Księga 1. Kronik EVE Dla S, która towarzyszyła mi od początku. Przeszłaś przez to wszystko. To jest twój łabędzi śpiew. Tłumaczenie: Candyaga Korekta:...
11 downloads
41 Views
1MB Size
Księga 1. Kronik EVE
Dla S, która towarzyszyła mi od początku. Przeszłaś przez to wszystko. To jest twój łabędzi śpiew.
Tłumaczenie: Candyaga Korekta: Martinaza
1.Głupiec Wszystkie pięćdziesiąt siedem osób przebywających w stołówce zostanie zjedzone. Łącznie ze mną. Przynajmniej nie straciłam poczucia ironii - zostaniemy zjedzeni, a siedzimy w stołówce. To tak jakby jeść hamburgera w stodole, lub pieczone udko z kurczaka, stojąc w kurniku. Spoglądam na nauczycieli z podkładkami. Wyglądają zwyczajnie: swetry, luźne spodnie w kant i niemrawe uśmiechy, które na kilometr śmierdzą uprzejmością. Dokładnie to, czego można by się spodziewać po państwowej szkole. Krzesła są powoli zajmowane przez mamroczących uczniów. Minęło dwadzieścia minut, odkąd Tata - zmęczony, w ubrudzonym farbą kombinezonie podrzucił mnie tutaj. Dwadzieścia minut, odkąd machałam na pożegnanie mojej siostrze Alisie, jej złote włosy kołysały się, gdy obserwowała mnie z tylnego siedzenia. Dwadzieścia minut, odkąd zapaliłam mojego ostatniego papierosa, chowając się za wymyślnie przystrzyżonym żywopłotem. Dwadzieścia minut, odkąd porzuciłam swoje dawne życie, by przyjść tu i zostać zjedzoną przez kosmitów. Tuż poniżej żeber, pod ciemną blizną, czuję lekkie szarpnięcie. To tam lekarz wszczepił mi chip EVE. Przechowuje onwszystkie odczuwane przez mnie emocje - zbiera je jak butelka czystej wody każdą kroplę z górskiego potoku. Taki chip? To zdecydowanie obca technologia. Przez następny rok chip będzie wypełniał się emocjami i przekształcał je w odżywczą ciecz, którą obcy mogą pić. Następnie zostanie opróżniony. Przerażające? Bez wątpienia. Warte stu tysięcy dolarów? Jak cholera. Życie mojej siostry jest warte o wiele więcej niż to. Moje życie?
Niekoniecznie. Jestem trochę popieprzona. Zgłoszenie się do zostanie EVE jest tak naprawdę jedyną dobrą rzeczą, jaką w życiu zrobiłam. Jedyną rzeczą, którą zrobiłam i sprawiła, że tata zaczął się uśmiechać zamiast wściekać. To jedyna rzecz, którą kiedykolwiek zrobiłam, by pomóc mojej rozbitej rodzinie. Dyrektor, łysiejący starszy facet w swetrze, wchodzi na podium i klaszcze. - Uczniowie, witajcie w waszej nowej szkole. Green Hills High School jest pierwszą na świecie szkołą nie przeprowadzającą segregacji rasowej . Jej założenie przez rząd przy współpracy z obcymi ma na celu promowanie porozumienia między rasami. Ale wy już to wiecie. Musieliście przeczytać kontrakt zanim go podpisaliście. Przez tłum przetacza się nerwowy śmiech. Dyrektor uśmiecha się. Przewracam oczami tak mocno, że muszę upewnić się, czy wciąż są na swoim miejscu. - Nie wątpię, że bardzo chcecie udać się teraz do waszych pokoi i rozejrzeć po okolicy. Ale zanim to zrobicie, proszę byście pamiętali: Green Hill to nie tylko szkoła. To symbol. Macha ręką w kierunku drzwi od stołówki. W ciemnym korytarzu widać zarysy nowo przybyłego tłumu. Zaciskam dłonie, starając się zignorować kolejne szarpnięcie w brzuchu. Setki uczniów milkną w ciągu sekundy. Nowo przybyli zdają się być w moim wieku. Wyglądają jak ludzie, ale wszyscy wiemy, że to tylko sztuczka. Te ciała to skorupy, które sklonowali i do których się wszczepili, by nie odbiło nam na ich widok. Są eleganccy i wyrafinowani, nawet ich kroki się takie wydają. Do tego są wysocy i mają idealne proporcje, żaden z nich nie ma nadwagi, ani nie jest niski. Wszyscy mają takie same ciemnobrązowe włosy, że gdy siadają przy stołach znajdujących się naprzeciwko nas, wyglądają jak jedno wielkie morze ciemnych włosów i długich rzęs. Wszyscy mają te same szare oczy, jak zamarznięta woda. Prowadzą ich dorośli obcy. Ktoś za moimi placami szepcze " dziwadła ". Dyrektor uśmiecha się, albo jest nieświadomy napięcia, albo postanowił je zignorować.
- Jesteśmy już wszyscy - mówi. - Wspaniale. Niech powtórzę: Ta szkoła to symbol. Świat, w którym dorastacie, jest nowym światem. Wszyscy pamiętacie dzień, kiedy nasi Gutterscy przyjaciele wylądowali na Ziemi, prawda? Osoby siedzące po stronie ludzi kiwają głowami. Dyrektor odwraca się do tłumu szarookich obcych. - I wy wszyscy pamiętacie dzień, w którym wylądowaliście na Ziemi? Gutterzy potakują. -Wszyscy w pewien sposób dzielicie tę historyczną chwilę. To was ze sobą wiąże. Mamy nadzieje, że w tym miejscu uda nam się stworzyć wiele takich momentów. Doradzamy wam byście integrowali się międzyrasowo. To może spowodować u was uczucie dyskomfortu. Może sprawić, że będziecie się bać. Ale wiedźcie jednostrach jest dobry. Dla Gutterów, emocje oznaczają energię, jedzenie, są siłą napędową w ich ciałach. Dla ludzi emocje taki jak strach są wyzwaniem, zmieniają nas, sprawiają, że stajemy się lepsi. Więc nie bójcie się strachu. Przyjmijcie go z otwartymi ramionami. Ani przez sekundę nie wierzę w to gówno. Strach nigdy nie jest dobry. Aktualnie ciąży nad stołówką jak niepokojąca mgła. Gutterzy wchłaniają go. Nazywamy ich Gutterami1 ponieważ jedzą emocje, ale jedynym sposobem, by zebrać ludzkie emocje jest wszczepienie tego popieprzonego chipu Eve do naszych wnętrzności. Na pierwszy rzut oka wszyscy wyglądają tak samo, lecz potem dostrzegam, że ich twarze subtelnie różnią się od siebie; tu szerokie brwi, tam duże uszy, wysokie czoło albo kanciasta szczęka. Szare oczy, małe szare oczy, skośne szare oczy, brązowe oczy... Spoglądam jeszcze raz. Nie do końca są brązowe, bardziej rdzawe. W tęczówkach widoczne są smugi czerwieni, koloru krwi. Należą do Guttera płci męskiej. Jego oczy znajdują się w cieniu rzucanym przez długie rzęsy i nastroszoną grzywkę. Ogólnie włosy ma rozczochrane i nieułożone. Jest zgarbiony, łokcie opiera na stojącym za nim blacie 1
Ang. Guts – wnętrzności, bebechy
stołu. Jego ciało jest wychudzone, jakby nie odżywiał się właściwie. Skórę ma oliwkową, kości policzkowe są ostre jak brzytwa, ramiona szerokie, a wyraz twarzy całkowicie znudzony. Nasze spojrzenia spotykają się na ułamek sekundy, a on spogląda na mnie spode łba. Natychmiast odwracam wzrok, mrowi mnie skóra, a w uszach dzwonią ostrzegawcze dzwonki. Spoglądam na innych obcych. Gutterska dziewczyna ubrana w tiulową spódniczkę i bluzkę ma dokładnie takie same smugi na tęczówkach, tylko że jej są jasnoniebieskie. Wygląda wspaniale ze smukłymi nogami i sarnimi oczyma. Siedzący obok facet, tak przystojny, że wygląda jakby pracował w Abercombe2 24/7, ma w swoich wąskich oczach złote smugi. Troje z setki nastoletnich Gutterów jest inne. Dlaczego są odmienni? Nie chwila, skreślić to, dlaczego to mnie obchodzi? Wszyscy są świrami, którzy żywią się naszymi emocjami. Nie mają dla mnie znaczenia. Wszystko co się liczy, to zdobycie pieniędzy za karmienie tych dziwadeł. Wszystko co się liczy, to pieniądze dla Alisy. Dyrektor klaszcze w dłonie. - Wszyscy zostaniecie dobrani w pary z członkiem przeciwnej rasy, aby ułatwić wam współpracę. Będzie to wasz kulturowy partner na ten rok. Razem ze swoimi partnerami będziecie wykonywać wiele ćwiczeń i uczestniczyć w zajęciach pozalekcyjnych. Wszystko to, by zrealizować cel szkoły, którym jest interakcja międzyrasowa. Gdy was wywołam proszę żebyście wstali i poczekali aż wyczytam waszego partnera. Pani Hayfield poda wam numery pokoi. Jako że Gutterzy są w kampusie od dłuższego czasu, proszę ich, by odprowadzili swoich ludzkich partnerów do ich pokoi. Dzisiejszy dzień możecie w całości przeznaczyć na zapoznanie się z terenem. Przestrzegajcie zasad i szanujcie się nawzajem. Lekcje zaczynają się jutro o siódmej rano. Mam nadzieje że będzie to dla nas wszystkich udany rok.
2 Amerykańska marka odzieży bardzo popularna, raczej dla bogatej młodzieży – w sklepach ekspedientami byli młodzi, przystojni mężczyźni rozebrani do pasa…
Uśmiech dyrektora ani przez chwilę nie wydawał się nieszczery, ani wymuszony. On naprawdę jest szczęśliwy, że tu jest. Chciałabym móc powiedzieć to samo o sobie. Nigdy nie lubiłam obcych - zarówno ja i mama ich nie lubiłyśmy. Ona protestowała przeciwko nim podczas konferencji i spotkań z politykami. To przez to została zabita. Popłoch, panika i została stratowana po tym, gdy ktoś strzelił z pistoletu podczas przemówienia jednego z polityków dotyczącego programu EVE. Policja nigdy nie pozwoliła nam zobaczyć jej ciała. Nie zostało zbyt wiele do oglądania. Ale to przeszłość. Moja przeszłość. Jest tragiczna i przerażająca, i to ona roztrzaskała moją rodzinę na miliony kawałków, więc wszystko co jesteśmy w stanie teraz zrobić, to ruszyć na przód. To dla pieniędzy. To dla taty. Trzy prace mające na celu opłacenie rachunków medycznych Alisy powoli go zabijają - pod oczami ciągle ma sine wory, a na twarzy zmęczony uśmiech. Ledwie śpi, a kiedy tego nie robi, zapija się na śmierć, by odciąć się od wspomnień o mamie. Nie mogłam dłużej tego znieść. Zapisałam się do kliniki, aby przetestowano mnie, czy mogę zostać EVE i teraz jestem tutaj, w miejscu, w którym nie chcę być. Ale sto tysięcy dolarów to o wiele więcej niż mogłabym zarobić pracując w McDonaldsie. Dyrektor wyczytuje imiona. EVE i Gutterzy wstają i rozchodzą się parami w różnych kierunkach. Ta wymuszona kumpelska relacja szybko się wszystkim przeje, ale jakoś to przełknę i sobie z tym poradzę. Moja rodzina nie może sobie pozwolić na nic innego. - Victoria Hale? Wstaję i wkładam ręce do kieszeni. Czyje jak włosy stają mi dęba na karku, a mój oddech staje się płytki. Gdzieś poniżej żeber czuję szarpnięcie pochodzące z chipu EVE, jakby reagował na moje zdenerwowanie. Czekam na kolejne imię, żeby zobaczyć na którego z obcych jestem skazana. - Shadus.
Gutterzy zatrzymali imiona pochodzące ich własnego języka. Najwyraźniej nie mają odpowiedników naszych nazwisk. Z miejsca podnosi się Gutter z czerwonymi oczami, robi to z takim ociąganiem, jakby miało go to zabić. Mam wrażenie, że mój żołądek zmienił swoje położenie i aktualnie znajduje się w okolicy stóp. Podchodzimy do Pani Hayfield, utrzymując między naszymi ramionami ostrożny dystans. Jest ode mnie wyższy o co najmniej o trzydzieści centymetrów, co jest całkiem niezłym osiągnięciem przy mojej dziwacznej płaskiej jak deska sylwetce i wzroście 177 cm. Pani Hayfield szczerzy zęby w uśmiechu. - Pokój numer 104, kochaniutka. Twoje rzeczy powinny już tam być. Proszę, uważajcie na siebie nawzajem. - Oczywiście. Co tylko chcecie - wzdycham. Podążam za Shadusem, gdy wychodzi ze stołówki. Trzy kroki za nim, tak jak nauczył mnie tata, jak nauczyło mnie życie w centrum miasta. Trzy kroki odległości i jesteś w stanie dostrzec, że ktoś zamierza cię zaatakować i masz wystarczająco dużo czasu by uciec. Białe ściany ustępują miejsca otwartym oknom, które wychodzą na atrium. W powietrzu da się wyczuć jesień. Liście powoli czerwienieją, a światło słoneczne nadaje im pomarańczowej barwy. Motywujące plakaty, szafki, drzwi od sali lekcyjnych i fontanny. To miejsce jest schludniejsze niż moja poprzednia szkoła, ale czystość zwiększa poziom przerażenia. Nie ma żadnych gum, odcisków butów, ani bazgrołów w stylu: "Jenny kocha Cola", nic, kompletnie nic. Jest czysta, nowa i zbudowana specjalnie dla nas - pierwsza EVE-Gutterska szkoła. Idziemy w ciszy. Szumy dochodzące ze stołówki powoli cichną. Kroki Shadusa są długie i leniwe. Wpatruję się w jego plecy - czarna koszulka, dżinsy i martensy. Nic niezwykłego. Gdybym zmrużyła oczy, mogłabym udawać, że nie jest kosmitą. Że ja nie jestem jego jedzeniem. - Dlaczego się na mnie gapisz? - prawie dostaję zawału, gdy słyszę jego ochrypły, głęboki głos. - Nie gapiłam się - mamroczę.
- Postaraj się nie kłamać. Marnujesz tylko mój czas - mówi monotonnym głosem. - Jeśli chcę, będę kłamać, dziwaku. Zatrzymuje się. Biorę głęboki oddech. Obraca głowę i spogląda się na mnie przez ramię, także widzę jego profil. Jedyne o czym mogę teraz myśleć to plotki, że zanim przejęli ludzkie ciała, Gutterzy byli dwoma metrami jaszczurzej skóry z zębami ostrymi jak brzytwa - silniejsi niż goryle i szybsi niż gepardy. Teraz to mięso i kości tak jak ja. Teraz wszyscy tacy są. Napięcie trzeszczy w powietrzu. Krawędzie jego tęczówek lśnią w słońcu, przez co są jeszcze bardziej szkarłatne niż zazwyczaj. Boje się. Jego nozdrza drgają, jakby mógł wyczuć mój strach. Potem wykrzywia usta w szyderczym uśmiechu i nie zważając na mnie zaczyna iść. Muszę to zrobić. Nie mogę pozwolić, by Alisa z tatą dłużej cierpieli. Przepraszam Mamo. Wiem, że ich nienawidziłaś. Też ich nie lubię. Ale muszę to zrobić. Moje pięści drżą, gdy zaciskam je i podążam za Shadusem. Całe moje ciało płonie przepełnione strachem.
Jedenaście lat temu kosmici wylądowali na Ziemi. Każdy pamięta ten dzień. Tata pamięta jedenasty września, zawalenie się bliźniaczych wież. Zanim Babcia zmarła, opowiadała mi o zabójstwie JFK. A dla nas to zawsze będzie "dzień w którym wylądowali kosmici". Miałam pięć lat. Alisa dwa. Oglądałyśmy kreskówki, rozrzucając dookoła Cheeriosy, kiedy NASA oznajmiło, że wykryło nieznany obiekt zbliżający się do ziemskiej atmosfery. Czarny statek obcych, wyglądający jak skalisty meteor, awaryjnie lądował na pustyni w Nowym Meksyku. Wojska otoczyły go w ciągu dwóch minut. Kosmici wysiedli, wyglądając jak ludzie. Ciemne włosy, szare oczy, pozostałe po operacjach plastycznych wpół wyleczone blizny i uprzejme uśmiechy. Odcienie ich skóry były przeróżne, prawdopodobnie by dostosować się do wielorasowej planety, takiej jak nasza. Ich przywódca perfekcyjnie władał językiem angielskim powiedzieli reporterom, że ich statek się zepsuł, że nie przebywali długo w
przestrzeni kosmicznej i, że ludzie byli pierwszymi kosmitami, na których się natknęli. To porządnie rozbawiło wszystkich. My? Kosmici? Taaaa, jasne. To oni byli kosmitami. Dorastanie oznaczało ciągłe oglądanie kosmicznych wiadomości, wywiadów z przywódcami Gutterów w talk show, polityków składających obietnice i zapewnienia, że obcy są nieszkodliwi. Wybuchły zamieszki, a ich przywódcy głosili, iż należy zabić Gutterów. Religijni przywódcy głosili, że byli aniołami, demonami, zwiastunami końca świata. Posiedzenia ONZ były transmitowane, a podczas wielu z nich głos zabierali Gutterzy. Naprawa statku zajmie im kilka lat, a gdy ją w końcu zakończą, opuszczą nasza planetę. Tak twierdzili. To wszystko. Nie przybyli po to, by podbić świat ani by wyssać z nas wszystko. Po prostu mieli wypadek na drodze, że tak powiem. Minęło jedenaście lat, a oni nie dopuścili się żadnych przekrętów. Więc musimy im wierzyć. Przybycie kosmitów, jak czytałam w starych komiksach i książkach, zawsze wiązało się z przemocą, sporą ilością laserów i prędkością światła statków kosmicznych. Powinnam była wiedzieć lepiej. Kosmici są wystarczająco zaawansowani technologicznie, by podróżując przez kosmos dowiedzieć się jak przystosować się do naszego środowiska - przez telewizję, gazety i reklamy. Kilkoro z nich gra nawet główne role w filmach i robi świetlana karierę w modelingu. Niektórymi z najlepszych na świecie naukowców i inżynierów są Gutterzy. Shadus skręca w lewo. Mijam róg. Zwalnia tępo, jakby chciał żebym go dogoniła. Nie ma żadnych szans - zostanę za nim choćby miałaby to być ostatnia rzecz, jakby zrobię. - Intryguję cię, prawda? - zapytał. - Po prostu nie lubię towarzystwa nieznajomych. - Nie mogę cię skrzywdzić. Wiesz o tym. Jesteśmy tacy jak wy.
- Nie – mówię, biorąc pod uwagę nie tylko jego kości policzkowe i upiornie czerwone oczy. - Nie jesteście. Wpatruje się we mnie, karmazynowy żar w jego oczach gaśnie, obraca się i kontynuuje marsz. Wysokie ogrodzenie otaczające szkołę jest łatwe do zauważenia i, jak głosi tabliczka, jest zelektryfikowane. Tego rodzaju ładunek jest jednym z wynalazków kosmicznej technologii, stopniowo paraliżuje każdego, kto go dotknie, jak ugryzienie węża. Sprawia, że intruzi stają się łatwiejszym łupem dla patroli. Tego typu ogrodzenia nie są jedyną rzeczą, którą Gutterzy dla nas ulepszyli. Odkrycia z dziedziny medycyny zdarzają się prawie codzienne. Komputery są szybsze. Rząd przymyka oko na wszystko, co robią, w zamian za odrobinę kulturowej wolności, Gutterzy pracują dla nas, by opracować nowe technologie. Ale to nie zmienia faktu, że sprawili, że mama nie żyje. Nie zmienia faktu, że żerują na nas jak na bydle. - Więc, jak to? Nie możecie się uczyć w szkole w waszym rezerwacie? Zrobiło się wam trochę za zimno w Colorado? - zapytałam Shadusa, gdy otworzył główne drzwi wejściowe i wyszliśmy na chodnik. Wiem, że było to dość agresywne z mojej strony, ale nie byłam w stanie zdobyć się na nic innego. - Temperatura w rezerwacie nie ma teraz znaczenia. - Był śmiertelnie poważny. - Zastrzel mnie, więc za zadawanie uprzejmych pytań. - Spojrzałam na niego spode łba. Zapada milczenie. Shadus zrywa liść, gdy przechodzimy koło drzewa. - Niska temperatura na Ziemi nigdy mi nie przeszkadzała. Na naszej planecie jest o wiele chłodniej. To bułka z szynką w porównaniu do naszych warunków. -Masłem. Marszczy brwi. Chrząkam. - Bułka z masłem. Nie z szynką. Tak się poprawnie mówi.
- Wasz język jest całkowicie werbalny. Nawet po jedenastu latach, ciężko się do niego przyzwyczaić - stwierdza krótko. - Nie chciałam cię obrazić, czy coś w tym stylu. Chciałam się tylko upewnić, że wiesz jak się poprawnie mówi. Prycha, dźwięk brzmi jak szczekanie wilka. - A teraz doświadczysz męczarni, jaką jest nauka mojego języka. - Ta? Zjeżyłam się. - Skąd możesz być tego taki pewien? Jestem mądra. W pewnym sensie. Chodzi mi o to, że o mojej mądrości na pewno nie świadczy to, że zdecydowałam się przyjechać tutaj i utknąć z tobą, ale jestem mądra w naukowy sposób. - To, jak dużo się uczysz, nie ma znaczenia, człowiek nigdy nie będzie w stanie nauczyć się naszego języka. Porozumiewacie się słowami. My zapachem. Ale wy nawet to nam odebraliście. - Odebraliśmy to wam? Shadus kiwa głową, przez co jego czarne włosy opadają mu lekko na czoło. - To są ludzkie skorupy, które zostały skonstruowane w pośpiechu tuż przed tym jak wysiedliśmy ze statku, byśmy nie zostali zastrzeleni. Nie możemy się porozumiewać za pomocą zapachu. Nie mamy już odpowiednich gruczołów. Musimy używać strun głosowych. To tak, jakbyś straciła wzrok i głos za jednym zamachem, teraz jesteśmy zmuszeni komunikować się gestami. Wzdrygnęłam się. Shadus potrząsnął głową. - Ale to jest bezcelowe. To, że ci to mówię jest bezcelowe. Nigdy nie zrozumiecie na jakie poświęcenia musieliśmy się zdobyć, by przetrwać na tej planecie. I nigdy nie będzie was to obchodzić. Bo jesteście ludźmi. A wszystko co oni robią, to udają, że ich coś obchodzi. Rusza do przodu, a ja szybko podążam za nim. Ma rację. Nie obchodzi mnie to. Jestem tu tylko z powodu pieniędzy. Ale w jakiś sposób to, co powiedział,
sprawiło, że poczułam ukłucie winy i smutku. Shadus zaprowadził mnie do damskiego akademika, masywnego, ceglanego budynku z kolumnami pokrytymi bluszczem i francuskimi oknami. Jest wyszukany i piękny, jak każdy inny budynek w tym kampusie. W środku ściany pomalowane są jasnożółtą farbą i przyozdobione kwiatami. Białe koronkowe zasłony dodają wdzięku oknom. Inni Gutterzy i ich partnerzy kulturowi EVE mijają się wzdłuż korytarzy. Są sztywni i starają się rozpocząć jakąś niezręczną rozmowę. Wspólny pokój jest zalany światłem, a w środku ustawiono zielone aksamitne fotele i mosiężne dębowe stoły. - Łał. - Opada mi szczęka. Shadus staje i unosi brwi patrząc na mnie. - Coś nie tak? - To jak domek dla lalek. - Przesuwam palcem po wypolerowanych balustradach. O wiele, wiele ładniejsze od wszystkich miejsc, w których wcześniej mieszkałam. - Nic specjalnego. - Shadus prycha. - Ludzka architektura jest nudna. - Cukierki w misce! - Pochylam się i wyjmuję karmelowego. - Chyba sobie ze mnie jaja robicie! To miejsce naprawdę jest wyszukane. - Czy w tej rzeczy jest coś specjalnego? - Uch, hallloo? To cukierki. Och. Racja. Wy nie możecie jeść ludzkiego jedzenia. Rozwijam jeden. - Wasza strata. Są słodkie i przepyszne. - Różne emocje mają różny smak. - Spogląda na mnie spod swojej czarnej grzywki. - Wiem co to jest słodki smak. Radość jest słodka. Tak samo podekscytowanie i oczekiwanie. Wrzucam do kieszeni tyle karmelków, ile tylko daję radę. - Drobna porada: nie rozmawiaj z ludźmi na temat swoich dziwacznych nawyków żywieniowych. Zaczyna wchodzić po schodach na drugie piętro. - Jesteś niesamowicie oziębła jak na człowieka.
- A ty używasz zbyt wiele wyszukanych słów - odcinam się. Na drugim piętrze znajdują się ogromne okna i piękne drewniane drzwi. Chciałabym, by Alisa mogła to zobaczyć. Pokochałaby ten budynek. - 104. - Shadus wskazuje na drzwi, drzwi od mojego nowego pokoju. - Gdzie jest zamek? - Unoszę brwi. Koło framugi przymocowany jest jakiś panel, który co jakiś czas błyska impulsem elektrycznym. - Skaner linii papilarnych. Jednocześnie sprawdza też twoje DNA w komputerowej bazie danych - mamrocze Shadus. Przyciskam dłoń do panelu. Drzwi otwierają się z kliknięciem. - Nie wiem co jest bardziej dziwaczne i przerażające - technologia, która prawdopodobnie może mnie zatrzasnąć w moim własnym pokoju, czy kosmici, którzy zrobili sobie ludzkie ciała. Shadus krzywi się. - Mówisz stanowczo za dużo. - Czy to obelga? - To moja prywatna obserwacja. - Co jest nie tak z twoimi oczami? Są czerwone - odcinam się. - Widzę doskonale. Twoja troska jest wzruszająca, ale niepotrzebna. Nie udawajmy, że troszczymy się o siebie, kiedy żaden przedstawiciel personelu nie jest obecny w pobliżu. - Spojrzał na koniec korytarza. - Pralnia jest po lewej. Łazienki po prawej. Kolacja o szóstej. Nastaje długa, niezręczna cisza. Shadus wpatruje się we mnie z tym znudzonym, rozdrażnionym wyrazem twarzy, jakby chciał bym zniknęła. Załapałam przesłanie i weszłam do pokoju. Jego kroki odbiły się echem wzdłuż korytarza. Teraz, gdy te szkarłatne oczy przestały się we mnie wpatrywać, poczułam, że mogę lżej oddychać. Żałuję tego, co powiedziałam - to było chamskie, ale trudno jest być grzecznym, gdy stoi się metr od przyczyny śmierci swojej matki.
Ale on jej nie zabił, odezwał się głosik w mojej głowie. Żaden Gutter jej nie dotknął. Ludzie to zrobili. Natychmiast odsuwam tę myśl od siebie i rozglądam się dookoła. Pokój jest prosty. W środku stoją dwa bliźniacze łóżka, szafka, komoda i biurko. Jeden Gutter tej samej płci ma mieszkać z jednym człowiekiem. Moja walizka leży koło łóżka. Padam na kwiatową narzutę i marszczę nos. Róże bardziej pasują do Alisy, ale myślę, że się nadadzą. Wpatruję się w wentylator wiszący pod sufitem. Oficjalnie jestem już EVE. Ten pokój przypieczętował mój los. Przejechałam palcem po mojej bliźnie, po wszczepieniu chipu, znajdującej się tuż nad moim brzuchem. W mojej głowie zadźwięczał głos lekarzy z kliniki EVE: Gutterzy nie mogą jeść swoich emocji. To musi być inna uczuciowa istota; my. Gutterzy mogą zjadać emocje tylko wtedy, kiedy są one w specjalnej chemicznej formie - chip EVE właśnie to robi, konwertuje nasze emocje na związki chemiczne. I, co najważniejsze, tylko niektórzy ludzie mogą być EVE. Każdy to wie. Genetyczne predyspozycje, grupa krwi, zdrowie, to wszystko, to wpływające czynniki. Klinika testuje ludzi, sprawdzając czy mają w DNA specjalne genetyczne markery, które ułatwiają przyswojenie chipu. Pierwszymi EVE byli ludzie wybrani przez rząd - bezdomni i biedni, którzy mieli pozytywne wyniki na testach i potrzebowali pieniędzy. Ale emocje przez nich produkowane nie były wystarczająco silne. Obcy potrzebowali silniejszych i zdrowych ludzi. Potrzebowali przeciętnego Amerykana. Plakaty pojawiły się w warzywniakach w ciagu jednej nocy, pracownicy rządowi stali na chodnikach, rozdając ulotki, na których wypisane były wszystkie korzyści i wysokie wynagrodzenia, które można było otrzymać za zostanie EVE. Amerykanie kuszeni byli obietnicą dobrych zarobków, mimo kryzysu gospodarczego. A to był tylko początek. Teraz istnieje cała szkoła pozbawiona podziału rasowego na ludzi i Gutterów. Coś takiego dzieje się pierwszy raz. Green Hills jest
jedyne w swoim rodzaju. EVE zazwyczaj mieszkają w rezerwacie Gutterów w Colorado, ale wpakowanie nastoletnich EVE i nastoletnich Gutterów do jednej szkoły z internatem? To szaleństwo. Albo w jakiś sposób to wszystko będzie funkcjonować albo natychmiast się rozpadnie. Musimy tu mieszkać, ponieważ EVE muszą ciągle być monitorowane, na wypadek gdyby coś poszło nie tak. Zbieram się w sobie i wstaje, żeby otworzyć okno nad łóżkiem. Na zewnątrz trawa jest tak sucha, że aż złota. Leżące na ziemi czerwone liście wyglądają jak świeżo otwarte rany. Szkoła jest położona na wzgórzach miasta Napa w wine country3. Biorę głęboki oddech. Powietrze jest rześkie, o wiele lepsze niż duszny smog w Los Angeles, mieście w którym spędziłam całe życie. Alisa nadal wdycha do płuc ten smog, a z jej przewlekłą astmą, ma to na nią o wiele gorszy wpływ. Zaciskam powieki. Musi wytrzymać jeszcze tylko trochę. Jestem tu, by poszerzyć jej możliwości - umożliwić jej pobyt w lepszym szpitalu i mieszkanie w lepszym domu, znajdującym się w okolicy pozbawionej zanieczyszczonego powietrza. Zasługuje na to. Jestem tutaj, by umożliwić tacie przerwę, na którą też zasługuje. Przetrząsam kieszenie mojego płaszcza i wyciągam papierosa z paczki. Spoglądam na sufit - czujniki dymne? W kontrakcie EVE było napisane - żadnego picia, przebywania poza pokojami po ciszy nocnej oraz, że należy powstrzymywać się od " pobytu " w akademiku przeciwnej płci, ale nie wspominali nic o paleniu. Mimo to nie dam im pretekstu do wywalenia mnie. Wciągam na siebie bluzę. Zanim w ogóle dosięgam klamki, drzwi otwierają się zamaszyście, jebiąc mnie z całej siły w nos ia moja głowa odskakuje do tyłu. Cała czaszka wypełniona jest palącym bólem. Przez załzawione oczy jestem w stanie dostrzec długie, czarne pasma włosów, równiutko obciętą grzywkę okalającą twarz o ostrych rysach. Jej tęczówki mają kolor błękitnego nieba. To ta Gutterska dziewczyna, którą widziałam wcześniej. Pachnie jak róże. - Och, kiheresh! - pisnęła. - Nic ci nie jest, człowieku? Masz jakieś imię? - O... Oł. Mam na imię Oł. 3
Teren w północnej Kalifornii, znany z dużej liczby winnic i produkowanych tam od połowy XIX wieku win.
Śmieje się nerwowo. - Naprawdę? Wpatruję się w nią, starając się przezwyciężyć ból. - Nie. Victoria. - Miło mi cię poznać! Jestem Raine. Twoja współlokatorka. Przepraszam za te drzwi. - Wyciąga do mnie ręka. Nie łapię jej, ale mimo to uśmiecha się i udaje, że nią potrząsa. Opada na łóżko i wygładza narzutę. Ta pozycja sprawia, że nagle coś sobie uświadamiam. - Znam cię - zwracam się do niej oszołomiona. - Moja siostra nieustannie czyta magazyny i ty w nich jesteś. Jesteś tą... tą Gutterską modelką, o której wszyscy opowiadają. Uśmiecha się. - Jestem zaskoczona, że mnie rozpoznałaś. Większość ludzi sądzi, że wszyscy Gutterzy wyglądają tak samo. - Jesteś chudsza niż reszta z nich. Jak kościotrup. - Staram się zachować przyzwoitą figurę. - Najwyraźniej głodzenie się ze względu na próżność, jest też popularne u kosmitów - prycham i ruszam w stronę drzwi. - Nie jesteś zbyt uprzejma? - ćwierka. - Nic dziwnego, że dostałaś Shadusa jako swojego partnera kulturowego. Zastygam, z ręką na klamce. - Czy on jest nieuprzejmy? Nie zauważyłam. - Twoja umiejętność posługiwania się sarkazmem, jest o wiele lepsza od mojej mówi pogodnie Raine. - Twoje oczy nie są takie jak jego.
Śmieje się. - Ty naprawdę niewiele o nas wiesz? Może jesteś jedną z tych przeciwniczek Gutterów? Jednym z tych ludzi, którzy odmawiają poznania naszej kultury, mimo tego że my dowiedzieliśmy się tyle o waszej? Obracam się do niej. Raine uśmiecha się, jej głos wyraża cierpliwość. - My Gutterzy jesteśmy podzieleni na trzy grupy. Oświeceni - którzy zapewniają wiedzę i technologię. Naukowcy po waszemu. Są reprezentowani przez kolor niebieski. Sprawiedliwi - pilnują przestrzegania prawa i jednocześnie wyznaczają kary, trochę jak wasi policjanci i sędziowie. Używają koloru złotego. I na koniec: Egzekutorzy. Ci którzy wykonują rozkazy. Ci którzy zabijają, by bronić i karać. Nasze wojsko. Ich symbolem jest czerwień. Nie odzywam się, a Raine delektuje się moim milczeniem i kontynuuje, ciesząc się każdym słowem. - Nie mamy prezydenta ani króla. Mamy Sotho - szlachetne rodziny. Każda rodzina, począwszy od starożytnych czasów, sprawuje władze nad jedna z frakcji. Sotho mają inną barwę oczu. To nas odróżnia od siebie i jednocześnie symbolizuje naszą rangę wśród zwykłych Gutterów. - Czerwone oczy Shadusa. Niebieskie są twoje. Żółte należą do tego ostatniego gościa. A szare do całej reszty - mówię. - Wasza trója to taka jakby monarchia. - Tak, bardzo dobrze. - Raine uśmiech się. - Może jest jeszcze dla ciebie nadzieja. - Dziękuję za protekcjonalną lekcję waszej kultury, Wasza Wysokość. Otwieram drzwi. Korytarz zatłoczony jest spacerującymi dziewczynami, w większości ludzkimi. Omijam jedną grupkę, podsłuchując ich paplaninę. - Jesteś z Nebraski? Ja z Connecticut. W Kalifornii jest dla mnie stanowczo za ciepło. - Ja nie znoszę takich miejsc na pokaz jak to. - Widziałaś ich oczy? O mój Boże, są takie blade i popieprzone!
W głównym holu, Gutterzy stoją osobno w ciasnych kółkach, przyglądając się sobie nawzajem z daleka. Język ciała Gutterów jest sztywny i mechaniczny - ręce założone na piersiach i metrowe odległości pomiędzy sobą nawzajem. Grupka ludzkich dziewcząt chichocze za każdym razem, kiedy mija je Gutterski chłopak. Najwyraźniej według nich są przystojni, ale to nie zmienia faktu, że tak naprawdę są jaszczurzymi kosmitami w ludzkich ciałach. Najwyraźniej niektórzy z nas są zbyt głupi, by o tym pamiętać. Wychodzę na zewnątrz, gdzie natykam się na dwóch rozmawiających ze sobą chłopaków EVE. - Wątpię, bym zniósł cały rok siedzenia w jednym pokoju z tymi pojebami, ale moja mama zabiłaby mnie, gdybym przegapił taką szansę. Użyje tych pieniędzy, żeby spłacić długi hazardowe ojca... - Taaa? Stary, moja mama zmusiła mnie bym tu przyjechał, żebym potem mógł opłaci swój własny koledż... Teren jest otwarty i przyjazny. Nie ma żadnego zacienionego miejsca, bym mogła się tam schować i zapalić, tak by mnie nikt nie nakrył. W końcu znajduję miejsce za salą gimnastyczną - murowaną szczelinę z zasłaniającymi widok śmietnikami. Dym unosi się w powietrzu uspakajającymi spiralami, łaskocząc gardło. Moje zdenerwowanie wyparowuje. Gutterzy czy nie, zostanę i zdobędę te pieniądze. Shadus jest naprawdę trudnym przypadkiem, a Raine jest zbyt dziecinna. Nawet zwykli szaroocy Gutterzy wydają się spięci i oziębli. Spoglądam na protestujących przed główną bramą. Wszędzie widać bannery z pełnymi nienawiści hasłami, które są powtykane między pręty ogrodzenia. Skandowane okrzyki są nudne. Co chwilę zjeżdżają się tutaj samochody transmisyjne z kamerami i oświetleniem. Reporterzy z zaczesanymi włosami, z zapałem gestykulują, wpatrując się w obiektywy. Chowam się jeszcze bardziej za śmietnik. Ochroniarze przy bramie powstrzymuje protestujących i reporterów. Przy na ich biodrach wiszą kabury z paralizatorami i pałkami. Nie wszyscy są szczęśliwi, że ludzie i Gutterzy chodzą razem do szkoły. "Zbyt niebezpieczne" krzyczą protestanci. Ale niebezpieczne dla kogo? Dla Gutterów czy nas? Dostrzegam antygutterskie loga na koszulkach. LWZ - Ludzie dla wolnej Ziemi. Widok logo,
pomarańczowego koła otoczonego skrzydłami ptaka, kuje mój brzuch jak szpilka. Grupa Mamy. Niewyraźny głos dyrektora oznajmia rozpoczęcie obiadu. Nie chcę iść do środka. Nie chcę widzieć tych bladych twarzy, tego jak jedzą przy stołach. I do diabła, nie chcę widzieć Shadusa. Moim współlokatorem jest Gutter, moim partnerem kulturowym jest Gutter. Jestem osaczona. Powietrze ucieka mi z płuc, wiec staram się przypomnieć sobie szczęśliwą twarz Alisy, zmęczony uśmiech taty. Śmierć mamy spowodowana przez Gutterów zniszczyła nas. Ale dzięki Gutterom jestem w stanie nas naprawić.
2.Diabeł Raine chrapie jak przeżarty słoń, co jest ostatnią rzeczą, jakiej spodziewałam się po pozornie idealnej i pięknej Gutterce. Przez to ani na chwilę nie jestem w stanie zmrużyć oka. Naciągam kołdrę na głowę i esemesuję z Alisą. Pisze, żebym zadzwoniła. Wystarczy jeden sygnał, a ona już odbiera. - Vic! Okej, opowiedz mi o tym wszystko. Jak oni wyglądają? Staro? Są ładni? Czy faceci są przystojni, czy to po prostu blade dziwadła? Masz swój własny pokój? Raine odkasłuje i przewraca się na drugi bok. Alisa, słysząc to zaczyna chichotać. - Moim współlokatorem jest kosmita - szepczę. - Kojarzysz Raine? Tę modelkę, którą zawsze się interesujesz, gdy pojawia się w magazynach? - To ona? - Alisa piszczy. - O mój Boże, musisz zdobyć dla mnie jej autograf. - Daj mi spokój. - Proszę, Vic? Proszę? - używa swojego błagalnego tonu głosu, który zawsze sprawia, że w miejscu serca czuję wielką pustkę. Zagryzam wargę. - Uch, dobra. Zdobędę ci ten autograf. - Tak - piszczy triumfalnie. - Co u taty? Jej chichot cichnie. - Och wiesz. Zmęczony. Tak jak zawsze. Dzisiaj miał cztery zmiany. Robię mu babeczki, żeby go podnieść na duchu. - Tęsknię za twoimi babeczkami. Tęsknię za nim. Tęsknię za tobą.
Nienawidzę siebie za to, że załamuje mi się głos, gdy to mówię. - Vic... - przerywa Alisa. - Też za tobą tęsknimy. Jest ciężko. Jest ciężko być samym. Chodzić samemu do szkoły. - Czy te dziewczyny znowu cię męczą? - Wszystko w porządku, naprawdę. Chodzę dłuższą drogą, żeby nie mogły... - Alisa, musisz się bronić! - Nic mi nie jest! Wszystko w porządku. Dam sobie radę, dopóki nie wrócisz. Krzywię się, marszcząc brwi. Astma Alisy uczyniła z niej obiekt drwin dziewczyn z całej szkoły. Codzienne chodziłam z nią do i ze szkoły, stanowiąc tarczę na te wszystkie szyderstwa. Teraz, gdy mnie nie ma, nie mogę już jej bronić. Jak mogę ją chronić będąc tak daleko? - Obiecaj, że będziesz często dzwonić, Vic? - mamrocze Alisa. - Będę. Obiecuję Jej poważny głos rozpogadza się, gdy zaczyna opowiadać historię o tym, jak była ostatnio na wyprzedażach w galerii. Ciężar całego dnia zaczyna mnie powoli przygniatać i moje powieki samoistnie się zamykają. Jej pogodny głos kołysze mnie do snu. Gdy budzę się, czeka na mnie SMS pełen uśmiechniętych buziek: "Następnym razem postaraj się nie zasnąć, głupku" Te głupie emotikonki dodają mi siły. Ubieranie się na pierwszy dzień szkoły jest jak szykowanie się do bitwy. Stanowi on pierwsze wrażenie - mówi ludziom, jak spędziłeś lato, lub jak bardzo nadziany jesteś. Jest to najbardziej zewnętrzna warstwa śmierdzącej cebuli, którą jest każdy człowiek na tym świecie. Niektóre warstwy są bardziej błyszczące niż inne. Moja zrobiona jest z postrzępionych dżinsów i skarpetek nie do pary. Gutterzy zdają się rozumieć, jak bardzo ważne są dla ludzi ubrania - Raine ma całą szafę napchaną szykownym ubraniami, które wybiera z wielkim skupieniem.
Wczoraj Gutterzy również byli ubrani w przyzwoite, czyste ubrania. Nawet martensy Shadusa były lśniące i nowe. - Uczycie się naszej mody, czy coś w tym stylu? - wciągam przez głowę moją wyblakłą koszulkę. Raine obraca się słysząc pytanie. - Dorastaliśmy ucząc się ludzkiej kultury, by lepiej dopasować się do tego świata, włączając w to ubrania. - Ta? A co z tym, gdy byliście jaszczurkami? Czy nosiliście ciuchy na swoich pierwotnych ciałach? - Nie. Nasza twarda skóra nie potrzebowała ochrony jak wasza. Nasze wrażliwe okolice były naturalnie chronione przez płytki keratynowe. Układaliśmy grzywki na różne sposoby, nosiliśmy biżuterię z kości i xelanu, i farbowaliśmy łuski, by odpowiadały naszemu nastrojowi. Koncepcja jest ta sama. Łuski. Grzywy. Potrząsam głową, żeby wyrzucić z niej obrazek Godzilli z ciałem pofarbowanym w różowo-fioletowe paski, noszącego naszyjnik. Usta Raine układają się w uśmiech, gdy ostatecznie decyduje się na zwiewną białą sukienkę, potem łapie swoje książki i wsuwa stopy w skórzane sandały. - Jestem taka podekscytowana tym rokiem - mówi. Kiedy się nie odzywam, kontynuuje niezrażona. - Nastoletni EVE powinni wydzielać najpyszniejsze emocje, szczególnie z waszymi buzującymi hormonami powodującymi wahania nastrojów. - Brzmi jak dobre żarcie. - Przewracam oczami. Uśmiecha się, świadoma jak bardzo to wszystko jest dla mnie obrzydliwe. - Takie jest. Smak waszych emocji jest o wiele silniejszy od tych wydzielanych przez dorosłych. Drżę. Rainie po prostu uśmiecha się szerzej. - Miłego dnia, Victoriu. Drzwi zatrzaskują się za nią. To oczywiste, że nigdy wcześniej nie była w ludzkiej szkole. Tu nie ma miłych dni.
Zapinam bluzę i zamykam za sobą pokój. Korytarz zalany jest zapachem perfum, radosnym śmiechem i blaskiem słońca padającym na makijaż à la pierwszy dzień w szkole. Każda dziewczyna ma swoją historię. Widoczna jest w kolorze lakieru do paznokci i sposobie, w jaki ułożyła włosy. Raine jest osobą bez skazy; modny kucyk z boku głowy, jasnoniebieskie paznokcie. Ja jestem nijaka; moje mysie blond włosy rozdzielone są dokładnie półprzedziałkiem na środku głowy; paznokcie są krótkie i obgryzione, z widocznymi jeszcze gdzieniegdzie resztkami czarnego, łuszczącego się lakieru, którego nie zmyłam w tym tygodniu. Ubrana jestem głównie w czerń. Jestem wysoka, lecz jest to jedyna pozytywna cecha mojego wyglądu. Nie mam kobiecych kształtów jak Raine. Dziewczyny EVE noszą ubrania we wszystkich możliwych odcieniach - dziewczyny preppy4 z przedmieść moją nałożone metaliczne lakiery do paznokci i zaplecione w warkocze włosy, Gotki fioletowe ustami i prążkowane skarpetki, no i oczywiście nerdy-anime z nadrukowanymi obrazkami Naruto i workowatymi spodniami. Gutterskie dziewczyny ubrane są praktycznie tak samo - ich styl jest ostrożny i neutralny, ale jednocześnie nowoczesny i stylowy; obcisłe dżinsy, bluzki, blezery, skromny makijaż i biżuteria. Wyglądają w porządku, ale żadne z nich nie wyróżnia się, ani nie wygląda unikatowo. Niektóre dziewczyny rozpoznają Raine i zatrzymują ją w korytarzu, piszcząc i rozmawiając o jej ostatniej sesji w takim lub siakim magazynie. Raine przyjmuje to wszystko z łaskawym uśmiechem. Rozmowa z ludźmi nie sprawia jej trudności i nie wkurza żadnego z nich. Mogłaby nauczyć czegoś Shadusa, to cholerna prawda.
4 Preppy styl w modzie. "Preppy" może znaczyć tyle, co "amerykański snobizm". Polega na łączeniu ze sobą prostych, minimalistycznych, markowych ubrań, pod względem formy kojarzonych przede wszystkim z prostotą i elegancją. Może kojarzyć się również z modą obowiązująca w kampusach amerykańskich college’ów. Do podstawowych elementów stylu preppy z pewnością należą cienkie, bawełniane swetry w charakterystyczne, wielokolorowe romby, grube, szare bluzy dresowe łączone z obcisłymi, dżinsowymi rurkami, kardigany i miękkie buty na płaskim obcasie.
Protestujący są w pełni rozbudzeni i rozochoceni, i z zapałem maszerują pod bramą. Flesze błyskają, gdy reporterzy robią zdjęcia szkoły. Strażnicy patrolują teren, poganiając nas byśmy szybciej szli do klas. Jedna z protestujących krzyczy histerycznie, wystarczająco głośno, bym mogła ją usłyszeć. - Uciekajcie dopóki możecie, dzieciaki! Uciekajcie! Uciekajcie póki możecie! Uczniowie zatrzymują się i gapia na nią. Strażnik naciąga czapkę niżej na oczy i zaczyna machać ręką, mrucząc pod nosem: - Proszę iść dalej. Proszę iść dalej. Im szybciej wejdziecie do środka tym lepiej. - Dlaczego chcą byśmy weszli do środka? – szepcze jakaś dziewczyna do swojej przyjaciółki. - Protestujący mogą zacząć rzucać różnymi rzeczami - odpowiadam odruchowo. Są tam też LWZ. - LWZ? Kim on są? Jej przyjaciółka przewraca oczami. - To ci ludzie, którzy wywołali zbiorową panikę. Miałyśmy, nie wiem, siedem lat? - To byli oni? - głos dziewczyny podniósł się o oktawę. One skręcają w lewo, natomiast ja idę w prawo, starając się uspokoić mój buntujący się na samą wzmiankę o tamtym wydarzeniu żołądek. Hall wypchany jest przesadnie zadbanymi ludźmi. Chłopcy mają włosy ułożone na żel, a silny zapach nieludzkiej ilości Axe5 kłuje mnie w nos. Gutterscy faceci są natomiast tacy sami jak dziewczyny – stylowi i jednocześnie monotonni. Gutterzy uśmiechają się i kiwają głowami, wyglądając na zagubionych wśród tej spontanicznej ludzkiej energii. Głosy są skrzekliwe i piskliwe, co spowodowane jest nerwowością, uczniowie rozmawiają ze sobą tak, jakby już byli najlepszymi przyjaciółmi. 5 Axe – marka specjalizująca się w tworzeniu męskich kosmetyków.
Zjechaliśmy tutaj z terenu całego kraju, więc nie ma żadnych szans, by ktoś już się zaprzyjaźnił. A może tak się stało. Może wszystkie te kliki w jakiś magiczny sposób utworzyły się w nocy, a ja zostałam sama. Kogo ja oszukuję? Nie obchodzą mnie kliki ani "przynależność". Jestem tu z powodu pieniędzy. Spoglądam na mapkę. Moja klasa od matematyki jest tuż przede mną. Jeśli przecisnę się obok tego gościa... - Powiedziałam, patrz gdzie idziesz! Głos jest przepełniony gniewem. Nagle zapada cisza i zastygam w bezruchu. Wchodzę na podest filaru i spoglądam ponad głowami zgromadzonych. Po środku znajduje się dwoje Gutterów i dwoje EVE. Gutterska dziewczyna jest wściekła. Gutterski chłopak wygląda jakby ssał cytrynę. - Twój EVE popchną mojego, Oświecony. Każ jej przeprosić - mówi beztrosko Gutterska dziewczyna. - Talia nikogo nie popchnęła - mówi chłopak, gapiąc się przed siebie. Gutterska dziewczyna wybucha śmiechem. - Wszyscy to widzieliśmy. Za jej plecami staje coraz więcej Gutterów. Chłopak jest przytłoczony. EVE wpatrują się w siebie, a ta dziewczyna EVE, Talia stara się uśmiechnąć. - Słuchaj, przykro mi, okej? Nie chciałam... - Nie przepraszaj - odcina się Gutterski chłopak. - Nie musisz przepraszać takiego ścierwa jak oni. - Ścierwo, nieprawdaż? - uśmiech Gutterskiej dziewczyny poszerza się. - Nie jesteś niczym więcej niż sa’hern inajek. Jej zmiana języka na ten obcy sprawia, że twarz Guttersiego chłopaka wykrzywia się z wściekłości. Przez tłum przetacza się pomruk. - Będą walczyć?
- Pierwszego dnia? - Jakie to żałosne. - Głos jest znajomy. Spoglądam przez ramie. Koło mnie stoi Shadus z ramionami skrzyżowanymi na klatce piersiowej. - Często walczycie? - pytam. - Walka jest częścią życia Gutterów. Drobne sprzeczki nie. Są po prostu przytłoczeni. Nowe miejsce, nowy rodzaj stresu. Sam zapach napiętych do granic wytrzymałości nerwów EVE nie pomaga. Unoszę brew. - Możecie nas wyczuć? - Oczywiście - prycha. - Może straciliśmy specjalne gruczoły zapachowe, ale to nie oznacza, że nie zmodyfikowaliśmy naszych nosów, by były bardziej przystosowane do naszych standardów. - Więc nasz zapach was denerwuje? - On... podnieca nas, z braku lepszego określenia. To tak, jakbyście wy, ludzie, pachnieli jak przepyszne, pieczone mięso. To sprawia, że jesteśmy głodni, zgryźliwi, gotowi zrobić wszystko, aby zjeść chociaż kęs. Drżę. Shadus kontynuuje. - Ale Melune zawsze taka była. Po prostu wykorzystuje EVE jako wymówkę, żeby skonfrontować się z Oświeconymi. Nienawidzi ich. - Dobrze, wystarczy tego. Przerwijcie to! - autorytatywny głos przecina napięcie. Kolejny Gutter wchodzi pomiędzy kłócących się. Ma szerokie ramiona i twarz o rzymskim profilu. Jego czarne, kręcone włosy rozjaśnione są widocznymi gdzieniegdzie jasnymi pasemkami. To ten gościu, który wygląda jakby uciekł prosto z Ambercombe. Przez chwilę udaje mi się dostrzec kolor jego oczu - jasne złoto. - Taj! - wzdycha Melune. - Dzięki Asarze, EVE tego Oświeconego...
Taj unosi rękę. - Nie chcę tego słyszeć. Swoim nagłym wybuchem zhańbiłaś Sprawiedliwych, Melune. I to pierwszego dnia? Powinnaś przez kilka miesięcy siedzieć w kozie. - Nie! - protestuje Melunie. - To jego EVE ... - Opanowanie, Melune, naucz się go - odcina się Taj. Jego ton głosu sprawia, że dziewczyna milknie. Zwraca się teraz w stronę Gutterów stojących za jej plecami. - Jeżeli zamierzaliście walczyć z tym Oświeconym, to wiedzcie, że siedmioro przeciwko jednemu nie jest dobrą walką. Sprawiedliwi są ucieleśnieniem honoru, a nie taktyki polegającej na osaczeniu przeciwnika. Idźcie, zanim też będziecie musieli zostawać po lekcjach. Melunie i jej grupa piorunują go wzrokiem, ale odchodzą bez słowa. Jej EVE podąża za nią. Taj odwraca się do Gutterskiego chłopaka i jego EVE, i kłania się im lekko. - Chciałbym przeprosić za moją frakcję, Oświecony. Aczkolwiek to cię nie usprawiedliwia. To, że postanowiłeś walczyć z jedną z nas, nie było mądrą decyzją i nigdy nią nie będzie. Powinieneś o tym pamiętać. Oświecony prycha, gdy on i Talia odchodzą. Taj odwraca się w stronę tłumu. - Nie ma się na co gapić. Proszę, idźcie do swoich klas, chyba że chcecie dostać ode mnie osobiście slip6. - Taaa? - wtrąca się ludzki chłopak. - A kim ty jesteś, żeby dawać nam slipy? Nie jesteś nauczycielem. Jesteś tylko dziwadłem.
6 To jest ta kartka papieru, na której zapisuje się jaki uczeń, kiedy i przez jaki czas będzie musiał zostawać w kozie. Przez brak jakiegoś sensownego polskiego określenia zostawiam tak jak jest.
- To dziwne - usłyszałam głos dyrektora, który wyszedł zza pleców Taja. - Chwilę temu zdawało mi się, że słyszałem jak zwracasz się do jednego z naszych uczniów po imieniu, Johnathonie. Johnathon czerwieni się jak burak. Dyrektor klepie Taja po ramieniu. - Taj jest przewodniczącym Sił Uczniowskich. Są klubem, który obrał sobie na cel egzekwowanie zasad. Mogą wysłać kogoś do kozy, jeśli zobaczą, że popełnia jakieś wykroczenie. Każdy może dołączyć do tej sekcji, niezależnie od tego, czy jest człowiekiem czy Gutterem. - Więc każdy może dać komuś, kogo nie lubi, slip? - naciska Johnathon. - Oczywiście, że nie - uśmiecha się dyrektor. - W każdym kącie tego budynku są kamery. Personel, na przykład ja, będzie za każdym razem upewniał się, oglądając nagrania, że kara była uzasadniona. A teraz, proszę. Dzień wpisów do klubów jest za dwa tygodnie. Na razie skupcie się na dotarciu do swoich klas przed dzwonkiem. Idźcie już, a kysz. Tłum zaczyna hałasować coraz głośniej, a ludzie ruszają do klas, idąc wzdłuż korytarza. Dyrektor i Taj rozmawiają, następnie dyrektor oddala się, a Taj podchodzi do nas - Shadus - kiwa głową. Taj jest o wiele szerszy w ramionach i klatce piersiowej niż Shadus, który z kolei jest nieznacznie od niego wyższy. To tak jakby pitbull i chart wpatrywały się w siebie nawzajem. - Czy oczekujesz, że pogratuluję ci przejęcia kontroli nad tą żałosną sytuacją, bądź swojego nowo uzyskanego tytułu ludzkiego pieska salonowego? - pyta Shadus. Taj uśmiecha się krzywo. - Widzę, że nie planujesz udawać, że masz miłą osobowość. Czy rodzice i starsi nie powiedzieli nam, że będąc tutaj mamy udawać szczęśliwych? - Nigdy nie będę udawał tylko i wyłącznie po to, żeby ludzie czuli się swobodniej powiedział krótko Shadus. - W takim razie współczuję twojemu EVE - Taj spogląda na mnie. - Czy to ona?
- Nie, jestem po prostu humanoidalnym przyciskiem do papieru - odpowiadam. - Bardzo ciężko się z nim obcuje. - Taj ignoruje moją zaczepkę. - Nie wytrzymasz więcej niż miesiąc jako jego EVE. - Uch, sorry stary, ale jeśli uważasz, że ten gbur odpędzi mnie od stu tysięcy dolarów, to jesteś kretynem. Czuję jak karmazynowe spojrzenie Shadusa spoczywa na mojej twarzy. Taj wpatruje się we mnie przez chwilę, a potem wybucha śmiechem i zaczyna klepać Shadusa po plecach. - Jesteś szczęściarzem. Ludzka chciwość może być w stanie przebić twoją zdolność do odpychania innych. Może ta tutaj będzie się kręcić wokół ciebie wystarczająco długo, żebyś mógł dostać od niej przekąskę, hmm? Taj spojrzał na mnie, a jego uśmiech zbladł. - Twoja twarz wyraża to wszystko. Chciwość i wściekłość. Nie najlepsza kombinacja smaków. Przebywanie w szkole pełniej kosmitów musi cię przerażać, prawda? Bój się więcej. To sprawi, że mój obiad będzie smaczniejszy. - Pocałuj mnie w dupę - warczę. Taj tylko śmieje się i macha nam ręką, odchodząc. - Przekorność jest kwaśna, smacznego posiłku Shadusie. Jego nakrapiana blond kolorem głowa znika w tłumie. Shadus odpycha się od ściany, a ja podążam za nim. - A więc, o co w tym wszystkim chodziło? - pytam. - Taj jest sotho Sprawiedliwych - Shadus mówi po prostu. - Sotho są... - Tak, wiem - rządzące rodziny. Otaczający nas tłum wydaje się przydymiony i odległy. Stoicka maska Shadusa pęka, a na powierzchnię wydobywa się odrobina niedowierzania. - Skąd to wiesz?
- Raine mi powiedziała. Jest moją współlokatorką. Shadus unosi brew. - No tak, oczywiście. Otwiera drzwi od sali do matematyki. Wybiera najdalsze z możliwych miejsc i ja wymieram najdalsze miejsce, tylko że po przeciwnej stronie tak, by dzieliła nas jak największa odległość. Bazgrzę w swoim zeszycie i zaczynam rozmyślać. Gutterzy słuchali Taja zanim dyrektor powiedział, że jest przewodniczącym Sił Uczniowskich. Sprawiedliwi, zgodnie z prawem wyznaczają kary, a Gutterzy się ich słuchają. Shadus jest sotho Egzekutorów. Czy to czyni go żołnierzem? Czy wie jak zabijać, tak jak reszta swojej frakcji? Nagle jego wysokie kości policzkowe i krwistoczerwone tęczówki sprawiają, że strach zaczyna uciskać mi klatkę piersiową. Chip EVE kłuje mnie z niepokoju za każdym razem, gdy spogląda w moją stronę, co nie dzieje się często. On po prostu się gapi. Gapi się na każdego, ale nigdy nie zatrzymuje na kimś wzroku zbyt długo i potem zaczyna się ponownie, znudzony, wpatrywać się w okno. Wszyscy go nudzimy. Boję się go, wkurwia mnie i frustruje za jednym zamachem. - Shadusie. - Pan Weylan puka w tablicę. - Czy mógłbyś, proszę, podejść tutaj i rozwiązać równanie? Cała klasa odwraca się, by obserwować jak wstaje od stołu i podchodzi powoli i obojętnie do tablicy. Wzdycha, zdejmuje zatyczkę z markera i odczytuje równanie. Nie jestem matematycznym geniuszem, ale nie jestem też idiotką. To równanie jest czymś, co powinniśmy zacząć przerabiać dopiero na początku przyszłego roku. Jest potwornie skomplikowane. Shadus przez trzy sekundy wczytuje się w nie, a potem zaczyna pisać. Każda cyfra, litera i symbol są starannie wykaligrafowane. Kiedy kończy odkłada pisak i spogląda na Pana Weylana. - Wracam teraz na moje miejsce. Rozumiem, że twoją pracą jest nauczenie mnie zasad matematyki. Jak zapewne widzisz, znam je. Oczekuję, że nie będziesz żądał publicznych pokazów moich umiejętności do końca tego semestru.
