3 downloads
15 Views
407KB Size
Rozdział 34
Toni sięgnęła do lodówki i wyjęła jedną z butelek z sokiem pomarańczowym. Teraz, kiedy była w domu, a Freddy był bezpieczny, czuła się wyczerpana. Ale wciąż miała kilka spraw, którymi chciała się zająć, zanim będzie mogła odpocząć, więc miała nadzieję, że kilka szklanek soku postawią ją, choć trochę, na nogi. Z butelką w ręku, zamknęła drzwi lodówki i się obróciła. I stanęła twarzą w twarz z narzeczoną Novikova. - Oh. Cześć, Bland. Brązowe oczy się zwęziły. - Blayne. I nie możesz tego wypić. Toni spojrzała na butelkę z sokiem. - Nie mogę? – Ponieważ była całkiem pewna, że może. - Już jest otwarta. - Tak. Tak się dzieje, kiedy masz dwa tysiące ludzi w swoim domu. – Powiedziała tak, bo wydawało się, jakby wszyscy schodzili się do domu Toni, w tym cała drużyna Mięsożerców, większość watahy Ricka Lee i prawie wszyscy z ochraniającego ich zespołu Llewellyn Security. Do tego dzikie psy z naprzeciwka, wciąż wchodzące i wychodzące, jakby nigdy nic i jakby były właścicielami tego domu… oj, czekaj. Psy były właścicielami tego domu. - Nie martw się! – zaćwierkała Blayne. – Kiedy Bo i ja zjawiliśmy się tutaj, schowałam kilka butelek soku tylko dla rodziny. – Otworzyła lodówkę. – W ten sposób nie ma problemu z… Blayne sapnęła i odskoczyła do tyłu, przestraszając tylko Toni. - Co jest? – zapytała Toni, świadoma, że zabrzmiała agresywnie. - One wszystkie są otwarte. Ktoś otworzył każdą butelkę i upił po trochu z każdej.
~1~
Obracając się szybko, Blayne spiorunowała wzrokiem Livy. Wciąż zdrowiejąca po zatruciu, Livy siedziała przy stole kuchennym, z łokciem opartym na blacie, z prawym policzkiem opartym na uniesionej dłoni, z wciąż bladą i spoconą twarzą. - Dlaczego patrzysz na mnie? – zapytała Livy beznamiętnie, jej głos był słabszy niż zwykle. - Wiem, że ty to zrobiłaś – oskarżyła ją Blayne. – To byłaś ty! - Nie wiem, o czym mówisz – odparła Livy. Jednak, gdy Blayne odwróciła się z powrotem do lodówki i wpatrzyła w butelki soku, Livy spojrzała na Toni i powiedziała bezgłośnie, To byłam niezaprzeczalnie ja. Toni cicho się roześmiała, ale obie natychmiast przestały, kiedy Blayne ponownie się obróciła, a jej oskarżycielskie spojrzenie wędrowało tam i z powrotem między nimi. Na szczęście, zanim wilkopies mógł stracić nerwy, do kuchni wszedł Ricky Lee. - Cześć – powiedział, uśmiechając się do Toni. – Jest tutaj moja mama i Ronnie Lee. Jesteś na siłach, by przyjść do salonu i spotkać się z nimi. Toni poczuła, jak fala paniki przeszyła jej ciało, co zdołało ją pobudzić, ale także wprawić w lekki niepokój. - Co? Dlaczego? – pytała. – Dlaczego miałabym spotkać się z twoją siostrą? Nie. Nie. Wszystko w porządku. Po prostu zostanę tutaj i się ukryję. Albo może zacznę żuć nogę od stołu. Wygląda, jakby potrzebowała dobrego żucia. - W razie, gdybyś nie był pewny, – odezwała się spokojnie Livy do Ricka – ona po prostu ma zamiar zwiać. - Tak – westchnął Ricky. – Właśnie widzę. Ricky nie wiedział, w czym jest problem. Toni stawiła czoła Novikovi, rosyjskim niedźwiedziom, Celli Malone. Do diabła, dała radę jego matce i zawojowała ją. Więc dlaczego spotkanie się z Ronnie Lee tak przeraziło Toni, nie miał pojęcia. - Chodź tu, kochanie – zachęcił. Zaczęła podchodzić do niego, ale Blayne chwyciła butelkę soku w ręku Toni i nastąpiła krótka – ale raczej śmieszna – szamotanina między nimi dwiema. Blayne
