~ 1 ~ Rozdział 19 Na trzeci dzień, Toni naprawdę myślała, że jej głowa chyba wybuchnie. Przez trzy dni była zmuszona do siedzenia w tym pokoju. Przez ...
7 downloads
21 Views
342KB Size
Rozdział 19
Na trzeci dzień, Toni naprawdę myślała, że jej głowa chyba wybuchnie. Przez trzy dni była zmuszona do siedzenia w tym pokoju. Przez trzy dni, była zmuszona do czekania przez kilka godzin, dopóki ktoś nie przyszedł i nie powiedział jej spróbuj ponownie jutro. I przez trzy dni była zmuszona do trzymania swojego temperamentu pod kontrolą. Chociaż Toni nie zdawała sobie sprawy, że ma taki temperament. Im dłużej kazali jej czekać, tym stawał się gorszy. A pogarszał się jeszcze bardziej przez dwóch mężczyzn, z którymi tu utknęła. Spojrzała przez pokój. Najpierw na Vica Barinova. Czytał książkę o Krzyżakach i ich bitwach. Naprawdę? Naprawdę? Czy czytanie o Krzyżakach była poważnie tak ważne? Gdy całe jej życie rozpadało się wokół niej? Wiedząc, że tylko chwile dzieliły ją od odgryzienia nosa tego faceta, Toni przeniosła spojrzenie na wilka. W odróżnieniu do hybrydy, nic nie czytał. Po prostu siedział tam, spokojnie wpatrując się w ścianę. Jak on to robił? Jak ktokolwiek mógł tak siedzieć, kto nie był w swego rodzaju katatonicznym stanie? Cała ta sytuacja była obłąkana! I wpędzała ją w całkowite szaleństwo. Pogarszana jeszcze przez regularne wiadomości od jej rodziny. Wiadomość po wiadomości, i po wiadomości, z taką ilością informacji, że Toni poważnie martwiła się o ich wspólne bezpieczeństwo. A czy cokolwiek z tego niepokoiło niedźwiedzie? No cóż, nie miała pojęcia, ponieważ nie rozmawiała z żadnym z nich. Zamiast tego, jeden niedźwiedź zaprowadzał ją do Pokoju, jak go teraz nazywała, zostawiał na całe godziny, by później inny niedźwiedź wyprowadzał ją na zewnątrz. Ale wiesz co? Dzisiejszy dzień będzie inny. Dzisiaj miała zamiar wstać i powiedzieć, Mam dość!
~1~
Ale zanim mogła to zrobić, drzwi się otworzyły i jakiś niedźwiedź patrząc na nią powiedział. - Teraz możesz odejść. Z okrzykiem, który sprawił, że baribal gwałtownie odsunął się od drzwi, Toni skoczyła na nogi, złapała swój plecak i niemal biegiem opuściła pokój. Nawet się nie obejrzała, by zobaczyć, czy dwaj mężczyźni podążyli za nią, ponieważ nie przejmowała się już dłużej. Nie przejmowała się nimi. Ani tą praca. Ani tymi niedźwiedziami. Ani niczym innym we wszechświecie. Miała wszystkich i wszystkiego dość. Toni pierwsza znalazła się przy samochodzie i stukała niecierpliwie stopą, gdy obaj mężczyzni wolno podchodzili. Barinov ledwie pilotem odblokował drzwi, a Toni już była w środku. Rzuciła swoją torbę na podłogę, podniosła nogi na siedzenie i zawinęła ramiona wokół łydek. Starała się kontrolować swój oddech, ponieważ wiedziała, że atak paniki jest bliski. Tak. Podobnie jak u Freddego czy Cherise, Toni miała ataki paniki, ale przez lata ciężko pracowała na kontrolą tego problemu, ponieważ nie mogła pozwolić sobie na ataki paniki, gdy w pobliżu było jej rodzeństwo. A te kilka dni spędzonych w towarzystwie niedźwiedzi bigotów wydawały się zrujnować całą dobrą robotę, jaką zrobił jej terapeuta. To było nie do przyjęcia! - Jak się trzymasz, kochanie? – zapytał wilk z przedniego siedzenia dla pasażera. Toni wbiła paznokcie w dłonie i skłamała. - Świetnie.
