~ 1 ~ Rozdział 12 Kiedy Livy się obudziła, nie miała pojęcia, gdzie jest. Mrugając strzepnęła sen z oczu, próbując skupić się na widoku za oknem. Po p...
5 downloads
11 Views
441KB Size
Rozdział 12 Kiedy Livy się obudziła, nie miała pojęcia, gdzie jest. Mrugając strzepnęła sen z oczu, próbując skupić się na widoku za oknem. Po paru minutach wpatrywania się, Livy w końcu zapytała Vica. - Gdzie, do diabła, jesteśmy? - W Massachusetts. Głowa Livy natychmiast się obróciła. - Gdzie? - W wielkim stanie Massachusetts. Zabrzmiał tak cholernie pogodnie, że chciała go rąbnąć. - Dlaczego jesteśmy w wielkim stanie Massachusetts? - Próbowałem wymyśleć, gdzie mógłbym cię zabrać, żebyś się odprężyła. I pomyślałem o Jeziorze Bajkał. - Jeziorze Bajkał? – Livy wgapiła się w mężczyznę. – Na Syberii? - Tak. Ale to byłaby za daleka podróż. Zanim Livy mogła odpowiedzieć na to śmieszne oświadczenie, zatrzymał się na blokadzie drogowej obsługiwanej przez kilku umundurowanych policjantów. - Świetnie – mruknęła Livy. – Więcej glin. - Szeryfów – poprawił Vic. – I bądź miła. Vic zatrzymał swojego SUV-a i opuścił okno. Jeden z szeryfów podszedł, oparł przedramię na futrynie okna i pochylił, by spojrzeć do środka. Ponieważ musiał mocno się nachylić, a jego głowa niemal wypełniła całe otwarte okno... Livy już się domyśliła, że to jest niedźwiedź. Jeden z tych niedźwiedzi, który musiał mieszkać gdzieś na odludziu, ponieważ ich ogromniasta głowa mogłaby przerazić zwykłych w pełni ludzkich uczniów.
~1~
- Przywiozłeś mnie na terytorium niedźwiedzi? – zapytała Livy. Vic wzruszył ramionami. - To jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie czuję się całkowicie odprężony. I przypuszczam, że skoro ja dobrze się tu czuję, ty również odprężysz się ze mną. - I ta logika działa dla ciebie? - Na razie. Szeryf przyjrzał się Vicowi, potem Livy i wrócił do Vica. - Co tam masz, Barinov? – Szeryf powąchał powietrze, jego szeroki nos robił niepokojącą ilość hałasu. – Nie rozpoznaję zapachu. I nie wpuszczamy każdego do naszego małego miasteczka. - To jest Livy. Miodożer. Uśmiech szeryfa stał się szeroki. - Miodożer? Prawdziwy? – zapytał tonem, który brzmiał jak prawdziwy entuzjazm. – Hej, panowie – zawołał do innych szeryfów – mamy tu prawdziwego miodożera! Szeryfowie nagle stłoczyli się wokół SUV-a i wszyscy wpatrywali się w pojazd chcąc obejrzeć Livy. Tak, jakby nagle zmieniła się w atrakcję karnawałowej imprezy. - Co z niej za słodkie małe maleństwo – powiedział pierwszy szeryf. A potem, przez szerokość kabiny, wyciągnął najdłuższe ramię, jakie Livy kiedykolwiek widziała u ludzkiej istoty, i spróbował pogilgać ją pod brodą mówiąc kuci-kuci. Livy odsunęła się od tych olbrzymich, niczym parówki, palców i syknęła, szczerząc swoje kły jako dodatkowe ostrzeżenie. Ostrzeżenie, które wywołało u niedźwiedzia chichot. On zachichotał. Jak ośmiolatek. - Ona jest takim ślicznym maleństwem! Aż chce się ją przytulić! Przytulić! Przytulić! Przytulić! Livy spojrzała na Vica. - Możemy już teraz wrócić do domu? - Nie. Musisz się odprężyć. Do tego będzie... miód! - Mogę mieć miód w twoim domu.
