~ 1 ~ Rozdział 10 Cella ruszyła za Crushem, ale zatrzymała się, gdy drzwi zamknęły się przed jej nosem. Sapnęła. - Och, nie, on nie może! - Cella… – z...
8 downloads
22 Views
510KB Size
Rozdział 10 Cella ruszyła za Crushem, ale zatrzymała się, gdy drzwi zamknęły się przed jej nosem. Sapnęła. - Och, nie, on nie może! - Cella… – zaczęła Jai, ale Cella nie chciała słuchać. Niedźwiedź nie zakluczył drzwi, więc Cella otworzyła je szeroko i wmaszerowała do środka. - Za co jesteś na mnie wściekły? – zażądała odpowiedzi, idąc za niedźwiedziem do jego wysprzątanej kuchni. Położywszy torbę z zakupami na stole, niedźwiedź odpowiedział. - Nie powiedziałem, że jestem na ciebie wściekły. Po prostu nie chcę cię w moim domu. - No cóż… – Cella przestała mówić. Co ona właśnie zobaczyła? Okręciła się pięcie i zawróciła, spotykając się z Jai na środku salonu niedźwiedzia. Przyjaciółki razem przyjrzały się pomieszczeniu, ich spojrzenia rozglądały się wkoło, aż Jai zauważyła. - Nigdy w moim życiu nie widziałam tylu przedmiotów o hokeju zgromadzonych w jednym miejscu, a które nie jest muzeum czy szafą twojego ojca. Jai nie żartowała. Były tam oprawione i podpisane koszulki, jak Cella przypuszczała, od ulubionych graczy niedźwiedzia, w tym jej ojca; ktoś podpisał łyżwy; szklana gablotka z podpisanymi krążkami; oprawione podpisane kije, skrzyżowane na jego ścianie. - Wygląda na to – mówiła dalej Jai – że jego ulubionymi są Islanders, Philly Flyers i Mięsożercy. - Wiedziałam, że jest fanem, ale… wow.
~1~
- Przynajmniej nie poprosił cię, żebyś uderzyła go w twarz. - Wydaje się być fanem mojej drużyny, nie mnie. Według niego, za dużo się biję. - Bo bijesz się za dużo – zawołał z kuchni. Prawe oko Celli drgnęło, ale Jai złapała jej ramię, przytrzymując na miejscu. - Cella… pamiętaj. Spokój. Rozsądek. Potrzebujesz go. Cella wróciła do kuchni, Jai za nią. Niedźwiedź rozpakowywał torbę z zakupami. Cella założyła ramiona na piersi i zapytała. - A dlaczego nie chcesz mnie w swoim domu? - Ponieważ wystarczy, że na ciebie spojrzę, a mogę powiedzieć, że oznaczasz kłopoty. - Ja oznaczam kłopoty? To nie moi bracia grozili mi lekko jakąś nieznaną nią. I zechcesz mi o tym powiedzieć? - Dlaczego sądzisz, że cokolwiek ci powiem? Cella otworzyła usta, by powiedzieć coś niegrzecznego, ale przerwała jej Jai. - Uspokójcie się. Pomówmy o tym. Cella przewróciła oczami. - Pomówmy o tym? Naprawdę? - Mam dla ciebie dwa słowa, Malone – przypomniała jej Jai. – Swaty i kuzyn. Zdając sobie sprawę, że Jai ma rację, Cella wyciągnęła krzesło i opadła na nie. Niedźwiedź przyjrzał się im obu. - Swaty? Jai wzruszyła ramionami. - Tak jak powiedziałam, potrzebujemy przysługi. - Jakiego rodzaju przysługi? Czy to obejmuje pieniądze? Zakłady? Zirytowana – ponownie! – Cella trzasnęła dłońmi o stół i chciała wstać, ale Jai pchnęła ją z powrotem naciskając ręką na jej głowę. ~2~
- Siadaj! - Nie jestem psem! - Rób jak mówię. – Jai obróciła się do niedźwiedzia. – Wiem, że wy dwoje macie wspólną przeszłość, ale my, ja, muszę cię prosić o dużą przysługę. - Niech zgadnę. To dotyczy jej ojca i jego przeświadczenia, że jestem jej chłopakiem? - No cóż… - Mówiłem ci, że wyniknie z tego problem – powiedział do Celli. – Ale nie słuchałaś, prawda? - Posłuchaj… - Nie słuchała – wtrąciła się Jai. – Jest zdeterminowaną, nierozsądną kobietą i rozpaczliwie potrzebuje twojej pomocy. - Jai! - Cisza, trudna kobieto! Cella i Jai popatrzyły groźnie na siebie, dopóki w tym samym momencie obie nie wybuchły śmiechem. Cella nie była zaskoczona, gdy usłyszała westchnienie niedźwiedzia. Podczas, gdy dwie kobiety znalazły powody do śmiechu, Crush skończył rozpakowywać zakupy i postawił na podłodze jedzenie dla Loli. To był czas, że śmiech się skończył. - Masz psa? - Opiekuję się dla przyjaciela. – Gwizdnął i Lola wyszła z kryjówki, do której wchodziła za każdym razem, gdy jego bracia idioci włamywali się do jego domu. Zwykle to było jego mieszkanie, teraz jego dom. Lola truchtem wbiegła do kuchni, ale zaczęła warczeć jak tylko zobaczyła Malone i jej przyjaciółkę. Dwie kobiety spojrzały na niego i wzruszył ramionami. - Nie jest zbyt przyjacielska dla kotów.
