~ 1 ~ Rozdział 14 Delilah Jean-Louis Parker grzebała w rzeczach swojej siostry. Czasami Oriana trzymała pieniądze w szufladach swojej komody. Od kiedy...
10 downloads
19 Views
472KB Size
Rozdział 14
Delilah Jean-Louis Parker grzebała w rzeczach swojej siostry. Czasami Oriana trzymała pieniądze w szufladach swojej komody. Od kiedy ich rodzice płacili prawie za wszystko, zmartwieniem Oriany był tylko taniec, więc rzadko wydawała swoje kieszonkowe. Faktycznie, większość dzieciaków nie wydawała swoich kieszonkowych i kilku z nich nawet nie zdawało sobie sprawy, kiedy pieniądze zniknęły. Co było miłym, małym dobrodziejstwem dla Delilah. Znajdując gruby plik pieniędzy, Delilah wzięła więcej niż połowę i włożyła te kilka banknotów z powrotem do komody Oriany. Zasunęła szufladę i wyszła z pokoju. Popatrzyła w górę i w dół korytarza, a nikogo nie widząc, poszła do następnej sypialni. Przeszukiwała szybko i cicho, zabierając nie tylko gotówkę, ale także to, co mogła sprzedać. Najlepsze w jej rodzinie było to, że byli tak pochłonięci tym, co codziennie robili, że ledwie zauważali to, co robiła ona. Nie znajdując żadnych pieniędzy, czy jakichkolwiek wartościowych rzeczy, usiadła na łóżku. Zobaczyła plecak i pociągnęła za zamek. Przeszukała go i znalazła notatnik, który wydawał się być nie na miejscu. Delilah wyciągnęła go i zaczęła przerzucać kartki. W odróżnieniu od reszty swojego rodzeństwa, Delilah nie uważała się za kogoś szczególnego. Wiedziała, że jest dobrą artystką. Dla niej, rysowanie było czymś łatwym. Tak jak matematyka, czy nauka. Zanim opuściła liceum, otrzymała wiele ofert stypendiów. Użyła słowa opuściła, bo nigdy tak faktycznie go nie ukończyła. Chociaż jej rodzice myśleli, że ukończyła. Powiedziała im, że zdała. Del nawet zdołała dostać się na aulę. Dopóki, no wiesz, nie pojawi się groźba wybuchu tej bomby i wszystko nie wyjdzie na jaw. Wtedy, przy pomocy komputera Troya i jej umiejętności rysunku, będzie w stanie pokazać rodzicom śliczny dyplom. Ale gdy byłeś tak bystry jak była Delilah, kto potrzebował prawdziwego dyplomu czy świadectwa ukończenia? W czym był problem? Ponieważ nawet bez nich, wciąż wiedziała, że w swoich rękach ma coś cennego. Coś, dzięki czemu mogła naprawdę zarobić pieniądze. - Co ty tu, do diabła, robisz? ~1~
Z początku, Delilah myślała, że to jest Toni, gdy usłyszała to opryskliwe pytanie, ale spojrzała prosto w twarz Oriany. Włożywszy notatnik z powrotem – po co miała go kraść, skoro dokładnie wiedziała, gdzie był przez cały czas – Delilah wstała. - Nic. Jestem po prostu wścibska. Oriana patrzyła na nią przez chwilę, a potem potrząsnęła głową. - Powiem Toni, że znowu kradniesz nasze rzeczy. Mały kapuś. Delilah patrzyła, jak jej siostra się odwraca i kieruje do drzwi, żeby odnaleźć Toni. A jeśli było coś, do czego Delilah nie była w nastroju, to jedna z tych rozmów z Toni. Więc Delilah złapała Orianę za kark. Nie za to dodatkowe ciało, które miały wszystkie młode z rodziny psów. I to nie była jakaś czuła kara dana przez jedną siostrę drugiej. Po prostu złapała siostrę za gardło i szarpnęła do tyłu, dopóki Del nie przycisnęła ust do ucha siostry. - A może tak… – zaczęła Del. - Odczep się! - … po prostu zapomniałabyś to, co tutaj widziałaś, siostrzyczko? Oriana zaczęła wykręcać ciało i sięgać do ramienia Del. - Odwal się, Delilah! Jedna z rąk Oriany uderzyła Delilah w twarz. Zabolało, ale Del nie dbała o to. Zawsze miała wysoką tolerancję bólu, przeważnie, i nawet nie pamiętała o ból już dzień lub dwa później. Czasami nawet dziesięć minut później. Więc to nie gniew sprawił, że Del przycisnęła swój mały scyzoryk do twarzy siostry, tuż pod jej prawym okiem. Tak naprawdę, Delilah nie czuła zupełnie niczego, oprócz tej małej przyjemności, kiedy to jej siostra nagle przestała się ruszać. - Powiem to jeszcze raz... zapomnij o tym, co tu widziałaś. Albo sprawię, że przestajesz w ogóle widzieć. Rozumiesz? - Tak.
