~ 1 ~ Rozdział 16 Nic tak nie unieszczęśliwia dziewczyny jak niemal czternastogodzinny lot. Chociaż lot liniami Madra Airlines oznaczał, że Toni i wil...
9 downloads
29 Views
311KB Size
Rozdział 16 Nic tak nie unieszczęśliwia dziewczyny jak niemal czternastogodzinny lot. Chociaż lot liniami Madra Airlines oznaczał, że Toni i wilk mogli wyciągnąć nogi, bo samolot był zaprojektowany dla rosyjskich i alaskijskich niedźwiedzi. Mogli również wybierać między daniami z krowy, gazeli, bawołu czy zebry; a także dla polarnych, wielorybów czy tłuszczem fok. Pomimo tego, to wciąż był ten sam, nieznośnie długi lot, bez względu na to, czy lecieli zmienni czy w pełni ludzie. Rzucając torbę na ziemię, Toni zaserwowała sobie długie, bardzo potrzebne rozciąganie, a potem wstrząsnęła ciałem. Kiedy skończyła, Toni wyciągnęła plan podróży z tylnej kieszeni swoich dżinsów. - Okej. Teraz musimy dostać się… – Słowa Toni zamarły, gdy wyczuła, że ktoś przed nią stoi. Powoli unosiła wzrok, wciąż w górę i w górę, po mężczyźnie, który stał przed nią. - Hejka – powiedział i uśmiechnął się do niej. - Cześć. - Jestem Vic Barinov. - Hej, Vic – odezwał się Ricky, wyciągając rękę i ściskając ją. - Ricky Lee. Kawał czasu. – Skinął głową. – Chodźmy. Samochód już na nas czeka. Zabierze nas na prywatne lądowisko. Toni spojrzała na plan podróży. - Ale mamy rezerwację na Transsyberyjski Eks… - Nastąpiła zmiana – oznajmił Barinov. – Chyba nie chcesz zostać złapana w pociągu, jeśli pojawi się problem. Toni, całkowicie zdezorientowana, potrząsnęła głową.
~1~
- Nie chcę... to znaczy… – Popatrzyła na dwóch mężczyzn ją obserwujących. – Próbuję powiedzieć, że... obaj przecież wiecie, że ja tylko będę negocjować warunki między naszą drużyną hokejową, a rosyjską, prawda? Ja nie jestem jak Zero-zerosiedem, próbujący zorganizować zakup broni. Ciche dudnienie wydobyło się z Barinova, podczas gdy Ricky tylko się do niej uśmiechnął. - Czy ona nie jest słodka? – zapytał wilk. - Bardzo. Chodźmy. Świetnie. Kolejny mężczyzna ją ignoruje. - Kim jest ten facet? – zapytała Rickego. - To jest Vic Barinov. - Wiem jak się nazywa, Ricky Lee. Kim, i co ważniejsze, czym on jest? Ponieważ on nie jest tylko jakiś facetem z ochrony. - On jest byłym Marines albo Navy SEAL. Kimś takim. Urodzonym i wychowanym w Stanach, ale jego rodzice urodzili się i wychowali tu w Rosji. Jego ojciec jest grizzly z Kamczatki, a mama tygrysem syberyjskim. - On jest naszą ochroną. - Uwierz mi, kochana – Ricky się roześmiał, kładąc ramię na jej barkach – ten chłopak nie wywoła żadnych problemów, jeśli to będzie oznaczało, że nawet przez dwie sekundy będzie musiał mieć do czynienia z Dee-Ann Smith. Toni myślała o tym, kiedy skierowali się do wyjścia, przeciskając się między turystami i miejscowymi spieszącymi się na ich loty. I Toni zdała sobie sprawę, że... Ricky miał całkowitą rację. Nikt nie chciał narazić się Dee-Ann, jeśli nie musiał.
