~ 1 ~ Rozdział 3 Po czterech dniach czekania i nie chcąc spędzić kolejnego dnia – albo jeszcze gorzej, całego weekendu – na spodziewane kowadło, które...
7 downloads
24 Views
689KB Size
Rozdział 3 Po czterech dniach czekania i nie chcąc spędzić kolejnego dnia – albo jeszcze gorzej, całego weekendu – na spodziewane kowadło, które miało spaść na jego głowę, Crush poszedł do biura swojego szefa i stanął cicho w drzwiach mężczyzny. Miller siedział tyłem do niego, przeglądając akta, gdy nagle zamarł, a całe jego ciało zesztywniało. Jego reakcja nie zszokowała Crusha; ten facet za każdym razem reagował tak samo, gdy w pobliżu był polarny. Powoli, Miller podniósł głowę i spojrzał przez ramię, a potem przełknął. - Crushek. - Kapitanie. - Um, taa… – podszedł do swojego biurka, ale nie usiadł. Nigdy nie siadał przy Crushu. Zamiast tego, zawsze wyglądał tak, jakby miał zamiar uciec. Powodzenia. Crush był niewiarygodnie szybkim biegaczem. I świetnym pływakiem. - Zostałeś przeniesiony. - Tak słyszałem. - Przepraszam za zwłokę. Właśnie czekam aż przyjdą końcowe papiery. – I równie ciężko na to pracował. Mięczak. Chociaż znając już odpowiedź, Crusk jednak zapytał. - A Conway? - Zostaje tutaj. Kapitan podniósł teczkę ze swojego biurka i podał Crush’owi. Jego ręka drżała. Crush nie wziął teczki, tylko patrzył między nią, a kapitanem. - Prze… przeniesienie jest ze skutkiem natychmiastowym – mężczyzna wyglądał na zadowolonego z tego – więc możesz, um… iść. - Myślę, że powinniśmy omówić…
~1~
- To nie podlega dyskusji, Crushek. To decyzja z góry. Tylko zostaw akta swoich spraw, a Conway zajmie się resztą. Kapitan brzmiał na twardego, dopóki Crush cicho nie warknął. Nie mógł się powstrzymać. Był zirytowany. Naprawdę, prawdziwie zirytowany. Kapitan wyglądał, jakby miał zaraz w tej chwili spuścić się w spodnie, ale Crush wziął teczkę zanim musiał to oglądać. Jednak, zanim wyszedł, Crush wciąż sapał. I jednym dużym sapnięciem, którego siła kazała cofnąć się trochę jego byłemu szefowi. To była głupia zagrywka, ale mimo to w jakiś sposób zadowalająca.
***
Cella robiła podciągnięcia na sali gimnastycznej, kiedy zadzwonił jej telefon. Opadła na podłogę i wyciągnęła go z kieszeni bluzy, którą położyła na podłodze. - Taa? – powiedziała dysząc. - Tu Smith. - Taa? - Jesteś zajęta? - Ćwiczę. Jutro wieczorem mam mecz. - Więc to jest tak czy nie na moje pytanie? - Czego chcesz, Smith? Dee-Ann Smith była wilczycą, z którą Cella trenowała, kiedy dołączyła do jedynego oddziału zmiennych w Marines. I, od tamtej pory, znienawidziła ją. Ale lata później, kiedy zostały zmuszone razem pracować – Smith była częścią międzynarodowej organizacji Grupa, która chroniła wszystkie gatunki i rasy – zdołała polubić wilczycę. Mimo to, w niektóre dni, Smith grała na irlandzkich nerwach Celli. - Spotkaj się ze mną na Brooklynie.
~2~
Gdy wilczyca nie podała adresu zanim się rozłączyła, Cella wiedziała, że Smith chciała, by spotkała się z nią na posterunku NYPD na Brooklynie w oddziale zmiennych. Oczywiście, trudna wilczyca mogła to po prostu powiedzieć. Cella wciągnęła bluzę, zapięła i złapała ręcznik. Skierowała się do schodów prowadzących na niższy poziom sali gimnastycznej, wycierając pot z twarzy, gdy stanął przed nią duży mężczyzna, blokując jej drogę. Cella spojrzała na wilka przed sobą, czekając aż coś powie. - Kochana. - Wieśniak. Uśmiechnął się szeroko. - Cello Malone, flirtujesz ze mną? - Czego chcesz, Reed? – Reece Lee Reed z Watahy Smith z Nowego Jorku z trudem wskoczył z powrotem z tych pomniejszych do ważniejszych, gdy podpisali umowę z Bo Novikovem. I ta para naskakiwała na siebie nawzajem od tamtego czasu. Reed, bardziej sympatyczny z nich dwóch, był lojalny wobec drużyny. Novikov, bardziej bezwzględny, nie miał problemu z pobiciem Reeda za każdym razem, gdy dzieciak go wkurzył. A Reed ciągle wkurzał Novikova. Ten szary wilk wiedział to. Było coś takiego w wilkach z Watahy Smith. Wydawali się cieszyć z zadzierania z ludźmi tak samo jak koty. - Musisz go poskromić – odparł. - Poskromić go? Novikova? - Taa. Rozejrzała się. - Dlaczego ja? - Co to znaczy, dlaczego ty? Jesteś jedyną w drużynie, która potrafi prowadzić z nim rozmowę. Boże, ten wiejski akcent. Taki irytujący. Nie był taki zły u Dee-Ann, również w Watasze Smith, ponieważ nie była zbyt rozmowna, więc Cella nie musiała słuchać tego irytującego akcentu więcej niż to było konieczne. Reed, przeciwnie… był gadułą.
~3~
- Posłuchaj… - Proszę cię, kochana, żebyś nam pomogła. - Nam? - Taa. Nam. Żółtodziobom. - Jesteś już dość długo w drużynie, żeby nazywać się żółtodziobem. Tak naprawdę, to jesteś dłużej niż ja. - Właśnie. A jednak ty jesteś uważana za jedną z gangu, Jej Wysokość Ból w Dupie, a reszta nas za bezwartościowe szumowiny. - To nieprawda. Jestem pewna, że, um… wiesz, że krwawisz z głowy? - Czuję jak kapie. Wiesz, dlaczego krwawię z głowy? - Ponieważ zostałeś tam uderzony? - Odkrytymi trybunami na lodowisku treningowym. - Odkrytymi… to znaczy tymi konkretnymi trybunami? - Taa. Tymi konkretnymi trybunami. Ten niebezpieczny maniak – a to mógł być tylko Novikov – wyrwał te konkretne trybuny ze stalowych mocowań i rzucił nimi w nas. - Prawdopodobnie dałeś mu powód do tego, że myślał, że tak jest właściwie. - Pilnowałem swojego nosa, przygotowując się do meczu na jutrzejszy wieczór. - Uh-hm. - Ale Hammond, ten nowy dzieciak, zdecydował się zebrać chłopaków i podejść do Novikova, żeby poprosić o jakieś wskazówki, by mogli możliwie jak najlepiej zagrać i nie zawieść. Cella wzdrygnęła się, z łatwością wyobrażając sobie to, co się stało, ponieważ wiedziała, że wszyscy ci idioci faceci również byli w to zamieszani. - Uh-hm. - Więc Novikov zaczął na nich krzyczeć, ale Hammond się nie wycofał. Wciąż naciskał, wciąż dogryzał, co to oni małe lisy mają zwyczaj robić, i że dlatego nie zostali wpuszczeni na terytorium Smith’ów. ~4~
- I? – ponagliła. - Próbowałem namówić Hammonda, żeby odpuścił. Dał spokój. Ale nie. Następne, co pamiętam, to usłyszałem jak metal wyrywany jest z betonu i zanim się spostrzegłem, trybuny leciały na moją głowę! - Okej, okej. Uspokój się. Weź oddech. – Cella poklepała jego ramię. – Pogadam z Novikovem. - Zrób coś, Cella, ponieważ jestem bliski wezwania wszystkich Reedów, żeby tu przyjechali i skopali jednemu kundlowi dupę. - No, no. Nie bądźmy tacy podli. To moje zadanie. – Wyciągnęła rękę i dotknęła czoła Reeda, wilk odsunął się od niej. – Idź niech to obejrzy Jai. Powinna być w gabinecie. - Uzdrowi się. - Jeśli wda się infekcja, dostaniesz gorączki i to wyłączy cię z jutrzejszego meczu, a poza tym Novikov będzie miał na ciebie więcej haków. Nie dawaj mu tego. - Taa. Masz rację. – Uśmiechnął się, jego gniew szybko minął i powrócił fajny, zalotny wilk. – Myślisz, że Doktor D. mnie przytuli, jeśli ładnie ją poproszę? - Nie. - A może ty? Chcesz się przytulić? Pomóc mi się uleeeeczyć? Przewracając oczami, Cella się odwróciła i skierowała do schodów. - To nie po przyjacielsku, Malone – zawołał za nią Reed.
