~ 1 ~ Rozdział 32 Prywatny odrzutowiec wylądował na małym lotnisku w New Jersey. Dee-Ann pożegnała się z pilotem i stewardem i weszła do maleńkiego te...
3 downloads
32 Views
692KB Size
Rozdział 32
Prywatny odrzutowiec wylądował na małym lotnisku w New Jersey. Dee-Ann pożegnała się z pilotem i stewardem i weszła do maleńkiego terminalu. Malone powinna odebrać ją sama, więc Dee-Ann była zaskoczona widząc z nią Rica. Jednak, tak naprawdę, była nawet wdzięczna. Dee-Ann weszła prosto w jego rozłożone ramiona i przytuliła mocno swojego partnera. - Jak poszło? – zapytał, nawet się nie skarżąc, że poleciała zobaczyć się z jego kuzynem bez powiedzenia mu o tym. - Ja i Malone miałyśmy rację. – Cofnęła się. – Nie może mówić za BPC, ale Grupa i KZS wiedziały, przynajmniej, o Damonie Kowalskim. - Wiedzieli, że miodożery wystawią tego, kto chroni Whitlana. – Na przystojnej twarzy Rica pojawiła się złość. – I narazili Livy na ryzyko. - Nie myśl, że twój wuj wiedział, że zrobi się tak źle tak szybko, ale… Dee-Ann zamrugała, a jej słowa się urwały, kiedy pięść nagle uderzyła w jej twarz. Oczywiście, cios nie skrzywdził jej tak jak zaskoczył. Szkoda tylko, że ten, kto wyprowadził pięść, nie mógł powiedzieć tego samego. Toni Jean-Louis Parker, wyglądająca na wyczerpaną i złą, stała otoczona przez niezwykle duże niedźwiedzie i Rickiego Lee, i trzymała się za pięść i krzyczała z bólu. - Ciebie też dobrze widzieć, Antonello. - Nie gadaj do mnie, pitbullu. Wiem, że to zrobiłaś. Wiem, co kiedyś zrobiłaś Blayne, a teraz wrobiłaś biedną Olivię! - Hej! – wtrąciła się Malone. – To nie jest wina Dee-Ann. - Skąd wiesz? - Wiem! ~1~
Ricky Lee podniósł ręce, próbując zażegnać sytuację, w czym był zazwyczaj dobry. - Może wszyscy po prostu się uspokoimy. - Nie chcę się uspokoić – warknęła Toni. – Chcę, żeby śmiertelnie ją pobito! – Wycelowała w Dee-Ann. – Bierz ją, Ivan! Dobrze ponad dwumetrowy niedźwiedź spojrzał na Toni. - Brać kogo? - Dee-Ann. - Smitha? Chcesz, żebym pobił Dee-Ann Smith? - Tak. Niedźwiedź zerknął na inne otaczające go niedźwiedzie. - Hm... nie jesteśmy zwolennikiem bicia kobiet. - Ona nie jest prawdziwą kobietą. - Hej! - Przepraszam, Ulrich. Wiem, że ona jest twoją partnerką, ale… - No, Ivan. – Dee-Ann się uśmiechnęła. – Wyprowadź swój najlepszy strzał. Niedźwiedź zrobił krok do tyłu. - Nie dziękuję. - Czekaj, czekaj. – Ric wszedł przed Dee-Ann. – Przestań prowokować. - Nie zdawałam sobie sprawę, że to robię. - Tak, robiłaś – mruknęła Malone. Okej. Wiedziała. Ale Dee-Ann faktycznie czuła się okropnie. W przeciwieństwie do tego pudla Blayne, Dee-Ann lubiła Livy. Nie mówiła jednak więcej niż było konieczne. Tolerowała Reece’a Lee bardziej niż innych. I twierdziła, że Blayne jest tak denerwująca jak Dee-Ann podejrzewała. Co takiego nie do lubienia było w tej dziewczynie? Więc cała ta sprawa nie umieściła się Dee-Ann w głowie. Czas Dee-Ann spędzony w wojsku oznaczał, że też była postrzelona parę razy, ale nigdy szesnaście... w jednym czasie. Jeden strzał bolał wystarczająco; nie mogła sobie ~2~
wyobrazić jak to jest dostać tyly strzałów, wiedząc przez cały czas, że właśnie masz umrzeć. Nikt nie powinien przez to przechodzić. Zwłaszcza, jeśli wszystko, czego chciała ta dziewczyna, to człowiek, który upolował i zabił jej tatę. Co oznaczało, przynajmniej dla Dee-Ann, że mała walka z dużym starym misiem pomogłaby jej poczuć się, choć trochę lepiej. Przynajmniej w tym momencie. Ric uśmiechnął się do niej. Potrafił czytać w Dee-Ann bez jednego słowa z jej strony. - Słuchaj, Toni – zaczął Ric, odwracając się do szakala - my... Ric urwał, rozejrzał się i w końcu zapytał Rickiego Lee. - Gdzie jest Antonella? Ricky Lee Reed spojrzał na nagle zadowolone niedźwiedzie i wzruszył ramionami. - Masz mnie.
***
Vic wszedł do sypialni, w której umieścił Livy, i znalazł ją rozpaczliwie ocierającą się plecami o drzwi do łazienki. - Co robisz? - Bardzo swędzą mnie plecy. Zamknąwszy drzwi od sypialni, Vic podszedł do Livy i odwrócił. Podniósł koszulkę, którą miała na sobie. - Seks? Teraz? Vic zachichotał. - Chcę zobaczyć, czy któraś z twoich ran nie jest zakażona, głuptasie. - Oh. Okej.
~3~
Ostrożnie oglądając wielokrotne rany, jakie Livy dostała, Vic był zadowolony widząc, że nie ma żadnego oczywistego zakażenia. Zamiast tego, wyglądało na to, że rany leczą się bardzo szybko i dlatego swędziło ją ciało. - Wszystkie wyglądają bardzo czysto. Ale myślę, że powinniśmy nałożyć trochę anty-swędzącej maści na twoje plecy. - Mamy coś takiego? - Novikov ma apteczki niemal w każdym pokoju tego domu i kufry z pierwszą pomocy przy lodowisku i torze do derby. Nie umiem powiedzieć, czy jest taki super przygotowany czy Blayne jest taka niezdarna. - Z obu powodów. Vic wszedł do łazienki i wyciągnął waciki i butelkę z żelem anty-swędzącym, który powinien pomóc Livy przejść przez najgorszą część jej procesu uzdrawiania. Wrócił do sypialni i zatrzymał się w progu. Livy była nagi i leżała twarzą do łóżka. - Uh... Livy? Co robisz? - Ułatwiam ci zajęcie się moimi ranami. – Spojrzała na niego przez ramię i się uśmiechnęła. – Widzisz, jaka jestem pomocna? - Masz na mnie bardzo zły wpływ. - Wiem. Vic zrzucił ze stóp tenisówki i usiadł na łóżku obok Livy. Zdecydowany zrobić to zanim zrobią coś innego, Vic zmuszał się do skupienia na każdej ranie Livy. Najpierw zastosował żel na jej plecach, potem przetoczył Livy na bok i zajął się tymi na jej biodrze. Obserwowała go, gdy pracował, i Vic musiał przyznać, że skupienie jej oczu na nim było bardzo rozpraszające. Bardzo jej pragnął, ale nie chciał jej poganiać. Nie fizycznie. Mogła sobie myśleć, że była całkowicie w porządku, ale Vic chciał być pewny. Naprawdę pewny. Nie chciał robić niczego, co jeszcze bardziej mogło jej zaszkodzić. - Myślę, że jest dobrze – powiedział, odsuwając rękę i wyrzucając zużyte waciki. - Jesteś pewny? – zapytała Livy powoli siadając. - Tak.
