~ 1 ~ Rozdział 6 Jak tylko Vic dostał uroczystą obietnicę Livy, że nagle nie ucieknie, by mogła wypatroszyć swoją kuzynkę, przespał większość dnia. Na...
9 downloads
25 Views
448KB Size
Rozdział 6 Jak tylko Vic dostał uroczystą obietnicę Livy, że nagle nie ucieknie, by mogła wypatroszyć swoją kuzynkę, przespał większość dnia. Nawet się nie przebrał, tylko padł twarzą w dół na swoje łóżko, cały ubrany. Obudził się, gdy zapach czosnkowego kurczaka jego siostry, wpełzł na górę do jego sypialni. Ale poczekał aż jego bratanek wspiął się na jego plecy i szarpnął za jego włosy zanim faktycznie otworzył oczy. - Wujku Vic, mamunia mówi, że obiad jest gotowy. – Vic się nie poruszył, więc bratanek szarpnął mocniej. – Wujku Vic! Wujku Vic! Obiad! Gdy Vic wciąż się nie ruszył, bratanek się pochylił, by spojrzeć w twarz Vica. Wtedy Vic wysunął kły i wydał z siebie niski ryk. Igor zapiszczał i się roześmiał, próbując szybko zsunąć się z Vica, żeby mógł rzucić się do ucieczki. Odwracając się na plecy, Vic złapał bratanka w pasie i podniósł go w górę. Igor śmiał się, kopiąc nogami i machając ramionami, dopóki jego matka nie krzyknęła w stronę schodów. - Przestaniecie się tam wygłupiać i zejdziecie tu na obiad? Teraz! Uśmiechając się, Vic wstał, przerzucając chłopca przez swoje ramię i znosząc go na dół do kuchni. Opuścił Igora na krzesło, dodając kilka książek telefonicznych, żeby chłopiec mógł poczuć się tak wysoki, jak prawdopodobnie chciał być przez jeden dzień, i się rozejrzał. - Gdzie Livy? - Na zewnątrz – powiedziała jego siostra, stawiając dla nich duże miski jedzenia. – Wpatruje się przed siebie, jakby analizowała wszystkie bolączki świata. – Ira potrząsnęła głową. – Ci artyści. Są tacy kapryśni. Vic wpatrywał się w siostrę przez chwilę zanim zapytał. - Tak jak twój mąż? Ira, ze zwężonymi oczami, położyła ręce na twarzy swojego syna, żeby mogła wygarnąć Vicowi. Chichocząc, Vic skierował się na podwórko, ale zatrzymał się, gdy zobaczył Shena wchodzącego do jego kuchni. ~1~
- Zostajesz? – zapytał Vic. - Chyba nie zamierzasz tak okrutnie wysłać mnie teraz do hotelu? Zupełnie samego? A potem Shen zatrzepotał swoimi oczami w sposób, z jakim Vic absolutnie nie czuł się komfortowo. - Nie rób tego – wymamrotał Vic zanim wyszedł przez tylne drzwi, by znaleźć Livy. I tak jak powiedziała jego siostra, siedziała na jednej z ław na podwórku, jej ciało prawie ginęło w jednej z jego skórzanych kurtek i… wpatrywała się w niebo. Vic usiadł obok niej, krzywiąc się, gdy ławka zaskrzypiała złowieszczo. Powoli, z rozszerzonymi oczami, Livy spojrzała na niego. - To nie moja wina. To ten słaby ludzki mebel. - Dlaczego masz ludzkie meble, skoro jesteś daleko od ludzi? Trochę speszony, Vic wzruszył ramionami. - Były już tu na miejscu. - Czy wszystkie meble przejąłeś wraz z tym miejscem? - Nie. - Wybierałaś meble? – Gdy Vic nie odpowiedział, Livy powiedziała. – Twoja siostra. Tak właśnie myślałam. - Co? Jest zbyt dziewczęco? - Nie. Wcale. Są duże i wygodne, i cholernie mocnej budowy. Ale zostały starannie kupione i postawione, a ja nie widzę, żebyś ty tak postępował z meblami. Jesteś takim cokolwiek leży w pobliżu jest tym, co używam rodzajem faceta. - A ty wiesz to ponieważ...? - Jestem taka sama. Gdybym kiedykolwiek zainwestowała w dom, to prawdopodobnie Toni urządziłaby go dla mnie. – Livy myślała przez chwilę i dodała. – Albo Kyle. Jest bardzo wybredny w kwestii dekoracji domu. Całkiem ładnie urządził na nowo dom swoich rodziców, gdy miał dziesięć lat. Zrobił fantastyczną robotę. - On jest tylko dzieckiem.