~2~
- A ja więcej dziur pod moim domem. Nie, dziękuję. – Vic zapytał szeryfa. – Możemy wjechać, Mike? - Pewnie. I nie zapomnij, że przez cały weekend jest festiwal. Już się zaczął. – Szeryf Mike pomachał do Livy. – Pa, śliczna! Jeden z szeryfów odciągnął na bok, wyglądający na ciężki, solidny betonowy blok – zupełnie sam – i Vic pojechał dalej. Kierując się drogą dalej do… gdzieś tam. Livy, zdezorientowana, zapytała. - Co to, do diabła, było? - Co było co? - Większość zmiennych nie próbuje mi robić kuci-kuci. - To jest miasteczko należące tylko do niedźwiedzi. Oni nie są przyzwyczajeni do innych zmiennych. I niewielu z nich widziało miodożery. - Więc? - Więc... myślał, że jesteś słodka. - Gdy ktoś mówi, że jestem słodka, zazwyczaj mają na myśli to, że jestem słodka jako kobieta. On zachowywał się tak, jakbym była słodka niczym wypchana zabawka. Myślę, że chciał mnie przytulić – powiedziała ze wstrętem. Vic wzruszył ramionami. - Wiesz, naprawdę to widziałem. - Zamknij się. Vic wjechał do miasta i zaparkował na jednym z wielu pustych miejsc wzdłuż wysadzanej drzewami ulicy. Wyłączył silnik i wskazał na miasto na zewnątrz pojazdu. - Witam w Honeyville. Oczy Livy przetoczyły się tak daleko do tyłu jej głowy, że Vic zmartwił się, że na stałe oślepnie. - Wiem. Całkiem oczywiste dla miasteczka niedźwiedzi, ale nie martw się – obiecał. – Miasteczko zasługuje na swoją nazwę. Sprzedają tu różne rodzaje miodów. Zagraniczne i krajowe. A ich miejscową marką jest…
~3~
- Proszę, przestań gadać. Vic umilkł, ponieważ kiedy Livy jest tak uprzejma… to dlatego, że właśnie miała zamiar zacząć krzywdzić ludzi. Wysiadł z SUV-a i się rozejrzał. Zawsze lubił to miasto, odkąd po raz pierwszy rodzice zabrali go i jego siostrę tutaj na wakacje. A biorąc pod uwagę, że ich matka była kotem, a Vic i Ira byli hybrydami, niedźwiedzie zawsze były zadziwiająco serdeczne dla jego rodziny. W odróżnieniu od kociego terytorium w następnym mieście. Ale nie miał żadnego zamiaru tam iść. Skoro koty go tam nie chciały, to z pewnością nie chciały też jego pieniędzy. Poza tym... niedźwiedzie miały miód. Vic obszedł SUV-a, złapał rękę Livy i ruszył do przodu, ciągnąc kobietę za sobą. - Gdzie idziemy? – zapytała. Nie kłopotał się odpowiedzią. Zamiast tego, zaprowadził ją do swojego ulubionego sklepu i wprowadził do środka. Kobieta za ladą spojrzała na niego i natychmiast się uśmiechnęła. - Jasna cholera! Vic Barinov! – wykrzyknęła. Rita Thompson, sześćdziesięcioletnia grizzly hipiska, która paliła trawkę przynajmniej trzy razy na dobę, otworzyła szeroko swoje ramiona. – Chodź tu, do diabła! – Chwyciła Vica w prawdziwy niedźwiedzi uścisk i dwumetrowa niedźwiedzica mocno go ścisnęła. – Co, do diabła, tutaj robisz? - Moja przyjaciółka potrzebuje oddechu i nie mogłem do tego wymyśleć lepszego miejsca. Rita rozejrzała się wkoło, a potem przechyliła przez ladę i w dół na Livy. - Oh! Tu jesteś! - Nie jestem taka mała. - Jesteś jak hobbit! – Rita pochyliła się jeszcze trochę. – Masz też owłosione stopy? Rita i Vic się roześmiali, ale Vic umilkł, gdy Livy spiorunowała go wzrokiem. - Nie odprężam się! – warknęła Livy. - Przepraszam. – Odwrócił się do Rity. – Tak naprawdę jesteśmy tutaj dla twojego pysznego…
~4~