~4~
- Dobrze. – Położyła ręce po obu stronach jego szczęki i go pocałowała. Nagle, pomysł robienia tego powoli albo czekania, by upewnić się, że z nią wszystko w porządku, wyparował z jego słabego, żałosnego umysłu. Oddał jej pocałunek i zaczął opuszczać ją na łóżko, kiedy zatrzymało go pukanie do drzwi. Livy przerwała ich pocałunek i warknęła. - Czego? Jake otworzył drzwi, ale tylko na tyle, by zmieścić swoją głowę. - Przyzwoici? - Masz na myśli moralnie? Kuzyn Livy przewrócił oczami. - Wkładaj z powrotem swoje ciuchy. Warcząc, Livy wciągnęła spodnie i koszulkę. Wstała. - O co chodzi? Jake otworzył drzwi i wkroczył do środka, ukazując stojącą za nim zmęczoną Toni. Dwie kobiety wpatrywały się w siebie przez długą chwilę, dopóki Toni nie krzyknęła. - Ty suko! To wydawało się być zaskakującą reakcją jak dla Vica, ale Livy odwróciła się do niego i oskarżyła. -Zadzwoniłeś do niej? - Nie! Ale nie dziwi mnie, że się dowiedziała, odkąd Ric Van Holtz odesłał Coopa, Kyle'a i Cherise z powrotem do Waszyngtonowi jak tylko wszystko się wydarzyło. - Czekaj no. – Toni weszła dalej do pokoju. – Co Kyle tutaj robił? Powinien być we Włoszech. - Widzisz, co zacząłeś? Vic odparował na oskarżenie Livy. - Ja? Co niby zrobiłem?
~5~
- On nie zadzwonił do Toni – wtrącił się Jake. – Ja to zrobiłem. - Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała groźnie Livy. - Ponieważ – Toni odpowiedziała za Jake'a – powiedziałam mu, kiedy mieliśmy szesnaście lat, że jeśli kiedykolwiek ukryje przede mną, że wpakowałaś się w kłopoty, wytropię go i odetnę mu jaja! - I ty jej uwierzyłeś? – zapytała Livy kuzyna. - Tak – odpowiedział otwarcie Jake. – Tak, uwierzyłem. Gdy chodzi o was dwie – machnął palcem między kobietami – nie wchodzę w drogę. Rozsądny mężczyzna nigdy tego nie robi. - Nie mogę uwierzyć, że do mnie nie zadzwoniłaś, Livy! - Coop i Cherise byli tutaj by pilnować Kyle'a, a Coop powiedział mi, że twoi rodzice o wszystkim wiedzą! - Nie mówię o tym idiocie Kyle’u. Mówię o tobie. Jak mogłaś mi nie powiedzieć o swoim ojcu? O byciu postrzeloną? O wszystkim? Livy lekko wzruszyła ramionami. - Nie chciałam cię martwić. - A ty! – warknęła Toni do Vica przez zęby. – Jak mogłeś mi nie powiedzieć, co się dzieje? - Dlaczego ciągle jestem w to wciągany? - Tylko nie myśl sobie ani przez sekundę, że z powodu twojej nienaturalnej wielkości… - Nienaturalnej? - … i nieprzyzwoicie grubej szyi… - No cóż, to nie było konieczne! - … że ciebie też nie dopadnę i nie odetnę natychmiast twoich jaj! - Hej, Vic – powiedział spokojnie Jake – może sprawdzimy czy ktokolwiek zostawił nam trochę miodu do zjedzenia? Na dole. Daleko stąd.
~6~
Decydując, że najlepiej będzie wyjść zanim sprawy staną się jeszcze gorsze, Vic wstał i wyszedł z pokoju. Gdy Vic doszedł do schodów na końcu korytarza, Jake odwrócił się do niego. - Myślisz serio o mojej kuzynce? Vic nie widział sensu w wyrażaniu się niejasno. - Bardzo. - W takim razie mała rada. Gdy chodzi o te dwie, po prostu powiedz, Hej, może zdobędę dla nas trochę miodu?, a potem wyjdź z pokoju. - Ale ja… - Nie, nie. Nie ma sensu dyskutować. To jest standardowy plan, jaki mam w takiej sytuacji, stosowany od wielu lat. - To jest tylko… - Nie, nie. Wciąż robisz tę niedźwiedzią rzecz. - Niedźwiedzią rzecz? - Idziesz za logiką. Nie ma żadnej logiki, gdy szakal i miodożer są przyjaciółmi. Na wolności... one jedzą nawzajem swoje młode. W podmiejskim Waszyngtonie, pilnują nawzajem swoje rodzeństwo i brutalnie grożą albo atakują tych, którzy jak przeczuwają mogą emocjonalnie skrzywdzić ich najlepszego przyjaciela. Więc mówię ci, ponieważ cię lubię i ponieważ mogę powiedzieć, że oglądasz się za moją kuzynką... następnym razem, po prostu się uśmiechnij i powiedz... Vic spojrzał na niego. - I powiedz…? – podsunął jeszcze raz Jake. Vic westchnął i powtórzył jak papuga. - Hej, może zdobędę dla nas trochę miodu? - Dobrze. – Jake poklepał jego ramię. – Może jest jeszcze dla ciebie nadzieja.
***
~7~
- Proszę nie płacz – błagała Livy, kiedy dwie kobiety przytuliły się do siebie. – Nic mi nie jest. Obiecuję. - Nie mogę uwierzyć, że do mnie nie zadzwoniłaś! - Byłaś na Syberii. Nie na Brooklynie. Na Syberii. Toni cofnęła się, wycierając oczy wierzchem dłoni. - Jednak dowiedziałaś się o swoim tacie zanim pojechałam na Syberię. Prawda? - Nikomu o tym nie powiedziałam. Nawet Vicowi. Jednak, nakrzyczałam na moją matkę. - Powiedz mi tylko, że ona faktycznie nie zabiła osoby, którą pochowała w tym grobie. Livy podeszła do stolika nocnego i wyciągnęła z pudełka chusteczkę. - Przysięgała, że ktokolwiek to był, był już martwy. Zdecydowałam się jej o to nie naciskać. Delikatnie, Livy wytarła twarz swojej przyjaciółki. - Muszę być szczera, Toni. Nie wiedziałam, co robić. Nigdy nie lubiłam mojego staruszka, ale… zobaczyć go takiego. Toni wzięła chusteczkę i wydmuchała nos. - Co zrobiłaś? - Masz na myśli poza daniem się postrzelić? – Livy wzruszyła ramionami i usiadła na krawędzi łóżka. – Pobiłam Melly, zostałam zamknięta w więzieniu i Vic zabrał mnie do niedźwiedziego miasta o nazwie Honeyville. Tam walczyłam w turnieju. - Zawsze chciałaś tego spróbować. - Byłam naprawdę dobra przeciwko kotom. Ale niedźwiedzie mi dokopały. Toni usiadła na łóżku obok Livy. - Czy Vic też walczył? - Nie. Też byłby wspaniały, ale był zbyt zajętym krzyczeniem na mnie, jakie to było dla mnie niebezpieczne i głupie.
~8~
- Krzyczał na ciebie, ponieważ jest w tobie zakochany. Livy podniosła stopy, studiując swoje nagie palce. - Wiesz, że w Honeyville produkują trzysta siedemdziesiąt rodzajów miodu? Sądzę, że spróbowałam prawie wszystkie. - Więc zamierzasz udawać, że właśnie nie powiedziałam tego, co powiedziałam? - Całkiem możliwe. - Widzę, że uniki to nadal twoi przyjaciele. - Jak inaczej myślisz, że zdołałabym przeżyć w tej rodzinie? - Będziesz musiała w końcu temu stawić czoła – zaśpiewała jej Toni. - A ty będziesz musiała się zamknąć – odśpiewała z powrotem Livy. Toni położyła ramię wokół Livy i oparła głowę na ramieniu przyjaciółki. - Bardzo się cieszę, że nie dałaś się zabić. - To najmilszy sposób obwinienia ofiary, jaki kiedykolwiek słyszałam. - Jestem w tym naprawdę dobra. A Kyle'a pytał Vica, by pozował mu nago? - Tak. Ale nie mogę winić tego dzieciaka. Ten facet ma fantastyczne kości policzkowe.