~2~
- On jest błyskotliwy. I trochę zły. Ale myślę, że właśnie to w nim lubię. - Więc, co się dzieje? – zapytał Vic, gdy ponownie zamilkła. – Wydajesz się być bardziej posępna niż normalnie. To z powodu twojego ojca? - Nie. - Twojej kuzynki? Livy przewróciła oczami i prychnęła ze wstrętem, ale nie powiedziała nic więcej i Vic miał przeczucie, że to też nie było to. - Praca? I wtedy Livy wydała z siebie długie – raczej dramatyczne, jak na Livy – westchnienie i z powrotem wpatrzyła się w niebo. Vic zauważył, że Livy nie ma swojego aparatu. Zawsze miała na sobie jakiś aparat, od małej, cichej Leica po duży, cyfrowy sprzęt Nikona, który sprawiał, że wyglądała jak hardcorowy fotoreporter. Ale ostatnio, Livy nie wydawała się mieć żadnego z nich oprócz aparatu w telefonie – którego nigdy nie używała do robienia zdjęć z bardzo określonych moralnych powodów. Vic nie wiedział, co to oznaczało, ale wiedział jedno – że jej prace, te które widział, były zdumiewające. I poruszające. I całkiem niespotykane. Ale też, taki był Mapplethorpe... jednak szczerze mówiąc, Vic lubił bardziej Ansela Adamsa. Fotki pięknych widoków w dramatycznym czarno-białym kolorze, bardziej trafiały w jego gust. Dziwne rzeczy robione z batami... ale nie za wiele. Mimo to, Vic wiedział, ile praca Livy dla niej znaczy. - Nie masz niedługo jakiejś wystawy? – zapytał. Livy, podciągnąwszy nogi na ławkę, użyła ramion, by obrócić swoje ciało w jego sronę. - Skąd wiesz o mojej wystawie? - Wysłałaś mi zaproszenie. - Naprawdę? – Livy odwróciła wzrok, a potem kiwnęła głową. – Toni. To ona prawdopodobnie rozesłała zaproszenia. – Nagle, Livy potrząsnęła głową. – Nic nie mam.
~3~
- Co masz na myśli? - To znaczy... że nie mam niczego. Jestem wyczerpana twórczo. W środku jestem martwa. - Zawsze wyglądasz na martwą w środku. - Nie. Jestem po prostu cicha. - Może powinnaś zrobić coś innego. Wyrwij się ze wszystkiego. Możesz dostać płatne wakacje z drużyny? - Nigdy wcześniej nie potrzebowałam przerwy. Inwencja twórcza po prostu wylewała się ze mnie jak pot z długodystansowego biegacza. Ale teraz nie ma nic. Skończyło się. - Albo – uzasadniał Vic – możesz przestać być królową dramatu i po prostu zrobić sobie przerwę, by zobaczyć czy to pomoże. - Tak. To też jest jakaś opcja. - Widzisz? - Ale z drugiej strony... Vic westchnął. - Co znowu? - Kiedy będę miała czas? Przecież teraz obsługuję ten przeklęty ślub. - Obsługujesz śluby? - Na to wygląda. - Dlaczego, jeśli tego nie chcesz? Chyba, że to jest rodzina. - Nie rodzina. Tylko żałosna słabość do gotówki. - O czym ty mówisz? - Blayne poprosiła mnie, by pstrykała zdjęcia na jej ślubie. Żeby się ode mnie odczepiła, wysłałam jej wiadomość z tak szokującą sumą, że nikt przy zdrowych zmysłach, by tyle nie zapłacił. - Nie sądzę, żeby Blayne była przy zdrowych zmysłach od dnia narodzin.