~2~
ostatecznie wygrała i przytuliła butelkę do swojej piersi, jakby to była ostatnia kropla wody na planecie. Potrząsając głową, Toni podeszła do Rickego. Gdy stanęła przed nim, wsunął oba ramiona wokół jej pasa i przyciągnął bliżej. - W porządku, powiedz mi, co się dzieje. - A co, jeśli ona mnie nie polubi? - Jak może cię nie polubić? Jesteś taka słodka. Poza tym, już zawojowałaś moją mamę. - Ale to jest twoja siostra, Ricky Lee. - Więc, jeśli Kyle by mnie nie polubił, wykopałabyś mnie w diabły? - Oczywiście, że nie – szybko odpowiedziała. – Jeśli to Coop, by cię nie polubił, wyleciałbyś stąd na zbity pysk. Coop właśnie w tym momencie wszedł do kuchni i powiedział do Ricka. - I nie zapomnij o mocy, którą dzierżę, Wilczy Chłopcze Zagubionych Ludzi. Ricky zmarszczył brwi. - Nawet nie wiem, co to znaczy. Coop otworzył lodówkę i wyjął butelkę soku pomarańczowego… którą Blayne szybko wyszarpnęła z jego ręki. Szakal wpatrzył się w swoją pustą rękę zanim zerknął na wilkopsa i zapytał. - Uh... Blayne? Blayne warknęła, zmuszając Coopa do cofnięcia się, i zaniosła butelkę do zlewu. Coop oparł się o lodówkę. - Nie mam pojęcia, co się dzieje... ale jestem zafascynowany. Tylne kuchenne drzwi się otworzyły i do środka wszedł Novikov z Freddym. Obaj byli pokryci, jak się wydawało, sporą ilością ziemi i nieśli zniszczony, brudny notatnik. Toni wysunęła się z ramion Rickego i odwróciła się do nich. - Co wy dwaj robiliście? ~3~
- Odzyskaliśmy notatnik, tak jak nam kazałaś. - Powiedziałam znajdź notatnik. Nie mówiłam, żebyście tarzali się po ziemi jak dwa niewyszkolone labradory. - Skąd wiesz, co się stało? – zapytał Novikov. - No właśnie! – dodał Freddy z naciskiem, jednak gdy jego siostra uniosła brew, szybko schował się za Novikova. Toni pogroziła palcem Novikovi. - Tylko nie miej złego wpływu na mojego brata. - A kto mówi, że mam? - Czy pozwalasz mu bujać się na swoich ciosach jak małpka? - To nie są ciosy – warknęła Blayne, niosąc więcej butelek z sokiem do zlewu. – To są kły. Jak u tego ogromnego szablozębnego kota z ongiś. Coop spojrzał na siostrę. - Ongiś? - Zamknij się! – sapnęła Blayne. - Wylewasz cały ten sok pomarańczowy? Blayne wycelowała oskarżycielsko palec w Livy. - To jej wina! Livy uniosła palec i wszyscy w ciszy czekali, aż nie wypali riposty w odpowiedzi. Ale po niemal pełnej minucie, nagle zerwała się od stołu i wybiegła przez tylne drzwi. Uśmiechając się kpiąco, Blayne pokiwała głową. - To, moi przyjaciele, jest karma. - To, Blayne, – skorygowała Toni – jest trucizna węża. Wzruszając ramionami, Blayne wróciła do wylewania zupełnie dobrego soku do zlewu. - To ty powiedziałaś pomidor – wymamrotała.
