~ 1 ~ Rozdział 5 Cella wytropiła swojego ojca na zatłoczonym korytarzu, miejscu spotkań kolegów zawodników i ich rodzin lub gości zanim zacznie się me...
6 downloads
21 Views
652KB Size
Rozdział 5 Cella wytropiła swojego ojca na zatłoczonym korytarzu, miejscu spotkań kolegów zawodników i ich rodzin lub gości zanim zacznie się mecz. - Hej, tatku. – Ubrana jak do meczu oprócz kija, łyżew i hełmu, Cella wyciągnęła ramiona i przytuliła swojego ojca. - Hej, dzieciaku. – Przytulił ją, mocno. – Jak się czujesz? Cella odchyliła się i spojrzała na ojca. - Świetnie. - To dobrze, dobrze. Wiem, że to trudne, ale musisz skupić się na grze. Pamiętaj o tym. - Wiem, tatku. Zawsze skupiam się na grze. - Taa, pewnie. Oczywiście. – Poklepał jej ramię i posłał jej coś, co mogła określić dzielnym uśmiechem. Potem przytulił ją jeszcze raz. – Wiesz, że cię kocham, prawda? Wszyscy cię kochamy. Co, do cholery, się działo? - Tatku, wiem. - To dobrze, dobrze. Odsunąwszy się od swojego ojca i zastanawiając się, kiedy dokładnie stracił rozum, Cella zapytała. - Stawiliście się wszyscy w komplecie? - Pewnie. Chłopaki też tu są. Zapuścili tu dla ciebie korzenie. – Chłopaki byli w przeszłości jednymi z najlepszych zmiennych graczy z drużyn Wschodniego Wybrzeża. Teraz przyjaciele jej ojca. Co kilka miesięcy, albo podczas sezonu, wszyscy się zjeżdżali, by oglądać mecz, opowiadali bzdury o przeszłości i pili. Zawsze dużo pili. Może jej ojciec już zdążył wypić kilka piw Guinness, ale Cella wątpiła w to. Po prostu zachowywał się… dziwnie. ~1~
- Dobrej gry, kochanie. – Pocałował jej czoło. - Dzięki, tatku. Jej ojciec posłał jej kolejny dzielny uśmiech zanim odszedł. Zdając sobie sprawę, że nie może martwić się teraz o szaleństwo swojej rodziny, Cella obróciła się i szybko rozejrzała się po tłumie, by upewnić się, że nikogo nie przegapiła – na przykład inwestora – którego tyłek powinna całować. Cella nie miała moralnych problemów z tego typu rzeczami. Ważne było, by od czasu do czasu drużyna dostawała ekstra dodatki. I co znaczyło małe drżenie rąk, fałszywy uśmiech, czy beztroskie rozwijanie bzdur, gdy to oznaczało te ekstra miękkie i puszyste ręczniki w szatni czy podróże pierwszą klasą na Hawaje czy Rio? Ponieważ wyglądało na to, że dzisiaj wieczorem nie było nikogo, kto potrzebował małej uwagi Celli, zdecydowała się pójść do szatni, ale nagle złapała jego widok. - Malone. Cella ledwie zdołała zdusić ryk i spojrzała groźnie na Smith stojącą za nią. - Przestań się do mnie podkradać, wieśniaku. - Zwracaj większą uwagę, Jankesie. - Wszystko ustawione? - Taa. MacDermot zebrała zespół inwigilacyjny, by rozpracować wypychacza. Powiedziała, żeby dać im kilka dni. Na co właśnie się gapisz? - Na tego niedźwiedzia z rana. Nowego partnera MacDermot. Ten śliczny. Jest tutaj. Smith podążyła za wzrokiem Celli. - Z krótszymi włosami. - To jest znane, jako ścięcie włosów. Podstawowa pielęgnacja, Smith. Powinnaś się temu przyjrzeć. Wilczyca uśmiechnęła się szeroko. - Zawsze dla mnie taka słodka, co nie, Malone? Cella złapała ramię Smith.
~2~
- Chodź. - Dokąd? - Chcę jeszcze trochę potorturować tego niedźwiedzia. Smith potrząsnęła głową. - Sama nie możesz tego zrobić? - Czy zabije cię bycie dziewczyną choć przez pięć minut? - Czy moja cipka się tu nie liczy? - Och, daj spokój! – Spojrzała z powrotem na niedźwiedzia. – Będzie zabawnie. Cella sięgnęła po Smith, ale nie znalazła nic oprócz powietrza. A kiedy odwróciła się, żeby na nią spojrzeć, wilczyca już dawno zniknęła. - Jak ta suka to robi?
***
Crush odchrząknął i ponownie spróbował przemówić właściwymi zdaniami. - Um… miło poznać, panie Novikov. – Jasna cholera! Mówił do Bo Novikova. Tego Bo Novikova. Był tylko jeden zawodnik wspanialszy od Bo Novikova, ale już nie grał. A Crush śledził karierę Novikova od lat i był jak dziecko, kiedy odkrył, że Novikov został wyłapany do Mięsożerców z Nowego Jorku. Teraz Crush nie musiał się martwić o płacenie za te dalekie wyjazdy, byle dostać szansę zobaczenia gry Novikova więcej niż kilka razy w roku. A teraz… teraz Crush stał przed tym mężczyzną. Rozmawiał. Z nim. Jasna cholera! Jasna cholera! - Nazywaj go Bo! – zawołała radośnie Blayne. – Prawda, skarbie? - Nieważne – westchnęła hybryda. - Co się dzieje? – zapytała Blayne. – I co się stało z twoją twarzą? – Kiedy nie odpowiedział, oskarżyła go. – Znowu biłeś się z Rikiem, prawda? ~3~
- A ty znowu bierzesz jego stronę. Nigdy nie zapytasz, co się stało. - Czy to obejmowało listę? Novikov skrzyżował ramiona na piersi. - Mogę już iść? - Nie! – warknął wilkopies. – Musisz nauczyć się być miłym dla swoich fanów, bo to ostatnia rzecz, jaką robię dla ciebie. A teraz bądź miły dla Crusha. On też jest polarnym. - Tylko w połowie jestem polarnym – przypomniał jej Novikov. - To, czym jesteś to matki… - On ma być miły dla fanów? – Crush, zawsze detektyw, musiał zapytać, ledwie zdając sobie sprawę, że wtrącił się w zdanie Blayne. Blayne zamrugała. - Hmm? - No cóż, czyż on nie jest znany za nie bycie miłym do swoich fanów? Więc czy będzie uczciwie dla nas, jako fanów, prosić go, żeby był kimś, kim nie jest? – Crush myślał nad tym przez chwilę zanim zdecydował. – Nie. Nie jest uczciwie. Wyglądając na lekko zadowolonego z siebie, Bo Novikov zerknął na Blayne. - Możesz po prostu zmyć ten wyraz ze swojej twarzy, Bo Novikovie! – A potem Blayne tupnęła nogą i wycelowała w Crusha. – A ty mi nie pomagasz, Crush! I to po tym jak załatwiłam ci taką ładną fryzurę! - Nie wiedziałem, że moje włosy są uzależnione od aprobaty albo dezaprobaty twojej właściwej teorii traktowania fanów. - Nawet nie wiem, co to znaczy. - W Blaynelandzie – wyjaśnił Novikov – wszyscy wszystkim pomagają i jest tam szacunek i miłość w całym wszechświecie. - Naprawdę? – zapytał szczerze Crush. – I w tym wszechświecie są też wróżki i konie ze skrzydłami? - Tak – odparł beznamiętnie Novikov. – Są tam.