***
Devon Junior Barton siedział w celi śmierci w Iowa przez więcej niż dziesięć lat. Wziął się za bary z życiem, ale po zabiciu kilku współwięźniów, zarobił sobie celę dla skazańców na śmierć. I miał to gdzieś. Zresztą Junior niezbyt dbał o cokolwiek. Miał
~2~
gdzieś nałogowców, którym sprzedawał narkotyki. Miał gdzieś dilerów, których do tego zatrudniał, ale kiedy go oszukiwali, zabijał rurą. A już z pewnością miał gdzieś to, kiedy wydusił życie ze swojej trzeciej żony, albo że jego córka patrzyła jak to robił. Junior Barton niezbyt dbał o cokolwiek. A dlaczego? Bo był znudzony, ale zawsze znalazł się ktoś, kto chciał go uratować. Jacyś religijni fanatycy, którzy chcieli zbawić jego duszę – zawsze fajnie się męczyli. Albo ci, którzy po prostu chcieli uratować jego życie, ponieważ sądzili, że kara śmierci jest czymś złym. A, kiedy naprawdę był już znudzony, mógł napisać do swojej córki i przy pomocy kilku, dobrze usytuowanych słów, zmienić jej życie w koszmar retrospekcji, który wysyłał ją z krzykiem do jej terapeuty. To naprawdę nie miało dla niego znaczenia; to była po prostu tylko zabawa. Więc, kiedy ten naprawdę duży strażnik pojawił się nagle w jego celi i powiedział, że ma gości z samego rana... Junior tak naprawdę miał to gdzieś. Przypuszczał, że nadszedł czas dostania lania od strażników, ale ten szczególny strażnik – duży czarny facet nazywany Gowan – nie spędzał zbyt dużo czasu z innymi. Tak ogólnie zbyt dużo nie mówił i większość więźniów omijała go z daleka. Ci szaleni nigdy się w niego nie zaczynali, gdy się wściekali, a ci niebezpieczni nigdy nie próbować go pociąć czy wyłupić oka. Byli inni duzi, czarni strażnicy w tym więzieniu, ale ten szczególny... był inny. Więc kiedy Gowan tak szedł, dopóki nie doszli do pokoju, gdzie Junior spotkał tego kapłana, w którym jak przeczuwał z łatwością mógłby się zakochać, zaczął się zastanawiać, co się dzieje. I zastanawiał się, czy to będzie coś zabawnego. - Siadaj – rozkazał Gowan. Był dość opryskliwym facetem, ale nigdy niegrzecznym. Nie czerpał przyjemności z torturowania więźniów, jak niektórzy inni strażnicy. Po prostu wykonywał swoją pracę. Junior usiadł przy długim stole i czekał, żeby Gowan przykuł go do jednej z metalowych nóg, ale tego nie zrobił. To była bardzo dziwna sprawa, ponieważ wszyscy wiedzieli, że gdyby Junior dostał najmniejszą szansę, pociąłby kogoś. Pociął twarz, ot tak... i zrobił to. Lekarce, która pomagała mu po walce. Była całkiem ładna, ale już nigdy więcej nie będzie. Nie raz z nią tak kończył. Gowan cofnął się do drzwi i stanął tam, czekając. I wtedy Junior uświadomił sobie, że żaden inny strażnik nigdzie go nie zabierał bez partnera. Zazwyczaj więcej niż jednego. ~3~
Co się działo? Był ciekawy, ale Junior nic nie powiedział. Nie zapytał Gowana, co się dzieje. Przeważnie dlatego, że miał to gdzieś. W końcu, po jakiś piętnastu minutach, drzwi się otworzyły i weszły trzy osoby. Jeden z nich był kolejnym naprawdę dużym facetem. Wyglądał jak motocyklista, którego Junior kiedyś znał. Chyba. Kolejną osobą była kobieta. Naprawdę ładna. Długie, czarne włosy z kilkoma czerwonymi i białymi kosmykami między nimi; wysoka; z dużymi cyckami wysoko osadzonymi na klatce piersiowej. Mógł się założyć, że miała również ciasną cipkę. O rany, z radością by to sprawdził. Trzecią osobą też była kobieta. Ta miała krótkie włosy, nie była wcale ładna i miała mnóstwo blizn, ale to jej dziwne oczy zauważył najpierw. Jej oczy przypominały mu pitbulla, którego kiedyś miał dla ochrony. Ten pies miał oczy tego samego koloru. Trójka nieznajomych weszła do pokoju, a ta gorąca laska usiadła na krześle naprzeciw