~4~
- Nawet nie podałam całkowitego kosztorysu i zażądałam połowy z góry. - I ona nadal się zgadza. - Oczywiście, że się zgadza! – wybuchła zirytowana Livy. – Ponieważ to jest Blayne i bierze ślub z facetem, który najwyraźniej nie ma nad nią żadnej kontroli. - Nadal możesz odmówić. - Ale wiesz, co się po tym stanie? - Będzie cię zasmucała swoimi łzami bólu? - Raczej zedrę jej twarz z powodu tych przeklętych łez bólu. - Co wywoła niezręczne zachowanie w twojej drużynie. - Nie obchodzi mnie to. Ale Toni będzie obchodzić, ponieważ Wataha Smith uwielbia Blayne. I to jest teraz ważne, bo Toni jest z Rickym Lee. - Twoje życie jest bardzo złożone. Livy zagrzebała się głębiej w kurtkę Vica, wyglądając jeszcze bardziej zachwycająco niż miała prawo. - Wiem. - Więc czujesz się jak zdrajca? – zapytał Vic. Livy przelotnie zastanowiła się czy może na stałe zamieszkać w tej kurtce. Dobrze pachniała i sprawiała, że czuła się zaskakująco ciepło w rześkim chłodzie Wschodniego Wybrzeża. - Tak. Poza tym, jaki idiota odrzuciłby taką kasę? – Zerknęła znad kołnierza kurtki, by spojrzeć prosto na Vica. – To jest piekielnie duża kwota pieniędzy. Pie. Kiel. Nie. - Ale to nie praca Da Vinciego dla rodziny królewskiej? Czy Kościoła? - Hę? - Malarze renesansowi, ci dobrzy, mieli przez cały czas zlecenia na malowanie członków rodziny królewskiej. Bach i Mozart pisali muzykę dla rodziny królewskiej. - Do czego zmierzasz?
~5~
- Rób to, co musisz w ciągu dnia, a to, co kochasz, możesz robić wieczorem. Pieniądze, niestety, dadzą ci wolność. Chyba, że oczywiście planujesz iść za kratki, wybudować dom na odludziu, albo całkowicie żyć z pracy na roli. Nazywam to Pełnym Tedem Kaczynskim 1. - Ponieważ uwielbiam być porównywana do paranoidalnego schizofrenika. - Oboje wiemy, że nie jesteś schizofrenikiem. Livy uśmiechnęła się kpiąco. - Dzięki za to. - Mówię tylko, że jeśli możesz zarobić kupę forsy za wykonanie pracy, która zabierze ci kilka godzin, to tym samym daje ci czas do pracy nad twoim prawdziwym powołaniem... kogo to obchodzi? O ile, oczywiście wierzysz, że to jest tak dobre jak ty kiedykolwiek będziesz - fotografem ślubnym dla bogatych zmiennych, którzy nie są przerażeni miodożerem. Gdy Livy zakopała się głębiej w kurtkę Vica, hybryda się uśmiechnęła. - Ale musisz wiedzieć, że to nie ten przypadek. - Naprawdę? Nie mam nic nowego na otwarcie mojej wystawy w galerii… - W takim razie zrób odbitki swoich wcześniejszych prac. Livy pozwoliła przedłużyć się trochę ciszy zanim zapytała. - Mogę dokończyć? - Pewnie. Ale wiesz, że mam rację. Livy westchnęła. - Tak. Wiem, że masz rację. Przypuszczam, że właśnie chciałam… - Udowodnić, że nie straciłaś swojego twórczego geniuszu? - Możesz przestać to robić? – warknęła Livy, zdenerwowana i zaskoczona, że Vic tak dobrze ją rozumie. Nawet Toni ostatnio nie mogła w pełni zrozumieć niepokojów Livy, ale też szakal, w tej chwili, miał miliard więcej rzeczy do martwienia się niż harmonogramy w wykonaniu jej rodziny. 1
Ted Kaczynski – amerykański matematyk i terrorysta, znany jako Unabomber. Wysyłał listy-bomby do różnych ludzi, bo w ten sposób walczył ze złem wynikającym, w jego mniemaniu, z postępu technicznego
~6~
- Przepraszam. Proszę bardzo mów dalej. Ale Livy nie miała już nic więcej do powiedzenia. - Livy? - Co? - Czasem dobrze jest się bać. - Jestem miodożerem. Jestem nieustraszona. - W walce? Tak. Z wężami? Z pewnością. Ale to nie jest walka ani węże. To jest coś ogromnie osobistego, co przeciętna osobą nigdy nie zrozumie. - To dlatego to robisz? Vic spojrzał na nią, jego boleśnie jasne złote oczy błyszczały w ciemnościach dzięki przesączającemu się światłu z kuchennych okien. - Więc nazywasz mnie przeciętniakiem? – zapytał. Zaskoczona Livy odparła. - Nie. Nie nazywam cię przeciętniakiem. - Więc myślisz, że jesteś zdumiewający? - Zdumiewający? Jak doszliśmy do zdumiewający? Nawet się nie zatrzymałeś na powyżej przeciętnej. Tylko od razu przeskoczyłeś do zdumiewający. Vic wstał, uśmiechając się. - Zauważyłem, że tak naprawdę nie zakwestionowałaś tego zdumiewającego. - No cóż… - Nie, nie – powiedział szybko, sięgając w dół i podnosząc ją, a potem niosąc w stronę tylnych drzwi. – Nie rujnujmy tej chwili.
