Schroeder Martha
Wierni swym sercom
1
Lucinda Harrowby nerwowo wygładziła biały fartuch, założony
na szary, pielęgniarski kitel. Zastanawiała się, cze...
5 downloads
5 Views
Schroeder Martha
Wierni swym sercom
1
Lucinda Harrowby nerwowo wygładziła biały fartuch, założony
na szary, pielęgniarski kitel. Zastanawiała się, czego może od niej
chcieć przełożona pielęgniarek Szpitala Polowego Scutari.
Stanąwszy przed drzwiami biura panny Nightingale*, wzięła
głęboki oddech i nieśmiało zapukała.
Zawsze zdumiewał ją kontrast pomiędzy żelaznym charakterem
tej kobiety, a jej niepozorną powierzchownością. Florence
Nightingale, szczupła, szarooka, o ujmującym uśmiechu i
melodyjnym głosie, rządziła swoim oddziałem w prawdziwie
wojskowym stylu. Podziw i uwielbienie, jakimi Lucinda darzyła
szefową od pierwszego spotkania, z czasem jeszcze wzrosły, gdy
ich współpraca się zacieśniła.
- Jestem, siostro przełożona - powiedziała z szacunkiem. -
Wzywała mnie pani?
- Panno Harrowby. - Florence Nightingale nigdy nie zwracała się
do swoich pielęgniarek po imieniu. Zależało jej, aby czuły się jak
profesjonalistki i tak też je traktowała. - Wezwałam cię, gdyż w
mojej ocenie jesteś jedyną osobą zdolną wypełnić zadanie, które
zamierzam ci zlecić.
Lucinda poczuła przypływ dumy.
*Florence Nightingale (1820-1910), angielska pielęgniarka i
działaczka społeczna, twórczyni nowoczesnego pielęgniarstwa i
założycielka pierwszej szkoły pielęgniarek (przyp. tłum.).
1
-Tak, siostro przełożona.
- Wkrótce zawita do nas dżentelmen, który przybył z misją do
Turcji, wyposażony w rządowe upoważnienia do gromadzenia
funduszy. Pragnie ustalić, jakie są nasze potrzeby. - Na twarzy
panny Nightingale pojawił się ledwo dostrzegalny uśmiech. -
Mogłabym oczywiście powiedzieć mu, że potrzebujemy
wszystkiego, ale sądzę, iż stosowniej będzie oprowadzić go po
naszym szpitalu. Ma również rozmawiać z sir Stratfordem de
Redclyffe.
- Aha - Lucinda w lot pojęła, o czym mówiła jej przełożona. Sir
Stratford de Redclyffe, rezydujący w Konstantynopolu, był
brytyjskim ambasadorem w Imperium Osmańskim. W ciągu
wielu lat, spędzonych na placówce, wyrobił sobie ogromne
wpływy, lecz z zasady nie przyjmował do wiadomości faktu, iż
armia brytyjska może mieć jakiekolwiek potrzeby. Bowiem w
pojęciu sir Strat-forda wszystko, co brytyjskie, było doskonałe i
funkcjonowało bez zarzutu - nie wyłączając dostaw dla wojska.
- Otóż to - panna Nightingale znacząco skinęła głową. -Dlatego
pragnę, abyś pokazała naszemu dżentelmenowi szpital i umocniła
w nim przekonanie, że sir Stratford nie ma pełnego obrazu
sytuacji.
- Rozumiem. - Lucinda odpowiedziała uśmiechem.
- Na to właśnie liczyłam. - Miss Nightingale nie ukrywała
zadowolenia. Każdemu można by życzyć tak spolegliwych i
bystrych pracowników, jak Lucinda Harrowby. Catherine
Stanhope i Rose Cramer, bez reszty oddane pracy pielęgniarskiej,
były także jej podporą, lecz w sprawach, wymagających sprytu i
dyplomacji, młoda siostra była niezastąpiona.
- Kiedy można się spodziewać owego dżentelmena? -zapytała
Lucinda, przebiegając w myśli napięty plan zajęć.
- W tej chwili gości w ambasadzie i zostanie tu przy-
2
wieziony powozem sir Stratforda. - Panna Nightingale zerknęła
na swoją współpracownicę. - Sama wiesz, co znaczy dla lady de
Redclyffe podejmować przyjezdnego dżentelmena. Minie sporo
czasu, zanim biedak uwolni się od jej gościnności i będzie mógł
podjąć swoje obowiązki.