~3~
- Opiekujesz się tym psem? Nie wiedział, dlaczego Malone brzmiała takim niedowierzaniem. Niedźwiedzie zawsze miały psy, jako zwierzaki domowe. - Taa. Masz z tym problem? Lola nadal warczała, więc Crush rzucił, Przestań. Tak zrobiła i pokłusowała do niego, obróciła się i usiadła przy jego stopach przodem do dwóch kotek. Malone i druga kobieta wymieniły kolejne spojrzenie i Malone powiedziała. - To jest twój pies. - Jest przygarnięta. To wszystko. - Uh-uhm. Jak długo już się nią opiekujesz? - Trzy lata. Kotki znowu zaczęły się śmiać, a Lola warknęła na nie. To była jego dziewczynka. - Co? – zapytał. - Ona jest twoim psem. Twoim psem. Nikt nie przygarnia psa na trzy lata. - Ciężko było ją gdzieś umieścić. - Rasowego buldoga angielskiego? – uprzejmie zapytała kobieta będąca z Malone. W przeciwieństwie do tygrysicy, ta kobieta miała podstawowe maniery. - Nie mam papierów ani niczego takiego, a ona jest wysterylizowana. - Nikt tym nie wykazał zainteresowania? - To ona – warknął na Malone. – I kilka osób było zainteresowanych, ale nie byli dla niej dobrą rodziną. - Przez trzy lata? - Dlaczego tu przyszłyście? – warknął gniewnie, mając już dość tej linii przesłuchania. - Potrzebuję chłopaka albo moje ciotki zamienią się w swatki, żeby mogły połączyć mnie z dalekim krewnym. Z prychnięciem, Crush podniósł Lolę i postawił ją przed jej miską z jedzeniem. ~4~
- Co to miało znaczyć? – zapytała Malone. - To znaczy, że jesteś szalona. Myślałem, że zachowujesz się jak szalona tylko przed tłumem. Ale nie – obrócił się do Malone, przez chwilę przyglądając się jej ładnej twarzy – ty naprawdę jesteś szalona. - Szaleni krewni – skomentowała kobieta będąca z Malone. Kiedy Crush tylko wpatrzył się w nią, uśmiechnęła się i dodała. – Powinnam się przedstawić. Jestem Jai Davis. Crush przechylił głowę na bok i przyjrzał się jej. - Jai Davis? Szef zespołu medycznego Mięsożerców? - Znasz szefa naszego zespołu medycznego? Wzruszył ramionami na pytanie Malone. - Wspominają o niej na początku każdego meczu. - Wow – powiedziała Malone, jej oczy był okrągłe. – Naprawdę jesteś fanem. - Dlaczego tu jesteście? – warknął jeszcze raz, zirytowany obcymi w swoim domu. – W mojej przestrzeni? - Powiem ci, co możesz sobie zrobić ze swoją przestrzenią… - Cella. Słysząc głos przyjaciółki, Malone wzięła głęboki wdech i powiedziała. - Potrzebuję przysługi. - Ode mnie? - Tak. Od ciebie. Crush zmierzył kotkę zanim odpowiedział. - Nie. - Nie? Co to znaczy nie? - To znaczy nie. - Ale jeszcze ci nie powiedziałam, o co chodzi.
~5~
- Wiem. Ale nie zajmuję się szaleńcami w moim prywatnym życiu. Malone skrzyżowała ramiona przed swoimi piersiami, złote oczy skupiły się na nim zanim nie warknęła na swoją przyjaciółkę. - A ty przestań się śmiać. Z ręką na ustach, doktor Davis dławiła się i wymamrotała, Wybaczcie mi, zanim szybko wyszła z kuchni. - Bardzo ci dziękuję, glino, za wprawienie mnie w zakłopotanie! Crush zagapił się na kotkę, z otwartymi ustami. - Co tak na mnie patrzysz? - Zakłopotałem cię? Czy to właśnie do mnie powiedziałaś? - W czym rzecz? - Ty wprawiasz mnie w zakłopotanie odkąd się poznaliśmy. To jakby był twój cel albo coś podobnego. - Moim celem jest rozluźnienie cię. Jesteś za bardzo spięty. - Co cię obchodzi, czy jestem spięty czy nie? - Ponieważ jestem troskliwą i hojną osobą. Imitując jej postawę, Crush skrzyżował ramiona na swojej piersi i wpatrzył się w nią. W końcu, po kilku minutach, ostatecznie przyznała. - W porządku, świetnie. Tak naprawdę, po prostu lubię jak cała twoja twarz staje się czerwona, kiedy wprawiam cię w zakłopotanie. - Szczerość. Jak miło z twojej strony, że w końcu jej użyłaś. - Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, torturuję tylko tych, których naprawdę lubię. - Dlaczego ta drobina informacji miałaby sprawić, że poczuję się lepiej? To jak powiedzenie, Podpalam tylko tych, których kocham.