***
Dyrektor dywizji, dowódca jednostki i czarna niedźwiedzica Lynsey Gentry spojrzała znad akt na swoim biurku i uśmiechnęła się do niedźwiedzia polarnego, który zabrał większą przestrzeń jej drzwi. Jednak, na szczęście, ten budynek został zbudowany z myślą o zmiennych, więc drzwi były wyższe i szersze, a krzesła bardziej wytrzymałe. ~5~
Wskazała na jedno z tych bardziej wytrzymałych krzeseł przed swoim biurkiem. - Siadaj. Z ciężkim westchnieniem, polarny wszedł do jej biura. - A więc, chciałabym powiedzieć witamy – zaczęła jak tylko usiadł naprzeciw niej, ale kiedy Crushek tylko się skrzywił - bardziej - i jakby chrząknął, wiedziała, że ten mężczyzna niczego jej nie ułatwi. Był jedynym zmiennych w siłach, który nigdy nie poprosił o przeniesienie do jej Dywizji bez Nazwy jak lubiła nazywać ją Dez MacDermot. Mężczyzna kochał to, co robił, ale rzeczy się zmieniły i będzie musiał się im poddać. Zwłaszcza teraz. - Wyłóżmy sprawy na stół – powiedziała Lynsey, decydując się przeciąć te bzdury. – Nie prosiłeś się, żeby tu być. Wiem to. Wiem, że lubisz pracować pod przykrywką. Rozumiem to. Ale jesteś tu potrzebny. Nie ma wymawiania się. Więc, i powiem to z niejaką uprzejmością, musisz to przeboleć i sobie z tym poradzić. Grymas stał się jeszcze gorszy, tyle tylko, że teraz był zabarwiony zmieszaniem. - Gdzie tu uprzejmość? - Kiedy mnie poznasz, zdasz sobie sprawę, że naprawdę była. – Na chwilkę uniosła ręce. – Zażądałam twojego przeniesienia, ponieważ jesteś tu potrzebny. - Potrzebny do czego? Nie zabijam na zlecenie. - My też nie. – Kiedy prychnął drwiąco, dodała. – Nie mówię w imieniu Grupy czy KZS. Oni mają swoje własne zamiary. - W takim razie dlaczego z nimi pracujesz? - Ponieważ oni dostają gówno do zrobienia, podczas gdy my utrzymujemy porządek. - Utrzymujemy porządek? Masz na myśli, że zacieramy ich ślady? - Jeśli to konieczne. - Nie jestem śmieciarzem, pani Kapitan. Nie sprzątam po zabójcach. - Jak już to Dowódco Gentry. – Lynsey się odchyliła. – Fajnie tak się mądrzyć, Crushek? - Po prostu chciałem… ~6~
- Siedzisz sobie w swoim małym, bezpiecznym świecie… - Z dilerami narkotyków i uzbrojonymi gangami motocyklowymi? - … i jesteś kompletnie nieświadomy, co się wokół ciebie dzieje. Crushek kiwnął głową. - Dobrze. Poluje się na nas. Ale zawsze na nas polowano. - To bagno to tylko część tego i tak naprawdę po to są Grupa i KZS. Rozprawiają się z wielkimi graczami polowań i światkiem przestępczym walk psów. Czasami wkraczamy i sprzątamy, żeby się chronić, a inny razem… - Co innym razem? - A innym razem mamy własne problemy wśród naszego własnego rodzaju. - Chcesz, żebym aresztował… - Kiedy zrobią coś nielegalnego, tak, chcę, żebyś aresztował swój własny rodzaj. Spójrzmy prawdzie w oczy. Nasz rodzaj może stworzyć mnóstwo gówna, ponieważ jesteśmy duzi, podli i możemy zjeść świadków. Albo, w ostateczności, namówić hieny do zjedzenia świadków. – Podniosła stos teczek, których jeszcze nie zdołała przejrzeć. – Mamy dilerów narkotyków, bukmacherów, zabójców, łamaczy nóg. – Upuściła teczki. – I myślisz, że naprawdę możemy posłać grupę pełnych ludzi, by zdjęli krąg handlujących narkotykami hien? Albo niedźwiedzi bukmacherów? - Nigdy wcześniej nie wchodziliśmy na tę ścieżkę. - Oczywiście, że tak, ale teraz i w tym wieku, dużo trudniej jest chronić cały nasz rodzaj, dopóki najpierw się z tym nie rozprawimy. Jeżeli się najpierw z tym rozprawimy. Polarny, poruszony, założył ramiona na piersi. - Więc nie zatrudniłaś mnie do… - Do czego? Crush potrząsnął głową. - Nic. Dokładnie, do czego mnie potrzebujesz?
~7~
- Sprowadziłam cię tutaj ze względu na twoje błyskotliwe akta. Jesteś dobry, Crushek. I byłam zmęczona czekaniem na ciebie, żebyś ruszył swoją dupę i zobaczył, że nadszedł czas na przeniesienie się na następny poziom. Okej? - Taa. – Duże ramiona polarnego się rozluźniły i spojrzał prosto na nią. – A więc… kogo będę miał za partnera? - No cóż… dogadujesz się z MacDermot, prawda?
***
Cella spotkała się za Smith przy frontowych drzwiach posterunku na Brooklynie. Jak zawsze, będąc kotem i psem, zmierzyły się nawzajem. - No, no, ktoś wygląda zwyczajnie – zauważyła Smith, przyglądając się pamiętającym-lepsze-czasy dresom Celli. - A ja myślałam, że Levi przestały robić ten konkretny model dżinsów w 1976 – odpaliła. Uśmiechając się weszły na posterunek i Chuck, funkcjonariusz obsadzony przy frontowym biurku, spojrzał groźnie na obie. - Żadnych bójek w windzie – ostrzegł. - Kto? My? – zapytała Cella zanim zamknęły się drzwi. A jak tylko drzwi się zamknęły… Cella zamachnęła się pierwsza, uderzając w ramię Smith. Wilczyca warknęła i odmachnęła się. Para szybko złapała się wzajemnie za głowy i pozostała tak, dopóki winda nie zatrzymała się na ósmym piętrze. Drzwi się rozsunęły i ukazały Dez MacDermott z podkładką w swojej ręce. Westchnęła zirytowana. - Obie natychmiast przestać! Weszła do windy, wpychając się między nie. - Naprawdę. Nigdzie suki nie można was zabrać. ~8~
- Pies zaczął – szybko oświadczyła Cella. - Serio? Chuck? – zawołała. - To był kot – powiedział strażnik przez głośnik w windzie. Smith się roześmiała, a Cella przewróciła oczami. - Wszyscy są pieprzonymi szczurami… Drzwi windy ponownie się otworzyły i trio wysiadło na dziewiątym piętrze. Na każdym piętrze w tym budynku gliniarze zajmowali się różnymi przestępstwami, głównie przypisanymi do zmiennych. Ale dziewiąte piętro mieściło elitarny zespół członków i detektywów. MacDermot już dawno temu dowiodła, że należy do tego piętra. - Co to jest? – zapytała Smith MacDermot, wskazując na to, co trzymała w ręku. - Po prostu trochę poszukiwanych tropów. Jeszcze nie skończyłam, ale Gentry chce mnie widzieć w swoim biurze. Chyba mogę to zostawić na moim biurku. – MacDermot rzuciła okiem na Cellę. – Wyglądasz bardzo… zwyczajnie. - Mam jutro mecz. - Okej, jeśli sądzisz, że to jest wystarczająco dobre wyjaśnienie. - Ale obie jesteśmy sukami. MacDermot podeszła do swojego biurka, rzuciła tam papiery i teczki, zanim uśmiechnęła się i mrugnęła do mężczyzny siedzącego teraz przy biurku naprzeciw jej. Cella ledwie spojrzała na niego, zauważając zaskoczenie na jego twarzy, gdy go mijała, ale tak szybko odwrócił wzrok, że nie poświęciła temu wiele uwagi. Dopóki nie weszła do biura Gentry i się zatrzymała. - Co? – zapytała Smith, kiedy Cella zamarła. Podniósłszy głowę, Cella powąchała powietrze. - Hej… hej! Czy to nie… - Zostaw to, Malone – ostrzegła ją MacDermot. - Daj spokój, Desiree. – Smith potrząsnęła głową. – Do tej pory chyba już ją poznałaś.