~4~
***
Toni znalazła swoją matkę siedzącą na kanapie z matką Rickiego. Reszta dzieci też była z nimi na kanapie, albo na podłodze przed nimi. Wszyscy oglądali telewizję i jedli popcorn. Na szczęście, wydawało się, że siostra Rickiego sobie poszła – ku dużej uldze Toni. Była więcej niż szczęśliwa, że z tą szczególną przeszkodą może zmierzyć się innym razem. - Gdzie Irene? – zapytała Toni matkę. - W łazience, jak sądzę. - A więc, mam notatnik. - To dobrze – odparła jej matka z buzią pełną kukurydzy. – Irene zwróci go Miki. - Gdzie jest mały Freddy? – zapytała Panna Tala. - On i Novikov zawiązują swoją przyjaźń. Brwi Jackiego poszły do góry. - Co wiąże się z... czym? Dokładnie? Zanim Toni mogła odpowiedzieć, zmieniony Novikov, przecwałował przez salon w całej swojej cztero i pół metrowej niedźwiedzio-lwiej glorii z Freddym trzymającym się kurczowo futra na jego grzbiecie i histerycznie chichoczącym. Stopy Toni przymarzły do miejsca, gdzie stała, ale ramiona wyciągnęły się do przodu, jakby wierzyła, że może jakoś zerwać swojego szalonego braciszka z pleców Novikova. Kiedy Novikov radośnie wbiegł na schody, pojawiła się Blayne podążająca za nim. - Złapię ich! – zapewniła wołając. – Złapię ich. Gdy cała trójka zniknęła na schodach, do salonu wolnym krokiem wszedł Ricky Lee z rękami wbitymi w tylne kieszenie swoich dżinsów. Toni wskazała na schody. - Nie przyszło ci do głowy, żeby temu zapobiec? Potrząsnął głową. - Nie. ~5~
Zdegustowana, Toni westchnęła i spojrzała z powrotem na swoją matkę, a wtedy Ricky poczuł potrzebę dodania. - Nie martw się. Nie pozwolę, żeby to przytrafiło się naszym dzieciom. Wszyscy w pokoju, jak jeden, skupili się na nich, a brwi obu matek się uniosły. - No co? – zapytał Ricky. – Dlaczego patrzycie na nas w ten sposób? - Czy naprawdę myślisz – odezwał się Kyle – że jakikolwiek Jean-Louis Parker kiedykolwiek zniży się do tego, żeby na stałe zaangażować się z Reedem? Panna Tala popatrzyła na brata Toni. - Chyba dobrze cię nie zrozumiałam, Kyle’u Jean-Louis Parker. Zwłaszcza, jeśli jakiś młody szakal, którego znam, jeszcze kiedyś chce poczuć smak moich nagrodzonych ciasteczek czekoladowych. Kyle zmusił się do uśmiechu do Ricka. - Ależ proszę, weź sobie moją siostrę i na zawsze już uczyń ją niewolnicą swojego prowincjonalnego trybu życia. Jestem taki podekscytowany. - Kyle! – warknęła Toni. - Co? Toni uniosła notatnik. - Gdzie jest ciocia Irene, żebym mogła jej to oddać? - Na tej rzeczy jest dżdżownica – wtrącił się Troy. I, w odpowiedzi, Toni zapiszczała i rzuciła notatnik matce, ale źle wycelowała i skończyła uderzając Cherise w czoło. Kuląc się, Toni szybko przeprosiła. - Cherise, tak mi przykro. - Nie, nie. W porządku. Naprawdę uwielbiam przypadkowo dostawać w twarz naturą. - Boisz się dżdżownic? – zapytał ją Ricky, jego głos był niski i mówiony prosto do jej ucha. Mogła powiedzieć, że się śmieje wnioskując z samego brzmienia jego głosu.