~6~
- Nic podobnego. Po prostu myślę, że bierzesz siebie za poważnie. Chociaż, po poznaniu twoich braci, zobaczyłam, dlaczego jesteś bardziej spięty niż większość niedźwiedzi polarnych. - Spięty. - Co? - Nie ma bardziej spięty, jest spięty. - Naprawdę? Korygujesz moją gramatykę? Ponownie sfrustrowany – ponieważ niejako miała rację – Crush warknął. - Nie chodzi o to, że zaprosiłem cię tutaj, żeby molestować cię o twoją gramatykę. Przyszłaś tu niezaproszona. - Ponieważ potrzebuję twojej pomocy. - W jakimś stukniętym planie? - Oczywiście, że to nie jest stuknięte. Po prostu potrzebuję, żebyś udawał mojego chłopaka, by moje ciotki nie zabawiały się w swatki w nadziei wydania mnie za mojego kuzyna. Gdy kotka wyjawiła cel swojego przyjścia do jego domu, do kuchni z powrotem weszła doktor Davis. Ale wystarczyło jedno spojrzenie na zdumioną minę Crusha, by zakryła usta, obróciła się i ponownie wybiegła, a jej śmiech popłynął z jego jadalni. - Naprawdę myślisz, że to rozsądna prośba, prawda? – zapytał ją niedźwiedź. - Definitywnie rozsądna. - Nie szalona? - Co to znaczy szalona? Niedźwiedź potarł oczy obiema dłońmi i Cella zdumiała się na ich wielkość. Jednak sposób, w jaki jego bicepsy się wybrzuszyły, odwróciły jej uwagę od jego rak. - Dlaczego tak na mnie patrzysz? Zdając sobie sprawę, że teraz ją obserwuje, Cella odpowiedziała szczerze. - Jesteś bardzo gorący.
~7~
- Czy to twój sposób uwodzenia mnie, żebym zrobił to, czego chcesz? - Nie, uwodzę tylko dla pieprzenia. Ale tobie, żebyś udawał mojego chłopaka, zamierzałam zaproponować dostęp do loży właściciela na resztę sezonu. Ale w tym konkretnym przypadku, faktycznie nic nie zrobiłam. Po prostu zauważyłam twoją seksowność. - Okej. Ale jesteś gotowa mnie przekupić, żebym był twoim chłopakiem. Coś, co glina zawsze ma nadzieję usłyszeć. - Nie chodzi o to, że próbuję przekupić cię do zrobienia czegoś nielegalnego. To byłoby złe. Jai ponownie stanęła w drzwiach, ale po chwili przyglądania się im szerokimi oczami, potrząsnęła głową i powiedziała. - Cella, czekam na ciebie w jadalni, ponieważ ja… ja… po prostu nie mogę. – Wybuchła śmiechem i ponownie wyszła. - Jak to robisz, że rozsądni, cieszący się szacunkiem ludzie są wmieszani w twoje szaleństwo? To znaczy, to jest coś, co nauczyłaś się robić czy to część twojej socjopatycznej natury? - Po pierwsze, nie jestem socjopatą. Dobrze przyjrzałam się liście objawów i jestem zdrowa. - Liście objawów? Masz na myśli Listę Objawów Psychopatów Roberta D.Hare? - Nie wiem. Była w sieci. - Ale bycie socjopatą, było dla ciebie takim zmartwieniem, że poczułaś potrzebę sprawdzenia tego w sieci? - Raz, ale jestem zdrowa. Więc pomożesz mi czy nie? Pochylił się i powiedział. - Nie. - Więc po prostu pozwolisz mi pobić starą kobietę? Zaskoczony, niedźwiedź cały się wyprostował. - Kiedy to bicie starych ludzi pojawiło się w tej grze? Czy to jakaś opcja?
~8~
- Nie powiedziałam, że to jest opcja. Ona po prostu zmusi mnie do tego. - Winisz potencjalną ofiarę za swoje znęcanie się na starszej osobie? - Po pierwsze… - Jeszcze raz jakieś po pierwsze? - … ona jest starsza tylko w ścisłym znaczeniu. - Masz na myśli faktyczne bycie starym? - A po drugie, to nade mną się znęcają. - I jak się w tym znalazłaś? - Ona jest tą, która próbuje wyzwać mnie na bójkę na gołe pięści, kiedy odmówiłam poślubienia mojego kuzyna, więc teraz może zniszczyć moją relację z moim dzieckiem. - Więc, jeśli ktokolwiek przyjdzie do ciebie i powie, Wyzywam cię do bójki, po prostu musisz to zrobić? Czy tak to działa? - Nie. Oczywiście, że nie. – Jezu. Skąd ten niedźwiedź brał swoje szalone pomysły? – Ale jeśli moja ciotka oficjalnie wyzwie mnie do bójki, muszę się zgodzić albo stracę szacunek wśród Malone’ów. Niedźwiedź przytknął wierzch swoich dłoni do oczu i znowu je potarł. - Dlaczego? –zapytał w końcu. - Ponieważ tak Malone’owie załatwiają sprawy. - Ale to nie jest normalne. - Zdefiniuj normalne. - Nie ty! – Opuścił ręce, czarne oczy groźnie patrzyły. – Twój świat bójek ze starymi ludźmi nie jest normalny. Sprawdzenie się z listą objawów psychopatów, że nie jesteś psychopatą, nie jest normalne. Przyjście do mojego domu którejś niedzieli, żeby mnie przekupić, żebym był twoim chłopakiem, nie jest normalne! - Nie będziesz moim chłopakiem, tylko moim udawanym chłopakiem. Rycząc, niedźwiedź nagle podniósł Cellę i zarzucił ją sobie przez ramię. - Hej! Co do diabła?