- Jestem gotowa w każdej chwili. - Lucinda ruszyła ku drzwiom,
lecz zatrzymała się w progu. - Czy mogę spytać, jak on się
nazywa? Na wypadek, gdybym napotkała naszego gościa,
szukającego pani biura.
We wrzącym ulu, jakim był szpital, niełatwo było odnaleźć
maleńką klitkę, która dumnie mieniła się biurem przełożonej
pielęgniarek.
- Bancroft - rzuciła Florence, która zdążyła już powrócić do swoich
papierów.
Lucinda poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
- Jeffrey Bancroft? - wykrztusiła.
Szefowa nie raczyła obdarzyć jej spojrzeniem.
- Tak, zdaje się, że tak właśnie ma na imię. Czyżbyś go znała,
panno Harrowby?
- Tak - Lucinda błyskawicznie odzyskała kontrolę nad sobą. -
Spotkaliśmy się kiedyś.
- W takim razie powinnaś mieć ułatwione zadanie. Lucinda była
zgoła przeciwnego zdania, lecz bez słowa
opuściła biuro. Spotkali się, to zbyt łagodnie powiedziane. Raczej
starli się ze sobą! Usiłowała go oczarować, zarzuciła na niego sieci,
a on z miejsca przejrzał jej zamiary. Wzdrygnęła się na samo
wspomnienie tamtych chwil. Wyszła ze szpitala, drżąc od
grudniowego chłodu w jasnych promieniach tureckiego słońca.
Nie kto inny, jak Jeffrey Bancroft sprawił, że Lucinda dołączyła do
zespołu trzydziestu ośmiu dzielnych dziewczyn Florence
Nightingale. Jej jedynym doświadczeniem pielęgniarskim były
9
zwykłe domowe kuracje i opieka nad ciocią - hipochondryczką.
Zaiste, kwalifikacje bardzo przydatne do zajmowania się rannymi
żołnierzami!
Lucinda potarła zmarznięte dłonie, przechadzając się po
ceglanym podwórca Były to nieliczne chwile, kiedy mogła cieszyć
się słońcem i powietrzem. Jednakże myśl o Jeffreyu Bancrofcie
mąciła jej dobry nastrój. Dlaczego, na Boga, spośród wszystkich
zdolnych, bogatych i ustosunkowanych mężczyzn w Anglii
właśnie jego wyznaczono do misji na Krymie? Doniesienia Johnna
Russella, korespondenta Timesa, wstrząsnęły Brytyjczykami,
którzy po raz pierwszy mogli przeczytać o wojennej gehennie
wojsk Jej Królewskiej Mości. Zawdzięczali to świeżo
wynalezionemu telegrafowi. Wkrótce po serii dramatycznych
artykułów redakcja zorganizowała zbiórkę pieniędzy dla
cierpiących żołnierzy. Florence Nightingale poproszono o
administrowanie funduszem, a Lucinda została wyznaczona na jej
asystentkę.
Teraz pojawiła się szansa na jeszcze większe sumy, które Jeffrey
Bancroft zebrał wśród znajomych przemysłowców. Gdyby
ktokolwiek inny zjawił się w szpitalu z tak wspaniałą ofertą,
Lucinda powitałaby go z radością, szacunkiem
1 odrobiną zalotności, niezbędną, żeby przekonać gościa, aby
przeznaczył patriotyczny dar na zakup rzeczy tak przyziemnych,
jak mydło, koce, papier toaletowy czy blaszane miski i widelce.
Większość darczyńców wolałaby bowiem ufundować coś o wiele
bardziej wiekopomnego, z tabliczką, upamiętniającą nazwisko
donatora. Każdego innego mężczyznę omotałaby natychmiast
uśmiechem i słodkim, niewinnym spojrzeniem - ale nie Jeffreya
Bancrofta. Aż nadto zapamiętała wystudiowany chłód, z jakim
potraktował ją na tańcach u pani Ranleigh. Nie uszło to uwagi jej
nieznośnej kuzynki.
10
- Pewnie zorientował się, że marna z ciebie partia - chichotała
Priscilla, lecz Lucinda ledwie słyszała, co mówi. Po raz pierwszy
uroda i wdzięk nie pomogły jej osiągnąć celu. Rozmyślnie
wybrała Jeffreya Bancrofta spośród gromady zalotników,
urzeczonych burzą jej lśniących, czarnych loków i niebieskimi
oczami, które ochoczo porównywano do niezapominajek.