Oczy Pana Weylana rozszerzają się, gdy ponownie sprawdza rozwiązanie. Przez klasę przebiega szmer. Shadus wślizguje się na swoje krzesło i opiera podbródek na ręce, wpatrując się przez okno z największą apatią, jaką w życiu widziałam. Po chwili Pan Weylan chrząka i nasuwa na nos okulary, które mu się z niego zsunęły. Oczywiście Shadus rozwiązał zadanie poprawnie. - Tak, dobrze. Idziemy dalej. Dzisiaj będziemy dodawać wartość macierzy do... Przestaję słuchać Weylana i spoglądam z niedowierzaniem na Shausa. Za kogo on się uważa? Sposób, w jaki zwracał się do Pana Weylana, przepełniony był arogancją i żądaniem. Kiedy mamy wolny czas, żeby wykonać nasze prace w grupach, siadam przy pustym stole przed Shadusem, który śpi teraz z głową opartą o szybę. Zwijam kartkę papieru w kulkę i rzucam mu ją prosto w twarz. Odbija się od jego nosa, budząc go. Spogląda na mnie ponuro. - Czy ty to zrobiłaś? - Uch, nie wiem, ale czy ty nie zachowałaś się jak ogromny dupek przed całą klasą? - Otwiera usta ale mu przerywam. - Tak na marginesie, odpowiedzą, której szukasz, jest tak. - Ja już to wszystko umiem. - Shadus ziewa, a w kącikach jego oczu gromadzą się łzy. - Gutterzy obdarzeni są ponadprzeciętną pamięcią. Matematyka jest dla nas prosta. Nie jestem wyjątkiem. Wszyscy Gutterzy, których widzisz udają, że się uczą. Nie mam pojęcia, jak oni to wszystko wytrzymują. - Dlaczego udają? - syczę. - Żeby to dobrze wyglądało z perspektywy ludzi. Żeby wyglądało, że współpracujemy - wzdycha. - To jest gra. Farsa. Wiemy prawie wszystko, czego uczyć nas będą wasi nauczyciele, ale udajemy że tak nie jest, żebyście wy, ludzie, poczuli, że przyczyniacie się do naszej edukacji. To żałosne. - To dlaczego Gutterzy zostali tutaj przysłani?
- Powód jest ten sam, żeby to dobrze wyglądało - mówi z naciskiem. - Jesteśmy tutaj z wami. Uczymy się waszych nawyków, zachowań. A wy naszych. Wszyscy się poznajemy. Współpraca. Czy to nie jest piękne? Uśmiecha się, lecz nie jest to miły uśmiech, ale wściekły i ostry. - Mylisz się - szepczę. - Jesteś inny w porównaniu do reszty Gutterów. Nie możesz znieść tego całego udawania, prawda? Twoja duma sotho nie pozwala ci na to. Jego oczy ciemnieją, a głos staje się zimny. - Nie wiesz nic na temat sotho. Nie zachowuj się jakbyś wiedziała, tylko dlatego, że Raine ci coś powiedziała. Nic nie wiesz, człowieku. Zawsze będziesz tkwić w niewiedzy. Właśnie w tej chwili dzwoni dzwonek. Patrzę jak zbiera swoje książki i wychodzi tak szybko i płynnie, jak zimowy wiatr. *** Jedzenie jest jedyną rzeczą, którą lubię w Green Hills High. Na śniadanie jem ciepłego czekoladowego croissanta, na lunch jest świeża zielona sałatka, a na obiad stek. Dobre jedzenie. Nie zapiekanka z tuńczyka przez cztery noce z rzędu. Nie pudełkowe żarcie. Prawdziwe jedzenie, gotowane ze świeżymi ziołami i drogimi warzywami. Tatę nie stać na rzeczy tego typu. Nie jadłam tak dobrze od momentu, kiedy mama zmarła. Gutterzy dołączają się do grup ludzi. Prowadzają cywilizowane rozmowy. Najwyraźniej niektórzy ludzie nie uważają za problem faktu, że to my jesteśmy obiadem. Posiłkiem Gutterów są fiolki napełnione przeźroczystym płynem, każda z etykietką z napisem w dziwnym, przypominającym krzaczki, języku prawdopodobnie po to, by odróżnić smaki. Złość, słyszę szepty Gutterów, jest ostra. Smutek jest łagodny. Gutterscy naukowcy w jakiś sposób muszą oddzielać emocje. Obcy piją tę ciecz, jakby to były szoty, lub sączą je jak koktajl. Jeden lub dwa zdają się im wystarczać na cały dzień.
Długonoga postać przechodzi przez kafeterię, a ludzie rozstępują się wokół niej. Raine uśmiecha się, gdy Gutterzy śledzą ją wzrokiem. Kiwają głowami, a ona odpowiada im tym samym, co, jak sądzę, jest gestem świadczącym o szacunku do sotho. Ludzie nie mogą przestać się na nią gapić - zarówno dziewczyny jak i chłopcy. Sądzę, że jest protekcjonalną suką z kompleksem księżniczki, lecz to nie zmienia faktu, że podziwiam jej wpływ na ludzi. Wie jak dowodzić tłumem. Dostrzega mnie i rusza w moja stronę. - Czego chcesz? - chrząkam. Siada dokładnie naprzeciwko mnie. - Przyszłam potowarzyszyć mojej współlokatorce w lunchu. Co w tym złego? Wskazuję na jej pustą tackę. - Tylko ja jem. To nie jest lunch. To ty patrząca jak żuję z otwartą buzią. Uczniowie w stołówce wracają do swoich spraw, lecz kilka spojrzeń nadal spoczywa na Raine. Puka palcem w swój pokryty lakierem paznokieć, głos ma opanowany. - Kiedy byłam mała, w rezerwacie co rok przynosili nam pudło pełne używanych zabawek. Nie pozwalano nam mieć nowych, albo jakiś agent postanowił ich nam nie przekazywać. Zgarnęłam dla siebie lakier do paznokci, zanim zdążył zrobić to ktoś inny. Moje nowe ludzkie palce przerażały mnie. Ale przyzwyczaiłam się do nich, malując je w kółko i w kółko. Nauczyłam się je lubić. Musiałam. Nie miałam innej opcji, musiałam nauczyć się lubić moje całe nowe ciało. Jak bardzo bolesne musiało to być? Jak przerażająca i niepokojąca była konieczność przyzwyczajenia się do nowego ciała? - Dlatego lubię ubrania - kontynuuje Raine. - I biżuterię. I modę. Włożyłam całe moje serce w to, by dowiedzieć się jak uczynić moje ludzkie ciało pięknym. I teraz jestem piękna. Dzięki temu czuje się silna. Nadziewam na widelec stek i staram się coś odpowiedzieć. Ale tak naprawdę nie ma niczego, co mogłabym powiedzieć. Kątem oka dostrzegam jedzącego razem z grupką otaczających go Gutterów Taja.
- Nie jesteś szefową jakiś Sił Uczniowskich, czy coś? - pytam Raine. - Nie. Ale mówię po raz kolejny, nie potrzebuję żadnych organizacji. Nie jestem Tajem. Brutalna siła jest nudna i taka cliché. Mam swoje własne sposoby na wypełnianie własnych obowiązków i kontrolowanie mojej frakcji. Uśmiecha się. - Więc dlaczego tego ranka dwójka Gutterów walczyła ze sobą? - Sprawiedliwy i Oświecony jak mniemam? Nie lubimy Sprawiedliwych. Oni nie lubią nas. To bardzo proste. - A co z ludźmi Shadusa? Egzekutorami? Raine wzrusza ramionami. - Oświeceni i Sprawiedliwi walczyli o przychylność Egzekutorów od zarania dziejów. Tak bardzo staramy się, by Egzekutorzy byli po naszej stronie, że co chwile stajemy przeciwko sobie i okrywamy się hańbą. Tak jest zawsze. - Ponieważ to Egzekutorzy posiadają potęgę i siłę. Ponieważ chcecie, żeby stali za wami murem. - Dokładnie - Raine uśmiecha się. - Naprawdę zaczynasz łapać o co w tym chodzi! Przenoszę wzrok na odległy pusty stół. Siedzi przy nim Shadus, który sączy płyn z fiolki. Gutterzy podchodzą do jego stołu i starają się nawiązać rozmowę, lecz są odprawiani kilkoma słowami. Jego wyraz twarzy jest pusty, pozbawiony życia. Zbliżają się do niego w grupach, zbyt przerażeni, by zrobić to samemu. Nawet z tej odległości jestem w stanie wyczuć tę imponującą aurę, która ma na celu odpychanie ludzi. Jego pragnienie samotności, sprawia, że prawie zaczynam mu współczuć. Ja? Współczuję kosmicie? Potrząsam głową i odwracam się z powrotem do Raine.
- Więc to wszystko? Wszyscy na waszej planecie są przydzieleni do jednej z trzech kategorii? - Och, nie - Raine wybucha śmiechem. - Nie, to tak nie wygląda. Na każdym kontynencie rozsiane są dziesiątki frakcji. Albo... były. - Były? - mrużę oczy. Raine zerka na mnie i w mgnieniu oka jej wyraz twarzy zmienia z przygnębionego na pogodny. Jest dobra w ukrywaniu swoich emocji. - To nic. Zapomnij, że w ogóle to powiedziałam. - Mówiliście, że opuściliście swoją planetę by udać się na jakąś wycieczkę. Z wasza planetą nic się nie stało, prawda? To znaczy... - Nasza planeta ma się doskonale - przerywa Raine. - Mówiąc szczerze, jest w o wiele lepszym stanie niż ta obca planeta. Nie zanieczyszczamy jej tak bardzo. - To Ziemia. Nie "obca planeta." - Celuję w nią widelcem. - Dla mnie jest obca. - Uśmiecha się i wstaje, zabierając ze sobą pustą tacę. Szkoła stara się uczynić to miejsce tak normalnym, jak to możliwe, mimo obecności Gutterów. Jest lunch, przerwa, angielski,chemia, kluby i drużyna futbolowa. Gutterzy i EVE mają ten sam program nauczania, z jednym wyjątkiem wszyscy EVE mają zajęcia z kultury Gutterów, tak jak Gutterzy mają zajęcia z kultury ludzi. Nasza nauczycielka kultury, Pani Gianca jest szczupłą Gutterką, która nosi związane w ciasny kok włosy i okulary o grubych szkłach. Sala wypełnia się nieufną ciszą w momencie, kiedy zaczyna pisać po tablicy. - Czy któreś z was mogłoby mi powiedzieć, co wie na temat Gutterów? - pyta. Jakaś dziewczyna podnosi rękę. - Jesteście jakimiś żabami, czy czymś w tym stylu, prawda? To znaczy, zanim wylądowaliście na Ziemi wyglądaliście inaczej. Pani Gianca marszczy brwi.
- Proszę zrozumcie jedno - te zajęcia nie mają na celu zwrócenia waszej uwagi na różnice pomiędzy ludźmi i Gutterami, ale raczej na podobieństwa. - Ale tak naprawdę jesteście humanoidalnymi jaszczurkami, co nie? - tym razem próbuje jakiś chłopak. - Dla nas, Panie Hannon, wy jesteście humanoidalnymi małpami. To wszystko jest względne. - Jej głos jest cierpliwy. Cała klasa wybucha śmiechem. Jej naturalny wdzięk przypomina mi Raine - prawdopodobnie jest jedną z Oświeconych. - Kiedyś mieliśmy swoją planetę, ale byliśmy zmuszeni ją opuścić. Nie myślcie o nas jak o kosmitach, ale jak o ludziach takich jak wy sami - wysiedlonych, przepełnionych strachem, pozbawionych środków do życia i domu. Ludzie byli na tyle uprzejmi, że pozwolili nam zatrzymać się na swojej planecie wtedy, gdy tego najbardziej potrzebowaliśmy. Bez was, bez EVE, na pewno zginęlibyśmy. Będziemy wam wdzięczni i dłużni do chwili, gdy opuścimy tą planetę. Życzliwy uśmiech Pani Gianci poszerza się. - To ważne byście pamiętali, że jesteśmy tylko tymczasowymi gośćmi na tej planecie. Opuścimy to miejsce, gdy tylko nasz statek zostanie naprawiony. Nie będziemy wam już dłużej sprawiać problemów. Prawdopodobnie w momencie, gdy będziecie mieć własne dzieci, nie będzie nas już tu od dawna. Odwraca się z powrotem w stronę tablicy. - Żeby zdać egzamin na koniec tego semestru, musicie widzieć następujące rzeczy; Gutterzy nie są niebezpieczni. Mimo plotek, nie posiadają żadnych specjalnych zdolności ani wzmocnionych zmysłów. Przede wszystkim, mamy teraz ludzkie ciała. Jesteśmy tacy jak wy. I ostatecznie, Gutterzy będą robić wszystko, by szanować waszą kulturę i prosimy was o to samo. Nikt nie wie co powiedzieć. Szanować? Nie ma miejsca na żaden szacunek, szczególnie, że są od nas tak boleśnie różni. Zapisujemy to i staramy się nie myśleć o tym, co to tak naprawdę znaczy, albo o co faktycznie nas prosi. Podnoszę rękę. Pani Gianca udziela mi głosu.
- Tak, Panno Hale? - Wasze nosy - macie bardzo dobry węch, prawda? Pani Gianca wygląda na zszokowaną, ale szybo opanowuje się. Naciskam dalej. - Powiedziała pani, że nie macie żadnych szczególnych zdolności ani specjalnych zmysłów. Ale tak na prawdę macie. Więc dlaczego pani skłamała? Cisza zaczyna ciążyć w pomieszczeniu. Uczniowie spoglądają na siebie nawzajem i rzucają nieufne spojrzenia w stronę Pani Gianci, która wybucha śmiechem. Nie udaje jej się ukryć tego, jak bardzo nerwowo on brzmi. - Panno Hale, nie mamy żadnych wyjątkowych zmysłów. Jesteśmy tak samo normalni jak wy. Jesteśmy sobie równi. - Ale... - Na stronie 48 - przerywa szybko - znajdziecie proste pytania. Chciałabym byście napisali pracę na dwie strony odpowiadającą na nie, szczególnie... Wyłączam się i patrzę w podręcznik. Dlaczego skłamała? Może to Shadus tak naprawdę kłamie? Przez okno dostrzec można trawnik przed budynkiem i stalowe ogrodzenie otaczające cały teren szkoły. Nie ma na celu przetrzymywania nas tutaj. Służy powstrzymaniu wszystkich nieupoważnionych. Protestujący poszli dzisiaj szybciej do domu, opakowania i butelki po wodzie przywodzą mi na myśl odciski stóp. Porzucone transparenty zaśmiecają trawnik; Kosmici Zagrażają Naszym Dzieciom. Zabierzcie Nasze Dzieci Do Domu, Czystość Rasowa>Pieniądze. Przytulam książkę do piersi i zaczynam przedzierać się przez korytarz. Nie jesteśmy pierwszymi nastoletnimi EVE. Ludzie, tam na zewnątrz, nie są wściekli z powodu tego, że jesteśmy EVE. Tylko dlatego że uczymy się i żyjemy wspólnie z Gutterami.
Biblioteka jest całkiem zastawiona półkami z ciemnego drewna. Pary Gutterów i EVE zajmują stoły - po pomieszczeniu przechodzi się bibliotekarz i każe nam siadać obok naszych kulturowych partnerów. Shadus siedzi naprzeciwko mnie, ma podwinięte rękawy białej koszulki, co odsłania jego delikatną skórę nadgarstkach.7 Kartkuje książkę, a światło słoneczne odbija się w jego rubinowych oczach. - Pani Gianca powiedziała, że nie macie dobrego węchu - mówię. Shadus nawet nie podnosi wzroku. - Pani Gianca jest kłamcą. - Dlaczego miałaby kłamać? - Ponieważ sotho im tak kazało. Ludzie nigdy nie mają dowiedzieć się, do czego jesteśmy zdolni. W przeciwnym razie bylibyśmy w niebezpieczeństwie. Bylibyśmy zamknięci za większa ilością barier niż ten rezerwat. - Więc dlaczego mi powiedziałeś? Mogłabym to komuś powiedzieć i wtedy mielibyście kłopoty. - Nie bądź tępa. Uczyłem się historii. Nikt nie wierzy w słowa nastolatków8. Po raz pierwszy od chwili przyjazdu do tego miejsca, zaczynam się śmiać, ciepłym, prawdziwym śmiechem. Shadus wygląda na zaniepokojonego. - Czy coś cię bawi? - Tak. - Wycieram łzy, które zebrały mi się w kącikach oczu. - To zabawne, ponieważ jest całkowicie prawdziwe. I gówniane. Ale to nie oznacza, że nie jest zabawne. 7
Opis jakby to był punkt widzenia jakiegoś wampira hahaha. Brakuje tylko uwagi jaka to ona jest
jedwabista… XD Chociaż nie, wampiry to raczej się łabędzimi szyjami zachwycają.
8 Ale w połowie obecnie wydawanych książek, to nastolatki ratują świat :| /Marta Ale on ma racje, na początku zawsze nikt im nie wierzy, szczególnie rodzice, dopiero jak ich coś nadnaturalnego próbuje zabić to wierzą XD/ Aga
Marszczy brwi i przewraca stronę. - Coś nie tak, dziwaku? Mruga. - Dziwaku? - Taa, to przezwisko. Słyszałeś kiedyś o nich? - Przezwiska to coś, co ludzie nadają osobom, do których odczuwają sympatię. - No, taaa. Ale oczywiście to się nie sprawdza w tym przypadku. - Oczywiście - cedzi. - Jeśli nie chcesz użyć prawdziwego imienia, przezwiska są bardzo rentowne. - Rentowne? - Shadus podnosi wzrok, w kącikach jego ust pojawia się cień uśmiechu. Jest to pierwsza pozytywna emocja, którą kiedykolwiek u niego zauważyłam. - I kto teraz używa wyszukanych słów? Szybko chowam głowę w książce, pilnując się, żeby nie roześmiać się po raz kolejny. Nie mogę uwierzyć, że prowadzimy cywilizowaną rozmowę. Patrzymy jak bibliotekarz krąży między półkami i promienie słońca padają na jego zmierzwione włosy. - Sha - mówi w końcu Shadus. - W naszym języku oznacza zwiastun. Dus - światło nowego dnia. - Myślałam, że powiedziałeś, że używacie zapachu do komunikacji? - Używamy zarówno wokalizy i zapachu, ale częściej zapachu z odgłosami jako formą modyfikatorów. - Więc jesteś zwiastunem słońca... - Wschodem słońca - kończy kiwając głową. - Victoria jest łatwiejsza. Victor - znasz ten wyraz, prawda?
- Staroangielskie: ten kto wygrywa9 - mówi odruchowo Shadus. - Dokładnie. Dodaj "a" i stanie się imieniem dla dziewczyny. - Ta, która wygrywa - próbuje, a ja kiwam głową. - Większość ludzi nazywa mnie Vic. - Imiona, tak sądzę, wszędzie we wszechświecie są takie same - zamyślił się. Zawsze mają dziwne, choć napełniające nadzieją znaczenie. Każdy rodzic pragnie, by jego dziecko żyło dostatnio i szczęśliwie, więc nadają im takie imiona. Kiwam głową. - Nazwała mnie moja mama. - Mnie również nazwała mama. - Gdzie teraz jest? W rezerwacie? - Nie żyje. - Przewraca stronę w książce. - Zginęła podczas naszego lądowania na Ziemi. Zmarła osłaniając mnie. Jego czerwone oczy ciemnieją, aż przybierają odcień wina, a jego zawsze sztywna postawa rozluźnia się, jakby na jego barkach spoczęło coś ciężkiego. Jego uczciwość wstrząsa mną dogłębnie. Bycie uczciwym zasługuje na wzajemną uczciwość. - Moja mama też nie żyje. Zginęła podczas masowej paniki w trakcie jednego z protestów antygutterskich. Podnosi wzrok, jego oczy migoczą przepełnione czymś, czego nie można dokładnie określić. Ulgą? - Również zmarła chroniąc cię. - Co? - marszczę nos. - Nie. Zmarła przez was. Przez waszych ludzi. 9
Wygrywać - win
- Protestowała przeciwko nam. Protestowała przeciwko niebezpieczeństwu, które reprezentujemy. Każda matka chciałaby chronić swoje dzieci - ciebie - przed nieznanymi, obcymi przybyszami. Minęły lata. Ale sposób postrzegania tego, uderza z całą siłą w moją budowaną skrupulatnie przez dziesięć lat zbroję i nie wiem, czy mi się to podoba. Mam wrażenie, że oczy Shadusa wypalają mi swoim spojrzeniem dziury w ciele. - Tak, zmarła przez nas. Ale zrobiła to chroniąc cię. Nie wątp w to. Zapada cisza, podczas której staram się odzyskać głos. - Świetnie. To naprawdę świetne, że sądzisz, że możesz wejść tu i powiedzieć mi, dlaczego moja własna mama zmarła. To jest, kurwa, świetny sposób na zawieranie przyjaźni. - Nie staram się zaprzyjaźniać. Jestem Egzekutorem. Moim obowiązkiem jest radzenie sobie ze śmiercią. Przyjaciele nie mają w zwyczaju się ciebie trzymać, gdy twoim obowiązkiem jest ścinanie ludzi. - Czy to miało sprawić, że będzie mi ciebie żal? - warczę. - To miało cię ostrzec - mówi, jego głos jest chropowaty i niski. - Ta rozmowa musi pozostać lekka. Nie możemy zostać przyjaciółmi. Złe rzeczy przydarzą się człowiekowi i Gutterowi, którzy jako pierwsi staną się otwarcie przyjaciółmi. Nie rozumiesz? Jesteśmy obserwowani. Cała szkoła jest obserwowana. - Taaa, uch. Paparazzi stoją przed bramą... - To nie przez paparazzich na zewnątrz - przerywa. - Ale przez ludzi w środku. Nauczycieli. Personel. Innych uczniów. Nie każdy przyjechał tutaj, by budować mosty. Niektórzy mają na celu palenie ich, gdy tylko to tego dojdzie. Mrużę oczy. - O czym ty mówisz? Nikt tu niczego nie knuje. To nie jest szpiegowski film. To znaczy, taaa, nie będzie żadnych tęczy ani kwiatków...
- Nie. Nie będzie. Będzie śmierć i krew. Widziałem wystarczająco wiele w życiu, żeby wiedzieć, kiedy nadchodzi. - Co ty, kurwa, chcesz przez to powiedzieć? Dzwoni dzwonek. Wstaje, zbliża się do mojego krzesła z książką pod pachą i jego palące spojrzenie spotyka się z moim. - Mówię, że czeka nas rzeź. Nie ufaj tutaj nikomu. Nawet mnie. - Nie zamierzałam. - Mądra dziewczynka. - Znowu śmieje się w ten lekko sarkastyczny sposób i odchodzi.
3. Cesarz Niebo wygląda jak lodowo-niebieski kwiat. Obserwuję je przez okno w pokoju, siedząc na stołku, podczas gdy gutterski, szkolny doktor przygotowuje igłę. Blizna EVE, tuż poniżej żeber, pulsuje z niepokojem. Jestem tutaj, w gabinecie pielęgniarki, na comiesięcznym obowiązkowym badaniu EVE. - To prosty zabieg. Będzie tylko troszkę bolało. - Doktor Yulan patrzy mi prosto w oczy, jego szare tęczówki są blade. Szkolną pielęgniarką jest Gutter. Oczywiście, że tak jest. - Czy możemy mieć to już z głowy? Yulan uśmiecha się. - Jeśli tego chcesz. Przeciera moją skórę gazą, co powoduje mrowienie. Igła wbija się w moje ciało i zasysa krew. Ramię robi się zimne. Potem Yulan bandażuje małą, krwawiącą rankę. - Mam nadzieję, że za bardzo nie bolało. - Mistrzowska robota, doktorze - naśladuję jego sztywny akcent. Podnosi na wysokość oczu strzykawkę wypełnioną moją krwią i zapisuje coś na jej temat. Jego długie palce poruszają się z wdziękiem. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Yulana z dużej odległości, wzięłam go za kobietę. Ze swoim niewielkim nosem i drobnymi ustami, jest najbardziej kobiecym, nie, najpiękniejszym Gutterem, jakiego kiedykolwiek widziałam. Jego ciemne włosy związane są w kucyk, który opada na plecy. Pasuje mu to. - Jesteś oświeconym, prawda? - pytam. Yulan spogląda na mnie znad swoich cienkich okularów.
- Czy omawialiście już frakcje na zajęciach z Kultury Gutterów? - Nie. Moja współlokatorka powiedziała mi. Raine. Znasz ją, prawda? Jest twoim sotho. - Tak. - Yulan kiwa głową. - Jej rodzina jest mi bardzo droga. W dzieciństwie mieszkałem na małej, biednej farmie. Podczas jednej ze swoich tras odwiedził ją tata Raine i dostrzegł we mnie potencjał. Zapłacił za moją edukacje. Mam u nich bardzo duży dług. A więc Yulan został wybrany na szkolną pielęgniarkę nie bez powodu. Uśmiecha się w rozbrajający sposób - co rozmywa cały twój niepokój. Jego głos jest miękki i prawie brzmi normalnie. To kojące. Nie jest w najmniejszym stopniu dziwadłem. - Twoja krew jest czysta - stwierdził, po tym jak wsadził fiolkę do świecącej niebieskim światłem maszyny przypominającej urządzenie robiące popcorn. - Twój organizm bardzo dobrze przyjął chip EVE, który nieźle się napełnia. Masz może jakieś skargi lub obawy? - Kłuje czasem, kiedy czuję się naprawdę wściekła albo przerażona. Jednak ci goście z kliniki EVE powiedzieli, że to normalne. - Bo jest normalne. Ale jeśli te ukłucia staną się bolesne lub zbyt częste, to powinnaś przyjść do mnie i zrobić badania. To są symptomy pęknięcia. Pęknięcie następuje wtedy, kiedy chip EVE wybucha ze względu na silny stres emocjonalny. To rzadkie lecz śmiertelne. Jesteśmy zachęcani do zachowania spokoju i do odpoczynku, ale jest to jedynie sposób zmniejszania prawdopodobieństwa, że tak się stanie i nie można temu całkowicie zapobiec. To tego najbardziej obawiał się Tata, aż lekarze powiedzieli mu, że jest jakieś dwa procent szans, że to się w ogóle przydarzy. - Wiem, wiem - wzdycham. - W klinice powiedzieli mi o pęknięciu. Będę ostrożna. Mogę już iść? - Jeszcze chwilka. Omówmy jeszcze twoje dane. Wzrost? - pyta.
- Dwa metry - drażnię go. Bazgrze po kartce. - Metr siedemdziesiąt pięć. Grupa krwi? - ABCDEFG. Odkłada pióro. - Nie musisz tak się wykręcać, Victorio. Te informacje są poufne. Potrzebuję ich, bym mógł cię lepiej leczyć. - Przepraszam. Staram się tylko polepszyć nastrój. Ciężko jest być wesołym na tej farmie dziwadeł. Jego łagodne, nisko osadzone oczy obserwują mnie. - Jeśli chcesz porozmawiać, jestem tutaj, by cię wysłuchać. "Nie ufaj nikomu" głos Shadusa dźwięczy mi w uszach. - Tiaaa. Wszyscy tak mówią. Zanim wbiją ci nóż w plecy. - Jesteś nieufnym indywiduum. - Można tak powiedzieć. Przesuwa wzrokiem po kartce przypiętej do podkładki. - Tutaj jest napisane, że twoja matka ... Zaciskam szczęki. Mam wrażenie, że moje ciało jest puste, pozbawione wszelkich uczuć, a blizna zaczyna pulsować nerwowa, paląca i drażniąca. Zniża głos do delikatnego szeptu, kiedy czyta dalej. - Wygląda na to, że była bardzo silną kobietą. - Typ A - wypluwam moją grupę krwi, zeskakuje ze stołka i zatrzaskuję za sobą drzwi gabinetu tak głośno, że grzechoczą szyby w oknach, a ludzie zaczynają się we mnie wpatrywać.
Yulan jest miły. Ale głupi jak cholera. *** Dwa ognie są świetną grą, która pozwala mi w sposób legalny wyładować na ludziach frustrację. Jestem do dupy we wszystkich sportach, ale jestem najlepsza we wściekaniu się. Rzucam piłką prosto w twarz jakiegoś faceta i patrzę jak uskakuje przerażony. Ciskam kolejną, która uderza w łydki dziewczyny tak mocno, że wydaje z siebie przeciągły pisk. - Hale! Chodź tu! - krzyczy pan Targe. Podbiegam do niego. - Co ty tam wyrabiasz? - Gram w dwa ognie. I to całkiem nieźle. - Rzucasz piką, by zranić ludzi. Schodzisz na dziesięć minut. Ochłoń. Siadam na ławce obok jakiejś dziewczyny i gapię się na swoje trampki. - Twoje buty. Głos jest taki nieśmiały, że ledwo go słyszę. Podnoszę wzrok - obok mnie siedzi EVE. Jej włosy są związane w kok, twarz okrągła, mały i okrągły nos uroczy, a oczy ciemne. Wpatruje się w podłogę. - Co z nimi? - pytam. - Rozwalają się - mamrocze. Moje conversy są brudne, a końcówki sznurówek rozcapierzone. Niektóre miejsca, w których się poprzecierały, pozaklejałam czarną taśmą klejącą, abym mogła jeszcze je trochę ponosić. Nie chciałam prosić o nowe buty, kiedy ledwo było nas stać na leki Alisy. - Kiedy się stąd wydostanę kupię nowe i będą naprawdę drogie. Pozłacane żartuję. Dziewczyna uśmiech się nieśmiało. - Mój tata każe mi odkładać na fundusz do college'u.
- Twój tata jest inteligentnym facetem. - T-to nie ma znaczenia. I tak nie dostanę się do dobrego college'u. Nie jestem wystarczająco mądra. - Potrząsa głową. - Prze- przepraszam. Szkoła t-to bardzo nudny temat rozmów. Milczymy, obserwując grę, słuchając pisków trampek ślizgających się po podłodze i wrzasków zawodników. Zaczynam machać nogami. - Przy okazji, jestem Victoria. - Dakota - mówi. - Dlaczego siedzisz na ławce? - Mam duży problem z koordynacją. Zawsze zostaję zbita pierwszą rzuconą piłką. - Nie możesz być aż taka zła. Jej uśmiech poszerza się. - T-tylko poczekaj, aż wrócimy na boisko. Zobaczysz. Pan Targe pozwala nam dołączyć podczas następnej rundy. Podaję Dakocie piłkę. Krzywi twarz i rzuca ją z całej siły. Jakiś chłopak łapie ją z łatwością i odrzuca z powrotem, prawie z poczuciem winy, i choć Dakocie udaje się uniknąć piłki, to ostatecznie wpada na nią. Łapie moje spojrzenie. - W-widzisz? Zdecydowanie najgorsza. - To był pełen wdzięku pokaz najgorszości - śmieję się. - Co w tym śmiesznego? - Dziewczyna z naszego zespołu mlaszcze, żując gumę. Jest totalnym ścierwem. Następnym razem nawet nie kłopocz się graniem. - Wyglądasz jak zdechła ryba. - Inna dziewczyna zaczyna się śmiać. Dakota oblewa się rumieńcem, jej spojrzenie jest przyklejone do podłogi.
- Mam nadzieję, że nigdy nie będę wyglądać tak głupio. Nigdy. Powiesz mi jeśli będę wyglądać tak głupio, prawda? - Dziewczyna od gumy spogląda na swoją przyjaciółkę. Złość narasta we mnie jak szturchnięty lew, jak żar napotykający tlen. Alisie codziennie dokuczano w ten sposób. I teraz nie ma mnie tam, by to powstrzymać. Ale mogę powstrzymać to tutaj. Tym razem rzucam piłką najmocniej jak potrafię. Wali w klatkę piersiową dziewczyny od gumy. Ta potyka się, bierze haust powietrza i połyka gumę. - Nie pieprz - warczę. - To sprawie, że wyglądasz jeszcze brzydziej. - Hale! Chodź tu natychmiast! - wrzeszczy Pan Targe. Wskazuje na mnie palcem. Nie wiem jaki masz problem, ale nie podoba mi się to. Koza. Spotkamy się tutaj po lekcjach, będziesz sprzątała boisko. - Nie słyszał pan co ona mówiła? - protestuję. - To było znęcanie się. - A to, co ty zrobiłaś nie było lepsze - mówi Targe. - Jeszcze jedno słowo, a dostaniesz podwójną kozę. Gapię się na niego jak zdychająca ryba, starając się ukryć furię i siadam na ławce koło Dakoty. Rzuca mi spojrzenie. - N-nie musiałaś tego robić. Przyzwyczaiłam się. To nic dla mnie nie znaczy. - W porządku. Po prostu nie mogę słuchać takiego gówna jak to. - Ściągam mocniej kucyk i wpatruję się w plecy Targe'a. Dakota spogląda na podłogę z zakłopotaniem. Pan Targe każe mi poskładać pojemniki na piłki i kije bejsbolowe do składziku przez wieki. Przeciągam właśnie skrzynię z piłkami do baseballu, kiedy podchodzi. - Przyniosę jeszcze kilka rzeczy. Nie chcę, żebyś się obijała, kiedy wrócę, rozumiesz? Im szybciej skończysz, tym szybciej będziesz mogła iść. Salutuję drwiąco.
- Tak jest! Przewraca oczami i wychodzi z sali gimnastycznej. Jestem sama. Siatka zwisająca z obręczy kosza od koszykówki przypomina mi pajęczą sieć. - Jak pogoda tam na górze? - krzyczę w jej kierunku. Powiewa lekko. Staję na linii rzutów i ciskam piłką. Pudło. - Tak szybko w kozie, człowieku? Jesteś żałosna. - Taj wchodzi na boisko. Wzdycham. - Zostaw mnie w spokoju, Jaskierku. - Jaskierku? - Jeży się na przezwisko. - Twoje włosy ranią moje oczy. Celowo osiągnąłeś efekt "tlenionego surfera"? Może to sprawia, że się wyróżniasz - to ważne, kiedy wszyscy twoi rówieśnicy wyglądają jak klony. Napawa cię dumą. Gapi się na mnie, w jego złote oczy patrzy się łatwiej niż w tlący się szkarłat Shadusa albo kłujący błękit Raine. Na jego ustach gra słaby uśmiech - prawdziwy uśmiech. Nie taki kpiący albo triumfalny chichot. - Gratuluję, człowieku. Jesteś jedyną, która zdaje się to łapać - mówi w końcu. Gutterzy nie rozumieją. Moja rodzina, w szczególności, nie rozumie. - Rozmawiaj więcej z ludźmi. My wszyscy rozumiemy tego typu rzeczy. Jak myślisz, dlaczego robimy sobie tatuaże i przekłuwamy uszy? - Założyłem, że z powodu ogólnej głupoty. - Wkłada ręce do kieszeni. - Jest tu gdzieś Targe? Miałem się z nim spotkać. - Wróci jak tylko skończy wyjmować głowę z własnej dupy. Złote oczy Taja wpatrują się w skrzynię z piłkami. Podchodzi i zbiera piłkę, którą wcześniej rzuciłam.
- Zazwyczaj nie oferuję mojego cennego czasu i pomocy, ale w tej chwili nie mam nic lepszego do roboty, więc pomogę ci w twojej karze. Powinnaś uważać się za szczęściarę. Silne ramiona rzucają piłkę. Łapię ją i wkładam do kosza. - Taki osiłek jak ty, musiał wiele ćwiczyć na swoim statku jako dziecko, co? próbuję. Taj rzuca mi kolejną piłkę do koszykówki. - Intryguje cię statek, co? Większość ludzi interesuje. Jest piękniejszy niż wszystko, o czym wy, ludzie, mogliście marzyć, by skonstruować. - Widziałam go w telewizji jako dziecko. - Kilka razy kozłuję piłką. - Wyglądał trochę jak kozi bobek. Twarz Taja przybiera odcień gotowanego buraka. - To nie jest... Zabraniam ci nazywać go kozim bobkiem! - Bo co, poślesz mnie do kozy? - Uśmiecham się krzywo i wskazuję rękoma dookoła, podkreślając fakt, że już siedzę w kozie. Dyszy, milcząc do momentu, gdy wzdycham. - Okej, przepraszam. To nie jest kozi bobek. - To dzieło sztuki międzygalaktycznej technologii - mówi powoli, a ja powtarzam za nim. -... dzieło sztuki międzygalaktycznej technologii. Pozornie zadowolony, chociaż jeszcze trochę wkurzony, podaje mi kolejną piłkę trochę mocniej niż to koniecznie. Łapię ją i krzywię się. - Musieliście go nieźle rozwalić, skoro tyle czasu zajmuje wam jego naprawa. - Uderzyliśmy w Ziemie z prędkością ponad tysiąc sześćset kilometrów na godzinę. Nawet nasze spolaryzowane pole amortyzujące zostało rozerwane w skutek działania grawitacji. To cud , że żyjemy. Nie wszyscy przeżyliśmy. Sotho Egzekutorów zmarła.
- Mama Shadusa - dopowiadam. Taj wydaje się zaskoczony. - Tak. Skąd... - Shadus mi powiedział. - Shadus nic nikomu nie mówi. - Mnie powiedział. Taj spogląda na mnie, jakby widział mnie teraz w zupełnie innym świetle. Milczę. Patrzę jak z wprawą kozłuje piłkę. Jego złote oczy odbijają się w wypolerowanej podłodze. - Wciąż pamiętam jakby to było wczoraj. Yulan i jego zespół waśnie skończyli transferowanie mnie do nowego ciała. Moje ludzkie nogi nie funkcjonowały tak jak powinny - nie wiedziałem jak nimi poruszać. Dookoła nas wyły syreny statku. Rozbijaliśmy się. Wszystko dookoła nas spadało. Nie byłem nawet w stanie podnieść rąk, żeby osłonić twarz. Opamiętuje się i przerwa natłok wspomnień, potem marszczy brwi i spogląda na mnie. - Pracujemy tak ciężko i szybko, jak możemy, by naprawić statek. Po prostu trudno jest znaleźć odpowiednie materiały i opóźnia nas rząd, który bada każdy aspekt naszej technologii podróży kosmicznych. Myślisz, że nie chcemy opuścić tego miejsca tak prędko, jak to możliwe? Ten świat jest irytujący i wrogo... - Hale! Co tu się dzieje? - grzmi Targe, gdy wchodzi do pomieszczenia. Taj podchodzi do niego i zaczynają rozmawiać. Moje ramiona są obolałe, gdy w końcu opuszczam salę gimnastyczną, a blizna pod moimi żebrami tętni tępym bólem, spowodowanym wyczerpaniem. To naprawdę reaguje na moje samopoczucie. Nie mogę się zdecydować, czy to przerażające jak cholera, czy raczej interesujące. W klinice EVE, w której byłam testowana, pobrano mi krew, spisano wszystkie moje dane, i chociaż mówili w jaki sposób moje ciało może zareagować na chip, nigdy nie wspominali jak chip może
zareagować na mnie. To jakby małe, niesamowite stworzonko wewnątrz mnie, które odzwierciedla wszystkie moje uczucia. Dzisiaj żadni protestujący nie okupują bramy. To ulga nie widzieć przepełnionych gniewem haseł, ani nie słyszeć skandowanych słów. Dozorcy zamiatają liście na kupki. Przyglądam się im z alkowy za śmietnikami, w której palę. Dozorcy są dorosłymi Gutterami – mają związane z tyłu włosy, blade oczy okryte za okularami przeciwsłonecznymi. Wydają się spokojni, wyłapuję wzrokiem jak niektórzy z nich zatrzymują się i podziwiają drzewa i wzgórza. Zastanawiam się, czy na ich rodzimej planecie są drzewa. Zastanawiam się, czy w ogóle ją pamiętają. - Ty. Podnoszę wzrok. Shadus stoi w miejscu gdzie słońce spotyka się z cieniem. Gaszę papierosa i depczę go butem. - Co tam, dziwaku? - Kopciłaś. - Aw, jakie to z twojej strony miłe. Rzadko kiedy ktoś mi mówi, że jestem gorąca10. Jego twarz jest bez wyrazu, jakby w ogóle nie załapał żartu. W duchu błagam o powiew zimnego wiatru, by szybciej pozbyć się zapachu dymu. Odgłosy jadącego samochodu, przebijają się ponad dźwięk drapania grabi o chodnik. - Jesteś moją partnerką kulturową. - Przekręca się, by przecisnąć się między śmietnikami i podchodzi do mnie. Mocniej naciągam sobie kaptur na głowę. Mój chip EVE pali mnie kwaśną nerwowością. - Jakbym o tym nie wiedziała, dziwaku. - Oddaj mi je - żąda Shadus. 10 Nie wiem czy dałam radę to przetłumaczyć tak, żeby dało się załapać sens. W oryginale Shadus mówi : You were smoking. Smoke oznacza zarówno, że ktoś pali papierosy i, że coś się dymi, fajczy. U nas, żeby to ładnie brzmiało, musiałby powiedzieć kopciłaś się, no ale wtedy nie ma już tej dwuznaczności no i nie mówiłby już o paleniu. /Aga
- Dać ci co? Nic nie mam. Opiera rękę o ścianę tuż nad moim ramieniem i pochla się. Pod jego czarną grzywką, czerwone tęczówki wyglądają jak dwa stawy wypełnione krwią. Przez tę małą odległość, ten kolor przyprawia mnie o skręt żołądka. Mogę sobie z nim poradzić z dystansu - ale to nie jest dystans. To jest jego kurtka i moja bluza przyciśnięte do siebie, moja dłoń przypadkowo ocierająca się o jego jeansy. Pierwszy raz czuję jego zapach. Jedynym Gutterem, obok którego stałam wystarczająco blisko, by poczuć jego zapach była Raine, a ona cuchnie perfumami. Zapach Shadusa jest neutralny, przypomina popiół. Z domieszką jakiegoś męskiego szamponu. - Twoje papierosy - mówi Shadus. - Oddaj mi je. - Nie wiem o czym mówisz. - Śmieję się nerwowo tak, że mój żołądek zaciska się. Nie palę. Zaciąga się powietrzem. - Mentolowe. Palisz papierosy mentolowe od prawie dwóch lata. Tym razem bierze głębszy wdech. - Masz coś koło szesnastu lat. Nie jesteś zbyt aktywna fizycznie. Twoim ostatnim posiłkiem była pizza. Używasz miętowego szamponu i odżywki gruszkowej. Za cztery dni dostaniesz okres.11 Wzdrygam się, a na mojej twarzy rozlewa się rumieniec. - Możesz stwierdzić to wszystko na podstawie zapachu? - Jak powiedziałem - odpycha się od ściany. - Mamy bardzo dobry węch. Ale posiadam też informacje, które nie są związane z zapachem. Twoja siostra ma
11
Chyba bym go w twarz walnęła za coś takiego XD /Aga Eee, nie no spoko, każda dziewczyna marzy, żeby facet jej to powiedział xD /Marta Przynajmniej jest przygotowany, w razie objawów niestabilności emocjonalnej ^.^ /Aga
astmę oskrzelową.12 Twój ojciec nocą pracuje w hucie, a za dnia jako barman, no i jako malarz ścienny. Sto tysięcy dolarów dla twojej rodziny to dużo pieniędzy. - Czytałeś moje akta? - warczę. Ignoruje mnie. - Palenie bezpośrednio w negatywny sposób wpływa na ludzkie ciało. Substancje rakotwórcze mogą wpłynąć na emocje zawarte w chipie EVE. Wywalą cię, jeśli dowiedzą się, że palisz. - Czy to groźba? - Zaciskam szczęki. Krzyżuje ręce na piersi. - Ty i twoja rodzina potrzebujecie pieniędzy. Staram się pomóc. - Nie udawaj, że obchodzi cię moja rodzina. - Mój śmiech jest gorzki. - Nie chcesz, żeby twoje jedzenie smakowało jak dym. Rozumiem. Wyciąga przed siebie rękę i czeka. Mamroczę pod nosem przeróżne groźby, grzebiąc w kieszeni, ostatecznie wyciągam papierosy i wciskam mu je w dłoń. Odchodzę. Nie idzie za mną. Nienawidzę tego, ale muszę to przyznać - ma rację. Paląc, ryzykowałam wszystko, a ostatnią rzeczą, która chciałam zrobić, to spieprzyć taką szansę. To cud, że nie zostałam złapana zanim on mnie nakrył. Kupka liści na trawniku kusi mnie. Rozglądam się dookoła. Nikt nie patrzy. Shadus jest poza zasięgiem wzroku. Dozorcy gdzieś sobie poszli. Wzdycham sfrustrowana i rzucam się do tyłu prosto na stos liści. Wzbijają się w powietrze, lecąc we wszystkich możliwych kierunkach. Kiedy siedzę na tym złotym tronie z kompostu, szkoła wydaje się być jedynie blaknącą białą linią, ułożoną z kamienia. Wydaje się nieszkodliwa, mniej skomplikowana niż naprawdę jest. - Co ty robisz? Podnoszę wzrok. Nade mną pochyla się Shadus, zasłaniając mi tym samym słońce.
12 Alisa cierpi na brittle asthma typu pierwszego. Za diabła nie wiem jak to się nazywa po polsku i nigdzie nie mogę tego znaleźć. Według cioci wiki jest to typ astmy objawiający się często nawracającymi i ostrymi atakami. /Aga
- Idź sobie. - Zamykam oczy. - Czy już wystarczający mi dziś nie przeszkadzałeś? - Czy to typowe dla ludzi, by siedzieć na rozkładającej się materii, kiedy są zestresowani?13 - Powinieneś tego kiedyś spróbować. - To wygląda obrzydliwie. - Marszczy nos. Wstaję i otrzepuję jeansy. - Czy wy, arystokratyczni Egzekutorzy, nie jesteście przyzwyczajeni do brudzenia sobie rąk? - szydzę. - Złośliwość jest typową pasywno-agresywną ludzką reakcją. Trąca krawędź kupki czubkiem buta, jakby spodziewał się, że nagle ożyje. W mojej głowie pojawia się plan zemsty. Popycham go w plecy, a on potyka się i pada twarzą w dół, prosto w sam środek stosu, rozsypując dookoła większość liści. Podnosi się plując liśćmi i klnąc po guttersku. - Sam'grant! - Masz jeszcze trochę tego we włosach, o tam. - Wskazuję. Mruga czerwonymi oczyma. Widać w nich błysk urazy, ale i niedowierzania. Czy ja naprawdę śmiałam go popchnąć? Ale nie pozwoli mi wygrać. Mości się wśród liści i odchyla do tyłu. - To nic specjalnego. W ogóle nie jest wygodne. - To dlaczego wciąż na tym siedzisz? - Uśmiecham się kpiąco. Nie zaszczyca mnie odpowiedzią, ale oboje wiemy, że spodobało mu się to. Między nami nastaje cisza. Złote światło słoneczne odbija się od gnijących liści. Biorę głęboki oddech. - Moja mama zabierała mnie i moją siostrę na nurkowanie w liściach. Co roku, tuż przed Świętem Dziękczynienia. To było coś w stylu naszego dnia tylko dla dziewczyn. Cydr jabłkowy. Szaliki. Nic wyszukanego.
13 Już zawsze będę myślała „rozkładająca się materia”, widząc kupkę liści <3 /Marta
Wkładam ręce do kieszeni. Shadus obraca w palcach uschnięty liść - jego krwistoczerwony kolor pasuje do jego oczu. Krew. Krew rozmazana na chodniku, na trawie w parku. Wrzeszczący ludzie. Nikt nie wie, że byłam tam, kiedy to się wydarzyło. Nawet Tata. Biegłam. Starałam się dostać do Mamy, zobaczyłam ją w tłumie, pomachała do mnie, a potem ktoś wystrzelił z pistoletu i utonęła w morzu ludzi, w miejscu, w którym stała przed chwilą tryskała krew. Miałam osiem lat. Nikt nie wie i nikt nie powinien się o tym dowiedzieć. To zabiłoby tatę. Zraniłoby Alisę. Zaciskam powieki - Jesteś blada. - Niski głos Shadusa przerywa natłok wspomnień. Mój umysł zatrzaskuje się. Shadus stoi blisko mnie, wyglądając prawie na zaniepokojonego. Ale to niemożliwe. Gutter nigdy nie troszczyłby się o człowieka. Plamka krwi w moim umyśle blaknie. Czuję szarpnięcie w okolicy blizny. Krzywię się, kiedy zaczyna mnie palić, zmuszając się do uśmiechu. - Mam nadzieję, że lubicie smak tragedii, dziwadła. *** Alisa nie odbiera dzisiaj w nocy swojego telefonu, tata to robi. - Hej, młoda. - Tato? Gdzie jest Alisa? - Musiałem zabrać ją na ostry dyżur. Miała kolejny atak. Czuję jak uginają się pode mną nogi i opadam na łóżko. Raine rzuca mi pytające spojrzenie, ale potrząsam głową i wychodzę na zewnątrz, na korytarz, gdzie nie może mnie usłyszeć. - Czy... czy nic jej nie będzie? - pytam. - Lekarze tak sądzą, tak. Pokryłem już wszystkie koszty, nie martw się o to.
- Nie martwiłam się. Słyszę w jego głosie, że się uśmiecha. - Wiem że się martwisz. O mnie, o nią. O pieniądze. Nie próbuj mnie oszukiwać. Oboje wiemy, że to dlatego tam jesteś. Milczę. Tata wzdycha. - Słuchaj, młoda. Jestem z ciebie dumny. Ale martwię się o ciebie. Jeden telefon dziennie nie wystarcza. Oglądam tych wszystkich reporterów i protestujących w telewizji i jedyne o czym mogę myśleć, to twoja mama. - Nie jestem nią, tato. Nie jestem w niebezpieczeństwie, okej? Mamy tutaj wielu strażników, wszędzie są kamery i solidne zamki. - Wiem, ale nie martwię się o ludzi z zewnątrz. Tylko o tych ze środka. - Co masz na myśli? - Po prostu... obiecaj mi, kochanie. Dzwoń do mnie częściej. Nie wychodź z pokoju w nocy. - Tato, przerażasz mnie... - Słyszę różne rzeczy, to wszystko. Plotki się rozprzestrzeniają. Tylko bądź ostrożna, dobrze? Obiecaj mi. - Ta, obiecuję. Brzmi jakby mu ulżyło. - Dobrze. Musze iść, lekarze chcą ze mną porozmawiać. - Czy możesz powiedzieć Alisie... - Będziesz musiała do niej zadzwonić, jak tylko będzie w stanie rozmawiać. - Dzięki, tato. - Nie, kochanie. To ja dziękuję. Bądź dzielna.
Kliknięcie po drugiej stronie, brzmi jak dźwięk zamykanych drzwi. Korytarz jest pusty, większość osób jest już w łóżkach ze względu na ciszę nocną. Oplatam kolana ramionami i zsuwam się po ścianie na podłogę. Bądź bardziej ostrożna. Mój chip EVE kłuje mnie ze zdenerwowania. Siedzenie w pustym korytarzu nie świadczy o ostrożności. Wślizguję się do pokoju, starając się nie myśleć o słowach taty, ani o tym jak bardzo zestresowany musi być, ani o tym jak bardzo chora jest Alisa, ani o tym, że coraz częściej ma ataki. - Wszystko w porządku, Vic? - pyta Raine, systematycznie szczotkując włosy. Jej twarz wyraża szczere zaniepokojenie, ale nie jestem pewna, czy udaje, abym przeszła na jej stronę, tak jak zrobiła z wieloma osobami. - Nic mi nie jest. I dla ciebie jestem Victoria. - Mocniej przytulam swój koc i odwracam się twarzą do ściany. - Och - brzmi na zranioną. - W porządku. Mija dużo czasu zanim kończy szczotkowanie i wyłącza lampkę nocną, ale nawet wtedy napięcie towarzyszące tej ciszy przypomina stalową kurtynę opadającą na moje płuca.
4. Rydwan Taj uwielbia przechadzać się dookoła i wysyłać ludzi do kozy, zupełnie jakby rozdawał cukierki. Wysyła ich za łamanie dress codu, za intensywne obściskiwanie się i za przemieszczanie się po korytarzach z prędkością niele większą niż tempo ślimaka. Zdobył już ksywę wkurwiacza, Hitlera i Jaskierka, to ostatnie jest używane wyłącznie przeze mnie. Jest naprawdę napalony na zatrzymywanie bójek, zanim się w ogóle zaczną i, jeśli mam być szczera, to trochę przegina z tą postawą księcia w lśniącej zbroi. Ale cóż, nauczyciele go uwielbiają. Jestem całkowicie pewna, że Pani Hayfields leci na niego. Nie jest jedyną, którą pociągają E.T. Dziewczyny ciągle kłócą się, która z nich ma pierwsza zaprosić któregoś Guttera na randkę. Chłopaki kłócą się, która gutterska dziewczyna jest najseksowniejsza. Zazwyczaj stwierdzają, że to Raine, ale sam fakt, że się o to spierają, jest niepokojący. To kosmici! Jaszczurowaci ludzie! Ale nawet jeślibym powiedziałabym to na głos, ludzie by mnie olali. Nie obchodzi ich, czy są jaszczurkami, bo teraz wyglądają bardzo atrakcyjnie. To złudne i niebezpieczne. To, że lubią ich ze względu na ich wygląd, martwi mnie. No ale cóż, prawie wszystko mnie teraz martwi. Jestem rozdrażniona. To przez to, że Shadus zabrał mi papierosy. Ale jest w tym coś więcej. Mama paliła tę konkretną markę. To był mój sposób, żeby zatrzymać ją w sercu i jednocześnie nawyk. A teraz? Nawet to mi nie zostało. Teraz naprawdę odeszła z mojego życia. Może to było głupie. Może to było dziecinne - ryzyko raka tylko po to, by utrzymać mamę blisko siebie. Każde wspomnienie o niej naznaczone było zapachem mentolu. Nie zostawiła po sobie żadnych drobiazgów, żadnego
naszyjnika, ani pamiątki. Tata wyrzucił wszystkie jej rzeczy, ponieważ ich zatrzymanie było dla niego zbyt bolesne. Nie zachował nawet żadnych zdjęć. Ale za każdym razem, gdy paliłam, mogłam udawać, że nadal żyje. Mogłam udawać, że nadal jest ze mną. Tata o tym wiedział. Oczywiście, że wiedział. Ale on nie był w tym lepszy - używał alkoholu. Dzięki Bogu, nie był alkoholikiem, ale chwile, w których wracał do domu, chwiał się w drzwiach i upadał, zapadając w pijacki sen były zbyt częste, żeby je policzyć. Alisa i ja zawsze dokładałyśmy wszelkich starań, żeby wciągnąć go do środka i przykryć kocem. Czasem budził się i nazywał Alisę imieniem mamy, a potem zaczynał płakać. Alisa miała swoje własne sposoby, o wiele mniej destrukcyjne niż my. Dużo gotowała. Przeważnie piekła. Mama również często to robiła i Alisa zachowała jej książkę kucharską z przepisami. To nie były same cudowne chwile. Alisa smuciła się częściej niż każde z nas. To ona płakała najbardziej. Miała tylko sześć lat, kiedy to się stało. Ledwie miała szansę, żeby poznać mamę. Wzdycham i łapię swoją tacę na jedzenie. Nienawidzę siedzieć przy stole z ludźmi. I z Gutterami. Tak naprawdę z każdym. To że jestem EVE nie oznacza, że gdzieś pasuję, nadal jestem Tą-Wysoką-Przerażającą-Dziewczyną-Ze-Zbyt-DużąIlość-Eyelinera-Która-Często-Się-Krzywi. Przy jedynym w miarę pustym stole siedzi gutterska dziewczyna. Stawiam na nim tacę. Gutterka podnosi wzrok – to Raine. - Och cudownie. Cześć Barbie - jęczę. - Witaj. Kim jest Ba-arbie? Jej imię brzmi raczej ostro. - Ma małe, twarde, plastikowe cycki. Je można by uznać za ostre. - Parskam i wgryzam się w burgera. Raine marszczy brwi. - Barbara - wzdycham. - Barbie jest zdrobnieniem od Barbary. To plastikowa lalka z nierealistycznymi proporcjami, którą dziewczynki lubią się bawić. - Tak? Teraz to jest o wiele bardziej sensowne.
Jej taca jest pusta, nie ma na niej żadnej fiolki z przepełnioną emocjami cieczą. Dlaczego nie je? Czy próbuje się głodzić? Alisa w kółko stosowała dziwne diety i głodówki, które znajdowała w różnych magazynach, a ja nienawidziłam tego. Żadna z nich nie musi chudnąć. Są piękne i kobiece na wszystkie możliwe sposoby. Ranie spogląda w lusterko i muska swoją twarz serwetką, jakby na jej porcelanowej skórze pojawiła się jakaś skaza. - Nie jesz? - pytam. - Powinnaś. Jedzenie jest dobre dla każdego. Potrząsa głową. - W przyszłym tygodniu mam sesję zdjęciową dla Seventeen Magazine. Przeczytasz go, kiedy się ukaże, prawda? - Czy wyglądam na takiego bezmózga14, która czyta Seventeen? - Oczywiście, że nie. Gdybyś miała powietrze w głowie, umarłabyś. Twoje ciśnienie wewnątrzczaszkowe zdestabilizowałoby się i twój mózg zacząłby... - To oznacza idiotkę, okej? Bezmózg oznacza idiotę. Chichocze, przesłodzonym śmiechem. Jej nadgarstki wydają się kruche jak szkło, jest odrobinę blada. Raine rozmawia o dwóch tematach – o ubraniach i o sobie. Chrapie, kiedy śpi, rano godzinami stoi przed lustrem i krytykuje mój ubiór, ale nie przeszkadza mi tak bardzo jak Shadus. Nie zadaje pytań. I za to jestem jej wdzięczna. Wącham jedną ze stojących na stole świeczek. Nietoperze, podwieszone pod sufitem na długich nitkach, kołyszą się przy każdym powiewie powietrza. Gdybym nie wiedziała lepiej, pomyślałabym, że są one pułapką i mają kogoś udusić tymi nitkami. Wiszące ciało byłoby cudownym dodatkiem do halloweenowego klimatu.
14 W oryginale mamy airhead, co w tłumaczeniu oznacza durnia, idiotę, bezmózga. Składa też się z dwóch wyrazów air- powietrze head – głowa. Generalnie w tej książce występuje wiele właśnie takich gier słownych, która ciężko przetłumaczyć.
- Więc pozwól mi jeszcze raz to wyjaśnić - Raine podnosi wzrok znad lusterka. Hallowinner jest wtedy, kiedy ludzkie dzieci przebierają się za potwory i proszą o cukierki? - Halloween. Ale tak, mniej więcej. - Rozumiem tę część "Hallo, ale dlaczego "ween" Czym jest "ween"? - Uch... - I dlaczego potwory, a nie bohaterowie albo święci, coś bardziej społecznie akceptowalnego? - Dzieciaki ciągle przebierają się za bohaterów, Batmana, Spidermana... - Człowiek zrobiony z pająków i nietoperzy? To naprawdę potworne. Kim byłaś na Halloween? - Królewną Śnieżką. Przez osiem lat. Raine wydyma usta, nakładając nową warstwę błyszczyku. - Królewna Śnieżka! Pamiętam tę historię. To była ta dziewczyna, którą opiekowało się siedmiu karłowatych ludzi. Gotowała i sprzątała, i pewnego dnia zjadła radioaktywny owoc, czy coś w tym stylu, a te stworzenia wsadziły ją w szklaną konserwującą rurę i płakały. Mrugam. - To trochę różni się od tej historii, którą ja znam. - Nasz nauczyciel zmodyfikował tę historię tak, by była bardziej logiczna dla Gutterów. Najlepsza część jest wtedy, kiedy wraca do życia jako żywy trup. - Jak to się stało? - Natychmiastowe zwyrodnienie układu nerwowego w połączeniu z operacją rekonfiguracji neuronów, tak jak zawsze. Została też pocałowana przez księcia.
Śmieję się tak mocno, że brakuje mi powietrza w płucach. Obawa, która ciążyła mi na sercu, zniknęła, zastąpiona nicością tej chwili. Raine uśmiecha się oszołomiona i pyta, co było takie zabawne. Znajdująca się pomiędzy nami stalowa kurtyna podnosi się lekko do góry.