***
Ricky włączył telewizor w swoim pokoju, ale równie szybko go wyłączył. Nie znał rosyjskiego i nie miał zamiaru zaczynać uczyć się go teraz, a było coś denerwującego w oglądaniu filmu z Johnem Waynem zdubbingowanym w jakimkolwiek innym języku niż stary dobry amerykański. Albo, jak lubiła poprawiać go siostra, Masz chyba na myśli angielski, głupi dupku? Więc Ricky złapał swój laptop i włączył jeden z filmów, jaki miał zapisany na twardym dysku. Właśnie wkręcił się w fabułę Ocean’s Eleven, gdy do drzwi zapukał Vic. ~2~
- Obaj wiemy, że masz klucz – zawołał Ricky. Kilka sekund później, hybryda była w pokoju. - Oczywiście, że mam klucz, ale to nie znaczy, że mam sobie tak po prostu wejść bez pytania. Nie jestem domowym kotkiem, jak wiesz. - Tak naprawdę to chyba mówisz o lwach, prawda? – Ricky zdjął swoją czapeczkę i rzucił ją na stolik. – No dobra, jak długo to jeszcze potrwa? - Nie wiem. - Ponieważ muszę być z tobą szczery, Vic. Nie jestem pewny, jak długo jeszcze ona wytrzyma… Ricky nagle urwał, jego spojrzenie skierowało się na Vica. Ruszyli razem, obaj rzucili się drzwi, które łączyły pokój Rickiego z Toni. Vic otworzył pierwsze drzwi, a Ricky wyważył drugie, przypuszczając, że będą zamknięte. Przeszli przez nie i natychmiast się zatrzymali. - Jasna cholera, Rick. - Wiem. Pokój wyglądał tak, jakby przeszło przez niego tornado. Wszystko zostało porozdzierane. Kołdra, prześcieradła, koce, poduszki, łóżko, komoda, biurko, telewizor, nawet stojak, na którym był postawiony telewizor. Wszystko. I to wszystko nie zostało rozbite, czy odrzucone w napadzie wściekłości grymaśnej dziewczynki. Nie. To były szkody poczynione przez psa. Tylko pazury i psie ciało mogło to wszystko zrobić. A teraz… ten psowaty rozdzierał drzwi od sypialni, próbując je rozdrapać i wygryźć z niej wyjście. Wyglądało to tak, jakby Toni zapomniała, że ma kciuki. - Teraz mogę to powiedzieć? – zapytał Vic. Ricky westchnął. - Taa. Proszę bardzo. Hybryda pochyliła się bardziej. - Lęk rozłąki, kolego. Ricky, jako pokrewny psowaty – ale tak jak Toni, nie będąc psem – wstydził się to powiedzieć, ale tak było. To był typowy lęk rozłąki. Przechodziła lęk rozłąki, ponieważ ~3~
była z dala od swojej rodziny. A im dłużej niedźwiedzie każą jej czekać, tym będzie stawał się gorszy. - Więc, co robimy? – zapytał Barinov. - Jedyną możliwą rzecz.
***
Toni wiedziała, że straciła kontrola, ale nic nie mogła na to poradzić. Ale to, co ją zaskoczyło, to postawa Ricka, który pozwolił jej tracić ją dalej, faktycznie nie robiąc nic więcej niż trzymając ją z dala od wejściowych drzwi. Kiedy ruszyła ponownie do łóżka, drapiąc tak długo aż dobrała się do sprężyn i drewna – nie powstrzymał jej. Nawet, gdy zaczęła żuć drewno i sprężyny i wypluwała je na cały pokój – nie powstrzymał jej. Gdy zaczęła atakować szklane drzwi, prowadzące na balkon, wtedy również jej nie powstrzymał. Ale gdy się ściemniło, gdzieś koło ósmej wieczorem, wilk nagle podniósł jej szakale ciało, wepchnął ją do swojego pustego worka i opuścił hotel. Może szli do domu! Może niedźwiedzie odmówiły spotkania się z jakimś psowatym z niższej hierarchii. Może... może... Wciąż będąc w tym worku, Toni została bezceremonialnie wrzucona na tylne siedzenie samochodu i zaczęli się ruszać. Po około czterdziestu pięciu minutach, samochód się zatrzymał, worek z wciąż będącą w środku Toni wyciągnięty z tylnego siedzenia, rozpięty i przewrócony do góry. Toni upadła na plecy. Spojrzała na wilka. - Zgodnie z tym, co mówi Vic, jesteśmy teraz na terytorium psów i kotów. To jest nasza okazja do pobiegania. Wybiegaj swój strach. Wyrzuć go ze swojego organizmu. Ponieważ jak może to zrobisz, będziesz zdolna rozumować logicznie i wykonać tę cholerną robotę. – Wyciągnął ręce. – Zobacz, co mi zrobiłaś. Teraz będę bluźnił tak bardzo jak ty!