Nieoczekiwanie sama dała się omotać temu bogatemu,
przystojnemu mężczyźnie o uśmiechu pirata, który pojawił się
znikąd i zabłysnął jak fajerwerk wśród londyńskiej socjety. Jego
wyraźne zainteresowanie skłoniło Lucindę do wysnucia wniosku,
że jeśli pokaże, iż prócz urody posiada jeszcze rozum i serce,
zdobędzie go. Popełniła niewybaczalny błąd, udowadniając
Jeffreyowi, że nie jest słodką salonową lalką.
I straciła go.
- Nie, nie chodzi o to - powiedziała z roztargnieniem do Priscilli. -
Jeśli zależałoby mu na posażnej pannie, dawno by wybrał. On nie
pożąda fortuny, bo jej nie potrzebuje. Nikt nie wie, skąd się wziął,
ale mówi się, że ma więcej złota niż król Midas.
Przypuszczalnie, jak większości mężczyzn, zależy mu na cichej,
pokornej żonie, która byłaby całkowicie od niego zależna,
rozmyślała. Była pewna, że Jeffrey nie zna jej statusu. Miała
nadzieję, że utrzyma go w niewiedzy do czasu, kiedy zacznie mu
na niej zależeć. Niestety, przegrała na samym wstępie. Ta
świadomość doprowadzała ją do pasji.
- A kto to jest Midas? - dopytywała się Priscilla. - Założę się, że
powiedziałaś o nim panu Bancroftowi i dlatego cię nie chce.
Priscilla była zazdrosna, że ubogą kuzynkę wychwalano za urodę,
że potrafiła wdawać się w poważne dyskusje z jej ojcem, a w
sukniach, które donaszała po niej, wyglą-
5
dała lepiej niż sama Priscilla w najmodniejszych kreacjach.
A jednak chłonęła każde słowo Lucindy, gdy ta opowiadała
niezwykłe rzeczy, których zdążył nauczyć ją przed śmiercią ojciec.
Teraz cieszyła się skrycie, że nadmiar erudycji kosztował piękną
kuzynkę utratę najlepszej partii w okolicy.
Nie myliła się, lecz Lucinda nie zamierzała sprawić jej satysfakcji,
przyznając się do błędu.
Pozwoliła sobie wobec pana Bancrofta na stwierdzenie, które w
ogóle nie powinno wyjść z ust kobiety, a na dodatek było
sprzeczne z jego opinią. Czemu postąpiła tak nierozsądnie?
Czasami, w najtrudniejszych życiowych momentach, odnosiła
wrażenie, że przemawia do niej zmarły ojciec. Teraz szczególnie
go jej brakowało. Kiedy przeszła pod opiekę wuja, zdała sobie
sprawę, jak bardzo jest podobna do taty. Praktyczna, rozsądna
córeczka, która dbała o swojego świątobliwego rodzica.
Wszystko przez tę przeklętą wojnę, zżymała się w myślach.
Wielebny Harrowby nienawidził wojny. Był jedynym
człowiekiem w miasteczku, który nie podziwiał Wellingtona*.
Uważał Żelaznego Księcia za reakcyjnego przywódcę, który był
tyranem dla ludzi, znajdujących się pod jego komendą. Już samo
to wystarczyło, aby Augustus Harrowby odmawiał wodzowi
heroizmu, a nawet humanizmu.
Gdyby Jeffrey Bancroft nie stwierdził, że generałowie lepiej od
Timesa wiedzą, czego potrzeba brytyjskiej armii
1 prowadzą kampanię nie gorzej niż sam Wellington, nie po-
spieszyłaby się z krytyczną opinią. W takich sprawach prze-
mawiał przez nią ojciec i nie umiała powściągnąć języka.
12
- Wellington leży w grobie, a nasi wodzowie nie byli w polu od
czterdziestu lat - wypaliła, zdając sobie sprawę, że jest bardziej
wściekła na Bancrofta niż na generała Ra-glana, dowódcę wojsk
brytyjskich w wojnie krymskiej*.
Zaatakowała Jeffreya z zajadłością, która zdumiała ją samą.