~4~
- Hej chłopaki! – zajęczała Blayne, brzmiąc jak marudna sześciolatka. Crush zaczął się śmiać, ale szybko przestał, kiedy Gwen wróciła do jego boku z kolejnym zawodnikiem. - Lou Crushek, a to jest mój narzeczony, Lock MacRyrie. Grizzly wyciągnął rękę i kiedy Crush nie zrobił nic, tylko gapił się na niego, przejął inicjatywę i potrząsnął dłonią Crusha, uśmiechając się nieznacznie. - Miło poznać, detektywie. - Ty jesteś Czołg – powiedział w końcu Crush. MacRyrie zamrugał. - Proszę? - Tak wszyscy cię nazywają. Czołg. Grizzly wyglądał na zaskoczonego. - Mam przezwisko? - Masz fajne przezwisko – poprawiła Blayne, jej irytacja sprzed zaledwie kilku sekund całkowicie zniknęła. – Najfajniejsze! - Pasuje – zauważył Novikov, co zwróciło na niego uwagę wszystkich. – Co? - Czy to był komplement? – zapytał MacRyrie. Z przewróceniem oczu i westchnieniem odparł. - Jakby to musiało dać ci poczuć się lepiej. I znowu Crush zaczął się śmiać, ale ten dźwięk – i radość – umarły w jego gardle, gdy ona – ona! – nagle pojawiła się przez Crushem. Uśmiechając się. Dlaczego tu była? I dlaczego on nie potrząśnie tym kotem? Czy tak czuje się antylopa, gdy goni ją kot? I dlaczego rujnuje mu to, co powinno być jednym z najwspanialszych wieczorów jego cholernego życia? Koniec z tym. Koniec z tym! Już nigdy więcej nie zje żadnych alkoholowych galaretek. Prawdę mówiąc, żadnego więcej alkoholu. Ponieważ najwyraźniej Crushowi nie będzie dane zapomnieć tej jednej cholernej nocy – i winił za to te cholerne galaretki!
~5~
Wypuszczając oddech, Crush warknął. - Ty. - Kochanie! – wykrzyknęła zanim go zaatakowała, owijając ramiona wokół jego pasa. – Och, kochanie, tęskniłam za tobą. - Nie jestem twoim kochaniem. – Spróbował odsunąć od siebie jej ramiona. – Odejdź, kobieto! - Nie cieszysz się, że mnie widzisz? - Nie. Wciąż będąc owinięta wokół niego niczym małpka, kotka oparła brodę na jego piersi i zapytała małej grupki. - Czy poznaliście już nowego mężczyznę w moim życiu? Oczy Blayne stały się okrągłe, jej uśmiech wielki, i Crush natychmiast wiedział, że musi to przerwać. - Nie jestem nowym… możesz się odczepić! - On jest nieśmiały – kobieta czuła potrzebę wyjaśnienia. - Nie jestem nieśmiały. Jesteś szalona. – W końcu oderwał od swojego ciała jej ramiona i odepchnął ją. – A teraz przestań mnie nękać… – Crush przyjrzał się jej i jego serce opadło. – Dlaczego… dlaczego jesteś tak ubrana? - Jak myślisz, dlaczego jestem tak ubrana? - Bo piekło zstąpiło na ziemię? Roześmiała się i Novikov powiedział. - Jesteś takim fanem, powinieneś znać Nagie Kłykcie Ma… - Nie! – A grizzly i hybryda warknęli lekko na jego wybuch, obaj odciągając swoje kobiety od rozhisteryzowanego polarnego. – Nie, nie, nie, nie! Uśmiech kotki był szeroki i radosny. - Daj spokój, skarbie, nie bądź taki.
~6~
- Nie! Ty nie możesz być Nagie Kłykcie Malone. Nie możesz być. Ty – wycelował w nią oskarżycielski palec – nie możesz być córką największego zawodnika w historii. I nie możesz być najbardziej przerażającym napastnikiem w lidze, jaki jest. Ty? Nie! - Czuję, że powinnam obrazić się na ten ton. – Kotka się uśmiechnęła. – Ale nie! Ponieważ mam taką troskliwą i kochającą naturę, a ty jesteś słodki. Będziemy mieli takie urocze młode. A ponieważ nigdy nie ma mnie w domu, moja mała córka – uniosła rękę zaledwie na wysokość swojej talii, by pokazać wzrost swojej córki – może je wychować. - Nie jestem słodki i nie będę miał z tobą dzieci! - Hej wy, hej wy. – Blayne wsunęła się między nich. – Nie ma powodu być złym. - Nie jestem zła. – Wyrzucając ramiona w górę i robiąc piruet jak mała dziewczynka, kotka wykrzyknęła. – Jestem zakochana! - Dość. – Crush się cofnął. – Wychodzę. - Nie możesz uciec przed naszą miłością! Crush prawie dotarł do wind, gdy Blayne wskoczyła przed niego. - Nie odchodź, Crush. - Nie mogę zostać. Mecz zaraz się zacznie, muszę zająć swoje miejsce… Nie mogę zostać. – Sięgnął zza Blayne i wcisnął guzik windy. Kiedy się odchylił, uświadomił sobie, że wilkopies wpatruje się w niego. A im dłużej się wpatrywała, tym wyglądała na bardziej smutną. - Co? Coś się stało? Nagle wyglądała na wściekłą. Domyślił się, że była wściekła na niego, ale kiedy chwyciła jego rękę i wróciła do pozostałych, to kotka była tą, na której skupił się gniew Blayne. - Dlaczego jesteś taka podła? – zapytała gniewnie Blayne. - Nie jestem… - Bzdura! Wiem, kiedy kot jest podły, a ty byłaś podła. Nie podoba mi się to. - Więc zapytaj mnie, czy obchodzi mnie, że ty… ałaaa! Ty suko!
~7~
Blayne puściła rękę Crusha, by wczepić się we włosy kotki, zatopiła w nich swoje palce i skręciła. - Spadaj! - Wybaczcie nam – powiedziała Blayne zanim ruszyła jak burza korytarzem, ciągnąć za sobą kotkę. Crush przyglądał się jak dziewczyny znikają za rogiem; potem spojrzał na Novikova. Wiedział, że mężczyzna ma ten sam wyraz na twarzy, co Crush, i obaj jednocześnie ruszyli w tamtą stronę, ale Gwen złapała ich za ramiona. - Nie wtrącajcie się. - Tak, ale… - Nie słuchacie mnie. Nie wtrącajcie się w to. Zaufajcie mi. - To naprawdę nic wielkiego – Crush czuł, że musi wyjaśnić. – Ona doprowadza mnie do szału, ale Blayne nie musiała się tak o to wściec. - Blayne czuła, że musi, więc nie wtrącaj się. – Gwen spojrzała na niego. – Kilka ciężkich dni, Crush? Może kilka ciężkich lat? Crush, czując się nieswojo, zapytał. - O czym mówisz? - Cokolwiek Blayne Thorpe zobaczyła, martwi się o ciebie. - Martwi się o mnie? Dlaczego? To znaczy, życie jest takie, jakie jest. - Oooch. – Gwen się wzdrygnęła. – Taa, jeśli Blayne zada ci podobne pytanie, nie dałabym jej takiej odpowiedzi. - Nie dawaj Blayne takiej odpowiedzi – zgodził się Novikov. – Inaczej zmusi mnie, żebym cię adoptował. - To byłoby trochę dziwne, ponieważ jestem starszy od ciebie. - Czy to naprawdę jedyny powód, jaki możesz podać, dlaczego to byłoby dziwne? Blayne wyłoniła się zza narożnika, kotka szła za nią, przewracając oczami, pociągając nogami. Zatrzymawszy się między Crushem i Gwen, Blayne poczekała aż Malone do nich dojdzie, tupiąc nogą.
