszyć go do cna. Takiej pokusy nie czuła od kilku dziesięcioleci. Lina jest naprawdę ciasno zawiązana. Z zaskoczeniem, wyciągnięta ze swoich myśli przez jego skargę, Lissianna ponownie spojrzała na zaczerwienienia na jego nadgarstkach i poczuła jak jej niepewność się topi. Uczono ją, że pozwolenie na niepotrzebne cierpienie i bawienie się w ten sposób swoim jedzeniem było złe. Jej obowiązkiem było dostać się do jego myśli i złagodzić ból. To niezupełnie była jej wina, że nie mogła tego zrobić w normalny sposób i musiała spróbować zastosować bardziej ekstremalne środki. Łagodząc spór w umyśle i uspokajając sumienie, Lissianna usiadła na boku łóżka. – Nie powinieneś się szamotać, ani bać. Nie znoszę widzieć kogoś zmartwionego w ten sposób. Spiorunował ją wzrokiem, jakby czuł się urażony, że ona wiedziała, że jest zaniepokojony. Albo możliwe, że był po prostu zły, że nie rozwiązała go zgodnie z jego życzeniem. – Zdejmijmy to z ciebie – zasugerowała, odkładając trzymane na kolanach pończochy, by móc rozwiązać kokardę owiniętą wokół jego szyi. Gdy została rozplątana, westchnął, rozluźniając się odrobinę na łóżku, a Lissianna zdecydowała się również pozbyć jego krawatu. – Proszę, czyż nie jest lepiej? – spytała, ściągając jedwabną tkaninę z jego szyi. Mężczyzna zaczął kiwać głową, po czym zatrzymał się i skrzywił, gdy rozpięła trzy górne guziki jego koszuli. – Byłoby lepiej, gdybyś jednak mnie rozwiązała. Lissianna uśmiechnęła się z rozbawieniem na sposób, w jaki zmagał się z samym sobą, po czym spróbowała rozproszyć jego uwagę delikatnie przebiegając palcami po fragmencie klatki piersiowej, który odkryła. Ku jej zadowoleniu przebiegł go dreszcz, gdy jej długie paznokcie łagodnie - 31 -
ocierały się o jego nagą skórę. Ta sprawa z uwiedzeniem okazała się łatwiejsza, niż myślała. Albo może po prostu była czymś naturalnym, pomyślała Lissianna, zastanawiając się czy powinna obawiać się tej możliwości. – Rozwiąż mnie. Próbował być stanowczy, ale oczywiste było, że jego serce nie chciało już całkowicie dążyć do wolności. Uśmiechając się świadomie, Lissianna lekko zjeżdżała palcami wzdłuż tkaniny, zatrzymując się tuż nad paskiem. Prowokacyjne działanie spowodowało szybkie poruszanie się jego mięśni brzucha, zaś jego oddech przeszedł w syk wdychanego powietrza. – Do diabła – wziął głęboki oddech. – Są gorsze rzeczy niż bycie seksualnym niewolnikiem. Lissianna mrugnęła z zaskoczeniem na jego uwagę, decydując, że rozluźniła go już wystarczająco. Jak się nazywasz? – Greg. – Oczyścił gardło i powiedział bardziej stanowczo – Doktor Gregory Hewitt. – Doktor, tak? – Podniosła jedną rękę by ponownie lekko przebiec nią w górę jego klatki. Zauważyła przy tym sposób, w jaki jego oczy natychmiast skierowały się z twarzy w dół, by śledzić jej ruch. – Cóż, doktorze... Jesteś bardzo przystojnym mężczyzną. Przesunęła swoją rękę na jego włosy, przebiegając nią lekko przez ładne, ciemne kosmyki i zachwycając się ich miękkością. Obmyślając swój kolejny ruch, pozwoliła swojemu spojrzeniu prześlizgnąć się na jego ciemnobrązowe oczy i mocnych kontur jego ust. Był atrakcyjnym mężczyzną. W swoim czasie widywała bardziej przystojnych, ale było w nim coś, co się jej podobało. Jej wzrok przesunął się na bruzdy na jego czole, a jej palce za nim podążyły, przebiegając subtelnie wzdłuż ich linii, w celu ich wygładzenia. – Czy miałbyś coś przeciwko, żebym cię pocałowała? – zapytała miękko. Doktor Gregory Hewitt nie odpowiedział. Po prostu gapił się na nią oczami buzującymi zainteresowaniem, gdy pozwoliła swojemu palcowi przesunąć się powoli do jego warg i delikatnie obrysowywać ich miękkie kontury. Gdy jego usta nagle otworzyły się by wessać jej palec do ciepłego - 32 -
środka, obrała to za zgodę, jednak nadal siedziała nieruchomo, jej oczy z fascynacją odnalazły i podtrzymały jego spojrzenie, zauważając tlące się za jego oczami ogniki życia. Wówczas wessał jej palec do ust, przebiegając wzdłuż niego językiem, na co Lissianna wydała nieco stłumione i zaskoczone westchnięcie.
Ponad dwieście lat, a nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że palec może być strefą erogenną, pomyślała niewyraźnie Lissianna, gdy ogień tlący się w jego oczach zaczął teraz w niej wzrastać, ale dużo bardziej na południe. Gregory Hewitt był niebezpiecznie rozpraszającym mężczyzną, więc zdecydowała, że najlepiej będzie odzyskać kontrolę nad sytuacją. Z tą intencją Lissianna wolno wycofała swój palce z jego ust, po czym pochyliła się do przodu, krótko ocierając swoim policzkiem o jego tak, by mogła wchłonąć jego zapach. Ten ruch był bardzo instynktowny, zupełnie jak u drapieżnika testujący woń swojej ofiary. Jego była ostra i ciemna, zupełnie taka, jaką lubiła. Lissianna uśmiechnęła się słabo, po czym najpierw musnęła wargami jego policzek, przyciskając je bardziej zdecydowanie, a następnie delikatnie napierała nimi tam i z powrotem, podążając wyznaczonym szlakiem do jego ust. Wargi Gregory'ego Hewitta wyglądały na jędrne i twarde, ale w dotyku były miękkie. Lissianna po prostu kontynuowała muskanie jego ust swoimi, odnajdując przyjemność w erotycznej pieszczocie, dopóki nie uniósł głowy celem pogłębienia pocałunku. Gdy poczuła jak jego język wysuwa się i delikatnie przebiega wzdłuż zagięcia, gdzie dotknął jej warg, pozwoliła im się otworzyć. Jej oczy rozszerzyły się ze zdumieniem na doznania, które zbombardowały ją, gdy wsunął go do środka. Oczywiście Lissianna była całowana przez ostatnie dwieście lat – wiele razy, a szczerze mówiąc to nawet niezliczoną ilość razy. Niektóre pocałunki były pożądane, a inne skradzione, niektóre sprawiały przyjemność a niektóre nie, ale ten pocałunek... Jego język był ciepły, mokry i stanowczy, gdy tarł o jej. Smakował miętą i kawą, i czymś jeszcze, czego od razu nie mogła zdefiniować, ale w tamtej chwili to jej nie niepokoiło. Pozwoliła swoim powiekom opaść, zatrącając się w przepełniających ją doznaniach.
- 33 -
To, co się zaczęło jako próba uwiedzenia Gregory'ego Hewitta, skończyło się tym, że sama została uwiedziona. Lissianna zatraciła się w pocałunku, gdy jego język wypełnił ją, naciskając i przetaczając się przez jej usta z zachłannością, która wprawiła ją w drżenie. Przez chwilę jej cel został całkowicie zapomniany. Odkryła, że zmienia swoją pozycję, przenosząc nogi na łóżko tak, by leżały obok niego, po czym splotła je z jego nogami, jednocześnie łapiąc jego włosy i wplątując w nie swoje palce. Wyczuła jego szarpanie w wyniku skrepowania, ale tak naprawdę była tego świadoma tylko połowicznie, dopóki nie przełamał pocałunku odwracając nieznacznie głowę i mruknął: Rozwiąż mnie. Chcę cię dotknąć. To było kuszące, jednak Lissianna zignorowała jego prośbę, w zamian skupiając się na szlaku pocałunków składanych wzdłuż policzka i zsuwając swoje ciało niżej jego. Był oczywiście wyższy niż ona. Do czasu gdy jej wargi dotarły do jego gardła, ich biodra 6 znalazły się na jednakowym poziomie i natychmiast poruszył swoimi przyciskając je do niej, zwiększając tym samym podniecenie ich obojga. Jego jęk był zarówno podekscytowany jak i sfrustrowany, gdy jej wargi przesuwały się wzdłuż jego gardła. Poruszał się pod nią niecierpliwie do czasu aż znalazła żyłę szyjną i pozwoliła swoim zębom wbić się głęboko w jego skórę i żyłę, która przykrywała. Greg zesztywniał pod wpływem szoku, po czym równie szybko zrelaksował się wydając przeciągły jęk, jako że Lissianna zaczęła się żywić. Wewnątrz jej umysłu wybuchnęła przyjemność, którą na niego przelała. To było zupełnie inne doświadczenie niż to, które miała z Dwayne'm. Normalnie nie postrzegała żywienia jako erotycznego doznania, ale normalnie też nie musiała uwodzić swojego żywiciela. Po prostu przejmowała kontrolę nad jego umysłem i przechodziła do rzeczy. Tym razem było inaczej. Była podniecona, on był podniecony, a krew wlewająca się w jej ciało była sznurem łączącym ich podekscytowanie, tryskając między nimi energią i jakimś cudem je wzmacniając, gdy jego myśli stanęły przed nią otworem. Jednak tym razem Lissianna nie kontrolowała go, ani tak po prostu nie wysyłała mu swoich myśli. Tym razem ona odbierała jego. 6
W oryginale pelvis – miednice :D Ale miednice to tak brzydko nazwane :P W moim fachu są miednice, jednak przy seksie... nie napisałabym tak – przyp. Gin; Zgadzam się, miednicom przy seksie mówimy zdecydowane „nie” :P - przyp. Qba
- 34 -
Miała wrażenie jakby to był cudowny kalejdoskop kolorów. Emocje i myśli napełniały jej umysł nieprzepartymi falami raz za razem. Namiętność, pożądanie, inteligencja, życzliwość, honor, mężność... Lissianna miała krótki wgląd w jego duszę i przez tych kilka chwil dowiedziała się o nim więcej, niż mogłaby przez setkę rozmów. Tu nie było kłamstw, półprawd, ani stosowania krętactw by jej zaimponować. Był tylko on, ale wówczas to wszystko zostało zepchnięte przez lawinę pożądania. Lissianna zupełnie zapomniała o swoim zamiarze uspokojenia go, zapomniała o wszystkim, oprócz głodu szalejącym w jej ciele: głodu spowodowanego zarówno dawną potrzebą krwi jak i nowym pragnieniem przyjemności, jaką jej dawał. W tym momencie, gdy ich ciała były splecione, oboje jęczeli wyginając się w łuk i wijąc wokół siebie. Tylko ten mężczyzna wydawał się móc zaspokoić jej głód i Lissianna równie dobrze mogłaby zatracić się i ususzyć go do cna, gdyby głos Thomasa nie doszedł do jej uszu i nie rozproszył jej uwagi. – Nie rozumiem dlaczego jesteś tak zdenerwowana. Weszła na górę tylko po pończochy. Ona– Dźwięk jego głosu została przytłumiony przez drzwi, ale wzrastał wraz z ich otwieraniem, po czym nagle zamarł i zapadła krótka chwila milczenia. Bardzo krótka. – Lissianno Argeneau! Rozpoznając głos matki, Lissianna zesztywniała, natychmiastowo otwierając oczy.
Tłumaczenie: Ginger_90 Korekta: Qbac
- 35 -
ROZDZIAŁ 3 Chowając zęby, Lissianna uwolniła szyję Grega Hewitta i z poczuciem winy spojrzała przez ramię. Widok Thomasa i jej matki stojących w drzwiach i wpatrujących się w nią szeroko otwartymi oczami wystarczył by szybko wstała i rękoma wyprostowała ubrania i poprawiając włosy. – Nie mogę w to uwierzyć! – Marguerite weszła ciężkim krokiem do pokoju. – Zakradłaś się i rozpakowałaś prezent przed urodzinami, jakbyś miała dwanaście, a nie dwieście lat! Co ty sobie myślałaś? – No cóż, technicznie rzecz biorąc to już są jej urodziny, ciociu Marguerite – zauważył Thomas zamykając drzwi. Lissianna rzuciła kuzynowi wdzięczny uśmiech. – Wcale się nie skradałam. Weszłam na górę wziąć nowe pończochy. – Podniosła je z łóżka i dodała – I wcale go nie rozpakowałam. Marguerite popatrzyła znacząco w podłogę. – No dobra, zrobiłam to ale tylko dlatego, że był zdenerwowany. Nie mogłabym znieść myśli, że go tak zostawiłam. – Zrobiła przerwę, przechyliła głowę i powiedziała – Rozumiem, że przyjazd Bastiena przerwał ci wkładanie mu do głowy uspokajających myśli? Gdy tu weszłam był mocno poruszony porwaniem i chciał abym go rozwiązała. – Nie porwałam go – odparła z afrontem Marguerite, przenosząc wzrok z Lissianny na doktora Gregory'ego Hewitta. – Nie porwałam cię. Tylko pożyczyłam – powiedziała i z powrotem zwróciła swoją uwagę ku Lissiannie. – Wykorzystałam na nim pełną moc. – Naprawdę? – Jej brwi z zaskoczenia powędrowały w górę. Patrzyła w zmieszaniu to na matkę to na mężczyznę przywiązanego do łóżka. – Nie wydaje się żeby to skutkowało. Marguerite westchnęła i część jej napięcia zniknęła. – Tak, wydaje się mieć silny umysł. Lissianna przytaknęła. – Zauważyłam. Nie mogłam wejść w jego myśli by go uspokoić. W ogóle. Dlatego się na nim pożywiłam. Sądziłam, że to mi pozwoli wniknąć do jego głowy i zrelaksować go – wyjaśniła.
- 36 -
– To z kolei wydaje się nieźle działać – skomentował z rozbawieniem Thomas. – Chociaż nie powiedziałbym, że został akurat uspokojony. Lissianna podążyła za jego spojrzeniem do krocza mężczyzny, gdzie wyraźnie było widać przebijająca się w jego spodniach wypukłość. Akurat gdy na nią spojrzała, namiot w jego spodniach zaczął wolno tracić powietrze. – A zatem to nie jest ogórek – rzucił lekko Thomas, na co Lissianna musiała przygryźć wargę, chroniąc się przed nerwowym chichotem. Oczyszczając gardło, wymamrotała: – Przepraszam mamo. Nie chciałam zepsuć urodzinowej kolacji, którą zaplanowałaś. Naprawdę nie chciałam. Być może to już nie jest dłużej niespodzianką, ale naprawdę nie wzięłam dużo, tylko szybki gryz. Niewielkie skubnięcie, naprawdę. Mogę zjeść o wiele więcej. Jej głodny wzrok prześlizgnął się na mężczyznę na łóżku, a jej ciało przeszyło mrowienie na myśl o ponownym pożywieniu się na nim. – On nie jest twoją kolacją urodzinową. Lissianna niechętnie przestała patrzeć pożądliwie na swój podarunek i odwróciła się do matki ze zmieszaniem. – Słucham? – On nie jest twoją kolacją urodzinową – powtórzyła. – Zamówiłam dla ciebie chińszczyznę. Dostarczyciel wkrótce powinien tu być. – Och. – Lissianna nie potrafiła ukryć rozczarowania. Lubiła chińszczyznę, ale ta nigdy jej nie syciła. Po godzinie znowu była głodna. Jednakże Gregory Hewitt był zdrowy i pyszny, i przy rozcieńczonym wodą bulionie Dwayne'a, był satysfakcjonującym, pełnokrwistym gulaszem. Sprawiał jej też przyjemność w sposób, w który by się nie spodziewała. Dzisiejszej nocy Lissianna poczuła odrobinę podniecenia, którego zwykle doświadczali jej żywiciele i które docierało do niej podczas picia krwi. Podniecenie którego nigdy w pełni nie rozumiała, ani też sama nie doświadczała – poza tym z drugiej ręki, które obserwowała z boku. Tym razem nie zdołała zachować ostrożności i obojętności. Będąc zmuszoną do uwiedzenia go, najwyraźniej uwiodła i siebie... Albo być może
on to zrobił, pomyślała przywołując w myślach obraz jego ust pochłaniających jej palec.
- 37 -
Ale nie żeby samo uwiedzenie na nią działało. Był z pewnością najatrakcyjniejszym mężczyzną jakiego kiedykolwiek spotkała, a to już coś mówiło. W swoim dwustuletnim życiu, Lissianna spotkała wielu mężczyzn z których wielu było bardziej atrakcyjnych z wyglądu, ale mało kiedy naprawdę robili na niej wrażenie. W tym jednym było coś, co do nie przemawiało... i w dodatku dobrze pachniał. A przez te kilka chwil, gdy ich umysły się połączyły... Lissianna naprawdę nie miała zamiaru próbować czytać ani kontrolować jego myśli, gdyż była w tamtym momencie zajęta przyjemnością, ale w tym krótkim połączeniu poczuła odbicie jego umysłu. Stanowił mieszaninę zmieszania, pożądania, inteligencji, uczciwości i charakteru, który ją przyciągał. Świadoma ciszy która zapadła w pokoju, Lissianna rozejrzała się wokół. Mężczyzna obecnie wypełniający jej myśli leżał plecami na łóżku patrząc na nią z cichą fascynacją. Lissianna pomyślała, że to interesujące. Z drugiej strony, jej matka i kuzyn również patrzyli na nią ze sporym zainteresowaniem. Nie mogła oprzeć się myśli, że to nie wróżyło nic dobrego. Z zakłopotaniem zdała sobie sprawę, że nie pilnowała swoich myśli. Nie miała wątpliwości, że weszli w nie, gdy rozmyślała o przyjemności jakiej doświadczyła z Gregiem Hewittem. – No więc? – powiedziała szybko Lissianna, pragnąc odsunąć matkę z dala od myśli które przepływały przez jej własną głowę. Thomas pomógł jej pytając: – Skoro nie jest jej kolacją urodzinową, to czym? – Przepraszam, że czym? Kolacją urodzinową? – zaskrzeczał Greg. Wpatrywał się w nich wszystkich z przerażeniem. Najwyraźniej z początku nie zorientował się, że o nim rozmawiali. A teraz znowu cały się zdenerwował. Lissianna mogłaby poświecić trochę czasu na uspokojenie go, ale jej matka odezwała się, odwracając jej uwagę. – On jest twoim prezentem urodzinowym, ale nie jest kolacją. – Gdy Lissianna spojrzała na nią skonsternowana, Marguerite westchnęła i przeszła przez pokój by ująć ją za rękę. – To miał być prezent niespodzianka na przyjęciu, ale skoro już go rozpakowałaś, równie dobrze mogę wytłumaczyć. Kochanie, to jest doktor Gregory Hewitt, który jest
- 38 -
psychologiem specjalizującym się w fobiach. Sprowadziłam go tu aby cię wyleczył. Wszystkiego najlepszego.
Doktor Gregory Hewitt był psychologiem , pomyślała wolno Lissianna. Nie przyszło jej do głowy aby go zapytać jakiego rodzaju jest lekarzem, gdy spytała o jego imię, a on odpowiedział doktor Gregory Hewitt. Teraz już wiedziała. Był psychologiem, który miał wyleczyć jej fobię. – Och – wymamrotała patrząc z zaskoczeniem na Grega, gdy powtórzył jej 'och' takim samym zawiedzionym tonem, który ją zaciekawił. Jej własne rozczarowanie opierało się na fakcie, że wolałaby żerować na nim, niż zajmować się czymś tak mało przyjemnym jak jej fobia. Jednak wydawało się, że ten pomysł nie zadowalał go tak samo jak jej. *** Greg westchnął w duchu. Przypuszczał, że nie powinien być rozczarowany oświadczeniem brunetki. Powinien się cieszyć, że nie będzie niewolnikiem seksualnym albo... kolacją? Ciągle próbował rozgryźć to ostatnie. Lissianna, jak zwracała się do blondynki brunetka, sądziła że jest jej kolacją urodzinową. On? Kolacją urodzinową? Ta myśl wystarczyła by wykopać każdą ostatnią przeraźliwie rozpraszającą myśl prosto z jego głowy. Kolacją urodzinową? Byli kanibalami? Dobry Boże, ona kąsała jego szyję po tym jak go całowała, ale tylko odrobinę, po czym zaczęła ją ssać, bez wątpienia sprawiając mu tym wielką malinkę, którą pewnie przez tydzień będzie ukrywał. Albo może dłużej. Tego nie był pewien. Przedtem ledwie raz miał malinkę i to wtedy, gdy był jeszcze nastolatkiem. Nie mógł sobie przypomnieć jak długo schodziła. Nie mógł sobie również przypomnieć by sposób jej dostania był tak przyjemny jak ten, którego właśnie doświadczył. Byłby szczęśliwy pozwalając blondynce ssać swoją szyję ile by tylko chciała, albo każdą inną część ciała, którą by sobie upodobała. Jednakże bycie kolacją urodzinową nie brzmiało tak do końca miło. Boże, wziął urlop by wleźć do bagażnika kanibali… naprawdę wolałby scenariusz z seksualnym niewolnictwem. Ten zdecydowanie brzmiał bardziej przyjemnie. Greg przewrócił oczami, mentalnie potrząsając głową na swoje myśli. Brzmiał jak facet, który zdesperowanie potrzebuje seksu. Właściwie to nie - 39 -
było dalekie od prawdy. Pomimo najlepszych starań jego rodziny o zeswatanie go, nie spał z nikim od prawie roku. Kobiety z jego rodziny miały skłonności do umawiania go z uroczymi dziewczynami, jednak żadna z nich zbytnio go nie zainteresowała, a przynajmniej nie na tyle, by choćby na jakiś czas odciągnąć jego uwagę od pracy. Co prawda to go nie martwiło; Greg miał dosyć zajęte życie. Zawsze sobie powtarzał że dzień w którym spotka kobietę tak fascynującą jak jego kariera, będzie dniem w którym będzie wiedział, że spotkał Panią Właściwą. W międzyczasie jego rodzina – wiecznie pomocna – kontynuowała umawianie go z każda wolną kobietą jaką znali, więc Greg unikał spania z kobietami by zapobiec wplątaniu się w niechlujne związki z przyjaciółkami rodziny, które mogły powodować przykre scysje. To oznaczało, że był ograniczony do baraszkowania z kobietami, które sam zdołał spotkać gdy nie towarzyszył przyjaciółkom rodziny przy różnych posiłkach albo obowiązkach. Ostatnim razem gdy Greg zdołał się z kimś spiknąć, zrobił to z jasnowłosą psycholożką z Kolumbii Brytyjskiej. Poznali się zeszłej zimy na konferencji poświęconej zdrowiu psychicznemu. Po jednym z wykładów poszli na drinka, potem on odprowadził ją do pokoju, a ona zaprosiła go do środka, po czym uprawiała z nim bardzo uprzejmy i podręcznikowy seks. Był zimny, zachowawczy i strasznie nieekscytujący... coś jak wzięcie metamucilu. 7 Wykonuje swoją robotę, czyści rury, ale zostawia nieprzyjemny posmak w ustach. Greg był stosunkowo pewny, że ta blondynka nie pozostawiłaby niesmaku w jego ustach. Był też pewien, że zrobiłaby dużo więcej niż tylko przeczyściła jego rury. – Sprowadziłaś go tutaj żeby wyleczył moją fobię? Greg spojrzał na blondynkę gdy zadała to pytanie, po raz pierwszy dostrzegając, że ona również wydawała się raczej rozczarowana tą wiadomością. – Tak kochanie. – To on nie jest–? – Nie – wtrąciła stanowczo brunetka marszcząc brwi z powodu wyraźnego braku entuzjazmu ze strony blondynki na swój prezent. – Kochanie on jest bardzo dobry. Sądziłam, że będziesz zadowolona. 7
metamucil – środek na zatwardzenie xD serio – przyp. Gin
- 40 -
Myślałam, że to idealny prezent. Może wyleczyć twoją fobię, pozwalając ci prowadzić normalne życie, nie wymagające niedogodności związanych z opieką w nocy lub powrotem do domu w stanie upojenia alkoholowego trzy razy w tygodniu. Brwi Grega uniosły się, gdy próbował wywnioskować jakiego rodzaju fobia mogła prowadzić kogoś do upijania się. – A zatem – brunetka uśmiechnęła się promiennie w jego stronę – zrób to. Greg patrzył na nią oszołomiony. – Przepraszam, że co? – Wylecz moją Lissiannę z fobii – odpowiedziała cierpliwie. Greg odwrócił wzrok z sędziwych, mądrych i pełnych wyczekiwania oczu na jaśniejsze oczy córki. Były tak niebieskie i przejrzyste jak bezchmurne niebo, ale z tym samym srebrnym połyskiem co u matki.
Piękne, pomyślał Greg pragnąc by to nie były soczewki. Martwiło go, że blondynka uważała iż potrzebuje sztuczek żeby się upiększyć. – To nie są soczewki – oznajmiła niespodziewanie brunetka, co przestraszyło Grega. Na pewno nie przeczytała właśnie jego myśli, prawda? – O czym mówicie? – zapytała blondynka patrząc to na matkę to na Grega. – O twoich oczach, kochanie – wyjaśniła brunetka, po czym zwróciła się do Grega. – Pomijając twoje wcześniejsze myśli, kolor naszych oczu jest naturalny. Nie jestem nawet pewna czy w ogóle istnieją soczewki w kolorze naszych oczu.... a przynajmniej nie istniały do tej pory – dodała sucho. – Naturalne – wymamrotał z fascynacją Greg, wpatrując się w połyskujący kolor oczu córki. Jego umysł powoli wchłonął jej słowa. Pomijając twoje wcześniejsze myśli? Nie chodziło jej chyba o te w windzie? Brunetka skinęła głową. – Tak, o te w windzie. – Możesz czytać w jego myślach? – Greg odnotował, że Lissianna brzmiała na bardziej zirytowaną niż zdziwioną, i przypomniał sobie jak wziął ją za szaloną, gdy skarżyła się, że nie słyszy jego myśli. Jednakże brunetka nie zdawała się nie mieć z tym problemów. Greg nie mógł zdecydować czy śpi i śni o tym wszystkim tracąc rozum przy wyobrażaniu sobie tego, czy jest w pełni obudzony i szalony, a ta - 41 -
kobieta naprawdę czyta w jego myślach. A co gorsze, nie mógł zdecydować którą z tych opcji by wolał. Nie chciał spać, bo to by znaczyło, że Lissianna nie była niczym więcej jak senną fantazją, którą sobie wyśnił, a nie cieszyła go myśl, że nie zobaczy jej nigdy poza snem. Utrata zmysłów nie była lepszą alternatywą, ale idea, że brunetka jest w stanie przeczytać jego myśli odrobinę wprawiała w zakłopotanie... zwłaszcza, że jego umysł był pełen pożądliwych myśli o jej córce. – No więc? – zachęciła go brunetka. Sen czy nie, wychodziło na to, że musiał zająć się sprawą. Greg pokręcił głową. – Szanowna pani, leczenie fobii nie jest jak wzięcie tabletki. To zabiera trochę czasu – poinformował ją i zapytał nieco mniej cierpliwie – Możecie mnie proszę rozwiązać? – Artykuł o tym nie mówił – skontrowała brunetka ignorując jego prośbę. – W gazecie zacytowano jak mówiłeś, że nowe metody leczenia mogą być niezwykle skuteczne i że większość fobii może zostać wyleczona w przeciągu kilku sesji, a niektóre wymagają tylko jednej. Greg wypuścił powietrze lekko przy tym wzdychając. Właśnie zrozumiał dlaczego się tu znalazł. Brunetka najwyraźniej przeczytała specjalny wywiad na temat fobii, którego udzielił gazecie. Ukazał się w ubiegłym tygodniu. – To prawda, niektóre fobie łatwo wyleczyć – zaczął wywód próbując zachować spokój i... no cóż... cierpliwość, ale ta sytuacja była strasznie dziwaczna. Na litość boską, był przywiązany do łóżka, a ta trójka stała i zachowywało się, jakby to było zupełnie normalne. Greg po prostu nie mógł powstrzymać się przed okazaniem poirytowania. – Wiesz, większość ludzi umawia się ze mną na spotkanie – rzucił hardo, po czym ponownie spróbował mówić rozsądnie. – Jutro rano wylatuję do Meksyku na wakacje. Przed wylotem muszę załatwić kilka spraw. Byłbym wdzięczny, gdybyście mnie rozwiązali i wypuścili stąd. Naprawdę nie mam teraz na to czasu. Cisza ledwo co zdążyła nastać po jego ostatnich słowach, gdy przerwało ją pukanie do drzwi. Otworzyły się i młoda dziewczyna wetknęła swoją głowę do środka, rozglądając się. Była kolejną ładną brunetką o twarzy w kształcie serca. Zerknęła na niego z ciekawością, po czym zwróciła swoją uwagę ku matce. - 42 -
– Ciociu Marguerite, przybył wuj Lucian. – Och, dziękuję ci Jean Louise. – Matka – Marguerite – natychmiast zaczęła ciągnąć Lissiannę i Thomasa w kierunku drzwi, mówiąc – Zajmiemy się tym później. Nie możemy pozwolić, aby wszyscy na nas czekali. Jeanne, czy Etienne już się pokazał? – Tak. Wszedł akurat gdy wchodziłam na schody. – Dziewczyna szerzej otworzyła drzwi pozwalając im wyjść. – Zamówiona chińszczyzna również dotarła. Zaprowadziłam dostarczyciela do spiżarni do czasu, aż będziecie mogli się nim zająć. Chociaż prawdopodobnie nie powinniście zostawiać go na długo. – Nie. Cóż, zejdźmy na dół na przyjęcie. Zajmę się wszystkim – ogłosiła Marguerite podążając za Lissianną i Thomasem na korytarz. – Lissianna może otworzyć swoje prezenty później, a... Drzwi zamknęły się ucinając resztę słów kobiety. Greg gapił się w drewnianą powierzchnię ze zdumieniem, nie mogąc uwierzyć, że tak jak wcześniej po prostu zostawili go leżącego w sypialni i przywiązanego do łóżka. To było wariactwo. Szaleństwo. Mając głowę pełną wirujących myśli, Greg zamknął oczy próbując ustalić co się dzieje i co może z tym zrobić. Ignorując własne działania dzięki którym się tu znalazł, zaczynał uważać się za porwanego. Jednakże nie był przetrzymywany dla okupu i nie był też obiadem. To dobrze , powiedział sobie. Nieprawdaż? Był tutaj by wyleczyć fobię. Szczerze mówiąc to Greg uważał, że cała rodzina potrzebowała leczenia... oczywiście nie z fobii. Chcieli żeby wyleczył Lissiannę, a on chciał zostać uwolniony. Z pewnością znajdzie się okazja, którą będzie mógł wykorzystać, prawda? Jeśli wypuściliby go wolno, zgodziłby się leczyć uroczą Lissiannę i obiecać, że nie zawiadomi o tym incydencie władz. A potem poszedłby prosto na posterunek. Albo i nie. Greg był nieco zagubiony w kwestii tego, co w tym momencie chciałby zrobić. Był częściowo wściekły i chętny by pójść na policję z informacją, że był przetrzymywany wbrew swojej woli i tak dalej, ale prawdę mówiąc, jeśli Lissianna z powrotem wślizgnęłaby się do pokoju całując go i pieszcząc jak to wcześniej robiła, sądził że z grubsza mógłby zapomnieć o gniewie. W każdym razie Greg sądził, że jego większość wynikała z seksualnej - 43 -
frustracji. Bez niej jego umysł byłby jedynie zmącony nocnymi wydarzeniami. A poza tym, nie mógłby pójść na policję. Co by im powiedział?
„Cześć, nazywam się doktor Gregory Hewitt. Dzisiejszej nocy z własnej woli wszedłem do bagażnika obcego samochodu, zamykając się w nim na czas drogi dojazdowej do nieznanego mi domu, po czym wyszedłem i za zgodą przekroczyłem granicę prywatnego terenu, a następnie szedłem aż dotarłem na piętro i położyłem się na łóżku, aby zostać do niego przywiązany. Ale do licha, nie rozwiązano mnie gdy o to poprosiłem, a teraz chcę ich oskarżyć." tak, to by dobrze wypadło , pomyślał cierpko Greg. Zostałby wyśmiany. A poza tym nie chciał wpakować tych ludzi w kłopoty. No dobra, nie chciał wpakować w kłopoty przynajmniej Lissianny. Greg oblizał wargi na wspomnienie jej dotyku i smaku. Tak świetnie się czuł, gdy się do niego przytulała i wydawała te ciche, pełne erotyzmu jęki, gdy się całowali. Gdyby jego ręce nie były związane, przyciągnąłby ją mocno do siebie pozbawiając każdego skrawka ubrania jakie nosiła. Użyłby dłoni i ust na jej ciele, by wywołać więcej tych cichych pomruków. Miała bladą skórę koloru kości słoniowej i Greg nie miał najmniejszych kłopotów z wyobrażeniem sobie jak jej alabastrowe ciało napręża się i wygina w łuk, gdy obejmuje ustami jeden z jej sterczących sutków, a rękę przesuwa w dół żeber przez jej płaski brzuch pomiędzy nogi, gdzie znajduje jej wilgotną słodycz. Jego dotyk wyzwoliłby w niej namiętność i czułość, a po tym jak raz czy dwa krzyknęłaby domagając się spełnienia, podniósłby się i wszedł– Greg jęknął głośno z frustracją, natychmiast przerywając wytwory swojej wyobraźni, gdy poczuł niecierpliwy ból w genitaliach. Dobra, to było głupie posunięcie. Teraz był gorzej sfrustrowany niż kiedykolwiek. Wzdychając przekręcił swoją głowę by wbić wzrok w zamknięte drzwi. Zastanawiał się kiedy wróci Lissianna, o ile w ogóle wróci. Wywnioskował, że musiał leżeć w jej pokoju, gdyż w innym wypadku nie wyciągałaby stąd pończoch. A w takim razie ostatecznie będzie musiała tu wrócić. Być może po przyjęciu , pomyślał Greg słysząc stłumione dźwięki muzyki pochodzące z dołu. Impreza najwyraźniej była w toku. Przyjęcie urodzinowe Lissianny, przypomniał sobie zastanawiając się ile miała lat. Strzelałby, że jakieś - 44 -
dwadzieścia pięć do sześciu. Dobre dziesięć lat mniej niż sam miał. Czy przeszkadzałaby jej ta różnica wieku? To myśl była kłopotliwa. Mogła sądzić, że jest dla niej za stary i nie powtórzyć dzisiejszego pocałunku. Uświadamiając sobie gdzie zmierzają jego myśli, Greg ponownie wstrząsnął sobą mentalnie. Co on sobie myślał? Był przywiązany do łóżka i przetrzymywany wbrew własnej woli. Prosił, by go rozwiązano, ale nikt go nie posłuchał. A jednak leżał tu z głową pochłonięta niczym więcej, tylko piękną blondowłosą Lissianną. – Musisz uporządkować swoje priorytety – powiedział sobie stanowczo. – Co ze staraniem się o uwolnienie i wydostanie stąd? Jak wiesz, musisz złapać poranny lot. Ignorując fakt, że po raz kolejny mówi sam do siebie, Greg odwrócił swoją głowę by spojrzeć na więzy wychodzące od jego nadgarstków do kolumn łóżka.
Tłumaczenie: Ginger_90 Korekta: Diotima
- 45 -
ROZDZIAŁ 4 – O, Boże, Boże. Wszedłem do piżamowego nieba. 8 Lissianna zachichotała na komiczne wyrażenie Thomasa, gdy wszedł do salonu gdzie mieli swoje zaimprowizowane pourodzinowe "piżama party ". Nikt nie prowadził po piciu, więc Thomas zdecydował się tu spać, co oznaczało, że Lissianna, Jeanne Louise i Mirabeau też. Pozostałe sypialnie zostały zajęte przez różnych starszych krewnych zostających na noc, zaś pozostali zostali zdegradowani na kanapy w dużym pokoju dziennym, wraz z kuzynką Elspeth i jej siostrami bliźniaczkami, Victorią i Julianną. Trzy dziewczyny przyleciały z Anglii ze swoją matką Martine, by być obecne na przyjęciu. Ich wizyta miała trwać dwa tygodnie. – Thomas! – wysapała nagle Jeanne. – Co ty, do diaska, masz na sobie? – Co? To? – Thomas uniósł ramiona i powoli okręcił się wokół własnej osi. Od szyi po kostki był ubrany w przylegającą do ciała piżamę Spider– Mana. – Bastien był wystarczająco dobry, by zapewnić mi najbardziej odjaz dową piżamę – powiedział przeciągając samogłoski. – Nie podoba ci się? Jak na zrzędliwego starego gościa, facet ma nietypowe wyczucie smaku jeśli chodzi o piżamy. – One nie są Bastiena. – zachichotała Lissianna – Były żartobliwym prezentem dla Etienne’go, gdy pomagał w programowaniu gier wideo opartych na jakimś komiksie czy czymś takim. – Nie wiedziałem tego, czyż nie? – powiedział Thomas z uśmiechem. – Bastien był strasznie speszony przy moich wylewnych komplementach dotyczących najbardziej „odjazdowego wyboru”, jeśli chodzi o piżamy. Lissiannie udzielił się jego uśmiech na myśl o tym, jak Bastien musiał zareagować, gdy zdał sobie sprawę, że jego mała próba wprawienia Thomasa w zakłopotanie odniosła odwrotny skutek. Został zawstydzony myśląc, że każdy może sądzić, że nosił piżamy takie jak te i w nich spał. – W każdym razie, wszystko mi jedno. Są wygodne – skomentował Thomas, po czym umieścił swoje ręce na biodrach, rzucił okiem na resztę i powiedział mężnie – Co do was, panie, jesteście jak tęcza ślicznych kwiatusz ków. 8
Baby doll – krótka kobieca koszula nocna, na ogół o kroju w kształcie litery A, często przezroczysta i ozdobiona koronkami – przyp. Ginger
- 46 -
Lissianna rzuciła okiem na siebie, a potem na inne dziewczyny ubrane w piżamy. Podczas gdy Jeanne Louise i Mirabeau nie miały żadnych ubrań w domu matki Lissianny, to ona sama miała, ale nie piżamy. Miała skłonności do spania nago. Cała trójka nosiła piżamy pożyczone od Elspeth i bliź niaczek. Trio najwyraźniej miało słabość do koronkowych piżamek. To było wszystko, co mogły im pożyczyć. Jednakże opis Thomasa był trafiony. Ubrana była w skąpą, cienką, różową, koronkową piżamkę, Elspeth w czerwoną, Victoria brzoskwiniową, Mirabeau jasnozieloną, Julianna jasnoniebieską, a Jeanne Louise w kolorze lawendy. Gdyby zebrać je razem to z pewnością stworzyłyby tęczę. – Więc? – Thomas rzucił się na składane łóżko, które zostało dla niego przygotowane Ubijając poduszkę w kształt okrągłej piłki, na której mógł się położyć, przyjrzał się im wszystkim z zainteresowaniem. – Co się dzieje na piżama party? Wszystkie dziewczyny zaśmiały się z jego zgorzkniałego wyrażenia, zaczynając zajmować własne miejsca. Na każdej z trzech kanap w pokoju mia ły spać po dwie dziewczyny. – Nie patrzcie na mnie – powiedziała Mirabeau, gdy Thomas rzucił na nią okiem. – Mam ponad czterysta lat. Nie wydawali piżama party, kiedy byłam mała. Nie sądzę nawet, że mieli piżamy. Nie wiem, co się na tym robi. Lissianna zachichotała, i powiedziała ze wstrętem – Mam ponad dwieście lat, a dalej uważają mnie za dziecko. – Zawsze nimi będziemy dla twojej mamy i ciotki Marguerite. Sądzę, że wiek jest względny – powiedziała spokojnie Elspeth. – W porównaniu do nich jesteśmy dziećmi. – Ale bardzo starzy w porównaniu do śmiertelników – zauważyła smutno Lissianna. Czuła swoje dwieście dwa lata. Urodziny mogły być do bani, gdy byłeś starszy niż kraj, w którym mieszkałeś. Kanada stała się krajem w 1867 roku, a do tego czasu Lissianna miała już sześćdziesiąt dziewięć lat życia za sobą; była stara dla śmiertelników, ale nie dla wampirów, jak większość śmiertelników ich nazywała. To nie był termin, który lubiła. Uważano wtedy, że wampiry są pozbawionymi charakteru istotami, z awersją do
- 47 -
czosnku, święconej wody i światła. Z tego, co wiedziała, jej znajomi nie byli pozbawieni uczuć bardziej, niż przeciętny człowiek. Jeśli chodziło z kolei o te trzy rodzaje broni używane do walki z wampirami, to ani czosnek ani woda święcona nie były w stanie im zaszkodzić. Światło słoneczne było całkiem inną sprawą, choć nie staną w płomieniach, jeśli na nie wyjdą, ale unikanie go ułatwiało życie. Jedyne prawdziwe rzeczy, jakie ludzie wiedzieli o wampirach, to ich długowieczność, wytrzymałość, umiejętność czytania myśli i kontroli umysłów... och, no i to, że muszą żywić się krwią. – Ludzie mogą wyglądać staro, ale my nie – pisnęła Julianna, a jej siostra bliźniaczka, Victoria, kiwnęła głową. – Tak. Lissianna obdarzyła bliźniaczki wymuszonym uśmiechem. Miały tylko siedemnaście lat, co czyniło z nich dzieci w grupie, pomyślała i zdała sobie wówczas sprawę, że Elspeth miała rację. Wszystko było względne. – No więc – powiedziała, zdeterminowana by zostać pogodną – one są wystarczająco młode, by wiedzieć. Co się robi na takich przyjęciach? – Fajne rzeczy – uśmiechnęła się Victoria. – Jesz mnóstwo dobrych, nie zdrowych rzeczy jak pizza, czekolada i chipsy. Lissianna uśmiechnęła się z pobłażaniem. Bliźnięta były wystarczająco młode, by jedzenie wciąż było dla nich atrakcyjniejsze niż dla niej i pozostałych. – Opowiadasz też przerażające historie i rozmawiasz o chłopcach – poinformowała Julianna. – Hmmm – Thomas zabrzmiał niepewnie. – Możecie sobie odpuścić mówienie o chłopakach, chyba, że chcecie rozmawiać o mnie. I jestem wypchany po same uszy, więc nie potrzebna nam pizza. Lissianna nie wątpiła w to. Jej matka zamówiła tonę worków z krwią, ale także normalne jedzenie na przyjęcie. W zdumieniu obserwowała jak góry jedzenia i picia zostały spustoszone. Z tego, co słyszała, woreczki z krwią zniknęły zdumiewająco szybko. Podobno dostawa została skonsumowana prawie do cna. Lissianna właściwie słyszała, jak jej matka poprosiła Bastiena, by na śniadanie dostarczył więcej krwi. – W takim razie zostają przerażające historie – zauważyła Mirabeau. Przerwała na moment, ale nikt nie zaproponował pierwszej opowieści, więc - 48 -
rzuciła okiem na Lissiannę i zapytała – Po jaki prezent urodzinowy pojechała twoja matka do Toronto? Umknęło mi zobaczenie jak go otwierasz. – Właśnie, co to było? Też tego nie widziałam – powiedziała Jeanne Louise – Zobaczyłaś go, Jeanne Louise – skontrował z rozbawieniem Thomas, wywołując zmieszane skrzywienie na twarzy siostry. – Nie, na pewno nie – obstawała przy swoim. – Ja... – przerwała, ponie waż jego słowa dotarły do jej świadomości. – On? Masz na myśli, że dała Lissi osobę? Człowieka? – Jej oczy się nagle powiększyły, a usta ukształto wały się w O. – Ten facet w jej sypialni był jej prezentem? – wykrzyknęła. – Jaki facet? – spytała zaskoczona Mirabeau. – Marguerite dała ci faceta? Lissianna spojrzała krzywo na Thomasa, gdy dziewczyny w zdumieniu zaczęły przekrzykiwać siebie nawzajem. Ich reakcja była dokładnie taka, na jaką Thomas miał nadzieję. – To nie jest to, co myślicie – powiedziała, by je uspokoić. – On jest le karzem. Przywiozła go by wyleczył moją hemofobię. – Tak – zapewnił ich Thomas – I fakt, że Lissianna tarzała się z nim po łóżku był tylko wypadkiem. Nie wiedziała, że jest jej terapeutą. – Thomas! – wrzasnęła Lissianna, podczas gdy dziewczyny zaczęły wykrzykiwać tysiące pytań na raz. Potrząsając głową ze wstrętem, odwróciła się do nich i szybko opowie działa skróconą wersję spotkania z Gregiem Hewittem. Kiedy skończyła, oparła się i poczekała na ich reakcje. Mirabeau pierwsza rzuciła pytanie. – Więc on wyleczy twoją fobię? – Nie wiem. Nie sądzę, że tak – przyznała po chwili wahania Lissianna. – Czemu nie? – spytała Elspeth ze zdumieniem. – No więc, powinien jutro wyjechać na urlop. I jest jeszcze ten mały in cydent z porwaniem go przez mamę – dodała i wywróciła oczami z powodu jej błazeństwa. – Może byłoby lepiej, gdyby umówiła cię do niego na wizytę – zauważyła Jeanne Louise. – Tak. On też to powiedział – przyznała cierpko Lissianna. – W takim razie czy możemy go zobaczyć? – zapytała Elspeth. – Co? Po co? – zdziwiła się Lissi.
- 49 -
– Widzieliśmy wszystkie twoje prezenty – powiedziała, jakby to było całkowicie rozsądne. – Zdecydowanie chcę go zobaczyć – ogłosiła Mirabeau. – Nie miałbym nic przeciwko, żeby samej go zobaczyć – powiedziała Jeanne Louise. – Już go widziałaś – zaprotestowała Lissianna. – Tak, ale to było mignięcie i nie wiedziałam wtedy, że jest twoim prezentem. – Jaka to różnica? – zapytała z irytacją Lissianna. Odpowiedziało jej wzruszenie ramionami Jeanne Louise. – Nie możemy włóczyć się na górze. Jest świt, więc prawdopodobnie śpi – powiedziała Lissianna potrząsając głową. – Okej, my tylko chcemy na niego spojrzeć. Nie musi do nas mówić – oznajmiła Mirabeau, wstając na nogi. Lissianna gapiła się jak jej kuzyni uwijali się i poszła za ich przykładem. Gdy ze zdecydowaniem ruszyli w stronę drzwi, zeskoczyła z łóżka, mówiąc. – No dobrze, ale nie możemy go obudzić. Ciemne zasłony w oknach jej sypialni zostały zasunięte, pozostawiając pokój w atramentowej ciemności, gdy Lissianna i pozostali weszli. Nagle odwróciła się z sykiem rozdrażnienia, gdy zapaliło się światło. – Przyszliśmy na górę, żeby go zobaczyć, Lissi – zauważyła Mirabeau – Światło nam to ułatwi. Dzięki tym rozsądnym słowom rozdrażnienie Lissianny opadł. Odwróciła się, by ruszyć w stronę łóżka. Poczuła ulgę, gdy zauważyła, że światło go nie obudziło, chociaż spowodowało jego senne poruszenie, gdy grupa rozproszyła się wokół łóżka. – Łał – westchnęła Elspeth, spoglądając w dół na śpiącego człowieka. – On jest słodki – Julianna zabrzmiała na zaskoczoną zaskoczony. – Totalnie słodki – zgodziła się Victoria. – Z jakiegoś powodu pomyślałam, że wszyscy psycholodzy wyglądają jak Freud, ale ten jest niemowlęciem. – powiedziała Mirabeau. Julianna i Victoria wpadły przy tym oświadczeniu w niepohamowany chichot. Lissianna uciszyła tę dwójkę, i w międzyczasie rzucając okiem z powrotem do Grega zobaczyła, jak Mirabeau podnosił krawędź jego marynarki od garnituru. Jej oczy powiększyły się niedowierzająco. - 50 -
– Co robisz? – Cóż, nie ma sztucznej opalenizny – powiedziała spokojnie. – Więc po myślałam sobie, że sprawdzę, czy jego marynarka nie jest wypchana. – Nie jest – poinformowała ją ponuro Lissianna. – To są jego ramiona. – Skąd – ? Och, prawda, całowałaś go... – Jeanne Louise się uśmiechnęła. – Tak, i z jego reakcji na jej pocałunki i inne rzeczy, dowiedzieliśmy się również, że nie nosi ogórka – ogłosił Thomas, sprawiając, że Lissianna jęk nęła z zażenowaniem, przypominając sobie wypukłość, która była bardzo zauważalna, kiedy jej matka i Thomas weszli wcześniej … i która opadła. Naprawdę nie chciała wyjaśniać innym tego komentarza, ale widząc ich miny mogła powiedzieć, że będą wymagali od niej wyjaśnienia. W każdym bądź razie postanowiła, że Thomas nie będzie już jej ulubionym kuzynem. *** Greg na ogół głęboko spał, ale gdy światło raziło go w oczy, a wokół niego rozlegały się szepty, trudno mu było pozostać w cieple wygodnych ramion snu i z niechęcią poczuł, jak zostaje sprowadzony w kierunku świa domości. Gdy w końcu poddał się i pozwolił, by jego oczy otworzyły się, odkrył, że wpatruje się w niego sześć zachwycających kobiet z zaczerwienionymi oczami, które stały wokół jego łóżka w najbardziej erotycznych i cholernie skąpych pidżamkach, jakie kiedykolwiek widział na oczy. Jego pierwszą myślą było, że wciąż musi śnić… i był to słodki sen, zdecydował spoglądając na szczodre ciała, odsłonione przez kusą bielizną nocną … do czasu, gdy jego spojrzenie w końcu trafiło na siódmą osobę stojącą obok jego łóżka. – Spider–Man? – wymamrotał ze zmieszaniem. – Cholera! Widzicie? Obudziliście go. Spojrzenie Grega prześliznęło się do osoby mówiącej. Uśmiechnął się blado, gdy rozpoznał Lissiannę. To nie był najmniej zadziwiający moment, w którym powinna ukazywać się w jego snach. Jego ostatnie myśli, przed zapadnięciem w sen były o rzeczach, które chciał z nią robić. Kobieta za mieniała go w masę seksualnej frustracji. Najgorsze było to, że ona nawet nie próbowała tego robić. A wszystko było winą wytworów jego wyobraźni, które stworzył. - 51 -
– Lepiej nie pozwól, aby ciotka Marguerite usłyszała jak mówisz w ten sposób, Lissi. Wypłucze twoje usta mydłem – zaszydził Spider–Man. – Wypchaj się, Thomas. Jestem już na to za stara – powiedziała ponuro, a następnie obróciła się i rzuciła w stronę Grega – Przepraszam. Nie mieliśmy zamiaru cię obudzić. – W porządku. Możesz wchodzić w moje sny, kiedy chcesz – powiedział łagodnie się uśmiechając. – Och, czy to nie słodkie? On myśli, że o nas śni – powiedziała z uśmie chem dziewczyna w skąpej, lawendowej piżamce. – Nie wiem czy to takie słodkie, Jeanne Louise. Albo ma ogórka w swoich bokserach, albo myśli, że to jest erotyczny sen – ogłosiła kobieta w jasnozielonym, na co Greg mrugnął ze zdziwieniem, zauważając kolor jej włosów. Krótkie, kolczaste czarne włosy z pasemkami w kolorze fuksji nie były czymś, co zwykle uważał za erotyczne. Pokrótce zastanawiał się, co robiła w jego śnie, a potem zauważył panującą wokół niego ciszę i rozejrzał się, by zobaczyć, że uwaga każdego skupia się na jego pachwinie. Greg podniósł swoją głowę i spojrzał w dół na swój wzwód. – Zdecydowanie erotyczny sen – oświadczyła poważnie ładna brunetka w czerwonym. – Może powinniśmy sprawdzić i upewnić się, że to nie jest ogórek – zasugerowała kasztanowłosa dziewczyna w koronkowej, niebieskiej piżamce i odwróciła się by wymienić szelmowski uśmiech z inną dziewczyną, która była jej lustrzanym odbiciem. Druga, ubrana na brzoskwiniowo, kiwnęła głową i powiedziała: – O tak. Greg mrugnął ze zdziwieniem, ponieważ uświadomił sobie, że te dwie były młodymi, nastolatkami. Był niemal przerażony, gdy zauważył, jak dobrze wpasowały się w swoje skąpe piżamki. Kiedy nastolatki zaczęły wyglą-
dać jak nie nastolatki , zastanawiał się ze zmartwieniem. – Och, zamknijcie się! – odparowała Lissianna i zwróciła na niego spojrzenie. – Nie śnisz. Jesteśmy tu naprawdę. Przykro mi, że cię obudziliśmy, ale dziewczyny chciały… – Chcieliśmy zobaczyć jej urodzinowe prezenty – zakończyła kobieta z różowymi włosami, po czym zawahała się – które obejmują także ciebie. - 52 -
– Tak. Obejrzałyśmy już wszystkie inne prezenty – wyjaśniła dziewczyna w niebieskim – Więc aby było sprawiedliwie, chciałyśmy zobaczyć też ciebie, rozumiesz? – Jesteśmy jej kuzynami – poinformowała go brunetka w czerwonym. – Właściwie to wszyscy z nas z wyjątkiem Mirabeau – sprostowała dziewczyna w lawendzie. Greg wpatrywał się w nią. Wyglądała jakby ją skądś dobrze znał, zabrało mu moment by ulokować ją w swojej pamięci. Przypomniał sobie, że wcześniej przeszła przez drzwi, by poinformować Lissiannę, jej matkę i chłopaka, którego nazwali Thomasem, że ktoś przybył. Przypominając sobie wcześniejszy rozwój wydarzeń, Greg spojrzał po raz drugi na Spider–Mana i zdał sobie sprawę, że był nim Thomas. Nie śnił. – Tak myślałam, że słyszę głosy z tego pokoju. Greg rzucił okiem w kierunku drzwi, gdy tłum z minami winowajców wyprostował się i przesunął w stronę nowo przybyłej. Kobieta była ubrana w sznurowaną czerwoną, atłasowa podomkę i miała długie blond włosy w takim samym kolorze jak Lissianna, ale to było ich jedyne podobieństwo. Jej rysy były ostrzejsze, jej twarz dłuższa, a jej oczy były najzimniejszymi, jakie Greg kiedykolwiek widział. – Ciocia Martine – Lissianna brzmiała na zaskoczoną. – Byliśmy... Właśnie pokazywałam dziewczynom mój prezent urodzinowy. Kobieta stanęła przy nogach łóżka i przyjrzała się badawczo Gregowi. – Więc to jest ten psycholog, którego twoja matka sprowadziła, by pomógł przy twojej fobii? – Co tu się do diaska dzieje? Kolejny szmer przedostał się przez grupę wokół łóżka, gdy matka Lissianny pojawiła się w drzwiach, ubrana w długą, jedwabną suknię. – Słyszałem głosy i przyszłam to zbadać – ogłosiła Martine. – Lissianna pokazywała dziewczynom swój prezent. On jest raczej młody, prawda Marguerite? – A czyż oni wszyscy nie są? – powiedziała Marguerite ze znużeniem. – Podobno, jest jednym z najlepszych w swoim fachu. – Hmm. – Martine odwróciło się do drzwi, pozornie przestając intereso wać się Gregiem. – Dziewczyny wracajcie do łóżek. Już dawno po świcie. Wszyscy powinniśmy spać. - 53 -
Rozległo się mamrotanie i narzekanie, ale wszystkie kobiety wyszły z pokoju za Martine i Marguerite. Drzwi zamknęły się z cichym stuknięciem i Greg usłyszał szmer oddalających się kobiecych głosów. Starsze kobiety robiły wykład młodszym. Dopiero szelest materiału sprawił, że Greg zwrócił wzrok w drugą stronę i zdał sobie sprawę, że nie wszyscy wyszli. Spider–Man nadal stał przy brzegu łóżka i przyglądał mu się ze zdecydowanym wyrazem twarzy.
Tłumaczenie: WhiteFlag Korekta: Qbac
- 54 -
ROZDZIAŁ 5 – Wiem, że prawdopodobnie jesteś wściekły jak cholera, że tu jesteś, ale to nie jest wina Lissianny. Ona naprawdę potrzebuje twojej pomocy. Greg pozwolił sobie na swobodny wydech. Wstrzymywał go przez kilka chwil w oczekiwaniu, aż chłopak przemówi, ale nie tego oczekiwał. Co prawda nie miał żadnego konkretnego wyobrażenia, czego ma się spodziewać, ale z pewnością nie tego. Chłopak, którego Lissianna nazywała Thomasem, wyglądał na dwadzieścia parę lat, może nieco bliżej trzydziestki. Był nieco młodszy niż Greg. Był równie urodziwy jak wszyscy pozostali w tym domu wariatów, mając ciemne włosy i przenikliwe srebrno–niebieskie oczy jak u Lissianny i jej matki. Greg widział go już dwukrotnie i za każdym razem Thomas uśmiechał się dobrodusznie, więc Greg podejrzewał, że Thomas nie był typem, który dosyć często uciekał się do próśb. Jednak teraz zdawał się wysuwać jedną dla dobra Lissianny. – Posłuchaj, Lissianna... – zawahał się po czym powiedział – jesteśmy ze sobą bardzo blisko. Moja mama zmarła niedługo po moim porodzie, a mój tata – niestety – nie miał pojęcia, co ze mną zrobić, więc przygarnęła mnie ciotka Marguerite. Zrobiła to samo dla mojej siostry Jeanne Louise. – Ty i twoja siostra wychowywaliście się z Lissianną? – Bawiliśmy się razem, chodziliśmy do szkoły... jesteśmy... blisko – zakończył nieskładnie. – Jak rodzeństwo – powiedział ze zrozumieniem Greg. – Tak, dokładnie. – Uśmiechnął się. – Lissianna jest dla mnie jak siostra, a ciotka Marguerite jak matka. – Okej – Greg kiwnął głową na znak, że zrozumiał. – Dlatego też rozumiem, dlaczego ciotka Marguerite sprowadziła cię tutaj. Wiem, że okropnie boi się o Lissiannę. Jej fobia... – Pokręcił nieszczęśli wie głową. – Jest poważna. Jakbyś mdlał na widok jedzenia i nie mógł go zjeść. To trwa od lat i wpływa na całe jej życie. – Thomas zmarszczył brwi i podszedł do nóg łóżka zanim przemówił. – Nie było tak źle, gdy żył Jean Claude. Lissianna pozwalała wtedy ciotce Marguerite żywić ją dożylnie, jednak–
- 55 -
– Kim jest Jean Claude? – przerwał mu Greg. – To mąż ciotki Marguerite, ojciec Lissianny. – Dlaczego mówisz o nim Jean Claude, a nie "wujek", skoro Marguerite tytułujesz jako ciotkę? – spytał z ciekawością. Usta Thomasa ściągnęły się. – Bo nie był za bardzo "wujkiem", ani też mężem czy ojcem. Był naprawdę staroświecki i wszystko kontrolował. Mówiąc staroświecki ani trochę nie żartuję. Był też jak grzechotnik, unieszczęśliwiając ciotkę Marguerite i Lissiannę, kiedy był w pobliżu. – A co z tobą? – Co ze mną? – spytał zmieszany. – Cóż, powiedziałeś, że byłeś wychowywany przez ciotkę razem z Lissianną. Wnioskuję więc, że również musiałeś mieć do czynienia z wujem. Czy ciebie także unieszczęśliwiał? – Och. – Thomas machnął ręką, jakby to było mało ważne. – W stosunku do mnie nie był taki zły. Zresztą nie musiałem znosić go zbyt długo, bo wyprowadziłem się w wieku dziewiętnastu lat. – Lissianna też mogła – zauważył Greg, na co Thomas pokręcił głową. – Nie. Jean Claude oczekiwał, że będzie mieszkała w domu aż do zamążpójścia. – Mogła się zbuntować – zasugerował, otrzymując od Thomasa niedowierzające spojrzenie. – Nikt nie buntował się przeciw Jean Claude'owi – poinformował go uroczyście. – Poza tym Lissi nigdy nie zostawiłaby ciotki Marguerite, by sama sobie z nim radziła. Pod koniec życia umysł Jean Claude'a był naprawdę pokręcony. Był całkiem przerażający. – Zatem umarł – mruknął Greg. – Jak to się stało? – Przez ogień. Spożył zbyt dużo... ee... alkoholu i zasnął z papierosem w dłoni. To wznieciło pożar, w którym zginął. Greg skinął głową. – W każdym razie... – Thomas zaczął ponownie wracać do tematu. – To była najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobił dla ciotki Marguerite i Lissi, jednak to wywołało w Lissi panikę. Nagle zaczęła martwić się tym, co będzie, jeśli i Marguerite umrze? Kto będzie ją żywił? Zdecydowała, że musi być bardziej niezależna i zaczęła pracować w schronisku, a teraz się wypro - 56 -
wadziła i stara się żywić sama, jednak ciotka Marguerite martwi się, tak samo jak reszta z nas. – Czym? – zainteresował się Greg. To dla niego brzmiało, jakby śmierć ojca dała Lissiannie swobodę w rozpoczęciu dorosłego życia. Była jak ptak podejmujący pierwszą próbę lotu. – Że okaże się taka jak Jean Claude. – Jej ojciec alkoholik? – spytał ze zmieszaniem. – Czy ona pije? – Nie, przynajmniej nie celowo – odparł wolno Thomas. – Ale to jej fobia. Greg pokręcił głową. Stracił gdzieś wątek rozmowy. Zanim zdołał poprosić o wyjaśnienie, Thomas zesztywniał przekrzywiając głowę w kierunku drzwi. – Muszę iść. Nadchodzi ciotka Marguerite. – Podszedł do drzwi, po czym zatrzymał się by powiedzieć – Wiem, że nic nie rozumiesz, ale nie ma teraz czasu. Ciotka Marguerite bez wątpienia wyjaśni ci wszystko rano. Kie dy to zrobi, postaraj się pamiętać, że nic z tego nie jest winą Lissianny. Nie sprowadziła cię tutaj, ale potrzebuje twojej pomocy. I z tą adnotacją cicho wyślizgnął się z pokoju. Chwilę później Greg usłyszał w korytarzu szepty, potem ciszę, a następnie delikatne kliknięcie drzwi w dalszej części korytarza. Wyglądało na to, że wszyscy rozeszli się do łóżek. Wzdychając położył swoją głowę na poduszki i gapił się w sufit, jego umysł przepełniały słowa Thomasa. Zatem piękna Lissianna nie miała łatwego życia. Greg skrzywił się na myśl, że niewielu ludzi miało. Być może to był wrodzony pesymizm, który jego zawód miał tendencję do gromadzenia, ale po latach doradzania przy załamaniach i zmaltretowaniach, wydawało mu się, że niewielu wyszło z młodości bez skazy. Sam miał ich kilka. Jego matka była ciepła i kochana, a siostry wspaniałe tak jak ciotki i kuzyni oraz reszta rodziny, lecz jego własny ojciec nie był autorytetem. Był kobieciarzem ze skłonnością do przemocy. Najlepsze, co zrobił dla swojej rodziny to porzucenie jej, gdy Greg był jeszcze młody, co uczyniło go młodym panem domu. Dorastając, na okrągło słyszał, że był w domu "jedynym dobrym mężczyzną". To był duży ciężar - 57 -
do udźwignięcia dla chłopca i prawdopodobnie też częściowy powód, dlaczego ciągle był sam. Nie chciał porzucać bycia w oczach swojej matki i sióstr "jedynym dobrym mężczyzną" na rzecz bycia jednym z tych złych, którymi powinien gardzić. Myśli Grega wykonały natychmiastowy zwrot, gdy drzwi sypialni ponownie się otworzyły. Unosząc głowę, bacznie przyglądał się wchodzącej dziewczynie, brunetce w skąpej, czerwonej piżamce. Przytrzymała drzwi, ostrożnie je zamykając, wydała stłumiony oddech oczywistej ulgi, że nikt nie nakrył jej jak udaje się do pokoju. Odwracając się od drzwi, zbliżyła się do łóżka. – Och, świetnie. Nie śpisz – szepnęła, przyklejając na usta promienny uśmiech. Greg uniósł brew, ciekaw, co będzie dalej, gdyż zatrzymała się i usadowiła na krawędzi łóżka by popatrzeć na niego w zamyśleniu. – Wszyscy myślą, że poszłam do toalety, ale zamiast tego przekradłam się tu by się z tobą zobaczyć – wyjaśniła, po czym dodała – Jestem Elspeth i chcę z tobą porozmawiać o mojej kuzynce, Lissiannie. – Ach. Greg przytaknął, robiąc co w jego mocy, aby nie patrzeć na wszystkie blade jak kość słoniowa miejsca, które odkrywała kusa piżamka. Był pewien, że to wyglądałoby na niegrzeczne, gdyby patrzył na nią pożądliwie. – Rozumiem, że ciotka Marguerite sprowadziła cię tutaj abyś wyleczył Lissiannę, ale ona wydaje się myśleć, że będziesz tak zły na arbitralną taktykę ciotki Marguerite, że odmówisz jej pomocy. A ona naprawdę, naprawdę potrzebuje twojej pomocy – Elspeth przerwała wyczekująco. – Rozumiem – mruknął Greg by wypełnić cisze, lecz gdy ona po prostu dalej gapiła się na niego, zapytał – Co dokładnie jest fobią Lissianny? Brunetka mrugnęła z zaskoczenia. – To znaczy, że nikt ci nie powiedział? Potrzasnął głową. – Och – przygryzła wargę. – Cóż, w takim razie być może nie powinnam ci mówić. Chodzi o to, że Lissianna twierdzi, iż nie może czytać two ich myśli, za to ciotka Marguerite najwidoczniej tak. Jeśli wyczyta, że nie od niej wiesz, jaką Lissi ma fobię, może próbować odkryć skąd to wiesz, a gdy zda sobie sprawę, że zakradłam się tutaj... – Jej oczy rozszerzyły się w - 58 -
nagłym strachu i nagle wstała. – Cholera! I tak może być w stanie przeczytać, że tutaj byłam. Greg po prostu się na nią gapił. Lissianna wspominała coś o tym, że nie jest zdolna czytać w jego myślach, gdy pierwszy raz była w tym pokoju, a teraz nadawała o tym ta dziewczyna. Co się działo z tymi ludźmi? Chyba naprawdę nie myśleli, że mogą czytać w myślach?
Oczywiście, że tak , zdał sobie sprawę, gdy przypomniał sobie, że matka rzeczywiście to zrobiła. Przypuszczał, że być może zdolności paranormalne były cechą dziedziczną. Jakież to fascynujące. – Och, lepiej pójdę. – Brunetka była teraz cała rozgorączkowana. – Pro szę, spróbuj zapomnieć, że tutaj byłam. Tylko... proszę, pomożesz Lissian nie? Ona jest naprawdę słodka i miła, i zabawna, i bystra, ale ta fobia jest strasznym ciężarem. Naprawdę powinieneś jej pomóc. Też byś ją polubił gdybyś ją poznał, a pomagając jej będziesz miał taką szansę – powiedziała wracając do drzwi. – A teraz po prostu zapomnij, że tutaj byłam i spróbuj o tym nie myśleć, gdy ciotka Marguerite przyjdzie zobaczyć się z tobą rano, dobrze? Elspeth nie czekała na odpowiedź. Otworzyła drzwi, wychyliła głowę by zobaczyć czy droga jest wolna, po czym pomachała mu nieznacznie i wyślizgnęła się z pokoju. Greg potrząsnął swoją głową i z powrotem opuścił ją na łóżko. Czuł się, jakby znalazł się w jednym z odcinków Twilight Zone, 9 którego jeszcze nie widział. Wyleczyć Lissiannę? Oni wszyscy potrzebowali leczenia, pomyślał po czym zesztywniał słysząc jak drzwi ponownie się otwierają. Tym razem nie podniósł głowy w kierunku dźwięku, tylko czekał z zamkniętymi oczami wsłuchując się w przyciszony szept, gdy drzwi zostały łagodnie zamknięte i ktoś z szelestem zaczął się zbliżać do łóżka. – Niech to cholera, śpi – szepnął ktoś z zawiedzeniem. – W takim razie musimy go najzwyczajniej w świecie obudzić, Juli – odszeptał pragmatycznie inny głos. – To jest ważne. On musi pomóc kuzynce Lissi. 9
Twilight Zone – Nie mylić ze Zmierzchem! – Amerykańska seria eee, nawet nie wiem jak to określić. W każdym bądź razie w każdym odcinku znajduje się mieszanina fantasy, science fiction, napięcia oraz horroru, często z makabrycznym lub niespodziewanym zakończeniem – przyp. Ginger
- 59 -
– Tak, masz rację Vicki. – Nastąpiła chwilowa pauza. – Jak go obudzimy? Decydując, że nie chce wiedzieć z czym mogą wyskoczyć, Greg otworzył oczy i utkwił wzrok w nastoletnich bliźniaczkach z kasztanowymi włosami. Stały po obu stronach łóżka. Greg przeniósł wzrok od ubranej na brzoskwiniowo do tej na niebiesko, zastanawiając się, która z nich to Juli, a która Vicki. – Och, Vicki, on nie śpi. Otworzył oczy – zauważyła z ulgą dziewczyna w niebieskim. Greg domyślił się, że to była Juli. – Dobrze – powiedziała Vicki, po czym oświadczyła – zamierzałyśmy spróbować cię obudzić. – Powiedziałyśmy pozostałym, że idziemy przynieść coś do picia, ale tak naprawdę chciałyśmy z tobą porozmawiać – dodała Juli. – O naszej kuzynce – zakończyła Vicki. – Dlaczego nie jestem zdziwiony, że to słyszę? – spytał ironicznie Greg, na co bliźniaczki wymieniły nad nim niepewne spojrzenia, po czym wzruszyły ramionami i każda z nich usiadła po przeciwległej stronie łóżka.
To będzie długa noc , zdecydował z westchnieniem Greg. *** Piętnaście minut później drzwi sypialni zamknęły się za nimi, zostawiając Grega kontemplującego nad swoją rozmową z bliźniaczkami. Stanowiły czarująca parę i oczywiście sporo myślały o Lissiannie, ale przecież każdy, kto tego wieczoru znalazł się w tej sypialni, wydawał się o nią troszczyć. Wliczając w to jej matkę, przez którą tutaj skończył. Wszyscy wydawali się obawiać, że obróci działania Marguerite przeciwko Lissiannie; że przez to, że jej matka go tu zaciągnęła, on odmówi udzielenia dziewczynie pomocy. To tylko mąciło mu w głowie. Wszedł do bagażnika z własnej woli, po czym poszedł na górę i dał się związać, i podczas gdy nie rozumiał własnego postępowania, nie mógłby obwiniać o nie Marguerite, prawda? Nie mogąc odpowiedzieć na własne pytania, Greg rzucił okiem na drzwi zastanawiając się, kiedy znowu się otworzą. Z tego, co sobie przypominał, gdy się obudził, wokół niego znajdowało się sześcioro ludzi i Lissianna. - 60 -
Czworo z nich już przekradło się do pokoju, aby się z nim zobaczyć. Wnioskował, że to oznaczało, iż zostanie odwiedzony jeszcze przez dwie ostatnie osoby. Nie mylił się. Chwilę później drzwi zostały delikatnie otworzone i do środka wsunęła się dziewczyna ubrana w jasno lawendową koszulkę. Greg obserwował jak podchodzi do łóżka i mentalnie wstrząsnął swoją głową. Jeśli istniała jedna rzecz, jaką można by powiedzieć o tej rodzinie to to, że oczywiście miała wspaniały smak co do piżam, zdecydował. Pomijając oczywiście męskiego jej członka, dodał po namyśle przypominając sobie piżamę Spider–Mana Thomasa. – Cześć, przepraszam, że przeszkadzam – powiedział cicho przybysz, zbliżając się do łóżka. – Mam na imię Jean Louise i jestem kuzynką Lissian ny. Chciałabym o niej porozmawiać. – Jeanne Louise – mruknął Greg. – Jesteś młodszą siostrą Thomasa. Kiedy przytaknęła zaskoczona, dodał: – I wszyscy myślą, że jesteś w łazience, podczas gdy przyszłaś tu prosić mnie, bym nie pozwolił swojemu gniewowi, spowodowanemu faktem, że tu jestem, wpłynąć na decyzję czy pomóc Lissiannie czy nie. – Och – Jeanne Louise odetchnęła z zachwytem. – I chcesz zaapelować do mnie o pomoc dla niej – kontynuował Greg – bo naprawdę potrzebuje mojej pomocy i bardzo się o nią martwisz. – Łał. – Jean Louise niemal wtopiła się w krawędź łóżka z szeroko otwartymi oczami. – Naprawdę jesteś dobry. Nie wiedziałam, że psycholo dzy mogą wywnioskować takie rzeczy na podstawie tak małe– – Twój brat rozmawiał ze mną wcześniej i wspominał, że jego siostra ma na imię Jean Louise – przerwał wyjaśniająco Greg. – Wyraził również swoją troskę o Lissiannę i prosił, bym nie pozwolił, aby mój gniew na jej matkę powstrzymał mnie przed udzieleniem jej pomocy. – Ach – uśmiechnęła się niewyraźnie. – Tak, z pewnością. On i Lissianna zawsze byli blisko. – Czy to cię niepokoi? – spytał z ciekawością. Wydawała się zaskoczona pytaniem, ale pokręciła głową. – Och nie, ja również jestem z nią blisko. Moja mama zmarła krótko po moich narodzinach, więc ciotka Marguerite przygarnęła mnie tak jak Tho masa. - 61 -
– Miałaś tą samą matkę, co Thomas, czy– – Nie, inną – odpowiedziała wykrzywiając twarz, po czym dodała – Ojciec nie miał za bardzo szczęścia do kobiet. Jestem jego córką z trzeciego małżeństwa, a matka Thomasa była jego drugą żoną. – Czy z pierwszego małżeństwa też masz jakieś rodzeństwo? – zaciekawił się. Jean Louise potrzasnęła głowa. – Jego żona była w ciąży, kiedy umarła, ale nie miała jeszcze dziecka. – Zdecydowanie miał pecha, co do kobiet – zgodził się Greg. – Ty również byłaś wychowywana z Thomasem i Lissianną przez ciotkę Marguerite, gdy twoja matka umarła? – Thomas już się wyprowadził i żył na własny rachunek, ale Lissianna mieszkała z matką – odpowiedziała. – Była sporo starsza i pomogła się mną zająć. Sądzę, że gdy byłam mała, była dla mnie jak druga matka lub ciocia. Teraz jesteśmy przyjaciółkami. Greg wpatrywał się w nią bezmyślnie, jego mózg buntował się wobec jej słów. Thomas był wystarczająco dorosły by wyprowadzić się na swoje, kiedy ta dziewczyna się urodziła? A Lissianna była wystarczająco duża by zająć się nią jak druga matka? Nie było mowy żeby którakolwiek z tych rzeczy była prawdą. Trio wyglądało dla niego na zbyt zbliżone wiekiem, by w to uwierzył. Mógł zaakceptować, że pomiędzy Jean Louise a tamtą dwójką był może rok czy dwa różnicy, ale nie więcej. Zanim zdołał wyrazić swoje myśli na głos, drzwi sypialni znowu się otworzyły i weszła dziewczyna z fuksjowymi pasemkami, ubrana w jasnozieloną koszulkę. Zawahała się, dostrzegając Jean Louise, po czym zrobiła minę i zamknęła drzwi. – Pomyślałam sobie, że przyjdę z nim porozmawiać – mruknęła zbliżając się do łóżka. – Wiem, Mirabeau. Ja też przyszłam poprosić go by pomógł Lissi – przyznała Jean Louise i uśmiechnęła się szeroko, pytając – Myślą, że ty też jesteś w łazience? Mirabeau uśmiechnęła się słabo. – Nie. Powiedziałam, że idę wziąć coś do picia. – I zamiast tego, wszyscy z was tutaj przyszli – powiedział Greg, przyciągając zaskoczone spojrzenia obu dziewczyn. - 62 -
– Wszyscy z nas? – spytała Mirabeau. Greg skinął głową. – Thomas został, gdy reszta wyszła. Potem przyszła brunetka w czerwonej piżamce. – Elspeth – poinformowała go Jean Louise. Greg ponownie kiwnął głową. – Następnie bliźniaczki... Juli i Vicki? – Tak – potwierdziła. – A teraz ty i.... – jego spojrzenie powędrowało do dziewczyny z czar no–fuksjowymi włosami – Mirabeau? Przytaknęła. – No cóż – westchnęła Jean Louise. – Sądzę, że skoro byli tu już wszyscy to Mirabeau i ja raczej marnujemy nasz czas i na darmo cię niepokoimy. – Wcale nie – zapewnił ją. – Wiele się nauczyłem. Wyglądała jakby w to wątpiła, jednakże nie skomentowała tego. – Lepiej chodźmy z powrotem zanim Martine albo Marguerite złapią nasz trop i zdecydują się wszcząć śledztwo – odezwała się Mirabeau. Kiwając głową, Jean Louise wstała i zawahała się, po czym powiedziała: – Lissianna naprawdę potrzebuje twojej pomocy. Mógłbyś o wiele bardziej ułatwić jej życie, lecząc ją z fobii. – Tak, mógłbyś. Wszyscy bylibyśmy ci bardzo wdzięczni – dodała uroczyście Mirabeau i obie wyszły z pokoju. Greg po raz kolejny opadł na łóżko. Nadal nie miał pojęcia, czym była fobia Lissianny. Po spanikowanej reakcji Elspeth nie fatygował się spytać o to pozostałych. Nie, żeby bardzo miał szansę spytać o cokolwiek bliźniaczki. Gdy przychodziło do rozmowy to te dwie były jak zsynchronizowane stereo 10 – jeśli nie mówiła jedna, to druga. Usiadły po obu stronach łóżka informując go, że po prostu musi pomóc ich kuzynce, gdyż to było niezbędne dla dobra jej przyszłości i Lissianna zasługiwała na szczęśliwe życie. Była dobrą osobą i dlatego patrzenie jak musi cierpieć przez swoją fobię po prostu rozdzierało serce. A zgodnie z 10
tag team – nie spotkałem się z tłumaczeniem tego słowa, nawet komentatorzy używają go w angielskiej wersji z tego co pamiętam. Tag team to dwoje ludzi robiących coś wspólnie, używane głównie we wrestlingu, gdzie oznacza parę zawodników, zwykle walczącą z drugą parą, z tym że w danym momencie na ringu jest tylko jedna osoba z pary. Druga może wejść na ring gdy schodzący klepnie ją w określoną część ciała, zwykle dłoń – przyp. Qbac. I znowu winna Ginger, bo znowu wymyślała zamiennik. Cóż, życie – przyp. Ginger
- 63 -
tym, co mówiły, nie tylko ją to cierpienie dotykało. Ich ciotka Marguerite cierpiała wraz z córką, tak jak każdy, kto ją kochał. To po prostu musiało się skończyć. Wszyscy mieli szczerą nadzieję, że będzie w stanie wyleczyć Lissiannę, za co byliby mu wdzięczni do końca świata. Krótki epizod z Jean Louise i Mirabeau był w porównaniu do poprzednich spokojny, jednak Greg w dalszym ciągu nie zapytał, na czym polegała fobia. Do tego czasu sądził, że wie. Thomas powiedział, że to tak jakby Greg mdlał na widok jedzenia. Wówczas Greg myślał, że kuzyn Lissianny tylko używa takiego przykładu by pokazać jak szkodliwa jest jej fobia, po czym wspomniał o potrzebie żywienia jej dożylnie czy coś i z tego Greg wywnioskował, że mdlała na widok jedzenia albo nie mogła się zmusić do spożycia go. Każda z tych opcji rzeczywiście była fobią wymagającą leczenia. Greg nie rozumiał co do jej fobii ma alkohol, choć możliwe było, że zaczynała się oddawać ogłupiającemu płynowi by zapomnieć o swoich życiowych kłopotach. Nie, nie zadał sobie trudu by zapytać, czego się obawiała, lecz powiedział prawdę Jean Louise, że jej przekradnięcie się do niego nie było nadaremne. Wiele się nauczył. Dowiedział się, że Lissianna była bardzo kochana przez otaczające ją osoby, że postrzegali ją jako inteligentną, miłą, kochającą i dobrą, i że wszyscy równie mocno chcieli widzieć ją zdrową. Wyglądało na to, że Lissianna nie tylko była piękna na zewnątrz, posiadała również piękną duszę. Co dobrze było wiedzieć, pomyślał Greg przyznając się, że z chęcią jej pomoże. Zwrócił uwagę, że będąc ze sobą szczerym, był pod wrażeniem, że wszyscy tak bardzo się o nią troszczyli i tak jak oni chciał jej pomóc, ale głównie przez wzgląd na mały epizod z całowaniem, ssaniem szyi jak i wszystkim innym. Przewracając oczami na własne myśli, Greg poczuł swędzenie w górnej części ramienia i automatycznie próbował dosięgnąć go by się podrapać, jednak liny wokół jego nadgarstków pozwoliły mu na niewielki ruch. Mrużąc oczy z zaskoczenia, spojrzał w górę na węzły, zamknął oczy i opadł na łóżko z westchnieniem wyrażającym niechęć do samego siebie. Tego wieczoru miał w sypialni dziewięcioro ludzi. Sześć skąpo ubranych kobiet, jednego kiepskiego naśladowcę Spider–Mana, ciotkę Martine i Marguerite. - 64 -
Większość z nich była tu więcej niż raz, a co on zrobił? Przekonał ich by go puścili albo w ogóle poprosił o rozwiązanie? Nie, Greg pozwolił się wciągnąć w dramat tej szalonej rodziny i kompletnie stracił widok na to, co powinno być jego priorytetem... dostanie się do domu aby przygotować się do wycieczki. Dając sobie mentalnego kopa, Greg rozejrzał się po pokoju, ale nie było zegara by mógł sprawdzić czas. Jednakże myślał, że musiało być wcześnie rano. Nadal miał szansę złapać swój lot, gdyby wkrótce został rozwiązany. Nie, żeby miał duże szanse sam się pozbyć więzów, ale jeśli ktoś jeszcze przyjdzie tu by z nim porozmawiać, być może mógłby go lub ją przekonać, aby go wypuścili. Postanowił obiecać wyleczyć Lissiannę po powrocie z Meksyku, jeśli teraz go rozwiążą. Jednak po chwili na nowo przemyślał tę decyzję. Możliwe, że byłoby lepiej by leczył ją ktoś inny. Greg znał kilku terapeutów, którzy mogliby jej pomóc równie dobrze jak on. Nie miał nic przeciwko pomysłowi leczenia jej, ale to było powiązane z wcześniejszym całowaniem i jego bardzo nieterapeutycznymi uczuciami względem niej, i dlatego uważał, że bardziej etyczne byłoby gdyby przejął ją ktoś inny. To by mu również pozostawiło wolną drogę do ich relacji, aby mógł wyjaśnić te bardzo nieterapeutyczne uczucia, jakie względem niej żywił. Tak czy siak, Greg nie powiedział nikomu o żadnej z tych rzeczy. Nie pozwoliłby nawet takim myślom mignąć mu w umyśle, gdy istniała spora możliwość, że Marguerite mogła je odczytać. Po prostu zgodziłby się prowadzić jej terapie po powrocie, a do tego czasu mógłby wysunąć propozycję z innym terapeutą. Usatysfakcjonowany swoim planem, Greg wyczekująco spojrzał w stronę drzwi. Przez ostatni czas pokój przypominał dworzec Grand Central, 11 gdzie każdy wchodził i wychodził. Był pewny, że nie będzie musiał długo czekać, aż ktoś znowu przyjdzie z nim porozmawiać. Być może tym razem będzie to sama Lissianna. Tłumaczenie: Ginger_90 Korekta: Qbac
11
Grand Central - największa stacja kolejowa na świecie, znajdująca się w Nowym Jorku – przyp. Qbac
- 65 -
ROZDZIAŁ 6 Kiedy Lissianna się obudziła było zaledwie południe. Nie przespała nawet pięciu godzin, ale natychmiast całkowicie się rozbudziła. Normalnie przespałaby część dnia. Jej pierwszą myślą po przebudzeniu był jej prezent urodzinowy. Doktor Gregory Hewitt – wyszeptała jego imię na głos. Lissianna wiedziała, że powinna być wdzięczna za prezent, ale naprawdę wolałaby mieć go na kolację. Jej chiński roznosiciel nie był zadowalający. Za to była pewna, że Hewitt byłby. Ponadto była zdezorientowana w kwestii uporania się z własną fobią – przez jedną chwilę miała nadzieję, a potem ogarnął ją lęk. Lissianna została dotknięta hemofobią, gdy była nastolatką. Próbowała ją sobie wyperswadować, ale zwykłe zerknięcie na coś czerwonego wystarczyło, aby doprowadzić ją do całkowitej utraty przytomności. Wampir który mdlał na widok krwi. Jak głupie to było? To była słabość która ją upokarzała. O każdej porze karmienia jej wada dawała o sobie znać, zmuszając ją do posilania się w staromodny sposób. To nie był problem, gdy była młoda. Wtedy każdy żywił się "ze źródła”. Dopiero wraz z nadejściem banków krwi stało się to poważnym problemem, choć nie natychmiast. Początkowo tylko niektórzy z jej rodzaju używali banków krwi, podczas gdy inni kontynuowali pożywianie się w bardziej naturalny sposób, ale jakieś pięćdziesiąt lat wstecz, rada wydała dekret, że wszystkie wampiry miały korzystać z banków krwi. Były bezpieczniejsze i pomagały pozostać w ukryciu. Wszyscy wówczas przeszli n
a woreczki z krwią. Nawet Lissianna
sobie z tym radziła, każdej nocy pozwalając swojej matce podłączyć ją do zestawu pompującego w nią krew, podczas gdy sama spała. To sprowadziło ją do bycia dzieckiem uzależnionym od rodzica, ale tylko to wydawało się realną opcją. Decydowanie się na terapię nie było możliwe. Lissianna nie mogła wejść do biura psychologa i ogłosić, że była wampirem z hemofobią. Niestety istota którą była, integralnie wiązała z jej fobią. Pierwsze doświadczenie Lissianny w żywieniu nie wypadło dobrze i od tamtej pory słabła na widok krwi. Stając przed wyborem czy kontynuować żywienie,
- 66 -
czy pozwolić się karmić dożylnie, Lissianna skłoniła się do żywienia dożylnego i wszystko miało się dobrze … do czasu śmierci jej ojca. Lissianna nagle stanęła twarzą w twarz z wiedzą, że — podczas gdy zwykle cieszyli się długowiecznością — jej rodzaj wciąż mógł umrzeć. Jeśli jej ojciec mógł, dlaczego nie jej matka? Przerażenie które ogarnęło ją przy tej możliwości było dwukrotnie większe: w częściowo dlatego, że kochała ją i nie chciała rozpaczać po jej śmierci, a częściowo dlatego, że była aż tak zależna od kobiety, która była jej środkiem wyżywienia jak matka dla dziecka karmionego piersią przed wynalezieniem butelek. To uczyniło ją nieznośnie świadomą swojej wrażliwości. Lissianna postanowiła, że po prostu musi być bardziej niezależna i znaleźć sposób żeby siebie żywić. Wyjątkami od zasady używania "worków z krwią " zostały ustanowione dla wampirów z niektórymi dolegliwościami. Takimi jak jej. Więc Lissianna przeszła kursy pracy w opiece społecznej na uniwersytecie, a następnie dostała pracę na nocnej zmianie w śródmiejskim schronisku. Myślała, że schronisko będzie łatwym dostępem do pożywienia, gdyż była tam duża liczba ludzi, którzy codziennie się zmieniali. Myślała, że rzeczywiście pomaga tym, którymi się karmiła. To wydawało się uczciwą wymianą. Ale okazałe plany Lissianny opierały się na niedopracowanych założeniach. Mimo, że w schronisku było wiele osób, nie zmieniały się co wieczór jak zakładała. Wielokrotnie byli tymi samymi bywalcami. I sam fakt, że w schronisku stłoczonych było wielu ludzi, był raczej przeszkodą niż pomocą. Utrudniało to bowiem znalezienie sobie pożywienia i zwiększało szanse na odkrycie. Jej pozycja w schronisku oznaczała, że Lissianna mogła złapać szybki gryz tu albo tam, ale nigdy nie mogła najeść się jak należy. Na dodatek dawcy w schronisku znajdujący się w zasięgu jej ręki nie byli najzdrowszymi okazami. Wielu z nich było niedożywionych albo chorowitych, a niektórzy byli alkoholikami i narkomanami. Lissianna posilając się próbowała unikać tych klientów, ale czasami okoliczności i ograniczenia czasowe nie pozwalały jej przeszukać ich umysłów jak należy i wyeliminować niewłaściwego dawcy, którego sobie wybrała. Gdy Lissianna przestawała się żywić w chwili, w której uświadomiła sobie, że krew została skażona napojem alkoholowym – to w tym momencie było zazwyczaj za - 67 -
późno i była już trochę podchmielona, albo — więcej, niż raz — całkowicie pijana. Zdarzało się, że nie dbała o to. Każdy taki przypadek strasznie martwił jej matkę, dlatego Lissianna w końcu przeprowadziła się do własnego mieszkania w nadziei, że to jakoś zmniejszy jej niepokój, ale wiedziała, że to tak naprawdę nie zadziałało. Marguerite Argeneau była przerażona, że Lissianna mogłaby pójść w ślady słabego charakteru swojego ojca i stać się alkoholiczką. Stąd powód jej prezentu urodzinowego. Jej matka miała nadzieję zapobiec tragedii. Lissianna rozumiała to i doceniała, ale po prawie dwustu latach przebywania pod jej kloszem, nie miała wiele nadziei, że jej fobia przejdzie, a sam pomysł spróbowania — i zawiedzenia — po prostu ją przygnębiał. Jednakże okazało się, że nie miała dużego wyboru, przyznała Lissianna siadając i ostrożnie przenosząc nogi by nie obudzić swoich kuzynów. Równie dobrze mogła pójść i zobaczyć co Doktor Gregory Hewitt może dla niej zrobić.