*** Alisa dzwoni do mnie następnego dnia, kiedy wracam z lunchu. Wydaje się być pozytywnie nastawiona i zdrowsza, ale ona zawsze stara się tak brzmieć, żebym się nie martwiła. Widziałam, jak robiła to z tatą. Wmawia mi, że dostała ataku, ponieważ nawdychała się dymu pochodzącego z przypalonego ryżu podczas lekcji gotowania, ale ani przez chwilę jej nie wierzę. Obie wiemy, że jej ataki są samoistne i zdarzają się coraz częściej. Po prostu stara się na coś zrzucić winę, by nie wyglądało na to, że się jej pogarsza. Ale tak jest. Muszę zdobyć te pieniądze, niezależnie od tego, co przydarzy mi się w tej szkole. To dlatego, gdy dziewczyna od gumy, która szykanowała Dakotę na zajęciach w-fu dopada do mnie podczas przerwy i stara się rozpocząć kłótnie, próbuję się jej pozbyć. - Możemy to obgadać - mówię. Dziewczyna wybucha przeraźliwym śmiechem. Jej dwie przyjaciółki stają po moich obu stronach, odcinając mi drogę ucieczki. - Tak sądzisz? Bo ja jestem pewna jak diabli, że nie możemy. - Słuchaj, jesteś zła, bo stanęłam w obronie Dakoty. W porządku. Ale pomyśl też o sobie, co? Jak pobicie mnie będzie wyglądać w oczach innych? I w dodatku musisz to robić przy pomocy dwóch dziewczyn? Wyglądasz jak tchórz. - Nie obchodzi mnie, że ludzie będą wiedzieli, że to zrobiłam, ani że to zobaczą, ani co sobie pomyślą - drwi dziewczyna od gumy. - Obraziłaś mnie i rzuciłaś mi piłką w
twarz! Chodzisz sobie dookoła z podniesioną głową, potężna jak suka, którą jesteś. Zasługujesz na to, co cię spotka. A spotka cię teraz. Podchodzi do mnie bliżej, a ja cofam się w stronę ściany. - Zaraz, czekaj, czekaj! Co jeśli ktoś przyłapie cię na bójce? Nie boisz się, że zostaniesz wyrzucona? Zrezygnujesz ze stu tysięcy dolarów, tylko żeby mnie pobić? - Sto tysięcy? Dostaniesz stówę? Taa, na pewno - kpi. - Tak powiedzieli mi...- urywa mi się głos. - Tak mówią każdemu ci lekarze z kliniki EVE. Dziewczyna po lewej stronie potrząsa głową. - Yyy, nie. Powiedzieli, że dostanę dwadzieścia. Druga dziewczyna wzrusza ramionami. -Pięćdziesiąt. - Pięćdziesiąt? - dziewczyna od gumy odwraca się do tej, która wzruszała ramionami. - Pieprz się! Nie mówiłaś mi! Dostanę tylko dziesięć! - Co sprawia, że jesteś wyjątkiem? - warczy na mnie dziewczyna od dwudziestu tysięcy. Laska od gumy nagle przypomina sobie po co tu przyszła i chwyta mnie za włosy. - Fuj, po prostu z tym skończmy. Przez wieki czekałam, żeby walnąć ją w ten głupi ryj. Zasłaniam się ramionami i zwijam w kulkę. Jeśli im nie oddam, to może mnie nie wydalą. Jeśli im nie oddam, to może jest jeszcze jakaś szansa dla Alisy i Taty. Ale to będzie boleć. Patrzę jak dziewczyna od gumy, podnosi rękę, by spoliczkować mnie, jej czerwone paznokcie są długie i ostre jak szpony. O tak. To będzie bolało. - Co tu się dzieje?
Wszędzie rozpoznałabym ten autorytatywny ton. W naszym kierunku kroczy Taj, gniewnie marszcząc brwi. Dziewczyny natychmiast rozpraszają się. Rusza w ich stronę, ale potem wzdycha i daje za wygraną, i zamiast tego podchodzi do mnie. - Nic się nie wydarzyło - mówię szybko. - Wyglądało, jakby zamierzały z tobą walczyć - mówi Taj. Teraz, gdy jest tak blisko, mogę dostrzec każdy jego mięsień pod koszulą w kratkę. - To naprawdę nic. Mówię serio. One tylko... tylko pytały mnie o rozwiązanie zadania domowego! To wszystko. Taj mruży swoje złote oczy. Wcześniej nie zaważyłam tego, ale ich kąciki są delikatnie zwrócone ku górze, co sprawia, że jego spojrzenie jest lekko kocie. Wargi ma szerokie, a nos dumny. W przeciwieństwie do śniadego Shadusa, jego skóra jest blada, z lekkim połyskiem wywołanym przez sportową opaleniznę. Mógłby uchodzić za przeciętnego, dobrze wyglądającego Amerykanina. - W porządku - mówi w końcu. - Ale jeśli to się powtórzy... - Nie powtórzy. Staram się aktywnie unikać ludzi, którzy chcą wybić mi zęby. Taj chichocze, wpatrując się we mnie. - Mam coś na twarzy? - pytam. - Przepraszam. - Odwraca wzrok. - Wiem, że w ludzkiej kulturze gapienie się uchodzi za nieuprzejme. Jestem tylko... ciekawy. - Czego? Proszę, nie mów, że rozmiaru mojego stanika. Chichocze. - Nie. Wiem, że ludzcy faceci tak robią, ale w kulturze Gutterów pytanie o wymiary samicy jest bardzo nietaktowne. Chyba, że jest twoim partnerem. Partner. Używają tego typu słów zamiast mówić, dziewczyna?
Czuję, że się rumienię, ale szybko się otrząsam. - Więc czego jesteś taki ciekawy? - Shadus. Dlaczego miałby... - Taj potrząsa głową z kręconymi włosami. - To nie ma sensu. Shadus jest zamknięty w sobie, całkowicie samowystarczalny. Był taki od chwili, gdy wylądowaliśmy tu lata temu. Prawie nie rozmawia z jakimkolwiek Gutterem poza swoim ojcem. A nawet to robi bardzo rzadko. Nie ma przyjaciół. Gutterzy starają się z nim zaprzyjaźnić, ponieważ jest sotho Egzekutorów i pewnego dnie będzie dzierżył wielką władzę, ale on ich wszystkich odpycha i nikt nie wie, dlaczego to robi. Nikomu nie ufa. Ale z jakiegoś powodu uznał za stosowne podzielić się z tobą bardzo osobistą rzeczą. - Uważa, że nikt mi nie uwierzy, jeśli to ci pomoże - mówię. - Twierdzi, że nastolatka nie jest wiarygodna. - To prawda. Ale mimo wszystko, to dziwne. Nigdy nie widziałem, żeby rozmawiał albo wchodził w interakcję z Gutterem, tak jak to robi z tobą. Chip EVE podskakuje lekko pod moimi żebrami, ale uspokaja się w ciągu jednego oddechu. Taj uśmiecha się. To szczery uśmiech - nie uprzejmy, pełen klasy Raine, ani sarkastyczny i gorzki Shadusa. - Jesteś bardzo interesującym człowiekiem, Victorio Hale. Mam nadzieję, że niedługo zobaczymy się ponownie. - Mam nadzieję, że nie. Że się nie zobaczymy. Bo to oznaczałoby, że będę miała kłopoty. Taj chichocze. - Bez względu na to, uważaj na siebie. Wody gutterskiej polityki są zdradliwe. Ktoś mógłby chcieć skorzystać z twoich relacji dla własnych korzyści. - Tak jak ty? - mówię. Jego złote oczy błyszczą. - Więc nie jesteś głupia. - Nie. I ty też nie jesteś.
Zawiązała się między nami niepisana umowa, świadcząca o tym, że nastąpił impas. Kiwa głową i odchodzi.
Pismo pani Gianci, gdy pisze po tablicy, jest duże i staranne. - Ojczysty język Gutterów jest znany jako Rahm. Jest on przede wszystkim oparty na feromonach, z drobnymi modyfikacjami przy pomocy wokalizy. Dzisiaj każdy Gutter uczy się czterech ludzkich języków: angielskiego, hiszpańskiego, francuskiego i języka mandaryńskiego. To umożliwia lepszą komunikację z ludźmi, niezależnie od miejsca pobytu. Uważam jednak, że nadszedł czas, żeby ludzie nauczyli się kilku słów w Rahm. Przepisuję podstawowe wyrazy w Rahmie z tablicy. Yuosai; witam. An’hegeoi; proszę, podaj mi to. Po niektórych wyrazach pani Gianca wydaje z siebie słaby syk. Przypomina on trochę dźwięk wydawany przez węża, miękki i zarazem melodyjny. A potem przechodzimy dalej. Zapisuje na tablicy cztery słowa Asara, Umala, Latori i Shototh. - Ludzie mają wiele religii - mówi Gianca. - A co za tym idzie, wielu bogów. Gutterzy również mają wiele religii, ale jedna jest bardziej popularna niż reszta. Nazywa się Ki-eth, co w wolnym tłumaczeniu oznacza "ścieżkę czworga". Cztery boginie obdarzone niewyobrażalną potęgą rządzą wszechświatem i my w to wierzymy. Gianca puka wskaźnikiem w wyraz Asara. - Asara jest Wielką Matką Światła. Ta-Która-Tworzy-Wszystko. Jest wcieleniem dobroci i miłosierdzia, i bezwarunkowo kocha wszystko, co istnieje w tym wszechświecie. Wskazuje na Umalę. - Umala, Wielka Matka Ciemność. Ta-Która-Niszczy-Wszystko. Umala jest destrukcją, chaosem i strachem. Umala jest siostrą Asary. Ojciec Asary, Yu, Wielki Ojciec Nicości, chciał zabić Umalę, kiedy się urodziła. Ale Asara, litując się nad nią,
ukryła swoją siostrę w swoim własnym ciele i Yu nie mógł jej zabić. Od tej chwili Umala i Asara dzielą jedno ciało. Są jednością, ale nie są takie same. Umala, wściekła za to, że ciągle jest postrzegana jako ta gorsza, zawsze próbuje cofnąć całe dobro uczynione przez Asarę. Milczymy. Nawet Gerald, klasowy clown, który nigdy się nie zamyka, siedzi cicho. To najbardziej interesująca rzecz, której nas dotychczas uczyła. - Latori, Wielka Matka Gór - kontynuuje Gianca. - Jest samotna i wiecznie milcząca, zna i dochowuje wszystkich tajemnic. Widzi wszystko, co się wydarzy lub może się wydarzyć, lecz nie może się angażować. Jest wielką uczoną z biblioteką, w której przechowuje zwoje zwierające historię świata od początku do końca. - I ostatnia, Shototh, Wielka Matka Oceanu. Shototh, jest intrygantką, planistką, tą która zakręca ścieżki życia nas, śmiertelników. Jedyne, czego pragnie to rozrywki. Nada się wszystko, co jest interesujące, nawet cierpienie. Swoimi słodkimi słówkami, Shototh manipuluje gniewem Umali, tak by robiła wielkie i przerażające rzeczy, wszystko ku własnej uciesze. Ktoś podnosi rękę. - Więc żadna z nich nie jest zła? A może Umala jest czarnym charakterem? Jak Szatan? Gianca uśmiecha się cierpliwie. - Nie ma złych ani dobrych bogiń. Są tylko właściwe albo niewłaściwe. Niektóre rzeczy, które robią, są właściwe, a niektóre niewłaściwe, dokładnie tak jak w naszym przypadku. Rozdzwania się dzwonek, czekam aż cała klasa opuści salę i podchodzę do jej biurka. - Witaj, Victorio. - Gianca spogląda na mnie znad swoich dokumentów. - Czego ci potrzeba? - Zastanawiałam się, czy mogłaby mnie pani nauczyć, jak powiedzieć jedno zdanie w Rahm.
Uśmiecha się. - Oczywiście. To będzie dla mnie czysta przyjemność. Zapisuje to i pokazuje mi jak ułożyć usta, tak by wydać z siebie ten syczący dźwięk. Po tym, kiedy w końcu udaje mi się poprawnie wymówić to zdanie, następuje krępująca cisza. Chcę powiedzieć to Shadusowi, ale nie wiem, czy kiedykolwiek będę miała taką możliwość. Może to głupie, uczenie się tego tylko po to, by mu to powiedzieć. Ale warto spróbować, tak sądzę. Czy na pewno? Dlaczego w ogóle się staram, skoro jestem tu tylko dla pieniędzy? Ostrożnie spoglądam na panią Giancę. Nie wygląda, jakby miała więcej niż dwadzieścia pięć lat. Wszyscy wiemy, że Gutterzy mają tendencję do wyglądania młodo. To dlatego tak wiele firm kosmetycznych i agencji modelingowych je zatrudnia. Zastanawiam się ile naprawdę ma lat. - Dlaczego frakcje nienawidzą siebie nawzajem? - wypalam. Unosi brwi. - Gutterzy nie nienawidzą siebie nawzajem, raczej chodzi o zdrową rywalizację, by uczynić nasze umysły i ciała jeszcze ostrzejszymi i czujnymi. Frakcje dają Gutterom coś, z czego mogą być dumni – sprawa ma się podobnie jak z ludzką dumą związaną z ich krajem. Wyciąga przed siebie rękę i klepie mnie po dłoni. - Ale uważaj. Czasami przedstawiciele młodszej generacji zapominają, że jest to tylko przyjacielska konkurencja. - Dobrze. Dziękuję. Nastaje cisza. - Co, jeśli powiedziałabym pani, że wiem, że macie naprawdę dobry węch? pytam.
- Zapytałabym, kto ci to powiedział - Pani Gianca uśmiecha się cierpliwie. - Co by się stało, gdybym powiedziała pani, kto mi powiedział? - Ta osoba, oczywiście, zostałaby ukarana według gutterskiego prawa - mówi odruchowo pani Gianca. - Ten, kto naraża nasze bezpieczeństwo na tej planecie, musi zostać ukarany. - Zakrywa usta i stara się jeszcze bardziej osłodzić swój uśmiech, zachowując się, jakby pozwoliła, żeby to się jej wymsknęło. - Ale tak stałoby się, gdyby okazało się, że to prawda. A tak nie jest, więc nie masz się o co martwić, okej? Do zobaczenia jutro. Wypycha mnie za drzwi i zamyka je tuż za mną. To oczywiste, że nie wszyscy Gutterzy mają taką lodowatą samokontrolę jak Shadus, Taj, czy, cholera, nawet Raine. Pani Gianca jest o wiele łatwiejsza do rozgryzienia. Robię sobie mentalna notatkę na ten temat i idę na w-f. *** Mija północ, kiedy ktoś zaczyna rzucać kamykami w moje okno. Brzdęk. Jęczę i zakrywam głowę poduszką. Brzdęk-brzdęk. - Raine zajmij się tym - mamroczę. Ale potem zdaję sobie sprawę, że Raine tutaj nie ma. Wzięła wolne na dwa dni, by wziąć udział w sesji zdjęciowej. Towarzyszyła jej grupa gutterskich ochroniarzy ubranych w czarne garnitury, którzy wywieźli ją w czarnym SUV-e. Najwyraźniej relacje publiczne są dla Gutterów poważną sprawą - ważniejszą niż porządne show w pierwszej na świecie szkole dla ludzi i Gutterów. Raine jest wizytówką - najpopularniejszą Gutterką. Ta musi być dla niej bardzo stresujące, wielkie oczekiwanie, by wyglądała atrakcyjnie dla ludzi. Ale nigdy tego nie okazuje. Wyczołguję się z łóżka i niemrawo trę oczy, bym była w stanie zobaczyć coś przez okno. Pocieram je mocniej i zdaję sobie sprawę, kto to jest. Shadus. Ubrany
w sweter i jeansy. Otwieram okno dokładnie w tym samym momencie, kiedy rzuca kolejnym kamykiem, więc trafia mnie prosto w czoło. - Ał! Przestań, dziwaku15! - Crepe jest francuskim plackiem wypełnionym owocami i śmietaną - mówi ze śmiertelną powagą. - Uch. - To brzmi jak dziwak. Dziwak, dziwadło - próbuje. Zapada cisza. - To było moje podejście do ludzkiego poczucia humoru. - Okej, to świetnie i w ogóle, ale czy zapomniałeś, że z jakiegoś konkretnego powodu rzucałeś kamykami w moje okno? - syczę, nie chcąc przykuć uwagi strażników na nocnej zmianie. - Ubierz się i schodź na dół. - I mam zostać wyrzucona? Nie, dzięki! - Nie złapią cię. Nie, jeśli jesteś ze mną. - Co to ma znaczyć? - Ubierz się. Spotkamy się przy śmietnikach, za którymi zazwyczaj się dąsasz. - Nie dąsa... Schował się w cieniu, zanim w ogóle miałam szansę się obronić. Wzdycham i zaczynam masować czoło. Dlaczego, do diabła, chce bym łamała ciszę nocną? Jeśli mnie złapią, to sto tysięcy dolarów pójdzie w błoto. W mojej głowie dźwięczą słowa Taja. Nigdy nie widziałem, żeby rozmawiał, ani wchodził w interakcję z jakimś Gutterem, tak jak to robi z tobą.
15
W oryginale mamy creeps, co oczywiście brzmi podobnie do crepe.
Odrzucam koc na bok i wciągam jeansy. Październikowe powietrze jest lodowate, więc chwytam bluzę i cicho schodzę po schodach. Strażnicy tak naprawdę patrolują tylko parter. Czekam aż minie mnie jeden z nich i wypadam bocznymi drzwiami z holu - frontowe mają założony alarm. Pewna dziewczyna przekonała się o tym, w dość nieprzyjemny sposób, pierwszego tygodnia. Jakimś cudem udaje mi się dotrzeć do alkowy ze śmietnikami bez natknięcia się na patrolującego strażnika. Shadus opiera się o ścianę, czekając. Podnosi wzrok, jego karmazynowe oczy błyszczą heliotropowo16 w świetle księżyca. - Wreszcie. Jesteś wolniejsza niż lemak17 podczas burzy piaskowej. Idziemy. - A co z kamerami? - syczę. - Nikt mnie nie widział, ale oni wszędzie mają kamery... - Sprawa kamer została już załatwiona. Chodźmy. Rusza przez trawnik, trzymając się cieni rzucanych przez drzewa i ściany. Staram się dotrzymać mu kroku, ale zachowuje się tak, jakby to on miał idealny refleks. Znajduje się kilka metrów przede mną, a jedyną rzeczą, która sprawia, że jestem w miarę blisko niego, jest to, że zatrzymuje się często, żeby zaciągnąć się głęboko powietrzem. - Gdzie, do cholery, idziemy? - naciskam, kiedy zatrzymujemy się za krzakiem. Przed nami widzę ciemny las, który graniczy ze szkołą. - Jest coś, co powinnaś zobaczyć - mówi. - Wyjaśniłbym, ale nie mamy zbyt wiele czasu, zanim to się skończy. Tędy. Omijamy właśnie kolejny krzak, kiedy nagle się zatrzymuje. Popycha mnie do tyłu, jego ręka ląduje na moim ramieniu, kiedy przyciska mnie do ściany jakiejś małej szopy i przykłada palec do ust. Koło nas przechodzi strażnik, grzechocząc 16 Heliotrop – odmiana chalcedonu zbliżona do plazmy, w którym na ciemnozielonym tle widoczne są czerwone plamki tlenków żelaza. Nazwa pochodzi od greckich słów helios (słońce) i tropein (zmieniać barwę), ponieważ daje on czerwonawe refleksy podczas obracania po zanurzeniu w wodzie.
17
O lemakach będzie kilka rozdziałów później ^_^
kluczami i oświetlając okolicę migoczącym światłem latarki. Dłoń Shadusa jest szorstka i silna, pachnie charakterystycznym dla niego zapachem popiołu i szamponu. Przez chwilę mam ochotę zacząć wrzeszczeć. Takie przyciśnięcie do ściany jest w LA oznaką, że zaraz przydarzy ci się coś złego. Zdaję sobie sprawę, że wystarczyłby jeden pisk i zaraz zbiegłyby się tu dziesiątki ochroniarzy. Jak na razie, nic mi nie jest. Staram się skoncentrować na swoich innych uczuciach. W ciągu sekundy moje ciało zalewa fala zdenerwowania. Faceci i ja nie jesteśmy zbyt dobrą mieszanką. Zawsze byłam zbyt zajęta ochroną Alisy, żeby spotykać się z kimś po szkole, albo chodzić na randki. Jedyny gościu, którego kiedyś lubiłam, nazwał mnie ponurym szkieletem, kiedy zaprosiłam go na randkę w gimnazjum. Więc dotyk Shadusa jest dla mnie czymś zupełnie nowym. Jest kosmitą, więc nie do końca się liczy i wiem, że nie lubi mnie w ten sposób, ale mimo wszystko, to coś innego. Nigdy nie myślałam, że ponury szkielet doświadczy czegoś takiego w życiu. - Przepraszam - szepcze Shadus i puszcza mnie, gdy strażnik znika nam z oczu. Przeliczyłem się i musiałem nas szybko schować. Rusza do przodu, a ja kroczę tuż za nim. - W-w porządku - dukam. - Po prostu mnie przestraszyłeś. - Dokładnie, przestraszyłem cię. To nie w porządku. Ludzkie kobiety są o wiele słabsze psychicznie niż mężczyźni. Cały czas trzeba być przy nich ostrożnym. Przed chwilą to wykorzystałem. To się więcej nie powtórzy. Zatrzymujemy się, kiedy mijamy granicę lasu zapewniającą nam bezpieczeństwo. Dęby i sosny są mroczne, i uniemożliwiają innym dostrzeżenie nas. Żaden ludzki mężczyzna nigdy nie powiedziałby czegoś takiego. Musiał dostrzec moje zdezorientowanie, ponieważ natychmiast zaczyna się tłumaczyć. - U Gutterów nie występuje dymorfizm płciowy. Kobiety są równie silne psychicznie jak mężczyźni. Chociaż teraz wszyscy jesteśmy ludźmi i również to się zmieniło. Nauczono nas, by nie wykorzystywać tych zmian i być uprzejmym ze względu na fakt, że ludzkie kobiety muszą uwzględniać to w swoim życiu. Stąd moje przeprosiny.
- Słuchaj, w porządku. Nie musisz gadać jak robot. Chodźmy. - Twoje komplementy nie są konieczne. - Co? - Robot ma bardziej rozwinięte zdolności logiczne w porównaniu do człowieka. Komplementowałaś mnie, czyż nie? Walę się ręką w czoło. - Jasne. Spogląda głębiej w las i wskazuje na zachód. - Tędy. Przechodzimy nad kamieniami i korzeniami, nasze kroki są tłumione przez grubą warstwę igliwia. Zaczyna lekko kropić, ale drzewa rosną tak blisko siebie, że jesteśmy susi. W chwili, kiedy rozważam olanie tego wszystkiego i powrót do swojego ciepłego łóżka, widzę kontury spalonego budynku, który kiedyś musiał być domem, jedyne rzeczy, które po nim pozostały, to kominek i framuga drzwi. To musi by jedno z tych starych miejsc, gdzie butelkowało się wina, o których wspominała Raine. Shadus podchodzi do niego i otwiera zakurzoną klapę w drewnianej podłodze. Jarzy się z niej kwadratowy blask ciepłego światła, rozbrzmiewają głosy dopingujących ludzi. Na twarzy Shadusa, oświetlonej blaskiem pochodzącym z pomieszczenia, pojawia się krzywy uśmieszek, jest wręcz dziecinny w swojej przewrotności. - Sądzę, że to moment, w którym ludzcy mężczyźni mówią, "Panie przodem". Powoli podchodzę do klapy. - Co w ciebie wstąpiło? Jego uśmiech znika. - Co masz na myśli? - Zachowujesz się jak... zupełnie inna osoba.
Widzę jak jego wyraz twarzy ponownie staje się chłodny, jakby przypomniał sobie, że powinien się kontrolować. Gdy spogląda na mnie tym znudzonym, apatycznym spojrzeniem natychmiast żałuję, że to powiedziałam. - Czy tak jest lepiej? - pyta, a jego głos jest przepełniony jadem. - Słuchaj, nie - tłumaczę. - To nie było złe. Cholera. Cholera. Nie chodziło mi o to, że to jest złe. - Chciałem ci to pokazać - wzdycha. - Więc chodź. Miejmy to już za sobą. - Nie - opieram się. - Nie... Nie zejdę tam dopóki nie będziesz taki jak wcześniej. - A jaki wtedy byłem? - pyta ozięble. - Szczęśliwy. Szczęśliwszy. Nieznudzony. Jak chcesz. Po prostu więcej nie zmieniaj twarzy w tę zimną maskę. Wróć. Wtedy było milej. - Przepraszam, że nie zaspokoiłem twoich potrzeb dotyczących mojego miłego wyrazu twarzy - warczy. - Jezus, dobra, dobra! Wygrałeś. Przepraszam, że w ogóle o tym wspominałam. Bądź paskudny. Bądź okrutny. Ale nie zdziw się, że nie będziesz miał mnóstwa fanów. - Nie potrzebuję fanów. Kiedy mój ojciec umrze, będę rządził całą frakcją. - Więc nie zdziw się, jeżeli to sprawi, że cię nie polubię. Przechodzę koło niego i schodzę po schodach do ciepłej piwnicy. Powietrze jest gorące i niemal duszne przez ilość osób znajdujących się w środku. Gromadzą się, tworząc okrąg, wokół pustej, betonowej przestrzeni, która została utworzona dzięki odsunięciu na bok stęchłych, połamanych beczek. Znajduje się tutaj co najmniej pięćdziesiąt osób, wszyscy są Gutterami. Dopingują i wrzeszczą, generalnie zachowują się głośniej, niż kiedykolwiek widziałam w szkole. Więcej się też uśmiechają. Dwie gutterskie dziewczyny stoją w centrum okręgu utworzonego przez Gutterów, są zwrócone do siebie twarzami. Ubrane są w srebrne, wykonane z lejącego się
materiału ubrania, które wyglądają trochę jak stroje do judo, z powłóczystymi rękawami, sięgającymi czubków ich palców i z wysokimi kołnierzami. Gutterki walczą, ale nie przypomina to czegoś, co wiedziałam kiedykolwiek wcześniej. Ich atak jest błyskawiczny, zbyt szybki, by dostrzec go gołym okiem, w dodatku mają dziwną taneczno-kiwającą się postawę. Jedna dziewczyna wyrzuca rękę do przodu, natomiast druga płynnie unika ciosu, jej ruchy przypominają wodny strumień. Kuca i w mgnieniu oka skacze aż pod sam sufit i zawisa tam. Na swoich rękach. Moje oczy wychodzą z orbit. Tłum wiwatuje dziko, kiedy odkleja się od sufitu i spada na dół, atakując druga dziewczynę kopniakiem, którego tamta unika. Shadus schodzi na dół i zamyka za nami klapę. Kilkoro Gutterów zatrzymuje się, by na niego popatrzeć, ale jednak chęć obejrzenia walki wygrywa. Podchodzi do nas jakiś dwóch chłopaków. - Raj-ilmai - mówi w Rahm jeden z Gutterów do Shadusa i kłania się lekko. - Raj-sutuya - kiwa w jego stronę Shadus. - Przyszedłem zobaczyć walkę. - Oczywiście - mówi inny Gutter, rzucając mi uważne spojrzenie. - Ale, sotho, musisz zrozumieć. Żaden człowiek nie ma prawa tutaj przebywać. To jedyne i ostatnie miejsce, które mamy tyko dla siebie na terenie tego kampusu. Jeżeli ona piśnie chociaż jedno słowo... - Wezmę za to odpowiedzialność - mówi Shadus. - To będzie moja wina. Gutter nie wygląda na przekonanego, ale w końcu ustępuje i wraca do okręgu. Inni pytają go, co się dzieje, a on zapewnia ich, że wszystko jest w porządku. - Chciałeś pokazać mi babską walkę? - pytam. - To patra. Walka o honor. Spójrz na tę dziewczynę w środku, tę z krótkimi włosami. Wpatruję się w nią i rozpoznaję znajomą twarz. - To Melune - mówię. - Dziewczyna, która rozpoczęła kłótnię pierwszego dnia.
- Tak. Broni się przed Girą, która twierdzi, że nie miała prawa konfrontować się z jej Oświeconym przyjacielem. To w ten sposób rozstrzygane są wszystkie nasze osobiste spory, poprzez walkę. Zwycięzcą jest ten, kto ma rację. - Ostatnim razem, kiedy sprawdzałam, zachowywanie się jak człowiek-jaszczur jest rodzajem nadprzeciętnych zdolności - wskazuję na dziewczynę, która tym razem przylgnęła do ściany, jej nogi i ręce wydają się działać jak przyssawki. Zeskakuje i rzuca się na przeciwniczkę, która uskakuje i kontratakuje. Usta Shadusa zadrgały, układając się w ledwie dostrzegany krzywy uśmieszek. - Zauważyłaś, co? - Jakie są zasady? - pytam. - Bijecie się po prostu i ten, kto nie jest w stanie się podnieść wygrywa? Kręci głową. - To jeszcze prostsze. Osoba, która zostanie uderzona pierwsza przegrywa. Uważniej przyglądam się walce. To, co wzięłam za uderzenia i ciosy, okazały się być tylko próbami. Ani razu nie doszło do kontaktu fizycznego. Dziewczyny w ciągu ostatniej minuty unikały siebie nawzajem, obracając się i schylając. Ciężko jest mi to wszystko ogarnąć, ale Gutterzy nie wydają się mieć z tym najmniejszego problemu, rozległo się głośne "ochhhhhh", kiedy jedna z dziewcząt prawie dotknęła ręką ramienia drugiej. Tak mi się wydaje. Trudno jest to stwierdzić, ponieważ wszystko odbywa się w jakimś superbohaterskim trybie. Te dziewczyny zawstydziłyby wszystkich aktorów z filmu "Przyczajony tygrys, ukryty smok" razem wziętych. - Pani Gianca jest cholernym kłamcą - mówię, idealnie wybierając moment, w którym druga dziewczyna wykonuje pełen wdzięku backflip. Ktoś pochodzi do nas, wynurzając się z tłumu. To Taj, jest czerwony na twarzy, a jego kręcone włosy są jakoś dziwnie przekrzywione, najpierw uśmiech się do mnie, a potem spogląda na Shadusa.
- Rozumiem jak bardzo cię lubi - mówi Taj. - Ale przyprowadzenie jej na patrę? Naprawdę ufasz tej dziewczynie. - Nikomu nie ufam - warczy Shadus. - A już na pewno nie jej. Chciałem tylko wprowadzić ją w naszą kulturę i pokazać prawdę. To w tym celu istnieje ta szkoła, prawda? - Ouch - udaję, że mnie to zraniło, co jest tylko w połowie prawdą. - A ja sądziłam, że zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi. Taj chichocze. - Dzień, w którym Shadus znajdzie przyjaciół, będzie dniem, w którym wrócimy do domu. - Zamilcz - warczy Shadus. Spoglądam na Taja. - Co cię tu sprowadza, Jaskierku? Myślałam, że jesteś fanem zasad, a wymykanie się w nocy na bójki stanowczo nie zalicza się do ich przestrzegania. Wzrusza ramionami. - Zdaję sobie sprawę z wartości zasad i je cenię. Ale cenię sobie również tradycje mojej rasy, szczególnie w tych czasach. Jesteśmy z dala od naszego rezerwatu, z dala od naszych rodziców, z dala od naszej rodzimej planety. Tysiące mil stąd, w Kolorado, stworzyliśmy sobie nasza małą niszę kulturową. Spojrzenia Taja i Shadusa spotykają się. Shadus patrzy na niego spode łba. Taj kręci głową. - To, czego ci nie mówi - wtrąca się Shadus. – To to, że zanim nas, młodych Gutterów, wysłano tutaj, starsi zachęcali nas - nie - kazali nam, byśmy zachowali nasze sekrety i naszą kulturę do siebie. - Ale to dokładne przeciwieństwo celu, w którym została zbudowana ta szkoła, prawda? Mieliśmy współpracować. Dzielić się. Uczyć. Racja? - pytam. Taj wzdycha.
- Shadus, wystarczy. Nie sądzę, że ona... - Jesteśmy obserwowani - wtrąca się Shadus, mówiąc bez ogródek. - Nie tylko przez ludzi, rząd i waszych paparazzi. Jesteśmy obserwowani przez naszych własnych ludzi. Gutterscy nauczyciele mają ścisłe rozkazy, by upewnić się, że żaden Gutter nie jest nieposłuszny i nie przynosi yali innym Gutterom. Marszczę brwi, zdezorientowana. - Wstydu. Hańby - wyjaśnia Taj. Shadus kontynuuje. - Melune, za swoje zachowanie pierwszego dnia, prawie została odesłana do rezerwatu. A odesłanie oznaczałoby, że na jej rodzinę spadłoby wielkie yali. Nigdy nie sparowałaby się dobrze. Ona i jej rodzina zostałyby wykluczone z życia społecznego i politycznego. - Więc wy - wy jesteście zmuszani do bycia miłym? Nie, to coś więcej niż to, prawda? Nie możecie odczuwać złości, ani smutku, ani żadnych innych emocji, które wykraczają poza "czuję się w porządku". Przynajmniej nie przed ludźmi. Taj marszczy brwi i odwraca wzrok, ale Shadus wpatruje się we mnie, na jego usta powraca lekki uśmieszek. - Binga. Wybucham śmiechem. Niektórzy Gutterzy spoglądają na mnie z uwagą, ale szybko powracają do przyglądania się walce. - Mówi się 'bingo', dziwaku. Nie 'binga'. - Byłem blisko - mówi Shadus, wyraźnie urażony. Im więcej się śmieję, tym cichszy staje się Taj. Staram się skupić na patrze. Dziewczyny krążą wokół siebie, aż nagle zatrzymują się. Jedna z nich kłania się drugiej. Krąg Gutterów poszerza się, ludzie cofają się nucąc coś. Nucenie staje się coraz szybsze, jest intonowane w Rahm niskim głosem, w kółko to same słowo. Brzmi prawie jak aplauz, ale bardziej przepełniony czcią i szacunkiem. Melune i Gira wychodzą z kręgu, zdejmują swoje szaty i kładą je na rozwalonej skrzyni pod ścianą. Rumienię się, kiedy zdaję sobie sprawę, że mają na sobie jedynie bieliznę, co zdaje się im w ogóle nie
przeszkadzać. Szybko przebierają się w swoje normalne ubrania. Ustawieni w kręgu Gutterzy rozmawiają i śmieją się, jakby brali udział w zwykłym towarzyskim spotkaniu, a nie walce o honor. - Co się stało? - pytam Shadusa. - Nie widziałaś? Melune wygrała. Dotknęła ramienia Giry. - Nie, sorry, ale nie mam waszego super-hiper-sokolego wzroku. Jaszczurzego wzroku. Czy jak wy to nazywacie. - Nasz wzrok w tych ciałach jest przeciętny, a w naszych pierwotnych ciałach bardzo słaby - poprawia mnie Shadus. - Więc jak... jakim cudem śledzicie te wszystkie szybkie ruchy? - Ciężko to wyjaśnić – zamyślił się. - Ale mogę spróbować ci pokazać. Jeśli mi pozwolisz. - Co zamierzasz zrobić? - Naruszyć twoją przestrzeń osobistą. Znowu. Moja ciekawość wygrywa. - Tak, pewnie. Dawaj. Tylko mnie nie ugryź, czy coś w tym stylu. Pochyla się do przodu. Jest tak blisko, że mogę policzyć jego rzęsy. Jego ciało promieniuje ciepłem wydostającym się spod swetra, w tej już i tak dusznej piwnicy. Świat wokoło mnie przygasa, głosy pozostałych Gutterów zlewają się w jeden szum. Słyszę jedynie moje walące głośno serce. - To coś takiego - mówi niskim głosem. Powoli podwija rękaw mojej bluzy, a potem podnosi rękę i przysuwa spód swojej dłoni tuż nad moim ramieniem, nie dotykając go. Włoski na moim przedramieniu stają dęba. - A teraz, zamknij oczy.
Mój chip EVE reaguje, drżąc pod moimi żebrami. Zamykam oczy. Świat spowija czerń. Zbliża swoją dłoń. Ciepło staje się jaśniejsze, gorętsze. Mogę poczuć to co robi, jego ruchy, nie widząc ich. Chcę więcej. A potem odsuwa rękę. Otwieram oczy, a on wpatruje się prosto we mnie. - To tak Gutterzy widzą, tak naprawdę nie widząc. - Termografia? - pytam. Kiwa głową. - Co ciekawe, ludzkie DNA lepiej reaguje na modyfikację gruczołu odczuwającego ciepło, niż tego odpowiedzialnego za węch. Nasi Oświeceni naukowcy uważają, że to ma coś wspólnego z waszą ewolucją jako ssaków. Czuję się sfrustrowana, jakbym nie mogła oddychać. Moja twarz płonie i nie jest to spowodowane ciepłem piwnicy. - Kiedy skończysz wyjawiać wszystkie nasze sekrety tej ludzkiej dziewczynie, Shadus, - drwi Taj. Gdy Shadus przeprowadzał demonstrację, Taj przebrał się w srebrną szatę do patry. Wygląda na jeszcze szerszego w ramionach i przerażającego jak srebrny wilk - chciałbym zamienić z tobą słówko. - Tylko jedno? - Shadus unosi brew. - Czy to słowo, to patra? - Minęło dużo czasu - Taj zgadza się chłodno. - Nie testowaliśmy naszych umiejętności na sobie nawzajem odkąd byliśmy dziećmi. Gutterzy rzucają ukradkowe spojrzenia Tajowi i Shadusowi, podsłuchując ich rozmowę. Tłum zamilkł, gdzieniegdzie słuchać szepty i pomruki. - Patra pomiędzy sotho? - syczy jakaś dziewczyna do chłopaka. -Ale to oznacza... Dziewczyna rzuca mi szybkie spojrzenie. Staram się utrzymać neutralny wyraz twarzy, żeby niczego nie założyła. Ale po pierwsze, co one w ogóle mają zakładać? - Nie ma mowy - szydzi chłopak z dziewczyny. - Jest człowiekiem. Sotho nie zaszczyciłby jej spojrzeniem.
- To dlaczego Taj rozpoczyna patrę? - nalega dziewczyna. - Mogli zacząć mokson, albo nawet tulij! Patra oznacza wyłącznie, że... Wpatrują się we mnie, wiercę się niezręcznie. Shadus i Taj wpatrują się w siebie nawzajem, napięta cisza różni się od tego, co zazwyczaj ich otacza. W końcu Shadus przerywa to napięcie i podchodzi do skrzyni ze srebrnymi szatami. Jednym pełnym wdzięku ruchem zdejmuje sweter przez głowę, odsłaniając skórę pokrywającą jego ostre łopatki i długi kręgosłup. Taj jest o wiele lepiej zbudowany, ale to nie oznacza, że Shadus nie ma muskułów - są po prostu zgrabniejsze i cieńsze. Bezwstydność Gutterów jest niesamowita. Żaden z nich nie odwraca wzroku, kiedy ja to robię, gdy Shadus rozpina jeansy. Taj kładzie mi rękę na ramieniu. - Nie przywykłaś do nagości? - To - to tylko... dziwne. Źle się czuję, przyglądając się temu. Kiwa głową. - U nas jest podobnie. Oglądanie innych bez ich ubrań jest przeznaczone bardzo prywatne i zarezerwowane wyłącznie dla rodziny i partnerów. - Dlaczego zainicjowałeś patrę? - pytam. - Poważnie. Dlaczego wszyscy wyglądają na takich zagubionych? Myślałam, że patry są normalną rzeczą. Taj uśmiech się. - Nie martw się tym. Tylko oglądaj. Zerkam ponownie, Shadus jest teraz w pełni ubrany w srebrny strój. Okrąg Gutterów ponownie się formuje, a on i Taj stają w jego środku. Kłaniają się sobie nawzajem, a potem dotykają dwoma palcami najpierw od jednej ręki, potem od drugiej, betonowej podłogi. W końcu obracają się i kłaniają się tłumowi, który odkłania im się. To surrealistyczne i rytualne. Jeden Gutter występuje z kręgu.
- Asara son’e raszek! - krzyczy, te trzy słowa dźwięczą w powietrzu. Son'e, co udaje mi się przypomnieć z zajęć pani Gianci, oznacza "słuchać". Asara słucha pustki. Shadus i Taj zaczynają powili krążyć wokół siebie, jak dwa rekiny osaczające ofiarę. Taj atakuje pierwszy. Shadus unika go jednym płynnym ruchem. Taj podchodzi do niego na rękach i zamachuje się nogą w szyję Shadusa. Shadus natychmiast go unika. Przez krąg Gutterów ponownie przebiega szmer. - Sotho reprezentują zupełnie inny poziom. - Oczywiście, że tak. Ćwiczyli z Czarnymi Piaskami. - Melune była dobra, ale Shadus jest o wiele lepszy. - Nie bądź głupi. Taj był zwycięzcą Ceremonii Deszczu trzy lata z rzędu. Wygra. - Ale Shadus jest Egzekutorem. Całe jego życie sprowadza się do walki. Rozmowa zostaje zagłuszona nagłym wiwatem tłumu. Shadus uskoczył przed Tajem i teraz zwisa z sufitu, trzymając się tylko i wyłącznie na samych palcach, uśmiechając się krzywo do niego. Taj krzywi się jeszcze mocniej, a Shadus zeskakuje na podłogę. - Czy w ogóle zamierzasz mnie uderzyć, Shadus? - pyta Taj, gdy ponownie zaczynają wokół siebie krążyć. - Czy walczę z cieniem bez kręgosłupa? - Ty chciałeś tej walki. Nie ja - ripostuje leniwie Shadus, poprawiając sobie grzywkę. Jego zmanierowanie mówi, że nie bierze tego na poważnie, ale jego stalowe, rubinowe oczy temu przeczą. Złoto napotyka szkarłat i przez sekundę żaden z nich nie rusza się. Następnie Taj rzuca się do przodu, tak szybko, że ledwo to dostrzegam. Oczy Shadusa rozszerzają się. Robi szybki unik tak, że ręka Taja przelatuje mu nad głową. Shadus cofa się, zostawiając pomiędzy nimi wolną przestrzeń, a Taj prycha, przekrzywiając głowę. Jego czoło perli się od potu, który spływa również po szyi Shadusa. - Zainicjowałem patrę, a ty nie chcesz walczyć - szydzi Taj. - Haniebne. - To nie jest Raine - mówi Shads. - Dezorientujesz wszystkich.
- Niech będą zdezorientowani. Po prostu chciałem przetestować twoje zdolności. Shadus wybucha śmiechem. On na prawdę odrzuca głowę do tyłu i zaczyna się śmiać. Jego żelazna maska powagi zniknęła, została strzaskana. Śmieje się tak długo, że aż brakuje mu powietrza, a potem spogląda na Taja z okrutnym błyskiem w oku. - Jesteś taki oczywisty, Taj. Zawsze taki byłeś. Wygląda na to, że ludzko-Gutterska integracja aż za dobrze na ciebie wpływa, nieprawdaż? Shadus spogląda na mnie, Taj również idzie jego śladem. Ale to trwa zaledwie przez sekundę, ponieważ Taj warczy i skacze na Shadusa. Shadus nadal ma na twarzy złośliwy uśmiech. Dostrzegam coś. Twarz Shadusa zmienia się, ale na pewno dlatego, że jest tu tak gorąco i mam udar, ponieważ to nie dzieje się naprawdę. To, że jego źrenice zmieniają się w pionowe wstęgi tak jak u kota, nie jest prawdziwe. To, że jego kły zdają się wydłużać, nie jest prawdziwe. Niebieskoszary odcień, który zaczyna przybierać jego skóra wokół szyi i na czole, nie jest prawdziwy. Rozbrzmiewający w pokoju niski pomruk połączony z sykiem, przypominający ten wydawany przez gigantyczne węże, nie pochodzi od niego. To nie jest rzeczywiste. Ale nie mam żadnych omamów, ponieważ w pomieszczeniu zapada grobowa cisza. Gutterzy też to widzą. Taj dostrzega to zbyt późno. Jego złote oczy rozszerzają się w szoku - nie, w strachu - stara się zatrzymać się, lecz pęd pcha go do przodu, do czekającego Shadusa. Shadus podnosi rękę, teraz przyozdobioną straszliwie wyglądającymi sczerniałymi paznokciami. Szponami. To będzie bolało. Przepełnia mnie strach połączony z paniką. Tłum Gutterów zmienia się w tłum protestujących LWZ, twarze zlewają się. Otacza mnie zapach parku, trawy i gorącego cementu, w moich uszach narasta głuchy szum głosu przemawiającego na scenie polityka. Mój wzrok zamazuje się i Taj blednie, zastępuje go moja Mama. Blond włosy. Czerwony sweter. Przerażająco zielone oczy. Jej ciało uderzy o ziemię
i zostanie stratowana. Shadus ją stratuje. Oni wszyscy ją stratują. Po raz kolejny umrze na moich oczach. Cały świat dookoła mnie zwalnia. Moje ciało jest ciężkie, słabe, jakbym brodziła w smole, a nie w powietrzu. Odpycham na bok Gutterów. Wpadam do kręgu i wciskam się w małą przestrzeń pomiędzy Shadusem i Tajem, którego łapię. Cała masa jego ciężkiego ciała spada na mnie, wyciągam przed siebie ręce by zamortyzować upadek. Moje kości trzeszcza, kiedy padamy na cement. Jęczę, głowa potwornie mnie boli, kiedy próbuję usiąść. Taj schodzi ze mnie, cała jego twarz jest czerwona. - Asara tu’vak - klnie. - Nic ci nie jest? - W porządku. Nic nie złamałam - krzywię się. - Tak sądzę. Wyciąga przed siebie rękę, by pomóc mi strać, chwytam ją. Shadus stoi z tyłu, obserwując nas z daleka, chłodnym spojrzeniem. Jego twarz znowu jest normalna - oliwkowa skóra, okrągłe źrenice i brak wydłużonych zębów. Szok tłumu słabnie. Zrobiłam coś złego. Zrobiłam coś bardzo złego, patrząc na mroczne wyrazy ich twarzy. - Przerwała. - Karą jest... - Jest człowiekiem, nasze prawo nie obowiązuje. - Człowiek czy nie, przerwała patrę. Karą jest... - Śmierć - przerywa Shadus, a następnie przechyla głowę. - Co ty na to, Sprawiedliwy? Spogląda na Taja, który mówi, jakby ktoś go dopiero co obudził. Szybko chrząka. - Karą jest śmierć.
- Słuchajcie, bardzo mi przykro - tłumaczę się. - Przepraszam. Przepraszam. Po prostu sobie pójdę... Krąg Gutterów zacieśnia się, ich mięśnie twarzy ani drgną, są jak z kamienia. Stach podchodzi mi do gardła jak żółć, intensywny i kwaśny, chip EVE zaczyna mnie kłuć. Jestem tu jedynym człowiekiem. Mogliby mnie tu zabić i nikt by się o tym nie dowiedział. Dobrze ukryliby moje poćwiartowane ciało. Prawdopodobnie wyrwaliby mój chip EVE i zjedli go na miejscu. - Masz szczęście, ponieważ tymczasowo zakazaliśmy wykonywania kar śmierci mówi lekko Shadus. Czuję, że kolana się pode mną uginają. - Nie możemy zabijać naszych ludzi, kiedy zostało nas tylko kilkoro na tej planecie, nieprawdaż? - Ale należy ją jakoś ukarać! - ktoś krzyczy. Taj spogląda na niego. - Rzeczywiście - zgadza się Shadus. - To ja wziąłem odpowiedzialność za tego człowieka przyprowadzając ją tutaj. Jaka będzie stosowna kara, Sprawiedliwy? Spogląda na Taja, który mruży oczy. Pomiędzy nimi następuje jakieś niepisane porozumienie. - Powinno zostać na ciebie nałożone wielkie yali - Taj zwraca się teraz do okręgu. Wszyscy za, niech uniosą rękę. Prawie każdy unosi rękę. Taj kiwa głową. - W związku z tym, Egzekutor Shadus jest teraz obciążony wielkim yali. Niech się stanie. - Niech się stanie - powtarzają Gutterzy. Spoglądam na Shadusa oczekując, że będzie protestował, szydził, albo spierał się, ale on po prostu kłania się tłumowi, ma ponury wyraz twarzy. Krąg Gutterów rozstępuje się przepuszczając go, gdy opuszcza piwnicę. Wszyscy rzucają mu pogardliwe spojrzenia, kiedy przechodzi cicho przez klapę. Dopiero gdy zniknął Gutterzy zaczynają z entuzjazmem rozmawiać o walce, o mnie, o Shadusie i o tym, jak zakraść się z powrotem do sypialni, opuszczając piwnicę z uśmiechami na twarzach. Po chwili Taj i ja jesteśmy
jedynymi osobami, które pozostały w piwnicy. Zrzuca szatę do patry, a ja obracam się by dać mu trochę prywatności. - Ja... kurwa. Tak mi przykro -mówię. - To nie mnie powinnaś przepraszać - mówi spokojnie Taj. - Przez ciebie Shadus przyjął na siebie wielką ilość yali. Jedyną rzeczą gorszą od przerwania patry są, cóż, niechciane gody i morderstwo. Biorę głęboki oddech. - Ale ma to też swoje dobre strony - mówi Taj. - To było bardzo zgrabne posunięcie ze strony Shadusa. Ukaraliśmy go jako rasa, wspólnie. Poczucie przynależności i morale polepszą się, kiedy wieść rozniesie się po reszcie Gutterów. To da im nadzieję - nadzieję, że nasza kultura nie zanikła całkowicie. Nadzieję, że nadal przestrzegamy naszych praw, nie ludzkich. - Ale on nic nie zrobił! Ja zrobiłam! - W takim razie jest ktoś, kogo powinnaś przeprosić, nieprawdaż? Zaciskam dłonie w pięści i obracam się. Ale zanim mogę odejść, czuję jak delikatna dłoń spoczywa na mojej szyi. Taj. Odrzuca na bok moje włosy i zaciąga się głęboko. Mój kręgosłup przeszywa wstrząs. - Co ty, do cholery, robisz? - odwracam się. - Jesteś jeszcze bardziej popieprzony niż te wszystkie dziwadła! - Przepraszam, ale od długiego czasu nie czułem tak silnego i pysznego strachu. A kiedy ty i ja upadliśmy na podłogę, ja... będąc tak blisko... Taj spogląda na podłogę, na jego twarzy maluje się coś w rodzaju wstydu. - Dobrze wiedzieć, że jestem dla ciebie tylko jedzeniem - warczę i wbiegam po schodach. Nie było to może najmilsze, ale przez tę całą dzisiejszą noc znalazłam się na krawędzi, a to małe obwąchiwanie mojej szyi przez Taja zepchnęło mnie z niej. Otacza mnie chłodne nocne powietrze i zaczynam iść po igliwiu, gniew mnie
napędza. Jestem wściekła na Taja, na Shadusa za to, że mnie tu przyprowadził, na siebie za spieprzenie tego wszystkiego. - Dlaczego to zrobiłaś? Głos Shadusa. Wychodzi zza drzewa, wciąż ubrany w swoją srebrną szatę, wygląda ponuro. - Przepraszam. Tak mi przykro... - Prosiłem o wyjaśnienie, nie o przeprosiny. Przełykam ślinę i zbieram to, co zostało z mojej odwagi. - Moja mama. Nie wiem co się stało, ale miałam przewidzenie, swego rodzaju retrospekcję i Taj był moją mamą, a ty byłeś tłumem i zamierzałeś ją stratować, i odbiło mi, okej? Odwaliło mi. Odwaliło mi i zepsułam wszystko. Więc dawaj, wściekaj się na mnie. - Nie reaguje. - No dawaj. Szybko. Marnujesz czas. - Nie będę się na ciebie wściekał za to, że miałaś retrospekcję - mówi spokojnie. - Dlaczego nie? - Ponieważ sam je czasami mam. Jego słowa przeszywają chłodną noc jak zamarznięta, przypominająca sopel błyskawica. Czuję ucisk w klatce piersiowej, wstyd nagle wyparowuje. Nie jestem jedyna. Nie jestem jedyna, zapomniałam o tym. Shadus dotyka drzewa, spoglądając na jego wiekowe gałęzie. - I dlatego wiedziałam, że kiedy cię tutaj przyprowadzę zrobisz coś złego i nałożą na mnie yali. - To dlaczego mnie przyprowadziłeś? Czy teraz nie zostaniesz wykluczony? Nigdy nie sparujesz się dobrze, czy jakoś tak, twoja rodzina będzie… Uśmiecha się krzywo. - Mojej rodzinie nic nie będzie. Wybiorą mi partnera, tak jak to robią zawsze. Jestem sotho Egzekutorów. Nasza hańba nigdy nie trwa długo. Ludzi chętnie nam
przebaczają. Poza tym, zawsze byłem sam. Wykluczenie mnie nie zrobi mi żadnej różnicy.18 - Um. Żadnej? Mówi się ‘żadnej różnicy’. Wygląda na zdezorientowanego. - Ale nie można polizać różnicy. Jest niematerialna. To nie ma sensu. - To, że nie obchodzi cię yali, nie ma sensu. - Chciałem tego yali. - Żeby ludzie czuli się zjednoczeni karząc cię, co nie? Jego uśmieszek blednie, jego oczy ciemnieją, co sprawia, że wiem, że mam rację. - To chore. Masochistyczne… - To obowiązek sotho. Musimy przewodzić. Musimy dawać przykład. Musimy wiedzieć kiedy ją ponieść i jaka jest właściwa ofiara. Moje yali jest warte kilku tygodni radości w tym restrykcyjnym miejscy, nie sądzisz? Milczę. Nie wiem co powiedzieć. Ale na szczęście nie muszę nic mówić. - Chodź - ruchem ręki pokazuje mi, bym za nim ruszyła. - Zaprowadźmy cię z powrotem do twojego pokoju. Strażnicy patrolują synchronicznie, tak jak wtedy, kiedy wychodziliśmy. Wyostrzone zmysły Shadusa i jego refleks umożliwiają nam dotarcie do mojego pokoju w rekordowym czasie. Gdy stajemy przy drzwiach, podnoszę wzrok i spoglądam na Shadusa.
18 Shadus mówi trick of difference. Oczywiście przekręcił to bo mówi się lick of difference, co oznacza właśnie żadnej różnicy, dużej różnicy. To takie powiedzonko, związek frazeologiczny. Lick oznacza lizać.
- W jaki sposób unieszkodliwiliście kamery? - pytam. - To znaczy, wiem że chodzicie po ścianach, czy jakkolwiek... - Nie "chodzimy po ścianach" wykorzystujemy oddziaływania międzycząsteczkowe pomiędzy cząsteczkami naskórka, a... Rzucam mu "nawet nie próbuj po tej długiej nocy" spojrzenie. - Chodzimy po ścianach - mówi szybko. - I w ten sposób je wyłączyliście? Potrząsa głową. - Okej, jesteście mądrzy, ale to są jakieś najlepsze kamery na całym świecie. Nie ma szans, żebyście je zhakowali. - Nie zhakowaliśmy ich. - Więc jak to zrobiliście? Twarz Shadusa ciemnieje, lecz pojawia się na niej cień krzywego uśmiechu, zanim odwraca się i odchodzi. - Powiedziałem to raz i teraz powtórzę. Nic o nas nie wiesz, człowieku. I nigdy nie będziesz nic wiedzieć. Ale zawsze możesz próbować.
5. Koło Fortuny Nie można usłyszeć jak plotka o yali Shadusa się rozprzestrzenia, ponieważ Gutterzy są bardzo ostrożni i zależy im, żeby nie dowiedział się o tym żaden dorosły. Muszą tacy być, bo w innym wypadku ich sekretny klub walki zostałby zamknięty. Więc nie słyszysz jak się rozprzestrzenia, lecz widzisz to. Gutterzy zaczynają ignorować Shadusa. Nauczyciele proszą ich, by podali mu jakąś kserówkę, a oni zamiast tego upuszczają ją albo w ogóle mu jej nie podają, zmuszając go, by wstał i sam sobie ją wziął. Taj już w ogóle na niego nie patrzy. Patrzy przez niego, jakby był szkłem, duchem, czymś przeźroczystym, niematerialnym. Gutterzy, którzy podczas lunchu podchodzili do stołu Shadusa, przestali to robić. Shadus sprawiał wrażenie, jakby nawet był z tego zadowolony, do momentu, gdy nie wziął jednego łyku płynu z fiolki i zbladł. Wybiegł ze stołówki, a Gutterzy obserwowali go z zadowolonym wyrazem twarzy. - Dlaczego tak wyleciałeś ze stołówki? - pytam następnego dnia, kiedy Shadus przychodzi do biblioteki. Gutter ze spokojem przegląda książkę. - Zamienili moje jedzenie z fiolki na wodę. Kiedy rzucam mu puste spojrzenie, wzdycha i przewraca stronę. - Monotlenek diwodoru19 wywołuje u Gutterów ciężką biegunkę. Tłumię starający się wydostać z moich ust śmiech. Wtedy zdaję sobie z czegoś sprawę. - Ale-ale jesteście w ludzkich ciałach. Woda jest dla nas dobra! 19 To jest po prostu fachowa nazwa wody XD
- Nasza wewnętrzna struktura narządów jest całkowicie gutterska. Jedynie przekonfigurowaliśmy nasz układ kostny i mięśniowy, tak by pasowały do naszej skóry. Na szczęście możemy oddychać tlenem. O wiele trudniejsze byłoby zaadaptowanie naszych ciał, gdybyśmy nie mogli przetwarzać ziemskiego powietrza. Zapada długa cisza. - Czyli wczoraj spędziłeś dużo czasu na kiblu - mówię w końcu. Jęczy. - Siedziałam tam kilka lat. - Wciąż myślisz, że warto było na siebie wziąć yali? Pokazuję na grupę stojących w dużej odległości od nas Gutterów, którzy śmieją się i wskazują na coś w książce. Nie wyglądają na zagubionych. Nie wyglądają na nerwowych. Ich postawa jest rozluźniona, zrelaksowana. - Ty mi powiedz. *** Kiedy Raine wraca z sesji zdjęciowej, jest inna. Szczęśliwsza. Ale coś w jej szczęściu jest nie tak, jakby było wymuszone. Jej uśmiech jest zbyt kruchy, by był prawdziwy. Chodzi między ludźmi, rzucając komplementy lub prowadząc swobodne rozmowy z gwałtownością uprzejmego, lecz drapieżnego tygrysa. W trakcie posiłków nie ma jej w stołówce. Widuję ją tylko chwilę przed tym jak chodzimy spać, a i tak przychodzi tuż przed ciszą nocną, zrzuca swoje szpilki i natychmiast zasypia. Udziela się w kołach zainteresowań i organizacjach. Jest kapitanem drużyny cheerliderek, a potem nagle dostaje główną role w sztuce Sen Nocy Letniej wystawianej przez kółko teatralne i w dodatku znajduje jeszcze czas na to, by być skarbnikiem samorządu uczniowskiego. Jej obowiązki sprawiają, że lata z jednego miejsca w kampusie do drugiego jak jakiś wściekły koliber. Nie mam nic przeciwko tej nagłej samotności. W ogóle. Nie obchodzi mnie, że nie siedzi przy moim stole podczas posiłków, czy coś w tym stylu. Nie
przeszkadza mi, że już prawie w ogóle ze mną nie rozmawia. Jest Gutterem. Jakiekolwiek relacje nas łączą, nie mogą być one głębsze niż przelotna znajomość. Tak jest lepiej. I tak jej nie lubiłam. Powtarzam sobie to przez trzy dni. Dakota dotrzymuje mi towarzystwa, obydwie jesteśmy praktycznie wyrzutkami. Chodzimy do biblioteki i czytamy razem, gramy na telefonach lub wychodzimy na dwór, kiedy jest słonecznie. Rozmawiamy o niczym. I wszystkim. O szkole, rodzinie, marzeniach. Pochodzi z Georgii, ale ja zawsze dokuczam jej, że jest z Północnej Dakoty. Chce pojechać na Alaskę i badać wilki. Jej mama jest uzależniona od oksykodonu20. Jej ojciec rozwiódł się z nią, gdy Dakota miała dziesięć lat. Od tego momentu zaczęła się jąkać. Z tego powodu przez całe życie niemiłosiernie jej dokuczano. Słuchanie o jej przeszłości przypomina mi, że inni ludzie mają jeszcze bardziej gówniane życie niż ja. Miło jest spędzać czas z osobą, która wie czym jest hot pocket21 i jakie to uczucie dostać mniej niż 6+ ze sprawdzianu. A potem, czwartego dnia, kiedy Dakota musi nadrobić jeden test, pisząc go w trakcie lunchu, wracam do pokoju, żeby się zdrzemnąć. Kiedy wchodzę do środka, Raine stoi przed lustrem wiszącym nad biurkiem, nakładając make-up na najciemniejszego siniaka, jakiego w życiu widziałam. Znajduje się on nad jej policzkiem, tuż pod okiem. Krwawy fioletowy kolor, na krawędziach przechodzący w zielony, pochłania prawie połowę jej delikatnej lisiej twarzy. Jej niebieskie oczy rozszerzają się, przykłada dłoń do policzka i uśmiech się. 20 Jest to silny lek przeciwbólowy, ale jak prawie każdy lek opioidowy stosowany jest jak narkotyk. Jego działanie podobne jest do działania morfiny i heroiny.