~4~
Toni przewróciła się i wpatrzyła się w ciemny, ale bujny, syberyjski krajobraz niedaleko Jeziora Bajkał. Boże, chciała biec. Chciała biec, dopóki wszystko w niej nie będzie ją bolało. Stanęła na swoich czterech łapach, a wtedy duży, puszysty ogon smyrgnął po jej pysku. Raz, drugi. Ricky zmienił się w wilka i teraz stał tyłkiem do jej twarzy. Bardzo niegrzecznie! Toni podskoczyła na swoich łapach, trącając zad wilka i odskoczyła. Omiotła swoim ogon jego pysk zanim rzuciła się do biegu. Obejrzała się i zobaczyła, że wilk jest tuż za nią. Śmiejąc się, Toni zwiększyła prędkość i rzuciła się do szaleńczego biegu.
***
Reece został wezwany na główne piętro zajmowane przez zmiennych, żeby mógł być sfotografowany. Nie przeszkadzało mu bycie fotografowanym. W przeciwieństwie do swoich braci, naprawdę był fotogeniczny. Jednak, wciąż siedzenie tu i czekanie na zrobienie makijażu i prawdopodobnie naoliwienie, jakby był jakąś gwiazdą porno, sprawiało, że czuł się niekomfortowo. A kiedy Reece czuł się odrobinę niekomfortowo, zaczynał rozglądać się za czymś, co by go zajęło. Za czymś, co prawdopodobnie nie powinien robić, ale nie mógł powstrzymać się od zrobienia, kiedy tak bardzo się nudził. To nie było jego wina, że właśnie taki się urodził. Zgodnie ze słowami jego matki, był taki już od dziecka. Nie można zostawić cię samego nawet na pięć minut, Reece Lee Reed, wciąż powtarzała jego mama aż do teraz. Bo jak tylko odwrócę się plecami, znajdziesz coś, w co wpakujesz swój głupi tyłek. Jednak to, co wielu nie rozumiało to, że Reece nie zawsze rozglądał się za kłopotami. Czasami kłopoty znajdowały jego. Czasami kłopoty wchodziły mu prosto w drogę albo siadały obok niego. Tak jak teraz. - Cóż, cześć, Reece Lee. Jedząc kanapkę ze serem, Reece odpowiedział.
~5~
- Hej, Laura Jane. - Słyszałam, że twój starszy brat wyjechał z miasta. – Przycisnęła rękę do swojej piersi, a jej ciasna, biała koszulka z wycięciem w V pokazała jej dekolt. – Mam nadzieję, że to nie z mojego powodu. - Hę... Rory wyjechał z miasta? Lewe oko Laury Jane drgnęło lekko. Reece wiedział, że Laura Jane zawsze myślała, że jest głupi. I czasami taki mógł być. Ale przeważnie po prostu lubił drażnić ludzi udając tępego. To był jeden z głównych powodów, dla którego Bo Novikov uparł się bić go przy każdej okazji. Szczerze powiedziawszy, Reece powinien zostawiać w spokoju porywczą hybrydę, ale nie mógł się oprzeć. Ten facet był taki spięty! - Nie Rory – odparła Laura Jane, wciąż dając radę mówić słodkim i ponętnym głosem. – Mówię o Rickym Lee. - Ach. Tak. Jest w Rosji. – Wziął duży kęs kanapki, żuł przez chwilę, a potem dodał. – Jednak jestem pewny, że to nie miało nic wspólnego z tobą. Laura Jane odchrząknęła i starła kawałeczek sera, który uderzył ją w policzek. Boże, on był niegrzeczny. Bardzo niegrzeczny! Wilczyca spróbowała jeszcze raz, przysuwając się bliżej do niego na ławce, pochylając się jeszcze mocniej tak, żeby mógł zerknąć za dekolt jej koszulki. Tak. Nie było tam żadnego stanika. Chociaż z pewnością by się przydał. - Wiesz co, Reece Lee, słyszałam o tobie same dobre rzeczy w drużynie hokejowej. - Naprawdę? Ponieważ większość mówi, że jestem po prostu dużym taranem. Bez techniki, jak zazwyczaj słyszę. Bez stylu. Tylko przemoc. - To jest w jakiś sposób seksowne. - Naprawdę? Moja mama mówi, że to jest smutne, bo skończy opiekując się mną, kiedy uszkodzę sobie mózg. Reece widział, jak cierpliwość Laury Jane sięwyczerpuje, ale była na misji, więc powstrzymywała się jak tylko mogła. Zastanawiał się, czego chciała. Czy naprawdę była aż tak zdesperowana, że myślała, iż zamieszanie między Chłopcami Reed, będzie dobrym pomysłem? Albo, co ważniejsze, możliwe?