Greg spojrzał na zasłonięte okno i westchnął. Warstwa materiału przykrywająca otwór całkowicie blokowała światło z zewnątrz. To uniemożliwiło mu ocenienie która była godzina, ale podejrzewał, że było blisko południa, a na pewno dobrze po dziewiątej czterdzieści rano, czyli po czasie na jaki został zaplanowany jego lot do Cancún. Greg stracił go.
Wszystkie pieniądze na bilet i wolne miejsce zostały zmarnowane , pomyślał z obrzydzeniem, a następnie zdrętwiał, gdy otworzyły się drzwi od sypialni. Na widok wchodzącej Lissianny poczuł ulgę i otworzył usta, aby dać upust swojej frustracji wynikającej z tego jak długo zajęło jej – albo komukolwiek – przyjście i sprawdzenie co się z nim dzieje. Jednak szybko ukrył swoje odczucia kiedy uświadomił sobie, że Lissianna ciągle ma na sobie różową, skąpą piżamkę. To diabelski spisek, zdecydował Greg, gdy jego irytacja — wraz z każdym zaplanowanym wyrazem jaki miał jej powiedzieć następnym razem gdy ją spotka — powoli wymykała się z jego umysłu jak piasek. – Dzień dobry. Od dawna nie śpisz? – zapytała zamykając drzwi.
- 68 -
– Nie. – Jego oczy podążyły za nią do szafy. Wówczas zdał sobie sprawę z tego co powiedział i poprawił się – To znaczy tak. Nie spałem od czasu gdy wyszłaś dziś rano. Lissianna przerwała zamykanie drzwi i rzuciła zaskoczone spojrzenie w jego stronę. – Nie spałeś przez cały ten czas? Musisz być wykończony. Wzruszył ramionami, a przynajmniej spróbował, gdyż w jego pozycji było to trudne. – Niespecjalnie. Myślę, że całkiem wcześnie zasnąłem wczoraj wieczorem. Po tym jak twoja matka pogoniła cię na dół na przyjęcie, położyłem się słuchając muzyki, a potem przysnąłem. Prawdopodobnie zdołałem przespać osiem godzin zanim ty i twoi kuzyni odwiedziliście mnie dziś rano. – Och … cóż … dobrze. Odwróciła się do szafy zostawiając Grega taksującego ją wzrokiem od góry do dołu. Wyglądała zachwycająco i seksownie w różowej koszulce nocnej. Ta dziewczyna miała rodzaj figury, którą lubił – jędrną 12 i z krągłościami we wszystkich właściwych miejscach. Miała też zabójcze nogi, długie i zgrabne. Łatwo owinęłyby się wokół jego bioder. – Jak było na przyjęciu? – spytał raptownie próbując odciągnąć swoje myśli od jej atutów. – W porządku. – Lissianna wzruszyła ramionami, wtedy rzuciła okiem ponad swoim ramieniem, uśmiechnęła się kpiarsko i dodała znacząco. – To było przyjęcie urodzinowe, mnóstwo rodziny. – – Ach – powiedział współczująco, a następnie zamilkł i po prostu przyjrzał się jak szperała w 13 szafie wnękowej. Thomas powiedział, że Lissianna wyprowadziła się po śmierci ojca. Przypuszczał, że to był jej pokój kiedy tu żyła i trzymała w nim jakieś rzeczy na okazje takie jak ta, kiedy niespodziewanie zostawała na noc. Greg nie miał już niczego w domu swojej matki, ale wiedział, że jego siostry miały. Przypuszczał, że to był babski zwyczaj. Lissianna wybrała parę spodni i bluzkę, potem przeszła do kredensu i otworzyła najwyższą szufladę. Dostrzegła blask białego jedwabiu, po czym 12
meat -White twierdzi, że z ”mięskiem” i tu musiałabym się z nią od biedy zgodzić :D - przyp. Ginger poke - oznacza też bzyknąć, padłam na tym - bzyknąć szafę haha xD – przyp. White; Ja padłam widząc ten przypis xD Wiesz co, White, może ty mi pożycz swój słownik? Chętnie bym go sobie poczytała :D:D - przyp. Ginger 13
- 69 -
zamknęła szufladę i przeszła przez pokój do drzwi w ścianie, do której przylegało łóżko. W chwili gdy weszła do środka i zamknęła drzwi, Greg spostrzegł wnętrze łazienki wykonanej w jasnych błękitno–białych barwach. Przypuszczał, że się przebiera i próbował nie wyobrażać sobie, jak różowa koronka opada na podłogę pozostawiając ją stojącą w niczym, tylko w jej skórze z kości słoniowej. Następnie usłyszał szum wody i domyślił się, że brała prysznic. A to przypomniało Gregowi, że sam naprawdę, naprawdę musiał pójść do toalety. Czuł te potrzebę od wczesnego ranka, ale wstrzymywał ją do czasu aż poczeka na kogoś, kto przyjdzie do pokoju. W tym czasie potrzeba zelżała i zapomniał o niej, ale to zawsze wracało … tak jak teraz. Leżąc z powrotem na łóżku, Greg zaczął liczyć wstecz od tysiąca do siedmiu, starając się odwrócić swoją uwagę. Mimo to prawie pęknął do czasu gdy Lissianna wyszła ubrana z wypełnionej parą łazienki, ale z mokrymi włosami. Greg uśmiechnął się z ulgą na jej widok. – Czy możesz mnie rozwiązać? Gdy Lissianna wpatrywała się w niego w osłupieniu, Greg zignorował fakt, że miał iść do ubikacji i zamiast tego skorzystał z okazji, by spróbować odzyskać wolność. – Posłuchaj, wiem, że twoja matka chce mojej pomocy w wyleczeniu twojej fobii i byłbym bardziej niż szczęśliwy widząc, że się nią zajęto, ale ten moment jest właściwie trochę niedogodny. Widzisz, powinienem wylecieć dziś do Cancún – powiedział szybko. – Na wakacje – dodał, gdy jej brwi uniosły się w zdziwieniu. – Nie byłem na wakacjach od czasu gdy jako dziecko jeździłem na nie ze swoją rodziną. Najpierw byłem zajęty studiowaniem, potem przygotowywałem się na własne praktyki … – nabrał tchu, by powiedzieć – tydzień zajęło mi zarezerwowanie i zaaranżowanie wszystkiego na tę wycieczkę. Tak jak powiedziałem, będę szczęśliwy pomagając ci wyleczyć się z tej fobii gdy wrócę, ale teraz naprawdę potrzebuję tych wakacji. Greg zakończył przemowę posyłając jej – co jak miał nadzieję – było uroczym uśmiechem i pogratulował sobie w myślach za ostrożne sformułowania. Nie powiedział, że sam ją wyleczy. Powiedział, że pomoże
- 70 -
wyleczyć jej fobię. Greg wciąż nie sądził, by sam mógł ją leczyć. Jego uczucia były zbyt pogmatwane by to mógłby być dobry pomysł. Gdy zobaczył jak na jej twarzy pojawia się niezdecydowanie, dodał: – Jeśli martwisz się, że pójdę do władz, to nie musisz. Po pierwsze: sam wszedłem do bagażnika samochodu twojej matki – zauważył i przerwał, gdy odnotował sposób w jaki jej oczy nagle przesunęły się z jego twarzy. Greg miał wrażenie, że podczas gdy sam nie miał pojęcia dlaczego to zrobił, ona miała. Rozważył skonfrontowanie z nią tej sprawy, ale zdecydował, że to mniej ważne od przekonania jej, aby go odwiązała. Kontynuował więc wysuwanie argumentów. – Wszedłem do bagażnika, co będzie na kamerach z garażu. Nawet gdybym chciał, nie mogę zeznać, że zostałem porwany. Policja wyśmieje mnie na posterunku. I również – z przyczyn, których nie rozumiem. – przyszedłem tu i położyłem się na łóżku, by Marguerite mnie związała. Ponownie zauważył, że jej wzrok uciekł od niego niemal z poczuciem winy. Ściągnął brwi i kontynuował. – Tak więc, nie mogłem narzekać, że nie było nikogo kto by mnie rozwiązał, gdy pragnąłem zostać wypuszczony. Jak mógłbym iść z tym na policję ? Pomyśleliby, że to jakiegoś rodzaju gra o podłożu seksualnym, która trwała dłużej niż przypuszczano i przez to przegapiłem swój lot, oraz że przez postawienie takich zarzutów spodziewam się otrzymać zwrot pieniędzy. Nie mógłbym im nawet podać twojego pełnego imienia, nazwiska lub adresu – pokręcił głową. – Udanie się do władz nie ma dla mnie najmniejszego sensu. Rozumiem, że Marguerite, jak i reszta twojej rodziny po prostu chciała zobaczyć twoje uzdrowienie. Jestem pod wrażeniem, że wszystkim tak bardzo na tym zależy. Z przyjemnością zorganizuję leczenie, gdy wrócę z Cancún. Naprawdę. Chce tylko żebyście mnie teraz puścili. Przerwał i uległ narzekaniu swojego pęcherza. – Podczas gdy będziesz nad tym rozmyślała, doceniłbym jeśli rozwiązałbyś mnie chociaż na krótką przerwę do łazienki. Byłem tam ostatnio wczoraj wieczorem. Naprawdę muszę skorzystać z toalety. – Och! – wykrzyknęła z przerażeniem i – ku jego dużej uldze – pobiegła do przodu, aby zabrać się do pracy przy linach, które go krępowały. Zaczęła
- 71 -
od prawej kostki. Właśnie skończyła ją uwalniać, gdy nagle otworzył drzwi do sypialni. – Tu jesteś! Greg niemal przeklął głośno kiedy jej kuzynka Elspeth weszła do pokoju. Gdyby akurat przyszła kilka minut później? Jego spojrzenie prześliznęło się do Lissianny. Westchnął zauważywszy zawstydzony wyraz na jej twarzy, gdy się wyprostowała. – Obudziłam się, a ciebie nie było – powiedziała Elspeth patrząc na jej zatroskaną twarz. – Kiedy nie mogłam znaleźć cię na dole, pomyślałam żeby sprawdzić tutaj. Nie mogłaś spać? – Spałam dobrze – zapewniła ją Lissianna, po czym dodała. – Cóż, przynajmniej przez większą część poranka, ale obudziłam się w południe. Wiedziałam, że nie zasnę ponownie, więc wstałam i przyszłam tutaj aby wziąć trochę ubrań. – Prawdopodobnie obudziła cię ekipa sprzątająca – zasugerowała Elspeth. – Są tu? Nie widziałam nikogo przechodząc przez dom. – Lissianna uniosła w zdziwieniu brwi. – Pewnie zatrzymali się na obiad. Natknęłam się po drodze na dwoje ludzi. Tylko co zaczynali z powrotem pracować nad sprzątaniem bałaganu z przyjęcia. – Elspeth zaoferowała uśmiech Gregowi. – Dzień dobry. Jak ci się spało? – Nie mógł zasnąć po tym, jak go obudziliśmy – odpowiedziała Lissianna, ale druga dziewczyna jej nie słuchała. Zauważyła luźne liny leżąc na łóżku obok jego kostek. – Co ty robisz? – odwróciła się zdziwiona do Lissianny. – Musi skorzystać z łazienki. – powiedziała po chwili wahania. – Nie możesz mu pozwolić – powiedziała od razu Elspeth. – Co jeśli wymknąłby się przez okno w łazience i uciekł? Ciotka Marguerite dostałaby zawału. – Tak, wiem, ale... – Lissianna zagryzła wargi, a potem wypaliła bez zastanowienia – Czy wiesz, że dziś rano miał lecieć do Meksyku na tygodniowe wakacje? – To ma sens – komentarz pochodził od Mirabeau, gdy przechodziła przez drzwi, które Elspeth zostawiła otwarte przy wchodzeniu. - 72 -
Przekraczając pokój, dodała – Twoja matka to sprytna ślicznotka. Nikt nie zatęskniłby za nim, kiedy powinien być daleko na wakacjach. – Hmm. – Lissianna nie wyglądała na zadowoloną. – Zastanawiałam się czy moja matka włożyła do jego głowy myśli o rezerwacji wycieczki, czy to był dla niej łud szczęścia, że akurat to zaplanował. Greg mrugnął na sugestię. Planował ten wyjazd na miesiąc przed i był pewien, że to był uśmiech losu dla Marguerite. Zanim mógł to powiedzieć, Jeanne Louise przyprowadziła do pokoju bliźniaczki. – Co wy tutaj robicie? – Przypuszczam, że Thomas jest w drodze – powiedziała z irytacją Lissianna, gdy bliźniaczki pomachały Gregowi na powitanie. – Sądzę, że masz rację. – Thomas ziewną i przeciągnął się, gdy wszedł do pokoju. – Kto mógłby spać przy tym harmiderze na dole? – Zaczęli odkurzanie korytarza przy salonie – wyjaśniła Jeanne Louise. – To nas obudziło. – Więc co my wszyscy tu robimy? – spytał Thomas. – Lissi miała właśnie rozwiązać Grega – ogłosiła Elspeth. Lissianna skrzywiła się na kuzynkę, a inni spojrzeli na nią z przerażeniem. – Myślisz, że to rozsądne? – Jeanne Louise zapytał z niepokojem. – Nie możesz! – wydyszała Juli. – On ma wyleczyć fobię. Nie może iść dopóki tego nie zrobi. Otoczyły ją zgodne kiwnięcia głów. – W takim razie... co? – zapytała Lissianna – Mamy po prostu trzymać go tutaj wbrew jego woli? Ciężko byłoby mu chcieć mnie wyleczyć, gdy jest trzymany tutaj w ten sposób. – Wskazała na niego i siedem par oczu odwróciło się, by zlustrować go wzrokiem. Greg próbował nie marszczyć brwi, ale jego potrzeba skorzystania z łazienki stawała się bolesna. Lissianna przeniosła się do jego nadgarstka i ciągnęła: – Faktem jest, że ten człowiek powinien być w drodze do Cancún na swoje pierwsze wakacje od lat, i nie jest zadowolony tkwieniem tutaj. – Nie udałoby się chociaż poczekać, aż ciotka Marguerite się obudzi i porozmawiać z nią o tym? – spytała Elspeth, na co Lissianna potrząsnęła głową. - 73 -
– Nie, zanim się obudzi będzie już obiad. – No i? – spytała Mirabeau. – No i może być za późno, by zabukować dzisiaj inny lot do Cancún – podkreśliła. – Ludzie, on obiecał mi pomóc, gdy wróci. Miałam tę fobię całe swoje życie, kolejny tydzień niczego nie zmieni... jeśli w ogóle jest w stanie to wyleczyć – dodała niepewnie. Greg zmarszczył brwi na jej brak wiary. Był uważany za jednego z najlepszych w swojej dziedzinie. Jeśli ktoś mógłby ją wyleczyć, to tylko on. – Och, jestem pewna, że może – powiedziała szybko Elspeth. – Pomoże ci to pokonać, Lissi. Będziesz mogła żywić się tak jak reszta z nas. – A jeśli pójdzie na policję, czy coś? – spytała nagle Jeanne Louise. – Nie pójdzie na policję. Sam wszedł do bagażnika, co pokażą taśmy z parkingowych kamer – zauważyła Lissianna opierając się na jego argumentach. – Ale… – zaczęła Jeanie Louise. – Uwolnię go i zabiorę do domu – powiedziała stanowczo Lissianna, po czym położyła ręce na biodrach i odwrócił się do kuzynów. – Możecie iść na dół, podczas gdy ja to zrobię. W ten sposób nie będziecie mieć kłopotów, że się w to uwikłaliście. Greg wstrzymał oddech, gdy kuzyni wymienili spojrzenia, po czym zamknął oczy zaczynając budować w sobie nadzieję, gdy Jeanne Louise powiedziała: – Cóż, jeśli jesteś zdecydowana go uwolnić, to pomogę. – Pomożemy – poprawiła ją Elspeth, a reszta ponownie pokiwała głowami. – Nie potrzebuję żadnej pomocy – Lissianna uśmiechnęła się lekko. – Oczywiście, że tak – skontrował Thomas. – Po pierwsze potrzebujesz kierowcy, a po drugie, wina rozszerzy się na wszystkich. Im więcej z nas w tym uczestniczy, tym mniej problemów będziesz miała. – Szczerze mówiąc, Thomas, jesteś naprawdę doskonały jeśli chodzi o wydostawanie się z kłopotów. Jeanne Louise była pod wrażeniem. Greg był pod wrażeniem siebie samego. – To słodkie, naprawdę – powiedziała Lissianna – Ale nie musicie…
- 74 -
– Ty też nie – zauważyła Elspeth. – Ale jeśli ty w tym jesteś, to i my jesteśmy. – Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, co? – zapytała Lissianna z lekkim rozbawieniem i ku dużej uldze Grega dodała: – Dobrze, ale jeśli idziecie z nami, lepiej się przebierzcie. Greg mrugnął ze zdziwieniem, nagle świadomy że każdy oprócz Lissianny nadal był w piżamie. Zabawne, nie zauważył tego a powinien. W pokoju było dużo obnażonych ciał, ale podczas gdy zauważył skąpą koronkową pidżamkę Lissianny od razu gdy weszła, to nie zwrócił jakiejkolwiek uwagi na to, co nosili inni. To było trochę niepokojące. – Pójdziemy się przebrać, a następnie wrócimy do ciebie – powiedziała Mirabeau. – Nie musicie tego robić. Możemy spotkać się na dole, gdy skończę uwalniać Grega. –powiedziała Lissianna, jednak Mirabeau potrząsnęła głową. – Zapomniałaś o ekipie sprzątającej. Mogą donieść Marguerite – podkreśliła. – Lepiej, jeśli wrócimy by pomóc ci go przemycić. – Och, to będzie zabawne – powiedziała podekscytowana Juli biegnąc do drzwi z Vicki deptującą jej po piętach. – Byliśmy kiedykolwiek tak młodzi? – zapytała Jeanne Louise, gdy reszta z nich już poszła. Lissianna potrząsnęła głową, po czym zwróciła się w stronę łóżka. Greg zauważył, że się uśmiechała. On też się uśmiechnął po czym odkrząknął i zapytał: – Czy teraz skończysz mnie uwalniać? Naprawdę muszę skorzystać z łazienki. – Och! – Ku jego zadowoleniu, Lissianna szybko schyliła się i ponownie przystąpiła do wykonywania zadania. Przyglądał się jak rozwiązała jego nadgarstek. Jego wzrok dryfował po białym jedwabnym topie w który się przebrała, a następnie w dół po czarnych spodniach. Wyglądała dobrze. Nie tak dobrze jak w skąpej pidżamce, ale wystarczająco dobrze by poczuć jak jego zainteresowanie rośnie. – Co to za fobia? – zapytał nagle, gdy skończyła z pierwszym nadgarstkiem i odwróciła się, by obejść wokół łóżko. - 75 -
– Nie wiesz? – Lissianna zapytała ze zdziwieniem podchodząc do niego z drugiej strony by zabrać się do roboty przy ostatniej, wciąż przywiązanej do łóżka kończynie. – Nie – przyglądał się jej pracy z węzłami na lewym nadgarstku. Miała długie palce pianistki: smukłe, piękne i pełne wdzięku. – Och – skrzywiła się, a następnie przyznała boleśnie. – Jestem hemofobiczką. – Hemofobiczką? –zapytał powoli Greg, czując jak jego umysł został w tym momencie ogłuszony. Była hemofobiczką? Został porwany by wyleczyć hemofobię? Okej, przyznał się że nie został porwany, ale został związany rzekomo dlatego, że chcieli aby wyleczył jej komplikującą życie fobię. Thomas powiedział, że to jest jak mdlenie na widok jedzenia. Greg miał przyjąć to dosłownie, ale to nie miało nic wspólnego z jedzeniem. Na litość Boską, ta kobieta mdlała na widok krwi! Miliony ludzi na świecie miało hemofobię i żyło zupełnie normalnie. Dobry Boże! Siedział przypominając wszystkie gorące apele jej rodziny. Każdy z nich wkradał się do tego pokoju, aby powiedzieć mu jak bardzo Lissianna go potrzebowała, jak bardzo fobia ją nękała... Och, teraz był wkurzony. Greg mógłby może zrozumieć gdyby cierpiała na agorafobię, 14 albo gdyby miała jakąś inną fobię, która uniemożliwiała jej prowadzenie normalnego życia, ale hemofobia? Chrystusie, równie dobrze arachnofobia wzbudziłaby w nim więcej współczucia. Pająki mogły występować wszędzie… ale hemofobia? Krew nie była czymś na co człowiek wpadał codziennie, lub nawet co tydzień. To ledwie znacząco wpływało na życie jakiejkolwiek osoby. To na pewno nie było dobre; mogła być bezużyteczna w razie konieczności i zareagować źle na jakąkolwiek ranę jakiej by doznała, czy też kogoś w pobliżu, ale trzymanie go tutaj z tego powodu było po prostu… Gotowe. Greg rzucił okiem w dół aby sprawdzić czy skończyła go uwalniać. Był wolny. Mruknąwszy "dziękuję" zeskoczył z łóżka i pobiegł do łazienki zanim powiedział coś, czego mógłby żałować. Chciał krzyczeć, wrzeszczeć i 14
Agorafobia – irracjonalny lęk przed przebywaniem na otwartej przestrzeni, wyjściem z domu, wejściem do sklepu, tłumem, miejscami publicznymi – przyp. Ginger
- 76 -
coś zniszczyć. Był wściekły, że przegapił swój lot, ale nie mógł sobie pozwolić na zrobienie czegoś, co mogłoby przeszkodzić mu w wydostaniu się z tego domu wariatów.
Tłumaczenie: WhiteFlag Korekta: Vampire Juliett
- 77 -
ROZDZIAŁ 7 Greg był spięty i milczał, gdy przemycali go przez wielki dom, w którym był przetrzymywany. Pozostał taki, gdy wszyscy wdrapali się do dużej niebieskiej furgonetki w garażu, jedynie w połowie słysząc, jak Mirabeau wyjaśniła Lissiannie, że ktoś nazywany Bastienem podesłał ją Marguerite do użytkowania na czas pobytu gości, a teraz oni "pożyczyli" ją na tę wycieczkę, jako że wszyscy nie mogli zmieścić się do Jeepa Thomasa. Greg zauważył nazwę na boku pojazdu, gdy Thomas skierował go na miejsce z przodu: Argeneau Enterprises . Zanotował tę nazwę głęboko w swojej pamięci. Reszta grupy dołączyła do niego w ciszy, gdy tylko Thomas uruchomił furgonetkę i użył pilota, by otworzyć drzwi od garażu. Wszyscy byli zdenerwowani, podczas gdy Thomas z łatwością wyjeżdżał vanem z garażu, kierując go na podjazd. Greg przypuszczał, że wszyscy bali się, że ktoś wybiegnie z domu i skoczy przed furgonetkę, by ich zatrzymać. Jednakże tak się nie stało i dojechali do końca długiej drogi bez przeszkód. Gdzie teraz? – zapytał Thomas, wjeżdżając na drogę. Greg zawahał się, niechętny podać swój adres zamieszkania. Właśnie kiedy miał podać adres do biura, zdał sobie sprawę, że jego teczka i płaszcz z kluczami w kieszeni leżą spokojnie w pokoju Lissianny. Miał je ze sobą ostatniej nocy i nie pomyślał, aby złapać je po drodze. Nie było możliwości, żeby ryzykował powrót. Z jego szczęściem, Marguerite złapałaby ich i powstrzymała go przed wyjazdem. W końcu, Greg niechętnie podał adres zamieszkania. Przynajmniej tam odźwierny mógł pozwolić mu wejść do budynku i wezwać kierownika, by przyniósł mu dodatkowy pęk kluczy. Ponadto, budynek był chroniony. Nie mogli tam tak po prostu wejść i wywlec go, gdyby później zmienili zdanie. Gregowi podróż zdawała się dłużyć. Podejrzewał, że nie jest jedynym, który tak czuł. Podczas gdy bliźniaczki paplały non stop, oczywiście znajdując w całym wydarzeniu świetną przygodę, osoby dorosłe milczały. Przynajmniej do czasu, gdy dojechali do właściwego miasta. Wtedy usłyszał, jak Elspeth wyszeptała imię Lissianny. Sam fakt, że szeptała, sprawił, że podświadomie wysilił się, by dowiedzieć się, co powiedziała.
- 78 -
– Lissi? Wyczuwam falę gniewu od Grega. Czy coś się stało, kiedy wszyscy zeszli na dół? – Gniewu? – Lissianna zabrzmiała zaniepokojona. – Jesteś pewna?
tak, to jest gniew , pomyślał sarkastycznie, wtedy zmarszczył brwi na fakt, że Elspeth to wyczuła. Naprawdę musiał pilnować się wokół tych ludzi. Już sądził, że Marguerite ma silne paranormalne zdolności. Dlaczego i inni mieliby tego nie potrafić? – Od wyjścia do łazienki nic nie powiedział. – Poważny głos Lissianny wciągnął go z powrotem do rozmowy. – Ale myślałam, że po prostu jest zdenerwowany, że wyszliśmy z domu i mama nas nie zatrzymała. – Och, no cóż, to może jest to – zabrzmiała wątpliwie Elspeth. – Czy chcesz, żebym przeczytała go dla ciebie? – zaproponowała cicho Mirabeau. – Co? Lissianno, nie czytałaś go? – Nie było żadnej wątpliwości, że ten pół–szept, a pół–pisk nie pochodził od nikogo innego, jak od jednej z bliźniaczek. Myślał, że to prawdopodobnie była Juli, gdyż zawsze wydawała się być pierwszą, która mówiła. – Ona nie może go czytać, pamiętasz? – włączyła się do rozmowy Jeanne Louise. – To dlatego go ugryzła. – Też chcę, żebyśmy mogli „żywić się ze źródła.” – Juli westchnęła głęboko. – Tylko raz, by zobaczyć, jak to jest. Brzmi to o wiele ładniej, niż worki z krwią. – Pożywicie się – powiedziała Elspeth. – Mama będzie przy was, jak skończycie osiemnaście lat. – Tak, tak. – Juli westchnęła niecierpliwie. – Wtedy będziemy wiedzieć, jak należy się naturalnie karmić, kiedy pojawi się zagrożenie i to będzie naszą ostatnią deską ratunku. Recytowała z pamięci, jakby wysłuchiwała je tysiąc razy. Greg zauważył z roztargnieniem, że jego mózg stara się zrozumieć, co mówią. Nie miał zielonego pojęcia, o czym oni mówili. Lissianna nie ugryzła go; może trochę uszczypnęła, ale przeważnie ssała jego szyję i prawdopodobnie podarowała mu olbrzymią malinkę. Myśląc o tym, chciał to sprawdzić, gdy był w łazience, ale jego myśli zostały rozproszone przez wiedzę, że fobią Lissianny okazała się hemofobia, która nie przyszła mu nawet do głowy.
- 79 -
– A co jeśli przed skończeniem osiemnastego roku wydarzy się nagły wypadek? – spytała Vicky. – Musisz mieć nadzieję, że nie będzie ani jednego, aż do osiemnastych urodzin – powiedziała krótko Elspeth. – To nie fair – nadąsała się Juli. – Wy się karmiliście, gdy byliście młodsi od nas. – Juli, nie było wtedy innego sposobu – wytłumaczyła cierpliwie Jeanie Louise. – Czy chcesz, żebym przeczytała go dla ciebie i zobaczyła, czy istnieje jakikolwiek problem? Greg był przekonany, że mówiła Mirabeau. Jej słowa wywołały natychmiastowe zakończenie skarg Juli. W rzeczywistości, wydawały się zakończyć wszystkie rozmowy. Greg zdał sobie sprawę, że podczas ciszy, która nastąpiła, wstrzymywał oddech i zastanawiał się, czy jakoś mógł zablokować kobietę, która czytała jego myśli. Może gdyby miał czysty umysł? Albo, jeśli — – – Dojechaliśmy! – To radosne ogłoszenie sprawiło, że Greg się rozejrzał. Thomas zmrużył oczy wyglądając za okno, w czasie, gdy zatrzymywał furgonetkę. Nie żeby musiał zmrużyć oczy. Wszystkie okna były zabezpieczone jakąś czerniącą substancją, jakby pojazd nosił okulary słoneczne. Jednak Thomas wciąż wydawał się martwić przez docierające światło. Greg spojrzał na swój wieżowiec. Po krótkim wahaniu, otworzył drzwi i wyszedł. Zadrżał, gdy uderzyło go zimne powietrze. Prawie wyszedł, od tak sobie, ale coś sprawiło, że odwrócił się do vana. Jego spojrzenie omiotło pasażerów. Wszyscy wpatrywali się w niego poważnie. – Dzięki za uwolnienie i podwiezienie – mruknął niechętnie, po czym z kiwnięciem głowy zamknął drzwi i odwrócił się, spiesząc do budynku. Z każdym krokiem był przekonany, że jeden z nich mógł wyskoczyć i próbować zaciągnąć go z powrotem do vana. Z westchnieniem ulgi, wślizgnął się przez szklane drzwi holu. **
- 80 -
– Lissi, usiądź na przednim siedzeniu – powiedział Thomas, gdy Greg zniknął w wieżowcu. Lissianna rozpięła klamrę swojego pasa bezpieczeństwa i przesunęła się na przednie siedzenie. Przez moment zapinała pas, podczas gdy Thomas zmieniał bieg i włączał się z powrotem do ruchu. – Czytałem go podczas jazdy – ogłosił Thomas. – Też potrafisz go przeczytać? – zapytała ze zmarszczonymi brwiami. Wystarczająco złe było, że jej matka mogła przeczytać Grega, podczas gdy ona nie mogła, co było poniekąd zrozumiałe, gdyż Marguerite była od niej starsza i potężniejsza. Lissianna mogła nawet zaakceptować to, że Mirabeau mogła go przeczytać, ponieważ jej przyjaciółka była starsza o dwanaście lat, ale Thomas był jedynie o cztery lata starszy… a też mógł? Dlaczego nie mogła przeczytać tego mężczyzny? Świadoma, że jej kuzynki siedzące w głębi furgonetki, przechyliły się teraz z zapałem do przodu, by dowiedzieć się, o czym mówili, zapytała: – I? – Był wściekły. – Dlaczego? – zapytała ze zdziwieniem. – Wnioskuję, że zapytał, czym jest twoja fobia, po tym jak wyszliśmy się przebrać? – powiedział Thomas – I powiedziałaś mu, że to hemofobia? – Gdy Lissianna kiwnęła głową, powiedział. – Dlatego był zły. Mi odezwała się pierwsza. – Nie rozumiem. Dlaczego był przez to wściekły? – Ciotka Marguerite przerwała jego urlop, zaciągnęła go do domu i przykuła do łóżka i to wszystko tylko po to, by pomógł wyleczyć fobię Lissi – zauważył Thomas. – A potem wszyscy uparcie twierdziliśmy, że jej fobia jest zła i rujnuje jej życie. – Bo tak jest – powiedziała ponuro Elspeth. – Tak, ale hemofobia nie byłaby takim poważnym utrapieniem dla śmiertelnika – zauważył. – Ale Lissianna jest nieśmiertelna – powiedziała Jeanne Louise. – Ona potrzebuje krwi, aby przeżyć. Krew jest dla niej żywnością. – Dokładnie – zgodził się Thomas. – Ale Hewitt o tym nie wie. – Oooch. – To były tylko Juli i Vicki mamroczące na raz, ale to było ciche echo tego, co starsza dziewczyna zaczęła mówić. - 81 -
– Musimy mu powiedzieć, że jesteś wampem, Lissi – powiedziała Vicki. – Wtedy zrozumie. – O tak, na pewno zrozumiałby wszystko jak należy – prychnęła Mirabeau. – Pomyślałby, że jesteśmy szaleni. Ponadto, czy wy naprawdę myślicie, że pozwoliłby nam się dostać wystarczająco blisko, by powiedzieć mu to teraz? Jezu, facet prawdopodobnie przeprowadza się, kiedy my rozmawiamy. – Mirabeau ma rację – powiedziała Jeanne Louise. – Prawdopodobnie
zorganizuje przeprowadzkę, nawet, jeśli mu powiemy. – Zmarszczyła brwi. – Jest coś, czego nie rozumiem, Thomas... skoro wiedziałeś to wszystko, dlaczego pozwoliłeś mu po prostu odejść? Thomas nie odpowiedział Jeanne Louise, tylko spojrzał na Lissiannę. – Czy nadal chcesz go puścić? – Tak – odpowiedziała bez wahania. – Nie można go było kontrolować albo uspokoić. Matka popełniła błąd, porywając go. Większość ludzi Marguerite mogła utrzymywać uległych, zadowolonych z bycia tam i chętnych od pomocy. Bezpiecznie było pozwolić im przechadzać się po domu, bez strachu, że spróbowaliby wyjść na zewnątrz, lub nawet do czasu aż uwolni ich spod swojej woli i do tego czasu wymazałaby całe zdarzenie z ich wspomnień, zostawiając mgliste, zastępcze wspomnienie na ich miejsce. W efekcie, kradliby czas tej osoby, ale ta osoba nawet nie wiedziałaby ze coś ją omija. Lissianna mogła zaakceptować to jako zło konieczne do metody leczenia jej fobii. Ale Greg nie był większością ludzi. Wydało się, że miał silną wolę i był odporny na kontrolę. Musiałby zostać związany podczas całego pobytu, i musieliby zmusić go do uleczania jej fobii korzystając z gróźb i obietnic wolności. To było dla niej nie do przyjęcia … i wiedziała, że jej matka się zgodzi — jak tylko dojdzie do siebie po swoim początkowym gniewie spowodowanym uwolnieniem Grega. – Tak – powtórzyła. – Wciąż chciałabym go wypuścić, nawet gdybym wiedziała, że nie wróci i nie wyleczy mnie. – Wiedziałem, że to powiesz – powiedział Thomas, po czym rzucił okiem na wsteczne lusterko, by spojrzeć na siostry, i dodał – I dlatego go nie zatrzymałem.
- 82 -
Nikt już się nie odezwał i pozostali w milczeniu przez resztę podróży powrotnej. Dopiero, gdy Thomas zaparkował w garażu kilka chwil później, ktoś coś powiedział. – Uh–hu. Wygląda na wściekłą. – Słowa Julianny były półszeptem. Lissianna rzuciła okiem na rozpięcie klamry pasa bezpieczeństwa i skrzywiła się, gdy dostrzegła swoją matkę w otwartych drzwiach między garażem, a domem. Marguerite Argeneau rzeczywiście wyglądała na rozgniewaną. Wręcz rozwścieczoną. Wydawało się, że matka też wstała wcześnie. Wzdychając, Lissianna pozwoliła swojemu pasowi bezpieczeństwa cofnąć się na swoje miejsce i sięgnęła po klamkę. – Poczekaj na nas! – zawołała Juli starając się do niej dołączyć, gdy furgonetka została napełniona dźwiękami otwierających drzwi. – Pamiętaj, wszyscy jesteśmy w to wplątani. Jeanne Louise przechwyciła wzrok Lissianny i uśmiechała się zachęcająco. – Nie będzie tak źle – z powątpiewaniem zapewniła ją Jeanie Louise, gdy złapała jej wzrok i uśmiechnęła się zachęcająco. – To znaczy, jak bardzo zła, może być? Wściekła, zdecydowała Lissianna kilka chwil później, gdy patrzyła tempo na matkę stojącą naprzeciwko niej. Marguerite czekała, aż wszyscy wysiedli z furgonetki i poszli się z nią spotkać, a następnie rzuciła: „Za mną” i doprowadziła ich do domu, a następnie do salonu, gdzie czekała ciotka Martine. Zaprowadziła ich wystarczająco daleko do salonu, tak, że wszyscy byli w środku, ale nie wystarczająco głęboko by którekolwiek z nich mogło zgłosić pretensje, co do wybranego miejsca. Wówczas obróciła się i stanęła z nimi oko w oko, a potem chłodno zażądała wyjaśnień. Lissianna była tą, która wygadała, że zabrali Grega do domu. Wydawało się, że godzinę później, co prawdopodobnie było tylko kilkoma minutami, Marguerite nadal chodziła w przód i w tył przed nimi, starając się opanować wzrastającą furię. W końcu odwróciła się do nich. Jej usta poruszały się przez chwilę, prawdopodobnie zapomniała to, co miała do powiedzenia, a potem pokręciła głową i zapytała: – Co zrobiłaś?
- 83 -
Lissianna przygryzła wargę przy spojrzeniu na przerażającą twarz swojej matki. Obawiała się, że nie zniesie tego za dobrze, ale myślała, że nie będzie zła. Nie oczekiwała, że zareaguje, jakby właśnie usłyszała, że mieszkańcy miasta wdzierają się do domu z pochodniami i kołkami w dłoniach. – Mamo – z westchnieniem powiedziała Lissianna. – Był smutny. Opuścił swój lot i— – On niczego nie stracił – przerwała z irytacją Marguerite. – To ja umieściłam w jego głowie myśli o wielkich wakacjach. Wróciłby do domu zrelaksowany i szczęśliwy jakby był na prawdziwych wakacjach. Być może bardziej, dlatego, że uniknąłby wszystkich stresów podczas normalnych wakacji, jak opóźnione loty, kontrole bezpieczeństwa, oparzenia słoneczne i zatrucia pokarmowe. Marguerite zamknęła swoje oczy i wypuściła powietrze z odrobiną westchnienia, wtedy odwróciła się by ruszyć w kierunku baru i lodówki zanim spytała: – W takim razie… jakie dałaś mu wspomnienia? – Wspomnienia? – zapytała obojętnie Lissianna, jej spojrzenie prześlizgnęło się z obawą do na jej wspólników. Wszyscy wyglądali tak pusto, jak sama się czuła. – Aby zastąpić jego wspomnienia z pobytu tutaj – wyjaśniła Marguerite, następnie niezadowolona spojrzała na zawartość lodówki i wymamrotała. – Cholera, prawie nie mamy krwi. Straciliśmy prawie wszystkie na wczorajszej imprezie. – Bastien wysyła dziś więcej – przypomniała jej Martine. – Och. Tak. – Marguerite odprężyła się trochę, ale kontynuowała spojrzenie na zawartość lodówki z niezadowoleniem, prawdopodobnie chcąc złapać jeden z niewielu pozostałych toreb i móc klapnąć ja swoimi zębami, ale wiedziała, że nie mogła tego zrobić, chcąc by Lissianna pozostała przytomna. – Tak? – zapytała w końcu.– Dałaś mu wspomnienia zastępujące jego pobyt? – Ummm. – Lissianna rzuciła okiem na innych, westchnęła, i przyznała. – Nie zrobiłam tego. Marguerite pochyliła się, by przesunąć elementy w lodówce, ale teraz zamarła i powoli się wyprostowała. Jeśli matka przedtem wyglądała
- 84 -
przerażająco, to było niczym w porównaniu z teraźniejszym wyrazem jej twarzy. – Słucham? – powiedziała słabo. – Czego nie zrobiłaś? Proszę, powiedz, że nie zostawiłaś tego spacerującego człowieka w pełnej wiedzy o naszym istnieniu w jego głowie? Proszę powiedz mi, że wytarłaś jego pamięć i zastąpiłaś ją nową, tak jak się nauczyłaś. Lissianna westchnęła. Od dzieciństwa wbijano jej do głowy, ze wspomnienia śmiertelników o nich, muszą być zacierane. Śmiertelnicy nie mogli zostać pozostawianie z jakąkolwiek wiedza o ich istnieniu. To byłoby zagrożeniem dla nich wszystkich. Po dwóch tysiącach lat, było wiele wbijania. Mimo to, pozwoliła mu odejść bez zrobienia tego. – Nie mogłam, nawet, jeśli bym chciała. Pamiętaj, że nie mogłam dostać się do jego myśli, ani ich czytać. – powiedziała. – Nie mogłaś czytać w jego myślach? – spojrzała na nią zaskoczona ciocia Martine. – Nie. – Ciotka Martine spojrzała w kierunku Marguerite. Matka Lissianny otworzyła usta, prawdopodobnie do wybuchu jadem, ale Elspeth rzuciła się do obrony Lissianny, mówiąc: Wszystko w porządku ciociu Marguerite, Greg nic o nas nie wie, ani o tym, czym jesteśmy. – Racja. O ile mi wiadomo jest zaniepokojony, że jesteśmy tylko szaleńcami, nie wampirami.– skomentował Thomas, na co skrzywiła się Lissianna. – Ponadto – powiedziała Elspeth – gdyby spróbował twierdzić, że został porwany albo coś takiego, nikt by mu nie uwierzył. Z własnej woli wpakował się do bagażnika, i to pokażą kamery z parkingu. – Jedyną rzeczą, na którą mógł się poskarżyć jest trzymanie go przez noc i opuszczanie lotu – wskazała Jeanne Louise – Władze pomyślałyby, że to była jakaś gra seksualna, która trwała za długo i chciałby otrzymać zwrot pieniędzy za swój bilet. – Oczywiście to był jego argument. – Marguerite trzasnęła drzwiami od lodówki. Lissianna cicho przeklęła. Moment, w którym usłyszała, jak Jeanne wygłosiła kawałek o grach seksualnych, wiedziała, że to jest błąd. Jeanne
- 85 -
Louise była najbardziej konserwatywna z grupy i ostatnia, by zwykle wygłaszać terminy takie jak gry seksualne. – Co z jego szyją? – Marguerite obeszła wokół barek, by stanąć z nimi twarzą w twarz. – Z jego szyją? – Lissianna spytała z zakłopotaniem. – Ugryzłaś go – przypomniał jej na wdechu Thomas. Jego ton wskazywał, że on też zapomniał o tym fakcie. – Och… tak. Serce Lissianny opadło. Zazwyczaj upewniała się, że w głowie żywiciela znak po jej ugryzieniu to zacięcie przy goleniu i ze zostanie zabandażowane zanim się zagoi. Albo, że to rezultat jakiegoś niefartu, wypadku z dwu zębowym widelcem do grilla. Nie mogła wstawić tej myśli do umysłu Grega. Całkiem zapomniała o ugryzieniu. To było złe. Zobaczyłby to i zastanawiałby się. On nawet może pójść do szpitala albo do lekarza chcąc to sprawdzić i pozwalając innym to zobaczyć. Jej twarz stała się zmartwiona, przyznała się żałośnie. – Całkiem zapomniałam o gryzieniu. Ja nie — – Mniejsza o to – przerwała z westchnieniem Marguerite. – Zajmę się tym. – Jak? – zapytała Lissianna z niepokojem. – Złożę mu krótką wizytę, wymażę jego pamięć i wszczepię realne wyjaśnienie śladów po ugryzieniu – powiedziała, jak gdyby wcześniej to przemyślała. – Przykro mi – wyszeptała Lissianna, źle się czując. Nie mogła uwierzyć, że zapomniała o ugryzieniu. To było niezapomniane doświadczenie w tym czasie. – Nie tak, jak bardzo jak mi, kochanie – powiedziała Marguerite. – Bardzo liczyłam na jego możliwości wyleczenia fobii. Jej rozczarowanie było oczywiste i tylko sprawiało, że Lissianna czuła się jeszcze bardziej winna, zwłaszcza, kiedy popatrzyła na nią gniewnie, i dodała: – Ile razy ci mówiłam, że to niegrzecznie zwracać prezenty? – Mogę się z nim umówić po wakacjach – zasugerowała Lissianna, starając to zrekompensować.
- 86 -
– Lissianno, jeśli byłoby to takie proste, to umówiłaby cię już wieki temu – zauważyła Marguerite. – Ale wiesz, że nie możemy wymazywać pamięci więcej, niż parę razy, bez ryzykowania zagrożenia. Przy większej ilości zwiększa się odporność. Jakaś ich część rozpoznaje cię i za każdym razem staje się twardsza i twardsza. Raz lub dwa – w porządku, ale więcej nie jest zalecane. Dlatego byłam tak podekscytowana, że dr Hewitt jest w stanie wyleczyć fobię w jedną lub dwie wizyty. Myślałam, że nam się uda doprowadzić go tutaj, by cię uleczył i zatrzymać do końca jego wakacji, aby upewnić się, czy się udało. Potem wyczyściłabym jego pamięć i wysłała daleko. – Cóż, ja po prostu – Lissianna bezradnie wzruszyła ramionami – będę się umawiać z kimś innym. Musi być inny terapeuta, który zna tę technikę – podkreśliła. – Jeśli to zajmie tylko wizytę czy dwie, to później możemy wymazać jego pamięć. – Tak, ale kto? W pokoju przez chwilę panowała cisza, a potem ciocia Martine powiedziała spokojnie: – Przed wytarciem pamięci, możemy zapytać dr Hewitta o nazwę właściwego psychologa, który zajmuje się tego typu rzeczami. – My? – Marguerite zwróciła się do szwagierki, zrywając się na równe nogi, by na nią spojrzeć. – Cóż… – wzruszyła ramionami. – Chyba nie sądzisz, że zostawię cię z tym na własną rękę, prawda? Skoro moje dziewczyny pomogły go uwolnić, to pomogę ci posprzątać bałagan po potomnych. – To nie powinno potrwać długo. Może po drodze mogłybyśmy zatrzymać się na manikiur i zrobić zakupy. Tu wszystko jest tańsze niż w Anglii – powiedziała Martine, gdy Marguerite się zawahała. – To byłoby miłe. – Marguerite złagodziła napięcie ramion i kiwnęła głową. – W takim razie możemy wpaść do warzywniaka. Muszę kupić jedzenie dla bliźniąt na czas waszego pobytu. Lissianna zaczęła się relaksować, gdy kobiety przeszły w stronę drzwi, po czym ponownie zesztywniała, gdy jej matka obejrzała się, łapiąc ją w przenikliwym spojrzeniu.
- 87 -
– Wiem, że niedługo musisz iść do pracy, Lissianno, ale możesz wrócić tu potem, prawda? Myślę, że powinnaś zostać na tydzień, żebyś mogła widywać się ze swoimi kuzynami, czyż nie? Pomimo sformułowania, nie było to pytanie i Lissianna – już przez kłopoty z Gregiem – nie chciała drzeć więcej piór, więc po prostu skinęła głową. – Dobrze. Będę cię oczekiwać po pracy – powiedziała stanowczo, zanim jej spojrzenie prześlizgnęło się do Thomasa i Jeanne Louise. – Tej dwójce też nie zaszkodzi spędzenie trochę czasu z kuzynkami. – Tak, proszę pani – powiedziała szybko Jeanne Louise. – Znasz mnie, ciociu Marguerite. Zawsze z przyjemnością spędzam czas z tymi uroczymi pannami. Uśmiechając się blado, Marguerite rzuciła okiem na Mirabeau. – Ty też możesz zostać, kochanie. – Och… er… Lissianna uśmiechnęła się z rozbawieniem, świadoma, że Mirabeau rozpaczliwie szukała grzecznego pretekstu do odrzucenia oferty. Zanim coś wymyśliła, Marguerite powiedziała: „znakomicie” po czym odwróciła się do Martine i wyszły z pokoju. – Witamy w rodzinie, Mirabeau – zachichotał Thomas.
Tłumaczenie: WhiteFlag Korekta: Qbac
- 88 -
ROZDZIAŁ 8 Greg odebrał telefon i ponownie usiadł na kanapie i rozejrzał się po sowim salonie, z czymś w rodzaju konsternacji. Mimo wszystko, jego zmartwienia związane z lotem do Cancún, w rzeczywistości niczego nie przegapił. Lot został odwołany tak czy tak z powodu problemów technicznych... cokolwiek to oznaczało. Greg próbował zarezerwować miejsce, w kolejnym dostępnym locie, tylko po to by dowiedzieć się, że niema wolnych miejsc, aż do środy. Wydawało się głupotą spędzić całą środę na lotniskach i w samolotach, dla dwóch dni w Cancún, przed jego lotem powrotnym w sobotę, tak więc Greg spędził następne pół godziny na odwoływaniu hotelu i lotu powrotnego. Mimo, że ostatnie dwadzieścia cztery godziny były najbardziej niezwykłe w jego życiu – nie wspominając o tym, że stresujące – wcale nie wpłynęły na wakacyjne plany. Te oczywiście z góry były skazane na niepowodzenie. Wyglądało na to, że Los miał coś przeciwko tygodniowi słońca, piasku i wirujących kobiet, których się spodziewał, Greg zamyślił się w roztargnieniu pocierając szyję. Dozorca, był pierwszą osobą, która zauważyła jego szyję. Facet wysiadł z windy z szerokim uśmiechem, komentując. – Odcinamy się od świata, co? – Spojrzał na niego bliżej i powiedział. – Co masz na szyi? Ugryzienie wampira?” Facet rechotał zanim jeszcze zdążył zadać pytanie ale – nie będąc w nastroju do żartów – Greg jedynie zlekceważył pytanie, ponieważ dozorca, właśnie otwierał drzwi swojego apartamentu. Podziękował mu za wpuszczenie go i ustalił, że będzie nosić zapasowe klucze, tak do swojego apartamentu, jak i do drzwi zewnętrznych. Dozorca obiecał dopilnować tego i dostarczyć je tak szybko, jak to możliwe i wrócił do windy. Greg całkowicie zapomniał o żarcie dotyczącym jego szyi, aż do czasu gdy zamknął drzwi. Po zamknięciu ich, oparł się o solidne drewniane drzwi i odczuł ulgę, z powodu bycia w domu, tylko po to by w następnym momencie skrzywić się z powodu trudnego położenia, w którym się znalazł. Jego płaszcz, klucze, portfel i teczka wszystko zostało w tym domu. Zgubienie portfela było - 89 -
wystarczająco złe, były w nim wszystkie dokumenty i karty kredytowe, a teczka zawierała kalendarz spotkań i najnowsze notatki dotyczące pacjentów. Niezdolny zrobić z tym cokolwiek, Greg uspokoił sam siebie, że wszystko to można zastąpić i udał się do sypialni. Po spędzeniu ostatnich dwudziestu czterech godzin w garniturze, nawet śpiąc w nim, jego celem był prysznic i zmiana ubrania. To była chwila, gdy podczas golenia Greg zauważył ślad na swojej szyi. Nie było żadnego fioletowego śladu malinki, tylko dwa schludne nakłucia, oddalone od siebie o jakiś cal. Słowa dozorcy wypłynęły w jego umyśle, zastanowił się nad nimi. „Co masz na szyi? Ugryzienie wampira?” Słowa zabrzmiały śmiesznie w umyśle Grega, gdy facet je wypowiadał, uśmiechnął się nieco zawstydzony i odwrócił od lustra, by się ubrać. Gdy skończył zadzwonił na lotnisko, ale to zadanie było już zakończone. Greg zauważył, że palce poruszają się raz za razem po szyi. Gorzej, inne wspomnienia nadeszły i zaczęły układać się w obrazy w jego głowie. Marguerite oskarżająca Lissiannę o ugryzienie go, gdy znalazła ich w sypialni wyjaśniając, że Greg nie jest obiadem. Thomas mówiący mu, że fobia Lissianny jest jak zasłabnięcie Grega na widok jedzenia, Lissianna mówiąca, że cierpi na hemofobię. Była też rozmowa kobiet z tyłu vana, po drodze do miasta. Mówiły o Lissiannie, nie będącej w stanie go przeczytać, co było powodem, że go ugryzła. I jedna z bliźniaczek mówiąca, że ona także chciałaby móc „napić się prosto z żyły”, bo to brzmi o wiele lepiej niż krew z torebki. Greg kontynuował pocieranie ran, jego umysł przetwarzał te fakty w kółko i produkował przeróżne pomysły. Pomysłów tak szalonych i niemożliwych, że prawie bał się o nich myśleć... ale wyjaśniały wiele co do jego zachowania, którego nie rozumiał i które – szczerze – zaniepokoiło go: jak włażenie do bagażnika dziwnego samochodu i pozwalanie sobie na bycie związanym. Greg potrząsnął głową, starając się wytrząsnąć szalone myśli z głowy, ale uparcie nie ustępowały, w końcu odnalazł długopis i notes i narysował pionową linię przez środek strony. Zanotował Wampiry / Nie Wampiry i zaczął sporządzać swoją listę, wliczając w to wszystkie te rozmowy i brak fizycznego wytłumaczenia śladów na jego szyi. Wszystkie wylądowały na - 90 -
kartce po stronie wampirów. Potem skierował swoją uwagę na NIE Wampiry i zawahał się. W końcu napisał: szalone, niemożliwe i nie istniejące. W porównaniu do strony wampirów argumenty przeciwko były całkiem słabe, zauważył z frustracją, potem roześmiał się niepewnie. Wydawało się, że wszystko co robił z Lissianną frustrowało go tak czy inaczej. Pukanie do drzwi przerwało jego rozmyślania, Greg spojrzał z rozdrażnieniem, rzucił notatnik na stolik do kawy i wstał by otworzyć. Nikogo się nie spodziewał, więc to musiał być dozorca z obiecanymi zapasowymi kluczami. Przynajmniej to było coś. Z tymi i ekstra kompletem do samochodu w szufladzie jego biurka, mógłby złapać taksówkę do biura i odzyskać samochód. A potem mógłby wyskoczyć coś zjeść, pomyślał, gdy odblokowywał i otwierał drzwi swojego apartamentu. Uśmiech Grega zamarzł, a jego plany zginęły szybką śmiercią, gdy zobaczył kto czekał w holu. Marguerite i Martin. Greg trzasnął drzwiami, albo próbował, ale Marguerite wsunęła stopę i uniemożliwiła mu zamknięcie. W następnej chwili poczuł nacisk i musiał się cofnąć gdy drzwi się otwierały. Podwoił swoje wysiłki by je zamknąć, ale nie było efektu. Kobieta była niewiarygodnie i niepokojąco silna. Klął gdy drzwi zostały otwarte siłą, cofnął się, a kobiety weszły do środka i zamknęły za nimi drzwi. Marguerite odezwała się pierwsza. Uśmiechając się pogodnie uniosła rzeczy, które trzymała i powiedziała. – Przyniosłyśmy twoje rzeczy. Greg wpatrywał się w swoją teczkę i płaszcz, jego umysł pracował szaleńczo. Nie powinny tu być. Budynek był strzeżony. Odźwierny powinien zatrzymać je w lobby i zadzwonić do niego by sprawdzić czy mogą wejść na górę, ale nie zrobił tego. Na pozór stał bezczynnie, pozwalając im się przechadzać. – Martin, nie mogę go kontrolować. A ty? – Marguerite zapytała nagle i Greg zdał sobie sprawę, że stoi tam i wpatruje się w nie próbując wymyślić co zrobić. Zrobił unik na prawo, próbując dostać się do sypialni i jakoś zabarykadować drzwi, ale Martine nagle rzuciła się do przodu i dotknęła jego ramienia i tak po prostu Greg stał się cichy i spokojny. W następnej
- 91 -
chwili, poczuł przymus przejścia do salonu i usiąść na kanapie. To przyszło znikąd i niemożliwe było się temu sprzeciwić. Greg obrócił się na pięcie i powoli szedł przez pokój, trzymany za ramie przez Martine, jakby go eskortowała. Zatopili się w kanapie jednocześnie, ale nie puściła go. Nie żeby wydawał się o to troszczyć. Greg patrzył z pustym brakiem zainteresowania jak Marguerite siada na fotelu na przeciwko nich. – Będziemy w stanie wyczyścić jego pamięć? Martine odwróciła się by spojrzeć na Grega a on poczuł krótkotrwałe mierzwienie w swoim umyśle. To był jedyny sposób, w jaki mógł to opisać, to było jak skradanie się przez jego skalp. Po chwili spojrzała na notatnik, który zostawił na stoliku do kawy i zwróciła się do Marguerite. – Powinnaś to zobaczyć. – Nie miałaś przerwy na lunch. Musisz być głodna. Lissianna spojrzała w górę i uśmiechnęła się do swojej współpracownicy Debbie James wchodzącej do jej biura. Pięćdziesięciolatka o szpakowatych włosach i skłonności do matkowania, Debbie była ulubioną współpracownicą Lissianny. – Nie, nie miałam i jestem głodna, ale myślałam, że zaczekam, aż się z tym uporam. – Usłyszałem, jak ktoś powiedział, że jest głodny? – Lissianna spojrzała na drzwi przez które Ojciec Joseph wszedł do biura. Szybko spojrzała na Debbie, ale druga kobieta wyglądała na tak zdziwioną jak się czuła widząc mężczyznę. Ojciec Joseph często pracował w schronisku przez wiele godzin, ale zazwyczaj wychodził nim zaczęły swoją zmianę. Lissianna nigdy nie widziała go w schronisku w tych godzinach... Chyba, że to nagły wypadek, wymagający zajęcia się kimś. Ta myśl sprawiła, że zapytała. – Jakiś problem Ojcze Joseph? – Nie, nie dlaczego tak pomyślałaś? – Cóż, jest już późno – zaczęła. – Oh, oczywiście – przerwał, rozejrzał się po biurze nim chlapnął. – Bezsenność, od czasu do czasu cierpię na bezsenność. – Uśmiechnął się pogodnie i uniósł plastikowy pojemnik na jedzenie. – Więc dla zabicia czasu gotowałem i zrobiłem porcję zupy, potem pomyślałem, że przecież - 92 -
nie mogę zjeść całej porcji sam więc przyniosłem trochę dla was dziewczyny. – Powiedział uśmiechając się do niej i Debbie. – O, łoł – ja przed chwilą jadłam – powiedziała nagle Debbie, ponieważ otworzył pojemnik i zapach czosnku przeniknął każdy kąt pokoju. – Ale Lissianna nie – Ojciec Joseph uśmiechnął się do niej pogodnie. – Masz ochotę? – Yyy... – Lissianna spojrzała niepewnie na zupę. To było białe i kremowe, mogło być kremem z ziemniaków, ale cuchnęło czosnkiem. Zrobiłaby to, ale zapach dobywający się z Tupperware był naprawdę silny. Z drugiej strony nie chciała zranić jego uczuć. – Dziękuje, to miłe. – Przed chwilą skończyłem ją gotować. Jest jeszcze ciepła. Trzymaj – podał pojemnik i sięgnął do kieszeni odnalazł łyżkę i także ją wręczył. Lissianna przyjęła zupę i łyżkę, zmuszając się do uśmiechu. Gdy Ojciec Joseph wpatrywał się w nią niecierpliwie, uświadomiła sobie, że niema wyjścia i nabrała pełną łyżkę. W chwili gdy dotknęła jej ust, pożałowała swojej wrodzonej uprzejmości. Zapach czosnku był silny, ale to było nic w porównaniu ze smakiem. To było prawie jak gęste puree ziemniaczane, ale to nie była kremowa zupa z ziemniaków. Gdyby miała zaryzykować zgadywanie, powiedziałby że to czysty, ogrzany czosnek. Właśnie tak smakowało i było tak mocne, że paliło ją w ustach i gardle, ponieważ przełknęła. – Lissianna – Debbie krzyknęła zaalarmowana, ponieważ zaczęła się dusić. Pospieszyła dookoła biurka i zabrała od kobiety plastikową miskę i zaczęła ją poklepywać. – Debbie – zawołał Ojciec Joseph – daj jej trochę miejsca do oddychania. Lissianna zdawała sobie sprawę, że Ojciec Joseph łapie ramię drugiej kobiety by ją odciągnąć i była za to wdzięczna, od razu ruszyła w ich kierunku do korytarza, prosto do automatu z wodą. Wydawało się, że wieki zajęło jej dojście do automatu, chwycenie plastikowego kubeczka i napełnienie go wodą. Lissianna miała ochotę niemal klęknąć przed tryskającym urządzeniem, wpuścić strumień do ust i pozwolić mu płynąć, ale dała radę się pohamować. Wypiła wodę z ulgą i ponownie napełniła kubeczek. Potrzebowała trzech kubków, nim usta przestały ją palić.
- 93 -
Zaczynając czuć się lepiej Lissianna napełniła czwarty kubek i odwróciła się, by ruszyć w stronę swojego biura, zatrzymała się na widok Debbie i Ojca Josepha w drzwiach. – Wszystko w porządku? – zapytała Debbie z niepokojem. – Tak, tak to było po prostu odrobinę... eee... intensywne. – Powiedziała delikatnie, nie chcąc zranić uczuć Ojca Josepha. Debbie uważnie przyjrzała się misce którą trzymała, nabrała łyżkę i ostrożnie liznęła. Jej twarz natychmiast oblała się czerwienią a potem zbladła. Wsunęła miskę w ręce Ojca Josepha i rzuciła się w kierunku kubka z wodą. Lissianna oddała go bez bitwy i szybko odwróciła się by napełnić kolejny nim Debbie skończy pierwszy. Potrzeba było trzech szklanek by ugasić ogień w ustach Lissianny po pełnej łyżce czosnku. Potrzeba było czterech dla Debbie, po jej małym liźnięciu. Gdy stosunkowo doszły do siebie, odwróciły się do Ojca Josepha. Spojrzał na nie a potem na swoją zupę z rozczarowaniem. – Zgaduję, że nie podziałało – wymamrotał Ojciec Joseph. – Nie podziałało? – zapytała Debbie. – Przepis – powiedział z westchnieniem, zakrywając pojemnik. – Cóż, przeczyściło moje zatoki – powiedziała Debbie z lekko drwiącym uśmiechem. – Może powinieneś zachować przepis, na wypadek gdyby któreś z nas się przeziębiło. – Hmm. – Ojciec Joseph odwrócił się i powlókł, w górę korytarza, wyglądał na okropnie przygnębionego. – To była absolutnie najgorsza zupa, jakiej próbowałam – powiedziała Debbie, jak tylko mężczyzna skręcił i zniknął im z oczu. Lissianna skrzywiła się zgadzając się z nią. – Przypomnij mi, żebym nigdy więcej nie próbowała jego jedzenia. – Jakbyś mogła zapomnieć po czymś takim – powiedziała z rozbawieniem Debbie. Teraz – wzięła pusty kubek od Lissianny – czas na twój lunch i relaks. I żadnej pracy, póki nie zjesz. Ile płacą nam wystarczająco, byśmy pracowały bez przerw. – Tak proszę pani. – Lissianna przyglądała się jak odchodzi, nim wróciła do swojego biura. Usiadła za biurkiem i zaczęła popatrzyła na pracę, którą miała zrobić a potem na drzwi. Była głodna, ale to nie był dobry czas by próbować się pożywić. - 94 -
Mimo, że klienci schroniska powinni już spać, to nie był hotel z osobnymi pokojami, gdzie mogłaby się wsunąć na prywatne żywienie, bez strachu przed odkryciem. To było sześć wielkich pokoi od dziesięciu do dwudziestu łóżek w każdym. Pożywienie się na kimkolwiek z tych pokoi było ryzykowne. Mogli tam być jeden lub dwaj klienci, którzy nie śpią, lub ktoś kto ma lekki sen i może się obudzić. Lissianna preferowała żywienie się, gdy kręcili się dookoła, albo gdy szykowali się do łóżek, lub gdy wstawali rano. Spróbuje złapać pojedynczego osobnika w drodze do, albo z łazienki, lub coś w tym stylu, Lissianna zdecydowała. Mieszkańcy schroniska, zazwyczaj zaczynali się ruszać, tuż przed tym jak opuszczała pracę nad ranem, ranne ptaszki wstawały o szóstej, bądź szóstej trzydzieści. Poczuła się lepiej, gdy to przemyślała. Zignorowała swój głód i wróciła do papierkowej roboty. Jak zwykle, Lissianna była spóźniona, gdy opuszczała biuro. Ale wtedy nie tylko mieszkańcy schroniska byli hałaśliwi i aktywni, ale i Ojciec Joseph był tam, pełen nerwowej energii. Szpiegując ją zdecydował się, wyjść za nią na zewnątrz, aż do jej samochodu. Bez szans Lissianna została zmuszona do porzucenia nadziei na szybki posiłek i szybkie wyjście, jej ciało kurczyło się z głodu. Przeklinając siebie za bycie idiotką zmierzała do domu swojej matki – jeśli Marguerite jest wciąż na nogach i nie zastanie jej w łóżku – albo będzie musiała poczekać do następnej nocy by się pożywić. Zwykle unikała karmienia dożylnego, nawet jeśli to oznaczało wyniszczające skurcze głodowe żołądka przez dwadzieścia – cztery godziny. Przynajmniej miała swój stopień, prace w schronisku i wyniosła się na swoje. Wszystko to powinno czynić ją niezależną. Lissianna skrzywiła się na tę myśl. Niezależna. Mogła pożywiać się samodzielnie niż liczyć na to, że jej matka będzie karmić ją dożylnie każdego poranka, ale nie żywiła się sama. Zazwyczaj Lissianna chodziła do łóżka głodna i cierpiała z powodu osłabiających skurczów, które towarzyszyły takiemu głodowi. To tyle, jeśli chodzi o niezależność. Przynajmniej udało jej się zjeść tyle, by utrzymać się przy życiu... ledwie. To prawdopodobnie byłoby łatwiejsze, gdyby zmieniła zawód.
- 95 -
Po całym tym czasie i pieniądzach jakie Lissianna włożyła w zdobycie swojego stopnia pracownika społecznego Lissianna doszła do wniosków, że schroniskowy biznes nie był najlepszym pomysłem jaki kiedykolwiek miała. Ostatnio bawiła się możliwością zrezygnowania i spróbowania czegoś jeszcze. Tylko jeszcze nie nadarzyła się opłacalna alternatywa. Oczywiście gdyby miała zostać wyleczona ze swojej fobii... Lissianna pozwoliła sobie na krótkie rozważania możliwości. Żadnego dłużej mdlenia na widok krwi. Mogłaby pić krew z torebki jak wszyscy inni. Jedynie podejść do lodówki, wyjąć torebkę i rozerwać ją zębami, a nie musieć szukać posiłku po schroniskach czy barach... To zabrzmiało niebiańsko. Lissianna nienawidziła polować na swoje jedzenie. Nienawidziła niewygód z tym związanych i nienawidziła być inna niż reszta jej rodziny. Wyleczenie jej byłoby cudowne, ale większa część jej bała się, że nigdy nie pozbędzie się swojej fobii. Bała się niepowodzenia, które może nastąpić jeśli nic się nie zmieni. Może jej matka ma dla niej dobre nowiny. Lissianna powiedziała do siebie, gdy wjeżdżała na podjazd. Nie miała wątpliwości, że matka wyciągnęła z Grega nazwisko dobrego terapeuty, przed zatarciem wspomnień o ich spotkaniu. To było niezbędne, Lissianna wiedziała o tym, ale nie była zbyt szczęśliwa wiedząc, że on nawet nie pamięta, o jej istnieniu, to było głupie, naprawdę. Ledwie znała tego mężczyznę i nie spędziła z nim zbyt wiele czasu, ale wydawała się nie móc zapomnieć ich wspólnego pocałunku i dotyku jego ciała pod nią. Cóż, to nie jest ważne, powiedziała sobie. Liczyło się to, że jej matka może już nawet zarezerwowała spotkanie z psychologiem, którego polecił Greg i za jakiś tydzień, czy coś koło tego Lissianna będzie wolna, od fobii która tak uprzykrza jej życie. Rozweselona tą myślą, zaparkowała sportowy samochód swojej matki, który pożyczyła, by pojechać do pracy i pokonała garaż kilkoma skokami. Nie zdążyła nawet dotrzeć do drzwi, gdy Thomas nagle je otworzył. Lissianna zamarła zaskoczona. – Co ty ciągle tutaj robisz? Już prawie świt. Myślałam, że wszyscy będą już spali.