***
~7~
Po obiedzie i kilku godzinach oglądania telewizji, Ira wyszła na podwórko, by móc poinformować swojego męża dlaczego nie przyjdę do domu dziś wieczorem, ty zakuta pało, a Vic zaniósł swojego śpiącego bratanka do łóżka. Przebrał go w jego ulubioną piżamkę Captaina America i otulił go na noc. Potem poszedł do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi. Vic zdjął ubranie, wciągnął czarne spodnie dresowe i wpełzł do łóżka. Tym razem pod przykrycie. Zadowolony, że jest w domu – nawet jeśli panda śpi na jego kanapie – Vic wydał z siebie pełne ulgi westchnienie i umościł się na noc. Gdy Vic zaczął zapadać w sen, pomyślał o obiedzie. Jedzenie było pyszne, a towarzystwo więcej niż do zniesienia, co dla Vica było dużą rzeczą. Mógł znieść ich wiele w danym dniu, ale to nie znaczyło, że uważał te rzeczy za warte zniesienia. A jednak, naprawdę lubił towarzystwo Livy. Nie była nieznośnie gadatliwa, więc gdy już mówiła, jej słowa miały znaczenie i były często bezpośrednie. Odkrył także, że jest niezwykle oczytana, ale nie była snobką, i miała ogromną wiedzę o naprawdę złej telewizji. Okazało się też, że włączała jakiś kanał i po prostu zostawiała go na noc, podczas gdy pracowała – nieważne, co tam szło. Powiedziała, że to taki dźwięk w tle, który pomaga się jej się skupić, ale zdawała się być w pełni świadoma każdej fabuły każdego programu, który widziała, od słabych komedii romantycznych i słabej biografii o najnowszej historii przetrwania będącej tematem dnia, do imion i historii popularnych supergwiazd telewizyjnych programów. Mimo to opowiadała o tych nadętych programach z takim krytycznym nastawieniem, że Vic wiedział, iż chętnie zaprosiłby ją na obiad jeszcze raz. Ponieważ nic nie miało tak dużego znaczenia dla kogoś z jego rosyjskim dziedzictwem jak znakomite towarzystwo do obiadu. Vic już prawie zasypiał, gdy zdał sobie sprawę, że myślenie o Livy sprawiło, że poczuł się otoczony przez jej zapach. Był zaskoczony jak bardzo go lubił i jak dobrze mieszał się z jego własnym. Oczy Vica nagle się otworzyły i użył łokcia, by się podeprzeć. Wciągnął powietrze, pozwalając swojemu nosowi poprowadzić się, dopóki nie znalazł się w połowie swojego materaca, by mógł zajrzeć pod łóżko. I tam właśnie znalazła Livy. - Olivia? - Tak? - Czy jest jakiś problem z twoim pokojem? ~8~