~6~
- One są odrażające. - Księżniczko… - Zamknij się. - Ty – od sklepionego wejścia rozległ się oskarżycielski głos i do salonu wmaszerowała Jess, dziki pies, ciągnąc za sobą najwyraźniej zawstydzonego Johnnego DeSerio. - O, hej, Jess – powitała ją Jackie z uśmiechem. – Jak się masz? - Nie hejuj mi tu. Zdając sobie sprawę, że była zła, Toni natychmiast wkroczyła. - Co się stało? - Pokaż im – nakazała Jess Johnnemu. - Mamo… - Pokaż im. - Co ma nam pokazać? – łagodnie zachęciła Toni. - Dostałem e-mail od… – Popatrzył na kawałek papieru, który trzymał w ręku. – Uh, Donato Mantovani? Natychmiast rozpoznając nazwisko, matka Toni usiadła prosto, a miska z kukurydzą w ostatniej chwili została uratowana przed znalezieniem się na podłodze przez szybką reakcję panny Tali. - Co napisał? – domagała się Jackie. – Co on napisał? - Ja... nie sądzę, że to jest to, na co miałaś nadzieję, Jackie. - Powiedz mi po prostu, co on napisał. - Napisał, Otrzymałem do mojej oceny nagranie z twoją muzyką przesłaną przez Signorę Jean-Louis i mogę tylko powiedzieć, że twoja muzyka mnie nie obraziła. Nastąpiła niemal minuta ciszy, zanim Jackie klasnęła w dłonie i wykrzyknęła z zachwytem. - Wiedziałam! Wiedziałam!
~7~
Zdezorientowana Jess Ward warknęła. - Co z tobą jest nie tak, kobieto? Jak możesz myśleć, że to jest pozytywna odpowiedź? Niezrażona Jackie wyjaśniła. - To jest niewiarygodnie pozytywne. - Naprawdę? – zapytał Johnny. - Wiesz, co powiedział o mojej muzyce, kiedy miałam u niego prywatną audiencję? Co to było? - Mnie powiedział – wtrąciła się Cherise – że to żaden wstyd być dobrą żoną i matką. Coop, który wszedł do pokoju kilka minut wcześniej, wyznał. - A mnie powiedział, że byłem niemal do zniesienia. - Czekajcie – odezwała się Jess. – Kim jest ten facet? - Długoletnim dyrygentem Mediolańskiej Orkiestry Filharmonicznej – wyjaśniła Toni. Uśmiechając się, Jackie dodała. - Grałam w Mediolańskiej Filharmonii, gdy miałam osiem lat. Zanim skończyłam dziesięć, grałam już dla królów. - Ja grałam z Orkiestrą, kiedy miałam szesnaście – dodała Cherise. – A z Londyńską Orkiestrą dla jej Królewskiej Mości, jakieś dwa lata później. - Ja miałem dziewięć – powiedział Coop. – A w następnym roku podpisałem już moją pierwszą umowę płytową. - Czekajcie, czekajcie. – Johnny ścisnął papier w swojej ręce, kierując spojrzenie na podłogę. – To, co mówicie jest… – Potrząsnął głową. – O czym wy mówicie? Jackie wstała. - O tym, że musisz się przygotować. Na podstawie tego e-mailu, sądzę, że mamy… trzy miesiące? - Może – zgodził się Coop. ~8~
- Racja. Może trzy miesiące zanim zagrasz na scenie przed publicznością w Mediolanie. Johnny potrząsnął głową. - Tak, ale... Jess stanęła naprzeciw swojego adoptowanego syna, jej uśmiech był szeroki i jasny jak słońce. - Czy teraz już mogę ci dać tego Stradivariusa? - Boże, mamo, nie!