~2~
Delilah przytrzymała w ramionach siostrę trochę dłużej. Nie dlatego, żeby to zrozumiała, ale dlatego, że naprawdę walczyła z pragnieniem wydłubania oczu siostry z jej głowy. Ale wiedziała, że gdyby to zrobiła... miałaby do czynienia z Toni. Delilah nienawidziła rozmów z Antonellą. Więc pocięcie jej młodszej – i ładniejszej – siostry będzie musiało poczekać. Odepchnęła Orianę od siebie, uśmiechając się, gdy siostra uderzyła o ścianę i obróciła się, żeby spiorunować ją wzrokiem. Delilah przeciągnęła tępą stroną ostrza po swoim własnym policzku, tylko po to, żeby jej siostra zrozumiała, czym dokładnie ryzykuje, jeśli z nią zadrze. Zrobiła krok w jej stronę i wtedy najlepsza przyjaciółka Toni pojawiła się na linii jej wzroku. Szybko schowając ramię za plecy, by ukryć nóż i zamknąć go, Delilah uśmiechnęła się do Livy Kowalski. - Cześć, Olivio. Livy przesunęła wzrokiem między Delilah, a Orianą. Po chwili zapytała. - Wszystko w porządku, Oriano? Zaciskając zęby, Oriana wypluła. - Tak. Wszystko w porządku. - To dobrze. Zamierzam rozbić się tutaj na jakiś czas. Oriana kiwnęła głową. - Okej. Dam znać mamie i tacie. - Dzięki. Oriana odeszła, a Delilah ruszyła za nią. Ale Livy wyciągnęła rękę i oparła ją o futrynę, blokując jej wyjście. Pochyliła się do przodu, unosząc się na palcach stóp, by znaleźć się bliżej szyi Delilah i zaciągnęła się głęboko. Boże, Del nienawidziła tej suki. Od zawsze. Ale jednocześnie, nie chciała w żaden sposób wdać się z nią w walkę. Del odepchnęła ramię Livy ze swojej drogi i zrobiła krok na korytarz. Wydawało się, że
~3~
Livy pozwala jej przejść, ale jak tylko Del ją minęła, Livy wyrwała zamknięty nóż z jej ręki. Usłyszała, jak ta suka umiejętnie go otworzyła. Dalila obróciła się bez namysłu i poczuła, jak jej własny nóż, dociska się do jej gardła. Głowa dziwaczki przechyliła się na jedną stronę, kiedy się w nią wpatrzyła. - Zagrozisz jeszcze raz jednemu z dzieci – odezwała się Livy – a podetnę ci gardło i będę się przyglądała, jak się wykrwawiasz. - Sądzę, że Toni będzie miała z tym problem. - Nie, nie będzie. I obie o tym wiemy. I niech ją, ale Delilah wiedziała, że suka miała rację.
***
Najpierw zatrzymali się w hotelu, żeby wziąć rzeczy Ricka. Zaproponował Toni, by spotkali się ponownie w domu, który wynajmowali jej rodzice, ale wyraz paniki na jej twarzy szybko sprawił, że zmienił zdanie i natychmiast obiecał, że jej nie opuści. Więc pierwszy otworzył drzwi i wszedł do środka, wąchając by upewnić się, że nie ma żadnych członków watahy, czających się wokół. Toni pochyliła się. - Jesteś zakłopotany, że twoja dziewczyna widziała cię ze mną? - Była dziewczyna, i nie. Po prostu nie chcę, żebyś musiała stawić czoła Przesłuchaniom Samic Watahy Smith. - Powiedziałeś to tak, jakby to było czymś odrażającym. - Bo jest. Jestem zaskoczony, że nigdy o tym nie słyszałaś. Jest mnóstwo dziewczyn w zakładach dla umysłowo chorych w całych Stanach, które zostały poddane Przesłuchaniom Samic Watahy Smith. - Okej. – Przecisnęła się obok niego i weszła do jego pokoju hotelowego. – Miło tu. - Tak. Popatrzyła na niego, jej mały nos się zmarszczył. ~4~