- Czym jesteś? – Rita zapytała Livy, przerywając Vicowi. – Najwyraźniej nie lisem. – Obeszła ladę i powąchała, marszcząc brwi. Powąchała jeszcze raz. Zmarszczyła brwi jeszcze raz. Potem Rita pochyliła się i mocno się zaciągnęła tuż przy czubku głowy Livy. Ostre, spiczaste kły zastąpiły ludzkie zęby Livy, ale zamiast zaatakować, powiedziała. - Paniusiu, jeśli nie odpieprzysz się ode mnie, uwolnię wszystko, co mam zapakowane w moich analnych gruczołach odbytu, dopóki nie oślepniesz od smrodu. – Rita odskoczyła od Livy i ta dokończyła. – I uwierz mi, gdy mówię, że nikt nie przyjdzie do twojego sklepu przez następne dni. - Miodożer – warknęła Rita, odwracając się do Vica. – Przywiozłeś miodożera do naszego miasta? - Ona jest moją przyjaciółką i pod moją ochroną, i obiecała nikogo nie atakować. Prawda, Livy? - Nie. - O czym ty mówisz? – zawołała wzburzona Rita. – Nie dam złamanego grosza na to, że nikogo nie zaatakuje. Są jak niedźwiedzie! – Rita sklapnęła razem ręce, przyciskając do siebie oba wskazujące palce i wycelowała je w Vica. – I może napaść na nasze ule. - Oczywiście, że nie napadnie na wasze ule. Prawda, Livy? - Nie. Vic obnażył kieł na Livy, a po tym jak przewróciła oczami, powiedziała. - Dobra. Nie napadnę na wasze ule. - Widzisz, Rita? Nie ma się o co martwić. Przyrzekam, że jesteśmy tu, by coś kupić. Dużo. Próbuję rozweselić moją przyjaciółkę. - To życzę powodzenia – wymamrotała Rita zanim się od nich odwróciła. Przybrała swój najlepiej sztuczny uśmiech i szerokim gestem ramion wskazała na cały sklep. – Proszę. Rozejrzyjcie się. Mamy miód z całego świata, ale nie zapomnijcie o naszych lokalnych wyrobach. I proszę bardzo możecie spróbować wszystkiego, co oferujemy.
~5~
Nie poruszywszy się, z wyjątkiem oczu, Liwiusz obejrzała wszystko, co Rita miała do zaoferowania zanim oświadczyła. - Masz jakąś szafkę, z której mogę skorzystać?
Jak tylko Vic rzucił plik gotówki na ladę niedźwiedzicy, Rita pozwoliła im skorzystać z kuchni w swoim domu z tyłu sklepu. Z ponad pięćdziesięcioma miodami do wyboru, Livy rozsiadła się wewnątrz szafki pod zlewem, a Vic usiadł na zewnątrz wyciągając przed siebie swoje niewiarygodnie długie nogi. Livy musiała przyznać, że to były najlepsze smakowo miody, jakie kiedykolwiek próbowała. Nie były to tylko różnego rodzaju miody, ale też miody mające w sobie różne różności. Czekoladę, maliny, orzeszki, cynamon... lista ciągnęła się w nieskończoność. Jeszcze lepsze było to, że doceniła Vica, bo ani razu nie zapytał, co się z nią dzieje. Nie wspomniał o córce Whitlana ani o niczym z tym związanym. Zamiast tego, po prostu siedzieli w kuchni grizzly, jedli miód i gadali o najbardziej bezsensownych sprawach. Na przykład o sporcie. - Nie masz pojęcia – skarżył się Vic – jak trudno jest w gimnazjum, kiedy masz dwa metry wzrostu i sto piętnaście kilo wagi, i nie możesz dołączyć do drużyny piłki nożnej czy koszykówki. Dyrektor wezwał w tej sprawie moich rodziców. Pan Lawrence. Był bardzo zaniepokojony tym, że w pełni nie wykorzystuję amerykańskich doświadczeń, na co mój ojciec kazał mu się odpieprzyć. Mój chłopiec – powiedział Vic z ciężkim rosyjskim akcentem – nie potrzebuje waszego słabego amerykańskiego sportu. On jest Rosjaninem! Walczył z niedźwiedziami! Pan Lawrence – mówił dalej Vic już normalnym głosem – był człowiekiem, więc myślał, że to była duża przesada, ale ja naprawdę walczyłem z niedźwiedziami. Tamtej jesieni przyjechali do nas z wizytą moi kuzyni z Moskwy i sprawili mi manto na podwórku. - Aaaah, rodzina. - A mówiąc o tym... Śmierdząca Melly? Livy zachichotała na to przezwisko. - Wziąłeś to od Shena? - Oczywiście. Więc, o co chodziło z twoją kuzynką?