***
Livy opierała się o drzewo, jej oczy były zamknięte, jej ciało wolno leczyło się po ostatniej truciźnie. Uwielbiała być twarda, gdy miała zabijać, ale czasami powrót do zdrowia był prawdziwą suką. Szczególnie, gdy dołączone do tego były wymioty. Nie cierpiała wymiotów. Chłodny ręcznik został przyciśnięty do jej czoła, więc otworzyła oczy spodziewając się zobaczyć Toni, ale to była ta duża rosyjska niedźwiedzio-tygrysia hybryda kucająca przed nią. Jeśli dobrze pamiętała, Toni mówiła, że nazywa się Barinov. Vic Barinov... chyba. - Wszystko w porządku? – zapytał. - Nie umarłam, więc, no wiesz... zwycięstwo. Zachichotał krótko. - Racja. - Gdzie są wszyscy? - W salonie jak sądzę. Chcesz, żebym przysłał tu Toni? - Proszę nie. Ma dość zmartwień, a do jutra, poczuję się lepiej. I nie potrzebuję jej przesadnej troski. Nie cierpię tego.
~9~
- Tak. Mogłem powiedzieć coś na ten temat. – Chwycił jej rękę i przycisnął jej palce do mokrej tkaniny, bezgłośnie każąc jej trzymać to na miejscu. Gdy to zrobiła, otworzył puszkę piwa imbirowego i podał jej. – Dee-Ann tu była, ale musiała iść. Powiedziała, że wróci później. Chce z tobą porozmawiać. Livy sączyła piwo. Było cudownie zimne i tym, co właśnie potrzebowała – bez tej przesadnej troski od Toni i jej rodziny. To była najlepsza część. - Wiesz, czego chciała? - Nie jestem pewny. - Jakieś przypuszczenie? - Jest ktoś, kogo szuka nasza organizacja. W pełni ludzki myśliwy. Ci z góry go chcą. Żywego lub umarłego. I prawdopodobnie potrzebują cię, byś gdzieś się włamała i weszła. - Oh. - Nie wyglądasz na zaskoczoną. - To właśnie zmienna Kowalski robi. – Myślała przez chwilę zanim dodała. – I Yangs. – Ludzie jej matki. – Włamujemy się. Wchodzimy. Kradniemy drogie rzeczy. - A moi zwykle wyrywają domy z fundamentów i jedzą ich zawartość. Ludzką zawartość. Więc wszyscy mamy jakąś przeszłość. Nie musisz czuć się w tym uwięziona. - Nie, nie. Ja również nie lubię ludzkich dupków, którzy wykorzystują nas, jako zdobycz. To naprawdę mnie wkurza. Uśmiechający się – miał bardzo miły uśmiech – hybryda usiadła naprzeciwko niej i stwierdziła. - Wyczuwam, że mnóstwo rzeczy cię wkurza, Livy Kowalski. - I miałbyś całkowitą rację.
***
~ 10 ~
- Jesteś pewna, że nie chcesz byśmy poszli z tobą? - Nie. – Delilah pogłaskała ramię swojego kierowcy, Johna. Był teraz jednym z jej strażników. Umarłby za nią i wiedziała o tym. Używała tego przeciwko niemu, kiedy tylko mogła, ale nie wtedy, gdyby to oznaczało wpędzenie siebie w prawdziwe niebezpieczeństwo. To było coś, czego nigdy by nie zrobiła. - Zaraz będę z powrotem. A wy wszyscy zostańcie tutaj – powiedziała do pozostałych. Uważali, że była jakąś istotą z zaświatów, mocą przysłaną im bezpośrednio od Boga. Nie była, ale po co zawracać im głowy małymi szczegółami? Delilah wysiadła z samochodu i ruszyła w stronę magazynu. Dobrze znała tę lokalizację, grała tutaj w karty z facetami z mafii więcej niż jeden raz. Ale, kiedy zamknęły się za Delilah drzwi, jej nozdrza wypełniły się mocnym zapachem krwi i śmierci. Więc zaczęła się natychmiast ślinić. Odwróciła się, by wyjść, instynktownie wiedząc, że amerykańscy agenci z jakiejś podejrzanej grupy CIA, z którymi się umówiła na spotkanie, nie żyją. A miała już wszystko ustawione. Pamiętając dość dużo z tego głupiego notatnika, by go odtworzyć, zaplanowała go oddać, dostać swoje pieniądze i wyjechać zanim uświadomią sobie, że jest kompletnie bezużyteczny. To był taki doskonały plan, więc była wściekła na siebie, że nie pomyślała o tym wcześniej. Ale zanim zdołała otworzyć drzwi, oparła się o nie duża dłoń wilczycy, uniemożliwiając wyjście. - Hej, Delilah – odezwał się głos przy jej uchu. - Dee-Ann. Przyszłaś tu, by mnie zabić? - Nie. - W takim razie, czego chcesz? - Słyszałam, że twoja siostra ci odpuściła. Ale ja nie odpuszczam. Więc posłuchaj, dziewczynko. Już zabiłam twoich przyjaciół. A jedynym powodem tego, że wciąż żyjesz jest to, iż jesteś jedną z nas. Ale mogę zrobić to bardzo szybko. I zrobię, jeśli mnie zmusisz. Możesz zabawiać się z tymi idiotami, którzy cię uwielbiają, ile tylko chcesz… ale zrób krok poza sektę, choćby na milimetr, a już nigdy się przede mną nie ukryjesz. Rozumiesz?
