~ 1 ~ Rozdział 29 Toni przewróciła się na łóżku i rozciągnęła. - Dobry – usłyszała głos Vica Barinova. Podciągając prześcieradło pod brodę, Toni usiad...
8 downloads
17 Views
365KB Size
Rozdział 29
Toni przewróciła się na łóżku i rozciągnęła. - Dobry – usłyszała głos Vica Barinova. Podciągając prześcieradło pod brodę, Toni usiadła na łóżku i krzyknęła. - Ricky! Ricky wyszedł z łazienki, świeżo po prysznicu, z ręcznikiem zawiniętym wokół bioder, z kremem do golenia po jednej stronie twarzy i z brzytwą w ręce. Szczerze, gdyby Toni nie była tak wkurzona na Barinova, czającego się pod jej sypialnią, zachwyciłaby się tym wspaniałym widokiem. Ten facet wyglądał cholernie dobrze. - Co jest do jasnej cholery, Vic? - Przepraszam. Nie miałem zamiaru was zaskakiwać. Jednak mamy problem. - Problem? Barinov spojrzał na Toni. - Chodzi o bliźniaczki.
***
Livy obserwowała jak jej najlepsza przyjaciółka chodzi tam i z powrotem po sali balowej, podczas gdy faceci z ratownictwa medycznego robili to, co mieli do zrobienia. Wiedziała, że Toni dobrze tego nie zniesie. Nie. Wcale. - Co wy sobie myślałyście? – wrzasnęła Toni. – Po prostu nie rozumiem! – Pochyliła się, żeby potrząsnąć palcem wprost przed twarzami Zoe i Zia. – Byłyście niedobre. Niedobre, niedobre, niedobre, niedobre!
~1~
Ratownicy byli zmiennymi ze szpitala dla zmiennych i kiedy jeden z nich powiedział, Trzymaj się, Livy instynktownie się skuliła zanim jeszcze usłyszała, jak kość lwa wskoczyła z powrotem na miejsce. Paul wpadł do sali balowej ze swoim psem przy nodze. - Dlaczego na zewnątrz stoi karetka... oh. – Przyglądał się jak sanitariusze umieszczają Jeffa Stewarta na noszach na kółkach skonstruowanych z myślą o niedźwiedziach. Kiedy z nim wyjechali, krzyknął do Rickiego Reeda. - Nie spodziewałem się takiego niedołęstwa, Reed! Rozumiesz mnie? Powiedz Llewellynowi, że nie toleruję takiej niemocy! Paul podszedł do Livy. - Co tu się do diabła stało? - Nie jestem pewna – przyznała Livy. – Usłyszałam jego krzyk, więc przybiegłam tu i znalazłam go na podłodze ze złamaną nogą, a dziewczynki siedziały i zajadały się babeczkami. - Powiedz mi, że to jest dżem malinowy na ich twarzach. - To nie jest krew. - To już coś. – Paul odetchnął. – Pytałaś o to, co się stało Stewartowi? - Tak. Nie mówił nic innego, tylko powtarzał w kółko, Ta przeklęta praca nie jest tego warta. Toni odeszła od sióstr, minęła Rickiego Lee i zbliżyła się do Livy i Paula. - Naprawdę nie mogę zostawić was na noc?! – poskarżyła się. - Dziewczynki nie zrobiły mu nic fizycznego. Myślę, że tylko namieszały mu w głowie. Resztę zrobił sobie sam. Paul podszedł do swoich bliźniaczek. - Toni, załatwię to. Idź do pracy. - Ale, tato… - Żadnych ale. Poradzę sobie z własnymi dziećmi. ~2~