~6~
- Co masz na myśli? - To znaczy, dlaczego była w więzieniu? Livy zwykle nie odpowiadała na pytania dotyczące członków jej rodziny, ale siedząc tutaj, w kuchni obcego niedźwiedzia, w Massachusetts, w mieście zwanym Honeyville, i jednocześnie jedząc pięćdziesiąt różnych rodzajów miodu... pomyślała, Czemu nie? - Melly siedziała w więzieniu, ponieważ czuła, że jej chłopak ją ignoruje, więc poderwała innego faceta. Kiedy pieprzenie kogoś innego nie zadziałało, zaaranżowała swoje własne porwanie. - Przepraszam – wtrącił się Vic, a łyżka z cytrynowym miodem zawisła przed jego ustami. – Co zrobiła? - Zaaranżowała swoje własne porwanie. To był wyszukany plan. Zostało w to zamieszane FBI, na miejscu była krew i telefony od – zrobiła palcami cudzysłów w powietrzu – porywaczy z ich żądaniami, a ona w tym czasie była jakieś dziesięć kilometrów dalej, w jakimś kurorcie z facetem, którego przekonała, żeby to z nią zrobił z powodu pieniędzy, których jej chłopak faktycznie nie miał. I, nawet po tym, byli gotowi jej odpuścić, najprawdopodobniej wlepiając najmniejszą karę, ponieważ myśleli, że jest szalona, ale nie na tyle szalona, by zaangażować w to Szpital dla Obłąkanych w Bedford. Ale potem została skazana za pijaństwo. Była tak pijana, że potknęła się o stół obrony i zwymiotowała całą wódkę, jaką wypiła, na urzędnika sądowego, co wkurzyło sędziego. Dostała osiemnaście miesięcy, ale jak się dowiedziałam kilka dni temu... odsiedziała tyko dziesięć. - Wow – mruknął, jego policzki wciągnęły się trochę na kwaśność cytryny. – To było bardzo szalone. - To właśnie Melly. Szalona Melly. – Livy uniosła łyżkę. – To są najbardziej fantastyczne miody, jakie kiedykolwiek próbowałam. - Wiem. - Jednak tylko kilka masz w swoim domu. Teraz widzisz, dlaczego wciąż wracam. - Teraz też wiesz, dlaczego staję się tak zbzikowany, gdy wszystko zjesz. Uwielbiam mój miód.
~7~
Gdzieś w domu otworzyły się drzwi i Livy usłyszała coś, co brzmiało jak metalowe brzękanie, które się do nich zbliżało. Po minucie albo dwóch, do kuchni wszedł samiec polarnego, cały ubrany w zbroję. Podobną do takiej zbroi z czasów Króla Arthura. Polarny odłożył hełm – zakończony pióropuszem z różnych kolorowych piór – na stół. Stał tak przez chwilę, aż w końcu powoli obrócił głowę i spojrzał w dół na Livy i Vica. - Victor. - Cześć, Ken. - Co robicie w mojej kuchni? - Jemy miód twojej żony. - Oh. Okej. - Dlaczego jesteś w zbroi? - W ten weekend w mieście jest Festiwal Renesansowy. Powinieneś przyjść. Walka konna na kopie zaczyna się wieczorem. - Dzięki za propozycję, ale nie jestem pewny, czy moja przyjaciółka chciałby… Livy wypełzła z szafki, rozciągając się na kolanach Vica. - Będzie walka konna na kopie? – zapytała polarnego. - Pewnie. To jest najważniejsza rzecz w całym weekendzie. Pierwsze rundy zaczynają się dziś wieczorem. - I każdy może dołączyć? - No cóż… - Nie, Livy – wtrącił się Vic. - Cicho. – Livy szybko całkiem wypełzła z szafki. – Możesz załatwić mi zbroję i konia? – zapytała niedźwiedzia. - Myślę, że tak, ale nie mamy turnieju lisów na tym festiwalu. - Nie chcę walczyć się z lisami. – Livy się uśmiechnęła. – Chcę walki z niedźwiedziami.