- Nie. - W takim razie, dlaczego jesteś pod moim łóżkiem? - Bo jest wyższe niż inne łóżka. - Bo jest... co? - Inne łóżka są niższe od podłogi i jest mi trudniej się pod nie wczołgać. To daje więcej miejsca. Jest nawet trochę zbyt przestronnie. - A bycie w rzeczywistym łóżku - na łóżku, znaczy się - po prostu nie działa na ciebie? - Masz jakiś problem ze mną będącą pod twoim łóżkiem? - Tak. Swego rodzaju. To sprawia, że czuję się jak zły gospodarz. - Nie powinieneś. Tu jest miło. I ktokolwiek sprząta twój dom, gdy wyjeżdżasz, robi świetną robotę. Tu jest czysto jak w piekle. Czasami wchodząc pod jakieś łóżka, następnego ranka wysuwam się cała pokryta kłębkami kurzu. - I jesteś pewna, że masz tam wygodnie? - Bradzo. - No cóż... w takim razie okej. Vic z powrotem wyciągnął się na swoim łóżku i podniósł wzrok na sufit. To było naprawdę dziwne, mając kogoś pod swoim łóżkiem, kto nie czyhał, by go zabić. Coś, na co musiał bardzo uważać, gdy pracował dla rządu. Teraz, jednak, po prostu musiał znosić… chrapanie miodożera pod swoim łóżkiem. Vic zamrugał. Zasnęła? Już? - Szczęściara – wymamrotał, ponieważ Vic nie widział siebie zasypiającego w niedługim czasie, mając kobietę śpiącą pod swoim łóżkiem. Zwłaszcza kobietę z tak gładką skórą, ciemnymi oczami i włosami, które zawsze pachniały jak miód... Czekaj. Co on robi? Właśnie myślał o Livy. Livy. Będącej miodożerem i okazjonalnie marudną artystką. Livy. Która była dla niego niczym siostra? Nie. Nigdy nie myślał o gładkiej skórze Iry. A miała chociaż gładką skórę? Nie wiedział, ale Livy na pewno miała. Naprawdę ładną, gładką skórę...
~9~
Mącąc sobie w głowie jeszcze więcej tym wewnętrznym dialogiem, Vic obrócił się na bok i przykrył głowę poduszką. Jeśli nic innego, to może chociaż poduszka zablokuje dochodzący z włosów Livy zapach miodu. Co ona zrobiła? Wykąpała się w miodzie? Czekaj. Czy ona wykąpała się w miodzie? Vic warknął. Co ja, do diabła, robię?
Tłumaczenie: panda68
~ 10 ~
Rozdział 7 Livy obudziła się następnego ranka będąc wciąż pod łóżkiem Vica, ale teraz z sześcioletnim młodym wpatrującym się w nią. - Tak? – zapytała, trzymając swój głos nisko, żeby nie obudzić Vica. - Dlaczego jesteś pod łóżkiem mojego wujka? - Tu jest wygodnie. - No jest, prawda? Livy i Igor wpatrywali się w siebie jeszcze przez parę minut zanim Livy zapytała. - Głodny? - Tak. - Zrobimy naleśniki? - A został jeszcze miód? - Myślę, że zostawiłam przynajmniej słoik albo dwa w szafkach. - Afrykański? - Nie przeginaj. - Okej. Livy wyszła za chłopczykiem spod łóżka i z pokoju, ostrożnie zamykając za sobą drzwi, żeby nie obudzić Vica. Razem, para ruszyła się przez dom pełny śpiących hybryd i pandy, dopóki nie doszli do kuchni. Livy podzieliła się pracą z Igorem, pozwalając mu przynieść produkty z lodówki i wlewać te, które odmierzyła do miski. Jak tylko Livy sama dodała jajka – nie chciała ryzykować skorupek w rzadkim ciście – posadziła Igora na stole kuchennym i włożyła miskę na jego kolana. Dała mu drewnianą łyżkę i nauczyła go mieszania ciasta bez rozpryskiwania go po sobie i po niej.