- Świetnie. – Pocałowała ojca w policzek, przykucnęła, pocałowała siostry, a potem pogroziła im palcem. – Niedobre, niedobre, niedobre! Livy wyszła za Rickym i Toni na korytarz. Kiedy szli, Ricky powiedział. - Zadzwonię do Rorego, żeby znalazł kogoś na zastępstwo Stewarta. - Kogoś lepszego – warknęła Toni. – Żadnych więcej lwów, które nie mogą poradzić sobie z parą trzyletnich dzieciaków. Mogły być trzyletnimi bliźniaczkami, ale to nie oznaczało, że są, choć trochę mniej, niebezpieczne. Ale Livy nie zamierzała powiedzieć tego swojej przyjaciółce. Nie wtedy, gdy była taka zła. Doszli do frontowych drzwi i Toni obróciła się do Ricka. - Wiem, że twój brat poradzi sobie z tą pracą, ale chcę, żebyś ocenił cały personel, który opiekuje się moim rodzeństwem. Ty ich rozumiesz, Reece nie. - Dobrze. Mądry wilk. Wiedział, że lepiej nie sprzeczać się z Toni, gdy chodzi o jej rodzeństwo. Ponieważ nie wygrałby tej walki. Zostałyby mu samotne noce. - Okej. – Toni złapała klamkę i szarpnięciem otworzyła drzwi. Kierowca jej limuzyny odskoczył do tyłu. - Oh – powiedział. – Właśnie chciałem… - Po prostu jedź! – krzyknęła na niego. - Dlaczego na mnie krzyczysz? – zapytał obrażony kot. – Nic nie zrobiłem! - Zamknij się i jedź, ty idioto! Sprzeczając się, para wymaszerowała z domu. Ricky spojrzał na Livy, westchnął, potrząsnął głową i podążył za nimi. Livy została. Wiedziała, co robić.
***
~3~
Prawie pół dnia zabrało Rickiemu skontaktowanie się z bratem przez telefon. Rory był na spotkaniu z klientem i poza wysłaniem wiadomości, Nie przeszkadzaj mi, nie odezwał się. Ale teraz, kiedy Ricky miał go na telefonie, zmusił Rorego do przeanalizowania każdego członka zespołu, którego przydzielił rodzinie Jean-Louis Parker, i do którego dziecka dany członek zespołu został przypisany. Jego brat nie był z tego zadowolony – nigdy nie lubił, kiedy ktoś podważał jego decyzje, a już szczególnie, gdy był to Reece lub Ricky. Ale ponieważ Stewart został zatrzymany w szpitalu z powodu niebezpiecznej gorączki, gdy jego noga się leczyła, Rory wiedział, że nie ma wyboru. Jak do tej pory, Ricky był zadowolony z zespołu, jaki Rory zgromadził do obserwowania dzieci – nie był skłonny winić żadnego mężczyzny, nawet kota, że obawiali się bliźniaczek Jean-Louis Parker. A potem Rory powiedział mu, kogo przypisał Freddiemu. Siedząc w biurze Toni, które było wypełnione kwiatami od poszczególnych zawodników – szczególnie od tych pochodzących z terenów Rosji i Mongoli, którzy dostali teraz okazję do odwiedzenia krewnych na koszt drużyny – i innych zmiennych drużyn hokejowych ze wschodniej Europy, które usłyszały o Toni od Zubacheva, Ricky powiedział bratu kategoryczne, Nie. - Co to znaczy nie? - No nie. Nie chcę, żeby Roy zajmował się Freddym. - Dlaczego nie? - Bo jest leniwy. - Chłopie, daj spokój. Ile potrzeba wysiłku, żeby obserwować siedmiolatka? - Nie chcę Roya. - W takim razie, kogo? Ricky myślał przez chwilę. - Może Miranda? - Miranda? Czy ona dobrze sobie radzi z dziećmi?
