ZŁE ZAMIARY TO NIE WSZYSTKO anna sik orska 1053606
1053606
Anna Sikorska
Złe zamiary to nie wszystko
1053606
Cop...
3 downloads
18 Views
6MB Size
ZŁE ZAMIARY TO NIE WSZYSTKO anna sik orska 1053606
1053606
Anna Sikorska
Złe zamiary to nie wszystko
1053606
Copyright © Anna Sikorska 2012 Wydanie I ISBN 978-83-935424-0-6 Cover, layout and typesetting by Laboremus Oslo AS Wydawnictwo: Anna Sikorska Oslo 2012 Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie całości albo fragmentu – z wyjątkiem cytatów w artykułach i recenzjach – możliwe jest tylko za zgodą wydawcy. Aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego drzewa.
1053606
Spis treści Rozdział I Ziemia 5 Rozdział II Grenthi 15 Rozdział III Kraina Baśni 22 Rozdział IV Kraina Koszmaru Rozdział V Kraina Absurdu
50
97
Rozdział VI Piekło 138 Rozdział VII Ziemia 160 Rozdział VIII Piekło 197 Rozdział IX Ziemia 205 Koniec
1053606
210
1053606
Rozdział I
Ziemia
Postawił kołnierz długiego, czarnego płaszcza i skulił się w sobie. Wprawdzie była jesień, ale ziemski klimat młodemu demonowi wyraźnie nie służył. Wstrząsnął nim dreszcz obrzydzenia, gdy przypomniał sobie pełne litości spojrzenia ludzi, którymi obdarzali go, kiedy na początku swego wygnania, całkowicie zagubiony, usiłował jakoś przystosować się do życia w ich wymiarze. Patrzyli na niego jak na biednego obłąkańca, ale wtedy nie zwracał na to zbytniej uwagi. Był zbyt wstrząśnięty niesprawiedliwym, jego zdaniem, wyrokiem Piekła skazującym go na banicję. Prawdopodobnie naprawdę sprawiał wrażenie pomylonego i bezbronnego. W nocy włóczył się, a dni spędzał w pustych mieszkaniach, do których dostawał się z łatwością. Tkwił w stuporze, z którego nie był w stanie się wyrwać. A wszystko przez głupi wypadek… Wzdrygnął się wspominając ten pierwszy miesiąc na Ziemi. Staczał się ku otchłani rozpaczy i bezsiły. Resztkę magii, która mu pozostała, wykorzystywał do przetrwania następnego dnia, i następnego, i jeszcze jednego, aż do końca okresu wygnania. Trzy lata bez wstępu do rodzimego wymiaru, bez pomocy czy choćby odrobiny zainteresowania, bez dostępu do mocy Otchłani. Piekło zapominało o tych, których skazywało na banicję. Trzy lata, tymczasem już po miesiącu był cieniem samego siebie. Do momentu, gdy trzech ogolonych na łyso, ubranych w dresy miłośników siłowni spróbowało zabawić się z włóczęgą. Zadziałały odruchy, zarówno ciała jak i umysłu. Pozostawił za sobą ludzkie wraki, z połamanymi kośćmi
5
1053606
Rozdział I
i umysłami na skraju obłędu, a łatwość, z jaką to zrobił, wywołała w nim wybuch szatańskiego śmiechu. Wiedział już, że przetrwa te trzy lata na Ziemi bez problemu, pomimo ograniczeń własnych możliwości. Mógł nie mieć pełni mocy demona, ale zdecydowanie był lepszy od tych nędznych kreatur zwanych ludźmi. Darreth szedł ulicami miasta bez celu, słuchając najnowszej płyty Behemotha i oddając się rozmyślaniom na temat przyszłości, gdy wyczuł coś znajomego. Pchnięty nagłym impulsem wszedł do pobliskiego pubu. Tu jednak ślad się urywał. Demon zamówił piwo i wbił bezmyślny wzrok w ścianę. Sączył napój i wspominał dawne czasy. Odwiedził już trzykrotnie Ziemię, ale to były inne lata. Pierwszy raz przybyli z ojcem do tego wymiaru, aby wybrać sobie wzór zamku. Wtedy właśnie wykluły się bliźnięta i rodzina musiała zamieszkać z dala od Centrum Piekła, na Północnych Rubieżach. Darreth pamiętał, że pokłócił się z ojcem o jedną wieżyczkę, którą przecież można było zburzyć później. Miał wtedy zaledwie 40 lat, ale postawił na swoim: zamek nie miał wieżyczki od samego początku. Demon uśmiechnął się do wspomnień. Tak, to były piekielnie dobre czasy. A później, gdy… – Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? Miękki, ale stanowczy głos wyrwał Darretha z zamyślenia. Wbił mordercze spojrzenie w intruza. Naprzeciw niego stała wysoka, zgrabna dziewczyna o ściętych krótko jasnych włosach i szarych oczach. Rozzłoszczony nagłą przeszkodą miał już rzucić jakąś niemiłą uwagę, gdy nagle wyczuł w niej to coś znajomego, co skierowało jego kroki do knajpy. Opanował się i poprosił, by usiadła. Zamówiła piwo i przyjrzała się swemu towarzyszowi. W swojej ulubionej ludzkiej postaci Darreth był młodym, na oko trzydziestoletnim, przystojnym mężczyzną. Szczupłej twarzy o kształtnych, dość ostrych rysach uroku dodawały zielone oczy o głębokim wejrzeniu. Na ramiona spływały długie, falujące, czarne włosy. Może i było w jego wyglądzie coś demonicznego, ale na pewno nie w negatywnym znaczeniu. Dziewczyna zorientowała się, że jej ciekawość zakrawa na zniewagę i przeniosła wzrok na kufel z piwem. Demon zauważył jej zakłopotanie
6
1053606
Ziemia
i nagle zechciał pomóc nieznajomej w wybrnięciu z sytuacji. Zaintrygowało go to znajome coś, co wymykało się rozpoznaniu. – Niezły lokalik – powiedział. – Często tu bywasz? – Tak – pod wpływem jego spojrzenia zmieszała się jeszcze bardziej. – Nie, tak naprawdę byłam tu zaledwie kilka razy. Darreth zaśmiał się krótko. – Ze mną jest jeszcze gorzej – przyznał. – Odwiedzam to miejsce pierwszy raz. – A gdzie bywałeś dotąd? – Tu i tam. Niedawno dopiero przybyłem do tego miasta. Zapadła cisza, podczas której dziewczyna znowu wpatrywała się w demona. Dla Darretha obserwacja ta stawała się coraz bardziej uciążliwa. – Aż tak ci się podobam? – zapytał. Sylwia zarumieniła się i nic nie rzekła. – Odpowiedz mi, co sprawia, że tak się na mnie gapisz? – wysyczał. Nie cierpiał, gdy ktoś zbyt długo mu się przyglądał. Dziewczyna milczała przez dłuższą chwilę, a potem cicho oświadczyła: – Masz coś wspólnego z magią. Musisz mieć. Ja się nie mogę mylić. To było to! Magia przyciągnęła demona do dziewczyny i choć była to tylko słaba, ludzka odmiana, to jednak stanowiła znajomy element w obcym dla niego świecie. Darreth wyszeptał konspiracyjnie: – Jestem Mistrzem. O to ci chodziło? – Tak! Tak! – zachwyt Sylwii zdawał się nie mieć granic. – Naucz mnie tyle, abym mogła zdobyć tę godność. – To nie takie proste. – Zrobię, co zechcesz. Znam już podstawy, ale sama nigdy nie zajdę tak daleko. Nauczysz mnie? – To niemożliwe. Musiałabyś skończyć Akademię Zła, Magii i Sztuk Obrzydliwych. A tu napotykamy dwa problemy nie do pokonania. Po pierwsze dzięki mojemu niedbalstwu Akademia nie istnieje. Dziewczyna nie straciła jeszcze nadziei. – Przecież kiedyś ją odbudują – zaoponowała. – Tak – mruknął Darreth. – Za jakieś trzy Piekielne Lata, czyli nie wiadomo dokładnie kiedy.
7
1053606
Rozdział I
I do tej chwili muszę się tu z wami męczyć, dodał w duchu. Cholerny wypadek! Moment nieuwagi zapewnił mu tytuł mistrzowski i trzy lata wygnania. Zamyśliła się. – To nawet dobrze – powiedziała. – Do tego czasu nauczysz mnie tyle, abym mogła spokojnie dostać się na tę uczelnię. Bo chyba jest egzamin wstępny? Demon pokiwał głową. – Jest – potwierdził. – Ale się nie dostaniesz, nawet, jeśli go zdasz. – Czemu? Nie będziesz mnie uczył? Demon wzruszył ramionami. – Mogę cię uczyć, zawsze to jakaś rozrywka. Ale nie przyjmą cię ze względu na pochodzenie. – A co w nim złego? Darreth zaśmiał się. – Złego? – zapytał. – Wręcz przeciwnie. Nic złego, po prostu nie jesteś demonem. – Co?! – Nie jesteś demonem. – To znaczy, że ty nim jesteś? Teraz nie mógł się już wycofać. – Tak – odparł krzywiąc się lekko. – Jestem. – I pochodzisz z Piekła, z prawdziwego Piekła? – Tak. Dokładniej z Północnych Rubieży. – Cudownie! – wykrzyknęła. – Znam demona! – Ciszej! Chcesz, żeby wszyscy o tym słyszeli? Sylwia pokręciła głową. Zrozumiała. – Mieszkasz gdzieś? – zapytał Darreth. Demon obudził się późnym rankiem i przeciągnął leniwie. Poprzedniego wieczoru zdobył uczennicę i kochankę w jednej osobie. Nieźle jak na pierwszy dzień jego nowego życia. Rozejrzał się. No tak, jak mógł zapomnieć o mieszkaniu! Wstał i poszedł do kuchni. Była ona urządzona w nowoczesnym stylu, biało-czarne szafki z chromowanymi uchwytami zajmowały jedną z
8
1053606
Ziemia
dłuższych ścian, tę bez okna. Naprzeciwko stał stół z trzema barowymi stołkami. Pomieszczenie wyglądało zbyt schludnie jak na należące do osoby zajmującej się magią, ale Darreth podejrzewał, że to tylko pozory. Otworzył pierwszą z brzegu szafkę i nie zawiódł się. Panował w niej trudny do opisania bałagan. W szufladzie służącej ludziom zazwyczaj do przechowywania sztućców znalazł kawę. To wystarczyło. Wsypał trochę do stojącego na bufecie kubka i zalał gorącą wodą. Mógł użyć jako podstawy jakiegokolwiek napoju, aby potem go zmienić (posłodzić, zamieszać, podgrzać czy schłodzić) za pomocą magii, ale smak i działanie kawy jakoś nigdy mu się nie udawały. Z dymiącym kubkiem w ręku podszedł do kuchenki mikrofalowej, w której coś zdawało się leżeć. Po śniadaniu demon wybrał się na wędrówkę po mieszkaniu. Był to przestronny, dwupokojowy lokal w wysokim apartamentowcu. Jedno z pomieszczeń służyło za nowoczesny, urządzony ze smakiem salon, w którym na całkiem wygodnej sofie spędzili ostatnią noc, ale demonowi bardziej podobała się mroczna sypialnia – tam kończyły się pozory i wyczuwał fluidy Magii. Rozejrzał się dokładniej. Pomieszczenie nie było zbyt duże, ale całkiem pojemne. Pod oknem znajdowało się łóżko z Ikei – drewniana rama plus dwa materace, służące zarazem do snu, jak i do magicznych rytuałów. Obok, na sporej komodzie, stały różnorodne figurki i przedmioty o rzekomym zastosowaniu rytualnym. Demon otworzył szufladę mebla, potem drugą. To samo. W trzeciej i czwartej znalazł bieliznę. Na szczęście, bo już zastanawiał się nad ewakuacją z powodu niepoczytalności swej gospodyni. Pomyślał, że będzie miała znacznie więcej przestrzeni, gdy pozbędzie się tych rzeczy, które z magią miały niewiele wspólnego. Oprócz komody w pokoju znajdowały się jeszcze szafa (z ubraniami), regały z książkami, zawieszony pod sufitem telewizor i rzucony na dywan (gładki, beżowy, miękki) przenośny komputer. Na piaskowych ścianach wisiały obrazy ukazujące postaci różnorodnych diabłów i demonów, jednocześnie bliskie i dalekie prawdzie. Darreth nie mógł tego jednoznacznie określić, gdyż nie znał prawie żadnych diabłów, które należą do najniższej kasty w Piekle, a większość demonów posiada niemal nieograniczoną możliwość zmiany swego kształtu.
9
1053606
Rozdział I
Wzruszył ramionami i odwrócił się plecami do obrazów. Na półkach regału dostrzegł szereg ksiąg dotyczących czarnej magii. Otworzył pierwszą z brzegu, przeczytał kilka zdań i wybuchnął śmiechem. Nic dziwnego, że ludzie tak łatwo zawierali transakcje z Piekłem – nic o nim nie wiedzieli. O Magii też zresztą niewiele. Przejrzał kilka stron internetowych, ze smutkiem przekonał się, że jego banicja jest całkowita – nie mógł się nawet zalogować na stronę Piekła. Wysłał rodzicom uspokajającego maila, że u niego wszystko źle i kilka makabrycznych dowcipów dla bliźniąt. Znużony ułożył się wygodnie w łóżku i włączył telewizor. Przez trzy miesiące Darreth uczył Sylwię magii, uzyskując średnie wyniki, a w wolnych chwilach włóczył się po mieście. Obejrzał wszystkie muzea, zobaczył większość sztuk wystawianych w teatrach, wszystkie filmy wyświetlane w kinach i nadawane w telewizji oraz wiele ściągniętych z internetu. Zwiedził okoliczne zabytki (prócz kościołów, które podziwiał tylko z daleka), centra handlowe, restauracje, kluby i puby. Czytał gazety i najpopularniejsze książki. W szybkim tempie nadrobił braki w swojej wiedzy na temat Ziemi i jej mieszkańców. Polubił ten wymiar za możliwości, które stwarzał. Znalazł sobie lukę na rynku. Właściwie nie lukę, ale dziedzinę, w której mógł łatwo wyeliminować konkurencję. Zaplanował na najbliższy miesiąc budowanie własnego wizerunku, jednocześnie informując świat o swoim istnieniu i otaczając się mgłą tajemnicy. Zamierzał rzucać klątwy, za odpowiednią opłatą, oczywiście. Sprawdził, że może działać negatywnie na ludzi bez żadnych konsekwencji czy narażenia się na wykrycie swej prawdziwej natury (tak wiele z ludzkich złych życzeń się spełnia, że kilka celowych magicznych działań z pewnością umknie uwadze). Usługi miały być drogie (ale zawsze skuteczne) i elitarne (żeby usługodawca sam mógł wybrać usługobiorcę i żeby ten czuł się z tego powodu wyróżniony). Sprawa była dopięta na ostatni guzik i nadszedł czas rzucania pierwszych klątw, by rozsławić firmę, a demon poczuł się znużony. Zapragnął wakacji zanim na dobre zaczął pracę. Nie chciał wyjeżdżać daleko, a ludzie już go zmęczyli. Zapragnął choć drobnego, nędznego „dotyku zła” w jego piekielnej postaci. Teleportował się do zamku w Łęczycy, odwiecznej siedziby Boruty. Gospodarza nie było w domu, więc Darreth postanowił skrócić sobie oczekiwanie poprzez
10
1053606
Ziemia
zwiedzanie zamku. Zmienił postać, aby wyglądać bardziej swojsko. Postarzył się trochę, dodał sobie kilka kilogramów, pogrubił rysy twarzy. Skrócił i przyprószył siwizną włosy. Na koniec fundnął sobie małą łysinkę na czubku głowy. Demon obejrzał już połowę niewielkiego zamku, zapoznając się z wizerunkami diabłów wykonanymi z różnorodnych materiałów i w wielorakich stylach oraz ze scenkami rodzajowymi z życia w czasach odległych, i był w drodze na wieżę, gdy jego wyczulone uszy wychwyciły znajomy odgłos w piwnicy – Boruta próbował zakazanej dla diabłów sztuki teleportacji, z miernym skutkiem zresztą. Gdy Darreth przeniósł się do podziemi, Boruta wygrzebywał się spomiędzy różnych gratów. Na widok intruza wyprostował się z godnością, ukrył ogon i gniewnie wysyczał: – Czego tu szukasz, człowieku? – Miejscowego diabła, ale chyba źle trafiłem – odparł demon. – Chcesz zagarnąć moje złoto! – stwierdził Boruta. – Gadasz od rzeczy. Szukam po prostu jakiejś rozrywki. – Zaraz będziesz ją miał! – wykrzyknął diabeł i zaatakował Darretha zaklęciem zmieniającym człowieka w żabę. Następnie zamierzył się kopytem, by rozdeptać płaza. Ku jego zdumieniu ropucha zniknęła, a na beczkach z winem siedział rozbawiony młody człowiek i machał nogami. – Kim jesteś? – wyjąkał przerażony diabeł. – Twoim koszmarem – oświadczył całkiem poważnie młody demon. Po czym roześmiał się, widząc narastającą panikę Boruty. – Tak naprawdę to jestem przeklętą duszą szukającą ukojenia. No i skarbu, rzecz jasna. Bo czymże jest spokój bez złota? Diabeł już prawie doszedł do siebie, więc ostrożnie zapytał: – Nie jesteś przypadkiem demonem? – No, nareszcie! Myślałem, że nigdy na to nie wpadniesz. Boruta pobladł ze strachu, rozumiejąc od razu, w jak niekorzystnej sytuacji się znalazł przyłapany na teleportacji. Czym prędzej złożył hołd przedstawicielowi wyższej kasty Piekła. Darretha szczerze ubawił ten gest. Postanowił nie wypaść z roli. Przeszedł się po piwnicy, od niechcenia wypłoszył kilka szczurów z nor i patrzył jak rozbiegają się zdezorientowane i wystraszone.
11
1053606
Rozdział I
– Może miałbyś coś, co by sprawiło, – oświadczył wyniosłym tonem – że się zastanowię i być może nie poinformuję Piekła o twoich „magicznych” wyczynach. – Czemu zawdzięczam tak wielką łaskę, panie? – zapytał z nadzieją diabeł. Co prawda, była ona niewielka, gdyż znał nieprzeciętną złośliwość demonów. – Nudno na tej Ziemi, szczególnie gdy ktoś nie może się ujawnić… – Darreth zawiesił głos dając diabłu szansę na własną interpretację słów. Nie zawiódł się. Boruta zrozumiał aluzję w najbardziej dla demona odpowiedni sposób. – To straszne, Mistrzu, jak wielkiego poświęcenia wymagają tajne misje – pokiwał kudłatą głową. – Jak mógłbym ci uprzyjemnić pobyt tutaj? – Mam trochę czasu. Zbyt mało, by dotrzeć do Piekła i tam się rozerwać, zbyt dużo, by marnować go wśród ludzi. Chciałbym, abyś pokrótce opisał mi sytuację panującą w moim świecie. – W Piekle, Mistrzu? – chciał się upewnić diabeł. – Tak. – Wybacz, że pytam, ale czy nie możesz się skontaktować z jakimś demonem? Zapewne mają lepsze informacje. Masz też internet. Darreth wykrzywił się z niechęcią. – Oczywiście, że mógłbym, koźli pomiocie! Ale miejsce mojego pobytu musi pozostać tajemnicą. – Tak, Mistrzu, rozumiem. Może wina? Darreth zgodził się. Boruta nalał trunku do kryształowego kielicha, który wziął nie wiadomo skąd w zaniedbanych, zatęchłych lochach zamku, i zapytał: – Co chcesz wiedzieć, Mistrzu? – Opowiedz mi o ostatnich zmianach w sytuacji Piekła. – Tak więc – zaczął diabeł – stanowisko Szatana pozostaje w rękach A’Sterotha, ale wkrótce odbędą się wybory. – Kiedy? – W roku Kssittle’a. Czyli za jakieś dwa ziemskie miesiące. – Czas płynie tu inaczej, nierówno w stosunku do piekielnego – zauważył demon.
12
1053606
Ziemia
– Tak, Mistrzu, ale nauczyłem się go przeliczać. Żyję tu od dość dawna. – Fakt. Ale kontynuuj. Kto weźmie udział? – Zirrenth, Restoth, Filzarreth, Asserith, Geelorth. Ci na pewno. Może i inni. – Tak jak myślałem – mruknął Darreth. – A co z dziedzicznością tronu? Nie znalazł się pretendent? – Nie. Nic nie słychać od tysięcy lat. – Czyli od czasu, gdy zaginął Klejnot Władcy Demonów – dodał demon i obaj zamilkli. – Mistrzu – odezwał się po chwili z wahaniem Boruta. – Czy jeśli wyjawię ci pewien sekret, nie doniesiesz Piekłu o mnie i będę mógł dalej eksperymentować z Magią? – To zależy od sekretu. – Wiem, gdzie jest Klejnot. Darreth z wrażenia aż zeskoczył z beczki. – Jesteś pewien?! – wykrzyknął. – Jak najbardziej. – Mów! – zażądał demon. – Dobrze, Mistrzu. Popełniłem kiedyś błąd przy teleportacji z Piekła tutaj i wylądowałem w innej płaszczyźnie. Wtedy ujrzałem Klejnot. Świecił złowróżbnym blaskiem i zniewalał każdego, kto na niego spojrzał. Niestety, nie miałem Klucza i nie jestem demonem. Strażnik Klejnotu zauważył to i odesłał mnie tutaj. Od tamtej pory nie mogę odnaleźć tej płaszczyzny. Zdążyłem jednak usłyszeć, jak wypowiedział jej nazwę przed odesłaniem mnie. – Jak ona brzmiała? – T’lirranorrgern. Po chwili Darreth był już z powrotem w mieszkaniu Sylwii. Chodząc nerwowo po pokoju, rozważał sytuację. Aby zostać dożywotnim Władcą Demonów zwanym też Szatanem, trzeba było pochodzić z arystokratycznego rodu Piekła oraz posiadać Klejnot. Jeden warunek Darreth spełniał, ale co do drugiego… Aby zdobyć Klejnot, pomyślał, trzeba najpierw mieć Klucz, który został ukryty przed tysiącami lat, dotrzeć do Klejnotu i zostać przez niego zaakceptowanym. Błahostka! Szczególnie, że nie wiem, gdzie leży
13
1053606
Rozdział I
T’lirranorrgern, a moja zdolność teleportacji jest ostatnio ograniczona do płaszczyzny, na której przebywam. Żeby to Piekło pochłonęło! Będę musiał korzystać ze zwykłych Bram. Oczywiście jeżeli znajdę Klucz. Nie pomyślał nawet o tym, jak mało realne jest to, czego tak nagle zapragnął i jak nienaturalne nagłe rozbudzenie jego żądzy władzy. Klejnot Władcy Demonów zawładnął jego mroczną istotą niszcząc wszystkie dotychczasowe plany, pragnienia i marzenia. Nie było w dostępnych wymiarach przedmiotu bardziej pożądanego i potężniejszego dla każdej istoty z Piekła rodem. – Muszę wyjechać – oświadczył Darreth zaskoczonej Sylwii. – Wrócisz? Demon uśmiechnął się złośliwie. – Nie sądzę – powiedział. – Ale dajesz sobie doskonale radę sama. – Na pewno nie zapomnę twoich nauk – gorliwie przytaknęła dziewczyna. – Czy mogę wiedzieć, dokąd się udajesz? – W zasadzie tak. Wyruszam na poszukiwanie Klucza do Klejnotu Władcy Demonów. – To niedaleko. – Niedaleko? – Tak. Musisz udać się w góry, przecież wiesz. – Nie, nie wiem. Powiedz mi – Darreth starał się ukryć zaskoczenie i podniecenie. Był tak blisko celu! – W Tatrach jest przejście do Grenthi. – Wiem gdzie – wyszeptał demon. – Klucz ukryto właśnie tam. – Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej?! – wykrzyknął, tracąc panowanie nad emocjami. Żądza władzy płonęła w jego żyłach. – Pojechałbyś go szukać zamiast mnie uczyć – wyznała Sylwia z rozbrajającą szczerością. – Zresztą, po co ci Klucz, jeśli nie wiesz, gdzie jest Klejnot? – Może i masz rację – rzekł zamyślonym głosem. – Ale zawsze się przyda. Od czegoś trzeba zacząć.
14
1053606
Rozdział II
Grenthi Brama znajdowała się we wnętrzu kamiennego grobowca i korzystano z niej tylko w nocy. Były to wrota ustawione w tym miejscu przez wysłannika Piekła bardzo dawno temu i jedynie jego mieszkańcy mogli się nimi przedostać do Grenthi, dziwnej Krainy Półżywych. Darreth poczekał do zapadnięcia zmierzchu i zanurzył się w chłodzie i mroku grobowego korytarza, tak mu miłych i znajomych. Gdy doszedł do końca, ujrzał coś jakby drzwi pośrodku dużego pomieszczenia, na katafalku. Czerń w czerni. Ciemniejsza tylko o ton od otoczenia, Brama była niedostrzegalna dla ludzi. Ale w końcu Darreth był demonem. Przybysz odczekał jeszcze kilka chwil, wywołując zaniepokojenie pośród strzegących grobowca nietoperzy. Gdy jednak nie okazał zainteresowania zestawioną z katafalku w czasie tworzenia Przejścia trumną, uspokoiły się i zawisły w oczekiwaniu pod sklepieniem jaskini. Darreth zadumał się przez moment nad losem ludzi, którzy przypadkiem się znaleźli w okolicy, ale zapomniał o nich, gdy tylko Brama się ustabilizowała i przeszedł na drugą stronę. Znalazł się na niewielkim wzniesieniu. Wokół rozciągała się rozległa równina. Panował zwyczajny w Grenthi półmrok. Cienie nielicznych nienaturalnie poskręcanych drzew i wysokich kurhanów sprawiały niesamowite wrażenie chociażby dlatego, że nigdzie nie było widać księżyca ani żadnego innego źródła światła. Jedyne urozmaicenie monotonnego krajobrazu stanowiła widniejąca na horyzoncie góra zwieńczona ciemno-jasną plamą przypominającą zamek. Nie mając żadnych wskazówek co do dalszych poszukiwań
15
1053606
Rozdział II
Klucza, Darreth skierował swe kroki ku tej cytadeli. Wolał zrezygnować chwilowo z teleportacji, gdyż widok tak jednolity oszukiwał wzrok i mogłaby ona mieć opłakane skutki. Szedł ciemną brukowaną drogą, wiodącą przez tę dziwną krainę wprost do tajemniczego zamku na wzgórzu. Po bokach mijał powyginane drzewa, kolczaste krzewy i skąpe kępy traw. Kopce pogrzebowe zdawały się być niemalże formacjami naturalnymi. Odgłos kroków, normalnie na bruku dobrze słyszalny, tutaj był przytłumiony, odległy, jakby także na wpół martwy. Pomiędzy kurhanami wył wiatr, lecz w pobliżu demona najmniejszy podmuch nie poruszał powietrza. Zatęchłego powietrza. Darreth przyspieszył. Ostatnie metry drogi przefrunął. Stanął przed potężną bramą wykonaną ze zszarzałego brązu i bogato rzeźbioną. Uniósł ogromną kołatkę i zastukał trzykrotnie. Małe drzwiczki będące częścią bramy uchyliły się i stanął w nich stary garbus o pomarszczonej sinawej skórze. Rybie blado szare oczy wbiły się w intruza, a przydługie ręce wykonały nieokreślony ruch. Po chwili ten dziwny odźwierny wydobył z siebie kilka gardłowych pomruków i zapytał głosem, który zdał się pochodzić z głębokiej studni: – Czego? Darreth nie speszył się zbytnio i, używając swego najbardziej władczego tonu, rzekł: – Chcę się widzieć z twoim panem, władcą tego zamku. – Chcieć możesz – odparł garbus. I tym razem demon zachował zimną krew. – To mnie do niego zaprowadź – rozkazał. – Pan jest na przyjęciu. – Może u sąsiada za następnym polem kurhanów, co? – zadrwił przybysz. – Nie – odrzekł odźwierny ze stoickim spokojem. – Pan jest na przyjęciu u siebie. – Więc idź do niego i przekaż, że Lord Piekieł chce z nim rozmawiać. No już, szybciutko – dodał do tych słów małe zaklęcie zniewalające i garbus zniknął za drzwiami, zamykając je Darrethowi przed nosem.
16
1053606
Gr enthi
Piasek w klepsydrze nie zdążył się jeszcze przesypać, a służący był już z powrotem. Otworzył szerzej drzwiczki i oświadczył: – Mój pan, lord Azatar z Domu Umarłych, łaskawie cię przyjmie. Po czym poprowadził młodego demona poprzez szereg krętych korytarzy i schodów aż do sali balowej. Była to komnata długa, acz wąska. Nieliczne okna wykute pod samym sufitem wpuszczały do środka zaledwie szczątkową ilość światła, dlatego też główne oświetlenie stanowiły gromnice poustawiane na długich stołach. Ich blask zdawał się ożywiać płaskorzeźby pokrywające ściany, sufit oraz liczne w tym pomieszczeniu kolumny. Po sali snuły się jak cienie postaci podobne do garbusa-odźwiernego, tak samo sinoskóre i bez życia. Niektóre z nich zajadały z apetytem rozkładające się potrawy, pod którymi uginały się stoły. Wszystkiemu towarzyszyła muzyka pogrzebowa. Widok ten wywarł na Darrecie raczej słabe wrażenie – demon zwykł oglądać znacznie gorsze okropności – więc bez większych oporów ruszył w stronę stojącego na katafalku szarego kamiennego tronu i osobnika na nim zasiadającego. Azatar z Domu Umarłych był jeszcze bardziej bezosobowy niż reszta uczestników tego ponurego przyjęcia. Czas zatarł wszelkie charakterystyczne rysy jego twarzy, nadając jej trupi wygląd. Większość włosów już wypadła i teraz czaszka Azatara przypominała kolano. Ponadto Darreth zauważył u gospodarza zamku liczne ślady postępującego rozkładu. Stanowczo osobnik ten dawno już przestał być Półżywym, a stał się zwykłym trupem – co za tym idzie stracił prawo do pobytu w Grenthi. Gdy Azatar spojrzał na Darretha, demon przeżył szok – w tej martwej twarzy rubinowym, krwawym blaskiem lśniła para nadzwyczaj żywych oczu. Wygnaniec z Piekła nie na darmo był jednak demonem. Wbił w gospodarza tak perfidne i wieloznaczne spojrzenie, że zmusił Azatara do odwrócenia wzroku. – Witaj w mym skromnym domostwie, panie. Czemu zawdzięczam zaszczyt goszczenia cię? Demon prychnął. – Żaden to zaszczyt, Azatarze. A i domostwo już nie twoje.
17
1053606
Rozdział II
– Cóż przez to rozumiesz? – zdziwił się władca zamku. Darreth rozejrzał się i zauważył, iż wielu spośród gości przysłuchuje się ich rozmowie z niezdrową ciekawością. – Żartowałem tylko. Chciałbym prosić o audiencję na osobności – powiedział. A po chwili dodał szeptem: – Dla twojego dobra. Azatar, który niczego nie pragnął mniej niż zatargu z Piekłem, zgodził się na propozycję demona bez wahania. Przeszli do niewielkiej komnaty służącej za salę audiencyjną dla wysłanników Nieba i Piekła. Była przytulnie urządzona, z miękkimi fotelami i puszystym dywanem. Na zszarzałym tekowym stoliku stały względnie świeże białe kwiaty, w powietrzu unosił się zwietrzały dym kadzideł i coś jak odległe echa muzyki. Darreth wyczuł w pomieszczeniu wiele zabezpieczeń mających powstrzymać ewentualną moc skierowaną przeciwko władcy tego miejsca. Azatar usiadł w głębokim fotelu stojącym w najbardziej chronionym punkcie pomieszczenia i wskazał przybyszowi podobnie usytuowany. Demon natychmiast skorzystał z zaproszenia. Po chwili służący przyniósł dzban wina, przekąski i nargile. Wszystko nieświeże, ale tak to już w Grenthi było. Azatar odesłał niewolnika i sam nalał gościowi wina. Darreth westchnął, wypił cierpki trunek i zapalił fajkę wodną. – Wygłosiłeś dziwne stwierdzenie – zaczął gospodarz. – Które? – zapytał demon z roztargnieniem. – Wspomniałeś, jakoby zamek ten nie należał do mnie. – Zgadza się. – Ależ to absurd! – zaprotestował Azatar. – Mój ród podpisał umowę z Piekłem, na mocy której władamy tą częścią Grenthi. Demon pokiwał głową ze zrozumieniem. – To też się zgadza. Ale umowa powinna już dawno wygasnąć. – Dlaczego? – Właściwie sprawa jest trochę skomplikowana – powiedział Darreth z namysłem. Nie znał umowy między Azatarem a Piekłem, ale wiedział, jak postępują jego rodacy. – I zastanawiam się, jak z tego wybrniesz. – Z czego?
