~ 1 ~ Rozdział 12 Wylądowali w Starbucks na końcu ulicy i Toni nie tylko zmusiła wilka do wypicia dużego kubka kawy, ale także do zjedzenia kilku cyna...
4 downloads
17 Views
398KB Size
Rozdział 12
Wylądowali w Starbucks na końcu ulicy i Toni nie tylko zmusiła wilka do wypicia dużego kubka kawy, ale także do zjedzenia kilku cynamonowych bułek i trzech kawałków ciasta kawowego. Nie było to najzdrowsze śniadanie, ale była pewna, że to mu pomoże. - Więc, o co chodzi? – zapytała, gdy już wiedziała, że Johnny jest spokojniejszy. – Co cię martwi? - Wszystko. Toni się uśmiechnęła. - Wszystko, hm? Więc... gospodarka? Wojny w innych krajach? Kto wygra finał Super Bowl w futbolu w tym roku? Więc wszystko? - Ponieważ nie obchodzi mnie nic z tego… nie. - Ja tylko dałam przykłady. Więc, o co chodzi? Tak naprawdę? - A co, jeśli nie jestem tak dobry, jak myśli twoja matka? – zapytał w końcu, robiąc olbrzymi skok wiary w pokazanie Toni jego słabości, jego prawdziwego strachu. - Musisz być – stwierdziła Toni otwarcie – ponieważ, jeśli o to chodzi, moja matka nigdy się nie myli. Jest całkowicie bezużyteczna w większości podstawowych spraw, jak na przykład w matematyce, prawidłowym używaniu czasów, gdy mówi po włosku, i chociaż umie zrobić śniadanie, to najprawdopodobniej podpaliłaby dom, gdyby spróbowała ugotować posiłek. Jednak, gdy chodzi o muzykę... gdy chodzi o to, co robisz... moja matka nigdy się nie myli. - Ale – przełknął kolejny kawałek kruchego ciasta – co jeśli tym razem jest w błędzie? O mnie? - Ponieważ masz ten rodzaj mocy, prawda? Masz dość narcyzmu w sobie – dokuczała. Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, zanim przyznał. ~1~
- Masz rację. Jestem żałosny. – A potem opuścił głowę nisko nad stół i westchnął... dramatycznie. Przewracając oczami, Toni wyjęła telefon brata z kieszeni i, trzymając go pod stołem, szybko napisała do matki. To była umiejętność, którą rozwinęła przez lata... pisanie bez patrzenia. Nauczyła się tego od Oriany i to była umiejętność, z której była zadowolona, szczególnie w takiej sytuacji jak ta.
Starbucks na narożniku. Tu Toni. Potrzebuję cię. Kolejna dusza została zniszczona. Przez twoją odlotowość.
Po kilku minutach wpatrywania się w czubek głowy Johnniego, Toni zobaczyła matkę pędzącą ulicą. Zatrzymała się gwałtownie, gdy doszła do drzwi Starbucks, nabrała tchu, odsunęła włosy z twarzy i spokojnie wkroczyła do kawiarni. Ponownie, Toni zdołała powstrzymać śmiech tylko przygryzając wnętrze policzka. Jackie, jakby od niechcenia, zamówiła herbatę u jednego z baristów zanim swobodnie podeszła do ich stolika. Jej matka została królową bycia swobodną po całej serii treningów nad samą sobą. - Hej, dziecino – powiedziała do Toni. – Co ty tutaj robisz... czekaj. Johnny? Co ty tu robisz? Głowa wilka spadła ze stołu, zamrugał szybko i spojrzał przestraszony brązowymi oczami na Jackie. Jackie udawała, że myśli, palcem stukając w brodę. - Nie byliśmy umówieni na spotkanie, prawda? - Przepraszam, Pani Jean-Louis. Ja... Ja... to po prostu... - Nie martw się o to. – Jackie machnięciem ręki przerwała spanikowane jąkanie się Johnnego. – Sama mam straszny problem z zapamiętaniem spotkań. I dlatego pomaga mi w tym mój partner. Prawda, Toni?