- 96 -
– Wszyscy jeszcze są. – Zszedł jej z drogi, by mogła wejść, potem zamknął drzwi i zaczekał chwilę nim zdjęła płaszcz i buty. – Zrobiłem herbatę. Lissianna zatrzymała się z jednym butem zdjętym i przyjrzała mu się ostrożnie. Podczas gdy tylko kilku po osiągnięciu pewnego wieku wciąż było zainteresowanych jedzeniem, wszyscy wciąż pili normalne napoje. Jednak herbata dla dwojga tuż przed świtem wydawała się sugerować, że mają problem. – Jest problem z wyczyszczeniem pamięci Grega – powiedział Thomas w odpowiedzi na jej pytające spojrzenie. – Jakiego rodzaju problem? –zapytała z niepokojem Lissianna. – Zdejmij drugiego buta i chodź do salonu. Herbata czeka – powiedział i wyszedł z pokoju, nim mogła powiedzieć coś, co by go zatrzymało. Lissianna szybko zrzuciła swój drugi but i podążyła za nim do salonu. Wręczył jej filiżankę, gdy dołączyła do niego na kanapie, wtedy oparł się ze swoją własną filiżanką i wziął łyk, pozornie nie spiesząc się wyjaśniać sprawy. Lissianna była trochę mniej cierpliwa. – Co się stało? – zapytała ignorując herbatę, którą trzymała. – Greg – powiedział jej Thomas. – Dr. Hewitt. Przywieźli go z powrotem. Znów jest związany w twoim łóżku. – Co? – Lissianna wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. – Dlaczego przyprowadzili go z powrotem? Powinni dostać imię innego specjalisty i wyczyścić mu pamięć, a nie przywozić go tutaj. – Najwyraźniej nie mogli wyczyścić mu pamięci –powiedział cicho Thomas. Lissianna wpatrywała się w niego nic nie rozumiejąc. – Nie mogli? – potrząsnął głową – Nawet ciotka Martine nie mogła? – zapytała z niedowierzaniem. Martine była młodszą siostrą jej ojca i wuja Luciana. Może i była młodsza od dwóch mężczyzn, ale wciąż była starsza niż jej matka i była jedną z najpotężniejszych kobiet ich rodzaju. To było niewiarygodne, że nie mogła wyczyścić jego pamięci. – Nawet ciotka Martine – Potwierdził Thomas. – Och, Boże. – Lissianna rozważała przez chwilę konsekwencje, potem zapytała. – Co zamierzają zrobić? Wzruszył ramionami. - 97 -
– Nie chcieli nam powiedzieć. Przywieźli go z powrotem, wpakowali do twojego pokoju, a potem naradzali się przez większość nocy. Victoria i Julianna słuchały pod drzwiami, ale wyłapywały tylko pojedyncze słowa. Słyszały jednak, że wuj Lucian i Rada zostali wspomniani. – O nie! – Lissianna wzięła oddech. – Co z Gregiem? Jak on to wszystko znosi? Musi być wściekły. – Jest. – Thomas przyznał z uśmiechem – Wrzeszczał na całe gardło o byciu porwanym przez parę bezdusznych, ssących krew wampirzych suk. Sądzę, że chodziło mu o ciotkę Marguerite i ciotkę Martine – dodał śmiertelnie poważnie, ale Lissiannie nie było do śmiechu. – Wie, czym jesteśmy? – zapytała przerażona. – Skąd? – Jak myślisz? To nie może być zbyt ciężkie do ustalenia. Ciotka Martine powiedziała przed nim, że nie jest twoim obiadem tylko terapeutą, a wy, dziewczyny, siedząc z tyłu vana podczas drogi do miasta, gadałyście o gryzieniu go i worków z krwią. – Słyszał nas? – zapytała z konsternacją. Thomas przytaknął. – I bez wątpienia widział ślady po ugryzieniu. Lissianna jęknęła w duchu. Jej znaki po ugryzieniu. Cholera, to ona sama spowodowała część tego problemu. Teraz, gdy odkrył czym są, a jej matka i Martine nie mogły wyczyścić mu pamięci, wuj Lucian i Rada mogły zostać w to wplątane. – Powinnam, pójść tam i sprawdzić co z nim. – Lissianna zaczęła wstawać, ale Thomas zatrzymał ją kładąc rękę na jej ramieniu. – Czekaj, chcę z tobą najpierw pogadać – powiedział i zaczekał, aż oprze się na swoim miejscu, by powiedzieć. – Coś przyszło mi do głowy w drodze powrotnej, gdy go podrzucaliśmy i gryzło mnie od tego czasu. Lissianna uniosła brwi w zdziwieniu. Thomas nieznacznie zmarszczył brwi, jakby niepewny jak kontynuować, wtedy zapytał. – Co jest problemem, który czyni tak trudnymi nasze poważne relacje ze śmiertelnikami? – Z naszą umiejętnością czytania w ich umysłach i kontrolowania ich zachowań, są tylko marionetkami. – Lissianna odpowiedziała bez chwili zastanowienia. To był problem, który napotykała ciągle, przez ostatnie dwa - 98 -
wieki. Wszyscy go mieli. Pod pewnymi względami, czytanie umysłów nie było błogosławieństwem ale przekleństwem. Każdy ma krytyczne myśli od czasu do czasu, lub spotyka kogoś innego i atrakcyjność jego partnera przemija. Ciężko nie czuć się zranionym, słysząc zirytowane myśli swojego chłopak o tym jak jesteś tępy albo uparty. Albo, że byłeś w czymś kiepski czy coś, ale nawet, że wyglądasz kiepsko tego dnia. Jeszcze gorzej jest, gdy zauważy jak słodka jest kelnerka i zastanawia się jakby to było wylądować z nią w łóżku. Może nawet nie mieć zamiaru tego zrobić, to mogła być nawet przelotna myśl, ale to wciąż rani. Równie trudne było przeciwstawienie się impulsowi panowania nad partnerem, gdy chcesz czegoś, czego on nie chce, albo skłonić go do zmiany zdania, gdy ty się nie zgadzasz. Ze złym partnerem, jej rodzaj, mógłby być tyranem, kontrolującym świrem. Miała informacje z pierwszej ręki, od własnych rodziców. – A co zawsze mówi ciotka Marguerite o prawdziwym życiowym partnerze? – zapytał Thomas. – Naszym prawdziwym życiowym partnerem, jest ten którego nie możemy przeczytać –odpowiedziała natychmiast. Thomas przytaknął i wskazał – Nie możesz przeczytać Grega. Lissianna zamrugała i powoli potrząsnęła głową. – To coś innego Thomas. On jest inny. Oporny, ma silną wolę. Właśnie powiedziałeś mi, że ciotka Martine nie może wymazać jego pamięci, mama od początku walczyła by go kontrolować. On nie… – Ale one wciąż mogą czytać w jego myślach, tak jak ja – przerwał Lissianna wpatrywała się w kuzyna, jej myśli niespodziewanie zawirowały. Greg... jej prawdziwym partnerem? Jasne, nie mogła go przeczytać, a jej matka zawsze mówiła, że nie możność odczytania kogoś, jest znakiem, że to prawdziwy, życiowy partner, ale nawet nie przeszło jej przez myśl, że Greg mógłby nim być. Teraz to rozważała. Uznanie przez nią Dr. Hewitta wydawało się mieć dla niej wyjątkowo niezwykłe konsekwencje. Przez dwieście lat Lissianna nie doświadczyła takiego poziomu przyjemności i podekscytowania, w ramionach innego mężczyzny, jak z Gregiem, podczas pocałunku, który ich połączył. Do póki się nie pojawił, nawet nie podejrzewała, że gryzienie, też może być erotyczne. I to była prawda, że przez dwieście lat nie spotkała nikogo, kogo - 99 -
myśli nie mogłaby odczytać. Ale wciąż... Greg był inny. Jej matka nie mogła go w pełni kontrolować tak jak innych i ciotka Martine, nie mogła wymazać jego pamięci. Nie była pewna, co myśleć. Lissianna była zmęczona i głodna i naprawdę wydawała się nie być w stanie, zaakceptować tej sugestii. – Wiem, że zaskoczył cię ten pomysł, chciałem tylko, żebyś to przemyślała – powiedział w końcu Thomas, przechylając głową, wyglądał na zatroskanego. – Blado wyglądasz, nie jadłaś dziś wieczorem, prawda? – Nie miałam szansy – przyznała ze znużeniem. Thomas zawahał się i wstał. – Mam pomysł. Zaczekaj tu. Lissianna patrzyła jak idzie do baru, a potem rozejrzała się po salonie. To tu, wydawali pidżamowe przyjęcie poprzedniego ranka i gdzie spodziewała się, że wszyscy będą spać znowu o poranku. Może nawet przyłączyłaby się do nich, dla towarzystwa, ale on powiedział, że wszyscy są w łóżkach. – Gdzie są wszyscy? – W łóżkach. Wszyscy wrócili do domów z wyjątkiem ciotki Martine, dziewczynek i nas, więc teraz wszyscy mamy sypialnie. Ciotka Marguerite powiedziała, że powinnaś spać dzisiaj w różowym pokoju – dodał Thomas, otwierając małą lodówkę. Przytaknęła. – Zamknij oczy – polecił. – Co? – Lissianna zapytała właśnie gdy to zrobiła. – Musisz zjeść, więc zamierzam cię nakarmić – oznajmił. Lissianna zesztywniała. – Nie wydaje mi się. – Po prostu mi zaufaj i otwórz usta – powiedział. Zamilkła i słuchała jak przechodzi przez dywan, a potem poczuła jak kanapa ugina się pod ciężarem jego ciała. – Trzymaj oczy zamknięte, ale otwórz usta i wysuń zęby. Przebiję nimi torbę. To będzie zimne, więc nie pozwól, żeby z zaskoczenia otworzyły ci się oczy. Lissianna niemal otworzyła oczy ze zdziwienia, ale złapała się na tym i zacisnęła je mocno. Otworzyła usta i zrobiła głęboki wdech, gdy jej zęby się wysuwały.
- 100 -
– Zaczyna się – ostrzegł Thomas, umieszczając dłoń z tyłu jej głowy, by ją przytrzymać, potem zimna torba nagle została wciśnięta do jej ust i usłyszała ciche pyk, gdy jej zęby przebiły torbę. Lissianna pozostała całkowicie nieruchoma, gdy jej zęby pracowały, wsysając krew do jej systemu. Płyn był zimny, do czego nie przywykła, ale to było również, znacznie szybsze niż IV mogłoby być. W ciągu chwil Thomas nakarmił ją trzema torbami. Zmusił ją do trzymania oczu zamkniętych, do póki się ich nie pozbył. Lissianna otworzyła oczy, gdy wracał, wyrzucił torby do śmietnika znajdującego się za barem i uśmiechał się szeroko. – Mówiłam, ci już, że ostatnio jesteś moim ulubionym kuzynem? Thomas uśmiechnął się. – Przestań, zawstydzasz mnie. Śmiejąc się Lissianna wstała i pocałowała go w policzek. – Dziękuję. – Nie ma za co. – Poklepał ją po plecach i oddalił się w kierunku drzwi. – Idę spać – Sprawdzę co z Gregiem i też idę do łóżka. – Myślę, że powinnaś – przyznał. – Dobrej nocy. – Dobrej nocy.
Tłumaczenie: Czarna_wilczyca Korekta: Diotima
- 101 -
ROZDZIAŁ 9 Obudziło go trzaśnięcie drzwiami. Otworzywszy oczy Greg wpatrywał się w ciemny sufit, po czym rozejrzał się po zacienionym pokoju. Przez szparę w drzwiach łazienki sączyło się światło, które uchroniło pokój przed kompletną ciemnością, gdy drzwi kliknęły. Rozpoznał Lissiannę zbliżającą się do niego i natychmiast w się pełni rozbudził. Wyglądała na niepewną, czy jest tu mile widziana, za co Greg wcale jej nie winił. Nie był za bardzo zadowolony, gdy ostatniej nocy znowu został tutaj zawleczony i raczej głośno wyrażał swoje zdanie na ten temat. Prawdopodobnie Lissianna się o tym dowiedziała. W pewnym momencie przyszedł do niego Thomas, próbując porozmawiać, ale Greg nie był w nastroju, więc facet poddał się i zostawił go samego, by kontynuował swoje tyrady, dopóki z wyczerpania nie zapadł w sen. – Musisz mnie nienawidzić. Greg znieruchomiał na tę uwagę i spojrzał na nią ze zdziwieniem. – Dlaczego miałbym cię nienawidzić? To nie ty mnie tu ciągle przywlekasz. Właściwie to mnie uwolniłaś. – Tak, ale to przede wszystkim moja fobia cię tutaj sprowadziła – zauważyła. – To nie jest twoja wina. Nikt specjalnie nie wybiera sobie fobii – powiedział łagodnie. Patrząc na nią jego myśli przesunęły się do tego, czym była. Wampirem. Jej wejście i pierwsze słowa oddaliły ten fakt z jego umysłu, ale teraz stawił mu czoła. Piękna blondynka ze srebrno–niebieskimi oczami, która go całowała, pieściła i zrobiła mu malinkę, która nie była malinką. Lissianna była wampirzycą. Greg ledwo mógł uwierzyć, że myśli o takich rzeczach. Na miłość boską, był psychologiem. Jeśli pacjent wszedł do jago gabinetu i zaanonsował, że został ugryziony przez wampira, diagnozował to jako urojenie lub paranoidalne urojenie albo wiele innych rzeczy, które można było zwalić na głowę. Jednak teraz leżał tutaj przekonany, że jakoś został zaciągnięty do siedliska wampirów.
- 102 -
Pomijając jego myśli ciągnące się w tym kierunku, Greg nie był pewien z czym ma do czynienia dopóki Martine i Marguerite nie ukazały się w jego drzwiach. Żadna kobieta którą znał nie byłaby zdolna sforsować takich drzwi jak to zrobiła Marguerite. A potem sposób, w jaki nagle stał się spokojny i poszedł do salonu. To dużo mówiło. Ale prawdziwa kroplą przepełniającą kielich były słowa Marguerite, gdy Martine zwróciła jej uwagę na znalezioną na stoliku do kawy listę, zatytułowaną Wampiry / Nie
Wampiry . Matka Lissianny zbladła, zdjęła uśmiech z twarzy i powiedziała: – On wie czym jesteśmy. To wyjaśnia dlaczego trudniej jest go kontro lować. Co teraz zrobimy? – No cóż – powiedziała wolno Martine. – Zrobiłam szybki wgląd w jego mózg, Marguerite i on naprawdę… Greg nie wychwycił dalszej konwersacji. Martine wstała i odciągnęła Marguerite kilka metrów dalej, każąc jej mówić przyciszonym głosem. Interesującą rzeczą był moment, w którym Martine przestała go dotykać i odeszła. Greg zauważył, że został uwolniony od wpływu kompulsji, ale pozostał w swoim miejscu na kanapie. Jego umysł znowu należał tylko do niego i natychmiast wypełniły go przerażone myśli, co powinien teraz zrobić: uciec, zadzwonić po policję czy zadać milion jeden pytań dotyczących owych istot, które niespodziewanie stłoczyły się w jego głowie. Greg czuł się rozdarty na pół. Jedna jego połowa była wystraszona, a druga ciekawa jak diabli. Zanim zdołał zdecydować według, której połowy ma postąpić, kobiety się wyprostowały i Martine wróciła do niego, ponownie kładąc na nim rękę. Greg poczuł jak jeszcze raz opanowuje go kompulsja. Wyszedł z apartamentu z dwiema kobietami jadąc w dół windą, wychodząc z budynku i sadowiąc się w tym samym vanie, którego użyła wraz z kuzynami Lissianna by odtransportować go do domu. Tym razem siedział na pierwszym z dwóch rzędów siedzeń z tyłu vana. Martine siedziała z nim przez całą drogę powrotną do domu. Gdy już się tam znaleźli, wszedł do środka i skierował się do tej samej sypialni ponownie pozwalając się przywiązać do łóżka. Nie krzyczał i nie szarpał się dopóki nie skończyły mocować więzów i Martine nie uwolniła jego ramienia. Jego myśli po raz kolejny były tylko jego. Uświadamiając sobie, że ponownie znalazł się w tym samym łóżku - 103 -
przywiązany, stał się poirytowany i wściekły. Greg zrobił im raban, ale kobiety po prostu go zignorowały i odeszły. To go nie uciszyło; kontynuował darcie się na całe gardło dopóki nie dostał chrypki i zapadła cisza. Tego ranka czuł się bardziej spokojny, Podejrzewał, że powinien być przerażony czy coś w tym stylu, ale uważał że odczuwanie strachu przed Lissianną było poniekąd trudne... albo przed którymkolwiek z jej kuzynów, jeśli o tym mowa. Ciężko było bać się ludzi, których widziało się w piżamach. Skąpe koronkowe koszulki i piżama Spider–mana nie wzbudzały lęku. Zmienił też swoje poglądy co do Martine i Marguerite. Z jakichś powodów uważał, że brzdąc budzi większą grozę niż te dwie. – A zatem – powiedział w końcu – jak na martwych ludzi wyglądacie całkiem dobrze. Lissianna mrugnęła najwyraźniej zszokowana jego słowami – ale nie tak bardzo jak on. Greg nie mógł uwierzyć, że to powiedział. Boże! Był takim gładkim mówca. Nic dziwnego, że jego rodzina uważała, że potrzebuje pomocy w znalezieniu dziewczyny. – Nie jesteśmy martwi – powiedziała Lissianna, a Greg przestał kopać się mentalnie w tyłek za swoją głupotę i spojrzał na nią beznamiętnie. – Ale jesteście wampirami. Nosferatu. Nieumarłymi... – zmarszczył czoło na własne słowa. – Och tak, już rozumiem. Jesteście nieumarłymi. – Zanim Lissianna zdołała potwierdzić lub zaprzeczyć, zapytał – Teraz gdy już mnie ugryzłaś, ja też stanę się wampirem? Czy raczej jestem na etapie Renfielda15 i zacznę jeść robaki? – Nie zmienisz się w wampira i nie, nie dostaniesz nagłej niewytłumaczalnej chęci na jedzenie robaków – zapewniła go cierpliwie Lissianna. – To dobrze. Nie cierpię robaków. Tak po prawdzie to są moją fobią. Lissianna mrugnęła ze zdziwieniem. – Leczysz fobie, a sam masz jedną? Wzruszył ramionami wyglądając na zmartwionego. – Stare porzekadło mówi, że hydraulicy mają nieszczelne rury, księgo we wiecznie spóźniają się z opodatkowaniem... – A eksperci od fobii sami mają fobie – dokończyła z rozbawieniem, po czym dodała poważnie. – Nie jesteśmy martwi, Greg. 15
Renfield - pomocnik słynnego Hrabiego Draculi - przyp. Ginger
- 104 -
Uniósł brwi. – Więc jesteście wampirami, ale nie jesteście martwi, ani nawet nie umarli? – Zgadza się, chociaż nie używałabym terminu ‘wampiry’ w pobliżu mamy. Nie znosi tego – poinformowała go. – Tak jak większość starych wampirów. – Dlaczego? Czyż to nie tym właśnie jesteście? Zawahała się po czym wytłumaczyła. – Wampiry to nazwa używana przez ludzi. Nie wybieraliśmy jej. A poza tym to słowo niesie ze sobą wiele nieprzyjemnych skojarzeń jak... Dracula czy istoty o twarzy demonów – wzruszyła ramionami. – Więc nie jesteście demonami, dobrze to wiedzieć – powiedział cierpko. – Ile masz lat? Lissianna milczała przez tak długo, że sądził iż nie ma zamiaru mu odpowiedzieć, ale ona usiadła na brzegu łóżka wbijając wzrok w dłonie i zaciskając usta. – Urodziłam się w 1798 – przyznała. Greg leżał zupełnie nieruchomo, ale jego umysł wirował... 1798? Dobry Boże, miała dwieście dwa lata co czyniło ją starą, uświadomił sobie, po czym kpiąco przywołał myśli, w których obawiał się, że może być dla niej za stary. Kręcąc głową, zapytał: – Ale nie jesteś martwa? – Nie – odpowiedziała stanowczo. Greg zmarszczył czoło. – Ale zgodnie ze wszystkimi książkami i filmami, wampiry nie żyją – zauważył. – Zgodnie z wieloma książkami i filmami, psycholodzy i psychiatrzy są świrniętymi zabójcami – odparła. – Jak w Ubraniu Mordercy albo Milcze-
niu Owiec . – Albo w Dotyku – powiedział z rozbawieniem. Oboje zamilkli na kilka minut. Lissianna pierwsza przerwała ciszę. – Jak ze wszystkim innymi opowieściami na przestrzeni wieków, te o naszym gatunku zostały spreparowane. Greg krótko się nad tym zastanowił i zapytał:
- 105 -
– Jak bardzo spreparowane są te opowieści? Jesteście przeklęci i pozbawieni duszy? Uśmiechnęła się z prawdziwym ubawieniem. – Nie, nie jesteśmy przeklęci ani też pozbawieni dusz. Czosnek i symbo le religijne nie mają na nas żadnego wpływu. – Ale pijecie krew? – Potrzebujemy jej by przeżyć – przyznała. – To jest szalone – powiedział głośno, a jego mózg zbuntował się przed przyjęciem do wiadomości niemożliwego. – Wampiry, wieczne życie, żywienie się krwią... To fikcja, mit, legenda. – Większość mitów i legend bazuje na ziarnku prawdy – powiedziała spokojnie. Oczy Grega rozszerzyły się z zaniepokojenia. – A co z wilkołakami i tym podobnymi? – To ty jesteś psychologiem – odparła radośnie. – Z pewnością studiowałeś likantropizm, prawda? – To psychoza w której pacjent ma złudzenia, że jest wilkiem. – Zatem znalazłeś sedno. Greg zastanawiał się, co to oznaczało. Naprawdę nie wierzył w takie rzeczy jak wilkołaki, ale nie wierzył wcześniej również w wampiry. Ta cała sprawa naprawdę przewróciła jego system wierzeń na łeb na szyję. Nie miał pojęcia co myśleć. – Przepraszam, że cię ugryzłam. Głos Lissianny przywiódł go z powrotem z zamyślenia, co prawdopodobnie było dobre. Mógł zwariować od myśli przebiegających mu przez głowę. Następnym razem mógłby uwierzyć w duszki i chochliki. (I krasnoludki! Amen :D – przyp. Ginger) – To była pomyłka – dodała cicho. – Kiedy zobaczyłam cię przywiązanego do łóżka z kokardą na szyi pomyślałam, że jesteś moim prezentem urodzinowym... którym byłeś. Tylko, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, że miałeś leczyć moją fobię. Wywnioskowałam, że byłeś... specjalnym po częstunkiem. – Specjalnym poczęstunkiem? – powtórzył jej delikatne wyrażenie z niedowierzaniem. – Chodzi ci o to, że wzięłaś mnie za obiad?
- 106 -
Skrzywiła się i oblała czerwienią z poczucia winy. Gregowi zrobiło się przykro, że to powiedział. Nie był tak naprawdę zły za to, że go ugryzła. Ciężko było być złym za coś, co dostarczało mu tak wiele przyjemności, a tak właśnie było z Gregiem. Samo przypomnienie sobie tego było wystarczające, by Greg stwardniał. – Więc jesteś wampirzycą z hemofobią – zmienił temat. – Zabawne, nieprawdaż? – mruknęła z obrzydzeniem do siebie. – Wiem, że nie powinnam bać się krwi, że nie ma czego, a jednak... – Fobie nie są racjonalne. Mam pacjenta, który mając sześć stóp wysokości i ważąc dwieście funtów, absolutnie obawia się choćby najmniejszych i najchudszych pająków. Fobie zdecydowanie nie są racjonalne – zapewnił ją i przez głowę przebiegła mu kolejna myśl. – A co ze światłem słonecz nym? – Ze światłem słonecznym? – spytała niepewnie. – Zgodnie z legendami, słońce niszczy wampiry – zauważył. – Och, to... – zawahała się, zanim odpowiedziała. – Zadaje nam takie same szkody co wam, choć dla nas jest nieco bardziej niebezpieczne, bo na sze ciała szybciej zużywają krew do ich naprawienia... co w zamian odwadnia nas i zmusza do częstszego pożywiania się. W dawnych czasach unikaliśmy słońca jak ognia aby temu zapobiec. Żywienie się było wtedy niebezpieczne i mogło przyczynić się do ujawnienia naszego gatunku. – A teraz? – Większość z nas korzysta z banków krwi, choć większość z przyzwyczajenia lub wygody nadal unika słońca. Wieczne wożenie ze sobą schło dzonej krwi by uzupełnić płyny jest uciążliwe. Greg kiwnął głową rozumiejąc to. – Skoro nie jesteście przeklęci ani martwi, to jacy jesteście? Lissianna przez chwilę rozważała całą sprawę po czym powiedziała: – Prawdopodobnie byłoby łatwiej, gdybym zaczęła wyjaśnienia od początku. – Z pewnością. Ostatniej nocy był wściekły, że znowu wbrew własnej woli znalazł się w tym pokoju, czy też mówiąc konkretniej, nie dano mu wyboru, jednak teraz... skoro prawda miała wyjść na jaw to Greg był jej ciekaw. Intelektualnie rzecz biorąc, to wszystko było strasznie fascynujące. - 107 -
Zupełnie jak odkrycie, że święty Mikołaj istnieje. A przynajmniej coś w tym stylu. – Słyszałeś o Atlantydzie? To nie było pytanie, choć Greg wymamrotał "tak", pomimo zmieszania, gdyż zastanawiało go, co wspólnego ma mityczna wyspa z wampirami. – Zaginiona cywilizacja; Platon, Posejdon, Kreta. Raj dla bogatych ludzi, którzy zdenerwowali Zeusa stając się chciwi – przypomniał sobie z uni wersytetu. – Zeus ukarał ich zbierając wszystkich Bogów i zgładzając ich. – To mówią książki – zgodziła się z nutką rozbawienia. – Co mityczna Atlantyda ma wspólnego z tym, że jesteście wampirami? – Atlantyda nie jest mitem tak samo jak wampiry – oznajmiła. – To bardzo rozwinięta rasa. Tuż przed upadkiem naukowcy odkryli pewnego rodzaju nanogeny. – Te małe cyfrowe drobinki? – spytał Greg. – Tak – potwierdziła. – Nie będę udawała, że wszystko rozumiem, gdyż nigdy nie uważałam nauki za bardzo interesującą. Bastien, mój brat, umiałby wytłumaczyć to bardziej klarownie, ale zasadniczo, naukowcy połączyli nanotechnologię z jakimś bio czymś tam– – Bioinżynierią? – podpowiedział. – Czymś w tym stylu – potwierdziła. – Złączyli dwie technologie by stworzyć makroskopijne nanogeny, które można by wstrzyknąć do krwio obiegu gdzie będą żyły i replikowały się. – Nie rozumiem, co to ma wspólnego z– – Nanogeny zostały zaprogramowane by naprawiać tkanki – przerwała mu Lissianna. – Z założenia miały być medykamentami pomagającymi leczyć poważnie rannych lub chorych ludzi. Greg uniósł brew. – I zadziałały? – Owszem. Lepiej niż ktokolwiek się spodziewał. Gdy już znalazły się w ciele, nie tylko naprawiały uszkodzenia. Niszczyły wszelkie infekcje, odtwarzając nawet martwe i obumierające tkanki. – Ach. – Greg nagle zrozumiał dlaczego opowiadała mu o Atlantydzie. – I te nanogeny są powodem dla którego żyjecie tak długo i pozostajecie tak młodzi.
- 108 -
– Tak. To niespodziewany efekt uboczny. Były zaprogramowane do samozniszczenia, gdy już wszystkie obrażenia ciała zostaną wyleczone, ale– – Ciało znajduje się pod nieustannym obstrzałem promieni słonecznych, zanieczyszczeń i zwykłego starzenia się – dokończył za nią. – Tak – uśmiechnęła się z radością, że zrozumiał. – Tak długo jak istnie ją szkody wymagające naprawy, nanogeny będą żyły i namnażały swój gatunek, wykorzystując krew z ustroju. A zawsze znajdzie się coś do naprawy. Greg zamknął oczy czując jak jego umysł wirował od wiadomości, których mu właśnie dostarczyła. Niosły one za sobą tyle samo pytań co odpowiedzi. – A co z krwią? To znaczy, rozumiem, że... eee... żywicie się? Dlatego, że nanogeny wykorzystują krew? – Tak, używają jej jako paliwa i do naprawiania szkód. Im większe obrażenia tym więcej krwi potrzeba. Ciało jednak nie potrafi dostarczyć wystarczające ilości krwi do naprawienia uszkodzeń wynikających z codziennego życia. – Więc musisz pic krew, aby pożywić nanogeny – wywnioskował. – Tak. Wypić lub przetoczyć. – Przetoczyć? – zawtórował zadowolony z usłyszenia w tej rozmowie tak pospolitego słowa. – Więc to jest raczej coś takiego jak hemofilia? Pewien rodzaj choroby krwi... – urwał i rzucił ironicznie – z wyjątkiem faktu, że jesteście starożytną, choć zaawansowana naukowo rasą ludzi. – Znowu przerwał, gdy w głowie zamąciła mu pewna myśl. – Ale wy urodziliście się nieco wcześniej niż dwieście lat wstecz. Nie jesteście z Atlantydy. Czy to przechodzi z matki na dziecko? – W moim przypadku tak, nanogeny przeszły do mnie od matki – przyznała Lissianna. – Ale ona nie urodziła się taka. – Zatem twój ojciec? – zapytał wątpliwie i zdał sobie sprawę, że nie zapytał ile lat miał Jean Claude Argeneau, kiedy zmarł kilka lat temu. – Jak stary był twój ojciec? – On, jego brat bliźniak i ich rodzice byli wśród tych, którzy opuścili Atlantydę, gdy upadła. Ciotka Martine urodziła się kilka wieków później.
Jej ojciec i jego rodzina uciekła z Atlantydy, kiedy ta upadła , deliberował w ciszy. Kiedy to było? Nie był pewien. Z pewnością przed
- 109 -
czasami rzymian, przed Narodzinami Chrystusa... Dobry Boże, to nie mieściło się w głowie. – Mój ojciec wprowadził nanogeny do ciała mamy, kiedy byli małżeństwem – wtrąciła Lissianna w czasie, gdy on trwał w ciszy. Greg wzdrygnął się na tę nowinę. – Więc ktokolwiek może... – Nie musisz się z tym urodzić – powiedziała cicho, gdy przestał mówić. – Nanogeny najpierw mogą zostać wprowadzone do krwi dożylnie, a potem tam się namnażają. – Więc niekoniecznie trzeba konsumować krew – powiedział, gdy jego umysł z powrotem wrócił do tej kwestii, choć nie wiedział dlaczego. Może dlatego, że to wydawało się mniej obce, gdy myślał o tym jak o jakiejś chorobie krwi, na przykład hemofilii. – Tak, choć to dosyć czasochłonne w porównaniu do zwykłego żywienia się – wyjaśniła. – Pomyśl o tym, jak o różnicy między natychmiastowym wypiciem pół litra wody, a czekaniem, aż sól fizjologiczna skapie do twojego ciała przez wlew dożylny. – Przypuszczam zatem, że to dla ciebie uciążliwe, gdyż inni mogą wypić pół litra i są wolni – powiedział, usiłując zrozumieć. – To nie jest tak, że to jest uciążliwe – powiedziała cicho. – Mama zwykle czekała, aż położę się spać i wówczas robiła mi wlew dożylny. Byłam żywiona w czasie snu. To w sumie nie było kłopotliwe, chociaż... – zawahała się, po czym dodała. – Czułam się przez to jak dziecko zależne od matki, jak słabe pisklę, które potrzebuje żeby rodzicielka rozdrobniła mu robaka, po czym go nakarmiła. Byłam od niej zależna. – Już nie jesteś? – spytał. – Teraz sama się żywię – odparła z nikle wyczuwalną dumą, a następnie przyznała odrobinę ironicznie – nie zawsze najlepiej, ale jednak. – Skoro jesteś hemofobiczką, to jak się żywisz? Westchnęła. – Greg, nie sądzę… – Jak? – nalegał, chociaż sądził, że znał już odpowiedź. Skoro mdlała na widok krwi to jedyną opcją – pomijając kogoś zakładającego jej zestaw do żywienia dożylnego – było dla niej ugryzienie kogoś, tak jak to zrobiła z nim. - 110 -
– W staromodny sposób – przyznała w końcu. – Czyżbym słyszał w twoim głosie poczucie winy? – spytał z zaskoczeniem. Podczas gdy sam wołał myśleć, że korzystała z krwi w workach jak inni, a nie biegała i gryzła ludzi jak jakaś upiorna żeńska wersja Draculi, to nie spodziewał się, że będzie miała z tego powodu wyrzuty sumienia. – Banki krwi stały się głównym źródłem pożywienia dla mojego gatunku jakieś pięćdziesiąt lat temu. Wszyscy się przerzucili, a ja zaczęłam być żywiona dożylnie – wytłumaczyła. – Po pięćdziesięciu latach nie żywienia się krwią wprost od śmiertelników, możesz niemal siebie przekonać, że oni i worek z krwią podpięty do drenu wkłutego w żyłę nie mają ze sobą nic wspólnego. Śmiertelnicy po prostu stają się sąsiadami, przyjaciółmi i… – Rozumiem – wtrącił Greg. Naprawdę rozumiał. Sądził, że to było podobne do sytuacji, gdy ludzie są szczęśliwi jak dostają mięso w małych pacz kach i tym sposobem mogą zapomnieć, że cielęcina, którą jedzą pochodzi od słodkiego cielątka z patykowatymi nogami i dużymi oczami. Umysł Grega cofnął się do rozmowy z Thomasem podczas pierwszej nocy jego pobytu w tym domu, gdy mężczyzna wstawiał się za Lissianną wyjaśniając, że jej fobia powodowała we wszystkich strach, iż Lissianna może okazać się taka jak jej ojciec. Jego umysł powoli łączył fakty, gdy Greg zastanawiał się nad tą sprawa. Lissianna walczyła by być mniej zależna od matki: zdobyła dyplom, prace, własny apartament. Ona– – Pracujesz w schronisku – powiedział nagle to sobie uświadamiając. – Tak – odparła ostrożnie. – Żywisz się tam. To nie było pytanie. To była jedyna rzecz, jaka miała sens. Jeśli żywiła się w staromodny sposób, uzyskała dyplom i zdobyła pracę, prawdopodobne było, że wybrała taką, w której uważała, że najlepiej może się pożywić. – Myślałam, że mogę pomóc ludziom i jednocześnie zająć się swoimi własnymi potrzebami – wyjaśniła. Greg skinął do siebie głową. To miało sens. Taka praca pomagała łagodzić poczucie winy jakie odczuwała po żerowaniu na ludziach, po tak długim okresie żywienia dożylnego. – Sądziłam również, że ludzie w schronisku zmieniają się co wieczór. – A nie? – zdziwił się. Nie wiedział zbyt dużo o schroniskach.
- 111 -
– Niestety nie. Często ci sami ludzie po kilka razy w miesiącu odwiedzają schronisko. Niewielu przychodzi i odchodzi szybko. – I wielu ma problemy z piciem i narkotykami – powiedział rozumiejąc co tak frasowało jej rodzinę. Jeśli duży procent bywalców schroniska miało problemy z uzależnieniem, a ona regularnie się nimi żywiła... – Niektórzy tak – powiedziała cicho. – Ale nie wszyscy. Niektórym alkohol i narkotyki pomogły stać się bezdomnymi; stracili pracę, rodzinę, dom... Co do innych to okoliczności pozbawiły ich dachu nad głową. Mogą teraz pić albo brać narkotyki by na chwile zapomnieć o swojej sytuacji. Ale wcale nie są narkomanami. Greg uśmiechnął się lekko słysząc jej obronny ton. Oczywiste było, że troszczyła się o ludzi w schronisku bardziej niż tylko jak o obiad. Dobrze było to wiedzieć. – Ale większość z nich i tak nie jest zdrowa – kontynuowała. – Mają mało pieniędzy lub nawet wcale i nie odżywiają się prawidłowo. Niektórzy dostają tylko jeden posiłek dziennie, którym jest poranne śniadanie w schronisku. – I dlatego twoja rodzina się o ciebie martwi i chce abym wyleczył twoją fobię – domyślił się Greg. – Skoro nie żywisz się na ludziach, którzy maja w ustroju alkohol lub narkotyki to pijesz krew z ludzi, którzy nie odżywiasz się zdrowo, więc suma sumarum, sama też się tak nie odżywiasz. – Tak – skrzywiła się. – Egzystuję na odpowiedniku fast–foodowej diety, która syci ale zawiera w sobie bardzo niewiele składników odżywczych. Jednak nie sądzę, by to trapiło mamę tak bardzo jak alkohol. Greg przytaknął, ale nie mógł się zdobyć na odwrócenie wzroku z jej ust. Nigdy nie poświęcał zbytniej uwagi jej zębom, zawsze koncentrując się na jej ustach i tym, co chciał, by nimi robiła. Mimo to uważał, że powinien był w którymś momencie spostrzec jej kły. – Mogę zobaczyć twoje zęby? Lissiana ucichła, zamykając swoje spojrzenie na jego twarzy. – Po co? – Cóż... – Greg poruszył się zmieniając środek ciężkości ciała i zmarsz czył czoło. – Z całą pewnością wierzę, że jesteście tym, czym twierdzicie, że jesteście. Widziałem ślady po ugryzieniu i wiem że byłem kontrolowany, ale... - 112 -
– Chcesz więcej dowodów. Namacalnych dowodów – zgadła, gdy się zawahał. – Przykro mi, ale to o czym mówicie jest zupełnie niewiarygodne – zauważył. – Wampiry z Atlantydy, które nie są przeklęte ani pozbawione dusz, ale żyją wiecznie zatrzymując młodość i zdrowy wygląd? To tak jakby ktoś cię poprosił o uwierzenie w wielkanocnego króliczka. Lissianna kiwnęła głową rozumiejąc go. Wahała się przez moment zanim otworzyła swoje usta i ukazując zęby. Były proste i perłowo białe... – Żadnych kłów – powiedział z rozczarowaniem. W odpowiedzi na to, Lissianna pochyliła się nieco bliżej. Dostrzegł jak jej nozdrza odrobinę się rozszerzyły gdy wdychała powietrze i jej kły zaczęły się wysuwać, prześlizgując się płynnie na zewnątrz po traktach tylnych części zębów. Nagle z jej ust wystawały dwa długie i ostre kły. Greg poczuł, że zbladł i zamarł. – Czy... – urwał by oczyścić swoje gardło, gdyż jego głos stał się niena turalnie wysoki, po czym spróbował ponownie – Czy to boli? Lissianna pozwoliła swoim zębom wsunąć się z powrotem do ich poprzedniej pozycji po czym odpowiedziała: – Chodzi ci o wysuwanie i cofanie się zębów? Przytaknął z oczami dalej utkwionymi w jej ustach. – Nie. – Jak one...? – Podejrzewam, że są jak szpony u kota. – Wzruszyła ramionami i podniosła rękę by zakryć ziewnięcie zanim zaczęła mówić dalej. – Przynajmniej tak twierdzi mój brat Bastien. – Więc urodziłaś się wśród nich? – kontynuował przesłuchanie. Gdy potwierdziła, zapytał. – Ale z pewnością twoi przodkowie, to znaczy rdzenni Atlantydzi nie mieli kłów, prawda? – Nie. Moi przodkowie byli tak samo ludźmi jak twoi. Greg nie mógł pozbyć się wątpliwości ze swojej twarzy, na co Lissianna zmarszczyła czoło. – Jesteśmy ludźmi – przekonywała. – Jesteśmy tylko... – przez ułamek sekundy walczyła z myślami, po czym dokończyła. – My tylko wykształciliśmy pewne różnice. Nanogeny zmusiły nas do rozwinięcia pewnych cech,
- 113 -
które są użyteczne i pomagają nam przetrwać. Potrzebujemy krwi do egzystowania, więc... – Więc macie kły – dokończył za nią Greg. Lissianna kiwnęła głową i ponownie ziewnęła. – Prawdopodobnie powinnam iść do łóżka. Greg zmarszczył brwi. Dla niego był ranek. Był w pełni obudzony i ciekawy jak cholera, ale wiedział też, że pracując w schronisku o tej porze zwykle sypiała. Przez chwilę walczył z własnym sumieniem, ale jego egoizm wygrał. – Nie możesz zostać odrobinę dłużej? Chodź, usiać obok mnie i oprzyj się o ścianę. Będzie ci wygodniej – zasugerował, przesuwając się na jedną stronę lóżka tak daleko na ile pozwoliły mu związane kończyny. Lissianna przez chwilę nie mogła się zdecydować, ale w końcu przesunęła się, by usiąść obok niego na łóżku. Trząchnęła swoją poduszkę układając ją ponad jego ramieniem, po czym wygodnie się na niej ułożyła. Greg uniósł wzrok by na nią spojrzeć. Jego myśli skupiły się na fakcie, że pachniała naprawdę, naprawdę dobrze. Była na tyle blisko niego by mógł poczuć promieniujące od niej gorąco. Po chwili zdołał z powrotem przyciągnąć swój umysł do pytań wirujących w jego głowie. – Co jeszcze nanogeny zrobiły w ramach waszej ewolucji? Lissianna skrzywiła się. – Mamy doskonałą zdolność widzenia w ciemności. Jesteśmy szybsi i silniejsi. – By widzieć i zapolować na ofiarę. Zrobiły z was doskonałe drapieżniki nocne. Wzdrygnęła się na ten opis, ale przytaknęła. – A kontrola umysłu? Westchnęła. – Ułatwia pożywianie się. Pozwala nam kontrolować naszych żywicieli i dawców, oraz zatrzeć ich wspomnienia o tym doświadczeniu. Możemy uchronić ich przed odczuwaniem bólu podczas gdy się pożywiamy i sprawić by zapomnieli co się wydarzyło, co jest bezpieczniejsze dla nich i dla nas. – Więc co ze mną poszło nie tak? – zaciekawił się Greg. Lissianna ponownie ziewnęła i zawahała się.
- 114 -
– Niektórych śmiertelników trudniej jest kontrolować niż innych. Zdaje się, że jesteś jednym z nich. – Dlaczego? – Być może masz mocny umysł. – Wzruszyła ramionami. – Naprawdę nie wiem. Słyszałam o tym, ale pierwszy raz się na to natknęłam. Wszystko co wiem to to, że w ogóle nie mogę czytać w twoim umyśle, nie mówiąc już o kontrolowaniu cię. Mama zmagała się z tobą od samego początku. – Kiedy razem weszły do mojego apartamentu, powiedziała coś o tym, że nie może mnie kontrolować, jednak ostatniej nocy nie wydawała się mieć jakiekolwiek kłopoty z przyprowadzeniem mnie tu z powrotem – po wiedział sucho Greg, zmarszczył brwi i dodał. – Albo być może to była sprawka tej drugiej kobiety, Martine. Przez cały czas dotykała mojego ramienia aż dotarliśmy tutaj i zostałem związany. W momencie, kiedy puściła moje ramię znowu byłem panem swoich myśli. Ale noc wcześniej, gdy two ja matka wyszła, kilka minut zajęło mi dojście do siebie i uświadomienie so bie, co zrobiłem i w co się wpakowałem. Lissianna z sykiem wypuściła powietrze, przecierając oczy ze znużeniem. – Wtedy musiały siedzieć w twoich myślach, a teraz by nawiązać połączenie potrzeba dotyku. Widząc jej wyraz twarzy, Greg miał wrażenie, że z jakiegoś powodu nie uważała tego za coś dobrego. On jednak tak. Wcale nie podobało mu się to, że był kontrolowany, więc fakt że zdawał się być dla nich niedostępniejszy pod tym względem, był w jego opinii dobrą rzeczą. Zerknął w stronę dziewczyny, aby jej to powiedzieć, jednak zauważył, że jej powieki opadły. Lissianna zasnęła.
Tłumaczenie: Ginger_90 Korekta: Diotima
- 115 -
ROZDZIAŁ 10 Lissianna była śpiąca i wcale nie zainteresowana budzeniem się, ale miała jakieś przeczucie, że coś wisiało nad jej świadomością i natrętnie ją budziło. Spróbowała wkopać się bardziej w głąb gniazda z poduszek oraz pocieszyciela i zignorować to, ale poduszka nic jej nie dawała, a nie było żadnego koca. Marszcząc brwi, mrugnęła i jej oczy otworzyły się. Chwilę zajęło jej uzmysłowienie sobie, że to na czym spała nie było poduszką, lecz klatką piersiową. Zdała sobie sprawę, że zasnęła podczas rozmowy z Gregiem najwyraźniej w niego wtulona. Wstrzymując oddech zaczęła odsuwać się od niego po to, by osłupieć na widok kuzynów. Sześciu z nich zebrało się wokół łóżka patrząc na nią i Grega z wielkim zainteresowaniem. Lissianna otworzyła usta, aby coś powiedzieć ale zaraz je zamknęła widząc, że Greg otworzył oczy i przypatrywał się jej. Szybko usiadł i spojrzał w kierunku jej kuzynów. – Co jest? – Jesteśmy głodni – ogłosiła Juli. – Nie jedliśmy nic od czasu twojego przyjęcia. – Bliźniaczki nie są przyzwyczajone do płynnej diety i skurcze żołądka obudziły je – powiedziała przepraszająco Elspeth. – Sprawdziliśmy kuchnię, ale ciocia Marguerite nie kupiła artykułów spożywczych zgodnie z planem, ponieważ przywieźli Grega. Więc obudzili mnie bo myśleli, że mogę zamówić im coś do jedzenia. – Ale pizzerie i chińskie restauracje nie są czynne całą dobę, a ciocia Marguerite mieszka za daleko, aby nam to dostarczyli – Jeanne Louise zajęła się wyjaśnianiem. – Zaproponowałam więc, abyśmy obudzili Thomasa i zapytali, czy nie zawiózłby nas do restauracji na śniadanie, a następnie może do sklepu spożywczego. – I jak się to skończyło? – Lissianna zapytała Jeanne Louise ze zmieszaniem. – Pokój Elspeth łączy się z moim, więc obudzili mnie przez pomyłkę – Jeanne Louise wzruszyła ramionami. – Wyjaśnili mi potem, że szukali Elspeth. Lissianna chrząknęła. To nie wyjaśniało dlaczego wszyscy tu byli, zanim Mirabeau powiedziała.
- 116 -
– Mój pokój jest między pokojem Jeanne Louise, a Elspeth. Więc wszystkie odgłosy mnie obudziły. – A gdy przyszli do mnie w sprawie jazdy, ja zaproponowałem abyśmy sprawdzili, czy Greg również nie jest głodny – ogłosił Thomas, wyjaśniając ich obecność wokół łóżka. – Och – odwróciła się by spojrzeć na Grega. – Jest wygłodzony – ogłosiła sucho Mirabeau. – Ty też możesz czytać w jego myślach? – zapytała Lissianna, przypominając sobie wczorajszą nocną rozmowę z Thomasem. – Powiedział nam o tym, zanim się obudziłaś – wyjaśniła Mirabeau, po czym dodała. – Ale tak, mogę czytać w jego myślach. Lissianna zmarszczyła brwi na tego newsa i jej spojrzenie omiotło wszystkich kuzynów. – Czy reszta z was też potrafi czytać w jego myślach? Z pewnością nie jestem jedyną osobą, która… – Ja mogę – zakomunikowała Juli. – Myśli, że jesteś piękna rano, nawet z rozczochraną głową. Lissianna z przerażeniem podniosła rękę do włosów i poczuła, że ma na nich niezły bałagan. – Zastanawiał się, czy masz poranny oddech – dodała Vicki z chichotem. Lissianna zamknęła usta obawiając się, że pewnie ma. – Jest zadowolony z tego, że nie jesteś martwa i myśli, że jak na krwiopijców jesteśmy całkiem miłą rodziną – Elspeth uśmiechnęła się do Grega. – My ciebie też lubimy. – Dzięki – mruknął. – Chce, żebyś się leczyła, ale wolałby żeby ktoś inny był twoim terapeutą, bo interesuje się tobą w sposób, który nie jest właściwy dla terapeuty – ogłosiła Jeanne Louise pokazując, że ona też umie czytać w jego myślach. – Podziwiam twoją etykę, ale to nie jest prawdziwe. Czy w twoim przypadku też tak jest? To znaczy, to na pewno nie może zostać porównane do tych samych zasad etyki jak w przypadku, w którym Lissi przyszłaby do ciebie jako pacjent, prawda? – Ja… Eeee – Greg potrząsnął głową. – Pochodzę z dość bliskiej rodziny, ale to jest trochę za dużo. – Dajcie mu odpocząć dziewczyny – powiedział Thomas z rozbawieniem. – Biedny facet nie jest przyzwyczajony do tych rzeczy. A po za tym, ja także
- 117 -
mogę czytać w jego myślach i wiem, że on nie żartuje na temat głodu. Nie jadł od piątkowego popołudnia. Nie ma zamiaru także uciekać, więc proponuję aby zabrać jego i bliźniaczki do restauracji, która serwuje całodzienne śniadanie, a następnie kupić niektóre artykuły spożywcze w drodze powrotnej. – Thomas, nie sądzę aby to był dobry pomysł – powiedziała cicho Mirabeau. Thomas spojrzał na nią i powiedział tylko: – Możesz czytać w jego myślach. Przeczytaj to, Beau. Mirabeau zawahała się, po czym odwróciła wzrok na Grega. Lissianna ponownie spróbowała go odczytać, ale poczuła tylko pustkę. Tym razem nie mogła się pomylić, nie była zdolna do penetracji jego myśli i była tym nieco zaniepokojona. Wszyscy inni mogą czytać jego myśli. Dlaczego ona nie mogła? Jej rozmowa z Thomasem o tym, że to może być jej prawdziwy życiowy partner, przyszła jej właśnie do głowy, ale zanim zdążyła się nad tym zastanowić, odezwała się Mirabeau. – Masz rację Thomas, on także może jechać. Wydawało się, że wszystko co zobaczyła w jego umyśle było wystarczające aby przekonać ją, że nie będzie żadnej próby ucieczki. – Musimy wziąć prysznic i się przebrać! – rzuciła Juli w panice. – I zrobić sobie makijaż – dodała Vicki, a Lissianna popatrzyła na parę przechodzącą przez drzwi, która wyglądała jak lalki Barbie i dopiero teraz zauważyła, że wszyscy są w pidżamach. – Spotkamy się tu za pół godziny? – zasugerował Thomas, kierując się w stronę drzwi. Elspeth parsknęła przechodząc przez drzwi. – Chyba żartujesz. Bliźniaczki będą się tak długo zastanawiać co założyć, że lepiej to zrobić za godzinę. – Co z Gregiem? – zapytała Jeanne Louise, zatrzymując każdego. Gdy odwrócili się, aby na nią spojrzeć, zauważyła: – Spał w ubraniach. Będę mu potrzebne nowe. I prysznic. Lissianna rzuciła okiem na Grega. Nękało ją poczucie winy, że o tym nie pomyślała. Kiedy wróciła do domu, miał na sobie dżinsy i bawełnianą koszulkę. Nosił je oczywiście od wczorajszego wieczora, kiedy został zabrany. – Jest trochę większy niż ja, ale na pewno znajdę coś odpowiedniego i mu pożyczę – powiedział Thomas. Thomas i Greg byli tej samej wysokości, ale Greg był szerszy w klatce piersiowej i ramionach, nosił trochę większy rozmiar od jej braci.
- 118 -
– Powinien zmieścić się w ubrania twoich braci – podkreśliła Jeanne Louise, myśląc podobnie jak Lissianna. – Zostawiają tutaj swoje ubrania. Znajdę coś i przyniosę w drodze powrotnej. – Dziękuję – powiedziała, a pozostała czwórka wyszła z pokoju. – Lepiej się przygotuj – szepnęła Lissianna do Grega i ześlizgnęła się z łóżka, unikając kontaktu wzrokowego. Nagle uświadomiła sobie jak musi wyglądać w pomiętej pidżamie, ze splątanymi włosami i bez świeżego makijażu na twarzy. Nie, żeby nosiła dużo makijażu, ale jednak… Podeszła do kredensu chwyciła majtki i biustonosz z górnej szuflady. Zatrzymała się przy szafie, aby wyciągnąć dżinsy i T–shirt, a następnie poszła do łazienki. Jęknęła, gdy zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Bałagan na głowie nie był żartem. Jej włosy wyglądały jakby zaatakował je mikser. Krzywiąc się, zadecydowała, że tylko umycie włosów może jej pomóc, co oznaczało, że prysznic jest w porządku. Piętnaście minut później Lissianna wyszła spod prysznica całkiem zmieniona. Umyła zęby oraz pomalowała szminką usta i już miała suszyć włosy, gdy zdała sobie sprawę, że bezmyślnie zostawiła Grega przywiązanego do łóżka. Odłożyła suszarkę i poszła pospiesznie do sypialni. – Przepraszam Greg. Powinnam cię rozwiązać, zanim poszłam się odświeżyć. – W porządku, ale cieszę się, że o mnie pamiętałaś. Chciałbym skorzystać z toalety – powiedział, a Lissianna przystąpiła do uwalniania go. – Są tam ręczniki, jeżeli chcesz wziąć prysznic – powiedziała Lissianna, kiedy był już wolny. – Dzięki. – Och, a ja przyniosę ci szczoteczkę do zębów. Mama zawsze trzyma nowe w szafie z pościelą dla gości. – Cóż, myślę, że opieka stomatologiczna to dla was wielka sprawa – powiedział Greg, przechodząc przez pokój wprost do łazienki. Lissianna zastanawiała się co ma odpowiedzieć. Greg obejrzał się przez ramię i rzekł: – To był żart. – Och – zrelaksowała się i posłała mu uśmiech, a on zniknął w łazience. – Idiotka, oczywiście, że to był żart. Obudź się – wymamrotała do siebie. Wyruszyła na poszukiwanie szczoteczki do zębów, ale jej umysł był zajęty zgadywaniem, która może być godzina. Przypuszczała, że jest chwilę po południu co oznaczało, że spała nie więcej niż pięć godzin. Weszło mi to w
- 119 -
nawyk , pomyślała z westchnieniem. Jak się okazało, w szafie na pościel nie było żadnych szczoteczek do zębów. Lissianna zeszła na dół, by sprawdzić w spiżarni i mieć pewność, że szukała we właściwym miejscu ale tam też ich nie znalazła. Postanowiła w drodze powrotnej znaleźć gospodynię, ale gdy ją odszukała, Maria wyjaśniła, że kilka osób zapomniało szczoteczek i zużyli je wszystkie. Miała je na liście tygodniowych zakupów ale w tej chwili ich nie było. Kiedy Lissianna weszła do sypialni, Greg pogwizdywał wesoło ale nie słyszała szumu wody. Podeszła do drzwi. – Greg? Gwizdanie ucichło. – Tak? – Obecnie nie mamy szczoteczek, przykro mi. – W porządku – zawahał się. – Czy masz coś przeciwko, żebym użył twojej? To nie jest tak, że nie wymieniliśmy się już śliną. Lissianna wpatrywała się tępo w drzwi łazienki, zbita z pantałyku jego wyrażeniem, kiedy Greg otworzył drzwi i spojrzał na nią. – To był kolejny żart, Lissianno – powiedział, a następnie poprawił się. – Cóż, nie żebyśmy wymieniali plwociny, ale to część żartu. – Och tak – zamruczała, chociaż ledwie go słyszała, jej uwaga była skupiona na jego klatce piersiowej. Pomyślała, że brak bieżącej wody oznaczał, że nie brał prysznicu wcześniej. Dopiero gdy ona była na dole. Jego włosy były mokre i stał tam tylko z ręcznikiem owiniętym wokół pasa. Dobry Boże, ten człowiek był zachwycający. – Czy to „Och tak” znaczy, że mogę użyć twojej szczoteczki czy „Och tak” mamy wymienioną ślinę? – zapytał. Kiedy Lissianna podniosła na niego swoje puste spojrzenie, przechylił głowę. – Naprawdę nie jesteś rannym ptaszkiem, prawda? Lissianna zamknęła oczy i odwróciła się, wciąż o dziwo posiadając komórki mózgowe. Wszystkie zdawały się przesuwać na południe. Rany, pomyślała, to jedyny facet, jaki miał z tym problem. – Masz może maszynkę do golenia, z której mógłbym skorzystać? – zapytał Greg. – Tak – odpowiedziała Lissianna, zatrzymując się, zawróciła i przeszła obok niego by wyciągnąć ją z szuflady w łazience. – Dziękuję – powiedział Greg, przyjmując ją od niej.
- 120 -
– Obawiam się, że nie mam pianki do golenia – powiedziała przepraszająco. – Zadowolę się pianą z mydła – powiedział, wzruszając ramionami. Kiedy chciała wyjść z łazienki chwycił jej ramię. – Nie zamierzałaś wysuszyć włosów?– wskazał głową na suszarkę, która leżała na blacie szafki, by wyjaśnić, skąd wiedział co chciała zrobić. – Och tak – zostawiła ją, kiedy zdała sobie sprawę, że Greg leżał związany. – Cóż, mam się tylko ogolić, więc możemy się podzielić lustrem. Przestrzeń w łazience jest duża, wystarczy dla nas obojga. Lissianna zawahała się. Była onieśmielona pomysłem, że może dzielić z nim łazienkę. Ale wówczas zdała sobie sprawę, że była głupia i kiwnęła głową. – Dobrze – Greg odwrócił się do lady i obserwował zlew, który znajdował się po prawej. Pół godziny temu łazienka wydawała się dużym i przestronnym pomieszczeniem. Było w niej dużo miejsca, ogromna wanna, WC, kosz na ubrania i blat, który przebiegał wzdłuż jednej ze ścian. Były w niej dwa zlewy, a u góry lustro. Ale teraz, gdy Lissianna była tam z Gregiem, wydawała się bardzo mała. Na początku Lissianna była niezdarna i było jej strasznie niewygodnie. Po pewnym czasie odnalazła szczotkę do włosów, wzięła suszarkę, rozwikłała kabel i podłączyła ją, jednocześnie uważając aby nie uderzyć Grega lub być zbyt blisko. Ze swojej strony, Greg nie dostrzegał kurczącej się wielkości pomieszczenia. O ile mogła powiedzieć, że ledwo zdawał sobie sprawę z jej obecności, skoncentrował się na robieniu piany z mydła. Dając sobie mentalny wstrząs, że zachowywała się jak nastolatka, Lissianna włączyła suszarkę i zaczęła pracę nad swoimi włosami. Najmocniej jak tylko mogła, starała się nie patrzyć w lustro na odbicie jego klatki piersiowej, jednak to zrobiła. Lissianna nie modelowała swoich włosów. Były naturalnie falowane i wyglądały świetnie. Zawracała sobie głowę suszeniem ich tylko kiedy wychodziła na zimno, jak planowała zrobić dzisiaj. Kiedy już upewniła się, że jej włosy są suche, wyłączyła suszarkę i zaczęła zwijać kabel. – Masz odbicie. Lissianna zatrzymała się i spotkała jego spojrzenie w lustrze. – Tak. – Według wszystkich legend, wampiry nie posiadają odbicia – zauważył. – Zgaduję, że pomylili się w czymś jeszcze. – O tak – kiwnęła głową i wróciła do zwijania kabla.
- 121 -
– Chciałem zapytać… – Greg spojrzał na nią. – Thomas powiedział mi, że twój ojciec miał problemy z alkoholem. Tak więc, zgaduję, że możecie pić jeszcze jakieś inne płyny poza krwią, tak? – Możemy, ale ojciec nie robił tego w zwykły sposób. – Naprawdę? – jego oczy z zaciekawieniem spotkały jej w lustrze. – Wiec jak to robił? – Przez krew – odpowiedziała. – Krew alkoholików po imprezie. Greg zmarszczył brwi z niedowierzaniem. – Większość banków krwi nie przyjmuje jej od osób stosujących takie substancje… – Nie, ale mamy własne banki krwi – poinformowała go. – Są legalne i nie tylko obsługują nasz gatunek, ale także szpitale i kliniki. – I przyjmują krew alkoholików? Wzruszyła ramionami. – To się nazywa „Wino Reds”. Nigdy nie trafia do zwykłych szpitali. Jest przeznaczone tylko i wyłącznie do spożycia przez nasz gatunek. – A co z ludźmi, którzy mają w swojej krwi różne substancje? Ich też biorą? – zapytał ostrożnie Greg. Lissianna skinęła głową. – Mamy cały szereg ich odmian: Mocne Uderzenie, Słodka Ekstazy, Słodki
Kąsek… – Mocne Uderzenie ? To muszą być ludzie z wysokim poziomem THC w swoim organizmie. Słodka Ekstazy to musi być krew od osób, które biorą ekstazy. Co to jest... – Wystarczy. Teraz moja kolej – przerwała mu Lissianna. Miała kilka własnych pytań. – Odpowiedziałam na twoje wcześniejsze pytania, a było ich mnóstwo. Teraz twoja kolej. – Dobrze. To będzie fair. Co chcesz wiedzieć? – zapytał z łatwością i przeciągnął maszynką po policzku. Wszystko, pomyślała Lissianna ale powiedziała – Tak więc zgaduję, że nie jesteś żonaty albo moja matka miała większy problem, żeby przejąć kontrolę nad twoimi wakacjami? Przepraszam za to, co zdarzyło się na drodze. Zanim zaczęła się martwić, że nie był w drodze do Cancun, Greg powiedział. – Nie, Marguerite zaoszczędziła mi długiego czekania na lotnisku na nic. Lot został odwołany, a wszyscy pasażerowie musieli czekać trzy godziny. – Naprawdę? – spytała ze zdziwieniem.
- 122 -
– Tak – pokiwał głową. – Cóż za ironia, prawda? Uśmiechnęła się lekko na myśl o jego dobrym humorze. – Dlaczego nie jesteś zły? Czy nie narzekasz na wszystko? Greg przerwał golenie. – No cóż, na początku byłem wściekły. Mam na myśli to, że zostałem porwany dwa razy w ciągu dwudziestu czterech godzin, a następnie dowiedziałem się, że moimi porywaczami są wampiry, to trochę dużo. – wyznał. Lissianna była pewna, że to dla niego stresujący dzień. – Ale…– zawahał się, po czym dodał – Thomas nosił piżamę Spider–Mana. Lissianna zamrugała w zdziwieniu na jego słowa, na co się roześmiał. – Wiem, że to brzmi dziwnie, ale trudno się bać nawet złego faceta w pidżamie Spider–Mana – powiedział bezradnie. – Albo dziewcząt w koronkowych koszulkach nocnych, więc nie czuję się zagrożony. A poza tym, twoja rodzina w pewnym stopniu przypomina mi moją. Lissianna uniosła brwi, ciężko było jej uwierzyć w to, że jego rodzina jest podobna do jej. – Nawet Marguerite – dodał Greg. – Moja mama również jest głową rodziny. Owdowiała, gdy byliśmy mali i rządziła całym domem. Podobnie jak twoja matka, przeszła długą drogę aby nas chronić, lub pomóc jednemu z dzieci. Jest oczywiste, że jest tutaj dużo miłości i… cóż… trzeba przyznać, że to całkiem interesujące. Nawet fascynujące. Lissianna nie była pewna, czy to fascynujące było jej dorastanie i cała rodzina. To było całkiem normalne i powszechne jak dla niej, więc powiedziała. – Czy twoja rodzina jest wielodzietna? – Nie bardzo. Przynajmniej ja tak nie myślę. To znaczy, nikt nie miał dziesięcioro czy dwanaścioro dzieci, ani nic. Średnio trzy, a większość z nich to kobiety – dodał z grymasem. – Moja matka ma trzy siostry i tylko jedna ma jeszcze męża. Jedna jest rozwiedziona, a jedna jest wdową tak jak moja matka. Mam dwie siostry, około ośmiu kuzynek i jednego kuzyna. U nas faceci są w mniejszości. – A co ze stroną ojca? – Nie martwili się nami od momentu, w którym tata uciekł ze swoją sekretarką. Lissianna zmarszczyła brwi. – Myślałam, że twoja matka to wdowa.
- 123 -
– Ojciec umarł, zanim zdążyli wziąć rozwód – wyjaśnił Greg. – On i jego dziewczyna zostali zabici zaledwie tydzień po swojej ucieczce. Mąż sekretarki uderzył w ich samochód, kiedy byli w środku – uśmiechnął się cierpko. – Matka próbowała nie być z siebie zadowolona, ale wymyśliła nawet cytat „kosisz, co siejesz”. Lissianna przygryzła wargę, powstrzymując się od uśmiechu i zapytała. – Dlaczego zostałeś psychologiem? – Dlaczego? – zrobił wydech – Myślę, że lubię pomagać ludziom. Nie ma większej satysfakcji niż wiedza, że pomogłem komuś zrobić coś, co uczyni jego życie łatwiejszym. Lissianna podziwiała go. – To jest… – Zanim powiesz coś miłego, pamiętaj o tym, że mi za to płacą. Roześmiała się i potrząsnęła głową, wiedząc, że był skromny i niewygodnie szlachetny. – Mogłeś zarabiać pieniądze w inny sposób, niż pomagać ludziom. Greg wzruszył ramionami i odwrócił się do lustra. – Dlaczego nie wyszłaś za mąż? Lissianna zamrugała ze zdziwienia i otworzyła usta, aby udzielić mu odpowiedzi, a następnie je zamknęła i zmrużyła oczy, przypominając sobie, że to ona teraz zadaje pytania. Nie przypominając mu o tym, zapytała: – Dlaczego ty nie jesteś żonaty? – Jego spojrzenie spotkało jej w lustrze i śmiała stwierdzić, że zaraz powie, że to on zadał pytanie pierwszy, ale odpowiedział na nie w następnej chwili. – Prawie byłem. Lissianna uniosła brwi. – Prawie? Greg skinął głową, ponieważ jego uwaga skupiona była na goleniu, a potem powiedział: – Meredith. Spotkałem ją na pierwszym roku studiów. Ocaliłem ją od grubiańskiego chłopaka na zewnątrz uniwersyteckiego pubu. Zaprzyjaźniliśmy się i zaczęliśmy spotykać – wzruszył ramionami. – Chodziliśmy ze sobą dwa lata i każdy spodziewał się ślubu, więc go zaproponowałem i wszyscy zaczęli przygotowania. – Co się stało? – Lissianna zapytała zaciekawiona. Greg westchnął i spojrzał w dół na zlew, w którym płukał maszynkę. – Im było bliżej ślubu, tym bardziej byłem niespokojny. Każdy powtarzał, że to tylko obietnica, więc odpychałem od siebie niepokój, ale miesiąc przed
- 124 -
ślubem mój profesor psychologii zapytał mnie, czy coś jest nie tak – zatrzymał się, aby wyjaśnić. – Ślub miał się odbyć tydzień po zakończeniu semestru. W każdym razie – kontynuował – zapytał, a ja mu powiedziałem o swoich wątpliwościach. Nie sądzę, żeby to miało jakiś sens. Wziął mnie do swojego pokoju podczas przerwy, dał mi kawę i mówił. Kiedy stamtąd wyszedłem, byłem pewien, że nie mogę poślubić Meredith. Następnego dnia złamałem jej serce, a potem zmieniłem kierunek studiów na psychologię. Lissianna otworzyła oczy w zdumieniu. – Nie studiowałeś psychologii w tym czasie? Greg uśmiechnął się i potrząsnął głową. – Dziennikarstwo, wtedy zaczynałem to lubić i interesować się tym, ale profesor uratował mnie od żalu. Chciałem robić to dla innych. Lissianna rozważała to, co powiedział oraz to, czego nie powiedział i zapytała. – Po jednej rozmowie z nim mogłeś stwierdzić, że Meredith nie była dla ciebie odpowiednia? – Niezupełnie. Ta rozmowa sprawiła, że dostrzegłem rzeczy, które przeszkadzały mi miesiącami i przez które stawałem się pełny niepokoju o ślub. – Jakie? Skrzywił się, a następnie wziął oddech i powiedział: – Ona była zbyt zależna. – Lissianna cierpliwie czekała na wyjaśnienie. – Umówiłem się z nią, ratując ją od wykorzystania przez chłopaka, ale potem stale musiałem ją ratować. Nie ze wszystkiego, ale stale przychodziła do mnie z małymi problemami i oczekiwała, że je rozwiążę. Chciała, by ktoś się nią opiekował. Nawet przyznała się, że chodziła na uczelnię tylko po to, żeby znaleźć męża. Chciała być gospodynią domową i wychowywać dzieci. Zacząłem mieć koszmary o tonięciu i… – Greg pokręcił głową. – Przypuszczam, że to brzmi dziwnie, bo powiedziałem, że chcę pomagać ludziom tak jak mój profesor pomógł mi. – Może trochę. To co robisz mimo wszystko pomaga ludziom w ich problemach. – Ach, to jest właśnie klucz, pomaganie im w rozwiązywaniu problemów. To oni wykonują ciężką pracę, ja ich tylko prowadzę i pomagam rozumieć rzeczy. Meredith chciała mieć opiekuna. Chciała kogoś, kto rozwiązywałby jej problemy. To jest jak różnica pomiędzy wysyłaniem wody w butelkach do
- 125 -
obszarów objętych suszą, a przesłaniem im odrobiny wody, sprzętu i wiedzy na temat budowania studni, nawadniania pól i tak dalej. Jeśli wyślesz im wodę, będą potrzebowali jej jeszcze później. Jeśli wyślesz im trochę wody, specjalistyczny sprzęt i wiedzę, i będą mieli tej wody wystarczająco dużo, żeby postawić sprzęt i użyć go do nad jeziorem, przedłożą to nad własne potrzeby. Moi pacjenci spodziewają się wykształcenia i specjalistycznej wiedzy, aby być niezależnymi…tak jak ty chcesz być. Meredith po prostu chciała wody… w kółko. Meredith rozkoszowała się swoją zależnością. Nie przyznałaby się nawet do posiadania opinii w drobnych sprawach, jak na przykład wybór restauracji, do której mieliśmy pójść, kiedy wychodziliśmy. Każda decyzja była moja – Greg pokręcił głową. – Niektórzy ludzie tego właśnie chcą, ale ja nie tego szukam w żonie. Dla mnie małżeństwo powinno być partnerstwem. Jak możesz kochać kogoś, kto dba o ciebie przez cały czas jak o dziecko? Żona ma być partnerką, a partnerzy pomagają sobie nawzajem, kiedy tego potrzebują. Mają być razem, a nie tylko jedno ma pomagać drugiemu. Z Meredith zawsze musiałbym być silniejszy i dźwigać cały ciężar. Chciałem… – Być równy – Lissianna skończyła za niego. – Tak – Greg spotkał jej spojrzenie w lustrze, pokiwał głową i zdziwił się. – To wszystko jest naprawdę dziwne. I ciągle zapominam kim jesteś. Lissianna uspokoiła go. – Czy to ważne? – I tak i nie – przyznał – To nie wydaje się wpływać na sposób, w jaki cię widzę, ale ciągle zapominam o tym kim jesteś. Z drugiej strony, to jak spotykanie się z gwiazdą rocka, czy coś. To znaczy, jak wielu facetów może powiedzieć, że wie jak naprawdę żyją wampiry? – Pozostaje pytanie, jak wielu żyje na tyle długo, by to powtórzyć. Lissianna i Greg odwrócili się gwałtownie na tą ironiczną uwagę, by stwierdzić, że Mirabeau stoi w drzwiach, ubrana i gotowa do wyjścia. – Proszę! – Jeanne Louise pojawiła się za nią i posłała im uśmiech. – Przynieśliśmy ubrania. Mirabeau i Elspeth pomogły. Chodź i zobacz. – Nie byłyśmy pewne co chcesz założyć, Greg – powiedziała Elspeth kładąc na łóżku równy stos z ubraniami obok dwóch innych. – Więc przyniosłyśmy wszystko. Lissianna i Greg podeszli do łóżka, żeby spojrzeć na ubrania. Greg miał całkiem niezły wybór. Dżinsy, t–shirty, garnitury, spodnie materiałowe i
- 126 -
swetry. Była również paczka podkoszulków, bokserki i szorty dżokeja. Przyjrzał się wszystkiemu, a następie wybrał dżinsy i t–shirt i odwrócił się. – Dziękuję wam, panie – powiedział, zanim zniknął w łazience by się ubrać. Elspeth spojrzała na Jeanne Louise i wzruszyła ramionami. – Myślę, że obie przegrałyśmy zakład. – Jaki zakład? – zapytał Thomas wchodząc do pokoju. – Bokserki czy majtki – odpowiedziała Jeanne Louise. – Ja byłam za bokserkami, a Elspeth za majtkami. Zamiast tego poszedł na komandosa. – Być może po prostu nie chce używać cudzej bielizny – zasugerowała Lissianna, ale jej umysł ustalał fakt, że Greg nie będzie miał na sobie bielizny. – Jest zimno – skomentowała Elspeth. – Miejmy nadzieję, że nie dostanie dreszczy Zamilkli kiedy otworzyły się drzwi do łazienki i wyszedł Greg. – Dżinsy są odrobinę za ciasne, ale nadadzą się. Lissianna prześlizgnęła wzrokiem po dżinsach i koszulce, które wybrał ze stosu na łóżku. Pasowały na niego idealnie - był w nich seksowny jak diabli. – Wyglądasz świetnie – zapewniła go Elspeth. – Dobra, to możemy już iść. Umieram z głodu. – Hmm, sama czuję się lekko głodna – Mirabeau zamruczała i Lissianna przestała patrzeć pożądliwym wzrokiem na Grega, przenosząc wzrok ze wstrząsem na swoją przyjaciółkę. Mirabeau tylko się uśmiechnęła i ruszyła w kierunku drzwi, mrucząc. – O ja cię. Ktoś zazdrośnie strzeże drobnego śmiertelnika, nieprawdaż? Słowa były ledwie szeptem, więc Greg nie mógł ich usłyszeć, ale Lissianna poczuła jak na jej twarz wkracza rumieniec, gdy kuzyni zwrócili ku niej oczy pełne rozbawienia. Ich słuch był tak samo dobry jak jej. Oczywiście, że słyszeli dokuczliwy komentarz. – Czy aby na pewno powinniśmy to robić? Nie sądzę, aby mama i ciocia Marguerite były szczęśliwe, że jego też wzieliśmy – zasugerowała Elspeth. – W takim razie powinny pomyśleć o kupnie jakiegoś jedzenia dla niego – powiedziała ponuro Lissianna. – A poza tym, nigdy się nie dowiedzą, że go zabraliśmy. Wrócimy, zanim wstaną. Tłumaczenie: Jarmaxi Korekta: Diotima
- 127 -
ROZDZIAŁ 11 – Wstała! Wszyscy w furgonetce podskoczyli, kiedy Vicki zapiszczała, również Thomas, który zaskoczony, gwałtownie zahamował fundując wszystkim mocne szarpnięcie w przód. – Jezu – mruknęła Lissianna, wdzięczna pasom bezpieczeństwa, które zapięła. – Vicki, kochanie – powiedział Thomas z udawaną radością, kiedy już zaparkował auto. – Jeśli kiedykolwiek zrobisz to znowu, kiedy będę prowadził, ukręcę Ci ten mały, kościsty kark. – Wybacz, Thomas – głos dziewczyny nie brzmiał zbyt przekonująco. – Zaskoczył mnie widok ciotki Marguerite czekającej na nas. Lissianna przypuszczała, że wrócimy zanim wszyscy się obudzą, ale ciotka Marguerite już wstała… – Ludzie, ona chyba wygląda na złą – skomentowała Juli. Lissianna się z nią zgodziła. Jej matka faktycznie wyglądała na złą, stojąc w otwartych drzwiach pomiędzy domem a garażem. W rzeczywistości, dziś wyglądała na tak samo wściekłą jak i wczoraj, pomimo tego, iż musiała zobaczyć, że Greg jest tutaj w vanie z nimi. Greg siedział z przodu, wedle polecenia Thomasa. Nalegał, że chłopcy powinni siedzieć z przodu. Totalnie seksistowska decyzja według skarg Juli. Ale Lissianna nie sprzeciwiała się temu, dzięki temu wiedziała, że Thomas lubił innych chłopaków. Z kilku powodów – cieszyło ją to. – Okej – Thomas wyłączył silnik vana i odpiął pasy. – Udajemy. Nie ma powodów, aby ciotka Marguerite była zła. Po prostu pomachajmy do niej i uśmiechnijmy się, potem weźmiemy zakupy i pójdziemy wszyscy razem. Chwytacie? – Chwytamy – odpowiedzieli razem i zaczęli się ruszać. Van natychmiast wypełnił się dźwiękami muzyki, a kiedy drzwi się otworzyły wszyscy wygramolili się na zewnątrz. – Dzięki – wymamrotała Lissianna, kiedy Greg podał jej rękę, aby pomóc jej wysiąść. Uścisnął lekko jej palce, potem obrócił się, aby pomóc kolejnej osobie. A ona dołączyła do Mirabeau z tyłu vana. Rzuciła pełne nadziei spojrzenie z ukosa w stronę drzwi pomiędzy garażem a domem, chodziło jej o to, żeby dowiedzieć się, że jej matka wciąż tam jest. Lissianna westchnęła, wybaczcie, musieliby wrócić. Przez ostatnie parę godzin była
- 128 -
bardzo zrelaksowana i wesoła, kiedy wszyscy żartowali i się śmiali. Greg dowiódł sobie, że jest dżentelmenem. W rodzinnej restauracji, gdzie Thomas zabrał ich na posiłek, Greg trzymał drzwi i odsuwał krzesła ze stylizowanym czarem, a Lissianna zauważyła, że brakuje tego w większości dzisiejszych mężczyzn. Juli, Vicki i Greg byli jedynymi, którzy jedli. Inni jedynie sączyli kawę albo sok i patrzyli z rozbawieniem jak ich trójka pożera całe śniadanie jakby pościli przez kilka dni. Potem wpadli do sklepu. Kiedy byli w środku, bliźnięta zaczęły się kłócić o to kto powinien pchać wózek na zakupy. Greg rozstrzygnął spór sugerując, że on będzie tym zarządzał pozostawiając ich dwójce decyzję o tym, co powinni włożyć do środka. Nie, żeby nie podrzucił kilku swoich wyborów, mężczyzna był tak złym Słodkim Kąskiem, jak bliźniaczki. W końcu wózek z zakupami był pełny w większości od niezdrowego jedzenia. Były w nim słodycze, słone rzeczy, zamrożone i już zrobione jedzenie jak: hot dogi czy pizza i trzy różne rodzaje kupionych rzeczy. Na ten widok Greg i dziewczyny pomyśleli, że zamierzali trzymać to na miesięczne przyjęcie piżamowe. – Jezu – mruknęła Lissianna, kiedy ona i Mirabeau dotarły na tył furgonetki, dokładnie w chwili, w której Thomas otwierał podwójne drzwi, żeby wpakować do środka zakupy. – Nie mogę uwierzyć, że kupiliśmy tyle artykułów spożywczych. Kto to wszystko zje? – Myślałaś, że zostajemy na miesiąc, prawda? – zapytała Elspeth z rozbawieniem, kiedy ona i inni wskoczyli do środka. – To nie tak dużo – zaprotestowała Vicki. – Wystarczyłoby, żeby nakarmić dziesięcioosobową rodzinę – powiedziała Mirabeau. – Albo dwie dorastające dziewczyny i jednego dużego, silnego śmiertelnika z ogromnym apetytem. – Dwie dorastające dziewczyny i jednego dużego, silnego śmiertelnika z ogromnym apetytem na niezdrowe jedzenie – powiedziała wątpliwie Jeanne Louise i spojrzała na Grega. – Mam rozumieć, że dziewczyny tak jedzące są nastolatkami, ale ty oczywiście nie jesz tak w domu? – Nie – przyznał z uśmiechem. – Jem zdrowe rzeczy: owoce, warzywa, ryż i pieczonego kurczaka. – Wskoczył do samochodu, żeby chwycić dwie torby zakupów, czekając na Thomasa, żeby zabrał ostatnią, zanim użyje łokcia do otwarcia tylnych drzwi, kiedy dodał. – Ale jestem na wakacjach w tym tygodniu, więc pomyślałem, że będę zły. W następnym tygodniu wrócę do zdrowego żarcia i będę ćwiczyć.
- 129 -
– Ci śmiertelnicy. – Thomas zaśmiał się, kiedy zamknął łokciem drugie drzwi. – Spędzacie tydzień albo dwa w roku na wakacjach, jedząc wszystko, co lubicie, a potem przez pięćdziesiąt tygodni w roku żałujecie. To musi być nudne. – Hmm. – Usta Grega zmarszczyły się, kiedy grupa niechętnie skierowała się do drzwi, gdzie czekała Marguerite. – Podejrzewam, że wy nie przejmujecie się o wagę z dietą krwi, ale myślę, że będę się trzymał chipsów i pizzy. Lissianna wciąż uśmiechała się na jego komentarz, kiedy dotarli do jej matki. Jej uśmiech szybko zbladł, kiedy poruszyła się niewygodnie, gdy zauważyła jej ponurą minę. – Mamo – powitała ją ze skinieniem. – Wcześnie wstałaś. – Zakupy? – zapytała Marguerite figlarnie i skinęła na Lissiannę, żeby poszła za nią i odwróciła się w połowie drogi do garażu, omijając dwa samochody i kierując się do jej sportowego auta, zanim odwróciła się, żeby na nią spojrzeć. – Wiem – powiedziała szybko Lissianna. – Jesteś zdenerwowana, bo wzięliśmy Grega na zakupy, ale nie mieliśmy żadnego jedzenia w domu, a bliźniaczki umierały z głosu. I – dodała. – zachowywał się idealnie przez cały czas. Nie próbował uciec ani przekonać nas, żebyśmy zabrali go do domu czy coś. Lissianna przerwała, żeby zaczerpnąć powietrza i dodała: – Naprawdę, mamo, nie możesz cały czas trzymać człowieka przywiązanego do łóżka. To jest porwanie. Powinnaś wymazać jego wspomnienia, a nie przywozić go tutaj z powrotem. Marguerite westchnęła, a jej gniew się złagodził. – Zamierzałam to zrobić. Niestety ma bardzo silny umysł. Co gorsze, domyślił się, czym jesteśmy i tylko to utrudnił. – Tak, wiem – przyznała Lissianna. – Zadawał pytania dzisiejszego ranka i wyjaśniłam mu kilka rzeczy. Marguerite skinęła głową. – Cóż, jego wiedza i ostrożność sprawiają, że niemal niemożliwym jest kontrolować go teraz. Martine jest jedyną, która może to zrobić i właściwie to musi mentalnie go kontrolować. Tak długo, jak jest w jego myślach, robi to, co chcemy, ale w momencie, w którym się uwolni… – Wzruszyła ramionami. – Nie jest już zniewolony nawet na kilka minut. I nie mogliśmy wymazać jego wspomnień. – Cholera. – Lissianna poczuła jak jej ramiona opadają. Spojrzała na drzwi, przy których reszta wciąż czekała. Nie zrezygnowali z zasady „wszyscy za jednego” i stali w zasięgu głosu na wypadek, gdyby - 130 -
potrzebowała wsparcia. Uśmiechnęła się słabo na widok ich poparcia, po czym spojrzała na matkę i zapytała. – Więc co teraz? – Sprowadzimy go z powrotem do twojego wuja Luciana, żeby mógł na niego spojrzeć. – Wuja Luciana? – Lissianna pochyliła się w stronę samochodu matki, poczuła, że nagle nogi się pod nią uginają z troski. Kiedy wuj Lucian był wzywany, żeby się czymś zająć, to było źle. – Nie panikuj – powiedziała szybko Marguerite. – Lucian jest starszy, dużo starszy i dużo bardziej potężny i wprawny. Mam nadzieję, że on coś wymyśli i będzie mógł wymazać jego wspomnienia, podczas gdy my nie możemy. Lissianna też miała taką nadzieję. Świetnie wiedziała, że jeśli wuj Lucian nie będzie w stanie wymazać jego wspomnień, nie zawaha się usunąć Grega, żeby bronić swoich ludzi. – Kiedy przyjedzie? – zapytała niespokojnie i poczuła, że jej oczy się zwężają, kiedy matka przygryzła wargę i zawahała się. – Cóż, z tym jest problem – przyznała. – Mamy problem ze skontaktowaniem się z nim. – Co? – zapytała Lissianna. – Bastien obiecał doprowadzić go do mnie. Do tego czasu – powiedziała z mocnym okrzykiem – nie ma powodu, żeby doktor Hewitt nie mógł uleczyć twojej fobii, jeśli już tutaj jest. Lissianna wywróciła oczami na jej uporczywość. Ta kobieta nigdy się nie poddawała, jeśli już coś sobie wymyśliła. Potrząsając głową, powiedziała: – Po prostu nie mogę go sobie wyobrazić leczącego mnie, kiedy będzie tutaj przetrzymywany wbrew swej woli. – Jestem pewna, że wpadnie – zapewniła ją Marguerite. – Wygląda na dość rozsądnego mężczyznę. I, jak powiedziałaś, poszedł na zakupy z waszą grupką tego ranka i zachowywał się idealnie, wracając bez problemów. – Jej spojrzenie prześliznęło się do człowieka, o którym mówiła i dodała. – Może już wpaść. Lissianna podążyła spojrzeniem do Grega. Obserwował ich poważnymi oczyma i najwyraźniej był świadomy, że rozmawiają o nim. Zmuszając się do uśmiechu przez wzgląd na niego, odwróciła się do matki i zauważyła: – Nie masz pojęcia jak dużo czasu minie, zanim Bastion sprowadzi tutaj wuja Luciana. Może to trochę zająć. – Tak – przyznała Marguerite. Wuj Lucian miał tendencję do znikania na dłuższe okresy czasu. Nikt nie wiedział, gdzie był i zawsze pojawiał się, kiedy był nagły wypadek, wymagający jego interwencji, ale kto wiedział, - 131 -
kiedy myślał, że sytuacja wymagała jego natychmiastowej uwagi? Przecież Greg został powstrzymany i nie było żadnego bezpośredniego zagrożenia tak długo, jak tutaj był. – Nie możesz trzymać go przywiązanego – powiedziała Lissianna. – Lissianno… – Mamo, nie możesz – kłóciła się dalej. – Nie jest zwierzęciem i nie możesz trzymać go w niewoli, nieważne, że nie będzie się tym przejmował. – Tak, ale… – Porozmawiam z nim – zapewniła ją szybko. – Jeśli obieca, że nie będzie próbował uciec… – Ja z nim porozmawiam – przerwała Marguerite stanowczo. – A potem ja zdecyduję. Lissianna zawahała się, ale wyglądało na to, że nie miała w tej sprawie dużo do powiedzenia. Niechętnie pokiwała głową, ale nie wiedziała, co zrobi, jeśli jej matka zdecyduje, że on zostanie związany. Lissianna wiedziała, że nie będzie wtedy stała bezczynnie. Jeśli ponownie go zwiążą, prawdopodobnie pomoże mu uciec. *** – Nadchodzą. Greg skinął głową ponuro, kiedy Thomas wyszeptał te słowa. – Ciotka Marguerite już nie wygląda na złą – powiedziała Juli optymistycznie. – Nie, ale Lissi nie wygląda na zadowoloną – zauważyła Vicki. – Wygląda na zmartwioną. – Jeanne Louise również brzmiała na zmartwioną i Greg zdał sobie sprawę z nagłych zatroskanych spojrzeń skierowanych w jego stronę z grupy. Podejrzewał, że martwili się, co to dla niego oznaczało. Właściwie to sam też martwił się o siebie. – Więc, dlaczego wy wszyscy tutaj stoicie? – Marguerite uśmiechnęła się, kiedy poprowadziła Lissiannę do grupy. – Wasze zakupy się zepsują. Najlepiej wnieście je do środka. Greg zamrugał z zaskoczeniem, kiedy nagle wzięła dwie torby z zakupami, które on niósł. Podniosła je, jakby były lekkie niczym piórka i odwróciła się, żeby podać je Vicki, która stała najbliżej. Był jeszcze bardziej zdziwiony, kiedy nastolatka chwyciła torebki do jednej ręki, trzymając je jak kelnerka niosąca tacę z napojami, kiedy zaczęła iść do domu. Greg potrząsnął powoli głową, będzie musiał zapytać Lissianny jak dużo siły dodawały im nanogeny. Te torby były dla niego ciężkie.