Arogancka pewność, z jaką głosił swoje racje, podziałała na nią jak
ostroga. Niepomna na konsekwencje, kontynuowała swoją tyradę:
- Żaden z naszych dowódców nie potrafi się nawet zdobyć na
niezależny osąd - perorowała. - Gdyby Wellington kazał im
wycofać się z Bajadoz, posłuchaliby bez szemrania, a teraz
powinni zrobić to samo pod Bałakła-wą! Wierzę raportom pana
Russella w Timesie o wiele bardziej niż tym panom. On
przynajmniej nie usprawiedliwia zaistniałej sytuacji.
- A kimże jest Russell? - zapytał Bancroft, patrząc na nią ze
wzgardliwym uśmiechem. - Nasi generałowie są wojskowymi z
krwi i kości, doświadczonymi w bojach. Czy ma pani pojęcie, co
znaczy kierować machiną tak potężną, jak armia brytyjska?
- Naprawdę wierzy pan przechwałkom naszych generałów,
zapewniających, że potrafią kierować ową machiną w
nowoczesny i sprawny sposób? - odparowała, dumnie unosząc
podbródek i odpowiadając mu takim samym, chłodnym
uśmiechem. Niech widzi, że nie drży ze strachu, bo ośmieliła się
myśleć inaczej niż wielki Jeffrey Bancroft! - Jak na wytrawnego
biznesmena, jest pan osobliwie ufny, panie Bancroft - ciągnęła. -
Czy zainwestowałby pan duże pieniądze w koleje albo w huty,
mając za jedyne poręczenie słowo człowieka, który nimi kieruje?
Człowieka,
*Wojna krymska - działania wojenne (1853-56) między Rosją a
Turcją i jej sprzymierzeńcami, Anglią, Francją i Sardynią
(przyp. tłum.).
7
którego nie widział pan nawet na oczy? Człowieka takiego jak
Raglan, którego jedynym doświadczeniem bojowym jest funkcja
adiutanta, pełniona czterdzieści lat temu?
Policzki Jeffreya zapłonęły i Lucinda zorientowała się, że dopiekła
mu do żywego; podając w wątpliwość jego czujność w
prowadzeniu interesów. Ale nie dbała już o nic.
- Na pana miejscu raczej przyjrzałabym się ich kwalifikacjom -
powiedziała z uśmiechem, otwierając wachlarz, aby ukryć
pałające policzki i przyspieszony oddech.
Jej adwersarz pochylił się do przodu i odezwał się nie-
spodziewanie spokojnym głosem:
- Widzę, że śledzi pani pilnie doniesienia z frontu i przejmuje się
losem naszych żołnierzy. Doprawdy, wzruszające, panno
Harrowby! Czy artykuły Russella skłonią panią do podjęcia
działań, mających pomóc tym nieszczęśnikom? Czy raczej
poprzestanie pani na załamywaniu pięknych rączek, a kto wie,
może nawet uroni łezkę? Ta wojna, jak żadna inna, powinna być
wyzwaniem dla dam, pragnących okazać serce i współczucie.
Lucinda wiedziała, że porywczy charakter i niewyparzony język
stanowią jej największą wadę. Wujek setki razy upominał, aby
nauczyła się panować nad sobą. Ale nie potrafiła powściągnąć
gwałtownego przypływu gniewu, który pojawiał się, gdy ktoś
niesprawiedliwie ją osądzał albo, co gorsza, lekceważył. Toteż,
choć wcześniej usiłowała przekonać Jeffreya Bancrofta, że jest
idealną salonową pięknością o ptasim móżdżku, wpadła w furię,
gdy zlekceważył jej opinię w ważnej sprawie.
- Nie przyjęto by mnie nawet na adiutanta - odparła z gorzkim
uśmiechem - ale gdybym była mężczyzną, na pewno nie... - brnęła
dalej, ostatecznie przypieczętowując swój los.
- Rozumiem, zalicza się pani do tych twardych, wyzwo-
14
lonych kobiet, które żałują, że nie są mężczyznami - podsumował,
gdy skończyła. Czarne brwi uniosły się kpiąco, a spojrzenie
przenikliwych niebieskich oczu powiedziało jej jasno, że nie jest
zachwycony inteligencją, którą nieopatrznie ujawniła. -
Wyzwolone kobiety uważają, że mogłyby pracować jak
mężczyźni, lecz świat im na to nie pozwala -ciągnął. - A ja
myślałem, że jest pani po prostu kobietą.