21 Firma produkująca jedzenie odgrzewane w mikrofalówce.
- Vic, ty - cholera, mam na myśli - Victoria. Co ty tu robisz tak wcześnie? - Skąd to masz? - Mam co? - śmieje się nerwowo. - Nakładam po prostu makijaż na próbę koła teatralnego... - Nie okłamuj mnie - przerywam. - Widziałam. Kto ci to zrobił? - Potknęłam się - kłamie gładko. - Nie uwierzyłabyś, ile rzeczy leży na scenie... - Więc potknęłaś się i wylądowałaś, dokładnie i wyłącznie, na swoim policzku? Trudno mi w to uwierzyć. - To się w kółko przydarza innym. - Tak, ale ty nie jesteś "innymi". Jesteś Gutterem. Widziałam was w akcji. Nie potykacie się. Niebieskie oczy Raine ciemnieją do koloru stali. - Ach tak. Widziałaś dość dużo, prawda? Patrę. Moi informatorzy wszystko mi o tym opowiedzieli. - Informatorzy? - Och, przepraszam. - Jej uśmiech poszerza się. - Miałam na myśli 'przyjaciół'. Tak ich nazywam, kiedy mówię o nich na głos.22 - Ale w twojej głowie są 'informatorami'. - Tak. Płytkie z mojej strony, nieprawdaż? Wykorzystywać fałszywą przyjaźń, by zdobyć informację. Ale tak zawsze zachowywali się sotho Oświeconych. Informacja zawsze najważniejsza. Wszystko inne zajmuje drugie miejsce. Tego nauczył mnie ojciec.
22 Co za kawał suki. /Aga
- Czy to on jest osobą, która sprezentowała ci tego siniaka? Oczy Raine stają się chłodne, po chwili opanowuje się i zmusza je, by nabrały cieplejszego blasku, wyglądały normalnie. Wybucha cichym, perlistym śmiechem. - Oczywiście, że nie. Mój ojciec jest tysiące kilometrów stąd w rezerwacie! Podnosi rękę i szybko zaczyna nakładać pokład, by zakryć siniaka. Nie krzywi się, ale widać, że jej ramiona drżą za każdym razem, gdy naciska na posiniaczoną skórę. Widziałam jak Alisa robiła to samo w szpitalu. Jest przyzwyczajona do bólu. Dobrze go znosi, a to mówi mi wszystko, co powinnam wiedzieć - nie jest to pierwszy raz, kiedy to się zdarzyło. I nie ostatni. Wzdycha przeciągle, co ma, oczywiście, na celu powstrzymać mnie od zadawania pytań. - Czy wiedziałaś, że sotho nie mogą angażować się w patrę z innym sotho? - Ach tak? To dlaczego Shadus i Taj... - Jest tylko jeden wyjątek, kiedy jest to dozwolone. - Uśmiecha się do mnie odsłaniając wszystkie zęby. - Kiedy dwóch sotho szuka tej samej partnerki. Mój żołądek opada w dół szybciej niż tonął Titanic. Słowa Shadusa skierowane w stronę Taja dźwięczą mi w uszach. 'To nie jest Raine. Dezorientujesz wszystkich' - Ale... Ale to niemożliwe. T-ty... - Ojciec Shadusa i mój ojciec zaplanowali nasze sparowanie, kiedy byliśmy młodzi. Matka Taja, oczywiście, chce, bym sparowała się z nim, nie z Shadusem. Brat Taja i kuzyn Shadusa wielokrotnie inicjowali patrę, by walczyć o kobietę sotho. Ale Taj i Shadus? Nigdy. Nigdy nie walczyli o mnie. - W-więc? Więc co? To nie znaczy... cholera - Mój głos załamuje się. - To oznacza coś bardzo interesującego, Victorio – Ranie uśmiecha się krzywo. – Shototh będzie pod wrażeniem. To miejsce robiło się takie nudne. ***
W końcu dowiedziałam się dlaczego Gutterzy tak wariowali z tą patrą tamtej nocy. Ale teraz, kiedy łapię o co chodzi, mam ochotę po prostu wykopać dół w ziemi i umrzeć. Ale powstrzymuję się - czego się wstydzę? Dlaczego w ogóle jestem zakłopotana? Mówimy tutaj o Gutterach. Mają dziwaczne tradycję i jeszcze dziwaczniejszą logikę. Taj i Shadus nigdy nie walczyliby o dziwaczny, przygnębiony, samolubny worek kości jakim jestem. Prawdopodobnie istnieje inny powód albo tradycja, albo zasada. Cokolwiek. Jakkolwiek. Halloweenowy festyn ma sprawić, byśmy zapomnieli o wściekłych protestujących. Ochrona jest silniejsza niż kiedykolwiek, ale możemy spacerować po trawniku w kostiumach i brać sobie jabłka i napoje ze specjalnie utworzonych stoisk. To tak, jakby starali się złagodzić napięcie pomiędzy tym co na zewnątrz, a tym co wewnątrz, co nawet udaje się im przy pomocy candy cornów23 i sztucznej krwi. Uczniowie śmieją się, Gutterzy wyglądają na na wpół podekscytowanych, a na wpół zagubionych tymi wszystkimi dziwnymi, olbrzymimi rzeźbionymi dyniami i kapeluszami czarownic. Korytarz wypełniony jest ludźmi w kostiumach z pomalowanymi twarzami. Nawet Pan Weyland poświęcił czas, by nałożyć make-up Frankensteina. Ludzie śmieją się i krzyczą do siebie. Pan Tage, ubrany jak piłkarz, wrzeszczy na uczniów, 23 To takie cukierki/żelki, bardzo popularne podczas Halloween:
biegających po korytarzu. Wszędzie widoczne są jabłka w karmelu trzymane przez lepkie dłonie, grzechoczące naszyjniki z candy cornów24 i maski goblinów ukrywające prawdę pod plastikiem. Pomarańczowy brokat pokrywa podłogę jak wnętrze wydrążonej dyni. Woźny i dozorcy nanieśli drewna, z którego ułożyli stos na ognisko. Niebo powoli ciemnieje z błękitu na głęboki granat. Pan Targe podpala stos drewna. Płomienie pochłaniają wszystko z niecierpliwością, pożerając kłody gorącymi, czerwonymi jęzorami. Ognisko daje dużo ciepła, co czuję nawet z mojego miejsca na wzgórzu. Nauczyciele i EVE stoją blisko ognia, rozmawiając. Gutterzy wydają się być niepewni co zrobić, stojąc na uboczu. Najwyraźniej ogień ich nie kreci. Shadus stoi blisko ogniska, lodowaty październikowy wiatr muska jego włosy. Nie widzi jak podchodzę. Odchrząkuję. -Ya’an nhilir sid’hamorovan. Kuna ele’an mej. Shadus odwraca się. Patrzy na mnie przez chwilę, jakby nie mógł uwierzyć, że to powiedziałam. - Moja twarz jest czym? - Powiedziałam to źle? - zaczynam zniecierpliwiona. - Ponieważ, ostatni raz ćwiczyłam to jakieś dwie godziny temu.
24
To nawet ładnie wygląda
- Powiedziałaś, że moja twarz to koński zad i że uśmiechanie się poprawiłoby to. - Och, więc dobrze to powiedziałam. - Gdzie się tego nauczyłaś? - Poprosiłam Pania Giancę, by mnie tego nauczyła. Unosi brwi. - Z... drobnymi poprawkami z mojej strony - dodaję. Jego grymas zamienia się w słaby uśmiech. Ale mimo to to wciąż uśmiech. Nastaje cisza. - Miałeś rację - mówię. - Prawdopodobnie nie powinniśmy być przyjaciółmi. To byłoby niebezpieczne. Ale, chodzi mi o to, że możemy być nie-przyjaciółmi. - Nie-przyjaciółmi - podnosi wzrok. Starannie dobieram słowa. - Jak znajomi. Wiesz, partnerzy do rozmowy. Ludzie, którzy czasem prowadzą ze sobą konwersację. Mam na myśli, tak, rozmawiają. Ogólnie. Ale. Uch. Z tobą to interesujące. I uczę się czegoś. I wbrew temu, co mówił Taj, nie jesteś kompletnie pozbawiony poczucia humoru. Tylko przeważnie. Słyszę jak Shadus parska, spoglądam na niego ostrożnie. Nasze spojrzenia spotykają się i natychmiast odwracam wzrok. - Przyjaciele są dla mnie rzeczą niemożliwą, Victoria. To nigdy się nie sprawdza. Myślą, że chcą być moimi przyjaciółmi, ale potem widzą prawdziwego mnie. Tego mnie 'pozbawionego poczucia humoru'. Nudnego mnie. Paskudnego, okrutnego, przerażającego mnie. I odchodzą, bo nie warto się mnie trzymać. Więc. Przeważnie będę cię ignorował. Ty ignoruj mnie. Tak będzie łatwiej. Zawsze jest. Ton jego głosu rozrywa moje wnętrzności, nie zostawiając nic w środku. Brzmi jak Alisa w swoje najgorsze dni, przygnębiona i pozbawiona nadziei. Ale jestem ekspertem w rozweselaniu ludzi - do diabła opanowałam to do perfekcji,
spędzając noce przy szpitalnym łóżku Alisy, i noce, kiedy tata pił sam przy kuchennym stale o drugiej w nocy. Biorę głęboki oddech. - Co jeśli nie chcę, by było po prostu łatwo? Marszczy brwi. Wzruszam ramionami. - Nie jestem najlepsza w relacjach międzyludzkich. Teraz nie mam wielu przyjaciół, ale kiedyś było inaczej. W szkole podstawowej. Zanim... - zanim mam umarła. Chodzi mi o to, że mogę ci pomóc przynajmniej z podstawami. Pokazać ci jak to działa, zobaczymy czy możemy ci załatwić kumpla albo dwóch. Patrzy na trzaskający ogień. - To niemożliwe. - Jedenaście lat temu, ludzie twierdzili, że spotkanie kosmitów też było niemożliwe. Nastaje długa cisza. - Przyjaciele, co? - mamrocze Shadus. Ogniska trzaska i syczy. Rozkwitający na jego ustach uśmiech sprawia, że wygląda jak inna osoba. Spogląda na mnie. Odrobina szczęścia i mroczny smutek na jego twarzy znika, pozostawiając po sobie chłopaka. Chłopaka, który wygląda bardzo, bardzo ludzko. Chłopaka, który jest pełen nadziei. - Podobałoby mi się to - mówi. *** Oliver Sanders jest pierwszym EVE wyrzuconym z Green Hills High. Nikt o tym nie wie, do chwili, gdy dozorcy zaczynają znosić jego bagaż do głównego holu w środę popołudniu. Oliver stoi obok, opierając się o fontannę i ukrywając twarz w dłoniach. Gutterski współlokator Olivera zaczyna klepać go niezręcznie po plecach, ale Oliver odpycha jego rękę. Jego rodzice przyjeżdżają zielonym sedanem i wyglądają na absolutnie wściekłych, w ten specjalny opanowany, pasywno-agresywny sposób, który potrafią osiągnąć tylko rodzice.
Wkładają jego rzeczy do bagażnika i odjeżdżają z Oliverem wyglądającym posępnie na przednim siedzeniu. Nikt nie wie co zrobił, ale mimo tego, rozprzestrzeniają się plotki. Alkohol. Jego współlokator, dwoje innych EVE i Oliver zostali nakryci na dachu męskiego akademika z przemyconą butelką whiskey. Oliver był jedyną osobą, która coś wypiła. Plotki głoszą, że chip EVE Olivera byłby wart siedemdziesiąt tysięcy. A on zaprzepaścił to wszystko. Doktorzy z kliniki EVE wyjmą go, a on nie dostanie żadnych pieniędzy. Nic dziwnego, że jego rodzice wyglądali na wściekłych. Gdy patrzę jak odjeżdżają, jestem wdzięczna bardziej niż kiedykolwiek, że nie mogę więcej palić. Nawet jeśli to oznacza, że mam dreszcze i w kółko chce mi się wymiotować. To niewielka cena do zapłacenia. Mogłabym zostać odesłana do domu, gdyby do akcji nie wkroczył Shadus. Tęsknię z mamą i za jej zapachem. To trochę większa cena do zapłacenia. Ale płacę ją, bo nikt inny by tego nie zrobił. Bo jestem jedyną osobą, która może pomóc mojej rodzinie. Podchodzę do drzwi gabinetu Yulana. Nadszedł czas na kolejny comiesięczny test EVE. Właśnie mam zapukać, kiedy zauważam, że drzwi są lekko uchylone i wydobywają się zza nich głosy. Dwa głosy, które są mi dobrze znane. -...mówisz? Wyniki badań mogą nie być wiarygodne - syczy Raine.25 - Wiesz tak dobrze jak ja, że technologia EVE jest bez zarzutu. Nie ma żadnego błędu. Z jej krwi wynika, że reaguje. Po jedenastu latach ktoś w końcu reaguje mówi Yulam szeptem. Następuje chwila ciszy, zanim Raine wzdycha. - Ojciec i jego naukowe groupies będą zachwyceni. - Pozwolę sobie przypomnieć, że jestem jednym z tych 'groupies' - delikatnie zwraca jej uwagę Yulan. - Nie graj w żadne gierki. Jesteś inny. Jesteś jedyną osobą po mojej stronie. - Po właściwej stronie - poprawia ją Yulan. - Stronie, która nie chce wojny. 25
Chyba największym bezsensem tej książki jest to, że Gutterzy rozmawiają między sobą po angielsku a nie w swoim języku. XD
- Nie powiem ojcu - podsumowuje Raine. - Monitoruj ją. Nikomu o tym nie mów. Szczególnie Tajowi. Sprawiedliwi mogą wszystko zrujnować, jeśli się o tym dowiedzą. - A co z Shadusem? - Spróbuję przekazać mu tę wiadomość. On jest nieprzewidywalny. Nie jest związany prawem tak jak Taj, więc musimy być uważni. Potrzebujemy go, ale on jest dziką kartą i może odebrać nam całą siłę, jeśli dokona złego wyboru. Nastaje kolejna cisza. Ostatecznie głos zabiera Ranie. - Nie pozwolę mojemu ojcu dostać to, Yulan. Nie pozwól, by twoje wspomnienia o dawnym Jerai'u zaburzyły twoja trzeźwą ocenę. Tego Jerai'a już od dawna nie ma, jego miejsce zajął szaleniec. Yulan wypuszcza głośno powietrze. - Wiem. Drzwi otwierają się nagle, a ja staję twarzą w twarz z Raine. Ma zaskoczony wyraz twarzy. - V-Victoria? - Cześć - udaję ciężki oddech tak, by wyglądało, jakbym właśnie tu przybiegła. Miałam stawić się na comiesięczną kontrolę. Raine uśmiecha się z ulgą. - Och? Więc wchodź. Musze poprowadzić trening cheerliderek. Do zobaczenia wieczorem. Macha mi i odchodzi. Może dostrzegła moje kłamstwo. A może nie. Dlaczego w ogóle skłamałam? Nie ma pojęcia. Shadus powiedział, bym nie ufała nikomu. Tata powiedział, bym była ostrożna. Więc jestem nadzwyczajnie nieufna i ostrożna.
Yulan uśmiecha się i każe mi usiąść na przykrytym syntetyczną skórą stole. Przygotowuje igłę do pobierania krwi, kiedy wpatruję się w jego plecy. - Coś się stało, Victorio? Tym razem jesteś strasznie cicha. Jego uśmiech jest szczery, a oczy niewinne i szare, prawie jakby przed chwilą nie rozmawiał o zatajaniu czegoś. - To nic. - Potrząsam głową. - Jestem po prostu zmęczona. - Pamiętaj, żeby dużo odpoczywać i pić wodę - nalega. Patrzę jak pobiera mi krew i wkłada wypełnioną nią fiolkę do maszyny emitującej niebieskie światło. - To coś skanuje moją krew, prawda? Yulan spogląda na mnie niemal zbyt ostro. Potem ponownie uśmiecha się. - Tak. Bada również stan twojego chipu EVE. - Dobrze mi idzie? - Idzie ci świetnie - zapewnia mnie. Przysięgam, że słyszałam drżenie w jego głosie, ale szybko pozbywam się tego wrażenia. - Dlaczego niektórzy EVE dostaną więcej pieniędzy, a niektórzy mniej? - pytam. Yulan wsuwa głębiej na nos okulary. - Niektórzy EVE są po prostu bardziej kompatybilni z chipem niż inni. Im większa kompatybilność, tym wyższa jakość emocji. Nie zapłaciłbym tyle samo za zwykłe grzyby i za trufle, prawda? Potrząsam głową. - Twoja krew wygląda w porządku - mówi Yulan sprawdzając papier wydrukowany przez maszynę z niebieskim światłem. - I twój chip EVE sprawuje się niezwykle. Tak trzymaj, a zapewnisz swojej rodzinie dobrą opiekę.
Opuszczam jego gabinet i zatrzymuję się przy drzwiach. W płucach pali mnie ciekawość, więc lekko uchylam drzwi. Yulan siedzi przy biurku, wpatrując się w wyniki badania krwi. Mamrocze do siebie niskim, łamiącym się głosem. - Asaro dopomóż nam.
6.Umiarkowanie Gdzieś na dnie mojego brzucha zagnieździło się złe przeczucie. Jest podobne do tego w sytuacji, kiedy mija wiele godzin, a taty nadal nie ma w domu. Miałam tego typu uczucie, czekając na posterunku policji, aż tata odbierze mnie po śmierci mamy. Przerażające, palące uczucie, jakbym w każdej chwili miała stanąć w płomieniach. 'Po jedenastu latach ktoś w końcu reaguje' Słowa Yulana odbijają się w kółko w mojej głowie jak zacięta płyta. Nie mogę patrzeć Raine prosto w oczy, ale zmuszam się do tego, żeby nie zaczęła podejrzewać, że coś jest nie tak. Jest dobra w fałszowaniu mowy ciała, a jeszcze lepsza w dostrzeganiu tych, którzy to robią. Co ona planuje z Yulanem? Jej ojciec, Jerai, też coś knuje? A ona i Yulan spiskują przeciwko niemu? 'Jestem po właściwej stronie. Stronie, która nie chce wojny' Wojna. To słowo wychodzące z ust Guttera wywołuje impuls zimnego strachu przepływający wzdłuż mojego kręgosłupa. A kim jest 'ona', o której mówili? Ta, której krew reaguje? To nie może chodzić o mnie. Jestem normalna. W porządku. Muszę o tym komuś powiedzieć. Komukolwiek. Ale nie mogę nikomu ufać, nie tutaj. Nie lubię nikogo wystarczająco, by mu zaufać. Nikt nie był w stosunku do mnie szczery. Nikt poza… Jedyną osoba, której ufam, jest ta, która powiedziała mi, by nie ufać nikomu. Osoba, która powiedziała mi o swojej mamie, kiedy ja opowiedziałam o mojej. Znajduję Shadusa przy jego szafce. Wydaje się być zmęczony, ma ciemne kręgi pod oczami, a jago kości policzkowe są ostrzejsze niż kiedykolwiek.
- Hej, nic ci nie jest? - pytam. Shadus podnosi wzrok i wzrusza ramionami. To wtedy dostrzegam na jego rękach gojące się zadrapania. – Jezu… co się stało? - Yali - mówi ochrypłym głosem. Rzucam mu ostre spojrzenie, ale nie zagłębia się w to. - To nie twoja sprawa. Dlaczego chcesz ze mną porozmawiać? - Nie mogę się o ciebie martwić? - To świadczyłoby o przyjaznym zachowaniu. A zgodziliśmy się, że nie będziemy iść w tym kierunku - wytyka. - Więc, dlaczego mnie szukałaś? Marszczę brwi. To całe yali rani go, a to jest moja wina. To powinno być moje yali. - Jeśli oni cię krzywdzą, to yali oficjalnie jest chorą tradycją. Nie obchodzi mnie, czy to rasistowskie. Ten aspekt waszej kultury jest chory i zły. - Po prostu tak to robimy - wzdycha. - Proszę, po prostu powiedz mi, po co tu przyszłaś, byś mogła już iść. - Aż tak bardzo chcesz, żebym sobie poszła? Śmierdzę czy coś? - Obwąchuję się. Czy pachnę jak naprawdę dobre żarcie? Bo Taj mnie powąchał i szczerze nie chcę żebyś ty też mnie wąchał. Shadus przez chwilę wydaje się być rozbawiony. - Taj... powąchał cię? Oczywiście, że to zrobił. Zawsze nie kontrolował swoich impulsów. - To było nawet dziwaczniejsze niż ty, dziwaku. Shadus chichocze, ale jego twarz szybko ciemnieje. - To nie ty śmierdzisz. Tylko moja szafka - Wskazuje na zamkniętą szafkę. Pochylam się i marszczę nos. Wyczuwam słaby zapach czegoś gnijącego. - Fuj, co to jest? Shadus obwąchuje szafkę.
- Martwy płaz. Prawdopodobnie żaba. - Czy to część yali? Musisz też oczyścić swoją szafkę z martwej żaby? Przez chwilę znoszę cierpliwie spojrzenie czerwonych oczu Shadusa, a potem wzdycham. - Dobra, dobra! Jak chcesz. To twój obowiązek, czy jakeiś inne tego typu gówno. Ja tylko - po prostu chciałam ci coś powiedzieć. Coś, co podsłuchałam. Marszczy ciemne brwi. - Och? Przekazuję mu, co usłyszałam w gabinecie pielęgniarki, a oczy Shadusa wyrażają coraz większe zdziwienie. Kiedy kończę, nastaje długa cisza, ludzie przepychają się wokół nas, by dotrzeć do swoich klas. Shadus gapi się na mnie, a potem spogląda przez okno, potem z powrotem na mnie, jakby miał zamiar coś powiedzieć. - Victoria! - Dakota przepycha się przez tłum. Kiedy dostrzega Shadusa, jej uśmiech blednie. - Hej - uśmiecham się do niej, a potem uderza mnie pewna myśl. Dakota jest w nieśmiały sposób miła i jest porządnym człowiekiem. Byłaby idealnym pierwszym przyjacielem dla Shadusa. Odchrząkuję. - Dakota, to jest Shadus. Shadus, Dakota. Jest naprawdę dobra w dwa ognie. Ten komentarz sprawia, że Dakota zaczyna się lekko uśmiechać, ale wciąż jest nerwowa. Shadus spogląda na mnie, zdezorientowany. - Jest, tak jakby, moją przyjaciółką - podkreślam. Przez jego twarz przebiega wyraz zrozumienia i kiwa głową w kierunku Dakoty. - Miło cię poznać. - T-też miło mi cię poznać.
- Więc, to jest chwila, w której zbieracie się w sobie i zostajecie najlepszymi przyjaciółmi w ciągu dwóch sekund. - Myślałem, że powiedziałaś, że wiesz co robisz - Shadus unosi brwi i odwraca się do Dakoty. - Okłamała mnie. Najwyraźniej jest jeszcze bardziej nieudolna w relacjach międzyludzkich niż ja. Mam coś właśnie powiedzieć, kiedy okrągła twarz Dakoty ciemnieje z gniewu. - Nie jest! M-może być bardzo dosadna i bezpośrednia, ale jest bardzo miła! Shadus wpatruje się, w nią tym charakterystycznym dla niego spojrzeniem, ale ona nie tchórzy. Dakota, która unika wszelkich kontaktów wzrokowych uparcie wytrzymuje jego spojrzenie. Shadus unosi brew. - Wygląda na to, że masz lojalnego obrońcę. - Przyjaciela - poprawiam. - Jest różnica. Rozlega się dźwięk dzwonka, który przecina hałas jak nóż. Shadus kiwa głową. - Dobrze było się z tobą spotkać, Dakota. - Spogląda na mnie. - Ty i ja porozmawiamy w przyszłym tygodniu w bibliotece. Czerwony kolor ustępuje z twarzy Dakoty, gdy odchodzi. Obejmuję ręką jej ramiona. - O co w tym wszystkim chodziło? Całkiem nieźle ci poszło. - J-ja nie chce, by mówił rzeczy, które cię zranią. - Tak to już z nami jest- śmieję się. - Zdecydowaliśmy aktywnie nie być przyjaciółmi. - Ale... on jest twoim partnerem kulturowym - nalega Dakota. - Ja trochę przyjaźnię się z moim. N-nie powinniśmy byli? Wzruszam ramionami.
- To takie wymuszone. No i w dodatku na tych, co są zbyt przyjaźni, mogą spaść kłopoty. Dakota marszczy brwi. - K-kłopoty nie oznaczają, że to nie jest tego warte. Nie wiem jak bardzo ona ma rację, albo jak bardzo ja się mylę. Lecz jej słowa rozbrzmiewają w korytarzu, czystsze i prawdziwsze niż moje. *** Gdy kończąca się jesień zaczyna tracić kolory, szkoła zakwita nimi - lodowym błękitem, królewskim złotem i krwawą czerwienią. Święto Dziękczynienia przychodzi i mija bez żadnych ceremonii, poza indykiem z sosem żurawinowym serwowanym na obiad tamtego dnia. Oczywiście, że władze nie chciały robić z tego jakiejś wielkiej sprawy - Święto Dziękczynienia jest świętowaniem rozpoczęcia kolonizacji Ameryki, kiedy Europejczycy praktycznie najechali ziemie Rdzennych Amerykanów. To bije trochę pod lądowanie Gutterów w Ameryce i tak dalej. Shadus wydaje się w pełni świadomy tego faktu. Nasze następne spotkanie w bibliotece w ramach lekcji odbywa się tuż po Święcie Dziękczynienia. - Rdzenni Amerykanie i Gutterzy mają wiele wspólnego - mówi lekko, gdy odkłada książkę na półkę. - Jesteśmy dumnymi, szlachetnymi ludźmi. Zarówno my, jak i oni, zostaliśmy zamknięci w rezerwatach przez tych samych ludzi i jesteśmy uważnie obserwowani i ściśle pilnowani przez rząd. - Poza tym jest jeszcze fakt, że pochodzicie z innej galaktyki. Och, i oni są jeszcze ssakami. Wy jesteście gadami. - Mamy łuski i nasze młode wykluwają się z jajek - stwierdza zamyślony. - Ale nie jesteśmy zimnokrwiści i nie zjadamy przedstawicieli naszego gatunku. Wasi ludzcy naukowcy jeszcze nas nie nazwali. - Ooch, ooch, mam pomysł! - Podnoszę rękę. - Emocjus zjadaczus.
Przewraca oczami, to najbardziej ludzki gest, jaki u niego kiedykolwiek widziałam. - Bez względu na to, po święcie Dziękczynienia nadchodzi Owakess. Przerobiliśmy nasz 902 cyklowy kalendarz tak, by pasował do waszego 365 dniowego, więc Owakness zawsze wypada pierwszego grudnia. - Pozwól mi zgadnąć – Zwijam niepotrzebną kartkę papieru w kulkę i rzucam w niego. Unika jej bez problemu (w ogóle nie patrząc, popisuje się) i kontynuuje odkładanie książek na półki, jakby to się nigdy nie stało. - Owakness zakłada rytualne walki. Może jakąś krew. Prawdopodobnie zostaną też złamane czyjeś palce. Shadus uśmiecha się krzywo. - Naprawdę nic nie wiesz. - Oświeć mnie. - Owakness jest nocą tańca mającego uczcić koniec Wielkiej Wojny, która miała miejsce trzy tysiące ujunów temu. Rzucam mu puste spojrzenie. - Siedem tysięcy lat temu. Czuję jak lekko opada mi szczęka. Najwyraźniej jest zadowolony z mojej reakcji, bo kontynuuje. - Wieka Wojna była wojną pomiędzy Asarą i Umalą. Podzieliła kontynenty i wywołała wojnę domową wśród Gutterów. Brat walczył z bratem. Siostra mordowała siostrę. - Czekaj, czekaj! Ale Asara i Umala... to wasze boginie. Nie są prawdziwe. Shadus uśmiecha się. - Asara i Umala były bardzo prawdziwe. Tak samo Shototh i Latori. Nie zrodziły się z Yu. Nigdy nie istniał ktoś taki jak Wielki Ojciec Yu. To tylko takie religijne
upiększenie. To były gutterskie kobiety, urodzone przez innych Gutterów, które żyły w starożytnych czasach. - A-ale- Ale dlaczego one są... - Czczone teraz jak bogowie? To proste. Urodziły się z mocą. - Mocą? - Mocą zolu - Shadus pstryka palcami. – Mocą niszczenia. Czuję się zdezorientowana. Shadus siada przy stole, krzyżując przed sobą ramiona, jego czerwone oczy są poważne. - Na naszej planecie hodujemy gatunek zwierząt znanych jako lemaki. Kiedyś na nie polowaliśmy, ale po latach doskonalenia naszej technologii odkryliśmy, że łatwiej je karmić i hodować. Lamaki występują w różnych gatunkach i smakach i są bardzo sycące. Ale, co najważniejsze, są jedynymi zwierzętami zdolnymi do produkowania rotssów - namacalnych emocji. Unoszę brew. Shadus pochyla się zniżając głos. - To tak jakby podążały za nimi chmury. Wasi ludzcy mistycy nazwaliby to 'aurą', tylko, że to jest bardziej rzeczywiste. To pole organicznych elektromagnetycznych fal emitowanych przez ich głowy. Produkują to w ogromnych ilościach i wykorzystują, by się ze sobą komunikować. Otwieram usta, a on unosi szybko palec. - Zanim zaczniesz ględzić o tym, jakie to nieludzkie, wiedz to, że ich zdolności do produkowania emocji są duże, ale inteligencja nikła. Nie są mądrzejsze lub bardziej samo świadome niż przeciętny jeleń. - Więc wyewoluowaliście, by na nie polować. - Dokładnie. Jesteśmy dokładnie wyspecjalizowanymi stworzeniami, których ewolucja obracała się wokół ścigania, jedzenia i polowania na lemaki. Ludzie potrzebowali wzroku, by polować na bizony i mamuty. My potrzebowaliśmy naszego zmysłu węchu, by podążać za stadami lemaków. Wy ludzie
wyewoluowaliście, by być w stanie jeść różne rodzaje pożywienia. My zawsze jedliśmy tylko ten jeden. - Więc, wracając do Asary i Umali... - Tak, tak. - Shadus klaszcze lekko w dłonie i odchyla się do tyłu. - Tak jak mówiłem, wyewoluowaliśmy, by polować na lemaki. Mamy kły, ogony, pazury. Jesteśmy trójnożni, by osiągać maksymalną prędkość na piasku i maksymalną równowagę w górach, w których lubią chować się lemaki. - Trójnożni? - syczę. - W sensie, trzy nogi? Kiwa głową, uśmiechając się krzywo. - Jeśli to zbyt dziwne, to poprzestanę na tym... Ciekawość sprawia, że chcę zagłębiać temat. - Nie, nie w porządku. Kontynuuj. - Wyewoluowaliśmy różne części ciał, wszystkie te różne zmysły, tylko po to, by polować na lemaki. Ale Asara i Umala... w ich przypadku to coś więcej. Ewolucja obdarzyła ich o wiele silniejszą bronią niż jakieś tam pazury. Asara i Umala były Gutterami, którzy potrafili manipulować polami elektromagnetycznymi lemaków i przekształcać je w ich mózgach. Rezultatem było ogromne elektrostatyczne spięcie, które po prostu smażyło system nerwowy lemaka. Uśmieszek Shadusa staje się ponury, lecz wciąż jest pełen dumy. - Stada po prostu padały martwe, ich emocje był wolne i zdatne do jedzenia. Gutterzy zbierali je, używali ich futer jako posłań, kości jako narzędzi, a mięso szło do naszych zwierzątek domowych i gospodarczych. W czasach, gdy lemaki występowały rzadko, a cywilizacja Gutterów nikła, Asara i Umala były zbawicielkami. Bohaterkami. Przeczesuję włosy dłonią. - A więc, co poszło nie tak?
Shadus uśmiecha się gorzko. - Asara i Umala pokłóciły się. - O co? - O partnera, oczywiście. Zazdrość nie jest zarezerwowana wyłącznie dla ludzi. Asara nadal pomagała budować gutterską cywilizację, pod jej przewodnictwem wzrastały wielkie miasta. Budowała statki, łącząc kontynenty i jednocząc naszych ludzi. Technologia stała się zaawansowana. Ale Umala zeszła na złą drogę. Zaszyła się samotnie w Martwej Krainie i doskonaliła swój zol. Przeprowadzała eksperymenty na różnych obiektach, wkrótce lemaki nie były jedynymi istotami, które była w stanie zabić jedną myślą. Shadus odchrząkuje. - Wróciła do miast. I wytoczyła wojnę. Wyrżnęła tysiące, a jeszcze więcej Gutterów przekonała, by dołączyli do niej. Asara przeciwstawiła się jej, ale szkoda została już wyrządzona. Gutterzy stanęli po stronie Umali. I tak rozpoczęła się wielka wojna. - A Latori i Shototh były... - Odpowiednio, porucznikami Asary i Umali. Nie miały zolu, ale były bystrymi i silnymi wojownikami, w dodatku godnymi zaufania. - A kto wygrał? - Shothot ostatecznie zdradziła Umalę. Umala została aresztowana przez Sprawiedliwych, zabita przez Egzekutorów, a jej ciało posłużyło za obiekt badań Oświeconych. Historia została uwieczniona na przestrzeni lat, najpierw jako mity, potem jako Ki'eth. To cud, że nadal znamy prawdziwą historię. Zwoje skrupulatnie opisujące całą historię, stworzone przez Latorim, zostały odnalezione w 665, odtąd znamy prawdę. Nawet w obliczu prawdy, Ki'eth tylko urósł w siłę i stał się dominującą religią. Milczymy. Złote promienie słońca wpadają przez okno. Naciągam na głowę kaptur. Nie wygląda na to, żeby słońce przeszkadzało Shadusowi - przeczesuje
włosy palcami, kiedy razi go prosto w oczy. Wydłubuję dziurę długopisem w swoim arkuszu. - Prawdopodobnie nie powinieneś był mi tego wszystkiego mówić. Wątpię, by Gutterzy byli szczęśliwi, że człowiek wie to wszystko. - Tak jak mówiłem, nikt by ci nie uwierzył. - A co z tym, o czym ci opowiadałam? Co z rozmową Raine i Yulana? Shadus kiwa głową. - Myślałem nad tym. I rozumiem tyle co ty. Jerai jest ojcem Raine i głową Oświeconych. Wysoki, chudy, zawsze wygląda na chorego. On i jego naukowcy zawsze kiblują, tworząc jakieś nowe i straszne ustrojstwo. - Kombinują. Kiblowanie oznacza zostawanie kolejny rok w tej samej klasie wtrącam się. - Bez względu na to - Shadus kaszle. - On i jego grupa badawcza wynaleźli chip EVE przez roztapianie nadnerczy Gutterów, szpiku kostnego lemaka i ludzkiego DNA pochodzącego z wątroby. Jest mądry, prawdopodobnie to najmądrzejszy Gutter, jakiego mamy. Jeśli Jerai coś 'planował', już uszło mu to płazem. Jest sprytny, szybki i nigdy nie daje się złapać. Jest już za późno, żeby go powstrzymać. Starania Raine są głupie. - Ale... - Podejrzewam, że próbuje obalić go i zgarnąć dla siebie jego tytuł. Jest następna w linii sukcesji, ale nigdy nie była zbyt cierpliwa. Jeśli ta rzecz, którą zrobił Jerai, jest nielegalna, znajdzie na to dowód, zatrzyma go dla siebie, a potem przekaże Tajowi. - Nie - najpierw przyjdzie do ciebie i postara się zdobyć twoje wsparcie, zanim pójdzie do Sprawiedliwych - poprawiam go. Shadus uśmiecha się do mnie krzywo.
- Za bardzo kręcisz się wokół mnie. Czy nie masz miłego męskiego, ludzkiego przyjaciela, który, no nie wiem, nie jest zaangażowany w bardzo delikatną grę, jaką jest polityka pozaziemska? - Tak, ale oni wszyscy wiedzą czym jest kiblowanie. Nie mogę ich poprawiać i tym samym czuć się lepsza. - Ach, to dlatego się koło mnie kręcisz. Zabrał się za czytanie książki z tym swoim uśmieszkiem na twarzy, który po chwili zamienił się w jego typowy grymas. Patrzę na niego. Nawet z gutterską technologią, wciskanie setek Gutterów w kształt ludzkiego ciała musiało być bolesne. Brudne. Wciąż wygląda odrobinę obco; wszyscy tak wyglądają. Wszystkie rysy jego twarzy są takie ostre, nie ma w nich nic miękkiego ani okrągłego. Te czerwone oczy są głęboko osadzone pod jego grubymi jastrzębimi26 brwiami. Nie jest przystojny jak Taj, ale ma w sobie to coś, co sprawia ze ludzie zawieszają na nim spojrzenie. - Nie gap się tak bardzo. - Wskazuję na jego oczy. - To rzeczy są wystarczająco przerażające bez tego, że się gapisz. Ludzie są w stanie dostrzec bardzo dużo w oczach danej osoby. Nie uciekną tak szybko, jeśli utrzymasz, przynajmniej neutralny wyraz twarzy. Uśmiech byłby jeszcze lepszy.. Shadus prycha. - Nie uśmiecham się zbyt dobrze. - Zdradzę ci trick: myśl o czymś miłym. Czy masz jakieś miłe wspomnienia? - Kilka. Większość z nich pochodzi z czasu pobytu na statku. Wyciągam butelkę wody z torby i biorę łyka, kiedy bibliotekarz nie patrzy. - Co z jakimś gutterskim przejawianiem emocji? Opowiedz mi o tym. - Jak co? 26
Nie pytajcie mnie nawet jak brwi mogą być jastrzębie. XD
- Złość. Szczęście. Jak by na to zareagowało twoje ciało? - Szczęście, jak sądzę, to machanie ogonem. Jeśli chodzi o złość, na naszych plecach wysunęłyby się kolce. Możemy warczeć, żeby pokazywać nasze zęby. Większość naszych zmian emocjonalnych było przekazywane przez feromony. Dla ludzi to w większości brwi. Bardzo ciężko było nauczyć się je kontrolować. I tak najcięższą koncepcją do pojęcia było całowanie. Oczywiście, oglądaliśmy ludzkie filmy i ćwiczyliśmy na sobie nawzajem, ale to było bardzo niezręczne.27 Nie rozumiem dlaczego twoja rasa jest tak tym zachwycona. Prawie rozlewam moją wodę z butelki na całe biurko. - To jest tak bardzo niewłaściwe, że nawet nie wiem, gdzie mam zacząć. - Pocieram czoło. Kontynuuje, nieświadomy mojego dyskomfortu. - Prokreacja, to możemy zrozumieć. Podstawowe mechanizmy są na naszej planecie takie same. Ale dlaczego usta? To dlatego, że znajduje się tam wiele zakończeń nerwowych? - Uch, tak sądzę? - Więc, chodzi bardziej o dążenie do fizycznej przyjemności, a mniej o to, by okazać sympatię. - Nie! - Potrząsam głową. - To znaczy, może chodzić o oba te czynniki w zależności od tego kto- dlaczego my w ogóle o tym rozmawiamy? Sądzę, że to obrzydliwe, ale założę się, że wasza gutterska wersja jest dziwaczniejsza. - Nie wymaga niepotrzebnej wymiany płynów ustrojowych, to pewne. Wzdycham i chowam twarz w dłoniach. Do naszego stołu podchodzi EVE i odchrząkuje.
27 Chciałam dodać jakiś zabawny komentarz ale to wykracza poza moje zdolności, skojarzyło mi się to jedynie z tym filmikiem, gdzie 20 przypadkowych osób zostało poproszone by po raz pierwszy się pocałować https://www.youtube.com/watch?v=IpbDHxCV29A
- To jest lista obecności. - Trzyma zeszyt. Podnoszę głowę do góry, szybko ciągnę Shadusa za rękaw, zanim zdąży spojrzeć na nią wilkiem. - Weź kartkę i uśmiechnij się - mamroczę. Unosi kąciki swoich ust. - Dlaczego? - Po prostu spróbuj. Odwraca się do EVE i bierze książkę, uśmiechając się w ten rozbrajający sposób, w który zrobił to podczas ogniska. - Dziękuję. EVE rumieni się. Shadus wpatruje się w nią zaskoczony, gdy odchodzi. - To była inna reakcja. - Tak sądzisz? Uśmiechaj się częściej, a obiecuję, że ludzie będą cię lubić. - Jeśli wystarczy się uśmiechać, to twoja kultura jest oparta na pozorach stwarzanych przez wygląd zewnętrzny. - Taa - wybucham śmiechem. - Wiemy. Zdążyły nam o tym powiedzieć miliony martwych filozofów. Dzwoni dzwonek. Zachodzące słońce sprawia, że niebo wygląda jakby stało w ogniu. Zapach gulaszu unosi się w holu i sprawia, że burczy mi w żołądku. Nie zauważyłam nawet, że szliśmy z Shadusem razem do stołówki. A kiedy to robię zaczynam się cofać, żeby zostawić między nami trochę przestrzeni, ale on po prostu idzie dalej. Więc ja też po prostu idę dalej. *** Raine kończy wycieranie włosów ręcznikiem po wzięciu prysznica i podziwia swoją figurę w podłużnym lustrze wiszącym na drzwiach naszego pokoju.
- Czy ty kiedykolwiek czeszesz włosy? - pyta. - Zawsze są takie splątane. Ciężko dostrzec twoją twarz. - To dlatego ich nie ścinam. - Podnoszę wzrok znad zeszytu od matematyki i prycham. - Żeby nikt nie musiał znosić koszmaru, jakim jest oglądanie mojej twarzy. - Nie jesteś aż taka brzydka, żebyś musiała nosić welon z włosów - Raine podchodzi do mnie i eksperymentalnie zaczyna rozczesywać kosmyk moich włosów. - Jesteś bardzo podobna do ukraińskiej modelki, którą znam. - Mów co chcesz. Wyglądam jak szkielet. Już mi to mówiono. - Nie - mówi cierpliwie Raine. - Wyglądasz po prostu... artystycznie. - Jak kubistyczni ludzie Picassa. - Jak wystylizowana renesansowa dziewczyna. - poprawia. Wybucham skrzeczącym śmiechem. - Dlaczego to ma znaczenie? Nigdy nie będę miała krągłości. Ani cycków, nie mam nawet ładnych oczu, takich jak ty, albo dużych ust. Moje włosy są cienkie. Wszystko we mnie jest cienkie, kanciaste i olbrzymie. Nienawidzę tego. Raine milczy. Ciskam się i łamię rysik ołówka, a następnie ostrzę go po chwili. - Ktokolwiek powiedział ci, że wyglądasz jak szkielet, był zazdrosny - mówi. - To był chłopak - odcinam się. - Nie był wart twojej uwagi - mówi Raine bez wahania. - Co ty wiesz o uwadze? Wy Gutterzy jesteście po prostu parowani, dobierani jak dwie połówki kanapki. Nie macie wyboru. - I ponieważ nie mam wyboru, nie wiem nic o miłości? - Głos Raine staje się lodowaty. - Nie, to nie to miałam na...
- Więc co miałaś na myśli? Podnoszę na nią wzrok. Jej niebieskie oczy są zimne, ostre i nieczułe. Łapie moja rękę, nigdy wcześniej nie odważyła się mnie dotknąć ani zbytnio się zbliżyć. - Posłuchaj mnie uważnie, Victorio - mówi. - Jestem kosmitą. Jesteśmy innym gatunkiem, pochodzimy z innej planety. Ale czujemy te same rzeczy, które czujecie wy. Czujemy złość, radość, miłość, tak jak wy. Czujemy to samo. I stąd wiem, że możliwy jest między nami pokój. Nie ten na wpół udawany pokój, który teraz trwa. Ale prawdziwy, długotrwały pokój. Przełykam ciężko ślinę, jej oczy łagodnieją. - Jestem kosmitą. Mamy różne koncepcje piękna. Wybraliśmy te symetryczne ciała, ponieważ podobają się ludziom, nie nam. Ale dla nas ostrość jest piękna. Siła jest piękna. Emocjonalnie silny zapach jest piękny. A tego wszystkiego masz pod dostatkiem. Wskazuje na okno, za którym po trawniku chodzą ludzie. - Oni osądzają na podstawie wzroku. Z tobą nie jest nic nie tak. To z nimi jest coś bardzo nie tak. Czuję coś ciepłego i kłującego w kąciku oka. Raine puszcza moją dłoń, podnosi szczotkę i zaczyna rozczesywać moje końcówki. Pozwalam jej na to.
7. Wisielec Shadus bardzo szybko łapie na czym polega uśmiechanie się. Podczas lekcji, które mamy razem, nagle jest otoczony przez tabuny ludzi - chłopaków i dziewczyn w jego wieku. Ludzie nie traktują go jak pionka, nie chcą się z nim przyjaźnić ze względu na jego moc. Czasem nawet sprawiają, że wybucha śmiechem. Śmiechem. Shadus śmieje się. To prawie niepokojące. Oglądanie go szczęśliwego i śmiejącego się sprawia, że czuję coś ciepłego na samym dnie mojego żołądka. Ludzie zaczynają jeść z nim lunch. Został przyjęty przez nich i teraz ma swoją własną małą klikę. Przez ostatnie dwa tygodnie zaszczycił mnie jedynie kilkoma spojrzeniami. Nie żeby mnie to obchodziło. Jestem jego kulturowym partnerem, co nie oznacza, że mam się z nim ciągle spotykać. Ale wiecie. Zwykłe 'cześć', byłoby miłe. Wydukanie z siebie pięciu nędznych liter nie zabije go. Może robi to dla ogólnego dobra. Mogę się zdystansować. Nigdy więcej dziwnych rozmów, w trakcie których wyjaśniam mu po co jest masło, albo dlaczego pokazywanie środkowego palca jest obraźliwe. Nigdy więcej tych dziwnych momentów ciszy i tych rzucanych z ukosa spojrzeń. I tak za bardzo zaczęliśmy się do siebie zbliżać. A to byłoby niebezpieczne i niezgodne z naszą obustronną zgodą o wyłącznej serdeczności. Szoruję włosy szamponem. Nocą w łazience jest cicho. Łatwiej jest się myć, kiedy dziesiątki oczu nie analizują każdego twojego żebra ani stawu. Wychodzę spod prysznica, moje kapcie ślizgają się po podłodze, na korytarz, mam na sobie szlafrok kąpielowy. Obok mnie przeciskają się, śmiejąc się, jakieś dziewczyny. Zamykam drzwi i rzucam, nawet nie patrząc, zużyte ubrania w kierunku kosza na brudy. - Ał.
Stłumiony głos nie należy do Raine. Obracam się. Ktoś, ubrany w jeansy, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, siedzi na krześle Raine. Moje ubrania zwisają mu z głosy. Podbiegam i zrzucam je z niej. - Ty! - Wylałaś zupę pomidorową na tę koszulkę - wykasłuje Shadus, marszcząc nos. - Co, do diabła, tutaj robisz? - syczę i naciągam szlafrok, by zakrył moje wystające obojczyki. - Raine zaciągnęła mnie tu i wyszła. Kazała mi coś zrobić, byś była mniej 'skwaszona', cokolwiek to ma znaczyć. Unikałaś mnie. - Ja? - parskam. - Unikałam ciebie? To ty... - Podążyłem z twoją radą i zacząłem naprawdę zaprzyjaźniać się? - Unosi brew. - Tak! Nie! - biorę głęboki oddech. - Słuchaj po prostu wyjdź, zanim ktoś cię tu nakryje. Pogadamy kiedy indziej. - Chcę porozmawiać teraz. - Obraca się powoli na krześle. - O czym? - Unikałaś mnie - powtarza. - Dlaczego? - Nie unikałam cię. Przestaje się obracać, spogląda na mnie poważnie. - Czy naprawdę zamierzasz udawać, że tego nie robiłaś? Wzdycham sfrustrowana. - Ja tylko myślałam... Ja tylko myślałam, że łatwiej będzie ci się zaprzyjaźnić z innymi, jeśli nie będzie mnie w pobliżu. Nie jestem dobra w obcowaniu z ludźmi,
okej? Odstraszam ich albo staję się podła, po prostu spieprzam różne rzeczy. Więc. Więc nie chciałam spieprzyć tego, jak dobrze ci się układało- układa. - Nie odstraszyłaś mnie. Ani Taja. Ani Raine. - Dlatego, że jesteście Gutterami, jesteście dziwni - syczę. - W dobrym sensie dziwni. Nie źle dziwni. Macie inne standardy. Nie jestem popularna wśród ludzi, okej? Nigdy nie byłam. Jestem dziwaczną emo-gotką, która jest za wysoka i nosi na sobie za dużo czerni. - Dlaczego to, że jesteś wysoka, miałoby mieć znaczenie? Albo to, że nosisz czerń? - pochyla głowę. - Dakota bardzo cię lubi. - Dakota jest samotniczką - mówię. - Ona i ja nie jesteśmy typem ludzi, którzy dobrze radzą sobie w grupach, okej? I nie chciałam spieprzyć tej całej twojej grupy nowych przyjaciół. Nadal nie chcę. Więc najlepiej jakbyśmy ograniczyli nasze kontakty do tego wymaganego minimum, okej? Będę przychodzić na nasza pracę w parach w bibliotece, będziemy tam partnerami kulturowymi i to tyle. Nigdy więcej lunchów, rozmów przy ognisku, a już na pewno, nigdy więcej żadnych incydentów z włamywaniem do mojego pokoju. - Nie włamałem się, Raine mnie tu zaciągnęła. - Pociąga nosem z wielką godnością. - Pozwoliłeś jej się tu zaciągnąć. - Tak, ponieważ chciałem z tobą porozmawiać. Ponieważ jesteś przyjacielem. Panika ściska moje wnętrzności. Przyjaciele? Z Gutterem? Moja mama by to znienawidziła. Moje serce napełnia się ciepłem, lecz słowa są puste. - Nie jestem. Na twarzy Shadusa pojawia się przebłysk bólu, lecz szybko znika. - Nie byłem świadom, że się nie zgodziłaś. To wiele zmienia. Jednak to nie zmienia faktu, że jestem wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobiłaś.
- Nic nie zrobiłam. - Nie bądź skromna. Pokazałaś mi drzwi, a ja przez nie przeszedłem. Ludzie są o wiele przyjemniejsi niż Gutterzy. Pokazywanie mi tego zajęło ci kilka miesięcy, zanim w końcu otworzyłem oczy i ujrzałem prawdę. Więc jestem twoim dłużnikiem. - Ale... - Chciałbym - przerywa mi. - Oferować ci zaproszenie na Owakess. To nie jest mój sposób na spłacenie długu, ale władze szkoły obiecały, że będzie tam jedzenie, ludzkie jedzenie. Z gatunku 'śmieciowego'. - Nie planowałam tam iść - mówię ostrożnie. - Nie idzie tam zbyt wiele osób. - Wiem - mówi Shadus. - Ale miałem nadzieję, że to zrobisz. - Nie mam w co się ubrać. - Wszystko co czerwone się nada. - Dlaczego czerwone? To dla Egzekutorów, czy coś? Kiwa głowa. - Tak, to ich symbolizuje. - Co ja będę tam robić? - Oglądać ze mną ceremonialne tańce. Jeść. Prawdopodobnie stłuczesz szklankę lub dwie. Uśmiecham się krzywo, a potem wzdycham. - Okej. Brzmi w porządku. - Dobrze. - Shadus podnosi się z krzesła. - Przyjdę po ciebie w czwartek o ósmej. Obserwuję, jak odchodzi, z czymś w rodzaju żalu zagnieżdżającego się w moim brzuchu. Powiedziałam, że nie jesteśmy przyjaciółmi, ale to był odruch.
Przemawiała przeze mnie nienawiść mamy do Gutterów. Chcę się przyjaźnić. Chcę mieć przyjaciół. Koniec, kropka. Chcę by Shadus uśmiechał się do mnie, tak jak robił to w stosunku do innych ludzkich przyjaciół. Ale to głupie i samolubne. *** Mój telefon zaczyna dzwonić o drugiej nad ranem. Przewracam się na drugi bok i chwytam go. Wstaję natychmiast, gdy dostrzegam imię osoby dzwoniącej. Czuję, że zaczynają mnie palić nerwy. - Tato? Wszystko w porządku? - Vic, skarbie - brzmi jakby brakowało mu powietrza w płucach, jakby biegał. - Nie chciałem cię budzić, przepraszam. Alisa, ona... Czuję się, jakby serce spadło mi gdzieś w okolice żołądka. - Czy jest źle? - Gorzej niż ostatnio. - Gorzej niż wtedy w kwietniu? - Na szczęście nie. Nie chciałem cię martwić, młoda. Chciałem tylko dać ci znać, że zostaniemy na kilka dni w szpitalu, żeby mogli ją monitorować. Dali jej jakieś eksperymentalne leki, który zostały stworzone w Szwecji. Mają podobno działać lepiej, niż te, które jej ostatnio dawali. - Przyjadę - zaczynam. - Mogę dostać przepustkę na opuszczenie kampusu. Wsiądę w autobus... - Nie, Vic, słuchaj. Nie chcę, żebyś tutaj przyjeżdżała za każdym razem. Alisa też by tego nie chciała. - Ona mnie potrzebuje, tato.
- Ma mnie. Jeśli się pogorszy, zadzwonię do ciebie i będziesz mogła przyjechać. Śpij, słonko. Śpij i ucz się dobrze. - Powiedz jej, żeby... - Zadzwoniła do ciebie, kiedy znowu będzie mogła rozmawiać. - Słyszę w jego głosie, że się uśmiecha. - Wiem. Słyszę, po jego stronie, znajomy gong otwierających się drzwi OIOM-u. Wielokrotnie zasypiałam kołysana do snu tym dźwiękiem. Słyszę pielęgniarkę z recepcji, Gladys, pytającą się taty, co u niego. Jestem prawie w stanie poczuć zapach słabej kawy, którą tam serwują, poczuć jej nieświeżość, która czasem była jedynym ukojeniem moich nerwów. Tak często trzymałam się tego zapachu, starając się odepchnąć świadomość tego, że Alisa dusiła się w konwulsjach w pokoju obok. - Kocham cię, młoda. - Kocham cię bardziej - mamroczę. Rozlega się dźwięk zakończonego połączenia. - Czy twojej siostrze nic nie jest, Victoria? - Rozbrzmiewa zaspany głos Raine, gdy ja siedzę nieruchomo. Chcę powiedzieć, że tak i odepchnąć to wszystko, lecz zżera mnie żal. To pierwszy raz, kiedy nie będzie mnie przy Alisie. Kolejna wizyta w szpitalu oznacza kolejny ogromny rachunek medyczny, którego tata nie może pokryć. Więcej zmian i więcej bezsennych nocy. Zaciskam zęby i przyciągam kolana do klatki piersiowej. - Chcę, żeby to się skończyło. Słyszę, jak Raine podnosi się z łóżka. - Nie chcę, żeby dalej działa jej się krzywda. Nie chcę, żeby tata się martwił. Wbijam palce w ramiona. Raine po prostu stoi. Czuję jak jej ręce zaczynają głaskać mnie po głowie i plecach, stara się przynieść mi trochę ulgi. Nie wie co zrobić, lecz wciąż się stara. Ocieram łzy i pociągam nosem. - Nic mi nie jest. Możesz wracać do snu.
Oczekuję, że będzie się kłóciła, że rzuci coś wesołego i będzie nalegać, by ze mną zostać. Lecz opuszcza ręce i wchodzi z powrotem do łóżka bez słowa. To coś lepszego niż ulga. To respekt - respektuje moje słowa, potrzebę wypłakania się w spokoju, samotności i ciemności. Rano Raine pyta się czy mam zamiar zjeść cztery cynamonowe rurki, tak jak zrobiłam to w zeszły piątek. Mówi mi, że cała napuchnę, jeśli dalej będę tak robić, nie będę już się mieścić w moje powycierane obcisłe jeansy. Moje oczy są napuchnięte i czerwone, a ona mówi mi, że makijaż może to wszystko naprawić, a kiedy sięgam po podkład, klepie mnie po ręce i każe mi pozwolić sobie to zrobić. Gwar na korytarzu jest zwyczajny - krzyki, śmiechy, potykanie się. Jestem wdzięczna. Kiedy staję na krawędzi, spadam z niej, załamuję się ze wstydem i łkam, dobrze jest wiedzieć, że świat okazał się wystarczająco uprzejmy, by być takim jak zawsze. Powoli iść do przodu, jakby dla niego nic się nie stało. To ja mam być tą silną. Więc kiedy Alisa dzwoni, udaję że jestem silna. A potem rozpadam się, bardziej niż cokolwiek na tym świecie. *** Nigdy nie widziałam, żeby Shadus był tak zadowolony. Zawsze coś go popychało na krawędź pomiędzy frustracją i poczuciem beznadziei. Teraz więcej się uśmiecha i rozmawia, a Gutterzy wciąż naprzykrzają się mu ze względu na to całe yali, lecz po nim to po prostu spływa. Ignoruje to wszystko i dalej rozmawia z nowymi ludzkimi przyjaciółmi. To tak, jakby znalazł w sobie jakiś rodzaj wewnętrznej siły, której wcześniej nie miał. Teraz nie jestem, jedyną osobą, która jest wystarczająco blisko niego, by dostrzec yali. Jego ludzcy przyjaciele też to widzą. Kiedy stoją w kolejce po lunch, Shadus prosi Guttera żeby się przesunął, a on zaledwie rzuca mu paskudne spojrzenie. Blondyn o imieniu Aiden staje w jego obronie.
- Hej, Shadus poprosił ci uprzejmie, żebyś się przesunął. Jesteś głuchy, czy głupi? Gutter rzuca Aidenowi miażdżące spojrzenie, jego blade oczy błyszczą. Zanim może się obrócić, Aiden chwyta go za ramię. - Zapytałem cię: jesteś głuchy, czy głupi? - krzyczy Aiden. Teraz wpatrują się w nich prawie wszyscy obecni w stołówce. Shadus kładzie mu rękę na ramieniu i mamrocze do niego. - W porządku, Aiden. - Za cholerę nie jest w porządku! Widziałem, że jest dla ciebie niemiły przez cały tydzień. Musiał się, kurwa, nieźle napracować! Aiden ciągnie Guttera za ramię, sprawiając, że tamten obraca się. Gutter wyrywa się, lecz Aiden zamachuje się i wali go pięścią. Cała stołówka milknie, słychać jedynie migającą jarzeniówkę i krew kapiącą na srebrny blat. Gutter uderza o szybę osłaniającą jedzenie, warczy coś w Rahm, wyciera krew i rzuca się do przodu. Aiden robi unik, lecz Gutter nie poprzestaje na tym i uderza go w brzuch. Aiden potyka się i upada. Kucharka zaczynają z trudem łapać powietrze. Ludzie zaczynają gromadzić się wokół nich, skandując "walka". Chwilę później przybiega Taj w towarzystwie strażnika, odciągając od siebie Aidena i Guttera. - Dosyć! - krzyczy Taj, trzymając za wykręcone do tyłu ramię Guttera. Tamten próbuje się wyrwać i rzucić na Aidena, który stara się wyrwać strażnikowi. Oboje nie dają rady. - Puść mnie! - krzyczy Aiden. - Skopię mu ten gówniany tyłek! - Zmęczyłem się tym - warczy na Taja Gutter. - Po prostu pozwól mi walczyć z tym człowiekiem. Pozwól mi po prostu jednego walnąć, Taj! Zasługują na to! Wszyscy na to zasługują! Taj i Gutter idą w kierunku drzwi, zostawiając Aidena i strażnika za sobą.