~6~
Tytuł Chłopcy Reed nie został nadany im ot tak sobie bez powodu, jakby byli zwykłymi mężczyznami z rodziny Reed. Rodzeństwo musiało na to zarobić, a potem utrzymać, i utrzymać to z lojalnością. Reece mógł dręczyć swojego brata codziennie, czasami nawet co godzinę, ale to nie oznaczało, że kiedykolwiek przeleci kobietę, którą Ricky był zainteresowany. To, z czego Laura Jane nie zdawała sobie sprawy to, że Reece mógł wypieprzyć ją na tej ławce, przed Bogiem i każdym, i był pewny, że Ricky Lee się nie wścieknie. Nie wściekłby się dwa tygodnie temu, a już zwłaszcza nie wściekłby się teraz. Nie teraz, kiedy miał na oku tę małą samicę szakala. Wiedział też, co tak Ricka zafascynowało. Prawdopodobnie jej włosy. Takie dzikie i kręcone, które zawsze wyglądały tak, jakby Toni właśnie wyskoczyła z łóżka po nocy wspaniałego seksu. Tylko niewielu facetów mogło oprzeć się tego typu rzeczom. Jednak, Reece chciał wiedzieć, co Laura Jane kombinowała. Ponieważ skutecznie denerwowała jego siostrę. Tak bardzo, że Ronnie Lee właśnie dzwoniła do Tennessee poskarżyć się. Ronnie Lee nie dzwoniła zbyt często do Tennessee. Nawet, gdy zaszła w ciążę, to Reece powiedział o tym ich ojcu, powiedział ich matce, a oni zadzwonili do Ronnie Lee i nakrzyczeli na nią, że sama nie zadzwoniła do domu. Widzisz? Tak właśnie powinna współpracować rodzina. W miłym, pełnym kręgu irytacji. - Wiesz co, Reece – zasugerowała delikatnie Laura Jane, jej cycki ocierały się o jego ramię. – Może ty i ja pójdziemy gdzieś i pogadamy. Martwię się Ricka Lee. Przysięgam, że nie przyjechałam tu, by sprawiać mu jakiekolwiek problemy. Szczerze mówiąc, Reece wolałby raczej rzucić się z góry, byle znaleźć się od tej egocentrycznej małej cipy jak… - Hej – warknął na niego niski głos. – Wieśniaku. Idziesz czy nie? Czekam na ciebie. Reece spojrzał na maleńką kobietę, która pachniała tak jak nic, co kiedykolwiek wcześniej wąchał. Nie była hybrydą, ale nie była z żadnej rasy czy gatunku, które znał. I nie chciała powiedzieć mu, czym była. Więc, czym była? To doprowadzało go do szaleństwa! - Naprawdę? - Mam zrobić ci zdjęcie. Pamiętasz? - Ty jesteś fotografem, hę? – Reece wzruszył ramionami. – Okej, uh...