- Czy nie jest tu czasem zbyt drogo? Mieszkasz w Kingston Arms zamiast mieć swoje własne mieszkanie na Brooklynie albo w Queens? - To są rzeczywiste miejsca? - Bardzo śmieszne. - Moja siostra nosi w sobie hybrydowego dziwaka właściciela hotelu. - Hybrydowego dziwaka? – zawołała. - Nie martw się. Będę uwielbiał tego małego drania jak księżyc. Przewróciła oczami i weszła do pokoju. Ricky podążył za nią, zamykając za sobą drzwi. - Rozgość się – powiedział do niej, kierując się do sypialni. – Za chwilę będę gotowy. - Dlaczego dostałeś apartament? – zapytała. - Nie prosiłem o niego, jeśli tak myślisz. Brendon Shaw dał jeden mnie i każdemu z moich braci w nadziei, że przestaniemy pokazywać się w jego apartamencie, kiedy tylko chcemy. - I przestaliście? – zapytała z drugiego pokoju. - Nie! – Ricky wyciągnął czarny worek marynarski, który zabierał ze sobą do tych wszystkich różnych miejsc na całym świecie. - Czy Brendon Shaw nie jest lwem? - Tak. - Więc na pewno rozumiesz, że kiedy pojawiasz się w jego domu to jest swego rodzaju tortura dla mężczyzny, który naprawdę uważa się za króla... cóż... prawdopodobnie wszystkiego. - Oczywiście, że tak. Dlatego to robimy. Do tego dostaje ten naprawdę dobry grecki jogurt, który po prostu wydaje się lepiej smakować w jego apartamencie niż w naszych. Ricky pakował się szybko i efektywnie. Nauczył się to robić dawno temu. Chociaż nie podróżował zbyt dużo poza Stany, gdy dorastał jego ojciec i wujowie wysyłali go i jego braci – czasami razem, ale raczej osobno – do różnych stanów, by spotykali się z innymi Reedami i nauczyli się podstawowej obrony. To było coś, co Reedowie ~5~
traktowali bardzo poważnie. Oczywiście, większość przezywała ich bojowymi psami Watahy Smith, ale prawda była taka, że oni naprawdę wierzyli, że są w stanie obronić watahę i – z pewnością rodzina Reed – była niezbędna. Smithowie rządzili, jako wataha, można tak powiedzieć, i byli gotowi zniszczyć każdego, kto nawet pomyślał o tknięciu jednego z nich. Ale Smithowie byli też dzikimi wojownikami. Na przykład ten dzieciak na boisku szkolnym, z którym nikt nie chciał walczyć, ponieważ podniósł łopatę i rozbił komuś głowę, zamiast zadowolić się szalonymi ciosami pięściami jak zrobiłby każdy normalny siedmiolatek. Reedowie, jednakże, szczycili się tym, że byli mądrzejszymi wojownikami, tak jak pełnej krwi wilki. Uderzali w nocy, znajdowali najsłabsze punkty i robili to, co do nich należało, upewniając się by nie mieć – albo przynajmniej jak najmniej – większych strat. Dziadek Rickego porównał to kiedyś do spuszczenia ze smyczy szaleńców (to znaczy Smithów) do przodu, podczas gdy Rzymscy żołnierze (Reedowie) podkradali się od tyłu i niszczyli wroga. Związek pomiędzy Smithami i Reedami utrzymywał się od wieków, od czasu jak wylądowali na tych ziemiach kilka lat wcześniej zanim dostali się tu jacykolwiek pielgrzymi, a Ricky szanował ich wzajemne stosunki bardziej niż mógł powiedzieć. Nie wyobrażał sobie, żeby Smithowie mogli oddzielić się od nich, bo byli częścią jego życia, tak jak jego rodzice i rodzeństwo. I wiedział, że Smithowie czuli w ten sam sposób. Kiedy Bubba Smith powiedział w ten sposób, Idźcie za Smithami i stańcie po naszej stronie, a wtedy samo piekło otworzy swoje drzwi i wypuści wszystko, co najgorsze, nie mówił tylko o obronie krewnych. On mówił o wszystkich tych, którzy byli uważani za jednego z watahy Smith. Taka była filozofia Smithów. Kiedy więc Reedowie wychowywali swoje szczenięta, wychowywali je tak, żeby broniły swoich, co znaczyło obronę zarówno rodziny jak i watahy. To znaczyło obronę ich rodzeństwa, ich kuzynów, ale również starej Missus Sandy Mae, która mieszkała na końcu ulicy, a która często stawała po złej stronie, z pełnymi ludźmi mieszkającymi w pobliskim mieście, ponieważ była trochę szalona. A obrona była czymś, co Reedowie nie traktowali lekko. Dlatego praca dla Llewellyn Security była taką świetną pracą dla Rickego. Nie tylko dlatego, że pozwalała mu chronić Smithów z Nowego Jorku, to była praca, do której się urodził, ale także, żeby chronić innych za pieniądze, i praca ta pozwalała mu uzbierać na bardzo solidny fundusz emerytalny, między innymi przez takie wycieczki jak ta.