~2~
- Pewnie – skłamała Toni, ponieważ jej ojciec prawdopodobnie spóźniłby się na swój własny pogrzeb, gdyby Toni nie upewniła się, że tak nie zrobi. Jackie podeszła do lady i odebrała swoją herbatę, a potem wróciła i usiadła obok Toni. - A więc – zapytała, nakrywając herbatę, – o czym rozmawialiście? Johnny spojrzał na Toni, oczami błagając ją, żeby nic nie mówiła. - O filmach – znowu skłamała Toni. Prawdę mówiąc, Toni kłamała tak dużo, tylko po to, by pomóc swojej matce. - Kocham filmy – stwierdziła Jackie. – Jakie są twoje ulubione, Johnny? Interesują cię takie science fiction, czy takie z dużą ilością wybuchów? Osobiście nie cierpię romansideł ani takich, które wyraźnie nastawione są na wyciskanie łez. Nie cierpię tego. Wiedząc, że jej matka poradzi już sobie z załatwieniem sprawy, Toni podniosła swój plecak i ześliznęła się z krzesła. I teraz, po załagodzeniu tego małego dramatu, Toni wiedziała, że cholernie łatwo będzie rzucić jej tę pracę.
***
Ricky stał oparty o jeden bok futryny drzwi biura, Rory opierał się po przeciwnej stronie, a Reece stał między nimi z ramionami skrzyżowanymi na swojej klatce piersiowej. Razem patrzyli na dużego samca lwa, który zabawiał się ze swoją żoną. Oczywiście, to było jego prawo. Spółka częściowo była jego. - Mace – zapiszczał chichocząc w pełny człowiek. – Przestań! Miał biedaczkę przyszpiloną do biurka swoimi potężnymi lwimi udami, jednocześnie po męsku trzymając – albo raczej w tym przypadku, na lwi sposób – Desiree MacDermot-Llewellyn, detektyw pierwszego stopnia w oddziale zmiennych NYPD. - No, Dez – naciskał wielki kot. – Daj mi tylko dziesięć minut. - To brzmi niezbyt imponująco jak na byłego członka Navy.
~3~
- W przeciwieństwie do twoich braci z Marine... Navy SEAL potrafią wykonać swoją robotę - szybko, sprawnie i ku zadowoleniu wszystkich. My nie tylko szturmujemy plaże, dziecino. Bierzemy cały cholerny kraj. Ricky popatrzył na swoich braci i obaj przewrócili oczami zdegustowani. Koty były wystarczająco złe, ale wojskowe koty mogły być jeszcze gorsze. Łącząc tę grzywę z umiejętnością obrony sprawiało to tylko, że większość z nich stawała się całkowicie nieznośna. - Co robicie? – zapytał głos zza Rickego i jego braci, i, ze wstydem musiał przyznać, że wszyscy zareagowali tak, jak każda zdrowa na umyśle osoba, by zareagowała, kiedy nagle zjawia się za nimi duży polarny niedźwiedź – krzyknęli jak dziewczynki i gwałtownie się obrócili, z obnażonymi kłami, wysuniętymi pazurami, gotowi do walki na śmierć. Jedząc coś, co pachniało jak suszone mięso foki, Lou Crush Crushek wpatrywał się w nich, niewzruszony ich przestraszoną reakcją. W odróżnieniu od grizzly, polarne nie odlatywały na każdą najmniejszą prowokację. Oczywiście, u polarnych było bardziej prawdopodobne, że zjedzą kogoś, tylko dlatego, że gdzieś tam na krze wyrzuciło morsa, którego zwietrzyły z odległości kilometrów, i, no wiesz… ten człowiek stał tuż przed nim. Crushek kiwnął głową na Reece'a. Ricky wiedział, że kiwał głową na Reece'a, tylko dlatego, że Reece był jedynym wśród nich, który grał profesjonalnie w hokej. Reece nie był najlepszym z Mięsożerców, ale był jedynym, który wydawał się być więcej niż skłonny do poświęcenia się i dostania się między zawodników innego zespołu, by strzelić potencjalnego gola. Wilk miał więcej operacji, niż wypadało mieć przez ostatnie kilka lat, ale naprawdę kochał hokej, a jego osobowość dała mu wyróżnienie fanów. - Jak się masz, Crush? Niedźwiedź wzruszył ramionami. Crushek nie był dość, no wiesz, rozmowny. Ale to było w porządku. Jego partnerka, trenerka Cella Malone, rekompensowała to bardziej niż należy, ponieważ ta gadatliwa kicia nie wiedziała, kiedy się zamknąć. - Dobrze – odparł Reece, odczytując to wzruszenie, jako pozytywną odpowiedź. Niedźwiedź spojrzał na MacDermot, która teraz piorunowała wzrokiem Rickego i jego braci. - Jesteś gotowa, MacDermot?