~4~
- Nie obchodzi mnie to. I mogę cię zapewnić, że siostry Freddego też nie będzie to obchodziło. Chodzi o to, żeby był bezpieczny, bo Freddy ma dużo zajęć poza domem. Więc przydziel ją. - Okej. Okej. Boże, robisz się burkliwy. I zaczynasz odzywać się jak ojciec. - Tylko dlatego, że mnie drażnisz. - Powiedziałem dobrze! Zajmę się tym. Ale Miranda jest dzisiaj w Queens na innej robocie. Mogę ją ściągnąć, ale trochę mi zajmie sprowadzenie jej z powrotem do miasta, więc Roy będzie musiał zająć się dzieckiem, gdy będzie w szkole. Ricky spojrzał na zegarek. - Taa. W porządku. – Sam zastąpi Roya, ale kojot będzie musiał poczekać, dopóki Ricky się tam nie dostanie. - Niech spotka się z nami w domu Parkerów. - Tak. Okej. – Wtedy jego brat zachichotał. – Dom Parkerów. Czyż nie są jak bułeczki? Tak. Rodzinna tajemnica Reedów – Rory był taki durny. - Czy twoja gorąca, nowa dziewczyna też pachnie jak bułeczka? Ricky spojrzał na swoją nową gorącą dziewczynę. - Rory? – powiedział Ricky do starszego brata. - Hm? - Mama jest w mieście. - Czekaj. Co? - Do widzenia! – Ricky rozłączył się i wyłączył telefon. - Co się dzieje? – zapytała Toni. Była skupiona na monitorze komputera, jej ręce fruwały nad klawiaturą, i nie sądził, żeby zwracała uwagę na to, co robi. - Właśnie przestraszyłem mojego brata. - Wspomniałeś o Freddym. Co jest z Freddym? – Cholera, ta kobieta była dobra. - Zamierzam dzisiaj odebrać Freddiego ze szkoły.
~5~
- Pojadę z tobą. - Nie ufasz mi w sprawie swojego brata? - Nie wierzę, że nie będzie namawiał cię, żebyś pozwolił mu zanurzyć się w deserze czekoladowym tak dużym jak twoja głowa. – Uśmiechnęła się kpiąco. – On jest całkiem przekonywający, ten mój mały braciszek. - Zastanawiam się tylko, gdzie się tego nauczył? - Cicho bądź.
***
Freddy Jean-Louis Parker nie cierpiał szkoły. Nienawidził profesorów. Zawsze zachowywali się tak wrednie, gdy ich poprawiał. Czy to była jego wina, że się mylili? Czy to była jego wina, że nie wiedzieli tyle, ile myśleli, że wiedzą? Nie była! To nie była jego wina! I to nie było fer krzyczeć na niego! Nie zrobił nic złego. A nawet, jeśli coś źle zrobił, jego rodzice nie krzyczeli na niego. Nawet Toni na niego nie krzyczała, chociaż krzyczała dość dużo na każdego innego. Wytrąciła zapałki z jego ręki tym razem, ale nie winił jej za to. Ale potem uspokoiła go. Toni zawsze go uspokajała. Była w tym naprawdę dobra. Freddy wyszedł z klasy, a facet o imieniu Roy za nim. Freddy nie był pewny, co do Roya. Wciąż wzdychał i wyglądał na bardzo znudzonego. Jak ktoś mógł być znudzony nuklearną i cząsteczkową fizyką? Co prawda, profesor nie był tak mądry, jak myślał, że jest, i to sprawiło, że trochę był nudny, ale nauka sama w sobie była pasjonująca! Ilekroć sprawy obracały się na niekorzyść Freddiego, ilekroć naprawdę spinał się nad czymś, skupiał się na świecie nauki i sprawy od razu szły lepiej. Toni i jego terapeuta, Doktor Mathews, nauczyli go tego. Ponieważ, kiedy sprawy obracały się na lepsze, Freddy był mniej skłonny do… robienia rzeczy, których nie powinien robić. Idąc korytarzem, Freddy czuł się naprawdę mały. Wszyscy wokół niego byli tacy duzi... i starzy. Ale Toni zawsze mówiła Freddiemu, że ci ludzie fizycznie mogli być duzi, ale Freddy miał coś, czego żadna z tych osób nie miała oprócz tego, że była bystra – miał swoją rodzinę. Nawet, gdy byli fizycznie rozdzieleni, nawet gdy się kłócili,