***
Jocelyn popchnęła drzwi do sypialni swojej kuzynki i westchnęła. - Pomóżcie mi – nakazała Jake'owi i Shenowi. Jake zareagował natychmiast, ale Shen zatrzymał się w drzwiach i wpatrzył. - Czy ona nie żyje? - Nie – powiedziała mimochodem Jocelyn i przykucnęła. – Jest po prostu spita jak świnia.
~9~
- Kolejna kłótnia z chłopakiem, którego nagabuje? – zapytał Jake. - Nie. Teraz on jest nagabującym narzeczonym. - Może powinniśmy wezwać karetkę... albo co. - To nie jest konieczne. – Jocelyn wstała. – Tylko ją podnieś, Shen. - Podnieśś ją? - Podnieś ją. Wzdychając, Shen wyciągnął ręce i zarzucił Melly na swoje ramię. Wydawała się prawie nic nie ważyć i to było okropnie łatwe. Ale potem Jake powiedział. - Jeśli zacznie się wić, opuść ją. Będzie chciała cię osikać. - A jeśli chrząknie – dodała Jocelyn – zrzuć ją. Wtedy się zesra albo będzie rzygała. Przerażony, Shen praktycznie pobiegł do pokoju, który przeznaczyli dla Melly. Sztalugi i farby i genialne oświetlenie z górnego świetlika uczyniło ten pokój doskonałym dla artysty. Ale trudno było mu uwierzyć, że kobieta na jego ramieniu była artystką. - Postaw ją dla mnie – rozkazała Jocelyn. Shen tak zrobił, upewniając się, by odwrócić Melly od siebie. Chociaż zdawał sobie sprawę, że to tak naprawdę może go nie uratować. Jocelyn wpatrywała się w swoją kuzynkę przez kilka chwil zanim odciągnęła rękę do tyłu i uderzyła Melly w twarz. Pierwszy raz nic nie pomógł, ale drugie uderzenie sprawiło, że Melly zaczęła machać pięściami i przeklinać. - Melly. Melly! Miodożer przestał. - Hej, Jocelyn. Co się dzieje? - Potrzebujemy cię, byś popracowała przez chwilę. - Nie mam na to ochoty. – Melly przeszukała swoją sukienkę, która nie miała kieszeni. Po telefon, jak przypuszczał Shen. – Nie rozumiem jak on nie może mnie kochać. Jake spojrzał na Shena i przewrócił oczami. ~ 10 ~
- Będziemy martwić się o to później, złotko. Ponieważ w tej chwili naprawdę potrzebuję, byś się czymś zajęła. - Zajęła czym? Jocelyn uniosła plakat starego obrazu Matisse, który został skradziony z belgijskiego muzeum niemal dziesięć lata temu i nigdy nie został odzyskany. - Ohhh – westchnęła po pijanemu Melly. – Matisse. Kocham Matisse’a. - Wiem. – Jocelyn kiwnęła głową na Shena, a ten puścił ramiona Melly. Jocelyn zaczęła iść do tyłu, trzymając w górze obraz, a Melly poczłapała za nią. – Tylko ty możesz to zrobić, Melly. Wiesz to, prawda? - Tak. Wiem. – Machnęła ręką na Jocelyn. – Przypnij go. Przypnij. Jocelyn przypięła plakat do sztalugi i Melly stanęła przed nim. Stała. Wpatrywała się. Trochę się chwiała. Z palcem przytkniętym do ust, Jocelyn dała znak mężczyznom, by wyszli. Razem, cała trójka wyszła, a Jake cicho zamknął za nimi drzwi. Shen zaczął mówić, ale Jocelyn potrząsnęła głową i wskazała im, by zeszli po schodach. Jak tylko znaleźli się na innym piętrze, Shen zapytał. - Jesteś pewna, że powinniśmy zostawić ją samą? Wyglądała, jakby miała ponownie zemdleć. - Nic jej nie będzie – odparła Jocelyn absolutnie bez żadnego niepokoju w głosie. Shen nie był taki pewny, ale... nie miał ochoty tam wracać i ryzykować zostaniem obrzuconym całym wachlarzem wstrętnych rzeczy. Miał tylko nadzieję, że rodzina wie, co robi, ponieważ większość tego, co planowali, zależało od zaburzonej dwubiegunowo samicy miodożera z oczywistym problemem alkoholowym.
***
Toni przyglądała się jak Vic otwiera kolejny słoik miodu, wkłada do niego łyżkę i podaje Livy. - Z posmakiem cynamonu. ~ 11 ~
- Dzięki. - Będę oglądał telewizję z Shenem. - Coś związane z piłką? Może trochę hokeja? - Nie. Maraton Star Trek: Następna Generacja. - Oczywiście. Vic pocałował ją w policzek i wyszedł, zostawiając obie kobiety same w kuchni. Siedziały na wyspie, ich stopy zwisały z krawędzi. - Miodu? – zaproponowała Livy. - Nie cierpię miodu. - Co za demon nienawidzi miodu? - Więc, jak długo jeszcze potrwa zanim przyznasz się Vicowi, że też go kochasz? - Dlaczego nie zamkniesz się do cholery? Toni się roześmiała. - O mój Boże. To jest najlepsze. Wreszcie mam coś, czym mogę cię torturować. To jest jak niebo na ziemi. - Zamknij się. Matka Livy rozsunęła suwane szklane drzwi i weszła do kuchni. Najwyraźniej była na zakupach, ponieważ jej ręce wypełnione były torbami ze sklepów takich jak Chanel, Coach i Saks z Piątej Alei. Zatrzymała się jednak, gdy zobaczyła Toni siedzącą obok Livy. - Oh. Antonella. Jak miło. – Jej matka praktycznie uśmiechnęła się szyderczo. - Chuntao – powiedziała Toni, wiedząc jak bardzo matka Livy nie cierpi, kiedy Toni i Jacqueline nazywają ją prawdziwym imieniem. Ciężko pracowała, by być Joan Kowalski, i nie doceniała bycia tak nazywaną przez te artystyczne snoby. – Jak się trzymasz? - Świetnie. Po prostu świetnie. Dziękuję. Joan przecięła kuchnię.
~ 12 ~
- Uwielbiam norki – skłamała Toni. – Zawsze miło nosić futro martwego zwierzęcia na swoich plecach. Joan znieruchomiała w drzwiach, które prowadziły na korytarz. - Bardzo się cieszę, że przyszłaś, droga Antonello. – Spojrzała przez ramię i uśmiechnęła się tak, że obie z łatwością mogły zobaczyć jej kły. – Tak trudno w obecnych czasach znaleźć dobrego przyjaciela. Jak tylko Joan zniknęła, Toni zapytała Livy. - Twoja matka naprawdę mnie nienawidzi, prawda? - Myślę, że dużo bardziej nienawidzi twojej matki. Ale jesteś na drugim miejscu. Toni lekceważąco machnęła. - W takim razie moja praca tutaj jest skończona.
***
Siedząc przy stole w jadalni, z kieliszkiem czerwonego wina obok, Semenova żuła suszone mięso łosia, przerzucała egzemplarz rosyjskiego Vogue’a i obserwowała przemykające miodożery. Prawdopodobnie nie uważali siebie, jako przemykających, ale tak to wyglądało dla Semenovej. Poruszali się szybko, zatrzymywali się, słuchali i ruszali ponownie. Obserwowanie ich sprawiało, że chciała pójść na polująco-zabijany szał, ale wiedziała, że jej syn tego nie doceni. Więc skupiła się na magazynie i suszonym mięsie łosia. Usłyszała sprzeczkę i zerknęła przez duże szklane okna, które wychodziły na podwórku. To była Olivia Kowalski i jej matka Chuntao Joan Yang. Semenova znała Joan Yang. Nie osobiście, ale każdy w jej fachu starał się w swoim własnym interesie poznać Yangów i Kowalskich, tak samo jak mongolskich Chinbatów, rosyjskich Popov’ów, afrykańskich Owusu, albańskich Dushku, amerykańskich Phillips’ów... dobry Boże, lista rodzin miodożerów ciągnęła się bez końca.