~4~
Nie wydawali się być zgraną parą, MacDermot i Crushek, ale oboje detektywi współpracowali ze sobą naprawdę dobrze i zamknęli wiele spraw dla NYPD, od kiedy połączyli swoje siły. W kilku sprawach uczestniczyli też Ricky i jego bracia, by zapewnić bezpieczeństwo spółce. - Tak. Jestem gotowa. – Pocałowała swojego partnera w policzek i skierowała się do wyjścia, a piękne szaro-zielone oczy spiorunowały wzrokiem Reed’ów, kiedy ich mijała. Trzej bracia nic do niej nie powiedzieli, bo znali ten wzrok. Nawet Reece. Mogła być w pełni człowiekiem, ale Dez MacDermot-Llewellyn była zawsze uzbrojona i zawsze gotowa do strzału. Tak naprawdę, była jedynym w pełni człowiekiem, o którym wiedzieli, że miała szczęście nazywać Sissy Mae i Dee-Ann Smith swoimi przyjaciółkami i faktycznie nią była. Już prawie ich minęła, kiedy nagle szarpnęła się ku nim. Wszyscy troje odskoczyli do tyłu, Reece natychmiast przykrył twarz swoimi przedramionami, ponieważ wiedział, że to jest jego najlepsza część. Uśmiechając się ironicznie, wyszła przez drzwi i, chichocząc, Crushek podążył za nią. - Kocham cię, skarbie – zawołał za nią Llewellyn. – Do zobaczenia w domu. - Ja też cię kocham – odkrzyknęła. Llewellyn obszedł biurko, a kiedy odsunął krzesło, zauważył, że trzy wilki wciąż patrzą na niego. - Czego? – Spiorunował ich wzrokiem, kiedy cała trójka przechyliła głowy na bok. – Słuchajcie, jestem samcem lwa, ale chyba mogę powiedzieć kocham cię… i to właśnie mieć na myśli. Naprawdę.
***
Toni usiadła za biurkiem, które chciała porzucić, i otworzyła pocztę w komputerze. Zaczęła pisać, Drogi Ricu, ale zmartwiła się, że użycie jego zdrobnienia będzie zbyt beztroskie. Więc spróbowała, Drogi Ulrichu, ale teraz to brzmiało zbyt formalnie. - Tak się nie da – mamrotała Toni, jej całe ciało wpadło w jej bardzo drogi, ergonomiczny fotel. – Co powinnam napisać? Dzięki za ofertę, ale raczej bym się ~5~
podpaliła niż zawiodła na tak wielką skalę? – Nie. To brzmiało wręcz tragicznie. Nawet dla niej. I wiedziała, że jeśli będzie zachowywała się tak patetycznie, to tylko sprawi, że Ric będzie ją naciskał ze słowami próbuj! Bo on był takim, wciąż dającym szansę, facetem. Facetem, który myślał, że każdy może zrobić, co chce, jeśli tylko się wysili. Więc wiedziała, że musi znaleźć sposób na rezygnację, ale taki, żeby nie zawracał jej tym głowy. To nie będzie łatwe. Chociaż był niezwykle miłym wilkiem, Ulrich Van Holtz mógł być równie natrętny jak cała reszta Van Holtz’ów. Podczas, gdy tak zastanawiała się nad najlepszym sposobem stworzenia swojej rezygnacji, w drzwiach pojawiła się Kerri z dużym uśmiechem na twarzy. - Nie zostaję – uprzedziła natychmiast Toni i poczuła się lekko zdruzgotana, gdy