~9~
Ignorując ją, przeszedł przez dom aż wyszedł na ganek i w dół po schodach. Tu, na środku trawnika, zrzucił ją. Crush wszedł z powrotem do domu i zatrzasnął frontowe drzwi, zamykając je na klucz. Potem pomaszerował do kuchni i stał tam przez chwilę, by wziąć swoje rozszalałe rozdrażnienie pod kontrolę zanim ruszył do jadalni. Doktor Davis wciąż siedziała przy jego stole w jadalni, cała spokojna i pod kontrolą. Mógł ujrzeć jej stronę pumy, czujną, ale nie spanikowaną. Usiadł naprzeciw niej. - Przepraszam za… - Żadnych przeprosin, proszę. Przyszłyśmy tu niezaproszone. - Ja po prostu nie wiem jak… ona po prostu jest taka… moje życie jest zwykle takie… - Rozumiem. Twoje życie jest ciche i normalne, a Cella jest tego zaprzeczeniem. - Tak naprawdę, aż jakieś dwa tygodnie temu, moje życie było swego rodzaju koszmarem. Do czasu mojego ostatniego przeniesienia, pracowałem pod przykrywką. Każdego dnia, kiedy się budziłem, nie wiedziałem, czy zobaczę jego koniec. Czy zdawali sobie sprawę, że podsłuchiwałem ich telefony? Czy mieli kuzyna, którego wcześniej być może aresztowałem? Czy odkryli, że zrobiłem im zdjęcia podczas dilowania? Ale to wszystko wydaje się być mniej wyzywające w porównaniu do niej. - Więc, innymi słowy, kiedy przychodzisz do domu lubisz spokój i ciszę? - Nie wiem. Mogę powiedzieć, że chciałbym wrócić do domu i nie wiedzieć kogoś bijącego starszych ludzi. Lekarka się roześmiała, jej złote oczy rozbłysły. - Rozumiem to, tak samo jak to, czego chce Cella. Ona naprawdę nie chce w nic wchodzić ze swoją ciotką. Ale Deirdre jej tego nie ułatwia, ani nikomu innemu. - To brzmi naprawdę źle, ale… - Dlaczego się z nią przyjaźnię? - Wy dwie nie możecie być bardziej różne. Chyba, że coś przegapiłem.
~ 10 ~
- Nic nie przegapiłeś. Obie jesteśmy kotami, ale kiedy ona się zmienia, jest stu osiemdziesięciokilogramowym i prawie trzymetrowym tygrysem, od nosa po koniec ogona. Ja mam siedemdziesiąt kilogramów i nawet nie dwa metry długości. Ona jest głośna, ja jestem mrukliwa. Ona uwielbia atakować z tyłu. Ja jestem znana ze skoków z góry. - Ale jesteście przyjaciółkami. - Ponieważ wiem, że nieważne, co się stanie, Cella Malone zawsze będzie mnie wspierać. Zawsze. - I myślisz, że jestem palantem. - Nie! Absolutnie nie. To znaczy, spoglądając z zewnątrz na świat Malone… to kompletne i zupełne szaleństwo. - Ale? - Ale pomyśl o tym w ten sposób. Otrzymasz kilka darmowych obiadów, twoi bracia – przypadkowo, oczywiście – zobaczyli, że spotykasz się z Cellą Malone i być może z Bandytą, ponieważ ona jest jedyna w drużynie, która toleruje obecność tego mężczyzny. Będziesz miał szansę spędzania czasu z Butchem Malone, a on cię polubił. - Polubił? Naprawdę? – Wtem Crush uświadomił sobie, że brzmiał jak kompletnie zdziwaczały nieudacznik i opuścił swój głos kilka oktaw, by powiedzieć. – Och. Taa. To miłe. Doktor Davis się uśmiechnęła, ale otwarcie nie naśmiewała się z niego. - I co dla mnie jest najważniejsze – możesz pomóc dziewczynie, żeby jej życie było choć trochę łatwiejsze przez następne cztery tygodnie albo coś takiego. - A pięciolatka? - Przyrzekam ci, że Meghan ma osiemnaście lat. Jest fantastyczną dziewczyną, która chce zostać lekarzem i zawsze czuje potrzebę łagodzenia spraw między swoją matką, a ciotkami Malone. A mogę cię zapewnić, że ciotki tego nie ułatwiają. - Dają się Malone we znaki? - Nie zawsze, ale jedna w szczególności… Cella próbuje, bardzo mocno, znaleźć swoją własną ścieżkę w życiu. Ale jej ciotka Deirdre straszy ją wpływem na Meghan. - Ale Meghan jest córką Malone. ~ 11 ~
- Właśnie. Oczywiście, Meghan jest niejako też moją córką. A moja córka, Josie, jest niejako Celli. - Więc zawsze miałaś wsparcie Malone? - Zawsze. Jeśli chcesz, możesz pomyśleć o tym w ten sposób: Zrobisz to i to mnie pomożesz. Ponieważ jeśli Cella zada się ze swoja ciotką, przyjdzie do mnie narzekać, a ja nie będę spała całą noc słuchając jej pomstowania. A co potem, jeśli nie będę w pełni przytomna w mojej pracy? W ten dzień, kiedy Bandyta będzie grał? O rany! - To wymuszenie, doktor Davis. – Crush się roześmiał. Jej uśmiech był… cudowny. - Masz absolutną rację. Ale pomyśl o tym. Pomożesz swojej ulubionej drużynie, zachowasz ich bezpiecznymi. - To niskie, doktor Davis. To bardzo niskie. - Ze względu na mój mniejszy rozmiar, muszę być zdolna walczyć trochę bardziej nieuczciwie niż większe koty. - Bardzo nieuczciwie i dużo mądrzej. - Nie masz wyboru, kiedy wkoło biegają lwie Dumy nazywając nas kotami domowymi. Crush wypuścił oddech. - Coś mi mówi, że to może być najgłupsza rzecz, jaką zgodziłem się zrobić. - Naprawdę, detektywie Crushek? Ponieważ coś mi mówi… że to będzie najlepsza rzecz, jaka ci się przydarzyła od bardzo długiego czasu.