~8~
Rozdział 13 Vic potrząsnął głową, nie wierząc, że to się dzieje. - Czy masz chociaż pojęcie, jakie to jest szalone? Livy założyła kolejny hełm, ale był tak duży, że zakręcił się wokół jej głowy niczym nakrętka. - Możesz wciąż to powtarzać, ale to i tak niczego nie zmieni. - Próbujesz się zabić? Masz jakieś skłonności samobójcze? - Tak długo jak ochronię moją głowę... nic nie powinno mi się stać. - Nie powinno... nie powinno się nic stać? Wspaniale, Livy. - Muszę to zrobić. - Dlaczego? Dlaczego ktoś o zdrowych zmysłach musi robić coś takiego? Wszystkie niedźwiedzie, przygotowujące się do walki w turnieju, przestały zakładać swoje zbroje i skupiły się na Vicu. Oddał spojrzenie. - Taa – rzucił wyzywająco. – To też was dotyczy. - Uczyłam się o tym na zajęciach zarządzania gniewem nakazanych mi przez sąd. Jak rozładować swoją agresję. Joga, bieganie, boks, Krav Maga, Muy Thai... nic nie pomaga. Ale nigdy wcześniej nie próbowałam walki na kopie. Więc zamierzam tego spróbować. - Ale stajesz przeciw niedźwiedziom, Livy. – Wskazał na nie przez namiot. – To znaczy, spójrz na tego tam faceta. Prawie dwu i pół metrowy polarny zdał sobie sprawę, że Vic mówi o nim. - Hej! Dlaczego na mnie wskazujesz? Czyżbym był jakimś dziwakiem? To po prostu rani moje uczucia, człowieku! - Oh, przebolejesz to – warknął Vic. - Wyłazi twój kot – ostrzegła Livy. ~9~
- Ale nie jesteś racjonalna, a ten tam dwu i pół metrowy, stu osiemdziesięciokilogramowy skamlący dzieciak błaga mnie, bym pazurami wbił mu rozum do głowy. - Jesteś niegrzeczny! – poskarżył się polarny. Vic już miał ruszyć w jego stronę i pokazać temu idiocie jak bardzo potrafi być niegrzeczny, gdy Livy chwyciła go za ramię. - Nie bij go tylko dlatego, że cię wkurzyłam. - A kto powiedział, że on by mnie pobił? – zawołał obrażony polarny. - Ja mogłabym cię pobić – wypaliła w odpowiedzi Livy. I kiedy polarny tylko się w nią wpatrywał, zapytała. – Chcesz, żebym ci udowodniła? Polarny pomyślał nad tym przez chwilę, a potem wyszedł powoli z namiotu. - Pomóż mi znaleźć hełm – rozkazała Vicowi. Wzdychając, podszedł do rządka hełmów. - Nie wiem, dlaczego to robisz – powiedział. Złapał jeden z hełmów. – Wiem, że jesteś zdenerwowana, i wiem, że kiedy będziesz gotowa, powiesz mi dlaczego. Ale robiąc coś tak głupiego… – Nałożył kask na jej głowę. Pasował idealnie. Podniosła osłonę, uśmiechając się. - Jak wyglądam? - Jakbyś witała śmierć. - Twoja wiara we mnie dodaje mi otuchy. - Czy nie możemy po prostu tam pójść i usiąść na widowni, kpiąc sobie z ludzi ubranych w ciuchy z innego wieku? No wiesz... tak jak to robią normalni zmienni? - Przeważnie mówię tak, ale muszę to zrobić. I jeśli przeżyję, będziesz ze mnie naprawdę dumny. - A jeśli nie? - Skremujesz mnie i powiesz mojej rodzinie, że wyjechałam z miasta. Nie zasługują na nic lepszego. - A Toni?
~ 10 ~
Liwiusz odetchnęła i potrząsnęła głową. - Taa, ona obmyśli sprawy po swojemu, a potem... taa, nie żyjesz. - Znowu... dlaczego to ma się skupić na mnie? Livy wzruszyła ramionami, podniosła miecz schowany w pochwie i wyszła. - Hej – odezwał się zza Vica wargacz – nie grasz czasem w hokeja? - Nie, nie gram! – ryknął Vic. - Wow – powiedział wargacz, cofając się od niego. – Ale z ciebie napastliwa hybryda.