~ 13 ~
Jednak miodożery zawsze były wyjątkowe wśród zmiennych. Przeważnie zadawały się z ludźmi i nie angażowały się w politykę zmiennych. Jednak, angażowali się w politykę ludzi, ponieważ to ich bawiło. Bawiło miodożery pieprzenie się z ludźmi. Bawiło ich okradanie, dręczenie i zabawianie się z tymi, którzy nie byli częścią ich rodzin. Zrodzili wielu, by zapewnić sobie siłę wśród narodu zmiennych, ogólnie rzecz biorąc, a wśród innych rodzin miodożerów szczególnie. Ze wszystkich zmiennych, Semenova zawsze czuła, że miodożery są tymi, które mogłyby przejąć świat... ale oni po prostu nigdy tego nie chcieli. Zamiast tego, udało im się zachować równowagę. Trzymali świat przed skończeniem, ale nigdy nie pozwalali sprawom stawać się doskonałymi. Doskonałość była przekleństwem. Doskonałość była nudą – a miodożery nienawidziły nudy. Więc służyli swoim celom na tym świecie, ale ona wciąż traktowała miodożery jak przestępców, bo większość z nich nimi była. Zwłaszcza te we Wschodniej Europe i Mongolii, gdzie Semenova i jej partner pracowali długo i ciężko pomagając organom prawa utrzymać kontrolę. Co Semenova mogła powiedzieć? Ona i jej Vladik byli bardzo dobrzy w tym, co robili. Jej Vladik potrafił omamić słodkimi słówkami, negocjując z każdym, począwszy od gangsterów, przez piratów do władców rządów. Semenova, jednak, była... jak nazywał to jej syn? Ach, tak. Była Złym Gliną. Została wytrenowana przez swoją matkę, która była w radzieckiej tajnej policji. Nie dlatego, że została do tego zmuszona czy zrekrutowana, ale ponieważ to lubiła. Bardzo to lubiła. Tak jak Semenova lubiła to, co robi... bardzo. Nagłe walenie o stół zmusiło Semenovą do oderwania wzroku od magazynu. Stara azjatycka samica miodożera patrzyła na nią. Stara miodożerka, którą znała. - Cześć, kocie – przywitał się miodożer. - Starożytny szczur. Miodożer uśmiechnął się kpiąco. - Ratel... ale to wiesz. – Wysunęła jedno z krzeseł i powoli usiadła. Każda kość trzeszczała, gdy to robiła. Jak stara była ta kobieta? Semenova widziała przynajmniej
~ 14 ~
sześć aktów urodzenia. Kilka z Chin, inne ze Stanów. Jeden z Paryża. Ale wyglądała gdzieś pomiędzy siedemdziesiątką, a dziewięćdziesiątkę. - Powiedz mi, ratelu – odezwała się Semenova z uśmiechem – ile jest... jakie jest to angielskie słowo? Rodzina, tak? Jak wielu z twojej rodziny musiałam zamknąć? Co najmniej dwie córki, syna... tego twojego trzeciego męża. - Lubiłam go. Był młody. Bardzo przystojny. Miałam na niego dość wysokie ubezpieczenie. Tragicznie zginął w więzieniu w Qincheng. – Przycisnęła do piersi rękę z perfekcyjnym manikiurem. – To złamało mi serce. Semenova się roześmiała. - Zabawnie jest udawać, że którakolwiek z nas je ma. Miodożer, uśmiechając się, sięgnął do swojej dużej torebki z okropnym kwiatowym wzorem i wyciągnęła butelkę najlepszej wódki, jaką kiedykolwiek wyprodukowała Rosja. Uderzyła butelką o stół. - Napijmy się, kocie. Napijmy... i pogadajmy. Butelka przesunęła się po stole prosto w wyciągniętą rękę Semenovej. Ciekawa i pragnąca posmakować domu, Semenova otworzyła butelkę i wzięła długiego łyka. - Tak, staruszko. Pogadajmy.
***
Vic oderwał wzrok od telewizora, kiedy Livy wkroczyła do salonu. Usiadła na podłodze blisko jego nóg i rozciągnęła duży ręcznik. - Co robisz? – zapytał. - Jake wstąpił do mojego biura i przyniósł mi mój aparat. – Położyła uszkodzony sprzęt na ręczniku. – Zobaczę czy zdołam to naprawić. - Wiesz jak naprawić aparat? ~ 15 ~
- Odnawiałam aparaty. Naprawiłam kilka drugorzędnych uszkodzeń. – Ale nigdy jeszcze takiego, którego wnętrze było w tylu kawałkach. Spojrzała na Vica. – Gdybym już nie zabiła tych niedźwiedzi... zabiłabym je jeszcze raz. Ponieważ to… – uniosła uszkodzony aparat, który wciąż wydawał te zniechęcające grzechoczące odgłosy – jest po prostu popsute. Shen pochylił się do przodu, żeby mógł zobaczyć zza Vica. - Płaczesz? Łzy spływały wzdłuż jej policzków. - Ponieważ to jest nie w porządku! - Ale... postrzelili cię i wtedy nie płakałaś. Znalazłaś wypychane ciało swojego ojca w mieszkaniu tamtej kobiety i nie płakałaś. Ale gdy niedźwiedzie rozbijają twój aparat... płaczesz. - Nie rozumiem twojej aluzji. - Okej. – Shen odchylił się na kanapę, kiwnąwszy głową Vicowi. – Skończyłem. Livy otarła łzy i pracowała nad swoim aparatem, dopóki starszy miodożer z brutalną, długą blizną, przebiegająca wzdłuż jednego boku jej szyi, nie przeszła powoli przez przejście salonu, stukając laską o marmurową podłogę. - Babciu Li-Li? - Nie przejmuj się mną. - Nie przejmuję – odparła Livy. – Tylko nie wiedziałam, że wciąż tu jesteś. - No cóż, jestem. - Dlaczego wciąż tu jesteś? - Livy. - Co? - Bądź miła. – Vic pochylił się i wyszeptał. – Ona jest stara. - Tak. Ale to nie czyni z niej ani trochę mniej podłą. Więc, babciu Li-Li… – Livy przestała mówić i Vic zdał sobie sprawę, że babka zniknęła. - Gdzie poszła? – zapytał Shen. ~ 16 ~
Vic potrząsnął głową. - Coś mi mówi, że prawdopodobnie nie chcemy wiedzieć. - Nie chcemy – ostrzegła Livy. – Nie rozumiecie jak to jest być jeden stopień niżej od głowy matriarchalnej rodziny Yang bez jakiejś… po prostu nazwijmy to przewagi. - Jeden stopień niżej? - Dopóki jej matka nie umrze, ona będzie jeden stopień niżej. - Jej matka wciąż żyje? - O tak. Przetrwała też ośmiu mężów. – Livy zerknęła na Vica. – Niektórzy z nich nawet umarli naturalnie. - Wiesz co – powiedział cicho Shen do Vica – naprawdę musisz przestać zadawać jej pytania o rodzinę. - Masz rację, ponieważ odpowiedzi coraz bardziej cholernie mnie wkurzają.