- 132 -
– Chodź dalej, doktorze Hewitt. – Marguerite Argeneau chwyciła jego łokieć swoją twardą ręką i odwróciła go w kierunku drzwi. – Dzieci zaniosą zakupy. W tym czasie chciałabym zamienić z tobą słówko, jeśli nie masz nic przeciwko? Mimo jej uprzejmych słów, Greg poczuł się jak ofiara, na którą poluje drapieżnik, kiedy pokierowała go z dala od innych. – Będę tak wcześnie, jak wszystkie zakupy zostaną zjedzone – zawołała Lissianna i Greg obejrzał się przez ramię, żeby zobaczyć, jak jej zachęcający uśmiech sprawił, że jego usta uniosły się. Sam zmusił się do uśmiechu. – Nie musisz się niepokoić, doktorze Hewitt – powiedziała Marguerite uspokajająco, kiedy poprowadziła go przez kuchnię na korytarz. – Idziemy tylko porozmawiać. Greg nie zawracał sobie głowy odpowiadaniem. Nie było sensu kłamać i twierdzić, że się nie niepokoił, kobieta mogła czytać jego myśli, więc milczał, a jego serce ściskało się, kiedy prowadziła go na górę. Szła w kierunku sypialni i nie miał wątpliwości, że chce związać go jeszcze raz, kiedy będzie go tam miała. Greg nie sądził, że mógłby znieść przywiązanie do łóżka ponownie po wolności, jaką się cieszył tego popołudnia. Wyjście z innymi było dla Grega przyjemnością. Cieszył się towarzystwem tak bardzo jak chwilową wolnością. Młodsze z rodu Argeneau były naprawdę wielkim towarzystwem i Lissianna… Była bystra i zabawna. Obserwował jej relacje z kuzynami i był pod wrażeniem. Była otwarcie czuła i opiekuńcza, najwyraźniej szanowała ich oraz ich uczucia i nigdy nie traktowała protekcjonalnie bliźniaczek. Lubił ją. Była autentycznie miłą osobą. Nie wspominając, że była piekielnie seksowna. Greg skrzywił się na własnych myśli, po czym westchnął ciężko, kiedy Marguerite poprowadziła go do sypialni, gdzie spędził przywiązany lepszą część ostatnich dwóch dni. – Usiądźmy na kanapie – zasugerowała Marguerite łagodnie, kiedy automatycznie skierował się do łóżka. Greg zrobił, co mógł, żeby ukryć zaskoczenie, kiedy szybko zmienił kierunek i ruszył w stronę sofy opartej o ścianę przy oknie. Usiadł na jednym końcu, kiedy Marguerite zajęła drugi. Czekał, zastanawiając się, co się szykuje. Ku jego wielkiemu zaskoczeniu kobieta wyglądała na niepewną, jak zacząć i wahała się przez kilka chwil, zanim powiedziała: – Lissianna powiedziała mi, że wyjaśniła o nas kilka rzeczy tego ranka. – Owszem, odpowiedziała na wiele pytań. Marguerite pokiwała głową. – Czy jest jeszcze coś, co przyszło ci do głowy od tamtej chwili i chcesz, żeby zostało wyjaśnione? - 133 -
Greg zawahał się. Po tym jak spędził dużo czasu z młodszą grupką, nagle był świadomy różnic w przemowie Marguerite Argeneau. Lissianna i inni mówili z, jak on by to nazwał, lekkim akcentem, małą różnicą co do ich wymowy, która była prawie niezauważalna. Marguerite, z drugiej strony, miała bardzo wyraźny akcent; unikała także slangu i rzadko skracała wyrazy, mówiąc precyzyjnym angielskim. To sprawiało, że był ciekawy. – Nie jesteś kanadyjką z urodzenia – powiedział w końcu. – Urodziłam się w Anglii – poinformowała go Marguerite. Greg zmarszczył brwi. Nie pomyślałby, że jej akcent był angielski. Przynajmniej to nie był żaden angielski akcent, jaki kiedykolwiek słyszał. – Żyję już długi czas, doktorze Hewitt i żyłam w wielu miejscach. – Jak długo i w ilu miejscach? – zapytał szybko i Marguerite uśmiechnęła się, słysząc jego szczerość. – Urodziłam się czwartego sierpnia tysiąc dwieście sześćdziesiątego piątego – oznajmiła. Greg otworzył usta, po czym potrząsnął głową i powiedział: – Niemożliwe. To znaczyłoby, że masz ponad siedemset lat. Marguerite uśmiechnęła się z zakłopotaniem. – Niemniej jednak to prawda. Kiedy się urodziłam, Anglia była pogrążona w cywilnych konfliktach, a Henryk III był królem. Nie było domowych instalacji wodno–kanalizacyjnych, a rycerskości było więcej niż odpowiedzi w krzyżówce. Jednakże oczywiście, pozwalali sobie na to tylko bogaci i potężni – dodała cierpko. – I podejrzewam, że byłaś jedną z tych bogatych i potężnych? – zapytał. Marguerite potrząsnęła głową. – Byłam wieśniaczką. Byłam niepożądanym ciosem jednego z panów, którzy odwiedzali zamek, gdzie moja matka służyła. – Niechcianym? – zapytał współczująco Greg. – Smutne, tak. Obawiam się, że jedynym powodem, dla którego znała datę mojego urodzenia, było to, iż była to data bitwy pod Evesham. – Marguerite wzruszyła ramionami. – Pracowałam na zamku odkąd nauczyłam się chodzić i umarłabym tam – prawdopodobnie w bardzo młodym wieku – gdyby Jean Claude się tam nie zjawił i nie wywiózł mnie stamtąd. – Dowiedziałem się, że Jean Claude miał problem z alkoholem? Marguerite powoli skinęła głową. – I to go zabiło. Zmarł, kiedy wypił za dużo krwi pijanego człowieka. Nawet nie obudził się, kiedy dom stanął w płomieniach wokół niego. Spalił się żywcem.
- 134 -
– Tak, wydaje mi się, że Thomas wspominał, iż Jean Claude zginął w ogniu – powiedział, po czym uniósł brwi i zapytał. – Więc możecie zginąć? – Och tak, niełatwo, ale możemy zginąć – zapewniła go. – A ogień jest jedną z rzeczy, która może nas zabić. – Niezbyt przyjemny sposób odejścia, wyobrażam sobie – mruknął Greg. – Nie i wolałabym, żeby Lissianna nie podążyła w ślady ojca. – I dlatego mnie tutaj sprowadziłaś. – Uniósł brew. – Nie chcesz, żeby się żywiła… yy… – Z marszu – powiedziała Marguerite. – Powinna oczywiście kontynuować żywienie się tym sposobem, ale to niebezpieczna sprawa. Poza zwiększeniem ryzyka odkrycia naszych ludzi, to również niesie za sobą ryzyko żywienia się złym rodzajem i cierpienie z powodu efektów ubocznych. – Podejrzewam, że przez „zły rodzaj” rozumiesz bezdomnych ludzi w schronisku? – zapytał Greg. – Nie jestem snobką, doktorze Hewitt – powiedziała Marguerite ze znużeniem. – Ale bezdomni ludzie, którzy szukają schronienia raczej nie są najzdrowszymi jednostkami. Ich krew nie jest najlepsza odżywczo. Greg skinął głową. Lissianna wspominała o tej samej rzeczy wcześniej, ale teraz myślał, że było prawdopodobnie wielu ludzi, którzy mieli domy, jadło niezdrowe jedzenie i tak samo nie odżywcze posiłki. Nie zawracał sobie głowy, żeby o tym wspomnieć, jednakże to nie było naprawdę ważne. – I martwisz się, że efektem ubocznym tego będzie, że zostanie pijakiem? Marguerite skinęła głową. – Lissianna wraca ze schroniska do domu pijana, albo kilka razy po pożywieniu się złą osobą, kiedy wciąż tutaj mieszkała i wiem, że to wciąż jej się zdarza. Nie zawsze mówi, jeśli ulegnie alkoholowi i narkotykom, dopóki nie będzie za późno. Te, które wykorzystuje się, żeby zwiększyć odporność; ona nie ma żadnego. Więc to co sprawia, że czują się lekko odurzeni, ale zachowują jak trzeźwi, to sprawia, że ona jest całkowicie odurzona. Greg spróbował wyobrazić sobie upitą Lissiannę, ale nie dał rady. Ona nie wyglądała na taką osobę. – Więc – powiedziała nagle Marguerite. – Co myślisz o mojej córce? Zaskoczony zmianą tematu, Greg zesztywniał, kiedy jego myśli pędziły przez umysł. Myślał, że Lissianna była piękna i inteligentna, i słodka, i miła i pięknie pachniała, i… Lista przesuwająca się przez jego umysł była nieskończenie długa, ale wcześniej wybrał ze zbioru miłych i przyjemnych rzeczy, które o niej sądził i czuł do Lissianny, Marguerite pokiwała głową i zapytała: - 135 -
– A jak znosisz wiedzę o naszym gatunku? Zdaję sobie sprawę, że to musi wprowadzać w zakłopotanie. Greg uśmiechnął się słabo na niedopowiedzenie tych słów. Wprowadzać w zakłopotanie? Och tak. Mając swoje przekonania i widząc jak świat odwraca się do góry nogami, mógł być trochę zakłopotany, ale to również było niewiarygodnie interesujące. Zwłaszcza po rozmowie z Lissianną i wyjaśnieniem kilku rzeczy. Przypuszczał, że jego zainteresowanie wyglądało dziwacznie w stosunku do pozostałych, ale… cóż, przecież byli niesamowici ludzie z umiejętnościami i zdolnościami, które mógł sobie tylko wyobrazić i którzy byli wokół cały czas. Marguerite twierdziła, że miała ponad siedemset lat. Dobry Boże, wydarzenia na świecie, które musiała widzieć, postępy w technologii, ludzie, których mogła w tym czasie spotkać…prawdziwe postacie historyczne, które dokonały wielkich czynów i o których Greg mógł tylko czytać. Nawet Lissianna – przez ponad dwieście lat – musiała widzieć rzeczy, które zamieszałyby mu w głowie. W pewnym sensie był w pewien sposób wdzięczny za zostanie tutaj przyprowadzonym. To było z pewnością bardziej interesujące niż leniuchowanie nad morzem i granie w siatkówkę plażową. Uświadamiając sobie, że Marguerite czeka na jego odpowiedź, Greg uniósł spojrzenie, ale zanim przemówił, pokiwała ponownie głową i zapytała: – Byłbyś skłonny zostać tutaj jako nasz gość i wyleczyć ją? Greg wytrzeszczył oczy, nagle uświadamiając sobie, że dowiedziała się odpowiedzi, czytając jego myśli i właśnie dlatego nie czekała na to, żeby wyraził odpowiedź słowami. Na krótko zapomniał o jej umiejętności, ale teraz, kiedy to sobie przypomniał, Greg był bardziej rozbawiony niż wkurzony. To oszczędziło mu wyrażania w uprzejmy sposób tego, co pomyślał. Pomimo że przypuszczał, iż powinien się martwić; nie wszystkie jego myśli i uczucia były przeznaczone dla Lissianny. – Doktorze Hewitt? – zachęciła Marguerite. – Mów mi Greg – mruknął, zauważając z zainteresowaniem, że wydawała się rozdrażniona, nawet sfrustrowana. Wyglądało na to, że jego przepływające myśli uniemożliwiły jej dostanie odpowiedzi na pytanie. Ciekawe, pomyślał. – Będziesz leczył Lissiannę? – powtórzyła. Krzywy uśmiech wygiął jego usta i powiedział: – Ty mi powiedz. Zmrużyła oczy, słysząc wyzwanie i przechyliła głowę, nie odzywając się. Greg spędził kilka następnych chwil na próbowaniu nie myśleć, - 136 -
testując, czy może ją zablokować. Gdy zobaczył ponownie, że zniecierpliwienie pojawiło się na jej twarzy, był niemal pewien, że zablokował ją, ale chwilę później wyprostowała się i skinęła głową. – Wolałbyś, żeby ktoś inny nadzorował jej potrzeby terapeutyczne, bo pociąga cię seksualnie, ale chciałbyś także jej pomóc i czujesz, że Jeanne Louise ma rację i nie możesz trzymać się zwykłych zasad w tym przypadku, więc pomożesz jej – powiedziała cicho i wstała. – Cóż, mało spałam tego ranka, myślę więc, że wrócę do łóżka, dopóki słońce nie zajdzie. – Do łóżka? – zawtórował nieobecnie Greg, a jego umysł trawił przerażenie przed tym, co dokładnie odczytała i co czuł. Kobieta, która była koszmarem każdego faceta – matka, która wiedziała dokładnie, czego chciał facet i nie dawała się nabrać dobrymi sposobami i grzecznymi kłamstwami. – Nie śpimy w trumnach, Greg. Był czas, kiedy trumny i krypty były dla nas najbezpieczniejszym miejscem do spania, chroniły nas przed promieniami słonecznymi i każdym, kto na nas polował, ale to już przeszłość. Śpimy w łóżkach, w sypialniach ze specjalnymi oknami, które trzymają z daleka szkodliwe promienie słoneczne i ciemne zasłony, które dają nam dodatkową ochronę. – Marguerite przechyliła głowę i zapytała. – Nie zauważyłeś tego, kiedy byłeś w pokoju Lissianny? – Yy… tak – powiedział, czując się trochę jak idiota. – I tak naprawdę nie myślałem, że śpicie w trumnach, ale… – Ale nie byłeś pewien. Greg pokiwał głową skruszony. – Cóż, śpij spokojnie, nie ma tutaj żadnych trumien – zapewniła go Marguerite i ruszyła do drzwi. – Lissianna stoi na zewnątrz na korytarzu od kilku minut, nie chcąc przerywać. Ulży jej, kiedy znajdzie cię niezwiązanego. Miłego popołudnia. Mam nadzieję, że to było produktywne.
Tłumaczenie: Night_Huntress22 & Xylena Korekta: di66
- 137 -
ROZDZIAŁ 12 – To jest Marguerite? Lissianna przerwała i ponownie spojrzała w górę korytarza by zobaczyć, że Greg przystanął przed portretem na ścianie. Cofając się spojrzała na swoją matkę w średniowiecznej sukni. – Tak. Mój ojciec zamówił go jako prezent ślubny. – Wygląda młodo. – Greg delikatnie przebiegła palcami po bardzo starej ramie. – Matka miała piętnaście lat, gdy wyszła za mąż. – Piętnaście? – potrząsnął głową – To jeszcze dziecko. – Wtedy pobierano się całkiem młodo – wskazała – Są jakiekolwiek twoje portrety z młodości? Lissianna potaknęła. – W sali portretów. Jego oczy rozpaliły się zainteresowaniem. – Istnieje sala portretów? Umiejętność czytania w myślach, nie była potrzebna, by wiedzieć, że chciałby je zobaczyć, tak jak dla Lissianny nie wymagało czytania w myślach, by wiedzieć, że rozmowa z jej matką wprawiła go w lekkie osłupienie. Gdy weszła do pokoju, człowiek potrząsał głową i mamrotał do siebie o czymś będącym jak koszmar. Lissianna nie miała pojęcia co wywołało taką reakcję, ale jeśli zaspokoił jej matkę, to mogła pozwolić mu włóczyć się po domu, zapytała tylko czy wszystko jest w porządku. Gdy potaknął, zasugerowała, że dołączą do reszty w sali rozrywki, by obejrzeć film. Wypożyczyli film w wypożyczalni tuż obok sklepu spożywczego. To był pomysł Thomasa, by zabawić bliźniaki. Gdy rozpakowywali zakupy spożywcze, zasugerował, że obejrzą go jak tylko Marguerite skończy z Gregiem. Lissianna myślała kiedyś, że to dobry pomysł, teraz, jednakże zdecydowała, że mogą odpuścić sobie film i zamiast tego zmienić kierunek na salę portretów. Była pewna, że pożałuje wszystkich tych pytań, gdy uświadomiła sobie ile było tam portretów. To była równowartość rodzinnego albumu i zaczynając od portretu jej matki, zanim wyszła za mąż
- 138 -
w 1280 roku, kontynuując do czasu powstania aparatu w 1800, liczna portretów wprawiała w osłupienie. – No chodź – powiedziała Lissianna, zmierzając w kierunku schodów – zrobię ci szybko wycieczkę, nim dołączymy do reszty. Sala portretów początkowo była salą balową. Gdy bale stały się niemodne, przenieśli tam portrety, zamiast je składować. Było ich tam wiele, a Greg wydawał się zdeterminowany do obejrzenia każdego z osobna. Był otwarcie zafascynowany kawałkami historii, które ujawniały się w ubiorze oraz chłodnych wnętrzach. – Masz ładną rodzinę. – zauważył, gdy poruszali się między portretami jej braci. Jej matka ułożyła portrety chronologicznie, zaczynając od jednego swojego i Jean Claude’a po roku ich małżeństwa. Przesunęli się przez kilka kolejnych portretów, jednych jako pary, innych w pojedynkę, potem urodził się jej brat Luc i dołączył do portretów, najpierw jako dziecko, potem chłopiec, potem jako samotny mężczyzna. Za jego wizerunkiem były kolejno Bastiena, Ettiene'a i jej. – Jakie było wtedy życie? – Zapytał Greg, zatrzymując się przed portretem Lissianny, który jej ojciec zamówił na jej dwunaste urodziny. Siedziała pod drzewem mając na sobie długą blado niebieską sukienkę tamtej ery. – Jakie było? – Lissianna powtórzyła zamyślona, nękana wspomnieniami. Po chwili potrząsnęła głową i powiedziała. – To był czas dobrych manier, uroczystych bali, przejażdżek po parku – tylko po to by być zauważoną – powiedziała i dodała cierpko – Ale nie było telewizji, komputerów, czy mikrofalówek, a kobiety były właściwie niewolnicami. – Co masz na myśli? – zapytał Greg, marszcząc brwi. Lissianna wzruszyła ramionami. – Nie wolno nam było mieć nieruchomości ani bogactwa i musiałyśmy żyć zgodnie z zasadami naszych ojców aż do ślubu. Od kobiet z wyższych klas oczekiwało się dobrego zamążpójścia i urodzenia dzieci, wtedy wszystko co odziedziczyłyśmy lub posiadałyśmy – wliczając w to nasze ciała i wszystkie dzieci, które urodziłyśmy – stawało się własnością naszych mężów, jeśli tego chcieli. – Hymm – Greg wyglądał na nieporuszonego tymi wieściami. Lissianna uśmiechnęła się widząc jego minę, poszli dalej. – Kobiety z innych klas pracowały w wieku od ośmiu do dwudziestu lat. One także - 139 -
wychodziły za mąż i wszystko co posiadały – wliczając w to ich ciała i wszystkie dzieci które urodziły – stawały się własnością ich mężów. Teraz jest lepiej. Zauważyła jego rozczarowanie i uśmiechnęła się cierpko. – Masz na to romantyczne spojrzenie, jakie pokazują w filmach i książkach. Obawiam się że moja opinia jest zabarwiona przez moje wspomnienia i fakt, że jestem kobietą. Teraz jest łatwiej być kobietą. Nie musimy brać ślubu jeśli nie chcemy i nie możemy być zmuszone do posiadania dzieci. Możemy zdobywać wykształcenie, robić karierę, posiadać nieruchomości, mieć majątek. Kiedy się urodziłam, wszystkim co od nas oczekiwano albo raczej na co nam pozwalano to bycie posłusznymi córkami, wyjście za mąż i stanie się oddanymi żonami i matkami. – Nigdy nie wzięłaś ślubu, nie miałaś dzieci. – wskazał przekrzywiając głowę i marszcząc brwi zapytał – Prawda? – Nie. – Dlaczego? Masz prawie dwieście lat. Lissianna uśmiechnęła się blado. – Sprawiasz, że brzmi to jakbym była starą panną. Wszystko jest względne. Kiedy istnieje wszelkie prawdopodobieństwo, że będziesz żyć parę tysięcy lat albo i dłużej, nie ma sensu przyspieszać małżeństwa. – Tak, ale – dwieście lat? Przez ten czas nigdy się nie zakochałaś? Lissianna wzruszyła ramionami. – Ciężko się zakochać, gdy każdy kogo spotykasz jest tylko słodką marionetką. – Greg mrugnął. – Nie rozumiem, dlaczego „słodką kukiełką”? Lissianna zawahała się, mimo to zapytała: – Mógłbyś pokochać moją matkę? Jego mina była wystarczającą odpowiedzią, mimo to Greg powiedział: – Nie jestem świrem lubiącym kontrolę, ale lubię mieć kontrolę nad sobą, w większości sytuacji. Ona sprawia, że czuję... – Gorszy, jak dziecko, niczym więcej jak chodzącą, mówiącą kukiełką. – zasugerowała i Greg kiwnął głową w nagłym zrozumieniu. – Rozumiem. W tych stosunkach nie mogło być równowagi. Tak jak z Meredith lub ze mną, zawsze przejmowałabyś kontrolę. – Lissianna potaknęła – I – tak jak ty – potrzebuję równowagi. - 140 -
Oboje się uśmiechnęli, Greg spojrzał ponownie na obrazy, jeden z nich przedstawiał Jean Claude'a Argeneau. – Thomas powiedział coś o twoim ojcu i kontroli. To miało coś wspólnego – – Moja matka była służącą w zamku, ledwie piętnastoletnią. – Lissianna przerwała spoglądając na portret swoich rodziców. Ojciec mógł ją odczytać. Przyjechał na swoim wierzchowcu, silny, przystojny i błyszczący jak nowy pens, była zauroczona. Był w jej oczach jak bóg, nadzwyczaj łatwo traciła przy nim głowę. Matka uwielbiała go, myślała, że był doskonały. – Lissianna powiedziała sucho. – Przemienił ją i poślubił stosunkowo szybko, wszystko było dobrze, ale tylko przez chwilę. – Ale… ? – Ale jak to zauroczenie, opadło szybko, zobaczyła, że nie jest idealny, a jej myśli o nim, przestały być tak pochlebne. Lissianna rzuciła na niego okiem. Oczywiście mógł odczytywać te małe krytyczne myśli tak łatwo jak przedtem, co sprawiło, że stał i poczuł się zraniony i zirytowany. Zaczął pić i szukać miłosnych podbojów – bez wątpienia próbując wzmocnić jego słabnące poczucie własnej wartości. – Mógł kontrolować twoją matkę, tak jak ona mnie? – zapytał Greg Lissianna potaknęła. – To było łatwiejsze nim ją przemienił, ale nawet po, wciąż mógł ją kontrolować. Wiedziała o tym, tylko gdy ją poinformował. Ona też mogła czytać w jego myślach. Przynajmniej, gdy ich nie chronił. Ojciec nie mógł lub po prostu nie strzegł ich, gdy był pijany. – Wiedziała o jego piciu i uganianiu się za spódniczkami. – Greg uświadomił sobie z przerażeniem. – Wiedziała i nienawidziła tego, za każdym razem, gdy przejmował nad nią kontrolę. Lissianna pokiwała głową. – Gorzej. Matka dowiedziała się, że poślubił ją, bo wyglądała jak jego zmarła żona z Atlantydy, ale był rozczarowany, ponieważ oczywiście nie była jego zmarłą żoną i to nie było to samo. Zrobił błąd, którego gorzko pożałował, myślę że próbował ukarać ją rozmyślając o tym, nie chroniąc myśli. – Brzmi jak koszmar – powiedział ponuro – Dlaczego twoja matka go nie zostawiła? – Była w trudnej sytuacji. Spłodził ją. - 141 -
– Spłodził? – Mówią, że przemiana jest tak samo bolesna jak poród, ktoś, kto został przemieniony, rodzi się na nowo. Więc ten, który dokonał przemiany jest jego albo jej ojcem (słownik mówi ze samcem rozpłodowym albo Ojcem rodu). – Oh. Rozumiem – Greg rozważał to przez moment, a potem zapytał – Bolesny, hę? Lissianna poważnie kiwnęła głową – Nigdy nie doświadczyłam tego na sobie, ale tak jak powiedziałam to bardzo bolesne. – Ściągnął usta i powiedział: – Więc została, ponieważ ją spłodził? Lissianna skrzywiła się. – Cóż, częściowo. Sądzę, że mógłbyś powiedzieć, że czuła się zobowiązana w stosunku do niego. Dał jej nowe życie, jak również dzieci, komfort i bogactwa, które lubiła. Bez niego, matka pozostałaby służącą w zamku, gdzie się urodziła i pracowała aż do śmierci, w tak młodym wieku...to było coś, co wypominał jej za każdym razem, gdy wydawał się tracić do niego cierpliwość. – Manipulacje – powiedział Greg dobitnie – Co było inną częścią tego, że została? Lissianna wzruszyła ramionami – Ten sam powód, dla którego kobiety zostają w nieszczęśliwych małżeństwach – nic nie miała. Był wszechpotężny, wszystko było jego, tak długo jak żył, mógł ją poważnie ukarać – z błogosławieństwem prawa i społeczności – gdyby go zostawiła. Znowu zaczęli spacerować i powiedziała: – Na szczęście mój ojciec szybko się nudził i zostawiał ją na dekady gdy sam romansował z inną kobietą czy kobietami. Niestety, zawsze wracał. Byliśmy szczęśliwsi, gdy go nie było. Podejrzewam, że to dla matki oznaczało więcej myślenia o ich małżeństwie. Bycie świadkiem tego przez dwieście lat, przypuszczam, że byłbyś niechętny małżeństwu i cierpieniu w taki sposób. Lissianna wpatrywała się niewidzącymi oczami w kolejny obraz, jej słowa krążyły po jej umyśle. Nigdy nie myślała nad tym jak małżeństwo
- 142 -
rodziców na nią wpłynęło, ale w rzeczywistości, bała się popełnić błąd i być nieszczęśliwą przez niemal siedemset lat, jak jej matka. – Rozumiem, że średniowieczne albo nawet wiktoriańskie rozwody były właściwie nierealne, ale teraz, to jest powszechne. – powiedział Greg, rozpraszając ją. – Myślisz, że gdyby przetrwał on albo Marguerite mogliby go wziąć? – Nie. – przerwała z pewnością w głosie. – Dlaczego? – Rozwód nie jest czymś, co traktujemy beztrosko. – Dlaczego? – powtórzył Lissianna zawahała się – Jesteśmy w stanie spłodzić tylko jednego osobnika. Dla większości to jego małżonek. To był przypadek, lepiej, gdy poświecisz temu czas i nabierzesz pewności, że to właściwa osoba. – Jesteś w stanie przemienić tylko jedną osobę? – Greg zapytał ze zdumieniem. – A co jeśli wybierzesz niewłaściwą? Wzruszyła ramionami – Większość zostaje razem, mimo wszystko. Tych kilkoro, którzy się rozstali żyje w pojedynkę, lub odnalazło partnerów wśród naszego gatunku i nie potrzebuje nikogo przemieniać. Inna część żyje w pojedynkę lub odmierza czas od jednego śmiertelnego kochanka do drugiego, nie będąc w stanie poświęcić więcej niż dziesięć lat, nim wiek zacznie stanowić widoczną różnicę. – Co jeśli stworzysz swojego towarzysza życia, a on umrze, czy możesz stworzyć kolejnego? – Dobry Boże, nie. – Lissianna roześmiała się z tej sugestii. – Partnerzy mogliby niespodziewanie cierpieć przez przypadkowe ścinanie głowy na całym świecie, gdyby to było dozwolone. – Tak podejrzewam – Greg przytaknął – Ale dlaczego możesz „spłodzić” tylko jedna osobę? – Kontrola populacji. – odpowiedziała natychmiast i wskazała. – Nie byłoby dobrze, gdyby jedzących było mniej niż karmicieli. To też powód, dla którego możemy mieć tylko jedno dziecko na sto lat. Greg cicho gwizdnął przez zęby. – To robi cholerną różnicę wieku między tobą a twoimi braćmi. – Przerwał i rzucił okiem na obrazy, które już widzieli. – W takim razie Etienne ma trzysta z hakiem. - 143 -
– Etienne ma trzysta jedenaście lat, Bastien czterysta dziewięć, tak myślę. – powiedziała i dodała – Mój najstarszy brat ma sześćset dziesięć lat, czy coś koło tego. – Brwi Grega uniosły się w zaskoczeniu. – Sześćset dziesięć? Dlaczego tak duża przerwa? – Lissianna wzruszyła ramionami. – Po prostu, to że możesz mieć jedno na sto lat, nie oznacza że musisz je mieć co sto lat. – wskazała. – Proste, tak przypuszczałem – zgodził się Greg. – Tu jesteście! – oboje spojrzeli w kierunku drzwi, przez które wdarły się bliźniaczki. – Przegapiliście pierwszy film, był świetny! – Juli tryskała. – Więc, pomyśleliśmy, że lepiej będzie jak przyjdziemy sprawdzić, czy chcecie obejrzeć drugi, nim zaczniemy. – powiedziała Vicki. – Zrobimy popcorn – próbowała skusić ich Juli. Uczucie ulgi, z powodu możliwości zrezygnowania z nieprzyjemnego tematu jej ojca sprawiło, że Lissianna uśmiechnęła się i powiedziała: – Brzmi nieźle. Zrobiliśmy całkiem sporo, przynajmniej tutaj. Nieprawdaż? – rzuciła Gregowi pytające spojrzenie. Uśmiechnął się z rozbawieniem, ale potaknął, z ulgą wypuściła oddech. – Popcorn brzmi nieźle – powiedział. – Co to za film? Z wampirami? – Oh, proszę, jakbyśmy mogli oglądać filmy z wampirami. – prychnęła Vicki. – Oni zawsze ukazują to w złym świetle. – poskarżyła się Juli. – I zawsze są tacy głupi, to znaczy, spójrz na Draculę Stokera, napisał, że Drac ma harem żeńskich wampirów w swoim zamku i wciąż goni za Lucy i Milaną. No proszę, przecież można zmienić tylko jedną osobę. – I ta sprawa przemiany w nietoperza, szczura czy wilka? – zapytała Vicki ze wstrętem. Pffff. Ale czego można oczekiwać, skoro swoje informacje czerpał od pijanego wampira? – A potem był Renfield – dodała Juli z drżeniem. – Jedyny sposób byś skończył jak nawalony robal tak jak Renfield to musi się do tego wplątać rada. – Rada? – zapytał Greg z zainteresowaniem. – I co macie na myśli, mówiąc, ze Stoker ma swoje informacje od pijanego wampira? Czy on naprawdę rozmawiał z jednym z was, tak jak ja? – Nie tak jak ty – wskazała Juli – my jesteśmy trzeźwi. - 144 -
– Tu jesteście. Zaraz zaczniemy drugi film bez was. – Greg rozejrzał się zaskoczony słowami Thomasa i zauważył, że doszli do sali rozrywki. To w zasadzie był duży salon, z ogromnym ekranem na jednej ścianie i wszystkimi meblami ustawionymi przodem do niego. – Oh, hej! – krzyknęła Juli. – Zrobiliście popcorn. Rozmowa została zapominana, dziewczyna pobiegła do przodu, by wziąć wielką miskę popcornu z masłem, którą Elspeth trzymała. – Jeanne Louis i ja go zrobiłyśmy – poinformowała Elpeth podając jedną z dwóch pozostałych misek Vicki a drugą Gregowi. – Pomyśleliśmy, że to zaoszczędzi czas. A teraz siadajcie, żebyśmy mogli zacząć oglądać film. Greg podziękował Elspeth za popcorn i podążył za Lissianną do jednej z dwóch kanap stojących na przeciw ekranu. Usadowili się obok siebie, gdy tylko ktoś zgasił górne światło i ekran rozżarzył się obrazem logo spółki filmowej. To był film akcji, ale nie najlepszy i Lissianna wcale nie była specjalnie zdziwiona, gdy Greg zaczął do niej szeptać, ale zdziwiona była tym jaki wybrał temat. – Tak więc tworzenie jednego partnera i jedno dziecko na sto lat... Kto to egzekwuje? Lissianna zawahała się. Nie była przyzwyczajona do mówienia o tych rzeczach. Ci, którzy byli z jej gatunku wiedzieli, kim są, więc nie było powodu by o nich mówi – z wyjątkiem kilku zaufanych osób jak pokojówka jej matki, Maria, gdyż śmiertelnicy w ogóle nie wiedzieli o ich istnieniu. To kim są ci ludzie jak wiadomo, że nie podlegało dyskusji – z wyjątkiem kilku zaufanych jednostek, jak służąca jej matki Maria. Ale nawet ona, jak i inni śmiertelnicy tacy jak ona, nie wiedzieli zbyt dużo, tylko tyle, że żyli już długo, byli silni i mieli specjalne umiejętności. Podejrzewała, że domyślają się ich wampiryzmu z powodu krwi w lodówce, ale nigdy o tym nie mówili. Nie było potrzeby, by wiedzieli o Radzie. – To tajemnica – zgadł Greg. Lissianna otrząsnęła się ze swoich myśli i zdecydowała, że nie ma powodu by mu o tym nie powiedzieć. Kiedy wuj Lucian skończy z nim, tak czy inaczej nie będzie nic pamiętał. Przynajmniej taka miała nadzieję. Alternatywa, gdyby nie mogli wymazać jego pamięci była dla niej nieprzyjemna. - 145 -
– Mamy Radę, która stanowi i egzekwuje prawa. – odpowiedziała cicho. – Radę? – zamyślił się nad tym – Czy twoja matka i bracia są w niej? – Nie. Są za młodzi. Jego oczy powiększył się w niedowierzaniu. – Siedemset lat to za młody? Lissianna uśmiechnęła się – Matka jest stosunkowo młoda dla naszych ludzi. – Tak podejrzewam. – Greg przyznał i wiedziała, że prawdopodobnie właśnie teraz przypomina sobie, że jej ojciec jest dużo, dużo starszy. – Wujek Lucian jest przywódcą Rady. – Twój wujek? –– rozważył to przez chwilę, a potem zapytał: – Więc co robią, gdy ktoś złamie zasady i stworzy więcej niż jedną osobę? – Lissianna poruszyła się niezręcznie, ten temat był dla niej nieprzyjemny. – Słyszałam tylko o jednym przypadku gdzie ktoś przemienił drugą osobę. – przyznała. – Co zrobił twój wuj i Rada? – zapytał. – Jednostka która spłodziła została... zniszczona. – Jeez. Zniszczona? – Gregowi pogorszyło się od tych wiadomości, zapytała – Jak? – Został przebity kołkiem na otwartej przestrzeni, tuż przed świtem, by pozwolić słońcu go zniszczyć, stanął w płomieniach, gdy słońce wzeszło. – Dobry Boże – jęknął – Twój wuj jest brutalny. – To było wieki temu, wtedy każdy był brutalny. – powiedziała szybko i dodała – To miało duże znaczenie jako środek odstraszający dla innych, zapobiegać, by komukolwiek jeszcze łamał prawo. – Całkiem przekonujące – wymamrotał – Co się stało z tym kogo stworzył? Lissianna wzruszyła ramionami – Nic o czym bym wiedziała, pozwolono jej żyć. Przypuszczam, ze życie zastąpiło jej stworzyciela. – Hmm, – Greg spojrzał na Juli i Vicki i powiedział – Rozumiem, że bliźnięta są dopuszczalne, pomimo zasady mówiącej o jednym dziecku na każde sto lat. Co jednak robią, jeśli jedna z waszych kobiet, chce mieć dzieci częściej, niż co sto lat?
- 146 -
– Trochę swobody jest dozwolone. Niektórzy mają dzieci co dziewięćdziesiąt pięć lat, ale potem przed kolejnym, matka musi poczekać dodatkowe pięć lat. – A co jeśli, spróbują mieć je co pięćdziesiąt lat, albo mieć jedno po drugim? – To zakazane. Ciąża musi zostać przerwana. – Możecie dokonać aborcji? – zapytał zaskoczony Greg, a gdy przytaknęła, zapytał. – A co robiliście, nim powstała aborcja? Lissianna westchnęła. To była rzecz, o której wolała nie myśleć, a co dopiero dyskutować, ale odpowiedziała. – Przed wynalezieniem aborcji, dziecko było wycinane z brzucha matki, albo zabijane tuż po narodzinach. – Podejrzewam, że kołkowano je na słońcu, a potem umieszczano w ogniu? – sugestia Grega zabrzmiała ostro. – Nie, oczywiście, że nie – powiedziała smutno, wiedząc, że ma kiepskie zdanie o jej gatunku. – Rada nie ma powodu torturować niewinnych dzieci. Uniósł brwi. – Więc, jak je zabijają? Lissianna wzruszyła bezradnie ramionami. – Nie jestem pewna. Nie znam nikogo, kto próbowałby mieć dziecko częściej niż w dozwolonym czasie. To byłoby niemądre. Ciążę nie jest łatwo ukryć. Greg, wypuścił powietrze i westchnął, część napięcia, opuściło jego ciało. – Jakie jeszcze prawa ma wasza Rada? Lissianna zacisnęła usta. – Nie wolno nam mordować, ani okradać się nawzajem. – Siebie nawzajem? – zapytał po raz kolejny ostrym tonem. – A co ze śmiertelnikami? – Nie bez dobrego powodu – zapewniła go. – Dobrego powodu? – Greg wpatrywał się w nią – Co właściwie znaczy dobry powód? Lissianna westchnęła na jego reakcję, wiedząc, że powinna się tego spodziewać. – Cóż, bronienie siebie, lub kogoś innego naszego rodzaju. - 147 -
Greg chrząknął i pokiwał głową, prawdopodobnie dając do zrozumienia, że może to zrozumieć, Lissianna zrelaksowała się odrobinę, ale wtedy zapytał: – Co jeszcze? Zagryzła wargę i przyznała – Karmić się na ofierze wypadku. – Jaki rodzaj wypadku pozwala jednemu z was zabić lub okraść śmiertelnika? – To działo się w przeszłości, gdy podróżowali, jeden z naszego rodzaju – przez wypadek, lub zwykłą pomyłkę – uważał się za rannego i bez zapasu krwi. W takim przypadku może okraść lokalny bank krwi – lub gdyby był w samym środku dżungli, czy gdzieś, gdzie jego jedyną deską ratunku, będzie źródło – może wziąć, to czego potrzebuje. – Powiedziała delikatnie. – Greg nie dał nabrać się jej słowom. – Masz na myśli, że jeśli polecą gdzieś i samolot się rozbije a oni są ranni, po środku niczego, z jednym lub dwoma ocalałymi, mogą wyssać ich do sucha, czy tak? – Tak, coś w tym stylu. – Lissianna przyznała z westchnieniem. – Ale tylko, kiedy jest to całkowicie niezbędne. Greg skinął głową – Z drugiej strony, są wolno im karmić się ze źródła tylko, z przyczyn zdrowotnych, jak twoja fobia? – Tak. – Są jeszcze jakieś inne powody zdrowotne, pozwalające na to? Lissianna potaknęła– Aktualnie, jest kilka. Mam kuzyna i wuja, którzy nie mogą przetrwać na krwi z torebek. Ich ciała potrzebują specjalnego enzymu, który zanika w chwili,gdy krew opuszcza ciało. Mogą pić torebkę po torebce, a mimo to, wciąż umierać z głodu. Greg zagwizdał przez zęby. – Nie sądziłem, że tak niewielu pozwolono mieć taką kondycję, by kontynuować. --Niewielu naprawia uszkodzenia i atakuje chorobę, nie poprawiają naturalnego stanu genetycznego. I jakikolwiek enzym to jest, mój wuj i kuzyn potrzebują go, choć reszta nas nie, to genetyczna anomalia, naturalna dla nich. – Ach, rozumiem. – Cóż, był marny film – powiedział Thomas z niesmakiem. - 148 -
Lissianna mrugnęła, ponieważ światła zostały włączone. Film się skończył i sądząc po komentarzu kuzyna, nie wiele straciła rozmawiając z Gregiem. – Tak, był całkiem kiepski – zgodziła się Juli. – I cieszę się, że się skończył. Umieram z głodu. – Jak możesz umierać z głodu? Właśnie zjadłaś wielką miskę popcornu. – Powiedziała Elspeth ze zdziwieniem. – Popcorn, to nie jedzenie. To popcorn. – Powiedziała jej Vicki ze śmiechem i obróciła się do Grega. – Co powiesz na kolację? Możemy zrobić hot dogi, albo odgrzać jakąś pizzę. Greg zasugerował – a może wy przekąsicie coś płynnego, a ja zrobię chilli? – Chilli, hę? – Juli rozważyła sprawę i zapytała. – Z frytkami? – I serem – dodała Vicki, wyglądając na podekscytowaną. – Co tylko chcecie – Greg zaśmiał się, wstając i wyciągając rękę do Lissianny. – Gdybym poprosił cię o pokazanie mi domu, zgodziłabyś się? Lissianna spojrzała z nad magazynów, które kartkowała i zagapiła się na Grega. Mieszał swoje chilli i nie patrzył w jej stronę, co było prawdopodobnie dobre, bo gdyby wyraz jej twarzy odzwierciedlał jej uczucia, to byłoby tam mnóstwo zmieszania. Jej umysł wirował wokół myśli, sprowokowanych pytaniami Grega. Wypuściła go po raz pierwszy, bez poczucia winy. Wciąż czuła się winna. Zwłaszcza teraz, gdy wuj Lucian był wplątany w sytuację, czyniąc pozycję Grega niepewną. Zgodzą się, że jego przypadek jest wystarczająco przekonujący, Lissianna dużo bardziej bała się, że – pomimo gniewu jej matki i groźby, że może być jego obiektem – może znowu zostać przekonana, do odstawienia go z powrotem do jego apartamentu. – To mogłoby narobić mi wielu kłopotów. – Było wszystkim co powiedziała, ale uśmiech, który natychmiast wykrzywił jego wargi, sugerował, że Greg wie, że można ją przekonać, by go wypuściła. – Cóż, nie martw się. Nie będę pytał. – Powiedział krzepiąco. Jego komentarz wyciągnął zaskoczone „Dlaczego?” z Lissianny. Greg rozważył pytanie, spoglądając do piekarnika, by sprawdzić frytki. Dowodził, że był kimś w rodzaju domowego czarnoksiężnika. Mężczyzna - 149 -
wiedział nawet, czym jest trzepaczka do jajek, co było prawdziwym szczęściem, podejrzewała Lissianna, ponieważ sama czuła się zagubiona w kuchni. Umarłby z głodu, gdyby czekał aż ona dla niego ugotuje. Na szczęście dla Grega i bliźniąt, kuchnia Argeneau była zazwyczaj ogołocona z jedzenia, wyposażona we wszystkie te talerze, przybory kuchenne i urządzenia typowe dla kuchni. Mieli okazjonalnie jakieś przyjęcia, na które zamawiali catering, ale Marguerite wolała być przygotowana na każdą ewentualność. – Ciężko wyjaśnić – powiedział w końcu Greg. – Poznawanie twoich ludzi jest jak bieganie pośród przyjaznych kosmitów. Kto nie chciałby dowiedzieć się więcej o tobie? Lissianna wolno pokiwała głową. Rozumiała wnioski, które wyciągnął i podejrzewała, że powinna spodziewać się jego ciekawości. Nie miała serca powiedzieć mu, że wszystko czego się nauczył, może być krótkotrwałą wiedzą, a jej matka ma nadzieję, że wuj Lucian będzie w stanie wyczyścić wszystkie wspomnienia o nich, z jego umysłu. – Dlaczego bliźniaczki jedzą, podczas gdy reszta z was nie? – Pytanie było takim skokiem tematycznym, że zajęło chwilę umysłowi Lissianny przełączenie się, potem powiedziała. – Bliźniaczki są jeszcze młode. Kiedy jesteśmy dziećmi, musimy jeść, by dojrzeć jak należy, ale gdy dojrzejesz, to nie jest konieczne. – Więc, możesz jeść, tylko... Przestałaś? – zapytał Greg. – Zasadniczo – powiedziała, kiwając głową. – Po pewnym czasie jedzenie staje się nudne oba, tak jedzenie jak żywienie się stają się w pewien sposób niewygodne. Tak więc, większość z nas po prostu przestaje martwić się tym. – Jedzenie? Nudzącą niewygodą? – Greg wyglądał na wstrząśniętego. – Nawet czekolada? Lissianna zachichotała. – Czekolada to nie jedzenie, to manna. Czekolada nigdy się nie nudzi. – Cóż, dzięki Bogu za to. – wymamrotał ponownie mieszając swoje chilli. – Wciąż ciężko mi sobie wyobrazić, że jedzenie może być nudne, jest takie różnorodne. Francuskie, Włoskie, Meksykańskie, Indyjskie... – westchnął radośnie, na myśl o różnorodności jedzenia, potem odwrócił się i zapytał – Kiedy ostatni raz jadłaś chilli? - 150 -
– Nie sądzę, żebym kiedykolwiek – przyznała. – Meksyk nie jest miejscem, do którego zawsze chciałam pojechać i przestałam jeść gdzieś koło moich setnych urodzin. W tamtym czasie meksykańskie jedzenie nie było jeszcze popularne w Kanadzie. – Dlaczego Meksyk nie jest miejscem, do którego zawsze chciałaś pojechać? – Greg zabrzmiał na prawie znieważonego i to zanim Lissianna przypomniał sobie, że w tym momencie, powinien być na urlopie w Meksyku. – Jest słonecznie – powiedziała po prostu. – Och, jasne – westchnął. – Więc miałaś sto lat, gdy przestałaś jeść. Co się stało? Po prostu obudziłaś się któregoś dnia i powiedziałaś „Koniec z jedzeniem”? Lissianna roześmiała się w niedowierzaniu. Człowiek z pewnością rozkoszował się swoim jedzeniem. Właściwie wydawał się walczyć z myślą, że ona tego nie robi. Próbowała wytłumaczyć. – Moja matka i ojciec byli zmęczeni jedzeniem, na długo przed tym jak się urodziłam – tak jak moi bracia – tak więc tylko Thomas i ja jedliśmy, gdy on skończył, jadałam sama. To zaczynało się wydawać, długim, nudnym przedsięwzięciem. – powiedziała wzruszając ramionami – Więc powoli przestawałam. Tak jak już mówiłam, gdy osiągamy dojrzałość, nie ma realnego powodu by kontynuować codzienne jedzenie, większość substancji odżywczych dostajemy z krwią. Teraz, jem tylko przy świętowaniu, tak jak reszta mojej rodziny. Greg przestał mieszać i spojrzał na nią. – Jesz na uroczystościach? – To taka towarzyska rzecz, którą się robi. Greg zachichotał. – Więc jesteś jak ci, którzy piją tylko dla towarzystwa, tyle, że ty jesz dla towarzystwa. – Lissianna uśmiechnęła się do niego i wróciła do swojego magazynu. – Cóż, skoro nigdy nie jadłaś chilli, to może nie być dla ciebie nudne. – Wytknął Greg – Dlaczego nie spróbujesz? Tak czy inaczej, potrzebuje kogoś kto sprawdzi smak. Spojrzała na niego i zobaczyła jak nabiera pełną łyżkę chilli i ostrożnie niesie ją do niej, jego wolna ręka pilnowała, żeby nie kapnęło.
- 151 -
Lissianna pomagała mu robić chilli, krojąc cebulę i grzyby, gdy on smażył mięso. Dotrzymywała mu także towarzystwa, gdy kręcił się przy garnku, z miłością mieszając i doprawiając. Aromaty, które wydobywały się z garnka, przez ostania godzinę były smakowite, ale przecież jedzenie przynoszone do pracy przez jej współpracownicę Debbie, ciągle pachniało dobrze, ale nie budziło w niej żadnego głodu. – Ja nie… – zaczęła niepewnie. – No dalej – nakłaniał – Tylko jeden kęs. Lissianna poddała się i sięgnęła po łyżkę, ale Greg zabrał ją z daleka i potrząsnął głową. – Otwórz. Pozwoliła swojej ręce opaść i posłusznie otworzyła usta, okropnie świadoma, jego oczu na niej, gdy wsuwał łyżkę do jej ust. Zamknęła usta, biorąc jedzenie, gdy wyjął łyżkę. Lissianna pozwoliła temu opaść na język, ciesząc się eksplozją smaku przed żuciem i połykaniem. – Co sądzisz? – Zapytał Greg. Lissianna uśmiechnęła się i przyznała: – Jest dobre. – No widzisz. – Był ewidentnie zadowolony z siebie, potrząsając głową, gdy się odwrócił z powrotem do swojego garnka. – Jedzenie... nudne! – roześmiał się nieznacznie. Nieprawdopodobne. Lissianna obserwowała go z uśmiechem. – Nie mówiłbyś tak, gdybyś jadł wszystko, co najmniej po sto razy. To staje się obowiązkiem, nie przyjemnością. – Nigdy – Greg protestował pewny siebie, a potem zapytał: – Ej, czy twoi ludzie muszą się martwić o figurę, gdy wciąż jedzą jedzenie? – Nie. Nanogeny likwidują każdy dodatkowy tłuszcz. Utrzymują cię na najwyższym poziomie sprawności fizycznej. – Cholera – Greg znowu potrząsnął głową. – Żyjesz wiecznie, zostajesz młody i jeszcze nie musisz martwić się o swoją wagę – zachwycił się. – Cholera. – Tu jesteście. – Marguerite Argeneau weszła do kuchni niedbałym krokiem, pełnym energii, zaskakując ich oboje. Wyglądało, że wypoczęła podczas snu i oczywiście już się pożywiła. Była zaróżowiona i rozpromieniona, pogodnie spoglądając na jedno i drugie. - 152 -
– Więc, jak poszła pierwsza sesja terapeutyczna? Jesteś już wyleczona? Lissianna i Greg wymienili pełne skruchy spojrzenia.
Tłumaczenie: Czarna_wilczyca Korekta: di66
- 153 -
ROZDZIAŁ 13 – Spróbujemy systematycznego uniewrażliwienia – ogłosił Greg. – Och? – rzuciła z politowaniem Lissianna. Greg nie mógł powstrzymać się od myśli, że wyglądała bardziej ostrożnie niż była pod wrażeniem tej wiadomości. Nie dziwił się: strach był straszną rzeczą i trudno było sobie z nim poradzić, a to właśnie będą robić, zajmować się strachem Lissianny i przy odrobinie szczęścia wyleczą jej fobię. Były inne rzeczy, które Greg chętniej robiłby z Lissianną niż leczył jej fobię, lecz Marguerite była tak zasmucona, gdy się dowiedziała, że nie zaczęli absolutnie żadnej terapii, podczas gdy spała, że obiecał jej, że po tym jak razem z bliźniaczkami zje przygotowany przez siebie obiad, od razu się tym zajmie. I tak oto znaleźli się w bibliotece na czymś, co Lissianna nazwała ich pierwszą sesją tortur. – Czy to zadziała? – Powinno. Jest bardzo skuteczne przy fobiach – zapewnił ją. – Dobra. – Zrobiła wydech, prostując ramiona i pytając. – Co mam robić? – Cóż, chcę żebyś pomyślała o sytuacjach, które wywołują niepokój i — – Nie czuję niepokoju na widok krwi – przerwała mu Lissianna. – Po prostu mdleję. – Tak, ale... – urwał, po czym przechylił głowę i zapytał – Wiesz, dlaczego tak reagujesz na krew? Nie sądzę, aby to było popularne w twoim gatunku. Kiedy to się zaczęło? Lissianna spojrzała w dół i Greg podążył za jej ruchem, zauważając jak skręca obie dłonie na kolanach. Krew może i wywołuje omdlenie, ale Lissianna zdecydowanie czuła niepokój na pomysł, że powinna mu powiedzieć, kiedy to się zaczęło. Po długiej ciszy, podniosła wzrok i niechętnie się przyznała. – Po moim pierwszym polowaniu. Udręczony wyraz jej twarzy był trudny do zniesienia. Widział go wcześniej na twarzach swoich pacjentów, ale to było co innego. Greg miał ochotę objąć Lissiannę i powiedzieć jej, że już nigdy więcej nie powinna o - 154 -
tym myśleć, że on ją ochroni. Oczywiście nie zrobił tego. Lissianna potrzebowała wolnego posuwania się naprzód i dowiedzenia się, jak uwolnić się od fobii. Ona nie była Meredith. To była jedna z rzeczy, jaką w niej najbardziej lubił. Biorąc głęboki wdech, powiedział: – Opowiedz mi o swoim pierwszym polowaniu. – Ja... cóż, miałam trzynaście lat – powiedziała wolno i Gregowi udało się nie wzdrygnąć. Tylko trzynaście. Chryste! Toż to dziecko! Ale wówczas przypomniał sobie, że była konieczna umiejętność, której Lissianna mogła potrzebować, która mogła utrzymać ją przy życiu, gdyby cokolwiek stało się jej rodzicom i sama musiała się pożywić. Skoro on miał problemy ze słuchaniem tego, Greg wiedział, że dla niej to było gorsze. Zdecydował, dać Lissiannie szansę, aby przywykła do myśli, że będą o tym rozmawiać. Jednocześnie zaspokajał tym swoją ciekawość. – Jak się przed tym wydarzeniem żywiłaś? – zapytał, czując jak cześć jego napięcia uchodzi, gdy się odrobinę zrelaksowała. – Przed powstaniem banków z krwią miałam zwykle... cóż, sądzę że można je nazwać wampirzymi odpowiedniczkami mamek. Tylko, że nie ssałam ich piersi. Gryzłam ich szyje albo nadgarstki. – Kiedy Greg się skrzywił, dodała. – teraz, gdy istnieją banki, mamki nie są potrzebne. Kiwnął głową, ciesząc się z tego, co słyszy. – Mogłaś kontrolować umysły jako dziecko? – Nie przed skończeniem ośmiu albo dziewięciu lat – przyznała, wzruszając ramionami. – Wcześniej rodzic albo opiekun kontrolował umysł żywiciela, żeby nie czuł bólu. – Okej. – Greg zastanowił się nad jej wyrazem twarzy. Wyglądała na bardziej zrelaksowana, ale wiedział, że to nie potrwa długo, gdy powiedział – Domyślam się, że nie zostałaś pozostawiona samej sobie w ten pierwszy raz? – Nie. Opiekun zawsze towarzyszy nam przy kilku pierwszych razach. To konieczne. Można zgubić poczucie czasu – wyjaśniła. To było oczywiste, że nie była do końca gotowa opowiedzieć o swoim pierwszym razie, więc generalizowała. – Nie ważne ile razy ćwiczysz kontrolowanie umysłu na swojej mamce, w swoim domu jest łatwiej i bezpieczniej. Kiedy wychodzisz zapolować, musisz utrzymać kontrolę nad umysłem żywiciela i obserwować - 155 -
otoczenie w razie, gdyby ktoś się na ciebie natknął. Musisz także uważać na to, jak długo się żywisz, żeby nie wziąć zbyt dużo krwi. – Przerwała, po czym dodała. – Kiedy jesteś z mamką, możesz wziąć więcej krwi i nic się nie stanie, gdy będzie trochę słaba, albo nawet zemdleje. One mogą odpocząć, jeśli tego potrzebują. Ale kiedy polujesz, musisz brać mniej. Lissianna napotkała jego spojrzenie i zdawała się jeszcze bardziej rozluźniona, gdy przyznała: – Żywiliśmy się na więcej niż jednym żywicielu, albo dostawcy w jedną noc, pijąc z trzech czy czterech, aby żaden z nich nie odczuł tego fizycznie. Nie byłoby dobrze pozwolić żywicielom wyjść na ulicę czując się słabo. Muszą być zdolni odejść w poczuciu, że czują się świetnie. Kiedy więc pierwszy raz wyruszamy na polowanie, musimy się nauczyć, jak długo powinniśmy pić, aby było bezpiecznie. Po to jest osoba towarzysząca. Musi się upewnić, że wampir nie straci rachuby czasu. – Skrzywiła się. – Jest wiele rzeczy, na które trzeba uważać. Próbowanie zrobić samych tych trzech w jednym czasie może być z początku przytłaczające. – Rozumiem. – Skinął głową Greg. – Wyobrażam sobie, że za pierwszym i drugim razem musi być nerwowo, co tylko może spiętrzyć stres. – Tak – przytaknęła. – To twój ojciec zabrał cię na pierwsze polowanie? Jej głowa szarpnęła się z zaskoczeniem. – Skąd wiesz? – Bo nie sądzę, żeby twoja matka pozwoliła, aby coś poszło nie tak – odpowiedział po prostu Greg. To była prawda. Był pewien, że Marguerite zrobiłaby wszystko co w jej mocy, aby się upewnić, że pójdzie jej gładko, Nieważne cokolwiek jeszcze myślał o kobiecie, ona zdecydowanie kochała własną córkę. – Nie. – Lissianna wolno wypuściła powietrze. – Matka nie pozwoliła, by coś poszło nie tak, o ile mogła być w stanie temu zaradzić. Grek skinął głową. – Więc to twój ojciec cię zabrał? – Tak – potwierdziła gorzko. – Mama nie chciała, żeby to robił, ale był pijany i uparty. Niestety, ja też nie byłam pomocna. Byłam pewna siebie i całkowicie pewna, że nie potrzebuję nikogo przy sobie. - 156 -
Lissianna skrzywiła się ze wstrętem do samej siebie. – Opowiedz mi – powiedział łagodnie Greg. Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Z początku szło dobrze. W pewnym sensie. Byłam zdenerwowana, ale także podekscytowana. Poszliśmy do Hyde Parku, gdzie wybrałam młodego chłopaka, jakiegoś rok ode mnie starszego... i naprawdę z początku wszystko było okej – powtórzyła, po czym jej brwi się zeszły w jedną linię. – Co poszło nie tak? – naciskał Greg. – Cóż, jak już przyznałeś, to było trochę przytłaczające. Skupiałam się na kontrolowaniu jego umysłu, jednocześnie próbując uważać na otoczenie, by być pewnym, że nikt nie podkradnie się znienacka... i straciłam rachubę czasu. Normalnie rodzic po prostu pokazałby ci, że czas przestać, ale.. – Twój ojciec był pijany. Lissianna skinęła głową. – Nic nie powiedział, ani nie dał żadnego innego ostrzeżenia. Po prostu złapał mnie za ramię i odepchnął. – Podniosła bladą twarz i dodała – Moje zęby nadal tkwiły w szyi chłopaka. Greg drgnął. Zanim mógł zwizualizować tą przerażającą scenę, Lissianna ruszyła dalej. – Na szczęście za nami podążyła matka. Nie ufała ojcu. Udało jej się ocalić chłopaka, ale... było tak blisko. Niemal umarł i stracił mnóstwo krwi. – Lissianna potarła twarz ze zmęczeniem. – Od tamtej pory nigdy nie byłam w stanie znieść widoku krwi. – Wpatrzyła się w swoje bezwładne ręce, po czym podniosła na niego zbolałą twarz i powiedziała – Prawie zabiłam tego chłopaka. – Ale tego nie zrobiłaś, Lissianno. Nie zabiłaś go. Podsuwając się bliżej, poddał się kuszeniu, które nękało go wcześniej i wziął ją w ramiona. Trzymając ją przy sobie, przesuwał dłońmi w górę i w dół po jej plecach, próbując ją pocieszyć. Pragnął, aby Jean Claude nadal żył, aby mógł walnąć go w twarz. W jednym bezmyślnym pijanym momencie, ten idiota przyniósł swojej córce prawie dwa wieki męczarni. Greg głaskał ją po plecach, a potem się odsunął. – Lissianno? – Jej twarz nadal była blada, gdy ją uniosła. Greg miał ochotę ją pocałować, lecz musiał znać odpowiedź na następne pytanie, które właśnie przyszło mu do głowy. – Domyślam się więc, że nigdy nie - 157 -
zabiłaś nikogo, kim się żywiłaś? Nie chodziłaś po okolicy, osuszając ich do cna? – Nie, oczywiście, że nie – Lissianna brzmiała na zdezorientowaną, jakby to pytanie mocno ją zaskoczyło. Greg uśmiechnął się, wypuszczając oddech, który nie wiedział, że wstrzymał. Był tak uszczęśliwiony tą wiadomością, że mógłby ją pocałować. Ta myśl przyciągnęła jego wzrok na jej usta i nagle odkrył, że jego usta zniżają się do tego. Lissianna nie odsunęła się. ani nie próbowała go zatrzymać. Jej oczy poruszyły się na chwilę,. a potem zamknęły tuż przed muśnięciem jego ust o jej wargi. Oboje wydali z siebie ciche westchnięcia i niczym otwarcie zastawki, Greg pozwolił wezbrać w sobie pragnieniu, jakby nagle garnek buchnął parą. Rozdzielił jej wargi, wsuwając między nie swój język, a potem zamarł, gdy głos Thomasa przeniknął jego myśli. – Nie mogę uwierzyć, że myślałeś, że całkowicie osuszamy śmiertelników. To po prostu tak głupie jak zabijanie mlecznych krów. Nie możesz dostać mleka od martwej krowy. Greg i Lissianna odskoczyli od siebie i odwrócili, patrząc na mężczyznę, który wyszedł zza kurtyny, która wisiała nad francuskimi drzwiami na całej długości ściany. – Chcieliśmy zobaczyć jak poszła pierwsza sesja terapeutyczna – wyjaśniła ich obecność Mirabeau, wzruszając ramionami. – Nie spodziewaliśmy się, że zamieni się w sesję obmacywania. Lissianna wyglądała na zagubioną, oczywiście nie wiedząc co powiedzieć. Greg wiedział. Ogromnie znieważony, spiorunował wzrokiem Thomasa. – Czy ty właśnie porównałeś ludzi do krów? – Nie ludzi, tylko śmiertelników. My też jesteśmy ludźmi – powiedział z rozbawieniem Thomas, po czym rzucił okiem na kuzynkę, drocząc ją. – Wstydź się, Lissianno. Powinnaś wiedzieć, że nie należy bawić się swoim jedzeniem. – Zachowuj się, Thomas – rzuciła ostro Jean Louise, po czym wyjaśniła Gregowi. – On tylko się przedrzeźnia. W większości. – Wzruszyła ramionami. – Przepraszamy, że szpiegowaliśmy. Wyślizgnęlibyśmy się bez przerywania, ale wtedy rzeczy stały się... er... – machnęła wobec nich ręką, - 158 -
na co Greg spojrzał na Lissiannę zauważając, że się zarumieniła. Dwieście dwa lata i nadal mogła się zarumienić na przyłapaniu jak się całuje. Nie zaczął się nadziwić tak długiej żywotności, gdyż Jean Louise kontynuowała. – Ale robi się późno i wiemy, że pracuje dzisiejszej nocy. – Och! – Greg spojrzał na nią widząc, jak gwałtownie wstaje. – Matko, nie miałam pojęcia, że jest tak późno. Lepiej będę się już zbierać. – Greg zmarszczył brwi, gdy pospieszyła do drzwi. Nie podobało mu się zostawienie tak tej sprawy, jednak... – Na co czekasz? Idź za nią. Daj swojej dziewczynie całusa, żeby pamiętała o tobie w pracy. – Greg odwrócił się gwałtownie do Thomasa, gdy Lissianna wyślizgiwała się z pokoju, wiedząc, że to od niego pochodziła myśl. Ze wszystkich rzeczy, jakie mógł powiedzieć z jego ust wyszło: – Ona nie jest moją dziewczyną. Thomas parsknął na zaprzeczenie. – Śpisz w jej łóżku... gdzie do ciebie dołączyła wczorajszej nocy. Oboje cały dzień nieustannie patrzyliście na siebie maślanymi oczami i wymknęliście się, żeby być sam na sam, a to był już drugi raz, gdy wchodzę jak ją całujesz. Za pierwszym razem to też wyglądało na coś więcej niż całowanie. Jak długo to jeszcze musi potrwać, żeby stać się twoją dziewczyną? Greg mrugnął na jego słowa, po czym pokręcił głową i wstał, by za nią podążyć. Nie miał czasu, by kłócić się w tej chwili, jeśli chciał złapać Lissiannę, zanim zniknie w swoim pokoju. Jeśli w ogóle było się o co kłócić. Greg odkrył, że nie ma nic przeciwko, iż wszyscy myślą, że Lissianna jest jego dziewczyną. W rzeczywistości, jeśli miał być szczery, osobiście podobał mu się ten pomysł. Po tym jak ją pocałujesz, każ jej wyjaśnić kim są prawdziwi życiowi partnerzy. Greg nie zablokował mentalnej sugestii, tylko wypadł z biblioteki. Był tego ciekawy, ale mógł zapytać o to Lissiannę... po pocałowaniu jej. Naprawdę chciał odpowiedniego pocałunku, który nie byłyby wynikiem jego przywiązania do łóżka, ani nie został przez nikogo przerwany. Pomimo szybkiego marszu, Greg nie zdołał złapać Lissianny, zanim nie zniknęła w jego pokoju. Albo raczej w swoim, jak przypuszczał. Ale potem - 159 -
zaczął uważać, że teraz to w pewnym sensie ich pokój, odkąd on w nim spał i znajdowały się tam jej ubrania. Gdy zatrzymała się z ręką na drzwiach i obejrzała na niego, Greg zdał sobie sprawę, że to dawało mu wymówkę, aby za nią podążyć. – Pomyślałem sobie – zaczął Greg, podchodząc do niej – że skoro są tutaj twoje wszystkie ubrania, to może powinienem przenieść się do innego pokoju. To mogłoby być dla ciebie wygodniejsze, niż spanie w innym pokoju, a potem przychodzenie tutaj po ubrania. – Och. – Wyglądała na zaskoczoną, gdy skinęła głową. – Tak, sądzę, że powinniśmy się zamienić pokojami. Miałam zostać w różanym pokoju, ale — Tylko na tyle mógł pozwolić jej Greg. Nie potrafił sobie pomóc. Musiał ją pocałować. W końcu po to właśnie za nią poszedł. Chwytając twarz Lissianny w swoje dłonie, przysunął ją do przodu i zniżył głowę, by nakryć jej usta swoimi. Odetchnął z ulgą, gdy natychmiast się w niego wtopiła, otwierając swoje usta, aby mógł w nie wtargnąć. Greg przypuszczał, że po dwustu latach nie powinien być zdziwiony, że Lissianna świetnie całowała, ale ona całkowicie go zaskoczyła. Chciał tylko, żeby to był szybki pocałunek. Dobra, właściwie to w połowie szybki, ale jakoś wyszedł poza kontrolę i nagle przyciskał jej plecy do drzwi, błądząc rękami po całym jej ciele. Lissianna nie zaprotestowała. Wygięła się do niego, wyciągając swoje dłonie, aby złapać jego włosy. Jej własne usta stały się bardziej domagające, gdy się do niej przycisnął. Drocząc się z nią językiem, Greg wślizgnął dłoń pod jej top, szukając nagiego ciała. Jego palce musnęły górę jej płaskiego brzucha, napotykając jedwab jej biustonosza. Nakrył jej pierś dłonią przez delikatny materiał, a potem ścisnął mocniej, agresywnie. Gdyby drzwi nie trząsnęły na końcu korytarza, z powrotem oddając mu rozsądek, podejrzewał, że próbowałby kochać się z nią w tym miejscu przy drzwiach. Ale dźwięk był jak kubeł zimnej wody. Greg przerwał pocałunek i cofnął się. – Powinienem pozwolić ci przygotować się do pracy. – Tak – wyszeptała.
- 160 -
Greg skinął głową i poczekał, aż wejdzie do pokoju, ale ona tak po prostu tam stała i patrzyła na niego. Zaczął się właśnie zastanawiać dlaczego, gdy oczyściła gardło i coś wymamrotała. – Mógłbyś puścić moją— – Och! – Sapiąc, Greg puścił jej pierś i zabrał rękę spod jej bluzki. Speszony, zaczął się cofać. – Niedługo idę spać. – Lissianna skinęła głową, a na jej usta wkroczył mały uśmiech. – Ale kiedy wrócisz, będę na nogach. Ponownie skinęła głową. – Może przygotuję ci specjalną niespodziankę. – Okej – szepnęła. – Nie mogę się doczekać. Greg kontynuował oddalanie się korytarzem. – Dobrej nocy. – Tobie również. Sięgając za plecy, otworzyła drzwi. Kiwając do niej głową, uśmiechnął się, a kiedy w końcu zniknęła w swoim pokoju, odszedł. *** – Och, czyż nie jesteś radosnym widokiem dla zmęczonych oczu? Lissianna uśmiechnęła się na pozdrowienie Debbie, kiedy weszła do schroniska, zaczynając swoją zmianę. – Cóż za miłe powitanie. Jak tam? – Nic szczególnego. – Debbie podążyła za nią korytarzem do jej biura. – Jak zwykle. Stary Bill był dziś wieczorem nieznośny jak stary piernik i w końcu poszedł do łóżka. Dwoje nastolatków się pobiło i nieźle sobie wlało, zanim zdołaliśmy ich rozdzielić, a ojciec Joseph nadal cierpi z powodu bezsenności. Lissianna uniosła brwi. – Nadal? – Tak. I zaczął mówić do siebie. To, albo zaczyna błogosławić chłodziarkę z wodą. – Wzruszyła ramionami. – Sądzę, że dopada go bezsenność. – Prawdopodobnie – zgodziła się Lissianna, zsuwając z ramion płaszcz, gdy wchodziła do biura. - 161 -
– To wydaje się nieco dziwne, że jesteś tutaj w sobotę – skomentowała Debbie, wchodząc za nią. – Dziwne, ale miłe. Ta Claudia, która bierze zmiany, kiedy masz wolne jest mazgajowatym pracownikiem. Szkoda, że dałam jej wolne na dzisiaj, kiedy każdy sprawia kłopoty. – Hmm… Lissianna obdarzyła starszą kobietę sympatycznym spojrzeniem, wieszając płaszcz na wieszaku w rogu i przechodząc za biurko. Wprawdzie, dziewczyna ją także denerwowała. Claudia brała zmiany, gdy Debbie miała dwie swoje wolne noce w tygodniu, oraz dwie noce, kiedy Lissianna miała wychodne. Tak wiec ona i Debbie pracowały ze sobą po trzy noce tygodniowo i obie po dwie noce z Claudią. Lissianna wolała noce, kiedy pracowała z Debbie. Claudia działała jej trochę na nerwy. – Ojciec Joseph nadal tu jest, czy poszedł do... – Lissianna urwała pytanie z zaskoczeniem, gdy usiadła na swoim krześle i poczuła coś pod pośladkami. – Co to jest? Debie podeszła do niej, gdy Lissianna wstała i obróciła się, aby spojrzeć na czym usiadła. Obie wpatrywały się osłupiałe w krzyż na jej fotelu. – Co do... – Może była jakaś wyprzedaż krzyży? – zasugerowała Debbie, na co Lissianna spojrzała na nią zmieszana, odkrywając, że kobieta nie patrzyła już na krzyż na którym usiadła. Jej wzrok z konsternacją przesuwał się po biurze. Podążając za nim, Lissianna dostrzegła masę krzyży, wypełniających jej biuro. Duże, małe, drewniane, metalowe: krzyże każdej wielkości i rozmiaru pokrywały całe jej biuro, przykrywając blat jej biurka, krzesło, półki na książki, szczyty jej szafek z segregatorami... były po prostu wszędzie. – Co do diaska? – mruknęła z oszołomieniem. Jej uwagę zwrócił ruch w kącie jej oka i Lissianna przeniosła wzrok na miejsce, w którym stał Ojciec Joseph, przygryzając wargę. – Ojcze Josephie? Co...? – machnęła ręką wskazując cały pokój obładowany relikwiami. – Sortowałem krzyże – wyjaśnił przepraszająco. – Sortowałeś krzyże? – powtórzyła ze zdziwieniem. – W moim biurze?
- 162 -
– Tak – przytaknął Ojciec Joseph. – To był dzisiaj jedyny pusty pokój. – Przesunął się trochę bardziej w głąb biura. – Spodziewałem się, że skończę, zanim przyjedziesz. Przepraszam. – Rozejrzał się po pokoju, po czym uniósł rękę. – Gdybyś mogła mi podać ten z twojego krzesła, zacząłbym je usuwać. Lissianna podniosła krzyż i podała mu go. Ojciec Joseph wziął od niej przedmiot, spojrzał na niego w dół w ciszy, obracając go w reku i skierował się do drzwi. – Pójdę przynieść pudło na resztę. Mogłabyś je przez ten czas zebrać je razem? – Gdy już zniknął im z oczu, Debbie odwróciła się i uniosła brew. – Wygląda strasznie, prawda? – Tak, wygląda. Mam nadzieję, że szybko pozbędzie się bezsenności. Coś naprawdę musi go martwić, skoro utrzymuje go w takim stanie. Debbie kiwnęła, pogrążając się w zadumie, gdy zaczęły usuwać krzyże. Nie minęło dużo czasu, kiedy wrócił Ojciec Joseph z pudłem i gabinet Lissianny znowu był wolny od krzyży. Przyglądała się jak wynosi pudło, zauważając jego zgarbione ramiona i ciężki krok. Mężczyzna jest wyraźnie wykończony, pomyślała i pokręciła głową. – Potrzebuje snu. – Dokładnie – zgodziła się z westchnieniem Debbie. – Porozmawiam z nim o jakiś pigułkach na sen czy czymś. Ten napad bezsenności musi się skończyć. Pod koniec zmiany, w głowie Lissianny rozbrzmiał sentyment, kiedy wyruszyła na poszukiwanie kandydata do pożywienia się, zanim wyruszyła do domu. Ponownie znalazła Ojca Josepha grasującego po korytarzach. Mogła wślizgnąć się w jego myśli i odesłać go, ale próbowała unikać grzebania w umysłach ludzi, z którymi pracowała. Była zmuszona widywać się z nimi codziennie i nie miała ochoty dowiadywać się o nich czegoś, co mogłoby być kłopotliwe, gdyby wymknęło jej się z ust. Decydując, że nie zabije jej, gdy wróci do domu bez pożywienia się – zwłaszcza odkąd noc wcześniej porządnie się najadła, dzięki Thomasowi – Lissianna niechętnie pozwoliła mu odprowadzić się do samochodu, życząc mu dobrego dnia i uruchamiając pojazd. Kiedy już była na drodze, umysł Lissianny wrócił do Grega. Obiecał być na nogach do czasu, aż wróci. Zamierzał spać podczas jej zmiany, a potem - 163 -
napić się kawy i przygotować "specjalną niespodziankę”, gdy wróci. Lissianna nie miała pojęcia co to było. Podejrzewała, że to prawdopodobnie jakieś jedzenie albo coś, co bardzo lubił. Jednakże Greg wydawał się lubić wszystko. Lissianna tak naprawdę nie dbała o to, co to było. Była po prostu podekscytowana, że znowu go zobaczy. Lubiła go, czerpała radość z rozmawiania z nim, a dodatku facet całował tak, że powinno się tego zabronić... co odkryła, zanim wyszła do pracy ostatniej nocy. Oczywiście całowali się wcześniej, ale podczas ostatniego razu nikt im nie przerwał, nie więziły go żadne sznury i facet sprawił, że wyskoczyła ze skarpetek. Nie mogła się doczekać kolejnych, zaskakujących pocałunków Lissianna uśmiechnęła się na tę myśl, parkując w garażu. Było tak jednak do czasu, aż wysiadła z samochodu i kierując się do kuchennych drzwi, dostrzegła czarne porsche zaparkowane obok małego, czerwonego sportowego auta jej matki. Widok samochodu zwolnił jej kroki, a jej serce podskoczyło alarmująco w piersi. Był tutaj wuj Lucian. Przełykając ślinę, wbiegła do domu jakby ją ktoś gonił, kierując się prosto na schody. W klatce chwycił ją strach o Grega. W wyniku zdenerwowania Lissianna zapomniała jak Greg powiedział, że tej nocy przeniesie się do różanego pokoju dla gości, żeby mogła odzyskać swój pokój. Wpadła do swojej sypialni, oczekując zastać tam matkę, Grega i Luciana, ale okazała się pusta. Rzucając torebkę na łóżko, odwróciła się do drzwi, łapiąc je, gdy się zamykały. Miała zamiar otworzyć je szerzej i wybiec, ale zatrzymał ją odgłos otwieranych drzwi w oddali korytarza. – Będę musiał wezwać Radę, Marguerite – usłyszała głęboki głos wuja Luciana. – Możesz skorzystać z telefonu w gabinecie – odpowiedziała przygaszonym tonem jej matka. Lissiana pozostała nieruchomo, gdy kroki oddaliły się w kierunku schodów. Jej umysł pływał w chaosie. Musiał wezwać radę? Dlaczego? Nie brzmiało to dobrze.
- 164 -
Wychodząc na korytarz, pospieszyła do drzwi różanego pokoju. Weszła do niego, niemal obawiając się tego, co zastanie. Jeśli Lucian nie był w stanie wyczyścić pamięci Grega, mógł właśnie—Powietrze uszło z niej z szelestem, gdy dostrzegła spoglądającego na nią z łóżka Grega. Znowu przywiązali go do łóżka... i jej wuj wzywał Radę. Te dwie rzeczy razem nie malowały ładnego obrazu. – Wiedziałem, że to ty – słowa Thomasa sprawiły, że Lissianna okręciła się w kierunku drzwi wejściowych, gdy wszedł do środka razem z resztą młodszego zespołu. – Usłyszałem twój samochód – wyjaśnił. To Mirabeau była tą, która zmarszczyła czoło i powiedziała: – Lisi, emitujesz strachem i paniką. Lepiej żebyś się kontrolowała, gdy przyjdzie tutaj Marguerite z wujem Lucianem. Lissianna mocowała się z paniką, która wybuchła w niej na widok Grega przywiązanego do łóżka. Zmusiła się do równego oddychania i skoncentrowała na ochranianiu swoich myśli. Silne emocje zawsze były łatwe do odczytania. Wydawały się same emitować tak, że każdy z jej gatunku nie musiał nawet próbować odczytać jej myśli, aby je otrzymać. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebowała, było dotarcie tych fal emocji do jej matki, Martine albo wuja Luciana, aby po otrzymaniu ich przyszli i zbadali to. I musiała jakoś się upewnić, że Greg także nie rozgłosi swoich myśli, jeśli miała zamiar wyciągnąć go z tego bagna.
