~ 1 ~ Rozdział 8 Cella obudziła się machając, ale jej nadgarstki zostały szybko złapane i przytrzymane, a silny głos warknął. - Ma! Cella otworzyła oc...
9 downloads
22 Views
482KB Size
Rozdział 8 Cella obudziła się machając, ale jej nadgarstki zostały szybko złapane i przytrzymane, a silny głos warknął. - Ma! Cella otworzyła oczy, natychmiast się odprężając. - Cześć, kochanie. Czyżbym znowu boksowała podczas snu? - Nie. – Meghan puściła ją. - Która godzina? - Trzecia rano. - Naprawdę? – A potem Cella się uśmiechnęła i wyrzuciła szeroko ramiona, zawijając je wokół swojej córki. – Kochanie, to twoje urodziny! Meghan przytuliła ją w odpowiedzi, ale westchnęła. - Taa. Wspaniałe urodziny. - Co się dzieje? – Cella odchyliła się do tyłu. – Ty i Josie się posprzeczałyście? - Nie. Dostałam… no wiesz. - Miesiączkę? Nie możesz po prostu tego powiedzieć? Będziesz lekarzem. - Wolę powiedzieć, że zaczęła mi się menstruacja, ale stałabyś się złośliwa. - To brzmi snobistycznie. - W każdym razie, zastanawiałam się, czy mogłabyś mnie zawieźć do tej całodobowej apteki na Jericho Turnpike? Skończyły mi się zapasy. - Twoje kuzynki nie mają niczego, co możesz użyć? - Jestem pewna, że mają… ale mają również braci, z którymi wolałabym nie siedzieć na moich urodzinach omawiając te sprawy.
~1~
Cella zadrżała, przypominając sobie życie z jej własnymi kuzynami w tym wieku. Nic nie było święte ani sekretem. Odrzuciwszy nakrycie, Cella wyskoczyła z łóżka. - Chodźmy. Po przebraniu się z szortów i podkoszulka w spodnie dresowe i T-shirt, złapała kluczyki od auta i wyszły na ulicę, którą rodzina Malone przejęła na długo przed tym jak urodziła się Meghan. To była ulica, której policja unikała. Tak samo jak każdy miejscowy złodziej samochodów czy włamywacz. Jednak, co jakiś czas, ci, którzy niezbyt dobrze znali ten teren albo myśleli, że są za bystrzy, żeby dać się złapać, przychodzili tu chcąc coś ukraść albo po prostu wywołać problemy. Taa… to nigdy dobrze się nie kończyło. Cella odjechała spod krawężnika i skierowała się do apteki. Jej córka, ziewając, oparła głowę o szybę. - Wiesz co, kochanie, zawsze możesz wziąć jeden z samochodów, jeśli musisz gdzieś jechać. - Świetnie! – wybuchła nagle jej córka. – Przepraszam, że cię obudziłam! I przepraszam, że zawracałam ci głowę, żebyś mi pomogła! Następnym razem nie będę! Cella nacisnęła hamulec, zatrzymując samochód na końcu ich ulicy. Pozwoliła rozciągnąć się trochę ciszy zanim zapytała. - Coś nie w porządku, moja droga? No cóż, nie chciała tego zrobić. - Nie, nie. Oczywiście, że nie – skłamała Meghan, mając nadzieję, że matka odpuści. Ale jak zawsze, jej matka niczego nie odpuszczała. To właśnie czyniło z Celli Malone świetnego zawodnika w hokeja i zabójcę kotów. Ale, przynajmniej, znów zaczęła jechać. - Słuchaj, Meghan, wiem, że nie lubisz głębokich, poważnych rozmów, ale nie możesz na mnie krzyczeć i nie powiedzieć mi, co się dzieje. Co ja robię źle. - Nie robisz nic źle. Po prostu w tej chwili jestem pod dużym stresem.