~ 11 ~
- Tak. – Delilah westchnęła, niezdolna do powstrzymania znudzenia i frustracji w swoim głosie. Nie bała się tej wilczycy, ale znała ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że Dee-Ann Smith nie będzie miała problemu z zabiciem jej, a Delilah nie był w nastroju, żeby umierać. Kiedykolwiek. Trzeba było naprawdę wiedzieć, kiedy naciskać, a kiedy się wycofać. Szczyciła się rozumieniem tych rzeczy. A Dee-Ann Smith nie była kimś, kogo ktoś inteligentny chciałby naciskać. Więc kiedy Smith zabrała rękę z drzwi, Dalila wróciła do tych, którzy czekali na nią i pozwoliła im zabrać się z powrotem do posiadłości, wiedząc, że jedyną niebezpieczną rzeczą była ona sama.
***
Drzwi samochodu się otworzyły i Dee-Ann wsiadła do środka. Irene uruchomiła samochód zanim zapytała. - Wszystko załatwione? - Tak. - To dobrze. Daj jej kilka lat. Pozwól jej stopniowo zniknąć. – Irene ruszyła. – A potem, kiedy rodzina wyprze ją ze swoich myśli... zetrzyj ją z tej planety. Dee-Ann kiwnęła głową na polecenie otrzymane od żony swojego szefa. - Oki-doki.
***
To był naprawdę długi dzień i jeszcze dłuższa noc. Nie zła, ale długa. Toni zaniosła śpiącego Freddiego do jego sypialni i ostrożnie położyła go na łóżku. Rozwiązała mu
~ 12 ~
tenisówki i ściągnęła je, stawiając na podłodze w sposób, w jaki lubił. Nie tak jak Kyle, który rzucał swoje buty przez pokój, oczywiście kiedy pamiętał, by je zdjąć zanim pójdzie spać. - Toni? Usiadła na łóżku i uśmiechnęła się do braciszka. - Mhmm? - Jesteś na mnie zła? O Delilah? - Nie. Wcale nie. - A jesteś zła, że zabrałem Miki zeszyt? - Nie. Nie jestem zła. - Rozczarowana? - Też nie. – Zwłaszcza, kiedy ten cholerny notatnik zniknie z ich życia i wróci do Miki Kendrick, oddany jej przez kogoś z organizacji wuja Vana. Pomyślała, że DeeAnn mogłaby zająć się zwrotem notatnika, ale powiedziała, że ma coś innego do załatwienia. Toni wiedziała jednak, żeby nie pytać o dalsze informacje na ten temat. - Ale w przyszłości – mówiła dalej do brata – lepiej unikajmy brania rzeczy od kogokolwiek, a już szczególnie od tych, o których wiemy, że na pewno mogą zniszczyć wszechświat, skoro mają takie skłonności. Freddy zachichotał, chociaż jego oczy znowu zaczęły się zamykać. - Okej. Wciąż będziemy musieli wrócić do domu? - Do Waszyngtonu? Nie. Myślę, że zostaniemy na lato, teraz gdy wszystko zostało rozwiązane. - To dobrze. Chcę zobaczyć, jak ciocia Irene doprowadzi do łez mojego profesora w college'u. Obiecała, że to zrobi. - A oboje wiemy, że ona zawsze dotrzymuje obietnic. - Tak. – Przewrócił się na bok. – Kiedy lato minie, Toni, musisz tu zostać. - Muszę? – zapytała rozbawiona. – Dlaczego? - Ponieważ Ricky cię kocha. ~ 13 ~