***
Livy weszła do pokoju, który dzieliła z Vikiem. Leżał na łóżku, czytając powieść Gwiezdne Wojny. - A dokładnie jak wysoki jest twój poziom maniaka? – zapytała. - Całkiem wysoki. To jest dla ciebie problem? - Po prostu lubię wiedzieć, w co się tu pakuję. Livy podeszła do kosza na śmieci, będącego w pokoju, i upuściła do niego ręcznik napełniony tym, co zostało z jej aparatu cyfrowego. - Poddałaś się? - Czasami musisz. – Ruszyła w stronę łóżka. – Mój aparat jest spieprzony. - Przykro mi.
~ 17 ~
- Mogło być gorzej. Mogli to zrobić mojemu Hasselblad’owi. Wtedy, oczywiście, musiałabym zniszczyć cały niedźwiedzi ród razem z Rosją. - Dlaczego? - Ponieważ mój Hasselblad kosztował więcej niż twój SUV, nawet gdy kupiłeś go nowego. - Za aparat? - Najlepszy aparat. Livy odwróciła się od łóżka i skierowała do drzwi sypialni, bo usłyszała pukanie. Otworzyła je i uśmiechnęła się do ojca Vica. - Cześć, Vladik. - Cześć, piękna Olivio – zagrzmiał. Facet wydawał się nie mieć żadnej kontroli nad wysokością swojego głosu. – Czy mój syn jest zbyt zajęty, by zobaczyć się z ojcem? – Pochylił się i powiedział, prawdopodobnie myślał, że to był szept, ale to nadal bardziej był krzyk. – Wy dwoje nie jesteście zajęci, prawda? Nie cierpię przeszkadzać. - Papo. Vladik przeszedł obok Livy, nie czekając, by sprawdzić czy w czymś przeszkadza. Po prostu wczłapał do środka jak to robiły niedźwiedzie. - Co to za ton? – zapytał Vladik swojego syna. – Po prostu cieszę się, że znalazłeś kobietę. Trochę się martwiłem – zwrócił się do Livy. – Ten mój przystojny syn jest bardzo nieśmiały, a jego matka i siostra go rozpieszczają. - Papo, proszę przestań gadać. - Mówię tylko prawdę. Ale moja mała dziewczynka – Ira mała? – mówi, że cię lubi, piękna Olivio. Jesteś drobna, ale bardzo silna. Znajdziesz w moim synu dobrego partnera. Vic rzucił książką przez łóżko. - Papo! - I znowu ten ton! Dlaczego? Vic potarł swoje czoło.
~ 18 ~
- Olivia i ja jesteśmy tylko… - Tylko? Tylko co? Dlaczego marnujesz czas tym tylko? - Papo, potrzebujesz czegoś? - Wyjeżdżamy. - Wyjeżdżacie? - Znikamy. - Kiedy? - Teraz. - Coś się stało? - Nic. Mamy sprawy do załatwienia. Przyjechaliśmy sprawdzić i upewnić się, że jesteś bezpieczny, i że piękna Olivia nie została zabita. Ty jesteś bezpieczny. Olivia żyje. Więc idziemy. - Jesteś pewny, że to jest bezpieczne? Chumakov… - Nie obchodzi mnie. Ale ty nie bądź głupi. Zobaczysz, co zrobi. - Tak. Wszystko, by ochronić tego człowieka. Vladik prychnął. - On nie chroni Whitlana dla samego chronienia Whitlana. - Co to znaczy? - Tu chodzi o jego honor. Dał Whitlanowi swoją ochronę. Jeśli nie będzie mógł ochronić Whitlana, jego cenny honor ucierpi. To wszystko, o co się troszczy. Zapamiętaj to. A teraz idziemy. Przyjdź pożegnać się ze swoją mamą. Vic zsunął się z łóżka, podczas gdy Vladik przytulił Livy, co było podobne do bycia duszonym przez olbrzyma. - Trzymaj się, piękna Olivio. - Powinnam zejść i pożegnać się z Novą? - Nie – natychmiast odpowiedzieli obaj mężczyźni.
~ 19 ~
- Nie będę długo – dodał Vic z zakłopotaniem. Wyszedł za swoim ojcem, zamykając za sobą drzwi. Livy ziewnęła, ściągnęła ubranie i naga rozciągnęła się na brzuchu na łóżku. Podniosła książkę, którą Vic rzucił, i przeczytała tylnią okładkę. Ledwie była w połowie opisu, gdy przewróciła oczami i odrzuciła książkę z powrotem na stronę Vica na łóżku.
***
Vic wyszedł frontowymi drzwiami domu Novikova. Jego matka siedziała już w wynajętym samochodzie, jej nogi wystawały i były skrzyżowane w kolanach, podczas gdy odświeżała swoją szminkę. Schodząc po schodach, Vic zatrzymał się przy wujach Livy. - Możecie się tak nie gapić na moją matkę? – zapytał, rozpaczliwie próbując pamiętać, że to są krewni Livy. - Twoja matka jest bardzo ładna – zauważył Balt, a jego bracia uśmiechnęli się za nim. Vic wydał krótki ryk, który zdołał wstrząsnąć szybami domu i przestawił samochód kilka metrów. Uśmiech zmienił się w drwinę miodożera. - To jest irytujące, hybrydo – warknął Balt. - Nie mamy na to czasu. – Vladik złapał od tyłu Balta i Gustava, ignorując syczenie i pazury, rzucił ich w stronę frontowych drzwi, a potem szybko postąpił tak samo z Otto i Kamilem. Sięgał po Dawida, gdy miodożer uniósł swoje ręce. - Umiem chodzić, niedźwiedziu. Umiem chodzić. - Chodź. – Vladik ruszył do samochodu, zdalnie otwierając bagażnik mercedesa. – Weź to. Vic otworzył ciężką teczkę, zajrzał, zamrugał i spojrzał na ojca. - Poważnie?
~ 20 ~
- Weź to. Wykorzystaj to. Nie możesz siedzieć tak bezczynnie przez cały dzień, używając niestosownie swojego ogona z tym miodożerem… - Papo! - … i nic nie robić, by spróbować wyjść z tej sytuacji. - O czym ty mówisz? - Victor – zawołała jego matka. – Victor, kochanie. Chodź do mamy. Vic zamknął teczkę i obszedł wkoło samochód do swojej matki. Przykucnął przed nią, ponieważ wiedział, że nie wstanie. - Weź to – powiedziała, dotykając walizki. – Użyj tego. – Obniżyła głos do szeptu. – Schowaj to przed miodożerami. Oni są tylko złodziejami. - Mamo. - Nie mam tu na myśli twojej małej Olivii. Nie ma żadnej kryminalnej przeszłości od, co najmniej, dekady. To dobrze. Ale jej rodzina. – Przewróciła oczami. – Powodzenia z ochroną twojego portfela. Zanim Vic mógł poprosić matkę, by przestała – albo po prostu powtórzyć Mamo – mówiła dalej. - Musisz pamiętać, że złapanie osoby Whitlana jest tylko częścią tego, co musisz zrobić. Jeśli chcesz chronić swojego miodożera, będziesz musiał się upewnić, że Chumakov stanie się bezsilny. Vic odsunął się odrobinę od swojej matki. - To nie brzmi dobrze. Jesteś pewna, że użyłaś właściwego słowa? - Nie obrażaj mnie, Victorze Barinov. Niewdzięczny chłopiec! - Przepraszam. Przepraszam. - Bądź mądry. Zajmij się tym. - Tak, ma’am. - A teraz pocałuj mnie, żebyśmy mogli odjechać. - Gdzie jedziecie?