18
1053606
Gr enthi
– Z oszustwa, chociaż to tylko moje zdanie. Kontrola zweryfikuje, czy się mylę. Oczekuj piekielnych urzędników w najbliższym czasie. I mam nadzieję, że przyjmiesz ich lepiej niż mnie. Gospodarz patrzył oniemiały na demona. Szybko przeszukiwał pamięć, żeby odnaleźć w niej powód utraty łask. Znalazł i westchnął. – Chodzi o mojego bratanka – powiedział zrezygnowany. – Tego się obawiałem. Ale on nawet nie był bezpośrednim potomkiem i tron mu się nie należał. – Jesteś pewien? To kto przejmie po tobie władzę tutaj? – Darreth chwycił się uzyskanej informacji jak ostatniej deski ratunku, którą może faktycznie była. Teraz trzeba ją tylko odpowiednio wykorzystać. Azatarowi wyrwało się następne ciężkie westchnienie. – Odszedłem bezpotomnie – rzekł. – Nie mam następców. Demon zdawał się być zatroskany. – Och, to źle. Bardzo źle. Trzeba było bratanka zachować przy półżyciu, a nie odsyłać do Piekła. Chyba nic się już nie da zrobić… Azatar siedział zasmucony. Nie mógł wiedzieć, że w Piekle mieli taki biurokratyczny bałagan, że prawdopodobnie nie zauważyli przybycia jego krewnego, a na pewno nie powiązali ich ze sobą. Co, oczywiście, było tylko kwestią czasu, ale ten mógł się wydłużać praktycznie w nieskończoność. Spojrzał z nadzieją na Darretha. Mieszkańcy Piekła bywali przekupni i na tym postanowił bazować, nie podejrzewając nawet, że demon do tego właśnie zmierzał. – Czy istnieje jakieś wyjście? – zapytał ostrożnie. Darreth rozparł się w fotelu udając zamyślenie. Po chwili uśmiechnął się chytrze i powiedział powoli: – Zastanówmy się. Umowa jest pomiędzy Piekłem a twoim rodem, nie tobą osobiście. Nic tu nie zdziałamy. Moglibyśmy użyć argumentu bezkrólewia, ale Piekło to tak naprawdę nie obchodzi. Możemy udawać, że z tobą wszystko jest w porządku, ale cóż, nie okłamujmy się. Najzwyczajniej się rozkładasz. Dawno powinieneś opuścić Grenthi. Twoje pozostanie tutaj można wytłumaczyć wyłącznie brakiem następcy, a i tak to słaby pomysł. Na dodatek ten bratanek… Naprawdę nie ma powodu, dla którego mielibyśmy cię tu zostawić.
19
1053606
Rozdział II
Gospodarz pokiwał głową, a potem zapytał z jeszcze większą nieśmiałością: – A gdybyś mnie trochę podretuszował, Lordzie Piekieł? Pierwszy raz użył oficjalnego tytułu. Demon zastanowił się tym razem na poważnie. Nie igrał już wyłącznie z władcą kawałka Krainy Półżywych, ale i z Piekłem. To mogło poskutkować wieczną banicją i pozbawieniem szlachectwa, a wtedy nie pomógłby nawet Klejnot Władcy Demonów. Chyba że wysłałby Piekłu podarek… Tak trzeba będzie zrobić. – To by pomogło – powiedział. – Gdyby nie bratanek. Bratanek… Jesteś pewien, że był twoim bratankiem? – Nie rozumiem… – wyjąkał Azatar. – Jak to?! To proste. Czy jesteś pewien, że syn twojej szwagierki był synem twojego brata? Azatar pojął fortel i rozpromienił się. Na tyle, na ile mógł przy swym postępującym rozkładzie. – Jesteś wspaniały, Lordzie Piekieł! – wykrzyknął. – Nie jestem pewien, wręcz przeciwnie. Były nawet plotki na temat szwagierki i jakiegoś oficera. Jak cudownie! Czyli mamy to załatwione? – Nie tak szybko – rzekł Darreth lodowatym głosem. – Nie zapomniałeś o czymś? – Oczywiście, oczywiście. Czego pragniesz, Lordzie? Tak w ramach wdzięczności za rozwiązanie mego problemu. Demon rzucił swemu gospodarzowi przeciągłe spojrzenie. – Muszę cię jeszcze, jak to określiłeś? Podretuszować. Ale może poczęstujesz mnie winem. I zdejmij osłony magiczne, albo z napraw nici. Azatar pospiesznie przywołał służącego i kazał mu przynieść następne dzbany wina. Zdjął też wszelkie zabezpieczenia chroniące go przed mocą gościa. Darreth oglądał swego gospodarza ze wszystkich stron mrucząc coś pod nosem. Dołożył trochę iluzorycznego mięsa i skóry w kilku miejscach, obejrzał swoje dzieło. Pokręcił z niezadowoleniem głową i dołożył szare włosy. Przerzedził je. – Powiedz mi, Azatarze – zagadnął nie przerywając magicznych działań – czy mógłbyś zdobyć dla mnie Klucz do Klejnotu Władcy Demonów? Słyszałem, że jest w Grenthi. – Mógłbym, gdyby nadal tu był. Ale…
20
1053606
Gr enthi
Przerwało mu wejście służącego, który napełnił ich kielichy winem i dyskretnie się wycofał. Darreth wziął oba naczynia i podał jedno z nich Azatarowi zamieniając po drodze napój w wolno działającą truciznę. – Za naszą współpracę – powiedział i spełnili toast. – Zacząłeś mówić o Kluczu – przypomniał demon. – Czemu nie możesz go zdobyć? – Bo go tu nie ma. I nigdy na dłużej nie było. W czasach, gdy zmarł ostatni z Pierwszego Rodu, poproszono nas o przechowanie Klejnotu Władcy Demonów. Wtedy jeszcze był całością. Trochę później przybyły dwie grupy z Piekła. Na oczach mojego pradziada Klejnot rozpadł się na dwie części. Jedna z grup wzięła Klucz, druga właściwy Klejnot i odeszli. Azatar milczał przez chwilę. – Coś nie tak z tym winem – wyszeptał i osunął się na podłogę. Darreth patrzył oniemiały. Trucizna miała zadziałać dopiero za kilka godzin. Pochylił się nad Azatarem i wysyczał: – Klucz. – Bajki. To tylko bajki… Głowa Azatara opadła, zgasł blask krwawych oczu, iluzje stworzone przez Darretha rozwiały się. Demon zaklął. Zapomniał, że w Grenthi wszystko znajduje się w stanie rozkładu, więc trucizna nie może mieć opóźnionego działania – nie ma żywotnego organizmu do wyniszczenia. Stracił czas. Tamten na pewno wyjawi Piekłu cel jego wędrówki i miejsce ukrycia Klucza. Zaklął jeszcze raz. Niczego konkretnego się nie dowiedział. Jak najszybciej teleportował się z zamku nie określając punktu docelowego. Wiedział, że poza Grenthi nie dotrze, a może podświadomość wskaże mu drogę. Znalazł się przed Bramą. Napis obok głosił: „Tylko dla tych, którzy naprawdę tego chcą. Zapraszamy do Krainy Baśni”. Darreth zamyślony pokiwał głową. Jednak otrzymał wskazówkę.
21
1053606
Rozdział III
Kraina Baśni Młody demon przeszedł przez Bramę i znalazł się na słonecznej polanie w pięknym, dziewiczym lesie. Westchnął ciężko. Gdyby go chociaż przywitało kilku uciekających z przerażenia wieśniaków, połowę problemu miałby z głowy. Stałby się bohaterem, negatywnym, bo negatywnym, ale zawsze, jakiejś baśni i zyskał tym samym prawo do przebywania na tej płaszczyźnie. Nie stało się tak i teraz musiał poszukać sobie jakiegoś osobnika do podmiany albo stworzyć własną historyjkę, a na to w związku z głównym celem wyprawy i prawdopodobnym pościgiem z Piekła nie miał czasu. Las był zwykłym, słonecznym lasem. Bez krasnali, trolli i nawet bez wilków. Darreth nie wiedział, jaką postać przybrać, aby dopasować się do najbliższej baśni, ani w jakim kierunku się udać, aby odnaleźć Klucz. Wybrał północ. Ruszył przed siebie raźnym krokiem. Rozglądał się, ale w pobliżu nie dostrzegł żadnej istoty nadającej się do jego paskudnych planów. Ot, taki sobie zwyczajny, rozświetlony promieniami słonecznymi las. Sprawa nie przedstawiała się najlepiej. Trafił do najgorszej krainy i wcale nie dziwiło go, że ktoś tu właśnie ukrył Klucz. Kraina Baśni rządziła się własnymi prawami, a jedno z nich mówiło, że jeśli nie należysz do żadnej opowieści, to znikasz. Dosłownie. Nikt cię nie wyprasza, po prostu się rozwiewasz. Na szczęście, proces nie był natychmiastowy i Darreth miał trochę czasu. Ściślej – bardzo niewiele czasu. Promienie słońca przenikały między gałęziami, krzewy i drzewa zieleniły się radośnie, kwiaty barwiły poszycie, a demona przepełniała
22
1053606
Kr aina Baśni
czarna rozpacz. Wędrował przez ten las od kilku godzin i jedyną zmianą, jaką zauważył, było pojawienie się ptaków. W tym tempie jakiejkolwiek postaci nadającej się do podmiany mógł nie doczekać. Zanurzony w ponurych myślach, o mało nie przegapił bardzo dla siebie istotnego komunikatu. Przetoczył się on przez las jakby na każdym drzewie umieszczono głośnik. Darreth stanął jak wryty i posłuchał jeszcze raz. Po czym szybko zaczął zmieniać postać. Odjął sobie wzrostu, rozjaśnił i wydłużył włosy, złagodził rysy twarzy. Zmienił też swój ubiór. Na koniec stworzył koszyk piknikowy z atrapą zawartości z braku czasu i popędził na ścieżkę wiodącą do domku babci. Czuł się co najmniej głupio, ale miał szansę przetrwać, komunikat bowiem brzmiał: „Wilk poszukuje Czerwonego Kapturka. Pilne! Spotkanie tam, gdzie zwykle.” Co się trafia, to się bierze, pomyślał Darreth zaczajając się na wilka w przydrożnych krzakach. Gdy go ujrzał, wyszedł na ścieżkę i przybrał minę ostatniego ciamajdy. – Dokąd idziesz, dziewczynko? – zapytał wilk, a pochylając się nad demonem wysyczał: – I gdzie byłaś?! Wiesz, że to jedyna metoda przetrwania w tym świecie. – Idę do babci. Niosę jej koszyczek – odparł Darreth słodkim głosem Czerwonego Kapturka, a potem, wciąż się uśmiechając, dodał lodowatym szeptem: – Powinniśmy opuścić tę historyjkę i poszukać jakiegoś skarbu. Przecież ich tu pełno. Wilk zaniemówił. – Co… masz… w ko…szyczku? – wydukał w końcu. – Przecież to ty nie chciałaś niczego zmieniać! Darreth poczuł, że grunt robi się niepewny. – Pozbieram kwiatów dla babci, jest jeszcze wcześnie – rzekł przywołując wilka do porządku. Po cichu dodał: – Namyśl się do czasu spotkania w chatce. Wilk skinął głową i pobiegł w stronę domku babci. Demon jednym ruchem ręki zgarnął pokaźny bukiet kwiatów i usiadł zamyślony. To, że wilk i Czerwony Kapturek też byli przybyszami, odpowiadało mu. Pewnie zwiedzili chociaż kawałek Krainy Baśni i mogą mu podpowiedzieć, gdzie szukać Klucza. Przynajmniej wilk może. Ale z drugiej strony…
23
1053606
Rozdział III
Jeśli byli związani emocjonalnie, to długo już tej farsy nie pociągnie. Coś wymyśli. Wzruszył ramionami i wstał, bo słońce właśnie zachodziło wyznaczając czas dotarcia do domku babci. Demon teleportował się pod drzwi, pchnął je i wszedł do środka. Spodziewał się każdej wersji wydarzeń oprócz tej, którą znał ze szkoły (w ramach „konstrukcji koszmaru” mieli zajęcia z bajek). Wilk leżał w babcinym łóżku, babcia w wilku, a demon czuł, że traci cierpliwość. – Wilku! – zawołał tupiąc jednocześnie nogą ze świadomością, że w postaci dziewczynki wygląda to śmiesznie. – Zbieraj się. Wypluj babcię i idziemy. – Jeszcze się nie zdecydowałem – wymruczał zwierz potulnie. – Babcia się trawi. Darreth zgrzytnął zębami. – Babcia się nie strawi i wiesz o tym lepiej niż ja. Przyjdzie myśliwy, rozetnie, wypuści staruszkę i napakuje kamieni. Chcesz znów przez to przechodzić? – Nie zapomniałaś o czymś? – wilk stał się nagle czujny. – O czym? – Że teraz połykam ciebie! – wykrzyknął i wyskoczył z łóżka z rozwartym pyskiem, w którym lśniły rzędy ostrych zębów i gotowymi do rozszarpania pazurami. Skoczył wprost na Czerwonego Kapturka, nie trafił jednak. Darreth cofnął się o krok i instynktownie stworzył tarczę ochronną. Wilk przeszedł przez nią jak przez masło i demon zastosował zaklęcie odpychające. Zwierz wylądował na ścianie, zsunął się po niej i próbował pozbierać do następnego ataku, ale wtedy tkwił już w magicznych więzach, które tylko piekielne stworzenie mogło zdjąć. Niestety, działania magiczne spowodowały powrót Darretha do najczęściej używanej postaci. – Nie jesteś Zandrą – zaskamlał wilk. Demon westchnął i usiadł ostrożnie na jedynym w izbie krześle. – Ano nie jestem – przyznał. – Ale ty też nie jesteś wilkiem. Przynajmniej nie z tej bajki. Zastanawia mnie, skąd się tu wziąłeś. – Nie twoja sprawa – wysyczał. – Nie będę odpowiadał na twoje pytania dopóki mnie nie uwolnisz.
24
1053606
Kr aina Baśni
Darreth pokręcił wolno głową. – Taki głupi to ja nie jestem. Za dużo w tobie magii i to mnie zastanawia. Przybyliście tu z Zandrą i odgrywacie postaci z tej bajeczki, żeby przeżyć, bo znacie zasady Krainy. Ale założę się, że nie po to się tu zjawiliście. Mam rację? Wilk milczał. Demon spojrzał na niego z wyrzutem i uniósł w górę dwa palce lewej dłoni. Zwierz okazał zaskoczenie, potem niepokój. W końcu zaczął się wdrapywać po ścianie, tak, że stał już tylko na czubkach pazurów. Darreth podszedł i z zaciekawieniem obserwował swoje dzieło. Deski zaczynały czernieć, spomiędzy nich wydobywał się dym. – A pomyśleć – powiedział z namysłem chłodnym tonem badacza – że zawsze uważałem tego rodzaju zaklęcia za prymitywne i bezużyteczne. Muszę chyba zmienić poglądy. Jak myślisz? Wilk zaczął piszczeć. – Widzę, że się ze mną zgadzasz – kontynuował demon nadal oglądając podłogę. – Zobacz, wytrzymałe to drewno. Powinno się już zająć żywym ogniem. Muszę przyspieszyć proces. W końcu nie mam aż tak wiele czasu. Swoją drogą, nie wiesz przypadkiem, jak smakuje pieczeń z wilka nadziewanego babcią? Nie, pewnie nie wiesz. Machnął ręką i temperatura znacznie się podniosła. Na deskach pojawiły się języczki ognia. Wilk zawył. – Coś się stało? – zapytał Darreth z udaną troską w głosie. Zwierz drapał ścianę rozpaczliwie próbując wspiąć się na nią. – Powiem ci, co chcesz – zapiszczał wilk. – Tylko to zgaś! Demon dmuchnął i ogień momentalnie zniknął. Jedynym świadectwem niedawnych zdarzeń były sczerniałe deski podłogi. – Słucham. Wilk przysiadł na ostudzonej magicznie podłodze. Polizał przypalone łapy i spojrzał na demona z wyrzutem. – Trafiliśmy tu przypadkiem z wymiaru zwanego Guppo. Używaliśmy zaklęć do przemieszczania się w obrębie strzeżonego miejsca i magia jakoś się zdeformowała. Straciliśmy własne postaci i wylądowaliśmy tutaj. Odgrywamy ten teatrzyk już chyba z dziesięć lat, poznajemy zasady tu panujące i nie wiemy, jak wrócić. Próbowaliśmy odejść i poszukać drogi, ale wtedy o mało nie padliśmy ofiarami Krainy Baśni. Domyślam się, że
25
1053606
Rozdział III
prawdziwi wilk i Czerwony Kapturek znaleźli się na naszych miejscach. Ot i cała historia. Darreth siedział zamyślony. Nie tego się spodziewał. Jego nowy znajomy wiedział o tym świecie prawdopodobnie mniej niż on sam. Mógł jedynie liczyć na to, że razem uda im się stworzyć opowieść, która pozwoli im przetrwać i zbliżyć się do Klucza. Zastanawiał się właśnie, czy warto w ogóle brać sobie kłopot w postaci zwierza na głowę, gdy usłyszał szelest za oknem. Nawet się nie odwracając, przeniósł intruza do wnętrza więzów krępujących wilka, rozciągając je jednocześnie. Wtedy dopiero spojrzał. Czerwona ze złości dziewczynka odwzajemniła jego spojrzenie. – Na co się gapisz?! Wypuść mnie natychmiast! Co ty sobie wyobrażasz?! Wchodzisz tak bez pytania do cudzej bajki i… – reszta wykrzykiwanej przemowy utknęła Czerwonemu Kapturkowi w gardle, gdy demon rzucił na dziecko zaklęcie milczenia. Mógł jednak odczytać z ruchów jej warg epitety, których by wysłuchał, gdyby tego nie zrobił. – Tak lepiej – powiedział. – Poza tym to nie twoja bajka. Dziewczynka spojrzała zdumiona na wilka i zadała bezgłośne pytanie. – Powiedziałem mu. Musiałem. Jest czymś w rodzaju złego ducha, tak mi się zdaje. Czerwony Kapturek spojrzała na spalone deski i pokiwała głową. Jej wzrok wyrażał pytanie. – Jestem demonem – uściślił Darreth mając nieodparte wrażenie, że popełnia duży błąd. – A twój przyjaciel nie chciał współpracować. Niestety, kiedy już zechciał, okazało się, że moje wysiłki i tak na nic się nie zdały i nie przydacie mi się do niczego. Zostawię was tutaj i pójdę sobie dalej. Na wypadek, gdyby zachciało się wam zemsty albo innych równie głupich działań, zaklęcie krępujące przestanie działać dopiero jutro. I nie liczcie na pomoc – myśliwego też unieruchomię. Z tymi słowami wstał zamierzając opuścić chatkę. – Może chociaż mnie wypuścisz – usłyszał za plecami. – Ten wilk zaczyna mnie już trawić. Demon obejrzał się zdumiony i zaśmiał. W całym zamieszaniu zapomniał o istnieniu babci. – A dasz mi jakiś konkretny powód? – Zostawiłbyś tę bajkę przy życiu.
26
1053606
Kr aina Baśni
– Dlaczego miałoby mi na tym zależeć? – Taak… Masz rację. Zapomniałam, że jesteś demonem. To może inaczej. Pies trącał tę bajkę. I tak miałam jej już dosyć. Wypuść mnie, a pokażę ci drogę przez Krainę Baśni. Darreth zastanowił się przez chwilę, po czym sięgnął po nóż. – Zrobimy to tradycyjnie – powiedział z wrednym uśmiechem na twarzy. – No, prawie tradycyjnie. Rzucił nóż i z odległości pokierował jego ruchami. Po chwili brzuch wilka został rozpłatany, a z wnętrza wynurzyła się staruszka. Aby uniknąć jęczenia wilka, zasklepił ranę. W tym samym czasie przechodzący obok myśliwy ze zdumieniem zauważył, że zaczynają mu blaknąć dłonie i wrócił do domu podejrzewając chorobę. Jako że był jedyną oryginalną postacią tej bajki, zniknął zanim tam dotarł, nie zdając sobie sprawy dlaczego. W chatce więzy magiczne rozszerzyły się jeszcze bardziej i objęły babcię. Tym razem demon był mile zaskoczony. Staruszka wyglądała jak żywcem przeniesiona z koszmaru. Długie postrzępione włosy, haczykowaty nos, niezdrowa cera i przygarbiona postać sprawiały, że z łatwością można ją było wziąć za wiedźmę. – Ty też chyba nie jesteś z tej bajki, prawda, babciu? – zapytał Darreth. – Nie. Już nie pamiętam, z jakiej bajki jestem. Tyle razy zmieniałam postać, tyloma staruszkami byłam, że niewiele pamiętam. Wiem za to, jak tu przeżyć i chętnie zmienię otoczenie. Tylko nie wiem, do jakiej opowieści będziemy pasować oboje. Nie znam żadnej o staruszkach i młodych mężczyznach. Patrzyła na demona z powątpiewaniem. Ten roześmiał się. – O to się nie martw. Zmienię kształt, gdy będzie trzeba. Znasz jakieś historyjki o skarbach w okolicy? – Znam, synku, znam. – To chodźmy, babciu. Nie mamy wiele czasu. Zdjął z niej zaklęcie krępujące i powiódł ku wyjściu, przekształcając się po drodze w biednego wieśniaka. Mógł teraz od biedy ujść za wnuka staruszki. Wędrowali przez lasy i łąki, nie odczuwając skutków oddalenia od jakiejkolwiek bajki.
27
1053606
Rozdział III
– Widocznie stworzyliśmy swoją – zauważyła babcia. Darreth spojrzał na nią jak na umysłowo chorą, ale w końcu musiał przyznać, że kobieta ma prawdopodobnie rację. – Skoro tak – powiedział – to możemy też uformować ciąg dalszy. I zakończenie. Staruszka jednak pokręciła głową. – To nie takie proste – rzekła. – Nie? – demon przystanął. – A co w tym skomplikowanego? Babcia szła dalej, dogonił ją zatem, by usłyszeć pytanie: – Wiesz, jak powstają bajki? – Wiem. Ktoś – rodzice, dziadkowie lub inny opowiadacz – faszeruje niewinne dziecko smętnymi opowiastkami, które najczęściej kończą się zwycięstwem dobra nad złem. – Masz specyficzne podejście – mruknęła. – W ogóle lubisz jakieś bajki? – Owszem. Braci Grimm. Niektóre tak źle się kończą. No wiesz, weszka poparzyła się przy warzeniu piwa, pchełka lamentuje, drzwiczki skrzypią, miotełka sprząta, wózek się toczy, łajenko płonie, drzewko dygocze, dziewczynka tłucze dzbanuszek, źródełko zaczyna bić i wszyscy się topią. Chyba niczego nie pominąłem. – Nie sądzę – babcia pokiwała z namysłem głową. – Ważne jest to, że rozumiesz podstawy. A teraz kurs dla zaawansowanych. Po pierwsze – trwałość bajki w Krainie Baśni uzależniona jest od częstotliwości opowiadania tejże w innych wymiarach, szczególnie ludzkich. Po drugie – bajka mająca wiele wersji może się zachować na trzy sposoby. Pierwszy – rozpada się na dwie lub więcej odrębnych historii, jeżeli wszystkie wersje są wystarczająco trwałe; drugi – zawiera tylko wersję najbardziej popularną, jeśli jej przewaga jest znaczna; trzeci – składa się ze wszystkich wersji, jeżeli są one mniej więcej równie popularne, a różnią się na tyle mało istotnymi szczegółami, że nie nastąpi rozpad na dwie bajki. Po trzecie – historyjki dążą do zachowania swej oryginalnej treści i dlatego, gdy podszywasz się pod bohatera, to musisz grać zgodnie z fabułą albo bajka zaczyna się od początku. Musisz zapamiętać jedną rzecz – te prawa są niezmienne, odgórnie ustalone nie wiadomo przez kogo, jak prawa
28
1053606
Kr aina Baśni
natury. Nikt stąd nie decyduje o rozwoju danej opowieści, wszystko zależy od ludzi i bytów im pokrewnych, a tutaj po prostu się dzieje. Demon kiwał głową. – To mi przypomina jeden film… – zaczął. – Co to jest film? – To taka bajka opowiedziana za pomocą ruchomego obrazu. Nieważne. Kto rządzi tą krainą? – Nikt. Każda opowieść stanowi odrębną całość i rządzi się własnymi prawami. Nie ma żadnej ogólnej władzy, tylko ta jedna zasada, o której ci mówiłam. Darreth zastanowił się. – W takim razie dlaczego nadal istniejemy? – zapytał. Usiedli nad strumykiem, a babcia wyciągnęła z plecaka dwie kromki chleba i dwa kawałki sera. Jedną porcję podała towarzyszowi. Westchnęła. – Oprócz kompletnych bajek istnieją też „zacinki”, czyli fragmenty, w których opowiadający najczęściej przerywają, by zacząć od tego samego miejsca lub które powtarzają, bo nie pamiętają, co było dalej. Jak trafisz na „zacinek”, to możesz przejść całą krainę bez świadomości, a nawet podejrzenia praw nią rządzących. My brzmimy – spojrzała krytycznym wzrokiem na demona – jak coś takiego: ”…wtedy głupi Jaś wraz z matką wyruszyli na poszukiwanie szczęścia lub lepszego losu”. Albo czegoś innego. Posłał jej zabójcze spojrzenie. Na jej szczęście nie nadal mu magicznej mocy. – I nie możemy być pewni, kiedy ten „zacinek” się skończy. Tak? – Też – odparła kobieta z pewnym wahaniem. – Ale z drugiej strony jak już do niego trafiliśmy, to możemy tak iść i iść aż do Bramy. To chyba najrozsądniejsze wyjście. – Chyba tak – demon zamyślił się. Trwało to dość długą chwilę, a gdy się odezwał, na jego twarzy malowała się niepewność. – Jeśli stąd wyjdę – zaczął – Bramą i udam się do ludzi, to mogę opowiedzieć komuś bajkę i ona się tutaj ziści. Będzie bardzo mało trwała, ale mogę ją też opowiedzieć tłumom i wtedy zaistnieje tu na dobre. Zgadza się? – Dzieciom.
29
1053606
Rozdział III
– Co dzieciom? – Musisz opowiedzieć historyjkę dzieciom. I muszą wiedzieć, że to bajka. W innym wypadku zmaterializuje się w Krainie Kłamstwa. A, no i pamiętaj, że dobro ma zatriumfować, i to niezbyt okrutnie, bo trafi do Świata Koszmarów. Wersje Grimmów, które tak lubisz, znajdują się właśnie na granicy tych światów. Ni to bajki ni okropieństwa. Darreth pokiwał ze smutkiem głową. Niby dlaczego miało być łatwo? – Niech będzie – westchnął. – Więc tak. Wracam Bramą na Ziemię. Opowiadam tłumowi dzieciaków bajkę o tym, jak znalazłem pewien skarb. Później przenoszę się z powrotem tutaj i zajmuję własne miejsce. Zabieram skarb i idę swoją drogą. – Tak. Do granic Krainy Baśni – dodała babcia. – Poza nią ten przedmiot przestanie istnieć. – Nie pomagasz mi! – zirytował się Darreth. – Pomagam – odparła urażona. – Ale jak nie chcesz, to radź sobie sam. W milczeniu kontynuowali swą wędrówkę. Mijali wsie, pola, łąki, aż dotarli do wzniesienia, na szczycie którego leżał głaz. – Jesteśmy przy Bramie – odezwała się niespodziewanie staruszka, a właściwie kobieta w średnim wieku, gdyż przez całą drogę od chatki w lesie systematycznie młodniała. – To sobie idź – wymruczał wciąż zezłoszczony demon. – Na pewno tego chcesz? Spojrzał na nią ze zdziwieniem. – A co ja mam do tego? – wybuchnął. – To ty chciałaś znaleźć Bramę i wydostać się z tej przeklętej krainy! Chociaż miałaś mi pomóc. Gdybym wiedział, że tak się stanie, nie wypuszczałbym cię z wilka! A teraz idź sobie zanim zrobię z tobą coś naprawdę podłego. Usiadł zrezygnowany na małym kamieniu i zapatrzył się w dal. Kobieta powoli usiadła obok niego. – Tobie naprawdę nie chodziło o wyjście – powiedziała cicho. Kiwnął głową zagniewany, nadal nie patrząc na towarzyszkę. – Szukasz tego skarbu, o którym wspominałeś? Odnajdziemy go, jeśli bardzo tego pragniesz. – Daruj sobie – burknął Darreth. – Mam już plan. Opowiem dzieciom historyjkę mojej podróży po Krainie Baśni dokładnie krok po kroku, tak
30
1053606
Kr aina Baśni
jak się wydarzyła, i odnalezieniu skarbu, później się w nią tu na miejscu wcielę. Szkoda, że nie pomyślałem o tym wcześniej. Chodźmy. Ruszył w kierunku Bramy, ale kobieta zatrzymała go mówiąc: – To na nic. Pamiętasz? Każda bajka to oddzielna całość żyjąca własnym życiem. Uda ci się po prostu stworzyć następną opowiastkę, muszę przyznać, że oryginalną, ale zawsze opowiastkę, która zajmie jakąś część Krainy Baśni powielając ją, ale nie stanie się nią! Jeśli chcesz czegoś, co jest spoza tego świata, a zostało tu przyniesione i podmienione z jakimś bajkowym elementem, to musisz to znaleźć, nie stwarzać na nowo! Dlaczego nie rozumiesz prostych spraw? Jak… Reszty zdania już nie usłyszał, bo zniecierpliwiony odebrał kobiecie głos. Zrozumiał, że od chwili opuszczenia chatki w lesie nie posunął się nawet o krok naprzód. Gorzej – tracił tylko czas. Co prawda wiedział już, jak przetrwać w tym dziwnym świecie, a nawet jak kształtować w nim wydarzenia, ale nie przybliżało go to do zdobycia czy choćby odnalezienia Klucza. Miał poważne wątpliwości co do zamiarów niedawnej „babci”, jej wiedzy i pochodzenia, ale tylko ona mu została. Postanowił zaryzykować. Spojrzał na swą towarzyszkę i powiedział: – Porozmawiamy. Przywrócę ci głos, jeśli zdecydujesz się zachować rozsądek. Kobieta spróbowała odpowiedzieć, ale nie słysząc efektu swych starań, energicznie skinęła głową. – Dobrze – orzekł demon. – Zacznijmy od podstaw. Kim jesteś? – Nie wiem. Prawdopodobnie pasterką. – Jak to prawdopodobnie?! – zdumiał się Darreth. – Nooo… tyle pamiętam. Czyli siebie w roli pasterki w Krainie Baśni. Później znudziło mi się i poszłam poszukać innej bajki. Byłam wieśniaczkami, księżniczkami, babciami, matkami, córkami, służącymi i nie pamiętam, kim jeszcze. Zawsze postaciami pobocznymi, nigdy głównymi. Tak było mi łatwiej się przemieszczać. – Racja – przyznał demon. – Ale coś mi tu nie pasuje. Z tego, co mówiłaś, wynika, że postaci z bajek nie mogą istnieć poza swoimi historiami. Przytaknęła ochoczo. Teraz, gdy przyznała się do swej pierwotnej roli, jej wygląd uległ widocznej zmianie. Przemieniła się w średniego
31
1053606
Rozdział III
wzrostu, trochę pulchną, jasnowłosą i jasnooką dziewczynę. Tak na oko dwudziestoletnią. O miłym wyrazie twarzy, który bardzo odlegle kojarzył się Darrethowi z czymś, ale nie mógł sobie przypomnieć, z czym. – Tak – odparła. – Dlatego powiedziałam, że nie wiem, kim jestem. Pamiętam swoje życie od roli pasterki i w tym względzie nie różnię się od innych, którzy zamieszkują ten świat. Może gdybym wiedziała, że nie mogę istnieć poza moim bajkowym wcieleniem, naprawdę by tak było. Jak sądzisz? – Nie – powiedział stanowczo, niszcząc jej złudzenia. – Może nie wszystko na temat działania tej krainy jest dla mnie jasne, ale sama sobie przeczysz. Żadna z postaci czysto bajkowych nie zdaje sobie sprawy z własnych ograniczeń ani z możliwości istnienia świata poza zajmowaną historyjką, nawet te drugoplanowe. Oni po prostu żyją swoim życiem. Darreth rozłożył ręce i potrząsnął głową. – Ty sobie wybierasz opowieści. Musisz być z zewnątrz. Ale skąd? – To chciałam sprawdzić za Bramą. Nie udało mi się jak dotąd do żadnej dotrzeć, a myślałam, że może poza nią coś sobie przypomnę. Albo przestanę istnieć, co też rozwiąże problem. Mówiła cicho i wyglądała bardzo żałośnie. Sam nie wiedząc czemu, Darreth zaproponował: – Potrafię znaleźć Bramę. Jeśli ty potrafisz doprowadzić mnie do tego, czego szukam, to możemy zawrzeć układ. – Naprawdę? – spojrzała na niego z nową nadzieją. – Tak. Ale, z oczywistych względów, najpierw moja część umowy. – Dobrze – przytaknęła skwapliwie. – Zaprowadzę cię do skarbu. Duży ma być? Pewnie tak, największy. Pomyślmy… – Pasterko! – przerwał jej. – Sama mi to tłumaczyłaś. To specyficzny skarb, nie jeden z wielu. I nie interesują mnie żadne miejscowe nietrwałe podróbki. Jasne? Pokiwała głową. – A w ogóle masz jakieś imię? – zainteresował się udobruchany demon. – Nie, ale mów mi Past, to skrót od pasterki. Z braku innego… – Niech będzie. Jestem Darreth. – Wiesz, czego szukamy?