ten duży uśmiech przygasł. - Ale dlaczego nie? - Kerri… - Wiem, że z tą pracą związana jest duża presja, ale… - Tu nie chodzi o presję. Z presją sobie poradzę. Ja po prostu nie jestem dobra do tej… – Słowa Toni się urwały, gdy zobaczyła śliczną ciemną kobietę stojącą za Kerri, ale spoglądającą na długi korytarz. – W czymś mogę pomóc? – zapytała Toni. Jej oczy wciąż skupione były na korytarzu, mimo to kobieta odpowiedziała. - Uh... tak. Przyszłam tutaj podziękować, ale… uh... Toni wciągnęła powietrze i prawie wyraźnie westchnęła. Kobieta była wilkopsem. Jednym z najbardziej denerwujących hybryd w mniemaniu Toni. Oni byli po prostu... wszędzie. Żadnego skupienia. Żadnej wyrazistości. Żadnego rozsądku. - Skarbie… – naciskała Toni zirytowana, ponieważ chciała porozmawiać z Kerri. - Tak. Przepraszam. – Wilkopies skupił się na nich. – Czy wiecie, kim był ten samiec lwa, który miał na sobie koszulkę Los Angeles Raiders? - Oh – odpowiedziała Kerri – to nowy trener naszych graczy, który właśnie został sprowadzony. On jest z Los Angeles. – Obniżyła swój głos. – Jest bardzo opalony. - Czy Malone wydała kupę kasy, żeby go tu sprowadzić? To wydawało się być dziwnym pytaniem, więc Toni zapytała.
~6~
- A co to ma za znaczenie? - Uh... ponieważ właśnie zgłosił się na ochotnika do trenowania Bo. - Novikova? Kerri spojrzała na nią, jej oczy rozszerzyły się w panice. Toni wystrzeliła z fotela, obiegła biurko i pognała korytarzem. Zanim dotarła do obu mężczyzn, Bo Novikov trzymał już tego nowego w duszącym chwycie, który zabiłby większość psowatych i mniejsze koty. Jedynie samce lwów i hien byli zdolni do obronienia się po dwóch takich sekundach. Problemem było to, oczywiście, że Bo nie miał zamiaru wypuścić kota, który właśnie zaczynał mdleć. Głupi kot wszedł w drogę Bo. Dlaczego ludzie nigdy nie potrafią się nauczyć nie wchodzić w drogę tym, którzy są naprawdę szaleni? To ją zadziwiało. Toni założyła, że to była jego narzeczona, która teraz tak desperacko próbowała oderwać ręce Bo od kota, jednocześnie go błagając. - Puść, Bo! Proszę! Ale Novikov nie słuchał próśb. Nie słyszał błagań. Facet, taki jak Bo Novikov, dosłyszałby tylko jedno... - Spóźniłeś się, Bo. Bo obrócił głowę, by spojrzeć na Toni, ale wciąż utrzymując swój mocny chwyt. - Co? - Spóźniłeś się. Na nasze spotkanie. - Nigdy się nie spóźniam – warknął. – I na jakie spotkanie? - Żeby przejrzeć pomysły twojej promocji? Pamiętasz? - Nie ma niczego do pamiętania, ponieważ nie mieliśmy mieć spotkania. - Mieliśmy – oznajmiła Toni, ruszając do przodu aż stanęła tuż przed nim z Kerri za sobą. Z ręką za plecami, Toni dała palcami znak asystentce. – Ustawiłam je, jako pierwszą rzecz na dziś rano.