Juniora. Motocyklista stanął z tyłu za nią, opierając się plecami o ścianę, a ta z psimi oczami usiadła po skosie tej gorącej. - Pan Barton? Junior nie odpowiedział, tylko się wpatrywał, chcąc zobaczyć, dokąd to prowadzi. - Nie będę bawiła się prezentacją – mówiła dalej z uśmiechem na swojej ładnej twarzy. Ta ładna twarz po prostu błagała o to, by ją zniszczyć. – Zamiast tego przejdę do sedna. Jesteśmy tutaj, by zdobyć informacje. O jednym z twoich byłych kolegów z celi. – Obserwowała Juniora przez chwilę, a potem dodała. – Frankie Whitlanie. A więc tego chcieli. Chcieli starego dobrego Franka. Junior nie miał przyjaciół, tak jak Frankie. Ale obaj rozumieli świat, w którym żyli, i jak działa system oparty na handlu wymiennym. - Nie widziałem Franka Whitlana od wielu lat. Niewiele mogę wam o nim powiedzieć. - Nie szukamy niczego, co zdarzyło się niedawno. Tylko jakiś szczegółów, których prawdopodobnie nikt inny nie będzie wiedział, oprócz tego, kto kiedyś dzielił z nim celę. - A co z tego będę miał, jeśli udzielę ci informacji? - Co tylko będziesz chciał… w miarę rozsądku, oczywiście?
~4~
- Możesz zacząć od opadnięcia na kolana i obciągnięcia mi kutasa. A potem możemy pogadać dalej. Całe ciało motocyklisty stężało i warknął. Niskim, głębokim warknięciem, które wywołało u Juniora śmiech. Faceci zawsze myśleli, że brzmieli przerażająco, gdy warczeli. Laska się uśmiechnęła. - To niestety się nie zdarzy, złotko. Przykro mi. - W takim razie nie wiem, co masz nadzieję dostać. - Naprawdę nie zamierzasz nam pomóc, co? Widzę to w twoich zimnych, martwych oczkach. Junior nie odpowiedział, ponieważ nie było sensu. Laska wydawała się rozumieć go doskonale. Popatrzyła ponad swoim ramieniem na motocyklistę i Junior przygotował się, że dostanie łomot od tego faceta. Motocyklista odepchnął się od ściany i podszedł do Juniora... a potem koło niego i do drzwi. Laska wstała i podążyła za nim, zostawiając Juniora samego z tą nieładną dziewczyną. Ta poczekała aż drzwi zamkną się za dwójką jej przyjaciół i strażnikiem, a potem uniosła jedną długą nogę i opuściła na metalowy stół. - Masz dość wielką stopę, księżniczko – zauważył Junior. Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko uniosła drugą nogę, skrzyżowała w kostkach, i założyła ramiona na swoich nieistniejących piersiach. Junior wpatrzył się w nią i czekał. Ona odwzajemniła spojrzenie. I tak się wpatrywała... i wpatrywała... i wpatrywała...
***
Cella usiadła na kolanach Crusha i oparła głowę na jego dużym ramieniu. ~5~
- Mama zaprosiła nas na obiad w ten weekend. - Okej. - Przyjdziesz dla mnie? Czy też przyjdziesz, by spędzić czas z moim tatą, by usłyszeć więcej opowieści o starych dobrych czasach hokeja zmiennych? - Dlaczego to musi być jedno albo drugie dla ciebie? Cella się roześmiała i przytuliła mocniej. - Jak długo powinniśmy ich tam zostawić? – zapytał Pete Gowan. Zaczynał wyglądać na lekko zdenerwowanego. - Dajmy im jeszcze parę minut. - Tak, ale… – Samiec lamparta przestąpił z nogi na nogę. – Będę musiał się tłumaczyć, jeśli coś mu się stanie. - Zostawiłabym cię na pastwę, Gowan? – zapytała Cella zmiennego kota. - Tak. Crush się zaśmiał. - Przynajmniej nie ma złudzeń. - Cicho bądź. Po kolejnych piętnastu minutach, usłyszeli pukanie do drzwi. Gowan szybko je otworzył, a potem, równie szybko, cała trójka zakrztusiła się zapachem i odwrócili swoje głowy. Jak tylko Smith wyszła z pokoju, Gowan zatrzasnął drzwi. - Zanim tam wrócę – warknął – co mu zrobiłaś, psie? Smith wzruszyła ramionami. - Nic. - W takim razie dlaczego – zawołała Cella – się posrał? Kolejne wzruszenie ramion. - Nie wiem. Nagle się posikał, a potem zesrał.