32
1053606
Kr aina Baśni
– Wiem. Prawdopodobnie pierścienia. Z brakującym kamieniem. Może być niepozorny. Albo bardzo widowiskowy. Westchnęła. – Niewiele nam to daje. Takich przedmiotów możemy odnaleźć setki, a żaden z nich nie będzie tym, czego szukasz. – Jak znajdziemy, będę wiedział, że o to mi chodziło. Poza tym potrafię rozpoznać rzeczy pochodzące z innych światów niż ten, w którym przebywam. Potrzebuję tylko przewodnika, który pokaże mi drogę do kolejnych skarbów. Chodźmy. Zaczniemy od tamtej groty – wskazał na wschód i udali się w tym kierunku. Dziewczyna zdawała się myśleć o czymś intensywnie. – A co z istotami żywymi? – zapytała w końcu, gdy wspinali się żwirową drogą na wzniesienie, w którym wydrążona była rzeczona grota. – To znaczy? – Czy rozpoznajesz istoty spoza danego świata czy tylko przedmioty? Demon zastanowił się przez chwilę. Nagle zrozumiał, co mu nie pasowało w pasterce, a właściwie wtedy jeszcze w babci. – Rozpoznaję – odpowiedział. – Ale z tobą miałem problem. Zarazem należysz do Krainy Baśni i jesteś tu obca. Nie umiem tego wyjaśnić, ale może przejście przez Bramę rzuci trochę światła na twój rodowód. No i doszliśmy. Ostatnie słowa dotyczyły wejścia do groty, które ukazało się oczom zmęczonych wędrowców. Było wysokie, wąskie i częściowo zawalone kamieniami. Demon przecisnął się przez nie, pasterka za nim. Przeszli kilka kroków wąskim tunelem, gdy kamienie osunęły się zasypując wejście jeszcze bardziej. Dziewczyna rzuciła się ku światłu, chcąc uciec z jaskini póki mogła, ale Darreth ją powstrzymał łapiąc za rękę. – Nie przejmuj się tym – powiedział. – Nie będziemy tędy wracać. Spojrzała na niego zdziwiona, ale nic nie rzekła. Trzy zakręty dalej korytarz zwęził się, ale rozjaśnił bladozieloną krystaliczną poświatą. – Na górze mamy światło – orzekł demon. – Czyli warstwa skały nie jest zbyt gruba. Nie powinno być problemu z wyjściem. W ostateczności teleportuję nas przed wejście. – Co zrobisz? – Tele… przeniosę.
33
1053606
Rozdział III
– Możesz tak? – Mogę, ale wolę nie ryzykować nie znając terenu. Staram się korzystać z tej zdolności tylko wtedy, gdy znam lub widzę cel podróży. Uwierz mi, nie chciałabyś doświadczyć skutków nie dopracowanego przeniesienia. Czasami nie obywa się bez zmiany kształtu, a tego chyba nie potrafisz? – dodał widząc jej mało zadowoloną minę. – Przecież szczyt tego wzniesienia widziałeś – stwierdziła. – Tak. – To dlaczego…? -…musieliśmy się wspinać? Przytaknęła. – Może potrzebowałem pomyśleć, a może jestem złośliwy z natury. Korytarz rozszerzył się tworząc coś w rodzaju sali przykrytej kopułą z dziurą pośrodku. Była wielkości pałacu, a na jej środku leżała usypana sterta klejnotów. Naszyjniki, korony, łańcuchy, bransolety, kolczyki i oczywiście pierścienie, przemieszane bez żadnego ładu czy składu. Przybysze jęknęli zniechęceni. Dla nich była to tylko kupa bezwartościowego żelastwa, którą trzeba będzie przeszukać, dokładnie, kawałek po kawałku, jeden drogocenny przedmiot po drugim, każdy najmniejszy… – Naprawdę musimy to robić? – zapytała Past. – Chyba nie – zawahał się demon, przyglądając się stercie uważnie. – Widzę tu tylko trzy obiekty, które mogłyby być tym szukanym, ale raczej nie są. Odkopmy je, przekonajmy się o tym i chodźmy dalej. Zgodnie ze wskazówkami demona porozrzucali kosztowności jak pryzmę kompostu i wyłowili z niej trzy pierścienie. Darreth położył je przed sobą, wymruczał zaklęcie i przeciągnął nad nimi dłonią, która pod wpływem piekielnej magii zmieniła się w zakrzywione szpony. W tym czasie coś błysnęło. Demon dotknął każdego z czterech pierścieni pazurem i pokręcił głową. – To nie te – powiedział. – Ale wybraliśmy przecież trzy. Spojrzał pytająco na dziewczynę, która tylko wzruszyła ramionami. – Może się stoczył z tej sterty.
34
1053606
Kr aina Baśni
Gdy to mówiła, rozległ się łoskot i przez otwór w ich kierunku poleciała następna dostawa klejnotów. Darreth prędko złapał oniemiałą Past za rękę i teleportował ich na zewnątrz. Niestety, nie zdążył sprecyzować, gdzie ma być to „zewnątrz” i po chwili stanął oko w oko z olbrzymem uzupełniającym właśnie zapasy złota przez dziurę w kopule. – Niezła skarbonka – wymruczał. – A jak ją później rozbijesz? – A tak! – wykrzyknął wielkolud i uderzył pięścią w kopułę, która od tego ciosu uległa częściowemu wgnieceniu. Był to fragment, na którym stali nasi wędrowcy. – W porządku! Wierzę ci! – zawołał demon. – Przestań! Przecież teraz odkładasz, a nie wybierasz oszczędności! Olbrzym spojrzał na niego zdumiony, całkowicie nie rozumiejąc słów demona. Po czym złapał go dwoma palcami i podniósł do oczu. O ile Darreth pamiętał, Piekło nigdy szczególnie nie interesowało się wielkoludami, gdyż nie istniały w realnym świecie. Stąd też nie wymyślono zaklęć ani wzmocnień tychże mających odpowiednią moc, by nadać się w takiej sytuacji. Demon rozważył zmianę postaci, ale zrezygnował. Prawdopodobnie nie udałoby mu się wystarczająco urosnąć. Jedyne, co mu pozostało, to wzmocnić któreś z zaklęć na ludzi i mieć nadzieję na sukces. Przystąpił do dzieła. Wzmocnić, jeszcze wzmocnić, jeszcze… Olbrzym szturchnął Darretha palcem drugiej ręki i zarechotał patrząc jak demon się buja. Ten wziął zamach i po chwili stał już na dłoni wielkoluda. Tam ukłonił się swemu gospodarzowi i wyciągnął z kieszeni chusteczkę. Bawił się nią wyczarowując gołębie, a każdy z nich zostawiał mu w dłoni piórko. Olbrzym aż postękiwał z uciechy. – Past! – krzyknął demon. – Uważaj, będzie wiało! Uśmiechnął się, wyciągając w stronę wielkoluda otwartą dłoń i ukłonił się. Leżała na niej piękna, połyskująca w słońcu, kula ze złączonych gołębich piór. Nadal się uśmiechając, teraz już trochę złośliwie, Darreth dmuchnął delikatnie. Kula uniosła się i zaczęła wykonywać skomplikowany piruet na wznoszących ją wiatrach. Olbrzym, zachwycony nową, lśniącą zabawką, odstawił demona i próbował złapać kulkę. Darreth spojrzał na Past.
35
1053606
Rozdział III
– Trzymaj się mnie. Dosłownie – powiedział, po czym wykonał kilka delikatnych ruchów palcami. Wiatry prowadzące pierzastą kulkę powtórzyły te ruchy. Dziewczyna objęła demona i wtuliła się w niego widząc już, co się święci. Darreth pchnął zabawkę wyżej, wprost w lewe nozdrze olbrzyma i zakręcił palcem spiralę. Potężne kichnięcie odrzuciło ich o dwa wzniesienia dalej, a następne o jeszcze jedno. Wylądowali plecami na głazie oblepieni śluzem. Kiedy oczyścili się trochę, Past spojrzała na Darretha z podziwem. – To było takie pomysłowe – pochwaliła. – I piękne. Myślałam, że demony wszystko niszczą. Ziemią wstrząsnęło. – Tylko to, co nam niepotrzebne – odparł. – Poza tym wolimy subtelniejsze metody. Chodź, na południu jest rzeka, a za nią pewnie następny skarb. – Zgadza się. Kiedy on przestanie kichać? – zapytała. – Ziemia się trzęsie. – Jak wykicha kulkę – stwierdził Darreth wzruszając ramionami. – Tak samo jak u wszystkich. A pomyślał – nigdy. Pióra się rozłączą i nigdy nie pozbędzie się ich wszystkich. Czasami ułożą się tak, że dadzą mu spokój, ale nigdy nie wypadną do końca. Na tym polegała wspomniana piekielna subtelność. Wędrując od skarbu do skarbu, przez lasy, miasta, zamki i jaskinie, coraz bardziej zmęczeni i zniechęceni bezowocnymi poszukiwaniami, dotarli w końcu do pochylonej ze starości chaty biednego rybaka. – To tutaj? – zapytał demon. Past pokiwała głową, po czym szarpnęła Darretha silnie za ramię, zmuszając do przykucnięcia. Pociągnęła go w stronę ledwo trzymającego się na zawiasach okna. – Wychyl się trochę i przypatrz dobrze temu człowiekowi – wyszeptała. – Będziesz musiał stać się nim. Demon spojrzał za siebie, utrwalił w pamięci krajobraz, po czym przesunął dłonią po pękniętej szybie mrucząc zaklęcie. Wstał i przykładając palec do ust w geście nakazującym milczenie, machnął ręką na dziewczynę, aby zrobiła to samo. Zajrzeli do wnętrza domostwa. Przy
36
1053606
Kr aina Baśni
stole siedziało dwoje steranych życiem ludzi, którzy już dawno mieli za sobą najlepsze lata. Kobieta o złym wyrazie twarzy wrzeszczała na poczciwie wyglądającego mężczyznę. Ten skulił się w sobie i tylko ulegle potakiwał. W końcu wziął ze stołu czapkę i poszedł w kierunku wyjścia. Darreth i Past skryli się za węgłem. – Co mam zrobić? – zapytał demon konspiracyjnym szeptem. – Cokolwiek – odrzekła równie cicho. – Ale musisz dotrzeć do jeziora przed rybakiem i odnaleźć złotą rybkę. To jedyny sposób, aby dowiedzieć się, gdzie jest ukryty ten twój skarb. Inaczej możemy krążyć po Krainie Baśni do śmierci i nigdy nie trafić na jego trop. No idź! Darreth westchnął i teleportował się na skraj lasu. Upodobnił swój wygląd do starego żebraka. Tak przemieniony zaczekał na chłopa. – Witaj, rybaku – powiedział. – Widzę, że trapi cię jakieś zmartwienie. Staruszek westchnął ciężko i przyznał: – Mam ja ci żonę chciwą. Zła kobieta nie jest, ale ubzdurała sobie zostać szlachcianką i idę rybkę poprosić, żeby spełniła jej życzenie. – Tę rybkę? – zapytał demon wyciągając zza pleców okrągłe akwarium ze złotą rybką. Chłop przyjrzał się jej uważnie i pokręcił z niedowierzaniem siwą głową. – Nie – powiedział z wahaniem. – Raczej nie. Ta jest jakaś mizerna. Darreth zmełł przekleństwo w ustach. Stworzył naprędce przeciętnego karasia ozdobnego, nie zadając sobie trudu przyjrzenia się jego magicznej wersji. A że nie miał czasu czekać na następną odsłonę bajki, zmyślił historię o chorobie rybki, która wymagała troskliwej opieki w zamian za spełnienie pragnień rybaka. Chłop dał się przekonać i odszedł z powrotem do domu niosąc w ramionach akwarium z rybką. Demon uśmiechnął się złośliwie, bo zdążył zadbać o prawidłowy ciąg dalszy opowieści i wiedział, co czeka rybaka z fałszywą rybką. Popatrzył za odchodzącym starcem, a kiedy był pewien, że ten nie zawróci, przybrał jego postać i udał się nad jezioro. Tam zawołał magiczne stworzenie, a gdy to się ukazało, począł lamentować nad swym losem i pazernością swojej żony. W końcu rybka ulitowała się nad nim i zapytała o pierwsze życzenie z trzech, które obiecała spełnić. Po krótkim namyśle demon rzekł:
37
1053606
Rozdział III
– Moja stara chciała być szlachcianką, ale wiem, że jej to nie wystarczy i pewnie znów mnie tu przyśle. Czy jest coś, nad czym nie ma już większej władzy? Woda spieniła się, gdy rybka zanurzyła się, by pomyśleć. W końcu wypłynęła i rzekła: – Są dwie władze: niebiańska i piekielna. Ale nie mogę dać ci żadnej z nich. – O ja biedny, stracony – zaczął od nowa lamentować niby-rybak. – Teraz już do domu wrócić nie mogę. Za me dobre serce przyjdzie mi się po świecie tułać i za chlebem żebrać… O, ja nieszczęśliwy… – płakał. Rybka zanurzyła się ponownie, a fale jeziora spieniły. Tym razem nie uspokoiły się po jej wynurzeniu. Karaś skoczył prosto w ręce demona. – Dobrze. Pomogę ci. Niebiańskiej władzy nie możesz zdobyć dla chciwej kobiety. Ale pójdź do zaklętego lasu, gdzie żyje król węży. Ma on koronę, którą zdejmuje tylko do kąpieli. Zabierz mu ją i daj swojej żonie, a będzie mogła posiąść władzę piekielną. Ale uważaj na węże strzegące swego króla, bo nie wrócisz stamtąd żywy. Masz jeszcze jakieś życzenia? Gdy Past dołączyła do Darretha nad brzegiem jeziora, okazały karp posypany orientalnymi ziołami kończył się właśnie piec nad ogniskiem. Demon zaprosił ją gestem, by usiadła i się posiliła. Była bardzo głodna, więc zjadła rybę z apetytem. Potem jednak ogarnęły ją wątpliwości. – Skąd miałeś zioła? – zapytała podejrzliwie. – Od złotej rybki – odparł beztrosko ogryzając ostatnie ości. – A rybę? – złe przeczucia nie chciały opuścić dziewczyny. – Sama wpadła mi w ręce – odrzekł, jedną ręką zakopując za sobą głębiej złote łuski. Chciała pytać dalej, ale w tej chwili zagrzmiało i nad horyzontem z niewiarygodną prędkością zgromadziły się czarne, burzowe chmury. Zdawały się przemieszczać w ich kierunku. Demon stał jak wmurowany, wdychając woń wiatru i patrząc jak zauroczony w stronę zbliżającej się nawałnicy. Past pociągnęła go mocno za rękaw. Potem jeszcze raz. Za trzecim zareagował, mrugając szybko powiekami.
38
1053606
Kr aina Baśni
– Musimy się schronić przed deszczem! – zawołała przekrzykując wycie wzmagającego się wiatru. Spojrzał na nią z nieprzytomnym wyrazem zielonych oczu. Powtórzyła, a wtedy jakby się ocknął. – Nie! – odkrzyknął. – Musimy uciekać! Podaj mi szybko pięć patyków! Sam podniósł z ziemi potężny konar i przesunął nad nim szponami. Wziął od dziewczyny cztery gałęzie i złamał je do tej samej długości. Dołożył do konaru i połączył magicznie. W świetle błyskawic Past ujrzała piekielne wcielenie towarzysza podróży – ciemne oblicze o zapadniętych policzkach, żarzących się oczach i długich kłach, skórę napiętą na nieziemsko ukształtowanych mięśniach i te ciemne, błoniaste skrzydła. Szpony wyciągnęły się w jej kierunku, a jadowity głos wysyczał: – Nie stój tak! Daj mi to, jeśli chcesz żyć! Szybko podała stworowi gałąź i cofnęła się ze strachem. Demon dołożył ją do reszty i tchnął moc w tę dziwaczną konstrukcję. Siła zaklęcia ogłuszyła i oślepiła dziewczynę, a gdy się ocknęła, gnali już przed siebie na grzbiecie czarnego jak bezgwiezdna noc rumaka. Past z wahaniem odwróciła się, aby spojrzeć na Darretha i odetchnęła z ulgą, gdy ujrzała go w ludzkiej postaci. Uśmiechnął się sardonicznie i popędził konia. Mknęli przez Krainę Baśni oddalając się od burzy. Chwilę przed nastaniem świtu demon zatrzymał rumaka i zsiadł, pomagając dziewczynie. Pierwsze promienie słońca przemieniły zwierzę z powrotem w gałęzie. Zmęczona nocnym rajdem Past usiadła na ziemi. – Nie możemy teraz się zatrzymywać – orzekł Darreth. Dziewczyna wpatrywała się zaszokowana w to, co zostało z konia. Cała groza poprzedniego wieczoru wróciła do niej z podwójną mocą. – Nie! – krzyknęła, gdy chciał potrząsnąć jej ramieniem, i cofnęła się gwałtownie. Odsuwała się od niego w panice, tyłem, na czworaka. – Nie bój się – powiedział dodając zaklęcie uspokajające. Zatrzymała się patrząc na demona nieufnie. Usiadł naprzeciwko. – Od początku wiedziałaś, kim jestem – zaczął usypiającym tonem. – I sama chciałaś ze mną pójść. Musiałem użyć bardzo silnej piekielnej mocy, a to wymaga przemiany postaci. Ta magia działa tylko w nocy, dlatego nie mamy już wierzchowca. Możemy go mieć znowu, jeśli zaakceptujesz
39
1053606
Rozdział III
ten sam rytuał dziś wieczór. Właściwie nie masz wyboru, bo ściga nas samo Piekło, a przynajmniej któryś z potężniejszych Lordów. Wiedzą, że szukam Klucza i chcą go zdobyć tak samo, jak ja. Pokazałaś mi kilka skarbów i podsunęłaś pomysł ze złotą rybką i chociaż jestem demonem i powinienem cię tu zostawić na pastwę losu, to jednak, sam nie wiem dlaczego, chcę cię doprowadzić do Bramy i zobaczyć, co się zdarzy, gdy przez nią przejdziesz. Do wieczora powinniśmy być bezpieczni, ale nie wolno nam odpocząć. Musimy zdobyć przewagę czasową, inaczej wszystko na darmo. Rozumiesz? Pokiwała głową z wyraźną sennością. – Idziesz ze mną? Jeszcze jedno potwierdzenie. – To chodź. Przed nami już niedługa droga. Wyczuwam Klucz. Po całodziennym marszu wieczorne zaklęcia i nocny galop piekielnego rumaka nie zdały się Past tak przerażające jak poprzednio. Może zadziałały uspokajające czary Darretha, może była zbyt wyczerpana, a może po prostu przywykła, tak jak wcześniej do wielu dziwów Krainy Baśni. Udało jej się nawet zasnąć na końskim grzbiecie, czego o mały włos nie przypłaciła skręceniem karku, gdy demon nagle ściągnął cugle wierzchowca osadzając go w miejscu na szczycie niewielkiego wzniesienia. – Co się stało?! – zapytała wystraszona i nie do końca przytomna. Rozejrzała się wokół przecierając oczy. – Gdzie jesteśmy? – dodała. Darreth uśmiechał się triumfalnie. Patrzył na rosnący w dolinie las. – Prawie na miejscu – odrzekł. – Zsiadaj. Już świta. Dalej się przespacerujemy. Posłusznie zeskoczyła na ziemię, a demon za nią. Koń przybrał na powrót postać suchych gałęzi, gdy zabrakło ożywiającej go piekielnej mocy. Wędrowcy ruszyli w poświacie brzasku w dół zbocza. U stóp wzgórza biło źródło. Darreth zatrzymał się przy nim i przez dłuższy czas obserwował okolicę, z której przyszli. Później przeniósł spojrzenie
40
1053606
Kr aina Baśni
na majaczący w oddali zagajnik. W końcu pokiwał wolno i z namysłem głową. Zdawał się kontent. – Tu zostaniemy do wieczora – zarządził. – Wyprzedziliśmy, może nawet zgubiliśmy pościg. Po zmroku przeniosę nas na skraj lasu. Wejdziemy tam, odnajdziemy Klucz i wyniesiemy się z tej przeklętej krainy. Zanim skończył, dziewczyna spała. Westchnął ciężko i ułożył się do czujnego snu. Jakoś trudno było mu uwierzyć, że kres poszukiwań jest tak blisko, a Klucz w zasięgu ręki. Kilka godzin, śniadanie i teleportację później demon przekonał się, że jego sceptycyzm miał całkiem uzasadnioną rację bytu. Chodził wzdłuż linii drzew klnąc w mało wymyślny sposób, co nie zmieniało faktu, że do lasu nijak nie mógł wejść. Stanął w miejscu rażony nagłą myślą. Cofnął się spory kawałek i popatrzył na zagajnik przekrzywiając głowę. Przypatrywał mu się pod różnymi kątami przez dłuższy czas, po czym usiadł na trawie krzyżując nogi. Brodę oparł na dłoni i trwał tak przez pół nocy. W końcu potrząsnął głową zniechęcony i wbił wzrok w ziemię przed sobą. Past, która obserwowała go nie śmiąc przeszkadzać, teraz podeszła i usiadła naprzeciwko. Dotknęła delikatnie dłoni demona. – Co się stało? – zapytała cicho. Popatrzył na nią, jakby przed chwilą zaistniała. – Nie wejdę tam – odrzekł. – To anielski las. – Anielski? – Tak. – I co z tego? Potarł czoło dłonią. Wyprostował się. – Jako demon nie jestem w stanie przekroczyć granicy żadnego obszaru należącego do lub stworzonego przez istoty niebiańskie. A one nie mogą wstąpić na tereny piekielne. I to niezależnie, w jakiej krainie, płaszczyźnie, czy jak tam zwał, by się to cholerstwo nie znajdowało. Przytaknęła, próbując zrozumieć. – A jak znalazło się tam to, czego szukasz? – Wspólnymi siłami. Po śmierci ostatniego prawowitego Władcy Demonów powstało duże zamieszanie, gdyż nie zostawił następcy.
41
1053606
Rozdział III
Znalazło się wielu pretendentów do korony, ale Klejnot nikogo nie zaakceptował. Później potoczyło się już tradycyjnie – zamachy, trucizny, podstępy. W rezultacie Piekło przestało prawidłowo funkcjonować. A że to, co dzieje się u nas, odbija się na działalności tak naszej, jak i strony przeciwnej, Niebo postanowiło się zaangażować. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów współpracowaliśmy i uzgodniono, że Klejnot i Klucz zostaną rozdzielone aż do momentu, gdy znajdzie się ktoś, kto będzie godzien ich użyć. Jeden z demonów pozostawił Klucz na łące, a jeden z aniołów zasadził las. Inaczej by się nie udało. Skomplikowali mi w ten sposób życie, ale chyba o to chodziło, żeby nie było łatwo. Jak by nie spojrzeć, musi się znaleźć rozwiązanie tej zagadki. Past pokiwała głową, wyraźnie nad czymś dumając. – A górą? – zasugerowała. Spojrzał ponad korony drzew, po czym wstał i wzbił się w powietrze. Zawisł nad lasem i zaczął powoli się obracać, a potem zniżać. Trwało to chwilę, po czym wrócił do dziewczyny. – To na nic – mruknął zniechęcony. – Tylko do poziomu najwyższych gałęzi. Domyślam się, że od dołu będzie to granica najgłębszych korzeni. Uprzedził tym jej następny pomysł. Siedzieli w milczeniu. – Ale wiem przynajmniej, w którym dokładnie miejscu znajduje się Klucz – dodał nagle, a Past aż podskoczyła. – To może ja po niego pójdę? – zaproponowała niewiele myśląc. Darreth zamyślił się. – Nie – zawyrokował. – Nie dasz rady. – Dlaczego? Mogę wejść do lasu bez problemu! – Wejść tak – spojrzał na nią z szyderczym uśmiechem. – Wyjść pewnie też. Ale zapomniałaś o jednym – nadal nie wiemy, kim lub czym jesteś. Las cię akceptuje, nie pochodzisz więc z Piekła. Ale Klucz to zupełnie inna sprawa. Możesz obudzić siły, których działania nie chciałbym widzieć. Nigdy. Wstał, by jeszcze raz popatrzeć na zarośla i odszedł kilka kroków. Zaświtała mu pewna myśl. Jeżeli mógł przenosić rzeczy, które widział do miejsc, które zapamiętał, to może zadziałałoby to i w drugą stronę. Jeszcze raz poszybował nad drzewami. Ujrzał Klucz i spróbował go
42
1053606
Kr aina Baśni
teleportować poza obszar lasu, lecz gałęzie przysłoniły widok i jego moc została zakłócona. Zaśmiał się krótko z własnej porażki i wrócił na ziemię. Pogwizdując wykreślił koło na piasku, wewnątrz umieścił symbole magiczne, po czym przyjrzał się swojemu dziełu. Past spojrzała zdziwiona. – Nie powinny być na zewnątrz? – zapytała. – Co? – demon, zajęty swoim działaniem, zapomniał o niej. Teraz popatrzył zdziwiony. – Co mówiłaś? – Pytałam, czy te znaki nie powinny być na zewnątrz. I brakuje chyba pentagramu. A kiedy zdumienie nie opuszczało jego oblicza, dodała wyjaśniającym tonem: – Widziałam, jak czarownica to robiła. Demon zaśmiał się. – Tak, powinny – odpowiedział. – Jeśli chcesz się chronić przed tym, co wzywasz. Mnie zaś zależy na stworzeniu wewnątrz kręgu niezakłóconych przez wpływ tego… – zmełł przekleństwo – lasu warunków. Dlatego zamykam drogę do środka, nie na zewnątrz. – Koncentrujesz moc wewnątrz koła?– chciała się upewnić. Przytaknął. – Można to tak nazwać. Spójrz. Piach w wyrysowanym kręgu powoli brązowiał, a w miejscu znaków już czerniał. Świtało. Darreth rozejrzał się, w myśli policzył czas do osiągnięcia przez promienie słoneczne łąki, na której się znajdowali i odwrócił się do dziewczyny ze słowami: – Mam niewiele czasu. Jak tylko zabiorę Klucz, przygotuj się na szybki przeskok do Bramy i opuszczenie tej Krainy. Pokiwała głową i usiadła w bezpiecznej odległości. Demon wstąpił w krąg i znalazł się w całkowitej ciemności. Zmienił postać natychmiast, gdy tylko dosięgło go działanie piekielnej mocy i szponem wyrysował dwa ostatnie znaki. Siła zaklęcia, wzmocnionego przez krąg i bliskość Klucza, rzuciła Darretha w sam środek lasu. Stanął na polanie, obok siedliska węży, i rozejrzał się wokół. Między gałęziami dostrzegł światło słoneczne, coraz intensywniejsze. Sam otoczony był półmrokiem, który stworzył.
43
1053606
Rozdział III
Niepewnie ruszył przed siebie, w stronę śpiącego na kamieniu największego węża w srebrnej koronie. Światło coraz bardziej rozpraszało otaczający go mrok. Każdy krok stawał się trudniejszy. Powietrze ciążyło nieznośnie. Moc ciemności słabła. Demon wyciągnął szpony, by chwycić Klucz. I wtedy poczuł na skórze promień słońca, tutaj, w samym sercu anielskiego lasu, zabójczy. Zwalczył chęć cofnięcia ręki i, niemalże wyjąc z bólu, zdołał dotknąć Klucza. Poczuł jego mroczną moc, lecz zanim zdążył zacisnąć pazury na zdobyczy, potężny wir wyssał go z powrotem na łąkę. Oszołomiony, Darreth zamrugał powiekami i szybko rozejrzał się wokół. Świt jeszcze nie wstał, a słońce nie dosięgało swymi promieniami lasu. Nie to było więc powodem jego niepowodzenia. Ostrożnie spojrzał na drzewa. Lśniły nieziemskim blaskiem. Zatem sam las powstrzymał zapędy demona, a poprzez rozbudzenie mocy w nim drzemiącej stracił on szansę na dalsze próby. Mimo wszystko Darreth zaśmiał się z triumfem. Coś jednak zostało! Zaklęcie nie było całkowitą porażką, gdyż czuł czarną jak Otchłań Piekła, mrowiącą nić łączącą go z Kluczem. Z Kluczem, którego zdążył dotknąć i który go zaakceptował. A jeśli tak, to wskaże drogę do Klejnotu. Teraz wystarczy tylko zabrać ten pierwszy z lasu, odnaleźć drugi, a Wrota Piekieł same się przed Darrethem otworzą. Wiedział, jak tego dokonać. Klucz miał własną świadomość, ograniczoną wprawdzie, ale wystarczającą do wypełnienia tego, do czego został stworzony. Demon wstał, w mgnieniu oka zmienił postać na ludzką i skinął na Past, która, przerażona, tkwiła ciągle w tym samym miejscu. – Chodź – wychrypiał, starając się dostosować głos do wyglądu. – Wiem, czego nam potrzeba. Korzystając z mocy Klucza, Darreth stworzył książęcą karocę zaprzężoną w cztery konie. Jej podstawę stanowił wóz na siano, ale z braku czegoś lepszego i on się nadał. Teraz magia szła mu o wiele łatwiej niż przed nawiązaniem kontaktu z piekielnym przedmiotem, tak że nawet powołanie do życia w środku dnia dorodnych rumaków nie stanowiło już żadnego problemu. Przyjrzał się zaprzęgowi i, z lekkim wahaniem, umieścił na drzwiczkach własny herb rodowy. Past spoglądała na jego wysiłki coraz bardziej blednąc.