- Nie ma się na co patrzeć. Siadajcie i uspokójcie się - woła strażnik, przechodząc pomiędzy stołami. - Kontynuujcie to, co robiliście. Shadus mówi coś grupie swoich przyjaciół, którzy wyglądają na zmartwionych i podchodzi do mojego stolika. Siada, ma chłodny wyraz twarzy. - To się stało, dlatego, że był moim przyjacielem. - Nie schlebiaj sobie - mówię cicho. - To była tylko kwestia czasu. Oczywiste było, że będą wybuchać międzyrasowe walki. - Ale ponieważ on był moim przyjacielem, to jemu pierwszemu się to przydarzyło. - Shadus spogląda na resztę swoich przyjaciół. - I to kwestia czasu, zanim im też się coś przydarzy. - Aiden jest po prostu idiotą, Shadus. Shadus! - warczę. - Spójrz na mnie! Zaskoczony, skupia na mnie spojrzenie. - Słuchaj uważnie - pochylam się. - Aiden jest rodzajem kretyna. Jest porywczy. Ta walka nie miała nic wspólnego z tobą. To wina temperamentu Aidena. - On nie wie o yali - mówi Shadus. - Powinienem był mu powiedzieć, wtedy nie... - Myślisz, że zrozumiałby yali? Myślisz, że którykolwiek z twoich przyjaciół zrozumiałby? Są ludźmi. Lubią cię. Żadne z nich nie trzymałoby się z tobą, kiedy Gutterzy znęcają się nad tobą. Zwłaszcza Aiden. - Ale ty to robisz - mówi Shadus. Jego ton głosu jest praktycznie oskarżycielski. - Bo staram się kultywować cholerny szacunek dla waszej kultury - syczę. Mój gniew na niego i stres związany z niepokojem o Alisę, mieszają się ze sobą, co sprawia, że mój głos jest cierpki. - Ponieważ powiedziałeś mi, że tego chcesz. Ponieważ - ponieważ myślałam, że to jest co chcesz! - Chciałem, żebyś była moja przyjaciółką - mówi ostro.
- Powiedziałeś, że nie powinniśmy być przyjaciółmi! - Powiedziałem to w trosce o twoje bezpieczeństwo. Chciałem zobaczyć, czy postawisz moralność ponad moją kulturę. Ale to co chciałem... - Ludzie nie zostają twoimi przyjaciółmi, kiedy decydujesz, że tak chcesz albo nie chcesz! Musi między nimi być zaufanie i wzajemne przyciąganie i - cholera - ta osoba musi też chcieć być twoim przyjacielem! To, co ty, kurwa, chcesz nie ma znaczenia! Nie rzucę wszystkiego i nagle nie zostanę twoim przyjacielem, bo tak mówisz, ponieważ następnego dnia powiesz, że znów nie chcesz byśmy byli przyjaciółmi, a to jest gówniany rollercoaster i mam tego dość! Trzaskam moją taca o stół, oczy Shadusa są dwoma twardymi, lodowatymi, wpatrującymi się w mnie, rubinami. Przez moją furię ledwo przebija się piskliwy jęk. Dźwięk staje się coraz głośniejszy, więc nie jestem już w stanie go ignorować. Shadus rozgląda się ostrożnie, ktoś krzyczy. - Piekarnik! Uwagę każdego przykuwa kuchnia, która znajduje się za kontuarem z jedzeniem, skąd z jednej z płyt kuchennych wydobywa się dym. Piekarnik świeci się zielonkawym światłem, jakby palił się od wewnątrz. Kucharki krzyczą i zaczynają machać w jego stronę ręcznikami, jedna z nich biegnie w stronę przycisku alarmu przeciwpożarowego. W ciągu sekundy wybucha panika, uczniowie wrzeszczą, Gutterzy krzyczą 'ogień', i wtedy ten piskliwy dźwięk sięga zenitu. Oczy Shadusa rozszerzają się, gdy rzuca się przez stół i wpycha mnie pod niego jednym płynnym ruchem. - Padnij! Eksplozja wstrząsa stołówką, zagłuszając krzyki. Blask białego światła oślepia mnie, fala ciepła przetacza się przez stołówkę, jak tworząca się gwiazda. Jej siła wypycha mi powietrze z płuc, a temperatura wywołuje u mnie falę potu. Dźwięk milknie, lecz wciąż otacza nas dym.
Ludzie płaczą, krzyczą, słychać dźwięk piszczących na linoleum trampek uciekających osób. Ochrona wrzeszczy, gdy mój wzrok się wyostrza, widzę jak ludzie wbiegają i wybiegają ze stołówki, dziesiątki strażników bezpiecznie wyprowadzają uczniów i kucharki zza ich lady z jedzeniem. Jedzenie spaliło się na popiół, który teraz wiruje w powietrzu. Wybuch zatrzymał się gdzieś na wysokości stołów, przy których jedli uczniowie, lecz to nie zmienia faktu, że kuchnia jest teraz jedną wielką sczerniałą dziurą w cemencie. Pan Targe i Pani Gianca wbiegają do środka z gaśnicami, ale nie ma żadnego pożaru do ugaszenia. Wszystko, co zostało, to popiół i dym. Shadus powoli pomaga mi się wydostać spod stołu. Dłonie ma zaciśnięte w pięści, a oczy skupione na kuchni, gdy ludzie biegają wokoło niego jak spłoszone stado. - C-co -udaje mi się odzyskać głos. - Co to było? Shadus odwraca się do mnie. Jego twarz wyraża całkowite przerażenia. - Zol. *** - To niemożliwe! - mówi pani Gianca krążąc po biurze dyrektora. - Zol jest niemożliwy. - To był zol - nalega Shadus z wysoko uniesioną głową. Dyrektor Freeson marszczy na niego brwi. Pani Gianca prycha. - Yulan, powiedz mu, że zol jest niemożliwy. Yulan, z rękoma założonymi za plecami, ze spokojem zabiera głos. - Shadus, wiesz równie dobrze, co ja, że nikt nie widział zolu od ponad siedmiu tysięcy lat. Nie, odkąd żyła Asara i Umala. - Zapytaj wszystkich, którzy byli w stołówce. Zapytaj nawet ludzi - nalega Shadus. - Powiedzą wam, że piekarnik świecił się na zielono i dymił, zanim eksplodował. - Mógł nastąpić wyciek gazu - mówi dyrektor Freeson.
- Nonsens. - Szef ochrony, silny mężczyzna z plakietką z napisem BROWN potrząsa głową. - CIA wezwało konserwatorów, żeby kilkakrotnie sprawdzili rury, zanim rozpoczął się rok szkolny. Jesteśmy obok Pentagonu, w najbezpieczniejszym z wybudowanych budynków. - On ma rację. To nie miało nic wspólnego z usterką ludzkiej technologii. Sama to widziałaś, Gianca - po całym zdarzeniu nie było żadnego ognia do ugaszenia. Nie nastąpiło spalanie - mówi Shadus. Gianca rzuca mu najokrutniejsze spojrzenie, jakie u niej kiedykolwiek widziałam. - Zol jest niemożliwy... - Zdaję sobie sprawę, że to legendarna zdolność, którą posiadała wasza bogini, prawda? - Freeson pyta. Yulan i Gianca jednocześnie potakują. - To bardzo miłe, ale nie możemy zakładać czegoś na ślepo, w oparciu o waszą religię. Wybaczcie mi proszę moją zuchwałość, że tak mówię. - Dokładnie. - Gianca wskazuje na Shadusa. - Takie założenia są dziecinne. - Zakładam, że zostaną wezwania inspektorzy do określenia przyczyn wypadku? - pyta Yulan dyrektora. Tamten kiwa głową. - Oczywiście. Do tego momentu, doceniłbym, gdybyśmy uznali tę dyskusję za prywatną. Prezydent poinformował mnie w jakim kierunku mają iść moje następne działania - przeprowadzę konferencję prasową za bramą i przekażę światu, że przyczyna jest aktualnie ustalana. W tym czasie cały personel będzie dążył do uspokojenia uczniów i rodziców. Wyciek gazu jest bardzo korzystnym dla nas wnioskiem. Yulan uśmiecha się, oczywiście zgadzając się. Shadus krzywi się mocno, jego twarz ciemnieje, lecz nic nie mówi. Dyrektor Freeson spogląda na mnie i uśmiecha się. - Dziękuję, wam, Victorio i Shadusie, za przyjście. Doceniamy uwagi każdego ucznia na temat zdarzenia. To pomoże nam ustalić prawdę. Możecie już iść.
Moje trzęsące się nogi, jakimś cudem, umożliwiają mi wyjście na zewnątrz, gdzie podążam za sztywnym chodem Shadusa. Kiedy drzwi są zamknięte, a gabinet dyrektora znajduje się jakieś trzy korytarze za nami, Shadus zaczyna drwić. - Niewiarygodne. Nie mogę uwierzyć, że twój rząd pozwala tym idiotom rządzić szkołą. - Cieszę się, tylko... cholera, cieszę się nikt nie zginął. - Są poparzenia - mówi. - Kucharki są dość mocno poparzone. Tak samo jak Raine. Moje serce opada. - Przeskoczyła przez kontuar sekundę przed tym, jak to się stało, prawda? Widziałam jej niebieska spódniczkę, ale nie wiedziałam, czy to naprawdę ona. - Jest odważna - prycha Shadus. - Odważna i głupia. Uratowała życia kucharek. - To naprawdę nie był zol - mówię. - Prawda? Shadus unosi wyżej głowę. Uczniowie tłoczą się w holu, roznosząc plotki o eksplozji - może atak terrorystyczny? Wypadek? A może to byli Gutterzy? Gutterzy szepczą, że to byli ludzie. Każdy podejrzewa każdego. - To był zol - mówi Shadus. - Istnieją taśmy z zapachem, które znaleźliśmy w bibliotece Latori. Opisują zapach zolu. Wąchałem go na lekcji. I to - ten zapach przez eksplozją - pasują idealnie. - A zielone światło? - To też efekt uboczny zolu. Stworzenia i obiekty, którymi się manipuluje przy użyciu zolu, świecą się bladozielonym światłem. Zol stosowany jest głównie na polach elektromagnetycznych żywych stworzeń, ale wydaje się on również mieć wpływ na elektryczność wykorzystywaną w waszej ludzkiej technologii. - Więc jeden z Gutterów w stołówce... - przełykam.
- Jeden z Gutterów ma zol. - A Gianca zaprzecza temu - mówi Shadus. - Bez wątpienia zostanie wezwana wasza ludzka policja, by przeprowadzić dochodzenie. Nie znajdą dowodów świadczących o podłożeniu ognia, albo nawet o przypadkowym wybuchu pożaru. Nie znajdą też żadnych usterek technicznych. Więc skłamią i zwalą winę na wybuch gazu. - Sotho też to się nie spodoba - dodaję. Shadus uśmiecha się do mnie gorzko. - Och, nie. Nie rozumiesz jak oni myślą. Sotho będzie przeszczęśliwe. Wyślą maharatów, by wywęszyli osobę kontrolującą zol. A potem zaczną walczyć o tego, kto włada zolem. To będzie miało wpływ na wszystko - potęgę poszczególnych frakcji, nasze społeczeństwo, wiarę w Ki'eth. Shadus kładzie mi ręce na ramionach, jego dotyk jest lekki jak piórko, niezdecydowany. Pachnie jak popiół drzewny zmieszany z ostrym chłopięcym zapachem - potem i mydłem. - Przepraszam. Przepraszam za naszą kłótnie. Byłem dupkiem. Myliłem się. - Ja też się myliłam. Skłamałam. Na pewno możemy być przyjaciółmi. Chcę byśmy byli przyjaciółmi - nalegam, moje słowa są mocne i prawdziwe. Shadus uśmiech się, teraz ten uśmiech jest o wiele bardziej wyćwiczony. Jest miękki i przeznaczony dla mnie, z pewnym łagodnym smutkiem w jego rubinowych oczach. - Tego się obawiałem. Jego uśmiech uspakaja mnie. Pasuje mu o wiele bardziej, niż to spojrzenie spode łba. Jego kości policzkowe i profil nie są takie dzikie, jego wyraz twarzy nie jest skrzywiony. Chociaż raz prawie wygląda szczęśliwie. W korytarzu, w którym stoimy, okna, oświetlone światłem słonecznym, przypominają sztabki złota. Wpatrujemy się w siebie. Patrzę na kosmitę, który udowodnił mi, że jest czymś
więcej, on patrzy na ludzka dziewczynę, która jest pokryta bliznami i ryzykuje kolejną bliznę swoją szczerością. - To nie będzie łatwe - mówi w końcu. Uśmiecham się krzywo. - Witamy na Ziemi. Tu nic nigdy nie jest łatwe. *** Tego samego dnia, później, w czarnym vanem, otoczonym przez policję, przyjeżdżają specjaliści, którzy mają zbadać sprawę. Białe litery na ich kurtkach głoszą: CIA i SAPERZY. Obejmują kwarantanną całe zachodnie skrzydła głównego budynku, odcinając nas żółtą taśmą z napisem ZAKAZ WSTĘPU, granicy pilnuje gburowaty policjant. Liczba patroli została zwiększona, a Shadus mówi mi, że na razie patry w lesie zostały odwołane. Personel jest ostry - dyrektor robi codzienne obchody kampusy i każe Tajowi wysyłać jeszcze większą ilość ludzi do kozy za opieszałość i opuszczanie lekcji. Gęsta podejrzliwość, wisząca w powietrzu, nie przerzedza się nawet z nadchodzącym Owakess. Gutterzy powinni być szczęśliwi, przepełnieni świątecznym duchem, ale zamiast tego pani Gianca jest zgryźliwa, Yulan zawsze wygląda na zmęczonego, a żaden Gutter nie patrzy na człowieka bez cienia gniewu. Oczywiście są wyjątki. Niektórzy Gutterzy i EVE pozostają dobrymi przyjaciółmi, tak jak Dakota i jej Sprawiedliwa. Ale cała reszta jest zbyt rozdarta przez strach, by udawać przyjazne zachowanie. - Wszyscy się uspokoją, kiedy wydadzą oficjalne oświadczenie - nalega Dakota z ustami pełnymi paluszków rybnych. Dyrektor Freeson zorganizował zastępczą stołówkę w budynku A, lecz jest ona zatłoczona i przepełniona hałasem, więc większość z nas woli siedzieć i jeść na trawie. To oznacza, że ciągle obserwuje nas policja i musimy wysłuchiwać pokrzykiwań protestujących i reporterów, ale przynajmniej mamy świeże powietrze i otacza nas wolna przestrzeń. - Nie jestem tego taka pewna. - Ulsi, partnerka kulturowa Dakoty i Gutter z najdłuższymi włosami, jakie w życiu widziałam, krzywi się. Jej blade oczy pięknie kontrastują z aksamitną ciemną skórą. - Gutterzy szybko nie zapominają, a jeszcze
później wybaczają. Jesteśmy bardzo podejrzliwi. Nawet jeśli ci z CIA podadzą nam prawdziwą przyczynę, wątpię, by jakiś Gutter ot tak przeszedł z tym do porządku dziennego. Odkłada fiolkę wypełnioną emocjami, wzdycha i kładzie się z powrotem na trawę. - Mój tata ciągle do mnie dzwoni. Chce, żebym wróciła do domu. - M-mój też! - Oczy Dakoty rozszerzają się. - Mój tak samo - zgadza się Ulsi. - Ale nie mogę wrócić do domu - kontynuuję, wpatrując się w pojedynczą, puchatą chmurkę, płynącą po niebie. - Potrzebujemy pieniędzy. Dakota rzuca Ulsi spojrzenie i stara się ożywić rozmowę. - Aiden został z-zawieszony, ale może zostać. Założę się, że jeżeli tuż po tej całej bijatyce, nie nastąpiłaby eksplozja, wyrzuciliby go. - Melune wraca do rezerwatu - dodaje Ulsi. - I Trok i Saqiri. Wielu Oświeconych wyjeżdża. - Dlaczego? - Marszczę brwi. Ulsi wzrusza ramionami, uśmiechając się. - Są tchórzliwi. Zawsze uciekają, kiedy dostrzegą oznaki zbliżających się trudności lub niebezpieczeństwa. - Nie wszyscy. Raine uratowała kucharki. Ulsi milczy prze chwilę, jakby się nad tym zastanawiała. Wypija resztkę swoich emocji z fiolki i kiwa głową. - Tak. Ale ona jest sotho. Jest inna. - Co z waszymi wakacjami? Kisakiss? Nie m-mogą odwołać Kisakiss - krzywi się Dakota. - Nie zrobią tego - mówi Ulsi. - To jest nawet ważniejsze teraz niż wcześniej.
- Dlaczego? - pytam. - Bo jest to przedstawiona z pomocą tańca historia Wielkiej Wojny. Tę eksplozje wywołał zol, a ten występ ostrzega przed niebezpieczeństwem zolu. To jest idealne. - Więc to naprawdę był zol? - pochylam głowę. Ulsi zaciekle kiwa głową. - Och, bez wątpienia. Każdy Gutter w stołówce czuł go. - Czym do cholery jest s-oul? - pyta Dakota. Ulsi zaczyna jej to wyjaśniać, a ja biorę to za sygnał, by się pożegnać, wyrzucam do śmieci pozostałości po moim obiedzie i idę na spacer. Zachód słońca jest słaby, ledwie barwi nagie drzewa na różowo i fioletowo. Patrole bezpieczeństwa ignorują mnie, w większości skupiając się na budynkach i protestujących przy ogrodzeniu. Eksplozja jedynie napędziła ich szaleństwo i sprawiła, że media wariują. Czasem trudno jest spać, kiedy skandują przez całą noc. Gutter w stołówce użył zolu. Celowo? A może przez przypadek? Nie wiem Fakt, że nie wiem, kto to jest sprawia, że obawiam się prawie każdego Guttera, który mija mnie na ścieżce przecinającej teren szkoły. Nie mogę już nawet patrzeć im prosto w oczy. Na pewno nie pomagam w sprawie zażegnania podejrzliwości między rasami. Sama coś od siebie do niej dodaję, ale nie mogę zdobyć się na nic innego. Jestem przerażona. Strach przepływa przeze mnie jak lawa. Jeśli Gutterzy zrobili to coś z piekarnikiem, to dokładnie wiem, co mogą zrobić z moim mózgiem. Mogliby mnie zabić. Mogliby zabić każdego w dowolniej chwili. - Victoria! Obracam się. W moją stronę truchta Taj i szybko do mnie dobiega. - Wszędzie cię szukałem - dyszy. - Dlaczego? - Chodź! Jeśli się nie pospieszymy, to dojdą tam przed nami. - Kim są 'oni'?
- Chcesz zobaczyć Raine, czy nie? - ucina Taj. Idę za nim, nie zadając żadnych pytań. Prowadzi mnie do głównego budynku, następnie wzdłuż korytarza, prosto do biura Yulana. Raine i dwie zranione kucharki zostały przetransportowane do pobliskiego szpitala, by udzielić im specjalnej pomocy, lecz Raine szybko została wypuszczona i wróciła do szkoły, gdzie Yulan mógł leczyć ją efektywniej lekami przeznaczonymi dla Gutterów. Policja non stop pilnowała jego gabinetu, pozwalając wejść tylko Yulanowi, lub temu, komu on udzielił pozwolenia, co najwyraźniej nie obejmowało mojej osoby. Kiedy gabinet znalazł się w moim polu widzenia, zauważyłam, że policja zniknęła. Taj gestem zaprosił mnie do środka, otwierając szeroko drzwi. - Jak ci się to udało? - syczę. - Po prostu idź tam i powiedz cześć - odszeptuje. - Pytała o ciebie. Będę stał na czatach. Taj staje tuż za drzwiami, kiedy wchodzę do gabinetu Yulana. Jest tak biały i cichy jak zawsze, na parapetach stoją małe wazony z kwiatami, większość łóżek, na których mogą odpoczywać, pacjenci jest pustych. Wszystkie, poza jednym. Raine leży na poduszkach, ciemne włosy są rozrzucone wokół jej głowy. Połowa jej twarzy jest owinięta białymi bandażami zakrywającymi jej lewe oko i policzek. Patrzy się przez okno, obserwując słońce i ćwierkające ptaki, lecz kiedy słyszy moje kroki obraca się, jej spierzchnięte usta układają się w lekki uśmiech. - Victoria. Patrzenie na nią w takim stanie boli. Kiedyś jej nie lubiłam, ale teraz? Teraz moje uczucia w stosunku do niej są inne, łagodniejsze. Biorę krzesło, stawiam koło jej łóżka i siadam na nim. - Mów mi Vic – odzywam się. Jej uśmiech się poszerza, wybucha śmiechem. Przez ten śmiech przebija się pojedyncza łza, spływająca po jej policzku. Szybko wyciera ją zabandażowaną dłonią i odzyskuje głos. - Okej. Cześć, Vic. - Hej - Uśmiecham się. - Wyglądasz świetnie.
- Wyglądam jak mumia - nalega. - Okej, jak mumia, ale seksowna mumia. Tłumi kolejny wybuch śmiechu, jej rozbawienie zabija całą powagę sytuacji. Próbuje usiąść, ale szybko pokazuję jej, żeby się nie ruszała. - Nie przemęczaj się. - Nic mi nie jest. Jestem tylko trochę poparzona. To znaczy, moja twarz i ręka. - Czy mogą wykonać przeszczep skóry? - Taaa. Ale nie pozwolę im na to. - Co? - Czuję jak mój żołądek opada. - Dlaczego? Uśmiecha się. - Nikt nie będzie chciał mnie jako modelki z taką twarzą. Ludzie nie lubią blizn. Więc nie ma sensu. Nie będę już musiała więcej tego robić. Będę wolna. - Ale... - Cicho. - Raine przykłada palec do ust. - Jestem wdzięczna za te poparzenia. To oznacza, że nie będę musiała pokazywać światu mojej twarzy. Nie będę reprezentować nas ludzkiej publice. Moje siostry bez wątpienia wypełnią lukę, tak jak zawsze tego chciały. Mogę po prostu... Mogę po prostu być normalna. Nadal będę sotho, ale nie będę musiała już grać roli bezmózgiej lalki. Milczę. Nigdy nie myślałam o tym, czy Raine chciała być modelką. Po prostu założyłam, że tak. Dziewczyny chciały ubierać szykowne ciuchy i biżuterię i błyszczeć w świetle jupiterów, więc założyłam, że też chciała. Ale nigdy nie sądziłam, że może tego nienawidzić. Dłoń Raine, ściskająca moją, wybudza mnie z moich rozmyślań. - Vic, słuchaj. Musisz stąd odejść. - Taj dopiero co mnie przyprowadził. Nie mogę zostać chwilę dłużej...
- Nie, nie zrozumiałaś mnie. Musisz opuścić kampus. Pozwalają uczniom wracać do domu. Musisz odejść. - Nie mogę, Raine. Muszę dostać te pieniądze. - To jest ważniejsze niż pieniądze - mówi powoli. - Chodzi o twoje bezpieczeństwo. - Uch, przykro mi. - Czuję narastający we mnie gniew. - Ale Alisa wymaga leczenia. Potrzebuję tych pieniędzy. Moje bezpieczeństwo jest na drugim miejscu. - Nie, słuchaj! - ucina Raine. - Słuchaj mnie. Twoje bezpieczeństwo nie jest na drugim miejscu. Ty jesteś osobą, której szukał mój ojciec.28 Twój chip EVE... - Hej, oficerze - rozbrzmiewa głos Taja. - Sądzę, że słyszałem fajerwerki w łazience... - Muszę iść - mówię i wstaję. Raine stara się chwycić moją rękę, lecz nie udaje jej się to, gdyż szybko przebiegam przez pokój i prawie wylatuję przez drzwi, kiedy głowa oficera jest odwrócona. Wymykam się korytarzem, Taj kończy rozmowę i pozwala oficerowi wrócić na jego stanowisko przy gabinecie Yulana. - Udało ci się z nią porozmawiać? - pyta. - Nie udawaj, że tego wszystkiego nie słyszałeś. Taj wzdycha. - Dobra. Masz mnie. - Pozwoliłeś mi z nią porozmawiać, byś wiedział, co planuje. - I jesteś jej przyjaciółką! Nie jestem całkiem bez serca. - Uśmiecha się krzywo, po chwili poważnieje. - Powiedziała, że to ciebie szukał Jerai. - Nie mam pojęcia, co to znaczy, więc się mnie nie pytaj.
28
I tak wszyscy to podejrzewali XD /Aga
Przystojna twarz Taja wyraża głębokie zmyślenie. - Nie nadwyrężaj aż tak swojego mięśniakowatego mózgu - drażnię go. Podnosi wzrok. - Zaraz po tym, jak się rozbiliśmy, Jerai zażądał dostępu do pliku zamkniętego w szczelnej zamrażarce statku. - Plik? W zamrażarce? - Plik materii organicznej. Fragmenty lemaka, yopi, większości rdzennych stworzeń zamieszkujących naszą planetę i wyjątkowych Gutterów, którzy, jak się uznaje, posiadali ponadprzeciętne ciała, które miałyby pomóc rozwojowi nauki. - Więc? Potrzebował tych plików, by stworzyć chip EVE, co nie? - Dokładnie. Musieliśmy jakoś jeść i to szybko. Staraliśmy się sklonować lemaki, ale one wszystkie zdechły. Tak więc pojawił się pomysł na chip EVE. Użył gutterskiego DNA, ale... - Taj potrząsa głową. - Zawsze sądziłem, że to jest dziwne. - Co jest dziwne? Nie męcz mnie. - DNA, którego użył, było tym Umali. Czuję jak moja krew staje się lodowata, mam wrażenie, że po moim kręgosłupie, drażniąc mnie, zaczęły wspinać się pająki. - Umala? Ta Umala? Taj kiwa głową. - Nikt tego nie wie, oczywiście. Nikt poza sotho Sprawiedliwych. Musiał wypełnić formularz wniosku, a moja matka musiała go zaakceptować. Pamiętam jak siedziałem przy jej stole, gdy go podpisywałam. - Twoja matka go zaakceptowała? - syczę. - Byliśmy zdesperowani! - broni się Taj. - Musieliśmy jeść. Byliśmy gotowi spróbować wszystkiego!
To nie brzmi dobrze. Nie kłamie, ale coś mi nie pasuje. Czegoś brakuje. - Ale jeśli Jerai użył DNA Umali, to znaczy że jest wewnątrz każdego chipa EVE - mówię. - I nadal... I nadal to nie ma sensu. Dlaczego to ja mam być tym, kogo Jerai 'szuka'? Taj podchodzi do mnie. Czuję jego zapach - krem przeciwsłoneczny i słaba kolońska. Jego złote oczy wpatrują się we mnie, jego ciepłe ręce chwytają moje ramiona. - Nie wiem. Ale obiecuję ci teraz, będę cię chronić. Prycham. - Nie fatyguj się. - Mówię poważnie, Victoria. - Ja też. - Wątpisz, że mogę cię chronić? - Wątpię. bym w ogóle potrzebowała ochrony. Nie jestem wyjątkowa, delikatna. Nie potrzebuję byście wy, Gutterzy, się o mnie troszczyli. Sama podejmuję własne decyzje. Chroniłam się sama przez szesnaście lat. Dam sobie radę przez następne szesnaście. - Nie jestem Raine, w porządku? Nie będę prosił cię, byś wyjechała. - Dobrze. Bo nie zrobię tego. Chichocze pod nosem. - Wiem.
8.Sprawiedliwość Tata stara się namówić mnie na powrót do domu. Oczywiście może mnie stąd wyciągnąć siłą, grozi, że to zrobi. Ale tak naprawdę nie odważyłby się. Po prostu się o to kłócimy. Jeśli naprawdę chciałby, żebym wróciła do domu, już by to zrobił. Jest w stosunku ku temu niechętny. Pośród wszystkich jego zmartwień przynęta o wartości stu tysięcy dolarów jest zbyt kusząca, by się jej oprzeć. Za bardzo tego potrzebujemy. Nawet kiedy eksperci z CIA wydali oświadczenie, że eksplozja była spowodowana wybuchem gazu (Shadus miał rację, skłamali), tata nie przestaje nagabywać mnie, żebym wróciła. Odpowiadam mu, mówiąc jak wiele gliniarzy jest teraz na terenie kampusu i jak bardzo bezpieczni jesteśmy. To nie zmniejsza jego obaw, ale kupuje mi czas. A tego teraz najbardziej potrzebuję. Pierwsze płatki śniegu zwiastujące zimę spadają tuż przed Owakess. Wiatr jest ostry, a powietrze swoim chłodem przeszywa każdemu płuca. Wzgórza doliny przyprószone są białym puchem, słońce wydaje się być jaśniejsze niż zawsze, lecz nie trwa to długo, bo ślady stóp i czarny deszcz szybko ubijają wszystko w twarde jak stal grudki. Yulan ciągle prosi mnie, żebym przyszła do jego gabinetu, ale ignoruję jego wezwania. Wiem, że robi to z polecenia Raine, która chce mnie namówić, bym wyjechała, ale ja nie pójdę na to. Niezależnie od wagi niebezpieczeństwa, które według niej na mnie czeka, dam sobie z nim radę. Muszę. Dla Alisy. Personel zaczyna rozwieszać dekoracje na Owakess. Ściany zdobią bajeczne płachty z czerwonego, żółtego i niebieskiego jedwabiu. W strategicznych punktach umieszczone są wycięte z białego papieru, przypominające poskręcane i odwrócone gwiazdy, symbole. Ulsi informuje mnie, że jest to symbol Asary i że między dekoracjami powinny być też umieszczone pochodnie z zielonym ogniem powstałym z kwasu borowego. Ja informuję ją, że nawet najmniejsze zagrożenie
podpalenia nie jest mile widziane w ludzkich budynkach. Wybucha śmiechem słysząc to. Taj przyczepił się mnie jak pchły niemytego psa. Jest przy mnie, by odprowadzić mnie do następnej klasy, albo żeby zaprowadzić mnie do tymczasowej stołówki na obiad. To jakbym miała bodyguarda, którego aż zanadto kręci futbol i zasady. I czasem zasady futbolu. Przeważnie jest uprzejmy, nawet jeśli przesadnie stara się mnie poznać. - Słuchaj. - Biorę tackę wypełnioną lasagne, a on chwyta swoją fiolkę z emocjami. Nie musisz się tak bardzo starać, okej? Tak naprawdę nie lubisz mnie jako osobę, po prostu chcesz mnie poznać, żeby być na bieżąco. Rozumiem. Nie musisz udawać. Taj mruga oczami, jakbym go uderzyła. - Ale ja cię lubię. Prycham. - Nie. - Tak - nalega. - Jesteś dowcipna i inteligentna i, w porównaniu do innych ludzi, znajdujesz się o kilka kategorii wyżej, jeśli chodzi o racjonalność. Dużo dostrzegasz i analizujesz to. Jesteś typem osoby, którą lubię. Komplementy sprawiają, że garbię się. - Taaa? - Tak. Mówię prawdę. Jesteś pierwszym wyjątkowym człowiekiem, którego spotkałem. Jego uśmiech jest szczery. Wpatruję się w niego, następnie prycham, biorę swoją lasagne i wychodzę ze stołówki. Nie ufam mu. Zbyt wielu ludzi powiedziało, że mnie lubi, a potem obróciło się to o sto osiemdziesiąt stopni i zostawiali mnie. Siedzę na ławce, obserwując jak za szklaną ścianą głównego holu pada śnieg. Dosiada się do mnie. Jemy w ciszy, płatki bieli powoli opadają na ziemię.
- Moja mama mawiała, że każdy płatek śniegu jest baletnicą - mówię. - Ubraną na biało. - Balet jest niezwykły - zgadza się Taj. - A śnieg jeszcze cudowniejszy. - Czy u was, Gutterów, jest śnieg? - Na naszej planecie nie. Mamy wuve, skrystalizowane kwaśne deszcze, które padają w formie małych igiełek, wbijających się w powierzchnię ziemi podczas sezonu czerwonego nieba. Jest on fioletowy i pokrywa ziemię. Możesz się na nim ślizgać jak na lodzie. Ale nie można go dotykać gołą skórą. Wypali ci dziurę aż do kości. - Jezu. Wasza planeta nie wydaje się zbyt przyjazna. Taj wybucha śmiechem. - Nie. W porównaniu do waszej łagodnej planety, nasza musi wydawać się straszna. Ale dostosowaliśmy się. Dla nas to normalne. - Czy Gutterzy, którzy pozostali na waszej planecie, wiedzą gdzie jesteście? Taj potrząsa głową, wypijając swoje emocje jednym łykiem. - Niestety nie. Nasze nadajniki zostały zniszczone przez pole asteroid w waszym systemie słonecznym. - Co spowodowało wypadek? Pole asteroid? - Ja... Ja nie wiem. Możliwe. Nam, młodszym, nigdy tego nie zdradzili. Krzywię się. To dziwne. Dlaczego ukryli prawdę przed dziećmi? Taj nagle zaczyna się śmiać. Podnoszę wzrok. - Co cię tak bawi? - Twój nos. Jest taki... jak to się mówi? Ujmujący? Uroczy. Skóra wokół niego marszczy się i ścieśnia. To urocze.
Czuję falę ciepła w moich policzkach, wpycham lasagne do buzi i zaczynam żuć z otwartymi ustami. - To już nie jest takie urocze, huh? Taj kręci głową i chichocze. - Odstraszanie go nie zadziała. Widział gorsze rzeczy. - Głęboki, mroczny głos sprawia, że odwracam się. Spogląda na nas, z rękami założonymi na piersi, Shadus. Uśmiech Taja natychmiast opada. - Jak twój kuzyn, Gkeri? - pyta Taj. Shadus uśmiecha się kwaśno. - Nie obrażaj mojej rodziny, Taj. Wiesz, że w za yath mnie nie obchodzą. - Więc, co cię obchodzi? - odpiera gładko Taj. Shadus i Taj wpatrują się w siebie do momentu, kiedy odkasłuję. - Uch, taa, przykro mi przerywać to wasze dickwhipping, ale staram się tutaj jeść, a wy mi przeszkadzacie. - Coś jest wstanie przeszkodzić ci w jedzeniu. - Shadus udaje przerażenie. - Jestem w szoku. - Och, siedź cicho. - Rumienię się. Taj wydaje się być zdezorientowany. - Czym jest 'dickwhipping'? 29 - Pojedynek o dumę między dwoma facetami. Kiedy na ostro się ze sobą ścierają. Haha. Prick. Łapiecie? Prick-ly. Śmieję się, ale Shadus i Taj wydają się być zdezorientowani. - Zakładam, że nadal jesteśmy umówieni na jutrzejszy wieczór - odchrząkuje Shadus, przechodząc od konkretów 29
Jezzuuu tu jest taka gra słów, że nawet ja jej do końca nie ogarniam. Słowo dickwhipping , którego znaczenie tłumaczy sama Vic zawiera w sobie słowo dick, czyli kutas. Następnie w zdaniu ‘Kiedy na ostro…’ mamy użyty wyraz prickly, który właśnie oznacza coś w stylu ostro, natomiast sam wyraz prick to znowu kutas. Tak więc do prick dodajemy –ly i mamy cudną grę słów >.<
- Huh? Och, racja. Owakess. Tak, jesteśmy. Mam czerwony sweter, ubiorę go. - Doskonale. - Shadus rzuca Tajowi dziwny, zadowolony z siebie uśmieszek, a potem spogląda na mnie - Do zobaczenia. - Ja też idę na Owakess - mówi Taj, podkreśla to mocniej niż to konieczne. - Taaa? Uch, to super. Do zobaczenia. Dzwoni dzwonek, a ja ruszam w stronę akademika. Dakota dogania mnie z Ulsi przy boku. - V-Vic! Czy właśnie rozmawiałaś z Tajem? - Taa, a co? Dakota chichocze i szturcha łokciem Ulsi, która rumieni się wściekle. - Co? - odcina się Ulsi. - Ulsi n-na niego leci - wyrywa się Dakocie. - Nieprawda! - To dlaczego śledziłaś go podczas przerwy? - Nie śledziłam go! Obserwowałam jego metody prowadzenia rozmowy z człowiekiem. Aby uzyskać wskazówki. Jest w tym bardzo dobry. - Wystarczająco dobrze z nami 'rozmawiasz'. - Uśmiecham się krzywo. Ulsi ściska grzbiet nosa i zamyka oczy. - Asara tu-valek olyi. - Po prostu przyznaj! L-lecisz na niego! - piszczy Dakota. Ulsi wdycha. - To nie ma znaczenia. Nie jestem sotho. Nie spojrzałby na mnie dwa razy. Poza tym. - Rzuca mi spojrzenie. - Wydaje się, że pociągają go ludzie. Dakota bierze haust powietrza. - Co? Vic?
- Źle to odbierasz - protestuję. - Taj wykorzystuje mnie by zbliżyć się do Shadusa i Raine. Jest wścibski, a ja aktualnie jestem jego najlepszym źródłem informacji. Stara się tylko przejąć kontrolę, to wszystko. Oczy Ulsi miękną, ale nie wydaje się całkowicie przekonana. - Kiedy przerwałaś patrę, byłam tam. Bardzo się o ciebie bał, gdy upadliście. - Tak jak mówiłam -kręci się wokół mnie, żeby zebrać informacje na temat Shadusa. To nic poważnego. Idziesz na Owakess, Ulsi? Kiwa głową. - Z Dakotą. Jest bardzo... - Jestem bardzo podekscytowana! - piszczy Dakota. Zniża głos. - To znaczy, ehem. J-jestem bardzo podekscytowana. Chichoczę. - Dobrze jest widzieć jak krzyczysz. Wcześniej nigdy tego nie robiłaś. - Wiem. S-sądziłam, że to niegrzeczne. Ale gdzieś po drodze zadałam sobie ssprawę, że to niezła zabawa! `
Tym razem nawet Ulsi zaczyna się śmiać. ***
Jako że stołówka jest w trakcie odbudowy, Owakess świętowane jest w audytorium - wyszukanym miejscu, gdzie wystawiane są wszystkie sztuki teatralne. Ściany udrapowane są płachtami niebieskiego, złotego i czerwonego jedwabiu z wytłoczonymi na biało symbolami Asary. Zielone borowe pochodnie powieszone są bardzo wysoko, tak by nikt nie mógł ich dosięgnąć, płomienie poruszają się jak niewyraźna szmaragdowa ciecz. Bufet obładowany ponczem owocowym, napojami gazowanymi, ciasteczkami i cukierkami stoi w lobby. Dwa stoły są całkowicie napakowane fiolkami z emocjami tak, by Gutterzy mogli swobodnie dokonać wyboru. Wszyscy tłoczymy się w holu, podczas gdy tancerze przygotowują scenę. Wszyscy Gutterzy ubrani są w tę samą szatę - przypomina
tamtą, w której odbywają się patry, lecz nie są srebrne - każdy Gutter nosi kolor odpowiadający jego frakcji. Przychodzę w moim czerwonym swetrze i czuję się trochę zagubiona. Gutterski personel również tu jest, pokazują z dumą swój kolor. Pani Gianca kiwa mi głową, a Yulan uśmiecha się do mnie. Nawet pan Targe się pojawił z gutterską nauczycielką, która jest Egzekutorką. Również on ubrany jest w czerwień. Wygląda na to, że wszyscy mają pary. Osoby, które przyszły bez osoby towarzyszącej, bądź nie są ubrane na czerwono, złoto lub niebiesko, są prędko wyciągane przez Gutterskich nauczycieli, którzy dają im kolorowe uniformy do narzucenia na ich normalne ubrania. Pomimo tego dziwacznego dress codu, ekscytacja w powietrzu jest wręcz namacalna. Gutterzy wyglądają na rozradowanych i zadowolonych, jakby nie spodziewali się, że coś wybuchnie w trakcie uroczystości. Słyszę jak szepczą między sobą, jakie to szczęście mają, że ludzki rząd pozwolił im w ogóle świętować Owakess. To prawie sprawia, że jest mi ich żal. A następnie wzdychają i wskazują palcami na bufet, najwyraźniej zdziwieni ile rodzajów strachu tam jest. - Nie jadłem strachu od czasu ostatniego Owakess! - Och, to będzie przepyszne! - Mają też strach-tsori! Jest niesamowity! Rozmawiają o tym, jakby to były cukierki, jakiegoś rodzaju uczyta. Mój żołądek skręca się lekko, a chip EVE kłuje. Macham przez pokój do Dakoty i Ulsi, Dakota ubrana jest w koszulkę z żółtą stokrotką. Shadus powiedział, że musi skorzystać z toalety i poszedł sobie. Czekając, podchodzę do stołu z przekąskami i chwytam M&Msy i puszkę piwa korzennego. Dostrzegam Taja przechodzącego przez tłum i powstrzymującego ludzi przed bieganiem w holu reprymendami. Ubrany jest w złotą szatę z naprawdę długimi rękawami i wyhaftowanymi na niej białymi symbolami będącymi Rahmem. Bezwiednie rozglądam się dookoła, szukając Raine, ale nie ma szans, żeby tu była; wciąż dochodzi do siebie. Połykam swoje własne słowa, kiedy otwierają się drzwi, wpuszczając do środka powiew chłodnego powietrza. To Raine.
Tłum milknie. Raine, niezrażona tym, idzie normalnie, z uniesioną wysoko głową. Jej bandaże zostały zdjęte. Jej długie włosy zaczesane są do tyłu w koński ogon, odsłaniając upiorne plamy po poparzeniach na twarzy. Spaliło jej brew i zostawiło bliznę na jej policzku, która wygląda jak spływająca z kącika oka łza. Górna powieka stopiła się z czołem, lecz jej jasne niebieskie oczy wciąż błyszczą. Lewą ręka jest ponakrapiana bielą i brązem, tak, że przypomina to fale na wodzie. Niektóre fragmenty jej skóry ponaciągały się na siebie, zrośnięte pod dziwnym kątem. Ale w najmniejszym stopniu nie umniejsza to jej piękna. Uśmiecha się, a tłum ją obserwuje. Jej zdrowe oko jest perfekcyjnie wymalowane, usta pulchne i pokryte różowym błyszczykiem, a w jej uszach błyszczą kolczyki z drobnymi szafirami. Paznokcie chorej ręki pomalowane są idealnie błękitnym kolorem, a jej szata ma rękawy z pięć razy dłuższe niż te przeciętnego Guttera. Jest pokryta setkami wyhaftowanych symboli. Lecz nie wygląda to tak jak u Taja, jej symbole dzielą szatę na pół - połowa z nich wyszyta jest białą nicią, a druga połowa czarną. Ubrane ma również zabójcze, jasnoniebieskie szpilki. Macha do mnie ręką. - VIc! Tu jesteś! Sztywnieję i przygotowuję na konfrontację. - Nie wyjadę z Green Hills, Raine - mówię, jej niebieskie oczy rozszerzają się w wyrazie zrozumienia. Uśmiecha się. - Nie martw się o to dziś, okej? To Owakess. Dzisiaj chodzi jedynie o świętowanie. Nie będę starała się przekonać cię do czegoś więcej niż zjedzenie dużej ilości cukierków. - Klaszcze w dłonie z radości, kiedy dostrzega fiolki z emocjami. - Tvak’ra! I guree! Och, dzisiaj się nieźle najem. - Dobrze wyglądasz - rzucam. – Przepraszam, powinnam powiedzieć to na początku. -Tłum wydaje się nie podzielać twojego zdania – wzdycha, podnosząc fiolkę. Uczniowie mamroczą, wpatrując się w nią z uwagą. Wybieram sobie kilka osób, którym odpowiadam hardym spojrzeniem, pod wpływem którego kulą się i wtapiają w tłum.
- Przyzwyczają się do tego - zapewniam ją. Odwraca się do mnie i uśmiecha, jej głos drży. - Ludzie na pewno do tego przywykną. Ranicie się w ten sposób, ale Gutterzy? Musisz zrozumieć, Vic, gutterska kultura nie pojmuje deformacji. Nasza technologia i medycyna może je wszystkie usunąć, zawsze tak robiono. Nigdy nie zrozumieją, dlaczego ktoś miałby zdecydować się na taki wygląd. - Nic z tobą nie jest nie tak - przypominam jej słowa, które sama wypowiedziała. To z nimi jest coś nie tak. Podnosi wzrok, jej niebieskie oczy błyszczą od łez. Spogląda w dół na fiolkę w trzęsącej się dłoni. To dzieje się w ułamku sekundy. Przytula mnie mocno, oplatając rękoma moją szyję. - Dziękuję - szepcze. Ponad jej ramieniem dostrzegam Shadusa wychodzącego z łazienki, ubranego teraz w krwistoczerwoną szatę pasującą do jego oczu, jej rękawy są długie jak Raine, a symbole w Rahmie mają kolor czarny, a nie biały jak u Taja. Łapie moje spojrzenie, spogląda na przytulającą mnie Raine i kiwa głową. Ten gest jest ponury i zimny, ma jakąś wagę. 'Złe rzeczy przydarzą się człowiekowi i Gutterowi, którzy jako pierwsi staną się otwarcie przyjaciółmi' jego głos dźwięczy mi w uszach. "K-kłopoty nie oznaczają, że to nie jest tego warte" słyszę również słowa Dakoty. Przytulam Raine. Tłum powoli powraca do swoich własnych rozmów. W stronę Raine nadal rzucane są podejrzliwe spojrzenia, ale nie są już tak izolujące i oczywiste. Światła w korytarzu nagle zostają przyciemnione, gutterscy nauczyciele ogłaszają, że zaraz rozpocznie się Owakness. Ludzie zaczynają wchodzić do teatru. Raine uśmiecha się, ocierając oczy. - Chodźmy. Ostatnią rzeczą, której chcemy, są złe miejsca.
Spotykamy się z Ulsi i Dakotą i przedstawiam je Raine. Wybieramy miejsca po środku, z lewej strony, praktycznie wijąc się z ekscytacji, gdy pomieszczenie wypełnia się ludźmi. Taj wślizguje się na siedzenie koło Ulsi. Shadus dostrzega nas i siada po prawej stronie Raine. I przez chwilę jesteśmy wszyscy razem zjednoczeni, czujemy się dobrze we własnym towarzystwie. Wtedy gasną światła i cisza jak koc otula tłum. Fioletowa aksamitna kurtyna unosi się, a Raine wzdycha. - Kwadratowa scena? Nie okrągła? - To tradycyjna scena w ludzkich teatrach - wyjaśnia Shadus. - Ciii! - syczy Dakota, a potem natychmiast zamyka się. Prawie opada mi szczęka, kiedy aktorzy powoli wychodzą zza kulis. Każdy z nich ubrany jest w piękny obcisły kombinezon upstrzony plamami zieleni, fioletu i błękitu. Barwy są opalizujące i jasne, jak skrzydła motyla lśnią w pod wpływem świateł scenicznych. Niektóre są ciemniejsze, niektóre jaśniejsze, niektóre fioletowe plamy wydają się czarne, a niektóre są praktycznie białe. Ich twarze pokryte są makijażem, który zlewa się z kostiumem. Włosy są zakryte i zastąpione przez zrobione ze sztywnego materiału kolce, które ciągną się wzdłuż kręgosłupa. W kostiumach muszą być umieszczone jakieś diody, ponieważ promieniują od wewnątrz słabym światłem. Taj wydaje się lekko wstrząśnięty tym widokiem, jego oczy są lekko wilgotne. - To czysta kpina - szepcze do mnie Raine. - W dodatku brakuje tak wielu rzeczy, ale to nasza skóra. Nasze stare ciała. Niektórzy aktorzy mają ubrane szkła kontaktowe, tak by reprezentowali kluczowych wojowników Wielkiej Wojny, którzy byli sotho. Dostrzegam czerwone, złote i błękitne oczy oraz inne kolory, których wcześniej nie widziałam u sotho - jasnopomarańczowy, biały, blady róż i głęboki, leśny zielony. Prawdopodobnie są to inne frakcje. Ich skóra jest tak piękna, że oczy przykuwają moją uwagę zaledwie na ułamek sekundy. Aktorzy stają w linii i kłaniają się tłumowi. Tłum Gutterów wstaje i kłania się im, a my, ludzie, prędko wstajemy, by zrobić to z nimi.
- Um’saa tir rosak! - krzyczą chórem aktorzy. - Um’saa ellu morata! - odkrzykuje tłum i wraca na swoje miejsca. Zaczynają się tańce. Gutterskie dzieci grają role Asary i Umali, jedno z nich ubrane w czystą biel, a drugie w bezdenną czerń. Skaczą i poruszają się po scenie z taką gracją, że ciężko uwierzyć, że to dzieci. Wyglądają, jakby tańczyli całe życie. W przeciwieństwie do ludzkiego tańca, Gutterzy pozostają w ciągłym ruchu, przez co wygląda to jak jakaś sztuka walki. Asara i Umala kopią i krążą wokół siebie, nie dotykając się. To prawie jak patra, tylko że o wiele wolniejsza, by nie dać ludziom zauważyć, że mają niesamowity refleks. Jest też o wiele bardziej ceremonialna - po kilku 'udawanych' walkach aktorzy kłaniają się sobie i wracają do skocznego poruszania się po scenie. Czasem zatrzymują się i krzyczą w Rahmie do siebie nawzajem, odbywa się tu cała konwersacja, której nie możemy zrozumieć. Raine stara się tłumaczyć, ale mówią zbyt szybko, uciszam ją, by mogła skupić uwagę na tańcach. Jest oczywiście zachwycona - jej twarz promienieje. Nie jest jedyna; nawet Shadus wygląda na szczęśliwego, jego usta układają się w uśmiech. Czasami aktorzy obracają się do tłumu i wykrzykują jakieś pytanie w Rakmie, a tłum odkrzykuje im wiele odpowiedzi, jakby mówili aktorom co robić. Nie ma żadnej muzyki, ale kilkoro Gutterów stoi w centrum i skanduje w tylu różnych tonach, że prawie brzmi to jak śpiew. Czasem są głośni, a czasem tak cisi, że ledwo mogę ich usłyszeć. Ich głosy naśladują wiatr - syczenie i zawodzenie - albo piszczą w symfonii, imitując krzyki umierającego lemaka. Tancerze opowiadają historię dzieciństwa Asary i Umali - jako siostry bliźniaczki żyły w odległej wiosce na pustyni. Asara i Umala razem się bawią i są bardzo blisko. Odkrywają swoją moc zolu, kiedy są razem ze swoim ojcem na polowaniu. Aktor ubrany jak lemak - ogromna włochata bestia, jak chiński tańczący lew, tylko, że z bardziej płaską twarzą, większą ilością rogó, i futrem o rdzawym kolorze - zaczyna świecić się na zielono i pada martwy. Nie zauważyłam tego wcześniej, ze względu na piękną rozpraszającą skórę tłem jest czarne płótno. Aktorzy w czarnych strojach, takich, że niemal wtapiają się w tło, używają czegoś, co wygląda jak długi drążek z włosami na końcu, by
malować na płótnie. Ich ruchy również przypominają sztuki walki, lecz poruszają się jedynie wtedy, kiedy aktorzy mówią cos w Rahmie albo tańczą ważną scenę. Wtedy drążek śmiga jak wiatrowskaz, szybki i ledwo widoczny, z wyjątkiem szerokich smug kolorów - czerwonego, zielonego, różowego i żółtego, które zostawiają za sobą. Dziecięcy aktorzy grający Umalę i Asarę zostają zastąpieni ich dorosłymi wersjami i odtańcują spotkanie Umali, Asary i Guttera nazywanego Ferek , w którym natychmiast zakochują się. Ferek zaleca się do ich obu. Kiedy Asara chichocze albo Umala wzdycha w zakochany sposób, czarne płótno w tle przepełnia się różem i jasnym, szczęśliwym pomarańczem, który przypomina zachód słońca. Potem Umala i Asara zaczynają walczyć o uwagę Fereka, a płótno szybko zostaje pokryte krwistą czerwienią i głębokim złowieszczym niebieskim. Skandowanie muzyków staje się szorstkie i ostre, jak szczekanie psa połączone z dźwiękiem tłuczonego szkła. Ferek wybiera Asarę, Umala ma złamane serce, płótno jest ciemne, w kolorze królewskiej purpury i męczącej, dezorientującej neonowej żółci. Kiedy Asara i Umala rozdzielają się - Umala wyrusza w góry, a Asara zostaje płótno zostaje upstrzone łagodnymi maźnięciami przepełnionej boleścią lawendy i jasnej, łzawej szarości. Muzycy zawodzą, ich głosy są łagodne, jakby błagali kogoś by wrócił. Ale wściekłość i oburzenie Umali nie może zostać powstrzymane. Odchodzi i wraca, niszcząc Gutterów samym machnięciem ręki. - Hej - Dakota ciągnie mnie za rękaw. - G-gdzie są Raine i Taj? Rozglądam się - Shadusa też nie ma na jego miejscu. Ulsi pochyla się do nas i mamrocze. - Zajęli swoje miejsca w finalnej bitwie. - S-są tego częścią? - pyta Dakota. - Oglądaj - mówi po prostu Ulsi. Tancerze grający Asarę i Umalę wchodzą za kulisy, a inni zakrywają ich wyjście swoim walko-tańcem. Czerwony i brunatny kolor plami płótno szerokimi,
wściekłymi uderzeniami. Muzycy intonują agresywnie, wydając urywane dźwięki. I naglę wszystko milknie, malarze przestają malować, a Gutterzy upadają na ziemię. Po prawej stronie sceny stoi Taj, po lewej Shadus, a na samym środku Raine. - E’n mirias tokk Umala berei, oual! - krzyczy Taj. Tłum odkrzykuje mu, ale tym razem wszyscy odpowiadają tym samym, jednym gromkim rykiem. - Av Umala il’fai! To proste zdanie. Nawet ja je rozumiem. Umala musi umrzeć. Raine podchodzi do Shadusa, kłaniają się sobie nawzajem. Nagle Shadus atakuje, Raine unika jego ciosów tym samym przesuwając ich parę w tył. Shadus skacze i rzuca się, Raine umyka mu i wygina się, prowadząc go coraz bliżej Taja.30 Kiedy są wystarczająco blisko, by go dotknąć, Raine odskakuje, a Taj rzuca się na Shadusa, trzymając swoją otwartą dłoń jak ostrze tuż nad szyją Shadusa. Na płótnie namalowany zostaje jeden, wyraźny biały pasek, a muzycy, którzy wcześniej syczeli, milkną. Tłum jest cicho, a potem zaczyna szaleć, skandując, radosne okrzyki wypełniają pomieszczenie. Taj, Raine i Shadus kłaniają się tłumowi, tancerze, muzycy i malarze dołączają się i kłaniają razem z nimi. Ludzie klaszczą, niepewni co tak naprawdę robić. Okrzyki są tak głośne, że zagłuszają aplauz. Cisi, dobrze ułożeni Gutterzy wybuchają, co jest zarówno niepokojące i przyjemne. W końcu uśmiechają się. W końcu mogą ukazywać swoje prawdziwe emocje, zamiast bycia zmuszonym do noszenia tych uprzejmych masek na twarzy. To jest ich kultura, myślę patrząc, jak Shadus i inni kłaniają się. To jest to kim są i jak się zachowują. To też jest ich świat. Gdy Owakess się kończy, ludzie wracają do swoich pokoi. Grudniowe powietrze jest rześkie i kłuje w odsłonięte ręce i twarze. Raine zatrzymuje się, by porozmawiać z Yulanem i macha mi, dając znać bym sama poszła do akademika. Wyprzedza mnie Dakota, a Ulsi woła ją by zwolniła. Taj wystartował do przodu jak tylko skończyły się tańce. Jedynie Shadus z nami idzie. Ze mną. Trzyma się za Ulsi i 30
Przypominam, że ona ma wysokie szpilki i pozdrawiam autorkę XD /Aga.
Dakotą i podąża za mną. Drżę lekko, zanim mogę go powstrzymać, zdejmuje jedwabną czerwoną szatę i wyciąga ją w moją stronę. - Zimno ci. Weź to. - Nic mi nie jest, dziwaku. - Czy to typowe dla ludzi, by nazywać swoich przyjaciół ich niepasującymi przezwiskami. - Niepasującymi? - bełkoczę. - Nazywasz mnie dziwakiem, więc może powinienem nazywać cię maszkarą? Wpatruję się w niego. - To znaczy brzydka. - Dokładnie. To bardzo niepasujące. Nagle nocne powietrze nie wydaje już się takie zimne. Z mojej twarzy promieniuje ciepło. - W-wielu ludzi by się z tym nie zgodziło - jąkam się jak Dakota. Shadus unosi brew. - Więc ci ludzi myliliby się. Albo byliby ślepi. Wybaczyłbym im to, jeśli byliby ślepi. Wzdycham zażenowana, na wpół przytłoczona tym wszystkim, a na wpół sfrustrowana. - Nie rozumiem! Ty, Taj i Raine, wszyscy wydajecie się myśleć... że w jakiś sposób jestem ładniejsza niż jest naprawdę. Nikt nigdy w życiu nie nazwał mnie ładną. To tak jakbyś mi się podlizywał. - Nie rozumiesz mnie. Nie chcę ci schlebić. Stwierdzam fakt. - Taaaaa. - Wielu Gutterów się z tym zgadza - naciska. - Masz twarz, która się nam podoba. - Czemu? Bo wygląda wężowo-jaszczurzo? - drwię.
- Bo jest silna. Masz silne, wyraźne, szlachetne rysy. Podziwiamy siłę. - Wyciąga w moją stronę ręce i zarzuca mi na ramiona szatę. Pachnie jak on, ale tylko troszeczkę. - Więc wyglądam silnie, jak wielki, tęgi zapaśnik? Krzywi się, a potem zaczyna się śmiać. - Nie. Jesteś zbyt delikatna i smukła by być zapaśnikiem. Nienawidzę i uwielbiam to, że jestem nazwana delikatną - ten efekt rozprzestrzenia się jak słodki, zimny ogień w mojej piersi. - Przepraszam. Już przestaję - mówi Shadus. - To oczywiste, że czujesz się niekomfortowo. - To tylko... dziwne. To pierwszy raz, kiedy ktoś komplementuje mnie w taki sposób. - Więc musimy się zatroszczyć o to, że nie był ostatni. Zatrzymujemy się na stopniach prowadzących do akademika dziewcząt. Oddaję mu szatę, napięcie w powietrzu nagle gęstnieje, staje się nieznośne. Noc jest tak zimna, że czuję ciepło, którym emanuje jego ciało. Przenosi ciężar z nogi na nogę, ruch, który jest prawie nerwowy i na pewno nie należał na początku tego roku do jego repertuaru zachowań, do smętnego obcego księcia. W przyćmionym dochodzącym z akademika świetle jego twarz ukryta jest w półcieniu. Nagle zdaję sobie sprawę jak bardzo jest przystojny. A potem, nie wiem jak, nachylam się. Nagle jestem o wiele bliżej niego, moje ciało porusza się bezwiednie. Nasze ramiona dotykają się, moja klatka piersiowa styka się z jego. Czuję się, jakby mój chip EVE nic nie ważył, jest lekki i kołysze się pod moimi żebrami. Oczy Shadusa rozszerzają się, gdy przybliżam twarz do jego, w chwili, kiedy myślę, że się odsunie i nazwie mnie obrzydliwym człowiekiem, wyciąga dłoń do przodu i lekko muska mój policzek. To jest mój koniec.