***
Cella siedziała w SUV-ie, czekając aż Jai wyjdzie. Ten duży, łajdacki niedźwiedź prawdopodobnie zaprasza ją na randkę. Sama klasa i wykształcenie w porównaniu do braku obu u Celli.
~ 12 ~
Przez chwilkę zastanawiała się, czy może po prostu nie uciec się do okłamywania swoich ciotek, dopóki nie będzie po ślubie. To prawdopodobnie zadziałałoby w przypadku wszystkich jej ciotek oprócz Deirdre. Pukanie do okna po stronie kierowcy sprawiło, że Cella lekko podskoczyła, ale znalezienie Crusha stojącego przy drzwiach samochodu po prostu ją zdezorientowało. Spuściła okno w dół. - Cześć. - Cześć. – Kiedy stał tak, nic nie mówiąc, zapytała niepewnie. – Czegoś potrzebujesz? - Obietnicy. Dwóch, tak naprawdę. - Udawać, że nigdy się nie spotkaliśmy? Uśmiechnął się i musiała przyznać, że miał naprawdę przystojną twarz. - Nie. Po prostu muszę wiedzieć, że kiedy skończymy ten twój szalony plan, świat pomyśli, że zerwałaś ze mną. - By chronić moją świetną reputację? - Masz na myśli swoją reputację rozrabiaki i maniakalnego zabójcy? Taa… to nie moje zmartwienie. - Och. - Ale nie chcę, żeby Miły Facet Malone myślał, że złamałem serce jego córki. Możesz mi to obiecać? - Zdecydowanie mogę ci to obiecać. A druga? - Że jeśli kiedykolwiek jeszcze zobaczysz mnie sięgającego po alkoholową galaretkę, znokautujesz mnie tak jak zrobiłaś to temu bramkarzowi na meczu w zeszłym miesiącu z Utah Sinners. Śmiejąc się i płacząc jednocześnie – naprawdę znokautowała tego bramkarza – Cella kiwnęła głową. - Jeśli to znaczy, że mi pomożesz… masz to. - W takim razie wchodzę w to.
~ 13 ~
Niezdolna się powstrzymać, Cella zapytała. - Więc będziesz moim udawanym chłopakiem? - Tak. - Będziemy mieli udawany seks? A co z udawanymi dziećmi? – Przycisnęła dłonie do swojej piersi i westchnęła radośnie. – Co z udawanym psem? - Zostaw Lolę i nie wkurzaj mnie. – Wyprostował się… naprawdę, naprawdę wyprostował. – Więc kiedy to zaczynamy? Cella skrzywiła się i przyznała. - Dziś wieczorem. - Dziś wieczorem? Drzwi od pasażera się otworzyły i Jai wśliznęła się na siedzenie, kiedy Cella wyjaśniała Crushowi. - Urodzinowa kolacja mojego dziecka. Proszę? Odwrócił wzrok, wypuścił oddech, a potem w końcu przytaknął. - Taa, w porządku. Pojadę za wami. Tylko pozwól mi zanieść Lolę do sąsiada, a potem będę gotowy do wyjazdu. Och, chyba że muszę się przebrać? - Jedynymi przyjęciami u Malone’ów, na które musisz się ubrać, to stypy i śluby. - Nie sądzę, żebym uważał stypę za przyjęcie. - To zależy, kto umarł. Potrząsnął głową, odmawiając na to odpowiedzi. - Pozwól mi zająć się Lolą zanim zmienię, co do tego wszystkiego, zdanie. - Możesz zabrać Lolę, jeśli chcesz – zaproponowała Cella, czując się całkiem z siebie zadowolona, że to zrobiła. Crushek zatrzymał się, patrząc na nią. - Chcesz, żebym zabrał mojego dwudziestokilogramowego psa… - Myślałam, że to jest opieka?