~ 21 ~
- Zrobić to, co możemy ze swojej strony. - To znaczy, co dokładnie? - Dlaczego tak mnie przesłuchujesz? – krzyknęła jego matka. – Czyżbyś mi nie ufał! - Ufam ci! Ufam! Vic pocałował matkę w oba policzki i wstał, niemal natychmiast złapany przez swojego ojca w jeden z jego całkowicie zagarniający uścisk, a potem pocałowany dwukrotnie w oba policzki. - Mój błyskotliwy, fantastyczny syn! – zagrzmiał Vladik. – Nie daj się zabić albo moja, rzadko widziana, wściekłość zostanie uwolniona na cały świat! - Wiem, papo. - Dobrze. I dobrze się opiekuj naszą małą Olivią. Twoja matka może uważać ją za zbyt maleńką, by była warta miłości… - Kiedy to powiedziałam? - … ale ja ją lubię. Jest dla ciebie dobra i nie wydaje się uważać twoich krępujących cisz za odpychające. - Dzięki, papo.
***
Vic wszedł z powrotem do sypialni z teczką w ręce. Shen był tuż za nim, jednak gdy zobaczyli nagą Livy na wierzchu kołdry, Vic wypchnął łypiącą okiem pandę z pokoju za biedną twarz Shena. - Hej! – krzyknął Shen przez drzwi. – Za co to było? - Co robisz? – Vic zapytał Livy. - Czekam na ciebie. - A co z twoim ubraniem? - Miałam ochotę być naga. ~ 22 ~
- Co masz na myśli, że miałaś ochotę być naga? - Naprawdę nie wiem, co powiedzieć, żeby to zdanie było jasne. - W całym domu są ludzie. - Moja rodzina widziała mnie już nago. I nie ma tu żadnych młodych... więc nie jestem pewna, w czym problem, oprócz tego, że jesteś zazdrosny, iż Shen zobaczył mój tyłek. - Tak – odparł Vic. – Jestem zazdrosny, że widział twój tyłek. - To ładna pupa! – krzyknął Shen przez drzwi. – Powinnaś być bardzo dumna! - Dziękuję! – odkrzyknęła Livy. Vic szarpnięciem otworzył drzwi i Livy usłyszała uciekające duże stopy Shena. - Bawi cię to, prawda? – zapytał, trzaskając drzwiami. - Bardzo lubię być naga – drażniła się. – Gdybym mogła, chodziłabym nago cały boży dzień. Vic zachichotał. - A ja, gdybym mógł, pozwoliłbym ci na to. Vic schował walizkę, którą dali mu rodzice, w szafie i wyciągnął się na łóżku opierając plecy o wezgłowie. Jeśli Livy nawet zauważyła walizkę, w ogóle tego nie pokazała. - Przepraszam za mojego ojca – powiedział Vic. – Nie uznaje żadnych granic. Zwłaszcza, kiedy kogoś lubi. - Uznałam jego bezpośredniość za orzeźwiającą. Jak u Kyle’a, tylko bez zaburzeń osobowości. - Kyle nie ma zaburzeń osobowości. - Nie. On tylko sprawia, że to inni ludzie je mają. Vic, przyglądając się okładce książki, zapytał. - Mój ojciec nie... - Odstraszył mnie?
~ 23 ~
- Lubisz mieć przestrzeń. - Lubię ciasne przestrzenie, ale nie lubię być osaczana i nie lubię być zapędzana do kątów. Nie czuję tego z tobą. Nigdy nie czułam. Dlatego zawsze chowałam się w twoje szafki. Ciasna przestrzeń, ale bez osaczania. Co, biorąc pod uwagę wzrost i rozmiar twojej najbliższej rodziny, jest niezwykle zdumiewające. Co ważniejsze, jest coś, o czym stale zapominasz. - Co to jest? Livy odłożyła książkę Vica na bok i wpełzła na jego kolana, jej uda były po obu jego bokach, ramiona owinęły się mimochodem wokół jego szyi. - Nie boję się. Kyle powiedział mi, że mój brak strachu jest oznaką mojej socjopatologicznej natury. Odpowiedziałam mu, że to powinno bardzo go martwić, ponieważ mogę zabić go we śnie. Więc przestał to mówić. Vic się roześmiał i pogłaskał nagie plecy Livy. Jego palce podążyły po wyleczonych ranach – teraz bliznach, jak zgadywał. Niektóre były wklęśnięte, przypominając mu o dziurach, jakie zrobili. Inne były wypukłe, guzowate. To przypominało Vicowi jak blisko był utraty Livy. - Sprawiasz, że chcę się tulić – wyznała Livy, jej ramiona przesunęły się do jego pasa, kiedy przytuliła się do jego klatki piersiowej. – Zazwyczaj chcę się odciąć od ludzi – zamruczała. – Jesteś pierwszym, do kogo kiedykolwiek chciałam się tulić. Vic okręcił swoje ramiona wokół Livy, upewniając się, że trzyma ją dostatecznie blisko, by nie mogła zobaczyć jego uśmiechu. Żeby nie wiedziała, jeszcze nie. Ponieważ jej słowa były dla niego wszystkim. Czymś więcej niż kiedykolwiek myślał, że będą.
Tłumaczenie: panda68
~ 24 ~
Rozdział 33
Livy obudziło kołysanie, jej pięść uderzyła w dłoń Vica, którą wystarczająco szybko podniósł, by nie uderzyła go w twarz. - Dzień dobry. Livy odchrząknęła. - Przepraszam za to. Śniło mi się, że walczyłam z szalejącymi wiewiórkami... i Blayne. - Wygrywałaś? - Nie chcę o tym rozmawiać. – Usiadła. – Wychodzisz? - Wracam do Centrum. – Vic opuścił głowę. – Mam ważną robotę do zrobienia. - Wyglądasz zachwycająco, gdy próbujesz być przerażający. - Mówisz, że nie mam zbyt przerażającego wyglądu? - Nie. Mówię, że znajduję twój przerażający wygląd... niezwykle atrakcyjnym. Powinnam martwić się tym, gdzie idziesz? - Nie. Tylko organizuję kilka rzeczy. Ale jest coś, co powinnaś wiedzieć. - Co? Vic posłał jej dziwny, niemal winny uśmiech, co ją zaniepokoiło. - No cóż... - Co? - To zabawne, że wspomniałaś o Blayne. Livy wspięła się na kolana. - Jest tutaj... prawda?
~ 25 ~
- Chciała porozmawiać z tobą o ślubie. Najwyraźniej wciąż planuje, że będziesz jej fotografem. Ale, jeśli to pomoże, Gwen, Lock i Novikov są z nią. - Nie okłamujesz mnie, co? Ona tutaj jest. Żeby mnie po prostu dręczyć. Vic pocałował ją w policzek. - Mogę unikać mówienia ci pewnych rzeczy, ponieważ nie chcę, żebyś warczała, wkładała ręce w śmiercionośny laserowy promień czy zaczęła niszczyć całe kraje... ale nigdy cię nie okłamię. - Skąd wiesz, że wkładałam ręce w laserowy promień? - Kyle powiedział, że zaprojektował jeden, a ponieważ musiał być estetycznie atrakcyjny, zmusił Freddego i Troja do jego zbudowania. - W takim razie mogę wkładać ręce w śmiercionośny laserowy promień... dobrze wiedzieć. - I to właśnie mnie martwi. - Idziesz do Centrum sam? - Zabieram Shena. - Będziesz uważał? - Będę. Obiecujesz nie rzucić w Blayne kolejną szafką? - Nie. - Livy, pamiętasz? Novikov i Lock uratowali ci życie. A Novikov kocha Blayne. - Dlaczego? - Livy. - Będę miła. – Próbowała się uśmiechnąć, by pokazać swoją szczerość, ale Vic odsunął się od niej. - Nie... – Potrząsnął głową. – Nie przeciągaj struny. - Tak źle? - Tak. To było złe.