~8~
Jak tylko kotka stanęła przed nimi zapytała. - Możesz powtórzyć, co chciałaś, żebym powiedziała? Blayne ruszyła do gardła Malone, ale Novikov złapał jej dłoń, odciągając machającego, plującego i skrzeczącego wilkopsa. - Czy jest ktoś – spytał Crush – kogo nie irytujesz? Kotka przyjrzała mu się i uśmiechnęła. - Chodź. Chwyciła jego rękę, ale Crush natychmiast ją wyrwał. - Nigdzie z tobą nie pójdę. Idę zająć moje miejsce i zapomnieć, że kiedykolwiek cię spotkałem, a potem zdecyduję, czy pozwać producentów tych pysznych galaretek czy tylko MacDermot za wykorzystanie galaretek w wyraźnie podły sposób. - Naprawdę jesteś słodki, wiesz? – I chociaż raz to nie zabrzmiało tak, jakby kotka kpiła. – Sugeruję, żeby zwalić to na MacDermot i Llewellyna. Ludzie od tych galaretek to prawdopodobnie olbrzymi konglomerat, którzy przetrzymają cię w sądzie na lata. A chcę, żebyś poszedł ze mną, ponieważ wolałabym nie skończyć po złej stronie Blayne Thorpe. - Już wydajesz się być po złej stronie Blayne Thorpe. - Jeśli naprawdę będę po złej stronie Blayne Thorpe, znajdę się w małych konsumpcyjnych kawałkach dla populacji hien. Nie chciałbyś tego, prawda? - Moralnie… raczej nie. - Moralnie, hm? - Powinienem przynieść słownik, żebyś mogła sprawdzić znaczenie? Śmiejąc się, kotka złapała jego rękę i zaczęła iść. - Według Blayne – która przyglądała się jak przechodzą obok, ciężko dysząc, z wysuniętymi kłami – jestem ci winna przeprosiny, że byłam dla ciebie taka podła. Najwyraźniej masz złamane serce, które musi być naprawione. – Obejrzała się na niego. – Zerwałeś ze swoją dziewczyną czy co? - Nie.
~9~
- No cóż, ona uważa, że zostałeś zraniony i moje dręczenie ciebie jest niegodne mnie. - Więc wy dwie właśnie się spotkałyście? - Lubię jak ujawnia się twoje poczucie humoru, gdy to ze mnie się żartuje. - Musisz zwiększyć tempo, Malone – zawołał za nią Novikov. – Musimy iść na mecz. - Taa, taa, taa. Po kilku minutach podążania za nią, Crush zapytał. - A tak a propos, dokąd idziemy? - Zobaczysz. - Jeśli zamierzasz znaleźć kolejny sposób na publiczne wprawienie mnie w zakłopotanie, możemy zrobić to następnym razem? Może po meczu? - Nie marnuję czasu na wprawianie nikogo w zakłopotanie, kiedy mam na głowie mecz. - Więc po co to? - Ponieważ wprawianie innych w zakłopotanie to rozrywka, a rozrywki są po meczu. Jak gry wideo czy wyjście do klubu. - Czy możesz być jeszcze bardziej kotem? - Nie, nawet, gdybym próbowała. Zabrała go na dół małą klatką schodową do drzwi obstawionych przez parę bardzo dużych strażników. - Cześć, chłopcy. - Cześć, Cella – odpowiedział jeden z nich otwierając dla niej drzwi. - On jest ze mną – To jest… – Zatrzymała się i spojrzała na niego. – Jak masz na imię? - Teraz mnie o to pytasz? - Tak.
~ 10 ~
- MacDermot ci nie powiedziała? - Powiedziała, ale – wzruszyła ramionami – wyleciało mi z pamięci. Wiedząc, że gdyby spróbował uciec, po prostu by go dopadła, Crush zdecydował się po prostu mieć to szaleństwo za sobą. - Nazywam się Lou Crushek. - Zauważyłam, że Blayne wołała na ciebie Crush. - Tak nazywają mnie moi przyjaciele, a ponieważ nie jesteś… - W takim razie Crush. – Wciągnęła go do dużego pokoju z wielkimi oknami wychodzącymi na lodowisko i poprowadziła, dopóki nie doszli do skórzanych siedzeń. - Stąd będziesz oglądał mecz. Crusg szybko rozejrzał się wkoło. Kiedy kilka lat temu otwarto Sports Center, Crush wybrał się na obchód maniaków sportu po tym miejscu, jak nadal nazywał to Conway. Więc znał ten pokój, chociaż jemu i reszcie turystów pozwolono tylko na bardzo szybkie przejście. - Ale… ale to jest… - Pokój właściciela. Oczywiście. I możesz tu usiąść. Tuż obok mojego taty. Crush zagapił się na starszego tygrysa siedzącego na jednym z miejsc, z otwartym Guinnessem w swojej ręce. Crush gapił się, ale nic nie mówił. Żadne słowa nie chciały wyjść. Więc, jak idiota, po prostu stał. Gapiąc się. - Tatusiu – powiedziała Malone. – To jest Lou Crushek, Crush. Jest moim nowym chłopakiem. – Mężczyzna zamrugał zaskoczony, a potem się uśmiechnął. – Crush, skarbie, to jest mój tata, Miły Facet Malone. Crush potrząsnął głową, kiedy w jego stronę wyciągnięto rękę. - Sądzę… muszę… Zadziwiająco miękkie dłonie odgarnęły włosy z jego twarzy. - Och, kochanie, cały zbladłeś. Co jest trochę zadziwiające, biorąc pod uwagę, że jesteś polarnym. - Niech lepiej usiądzie.
~ 11 ~
Ojciec i córka pchnęli Crusha na siedzenie. - Co z nim jest? – zapytał Miły Facet. - Jest fanem, tatku. Myślę, że jest przytłoczony spotkaniem ciebie. - Dobry dzieciak – powiedział Miły Facet zanim spojrzał na swoją córkę i zapytał. – I jest wolny, co? - Tatusiu. - Tylko się upewniam. Słuchaj, idź zanim usłyszysz o tym od Novikova. Zajmę się tym dzieciakiem. - Dzięki, tatusiu. – Mrugnęła do Crusha. – Widzimy się później, przystojniaczku. I wtedy nadszedł czas, kiedy Crush kompletnie oszalał. Cella była przy drzwiach, ciągnąc je by otworzyć, gdy uderzyła w nie wielka dłoń i pchnęła z powrotem, szarpiąc ją trochę do przodu, ponieważ wciąż miała rękę na klamce. - Nie możesz mnie zostawić. Zaskoczona desperacją, jaką usłyszała w tym głosie, obróciła się i spojrzała na gliniarza. - Oczywiście, że mogę. - Nie. Nie możesz mnie zostawić. - Spójrz na siebie, już się przywiązałeś. Ale gram z Czyngis-chanem zarządzania czasem. Muszę iść. – Pociągnęła ponownie za drzwi i ponownie zostały zatrzaśnięte. – Co robisz? – zapytała z rosnącą irytacją. - Nie możesz mnie zostawić. - Ciągle to powtarzasz. - Bo to prawda. Po prostu pójdę z tobą. - Nie mogę zabrać cię do szatni, dopóki nie skończy się mecz. - Nie, ale mogę iść na miejsce, za które zapłaciłem.