Eksplozja brzmi jak grzmot, wbijający się pomiędzy nas i spokojną zimową noc. Żwir wylatuje w powietrze, jakieś metalowe części wirują wokół nas. Coś gorącego uderza mnie w kolano, upadam, Shadus upada ze mną i nakrywa nie swoimi ramionami. Wszystko mija w przeciągu sekundy, otacza nas chmura dymu, gdy patrzymy na spalony szkielet, który chwilę temu był zaparkowanym samochodem. Jest zczerniały, wydrążony, jedyne, co pozostało to siedzenia i kierownica. Stopiony metal i kawałki deski rozdzielczej spadają na ziemię jak ciężkie krople deszczu. Dziewczyny na schodach prowadzących do akademiku zaczynają krzyczeć, przybiega dyrekcja, policja, CIA i strażnicy. Wpatrujemy się w siebie z Shadusem, nie jesteśmy w stanie oderwać od siebie wzroku. - To byłaś ty, Victorio - mówi z powagą Shadus. Panika rośnie mi w gardle niczym żółć. - Co? Rubinowa oczy wpatrują się we mnie paląco. - Poczułem to, wyraźniej niż ostatnim razem. Bez wątpienia, zol pochodził od ciebie. *** Druga eksplozja niszczy całą atmosferę, jaką udało się stworzyć podczas Owakess. Protestujący są teraz praktycznie wściekli, media nie przestają rozprawiać na temat domniemanych ataków terrorystów, ochrona się potroiła. Siły CIA zostały podwojone, mężczyźni i kobiety ubrani w ciemne kombinezony i kurtki patrolują korytarze i zabierają pracowników szkoły na poważne dyskusje, wyciągają nawet nauczycieli z lekcji. Policja zaczęła parkować swoje samochody na trawniku, skracając tym samym sobie drogę do łazienki i urządzając piekło każdemu, kto się z tego powodu śmieje. Psy detektywistyczne są sprowadzane dziesiątkami. Rodzice - zarówno Gutterzy jak i ludzie - wywożą swoje dzieci w zastraszającym tempie z Green Hills. Klasy pustoszeją, na zajęcia przychodzi połowa uczniów, którzy się tutaj pierwotnie uczyli. Nawet kucharki rezygnują z pracy, prędko są zastępowane nowymi pracownikami. Dyrektor Freeson odbiera wszelkie telefony i odpowiada na pytania policji, CIA i nauczycieli tak często, że
czasem nawet nie ma czasu na wyjście z gabinetu lub pójście do domu na noc, kilka dni z rzędu pracując nieustannie, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wszyscy starają się utrzymać ten chaos, żeby wszystko się nie rozsypało, lecz to nadal chaos. Ludzie szepczą, że szkoła zostanie zamknięta, wszyscy w głębi duszy przeczuwają, że tak się stanie - wiele czynników na to wskazuje. To tak, jakby cieniutkie nicy utrzymywały całość, nici, które mogą zostać przerwana najlżejszym dotykiem, a my wszyscy siedzimy jak na szpilkach, czekając aż to się stanie. Ochrona zaprowadziła mnie i Shadusa po eksplozji do oddzielnych pokoi na przesłuchanie, tuż po tym jak sprawdzili, czy nie jesteśmy ranni. Nie wiem co Shadus im powiedział, ale ja powiedziałam prawdę - samochód eksplodował koło nas. Nie, nie widziałam nikogo, ani nic podejrzanego. Nawet nie pytali mnie o zol, za co byłam wdzięczna. Są ludźmi. Oczywiście, że by mnie o to nie spytali. To jedno słowo sprawia, że mój żołądek zaczyna się buntować. Zol. Shadus powiedział, że poczuł, że zol pochodził ode mnie. Ale to oznaczałoby, że wysadziłam samochód. Tak samo piekarnik w stołówce. Ale to kompleta bzdura. Za diabła nie ma mowy, że to zrobiłam. Nie jestem Gutterem. I za cholerę, nie jestem Umalą ani Asarą. To musiał być inny Gutter znajdujący się niedaleko. Raine podejrzanie była ostatnio nieobecna w naszym pokoju. Złapałam ją jednej nocy, jak przemycała na zewnątrz swoją szczoteczkę i poduszkę. Taj powiedział, że widział jak wchodzi i wychodzi z gabinetu Yulana, więc prawdopodobnie tam śpi. Nie wiem, co planuje, ale to dziwne, że jeszcze do mnie nie podeszła. Taj, z drugiej strony, przyczepił się do mnie jak rzep do psiego ogona. To sprawia, że lunche z Ulsi i Dakotą są o wiele bardziej niezręczne. Ale nie mam serca, żeby się go pozbyć - zawsze ma ciemne kręgi pod oczami i przysypia podczas przerw na siedząco, ucinając sobie krótkie drzemki, kiedy tylko może. Tak jak
wszystkim uczniom, nie wolno mu wychodzić w trakcie ciszy nocnej, ale jestem na sto procent pewna, że wymyka się i patroluje na swój własny sposób. Dźgam go palcem w ramię podczas śniadania. Zaspany podnosi głowę znad stołu, kręcone włosy ma zmierzwione, a złote oczy napuchnięte. - Co? - To wbrew zasadom - szepczę. - Wychodzenie po ciszy nocnej. Jego oczy ciemnieją. - Nie wychodzę w trakcie ciszy nocnej. Rzucam mu 'nie róbmy sobie jaj' spojrzenie. Wzdycha. - To wbrew zasadom, ale w imię większej sprawiedliwości powinienem w tym uczestniczyć. Poszedłem do szefów CIA i policji i zapytałem czy mogę dołączyć do nocnych patroli, a oni mi odmówili! Powiedzieli, że nie jestem do tego zdolny. - Więc zamierzasz przedwcześnie wpędzić się do grobu, by udowodnić im, że się mylą? - Żeby pomóc - mamrocze, spuszczając wzrok. - Żeby pomóc, by sprawiedliwości stało się zadość. To jest... to jest... - Ziewa szeroko, a głowa opada mu na ramię - ... obowiązek Sprawiedliwego. Czuję jak na ustach kwitnie mi uśmiech. Z całą tą dodatkową ochroną musi być z pięć razy trudniej, wymykać się i wracać do pokoju, nawet dla Guttera. Ale on robi to, mimo wszystko. Nie wiem, czy jego poświęcenie jest szalone, wrodzone, czy godne podziwu. Prawdopodobnie każde po trochu. Obecność Taja pomaga mi odpychać od siebie wspomnienie tamtej nocy jedwabistych palców Shadusa muskających moją szczękę i zsuwających się w dół mojej szyi. Ten dotyk sparaliżował mnie w najdziwniejszy sposób; każdy mój nerw stanął w płomieniach i zamarzł jednocześnie. Ale nie byłam przerażona. Byłam... podekscytowana.
Rumienię się i potrząsam Tajem, budząc go. Podąża za mną, gdy odkładam miskę po owsiance i idę na lekcję. Ekscytacja chłopakiem, to nonsens. A ekscytacja kosmitą to zignorowane wszystkiego, w co moja mama wierzyła. Nie mogę zdradzić więcej jej wspomnieć, ponieważ są one wszystkim, co mi po niej pozostało. Shadus i ja unikamy siebie nawzajem od tej nocy. A raczej ja go unikam. Nie mogę spojrzeć mu prosto w oczy. Nawet siedzenie naprzeciwko niego w bibliotece wywołuje we mnie ciągły, szumiący lęk i poczucie winy, które sprawia, że rozmowa z nim jest po prostu niemożliwa. Tak czy inaczej, co bym mu powiedziała? 'Przepraszam, że próbowałam cię pocałować'? Ale czy tak na prawdę chodziło mi o całowanie? Nie mam pojęcia. ‘Może przepraszam, że sądzisz, że mogę używać zolu' by się nadało. A może nie. Jestem taka niepewna. Był w stosunku do mnie ostrożny, niechętny do naruszenia ciszy pomiędzy nami mostem słów. Czasem w jego karmazynowych oczach udaje mi się dostrzec błysk strachu, ale zawsze odwraca wzrok zbyt szybko, bym była tego pewna. Dlaczego sotho Egzekutorów miałby się mnie obawiać? Jego refleks jest lepszy niż mój, jest silniejszy ode mnie i wyższy. To nie mnie się boi, tylko zolu. Zolu, którego tak naprawdę nie mogę mieć. Powietrze przepełnione jest strachem i podejrzliwością, jak podstępny zakaźny pył. Wtedy przybywają mharata. Cztery czarne SUV-y stają na żwirowym podjeździe sześć dni po drugim wybuchu. Wysiadają z nich dorośli Gutterzy w dobrze skrojonych czarnych garniturach. W porównaniu do wszystkich Gutterów, których widziałam, ci mają ogolone głowy. Nawet kobiety. Noszą identyczne grube okulary przeciwsłoneczne. - Co z Agentem Smithem? - zastanawiam się na głos. Dakota siedząca koło mnie na ławce z kubkiem kakao w dłoni, podnosi głowę zaciekawiona. Ulsi blednie i sztywnieje. - Ulsi? - Dakota dźga ją w ramię. - Coś s-się stało? - Mharata - dyszy. - Sotho wysłało tutaj mharata.
- Shadus też coś o nich wspominał - dodaję. - Kim o-oni są? - pyta Dakota. Ulsi odchrząkuje, ale nie odwraca wzroku od mharata, kiedy mijają nas, wchodząc w idealnym szyku po schodach do głównego holu. - To kapłani Ki'eth. Złożyli przysięgi czystości - nie parują się i są ponad przynależnością do frakcji. Nie mają rodzin i poświęcili swoje życie starym zwojom i proroctwom. Są neutralni, angażują się tylko wtedy, kiedy coś zagraża Ki'eth. - Albo, kiedy ktoś zaczyna używać zolu - mamroczę. Ulsi kiwa głową. - D-dlaczego tak cię przestraszyli, Ulsi? - pyta Dakota. Ulsi unika naszego wzroku. Zamiast tego spogląda na przyprószoną śniegiem trawę. - To nic. Mharata nie zdejmują okularów przeciwsłonecznych, lecz dostrzegam ich oczy z boku, kiedy nas mijają - tęczówki są przeźroczysto-różowe, jak u szczurów albinosów. Stoją w korytarzach, ich postawa jest sztywna, ręce splecione za plecami, jedynie ich głowy się obracają. Muszą mieć niesamowity słuch - kiedy wychodzę zza rogu już się we mnie wpatrują. Nie odzywają się, nawet do innych Gutterów, i stacjonują w każdym korytarzu, także w akademikach. Rozdrażnienie wywołane eksplozją zostaje zastąpione przez strach przed dziwacznymi mharata. Nikt nie chce rozpocząć kłótni i dowiedzieć się, co kryją pod tymi pozbawionymi emocji spojrzeniami. Wśród Gutterów roznoszą się różne tezy; czy osoba mająca zol jest gutterskim nauczycielem? Albo sotho, jak Taj? Plotki Gutterów są różne, ale wszyscy kosmici mają coś wspólnego; mharata ich przerażają. Niektórzy Gutterzy zupełnie unikają korytarzy, jeśli znajdują się w nich mharata. My, ludzie, możemy być wolni, ale nie jesteśmy głupi - strach Gutterów wpływa na nas i ludzcy uczniowie też zaczynają unikać mharata, nawet jeśli nie wiemy dlaczego. Dyrektor Freeson przeprowadza apel w audytorium. Wygląda ono teraz zupełnie inaczej, kiedy nie jest przyozdobione kolorami Owakess. Stoję w siódmym rzędzie, nawet stamtąd widzę zmęczenie wypisane na każdej linii jego twarzy.
- Witajcie - mówi do mikrofonu. - I dzień dobry. Mam nadzieję, że dobrze spaliście. Paplanina w audytorium milknie, a Freeson stara się wykrzesać z niebie blady uśmiech. - Rozumiem, że to wszystko jest dla was ciężkie. I będzie jeszcze cięższe. Przepraszam. Dorastacie. To najcięższy okres waszego życia, a przez nasze zaniedbanie stał się dla was jeszcze trudniejszy. I za to, szczerze was przepraszam. W audytorium panuje martwa cisza, nawet ci wiecznie przeszkadzający idioci milkną, usłyszawszy jego przeprosiny pochodzące prosto z serca. Freeson wygląda, jakby miał się zaraz załamać, lecz odchrząkuje i podnosi wzrok, jego oczy emanują siłą. - Obiecaliśmy waszym rodzicom, że zapewnimy wam bezpieczeństwo. Gutter czy człowiek, postanowiliśmy upewnić się, że nic złego nigdy nie przydarzy wam się tutaj, w Green Hills. Ale jak wiecie, rzeczy, które się tu działy nie należały do bezpiecznych. To dlatego, jak widzicie, mamy o wiele większą ochronę, to dlatego muszę wam przedstawić naszych nowych przyjaciół, mharata. Energicznie wyrzuca rękę w bok, a kilkoro mharata wchodzi na scenę z prawej strony. Stoj,ą trzymając ręce za plecami, mają idealną postawę, wszyscy ustawieni w jedną prostą linię. Freeson spogląda na nas. - Aby złapać przestępcę, który naruszył naszą ochronę, Gutterzy przysłali nam jednych ze swoich najlepszych oficerów. - Oficerów? Dlaczego ich tak nazywają? - szepczę do Taja. - Nigdy nie powiedzieliby ludzkim uczniom o zolu - mówi Taj. - Albo paparazzim. Albo ludziom, koniec kropka. Prawdopodobnie nawet sam Freeson nic nie wie. Wiec mharata udają wyszkolonych oficerów ochrony. - A tak naprawdę?
- Tak naprawdę są tutaj, by zlokalizować tego, kto użył zolu i zabrać go z powrotem do rezerwatu w celu, na Asarę, nie wiem. Nauki? Odosobnienia? Kultu? Treningu? - Drży. - Nie zazdroszczę temu, kto nim jest. Frakcje są w stanie zrobić wszystko, by wykorzystać tego, kto ma tę moc, natomiast mharata będą chronili zol za wszelką cenę. Tym razem przechodzi go wręcz gwałtowny dreszcz, gdy spogląda na cichych mharata stojących na scenie. - Dlaczego oni was tak przerażają? - szepczę. Taj tylko potrząsa głową. Sfrustrowana zaczynam znowu słuchać tego, co mówi Freeson. Mówi, że mharata należy traktować z szacunkiem i że nie skrzywdzą nikogo, kto przestrzega zasad. Znowu przeprasza i oferuje możliwość skontaktowania się z rodzicami i powrotu do domu wszystkim EVE i Gutterom. Rozglądam się po audytorium - jedna trzecia uczniów już pojechała do domu. Jeszcze kilkoro i ta szkoła praktycznie stanie się obozem letnim, a nie liceum. Wychodzimy z Tajem i idziemy wzdłuż trawnika. Okrzyki protestujących są tak głośne, że nawet z tego miejsca je słyszymy. - To jak bajka - mówi Taj. - Słyszeliśmy o zolu; o jego mocy opowiada wiele historii i pieśni. Ale one są fikcją - bajkami na dobranoc opowiadanymi dzieciom. Asara i Umala są tak osławione, że zrobiono z nich boginie, martwe od tak dawna, że nie są niczym więcej niż fantastycznymi duchami. Obserwuję go, jego złote oczy są jak stopiony bursztyn w słabym zimowym świetle. - Ale teraz zol jest prawdziwy. Zol powrócił i teraz powracają do nas wszystkie opowiedziane o nim historie. To przerażające. Bardziej przerażające niż nasze awaryjne lądowanie na ziemi. Bardziej przerażające niż myśl o tym, że nigdy nie powrócimy do domu. Zol sprawił, że Wielka Wojna była taka krwawa. To była jedna wielka masakra naszych ludzi, ludobójstwo. Kiedy myślę o tym, jaką wojnę mógłby wywołać zol na tej planecie, z dwoma rasami...
Jego spojrzenie jest nieobecne, skupione na czymś, czego nie mogę dostrzec i nigdy nie dostrzegę. Zaciska dłonie w pięści, a jego szczęka napina się. - Nie pozwolę, żeby to się stało - mówi w końcu. - Jako sotho zrobię wszystko, co w mojej mocy, by zapobiec temu. - Chciałabym. - Przełykam. - Chciałabym móc pomóc. Chciałabym mieć jakiś wpływ, albo, cholera. Jakąś moc. Wtedy mogłabym pomóc. Wtedy mogłabym coś zmienić. Taj uśmiecha się do mnie ponuro. - Ależ masz. Masz możliwość zmienienia losu twojej siostry, nieprawdaż? - Musiał dostrzec mój szok, bo wyjaśnia szybko. - Shadus powiedział mi i Raine o twoim położeniu. Jesteś bardzo szlachetna Prycham. - Jestem chciwa, jak każdy inny człowiek. - Chciwa, by polepszyć sytuację tych, których kochasz. To nie jest chciwość. To jest... cóż... miłość. A miłość jest zawsze szlachetna. Masz możliwość, dostrzegłaś ją i podpisałaś kontrakt. Zdecydowałaś się to wykorzystać. Pomagasz, Victoria. Zmieniasz coś. Wiatr rozwiewa mi włosy, zakładam je z powrotem za ucho i wzdycham. - Moja mama była tym typem człowieka, który naprawdę coś zmienia. Wychodziła i protestowała. Organizowała marsze. Lobbowała polityków i pracowników bez chwili wytchnienia, nawet jeśli z głupiego powodu, to jej determinacja była niezwykła. Robiła to całe gówno i to dobrze. Taj milczy, a potem odchrząkuje. - Żaden człowiek nie przyszedłby tutaj z własnej woli, do dziwnej nowej szkoły w środku swojej nauki w liceum. A jeszcze mniej zostałoby mimo eksplozji i zastraszania i wciąż miałoby dość siły, by szanować i pojmować obcą kulturę. Jesteś dokładnie tak bardzo zdeterminowana jak ona.
Czuję jak moje serce kurczy się, mój chip EVE pali zarówno z powodu wyrzutów sumienia jak i wdzięczności. - Tęsknię za nią. - Mój głos się łamie. Gorące łzy zbierają mi się w kącikach oczu. Staram się je zatrzymać, lecz ściąga je grawitacja, a ja płacze, płaczę na wprost kosmity. Znowu. Musi myśleć, że jestem słaba, albo głupia, albo... Obejmują mnie silne ramiona, nagle przytulam się do Taja, przyciskając twarz do jego koszulki. Nie odpycham go. Moje drżące ręce opadają, a ja obejmuję rękoma jego tors i pozwalam łzom płynąć. *** Napięcie, przepełnione mrocznym strachem sięga zenitu, akurat gdy zaczyna się odliczanie do świąt. Pomimo, a może z powodu ostatnich przygnębiających wydarzeń, władze szkoły w najmniejszym stopniu nie pominęły całego świętowania. Organizowany jest cały bal maskowy, nazwany Balem Zimowym, który przepełniony będzie barwnymi strojami i kostiumami. Podobno kilku reporterów z mediów zostanie wpuszczonych do środka, by robić zdjęcia wydarzenia, co jest ogromną sprawą, bo żaden reporter jak dotąd nie postawił stopy na naszej ziemi. Nawet mimo kręcących się wszędzie mharata i ogólnego strachu, który w każdej chwili może przerodzić się w panikę, wszyscy szybko zaczynają z niecierpliwością oczekiwać na bal. Ekscytacja wręcz dudni w powietrzu. Nasze chipy EVE wypełniane są podnieceniem, strachem i rozczarowaniem. Jednocześnie. Chłopcy wahają się zanim podchodzą do dziewczyn i wyksztuszą z siebie coś, co ma być zaproszeniem. Dziewczyny izolują swój cel i bezpośrednio w niego uderzają. Gutterzy wydają się zdezorientowani, ale rozumieją ten zwyczaj lepiej niż Halloween - obserwują wszystkie interakcje z wszechwiedzącym uśmieszkiem, niektórzy z nich nawet zapraszają innych Gutterów na tańce. Para ludzko-gutterska jest rzadkością, wspomina się o niej szeptem i śmiechem. Ostatni piątek przed tańcami jest przeznaczony na specjalną lekcję; tańce towarzyskie.
- Jest to ważny aspekt ludzkiej kultury, w dzisiejszych czasach, jest on uważany za najbardziej wyrafinowany styl tańca na świecie - wykasłuje nasz wychowawca. Jego rumieniec świadczy o tym, jak bardzo jest podekscytowany, by nauczyć nas jak stąpać sobie nawzajem po stopach. - Jest również znany, jako najnudniejszy na całej planecie - szepczę do Raine i Dakoty. Raine przewraca oczami. Dakota tłumi śmiech ręką. - Mam tutaj dwa kapelusze - kontynuuje nauczycie. - Jeden dla młodych dam, a drugi do mężczyzn, z którego wyjmiecie kartkę papieru ze znajdującą się na niej liczbą. Znajdźcie osobę z pasującym numerem, zostanie ona waszym partnerem podczas dzisiejszej lekcji. Dzięki Bogu, mamy parzystą liczbę uczniów, także każda osoba będzie miała w parze przedstawiciela przeciwnej płci. To jeden z małych cudów, które sprawiają, że moja praca jest łatwiejsza. Widzę jak w oczach dziewcząt pojawia się panika, gdy spoglądają na swoje numery, przeszukując wzrokiem tłum chłopców. Żadna z nich nie chce chłopaka, który dziwnie pachnie, albo tego gościa, który aż za bardzo lubi noże i wojskowe rzeczy. Władczy Taj też jest na liście najmniej pożądanych. Raine zostaje dobrana do pary z Oświeconym, który sepleni, co nie zmienia faktu, że przez cały czas z wdziękiem się uśmiecha. Dakota jest w parze z Aidenem - wysokim, ciemnookim Aidenem. Rumieni się i potyka częściej niż zawsze. Taj chwyta mnie za rękę, jakby była kołem ratunkowym wyrzuconym za burtę. Kiedy obracamy się razem z resztą klasy, przez przypadek kopie mnie w piszczel. Zagryzam wargę. Postanawiam, że pomimo tego, będę pełna wdzięku jak Raine. Tak. Dokładnie tak jak Raine... - Ał! Już trzeci raz mnie kopnąłeś! - Twoja ręka jest spocona! - odcina się. - Moja ręka? Dotykając twoją mam wrażenie, jakbyś właśnie wyszedł z rzeki! - Dzieci - mówi Raine śpiewnym głosem, gdy sunie przed siebie ze swoim partnerem. - Bawcie się grzecznie.
Macham jej moją wolną ręką i wycieram ją w dżinsy. - Już. Jest sucha. Spróbujmy jeszcze raz. Tej też wyciera swoją rękę, tyko że w koszulkę. Kopiemy się jakbyśmy grali w piłkę nożną. - Dobrze ci idzie, ale jesteś za szybki - wzdycham. - Jak możesz być taki dobry w walce, a w tym taki kiepski? - Robisz zbyt duże kroki - odparowuje. - Dobra, spróbujmy po prostu bardzo powoli. Pod koniec lekcji, nie kopiemy się już i poruszamy w zgodnej ciszy. Taj uśmiecha się. - Pas’ara. Nie wydaje już się takie trudne. - Masz randkę? - Unoszę brwi. - Kiedy ją zaprosisz powinieneś wspomnieć, że jesteś mistrzem tańca. - Nikogo nie zaproszę. - Śmieje się przygnębiony. - Kto chciałby ze mną pójść? Wysyłam ludzi do kozy. Jestem 'Hitlerem'. Wszyscy mają mi to za złe. Milczę przez chwilę. Zajęcia kończą się, a on łapie swoją torbę. Wpatruję się w niego. - Ej, czekaj. Chodź ze mną. - Słucham? - Na świąteczne tańce. Chodź ze mną. Uśmiecha się krzywo. - Bez obrazy, ale ludzka, wysoka blondynka nie jest dokładnie w moim typie. Czuję, jak moje brwi samoistnie się marszczą. - Słuchaj, spotkamy się przed akademikiem chłopaków o siódmej. Co ty na to?
Taj krzywi się. - Czy to ważne dla ludzkich dziewczyn? Zapraszanie chłopaków, by szli z nimi na szkolne uroczystości? - Uch, tak? Dla tego cię zapraszam. - Nie marnuj swojego czasu, zapraszając mnie. Zaproś kogoś, z kim naprawdę chcesz iść. - Ale ja chcę z tobą. Chodź ze mną. Proszę? Twarz Taja zaczyna się rumienić, walczy z tym i przegrywa, czerwień sięga aż do nasady jego loków. W końcu kiwa głową i odchodzi. Z tyłu podchodzi do mnie Raine mlaszcząc językiem. - No, no musisz n prawdę na niego lecieć. - Myślisz, że ktoś inny go zaprosi? - Mogą, jest dość czarujący. Kiedy nie rozstawia ludzi po kątach. Zmusza mnie, żebym przyrzekła, że ubiorę dzisiaj wieczorem jedną z jej sukienek. Przymierzałam je wszystkie - każdą suknię z czerwonego aksamitu, niebieskiego jedwabiu i zielonej bawełny. Nie podoba mi się, jak każda z nich wygląda na mnie. Jestem zbyt koścista i płaska, żeby się na mnie ładnie układały. Prawdopodobnie lepiej wyglądałabym w smokingu. Albo torbie papierowej. Wybieram tę najmniej szykowną. Ma dziwny kolor - blady jadeitowy zielony, długie rękawy, w dodatku jest ciepła i zakrywa mi tyłek, a to wszystko, czego potrzeba mi w sukience. Jakaś plisowana tkanina zwisa z tyłu, ale mogę ją podciągnąć, więc dam sobie radę. Albo użyć jej jako prowizoryczny stryczek, kiedy zdecyduję się zabić z nudów dziś wieczorem. - Czuję się tak bardzo nie na miejscu - wzdycham. - Będzie zabawnie! - Raine pomaga mi zapiąć tył sukienki. - Po prostu uśmiechaj się częściej, a będziesz tam najładniejszą dziewczyną. Nie licząc mnie, oczywiście.
Raine nie przebywa zbyt często w pokoju, ale to jest wyjątek. Wciąż nie poruszyła tematu mojego wyjazdu, za co jestem jej wdzięczna. Wydaję się wyższa, stojąc obok Raine ubranej w jej elegancką niebieską sukienkę z lamy. Jej włosy są podpięte na czubku głowy i spływają w dół łagodnymi falami. Przeczesuje mi włosy szczotką i gdzieniegdzie podcina je nożyczkami. - Co robisz? - panikuję. - Po prostu odcinam martwe końcówki. Nawet nie próbuj drgnąć. Kiedy kończy, nie widzę zbyt dużej różnicy. Wtedy zaczyna wklepywać w nie jakieś kosmetyki. - One lśnią - podziwiam. - Jeśli istnieje jedna rzecz, którą ludzie opanowali do perfekcji, to jest nią sztuka nie wyglądania okropnie. - Wciska mi do ręki kilka rzeczy do makijażu. - Nałóż to. Zakładam, że wiesz jak. Zrób kreski na powiekach, wysmaruj usta błyszczykiem i zakorektoruj to, co nie chcesz by zostało zauważone. - Wiem jak to robić. Mam młodszą siostrę. Jestem przeciwko troszczeniu się o takie rzeczy, a nie przeciwko makijażowi. - Odpycham jej rękę. Wybucha śmiechem. Dziewczyny tłoczą się w holu, wszystkie w ładnych sukienkach. Niektóre wyglądają nieręcznie, ale wszystkie są bezwarunkowo piękne i na pewno mają dobrze dopasowane sukienki. Raine idzie ze mną, śledzą ją zazdrosne spojrzenia. Jej twarz może być zdeformowana, ale jej figura jest tak piękna i idealna jak zawsze. Moja sukienka zsuwa się, bo nie mam wystarczających piersi, by ją utrzymać. Nie pasuję do niej, a sama myśl o przebywaniu w pokoju pełnym ludzi, którzy zobaczą mnie w tej sukience, sprawia, że oblewam się zimnym potem. - To głupie. - Zatrzymuję się. - Wyglądam głupio. Wrócę i się przebiorę. - O nie, nie zrobisz tego - Raine mocniej chwyta mnie za ramię. - Masz randkę. Zmuszanie partnera, by czekał jest niewybaczalne według standardów ludzkich filmów młodzieżowych.
Powietrze jest zimne, gwiazdy są jedynie małymi punkcikami na tle granatowego nieba. Raine odprowadza mnie do męskiego akademika. Taj wychodzi na zewnątrz, jego dobrze dopasowany garnitur sprawia, że wygląda na wyższego i ledwo skrywa jego muskulaturę. Jego złote oczy błyszczą nerwowo, kiedy rozgląda w ciemności schodów. Dostrzega mnie i kiwa na powitanie. - Hej. - Dobry wieczór. - Nie przesadzaj z tą formalnością. Gdzie się podział ten stanowczy Taj, którego znam? Uśmiecha się krzywo. Idziemy w stronę głównego holu, który jest w budynku nauczycieli. - Hargan powiedział mi, że ludzkie dziewczyny lubią uprzejmych facetów - mówi. - Hargan jest kretynem - odpowiadam. - Po prostu wyluzuj i bądź sobą. Drzwi otwierają się, moim oczom ukazuje się zalana światłem sala, nauczyciele uśmiechają się, wszyscy ubrani na galowo, i odhaczają uczniów z listy. Macham do Yulana, a on odpowiada mi tym samym. Wygląda inaczej w garniturze; bardziej męsko. Pani Gianca wygląda oszałamiająco w swojej małej czarne. Wygląda na to, że większość gutterskich nauczycieli tu jest - ludzcy na pewno są gdzieś indziej, skoro to Wigilia. Nigdy nie byłam w budynku nauczycieli. Czerwona wykładzina, wypolerowane kamienne ściany; to wygląda jak hotel. W jadalni są płytki marmurowe i ogromna szklana kopuła zamiast dachu. Po środku, dookoła lodowej rzeźby łabędzia, na stołach z przekąskami stoją koktajle z krewetek, owinięte bekonem ostrygi i surowy łosoś z plastrami cytryny. Miska z ponczem lśni ostrym różem, pod nią stoją małe eklery, malusieńkie babeczki z lukrem i świeże owoce pokryte lśniącą warstwą cukru i lodu. Po drugiej stronie znajdują się fiolki Gutterów.
- Czasami ci zazdroszczę - wzdycha obok mnie Taj ze wzrokiem przyklejonym do ludzkiej strony stołu. - Wkładacie dużo wysiłku w wygląd waszego posiłku. Przez to wyglądają bardzo apetycznie. - Wy też możecie to zrobić w przypadku waszego jedzenia, prawda? - pytam. - Spójrz na nie - jest w fiolce. Wygląda jak woda. Nie za bardzo można coś z tym zrobić. Chociaż, gutterski kucharz może miksować i dobierać różne typy emocji tak, by uzyskać inny smak. - Jaki jest twój ulubiony smak? - Ludzie nie chcą tego wiedzieć. To ich przeraża. - Wypróbuj mnie. - Podoba mi się subtelny smak satysfakcji, a ostry smak smutku pasuje praktycznie do wszystkiego. - I strach? - mówię. - Och, wszyscy lubią strach - uśmiecha się. - To zdecydowanie najlepszy smak. To tak jakby wasz kawior - wysokiej klasy i kosztowny. Ale smakuje o wiele lepiej niż ta solona rybia ikra. Z tyłu znajduje się stanowisko DJ-a, a tuż koło niego siedzi kwartet muzyków klasycznych. DJ puszcza bardziej klasyczne kawałki, a muzycy akompaniują mu i wzmacniają muzykę. Ludzie tłoczą się w środku, na twarzach mają maski. Niebieskie z cekinami i haczykowatymi ptasimi nosami, kobiece maski ze złotym brokatem, czerwone z prążkowanymi brwiami i małymi rogami. Stajemy z Tajem koło filaru, ja żuję łososia, a on wskazuje mi Gutterów, których zna. - To Nemaw, ma ogromną dziurę w kroczu w swoim garniturze, narzekał na to przez wieki. Jeia znów jest z Uryotem, jak zawsze. Patrząc na ich tempo równie dobrze już mogliby być ilssa. - Ilsaa? - Dłubię w plastrze cytryny. Taj wzrusza ramionami.
- Bratnimi duszami? Czymś więcej niż to. - Czekam, aż rozwinie swoją wypowiedź. Patrzy niechętnie, nagle znowu nieśmiały. - Nie sądzę, że mogę ci to wyjaśnić. - Spróbuj powoli. - To, cóż, ilssa nie są prawdziwe. A przynajmniej nie w empirycznym sensie. Gutterzy używają tego terminu, by określić sparowanych, którym dobrze się ze sobą układa. Ilssa, zasadniczo, to mit. Każdy dobry bohater gutterskiej bajki ma w swojej historii illsa. - Jak ich znajdujecie? - Nie robisz tego. Oni po prostu... przychodzą do ciebie. Unoszę brwi. Muzyka staje się coraz głośniejsza i klasyczna. To jedna z tych piosenek, podczas których uczyliśmy się tańczenia. Dziewczyny zaciągają chłopaków na parkiet, pary opuszczają swoje miejsca przy ścianach i jednocześnie zmierzają na środek sali jak jeden wielki kolorowy wir. - Tak jak powiedziałem, illsa są mitem. Legendą, a nie czymś, co zdarza się w prawdziwym życiu. Ilssa są przeznaczeni. Ale są oni czymś więcej, niż zwykłymi partnerami. Są jak dodatkowe kończyny, przedłużenie siebie nawzajem i jednoczenie swoje lustrzane odbicie. Dwie strony monety i tak dalej. Nawet jeśli są daleko od siebie, zawsze są przy sobie. Tak głęboka jest ich więź. Przekrzywiam głowę. - Czy oni kłócą się? Sprzeczają? Zrywają ze sobą? Taj wybucha śmiechem. - Oczywiście. Ale mimo wszystko zawsze kończą razem. - Czy ty masz ilssa? Tym razem jego rumieniec jest bardziej wyraźny. - Nie. Oczywiście, że nie. Ilssa naprawdę nie istnieją.
Jak na kogoś, kto twierzdzi, że ilssa nie istnieją, stanowczo ze dużo o nich wie. Chociaż nie mówię tego na głos. Dostrzegam Raine na parkiecie, jej jasna fioletowa maska jest niepowtarzalna. Muzyka jest lekka i przyjemna, a Taj jest wyraźnie zażenowany tą całą rozmową. - Zatańczmy - mówię. - Co? N-nie, ja... - No to po co przechodziliśmy przez te okropne lekcje, co? Musimy to jakoś wykorzystać. Bierze głęboki oddech i idzie za mną. Zakładam na twarz maskę w kształcie ćmy, srebrne skrzydła lśnią. Kładę jego rękę na mojej talii i wślizgujemy się w tłum. Trzęsie się lekko. Ja też. Oczy wszystkich osób w pomieszczeniu skupione są na nas, może nie konkretnie na nas, ale nas, w sensie wszystkich tańczących. Następuje mi na stopę, a ja prawie przewracam się na plecy. - Nie myśl tak dużo. - Wyprostowuję się. - Skup się na muzyce, wsłuchaj się w jej rytm i melodię. Jego uścisk rozluźnia się. Teraz prowadzi w bardziej naturalny sposób. Macha mu jakaś stojąca przy misce z ponczem gutterska dziewczyna, ubrana w białą sukienkę, a on jej odmachuje. Jej czarne włosy są proste i krótkie, policzki okrągł,e a twarz słodka. Rozmawia z jakimś innym Gutterem, trzymając maskę w ręce. - Jest słodka - uśmiecham się. - Nazywa się Meytari - Kiwa głową, rumieniąc się. - Rozmawiałeś z nią? - Oczywiście. My... byliśmy razem podczas ceremonii płomienia, więc znamy się trochę. Piosenka się kończy, a DJ puszcza teraz coś bardziej nowoczesnego, na co EVE reagują, bardzo gwałtownie wskakując na parkiet. Światła stają się bardziej
przyciemnione, nie wiadomo skąd zaczyna nas oświetlać światło kuli dyskotekowej. Kwartet nie wychodzi, więc to nie koniec sztywnych tańców, ale na razie ludzie mogą się trochę pobawić, słuchając muzyki, którą lubią. - Ponczu? - Podaję Tajowi kubek z przyjaznej Gutterom miski, a on przyjmuje go z uśmiechem. Pijąc, dostrzegam Shadusa - stoi w kącie z ramionami skrzyżowanymi na klatce piersiowej. Otacza go jego grupa przyjaciół, dziewczyna EVE w bladej żółtej sukience stara się zaciągnąć gona parkiet. Żartobliwie ją odpycha, uśmiechając się. To prawie słodkie. Mój chip EVE skręca się lekko przesycony mrocznym, palącym uczuciem, ignoruję go. Nagle ktoś szturcha mnie w bok. Obracam się gwałtownie. - Dakota! Cholera, przestraszyłaś mnie. Uśmiecha się. Jej czerwonobrązowa sukienka jest skromna, włosy ma splecione w warkocz. - N-naprawdę ładnie wyglądasz, Vic. - Ty też. Poważnie, kto by pomyślał, że ukrywasz coś takiego? - Wskazuję na jej klatkę piersiową. Rumieni się, Taj odkasłuje i odwraca wzrok. - Sorry, na wierzch wyłazi mój wewnętrzny przerażający starzec. Ulsi, która stoi tuż za nią w bardzo krótkiej biało-złotej obciągniętej sukience i wygląda absolutnie oszałamiająco, kiwa mi głową. - Pasuje ci ta sukienka, Victoria. - Dzięki! - Przenoszę spojrzenie z Ulsi na Taja. - Och, Ulsi, to jest Taj, Taj to jest... - Ulsi. Miło cię znowu widzieć - Taj kiwa głową. Rumieniec rozprzestrzenia się po delikatnych ramionach Ulsi. - C-ciebie też. Mam nadzieję, że dobrze się bawisz? - Jak najbardziej - odpowiada niezręcznie i sztywno Taj. - Sądzę, że ludzkie tańce są nudne, chociaż do zniesienia.
- Chociaż jest w nich jakaś energia i pasja. To trzeba przyznać. - Wskazuje na faceta, który właśnie wykonuje worma na parkiecie. Taj uśmiecha się, lecz szybko to ukrywa. - Pójdę coś zjeść. - Wskazuje na stół i odchodzi. - Słuchaj Ulsi - mówię. - Przepraszam, że przyszłam na tańce z Tajem. - Dlaczego? - odchrząkuje trochę głośniej niż normalnie. - Uch, lubisz go? Więc, przepraszam? To ty powinnaś z nim... - Kto lubi Taja? - Nagle, kompletnie bezdźwięcznie pojawia się koło nas Raine. Ulsi blednie i zaciska usta. Cholera. To przed tym mnie ostrzegała. Wygląda jednak na to, że Raine błyskawicznie zapomina o tym komentarzu, patrząc na Dakotę i klaszcząc lekko w dłonie z zachwytu. - Taj wygląda lepiej w swoim garniturze - chichocze Dakota. - Dobre ciuchy czynią cuda. Mogą sprawić, że nawet najdzikszy barbarzyńca wygląda elegancko - wzdycha Raine. - Raine. - Biorę łyk ponczu. - Czym jest ceremonia ognia? Taj coś o tym mówił? - Matko, to dość bezpośrednie, co nie? Ulsi czerwieni się aż po czubki swoich palców u stóp i stara się udawać, że EVE robiący worma jest aktualnie najbardziej interesującą rzeczą na całym świecie. - Co to jest? - naciskam. - Nie wiem jak to ująć delikatnie - mówi Raine zamyślonym głosem. - Więc tego nie rób. Pochyla się do przodu, a my robimy to samo. - Gutterzy są zachęcani do... mieszania się. Um. Seksu. Masowej prokreacji. Dakota blednie.
- C-co? - Chyba sobie jaja robisz - śmieję się. - To jest ceremonia ognia? - Mniej więcej. Zawiera zdrowe interakcje z przeciwną płcią i uczy młodych Gutterów właściwych zachowań seksualnych. Przede wszystkim daje nam szansę na... umm... bycie z innymi, zanim jesteśmy sparowani z naszym wybranym partnerem do końca życia. Czasami Gutterzy-szczęściarze z mniej tradycyjnymi rodzicami mogą wybrać kogo chcą i zazwyczaj wybierają tego, z kim rozwinęli więź podczas ceremonii przez te wszystkie lata. Patrzę na plecy Taja. - I patrzcie, o to byłam tutaj myśląc, że chodzący zbiór zasad nigdy nie dotarł nawet do pierwszej bazy. - Al-Ale - jąka się Dakota. - Ciąża? Raine uśmiecha się. - Zapobiega się im przy pomocy specjalnych zastrzyków do momentu, gdy kobiecy Gutter jest parowany, wtedy mają razem dzieci. - Czy mieszacie frakcje? - pyta Dakota. - Ch-chodzi o to, że wolno wam umawiać się z ludźmi z innych frakcji, prawda? - Tak, w innym wypadku pula genetyczna byłaby zbyt wąska. Mężczyzna przejmuje frakcję kobiety, kiedy stają się partnerami. - Ale, jeśli jesteście w ludzkich ciałach... - To będziemy mieć ludzko wyglądające dzieci - wykrztusza z siebie Ulsi zachrypniętym głosem. - Ale zapewniam was, że ich kod genetyczny i wewnętrzna fizjologia będzie gutterska. Staramy się przyjąć to z Dakotą do wiadomości, marszczymy brwi. Cholerna muzyka w końcu milknie i zostaje znowu zastąpiona przez kwartet. Drapię się pod maską i obserwuję jak pary wirują dookoła, tym razem z większą gracją, niż na początku wieczoru. Taj odważył się zagadać do Meytari, ich rozmowa jest bardzo
ogólna. Ulsi krzywi się. Raine wciska się w obok ludzi bawiących się w pojedynkę. Greg, partner Dakoty z zajęć tanecznych zaczął nawiązywać z nią rozmowę.31 Szturcham Ulsi w żebra. - I? - I co? - mamrocze. - Lubisz Taja, dlaczego nie zaprosisz go do tańca? - Mówiłam ci już to wiele razy. Nie polubiłby mnie. Jest sotho. - Taaa, ale chodzi mi o to, że nie musisz się z nim sparować, możecie po prostu razem wypełnić ceremonie ognia. - Już raz mu to zaproponowałam. Odrzucił mnie - ucina. Siła w jej głosie prawie sprawia, że się wycofuję, lecz ona wydaje sobie zdawać sprawę z tego, jak oschle to zabrzmiało i wzdycha. - Przepraszam. To... to nie jest przyjemne wspomnienie. - Hej. - Kładę jej rękę na ramieniu. - W porządku. Nieodwzajemniona miłość jest do dupy, wiem coś o tym. - Poważnie? - podnosi wzrok. - Oczywiście! Jedyny koleś, którego kiedykolwiek lubiłam, lubiłam go przez lata. Od przedszkola. Zaprosiłam go na randkę w ósmej klasie. Wiesz co mi powiedział? Ulsi potrząsa głową. Pochylam się. - Powiedział, że nie umawia się... z ponurymi dziewczynami. Ulsi robi urażony wyraz twarzy. - Ponura? W ogóle taka nie jesteś. - Kiedyś byłam. W sumie nadal jestem. W każdym razie potem powiedział, że jestem anorektyczką i z takimi dziewczynami też się nie umawia, i obsmarował 31
HUHUH wiem, że to był Aiden, no ale tak jest napisane…
mnie ze swoimi kumplami. Żartował ze mnie za moimi plecami. Następnego dnia każdy wiedział, że chciałam się z nim umówić, a on mnie odrzucił. Najgorszy rok mojego życia. - Asara - syczy Ulsi. - Gdybym to była ja to bym jebar-inol’d yasa noi tego faceta. - Rozumiem cię. Milczymy. Ulsi wypija zawartość swojej fiolki z emocjami i wzdycha. - Taj nie zrobił czegoś takiego . Po prostu odmówił. Powinnam być wdzięczna, że nie był okrutny, tak jak ten twój facet. - Cóż, odrzucenie zawsze boli. Nie wiem nic zalecaniu się Gutterów, ale mam nadzieję, że jakoś wam się uda. Każdy zasługuje na szczęście, niezależnie od rasy. Ulsi spogląda na mnie, a jej poważny wyraz twarzy zostaje zastąpiony uśmiechem. - Jesteś bardzo dobrym człowiekiem, Victorio. Dziękuję. Patrzę jak odchodzi. Znów na parkiecie króluje taniec tradycyjny, kwartet gra na skrzypcach i wiolonczelach. To taniec dowolny, więc ludzie dobierają się w pary tak jak stają. Zakładam na twarz srebrną maskę i wciskam się w linię dziewcząt. Naprzeciw nas staje linia chłopaków. Muzyka zmienia się, co oznacza początek. Jeden krok do przodu. Dwa kroki na prawo. Mijamy się nawzajem, kiedy linie się rozdzielają, a potem z powrotem łączą. Obserwuję inne dziewczyny po mojej stronie, by wiedzieć, kiedy się obrócić, podnieść rękę, rozdzielić z osobą na przeciwko mnie. Podnoszę wzrok, nagle jesteśmy z Shadusem partnerami. Jego czarna maska ma długi ptasi nos. Cofam się i przyjmuję luźniejszą postawę. Jego dłoń na moich plecach trzęsie się lekko. - Zdenerwowany? - Uśmiecham się lekko.- Nie powinieneś być. Dobrze tańczysz. Nic nie mówi. Obracam się, stawiam uważne kroki, by nie nadepnąć mu na stopę. - Ładne maska - próbuję. Kiwa głową.
- Ładna sukienka. - Dzięki. Szczerze mówiąc sądzę, że wygląda głupio. - Nieprawda. Pasuje ci. Milknę, moje policzki czerwienią się pod wpływem komplementu. Nie komentuję tego, jak jego ręka wydaje się idealnie łączyć z moją - jak dwa kawałki układanki. Piosenka się kończy. Pary potykają się, a część dziewczyn przewraca się na podłogę. Niektórzy wpadają na siebie i ślizgają się po podłodze. Dookoła mnie rozbrzmiewają śmiechy. Ci, co padli szybko wstają, uśmiechając się z zakłopotaniem. Shadus odprowadza mnie, jego silne ramiona wspierają mnie całą drogę, do momentu, gdy schodzimy z parkietu i stajemy na normalnej podłodze. - Dobra robota. - Wyślizguję się z jego uścisku i uśmiecham. - Dziesięć punktów dla Ślizgonów za pracę zespołową. - Ślizgałem się, prawda? - Przekrzywia głowę. Wybucham śmiechem. - To stara książka. Nieważne. Jego szkarłatne oczy spoglądają na otoczenie, a potem z powrotem na mnie. - Wyszedłbym na świeże powietrze. Czy będziesz mi towarzyszyć? Kłaniam się mu kpiąco. - Oczywiście, Wasza Wysokość. Śnieg okrywa ścieżkę, a lampy świecą ciepło i jasno, oświetlając nam drogę. Mijają nas inne pary, które spoglądają w gwiazdy lub przytulają się, staram się zignorować fakt, że otaczają nas sami zakochani. Chcieliśmy tylko zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. To wszystko. Patrole strażników rozdzielają pary, które aż zbyt namiętnie okazują sobie uczucia i sprowadzają z powrotem tych, którzy oddalili się za daleko od tańców. - Agenci CIA wyglądają, jakby chcieli kogoś zamordować. - Shadus wskazuje na jakiegoś niezadowolonego agenta. Uśmiecham się krzywo.
- Taaa, no cóż. Niańczenie uczniów nie należy do ich obowiązków. To bardziej 'zdejmowanie złych kolesi' i 'ratowanie kraju'. Zajmowanie się napalonymi nastolatkami to praktycznie degradacja. Shadus wygląda na zdezorientowanego. - Macie rogi32 i mi o tym nigdy nie powiedziałaś? Wzdycham. - Nieważne. - Nie, to ważne. Jeśli macie rogi... - To oznacza podniecony, okej? W nastroju? Pobudzony? Coś ci to mówi? Usta Shadusa układają cię w kształt litery 'O'. - Masz na myśli gotowy na parowanie. - Taaa. To. Nastaje niezręczna cisza. Shadus chichocze cicho, czuję jak w górę moje szyi zaczyna piąć się rumieniec, lecz ignoruję go. Drżę - zapomniałam swojego płaszcza. Zatrzymujemy się pod drzewem. Upiera się o nie i zaczyna podwijać swój lewy rękaw. - Chcę ci coś pokazać. Unoszę brew. Podwija swój rękaw aż do wysokości przedramienia, a potem chwyta swoje palce drugą dłonią. I pociąga. Jego skóra zsuwa się, prawie zaczynam krzyczeć, lecz uświadamiam sobie, że nie ma tam żadnej krwi, ani czerwonych mięśni. Rękawica imitująca ludzką skórę zwisa w jego drugiej ręce, ręka, na którą była założona jest ciemnoniebieska. Pokryta łuskami. - Czy to... - Sztuczna rękawica zakrywa to. Dopasowuje się i sprawia, że wygląda normalnie. 32
Napalony to horny , a horn to róg.
Ręka ma pięć palców. Mają więcej stawów niż moje, a grube, czarne i tępe pazury wyrastają na końcach każdego z nich. Jego dłoń nadal jest szeroka i ciepła. Jego łuski pokryte są drobnymi bliznami, uniwersalnym śladem życia i wszelkich urazów, To jak ręka welociraptora, ale bardziej humanoidalna. Skóra jest ciemnoniebieska z jaśniejszymi paskami zieleni i jasnozieloną plamką na jego łokciu, gdzie jego ludzki kikut i gutterskie ramie są szczepione. - Kiedy moja mama się na mnie rzuciła - zaczyna. - Uratowała mnie. Ale nie mogła uratować mojego ramienia. Oświeceni też nie mogli. Więc przyszyli moje stare ramie i dali mi specjalną rękawicę. - To niesamowite. - W końcu zyskuję odwagę, by coś powiedzieć. - Nigdy nie... Nigdy nie wiedziałam czegoś tak fajnego. To jak CG33 tylko, że to jest prawdziwe. Jasna cholera. Lustruje moją twarz prawdopodobnie szukając we mnie szczerości. Znajduje ją, bo uśmiecha się, jego usta tworzą mały półksiężyc. - To ma swoje zalety. Jestem z nim o wiele szybszy i silniejszy. Oczywiście, nikt o tym nie wie. Poza moim ojcem i Jeraiem, który mi je przyszył, żaden Gutter nie wie nawet, że je straciłem. To w takie sposób wyłączyłem kamery - ramię jest wystarczająco silne, by otworzyć przednie panele i na tyle szybkie, by zrekonfigurować okablowanie, bez włączenia żadnych alarmów bezpieczeństwa. - Magik nigdy nie powinien ujawniać swoich sztuczek. - Szturcham go. Zaczyna się śmiać, lecz dźwięk milknie, gdy w jego oczach pojawia się smutek. Spogląda na ramię, jakby przypominając sobie jak do tego doszło. Przypomina sobie mamę. Chwytam szpon i przytrzymuję go. Shadus stara się odsunąć, lecz zacieśniam uścisk. Jest ciepły, łuski są gładkie i lekko nakładają się na siebie nawzajem. Na wycieczce szkolnej dotykałam boa dusiciela. Wrażenie jest prawie takie samo. - Czy to cię nie brzydzi? - mamrocze. - Nie przeraża?
33
Nie mam pojęcia co to jest, szukałam i nie znalazłam nic sensownego / Aga.
- Prawdopodobnie tak by było. Miesiące temu. Ale teraz? Teraz to po prostu niesamowite. Codziennie tak wiele się o was uczę. I to... niezwykłe. Jestem niezwykłym szczęściarzem, że dowiaduję się tego wszystkiego. Więc, dziękuję. Za pokazanie mi tego. Przeczesuję włosy palcami i wybucham śmiechem. - Twoje ramie mnie nie przeraża, jeśli o to się martwisz. Bardziej martwię się eksplozją i tym, co powiedziałeś... Spoglądam w gwizdy. - Powiedziałeś, że jestem zolem. Myślenie o tym jest przerażające, wiesz? Nawet jeśli to wydaje się niemożliwe. Ktokolwiek, kto ma taką moc, nawet jeśli to nie jestem jak. Cholera, zwłaszcza, jeśli to jestem ja. To bardziej przerażające niż cokolwiek na tym świecie. Czują jak podchodzi do mnie od tyłu. Przez chwilę, myślę, że będzie próbował odtworzyć to, co się wydarzyło tej nocy w Owakess. Pochyla się, jego usta znajdują się tuż przy moim uchu. Głośno wciąga przez nos powietrze. - Taj ma rację. Dobrze pachniesz. - Pozwól mi zgadnąć - jak pyszne jedzenie. - Tak. Ale też jak perfumy. - Nie perfumowałam się. - Rumienię się. - Och. W takim razie to twój szampon. Naturalny zapach twojej skóry. Pachniesz uroczo. - Nawet jeśli pachnę zolem? - Czuć jego zapach jedynie, kiedy go używasz. Milczymy, lecz on nie odchyla się, zamiast tego przybliża usta do mojego ucha. - Nawet jeśli jesteś zolem, będę przy tobie. Obiecuję.
- Będziesz przy mnie? - jąkam się i obracam. - Nie ucieknę. Jeśli naprawdę jesteś zolem, ludzie będą od ciebie uciekać, albo unikać cię. Ale jak tego nie zrobię. Obiecuję. Możesz na mnie polegać, zawsze. - Powiedziałeś mi, żebym nikomu nie ufała. Nawet tobie. - Ale i tak mi zaufałaś - mówi. - Powiedziałaś mi o swojej matce. I posłuchałaś mnie w sprawie papierosów. W pewien sposób mi zaufałaś i jestem ci za to wdzięczny. Byłaś pierwszym człowiekiem, który to zrobił. Więc, dziękuję ci. Miękkie ciepło rozprzestrzenia się w mojej klatce piersiowej. Podjazd i budynki są puste, a cały teren oświetlony lampami. Drżę. - Przeziębisz się. Wracaj do środka - mówi. - Wracaj na swoją planetę – odpowiadam, uśmiechając się krzywo. Śmieje się, ciepło i otwarcie. Między nami nastaje dobra, spokojna, łagodna cisza. Otacza nas diamentowy pył, zmarznięte powietrze lśni. W tym momencie, wszystko jest proste i piękne i bezbolesne. To nie potrwa długo. Ale postaram się to utrzymać. *** Stoję pod drzwiami gabinetu Yulana, czekając na moją grudniową kontrolę, wszytko we mnie krzyczy, bym nie wchodziła do środka. Nawet jeśli była miła zaprowadzając mnie na Zimowy Bal, Raine i Yulan, razem, będą starali się nakłonić mnie do wyjazdu. Przybieram pewny siebie wyraz twarzy i otwieram drzwi. Dla Alisy. Wita mnie nie Raine, lecz Gutter, który wygląda prawie dokładnie jak jej starsza męska wersja. Ma szczupłą, lisią twarz, wąskie niebieskie oczy i wzrost, który przyćmiewa nawet Yulana, który podnosi wzrok znad swojego clipbordu.
Skóra tego mężczyzny, w przeciwieństwie do Raine, wygląda niezdrowo i blado Jego głowa podnosi się. - Ach, przyszedł jeden z uczniów, Yulan. Błysk paniki przetacza się przez twarz Yulana, kiedy mnie dostrzega. Jego głowa obraca się gwałtownie. - Czy mogłabyś przyjść innym razem? Wtedy wykonamy badania kontrolne. - Ale... - zaczynam. - Co w tym złego, Yulan? - Śmieje się mężczyzna. - Badanie kontrolne zajmuje kilka minut. Mogę się zająć sobą w tym czasie. Yulan kłania mu się lekko, wtedy zdaję sobie sprawę, że jest sotho. Sotho Oświeconych. Oczywiście, że nim jest, z tymi oczami i tak dalej. Ale ten ukłon zostawia jakieś piętno w moim mózgu. Yulan posyła mi ostre spojrzenie i przygotowuje igłę i urządzenie do analizy krwi. - Nie bój się, dziecko - mówi mężczyzna. - Proszę usiądź. Jestem Jerai, sotho Oświeconych. Ufam, że przynajmniej nauczyli cię, kim jest sotho? - Duh. To była, jakby, pierwsza rzecz - mówię i siadam na stołku powoli. Jerai chichocze. - Rzeczywiście. Jakoś szczególnie nie lubię sposobu, w który gada ten gość, ale jest tatą Raine. Czuję, że moim obowiązkiem jest zadawanie uprzejmych pytań. - Często tutaj przyjeżdżasz, Jerai? Chodzi mi o to, że nie widziałam wielu sotho, którzy są dorośli, w kampusie. Co ma sens, skoro Kolorado jest tak daleko. Jerai kiwa głową. - Raz na kilka miesięcy sprawdzam jak się mają tutaj sprawy. W końcu to za pieniądze, którzy zarobili Oświeceni ulepszając waszą ludzką technologię, zostało wybudowane to miejsce.
- Ach, więc to wy to zbudowaliście. - Rząd nam pomógł. - Uśmiecha się, lecz jego słowa nie brzmią skromnie. - Wasi ludzie są bardzo dobrzy w odwalaniu brudnej roboty. To wątpliwy komplement. Napinam wszystkie mięśnie twarzy, by nie dostrzegł mojej złości. Yulan rzuca mi kolejne ostre, wściekłe spojrzenie, kiedy pobiera moją krew. Yulan? Wściekły? Nigdy. To tak, jakby celowo zachowywał się nietypowo. Ale dlaczego? Probówka wyślizguje się z palców Yulana, krew rozpryskuje się na kafelkach. Yulan klnie. - Och. Pas’ara. Wytrę ją i przyniosę kolejną. Dajcie mi chwilę. Jerai uśmiecha się do mnie. - Musisz wybaczyć Yulanowi. Zawsze był mało profesjonalny. Yulan nie reaguje nawet na tę zniewagę, wyciągając szmatkę, sprej do dezynfekcji i zaczynając ścierać krew z podłogi. - Yulan jest bardziej profesjonalny, niż którykolwiek z ludzkich lekarzy, których kiedykolwiek spotkałam - odcinam się. - Tak, cóż, to nie jest szczególnie trudne prawda? - Uśmiech Jeraia sprawia, że kąciki jego oczu się marszczą. On nawet nie mruga. Wpatrujemy się w siebie nawzajem przez chwilę, ja patrzę na niego, a on na mnie, z tym swoim uśmiechem na twarzy, dopóki Yulan nie wstaje i nie przerywa naszego kontaktu wzrokowego. Wraca z nową igłą i dezynfekuje moje ramię. Pobiera krew, intensywnie się we mnie wpatrując. Jego oczy wskazują mi drzwi, po chwili znowu spogląda na nie. Chce żebym wyszła. Dlaczego nie może tego powiedzieć na głos? - Kusun! - Drzwi otwierają się gwałtownie, do środka wchodzi Raine. Zatrzymuje się, rozgląda dookoła i kłania szybko. - J-ja przepraszam, że przeszkadzam. Nie odzywa się więcej, nawet nie prostuje. Jerai mierzy ją spojrzeniem, jego oczy błyszczą przepełnione wyraźną irytacją. Wzdycha.
- Daa'ma. Raine natychmiast się prostuje, słysząc to. - Ludzki dyrektor chciałby się z tobą widzieć. Coś związane z brakiem funduszy? - A dlaczego w ogóle z nim rozmawiałaś? - pyta chłodno Jerai. - Zgodziliśmy się, że nie będziesz rozmawiała z władzami tej szkoły. To nie jest twoje miejsce. Raine jest za dobra. Ma ochotę mu odpowiedzieć jakoś, wiem to, lecz nie robi tego. Kłania się jeszcze niżej. - Przepraszam. Zawołał mnie do siebie, by wypytać mnie o miejsce mojego pobytu, gdy użyto zolu. Na słowo 'zol' Jerai spogląda na mnie ostro. Starannie utrzymuję pusty wyraz twarzy, wygląda na to, że mu ulżyło. Yulan bardzo powoli zaczyna przelewać krew ze strzykawki do fiolki w analizatorze, jego palce poruszają się niemrawo i niezdarnie. Od kiedy on się tak grzebie? - Później porozmawiamy o twoim doborze słów - mówi do Raine Jerai. - Nie żeby człowiek mógł wiedzieć o zolu. Rzuca mi szydercze spojrzenie, a ja opieram się potrzebie zripostowaniu mu. Wychodzi, nie pożegnawszy się nawet z Yulanem ani ze mną, nie zaszczycił nawet spojrzeniem swojej córki. Kiedy jego kroki cichną, Raine rzuca się do przodu i chwyta mnie za ramię. - To był najbardziej nieodpowiedni moment - mówi szybko Yulan. - Przepraszam... - Nie przejmuj się, to nie była twoja wina - mówi Raine. - Och nowość, twój tata to niezły kawał kutasa. - Nie ma czasu - odpowiada Raine. - Musisz ze mną iść. - Uch, ale moje badania kontrolne...
- Twoje badania kontrolne prawie przed chwilą wszystko zniszczyły - mówi Raine. Teraz chodź ze mną. Wyjaśnię wszystko, gdy będziemy w miejscu, gdzie można bezpiecznie pogadać. - Yulan? - Spoglądam na niego błagalnie, ale on potrząsa głową. - Pora byś poznała prawdę, Victoria - wzdycha. - Asaro uratuj nas. - Co? Jaką prawdę? O czym do cholery mówicie? - Chodź! - Raine ciągnie mnie. Jest zadziwiająco silna jak na jej kruche ciało. Prowadzi mnie przez korytarz, starannie unikając mharata i dróg prowadzących do gabinetu dyrektora. Po, jak mam wrażenie, godzinnej wędrówce, wpycha mnie do magazynku i zamyka drzwi. Światło jest przyćmione i pochodzi z pojedynczej gołej żarówki oświetlającej półki wypchane środkami czystości i kartonami z zapasowymi rolkami papieru toaletowego. Taj siedzi na odwróconym wiadrze, majtając nerwowo nogami, a Shadus opiera się o ścianę z zamkniętymi oczami. Lecz usłyszawszy jak wchodzimy, obaj podrywają się do góry. - W końcu - cedzi przez zęby Shadus. - Dlaczego przyprowadziłaś Victorię? - Marszczy brwi Taj. - Przyszłam tylko po alkohol - żartuję. Ale nawet Taj się nie uśmiecha. Raine obraca się i staje naprzeciwko nas. - Musze powiedzieć to wam wszystkim na raz. Chciałam to zrobić indywidualne, aby zminimalizować podejrzenia, ale nie ma czasu. Mharata szybko się dowiedzą. Musimy działać. - Musisz najpierw powiedzieć nam, co się dzieje zanim zaczniemy działać wzdycha Shadus. Raine obraca się w moją stronę biorąc głęboki wdech. - Victoria, ty jesteś zolem - obraca się do nich. - Ona jest zolem. Taj cofa się jakby został uderzony w żołądek. - Co?
