~ 1 ~ Rozdział 8 Vic sprawdził ponownie zegarek. Teraz zaczął się martwić. - Gdzie, do diabła, ona jest? - Powinniśmy dać jej odbiornik – powiedział S...
4 downloads
16 Views
406KB Size
Rozdział 8
Vic sprawdził ponownie zegarek. Teraz zaczął się martwić. - Gdzie, do diabła, ona jest? - Powinniśmy dać jej odbiornik – powiedział Shen, wciąż skupiony na laptopie. - Próbowałem. Powiedziała nie. - Twoja dziewczyna niezbyt przejmuje się komunikacją, co nie? - Obaj wiemy, że Livy nie jest moją dziewczyną. - Stale przebywa w twoim domu, robi ci śniadanie i je nago twój miód. I nie wytrącasz jej rzeczonego miodu z ręki tak jak robisz to mi. Więc jak inaczej byś ją nazwał? - Moim przyjacielem, którego znajduję znacznie mniej denerwującym niż ty. I nie jesz miodu. Vic otworzył drzwi furgonetki i wysiadł. - To mi się nie podoba. - Słyszelibyśmy syreny, gdyby została złapana. Po prostu się odpręż. Twoja dziewczyna wie, co robi. Vic spiorunował Shena wzrokiem. Pomyślał o wytrąceniu tego bambusowego pędu z jego ust, ale wiedział, że to tak naprawdę nie rozwiąże sytuacji. Rzucając okiem na zegarek, Vic zastanawiał się nad swoim następnym ruchem... ale zdał sobie sprawę, że nie ma następnego ruchu. Nie miał niczego. To była cała Livy. Wszystko, czego od nich chciała, wszystko, na co pozwalała, to Shen radzący sobie z kamerami, dostarczający jej informacji o budynku i dwóch mężczyzn towarzyszących jej do miejsca docelowego. I poza tym... nie widziała dla nich zastosowania.
~1~
I kiedy Vic nagle uświadomił sobie, że widzi limuzynę, którą jak zgadywał miała Allison Whitlan, a która właśnie parkowała przed frontem budynku, wiedział, że teraz zapłaci za tę głupotę, bo Livy przymkną i skończy się to odsiadką dla... Jego coraz bardziej spanikowane myśli przygasły, gdy zobaczył jak Livy wychodzi z ciemnej alejki i kieruje się w jego stronę. Wzdychając z ulgą, Vic uśmiechnął się i wyszedł dalej na chodnik. Ale kiedy Livy zbliżyła się do niego, uśmiech Vica zniknął. To nie był tylko wyraz jej twarzy, który był... niepokojący. To było całe jej ciało. Nigdy wcześniej nie widział jej tak sztywnej. Zwykle, Livy poruszała się jak będący na luzie drwal. Nie przechadzała się jak DeeAnn. To był sprytny uliczny chód. Tak, jakby potrafiła poradzić sobie ze wszystkim, co znajdzie się na jej drodze. Ale teraz... teraz wyglądała, jakby chciała zabić pierwszą osobę, która się do niej odezwie. Mężczyznę, kobietę, nawet dziecko. Tak, jakby czekała na jedną rzecz, która ją zdetonuje. Gdy była już wystarczająco blisko, by nie musiał krzyczeć, Vic zapytał. - Livy? Co się stało? - Później – odparła, przechodząc tuż obok niego do furgonetki. Złapała duży plecak, który wszędzie ze sobą nosiła. - Livy? - Później. A potem ona i jej plecak zniknęły, a Vic nie miał zielonego pojęcia, co do diabła właśnie się stało. - Co się dzieje? – zapytał Shen z furgonetki. Spojrzał na pandę i wyrzucił ręce. - Nie mam pojęcia.