~ 12 ~
- Miejsce na tylnych trybunach? To tam Blayne mówiła, że idziesz. Dlaczego chcesz tam iść? - Ponieważ nie mogę tu zostać – szepnął. - Dlaczego nie? – odszepnęła. Pochylił się niżej i nadal szeptał. - Ponieważ tam jest Miły Facet Malone. - Wiem – ponownie odszepnęła. – Rozpoznaję go ze wszystkich moich przyjęć urodzinowych i kiedy znajduję go niestosownie pieszczącego moją matkę. Nie widzę problemu. Po prostu pogadaj z nim. - Pogadaj? Pogadaj z nim? Z Miłym Facetem Malone? Dobry Boże, facet miał atak paniki. - Co niby mam powiedzieć do Miłego Faceta Malone? To znaczy, on jest… on jest Miłym Facetem Malone. I wtedy zrozumiała. To tak, jakby miała szansę usiąść i poplotkować z Johnem L.Sullivanem, jednym z ostatnich znanych mistrzów wagi ciężkiej na gołe pięści. Prawdopodobnie dostałaby absolutnego ataku paniki, gdyby go spotkała – częściowo dlatego, że mężczyzna zmarł w 1918, ale również dlatego, że był jej bohaterem. A jej ojciec był bohaterem dla tego spiętego gliny, wobec którego Blayne Thorpe nagle stała się taka opiekuńcza, co tylko jeszcze bardziej sprawiło, że stał się słodszy niż już był, po prostu dlatego, iż miał doskonały gust. - Musisz mnie stąd zabrać – błagał polarny. - Nie. - Dlaczego tak mnie nienawidzisz? - Nie nienawidzę cię. Chcę tylko się upewnić, że nie będziesz żałował tego wieczoru przez resztę swojego życia tak po prostu odchodząc. Poza tym, mój tata jest świetnym rozmówcą. Pan Gawędziarz. Wszyscy mężczyźni Malone tacy są. Więc nie będziesz musiał nic mówić. – Uniosła się na palce i pocałowała jego policzek. – Więc głowa do góry i idź pogadaj z twoim dozgonnym bohaterem. Cella pchnęła go, a jej ojciec już był i załapał ramię polarnego.
~ 13 ~
- Chodź, dzieciaku. Przedstawię cię wszystkim. - Przedstawisz mnie? – Usłyszała jak jego głos załamał się trochę. - Całkiem słodki. – Cella zachichotała i wyszła, gotowa zabawić się trochę na lodzie.
Tłumaczenie: panda68
~ 14 ~
Rozdział 6 - Chciałby pan menu, sir? Crush potrząsnął głową i zastanawiał się jak mógł z tego wyjść. - Nie. - No dalej – naciskał Miły Facet. - Mamy smaczną kanapkę z foki z pieprzem i ostrą musztardą. Jest ulubioną wśród naszych klientów polarnych. Wow, czy to dobrze nie brzmiało. Ale nie. Nie. Nie mógł. To kompletnie wymykało się spod kontroli. - Weźmie ją – oświadczył za niego Miły Facet. – I trochę tych frytek ze słodkich ziemniaków. – Kelner kiwnął głową i odszedł. – Przecież możesz cieszyć się tym wszystkim, dzieciaku. - Nie mam pojęcia jak się tu znalazłem. To nie może się dobrze skończyć. Miły Facet przyglądał mu się przez chwilę, a potem powiedział. - Jesteś gliną, prawda? Zaskoczony, Crush wpatrywał się w swojego bohatera. To zazwyczaj była ostatnia rzecz, o jaką ktokolwiek oskarżał Crusha. Dilerzy narkotyków, zbiorowi zabójcy, motocykliści, ale nikt nigdy nie powiedział, Jesteś gliną, prawda? To dlatego Crush był tak dobry w swojej pracy. Mógł infiltrować każdy światek przestępczy, podziemne stowarzyszenia, ponieważ po prostu wyglądał tak, jakby dla dziesięciu dolców i paczki papierosów, mógł poderżnąć komuś gardło. Oczywiście, to zwykle go obrażało, ale teraz już nie. - Uh… no cóż… Miły Facet poklepał jego ramię. - W porządku, dzieciaku. Nie musisz się do niczego przyznawać. Poznaję gliniarza jak tylko go zobaczę. ~ 15 ~
- Wcześniej nikt inny nie domyślił się prawidłowo. Tygrys wzruszył ramionami. - Zawsze byłem Miłym Facetem Malone, ale nie zawsze byłem Miłym Facetem Malone. Crush zmarszczył brwi, kiedy współtowarzysze Miłego Faceta się roześmiali. - Co – zapytał Crush – to znaczy?
***
Cella, teraz w łyżwach, z kijem i kaskiem w dłoni, szła długim, zakrytym korytarzem, który miał zaprowadzić ją na lodowisko. Ale zanim jeszcze skręciła zza narożnik, mały wilkopies wyprysł przed nią, blokując jej drogę. Nie chcąc się bić, Cella natychmiast uniosła ręce. - Wynagrodziłam mu to! Wynagrodziłam mu to! - Hę? – Blayne potrząsnęła głową. – Och, nieważne. Nie mówię o tym. - Och. – Cella opuściła ręce. – W takim razie, o co chodzi? - Potrzebuję twojej pomocy. - Po tym jak właśnie mnie opieprzyłaś? - To są dwie oddzielne sprawy! – ryknęła Blayne. Oczy Celli się zwęziły. - Blayne… jadłaś dzisiaj cukier? Opuściła wzrok. - Może. - I po tej uwadze…
~ 16 ~
Cella spróbowała ją obejść, ale Blayne wjechała przed nią na wrotkach. Miała na sobie wrotki do treningu derby i najmniejsze znane mężczyznom albo Bogu szorty. Na szczęście, mały wilkopies dobrze wyglądał w tych szortach. - Potrzebuję twojej pomocy – powtórzyła. - Z czym? - Z moim ślubem. Ze ślubem Gwen. Wszystko się pieprzy! - Wiedziałaś, że Novikov jest trudny. - On nie jest problemem. Matka Gwen. Matka Locka. One są problemem. - Jak mogą być problemem dla ciebie? Jej usta na chwilę zacisnęły się w wąską linię. - Najwyraźniej, jestem dla nich jak córka – powiedziała beznamiętnie. - Och. No cóż, dobrze się baw. - Cella, potrzebuję twojej pomocy. - Z czym? - Twoja mama. Oczywiście. Każda panna młoda chciała Barb Malone, jako swoją ślubną planistkę, ale to po prostu nie było możliwe. - Moja mam jest zarezerwowana na następne trzy lata. Sądzę, że nawet odmówiła jednym z rodziny Kennedych. – Cella odwróciła wzrok. – Albo może to był jakiś bliski krewny Kennedych. Tak czy inaczej… - Więc mówisz nie? - Mówię nie. - Świetnie! – ryknęła Blayne i jej wysoki cukier. Cella patrzyła jak odjeżdża, czekając aż znajdzie się jakieś trzy metry dalej zanim miękko powiedziała. - Chyba że… Uszy dzikiego psa postawiły się na to i Blayne się zatrzymała. ~ 17 ~
- Chyba że? Cella obróciła się do niej, wzruszając ramionami. - Może gdybyś pomogła mi z Novikovem i ze sposobem, w jaki traktuje drużynę… Blayne zacisnęła pięści. - Obiecaliśmy obie nawzajem, że ja nigdy nie będę wtrącała się w jego hokejową karierę, a on nigdy nie nazwie derby sportem lasek. - Och. W porządku. No cóż… – Cella się odwróciła, kierując się do drużyny – życzę powodzenia! Z szybkością, która zawsze zadziwiała Cellę, Blayne wskoczyła przed nią. Cholerna szkoda, że ta dziewczyna niezbyt dobrze jeździła na łyżwach, ponieważ wow… - Dobrze. Zrobię to. Jeśli namówisz twoją matkę, żeby zajęła się ślubem moim i Gwen. - Dlaczego nie ułatwić sobie życia i po prostu mieć jeden wspólny ślub? Novikova to nie będzie obchodziło, a MacRyrie nauczy się jak znosić go przez jeden dzień, jeśli to uszczęśliwi Gwen. - Mój Boże… to jest kapitalne! - Wiem. – Cella wskazała na siebie. – Ponieważ to właśnie robię. Rozwiązuję problemy. A teraz przesuń swój chudy tyłek. Kiedy Cella odeszła, Blayne wrzasnęła za nią. - Kocham cię, Cella. - Zamknij się. Cella ustawiła się w linii z innymi zawodnikami, czekając aż ich drużyna i nazwiska zostaną wywołane. - Dzięki, że dołączyłaś do nas – mruknął Novikov. - Och, zamknij się. – Stanęła obok Van Holtza. – Cześć. - Cześć. Cella zauważyła, że wilk patrzy spokojnie przez pokój.