~2~
- Ostatnią rzeczą, jaką powinnaś mieć, dzieciaku, to stres. - Po prostu dużo się dzieje, okej? Mam szkołę, ślub taty, albo śluby. Nigdy wcześniej nie opuszczałam kraju, a teraz lecę do cholernego Izraela. - Tam jest cudownie. Spodoba ci się. I będziesz miała wszystkich z KZS, którzy będą pilnowali twojego tyłka, gdy tam będziesz. Nie mogłabyś być bardziej bezpieczna, gdybym zamknęła cię próżniowo w odpornej na przekłucia torbie, o czym myślałam. - Nie martwię się o moje bezpieczeństwo, Ma. - Zawsze powinnaś martwić się o swoje bezpieczeństwo, za każdym razem jak opuszczasz… frontowe podwórko. Oczy Meghan się przekręciły i wyjrzała przez okno. - Czy chodzi o college? Meghan skuliła się, niegotowa na tę rozmowę. Może nigdy nie będzie gotowa. - Nie wiem, czym się martwisz. Świetnie ci pójdzie na Uniwersytecie w Bostonie. - Uh-uhm. - Jesteś mądra, jesteś wspaniała – ponieważ masz moje geny – i będziesz miała Malone’ów z Bostonu, którzy będą na ciebie uważać. - Uh-uhm. - Jeśli chcesz, możemy tam pojechać i spędzić czas z rodziną, w któryś nadchodzący weekend. Sprawdzić kampus, rozejrzeć się… Zabierz ją z tego tematu! Zabierz ją z tego tematu! - To nie szkoła. To… to… - To co? - To… ty. - Ja? - I ciotki. Jej matka westchnęła i Meg mogła usłyszeć frustrację w jej głosie. - Co Deirdre ci powiedziała? ~3~
- Ma. - Ta stara suka naprawdę działa na moje cholerne nerwy. - Ma! O tym właśnie mówię. – I nie zamierzała się z tym pogodzić. – Wszystko, co robisz, to kłócisz się z ciotkami. Zwłaszcza z Deirdre. - Ponieważ jest diabłem. - Nie jest diabłem. Jest krewną. – Meg obróciła się na siedzeniu i spojrzała na matkę. – Co takiego jest w ciotce Deirdre, co cię wkurza? - Wkurza mnie? Ta kobieta mnie nienawidzi i próbuje obrócić cię przeciwko mnie od twoich narodzin. Jeszcze nawet nie wyszło łożysko, a ona już zaczęła. - Ma. - Nie Mamuj mi tu. - Wiesz, czego chcę na urodziny? – warknęła Meghan. – Żebyś nie kłóciła się z Deirdre. - Dlaczego po prostu nie poprosisz o słońce? - Widzisz? O tym właśnie mówię. – Skrzyżowała ramiona na piersi. – Takie będą moje urodziny przez cały dzisiejszy dzień. Wchodzenie między ciebie i Deirdre. - Nikt cię nie prosi, żeby wchodziła między nas. - Nie chcę, żebyś biła się ze starą kobietą! - Niech nie zwiedzie cię jej wiek. Tygrysice, którym udało się tak długo żyć, z natury są podłe i te jej zniekształcone kłykcie nie są po wypadku tylko po burdach, jakie zwykle wszczyna. - Jak ty? - Ja nie wszczynam burd, kochanie, ja je kończę. Mając dość tej rozmowy, Meg wypuściła oddech i zwróciła swój wzrok wprost przed siebie. Cisza ciągła się, dopóki nie zaparkowały na parkingu i wtedy jej matka powiedziała. - Nie chcesz, żebym biła się z Deirdre? Nie będę się biła z Deirdre. Nie będę się z nią biła.
~4~
- Co to znaczy? - To znaczy, że nieważne jak mocno naciśnie, nie pozwolę jej sprowokować się do bójki. - Ma, fizycznie nie jesteś do tego zdolna. - Mogę zrobić wszystko. - Ślizgać się na lodzie i jednocześnie bić facetów dziesięć razy większych od ciebie – to jest to, czemu możesz fizycznie podołać. Powstrzymanie się od bójki z twoją starszą ciotką? Nie bardzo. - Ale uda mi się. Dla ciebie. Nie tylko to, powstrzymam się od bójek z Deirdre, dopóki nie wyjedziesz po drugim ślubie. - Ma. - Podjęłam decyzję. - Ale dlaczego to robisz? - Ponieważ cię kocham. I nieważne, co ta stara suka ci mówi, nie opuszczę cię. Zaskoczona, Meg spojrzała na matkę. - Wiem. - Naprawdę? - Oczywiście, że tak. Przecież nie pobiegniesz na Times Square, żeby zostać dziwką. Dołączyłaś do Marines. Poza tym, nie ma mowy o porzuceniu młodego Malone’ów, kiedy masz tysiące ciotek, wujków i kuzynów w Ameryce Północnej, na Hawajach i w Puerto Rico. - Nie zapomnij o Alasce. - Ma, Alaska nie jest częścią Ameryki Północnej. - Nieważne. Kiedy Meg przewróciła oczami, jej matka roześmiała się i wzięła rękę Meg w swoją własną. Cella była pokryta bliznami, starymi i nowymi, niektóre od hokeja, niektóre od jej pracy, jako kontrahenta, a niektóre po prostu od bycia przez pięć lat Mistrzem Wschodniego Wybrzeża w walkach na gołe pięści.
~5~
- Chcę, żebyś miała najlepsze urodziny, jakie możesz mieć z twoją osobowością… - Dzięki. - … i jeśli to oznacza znoszenie tej złośliwej starej kobiety i jej irytujących machinacji, zrobię to. Ponieważ cię kocham i chcę, żebyś była cholernie szczęśliwa. - Uh… - A teraz chodźmy do tej apteki i kupmy ci te pieprzone tampony. Ja funduję! Meg patrzyła jak jej matka wysiada z samochodu i zatrzaskuje za sobą drzwi. - Nigdy nie będę się nudziła w tej rodzinie – westchnęła, otworzyła drzwi i podążyła za swoją matką do apteki.