~ 14 ~
- … na wyłączne przyjęcie drapieżników? Cella zamrugała. - No cóż, jeśli stawiasz to w ten sposób… Z kolejnym westchnieniem, niedźwiedź skierował się do swojego domu i psa. - Miał rację w sprawie zabrania psa – mruknęła Jai, w końcu zamykając drzwi. Cella wzruszyła ramionami. - Taa, zdałam sobie z tego sprawę, kiedy to powiedziałam. Ale wtedy słowa już wyszły z moich ust…
Tłumaczenie: panda68
~ 15 ~
Rozdział 11 Cella i Jai wróciły do domu z niedźwiedziem jadącym za nimi swoim własnym wozem. Jak tylko weszli do środka, jej ciotki zwaliły się na niego. Ale ledwie zdołały wyrzucić swoje wścibskie, irytujące pytania, gdy na ratunek przyszedł Miły Facet, odciągając Crusha i zabierając go, by poznał resztę wujów, kuzynów i jego starych przyjaciół od hokeja. A to było cztery godziny temu. Nie mogła z nim porozmawiać oprócz tego, że zapytała, czy potrzebuje soli do swojego steku i czy chce więcej sałatki ziemniaczanej. Wydawał się dobrze radzić, chociaż trudno było powiedzieć. Mężczyzna rzadko się uśmiechał i przy jej ojcu wyglądał po prostu na trochę… przerażonego. Przerażonego, że zrobi z siebie głupka przed swoimi idolami zawodnikami. Biedactwo. Ale Cella miała na niego oko, tak na wypadek, gdyby wyglądał na szczególnie nieszczęśliwego. Kiedy zerkała na niego przez kuchenne okno, wciąż nie wyglądał tak źle, więc wróciła do mycia naczyń. - Okej – odezwała się zza niej jej matka, stawiając więcej talerzy do zlewu. – Odwołuję to. - Co odwołujesz? - Że niedźwiedzie na tej planecie nie mają na celu nic innego jak tylko mnie denerwować. Ten pan Crushek jest bardzo fajny. Cella zachichotała. - Jesteś taką bigotką, mamo. - Oczywiście, że nie jestem. Po prostu myślę, że koty są lepsze niż wszyscy inni. To nie czyni ze mnie bigotki. To czyni mnie realistką. – Pocałowała policzek Celli. – Dobrze się trzymasz? – szepnęła. - Taa. Ale mnie naciska. Deirdre była w rzadkiej formie przez cały wieczór. Było mnóstwo żartów kosztem Celli, zawsze pod pozorem tylko żartowałam albo Czy to nie urocze, kiedy coś spieprzy? Ale Cella wiedziała dlaczego. Ta kobieta chciała, żeby wyglądała źle przed Crushkiem i ~ 16 ~
przed Meghan. I przy każdej innej okazji, Cella ruszyłaby do bezpośredniego starcia z tą wiedźmą, ale nie tym razem. Zamiast tego, Cella to olewała, uśmiechała się i znajdowała powody, żeby odejść. Po raz pierwszy na jakimkolwiek rodzinnym przyjęciu, Cella spędziła większość czasu w kuchni pomagając przy jedzeniu i myciu naczyń, niż w towarzystwie swoich wujów, ojca i innych ojców chrzestnych. Kathleen weszła przez przesuwane drzwi, trzymając więcej naczyń w swoich rękach. - Przyślę tu jedną z twoich kuzynek, żeby przejęła to zajęcie – obiecała, stawiając talerze w zlewie. – Idź spędzić trochę więcej czasu ze swoją dziewczynką. - Czy Bri już wyszedł? - Nie. Przez chwilę dokładnie przemaglował tego niedźwiedzia, a teraz unika twoich braci. - Mówiłam im, żeby odczepili się od Bri. - Oni nie wiedzą jak to zrobić. Ale Pauline się tym zajęła. - Świetnie. Dzięki. Kathleen stanęła po drugiej stronie Celli. - Wydaje się być bardzo miłym chłopcem. - Bri? - Nie, idiotko. Niedźwiedź. Muszę przyznać, że byłam trochę zniechęcona, kiedy po raz pierwszy tu wszedł. Nie widziałam takiego grymasu od czasu śmierci mojego dziadka. Ale jest bardzo słodki. - No jest. - I nie wie, co z tobą zrobić. - A kto wie? Kathleen odprężyła się przy blacie, założyła ramiona na piersi. - Nie ma żadnej rodziny oprócz tych braci, co? - Nie. - Słyszałam, że jednego już uderzyłaś. ~ 17 ~
- Udawał, że był nim. To było niegrzeczne. - Nie martw się. Myślę, że i tak podobało mu się, kiedy to zrobiłaś. – Kathleen poklepała jej ramię i szepnęła Celli do ucha. – To typ mężczyzny, jakiego chcesz, Cello Malone.
***
- Jest jeszcze lód? – wrzasnął jeden z jej braci. Cella spłukała mydło z dłoni i wytarła je. - Jest w zewnętrznej zamrażalce. Przyniosę. - Pospiesz się – zawołał inny kuzyn. – Wyciągamy tort. - Ta. Ta. Zaraz wrócę. Cella wyszła bocznym wejściem, otworzyła drzwi od garażu i te od jednej z dużych zamrażalek. Sięgała po torbę gotowego lodu, kiedy zimne powietrze wokół niej zawirowało i złapała zapach. Cella podniosła głowę, jeszcze raz się zaciągnęła. Podeszła do sejfu, który trzymała w odległym kącie garażu, wybiła szyfr i pociągnięciem otworzyła ciężkie stalowe drzwi. Wyciągnęła 45-tkę i szybko dodała tłumik. Dźwięk za nią sprawił, że obróciła się z uniesioną bronią, obie ręce były zaciśnięte na kolbie. Ale kiedy zobaczyła Crusha, opuściła ją. Podszedł bliżej, szepcząc jej do ucha. - Niedźwiedzie, jakąś przecznicę dalej. Żadnego nie rozpoznaję. Czy są z Grupy? - Wierz mi, wszyscy w Grupie wiedzą, żeby nie przychodzić na moją ulicę niezaproszonym. I nie ma żadnych niedźwiedzi w odległości piętnastu kilometrów od jakiejkolwiek posiadłości Malone’ów. Crushek potrząsnął głową. - W takim razie nie podoba mi się to. Upewniając się, że tłumik był wkręcony, Cella powiedziała. - Chodźmy to sprawdzić zanim zostanie w to wciągnięta moja rodzina. ~ 18 ~