44
1053606
Kr aina Baśni
– Co się stało? – zapytał. – Miałaś już przecież do czynienia z moimi zaklęciami. Ona tylko potrząsnęła głową. – To nie ty. Czuję, że Kraina Baśni mnie pochłania. Tym razem spojrzał na nią zaniepokojony. Rzeczywiście zapomniał o tym aspekcie ich kruchej egzystencji. Przeniósł wzrok na własne ręce. Nic. Widocznie był już pod ochroną Klucza. A jeśli tak… – Wsiadaj – rozkazał. – Myślę, że to pomoże. Przynajmniej na jakiś czas. Posłusznie wykonała polecenie. Poczuła dziwne zawirowanie w głowie i lekkie, ale utrzymujące się mdłości, jednak blaknięcie cofnęło się. Nie chcąc się skarżyć na ten specyficzny ratunek, powiedziała tylko: – W porządku. Minęło. Demon skinął. Potrzebował dziewczyny do realizacji planu. – Co przedstawia twój herb? – zapytała, żeby odwrócić uwagę od swojego samopoczucia. – Trzy bezskrzydłe smoki. Ich liczba oznacza, że jesteśmy trzecim najwyższym rodem Piekła, chociaż w dzisiejszych czasach nikt już nie przywiązuje do tego wagi. Smoki, bo podstawowe żywioły mojej rodziny to ogień i powietrze, a bezskrzydłe są od momentu nastania bezkrólewia. Na znak straty. Klejnot i Klucz w pyskach to symbole tego, czego szukam, czyli władzy królewskiej. Każdy ród bliżej spokrewniony z pałacem ma je w swoim herbie. Trzeci smok zieje ogniem, co zarazem obrazuje żywioł i funkcję strażników koronnych. – A ja myślałam, że to węże. – Węże są pozostałością po smokach. Wiesz, co masz robić? – Tak. Właściwie nic. Wyglądać godnie i uśmiechać się do wybranego młodzieńca. Myślisz, że to wystarczy? Darreth uśmiechnął się przebiegle. – Oczywiście. Reszta to już moja sprawa. Zobaczysz demona przy najczęściej nam przypisywanym zajęciu, którym de facto zazwyczaj się nie paramy. Ale na razie poczekaj tu na mnie. Podkradł się do czterech pasterzy siedzących na niewielkiej górce, jedzących śniadanie i obserwujących pasące się niedaleko owce. Chłopcy spędzili stada razem, by móc porozmawiać przy tej nudnej pracy.
45
1053606
Rozdział III
Teraz, gdy kończyli swój posiłek, nadszedł czas na oddanie się planom i marzeniom. Demon, leżąc w trawie, dostroił się do ich myśli i pragnień. Nie zaskoczyli go zbytnio. Ot, zwykli wieśniacy marzący o dziewczynach, pieniądzach, pozycji naczelnika wioski czy nowym nożu. Przyjrzał się uważniej cechom charakteru każdego z chłopców. Dwóch nie nadawało się w ogóle – byli za głupi i za tchórzliwi, żeby wykonać zadanie. Pozostali dwaj byli zbyt prawi, by dotknąć Klucza, ale demon wiedział, że to tylko kwestia czasu. W końcu grono świętych było naprawdę nieliczne. Uśmiechnął się złośliwie i zagłębił w umysły wybranych pasterzy. Konsekracja nie groziła na pewno żadnemu z nich. Chwilę trwało, zanim dotarł do najbardziej ukrytych pokładów ich emocji i żądz. Obejrzał je sobie i z wahaniem wybrał jednego z młodzieńców. Co prawda ten drugi byłby łatwiejszą ofiarą z powodu chciwości, małostkowości i lenistwa, tak prostych do rozdmuchania, ale brakowało mu wytrwałości. Darreth zajął się podsycaniem ambicji i pychy jedynego nadającego się kandydata. Gdy chłopak był już gotowy, podkusił jednego z pozostałych do rozpoczęcia interesującego go tematu i wycofał się do Past. Karoca powożona przez demona pędziła w stronę anielskiego lasu drogą przebiegającą tuż przy miejscu wypoczynku pasterzy. Gdy przebrany za lokaja Darreth ich ujrzał, zatrzymał gwałtownie konie. Młodzieńcy podbiegli zaciekawieni. Ujrzeli przestraszonego stangreta w średnim wieku, który zeskoczył z kozła i bezskutecznie usiłował poprawić uprząż w swoim zaprzęgu. Na ich widok rozpromienił się. – Bogowie mi was zesłali – krzyknął. – Moglibyście mi pomóc? Chłopcy rzucili się do oglądania zerwanej uzdy. Zajęło im to dłuższą chwilę, a gdy zdołali doprowadzić zaprzęg do względnego porządku, lokaj podziękował im za wysiłek, wynagrodził złotymi monetami i wdrapał się z powrotem na swoje miejsce. Szło mu to z wyraźnym trudem z powodu wieku i sztywnej lewej nogi. Z niepokojem spojrzał na słońce chylące się ku zachodowi. Chwycił cugle, by pogonić konie, ale te odmówiły posłuszeństwa. Zbladł wyraźnie, gdy to zauważył i rozpaczliwie próbował zmusić je do dalszego biegu. Przypatrujący się temu pasterze pokręcili głowami z wyraźną niechęcią.
46
1053606
Kr aina Baśni
– Nic nie zdziałasz, człowieku – powiedział najwyższy z nich. – Nie należy tak traktować zwierząt. Daj im odpocząć, najeść się, a jutro rano będą jak nowo narodzone. Stangret popatrzył na nich rozbieganym wzrokiem z nieukrywaną rozpaczą. – Wiem o tym – odrzekł smutnym głosem. – Ale muszę dotrzeć do tamtego lasu – tu wskazał, o który las mu chodziło – przed zmrokiem, inaczej moja pani umrze. Wśród młodzieńców zapanowała konsternacja. W końcu odezwał się ten, na którego najbardziej liczył. – Wiesz, do jakiego lasu zmierzasz? To siedziba króla węży. Mężczyzna gorliwie przytaknął. – Tak, tak, właśnie. Jedynie jego korona może ocalić księżniczkę. – Księżniczkę?! – zakrzyknęli wszyscy czterej. – Tak. Sami zobaczcie, jak już osłabła. Stłoczyli się przy drzwiczkach karocy. Past, ciągle odczuwając mdłości i zawroty głowy, nie wyglądała najlepiej, jednak zdołała posłać blady uśmiech i zalotne spojrzenie chłopcu wskazanemu jej przez demona. Ten zaś czekał z napięciem wpatrując się w twarz swej ofiary. Chłopak nie zawiódł go. Podszedł i zapytał: – Jak mogę jej pomóc? Darreth zgiął się w ukłonie, częściowo po to, by ukryć zjadliwy uśmieszek i błysk satysfakcji w oku. – Nnie śmiałbym pprosić – wyjąkał służalczo – gdybym miał siłę sam tego dokonać. Moja pani potrzebuje korony króla węży, gdyż tylko jej dotyk jest w stanie uleczyć jej słabość. Lecz to zadanie niebezpieczne i nie mogę… – Daruj sobie – przerwał mu młodzieniec powodowany pychą. – Jest jeszcze dzień, a to pewnie las jak każdy inny. Czekaj tutaj, a przed zmierzchem dostaniesz to, czego pragniesz. – Dziękuję ci, szlachetny panie – demon zginał się w pokłonach. – Nie ominie cię nagroda. Bogowie ulitowali się nade mną i nad biednym królem, ojcem jedynaczki. Jednak pasterz nie słuchał już biadolenia lokaja, tylko ruszył żwawym krokiem w stronę zagajnika. Darreth usiadł na schodkach karety i
47
1053606
Rozdział III
obserwował chłopaka. Wyposażył go we wszelkie możliwe zaklęcia chroniące przed atakami leśnych stworzeń i pozostało mu tylko czekać. Nie mógł mu w żaden inny sposób pomóc, bo las rozpoznałby piekielną ingerencję. Podziękował pozostałym młodzieńcom za wodę i kawałek chleba z serem, którymi go poczęstowali i pozwolił im odejść do swoich zajęć, gdyż spokojne zazwyczaj owce porozłaziły się w sobie tylko znanych kierunkach. Po upływie niezbyt długiego czasu, który jednak zdawał się demonowi wiecznością, poczuł lekkie szarpnięcie mentalne. To Klucz dawał znać swemu panu, że ktoś go dotyka. Darreth przesłał wzdłuż łączącej ich więzi zapewnienie, że wszystko w porządku i że to jego posłaniec i odebrał odległe echo zadowolenia. Ciarki przebiegły mu po plecach. Aż do tej pory nie zdawał sobie sprawy ze szczególnych właściwości przedmiotu swego pożądania. Pierwszy raz zastanowił się, czy nie porywa się na coś, co go przerasta. Bo jeśli Klucz miał taką władzę, to co z Klejnotem? Lecz był już we władaniu tej najmroczniejszej z mocy i jedyną odpowiedzią na wątpliwości, którą podsunął mu umysł była pewność, że ta władza jest mu przeznaczona. Najostrożniej jak umiał poprowadził pasterza przez las i pogonił po łące. Wyrwał z jego rąk zdobycz i, zmieniając kształt dłoni tak, by przecisnąć ją przez bransoletę, założył Klucz na przegub ręki. Srebro wżarło się w nadgarstek demona, wypalając skórę i mięśnie aż do kości. Porażający ból zgiął Darretha wpół i zmusił do zmiany postaci. Lecz jakkolwiek by zwężał lub rozszerzał rękę, Klucz tkwił tam dopasowując się za każdym razem. Palił najgorętszym z piekielnych ogni, a demon wił się w uścisku cierpienia. Nagle wszystko się skończyło i miejsce bólu zajęła niewypowiedziana rozkosz i nieziemska satysfakcja. Darreth wrócił do ludzkiej postaci. Spojrzał na lewą rękę. Srebrna bransoleta stanowiła jedność z jego nadgarstkiem i nie było sposobu, by ją zdjąć. Fale mocy, przepływające od Klucza do demona powoli wyciszały się, ale wiedział już, że może używać magii jak nigdy przedtem, z siłą porównywalną tylko do mocy najbieglejszych Mistrzów Piekła. Zaśmiał się szatańsko. Otworzył drugą ręką drzwi karocy, chwycił Past i, pozostawiając za sobą obłąkanego pasterza, rozkazał Kluczowi: – Prowadź!
48
1053606
Kr aina Baśni
W najczarniejszej głębi Otchłani Piekieł coś się poruszyło. Ledwie cień cienia potężnej niegdyś i nigdy nienazwanej istoty. Świadomość. Zaginiona iskra istnienia w martwej nieskończoności. Niepewna. Jeszcze nie zdecydowana, czy powrócić czy może pogrążyć się w wiecznej ciemności. Nagły dopływ mocy, wyrywający dawno zapomnianego z jego pozaczasowego snu. Nieustanny, niepozwalający na ponowne zaśnięcie, szarpiący jestestwem i wzywający do świata. Potężny ryk wstrząsnął Otchłanią Piekieł. Brzmiała w nim nieludzka wściekłość i przeszywający żal. W ślad za dźwiękiem nad Otchłań wzniosła się czarna bezkształtna istota. Uformowała skrzydła i wyruszyła na poszukiwania tego, który zakłócił jej spoczynek.
49
1053606
Rozdział IV
Kraina Koszmaru Z powrotem do kamienia stanowiącego Bramę, przy którym zatrzymali się kiedyś. Past zawahała się na chwilę, ale potem dzielnie przekroczyła granicę światów. Razem z Darrethem znaleźli się na półce skalnej pod ołowianym niebem, które często przecinały potężne błyskawice. Ziemia trzęsła się od grzmotów, a w złowrogim świetle piorunów można było dostrzec surową okolicę. Naprzeciw występu skalnego, na którym stali wędrowcy, rozciągały się wysokie kamienne wzgórza. Szarości ich zboczy nie urozmaicał najmniejszy akcent zieleni. Zdawały się martwe, lecz po bliższym przyjrzeniu się można było zauważyć gdzieniegdzie nieznaczny ruch. Darreth spróbował rozpoznać poruszające się istoty, po chwili jednak zrezygnował. Mogły być równie dobrze wszystkim co kiedykolwiek żyło, jak i złudzeniem. Znaleźli się w Krainie Koszmaru, gdzie każdy lęk przybierał materialną formę, i to wyolbrzymioną. Tutaj demon poczuł się swobodnie. Wiedział, jak funkcjonuje ten świat, co więcej, potrafił go kreować. Za to dziewczyna szczękała zębami i cofała się coraz bardziej. Powoli półka skalna przed nią zanikała, przybliżając ich do nieuniknionego spadku w głąb przepaści. Darreth dotknął jej ramienia i wysyczał: – Przestań się bać upadku, bo nie będziemy mieli na czym stać! Spojrzała na niego przerażona i wolno skinęła głową. Drżącą ręką wskazała znikającą skałę i utkwiła pytające spojrzenie w demonie. – Tak – potwierdził – ty to robisz. Jesteśmy w Koszmarze i każdy twój lęk staje się tu rzeczywistością. Poza tym możesz spotkać też ucieleśnienie
50
1053606
Kr aina Koszmaru
obaw innych ludzi. Dlatego to przejście jest takie, jakie jest. Pewnie kiedyś było całkiem wygodnym miejscem na obozowisko, zanim nie dotarł tu pierwszy podróżnik z lękiem wysokości. Ludzie wszystko umieją zepsuć. Patrz gdziekolwiek i nie myśl o przepaści, a ja postaram się nas stąd zabrać. Chyba że chcesz wracać? Pytaniu towarzyszył ironiczny uśmiech. Past tylko potrząsnęła energicznie głową, nie będąc w stanie wydusić z siebie ani słowa. – To dobrze – orzekł demon. Przeszedł występ skalny od jednego końca do drugiego, co w sumie dawało zaledwie kilka kroków. Przeciwległe góry były zbyt mało widoczne, by próbować teleportacji, a ściany wokół zbyt nieprzystępne, by iść wzdłuż nich. Droga w dół odpadała jako zbyt stroma. Wiatr, deszcz i błyskawice uniemożliwiały lot. Czyżby Brama była niezdatna do użytku? Darreth potrząsnął głową odpędzając ponure myśli i zaczął badać samo przejście. Po krótkim czasie stwierdził, że było używane, i to niedawno, i prowadziło do kilku krain, nie tylko do Królestwa Baśni. Nie zostało tez ustawione dla żadnych konkretnych istot, więc każdy mógł z niego korzystać, o ile je znalazł. Nie było też tworem Piekła, co wykluczało możliwość celowego kierowania podróżników w przepaść. Przez chwilę demon rozważał skorzystanie z Bramy, aby dostać się do jednej z płaszczyzn, do których prowadziła, ale wtedy poczuł nieznośne pieczenie na lewym nadgarstku. Gdy spojrzał na Klucz, zauważył, że ten rozjarzył się mdłym blaskiem. – Ty mnie tu przywiodłeś – powiedział z wyrzutem – to teraz znajdź wyjście. Demon aż podskoczył, gdy obok uderzył piorun. – Past! – krzyknął. – To nie ja – odpowiedziała, próbując przekrzyczeć wicher. – Nie boję się burzy. Odwrócił się i zobaczył, że faktycznie spokojnie podziwiała szalejący żywioł. Przeniósł spojrzenie na Klucz. Bransoleta nadal lśniła, ale już bez towarzyszącego temu poprzednio pieczenia. Zaczynał rozumieć wskazówki tego specyficznego przewodnika. Następna błyskawica oświetliła półkę skalną i Darreth coś w tym blasku ujrzał. Cofnął się nad
51
1053606
Rozdział IV
samą przepaść i zaczekał na następny grom. Gdy ten rozjaśnił okolicę, demon zaczął się śmiać. Ponad Bramą ktoś wykuł w skale całkiem wygodne uchwyty i podparcia do wspinaczki, a odległość od szczytu nie była duża. W czasach, gdy występ skalny był większy, droga zapewne pozostawała dobrze widoczna. Rozpoczęli wspinaczkę. Uchwyty i podpórki okazały się być umieszczone w najwygodniejszych miejscach. Past poszła przodem, aby w razie nagłego ataku lęku wysokości demon mógł ją złapać lub w ostateczności przenieść w bezpieczne miejsce. Pokonując metr po metrze dziewczyna dostała się na szczyt góry. Ledwo stanęła, wydała z siebie okrzyk grozy, tak przenikliwy, że Darreth, nie bacząc na ryzyko, teleportował się obok niej. O mało nie przypłacił swego czynu długim lotem w przepaść, gdyż skała w tym miejscu okazała się wyjątkowo śliska. Gdy już odzyskał równowagę, zamarł sparaliżowany strachem. Przed nimi rozciągał się rozległy płaskowyż. Równy, piaszczysty, zlany strugami deszczu i jak wzrokiem sięgnąć pokryty piekielnymi legionami. Na ich czele, na wprost przybyszów, z podłym uśmiechem na pysku, stał A’Steroth, aktualny przywódca Piekła i głównodowodzący jego armii. – Oddaj Klucz! – zażądał. Patrząc na jego postać, przypominającą wyrośniętego krogulca z potężnymi skrzydłami, rogami i pazurami oraz złowrogim blaskiem ciemnożółtych oczu, Darreth przypomniał sobie historie, które słyszał o przywódcy Piekła. Szczególnie te traktujące o losie demonów, diabłów i pomniejszych stworzeń, które śmiały mu się przeciwstawić. A’Steroth posiadał wiele cech, które czyniły go najlepszym Szatanem od stuleci. Był ambitny, okrutny, bezwzględny i władał potężną mocą. Piastował swój urząd już tak długo, że kolejne wybory zdawały się czczą formalnością. Gdyby zdobył Klejnot Władcy Demonów, pozostałby przywódcą na zawsze. I nikt już nie wyraziłby wątpliwości co do jego pochodzenia czy kwalifikacji. A’Steroth pochodził z któregoś z rodów tak odległych od piekielnej arystokracji, że ich szlachectwo było mocno wątpliwe, a władzę zawdzięczał własnej przebiegłości. Nie miał zbyt wielkich szans na elekcję z powodu zbyt słabego pochodzenia, a demokracja w Piekle, oparta na starożytnych wzorcach, nie przewidywała
52
1053606
Kr aina Koszmaru
całkowitej równości. Udało mu się jednak wkraść w łaski poprzedniego Szatana, który uczynił go swoim zastępcą. Było to stanowisko nic nie znaczące, bez mocy podejmowania decyzji, a stworzone tylko na jeden wypadek. I ten wypadek się zdarzył. Pierwszy raz od tysiącleci Szatan zmarł, a jego zastępca przejął obowiązki i władzę do czasu następnych wyborów. A’Sterothowi ten czas wystarczył. Przeprowadził istotne reformy, ustabilizował sytuację w Piekle do normalnego poziomu chaosu i zdobył dość zwolenników, by dostać szansę w następnej kadencji. Trzeba mu przyznać, że wyprowadził Piekło z marazmu, dopasował do szybko zmieniającej się sytuacji na Ziemi, nawiązał kontakty z innymi światami i zwiększył znacznie zasięg jego działalności. W efekcie prosperowało lepiej niż kiedykolwiek w swej odwiecznej historii. Wszystko szło jak najgorzej i w ten sposób wygrał następne wybory. I kolejne. Nie było już co ulepszać, więc A’Steroth zaczął rozwijać demokrację, a dokładniej likwidować podziały klasowe. Odebrał przywileje arystokracji, wynosił na wysokie stanowiska pomniejsze demony, a nawet półdemony, wprowadzając nowy poziom chaosu do dotychczasowego i wywołując coraz większe niezadowolenie, najpierw pośród szlachetnie urodzonych, potem wszystkich. Gdy zabrakło w administracji demonów znających od pokoleń każdy niuans swej pracy i potrafiących podejmować trafne decyzje, biurokracja urosła do olbrzymich rozmiarów, na załatwienie małej sprawy czekało się wieki, a wśród ogólnego zamieszania A’Steroth powiększył armię i zgłębiał arkana magii Otchłani. Członkowie Najwyższych Rodów, odsunięci od głównego nurtu zdarzeń, zbyt późno zorientowali się w sytuacji i gdy spróbowali zapobiec dalszym działaniom dyktatora jako jedyni władający wystarczającą mocą, ponieśli sromotną klęskę. Przywódcy drugiego i trzeciego z pierwszych rodów zostali straceni, pozostali skazani na wygnanie. Dzięki pomocy zwolenników starego systemu, potomkowie Dziewięciu (właściwie Ośmiu, bo Pierwszy Ród nie istniał od czasu śmierci ostatniego z dziedzicznych Szatanów) wtopili się w tłum, w tajemnicy przekazując wiedzę na temat swego pochodzenia, sposobów użycia magii Otchłani oraz dawnych zwyczajów, tradycji i historii własnym dzieciom. Wszystkie te myśli przemknęły przez głowę Darretha w ciągu kilku sekund. Cały jego wcześniejszy zapał gdzieś uleciał i najchętniej oddałby
53
1053606
Rozdział IV
Klucz A’Sterothowi, a nawet nigdy już nie wracał do Piekła, gdyby tylko to było możliwe. Klucz jednak wżarł się w jego rękę i stanowił z nią teraz jedność, a młodemu demonowi nie uśmiechała się perspektywa utraty kończyny, a tym bardziej życia. Zrozumiał, że wstąpił na drogę, z której nie ma odwrotu. – Dałbym ci go – powiedział do czekającego A’Sterotha. – Ale to nie ode mnie zależy. Na pysku starszego demona odmalowało się zdumienie. – Nie? A od kogo? Darreth stanął pewniej, odsuwając się od krawędzi. Na ile mógł, przygotował się na atak. – Od Klucza – odrzekł spokojnie. – Musi cię zaakceptować, a chyba dobrze mu u mnie. Ryk A’Sterotha wypełnił powietrze. Przetoczył się jak grom po okolicy, zagłuszając szalejącą burzę. Demon rzucił się na przeciwnika. Jednym uderzeniem obalił Darretha na ziemię i przygniótł swoim ciężarem. Ten spróbował się uwolnić zmieniając kształt, władca Piekła zrobił to samo. Przez długi czas stanowili kotłującą się masę kończyn, pazurów, macek i wypustek. Nad nimi niebo rzucało gromy coraz bliżej. Przeturlali się na skraj przepaści, spadli w nią i, wciąż spleceni w walce, wznieśli ponad równinę. Nagle mniej więcej połowa demonicznej masy została rzucona z impetem w dół. Obaj przybrali piekielne postaci. Na ziemi leżał Darreth, usiłując odczołgać się na bok, poza zasięg ciskanych przez A’Sterotha piorunów. Wlókł za sobą złamane skrzydło. Zdołał odturlać się za skałę, gdzie znalazł skuloną Past. Ciężko oddychając oparł się o kamień i zaczął mruczeć nieznane dziewczynie słowa. Wokół zbierał się coraz gęstszy mrok. Przerwał na chwilę i spojrzał na towarzyszkę. – Wracaj do Bramy – polecił. – I wynoś się do innego świata. Obojętnie gdzie, byle jak najdalej stąd. Gdy skończę to zaklęcie, ta góra i nie wiem jak wiele wokół przestanie istnieć. – Dlaczego? – zapytała zdziwiona. – On jest za silny dla mnie. A nie mogę dopuścić do tego, by dostał Klucz. – Żeby powstrzymać zniszczenia, które mógłby spowodować? Darreth westchnął.
54
1053606
Kr aina Koszmaru
– Nie. Przypisujesz mi zbyt ludzkie motywy. Po to, by Piekło nie stało się prawdziwym piekłem dla jego mieszkańców. Nie mam ochoty spędzić życia na uchodźstwie. Rozumiesz? A teraz zmykaj! Podniósł się na kolana i oparł o skałę. Wyjrzał. – Tego się obawiałem – wysyczał. – Że to będzie A’Steroth. I że wygra. Kontynuował rytmiczne mruczenie, jednocześnie usiłując wstać. Past zatrzymała się w połowie drogi do zejścia. Stała chwilę jak rażona gromem. – Obawiałeś?! – wykrzyknęła w końcu. Demon odwrócił się szybko. – Mogłabyś nie przeszkadzać? I pójść sobie wreszcie? – zapytał ze złością. Zamiast tego podbiegła szybko do niego, złapała za to, co uznała za ramiona, potrząsnęła i wbiła spojrzenie w żarzące się ciemnozielone oczy demona. Przynajmniej spróbowała, bo nie była w stanie znieść tego spojrzenia. Opuściła głowę. – Powiedziałeś, że się obawiałeś tego, co się właśnie dzieje. Pomyślałam, że to może tak jak ze mną, no wiesz, na tamtym występie… Ale Darreth nie słuchał jej już. Wstał akurat w momencie, gdy następny grom przeciwnika zmiótł z powierzchni skałę, za którą się ukrywali. Podjął przerwane zaklęcie, ale teraz wypowiadał je głośniej i w innym rytmie. Naprzeciwko pędziły piekielne legiony. A’Steroth zaśmiał się triumfalnie. Pozostał w górze, gdy horda straszliwych stworów nacierała na zbocze. Pierwszy z nich zdołał dosięgnąć skraju skrzydła Darretha, gdy ten wykrzyknął ostatnie magiczne słowo i uniósł w górę rękę. Klucz na jej przegubie rozbłysnął oślepiającym blaskiem, po czym nastąpiła ciemność. Past obudziła się pierwsza i rozejrzała dookoła. Jak okiem sięgnąć płaskowyż był pusty. Nawet deszcz przestał padać, jak gdyby stanowił tylko inscenizację do ostatniej walki. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, co może się ukrywać pod piaskiem, ale szybko odpędziła te myśli, gdy kątem oka ujrzała jakiś ruch na równinie. Pojęła już, że tutaj, w tej dziwnej krainie, strach rzeczywiście bywał śmiertelny. Wstała, otrzepała pył z sukienki i podeszła do demona. Przyjrzała się dokładniej jego piekielnej postaci. W świetle dnia nie wydawał się już tak straszny jak poprzednio. A może się przyzwyczaiła. Wzruszyła ramionami i wyciągnęła rękę, by go
55
1053606
Rozdział IV
obudzić. Wrażenie było zaskakujące. Zamiast czegoś oślizgłego, czego się spodziewała, Past dotknęła welurowej, ciepłej skóry. – Nie spodziewałaś się? – zapytał. Odskoczyła z cichym okrzykiem. Darreth usiadł. Przetarł oczy, które teraz nie świeciły już złowrogo. Czaił się w nich tylko jakiś wewnętrzny płomień. Rozejrzał się po pustej okolicy. Pokręcił głową z niedowierzaniem. – O mało nie zginęliśmy zabici przez widmo. Dziękuję. Spojrzał na dziewczynę i tym razem spokojnie zniosła jego wzrok. Oczy demona przypominały kocie, z pionową źrenicą i odcieniami żółci pośrodku przechodzącej w zieleń na obwodzie tęczówki. Gdzieniegdzie przecinały je brązowe plamki. Działały hipnotyzująco. Odwrócił wzrok. – Nie możesz za długo patrzeć w oczy demona, gdy jest we własnej postaci, bo cię usidlą i zależnie od jego nastroju czy woli uczynią niewolnikiem lub doprowadzą do obłędu. Każdego rodzaju, a jest ich wiele. To tak na przyszłość, gdybyśmy spotkali moich rodaków. Powinniśmy ruszać w dalszą drogę. Wstał i z żalem spojrzał na swoje skrzydło. Spróbował je złożyć, ale nadal zwisało bezwładnie. Przeszedł kilka kroków wlokąc je po ziemi. – Wyglądasz jak upadły anioł – zauważyła Past idąc za nim. Odwrócił się gwałtownie. Spodziewała się gniewu, ale na jego obliczu malowało się tylko rozbawienie. – Przecież nim jestem, nieprawdaż? – odrzekł z ironicznym uśmiechem. – Przynajmniej według ludzkich legend, które są, hm, powiedzmy, trochę stronnicze. Dogoniła go. – To kim według ciebie jesteście? – zapytała. Zastanowił się. Zatrzymał. Jeszcze raz spojrzał na skrzydło. – Umiałabyś to nastawić? – Co? – Skrzydło. Wiem, że to nieczęsto spotykany przypadek medyczny, ale wystarczy sprawdzić układ kości w drugim i powinno się udać. – A nie wściekniesz się, gdy zrobię coś źle? – Postaram się. Nie ma sensu zabijać chirurga zanim skończy, prawda? W zasadzie gorzej być nie może. W takim stanie nie zmienię postaci,
56
1053606
Kr aina Koszmaru
a lepiej nie zwracać na siebie uwagi w tej krainie. Może nas wtedy spróbować zeżreć coś większego niż w przypadku człowieka. To jak? Z powątpiewaniem pokiwała głową. – Chyba musisz usiąść. Nie sięgnę tak wysoko. Darreth w piekielnej postaci miał około dwóch metrów wzrostu. Skrzydła wyrastały z okolicy, którą u człowieka nazwalibyśmy łopatką. Skinął i poszukał większego kamienia. Kiedy już zajął miejsce, dziewczyna, nadal niezbyt pewna, co ma robić, zaczęła porównywać budowę obu skrzydeł. Błony rozciągały się na konstrukcji, której główne elementy stanowiły dwa połączone ze sobą zestawy kości. Górny składał się z trzech odcinków połączonych stawami umożliwiającymi zginanie w jedną stronę, dolny z dwóch z jednym łączeniem, za to niemalże obrotowym. Oba wyrastały z pleców, łącząc się z nimi blisko siebie na wysokości łopatki, w połowie odległości między nią a kręgosłupem. Dziewczyna z musu korzystała z ludzkich określeń, chociaż była niemalże pewna, że kościec demona różnił się znacznie od jej własnego. Zdawał się tak stabilny i trwały, że gdyby nie widziała na własne oczy przemian tego ciała, nigdy by nie uwierzyła, że może być do nich zdolne. Złamana kość była pierwszą licząc od mocowania skrzydła w górnym zestawie. Faktycznie uniemożliwiała jego złożenie. – Jeśli mi się uda je nastawić – powiedziała cicho – to i tak nie mam jak usztywnić. – Tym się nie martw – odrzekł patrząc w dal. Po chwili błona na zdrowym skrzydle otuliła kość i stwardniała. – Mamy taki sport, który grozi połamaniem skrzydeł. Jednym z elementów przygotowań do zawodów jest nauka ochrony kości przed atakiem przeciwnika. W szkole całkiem nieźle mi szło, ale to było tak dawno temu, że zapomniałem i nie zdążyłem zareagować. Past przypatrywała się skrzydłom zafascynowana. Było w nich coś nieziemsko pięknego. Musiała sobie przypomnieć, że ich właściciel jest demonem i że ma wielkie szczęście, że nie spotkało jej jeszcze nic złego z jego strony. Dotknęła zdrowej kości, by dokładnie poznać jej kształt. Znowu poczuła miękkie ciepło pod palcami. Brunatny welur pokrywał też błonę skrzydeł. Gładziła je przez chwilę nieświadomie, dopóki chichot Darretha nie wyrwał jej z transu.