~ 18 ~
- Lepiej się czujesz? – zapytała go. - Mhmm. - Dee-Ann wstąpiła? – Wilk się uśmiechnął i Cella oznajmiła. – W takim razie cieszę się, że wstąpiłam wcześniej. - Ja też. Cella zachichotała, aż usłyszała jak ktoś gwiżdże i szepcze, Hej… ty. Hej, na nią. Rozejrzała się po swoich kolegach, a potem po czekających zawodnikach Alabama Slammers. Młody wilk uśmiechnął się do niej i mrugnął. MacRyrie prychnął obok niej. - Musi być nowy. Przeciwna drużyna została wezwana, a wilk przez cały czas wpatrywał się w nią, dopóki nie wyszedł na lód. - Cella – mogła usłyszeć ostrzeżenie w głosie Van Holtza. Głos kapitana jak go nazywała. Był inny od głosu właściciela i jego głosu bramkarza. Wzruszyła ramionami. - Nic nie zrobiłam. - Więc upewnij się, że nie zrobisz. - Jestem tu, żeby tylko grać w meczu. Ponad megafonem zaczęła grać tradycyjna muzyka na dudach – to Nowy Jork, w końcu – i spiker wywołał Mięsożerców, każdy zawodnik z pierwszego składu był wywoływany indywidualnie i wjeżdżał na lód, a reflektor był bezpośrednio na nim. Cella cierpliwie czekała na swoją kolej, więc obejrzała się do tyłu i mrugnęła do Jai, która stała ze swoim zespołem medycznym. Jej najlepsza przyjaciółka się uśmiechnęła i uniosła kciuki. A potem pokazała jej palec. Taa. Najlepsza przyjaciółka na świecie! Cella usłyszała. - Numer 29, Marcella Nagie Kłykcie Malone! ~ 19 ~
Uśmiechając się, wyjechała na lód, unosząc swoją wolną rękę, by pomachać tłumowi. Słyszała mnóstwo kobiecych wiwatów, co miało sens, ponieważ miała mnóstwo fanek drapieżników. Ale kiedy spiker wywołał nazwisko Novikova, wtedy tłum zbiorowo oszalał. Jednak Cella ich nie winiła. Mógł być obsesyjnokompulsywnym problematycznym psychopatą, ale niech to szlag, jeśli mężczyzna nie był najlepszym graczem w hokeja, jakiego kiedykolwiek znała… po jej tacie, oczywiście. Przynajmniej… tak mówiła swojemu tacie.
***
- Potem przez jakieś trzy lata – mówił Miły Facet – byłem łamaczem nóg dla kilku bukmacherów, którzy pracowali dla chłopców O’Malley. W tym też byłem naprawdę dobry. Chłopcy O’Malley? Crush zamknął oczy. Dobry Boże. - Ile miałeś lat, kiedy… - Trzynaście. - Trzy… trzynaście? - Tygrysy nie mają przyspieszenia wzrostu jak wy. Zawsze byłem duży. Zawsze wyglądałem na dużo starszego niż byłem. I kiedy pracowałem dla bukmacherów, myślałem o obrabianiu banków. Ale to jest przestępstwo federalne i zdecydowałem się w to nie wchodzić. No wiesz? - Um… uh… uh- hm. – Crush znowu zamknął oczy. – Tylko łamałeś nogi, prawda? Nigdy nie… uh… um… - Zabiłem kogoś? Nieee. Oczywiście, że nie. – Miły Facet spojrzał na sufit. – Czekaj, na lodzie… I Crush zacisnął zęby. - Nie, nie. Ten facet przeżył. Więccc… nie. Wszystko jasne. Wszystko, co Crush mógł zrobić to wzruszyć ramionami. - Okej.
~ 20 ~
***
Cella uderzyła swoim ciałem w wilka, który mrugnął do niej, upewniając się, że wbiła łokieć pod jego hełm i w gardło. Opadł na kolana, a ona rzuciła rękawice, strąciła jego hełm i zaczęła mocno okładać jego twarz pięściami zanim jej koledzy zdołali odciągnąć ją od niego. Po warknięciu od sędziego, skończyła na ławce z dwuminutową karą. Wyciągnęła ochronę na zęby i zerknęła na czarnego niedźwiedzia siedzącego obok niej. - Cześć, Bert. - Cześć, Cella. - Jak żona? - Dobrze. Dobrze. A twoja córka? - Świetnie. Kończy osiemnaście w ten weekend. Bert się skrzywił. - Uh. Życzę szczęścia. - Taa. – Cella wypluła krew i starła krew ze swoich kłykci. – Przyjdziesz w tym roku na Lodowe Przyjęcie? – zapytała. - Prawdopodobnie nie. Znasz mnie. Nie jestem imprezowiczem. – Bert kiwnął. – Okej. Wracam. Do zobaczyska, Cella. - Do zobaczyska, Bert. Cella wypluła więcej krwi, zdjęła hełm i potrząsnęła włosami. Poważnie rozważała ścięcie włosów. Może też manikiur i pedikiur. Oooch! Może powinna zaciągnąć Panią Ponurą z Klanu Ponurych, alias Meghan, żeby poszła z nią. A tak szczerze mówiąc, czy całe to studiowanie było konieczne? I ciągłe myślenie? Dziewczyna musiała się zrelaksować. Była Malone, prawda? A Malone’owie wiedzieli jak się zrelaksować. Nadszedł czas, żeby jej córka wsiadła do pociągu razem z resztą nich. Więc tak. Włosy, manikiur i pedikiur, przy odrobinie szczęścia ze zniżką matkacórka. I dzieciak będzie musiał to przeboleć. ~ 21 ~
Gdy jej czas kary się skończył, Cella wstała, nałożyła hełm, wsunęła ochronę na zęby i wyszła na lód. I pierwszą rzeczą, jaką zrobiła, było uderzenie swoim ciałem w tego samego wilka z Alabamy, upuszczenie rękawic i cios w jego twarz…
***
- A więc – Crush musiał zapytać – co sprawiło, że porzuciłeś swoją… uh… robotę łamacza nóg? Hokej? Miły Facet zachichotał. - Nieee. Hokej sprawił, że stałem się jeszcze lepszym łamaczem nóg. Gra w hokeja była czymś, co robiłem naturalnie. Jak oddychanie. I większość z tego, co robiłem, to dla zdobycia pieniędzy na sprzęt. Więc nie. Nie dlatego. To była Barb. – Kiedy Cruh zmarszczył brwi, dodał. – Moja żona. Matka Celli. Znaliśmy się od szkoły podstawowej, ale w przeciwieństwie do Malone’ów, ojciec Barb stał się bogaty i przeniósł rodzinę za miasto. Potem moje liceum grało w futbol przeciw parafialnej szkole Trinity i namierzyłem ją jak tylko ją zobaczyłem. Ale ona nie chciała mieć ze mną nic wspólnego. - Ponieważ łamałeś ludziom nogi w wieku trzynastu lat? - Nie, to ją nie martwiło. Poza tym. To nie byli ludzie. To byli zdegenerowani hazardziści. Ale pobiłem jej młodszego brata za pieniądze na lunch. To właśnie ją wkurzyło. - Taa. Rozumiem, że dziewczyna miała ci to za złe. - Jednak to nie powstrzymało mnie od próbowania. My Malone’owie, nie cofamy się przed wyzwaniem. Prezenty dla niej. Kwiaty, czekoladki. Fajny samochód dla mnie.. skradziony oczywiście. - Nie musiałem tego wiedzieć. - Najnowsze ciuchy. Wszystko, co jak myślałem, dziewczyna mogła chcieć. Potem w końcu to powiedziała. Jesteś przestępcą i nie będę się z tobą spotykała, nawet gdybyś był ostatnim tygrysem na tej planecie. – Poklepał swoją pierś. – To zabolało. O tu. Więc
