~ 1 ~ Rozdział 13 Zgubiła się próbując znaleźć Toni. To jest to, co próbowała zrozumieć, że wiadomość tekstowa jest lepsza niż dzwonienie, by wszystko...
10 downloads
24 Views
507KB Size
Rozdział 13
Zgubiła się próbując znaleźć Toni. To jest to, co próbowała zrozumieć, że wiadomość tekstowa jest lepsza niż dzwonienie, by wszystko potwierdzić. Ale spała, kiedy jej telefon dzwonił, a ona nie była najprzyjaźniejszą suką, gdy ktoś ją budził zanim nie była gotowa. Więc zignorowała telefon i odsłuchała wiadomości później. Teraz tu była, błąkając się po tym przeklętym Sports Center. Nigdy wcześniej tu nie była. Nie miała tu żadnej sprawy. Nienawidziła sport z zasady. Dla niej nie miało znaczenia, kto gra. W pełni ludzie. Zmienni. Ktokolwiek. Sport był tym, co nudziło ją do szaleństwa. Pociągając drzwi, przeszła przez nie i znalazła się w czymś, co okazać się być lodowiskiem. To prawdopodobnie oznaczało hokej. Nie cierpiała hokeja. Przeszła przez lód, zatrzymując się przy jakimś samcu lwa i kobiecie, którzy rozmawiali. - Przepraszam – powiedziała, podchodząc bliżej. – Czy wiecie… - Hej – powiedział samiec lwa, piorunując ją wzrokiem – nie widzisz, że rozmawiam? Kiwnęła głową. - Widzę. I przepraszam, że przerywam. Ale zgubiłam się i po prostu potrzebuję… Lew pochylił się i ją powąchał. Zniesmaczony, odchylił się do tyłu. - Świetnie. Kolejny hybrydowy wybryk natury. Tak naprawdę, nie była hybrydą. Była po prostu rasą zmiennych, o której dużo się nie mówiło. Jej rodzaj trzymał się swoich, unikał większości innych zmiennych i nie lubił, kiedy uśmiechano się do nich szyderczo. Właśnie tak, jak robił to w tej chwili, ten lew.
~1~
- Słuchaj, dziwaku, jestem zajęty – powiedział lew, odpędzając ją machnięciem swojej potężnej, silnej, zbyt opalonej ręki. – Jeśli chcesz pomocy... znajdź ją gdzieś indziej. Okej? Kiwnęła głową. - Pewnie. – Odeszła około dziesięć kroków dalej. Potem ostrożnie położyła plecak na lodzie, poruszyła szyi, wygięła palce, okręciła się… i zaatakowała.
***
Toni szła właśnie do Starbucks, znajdującego się w Centrum, żeby przynieść sobie następną bardzo potrzebną kawę, gdy zobaczyła Cellę Malone i Dee-Ann Smith. - Znalazłaś już tego fotografa? – zapytała Cella. - Boże, Malone – zakpiła Dee-Ann. – Nawet nie powiesz najpierw cześć zanim skoczysz dziewczynie do gardła? - Nie skoczyłam jej do gardła. Zrobiłam tak, powiedz? – zażądała odpowiedzi Cella. Nawet biorąc pod uwagę ogólną wredność tej kobiety, Toni musiała przyznać. - Skaczesz do mnie od chwili jak tylko zaczęłam, a to jest dopiero mój drugi dzień w pracy. Dee-Ann prychnęła, a Cella obróciła się i uderzyła pięścią w ramię wilczycy. Toni była pewna, że gdyby Cella to ją uderzyła w ten sposób, miałaby roztrzaskane ramię. Ale Dee-Ann była wilczycą, a większość wilczyc było zbudowanych jak gracze NFL, więc wilczyca tylko potrząsnęła ramieniem i powiedziała. - Nie wiem, dlaczego jesteś taka drażliwa. - Ponieważ mnie drażnisz. - Wiatr zawieje, a ty już jesteś rozdrażniona, kocie. - Zamknij się. – Cella skupiła się na Toni. – Słuchaj, przepraszam, jeśli byłam zbyt twarda dla ciebie, ale mam dużo spraw na głowie i nie mam czasu bawić się bzdurami. - W takim razie pozwól mi to załatwić. ~2~
- Tobie? - Tak. Mnie. Jeśli zamierzasz traktować wszystkich jak denerwujących psychotyków, poradzę sobie z tym cholera sama. Cella i Dee-Ann spojrzały po sobie i z powrotem na Toni. - Sądzę, że nasz mały szakal nabrał jaj od wczoraj – powiedziała Dee. - Raczej myślę, że to sprawa ubrania – zauważyła Cella. – Mówiłam ci, że ten garnitur to był zły pomysł. Poza tym... to sprawiło, że wyglądasz jak hipiska. Obrażona za to – bo nie była hipiską – Toni oznajmiła. - Przyślij mi mailem listę spraw, które muszą zostać zrobione. Zaznajomię się z nimi. - A fotograf? - Już zadzwoniłam po kogoś, kto powinien być zdolny wykonać tę pracę. Jeśli będziesz się tutaj jeszcze kręciła, a ona dzisiaj się zjawi, może spotkasz się z… Bolesny ryk wybuchł z lodowiska do treningu i, dziesięć sekund później, niedawno wynajęty lew wyrwał podwójne drzwi. Ale Toni westchnęła z irytacją na widok kobiety, która przylegała do pleców lwa i miała zatopione swoje niezmiernie długie przednie pazury w jego twarzy, a wysuniętymi kłami gryzła go w kark. - Niech to szlag trafi – wymamrotała Toni. - Hej – zawołała Dee-Ann. – Czy to nie jest twoja… - Tak. – Toni westchnęła, zwyczajnie przerażona. - To ona jest tym fotografem, którego sprowadziłaś dla drużyny? – I wtedy DeeAnn Smith, Ta od Niewielu Słów i z Przerażającymi Oczami – jak szczenięta Van Holtz’ów ją nazywały – odrzuciła do tyłu głowę i się roześmiała. Dlaczego? Ponieważ również znała kobietę, która trzymała się samca lwa. Znała ją dobrze. Prawdopodobnie zbyt dobrze, po tej bójce przy kolacji wigilijnej, w której uczestniczyła cała rodzina waszyngtońskich Van Holtz’ów. - Kto to jest? – zapytała Cella. - Olivia Kowalski – odparła Toni. – Dorastałyśmy razem. Jest błyskotliwym fotografem. Pracowała dla AP, Reutersa, National Geographic…