~ 11 ~
Tak naprawdę nie zastanawiała się za bardzo nad tym, co robi, ponieważ widziała matkę Toni jak robiła to dość często ze swoimi własnymi dziećmi przez minione lata. W tamtym czasie, to wydawało się być logiczne, bo wciągało dzieciaki do pomocy, ograniczało bójki między nimi. Ale teraz, gdy Livy patrzyła na zarumienioną twarz Igora, zdała sobie sprawę, że to bardziej miało coś wspólnego z tym, że dzieci czuły się potrzebne, a mniej ze stwarzaniem wrażenia niewolniczej pracy dzieci. Gdy ciasto było już całkiem dobrze zmieszane, Livy puściła rękę Igora, by sam mógł jeszcze trochę pomieszać. Kiedy to robił, z szerokim uśmiechem na swojej uroczej twarzy, rzucił okiem przez swoje ramię i zapiał. - Zobacz, wujku Vic! Ja gotuję! - Właśnie widzę. Vic stał w drzwiach, ze skrzyżowanymi ramionami na piersi, oparty o framugę i patrzył na nich. Jak długo tam stał, Livy nie wiedziała. Ani nie zapytała. Wciąż mając na sobie czarne dresowe spodnie, Vic tylko wciągnął prosty biały Tshirt, który wyglądał na stary i przetarty. Był również trochę przyciasny, więc Livy mogła dostrzec muskularne ramiona Vica i do tego, całkiem dobrze, klatkę piersiową. I musiała przyznać... te mięśnie były cholernie imponujące. - Jesteś gotowa na wieczór? – zapytał Livy. - Tak. - Co jest dziś wieczorem? – zapytał Igor. - Nie twój int… Livy przerwała Vicowi. - Muszę zrobić coś, czego nauczyłam się będąc w twoim wieku. - Robić ciasto? - Otwierać zamki. Vic natychmiast odepchnął się od futryny i klasnął w ręce. - Okej! Wsadźmy cię pod prysznic, dzieciaku. Kiedy Vic sięgał po swojego bratanka, Livy usłyszała chrobot kluczy w tylnych drzwiach i kilka sekund później, do kuchni wpadł ogromny grizzly. ~ 12 ~
Vic wpatrywał się w niedźwiedzia przez chwilę zanim powiedział. - Cześć, Dan. - Przyszedłem po moją żonę – oświadczył grizzly... głośno. Wycelował w Igora. – Idź po swoją matkę, synu. Zabieram ją do domu! - Okej, tato! Livy zabrała miskę z kolan Igora, więc chłopiec zeskoczył ze stołu i pobiegł znaleźć swoją matkę. Jak tylko chłopiec zniknął, Dan szepnął. - Jak to zabrzmiało, Vic? Całkiem twardo? Gapiąc się na swojego szwagra, Vic wolno kiwnął głową. - Uh... tak. Pewnie. Twardo. - Świetnie. – Spojrzał na Livy. – Hej, Livy. - Cześć, Dan. - Znowu byłaś w szafkach? - No pewnie. Niedźwiedź pochylił się trochę. - Robisz naleśniki? - I bekon. Do tego moją mieszankę syropu miodowo-klonowego. Największa dekadencka pyszność. - O rany. To brzmi naprawdę dobrze. - Możesz zostać – zaproponował Vic. - Taa, ale tak naprawdę powinienem zaciągnąć twoją siostrę za włosy do domu. – Odetchnął, zerkając na sufit. – Ale naprawdę chcę naleśniki z tym syropem. - W takim razie powiedz jej, że musi tu zostać – zasugerowała Livy. – Dopóki nie skończysz jeść. - O. Dobry pomysł. Dzięki, Livy! – Niedźwiedź uśmiechnął się do niej i odszedł, by nakazać swojej żonie zostać, dopóki nie skończy swojego śniadania. ~ 13 ~
Livy popatrzyła na Vica. - Oni są szczęśliwy w ten sposób? – zapytała. - Bardzo. Wzruszyła ramionami i podeszła do kuchenki. - W takim razie tylko to się liczy.
***
Shen zaparkował furgonetkę z zaciemnionymi szybami dwa bloki z dala od ich celu i wyłączył silnik. Obejrzał się na nich i stwierdził. - Idę zrobić rozpoznanie terenu. Drzwi kierowcy zamknęły się za nim i Livy zapytała. - Idzie rozpoznać teren? Vic wzruszył ramionami. - On nigdy tak naprawdę nie pozbył się tego odruchu maniaka, jak to nazywam. On i jego maniacy współpracownicy używają technologii i swoich obsesyjnych natur do wytropienia celów, a reszta z nas wzięła to stamtąd. To relacja, która jak dla mnie, dobrze działała w przeszłości. Livy, ubrana w opięte czarne ubranie, odpowiedziała. - Hmm. Vic obserwował jak wkłada czarne rękawiczki i przykrywa swoje czarno-białe włosy czarną czapką. - Masz wszystko, czego potrzebujesz? – zapytał. - A czego potrzebuję? - Livy... Zachichotała.