Tłumaczenie: panda68
~6~
Rozdział 9 Po jeszcze kilku godzinach snu i serdecznym urodzinowym śniadaniu z Meg, gdzie Meg gotowała, Cella była na swoim piątym, niedzielno popołudniowym okrążeniu wokół sąsiadów, kiedy w końcu przyznała, że coś zdecydowanie się dzieje, i że to nie ma nic wspólnego z przygotowaniami do wieczornego przyjęcia urodzinowego Meg. Cella zauważyła to, gdy za każdym razem mijała dom lub kamper swoich krewnych, niektórzy ją witali, pytali jak się miewa, czy może chce kawy albo czy chce pogadać. Malone’owie nie gawędzili. Oni plotkowali, ale tak to nazywali. Plotkowali. Zamiast zapytać jednej z ciotek, ciotecznej babki albo kuzynów, co się dzieje, pobiegła z powrotem do domu rodziców. Ale wiedziała, że to był błąd jak tylko weszła do kuchni. Znowu, jej ojciec, bracia i ciotki tłoczyli się wokół stołu, ale teraz była tu jeszcze matka z ustami w napiętej, nieszczęśliwej linii. Wszyscy szeptali coś do siebie nawzajem i wyglądało, jakby się kłócili. - Och! – zawołała jej ciotka Maureen, trochę zbyt radośnie. – Spójrzcie, kto wrócił! Dysząc, z potem ściekającym na podłogę, Cella wpatrzyła się w swoją rodzinę. Również się wpatrzyli, a potem uśmiechnęli. Wszyscy się uśmiechnęli. Do niej. Nawet ciotka Deirdre. Wtedy to Cella poszła do swojego pokoju i bardzo potrzebnego prysznica. Właśnie spod niego wyszła, sięgając po ręcznik, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. - Taa? – odezwała się ostrożnie. Ale kiedy zza drzwi wychynęła Jai, Cella odetchnęła. – Dzięki Bogu to ty. - Co jest? Cella pokazała Jai, żeby zamknęła drzwi. - Myślę, że oni knują moją śmierć. Jai się roześmiała, a potem przestała. - Och. Ty nie żartujesz.
~7~
- Dziwnie się zachowują. Coś knują. Malone’owie tak po prostu nie uśmiechają się do ciebie… chyba, że jest w to wmieszany jakiś kant albo uderzenie dechą w tył głowy. - Taa. – Jai przygryzła dolną wargę. – Albo martwią się o ciebie i twoje szczęście? - To są Malone’owie. Gówno ich obchodzi moje szczęście. - I tu się mylisz. Wydają się kochać cię bardziej niż zdajesz sobie sprawę. Oczy Celli się zwęziły. - Dlaczego tak mówisz? Co się dzieje? - Chodzi o nadchodzący ślub w rodzinie. - Czyj ślub? Shannon? Sinead? Annie? Emmy? Elli? - Nie. - Johnny’iego? Jacka? Conora? Jamie’go? - Mój Boże, proszę przestań. Mówię o ślubie Bri. - Bri nie jest rodziną. - Tylko ojcem twojej córki. - To nie czyni z niego rodziny. Tylko samcem rozpłodowym. Jai się uśmiechnęła. - Uwielbiam kręcić się koło was. Nigdy nie zawiedliście mnie w kwestii rozśmieszenia. - Wypluj to, Davis. Co się dzieje? - Mają obawy. O tym jak wpłynie na ciebie ślub Bri i Rivki. - Na mnie? Co ze mną? – Ślub był na etapie planowania, co odczuwało się jak wieczność, i chociaż Meghan mogła mieć jakieś obawy, co do tego wydarzenia, dlaczego w ogóle to obchodziło rodzinę? A zwłaszcza, dlaczego nagle martwią się o Cellę? - Rodzina martwi się, że to wszystko cię przygnębiło. Zaręczyny. Ślub. Cella zamrugała.