~6~
nawet gdy grozili sobie nawzajem prawem autorskim i handlowym, wciąż byli rodziną. I zawsze będą rodziną. Przez to, Freddy trzymał wysoko głowę i szedł przez ten tłum ludzi z Royem za sobą. Kiedy wyszli na zewnątrz, zadzwonił telefon Roya. - Tak? Tak. Okej. Zatrzymaj się, dzieciaku. Freddy zatrzymał się podczas trzeciego kroku i obejrzał na Roya. - Musimy tu zaczekać. Jedzie tu Ricky Lee, by cię zabrać. Freddy się uśmiechnął. - Okej! Lubił Rickiego Lee. Bardzo. Był zabawny i miły i rozśmieszał Toni. Ich tata zaczął ostatnio mówić na niego ten drań wilk, ale Freddy nie dał się nabrać. Wiedział, że tata też lubi Rickiego Lee. Tylko nie chciał się do tego przyznać. Roy spojrzał na Freddiego. - Chcesz, żebym potrzymał ci ten plecak, szkrabie? Freddy potrząsnął głową i chwycił mocniej paski. -Nie, dzięki. - Okej. Ale powiedz mi, kiedy będzie ci ciężko. Roy się rozejrzał; zobaczył niedaleko grupę dziewczyn. Uśmiechając się, podszedł i przedstawił, a potem zaczął z nimi rozmawiać. Znudzony, Freddy chciał odejść. - Hej – zawołał Roy, łapiąc Freddiego w pół-kroku. – Nie oddalaj się. - Okej. Ale Roy wciąż rozmawiał z tymi dziewczynami, a Freddy nadal się nudził. Zmęczył się samym staniem, więc podszedł do ściany budynku i oparł się o nią. Kiedy czekał, zobaczył studentów z klasy, w której był, oraz profesora. Nie chcąc spotkać się z nimi jeszcze raz, schował się za narożnik budynku i zerkał na nich zza rogu.
~7~
Ci studenci śmiali się, kiedy Freddy poprawił nauczyciela. A potem gapili się na niego, gdy dowiedzieli się, że miał rację. Gapili się na niego, jakby był jakimś dziwolągiem. Nie był dziwolągiem! Toni powiedziała, że jest bystry i niezwykły! A Toni nigdy się nie myliła. Przenigdy! Nienawidził szkoły. - Cześć – odezwał się za nim kobiecy głos. Freddy spojrzał przez ramię. Była stara. Chyba w wieku Toni. Ale całkiem ładna z ciemnymi włosami i jasnymi oczami. Była też ładnie ubrana. I miała ładny uśmiech. - Cześć – odpowiedział Freddy. - Mógłbyś mi pomóc? Freddy obrócił się do niej. - Pomóc ci? - Zgubiłam mojego szczeniaka i miałam nadzieję, że… - Niebezpieczny nieznajomy! – wrzasnął Freddy tak, jak nauczyła go Toni. No cóż, nie pamiętał dokładnych słów, jakich nauczyła go by mówił, ale ten okrzyk powinien wystarczyć. – Niebezpieczny nieznajomy! Ładna twarz kobiety się zmieniła. Najpierw wyglądała na wstrząśniętą, a potem zezłościła się i sięgnęła po niego. Więc, wciąż krzycząc, Freddy machał rękami i kopał nogami. Kobieta krzyknęła i puściła go, gdy uderzył ją prosto w kolano, więc zaczął uciekać, wyłaniając się zza budynku. I cały czas krzyczał. - Niebezpieczny nieznajomy! Niebezpieczny nieznajomy! Szukał wzrokiem Roya, ale Freddy zobaczył Toni biegnącą prosto do niego. Wiedział, że z nią będzie bezpieczny, więc rzucił się jej w ramiona. Podniosła go, więc Freddy zawinął swoje ramiona wokół jej szyi, a nogi wokół pasa, przytulając się mocno. - Co się stało? – spytała nagląco Toni, potrząsając nim trochę. – Co się stało? Freddy wskazał narożnik budynku.
