~ 1 ~ Rozdział 15 Paul wysiadł z taksówki i wyciągnął rękę, żeby Jackie mogła ją złapać. Pomógł jej wysiąść, a następnie wyciągnął rękę jeszcze raz dl...
9 downloads
16 Views
353KB Size
Rozdział 15
Paul wysiadł z taksówki i wyciągnął rękę, żeby Jackie mogła ją złapać. Pomógł jej wysiąść, a następnie wyciągnął rękę jeszcze raz dla Irene. Ona, jak zwykle, całkowicie ją zignorowała i wysiadła sama. Jednak nie wziął sobie tego do siebie. Nigdy nie brał. To był jeden z głównych powodów, dla którego tak dobrze się rozumieli. Paul nigdy nie brał niczego do siebie z tego, co robiła Irene. Była tak brutalnie bezpośrednia i uporczywie uczciwa, że nie miało sensu burzyć tego, co działało, gdy mówiła coś w stylu, Wolałabym, żebyś mnie nie dotykał albo Gapisz się na mnie, bo masz do mnie pytanie, czy dlatego, że planujesz mnie zabić przy pierwszej okazji? Paul, pierwsze i jedyne dziecko swojej mamy hipiski, lubił tę bezpośredniość. Cieszył się tym, iż wiedział, że jego piękna partnerka zawsze będzie bezpieczna z Irene Conridge, ponieważ ona nigdy nie zaprzątała sobie głowy kłamstwami. I kiedy zaczęli mieć szczenięta, wiedział, że również jego dzieci będą z nią bezpieczne. Nie szalał za tym, by wilki stały się częścią ich życia, kiedy Irene związała się z Nilsem Van Holtzem, ale to miało sens. Irene po prostu nie pasowała do w pełni ludzi, chociaż była jednym z nich. Potrzebowała na partnera drapieżnika... nawet, jeśli ten drapieżnik był obsesyjno-kompulsywnym wilkiem. I, z czasem, Paul i Van zostali kumplami. Tak jakby. A Van traktował wszystkie dzieci Jean-Louis Parkerów, jako rodzinę i watahę, co dużo znaczyło. I tak to działało. Tak jak teraz. Mieć Irene przy sobie, gdy zatrzymali się w Nowym Jorku, było po prostu wspaniale, bo to uszczęśliwiało Jackie. We dwie mogły siedzieć i gadać, śmiać się z dzieci albo zamartwiać się przyszłą edukacją dzieci. I podczas gdy to robiły, Paul mógł z kolei robić to, co naprawdę lubił... oglądać telewizję, czytać książkę lub naprawiać stare samochody. Wydawało się, że to będzie naprawdę miłe lato z Irene. Trio doszło do kamiennych schodów ich wynajętego domu i zaczęło po nich wchodzić. Paul rzucił okiem przez ramię i zobaczył parkującą na ulicy limuzynę. Nie wiedział, dlaczego tu przyjechała, ani dlaczego ją zauważył.
~1~
Jackie wyciągnęła klucze i włożyła do zamka, gdy otworzyły się drzwi, a w nich stanął ten wilk ze wsi. Rany, ten facet naprawdę bardzo starał się zdobyć dziewczynkę Paula. Coś, co normalnie wprawiłoby Paula w rozdrażnienie, ale po tym jak ten ostatni idiota sprawił, że stała się nieszczęśliwa, wilk wydawał się być dobrym wyjściem na odcięcie się od tego minionego związku i wejście w coś bardziej obiecującego. - Richard Reed? – powiedziała Irene, ponieważ nie miała zamiaru nazywać nikogo Rickym Lee. – Dlaczego tu jesteś? - Pani Irene. Pani Jackie. Panie Paul. - Proszę, nie nazywaj mnie tak – praktycznie poprosił Paul, kiedy wszyscy ruszyli do holu i Paul zamknął drzwi. Czuł się wystarczająco staro bez dodawania tego pan przed jego imieniem, tak jakby powinien nosić apaszkę. - Muszę prosić was, żebyście zrobili mi przysługę i po prostu pogodzili się z tym, co się stanie. Paul zamrugał. - Dlaczego? Co ma się stać? Zabrzmiało pukanie do drzwi, które Paul właśnie zamknął, więc otworzył je jeszcze raz. - Dobry Boże – wymamrotał, wpatrując się w olbrzyma stojącego w jego drzwiach. Spojrzał na Ricka. – Teraz Toni sprowadza do