***
~2~
Chuntao Yang, która przemianowała się na Joan, gdy jej rodzina przeprowadziła się do Ameryki, obudziła się wcześnie. Jej siostry i ciotka musiały po południu złapać lot do Belgii. Musiały przygotować się do roboty we Włoszech. To zawsze było ryzykowne, gdy pracowały tak blisko Watykanu, ale zapłata będzie niewiarygodna. Jednak, musiały planować ostrożnie, nieważne, w jakim kraju pracowały. Joan nie miała ochoty trafić do więzienia. Jej rodzaj, miodożery, wypełniały więzienia na całym świecie, co oznaczało, że skończy spędzając większość swojego czasu walcząc. Więc wolała raczej trzymać się z dala od więzienia i cieszyć się życiem. Joan włożyła swoją ulubioną czerwoną sukienkę – wyglądała cudownie w czerwieni – dobrała czerwone szpilki od Jimmy Choo i tyle złotej biżuterii, by podkreśliła jej atrybuty, a do tego czerwony kaszmirowy płaszcz. Usatysfakcjonowana tym, co zobaczyła w lustrze – a kiedy ona nie była zadowolona? – Joan zeszła schodami w dół do kuchni, gdzie jej siostry i ciotka robiły śniadanie i przygotowywały się do popołudniowej podróży. Joan kochała swoją pracę. Kochała to jak odciągała ją od jej problemów. Wszystko w jej życiu ograniczało się do planowania i wykonywania Pracy. Tak bardzo, że kiedy Praca była skończona, jej problemy wraz z nią zazwyczaj znikały. Albo przynajmniej to, co najgorsze, się kończyło. A sposób, w jaki sprawy rozwijały się ostatnio... no cóż, Joan naprawdę nie mogła się już doczekać tej szczególnej roboty. Bardziej niż mogła powiedzieć. W miarę jak zbliżała się do kuchni, Joan słyszała jak jej siostry i ciotka gadają po angielsku i mandaryńsku. Od wielu lat, Joan nie chciała mówić w swoim ojczystym języku, ponieważ chciała wpasować się tak bardzo, jak tylko mogła wpasować się w Amerykę, jakakolwiek azjatycka kobieta. To działało do pewnego stopnia. Umiała bezbłędnie mówić po angielsku, francusku, rosyjsku, niemiecku, włosku i hiszpańsku, a jej akcent we wszystkich tych językach był prawie doskonały. Jednak, gdy była dość mocno rozzłoszczona, mandaryński wypływał z niej bez jej zgody. Oczywiście, tylko jej rodzina i jej były mąż wydawali się doprowadzać ją do takiej wściekłości. Nikt inny nie był wart tego kłopotu. Joan właśnie miała wejść do kuchni, gdy się zatrzymała, zaskoczona zapachem swojej córki.
~3~
Powoli, Joan się obróciła i tak, jej córka stała za nią, kilka kroków dalej. Niepewna, co ona robi w jej kryjówce w Chicago, Joan właśnie miała o to zapytać. Ale Olivia ją zgasiła. - Kogo pochowaliśmy, mamo? – zapytała. Joan zamrugała. - Co? - Kogo pochowaliśmy w grobie taty? Bez patrzenia za siebie, Joan wiedziała z nagłej ciszy, że jej siostry i ciotka słuchają każdego słowa. Nie mogła ich za to winić. - Kogo pochowaliśmy? – zapytała Joan. – No cóż... twojego ojca, oczywiście. Livy potrząsnęła głową. Dopiero teraz Joan zdała sobie sprawę, że jej córka jest zła. Ale nie po prostu zła... wściekła. A ponieważ jej córka była bardzo podobna do samej Joan, to był bardzo rzadki widok. - To nie może być tata. - Nie może? – zapytała Joan, próbując brzmieć na znudzoną. – Dlaczego nie? - Ponieważ właśnie go widziałam. Joan czuła jak jej serce zaczyna walić w jej piersi, gdy walczyła ze swoim gniewem na niego, że nie skontaktował się z nią przez cały ten czas. - On żyje? Jej córka wpatrywała się w nią przez chwilę. Tak długą chwilę, że coś powiedziało Joan, iż jest bardzo źle. - Livy? - Nie. Nie żyje. Został wypchany i postawiony obok kominka jakiejś suki, żeby wszyscy jej przyjaciele mogli się gapić, jednocześnie jedząc przystawki i pijąc szampana. Słowa Livy wstrząsnęły Joan, a jej serce już nie waliło z podniecenia, ale rozpaczy i gniewu.