~3~
- Ale? - Ale co? - Pracowała dla Reutersa, AP, National Geographic, a teraz jest tutaj, żeby zrobić sportowe fotki dla swojej przyjaciółki? Toni wzruszyła ramionami. - Ona ma problemy. Cella zerknęła na mocujących się kobietę i lwa. - Naprawdę? – powiedziała z sarkazmem. – Uważam, że to jest wstrząsające. - Ona jest jak moje rodzeństwo. Jest niezwykłą artystką, ale w ludzkiej postaci potrzebuje trochę pracy nad sobą. Ale wiem, jak sobie z nią poradzić. - Poradzić z nią? Trzy kobiety spojrzały właśnie, gdy lew w końcu strącił Livy ze swojej głowy i rzucił nią przez hol. Livy uderzyła mocno o podłogę, potoczyła się i trzasnęła o ścianę. Dla kogokolwiek innego, kto by został rzucony przez wściekłego i przerażonego samca lwa, Toni już dzwoniłaby na pogotowie. Ale to była Livy. Ona była... wyjątkowa. Po tym jak Livy uderzyła w ścianę, przetoczyła się i skoczyła na nogi. Okręciła się, obnażyła kły i rzuciła się do przodu, uderzając całym swoim małym ciałem w lwa i zawijając swoje ramiona i nogi wokół niego, atakując jednocześnie jego twarz swoimi kłami. - Zdejmijcie ją z mnie! – krzyknął lew, już nie denerwująco zadowolony z siebie i protekcjonalny, ale przerażony i cierpiący. – Zdejmijcie ją z mnie! Zdając sobie sprawę z tego, jak była głupia, proponując Livy tę pracę, Toni spróbowała naprawić szkodę, najlepiej jak mogła, z Malone. - Cella, ja… - Będzie się nadawała – oznajmiła tygrysica. Toni zamrugała wstrząśnięta. - Co?
~4~
- Tak. Zatrudnij ją. – Rzuciła okiem na swój zegarek. – Smith, lepiej już chodźmy, jeśli mamy zamiar spotkać się z Crushem i Dez. Para oddaliła się od niej, ale Toni wciąż nie mogła uwierzyć... - Jesteś pewna? – zapytała Celli ponownie. - Tak. Coś mi mówi, że ona nie ucieknie z płaczem tak, jak ten ostatni fotograf, którego mieliśmy. Ten ostatni fotograf był tym facetem, którego Malone osobiście pobiła, ale to było nieważne. Będąc cokolwiek dumna ze swojego pierwszego zatrudnienia, Toni wrzasnęła. - Livy! Livy wysunęła swoje ostre kły z czaszki lwa i wpatrzyła się w nią. Toni skinęła na nią ręką. - Chodźmy. Livy uwolniła lwa i opadła na ziemię. Mając niecałe metr sześćdziesiąt, była naprawdę maleńka jak na zmiennego, ale jej wielkość nigdy nie powstrzymała Livy od przyjęcia wyzwania. To sprawiało, że szkolne czasy zawsze były zabawne. Livy wypluła krew lwa ze swoich ust i spokojnie obeszła wciąż krzyczącego wielkiego kota. Wróciła na lodowisko i przyszła parę sekund później ze swoim wytartym plecakiem. Jak tylko Livy znalazła się przy jej boku, Toni wskazała na kota, wokół którego skupiło się teraz kilka osób, próbujących mu pomóc. - Był jakiś powód, dlaczego to zrobiłaś? Wzruszyła ramionami. - Był niegrzeczny – stwierdziła beznamiętnie. – Wiesz, że nie cierpię niegrzeczności. Toni nawet nie próbowała przekonywać Livy, żeby nie atakowała nikogo na najmniejszą prowokację. Przestała to robić już dawno temu. Jej przyjaciółka nigdy się nie zmieni, ponieważ Livy kochała to, kim była, i szczerze mówiąc, Toni także kochała to, kim była Livy. ~5~
A co najważniejsze, cała rodzina Toni uwielbiała Livy, chociaż Livy nigdy nie wydawała się rozumieć dlaczego. - Więc, co się dzieje? – zapytała Livy, po tym jak jeszcze raz wypluła więcej krwi. - Mam dla ciebie robotę. - Będę musiała być rozwiązła? - Nie tym razem. Przykro mi. - Przecież wiesz, jak uwielbiam być rozwiązła – oświadczyła Livy tym swoim bezbarwnym tonem, który wkurzał ludzi, ponieważ nigdy nikt nie wiedział, czy żartuje, czy nie. To wywoływało niezręczne sytuacje, szczególnie, gdy była w to zamieszana policja, ale Toni zazwyczaj udawało się wyperswadować glinom, którzy faktycznie chcieli ich aresztować. - Wiem. – Toni szarpnęła za rękaw czarnej dżinsowej kurtki Livy. – Chodź, doprowadzimy cię do porządku, a potem ci powiem, o co chodzi.