~ 22 ~
pomyślałem, że jeśli chcę ją zdobyć, muszę przestać łamać nogi, kraść samochody, zrzucać zdegenerowanych hazardzistów z dachów… - I znowu… tego nie musiałem wiedzieć. - Wtedy to zdałem sobie sprawę, że hokej nie jest tylko czymś, co robię, ale czymś, co mogę robić legalnie. Dostałem się do właściwej drużyny, stałem się najlepszym graczem i… mogłem zdobyć taką dziewczynę jak ona. - I zdobyć legalnie swoje wyposażenie. - Tak naprawdę nie obchodziło mnie to. - Oczywiście, nie obchodziło. - Zanim się spostrzegłem, byłem uważany za najlepszego w lidze i miałem tygrysicę moich marzeń. - Z wyjątkiem skrajnie nielegalnej działalności podczas twoich najważniejszych lat rozwoju… to była zaskakująco słodka historia. - Mhmm. – Miły Facet nagle mu się przyjrzał, jego oczy się zwęziły. – Co wiesz o mojej córce? - Najwyraźniej nic – mruknął, ale kiedy Miły Facet stężał, Crush szybko dodał. – Słyszałem o Nagie Kłykcie Malone. – Kto by nie słyszał? Miała jedną z najgorszych reputacji w lidze zaraz obok Bandyty i była pierwszym napastnikiem profesjonalnej drużyny, która nie była niedźwiedzicą. – Ale nie wiedziałem, że kobieta, z którą rozmawiałem, to Nagie Kłykcie. Niemożliwe jest zobaczyć jej twarz z mojego zwykłego miejsca, a za każdym razem jak ją pokazują na dużym ekranie, ma założony hełm. - Taa. Robi to ze względów bezpieczeństwa. – Jakich względów bezpieczeństwa? Ale zanim Crush mógł się tym zainteresować, Miły Facet zapytał. – I jak długo się spotykacie? - Spotykacie? - Powiedziała, że jesteś jej chłopakiem. - Uh… Złote oczy się zwęziły. - Chyba nie wykorzystujesz mojej małej dziewczynki, co?
~ 23 ~
- Nie. Nie, nie. To tylko… - Tylko co? – To wyszło do Mac Trucka Lewisa, wilka i byłego bramkarza, który zwykle grał z Miłym Facetem. Nagle dotarło do Crusha, że każdy mężczyzna w tym pokoju nie tylko przyjaźnił się z Miłym Facetem, ale byli także jak ojcowie dla córki Miłego Faceta. To było piękno hokeja, to wykraczanie poza rasę czy gatunek, ponieważ głównie chodziło o to, by zawodnik mógł jechać do tyłu wciąż mając na oku mały czarny krążek. Ci mężczyźni byli jak ojcowie chrzestni dla Nagich Kłykci Malone. I był niegrającym idiotą, który jak myśleli, umawiał się z nią. Do diabła, myśleli, że był jej chłopakiem. Status, gdzie raczej wolałby żuć skały niż być nim przeklęty. Nie miał zamiaru powiedzieć tego tej grupie swoich bohaterów, którzy ją uwielbiali. Poza tym, czuł, że to nie będzie bezpieczne, ponieważ był sam w środku przyjęcia Aniołów Piekieł. - To tylko – Crush odchrząknął i chwycił się zadowalającego kłamstwa. – Nie jestem pewny, czy jestem jej wart. Martwię się tym. Mężczyźni się odprężyli, uśmiechnęli, a Miły Facet poklepał ramię Crusha. Czuł się tak, jakby był bity przez kij bejsbolowy. - Nie martw się tym. Moja dziewczynka ma dobry instynkt. Tak jak jej matka. – Kiedy Crush tylko wpatrywał się w niego, dodał. – Hej, nie łamałem facetowi nogi dla pieniędzy… a hokej się nie liczy… dopóki nie miałem szesnastu lat. Widzisz? Wie, że miałem potencjał.
Tłumaczenie: panda68
~ 24 ~
Rozdział 7 Jeden ze Slammers’ów przeciął lód, kierując się prosto na Novikova. Cella przemknęła obok skrzydłowego na swojej drodze i ruszyła za nim, ale nie sądziła, żeby dotarła do niego na czas. - Reed! – zawołała. – Ruszaj! Jak pies, ten wsiok całkiem dobrze przyjmował polecenia i wskoczył przed zawodnika, blokując go przed zbliżeniem się do Novikova. Dojechała do swojego kolei i zablokowała kolejnego zawodnika, wpychając go na szybę za pomocą swoich nóg, by uderzyć ciałem w faceta. Oboje walnęli w szybę, a potem opadli na lód. Była gotowa ściągnąć swoje rękawice i zabrać się za faceta, który wyzywał ją całym stekiem rzeczy, które uznała za obraźliwe, ale zaryczał tłum sygnalizując udanego gola, a potem rozbrzmiał brzęczyk. Cella podniosła się na nogi i odjechała od drugiego zawodnika, ale trzymała na nim swojego oczy. - Suka – zadrwił wilk. - Mięczak – odpaliła Cella i roześmiała się, gdy jeden z jej kolegów podniósł ją w talii i wyniósł z lodowiska zanim wszczęła kolejną międzydrużynową bójkę. Miała niejaką reputację za robienie tego. Jak tylko znaleźli się poza lodowiskiem, jej kolega – Bert! – puścił ją, potrząsając głową i chichocząc. Wszyscy pomaszerowali do swoich wydzielonych szatni i Cella przybiła piątkę i roześmiała się ze swoją koleżanką z drużyny zanim wskoczyły pod prysznic i zmyły całą krew po meczu. Kiedy weszła z powrotem do swojej szatni, czekała już na nią Jai. Cella złapała suchy ręcznik. - Cześć. Co jest? - Jak twoje kolano? – zapytała Jai.