~4~
- Więc w tym grobie nie może być tata. Dlatego pytam cię jeszcze raz, a potem zacznę się tak kurewsko wściekać, że… kogo pochowaliśmy na tym waszyngtońskim cmentarzu? Jak tylko Livy przeklęła, wiedziała, że usłyszy to samo od jej ciotek i stryjecznej babki. Mogą być miodożerami, ale cała ta sprawa z respektowaniem starszych była dużą rzeczą w jej rodzinie. Więc jak tylko to kurwa wyszło z jej ust, jej ciotki już były na niej, krzycząc na nią w mandaryńskim i potrząsając na nią palcami, podczas gdy jej stryjeczna babka Li-Li pomogła jej matce dojść do kuchni i usiąść przy dużym stole, trzymając ją za rękę. Livy, niebędąca w nastroju do takich rzeczy, przecisnęła się przez kiwające palce, krzyczące ciotki i ruszyła do kuchni za matką. - Odpowiedz mi. Ciotki Livy również się zjawiły, ale zanim mogły się wtrącić, okręciła się do nich, obnażyła swoje kły i wysyczała ostrzeżenie. - Przestańcie – powiedziała Joan. – Wszyscy. - Zrobię ci herbatę – wtrąciła się Li-Li, a potem podeszła do kuchenki, zatrzymując się na chwilę przy Livy, by posłać jej twarde Li-Li spojrzenie, jak nazywano je wśród rodziny Yang. Potem podrapała wielką, brutalną bliznę na swojej starej szyi i zabrała się za robienie herbaty. Livy zignorowała swoich krewnych i wyciągnęła krzesło, ukośnie do miejsca matki, i opadła na nie. - Siadajcie – zarządziła swoim siostrom jej matka. Zrobiły tak jak im powiedziano, ale ciotka Livy, Kew, zatrzymała się, by szturchnąć Livy w ramię i warknąć. - Zawsze byłaś okropną córką. - Dotknij mnie jeszcze raz tym palcem – ostrzegła Livy – a ci go zjem. - Kew, proszę – powiedziała z naciskiem Joan i, po raz pierwszy, Livy usłyszała, że jej matka brzmi na bardzo zmęczoną. Ciotka Kew podeszła do krzesła i usiadła na nim, krzyżując ramiona na piersi, zakładając nogę na nogę, a jedna jej stopa drżała niebezpiecznie.
~5~
Tak. Livy wiedziała, że będzie wysłuchiwać o tym małym epizodzie do końca świata. Ale naprawdę miała to gdzieś. - Chcę wiedzieć, o co tu chodzi – odezwała się Livy do matki. – I chcę to wiedzieć teraz. - Twój ojciec i ja – zaczęła Joan – mogliśmy się rozwieść, gdy miałaś osiemnaście lat… - Rozwiedliście się, gdy miałam piętnaście. - Pierwszy raz. I to wtedy Livy zaczęła dostawać bóle głowy. - W każdym razie – jej matka mówiła dalej – nigdy nie przestaliśmy… - Mieszać nawzajem w swoich głowach? Jej matka przerwała, zacisnęła wargi, zanim przyznała. - To właśnie zawsze dobrze robiliśmy. Na długo wcześniej niż się pojawiłaś. Ale nieważne jak bardzo się kłóciliśmy – ciągnęła matka – nieważne iloma rzeczami rzucaliśmy w siebie i się przeklinaliśmy… wciąż się kochaliśmy. - I byliście partnerami w interesach. - Tak – syknęła Joan. – To też. Mieliśmy umowę. Nieważne, gdzie byliśmy; z kim właśnie się spotykaliśmy; albo na jakiej robocie mogliśmy być, zawsze - zawsze spotykaliśmy się o ustalonych datach w tym małym hotelu, który kochaliśmy nad Bałtykiem. Daty i lokalizacje znaliśmy tylko my. Livy zmarszczyła brwi, zastanawiając się jak to się stało, że to akurat jej udało się mieć rodziców, którzy wybierali pieprzony Bałtyk na ich romantyczne ucieczki. - I? - I twój ojciec nie zjawił się na dwóch z naszych ustalonych spotkań. Spotykaliśmy się w ten sposób przez więcej niż dziesięć lat i nigdy się nie zdarzyło, żeby nie pojawił się raz, nie mówiąc już o dwóch razach. Nawet wtedy, gdy umawiał się z tą gwiazdą porno. Nawet ona nie mogła utrzymać go z dala ode mnie. – Potrząsnęła głową, potarła oczy, ale szybko przypomniała sobie o ilości makijażu, jaki położyła na swojej twarzy, więc powstrzymała się i zdławiła łzy, które mogły zagrozić zrujnowaniem jej starannej pracy. – Pytałam jego braci i sióstr – podjęła dalej Joan. – Sprawdziłam na policji i w ~6~