Wskazała na drugą stronę ulicy, a on wyszedł za nią z garażu. Crushek miał kaburę z pistoletem przypiętą z tyłu do paska swoich dżinsów, którą trzymał w swoim samochodzie, ale ona nie miała z tym problemu. Bycie uzbrojonym było w tej chwili mądrym planem, odkąd grał po jej stronie. Poza tym, każdy Malone, po osiemnastce albo starszy, wiedział jak używać strzelby. Kiedy byli pytani, mówili, że to dlatego, iż szli na polowanie. Ale Malone’owie nie polowali. Już nie w ten sposób. Mimo to zawsze mieli strzelby w swoich domach. Tak po prosu było. Idąc ulicą, Crushek podniósł rękę i, dwoma palcami, zasygnalizował jej, żeby poszła druga stroną samochodów i SUV-ów, które stały po obu stronach jej przecznicy. Zauważyli czarnego Range Rovera zaparkowanego u wylotu przecznicy i to nie był żaden z pojazdów Malone’ów. Ponownie uniosła swoją broń, tak samo Crushek, ale kiedy podeszli bliżej, Cella zobaczyła jak jej wujek Ennis wychodzi z domu. Wyszedł z przyjęcia kilka minut wcześniej, by zabrać trochę swojego domowego wina. A za nim było sześciu jego synów, kuzynów Celli. Cella wyciągnęła rękę i złapała ramię Crusha, ciągnąc go do tyłu. Gdy spojrzał na nią, potrząsnęła głową. Skrzywił się pytająco, nie rozumiejąc. Ale na terytorium Malone’ów byli intruzi i zostaną załatwieni przez mężczyzn z rodziny Malone. Złote oczy wuja Ennisa zwarły się z jej i z lekkim kiwnięciem głowy wskazał na Range Rovera. Cella potrząsnęła głową. Oni nie byli ani jej przyjaciółmi ani Crushka. Kiwnął i skinął na swoich synów. Zniknęli z ganku między ciemne, roztopione ze śniegu i pokryte lodem drzewa i budynki. Poruszając się cicho, szybko – z kijami bejsbolowymi w rękach. Nie zmieniali się do takich rzeczy. Nigdy nie musieli. Najstarszy Ennisa, Derek, rozbił okno od strony pasażera, a jego młodszy brat, Bobby, zajął się tym po stronie kierowcy. Najmłodszy Ennisa, który jeszcze nie miał dwudziestki, wskoczył na dach, wysunął swoje pazury i rozerwał metal, rozdzierając aż go otworzył. Kilku więcej kuzynów zniszczyło przednią szybę, podczas gdy Derek i Bobby wyciągnali pasażerów z przednich siedzeń, a ich bracia tych z tylnego. Wszyscy byli niedźwiedziami. Dużymi, niebezpiecznymi, ale głupimi. Głupimi, bo przyszli tutaj. Bobby rąbnął głową tego, którego wyciągnął z siedzenia kierowcy, o maskę pojazdu, upewniając się, że wcisnął ją w rozbite szkło przedniej szyby. I tam go przytrzymał, podczas gdy jego bracia okładali innych pasażerów kijami bejsbolowymi i grubymi dechami. Również kopali i skakali po nich, dopóki obcy nie byli niczym więcej jak krwawą miazgą, która wciąż oddychała. Potem, kiedy niedźwiedzie zostały
~ 19 ~
wrzucone na tył ich pojazdu, Bobby pochylił się i wyszeptał coś do kierowcy. Kiedy skończył, szarpnął niedźwiedzia do góry i wepchnął go na siedzenie kierowcy. Kuzyni Celli odstąpili i patrzyli jak Range Rover odjeżdża; potem kilku z nich zebrało okrwawioną broń i zniknęli, żeby się jej pozbyć. Usunąwszy tłumik ze swojej broni, Cella powiedziała do Crusha. - Chodź. Zaraz wyjmą tort.
***
Zostało odśpiewane Happy Birthday, tort został pokrojony, a jako prezent został dany mało używany Jeep przewiązany jasnozieloną wstążką. W sumie, to był dobry wieczór i nikt nie wspomniał o tym, że czterech mężczyzn zostało dotkliwie pobitych. Wszyscy wiedzieli, ale nikt nie wydawał się mieć z tym problemu. To zostało w pewien sposób… przyjęte. Najwyraźniej to było coś, co każdy pojawiający się na tej ulicy mógł się spodziewać. I Crush nie mógł dopisać tego Do Książki Crushka o Malone’ach, ponieważ wiedział, że te niedźwiedzie tak po prostu nie znalazły się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Dlaczego tu byli, jednak, nadal nie wiedział. Czy przyszli za nim? Planowali go zgarnąć, gdy opuści dom Celli? Może. Albo BPC – bo te niedźwiedzie z pewnością były z BPC – z jakiegoś powodu skupiły się na rodzinie Malone? Crush nie wiedział. To, co wiedział to, że mu się to nie podobało, i dlatego nie obchodziło go, że wszystkie te samce tygrysów działały jak jedna, dobrze zgrana drużyna, co było dowodem na to, że robiły to już wiele razy wcześniej; nie dbał o to, że Malone prawdopodobnie miała niezarejestrowaną 45-tkę w swoim garażu – chociaż tłumik był trochę niepokojący, ale prawdopodobnie dostała go od wilczycy. To, co go obchodziło, to te niedźwiedzie będące w sąsiedztwie Celli. Przy córkach jej i doktor Davis, i wszystkich innych młodych. Biegające dzieci, starsi, to były małe rzeczy, które nic nie znaczyły dla BPC, albo bardziej konkretnie, dla Peg Baissier. Teraz siedział na frontowych schodkach domu Butcha Malone i obserwował ulicę. Nie mógł się powstrzymać. Czuł się tak, jakby sprowadził tu BPC. - Detektywie?