~ 26 ~
***
Gwen usiadła na kanapie obok Locka. Milczał, odkąd wjechali na podjazd, i chociaż nigdy nie był zbyt gadatliwym niedźwiedziem, to było do niego nie podobne nic nie mówić. - Co się z tobą dzieje? – zapytała, nie fatygując się nawet zniżyć głos, ponieważ nie mogła być słyszana ponad podekscytowane piszczenie Blayne, która wybiegła przez drzwi balkonowe prowadzące na olbrzymie podwórko. - Nic. - Nie cierpię, kiedy kłamiesz. Lock wzruszył swoimi masywnymi ramionami, z których czasami zwisała, choćby dlatego, że mogła. - Kupił jej dom. – Rzucił okiem na Novikova, który wydawał się nie być pod wrażeniem swojego własnego zakupu. Jednak z drugiej strony, Novikov rzadko wydawał się być pod wrażeniem czegokolwiek. – Tak naprawdę, to kupił jej rezydencję. Ja zrobiłem ci stół. - Ten mahoniowy, który stoi z tyłu twojego warsztatu? - Widziałaś go? - Widziałam. Uwielbiam go. Już zaplanowałam przenieść go do nowego mieszkania. - To nie jest rezydencja. - A ty nie jesteś Novikovem, a ja Blayne. Blayne zapiszczała jeszcze raz i wpadła z powrotem do salonu, zatrzaskując za sobą drzwi. Coś walnęło w drzwi od drugiej strony, niemal posyłając Blayne na podłogę. - Wiewiórka! – zapiszczała. - Co? – zapytał Novikov. - Wiewiórka! - Co im zrobiłaś? ~ 27 ~
- Nic nie zrobiłam. One po prostu mnie zaatakowały! Novikov przewrócił oczami i zaczął ponownie rozglądać się po swoim domu. - O rany, te miodożery są nieporządne. Będziemy musieli ściągnąć tu tę ekipę sprzątającą, którą lubię, by zajęła się tym miejscem zanim będziemy mogli tu zostać. – Kolejne walnięcie w drzwi i Novikov spiorunował wzrokiem Blayne. – Mogłabyś przestać wygłupiać się z tymi wiewiórkami? - Ja? Ja nic nie zrobiłam! - Jesteś pewna? Nie próbowałaś którejś pogłaskać? Z plecami wciąż opartymi o drzwi, Blayne przyznała. - Ja tylko chciałam zobaczyć czy są przyjacielskie. - No cóż... teraz wiesz, że nie są. Gwen spojrzała na Locka. - A ja poważnie się cieszę, że nie jestem jedną z nich. Livy weszła do pokoju i Gwen z radością ujrzała swoją koleżankę z derby, którą prywatnie nazywała mój osobisty taran, wyglądającą na zdrową i zadziwiająco szczęśliwą. - Hej – przywitał się z nią Novikov z prawdziwym uśmiechem na twarzy. - Hej. – Kiwnęła głową do Novikova, a potem do Locka. To był sposób Livy na powiedzenie dzięki za uratowanie mi życia bez faktycznie powiedzenia tego. - Livy! Hej! – zawołała radośnie Blayne ze swojego miejsca pod drzwiami, jej ciało było jedynym, co trzymało wiewiórki na zewnątrz. Livy przyjrzała się Blayne. - Co ty robisz? - Drobny problem z wiewiórką. Albo wiewiórkami. Prawdopodobnie z wiewiórkami w tym momencie. - Ach tak. – Livy podeszła do Blayne, złapała za jej nadgarstek i odciągnęła od drzwi. Chwyciła drzwi, otworzyła i zasyczała. Nastąpiły spanikowane piski i szczebiotanie, a potem Livy zamknęła drzwi.
~ 28 ~
- Przepraszam za to. Moi wujowie pili ubiegłą noc i wpadli w coś, co można nazwać gorączką żywieniową z wiewiórkami i szopami. Przerażona Blayne zawołała. - Dlaczego zrobili coś takiego? - Nie pozwoliłam im przynieść tu węży i byli spragnieni czegoś, co odpowiedziałoby na ich atak. - Dzięki – powiedział Novikov. – Za nie przyniesieniu tu węży. - Proszę bardzo. - Naprawdę? – zapytała Blayne swojego partnera. - Co mam powiedzieć? Ależ proszę, przynieście tu węże? To brzmi jak kiepski plan, w mojej opinii. Blayne odprawiła swojego partnera machnięciem obu rąk, a potem nagle podeszła do Livy z szeroko otwartymi ramionami. Miodożer natychmiast uniósł rękę, zatrzymując Blayne w jej zamiarach. - Nie – powiedziała Livy do Blayne. - Ale… - Nie. Żadnego przytulania. Możesz powiedzieć dobrze cię widzieć stamtąd. - Oh, daj spokój… - Nie. – Gdy Blayne tupnęła nogą z frustracji, Livy stwierdziła. – Mogę otworzyć te drzwi i pozwolić wiewiórkom się tu wedrzeć. - Świetnie. Ale jesteś swego rodzaju suką. - Szczerze mówiąc, nigdy nie byłam swego rodzaju suką. Ja nią jestem. Blayne spiorunowała wzrokiem Gwen. - A ty możesz przestać się śmiać. - Mogę... ale nie chcę.
*** ~ 29 ~
Dee-Ann siedziała przy wyspie kuchennej w mieszkaniu, które dzieliła ze swoim partnerem. I ten jej partner, który postawił przed nią filiżankę kawy, powiedział. - Martwię się o ciebie. - Nie wiem dlaczego. Ric usiadł obok niej. - Ponieważ jesteś... przygnębiona. Nigdy przygnębionej. To kompletnie mnie przeraża.
wcześniej
nie
widziałem cię
- Zawiodłam. Nienawidzę zawodzić. To kolejne słowo na określenie słabości. - W jaki sposób zawiodłaś? Jeśli już, wydaje się, że to nasi szefowie zawiedli. Żałośnie. - Nie widziałeś jak wszyscy twoi przyjaciele na mnie patrzyli. Jakbym to ja postrzeliła Kowalski. Nigdy wcześniej nie straciłam zaufania. - Dee-Ann. Zrewidowała swoje oświadczenie. - Nigdy wcześniej nie straciłam zaufania przez tych, których czynnie nie próbowałam zabić. Szczęśliwy teraz? - Po prostu staraj się być uczciwa. Zadzwonił dzwonek u drzwi i Ric pocałował Dee-Ann w czoło zanim wyszedł z kuchni, by otworzyć. - Dee-Ann? – zawołał w końcu Ric. - Co? Ric wrócił do kuchni. - Masz gościa. Spojrzała w górę i zobaczyła Barinova zajmującego cały otwór drzwi. - Hej, Dee-Ann.
~ 30 ~
- To nie byłam ja! – wybuchła nagle, zaskakując wszystkich w pomieszczeniu, nawet siebie. – Nigdy nie postawiłabym nikogo w ten rodzaj niebezpieczeństwa. W porządku, może Blayne, ale Kowalski ani trochę nie denerwuje mnie tak jak ten kund… - Dee-Ann. Dee-Ann! – zachichotał Barinov. – Przepraszam, że uciekliśmy w sposób, w jaki to zrobiliśmy. Wtedy nie bardzo chciałem ufać... komukolwiek. - Zaufałeś Novikov’owi – nie mogła mu nie przypomnieć. – I Blayne. - To taka sprawa kundli. Ric prychnął, a kiedy Dee spiorunowała wzrokiem swojego partnera, szybko podszedł do lodówki. - Chcesz coś do picia, Vic? Sok pomarańczowy? Miodowy napój? - Nie, dziękuję. Faktycznie przyszedłem tu, by dać znać Dee... czekaj. Jest miodowy napój? - Hej wy! - Przepraszam. Przepraszam. Znaleźliśmy Whitlana. Ric zamknął lodówkę i obrócił się do Barinova. - Znaleźliście go? - Jest chroniony. Mocno. Dee-Ann wzruszyła ramionami. - Nieważne, może nawet być chroniony przez samego szatana. Gdzie on jest? - W Rosji. - Oh, nie możesz tam jechać – natychmiast odpowiedział Ric. - Van Holtz? - Nawet o tym nie myśl, Dee-Ann. Nie możesz pojechać do Rosji. - Nikt mnie nie powstrzyma. - Ponieważ premier wciąż z dużą miłością mówi o tobie Mordująca Cipa, myślę, że musimy pomyśleć o innej opcji. A kto, dokładnie, chroni Whitlana w Rosji? – zapytał Barinova.