Tłumaczenie: Ginger_90 Korekta: di66
- 165 -
ROZDZIAŁ 14 Gregowi bardzo ulżyło, kiedy zobaczył Lissiannę… do czasu, gdy zauważył sposób w jaki zbladła na widok jego ponownego związania. Obawiał się, że nie było za dobrze, a jej reakcja wydawała się to potwierdzać. Prze ślizgnął się wzorkiem po pozostałych, którzy stali w drzwiach i gapili się na niego z tą samą reakcją. – Źle to wygląda, nie? – powiedział zmęczonym głosem, szarpiąc za więzy. Nikt mu nie odpowiedział, ale po chwili zawahania Lissianna podeszła do łóżka i zaczęła pracować nad uwolnieniem jego nadgarstków. – Możesz przez chwilę nie myśleć? – zapytała. – Nie myśleć?– zapytał z niedowierzaniem. – Niby jak mam nie myśleć? – Recytuj coś. Nagle Greg miał zupełną pustkę w głowie. – Co mam recytować? – Nie obchodzi mnie to – odpowiedziała niecierpliwie, ale zatrzymała się i już spokojniej powiedziała. – Wiersz, rymowankę albo… cokolwiek. To nie ma znaczenia, po prostu recytuj coś i całkowicie się na tym skoncen truj. To jedyny sposób, żeby powstrzymać cię od przekazania twoich myśli do mojej matki i Luciana, a przy okazji zdradzenia im, co się tu dzieje. Więc jeśli chcesz się stąd wydostać, musisz mnie posłuchać i robić dokładnie to, co ci powiem, ale bez myślenia o tym. Musisz się całkowicie skoncentrować na recytowaniu tego czegoś, czymkolwiek to jest. Rozumiesz? – Tak – skinął głową, po czym przyznał. – Ale nie wiem czy potrafię. – Musisz, jeżeli chcesz wyjść z tego żywy – powiedziała ponuro. – Recytuj “100 butelek piwa…” – zasugerował Thomas, podchodząc, by pomóc w rozwiązywaniu go. – Thomas – Lissianna spojrzała mu prosto w oczy. – Nie możesz mi z tym pomóc. Wy – rzuciła okiem na pozostałą szóstkę. – Wy wszyscy nie możecie mi pomagać, wy… – zatrzymała się i spojrzała na nich wszystkich, oprócz siebie i Grega. – Wszyscy muszą zejść teraz na dół i trzymać się od tego z daleka.
- 166 -
Mirabeau prychnęła i ruszyła do przodu, aby rozwiązać jedną z kostek Grega. – Mało prawdopodobne. – Mirabeau, to poważna sprawa – próbowała ją przekonać. – Naprawdę, naprawdę poważna sprawa. To nie chodzi tylko o pokonanie mojej matki. Wuj Lucian… – Och, zamknij się, Lissi – rzuciła Elspeth, przesuwając się do pracy nad następną kostką Grega. – Dlaczego tylko ty masz się bawić? – Poza tym – Juli przesunęła ją na bok i zabrała się do pracy nad skończeniem uwalniania nadgarstka, który zaczęła odwiązywać Lissianna – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, pamiętasz? – Lubimy Grega – powiedziała Vicki, klepiąc jej ramię, jakby chciała ją uspokoić. – Żaden z nas nie chce widzieć go cierpiącego, zwłaszcza przez Radę Trzech. Nagle w powietrzu dało się odczuć napięcie. Ponure wyrazy twarzy tych wokół niego były przerażające, ale to wyraz Lissianny zwrócił jego uwagę. Bała się, a on podejrzewał, że niewiele rzeczy było w stanie ją przestraszyć. On za to obawiał się, że bała się o niego, a nie o siebie. – Co to jest Rada Trzech? – zapytał, tak naprawdę nie chcąc wiedzieć. – Trzech członków Rady łączy się z jednym śmiertelnym umysłem w tym samym czasie – odpowiedziała Vicki. – Niektórym śmiertelnikom udaje się oprzeć lub zablokować jednemu z naszego rodzaju, ale nikt nie może za blokować ani oprzeć się trzem pracującym razem. – Co się wtedy dzieje? – To niszczy psychikę i człowiek staje się Renfieldem Greg przypuszczał, że nazwa Renfield była ich sposobem na odniesienie się do kogoś rozwścieczonego mieszaniem mu w głowie. Nie mógł być tego pewien, bo kiedy otwierał usta, żeby zapytać, Mirabeau warknęła: – Recytuj! – 100 butelek piwa… – Greg zaczął recytować, podczas gdy go uwalnia li, co okazało się dość trudne. Nie był przyzwyczajony do niemyślenia, a w głowie aż mu się roiło od przeróżnych myśli. Większość oczywiście dotyczyła tego, że nie chciał być Renfieldem. Greg był przy 92 butelce, kiedy ostatni węzeł został rozwiązany.
- 167 -
– Ktoś musi iść na dół sprawdzić co się dzieje i mieć pewność, że nie podejrzewają o nic Lissianny – powiedział Thomas, kiedy Greg usiadł na łóż ku. – Ja to zrobię – zaoferowała Mirabeau. – Jestem najstarsza i mogę być w stanie dowiedzieć się więcej niż wy. – Dobrze – zgodził się Thomas. – Ale wracaj najszybciej jak tylko możesz. Kiwając głową, przejechała dłońmi przez jej najeżone włosy z końcówkami w kolorze fuksji i ruszyła do drzwi. – Recytuj – rozkazał Gregowi Thomas, kiedy Mirabeau opuściła pokój. Zdając sobie sprawę, że przerwał, znów zaczął recytować. Jego głos wypełniał ciszę, gdy czekali na powrót Mirabeau. Nie trzeba było długo czekać. Wróciła z ponurym wyrazem twarzy. – Wiedzą, że ona jest w domu i że my wszyscy jesteśmy tu na górze. Lucian wysłał Martine do garażu, żeby pilnowała samochodów, a Marguerite posłała po Vittorio, Marię i Juliusa. Greg nie mógł się powstrzymać, żeby nie przerwać jego recytacji i zapytać: – Kim oni są? – Maria jest matką gospodyni, a Vittorio jest jej mężem, który opiekuje się podwórzem. Mają wolne weekendy, dlatego ich nie spotkałeś – powiedziała Lissianna z roztargnieniem w głosie. – Mieszkają w domku w tylnej części posiadłości. – Julius jest psem cioci Marguerite – dodała cienkim głosem Juli. – Juli boi się psów – wyjaśniła Vicki, trącając ramię siostry. – Więc trzyma go tam, kiedy odwiedzamy ciocię Marguerite. – Zgaduję, że nie jest pieskiem salonowym, co? –zapytał ponuro Greg. – Recytuj – powiedziała stanowczo Mirabeau. Greg recytował. – Okej – Lissianna potarła czoło, odeszła na kilka kroków od łóżka, potem odwróciła się do reszty i powiedziała. – Tym razem nie możecie mi po móc. Thomas otworzył usta, by się z nią kłócić, ale Lissianna podniosła do góry dłoń. – Możesz mi pomóc zostając tu, żeby dowiedzieć się, co się dzieje. Za dzwonię dzisiaj, aby zobaczyć, co się wydarzy. - 168 -
– Może powinnaś najpierw porozmawiać z nimi i dowiedzieć, co się dzieje, Lissianno – zasugerowała Jeanne Louise. – Może nie musisz go stąd wypuszczać. – Jeśli go teraz wezmę, będę tylko nieposłuszna wobec mamy. Jeśli najpierw z nimi porozmawiam i dowiem się, że planują scalić trójkę albo coś takiego, wtedy go wezmę i tym samym świadomie sprzeciwię się Radzie. – Lissianna pokręciła głową. – Jak zamierzasz go stąd wydostać? – zapytał Thomas. – Pilnują samochodów. Lissianna zabębniła palcami o swoje udo, uciszając go. – Jednośladem. Greg zamrugał zaskoczony. Nie zauważył żadnego motocyklu w garażu, ale nie musiał być w garażu, który był obserwowany. – Co z nami? – zapytała Elspeth. – Musicie zostać tutaj tym razem. Dowiedzcie się dla mnie, co się dzieje i powiadomcie mnie później. Thomas, masz swoją komórkę? – Tak. – Dobra, zadzwonię. Lissianna wzięła dłoń Grega. W momencie, w którym to zrobiła, jego głos zadrżał w czasie recytowania, czym zarobił sobie ostre spojrzenie. Na tychmiast podwoił starania i skoncentrował się wyłącznie na tym, co on mówił, kiedy prowadziła go przez pokój. Greg obejrzał się do tyłu, kiedy dotarli do drzwi. Nie chciał tego, niepokój i strach na twarzach tych, którzy zostali z tyłu zszokował go. – Recytuj w głowie – poinstruowała go Lissianna, kiedy otworzyła drzwi. – Nie możemy wydawać żadnego dźwięku. Greg niezwłocznie zamknął usta i przełączył się na ciche recytowanie, ale trudniej było nie myśleć w ten sposób, kiedy wprowadziła go do koryta rza i skierowała na schody w przeciwległym końcu klatki schodowej. Zaczął wymawiać słowa w nadziei, że to pomoże, ale brzegi jego umysłu kipiały od myśli. Martwił się o to, dlaczego oni wszyscy bali się tak bardzo, trapił się o to, gdzie zmierzali i niepokoił się o przedostanie tam niewykrytym. Ale najbardziej martwił się o to, co się stanie, jeśli nie dostaną się tam, gdzie go prowadziła, bez zostania nakrytym.
- 169 -
Drzwi kończyły się ciemnym przedpokojem. Greg miał problem z zobaczeniem czegokolwiek, ale ufał Lissiannie i dreptał za nią, dopóki nie za trzymała się przed drzwiami. Kiedy złagodziła trzaśnięcie przy otwieraniu, zorientował się, że znajdują się w kuchni. Na początku pomyślał, że pokój jest pusty i zastanawiał się, dlaczego Lissianna nie ruszyła przed siebie, ale wtedy niski, krępy, starszy człowiek wszedł w pole jego widzenia, kierując się do drzwi prowadzących do garażu. – Gdzie idziesz? – głos kobiety zaprawiony lekkim, włoskim akcentem poniósł się na drugi koniec pokoju. – Lucian chce, żebym pilnowała samochodu z Martine – odpowiedział mężczyzna, zatrzymując się, żeby położyć parę butów i płaszcz, który wisiał na stojaku przy drzwiach. Greg sądził, że mężczyzna to był Vittorio, mąż gospodyni. – Dlaczego? – Nie wiem – rzekł, wzruszając ramionami. – Po prostu powiedział „Pomóż Martine pilnować samochodów, Vittorio. Nikt nie wyjdzie, dopóki nie powiem.” Więc pilnuję samochodów. – Hmm. – Maria była zmartwiona. – Zastanawiam się w czym problem. Nie wzywaliby nas wcześniej, gdyby nie było problemu. Mam nadzieję, że panienka Lissi nie… Greg nie dosłyszał, czego panienka Lissi miała nie robić, ponieważ Lis sianna wybrała akurat ten moment, żeby pozwolić drzwiom kuchennym zamknąć się delikatnie. Potem skierowała się wzdłuż korytarza do innych drzwi. Tym razem nie zatrzymała się, ale prześlizgnęła się prosto do pokoju, ciągnąc go za sobą. Greg nie miał pojęcia w jakim pokoju właśnie stali. Ota czała go ciemność. To sprawiło, że się zawahał i wyciągnął rękę do Lissian ny, kiedy ona nagle ruszyła do przodu, ale zaczekała i stanowczo szarpnęła go dalej. Nie ruszyło go to, dopóki nie zapytała: – Recytujesz? Zdał sobie sprawę, że przestał. Zaciskając zęby, Greg natychmiast kontynuował recytowanie stu butelek piwa na ścianie, zaczynając od setnej, ponieważ nie był pewien, gdzie skończył. Wydawało mu się, że szli całą wieczność, zanim wreszcie się zatrzymali. W następnej chwili rozległ się syk, kiedy Lissianna pociągnęła zbiór za - 170 -
słonek. Na zewnątrz wciąż był jeszcze szary świt, ale było tam wystarczająco dużo światła, żeby francuskie drzwi zostały odkryte. Greg widział jak Lissianna sięga do klamki, kiedy oboje zesztywnieli, słysząc nagle tłumione warczenie z drugiej strony drzwi. Zabrało im chwilę dostrzeżenie ogromnego, czarnego psa na trawniku na zewnątrz. Julius, zgadywał. Zwierzę było ogromne, zdecydowanie nie było pieskiem salono wym. Greg usłyszał przekleństwo Lissianny, po czym zamilkła. Trwała tak cicho w bezruchu przez dłuższy czas, że się przestraszył, kiedy nagle odwró ciła się do niego. – Chcę, żebyś tutaj poczekał. Idę na drugi koniec pokoju i otworzę tam drzwi. Kiedy Julius wyjdzie tamtymi drzwiami, chcę, żebyś wymknął się tymi, dobrze? Greg pokiwał głową. – Recytuj dalej. – Lissianna wymknęła się, znikając szybko wśród cieni, zanim ukazała się, kiedy zasłony na drugim końcu pokoju się rozsunęły. Greg podejrzewał, że francuskie drzwi przebiegają wzdłuż pokoju, co oznaczało, że byli w bibliotece. Był tutaj wczoraj. Znajdowały się tutaj trzy ściany z książkami sięgającymi od podłogi do sufitu i zewnętrzną ścianę ze szkłem drzwi francuskich. Jak sobie przypomniał, po południu ten pokój wydawał mu się ciepły i przyjemny. Zabawne, jak trochę ciemności wszyst ko zmienia. – Gotowy? Greg usłyszał szept i sięgnął do drzwi, a jego spojrzenie znalazło się i za mknęło na ciemnej figurze Juliusa na zewnątrz. Usłyszał kliknięcie oraz świst, kiedy drzwi się otworzyły i zobaczył jak głowa psa odwraca się w tamtym kierunku, po czym bestia odeszła. Greg prawie otworzył jego drzwi i wypadł z pokoju, ale powstrzymał się, ponieważ zdał sobie sprawę, że jeśli otworzy drzwi zanim pies naprawdę przejdzie do drugiego pokoju, zwierzę może usłyszeć i wrócić. – Teraz. – Wyszeptane słowo z ust Lissianny i jedno uderzenie serca później Greg otwierał swoje drzwi i wymykał się. Przemknął spojrzeniem po drugich drzwiach, kiedy zobaczył jak pies popędził do środka prosto do Lissianny, kierującej się w jego stronę. Nawet kiedy popchnął drzwi, zamy -
- 171 -
kając je, zobaczył Lissiannę wymykającą się przez inne i zamykającą je, łapiąc w pułapkę psa. Lissianna była po jego stronie w jedno uderzenie serca. Greg nie miał szansy na zastanowienie się, jak dostała się tu tak szybko, bo w następnej sekundzie chwyciła jego rękę i zaczęła ciągnąć na tył domu. Greg poszedł za nią niepewnie, pamiętając jedynie, żeby recytować, kiedy przeszli już pół odległości. Gdy dotarli do narożnika domu, skręciła w lewo, wciąż go za sobą ciągnąc. Nie miał pojęcia dokąd zmierzali, dopóki mały dom nie zaczął nabierać kształtu w ciemnościach przed nimi. Greg zgadywał, że była to chatka Vittoria i Marii, w której mieszkali i – na początku – pomyślał, że go tam zabiera, ale zamiast tego skręciła w prawo pod kątem prostym i pobie gła z nim do małej szopy. Była zamknięta na kłódkę. Lissianna pochyliła się, chwyciła metalową kłódkę i pociągnęła. Coś trzasnęło i Greg rozpoznał dźwięk gwoździ wyry wanych z drewna i po chwili zamek został rozdarty i drzwi natychmiast ustąpiły. – Bez klucza, co? – zapytał sucho, będąc trochę zazdrosnym o jej siłę. – Recytuj – zarządziła Lissianna i odrzuciła od siebie metal, wyciągając drzwi szopy, odsłaniając kosiarki, rower oraz wiele innych rzeczy. – Sto butelek piwa na ścianie – recytował Greg uparcie, ale myślał Co
my tutaj, do cholery, robimy? Lissianna odpowiedziała mu, kiedy chwyciła rower za kierownicę i wyciągnęła go z szopy. – Co ty z tym robisz? – spytał Greg z oszołomieniem, idąc za nią dookoła szopy. – Uciekam. – Na rowerze? – zapytał ze zgrozą. – Musimy tylko dostać się do drogi. – Ale… rowerem? – Martine i Vittorio pilnują samochodów – przypomniała mu. – Mogłabym kontrolować Vittoria, ale nie Martine. – Tak, ale… – Kiedy powiedziała jednoślad , myślał, że chodziło jej o motocykl. Ale to był różowy rower z różowo–żółtym koszykiem i różowo– żółtymi plastikowymi chorągiewkami, zwisającymi z kierownicy... miał nawet dzwonek. Nie mogąc zaakceptować, że właśnie dokonywali swojej - 172 -
wielkiej ucieczki na rowerze, powiedział bez przekonania. – Ale to damski rower. – Tak, to damski rower – zgodziła się Lissianna zwięźle. – Należy do wnuczki Marii. Przepraszam, jeśli to ci nie odpowiada i z chęcią cię tu zo stawię, jeśli chciałbyś sprawdzić, czy możesz wyprzedzić Juliusa. Oczy Grega rozszerzyły się i spojrzał niespokojnie na drogę, którą przyszli. – Julius jest zamknięty w domu. – Julius zacznie szczekać. Ktoś go usłyszy i zda sobie sprawę, że uciekliśmy i go wypuści. Możemy mieć szczęście i nie usłyszą go z przodu domu, dopóki nie dotrzemy do drogi, ale jeśli Maria wciąż jest w kuchni… – urwała, kiedy nagłe szczekanie psa przerwało nocną ciszę. Dochodziło z kierunku biblioteki, ale zdecydowanie z zewnątrz. – Możesz przestać recytować – powiedziała Lissianna ponuro. – Wsiadaj na rower. Nagle ucieczka na rowerze wydała mu się całkiem niezłym pomysłem. Było to zdecydowanie lepsze, niż tyłek ugryziony przez psa, któremu próbowali uciec, zdecydował i spróbował się wspiąć. Greg przerzucił nogę nad rowerem z większym entuzjazmem bez ostrożności i przypomniał sobie z pełną świadomością, że to był dziewczęcy rower. Był zajęty przeklinaniem tego, kto zaprojektował rower dziewczyny, ponieważ potrzebował ramy przed sobą, kiedy Lissianna wspięła się na rower przed nim. – Ja pedałuję – oznajmiła. – Połóż ręce na mojej talii. Greg ledwo zdążył to zrobić, kiedy zaczęła i ruszyła w górę podjazdu. – Kiedy ostatnim razem jeździłaś na rowerze? – zapytał podejrzliwie, kiedy zachwiali się do przodu, pochylając się na jedną stronę, a potem na drugą. Lissianna nie zaszczyciła go odpowiedzią. Greg spojrzał niespokojnie na duży dom, z którego uciekali. Wszystko, co mógł zobaczyć, to plac oświetlony światłem kilku okien i ocean ciemno ści między nimi, a domem. Ale nie musiał tego widzieć, żeby wiedzieć, iż pies znajdował się coraz bliżej. Szczekanie było głośniejsze. Odwrócił twarz do przodu z ulgą zauważając, że kiedy on był rozproszony, Lissianna zwiększyła prędkość. Rower już się nie trząsł i jechali w górę podjazdu. Możemy uciec Juliusowi, pomyślał… ale mieli większe zmartwienia niż pies. - 173 -
– Nie będą nas ścigać samochodami? – Tak. – Tak – mruknął Greg. Tak. Jakby to nie było nic wielkiego. Jechali, miotając się na tym cholernym rowerze i Lissianna nie niepoko iła się o bycie gonionym przez kilka potężniejszych wampirów w samocho dzie. Dobra, może się nie miotali, poprawił sam siebie. Nogi Lissianny były najwyraźniej tak silne jak jej ręce, naprawdę sprawiała, że rower się poru szał… i nie musiał się dłużej martwić o to, że Julius ich złapie. Właściwie to szczekanie psa ponownie się oddalało. Ale, Jezu, naprawdę myślała, że mogą trzymać na dystans samochód? – Musimy tylko dostać się do drogi – powiedziała Lissianna. Greg miał niejasne wspomnienie tego, co mówiła wcześniej. – Co dzieje się na drodze? – spytał Greg, ale nie odpowiedziała i skoncentrowała się na pedałowaniu. Jego niespokojne spojrzenie wróciło do domu na czas, żeby zobaczyć jak drzwi garażu się otwierają. – Nadchodzą! – wrzasnął ostrzegawczo. Lissianna nie musiała się odwracać. Pedałowała tak szybko, jak tylko mogła i wtedy zobaczył, żeby byli niedaleko drogi. Greg zaczął wykręcać głowę; odwracając się między małym, czerwonym, sportowym samochodem Marguerite, wyjeżdżającym z garażu i cały czas zbliżającą się drogą. Samo chód był w połowie drogi za nimi i przyspieszał, kiedy Lissianna w końcu skierowała rower przez bramę. Zanim Greg mógł zapytać „Co dalej?”, wy padli z prędkością na drogę, bezpośrednio pod koła nadjeżdżającego samo chodu. Greg wykrzyknął ostrzeżenie i Lissianna najwyraźniej użyła hamulca, bo usłyszał pisk hamulców nadjeżdżającego samochodu, kiedy gwałtownie skręcił, żeby ich uniknąć i, o dziwo, udało im się zatrzymać bez nikogo pogniecionego czy uderzonego. – Chodź! – Lissianna zsiadła z roweru i pognała w stronę samochodu. Greg nie wahał się. Z dźwiękiem samochodu Marguerite wystrzelającego w ich stronę, zeskoczył z roweru, zrzucając go z powrotem na podjazd i pobiegł za Lissianną, wskakując za nią na tylne siedzenie samochodu, który niemal ich potrącił.
- 174 -
– Hej! Nie możecie…! – Pryszczata twarz nastolatka prowadzącego pojazd, przestała krzyczeć i odwróciła się w ich stronę, spokojnie zmieniając bieg. – Co ty robisz, człowieku? – zapytał ze zdziwieniem ich przyjaciel z miejsca dla pasażera. Potem krzyknął zszokowany, kiedy jego przyjaciel na cisnął nogą na gaz i samochód wystrzelił w drogę. – Pomaga nam w ucieczce przed kilkoma złymi ludźmi – powiedział uspokajająco Greg do drugiego dziecka, a jego spojrzenie przeniosło się na Lissiannę. Wpatrywała się w drogę przed nimi, koncentrując się na niej tak, jakby sama prowadziła i podejrzewał, że tak właśnie było. Greg nie miał wątpliwości, że kontrolowała nastoletniego kierowcę tak, jak jej matka kontrolowała jego własne czyny. Greg odwrócił się, żeby spojrzeć na kierowcę, kiedy samochód przeleciał obok nich. Wyrzucenie roweru na podjazd było mądrym posunięciem. Czerwony, sportowy samochód został zatrzymany u stóp podjazdu, rower znajdował się po jego przedniej stronie. Marguerite i Lucian właśnie z niego wysiadali, żeby spojrzeć na nich szeroko otwartymi oczami, stanowiąc dwa ciemne kształty w szarym przedświcie.
Lissianna wychodziła z toalety dla pań i rozglądała się po restauracji, ale Grega nie było nigdzie w zasięgu jej wzroku. Uciekli z domu bez jej torebki i jego portfela, chociaż Lissianna nie po myślała o tym, do czasu, kiedy zmusiła tamtych chłopców do podrzucenia ich na Eaton Centrum. Martwiła się głównie o to, że nie pomyśleli by wziąć płaszcze, a na zewnątrz było zimno. Centrum Eaton był właściwie w mieście. Duże i zawsze zatłoczone, znajdowało się również na trasie z głównej drogi – podziemne przejście łączyło prawie trzydzieści kilometrów sklepów i wszelkich usług Toronto. Płaszcze nie były konieczne i mogliby łatwo uniknąć światła słonecznego, gdyby zostali na niższym poziomie. To było idealne miejsce dla cienko ubranego człowieka i wampira wychodzącego w ciągu dnia, podczas gdy wymyślą, co zrobią potem. Zasadniczo, Eaton Center i podziemna droga były idealnym miejscem na wypady wampirów, kropka. Był mały problem. Lissianna znała całkiem wielu ze swojego gatunku, którzy pracowali tutaj na dole, mogąc poruszać - 175 -
się w świetle dziennym z małym ryzykiem na za duże wystawienie się na słońce. Mimo to, wydawało się najlepszym, bezpiecznym schronieniem, do czasu, kiedy nie wymyśli, co mają zrobić. Po przedyskutowaniu ich następnego ruchu, Lissianna i Greg spędzili cały poranek wędrując i spacerując, zatrzy mując się w różnych sklepach, żeby coś obejrzeć, do czasu, kiedy Greg zauważył z niepokojem, że wygląda na wyczerpaną. Pięć minut później pro wadził ją do restauracji i nalegał, żeby usiadła, ale Lissianna wspomniała, że musi odwieźć toaletę dla pań i wymknęła się, by obmyć wodą twarz w nadziei, że to przywróci jej całkowitą przytomność. Leczenie wodą nie sprawiło, że poczuła się lepiej albo bardziej żywa. Lissianna była wyczerpana i to było wszystko. Było popołudnie, a nie spała przez cały dzień. Po kilku dniach z jedynie czterema albo pięcioma godzinami snu, nawet teraz nie spała, spędzając te pięć godzin na spacerowaniu wokół Eaton Center, próbując zabić czas. To ją wykańczało. I nic nie jadła od poranka. Thomas nakarmił ją trzema torebkami krwi, ale to zostało już zużyte i zaczynała cierpieć z powodu odczuwania niedoboru. Potrzebowała krwi i snu, a nie miała szansy dostać tego w najbliższym czasie. Lissianna nie była jedyną, której czegoś brakowało. Greg także nie jadł od rana, ale nie narzekał. Ostre gwizdnięcie zwróciło jej oczy na środek restauracji i poczuła ogarniającą ją ulgę, kiedy dostrzegła, że Greg macha do niej zza stołu. – Bałam się, że cię zgubiłam – przyznała Lissianna, kiedy opadła na sie dzenie naprzeciw niego, po czym przerwała i spojrzała na tacę z jedzeniem pomiędzy nimi. – Skąd to masz? Myślałam, że nie masz swojego portfela. – Nie mam, ale moje biuro nie jest daleko stąd i jestem regularnie przy tych delikatesach. – Ruchem ręki wskazał małą restaurację i kontynuował. – Właścicielami jest małe, starsze małżeństwo. Naprawdę mili. A ponieważ mnie znają, pozwolili mi wziąć na kredyt. Wysłali rachunek do mojego biu ra. Kazałem im trochę dodać do rachunku za kłopot. Są naprawdę porządnymi ludźmi. – Och. – Lissianna obserwowała go, kiedy wyładował przed nią zupę, kanapki i napój. – Jedz – zarządził Greg, kiedy popchnął tacę z jego zupą, kanapkami i piciem w swoją stronę. - 176 -
– Nie jem – powiedziała obojętnie. – Lissianno, nie mogę zdobyć dla ciebie krwi, a jedzenie pomoże ci ją wytworzyć. Może pomóc. Krzywiąc się, wzięła łyżkę, którą do niej wyciągnął i zanurzyła ją w płynie, biorąc jeden kęs dla spróbowania. Ze wspomnieniem o zupie Ojca Josepha w swoim umyśle, wzięła niedużą łyżkę, ale była mile zaskoczona. To było dobre. – Co to jest? – Krem z kalafiora i sera. – Greg uniósł brwi. – Co myślisz? – To jest dobre – przyznała. – Nie wydaje mi się, żebym kiedyś wcześniej to jadła. Uśmiechnął się, ale skoncentrował na jedzeniu. Po kilku pełnych łyżkach zupy, Lissianna spróbowała kanapki i uznała, że też jest całkiem dobra. – To wędzone mięso Montreal i żytnia musztarda – poinformował ją Greg, zanim zdążyła zapytać z czym była kanapka. – Też jest dobra – przyznała i oboje zamilkli, kiedy jedli. Lissianna skończyła na długo przed nim. Po latach płynnej diety, nie miała dużo miejsca na jedzenie w żołądku. Ledwie zjadła pół swojej zupy i mniej niż połowę kanapki. Greg skończył za nią to, czego nie zjadła. O dziwo, jedze nie sprawiło, że poczuła się trochę lepiej. Bardziej pobudzona, kiedy wysy pali resztki z tacy do jednego z pojemników na odpadki, umieściła tacę na szczycie innych. Przechadzali się drogą przez chwilę potem, kończąc w sklepie meblowym w domu towarowym. – To chyba najbrzydsza kanapa, jaką kiedykolwiek widziałem. Lissianna zaczęła chichotać, kiedy Greg w wyrazie obrzydzenia, uniósł brwi. – Nie zgadzasz się? – Och, tak. Jest brzydka – zapewniła go. – Właśnie uznałam, że to zabawne, iż nasze gusty tak bardzo do siebie pasują. Uśmiechnął się krzywo. – Wiem. Na początku myślałem, że zgadzasz się ze mną przez grzeczność. Lissianna uniosła brwi i powiedziała: – Nie jestem Meredith. - 177 -
– Wiem – rzekł Greg skruszonym głosem. – Przestałem wypowiadać się przez chwilę, żeby zobaczyć, co powiesz, ale wciąż podobały i nie podobały ci się te same rzeczy, co mi. Wydaje mi się, że mamy taki sam gust. – Klasyczny – mruknęła Lissianna, a kiedy wygiął brwi, wyjaśniła. – Lubię ponadczasowe klasyki. Jednolite kolory i ponadczasowe style, a nie wzory i chwile, które ukazują wiek dopiero po jakimś czasie. Lubię również wygodne, miękkie meble. Greg zaśmiał się i pokiwał głową. – Klasyki. Nie nazwałbym ich tak, ale też takie lubię. – Jego spojrzenie prześliznęło się nad jej ramieniem i skrzywił się, po czym wziął jej rękę, po naglając ją. – Wściekły, osaczający nas sprzedawca. – Wściekły? – zapytała z rozbawieniem. – Oni wszyscy są wściekli – powiedział sucho, kiedy pospieszyli do ruchomych schodów bezpieczeństwa. – Ten wygląda trochę bardziej niż większość. Lissianna odwróciła się i obrzuciła wzrokiem drogę, z której przyszli, kiedy weszła na ruchome schody i poczuła, że nagle ją zmroziło, gdy do strzegła człowieka ubranego w czarny garnitur, spieszącego za nimi. – Co się stało? – spytał Greg, również się oglądając. – To nie sprzedawca – sapnęła Lissianna, po czym złapała jego dłoń i zaczęła biec w dół ruchomych schodów, przepraszając ludzi, których potrąciła po drodze. Greg nie sprzeczał się, ani nie zadawał pytań. Chwycił jej rękę mocniej i ruszył za nią, również przepraszając, kiedy walczyli z drogą na ruchomych schodach. Na dole, Lissianna nie zatrzymała się, żeby się rozejrzeć, ale szybko ru szyła w stronę wyjścia. – Wciąż nas śledzi – powiedział Greg, kiedy kluczyli drogą przez tłumy. Lissianna zaczęła ruszać się trochę szybciej, dopiero teraz wysyłając innym ludziom myśli, żeby usuwali się im z drogi. Fakt, że nie robiła tego od początku, był znakiem jej wyczerpania. – Co robimy? – zapytał Greg kilka chwil później, kiedy Lissianna nagle skierowała się do kina, ciągnąc go za sobą. Nie traciła energii na wyjaśnienia. Jej umysł osaczył biletera, kiedy prowadziła Grega. Wystawiali kilka popołudniówek. Odczytywała uczucia pu- 178 -
bliczności, mijając każde drzwi i zatrzymując się, kiedy fale rosnącego nie pokoju wylały się na nią zza drzwi sali numer trzy. Greg podążył za nią bez komentarza, gdy wchodziła do środka, czekając jedynie, żeby usiedli, aby porozmawiać. – Film? – spytał z niedowierzaniem, kiedy zapadli się w swoje siedzenia. – Straszny film – poprawiła go Lissianna, obrzucając spojrzeniem drzwi. – Ich niepokój nas ukryje. Mówiłam ci, że strach nadaje transmisje. Ten facet może po prostu śledzić nasz niepokój. Ale z tymi wszystkimi ludźmi, tak reagującymi na ten film, mam nadzieję, że nas ominie. – Och. – Greg obrzucił spojrzeniem drzwi, po czym zapytał. – Kim on jest? – Valerian. Nieśmiertelny. – Kuzyn? Brat? Którym jest krewnym? – zapytał Greg. Lissianna spojrzała na niego ze zdziwieniem. – Nie jest żadnym z nich. Nie jesteśmy spokrewnieni, Greg. – Och. – Wzruszył ramionami. – Cóż, właśnie uznałem, że każdy w Toronto, kto jest wampirem, może być twoim krewnym. Lissianna pokręciła głową. – Toronto jest popularne dla naszego gatunku. Greg zamilkł, kiedy się zastanawiał, po czym zapytał: – Zgaduję, że to Path 16 czyni Toronto atrakcyjnym dla wampirów? Mogą poruszać się podczas światła dziennego i… – Jak myślisz, kto zachęcał do zbudowania Path? – zapytała. – Mieli podobne w Montrealu, nazywali je podziemnym miastem. Znalazłbyś tam też wielu naszych. – Och – Greg usiadł z powrotem na siedzeniu, wydawał się zażenowany – jak wielu was tam jest? Lissianna wzruszyła ramionami i obrzuciła spojrzeniem drzwi, niemal całkiem pewna, że zgubili Valeriana. – Nie jestem pewna. – Więcej niż tysiąc? – spytał Greg. Lissianna otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, po czym zaczęła i rzuciła okiem na ekran, kiedy każdy na sali podskoczył, a kilku ludzi zaczęło krzyczeć. 16
Path – największe podziemne centrum handlowe na świecie – przyp. Ginger
- 179 -
– To film o wampirach – powiedział Greg z rozbawieniem. – Bliźniaczki byłyby złe za ten pomysł. – Tak – zgodziła się Lissianna, po czym zmarszczyła brwi, kiedy usiadł wygodniej w swoim siedzeniu. – Nie chcesz już wyjść? – I gdzie pójść? – zapytał Greg. – Nie możemy iść do tej twoich przyja ciół… – Debbie – zapewniła Lissianna. Debbie – jej współpracownica ze schroniska – była jedyną osobą, która przychodziła jej na myśl, u której mogła szukać pomocy, ale była niechętna, żeby ją do tego wplątywać, lecz nie było nikogo innego, do kogo mogłaby pójść. Greg zasugerował pójście do domu jego siostry, ale od razu odrzuciła tę możliwość. Nikt z jego rodziny nie wchodził w rachubę; to byłyby pierwsze miejsca, gdzie szukaliby jej matka i wuj. Tak jak u całej jej rodziny i przyjaciół… przynajmniej przyjaciół wam pirów. Debbie wydawała się jedyną odpowiednią osobą. Była jej współpracownicą i przyjaźniły się, ale nie były tak blisko, żeby razem gdzieś wychodzić albo zwracały się do siebie, kiedy potrzebowały miejsca, w którym mogły zostać…w każdym razie dotychczas. Jednakże, Debbie pracowała na nocną zmianę i Lissianna wiedziała, że śpi w ciągu dnia. Lissianna miała nadzieję, że wstanie o szesnastej. – Nie możemy iść do Debbie przez kilka następnych godzin – wzruszył ramionami. – Możemy równie dobrze zostać tutaj i zrelaksować się. Przynajmniej zabije to kilka godzin. A ty możesz się zdrzemnąć. To również trzymało ich z dala od jakichkolwiek innych wampirów, które mogłyby tutaj wpaść, uświadomiła sobie Lissianna i rozluźniła się w swoim siedzeniu. Naprawdę nie myślała, że zaśnie, ale trochę odpoczynku zrobiłoby jej dobrze.
Tłumaczenie: Night_Huntress22 & Dependent Korekta: BloodySundew
- 180 -
ROZDZIAŁ 15 Greg uniósł kolano i przesunął się na bok, żeby móc obserwować śpiącą Lissiannę, kiedy nagle jej oczy się otworzyły. Zamrugała sennie, a potem rozejrzała się, by zobaczyć, że film się skończył i podziękowania przesuwają się po ekranie, a kino jest w połowie puste. Odwróciła powoli głowę w stronę Grega i zapytała: – Dlaczego mnie nie obudziłeś? – Potrzebowałaś snu – odparł po prostu. Uniosła brwi. – Więc… co? Miałeś zamiar zostawić mnie śpiącą? Greg wzruszył ramionami. – Dopóki jeden z tych facetów z latarkami nie wyrzuciłby nas stąd. – Odźwierni – poinformowała go Lissianna. – Tak nazywają się ci faceci z latarkami. – Och – wzruszył ponownie ramionami, niespecjalnie troszcząc się o to, jak się nazywają. Bardziej troszczył się o nią. – Jak się czujesz? Lissianna wyprostowała się w siedzeniu i unikając jego wzroku, powiedziała: – Nie gorzej. Odpowiedź sprawiła, że zmarszczył brwi. – Nie gorzej, znaczy też, że nie lepiej, czyż nie? Po prostu rozejrzała się po pustoszejącym teatrze, nie zgadzając się, ale również nie zaprzeczając. – Potrzebujesz krwi – stwierdził fakt Greg. – Zaczynasz wyglądać blado nawet tutaj, w ciemności. – Tak, cóż, nie musisz się martwić, dopóki nie zacznę świecić w ciemności – rzekła lekkim tonem, a kiedy jego oczy rozszerzyły się w pogotowiu, dodała szybko. – Żartuję, Greg. – Och – mruknął, wstając, żeby iść za nią, kiedy podniosła się i skierowała do wyjścia z rzędu, pomiędzy siedzeniami, a następnie w górę przejścia. Greg chwycił jej ramię, spojrzeniem szukając i znajdując zegar nad kasą z biletami. Z ulgą dostrzegł godzinę.
- 181 -
– Jest czwarta piętnaście Czy możemy teraz zadzwonić do twojej przyjaciółki? – Tak. – Żadne z nas nie ma komórki, ani drobnych na telefon – zauważył. – Możesz zaczarować kogoś, żeby pożyczył nam swój telefon? – Tak, ale myślę, że najpierw zapytam – mruknęła Lissianna i zaczęła iść przez kinowy hol. Greg podążył za nią, niepewny, gdzie idzie, dopóki Lissianna zatrzymała się przy mężczyźnie, który właśnie rozłączał się i odkładał swój telefon. Zobaczył, że ma wyprostowane ramiona, a jego unosząca się klatka sugerowała, że facet mógłby być modelem w GQ. Miał krótkie, jasne włosy, bardzo niebieskie oczy i był zbudowany jak ktoś, kto ćwiczył, ale nie aż tyle, żeby mieć wielką muskulaturę.
Prawdopodobnie jest gejem , pomyślał Greg i skrzywił się, kiedy facet uśmiechnął się z zainteresowaniem do Lissianny, która zatrzymała się przed nim. Greg wciąż był na tyle daleko, że nie usłyszał, co powiedziała albo jak zapytała o pożyczenie telefonu, ale zobaczył niezdecydowanie przebiegające przez twarz pana GQ. Tani sukinsyn , pomyślał Greg z satysfakcją. – To rozmowa miejscowa i załatwię to szybko. – Słyszał jak Lissianna zapewniała pana GQ, zbliżając się do niego. – Muszę tylko zadzwonić do przyjaciółki, żeby mnie podrzuciła. – Tak, jasne. – Pan GQ nie brzmiał entuzjastycznie, ale wyciągnął telefon z kieszeni. Nawet zdobył się na uśmiech, podając jej telefon. – Dziękuję ci bardzo. – Lissianna wzięła telefon. – Naprawdę to doceniam. – Zawsze miło jest pomóc pięknej kobiecie – powiedział łagodnie facet, najwyraźniej decydując się mieć jak największą korzyść z tego, że się zgodził. Och, błagam , pomyślał rozdrażniony Greg. Przystanął za Lissianna i położył swoją dłoń na jej ramieniu w taki sposób, że nawet on był zaskoczony. Zawstydzenie na tą oznakę zazdrości zostało zastąpione przez satysfakcję, kiedy zobaczył rozczarowanie na twarzy chłopca z GQ, gdy ten zdał sobie sprawę, że Lissianna nie jest sama. - 182 -
Ignorując mężczyznę, Greg przeniósł wzrok na Lissiannę, która wybrała numer i przyłożyła słuchawkę do ucha. Czekała. I czekała. Przygryzła wargę i zmarszczyła brwi, słuchając czegoś po drugiej stronie. Greg zgadywał, że była to automatyczna sekretarka, kiedy nagle powiedziała: – Debbie, jeśli tam jesteś, proszę, odbierz. Czekała ponownie, po czym powiedziała: – Chyba cię tam nie ma. Zadzwonię później. – Nie miałaś szczęścia, co? – zapytał pan GQ, kiedy Lissianna rozłączyła się i oddała mu telefon. – Nie, ale dzięki – mruknęła Lissianna. – Dziękuję – dodał Greg i wziął rękę Lissianny, prowadząc ją w kierunku wyjścia z kina. Poczekał, aż dołączyli do reszty klientów na drodze, po czym zapytał. – Myślisz, że wciąż śpi i ma wyłączony telefon, czy gdzieś wyszła? – Nie wiem – przyznała Lissianna z roztargnieniem. Jej uwaga była skupiona na badaniu twarzy wokół nich. To przypomniało mu ich wcześniejsze, niemalże utracone, spotkanie z wampirem Valerianem. Niepokoiła się o bycie zauważoną ponownie. – Musimy postarać się znaleźć jakieś bezpieczniejsze miejsce, żeby przeczekać, dopóki nie będziemy mogli skontaktować się z twoją przyjaciółką – powiedział. – Owszem. W jej głosie brzmiało zmęczenie. Zmarszczył brwi ze zmartwieniem. Teraz, kiedy byli poza przyćmioną salą kinową, widział jak bardzo blada była. Zaczynała również wydawać się wychudzona, jakby krew w jej żyłach była niemal wyczerpana i wyżerała jakiekolwiek tłuszcze z jej organizmu. Zastanawiał się, czy mogła to zrobić. Zapomniał o wszystkich pytaniach, kiedy spojrzał w jej twarz. Zacisnęła zęby, przez co pojawiły się małe linie w kącikach jej oczu. Oznaki bólu. Cierpiała. – Musisz się pożywić – mruknął, przybliżając się tak, żeby nie zostać usłyszanym. – Co sugerujesz? – głos Lissianny był pozbawiony emocji. Pytała go, co byłby skłonny dla niej zrobić i wtedy Greg zrozumiał, że gdyby nie był z nią, pożywiłaby się kilka godzin temu. Przyznał, że tak naprawdę, gdyby nie on, nie byłaby wcale w tej sytuacji, ale teraz wyglądało na oczywiste, że - 183 -
powstrzymywała się przed schrupaniem jednego z mijających ich klientów, żeby go nie zmartwić. – Żebyś się pożywiła – powiedział niewzruszenie Greg. Zatrzymała się na chwilę, żeby posłać mu niepewne spojrzenie. – Naprawdę? Greg ponaglił ją kiwnięciem głowy, by przeszła na stronę, z dala od przechodniów. – Już powiedziałaś mi, że nie bierzesz więcej niż trochę od jednej osoby. Nie zabraknie mu więc krwi, a ty tego potrzebujesz. Idź więc do damskiej toalety i znajdź ofiarodawcę… albo trzech – dodał, myśląc, że prawdopodobnie będzie potrzebowała sześciu lub siedmiu ludzi, ale sama wiedziała lepiej. – Będę czekać w restauracji. – Dziękuję. – Za co? – Za zrozumienie. Wzruszył ramionami. – Zaczynam myśleć o tym jak o hemofilii, Lissianno. Po prostu korzystasz z innych dożylnych metod i omijasz bank krwi. Lissianna uśmiechnęła się i Greg znalazł się nachylony przy niej, kiedy złożyła na jego ustach pocałunek pełen wdzięczności. Przynajmniej Greg podejrzewał, że dla niej to był pocałunek wdzięczności, bo dla niego było to muśnięcie ust, które sprawiło, że miał ochotę na więcej i objął ją ramionami, gdy zaczęła się wycofywać, a potem pogłębił pocałunek. – Greg? Greg rozpoznał swoje imię, ale nie zwrócił na to uwagi. – To ty? Co ty tutaj robisz? To pytanie było jak natrętne brzęczenie owada koło ucha i Greg chętnie by je zignorował, ale Lissianna odsunęła się od niego i zwróciła w kierunku mówiącego. Wzdychając, też się odwrócił i zobaczył niską brunetkę, patrzącą na nich. Był tak zaskoczony widokiem swojej siostry, Anne, że chwilę mu zajęło sformułowanie odpowiedzi. – Więc? – zapytała zniecierpliwiona. – Co ty tutaj robisz? – skontrował. – Zakupy. – Anne potrząsnęła połową z tuzina torb, które trzymała w ręku, a następnie uniosła brew. - 184 -
– Więc robimy to samo – powiedział szybko, odpowiadając na pytanie. Jego siostra obrzuciła wzrokiem ich puste dłonie, a potem uśmiechnęła się do Lissianny. – Cześć, jestem jego siostra, Anne. A ty? – Lissianna – odpowiedziała powoli, a jej spojrzenie powędrowało od Anne do Grega. – Och, jakie śliczne imię – rzekła, a następnie dodała ze szczerością naturalną dla niej. – Ale długie. Mogę nazywać cię Lissi? – Dużo ludzi tak robi – zgodziła się Lissianna, a na jej twarzy pojawił się bardziej naturalny uśmiech. – Świetnie. – Anne odwróciła się do Grega. – A więc? Co tutaj robicie? Mówiłeś, że masz zamiar wybrać się do Meksyku w tym tygodniu. – Mój lot został odwołany – wyrwało się Gregowi. – Kiedy chciałem ponownie zarezerwować, nie mogłem zdobyć żadnego przed środą, więc odwołałem wycieczkę. – Yhy – głos Anne brzmiał, jakby mu nie uwierzyła. – I nie zadzwoniłeś do mnie, ponieważ…? Kiedy Greg wpatrywał się w siostrę obojętnie, Lissianna odpowiedziała za niego: – To prawdopodobnie moja wina, Anne. Obawiam się, że był przywiązany do pewnej rzeczy przez kilka następnych dni. Greg stłumił śmiech na dobór jej słów. Dosłownie był przywiązany. – Naprawdę? – Anne się rozpromieniła. Urodzona swatka oczywiście poczuła zapach romansu. Lissianna uśmiechnęła się i powiedziała: – Zostawię was samych, żebyście mogli porozmawiać, kiedy ja pójdę do damskiej toalety. Przepraszam. Greg patrzył jak odchodzi i zwrócił się niechętnie do siostry. – No mów – powiedziała od razu Anne. – Co mam mówić? – spytał Greg, czując się napastowany. Siostra miała go na swoim celowniku. Z oburzeniem wciągnęła powietrze i cisnęła w niego swoją torbą z zakupami. – Masz, znajdź miejsce w restauracji i popilnuj tego. Ja tymczasem również muszę odwiedzić damską toaletę. - 185 -
– Nie, Anne, cholera – mruknął, ponieważ pospieszyła za Lissianną. Jego siostra byłaby dla Lissianny jak płachta, zadając pytania i powstrzymując ją przed pożywieniem się. Chyba, że pożywi się Anne. Greg zamrugał, kiedy uświadomił sobie tę możliwość. Spodobał mu się ten pomysł, ale potem uświadomił sobie, że był podły. Potrząsając głową, odwrócił się i ruszył do restauracji, żeby znaleźć pusty stolik. Restauracja była zatłoczona, ale Greg ostatecznie znalazł wolny stolik i postawił tam torby siostry. Zajął krzesło i spojrzał w kierunku toalety w samą porę, żeby zobaczyć wychodzące z niej Lissiannę oraz jego siostrę. – Cóż, powinniśmy zamówić kawę – powiedziała pogodnie Anne i zajęła stolik. – Och, nie możemy, dzięki, Anne – odpowiedział szybko Greg. – Nie bądź niemądry, oczywiście, że możecie. Zapytałam i Lissi powiedziała, że nie macie żadnych planów. Spojrzał na Lissiannę, by zobaczyć na jej twarzy przepraszający grymas, ale był bardziej zaniepokojony jej bladością. Oczywiście – jak się obawiał – nie zdołała pożywić się przy jego siostrze, która za nią podążała. Greg odwrócił się do siostry. – Tak, ale… – Nie przyjmę odmowy do wiadomości. Zostaniecie ze mną na kawę, prawda Lissi? Lissianna zdobyła się na uśmiech. – Widzisz – powiedziała Anne, traktując to jako zgodę. – Daj spokój, Greg, pomożesz mi przynieść kawę, kiedy Lissi popilnuje toreb i odpocznie. Biedna dziewczyna wygląda, jakby zaraz miała tutaj paść. Greg powędrował wzrokiem z jednej kobiety na drugą. Kiedy Lissianna posłała mu pełne zrozumienia spojrzenie, a także machnęła ręką, westchnął i ruszył za Anne. – Jest ładna – rzekła Anne i poprowadziła ich w stronę stoiska z kawą. – Owszem – mruknął Greg. – Wygląda blado. Była niedawno chora? – Yy… grypa – skłamał Greg. – Poznałam. – Anne pokiwała poważnie głową, a osoba przed nimi dostała zamówienie i przesunęła się. Zrobiła krok w stronę kasy i zamówiła
- 186 -
cappuccino oraz rogalika czekoladowego, a potem spojrzała na niego. – Co pije Lissianna? Lubi cappuccino? Greg spojrzał na nią obojętnie i przyznał: – Nie mam przy sobie żadnych pieniędzy. Anne wytrzeszczyła oczy. – Co? – Zapomniałem portfela. – To była prawda, ale przyszedł mu do głowy pomysł i rozjaśnił się. – Właściwie to może dobrze, że na ciebie wpadłem. Mógłbym pożyczyć od ciebie trochę pieniędzy na dzień lub dwa? – Jasne – otworzyła swój portfel. – Ile chcesz? Greg zawahał się. Nie mogli pójść do hotelu, bo nie mieli pieniędzy, więc mieli plan, żeby błagać o zostanie u Debbie. Ale nie mogli skontaktować się z Debbie… co nie byłoby problemem, gdyby mogli zostać w hotelu. Wziął oddech i zapytał: – Mogłabyś mi pożyczyć kilkaset? Anne uniosła głowę ze zdziwieniem, ale po chwili skinęła powoli. – Będę musiała trafić na bankomat, żeby dać ci tak dużo. Poszukamy jakiegoś po tym, jak napijemy się kawy. Pójdę po napoje. Greg westchnął, kiedy odwróciła się do lady i zamówiła jeszcze dwa cappuccino oraz dwa rogaliki czekoladowe. Zapłaciła za zamówienie i odwróciła się, żeby spojrzeć na niego w oczekiwaniu na napoje i rogaliki. – Więc? Jak długo znasz Lissiannę? – Niedługo – odpowiedział wymijająco Greg. – Zapytałam ją, czym się zajmuje i powiedziała mi, że pracuje w schronisku. – Tak. Praca społeczna. – Mmm. – Anne uśmiechnęła się. – Praca społeczna i psychologia są dość blisko. Wy dwoje musicie mieć wiele wspólnego. – Hm… tak – powiedział ostrożnie Greg i poczuł ulgę, kiedy zobaczył, że ich zamówienie stoi na ladzie. – Mamy. Sięgnął obok niej, żeby wziąć tacę, a następnie przeniósł ją z powrotem do stolika, gdzie czekała Lissianna. Milczeli, kiedy ustawiał ich napoje, a następnie położył obok tacę.
- 187 -
– Mmm, dobre – powiedziała Anne, kosztując swojego rogalika, a jej spojrzenie powędrowało od Grega do Lissianny. – Nie pomyślałam, żeby zapytać. Jak wy dwoje się poznaliście? – Przez pracę – rzekł Greg. W tym samym momencie Lissianna powiedziała: – Przez rodzinę. Anne zaśmiała się. – Przez które? Greg i Lissianna popatrzyli po sobie. Odchrząknął i powiedział: – Właściwie to przez oba. Jej matka zasięgała mojej rady w kwestii fobii i przez nią poznałem Lissiannę. – Och. Więc już poznałeś jej matkę – powiedziała Anne znacząco. Greg westchnął w duchu, wiedząc, że zostaną grzankami. Nie miał wątpliwości, że będzie piekła ich niemiłosiernie na wolnym ogniu. I zrobiła to. Spędził następne pół godziny, próbując uniknąć pytań i odpowiadać wymijająco na te, których nie mógł powstrzymać. Było wielką ulgą, kiedy w końcu spojrzała na zegarek i rzekła: – O matko, spójrz na zegarek. Musimy się ruszyć. – My? – Lissianna zamrugała. – Tak. – Anne uśmiechnęła się. – Muszę podrzucić mamę. Spotykamy się z moim mężem u Casey na obiedzie. Ale najpierw muszę zatrzymać się przy bankomacie, żeby dać Gregowi… yy… te pieniądze, które jestem mu dłużna. – Och. – Lissianna spojrzała na Grega, a on zdobył się na uśmiech, który zamarzł, kiedy Anne zaczęła mówić dalej. – Właściwie, Greg, jeśli zatrzymam się przy bankomacie, to spóźnię się, żeby podrzucić mamę. A wy nie macie żadnych planów, więc może dołączycie do nas na kolacji? Greg otworzył usta, by z gracją wywinąć się z obiadu, ale Anne dodała: – Tyle czasu minęło, odkąd nie jadłeś obiadu z mamą i jestem pewna, że z chęcią pozna Lissiannę. Oczywiście, John i ja kupujemy obiad, więc mogę dać ci pieniądze później. Dla mnie byłoby znacznie łatwiej.
Uważaj, pomyślał. Kość winy przebita harpunem. Rzucił przepraszające spojrzenie Lissiannie i skinął siostrze.
- 188 -
– Przepraszam – mruknął kilka minut później, kiedy siedzieli na tylnym siedzeniu w samochodzie jego siostry. Dołączył do Lissianny z tyłu, domagając się bezpieczeństwa, kiedy spotkają się z jego matką, ale tak naprawdę chciał z nią porozmawiać. – W porządku – zapewniła go Lissianna. – Przypuszczam, że nie pożywiłaś się przy Anne, czekającą na ciebie w damskiej toalecie? Westchnęła i potrząsnęła głową. – Było zbyt tłoczno, pełno nastolatków. Nie mogłabym w pełni się kontrolować, gdybym pożywiła się jednym. – Cóż, kiedy dotrzemy do restauracji, idź do łazienki i spróbuj ponownie. A jeśli Anne tym razem za tobą pójdzie, ugryź ją. Lissianna uniosła brew na tę sugestię, ale zanim zdążyła się odezwać, Anne zawołała: – Jesteśmy! Greg rozejrzał się wokoło, spostrzegając, że zwalniają, a Lissianna syczy do jego ucha: – Co, jeśli przez nas obserwują twoją matkę? Greg otworzył szerzej oczy w pogotowiu. Taka myśl nie przyszła mu do głowy. Przez chwilę panikował i nie wiedział, co zrobić. Potem Lissianna odpięła jego pas bezpieczeństwa i pociągnęła go gładko na podłogę obok tylnych siedzeń. Poczuł, że samochód skręca w prawo, potem Anne zatrzymuje maszynę na tym, co musiało być podjazdem jego matki. – Co wy dwoje robicie? Greg i Lissianna spojrzeli w górę i zobaczyli, że przechyla się przez przednie siedzenia, spoglądając w dół, na nich, z konsternacją. – Yy… Zaskakujemy mamę? – zasugerował i zobaczył, że jego siostra mruga i uśmiecha się szeroko. – Świetny pomysł! Spodoba jej się. Zostańcie w ukryciu, a ja po nią pójdę. Greg uspokoił oddech i odetchnął z ulgą, kiedy zniknęła i usłyszał zamykane drzwi samochodu. Jego wzrok przesunął się do Lissianny, która klęczała na podłodze między przednimi i tylnymi siedzeniami, z głową na tylnym siedzeniu. Kiedy na nią patrzył, zaczęła chichotać. - 189 -
Greg uśmiechnął się niepewnie. – Co cię tak rozbawiło? Uniosła brwi. – Spójrz na nas. Wyobraziłbyś sobie taką sytuację przed całym tym szaleństwem, które zaczęło się w ostatni piątek? Uśmiechnął się słabo. Nie, zdecydowanie nie wyobrażałby sobie takiej sytuacji. Jego życie było niezwykle przewidywalne i nudne. Teraz nie wiedział jakie było. Greg spojrzał na jej zmęczoną twarz, ale wciąż odnalazł w niej piękno. Przesuwając się powoli po podłodze, pocałował ją delikatnie, wzdychając do jej ust, kiedy Lissianna odwróciła głowę na tylne siedzenie, żeby mu to ułatwić. – Jesteśmy. Greg usłyszał słowa i dźwięk dwóch zamykanych drzwi, ale zorientował się, że ma wielką zdolność, żeby uciszyć różne rzeczy. Tak zrobił teraz, uciszając głos siostry i koncentrując się na całowaniu Lissianny. – Mam niespodziankę w… Och… yy… Może pokażę ci ją, kiedy dojedziemy do restauracji. – Usłyszał głos siostry gdzieś nad ich głowami i wiedział, że przyglądała im się z przedniego siedzenia. Nieszczególnie go to obchodziło. Greg przestał całować Lissiannę na długo przed tym, zanim dotarli do restauracji, po części dlatego, że całując ją nie był w stanie zrobić niczegokolwiek innego, co było frustrujące, a po części dlatego, że dostawał skurczy od ich namiętnych pozycji. To było też powodem, dla którego podniósł się na tylne siedzenie i powiedział: – Cześć, mamo. Potem nastąpiło kilka momentów z okrzykami zaskoczenia, Greg wyjaśnił swoją obecność tam i przedstawił Lissiannę, a potem dotarli do restauracji. Tak jak oczekiwał, jego matka na pierwszy rzut oka polubiła Lissiannę i paplała o jej szczęściu, witając ją, jakby była częścią rodziny. John przyjechał krótko po nich i Greg przedstawił Lissiannę ponownie. Złożyli zamówienia i ich napoje zostały dostarczone, kiedy Lissianna przeprosiła i udała się do toalety damskiej. Greg odetchnął z ulgą, kiedy Anne nie podążyła za nią tym razem i zrelaksował się, myśląc, że pożywi się, gdy jego matka wyraziła swój niepokój i powiedziała: - 190 -
– Wygląda uroczo, synu, ale jest strasznie blada. Jesteś pewny, że nie jest chora? – Będzie w porządku, kiedy coś zje – zapewnił szczerze Greg i dodał. – Jest dotknięta hipoglemiką. To prawdopodobnie nie była najlepsza rzecz do powiedzenia.
Kroki Lissianny były ciche i pospieszne, gdy popchnęła drzwi do łazienki, ale zatrzymała się nagle, kiedy zobaczyła, że ma do czynienia z rzędem pustych kabin i umywalek, które nie były używane. Łazienka była pusta. – Nie wierzę – mruknęła, a potem odwróciła się i wyszła, zatrzymując się tylko w małym korytarzu, który prowadził do łazienek. Była głodna. Tak boleśnie, że myślała, iż nie da rady dłużej udawać szczęśliwej przy rodzinie Grega bez pożywienia się przynajmniej odrobinę. Cholera! Dlaczego Anne jej nie śledziła?, pomyślała z irytacją. Greg powiedział, że mogłaby ją ugryźć. Nie był to prawdopodobnie dobry pomysł, żeby ugryźć siostrę jej chłopaka, kiedy pierwszy raz się z nią spotkała, ale… Lissianna zamrugała na własne myśli i oparła się słabo o ścianę. Siostra
jej chłopaka ? Greg nie był jej chłopakiem. Chciałaby, żeby był, ale nie był. Czyż to nie było interesujące? Chciała, żeby był jej chłopakiem? Ale to była prawda. Chciała, żeby był jej chłopakiem, żeby mogła mieć do niego roszczenia. Naprawdę go lubiła. Lubiła też go całować. Zastanawiała się, jakby to było, gdyby robił coś więcej, niż tylko ją całował. – Och, tak, wpadłaś w kłopoty, dziewczyno – mruknęła do siebie i wiedziała, że to była prawda. Była zgubiona. Była głęboko zatracona w doktorze i wiedziała o tym. Z drugiej strony wydawało jej się, że on także ją lubi. Lissianna zauważyła, że w zaborczy sposób położył dłoń na jej ramieniu, kiedy rozmawiała z tym gościem od telefonu. Zdecydowanie rościł sobie do niej prawa. Uśmiechnęła się do siebie, myśląc, że może byłoby w porządku. Może był jej prawdziwym partnerem życiowym. Mogła wyobrazić sobie resztę jej dni spędzonych z nim. Mieli wiele wspólnego, lubili te same rzeczy i… – Witaj, piękna.
- 191 -
Lissianna wyprostowała się z dala od ściany, jej myśli rozproszyły się tym uwodzicielskim powitaniem. Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w dżinsach i skórzanej kurtce stał przed nią w małym korytarzu. Był przystojny i oczywiście wiedział o tym, mierząc ją wzrokiem od stóp do głów, jakby była smakowitym kąskiem. – Czekasz na kogoś, ślicznotko? Jeśli tak, to jestem dostępny. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, zastanawiając się, czy często podchodzi do kobiet przed łazienką, a jeśli tak, to czy jego metody naprawdę działały. Już miała powiedzieć mu, żeby sobie poszedł, kiedy przypomniała sobie swój głód i pustą toaletę damską. – Będziesz – zdecydowała Lissianna i wzięła go za rękę, prowadząc do pustej łazienki. Mężczyzna uśmiechał się jak idiota, gdy poprowadziła go prosto do najdalszej kabiny i zamknęła za nimi drzwi. – Och, tak. Wiedziałem, że będziesz gorąca, odkąd cię zobaczyłem – powiedział, dosięgając ją w chwili, kiedy zamknęła i zaryglowała drzwi, a potem odwróciła się do niego. Lissianna uśmiechnęła się i wsunęła dłoń za jego głowę, łapiąc go za włosy, żeby zbadać jego umysł, a potem przejąć kontrolę nad jego myślami. Głupi Jestem–seksownym–kolesiem–który–zawojuje–twój–świat zamarł niespodziewanie z uśmiechem, zostawiając przystojnego mężczyznę. Lissianna pomyślała, że jego wstyd nie był tak atrakcyjną cechą osobowości, jak on sam. Potem zanurzyła zęby w jego szyi. Ledwie zaczęła się pożywiać, kiedy usłyszała otwierane drzwi łazienki. Obracając się szybko, przesunęła swój obiad w rękach i podniosła go na rękach, usadawiając na swoim łonie, podniosła jego nogi, aby nie było widać jego stóp, gdyby ktoś zaglądał pod drzwi. Cieszyła się, że to zrobiła, kiedy usłyszała panią Hewitt, wołającą ją: – Lissianna? Jej serce podskoczyło, szybko cofnęła swoje zęby, zatrzymując się, żeby oblizać rany, aby mieć pewność, że nie będzie żadnej krwi, kiedy wróci do żywienia. – Tak? – Wszystko w porządku, moja droga? Wyglądałaś tak mizernie i trwało to tak długo, a Greg powiedział, że jesteś hipoglikemiczną. Zaczęłam się martwić i przyszłam by sprawdzić, co z tobą. - 192 -
Lissianna przewróciła oczami. To nie był jej dzień. – Wszystko w porządku – zapewniła ją. – Łazienka była pełna, kiedy przyszłam i musiałam zaczekać. – Czyżby? – zapytała pani Hewitt i Lissianna nie mogła winić jej za niedowierzanie w jej głosie, bo tu było kompletnie pusto. – Tak, wszystkie wyszły razem – skłamała. – Och, rozumiem. Cieszę się, ze z tobą wszystko dobrze. Lissianna czekała na dźwięk otwieranych i zamykanych zewnętrznych drzwi, ale zamiast tego, usłyszała drzwi otwierającej się i zamykającej kabiny obok i niemal jęknęła. Nie mogła pewnie pożywiać się, mając tylko tę cienką barierę kabiny, która separowała ją od matki Grega. Ale on tu był, w jej ramionach. Złagodziłby ból, z powodu którego cierpiała, dałby jej więcej energii. Ponadto, nie żywiła się głośno. Lissianna zatopiła ponownie swoje zęby w ofierze. – To ładna restauracja, czyż nie? Lissianna cofnęła swoje zęby. – Tak. – Jej głos był nieznacznie napięty. Gdy nastąpiła cisza, wróciła ponownie do żywienia się, wzdychając, kiedy ból, przez który cierpiała, zaczął się łagodzić. – Jesteś głodna? – zapytała nagle Mrs. Hewitt.
O Boże, tak , pomyślała Lissianna, ale wymamrotała tylko „Mmm hmm” do szyi swojego dawcy. – Ja też. Mam nadzieję, że nasze zamówienie będzie tam, kiedy wyjdziemy. Lissianna nie zawracała sobie głowy odpowiadaniem i chwilę później wyciągała kły, pożywiając się na tyle, na ile ośmieliła się wziąć od człowieka. Mogła mieć jeszcze trójkę albo czwórkę więcej dawców, ale ten musiał wystarczyć na teraz. Po tym jak wyrwą się od rodziny Grega, będzie mogła znaleźć inną ofiarę albo dwie. Mogli pójść do klubu albo coś. Wzdychając, Lissianna odrzuciła tę możliwość i skoncentrowała się na wymazywaniu pamięci jej dawcy i rozsiewaniu propozycji w jego umyśle, w jaki sposób znalazł się w łazience kobiet. Chętna do wyjścia z kabiny przed matką Grega, Lissianna wstała i odwróciła się, żeby ustawić dawcę w pozycji stojącej na desce sedesowej.
- 193 -
Spuściła wodę, psychicznie poinstruowała faceta, by został w kuckach, dopóki nie usłyszy, jak drzwi łazienki zamkną się, ponieważ wyjdą, potem wysunęła się z kabiny i wysłała mu rozkaz zaryglowania za nią drzwi. – Wiesz, myślę, że masz trochę więcej koloru na policzkach, moja droga – powiedziała pani Hewitt, kiedy dołączyła do Lissianny przy umywalce chwilę później. Porozmawiały, umyły ręce i użyły osuszacza. Następnie opuściły razem pokój, przesuwając się w jedną stronę korytarza, aby zrobić miejsce starszej pani, która nadchodziła z przeciwnej strony. Mając świadomość, że jej dawca prawdopodobnie wychodzi z kabiny nawet teraz, Lissianna skrzywiła się, ale wciąż szła. Nie było niczego, co mogłaby zrobić. Cóż, mogła, ale nie była skłonna do marnowania energii i wymyślania usprawiedliwienia, by zapobiec odnalezienia mężczyzny w damskiej toalecie. Naprawdę, trochę zawstydzenia nie było istotne – mogła być seryjnym mordercą. Dostarczono im posiłek, do czasu, kiedy przybyli do stołu, ale brakowało Grega. Zanim mogła zapytać, Anne wyjaśniła jej, że poszedł do męskiej toalety. Ledwo skończyła mówić, kiedy Greg przybył do stołu i zajął miejsce. – Wybaczcie, że to tak długo trwało – wytłumaczył się. – Było zamieszanie, kiedy wyszedłem z łazienki. Jakiś facet wszedł do toalety dla kobiet przez przypadek i kobieta uderzyła go w głowę swoją torebką, krzycząc „Gwałciciel.” Potrzebowano dwóch kelnerów i cztery kelnerki, żeby ją uspokoić i zabrać od niej biednego, zdezorientowanego faceta. – Och? – zapytała słabo Lissianna. Jadła bez namysłu, ciesząc się smakami w ustach, po tak długiej „płynnej” diecie. Jednakże wciąż nie mogła jeść tak dużo jak inni i śladowe ilości zjadanego jedzenia wywołały komentarz, który zwrócił uwagę pozostałych, że nie było nic dziwnego w jej bladości i tak dalej. Rozbrzmiał dzwonek telefonu i wszyscy zamilkli, kiedy John wyciągnął telefon z kieszeni i odebrał. Słuchał przez chwilę, a potem zacząć mówić, dyskutując o czymś, co było najwyraźniej jego pracą. Lissianna wiedziała, że był księgowym, a nadszedł czas na zbieranie podatków od wielu przedsiębiorstw i tym się zajmował. Kiedy dzieci ze stolika obok zaczęły krzyczeć, zmarszczył brwi i powiedział: – Czekaj, Jack, nie słyszę cię. Porozmawiamy, kiedy wyjdę na zewnątrz. - 194 -
Wstał, zatrzymał się, żeby ucałować żonę na drogę, a potem ruszył w stronę wyjścia z restauracji. Na chwilę zapadła cisza, a potem Anne nagle powiedziała: – John i ja rozmawialiśmy, gdy was nie było i zasugerował, żeby po prostu odwieźć was do domu, kiedy stąd wyjdziemy. Wtedy nie będziesz musiał pożyczać pieniędzy, Greg. Lissianna zdała sobie sprawę, że Greg zesztywniał obok niej i zrozumiała od razu, w czym problem. Nie mogli pójść do jego mieszkania, na pewno byłoby obserwowane i nie mógłby wyjaśnić swojej siostrze, dlaczego nie może iść do swojego miejsca zamieszkania. Sięgnęła uspokajająco pod stołem jego nogi. – Właściwie, to auto Grega jest w moim mieszkaniu – skłamała gładko Lissianna. Miała dwieście lat, żeby nabrać wprawy w takich umiejętnościach i choć starała się ich nie używać, oprócz absolutnej konieczności, a zdarzało się to częściej niż chciała myśleć o podziękowaniu za to kim i czym była. – Pojedziemy podmiejskim tramwajem. – Och, gdzie mieszkasz, Lissi? Moglibyśmy was oboje tam podrzucić, żeby Greg mógł zabrać swój samochód. Lissianna bez wahania podała adres Debbie. Jeśli Greg nie mógł pożyczyć pieniędzy, to i tak nie mieli gdzie pójść.
Tłumaczenie: Night_Huntress22 Korekta: BloodySundew
- 195 -
ROZDZIAŁ 16 – Dziękuję, Debbie. Naprawdę to doceniam – powiedziała szczerze Lissianna, kiedy podążyła za nią do frontowych drzwi. – Nie ma problemu, Lissi. Też byłam kiedyś młoda. Lissianna zamrugała. Zawsze była zdziwiona, kiedy ludzie zakładali, że byli od niej starsi… a oczywiście Deb tak zakładała. Myślała, że Lissianna miała dwadzieścia pięć lat w porównaniu do jej pięćdziesięciu. Kobieta nie wiedziała tylko, że rozmawia z kimś, kto był ponad sto pięćdziesiąt lat starszy od niej. Debbie zaśmiała się krótko. – Rozumiem. Moja matka też nie aprobowała mężczyzn, z którymi się spotykała. Włącznie z moim mężem, który był księciem wśród mężczyzn. Do dnia, w którym zginął. – Zatrzymała się przy drzwiach i odwróciła twarzą do Lissianny. Jej spojrzenie przeniosło się do drzwi kuchennych, przy których czekał Greg. Uśmiech rozświetlił jej usta. – Twój Greg również wygląda jak książę: przystojny, uprzejmy i jest doktorem. Brawo, dziewczyno! – Cóż, w każdym razie psychologiem – powiedziała Lissianna ze słabym uśmiechem, będąc wdzięczna – nie pierwszy raz – za to, że Debbie była w domu, kiedy siostra Grega ich tutaj podrzuciła. Debbie była nieźle zaskoczona, kiedy Lissianna pojawiła się na jej progu razem z Gregiem. Lissianna mogła ją kontrolować i sprawić, że pozwoli im u siebie zostać, ale nie chciała. Zamiast tego, zaryzykowała i poprosiła ją o pomoc. Nie wyjaśniała dużo, powiedziała tylko Debbie, że zostałaby w domu swojej matki, kiedy jej mieszkanie będzie malowane, ale zostali wyrzuceni i potrzebowała noclegu. Debbie posłała jej napięte spojrzenie i jedno ponure Gregowi, a potem doszła do własnych wniosków, najwyraźniej zakładając, że to jego wyrzucono. Uprzejma, słodka i wietrząca romans Debbie powitała ich w swoim domu. – Jesteś czarnym koniem, prawda? – zapytała teraz Debbie. – Nigdy nie wspominałaś, że twoje mieszkanie będzie malowane. Nie mówiąc już, że się zakochałaś. - 196 -
– Nie zakochałam się – zaprotestowała automatycznie Lissianna, przestraszona słowami kobiety, ale Debbie tylko zachichotała. – Lissi, kochanie, poznaję sposób w jaki na siebie patrzycie. Tak samo, jak mój Jim i ja patrzyliśmy na siebie. – Jej słowa przybrały smutny wyraz na wspomnienie martwego męża, lecz po chwili otrząsnęła się z melancholii i uśmiechnęła. – Nie ma szans, żebyś przekonała mnie, że nie kochasz tamtego mężczyzny. Lissianna zawahała się, nie była jeszcze gotowa, żeby użyć słowa „kocham”, ale przyznała: – Naprawdę go lubię, Deb. – Ale? – zapytała Debbie. – Słyszę w tym jakieś ale. – Ale skąd wiesz, że facet jest tym jedynym? – zapytała Lissianna. – To znaczy, moja matka wiedziała, że mój ojciec był tym jedynym, kiedy za niego wyszła i zakończyło się to nieszczęśliwymi… eee… długimi latami. Debbie rozważyła pytanie i powiedziała: – Kiedyś powiedziałaś, że twoja matka była bardzo młoda, kiedy twoi rodzice się pobrali. – Miała piętnaście lat – powiedziała ze skinieniem. – Piętnaście! – zaskrzeczała Debbie. – To nie młodość, tylko przestępstwo. – Moja babcia musiała dać jej specjalne pozwolenie – skłamała Lissianna, w ciszy przypominając sobie, żeby być bardziej ostrożna. Niedługo wygada się, że jest wampirem. Wypuszczając powoli powietrze, Debbie potrząsnęła głową. – Cóż, kochanie, nie możesz pozwolić, żeby błąd twojej matki cię przestraszył. Była zaledwie dzieckiem, kiedy poznała i poślubiła twojego ojca. Dobry Boże, u piętnastolatków buzują hormony. Oni nie mogą podejmować decyzji na życie, jak ta, za kogo wyjdą. – Deb ponownie potrząsnęła głową i powiedziała. – Ale jesteś trochę starsza i jesteś bardzo dojrzała jak na swój wiek. Myślę, że powinnaś sobie zaufać. Możesz stwierdzić czy mężczyzna jest tym, kim powinien być, czy nie. – Tak – zgodziła się Lissianna i wiedziała, że miała przewagę w tym rejonie. Inne kobiety musiały ocenić potencjalnego partnera po tym, co człowiek może powiedzieć lub zrobić przed ślubem. Podczas kiedy Lissianna nie mogła normalnie czytać myśli Grega, była właściwie w jego - 197 -
głowie, kiedy go ugryzła i wiedziała, kim był. Wiedziała, że był dobrym mężczyzną. – Słuchaj swojej głowy i słuchaj, co mówi, a potem porównaj to z tym, co mówi twoje serce podziel przez dwa. I pamiętaj, nikt nie jest idealny włącznie z tobą – dodała i uśmiechnęła się. – Wymyślisz coś. I na twoje szczęście, masz moje mieszkanie dla siebie, aż do jutrzejszego ranka, odkąd obiecałam matce, że odwiedzę ją dzisiaj wieczorem przed pracą. Lepiej udam się do schroniska i nie będę marnowała czasu na siedzenie tutaj. Lissianna skinęła głową. – Naprawdę chcę ci podziękować, Deb. Nie mam pojęcia, gdzie byśmy się zatrzymali, gdybyś nie… – Jestem bardziej niż szczęśliwa, że mogę pomóc – zapewniła ją Debbie i oznajmiła – jest dużo jedzenia w kuchni i wydaje mi się, że mogę mieć gdzieś nawet butelkę wina. Pomóż sobie, mi casa es su casa 17. Teraz najlepiej będzie, jeśli udam się do matki, zanim się zniecierpliwi i zacznie wydzwaniać. Debbie uścisnęła szybko Lissiannę i wyszła. – Wygląda miło. Lubię ją – uznał Greg, wychodząc na korytarz z kuchni teraz, kiedy gospodyni wyszła. – Jest miła. – Lissianna zamknęła drzwi i patrzyła jak Debbie wchodzi do samochodu. Starsza kobieta uruchomiła silnik, po czym obrzuciła spojrzeniem dom, zauważając ją i pomachała. Lissianna odmachała jej i uśmiechnęła się. – Ona też cię lubi. – Domyśliłem się – mruknął Greg, kiedy ruszyła przed nim do salonu. – Podsłuchiwałeś, czyż nie? – zapytała Lissianna z rozbawieniem, kiedy opadła na kanapę. Była wyczerpana. Była ósma wieczorem, a jedynym odpoczynkiem, jakiego dzisiaj doświadczyła, była krótka drzemka w kinie. – Wyglądasz na wykończoną. – Greg usiadł na kanapie obok niej. – Jestem, ale powinnam zadzwonić do Thomasa i dowiedzieć się, co się dzieje w domu. – Lissianna zaczęła wstawać, ale Greg złapał ją za rękę i posadził z powrotem. – To może poczekać – zapewnił ją. – Jesteśmy teraz bezpieczni. – Może – przyznała Lissianna. – Ale nie możemy zostać tutaj na zawsze. Co zrobimy jutro? 17
Mój dom jest twoim domem (przyp.Night_Huntress22)
- 198 -
– Będziemy się o to martwić jutro rano – powiedział poważnie. – Powinniśmy być do tego czasu bezpieczni. – Nie jestem pewna, czy jesteśmy – powiedziała nieszczęśliwie. – Co jeśli matka pójdzie do schroniska, żeby się rozejrzeć? Greg zamilkł na chwilę i westchnął. – Boisz się, że odczyta myśli Debbie i dowie się, gdzie jesteśmy. Lissianna skinęła głową. – Okej. To może się stać, ale, Lissianno, jesteś kompletnie wykończona. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś był tak wykończony, jak ty wyglądasz w tej chwili. Musisz odpocząć. – Ale… Greg uniósł dłoń, żeby ją uciszyć i powiedział: – Debbie nie będzie w schronisku przez następne kilka godzin, więc nie odczytają jej myśli. Możesz zatem przestać się zamartwiać i przespać się chociaż przez tyle. Lissianna przygryzła wargę. – Nic, co powiem, nie uspokoi twoich obaw, prawda? – zapytał. – Nie – przyznała przepraszającym tonem. – Dobrze, więc po prostu zrelaksuje się przez dziesięć minut. To był stresujący dzień pomiędzy centrum i moją rodziną. – Lubię twoją rodzinę – powiedziała Lissianna z uśmiechem. Greg skrzywił się, ale powiedział: – Oni też cię lubią. Kiedy byłaś w łazience, matka i Anne powiedziały, że wyglądasz jak dobra osoba i żebym cię nie wypuścił. Uśmiech Lissianny zbladł. – Nie powiedziałyby tak, gdyby wiedziały, czym jestem, prawda. To nie było pytanie, ale Greg je tak potraktował, przybierając zamyślony wyraz twarzy. Z ciekawością czekała na jego odpowiedź. – Myślę, że tak – powiedział w końcu. – Gdyby wierzyły, że możesz mnie uszczęśliwić, to tak. A myślę, że mogłabyś mnie uszczęśliwić. Lissianna wciągnęła powietrze na te poważne słowa. Wciąż próbowała sobie przyswoić ich znaczenie i uporządkować je, kiedy Greg zmarszczył brwi i powiedział: – Wciąż jesteś strasznie blada. Jedna ofiara nie wystarczyła, prawda? – To nie ma znaczenia. – Lissianna wzruszyła ramionami, ten temat jej się nie spodobał. – I tak nie mogę wiele w tej chwili zrobić – zauważyła. - 199 -
Greg chwycił jej brodę jednym palcem i odwrócił jej twarz tak, żeby ich spojrzenia się spotkały. – Owszem, możesz – powiedział poważnie. – Masz mnie. Lissianna przełknęła to. Oferował jej siebie i nęciła ją tą oferta, ale… – Nie, nie powinnam… Nie mogę po prostu… – Przerwała i potrząsnęła głową ze zmieszaniem. – Owszem, możesz – powiedział poważnie i zauważył. – Tak jakbyś nie robiła tego wcześniej. – Tak, ale było inaczej. Wtedy cię nie znałam. Greg uniósł wysoko jedną brew i zapytał z niedowierzaniem: – Więc jest w porządku całować się i gryźć nieznajomych, ale nie przyjaciół? Lissianna zmarszczyła brwi. – Zazwyczaj nie muszę całować, żeby się pożywić. Byłeś inny. Nie mogłam dostać się do twoich myśli. – Dobra, zmienię pytanie. Dlaczego mogłaś się mną pożywić, kiedy mnie nie znałaś, a teraz nie możesz? Wzruszyła niezręcznie ramionami i spróbowała uporządkować swoje myśli, żeby mogła mu to wytłumaczyć. To nie tak, że nie chciała go ugryźć – Lissianna chciała go ugryźć w każdej chwili, kiedy była blisko niego, odkąd pierwszy raz go ugryzła – ale nie był już jakimś dziwakiem z kokardką wokół szyi. Był Gregiem, mężczyzną, którego lubiła i z którym lubiła spędzać czas oraz desperacko chciała ochronić przed matką i wujem. – Pomogłoby, gdybym ci powiedziała, że podobało mi się ostatnim razem? Lissianna spojrzała na niego ostro, po czym przełknęła ślinę i oblizała wargi, milknąc, kiedy Greg wyciągnął jeden palec, żeby zetrzeć wilgotny ślad, który zostawiła. – Więc? – zapytał, a jego głos obniżył się i stał chropowaty. – Ośmielam się spodziewać, że zaspokoisz nas obydwoje, kiedy się mną pożywisz? Niemal bojąc się odezwać, Lissianna odpowiedziała mu przez rozchylenie ust i pociągnięcie czubka jego palca do jej ust tak, jak to zrobiła pierwszej nocy. Jej język przesunął się do przodu, owijając się wokół jego palca, kiedy zaczęła go lekko ssać. Nagły blask w jego oczach powiedział jej,
- 200 -
że to była dobra odpowiedź. Uwolnił swój palec i zastąpił go językiem, nakrywając jej usta swoimi. Lissianna przyjęła ten najazd z zadowoleniem, jej ciało stanęło w płomieniach, jakby te wszystkie godziny między ich pierwszym pocałunkiem, a tym, się nigdy nie wydarzyły. Och tak, poczuła się słabo, kiedy jego ramiona owinęły się wokół niej. Chciała zaspokoić ich oboje. Straciła zdolność myślenia, kiedy uświadomiła sobie, że jego ręka prześliznęła się w górę brzucha w stronę jej piersi. Kiedy ostatnim razem się całowali Greg był przywiązany do łóżka, więc nie mógł jej dotknąć. Tym razem był wolny. Lissianna sapnęła, kiedy przykrył jej pierś, po czym jęknęła i wygięła się w łuk w jego dotyku, kiedy ścisnął ją delikatnie. Kiedy użył swojego kciuka i jednego palca, żeby pociągnął jej pobudzony sutek przez bluzkę, mogła myśleć tylko o tym, że to była dobra rzecz, iż mężczyzna był przywiązany do łóżka tamtej nocy na jej przyjęciu. W innym przypadku jej matka i Thomas mogli wejść przy czymś dużo większym niż całowanie i gryzienie. Strach i obawy Lissianny o ich bezpieczeństwo zaczęły szybko przygasać, kiedy zaczął ją pieścić. Nawet jej wyczerpanie wydawało się zniknąć, kiedy Greg uwolnił jej pierś i wyciągnął palce do guzików jej bluzki. Powiedziałaby mu, żeby po prostu je rozdarł, ale trudno było mówić z jego językiem w ustach, więc Lissianna pozwoliła mu to robić, wyciągając swoje ręce, żeby ściągnąć jego koszulkę. Ledwie podciągnęła go do połowy jego pleców, zanim przerwała, żeby mieć sposobność przebiec dłońmi po ciele, które odkryła. Jego plecy były gładkie, szerokie i twarde, sprawiały przyjemność jej palcom i dłoniom, ale to wkrótce przestało wystarczać i ponownie zaczęła podciągać jego t–shirt w górę, dopóki nie mogła pociągnąć go dalej w żaden sposób. Zanim zdążyła się zdenerwować swoimi utrudnionymi wysiłkami, Greg przełamał ich pocałunek i odchylił się. Ręce Lissianny opadły i zamiast tego, pieściła go swymi oczami, kiedy chwycił koszulkę i zerwał ją przez głowę. Mężczyzna mógł być psychologiem, który siedział cały dzień bezczynnie w biurze, ale nie można by tego stwierdzić po jego muskularnej klatce piersiowej. Lissianna westchnęła z zadowoleniem i pochyliła się do przodu, żeby przebiec dłońmi po jego muskularnej skórze, kiedy odrzucił t– - 201 -
shirt, ale to było całe dotykanie, na jakie jej pozwolił. Zabierając jej ręce, złapał jej bluzkę i Lissianna spojrzała na dół, żeby zobaczyć, iż skończył rozpinanie jej, zanim przerwał pocałunek. Teraz zdarł z niej bluzkę, ściągając w dół jej rąk, żeby zostawić ją w czarnych spodenkach i białym biustonoszu. – Pięknie – mruknął Greg, sięgając dłońmi do dwóch miseczek i obejmując jej piersi przez stanik. Lissianna westchnęła, prostując plecy i posuwając piersi do przodu, kiedy przysunął się do niej, żeby ponownie ją pocałować. Pozwoliła swoim ramionom owinąć się wokół jego ramion, kiedy ich ciała się złączyły. Greg pocałował ją tylko raz, zanim pozwolił swoim ustom podążyć wzdłuż jej policzka do ucha. Jęknęła, kiedy skubnął ją tam delikatnie, po czym podążył zębami i ustami w dół wzdłuż szyi. Lissianna nie zdawała sobie sprawy, że popycha ją do tyłu, dopóki nie poczuła, że oparła się plecami o kanapę. Greg podążył za nią w dół, cofając usta, żeby znowu ją pocałować, rozpraszając jej uwagę prawie tak, że niemal nie zauważyła miękkiego dotyku jego palców, kiedy zsuwał jedno ramiączko stanika po jej ramieniu. Zadrżała lekko, kiedy chłodne powietrze zetknęło się z jej gorącym, pobudzonym sutkiem, po czym przełamała ich pocałunek i zanurzył głowę w jej piersiach. Westchnienie przyjemności wyrwało się z jej warg i wsunęła palce w jego ciemne włosy, kiedy jego usta zamknęły się wokół jej sutka. Lissianna była tak podniecona, a jej sutki tak napięte i wrażliwe, że jego ssanie było niemal nieznośne Jęknęła, wyginając się pod nim w łuk i nieświadomie pocierając biodrami o nogę Grega, która była pomiędzy jej. Greg odpowiedział przesuwając się tak, że niezbity dowód jego podniecenia ujawnił się pomiędzy jego nogami, po czym lekko przygryzł wrażliwą wypukłość na jej piersi, sprawiając, że jęknęła i zaczęła się znowu do niego przyciskać. Tym razem jęknął wraz z nią i cofnął się, a Lissianna rozłożyła swoje nogi, owijając je wokół jego talii tak, że mogła się nim rozkoszować w pełni. Wbiła swoje pięty w jego bok, zachęcając go, kiedy otarł się o nią i Greg odpowiedział na jej cichą prośbę, przyciskając się do niej kilka razy, zanim w końcu przestał i oderwał usta od jej piersi. – O Boże, Lissi – jęknął. – Musimy zwolnić.