domu zabłąkanych hokeistów? - Tak naprawdę, to ja zaprosiłem tutaj pana Novikova. Żeby pomógł. - Pomógł, w czym? – zapytała Irene, jej wzrok skupił się na mężczyźnie wtaczającym się do ich domu. – Planujesz pozabijać wszystkie dzieci, żeby więcej nie sprawiały kłopotów? - Irene – ostro zareagowała Jackie. – To nie jest właściwa odpowiedź. - Ponieważ to jest moralnie złe, czy obawiasz się, że on się wścieknie i też nas pozabija? - Z obu powodów! – warknęła Jackie. - Cześć! – Ładna ciemna kobieta wynurzyła się zza Novikova. Miała promienny, szeroki uśmiech i zachwycające dołeczki, ale Paul nie rozumiał, dlaczego tu była, albo dlaczego był tu Novikov. Co tu się do diabła działo? ~2~
- Jestem Blayne. Narzeczona Bo. Jestem tu, by pomóc. - Tyle, że nie prosiłem jej, żeby mi pomogła – odpowiedział Novikov, jego zimne niebieskie oczy rozejrzały się po holu, jakby próbował dojść do tego, jak zburzyć ściany, by dostać się do słabych szczeniąt będących wewnątrz. – Ale martwi się, że doprowadzę wasze dzieci do płaczu. - Nie, nie – szybko wtrąciła się jego narzeczona, próbując zbyć to śmiechem. – On bardzo dobrze radzi sobie z dziećmi. Musi taki być. – Wilkopies chwycił jego grube ramię dłońmi wyglądającym na bardzo silne. – Wy musicie być. - Jeśli po raz kolejny mówisz o naszym przyszłym potomstwie, to już ci powiedziałem, że tak długo jak będą rozumiały harmonogramy i zarządzanie czasem i będą skupione... damy sobie radę. – Zatrzymał te zimne, matowe oczy na Rickym Reedzie. – Gdzie one są? - Pokażę ci. - Naprawdę? – zapytał Paul, próbując zignorować fakt, że jego głos się załamał. - Byleś sobie poradził – odparł wilk zanim ruszył korytarzem. Paul popatrzył na Jackie i Irene. Obie kobiety wzruszyły ramionami i, nie wiedząc, co robić, poszły za wilkiem i dwiema hybrydami o niestabilnym wyglądzie. Ich dzieci były w salonie i się kłóciły. Paul zostawił je w tym samym stanie, jakąś godzinę temu, i wyglądało na to, że zbyt wiele się nie zmieniło, oprócz tego, że do tej burdy dołączyła Toni. Stała przy wytartej do czysta tablicy, która nosiła znaczący ślad pazurów. - To – powiedziała Toni, wskazując na tablicę – w niczym nie pomoże, Oriano. Piętnastoletnia córeczka Paula zaczęła zmieniać całe swoje ciało w wieku czternastu lat i teraz uczyła się kontrolować tę moc, co oznaczało, że lubi błyskawicznie wyciągać swoje pazury przy najmniejszej prowokacji. - Ty zawsze stoisz po stronie Kyle'a i Troya – oskarżyła ją Oriana. – Mam tego dość. - Nie zawsze jestem po ich stronie. - Nie – poprawił Kyle – ona zawsze jest po stronie Coopera i Cherise.
~3~
- Po co tu właściwie jesteś, Cooper? – zapytał ostro Troy. Unosząc ręce i pozwalając im opaść, Cooper spytał. - Za co mnie atakujesz? Próbuję pomóc, ty mały draniu. - No cóż, dobra robota, wielkogłowy. Oczy Coopera się zwęziły i zrobił kilka kroków w stronę Troya, ale Toni chwyciła jego ramię i powstrzymała go. Rzadko można było zobaczyć temperament Coopera, ale Kyle'owi i Troyowi zawsze udawało się wzbudzić w nim gniew. Ricky Reed zrobił krok do przodu i oznajmił. - Toni, sprowadziłem tobie i twojej rodzinie pomoc. Toni się obejrzała i jej oczy rozszerzyły się na widok Bo Novikova. Wtedy Kyle ożywił się i zawołał. - Pan Novikov! Przyszedłeś, żeby mi pozować? - Nie! – powiedzieli jednocześnie Novikov i Toni. Toni skupiła się na dużej hybrydzie. - Co ty tu robisz? - Ten idiota, brat Reeda, zadzwonił do mnie… - Ja mam imię, brachu. - … i powiedział, że potrzebujesz pomocy z harmonogramami i organizacją. - Ale nie masz teraz treningu? - Malone odwołała go na dziś wieczór, co znaczy, że moją inną opcją był kolejny pasjonujący obiad z bandą nigdy-nie-milknących dzikich psów. - Oni cię kochają! – odezwała się Blayne z olbrzymim uśmiechem. Novikov rzucił okiem na swoją narzeczoną, a potem z powrotem spojrzał na Toni. - Widzisz, co mam na myśli? - Cześć, Toni! – wykrzyknął radośnie wilkopies. - Oh. – Toni zmarszczyła brwi. – Cześć, um... ~4~