~ 20 ~
Crushek spojrzał w złoto-zielone oczy Meghan. - Przejażdżka nowym samochodem? Prychnęła. - To nie był mój pomysł. – Zerknęła do tyłu na czekających na nią kuzynów. – Chyba przejedziemy się na shake’a albo coś podobnego, żeby ich zamknąć. - Mam nadzieję, że miałaś udane urodziny. Milczała przez chwilę i zdał sobie sprawę, że myślała nad tym, co powiedział, zanim w końcu odpowiedziała. - Tak. Miałam. Wow, matka i córka nie mogły być bardziej podobne. Teraz to zobaczył. Zrozumiał również, o czym Malone mówiła. Nie chciał tego mówić, nie chciał o tym myśleć. Ale jej ciotka Deirdre była suką. Widziała Malone, jako zagrożenie. Prawdopodobnie spędziła lata na tym, by sprawić, żeby czuła się nieważna. Gdy to nie zadziałało, zamiast tego próbowała sprawić, żeby reszta rodziny czuła to w stosunku do Malone. Ale z tego, co Crush mógł powiedzieć… to również nie działało. - Już jestem! Już jestem! – Josi Davis wybiegła zza narożnika prosto do samochodu. - Proszę. – Meghan rzuciła przyjaciółce kluczyki. – Ona bardziej lubi prowadzić niż ja – wyjaśniła, gdy Crush tylko się w nią wpatrywał. - Tak jak twoja matka. - Ja? - Taa. I również nie robi tego, co wszyscy się po niej spodziewają. Jej głowa opadła, ale zobaczył uśmiech, z odrobiną dumy. - Naprawdę miło było cię poznać, detektywie – powiedziała. - Ciebie też. Już chciała odejść, ale się zatrzymała, obejrzała na niego i szepnęła. - I dziękuję. Poważnie.
~ 21 ~
Zastanawiając się, czy wiedziała o wojnie między swoja matką, a ciotką, Crush obserwował jak podchodzi do Jeepa, jej kuzyni krzyczeli do Meghan, ruszaj się! - Przysięgam – odezwała się Malone, opadając obok niego na stopień. – Ona naprawdę jest moim dzieckiem. - Wierzysz w to czy nie, ale mogę to potwierdzić. - Naprawdę przeżyłeś to wszystko dla mnie. Dziękuję. - Muszę powiedzieć, Malone, że było bardzo ciężko. Spędzenie godzin z Miłym Facetem Malone, Zniszczeniem Andersonem i z sześciokrotnym zwycięzcą, vipem, Proszę Skończ to Fergusonem było naprawdę, naprawdę dla mnie trudne i nie jestem pewny, czy kiedykolwiek ci to wybaczę. Jej uśmiech stał się szerszy. - Zniszczenie obiecał ci koszulkę, prawda? - Taaak. Roześmiała się, uderzając swoim ramieniem w jego. - Muszę powiedzieć, że pochlebiłeś tym facetom. No wiesz, chodzi o to, że oni nigdy nie będą w Galerii Sław Hokeja razem z ludzkimi zawodnikami; nie znajdziesz filmów z nimi ani ich zdjęć czy trofeów upamiętniających ich w Madison Square Garden. Ale to fani, tacy jak ty, sprawiają, że to jest coś warte. - Starałem się nie być maniakiem. I upewniłem się, że nie poproszę żadnego z nich, by uderzył mnie w twarz. - To raczej był dobry pomysl, ponieważ prawdopodobnie by cię uderzyli. - Och. - A jesteś zajęty w następną sobotę? Crush pochylił się i szepnął, w razie gdyby któraś z ciotek była w pobliżu. - Wtedy jest ślub? – Doktor Davis wspominała, że będzie potrzebny na ślub. Boże, robił rzeczy, które miały ochronić jego ulubioną drużynę. - Nie – odszepnęła. – To jest na koniec miesiąca. Mówię o Przyjęciu na Lodzie w następną sobotę.
~ 22 ~
- Przyjęciu na Lodzie? - Taa – odparła, jej głos stał się normalny. –Przyjęcie na Lodzie. Będziesz, prawda? - Nie. Jej usta opadły. - Jak możesz być polarnym i nie pójść na coroczne Przyjęcie na Lodzie? - Szczęście? - No cóż, możesz pójść ze mną. - Zgodziłem się na przyjęcie urodzinowe i ślub. - To są wymagania, które mają powstrzymać mnie od zbicia starej kobiety. - Przestań tak mówić. - A Przyjęcie na Lodzie będzie wybuchowe. Musisz przyjść. - Nie dzięki. Grają Islanders. – Spojrzał na zegarek. – Lepiej pójdę. Jutro pierwszy dzień prawdziwej pracy. - Powodzenia i bądź ostrożny. Szczerze wątpię, żeby te niedźwiedzie zjawiły się tu dla mnie albo dla moich. A on wiedział, że prawdopodobnie miała rację. Cella przyglądała się jak niedźwiedź kieruje się do samochodu. Tommy wyszedł z domu i stanął obok niej. - Chcesz, żebym go śledził? - Upewnij się tylko, że dotrze do domu, okej. Nie jestem pewna, kim byli ci faceci, z którymi policzyli się Ennis i chłopcy. - Nie ma sprawy. - Weź ze sobą Kevina albo Liama. Jej brat kiwnął głową i odszedł, a Cella weszła do domu, by pomóc swojej rodzinie dokończyć sprzątanie. Ale zanim wróciła na tylne podwórko, wyciągnęła telefon i wybrała numer.
~ 23 ~
- Taa? - Smith. Tu Malone. Możemy mieć większy problem z BPC niż zdajemy sobie sprawę.
Tłumaczenie: panda68
~ 24 ~