~9~
***
Jezu Chryste, co ona tu robi? Oczywiście, skoro była na przyjęciu u MacDermot, to musiały się przyjaźnić, ale nie było mowy, żeby ta kobieta była gliniarzem. Tak naprawdę, Crush po prostu przypuszczał, że była jakimś bogatym kotem, którego MacDermot poznała przez swojego męża. Duma LLewellyn była bardzo zamożnymi lwami i znała mnóstwo innych zamożnych kotów. Ale żaden szanujący się bogaty kot z Nowego Jorku nie chciałby być przyłapany w tych dresowych ciuchach z tymi rozdarciami, dziurami i plamami po wybielaczu; ani w tych sfatygowanych tenisówkach, bez makijażu i z włosami zebranymi w niechlujny kucyk na czubku głowy. Taa, okej, przyszła z sali gimnastycznej, ale czy nie miała czasu na szybki prysznic? Zamiast tego, raziła wszystkich swoim przytłaczającym zapachem. Zapachem, w którym część niego chciała się wytarzać, dopóki nie byłby nim całkowicie przesycony. Niech to szlag! To nie było to, czego chciał! Widzisz? To był problem. Ta kobieta całkowicie go odrzucała. Niech ją szlag. I kim, do diabła, dokładnie była i dlaczego była tu w miejscu, które Crush już uważał za jego dom? Uspokój się, powiedział sam do siebie. Nawet go nie rozpoznała. Matka Roku ledwie na niego spojrzała, więc kit z tym. Najwyraźniej budziła się z wieloma nagimi mężczyznami, których nie znała, więc jak mogła zapamiętać tego jednego? Więc nie będzie w ogóle o tym myślał. Nie. Nie będzie o tym myślał… ani o niej. To żadna wielka rzecz, że była tu kotka. Nie był pewien, dlaczego w ogóle się wystraszył. Spokojniejszy, Crush rozsiadł się i, zastanawiając się czy mają gdzieś na piętrze automat z napojami, usłyszał biegnące stopy zanim kotka rzucił się na jego kolana w swoich wyświechtanych spodniach i z pysznym zapachem. - Cześć! – zaszczebiotała głośno, zarzucając ramiona wokół szyi Crusha, jej tyłek pokręcił się na jego fiucie. – Jak mój chłopak? Mój słodki, zachwycający chłopak. Chłopak? Crush zagapił się na kobietę. - O czym ty mówisz? - Nie pamiętasz niedzielnego poranka? Ty. Ja. – Jej głos opadł niżej. – Sami?
~ 10 ~
- Taa. Pamiętam. I również próbuję zapomnieć. - Jesteś taki słodki. Tak słodki jak… coś. – Zamilkła na chwilę, odwracając wzrok. – Hmmm. Co jest godne twojemu poziomowi słodkości? - Nie jestem słodki. - Jesteś słodki. – Uszczypnęła jego policzek. – Po prostu zachwycający z tym groźnym grymasem. Założę się, że potrafisz wystraszyć wszystkich złych facetów. - Teraz jesteś protekcjonalna. - Nie mogę nic z tym zrobić. To jest w moim DNA. Jak moje paski. Wilczyca z zimnymi żółtymi oczami podeszła do biurka. - Nie zamierzasz mnie przedstawić? – zapytała kotkę, z jakich ostępów wykopali tę laskę? Kot zawinął swoje ramiona wokół jego torsu i przytulił się bliżej, sprawiając, że chciał ją zrzucić i przyciągnąć mocniej. Czyżby doświadczał dwóch emocji na raz? To nie wydawało się być normalne ani dobrym pomysłem. W ogóle. - Nie mogę cię przedstawić – przyznał kot. - Dlaczego nie? - Nie znam jego imienia? - Przytulasz się do mężczyzny, którego wszyscy nie znamy. Moja mama miała rację. Jankesi to dziwki. - No cóż, ja go znam – wtrąciła się MacDermot. Wilczyca spojrzała na nią. - Więc? - Powiedziałaś wszyscy. - Nie powiedziałam wszyscy wszyscy. Nie mówiłam do ciebie. - Nie rozumiem waszej prowincjonalnej mowy – poskarżyła się MacDermot, opadając na krzesło przy biurku naprzeciw Crusha.
~ 11 ~
- Możesz zejść ze mnie? – zapytał Crush kotkę, próbując zupełnie nie postradać zmysłów. To nie było łatwe, gdy jego fiut zaczął drgać. Jak śmiał drgać! Kontrolował każdy organ w swoim ciele, a zwłaszcza ten jeden! - Ale mi tu wygodnie. – Kotka przytknęła nos do jego szyi i poczuł ten dotyk aż do swoich kości. – Ładnie pachniesz – mruknęła. Wilczyca prychnęła, a MacDermot się wzdrygnęła. - Więc – kotka się pochyliła i spojrzała w jego twarz – gdzie wychodzimy? Teraz? - Nigdy. Nigdy nie będzie dobry czas, żeby wyjść. Przewróciła oczami, zirytowana. - No cóż, nie mogę cię poślubić zanim gdzieś nie wyjdziemy. Co nie. Co nie? Czy właśnie powiedziała co nie podczas przebiegu dorosłej rozmowy? - My nigdzie nie… - Ponieważ oboje wiemy, że mnie uwielbiasz. - Nikogo nie uwielbiam. I za to winię ciebie, MacDermot. - Mnie? Co zrobiłam? - Poślubiłaś tego przeklętego kota, który dał mi te przeklęte alkoholowe galaretki. - Nie musiałeś ich jeść. - Ale one były smaczne – potwierdziła kotka. – Zwłaszcza te jeżynowe. - No, no – powiedziała wilczyca. – Nie mogę uwierzyć, że ja i Rick przegapiliśmy te ekstrawaganckie alkoholowe galaretki. - Nie przyszliście na moje przyjęcie – warknęła MacDermot – a teraz nabijasz się z tego? - Tak. - Czy ktoś mógłby – warknął Crush, kiedy kotka zaczęła ocierać się nosem o jego szyję – usunąć tego kota? - Po prostu ją zrzuć – zasugerowała MacDermot. ~ 12 ~
Przerażony powiedział. - Nie mogę tak po prostu zrzucić kobiety. - Achhh – westchnęły trzy kobiety, co wywołało u Crusha kolejne warknięcie. - Czy on nie jest słodki, kiedy tak warczy i się krzywi? – zapytała tygrysica pozostałe. – Myślę, że on jest taki uroczy! - Nie bardzo – odpowiedziała wilczyca. – Wygląda na kogoś podłego… i złego. - Nie – sprzeczała się kotka. – To grizzli. Grizzli są podłe i złe. On jest polarnym. Przeważnie wyglądają na łagodne… i urocze! – Przytaknęła. – Spotykamy się! - Nie spotykamy się. - Jest po prostu nieśmiały. - Nie jestem nieśmiały. MacDermot potrząsnęła głową. - On nie jest nieśmiały. - Wy trzy natychmiast tutaj! – zawołała Gentry ze swojego biura. – I zostawcie tego nowego polarnego w spokoju! - Ale mi tu wygodnie – zajęczała kotka. Na szczęście wilczyca zlitowała się nad nim i złapawszy kotkę za włosy ściągnęła ją z kolan Crusha. Kotka ryknęła i wyprowadziła pięść, uderzając wilczycę w pierś. Wilczyca jej oddała i Crush mógł powiedzieć po odgłosach uderzeń, że żadna z tych dwóch kobiet, w żaden sposób, się nie powstrzymuje. I coś w tej mini-bójce wydawało mu się znajome, ale nie wiedział dlaczego, i był zbyt zirytowany, żeby nawet o tym myśleć. Para biła się całą drogę do biura Gentry, a MacDermot stanęła przy jego boku. - Nie miej tego za złe Celli. To ta z twoich kolan. Dee-Ann to ta z akcentem. - MacDermot, mam to gdzieś. - Jak chcesz. Jutro mnie nie ma, więc zaczniemy pracować razem od poniedziałku. – Już chciała odejść, ale się zatrzymała. – I naprawdę zamierzasz utrzymać ten wygląd motocyklisty?
~ 13 ~
- Co proszę? - Już nie pracujesz w policji, Crushek. Musisz wyglądać trochę mniej… przerażająco. Nie musisz nosić garnituru ani niczego takiego, ale… – Złapała pełną garść jego włosów, przesuwając przez nie palcami. – Przynajmniej obetnij ten bałagan. Kiedy Crush warknął, uniosła ręce do góry, wnętrzem na zewnątrz. - Żadne cięcie na jeżyka czy coś podobnego. Po prostu trochę mniej przerażająco. - Nie chcę obcinać moich włosów. - Nie jesteśmy w zespole rockowym, chłopcze – burknęła. – Obetnij włosy. Taa, zupełnie zapomniał, jaką MacDermot potrafi być jędzowatą babą, gdy musisz z nią pracować. Odeszła i Crush zapatrzył się w swoje biurko. Czuł się tak nieszczęśliwy w tej chwili, ale jego fiut łatwo się uspokoił. - Obciąć włosy – mruknął, sprawiając, że detektyw siedzący obok niego przy biurku zachichotał. Crush zatrzymał swoje oczy na lamparcie. - Co jest takiego cholernie śmiesznego? – zapytał. Lampart wskazał za nim. - To. Spojrzawszy przez ramię na biuro Gentry, zobaczył kotkę stojącą przy dużym szklanym oknie – wpatrującą się w niego. Odetchnęła na szkło i narysowała serce na zaparowaniu, a potem umieściła w środku serca pocałunek. Mrugnęła do niego, zgniotła nos o szybę i bezgłośnie powiedziała później zanim się obróciła. Zaciskając zęby, Crush odwrócił się z powrotem do przodu. - Koleś… – zaczął lampart. - Nie będę o tym dyskutował!