~6~
Oczywiście, to nie szkodziło, że miał pojechać z seksowną małą Toni Jean-Louis Parker. Nie. To nie szkodziło niczemu. Mówiąc o ochronie... Ricky popatrzył na nieotwarte pudełka prezerwatyw w swojej apteczce. Po chwili, wzruszył ramionami i wziął jedno pudełko... potem drugie. Nie zaszkodzi, wymamrotał i wrzucił pudełka do swojego worka. Ricky podniósł głowę, wciągnął powietrze. Rory. Zanim zdążył znaleźć się z powrotem w saloniku, jego brat już przechodził przez drzwi. Jego wyraz twarzy powiedział Rickowi, że się nie cieszy. - Jedziesz na Syberię? - Nie. Jedziemy do Rosji. Prawdopodobnie do miast gdzieś blisko Moskwy. Prawda, Toni? Sięgnęła do swojego plecaka i wyciągnęła plan podróży, który dostała od Celli Malone. - Jedziemy nad Jezioro Bajkał. Czekaj. – Zamrugała i opuściła papier. – To jest Syberia. Oczy Rickego się przewróciły. Dobry Boże. - Jedziemy na Syberię? – zawołał Ricky. - Stamtąd chyba pochodzi ta drużyna. Większość rosyjskich drużyn prawdopodobnie trenuje tam poza sezonem. – To miało sens. Wątpiła, żeby jacykolwiek wścibscy w pełni ludzie jeździli tam by zakłócać spokój drużyn, składających się tylko ze zmiennych, które trenowały do rozgrywek na Syberii. A Jezioro Bajkał miało słodkowodne foki, które polarne prawdopodobnie uwielbiały. Spojrzała na wilka i natychmiast wczuła się w jego niewesołe położenie. Nie zgadzał się na to. Moskwa, albo miejscowość blisko Moskwy, to było jedno, ale przydzielenie go do podróży na Syberię, to z pewnością było za wiele, żeby prosić o to tego mężczyznę. - Słuchaj, Ricky, nie musisz… - Już skontaktowałem się z Vikiem – oznajmił brat Rickego, obszedł kanapę, na której siedziała Toni, i położył walizkę na niskim stoliku. Otworzył walizkę. – Spotka się z wami na lotnisku i zawiezie nad Jezioro Bajkał.
~7~
Toni, zdezorientowana tym wszystkim, uniosła swoje papiery. - Ale ja mam plan podróży. - Wiem, skarbie – odparł Rory, jednocześnie wyciągając jej z ręki papiery i wkładając do jej torby. – One pomogą ci jak tylko się tam dostaniesz, ale ja chcę się upewnić, ze dostaniesz się bezpiecznie i będziesz tam bezpieczna po swoim przyjeździe. Vic tego dopilnuje. - Kim jest Vic? - Dee poleciła go nam jakiś czas temu. Pomaga naszej firmie, gdy potrzebujemy kontaktów w krajach Wschodniej Europy. - Urodził się i dorastał w Chicago, ale jego specjalnością jest Wschodnia Europa – wyjaśnił Ricky. - Wyglądasz na zmartwionego – powiedziała Toni do Rorego. – Czuję się tak, jakbym miała oszaleć. Mogę oszaleć? – zapytała Rickiego. - Nie. Wszystko będzie w porządku. To tylko środki ostrożności. - To dlaczego Cella Malone nie przedsięwzięła takich środków ostrożności? - Sama to powiedziałaś, kochanie. Ona jest tygrysem syberyjskim i jest z Malone’ów. Nikt z nią nie zadrze. - To prawdopodobnie nawet lepiej, że ona nie jedzie – przyznał Rory. – Jej reputacja nie jest nic lepsza od Novikova wśród rosyjskich drużyn i prawdopodobnie poprosiłaby Dee-Ann, żeby pojechała z nią… Bracia popatrzyli na siebie, a potem zaczęli się śmiać. - Boże – w końcu powiedział Ricky – to mogłoby się bardzo źle skończyć. - Co to znaczy? - To, że lepiej, iż jedziesz ty – oświadczył Rory. – Więc, masz paszport, prawda? - Z taką ciągle podróżującą rodziną jak moja? Agent mojej matki ma stale aktualny harmonogram, więc dba o to, żeby paszporty były odnawiane. - Doskonale. – Rory machnął na brata. – Wiem, że masz to, co potrzebujesz. Już gadałem z Llewellynem i on skontaktuje się z tą spółką, którą zawsze latamy. Linie Madra? ~8~