~7~
- Nie mamy żadnego spotkania. – Popatrzył na nią spode łba. – Wiem, kiedy mam spotkania. - Jest w twoim harmonogramie. - Znam swój harmonogram. Nie mamy żadnego spotkania. - Nie mówię o twoim osobistym harmonogramie, Bo. Nie mam do niego dostępu. Ale zrobiłam harmonogramy i wysłałam na telefony całej drużyny. Wychylając się zza Toni, Kerri uniosła tablet i powiedziała. - Widzisz? Jest tutaj. - Niczego nie dostałem na mój telefon. - Naprawdę? Wysłałam nawet poprzedzający e-mail. – Chryste, naprawdę musiała posłużyć się kłamstwem, ale lew zaczynał robić się niebieski. Poważnie. Niebieski. - Nie dostałem e-mailu na mój telefon. - Nie możesz otrzymywać e-maili, czy nie masz? - Chyba nigdy nie ustawiłem tej funkcji, kiedy drużyna dostała nowe telefony. Ale dlaczego miałbym się tym martwić? Malone zawsze dzwoni, kiedy chce ze mną porozmawiać. - Mam dużo pracy i muszę być w stanie nawiązać z tobą kontakt w najłatwiejszy możliwy sposób. W sposób, dzięki któremu mogę również wysyłać informacje o podróżach i, gdyby był problem, zobaczyłbyś go natychmiast i odesłał z powrotem do mnie, żebym mogła to poprawić. - Planujesz robić dużo błędów, czy co? - Nie. Po prostu zakładam, że to inni mogą coś spieprzyć, więc chcę temu przeciwdziałać i mieć czas, by samej rozwiązać problem. To nie była odpowiedź, jakiej się spodziewał, ale zauważyła, że był pod wrażeniem. Jednak nie przyznałby tego. - Dzwoniący przez cały czas telefon rozprasza mnie podczas treningu. - Nie musisz spoglądać na niego podczas treningu. Ale musisz spojrzeć do niego, jak skończysz trening. Musisz także sprawdzić harmonogram drużyny, który powinien być skoordynowany z twoim prywatnym harmonogramem. Prawda? Tu chodzi o interes ~8~
drużyny, przede wszystkim. – Postukała w zegarek na swoim nadgarstku. – I jesteś spóźniony. Naprawdę duże ciało hybrydy nagle się rozluźniło i, w końcu, uwolnił swoją ofiarę, a kot spadł na podłogę i podczas kasłania powoli nabierał koloru swojej opalenizny. - Może pójdziesz i zaczekasz w moim biurze, Bo. - Tak. Okej. To jednak nie może długo trwać. Mam… - Trening. Wiem. Ale przecież i tak powinieneś zdążyć, co? Jego oczy się zwęziły, ale ruszył do jej biura. Nagle się zatrzymał, obrócił i kopnął kota tak, że lew przeleciał kilka metrów, zanim ponownie podążył korytarzem. Kerri wypuściła powietrze. - Chcesz, żebym… ? - Tak. - Dla… - Tak. Na dzisiaj. - Nawet rezerwowi zawodnicy? - Nie. Ale podaj mi ich nazwiska. Może zrobię spotkanie z nimi wszystkimi za jednym razem. Kerri uśmiechnęła się i zatańczyła krótko, zanim pobiegła korytarzem. Toni wiedziała, dlaczego w pełni człowiek był tak szczęśliwy, ale to nie znaczyło, że Toni zmieniła zdanie. Ona po prostu pomagała. Zwłaszcza, że Ulrich był w tej chwili poza miastem. Niech to szlag trafi! Była po prostu dobrym człowiekiem! - Wow – powiedziała narzeczona Bo, gapiąc się na Toni. – Jesteś niesamowita. Sposób, w jaki sobie z nim poradziłaś. Nawet nie próbowałaś ich rozdzielić. Toni zmarszczyła brwi. - A po co, do diabła, miałabym próbować rozdzielić dwa drapieżniki? Wilkopies wzruszył ramionami.