~8~
- Nie, w ogóle. - Że ukrywasz swój ból za fasadą. - Fasadą czego? - Generalnie dobrego humoru i brawury. - Zawsze mam dobry humor. I jestem pełna brawury. - To prawda. - Poza tym. Jak mogę być wkurzona? Jestem świadkiem. - Uh-uhm. - Moja matka jest planistką tego ślubu i to ja ją prosiłam, żeby to zrobiła. Mają inną planistkę na ceremonię w Izraelu, na którą Meghan jest zaproszona. - Uh-uhm. - I jedynym powodem, dla którego reszta Malone’ów nie jest zaproszona to, no cóż… wiesz… ta rzecz. - Racja. Ta rzecz. - Co nie było moją winą, ale mojego kuzyna, który zwrócił prawie wszystkie dzieła sztuki, w tym Moneta, do Izraela. - Jestem w pełni świadoma. - Nie tylko to, bo kiedy Bri powiedział mi, że żeni się z Rivką, powiedziałam, Taa. To wspaniale. I mógłbyś przysłać swój czek na utrzymanie zanim wyjedziesz na swój miesiąc miodowy. - Jestem pewna, że to zrobiłaś. - W takim razie, dlaczego ktokolwiek z nich miałby być zaniepokojony? - Myślę, że mają złudzenie, że ci zależy. - Zależy mi na moim dziecku. Nie zjem jej na urodziny ani nic podobnego. Zależy mi na tobie. Moich rodzicach. Josie, oczywiście. Toleruję moich braci. Jai przytaknęła. - Zgadzam się z tym wszystkim. ~9~
Odwracając się z powrotem do lustra, Cella powiedziała. - Mój Boże, moje rodzina jest szalona. To żaden wielki problem. Po ślubie to wszystko ucichnie. - No cóż… Cella ponownie obróciła się do przyjaciółki. - No cóż, co? Jai znowu przygryzła dolną wargę zanim oświadczyła. - Rozmawiają o swatach. Cella cofnęła się na umywalkę. - Nie! Jai uniosła ręce. - A teraz nie panikuj. - Nie panikuj? Straciłaś rozum? – Cella mogła się założyć, że to był pomysł ciotki Deirdre. Jej matka zawsze mówiła, że Deirdre potrafi przekonać większość Malone’ów, że John F.Kennedy był protestantem. I podczas gdy Kathleen rządziła kobietami Malone w Nowym Jorku, to Deirdre była jej odpowiednikiem napastnika. Tyle tylko, że ona była o wiele bardziej podła niż Cella mogłaby marzyć będąc na lodzie. Jai wyciągnęła rękę i poklepała dłoń Celli. - Nie martw się. Twój ojciec powiedział, że to niepotrzebne… - No, przynajmniej on jest rozsądny. - … ponieważ już masz chłopaka. - Chłopaka? Jakiego chło… – Cella odetchnęła. – Och, nie. - Wiesz, o kim mówił? - Boże. Niedźwiedź. Niedźwiedź polarny z piątkowej nocy. – Opowiedziała Jai, co wydarzyło się z niedźwiedziem w ich drodze powrotnej do domu z meczu. – Chryste, myślałam, że tata wie, iż on nie jest moim chłopakiem.
~ 10 ~
- Najwyraźniej tego nie wiedział. I wszystko wskazuje na to, że polubił tego faceta. To fajny, trochę onieśmielony chłopak, według niego. Co doskonale się składa, ponieważ możesz użyć tego niedźwiedzia, by twoje ciotki zeszły z ciebie. Choć na chwilę. - O czym ty mówisz? - Twoja mama powiedziała mojej mamie, że skoro masz już chłopaka, twoje ciotki wycofają się ze swatania. Problemem jest przekonanie Deirdre, że masz chłopaka. Że Butch się myli. - I tak jest! Żartowałam, kiedy powiedziałam, że to mój chłopak. - Twój ojciec wydaje się to przegapił. - Jak mógł to przegapić? - To nie ma znaczenia. Ale może gdybyś użyła swojego czaru Malone’ów, mogłabyś namówić tego faceta, żeby ci pomógł. - Pomógł w czym? - W udawaniu przez kilka dni, że jest twoim chłopakiem. Daj mu bilety na następną grę albo coś takiego. Jestem pewna, że za to pomoże, bo mówiłaś, że jest fanem. Cella nie była taka pewna. - Nie rozumiesz. Ten niedźwiedź ledwie mnie toleruje i myśli, że jestem złą matką. - Dlaczego myśli… ? – Jai przewróciła oczami. – Znowu to zrobiłaś? Udawałaś, że Meghan ledwie umie zawiązać swoje buty, ale zostawiłaś ją samą, by zadbała sama o siebie? Cella wzruszyła ramionami. - Trzeba było tam być. W tamtym czasie to było śmieszne. - Śmieszne czy nie, masz problem. Prawdopodobnie mogłabyś namówić jednego z zawodników, by krył ci tyły, albo kogoś z KZS, by udawał twojego chłopaka, ale twój ojciec już poznał tego niedźwiedzia. Jednak, jestem zaskoczona, że jest okej z niedźwiedziem. Myślałam, że Malone’owie będą zgodni, on musi być tygrysem. - Tylko wtedy, gdybym już nie miała dziecka. Moje ciotki są szczęśliwe, ponieważ byłam dobrą małą kobietą Malone’ów i dałam im dziewczynkę, by podążała rodzinną
~ 11 ~
tradycją. Co po prostu zostawiło mnie szeroko otwartą na cokolwiek, co ciotki mogłyby wygrzebać. Ale założę się, że to sprawka Deirdre. Próbuje zacząć ze mną bójkę. - Ona zawsze wszczyna z tobą bójki. - Taa, ale… - Taa, ale co? Cella wypuściła oddech, jej szyja się napięła. - Ale obiecałam Meghan, że nie będę walczyła z Deirdre aż nie będzie po ślubie. Jai roześmiała się głośno, dopóki nie zdała sobie sprawy, że Cella z niej nie żartuje. Wtedy przestała. - Och… mówisz poważnie. - To długa historia powiązana z boksowaniem podczas snu, tamponami i wczesno poranną jazdą do apteki. Nie chciałam w to wchodzić. - Nie sądzę, żebym chciała, być w to wchodziła. - Co za stara suka. Założę się, że wie. Założę się, że wie, iż obiecałam Meg nie walczyć z nią. - Teraz jesteś paranoikiem. - Nie jestem. Ona wie, że nigdy nie zgodzę się na swatanie, co wywołała cały łańcuch wydarzeń, a potem sprawi, że będę źle wyglądała w oczach mojego dziecka. Zamiast z tym dyskutować, Jai zapytała. - Więc, co zamierzasz zrobić? - Po prostu porozmawiam z rodziną. Spokojnie. Racjonalnie. Jasno powiem, że te rytuały starej szkoły nie pasują już do nowoczesnego społeczeństwa. Jasno powiem jak śmieszne jest to wszystko. - To znaczy, że zamierzasz zachowywać się jak dorosła osoba? - Tak. Jestem trzydziestosześcioletnią dorosłą osobą i mogę zachowywać się jak jedna z nich.