~ 25 ~
- Świetnie. - Okłamujesz mnie? - Nie. Jest dobrze. Widzisz? – Wskazała na swoje słabsze lewe kolano zanim wróciła do osuszania ręcznikiem włosów. Na szczęście, opuchlizna jeszcze nie wystąpiła, chociaż spuchnie. Tak zawsze się działo po meczu. - Tak czy siak, obłóż je lodem. - Taa, taa, taa. - Nie tak takuj mi. Tylko zrób jak powiedziałam. – Jai sprawdziła coś na podkładce. – Muszę iść. Muszę zająć się zszyciem tętnicy. Przysięgam – potrząsnęła głową i przycisnęła podkładkę do piersi – Novikov jest zbyt brutalny. Facet wykrwawi się bez operacji. Cella wyprostowała się, odgarniając włosy z twarzy. - W takim razie może powinnaś… no wiesz… zająć się nim? Jai przewróciła oczami. - To tylko kojot. - Jai! – Boże, pumy… były takimi rasistami, gdy chodziło o psowate, zwłaszcza o kojoty i wilki. - Idę, idę. Chciałam najpierw sprawdzić, co u ciebie, dobra? - Cella! – ktoś zawołał. – Twój tata jest na zewnątrz. Razem z jakimś niedźwiedziem polarnym. Mówią, że czekają na ciebie. - Powiedz im, że będę za chwilę. - Niedźwiedź polarny? – zapytała Jai, nadal pozwalając wykrwawiać się temu kojotowi. - Taa. To ten facet, obok którego obudziłam się naga w domu MacDermot. Pozostałe kobiety przestały się ubierać i skupiły na Celli. - Nie pieprzyłam go – dodała Cella. A potem się uśmiechnęła. – Przynajmniej jeszcze nie. - Och, wielka klasa – skarciła Jai. ~ 26 ~
- Mężczyzna. Krwawiący. Potrzebuje operacji. Jai westchnęła. - No cóż, jeśli zamierzasz naciskać na mnie w tej sprawie… Cella potrząsnęła głową i wyjęła telefon ze swojej szafki. Nacisnęła z szybkiego wybierania numer swojej córki i poczekała aż odbierze. - Cześć, Ma. - Hej, skarbie. Wszystko w porządku? – Dzwoniła i sprawdzała Meghan po każdym meczu. Chociaż nie wiedziała, dlaczego się przejmuje. Dzieciaki zawsze wydawały się być takie zgaszone. - Oczywiście. – A potem Cella bezgłośnie powiedziała razem ze swoją córką następne słowo. – Uczę się. No pewnie, że tak. - No cóż, nie powinnam być zbyt późno. - A to ma na mnie jakiś wpływ? - Nie mogłabyś przynajmniej udawać, że obchodzi cię, czy przyjdę do domu? Czy to cię zabije? - Nie chodzi o to, że nie obchodzi. Jestem właśnie w bibliotece szkolnej z Josie. Jest otwarta do późna. Wuj Tommy’iego odbierze nas, kiedy skończymy, a potem Josie i ja spędzimy noc u cioci Kathleen. - Dlaczego? - Opieka nad kilkoma kuzynami. Więc, zabiłaś kogoś dziś wieczór czy pozwoliłaś im wszystkim przeżyć? - Nie, mądralo. Nikogo nie zabiłam. – Z telefonem przytrzymanym między uniesionym ramieniem, a uchem, Cella wciągnęła majtki i szare spodnie. - Tylko twoje normalne zamieszanie? - Nie można rozczarować fanów. – Sięgnęła po stanik. – Hej, tak sobie myślałam… - Nie. - Nie dałaś mi skończyć. ~ 27 ~
- Okej, skończ. - Myślałam, że możemy pójść i zrobić sobie manikiur-pedikiur i nasze włosy… - Nie. - I znowu, nie dałaś mi skończyć i dlaczego nie? - Mam za dużo do zrobienia. - Masz siedemnaście lat, nie czterdzieści i nie pracujesz dla jednej z firm z 500 najlepszych. Odpuść sobie. – Cella szarpała stanikiem, dopóki idealnie nie leżał, a potem powiedziała. – Nie wiem, skąd masz to butne, wyniosłe Jestem lepsza od innych nastawienie, którym się owinęłaś, ale… – słowa Celli zamilkły, gdy zdała sobie sprawę, że jej koleżanki histerycznie się z niej śmieją. - Nie wiesz? – ryknęła ponad śmiechem jedna niedźwiedzica. – Jak możesz nie wiedzieć? - Coś jeszcze, Ma, czy mogę zostawić cię na żarciki twoich koleżanek? – Zadowolona z siebie i niewdzięczna. Takim dzieckiem Cella została przeklęta. - Porozmawiamy rano. - Kocham cię. - Ja też cię kocham. – Cella się rozłączyła i ryknęła na swoje koleżanki, co tylko sprawiło, że roześmiały się mocniej.
***
- Więc, kiedy przyjdziesz na Wyspę, żeby poznać resztę rodziny? Crush zamarł. Chciał wrzasnąć, Nigdy! Ale wiedział, że to będzie zły pomysł. Byli teraz na korytarzu przy szatniach, który zapchany był rodzinami i przyjaciółmi Mięsożerców i wydawało się, że plotka już się rozeszła, iż jest chłopakiem Nagich Kłykci. Zawodniczki, której zachowanie uważał za karygodne, ponieważ więcej się biła niż jeździła na łyżwach. - Uhhhh… to zależy od twojej córki?
~ 28 ~
- No cóż, zrób to szybko. – Miły Facet lekko wzruszył ramieniem. – Zaufaj mi w tym. Niepewny, o czym on mówi, a będąc szczerym, tak naprawdę nie dbając o to, Crush powiedział. - Pewnie. Zrobimy to. To była odpowiedź, jaką dawał swoim szefom, kiedy nie wiedział, o czym mówią i nie dbał o to. Z szatni wyszedł Bandyta, wyprzedzany jego dobrze znanym i groźnym grymasem. Z tą miną na twarzy, można by pomyśleć, że drużyna przegrała. Ale nie przegrali. Chociaż, ledwie wygrali. Jednak, wydawało się, że jest jedyna rzecz, która mogła wywołać uśmiech Bandyty, bez względu na wszystko, i właśnie jechała do niego na czterokołowych wrotkach, z siniakami na twarzy i kroplami krwi na jej koszulce bez rękawów. Blayne przepchnęła się przez tłum i rzuciła w jego ramiona. Novikov podniósł ją, mocno przytulając. - Byłeś najlepszy! – zawołała radośnie Blayne. Crush zauważył, że wilkopies wydaje się dużo wiwatować. Czyżby była cheerleaderką w szkole? - Czy chociaż widziałaś mecz? – zapytał Novikov, uśmiech wciąż był. - A co to ma za znaczenie? Zawsze jesteś najlepszy. – Ponownie uścisnęła olbrzyma i wtedy spostrzegła Crusha. – Cześć, Crush. Chociaż Crush nie był zbytnio uśmiechającym się człowiekiem, przy niej nie mógł się powstrzymać. Była po prostu tak cholernie radosna. - Siemka, Blayne. Uśmiechnęła się, zerknęła na Miłego Faceta i zauważyła. - Widzę, że Malone ci się odwdzięczyła. - Tak, pewnie. Blayne pochyliła się trochę, jej ramiona nadal obejmowały Bandytę, i wyszeptała tak głośno, że była słyszana kilometry stąd. - Dobrze wyglądasz w tej nowej fryzurze! Czy Gwenie nie jest najlepsza? ~ 29 ~
- Tak, jest. – Wskazał na jej posiniaczoną twarz. – Bójka na pięści? - Nie. Trening derby. - Nieszczególnie wygląda. Novikov prychnął. - Laski w szortach. To jest przerażające. - Zamknij. Się. – Blayne ponownie spojrzała na Crusha i zapytała zupełnie szczerze. – Dlaczego mi nie powiedziałeś, że jesteś chłopakiem Celli? Mimo, że Crush nim nie był i był zdecydowanie przerażony, że ta plotka już rozprzestrzeniła się wśród graczy i, jak się wydawało, po całym Sports Center, niedźwiedź w Crushu musiał jednak zapytać. - Dlaczego? - Dlaczego co? - Dlaczego miałbym ci to powiedzieć? - Ponieważ jesteśmy przyjaciółmi! - Jesteśmy? - Teraz już jesteście – mruknął Novikov. - Oczywiście, że tak. Lubię cię. - Nawet mnie nie znasz. - Proszę – wtrącił się nagle Novikov – nie używaj na niej tej logiki niedźwiedzia. To jest całkowicie nieefektywne i wywołuje łzy, gdy jest sfrustrowana. Po prostu zaakceptuj to, że cię lubi i rób dalej swoje. - Czy tak właśnie robisz? - Jak mówi jej ojciec, Przed nami zawsze są większe bitwy. - Wiecie co – warknęła Blayne – jestem tu i słucham was obu. Z szatni dla kobiet wyszła Malone. Miała na sobie szare spodnie i biały T-shirt, jej włosy i ciało były prosto spod prysznica, wszystkie jej rany i siniaki opatrzone. Crush