kostnicach kilku krajów. Zrobiłam wszystko, co mogłam, ale z nikim już nie nawiązał kontaktu. Rozmawiałam z Baltazarem i on zgodził się ze mną. - Mamo, wujek Balt zgodziłby się ze wszystkim, o co byś go zapytała, ponieważ jest napalony na kobietę swojego brata odkąd tata przyprowadził cię do domu. Joan uderzyła ręką o swoje kolano. - Przestań zachowywać się tak, jakbym sama zabiła Damona! - Nigdy nie powiedziałam, że go zabiłaś... po prostu mnie okłamałaś. W sprawie mojego własnego ojca. I nie mam pojęcia, co zrobiłaś z ciałem, które faktycznie jest w tej trumnie. - Ono było już martwe i nie ja to zrobiłam. I nie powiedziałam ci, ponieważ wiedziałam, że zrobisz z tego wielką sprawę. - I musiałaś się upewnić, że zgarniesz to ubezpieczenie na życie zanim zrobią to jego dziewczyna albo ciocia Teddy. Prawda? I wtedy wszyscy zaczęli na nią krzyczeć. Ciotki, stryjeczna babka, matka. Stojąc nad Livy i krzycząc na nią w angielskim, mandaryńskim i, z nieznanych przyczyn, trochę po włosku. Co tylko udowodniło, że Livy ma rację. Ponieważ kiedy jej rodzina zaczyna krzyczeć, to zazwyczaj dlatego, że kryją swoje własne tyłki.
***
- Musiała coś znaleźć – powiedział Shen, zajęty na swoim laptopie. - Ale co mogła tam znaleźć? Ta kobieta została kiedyś otruta przez członka kultu, któremu zrobiła naprawdę okropne rzeczy, jak tylko się przebudziła z krótkiej śpiączki, i nadal mogę powiedzieć... nigdy wcześniej nie widziałem jej tak złej. - Taa. Wiem. - Już ją znalazłeś? – zapytał Vic, zaglądając przez ramię Shena. - Myślę, że tak. Tak. O jest. Wykupiła lot z lotniska O'Hare. Bez bagażu. Wyleciała dzisiaj rano. Nie wynajęła samochodu i wygląda na to, że za lot zapłaciła gotówką. ~7~
- O'Hare? Wchodzi do mieszkania córki Whitlana, wychodzi i natychmiast leci do Chicago? – Vic wpatrywał się w tak samo zdezorientowanego Shena. – Koleś… co do cholery?
***
Livy niemal wychodziła już głównymi drzwiami, gdy usłyszała. - Więc, co zamierzasz z tym zrobić? Livy zatrzymała się i obróciła do swojej rodziny. Jej matka, ciotki i stryjeczna babka, wszystkie się w nią wpatrywały, ich ramiona były skrzyżowane na ich piersiach. - A jak myślisz, co zamierzam zrobić? - Nie możesz powiedzieć swoim wujom. - Chcesz, żebym nic nie mówiła? - Co da powiedzenie o tym Kowalskim? - Już i tak wiedzą, że on nie żyje – powiedziała jedna z jej ciotek. – Czy powiedzenie im jak umarł, zmieni coś albo zrobi na lepsze? - Więc pozwolimy tym w pełni ludziom wywinąć się od tego, co zrobili mojemu ojcu? - Ojcu, – wielka ciotka Li-Li czuła silną potrzebę, by jej przypomnieć – którego, jak sama powiedziałaś, się wyrzekłaś. - A co to ma z tym wspólnego? - Po prostu sądzimy, że nie powinnaś komplikować spraw – powiedziała Joan, podchodząc bliżej do Livy i przesuwając delikatnie ręką po ramieniu Livy. – Zostawmy sprawy takimi, jakie są. - Nie myślę… Miękka ręka jej matki zamieniła się teraz w pięść, jeden palec przyciskał się do nosa Livy, naciskając mocno.