Livy podniosła wzrok na konia, którego przyprowadził jej jeden z pracowników turnieju. Spojrzała na niego i powiedziała. - Chyba jesteś niepoważny. - To konie hodowane tylko w dwóch celach. By uniosły ciężar dużych facetów w zbroi... i nie bały się zapachu zmiennych. Pomoc jakiejś maleńkiej feministce, próbującej coś udowodnić, nie znajduje się na naszej liście rzeczy do osiągnięcia podczas procesu hodowlanego – dokończył. Livy zajrzała pod konia i zapytała. - Hmm. Co to? Nie wygląda to najlepiej. Pracownik turniej zgiął się, by spojrzeć na to, na co patrzy Livy, i wtedy rąbnęła pracownika rękojeścią miecza w piszczel. Usłyszała jak coś trzasnęło i opadł z rykiem na jedno kolano. Zanim mógł zareagować, Livy wspięła się na jego ramiona i wsiadła na konia, który był dla niej zbyt duży. Spojrzała w dół na szlochającego niedźwiedzia. - Dzięki za pomoc. Vic wszedł na teren przygotowań i zatrzymał się, gdy ją zobaczył. - Czy kiedykolwiek wcześniej jeździłaś na koniu? – zapytał. - Nie. Były konie w prywatnej szkole, do której chodziłam. Lekcje jazdy konnej były obowiązkowe i były częścią oceny z gimnastyki, ale za każdym razem jak się do ~ 11 ~
nich zbliżałam, konie próbowały mnie stratować. Ostatecznie, musiałam zostać usprawiedliwiona. - Ale teraz zamierzasz jechać na jednym, który jest dla ciebie za duży, i jeszcze chcesz się … pojedynkować? - Taki jest plan. – Ktoś włożył kopię do jej ręki. Była ciężka i za długa, ale Livy złapała się jej. – A teraz jak wyglądam? – zapytała jeszcze raz. - Jak samobójca. - Jeśli zamierzasz mieć negatywne… – Livy okręciła się w siodle. - Co? – zapytał Vic. - Szkoda, że musiałam założyć tę zbroję. Ona drapie moją skórę. - Zdejmij tę zbroję, kobieto, a jeśli będziesz próbowała walczyć bez niej, sam pobiję cię na śmierć. Livy kiwnęła głową. - Subtelne. - Nie jestem subtelny. Nigdy nie powiedziałem, że jestem subtelny. Zmartwiony, że właśnie robisz coś głupiego? Tak. To jest dokładnie to. - Miodożer do boju! – ktoś krzyknął. - Moja kolej. – Livy wpatrzyła się w tył końskiej głowy. – Teraz możesz iść – powiedziała do bestii. Vic schował twarz w dłoniach. Chichocząc, stuknęła boki konia piętami i pojechała na pole. Co prawda, mogła nie jeździć na koniach w tej swojej ekscentrycznej prywatnej szkole, ale to nie znaczyło, że nauczycielka gimnastyki nie była suką, która nienawidziła Livy tak bardzo, że zmuszała czternastolatkę, by siedziała i patrzyła na innych przez cały semestr. Wtedy, Livy nienawidziła panny Webb, ale w tej chwili, odkryła na nowo znalezioną wdzięczność. Jak tylko Livy została zaprowadzona na pozycję, rozejrzała się po tłumie. Turniej był zadziwiająco duży i miał wielu uczestników. Nawet koty z pobliskiego miasta przybyły na Doroczny Turniej Renesansowy w Honeyville.
~ 12 ~
I najwyraźniej walka na kopie był najpopularniejszą atrakcją; prowizoryczna arena była już pełna, a publiczność wciąż napływała. - Miodowego paluszka? Przeszło dwumetrowy starszy grizzly stanął obok niej, jego twarz ocieniona była przez ogromną brodę i długie brązowo-siwe włosy. Kolejny hipis, zgadła. Tak jak Rita. Livy wzięła zaoferowanego paluszka z miodu, odgryzła czubek i wyssała miód ze środka, podczas gdy grizzly obserwował ją przez chwilę zanim zapytał. - Wiem, że wy miodożery jesteście nieustępliwe i tak dalej, ale wiesz, że zmiażdżymy twoje maluteńkie ciało w ziemi? - Tak. Wiem. - I nie masz nic przeciwko? - Nie aż tak bardzo jak prawdopodobnie powinnam. – Wzruszyła ramionami. – Staram się rozpracować pewne problemy. - Ahhh. Rozumiem. – Grizzly się pochylił. – No cóż, ja i koledzy tak myśleliśmy. Bo widzisz, powód, dla którego organizujemy tego pierwszego wieczora walki na kopie jest taki, że najpierw rozbijamy koty z sąsiedztwa zanim zabierzemy się za dobrą, porywającą walkę między nami nawzajem. Koty przynoszą dużo pieniędzy na turniej, więc je znosimy. Ale to staje się trochę nudne. Livy ponownie rozejrzała się po publiczności, która wciąż gęstniała... od niedźwiedzi. - Chcesz, żebym sprzątnęła koty... prawda? – zapytała Livy. - Kocie upokorzenie i rozrywka niedźwiedzi sprowadza się do jednego. Myślisz, że możesz to zrobić? - Co dostanę w zamian? – Ponieważ pod koniec dnia, Livy nadal będzie córką swojej matki. - Roczny zapas twojego ulubionego miodu ze sklepu Rity? Livy natychmiast pomyślała o cynamonowym miodzie i jakby zadrżała. Dobrym dreszczem. Pysznym, wypełnionym miodem dreszczem. - Wchodzę w to.