Toni ledwie udało się powstrzymać od zrobienia tego przestraszonego kasłania, które zawsze przerażało jej matkę i zapytała. - A skąd ty to wiesz? - Bo patrzy na ciebie tak jak tatuś patrzy na mamę. I jeśli teraz go zostawiasz, jego serce zostanie złamane. A mama mówi, że ból serca jest najgorszy. - Oh, naprawdę? - Tak. Lubię Rickiego Lee. Więc nie możesz złamać mu serca. - To jest rozkaz? - Tak. - W takim razie będę o tym pamiętała. - Kocham cię, Toni. - Ja też cię kocham, Freddy. – Pochyliła się i pocałowała brata w policzek. – A teraz śpij. Jutro pójdziemy wszyscy do FAO Schwartz. - Do sklepu z zabawkami? - Tak. Obrócił głowę, spoglądając na nią ponad swoim małym ramieniem, jego oczy błyszczały od smugi światła z korytarza, jak u dzikiego zwierzęcia, którym naprawdę był. - Dlaczego mielibyśmy tam pójść? Toni mogła tylko westchnąć. - Tylko dziecko Jean-Louis Parkerów mogło zadać to szczególne pytanie o sklepie z zabawkami. Po złożeniu kolejnego pocałunku na czole brata, Toni skierowała się do swojego pokoju. Minęła pokoje rodzeństwa, słysząc jak Kyle i Troy sprzeczają się za drzwiami, jak Zoe i Zia gadają ze sobą w jakimś języku, który nauczyły się w ciągu ostatnich paru dni. Mały Dennis chrapał jak nosorożec w swoim pokoju, a Oriana plotkowała przez swój cholerny telefon z innym tancerzem o tym, który nauczyciel tańca sypia z którym studentem. Toni zatrzymała się, ale potem postanowiła, że jest już za późno, by załatwić dobrze tę sprawę, kiedy była tak zmęczony, więc ruszyła dalej. Jej rodzice wciąż byli na ~ 14 ~
dole w salonie z matką Rickego. Słyszała śmiech i poczuła ulgę, że tak dobrze się dogadali. Cherise i Cooper patrzyli na jakiś film w pokoju Coopa. Film, który ich trójka obejrzała już chyba ze dwa miliony razy. Przez chwilę myślała, żeby dołączyć do nich, ale wyczerpanie znowu zwyciężyło. Więc szła dalej do swojego pokoju, ale zatrzymała się w drzwiach. Ricky, w pełni ubrany, spał na narzucie, na głowie wciąż miał swoją ukochaną czapeczkę, a plecami opierał się o wezgłowie. I musiała przyznać, że nic tak naprawdę nigdy nie wyglądało tak doskonale. Zrzucając buty, Toni wpełzła na łóżko. Zanim dotarła do Rickiego, rozłożył dla niej ramiona. Przytuliła się do jego piersi, opierając policzek o jego ramię i zawinęła swoje ramiona wokół jego pasa. Nogi Rickego objęły jej biodra, broda oparła się na czubku jej głowy. - Ricky Lee? - Hhmm? - Cieszę się, że czekałeś na mnie dziś wieczorem. - Czekałem na ciebie? – Opasał ją ramionami, przytulając mocniej. – Kochanie… a gdzie indziej miałbym być?
Tłumaczenie: panda68
~ 15 ~