~8~
- Nie musisz myśleć. – Głos jej matki był cichy, niebezpieczny. – Po prostu trzymaj buzię zamkniętą i bądź mądra. Rozumiesz mnie? Livy wpatrzyła się w swoją matkę. Twarde czarne oczy odwzajemniły spojrzenie. Oczy podobne do Livy. Nie mówiąc już ani słowa, Livy obróciła się i wyszła.
***
Cztery kobiety usiadły przy kuchennym stole i wpatrywały się w siebie nawzajem. - Będą przez nią kłopoty – w końcu poinformowała je Kew. Jakby Joan nie wiedziała. Joan byłaby pierwszą, która przyznałaby, że nigdy tak naprawdę nie rozumiała swojej córki. I nie chodziło o to, że się starała. Całe to artystyczne gadanie nie miało nic wspólnego z tym, ile kosztują pewne rzeczy, ani jak można je wziąć, sprzedać, jak otrzymać gotówkę i rozdzielić po równo między wszystkich zainteresowanych. To właśnie sztuka wiele znaczyła dla Joan i Damona, i dla obu stron ich rodzin. Jednak Livy wierzyła w to, że jest prawdziwą artystką. Robiła zdjęcia i spodziewała się, że ludzie będą za nie płacić, by powiesić w swoich domach. I niektórzy tak robili. Joan wyraźnie pamiętała jak ta wścibska suka Jackie Jean-Louis przychodziła do jej domu, i to niejednokrotnie, by dyskutować o przyszłości Livy. Przyszłości Livy? Joan zawsze myślała, że jej przyszłość będzie taka sam jak Joan i jej sióstr i braci, ich matek i ciotek i wujów, i tak bez końca. Ale Jean-Louis i ta jej śmieszna rodzina, wciąż na okrągło ględziła o tych artystycznych sprawach, dopóki Livy faktycznie w nie nie uwierzyła. I była tak uparta jak… no cóż, tak uparta jak Joan. Więc Joan wiedziała, że nie było sensu z nią walczyć. Zamiast tego, pozwoliła jej wyjść i robić, co tylko chciała. Szkoła sztuk pięknych? Pewnie. Czemu nie? Robienie zdjęć dla ekstrawaganckich magazynów? Proszę bardzo. Po prostu nie było sensu zawracać jej tyłka w tej sprawie, ponieważ Livy zamierzała być Livy. - Cóż – warknęła Joan – nie zamierzam oddać żadnemu Kowalskiemu pieniędzy z polisy ubezpieczeniowej. On był moim mężem. ~9~
- Byłym mężem – przypomniała jej Kew. Joan popatrzyła gniewnie na siostrę. Li-Li postukała swoimi długimi, wymanikurowanymi paznokciami o stół. - Przestańcie. Musimy się dowiedzieć, co ta dziewczyna zamierza zrobić. Joan się zaśmiała. - Powiem ci, co ona zamierza zrobić. – Popatrzyła na każdą ze swoich sióstr i ciotkę. – Zamierza rozerwać ten świat, by dobrać się do tego, kto zrobił to jej ojcu. Ciotka Li-Li kiwnęła głową. - W takim razie powinniśmy odwołać robotę. – Gdy jej bratanice tylko wpatrywały się w nią, myśląc o całych tych pieniądzach przechodzących im koło nosa, dodała. – Jeśli chcesz zachować jakąś kontrolę nad tą sytuacją, Chuntao, to musimy zostać. To właśnie zrobiłaby kochająca rodzina... a my udajemy, bardzo dobrze, że jesteśmy kochającą rodziną. Joan spojrzała na swoje siostry. - Ma rację. Robimy bardzo dobre wrażenie w udawaniu, że jesteśmy kochającą się rodziną.