Uśmiech wilkopsa wolno przygasł. - Blayne. Blayne Thorpe. - Uh-huh. - Spotkałyśmy się dziś rano? - Uh-huh. Spróbowała jeszcze raz. - Narzeczona Bo? - Oh. Racja. Bane. - Blayne. - Racja. – Toni odwróciła się do Novikova. – Więc przyszedłeś pomóc? - Co sprawiło, że sądzisz, iż możesz nam pomóc? – zapytał Troy, jego głos był niezwykle snobistyczny. – To znaczy, jesteś tylko sportowcem, prawda? Jesteś jak Oriana... tylko z łyżwami. - Jednak budowa ciała wspaniała – oznajmił Kyle – on jest doskonały. – Kiedy wszyscy wpatrzyli się w niego, Kyle dodał. – Doskonały dla rzeźbiarza, takiego jak ja. - Okej. Novikov ruszył się i stanął obok Toni, więc teraz górował nad dzieciakami. Był jak olbrzymia ściana. - Jestem, mały dzieciaku, którego mogę zgnieść jedną ręką, najlepszym graczem w hokeja w Stanach. Nie jednym z najlepszych. Jestem najlepszy. I zapewniam, że zostanę najlepszym z naciskiem, determinacją i chęcią zniszczenia każdego, kto spróbuje odebrać mi krążek. Co zapewnia, że zostanę na szczycie, ponieważ wszystko, co muszę zrobić w ciągu dnia, to trzymać się mojego harmonogramu i zorganizować sobie życie. To moja narzeczona, Blayne. – Wskazał na Blayne, ale ona wciąż wpatrywała się w Toni. – Ona jest wszędzie. Harmonogramy nic dla niej nie znaczą. Pisze swoje listy, ale nigdy się do nich nie stosuje. I prawdopodobnie dlatego jest hydraulikiem. Tymi słowami skupił na sobie całą uwagę Blayne. - Lubię być hydraulikiem.
~5~
- Ale nie jesteś najlepszym hydraulikiem. - Jestem jednym z najlepszych hydraulików na terenie Manhattanu. Spojrzał z powrotem na dzieci Paula. - Jednym z najlepszych – powtórzył. – Widzicie, co mam na myśli? - Ale możesz nam pomóc, prawda? – zapytał Kyle. - Mogę pomóc. Przynajmniej to mogę zrobić dla twojej siostry. - Dla Toni? – Troy przez chwilę obserwował swoją siostrę. – Co jesteś jej winien? - Jestem najlepszy w Stanach. A ona pomoże mi pojechać do Rosji, by udowodnić, że jestem najlepszy na świecie. – Spojrzał na Toni i, po raz pierwszy od czasu wejścia do ich domu, hybryda się uśmiechnęła. To nie sprawiło, że wyglądał choć trochę bardziej przystępnie, czy milej, ale jednak pomogło... trochę. – Prawda, Toni? Toni przełknęła i, z westchnieniem, kiwnęła głową. - Tak, zgadza się. - W takim razie lepiej tam jedź. - Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? – zapytała Toni. – To są naprawdę okropne dzieci. - A gdzie lojalność? – wykrzyknął Kyle. - Oni nie są okropni – skorygował Novikov. – Po prostu są zdeterminowani. Umiem poradzić sobie z determinacją. Natomiast nie poradzę sobie, kiedy ktoś mi powie, że mój ślub zacznie się około trzeciej. - Wciąż masz coś do tego? – warknęła Blayne. - Tak! - Będziesz potrzebował sucho ścieralnej tablicy – oznajmiła Toni. - Nie lubię takich tablic. – Popatrzył na dzieci. – Ktoś może mi powiedzieć dlaczego? Kyle podniósł swoją rękę, a kiedy Novikov wskazał na niego, odpowiedział. - Ponieważ mogą zostać starte?