Lucinda nieodwołalnie poddała się magicznej władzy jego
spojrzenia, nie zważając na ból, jaki sprawiły jej ostatnie słowa.
Nie spodziewała się, że do tego stopnia przesiąkł konwenansami
wyższej sfery, aby traktować kobietę jak kosztowny dodatek do
mężczyzny, wyznacznik jego zamożności i pozycji.
- Prawdziwe kobiety troszczą się o mężczyzn, pielęgnują chorych i
rodzą dzieci - powiedziała głosem równie chłodnym jak głos
Jeffreya. - Czasami nawet pracują, aby je wyżywić.
Rumieniec ustąpił z jego twarzy, a rysy stężały, gdy ogarnął
Lucindę ciężkim spojrzeniem.
- Czy robi pani to wszystko, panno Harrowby? - zapytał, błądząc
wzrokiem w wycięciu jej sukni. - Czy raczej jest pani tak
dekoracyjnym i próżniaczym stworzeniem, na jakie wygląda?
Robiłam takie rzeczy dla taty, pomyślała z bólem. Co
powiedziałby o życiu, które teraz prowadziła?
- Kiedyś - powiedziała niskim, łamiącym się z emocji głosem - jako
bardzo młoda dziewczyna, byłam przez pewien czas prawdziwą
kobietą.
Jeszcze nie skończyła mówić, gdy nagle spostrzegła, że panowie,
stojący w pobliżu, przysłuchują się z zainteresowaniem ich
rozmowie. Cała historia zaraz rozniesie się po salonach, a jej
reputacja zostanie zrujnowana! Kobieta myśląca jest piętnowana,
lecz kobieta myśląca, i do tego bez
9
posagu, staje się wyrzutkiem. Lucinda mogła wnieść mężowi
jedynie żałosne resztki, które ciotka pozwoliła scedować na nią z
bogatej części, przypadającej kuzynce.
To było podłe i niesprawiedliwe. Lucinda wzdrygnęła się,
zaatakowana chłodnym podmuchem wiatru. Zimy w Turcji nie
należały do najcieplejszych. Podobnie kuliła się w sobie tam, w
Londynie, dotknięta do żywego lekceważeniem, które raz po raz
dawano jej odczuć. Nawet pan Bancroft, który jako jedyny mógłby
ją zrozumieć, nie ustrzegł się nieznośnie protekcjonalnego tonu.
Nie powinna się dziwić; tacy po prostu są mężczyźni.
A jednak coś w tym człowieku intrygowało ją. Coś więcej niż tylko
atrakcyjny wygląd, bogactwo, a nawet tajemnica, związana z
pochodzeniem. Uśmiech, którym w jej obecności kwitował
bzdurne teorie, wypowiadane w towarzystwie, zdawał się być
tajemnym znakiem porozumienia i podobnego, krytycznego
pojmowania świata.
Z niewiadomych względów Bancroft nie zganił jej za niestosowny
popis. Obrócił całą sprawę w żart, który inni przełknęli gładko,
nie czyniąc komentarzy. Wiadomo, panna Harrow-by zawsze
wyróżniała się ciętym językiem. Paru panów oddaliło się z kręgu,
lecz inni pozostali Mimo to czuła się podle.
Wuj Barnabas wiele razy przypominał jej, że nie ma mocnej
pozycji w towarzystwie. Młoda kobieta bez ojca i matki, bez
pieniędzy, jakkolwiek dobrze wyedukowana i obyta, była dla
innych tylko skromną córką pastora. Wuj Harrowby, w
przeciwieństwie do swojego brata, ożenił się bogato i z
powodzeniem pomnożył majątek żony. Przyjął do siebie Lucindę,
lecz wymagał, aby wyszła za mąż, i to jak najkorzystniej.
Tymczasem niewdzięczna bratanica zaniedbywała swój balowy
karnet, marnując czas na konwersacje, nie przystojące damie.
16
Sprawa złapania bogatego męża urosła niemal do rangi kampanii
wojskowej; Lucinda regularnie dyskutowała z wujem o
strategiach i taktykach swoich podbojów, które dotychczas
kończyły się klęską.
Jedli wczesne śniadanie, rozmawiając o wieściach ze świata, sprawach
domowych i najnowszych towarzyskich ploteczkach.