~ 13 ~
Grizzly poklepał jej nogę. - Baw się dobrze, złotko. Livy to planowała...
Vic oparł przedramiona na drewnianej barierze, która oddzielała obszar walki od otaczającego tłumu, i obserwował Livy. Nie wiedział, po co do diabła tam była. Dlaczego to robiła? Co się stało, kiedy poszła do mieszkania tej cholernej kobiety? - Czy ona jest twoją dziewczyną? – zapytała go Rita. - Kto? Livy? – Potrząsnął głową. – Nie, nie. Tylko przyjaciółką. Dobrą przyjaciółką – dodał szybko. – Powinienem ją chronić lub coś w tym stylu. Ale właśnie... um... po prostu... no wiesz... Rita położyła rękę na jego ramieniu i oparła głowę na jego barku. - Oddychaj, złotko. Oddychaj. Będzie dobrze. - Nie zaczynaj, Rita. Roześmiała się. - Zawsze jesteś tak zdenerwowany przy najdziwniejszych sprawach. - Livy nie jest dziwną rzeczą. Chociaż w tej chwili jest samobójczynią. - Nic jej nie będzie. Właściwie ma tylko zmierzyć się z kotami. – Vic spojrzał na Ritę i ta szybko dodała. – Bez obrazy. Tak, niedźwiedzie lubiły zapominać, że w połowie był kotem, ale to i tak było więcej niż skłonna była zrobić dla niego większość kotów. Livy uniosła swoją kopię, jakby próbowała przyzwyczaić się do jej ciężaru. - To jest szaleństwo – warknął Vic. – Głupota i szaleństwo. - Nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby ktoś nazwał miodożery głupimi. Vic czekał aż Rita powie coś więcej. Kiedy tego nie zrobiła, spojrzał na nią, a ona wzruszyła ramionami.
~ 14 ~
- Naprawdę. Nie słyszałam, żeby nazywano je głupimi. Wzdychając, Vic zwrócił swoją uwagę na pole w momencie, kiedy dano sygnał i zaczęło się starcie. Livy obniżyła swoją kopię i spięła konia do pełnego galopu. Przynajmniej tym razem nie próbowała mówić do konia, by poszedł. Dwóch jeźdźców szarżowało nawzajem na siebie, dopóki ich kopie nie uderzyły w tarczę tego drugiego. Livy odchyliła się do tyłu na swoim koniu, ale utrzymała się w siodle. Jej przeciwnik, jednak, wydawał się ani drgnąć. Trudno było powiedzieć z tym hełmem na jego głowie. Tłum wiwatował, gdy Livy i jej przeciwnik pojechali do końca bariery i ponownie odwrócili się do siebie. Hełm na głowie Livy przechylił się na bok i Vic wiedział, że ocenia swojego przeciwnika. Poprawiła swój chwyt na nowej kopii, która została jej podana, i poruszyła się trochę w siodle. Potem kiwnęła głową. Sygnał został dany i dwóch jeźdźców ruszyło na siebie. Livy opuściła swoją kopię tuż przed tym zanim uderzyła w jej przeciwnika, zrzucając go gwałtownie z jego konia, a ten wylądował twardo na ziemi. Niedźwiedzie w tłumie oszalały. Koty... nie bardzo. Ale przynajmniej miały na tyle przyzwoitości, że nie syczały. Szkoda tylko, że w miarę postępów walk tego wieczoru, ta przyzwoitość długo nie trwała. Nie przy Livy zrzucającej absolutnie każdego kota, który pojawił się na koniu. Lampart. Ryś. Gepard. Tygrys bengalski. Puma. I tak bez końca. Ostatecznie, to się skończyło wraz z masywnym samcem lwa, który otwarcie okazał swoją niechęć do Livy, gdy przechodził obok niej pod koniec przerwy i ryknął jej prosto w twarz, obnażając duże kły. Livy nawet na niego nie spojrzała. Pozwoliła tylko jednemu z niedźwiedzi podnieść się i wsadzić z powrotem na jej konia. Sygnał został dany jeszcze raz. Jeźdźcy ruszyli, a ich kopie uderzyły w nich w tym samym czasie, strącając ich oboje z wierzchowców. Vic myślał, że to oznacza poprawkę jazdy, ale ku jego przerażeniu, ten szczególny Turniej Renesansowy wydawał się lubić regulamin starej szkoły walki na kopie. Livy i lwu podano broń. Lew zamachnął się maczugą, którą teraz trzymał, zrywając swój hełm i rycząc ponownie na Livy. Livy popatrzyła na swoją maczugę, a potem cofnęła się od lwa. ~ 15 ~