~ 12 ~
Zdeterminowana, Cella skończyła się wycierać i ubrała w spodnie, czarny T-shirt i tenisówki. Z Jai u swojego boku, wróciła do kuchni. I znowu, gdy weszła, jej rodzina zaprzestała jakiejkolwiek rozmowy, jaką prowadziła, i wpatrzyła się w nią. - Gdzie dziecko? – zapytała Cella. - W centrum handlowym z Josie, wykorzystuje bony towarowe, które dostała na urodziny. Doskonale, ale zanim Cella mogła kontynuować, odezwała się ciocia Kathleen. - Pamiętasz swojego kuzyna Pete’a? Mieszkającego w Atlantic City? - Kuzyna? – spytała cicho Jai. - Czwarty kuzyn, dwukrotnie zwolniony – wytknęła Cella. – Taa, pamiętam go. Dlaczego? - Nadal mówię… – zaczęła Barb, ale Kathleen uniosła palec, uciszając matkę Celli. Ku rozdrażnieniu Barb. - Trzymaj się od tego z dala, Barbaro Feeney. - Teraz ona jest Malone, nawet jeśli stale o tym zapinacie. I to właśnie dlatego, Cella była przekonana, że jej matka głęboko kocha jej tatę. Bo była kobietą o silnej woli i wżeniła się w tą rodzinę? Lepiej, żeby to była miłość. - Handluje kamperami – wyjaśniła ciotka Maureen ponad sprzeczką Barb i Kathleen. – Może wszyscy moglibyśmy tam pojechać i go odwiedzić. Czy to nie byłoby miłe? Cella i Jai spojrzały na siebie, a potem Cella zapytała. - Pojechać tam? - Pewnie. Możemy pograć na automatach, może w oczko, a ty spędziłabyś trochę czasu z Petem i resztą rodziny. - Czy większość salonów gier Malone’ów nie jest pod oskarżeniem federalnym? - Federalni nic nie mają – wtrąciła się Deirdre, patrząc groźnie na swojego brata. - I naprawdę sądzicie, że Pete zostawi swój interes i przeprowadzi się tutaj? – zapytała Barb.
~ 13 ~
- Dobra dziewczyna przeprowadzi się tam. - Jeśli bycie dobrą dziewczyną jest faktycznym wymaganiem, czy to nie wyklucza wszystkich kobiet z rodziny Malone? – odparowała Barb. - Nie wiem, w czym problem – powiedziała Deirdre. – Zawsze chciała odejść. Skoro tak, zrobi też dobrze dla rodziny. Więc proszę ma szansę. - Naprawdę myślisz, że zostawię moje dziecko? – zapytała Cella. - Zostawiłaś ją za pierwszym razem – rzuciła Deirdre. – Za drugim. I myślę, że będzie trzeci. - Suka! – ryknęła Cella. Ona i Deirdre rzuciły się na siebie w tym samym czasie, więc jej ojciec i ciotki przytrzymały Deirdre, podczas gdy Jai pchnęła Cellę całym swoim ciałem w stronę drzwi. - Wrócimy – zawołała Jai ponad wrzaskami. Chwyciła kluczyki od jednego z rodzinnych samochodów i nadal pchała Cellę aż znalazły się za drzwiami i na podwórku. - Powinnaś była mi pozwolić kopnąć ją w dupę za ten ostatni docinek! - Obiecałaś – przypomniała jej Jai zanim zacisnęła uścisk na ramieniu Celli i zaciągnęła ją do samochodu. – Poza tym, nie możesz bić starej kobiety. - W latach siedemdziesiątych ta stara kobieta była mistrzem walk na nagie pięści Malone’ów. - Racja. I również dlatego nie możesz pozwolić pobić się przez nią. Twoje kruche ego Malone’ów nigdy nie doszłoby do siebie. Zatrzymały się przy ciemnoniebieskim Suv-ie. - Ona zamierza się mnie uczepić, Jai. Nie ma nic do stracenia, ponieważ niczego nie obiecała. Ale jeśli będę się z nią biła, skończę łamiąc słowo, czego Malone’owie nigdy nie robią… jednemu ze swoich, i nie mówię tu o ogólnej populacji, oczywiście. - Wiem, skarbie. - Więc, co mam zrobić? – wściekała się Cella. - Chwytaj za telefon i wytrop tego niedźwiedzia. Ja poprowadzę.