- Dżentelmeni nie lubią mądrych rozmów z kobietami -stwierdził w pewnym
momencie Barnabas. - Zwłaszcza jeśli są one ich żonami. Nie jest rzeczą
naturalną dla kobiety, która silą rzeczy musi być zależna od męża, aby
wygłaszała opinie, nie pochodzące z jego ust A kiedy tak jak ty chwali się
wiedzą o wojnach i wojsku i na dodatek ośmiela się krytykować najwyższych
dowódców... zaiste, moja Lucindo, jak możesz być tak szalona?
- Ależ wujku - zaprotestowała - rozmawialiśmy o tej sprawie nie dalej niż
wczoraj rano i przyznałeś mi rację.
Wuj zerknął na nią znad binokli.
- Zapominasz, że nie jestem twoim mężem i nie musisz prezentować mi się od
właściwej strony. To mężowie liczą się w życiu kobiet, a ty powinnaś rozumieć
tę zasadę lepiej niż inne młode damy. Musisz wyjść za mąż, Lucy, i myśl tylko
o tym.
Tę lekcję, powtarzaną tysiące razy, znała do znudzenia. To samo wmawiały jej
ciotka i kuzynka. Owszem, próbowała czarować kawalerów, ale po ostatnim
balu u Ranleighów doszła do wniosku, że tokowanie w kółku mężczyzn
napuszonych jak koguty nie sprawia jej żadnej radości Gra ostatecznie straciła
swój urok, gdy pan Bancroft - jedyny, który zdołał zająć jej uwagę - okazał się
nie lepszy od innych. Dla niego również liczyły się tylko urocze dołeczki w buzi,
wdzięczne loczki, zalotna mina i skromnie spuszczone oczy.
11
Lucinda coraz dotkliwiej odczuwała ciężar nałożonej na nią powinności -
małżeństwa dla pieniędzy. Z pozycją ubogiej krewnej wiązał się przymus
obowiązków domowych, które zajmowały jej większość dnia. W wielu spra-
wach wyręczała wuja, ciotkę i kuzynkę, którzy cedowali na nią swoje
powinności, gdyż nie mieli ochoty ich wykonywać lub po prostu nie potrafili.
Do tych ostatnich należało prowadzenie ksiąg rachunkowych. Poprzednie
gospodynie oszukiwały na każdym groszu i dopiero kiedy zarząd domu przejęła
Lucinda, gospodarstwo zaczęło funkcjonować sprawnie jak dobrze naoliwiona
maszyna. Wuj, chwaląc ją, często używał tego porównania. Powiedział nawet
kiedyś, że z żalem odda swoją bratanicę innemu szczęściarzowi, aby
poprowadziła mu dom.
Pochlebiała jej ta opinia, gdyż to znaczyło, że w przeciwieństwie do ciotki będzie
dobrą żoną. Jednak ostatnio Lucinda coraz częściej zastanawiała się, czemu
właściwie miałaby marzyć o ułatwianiu życia mężczyźnie i dniach, spędzanych
na nudnym zajęciu, któremu poświęcała zaledwie nikłą cząstkę uwagi.
W kilka dni po balu u Ranleighów w porannej gazecie przeczytała, że panna
Florence Nightingale, osoba dobrze urodzona i obracająca się w najwyższych
kręgach socjety, tworzy oddział pielęgniarek do pracy na Krymie. Lucinda nie
potrafiła wytłumaczyć sobie, co kazało jej w jednej chwili wyjść z domu, wziąć
dorożkę i pojechać na Harley Street, do kliniki, gdzie przełożoną pielęgniarek
była panna Nightingale.
- Przeznaczenie, kochana - stwierdziła jej nowa przyjaciółka, Rose Cranmer. -
Potrzebowałaś jakiegoś czynu, przygody. Czegoś, co pozwoliłoby ci się oderwać
od ciotki i wuja oraz ich ciągłych wymagań.
Lucinda nie raz myślała o słowach Rose i czuła, że jest
18
w nich wiele racji. Jej młode życie, zamiast nabierać tempa, zamierało.
Rozczarowanie osobą Jeffreya Bancrofta sprawiło, że nagle zapragnęła wziąć
sprawy w swoje ręce. Czy wzięła sobie również do serca jego słowa, gdy szydził,
że nie robi nic, aby pomóc żołnierzom, którym tak współczuje? Czy przez
sprzeciw wobec cynicznej postawy Jeffreya doszła do głosu pamięć jej ojca,
który swoje życie poświęcił innym?
Nonsens. Lucinda wzdragała si...