~ 31 ~
- Rostislav Chumakov. Usta Ric opadały z wrażenia i zrobił krok do tyłu. - Jesteś pewny? - Pewny. Planujemy zwabić go do Nowego Jorku, ale potrzebujemy kogoś, kto zajmie się Whitlanem w Rosji. Moglibyśmy wykorzystać jeden z naszych rosyjskich kontaktów, ale biorąc pod uwagę to, kim jest Chumakov... - On jest w zarządzie BPC. - Do tego, jest też potężnym gangsterem. Nie znam wielu zmiennych, którzy byliby skłonni wziąć się za niedźwiedzie. Szczególnie za wpływowe niedźwiedzie takie jak Chumakov. - Ja znam – powiedziała Dee-Ann. – Znam kogoś, kto byłby bardziej niż szczęśliwy wykonać tę robotę. - Dee-Ann – przypomniał jej Ric – nie możesz jechać. - Nie ja. Ale jest ktoś, komu powierzyłabym moje życie. I wszystkie wasze. – DeeAnn uśmiechnęła się groźnie i obaj mężczyźni cofnęli się od niej. Barinov zadrżał. - Bez urazy, ale naprawdę wolałbym, żebyś tego nie robiła.
***
Livy spoglądała na niewiarygodnie drobiazgowy rysunek miejsca ślubu, który stworzył Bo Novikov. - To jest bardzo... dokładne – oznajmiła. - Wiedziałem, że prawdopodobnie nie będziesz mogła przyjść zobaczyć tego miejsca aż do dnia ślubu. - Bardzo możliwe. Studiowałeś architekturę w college'u? - Nigdy nie poszedłem do collegu. Uznałem, że jeśli będę chciał czegoś się dowiedzieć, zawsze mogę znaleźć książki na dany temat i je przeczytać. ~ 32 ~
- Rozumiem. – Nic dziwnego, że Toni potrafiła tak dobrze radzić sobie z Novikovem. Był po prostu kolejnym wkurzającym geniuszem. Błyskotliwym, ale jednocześnie emocjonalnie opóźnionym. - Mimo to, będziesz na ślubie... prawda, Livy? – zapytała Blayne. Mogła podręczyć Blayne, jak robiła to przez większość dni. Ale Livy po prostu nie miała serca. Nie wtedy, gdy ten ślub najwyraźniej dużo dla niej znaczył. - Nie przegapię go. - Rosyjskie niedźwiedzie ze spluwami nie powstrzymają cię od tego? Wszyscy spojrzeli przez stół na Gwen. Wzruszyła ramionami i przyznała. - To brzmiało dużo zabawniej w mojej głowie. Ale jak tylko to faktycznie wyszło z moich ust... Lock chwycił rękę Gwen. - Sądzę, że zwrot, którego szukasz, to zbyt szybko. Livy wzruszyła ramionami. - Nie ma zbyt szybko dla Kowalskich. - Wiesz, co tak naprawdę jest popieprzone – stwierdziła Blayne. – Że nie możesz przyjść ani na panieńskie, ani na kawalerskie przyjęcie, jakie zaplanowaliśmy. Bez striptizerów. - Chociaż moja matka o to błagała – westchnęła Gwen. - Moja matka też – dodał Lock. – Ale tylko z intelektualnej ciekawości. - Taa, pewnie – prychnęła Livy. Gdy jednak grizzly spiorunował ją wzrokiem, powstrzymała swój śmiech. – Tylko żartowałam. - Wiecie co? – Blayne podskoczyła na swoim krześle i zaczęła chodzić wokół stołu. – Powinniśmy przenieść przyjęcie tutaj. - Tobie chyba jest obce pojęcie bycia w ukryciu, prawda? – zapytała Livy. - Zaprosimy tylko kilku przyjaciół. W ten sposób niczego nie opuścisz! - To jest świetny pomysł!
~ 33 ~
Warcząc, Livy obróciła się do swojego wścibskiego kuzyna. - Nie, Jake. - Daj spokój! Każdy kocha przyjęcia. - Mówiłam bardzo wyraźnie o tym jak macie traktować ten dom. Żadnych przyjęć. Żadnych węży. Żadnych kradzieży. Novikov pociągnął Livy za bluzę. - Znalazłem szczegółową listę tego, co mogą, a czego nie mogą robić... bardzo pomocne. Może nie trzymają się jej, ale masz dowód, że im powiedziałaś. - A wy o czymś zapominacie – oświadczyła Blayne. – To jest mój dom. Ślubny prezent od mojego przyszłego męża. Więc jeśli chcę tu mieć pieprzone przyjęcie, to zamierzam zrobić to przyjęcie. Lock wskazał na Livy. - Twoje oko drga niekontrolowanie. - My w rodzinie – powiedział Jake, jego ręka wylądowała na ramieniu Livy – nazywamy to mową Livy. Livy okręciła się i wbiła pięść w brzuch swojego kuzyna. Nie opadł, ale jego kolana wyglądały, jakby zaraz miały się ugiąć, a twarz zbladła. - A mówiłam ci to? – zapytała Livy.
***
- Chcesz, żebym komu pomógł dostać się do mojego kraju? – zapytał groźnie Grigori Volkov. Vic uniósł ręce. - Nie, nie. Sam mogę przerzucić go do kraju. Potrzebuję tylko twojej Watahy, by przeprowadziła go na terytorium Chumakov'a przez twoje. - Oh! W takim razie dobrze! – głos Grigoria zagrzmiał w pokoju. – Czy to wszystko? ~ 34 ~
- Grigori… - Przychodzisz do mnie, zabierając ze sobą twoją wypchaną pandę… Shen odwrócił wzrok od e-mailów na swoim telefonie. - Hej! Co zrobiłem? - … i ty ośmielasz się – krzyknął Grigori, przysuwając się do twarzy Vica - to był jeden z niewielu ludzi, którzy mogli to zrobić – prosić mnie bym wprowadził tego... parszywego psa na terytorium moich ludzi? Vic położył ręce na ramionach Grigorija. - Mówienie o pobratymcu wilku jak o psie nikomu nie pomoże, Grigoriju Volkov’ie. – Vic podszedł bliżej do przyjaciela. – Ale udzielenie pomocy temuż wilkowi w tej sprawie... wynagrodzi ci to, stary przyjacielu, potężnym sojusznikiem. - Bardziej potężnym niż ja? - W tym kraju? Tak. Grigori odwrócił się i Vic wiedział, że stary wilk już rozważa w swojej głowie możliwości przymierza. Jak prawdziwy wilk Alfa, Grigori tylko wydał się być prowadzony przez emocje, kiedy tak naprawdę wilki były zimnym, wyrachowanym gatunkiem, często kochający tylko tych, których uważali za część swojej watahy. - Żeby pomóc ci w podjęciu twojej decyzji – dodał Vic – mam coś dla ciebie. Od mojego ojca. Vic położył na stole teczkę, którą dał mu ojciec, i otworzył. Grigori rzucił na nią okiem, szybko odwrócił wzrok, a potem powoli wrócił. - To jest dla mojej Watahy? - Złote sztabki tak. Gotówka jest na nieprzewidziane wydatki, które mogą pojawić się w ostatniej chwili. To znak dobrej woli. - Twoi rodzice – powiedział Grigori, uśmiechając się – nigdy nie przestaną mnie zadziwiać, Victorze Barinov. - Wchodzisz w to?
~ 35 ~
- By pomóc staremu przyjacielowi? – Grigori szeroko rozłożył swoje ramiona i krzyknął radośnie. – Jak mógłbym nie?
Tłumaczenie: panda68
~ 36 ~