Tłumaczenie: panda68
~ 10 ~
Rozdział 9
Livy wysiadła z samolotu i ruszyła przez lotnisko. Nie miała żadnego bagażu. Tylko swój wierny plecak i całe mnóstwo goryczy. Ale myśl o powrocie do swojego mieszkania i stawieniu czoła jakiemukolwiek koszmarowi, który tam był, sprawiła, że Livy opadła na wolne miejsce pośrodku ruchliwego lotniska JFK. Nie miała pojęcia jak długo siedziała, wpatrując się przed siebie. Ale, w końcu, przyszła wiadomość na jej telefon komórkowy. Z początku, zamierzała ją zignorować, przypuszczając, że to był znowu Vic, który próbował się z nią skontaktować odkąd zostawiła go stojącego przy furgonetce. Ale potem zdecydowała się jednak spojrzeć.
Cześć. Tu Blayne. Możesz przyjść na spotkanie w sprawie ślubu?
Chociaż Livy wiedziała, że to jest prawdopodobnie zły pomysł, uświadomiła sobie, że pójście na ślubne spotkanie, z którym nie chciała mieć nic wspólnego, było lepsze niż pójście do domu. Livy wstała, kierując się do wyjścia i, przy odrobinie szczęścia, złapie taksówkę. Ale po upływie mniej niż minuty, zatrzymała się i spojrzała za siebie. Bo wtedy zdała sobie sprawę, że śledzi ją ochrona lotniska. Nie wiedziała dlaczego. Nic nie zrobiła. Ale... Toni wspominała, że kiedy jest w złym nastroju, Livy ma skłonność do warczenia pod nosem i piorunowania wzrokiem. Czy robiła to w tej chwili, Livy nie wiedziała. Mimo to, rzuciła się ciałem w stronę grupy ochroniarzy, uśmiechając się kpiąco, gdy odskoczyli do tyłu i instynktownie położyli dłonie na ich broni. Livy obróciła się i wyszła z lotniska, łapiąc pierwszą taksówkę, jaka mogła zawieźć ją na Manhattan.
~ 11 ~
***
Vic przebudził się jak tylko Shen wszedł do jego pokoju. - Złapała samolot powrotny z Chicago – oznajmił Shen. Śledził jej ruchy na tyle, na ile mógł ze swojego komputera. Ale Livy, w odróżnieniu od reszty świata, nie była zbyt skłonna odkrywać miejsce swojego pobytu przez telefon czy społecznościowe portale. Więc Shen musiał używać bardziej podejrzanych sposobów, by ją zlokalizować. Vic był zaskoczony, że Livy pojechała do Chicago. Z tego, co wiedział, nie miała tam żadnych powiązań. Żadnej rodziny. Ale po małym kopaniu, dowiedział się, że zarówno Kowalscy jak i Yang mają kryjówki w całych Stanach i dużo w innych krajach. Jednak, gdzie te kryjówki były konkretnie zlokalizowane, Vic nie mógł się dowiedzieć. Mimo to, uważał za dziwne to, że Livy szukała swojej rodziny. A ponieważ dość długo już ją znał, wiedział, że nigdy nie poszłaby do swojej rodziny dla niczego. Gdyby potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, poszłaby do Toni albo rodziców Toni. Nikt inny nie wydawał się być jej przydatny. W tym Vic. Próbował się do niej dodzwonić, słał wiadomości, wysyłał e-maile… wszystko. Ale Livy ani razu nie oddzwoniła do niego. Nie miał pojęcia, co zobaczyła w tym mieszkaniu ani dlaczego z nim nie rozmawiała. Ale dowiedzenie się od Shena, iż wróciła, sprawiło, że poczuł się trochę lepiej. Vic wstał z łóżka i skierował się do łazienki, by wziąć szybki prysznic. - Chociaż wiesz, gdzie ona idzie? – zapytał Shen. Vic się zatrzymał i stanął przodem do pandy. - Nie mam pojęcia. - Sprawdziłem twoje szafki zanim przyszedłem tu w górę... ale nie było Livy. Rozczarowany po usłyszeniu tego, Vic powiedział. - Spróbuję najpierw w Sports Center. - Dobry plan. Zamierzasz też przekazać Dee-Ann nowiny, o tym, co się dzieje? Vic pomyślał na tym przez chwilę zanim zdecydował.
~ 12 ~
- Prawdopodobnie nie. - Prawdopodobnie to też jest dobry plan. Ta kobieta mnie przeraża.