- 202 -
– Nie – mruknęła, próbując przysunąć go z powrotem. – Proszę. Potrzebuję cię. – Niewystarczająco – zapewnił ją i zdusił jakikolwiek dalszy protest przez pocałowanie jej. Poczuła jak jego dłoń sięga w dół między nimi do guzika jej spodenek i chwilę później miał za sobą to i zamek błyskawiczny. Lissianna nie wiedziała, czego oczekiwała, ale nie tego, że przerwie ich pocałunek i wstanie, a potem złapie jej rękę i poderwie ją na nogi. – Co... ? – zaczęła niepewnie, po czym zamilkła, kiedy uśmiechnął się i zaczął zsuwać spodnie z jej bioder. Kiedy ubranie opadło do jej kolan, uklęknął, żeby ściągnąć je przez każdą stopę, kiedy je podniosła. Lissianna oczekiwała, że wstanie, ale zamiast tego, Greg przyklęknął i spojrzał w górę na długość jej ciała. Jego gorące oczy przesunęły się na jej białe, koronkowe majtki, po czym na taki sam stanik, który przykrywał tylko jedną pierś. Jego spojrzenie wydawało się przepalać jej skórę. – Zdejmij stanik – zarządził ochrypłym głosem i Lissianna zawahała się, po czym sięgnęła do ramiączek stanika i zsunęła je z rąk. Upuściła go na swoje spodenki i zamilkła, okropnie świadoma, że była niemal naga, podczas gdy on wciąż miał na sobie dżinsy. Greg pożerał wzrokiem jej nagie piersi, po czym jego spojrzenie ponownie znalazło się na jej majtkach. Spodziewała się, że zarządzi, iż ma je zdjąć jako następne, ale, zamiast tego, nagle wyciągnął rękę, żeby złapać jej biodra i pochylił się do przodu, żeby złożyć pocałunek na białym, koronkowym trójkącie materiału. Lissianna wzięła ostry wdech, po czym przygryzła wargę i zamknęła oczy, kiedy on dmuchnął gorącym powietrzem przez ubranie, jakby podgrzewając jej środek. Poczuła jak jego dłonie się przemieszczają i zamrugała, otwierając oczy, żeby spojrzeć w dół i zobaczyć, jak jego palce łapią skrawek jej majtek. Powoli zsuwał je w dół, dopóki ich także nie mogła ściągnąć. Kiedy tylko kawałek koronkowej tkaniny dołączył do reszty ubrań na podłodze, Greg odwrócił się do tego, co odkrył i podniósł się z kolan na tyle, że mógł złożyć tam pocałunek, tym razem bez tkaniny między nimi. Lissianna sięgnęła do czubka jego głowy, wplatając swoje palce w jego włosy, żeby utrzymać równowagę, kiedy rozsunął jej nogi osobno, po czym - 203 -
złapał jedną i przesunął ją nad swoim ramieniem tak, że niemal siedziała okrakiem na jego twarzy. Wtedy złapał ją stanowczo z tyłu, żeby przytrzymać ją w miejscu i sapnęła, ze zdziwieniem ciągnąc jego włosy przy wstrząsie natychmiastowej przyjemności, którą poczuła, kiedy znalazł jej centrum swoimi ustami i zaczął napływać w nią długimi, czułymi uderzeniami. Lissianna nie mogła długo wytrzymać takiej pozycji. Im bardziej była podniecona, tym trudniej było jej utrzymać równowagę. Świadomy jej trudności, Greg pomógł jej usiąść na kanapie. Spróbowała złapać go za ramiona i przyciągnąć go do siebie, ale unikał jej i zamiast tego uklęknął przed nią, żeby dokończyć to co zaczął, uszczęśliwiając ją, dopóki nie doszła, krzycząc jego imię. Pijana przyjemnością, Lissianna patrzyła przez zmrużone oczy jak Greg w końcu wstaje, po czym jego dłonie zabrały się za rozpinanie swoich dżinsów, a jej oczy zdołały otworzyć się szerzej. Kiedy przerwał, poczuła, że ostatki jej letargu wymykają się, żeby być zastąpione przez ciekawość, co sprawiło, że się zawahał. W następnej chwili, nagle pochylił się do przodu, żeby zagarnąć ją z kanapy. Lissianna sapnęła i złapała rękoma jego ramiona, kiedy Greg wyniósł ją z salonu i przeniósł w dół korytarza do głównej sypialni. Słońce zaszło i pokój był pełen cieni, ale było wystarczająco dużo światła z latarni przed domem, żeby przez niego sterować. Greg przeniósł ją przez pokój, ale nie położył jej natychmiast. Zamiast tego złapał jej wargi swoimi i pocałował ją łagodnie, a dopiero wtedy puścił jej nogi, pozwalając im ześliznąć się na podłogę i znowu ją pocałował. Lissianna stanęła na nogach i odwróciła się, dopóki nie stanęli twarzą w twarz, kiedy pogłębił pocałunek. Jej dłonie ześliznęły się po jego ramionach, po czym wsunęły w jego włosy. Złączyła się z nim krótko przed opadnięciem na dół, przejeżdżając paznokciami wzdłuż jego czaszki, przez szyję, po jego klatce piersiowej i brzuchu. Na górze jego dżinsów zatrzymała się i wsunęła palec pod pasek, po czym przerwała pocałunek, kiedy zsunęła jego spodnie i uklękła, żeby całkowicie je ściągnąć. Kiedy skończył, zatrzymała się na kolanach, żeby zbadać o to, co odkryła. Lissianna nie była specjalistką w męskiej anatomii, ale była pewna, że Greg był jednym z najwspanialszych okazów. Nie sądziła, że był jednym - 204 -
z tych mężczyzn, którzy potrzebowali nosić ogórka w spodniach, żeby zaimponować kobietom. Kiedy wyciągnęła i zamknęła wokół niego dłoń, Greg zesztywniał i wypuścił świszczący oddech. Kiedy Lissianna przebiegła wzdłuż niego delikatnie palcami, jęknął, a gdy zamknęła usta wokół jego erekcji, przeciwstawił się nieznacznie, wsuwając rękę w jej włosy i pociągając ją do góry. – Nie tym razem – warknął, pociągając ją na nogi. Lissianna pozwoliła mu się powstrzymać, wiedząc, że to było prawdopodobnie lepsze. W chwili, w której wzięła go do swoich ust, uświadomiła sobie pulsowanie krwi zaraz pod jego ciepłą skórą i jej głód wezbrał, napełniając ją nagłym pragnieniem ugryzienia. Lepiej zostawić jej
przyjemność do czasu, kiedy głód zmieni to w ucztę, pomyślała Lissianna z westchnieniem, kiedy wstała, a on użył dłoni zaciśniętej w jej włosach, żeby przyciągnąć ją do pocałunku. Tym razem nie było delikatności. Wyglądało na to, że obudziła bestię. Usta Grega przesunęły się nad jej gorące, głodne i wymagające wargi, tak wymagające jak ręka, którą nagle wsunął między jej nogami. Lissianna sapnęła, ale nie istniało dla niej powietrze prócz Grega. Jego język był w jej ustach, jego ciało przy jej ciele, jedna z jego rąk na jej głowie przytrzymując ją w miejscu, a druga między jej nogami, przesuwając jednym palcem tam i z powrotem po jej śliskim podnieceniu, sięgając w głąb niej i pobudzając jej podniecenie do szczytowania. Wydała gardłowy jęk, kiedy cała ta ochota obudziła się do życia wewnątrz niej. Sięgając między nimi, Lissianna złapała go stanowczo w ręce i ścisnęła, powodując, że Greg wydał gardłowy pomruk. Wiedziała, że igra z ogniem, ale mimo to przebiegła zamkniętą dłonią w górę, potem w dół jego długości, uśmiechając się z tryumfem, kiedy nagle urwał pieszczoty i złapał ją za nadgarstek, nieznacznie podnosząc. Lissianna puściła jego przyrodzenie i owinęła ręce wokół jego ramion, a nogi wokół jego pasa. Następnie Greg pociągnął ja w dół na siebie i usłyszał jej jęk, gdy ją wypełnił. Greg zawahał się na chwilę, po czym zrobił krok do przodu i umieścił większą część ciężaru jej ciała na szafce obok łóżka. Lissianna jęknęła, kiedy dostosował jej pozycję, aby pozwoliła mu wejść tak głęboko, jak to tylko możliwe. - 205 -
Pchnął jej pośladki na krawędź powierzchni szafki tak, że była na nim pół oparta i na wpół uwieszona, a jej twarz napierała na jedna stronę jego łopatki, kiedy wchodził w nią jeszcze raz i jeszcze raz. Kiedy złapał ją pod nogi i uniósł nieznacznie, Lissianna jęknęła na tę nową pozycję i odwróciła twarz do jego szyi, ocierając się zębami o jego skórę. Poczuła, jak Greg drży pod jej dotykiem i po chwili wciąga powietrze. – Śmiało. Zrób to. – Nie – jęknęła Lissianna, próbując stawić opór, ale była wypełniona potrzebą, a jej głód krwi zmieszał się z ochotą na niego. Te dwie rzeczy nakłaniały ją, żeby zatopiła zęby w jego szyi. – Lissi, na Boga, po prostu to zrób – jęknął Greg do jej ucha. Nie zastanawiając się, Lissianna odwróciła głowę i zanurzyła zęby w jego gardle. Greg odrzucił do tyłu głowę i krzyknął. Jego ciało szarpnęło się, kiedy ich umysły się połączyły, a ich przyjemność zmieszała się i rozbrzmiała pomiędzy nimi echem. Powiększała się z każdą chwilą, do czasu, kiedy Lissianna nie została tym oszołomiona. Z każdą chwilą trzymała go coraz mocniej, mając owinięte wokół niego ramiona i nogi i rozkoszując się z nim przyjemnością. Orgazm wydawał się nie mieć końca, pulsując w nich obojgu cichym, monotonnym brzęczeniem, które rozchodziło się w ich ciałach od czubków palców u stóp do czubka głowy. Lissianna poczuła, jak jego palce desperacko ją ściskają, nawet kiedy jej paznokcie wbiły się w jego plecy. Dopiero zaczynała sądzić, że ta prawie nieznośna przyjemność może nie mieć końca. Wtedy Greg zatoczył się słabo obok niej i zdała sobie sprawę, że jej zęby wciąż tkwią w jego szyi i nadal z niego pije. Lissianna uwolniła go i usłyszała stłumiony protest. Czuła jego żywe rozczarowanie, kiedy połączenie ich umysłów zaczęło znikać i całkowicie się skończyło... a wraz z nim zniknął także przedłużony orgazm. Opadli na siebie, oddychając ciężko i Greg szepnął: – Nigdy nie byłem z nikim tak blisko jak z tobą przed chwilą, kiedy nasze myśli się połączyły. To było tak, jakbyśmy stali przed sobą nadzy sercem i duszą. Czułem, jakbym wiedział wszystko, co można o tobie wiedzieć. Tak samo ty to odczuwasz, prawda?
- 206 -
– Tak – przyznała Lissianna do jego szyi i zapytała. – Wszystko w porządku? Chwiejesz się. Kiwając głową, cofnął się, a jego teraz zwiotczały członek wysunął się z jej ciała. Widząc jego bladość, Lissianna natychmiast ześliznęła się z komody, szarpnęła koce z łóżka i nakłaniając go, żeby się położył. Gdy zaczęła prostować plecy, pociągnął ją do siebie, najwyraźniej niechętny pozwolić jej się już oddalić. Lissianna pociągnęła koce w górę, żeby ich przykryć, po czym pozwoliła mu położyć się na jego klatce piersiowej i otoczyć ramionami. Wtuliła się w jego uścisk, myśląc, że byłaby niezmiernie szczęśliwa, gdyby tylko mogła go tak trzymać wiecznie. Leżeli tak przez kilka minut, zanim Greg spojrzał na nią i powiedział: – Lissianno, czym są prawdziwi partnerzy życiowi? Zesztywniała, zaskoczona pytaniem. – Gdzie o tym słyszałeś? – Thomas powiedział, że powinienem cię zapytać, ale zapomniałem wcześniej. Lissianna zamilkła na minutę, po czym odchrząknęła. – Moja matka zawsze mówiła, że każda osoba ma swojego własnego partnera życiowego. To zakłada, że jest dla ciebie ktoś przeznaczony. – Jak dla mnie, twoja matka brzmi romantycznie – powiedział z lekkim rozbawieniem. – Być może – zgodziła się. Ponownie zapadła cisza, po czym zapytał: – Opowiedz mi o twoim wuju. Zamrugała z zaskoczeniem na tę prośbę i pochyliła się do przodu, żeby spojrzeć na jego twarz. – Dlaczego? – zapytała. – Bo ty i każdy z twoich kuzynów wydajecie się go bać i chcę wiedzieć dlaczego. Żałując powrotu do rzeczywistości, Lissianna westchnęła i opuściła głowę. Pomyślała przez chwilę i powiedziała: – Jest stary i chłodny, tak jak przedstawił go Thomas. – Stary i chłodny – powtórzy Greg sucho. Pokiwała głową. - 207 -
– To nie tak, że jest okrutny czy coś, po prostu… – Walczyła ze sobą krótko, po czym powiedziała. – Żyje bardzo długo, Greg. Kilka tysiącleci. Był wojownikiem w Rzymie, wojownikiem w średniowiecznej Anglii… – Wzruszyła ramionami. – Jest wojownikiem. Widział niezliczoną ilość narodzin i śmierci i prawdopodobnie wielu przez ten czas zabił w bitwach. Teraz jest członkiem Rady i robi to, co musi robić, żeby chronić swoich ludzi. Greg zamilknął na minutę, po czym powiedział: – Nie chcę być Renfieldem. Lissianna przebiegła uspokajająco dłonią po jego klatce piersiowej i obiecała: – Nie dopuszczę do tego. – Wiem, że postarasz się mieć pewność, że to się nie stanie – powiedział. – Ale jeśli twój wuj próbował wymazać moją pamięć w domu twojej matki tego ranka i nie mógł tego zrobić, jak podejrzewasz, będzie chciał, żeby Rada Trzech mi to zrobiła, czyż nie? Lissianna zamilkła, ale nie musiała odpowiadać. Już wyjaśniła mu wystarczająco, żeby wiedział, że tak jest. I nie chciała, żeby to też się stało. Pomysł o złamaniu umysłu Grega był zbyt bolesny, żeby go nawet rozważać. Jego umysł był jedną z rzeczy, które najbardziej w nim lubiła. Chociaż, przyznała, jego ciało też nie było złe. – Jakie są szanse na wyrwanie się stąd, bez zmieniania mojego mózgu w papkę? – Nie myśl o tym, Greg – powiedziała. – Nie pozwolę, żeby do tego doszło. – Jak to powstrzymasz? Rada rządzi waszymi ludźmi, prawda? Jest jak policja dla waszych ludzi. – Tak – przyznała. – I zgaduję, odkąd unikałaś odpowiedzi, że moje szanse na uniknięcie Rady są całkiem nikłe. – Przesunął się pod nią nieznacznie, niemal niecierpliwie. – Mam na myśli, jeśli mogą kontrolować każdego, mogą też prawdopodobnie wejść do jakiegoś biura albo banku i znaleźć informacje, których potrzebują do wytropienia mnie. – Tak. – Westchnęła. Oboje zamilkli na chwilę, po czym on zapytał: - 208 -
– Co ci zrobią za wykradnięcie mnie? Lissianna wzruszyła ramionami. – Nic nie mogą zrobić. Mama może na mnie nakrzyczeć, ale Rada nie może mnie ukarać, ponieważ nie rozmawiałam z wujem, więc nie wiedziałam… – To kruczek techniczny, który może funkcjonować w ludzkim sądzie, ale podejrzewam, że to nie podziała z Radą. Zwłaszcza, jeśli twój wuj może czytać twoje myśli i dowie się, że zasadniczo wiedziałaś, co chcieli zrobić. Niezdolna kłócić się o tę uwagę, Lissianna zamilkła. – Więc, jeśli spróbujemy uciec, prawdopodobnie znajdą nas i zrobią ze mnie Renfielda, a potem Bóg wie, co z tobą. – Może – przyznała i położyła ponownie głowę na jego klatce piersiowej. Oboje się nie odzywali, po czym Lissianna powiedziała. – A może jest wyjście, żeby ochronić twoje myśli. – Jakie? Zmiana płci i przeprowadzka do Timbuktu? – zapytał z ironicznym rozbawieniem i wsunął rękę do jej włosów, przebiegając lekko palcami przez długie, miękkie pukle. – Obawiam się, że to by nie zadziałało – powiedziała, krzywiąc się. – Znaleźliby cię. – Więc jak…? – Mogłabym cię przemienić – powiedziała szybko Lissianna. Dłoń Grega znieruchomiała w jej włosach. Mogła usłyszeć bicie jego serca, powolne wdechy i wydechy, tykanie cyfrowego zegara obok łóżka. W końcu jego ręka znowu zaczęła się poruszać. – Przemienić mnie? Uczynić mnie jednym z was? – Gdybyś był jednym z nas, nie obawialiby się, że wygadasz się o nas albo o naszej obecności. Nasze bezpieczeństwo byłoby twoim. Nie musieliby wzywać Rady Trzech. – Uczyniłabyś mnie twoim życiowym partnerem, żebym był bezpieczny? Słowa były łagodne, pytające. Lissianna nie mogła stwierdzić, czy był zadowolony z tego pomysłu, czy nie, ale nie chciała stawiać go w sytuacji, w której musiałby wybierać między życiem z nienaruszonym umysłem, a byciem jej życiowym partnerem, żeby przetrwać. Oblizując wargi, powiedziała: - 209 -
– Przemienienie ciebie nie sprawiłoby, ze automatycznie stałbyś się moim życiowym partnerem. Greg znieruchomiał ponownie i zapytał: – Nie? – Nie. Oczywiście, że nie. To prawda, że większość z nas przemienia swoich życiowych partnerów, ale nie zawsze tak się dzieje. Reszta przemienia śmiertelników z innych powodów. – Ale jeśli znajdziesz potem kogoś, kto będzie twoim życiowym partnerem, nie będziesz mogła go przemienić – zauważył. Lissianna wzruszyła ramionami, po czym wstała i wyślizgnęła się z łóżka. – Lissi? – zapytał niepewnie, kiedy naga ruszyła w kierunku drzwi. Odwracając się, zobaczyła, że siedzi na łóżku z troską na twarzy. Uśmiechnęła się łagodnie. – Zostawiam cię samego, żebyś mógł to przemyśleć. – Ja… Lissianna uniosła dłoń, uciszając go. – Greg, musisz o mnie zapomnieć przy tym wyborze. Nie chodzi o mnie, chodzi o ciebie i twoje wybory. Co ja zrobię albo czego nie zrobię, to nie ma znaczenia. Ta decyzja jest czymś, czym musisz uszczęśliwić samego siebie. Wzięła głęboki oddech i powiedziała: – To nie jest jak przekłucie sobie ucha albo dołączenie do klubu. To jest na wieczność albo tak blisko wieczności, jak ludzie mogą mieć. Musisz to poważnie rozważyć. Możesz oddać wolność bycia zdolnym do spędzania niekończących się godzin w świetle słonecznym, by stać się jedną z kreatur nocy? Możesz spożywać krew? A jeśli zaistniałaby taka konieczność, czy mógłbyś pożywić się innym, żeby przetrwać? I czy mógłbyś zrezygnować ze swojej rodziny? Przestraszył się nieco. – Mojej rodziny? – Tak – powiedziała ze smutkiem. – Nie możesz im powiedzieć, czym się stałeś. Rada by do tego nie dopuściła. – Nie, oczywiście, że nie, ale…
- 210 -
– A kiedy się nie starzejesz, tak jak oni to robią, jakbyś to wytłumaczył? – Lissianna sama odpowiedziała sobie na pytanie. – Nie mógłbyś. Więc miałbyś pięć, może dziesięć lat, jeśli będziesz miał szczęście, a potem będziesz musiał zniknąć z ich życia. Musiałbyś upozorować swoją śmierć i nigdy więcej ich nie zobaczyć. Widząc szok na jego twarzy, Lissianna pokiwała głową ze smutkiem. – Nie pomyślałeś o tym, prawda? Myślałeś tylko o wiecznej młodości, wiecznym tym, wiecznym tamtym… – Westchnęła i potrząsnęła głową. – Zawsze jest druga strona medalu i musisz być pewien, że musisz ją z miejsca zaakceptować, bo nie ma możliwości odwrócenia tego. Gdy raz zostałeś przemieniony, to tak już zostaje na zawsze. Greg wpatrywał się w nią. Jego serce zatonęło w problemach, których wcześniej nie rozważył. – Będę spała na kanapie – powiedziała Lissianna, odwracając się. – Porozmawiamy później, kiedy oboje się wyśpimy. Greg patrzył jak zamyka drzwi, po czym opadł na łóżko z westchnieniem. Zrezygnować ze swojej rodziny. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że będzie musiał cokolwiek oddać, żeby stać się jednym z nich. Cóż, jak powiedziała, pomyślał tylko o tych dobrych stronach: życie setki, może nawet tysiące lat, nie starzenie się, bycie silniejszym, szybszym, może nawet bystrzejszym… bycie świadkiem historii na przestrzeni wieków. I – jak pomyślał na samym początku – robić to wszystko z Lissianną jako jej życiowy partner, ale wyglądało na to, że nie było mu to dane. Mówiła, że ponieważ nie pragnęła jego jako życiowego partnera, albo dlatego, że nie chciała czuć się jak w sidłach z nim, jako partnerem życiowym? Nie był pewien. Greg wiedział, że nigdy nie spotkał kogoś takiego jak ona; kogoś, kogo mógł podziwiać i lubić tak bardzo jak Lissiannę. Chroniła tych, których kochała, była miła, inteligentna, piękna, ale z kawałkiem dziecka wciąż w niej żyjącym. Miała ponad dwieście lat i często wyglądała na tak dojrzałą, jakby sugerował to wiek, ale kiedy Lissianna się odprężała, kiedy zapominała o bycie dobrą córeczką albo odpowiedzialną, starszą kuzynką bliźniaczek, była w niej dziecinna figlarność, która błyszczała w jej oczach.
- 211 -
Jednakże odkąd go ugryzła, Greg był pewien, że była idealną kobietą… przynajmniej w jego oczach. Doświadczenie było większe niż tylko fizyczne. Kiedy się połączyli, jego umysł został zmieszany z jej myślami, a to było niemal tak jak posiadanie okna do jej duszy. Lissianna miała piękną duszę, delikatną, ale silną, szczodrą i nie krytykującą. Kiedy byli połączeni, czuł się silny i kochający. Czuł się zdrowy. Greg był pewien, że mógłby wymienić dwadzieścia albo trzydzieści lat z rodziną, która zawsze go kochała i wspierała w całym życiu, na wieczność z Lissianną. Ale wydawało się, że nie to mu oferowała. Powiedziała, że jego przemiana nie sprawi automatycznie, że będzie jej partnerem życiowym. Ale czy jeśli pozwoli się przemienić, mógłby ją przekonać, żeby miałaby go? Czy jej oferta ocalenia go niosła za sobą tylko winę? Greg nie był tego pewien, spojrzał w głąb jej duszy i nic nie było tego odbiciem. Wzdychając, Greg przebiegł dłońmi po swoich włosach z niepokojem. Miał dużo do przemyślenia. *** Obudziło ją zimno. Lissianna wymruczała sennie skargę na chłód powietrza, owijając afgan ciaśniej wokół swojej szyi i przesuwając się do pozycji embrionalnej, żeby zatrzymać ciepło, ale wciąż czuła chłód. Wzdychając, kiedy uświadomiła sobie, że będzie musiała wstać i podkręcić ciepło albo przynajmniej znaleźć kolejny koc, zanim będzie mogła wrócić do snu, Lissianna otworzyła oczy, obróciła się na plecy i wtedy zmroziło ją z szoku, kiedy spostrzegła zawieszony nad nią ciemny kształt. Przez chwilę, zmroziło ją, w jej ciele wystrzeliła adrenalina, kiedy uderzyło w nią znaczenie tego, ale wtedy zdała sobie sprawę, że to musiał być Greg, który przyszedł z nią porozmawiać i zrelaksowała się. Lissianna czekała, aż się odezwie, tylko zdając sobie sprawę z błędu, który popełniła, kiedy ręka, której wcześniej nie zauważyła, uniosła się, nagle zagłębiając w dół i poczuła jak kołek przekłuwa jej klatkę piersiową.
Tłumaczenie: Night_Huntress22 Korekta: Lilith, Rashel19
- 212 -
ROZDZIAŁ 17 Była północ, ale Greg wciąż nie spał, dręczony wyborem, którego musiał dokonać. Leżał płasko na łóżku, położony na plecach ze skrzyżowanymi kostkami i dłońmi spoczywającymi pod głową, kiedy odgłos tłuczonego szkła przerwał męczące go rozmyślania o przyszłości. Otwierając oczy, odwrócił głowę w kierunku drzwi sypialni i nasłuchiwał przez minutę, ale nie usłyszał żadnego innego dźwięku. Decydując, że Lissianna musiała coś zrzucić Greg niemal zignorował dźwięk i wrócił do debatowania nad swoja przyszłością, ale potem zmienił zdanie. Powinien przynajmniej iść i sprawdzić, czy skaleczyła się albo potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, zdecydował i usiadł na łóżku. Spychając koce na bok, położył stopy na podłogę i wstał, żeby przejść przez pokój. Cicha ciemność, na którą natknął się za sypialnią, sprawiła, że przystanął, ale przez korytarz przepływała jedynie chłodna bryza, która szepcząc o jego nagie ciało, sprawiła, że włosy na karku stanęły mu dęba. Coś było nie tak. Greg prawie zawrócił, żeby wciągnąć dżinsy, ale zatrzymał go nagły strach o Lissiannę. Natychmiast ruszył cicho korytarzem, wytężając słuch i wzrok, żeby zobaczyć więcej, niż tylko ciemne kształty w mroku przed salonem. Zrobił tylko kilka kroków, kiedy usłyszał delikatny dźwięk przesuwanych drzwi w jadalni. Dźwięk ten sprawił, że zatrzymał się ostrożnie. Potem zaniepokoiło go ustanie podmuchu wiatru i jego serce przyspieszyło do funta, gdy zdał sobie sprawę, że ktoś właśnie wyszedł z domu. – Lissianno? – zawołał, ruszając przed siebie. – Lissi? Strach ścisnął jego serce, kiedy nie doczekał się reakcji. Greg zatrzymał się przy wejściu do salonu i przebiegł dłonią po ścianie, w poszukiwaniu włącznika, który tu był. Znalazł go i nacisnął, a oślepiające światło natychmiast zalało pokój. To pozostawiło Grega mrugającego wściekle i próbującego przyzwyczaić się do nagłej zmiany z ciemności na światło.
- 213 -
– Lissianno? – Mimo, że podejrzewał, że ich nie było, rozejrzał się po pokoju. Jego oczy szukały intruza. Kiedy jego spojrzenie spoczęło na Lissiannie, której sylwetka wciąż formowała się na kanapie, serce Grega pobiło rekord w uderzeniach, ale stanęło, kiedy dostrzegł kołek wystający z jej piersi. – O Boże – wziął głęboki oddech, po czym popędził przed siebie. Ostry ból wystrzelił z jego stóp, kiedy dotarł do stoliczka na kawę i przypominał mu dźwięk tłuczonego szkła, który go tutaj sprowadził. Najwyraźniej dźwięk nie został spowodowany rozbiciem przez intruza okna, żeby się dostać do środka. Podskakując na swojej zdrowej stopie, Greg obrzucił wzrokiem roztrzaskane szkło z wodą na podłodze. Ktokolwiek to zrobił, musiał uderzyć w stolik, kiedy wychodził, zwalając szkło na podłogę. Greg wyszarpnął kawałek szkła ze swojej stopy, potem odrzucił na bok i kontynuował dotarcie do kanapy, tylko po to, żeby zatrzymać się tam i zastanowić, co dalej. Lissianna leżała tak nieruchomo jakby była martwa, jej twarz kompletnie pozbawioną kolorów przykrywał afgan 18. Spojrzenie Grega niechętnie przesunęło się z jej twarzy na klatkę piersiową. Afgan był wykonany z bladej zieleni i błękitu, ale teraz duży kawałek był czerwony w miejscu, gdzie przebił go kołek i plama się powiększała. – O Boże. – Greg zawahał się, a potem – nie wiedząc, co ma robić – chwycił kołek i wyciągnął go z jej ciała. Wzdrygnął się na opór, na który się natknął i mokry, ssący dźwięk, gdy go wyciągał. Odrzucił kołek na bok w geście, że niewiele może zrobić. Ze strachem i smutkiem narastał w nim gniew. Lissianna dalej tak leżała i wyglądała tak blado, że Greg obawiał się, iż była martwa, ale jego serce nie akceptowało takiej możliwości. Nie mogła umrzeć, kiedy właśnie ją odnalazł. Czekał trzydzieści pięć lat na kobietę taką jak ona. Nigdy nie znalazłby innej. Musiał jej jakoś pomóc, musiał – musiał ją uratować… ale najpierw musiał się ubrać. 19 Schylając się, Greg sięgnął po podkoszulek, jedyną rzecz, która wciąż tu leżała. Jego dżinsy były w sypialni. Lissianna oczywiście założyła swoje 18
Afgan - koc lub szarfa zrobiona na drutach, złożona z wielu kolorowych prostokątów przyp.Night_Huntress22 19 No nie, widzicie lachy? Tacy właśnie są faceci! Materialiści :P – przyp. Ginger
- 214 -
ubrania przed położeniem się. Po tym jak ubrał się w koszulkę, Greg wziął ją na ramiona z całym afganem i odwrócił się w stronę, z której przyszedł. Pospieszył korytarzem, nie chcąc zostawiać jej ponownie samej i bezbronnej. Położył ją delikatnie na łóżku w swojej sypialni, odwracając wzrok od jej twarzy do swoich dżinsów, które z siebie zdejmował. Zabierze ją do swojego mieszkania i wykona parę telefonów, zdecydował. Znał wiele ludzi w branży medycznej, miał znajomości w szpitalu. Jakoś dostanie trochę krwi dożylnie, jej nanogeny wyleczą ją i wszystko będzie dobrze, zapewnił sam siebie. Lissianna upierała się, że powinni unikać ich mieszkań, bo było pewne, że to byłyby pierwsze miejsca, gdzie szukałaby jej rodzina, ale nie mogli zostać u Debbie. Jej rodzina znalazłaby ją tutaj. Pewnie już sprawdzili jego mieszkanie, więc pójście tam będzie bezpieczne. Greg nie był co do tego zupełnie przekonany, ale w tej chwili nie miał innego wyjścia. Miał tam swoją książkę adresową ze wszystkimi numerami osób, które znał i ludzi, z którymi musiał się skontaktować, jeśli zamierzał ją ocalić. Musiał tam pójść, ale nie mógł zostawić Lissianny samej, więc ona też pójdzie. Kiedy skończył się ubierać, cofnął się i spojrzał na nią. Musieli wziąć taksówkę do jego mieszkania, ale nie mógł zabrać jej w takim stanie. Każdy taksówkarz ześwirowałby na jej widok i z pewnością zadzwoniłby po policję i pogotowie. Musiał ją umyć i opatrzyć ranę, potem mógł udać, że była pijana i zemdlała, czy coś. Zostawiając ją na łóżku, Greg pospieszył do łazienki, skąd przyniósł kilka śnieżnobiałych ręczników Debbie. Rzucił je na łóżko obok Lissianny, a potem ruszył do ubikacji, żeby wybrać czystą bluzkę, aby zastąpić tą przesiąkniętą krwią. Wahał się z wyborem, ale w końcu wybrał czarną bluzkę, która pomoże ukryć krew, jeśli znowu zacznie krwawić, uznał, po czym wrócił do łóżka i uklęknął obok niego. Zanim zaczął, obejrzał twarz Lissianny, desperacko szukając jakiejkolwiek oznaki życia, ale nic nie zobaczył. Biorąc głęboki oddech, szarpnął afgan na bok, potem szybko zdjął jej bluzkę, starając się nie patrzeć na krew, przeciekającą przez czysty jedwab. Pierwszym, co zauważył, była postrzępiona dziura w klatce piersiowej i gęsta, wolno płynąca krew, jak to określił. Starając się nie przyznawać - 215 -
przed samym sobą, że nikt nie mógłby przeżyć z takimi obrażeniami, przełknął gulę w gardle i szybko starł tyle krwi, ile mógł. Rana była blisko środka klatki piersiowej, nieco wyżej, gdzie zaczynał się jej biustonosz. Greg przycisnął lekko do jej głowy mały ręcznik, wsuwając go w połowie pod ubranie, żeby został na miejscu, po czym posadził Lissiannę. Podtrzymał ją jedną ręką, kiedy ściągał z niej zakrwawioną bluzkę. Potem rzucił na podłogę zniszczony podkoszulek, chwytając czystą bluzkę i usiłując założyć ją na Lissiannę. Gdy tylko Greg założył świeży top na Lissiannę i zapiął go, położył ją z powrotem na materac. Wstając, przeszedł na drugą stronę łóżka do stolika, obok którego leżał telefon. Jako chłopak z miasta, Greg miał na parkingu samochód na długie trasy i jazdę do pracy, ale często było mu wygodniej wziąć taksówkę, gdziekolwiek miał dojechać. Oszczędzało mu to wiele czasu, który w innym wypadku marnowałby na parkowanie. To sprawiało, że na wszelki wypadek znał numer jednej z miastowych firm taksówkarskich, więc bez dalszego zastanawiania się, wybrał numer. Kiedy podał adres, Greg podziękował sobie w duchu, że zwrócił uwagę i zanotował ulicę i numer domu, do którego przybyli tego popołudnia. Był także wdzięczny, kiedy dyspozytor zapewnił go, że będzie tam osobiście. Ostatnią rzeczą, której potrzebował, był czas, żeby przemyśleć to, co się stało i martwić się nad stanem, w jakim znajdowała się obecnie Lissianna. Wychodząc, Greg ponownie okrążył łóżko. Wziął Lissiannę na ręce i zaniósł do drzwi, wahając się. Nagle zmartwił się, że ktoś, kto ją zaatakował, może wrócić, żeby dokończyć swoje dzieło. Po tym wszystkim, Greg również powinien być celem. Ale wciąż był żywy. Ta myśl sprawiła, że zmarszczył brwi ze zmartwienia i poczuł się niekomfortowo w miejscu, którym stał. Zastanawiał się nad zostawieniem Lissianny i przeszukaniem domu, ale nie sądził, że miał tyle czasu, zanim taksówka przyjedzie. Nie miał także ochoty zostawiać Lissianny samej. Zaciskając zęby, Greg zdecydował, że pospieszy się i będzie dobrej myśli. Nachylając się w stronę drzwi z ręką, która znajdowała się pod jej nogą, przekręcił gałkę i pchnął ją. Greg wyprostował się i użył stopy do całkowitego otwarcia drzwi. Korytarz był długi i ciemny tak jak ostatnim razem, kiedy nim szedł. Tym razem jednak nie było bryzy, pomyślał. Ruszył w stronę wejścia do - 216 -
salonu, poszukując oznak czyjejś obecności. Westchnienie ulgi wymsknęło mu się z ust, kiedy wszedł do kuchni. Korytarz po prawej stronie prowadził do jadalni i kończył się na kuchni. Greg odwrócił się w lewo i ruszył do frontowych drzwi. Zatrzymując się tam, spojrzał w ciemność na pustą ulicę, a potem w dół na Lissiannę. Skrzywił się, kiedy zauważył, że biały ręcznik wyróżnia się ostro na tle czarnej bluzki. Kontrastujące kolory i jego duży rozmiar, czyniły jego obecność oczywistą. Nie chcąc zwracać uwagi taksówkarza na jej ranę, Greg cofnął się drogą, którą wszedł i zatrzymał, kiedy zobaczył garderobę. Posadził Lissiannę na małej ławce, która znajdowała się w pobliżu drzwi, ustawiając ją w takiej pozycji, że nie mogła się ześlizgnąć, a potem otworzył szafę. – Dzięki, Debbie – mruknął, wyciągając gruby, pikowany płaszcz na zimę z szafy. – Zwrócę ci go. Greg zdołał włożyć płaszcz na Lissiannę i zanieść ją na drogę, zanim taksówka nadjechała. Stał na chodniku z Lissianną, która wyglądała, jakby stała, opierając się o niego, kiedy samochód zatrzymał się, ale prawda była taka, że trzymał ją w wyprostowanej pozycji. Niósł ją. Modląc się cicho, żeby to się udało, zaczął iść na przód, kiedy taksówka zatrzymała się na ulicy przed nim. Ciało Lissianny natychmiast zaczęło upadać. Dusząc śmiech, Greg podniósł ją i podszedł do samochodu. – Myślę, że wypiłaś trochę za dużo, kochanie. – Roześmiał się, otwierając drzwi i ustawiając ją i siebie na tylnym siedzeniu. – Wszystko z nią w porządku? – zapytał kierowca, obracając się w swoim miejscu i przyglądając im się podejrzliwie. Greg przesunął Lissiannę na swoje kolana, tak, że jej głowa upadła na jego kark, i skłamał: – Tak, po prostu wypiła trochę za dużo na swoim przyjęciu urodzinowym. – Tak? – Kierowca obrzucił wzrokiem dom i Greg podążył za jego spojrzeniem, czując ulgę, kiedy zauważył, że światła w salonie i sypialni wciąż się świeciły, więc nie wyglądał na tak pusty, jak w rzeczywistości był. – Mieliśmy spędzić razem noc po przyjęciu, ale jej siostra ma najbardziej niewygodne łóżko w pokoju gościnnym – powiedział Greg nerwowo. – A ja muszę przespać się przed pójściem jutro do pracy. Rozumiesz, prawda, kochanie? – zapytał i spojrzał w dół na czubek głowy - 217 -
Lissianny, który spoczywał na jego klatce piersiowej, zanim dodał. – Hmm, myślę, że się zgodziła. – Przyjęcie urodzinowe, co? – powiedział kierowca podejrzliwym tonem. Zrozumiałe, stwierdził Greg, ponieważ w poniedziałkowe noce większość ludzi unikała chodzenia na przyjęcia, zostawiając to na weekend. – Tak, jej trzydzieste – skłamał. – Nie zniosła ich dobrze. Do tej pory nie wiem, dlaczego nie mogli zrobić przyjęcia w weekend, a właściwie w weekendowy wieczór, ale ona i jej siostra uparły się, że musi być w dokładną datę. Kobiety – dodał Greg z delikatną nutką wstrętu. Potem zapadła cisza i wziął głęboki oddech w oczekiwaniu, żeby zobaczyć, czy dał sobie radę z rozwianiem podejrzeń tego człowieka na tyle, żeby zabrał ich do jego mieszkania…albo, żeby facet chwycił radio, żeby zawiadomić policję. Kierowca był cicho przez długi czas, po czym odwrócił siedzenie i wygiął brwi w stronę Grega. – Więc powie mi pan, gdzie chce jechać? Wypuszczając powoli oddech z ulgą, Greg zmusił się do uśmiechu i podał adres jego mieszkania, potem wyciągnął się na siedzeniu i spojrzał w dół na Lissiannę. Droga ciągnęła się w nieskończoność, pomyślał, choć wiedział, że był to tylko wynik jego zamartwiania się o Lissiannę, a nie rzeczywiste oddanie czasu. Tak było, dopóki taksówkarz nie zatrzymał samochodu przed budynkiem i Greg zdał sobie sprawę, że nie ma żadnych pieniędzy, żeby zapłacić za jazdę. Miał zapas gotówki w szufladzie biurka w jego mieszkaniu, ale musiałby dostać się do portiera, żeby ten obudził kierownika, aby ten wpuścił go do środka. Miał zamiar zacząć tłumaczyć się kierowcy, kiedy drzwi po jego stronie nagle się otworzyły. Rozglądając się na początku, Greg dostrzegł, że wpatruje się w kuzyna Lissianny, Thomasa Argeneau. – Co się stało? – zapytał Thomas, przesuwając spojrzeniem po Lissiannie.
- 218 -
– Wyjaśnię ci w środku – wymamrotał Greg, przesuwając się na tylnym siedzeniu. Thomas chwycił jego ramię, żeby ułatwić mu wyciągnięcie na zewnątrz Lissianny, ale pokręcił głową, nie chcąc jej puszczać. – Zapłacisz za mnie kierowcy, prawda? Thomas otworzył przednie drzwi taksówki, żeby zapytać, ile ma zapłacić, kiedy Greg stanął na nogach i wyprostował się z ciężarem na rękach. Kuzyn Lissianny zapłacił kierowcy, zamykając drzwi, potem złapał ramię Grega, kiedy skierował się do swojego mieszkania. – Nie możesz tam wejść. Jest ktoś czekający na korytarzu w razie, gdybyście wy dwoje się tutaj pojawili – powiedział. – Chodź ze mną. Greg nie wahał się, podążając za Thomasem. Nie miał cienia wątpliwości, że ten mężczyzna kochał Lissiannę i chciał jej pomóc. – Co się stało? – powtórzył Thomas, gdy tylko Greg zajął miejsce na przednim siedzeniu jego dżipa z Lissianną na swoich kolanach. – Znaleźli nas – oznajmił ponuro Greg, po czym zadał pytania, które go martwiły odkąd znalazł Lissiannę leżącą na kanapie. – Wszystkie te filmy i książki myliły się co do czosnku i krzyży, ale co z kołkami? – Co? – Thomas spojrzał na niego zmieszany. – Czy można zabić twoich ludzi przebijając ich kołkiem? – wyjaśnił Greg. Oczy Thomasa rozszerzyły się z niedowierzaniem, po czym pochylił się do przodu i szarpnął za płaszcz Lissianny, rozsuwając go. Greg nie odzywał się w napięciu, kiedy tamten rozpiął guziki jej bluzki, po czym rozsunął na boki materiał. Dostrzegł jego oczy, przesuwające się z niepokojem po ranie, kiedy Thomas odsunął ręcznik na tyle, żeby ją zobaczyć. – Wygląda na trochę mniejszą – uznał z ulgą. – Chryste! – powiedział Thomas z niedowierzaniem. – To jest mniejsze? Czym oni ją ugodzili? Słupem telefonicznym? – Kołkiem – powiedział szybko Greg. – Kto przebił ją kołkiem? – Thomas pozwolił ręcznikowi opaść ponownie na jej skórę i zbliżył do siebie krańce koszulki, nie przejmując się ich zapinaniem. – Jeden z waszych, tak sądzę – powiedział Greg, kiedy Thomas zapiął jej płaszcz, żeby zatrzymać ciepło. - 219 -
Thomas pokręcił głową, marszcząc brwi. – To niemożliwe. – Kto jeszcze mógłby po nią przyjść? – Dostrzegł, że mężczyzna nie był przekonany o jego racji, ale nie miał czasu, żeby dalej argumentować. – Możemy martwić się o to później. Teraz Lissianna potrzebuje krwi. – Zawahał się, po czym dodał. – Doceniam twoją pomoc w tym, ale mogę ją przyjąć tylko, jeśli obiecasz, że nie wezwiesz, ani nie zabierzesz nas w pobliże twojego wuja albo Marguerite. Jeśli nie możesz tego obiecać, zabieram ją stąd teraz i… – Dobra, obiecuję – powiedział szybko Thomas, kiedy Greg sięgnął do klamki. Zawahał się. – Obiecuję – powtórzył, po czym wyciągnął kluczyki z kieszeni i włączył silnik dżipa, tylko po to, żeby go zatrzymać. – Co się stało? – zapytał Greg. – Próbuję zdecydować, dokąd mam ją zabrać. – Na pewno nie z powrotem do jej matki – powiedział z mocą Greg. Nie zamierzał dawać im szansy na dokończenie tego, co zaczęli. – Nie. I tak nie mógłbym cię tam zabrać. Lissianna nigdy by mi nie wybaczyła, gdyby coś ci się stało – powiedział Thomas, po czym wrzucił jedynkę i ruszył we wczesny ruch ulicami Toronto. – Gdzie jedziemy? – zapytał Greg. – Do Mirabeau – odpowiedział. – Po tym jak Lucian i Marguerite skończyli robić nam wyrzuty za stanie z boku i patrzenie, jak wy dwoje uciekacie, Mira zdecydowała, że może nadużyć jej gościnności. Odwiozłem ją do domu wcześniej tego wieczoru. Będzie spała. Greg potaknął i rozparł się wygodnie w siedzeniu, wiedząc, że wszystko będzie dobrze. Mirabeau będzie gotowa, żeby im pomóc i co ważniejsze, będzie miała krew. *** – Nie mam żadnej krwi.
- 220 -
– Co? – Thomas i Greg zadali pytanie w tym samym czasie, obaj wpatrując się w Mirabeau z niedowierzaniem, obaj wyprostowani po przeciwnych stronach łóżka, na którym spoczywała Lissianna. Dom Mirabeau okazał się wielkim mieszkaniem, zaledwie kilka przecznic od mieszkania Grega. Dotarcie do niego zajęło im tylko chwilę, ale zdając sobie sprawę, że portier jest na swoim stanowisku, Greg martwił się o dostanie do środka bez wzywania policji. Przez czarną koszulkę, którą założył Lissiannie, widział krew przeciekającą przez ręcznik z rany i dużą czerwoną plamę na jego koszulce w miejscu, w którym zetknęła się z Lissianną, kiedy wynosił ją z samochodu. Był przekonany, że portier ledwo na nich spojrzy, kiedy ten dostrzegł trupiobladą twarz Lissianny i podniósł telefon, żeby zadzwonić na policję. Jednakże Greg zapomniał z kim był. Thomas wskazał mu drogę do drzwi, rzucając spojrzenie zbliżającemu się mężczyźnie, a ten wrócił bez słowa na swoje stanowisko. Kuzyn Lissianny najwyraźniej użył na nim swojego uroku. Portier nawet na nich nie spojrzał. Greg podejrzewał, że facet nie miał żadnych wspomnień o ich spotkaniu. – Spodziewałam się dostawy w sobotę rano – oświadczyła Mirabeau. – Ale nie było mnie na miejscu, żeby ją odebrać. Nie, była u Marguerite cały weekend, stwierdził Greg, po czym spojrzał z niepokojem w dół na Lissiannę, która wydawała z siebie jęki. Zaczęło się to na krótko przed tym, jak dojechali do Mirabeau. Dźwięk sprawił, że Thomas zaczął mamrotać coś o nanogenach. Kiedy Greg zapytał, co się dzieje, Thomas wyjaśnił mu, że kiedy nanogeny nie znajdują wystarczającej ilości krwi w żyłach, zaczynają atakować organy, żeby dostać to, czego potrzebują. Lissianna będzie potwornie cierpieć, zanim będą mogli dostarczyć jej krew. Wystarczająco bólu, który sprawiał, że jęki brzmiały prawie jak konające. – Nie masz kompletnie nic? – zapytał Thomas. Mirabeau pokręciła głową, po czym dodała. – Miałam dwie torebki, kiedy wróciłam, ale… – wzruszyła bezradnie ramionami. – Zgłodniałam. – Cholera. – Thomas przejechał dłonią po włosach. – Ona potrzebuje krwi. – Weź trochę z banku krwi Argeneau – zasugerowała Mirabeau. - 221 -
– Nie, to zły pomysł – zaprotestował ostro Greg. – Dlaczego nie? On ma klucz. – Greg myśli, że wuj Lucian za tym stoi – wyjaśnił Thomas. Mirabeau otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, po czym pokręciła głową. – Nie. Nie wierzę w to. Widziałeś, kto to zrobił? – Nie. – Greg pokręcił głową. – Zniknęli, zanim pojawiłem się w salonie. – Cóż, to nie mógł być żaden z naszych – powiedziała pewnie Mirabeau. – Po prostu nie mógł. Mam na myśli… Dlaczego mieliby? A jeśli tak, to dlaczego nie dokończyli zadania? Jeśli to był jeden z nas, wiedziałby, że może wrócić po przebiciu kołkiem. I dlaczego nie dotknęli ciebie? – zapytała. – Jesteś jedynym, którego uważamy za zagrożenie. – Nie wiem – przyznał Greg. – Ale nie wiem także, kto inny mógłby to zrobić. Pokręciła zdecydowanie głową. – Cóż, nie ma takiej możliwości, żeby Marguerite Argeneau pozwoliła komuś skrzywdzić jedno ze swoich dzieci. Ona… – To bez znaczenia, Mirabeau – przerwał jej Thomas. – Obiecałem Gregowi, że nie zbliżę się do nich i dotrzymam obietnicy. Będziemy musieli znaleźć krew gdzie indziej. – Marnujemy tutaj czas – powiedział zniecierpliwiony Greg. – Lissianna potrzebuje krwi. Masz choć trochę u siebie, Thomas? – Tak, mam – powiedział zaskoczony, że wcześniej o tym nie pomyślał. – Nie tak dużo, ile potrzebujemy, ale przynajmniej kilka torebek, co powinno wystarczyć, żeby przywrócić jej przytomność, a potem znaleźć jakąś ofiarę. – Ofiarę? – zapytał Greg. – Portiera, może kilku sąsiadów. – Thomas wzruszył ramionami. – Co z dożylnym? – zapytał Greg. – Rozumiem, że będzie na tyle świadoma, żeby pożywić się ofiarą, ale potrzebujesz jeszcze worków krwi. Możesz zdobyć jeden? – Nie, ale to nie problem. Jej zęby będą ssać, nieważne, czy się obudzi, czy nie – powiedział Thomas, zmierzając do drzwi. – Po prostu łatwiej jest
- 222 -
żywić się jej ofiarami, kiedy jest przytomna, ponieważ może wtedy kontrolować swoje zmysły. Wrócę tak szybko, jak będę mógł. – Thomas? – Mirabeau podążyła za nim, wychodząc z pokoju. – Masz…? Zamykane drzwi przeszkodziły Gregowi w usłyszeniu reszty jej pytaniu, ale nie, żeby był szczególnie zainteresowany. Przyglądał się Lissiannie, która jęczała. To nie był normalny dźwięk. Była kompletnie nieruchoma, wyglądała niemal jak trup, ale wydawała z siebie warczące jęki, które były ledwo słyszalne i gardłowe. Ból musi być głęboki, a dźwięki rozdzierały jego serce i wydawali się zbliżyć do siebie. Mógł tylko myśleć o tym, że jej ból zwiększał się z każdą minutą. Greg uniósł jej koszulkę i podniósł ręcznik znad klatki piersiowej, żeby przyjrzeć się ranie. Była niemal zamknięta. Podczas gdy jedna jego część odetchnęła z ulgą, widząc, że się uleczyła, inna część myślała, że to oznacza, iż ciało zużywa krew, której musiała utrzymać jak najwięcej, dopóki Thomas nie wróci. Im więcej straci, tym bardziej będzie cierpieć. Kolejny jęk zwrócił jego uwagę i Greg zawahał się, po czym zdecydował, że musi coś zrobić. Pochylając się bliżej, ujął jej twarz w dłonie i użył kciuka, żeby otworzyć jej usta. – Co robisz? – zapytała Mirabeau, która wróciła do pokoju. – Otwieram jej usta. – Po co? – Jak sprawić, żeby jej zęby się wydłużyły? – zapytał Greg, nie odpowiadając. – Dlaczego chcesz to zrobić? – Mirabeau podeszła z przeciwnej strony łóżka, a na jej twarzy pojawił się niepokój, kiedy spojrzała na Lissiannę. – Bo mogę dać jej trochę krwi, a potem możemy przyprowadzić portiera i kogokolwiek jeszcze znajdziemy i możemy dokończyć to, kiedy Thomas wróci z torebkami krwi, zamiast pozwalać jej cierpieć przez ten cały czas i zacząć, kiedy on wróci. – Nie chcesz tego robić, Greg. – powiedziała poważnie Mirabeau. – Ona cierpi – syknął. – Tak, to prawda, ale jest nieprzytomna. – Ale wciąż to czuje. Nie krzyczy i nie rzuca się, bo jest zbyt słaba, ale wciąż to czuje. Czyż nie? Dlatego jęczy. Prawda? – zapytał ponuro.
- 223 -
– Tak. – Westchnęła, siadając na krawędzi łóżka i zawahała się. – To będzie bolesne. – Nie było ostatnim razem, kiedy mnie ugryzła. – Owszem, ale ostatnim razem cię pocałowała i rozluźniła twoją osłonę, a potem, kiedy cię ugryzła, mogła podzielić się z tobą przyjemnością, której sama doświadczała. Tym razem Lissi nie może zrobić niczego takiego, Greg. Będzie bolało, wierz mi. – Domyślam się, że będzie – powiedział po prostu. Mirabeau spojrzała na niego i poczuł znajome uczucie w umyśle. Nie miał cienia wątpliwości, że próbuje przekopać jego myśli. Zrobił to, co mógł, żeby otworzyć swój umysł na nią. Potrzebował jej, żeby pomóc Lissiannie, a jeśli musiał zrobić tyle, to zgoda. – Bardzo dobrze – powiedziała w końcu i gestem nakazała mu trzymać się z daleka. Greg patrzył z niepokojem, kiedy pochyliła się do przodu i uniosła nasiąknięty krwią ręcznik z dala od rany na klatce piersiowej i przyłożyła go do twarzy Lissianny. Jej usta zamknęły się, spojrzał na jej twarz, ale kiedy Mirabeau przytrzymała ręcznik przy jej nosie, Lissianna szarpnęła się i zadrżała, biorąc oddech, a jej usta otworzyły się, kiedy jej kły wysunęły się w gotowości do gryzienia. Greg natychmiast przyłożył swój nadgarstek do jej ust. – Musisz być pewny, że jej kły przebiją żyłę – poinstruowała go Mirabeau, po czym zaoferowała. – Pomóc ci? – Proszę. Pochylając się do przodu, wzięła jego dłoń, przykładając nadgarstek do kłów Lissianny, po czym zawahała się i spojrzała na niego. – Na pewno chcesz to zrobić? Skinął głową bez wahania i kiedy to zrobił, Mirabeau wykręciła jego rękę, wbijając nadgarstek w zęby Lissianny. Greg wziął ostry, głęboki oddech, kiedy ból strzelił w górę jego ramienia. Zdecydowanie nie było tak, jak wtedy, kiedy dwa razy ugryzła go w szyję. I nie było to też, jak oddawanie krwi. Jej kły były znacznie większe niż igły, których używano w medycynie. Kiedy pierwsza fala bólu minęła, Greg uświadomił sobie inny, głębszy ból, kiedy jej zęby zaczęły ssać krew szybciej, niż jego żyły mogły ją - 224 -
produkować. Doprowadzało go to do bólu i zacisnął zęby, ale pozostał na miejscu. – Ostrzegałam cię – powiedziała miękko Mirabeau. – Chcesz przestać? Greg pokręcił ponuro głową. Mirabeau opadła na swoje siedzenie, po czym powiedziała niespodziewanie: – Powiedz mi, co się stało. Greg wiedział, że próbowała odciągnąć jego uwagę od bólu i był jej za to wdzięczny. Zrelacjonował szybko całe zdarzenie, które miało miejsce odkąd tego wieczoru usłyszał dźwięk rozbijanego szkła. – Chyba zostawiłem tam trochę bałaganu – dodał na koniec. – Przyjaciółka Lissianny będzie roztrzęsiona, kiedy wejdzie do domu i znajdzie krew oraz rozbite szkło. Prawdopodobnie zadzwoni na policję. – Nie martw się, zajmiemy się tym – zapewniła go Mirabeau. Oboje zamilkli na czas, który wydawał się Gregowi niesamowicie długi, ale wydawało mu się tak, tylko dlatego, że cierpiał. Zaczął czuć się lekko zamroczony, kiedy Mirabeau powiedziała: – Wydaje mi się, że dochodzi do siebie! Wyszarpnęła jego nadgarstek od zębów Lissianny i pospieszyła wokół łóżka na jego stronę, łapiąc go, kiedy niemal przewrócił się na łóżko. – Lissianna już ugryzła cię dzisiejszej nocy, prawda? – zapytała ostro Mirabeau. Greg skinął głową, po chwili tego żałując, bo ruch sprawił, że kręcenie w jego głowie nasiliło się. – Cholera, dlaczego mi nie powiedziałeś? – warknęła. – Nie powinieneś tego robić. Chodź, połóż się. – Mirabeau pomogła mu ułożyć się na łóżku obok Lissianny. – Leż tutaj. Muszę znaleźć trochę soku albo czegoś. Jakbym jakiś miała – dodała, mrucząc pod nosem. – Pójdę zobaczyć czy któryś z moich sąsiadów ma jakiś. – Mogę też przynieść jakąś dla Lissianny, skoro już to robię. Dochodzi do siebie i będzie strasznie cierpiała i rozpaczliwie potrzebowała więcej krwi. Greg przeniósł wzrok na Lissiannę, kiedy Mirabeau wyszła z pokoju, z ulgą zauważając, że jej oczy były otwarte. – Greg? – Jego imię było gwałtownym wdechem w jej ustach i uniósł się lekko na łokciu, żeby na nią spojrzeć.
- 225 -
– Jestem tutaj, Lissianno. Jak się czujesz? – Głupie pytanie, jak zauważył Greg. Mógł zobaczyć jak bardzo cierpiała. – Mirabeau przyniesie ci coś, żebyś mogła się pożywić, kochanie. To nie potrwa długo. – Mirabeau? – zapytała, marszcząc brwi. – Tak. Jesteśmy u Mirabeau. Thomas nas tutaj przywiózł. – Och. – Zamknęła oczy i dostrzegł, jak jej zęby zgrzytnęły. Potwornie cierpiała. – Kto to był? Greg zmieszał się, dopóki nie uświadomił sobie, że pyta, kto przebił ją kołkiem. – Nie widziałaś ich? Pokręciła głową. – Było ciemno. To był mężczyzna. Wydawało mi się, że przyszedłeś ze mną porozmawiać, a potem zobaczyłam kołek. – Nie wyglądał jak twój wuj? – zapytał Greg. Wydała się zmieszana. – Mój wuj? Nie. On… – przerwała, a jęk wyrwał się z jej ust. Odwróciła się na drugą stronę, zwijając w kłębek. – Mirabeau powinna niedługo wrócić – powiedział Greg, próbując dodać jej odwagi, potem pogrążył się w ciszy, czując bezradność, kiedy widział, jak walczyła z bólem. Jej oczy były zamknięte, a dłonie i zęby zaciśnięte. Miała urywany oddech i niemal dyszała. To była jego wina. Jeśli nie zabrałaby go daleko, starając się go uratować, kiedy bała się, że mogą mu coś zrobić... Mógł powiedzieć Lissiannie, że nie uważa, że jej wuj stoi za atakiem, tak samo Mirabeau, ale Lucian Argeneau był w Radzie, tej samej Radzie, która zaryzykowała i wysłała do jedynego w swoim rodzaju pożaru, włączając w to więcej niż jedną osobę. Rada również zabijała dzieci, zanim zalegalizowano aborcję. To jednak nie sprawiało, że mógł sobie wyobrazić, że ten człowiek mógł ukarać swoją bratanicę za to, że ośmieliła się mu przeciwstawić i zabrała Grega z daleka od niego, a odkąd przebicie kołkiem nie mogło jej zabić, wszystkie ataki były pewnego rodzaju karą porządkową. Greg nie miał pojęcia, dlaczego wówczas nie zabrali jego i Lissianny z powrotem do domu jej matki, żeby stawić czoło jej wujowi i nie mógł zrozumieć, dlaczego każdy wątpił, że to Lucian, ale nie mógł sobie również wyobrazić nikogo innego, kto mógłby mieć jakikolwiek inny powód, żeby - 226 -
przebić ją kołkiem. Z tego, co słyszał, nie wydawała się utrzymywać kontaktów ze śmiertelnikami. Jedyna rzecz, którą robiła, była praca w schronisku. – Greg? Nachylił się bliżej. – Tak? – Co zdecydowałeś? Nie musiał pytać, o co jej chodziło. Lissianna pytała, czy chciał się przemienić, czy nie. Greg wyciągnął rękę i delikatnie pogłaskał jej ramię. Co zdecydował? Uznał, że była piękna, inteligentna i odważna. Była kobietą, która zaryzykowała wszystko, żeby go ochronić. Wliczając jej rodzinę, wiedział, że nawet jeśli nie są już po stronie Luciana i Rady, podejrzewał, że kiedy przyjdzie co do czego, to będzie kwestia przetrwania. Był jednak pewien, że w celu ochrony i że Lissianna jakoś dopilnuje, żeby to zrobili. Do tej pory zapłaciła za swoje odważne starania tylko krwią i bólem… a jeśli odmówi przemiany, wiedział, że chętnie zapłaciłaby jeszcze więcej. Zdecydował, że była kobietą, dla której warto zrezygnować z rodziny, żeby spędzić z nią wieczność. Wszystko, co musiał zrobić, to udowodnić jej, że powinna spędzić z nim resztę życia. Miał nadzieję, że kiedy tylko zostanie przemieniony, będzie do tego zdolna. Greg spojrzał na Lissiannę, kiedy ponownie zaczęła mówić. – Rzecz w tym, że nie mogę ochronić cię, jeśli oni ustalą, że poddadzą cię Radzie Trzech. Dowiodłam dzisiaj, że nie potrafię ochronić nawet siebie. Nawet się nie obudziłam, kiedy on wbił we mnie kołek – powiedziała z obrzydzeniem. – Lissianno – skarcił ją. – Nie, to prawda, ale jest jeden sposób w jaki mogę cię ochronić. – Podnosząc nadgarstek do ust, ugryzła się w żyłę, po czym zamknęła oczy i uwolniła się od swoich zębów, wyciągając na oślep rękę, kiedy krew bulgotała na jej powierzchni. – Wybór należy do ciebie.
Tłumaczenie: Night_Huntress22 Korekta: Rashel19
- 227 -
ROZDZIAŁ 18 – Dobrze, że ją ugryzłeś. Nie mam tutaj wystarczająco krwi dla jednego, a co dopiero dla obydwu. Greg podniósł głowę znad nadgarstka Lissianny na słowa Thomasa i obrzucił wzrokiem drzwi, żeby zobaczyć, że on i Mirabeau wrócili. Kiedy jego spojrzenie odnalazło trzy torebki krwi, które niósł Thomas, Greg miał ostrzec Lissiannę, by nie otwierała oczu, ale było już za późno. Z cichym „O cholera” zapadła się w materacu bliska omdlenia. Mirabeau przesunęła jej nogi i wymruczała coś z irytacją, po czym powiedziała: – Dlaczego nie ostrzegłaś mnie, że zamierzasz to zrobić? Oszczędziłoby mi to budzenia trzech sąsiadów w poszukiwaniu napoju. Spojrzenie Grega prześliznęło się po młodej dziewczynie obok Mirabeau. Sok pomarańczowy nie był jedyna rzeczą, jaką ze sobą przyniosła. Zgadywał, że blondynka była jedną z sąsiadek, których obiecała sprowadzić, żeby Lissianna mogła się pożywić. Mirabeau podążyła za jego spojrzeniem i westchnęła ze znużeniem. – Usiądź, Mary – zarządziła, po czym położyła szklankę soku, którą ze sobą przyniosła na kredensie i przeszła przez pokój, kiedy jej sąsiadka usiadła z pustą twarzą na krześle obok drzwi. – Jak dużo wziąłeś? – zapytała. Greg potrząsnął głową i otworzył usta, żeby przyznać, iż nie był pewien, ale kiedy ruszył głową, dostrzegł, że pokój się kręci. Zamykając usta, opadł słabo na łóżko obok Lissianny, nie odpowiadając. – Najwyraźniej wystarczająco – odpowiedział za niego Thomas. Dołączył do niej przy brzegu łóżka i spojrzał w dół na tę parę, po czym rzucił spojrzenie Mirabeau i zapytał. – Widziałaś wcześniej przemianę? – Nie. – Zmarszczyła brwi. – A ty? Pokręcił głową. – Zapowiada się brudno – skomentowała Mirabeau. – Hmm. – Thomas pokiwał głową. – Wydaje mi się, że nie masz aż tylu sąsiadów na taką sytuację. Mirabeau prychnęła i para popatrzyła po sobie. - 228 -
– Ciotka Marguerite? – zapytał. Mirabeau pokiwała poważnie głową. – Nie ma powodu, żeby Lissianna nie zrozumiała. – Odwróciła się, by spojrzeć na dziewczynę, która siedziała przy drzwiach. – Więc? Użyjemy teraz Mary? – Po co się kłopotać? – spytał Thomas. – Oni oboje potrzebują więcej, niż ona może im dać, więc to tylko nas spowolni. – Racja. Zatem zabiorę ją do domu – oznajmiła Mirabeau i odwróciła się, żeby odebrać dziewczynę. – W tym czasie ja zadzwonię i ostrzegę ich. To da ciotce Marguerite szansę, żeby zdobyć więcej krwi. Greg leżał w ciszy, kiedy wychodzili z pokoju, jego serce waliło głośno w piersi, gdy próbował zignorować narastający ból w brzuchu. Lissianna powiedziała mu, że zadzwonią po kogoś, kto przemienił ojca, ponieważ przemiana była bolesnym odrodzeniem. Podejrzewał, że niewielki dyskomfort, który teraz odczuwał, był niczym w porównaniu z tym, co nadchodziło. *** – Jak się teraz czujesz? Greg skrzywił się na to pytanie. Thomas zapytał o to przynajmniej dwadzieścia razy w ciągu ostatnich dwudziestu minut, kiedy odwoził go do domu. Chciał, żeby się zatrzymali. Za każdym razem, kiedy mężczyzna zadawał pytanie, sprawiało to, że cała uwaga Grega skupiała się na bólu, który narastał i rozprzestrzeniał się wokół niego. Zaczynające się w jego brzuchu kwaśne uczucie, które byłoby znośne, ale z każdą upływającą chwilą stawało się coraz gorsze i powoli rozpraszało się i rozszerzało jak wirus albo rak, wbijając się w niego ostrymi, małymi zębami. Stało się aż tak straszne zaledwie w pół godziny, odkąd napił się krwi Lissianny. Pot wybuchł na jego czole i Greg zaczął zaciskać zęby i ręce, żeby zwalczyć ból. Jego odpowiedź na pytanie Marguerite, kiedy spotkała ich w garażu zaledwie chwilę temu, była w najlepszym wypadku monosylabowa. Uznał, że to strasznie trudne myśleć, kiedy zżera cię agoniczny ból. - 229 -
– Weź doktora Hewitta do różowego pokoju, Thomasie – poinstruowała go Marguerite, otwierając drzwi sypialni Lissianny przed Lucianem Argeneau, który wnosił swoją bratanicę do środka. – Będę tutaj przez chwilę, chcę tylko zacząć karmić Lissiannę dożylnie, potem pójdę zobaczyć Grega. – Mogę podłączyć ją dożylnie zamiast ciebie, ciociu Marguerite – zaoferowała Jeanne Louise. Marguerite zawahała się, a jej spojrzenie przesunęło się na bladą twarz Grega, kiedy Thomas na wpół niósł, na wpół ciągnął go za sobą, po czym kiwnęła głową. – Dziękuję ci, Jeanne Louise. Musiałam dać Marii wolne i przynieść lodówkę z torebkami krwi na górę, po tym jak Thomas zadzwonił. Jeśli mogłabyś zacząć za mnie, wrócę, żeby przejąć kontrolę tak szybko, jak będę mogła. – Tak, ciociu Marguerite. Greg widział jak Jeanne Louise podąża za swoim wujkiem do pokoju Lissianny, zanim Thomas pociągnął go do drzwi kolejnego pokoju. – Połóż go do łóżka, Thomas – poinstruowała go Marguerite, która weszła za nimi do środka. Greg zauważył linki przymocowane do kolumienek i przeniósł wzrok z powrotem na Marguerite, która zamknęła drzwi zanim Mirabeau, Elspeth albo bliźniaczki mogły wejść za nimi. Marguerite zauważyła jego wyraz twarzy i skrzywiła się, kiedy ruszyła, żeby dołączyć do nich przy łóżku. – One mają tylko uniemożliwić ci skrzywdzenie samego siebie podczas przemiany, doktorze Hewitt. Nie jesteś więźniem. Obiecuję. Relaksując się, Greg pozwolił Thomasowi delikatnie położyć się na łóżku. W chwili, w której położył się płasko na plecach, Marguerite usiadła na krawędzi materaca i pochyliła się do przodu, żeby zbadać jego oczy, ale nie znalazła tego, czego szukała. – Ile czasu minęło odkąd Lissi zaoferowała ci krew? – zapytała, siadając ponownie. – Jakieś pół godziny – odpowiedział Thomas, kiedy Greg spojrzał na nią pustym wzrokiem, kiedy nagle odpowiedź wymknęła mu się, choć powinien ją znać.
- 230 -
Marguerite skinęła głową i wypuściła powoli oddech, co przyniosło jej ulgę. – Jeszcze się nie zaczęło. – Wciąż jest jeszcze we wstępnych etapach. Greg poczuł, że jego serce podskoczyło na te słowa. Jeszcze się nie zaczęło? Agonia, której doświadczał była zaledwie wstępem? Dobry Boże. – Thomas, powiedziałem Bastienowi, żeby zadzwonił do laboratorium i zamówił leki, które zostaną przysłane, żeby pomóc przejść przez to Gregowi – powiedziała, kiedy drzwi się otwarły i wszedł Lucian wraz z Martine. – Mógłbyś zejść na dół i zaczekać na nich? – Leki – powiedział Lucian z nutą szyderstwa, gdy Thomas opuścił pokój. – Za moich czasów nie mieliśmy leków, żeby to złagodzić. To był rytuał przejścia i przechodziliśmy go jak mężczyźni... Ale podejrzewam, że dzisiejsi mężczyźni są bardziej delikatni, nie byliby w stanie znieść takiego bólu. – Nie potrzebuję leków – powiedział Greg, gdy jego duma złapała przynętę, zastawioną przez mężczyznę. Lucian Argeneau natychmiast okazał mu niechęć, podczas ich porannej rozmowy, na którą przybył wcześniej, chociaż Greg nie miał pojęcia dlaczego. Jedyną rzeczą, która przychodziła mu do głowy, było przeszukiwanie jego mózgu i zorientowanie się w jego poważnych planach dotyczących Lissianny. Greg podejrzewał, że nie powinien być zaskoczony, jeśli mężczyzna poczułby się dotknięty pożądaniem jego bratanicy. – Lucian, przestań – warknęła Marguerite, po czym powiedziała do Grega. – Tak, potrzebujesz leków. – Nie, wcale nie – upierał się, sprowokowany przez wyniosły wyraz twarzy Luciana Argeneau. – Tak, potrzebujesz – poinformowała go matka Lissianny stanowczo. – Weźmiesz je i spodoba ci się to. – Wydawało mi się, że powiedziałaś, iż nie jestem więźniem? – powiedział Greg cierpko. – Nie jesteś – oznajmił Lucian Argeneau. – Marguerite, on jest dorosłym mężczyzną. Jeśli nie chce leków, nie powinnaś go do tego zmuszać. Spojrzała na wuja Lissianny z irytacją, po czym westchnęła i odwróciła się do Grega. - 231 -
– Jesteś pewien? – zapytała po raz ostatni. – To bez nich najbardziej bolesne i nieprzyjemne uczucie na ziemi. Greg wcale nie był pewien. Cierpiał już tak bardzo, że leki brzmiały całkiem nieźle, ale z Lucianem uśmiechającym się kpiąco do nóg jego łóżka, prędzej odgryzłby sobie język niż przyznał to. Kiwając głową, powiedział: – Zniosę to. Matka Lissianny otworzyła usta, żeby ponownie się odezwać, ale Martine Argeneau ruszył w jej stronę i położył dłonie na jej ramionach. – Niech tak będzie na razie, Marguerite. Leki nadal tutaj będą, jeśli zmieni zdanie. – Tak – zgodził się Lucian. – To będzie bardzo interesujące zobaczyć jak długo zniesie, zanim rozpłacze się jak dziecko i będzie błagał o leki. – Będziesz długo czekał – obiecał mu Greg z cichą nadzieją, że tak właśnie będzie.
– I? Jakiś szczęśliwy traf? Lissianna rozpoznała głos Mirabeau, kiedy powróciła do przytomności, jak również Thomasa, kiedy odpowiedział: – Nie. Tym razem nawet nie otworzyli drzwi. Ale nasłuchiwałem w korytarzu przez minutę. – I? – Tym razem odezwała się Jeanne Louise. – Mówi przeważnie bez ładu i składu, a od czasu do czasu narzeka... – przerwał, kiedy straszliwy krzyk dobiegł ich z któregoś miejsca w domu, po czym dokończył sucho. – Krzyczy. – Biedny człowiek – usłyszała nieszczęśliwy szept Juli. – To sprawia, że jesteś szczęśliwa, że urodziłaś się jako jedna z nas, a nie zostałaś przemieniona, co? Lissianna zamrugała oczami, otwierając je i spoglądając na Elspeth, która wygłosiła ostatni komentarz. Stojąc w nogach łóżka, jej kuzynka przyglądała się drzwiom z zakłopotaniem, ale odwróciła się do łóżka, uciszając wszystkich, kiedy zobaczyła, że Lissianna otwaorzyła oczy. – Obudziłaś się. Jej kuzyni i Mirabeau natychmiast otoczyli jej łóżko i Lissianna przyglądała się ich twarzom, na których malował się niepokój. - 232 -
– Co się dzieje? Kto krzyczy? Nastąpiła krótka przerwa, kiedy grupa spoglądała po sobie z zakłopotaniem i wymieniała spojrzenia, po czym Jeanne Louise zignorowała jej pytanie i zapytała: – Jak się czujesz? Zastanowiła się, dlaczego jej kuzynka zapytała o to z takim niepokojem i wtedy wszystkie wspomnienia powróciły i Lissianna całkiem wyraźnie przypomniała sobie, że została przebita kołkiem. To cudowne wspomnienie zostało zamazane przez wypełniające ją bolesne wspomnienia. Niejasno przypominała sobie obudzenie się wcześniej. Była w agonii i myślała, że Greg powiedział jej, że są u Mirabeau. Lissianna była pewna, że stało się tam coś bardzo ważnego, ale nie mogła sobie przypomnieć, co. Jej wspomnienia były nieco postrzępione. Pozwalając temu na chwilę odpłynąć, przesunęła się dla próby na łóżku, czując ulgę, kiedy nie poczuła żadnego cierpienia czy dyskomfortu. Wyglądało na to, że jej klatka piersiowa była całkowicie zdrowa. Lissianna nie cierpiała nawet przez ostry głód. – W porządku – zapewniła ich, po czym uświadomiła sobie, że żadnego z nich nie powinno tutaj być. Obrzucając ostrym wzrokiem pokój, Lissianna zdała sobie sprawę, że była w swojej starej sypialni u jej matki, a nie powinna tutaj być. Nagle przypomniała sobie o czym rozmawiała z Gregiem... i pamiętała, że zaoferowała mu swoją krew... a on ją zaakceptował. Ostatnia senność natychmiast uleciała daleko i Lissianna nagle usiadła. – Greg! Wszystko z nim w porządku? – Nic mu nie jest – zapewniła ją szybko Jeanne Louise. Cofnęła się na bok, kiedy Lissianna odrzuciła koce. – Tak myślimy – dodał Thomas, kiedy stanęła na nogach. Kolejny krzyk sprawił, że Lissianna zatrzymała się i rozejrzała wokół z przerażeniem patrząc na twarze ludzi, którzy się tutaj znajdowali. – Czy to on? – zapytała słabo. Sześć głów pokiwało w niechętnym przyznaniu się i Lissianna osunęła się na krawędź łóżka, wypuszczając słaby oddech. – Jak długo byłam nieprzytomna? Jak długo on jest w takim stanie?