*** ~ 14 ~
- Okej – powiedziała Cella, kiedy Jai zatrzymała się przed miłym, małym domkiem w Queens. – To jest adres, który podała mi MacDermot. - Jest śliczny. - Nieważne. Jai położyła rękę na ramieniu przyjaciółki. - Będzie dobrze, Cella. Obiecuję. - Ona próbuje wejść między mnie, a moje dziecko. - I jak do tej pory jej się nie udało. - Naprawdę? - Hej, posłuchaj mnie, Meghan cię kocha. Zawsze będzie cię kochała. I nic, co zrobi Deirdre tego nie zmieni. - Skoro w to wierzysz, dlaczego jesteś tu ze mną? - Ponieważ jestem twoim stukniętym pomocnikiem? - Stuknięty pomocnik z zaawansowanym stopniem medycznym, który potrafi naprawić tętnice i zastawki serca? - Mówisz pomidor… – Kiedy Cella jęknęła i zaczęła pocierać skronie, Jai przypomniała jej. – Wiesz, że może być o wiele gorzej. - Próbują zeswatać mnie z kuzynem, Jai. - Nie z bliskim kuzynem. - Nie w tym rzecz! Zdając sobie sprawę, że nie uspokoi Celli słowami, Jai wskazała na niedźwiedzia siedzącego w fotelu na ganku. – Czy to on? - Taa. To on. - Nie wygląda na nerwowego. – Cella powiedziała Jai, że niedźwiedź jest nerwowy. Ale raczej wydawał się być zadowolony siedząc tak. I był przystojny. Duży chłopiec z białymi włosami i czarnymi oczami, z czapeczką Rangersów na swojej głowie. - No cóż, jest nerwowy. Więc życz mi szczęścia.
~ 15 ~
Jai zgasiła silnik i spojrzała na nią. - Chcesz, żebym poszła z tobą? - A po co innego tu jesteś? - Bo znam obszar Queens? - Słuchaj, mam tylko jedna szansę. Więc proszę cię jak przyjaciółkę… nie pozwól mi tego spieprzyć. - Taa, ale nie miałaś nic przeciwko okłamując swojego ojca? - Nie, nienawidzę tego robić. – Jai nie miała wątpliwości, że Cella uwielbiała swojego ojca i vice versa. Podobnie jak u Jai i jej ojca, Cella była protegowaną Butcha, jego dumą i radością. Kochał swoich synów, ale to jego córka była tą, którą nie mogła zrobić nic złego. - Ale – mówiła dalej Cella – jak tylko dzieciak wyjedzie do Izraela ze swoim ojcem, będę mogła rozprawić się z Deirdre i powiedzieć ojcu prawdę. Wierz mi, łatwiej będzie użerać się z tym trudnym niedźwiedziem niż odwieść rodzinę od tych swatów, kiedy są na fali. Jai uświadomiła sobie, że przyjaciółka ma rację. - W porządku. Chodźmy. Tylko pamiętaj… chłodno i spokojnie. – Dwa słowa, których większość Malone’ów nie znało. – Potrzebujesz pomocy tego faceta, więc nie pozwól mu wpędzić się w jeden z tych twoich momentów. Cella kiwnęła głową. - Zrobię, co będę mogła. To było wszystko, o co mogła prosić Jai. Wysiadły z rodzinnego SUV-a i ruszyły w stronę domu, zatrzymując się u dołu schodów. - Cześć – powiedziała Cella i słabo pomachała. Głowa niedźwiedzia powoli się obróciła, jego czarnookie spojrzenie skupiło się na nich. Z leniwym uśmiechem odparł, Cześć. I wtedy Jai zobaczyła jak całe ciało Celli się napina – i to nie w dobry sposób.
~ 16 ~
Oczy Celli się zwęziły. - Co u ciebie? – zapytała, wchodząc na jeden stopień i opierając rękę na balustradzie. - U mnie świetnie. A u ciebie? - Dobrze. Zaczerpnął głęboki wdech, jakby cieszył się świeżym powietrzem Queens w ten niedzielny poranek, jego wzrok rozejrzał się wkoło zanim do niej powrócił. - Co mogę dla ciebie zrobić? Kiedy Cella nie odpowiedziała, Jai przysunęła się trochę bliżej. - Potrzebujemy przysługi. - Małej przysługi czy dużej przysługi? - No cóż… Zabrał nogi z balustrady i oparł łokcie na kolanach. - Dlaczego obie nie podejdziecie bliżej i nie powiecie, czego chcecie? Będę bardziej niż szczęśliwy, by móc wam pomóc. Jai zrobiła kolejny krok, ale Cella wyrzuciła wolne ramię i umieściła naprzeciw na drugiej balustradzie, przeszkadzając Jai pójść dalej. Odczekała chwilę aż przyjaciółka złapie wiadomość. Potem Cella sama pokonała schody, zatrzymując się na górze. - Wydajesz się być dzisiaj w lepszym humorze – zauważyła. Roześmiał się lekko. - Wiem. Wiem. Czasami potrafię być kutasem. Staram się nie być, ale nie potrafię się powstrzymać. Po prostu staję się… spięty. – Zmierzył Cellę od głowy do stóp i z powrotem. – Może potrzebuję czegoś, co by mnie odprężyło. Zanim Cella mogła odpowiedzieć na tę małą, niezbyt subtelną aluzję, włączył się telefon niedźwiedzia. Warknął lekko, spojrzał na wyświetlacz i skrzywił się. - Muszę odebrać. Zaraz wrócę.