Shadus ziewa. - Już to wiedziałem. Powiedziałem jej to. Byłem z ni,ą kiedy podczas drugiego wybuchu. To był bardzo silny zapach. Raine obraca się do mnie. - Powiedział ci? - Taaa, ale to oczywiście żart. - Śmieję się. - Nie mogę mieć zolu, nie jestem Gutterem. - Nie jest Gutterem - mówi Shadus. - Więc dlaczego może używać zolu? - Nie używam zolu - warczę. - Racja - zgadza się Shadus. - Nie używasz zolu. Używanie go oznaczałoby, że masz nad nim jakąś kontrolę. Ale nie masz. To po prostu się dzieje. - Człowiek nie może być zolem - nalega Taj. - Może, jeśli reaguje na DNA Umali - mówi lodowato Raine. Taj i Shadus milczą. - Umali? - Olśniewa mnie. - Chodzi ci o to DNA, które jest w moim chipie EVE. Raine spogląda na Taja i Shadusa, ignorując mnie. - Sotho - nasi rodzice - zebrali się zanim rozpoczęto realizację programu EVE. Odkryli, że ludzcy przywódcy nigdy nie chcieli nam pozwolić wrócić. Jesteśmy kosmitami - zapewniamy zaawansowaną technologię i perspektywę podróży kosmicznych. Ale, co najważniejsze, mamy planetę, na którą możemy wrócić. Planetę, która jest domem ponad jedenastu bilionów Gutterów - wymieniamy zdezorientowane spojrzenia z Tajem, ale Shadus łapie to w mig. 34 - Ludzie się boją, że wyjedziemy i wrócimy. Z armią. Czuję jak urywa mi się oddech. Raine kiwa głową.
34
Kolejny powód, dla którego Shadus jest cudowny – jest bystry :3 /Aga.
- Nie pozwolą nam opuścić tej planety, Shadus. Zabiją nas. Wszystkich. Sprawią, by to wyglądało jak wypadek, tak, by ogólna publika niczego nie podejrzewała. Kształtowali ten plan przez jedenaście lat, zostały już podjęte pierwsze kroki do wdrążenia do w życie. - Ta szkoła - mówi Taj. - Chcesz powiedzieć, że ta szkoła... - Zgodnie z dekretem ONZ w rezerwacie nie mogą zostać umieszczone żadne kamery. Starali się je wcześniej przemycić, ale zawsze znajdowaliśmy je. Tutaj, wolno je umieszczać. Wręcz jest to wymagane. Nie ma tu dorosłych, by je zniszczyli, albo przeciw nim protestowali. Spoglądam na sufit. Shadus potrząsa głową. - Zająłem się tą tutaj. - Rząd USA zbierał dane - kontynuuje Raine. - O nas, naszych rodzicach, naszym ilorazie inteligencji, naszej moralności i słabościach. - Ale dlaczego mielibyśmy... - Staram się zebrać poplątane myśli. - Ale dlaczego mielibyśmy was zabić, skoro tak usilnie staramy się was karmić? Program EVE... - Żebyśmy na was polegali. Co robimy. Jesteśmy ułomni przez fakt, że jesteście naszym jedynym źródłem jedzenia i przez fakt, że rząd kontroluje cały program. Więc nasi rodzice opracowali plan awaryjny. Shadus marszczy brwi. Taj jest tak blady, że jego złote oczy wyglądają ja psi mocz na śniegu. Raine łączy swoje palce wskazujące i przykłada je do ust. - Ki'eth przez stulecia zatrudniał Oświeconych, by badali ciało Umali, by zdobyć sekret zolu. Nigdy nie byliśmy w stanie skutecznie przekazać daru jakiemuś innemu Gutterowi. Każdy obiekt badawczy umierał. Ale gen AU 984, gen pierwotnie odpowiedzialny za zol, po wprowadzeniu do tkanki ludzkiej ma wskaźnik umieralności równy wartości zero procent. Ale nie wywołuje też natychmiastowych skutków. Istnieje bardzo, bardzo specyficzna sekwencja ludzkiego kodu DNA, która musi posiadać obiekt, by zadziałać jak spust, uaktywnić AU984.
- Jakie są szanse, że ten kod DNA będzie w ogóle posiadał jakiś człowiek? - pyta powoli Shadus. Raine zagryza wargę. - Około pięć na sześć bilionów, czterysta trzydzieści dziewięć milionów, siedemdziesiąt cztery tysiące dwanaście. - I jeden z nich jest tutaj - wzdycha Taj i spogląda na mnie. Unoszę rękę. - Hej, czekajcie chwilę. Chcecie bym uwierzyła, że jednym z tych pięciu, na ile sześć bilionów i ileś tam, jestem ja? To niemożliwe! - To raczej przypadkowe - mówi z zamyśleniem Shadus. - I prawie niemożliwe. - Niemożliwe czy nie, tak jest. - Głos Raine jest szorstki. - Więc mama... - Taj marszczy brwi. - Mama i inni sotho to zaplanowali? - To bardzo ryzykowna gra - mówi Shadus. - Zakłada wszczepienie DNA Umali do każdego człowieka, który zgodził się nas karmić i czekanie, czy którykolwiek z nich w ogóle zareaguje. Jedenaście lat później to działa. Zasadzili nasiono potężnej broni, a teraz pragną zebrać żniwo swoich trudów. - Nie jestem bronią! Jestem człowiekiem! - Wiemy. Wiemy, Vic. Zol jest. - Raine zaciska powieki. - Zol jest mocą. Zapachowe taśmy, które widziałam... nawet jedno użycie zolu byłoby w stanie zagrozić ludzkości. Sotho chcą mieć ludzi na muszce, tak by pozwolili nam odlecieć do domu. A ludzkość... pomimo swoich pistoletów, pocisków rakietowych i broni jądrowej - nic na tej planecie nie jest porównywalne do zolu. - Jak? - Taj marszczy brwi. - Wiem, że Umala mogła zabić dziesiątki Gutterów w mgnieniu oka, przynajmniej tak głosi Ki'eth. Ale ona trenowała przez lata, a jej metody treningowe zostały stracone... - Mharata odkryli dokładne zapiski opisujące te metody w bibliotece Latori. widzą jak wytrenować użytkownika zolu, by osiągnął mistrzowski poziom Umali. Ludzki układ nerwowy reaguje inaczej. To byłoby kilkadziesiąt Gutterów. Według obliczeń
mojego ojca to byłyby setki ludzi. W przeciągu sekundy. I kolejne setki w kolejnej. Nie wspominając o tym, że ich technologia nie opiera się na kryształach kinetycznych tak jak nasza. Elektryczność jest ich głównym źródłem energii. A ona w kontakcie z zolem wybucha. Skutki byłyby katastrofalne. - Myślę, że o czymś zapominacie - mówię szybko, gdy Taj spogląda na mnie z błyskiem przerażenia w oczach. - To znaczy, nawet jeśli mam tę szaloną zdolność Umali - nigdy, przenigdy nie zrobiłabym czegoś takiego. Nigdy bym nikogo nie zabiła! Przysięgam! - A co jeśli mieliby twoją rodzinę? - Shadus odpycha się od ściany. - Co jeśli sotho mieliby twoją rodzinę na muszce? Wtedy byś zabiła. Wiem, że byś to zrobiła. Za bardzo się troszczysz o swoją rodzinę. Otwieram usta by się kłócić, ale przerywa mi. - Nawet jeśli nie będą mieli twojej rodziny, istnieją inne sposoby by cię przekonać. Są narkotyki pochodzące z naszej planety, które doprowadziłyby człowieka do szaleństwa, choćby ich kropelka. Możesz nie mieć wyboru. W rzeczywistość, wiem to. Jeśli sotho dostaną cię w swoje łapska, nie masz szans. Żadnych. - Jestem silniejsza niż to - warczę. - Wiem. - jego rubinowe oczy błyszczą, gdy się uśmiecha. - Wiem, że jesteś. Ale nawet ty nie możesz być zawsze silna. Wiem jak działają. Wiem co ci zrobią. A to nie jest opcja. Milczę. - Ale teraz nadal masz wybór - nalega Raine. - I musimy działać, jeśli chcesz, by tak pozostało. - Jak będziemy... - Taj potrząsa głową. - Nie damy rady utrzymać tego na zawsze w sekrecie. Czy Jerai wie? - Kilka chwili temu prawie się dowiedział - wzdycha Raine. - Ale nie. Nie wie. Niedługo się dowie. Yulan nie może długo ukrywać swoich odkryć. Niedługo
przeczyta jej wyniki i dowie się natychmiast, jeśli mharata wcześniej jej nie wyczują. - Więc musimy działać. Teraz - mówi zdecydowanie Taj. Raine kiwa głową. - Ułożyłam z Yulanem plan. Przekupiliśmy tylu ludzi, że ledwo az tym nadążam, ale udało nam się kupić bilet lotniczy i załatwić kierowcę, który cię stąd wywiezie. - Zaraz, zaraz - zaczynam. - Mówisz, że po prostu się spakuje i wyjadę? Co z moją rodziną? Potrzebuję pieniędzy dla Alisy... - Zorganizujemy je z Yulanem - przerywa mi Raine. - Możemy zapłacić za leczenie. Sotho nie odważy się porwać ludzkiej rodziny, nie, kiedy nie mają zolu, by szantażować ludzki rząd. Musisz wyjechać. W Szwajcarii jest rodzina, która jest skłonna udzielić ci schronienia. Mamy spreparowany paszport i dokumenty... - To nie zadziała - włącza się do dyskusji Shadus. Raine rzuca mu paskudne spojrzenia. - Co? - Bez względu na to jak dobrze ją ukryjecie, to nie zadziała. - Wszędzie mamy zwolenników. Rząd Amerykański ma najmniejszy wpływ w Szwajcarii. Będzie bezpieczna... - Och, nie wątpię w to. Na tej planecie łatwiej jest się ukryć niż przestraszyć psori, jedynie zbliżając się. Ale zapominasz o czymś. Ona nie jest przeszkolona. Zol nie zniknie - wybuchy będą coraz gorsze. A wtedy na pewno ją znajdą. Raine otwiera usta i zamyka je. - Nie możesz być pewny. - Twój ojciec może badał naukową stronę działania zolu i to, czym naprawdę jest Shadus podchodzi do niej, patrząc na nią z góry. - Ale mój ojciec i ja spędziliśmy lata z mharata. Wiedza prawie wszystko o tym jak go kontrolować. Victoria może równie dobrze zabić setkę ludzi przez przypadek, wysadzając samochód, autobus
albo samolot. Bez przeszkolenia jest tak samo zabójcza i cztery razy bardziej zauważalna. Spojrzenie Raine staje się mroczne, wpatrują się w siebie nawzajem. Odchrząkuję. - Hej, okej. Wiec uznajmy, że naprawdę jestem zolem. Co z tym robimy? Shadus spogląda na Taja. - Oddajemy cię w ręce mharata. - Czyś ty zwariował? - syczy Raine. - A potem zabierzemy cię, zanim nasi rodzice cię znajda - kończy. Oczy Taja rozszerzają się. - To uczyniłoby... uczyniłoby nas... - Dokładnie - Shadus uśmiecha się krzywo. - To uczyniłoby nas drugą generacją sotho silniejszą od pierwsze. Moglibyśmy z łatwością ich obalić, przejąć kontrolę nad Gutterami i powstrzymać ten nonsens. - Nonsens? To nie jest nonsens! - warczę. - Musicie wracać do domu. A jeśli mój rząd próbuje was zabić, to musicie to zrobić szybko - mówię. Shadus lustruje mnie wzrokiem, a potem obraca się do Raine. - Jak bardzo jesteś pewna planu rządu? - Nasi szpiedzy są wiarygodni, są wszędzie. Wiesz o tym. Dowodzi nimi twój ojciec. - Ale nie byli w stanie uzyskać szczegółowych informacji. Odkryli jedynie, że chodzi plan związany z zabójstwem - mówi Shadus. Raine zgada się. Taj potrząsa głową. - To jest naprawdę szalone. Asaro dopomóż nam - jesteśmy niedorośli. Nie możemy się obrócić przeciw rodzicom! To byłoby naruszenie wielu przepisów... - Pieprzyć wasze prawa Taj - mówię. - Rząd planuje was zabić, a ty się martwisz o wasze cenne prawa?
- Prawa są tym, co umożliwia nam funkcjonowanie w takich trudnych czasach jak te! - kłóci się. - Szczególnie teraz musimy ich przestrzegać, albo jeszcze więcej ludzi zostanie rannych! - Jeśli nie jesteś z nami, Taj, to jesteś przeciwko nam - odpiera gładko Shadus. Tak, zostaną złamane zasady. Będziemy musieli złamać wiele, wiele zasad, by powstrzymać ludzi przed zabiciem nas, i sotho przez zabiciem ludzi. - Może wybuchnąć wojna - mówię cicho. - Wybuchnie wojna - odpowiada Shadus. - Jeśli nie będziemy ostrożni. - Ja nie... - Moje serce rozdzierane jest przez palący ból. - Nie chcę iść do mharata. Nie chcę być tego częścią. Ja tylko... Ja tylko chciałam, by Alisa była szczęśliwa. I tata. Chciałam... Shadus staje przy mnie w mgnieniu oka, jego ciepłe ciało dzielą milimetry od mojego. Kładzie palce pod moją brodą i podnosi ją, powoli i łagodnie. - Nic im nie będzie. Raine i Yulan pomogą im, dostaną pieniądze. - Ale prosisz mnie bym... oddała się w ręce tych dziwacznych kosmitów... - Czy mogę ci przypomnieć, że ja też kiedyś dla ciebie byłem 'dziwacznym kosmitą'. - Uśmiecha się krzywo. - Nadal jesteś - marudzę. Wybucha śmiechem, lecz szybko milknie. - Nie, wiem. Prosimy cię o coś okropnego. Prosimy cię, byś wkroczyła do kompletnie obcego świata i zdała się na łaskę naszej religii. Ale to dla twojego dobra, byś mogła nauczyć się kontrolować zol. Nie chcemy - nie chcesz kogoś zranić. Sama to powiedziałaś. Nie posiadając kontroli nad zolem, każdego dnia ryzykujesz, że kogoś zranisz. Zagryzam wargę. - A wy... obiecujecie, że uwolnicie mnie, zanim Jerai mnie znajdzie? Łapie moją dłoń i podnosi ją do piersi.
- Przysięgam ci na Asarę i Umalę, na Latori i Shototh. Nie pozwolę, by dostali cię w swoje łapy. Będę gromadził sojuszników. Będę ustawiał pułapki i wysyłał szpiegów. A potem przybędę po ciebie . Przenoszę wzrok na Raine, która uśmiecha się, jej pokryta bliznami twarz marszczy się. - Jesteś moją przyjaciółką, Vic. Oczywiście, że po ciebie przyjdę. Taj ostatecznie występuje do przodu, wychodząc z cienia. Jego twarzy jest naznaczona bólem, lecz jej wyraz jest zdeterminowany i pewien siebie. - Jeśli to jedyny sposób, by zatrzymać rozlew krwi, to zrobię to. Powiedziałem, że będę cię chronił, Victoria. I dokładnie to miałem na myśli. Spoglądam na Shadusa, który uśmiecha się. - Wygląda na to, że masz lojalnych obrońców. - Przyjaciół - poprawiam go, powtarzając po raz kolejny tą samą rozmowę. Walczę z napływającymi mi do oczu łzami. Jestem przerażona. Ale nie jestem sama.
9. Cesarzowa Taj, Raine, Shadus i ja opracowujemy inny plan. Jest szczegółowy i generalnie zależy od tego, jak sprawy się potoczą, więc możemy zmienić go w każdej chwili. Jest plastyczny i może się nie udać w całości, ale w tej chwili praktycznie niczego ode mnie nie wymaga - wystarczy, bym zachowywała się normalnie i czekała aż przyjdą po mnie mharata. Podążają za słabym zapachem, który zostawiłam w szkole i ostatecznie na pewno do mnie dotrą. Raine podsunęła pomysł pozwolenia Yulanowi podetknięcia mojego wyniku badań krwi prosto pod nos Jeraia, by wszystko przyspieszyć, ale odrzuciliśmy tę ideę. Chcemy, by pierwsi przyszli po mnie mharata, a nie popieprzony ojciec. Raine jest zajęta spiskowaniem z Yulanem na temat załatwienia pieniędzy dla Alisy i gromadzeniem informacji na temat rzezi, którą ludzie chcą urządzić Gutterom. Shadus zachowuje się podobnie, lecz oprócz tego wysyła też listy pisane w Rahm do rezerwatu, prosząc sotho Egzekutorów, którzy są bardziej lojalni wobec niego niż wobec ojca, o pomoc. Każdej nocy budzę się pokryta zimnym potem, śniąc o eksplodującym samochodzie i tym, jak blisko niego byłam. Śnię o piekarniku w stołówce i przerażającej poparzonej twarzy Raine, nie uleczonej i pokrytej bliznami, lecz zwęglonej, sczerniałej i poprzecinanej strumieniami zaschniętej krwi, mój mózg wytwarza krzyki agonii, których tak naprawdę nigdy z siebie nie wydała. Czasem w moich snach ogień rozprzestrzenia się na innych ludzi. Na Panią Giancę. Na Yulana. Na Pana Targe'a i dyrektora Freesona, potem na Taja, Tatę, Alisę, Mamę. Shadusa. Przebijając się przez ogień trawiący ich ciała, podchodzi do mnie ciemnowłosy duch kobiety. Jest bledsza niż księżyc, z oczami jak ametysty i włosami jak ogon kruka, długimi, poplątanymi i czarnymi jak kupki popiołu, które kiedyś były moimi przyjaciółmi i rodziną. - Y’sarash - syczy kobieta w Rahm, jej oczy lśnią jak kamienie szlachetne przepełnione resztkami żaru. - Kou’ily’sarash, vikali!
To polecenie, żądanie, którego nigdy nie spełnię. W jej głosie dźwięczy potęga, złość i pragnienie, którego nie jestem w stanie zrozumieć. Gdy w mojej głowie nadal dźwięczy ostatnia sylaba, budzę się, moje ciało jest zimne i zlane potem, dłonie boleśnie ściskają w garści koc. Czasem jest tak źle, że nie chcę już nigdy więcej zasypiać, więc czuwam przez następne kilka nocy, by nie pozwolić tej kobiecie dojść do głosu. Ale to nigdy nie działa. Kiedyś muszę spać. Wymiękam i cały cykl zaczyna się od początku. Jestem zolem. Chociaż w głębi duszy w to nie wierzę. Czuję się surrealistycznie, jakby całe moje życie było snem, który śni się innej osobie. Nie mnie. Każdej innej osobie, ale nie mnie. Żeby to udowodnić, podczas kolacji omijam ochronę i udaję się w okolice boiska do piłki nożnej. Tam gdzie nie ma ludzi jest mniej patroli, ale mimo to muszę kryć się wśród drzew, by po drodze uniknąć agentów CIA. Między drzewami położona jest polana, niezbyt widoczna ze strony boiska i wystarczająco odległa od budynków szkoły i parkingu, że nie ryzykuję wysadzenia czegoś. Przynajmniej taką mam nadzieję. Albo i nie. Jeśli nic nie wybuchnie, to oznacza, że wszyscy się mylili i nie jestem zolem, a tego pragnę najbardziej. Chcę to zawalić. Ściskam w dłoniach baterię, którą wyjęłam ze szczoteczki do zębów Raine, zanim kładę ją na polance. Leży na kupce śniegu, niewinna i bezczelna. Cofam się i mrużę oczy, wpatrując się w nią. Staram się przypomnieć sobie, jak się czułam, zanim eksplodował samochód. Byłam podekscytowana. Nerwowa. Oczekiwałam, przez moje żyły przepływał najsłodszy rodzaj strachu. Kłóciłam się. Wtedy to do mnie dociera. Wspólny mianownik - rzecz, która była obecna w obu przypadkach - Shadus. Za każdym razem, gdy to się działo, rozmawiałam z nim. Nie ma go tu teraz, i nie wiem dlaczego, ani jaki miał na to wpływ. Może działa na mnie jak emocjonalny spust? Jeśli zol opiera się na emocjach, to muszę zacząć coś czuć. Krzywię się i skupiam gniew na baterii. Nawet nie drgnie. Oczywiście, że tak. Byłam głupia sądząc, że mam zol - każdy jest głupi myśląc, że to ja. Jak oni śmią?
Jak oni śmią tak mnie denerwować, przerażać, zaganiać w kozi róg i mówić mi, co robić, tylko dlatego, że myślą, że jestem czymś, co mogą wykorzystać... Słyszę słaby dźwięk 'pop' Obracam się gwałtownie. Bateria jest zatopiona w śniegu, miedź pękła jak rozdarty kwiat. Krople kwasu znajdującego się w środku baterii powoli wylewają się na śnieg, kawałeczki metalu są porozrzucane dookoła. Kamienieję. Wpatruję się w baterię przez, jak mi się wydaje, lata, a potem upadam na kolana. Nie. Nie, nie, kurwa nie. Rozglądam się dookoła, szukając czegokolwiek, co mogłoby to zrobić. Maszyny, magnesu, czegokolwiek. Tylko nie mnie. - Proszę - dyszę. - Nie. Proszę, proszę, proszę. Nie ja! Ktokolwiek! Ktokolwiek, tylko nie ja! Koga ja błagam? Boga? Jest już dla mnie za późno. Jest za późno, by mnie uratował. By ktokolwiek mnie uratował. Jestem zolem. Jestem strachem, potworem, czymś, na czym wszystkim zależy. Jestem punktem zwrotnym, którym nigdy nie chciałam być. Chciałam tylko, żeby Alisa była szczęśliwa, bezpieczna i zdrowa. Chciałam tylko chronić swoją rodzinę. Ośnieżone drzewa obserwują mnie z obojętnością, gdy cały mój świat staje w niewidzialnych płomieniach. *** Udowodniłam to sobie. I cały czas tego żałuję. Gdybym nie wyszłabym na polanę, by się upewnić, wciąż udawałabym, że nie jestem zolem. Ale teraz wiem, że to niezaprzeczalne. Teraz nie mogę od tego uciec. Nie mogę przymknąć na to oka. Mogłabym, ale to byłoby oszukiwanie samej
siebie. A to doprowadziłoby mnie do szaleństwa. Oczywiście, zakładając, że już nie jestem szalona. Dakota stara mi się pomóc tak, jak tylko może - jest miła i taktowna. Ale jedyne, co jestem w stanie zrobić, to odwarkiwać jej, na co nie zasługuje, z tego powodu czuję się jak gówniara. To tym właśnie jestem; gówniarą. Nic nie zrobiła. To ja mam problem. To ja ją porzucę bez słowa i nie mogę jej nawet powiedzieć dlaczego, przez obawę, że w jakiś sposób może się to przedostać do sotho. Za każdym razem, gdy się uśmiecha, zżera mnie od środka wina. Za każdym razem, gdy próbuje opowiedzieć dowcip, gdy stara się dla mnie tak bardzo, chcę jej powiedzieć, by znalazła sobie nową przyjaciółkę, taką, która nie jest gówniana. Wtedy człowiek zaczyna chodzić z Gutterem. Zimowy Bal musiał wzbudzić w niektórych jakieś poważne uczucia, ponieważ, nie więcej niż tydzień później, pierwsza międzygalaktyczna para upublicznia swój status, trzymając się za ręce. Patrzę na nich - Oświeconą i chłopaka z moich lekcji historii. Ich palce są splecione, nieśmiało krocza przez korytarz. Wyglądają na szczęśliwych, uśmiechają się do siebie i szepczą. W ich stronę kierują się wszystkie spojrzenia. Połowa z nas przyzwyczaja się do spojrzeń obcych, a druga połowa jest zazdrosna, że nie mieli odwagi zrobić tego pierwsi. Obserwuję to wszystko przez okno gabinetu lekarskiego. To moje comiesięczne badanie kontrolne. Yulan uderza w moje kolano młoteczkiem, a ono odskakuje. Bazgrze coś na swoim clipboardzie i podąża za moim spojrzeniem. - To wspaniałe, prawda? Spodziewałem się czegoś podobnego wcześniej, ale, jak podejrzewam, różnice kulturowe były zbyt wielkie, by je ot tak przeskoczyć. - Nie uda im się . - Potrząsam głową. - Gutterzy nie do końca uważają nas za sobie równych. A ludzie nie lubią tego, co jest inne. Będzie im ciężko. - Warto o to walczyć. Nawet więcej niż warto.
- Skoro tak mówisz, doktorku. - Proszę, połóż się. Kładę się na leżance. Podnosi moją koszulkę i dociska dłoń do moich żeber. Zastanawiam się ile jego lojalnych fanek EVE oddałoby wszystko, by przejść takie badanie. - Czy ostatnio byłaś nadzwyczaj głodna? Żadnych sensacji w rejonie blizny? Jego szare oczy wpatrują w tamto miejsce. - Czasem mnie boli, kiedy jestem naprawdę zła, albo smutna, lub coś w tym stylu, ale to normalne. Żadnego głodu. - I nie chorowałaś ostatnio ani nie miałaś żadnej grypy. - Kiwa głową, zimne palce naciskają moją bliznę. - Powinnaś być zdatna do podróżowania. - Nie mogę się doczekać - mówię. – Tego, że zostanę zabrana przez popieprzonych mnichów i przerobiona na broń. Oczy Yulana powiększają się przepełnione wyrzutami sumienia, które szybko ukrywa. - Normalnie wysłałbym cię na usunięcie twojego chipa EVE i wtedy szkoła zapłaciłaby połowę obiecanej kwoty. Ale nie chciałbym ryzykować operacją, wiedząc, że niedługo wyjeżdżasz. Więc Raine i ja przekażemy pieniądze na konto bankowe twojego taty. Powinnaś powiedzieć im o operacji. - Mam skłamać? - pytam. - Po prostu powiedz im, że się zbliża. To pomoże utrzymać pozory. Ktoś puka do drzwi. Dakota wsuwa swoją głowę do środka, a Yulan uśmiecha się. - Ach, wejdź, Dakota. Usiądź. Już prawie skończyłem z Victorią. Ta kiwa głową i siada na krześle. Yulan przechodzi na drugi koniec gabinetu. Siadam i spoglądam na nią.
- Wiedziałaś tę parę? - pytam. - T-tak. Każdy o tym mówi. Taj zatrzymał ich na korytarzu. Zabrał na stronę i o-odbył wymianę zdań, której nie dosłyszałam. Milczymy. Wzdycha. - Tego właśnie chcieli, kiedy w-wsadzili nas tutaj razem. T-to tak społeczeństwa mają połączyć się na stałe. Francuzi wżenili się w kulturę Rdzennych Amerykanów i zdominowali ją przez absorpcję. R-różne chińskie klany robiły to przez cały czas. To t-taktyka, którą ciągle się wykorzystuje i wykorzystywano, wystarczy spojrzeć na historię. Miłość przezwycięży wszystko, prawda?35 Yulan wygania mnie, dając mi wcześniej wystarczająco dużo czasu, bym pożegnała się z Dakotą. Kogo ja oszukuję? Nigdy nie będzie wystarczająco dużo czasu. Porzucę ją, pierwszego ludzkiego przyjaciela, którego miałam od długiego czasu. Kiedy wałkuję w kółko i w kółko tę myśl, korytarz przepełnia się opiniami na temat tej międzygalaktycznej pary. - Jest o wiele atrakcyjniejsza niż on - mogłaby znaleźć sobie lepszego wzdycha EVE. - Ciekawe, czy pyta go, jak smakuje? - Rozlega się chichot przy drzwiach. - To trochę ohydne, prawda? Kiedy się tak pomyśli o tym, kim na prawdę są. To jak chodzenie z dinozaurem. Para znajduje się w stołówce. Sprawiedliwy, który siedzi przy stoliku obok, dźga Oświeconą w ramię i pyta ją o coś, na co jej twarz zalewa czerwień.
35
Moje pierwsze skojarzenie: Sydney i Adrian z Bloodlines <3 Właśnie sobie uświadomiłam, że kiedy to piszę zostało tylko 20 dni do premiery ostatniej części O_O Co ja zrobię z własnym życiem, jak skończę the Ruby Circle ?!?! / Aga.
- Mark! Hej, Mark! - ze strony grupki chłopaków EVE stojących przy drzwiach rozbrzmiewa wołanie. - Całuje też jak jaszczurka? - Zamknij ryj - warczę na niego. Krąg przełamuje się, by wszyscy mogli na mnie spojrzeć. - W ogóle, po której stronie ty jesteś? - śmieje się EVE. - Nie mów, że też jesteś dziwką Gutterów? Prześpisz się z nimi wszystkimi? Daj mi znać, jeśli też mają jaszczurkowate kutasy, dobra? Podchodzę do przodu, grupa rozprasza się i śmieje z mojej próby złapania tego gościa za kołnierzyk. Czyjaś dłoń chwyta mój nadgarstek. - Odpuść, Vic - słyszę dochodzący zza moich pleców głos Raine. Gdy facet odchodzi i dołącza do swoich kumpli, dopiero wtedy puszcza mój nadgarstek. Czuję swędzenie w pięści, chęć by uderzyć tego sukinsyna. Zamiast tego kopię kosz na śmieci, metal wydaje z siebie satysfakcjonujący trzask. Oczy Raine są skupione na parze siedzącej przy stoliku. - Czyż nie są uroczy? To cudowne, że mogą być razem w taki otwarty sposób. Zazdroszczę im tego, jak bardzo bezpośredni są - zwraca się do mnie. Gdzie idziesz? - Zadzwonić do Alisy. Powiedzieć mojemu tacie, że zbliża się moja udawana operacja. - Opieram nogę o ścianę w stołówce. Dzwonię do niej dosłownie przez sekundę, a ona już odbiera. - Hej! - Jej głos jest taki czysty, promienieje. Jest szczęśliwa. - Cześć. - Uśmiecham się. - Jest tam gdzieś tata? - Taa, czemu pytasz? Wszystko w porządku? - Nic mi nie jest, chciałam tylko, byście wiedzieli, że mój chip EVE zostanie opróżniony w sobotę. - Ohydne. To znaczy w dobry sposób ohydne! Na pewno dobrze!
- To dobry początek zmian. - Mój uśmiech się poszerza. - Powiedz tacie, że pieniądze niedługo będą na jego koncie bankowym. - Tak, proszę pani. - Wyobrażam sobie jak salutuje. Słyszę jak wbiega do pokoju. - Tato! Tato! Jęk. Tata śpi pomiędzy zmianami. Alisa go obudziła. - Tato, pieniądze! Victoria powiedziała, że niedługo je dostaniemy. Powinnam jej powiedzieć o domu? Marszczę brwi. Ze strony taty nadchodzi "taaak" i do słuchawki wraca Alisa. - Mieliśmy zatrzymać to dla siebie, jako niespodziankę z okazji twojego powrotu do domu na wakacje, ale sądzę, że nie dam rady! Nie każ mi tego przed sobą chować, proszę. Bo chyba umrę. - No, dawaj, wykrztuś to. - Uśmiecham się. Jej ekscytacja jest zaraźliwa, niezależnie od tego, jak gównianie się czuje. - Tata i ja wybraliśmy dom! Jest trochę mały, ale ma otwierane okna i dużą kuchnię, i podwórko. W większości pokryte trawą, ale jest tam też drzewo wiśni z huśtawką, którą ktoś tam zostawił! Starszy pan, właściciel, powiedział, że go dla nas zatrzyma. Moje serce opada, gdy uświadamiam sobie, że nie będzie mnie tam, by go zobaczyć. - To świetnie. - Prawda? Jest bardzo blisko gimnazjum i liceum. Tata dostał też podwyżkę w młynie, więc tak długo, jak nie będę... - przerywa. Ale mogę wypełnić tę lukę; tak długo, jak nie będzie miała żadnego ataku, stać nas na pokrycie hipoteki. - Alisa, nie myśl o tym w ten sposób, okej? Jesteś zbyt młoda, by martwić się o te całe gówniane pieniądze. - Ty się martwisz - odcina się.
- Jestem inna, okej? Już o tym rozmawialiśmy. Po prostu podaj telefon tacie, proszę. Chrząka głośno. - Kocham cię - próbuję. - Kocham cię - odchrząkuje ponownie. Telefon milknie. - Hej, Vic - rozlega się oszołomiony głos taty. - Ile kosztuje? - pytam. - Vic, nie musisz się... - Ile kosztuje, tato? - Właściciel jest skłonny wynająć go z możliwością wykupienia. - Ale kosztuje? - Pięćdziesiąt tysięcy, to trochę więcej niż połowa tego, o co prosi. - Więc moja druga wypłata to pokryje? - Będę pracował, Vic, więc to nie jest tak, że... - Pieniądze pomogą, prawda? - Oczywiście kochanie, ale odłożymy też coś z tego na twój collage. - Brzmi na zbolałego. - Słuchaj, nigdy nie powiedziałem ci, ile dla mnie znaczy to, że tam jesteś. Dla nas. Z tymi wszystkimi wybuchami, tyle ryzykujesz. To musi być takie straszne... - Już mnie to nie przeraża - nalegam. - Nie martw się o mnie. Po prostu cieszę się, że mam odpowiednie predyspozycje genetyczne, by to robić. Mam odpowiednie predyspozycje genetyczne, by być bronią masowego zniszczenia. Widziałam te papiery wcześniej, gdy przychodziły na naszą skrzynkę mailową w mieszkaniu. Odrzucenia po niezliczonych testach EVE przeprowadzanych na nim. Też próbował być jednym. Skoro nie mam moich
'odpowiednich genów' po tacie, to muszą być po mojej nienawidzącej Gutterów mamie, co jest ironiczne jak cholera. - Muszę iść - zaczynam. - Zadzwoń do mnie później, pogadamy o ocenach i plotkach na temat chłopców, okej? Przewracam oczami i prycham. - Nie ma o czym gadać, tato. Słyszę w jego głosie, że się uśmiecha. - Kocham cię, uważaj na siebie. Kiedy to mówi, mam ochotę powiedzieć mu wszystko. Bezpieczny, ciepły tata. Tata, który zawsze wie co robić. Mogłabym mu powiedzieć, wtedy czułabym się mniej gównianie przed nim tego wszystkiego. Oszukam ich. Opuszczę bez słowa, a oni pomyślą, że jestem martwa, albo, jeszcze gorzej, ranna. Rząd nie powie im prawdy. Ledwo sam sobie mówi prawdę. Opieram się pokusie wygadania się i rozłączam połączenie. Powoli zaczynają się we mnie wbijać ciernie, a ja pozwalam im na to. *** Przez dolinę przetoczyła się śnieżyca, okrywając wszystko białym kocem. Ludzie lepią bałwany i obrzucają się śnieżkami. Do lunchu cała ta nowość już się wszystkim znudziła i jedyne, co zostało na trawniku, to zniekształcone odciski butów i topniejące potwory z ołówkami zamiast nosów. Gruby płaszcz; jest. Kalosze; są. Owijam sobie szyję szalikiem i podciągam jeansy udając się na poszukiwanie świeżej, nienaruszonej warstwy śniegu, by się nią nacieszyć. Nikt nie przeszkadza mi, gdy przechodzę pod drzewami przy śmietnikach, za którymi kiedyś paliłam. Duża połać czystego, białego śniegu jest cała moja. Upadam na plecy i rozkładam ramiona i nogi, by zrobić anioła.
- Hej! - Pojawia się nade mną twarz - dziewczyna z włosami związanymi w kucyk i czerwonym od zimna nosem. Obraca się do kogoś i wykrzykuje. - Tutaj jest! Strzepuję śnieg z jeansów. Otaczają mnie dwie dziewczyny i dwoje chłopaków. EVE. Dziewczyna z czerwonym nosem uśmiecha się do mnie. - Jestem Hailey. To jest Nate. - Wskazuje na chłopaka z rudymi włosami i patykowatymi ramionami. Macha mi. - I znasz Aidena, prawda? Aiden, który rozpoczął bójkę w stołówce. Kiwa głową, a ta druga dziewczyna, ta, która przykleiła się do Shadusa na Balu Zimowym - macha mi ręką. - Jestem Serena. - Victoria - mówię. - Wiemy. Stwierdziliśmy, że najwyższy czas cię poznać, prawda? - śmieje się Hailey. - Ona nie ma pojęcia kim jesteśmy, Hail. - Przewraca oczami Nate i uśmiecha się do mnie. - Przyjaciele Shadusa. Niestety, Hailey robi się zbyt podekscytowana, a to jest żenujące. - Słuchajcie, doceniam wasz wysiłek - zaczynam. - Ale nie jestem... - Typem, z którym łatwo się obcuje - prycha Nate. - Słyszeliśmy to od Shadusa. - Taaa. - Krzyżuję ramiona. - To. - Co ty tam robisz? - uśmiecha się Serena. - Śnieżnego anioła. - Aiden spogląda na ziemię. - Co, jesteś w przedszkolu? Serena trąca go ostro. Pociera żebra. Hailey kładzie się, podążając za moim przykładem, machając rękoma i nogami, by zrobić swojego anioła. - Wieki tego nie robiłam. To miłe - mówi.
Aiden podnosi grudkę śniegu ciska nią w szyję Nate'a. Chłopak klnie i zaciska mu ramię wokół szyi. Cofam się, schodząc im z drogi. Serena kładzie mi rękę na ramieniu i uśmiecha się. - Shadus nigdy nie wspominał, jak wysoka jesteś. To znaczy, widziałam cię na korytarzu i tak dalej, ale poważnie! Ledwie sięgam ci do ramienia. - Dzięki? - Wyślizguję się z jej uścisku. Aiden przewraca oczami. - Tylko dlatego, że jesteś wzrostu stolika nocnego, Serena, nie oznacza że reszta to jakieś giganty. - Uważaj na jej śnieżnego anioła! - warczy Hailey, gdy Aiden się potyka. - Powinniśmy byli przedstawić się podczas Owakess - wzdycha Serena. Przepraszam! Wszystko tam po prostu powariowało. Milczę. Te całe 'duże grupy ludzi', to nie moja rzecz. Serena obraca się i klaszcze w dłonie. - Ach, Shadus! Tu jesteś! Podchodzi do nas, kurtkę ma do połowy zapiętą, jakby wyszedł w pośpiechu, na rękach ma rękawiczki. Serena podchodzi do niego. Hailey siada i macha mu. Shadus dostrzega mnie i kiwa głową. - Cześć. Widziałem was z biblioteki. Co robicie? - Nic, stary. - Nate klepie go po plecach, gdy Aiden ciska kupką śniegu w szyję Shadusa. - Ach, sir'ka! - Shadus podskakuje starając się wytrząsnąć śnieg zza kołnierzyka koszulki. - Za co to było? Aiden wzrusza ramionami, a Nate wybucha śmiechem. - Kara za bycie czerwonookim punkiem? - Przestań, Nate – odcina się Serena.
- Myślę, że jego oczy są super - odzywa się Hailey. - Wyglądają trochę jak wzięte ze starych odcinków Star Treka - mówi Aiden. - Nie daję rady ich oglądać - jęczy Nate. - Grafika jest, kurwa, okropna. Teraz to ramię - Klepie Shadusa po ramieniu - jest o wiele bardziej realistyczne. - To dlatego, że jest prawdziwe, ty kupo gówna - prycha Aiden. Hailey wybucha śmiechem i opada na plecy w śnieg. - Wiem to, idioto! - warczy Nate. – Po prostu dokonywałem metaforycznego porównania, czy coś w tym stylu. Shadus chichocze, dźwięk jest niski i szczery. Spogląda na mnie. - Star Trek? - Naprawdę stary serial telewizyjny o międzygalaktycznych podróżach kosmicznych i kosmitach - mamroczę. Jego uśmiech staje się szerszy. - Więc oni 'wędrują' przez 'gwiazdy'36. Łapię. - Witamy w rozmowie, jaszczurze - chichocze Nate. - Zostaw go w spokoju. To urocze - uśmiecha się Serena. - To urocze - piszczy drwiąco Nate. Hailey ciska w jego głowę grudkę śniegu. Przyjaciele Shadusa nie są źli. Są hałaśliwi. Głośni. Przyszłam tutaj po odrobinę spokoju i świeży śnieg, a oni to wszystko odebrali, ale nie mogę mieć do nich żalu. Sposób, w jaki naśmiewają się z Shadusa za to, że jest kosmitą jest odświeżająco niewrażliwy - w ten sam sposób dokuczają Aidenowi przez to, że nosi okulary, albo Serenie przez to, że jest niska. To po prostu niezbędna część ich dynamiki. Shadus się nie wyróżnia; nie jest dla nich niezwykły. Cóż, może dla Sereny patrząc na sposób, w który ciągle dotyka jego ramienia, ale patrzenie na coś takiego jest pocieszające. Znak, że postrzegają go jak osobę, a dopiero później kosmitę. 36
Star – gwiazda trek – wędrować
Stoję koło Aidena, obserwując jak rzucają się śnieżkami. - Moj Gutter jest Oświeconym – mówi, poprawiając swoje okulary. - Nie patrzy na mnie. Odmawia mówienia po angielsku, używa jedynie Rahm. Nie istnieję dla niego. Jestem jedzeniem, nic więcej. Serena przedstawiła mnie Shadusowi. Na początku nie lubiłem go - był zbyt do mnie podobny. Ale starał się. Włożył w to prawdziwy wysiłek, wiesz? Nie przyjąłby nie jako odpowiedzi. Uparty. Zadawał zbyt dużo pytań. Przed nami Shadus wyciąga przed siebie rękę, by zatrzymać śnieżkę, Serena piszczy i chowa się za nim. - Nie znałem go - kontynuuje Aiden. - Prawdopodobnie szedłbym przez życie sądząc, że Gutterzy są chamskimi dupkami, który mówią jedynie w Rahm. - Wielu z nich właśnie takich jest - wytykam. - Niektórzy są - wzdycha Aiden. - A potem się zmieniają. Więc, pomimo faktu, że wszystko zaczyna wybuchać, może, tylko może, ta szkoła naprawdę działa. Uśmiecham się, a on szczerzy się krzywo. To takie ironiczne, że ceremonia ognia Gutterów odbywa się podczas najzimniejszego miesiąca w roku W kalendarzu ceremonia jest opisana jako 'tydzień wolny dla Gutterów, by zrelaksowali się i podładowali energię podczas kosmicznych rytuałów'. Tylko kilka osób wie, czym to tak naprawdę jest, ale, jak powszechnie wiadomo, ludzka ciekawość przejawia się poprzez pytanie, a wszyscy wiedzą, że Oświeceni są miękkim, idealnym celem - łatwo od nich wydobyć odpowiedzi. Dwa dni przed ceremonią każdy już wie, co nie zmienia faktu, że szkoła przymyka na to wszystko oko, udając, że to po prostu wyjazd wypoczynkowy. Niektórzy Gutterzy postanowili pozostać w szkole - Oświecona, która chodzi z człowiekiem jest jednym z nich. Inni Gutterzy rozpuszczają o niej różne plotki - nie bierze udziału w ceremonii, bo myśli, że już znalazła swojego ilssa. Ludzkiego ilssa. Wydają się obrzydzeni i wymawiają wyraz 'człowiek', jakby to było 'zwierzę'.
Radosna atmosfera zmienia również ludzi - korytarze wypełniają się głośnymi rozmowami, śmiechem i podawanymi karteczkami. - Czy powinnam w ogóle pytać o ceremonię? - Unoszę brew patrząc na Shadusa. - To dość prosta sprawa. - Ty... - Rumienię się. - Jak, uhmm, wybrałeś? Spogląda na mnie znad swojej książki. - Wybrałem? - Wiesz - mamroczę. – Wybrałeś, z którym Gutterem będziesz... no wiesz... Nagle wybucha śmiechem. - Fakt, że sugerujesz, że ograniczamy się do jednego partnera jest naiwny.37 Ciepło na mojej twarzy rozchodzi się teraz aż po nasadę włosów. - Wyglądasz inaczej, kiedy twoja twarz jest taka czerwona. - Uśmiecha się krzywo. - Jak to się nazywa? Wyglądasz... uroczo? - Co ty do cholery mówisz? - ucinam, moja twarz promienieje ciepłem. - Urocza. Tak, to jest to. I tak po prostu ciepło na mojej twarzy znika. Moje dłonie sztywnieją, gdy staram się rozwiązać zadanie z matematyki. Kamienieję. On tak naprawdę nie wie, co to znaczy. Nie jestem urocza. To zadanie Alisy, nie moje. To słowo jest odpowiednie dla ładnych ludzi, jak Raine i łagodnych, jak Dakota. Nie mnie. Po prostu używa tego słowa, bo po prostu gdzieś po prostu usłyszał. Przełamuję lód i wybucham śmiechem. - Kosmici nie powinni używać słów, których znaczenia nie rozumieją.
37
Padłam. Padłam i nie wstanę XD /Aga.
- W Rahm to mora. Raine powiedziała mi, że to oznacza mniej więcej to samo. Mały, miły, atrakcyjny. - Zamknij się! - Zatrzaskuję książkę. - Po prostu zamknij się, okej? - Coraz bardziej się czerwienisz. - Jego uśmiech się poszerza. - Twoje uszy, szyja, obojczyki... - Czy mógłbyś się do cholery zamknąć? - Podnoszę się tak gwałtownie, że krzesło odskakuje do tyłu. Wszyscy w bibliotece przenoszą na mnie wzrok. - Panno Hale! - woła bibliotekarz.38 - Proszę zniżyć głos! Osuwam się na moje krzesło, niski chichot Shadusa jest jak sól posypywana na moje otwarte rany. Chwytam książkę i jak burza wchodzę między półki, by ją odłożyć. Dlaczego nie mogę być normalną dziewczyną; przyjąć z komplement i zareagować śmiechem tak, jak z łatwością robi to reszta dziewcząt? Odkładam książkę i opieram czoło o rząd świetnie wyglądających skórzanych grzbietów. - Przepraszam - rozbrzmiewa głos Shadusa. Otwieram oczy - tuż koło mnie stoi Shadus, opierając się o półki z książkami. Zamykam oczy i wzdycham. - Nie rób tego. To ja. To ze mną jest coś nie tak. Nie reaguję jak normalna osoba. Szyderstwa, szepty, kpiny, one są w porządku. Ignoruję je, uderzając w coś, by mniej bolały. Komplementy? Nie wiem, co z nimi zrobić. - Jesteś inna. Co nie oznacza, że to złe - mówi. Przesuwa długimi palcami po grzbietach książek i wybiera jedną na chybił trafił i zaczyna ją przeglądać. - Jeszcze więcej literatury, w której bohater całuje obiekt swoich zainteresowań. Czy to tylko tym wasi pisarze są zainteresowani? Nie wydaje się być warte pisania na ten temat całej książki. - To nie jest takie złe - bronię ludzi. - Całowanie się. 38
Nadal nie wiem, czy to kobieta czy facet, by po angielsku jest tak samo, więc jak gdzieś wcześniej funkcjonował jako kobieta to z góry przepraszam. /Aga.
- Mówisz z doświadczenia? - pyta. - Druga klasa podczas szkolnego przedstawienia. Arnold Grady. Byliśmy w kulisach, za kurtyną. Stwierdziłam, że to dobra chwila, by tego spróbować. - Zatem, było to przyjemne? - Zbyt mokro - śmieję się, wspomnienie pali mnie jak stary tatuaż zażenowania. - Był niższy ode mnie - wszyscy chłopcy byli. Tak naprawdę zaczęli doganiać mnie dopiero w tym roku. - Jestem zazdrosny. Unoszę brwi. - Co? O niskiego chłopaka? - O twój pocałunek. Tak czule o nim mówisz. Nawet jeśli wystąpiły braki, jeśli chodzi o technikę, to nadal go pamiętasz. To musiało być ważne przeżycie. Podejrzewam, że nigdy nie zaznam czegoś takiego... Zbliżam się do niego. Odskakuje do tyłu, uderzając w półki z książkami, która zaczyna się chybotać, lecz po chwili stoi już stabilnie. Wskazuje na niego palcem. - Ciesz się. Wy macie ceremonię ognia. Nie marnujecie czasu na to całe onją-lubi-ona-go-lubi gówno. Wasza przyszłość jest zaplanowana przez wasze rodziny. Ale my? Ludzie? Łowimy na ślepo w stawie siedmiu bilionów ludzi, mając nadzieję, że któreś z nich nie jest zbyt szalone albo pasuje do nas. Jesteśmy tak zdesperowani, że kiedy znajdujemy kogoś, kogo możemy znieść przez dwie minuty, decydujemy się wziąć z nim ślub, choć w rzeczywistości do nas nie pasuje. Ale udajemy, że nic się nie dzieje, do momentu, gdy już dłużej nie możemy, następnie rozwodzimy się z nim albo zrywamy, podnosimy się i próbujemy jeszcze raz i jeszcze raz, co powoli rozrywa nasze malutkie, ludzkie serca na kawałki.39 Wpatruje się we mnie uważnie, jakbym pouczała go, a on starał się wyciągnąć jak najwięcej z tej lekcji. Prycham. 39
Jest to oficjalnie mój ulubiony fragment z całej książki. Tak pięknie to wszystko podsumowała <3 /Aga.
- Macie szczęście, Dziwadła. Wy wszyscy Gutterzy macie szczęście. - To, co ty nazywasz 'szczęściem' ja nazywam 'nudą'. - mówi. - Ludzki sposób może być bardziej bolesny, ale wydaje się o wiele bardziej zabawny. Zbliżam się do niego, spoglądam mu prosto w twarz. Jego klatka piersiowa unosi się i opada, dłonie są zaciśnięte w pięści. Rubinowe oczy wpatrują się we mnie. - Nie rób tego - mamrocze. - Nie rób czego? - ćwierkam. Walczy z czymś wewnątrz siebie, w jego wyrazie twarzy powoli pojawiają się przebłyski bólu. - Victoria... Przyciskam głowę do zagłębienia, gdzie jego bark łączy się z szyją. Pozwalam, by mój oddech łaskotał jego skórę. W każdym filmie, który widziałam to tak wygląda - przepełnione tandetnymi pauzami i przesadnie dramatycznym dokuczaniem. Jeśli chce człowieka, to go dostanie, Hollywoodzkie wzorce i tak dalej. Przeciągam wargami wzdłuż jego szyi, dociskam je lekko do kącika jego ust, co nie jest prawdziwym pocałunkiem. Bardziej obietnicą, zmysłową obietnicą ciepła i słodyczy. Nie do końca wiem co robię - ale, cholera, nie pozwolę, by mój brak doświadczenia to zrujnował. Zatracam się, daję się ponieść działaniu. Czuję się jakby ktoś inny przyciskał swoje usta do jego zszokowanych warg, ktoś inny przesuwał swoim językiem po jego górnej wardze, proszę o pozwolenie na wejście. Jakaś inna dziewczyna na pół kwili, a na pół jęczy w jego usta. - Co tu się dzieje? Odpycha mnie tak gwałtownie, że prawie uderzam w półkę z książkami naprzeciwko. Pani Gianca stoi na końcu korytarza, ma skrzyżowane ramiona i niecierpliwie tupie nogą. - J-ja - jąkam się. - Próbowałam sięgnąć po książkę nad jego głową!
Pani Gianca unosi brew spoglądając na Shadusa, który odchrząkuje i kiwa głową. - Powinni umieścić tutaj więcej podestów. Spojrzenie pani Gainci przeskakuje pomiędzy mną, a Shadusem, a potem z powrotem, jakby oglądała mecz tenisa. Wiercę się - ile widziała? W końcu przełamuje ciszę. - Wracajcie na swoje miejsca, do nauki. Teraz. Spodziewam się, że Shadus zachowa się, jakby uraziła jego dumę sotho, ale on natychmiast wypełnia jej polecenie, a ja podążam za nim. Nie możemy spojrzeć sobie prosto w oczy. Pani Gianca przez chwilę rozmawia cicho z bibliotekarzem, a potem wychodzi. - T-to było głupie - mówię. - Przepraszam. Czasem zapominam, że... - Zapominasz czego? - nalega, kiedy próbuję się wymigać od odpowiedzi. - Że nie jestem Gutterem. I, że ty nie jesteś człowiekiem. W ciągu milisekundy jego spojrzenie z miękkiego staje się ostre. - Nigdy o tym nie zapominaj. Kiwam głową. Dzwonek dzwoni, wstaje i wychodzi szybko, w jakiś sposób odnoszę wrażenie, że zrobiłam coś źle, w złym momencie, w zły sposób. Coś, czego nie można cofnąć. *** Wieczorem przyjeżdżają autobusy na ceremonię ognia. Raine pakuje lekkie ubrania - ładne bluzki i spódniczki. - Nic ci nie będzie prawda? - pyta. - Będziesz sama?
- Nic mi nie będzie - zapewniam ją. - Shadus sam to powiedział... mharata potrzebują czasu, by być w stu procentach pewni. Nic nie zrobią, przynajmniej w ciągu kilki najbliższych dni. Raine wzdycha. - W porządku. Yulan ma mój numer. Od razu nas zaalarmuje, gdyby coś się stało. - Gdzie odbywa się ceremonia? - pytam, starając się odwieść ją od tematu. - W zamkniętym na czas remontu ośrodku narciarskim. Przynajmniej w tym roku zmienili miejsce - znudził mi się Klasztor Ognia w naszym rezerwacie. I uwielbiam obsługę hotelową. - Stoki narciarskie - wzdycham z tęsknotą. - Nie będziemy dużo zjeżdżać. Moje uszy płoną. Raine tłumi śmiech dłonią. - Zawsze byłam pod wrażeniem ludzkiej czystości. W szczególności Amerykanie wydają się być wrażliwi. Inne kraje są o wile bardziej pobłażliwe. Rzucam jej stanik, którego stara się dosięgnąć. Jej głos przybiera śpiewny ton. - Czy jest ktoś, o kim w szczególności mam ci złożyć raport po powrocie? - O czym ty mówisz? - Taj jest podobno dość... obdarowany. Ja tam nie wiem, zawsze uważałam go za oschłego i nudnego, więc nigdy nie próbowałam. No ale mimo to, dobrze jest wiedzieć prawda? Naśladuję odruch wymiotny. Raine wybucha śmiechem i stuka się palcem w podbródek. - Wolę innych Oświeconych. Sprawiedliwi są znośni, ale czasem zbyt wolni, natomiast Egzekutorzy są przepełnieni pasją, ale dość brutalni.
- Czy ja naprawdę muszę to wszystko wiedzieć? - Rzucam jej szczoteczkę do zębów. Łapie ją. - No nie wiem? Shadus jest znany z tego, że... - Nie słyszę cię! - Zakrywam uszy poduszką. Po chwili odsuwam ją, a Raine kontynuuje pogodnie. - ...gryzie. - Okej! - mój głos jest piskliwy. - Po prostu zamknij się teraz. Śmieje się i zapina swoją torbę. - Kiedy mnie nie będzie - żadnego myszkowania w moich kosmetykach. Jeśli naprawdę chcesz, możesz pożyczyć moje ciuchy. - I zaryzykować umiarkowanie wspaniałym wyglądem? Nigdy. Klepie mnie po dłoni. Spoglądam przez okno, obserwując jak autobusy podjeżdżają po Gutterów eskortowane przez czarne Suv-y wypełnione ochroniarzami. Gutterscy uczniowie wydają się szczęśliwsi niż kiedykolwiek, jakby jechali na wakacje. Dla nich to wakacje. Droga jest dzisiaj, ze względu na zimno, wyjątkowo pozbawiona protestujących. Autobusy skręcają za róg i znikają mi z pola widzenia. Jedyne towarzystwo, jakie mi pozostało, to przyjaciele Shadusa i Dakota. - Nie dąsaj się, Serena. Wyglądasz jak zgnieciony buldog. - Pieprz się - warczy na Nate'a Serena. Wybucha śmiechem i klepie mnie po plecach. - Ty też, Vic. Rozchmurz się. Niedługo wróci. - I tak mnie to nie obchodzi. - Pociągam nosem. - Mam nadzieję, że jak wróci to nie będzie miał już tego kija w dupie. Ostatnio był taki sztywny - jęczy Hailey. - Byłoby fajnie, chyba, że zacząłby mnie nim nawalać w głowę - drwi Nate.
- Wy naprawdę g-go lubicie, co? - Uśmiecha się Dakota. Aiden poprawia swoje okulary i spogląda na mnie. - Tak bardzo, jak lubimy mokre koty z ostrymi pazurami. - Aiden lubi być przekorny - potrząsa głową Nate. - Ach, spójrz na siebie z tak wielkimi słowami i tak małym móżdżkiem drażni Aiden. - Mały móżdżek? Ty dupku! - W powietrze wylatuje otwarta butelka z ketchupem. Uchylamy się wszyscy. Szkoła bez Gutterów wydaje się niepełna. Ich nieobecność jest prawie bolesna. Puste stoły są jak otwarte rany, które przypominają nam o tym, że wszędzie otaczają nas Gutterzy. Wszyscy mówią po angielsku - monotonnie i nudno. W związku z wyjazdem Taja straszne zbrodnie, takie jak graffiti w łazienkach, nasiliły się trzykrotnie. I najdziwniejsze - od kiedy zaczęłam się martwić tym, czym martwił się Taj? W mieście razem z Dakotą znajdujemy magazyn z Raine w środku, wyglądającą eterycznie nawet w czarnej skórze i neonowym makijażu. Jest, z braku lepszego określenia, nieziemska. Widziałam już wystarczająco wielu Gutterów, by dostrzegać drobne różnice w ich twarzach i by wiedzieć, że Raine jest najładniejsza. Nie powiedziała tego, jednak wiem, że to jej każdy chce podczas ceremonii ognia. Dakota rzuca mi krzywy uśmieszek. - Jest ciężko, prawda? Starać się nie myśleć o każdym z nich. Mam nadzieję, że Ulsi poszczęści się w tym roku z Tajem. Przeglądam magazyny, krzywiąc się. Uderza mnie reklama z półnagim modelem i oplatającą go nogami dziewczyną. To właśnie w tej chwili robią Gutterzy. Model jest zbyt silny, by być nim, ale mino to... Kim jest dziewczyna, z którą jest? Dziewczyny, w liczbie mnogiej! Czy on, tak jak Raine, lubi
Oświeconych? A może lubi niskie dziewczyny? Przyjazne dziewczyny? Dziewczyny z krągłościami? Czy to one do niego przychodzą, czy on do nich? Przewracam stronę i uderzam się kilka razy magazynem w twarz. Nie powinnam o tym myśleć. To tylko ciekawość - nie zazdrość. Jakbym miała być zazdrosna o jakieś kosmitki. Dzisiaj protestujących przy bramie jest tylko kilku, ale w mieście jest ich pełno. Stoją na skrzyżowaniach, rozdają ulotki, inni chodzą po chodnikach i noszą plakaty z antygutterskimi sloganami. Jeden jest w szczególności gówniany "Wchodzą w naszą politykę jak w masło - Gutterzy!”40 - Wyglądacie jak dwie rozsądne dziewczynki - uśmiecha się kobieta i wciska mi do ręki ulotkę, gdy czekamy z Dakotą na zielone światło. - Chciałybyście się zapisać do naszego miesięcznego biuletynu? Organizacja protestów, odświeżające spotkania - wszystko tam jest. - Nie dziękuję. - Och, musicie być uczennicami - EVE - z Green Hills! - zachwyca się inny protestujący. - Wyglądacie na dość zdrowe. Dobrze was karmią, czy może Gutterzy są priorytetem? - EVE są zbrodnią przeciwko naturze - wtrąca się trzeci protestujący, marszcząc brwi. - Wasze ciała są brudne i skalane tkanką kosmitów. Pierwsza kobieta, ta która do nas podeszła, gapi się na mnie, gdy krytykuje nas dwójka pozostałych. Jej oczy się rozszerzają. - Alexandra? Sztywnieję. Kobieta kiwa głową, jej uśmiech się poszerza. - Tak! Wiedziałam, że wyglądasz znajomo! Jesteś... jesteś córką Alexandry, prawda? Wyglądasz jak jej lustrzane odbicie.
40
Po angielsku to się oczywiście ładnie rymuje. /Aga.