57
1053606
Rozdział IV
– Nie daj się zauroczyć – powiedział. – A’Steroth byłby równie miły w dotyku. Oderwała rękę od jego skóry. Przetarła czoło. – Cali jesteście tacy? Wszyscy? Zaśmiał się cicho. – Tak. Myślisz, że skąd wzięły się sukuby i inkuby? Jesteśmy kwintesencją waszych pragnień. Zrób, co masz zrobić i staraj się ignorować własne odczucia. To jedyny sposób. – Dobrze – odrzekła, a zmieniając temat zapytała: – To jak jest z tymi upadłymi aniołami? – Nie ma upadłych aniołów. – Nie chciałam cię obrazić. Chodzi mi o to, skąd wy i tamta strona jesteście tak podobni. Potrząsnął gwałtownie głową. – Nie obrażasz. Nie rozumiem tylko, po co ci ta wiedza. Wzruszyła ramionami. – Chciałam odwrócić uwagę od ciebie, skupić się na jakiejś historii, to wszystko. – Dobrze. To część gry. Jesteśmy tym samym, przynajmniej byliśmy na początku. Inną rasą, choć z ludzkiego punktu widzenia raczej czymś w rodzaju półbogów, stworzeniami obdarzonymi mocą czy jak chcesz to nazywać. Istnieliśmy na długo przed pojawieniem się ludzi. Mieliśmy własne rozrywki, sposoby spędzania czasu, niektóre z nich nic ci nie powiedzą, bo nie jesteś sobie nawet w stanie ich wyobrazić, inne przypominają ludzkie – podróże, sztuka, muzyka, gry. Przemieszczając się między wymiarami trafiliśmy na Ziemię, na której małpy zaczęły właśnie swą ewolucję. Wzięliśmy je pod obserwację, dla zabawy trochę pomagaliśmy, trochę przeszkadzaliśmy. Tak naprawdę to dopiero człowiek podzielił nas na dwa obozy. Powstały różne punkty widzenia waszego rozwoju, które oddalały nas od siebie coraz bardziej. Poznaliśmy mechanizm wędrówki świadomości po tym, co nazywacie śmiercią, a wiedząc, że nie jest ostateczna, postanowiliśmy sprawdzić, która droga jest lepsza w praktyce. Stworzyliśmy Piekło i Niebo, zaszczepiliśmy wam religie, które do nich prowadziły. Daliśmy początek, a resztę zrobiliście sami. Niestety, nie wzięliśmy pod uwagę tego, jak bardzo wasza
58
1053606
Kr aina Koszmaru
świadomość zmieni nasze życie. Jej wpływ podzielił nas ostatecznie. Nie walczymy, po prostu żyjemy na dwóch biegunach egzystencji. Anioły i demony, dobro i zło. W sumie nadal jesteśmy tą samą rasą. I żadna ze stron nigdy nie była tą upadłą. Tamta pierwsza dorwała się do zaszczepiania ludziom religii i tak zostaliśmy tymi złymi. – Ale… – Jestem demonem i chcę cię omamić? – zaśmiał się krótko. – Może… Wielokrotnie zbytnio przejmowaliśmy się narzuconą nam rolą, ale tak widać miało być. Czasem myślę, że najlepiej byłoby zostawić was samym sobie i wrócić do dawnego sposobu życia. Jesteście jak nałóg, przywiązaliście nas do siebie i ograniczyliście… – przerwał rozważając tę myśl. Po chwili podjął pierwotny temat: – Nie zrozumiesz moich motywów ani sposobu postępowania. Dobro i zło to przede wszystkim wasz wymysł. Podział był inny. Aniołowie mieli was kierować ku duchowej stronie życia, my ku materialnej. Oni wzięli wyższe uczucia, my najniższe instynkty. Odnieś do tego swoje definicje dobra i zła, a będziesz wiedziała, gdzie przebiega granica. Z grubsza, bo czasami się zaciera. – Jesteś cyniczny – stwierdziła i szarpnęła skrzydłem. Obie części złamanej kości wróciły na swoje miejsce. Darreth zawył, ale powstrzymał się od jakiegokolwiek ruchu. – Usztywnij – rozkazała. Błona przemieściła się w stronę złamania i utworzyła na kości twardy pancerz. Demon ostrożnie złożył skrzydło. Zanim zmienił postać na ludzką, delikatnie pocałował dziewczynę w policzek. – Dziękuję – powiedział już w trakcie transformacji patrząc na zdumioną i zachwyconą Past. Zachichotał z udanego dowcipu. – Jestem cyniczny – dodał z błyskiem zielonych, już całkiem ludzkich oczu. Odgarnął czarne włosy z czoła. – Chodźmy. Dziewczyna nadal stała w miejscu. Po jej policzkach potoczyły się łzy. – Dlaczego mi to zrobiłeś? – zapytała cicho. – Powinieneś być wdzięczny. Wyciągnął do niej rękę, ale cofnęła się niemalże z odrazą. Pokiwał głową z uznaniem.
59
1053606
Rozdział IV
– Jestem. Wyrabiam w tobie właściwe odruchy. Nie obawiaj się, to już nie działa. Chodź ze mną. Jednak ona cofnęła się znowu, po czym usiadła na kamieniu, który do niedawna zajmował demon. – Nie – powiedziała stanowczo. – Najpierw chcę wiedzieć po co. I dlaczego w ogóle miałabym z tobą gdziekolwiek pójść. Czego ode mnie chcesz? Nie chcę być króliczkiem doświadczalnym jakiegoś złośliwego demona. Spojrzał na nią zdumiony. – Teraz mnie obrażasz. A wystarczyło odebrać ci przekonanie, że jestem zły z natury. Ale mylisz się. Jestem. W waszym ludzkim pojęciu jestem największym złem, jakie mogłaś spotkać, a ty jesteś już przeklęta. Jesteś wiedźmą rozmawiającą, podróżującą, a nawet pomagającą demonowi. Rozumiesz? Spójrz na to od innej strony. Przyzwyczaiłaś się do mnie i pewne sytuacje wydają ci się normalne. To całkiem naturalny odruch, ale może okazać się dla ciebie problemem w wielu z możliwych światów. Gdy się rozstaniemy, to albo pogrążysz się w czynieniu tak zwanego zła albo ta druga strona już zadba o twoje wyrzuty sumienia, a wtedy wykończą cię one psychicznie. Nadal nie wiem, jakiego rodzaju istotą jesteś, chociaż najpewniej człowiekiem. Nie pochodzisz z Piekła. Najlepszym wyjściem byłoby, gdybyśmy się rozdzielili już teraz, zanim nabierzesz zbyt wielu przyzwyczajeń. Ale nie chcę cię zostawiać akurat w tej krainie. Dlatego proszę, współpracuj i chodź ze mną. Past wbiła wzrok w ziemię. Wiele z tego, o czym mówił, wydało jej się sensowne. Co prawda znała jedynie Krainę Baśni, ale nawet tam nie potraktowano by przychylnie tego, co robiła. Chyba że na koniec unicestwiłaby demona, co wykraczało i poza jej umiejętności, i chęci. – Wiedziałeś o tym od początku, prawda? Skinął. – To po co mnie ze sobą zabierałeś? – zapytała z wyrzutem. – Sama poszłaś. Uwolniłem cię tylko z wilka, bo obiecałaś mi wskazać drogę. – Mogłeś mnie porzucić. Nie byłoby to dla ciebie trudne. – Nie byłoby. Ale nie przykładaj do mnie ludzkiej miary. Okazałaś się przydatna kilka razy. No i byłem ciekaw, czy przejdziesz Bramę.
60
1053606
Kr aina Koszmaru
– To wszystko? – zadała to pytanie zawiedzionym głosem. – Wszystko. Nadal nie wiem, kim lub czym jesteś, ale największą ciekawość zaspokoiłem. Wiem za to, gdzie jestem i że dalej lepiej sobie poradzę sam. – To zostaw mnie tutaj i idź sobie! Darreth westchnął ciężko i kucnął naprzeciw niej. Ujął jej dłoń, której tym razem nie cofnęła. Spojrzał w oczy. – Nie mogę – powiedział niechętnie. – Ocaliłaś mi życie, co zdarza się bardzo rzadko między naszymi gatunkami, i teraz jestem ci coś winien. Inaczej nie ostrzegałbym cię przed ryzykiem przebywania w moim towarzystwie ani nie uodparniał na urok demonów. Niepisany kodeks nakazuje mi cię chronić. Nie mam na to ochoty i najchętniej korzystałbym z twojej pomocy, nawet narażając cię na śmierć, a później zostawił gdzieś samą. Pamiętaj, w razie gdybym kiedykolwiek zapomniał o swoim zobowiązaniu, że nie mam skrupułów, a jedynym wyznacznikiem mojego działania jest jego skuteczność. Wtedy ty też ich nie miej i przypomnij mi, że jestem ci coś winien, inaczej może cię to kosztować życie. A teraz pójdziesz wreszcie ze mną czy zmusisz nas oboje do siedzenia w tym niegościnnym miejscu? Po teleportacji przez cały płaskowyż znaleźli się u zbocza następnej góry, tym razem mniej stromej i niegościnnej niż poprzednia. Rozciągały się tutaj iglaste, wiecznie zielone lasy. Powietrze było świeże i ciepłe. Słońce stało wysoko. Między drzewami przemykały różnorodne istoty, podobne do wilków, niedźwiedzi, aligatorów, ludzi, a także takie niepodobne do niczego, co Past mogłaby znać. Powoli wspinali się coraz wyżej. Nagle dziewczyna zachłysnęła się i zaczęła dusić. Darreth bez słowa strzelił palcami i wszystko minęło. – Rozrzedzone powietrze – wyjaśnił. – Lęk wspinających się o utratę oddechu. Wyolbrzymiony, oczywiście. – Oczywiście – przytaknęła ze złością. – Na przyszłość zanim się poddasz działaniu czegokolwiek tutaj, pomyśl, czy ma racjonalną podstawę. Past zakaszlała. – Łatwo ci mówić.
61
1053606
Rozdział IV
– Jasne, to moja dziedzina. Popatrz tam – wskazał na zbocze następnego wzgórza. Przyklejony do skały dumnie wznosił swe wieże nieduży kamienny zamek. Powiewały nad nimi czarne proporce z wizerunkiem bliżej nie określonego zwierzęcia. – Wygląda na niezamieszkany – wyraziła swe wątpliwości dziewczyna. Demon tylko pokręcił głową. – Pamiętaj, gdzie jesteśmy – rzekł. – Mało lęków ma swoje odzwierciedlenie za dnia. Przynajmniej tych najstarszych. Nie jestem pewien, czy to siedziba wampirów, wilkołaków, innych stworzeń, czy zwykły nawiedzony zamek. Powinni jednak mieć coś do jedzenia i wygodne łóżka. Czas na odwiedziny. To mówiąc złapał Past za rękę i przeniósł przed doskonale z ich miejsca widoczną bramę twierdzy. Krata była podniesiona i weszli na dziedziniec. Darreth, lepiej obeznany z tego typu budowlami, poprowadził ich prosto do kuchni. Co prawda palenisko było wygaszone, ale na hakach wisiało wiele smakowicie wyglądających wędlin, a na stole leżał świeży chleb. Demon przeszedł wzdłuż rzędów pożywienia, wybierając raczej niepozorne dania, podczas gdy dziewczyna śledziła jego poczynania głodnym wzrokiem. Przyniósł w końcu wszystko i położył na stole. Wyszedł do spiżarni, by po chwili wrócić z potężnym udźcem w jednej, i okropnie wyglądającym talerzem pełnym robactwa w drugiej ręce. Nieznacznym gestem rozpalił ogień pod piecem. Posypał mięso starannie dobranymi przyprawami i wsunął do piekarnika. To samo zrobił z robactwem, z tym, że tym razem nie użył ziół. Usiadł naprzeciwko Past. – Częstuj się – powiedział wskazując na potrawy na stole. Nalał wina. – Na co czekasz? Pieczeń musi trochę się przypiec, a wydawało mi się, że byłaś głodna. Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu. W porównaniu do znajdujących się tam smakołyków, wybrane przez Darretha pożywienie wyglądało jak resztki. – Dlaczego wziąłeś najgorsze kawałki? Demon uśmiechnął się złośliwie. – Nie pasuje? – zapytał. – Wybierz lepiej. Ale wtedy nie odpowiadam za dalsze wydarzenia. Gdy ujrzał błysk zrozumienia w jej oczach, dodał:
62
1053606
Kr aina Koszmaru
– Wziąłem to, czym żywi się służba. Reszta jest przygotowana dla gości. Uroki, trucizny, takie tam. Ten zamek zdaje się być domostwem dla wielu rodzajów istot. Będziemy mieć wesołą noc. Past wyglądała, jak gdyby kęs kanapki utknął jej w gardle i w żaden sposób nie chciał przedostać się dalej. – Zamierzasz spędzić tu noc?! – wykrzyknęła, gdy chleb odnalazł wreszcie swą drogę do żołądka. – Tak. Niedługo się ściemni, nadchodzi burza, jak to zwykle w pobliżu takich zamków bywa, a tu jest ciepło i sucho. Skorzystamy z gościny gospodarzy, kimkolwiek by nie byli, a rano udamy się w dalszą drogę. Wpatrywała się w niego przez chwilę oniemiała, a w końcu wymamrotała: – Podróżuję z demonem. Nie powinnam się obawiać żadnych zaklętych czy nawiedzonych zamczysk. Dlaczego czuję się nieswojo? Wzruszył ramionami. – Skąd mam wiedzieć? Pewnie stare odruchy. Jesteś tu całkowicie bezpieczna, dopóki robisz, co mówię. Wstał, by wyjąć pieczeń i potrawkę z robaków z piekarnika. Z mieszaniną obrzydzenia i podziwu przypatrywała się, jak konsumował swoją część kolacji. – Aborygeni się tym żywią – powiedział rozbawiony jej spojrzeniem. – Chcesz spróbować? Zdecydowanie potrząsnęła głową i zabrała się za udziec. Zmrok zapadł, gdy skończyli. Coraz wyraźniej było słychać odgłosy zbliżającej się nawałnicy. Pierwsze krople deszczu uderzyły w szyby. – Czas poszukać noclegu – orzekł Darreth i poprowadził Past krętymi schodami ku mieszkalnej części zamku. Nagle, przed wejściem do sali balowej, demon zatrzymał się i nakazał dziewczynie ciszę. Posuwali się krok po kroku, usiłując nie wywołać najmniejszego dźwięku. Gdy mijali pomieszczenie, Past zauważyła w nim trzy kompletnie przemoczone sylwetki ludzkie. Zatrzymała się, ale Darreth pociągnął ją za sobą. – To nie nasza sprawa – wyszeptał. – Później ci wytłumaczę. Skinęła i poszli dalej. Zatrzymali się na najwyższym piętrze i demon rozejrzał się uważnie.
63
1053606
Rozdział IV
– Weźmiesz ostatnią na prawo, a ja ostatnią po lewej. Te komnaty są najbezpieczniejsze i nie będą dziś używane. Zaprzeczyła gwałtownie. – Nie spędzę nocy w przeklętym zamku sama! Zdziwienie na jego twarzy szybko ustąpiło zrozumieniu. – Nie mogę umieścić nas w sąsiednich pokojach, bo są potrzebne do innych celów. Tylko skrajne pozostaną puste. Rozumiesz? – Tak. Idę z tobą. Tym razem uniósł tylko jedną brew w niemym pytaniu. A gdy nic nie powiedziała, skierował się ku lewemu krańcowi korytarza. Wybrana komnata miała około trzydziestu metrów powierzchni, duże łoże z baldachimem, stolik z dwoma fotelami, szafę, sofę, toaletkę z lustrem i łazienkę. Był też kominek i ogrzewanie elektryczne. Past spojrzała zdumiona na Darretha. – To nie magia – wyjaśnił. – To technika. Królestwo Baśni jest trochę zacofane pod tym względem, co może sprawić ci nieco problemu po dotarciu na Ziemię, ale przywykniesz. Właściwie, jeśli pojawiły się tutaj te urządzenia, to już jesteśmy na Ziemi. I musimy wrócić do Koszmaru. – Nie rozumiem. – Siadaj. Może wina? Skinęła i już po chwili trzymała w dłoni kryształowy kielich, który Darreth napełnił najprzedniejszym trunkiem. Miał teraz na sobie czarne spodnie i takąż marynarkę z długimi połami. Z rękawów wystawały falbany koszuli. Przez poręcz fotela przerzucił czarną pelerynę. Zaniepokojona dziewczyna spojrzała na swoją sukienkę. Ujrzała głęboki błękit długiej balowej sukni. Na rękach miała wykonane z tego samego materiału rękawiczki sięgające za łokieć, a na palcach złote pierścienie z kamieniami szlachetnymi. Poczuła, że włosy ma upięte, a na nich diadem. Demon usiadł z gracją, uśmiechając się z zadowoleniem. Uniósł kielich w toaście. Gdy go spełnili, wyjaśnił: – Jesteśmy w zaklętym zamku, na prawach gości, nie ofiar. Musimy odpowiednio wyglądać. – A ofiary? – zapytała, z niepokojem myśląc o widzianej wcześniej trójce podróżnych.
64
1053606
Kr aina Koszmaru
– To nie nasza sprawa. Chociaż w pewnym sensie nas dotyczy. Ta budowla istnieje potencjalnie w każdym punkcie Ziemi. Możesz do niej trafić i opuścić ją, jeśli nie zbudzisz mocy nią władających, ale nigdy nie odnajdziesz jej ponownie, przynajmniej nie tam, gdzie się spodziewasz. Jej stały wygląd to średniowieczna forteca, a miejsce to Kraina Koszmaru. Zamieszkuje go wiele istot na zasadach współżycia bliżej mi nieznanych, ale sam zamek też żyje. Czasami przemieszcza się między wymiarami, by ucieleśnić czyjeś lęki i wtedy dopasowuje się do odwiedzanej epoki. Czerpie energię z walki ze swymi ofiarami i z siły ich strachu. Coraz rzadziej ma ku temu okazję, bo ludzie boją się teraz innych rzeczy i zjawisk niż dawniej. My trafiliśmy na porę lunchu, można tak powiedzieć, i jeśli chcemy powrócić do Koszmaru, to musimy zaczekać, aż zamek zrobi swoje. To wszystko. Pokiwała głową z namysłem. – A co stanie się z tamtymi ludźmi? – Jest ich troje? – Tak. – To standardowo – jedno zginie, jedno oszaleje, a jedno przeżyje z okropnymi wspomnieniami. Możemy obstawiać, co spotka kogo. Patrzyła na niego zszokowana. – Jak możesz! – wykrzyknęła. – Oni tu zginą, a ty… Odebrał jej mowę, tak jak kiedyś. – Chcesz żyć? – zapytał bezpośrednio. Skinęła. – To rób, co mówię i zachowuj się cicho. Nawet nie wiesz, jaką mam ochotę dorzucić i ciebie do stawki, żeby gra stała się ciekawsza. Zdjął czar i po chwili ciszy Past przemówiła: – Nie będę bezczynnie patrzeć na zabawę tego… tworu z niewinnymi ludźmi! – wysyczała. – Ty sobie rób, co chcesz, ja muszę ich chociaż ostrzec. Z tymi słowy skierowała się ku drzwiom. Darreth złapał ją za ramię i pchnął na fotel. Poczuła zaklęcie przytrzymujące ją w miejscu. – Zostań tu – powiedział z zaciśniętymi zębami. Nie zmienił postaci, ale w jego oczach ujrzała piekielne ognie. – Mam wobec ciebie dług i widzę, że spłacę go szybciej niż podejrzewałem. Zamek chce twojego
65
1053606
Rozdział IV
życia, ale ułożyłem się z nim o nie. Jesteś bezpieczna, dam ci nawet możliwość ocalenia pozostałych, których jest teraz pięcioro. Ja pomogę gospodarzom, ty ludziom. Taka mała gra. Każdy ma prawo żyć, tak twoi pobratymcy, jak i mieszkańcy tej twierdzy. Mógłbym pomóc w ucieczce każdemu stworzeniu, które zamierzałabyś zjeść. Pomyśl o tym w chwili głodu i przestań traktować ludzi jako coś wyjątkowego! Zamek jest głodny i potrzebuje ich strachu. Daję ci szansę ocalenia ich życia tylko i wyłącznie z powodu tak mojej jak i otaczającej nas ciekawości. Skłonił się przed nią dwornie i wyciągnął do niej rękę. Zawahała się. Na stoliku, w miejscu, w którym wcześniej się opierał, widniał wypalony ślad szponów. – Podejmiesz wyzwanie, o pani? Wyraz szyderstwa na jego twarzy sprawił, że zdecydowała się działać. Podała mu dłoń tak spokojnie i wyniośle, jak tylko mogła i wstała. Skinęła demonowi głową. – Prowadź – powiedziała. Zabrał ją do najwyższej wieży i posadził przed podzielonymi na kwadraty ciemnymi kawałkami szkła. – Do pomocy daję ci całą technikę, jaką dysponuje to miejsce. Wiem, że to niewiele, bo nie masz pojęcia, jak działa. W skrócie – nacisnął coś na stoliku i szkło ożyło przedstawiając wnętrze zamku, komnata po komnacie – to są ekrany. Pokazują, co się dzieje wewnątrz. Postaram się nie wyprowadzać ludzi poza ich zasięg. Traktuj je jak okna. Umiesz czytać? Skinęła. Przesunął ręką z Kluczem nad dźwigniami i przyciskami umieszczonymi na stole przed dziewczyną. Napisy stały się czytelne. – Tu masz centrum sterowania różnymi urządzeniami. To, co pod danym ekranem, dotyczy widoku na nim. Weźmy drugi od lewej. Zrób lekki podmuch wiatru. Niepewnie przesunęła wskazaną dźwignię. Firanki w pomieszczeniu wydęły się od nagłego podmuchu, chociaż okno pozostało zamknięte. – Dobrze – orzekł Darreth. – Dam ci trochę czasu na zapoznanie się z tym wszystkim zanim zacznę prawdziwą zabawę. Dla ułatwienia będziesz widziała moje działania dotyczące tego, co masz tu pod ręką. Powciska się, poprzesuwa i tak dalej. Co do innych moich czynów, musisz polegać
66
1053606
Kr aina Koszmaru
na ekranach. Na przykład z taką zjawą – na próbnym ekranie pojawił się stwór z mgły, po chwili zaczął się materializować – dopóki jest mgłą poradzisz sobie wiatrem lub wodą, ale teraz potrzebujesz już czegoś silniejszego, powiedzmy… o, jest… belki spadającej z sufitu. Stworzenie upadło przywalone krokwią, moment później nie było już po nim śladu. – Możesz też udzielać im wskazówek. Wszystkie chwyty dozwolone. Jedna rada – nie przyłączaj się do nich. Bądź duchem opiekuńczym, niczym więcej. Jeśli przekroczysz tę granicę, stracisz możliwość powrotu tutaj i pomocy. Staniesz się zwierzyną. Rozumiesz? Powoli skinęła głową. – Ty masz oczywiście przewagę, bo nie ogranicza cię ta cała tak zwana technika. Posługujesz się magią, mam rację? Demon uśmiechnął się przebiegle. – Masz. Ale moje zadanie jest trudniejsze. Ty masz ich tylko ocalić, a pamiętaj, że zamek nie pragnie ich życia, a jedynie strachu. Ja go muszę wzbudzić. Taka jest cena za twoje życie. I to wyłącznie dlatego, że nie chciałaś przyjąć spraw takimi, jakie są i przespać spokojnie nocy pod moją opieką. Zaniepokoiłaś gospodarzy, w wyniku czego stwierdzili, że lepiej się ciebie pozbyć. Ale to już nieważne. Chodźmy powitać graczy. Przeniósł ich oboje przed wejście do sali balowej. Piątka potencjalnych ofiar siedziała wzdłuż stołu, częstując się znalezionym winem. Ich wierzchnie odzienie suszyło się przed kominkiem, w którym zdołali napalić. Trzech mężczyzn i dwie kobiety. Jeden z nich był eleganckim czarnoskórym biznesmenem w średnim wieku ubranym w drogi szary garnitur i skórzane brązowe buty. Miał szpakowate włosy i gładko ogolone policzki. Dwóch pozostałych wyglądało na studentów, w wyciągniętych koszulkach i dżinsach odróżniali się od siebie kolorem i długością włosów – brunet był ogolony prawie na łyso, natomiast blondyna zdobiła gęsta czupryna. Kobiety bardziej różniły się od siebie. Jedna z nich, blondynka o apetycznych kształtach i opalonej na brąz skórze, doskonale świadoma swego wyglądu, podkreślała swe zalety obcisłym kostiumem i butami na wysokim obcasie. Druga, o jasnej cerze z masą piegów i rudawymi włosami, ubrana była w prostą bluzkę i dżinsy. Nie przyciągała uwagi tak jak jej towarzyszka, ale to jej demon przypatrywał się najdłużej.
67
1053606
Rozdział IV
– Mam już swoje typy – wyszeptał do Past. – Typy? – zapytała zdziwiona. – No tak. Tych, co zginą, oszaleją i przeżyją. A ty? – Żadnych. Wszyscy mają przeżyć – odparła stanowczo, co Darreth skwitował tylko ironicznym uśmiechem i wzruszeniem ramion. Gdy wkroczyli do sali, spojrzenia wszystkich zwróciły się ku nim. Zdziwione spojrzenia. – To w tym zamku ktoś mieszka? – wyraziła zdumienie blondynka. – I na dodatek imprezuje – dodał jeden ze studentów. – I to nieźle – podsumował drugi. Demon skłonił się przed zgromadzonymi. – Witajcie w naszym domu – powiedział miękkim głosem. – Wybaczcie, że musieliście czekać. Za chwilę zostanie podana wieczerza, potem służba wskaże wam pokoje. Na razie przejdźmy do saloniku. Wykonał zapraszający gest wskazując na drzwi po prawej stronie. Zagadkowy uśmiech nie znikał z jego twarzy, gdy goście mrucząc pod nosem uwagi na temat gospodarzy i niewidzialnej służby przechodzili do mniejszego pomieszczenia. Pozwolił im rozlokować się według własnych upodobań, po czym poprowadził Past do jednego z foteli oddalonych od reszty i stojących tak, że można z nich było obserwować cały pokój. Sam zajął drugi. Na stoliku w pobliżu przybyszy stały przygotowane wcześniej kanapki, ciasteczka, przystawki i kielichy z winem. – Częstujcie się – zaproponował. – Rzadko miewamy tu gości, ale staramy się dbać o spiżarnię. Nie trzeba było tego dwa razy powtarzać wygłodniałej gromadce. Darreth podał jeden z kielichów Past, prawie niezauważalnie przesuwając nad nim Kluczem. – Co jest w tym trunku? – zapytała dziewczyna szeptem. – W twoim nic – odpowiedział niewinnym tonem. – A w ich? – nalegała. – Trochę środka wyostrzającego zmysły i potęgującego zdenerwowanie. Taki mały wstęp przed resztą nocy. – Nie umiesz inaczej? – zadrwiła. – Musisz faszerować ich środkami odurzającymi?
68
1053606
Kr aina Koszmaru
– Po pierwsze nie ja, po drugie nie odurzającymi, po trzecie moja magia byłaby gorsza. Po zaspokojeniu pierwszego głodu, przybysze zaczęli spoglądać po sobie. Coś w otoczeniu, czego wcześniej z powodu potrzeb fizjologicznych nie zauważyli, teraz przestało im pasować. W końcu szpakowaty biznesmen wziął na siebie ciężar zadawania pytań. – Dziękujemy wam za gościnę, ale nie chcemy sprawiać kłopotu i wolelibyśmy wyruszyć jak najszybciej w dalszą drogę – powiedział. Darreth zapalił cygaro. Wypuścił powoli dym i rozejrzał się po gościach. Przechylił lekko głowę, jakby wsłuchiwał się w coś za oknem. Po chwili zagrzmiało. Ludzie, rozproszeni po komnacie, drgnęli. Demon uśmiechnął się do własnych myśli. – Jesteście pewni? – zapytał spokojnie. – Tak – odpowiedziała kobieta w dżinsach z niespodziewaną siłą i pewnością w głosie. – Chcemy się stąd jak najszybciej wynieść. I wam radzę zrobić to samo. Tej nocy nie zaznamy tu snu ani wypoczynku. Myślę, że nie jesteście prawdziwymi właścicielami tego budynku. Że należy do czegoś znacznie gorszego. Darreth pokiwał głową z uśmiechem. – Moje gratulacje – rzekł. – Prawie prawidłowe wnioski. Czy mogę zapytać, na jakiej podstawie pani do nich doszła? – Wystarczy się rozejrzeć – odparła. – Popatrzeć na obrazy, książki, wczuć się w atmosferę tego miejsca. Ten zamek zdaje się oddychać. Demon rozejrzał się po otoczeniu, zgodnie z zaleceniem i zaklął szpetnie. Nie widział tego pokoju przed przyprowadzeniem tu gości. Rzeczywiście, kobieta miała rację. Oprócz trochę dziwacznych portretów, których powstanie w takiej, a nie innej formie, można by jeszcze przypisać specyficznemu gustowi rodziny władającej zamkiem, pozostałe przedstawiały głównie egzekucje. Co do książek, to stanowiły swoisty zbiór dzieł na temat czarnej magii, istot niematerialnych i tortur tak fizycznych, jak i psychicznych. Westchnął. Mógł się założyć o cokolwiek, że wystrój pomieszczenia był dziełem zamku. Poczuł wzrastający głód i zniecierpliwienie swego gospodarza. W tej sytuacji wcześniejszy scenariusz zakładający rozpoczęcie akcji we śnie i dający Past szansę na przystosowanie się do nowej roli po prostu odpadał. Darreth wysłał
69
1053606
Rozdział IV
delikatną prośbę o niewtrącanie się do energii uśpionej w murach i otrzymał niechętną zgodę. Spojrzał na swą rozmówczynię. – Zgadza się – przyznał. – Może nie tyle oddycha, co żyje własnym życiem. To nawiedzony zamek. To, co tu mieszka, nie pozwoli wam tak po prostu odejść. Skupił na sobie uwagę wszystkich obecnych. – I nie ostrzegliście nas?! – wykrzyknęła blondyna. Demon pokręcił głową. – To na nic. I tak było za późno. Przynajmniej coś przekąsiliście, a wasze ubrania trochę wyschły. Nie ma powodu do paniki. Zawsze jest tak, że ktoś przeżyje. Gra ma swoje zasady. Zareagowali wszyscy, każdy inaczej: – Gra?! – To znaczy kto? – Do diabła z regułami! – Nie ma powodu do paniki?! – A wy? Darreth uznał za stosowne odpowiedzieć tylko na ostatnie pytanie. – My też w niej bierzemy udział, ale na trochę innych warunkach – wstał i podszedł do najbliższego obrazu. Przez chwilę podziwiał piękno czystego cięcia gilotyny, realistycznie oddanego pędzlem nieznanego artysty. Szedł powoli wzdłuż ściany, aż znalazł się po drugiej stronie zebranych, którzy obracali się, by widzieć go cały czas. Otaksował ich jednym długim spojrzeniem. Zatrzymał wzrok na blondynce uśmiechając się. Założył ręce za plecy. – Zaistniały pewne szczególne warunki, dzięki którym znaleźliśmy się tutaj, a wy dostaliście szansę zwiększenia przeżywalności w takim miejscu jak to. Moja milcząca przyjaciółka bardzo przejęła się waszym losem i dano jej możliwość ocalenia was wszystkich. Musi wykazać tylko trochę sprytu i wytrwałości. Jak na komendę odwrócili się w stronę siedzącej w fotelu dziewczyny. Skinęła im sztywno głową, zbyt wystraszona ewentualnymi konsekwencjami wypowiedzenia tego, co cisnęło jej się na usta.
70
1053606
Kr aina Koszmaru
– Ma na imię Past i tak, wiem, że w tej chwili mnie nienawidzi. Uczucie to cieszy me serce, bo oznacza, że będzie godnym przeciwnikiem w naszej małej rozgrywce. – Waszej rozgrywce? – wyrwało się długowłosemu studentowi. – Tak, Rafaelu. Naszej. Moim zadaniem jest utrudnianie wam życia. Wiem już, kto zginie, kto przeżyje, a kto oszaleje. Past, do dzieła, spróbuj mnie powstrzymać. Dziewczyna wstała gwałtownie. Zanim dotarła do drzwi, rzuciła tylko: – Nie zapomnę ci tego. Past wciskała przycisk za przyciskiem na znajdującej się przed nią konsolecie. Ta część była trudniejsza, bo wymagała ciągłej obserwacji ekranów. Obsługę dźwigni ograniczyła do przesuwania ich z powrotem na pozycje, z których usiłowały się przemieścić. Ledwo nadążała, a nie minęła nawet godzina. Co prawda, dziewczyna coraz częściej łapała się na reagowaniu na sytuacje niestwarzające zagrożenia dla jej podopiecznych, ale strach przed tym, że ten jeden raz bez reakcji może być brzemienny w śmiertelne skutki, skutecznie ją mobilizował. Po następnej godzinie zaczęła odczuwać ból w stale napiętych mięśniach ramion, a jej refleks przytępił się. Po trzech nie zwracała już uwagi na drobiazgi, starając się skupiać tylko na większych zagrożeniach. Zaczęła odczuwać zmęczenie minionego dnia i niechętnie przyznawać rację demonowi. Oczy ją piekły, łzawiły, a ręce omdlewały. Wiedziała, że nie wytrzyma tego tempa do rana, a jeszcze nie wybiła północ. Przestał ją obchodzić strach wędrowców, a nawet mniejsze urazy, których doznawali. Miała chronić ich życie, to będzie to robić. Ale nic ponadto. W końcu nie musieli przyłazić do opuszczonego zamczyska po zmroku. Przyłapała się na winieniu ludzi o to, że nie poszli spać gdzieś w lesie. Wtedy mogłaby spokojnie się wyspać, odpocząć i wreszcie zastanowić, dokąd chce się udać. Westchnęła przesuwając jedną z dźwigni i zapobiegając w ten sposób pożarowi w salonie. Przymknęła zmęczone oczy i oparła się o fotel. W tej chwili usłyszała za plecami stłumiony chichot. Gwałtownie odwróciła się i wbiła nienawistne spojrzenie w intruza. – Trzy godziny przerwy – zakomunikował Darreth stojąc w drzwiach.