***
- Jesteście pewni? – zapytała tygrysica. I jak dwie, dobrze wytresowane, małpy, Lou Crushek i Desiree MacDermot kiwnęli jednocześnie głowami. Dee wzięła kawałek papieru od Malone, studiując zdjęcie policyjne dawnego współwięźnia Whitlana. - Załatwię to. - Nie – powiedzieli razem wszyscy troje. - Wiecie co – odparła Dee. – Gdybym była wrażliwą dziewczyną, mogłabym poczuć się w tej chwili obrażona. - To nic osobistego, Smith – stwierdziła Malone. – I wierz mi, kiedy mówię, że musisz być tutaj. Ale… – Spojrzała na Desiree. - Jesteś naszą… – Desiree pomyślała przez chwilę – … w pewnym sensie dziewczyną ostatniej szansy.
~6~
- Co, do diabła, to ma znaczyć? - Jesteś tą, do której zwrócimy się, kiedy już wszystkie sposoby zawiodą. - Sądzę, że powinniśmy zająć się tym, tak szybko, jak możemy się zorganizować – powiedział do nich Crushek. – Jeśli Whitlan dowie się, że o nim wiemy, uwierzcie mi, gdy mówię, że znajdzie sposób, by dostać tego faceta. - Cholera – nagle syknęła Malone. – Nie mogę. - Dlaczego nie? - Muszę pojechać do Rosji. Spotkać się z trenerem tej syberyjskiej drużyny. Dee westchnęła. - Teraz? - Tak. Teraz. Ric powiedział mi, żebym się tym zajęła. - W takim razie nie wchodźmy w drogę temu, co Cella musi zrobić dla Rica – ostro sprzeciwił się Crushek, fanatyk hokeja. – To jest w interesie drużyny. - I ja nie mogę iść – ogłosiła Desiree. - Dlaczego nie możesz iść? - Kapitan mi nie pozwoli. Miałam złe doświadczenia z klinicznie zdiagnozowanymi socjopatami. - Złe doświadczenia? Desiree podrapała się w szyję. - Mogłabym kilku zastrzelić. Całkowicie w samoobronie, oczywiście. - Ale Kapitan wolałby najpierw dostać odpowiedzi – wyjaśnił uprzejmie Crushek. Nie rozumiejąc granic, według których działało NYPD, Dee skupiła się ponownie na Malone. - Nie masz całego personelu, żeby ci pomógł? - Tak, ale… – Spojrzenie Malone nagle się odwróciło, a potem się uśmiechnęła. – Faktycznie, mam personel.
~7~
***
Ricky siedział razem z Reece'em na schodach przy jednych z wyjściowych drzwi, kiedy pojawił się Rory. - I co? – zapytał ich brat. - Ludzie byli tu wszędzie – odparł Reece. - Weszli do środka? - Nie – powiedział Ricky ziewając. – Ale zaostrzenie środków bezpieczeństwa naprawdę nie zaszkodzi. - Oh, przepraszam, młodszy braciszku – uśmiechnął się ironicznie Rory. – Czy to cię nudzi? - Trochę. – Kiedy oczy Rorego się zwęziły, Ricky szybko uniósł swoje ręce. Na schodach nie było zbyt dużo przestrzeni, więc było prawdopodobne, że uderzy jego niż brata. Rory odwrócił wzrok. - A co z kamerami? - Nie mają żadnych na klatkach schodowych, ale sugerowałbym, żeby im powiedzieć, by zainstalować tu kilka. - I monitorować przez cały czas – dodał Reece. - Dwadzieścia cztery godziny i wyszkoleni przez nas strażnicy. W tej chwili Centrum ma tylko kilka starych panter obserwujących to miejsce po godzinach. - Tak. To brzmi nieźle. Napiszę raport. Kiwając głowami, Ricky i Reece wstali na nogi. W tej chwili zadzwonił telefon Rorego, więc wyciągnął go z tylnej kieszeni swoich dżinsów. Odebrał i przez chwilę milczał; potem jego oczy nagle zwróciły się Ricka. - Zapytam go – powiedział Rory. - Zapytasz, o co?
~8~
- Ronnie Lee dzwoni. Laura Jane biega wkoło i rozpowiada innym wilczycom, że byłeś wczoraj tak zaniepokojony jej obecnością, że pobiegłeś za jakimś szakalem. Ronnie chce wiedzieć, czy naprawdę miałeś łzy w oczach, gdy rzuciłeś się do ucieczki. Podczas gdy Reece śmiał się tak mocno, że aż zgiął się w pasie, opierając ręce na swoich kolanach, Ricky zdjął swoją czapeczkę Tennessee Titans i trzepnął go w głowę. Ponieważ jego dzień właśnie stał się bardziej gówniany.