~6~
- Nie gadaj, Smith. – Gowan potrząsnął głową. – Ten facet został klinicznie zdiagnozowany przez trzech różnych psychiatrów, w tym jednego pracującego dla jego obrony, jako socjopata. Więc musiałaś coś mu zrobić, ponieważ… – Gowan otworzył drzwi, zajrzał jeszcze raz, a potem je zamknął – … on tam szlocha. Socjopaci nie szlochają, Smith. Oni nie potrafią szlochać, chyba że dostają to, czego chcą. - Może on udaje – zasugerowała Cella. – Socjopaci mogą udawać cokolwiek. - Nie – odparła Smith. – On nie udaje. Próbuj pomóc psu i co w zamian dostaję... - W takim razie, co zrobiłaś? – naciskał Gowan. - Nic – utrzymywała Smith. – Tylko się w niego wpatrywałam. - Nie uderzyłaś go? – zapytał Gowan. – Nie pocięłaś tym swoim nożem? Nie rąbnęłaś w rzepkę w kolanie? - Nie. - I nie muszę zaprowadzać go do więziennego szpitala? - Nie. - Czy przynajmniej czegoś się dowiedziałaś? – zapytał Crush. - Tak. Gdy wilk nic więcej nie powiedział, Cella zaczęła pocierać swoje oczy, żeby nie rzucić się z pięściami na Smith. - W takim razie może powiesz nam, co powiedział – podsunął Crush, ponieważ niedźwiedź miał więcej cierpliwości niż jakikolwiek kot. - Whitlan ma dziecko. Córkę. Cella podskoczyła na kolanach Crusha. - Córkę? Jesteś pewna? - Nie okłamał mnie – powiedziała Dee o Bartonie. - Gdzie ona jest? Zdobyłaś imię? - Nie zna imienia dziecka, ale zna imię jej matki.
~7~
Crush wstał, ostrożnie stawiając Cellę na nogach. - Dobra robota, Dee. - Dziękuję bardzo. – Spojrzała na Gowana. – Przepraszam za bałagan, stary. - Tak. Pewnie. – Popchnął drzwi i wszedł do pokoju. Smith zerknęła na więźnia i powiedziała. - Na razie, skarbie. Dzięki za twoją pomoc! Cella skuliła się, gdy słyszała dźwięk znany każdemu Malonowi, który uczestniczył w paradzie z okazji Dnia Świętego Patryka. - Jezu, Smith! – wybuchł Gowan z pokoju. – Sprawiłaś, że on jeszcze wymiotował! Boże! On orzygał całe to cholerne pomieszczenie! Smith wzruszyła ramionami i podeszła do Celli i Crusha. Inny zmienny, czarny niedźwiedź, czekał, żeby ich wyprowadzić na zewnątrz, a kamery nadzorujące zostały wygodnie i chwilowo wyłączone. - Co mu naprawdę zrobiłaś? – musiała zapytać Cella. - Nic. - Smith – powiedziała, zatrzymując się przy niedźwiedziu. – Ten facet się posrał, zsikał i zwymiotował po spędzeniu mniej niż trzydziestu minut z tobą. Musiał być jakiś powód. - Ja. Wszystko, co zrobiłam, to wpatrywałam się w niego tak długo, dopóki nie powiedział mi czegoś użytecznego. Niedźwiedź zerknął na Smith. - Tylko wpatrywałaś się w niego swoimi oczami? - Mam oczy po moim tatusiu. - I, mamy swoją odpowiedź – oznajmiła Cella zanim skierowali się do wyjścia z więzienia o zaostrzonym rygorze i ruszyli do domu.
Tłumaczenie: panda68
~8~