71
1053606
Rozdział IV
Dziewczyna wpatrywała się w niego, jakby nie zrozumiała słów. Zdawało jej się, że w mroku za demonem coś się czai. A nawet kilka cosiów. Kiedy dotarło do niej, co powiedział, potrząsnęła gwałtownie głową. W efekcie poczuła zawirowanie. Opadła na oparcie fotela i wykrztusiła: – Nie, nie mogę. W tym czasie ty zrobisz z nimi, co będziesz chciał. A jak nie ty, to to przeklęte miejsce. Darreth ze smutkiem pokręcił głową. – Chciałbym. Ale nie mogę. – Nie możesz?! – pomimo znużenia Past zaintrygowała ta wiadomość. – A to niby dlaczego? Demon przeniósł spojrzenie na ekrany, na których obiekty ich gry właśnie kończyły pospieszną kolację i rozchodziły się ostrożnie do pokoi. Wrócił wzrokiem do Past. – Muszę wrócić do Koszmaru, a mogę to zrobić tylko razem z zamkiem, czyli rano. Z drugiej strony mam obowiązek chronić twoje życie, a jedyną na to metodą jest kontynuacja naszego pojedynku. I tu zaczynają się komplikacje. – A w czym to przeszkadza? Można uznać uśpienie mnie za fortel w grze. – Myślałem o tym – przyznał się niechętnie – ale reguły się zmieniły. Zamkowi spodobały się nasze zmagania, a jego mieszkańcy zaczęli obstawiać, kto wygra. Past parsknęła. Sytuacja stawała się coraz bardziej niesamowita, ocierała się wręcz o granice absurdu. – Coś jeszcze? – zapytała słodkim głosem. – Właściwie tak. Po wniesieniu protestu przez tych, którzy założyli się, że wygrasz, postanowiono wyrównać nasze szanse. Chociaż trochę. Stąd przerwa. Zawieszenie broni, mówiąc inaczej. Jest parę minut po jedenastej. Początek aktu drugiego o trzeciej. Widno robi się między szóstą a siódmą. Powinnaś zażyć snu. Dziewczyna spojrzała na ekrany. Rzeczywiście, nic podejrzanego się na nich nie działo. Powoli wstała i stanęła przed demonem opierając ręce na biodrach i patrząc wyzywająco prosto w jego oczy. – Niby dlaczego mam ci wierzyć? – zapytała.
72
1053606
Kr aina Koszmaru
Przygryzł wargę. Po chwili stali już pośrodku pokoju, który poprzednio wybrali na swoje schronienie. W mroku nadal coś się czaiło. Darreth usiadł w fotelu przy małym stoliku. Past zajęła miejsce naprzeciwko, nie przestając się wpatrywać w jego twarz aż poczuł się nieswojo i odwrócił głowę. – Nie musisz – powiedział w kierunku okna. – Nawet nie powinnaś zważywszy kim jestem. Ale spędziliśmy ze sobą wystarczająco wiele czasu, żebyś zauważyła, że fascynuje mnie mówienie prawdy. Ludzie tak zabawnie na nią reagują. Ostatnie słowa wygłosił już dziewczynie prosto w twarz, patrząc w jej podkrążone, ale nadal ładne, błękitne oczy. Spróbowała przypomnieć sobie ich wędrówkę, dzień po dniu, i w końcu niechętnie przyznała mu rację. – To trochę dziwne jak na demona, nie uważasz? Potrząsnął głową. – Nie. Zasadniczo staramy się trzymać jak najbliżej faktów z jednego powodu. Trudniej się zaplątać we własnych zeznaniach. Dlatego tak rozwinęliśmy sztukę pomijania pewnych spraw i zastępowania drażliwych kwestii eufemizmami. Oraz umiejętność zmiany tematu. Ja po prostu lubię zaskakiwać ludzi samą prawdą, bez otoczek. Bezpośrednio. Zazwyczaj nie wierzą w to, co słyszą, a potem jest już za późno. Podły uśmieszek wypełzł mu na usta. – Poza tym oni będą pilnowali, żebym nie zrobił niczego złego tym obok. Dla dobra własnych zakładów, oczywiście. Z mroku wyłoniło się to, co się w nim czaiło. Były to cztery, nie, pięć postaci. Z tym, że jedna prawie niematerialna. Przed Past stanęły w szeregu, kłaniając się, gdy demon wymieniał ich imiona. – Poznaj naszych gospodarzy – rzekł. – Mamy tu, od lewej, Fito zwanego Skrętkiem… Wymieniony uśmiechnął się, odsłaniając powykrzywiane zęby. Właściwie cały był powykrzywiany, a raczej jakby poskręcany. Wszystkie jego stawy zdawały się mieć możliwość obrotu o 180 stopni i nie zawsze wracały do pozycji przypisanej im u ludzi, co dawało wrażenie obcowania z osobą dotkniętą zaawansowaną formą reumatyzmu. Skrętek był chudy, a jego niesamowicie ruchliwe stawy guzowate i dość duże. Poza tym miał
73
1053606
Rozdział IV
jasnoszare, bystre oczy, sympatyczną twarz (dopóki się nie uśmiechnął) o dużym kartoflanym nosie i burzę jasnych, niesfornych loków. – Stawiałem na ciebie – powiedział chropawym głosem. Następny przybysz sprawiał wrażenie człowieka, co prawda trochę zabiedzonego i bladego, ale zawsze. Był wysoki, ciemnowłosy i żółtooki. Jego pociągła twarz miała wyraz wiecznego smutku, nawet gdy się uśmiechnął ukazując długie kły. Past o mało nie uwierzyła w jego człowieczeństwo i wzdrygnęła się na widok tego szczególnego uzębienia. – To Mauri, jak się łatwo domyślić, zwany Wampirem – kontynuował prezentację Darreth. – Nie mówi zbyt wiele, ale też jest po twojej stronie. Pośrodku moja ulubienica, Robaczek. Kobieta na pierwszy rzut oka wyglądała niegroźnie. Ot, taka sobie siwowłosa dama koło pięćdziesiątki. Po cerze sądząc Indianka. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się Past zauważyła niewielki ruch pod skórą jej przedramion. Po chwili wydostały się stamtąd niewielkie podłużne żuczki, przewędrowały kawałek i z powrotem zanurkowały do swojego schronienia. Robaczek wypluła jednego, który natychmiast podreptał do jej stopy, i powiedziała miłym, łagodnym głosem, kojarzącym się ze staruszką na bujanym fotelu: – Mam na imię Rosa. Myślę, że demon wygra, ale tobie też dobrze życzę, dziecino. Past tylko skinęła, przywołując na twarz uśmiech. Kobieta widocznie przyzwyczajona była do całkiem odmiennej reakcji na swoją osobę, bo odwzajemniła uśmiech z wyrazem zaskoczenia i sympatii w ciemnych oczach. Druga z przybyłych kobiet wyglądała o wiele młodziej i znacznie drapieżniej. Była wysoka i atrakcyjna, o ciemnej skórze, czarnych włosach i oczach. Ubrana w obcisłą bluzkę i krótką spódniczkę mogła być ucieleśnieniem marzeń każdego mężczyzny, gdyby nie to, że co pewien czas odpadała jej jakaś część ciała, by po chwili rozpocząć odrastanie. Straciła właśnie lewą dłoń, wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się przepraszająco. – Jestem Lita, Cząsteczka – powiedziała zakłopotanym głosem. – I też mam nadzieję, że ci się uda. Sporo zainwestowałam i wierzę w ciebie.
74
1053606
Kr aina Koszmaru
– A ja zawsze popieram ciemną stronę – zaszeptało coś w cieniu. Past wytężyła wzrok, ale niczego w ten sposób nie dostrzegła. Dopiero, gdy odwróciła głowę, by spojrzeć kątem oka, zauważyła niewyraźny kształt, jakby rozmazaną plamę, o ton ciemniejszą od panującego w komnacie półmroku. Postać zamrugała żarzącymi się słabo, czerwonymi oczyma i ukazała bardziej materialnie. Coś jak zarys człowieka w pelerynie. Coś, co czai się w mroku i nigdy do końca nie przybiera widocznej formy. – To Orni, Cień – przedstawił niewyraźnego gościa demon. – W ten sposób poznałaś już wszystkich, z wyjątkiem samego zamku. Ale on kontaktuje się poprzez tę piątkę, nie bezpośrednio. Jest sędzią w zakładach i pilnuje, żeby nic nie zakłóciło ich przebiegu. Dlatego możesz odpocząć. Past powoli pokiwała głową. Przez pewien czas przypatrywała się mieszkańcom twierdzy, zastanawiając się nad czymś. W świetle świec zdawali się całkowicie niegroźni, co więcej, sympatyczni. Ale wystarczyło sobie wyobrazić, że jest się zmęczonym wędrowcem, w pustym zamczysku, pośród szalejącej burzy, a poznane właśnie postaci stawały się najgorszym koszmarem. Należało do tego jeszcze dodać substancje, którymi raczono tu gości na powitanie i bezpieczne z pozoru schronienie mogło przeobrazić się dla niektórych w pułapkę, śmiertelną nawet. – Witajcie – powiedziała cicho. – Rozgośćcie się. Chociaż… to przecież wasz dom. Miło was poznać. Zabrakło jej słów, wpatrywała się tylko z niekłamaną fascynacją, jak przybysze siadają wokół niej na podłodze, co było szczególnie ciekawe w wykonaniu Skrętka, gdyż jego prawe kolano nie całkiem chciało go słuchać. – Zwichnąłem kiedyś ten staw – wytłumaczył się – i od tamtego czasu stał się niesforny. Past spróbowała sobie wyobrazić, jak mogło dojść do tego zdarzenia, jednak po trzeciej próbie wyobraźnia odmówiła współpracy pokazując dziewczynie poskręcany język. – Nic ci nie grozi w ich towarzystwie – zapewnił Darreth, o którym prawie zapomniała. Teraz spojrzała na demona z nieprzytomnym wyrazem twarzy.
75
1053606
Rozdział IV
– Czy to znaczy, że chcesz mnie z nimi zostawić? – zapytała, a jej serce ukłuł najlżejszy z możliwych lęków. Przez moment miała wrażenie, że otaczają ją straszydła czyhające na jej życie. – Tak. Idę do Tiny, to ta blondynka. Tym razem obawę zastąpiło ukłucie zazdrości. – Po co? – zapytała trochę zbyt szorstkim tonem. – Opowiedzieć jej bajeczkę i utulić do snu – odparł szyderczo, krzywiąc się przy tym nieznacznie, a wyraz jego oczu mówił sam za siebie. – I przygotować grunt pod przebudzenie. – W piekielnej postaci? – zainteresowała się. – Zwariowałaś?! Nie potrzebuję aż tak wiele od niej, nie będę się narażał na uwielbienie. Past zamrugała. – Myślałam, że to lubisz – rzuciła zjadliwie. – Co? – Uwielbienie. Demon przez chwilę stał zaskoczony, po czym zaczął się cicho śmiać. – Zasadniczo tak – przyznał. – Ale nie tego rodzaju. – A jakiego? – Indywidualnego. Pomyśl chwilę i dojdziesz do wniosku, że miałbym same problemy. Poza tym nie wolno mi jej straszyć do trzeciej. – Straszyć? Darreth był już wyraźnie zniecierpliwiony. – Przypomnij sobie własną reakcję, gdy pierwszy raz mnie zobaczyłaś takiego, jakim jestem. Na razie. Zdematerializował się zostawiając Past z gromadką mieszkańców zamku. Fito, Mauri i Lita przysypiali na podłodze, Rosa coś żuła, a Orni po prostu był. Pilnowali, żeby nie zrobiła czegoś, co przeważyłoby szalę zwycięstwa na rzecz śpiących. Wstała z westchnieniem i przeszła w stronę łóżka. Zanim zniknął, demon przemienił jej balową suknię w koszulę nocną. Odsunęła kołdrę, usiadła i zamyśliła się. – Kto pilnuje Darretha? – zapytała. – Zamek – wyszeptał Cień. – Nikt z nas nie ma wystarczającej siły przeciwko Noszącemu Klucz. Westchnęła. To musiało wystarczyć.
76
1053606
Kr aina Koszmaru
– W takim razie dobranoc. – Śpij spokojnie. – Słodkich snów. – Co to jest wesołe miasteczko? Miły, aksamitny, całkowicie nieznany głos wyrwał dziewczynę ze snu. Przetarła oczy i rozejrzała się. Na fotelu, przystawionym teraz do łoża, siedział Mauri i nerwowo skubał połę czarnego surduta, w który był ubrany. Wampir musiał być bardzo nieśmiały, bo patrzył na swoje palce, a wyraz jego twarzy mówił, że żałuje zadanego pytania. Najchętniej by się skrył w mroku, ale obarczono go zadaniem obudzenia Past. – Nie wiem – odrzekła. – Może takie małe miasto, gdzie mieszkają sami radośni ludzie? Mauri pokręcił głową. – Nie, to określenie miało inne znaczenie i tamci – wykonał nieokreślony ruch głową – je znali. Ale ich nie mogę zapytać. Smutek wampira poruszył dziewczynę. Zastanowiła się przez chwilę. – Może demon będzie wiedział? – zasugerowała. Sugestia, jak na skrzydłach wiatru (albo nietoperza) dotarła do Cienia towarzyszącego Darrethowi. Orni zmaterializował się trochę bardziej niż zwykle i wyszeleścił: – Co to jest wesołe miasteczko? Demon nie przestawał mieszać drinka, którego właśnie sobie przygotowywał, starając się sformułować odpowiedź, którą mieszkańcy zamku mogliby zrozumieć. Skończył, upił łyk i wyjaśnił: – Takie miejsce, na świeżym powietrzu, gdzie ludzie przychodzą dla rozrywki. Są tam takie specjalne konstrukcje z ruchomymi częściami wykorzystywane do przemieszczania się we wszystkich kierunkach, niekoniecznie na raz, dość szybko. Wzbudza to u ludzi podekscytowanie, lęk, sensacje żołądkowe, zawroty głowy i stan radości, czasem euforii. Czemu pytasz? Cień pokręcił tym, co mogło uchodzić za głowę. – Chyba to nie to. Jeden z obiektów naszych zakładów porównał zamek do wesołego miasteczka, ale nie widzę związku.
77
1053606
Rozdział IV
– A, o to chodzi. Miał pewnie na myśli zamek strachu, do którego chodzą dzieci, żeby się pobać. Stanowi jeden z elementów miasteczka. Porównanie jest takie jak bryzy do trąby powietrznej. Tam wiadomo, że nic dzieciakom nie grozi. – Ale zasada jest ta sama – zamyślił się Orni. – I tu i tam chodzi o strach. Darreth skinął z roztargnieniem. – Tak, ale nie sądzę, że dałoby się was nakarmić, gdybyście mieli do dyspozycji siłę obaw dzieciaków w zamku strachów. Swoją drogą, ciekawe indywidua tu mamy. Myśleć o was jak o wesołym miasteczku… Trzeba będzie coś z tym zrobić. Dochodzi trzecia, wracamy do zabawy. Zgodnie z zapowiedzią demona, przerwa na odpoczynek skończyła się punkt trzecia nad ranem. Ciemne, deszczowe chmury zasnuły niebo nad zamkiem, tak, że nie było widać ani księżyca, ani najsłabszego nawet światła gwiazd. Ku miłemu zaskoczeniu, Past czuła się całkiem wypoczęta, pomimo bardzo krótkiego czasu, który spędziła w objęciach snu. Rześka zasiadła przed ekranami. Posłała Darrethowi promienny uśmiech. – Tym razem nie pójdzie ci już tak łatwo – powiedziała wyzywająco. – Wiem, jak to działa i nie zasypiam. Wszyscy doczekają świtu. Demon odpowiedział uśmiechem. – Nigdy w to nie wątpiłem – odparł. – Nie jestem tylko nadal pewien, w ilu kawałkach. Rzuciła w niego pustym kubkiem po kawie, który trzymała w ręku. Uchylił się i ukłonił. – Do dzieła, moja pani – rzekł lekko tylko złośliwym tonem, oczy mu błyszczały. W jakiś sposób Past wyczuła zbierającą się wokół moc. – Wczoraj ciekawił cię los Tiny, to może zaczniemy od niej. – Dobrze, mój panie – odpowiedziała, starając się dopasować do stylu wypowiedzi swego przeciwnika. – Czy tym razem zamierzasz zostać tutaj? Darreth uśmiechnął się. Gra nabierała rumieńców. – Na razie. Dopóki nie będę musiał odejść gdzie indziej. Mam nadzieję, że moje towarzystwo nie jest ci aż tak niemiłe.
78
1053606
Kr aina Koszmaru
– Skądże znowu – zatrzepotała rzęsami. – Rozgość się, proszę. Myślę, że obecność naszych przemiłych gospodarzy nie będzie ci w niczym wadziła. Może kawy? – Poproszę. Nalała ciemnego płynu ze stojącego pod ścianą termosu do plastikowego kubeczka. Demon skrzywił się i zamienił tę prowizoryczną zastawę w subtelnie zdobioną porcelanę. – Lubisz życie w luksusie – zauważyła. – Pochodzę z piekielnej arystokracji, pamiętasz? Ale czas nagli. Przystąpmy do budzenia naszych maskotek. Głęboki dźwięk dzwonów rozległ się w całym zamku. Śpiący dotąd ludzie odzyskiwali przytomność. Niektórzy, jak studenci, powoli i z ociąganiem, inni, jak biznesmen i ruda kobieta, od razu stali się czujni. Monotonne bicie dzwonów przeciął nagły przeraźliwy wrzask Tiny. Na jej posłaniu coś, co z początku mogło uchodzić za sobowtóra Darretha, starzało się i brzydło w oczach. Zjawa wyciągnęła pomarszczoną, trzęsącą się rękę ku dziewczynie i odsłoniła w obleśnym uśmiechu zepsute zęby. Tina wyskoczyła z łóżka i, wciąż krzycząc, wybiegła na korytarz w samej tylko koszulce. Wpadła prosto na pozostałych turystów, zaalarmowanych hałasem. Złapała stojącego najbliżej, ogolonego na łyso studenta i pociągnęła za sobą do komnaty. Reszta także weszła do środka. Po zjawie jednak nie było już śladu. No, może oprócz zielonego śluzu na prześcieradle. Cała piątka zebrała się wokół łóżka, aby obejrzeć i skomentować dziwne zjawisko. Co prawda, nie ustalili jego pochodzenia ani natury, ale doszli do wniosku, że powinni trzymać się razem. Po podjęciu tej niezwykle ważnej i wielce niewygodnej dla demona decyzji cała grupa skierowała się do kuchni celem znalezienia wczesnego śniadania. Uzgodniono, że posiedzą tam i zaczekają do świtu, może nawet zdrzemną się na raty. – Zaczynają myśleć – powiedziała Past. – Pewnie przeżyją. Darreth spojrzał na nią przeciągle. – Ty mnie nie prowokuj – odrzekł – bo wszyscy skończą w kawałkach. Co prawda, byłoby to odstępstwem od zasad, ale dałoby się zrobić. Pamiętaj o jednym – myślenie nie jest najlepszym sposobem na przeżycie w ekstremalnych warunkach, szczególnie gdy nie ma na nie czasu…
79
1053606
Rozdział IV
Sufit bez żadnego widocznego powodu wybrzuszył się, odgradzając idących przodem biznesmena i długowłosego studenta od pozostałych. Podłoga przed nimi zapadła się, a ściana po lewej zniknęła. Powoli dwa z trzech zjawisk (wybrzuszenie i dziura) zaczęły się do siebie przybliżać, kierując mężczyzn ku nowo powstałemu otworowi. Jak można się było spodziewać, przeszli przezeń, a ściana za nimi wróciła na swoje miejsce. Sufit i podłoga zresztą też, pozostawiając pozostałą trójkę w stanie kompletnego zaskoczenia. Zaczęli rozglądać się bezradnie, dotykać ścian i wołać zaginionych towarzyszy. W końcu poszli dalej w stronę kuchni licząc na spotkanie całej grupy na miejscu. -…albo nie ma niczego, co można by rozsądnie wyjaśnić – dokończył demon. – Nazywasz to niczym?! – wykrzyknęła Past, która nie zdążyła przeciwdziałać rozdzieleniu swoich podopiecznych. – Zgadza się. To, co widzieli, to tylko iluzja. Popatrz na ten sam korytarz teraz. Spojrzała. Prosty sufit, prosta podłoga, kamienne ściany z drewnianymi drzwiami dokładnie w miejscu, w którym zniknęli student i biznesmen. Pokręciła z niedowierzaniem głową. – Nie spałeś, prawda? – zapytała podejrzliwie. – Wszystko sobie przygotowałeś? – Nie. Powiedziałem ci prawdę, że nie mogę nic zrobić w czasie przerwy. – Jakoś ci nie wierzę. Wzruszył ramionami. – Nie musisz – a widząc jej zagniewaną twarz, dodał: – Zaplanowałem. Zadowolona? – Szuja – rzuciła. Ukłonił się. – Dziękuję za kawę. Pójdę sobie już, żebyś miała szansę się skoncentrować na zadaniu. Zniknął i po chwili zmaterializował się w kuchni, do której zmierzało troje z pięciorga wędrowców. Pomachał do Past, po czym usiadł przy stole i czekał.
80
1053606
Kr aina Koszmaru
Dziewczyna przeszukała wzrokiem ekrany. Odnalazła zagubionych w bocznych korytarzach mężczyzn i, za pomocą strzałek wskazała im drogę, którą powinni pójść, by połączyć się z resztą grupki. Z początku wahali się, ale że nie mieli zbyt wielkiego wyboru (skutecznie blokowała inne przejścia), podążyli w końcu za zostawionymi im znakami. Co okazało się błędem. Wielkim błędem. Rozzłoszczonym wielkim błędem. Kierując mężczyzn do kuchni, Past wybrała najkrótszą i, jak się zdawało, pustą drogę. Wiodła ona przez kilka korytarzy do pomieszczeń dla służby na zapleczu. Stamtąd przez mały, ciemny dziedziniec wprost do bocznych drzwi spiżarni. Teraz obaj wycofywali się bardzo ostrożnie z odsłoniętej przestrzeni. W środku spotkali bowiem słusznych rozmiarów wilka, co prawda najedzonego, ale bardzo, bardzo rozzłoszczonego przymusową niewolą. Teraz cofali się, a bestia warcząc i obnażając kły zbliżała się coraz bardziej. Korytarz, którym weszli na dziedziniec, znajdował się po lewej stronie, a za ich plecami była tylko kamienna ściana. Sytuacja wyglądała na beznadziejną. Past rozpaczliwie szukała rozwiązania, przesuwając dźwignie i uderzając w przyciski. Nic z tego. – To prawdziwy zwierzak – dobiegł ją zza pleców stłumiony komentarz Robaczka. Mieszkańcy zamku obserwowali całą scenę z napięciem. – Może byście mi pomogli?! – wybuchła. Szmer cichej narady, a potem smutny głos Skrętka: – Nie wolno nam. Wilk zbliżał się, jego przyszły posiłek drżał ze strachu, a ich duch opiekuńczy załamywał ręce. Zwierz szykował się do skoku, mężczyźni skulili się w sobie, a Past w desperacji zawołała demona. Darreth uniósł głowę znad kuchennego stołu, przez moment patrzył nieprzytomnym wzrokiem w powietrze przed sobą, a potem wstał gwałtownie. Pojawił się na placyku między spiżarnią a zapleczem dokładnie w momencie, gdy wilk poderwał się do skoku, a na szyi zwierza wylądowała ruda kula futra. Całkiem spora ruda kula futra. Niestety, o wiele mniejsza od atakowanego stworzenia. Demon stał chwilę zaskoczony, po czym otrząsnął się i posłał zaklęcie wzmacniające mniejszego z dwóch walczących. Ku narastającemu zdumieniu Darretha,
81
1053606
Rozdział IV
jego magia odbiła się od wydającej przeszywający miauk futrzanej kuli i uderzyła w drewniane drzwi. Te natychmiast wzbogaciły się o stalowe okucia. Demon wzruszył ramionami i spróbował osłabienia wilka. Tym razem jego starania przyniosły pożądane efekty. Wielobarwna masa kłaków przeturlała się kilka razy w poprzek dziedzińca i znieruchomiała. To, co było wilkiem, leżało teraz bezwładnie jak sterta szmat, krwawiąc coraz słabiej z przegryzionego gardła, a to, co okazało się dużym kotem, siedziało obok i chłeptało krew pokonanego. Spod ściany dochodziły odgłosy gwałtownego opróżniania żołądka. – Co to jest? – zapytał Darreth patrząc wprost w kamerę i wskazując kota, który skończył pić, stracił całkiem zainteresowanie martwym przeciwnikiem i najspokojniej na świecie mył sobie przednią łapę. Demon zrozumiał, że nie usłyszy odpowiedzi w miejscu, w którym stał, złapał więc za kark zdumionego i gwałtownie protestującego zwierzaka i przeniósł się do pomieszczenia kontrolnego. Tam puścił swój bagaż na ziemię, jednocześnie zamykając mu drzwi przed nosem, co spowodowało gniewne miauknięcie, i powtórzył pytanie. – Kot – odpowiedział z wahaniem Mauri. – Wampir. – Kot-wampir, tak? Tyle sam zauważyłem. Możecie mi wyjaśnić, co on tu robi? Mieszkańcy zamku wymienili niepewne spojrzenia. W końcu Mauri, jako że już się odezwał i z natury był przyniesionemu zwierzęciu najbliższy, podjął się wyjaśnienia: – Mieszka z nami, ale nie jest taki jak my. Nie porozumiewa się z nami. Ani z zamkiem. Jakoś się karmi, czasami straszy ludzi, czasami im pomaga. Nikt nie wie, skąd się przybłąkał. Zazwyczaj nie miesza się do naszych spraw, a my mu pozwalamy łazić własnymi ścieżkami. Lubi krew, ale innym żarciem nie gardzi. To w zasadzie wszystko, co o nim wiemy. Darreth przyglądał się kotu uważnie, a kot jemu. Zwierzak był ogniście rudy, pręgowany i wręcz niewiarygodnie symetryczny, od czubka nosa aż po koniuszek ogona. Mógł ważyć tak około dziesięciu kilogramów. Bursztynowe oczy patrzyły na demona z wyrzutem. – Nieźle go karmicie – orzekł Darreth. – Ale nie przynależy do tego świata. A ściślej – do żadnego z przenikających się tu światów. A jeśli nie jest z Koszmaru ani z Ziemi, to skąd?
82
1053606
Kr aina Koszmaru
Spojrzał na kota jeszcze raz, koncentrując moc. Nie działała. Westchnął. – Jest odporny na magię, ale nie należy do piekielnej menażerii – kontynuował. – Dziwne. Zawsze atakuje wilki? Pytanie zaskoczyło zgromadzonych. – Nie – odpowiedziała Lita po chwili namysłu. – Właściwie nigdy nie polował na nic większego od siebie. Demon zamyślił się. Po chwili złapał kota za grzbiet, uniósł do góry, obejrzał ze wszystkich stron, w końcu wziął go na ręce. Pełen wdzięczności za przygarnięcie, zwierzak wbił zęby w dłoń Darretha. Ten tylko spojrzał na niego i, zmieniając kształt ręki, wysunął ją spomiędzy zaciśniętych szczęk. Kot prychnął gniewnie, ale nie usiłował się wyrwać. Kręcąc z niedowierzaniem głową, demon przeniósł ich obu z powrotem na mały dziedziniec, gdzie leżały zwłoki wilka. Kot natychmiast wyrwał się i przysiadł pod ścianą, z nastroszonym futrem, szeroko otwartymi oczyma i odsłoniętymi zębami. Mięśnie miał spięte do skoku. Darreth zignorował go na razie i podszedł do trupa. Obejrzał wilka dokładnie, systematycznie klnąc. Gdyby nie niezwykłe zachowanie rudego futrzaka, przegapiłby oczywiste fakty. Bestia nie pochodziła z Ziemi, nawet nie zabłąkała się do zamku w Koszmarze czy jakimś innym odwiedzanym wymiarze. Była ucharakteryzowanym psem piekielnym. A to powodowało komplikacje. Poważne komplikacje. Niestety, było już za późno, by wykryć, kto wysłał to stworzenie. Kimkolwiek jednak był zamachowiec, demon nie podejrzewał go o przypadkowe umiejscowienie zasadzki w zamku. Ani tym bardziej o pozwolenie piekielnemu psu na samodzielne wycieczki. Zbyt cenne były to stwory i zbyt trudne do wyszkolenia, by puszczać je samopas. Co prawda istniały dzikie ich odmiany, ale nie posiadały zdolności przemieszczania się między wymiarami. Ten właśnie fakt przekonał Darretha, że jego osobista gra weszła już na wyższy poziom trudności. Westchnął. Nie wiedział, kto jest przeciwnikiem, musiał wędrować pieszo przez różne krainy, a mocy uwięzionej w Kluczu nie znał, nie ufał i bał się uwalniać. Po raz kolejny pożałował swojej pochopnej decyzji poszukiwania Klejnotu Władcy Demonów. Jaki był głupi myśląc, że wystarczy znać lokalizację i włożyć w poszukiwania trochę wysiłku!
83
1053606
Rozdział IV
Teraz dopiero dotarło do niego, że od chwili nawiązania kontaktu z Kluczem właściwie nie miał wyboru. Wspomniał przymus doświadczony przy ostatniej Bramie i zrozumiał, że powód ukrycia insygniów piekielnej władzy mógł być poważniejszy niż to oficjalnie głoszono. Powoli pojmował, że stał się niewolnikiem sił potężniejszych i starszych od jakiegokolwiek demona. A wiedza ta zmroziła mu krew w żyłach. Stał oszołomiony tym nagłym olśnieniem nad martwym ciałem piekielnego psa i planował dalsze kroki. Klucz lekko zabłysnął. Nagle Darrethem owładnął szaleńczy śmiech. Co prawda musiał postępować zgodnie z wolą Klucza, a potem pewnie poddać się władzy Klejnotu, ale tak naprawdę dawało mu to więcej wolności i potęgi niż kiedykolwiek. Sięgnął pamięcią do lekcji historii. Tak jak podejrzewał, czasy monarchii były najlepszymi w dziejach Piekła, to demokracja rozsadzała je od środka. A i żaden z Szatanów, z tego, co było wiadomo, nie zdawał się być specjalnie niezadowolony ze stanu rzeczy. Kopnął ścierwo. Nie było żadnym zagrożeniem. Skończy sprawy tutaj w zamku i ruszy dalej, po władzę i moc. W kuchni tymczasem zdążyli zgromadzić się wszyscy podróżnicy. Darreth zajrzał do środka, uśmiechnął się złośliwie i dodał trochę magii halucynogennej do przygotowywanych przez nich potraw. Usiadł na dziedzińcu i czekał aż ta zacznie działać. Potem wystarczyło odpowiednio ukierunkować zwidy, aby wszystko stało się prostsze. Kot zbliżył się nieufnie, gotowy szybko wrócić na swoje miejsce pod ścianą. Demon wyciągnął do niego rękę i zwierzę cofnęło się, by chwilę później delikatnie ją obwąchać i podejść bliżej. Stanął przy siedzącym i, ku jego wielkiemu zdumieniu, po prostu przewrócił się na bok i zasnął cicho pomrukując. Darreth zmienił kształt dłoni i podrapał kota pazurami pod brodą. Zwierzak nawet nie otworzył oczu, tylko wyciągnął głowę nadstawiając szyję do dalszych pieszczot. Przy tej czynności zastała ich Lita. – Może zostałabyś z nami? – Skrętek usiadł obok Past. Dziewczyna, zaskoczona, spojrzała na niego i ostrożnie zapytała: – Mówisz w swoim imieniu?