***
~ 14 ~
Cella usiadła po drugiej stronie biurka Gentry i roześmiała się tak bardzo, że musiała o nie oprzeć głowę. - Nie czepiaj się Crushka – powiedziała do niej Gentry. Podnosząc głowę i wycierając łzy, Cella wyjaśniła. - Nie czepiam się go. Próbuję go rozluźnić. Jest tak cholernie spięty. - On jest również – to powinno się udać – nowym partnerem MacDermot, więc okaż mu szacunek. - Już kolejny partner, hm, MacDermot? – drażniła się Cella. - Nie wiń mnie. To przez was dwie. Kiedy się wtrącacie moi partnerzy dość szybko uciekają ode mnie. – MacDermot wskazała na Cellę. – A ty znowu to robisz! - To przez twoje galaretki, paniusiu! - Nikt nie kazał tobie ani Crushowi wyssać całą ich górę! A kto był nagi i wpełzł do łóżka z facetem, którego nawet nie zna? Smith uniosła rękę, opuszczając ją, kiedy wszystkie zagapiły się w nią. - No cóż, ja już tego nie robię. - Wow, pomówmy o kojocim paskudnym poranku1 u pewnego biednego faceta. – Cella się roześmiała, ale nikt inny nie dołączył, więc przestała. - To może by było śmieszne – mruknęła Smith – gdybym była kojotem. - Jakby była jakaś różnica. - Może porozmawiać o tym, dlaczego tu jesteście? – warknęła Gentry. - Dlaczego tu wszystkie jesteśmy? – zapytała Cella, wyciągając paczkę gum z kieszeni bluzy. Smith wyjęła kawałek papieru z tylnej kieszeni, rozłożyła i wręczyła Celli. Cella spojrzała na stronę, MacDermot również się pochyliła, żeby zobaczyć. W końcu, Cella musiała zapytać.
1
Chodzi tu o sytuację, kiedy pijany człowiek budzi się następnego dnia rano z osobą przeciwnej płci w łóżku. Ramię głównego bohatera jest przyciśnięte pod ciałem drugiej osoby.
~ 15 ~
- Czy kremacja nie byłaby lepszym pomysłem? To znaczy, czy twój partner chce cię wypchać i po prostu postawić przed swoim domem, kiedy umrzesz? - To nie dla mnie – warknęła wilczyca. - Grupa sądzi – wtrąciła się Gentry – i ja też się zgadzam, że ten wypychasz zwierząt preparuje nasz rodzaj i zmienia nas w trofea po tym jak zostajemy upolowani. Chociaż prawdziwym problemem, oczywiście, jest to, że jest absolutnie świadomy, iż wypycha zmiennych. - Och. Okej. – Cella chwyciła rękę MacDermot i obróciła ją, więc mogła zobaczyć olbrzymi męski zegarek Breitlinga, który kobieta zawsze nosiła. I był on oryginalny. Mogła to stwierdzić, ponieważ kiedyś ciotka powiedziała Celli, Musisz znać te oryginalne, jeśli zamierzasz sprzedawać podróbki. Sprawdziła godzinę i powiedziała. - Mam czas dziś wieczorem. Mogę go zdjąć. - Albo – zasugerowała Gentry – zamiast zabijać kogoś, kogo nie lubisz, może pozwolisz mi dokończyć. - Widzisz – odparowała Cella – to śmieszne tak mówić, ponieważ nawet nie znam tego faceta ani nie wiem, czy go lubię czy nie. Po prostu zamierzam go zabić. Kiedy wszystkie kobiety wpatrzyły się w nią, Cella wycelowała oskarżającym palcem w Smith. - Chciałam go zabić z jej powodu. To wina psa! Gentry odchyliła się do tyłu, kładąc palce na skroniach. - Znowu wywołałam jeden z twoich bólów głowy? – zapytała Cella. - Tak. - Dlaczego w ogóle odbywamy to spotkanie? – zapytała MacDermot. – Chociaż bardzo was kocham dziewczyny, muszę niejako zgodzić się z Cellą. Poza zdjęciem tego faceta, nie wiem, co musimy jeszcze omawiać. Jutro mam wolne, więc lepiej, żeby to się nie zmieniło – poczuła potrzebę dodania tego. - Gdy dowiedziałam się o tym miejscu – powiedziała Smith – właśnie miałam tam iść, poderżnąć facetowi gardło i odejść…
~ 16 ~
- Co z waszą trójką jest nie tak? – westchnęła Gentry. - … ale zauważyłam coś, kiedy się tam kręciłam między drzewami po drugiej stronie ulicy. Już była tam grupa obserwująca to miejsce. - Jaka grupa? Wilczyca uśmiechnęła się kpiąco. - BPC. BPC, Rada Ochrony Niedźwiedzi, była organizacją z Brooklynu, która zbierała pieniądze na opiekę, poszukiwania i ochronę pełnych niedźwiedzi na całym świecie. Była również przykrywką dla agencji, która chroniła zmienne niedźwiedzie w całym Nowym Jorku. I w przeciwieństwie do KZS, Grupy czy zmiennego oddziału w NYPD, BPC odmawiała współpracy z resztą nich. Bardzo jasno dali do zrozumienia, że to, co dzieje się z innymi gatunkami nie jest ich problemem, a niedźwiedzie działające w NYPD czy w Grupie są po prostu głupcami. Dłonie Gentry opadły na jej biurko. - BPC obserwuje to miejsce? Jesteś pewna? - Rozpoznałam jednego z drużyny. - Jak go rozpoznałaś? – chciała wiedzieć Cella. - Kiedyś złamałam mu kręgosłup podczas bójki. I to dlatego Cella chciała wiedzieć, ponieważ wiedziała, że będzie rozbawiona! - Możesz przestać gapić się na mnie w ten sposób. Bez wątpienia chodzi… teraz. - Musisz się zastanowić, dlaczego BPC też tak po prostu nie ruszyło na to miejsce – powiedziała MacDermot, jej wzrok wyglądał przez okno. – Z tego, co słyszałam, załatwiają sprawy tak samo jak robią to Cella i Dee. - Owszem – potwierdziła Gentry. – Co sprawia, że jestem bardzo ciekawa tego, co oni robią. MacDermot spojrzała na szefową. - Chcesz, żebym podjęła inwigilację? - Tak.
~ 17 ~
- Okej, ale skoro BPC już w tym jest, dlaczego my musimy się w to angażować? - BPC jest prowadzone przez Peg Baissier. I było przez ostatnie dwadzieścia lat. Uważa się, że stała się niejakim problemem. Niektórzy z nas w niedźwiedziej społeczności szukają sposobu na… - Zmuszenie jej do przejścia na emeryturę? - Coś w tym rodzaju. - Tylko dlatego, że jej nie lubisz? - Nie. Ponieważ sama jest niebezpieczna. - Jak na to wpadłaś? – zapytała Smith. Gentry poruszyła się na swoim krześle, a jej ręce pociągnęły w dół marynarkę jej garnituru. MacDermot spojrzała na Cellę i Smith zanim powiedziała. - Szefowo? Niedźwiedzica odchrząknęła. - Poza jego błyskotliwym notowaniem, jest inny powód, dla którego ściągnęłam Crushka, tego niedźwiedzia polarnego – wyjaśniła Celli i Smith – do naszego oddziału tak szybko jak mogłam bez uruchamiania poważnego zaniepokojenia i zmasowanego dochodzenia ze strony w pełni ludzi z NYPD. - Jaki powód? - Plotka głosi, że jego przykrywka została spalona. - Przez Baissier? - Najprawdopodobniej. - Powiedziałaś jego kapitanowi? Szefowi Departamentu? – zapytała MacDermot. - Nikomu nie powiedziałam. - Dlaczego nie? - Ponieważ to jest sprawa zmiennych i ostatnią rzeczą, jaką potrzebujemy to NYPD sprawdzające BPC. – Westchnęła. – I…
~ 18 ~
- I? – naciskała MacDermot. – I co? - I… – Gentry popatrzyła po nich zanim w końcu przyznała – Peg Baissier jest przybraną matką Cushka.
***
Mając dość słuchania śmiechu Conwaya o konieczności obcięcia włosów, Crush rzucił słuchawką. Nienawidził zmian. Zmiany były złe. Zmiany były do dupy. Zmiany… Crush rozejrzał się po pokoju, zdając sobie sprawę, że wszyscy gapią się w jego stronę, ale tak naprawdę nie patrzą na niego. Powoli, obrócił się na swoim krześle i spojrzał na biuro Gentry. MacDermot, wilczyca i ta cholerna kocica wszystkie stały po drugiej stronie tego dużego okna… przyglądając mu się. Co gorsza – wszystkie wyglądały na smutne. Zdruzgotane. Co, do cholery, się dzieje? - Dość. – Crush wstał, oficjalnie nie mogąc już dłużej tego znieść. – Spadam stąd.