- Tak. - Powiedział, że mam ci dać dziewiątkę i nic więcej. Toni usiadła prosto. - Wniesiesz broń na pokład samolotu? - Nie martw się tym. - Wolałabym się nie znaleźć na Liście Ta Pani Nie Lata Liniami Madra, jeśli pozwolisz. - Nie martw się o to. – Ponownie spojrzał na brata. – Więc Dee-Ann skontaktowała się już dla nas z Vikiem. Wciąż jest w Rosji? - Teraz tak, pomaga wytropić Whitlana. - Czekajcie – wtrąciła się Toni. – Kim do diabła jest Whitlan? - Vic zawiezie was gdziekolwiek będziecie chcieli, jak już znajdziecie się w Rosji – mówił dalej Rory, ignorując ją. - Lepiej, żeby było coś więcej niż dziewiątka – wymamrotała Toni i zdała sobie sprawę, że obaj bracia się w nią wpatrują. – Tam są niedźwiedzie i tygrysy syberyjskie. A dziewiątka tylko ich rozdrażni. - Skąd wiesz? – zapytał Rory. - Gdy jesteś małym psowatym w świecie wypełnionym dużymi kotami, wilkami i niedźwiedziami, musisz znaleźć inny sposób walki. Wierz mi, gdyby szakale pełnej krwi miały kciuki, potrafiłyby także zdjąć lwy Remingtonem 416. Ricky uśmiechnął się. - Także? - Czy wy dwoje możecie poflirtować później? Toni warknęła na Rorego. - Ja nie flirtowałam… - Musisz sobie zapamiętać, że tych rosyjskich niedźwiedzi nie można lekceważyć – kontynuował Rory. – Więc jeśli będzie wyglądać na to, jakby sprawy wymykały się spod kontroli – spojrzał wprost na brata – pozwól Toni mówić. ~9~
Toni zamrugała. - Mi? Dlaczego mi? - Skoro potrafiłaś uspokoić Novikova, to Boże, kobieto, będziesz potrafiła uspokoić cholera każdego. - Dziękuję? Rory obszedł wkoło kanapę, stając wprost przed Rickym. - Posłuchaj mnie, braciszku. Jeśli sprawy gwałtownie wybuchną, pozwolisz Vikowi zrobić to, co robi najlepiej, i wydostaniesz stamtąd siebie i naszą małą Toni. Nie próbuj być jakimś pieprzonym bohaterem. - To słabość Reece'a, Rory. Nie moja. - I tak trzymaj. Bracia wpatrywali się w siebie przez kilka sekund, a potem się uścisnęli. I wtedy Toni w końcu wykrzyknęła. - Czy nikt już nie traktuje tego, jako negocjacji umowy z tą przeklętą drużyną sportową? – Wyrzuciła ręce w górę. – Nikt? Bracia odsunęli się od siebie i Ricky ją upomniał. - Nie powinnaś przeklinać. Toni przewróciła oczami. - Zamknij się.
***
Weszli prosto w sam środek bijatyki. I nie była ona przyjemna. Pięści i nogi fruwały, krzyki, warknięcia i skowyty wypełniały powietrze. Ale Ricky musiał przyznać, że był pod wrażeniem. Ponieważ, podczas gdy dwoje najstarszych próbowało wymyślić, co zrobić, Toni weszła prosto w to kłębowisko
~ 10 ~
śmigających ramion i nóg, i zaczęła rozdzielać szczenięta, rzucając nimi po pokoju, aż doszła do Oriany, która była za stara, żeby rzucić nią gdziekolwiek. - Dość! – wrzasnęła Toni ponad trwającymi wciąż krzykami i groźbami, trzymając jednocześnie swoją piętnastoletnią siostrę w miłym małym uścisku. – Nie żartuję! Wydawało się, jakby to uspokoiło ich wszystkich, więc odepchnęła siostrę i stanęła naprzeciw Coopera i Cherise. - Gdzie jest mama i tata? - Wyszli razem z ciocią Irene. - Kiedy? Coop odwrócił wzrok, najwyraźniej speszony, i przyznał. - Piętnaście min… - Piętnaście? Nie potrafiliście nad nimi zapanować przez piętnaście minut? - To nie jest jego wina – podpowiedziała Cherise zza pleców Coopa. - Ćwiczył, a ja powiedziałam, że zajmę się dziećmi, ale sprawy rozwinęły się w tak szybkim tempie... Toni założyła ramiona na piersi i wpatrzyła się w swoje stopy. - Hej – odezwał się Coop, kładąc rękę na ramieniu Toni. – To nic takiego. Damy sobie radę. Poradzimy sobie z tym. Daj nam tylko odrobinę więcej… - Czasu? – zapytała Toni, spoglądając w górę na brata. – Nie mamy czasu. Dzisiaj wieczorem wyjeżdżam do Rosji. Do pracy. - Porzucasz nas? – Kyle skoczył na nogi i wgapił się w siostrę. – Porzucasz nas dla tej śmiesznej pracy? W tej sekundzie, Ricky zobaczył, że Toni zaczyna się wahać. Nie chciała opuszczać swojej rodziny. Zaczęła mówić, prawdopodobnie zmieniając zdanie, ale Cherise odeszła Coopera i stanęła u boku Toni.