84
1053606
Kr aina Koszmaru
– Nie. To propozycja zamku – a widząc jej rozczarowaną minę, szybko dodał: – To znaczy nie do końca tak. Wszyscy cię polubiliśmy i chcemy, żebyś z nami zamieszkała, ale tylko zamek może o tym zdecydować. Zastanowiła się. – Co się stanie, gdy odmówię? Fito wzruszył ramionami. – Pójdziesz sobie z demonem, a nam będzie smutno. – Tak po prostu? Pokiwał głową. – A jeśli zostanę? Skrętek się rozpromienił. – Niczego ci nie braknie. Obmyśliliśmy plan. Nie będziemy już działać tak, jak dotychczas. Wiemy, że nie chcesz, żeby ludziom się coś złego działo. Zamek zmieni trochę swoją konstrukcję i będziemy jeździć po Ziemi jako ruchomy zamek strachu. Najrealniejszy i najstraszniejszy. Przeliczyliśmy, że mniejszy lęk, ale w częstszych dawkach całkowicie zaspokoi nasze potrzeby. Emanowały z niego wielka duma i samozadowolenie, gdy to mówił. A gdy się uśmiechnął, nawet jego zęby ułożyły się w prosty rządek. – No dobrze – powiedziała Past. – Załóżmy, że to się uda. Jaką rolę dla mnie przewidzieliście? – Byłabyś naszym przedstawicielem na zewnątrz. Wiesz, nie wyglądamy zbyt reprezentacyjnie i moglibyśmy wzbudzać niezdrową ciekawość. Ustalałabyś wszystkie potrzebne sprawy z ludźmi, witałabyś gości, no i kierowałabyś akcją. W końcu znasz ich lepiej niż my. Pokręciła głową. – Nie chcę cię rozczarowywać, ale nie znam Ziemi, nigdy tam nie byłam. Nie przydam wam się na wiele. Pamiętam tylko Krainę Baśni. Skrętek wsłuchiwał się w coś przez chwilę posmutniały. W końcu znowu się uśmiechnął. – To nic – rzekł radośnie. – Zamek mówi, że to nawet się dobrze składa, bo będziesz mogła obserwować ludzi bez uprzedzeń i łatwiej odkryjesz ich lęki, bo nie będą cię dziwić. A wspomnienia z Krainy Baśni dają ci dobry wgląd w to, co można zamienić w straszydła. To jak, zostaniesz?
85
1053606
Rozdział IV
Dziewczyna zamyśliła się. Właściwie nie było powodów, dla których to miejsce miałoby być gorsze od innych. Przynajmniej znała jego mieszkańców, podczas gdy Ziemia jawiła jej się jako bardzo skomplikowany świat. Był tylko jeden problem. – A co z Darrethem? – zapytała. – Masz do mnie jakąś sprawę, Cząsteczko? – zapytał demon, nie przestając drapać kota. Kobieta podeszła bliżej. Przemówiła zniekształconym głosem, bo jej nos właśnie odrastał. – Podoba ci się? – wskazała mruczącego futrzaka, który spojrzał na nią przelotnie i znów zamknął oczy. – Podoba. Ja jemu chyba też. A co? – Chcesz go? – Jeśli ze mną pójdzie – Darreth uważnie przyjrzał się Licie. – Czemu służą te pytania? Kobieta zmieszała się. Zazdrościła Fito – on miał do czynienia z człowiekiem. Nie wiedząc, jak rozmawiać z demonem, wybrała wersję najbezpieczniejszą. – Zamek chciałby złożyć ci propozycję. – Może to zrobić bezpośrednio. Zmieszała się jeszcze bardziej. – Tak, wiem, ale chcieliśmy, żebyś wiedział, że nasza gromadka też tego pragnie – wyrzuciła z siebie jednym tchem. Darreth pokiwał głową. Otrzymał potwierdzenie od energii przepełniającej budowlę. – Dobrze. Słucham. Jakiegoż to waszego pragnienia mógłbym nie chcieć spełnić aż tak bardzo, że boicie się o to zapytać? Lita usiadła. Pogłaskała kota, na co ten gniewnie fuknął i przeniósł się na kolana demona, co zostało powitane słabym uśmiechem i dalszym drapaniem. – Przemyśleliśmy nasze funkcjonowanie i doszliśmy do wniosku, że dotychczasowe metody na niewiele się zdają. Ci studenci tutaj podsunęli nam pewien pomysł. Zostaniemy na Ziemi i będziemy straszyli ludzi jako
86
1053606
Kr aina Koszmaru
coś w rodzaju przeklętego zamku. Strach dawkowany w małych ilościach, ale często na pewno nas nasyci. – To dlatego pytaliście o wesołe miasteczko – domyślił się. – Może się wam uda. Jeśli nie, to zawsze możecie wrócić do wcześniejszej egzystencji. Ale nadal nie widzę powodu twojej wizyty. Chyba że chcecie, żeby wam pomóc w rozkręceniu interesu. A tego nie mogę zrobić. Po prostu nie mam czasu. – Nie – zaprzeczyła kobieta. – Chociaż byłoby to dobre rozwiązanie, to nie braliśmy go pod uwagę ze względu na tę rzecz, którą nosisz na ręku i która wiedzie cię sobie znanymi ścieżkami. – Więc o co chodzi? Chwila milczenia. – O Past – wyszeptała Cząsteczka. Darreth zamrugał szybko i spojrzał z zaskoczeniem na swoją rozmówczynię. – O Past? – powtórzył. – Nie rozumiem. – Chcielibyśmy, żeby z nami została. Wiemy, że nie może wrócić tam, skąd przyszła i że szuka swojego miejsca w świecie. Damy jej możliwość poznania Ziemi bez ryzyka głodu czy bezdomności. A ona pomoże nam w kontaktach z ludźmi. Gdy pierwsze zdumienie i nagłe poczucie straty minęły, demon rozważył propozycję. Właściwie nigdy nie myślał o tym, co zrobi z dziewczyną, gdy już odnajdzie Klejnot. Mógłby znaleźć jej miejsce w Piekle lub urządzić wygodne życie na Ziemi. Nie przeszkadzała mu. Jak dotąd. Przypomniał sobie, że teraz, za sprawą piekielnego psa, sprawy się skomplikowały, a jego wyprawa pewnie stanie się bardziej niebezpieczna niż dotychczas. Past mogłaby stać się niepotrzebnym obciążeniem i w którymś momencie musiałby się jej pozbyć. A nie byłby wtedy w stanie zagwarantować jej bezpieczeństwa, nie wspominając o wybraniu odpowiedniego świata do życia. Od tej strony patrząc propozycja zamku była atrakcyjna. Natomiast z innego punktu widzenia dziewczyna stanowiła interesujące towarzystwo i chciał zatrzymać ją przy sobie jak najdłużej. Intrygowała go. I miał wobec niej dług… Nie, już nie miał. Spojrzał prawdzie w oczy i stwierdził, ku własnemu zaskoczeniu, że polubił Past bardziej niż by tego pragnął. Pociągało go coś w niej. A nie
87
1053606
Rozdział IV
powinno, nie u istoty innego niż piekielne pochodzenia. I właśnie dlatego się zdecydował. – Biorę kota – powiedział stanowczo. Lita drgnęła i westchnęła z ulgą. – Jesteś pewien? – Tak. Ma jakieś imię? – Wołaliśmy go Kiciuś, ale potem urósł i utył i Orni przechrzcił go na Dywana. Jako ostrzeżenie. Wiesz, jak przybierze jeszcze na wadze, to zrobimy z niego dywanik pod łóżko. Moim zdaniem mało dowcipne. Bądź co bądź nie reaguje na żadne imię, jak to kot. – Dywan – wyszeptał demon. Kot uniósł łebek i spojrzał na niego zdziwiony. – Pójdziesz ze mną? Ciebie chyba nikt nie pytał o zdanie, co? Darreth spojrzał na Cząsteczkę. – A tak swoją drogą, czy ktokolwiek zapytał Past o zgodę? – Tak – dobiegło go od strony drzwi do pomieszczeń służby. – Powiedziałam, żeby dowiedzieli się, co o tym sądzisz. Dziewczyna stała tam i wodziła niepewnym wzrokiem od demona do zwierzaka i z powrotem. – Zgodziłem się – powiedział Darreth. – Pod warunkiem, że ty tego chcesz. Chcesz? Milczenie. Kryjące zaniepokojenie i zażenowanie. Lita po cichu wycofała się i zostali na placyku sami. Past podeszła i usiadła naprzeciwko demona. Pogłaskała kota, który pozwolił jej na pieszczotę. Rozejrzała się. – Gdzie trup? – zapytała. – Przeniosłem go na zewnątrz – odrzekł krztusząc się ze śmiechu. – Co w tym zabawnego? – Zmiana tematu. Przez chwilę poczułem się jak w domu. – Jesteś daleko od swoich rodzinnych stron, prawda? – Może nie tak bardzo, jeśli moje domysły są słuszne. Ale wróćmy do pytania. Chcesz tu zostać? Patrzyła na niego z zakłopotaniem. Nie podejrzewała, że to może być tak trudne. Nie chciała go opuszczać. Był jedynym znanym jej elementem otoczenia i, wbrew zdrowemu rozsądkowi, jedyną istotą, której mogła zaufać. Poza tym czuła do niego sympatię. Sympatię… czy tylko? Nie chciała się nad tym zastanawiać.
88
1053606
Kr aina Koszmaru
– Tak i nie – odpowiedziała z pewnym ociąganiem. – Boję się nieznanego. Na twarzy Darretha odmalowało się niedowierzanie. – Ty boisz się nieznanego?! Pozwól, że ci przypomnę, że poszłaś w świat z demonem. Zostawiłaś wszystko, co znałaś, zamieniając to na bardzo niepewną przyszłość. Nie rozumiem. Czyżbyś chciała kontynuować tę wędrówkę? Co jest w niej lepszego niż tutaj? Spojrzała Darrethowi prosto w oczy. – Ty – wyszeptała. – Ciebie znam. Wiem, że nie pozwolisz mnie skrzywdzić. Demon zaśmiał się. – Mylisz się – już wypowiadając te słowa wiedział, że kłamie. – Ja mam swój cel, do którego dążę. Po trupach, jeśli to konieczne. Może i nie chciałbym, żeby stało ci się coś złego, ale nie broniłbym cię za wszelką cenę. Pamiętaj o tym, co mówiłem ci na pustyni. Śmierć dla mnie jest tylko stanem przejściowym, dlatego nie dbam zbytnio o ludzkie życie. Wyznacznik moich działań to skuteczność. Nie posiadam skrupułów czy sumienia. Jestem wcielonym złem. Jeśli to zrozumiesz, to ten zamek wyda ci się bardzo bezpiecznym miejscem. Zepchnął delikatnie kota z kolan i wstał. Podał dłoń dziewczynie, która podniosła się powoli. – Nie zrozumiem – powiedziała cicho. – Nie chcę. Znam cię innego. Ale wiem, że powinnam tu zostać. Nie chcę ci zawadzać w dalszej drodze. Wzruszył ramionami. – Jak chcesz. Ważne, że się zdecydowałaś. Rano zamek przeniesie się na chwilę do Koszmaru, by mnie tam wysadzić, a później wróci na Ziemię i rozpocznie nowe życie z twoją pomocą. Powinnaś się przespać, bo będą chcieli zacząć jak najwcześniej. Pokręciła głową. – Powinnam wrócić na wieżę. – Nie trzeba. To już odwołane. A szkoda, takie ciekawe halucynacje przygotowałem. Zachichotał.
89
1053606
Rozdział IV
– Przemieniłem je w koszmary – dokończył, a Past spojrzała na niego z naganą. Dopiero, gdy przeniósł ich oboje do zajmowanej wcześniej komnaty, zrozumiała. – Czy to znaczy, że wszyscy przeżyją? Darreth uśmiechnął się zagadkowo i potwierdził. – To, że nie cenię zbytnio ludzkiego życia, nie znaczy, że znajduję upodobanie w jego odbieraniu. Mielibyśmy wtedy bardzo mało pensjonariuszy, a tak to im dłużej żyją, tym większe szanse, że zasłużą sobie na Piekło. Dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem. – Pensjonariuszy? – Wybacz. Piekielny żargon. Ale w sumie tym są. Przebywają u nas jakiś czas i idą do następnych wcieleń. Każdy dostaje osobną kurację leczącą z chorób toczących dusze, a potem dalej, koło musi się toczyć, przedstawienie musi trwać i takie tam. Zamrugała. – Nabierasz mnie. – Nie. Widzisz, nawet ty nie wierzysz w prawdę, gdy ją słyszysz. Myślałaś, że Piekło jest takie, jak przed wiekami? Z kotłami pełnymi smoły, widłami i ogoniastymi diabłami? No, może to ostatnie jest prawdą. Ale reszta to przeżytek, bajki dla dzieci. Rzeczywistość jest o wiele gorsza. Każdy dostaje takie piekło, na jakie zasłużył. Zależne od czynów za życia. Powiedzmy, że przyczyniamy się do częściowego oczyszczenia karmy, serwując w skondensowanej formie to, co na Ziemi trwałoby kilka żywotów. – Co w takim razie robi Niebo? Demon wzruszył ramionami. – Nie wiem, nie byłem. Myślę, że wyrównują bilans w drugą stronę. Dają gościom tyle dobrego, żeby ci mogli wrócić na Ziemię. Nagrodę, która byłaby nie do zniesienia w ludzkim wcieleniu. Albo tak rozciągnięta w czasie, że zniszczyłaby równowagę. – Dlaczego więc na Ziemi ludzie nie rodzą się całkowicie równi? – Bo nie wszystko da się do końca oczyścić. Sami muszą osiągnąć złoty środek, by wreszcie uwolnić się spod naszego wpływu. Zdarza się też, że
90
1053606
Kr aina Koszmaru
przesadzimy. Jesteśmy tylko stacjami przesiadkowymi, robimy swoje, ale nie mamy monopolu na nieomylność. – Cynik. Uśmiechnął się. – Tak. Nie pierwszy raz mi to mówisz. Zarumieniła się na to wspomnienie. Wciąż trzymała jego dłoń w swojej. Teraz drugą dotknęła delikatnie jego policzka. – Zmienisz postać? – poprosiła nieśmiało. Pochylił głowę tak, że niemal stykali się czołami. – Nie ma mowy – powiedział powoli, ale stanowczo. – Może kiedyś, jak już poznasz zwykłych mężczyzn. – Myślisz, że nie znam?! – obruszyła się. – Nie, tego bym nie podejrzewał – na wargi wypełzł mu ironiczny uśmieszek. – Ale Ziemia to nie Kraina Baśni, gdzie masz do czynienia z produktami ludzkiej wyobraźni. – Ty… Położył palec na ustach i mrugnął do dziewczyny. – Ciii. Nie denerwuj się od razu. Też byłbym ciekaw na twoim miejscu. Na swoim zresztą też jestem. – Ty? – zdziwiła się. – Przecież wystarczy, że zmienisz się w człowieka… – Właśnie nie. Jesteśmy całkowicie niewrażliwi na własny urok, i to niezależnie od przybranej postaci. Zmiennokształtność co prawda urozmaica nam pewne dziedziny życia, ale pod tym względem nie pomaga. Wyprostował się. – Mogę mieć do ciebie prośbę? – zapytał już normalnym tonem. – Jaką? – Potrzebuję kawy. Inaczej usnę. Zaśmiała się nerwowo. Na stoliku zamigotał porcelanowy serwis, ale zniknął, gdy tylko Darreth uniósł lekko rękę z Kluczem w niemej groźbie. Na szczęście Past nie zauważyła ani jego gestu ani nieudanego zamiaru zamku, by im ułatwić życie. Spojrzała za to na demona z przekorą. – Przy całej swojej magii i tej błyskotce, którą zdobyłeś z takim trudem, musisz parzyć sobie kawę jak zwykli ludzie?
91
1053606
Rozdział IV
– Żeby miała odpowiedni smak i działanie, tak – potwierdził strapiony, czym naraził się na następny wybuch wesołości dziewczyny. – Niech ci będzie. Ale może być zimna zanim ją tu przyniosę. – To już nie jest problemem – odparł jadowicie. Past wyszła krztusząc się ze śmiechu, a demon odetchnął z ulgą. W myślach niezbyt przyzwoicie przekazał zamkowi, żeby trzymał się z dala od jego spraw. Odpowiedziało mu rozbawione mruknięcie. Rozejrzał się szukając kota i znalazł go zwiniętego w kłębek na środku łóżka. Kiwnął głową do własnych myśli i skierował swe kroki do łazienki. Czekała go męcząca droga, a może była to ostatnia okazja zażycia kąpieli na długi czas. Pozbył się dziewczyny, bo mimo że ją lubił i podobała mu się, to teraz przede wszystkim potrzebował spokoju. Wziął prysznic, zamienił brudne ubranie na świeże, podróżne (lekkie, luźne spodnie, koszulka i kurtka z wieloma kieszeniami) w kolorze wyblakłej zieleni i usiadł w fotelu z kieliszkiem wina. Oparł czoło na dłoni. W sumie, gdyby chciała go w ludzkiej postaci, to czemu nie… Z tą myślą zasnął, nie wiedząc nawet kiedy. Obudziło go delikatne potrząsanie ramieniem. Spojrzał nieprzytomnie na Past, która okazała się być czynnikiem zaburzającym stabilność jego pozycji. – Co się stało? – zapytał. – Nic. Zasnąłeś. – Uhm – mruknął i z powrotem przyłożył głowę do ramienia. Potrząsanie powtórzyło się. – Tak? – nie otworzył nawet oczu. – Pomyślałam, że musi ci tu być niewygodnie. – Zmienię… się… jakby było – wymruczał, ale dziewczyna nie dała za wygraną. Pociągnęła go za rękę wystarczająco silnie, by o mało nie spadł z fotela. Otrząsnął się i o własnych siłach przeniósł na łóżko. Zrzucił kurtkę i buty i zakopał się pod kołdrą. – Tylko chwilę – wyszeptał. – Proszę. Past usiadła na krawędzi materaca z drugiej strony. Tępo patrzyła na śpiącego demona. Rosła w niej wściekłość. Wiedziała, że w ciągu ostatnich pięciu dni i nocy przespał tylko jeden dzień, nie licząc utraty przytomności po starciu z widmem A’Sterotha, ale to nie zmniejszyło jej
92
1053606
Kr aina Koszmaru
złości. Dla Tiny jakoś znalazł siły! Wyciągnęła rękę, by z premedytacją przerwać mu odpoczynek, dla samej tylko złośliwej satysfakcji, gdy nagle między nich z miauknięciem wskoczył kot. Spojrzał wrogo na dziewczynę i ułożył się wzdłuż ciała Darretha. Obserwował Past beznamiętnie. – Znalazł się obrońca – skomentowała, rozbrojona zachowaniem zwierzaka. Z westchnieniem wsunęła się pod kołdrę po swojej stronie i prawie natychmiast zasnęła. Obudziła się czując delikatny, ale stanowczy dotyk rąk demona pod satynową koszulką, w którą magicznie przebrał ją przed snem. – Chcesz? – usłyszała kuszący szept tuż przy uchu. Świtało. Odwróciła się twarzą do Darretha i spojrzała mu w oczy. Miał pionowe źrenice, pozostał jednak człowiekiem. – Możesz częściowo się zmieniać? – Chcesz? – powtórzył lekko zniecierpliwionym głosem. Zamiast odpowiedzi przyciągnęła demona do siebie. – Kawy? Past rozejrzała się wokół wyrwana ze snu. Nadal znajdowała się w zamku, ale słońce stało już wysoko. Darreth patrzył na nią z wyczekiwaniem. Uniosła się trochę i poprawiła poduszki. Kiedy już w połowie siedziała, przybłąkał się skądś kot i wskoczył na kołdrę głośnym mruczeniem domagając się drapania. – Tak, poproszę. A zajmując się Dywanem, dodała: – Rozpieściłeś go. Demon wzruszył ramionami. Podał jej filiżankę gorącego napoju. – To raczej mój problem. Niedługo wyruszamy. Jesteśmy już w Koszmarze. – A kto mnie rozpieści? – zapytała kokieteryjnie. W odpowiedzi pocałował ją w policzek. – Musi wystarczyć. Śniadania do łóżka nie będzie. Westchnęła. Darreth zdawał się słuchać czegoś. W końcu z rezygnacją skinął głową.
93
1053606
Rozdział IV
– No dobrze – powiedział. – Będzie. Ale pamiętaj, że to zamek, nie ja. Jeszcze przestałabyś źle o mnie myśleć. Kot zeskoczył z gniewnym fuknięciem, gdy na kolanach dziewczyny zaczęła się materializować taca z rogalikami, jajkiem, dżemem, masłem, sztućcami i czerwoną różą w smukłym wazoniku. Demon ocenił posiłek krytycznym wzrokiem. – Róże nie są jadalne – rzucił pod adresem niewidocznego ofiarodawcy. Past o mało się nie udławiła ze śmiechu. – Mógłbyś czasami przestać grać takiego sarkastycznego drania – zganiła go. – Nie gram – odrzekł siadając w fotelu z filiżanką w ręku. – Taka moja natura. Nie doszukuj się tego, czego nie ma. Nie jestem miłym, dobrze wychowanym księciem z Krainy Baśni. – Jasne – skomentowała. – Piekielna arystokracja to głównie aroganckie, złośliwe, pogrążone w samozachwycie snoby. Zaśmiał się cicho. – Trafiłaś w dziesiątkę. Ale powtarzaj to wyłącznie przy zatwardziałych demokratach. Nie lubimy krytyki. Odstawił filiżankę, wstał i zarzucił na ramię plecak z wcześniej przygotowanym prowiantem. – Na mnie czas. Dywan, idziemy. Kot przewinął się koło nóg demona. Ten skierował się do drzwi. Gdy położył dłoń na klamce, dobiegło go ciche: – Darreth. Odwrócił się. – Tak? Past wyglądała jakoś niewyraźnie, smutno i niedowierzająco. – Tak po prostu sobie idziesz? Potrząsnął głową. – Nie rozumiem. A jak mam to zrobić? – Nie pożegnasz się? Wbił wzrok w podłogę. – Nie. Nie chcę. Mam przeczucie, że jeszcze się spotkamy. Spojrzał na dziewczynę rozbawiony.
94
1053606
Kr aina Koszmaru
– Powodzenia – dodał. – Strzeż się demonów i zła wszelakiego. Po czym, by nie narażać się na następne próby zatrzymania, przeniósł siebie i kota na dziedziniec zamkowy, skąd wyruszyli w dalszą drogę. Kilka razy Darreth musiał odganiać zjawy wywołane przez lęki Dywana (biorąc pod uwagę ilość wiertarek, odkurzaczy i kosiarek do trawy pomiędzy nimi, można było łatwo stwierdzić, że kiciuś miał już do czynienia z cywilizacją), sam starając się utrzymać w stanie skrajnej obojętności i racjonalności. Wędrowali tak przez trzy dni i trzy noce, podczas których demon tylko raz zatrzymał się na dłuższy odpoczynek połączony ze snem, za to kot przysypiał, kiedy chciał po prostu wskakując na plecak i dodając w ten sposób swoje dziesięć kilo do wciąż malejącego zapasu pożywienia niesionego przez Darretha. Pomagając sobie teleportacją, gdzie to możliwe, mijali góry, równiny, jeziora, lasy, rzeki i pustynie. Na jednej z nich, wyjątkowo kamienistej i bezbarwnej, demon zatrzymał się nagle, zrzucając Dywana z plecaka. Obrócił się wokół własnej osi, wyostrzając wszystkie zmysły i głęboko wdychając powietrze, by na koniec zdecydowanym krokiem ruszyć w kierunku, który od biedy można by nazwać zachodem. Po niedługim marszu ujrzeli małe drzwiczki wykute w skale. Jeszcze zanim zdążył do nich podejść, Darreth wiedział już, że są tym, czym podejrzewał. Kot nie chciał się nawet do nich zbliżyć, nastroszył sierść, machał ogonem i gniewnie szczękał zębami. Demon podszedł do drzwi. Zgodnie z oczekiwaniami otwierały się wyłącznie od drugiej strony. Lekko rozczarowany chciał już odejść, gdy coś zwróciło jego uwagę. Klucz znowu lśnił delikatnym blaskiem. Dotknął nim miejsca, w którym powinna znajdować się zasuwa i usłyszał zgrzyt przesuwanego metalu. Po chwili drzwi uchyliły się nieznacznie. Darreth wstrzymał oddech nasłuchując, a gdy upewnił się, że nikogo za nimi nie ma, pchnął je ostrożnie. Zajrzał do środka. Przekroczył próg nie napotykając oporu. Powiódł wzrokiem po pomieszczeniu. Na poustawianych bez żadnej widocznej prawidłowości regałach leżały, a właściwie walały się różnorodne opakowania. Można tam było zobaczyć wszystko, od pudełek, przez koszyki, donice, butelki, fiolki aż po foliowe koperty. Niektóre puste, inne z zawartością. Magiczną.
95
1053606
Rozdział IV
Demon zamknął drzwi najciszej jak potrafił i oparł się o pobliską skałę. Oddychał ciężko, serce waliło mu jak młot. Znał ten sposób przechowywania rzeczy i założyłby się o własną głowę, że z zamkniętymi oczami odnalazłby każdy z przedmiotów w odkrytym właśnie magazynie. Odszedł kawałek, by nie zostać przypadkiem zauważonym. Przyjrzał się dokładnie Kluczowi, który nie wykazywał teraz najmniejszej aktywności. Jego nazwa, traktowana zawsze alegorycznie, okazała się być dosłownym wyjaśnieniem funkcji bransolety. Klucz otwierał bramy Piekieł i z całą pewnością wszelkie pomniejsze zamki. Szatański śmiech Darretha przetoczył się po pustyni. Nie był już wygnańcem. Wróciło wszystko, co mu odebrali skazując na banicję. Władał mocą, większą niż poprzednio i mógł bez ograniczeń przekraczać granice swojej ojczyzny. Pozostawało sprawdzić jeszcze jedną ewentualność. – Przenieś mnie do następnego świata – rozkazał bransolecie. Najmroczniejsza z istot Otchłani Piekieł przemierzała światy. Poszukiwała śladu. Znaku. Jej pamięć wracała powoli, a wściekłość i żal rosły. Tam, gdzie padł jej cień, choć sama była tylko najczarniejszym cieniem, całe życie zamierało, by ocknąć się całkiem odmienione. Szukała tropu. Znalazła. Podążyła nim.
96
1053606
Rozdział V
Kraina Absurdu – Czekaliśmy na pana z niecierpliwością! Jestem Arim – roześmiana nastolatka wyciągnęła dłoń do demona. Podał jej swoją, starając się nie okazać zbytniego zdziwienia. Dyskretnie rozejrzał się po okolicy. Wraz z gromadką rówieśników witającej go dziewczyny, na oko dziewiętnastolatków, stali na wybetonowanym placu otoczonym z trzech stron dwupiętrowymi połączonymi ze sobą ceglanymi budynkami, a z czwartej zamkniętym kutą stalową bramą i niskim murkiem, który pewnie miał służyć za płot. Był środek dnia i słońce oświetlało najbardziej porośniętą bluszczem ścianę. Darreth zastanowił się przez chwilę, czy nie powinno być całkiem inaczej, z tym pnączem i sposobem padania promieni słonecznych, ale zrzucił to na karb własnego poczucia kierunku, widocznie teraz szwankującego. W wielu oknach paliło się światło, zwłaszcza w tych osłonecznionych. Pewnie bluszcz niewiele go przepuszczał. Z budynkami jednak coś było nie tak i dopiero po bliższym przyjrzeniu się, demon stwierdził, co. Nie miały wejścia. Żadnego. Na razie postanowił się tym nie przejmować, podejrzewając, że towarzysząca mu grupka, wraz z którą przesuwał się powoli w kierunku zachodniego skrzydła budowli, chyba zachodniego, bo według dziwacznego kąta padania promieni słonecznych w tym świecie, nazwałby je raczej południowo-wschodnim, do jakiegoś wejścia w końcu dotrze. Kontynuował podziwianie okolicy. Plac i budynki otaczało coś w rodzaju trawnika czy ogrodu. Trudno to było dokładniej zdefiniować z powodu nierównomiernie i bez żadnego
97
1053606
Rozdział V
widocznego (nawet w piekielnych kategoriach) wzoru skoszonych powierzchni oraz rozrzuconych gdzieniegdzie klombów zawierających głównie rośliny, które mogły być tylko chwastami. W oddali zamigotało coś, co dla niewprawnego oka uszłoby za boisko, gdyby nie to, że zlokalizowano je na pochyłym stoku niewielkiego wzniesienia i w ogóle nie koszono. Za boiskiem wyrastały spomiędzy krzewów następne budynki, wszystkie podobne do tych najbliższych. Całość wyglądała na kampus uniwersytecki. Z paplaniny dziewczyny dowiedział się, że ma być dyrektorem widzianej właśnie szacownej uczelni i że studenci czekali na niego z niecierpliwością, ale musi uważać, ponieważ grono pedagogiczne nie podziela ich entuzjazmu. Na dowód czego z pobliskiego okna poszybował w kierunku przechodzących zszywacz. Darreth zrobił gwałtowny unik i urządzenie roztrzaskało się o beton, ukazując pełen zasobnik zszywek. Demon spojrzał ze zdziwieniem na Klucz, który nie zareagował na zagrożenie. Może było za nikłe, a może za mało magiczne. Odnotował to w pamięci. I przypomniał sobie, czego mu brakuje. Jeszcze raz, krytycznie, spojrzał na bransoletę. – Kot – wysyczał. Lekkie pieczenie, jak na znak protestu. – Kot – powtórzył stanowczo. Klucz zalśnił słabo, jakby niechętnie, a po chwili spadła na Darretha przeraźliwie miaucząca kula futra. Złapał zwierzaka w locie, pogłaskał i delikatnie postawił na ziemi. Jakimś cudem studenci nie okazali najmniejszego zdziwienia. Otoczyli kota kręgiem i przyglądali mu się uważnie. W końcu chłopak o zmierzwionych brązowych włosach wyciągnął rękę i ostrożnie dotknął rudego futerka. Zwierzak wił się i mruczał obracając we wszystkie strony, by wystawić jak najwięcej ciała do zaoferowanego drapania, a młodzi ludzie obsypywali go pieszczotami. – To pana kot? – zapytała dziewczyna, która pierwsza powitała demona.