Tłumaczenie: panda68
~ 19 ~
Rozdział 4 Ponieważ MacDermot miała w piątek wolne, Lynsey zmusiła Lou Crushka do spędzenia większości dnia na przeglądaniu akt i zapoznaniu się z kilkoma aktualnie otwartymi sprawami. Kiedy powiedział, że musi wyjść wcześniej, ponieważ ma coś do zrobienia na Manhattanie, Lynsey go wezwała. Wiedziała, że nie może ukrywać prawdy o Baissier i o tym, co niedźwiedzica zrobiła albo przynajmniej, jak głosiła plotka, zrobiła. Ale reakcja polarnego na te wiadomości… nie była dokładnie taka jak Lynsey się spodziewała. Crush wpatrywał się w nią, potakiwał i powtarzał, Uh-mhm. Lynsey zamrugała i rozejrzała się po biurze, zaniepokojona czy naprawdę nie wypowiedziała tych słów na głos. W końcu z powrotem zatrzymała na nim wzrok i zapytała. - Właśnie powiedziałam ci, że… - Że moja przykrywka została spalona? Taa. Właśnie mi powiedziałaś. - I że to była… - Moja była przybrana matka? Tak. Tak. Powiedziałaś mi. - Uhhh, okej. Po… po prostu spodziewałam się większej paniki, O, mój Boże! Faceci, których próbowałem zamknąć zamierzają mnie zabić, tego typu rzeczy. - No cóż, mogą spróbować. - Okej. Uh… może trochę spustoszenia na zdradę kobiety, która cię wychowywała? - Spotkałaś Peg Baissier? – zapytał beznamiętnie. – Nie nazwałbym dokładnie tego, co ona robiła wychowywaniem mnie w tradycyjnym sensie. Pozostawienie mnie samemu sobie na tak długo jest naprawdę zaskakujące. Co niejako każe mi się zastanowić, dlaczego dopiero teraz spaliła moją przykrywkę? Co za korzyść? Ponieważ ona zawsze miała korzyść. Ale z drugiej strony myśląc o tym, naprawdę nie jestem zszokowany.
~ 20 ~
- W takim razie w porządku. - Jeśli to pomoże, raczej jestem wkurzony, że zrujnowała moją karierę. - No cóż, ona nie zrujnowała twojej kariery. To znaczy, wykluczyli cię z tajnych operacji, ale nadal jesteś gliną. A teraz, kiedy jesteś w moim oddziale, będziesz zarabiał więcej pieniędzy i pracował ze świetnymi ludźmi. Więc, no wiesz, na dobre. Prawda? - Pewnie. Czemu nie? – Rozejrzał się, wzruszył ramionami i zapytał. – Coś jeszcze? - Nie bardzo. - Okej. Więc, jak powiedziałem rano, wcześniej wychodzę. - Okej. Miłego weekendu. - Taa. Dzięki. Tobie też. Patrzyła jak wychodził. Jezu, co Peg Baissier zrobiła chłopcu Lou Crushkowi, którym kiedyś był? Usłyszawszy te nowiny, to było tak, jakby po prostu się wyłączył, i szczerze mówiąc musiała się zastanowić… czy tym, co właśnie mu powiedziała, nie wywołała w nim reakcji, co będzie dalej?
***
Crush zsunął się z fryzjerskiego fotela, potrząsając głową. - Zapomnij. Conway, który zaciągnął go do zaprzyjaźnionego zmiennego fryzjera, roześmiał się. - Nie mogę uwierzyć, jakim jesteś dzieciakiem. Po prostu zrób to cholerne strzyżenie. W pewnym momencie, to wydawało się być dobrym pomysłem. Późny lunch ze swoim byłym partnerem, a potem mógł ruszyć do Sports Center na wieczorny mecz. Ale Crush nie miał pojęcia, że Conway dostanie takiego świra na punkcie ścięcia włosów Crusha. Ścięcia, którego nawet nie chciał! - Nie ma mowy. MacDermot będzie musiała pogodzić się z moimi długami włosami. – Szarpnął za kosmyki. – To są włosy polarnego. Nie takie jak każdego ~ 21 ~
innego. Nie mogą być tak przypadkowo zerżnięte. – I, żeby być szczerym, Crush niejako wiedział, że nigdy nie będzie dobrze wyglądał w fryzurze na jeżyka, którą najwyraźniej ten szczególny fryzjer potrafił tylko zrobić. Tak naprawdę, Crush był całkiem pewien, że z tym jeżykiem, przejdzie z wyglądu przestępczego motocyklisty do wyglądu seryjnego zabójcy. Zwłaszcza po tym jak kiedyś w pełni ludzka randka nazwała jego czarne oczy bezdusznymi. Nie sądził, żeby były bezduszne, ale jego oczy były czarne. Jak oczy u większości niedźwiedzi polarnych. Fryzjer, niedźwiedź malajski, westchnął. - Posadź swoja dupę na fotelu. - Nie ma mowy. Tak po prostu ich nie obetniesz. - Skończone! – zaszczebiotał wesoły głos. I z zaplecza wyszła śliczna czarna kobieta. Z pewnością była psowata, ale Crush nie mógł powiedzieć, czy była wilkiem, dzikim psem, kojotem czy jakimś innym psowatym, co sprawiło, że stwierdził, iż była wielorasowcem. Hybrydą byłoby mniej obraźliwym określeniem. – Wyczyściłam twoje rury i teraz powinno spływać po prostu idealnie. Crush i Conway spojrzeli po sobie, próbując się nie roześmiać. Dla nich, wyczyściłam twoje rury, zazwyczaj oznaczało obciąganie, ale ponieważ była ubrana w brudne spodnie khaki i koszulkę drużyny futbolowej Philadelphia Eagles, jednocześnie dźwigając torbę z narzędziami w ręku i pas do narzędzi wokół talii, Crush zgadł, że raczej była hydraulikiem. - Uratowałaś mi życie, Blayne – powiedział fryzjer. – I jestem wdzięczny, że przyszłaś tak szybko. - Nie ma sprawy, Panie P. A teraz, muszę iść. Mam trening za kilka godzin. Spotkam się z Gwenie. - Ile jestem ci winien, kochana? - Prześlemy ci rachunek. Nie zapominaj, że masz zniżkę sąsiedzką. – Nagle skupiła się na Crushu i Conway’u, uśmiechnęła się, pomachała i zawołała z zatrważającą ilością radości. – Cześć! Crush podskoczył lekko. Z całą pewnością była pełna energii. - Cześć.
~ 22 ~
- Co się dzieje? Wszyscy wyglądają na spiętych. Na przykład tak. – Zrobiła grymas, który wywołał u Conwaya chichot. - Ten mięczak – malajski wskazał na Crusha – nie pozwala mi obciąć sobie włosów. - Bo są fajowe! – Podeszła i przyjrzała się bliżej. – Wow. Bardzo fajowe. – Potem go powąchała. – Jesteś polarnym? - Uh… - Jak fajnie! - Musisz się obciąć, koleś – przypomniał mu Conway. – Nie ma wymówek. Potrzebuje tego do pracy – wyjaśnił Conway hybrydzie. Jednak dlaczego czuł, że to było konieczne… - No cóż, jest cięcie – tłumaczył im psowaty – i jest rżnięcie. – Wzruszyła ramionami do malajskiego. – Przykro mi, panie Peterson, ale jest pan swego rodzaju rzeźnikiem. Powinieneś pójść ze mną – powiedziała do Crusha. - Dlaczego? - Znam kogoś, kto cię obetnie, ale nada ci, coś jak, świetne cięcie. W ten sposób będziesz wyglądał na bardziej przystojnego niedźwiedzia i mniej… Upuściła torbę z narzędziami na podłogę, podciągnęła fotel i stanęła na siedzeniu. Potem wsunęła dłonie w jego włosy i odsunęła kosmyki z jego twarzy. Dlaczego kobiety stale go dotykają? Czyżby wypuszczał jakieś feromony czy co? - O, Boże. Tak – powiedziała. – Utrata tych wszystkich włosów byłoby całkiem jak zabójstwo. – Zmarszczyła brwi, odchylając się trochę. – Jednak nim nie jesteś, prawda? Seryjnym zabójcą? Co za dziwne pytanie… - Nie. Nie jestem. Jej uśmiech był oślepiająco jasny. - Super! W takim razie chodź ze mną. I tak już muszę wracać do biura. Całkowicie cię naprawimy. - No cóż… Ale ona już wyciągała go z fryzjera i dalej ulicą, a Conway śmiał się i szedł za nimi. ~ 23 ~
***
Cella przecięła lodowisko do treningów i dotarła do szatni drużyny. Większość popołudnia spędziła z szefostwem KZS. Obawiała się, że nie będą chcieli nic zrobić z BPC, biorąc pod uwagę historię KZS z tą organizacją, ale wyglądało na to, podobnie jak z Gentry i szefem Grupy, Nilsem van Holtzem, będącym poza stanem Waszyngton, że również chcą pozbyć się Baissier. Natychmiast. Więc Cella ponownie będzie pracowała z MacDermot i Smith. Jednak, czego wszyscy spodziewali się znaleźć w tym cholernym sklepie wypychacza zwierząt, Cella nie wiedziała. Ale była bardzo świadoma tego, że była siłą ich małego zespołu. Porzuciła obsesję psa i kochanka psa nad każdym małym szczegółem. Oczywiście, w tej chwili nic z tego się nie liczyło. Dzisiaj wieczorem miała mecz i akurat tyle czasu, żeby zrobić rozgrzewkę. Musiała być gotowa. Jej ojciec spotka się ze swoimi starymi kumplami i będzie oglądał mecz z boksu właściciela. Musiała się upewnić, że przynajmniej nie skompromituje się tuż przed nim. Cella sięgnęła do drzwi wejściowych lodowiska, ale usłyszała dobiegające zza nich dźwięki. Wiedziała, co te dźwięki oznaczają. Warcząc, szarpnięciem otworzyła drzwi i szybko weszła. - Niewiarygodne. – Upuściła torbę i pomaszerowała przez lodowisko prosto w środek rozróby, odpychając mężczyzn od Novikova. Ponieważ, jak zawsze, był w centrum bójki. Ale to, co zaskoczyło Cellę, to że jednym z walczących był Ulrich Van Holtz, wilk, którego cała liga określała mianem Dżentelmena. Był również kapitanem drużyny Mięsożerców, bramkarzem i pieprzonym właścicielem. - To ja kieruję tą drużyną! – wrzeszczał Van Holtz do Novikova. – Nie ty! Nigdy! Niebieskie oczy zmieniły się w złote, a najdłuższe kły, jakie kiedykolwiek widziała, wystrzeliły z dziąseł i hybryda ryknęła. - W takim razie możesz sobie wziąć swoją cholerną drużynę i… Cella uderzyła Novikova, jej pięść rąbnęła w jego nos, zamykając go. Wstrząśnięty i krwawiący, odskoczył do tyłu, gapiąc się na nią. Wycelowała w niego palec.