~ 11 ~
- Tak, wyjeżdża. Toni jedzie do Rosji. Bez nas. – Cherise uśmiechnęła się i to był bardzo ładny uśmiech. Powinna robić to częściej, żeby nie wygląda zawsze na tak przerażoną. – I będziemy z niej bardzo dumni, że tam jedzie. - Ale Kyle, ten idiota, ma rację. – Oriana spiorunowała wzrokiem brata. – Chociaż nie cierpię tego przyznawać. – Skupiła się na całej reszcie. – Ona nie może tak po prostu wyjść i nas zostawić! Nic nie jest zorganizowane. Mama i tata nie wiedzą, co robią. Coop jest zajęty przygotowywaniem się do swojego następnego koncertu, jego agent ciągle tu dzwoni przypominając o nagraniu następnej płyty z Orkiestrą Filharmoniczną z Londynu, a Cherise jest po prostu cholernie beznadziejna. Cherise zmarszczyła brwi. - Hej. - I ty myślisz, że możesz tak po prostu wyjechać? – Oriana zadała te oskarżycielskie pytanie swojej najstarszej siostrze. Toni popatrzyła na twarze swojego rodzeństwa zanim odpowiedziała. - Cóż… – zaczęła, ale wtedy Ricky złapał ją w pasie i wyciągnął z pokoju. - Przepraszamy was na chwilę. - Hej, wsioku! – wrzasnął Kyle. – Gdzie idziesz z naszą siostrą? Ricky wyprowadził Toni na korytarz i ruszył w stronę schodów. - Na górę. Spakować. - Ale… - Żadne ale, kobieto. Po prostu to zrób. Freddy obszedł Rickego i wziął rękę siostry. - Chodź, Toni. Pomogę ci się spakować. Chłopczyk zaczął wchodzić po schodach, oglądając się na Rickego i zerkając na niego. Przynajmniej jedno z jej rodzeństwa pomyślało o kimś innym, a nie o sobie. To była miła odmiana. Ricky wrócił do dużego salonu i stanął przed dziećmi.
~ 12 ~
- Słuchajcie teraz – zaczął – wiem, jak trudno wam pozwolić wyjechać siostrze, kiedy tak bardzo jest potrzebna. Ale naprawdę musicie jej na to pozwolić. Musicie trochę dorosnąć i pokazać waszej siostrze, jak dużymi jesteście chłopcami i dziewczynkami. – Posłał im swój najlepszy uśmiech. – Prawda? Po tym, jak wszystkie szczenięta wpatrzyły się w niego, tylko Kyle dramatycznie wyrzucił ramiona w górę, przewrócił oczami i opadł na kanapę, stojącą za nim, podczas gdy Troy wymamrotał. - I przemówił zwykły człowiek.
***
- Powinnaś wziąć coś ładnego – powiedział Freddy do Toni, obserwując jak się pakuje, jego małe ciało usadowiło się na jej komodzie. - Dlaczego? - Bo tak. – Posłał jej uroczy uśmiech i popatrzył na sufit. - Fryderyku Jean-Louis Parker... do czego zmierzasz? - Może jestem dzieckiem, Toni, ale nie jestem dzieckiem. – O tak, był. – Ten wilk cię lubi. A ty lubisz jego. Ale masz wyglądać ładnie. Żeby utrzymać jego zainteresowanie. Tak, żebyście mogli zostać chłopakiem i dziewczyną, a on będzie ci dawał rzeczy, które możesz sprzedawać dla zysku. Chichocząc do siebie, Toni złożyła kolejną parę jeansów. - Skąd ty to bierzesz, Freddy? – Wiedziała, że nie dowiedział się tego od matki ani ciotki Irene. I z pewnością nie pochodziło to także od ich ojca, który do dzisiejszego dnia mówił o sobie, jako o feminiście płci męskiej, ponieważ mam zbyt wiele własnych dziewczyn, żeby nim nie być. - Delilah. Toni zamarła w pół gestu na odpowiedź Freddego, jej złożone dżinsy zawisły nad walizką. - Spędzasz czas z Delilah?
~ 13 ~
- Trochę. Ona jest miła i fajna. Toni zmusiła się do dalszego pakowania i starała utrzymać normalny głos. Wiedziała, że jeśli zareaguje zbyt mocno, Freddy spanikuje. A Freddy i panika to były dwa słowa, które razem tworzyły zło. Duże zło. - Jest fajna? Naprawdę? Co razem robiliście? - Zarabialiśmy pieniądze dla sierot. Najpierw w domu, bo powiedziała, że zaczniemy tutaj. Jest dużo sierot w Nowym Jorku. Niezdolna do dalszego pakowania się, Toni obróciła się i wpatrzyła w swojego braciszka. - Zarabialiście pieniądze dla sierot? - Uh-huh. - Jak to robiliście? Freddy spojrzał na otwarte drzwi od sypialni. - Nie mogę ci powiedzieć – wyszeptał. - Mi możesz powiedzieć. Przecież