- 233 -
– Przywieźliśmy go tutaj jakieś trzy godziny temu – powiedział jej Thomas. – A jest w tym stanie od około... cóż, krzyczy od prawdopodobnie dwóch. Wzrok Lissianny przemieszczał się po pokoju, lecz zatrzymał się na pustych torebkach obok stolika. Odwróciła się do Thomasa podejrzliwie. – Nie mogłam zużyć tylu torebek krwi w ciągu trzech godzin. – Wsadzaliśmy je na twoje zęby oraz dawaliśmy ci dożylnie – wyjaśniła Mirabeau, po czym wzruszyła ramionami. – Byłaś nieprzytomna, więc nie musieliśmy się martwić, że zemdlejesz. – A twoje zęby ssały dużo więcej, niż dożylne karmienie mogłoby ci dać – zauważyła cicho Jeanne Louise. – Bardzo cierpiałaś i próbowaliśmy dać ci tyle krwi, ile potrzebowałaś tak szybko, jak to tylko możliwe – dodała Elspeth. Lissianna pokiwała głową i nawet zdobyła się na uśmiech. Doceniała ich troskę. – Kto nadzoruje przemianę Grega? – Moja matka, twoja matka i wuj Lucian – odpowiedziała Elspeth. Pokiwała ponownie głową. – A przebicie mnie kołkiem? Wiemy, co się stało? Kto to był? Thomas pokręcił głową. – Nie wierzysz zatem, że to był ktoś, kogo wysłał wuj Lucian? – Co? – Lissianna spojrzała na niego zaskoczona. – Nie, oczywiście, że nie. Wiedziałby, że przebicie mnie kołkiem nie zabiłoby mnie. Poza tym, to było coś w rodzaju brutalnej kary za wywiezienie stąd Grega. – Greg sądził, że to byli oni – poinformowała ją Mirabeau i Lissianna zmarszczyła brwi. – Cóż, słyszał wiele o tym, co robi Rada, miał prawdopodobnie trochę ponure wyobrażenie jej i wuja Luciana. Thomas pokiwał głową. – Ciotka Marguerite, ciotka Martine i wuj Lucian byli trochę zmartwieni, kiedy usłyszeli, że ktoś przebił cię kołkiem. Jestem pewien, że się temu przyjrzeli. Wuj Lucian prawdopodobnie już ma kogoś, kto to robi. Lissianna pokiwała głową, po czym sięgnęła do swoich stóp, krzywiąc się, gdy poczuła, że jej bluzka jest sztywna, kiedy się ruszyła. Zapach powiedział jej, że to była zaschnięta krew, powodująca, że tkanina stała się - 234 -
sztywna. Na szczęście ciemny kolor nie ukazywał krwi; w innym wypadku zasłabłaby i wróciła do łóżka. – Może powinnaś wziąć prysznic – zasugerowała Elspeth. Lissianna pokręciła głową. – Najpierw chcę sprawdzić, co z Gregiem. – Lissi, nie wpuszczą cię – powiedział szybko Thomas. – Właśnie próbowaliśmy dostać się do środka, by sprawdzić, co z nim, ale nawet nie otworzyli nam już drzwi. Krzyknęli tylko, że wszystko z nim w porządku i żeby odejść. Jego słowa sprawiły, że się zawahała, ale po chwili Lissianna ruszyła rezolutnie do drzwi. – Muszę sprawdzić, co z nim. Gdzie jest? – Drzwi obok – mruknęła Elspeth. Skinąwszy głową, wyszła na korytarz, świadoma, że reszta idzie za nią. Ich obecność pomagała jej wzmocnić się, kiedy Lissianna doszła do pokoju gościnnego, nie zawahała się i nie przejmowała pukaniem, ale po prostu otworzyła drzwi i weszła. Jej szeroko otwarte oczy przesunęły się z przerażeniem, gdy szukała żywego obrazu. Greg leżał na łóżku i zwijał się z bólu, jego nadgarstki oraz kostki były związane. Najwyraźniej w obawie, że liny nie są wystarczająco silne, żeby go utrzymać, ciotka Martine i wuj Lucian stanęli po jednej stronie łóżka, coraz mocniej go trzymając, kiedy jej matka walczyła o podanie mu dożylnie krwi do ramienia. – Czy wszystko w porządku? – zapytała z niepokojem Lissianna. Jej słowa były pewnego rodzaju wywołaniem, Greg nagle krzyknął ponownie i podwoił swoje młócenie rękami. Ku jej zdumieniu niemal wyrwał się z uścisku Martine i Luciana. – Zamknij drzwi! – ryknął wuj Lucian. Lissianna automatycznie odwróciła się, żeby to zrobić, a jej skruszone spojrzenie padło na jej kuzynów i Mirabeau, kiedy zamykała drzwi. Odwróciła się, żeby pomóc w walce, która toczyła się, żeby utrzymać Grega w łóżku. – Nanogeny już sprawiły, że jest tak silny? – zapytała ze zdumieniem, kiedy zbliżyła się do łóżka.
- 235 -
– Nie. To ból i strach – wysapała Marguerite, dając sobie spokój z utrzymywaniem jego rąk oraz ramion, którymi cały czas młócił powietrze. – Strach? – Lissianna okrążyła swojego wuja, żeby stanąć u wezgłowia łóżka i wyciągnęła rękę, aby delikatnie dotknąć czoła Grega, mrucząc jego imię. Wydawał się trochę uspokoić na dźwięk jej głosu. Przynajmniej zwolnił swoje szarpanie się. Lissianna poczuła łzy, które piekły ją w oczy, kiedy zobaczyła przeraźliwą agonię, która go wypełniała, gdy otworzył oczy i znalazł ją. Wiele razy słyszała, że przemiana jest bolesna. Nanogeny atakowały z niesamowitą siłą, wysysając krew w niesamowitym tempie, ponieważ mnożyły się i rozprzestrzeniały po całym ciele, wchodząc do każdego organu i każdej komórki. Lissianna słyszała, że to było, jakby cała krew zamieniała się w kwas, który cię pożerał. Słyszała, że ból nie był najgorszy z tego wszystkiego, ale koszmary i halucynacje, które mu towarzyszyły, okropne, przerażające wizje śmierci i tortur, a także, zazwyczaj, płonięcia żywcem. Lissianna często myślała, że te opowieści były przesadzone, ale widząc teraz Grega, uwierzyła w każdą z nich. Jej spojrzenie przesunęło się na matkę. – Jest cokolwiek, co możesz mu dać, żeby przestał cierpieć? – Chciał przejść przez to bez leków – powiedziała Marguerite z westchnieniem. – Tylko dlatego, że Lucian nękał go ze swoim ‘prawdziwe wampiry przyjmują to jak mężczyźni’ głupoty. – Martine rzuciła swojemu bratu spojrzenie pełne obrzydzenia. – Mogli nie mieć silnych środków przeciwbólowych za czasów rzymskich albo średniowiecznych, ale nie przekonasz mnie, że społeczeństwo aż tak rozwinęło te rzeczy nie mając wiedzy, żeby opracować środki tłumiące ból, aby łatwiej było je wprowadzić do ciała. Poza tym – dodała uszczypliwie – urodziłeś się w tych samych czasach, co ja. Lissianna widziała uśmiech igrający na ustach wuja i warknęła z wściekłością, kiedy odwróciła się matki: – Daj mu coś!
- 236 -
– Powiedział, że chce cierpieć, przechodząc przez to – zauważył łagodnie Lucian. – Nie możesz... – To nie twoja sprawa! – warknęła Lissianna. – On nie jest teraz żadnym zagrożeniem. Pozwolę mu się przemienić, muszę, ale ani ty, ani Rada go teraz nie skrzywdzi. – Przerwała, oddychając ciężko i dodała spokojniej. – Jest mój. Ja go przemieniłam i ja mówię, żeby dać mu leki. Przez moment panowała cisza. Nawet Greg spowolnił swoją walkę, niemal jej zaprzestając, jakby nagle wyczuł napięcie w powietrzu, kiedy Lucian wpatrywał się chłodno w Lissiannę. Nikt nie odzywał się w ten sposób do Luciana Argeneau. Przynajmniej nigdy nie słyszała, żeby coś takiego miało miejsce. – O jejku – powiedział w końcu wuj miękko. – Marguerite, nasza mała kotka w końcu pokazała pazurki. – Lucian – powiedziała jej matka niepewnie. – Zrób jak mówi – przerwał jej spokojnie. – On jest jej . Lissianna spojrzała na matkę, potem w dół na rękę Grega, do której próbowała zaaplikować dożylnie krew. Kiedy zobaczyła krew plamiącą jego ramię, okrążyła łóżko i Lissianna uświadomiła sobie, że starsza kobieta nie próbowała zaaplikować mu dożylnie krwi. Ona próbowała ją umieścić z powrotem. – Do diabła – mruknęła, kiedy pokój zaczął się kręcić. – Do diabła – usłyszała głos wuja Luciana, gdy zabrał jedną rękę od Grega i wyciągnął ją, by ją złapać, kiedy zemdlała.
Lissianna otworzyła oczy, żeby znaleźć się znowu w swoim starym pokoju. Na początku sądziła, że była sama, ale potem wuj wszedł w jej pole widzenia i spojrzał na nią w dół, spotykając jej spojrzenie. Lissianna przyjrzała mu się ostrożnie. Odwrócił spojrzenie, wyrażające ponurość i zapytał: – Jak się czujesz? – Dobrze – powiedziała powoli, po czym otworzyła usta, żeby zapytać, co się dzieje z Gregiem, ale uprzedził ją. – Z twoim Gregiem wszystko w porządku. Marguerite podała mu środek usypiający i jest nieświadomy jakiegokolwiek cierpienia. - 237 -
– Domyślam się, że jesteś rozczarowany? – zapytała gorzko Lissianna, a on wzruszył ramionami. – Właściwie to nie. Jego wrzaski doprowadzały mnie do bólu głowy, a trzymanie go tak było męczące – przyznał z nikłym uśmiechem. – Szybko pożałowałem sprowokowania go swoim szyderstwem, żeby dowiódł siły swojego charakteru. – Dobrze ci tak – powiedziała ze znużeniem Lissianna i usiadła na łóżku. Ustawiła swoje stopy w pozycji lotosu i oparła się plecami o ścianę. – Tak, jestem tego pewien – przyznał znudzony Lucian i dodał. – Jakkolwiek cieszę się, że to zrobiłem. Twój młody mężczyzna mnie zaskoczył. Wielu krzyczałoby o podanie leków w minutę po tym, jak nanogeny dosięgną ich jąder. Zaczął krzyczeć sopranem, ale ani razu nie poprosił o leki. Jest wart mojej bratanicy. Lissianna próbowała rozgryźć, dlaczego tak się stało, kiedy przechylił głowę i powiedział: – Mimo tego, co myślisz, nie przebiłem cię kołkiem. Zawsze robiłem wszystko, żeby tylko chronić moją rodzinę, włączając w to mojego brata, jego żonę i dzieci. Nie kazałem cię przekołować za karę, że mi się przeciwstawiłaś. – Nie sądziłam, że to zrobiłeś. To Greg tak sądził – przyznała, po czym odwróciła głowę i zapytała. – Dlaczego to robisz? – Robię co? – zapytał. – Właśnie to, co powiedziałeś. ‘Zawsze robiłem wszystko, żeby tylko chronić moją rodzinę, włączając w to mojego brata, jego żonę i dzieci.’ Mogłeś powiedzieć ‘mojego brata, Marguerite i jego dzieci’. – Czy to jakaś różnica? – zapytał twardo. – Tak myślę. To tak, jakbyś nie przyznawał się, że coś nas z tobą łączy, nie licząc jego. To jakbyś trzymał emocjonalny dystans, mówiąc o nas obiektywnie. Jakbyś się od nas separował. Wyglądał na zaniepokojonego jej słowami, ale Lissianna nie była. Z irytacją wygięła wargi i zapytała: – Dlaczego nigdy ponownie się nie ożeniłeś? Ciocia Luna i dzieci zginęły po zatopieniu Atlantydy. Musiałeś spotkać od tego czasu kogoś, kogo mógłbyś pokochać. A może jesteś zbyt wielkim tchórzem, żeby pozwolić sobie ponownie pokochać? - 238 -
– Myślisz, że boję się pokochać? – zapytał ze zdziwieniem. Pokiwała głową. – Cóż, być może... – przyznał, po czym dodał. – I być może to prawda, że swój pozna swojego. Lissianna zmarszczyła brwi. – Co to znaczy? Lucian pokręcił głową, jakby mówił, że to nieważne, po czym spojrzał w dół na jej ciekawość i zapytał: – Wcale się mnie nie boisz, prawda? Wzdychając, posłała mu spojrzenie, po czym wzruszyła ramionami. – Kiedyś się bałam. – Więc co się zmieniło? – Mam dość bania się. To nie jest sposób na życie. – Przez twojego ojca – powiedział z żalem. – Wyglądasz jak on – powiedziała cicho Lissianna. To było niemądre. Oczywiście, że wyglądał jak jej ojciec. Byli bliźniakami, ale teraz myślała, że to był jeden z powodów, dla których zawsze kuliła się w jego obecności. Przypominał jej ojca, a Lissianna zawsze bała się Jeana Claude Argeneau i dlatego instynktownie bała się wuja Luciana. – Może wyglądam jak on, ale nim nie jestem, Lissianno – powiedział cicho, kiedy usiadł na łóżko, odwrócony do niej bokiem. Po chwili westchnął. – Wiem, że trudno ci się z nim żyło i czynił życie twoje i twojej matki ciężkim, ale nigdy nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo. Przykro mi. – Nie ma nic, co mógłbyś zrobić – powiedziała, lekko wzruszając ramionami. – Owszem – nie zgodził się Lucian. – Było coś, co mogłem zrobić. Obawiam się, że broniłem go w chwilach, kiedy nie powinienem. Twój ojciec zostałby zakołkowany i spalony wieki temu za swoje wykroczenia, gdybym się w to nie wmieszał. Oczy Lissianny rozszerzyły się z pretensjami i westchnęła. – Był twoim bratem, więzi krwi są silne, a miłość często zmusza nas do rzeczy, których nie powinniśmy robić i których później żałujemy. – Wzruszyła ramionami. – Spójrz tylko na to, co Thomas i inni dla mnie zrobili. - 239 -
– I co ty zrobiłaś dla Grega. – To co innego – powiedziała szybko Lissianna. – Nie kocham... – Przerwała i oblała rumieńcem, kiedy spojrzał na nią. – Nie możesz dłużej okłamywać się co do swoich uczuć względem do niego. Musisz teraz znaleźć w sobie odwagę, żeby mu to wyznać – powiedział wuj z lekkim rozbawieniem. Kiedy Lissianna pokazała swoją konsternację, rzekł. – Twoja matka powiedziała, iż wiedziała, że jest dla ciebie, odkąd tylko was razem zobaczyła. Inni również tak pomyśleli, a kiedy dowiedzieli się, że Greg wie czym jesteśmy – albo mógł wiedzieć chociaż tyle, ile dowiedział się z tych niedorzecznych filmów oraz historii o nas – i nie odrzuciło go to, Martine i twoja matka postanowiły, że nie będą ci go wmawiać. Przyprowadziły go do domu, żebyście mogli dostrzec w sobie to, co one już widziały. – Zatem dlaczego po ciebie zadzwoniły? Wuj posłał jej krótki uśmiech. – Nikt po mnie nie zadzwonił. Po prostu uznałem, że wpadnę z wizytą. Minęło sporo czasu odkąd spędzałem go z Martine i dziewczynkami – powiedział cierpko. – Kiedy Thomas niemal połknął swój język na mój widok, kobiety były zmuszone do wyjaśnienia mi wszystkiego i zabrały mnie, żebym poznał Grega. – I? – zapytała Lissianna z ciekawością. – I nie byłem pewien – przyznał Lucian i dodał. – A przynajmniej dopóki nie wróciłaś tego ranka, gdy byliśmy z Gregiem. Twoja panika, kiedy zdałaś sobie sprawę, że jestem tam, była głośna i silna, a każda część twojej energii była skoncentrowana na nim. – Wzruszył ramionami. – Więc dlaczego związałeś go i zdecydowałeś o włączeniu do Rady? – zapytała ze zmieszaniem. – To twoja matka ponownie go związała, nie ja. I zadzwoniłem do Rady, by poinformować ich, że wkrótce dołączy do naszych szeregów. Rada obserwuje każdego, wiesz o tym. – Po tym jak wywiozłaś go ukradkiem, twoja matka przyznała, że miała nadzieję, iż zabierzesz się do tego w zły sposób. Miała nadzieję, że strach wywołany przez jego zostanie podwładnym Rady Trzech zmusiłby się do rozpoznania swoich uczuć do niego. Ale zamiast tego, wzięłaś go i uciekłaś.
- 240 -
Lissianna spojrzała na niego ze zdumieniem. To wszystko było ukartowane? Jej matka po prostu manipulowała nią i starała się połączyć ich? Bawiła się w swatkę ? – Więc Valerian nie polował na nas w centrum handlowym? Nie wysłałeś nikogo nawet, żeby nas obserwowali? – zapytała z niedowierzaniem. Lucian skrzywił się. – Cóż, wysłałem kilku chłopaków, żeby obserwowali cię i upewnili się, że nie uciekniesz z kraju, ale nie, nie wysłałem na ciebie psów czy coś. – Nie licząc Juliusa – powiedziała sucho. Lucian prychnął. – Julius nigdy by cię nie skrzywdził. Ten pies jest jak owieczka, kiedy przychodzi do ciebie albo twojej matki. Oczywiście mógłby gonić Grega, ale spodziewaliśmy się, że znajdziesz sposób, żeby trzymać go z daleko. I znalazłaś. Lissianna wypuściła powoli oddech, kiedy rozważyła to wszystko. Dobrze wiedzieć, że to nie jej wuj ją zakołkował. Z drugiej strony, to znaczyło, że ktoś inny to zrobił. – Więc... – powiedział Lucian, podążając za jej myślami. – Ta Debbie, u której zostałaś, jest twoją współpracownicą? Lissianna skinęła głową. – I przyjaciółką. – Więc nie sądzisz, że to ona mogła stać za przebiciem cię kołkiem? – Nie. – Lissianna pokręciła poważnie głową. – Jest przyjaciółką i była w pracy w schronisku ostatniej nocy, kiedy to się stało. Poza tym, nie ma pojęcia, że jestem wampirem. Nikt w schronisku nie ma. Mogłabym postawić swoje życie za to. – Stawiasz swoje życie – powiedział łagodnie Lucian Argeneau. – Przebicie kołkiem wampira jest sztuczką śmiertelników, Lissi. Nasz gatunek wiedziałby, że trzeba ci odciąć głowę. – Tak, ale... – Lissianna zmarszczyła brwi. – Wuju Lucianie, nie wiem, kto nie z naszego rodzaju mógłby wiedzieć kim jestem. Byłam ostrożna. Zastanowił się przez chwilę i mruknął:
- 241 -
– Cóż, przyjrzę się temu i zobaczę czego mogę się nauczyć, a także zostanę tutaj, dopóki nie rozwiążemy tego. – Uniósł brwi. – Domyślam się, że chcesz go teraz zobaczyć? Lissianna nie potrzebowała, żeby wuj wyjaśniał kim był „on”. Uśmiechając się, pokiwała głową. – Tak. Proszę. Jej wuj skinął głową i wstał. – Chodź zatem. Lissianna wygramoliła się z łóżka i stanęła obok niego. W chwili, w której stanęła na nogach, chwycił ją pod ramię w eleganckim geście i ruszył z nią do drzwi. – Tak przy okazji, twoi kuzyni i przyjaciółka słyszeli twoje krzyki na mnie w innym pokoju. Jesteś teraz podwójną bohaterką, za sprzeciwienie mi się i zabranie stąd Grega, w równym stopniu jak śmiałe nakrzyczenie na mnie. – Nie wyglądał na zadowolonego, kiedy się z nią podzielił tą wiedzą, po czym dodał. – Pozwoliłem im wierzyć, że przyszedłem tutaj, aby na ciebie nawrzeszczeć i pokazać ci, gdzie twoje miejsce. Lissianna pokiwała głową uroczyście, ale kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu, gdy powiedziała: – Twoja reputacja jest u mnie bezpieczna. Nie powiem słowa na temat tego, dlaczego tutaj przyszedłeś. Lucian Argeneau uśmiechnął się i ujął ją pod brodę. – Grzeczna dziewczynka.
Tłumaczenie: Night_Huntress22 Korekta: BloodySundew
- 242 -
ROZDZIAŁ 19 Sen Grega był wypełniony koszmarami. Unosił się na morzu krwi, dryfował do połowy zanurzony w ciałach. Jedno z nich przeszło nad jego twarzą, skręcając w jego stronę. Wzdrygnął się na ten makabryczny widok. Czarna krew wypełniała puste otwory, w których powinny znajdować się oczy i napełniała puste luki, które zastępowały usta, cały czas tłumiąc krzyk agonii i przerażenia. Widział, że na brzegu stoją ustawione w kolejce krzyże, a na nich znajdowały się ukrzyżowane figury. Wszystkie odwróciły twarze, żeby obserwować go, kiedy ich mijał, uśmiechając się psychicznie i patrząc nieprzytomnie na ciemne figury odrywające kawałki ich skóry przez krwawe pasy. Śmiech sprawił, że odwrócił głowę i znalazł małą łódkę, która dotrzymywała mu kroku. Stał na niej Lucian Argeneau, wysoko trzymając latarkę. Jak widział Greg, wampir uśmiechał się szyderczo i podrzucił latarkę, którą trzymał. Przedmiot uderzył w czerwony, kleisty płyn z plaśnięciem i Lucian wybuchł szyderczym śmiechem, kiedy krwawe morze stanęło w płomieniach. Greg krzyknął, gdy ogień łapczywie zagarniał morze koło niego, wiedząc że to by go zabiło i nie zostawiło z niego nic, poza kupką popiołu. – Cii, cii, wszystko w porządku. Jesteś bezpieczny. Łagodny głos Lissianny pomógł mu wydostać się całkowicie z objęć snu i Greg otworzył oczy tylko po to, żeby znaleźć się w konfrontacji z całkowitą ciemnością. Przez chwilę obawiał się, że oślepł i wpadł w panikę, ale wtedy zaczął rozróżniać kształty oraz cienie i zdał sobie sprawę, że po prostu światło jest zgaszone. – Śpij – szepnęła Lissianna do jego ucha i poczuł, jakby łóżko się zapadło, kiedy do niego dołączyła. Greg mógł poczuć ciepło jej ciała dosięgające jego ciała, kiedy do niego dołączyła, po czym poczuł jak jej palce się po nim prześlizgują. Przylgnął do nich, wdzięczny za jej dotyk. – Śpij – powtórzyła Lissianna. – Najgorsze już za tobą, ale teraz musisz odpocząć i odzyskać siły. Poczujesz się lepiej, kiedy obudzisz się następnym razem. Zostaję tutaj z tobą. - 243 -
Greg chciał się sprzeciwić, bo nie chciał ponownie zasypiać. Miał tysiące pytań, żeby jej zadać, ale nie mógł walczyć przeciwko swojemu organizmowi, który potrzebował snu, by się zregenerować. Tym razem jednakże nie był dręczony przez koszmary. Zamiast tego śnił o Lissiannie. Gonił ją przez las, śmiejąc się, kiedy przebiegał pod niskimi gałęziami i wokół ogromnych pni, ale potem w końcu złapał ją w pasie i wywrócili się na stertę liści. Chichocząc i ledwie łapiąc oddech, rzuciła w niego garścią liści, gdy potoczyli się po miękkich liściach. Greg w końcu złapał jej dłoń, zatrzymując liściowy grad i położyli się dysząc i śmiejąc. Kiedy zdołali złapać oddech i ułożyć się na stosie, spojrzeli na siebie poważnie i powiedział łagodnie: – Kocham cię. – Ja też cię kocham, Greg – odpowiedziała Lissianna. – Dałam ci moją krew, a wraz z tym moją przyszłość. Piliśmy swoją krew i teraz jesteśmy na wieki związani. Jeśli będziesz w kłopotach, będę wiedziała. Kiedy będziesz mnie potrzebować, będę tam. Jesteśmy połączeni. Jej słowa wypełniły jego serce i Greg puścił jej rękę, zamiast tego obejmując dłońmi jej twarz. Trzymając ją ostrożnie, pokrył jej usta ze swoimi i pocałował ją z całą miłością i namiętnością, którą odczuwał. Z ust Lissianny wyrwał się cichy jęk i ten dźwięk sprawił, że zapragnął więcej. Greg wygiął się naprzeciw niej, rozkoszując się tym jak jej miękkość amortyzowała jego twarde przyrodzenie. – Mmm. Greg zamrugał sennie, kiedy ten pomruk przyjemności wmieszał się w jego sen. Otwierając oczy, ponownie znalazł się w ciemnej sypialni, delikatne światło wypływało z jakiegoś źródła za nim. Obracając lekko głowę, Greg zobaczył, że światło w łazience było włączone, a w drzwiach pozostała wąska szczelina, która pozwalała temu światłu dostać się do pokoju. Ujawniło ono dożylną krew na brzegu łóżka, gdzie leżała pusta torebka, która już nie była wstawiona do jego ręki. Wyglądało na to, że przemiana została zakończona. Senny pomruk zwrócił jego uwagę na kobietę w jego objęciach. Lissianna. Leżeli oboje w łyżkowej pozycji, jej pupa wciskają się w jego pachwinę, ramiona miała przed jego twarzą. Greg mógł zobaczyć w - 244 -
niewyraźnym świetle wilgotną plamę na ramieniu jej koszulki i zdał sobie sprawę, że musiał przyciskać tam swoje usta, dopóki się nie obudził. Westchnęła przez sen i odwróciła się trochę, ale wystarczyło mu to na tyle, że dla pozostawienia w spokoju wzwodu musiał przytulić się do jej tyłu. Greg podejrzewał, że podczas gdy wyobrażał sobie wyginanie się przed nią w śnie, musiał robić to samo naprawdę, kiedy spał. Leżał jeszcze przez chwilę, żeby dać szansę swojej erekcji odejść i gdy czekał, Greg wdychał jej zapach i zachwycał się uczuciem jej ciepła, miękkiego ciała, które się wokół niego owinęło. Mógł zobaczyć, że Lissianna ma na sobie podkoszulek, ale szybciej zaczął się zastanawiać, co nosi na pupie. Po chwili zastanowienia pozwolił swojej dłoni owinąć się wokół jej talii, żeby łatwiej było zjechać na jej płaski brzuch, a potem na biodra. Lissianna jęknęła i przysunęła się do niego bliżej we śnie, kiedy jego dłoń zjechała obok materiału na skórę. Mrugając z zaskoczeniem, Greg wziął szybko rękę, zostawiając ją tym razem pod dużym podkoszulkiem. Przez chwilę był pewien, że miała na sobie tylko koszulkę, ale wtedy napotkał cienki jedwab majtek. Pozwolił swojej dłoni zjechać na miękką skórkę jej brzucha, po czym rozszerzył swoje palce i pozwolił im zająć drugą stronę, a następnie zjechał w okolice jej żołądka. Kiedy jego palce napotkały jej pierś, odkrył, że jej sutek jest już sztywny. To rozpaliło w nim zapał w dłoni, kiedy Greg go przykrył i Lissianna jęknęła po raz kolejny, wyginając się w łuk tak, że jej tył przylgnął do niego, podczas gdy jej pierś przycisnęła się do jego dłoni w pożądaniu. – Greg? – Lissianna wzięła głęboki oddech i mógł powiedzieć, że wciąż była tylko w połowie przytomna, a jej głowa odwróciła się instynktownie, żeby go poszukać. Greg przesunął się nieznacznie dopóki jego usta nie sięgnęły jej ust. Pocałował ją, kontynuując pieszczenie jej piersi. Im bardziej obudzona się stała, tym bardziej namiętna stawała się jej odpowiedź. Kiedy Lissianna próbowała obrócić twarz do niego, wiedział, że jest całkowicie rozbudzona, ale Greg nie pozwolił jej się odwrócić. Trzymając jej ciało i usta, pozwolił swojej dłoni ponownie zjechać niżej do jej żołądka, ale tym razem zjechał prosto na sam dół i pozwolił jej wsunąć się pod majtki. - 245 -
Lissianna sapnęła przy ustach Grega, kiedy jego palce dosięgneły jej wzgórka, a gdy wsunął palec do wargi sromowe, przeszedł ją dreszcz. Poczuł, że jej dłoń zaciska się na jego nadgarstku, ale także ponagla go, nie odpychając go. Po prostu złapała się go, jakby musiała go dotknąć, ale jego ręka była jedyną rzeczą, jaką mogła chwycić w tej pozycji. Greg przystosował swoją dłoń tak, że mógł kontynuować pieszczenie jej kciukiem, kiedy wsunął palec do niej w tym samym czasie i zgadywał, że Lissiannie się to podobało, bo zaczęła ssać jego język. W następnej chwili przerwała ich pocałunek z sapnięciem i odwróciła twarz do poduszki. Słyszał dźwięk rozrywanego materiału i wiedział, że wgryzła się w tkaninę, żeby się nie rozpłakać. Kiedy odwróciła się ponownie do niego, jęknął i cofnął się, po czym zjechał ustami na jej ramię, żeby zacisnąć się tam nieznacznie. To był ruch, który oznaczało jego potrzebę. Chciał być w niej, chciał czuć obejmujące go wilgotne gorąco. – Greg. Jego imię wypowiedziane z płaczem w poduszkę, było prośbą, na którą Greg chciał odpowiedzieć. Zabierając dłoń spomiędzy jej nóg, poczuł słabe ciepło i rozdarł je jednym ruchem, po czym przesunął ich oboje i wszedł w nią od tyłu. Greg usłyszał krzyk Lissianny i zatrzymał się, obawiając się, że ją skrzywdził, ale kiedy wyciągnęła rękę, żeby chwycić słupek łóżka i użyła go, żeby się podnieść, znowu zaczął się poruszać. Wchodził w nią w kółko i w kółko, po czym sięgnął nad nią, żeby kontynuować pieszczenie jej i usłyszał jęk dochodzący z głębi jej gardła. Lissianna ponownie chwyciła jego dłoń, ściskając go szaleńczo. Jej paznokcie wbijały mu się w skórę i wiedział, że była blisko punktu przełomowego. Jej podniecenie tylko mu pomagało i Greg odwrócił swoją twarz do jej szyi, obsypując ją pocałunkami. Kiedy Lissianna ponownie krzyknęła, chwyciła jego ramię i gwałtownie odrzuciła głowę do tyłu, obnażając w pełni szyję. Greg nie myślał, tylko wdychał jej zapach. I wtedy poczuł, jak coś przesuwa się po jego ustach, a potem uległ instynktowi i zatopił swoje zęby w jej szyi. Słyszał jak Lissianna sapie, ale nie przejął się tym, po czym oboje jęknęli, kiedy osiągnęli szczyt przyjemności. Umysł Grega nagle został
- 246 -
przez nią wypełniony; jej myśli, jej uczucia, jej przyjemność wybuchły w jego umyśle. Cicho warknął, przyciskając twarz do jej skóry. Greg przeżywał to już u Deb, ale to było w jakiś sposób inne tym razem. Podczas gdy na początku go to przytłaczało, po chwili przestało być tylko zamazanym uczuciem. Zaczynał być zdolny do rozróżniania rzeczy, mógł poczuć jej przyjemność wywołaną jego ruchami i oddzielić ją od obopólnej mieszaniny w jego wnętrzu. Mógł też eksperymentować z nią, zmieniając swój rytm i dopasowując dotyk, którym badał jej ciało dopóki nie doszedł do najefektowniejszej pieszczoty, która była dla nich obojga najprzyjemniejsza. Lissianna jęknęła i poruszyła się w górę, wyginając w łuk ku niemu tak, że mogła dosięgnąć jego włosy, po czym przebiegła po nich palcami, chwyciła je i szarpnęła, kiedy doszli. Greg zdjął swoje usta z jej szyi i krzyknął, kiedy wszedł w nią po raz ostatni i jego ciało wibrowało od orgazmu. Mógł poczuć jak jej orgazm drżał w niej, a mięśnie ściskały się i rozluźniały wokół niego. I wtedy otworzyły się drzwi. – Lissianno, ciotka Marguerite przygotowuje łóżka i chce wiedzieć... O mój... Yyy... Och... Er... Greg i Lissianna zastygli na dźwięk otwieranych drzwi. Wciąż tkwili zmrożeni, kiedy Thomas doszedł do łóżka i w końcu się zatrzymał. Wtedy Greg uświadomił sobie, że koce zsunęły się w dół po ich biodrach, zostawiając ich prawie całkowicie odsłoniętych... co oczywiście było rzeczą, przez którą Thomas zorientował się, co właśnie przerywał. Wzdychając, Greg zabrał swoją rękę spomiędzy nóg Lissianny i pochylił się, żeby podnieść koce, aby okryć ich oboje. Słyszał jęk Lissianny, kiedy to zrobił i podejrzewał, że nie zdawała sobie sprawy, że koce się zsunęły. Przynajmniej do tej chwili. Greg owinął swoją rękę wokół niej pod kocem i przytulił ją do siebie, próbując złagodzić zażenowanie, którego musiała doświadczać. – Uch, taa, to trochę krępujące, co? Wzrok Grega wrócił do Thomasa, żeby zobaczyć jak mężczyzna odwraca się i kieruje w stronę drzwi. – Cóż, zgaduję, że to odpowiedź na pytanie – powiedział cierpko kuzyn Lissianny. – Greg się obudził. - 247 -
Lissianna uniosła głowę, żeby mieć Thomasa na widoku, kiedy przekroczył pokój. Greg zrobił to samo. – Powiem ciotce Marguerite, że nie będzie musiała zaglądać do niego, zanim pójdzie się położyć. Najwyraźniej czuje się dużo lepiej. Lissianna jęknęła. Greg nie musiał na nią patrzeć, żeby wiedzieć, że się zaczerwieniła. – I pozwolę Mirabeau i innym myśleć, że nie powinni przeszkadzać ci podczas snu, zanim odejdą na emeryturę. Wyjaśnię im, że... wypoczywasz – zachichotał Cicho, kiedy skierował się do drzwi i popchnął je, zamykając za sobą. Lissianna ponownie opadła na łóżko przed nim z jękiem. Greg położył się za nią. To działanie uświadomiło mu, że wciąż byli złączeni. Zaczynając się znowu relaksować, położył uspokajająco jedną rękę na jej ramieniu, po czym pocałował ją, zanim odwrócił spojrzenie w stronę jej szyi. Ulżyło mu kiedy zobaczył, że ślady były małe i zrastały się szybko. Mimo to, zapytał: – Wszystko w porządku? – Tak – powiedziała cicho Lissianna i westchnęła. – Właściwie to powinnam cię o to zapytać, kiedy pierwszy raz cię obudziłam, ale nie zrobiłam tego. Greg uśmiechnął się słabo. – Byłaś trochę rozproszona. – Tak – powiedziała łagodnie, sięgając jedną ręką w górę do jego biodra i zapytała. – Wszystko w porządku? Chodzi mi o to, czy się dobrze czujesz. Greg zachichotał cicho, jego klatka piersiowa przylgnęła do jej pleców i zapewnił ją: – W porządku. – Zero bólu, zero... ? – Wszystko w porządku – powtórzył stanowczo, przyciągając ją bliżej do siebie. – W zasadzie to jest świetnie. Teraz. Ucichli na chwilę, po czym Lissianna szepnęła: – Było nie najlepiej, prawda? Greg skrzywił się do jej włosów. ‘Nie najlepiej’ nawet w najmniejszym stopniu nie określało przemiany. Ból był nieznośny. Było kilka momentów, w których myślał, że to go zabije. Ale nawet kiedy ból się kończył, koszmary były jeszcze gorsze. - 248 -
– Było źle – przyznał i dodał. – Ale to było tego warte. – Nie żałujesz tego? – Nie. – Greg przebiegł dłonią z góry do dołu po jej ramieniu. – Jesteśmy żywi. Bezpieczni. Nie muszę się martwić o tych, którzy chcą po mnie przyjść i uciszyć mnie, a ty nie musisz się bać o chronienie mnie. Pogrążyli się w ciszy, która pogrążyła ich w swoich myślach, po czym Lissianna odezwała się: – Greg? – Tak? – Ostatniej nocy, po tym jak opuściłam się w pokoju Debbie, żebyś mógł pomyśleć o tym czy naprawdę chcesz się przemienić czy nie... ? – Tak? – zachęcił ją, kiedy przerwała. – Co zdecydowałeś? – Nie zdecydowałem. Wciąż myślałem – przyznał szczerze, po czym dodał. – Ale skłaniałem się ku odpowiedzi twierdzącej. – Naprawdę? – zapytała Lissianna, a coś w jej głosie powiedziało mu, że to było dla niej ważne. – Naprawdę. – Greg ponownie pogrążył się w ciszy, po czym przypomniał sobie swój sen i powiedział. – Właśnie śniłem, zanim się obudziłem. – Doprawdy? – zapytała. – O czym? – O tobie. – O mnie? – Mógł usłyszeć radość w jej głosie. – Brzmi jak koszmar. Greg prychnął, słysząc jej słowa i połaskotał ją za karę. – Dobrze, dobrze – krzyknęła, chwytając jego dłonie w próbie powstrzymania go. – O czym dokładnie śniłeś? Greg pozwolił jej złapać swoje dłonie i przestał ją łaskotać, ale poczekał do czasu, aż z powrotem usiadła naprzeciw niego, zanim powiedział. – Ścigaliśmy się przez las czasu. – Las czasu – mruknęła Lissianna. – Tak. Wyglądało to dla mnie jak las, ale gdzieś w głowie miałem myśl, że to był las czasu. – Och. – Przytuliła się do niego z westchnieniem. – I załapałem cię, i potoczyliśmy się po stercie liści, a ty oczywiście musiałaś rzucić we mnie ich garścią. - 249 -
– Och, cóż, oczywiście, że musiałam – zachichotała Lissianna. Uśmiechnął się i złożył pocałunek na czubku jej głowy, po czym zawahał się. – Co się stało potem? – zapytała. Greg spojrzał na tył jej głowy, a w końcu powiedział: – Powiedziałem ci, że cię kocham. – Lissianna pozostała w jego ramionach. Przysiągłby, że przestała nawet oddychać, tak gęsta była cisza i powiedział. – I ty także powiedziałaś mi, że mnie kochasz. Nie wyobraził sobie tego, uznał Greg. Ona zdecydowanie wstrzymywała oddech, uświadomił sobie z rozbawieniem. – A potem powiedziałaś, że dałaś mi swoją przyszłość razem ze swoją krwią i jesteśmy połączeni, ponieważ piliśmy swoją krew. I że będziesz wiedziała, jeśli wpadnę w kłopoty i jeśli będę cię potrzebował. Greg zmarszczył brwi, kiedy skończył, chcąc pamiętać dokładne słowa. Pomyślał, że może w istocie przypomni sobie, ale zabrzmiało to bardziej oficjalnie, kiedy mówił to w swoich snach, prawe jak przysięga... albo ślub. Świadomy tego, że się nie odzywała, potarł swoją dłonią jej ramię i zapytał: – Wiedziałabyś, gdybym był w kłopotach? Lissianna odchrząknęła i powiedziała: – Powiadają, że istnieje pewien rodzaj komunikacji między nanogenami. – To ma sens – przyznał. – Wspólnie pracują, więc można przypuszczać, że muszą się w jakiś sposób komunikować. – Hmm. – Skinęła nieznacznie głową. – Powiadają, że matki mają wyjątkowe więzi z ich dziećmi z tego powodu, także dlatego, że ich nanogeny przenoszą się na dzieci. Mówią, że tak samo się dzieje, kiedy ktoś przekazuje swoją krew swojemu życiowemu partnerowi. – Tak mówią? – zawtórował. – To prawda? Tym razem to Lissianna się zawahała, ale w końcu przyznała: – Matka zawsze w jakiś sposób wiedziała, kiedy ja albo bracia byliśmy zmartwieni albo w trudnej sytuacji. – Wiedziała, że miałaś kłopoty, kiedy zostałaś przebita kołkiem? – zapytał Greg z zainteresowaniem. Lissianna pokiwała głową. - 250 -
– Thomas przez jakiś czas dotrzymywał mi towarzystwa, kiedy przejęłam opiekę nad tobą za mamę i innych, tak żeby mogli trochę odpocząć. Powiedział, że była roztrzęsiona, kiedy zadzwonił do niej, żeby ostrzec ją, aby zgromadziła więcej krwi, kiedy mieliśmy przyjść. Powiedział... – przerwała i odchrząknęła. – Powiedział, że jej pierwsze słowa do niego, kiedy odebrała telefon, były takie, że coś złego się stało i potrzebuję pomocy... zanim zdążył powiedzieć, że byłam z nim i byłam ranna. – Więc wiedziała. Lissianna pokiwała głową. – Zatem będziesz wiedziała, kiedy będę w tarapatach w przyszłości – powiedział powoli Greg. Wzruszyła ramionami, co było niewygodne w jej pozycji. – Może. Albo może trochę z tych legend to nieprawda i matka po prostu wiedziała, że potrzebuję pomocy, bo to matka. – A ty wiesz, kiedy ona jest w tarapatach? – zapytał Greg. – Cóż... – Lissianna przerwała, żeby pomyśleć przez chwilę i westchnęła. – Nie wiem. Matka nigdy nie wpada w tarapaty. Nie, odkąd się urodziłam. Greg przyjął to i rzekł: – Lissianno, ostatniej nocy powiedziałaś, że przemiana nie sprawi, że będę automatycznie twoim życiowym... – Greg – przerwała mu. Przestał mówić i zaczekał, słysząc, że bierze głęboki oddech, zanim powiedziała: – Proszę, żadnych poważnych rozmów już dzisiaj. Jutro możemy... – westchnęła. – Tylko na dzisiaj temu odpuść. Mamy cały czas na świecie, żeby się martwić o wieczność. Greg zawahał się, po czym uśmiechnął słabo i zrelaksował się obok niej. Mieli cały czas na świecie, żeby martwić się o wieczność. A podczas czekania, może spędzić trochę czasu na pokazaniu jej, jak dobry będzie ten czas, zdecydował, po czym przetoczył się po łóżku. Zaskoczona Lissianna usiadła i spojrzała na niego. – Co ty robisz?
- 251 -
– Ja nic nie robię – poinformował ją, ruszając do łazienki i mówiąc. –
My coś robimy. Lissianna uśmiechnęła się niepewnie, kiedy zniknął w środku. Czekała, dopóki nie wyjdzie, żeby zapytać. – A zatem co my robimy? – Zobaczysz – powiedział tajemniczo Greg, kiedy rzucił jej szlafroki i sięgnął do swoich spodni. Po chwili wahania, Lissianna sięgnęła po szlafrok i wstała z łóżka, żeby go na siebie nałożyć. Greg rozsunął spodnie i stanął na nogach. Poczekał, aż nałoży swój szlafrok, po czym – nie przejmując się koszulą, chwycił jej dłoń i pobiegł do drzwi. – Co robimy? – zapytała szeptem, kiedy otworzył drzwi. – Zobaczysz – odpowiedział, po czym zapytał. – Czemu szepczemy? Wszyscy wiedzą, że tutaj jesteśmy. – Tak, ale jest poranek i Thomas powiedział, że wszyscy poszli do łóżek – przypomniała mu Lissianna. – Nie chcę ich budzić. – Och – powiedział Greg ze zrozumieniem, po czym uśmiechnął się i dodał – idealnie. – Dlaczego? – zapytała, ale tym razem nie odpowiedział, ale skierował ją wzdłuż korytarza do schodów. Byli już w połowie schodów na dół, kiedy nagle zatrzymał się i spojrzał na nią. – Gosposia? – zapytał. – Co z nią? – mruknęła Lissianna. – Już tutaj będzie? – zapytał Greg, marszcząc brwi i zastanawiając się, która była godzina. Prawdopodobnie zaraz po świcie, zgadywał, chyba za wcześnie, żeby gosposia zaczynała pracę. – Och – Lissianna pokręciła głową – matka dała jej wolne wczoraj i dzisiaj. Nie chciała denerwować Marii... cóż... krzyczałeś, a nie była pewna jak długo to potrwa. Lissianna wyglądała na niezadowoloną, kiedy to przyznała, ale jej słowa sprawiły, że Greg się uśmiechnął i zapewnił ją: – To też idealnie. – Dlaczego idealnie? – zapytała ciekawie. – Poczekaj to zobaczysz. – To było wszystko, co Greg powiedział. - 252 -
– Dobra, otwieraj. Lissianna otworzyła usta. Siedziała w kuchni, owinięta w puszysty, biały szlafrok, wymachując stopami, a pasek od szlafroka miała przewiązany wokół oczu, więc nie mogła widzieć jak Greg wsuwa jej łyżkę z jakimś nieznanym jedzeniem do ust. Lissianna zamknęła usta, kiedy wysunął z powrotem łyżkę, po czym owinęła język wokół jedzenia. Bita śmietana, wisienki, jakiś rodzaj ciasta... – Mmm... – mruknęła, prawie wydając jęk z przyjemności. Lissianna połknęła chłodną, kremową substancję z cichym westchnieniem zadowolenia i zapytała. – Co to było? – Sherry trifle 20 – odpowiedź Grega dochodziła ją z przodu i słyszała trzask pojemnika, kiedy odłożył go na miejsce. – Och – powiedziała zaskoczona, po czym pokręciła głową. – Nie. Pamiętam sherry trifle nigdy nie było takie dobre. Greg zachichotał i Lissianna usłyszała, jak szurał czymś w lodówce, po czym uciszył się, zanim powiedział. – Dobra, otwórz znowu. Grzecznie otworzyła usta jeszcze raz i przestraszyła się, kiedy torebka z krwią wylądowała pod jej zębami. – Wciąż podglądałaś – wyjaśnił Greg, chichocząc i Lissianna zmarszczyła nos. To była trzecia torebka krwi, którą nakarmił ją w ten sposób. Odkąd weszli do kuchni, gdy Greg ogłosił, że umiera z głodu i musiał zaciągnąć ją do kuchni na ucztę. Lissianna wyjaśniła mu, że potrzebował krwi, bo ją ugryzł. Na początku jej nie wierzył. Przynajmniej dopóki nie wyjaśniła, że kiedy ją ugryzł i zabrał jej nanogeny, w tej chwili mogli umrzeć i jego ciało zostałoby ponownie utrzymane w równowadze, bo w tym czasie dodatkowe nanogeny zużywałyby krew w przyspieszonym tempie. To, w połączeniu z faktem, że jego ciało zużywało – i prawdopodobnie będzie tak przez jakiś czas – krew szybciej niż normalnie, znaczyło, że będzie potrzebował pożywienia.
20
Sherry trifle – deser zrobiony z bitej śmietany, owoców, biszkoptu, soku owocowego albo żelatyny (przyp. Night_Huntress22)
- 253 -
Kiedy zapytał ją, czy ona nie będzie potrzebowała się pożywić, odkąd wziął od niej krew, Lissianna niechętnie przyznała, że tak. Obawiała się, że Greg będzie upierać się o podanie jej krwi dożylnie, ale nie zrobił tego. Nie chciał, żeby była nieporadna, podczas gdy żywiła się więcej, niż normalnie. Posadził ją na ladzie i zawiązał jej oczy paskiem, po czym przystąpił do dawania jej dwóch torebek na zęby, jedna po drugiej. Pierwsza torebka była trochę niechlujna, ale Greg uprzątnął bałagan jakiego narobił i z drugą torebką poszło dużo szybciej. Sam pożywił się już trzema torebkami cały czas ja karmiąc, ale kiedy skończył mimo to twierdził, że był głodny, mówiąc, że potrzebuje czegoś do przegryzienia. Lissianna próbowała przesunąć się z zawiązanymi oczami i zsunąć się z lady, ale Greg nalegał, żeby została i kontynuowała grę, w którą teraz grali. Jadł jak również karmił ją po trochu wszystkiego, co było w kuchni i, ku zdziwieniu Lissianny, smakowało jej to. Zjadła z przyjemnością chili, które zrobił innego dnia i dołączyła do niego w jedzeniu, ale pomyślała, że to było spowodowane tym, że nigdy wcześniej nie jadła wielu tych rzeczy. Jednakże tego poranka polubiła niemal wszystko i wielu z tych rzeczy już kiedyś próbowała, ale nie smakowały jej tak bardzo. – Masz. – Greg wyciągnął torebkę z jej ust, usłyszała szelest, gdy to zrobił. – Wyglądasz dużo lepiej. Jak się czujesz? – Dobrze... ale czułam się też dobrze przed tymi torebkami z krwią – powiedziała ze śmiechem, po czym wciągnęła ze zdziwieniem powietrze, kiedy jego ręce wślizgnęły się pod jej szlafrok i owinęły wokół pasa. – Tak, czujesz się dobrze – mruknął, całując ją w policzek i pozwalając swoim dłoniom biec po jej nagich plecach pod szlafrokiem. Poczuła jego oddech na swoim policzku i jego usta przykrywające jej. Lissianna otworzyła je dla niego, wzdychając, kiedy wzbudzał w niej powoli podniecenie i namiętność swoim językiem. Kiedy skończył ją całować, zapytał: – Wiesz co? – Co? – zapytała Lissianna z westchnieniem. Uniosła swoje ręce do jego ramion, kiedy przeniósł swoje pocałunki z policzków na ucho. – Czuję się całkowicie fantastycznie. Lissianna uśmiechnęła się słabo. – Czyżby? - 254 -
– Och, tak. – Greg przybliżył się do niej, stając pomiędzy jej nogami i pochylając ją do przodu, dopóki jej piersi nie otarły się o włosy na jego klatce piersiowej. Uczucie było nawet bardziej erotyczne mając przepaskę na oczach. Jej zmysł dotyku zwiększył się, kiedy nie mogła widzieć. – Myślę, że mam już trochę z tej super siły i kondycji, którą wy macie – powiedział, przysuwając się jeszcze bliżej. – Zobaczmy – wymruczała Lissianna i wyciągnęła rękę, by zdjąć opaskę z zawiązanych oczu, ale Greg złapał jej dłonie. – A–a – powiedział łagodnie. – Zawarliśmy umowę. Nakarmię cię torebkami krwi, żebyśmy nie musieli marnować czasu na dożylne karmienie, ale w zamian zostaniesz z przewiązanymi oczami, dopóki tak powiem. Lissianna zawahała się, po czym pozwoliła dłoniom z powrotem opaść, a mały uśmiech powoli wpełznął na jej usta. – Dobrze zatem – mruknęła. – Zgaduję, że będę musiała poruszać się na po omacku, nieprawdaż? – Poruszać się gdzie? – zapytał Greg z zainteresowaniem. Uśmiechając się, Lissianna zmusiła go, żeby się cofnął i zsunęła z lady, wyciągając do niego swoje ręce i ocierając je o jego klatkę piersiową. Rozpostarła swoje palce na jego ciepłym ciele, po czym zjechała w dół do miejsca, gdzie znalazła szczyt jego dżinsów. – Och – rzucił na wydechu Greg, kiedy Lissianna rozpinała jego dżinsy. Pochyliła swoją głowę, ukrywając uśmiech i poluzowała jego dżinsy, zsuwając je na biodra. Tak jak w sypialni Debbie, Lissianna uklękła, żeby skończyć ściągać jego spodnie. Kiedy tylko je zdjęła i odrzuciła na bok, poczuła jak ręce Grega biorą ją i próbują nakłonić, żeby wstała, ale Lissianna sprzeciwiła się i szarpnęła rękami, uwalniając je. – A–a – powiedziała, wyciągając jedną rękę i ocierając ją o jego nogę. – Jeśli mam zostać w przepasce na oczy, ty musisz trzymać ręce przy sobie – oznajmiła i przejechała wzdłuż jego nogi, dopóki nie znalazła jego przyrodzenia. – Och, to niesprawie... – Greg przerwał z sykiem, kiedy pochyliła się do przodu i wzięła go do swoich ust.
- 255 -
Tłumaczenie: Night_Huntress22 Korekta: BloodySundew
- 256 -
ROZDZIAŁ 20 – Nigdy mi nie powiedziałaś… Co się stało? Lissianna spojrzała obojętnie jak Deb wchodzi do jej biura i opada na miejsce przed jej biurkiem. – Co się stało z czym? – Co się stało z czym? – powtórzyła sucho Debbie. – Kiedy wyszłam z domu w poniedziałek po południu zostawałaś u mnie na noc. Kiedy wróciłam we wtorek rano po pracy, dom był czystszy, niż kiedy wychodziłam, a na kuchennym stoliku był wielki bukiet róż i kartka z napisem „Dziękuję!”, a ciebie nigdzie nie było. Mogłaś zostawić liścik informujący mnie, co się z tobą dzieje. – Przepraszam – mruknęła Lissianna. Thomas powiedział jej, że Mirabeau napomknęła o bałaganie, jaki zostawił Greg, kiedy opuszczał mieszkanie Debbie. Najwyraźniej powiedziała Lucianowi, a on natychmiast wykonał telefon, żeby się tym zająć. Wyglądało na to, że ktoś, kto został wysłany do domu Debbie, żeby się tym zająć, gruntownie posprzątał. Lissianna nie była zaskoczona: jej wuj nie zaakceptowałby mniej. Kwiatki jednak ją zaskoczyły, nikt jej o nich nie wspomniał. – Przepraszam – powtórzyła. – Powinnam zostawić liścik. – Owszem, powinnaś – powiedziała Debbie ze śmiechem. – Zwłaszcza odkąd nie pojawiłaś się w pracy ostatniej nocy i twoja matka zadzwoniła, żeby poinformować o twojej chorobie. Od dwóch dni umierałam z ciekawości. – Wzięła nerwowy oddech. – Więc? Powiedz mi. Zakładam, że ty i twoja matka wszystko sobie poukładałyście? Czy to nie oznacza, że zaakceptowała Grega? – Tak, zaakceptowała – mruknęła Lissianna z nikłym uśmiechem. Wszyscy zaakceptowali Grega. Po spędzeniu dnia na zmianę kochając się i drzemiąc, oboje obudzili się późnym popołudniem, żeby znaleźć się w łóżku otoczonym przez jej kuzynostwo i Mirabeau. – Jeszcze w łóżku? – zapytał z rozbawieniem Thomas, kiedy Lissianna na niego spojrzała. – Jestem szczęśliwy, że obudziłaś się chociaż na resztę dnia. Obawiałem się, że doprowadzisz Grega do śmierci, podczas gdy reszta z nas próbowała spać. - 257 -
– Próbowała spać? – zapytał Greg, tłumiąc ziewnięcie, kiedy przemieścił się z pozycji „łyżki”, w której spali i zwinął się na plecach pod kocem. – Tak, cóż, to było trudne – poinformował ich Thomas. – Słyszałem krzyki i wrzaski z tego pokoju. Przestał mówić, po czym spojrzał z zainteresowaniem na Lissiannę, która zarumieniła się, zanim skomentował: – Domyślam się, że to musiały być te straszne koszmary, które towarzyszą wstrząsowi. – Tak, Greg miał koszmary – powiedziała Lissianna, chwytając się wymówki z wdzięcznością. – Hmm, tak, jak myślałem – mruknął Thomas. – Potem zdałem sobie sprawę, że ty także krzyczałaś, Lissi. – Wygiął w łuk brew, po czym jego podzieliła się przez szeroki uśmiech i wykrzyknął. – Wy dwoje jesteście bardzo hałaśliwi w łóżku! Słychać was było co najmniej jak rakietę z kotem i jego towarzyszem na pokładzie. Mrucząc z niezadowolenia, kiedy jej kuzyn zwijał się ze śmiechu, natomiast Lissianna ukryła twarz w poduszce, kiedy Greg próbował odwrócić ich uwagę poprzez ogłoszenie, że zamierza wstać i jeśli nie chcą tego widzieć, to lepiej, żeby wyszli. Jeanne Louise, Mirabeau, Elspeth i bliźniaczki nie odniosły wrażenia, że to daremny pokaz, ale pojawiła się Marguerite, żeby sprawdzić co u Grega. Po zmierzeniu go wzrokiem, orzekła, że jest cały, zdrowy i wyprosiła wszystkich z pokoju, tak, że on i Lissianna mogli wstać. Resztę wieczoru spędzili w zwyczajnej, chaotycznej, rodzinnej atmosferze z wszystkimi wesołymi i rozmownymi. Mówili Gregowi wszystko, o czym powinien wiedzieć teraz, kiedy był jednym z nich. Lissianna przeprosiła ich, gdy zdała sobie sprawę, że już czas, żeby poszła do pracy i przez krótką chwilę zazdrościła kuzynom Thomasowi i Jeanne Louise, że nie muszą pracować w tym tygodniu. Oboje byli zatrudnieni przez jej brata w Argeneau Enterprises, ale dostali tydzień urlopu wskutek nalegań Marguerite, więc mogli zabawiać Elspeth i bliźniaczki, podczas ich wizyty. Lissianna nie miała takiej pracy, w której mogła wziąć tydzień wolnego bez żadnego ostrzeżenia. Ludzie ze schroniska polegali na niej.
- 258 -
Greg wydawał się jednakowo zawiedziony przez to, że musiała pracować i towarzyszył Lissiannie do jej pokoju, żeby „pomóc” wziąć prysznic i zmienić ubrania. Jego wysiłki miały ją znacznie spowolnić i mogła spóźnić się do pracy, gdyby Thomas nie wszedł, pukając, żeby przypomnieć jej, która jest godzina i zaproponować, że ją odwiezie. Wypełzając z łóżka, jej włosy wciąż były wilgotne, Lissianna narzuciła na siebie ubranie i zbiegła na dół z Gregiem, który deptał jej po piętach. Towarzyszył im do miasta, dając jej pożegnalnego buziaka, zanim wyskoczyła z dżipa, po czym mężczyźni odjechali, zmierzając do mieszkania Grega, żeby zabrać więcej ubrań, które mieli wziąć do domu jej matki. W tej sprawie ustalono, że powinien zostać tam, dopóki nie dostosuje się do wszystkich zmian, przez które będzie przechodził i Lissianna zgadywała, że prawdopodobnie w tym momencie był po kolana w prawie, przechodząc przez kurs bycia wampirem prowadzony przez jej kuzynostwo. – Ziemia do Lissi. Ziemia do Lissi – powtórzyła Debbie i Lissianna zamrugała, kiedy dłoń kobiety przesunęła się przed jej oczami. – Przepraszam – mruknęła, kiedy otrząsnęła się ze swoich myśli. – Po prostu rozmyślałam. – Rozmyślałaś? – Debbie uniosła brew. – Kochanie, podziel się ze mą tymi myślami, ponieważ chcę poczuć to, co sprawiło, że uśmiechałaś się w ten sposób. Lissianna zaczerwieniła się na jej docinkę i zmarszczyła nos, po czym powiedziała: – Naprawdę przepraszam, że nie zostawiłam liściku, Debbie. To był dobry uczynek, kiedy nam pomogłaś. – Nie ma problemu – powiedziała po prostu. – Nawet wybaczyłabym ci całkowicie, gdybyś powiedziała mi, co się stało. Lissianna zawahała się, po czym powiedziała: – Cóż, Greg dostał się do mojego kuzyna Thomasa i on wraz z przyjaciółką Mirabeau wyjaśnili wszystko. – To było na tyle bliskie prawdy, na ile mogła powiedzieć, zdecydowała. – Mama jest szczęśliwa, ja jestem szczęśliwa… – Lissianna wzruszyła ramionami. – Wszystko jest świetnie. Debbie utkwiła wzrok w jej twarzy, badając ją szczegółowo i powiedziała: – Nie brzmisz całkowicie pewnie.
- 259 -
Lissianna rzuciła jej spojrzenie, ale nie wiedziała, co powiedzieć. Nie była całkiem pewna. Zazwyczaj była szczęśliwa, ale… – Czy to strach? – zapytała Debbie. – Zimne nóżki? Teraz, kiedy nie ma żadnego sprzeciwu ze strony mamy, daje ci to szansę mieć własne wątpliwości? Lissianna zaczęła zaprzeczać, ale potem zdecydowała, że to byłoby kłamstwo. Bała się. Debbie nie zmusiła jej do powiedzenia tego. Zamiast tego odezwała się: – Nie byłabym zaskoczona, gdyby tak było. Czułam się tak samo przed tym jak Jim i ja się pobraliśmy. To był strach, czysty i prawdziwy. Bałam się, że nie może być tak wspaniały na jakiego wygląda, że musiała być jakaś niszczycielska rzecz, która złamałaby moje serce… – Westchnęła ciężko. – I miałam rację. Głowa Lissianny uniosła się z zaskoczeniem. Debbie uśmiechnęła się krzywo na jej zszokowanie i dodała: – W dniu, w którym zginął, złamał moje serce bezpowrotnie. – Pozwoliła temu zapaść się, po czym powiedziała. – Życie nie zawsze jest łatwe, Lissianno. Jest pełne trudnych decyzji i smutku, a rzeczy nie zawsze działają tak, jakbyśmy chcieli. Życie nie zawsze wszystko gwarantuje. I chociaż to prawda, że czasami, unikając ryzyka z ludźmi, możemy uniknąć bólu, możemy także przegapić najlepszy czas swojego życia. Nie bój się miłości. Lissianna usiadła z powrotem na swoim siedzeniu, kiedy Debbie wyszła z jej biura, słowa kobiety wciąż brzmiały w jej głowie. „Nie bój się miłości.” To przypomniało jej rozmowę z jej wujem Lucianem.
‘– Myślisz, że boję się miłości? – zapytał, a kiedy potaknęła, powiedział. – Cóż, być może… I być może to prawda, że swój pozna swego.’ Lissianna wypuściła powoli powietrze i przyznała, że istotnie bała się. Strach powstrzymywał ją przed rozmawianiem z Gregiem o „wieczności”, kiedy chciał porozmawiać o przebudzeniu się po przemianie, tak dobrze jak dwukrotnie, kiedy później sprowadził na to rozmowę. Bała się zranienia. Nie przez odrzucenie, wiedziała, że jest skłonny być jej życiowym partnerem i wiedziała, że nie dlatego, że go zmieniła. Greg ją kochał. Czuła to za każdym razem, kiedy ich myśli się scalały. Tym, czego się bała, była przyszłość i to, co ona zrobi z ich miłością. - 260 -
– Życie nie zawsze wszystko gwarantuje – powiedziała Deb, więc miłości też nie. Nikt nie wiedział, co mogła przynieść przyszłość, ale Lissianna wiedziała, że czas odkąd poznała Grega, był najwspanialszym w jej ponad dwustuletnim życiu. Wiedziała także, że jeśli pozwoli strachowi powstrzymać ją przed zaryzykowaniem z Gregiem w przyszłości, ceną będzie oddanie tego najlepszego czasu. Zasadniczo, to nie opłacało się bać miłości, myślała i zdecydowała tego wieczoru, że będą musieli porozmawiać o wieczności. Była gotowa zaryzykować. – Lissianno? Rozejrzała się na początku w poszukiwaniu źródła dźwięku, które wymówiło jej imię i dostrzegła ojca Josepha w jej drzwiach. – Tak, Ojcze? – Jest tutaj dżentelmen, który chce cię zobaczyć – oznajmił ksiądz, po czym odwrócił się, żeby przywołać kogoś machnięciem ręki. Nikt nigdy nie przychodził, żeby zobaczyć się z nią w schronisku i Lissianna zmarszczyła brwi, kiedy Greg wszedł w jej pole widzenia. – Greg! – pchnęła z powrotem swoje krzesło i zerwała się na nogi, ale zatrzymała się i powstrzymała przed pobiegnięciem wokół biurka i rzuceniem się mu na szyję, jak nakazywał jej instynkt. Starając się przyjąć profesjonalną postawę przed ojcem Josephem, Lissianna odetchnęła spokojnie i zapytała: – Co ty tutaj robisz? – Jestem tutaj, żeby zawieźć cię do domu – oznajmił. – Jesteś gotowa do wyjścia? – Och. – Lissianna spojrzała w dół na zegarek i zmarszczyła brwi, kiedy zdała sobie sprawę, że minął jej czas. Jak zwykle straciła poczucie czasu. Jej spojrzenie przesunęło się po biurku, a na jej twarzy pojawił się grymas. – Muszę odłożyć na miejsce akta i zostawić wiadomość dla dziewczyny, która pracuje na dzienną zmianę, żeby wiedziała co musi zrobić i… – Proszę bardzo – przerwał jej Greg. – Nie mam nic przeciwko zaczekaniu. Lissianna uśmiechnęła się, po czym spojrzała na Ojca Josepha. – Dziękuję, Ojcze – mruknęła, obchodząc biurko i kierując się w stronę drzwi. – Dziękuję za przyprowadzenie go z powrotem. – Zatem czy wszystko w porządku? - 261 -
– Och, tak. Jest przyjacielem – zapewniła go. – Och. – Skinął Ojciec Joseph. – Świetnie. – Zawahał się, po czym zawrócił w stronę drzwi, kiedy Greg wsunął się do biura. – Ja tylko… – Ksiądz machnął ręką, po czym odwrócił się i ruszył w dół korytarzem. Lissianna obserwowała go z troską. Ojciec Joseph wciąż nie spał i zaczynało ją to martwić. Miał worki pod oczami, wystarczające, żeby przechowywać w nich artykuły spożywcze, a jego cera nabrała niezdrowego szarego odcienia. Wzdychając, kiedy wyszedł z jej pola widzenia, zamknęła drzwi i odwróciła się do Grega, sapiąc z zaskoczenia, kiedy nagle znalazła się w jego ramionach, a jego usta opadły na jej. – Mmm – mruknął i dokończył pocałunek. – Cześć. – Cześć – szepnęła ochryple. – Długo czekałeś? – Trzydzieści pięć lat, ale było warto na to czekać – zapewnił ją Greg. Lissianna roześmiała się miękko i pocałowała czubek jego nosa, po czym powiedziała: – Miałam na myśli dzisiejszą noc. – Miałaś na myśli dzisiejszy poranek – poprawił ją. – Wydaje mi się, że noc jest do tej pory, dopóki słońce nie wzejdzie. – To trochę mylące, kiedy dla innych jest na odwrót – uznała. – Tak, to prawda – zgodził się Greg. – A odpowiadając na twoje pytanie, czekałem około pół godziny. Byłem tutaj pięć minut wcześniej. Tak naprawdę dostałem się do miasta pół godziny wcześniej i zatrzymałem się w sklepie z pączkami, więc nie wyglądałem żałośnie entuzjastycznie siedząc na parkingu. – Żałośnie entuzjastycznie, co? – zapytała rozbawiona Lissianna, obracając się w jego ramionach i bawiąc się guzikami u jego koszuli. – To chyba dobrze, że zatrzymałeś się w sklepie z pączkami. Wątpię, żebyś był w dobrym nastroju, gdybym zastała cię kręcącego się od godziny. Wzruszył delikatnie ramionami. – Nie wiedziałaś, że tutaj byłem. Lissianna skinęła głową z roztargnieniem, a jej spojrzenie znajdowało się na guziku, którym bawiła się, dopóki Greg nie uścisnął jej ręki i powiedział: – Poznaję to spojrzenie. Patrzysz tak, kiedy się martwisz. Co się stało? – Zastanawiałam się tylko … - 262 -
– Martwiłaś się – poprawił ją Greg sucho. – Czy myślałeś o tym, jak to wpłynie na twoją codzienność? – kontynuowała, ignorując jego wtrącenie. – Och – powiedział poważnie. – Masz na myśli, że martwisz się, iż to wpłynie na moją codzienność i będę miał ci za złe to, że mnie przemieniłaś. Lissianna uśmiechnęła się cierpko, bo tak łatwo zdołał odczytać jej obawy. – Jesteś całkiem bystry, co? – Wystarczająco bystry, żeby rozpoznać dobrą kobietę, kiedy ją widzę – powiedział po prostu Greg, po czym złożył pocałunek na jej czole i powiedział. – Właściwie to myślałem o tym i nie musisz się martwić. Większość moich klientów jest zajęta i woli umawiać się na wieczorne terminy, które nie kolidują z ich pracą. Jak dotąd, spędziłem większą część dnia przy pracowaniu nad moją książką i aktualizowaniu akt pacjentów, a późnym popołudniem i wieczorem na sesjach z pacjentami. – Wzruszył ramionami. – Teraz przyjmuję pacjentów tylko od piątej i pracuję nad moją książką, kiedy ty jesteś w pracy oraz śpię w ciągu dnia. Lissianna zmarszczyła brwi. – Więc będziesz pracował, kiedy mnie nie będzie i pisał, kiedy będę pracować? Greg zamrugał. – Dokładnie – powiedział powoli i zdał sobie sprawę, że pogrążył się. – Zaczynasz pracować o jedenastej, a ja prawdopodobnie będę przyjmował pacjentów do dziesiątej. Nigdy nie będziemy się widywać. – Teraz on również zmarszczył brwi. – Może mógłbym… – Nie, zaczekaj – powiedziała szybko Lissianna, a jej umysł zaczął pracować na przyspieszonych obrotach. – Nie widujesz się z klientami w sobotę i niedzielę, więc gdybym zamieniła moje nocne zmiany z poniedziałku i wtorku, wtedy nie widywalibyśmy się tylko w środę, czwartek i piątek, więc widywalibyśmy się w ogóle. – Więc widywałbym cię przez pół tygodnia? Nie sądzę – powiedział z suchym niezadowoleniem, po czym mrugnął, a uśmiech powoli zaczął pojawiać się na jego ustach. – Co? – zapytała Lissianna.
- 263 -
– Po prostu miło wiedzieć, że wciąż chcesz mnie widywać – powiedział cicho. – Nie byłem pewien, na czym stoję. Nie chciałaś rozmawiać o przyszłości. Lissianna westchnęła i oparła swoje czoło o jego brodę. – Przepraszam. Byłam po prostu trochę… – Przerażona? – zasugerował, kiedy westchnęła. – Tak, może. I trochę onieśmielona, tak sądzę. To wszystko stało się tak szybko. – Podniosła głowę i zapewniła go. – Porozmawiamy o tym wszystkim, kiedy wrócimy do domu; o nas, naszym czasie, o wszystkim. Wymyślimy coś, żeby to wszystko zadziałało. – W porządku. – Greg przytulił ją, po czym odwrócił ją i dał jej klapsa w tyłek. – Idź, spisz akta, żebyśmy mogli stąd iść. Słońce będzie niedługo wstawać, a ja jestem znowu głodny. Choć nie powinienem, bo wypiłem torebkę krwi, zanim wyszedłem z domu. – Będziesz bardzo głodny przez jeszcze trochę czasu – powiedziała Lissianna współczująco, kiedy wysunęła się z jego objęć. – Tak, twoja rodzina już ostrzegła mnie o wszystkich tych rzeczach, których mam się spodziewać – mruknął, patrząc jak cofa się na swoje siedzenia i bierze przed siebie notatnik. – Thomas także obiecał mi, że pokaże mi jak polować w nocy, kiedy ty będziesz w pracy, więc nie będę całkowicie nieprzydatny w razie potrzeby. Muszę nauczyć się pożywiać ze źródła. Lissianna zesztywniała i spojrzała na niego, żeby zapytać figlarnie: – Obiecał, czy tak? – Co się stało, Lissianno, moja ukochana? Czyż to odrobinę zieleni widzę w twoich oczach? A myślałem, że są srebrzysto niebieskie. Lissianna skrzywiła się, słysząc jego docinkę. – Wydaje mi się, że wiesz, jak pożywiać się prosto ze źródła. Na pewno wystarczająco na mnie poćwiczyłeś. – Jak idzie pisanie? – zapytał z szyderczym uśmiechem. Marszcząc usta, odwróciła jego uwagę w dół, do jej notatek i kontynuowała pisanie. – Zawrę z tobą umowę – powiedział Greg, patrząc jak pisze. – Jaką? – zapytała nieobecnym tonem.
- 264 -
– Obiecasz mi, że będziesz odtąd gryzła tylko kobiety, a ja obiecam, że kiedy Thomas zabierze mnie, żeby mnie nauczyć, będę gryzł tylko mężczyzn. Spojrzała na niego, zaskoczona jego pomysłem i zobaczyła, że zmarszczył brwi na swoje własne słowa. – Albo może zmienię to i obiecam ci tylko, że będę nakładać urok na inne kobiety, ale nie będę ich gryzł – zdecydował Greg. – Jak powiedziałaś, mogę poćwiczyć gryzienie na tobie i nie zbliżę się przy tym do żadnego człowieka. Lissianna uśmiechnęła się z rozbawieniem, kiedy skończyła pisanie i wstała. – Ale nie masz nic przeciwko, żebym zbliżała się do innych kobiet? – Hm… – Rozważał to krótko, udając rozdartego, po czym westchnął. – Więc poprawka numer dwa, wyleczę twoją fobię tak, że nie będziesz musiała już nigdy nikogo gryźć i… – Greg – przerwała mu łagodnie i przestał, żeby spojrzeć na nią pytająco. Lissianna ruszyła, żeby wziąć torebkę i płaszcz, i powiedziała. – Możemy o tym porozmawiać, kiedy dostaniemy się do domu, ale teraz musimy się ruszyć, bo słońce niedługo wzejdzie. – Owszem. – Wykrzywił usta w uśmiechu, złapał ją za rękę i ruszyli w stronę drzwi. Ojciec Joseph stał na końcu korytarza, kiedy wychodzili z jej biura i Lissianna świadomie zabrała swoja rękę od Grega, kiedy go zobaczyła. Ledwie to zrobiła, kiedy ksiądz spojrzał w ich stronę. – Wszystko gotowe? – zapytał, zbliżając się. – Tak. – Lissianna uśmiechnęła się, kiedy doszli do drzwi, po czym zauważyła. – Jestem zdziwiona, że Kelly jeszcze tutaj nie ma. Dzwoniła, że jest chora? – Kiedy Claudia zajęła jej miejsce w wieczory, podczas których Lissianny nie było, Kelly była dziewczyną, która zajęła jej miejsce podczas dziennej zmiany. Zazwyczaj była tam, zanim Lissianna wychodziła. – Nie. – Ojciec Joseph pokręcił głową. – Powiedziałem jej, że ktoś jest u ciebie w biurze, więc poszła na dół do kuchni, żeby przynieść sobie filiżankę kawy. Wkrótce powinna tutaj być. – Och, dobrze. – Uśmiechnęła się Lissianna. – Zgaduję więc, że zobaczymy się dziś wieczorem. - 265 -
– Tak. Miłego dnia – powiedział ojciec Joseph, po czym spojrzał na Grega i dodał uprzejmie. – Miło było mi cię poznać. – Mi ciebie również, Ojcze – odpowiedział Greg, po czym otworzył Lissiannie drzwi. – Gdzie dżip? – zapytała Lissianna, ruszając przez parking. – Masz na myśli dżipa Thomasa? – spytał Greg ze zdziwieniem. – Tak. Nie wziąłeś jego auta, żeby po mnie przyjechać? – Nie. Wziąłem własne auto – powiedział, po czym wyjaśnił. – Zabraliśmy je, kiedy Thomas wziął mnie do mojego mieszkania, żeby spakować walizkę. Jechał swoim samochodem, a ja za nim. Przez to czułem się co najmniej, jak… – Więzień? – zapytała delikatnie Lissianna, kiedy przerwał. Greg skrzywił się, ale skinął głową, kiedy prowadził ją do czarnego BMW. Otworzył je i przytrzymał drzwi pasażera, żeby mogła wejść, po czym zamknął je i obszedł naokoło na stronę kierowcy. Lissianna pochyliła się, żeby otworzyć dla niego drzwi, po czym usiadła, kiedy wszedł do samochodu. Zapięła swój pas bezpieczeństwa, kiedy on włożył kluczyk do stacyjki i przekręcił go, uniosła brwi, kiedy nic się nie stało. Marszcząc brwi, Greg spróbował ponownie, ale silnik się nie uruchomił. – Co do…? – Nacisnął pedał gazu kilka razy i spróbował jeszcze raz, po czym przeklął z frustracją, kiedy nic się nie stało. Lissianna przygryzła wargę, kiedy spróbował znowu. – Może powinniśmy zadzwonić po taksówkę. – Działało w drodze tutaj – mruknął Greg, próbując raz jeszcze, kiedy stukanie w okno sprawiło, że oboje podskoczyli i spojrzeli za zewnątrz na Ojca Josepha. Ksiądz stał na bruku na zewnątrz samochodu. Greg spuścił na dół szybę, kiedy mężczyzna wyraził to gestem i zapytał: – Jakiś problem? – Nie uruchomi się – mruknął Greg, próbując znowu. Ojciec Joseph obserwował go, kiedy przekręcał kluczyk i marszczył brwi, gdy nic się nie działo. – Coś musi być z rozrusznikiem. Nawet się nie obraca. – Nie, nie obraca się – zgodził się Greg, siadając wygodniej w siedzeniu z westchnieniem. Stary człowiek zawahał się, po czym powiedział: - 266 -
– Miałem właśnie jechać kupić jakieś zaopatrzenie. Mógłbym was podwieźć. Gdzie jedziecie? – Och, to miłe, Ojcze, ale to prawdopodobnie nie po drodze – powiedziała Lissianna, po czym wspomniała o miejscu, gdzie mieszkała jej matka. – Och! – zawołał Ojciec Joseph, rozjaśniając się. – To niedaleko od miejsca, gdzie zmierzam. Opatrzność zrządziła. Chodźcie, podrzucę was do domu w sekundę. Odwrócił się, nie czekając na ich reakcję, ruszył do furgonetki z logiem schroniska na boku i Greg spojrzał na nią pytająco. – Robi się późno – powiedział. – Mógłbym zadzwonić do garażu i kazać im zająć się samochodem, kiedy my będziemy dzisiaj spać. Wzdychając, Lissianna kiwnęła głową i odpięła swój pas. *** – Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko, ale to po drodze, więc pomyślałem, że zatrzymam się u zaopatrzeniowców. Lissianna spojrzała na przód furgonetki po słowach Ojca Josepha, po czym otworzyła okno, kiedy zjeżdżał na główną drogę. Według jej szacowania byli mniej niż pięć minut od domu jej matki. – Przypuszczam, że byłoby tak samo, gdybym zatrzymał się w drodze powrotnej, ale skoro mogłem użyć strony od załadunku dostaw, a skoro nie będziecie ze mną w drodze powrotnej… – Posłał skruszone spojrzenie Gregowi. – Nie miałbyś nic przeciwko, prawda? Mogę jeszcze zawrócić, jeśli… – Nie, oczywiście, że nie, Ojcze – zapewnił go Greg. – Doceniamy twoją podwózkę. Wydaje się sprawiedliwie pomóc ci przy zaopatrzeniu. Lissianna uśmiechnęła się słabo na te uprzejme słowa. Znała Grega wystarczająco dobrze, żeby rozpoznać, kiedy był rozczarowany opóźnieniem, ale czuł, że byłoby niegrzecznie odmówić pomocy, kiedy mężczyzna ocalił ich przed opłatą za przejazd taksówą do jej matki. – Jesteśmy. Lissianna wyjrzała przez okno, marszcząc brwi, kiedy ruszył w górę długiego podjazdu, prowadzącego do ogromnego białego domu. Nie było - 267 -
tutaj żadnych znaków, które wskazywałyby, że prowadzono tu jakiś biznes. Znajdowali się również na odludziu, co zauważyła, kiedy się rozejrzała. W jej polu widzenia nie było żadnych sąsiadujących domów. Lissianna nagle zaczęła czuć się trochę niekomfortowo. – To dama, która haftuje nasze logo na wszystkich ręcznikach, prześcieradłach i poszewkach na poduszki, Lissianno – oznajmił Ojciec Joseph, kiedy zaparkował przed domem. – Jest jedną z moich parafianek, bardzo miła, starsza pani. – Och – mruknęła Lissianna, czując, że się relaksuje. – To zajmuje trochę dłużej niż w zmechanizowanym miejscu – powiedział radośnie, kiedy zgasił silnik i odpiął pas. – Ale jest wdową i potrzebuje pieniędzy, więc przywożę jej prześcieradła i ręczniki, kiedy tylko dostajemy nową porcję. – To miło z twojej strony – mruknął Greg, odpinając swój pas. – Właściwie to cieszę się, że wy dwoje jesteście ze mną – paplał dalej. – Ona często chce, żebym został na herbatę, a dzięki wam mam wymówkę, żeby nie zostawać. Lissianna szepnęła coś grzecznie, po czym odpięła pas, kiedy Ojciec Joseph otworzył swoje drzwi i wysiadł. – Wygląda na miłego staruszka, ale jest nieco gadatliwy, prawda? – mruknął Greg, kiedy drzwi się zamknęły i zostali sami. – Cierpiał na bezsenność przez ostatni tydzień albo jakoś tak – wyjaśniła Lissianna przepraszająco, ale nie była pewna, czy mężczyzna nie był gadatliwy, nieważne czy cierpiał na bezsenność, czy nie. On pracował w dzień, ona w nocy. Naprawdę ledwo się znali. – Cóż, im szybciej weźmiemy te prześcieradła, tym szybciej wrócimy do domu – powiedział Greg, sięgając do klamki, ale zatrzymał się i zapytał. – Ile światła słonecznego mogę znieść na tym etapie? Lissianna przebiegła wzrokiem po linii horyzontu, zauważając, że pierwsze palce świtu pięły się w górę nieba. Pokręciła głową. – Nie jestem pewna. Ale to nie powinno zająć dużo czasu i w pięć czy sześć minut wrócimy do domu. Nic ci nie będzie. Skinąwszy głową, Greg otworzył drzwi i wyszedł, po czym przytrzymał drzwi i zaoferował jej swoją rękę, kiedy Lissianna wspięła się z siedzenia i przeskoczyła ponad miejscem pasażera, aby wyjść. - 268 -
Było oczywiste, że miła, starsza pani, która haftowała płótno, czekała na nich. Drzwi były już otwarte i Ojciec Joseph wchodził do środka, kiedy Greg zamykał drzwi furgonetki. Pospieszyli się, żeby go dogonić i usłyszeć jak mówi, ponieważ zbliżyli się do niego, po czym zatrzymał się i spojrzał do tyłu na nich, kiedy wchodzili na schody ganku. – Mówi, że wszystko jest gotowe i musi je tylko spakować – poinformował ich, kiedy dopadli do drzwi. – Wróciła, żeby włożyć ostatnie z nich do pudeł. Tędy. Lissianna zamknęła drzwi głównie dlatego, żeby ciepło nie uciekło, po czym podążyła za mężczyznami w dół korytarza. Na jego końcu, Ojciec Joseph zatrzymał się, żeby otworzyć drzwi i przytrzymać je, żeby weszli do środka. Lissianna mruknęła „dziękuję” i podążyła za Gregiem do małego, ciemnego pokoju, oświetlanego tylko przez malutką lampkę na stoliku obok drzwi. Niemal nastąpiła na pięty Grega, kiedy ten nagle się zatrzymał. – No dalej – powiedział Ojciec Joseph i Lissianna odwróciła się do tyłu i zmroziło ją na widok broni w jego ręce. Wpatrywała się w niego obojętnie przez chwilę, podczas kiedy zmieszanie panowało w jej umyśle, odwróciła się i podeszła do Grega, rozglądającego się wokół. Nie była wcale zdziwiona, że w zasięgu wzroku nie było żadnej starszej pani, która haftowała. Jednakże była zdziwiona, kiedy rozpoznała człowieka, stojącego przed nimi i celującego z drugiej broni palnej w klatkę piersiową Grega.