~ 24 ~
- Nie mów czegoś, czego będziesz żałował. – Obróciła się, celując tym samym palcem w Van Holtza. – Ty też. – Cella rozejrzała się po reszcie jej współzawodników. No cóż, przynajmniej to byli sami mężczyźni. Kobiety siedziały na trybunach, jedząc popcorn. Beznadzieja. Ci ludzie byli beznadziejni! - Mamy mecz za jakieś dwie godziny – przypomniała im. – Przygotujmy się. Mężczyźni odjechali na łyżwach, zostawiając Cellę z Van Holtzem i Novikovem. Skinęła na trzy kobiety obserwujące ich z trybun. Ale one tylko odmachały. Zdając sobie sprawę, że stratą czasu będzie próba zmuszenia tych suk do reakcji, podeszła najpierw do Van Holtza. - Spotkamy się w twoim biurze za dziesięć minut. Okej? Kiedy Van Holtz nadal stał, patrząc groźnie na Novikova, Cella obróciła go i pchnęła. - Dziesięć minut. Zwróciła się do Novikova i złapawszy jego ramię, pociągnęła przez lodowisko do jednego z wyjść. Bez słowa zaprowadziła go do gabinetu Jai.
***
- Może mógłbym tylko… - Zaufaj mi! – obiecała hybryda, praktycznie ciągnąc go ulicą jak małe dziecko, ale trzymając Crusha jak futbolowy wspomagający, podczas gdy Conway podążał za nimi. Wciąż się śmiejąc. Zaciągnęła go do budynku biurowego, przeszła obok biurka, wokół filaru i do małego biura. Za biurkiem siedziała kotka, która zmarszczyła brwi widząc, co przyprowadziła jej przyjaciółka. - Potrzebujemy twojej pomocy, Gwenie. - Kolejny bezdomny, Blayne? - Nie. - Naprawdę? – Odchyliła się na swoim krześle. – Jak ma na imię? ~ 25 ~
Psowata przygryzła swoją dolną wargę, w końcu z trudem wyduszając. - Duży przystojny niedźwiedź? Potrząsając głową, jej przyjaciółka zaczęła się odwracać, ale psowata szybko wyjaśniła. - On potrzebuje twojej pomocy, Gwenie. Był u pana Petersona w sprawie ścięcia na jeżyka! Kotka odwróciła się z powrotem, jej grymas się pogorszył, gdy spojrzała na Crusha. - On wygląda jak masowy morderca. - Myślę, że bardziej jak seryjny zabójca. – Psowata spojrzała na niego. – To istotna różnica. - Tak, wiem – odezwał się Crush. – Słuchaj, mogę po prostu pójść do jednego z tych Szybkie Cięcie… - Ugryź się w język – sapnęła ta nazywana Blayne. – Nie będziemy tu dyskutować o tych miejscach. Kotka przewróciła oczami. - Przysięgam. Z tobą to czasami dramat, Blayne. - Daj spokój, Gwenie. Proszę? Pomóż bratu niedźwiedziowi. W końcu roześmiawszy się, a uśmiech rozjaśnił jej śliczną twarz, kotka wstała. - W porządku, w porządku. – Wskazała na siebie. – Cześć. Gwen O’Neill. - Och! Ja jestem Blayne Thorpe. Przepraszam. Teraz to Crush zmarszczył brwi. - Dlaczego znam te nazwiska? – Jego grymas się pogłębił. – Nie jesteście przestępcami, prawda? - Tu czy w Filadelfii? Zmieszany i odrobinę zaalarmowany, Crush zapytał. - Czy to ma znaczenie? - Tak – odpowiedziały jednocześnie obie kobiety. ~ 26 ~
- Hej. – Conway, który śmiał się przy drzwiach, bawiąc się każdą chwilą koszmaru Crusha, wyprostował się, wskazując na oprawione zdjęcia na ścianach biura, i zapytał. – Znacie go? Crush podszedł bliżej i pochylił się, by przyjrzeć się zdjęciom, a wtedy szok wstrząsnął jego organizmem. - Jasny… znacie go? - Fan hokeja? – spytała ta o imieniu Gwen, uśmiechając się. - Bardziej hokejowy stalker – zażartował Conway. - Nikogo nie śledzę. Po prostu chodzę na każdy miejscowy mecz. Skrupulatnie. Bez pytania. I to dlatego nie mogę w tej chwili martwić się o jakąś wyszukaną fryzurę. Muszę iść do Sports Center. Dziś jest mecz. – Mięsożerców z Nowego Jorku, jego miejscowej drużyny, z Alabama Slammers. Mimo to, Crush musiał wiedzieć… - Więc naprawdę znacie Bo Novikova? Psowata się uśmiechnęła. - Troszeczkę. Hmm. Prawdopodobnie hokejowa fanka. Ale jej nazwisko nadal brzmiało znajomo; po prostu Crush nie mógł sobie przypomnieć dlaczego. - Gdzie siedzisz? – zapytała Blayne. - Wysoko w tylnej części trybun. Ale to jest moje miejsce. - Nie zaprosiłeś mnie na mecz – poskarżył się Conway. - Nie sądzę, żeby twoja partnerka pozwoliła ci wyjść po zapadnięciu zmroku. Kotka wzięła pełną garść włosów Crusha i przyjrzała im się bliżej. - Dziwne. - Możesz nie nazywać moich włosów dziwnymi? To wprawia mnie w kompleksy. - Są jak włosy, ale inne.
~ 27 ~
- Wychodzę. – Crush ruszył do wyjścia, ale kocia hybryda przyciągnęła go z powrotem. - Uspokój się. To była tylko obserwacja. – Odrzuciła to wszystko machnięciem swojej dłoni. – Chodź. – Złapała torbę zza biurka. – Pozwól mi zabrać się do pracy. To może zająć trochę czasu. - A teraz jeszcze próbujesz zranić moje uczucia. - Może. – Uśmiechnęła się kpiąco. – Ale tylko troszeczkę.
***
Jai Davis uśmiechnęła się na widok maila, który przysłała jej córka. Nie miała pojęcia jak, na Boga, ona i Cella Malone zdołały mieć najsłodsze, najbardziej niezawodne córki na świecie, ale jakoś im się udało. Może stare powiedzenie cała wioska wychowuje dziecko jest prawdziwe. Ponieważ rodzina Malone z pewnością była jak wioska. Z początku, te duże koty przerażały Jai. Było ich tak wiele, wszyscy z czarnymi włosami, złotymi oczami i irlandzkimi imionami. Do tego wszystkie te kampery i samochody kempingowe. Kiedy Jai poznała Cellę, Butch Malone wciąż grał w hokeja, a gdy podróżował, cała rodzina szła z nim. Wszyscy pakowali swoje kampery i wyjeżdżali. To wydawało się być takie dziwne dla Jai, tak dalekie od tego, co uważała za normalne życie dla pumy z bardzo małej rodziny. Oprócz faktu, że mogli zmieniać się w inny gatunek, rodzina Davis była bardzo przeciętna. Nie było w nich nic ekscytującego. Ale Malone’owie… no cóż, podekscytowanie wydawało się za nim podążać. I, jeśli sprawy ułożyłyby się inaczej, Jai prawdopodobnie nie zaprzyjaźniłaby się z Cellą, przytłaczającą tygrysicą z potężnym prawym sierpowym. Ona była głośna; Jai starała się taka nie być. Cella była dzika; Jai nie wiedziała jak taką być. Ale w dniu, w którym spotkała Cellę w gabinecie lekarskim, obie w ósmym miesiącu ciąży i nieszczęśliwe, Jai była kompletnie sama oprócz swoich rodziców. Jej przyjaciele spędzali więcej czasu na obgadywaniu jej i jej ciąży niż faktycznym wspieraniu jej. Zdesperowana, by uciec przed potępiającym wzrokiem matki, który musiała znosić po tym jak wróciła z wizyty u ginekologa, Jai przyjęła ofertę Celli, by pójść do ~ 28 ~
Friendly’s Restaurant2 na talerz frytek i czekoladowego szejka. Oczywiście, wyczucie czasu było doskonałe, kiedy były chłopak Jai, Frost, wszedł do środka z, jak Jai myślała, jej najlepszą przyjaciółką. Mogło być gorzej? Podeszli, by się przywitać, jakby to było coś absolutnie normalnego. Z początku, Cella tylko siedziała, obserwując. Potem, zanim nowa i strasznie czuląca się do siebie para w pełni ludzi odeszła, Cella zapytała. - To ten facet zmajstrował ci dzieciaka? - I moja najlepsza przyjaciółka – odpowiedziała Jai, bardzo zła, że nie może jasno myśleć. I w ogóle nie spodziewając się, że ta szczególna informacja poruszy Cellę Malone. Ale rany, to zdetonowało tę dziewczynę. Cella Malone podniosła swoją pokaźną masę z siedzenia i zaczęła krzyczeć prosto w twarz Laury o lojalności i jaką to jest kurewską suką za zdradzenie swojej przyjaciółki dla jakiegoś kawałka fiuta. Kiedy zaczęła się przepychanka, Frost, jak zawsze głupi, wszedł między dwie kobiety. Gdy Cella nie cofnęła się na jego polecenie, popchnął ją. Tylko raz. Ale to wystarczyło Malone. Zwłaszcza ciężarnej Malone. Cella wyprowadziła cały swój gwiazdorski kunszt w jednym ciosie. - Chodź, Jai – powiedziała od niechcenia Cella, podnosząc olbrzymią torbę od Chanel. – Pojedziemy do mojego domu i posiedzimy sobie we dwie. Chociaż Frost miał jakiś wkład w życie Josie, nadal nienawidził Celli, nie chciał z nią ani o niej rozmawiać. Ale Jai już wiecznie będzie uwielbiała Marcellę Malone, ponieważ aż do tamtego czasu nikt, oprócz jej rodziców, nigdy o nią tak nie walczył. Jeszcze lepiej, bo córki Jai i Celli były najlepszymi przyjaciółkami, kryjącymi nawzajem swoje plecy i wspierającymi się przez te lata. Zmienią się w śliczne, zachwycające młode kobiety, które, jak Jai nie miała wątpliwości, dobrze sobie poradzą w świecie. Więc, tak, Jai była samotną matką na tym świecie, co nigdy nie było łatwe, ale nie była sama. Miała Malone’ów. Jai odpisała córce i właśnie wcisnęła wyślij, kiedy nastąpiło pukanie do drzwi i do środka weszła Cella z krwawiącym Bo Novikovem. - Co się stało? – zapytała Jai, obchodząc biurko. Chociaż mogła zgadnąć. Kolejna bójka w drużynie.