~6~
- Dokładnie. Nie są trwałe. Ale widziałem sklep papierniczy kilka ulic dalej. Chodźmy zaopatrzyć się w największe karteczki samoprzylepne, żebyśmy mogli poprzylepiać je do ścian. Tak naprawdę, zaopatrzmy się w różnej wielkości bloczki. W różnych kolorach. I różnokolorowe trwałe markery. Trwałe. Nie zmywalne. W ten sposób możemy oznaczyć na stałe rzeczy kolorami. Lubię oznaczanie kolorami. – Wskazał na bliźniaczki, Freddiego i Dennisa. – Te maluchy zostaną tutaj. Nie chcę być odpowiedzialny za ich bezpieczeństwo. Ale tę trójkę wezmę ze sobą. – Teraz wskazał na Orianę, Kyle’a i Troya. – Mogę powiedzieć, że oni będą sprawiać najwięcej kłopotów podczas tego procesu. – Chociaż to wydawało się go nie martwić. - Ja też mogę iść? – zapytała Blayne. - Nie. Bo będziesz szalała między półkami i będziesz chciała kupić rzeczy, które nie są potrzebne dla tego procesu. Ale przyniosę ci kilka tych olbrzymich batoników, które sprzedają przy kasie. Blayne się uśmiechnęła. - Okej! - Wy troje – zarządził Novikov. – Idziemy. I po raz pierwszy Paul pomyślał, że troje jego środkowych dzieci, skoczyło na nogi i poszło za kimś bez pytania. To go zaszokowało. - Gdzie jedziesz? – Jackie zapytała Toni. - Do Rosji. Negocjować z niedźwiedziami. - Jednak proszę się nie martwić – zwrócił się do nich Ricky Reed, kładąc ramię wokół barków Toni. – Jadę z nią, żeby ją chronić. - Ponieważ rosyjskie niedźwiedzie wprost kochają wilki? Wilk się uśmiechnął. - Panie Parker, czy to Jankesi nazywają sarkazmem? Livy Kowalski weszła do salonu. - Twoja torba jest spakowana i gotowa do wyjazdu – powiedziała do Toni. – Twoja limuzyna czeka na zewnątrz. - Tak, ale…
~7~
- Żadnego ale, psie. Po prostu jedź. Musisz to zrobić. - Ona ma rację – odezwał się Paul, ruszając się, aby stanąć przed córką i wziąć jej ręce w swoje. – To jest część twojej pracy, dziecino? - Tak. - W takim razie musisz pojechać. - Albo mogę zrezygnować. - Pozwól, że zapytam... chcesz zrezygnować? I zanim odpowiesz, nie pytam czy sądzisz, że powinnaś zrezygnować, albo że myślisz, iż twoje rodzeństwo chce byś zrezygnowała. Pytam cię, czy ty chcesz zrezygnować? Toni milczała przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedziała. - Nie sądzę. Przynajmniej jeszcze nie teraz. - W takim razie wsiadaj na swój samolot i rób swoją pracę. - No a wy? - Damy sobie radę. Obiecuję. – Pochylił się i pocałował ją w policzek. – Kocham cię, skarbie. - Ja też cię kocham, tato. - I uważaj. - Tak jest. Toni skierowała się do wyjścia, zatrzymując się tylko, by przytulić matkę i Irene. Skinęła na Coopera, żeby poszedł za nią. Ricky Reed kiwnął głową na Paula. - Będę bronił jej swoim życiem, sir. - Lepiej tak zrób – powiedział mu szczerze Paul. – Ponieważ zabiję cię, jeśli cokolwiek stanie się mojej córce. I nie żartuję. - Rozumiem, sir. – A Paul mu uwierzył, co było zaskakujące, ponieważ Paul rzadko wierzył wilkom, chyba że to był Niles Van Holtz.
~8~
Jackie stanęła naprzeciw Paula, jak tylko dzieci ruszyły korytarzem do drzwi, żegnając się z Toni. - Pozwoliliśmy naszej córce wyjechać, żeby negocjowała z niedźwiedziami? - Nie. Pozwoliliśmy naszej córce wyjechać i dorosnąć. Już czas, Jack. Przecież wiesz. - Wiem. Wiem. Zawinął ramiona wokół swojej partnerki i przytulił ją mocno. - Ze wszystkich naszych dzieci, ona jest jedyną, o której wiem, że poradzi sobie w każdej sytuacji. Więc nie martw się. - Okej. Obejmowali się przez jakiś czas, dopóki Jackie nie zapytała. - Gdzie jest ten pies, którego uparłeś się zatrzymać? - Lubię tego psa. Ona jest jedyną w tej rodzinie, która nie odpysknie. - Przepraszam. – Blayne, o której Paul kompletnie zapomniał, że wciąż jest w pokoju, uśmiechnęła się i machnęła ręką. – Twój pies jest pod kanapą. Wciąż się obejmując, Paul i Jackie pochylili się trochę, tak żeby mogli zajrzeć pod kanapę. - Hm – mruknęła Jackie. – Faktycznie jest. - To chyba wina Bo – wyjaśniła Blayne. – On przeraża zwykłe psy. Nie chce tego, oczywiście, ale nic nie można na to poradzić. Paul potrząsnął głową. - Nie szkodzi. To nie jest… - Jestem naprawdę podekscytowana, że spędzi trochę czasu z twoimi dziećmi – mówiła dalej Blayne, przerywając Paulowi, ale jakoś nie będąc w tym niegrzeczną. Wydawało się, jakby cała ta energia, jaką w sobie miała, po prostu nie mogła być opanowana. – Planuję mieć cały autobus dzieci, a on musi się nauczyć jak zająć się dziećmi bez wywoływania w nich płaczu, odruchu ukrycia się albo histerycznych krzyków.