- Uh-oh – mruknął Vic. - Co? – zapytała Rita. Ale Vic nie miał zamiaru odpowiedzieć. Nie wtedy, gdy Livy odpowiedziała na lwa, upuszczając swoją maczugę na ziemię, wskakując na drewnianą barierę i rzucając się całym swoim małym, opancerzonym ciałem na zaskoczonego kota. Potknął się do tyłu, gdy Livy owinęła się wokół głowy lwa, zrzuciła kask, otworzyła szeroko usta, a małe, ale ostre kły mignęły w świetle pochodni sekundę wcześniej zanim wbiła te kły w masywne czoło lwa. - Ałaaaaa! – wrzasnął lew. – Ściągnijcie ją ze mnie! Zdejmijcie ze mnie tę szaloną sukę! Rita zachichotała w swoją rękę. - Oh, kocham ją! Lew zerwał Livy ze swojej głowy i rzucił ją przez pole. Livy potoczyła się kilka metrów, zatrzymała, podskoczyła i zaatakowała kota jeszcze raz. Potknął się do tyłu, gdy Livy skoczyła na niego. Teraz gryzła jego twarz, jej pazury wbite były w jego dużą grzywę złotych włosów, a okrzyki tłumu niemal zagłuszały wrzaski kota. - Moje włosy! Moje piękne, wspaniałe włosy! Zdejmijcie ją ze mnie! Dwóch z sędziów turnieju, gepard – który i tak nigdy nie był fanem lwów – oraz niedźwiedź malajski, spojrzeli na siebie i niedźwiedź stwierdził. - Wrzeszczy o te swoje włosy jak trzyletnia dziewczynka. Jak dla mnie to wygląda na automatyczną przegraną. Gepard kiwnął głową. - Sądzę, że mogę się z tobą zgodzić. Niedźwiedź malajski zrobił krok do przodu i wykrzyknął w śmiesznie brzmiącym starym angielskim. - Lady Miodożer wygrywa to wyzwanie! Jak tylko słowa zostały wypowiedziane, Livy wysunęła swoje kły z twarzy lwa i opadła na ziemię. Wypluła krew i spokojnie odeszła, nawet nie spojrzawszy na swojego przeciwnika. Było tak, jakby już dla niej nie istniał.
~ 16 ~
- Ona jest fantastyczna – powiedziała do niego Rita. - Ona jest szalona. - Ale fantastycznie szalona. Vic na chwilę zamknął oczy. - Zamknij się, Rita. Następnym przeciwnikiem Livy okazała się być czarna niedźwiedzica. Livy robiła te wszystkie rzeczy, jakie robiła wcześniej z kotami, jednak gdy kopia baribala uderzyła w nią, Livy spadła ze swojego konia, obok sędziów, na drewnianą barierę otaczającą pole. Ta część, w którą uderzyła, została zniszczona przez siłę uderzenia i Livy zniknęła pod kupą połamanego drewna. Tłum ucichł, wszystkie oczy zwróciły się na miejsce, gdzie Livy upadła. Przez pełną minutę, nikt się nie poruszył. Nikt nie powiedział słowa. Nawet Vic. Był po prostu zbyt oszołomiony. Zbyt przerażony. Ale nagle drewno się poruszyło i w górę wystrzeliło ramię Livy z uniesionym jednym kciukiem. Tłum się zatracił; okrzyki, ryki i głośne tupanie zatrzęsły wszystkim wokół niego. Vic wypuścił oddech sekundy wcześniej zanim pobiegł do niej. On i kilku innych zaczęli usuwać drewno i odłamki, dopóki do niej nie dotarli. Przykucając, Vic podniósł przednią osłonę hełmu Livy. Jej twarz była pokryta krwią, ale jej oczy były otwarte i bystre… i się uśmiechała. - Szalona – skarcił ją Vic. – Jesteś szalona. - Tak, ale nadal dostaniemy darmowy miód przez rok. I czy to nie jest najważniejsze? - W gruncie rzeczy, Olivio... nie! – Vic skończył na głośnym krzyku.
Tłumaczenie: panda68
~ 17 ~