~8~
- Kobieta. Chciała mnie złapać. Toni przyciągnęła go mocniej, podczas gdy Ricky Lee i Roy pobiegli w tamtą stronę. Inny mężczyzna, który powiedział, że ma na imię Vic i który chronił siostrę Freddego, stanął obok nich. Wyglądał na wkurzonego i gotowego skrzywdzić ludzi. Starsi studenci zaczęli odsuwać się od nich, zostawiając im swobodę. - Nic ci nie jest? – zapytał Vic. Freddy zdał sobie sprawę, że facet nie jest tym złym. Przynajmniej nie w ten sposób, w jaki była ta pani. Był zaniepokojony. Tata Freddego też czasami tak wyglądał. Na przykład wtedy, kiedy Cherise panikowała, gdy wyskoczył przed nią opos, by przemieścić się z drzewa koło ich domu na inne drzewo. Cała ich reszta śmiała się wtedy, ale ojciec miał zmartwioną minę i krzyczał na nią i każdego innego. Freddy w końcu domyślił się, że robił tak, ponieważ martwił się o nią. A zmartwiona Cherise krzywdziła sama siebie. I właśnie teraz tak wyglądał Vic. I chociaż Freddy wiedział, że Vic ich obroni, bo był na to wystarczająco duży i dostatecznie silny, to nie miało znaczenia. Nie dla Freddego. Bo wiedział, że kiedy trzymał się swojej siostry, to bez wątpienia był bezpieczny. Ponieważ z Toni, Freddy wiedział, że zawsze będzie bezpieczny.
***
Ricky rzucił się biegiem za narożnik budynku, spostrzegając tylko długą nogę na sekundę wcześniej zanim zniknęła w środku samochodu i zamknęły się drzwi. - Zostań z Toni! – nakazał Royowi. - Czekaj… - Zrób to! Ricky Lee ruszył za samochodem, przemykając między pojazdami wkurzonych nowojorskich kierowców, przebiegając przez ulicę, gdy samochód skręcił za róg. Samochód znów skręcił, a Ricky podążał za nim, spychając ludzi ze swojej drogi i ignorując przekleństwa, jakie za nim krzyczeli. Samochód skręcał jeszcze kilka razy, dopóki nie zatrzymał się w ślepej uliczce. ~9~
Silnik wciąż był włączony, ale pojazd stał. Poruszając się powoli, Ricky zbliżał się do samochodu, dopóki nie mógł zajrzeć przez szybę. To był starszy model Mercedesa. Naprawdę ładny z przyciemnionymi szybami. Pochylając się niżej Ricky miał zamiar wcisnąć swój nos w przestrzeń między oknem, a drzwiami, by sprawdzić, czy wyczuje wewnątrz czyjś zapach. Ale zatrzymał się, zanim jego nos mógł dotknąć czegokolwiek, bo zimna lufa pistoletu przycisnęła się do jego karku. - Jesteś niesamowicie szybki, dziecino – odezwał się zza niego męski głos. I żeby potwierdzić rację mężczyzny w tym punkcie, Ricky odwrócił się błyskawicznie, złapał nadgarstek faceta jedną ręką, a drugą uderzył w łokieć mężczyzny. Kość trzasnęła, a skóra się rozerwała, ukazując sterczący kikut. Facet zaczął krzyczeć, więc Ricky przycisnął rękę do jego ust i rąbnął nim o ścianę. - Puść go. – Kobieta. Następna broń. A potem kolejny, tym razem, męski głos powiedział. - Natychmiast. Ricky wiedział, że ma tylko jedną szansę. Jeśli zawali sprawę, nie opuści tej alejki żywy. A ponieważ miał plany na weekend, nie bardzo podobał mu się ten pomysł. Więc, wciąż poruszając się szybko, wydarł resztę ramienia faceta i użył je, by uderzyć kobietę w twarz. Wrzasnęła i pochyliła się, kiedy oślepiła ją krew. Wtedy Ricky rzucił wrzeszczącym mężczyzną w tego drugiego, wskoczył na kontener na śmieci, złapał się przeciwpożarowych schodów i zaczął wspinać. Stanął na dachu, zanim kobieta wytarła całą krew ze swojej twarzy, a ten drugi facet rozejrzał się wkoło w poszukiwaniu Rickego. Nie spojrzał do góry, ponieważ nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że ktoś tak szybko mógł dostać się na dach. Więc ci ludzie z pewnością nie byli świadomi tego, że zadarli ze zmiennymi. Ale z pewnością byli z jakiejś agencji rządowej. Z której Ricky nie miał pojęcia. Jeszcze nie. Ricky zaczekał, aż pozostała dwójka umieściła, teraz jednorękiego, mężczyznę na tylnym siedzeniu. Kobieta wsiadła za nim, krzycząc, że muszą jechać do szpitala. Ale Ricky miał przeczucie, że ten drugi nie miał zamiaru się przejmować, tym bardziej, że rzucił ramię swojego partnera na przednie siedzenie tak, jakby rzucił torbę prania.