***
Livy uniosła kolorową odbitkę Bo Novikova, który na siłę próbował się uśmiechnąć. - To jest to, z czego zrobione są koszmary. - Wiem – zgodziła się Toni, oblizując łyżeczkę z greckim jogurtem. – Dlatego cię potrzebujemy. - To naprawdę nie jest moja sprawa, Toni. Ja… - Jeśli powiesz, że jesteś artystką, to cię uderzę. Chichocząc, Livy rzuciła zdjęcie z powrotem na biurko Toni i zjadła więcej frytek, które kupiła. Po spędzeniu trochę czasu na nadrobieniu roboty, poszły do stołówki Sports Center i kupiły sobie lunch. Ryba i frytki dla Livy. Jogurt, sałatka i hamburger wystarczająco duży, by udusić nosorożca, dla Toni. Zrezygnowała z frytek, ale teraz żałowała, gdy patrzyła jak Livy je wcina. - Nie zamierzałam tego powiedzieć. Przynajmniej nie do ciebie. – Livy wzruszyła ramionami. – Ale nie cierpię sportu. Nie cierpię sportowców. Nienawidzę ludzi. Nienawidzę dogadywania się z nimi. Rozmawiania z nimi. A fotografia portretowa oznacza rozmawianie z ludźmi. Również nienawidzę… - Tak, Livy. Wiem. Nie cierpisz... tak naprawdę wszystkiego. - Tak prawie. - Ale to będą dobre pieniądze. Czyste pieniądze, Liv. I Bóg jeden wie, że nawet nie pomyślisz o tym, żeby zabrać się za pracę biurową.
~9~
- Dlaczego? Umiem szybko pisać na maszynie. - Tak. Ale potem rzucisz komputerem w kierownika biura i będę musiała wykupić cię z więzienia... jeszcze raz. - Był niegrzeczny. - Ty uważasz, że wszyscy są niegrzeczni. Ale wśród zmiennych, kiedy będziesz miała rację, to oni z tobą powalczą. A przynajmniej będą na tyle szybcy, że uchylą się przed lecącym komputerem. - Ten dysk twardy rąbnął go prosto w głowę. Był nieprzytomny, przez jakieś, dziesięć minut. - Czy ten zakaz zbliżania się wciąż jest w mocy? - Myślę, że wygasł w zeszłym roku. Ale nie planuję powrotu do Utah tak szybko. – Livy chwyciła garść frytek z gazety, na której leżały, i rzuciła je na talerz z hamburgerem Toni. – A tak szczerze, ile pieniędzy mogę tak naprawdę dostać? - Dużo. - Naprawdę? - Powinnaś o tym pomyśleć. Mogłabyś zamieszkać w jakimś miejscu, za które raczej zapłacisz, a nie rozbijesz się na czyjejś kanapie... na kanapie ludzi, których nie znasz. - To się nazywa mieszkaniem na dziko i ma swoje miejsce w społeczeństwie. A jeden czek nie pokryje… - Zdaje sobie z tego sprawę. Więc porozmawiałam już z paroma ludźmi, zajmującymi się promocją innych drużyn, tutaj i na Jersey. - I co to znaczy? - Załatwiłam ci robotę u lokalnych drużyn zmiennych. Livy uśmiechnęła się. - Więc teraz jesteś moim agentem? - Jeśli muszę. Najwyraźniej twój agent nie rozumie twoich prawdziwych potrzeb i umiejętności.
~ 10 ~
Livy myślała przez chwilę. - No cóż… ostatecznie byłoby miło mieć swoje własne miejsce. - Gdzie teraz mieszkasz? - Jakiś facet zostawił otwarte okno na Trzydziestej drugiej Ulicy, więc… - Okej. Wystarczy. – Toni potrząsnęła głową, by pozbyć się wyobrażenia tego, jak jej najlepsza przyjaciółka wspina się do chwilowo pustego domu jakiegoś faceta, żeby mieć miejsce do spania na noc. To było w naturze Livy, i Toni to rozumiała. Ale w naturze Toni było to, by umieścić swoje rodzeństwo w norach... tak naprawdę nie zrobiłaby tego, jednak, czy nie zrobiłaby tak teraz? – Rodzina jest na Manhattanie przez lato, więc możesz zostać z nami. Ale z końcem sierpnia, lepiej żebyś miała swoje własne, wynajęte mieszkanie, Olivio. Nie możesz wciąż żyć w ten sposób. To nie w porządku, zwłaszcza, że nie