***
Livy weszła do prywatnej jadalni w Van Holtz Steak House w Śródmieściu i opadła na jedno z krzeseł stojących wokół dużego stołu. Było już obecnych sześć osób. Blayne, Gwen, dwa starsze koty, do tego przyszli panowie młodzi, Lock MacRyrie i Bo Novikov, którego Livy znała ze swojej pracy z drużyną hokejową Mięsożerców. Blayne pomachała do Livy przez stół, ale zanim mogła przemówić, organizatorka ślubna, tygrysica, która jak Livy słyszała była matką Celli Malone, podniosła jasne złote oczy na Livy. - Proszę, proszę. Czy to nie nasz przepłacony fotograf ślubny. Jak to dobrze, że mogłaś do nas dołączyć. - Barb – odezwała się Blayne do kota. – Obiecałaś, że będziesz miła. - Nie lubię, gdy moi klienci są wykorzystywani. - Livy nigdy by mnie nie wykorzystała! Jest jednym z moich najbliższych przyjaciół! Barb potrząsnęła głową. - Blayne, mówisz tak o każdym. - Ponieważ to jest prawda. – Uśmiechnęła się. – Ludzie mnie kochają. - Nie mogę uwierzyć, że zgadzasz się na tę oburzającą cenę tej kobiety, Bo. - Wiem, że będzie na czas – powiedział stanowczo Novikov. – To czyni ją wartą każdego centa. A teraz, gdybym mógł dostać szczegóły tego ślubu w rodzaju jakiegoś harmonogramu… - Będzie fajnie, Bo – przekonywała Blayne. – Nie zamienię go w swego rodzaju koszmarne wydarzenie, żebyś mógł czuć, że jesteśmy punktualni. ~ 13 ~
- Nie sądzę, żebym prosił o wiele w sprawie tej rzeczy, by przynajmniej zacząć w określonym czasie. - Ta rzecz jest naszym ślubem. - To chyba będzie całkowity chaos. Chaos! Livy tak naprawdę nie zwracała uwagi na sprzeczkę. Zamiast tego, była zajęta wyzywającym wpatrywaniem się przez stół w tygrysicę. Lwica obok niej – matka Gwen, którą Livy poznała na jednej z walk derby – obserwowała tylko w milczeniu, ale Livy mogła powiedzieć, że z radością przewidywała dobrą walkę. - Jesteś nierozsądny! – krzyknęła Blayne na swojego partnera. - Ja jestem nierozsądny? Przez oczekiwanie jakiegoś porządku, który szybko zamieni się w szalone wydarzenie? Tygrysica, wciąż wpatrując się w Livy, nagle uniosła brew. Ruch, który Livy uznała za… obraźliwy. Więc, w spokojny, uzasadniony sposób, Livy wgramoliła się na stół, wysuwając swoje kły, a jej pazury zostawiały rysy na błyszczącym drewnie. I kiedy niemal już miała te swoje kły i pazury zatopić w twarzy ryczącej tygrysicy, ramię dużego grizzly zawinęło się wokół Livy i ściągnęło ze stołu. Lock, jak większość grizzly, był zadziwiająco szybki i bystry, bo przytrzymał jej ramiona przy jej bokach, żeby nie mogła rzucić się z pazurami na niego ani nikogo innego. Gdy Livy syknęła na tygrysicę i wszyscy się w nią wpatrzyli, Bo Novikov kiwnął głową. - Livy ma rację. To spotkanie trwa już zbyt długo. Teraz wszyscy spojrzeli na Novikova, patrząc jak ponad dwumetrowy hokeista wstaje. - Mam trening. Wyszedł i Livy też zdecydowała, że to jest dobry pomysł. Odsunęła się od MacRyrie’a. Podniosła swój plecak i zarzuciła na swoje ramię. - Przyślijcie mi harmonogram, kiedy będziecie mnie potrzebować – powiedziała do Blayne i Gwen. A potem wyszła z restauracji.
~ 14 ~
Będąc na zewnątrz, Livy zastanowiła się, gdzie powinna teraz pójść. Fakt, że nie zdołała dobrać się do tygrysicy, zostawił jej uczucie... pustki. Więc Livy zrobiła najbardziej nierozsądną rzecz, jaką zrobiła od bardzo długiego czasu... poszła do domu.
Tłumaczenie: panda68
~ 15 ~