~ 14 ~
- Mam wszystko. - Dobrze. Ona powinna być poza mieszkaniem przez całą noc, ale… - Może przestałbyś się martwić? Wiem, co robię. Nauczyłam się to robić, gdy jeszcze byłam w macicy. - A do mnie należy się martwić. To właśnie ja robię. Livy wepchnęła włosy pod czapkę. - I jesteś w tym zadziwiająco dobry. - Proszę cię tylko, żebyś była ostrożna. - Będę. Obiecuję. Drzwi furgonetki się otworzyły i Shen powiedział. - Czysto, Livy. - Dzięki. Livy włożyła maleńki czarny plecak i wysiadła z furgonetki. - Ja tu wrócę – powiedziała zanim zniknęła w ciemności. Shen wsiadł do furgonetki, zamknął drzwi i usiadł na podłodze. Wyciągnął swój laptop i zaczął wchodzić do systemu bezpieczeństwa ich celu. Uśmiechając się, Shen wyciągnął jedną ze swoich pociętych bambusowych łodyg i zaczął swoje piekielne żucie, jednocześnie pracując. - A więc – powiedział z łodygą w ustach, jego oczy były skupione na ekranie komputera – wygląda bardzo dobrze w tym małym stroju, nieprawdaż? - Zamknij się. – I Vic zmusił się, by nie udusić śmiejącej się z niego pandy.
***
Livy wsunęła się do alejki obok budynku. Jak tylko to zrobiła, poczuła się... jak w domu. W ciemności, poruszając się w cieniach. To było w jej krwi. Obie strony jej
~ 15 ~
rodziny, przez wieki, były złodziejami. Złodziejami miodożerami. Ich cele miały zasięg od sztuki do srebra, złota, banków i klejnotów koronnych. To, czego rodzina nie tolerowała to lepkie inwazje domowe jakiegokolwiek rodzaju, branie na cel biednych, albo kradzież w ich własnej rodzinie. Kowalski nigdy nie okradł innego Kowalskiego. Yang nigdy nie okradł innego Yanga. Nie bez reperkusji. A reperkusje miodożerów mogły być... bolesne. Zabawną rzeczą było to, że Livy robiła wszystko, co mogła, by odciąć się od tej części jej życia. Była artystką – a to wyrażenie raziło jej matkę na poziomie trzewi. My nie jesteśmy artystami, warknęła po pijanemu podczas obiadu na Święto Dziękczynienia przed wielu laty, my okradamy artystów. Nigdy tego dobrze nie pojmiesz. Ciągły nacisk matki i obojętność ojca sprawiły, że Livy stała się bardziej stanowcza. Była artystką, fotografem. Przynajmniej tak zawsze myślała... dopóki nie skończyły się pomysły, inwencja twórcza... pragnienie. Gdy chodziło o sztukę, pragnienie było dużą jej częścią. Nie seksualne pragnienie, ale pragnienie tworzenia, wytwarzania, badania świata wokół siebie. Bez pragnienia... artysta nie miał niczego. I w tej chwili, Livy nie miała niczego. Więc wróciła do tego, co znała: do włamań. Mimo to, dla Livy, włamanie nie było wyzwaniem, jakim było dla większości z nich. Nie potrzebowała wymyślnego wyposażenia, żeby dostać się do celu. Wszystko, czego potrzebowała, to plan rozkładu budynku i okrycie, jaką była ciemność, a co obie rzeczy właśnie miała. Więc, używając swoich pazurów, Livy zaczęła wspinać się po ścianie budynku, pewna, że Shen już zajął się kamerami nadzorującymi otaczający teren. Poruszała się cicho i szybko, jak została do tego wytrenowana. To nie była łatwa wspinaczka, ale przynajmniej nie musiała w ten sposób przejść całej drogi do apartamentu. Mogła to zrobić, ale to by była długa i wymagająca nadmiernego wysiłku praca. W końcu, Livy doszła do przewodu wentylacyjnego niedaleko dwudziestego trzeciego piętra. Utrzymując się na jednej ręce z pazurami i poduszkach stóp, użyła drugiej ręki i małego śrubokrętu, by usunąć dolne wkręty z metalowej kraty. Kiedy to zrobiła, podniosła kratę i wsunęła ciało do środka. Przestrzeń była niewielka, ale Livy potrafiła manewrować w prawie każdej przestrzeni. Tak. Nawet z jej szerokimi ramionami. Oczywiście, czasami była zmuszona do zwichnięcia sobie ramienia, czego ~ 16 ~