musisz być bezdomna! - Okej, okej. Uspokój się. – Livy się uśmiechnęła. – Jesteś zbyt emocjonalna. - Zamknij się. Próbuję pomóc. - Wiem. I dziękuję. - Nie ma, za co. - Ale rozumiesz, że mam pieniądze, prawda? - Nie czyste pieniądze. - One są czy... ściutkie. - No cóż, wolę myśleć o tobie, jako osobie bez grosza – nieważne czy są czyste czy nie – czym mogłabym uzasadnić potrzebę wynajęcia ci pokoju za darmo. - Nie potrzebuję pokoju za darmo. Ja po prostu nie lubię siedzieć w jednym miejscu, kiedy jest tyle dostępnych miejsc, gdzie mogę się dostać. - Nie chcę już o tym mówić – stwierdziła Toni. – To mnie denerwuje. - Okej. Okej. Więc kiedy zaczynam? - Cóż…
~ 11 ~
Drzwi do jej biura się otworzyły – bez pukania – i do środka wszedł Ricky Reed, chwycił jedno z krzeseł, które stało przy ścianie naprzeciw jej biurka – akurat to nie było przytwierdzone do podłogi – i opadł na nie. - Czy kiedykolwiek byś pomyślała – nagle zaczął – Jak mogłem nie wiedzieć, że ona jest takim narcyzem z urojeniami? Livy wpatrzyła się w wilka i odpowiedziała. - Codziennie. Ricky skupił się na Livy. - Cześć. Jestem Ricky Lee Reed. - A ja Livy. - Miło cię poznać, ma'am. Livy szybko spojrzała na Toni, z szeroko otwartymi oczami, i bezgłośnie powiedziała, Ma'am? - Nie bardzo wiem, o czym mówisz – przyznała Toni. Chciała być wkurzona na niego za to wcześniejsze, ale trudno jej było się na to zdobyć, widząc go tak przygnębionego. - Moja była dziewczyna biega wkoło i opowiada całej mojej sforze, że wczoraj uciekłem przed nią z płaczem. - A było tak? – zapytała Livy. - Nie, nie było. Chciałem dogonić ją – odparł celując w Toni. – I jeśli ktokolwiek płakał, to ona. - Nie płakałam. Tylko byłam spanikowana. Wilk nagle rozejrzał się po biurze Toni. - Myślałem, że zrezygnowałaś. - Musiałam to odłożyć. - Dlaczego miałabyś zrezygnować? – zapytała Livy. – Ta praca wygląda jak na stworzoną dla ciebie. Opieka nad bezużytecznymi idiotami. - Moje rodzeństwo nie jest bezużyteczne. ~ 12 ~
- Freddy nie... a bliźniaczki są zbyt małe, by wiedzieć o tym z całkowitą pewnością. Ale już reszta... całkiem bezużyteczni. - Zamknij się – warknęła Toni. - To ty się zamknij. - Ty zamknij się bardziej. - To nawet nie ma sensu. - Przepraszam – wtrącił się wilk. – Rozmawialiśmy o mnie. Nie o was. - Ma rację – powiedziała uprzejmie Livy, co jeszcze bardziej zdenerwowało Toni. Reece Reed wszedł do biura Toni – znowu, bez pytania czy może wejść – i wyciągnął rękę w stronę brata. - Chciałbym z tobą porozmawiać, Ricky Lee. - Nie. Ty i Rory śmialiście się ze mnie, a ja jestem w zbyt złym nastroju, żeby teraz usiąść i tego słuchać. - Słuchaj, mówiłem ci, że Laura Jane była szalona w liceum. Więc teraz się na mnie nie wściekaj, ponieważ… – Reece wciągnął powietrze. – Ponieważ… – Wciągnął powietrze jeszcze raz. Potem opadł na kolana i zatopił twarz w szyję Livy. Ciało Livy stężało. Nie lubiła być dotykana... nigdy. - Możesz zabrać ode mnie ten twój wsiowy nos? – zażądała. - Czym jesteś? – zapytał Reece. Toni na chwilę zamknęła oczy, nauczona przez te wszystkie lata, że to szczególne pytanie prowadziło do różnego rodzaju złych sytuacji. - Nie bądź niegrzeczny, braciszku – ostrzegł Ricky. - Powąchaj ją – nakazał bratu Reece. - Nikogo nie wącham. To niegrzeczne. - Jednak na poważnie – naciskał Reece. – Czym jesteś? - Twoim najgorszym koszmarem, jeśli nie odejdziesz ode mnie – powiedziała spokojnie Livy.