~ 10 ~
Samochód wycofał się z uliczki i przyspieszywszy odjechał, a wtedy Ricky wyjął telefon z tylnej kieszeń dżinsów. Jego starszy brat natychmiast odebrał. - Co się dzieje? – powitał go Rory. - Znajdź dla mnie Dee-Ann. Nastąpiła długa pauza, a potem Rory westchnął. - No cóż, to nie jest dobry sposób na rozpoczęcie rozmowy. Nie. Z pewnością nie był. Gdy Ricky zjawił się z powrotem przy swoim samochodzie, znalazł Toni wciąż trzymającą brata w ramionach, otoczoną przez Vica i Roya, którzy odstraszali w pełni ludzkich studentów i profesorów samymi sobą. Ricky mógł stwierdzić, że ci ludzie chcieli pomóc. Ale nie mogli i wiedział dlaczego. Byli bardziej przerażeni drapieżnikiem trzymającym dziecko w ramionach niż drapieżnikami, znacznie większymi i wyglądającymi na bardziej przerażających, stojących obok niej. Ponieważ w tej chwili, Antonella Jean-Louis Parker widziała w każdym zagrożenie – a nie było nic bardziej śmiertelnego od kobiety drapieżnika, która czuła, że jeden z jej bliskich jest w niebezpieczeństwie. Ricky zatrzymał się przed nią, by zablokować jej gniewne spojrzenia rzucane w pełni ludziom. - Może wsadzisz go do samochodu, kochanie? - Nie masz fotelika dla dzieci. Coś mu mówiło, że to nie miało znaczenia, gdyby tak zrobiła; po prostu nie chciała puścić swojego brata. Trzymała telefon w jednej ręce i teraz go podniosła. - Nie zadzwoniłam na dziewięćset jedenaście. Ale powinnam, prawda? Powinnam coś zrobić. - Nie potrzebujemy tutaj glin. – Sięgnął po Freddiego, ale uścisk Toni tylko się wzmocnił. – Już wszystko w porządku. Daj mi go. Po chwili, puściła chłopca i Ricky wziął od niej Freddiego. - Chcę do mamy.
~ 11 ~
- Wiem. I zaraz pojedziemy do domu. – Ricky otworzył tylne drzwi i posadził go na siedzeniu. Kiedy przypinał go pasem, mówił do niego. – Byłeś bardzo mądry, Freddy. Dobrze sobie poradziłeś. Naprawdę możesz być z siebie dumny. Chłopczyk posłał mu zuchowaty uśmiech. - To Toni nauczyła mnie, co robić. - I jej posłuchałeś. Grzeczny chłopiec. A teraz razem z tobą usiądzie Vic. – Pochylił się i wyszeptał. – Poproś go, żeby pokazał ci swoje pazury. Są olbrzymie. - Naprawdę? - Tak. Prawda, Vic? - Ogromne. – Vic wsiadł do SUV-a obok Freddiego. – Chcesz zobaczyć? - Tak! Ricky zamknął drzwi i podszedł bliżej do Toni. Oparła się o SUV-a. Jej całe ciało było napięte, gotowe do zaatakowania jak kobra. - Zajmiemy się tym – zapewnił ją Ricky. - To byli oni, prawda? Ci, którzy byli w naszym domu. Ricky kiwnął głową. - Zapachy pasują, więc tak. - Rządowi? - Prawdopodobnie. Tylko nie myśl, że chcieli Freddiego z powodu tego, czym jest. Nie wiedzieli tego. - Jeśli nie będziemy uważali na niego, Ricky… - Będziemy. Jest bezpieczny. I będziemy go chronić. Zawieźmy go do domu. - I co dalej? Chwycił ją za rękę i przytrzymał mocno. - Wtedy, do diabła, nadejdzie czas zapłaty. Tłumaczenie: panda68
~ 12 ~