nienawidziła robić. To nie było przyjemne, a fakt, że była miodożerem, nie oznaczało, że też nie odczuwa bólu. Ponieważ odczuwała. Zwichnięcie było niepotrzebne, więc Livy szybko przesuwając się przewodem wentylacyjnym, wydostała się na tylną klatkę schodową, gdzie były drzwi awaryjne prowadzące w górę jedno piętro do mieszkania Allison Whitlan. Livy łagodnie otworzyła drzwi i zaczęła skradać się po schodach, dopóki nie doszła do drugich drzwi awaryjnych. Sprawdziła druty od alarmów, znalazła je i rozłączyła. Potem weszła i ruszyła, przez niewielki korytarz, do wejścia dla personelu. Zgodnie z kontaktem Vica, dziś wieczorem personel miał wychodne, a pani domu była na jakimś balu dobroczynnym z innymi bogatymi ludźmi podobnymi do niej. Ale Livy mimo to przez chwilę nasłuchiwała pod drzwiami zanim wyjęła swoje narzędzia i wybrała wytrych. Odczekała kolejny oddech zanim otworzyła drzwi i zrobiła krok w ciemny korytarz. Zaczekała ponownie, a nic nie słysząc powoli zamknęła drzwi i zaczęła poruszać się po mieszkaniu. Miejsce było ogromne. I musiało kosztować kilka milionów. Miejsce, gdzie Livy z rozkoszą rozbije się na którąś noc, gdy będzie potrzebowała nowej tymczasowej nory. Livy sprawdziła swój zegarek. Miała czas, więc ruszyła ostrożnie przez mieszkanie, rozglądając się za jakimikolwiek znakami, że kobieta była w kontakcie ze swoim ojcem. Z niesławnym Frankiem Szczurem Whitlanem. Człowiekiem, o którego Livy nie mogła dbać mniej. Ale jak ona mogła odmówić Barinovi, gdy napełnił jej biuro tymi wszystkimi koszami? Livy zatrzymała się przed Picassem. Pochyliła się chcąc zbadać podpis. Kiwnęła głową. Był prawdziwy. To nie była replika Kowalski, której większość specjalistów sztuki byłoby trudno dowieść, że nie jest prawdziwym Picassem. Livy najpierw sprawdziła sypialnie. Mieszkanie miało ich dziewięć. Najwięcej czasu straciła w biurze kobiety. Znalazła tony informacji o finansach Allison Whitlan i jej pracy charytatywnej, do tego mnóstwo odręcznie napisanych notatek na karteczkach, ale nic nie krzyczało, Mój tatuś, Frankie Whitlan, jest na rogu Piątej i Broadwayu! Sprawdziwszy jeszcze raz zegarek, Livy zdała sobie sprawę, że ma już mało czasu, więc zrobiła szybki przegląd wszystkich łazienek, a potem olbrzymiej kuchni. Końcowym przystankiem Livy był pokój telewizyjny i salon. Najpierw szeroko przejrzała salon, a potem kierując się do wyjścia zajrzała do pokoju telewizyjnego. ~ 17 ~
Livy wyszła już na korytarz, gdy zatrzymała się mrugając, a jej umysł przetwarzał to, co właśnie zobaczyła. Po niemal minucie, wolno cofnęła się do salonu, zatrzymując się ponownie. Czekając kolejną chwilę, nabrała tchu i się obróciła. Livy wpatrywała się, przyglądała się temu, co widziała, jej usta powoli opadały, a serce biło gwałtownie. Potem, po kilka minutach przyglądania się wypchanej zwierzęcej padlinie, stojącej okropnie blisko kominka Allison Whitlan, Livy powiedziała słowo, którego nie wymówiła odkąd była brzdącem... - Tatuś?
Tłumaczenie: panda68
~ 18 ~