~9~
- Ja bym tak zrobiła. Uznając, że odpowiedź ta znaczy, iż wilkopies jest albo głupi, albo niebezpiecznie szalony, Toni obróciła się od niej i skupiła na kocie. - Jestem Blayne, tak poza tym. Narzeczona Bo. Toni kiwnęła głową, ale zasadniczo przestała myśleć o wilkopsie. - Nic ci nie jest? – zapytała kota. Powoli podniósł się na nogi. - Ten dupek jest szalony – wydusił, a na jego gardle zaczęły pojawiać się siniaki w miejscach, gdzie trzymał go Novikov. - Stanowczo sugeruję, żebyś nie zaczepiał pana Novikova. On tego nie lubi. Stojąc teraz w pełni wyprostowany, o wzroście jakiś dwóch metrów, lew spojrzał w dół na Toni. Jego nozdrza drgnęły, a oczy natychmiast się zwęziły, jak tylko zorientował się, że jest psem. - Posłuchaj – zaczął, jego ton był całkowicie protekcjonalny – skarbie… - Skończyliśmy. – Toni odeszła od kota, kierując się do biura. Po prostu nie miała czasu na głupstwa i każdego, kto nazywał ją skarbem, nie znając jej, a co było po prostu niegrzeczne. Kiedy zbliżyła się do swojego biura, trener Malone wyszła naprzeciw niej. Czy wszyscy zaczynali tak wcześnie pracę? Toni planowała wykorzystać to, co myślała, że będzie cichym czasem na zaplanowanie swojej ucieczki. Ale jej plan po prostu nie działał! -Oh, jak dobrze. Jesteś tutaj. – Malone zatrzymała się przed nią. – Potrzebujemy nowych zdjęć zawodników. - Co proszę? - No wiesz. Promocyjnych zdjęć. Żeby mogli je podpisać. Musisz załatwić fotografa, ale kogoś z odrobiną talentu, i który tak łatwo się nie rozpłacze. - Rozpłacze? - Nie chcę zwykłych starych fotek. Nienawidzę takich. Toni nabrała tchu.
~ 10 ~
- No cóż, miałam nadzieję porozmawiać z tobą… - Boże, nie potrzebujesz mnie, żebym trzymała cię przy tym za rączkę, prawdę? - Nie, nie. Po prostu… - Ponieważ mam kupę roboty do zrobienia i nie mam czasu. Więc możesz to załatwić? Świetnie. Dzięki! Muszę iść. Wciąż będąc poirytowaną, Toni wpadła do swojego biura i usiadła przy biurku. Bo ją obserwował. - Wszystko w porządku? - Tak. Tak sądzę. Kerri! – krzyknęła. W pełni człowiek pojawił się w ciągu kilku sekund. - Tak, szefowo? - Nie nazywaj mnie szefową. I trener Malone chce nowych zdjęć drużyny. Czy jest ktoś, kogo zwykle do tego zatrudniacie? - Był. - Był? - Po procesie, naprawdę nie możemy z niego skorzystać. - Procesie? – Toni skupiła się na Bo. - To nie byłem ja – powiedział szybko. – To była Malone. Była wtedy jednym z graczy, a on powiedział, że próbował tylko odpowiednio ją ustawić. Ona powiedziała, że nie podobało jej się to, jak położył swoją rękę na jej pupie. Następną rzeczą, o której powinnaś wiedzieć, to, że pantera miała złamaną kość policzkową, rozwalony nos i dwa wytknięte ramiona. – Nagle hybryda uśmiechnęła się i Toni zdała sobie sprawę, że jest całkiem przystojny, gdy nie patrzył spode łba jak socjopata. – No i chociaż raz… to nie byłem ja. - Chcesz, żebym postarała się o jakąś listę nazwisk? – zapytała Kerri. Toni pomyślała przez chwilę, a potem potrząsnęła głową. - Nie. Chyba znalazłam całkiem inną szaloną opcję. Bo obserwował ją chwilę.
~ 11 ~
- To raczej nie brzmi obiecująco. - Tak. – Toni westchnęła i wyciągnęła swój telefon. – Wiem.