wiesz. Ufny uśmiech Freddego złamał jej serce. - Wiem, że mogę. – Skinął na nią, żeby się zbliżyła. Gdy stanęła tuż obok niego, a jego małe kolana przyparły się do jej bioder, powiedział. – Czasami siedzimy sobie po prostu w parku, ja mam smutną minę, a Delilah prosi ludzi o pieniądze. Czasami nie chcą dawać, albo chcą, żeby gdzieś z nimi poszła i tam dadzą jej pieniądze, ale ona nie chce tego robić. Więc wymyśla historie i im opowiada. Wiem, że ty i tatuś mówicie, że nie powinniśmy kłamać, ale robimy to by pomóc sierotom, więc sądzę, że to jest w porządku. Prawda? Zamiast na to odpowiedzieć, Toni zapytała. - A co robicie oprócz tego? - Delilah daje mi ten mały telewizor i słuchawki, a ona w tym czasie gra w karty z jakimiś ludźmi. A potem ja... ja... ja – Jego mała twarz skrzywiła się, jakby próbował znaleźć właściwe słowa. ~ 14 ~
- Liczysz karty? - No właśnie! – Uśmiechnął się. – To jest dla mnie łatwe. - Nikt nie widzi, co ona robi? - Nie. Ale sądzę, że tak jest, ponieważ to są przeważnie mężczyźni, a oni wpatrują się prosto w nią i nie widzą tej rzeczy, którą ona ma w uchu. Bardzo się w nią wpatrują. Prawdopodobnie dlatego, że ona jest taka ładna. – Freddy zmarszczył brwi. – Coś nie tak? - Nie – skłamała Toni. – Ale w poniedziałek zaczynasz zajęcia. Nie będziesz miał czasu na to wszystko, co się dzieje. Okej? - Okej. - Hej. – Położyła ręce po bokach jego bioder i pochyliła się. – Mogę cię prosić o wielką przysługę? - Pewnie! - Będę potrzebowała zaopatrzenia na wyjazd. Czegoś dobrego. - Chcesz, żebym zajrzał do schowka mamy z tymi wyszukanymi czekoladkami? - Czytasz w moich myślach. Szybko chwyciła nos brata swoimi wargami i przekręciła go, a on zachichotał i popchnął ją. Wtedy zawinęła ramiona wokół jego pasa, pocałowała go w szyję i podniosła z komody. Zakręciła nim wkoło, a potem postawiła na podłodze. - A kiedy wyjadę… - Wiem. Nie pozwolę, by Kyle sprawił, żebym poczuł się jak ofiara losu, bo nie jestem artystą. I nie pozwolę także Troyowi, żebym poczuł się jak ofiara, ponieważ jest starszy i myśli, że mądrzejszy ode mnie. - I? - Nie kraść. Nie podpalić domu. - Cudownie. A teraz zdobądź, co możesz, i spakuj dla mnie.
~ 15 ~
- Okej! – Wybiegł przez drzwi, i gdy Toni usłyszała, jak jego małe stopy zabrzmiały na schodach, ruszyła w stronę drzwi. Wtedy została złapana od tyłu i zaciągnięta z powrotem do łóżka. Tak naprawdę nie przestraszyła się, ponieważ wiedziała, że przez cały czas Livy śpi pod jej łóżkiem. Livy nie była normalnym gościem, jakich zapraszali ludzie. Ona naprawdę lubiła to uczucie skradania się po czyimś domu, nawet gdy została zaproszona, i nikt w całej rodzinie Jean-Louis Parker nie miał nic przeciwko temu. - Nawet o tym nie myśl, Antonello – powiedziała Livy do jej ucha, ciągnąc Toni z powrotem. - Przekręcę kark tej suce, dopóki się nie złamie – warknęła Toni, rozpaczliwie walcząc z silnymi ramionami zawiniętymi wokół niej. – Zamierzam sprawić jej manto jak szczeniakowi, jakim jest! Toni została rzucona na łóżko, a Livy usiadła jej na piersi, obezwładniając. - Nie jesteś rozsądna – powiedziała Livy spokojnie. - Pieprzę rozsądek! Ona umrze dziś wieczorem! - Uh… – odezwał się Ricky od drzwi. – Czy wszystko w porządku? Livy kiwnęła głową na Rickego i powiedziała. - Wejdź do środka i zamknij drzwi. Uśmiech Rickego był olbrzymi. - No cóż, nie ma sprawy. - Tu nie chodzi o ciebie, prostaku. – Livy spojrzała na Toni. – Musisz się uspokoić. Nie możesz biegać wkoło i zabijać swoich krewnych. Nawet, jeśli na to zasługują. Jak wiesz, próbowałam i nie wyszło mi to na dobre. Ta bransoletka na kostkę, żeby monitorować twoje ruchy, naprawdę nie jest wygodna. - Ta okropna suka wykorzystuje mojego braciszka, żeby oszukiwać ludzi. - Kto? – zapytał Ricky. Livy uśmiechnęła się ironicznie. - Delilah.