2
Friendly’s Restaurant – coś podobne do McDonald’s i KFC
~ 29 ~
- Ona złamała mi nos – oskarżył Novikov. Jai się zatrzymała, zaskoczona odpowiedzią, ponieważ Cella zawsze była tą, która próbowała powstrzymać bójki między jej współzawodnikami. - Naprawdę? - Znowu się bił. – Cella pchnęła hybrydę na krzesło. – I nie chciał się wycofać. Co spodziewałaś się, że zrobię? Jai złapała skórzaną torbę, gdzie trzymała środki pierwszej pomocy. Mogła zabrać Novikova na dół, żeby obejrzał go jeden z pielęgniarzy, ale to tylko wywołałoby więcej problemów niż rozwiązań, ponieważ wszyscy oni bali się Novikova. - Będziesz musiał dać jej spokój, Bo. Cella zna tylko jeden sposób jak poradzić sobie ze swoimi braćmi i wujami. Uderzyć ich. - Przez pięć kolejnych lat mistrz Malone’ów Nagie Kłykcie – chełpiła się Cella. To było szczere chełpienie się. Było kilka ras i gatunków zmiennych Wędrowców, którzy przemierzali stany i Cella była nazywana mistrzem na ich corocznych letnich spotkaniach przez pięć lat z rzędu. - Nie zrobiłem nic złego – poskarżył się Novikov, prychając trochę, kiedy Jai zaczęła badać jego nos palcami. – Chciałem tylko pomóc. - I jak to zrobiłeś? – zapytała Cella. - Powiedziałem Van Holtzowi, kogo powinien wyrzucić i dostarczyłem pomocną listę. - Och, naprawdę? Daj zobaczę. – Wyjął listę ze skarpetki i wręczył Celli. Bez patrzenia, Cella podarła kartkę papieru na strzępy i rzuciła Novikovowi w twarz. Zapatrzył się w nią zanim spokojnie oświadczył. - Zrobiłem kilka kopii. Jai cofnęła się ze śmiechem i zapytała. - Dlaczego? - Blayne – odparł, mówiąc o swojej narzeczonej. - Co z nią?
~ 30 ~
- Ona robi to samo z moimi listami, więc zawsze robię wiele kopii. Wow, wymówiła bezgłośnie Jai do Celli zanim podeszła wziąć ręcznik, by móc kontrolować i zetrzeć krwawienie. - Próbowałem pomóc – nalegał Bo – i ponownie Van Holtz okazał się być dupkiem. - Osobiście myślę, że obaj walczycie o ten tytuł – odparowała Cella. - On jest nierozsądny. - A ty jesteś chujem. Wiesz, że jesteś chujem. I z dumą obnosisz się z tym chujostwem. - Wiem. Ale nie dojdziemy w tym roku do baraży… - Baraże mamy z głowy. Wiem to. - I to cię nie martwi? - To nie spędza mi snu z powiek. Z pewnością też nie zrobię list, ponieważ wypadliśmy z baraży. Jai zmarszczyła brwi na oświadczenie Celli, spoglądając na przyjaciółkę. Musiała przyznać, że na bieżąco nie śledziła sportu poza zdrowiem i opieką nad swoimi pacjentami. Pieniądze były świetne i nie musiała się martwić o swoje mniej niż akceptowalne podejście do pacjenta – najwyraźniej mogła być chłodna i oschła. Ale myślała, że w tym roku dobrze idzie drużynie. - Zbyt wielu nowych zawodników – wyjaśniła Cella na niezadane pytanie Jai odnośnie baraży. – Zbyt mało skupienia. Byliśmy wszędzie w tym sezonie. - A ja próbowałem pomóc – nalegał Bo. - Rzucając trybunami w Reeda? Jai szybko spojrzała w dół na swoją torbę, kiedy hybryda warknęła. - Nienawidzę tego faceta. - Ponieważ uważasz, że nie potrafi grać, czy dlatego, że flirtuje z Blayne? Bo podrapał się po karku. - Z obu powodów. Ale – szybko dodał – Reed musi ciężej pracować.
~ 31 ~
- Z tym się zgadzam, ale kiedy prosi o pomoc dla siebie albo chłopaków, ty rzucasz w niego rzeczami! - Jestem tu, by grać i wygrywać, a nie trzymać za rączkę. To robota trenera, ale on jest słaby. Więc poszedłem do Van Holtza z moimi sugestiami, ponieważ to on do cholery jest właścicielem drużyny, a on mnie uderzył. - Dobra, dobra. – Cella przycisnęła dłonie do oczu. – Pozwól mi załatwić sprawy z Reedem i żółtodziobami. - Dlaczego? Bo Reed może uderzać do ciebie bardziej niż już to zrobił? - Reed to dziwka – przyznała Cella - no i chłopakiem - bo nie było cipki, którą ten mężczyzna nie wydawał się być zainteresowany. – Wiemy to, wszyscy to akceptujemy. Poza tym, jestem piękna. Wszyscy do mnie uderzają. Nie mogą się powstrzymać. – Cella się uśmiechnęła, a potem mrugnęła do Jai. – Jestem zniewalająca. Jak twój nos? Jai ostrożnie otarła nos. Zaczęło krzepnąć. - Będzie dobrze. Nie jest złamany. Tylko krwawił. - Nie jest złamany? – Cella spojrzała na swoje kłykcie. – Tracę wyczucie. – Najwyraźniej decydując pomartwić się tym później, Cella powiedziała. – Novikov, martw się sam o siebie. Ja zajmę się wszystkimi innymi. - Chcesz moją listę? - Jeśli dasz mi jeszcze więcej list, pobiję cię na śmierć kijem bejsbolowym. Albo gruba dechą. Cokolwiek będzie pod ręką. Bo gapił się na Cellę. - To mi się wydaje nierozsądne. – Ale Jai spodobało się jak to powiedział, z takim prawie profesorskim tonem, jakby obserwował bakterię rozwijającą się na szklanej płytce. Cella zacisnęła pięści, zdecydowanie próbując opanować swoją irytację, i obróciła się do Jai. - Doprowadź go do porządku i niech przygotuje się do meczu. - Masz to jak w banku. Cella podeszła do drzwi gabinetu. Otworzyła je, gdy Bo zawołał.
~ 32 ~
- Malone? Spojrzała na niego przez ramię, ale on tylko wpatrywał się w nią. Jai, która spędziła mnóstwo godzin na doprowadzaniu do porządku Bo Noivkova i jego ofiar, wiedziała, co chciał powiedzieć i wiedziała jak bardzo to pomoże w tej chwili. Więc Jai trąciła jego ramię, zachęcając go. W końcu, po kilku sekundach, wymamrotał. - Dziękuję. - Ta, ta – odparła Cella z uśmiechem. – Ale czy nadal będziesz mnie rano kochał? – Potem wyszła zamykając za sobą drzwi. - Nigdy nie wiem, o czym ona mówi – przyznał Bo. - Nic się nie stało – stwierdziła Jai. – Mogę cię zapewnić, że to rzadko jest coś naprawdę poważnego.