~ 13 ~
- Jesteś hybrydą? - Livy, nie! – Niemal krzyknęła Toni, widząc jak ręka jej przyjaciółki się podnosi, a te śmiercionośne pazury wysuwają się z koniuszków jej palców. – Nie waż się. On jest w drużynie hokejowej i potrzebuje swoich oczu. - W takim razie – odparła Livy, wpatrując się prosto w znacznie większego wilka – on musi się odsunąć. - Reece... rusz się. - Tak, ale… - Reece! – Toni wycelowała w inne krzesło stojące przy ścianie. – Idź usiąść. Natychmiast. Mrucząc coś, wilk podniósł się na nogi i ciężko ruszył przez pokój, dopóki nie opadł na krzesło. - Ja tylko zadałem pytanie. - Widzisz? – powiedziała Livy do Toni, jej pazury na szczęście się schowały. – Jesteś doskonała do tej roboty. - Zamknij się – powiedziała Toni ze śmiechem. - Ty się zamknij. - Ty zamknij się bardziej. - Ja wciąż nie wiem, o czym wy dwie, mówicie – poskarżył się Ricky. – I powinniśmy rozmawiać o mnie. - Naprawdę? – zapytała Toni. – Ponieważ nie przypominam sobie, żebym się na to zgodziła. - Czy zabije cię to, że poświęcisz mi pięć minuty swojego czasu, po całej tej Chińszczyźnie, jaką ci wczoraj kupiłem? - Nie wiedziałam, że jestem ci coś winna za tę Chińszczyznę. Nie otrzymując odpowiedzi, jaką chciał dostać od szakala, zwrócił się do jej przyjaciółki. I Reece miał rację... Ricky nie wiedział, czym była. W odróżnieniu od hybryd, które były czasami kombinacją różnych zapachów, ta kobieta pachniała czymś zupełnie innym. Nie gorszym, nie tak jak niektóre hieny, które się nie kąpały, a których ~ 14 ~
zapach można było wyraźnie poczuć. Tylko... inny. Była ładna, z krótkimi, prostymi, czarnymi jak smoła włosami, które miały białe kosmyki po bokach, i bardzo ciemnymi brązowymi oczami. Kolor skóry i kształt oczu sugerowały, że jest w części Azjatką, i chociaż nie stała, mógł powiedzieć, że nie jest zbyt wysoka ani szczupła, ale była silna i z szerokimi ramionami, jak na tak małą kobietę. Dużo siły mieściło się w tym bardzo niewielkich rozmiarów ciele, co jak przypuszczał sprawiało, dlaczego Reece wciąż się w nią wpatrywał. Cóż, on też próbował domyślić się, czym była. - Zaciągnęła mnie wczoraj wieczorem do swojego nowego mieszkania … – zaczął Ricky. Przyjaciółka Toni – Livy, prawda? – błyskawicznie spojrzała na Toni. - Masz swoje własne mieszkanie? - Nie. - Ale… - Nie. – Szakal nagle zatopił ręce w swoich kręconych włosach, powodując, że stały się bardziej dzikie i jeszcze bardziej seksowne. – Po pierwsze, nawet nie sądzę, żeby to było moje mieszkanie. - Co to znaczy? - Po drugie, nawet jeśli to by było moje mieszkanie, to tak bardzo jak cię kocham, Livy, nigdy nie pozwolę ci tam zostać. - Co z ciebie za przyjaciółka? - Jedyna, która zna swoje granice. – Toni wzięła listek papieru z bloczka znajdującego się na jej biurku i coś napisała. – Proszę. – Rzuciła papier na biurko niedaleko swojej przyjaciółki. – Adres, gdzie zatrzymała się moja rodzina. Możesz tam zostać – zarządziła. - Pozwalasz jej zostać ze swoją bezbronną rodziną, ale nie pozwalasz jej zatrzymać się w twoim mieszkaniu? - Ponieważ ona jest niechlujna. - Nie jestem niechlujna. - O, mój Boże, Livy!
~ 15 ~
- Jeśli masz gosposię, to nie będzie żaden problem. - Nie mam gosposi, więc możesz być flejtuchem. - Świetnie. Zapłacę za nią, ty skąpa suko. - Nie zatrudnię gosposi! Zdając sobie sprawę, że te dwie były niemal jak siostry i wyczuwając, że te ich śmiesznie dziwnie argumenty mogą ciągnąć się bez końca, Ricky zdecydował, że musi podjąć działanie. Wyciągając pieniądze, które miał wepchnięte w przedniej kieszeni, Ricky wręczył kilka dwudziestek przyjaciółce Toni. Livy wpatrzyła się w pieniądze zanim zapytała. - Zazwyczaj biorę więcej za obciąganie. – Powiedziała to tak beznamiętnie, że dopiero po sekundzie doszło do Ricka, że była sarkastyczna. - Możesz je wziąć z błogosławieństwem twojej mamy i Boga, ale dałem ci kasę, żebyś wzięła taksówkę i odjechała. – Wziął kawałek papieru z adresem rodziny z biurka i wsunął w rękę Livy wraz z pieniędzmi. – To nic osobistego, ale chciałbym, żeby panna Toni skupiła się tylko na mnie, bym mógł pojęczeć w spokoju, jak prawdziwy wilk. Mój rodzaj uważa to za słabość. Reece ustawił się za Livy i, jeszcze raz, opadając na kolana, zapytał. - A co twój rodzaj uważa za słabość? - Twoją twarz – wypaliła w odpowiedzi Livy zanim skoczyła na nogi, podniosła plecak i zarzuciła go na ramię, przy okazji uderzając nim w głowę Reece'a, gdy ten właśnie prostował się na całą swoją wysokość. – Na razie – powiedziała Livy do swojej przyjaciółki zanim wyszła. Nie było żadnego trajkotania o dzwonieniu do siebie, albo co będą robić później, czy o wyjściu na zakupy. Nic z rzeczy, co ojciec Rickego nazywał kobiecymi sprawami. Powiedziała tylko na razie i wyszła. Ricky musiał przyznać… że lubił to w kobiecie. Zwłaszcza podobało mu się to, że Toni nie wydawała się przejmować szorstkością swojej przyjaciółki. - A więc… – zaczął Reece, jednocześnie chcąc usiąść na krześle, które właśnie zwolniła Livy. - Ta dupa – ostrzegł Ricky – lepiej niech nie zajmuje tego miejsca, bo inaczej twoja twarz spotka się z podłogą.