Dołączają do niej dwie kolejne kobiety, jedna przyciska dłoń do ust. - O mój Boże, masz rację. Myślałam, że Jon żartował, kiedy powiedział, że jej córka jest EVE! Dakota z niepokojem przenosi ciężar z nogi na nogę Ukrywam mój grymas. - I co z tego? - mówię. - Jestem EVE. Karmię Gutterów. Czy zatrzymalibyście się by kupić głodnemu hamburgera? To to samo. Pierwsza kobieta śmieje się. - Och, proszę. Nie udawaj, że robisz to z litości. Płacą ci jak księżniczce. - Łatwiej jest przyznać, że córka Alexandry uległa chciwości, niż litości w stosunku do kosmitów - ktoś szydzi. - Hańbisz jej imię. - Jesteście szalonymi członkami sekty - syczę. Dakota ciągnie mnie za rękaw ze zbolałym wyrazem twarzy. - Zielone światło. Po prostu chodźmy. Podążam za nią, pode mną rozciągają się białe pasy przejścia dla pieszych. Z każdym krokiem mój chip EVE przepełnia się ciepłem. Co oni wiedzą? Nie wiedzą ile cierpienia zadała nam nienawiść mamy. Ile cierpienia mi zadała. Upuszczam ulotkę na ulicę, by przejechał ją samochód. W dniu, w którym autobusy wracają z ceremonii ognia, czekam na nie na podjeździe. Chłód jest gorzki, ale odświeżający. Inni czekający rzucają w siebie śniegiem. Dalego ode mnie ktoś klęczy z kapturem na głowie i grzebie w śniegu, pewnie zgubił kolczyk podczas bitwy na śnieżki. Ostatecznie dołączają do mnie przyjaciele Shadusa i Dakota. Autobusy podjeżdżają i zaczynają się z nich wylewać Gutterzy. EVE chichoczą, komentując wygląd Gutterów - wręcz błyszczą, pławiąc się w niekończącym się zadowoleniu z siebie. Nauczyciele udają, że nic nie zauważają, machają do swoich powracających podopiecznych. Raine podbiega do mnie w nieskończenie wysokich butach i przytula mnie, obejmując ramionami za szyję. Uśmiecha się do Dakoty i całuje ją w policzki jak
szykowna dama. Przyjaciele Shadusa obserwują nas z zaszokowanymi wyrazami twarzy. Raine macha im palcami. - Musicie być kumplami Shadusa, o których nie może przestać opowiadać. - Taa - garbi się Nate, wyraźnie się rumieniąc. - Nazywam się Nate. Miło mi cię poznać. Nawet Aiden wręcz garnie się, by uścisnąć dłoń Raine. Hailey mówi coś o jej butach, ale nie słyszę tego wyraźnie - wyciągając szyję, by zobaczyć innych Gutterów. Spoglądamy sobie przez chwilę w oczy z Tajem. Kiwam mu szybko głową. Wołają go jego Sprawiedliwi przyjaciele. Shadus wygląda tak samo, jego ciemne włosy są zmierzwione, długie nogi z łatwością niosą go przez tłum. Podciąga swój plecak i chucha na dłonie. - Tu jest nasz jaszczur. - Wskazuje go palcem Nate. Serena piszczy. Raine, Dakota i ja patrzymy jak jego kumple podbiegają do niego. jak na starych filmach, mknąc przez pole kwiatów. Nate szturcha go w ramię. Aiden poprawia swoje okulary i zadaje mu jakieś poważne pytanie. Shadus rumieni się i każe mu pilnować swoich własnych spraw. Aiden i Nate chichoczą. - Chyba się porzygam. Kto nadal robi tą podbiegnę-do-ciebie-zrozpostartymi-ramionami szopkę? Powie wam kto - nadgorliwe dziwadła - mówię. - Mówi to dziewczyna, która uśmiecha się, stojąc na czubkach swoich palców - wzdycha Dakota. Spoglądam w dół i staję na całych stopach. - Były zmarznięte - narzekam. - Uh-uh - uśmiecha się Raine, nieprzekonana i macha Shadusowi. - Chcesz poznać szczegóły teraz, czy później? - Chyba nie… - zaczynam dyszeć. - Zabrania się mieszać sotho z innym sotho. Ale podczas śniadania słyszałam różnie historie - mruga. - Nie chcę słyszeć tych 'historii’. Nawet mnie to nie obchodzi.
- Nawet na chwilę nie oderwałaś wzroku od ręki Sereny położonej na ramieniu Shadusa - ćwierka. - Myślę, że cię to obchooodddzzzziii. - Nie obchodzi. -Zzmuszam się do oderwania od nich wzroku. Wymalowane błyszczykiem usta Raine układają się w uśmiech, gdy wzrusza ramionami. Serena zaczyna gonić Nate'a, ciskając w niego śnieżkami za coś, co powiedział, Hailey jest tuż za nimi. Shadus podchodzi do nas z Aidenem. Kiwa nam głową. - Dakota. - W-witamy z powrotem - Dakota uśmiecha się. Spogląda na mnie. - Victoria. - Co u ciebie dziwaku? - zmuszam się do zachowania naturalnego tonu głosu. Rzuca mi pełen niedowierzania uśmiech. - Co? Mam coś na twarzy? - Coś innego niż zwyczajny wygląd a la głupek? - pyta. - Nie. - Też miło mi cię widzieć, beh-rak - odcinam. - Och widzę, że pobrałaś kilka lekcji przeklinania w Rahm? Chyba nie spodziewasz się, że to mnie zainteresuje. - A ty chyba nie spodziewasz się, że cię przytulę, jaszczurze. - I tak wiem lepiej - szczerzy się. Aiden unosi kciuki do góry, dając mi znać, że podobały mu się moje obelgi. Dakota rozmawia teraz z Raine o teście z chemii. Shadus nie rusza, by do nich dołączyć - zamiast tego stoi przy mnie na krawężniku. Bok przy boku, czuję bijące z każdego jego wydechu ciepło, mały obłoczek pary. Jego nos jest czerwony od zimna, kiedy prawie udaje mi się złapać jego spojrzenie, odwraca wzrok, patrząc w niebo i udając, że jest zainteresowany niewidocznym słońcem. Albo koronami drzew. Czymkolwiek. Czymkolwiek, byleby nie mną. - Uhm - Oblizuję wargi. - Sądzę, że głupie było by z mojej strony zapytać się jak było? - Trochę głupie, to prawda - zgada się krótko. - Co u ciebie?
- Dobrze - kiwam głową. Byłam zajęta wyobrażaniem sobie twoich głów z ciałami modeli przytulającymi się do modelek, ale było dobrze. Ten mentalny obrazek nadal wywołuje u mnie wybuch śmiechu. - Czy coś cię bawi? - Marszczy brwi. Jego głos w mojej wyobraźni wydobywa się z ust na twarzy Shadusa, przyklejonej do obcego ciała. Zakrywam twarz dłońmi. - P-przepraszam - śmiech wstrząsa moim ciałem. - Twoje męskie cycki są zbyt duże by brać cię na poważnie. - Moje co? - w jego głosie słyszę, że uśmiecha się zdezorientowany. - Ccycki? Ja... ich nie mam. Czuję łagodną dłoń Raine na swoich plecach. Odgarnia mi włosy z ramienia i mruga ponad nim do Shadusa. - To jest to, co nazywają zazdrością, Shadus. Robi ona coś strasznego z ludzkim umysłem, miażdży go jak nic innego. - Idź siebie! - piszczę, a ona wybucha śmiechem i podchodzi z powrotem do Dakoty. Shadus kaszle i spogląda na trawnik. - Jeśli musisz wiedzieć, to nie podobała mi się ceremonia, tak jak w poprzednich latach. To wydawało się... inne. Dziwnie puste - mamrocze. Nie wiem co powiedzieć. Nie wiem, co to znaczy. Jedyne co wiem to to, że te słowa, mimo zimnego powietrza, okrywają całe moje ciało ciepłym kocem. Zanim zdaję sobie sprawę z tego, co robię, przytulam go, obejmując ramionami jego klatkę piersiową. Czuje jak jego mięśnie sztywnieją. Z daleka dociera do mnie głos Raine i współlokatorki Dakoty. Czy one się patrzą? Nie obchodzi mnie to. Pozwalam mi na to. Zacieśniam mój uścisk wokół jego talii i mamrocze prosto w jego klatkę piersiową, kołnierz ze sztucznego futra łaskocze mnie w nos. - Tęskniłam za tobą. Następuje chwila, w której sądzę, że mnie odepchnie tak jak to zrobił w bibliotece. Jak na to zasługuję. Powoli podnosi ręce do góry...
Wrzask jest jak wkłucie się igłą prosto w moje ucho, przebijające się przez miękki mózg i tą przyjemną chwilę. Krzyk pochodzi od Sereny, która przed chwilą upadła. Nate pomaga jej wstać, reszta spogląda w miejsce, które dziewczyna wskazuje z szeroko otwartymi oczami. Hailey wymiotuje. W ich stronę zaczynają biec nauczyciele, tuż za nimi podąża ciekawski tłum. Nate zaczyna gorączkowo szukać swojego telefonu, gdy podbiegamy do niego. - Serena, co się stało? - Potrząsa nią Aiden i spogląda tam, gdzie skierowane jest jej spojrzenie, przerażone i zaszklone. Zaczyna krztusić się i dostaje odruchów wymiotnych. Shadus dostrzega to pierwszy. Odwraca się i staje pomiędzy tym czymś a mną. - Nie patrz. - Co to jest? Czy to martwe zwierzę, albo coś w tym stylu? - Spoglądam na niego. Twarz Dakoty blednie, gdy to dostrzega, a Raine wydaje zduszony okrzyk. Krzyki odbijają się od ośnieżonych drzew. Nauczyciele każą wszystkim się cofnąć. Wyciągam szyję i spoglądam nad ramieniem Shadusa. Połać śniegu pokryta jest krwią, czerwień i róż barwią każdy kryształek. Ciepło krwi rozpuściło śnieg dookoła niej - purpurowa, powoli krzepnąca breja i blada, martwa ręka wyciągnięta do przodu, błagająca o pomoc, która nigdy nie nadejdzie. Kłębek włosów, długich i ciemnych i sploty pokrywają kawałki rozerwanej czaszki. Szare oczy teraz szkliste i niesamowicie oświetlone przez słońce padające na śnieg. Martwy Gutter jest Oświeconą - połową guttersko-ludzkiej pary. *** Gdy ciało zostaje przetransportowanie, na okolice miejsca zbrodni zostaje założona blokada. Światła samochodów policyjnych błyszczą na tle nocnego nieba niczym rubiny i szafiry. Żółta taśma ograniczająca miejsce zbrodni łopocze na wietrze. Surowe, białe litery 'FBI' wyróżniają się na czarnych kurtkach. Badacze zbrodni przechadzają się wokół w gumowych butach i plastikowych strojach, zbierając do plastikowych pojemników interesujące przedmioty pęsetami i umieszczając tabliczki w ważnych miejscach. Wszędzie dookoła błyskają flesze aparatów. Zakrwawiony śnieg został zebrany do worków, które agenci zebrali ze
sobą, lecz nadal widoczne są lekko różowe ślady. Nauczyciele, Gutterzy i uczniowie tłoczą się przy taśmie ograniczającej miejsce zbrodni. Raine patrzy na to wszystko przez okno, przyciskając palce do zimnego szkła. - Kiedy umiera Gutter mówi się, że jego dusza wraca do domu, na naszą planetę, by żyć z boginiami. Obraz zmasakrowanego ciała po raz kolejny pojawia się w moim umyśle. Biel i czerwień oraz te puste oczy. Raine zaciska dłonie w pięści, jej paznokcie wbiją się we wnętrze dłoni. - Czy to okropne, że jej zazdroszczę? - Wybucha śmiechem, niskim i gwałtownym. Jej ciepły oddech, sprawia, że szyba paruje, gdy krztusi się własnymi słowami. - Czy to okropne, że ja też chcę wrócić do domu?
10. Kochankowie Gutterzy nie odprawiają rozległych ceremonii ku pamięci zmarłej osoby ani pogrzebów. Dla Gutterów śmierć jest tylko wyzwoleniem ich duszy. Zdjęcie zabitej Oświeconej zostało ustawione w alkowie w holu, mały stolik ugina się pod ciężarem świec i kwiatów, na ten swój własny sposób ludzie mogą się pożegnać z jej odejściem jako osoby fizycznej. Jej chłopak, EVE, stoi przed nim z apatycznym wzrokiem zawieszonym nad stolikiem. Wręcz go unika. Jego oczy są zapadnięte, nikt nie ma odwagi, by zmierzyć się z tym pustym spojrzeniem. Nawet jeśli był to tylko nastoletni romans, to coś dla niego znaczył. Nawet jeśli w środku była jaszczurzym kosmitą, to coś dla niego znaczyła. Teraz moja kolej, by udawać, że jestem wysuszona. Yulan miał mnie operować. Ale zamiast tego, po prostu spędzam noc w jego gabinecie, jakbym się kurowała. To tylko farsa, ale pomaga zachować pozory, co lubi powtarzać Yulan. Budzę się w środku nocy - na zewnątrz jest ciemno. W pokoju obok pali się pojedyncza lampka na biurku. Yulan pochyla się nad papierami, czytając i przerzucając w tę i z powrotem kartki. Dopija resztki jyulo - rozcieńczoną mieszankę emocji podobną do kawy - i pociera oczy. Długi kucyk, opadający mu na plecy, jest poplątany. Jego palce są poplamione tuszem. - Doktorku? - mój głos przypomina skrzek. Podnosi wzrok i wstaje. - Victoria. Nie powinnaś chodzić... - Nic mi nie jest. Która godzina? Łapie mnie za ramie i sadza na krześle. Zegar wskazuje czwartą nad ranem. Uśmiecham się oszołomiona.
- Czy ty w ogóle śpisz, doktorku? - Jestem podatny na bezsenność. Dzisiejsza noc jest wyjątkowo koszmarna. - Prawdopodobnie za bardzo się o wszystko martwisz. - Moje ramiona są ciężkie. Opieram je o kolana. - Muszę, Victoria. Jesteśmy w bardzo istotnym momencie całego procesu. - Procesu? - Procesu powstrzymania wojny. - Myślisz, że ona naprawdę wybuchnie? Yulan odchyla się do tyłu, w buzi ma długopis. - Tak. Nie. Możliwe. Nie chcę by wybuchła, ale intuicja podpowiada mi, że ona nadchodzi. Nadchodzi już od dłuższego czasu. Gutterzy mogą udawać, że wszystko w pełni kontrolują, ale jesteśmy wojowniczą rasą. Uwielbiamy konfrontacje. To cud, że byliśmy w stanie chylić czoła przed ludźmi przez tak długi czas. Powraca do swojego stosu papierów. Cisza musi być dla niego zbyt przytłaczająca, bo włącza telewizor i kontynuuje pracę. Widomości. Nawet tupecik prezentera nie jest w stanie odciągnąć mnie od jego słów. - Tragiczny wypadek w pierwszej na świecie ludzko-kosmicznej zintegrowanej szkole zaczyna budzić wątpliwości w ekspertach. Zamordowanie młodego Guttera w Green Hills High School poddaje pod wątpliwość wszystko, co rząd robi - i nie robi - by chronić oba gatunki. Moim dzisiejszym gościem jest... Yulan niespodziewanie znowu wyłącza telewizor. Przestrzeń pomiędzy jego brwiami marszczy się. - Czy u was, Gutterów, istnieje coś takiego jak morderstwo? - pytam cicho. - Każdy gatunek, jak sądzę, ma coś takiego. Po tym, gdy Sprawiedliwi przeprowadzą dochodzenie i znajdą winnego, morderca zostanie oddany w ręce
Egzekutorów. Cały czas ich kary wypełniony jest torturami. Niektórzy są nawet torturowani do końca ich życia, nie mogą zaznać wyzwolenia, jakim jest śmierć. Urządzenie medyczne wydaje z siebie piknięcie. - Powinnaś iść spać, Victoria - sugeruje Yulan. - Dlaczego zabito tego konkretnego Oświeconego? Jedyną rzeczą, którą zrobiła było... - Zaangażowanie się w otwarty związek z człowiekiem - wytrąca Yulan. Zdejmuje swoje okulary i ze znużeniem pociera oczy. - To nie jest przypadkowy akt nienawiści napędzanej strachem. To dokładnie wyrachowane posunięcie, swego rodzaju oświadczenie. - Mharata? Potrząsa głową. - Nie. Obawiam się, że to ktoś o wiele bardziej przerażający. - Jerai? Yulan rzuca mi ostre spojrzenie. - Jerai jest zdolny do wielu rzeczy, ale nigdy nie uciekłby się do bezsensownego morderstwa. Skarcona spoglądam na swoje stopy. Zapomniałam jak bardzo Yulan szanuje Jerai'a, niezależnie od tego, jak gównianie go traktuje. - To nauczyciel czy uczeń? - pytam. - Nie wiemy. Osobiście powiedziałbym, że to Gutter. Jednak niczego nie jestem pewien. Policja już się tym zajmuje. - To nie jest żadne usprawiedliwienie! - Chwytam się oparcia krzesła. - Nie możemy pozwolić, by to gówno znów się wydarzyło i to tuż pod naszym nosem! W szarych oczach Yulana czai się uśmiech.
- Martwienie się o takie rzeczy nie jest twoim obowiązkiem. Zostaw to nam. Twoim zadaniem jest skupienie się na zolu i nic więcej. - Ponieważ to tylko tym jestem. Bronią - mówię z goryczą. - Nie, ponieważ w tej chwili to najważniejsza sprawa. Ty jesteś teraz najważniejsza. Więc zajmij się sobą. Dla naszego dobra, jeśli nie twojego. Jego długopis zaczyna skrobać po papierze. Wstaję i klepię go po plecach. - Prześpij się, doktorku. Rozsuwam zasłonkę z tyłu sali i kładę się do łóżka. Kilka minut później słyszę jak zasłonka się porusza, do środka wpada słabe światło pochodzące z biura. Yulan stoi w drzwiach. Siadam. - Doktorku? - Czy Raine... - Yulan waha się, potem potrząsa głową i zaczyna cofać się. Nieważne. To było głupie z mojej strony. - Czy, co? Możesz mnie zapytać, doktorku. Yulan toczy jakąś wewnętrzną walkę, na co wyraźnie wskazuje jego zrozpaczony wyraz twarzy, w końcu bierze głęboki wdech. - Czy Raine w ogóle o nie wspomina? Jesteś blisko niej, więc zakładam... - Znowu potrząsa głową. - Proszę, zapomnij o tym, co przed chwilą powiedziałem. Zachowuję się bezsensownie. Patrzę jak wraca do swojego biurka i pracuje do chwili, gdy moje powieki stają się zbyt ciężkie, by utrzymać otwarte oczy. *** Mowa dyrektora Freesona jest naciągana. Męczy się z napisanymi na kartce słowami. W końcu poddaje się i pociera twarz dłońmi. - O śmierci nie można powiedzieć nic mądrego. Po prostu przychodzi. Tragedią jest to, że nie spodziewaliśmy się, że przyjdzie akurat tutaj. Wszyscy jesteście
niesamowitymi uczniami, każde z was jest inne. Te właśnie te różnice czynią nas silniejszymi, ale wygląda na to, że kogoś to nie obchodzi. - Bierze głęboki wdech. Szef policji, starszy mężczyzna z siwymi włosami, kładzie mu rękę na ramieniu. Dyrektor usuwa się na bok i robi mu miejsce na podium. - Powiedzieliśmy to wcześniej i powiemy to jeszcze raz - grzmi szef policji. - Jeśli posiadacie jakiekolwiek informacje dotyczące tego wydarzenia, nawet najmniejsze, najdziwniejsze spostrzeżenia, proszę zgłoście to jednemu z naszych oficerów. Jeszcze raz dziękuje za współpracę. Chwytam mój dres i idę na w-f. Pod moimi stopami skrzypi trawa. Niebo jest szare, gdzieniegdzie na wierzch przebijają się blade promienie słoneczne. Boisko do piłko nożnej zostało w całości opanowane przez moją biegającą klasę. Kilkoro z przyjaciół Shadusa też w niej jest - Serena macha mi, a Nate klepie mnie po plecach, gdy przebiega koło mnie, kończąc swoje ostatnie okrążenie.41 Wzdycham i zaczynam biegać. Raine mknie przede mną z wdziękiem gazeli. Dakota zrównuje się ze mną, żadna z nas nie jest sportowcem - jej ciało jest zbyt krępe, a moje pozbawione mięśni. Jedyną wolniejszą od nas osobą jest gruby EVE, który sapie za moimi plecami. Zwalniam, by złapać oddech. Dakota staje koło mnie, ciężko dysząc. - Cholernie nienawidzę biegać - prycham. - Nienawidzę tego bardziej niż historii. Bardziej niż lekcji gotowania. Jestem gotowa, by przewrócić się celowo i przelać trochę własnej krwi. Targe mnie zwolni, jeśli zobaczy krew, prawda? Dakota wybucha śmiechem połykając gwałtownie powietrze. Powoli zaczynamy normalnie oddychać, kiedy Dakota przełamuje ciszę. - Nie wydajesz się... Chodzi mi o to, że ostatnio jesteś bardzo smutna... Pocieram czoło.
41
Przypominam o innym systemie edukacji w USA tj. nie maja czegoś takiego jak klasa tylko po prostu chodzą na dane zajęcia z określonymi ludźmi swojego rocznika. Wiecie, żeby nie było, że Vic nie wie kto w jej klasie jest XD /Aga.
- Co? - Jeśli jest ci smutno z jakiegoś powodu, to wiesz, możesz mi powiedzieć. Podwijam lekko do góry koszulkę, by dopuścić do mojej skóry trochę chłodnego powietrza. Ona wie. Jakaś ukryta głęboko część jej umysłu poskładała kawałki i wie, że wyjadę. - Carlotti! Hale! - wrzeszczy Targe. - Ruszajcie się zanim wstawię wam jedynki! Wzdycham w wyciągam w jej stronę dłoń. Chwyta ją i ruszamy razem do przodu. Udaję, że nie widzę Taja na schodach w oddali. Udaję, że nie pochyla się nad poręczą, obserwując jak moja klasa - ja – biegam, dopóki nie dzwoni dzwonek. Stoi tak daleko. Boi się. Boi się tego, co przydarzyło się tej Oświeconej. I czuje się winny, że nie mógł tego powstrzymać. I z powodu tego, że jesteśmy (byliśmy?) przyjaciółmi. Stoi daleko, ponieważ jesteśmy przyjaciółmi, przyjacielskie nastawienie jest przyczyną śmierci. *** Cztery dni po tym, jak Oświecona – Halsi -została zabita, Mark, jej ludzki chłopak, pęka. Gdy pewnego dnia podczas lunchu stoi przed jej tablicą pamiątkową, krew zaczyna mu cieknąć z kącików ust. Odkasłuje, plując nią. Jego kanaliki łzowe napełniają się czerwienią, wzdłuż jego twarzy zaczynają cieknąć się dwie wstęgi krwawych łez. Ochrona doprowadza go do gabinetu Yulana na czas. Mark, dzięki Bogu, zostaje uratowany. Jego chip zostaje wyjęty, a on zostaje odesłany do domu, by żyć swoim cywilnym życiem. Kolejny nastoletni EVE, dziewczyna z niezliczoną liczbą kolczyków pochodząca z Nowego Jorku, zajmuje jego miejsce. Świat bezdusznie prze do przodu.
11. Wieża Rodzice zaczynają zlatywać się z całego kraju, gdy śledztwo w sprawie morderstwa zostaje prawie zakończone i uczniowie otrzymują pozwolenie od policji, by opuścić szkołę. EVE wychodzą, ciągnąc za sobą walizki na kółkach, na brzuchach mają świeże blizny, w miejscach gdzie znajdował się chip, który został przedwcześnie opróżniony. W korytarzach rozbrzmiewają łzawe pożegnania przyjaciół. Klasy stają się jeszcze bardziej puste. Ilu EVE wyjedzie? Ilu Gutterów zostanie ze względu na to pozbawionych jedzenia? Patrolujący mharata przypominają koty w dżungli, poruszają się cicho i żwawo wzdłuż korytarzy. Każdy zauważył, że zaczęli poruszać się szybciej, reagować szybciej i częściej zmieniać pozycje. Czasem nawet rozmawiają ze sobą niskim, urywanym Rahm. Raine twierdzi, że to oznacza, iż zawęzili listę podejrzanych do kilku osób. Nienawidzę ich. Nienawidzę sposobu, w jaki się poruszają, tego jak się patrzą, jak ich oczy mnie śledzą. Ale to nieuniknione. Nie mogę im uciec. Napięcie z dnia na dzień staje się coraz gorsze do zniesienia. Czasem po prostu chcę do nich krzyknąć; 'To ja, wy idioci, weźcie mnie i miejmy to z głowy!'. Dzwonią do mnie tata z Alisą. Głos taty załamuje się z obawy. - Victoria, nie będę ci powtarzał tego dwukrotnie. Wracasz do domu, kto wie co... - Potrzebujemy tych pieniędzy, tato. Nie płacą tym, którzy wyjeżdżają. - Victoria, tam nie jest bezpiecznie! - Wszędzie kręci się ochrona! Jest jej jeszcze więcej! A zabójca? Policja jest prawie pewna, że jego celem są tylko Gutterzy.
- To nie jest wymówka! Wiesz jakie są te szalone antygutterskie organizacje! - Tylko cztery miesiące, tato! Tylko cztery. I będziemy mogli kupić ten dom i wrócę do was. To kłamstwo. To najlepsze, cholerne kłamstwo, jakie kiedykolwiek powiedziałam. Jestem pewna, że jego umysł wraca teraz do każdego wspomnienia mamy, jakie mu jeszcze pozostało. Tak bardzo potrzebujemy tych pieniędzy. Po minucie pełnej napiętej ciszy wzdycha, długo i ciężko. - Nie mogę uwierzyć, że się na to zgadzam. Przysięgasz mi, że skorzystasz z systemu wzajemnej pomocy? Pamiętasz wszystko, czego cię nauczyłem? - Wszystko. Milczy. Praktycznie słyszę jak jego serce rozciąga się w dwie strony większego dobra i mojego dobra. - Nie mogę ciebie też stracić, Vic. - Nigdy nie stracisz. Kolejne kłamstwo, które sprawia, że moje serce roztrzaskuje się, jak upuszczona na ziemię porcelana. - Dzwoń do mnie codziennie. Żadnych wyjątków, bo przyjadę i cię zabiorę. - Okej. Proszę, przyjedź po mnie. Proszę, zabierz mnie stąd. Shadus wydaje się bardzo szczęśliwy - śmieje się z Nate'm i uśmiecha się, gdy Hailey woła jego imię albo Serena łapie go za ramię. Kroczy przede mną, gdy idę do biblioteki. Podczas naszej przymusowej wspólnej nauki jego wzrok jest przeważnie skupiony na książce, okazjonalnie na mnie. - Podasz mi gumkę? - pytam. Podnosi wzrok i chwyta gumkę w kształcie misia, którą pożyczyła mi Dakota. Przez chwilę wpatruję się w jego twarz, marszczy
nos i podaje mi ją. W jego oczach czai się drwiący komentarz, lecz odpuszcza sobie. - To nie moje - wyjaśniam. - Dakota mi ją dała. Starałam się z całych sił nie cisnąć ją przez pokój, gdy pierwszy raz ją zobaczyłam. Nie uśmiecha się. Całą jego uwagę przykuwa podręcznik. - Uczysz się na... - Nie - warczy. - Nie, co? - Nie zmuszaj się, do udawania, że nic się nie dzieje. Nie będę płakać. Muszę być odważna, śmiała, być dziewczyną, która zawsze ma rację. Broną. Silną bronią. Taką, która może ochronić Alisę. A teraz, najwyraźniej, taką, która może ochronić całą rasę. Shadus odrywa wzrok od książki i siada obok mnie. - Mharata się zbliżają - mówi. - Taaa - prycham. - To jest twoja ostatnia szansa. Nadal istnieje możliwość, by zrobić to sposobem Raine. Możesz wybrać. Nie jesteś bezsilna. - Naprawdę? - prycham, co brzmi, jakbym była pod wodą. - Bo czuję się, kurwa, bezsilna. Shadus wyciąga przed siebie rękę i zakłada mi luźny kosmyk włosów za ucho. Jego ruch jest delikatny i wywołuje kłucie gdzieś głęboko w moim sercu. Otwiera książkę, którą trzyma i mi ją pokazuje. To podobizny Umali i Asary, wykute w piaskowcu tak, by były zwrócone twarzami do siebie. -To jest twoja moc. To jest twój wybór. Możesz użyć mocy do progresji lub zniszczenia. Nie będę kłamał. To będzie trudne. Będziesz ranna, zarówno twój umysł jak i ciało. Mharata są bezwzględni. Przeszłaś już znacznie gorsze rzeczy. I
wiem, jak silna jesteś. Mharata są niczym w porównaniu do blizn, cierpienia zadanego ci przez życie. Czuję jak nasionko nadziei kiełkuje w mojej klatce piersiowej, co wywołuje ścisk w moim chipie EVE. - Jeśli się tego podejmę... Czy uda mi się wszystko powstrzymać? - Prawdopodobnie. Ale nic się nie zmieni. Sotho nadal będą dążyli do opuszczenia tej planety. Ludzie nadal będą chcieli nas zabić. Po prostu nie będziesz już dłużej częścią tego. Wojna będzie nieunikniona. Ale tu także masz wybór. Yulan zrobi to, jeśli Raine mu to każe. Masz wiele możliwości. Musisz się zapytać sama siebie, czego pragniesz. Czego najbardziej chce Victoria Hale? Milczę, a potem zaczynam kopać głębiej. Mijam chip EVE, moje potrzeby ochraniania, swoją utratę mamy i to, kim jestem jako Victoria. - Chcę... Chcę być szczęśliwa. Shadus uśmiecha się. - Więc już wiesz, co musisz zrobić. - Ale- Ale co z wami? Gutterami? Bez zolu, będziecie... - Nic nam nie będzie. Nie wiem czy ktoś ci powiedział. - Uśmiecha się tym swoim półuśmieszkiem. - Ale jesteśmy bardzo inteligentni. Przechytrzymy ludzi i znajdziemy jakiś sposób. Może to nam zająć więcej czasu, może stracimy jeszcze kilku Gutterów. To wszystko. Shadus zakłada mi kolejny kosmyk włosów za ucho i uśmiecha się promiennie. - Rób to, co uczyni cię szczęśliwą, Victoria. Tylko o to proszę.42
42
Prawie się popłakałam to czytając :,C /Aga.
12. Pustelnik W swoich snach nie mam już chipu EVE. Biegnę przez zimowy las znajdujący się na obrzeżach szkoły, śmieję się i omijam skały i leżące na ziemi kłody.43 Moja blizna nadal znajduje się poniżej żeber, lecz czuję się lżejsza, bardziej wolna i poruszam się jak radosny wiatr. Dobiegam do trawinka przed szkołą. Czerwone plany topią się na śniegu w oddali. Gdy zbliżam się do nich, mam wrażenie, jakby całe światło naglę zaczęło się robić przydymione. Ciało Alisy zastąpiło Oświeconą na śniegu, jej czaszka jest roztrzaskana, a szczęka oderwana. Gdy wrzeszczę, a łzy spływają mi po twarzy, na śniegu pojawia się i zaczyna sunąć w moją stronę fioletowooka kobieta o czarnych włosach. Powietrze dookoła niej jest mgliste i zniekształcone ciemnością. Uśmiecha się tym samym złośliwym i szaleńczym uśmiechem. - Zostaw mnie! - krzyczę na nią. - Tilu’ak mau vasora - szydzi ze mnie, i wyciąga ręką w moją stronę, by mnie złapać. Budzę się w ciemnym pokoju, z jeszcze ciemniejszym sercem.
43
Tak bardzo skojarzyło mi się to ze scenami ze Zmierzchu , jak Edzio i jego rodzinka radośnie hasają sobie po lesie >.< /Aga.
W mordę misia, mnie tak samo, tylko widziałam Belkę zabijającą biednego jelenia xD /Marta
13. Księżyc Protestujący się, kurwa, nie poddają. Maszerują nieustępliwie i machają transparentami. Nauczyciele opuszczają rolety w oknach, by odgrodzić nas od tego widoku, lecz to nie zmienia faktu, że nadal słyszymy ich krzyki. Zawsze w ich głosach brzmi. Najpierw otwarcie szkoły dla kosmitów, a teraz morderstwo jednego z nich? Ich wykrzywiony wyraz twarzy jest uzasadniony, lecz jeszcze więcej nienawiści nie przyniesie nikomu niczego dobrego. Skandują w dzień, krzyczą do rodziców wywożących swoje dzieci EVE ze szkoły, a w nocy rozpraszają się jak wataha hien. Policjanci od czasu do czasu wchodzą na lekcje i wywołują kogoś na przesłuchanie. Klasy pustoszeją. Ktoś przebija opony samochodów nauczycieli. Ściany zaczynają pokrywać się przepełnionym buntem graffiti. Większa jego część musiała zostać namalowana przez uczniów, ponieważ g; 'Nauczyciele to bezużyteczne kutasy' i 'Gutterskie dziwadło zasługiwało na śmierć, była dziwką'. Dozorca zmywa to wszystko i wzdycha, jakby był najstarszym człowiekiem na całym świecie. Jakby był jedynym normalnym człowiekiem na świecie. Mój oddech sprawia, że na szybie pojawia się chmurka pary, gdy obserwuję jak pracuje. Szczotka do szorowania, woda, westchnięcie, wiadro. - Victoria? Podnoszę wzrok. Jaskierkowate pasemka i zdeterminowane złote oczy. Widoczne są też czarne kręgi pod oczami. Musi pracować trzy razy ciężej niż zwykle. - Hej, Taj. Dawno się nie widzieliśmy. Taj kiwa głową. - Byłem... zajęty.
- Zbyt zajęty, by chociaż powiedzieć cześć? Wygląda jakby zżerało go poczucie winy, więc szybo wycofuję się. - Słuchaj, nie. Przepraszam. Nie o to mi chodziło. Dobrze cię znów widzieć, to wszystko. Przyzwyczaiłam się do tego, że kręcisz się dookoła i... - Dasz się zabić. Moje oczy rozszerzają się. Jego twardnieją. - Co? - Zabójca cię obserwuje. - Ty... - Zbliżam się do niego. - Wiesz kto to jest? - Wiem, że był to ktoś, kto został oddelegowany przez sotho Sprawiedliwych, by obserwować relacje budujące się w szkole - mówi Taj. - I na wypadek gdyby jakikolwiek człowiek wszedł w romantyczny związek z Gutterem, zabójca otrzymał pozwolenie, by unicestwić Guttera tak, by utrzymać czystość 'krwi'. - Co? To szaleństwo... - Nieprawda, jeśli weźmiesz pod uwagę, że ludzie mają prawie sto procent szans na zajście w ciążę spędziwszy tylko jedną noc z Gutterem i vice versa. Rezultat jest - Drży. - Rezultat jest obrzydliwy. Oświeceni sprawdzili to w swoich laboratoriach. W dodatku nie można przeprowadzić aborcji bez zabijania matki. - Więc Halsi była - przełykam. - Była w ciąży? - Na pewno - mówi Taj. - A sotho nigdy by na to nie pozwolili. Ktoś podsunął jej tabletki wczesnoporonne. To brudne, ale bardzo efektywne. Pewnie chciała wybiec na podwórze, poszukać pomocy, ale nigdy tam nie dotarła. Krzywię się, obraz jej perforowanej głowy i wyrwanej szczęki dyndającej obok jest jak przerażający znak pojawiający się pod moimi powiekami. Desperacko staram się go pozbyć. - Więc to było sotho. Sotho zabiło ją - mówię.
- Nie, to był Gutter ze szkoły. Ale moja siostra wydała na to pozwolenie, to prawda. - Zabijacie swoich własnych ludzi? - syczę. - Zabiliście dziewczynę, bo ... bo się zakochała? Oczy Taja znów twardnieją. - Zrobimy wszystko, by nasza kultura przetrwała. Nie pozwolimy by została zbezczeszczona, albo zatracona, przez ludzi i ich skazy. Musimy pozostać takimi, jakimi jesteśmy. Nie możemy bardziej ulec waszym wpływom, niż to już zrobiliśmy, bo staniemy się słabi, a wy, ludzie, będziecie mieli dogodną możliwość, by nas zabić. Musimy być silni. Musimy pozostać wyłącznie Gutterami. - Ale ta szkoła... chodzi o integrację! To jest cel... - Celem jest utrzymanie dobrej przykrywki - mówi Taj. - Jeśli odmówilibyśmy waszemu rządowi współpracy w projekcie desegregacji, dalibyśmy im powód do zastanawiania się nad tym, czy ich nienawidzimy, albo czy czegoś nie planujemy. Więc współpracujemy, by nie podpaść waszym politykom. - Więc to była dla ciebie gra? To wszystko? Taj kiwa surowo głową. - Każdy dzień. - Nawet bycie moim przyjacielem? - pytam gorzko. Taj otwiera usta, rozgląda się, a potem przenosi wzrok na mnie, na jego twarzy widać wewnętrzną rozterkę. - Tak. - Kłamiesz - ucinam. - Wiedzę, że kłamiesz. - Nawet nie - unosi głos - mów mi o kłamstwie. Jeśli tak cenisz swoje życie, to trzymaj się z daleka od Shadusa. Na zawsze. - Czy ty... - mrugam. - Czy ty mi grozisz? Twój głos jest zgorzkniały, unikałeś mnie. Nie mów mi, że jesteś...
- Nie będę rozmawiał z tobą dłużej na ten temat - przerywa mi chłodno i odchodzi. - Zazdrosny – kończę, nie zwracając się do nikogo. Ale to brzmi głupio, nawet dla mnie. Ostrzegł mnie tylko, nic więcej. To była dla niego przykrywka, nic więcej. *** Morderca mnie obserwuje. Ale z drugiej strony wszyscy to robią. Mharata, protestujący, Yulan, Raine, Shadus i Taj. Wszyscy mnie obserwują. Powinnam już do tego przywyknąć. Czy morderca nadal miałby mnie za cel i zabiłby mnie, gdyby wiedział, że jestem zolem? Czy morderca zapytał się najpierw mharata czy Halsi jest zolem, zanim ją zabił? Chora, gorąca fala obrzydzenia podchodzi mi do gardła. To byłby pozbawiony serca, praktyczny czyn, coś typowego dla Gutterów. Mogę to wszystko zostawić. Nadal mam czas, by wrócić do Alisy i taty. Ponad wszystko pragnę wrócić do domu. Chcę, żeby po prostu wyjęli ze mnie chip, dali mi pieniądze i bym wróciła do domu. To wszystko, czego kiedykolwiek chciałam. Ale teraz jestem pionkiem. Tak długo, jak mam w swoim ciele chip EVE, jestem pionkiem w tej pojebanej międzyrasowej tajnej bitwie. Biorę głęboki wdech, stojąc przed gabinetem Yulana. Teraz albo nigdy. Wyjmie mój chip i to wszystko się skończy. Muszę to zrobić. To odeśle mnie z powrotem do życia, którego chcę, uczyni mnie szczęśliwą. Popycham drzwi. Wita mnie ostry zapach antyseptyków i gazy. W środku nie ma Yulana. Mężczyzna o ciemnych włosach i oliwkowej skórze siedzi na jego krześle. Jest odwrócony. - Umm, dzień dobry? - pytam. Mężczyzna obraca się i natychmiast wiem, że popełniłam błąd, przychodząc tutaj. Oczy tego mężczyzny są krwistoczerwone. Sotho Egzekutorów. Ale to coś więcej. Na jego twarzy widać te same wysokie kości policzkowe, te same szerokie usta i grube jastrzębie brwi. Poznałabym tą twarz wszędzie; Shadus. To jego ojciec.
- Yulan jest aktualnie nieobecny - mówi mężczyzna, jego głos jest jedwabisty i głęboki jak kołysanka. - Jestem Osha, Egzekutor. A ty jesteś...? Cofam się do drzwi, szukając ręką klamki. Ale one nie otwierają się. Potrząsam nimi i naciskam klamkę gorączkowo, ale one nawet nie drgną, jakby ktoś przytrzymywał ja od zewnątrz. - Nie chciałem cię przestraszyć - mówi gładko Osha. - Ale obawiam się, że nie możesz teraz wyjść. Są rzeczy, które musimy omówić. - J-jak co? - Wyprostowuję się i zakładam ramiona na piersi, grając, jakbym właśnie nie próbowała desperacko się stąd wydostać. - Wydaje mi się, że mój syn naopowiadał ci kłamstw. Zaoferował ci wyjście możliwość, by Yulan wyjął twój chip EVE. To nieprawda. Yulan nie może tego zrobić. - Zrobił to już w przypadku wielu EVE, którzy wyjechali – nie zgadzam się z nim. Na pewno może to zrobić. Osha uśmiecha się, jego usta ledwie poruszają się. - Tak. Może to zrobić. Ale ja na to nie pozwolę. - Skąd wiesz, co Shadus mi powiedział? - mrużę oczy. - Nie byliśmy blisko kamer. To prawda. Od chwili ujawnienia prawdy w kantorku, Taj, Raine, Shadus i ja dokładaliśmy wszelkich starań, by nie rozmawiać w pobliżu kamer. A jeśli staliśmy gdzieś obok, mówiliśmy cicho i zasłanialiśmy usta ręką, by nie można było czytać z ruchu naszych warg. Osha puka w swoje lewe ramie. - Powiedzmy, że mój syn ma kilka ulepszeń. Pokazał ci je. Pozwoliłem sobie... wzmocnić je zanim wyjechał. - Podsłuchiwałeś go?
- Podsłuchiwałem wszystko - poprawia Osha. - Nie mogłem pozwolić mojemu jedynemu synowi przebywać w tym miejscu bez swego rodzaju zabezpieczenia. Wygląda na to, że miałem rację, robiąc to. Nie tylko pilnie śledziłem to, co dzieje się w tej ruderze, ale znalazłem też jedyną rzecz, której szukał Jerai. Nie - jedyną rzecz, której wszyscy szukaliśmy. On wie. Twarda zimna masa zastyga mi w gardle. Wie, że jestem zolem. Osha wstaje, jest bardzo wysoki, szybko przeprowadzam inwentaryzację pomieszczenia - okno. Dam radę, jeśli uda mi się go zwieść. Na pewno? Czy dorośli Gutterzy są tak szybcy jak nastolatki? Jest tylko jeden sposób, by się tego dowiedzieć. Jakby czytając mi w myślach, Osha wzdycha. - Wolałbym, żebyś nie stawiała oporu - mówi rzeczowo. - To zapewniłoby mniej obrażeń po twojej stronie. - Pierdol się - pluję. - Czuję się, jakbym już cię znał, wulgaryzmy i tak dalej. Prawda? Ponieważ słyszałem wszystko, co mu mówiłaś. Zastanawiam się - czy on czuje to samo w stosunku do ciebie? Wzdrygnęłam się, na co Osha wybucha śmiechem, dźwięk brzmi jak nucący wąż Koncentruję się na sprzęcie medycznym znajdującym się za nim. To elektryczność. Mieszam mój gniew, strach i wstyd tak, by paliły jak tatuaż na moim mózgu. Osha sztywnieje, jego śmiech milknie i zostaje zastąpiony przez złowrogi uśmiech, ostry jak sztylet. - Nawet - mówi - nie próbuj. Zaciskam dłonie w pięści i krzywię się. Wyraz jego twarzy natychmiast się zmienia - jego policzki i szyja pokrywają się jasnofioletowym odcieniem, źrenice stają się pionowe. Paznokcie rosną – teraz są długie i czarne, a w ciągu ułamka sekundy jego kły wydłużają się. Nieludzki syk nakłada się na słowa. - Nie próbuj mnie, człowieku.
- Powiedziałam PIERDOL SIĘ! - wrzeszczę i nurkuję pod biurko. Sprzęt medyczny błyska zielonym światłem i wybucha. Uderzam mocno o ziemię, w mojej głowie rozbrzmiewa dzwonienie. Metal i szkło wbijają się w ściany, podłogę i plecy Osha. Ale on nawet nie drga. Podchodzi do biurka i spogląda na mnie tymi przerażającymi oczami, jego ostre kły lśnią, gdy się uśmiecha. - Będziesz potrzebowała czegoś więcej, mały zolu. Dostrzegam jego pięść ułamek sekundy przed tym, jak z całej siły wali mnie nią w żołądek, ostry ból wypycha mi całe powietrze z płuc, zginam się wpół. Świat kręci się wokół mnie. Słyszę jak drzwi otwierają się za moimi plecami, odbieram dźwięki, jakbym była zanurzona w wodzie. Lśniące buty, garnitur, ktoś pochyla się nade mną. Okulary, które zostają zdjęte z nosa. Różowe, blade oczy. Mharata. Ten różowy kolor wwierca się w moją duszę, jakby szukając czegoś. Przysięgam, że zaczynają lekko lśnić, lecz to wrażenie szybko znika. Mharata spogląda w górę i kiwa głową na Osha, to wszystko co wiedzę, ponieważ moja głową opada do tyłu, powieki protestują, cały świat nagle gaśnie.
14. Sąd ostateczny Policjant uważa, że jestem ładna. Oczywiście, że tak. Wszyscy ludzie sądzą, że Gutterzy są ładni, poza tymi, który nas nienawidzą. Moje spokojne zachowanie i gutterska krew ich dezorientuje, chociaż widzieli już gorsze rzeczy. Mimo wszystko muszą radzić sobie z najgorszymi z mętów społecznych. Jest ich dwójka - jeden gruby i jeden wręcz kościsty. Ten gruby siedzi na biurku, a kościsty stoi przy drzwiach. Mój prawnik, zatrudniony przez sotho Sprawiedliwych, siedzi po mojej prawej stronie. Jest małą kobietą o dużej, opuchniętej twarzy i ostrym języku. Gruby policjant pochyla się do przodu. - Ulsi, co wiesz o zniknięciu Victorii Hale? Zwołali już wielu Gutterów do tego samego pomieszczenia - nieużywanego kantorka w Green Hills High, który został przerobiony na pokój przesłuchań. Przyprowadzali tutaj wiele osób po eksplozji, a jeszcze więcej po morderstwie, lecz jestem pierwszą osobą przyprowadzoną w tej sprawie. Mimo wszystko jestem jednym z Gutterów, którzy znali ją najlepiej. Splatam palce dłoni, zanim odzywam się. - Wiem, że zaginęła tydzień temu. Wiem, że jej zniknięcie było bezpośrednim powodem zamknięcia szkoły, ponieważ została oficjalnie uznana za 'niebezpieczną'. Wiem, że ostatni raz widziałam ją podczas lunchu tamtego dnia. Jadała z Dakotą i ze mną w głównym holu. - Czy wspominała coś? Cokolwiek? Może coś ją trapiło? Albo na coś narzekała? Uśmiecham się. - Musi pan jej dobrze nie znać, detektywie. Victoria była bardzo skrytą osobą, wręcz zamkniętą. Rzadko wspominała komuś o swoich problemach, a jeszcze rzadziej mnie. To z Dakotą była bliżej.
- Ale byliście przyjaciółkami - nalega oficer. - Byłyśmy... znajomymi. Była jednym z niewielu ludzi, którzy mnie rozumieli. Była dosadna, tak, i przeklinała za dużo. Ale pod tą ostrą warstwą bardzo dobrze rozumiała uniwersalne problemy egzystencjalne. Oficer marszczy brwi i kręci głową. - Okej, w porządku. Więc znałaś ją. I nie wydawało ci się, by coś trapiło ją przed zniknięciem. - Och, nie - poprawiam szybko. - Stopniowo wydawała się coraz bardziej czymś martwić. Na pewno coś ją zżerało Była rozdrażniona. Kika razy była niemiła w stosunku do Dakoty i musiałam jej łagodnie przypomnieć, by tak szybko nie wpadała w gniew. Coś na pewno ją martwiło, ale nigdy o tym nie wspominała. - Kiedy zauważałaś zmiany? Pukam palcem w podbródek. - Kilka dni przed Balem Zimowym, tak mi się wydaje. W połowie grudnia. - Czy zanim zniknęła, zauważyłaś u niej jakieś dziwne zachowanie? Uśmiecham się znowu. - Generalnie była bardzo dziwna. Nie zauważyłam nic niezwykłego. Ale uznałam za nietypowe, że spędzała dużo czasu z Shadusem. Spędzała czas ze wszystkimi sotho i wszyscy wydawali się ją bardzo lubić. Przypominam sobie jak Taj na nią patrzył tej nocy na Balu Zimowym, gdy tańczyli, lecz szybko odpycham tą myśl. Zazdrość lepiej pasuje ludziom. A moje wszelkie szanse u niego już dawno zniknęły. Odchrząkuję. - Ale tego miesiąca stało się jasne, że ona i Shadus byli... czymś więcej. Rozmawialiście z nim? Może wie coś więcej.
Oficerowie wymieniają spojrzenia, które znam bardzo dobrze, spojrzenie, które jest tak niesławne w kręgach Gutterów. Już z nim rozmawiali. I okazał się mniej niż chętny do współpracy. - Jeśli to wszystko, panowie, moja klientka musi wrócić do pakowania - wtrąca prawniczka. Gruby oficer wzdycha. - Taak, racja. Daj nam znać, jeśli coś przyjdzie ci do głowy. - Dobrze - uśmiecham się. - Dziękuję. Mój prawnik zostaje w środku, gdy ja wychodzę, ponieważ za chwilę zawołają innego Guttera na przesłuchanie. Reprezentuje ona większość z nas przed nieefektywnymi i niewątpliwie skorumpowanymi ludzkimi przedstawicielami prawa. FBI - podobno jedne z najlepszych ludzkich służb specjalnych - nie rozwiązało sporawy morderstwa Halsi. Jeśli byłoby to zadanie Sprawiedliwych, rozwiązaliby całą zagadkę w ciągu tygodnia. Mijamy się z Tajem. Więc to on jest teraz wołany na przesłuchanie. Zatrzymuje się i kiwa mi głową. - Ulsi. - Sotho - kłaniam się lekko. - Życzę ci siły na twoim przesłuchaniu. Prycha. - Nie będę jej potrzebował. Są wyjątkowo słabi i nieskuteczni. Moja klatka piersiowa staje się dziwnie lekka, ale utrzymuję niezmieniony wyraz twarzy. - Zgadzam się. Taj wygląda na bardzo zmęczonego i wypompowanego. Po zniknięciu Victorii stał się niesamowicie zgryźliwy. Raine i Shadus tak samo, lecz Shadus okazywał to najgorzej ze wszystkich. Taj jest powoli torturowany przez jej status zaginionej i wszyscy mogą to dostrzec. - Mam nadzieję, że ją niedługo znajdą - próbuję. Taj wzdryga się, w jego złotych oczach pojawia się ból.
- Jeśli... jeśli pilnowałbym prawa, w ogóle by nie zaginęła. To moja wina. Jego głos jest tak załamany, że mogę poczuć jego ból, jakby był moim własnym. Bardzo, bardzo się o nią troszczy, co zarówno mnie smuci i cieszy. - Z pewnością nie, sotho. To wina tego, kto ją zabrał. Nie obwiniaj się. Na samym końcu ścieżki nienawiści do samego siebie leży nieprawda. - Ostatnią część mówię w Rahm, to cytat z Ki'eth.44 Taj powoli wdycha i wydycha powietrze, następnie stara się słabo uśmiechnąć. - Tak. Masz rację. Będę starał się sobie częściej o tym przypominać. Dziękuję. Patrzę jak idzie do pomieszczenia z nową, wyprostowaną postawą. To niedużo i nie będzie trwało długo, ale przez tę chwilę wydaje się mniej przytłoczony, a to wszystko, na co mogę mieć nadzieję. Idę do mojego pokoju, patrzę na trawnik przed szkołą. Przed bramą gromadzą się teraz setki protestujących, a flesze kamer medialnych co chwilę oświetlają budynek. Dwie eksplozje, morderstwo i zaginięcie - potrzebowano o wiele więcej bodźców niż można było się spodziewać, by zamknąć szkołę. Ale ludzki rząd, uparty i nie pojmujący co się dzieje, w końcu ustąpił i nakazał kompletną ewakuację dzień po tym, jak Victoria zniknęła. Green Hills High jest skończone. Następnego dnia po zniknięciu Victorii jej ojciec przyjechał do szkoły. Błagał dyrektora, by ją znaleźli. Wpadł w histerię i został zaciągnięty do swojego samochodu przez CIA. Na terenie budynku jest coraz mniej ochroniarzy. Mharata powoli wracają do rezerwatu, a policja pozostawiła minimalną ilość patroli. Rozprzestrzeniły się plotki, że morderca dorwał Victorię i jej ciało po prostu nie zostało na razie 44
Trochę nie ogarniam tej ich religii, bo niby to całe Ki’eth to religia, a potem cytuje z niej fragmenty. To chyba jakby nasz odpowiednik nazwy wiary i np. Biblii w jednym ;/ /Aga.
odnalezione. Słyszałam też dziwniejszą plotkę - jeden Gutter przysięgał, że widział Osha w kampusie tego dnia, gdy zniknęła Victoria. Ale to niemożliwe. Osha, w przeciwieństwie do Jeraia i Kyz, rzadko opuszcza rezerwat. Zrobił to raz, by uczestniczyć w bankiecie wydawanym przez Prezydenta Stanów Zjednoczonych. I to wszystko. Z tego co pamiętam, nie opuścił rezerwatu od tej chwili, preferując towarzystwo swojego komendanta w wieży Egzekutorów. Już nie wiem w co wierzyć. Ale coś głęboko wewnątrz mnie jest niespokojne. Jakieś nieubłagane poczucie nadciągającego niebezpieczeństwa przetacza się przez moje ciało coraz mocniej z każdym mijającym dniem. Coś się wydarzy. Nie wiem co, ale to coś ważnego, mrocznego i nie do powstrzymania. Więc modlę się do Asary z Ki'eth, moje ręce są złożone tuż nad sercem, a spojrzenie skupione na gwiazdach, które zaczynają się przebijać przez zmierzch. Moje słowa w Rahm przetaczają się przez pusty korytarz, odbijając się echem od ścian. - W tej chwili jestem mała, samotna i przerażona, Wielka Matko. W tej chwili jestem daleko od ciebie i od wszystkiego co znam. Znajdź mnie w ciemności, Wielka Matko, i zaprowadź mnie do światła, bym mogła tańczyć, wolna, pozbawiona łańcuchów, ku twej czci.
15. Świat Alisa podskakuje na fotelu pasażera ciężarówki, kosmyki jej blond włosów wysuwają się z kucyka, gdy wskazuje na coś za oknem. - Patrz! To dom, który chcieliśmy na samym początku, ale sprzedali go. To basen, należy do całej wspólnoty mieszkaniowej, więc możemy iść pływać, kiedy mamy ochotę. Tam jest sklep, tuż obok domu, i jeśli - Vic! Słuchasz mnie? Przenoszę wzrok z liściastych drzew na nią i uśmiecham się. - Taa, nadstawiam uszy. - Okej, więc ten sklep koło domu jest dosyć mały, ale tuż przy nim jest pralnia... Jej słowa się zlewają, szczęśliwy ton głosu mi wystarcza. Opieram czoło o okno samochodu. Tata bębni palcami o kierownicę. Krzewy są gęste, z pąkami gotowymi zakwitnąć kolorowo na początku lata, natomiast drzewa mają ogromne, soczyste liście. Wszystkie domy w okolicy są bielone, mają czerwone i niebieskie dachówki i żelazne, kute ogrodzenia. Minivany na podjazdach i huśtawki na drzewach. Nic wyszukanego, ale to dobre, rodzinne sąsiedztwo. Żadnego smogu, żadnego wycia karetek, tylko słońce i świeża trawa. Tata zatrzymuje się przed niebieskim domem z białymi wykończeniami. Widzę małe schodki i wiatromierz przy drzwiach. Na wiśni przed domem zawieszona jest huśtawka z opony. Wysiadamy, by mu się dobrze przyjrzeć i nacieszyć czystym powietrzem i ciepłem. Alisa bierze głęboki oddech i uśmiecha się, ciągnąc mnie za rękę w stronę huśtawki. Tata czeka przy krawężniku na firmę przewozową. - Tato! Patrz! - krzyczy Alisa. Puszczam zakręconą huśtawkę. Alisa kręci się tak szybko, że jej kucyk zaczyna wirować dookoła. Śmieje się i staje na nogach, gdy huśtawka przestaje się kręcić, chwieje się.
- To ma chyba ze sto lat. Uważaj - wzdycha tata. - Powiedz to Vic, to ona nią zakręciła! - Prosiłaś o to, młoda - uśmiecham się. - Taaak? To siadaj. Teraz ja cię pohuśtam. Pochylam się do tyłu, a nogi prostuję przed sobą. Świat rozmywa się, przecięty przez ostrza wiatru i nieskończoną zieleń. Niebo jako jedyne się nie zmienia. Wysokie gwizdy wiatru brzmią znajomo - jak moje wołania o pomoc dzwoniące w pustym leśnym powietrzu. Wbijam pięty w ziemię i zatrzymuję huśtawkę. Alisa klepie mnie po plecach. - Nic ci nie jest? - Taaak - uśmiecham się. - Trzymaj, huśtawka jest twoja. Pójdę sprawdzić podwórko z tyłu. - Okej - mówi śpiewnym głosem. Niskie ogrodzenie oddziela młodą trawę. Mlecze i dzikie kwiaty przebijają się przez rozgrzaną ziemię. Taras jest zniszczony, ale po odmalowaniu znów będzie wyglądał ślicznie. Słyszę jak ciężarówka z naszymi meblami staje na podjeździe. Dźwięk ciężkich pudeł odkładanych na ziemię odbija się echem po cichym domu. Alisa otwiera drzwi na patio i macha mi ręką. Odmachuję jej. - Vic! Chodź tu na chwilę - woła tata. - Idę! - Wybiegam na podwórko przed domem. Tata kładzie mi rękę na ramieniu i wskazuje na znajdujący się daleko od nas krawężnik. - Czy to ktoś, kogo znasz? Pytał o ciebie. Powiedziałem, że jesteś z tyłu, a on poprosił o zawołanie cię... Ciemna postać stoi obok znaku stop na końcu ulicy. To, co zostało z mojego serca, zaczyna trzepotać.
Nie ma szans, żeby tu był. - Tak, znam go. Dzięki tato. - Jak skończycie rozmawiać, wrócisz z powrotem i pomożesz nam w rozpakowywaniu, okej? Już go nie słyszę. Ciemna postać pochłania całą moją energię, całe moje pole widzenia, krew i oddech. Droga pomiędzy mną a nim wydaje się taka odległa. Jeśli zasnęłam w samochodzie, to nic się nie stało. Przyjmę sen i pozwolę mu trwać. Pomiędzy nami jest duży dystans, lecz gdy zbliżam się, sylwetka staje się coraz wyraźniejsza. Gdy przybliżam się, staje się to łatwiejsze. - Shadus? Karmazynowe tęczówki. Ciemne włosy, które są dłuższe i bardziej zmierzwione niż zawsze. Na jego ustach zakwita uśmiech. Chcę coś powiedzieć, lecz nie jestem w stanie wydobyć z siebie dźwięku. Moje oczy kłują, pieką, tysiące rzeczy, które chcę mu powiedzieć nakładają się na siebie, jedna na drugą. Pragnę zapytać się go gdzie był. Powiedzieć mu, jak bardzo to boli. Pochyla się, a nasze czoła stykają się, jego skóra jest gorąca, a włosy są miękkie. Krew śpiewa w moich żyłach. Może nie potrzebujemy słów. A potem on się zmienia. Jego ciało nabiera krągłości, włosy rosną, a oczy stają się ametystowe. Przerażona, zdaję sobie sprawę, że to ciemnowłosa kobieta. Odskakuję, a ona odrzuca głowę do tyłu i wybucha tym maniakalnym śmiechem. Budzę się roztrzęsiona. Ostre, białe światło sprowadza mnie do rzeczywistości i wracam ze wstrząsem do swojego ciała. Zapach metalu i czegoś słodkiego i silnego, jak kadzidła, pali mój nos. Jestem cała obolała, jakby przejechała po mnie ciężarówka. Siadam, rozglądając się po olbrzymim, idealnie białym pokoju. Ściany i sufit zdają się zlewać, a daleko w tyle widzę czarne drzwi. Dziwne kule światła lewitują nad
ziemią i rzucają przerażającą poświatę. Spoglądam w dół - ubrana jestem w białą szatę, podobną do tych, które Shadus i reszta nosili podczas patry. Co do cholery się stało? Dlaczego jestem... Nagle wszystko do mnie dociera. Osha. Zol. Mharata, Yulan, Raine i zdeterminowane spojrzenie Taja. I łagodna twarz Shadusa, gdy powiedział mi, bym była szczęśliwa. - Victoria. Rozglądam się dookoła. Głos ma mocny akcent, jakby był europejski. Należy do mężczyzny, jego głowa jest ogolona, a wzrost wręcz przytłaczający. Jest szczupły, ale jego muskuły świadczą o latach ciężkiej pracy. Ciemne brwi są wąskie, a oczy nawet węższe. Ale nawet z tej odległości widzę, że jego tęczówki są bladoróżowe. Mharata. - Victoria - powtarza i kłania się. Ma na sobie szatę podobną do mojej, lecz jego jest szara. - Gdzie jestem? - Cofam się. - Kim jesteś? Mharata prostuje się, jego wyraz twarzy jest pusty - Jesteś w Sali Wpływów, w rezerwacie Gutterów w Colorado. Ja jestem Loeth, mistrz mharata i przewodnik na twojej ścieżce. Czuję jakby całe moje ciało nagle sflaczało. Chip EVE wysyła do mojego ciała zimny impuls bólu. Loeth kłania się ponownie, tym razem niżej. - Witaj, zolu. Długo czekaliśmy na twój powrót.