Tłumaczenie: Night_Huntress22 Korekta: Rashel19
- 269 -
ROZDZIAŁ 21 – Bob. – Lissianna spojrzała na mężczyznę ze zdziwieniem. – Dwayne – poprawił ją z irytacją i przypomniała sobie, że tamtej nocy na parkingu też nazwała go Bobem, a on ją poprawił. – Znasz tego kolesia? – zapytał Greg, łagodząc ją i zwracając na siebie jej uwagę, kiedy ponownie stanął tak, żeby widzieć oboje mężczyzn, zarówno tego z przodu z bronią, jak również tego za nimi. – Tak – odpowiedziała Lissianna nieobecnym tonem, skupiając się na przejrzeniu myśli Dwayne’a. Obserwowała, jak zbliżał się do Ojca Josepha i po chwili oboje stali, blokując drzwi. Niezdolna przedostać się za jego czujność i ostrożność, westchnęła, po czym uświadomiła sobie o co pytał ją Greg oraz jak odpowiedziała i skrzywiła się. – Cóż, nie, w zasadzie nie. – To w końcu jak? – zapytał sucho. – Tak czy nie, czy w zasadzie nie? – Lissianna wzruszyła ramionami bezradnie. – Trochę? – Wywrócił oczami, po czym spojrzał na Dwayne’a, kiedy mężczyzna powiedział: – Byłem kolacją w ostatni piątek. Greg uniósł brwi i odwrócił się do Lissianny, szepcząc: – Myślałem, że to ja byłem kolacją w piątkową noc? Zirytowana, że przejmuje się tym nawet w takiej chwili, wyszeptała: – W ostatni piątek miałam chińszczyznę. Ty byłeś tylko niespodziewaną przystawką, a Bob jedynie anemikiem. – Dwayne – poprawił ją Greg, nie zawracając sobie głowy już, żeby mówić cicho. Wzruszyła ramionami. – Dla mnie wygląda jak Bob. – Tak? – zapytał. – Zabawne, ja powiedziałbym, że wygląda bardziej jak Dick21. Pomimo ich sytuacji, Lissianna uśmiechnęła się na tę grę słów. Dwayne jednak nie bawił się tak dobrze i poczuł się obrażony. – Hej! – warknął. – Ja tutaj trzymam broń. – Wszystko w porządku, Dwayne. – Ojciec Joseph pogłaskał jego ramię i wyjaśnił Gregowi. – Dwayne i ja spotkaliśmy się w ostatni piątek obok baru. Jeden z naszych klientów powiedział mi, że jest nowy chłopak na ulicy i je 21
Dick – obraźliwe, angielskie słowo, tłumaczone często jako „kutas” – przyp. Night
- 270 -
z kontenerów obok baru. Poszedłem tam w poszukiwaniu chłopca, żeby zobaczyć, czy możemy mu pomóc, ale kiedy zbliżałem się do kontenerów, Lissianna właśnie zza nich wychodziła. Byłem zaskoczony jej widokiem i oczywiście ją zawołałem. Rozmawialiśmy i wyjaśniła, że była tam z kuzynami, żeby uczcić swoje urodziny. Kiedy wyjaśniłem, z jakiego powodu się tam znajdowałem, zaoferowała mi pomoc, ale odesłałem ją do środka, bo było zimno. Potem rozejrzałem się wokół kontenerów za chłopcem i zamiast tego znalazłem Dwayne’a. Greg odwrócił się do niej, unosząc jedną brew, kiedy powiedział: – Poderwałaś go w barze? – Tak, wiem. – Westchnęła i dodała obronnie. – To był pomysł Mirabeau. Jej spojrzenie ponownie prześliznęło się na Dwayne’a, a potem Ojca Josepha i Lissianna zbeształa się mentalnie za swoją głupotę. Nie za podrywanie dziwaków w barach, ale podejrzewała, że zabrzmiało to obskurnie, tanio i oczywiście narobiła niezłego bałaganu tamtej nocy. Lissianna całkiem zapomniała o Dwaynie kryjącym się za kontenerem, kiedy spieszyła z powrotem do baru, gdy zawołał ją Ojciec Joseph. Podejrzewała, że to było wyjaśnieniem, jak anemik tak szybko odzyskał przytomność i opuścił parking, ale nie zwróciła wtedy uwagi na obecność Ojca Josepha i pozorny powrót do zdrowia tamtego człowieka. Lissianna pokręciła głową, myśląc, że to było raczej niezwykłe, że przeżyła niemal dwieście lat, nie robiąc tak wielu błędów. Może w przyszłości powinna przyzwyczaić się do żywienia dożylnego. Przynajmniej do czasu, kiedy Greg wyleczy ją z fobii. – Dwayne był w kiepskim stanie – oznajmił Ojciec Joseph, zwracając ponownie jej uwagę. – Był słaby przez niedostatek krwi i zdezorientowany. Wsadziłem go do furgonetki, sądząc, że był pijany i potrzebował pomocy. Zamierzałem zabrać go do schroniska na kawę, ale w świetle wewnątrz furgonetki zauważyłem ślady na jego szyi i zamiast tego zabrałem go do probostwa. Ksiądz spojrzał błyszczącymi oczami na Lissiannę. – Widziałem wcześniej takie ślady… na szyjach niektórych biednych dusz ze schroniska. Kiedy zapytałem ich o nie, zawsze dawali mi najbardziej
- 271 -
niedorzeczną odpowiedź; przypadkowo zranili się przy grillu albo spadli na ołówek… dwa razy. Greg odwrócił się w jej stronę z niedowierzaniem, na co Lissianna wywróciła oczami. – Spróbuj wymyśleć jakąś wymówkę, jeśli jesteś taki bystry – syknęła cicho, nie chcąc, żeby dwóch pozostałych mężczyzn ją usłyszało. – Wytłumaczeniem Dwayne’a – kontynuował sucho Ojciec Joseph. – było, że urządzenie do powiększania swojego penisa odpięło się z powrózka na ścianie, złapało go za szyję i ukąsiło. Szczęka Grega opadła w dół i Lissianna skrzywiła się. – Cóż, facet miał ogórka w spodniach i fałszywą opaleniznę – powiedziała z irytacją, zapominając tym razem, żeby mówić cicho. – Nie miałem! – wrzasnął Dwayne, oblewając się rumieńcem, po czym zepsuł to wytłumaczenie, dodając. – Poza tym, skąd wiesz o ogórku? Robiliśmy coś za pojemnikami? – Nie – warknęła Lissianna, bardziej do Grega niż do Dwayne’a. Pochyliła się w stronę Grega, żeby wyszeptać: – Dowiedziałam się o tym w ten sam sposób, w jaki dowiedziałam się, że był anemikiem. – Przez ugryzienie go? – zapytał Greg z niedowierzaniem. – Po prostu dlatego, że go ugryzłaś? – Przez przeczytanie jego myśli – syknęła, biorąc oddech. – Och, dobrze – powiedział, najwyraźniej przypominając sobie, że chociaż nie była zdolna do czytania jego myśli, mogła czytać myśli innych. A nie bycie do tego zdolna było w pewnym sensie nieprawidłowością. – Zacząłem składać wszystko do kupy, kiedy Dwayne jadł ciasteczka i pił sok, które mu przyniosłem – powiedział Ojciec Joseph Lissiannie. – Ślady ugryzień u ludzi ze schroniska, jego ślady i twoja obecność w schronisku oraz na parkingu tamtej nocy. Poskładałem to wszystko razem. Lissianna westchnęła ze znużeniem, zastanawiając się, dlaczego nigdy wcześniej nie zauważyła, że Ojciec Joseph jest rozwlekły i wtedy zdała sobie sprawę, że to prawdopodobnie dlatego, że zazwyczaj nie widywała go dużo. Widziała tego mężczyznę przez ostatni tydzień więcej razy niż przez ten cały czas, odkąd pracowała w schronisku… dlatego, ze próbował przyłapać ją na wampiryzmie, uświadomiła sobie.
- 272 -
– Poskładałem to wszystko razem – powtórzył ksiądz. – I jedyną rzeczą, która wydawała się mieć sens, było to, że jesteś… – Przerwał na chwilę, po czym powiedział – wampirem. Lissiannie udało się powstrzymać od wywrócenia oczami na jego dramatyczną scenę. – Wtedy już wiedziałem, że zostałaś mi przysłana przez Boga. Że byłem jedynym, który może ocalić moje stado przed pozbawionym duszy demonem, którym jesteś. – Spojrzał na nią poważnie. – Ale… Nie znałem cię dobrze. Pracujesz na nocną zmianę i rzadko cię widuję, ale wyglądasz tak… miło – wypowiedział to słowo z przerażeniem, najwyraźniej martwiąc się, że nie pasowała do jego obrazu złego wysysającego krew wampira. – A potem sam pomysł istnienia wampirów wydał mi się nieprawdopodobny. Niemożliwy. Ale jakie zatem było wyjaśnienie tego wszystkiego? Wszystko pasowało. Ale wciąż musiałem się najpierw upewnić. Musiałem być pewien, czym jesteś, zanim zrobiłbym coś drastycznego. – Więc przyniosłeś starty czosnek do schroniska, żebym się nim pożywiła i pobłogosławiłeś chłodną wodą, która była naprawdę wodą święconą i porozrzucałeś po moim biurze krzyże – uświadomiła sobie Lissianna. – Zrobił to wszystko? – zapytał z zaskoczeniem Greg. – Nigdy mi o tym nie wspominałaś. Lissianna wzruszyła ramionami i ucichła, życząc sobie, żeby mogła. Być może Greg wychwyciłby fakt, że Ojciec Joseph podejrzewał ją o bycie wampirem. Z perspektywy czasu Lissianna podejrzewała, że sama powinna zdać sobie z tego sprawę, że coś było na rzeczy, ale tak naprawdę Ojciec miał takie dobre wyjaśnienia. Poza tym – jak zauważył – do tamtego tygodnia naprawdę ledwo znała tego człowieka, nie bardziej niż kogoś, z kim tylko się witała w drodze do pracy. Chociaż dużo o nim słyszała i większość z tego była prawdą, jak to, że był wielkim fanatykiem w swym oddaniu Bogu. Jedną z rzeczy, jakich Lissianna się nauczyła przez wieki, było to, że nie było nic bardziej niebezpiecznego niż fanatyk. Nie wątpiła, że dla Ojca Josepha jej bycie wampirem było tym samym, co bycie samym diabłem. Przekonanie go, że była „dobrym” wampirem nie wchodziło w rachubę, ale
- 273 -
mogła go przekonać, że w ogóle nie była wampirem. W końcu jego testy się nie powiodły. Tak, jakby przeczytał jej myśli, powiedział: – Tak, zrobiłem to wszystko. Wyobraź sobie moje zdumienie, kiedy nic z tego nie zadziałało. – Nie zadziałało, bo nie jestem tym, czym sądzisz, że jestem – powiedziała cicho Lissianna. – Ugryzłaś go w szyję – odpowiedział Ojciec Joseph. – Dwayne prawie zemdlał z powodu upływu krwi. Miał szczęście, że przeżył. Gdybym go wtedy nie znalazł, mogłabyś wyssać go do cna. Musiałaś usłyszeć, jak się zbliżam. – Nie, nie zrobiłam tego, Ojcze – powiedziała z irytacją. – Był słaby, ponieważ jest anemikiem. Ksiądz spojrzał na Dwayne’a, który spoglądał na niego nieszczęśliwie, ale pokiwał głową. – Tak, jestem. Ojciec Joseph zmarszczył brwi, po czym spojrzał z powrotem na Lissiannę. – Żywiłaś się ludźmi ze schroniska, tymi biednymi, nieszczęśliwymi duszami. Zniszczyłaś ich losy. Lissianna przestąpiła z nogi na nogę z miną winowajcy. Powiedział to w taki sposób, że zabrzmiało całkiem niewesoło. Fakt, że miała nadzieję, iż będzie zdolna pomóc ludziom, którzy nieświadomie jej pomogli, ale naprawdę nie wydawało się, żeby im to zrekompensowała. – Posłuchaj, Ojcze. – Greg ruszył do przodu, tylko po to, żeby zatrzymać się, kiedy ksiądz uniósł broń, którą trzymał. – Wydaje mi się, że ta broń, niewiele pomoże – powiedział. – Ale coś zrobi, a te są wyładowane srebrnymi kulami, jeśli to robi jakąś różnicę. Lissianna wywróciła oczami. – Jasne, że tak, jeśli jesteś wilkołakiem. – Skąd wziąłeś srebrne kule? – zapytał Greg ze zdumieniem. – Znalazłem w internecie – wyjaśnił Dwayne. – Możesz tam znaleźć naprawdę fajne gówna. – Cóż, nieważne, czy srebrne kule zadziałają, czy nie, przynajmniej cię spowolnią, żebyśmy mogli przebić cię kołkiem – powiedział Ojciec Joseph, - 274 -
przywracając rozmowę na tory, które chciał. – A kołki – jak nauczyliśmy się innej nocy – są dość efektywne… Choć oczywiście nie zabijają was. – To byliście wy? – zapytała Lissianna, nagle ogarnięta przez chłód. – Powiedziałeś, że najpierw mnie sprawdzisz, zanim zrobisz cokolwiek drastycznego. Zdałam te testy, a ty i tak mnie zakołkowałeś? Ojciec Joseph przesunął się niewygodnie. – Przypadkiem usłyszałem… – Przerwał i zmarszczył brwi, po czym zapytał. – Jak nazywała się dziewczyna, która pracowała na nocną zmianę, kiedy ciebie tam nie było? – Claudia – zasugerowała. – Tak. Claudia. Usłyszałem, jak mówi do Debbie, że musi z tobą porozmawiać, jeśli zmieniłabyś się z nią na jedną ze swoich nocy, ale miała problem z zastaniem cię w twoim mieszkaniu. Debbie powiedziała, że cały weekend byłaś u swojej matki, ale zostałaś u niej na noc i zmusiłaby cię, żebyś do niej zadzwoniła następnego ranka, kiedy dostała się do domu. Lissianna wypuściła oddech ze świstem. Dużo się stało odkąd przebito ją kołkiem i większość z tego była raczej rozpraszająca, ale atak wciąż pozostał jej w pamięci, zadręczając ją. Była pewna, że Debbie nie mogła stać za atakiem, ale to wszystko utrudniało. Nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby Debbie mogła komuś wspomnieć, że Lissianna zostawała u niej na noc. – Powiadomiłem Dwayne’a – kontynuował Ojciec Joseph. – Był zdecydowany, żeby pójść i zobaczyć to, jeśli mógłby się nauczyć czegokolwiek. Był zdecydowany, żeby cię obserwować. Dwayne przesunął się, kiedy jaśniejące spojrzenie księdza padło na niego, po czym zaczął wyjaśniać i powiedział: – To wszystko, co planowałem zrobić. Po prostu wziąłem kołek i liczyłem na szczęście. Kiedy Lissianna posłała mu spojrzenie pełne wątpliwości, upierał się: – Naprawdę. Wampiry są zwykle istotami nocy, więc uznałem, że będę musiał poczekać, dopóki nie położysz się o świcie. Naprawdę myślałem, że idę tam tylko na rozpoznanie, żeby poznać rozkład domu Debbie, sprawdzić, który pokój był twój i w którym byłaby ona, gdybyście obie poszły do łóżek – powiedział i nagle się uśmiechnął. – Ale kiedy się tam dostałem, zauważyłem, że zasłony w salonie są odsunięte, mogłem zobaczyć
- 275 -
was dwoje siedzących na kanapie, a potem przesuwających się do okna sypialni, a tam przeszliście do akcji. Lissianna poczuła, że czerwieni się od palców do czubka głowy. Nastąpiło to przed gniewem na Dwayne’a zaglądającego przez okno i obserwującego ich pierwszy raz. Zapomniała jednak o tych zmartwieniach, kiedy kontynuował. – Widziałem jak go ugryzłaś, a to był dowód, którego potrzebowaliśmy. – Uśmiechnął się jak kot, który znalazł śmietankę i mówił dalej. – Spodziewałem się, że to będzie długa, zimna noc, spędzona na staniu tam i obserwowaniu okien, zanim Debbie wróci do domu i wszyscy pójdziecie do łóżka. Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście, kiedy opuściłaś jego sypialnię i poszłaś spać na kanapę. I wtedy, kiedy próbowałem wślizgnąć się przez szklane drzwi w jadalni i znalazłem je otwarte… To było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. – Spojrzał na księdza i uśmiechnął się. – Prawie jak błogosławieństwo od Boga. – Ale nie zadziałało – zauważyła Lissianna, kierując swój komentarz do księdza. – Gdyby naprawdę Bóg chciał, żebyście mnie zabili… – To była moja wina, że nie zadziałało – przerwał jej Ojciec Joseph. – Nie powinienem wysyłać chłopca. Powinienem sam tam pójść. Powinienem również przeprowadzić więcej badań, zanim zacząłem. Gdybym to zrobił, przygotowalibyśmy się odpowiednio i mielibyśmy przewagę w sposobności, jaką Bóg nam przedstawił. Zamiast tego wciąż polegaliśmy na tym, co mówiły te książki i filmy. Jeszcze się tego nie nauczyłem. Ksiądz był blady i wyglądał mizernie z powodu braku snu. Najwyraźniej nie odpoczywał dużo w ubiegłym tygodniu, przez jego podwójną działalność. W ciągu dnia pracował w schronisku, natomiast w nocy chronił przed nią swoje stado. Lissianna wiedziała, że brak snu mógł spowodować ekstremalny niepokój i halucynacje, nie licząc innych rzeczy. Greg był psychologiem, ale podejrzewała, że brak snu Ojca Josepha spowodował, że oderwał się od rzeczywistości. To musiało go doprowadzić do ostateczności, jeśli naprawdę myślał, że Bóg wysłał ją na jego drogę, żeby ją zabił. – A więc, tak jak mówiłem – kontynuował Dwayne, zwracając ponownie na siebie uwagę wszystkich – zakradłem się do domu, do salonu dokładnie obok ciebie, ale ty nawet się nie poruszyłaś. Ale leżałaś na boku i
- 276 -
właśnie zastanawiałem się jak obrócić cię na plecy, kiedy nagle to zrobiłaś. Obróciłaś się. – Kolejne błogosławieństwo od Boga – mruknął Ojciec Joseph. – Było zimno – warknęła niecierpliwie Lissianna. – Zostawił otwarte drzwi i zimno napływało do środka. To mnie obudziło. Obróciłam się, żeby wstać i znaleźć kolejny koc, żeby zatrzymać ciepło. – To był cud – obstawał przy swoim Ojciec Joseph. – Cud, który pozwolił mu przebić cię kołkiem. – Co wyszłoby wszystkim na dobre – mruknął Dwayne. – Tak. – Ojciec Joseph zmarszczył brwi. – Na początku byłem strasznie zdenerwowany tym, że Dwayne przebił cie kołkiem, dopóki nie wyjaśnił mi, że widział, jak ugryzłaś swojego przyjaciela. – Jego spojrzenie powędrowało do Grega, po czym pokręcił głową. – Kiedy tylko mi to powiedział, pomyślałem, że taka była wola Boga i już było po wszystkim. Nie mogłem uwierzyć, kiedy następnej nocy twoja matka zadzwoniła do schroniska i powiedziała, że rozchorowałaś się. – Spustoszenie, jakie musiał czuć, było ukazane na jego twarzy. – Nie mogłem w to uwierzyć. Powinnaś być martwa! Na początku w zasadzie pomyślałem, że to było kłamstwo; musiałaś być martwa, ale… – Uniósł głowę i spojrzał na nią. – I wówczas w końcu znalazłem informacje, które powinienem był znaleźć na początku. – Ja znalazłem informacje – powiedział Dwayne z irytacją. – Ty nawet nie wiedziałeś, jak dostać się do internetu. – Użyłem zasobów, które Bóg mi zesłał i wezwałem mojego komputerowego przyjaciela, żeby przeprowadził badania. – Poprawił go Ojciec Joseph ponuro i poinformował ich. – Świetnie zna się na komputerach. Jest programistą. Lissianna uniosła jedną brew w kierunku Dwayne’a. Wygląda na to, że opalenizna, wata i ogórek nie były jedynymi rzeczami, które sfałszował tamtej nocy. Powiedział jej, że w ubiegłym roku zrobił staż i był teraz w pełni wyposażonym lekarzem, planującym zostać lekarzem rodzinnym. Próbował jej zaimponować, domyśliła się. Idiota. Co zrobiłby, gdyby zaprzyjaźnili się i chcieli pogłębić swoje relacje? Jak wyjaśniłby, że wcale nie jest stażystą? – Dwayne znalazł wiele różnych informacji w internecie – oznajmił Ojciec Joseph. – Oczywiście były to zazwyczaj informacje o krzyżach, - 277 -
święconej wodzie, czosnku, które, jak wiemy, są złe, ale były także sugestie jak zabić wasz rodzaj. Niektóre strony mówiły, że kołek w serce działa, ale inne twierdziły, że jeśli kołek zostanie wyjęty, wampir zmartwychwstanie… jak ty. Te strony mówiły, że trzeba odciąć głowę wampira, żeby odpowiednio dokończyć pracę. – Boże – mruknął Greg. – I jak tu nie kochać internetu? Lissianna skrzywiła się w jego stronę, ale odwróciła do Ojca Josepha, kiedy kontynuował. – Wiedziałem, że sam sobie z tym nie poradzę. Więc ponownie zaciągnąłem Dwayne’a do pomocy i przygotowaliśmy ten dom, po czym ułożyliśmy plan, jakim sposobem zwabimy cię tutaj dzisiejszego ranka. Oczywiście spodziewałem się, że przyjedziesz sama do pracy, jak to zwykle robiłaś. Kiedy zostałaś podwieziona do pracy, obawiałem się, że nasz plan będzie musiał zostać odłożony na następny dzień, ale wtedy pojawił się twój przyjaciel. Opatrzność pomogła po raz kolejny – powiedział z westchnieniem wdzięczności. – Kiedy byliście w twoim biurze, zadzwoniłem do Dwayne’a, a on powiedział mi, jak sprawić, żeby auto nie zapaliło, po czym przyjechał tutaj, w oczekiwaniu na nasz przyjazd… i oto jesteśmy. – Jesteśmy – zgodził się sucho Greg, zwracając uwagę Ojca Josepha. – Oczywiście, kiedy wymyślaliśmy plan, spodziewaliśmy się, że tylko Lissianna tutaj będzie – zauważył ksiądz. – Więc obawiam się, że mam tylko jeden kołek. – Cóż za hańba – powiedział Greg sympatycznie. – No cóż, zgaduję, że będziemy musieli to przełożyć na kiedy indziej, co? – To nie będzie konieczne – zapewnił go Ojciec Joseph cicho, po czym dodał. – Mam trochę drewna w furgonetce. Jestem pewien, że nie zajmie mi długo wystruganie kolejnego kołka… Albo moglibyśmy załatwić was dwoje za jednym razem. Lissianna najpierw, tak sądzę – zdecydował. – Możemy ją zakołkować i uciąć jej głowę, a potem użyć tego samego kołka na tobie. – Panie mają pierwszeństwo, co? – Lissianna nie starała się ukryć sarkazmu w swoim głosie. – Postaram się zrobić to tak szybko i bezboleśnie jak mogę – zapewnił ją Ojciec Joseph poważnie, po czym westchnął i powiedział. – Byłoby łatwiej,
- 278 -
gdybyś z tym nie walczyła i po prostu poddała się mi, żebym z tym skończył.
Mogę się założyć, że byłoby , pomyślała ponuro. – A potem nareszcie odnajdziesz spokój – dodał, próbując ją skusić. Krzywiąc się, rzucił – Byłoby wówczas dużo łatwiej, niż gdybym musiał cię postrzelić z pół tuzina razy, a potem przebić cię, kiedy staniesz się słaba. – Ojcze, wątpię żebym tutaj stała i pozwoliła się wam przebić kołkiem – powiedziała cierpliwie Lissianna. – Obawiałem się, że sprawisz, że to będzie trudniejsze – powiedział Ojciec Joseph z westchnieniem. – Zawsze bez strachu. Byliśmy na to przygotowani. Dwayne, już czas. – Przygotowywał to cały dzień – poinformował ich Ojciec Joseph z dumą, kiedy młodszy mężczyzna wyciągnął z kieszeni zdalnie sterowanego pilota. – Jest dość mądry. Lissianna zesztywniała, czujna na każdą możliwość. Dwayne nacisnął przycisk na pilocie, który wydał strzelający dźwięk, po czym zwrócił spojrzenie do góry na sufit, który łuszczył się nad ich głowami. Wpatrywała się ze zdumieniem, kiedy to zaczęło zjeżdżać w dół z dachu w kierunku ścian. Nie sufit, uświadomiła sobie. Czarny brezent, który wisiał tam dla pokrycia sufitu i ścian, żeby zostać uwolniony, kiedy Dwayne nacisnął przycisk na pilocie. Ciężka tkanina opadła na ziemię, odkrywając, że ciemny pokój, w którym stali, był właściwie słoneczny, a przez ten czas, kiedy rozmawiali, słońce na zewnątrz wzeszło. Jasne promienie słoneczne padły na nich z każdego kierunku, poza ścianą, przed którą stali Ojciec Joseph i Dwayne. – Nic im się nie dzieje – powiedział Dwayne nerwowo, kiedy tkanina zwinęła się na ziemi przed oknami. Ojciec Joseph prychnął z irytacją, zmarszczył brwi i zaczął grzebać w kieszeni, kiedy jego telefon komórkowy zaczął dzwonić. Spojrzał na wyświetlacz, zmarszczył brwi i warknął „Pilnuj ich” do Dwayne’a i ruszył w kierunku drzwi. Odwrócił się plecami, kiedy odebrał telefon. Dwayne oblizał nerwowo usta i skierował broń w ich stronę. Lissianna zauważyła, że lufa jego broni drży i miała nadzieję, że przypadkowo nie postrzeli żadnego z nich z nerwów. - 279 -
– Dobra, Lissianno, już czas – mruknął Greg. Spojrzała na niego ze zdezorientowaniem. – Już czas na co? – Wiesz. – Zrobił minę i skinął znacząco głową w kierunku Dwayne’a. – Rób swoje. Użyj na nim uroku. Próbowałem, ale nie nauczyłaś mnie tego jeszcze. – Och – westchnęła. – Myślisz, że nie próbowałam? – Co? – zmarszczył brwi. – Nie działa – powiedziała mu Lissianna. – Wiedzą, czym jesteśmy. – Więc? Twoja matka była zdolna, żeby mnie kontrolować, po tym, jak dowiedziałem się, czym byliście. – Nie. To była ciotka Martine. Jest starsza i silniejsza niż matka i nawet ona musiała być w twojej głowie, żeby to zrobić. Zazwyczaj możemy kontrolować zachowanie innych tylko sugestiami; ale ci, którzy wiedzą, czym jesteśmy, mają się na baczności i to czyni ich odpornymi. Musiałabym być w środku ich umysłów, żeby ich kontrolować, a nie mogę kontrolować dwóch za jednym zamachem. – Więc… – Greg – powiedziała cicho. – Jeśli będę kontrolować jednego, a drugi z nich postrzeli któreś z nas, popłynie krew. Wypuścił powoli oddech, kiedy zdał sobie sprawę, co to znaczyło. Dzięki jej fobii – jedynej, której nie mógł wyleczyć – zasłabnie, a wtedy nie będą kontrolować żadnego z mężczyzn, a on i Lissianna będą martwi. A może nie. – Jestem silniejszy i szybszy niż oni oboje, prawda? – zapytał. – Jeszcze nie tak wiele – powiedziała cicho. – Pod koniec miesiąca będziesz dziesięć razy silniejszy i szybszy, a to będzie rosło z czasem, ale na razie wciąż jesteś nowy i dopiero budujesz swoje umiejętności i siłę – powiedziała skruszona Lissianna i dodała. – I Greg, nie chcę ich skrzywdzić… cóż, przynajmniej nie Ojca Josepha. – Ten facet planuje nas zabić, Lissianno – zauważył Greg. – Tak, ale nie dlatego, że jest zły czy okrutny, on po prostu myśli, że wypełnia wolę Boga i przynosi nam pokój – zauważyła i dodała. – Wiara Ojca Joe jest bardzo silna. – Więc co zamierzamy zrobić? – zapytał.
- 280 -
– Nie jestem pewna – przyznała z westchnieniem. – Mam nadzieję, że wyperswadujemy mu zabicie nas. Może przekonamy go, że popełnił błąd i nie jesteśmy wampirami. Greg nie wyglądał na szczęśliwego. Po chwili westchnął i powiedział: – Cóż, zatem lepiej mów szybko, bo myślę, że słońce już zaczęło na mnie działać. Lissianna spojrzała na niego z niepokojem. Zauważyła, że stał się blady i pluła sobie w brodę za to, że nie zdawała sobie sprawy, że tak wcześnie na niego zadziała. Na nią to jeszcze nie wpływało, ale jego nanogeny pracowały podwójnie w tej chwili, wciąż pomniejszając się, ale koniecznie zmieniając się w jego ciele, a teraz również musiały naprawić szkody, wyrządzone przez promienie słoneczne. Nawet bez światła słonecznego będzie potrzebował krwi częściej niż ona przez następne kilka miesięcy, ale z… Dłuższa rozmowa była niemożliwa, kiedy Ojciec Joe odłożył słuchawkę z mamrotaniem i cofnął się z powrotem do Dwayne’a. – Był wypadek w schronisku – oznajmił. – Musze wracać, więc lepiej skończmy to już. – Ksiądz zawahał się, wydając się być w rozterce, jak się do tego zabrać, po czym westchnął i podniósł broń. – Czekaj – powiedział Greg, kiedy Ojciec Joseph skierował na nią broń. – Ojcze, a co jeśli się mylisz? – Co do czego? – zapytał ponuro. – Ona jest wampirem. – Jest? – zapytał. – Jesteś pewien? Pokiwał głową z niezachwianą pewnością. – A co z czosnkiem, krzyżami, wodą święconą i słońcem? Byłeś całkiem pewny co do nich, czyż nie? Ale nie zadziałały na nią. Czy to ci nic nie mówi? Ojciec Joseph zmarszczył brwi i przez chwilę Lissianna była pewna, że Greg ocalił ich, kiedy zobaczyła niepewność na jego twarzy, ale wtedy potrząsnął głową. – Tak, to mówi mi, że książki i filmy kłamały jak zadać cios wampirom. – Co, jeśli się nie myliły? Co, jeśli to ty jesteś tym, który się myli? – zapytał nagląco. Ksiądz pokręcił ponuro głową. – Dwayne przebił ją kołkiem, ale wciąż żyje. Musi być wampirem. - 281 -
– Tak, Dwayne próbował przebić ją kołkiem – powiedział cierpliwie Greg. – Ale Ojcze Josephie, potrzeba dużo siły, żeby przebić mięśnie i kości klatki piersiowej i – na szczęście – nie ugodził jej na tyle mocno, żeby wyrządzić wielką szkodę. Kołek przebił obojczyk i zatrzymał się. – Jej obojczyk! – krzyknął Dwayne z niedowierzaniem. Lissianna dała sobie radę z pohamowaniem zdziwienia na pretensje Grega. Kołek był z dala od obojczyka, Dwayne miał dobry cel, ledwie spudłował i nie trafił w serce. – Było ciemno – zauważył Greg, kierując swoje słowa do młodszego mężczyzny. – I na szczęście to musiało cię zmylić. Jak już powiedziałem, przebiłeś skórę i uderzyłeś w jej obojczyk. Było dużo krwi, ale bardzo mało szkód. – To mogła być prawda? – Ksiądz spojrzał na Dwayne’a ze zdziwieniem, ale kiedy ten po prostu stał tam niepewnie, odwrócił się do Lissianny i zapytał. – Tak? – To prawda. – Lissianna uchwyciła się kłamstwa Grega i upiększyła je. – Byłam na pogotowiu przez większość nocy, ale w końcu dali mi tylko trochę Tylenolu 22, założyli dwa szwy i wysłali mnie do domu. Musiałam iść do pracy ostatniej nocy, ale kiedy się obudziłam, musiałam wybrać się na komisariat, żeby złożyć zeznania, co to zajęło tyle czasu, ile wizyta na pogotowiu. – Ale jestem pewien, że ugodziłem… poczułem, jak wchodzi do środka – argumentował Dwayne. – Miałam na sobie kilka koców – powiedziała Lissianna, wiedząc, że było ciemno i nie mógł dostrzec, że była przykryta tylko afganem. – Powstrzymały uderzenie. Przeszedł przez nie, ale tylko lekko mnie drasnął. Dwayne potrząsnął głową, zmieszaniem kryjąc swoje uczucia. – Ona nie jest wampirem, Ojcze – powiedział poważnie Greg. – Ja tym bardziej. Jestem psychologiem. – Jesteś jej psychologiem? – zapytał Ojciec Joseph oszołomiony. Lissianna spojrzała na Grega, który się uśmiechał i wiedziała, że właśnie wymyślił plan. Miała nadzieję, że podziała. Naprawdę zaczynał wyglądać biednie. 22
Tylenol – lek przeciwbólowy – przyp. Night - 282 -
– Tak. Jestem psychologiem Lissianny. Możesz sprawdzić moje dokumenty, jeśli chcesz. – Wyciągnął swój portfel z kieszeni i rzucił go na podłogę przed dwoma mężczyznami. Dwayne schylił się, żeby podnieść portfel, trzymając broń wycelowaną w nich cały czas, po czym obracając go, przeszukał zawartość portfela. Lissianna wstrzymała oddech i czekała, przekonana, że idiota przypadkowo postrzeliłby jedno z nich, zanim skończył. Miała szczerą nadzieję, że mężczyzna strzeliłby w nią; ona i tak zemdlałaby na widok krwi, jeśli Greg zostałby postrzelony. Ale przypuszczała, że to tak naprawdę nie miało znaczenia, Ojciec Joseph wciąż miał ich na celowniku. – Doktor Gregory Hewitt – przeczytał na głos Dwayne i zmarszczył brwi. – To nazwisko brzmi znajomo. – Był o nim artykuł w gazecie kilka tygodni temu – przypomniał sobie Ojciec Joseph. – Tak – powiedział poważnie Greg. – Och tak, czytałem go – skinął głową Dwayne. – Jesteś tym specjalistą od fobii. – Fobie są moją specjalizacją – przyznał. – Ale również pracuję z innymi dolegliwościami, a matka Lissianny skontaktowała się ze mną, ponieważ się o nią niepokoiła. Lissianna cierpi na… – Zawahał się, po czym zapytał. – Czy kiedykolwiek słyszeliście o likantropii? – Och, hej, tak – powiedział Dwayne, kiedy Ojciec Joseph tylko wytrzeszczył oczy. – To jest to, kiedy ludzie myślą, że są wilkołakami, prawda? – Prawda – przyznał Greg. – Cóż, Lissianna cierpi na podobną dolegliwość, tylko że myśli, że jest wampirem. Oboje odwrócili się, żeby spojrzeć na Lissiannę i miała nadzieję, że nie pokazywała po sobie zdziwienia. Nie spodziewała się takiej opowieści Grega, ale to mogło zadziałać, jeśli mu uwierzą. – Ale ona jest wampirem – zaprotestował Ojciec Joseph. – Ugryzła Dwayne’a i ugryzła innych w schronisku. – Otwórz usta, Lissianno – zarządził Greg. – Co? – Spojrzała na niego pustym wzrokiem, zdezorientowana tym nagłym rozkazem.
- 283 -
– Pokaż im swoje zęby – powiedział znacząco i ruszył w jej stronę, złapawszy jej twarz, wyjaśnił. – Sprzeciwia się, ponieważ nie ma swoich sztucznych zębów. Domyślając się, co zamierzał, Lissianna zrelaksowała się, pozwalając mu otworzyć swoje usta. – Widzicie? Żadnych kłów. – Greg użył delikatnie palca, żeby unieść jej górną wargę na jedną stronę, potem na drugą. To było szybkie, ale wystarczająco długo, żeby mogli zobaczyć, iż jej naturalne kły nie wystawały poza inne zęby, ale nie wystarczająco długo, żeby mogli zobaczyć, że ich czubki były ostre. Ojciec Joseph i Dwayne zrobili krok do przodu i zatrzymali się. Obaj mężczyźni zmarszczyli brwi. Greg puścił Lissiannę i odwrócił się twarzą do nich kiedy kontynuował: – Ma ceramiczne zęby, które przykleja sobie do prawdziwych kłów, kiedy odwiedza bary, żeby znaleźć kogoś do ugryzienia. Lissianna pracuje w nocy, ponieważ, oczywiście, wampiry nie mogą wychodzić na światło dzienne. Podąża za tymi wszystkimi wampirzymi prawami, stroniąc od czosnku i symboli religijnych. – Zjadła starty czosnek, który jej dałem w schronisku – zauważył Ojciec Joseph. – I nie zareagowała na te wszystkie krzyże, rozrzucone po jej biurze. Jeśli wierzy, że jest wampirem, nie powinna przynajmniej na nie reagować? Lissianna spojrzała na Grega, zastanawiając się, jak zamierza to wyjaśnić. Zawahał się, po czym powiedział: – Zatem nie była wtedy w swojej osobowości wampira. – Jej osobowości wampira? – zapytał Dwayne. – Mówisz, że ma rozdwojenie jaźni czy coś? Greg zawahał się ponownie i rzucił jej skruszone spojrzenie, mówiąc: – Tak. Jest podzielona między swoimi dwoma oddzielnymi osobowościami. Jedna jest po prostu… – Wzruszył ramionami. – Lissianną. Druga myśli, że jest dwustuletnią wampirzycą, która chodzi nocą. – Ale… – Ojciec Joseph stłumił przekleństwo, kiedy jego telefon zadzwonił ponownie. Wyciągając go z kieszeni, warknął. – Tak? Lissianna spojrzała na Grega, zauważając, że poza jego bladością, na jego czole zebrały się kropelki potu. Naprawdę cierpiał. Odwracając się do ich - 284 -
potencjalnych zabójców, skupiła się na Dwaynie. Z ich dwóch, podejrzewała, że jego wiara, iż byli wampirami została bardziej wstrząśnięta przez opowieść, którą Greg wymyślił. Ojciec Joseph sprzeciwiał się temu, bo jeśli byłoby prawdą, że nie byli wampirami, musiałby zaakceptować, że próbował przebić kołkiem niewinną kobietę. Raczej wierzył w to, że wypełniał misję Boga. Jej próba prześlizgnięcia się do umysłu Dwayne’a zakończyła się nagle, kiedy Ojciec Joseph powiedział ostro: – Nie ma znaczenia, gdzie jestem. Jestem w drodze. Będę tam za dwadzieścia minut. Wyłączył telefon z obrzydzeniem i zwrócił na nich swoją uwagę. – Musimy to skończyć. Muszę już wracać. Nie mamy więcej czasu na dyskusję. – Więc powinieneś nas wypuścić. – Greg zrobił krok do przodu, kiedy mówił i zatrzymał się, kiedy broń wystrzeliła w pokoju. – O Jezu – Dwayne wciągnął powietrze. – Nie chciałem tego. Dlaczego się ruszył? Nie chciałem… Lissianna spojrzała na Grega ze zdezorientowaniem. – Co… ? – zaczęła i przerwała, kiedy Greg odwrócił się powoli do niej i zobaczyła krew spływającą z jego klatki piersiowej. Świadoma nagłego ryku w uszach, Lissianna skupiła się na jasnoczerwonej plamie i zauważyła, że im dłużej się w nią wpatruje, tym ciemniejsza i większa się wydawała. Wkrótce jej wizja została przez to wypełniona i doświadczyła uczucia spadania, kiedy zdała sobie sprawę, że zasłabła.
Tłumaczenie: Night_Huntress22 Korekta: Rashel19
- 285 -
ROZDZIAŁ 22 – Nie otwieraj oczu, możesz znowu zemdleć. To były pierwsze słowa, które Lissianna usłyszała. Jej oczy dygotały w gotowości do otworzenia się, kiedy odzyskała przytomność, ale z powrotem ścisnęła je mocno i wzięła powoli oddech. – Greg? – Tak. – Jesteś po mojej prawej? – zapytała, chociaż mogła powiedzieć z jakiego kierunku dobiegał jego głos. Zapytała o to po prostu, żeby on coś ponownie powiedział. Nie była całkiem rozbudzona, kiedy pierwszy raz się odezwał. Jego jedyne „tak” ” było niczym, co mogłaby oceniać, ale uznała, że jego głos brzmi trochę dziwnie. – Tak. Zgaduję, że to czyni mnie twoją prawą ręką. – Słowa nastąpiły wraz z wymuszonym chichotem. Według jej przypuszczeń, dźwięk wychodził przez jego zęby, kiedy się odezwał... miał więc zaciśnięte zęby, co jej mówiło, że potwornie cierpiał. Odwróciła głowę w lewo, otwierając oczy i zmusiła się do odwrócenia wzroku na słoneczne podwórko. Nie było śladu Ojca Josepha ani Dwayne’a i Lissianna była pewna, że ona i Greg byli sami na szklanej werandzie. Kiedy odwróciła głowę jeszcze trochę, mogła zobaczyć, że siedziała, opierając się o jedyną ścianę bez okien w nasłonecznionym pokoju. Jej ramiona były wyciągnięte ponad głową, zawieszone na łańcuchach przywiązanych do jej nadgarstków. Była przykuta do ściany. – Cienie średniowiecznej Anglii – mruknęła i zapytała Grega. – Też jesteś przykuty do ściany? – Tak. Lissianna skinęła głową. – Co się stało? Dlaczego nas nie zabili? – Cóż, zemdlałaś na widok krwi, co ich nieco zdezorientowało, ponieważ nie pasuje to do ich wspaniałego wyobrażenia złego wampira – powiedział z drwiną. – Teraz nie wiedzą, co myśleć. Ojciec Joseph był roztrzęsiony. Nie wiedział, co zrobić, ale musiał iść i nie mógł poświęcić
- 286 -
temu teraz czasu, więc zdecydowali się zakuć nas w łańcuchy, dopóki Ojciec Joseph nie upora się z nagłym wypadkiem w schronisku. – Masz na myśli, że nie wierzą już, że jesteśmy wampirami, a mimo to wciąż nas tutaj trzymają i zostawili cię rannego i krwawiącego? – zapytała Lissianna ze zdumieniem. – Taak, w tym rzecz – powiedział Greg i Lissianna była pewna, że mówi przez zaciśnięte zęby. – Twój Ojciec Joe popędził, żeby mi pomóc po tym jak zemdlałaś. Rozpiął moją koszulę i zaczął wycierać krew, potem on i Dwayne zaczęli się kłócić, czy mają wezwać karetkę czy nie. Ojciec Joseph upierał się, że powinni. Myślę, że dał się nabrać na tą całą historię. Dwayne nie chciał tego robić, bo bał się, że pójdzie do więzienia za postrzelenie mnie. Ojciec Joseph w końcu przekonał go do wezwania karetki, po czym odwrócił się, żeby opatrzyć moją ranę jeszcze raz i zauważył, że się zmniejszyła. A wtedy kazał Dwayne’owi odłożyć słuchawkę. – O matko – mruknęła Lissianna. – Taa – zgodził się Greg ze znużonym westchnieniem. – Był zmartwiony, że srebrna kula mnie nie zabiła... a przy okazji, kula wyszła ze mnie, kiedy się sprzeczali. Jak to się stało... ? – Nanogeny musiały uznać ją za obce ciało i zaczęły działać, żeby ją stamtąd wydostać. – Nieprawdopodobne. – Westchnął. – Nie do końca, ciało zwykle robi takie same rzeczy z odpryskami i tak dalej. – Spojrzała ponownie na łańcuchy. – Więc planują zająć się nami, kiedy Ojciec Joseph wróci? – Tak. – Wciągnął głośno powietrze. – Dobra wiadomość jest taka, że Ojciec Joseph przyniósł drewno, o którym wcześniej wspomniał i Dwayne właśnie robi z niego kołek, więc nie będziemy czekać. Możemy zostać zakołkowani razem, jeśli ostatecznie tak zdecydują. – Cholera – odetchnęła Lissianna. – To dokładnie oddaje moje uczucia – zgodził się Greg. Pogrążył się w ciszy i pomyślała, że słyszała, jak zaczyna jęczeć, zanim się uciszył. Zżerał ją niepokój. Zamknęła oczy, odwróciła głowę w prawo, przechylając się do tyłu i znowu je otworzyła. Lissianna wypuściła oddech z westchnieniem, kiedy spojrzała na ścianę i szklany sufit, który się nad nimi znajdował. Biorąc kolejny, głęboki wdech, zniżyła powoli wzrok do czubka jego - 287 -
głowy... potem na jego czoło, oczy, nos, usta. Zatrzymała wzrok, kiedy zobaczyła całą jego twarz, widząc, że jeśli zobaczy choćby kroplę krwi to znowu zemdleje. Teraz, kiedy mogła go zobaczyć, prawie pożałowała, że to zrobiła. Przez ranę i słońce źle wyglądał. Oparł się o ścianę, tak jak ona, ale z głową przechyloną do tyłu wyglądał, jakby była za ciężka, żeby trzymać ją prosto. Jego oczy były zamknięte, a twarz tak blada, że niemal szara. Była także ściągnięta z bólu. Greg desperacko potrzebował krwi i straszliwie cierpiał. Nie zdając sobie sprawy, że Lissianna na niego patrzy, wziął powoli głęboki oddech i zmusił się do twardego tonu, wyrzucając z siebie słowa. – Może nie. Może tylko mnie przebiją kołkiem. Kiedy on odjechał, Ojciec Joseph nie wiedział, co myśleć. Wierzą, że jestem wampirem, ale nie są pewni co do ciebie. Rozważali, że możesz być kompletnie nowym wampirem i dlatego zasłabłaś, kiedy zobaczyłaś krew. Ojciec Joe myśli, że jeśli tak, to możesz wrócić do swojego normalnego stanu, kiedy ja zginę. – Och. – Lissianna poczuła, jak jej serce ścisnęło się, kiedy przestał mówić i przygryzł wargę, tłumiąc ból. Głupi mężczyzna próbował być dzielny i nie dać po sobie poznać, że cierpiał. Gdyby to była ona, krzyczałaby i płakałaby przez ból głowy. Nie była wielką fanką bólu. Decydując, że musi go stąd wydostać, spojrzała w górę i szarpnęła eksperymentalnie łańcuch, które przykuwały jej ramiona do ściany i powiedziała: – Jestem zaskoczona, że Dwayne nie został tutaj i nie stanął na straży. – Został, na jakiś czas – powiedział Greg. – Siedział tutaj, uśmiechając się i strugając ten przeklęty kołek przez jakieś pół godziny, ale potem trochę się wkurzył i wyszedł. Myślę, że struga kołek gdzieś z przodu domu i czeka na powrót Ojca Josepha. – Trochę się wkurzył? – zapytała Lissianna. Greg zaśmiał się krótko i chrapliwie. – To może mieć coś wspólnego z grożeniem mu, że wyrwę mu serce z piersi i zjem je. – Co? – zapytała ze śmiechem pełnym niedowierzania. – Cóż, czułem ból i cierpienie, i nie byłem zadowolony, że nie chciał zadzwonić po pogotowie, bo zauważyliby, że rana się zmniejsza – przeprosił Greg i dodał. – A ten idiota zadawał cholernie głupie pytania. - 288 -
– Jakie? – zapytała Lissianna, mając nadzieję, że to odwróci jego uwagę od bólu. – Jak to jest stworzyć nowego wampira, czy facet może podtrzymywać dłużej, jeśli jest wampirem... – Greg pokręcił głową z obrzydzeniem. – Facet jest obrzydliwym, żałosnym przegranym. Nie mogę uwierzyć, że go ugryzłaś. Zanim Lissianna mogła to wyjaśnić, zapytał: – To nie było tak jak z nami... To znaczy, nie podobało ci się... – Przygryzł wargę, tłumiąc słowa i zmienił pozycję, krzywiąc się z bólu. – To nie było tak jak wtedy, kiedy gryzę ciebie – powiedziała Lissianna łagodnie, uznając, że jest zazdrosny. Tak naprawdę nie mogła go winić. Wszystkie ich ugryzienia obejmowały co najmniej całowanie się i często dużo więcej. Nie była zdziwiona, że mógł uważać, że żywienie się zawsze tak dla niej wyglądało. – Nigdy nie pocałowałam Dwayne’a. W zasadzie to całowanie zwykle nie jest dla mnie częścią żywienia się, Greg. Byłeś szczególnym przypadkiem – poinformowała go i przypomniała sobie, że mężczyzna próbował ją pocałować. Lissianna po prostu nie zareagowała. Wzruszyła ramionami, uznając to za mało ważne i kontynuowała. – I co do tego, że jest irytującym przegranym... właśnie to sprawiło, że czułam się mniej winna przez to, że go ugryzłam. Greg wydał z siebie zduszony śmiech, krzywiąc się z bólu. – Widzę, jaki to był przypadek. Ja wcale nie poczułbym się winny za ugryzienie go. – Może dostałeś swoją szansę – mruknęła Lissianna i odwróciła spojrzenie do łańcuchów, myśląc, że jeśli mogłaby je zdjąć, Dwayne zostałby lunchem dla Grega. Anemik czy nie, miała nadzieję, że to przynajmniej złagodzi dyskomfort Grega i da mu trochę siły, żeby mogli uciec. Lissianna mogłaby potem dostać się do domu i wysłać tutaj matkę i resztę. Mogliby wymazać pamięć Dwayne’a i poczekać na powrót Ojca Josepha i nim także się zająć. Mając ich troskę na karku, nie mogłaby sama tego zrobić, jednak porywacze mogliby rozpoznać jej matkę, ciotkę albo wujka, ale z drugiej strony starsi członkowie Argeneau mogliby być zdolni do tego, czego ona nie mogła zrobić.
- 289 -
– Podejrzewam, że to oznacza, iż jestem ostatecznie wyrzucona z roboty. Będę musiała odejść z pracy w schronisku – powiedziała Lissianna, żeby podtrzymać rozmowę z Gregiem. – Podejrzewam, że to także załatwia nasze zmartwienia o sprzeczne harmonogramy. – Tak, to prawda. – Greg posłał jej cierpki uśmiech, ale przerwał mu napad kaszlu. – Wszystko w porządku? – zapytała ze zmartwieniem, gdy napad minął. – Tak. Tylko trochę drapie mnie w gardle. Muszę się czegoś napić. Czuję się taki wysuszony – poskarżył się nieszczęśliwie. Lissianna ściągnęła usta. To przez nanogeny, wiedziała to. Będą wysysać krew w niesamowitym tempie, a jego ciało wypłucze płyn zewsząd, gdzie go znajdzie, żeby wyprodukować więcej krwi i uspokoić je. Nie powiedziała tego Gregowi. Zamiast tego odwróciła swoją uwagę, żeby zbadać strukturę łańcuchów, przykuwających ich do ścian. Tak naprawdę był tam tylko jeden długi kawałek łańcucha, jaki zobaczyła. Prowadził od jednego z jej nadgarstków do drugiego i był nawleczony na pierścień przymocowany do ściany. Lissianna z zainteresowaniem studiowała pierścień, zauważając, że był to jeden gruby kawałek metalu w kształcie koła, ale jego końce były razem przylutowane. Gdy nacisnęła wystarczająco mocno, mogła zwiększyć lukę, gdzie końce pierścienia się spotykają, może nawet na tyle wystarczająco, żeby wysunąć łańcuch. Jej nadgarstki były skute razem, ale mogła wstać i prawdopodobnie wydostać ich stąd. – A więc – powiedział Greg, sprowadzając jej spojrzenie ostrożnie z powrotem na dół – jest tak, jak w tych wszystkich horrorach. Oto tutaj skończyliśmy, para wampirów zakołkowana na słońcu... albo ugotowana w słonecznym ganku, zależnie od sytuacji. Lissianna zaśmiała się. Nie mogła nic na to poradzić, że jego ton był taki zgryźliwy. – Wszystkie te filmy są okropne – zgodziła się. – Hollywood po prostu nie rozumie nas, wampirów. – Myślę, że są zazdrośni – oznajmił Greg. – Mają wszystkie te pieniądze i odnoszą sukcesy, ale wciąż się starzeją i umierają. – Tak – zgodziła się Lissianna, ale nie bawiło jej to już. Żyła dwieście lat, a Greg tylko trzydzieści pięć i nawet nigdy nikogo nie ugryzł – cóż, - 290 -
ugryzł ją, ale to się nie liczyło – i teraz mógł umrzeć zanim stanie się jednym z nich... a nawet nigdy mu nie powiedziała, że go kocha. Dlaczego tego nie zrobiła? Bo się bała – bała się zrobienia błędu, bała się bycia skrzywdzoną. Cóż, zdecydowała kilka godzin temu, że nie będzie się już bała, więc nadszedł czas, żeby mu powiedzieć. Teraz albo nigdy. – Greg – powiedziała cicho. – Tak? – Jego głos był znużony i przesycony bólem. – Pamiętasz, kiedy zapytałeś mnie o prawdziwych życiowych partnerów? – Tak. Powiedziałaś, że twoja matka twierdziła, że dla każdego z nas istnieje prawdziwy partner na całe życie. – Nie powiedziałam ci jednak jak ich rozpoznajemy, prawda? – powiedziała poważnie. Nie czekając na jego odpowiedź, wzięła głęboki oddech i powiedziała – możemy rozpoznać naszych prawdziwych życiowych partnerów po dwóch rzeczach: nie możemy czytać ich myśli i nie możemy ich kontrolować. Tak jak ja nie mogę ani czytać twoich myśli, ani cię kontrolować. – Wiem – powiedział miękko, sprawiając, że jej spojrzenie powróciło do jego twarzy. Uśmiechał się mimo bólu i powiedział. – Thomas mi powiedział. – Kiedy? – zapytała ze zdziwieniem. – Ostatniej nocy – wyjaśnił i dodał. – To sprawiło, że poczułem się lepiej. – Tak? Dlaczego? – Ponieważ to uświadomiło mi, że powinienem czuć to, co czułem. Lissianna westchnęła ze znużeniem. – Powinieneś, zatem…? – Lissianno. – Odwrócił powoli głowę, żeby na nią spojrzeć. Jego brwi uniosły się, kiedy zobaczył, że na niego patrzy, ale powiedział. – Niczego nie żałuję. Nawet jeśli dzisiaj umrę, niczego nie ominąłem na tym świecie. Kiedy jedynie na niego spojrzała z pustym wyrazem twarzy, Greg uśmiechnął się i zamknął oczy. – Lissianno, czy kiedykolwiek zauważyłaś, że kiedy jesteś szczęśliwa, czas wydaje się płynąć szybko, ale kiedy jesteś nieszczęśliwa płynie naprawdę wolno? - 291 -
– Tak. Greg otworzył oczy. – Życie z tobą byłoby mrugnięciem oka, nieważne czy trwałoby co najmniej tysiąc lat czy miesiąc. Gdy jestem z tobą, jestem nadzwyczaj szczęśliwy. Mówił, że ją kochał. Lissianna wzięła głęboki oddech, ale wstrzymała go i wypuściła powoli. – Też jestem z tobą szczęśliwa. Kocham cię, Greg, choć przemienienie cię nie czyni cię moim życiowym partnerem, którym chciałabym żebyś był. Wyraz twarzy Grega zamarł, po czym powoli złagodniał i w jego oczach zapalił się uśmiech. – Kocham cię i też tego chcę – powiedział poważnie. – Czekałem trzydzieści pięć lat, aż się zjawisz i zakochałem się w tobie zaledwie w kilka dni. – Przerwał po czym dodał smutno. – I chciałbym być twoim życiowym partnerem. Wieczność nie byłaby wystarczająco długa, ale to nie ma znaczenia, bo wygląda na to, że nie mamy więcej niż kilka godzin. – Greg pokręcił głową. – Nie mogę uwierzyć, że właśnie cię stracę, kiedy dopiero co cię odnalazłem. – Nie stracisz mnie – powiedziała ponuro. – Nie? – zapytał z niedowierzaniem. – Nie – powiedziała poważnie. – Wydostaniemy się stąd. – Jak zamierzamy tego dokonać? Brzmiał na wyczerpanego i znużonego i zaczynał wyglądać tak bezkrwawo jak trup. Lissianna wiedziała, że nie pozostanie już długo przytomny. Poczuła przepływającą przez nią złość i przyjęła ją, psychicznie karmiąc ją niesprawiedliwością całej tej sytuacji, rozmyślnie budując nią furię, która dodałaby jej siły.
Czekał trzydzieści pięć lat? Pytanie dzwoniło jej w głowie. Ona czekała ponad dwieście i byłaby przeklęta, jeśli ktokolwiek go od niej zabrał, a już szczególnie niezorientowany ksiądz i idiota, który dotrzymywał mu towarzystwa. Spoglądając w górę, chwyciła łańcuchy, owinięte wokół jej nadgarstków, które przykuwały ją do ściany i powiedziała: – Właśnie tak. – Rzuciła się do przodu, szarpiąc z całą siłą łańcuchy. – Jesteśmy od nich silniejsi, Greg – zauważyła, kiedy wyprostowała się i - 292 -
obejrzała dokładnie pierścień, do którego był przymocowany jej łańcuch. Rozciągnęła wargi w małym uśmiechu, kiedy Lissianna zobaczyła, że tam, gdzie dwa końce pierścienia się spotykały była teraz mała luka. Nie była wystarczająco duża, żeby uwolnić łańcuch... Jeszcze nie. – Myślę też, że możemy być sprytniejsi niż oni. Przynajmniej niż Dwayne. – Rzuciła się ponownie do przodu, szarpiąc się, po czym wyprostowała się, żeby zobaczyć, że luka trochę się powiększyła. – I nie pozwolę, żeby zabił nas jakiś idiota, który biega wokół ze sztuczną opalenizną i ogórkiem w spodniach. Lissianna szarpnęła się do przodu jeszcze raz i luka poszerzyła się na tyle, że łańcuch wysunął się wolny i zsunął w dół na jej głowę. – Wszystko w porządku? – zapytał Greg. Brzmiał na bardzo zaniepokojonego, zauważyła kiwając głową i wyprostowała się. Nadzieja go jakoś pobudziła. Wolna od ściany, Lissianna zaczęła się do niego odwracać, po czym samą siebie zbeształa, przypominając sobie, że nie może na niego patrzeć. To mogło być trudne. – Może być źle – powiedział Greg. Lissi czuła, że patrzył jak wstawała i odwróciła się od niego, stając twarzą do ściany. – Co może być źle? – zapytała, idąc w bok, dopóki nie zderzyła się z jego ramieniem i nie mogła zobaczyć łańcuchów, które trzymały jego ręce przy ścianie. Jego łańcuch był dłuższy, pozwalający jego rękom pozostać przy jego bokach. Lissianna złapała obręcz, przez którą był przełożony i pociągnęła go. – Bycie uratowanym przez dziewczynę – powiedział Greg – może obrazić mojego ego. Faceci nie są przyzwyczajeni do bycia ratowanym przez dziewczynę. Lissianna uśmiechnęła się słabo, czując ulgę na lekki ton jego głosu. To było znacznie zdrowsze niż klęska, której przedtem doświadczył. – Twoje ego jakoś to przetrwa – zapewniła go. – I możesz uratować nas następnym razem, jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej. – Jezu, masz na myśli, że to się dzieje często? – zapytał, kiedy zrobiła lukę w obręczy i złapała jego łańcuch w obie ręce. Lissianna zachichotała, zapewniając go – Rzadko kiedy. – Zaparła się jedną stopą o ścianę i pociągnęła z całej siły.
- 293 -
– Co dokładnie oznacza „rzadko kiedy”? – zapytał zmartwionym tonem, kiedy zatrzymała się, żeby dokładnie obejrzeć swoją pracę. – Powinienem uważać na tego typu sprawy raz na... powiedzmy... pięćdziesiąt lat? – Co każde sto lat albo jakoś tak – odpowiedziała i pociągnęła ponownie za łańcuch. Luka powiększyła się jeszcze bardziej. – Poza tym – powiedziała Lissianna, kiedy przesunęła uchwyt na łańcuchu, żeby ponownie pociągnąć. – Już raz mnie uratowałeś, kiedy przebili mnie kołkiem. Tym razem była moja kolej. Pociągnęła ponownie za łańcuch i potknęła się, robiąc krok do tyłu. Niemal straciła równowagę, kiedy uwolniła jego łańcuch. Stając prosto, Lissianna puściła łańcuch i napięła przez chwilę ręką na ścianę. Uwolnienie ich obydwoje pozbawiło jej wiele energii. A w dodatku zapomniała, że kiedy była nieprzytomna, byli wystawieni na słońce przez co najmniej godzinę, a teraz odczuwała tego efekty. – Wszystko w porządku? – zapytał Greg. – Tak – powiedziała Lissianna, próbując wymyśleć jak go stąd wydostać bez patrzenia na jego zakrwawioną klatkę piersiową i zasłabnięcia. Usłyszała stukot i wiedziała, że Greg próbował wstać. Wiedziała także, że nie był w stanie podnieść się o własnych siłach. Odpychając się od ściany, Lissianna uklękła przy nim i po omacku odszukała jego ramię, po czym wsunęła pod nie swoją rękę i pomogła mu się podnieść. – Będziesz moimi oczami – powiedziała, kiedy udało im się podnieść. Zamykając oczy, Lissianna odwróciła się tak, żeby mogła chwycić jego rękę nad swoim ramieniem i pomogła mu utrzymać się prosto. Greg westchnął. – Naprawdę musimy wyleczyć twoją fobię. – Jutro – zapewniła go Lissianna i usłyszała cichy, zdyszany śmiech, który wydał. – Co? – Nic – powiedział, ale mogła usłyszeć rozbawienie w jego głosie. – Po prostu zaczynam wierzyć, że może być dla nas jakieś jutro po tym wszystkim. – Och, będzie. Wiele – zapewniła go i zaczęła ciągnąć go do przodu. – Drzwi są w tę stronę, prawda? – Prawda.
- 294 -
Lissianna rozpoznała chwilę, w której wyszli ze słońca, nawet zanim Greg powiedział: – Jesteśmy w domu. Jest ciemno. Prawdopodobnie możesz otworzyć oczy. Podniosła głowę tak, aby patrzeć prosto przed siebie i nigdzie blisko Grega, po czym otworzyła oczy. Byli w przedpokoju, który prowadził do drzwi głównych. Lissianna zawahała się, myśląc, że mogłaby prawdopodobnie zostawić tam Grega i iść zająć się Dwaynem, ale nie chciała zostawiać go samego. Nie miała pojęcia, gdzie był Dwayne i nie chciała, żeby mężczyzna znalazł Grega, kiedy ona będzie szukać jego. Ale nie mogła go za sobą wlec. Westchnęła i ruszyła w stronę najbliższych drzwi, ciągnąc za sobą Grega. Prowadziły do kuchni. Nie było w niej żadnych zapalonych lamp i okna były zasłonięte, ale trochę światła słonecznego oświetlało brzegi, sprawiając, że było wystarczająco jasno, żeby coś zobaczyć. Pomogła Gregowi dostać się do środka i usiąść na krześle przy stole, a jej spojrzenie zatrzymało się na stosie poczty, która tam leżała. Na tym na samej górze widniało Dwayne Chisholm, ale na tych poniżej pisało Pan i Pani Jack
Chisholm. – To musi być dom jego rodziców – mruknął Greg, patrząc na stertę listów. – Wciąż musi mieszkać z mamą i tatą. – Tak – zgodziła się Lissianna. – Sądząc według stosu nieotwartych listów, musieli wybrać się na jakąś wycieczkę – powiedział Greg z westchnieniem. – Tak – powtórzyła Lissianna, po czym spojrzała na drzwi do kuchni, kiedy do jej ucha doleciał dźwięk nadjeżdżającego samochodu. – Ojciec Joseph wrócił – powiedział ponuro Greg. – Zostań tutaj. – Lissianna odwróciła się, żeby ruszyć do drzwi, po czym wyszła na korytarz. To, co usłyszała było trzaśnięciem drzwiczek samochodu. Ruszyła w górę korytarza, po czym weszła do następnego i usłyszała charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi furgonetki. Lissianna zastanawiała się z niepokojem, czy Ojciec Joseph przywiózł towarzystwo. Rozluźniła się przy oknie obok drzwi i spojrzała przez szparę w zasłonie, przygotowana na rozbicie jej i danie nura się w najbliższy pokój w - 295 -
każdej chwili, jeśli zbliżą się do domu, ale była pewna, że minęło już trochę czasu odkąd usłyszała jak boczne drzwi furgonetki się zamykają. Prawdopodobnie zabierali coś z samochodu. – Pewnie miecz, żeby odciąć nam głowy po tym, jak już nas zakołkują – mruknęła do siebie z obrzydzeniem i zamilkła, kiedy zobaczyła, kto był na zewnątrz, otaczając Dwayne’a. – Greg, wszystko w porządku! – krzyknęła w korytarzu, po czym pchnęła drzwi i wybiegła na ganek. – Lissianna! – Juli dostrzegła ją pierwsza i wbiegła na ganek. Vicki, Elspeth i Marguerite deptały jej po piętach. Tylko Martine trzymała się z tyłu i Lissianna wiedziała, że kobieta musi być w umyśle Dwayne’a, kontrolować go i czyścić jego wspomnienia. Choć Dwayne zobaczył ją z Thomasem, Jeanne Louise i Mirabeau w barze, to nie spotkał reszty rodziny, więc ich pojawienie się tutaj nie stanowiło zagrożenia i Dwayne pozostał wrażliwy na ich kontrolę. Chociaż Lissianna zastanawiała się, jak musiał zareagować, kiedy furgonetka się zatrzymała i wyskoczył z niej cały tabun kobiet. – Możemy już wyjść? – usłyszała Thomasa, mówiącego z furgonetki. – Tak – powiedziała Marguerite. – Martine go kontroluje. Mirabeau, Jeanne Louise i Thomas zaczęli gramolić się z furgonetki. – Przynieście krew, jeśli jakąś macie! Z Gregiem jest źle! – krzyknęła Lissianna, zataczając się, kiedy bliźniaczki dołączyły do niej i obydwie od razu próbowały ją przytulić. – Wszystko z tobą w porządku? – zapytała Marguerite, kiedy wspięła się na ganek. Lissianna skinęła głową i uśmiechnęła się do niej, kiedy kuzynki ją uwolniły. – Jak nas znaleźliście? – Kiedy nie wróciliście do domu, zaczęliśmy się martwić. No i wciąż była ta nierozwiązana sprawa z przebiciem cię kołkiem. Chociaż wiedziałam, że myślisz, iż to nie była twoja przyjaciółka Debbie, to wciąż byłam podejrzliwa. Kiedy więc nie pokazałaś się, zadzwoniłam do schroniska. Dziewczyna imieniem Kelly odebrała telefon. Powiedziała, że ty i jakiś ‘naprawdę miły koleś’ wyjechaliście z Ojcem Josephem.
- 296 -
Lissianna pokiwała powoli głową. Biuro, które ona i Kelly dzieliły, miało widok na parking. Dziewczyna musiała być akurat w środku i wyglądać przez okno, kiedy ona i Greg wysiadali z jego samochodu i wsiadali do furgonetki. – Nie wiedziałam co robić, więc wszyscy zapakowaliśmy się do furgonetki i skierowaliśmy do schroniska – kontynuowała matka. – Twoja przyjaciółka Debbie właśnie wychodziła. Lissianna skrzywiła się. Debbie była gorsza niż ona, bo pracowała do późna. Od śmierci swojego męża wydawała się unikać samotnego przebywania w domu. – Odkąd tam była i nie rozwiązaliśmy sprawy przebicia cię kołkiem, przeczytałam jej myśli i dowiedziałam się, że powiedziała tylko swojej matce i dziewczynie imieniem Claudia, że byłaś u niej w domu na noc, ale Ojciec Joseph był przy tym, jak mówiła o tym tamtej dziewczynie. – Więc podejrzewaliśmy, że to Ojciec Joseph był naszym człowiekiem – oznajmił Thomas, wspinając się na ganek z małą chłodziarką w ręce. Krew dla Grega, pomyślała Lissianna. – Ciotka Marguerite zmusiła nas do wzięcia tego, kiedy zapomnieliśmy... Tak na wszelki wypadek – wyjaśnił Thomas, kiedy zobaczył jej spojrzenie na chłodziarkę. – Gdzie Greg? – Koniec korytarza, ostatnie drzwi po lewej – odpowiedziała Lissianna, chcąc pójść z nim, ale to byłoby zmarnowaniem czasu. W chwili, w której ujrzałaby jego zakrwawioną klatkę piersiową, zemdlałaby. To sprawiło, że zapytała. – Domyślam się, że nie masz dodatkowej koszuli, którą Greg mógłby założyć? – Coś wymyślę – powiedział jej Thomas i ruszył do domu. Lissianna odwróciła się do matki. – To wy byliście tym nagłym wypadkiem w schronisku? Jeanne Louise uśmiechnęła się. – Tak. Wiedzieliśmy, że musimy znaleźć Ojca Josepha. Ta dziewczyna Kelly po niego zadzwoniła, ale nie powiedział, gdzie jest, więc musieliśmy wymyślić jakiś nagły wypadek, żeby sprowadzić go z powrotem do schroniska, żebyśmy mogli odczytać jego myśli i dowiedzieć się, gdzie jesteście.
- 297 -
– I przez ten cały czas martwiliśmy się, że już za późno – mruknęła cicho Elspeth. – Ale nie było. – Lissianna wyciągnęła rękę i ścisnęła ramię kuzynki. – Co zrobiliście z Ojcem Josephem? – Lucian się z nim dogaduje – poinformowała ją Marguerite. – Wymaże jego myśli i spotka się z nami w domu. – A Martine zajmuje się Dwaynem – powiedziała Lissianna, spoglądając w stronę pola, ale pary już tam nie było. – Martine zabrała go na tyły – powiedziała cicho Marguerite. – Potrzebuje ciszy, żeby pracować. To trudniejsze kiedy ktoś wie czym jesteśmy. Lissianna pokiwała głową. – Chodź. – Marguerite pociągnęła ją w stronę schodków gankowych. – Wyglądasz blado. Potrzebujesz krwi. Mamy kolejną chłodziarkę w furgonetce. – Ale nie mamy zestawu dożylnego – ostrzegła ją Jeanne Louise. – Thomas powiedział, że jeśli zamkniemy ci oczy, możemy włożyć ci torebkę na zęby i to zadziała. – Tak – powiedziała Marguerite i pokręciła głową. – Mogłam pomyśleć o tym lata temu. Jest znacznie szybciej niż dożylnie. – Co z Gregiem? – zapytała Lissianna, spoglądając na ciemny korytarz za nią. – Thomas się nim zajmie – zapewniła ją Marguerite. – Wkrótce tu będą. Lissianna skinęła głową i pozwoliła wyprowadzić się z ganku. – Więc? – zapytała matka, kiedy zbliżyły się do furgonetki. – Ty i Greg wszystko sobie poukładaliście? – Tak – mruknęła Lissianna z małym uśmiechem igrającym na jej ustach. – W końcu porozmawialiśmy i zgodziliśmy się, co do bycia życiowymi partnerami. Marguerite prychnęła. – Nigdy nie było żadnych wątpliwości, że nimi jesteście, kochanie. Musiałaś sobie to tylko uświadomić... a zabrało ci to wystarczająco długo czasu
- 298 -
EPILOG – Już są. Lissianna wyjrzała z okna furgonetki, kiedy Juli ją ostrzegła. Thomas i Greg schodzili ze schodków ganku. Jej kuzyn najwyraźniej pożyczył jedną z koszulek Dwayne’a, zostawiając zaplamioną krwią koszulę Grega i zastępując ją bluzką Metaliki. – Wygląda tak blado – powiedziała Vicki ze zmartwieniem. Lissianna nic nie powiedziała. Wszyscy wiedzieli, że Greg został postrzelony. Jej matka zamknęła jej oczy i nakarmiła kilkoma torebkami krwi, kiedy siedziały w furgonetce. A potem czekając na Martine i chłopaków, Lissianna opowiedziała reszcie, co się stało odkąd opuścili schronisko. – Mama też nadchodzi – powiedziała Elspeth, kiedy Martine wyszła z jednej strony domu. – Dobrze, możemy jechać – uznała Marguerite i obrzuciła wzrokiem tył furgonetki. – Mirabeau, czy jest jeszcze jakaś krew w chłodziarce z tyłu? Wygląda na to, że Greg może potrzebować więcej. – Kilka torebek – odpowiedziała kobieta. – Podać im? – Tak, proszę – powiedziała Marguerite. – Lissianno, zamknij oczy. Wzdychając, zamknęła oczy kiedy zaczęła wyjmować, po czym boczne drzwi furgonetki się otworzyły. – Trochę tutaj tłoczno, Greg – Lissianna usłyszała słowa matki. – Ale nie jest daleko do domu. – Lissianna może usiąść mi na kolanach. – Greg brzmiał lepiej niż przedtem, ale jego głos wciąż był zmęczony i słaby, zauważyła z niepokojem. – Lissianno, możesz otworzyć oczy – powiedziała matka. – Schowałam krew. Otworzyła oczy z ulgą i pierwszym, co zobaczyła, była twarz Grega, który patrzył w tył z siedzenia pasażera. Uśmiechnął się do niej ciepło i chwycił ją za rękę. Lissianna zacisnęła swoje palce i posunęła się do przodu, siadając na jego kolanach, zostawiając miejsce pomiędzy swoją matką i Jeanne Louise dla - 299 -
ciotki Martine. Mirabeau, Elspeth i bliźniaczki były stłoczone z tyłu na całej szerokości pojazdu. – Mamy dla ciebie więcej krwi, Greg – oznajmiła jej matka i zarządziła – Zamknij oczy, Lissianno. Wzdychając, zamknęła oczy i oparła się plecami o drzwi, starając się nie przeszkadzać mu w żywieniu się. Usłyszała, że tylne drzwi furgonetki zamykają się, kiedy Thomas położył pustą chłodziarkę, po czym, chwilę później usłyszała, jak przednie drzwi naprzeciwko niej się otwierają. Furgonetka nieco się zatrzęsła, kiedy Thomas zajął siedzenie kierowcy. Greg przyjął torebkę krwi, którą Marguerite wyciągnęła i rozdarł ją zębami jak zawodowiec. W domu dostał sześć, dzięki którym poczuł się znacznie lepiej, ale wiedział, że mógłby zjeść jeszcze kilka. Jego spojrzenie prześliznęło się na Thomasa, kiedy mężczyzna zamknął drzwi i zapiął swój pas. Kuzyn Lissianny uśmiechnął się, kiedy spojrzał na ich dwoje przytulonych do siebie na siedzeniu pasażera. Potrząsnął głową. – Wy dwoje robicie zamieszanie. Nie można was zostawić nawet na minutę, bo od razu wpadacie w kłopoty – dokuczał Thomas, po czym powiedział bardziej poważnie. – Zdajesz sobie sprawę, Lissianno, że będziesz musiała rzucić swoją pracę? – Tak, wiem – powiedziała cicho Lissianna, ale pomyślała, że to w sumie dobrze. Komentarze Ojca Josepha o jej korzyściach z już pokrzywdzonych zraniły ją. Nie mogłaby więcej ugryźć jakiegoś klienta w schronisku bez tych słów, które dręczyłyby ją. Prostując ramiona, powiedziała: – Przypuszczam, że będę musiała poszukać innej pracy, która nie koliduje z godzinami Grega. Greg ścisnął jej ramię ręką, którą nie trzymał torebki z krwią. – Więc, kiedy ślub? – zapytała Marguerite. Pytanie zaskoczyło Grega, ale Lissianna jeszcze bardziej, bo jej oczy niemal wyszły z orbit. Oczywiście po chwili wylądowały dokładnie na torebce z krwią, którą on przyciskał do zębów. Greg zobaczył, jak jej oczy się rozszerzają – O jejku – jęknęła i gwałtownie się na niego zwaliła. Greg westchnął i poprawił swój uścisk, żeby być pewien, że nie ześlizgnie mu się z kolan.
- 300 -
– Synu… – zaczęła Marguerite z tylnego siedzenia, po czym przerwała, żeby zapytać. – Mogę nazywać się synem? – Yy, tak, proszę pani – mruknął. – Dziękuję… synu. Greg rozejrzał się, żeby zobaczyć jej uśmiech, po czym powiedziała: – Naprawdę musisz się skupić na wykorzenieniu fobii Lissianny. – Tak – zgodził się poważnie. – To jest na samym szczycie mojej listy priorytetów. Pierwsza rzecz jutrzejszego ranka… yy… nocy. Po tym jak się prześpimy – zakończył w końcu Greg i dodał. – A co do ślubu, odbędzie się tak szybko, jak tylko będę mógł go zorganizować. – Dobry chłopak – Marguerite pochyliła się do przodu i poklepała go po policzku, po czym szepnęła cicho, żeby tylko on i Thomas mogli to usłyszeć. – Powiedziałam ci, że moja córka cię pokocha. Naprawdę jesteś moim najlepszym prezentem urodzinowym. Greg otworzył usta, kiedy przypomniał sobie jak za pierwszym razem został porwany. Po tym, jak został przywiązany do łóżka, Marguerite poklepała go po policzku i powiedziała „Moja córka cię pokocha. Jesteś
moim najlepszym prezentem urodzinowym!” Oczywiście nie mówiła teraz, że zaplanowała to wszystko? Że ona…? Jego spojrzenie opadło na Lissiannę, która umieściła się na jego ramieniu, po czym podniósł je na uśmiechnięte twarze wszystkich w furgonetce. Teraz to jego rodzina, uświadomił sobie. Czując się nieco oszołomiony, Greg odwrócił się do Thomasa, kiedy ten się odezwał. – Witaj w rodzinie, Greg – powiedział wampir z rozbawieniem.
Tłumaczenie: Night_Huntress22 Korekta: Lilith
Thanks to BadAssGirls production ® - 301 -