~ 16 ~
Reece szybko się wyprostował. - Wiesz co, duży bracie, są milsze sposoby, żeby powiedzieć mi, bym sobie poszedł. - Ale żadnych z nich i tak pewnie byś nie posłuchał. Reece burknął i wyszedł. Teraz, kiedy zostali sami, Ricky spojrzał na Toni. - Jesteś skrzywiony – oświadczyła. - Ponieważ cała moja wataha mnie wkurzyła. - Myślałam, że masz problem ze swoją była dziewczyną. - Moja była dziewczyna jest właśnie tym wielkim wrzodem na mojej dupie. Ale moja wataha tak naprawdę uwierzyła jej... Ich lojalność powinna być po mojej stronie. Nie sądzisz? Toni odchyliła się do tyłu w swoim fotelu, a brwi ściągnęły się w dezaprobacie. - Co my robimy? – zapytała nagle. - Gadamy. - Jesteśmy teraz przyjaciółmi? - Nie jesteśmy wrogami. – Uniósł brew. – Prawda? - Nie strasz mnie swoimi brwiami. - Nie robię tego. Przesłuchuję cię z uniesioną moją jedną brwią. Gdybym chciał cię postraszyć, użyłbym obu brwi. W ten sposób. – Pochylił się do przodu i uniósł obie brwi, jednocześnie rozszerzając oczy. Gdy wybuchła chichotem, Ricky odchylił się z powrotem na krzesło i powiedział. – Widzisz różnicę? Nie. Toni nie widziała różnicy, ale fakt, że miał odwagę, by faktycznie zademonstrować coś tak śmiesznego, zaimponowało jej. W przeciwieństwie do Coopera i ich ojca, nie było dużo celowej głupoty wśród rodziny Jean-Louis Parker. Była niezamierzona głupota, oczywiście. Jak mogłoby jej nie być z Kylem i Troyem? Ale nigdy byś ich o tym nie przekonał. - W porządku. – Westchnęła w końcu Toni. – Powiedz mi, zatem o twojej…
~ 17 ~
- Oh, świetnie. Wciąż tu jesteś – powiedziała Cella od drzwi. Dee-Ann była tuż za nią, opierając się o futrynę. - A gdzie indziej miałabym być? – Toni zerknęła na swój zegarek. – Nie ma nawet jeszcze drugiej. - Mogłaś wyjść w ciągu dnia. - Mogłam? Czekaj... mam pracować tutaj tylko na pół etatu, czy co? - Nie wiem. – Cella machnęła ręką, prawie uderzając Dee-Ann w twarz. – Nie po to tu jestem, żeby omawiać twój harmonogram. - Okej. - Powiedziałaś, że mi pomożesz, racja? - Pewnie. - Świetnie. – Cella weszła do biura i rzuciła na biurko Toni coś, co wyglądało jak plan podróży. – To mi naprawdę pomoże. Dzięki. - Czekaj. – Toni spojrzała na papiery, a potem na Cellę Malone. – Chcesz, żebym pojechała do… do… - Tak. - Dlaczego mam pojechać do Rosji? - Bo ja nie mogę. Muszę zając się czymś tutaj. A ty powiedziałaś, że pomożesz. - Myślałam, że będę mogła pomóc w sprawach niezwiązanych z trenowaniem. Albo, nie wiem... uporządkować twoje akta, czy co. - To nie koniecznie jest sprawa trenowania. Poza tym, chodzi o Novikova. Lubisz Novikova. Zirytowana krzyknęła. - A co to ma z tym wspólnego? - Tak naprawdę, to dotyczy podróży drużyny, a to już jest twoja praca. - Tak, ale…
~ 18 ~
- Więc musisz pojechać do Rosji i zachęcić ich, żeby drużyna zagrała z Novikovem, ale żeby nie zamykano go w klatce. Ale pamiętaj, nie ma Novikova, nie ma gry, a wtedy nigdy nie dostaniemy szansy na zdobycie tytułu najlepszych na świecie. Ricky uśmiechnął się kpiąco. - Właśnie wymyśliłaś sobie ten tytuł, Cello Malone? - Zamknij się, Reed. Zrozpaczona, Toni zapytała. - A czy to jest naprawdę tak ważne, żeby on pojechał? - On musi pojechać – odezwał się Ricky. – Drużyna nie wygra z rosyjskim zespołem bez Novikova. W rosyjskich drużynach przeważnie są niedźwiedzie. - Nie obchodzi mnie to. – Toni zatrzymała się i zaczerpnęła powietrza. – Po prostu sądzę, że to nie jest dobry pomysł jak dla mnie, by szakal, pojechał na obszary zamieszkałe przez niedźwiedzie i kłócił się o prawa Bo Novikova. - Lepiej, jeśli zrobisz to ty, a nie ja. - Dlaczego lepiej, Cella? Jesteś trenerem drużyny i jesteś tygrysem syberyjskim... więc czy Rosjanie nie są twoimi ziomkami? - Niespecjalnie. Tygrysy syberyjskie w Rosji nie są fanami rodziny Malone. - A czy ktokolwiek jest fanem Malone’ów? – zapytała Dee-Ann. - Zamknij się, kmiotku. - Ale – Toni naciskała dalej – co powinnam zrobić z tymi rosyjskimi niedźwiedziami? - Zrobić to, co masz do zrobienia. - A co to ma oznaczać? - Słuchaj, dzieciaku – powiedziała Cella, będąc irytująco rozdrażniona – zdołałaś przejąć kontrolę i uspokoić Bo Bandytę Novikova nie korzystając z paralizatora czy strzałki ze środkiem uspokajającym. Więc jeśli potrafiłaś poradzić sobie z nim... sądzę, że poradzisz sobie także z kilkoma pieprzonymi niedźwiedziami. - Tak, ale…