~ 17 ~
Podszedł do frontowych drzwi, ale obejrzał się na nią zanim wszedł do środka. - Nigdzie nie idźcie. – Z mrugnięciem, wkroczył do domu i zamknął drzwi. - Dlaczego jesteś taka spięta? – zapytała ją Jai, wchodząc za nią po schodach aż na ganek. - Nie wiem. - No cóż, przestań. Zniechęcisz go. Myślałam, że chcesz jego pomocy. - Chcę, ale… - Ale… co? Cella potrząsnęła głową. - Nie wiem. Po prostu dziwnie się zachowuje. - W jaki sposób? Cella prawie się roześmiała. Cała Jai. Uwielbiała wyciągać takie bzdury. Analizować. Chociaż z początku żaden z Malone’ów sobie tego nie uświadamiał, dobrze było mieć Davis’ów, jako część ich rodziny. Byli racjonalni do irracjonalności Malone’ów. - Słuchaj, facet, którego spotkałam kilka ostatnich razów, był całkowicie spiętym, grymaśnym facetem. Wyglądał jak masowy zabójca, ale pod grymasem i ledwie tolerancyjnym usposobieniem był ten… ten… skaut. - A ten facet? - Za dużo się uśmiecha i wydaje się być tego rodzaju skautem, który pomógłby starszej pani przejść przez ulicę, żeby mógł ją porzucić i pozwolić zostać uderzoną przez ciężarówkę. - Dlaczego po prostu nie powiesz, że nie wiesz jak poradzić sobie z miłym facetem? - Wiem, że nie wiem jak poradzić sobie z miłym facetem. To dlatego torturuję tego mężczyznę za każdym razem jak go widzę. Ale nie czuję się do torturowania go w tej chwili. Czuję się, jakbym chciała strzelić mu w głowę. - Czy kiedykolwiek masz niewielkie emocje, Cella? Takie malutkie? Które nie dotyczą ani seksu ani śmierci?
~ 18 ~
- Jestem tygrysem. Albo pieprzę albo kogoś zabijam. Nie potrafię tak siedzieć na drzewie i wylegiwać się jak wy. - Pumy od tak sobie nie siedzą na drzewach i wylegują. Rozglądamy się za naszym następnym posiłkiem. - Hej. Cella spojrzała na daleki koniec ganku. Niedźwiedź, teraz bez swojej czapeczki Rangersów i z włosami sczesanymi ze swojej twarzy, stał poza balustradą i przyglądał się jej i Jai. - Co ty robisz? – zapytała go Cella. - Cieszę się pięknym dniem. A ty? Cella zerknęła na Jai i jej przyjaciółka potrząsnęła lekko głową. Jej również przestało się to podobać. - Gdzie twoja czapka? – spytała Cella. - Moja czapka? - Taa. Ta, którą miałeś na sobie dwie minuty temu? Ta czapka? - Och. Moja czapka. Taa, uhhh… Frontowe drzwi się otworzyły i niedźwiedź – no wiecie, ten, który właśnie obszedł wkoło dom – wyszedł na zewnątrz, w tej odrażającej czapce Rangersów z powrotem na miejscu, więc teraz były tu dwa niedźwiedzie. Dwie dokładne kopie. - Więc… gdzie… – Drugi niedźwiedź się zatrzymał, spojrzał na koniec ganku i stojącego tam, wyglądającego podobnie, niedźwiedzia. Kiedy spojrzał z powrotem na Cellę i Jai, uśmiechnął się i powiedział. – Mogę to wyjaśnić… - Co się dzieje? – powiedział zza niej kolejny, bardziej nerwowy głos. Cella spojrzała przez ramię i odczuła tylko ulgę na widok tego przejmującego grymasu, tych antycznych dżinsów i cholernej czapki Islanders na jego głowie. Rangersi? Naprawdę? Przynajmniej jej niedźwiedź rozumiał lojalność. - Pytałem – niedźwiedź, przy którym obudziła się naga, podszedł bliżej, z torbą z zakupami w ręce – co, do diabła, tu się dzieje? - Czy nie możemy tak prostu odwiedzić brata? ~ 19 ~