~ 16 ~
- Ta blondynka? - Tak – odparła Livy. – A to, co cię naprawdę martwi – Livy zwróciła się do Toni – to nie to, że to po prostu jedno z twojego rodzeństwa, ale to, że to Freddy. - Ponieważ tylko Freddego, jako jedynego, może namówić do robienia tego. Kyle i Oriana nie zbliżają się do niej. Zia i Zoe płaczą, jak tylko znajdzie się w pobliżu. Troy mógłby to zrobić i prawdopodobnie by zrobił, ale on jest takim cwaniakiem, że zażądałby żywej gotówki za liczenie kart. I nigdy nie uwierzyłby w tę historię o sierotach. Z rękami w przednich kieszeniach swoich dżinsów, Ricky zapytał. - A czy Troy nie ma przypadkiem... dziewięć lat? - Do czego zmierzasz? – zapytała Livy. - Nie chciałbym być niedelikatny, ale... czy nie jesteście czasem bogaci? - Czasem bogaci? – Toni zepchnęła z siebie Livy i usiadła na łóżku. – Moja matka mogłaby kupić tę nieruchomość, w której obecnie mieszkamy, w całości... i gotówką. Ale moja siostra lubi oszukiwać ludzi dla pieniędzy. A wiesz dlaczego? - Kolejna znudzona bogata dziewczyna? - Chciałabym. Bliźniaczki to znudzone małe, bogate dziewczynki. Umiem poradzić sobie ze znudzonym małymi, bogatymi dziewczynkami. - Ale ze socjopatami… – wymamrotała Livy. - Dajcie spokój – powiedział Ricky. – Uczyłem się psychologii w college'u… - Byłeś w college’u? – spytała Livy, czym zarobiła cios pięścią w żebra od Toni. – Oh To było tylko pieprzone pytanie. - … więc nie powinłyście żartować sobie i używać takich słów jak socjopata, kiedy mówicie o członku rodziny. - Wierz, w co chcesz. – Toni przerzuciła nogi poza krawędź łóżka, więc teraz ona i Livy siedziały jedna przy drugiej. Toni myślała przez minutę i zdecydowała, co musi zrobić. - Podjęłam decyzję. Najwyraźniej nie mogę pojechać w tę podróży. Nie mogę pojechać.
~ 17 ~
I wtedy Livy zrzuciła Toni na podłogę i obezwładniła ją tam – ponieważ ta kobieta po prostu nie znała znaczenia słowa subtelny. Ricky zdjął małą, ale zadziwiająco silną i groźną kobietę z Toni. - Powiedz jej – zażądała Livy, kiedy ściągnął ją z Toni. – Powiedz jej, że ona jedzie. - Jak mogę jechać w takiej sytuacji? – wypaliła w odpowiedzi Toni. – Z początku myślałam, że wystarczy jak zrobię porządek w harmonogramach, co jest dostatecznym wyzwaniem. Ale teraz... po tym, czego dowiedziałam się o Delilah? - Wymówki! – odparła oskarżycielsko Livy, celując palcem w Toni. – Używasz pieprzonych wymówek, żeby tam nie jechać. Ponieważ się boisz. - Tam są niedźwiedzie! Oczywiście, że się boję! - Nie niedźwiedzi, idiotko. – Livy machała ramionami tak długo, aż Ricky był zmuszony ją postawić. Poprawiła swój T-shirt i dżinsową minispódniczkę. – Boisz się zmian. Boisz się wykorzystać tę szansę i iść swoją drogą. - Oni mnie potrzebują. - Ponieważ to ty sprawiłaś, że stali się bezsilni. Co, przypominam ci, nie jest twoim obowiązkiem. Twoim obowiązkiem, jako najstarszej z rodzeństwa szakali, jest przygotowanie ich do życia na własny rachunek. - Ale co z Delilah? – zawołała Toni. – Ona sama w sobie jest problemem. - A to nie jest coś, czym powinni zająć się twoi rodzice? – zapytał Ricky. - Moi rodzice temu zaprzeczą. Ja nie. - Będę uważała na Freddego – oświadczyła Livy. - Nie mogę cię prosić…. - Będę uważała na Freddego, więc do-kurwy-nędzy szykuj się. - Nie przeklinaj, dziwko! - Krowa od porodów! - W porządku! – wtrącił się Ricky zanim będzie zmuszony powstrzymać te dwie kobiety przed walką pazurami. – Przestańcie! – Skupił się na Toni. – Najważniejsze w
~ 18 ~
tym wszystkim jest to, że jeśli nie wybierzesz się w tę podróż, mogę cię zapewnić, że Cella Malone wyrzuci twój tyłek na bruk bez względu na to, czyją jesteś kuzynką. - Nie obchodzi mnie to – wypaliła twardym tonem Toni. – Niech mnie zwolni. Nie wyjadę. Przynajmniej dopóki tutaj nie… uporządkujemy. - Uporządkujemy? - No tak. Jak tylko uporządkuję ich harmonogramy, wszystko już pójdzie świetnie. To zabierze mi tylko kilka dni. Cella nie będzie miała nic przeciwko, jestem tego pewna. Toni wyszła, zostawiając Rickego i Livy stojących w osłupieniu, wpatrujących się w otwarte drzwi. - Czy Celli Malone naprawdę nie będzie to przeszkadzać? – zapytała go Livy. - Pewnie, że będzie. - W takim razie musimy zbić jej wymówki. Ricky wzruszył ramionami. - Chyba mam pomysł. – Wyciągnął telefon. – Ale mojemu braciszkowi się to nie spodoba. - Twojemu braciszkowi? To ten drugi wilk, który był z nami w biurze? - Tak. - W takim razie na pewno mu się to nie spodoba. Ricky roześmiał się i zaczął dzwonić.
Tłumaczenie: panda68
~ 19 ~