***
Po stylizacji włosów Crusha – okej, musiał przyznać, że nie wyglądał tak źle; przynajmniej nie wyglądał jak seryjny zabójca – obie kobiety nalegały na odprowadzenie go do Sports Center, podczas gdy Conway poszedł do domu. - Więc obie też idziecie na mecz? – zapytał. - Później. Najpierw musimy odbyć trening. - Trening? - Derby! – zawołał radośnie wilkopies. Taa, widział to zdjęcie Mięsożerców z czymś, co jak teraz zgadywał, było drużyną derby Blayne. To wyjaśniało, skąd obie kobiety znały Bo Novikova i innych ulubionych graczy Crusha z aktualnej listy. Przynajmniej, taką miał nadzieję. Słyszał o reputacji Novikova do kobiet i nie cierpiał myśli, że ten facet wykorzystywał te dwie. Po prostu były cholernie słodkie. Przyjechali do Sports Center i Crush skierował się do frontowych drzwi, ale Blayne chwyciła jego rękę. - Tędy – powiedziała ciągnąć go. ~ 33 ~
- Tak, ale… - Z nami. Balyne zaciągnęła go na teren zakazanego dla obcych, podziemnego parkingu i do pary drzwi od windy. Weszli do jednej i zjechali kilka pięter w dół. Chociaż cała aktywność zmiennych miała miejsce w podziemiach, Crush wiedział, że piętro, na które zjeżdżali, nie było tym, które zazwyczaj dostawał w swoim sezonowym karnecie miejsc. - Uh… Blayne? Drzwi się otworzyły. - Chodź. – Wyciągnęła go na zewnątrz, a kotka szła za nimi… i uśmiechała się. - Równie dobrze możesz się poddać – powiedziała do niego Gwen. - To źle brzmi. Blayne ciągnęła go długim korytarzem wypełnionym przechodzącymi zmiennymi, przygotowującymi się do nadchodzącego meczu. Blayne nagle się zatrzymała. - Zaczekaj tutaj. - Tak, ale… – Blayne zniknęła, więc spojrzał na kotkę. – Powinienem zająć moje miejsce. Zazwyczaj kolejki są długie. - Obiecuję, że to będzie warte czekania. I – spojrzała po nim – zrobiłam fantastyczną robotę z twoimi włosami. Musisz pokazać swój nowy, seksowny wygląd. - Taa. Dzięki za to. – Chryste, to było tylko obcięcie włosów. Z tego, co mógł powiedzieć, wciąż wyglądał jak przeciętny motocyklowy diler narkotyków. Tylko teraz wyglądał, jakby szedł na pogrzeb wiekowego krewnego.
***
Cella szła korytarzem, przy którym znajdowały się wszystkie biura właścicieli drużyn, aż dotarła do biura Van Holtza. Podobnie jak jego biuro w Grupie, było duże, ~ 34 ~
ale skąpo umeblowane. Oprócz okazjonalnych spotkań, Van Holtz raczej nie używał biur. Uwielbiał pracować w swojej kuchni, w domu i w restauracji. To zawsze było najlepsze miejsce do porozmawiania z nim. Ale dzisiaj, Cella nie miała na to czasu. Wilk siedział w swoim fotelu, z głową na biurku, jego oczy wyglądały przez okno. Nie cierpiała widzieć go takim nieszczęśliwym. Mimo to, musiała przyznać, wolała to niż ten raz, kiedy tu weszła i znalazła Smith pod jego biurkiem obciągającą mu. Ale hej, byli zakochani. Cella nie kłóciła się z nikim, kto był zakochany. - On doprowadza mnie do szaleństwa, Cella – przyznał Van Holtz zanim powiedziała słowo. – Sam jego widok sprawia, że chcę dać mu w pysk. - Tak z ciekawości… dlaczego? - Jest taki pewny, że ma rację. – Van Holtz podniósł głowę, umieścił łokieć na biurku i oparł brodę na uniesionej pięści. – Nigdy nie słucha nikogo innego. – Ładne, brązowe oczy zwęziły się na nią. Tak naprawdę, cały ten mężczyzna był przystojny. Po prostu cholernie przystojny. – Oprócz ciebie. Ciebie słucha. - Tylko dlatego, że uważa mnie za całkowicie niegroźną. - Nie. Szanuje cię. - Pomyłka. On szanuje mojego tatę. Wszyscy szanują Miłego Faceta Malone. - Chcę, żeby odszedł. Chcę go wyrzucić. Cella bała się, że to nadejdzie. Tylko dzięki niezaprzeczalnemu talentowi mężczyzny można było znieść jego irytujące skłonności kompulsywno-maniakalne, i tylko kilku zmiennych miało do tego cierpliwość. - Wiem, że chcesz. Ale… pozwól mi nad nim zapanować. - Ty? Dlaczego chcesz to zrobić? - Tak jak powiedziałeś. Słucha się mnie. Ufa mi. Jestem jego napastnikiem. Wie, że kryję go na lodzie i poza nim. I wie, że mam plecy u drużyny. - Nie mogę cię prosić… - Tak, możesz. – Zamknęła drzwi i weszła głębiej do biura. – Robię to gówno przez cały czas z moją rodziną. Malone’owie łączą się razem przeciw obcym, ale wewnątrz bez przerwy walczą. Sam mój ojciec ma osiemnaścioro rodzeństwa.
~ 35 ~
Van Holtz usiadł wyprostowany. - Nie z tym samym… - O, Boże, nie. – Cella się roześmiała. – Nie ma mowy. Mojej babce zabrało wieki ustatkowanie się z jednym mężczyzną. Oczy wilka zrobiły się okrągłe. - Czekaj… chcesz powiedzieć, że całe rodzeństwo twojego ojca pochodzi od tej samej… - Matki. Taa. Babci Malone. Rodzina Malone to matriarchat i kobiety ustatkowują się wtedy, gdy są na to gotowe, albo kiedy kobiety z rodziny czują swój czas – powiedziała Cella robiąc w powietrzu cudzysłów. – Chociaż, ostatnio nie swatają zbyt wiele. Dzięki Bogu. Van Holtz potrząsnął głową. - Przepraszam. Nie mogę tego pojąć. Twoja babcia miała… - Osiemnaście dzieci. Tak. Szczęśliwie. Kocha swoje dzieci. - Wciąż jest na chodzie? - Tak. Odeszła z KZS jakieś… - Była w KZS? - Jak myślisz, kto nauczył mnie być snajperem? - Marines. - Nieee. To była babcia Malone. - Ale kiedy miała czas? - Znalazła czas. Do tego, miała całą rodzinę Malone do pomocy przy wychowywaniu dzieci. A ostatnie osiem były wszystkie z moim dziadkiem. Ale wszyscy pomagamy sobie nawzajem wychowywać nasze dzieci. Kiedy byłam w Marines albo w trasie z drużyną, Malone’owie wychowywali moje dziecko. Kiedy Jai miała dwudziestoczterogodzinny dyżur, jako rezydentka albo końcowe egzaminy w szkole medycznej, Malone’owie wychowywali Josie. A teraz, kiedy nasze harmonogramy są bardziej funkcjonalne, pomagamy wychowywać dzieci moich kuzynów. Tak to u nas działa. Tak to robimy. ~ 36 ~
Cella sięgnęła przez biurko i poklepała rękę Van Holtza. - Więc jak widzisz… jestem absolutnie kompetentna do poradzenia sobie z Bo Novikovem. - Taa… – przyznał Van Holtz, spoglądając na nią. – Naprawdę zaczynam to widzieć.
***
Crush ponownie spojrzał na swój zegarek. Potem sprawdził telefon. Miał kilka wiadomości tekstowych od prawdopodobnego dilera, którego miał nadzieję wykorzystać, jako informatora. Oczywiście teraz, to wszystko było bezużyteczne. Przypomnienie, które sprawiło, iż Crush zaczynał znowu czuć gniew na to, że odsunięto go od pracy, którą tak kochał. Wszystko z powodu tej złośliwej niedźwiedzicy Baissier. Można pomyśleć, że po tych wszystkich latach, wciąż go nienawidzi. Ale z drugiej strony, on naprawdę jej nienawidził. Decydując, że nadszedł czas, by zająć swoje miejsce, zapisał wiadomości i… - Hej, Crush, Crush! Zdławił westchnienie, żałując, że powiedział hybrydzie swoje przezwisko, ponieważ teraz nie przestanie go używać, i przygotował się do powiedzenia tej najsłodszej dziewczynie, jaką kiedykolwiek spotkał, że musi iść. - Chciałabym, żebyś poznał mojego narzeczonego – powiedziała podbiegając do niego. – Bo Novikova. Głowa Crusha podskoczyła i spojrzał prosto – no cóż, prawie prosto, ponieważ mężczyzna był dziesięć centymetrów wyższy – w oczy najwredniejszego gracza, jaki kiedykolwiek był w historii sportu zmiennych, i osobistego bohatera Lou Crushka. A potem Cush gapił się – i nadal się gapił.
Tłumaczenie: panda68
~ 37 ~