- Nie czas i miejsce, by o tym mówić. Nie. - Możesz uwierzyć w to jak nas traktuje? – zapytał Cellę ten w czapce Rangersów. – Urodził się tylko kilka minut wcześniej i nigdy nie ma dla nas czasu. Czy to jest sprawiedliwe? - Nie wspominałeś o tym wszystkim – zauważyła Cella – gdy go udawałeś. Crush rzucił torbę z zakupami, jego grymas stał się jeszcze gorszy, a jego ciało drżało. - Wciąż to robisz? – ryknął. Cella się roześmiała i ruszyła po schodach. Poczuła machnięcie ręki Jai obok swojego T-shirta, nie chwytając jej, gdy zrobiła dziki ruch, by ją zatrzymać. - Hej chłopcy – droczyła się Cella. – Złapaliście w ten sposób wiele dziewczyn? Udając siebie nawzajem? - Byliśmy dziećmi – wyjaśnił ten w czapce, wciąż się uśmiechając. – Nie znaliśmy nic lepszego. - No cóż, wiecie co? – zapytała Cella, podchodząc do niego bliżej. – Jestem dorosła. A nadal nie znam nic lepszego. A potem Cella rąbnęła zadowolonego z siebie drania pięścią prosto w twarz. Crush miał tylko ułamek sekundy, żeby się roześmiać, zanim Chazz przeskoczył przez poręcz i wylądował na ganku. Crush jak strzała pomknął schodami, gotowy pobić brata zanim pozwoli, żeby następny skrzywdził Malone. Ale Chazz złapał krwawiącego, ryczącego Graya i szarpnął go w tył. - Chłopie – powiedział Chazz, z okrągłymi oczami – znam ją. - Co? - Znam ją. Ona gra w Mięsożercach. To… to Nagie Kłykcie Malone. – Obaj gapili się na tygrysicę. – Zostałeś właśnie uderzony w twarz przez pieprzoną Cellę Malone! Crush przewrócił oczami. Jego bracia byli takimi idiotami. I jak Chazz poznał Malone na pierwszy rzut oka? Prawdopodobnie wśliznął się do szatni drużyny, drań jeden.
~ 20 ~
Chazz desperacko przeszukiwał kieszenie swoich dżinsów i wiatrówki, dopóki nie wyciągnął pisaka. - Możesz podpisać się na moim ramieniu? – Wyciągnął pisak w jej stronę. - Na moim torsie. Możesz się podpisać na moim torsie? – Krwawiący opuścił głowę, Gray uśmiechnął się do Chazza. – Nie mogę się doczekać, kiedy Marcie to zobaczy. - Marcie? - Jego żona – wyjaśnił Crush Malone. – Gray nie wspominał o niej? Malone wycelowała oskarżycielski palec w jego brata. - Uderzałeś do mnie, podczas gdy twoja żona siedzi w domu i czeka na twój powrót? Crush bardzo w to wątpił. - Czego nie wie… Malone znowu zamachnęła się pięścią, ale Chazz uniósł ręce. - Czekaj, czekaj. Uderz mnie. Crush zamrugał. - Chcesz, żeby cię uderzyła? - Przecież to Nagie Kłykcie Malone, chłopie! Crush się pochylił i powiedział przy uchu Malone. - Proszę powiedz mi, że nie byłem taki zły z twoim tatą. - Byłeś, ale przy tym byłeś naprawdę uroczy. To jest po prostu denerwujące. - Czekaj chwilę. – Gray się wyprostował, starł krew ze swojego nosa. – Co ona tu robi – jego brat przyjrzał mu się z pogardą – z tobą? - Jestem jego dziewczyną – powiedziała Malone. Crush westchnął. - I znowu to samo?
~ 21 ~
- Nie zaczynaj. - Ty? – powiedzieli razem Gray i Chazz. – Ty? - Spotykasz się z Marcellą Malone? – Chazz nawet nie ukrywał swojego niesmaku. – Jak to jest w ogóle możliwe? - Co, do cholery, to miało znaczyć? - Myśleliśmy, że wciąż jesteś dziewicą Crush ruszył, żeby uderzyć Graya, ale Malone weszła przed niego, dając radę powstrzymać go niewiele robiąc. Chcąc, żeby jego bracia sobie poszli, Crush zapytał. - Nie macie żon i dzieci, żeby iść do domu? Nie chciałbym myśleć, że przyszliście tylko po to, by uczynić mój dzień nieszczęśliwym. Gray uśmiechnął się kpiąco. - Nie zapytasz nawet, dlaczego tu jesteśmy? - Wiem, dlaczego tu jesteście i możecie jej powiedzieć nie. - Wszyscy wiemy, że ona nie przyjmie nie za odpowiedź. - To i ewentualne uszkodzenie wątroby, a jest w tym na dobrej drodze ze swoimi doświadczeniami, nie jest moim pieprzonym problemem. A teraz wynocha. Chazz wyrzucił ręce w górę i ruszył, by ich obejść, ale Gray porwał mu pisak i zapytał Malone. - Sądzisz, że nadal mogę dostać twój… Malone wyrwała pisak z ręki Graya. Jego brat odskoczył do tyłu i Crush złapał ramię kotki zanim ta mogła zacząć wybijać z niego głupoty przed wszystkimi sąsiadami. Śmiejąc się, Gray podążył za Chazzem. Crush patrzył, dopóki jego bracia nie wsiedli do swojego samochodu i nie odjechali. Potem wrócił do schodów ganku, podniósł zakupy i skierował się do domu – zamykając za sobą drzwi.
Tłumaczenie: panda68
~ 22 ~