~ 30 ~
obserwował jak Malone unosi się na palce i spogląda na tłum. Kiedy ich zauważyła, podeszła. - Hej. - Świetnie ci poszło, skarbie. – Jej ojciec ją przytulił. - Dzięki, tatku. Wychodzisz już? - Tylko na kilka drinków z chłopakami. Muszę iść do domu do twojej mamy. A co z wami? – Uśmiechnął się. – Duże plany? - Zgadłeś. – Pocałowała ojca w policzek. – Do zobaczenia później. Miły Facet Malone wyciągnął rękę i Crush nią potrząsnął. - Naprawdę miło było cię poznać, Lou. - Pana też, sir. - Mów mi Butch. – Z mrugnięciem do córki, pan Malone odszedł. Cella wciąż się uśmiechała, dopóki jej ojciec nie wsiadł do windy i zniknął. Potem obróciła się do Crusha i powiedziała. - Więc, co chcesz robić dziś wieczorem? - Uh… - Cella! Malone spojrzała przez ramię i uśmiechnęła się do samca tygrysa, który podszedł do jej boku. Nie był aż tak duży jak Butch. Crush zgadywał, że również nie był tygrysem syberyjskim. - Hej. Co ty tu robisz? - Miałem spotkanie z klientem. - Lou Crushek – powiedziała – a to Brian Carpenter. Ojciec mojej córki. Zaskoczony, ale wyćwiczony przez lata, by nie pokazywać emocji, Crush kiwnął głową. - Miło poznać. - Ciebie też. ~ 31 ~
- I zanim zapytasz, Bri, nie będę dyskutowała z tobą o ślubnych planach. - Świetnie. W takim razie o przyjęciu panieńskim. - Zdecydowanie nie będę o tym z tobą dyskutowała. - Żadnych striptizerów, Cella. - Och, daj spokój! - Nie. Bez striptizerów. Mówię poważnie. Czy to jasne? - Naprawdę tu przyszedłeś, żeby mi to powiedzieć? - Po co innego miałbym tu przyjść? Przyglądać się jak matka mojej córki daje się bić? Mogę to oglądać podczas rodzinnych spotkań. A teraz powtórz ze mną… żadnych striptizerów. Kobiet czy mężczyzn. - Świetnie. Jak chcesz. Tygrys się uśmiechnął. - Dzięki, piękna. – Pocałował jej policzek i krótko uścisnął. – Muszę iść. - I nie zapomnij o jutrze. Musimy dojść do porozumienia, co mamy zamiar dać naszej dziewczynce na jej urodziny, żeby dostarczyli to do niedzieli. - Myślałem, że już zdecydowaliśmy. - Nie zdecydowaliśmy. - Może ja już zdecydowałem. - Naprawdę? Chcesz znowu to ze mną przechodzić? Naprawdę? - Jesteś trudna. - Zawsze jestem trudna. To właśnie we mnie kochasz. - Taa. Racja. Odszedł, a Malone obróciła się do Crusha. - Więc, co do wieczora… - Idę do domu.
~ 32 ~
- Och. – Jeszcze miała tupet wyglądać na zaskoczoną. – Okej. No cóż… mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś. W tym Crush nie mógł skłamać. - Tak, świetnie się bawiłem. Dziękuję. - Proszę bardzo. Mam nadzieję, że spotkam cię czasami. - Taa. Pewnie. Crush odszedł od niej, skierował do windy i do domu.
***
- O rany, czy ten facet nie jest samą sprzecznością. – Zwróciła się do Novikova i Blayne. – Przynajmniej pomyśleliście, że chciał przespać się z Nagimi Kłykciami Malone. Potrząsając głową i wyrzucając dłonie w górę, Blayne wydała z siebie głośne, egzaltowane westchnienie. - Po co to? Niezdolna do mówienia – co było niezwykłe dla Blayne – wskazała na Novikova. - Co? – naciskała Cella. - Naprawdę jesteś zdziwiona, że odszedł? – spytał Novikov. - Tak. Celowo założyłam te spodnie, bo sprawiają, że mój tyłek świetnie wygląda. Mam piękny uśmiech, jak zawsze. I mieliśmy wspaniały mecz. - Mieliśmy dobry mecz – musiał poprawić ją Novikov. Cella zwinęła palce w pięści, a on machnięciem ręki zbył poprawkę. – Zapomnij, że cokolwiek powiedziałem. - Tak zrobię. Więc wytłumacz mi, co zrobiłam źle z Panem Spiętym. Blayne rzuciła się do przodu, dźgając niebezpiecznie palcem wskazującym, ale Novikov pociągnął ją z powrotem i przytrzymał jedną ręką. - Uświadomię ci to. Przedstawiłaś tego tygrysa, jako ojca swojej córki. ~ 33 ~
- Bri jest jej ojcem. - Dyskutowaliście o planach dania prezentu. - W niedzielę są osiemnaste urodziny Meghan i planowaliśmy dać jej samochód, ale musimy zastanowić się jaki. Coś sportowego czy coś rozsądnego? Ja jestem za sportowym. - Racja. Przez chwilę rozmawialiście także o planach ślubnych i przyjęciu kawalerskim. - Moja mama planuje ślub Bri, a ja jestem świadkiem, więc zajmuję się przyjęciem panieńskim dla Rivki. Nadal nie widzę problemu. - To dlatego, że patrzysz na każdą rzecz indywidualnie, kiedy powinnaś się cofnąć i ogarnąć cały problem. Potem poudawać przez pięć sekund, że jesteś normalną osobą, a nie, no wiesz, ty i pomyśleć o tym jak normalna osoba zobaczyła całą rzecz nie mając żadnego kontekstu… - O, mój Boże! Novikov przytaknął. - No właśnie.
***
Crush zbliżył się do frontowych drzwi Sports Center, pełni-ludzie instynktownie schodzili mu z drogi, gdy kotka nagle przecięła mu drogę. Przytknęła dłonie do jego piersi, powstrzymując go przed pójściem dalej. - To nie jest mój ślub. Crush zmarszczył brwi. - Proszę? Wzięła oddech – musiała przez całą drogę biec – i powtórzyła. - To nie jest mój ślub. On jest ojcem mojego dziecka. Ale nie żeni się ze mną. Żeni się z kompletnie kimś innym. ~ 34 ~
- I dostanie opiekę? - Opiekę, nad kim? - Nad tym dzieckiem, które ledwie sięga do piecyka, ale które zostawiasz same na godziny? - Ledwie sięga… Masz na myśli Meghan? – Roześmiała się. – Meghan ma siedemnaście lat. - Uh- och. - Poważnie, żartowałam. Słyszałeś o żartach, prawda? - Tylko, że żarty powinny być śmieszne. - Pomaga, gdy ktoś ma poczucie humoru. – Poklepała jego pierś. – Ale przy odrobinie pracy i troski, jestem pewna, że mogę trochę ci dać. - Nie dzięki. Zaskoczona, cofnęła się krok do tyłu. - Nie zamierzasz dać mi szansy, bym mogła udowodnić, że jestem wspaniałą osobą? - Ty już sądzisz, że jesteś wspaniałą sobą. Czego chcesz ode mnie? Opuściła ręce na biodra, mrużąc na niego czy. - Co? - Próbuję pojąć, czy po prostu jesteś kutasem, czy naprawdę takim spiętym, za dużo myślącym dobrym facetem? - Może ja podejmę za ciebie tę decyzję. Crush okrążył ją i odszedł, zdeterminowany uciec przed tą szaloną kotką. I, zanim drzwi się za nim zamknęły, Crush usłyszał jej warknięcie. - No cóż, jak sądzę to oznacza, że jednak jesteś kutasem, co nie?
Tłumaczenie: panda68
~ 35 ~