~7~
- Livy. – Kiwnęła głową. – Chodź. Reece zaczął wstawać, ale Laura Jane chwyciła jego ramię zadziwiająco silnymi rękami. - Przepraszam – była debiutantka praktycznie warknęła na Livy. – Ale rozmawiamy. - A my jesteśmy umówieni na spotkanie, więc odpieprz się. Laura Jane powoli wstała. - Naprawdę chcesz się we mnie zacząć? - Paniusiu, próbuję być dla ciebie miła. Ale nie nadużywałabym ze mną twojego szczęścia. - Z tobą? Z takim małym hybrydowym dziwakiem? Co możesz zrobić? - Moralnie naganne rzeczy, którymi większość dobrych ludzi byłaby przerażona. Wilczyca gapiła się na Livy, nieprzyzwyczajona nie tylko do bezbarwnego tonu, ale także do dziwacznie sformułowanej groźby. Laura Jane spojrzała na Reece'a, ale wszystko, co zrobił to tylko wzruszył ramionami. A czego ona od niego oczekiwała? Zdegustowana jego brakiem reakcji, Laura Jane popatrzyła groźnie na Livy. - Zejdź mi z oczu, dziwaczko – nakazała. Reece nie znał Livy zbyt dobrze, ale coś mu powiedziało, że to nie słowa ją wkurzyły, ale popchnięcie, jakie Laura Jane dodała do tych słów, kiedy jej ręce mocno trąciły ramiona mniejszej kobiety. Bo wtedy umiejętnie został otwarty scyzoryk, który ciął Laurę Jane przez ramię. Wstrząśnięta – bo zmienni walczyli ze zmiennymi tylko kłami i pazurami; nigdy bronią – Laura Jane odskoczyła od Livy. Mała kobieta zamachnęła się ostrzem jeszcze raz, tym razem tnąc Laurę Jane po piersi. Reece zobaczył krew na obu ranach. Ostrze zostało zamknięte i wsunięte do tylnej kieszeni dżinsów Livy, a potem chowając jedną rękę, wysunęła pazury i trzepnęła Laurę Jane przez twarz i szyję. Livy przewróciła wilczycę na ziemię i skoczyła na nią, jej ręce machały wokół Laury Jane, dopóki wilczyca nie zemdlała pokryta swoją własną krwią.
~8~
Livy wstała, przekręciła szyję i podeszła do Reece'a. Wpatrywał się w nią, zastanawiając się, czy jego także pobije. Ale złapała drugi kawałek jego kanapki i zaczęła jeść. - Więc robimy to czy co? – zapytała spokojnie. - Tak – powiedział szybko, próbując zignorować, wciąż wyciągnięte pazury pokryte krwią zaciśnięte na chlebie i mięsie. – Taa. Pewnie. Reece skoczył na nogi, ale obejrzawszy się przez swoje ramię zobaczył Ronnie Lee, Sissy Mae i inne wilczyce z watahy Smith Nowy Jork, stojące i patrzące na nich. Boże, nie było dobrze. W końcu Laura Jane też była Smith. A lojalność Smithów znaczyła wszystko, nawet gdy jakiś Smith niekoniecznie zasłużył na tę lojalność. Nawet, jeśli Livy się martwiła... nie pokazywała tego. Tak naprawdę, w ogóle nie okazywała strachu. Jedząc jego pyszną kanapkę i wpatrując się w wilczyce, czekała. Kiedy Livy zjadła ostatni kawałek kanapki i przełknęła, beknęła. - Jesteś gotowy? – zapytała go w końcu Livy. - Tak. Jestem gotowy. - Dobra. Mam całą listę jeszcze innych ciołków. Odeszła, a Reece obejrzał się na siostrę, zastanawiając się, co zrobi. Sissy Mae podeszła do swojego kuzyna, spojrzała na nią, wpatrywała się przez chwilę, a potem obróciła się na pięcie i odeszła. Bez słowa, inne wilczyce podążyły za nią, w tym Ronnie Lee. I wtedy Reece zrozumiał, że obserwowały, co Laura Jane kombinowała jeszcze zanim pojawiła się Livy – i nie podobało im się to. Pobicie jej przez swoich nie byłoby dobre, ale pozwolenie zrobienia tego przez kogoś mniejszego, ale bardziej podłego, oznaczało że… mężczyźni z watahy się do tego nie wtrącą. Więc, na ile to dotyczyło watahy Nowy Jork, sprawa była zakończona. Reece odetchnął, przestąpił wciąż nieprzytomne ciało Laury Jane i poszedł do pokoju, który Livy używała do robienia zdjęć. Właśnie ustawiała światła, gdy wszedł – teraz jej pazury już zniknęły, a ręce miała czyste – a potem wskazała na metalowy stołek. - Najpierw zrobimy kilka wstępnych ujęć zanim spróbuję czegoś innego. ~9~
- Okej. – Reece usiadł, obserwując kobietę kręcącą się po pokoju. W końcu, po prostu musiał ją zapytać. - Czym, do diabła, jesteś? Rzuciła na niego okiem. - Nie twój pieprzony interes – odpowiedziała mu łagodnie. – A teraz zdejmij koszulę i postaraj się ślicznie wyglądać.
Tłumaczenie: panda68
~ 10 ~