~ 19 ~
- Po prostu to zrób. Boże! Wykaż się jakąś inicjatywą. Miej jaja, kobieto! - Ja po prostu nie sądzę, żebym czuła się tam... bezpiecznie. No wiesz? Jakaś niebezpieczna sytuacja, czy coś podobnego. - Ona ma rację – powiedziała Dee-Ann przeciągając samogłoski. – Może zostać poturbowana przez jakieś cholerne rosyjskie niedźwiedzie, Malone, a Ric skopie ci za to tyłek. Ona jest uznawana za rodzinę przez Van Holtz’ów. - Ty i ja mamy inne rzeczy do załatwienia, Smith. - Po pierwsze, nie warcz na mnie, diabelski kocie. A po drugie, załatw jej jakąś pieprzoną ochronę. - Wysłałbym Berta... ale on nienawidzi latać i wciąż jest na Alasce. - Boże, kobieto, nie wysyłaj z nią zawodnika – warknęła Dee-Ann. – Weź kogoś, kto jest faktycznie wyszkolony do ochrony. – I wtedy wskazała na Ricka. – On się nada. Wilk, który tylko przypatrywał się większej części tej rozmowy, nagle stał się czujny. - Co? - Przecież nie masz nic lepszego do roboty. - Nie w tym rzecz, Dee-Ann. Jestem tylko wilkiem - a to są niedźwiedzie. Rosyjskie niedźwiedzie. Wataha Smith i Rosyjskie niedźwiedzie się nie mieszają, czyżbyś nie pamiętała o mądrościach ludowych watahy? - Tak było jakieś sto lat temu. Jestem pewna, że już nie pamiętają tego, co się stało. Toni oparła łokcie na swoim biurku i ukryła twarz w dłoniach. - To jest jakiś koszmar. - Oh, rozchmurz się, dziecino – poinformowała ją Cella, sięgając przez biurko i klepiąc Toni po ramieniu. – Będzie dobrze. Po prostu postaraj się żadnego z nich nie wkurzyć, nie pozwól by polarne cię obwąchały, ani nie zostawaj sam na sam z jakimkolwiek niedźwiedziem z Kamczatki, który jeszcze nie jadł. Powoli, Toni podniosła głowę i spojrzała na głównego trenera Nowojorskich Mięsożerców. - Naprawdę? To wszystko, co możesz mi powiedzieć? ~ 20 ~
- To całkiem dużo. Powodzenia! – Cella ruszyła do drzwi. – Chodź, Smith. Ruszajmy. Dee-Ann popatrzyła między Toni i Rickiem. Po chwili, powiedziała. - Dobrze się nią zaopiekuj, Ricky Lee. Spraw, żeby mama była z ciebie dumna. Wyszła, a Ricky podskoczył. - Zaraz wrócę – powiedział zanim szybko wyszedł z pokoju. Mniej niż minutę później, wrócił, i opadł na krzesło, które wcześniej zwolnił. - To było szybkie – odparła Toni. - Tak. - Co Dee powiedziała? - Zanim ja mogłem coś powiedzieć, stwierdziła, że mogę z tobą pojechać i zająć się niedźwiedziami, albo zostać tutaj i wysłuchiwać długich, znaczących wywodów od kobiet z mojej watahy o Laurze Jane. – Uśmiechnął się kpiąco. – Zgadnij, co wybrałem? - Ricky? - Tak? Pochyliła się trochę do przodu i wyszeptała. - Nie chcę jechać do Rosji. - Daj spokój, kochanie, nie będzie tak źle. I w przeciwieństwie do mojego młodszego brata, wiem jak poradzić sobie z niedźwiedziami. Poza tym, podróżowałaś do tylu miejsc na świecie, że chyba mi nie powiesz, iż nigdy wcześniej nie byłaś w Rosji. - Pewnie, że byłam. Ale byłam w Rosyjskiej Rosji. No wiesz, Moskwa, Petersburg, Omsk. - Omsk? - Tak. Pojechałam tam z moim bratem. Coop jest znany w Rosji. Co oznacza, te wszystkie miejsca, gdzie moja matka i brat mogą występować przed dygnitarzami i członkami rodziny królewskiej. Ale nigdy nie byłam na terytorium niedźwiedzi w Rosji.
~ 21 ~
A wiesz, dlaczego? – Ricky potrząsnął głową. – Ponieważ moi rodzice powiedzieli mi, żebym nigdy nie pojechała na teren niedźwiedzi w Rosji! Tak faktycznie, ich dokładne słowa do swojego potomstwa brzmiały zginiesz, jeśli pojedziesz na terytorium niedźwiedzi w Rosji. - Nie będzie tak źle. Będę tam i będę przez cały czas chronił twoje plecy. Obiecuję. - Wiesz, co tak naprawdę będzie z tego najgorsze? Posłał jej krzywy uśmiech. - Powiedzenie twojej rodzinie, że jedziesz do Rosji? Toni oparła głowę o biurko, tym razem nawet nie używając rąk. - To będzie koszmar – powiedziała Toni jeszcze raz, tym razem bezpośrednio do biurka. Ale to i tak niczemu nie pomogło.
Tłumaczenie: panda68
~ 22 ~