~9~
Jackie stężała w ramionach Paula, a on przytrzymał w ramionach swoją partnerkę trochę mocniej, unieruchamiając ją. - On jest takim świetnym facetem, ale nikt tego nie widzi, ponieważ, no wiecie, to gniewne spojrzenie i wszystko razem działa negatywnie, ale takie już jest. Ale teraz, kiedy poznałam wasze dzieci, sądzę, że całkowicie to rozumiecie. Jak to jest mieć tyle wyjątkowych talentów w jednej rodzinie? - Cóż… – zaczął Paul. - Chociaż nie wiem jak to będzie, jeśli one wszystkie będą podobne do Bo. Jestem szczerze przerażona, jeśli one będą takie jak ja. Nie jestem pewna jak on sobie z tym poradzi. Ale to jest dobry początek, nie sądzicie? Pozwólmy mu zająć się dziećmi takim jak on, a potem będę mogła postawić go przed dziećmi… stanowiącymi większe wyzwanie. Tak. To jest dobry plan. - O… - W każdym razie, to naprawdę miło z waszej strony, że pozwoliliście nam tu zostać. Prześpimy się na kanapie. Nie martwcie się – uśmiechnęła się i puściła oko – nie będzie żadnych figli-migli, podczas naszego pobytu tutaj. Paul ścisnął Jackie jeszcze mocniej. - Zostaniecie tu? - O, tak. Myślałam, że przez jeden dzień załatwimy tę sprawę, ale po poznaniu waszych dzieci i uświadomieniu sobie jak bardzo są podobne do Bo... uważam, że zajmie to przynajmniej ze dwa dni, ale bardziej prawdopodobne, że to będzie trzydniowa męka, by namówć ich wszystkich do współpracy. Ale zgodnie z tym, co powiedział Ricky Lee, większość zajęć i czego tam jeszcze, tak naprawdę zacznie się nie wcześniej niż w przyszły poniedziałek, więc mamy dość czasu. Nie martwiłabym się. – Podeszła bliżej. – Muszę powiedzieć, że wy dwoje jesteście bardzo uroczą parą i sądzę, że staniemy się naprawdę dobrymi przyjaciółmi! Uścisk Paula na swojej partnerce w tym momencie był tak mocny, że był zdziwiony, iż nie złamał jej żadnego żebra. Ale musiał podjąć to ryzyko, ponieważ Jack nienawidziła ludzi, którzy, zgodnie z jej słowami, trajkotali. A do diabła ten wilkopies potrafił trajkotać! A więcej trajkotania oznaczało, że w każdej chwili, Jackie zacznie się kołysać, a Paul naprawdę nie chciał słuchać wycia, które nieuchronnie się pojawi, tak jak kiedyś podczas ćwiczeń, i kostki Jackie zaczną się powiększać. Naprawdę trudno będzie grać na skrzypcach, kiedy ma się powiększone kostki. ~ 10 ~
- Podczas czekania na powrót Bo z dzieciakami – mówiła dalej Blayne – może chcielibyście kawy albo… Nagle Irene chwyciła Blayne za przedramię, mocno ją chwytając. Podobnie jak Paul, Irene potrafiła czytać w Jackie jak w książce. To pomagało im współdziałać razem, żeby utrzymać ją w spokoju. - Chodź ze mną – zarządziła Irene. - Gdzie? – zapytała niewinnie Blayne. - W jakiekolwiek miejsce, gdzie możemy inteligentnie podyskutować, dlaczego twój narzeczony jest tak dziwacznie wielki i nieludzko wyglądający. Był poddany promieniowaniu będąc w macicy swojej matki? Jackie parsknęła śmiechem i szybko ukryła twarz w szyi Paula, podczas gdy Paul przygryzł wewnątrz ust swój policzek, żeby się nie roześmiać. Blayne zatrzymała się jak tylko wyszły z salonu i spojrzała z marsową miną na Irene. - Czekaj... co?
Tłumaczenie: panda68
~ 11 ~