***
Elektroniczne projekty dla Sports Center były wyświetlane na ekranie i Rory wskazał na kilka drzwi wewnątrz kompleksu sportowego, które były znane i używane tylko przez zmiennych. - Strażnicy Centrum wyczuli w pełni ludzi tu. Tu. I tu. - Czy kiedykolwiek dostaną się do środka? – zapytał Reece. - Nie. Ale Centrum potrzebuje lepszego systemu bezpieczeństwa, albo doczekają się sytuacji, w którą będzie musiała być zaangażowana Dee-Ann, ponieważ jakiś w pełni człowiek zbyt wiele zobaczy. - Możemy zmienić wszystkie zamki – zasugerował Ricky – ale wtedy nikt nie będzie mógł dostawać się do środka, oprócz wilków i lisów. - Nie – odparł Reece. – Niedźwiedzie po prostu wyrwą drzwi z zawiasów. Zwłaszcza, jeśli poczują zapach jedzenia ze stołówki. - Czy wy dwaj skończyliście? – zapytał Rory. Ricky i Reece popatrzeli na siebie i z powrotem na Rorego. - Nie – powiedzieli razem. - Słuchajcie. – Rory stanął przed ekranem. – To jest dla nas duża robota, więc chcę, żebyście się skupili. Reece trącił łokciem bok Rickego. - Ktoś próbuje zrobić wrażenie, bo ma ochotę na awans. - Zamierzasz nosić garnitur do pracy, Rory? – zapytał go Ricky. – I jakieś ekstrawaganckie włoskie mokasynki? - Czy możecie skupić się na pracy?
~ 12 ~
Ricky wstał. - Reece i ja pójdziemy do Sports Center i się rozejrzymy. Zobaczymy, co możemy zrobić. - Założę się, że Ricky Lee po prostu chce zobaczyć się ze swoją nową dziewczyną – oznajmił Reece. - Dziewczyną? Jaką dziewczyną? - Ona nie jest moją dziewczyną, ale mam nadzieję, że zostanie moją kumpelką do pieprzenia. - Ona jest szakalem. - Zamknij się, Reece. - Szakalem? – zapytał Rory. – Psem Diabła? - Przestań ich tak nazywać. - Dlaczego? - Nie mogę wziąć ją do mojego łóżka, skoro mój własny rodzaj obraża jej rodzaj. - Ma rację – powiedział Reece wzruszając ramionami. – W przeciwieństwie do mężczyzn, dziewczyny są dziwne pod tym względem. To tak, jakby szukały jakiegokolwiek powodu, żeby się z tobą nie przespać. Rory wpatrzył się w swojego brata. - Myślałem, że tylko z tobą. - Oh, nie. Jestem bardziej uroczy niż którykolwiek z was.
***
Zobaczył Delilah siedzącą na schodach na zewnątrz swojego kościoła. Jego świątyni, tak naprawdę. Gdzie ludzie przychodzili zewsząd, żeby się z nim spotkać. Posłuchać jego mądrości. Nauczyć się, jak rozporządzać swoim życiem. Był tutaj dla nich, kiedy nie było nikogo innego. Ponieważ ich kochał. Kochał ich wszystkich.
~ 13 ~
A jednak... wiedział, że Delilah jest kimś specjalnym. Czymś ponad nimi wszystkimi. Chris zszedł po schodach, jego ochroniarze byli kilka stóp z tyłu. Usiadł przy niej. Wiedział, że dla tych, którzy przechodzili obok, wyglądał jak każdy inny Nowojorczyk, ze swoimi rozdartymi dżinsami i wygodnymi sandałami. Ale szybko by się dowiedzieli, że daleko mu było do każdego innego żyjącego na tej planecie. - Cześć. Odwróciła głowę, by spojrzeć na niego, jej lekki uśmiech był na miejscu. Była taka niewinna. Taka delikatna. - Wróciłaś – powiedział. - Tak. - Zostaniesz na chwilę? Jej uśmiech urósł odrobinę bardziej. - Zostanę.
Tłumaczenie: panda68
~ 14 ~