98
1053606
Kr aina Absurdu
Skinął tylko podziwiając cierpliwość zwierzęcia. Temu kotu stanowczo groziło zagłaskanie na śmierć, gdyby ktoś miał wystarczająco cierpliwości, by mu je podarować. Pozwolił im na zabawę, a gdy ta przedłużała się zbytnio, odchrząknął. Jak na zawołanie studenci wstali, a Dywan skwitował koniec pieszczot gniewnym mruknięciem i zabrał się za mycie futra. – Tak? – zapytała dziewczyna. – Może to głupio zabrzmi – zaczął Darreth. – Ale gdzie ja właściwie jestem? Zaśmiała się w odpowiedzi, ale był to sympatyczny śmiech. – Nikt nie wie, gdy tu dociera. Tylko my wiemy – oznajmiła tajemniczo. Potrząsnął głową. – To znaczy? – No, wiemy, po co ktoś do nas przybywa. I kiedy się to stanie. Wtedy witamy nowych. Demon zaczynał tracić cierpliwość, co zdarzało mu się ostatnio znacznie częściej niż za starych, dobrych czasów w Piekle. – A konkretnie? Tu – to znaczy gdzie? – Do Wyższej Szkoły Robotników Niewykwalifikowanych, a gdzieżby indziej? – Wyższej Szkoły Robotników Niewykwalifikowanych?! – wykrzyknął. – A cóż to za uczelnia?! – Najlepsza – odparła dziewczyna z oburzeniem. – Nasi absolwenci szczycą się najwyższym poziomem zatrudnienia spośród istniejących szkół. Niemalże stuprocentowym. Darreth zamrugał szybko. Niczego to nie zmieniło. Pozostał w tym samym miejscu, otaczali go ci sami ludzie. Spróbował spojrzeć na sytuację obiektywnie. W zasadzie nie mógł nic zarzucić logice swojej rozmówczyni. Wszędzie potrzebowano niewykwalifikowanych robotników. Tylko po co im dyplom wyższej uczelni? I, przede wszystkim, co on tu robi? Musi się dowiedzieć, i to ogólnie przyjętymi metodami, gdyż Klucz, po wymuszonym działaniu na rzecz sprowadzenia kota do tego świata, sprawiał wrażenie martwego przedmiotu, co mogło oznaczać tylko jedno
99
1053606
Rozdział V
– przywiódł swego nosiciela w to miejsce w jakimś konkretnym celu i nie pomoże mu, dopóki tego celu nie osiągnie. Demon westchnął. – Przepraszam cię – rzekł do dziewczyny. – Oczywiście, masz całkowitą rację. Czuję się po prostu lekko zdezorientowany. Pokiwała głową ze zrozumieniem i współczuciem. – Rozumiem – powiedziała. – Spróbuję wytłumaczyć. Nie wiemy, skąd przybywają do nas ludzie ani dlaczego. Wiemy jedynie, kiedy i po co. Pan jest naszym nowym dyrektorem i wykładowcą. Rozpoczyna pan pracę jutro, a dzisiaj mamy za zadanie oprowadzić pana po uczelni. Zamilkła. Darreth przez chwilę myślał nad jej słowami, które de facto niewiele mu pomogły, a potem zapytał z niepokojem: – Co mam wykładać? – Informatykę. Gapił się na nią szeroko otwartymi oczyma. – Jesteś pewna, że nie pomyliłaś mnie z kimś innym? Wyciągnęła z kieszeni miniaturowy notatnik, przewróciła kilka kartek i przeczytała: – Darreth, demon, Mistrz Magii. Zgadza się? – Tak, ale… – Lepszy byłby ktoś z wykształceniem podstawowym, idealnie jeśli niepełnym, ale trudno. Pana dziedzina jest wystarczająco sprzeczna z tym, czym ma się pan zająć, żeby przymknąć oko na tytuły naukowe. Darretha trzeba było walnąć czymś ciężkim, by wyrwać go z osłupienia. Dokonał tego ciśnięty z drugiego piętra dziurkacz uderzając prosto w skroń demona. Mruknął coś niezrozumiałego, zrobił nieprzyzwoity gest i akcesorium biurowe poszybowało do góry. Krzyk za oknem potwierdził celność trafienia. Darreth uśmiechnął się z ponurą satysfakcją. To by było na tyle, magia działała, a on powoli wracał do rzeczywistości, jaka by ona nie była. – I mam uczyć informatyki? – chciał się upewnić. – Nie – zaprzeczyła Arim. – Wykładać informatykę. – A jaka to różnica? – Zasadnicza.
100
1053606
Kr aina Absurdu
Nie doczekał się szczegółowego wyjaśnienia, za to dziewczyna pociągnęła go ku znajdującym się w pobliżu zardzewiałym schodom przeciwpożarowym. Wspinali się na nie nadzwyczaj szybko. Studenci zdawali sobie nie zawracać głów stanem technicznym drogi, demon nie miał się czym przejmować, a kot zajął bezpieczne miejsce na jego ramieniu. – To główne wejście – objaśniała Arim podczas wspinaczki, – chociaż niektórzy preferują okna. Tam, na dole mamy wejście awaryjne – wskazała szerokie, murowane schody, – ale nie wolno z niego korzystać w normalnych okolicznościach. Zresztą, kto by chciał? Właśnie, kto by chciał? Po przeciśnięciu się przez wąskie okno u szczytu konstrukcji, znaleźli się w przestronnej, chociaż niskiej, auli. Czekało tam na nich szacowne grono pedagogiczne. Ośmioro mężczyzn i cztery kobiety, jedna ze słusznych rozmiarów sińcem na czole. Darreth domyślił się, że to ona rzuciła dziurkaczem. Uśmiechnął się złośliwie. – Cześć – rzucił w stronę wykładowców. Odpowiedziało mu naburmuszone milczenie. Wyglądali jak rozkapryszone dzieci. Mężczyźni sprawiali wrażenie robotników budowlanych, a kobiety zmęczonych szwaczek. Chociaż, po bliższym przyjrzeniu się, demon przypomniał sobie, gdzie widział ten rodzaj ludzi. W czasie swojego krótkiego pobytu na Ziemi natknął się kilkakrotnie na stojących w bramach i proszących o parę groszy pijaczków. Różnica była taka, że ci tutaj byli trzeźwi. – Pójdę już sobie – powiedziała cichutko Arim. – Do widzenia, panie dyrektorze. Zanim zdążył odpowiedzieć, już jej nie było. Został sam z milczącą gromadką. Rozejrzał się za jakimś krzesłem, a nie znalazłszy żadnego, usiadł na podłodze. Oparł łokieć na kolanie, a podbródek na dłoni. Dywan zeskoczył na parkiet, którym wyłożona była sala, i zwinął się w kulkę obok swego pana. Darreth potrzebował odpowiedzi, a milczący wykładowcy nie zdawali się skorzy do współpracy. Od której strony ich podejść?
101
1053606
Rozdział V
– Co się stało z poprzednim dyrektorem? Nie spodziewał się odpowiedzi. Zaskoczyli go. Zachichotali, a ktoś wydusił: – Otruł się. Chichot przerodził się w śmiech. Jakby śmiali się z udanego dowcipu. Demona przeszedł dreszcz. Zachował zimną krew, zapamiętując, że ma uważać na jedzenie i picie, niektóre substancje mogły się okazać szkodliwe i dla jego rasy. – Czym? Popatrzyli po sobie. W końcu ciemnowłosa kobieta z sińcem, ta od dziurkacza, powiedziała z czymś w rodzaju dumy w głosie: – Ogonem szczura. – W zupie – dodał ktoś. – Sam ją gotował – uzupełnił informację inny. Darreth zamrugał. Wszystko zdawało się tak mało realne, ale przecież podłoga, na której siedział nie straciła nic ze swojej twardości czy drewnianego ciepła. Machinalnie pogłaskał kota. Ciepły, żywy, miękki. Przywołał na pomoc całą swoją wiedzę historyczną. Ogon szczura zawierał truciznę tylko i wyłącznie wtedy, gdy go nią nasycono. I czyniono tak przez wieki, żeby zniechęcić ludzi do tych zwierząt ze względu na ich nieomylny zmysł wyczuwania niebezpieczeństwa, w tym tego pochodzącego wprost z Piekła. Później ziemska nauka zweryfikowała te poglądy, ale nawet zapewnienia uczonych o nadzwyczajnej inteligencji szczurów nie wykorzeniły głęboko w podświadomości zasianej odrazy do niewinnych stworzeń. Ci tutaj byli wykładowcami, ludźmi światłymi, przekazującymi wiedzę… potrzebną robotnikom niewykwalifikowanym. Dopiero teraz uderzyła go absurdalność tej sytuacji, jak i całego świata, w którym się znalazł. Będzie grał według ich reguł. Zachichotał. – No to się urządził – skomentował. – Zupki ogonowej mu się zachciało. Wykładowcy ryknęli śmiechem. Demon im zawtórował. – Dyrektorze – zaczął nieśmiało drobny, kościsty, siwowłosy mężczyzna – czy też będziesz chciał zaprowadzić swoje porządki? Zamilkli. Czekali na jego odpowiedź w napięciu. Udał, że się namyśla.
102
1053606
Kr aina Absurdu
– Nie – powiedział w końcu. – Znacie się chyba na swojej robocie, no nie? Róbcie, co chcecie. Im więcej chaosu, tym zabawniej. Roześmiali się i zbliżyli. Po kolei przedstawiali się demonowi i zajmowali miejsca na podłodze, aż stworzyli mniej więcej regularne kółeczko. – Równy z ciebie chłop – orzekł Demi, który wykładał roboty wykończeniowe. – Nie będziesz taki, jak tamten – splunął Ogi, spec od rozbioru kurczaków. – Jasne, że nie będzie – potwierdziła Lara od montażu części elektronicznych. – Przepraszam za dziurkacz – dodała zawstydzona Eril (proste przeszycia), której guz zdążył już zsinieć. – Nie ma sprawy. Fajnie, że was poznałem. – I pewnie chciałbyś wiedzieć, co masz robić i o co w tym wszystkim chodzi – autorytatywnie stwierdził gruby Noel (murarka i ciesielka). Darreth pokiwał głowa z entuzjazmem. Nareszcie ktoś coś chce mu wyjaśnić. Miał nadzieję, że w prostych słowach. – Tak więc – Noel zaciągnął się wyciągniętym z którejś z przepastnych kieszeni swojego kombinezonu roboczego cygarem – to jest szkoła. Wyższa uczelnia. Pozostali pokiwali głowami potwierdzając jego słowa. Demon zdążył pomyśleć, że w tym tempie opowieść może im zająć kilka dni, ale nie odezwał się ani słowem, by nie zrazić do siebie tak nagle pomocnego ciała pedagogicznego. – Uczą się tu na robotników. Takich, którzy na niczym się nie znają i których potem łatwo nauczyć jakiegoś zawodu. Nieznajomość rzeczy ułatwia zatrudnienie. Zauważyłeś, jak trudno dziś znaleźć kogoś naprawdę bez żadnych kwalifikacji? Pytanie było retoryczne, ale Darreth na wszelki wypadek mruknął twierdząco. – Tak więc – kontynuował wykładowca murarki drapiąc się po pokaźnym nosie – są potrzebni na tak zwanym rynku pracy. My tę potrzebę zaspokajamy. Pozbawiamy ich wszelkich domorosłych nawyków i wypuszczamy w świat. Po moim trzyletnim kursie, na przykład, nie
103
1053606
Rozdział V
postawią prosto ściany. Po następnych dwóch latach nie umieją rozróżnić cegły od pustaka. Wypiął dumnie pierś, a pozostali zaszemrali z uznaniem. – To bardzo dobra szkoła – dokończył Noel i smarknął. Demon zaczął już pojmować, o co chodzi, chociaż nadal sensowność przedsięwzięcia budziła w nim mieszane uczucia. Owszem, wiedział, że nikt nie lubił pracowników, którzy uważali, że potrafią już coś robić zamiast siedzieć cicho i grzecznie uczyć się od przełożonych, ale spędzanie pięciu czy nawet trzech lat na pozbywaniu się dotychczas nabytej wiedzy tylko po to, żeby później uczyć się tego samego, jakoś do niego nie przemawiało. Przeszło mu przez myśl, że może to jakaś wyrafinowana piekielna tortura, ale nie wyczuł w okolicy niczego związanego z ojczystym wymiarem. Pozostawała jedna kwestia. – A co ja mam robić? – zapytał. Wykładowcy spojrzeli po sobie. Tym razem głos zabrała Eril: – Jeśli nie chcesz wprowadzać jakichś nowych, dziwnych pomysłów – jej ton sugerował, że lepiej by było, gdyby nie chciał, – to rób to samo, co my. Zajmij się swoją grupą i skoś czasami trawniki. Darreth wyglądał na zaskoczonego. – Trawniki? – Tak, to należy do przywilejów dyrektora. Niech będzie, zawsze mógł użyć mocy. Chociaż należało się zastanowić, czy i ona nie zacznie się dziwnie zachowywać w tej krainie. – Kiedy zaczynam? – Jutro. Chyba coś około dziesiątej. Ale powinieneś się spóźnić, będą cię wtedy bardziej szanować. Skinął. – Mamy tu coś do jedzenia? Uśmiechnęli się jak jeden mąż. Ogi wstał pierwszy i rzekł: – Chodźmy. Czas na kolację. Następnego dnia demon obudził się około południa, myśląc, że miał interesujący sen. Niestety, wrażenie to rozwiało donośne pukanie do drzwi. Darreth z niechęcią wstał i poszedł otworzyć.
104
1053606
Kr aina Absurdu
Na korytarzu stała Arim. Mysie włosy splotła w dwa warkoczyki, ubrana była w dżinsowe spodnie i koszulkę na ramiączkach. Błękitną. – Dzień dobry, panie dyrektorze – przywitała się. – Witaj – odrzekł demon zdając sobie sprawę z własnego, zaspanego wyglądu. – Wejdź. Chcesz kawy? Dziewczyna przytaknęła i z lekkim wahaniem posłuchała. Oddalił się do aneksu kuchennego, gdzie przygotował dzbanek brązowego płynu i z pomocą magii przebrał się w ciemne koszulę i spodnie. Wyglądała na zaskoczoną, gdy wrócił. Usiadł przy niewielkim stoliku, zrzucając na podłogę jakieś papiery zostawione przez poprzedniego lokatora i w ten sposób robiąc miejsce dla dzbanka i filiżanek. Gestem wskazał gościowi drugie krzesło. – Co cię sprowadza o tak wczesnej porze? – zapytał. Arim wyglądała na zawstydzoną i onieśmieloną. – Ja… – zaczęła, a jej wzrok powędrował ku zegarowi wiszącemu nad bufetem kuchennym. Wskazywał kwadrans po dwunastej. – Rozumiem – wyręczył ją. – Poza Piekłem należę do raczej nocnych stworzeń, ale postaram się przystosować. Pewnie powinienem pójść do swojego gabinetu? Pokręciła głową. – Do kosiarki? – przypomniał sobie dziwaczne obowiązki dyrektorskie. Ten sam przeczący gest. – Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że na zajęcia? – zapytał niechętnie. Potwierdziła. Demon westchnął ciężko. – Tak myślałem – powiedział zrezygnowany. – Nie da się tego jakoś przełożyć? Dziewczyna spojrzała na niego zdumiona. – Ale dlaczego? Przecież po to pan przybył do nas. Darreth w napięciu bezwiednie pocierał Klucz na nadgarstku. Chciałby wiedzieć, po co się tu znalazł, ale przeklęty przedmiot nie dawał żadnego znaku. – W sumie sam nie wiem – przyznał z niechęcią i lekkim zażenowaniem. – W ogóle nie znam się na przydzielonej mi dziedzinie. Wbrew oczekiwaniom demona, Arim się rozpromieniła.
105
1053606
Rozdział V
– To wspaniale! – wykrzyknęła. – Już się obawialiśmy, że może być inaczej! – Nie rozumiem was – pokręcił głową z niedowierzaniem. – Czego ode mnie oczekujecie? Dziewczyna rozejrzała się wystraszona i zastanowiła przez chwilę. Potem z wahaniem, jakby rozdarciem wewnętrznym, rzekła ściszonym głosem: – Nie wolno mi używać takich sformułowań, bo mogliby mnie wyrzucić ze szkoły, ale ma pan za zadanie oduczyć nas informatyki. Pozbawić całej domorosłej wiedzy w tym temacie. – Dobrze, tyle pojąłem – stwierdził z niecierpliwością w głosie. – Ale jak mam to zrobić nie mając pojęcia, jak działa komputer? Wzruszyła ramionami. – To już pana problem. Pokiwał głową. Jasne. Wyłącznie jego problem. Jak zwykle. Nagle zdał sobie sprawę z faktu, że tak naprawdę to nie ma się czym przejmować. W którymś momencie Klucz objawi mu przyczynę pobytu tutaj, on zrobi, co ma zrobić, znajdzie, co ma znaleźć, czy cokolwiek w tym guście, i pójdzie sobie dalej, jak najdalej od tego zwariowanego świata. Gdy to zrozumiał, zaśmiał się. Wstał, odstawił pustą już filiżankę i powiedział do całkowicie zaskoczonej wybuchem jego wesołości dziewczyny: – To chodźmy. Arim okazała się być jedną z przydzielonej mu piętnastki studentów wymagających usunięcia wiedzy informatycznej. Pozostali czekali już w niewielkiej pracowni, wyposażonej w najnowocześniejszy sprzęt i raczej mało wygodne biurka i krzesełka. Teraz wszyscy stali przy wysokich oknach wychodzących na zalane słońcem zbocze wzniesienia, które Darreth widział poprzedniego dnia, i kibicowali innej grupie uczniów rozgrywającej mecz siatkówki na pochyłym boisku. Nie zwrócili uwagi na wchodzącego dyrektora. Demon podszedł do okna, by przyjrzeć się temu, co tak interesowało jego studentów. I przeżył rozczarowanie. Gra najwyraźniej nie szła. Piłka co chwila lądowała w krzakach lub na środku boiska, a grający nie starali
106
1053606
Kr aina Absurdu
się wcale jej odbijać. Następny dziwaczny element tego świata. Wzruszył ramionami i usiadł w swoim fotelu. Dywan wskoczył na blat biurka, gdzie zwinął się w kulkę i momentalnie zasnął. Darreth spojrzał z niechęcią na stojący obok komputer i stwierdził, że zainteresowanie podopiecznych meczem w ogóle mu nie przeszkadza. Odchylił oparcie i poszedł w ślady kota. – Panie dyrektorze – młody człowiek o niesfornych rudych włosach i masie piegów starał się względnie delikatnie zwrócić na siebie uwagę demona. Ten zamrugał, przeciągnął się i spojrzał na niego prawie przytomnym wzrokiem. – Tak? – Chyba powinniśmy zacząć zajęcia. Demon zamrugał jeszcze raz, starając się wrócić do rzeczywistości, co było o tyle trudne, że sen, z którego został wyrwany, dział się w Piekle, i to za czasów jego dzieciństwa, kiedy jeszcze Trzeci Ród miał poważanie i wpływy, a on sam był rozpieszczonym paniczem płatającym figle służbie. Wtedy wszystko było proste i łatwe. Co prawda mieszkał z rodzicami z dala od książęcego pałacu, ale często odwiedzał swojego potężnego dziadka, zwiedzając stare zamczysko i dokuczając służącym. Teraz siedziba rodu służyła pomniejszym urzędnikom do ich celów, a jej świetność odeszła w niepamięć. Nigdy nie zdążył poznać wszystkich zakamarków budowli. Kiedy wróci, jeśli wróci… Potrząsnął głową, odsuwając sen i wspomnienia na dalszy plan. – A, tak – mruknął. – Zajęcia. Studenci zajęli miejsca. Czekali. Kot spał. Darreth nie wiedział, co dalej. Może uda się jakoś to odwlec? – Jak rozgrywka? – zapytał wskazując okna. Przez salę przeszedł szum. Entuzjastyczny. – Wygrali malarze – podsumował drobny blondyn w okularach. – Jak zwykle – skomentowała siedząca przy drzwiach dziewczyna o nieśmiałym spojrzeniu. – Niedługo będą musieli przejść zabieg – dorzucił czarnoskóry chłopak spod ściany. Reszta zgodziła się z nim.
107
1053606
Rozdział V
– Będą musieli. – Jasne. – Nie mogą ciągle wygrywać. – Szczególnie Nick. – Tak, on na pewno. – Ale dlaczego? – Żeby było sprawiedliwie. – Wszyscy powinni mieć równe szanse. – Co w tym złego, że wygrywają? – Jak to?! – Nic, byle nie ciągle… Demon nie miałby nic przeciwko przeciąganiu sprzeczki, gdyby nie to, że temat go zaciekawił. – Jaki zabieg? – zapytał podnosząc głos. Studenci zamilkli. Na chwilę. Potem wróciła poprzednia wrzawa. – Wyrównujący szanse. – Przecież to wiadomo. – Podcinanie. – Ten, co zwykle. Darreth uniósł dłoń. Zapadła cisza. Młodzi ludzie patrzyli po sobie zaskoczeni. – Po kolei – powiedział spokojnym tonem. – Jestem tu nowy. Może ty mi to wyjaśnisz? Wskazał tego z grupy, który pierwszy wspomniał o zabiegu. Młodzieniec energicznie skinął głową. – Trener chce, żeby wszyscy mieli równe szanse – zaczął – i w tym celu tym, którzy zbytnio się wyróżniają, łamie kości lub podcina ścięgna. Wtedy może rozgrywać uczciwe zawody i nikt nie czuje się gorszy od innych. Demon zamrugał. Stawało się to powoli nawykiem w tym miejscu. – Ale po co? – Jak mówiłem – żeby nikt nie czuł się gorszy. – Słyszałem. Tylko nie ogarniam całości. Co mu przeszkadza posiadanie wybitnych zawodników? Powinien być z nich dumny. Chłopak wzruszył ramionami.
108
1053606
Kr aina Absurdu
– O to musi pan spytać trenera. Myślę, że on robi to, co sprawiedliwe. Darreth postanowił zmienić temat, dyskusja o wyrównywaniu szans zdawała się nie mieć celu. Zapamiętał, żeby przy okazji porozmawiać ze „sprawiedliwym”, jego motywacja i metody zaintrygowały go. – No dobrze – powiedział na głos. – Ile czasu nam zostało? Okazało się, że około godziny. Spędzili ją na zapoznawaniu się ze sobą i poziomem wiedzy grupy. Obrońca trenera miał na imię Martin i specjalizował się w systemach operacyjnych, rudzielec budzący demona to Gink zajmujący się głównie grami, blondyn w okularach (Arti) potrafił włamać się prawie wszędzie, dziewczyna spod ściany (Gail) opanowała grafikę, a Arim zna się po troszku na wszystkim. Pozostali wykazywali podobne zdolności i umiejętności, czym wpędzali demona w czarną rozpacz. Nie miał pojęcia, jak sobie z nimi poradzić. Z dużą ulgą powitał zakończenie zajęć. W otoczeniu Arim, Ginka, Gail i Martina wracał do swojego pokoju. Oni szli do siebie. Słońce ogrzewało ich złotymi promieniami i nawet kąt ich padania nie wydawał się już taki dziwaczny. Darreth zastanawiał się, czy jego zdolność przystosowywania się do różnych światów wraz z ich warunkami zależy od niego, czy od Klucza, co było kwestią czysto akademicką, jako że nie był w stanie pozbyć się specyficznej ozdoby, gdy Gink odezwał się nieśmiało: – Przepraszam, że pana wtedy obudziłem. Demon machnął ręką. – Nic się nie stało. Chyba nie powinienem spać na zajęciach, prawda? Chłopak pokiwał głową, ale nadal wyglądał na zmartwionego czymś. – O co chodzi? Studenci spojrzeli po sobie. – Bo widzi pan… – kontynuował Gink. – Arim powiedziała nam, że pan woli noc. Może byśmy zmienili godziny naszych spotkań? Darreth popatrzył na niego zaskoczony. – A można tak? – zapytał. – Nie wiemy, ale chyba…. Trzeba by ustalić z dyrekcją… – rudzielec uderzył się dłonią w czoło i wykrzyknął: – Ale ja jestem głupi! Przecież to pan jest dyrekcją.
109
1053606
Rozdział V
– Niby tak. A chcecie mieć zajęcia w nocy? Potwierdzili z entuzjazmem. Dla nich to pewnie ekscytująca odmiana. – To niech wam będzie, ale od jutra. Może będzie łatwiej. W mroku racjonalna część człowieka zazwyczaj chowała się głęboko, a ujawniała jej przeciwna strona. W świetle dnia na pewno nie poradziłby sobie z powierzonym zadaniem. – Daleko macie do akademika? – zapytał zmieniając pozornie temat. – Na tamto wzgórze – wskazała Gail. Wystarczająco daleko. Jeśli osłabi ich zdolność jasnego rozumowania, może się uda. – A pan gdzie mieszka? – to był Martin. Demon, zatopiony w myślach, odpowiedział odruchowo zgodnie z prawdą: – W zamku. Zdziwienie. – Chyba błyskawicznym – skomentował cicho Gink i młodzi ludzie zachichotali. – Żebyś wiedział – odparł żart Darreth uśmiechając się – błyskawicznie go zbudowali. Dziewczyny wybuchły śmiechem, Martin i Gink po chwili do nich dołączyli. – A poważnie? – chciała wiedzieć Arim. – W zamku. Na Północnych Rubieżach Piekła. Ale ostatnio planowałem wynająć jakieś mieszkanie w Centrum lub na Zachodzie. Kiedy to było? Wieki temu? Lata? Miesiące? Razem z przymusowym pobytem na Ziemi jakieś… Musiał policzyć. Miesiąc samotnie, cztery z Sylwią, noc w Grenthi, dwa tygodnie w Krainie Baśni, pięć dni w Koszmarze i drugi dzień tutaj. W sumie pięć miesięcy i trzy tygodnie temu własnego czasu opuścił Piekło. Zdawało się to wiecznością. Jeśli dawało się zastosować ziemski przelicznik, to do wyborów w Piekle pozostał trochę ponad miesiąc. Klucz mógłby się zdecydować, dokąd prowadzi. Chociaż, zasadniczo, co za różnica, jeśli Klejnot dawał niezaprzeczalną władzę? – A tutaj? – demon ledwo usłyszał. Spojrzał mało przytomnie na rozmówcę.
110
1053606
Kr aina Absurdu
– Tutaj? – powtórzył. – Ach, tutaj. W głównym budynku, na piętrze. W ostatniej chwili powstrzymał się przed dodaniem, że przecież Arim wie. Widocznie dziewczyna nie chciała zdradzać się z tą wiedzą. Zatrzymali się przed drabinką przeciwpożarową, Darreth przyjrzał jej się, potrząsnął głową i pożegnał ze swoimi uczniami. Następnej nocy czekał w połowie drogi od akademika do sali wykładowej. Po prostu czekał. Nie chciał wystraszyć studentów, przynajmniej nie w widoczny czy namacalny sposób. Zmienił postać na piekielną i pozwolił atmosferze zła i magii rozprzestrzenić się trochę dalej niż zwykle. Mieli tylko to poczuć, nie zobaczyć czy usłyszeć. Poczuć muśnięcie czegoś nierealnego. Wystarczająco silne do rozproszenia ich racjonalnego toku myślenia. Tymczasem to demon poczuł dotyk zła. Obrócił się wokół własnej osi, wracając natychmiast do ludzkiego wyglądu i starając się zlokalizować źródło przenikającego go chłodu. Nic. A przecież nie mógł się pomylić. Co prawda Klucz nie zareagował, ale ostatnio i tak zachowywał się jak martwy kawał metalu. Powietrze się ociepliło, lecz wrażenie czegoś znajomego pozostało. Osłabło, gdy obok przeszła, nerwowo się rozglądając, pięcioosobowa grupka młodych ludzi. Darreth o mało do nich nie dołączył, ale w ostatniej chwili zorientował się, że czymkolwiek była istota czająca się w mroku, nie odejdzie i że swoje sprawy lepiej załatwi sam. Kiedy studenci zniknęli za murem głównego budynku, demon wypowiedział zaklęcie zmuszające do wykonania jego woli i na zakończenie dodał szeptem: – Wyłaź! Odpowiedział mu chichot i spomiędzy drzew wyłonił się gargulcowaty kształt. Nadal korzystając z mocy zaklęcia przymuszającego, Darreth wysyczał: – Ludzka postać! Przybysz przemienił się, nie przestając chichotać.
111
1053606
Rozdział V
– To tak traktujesz starego przyjaciela? – zapytał jasnowłosy młodzieniec. Jego błękitne oczy płonęły piekielnym ogniem. Patrzyli na siebie dłuższy czas, potem jak na komendę wykonali znak rozpoznania i kiwnęli głowami. – Witaj, Semeth. Co tu porabiasz? – Cześć. Miałem zapytać o to samo. Jakaś część Darretha zachowała podejrzliwość, co zdziwiło jego samego. Nie taki wyruszał w tę podróż. Nie miał powodu obawiać się drugiego demona. Chyba nie… Przybysz był jego najbardziej zaufanym towarzyszem zabaw z dzieciństwa. Ich drogi rozeszły się wprawdzie na studiach, lecz i wtedy spotykali się dość często, w celach głównie rozrywkowych. Sporo razem przeszli i niejeden raz kryli wybryki tego drugiego. Semeth nigdy Darretha nie zawiódł i w ludzkim świecie mógłby określić go mianem przyjaciela, teraz i tutaj jednak użycie przez tamtego właśnie tego określenia wzbudziło w nim czujność. Piekło nie znało słowa na określenie przyjaźni. Czy to był jedyny powód? Nie wiedział, ale kontrolka w głowie nie chciała zgasnąć. – Jestem dyrektorem tej szacownej placówki – odpowiedział ostrożnie. –? – Do diabła, wiesz, że nie mogę wrócić, to staram się jakoś urządzić poza Piekłem. – Myślałem, że jesteś na Ziemi. Trochę czasu mi zajęło odnalezienie twojego śladu. Żeby nie wzbudzać zainteresowania, odeszli kawałek w las. Tam, na wąskiej ścieżce, Darreth kontynuował swobodnym tonem: – Znudziło mi się. Poszukałem Bramy, potem następnej. Chyba polubiłem wędrowanie. Zostanę tu jakąś chwilę i pójdę dalej. Mam jeszcze sporo czasu. Jak idzie odbudowa Akademii? – Nieźle. Zaczęli stawiać ściany. Szli w milczeniu. – Jeszcze raz: co ty tu robisz? – Szukam ciebie. – Po co? To znaczy, cieszę się, że cię widzę, ale nie wierzę, żebyś zadał sobie tyle trudu tylko po to, żeby uciąć sobie ze mną pogawędkę. Semeth wyglądał na zamyślonego. Jakby nie wiedział, od czego zacząć.
112
1053606
Kr aina Absurdu
– Widzisz, sprawy się skomplikowały – powiedział w końcu. – I chyba lepiej być po twojej stronie. Darreth zatrzymał się zdumiony. Odruchowo naciągnął rękaw na nadgarstek z Kluczem. Nie był pewien, jak szerokie są piekielne kręgi świadome tego, że go zdobył. – O czym ty mówisz?! Przybysz stał niezdecydowany. – Odpowiesz mi? Najlepiej po kolei. Faktami. Demon potrząsnął głową i wbił spojrzenie w oczy rozmówcy. – Jesteś dziedzicem Trzeciego Rodu – to było stwierdzenie, ale Darreth i tak skinął. – Mamy demokrację – skomentował. – I to taką, w której nie powinienem się do tego przyznawać. – Już nie. A przynajmniej nie na pewno. – To znaczy? – A’Steroth nie żyje. – Co?! – To, co słyszałeś. Ktoś miał go dosyć i tym razem się udało. Rządy są w ręku Geelortha, ale nie sądzę, że utrzyma władzę. – Co dalej? – Darreth starał się przetrawić najbardziej zaskakującą i brzemienną w skutki wiadomość od czasu swojego wygnania. – Problem w tym, że nie wiadomo. Wszystko toczyłoby się swoimi torami, bo przecież i tak mają się odbyć wybory, gdyby nie to, że podobno odnalazł się Klejnot. – Klejnot?! – a to już była stanowczo zła wieść. – No, nie całkiem, ale prawie. Darreth potrząsnął Semethem. – Odnalazł się czy nie? – zapytał stanowczo. – Jeszcze nie. Ale ktoś zabrał Klucz do Klejnotu. – Tak, to spory problem – powiedział powoli. – Wiecie, kto? Semeth pokręcił głową. – Ja nie wiem, ale możliwe, że ważniejsi ode mnie wiedzą. Prawie pewne. Wypuścili psy piekielne tropem złodzieja. Złodzieja?!
113
1053606
Rozdział V
Propaganda rodaków zadziwiła Darretha. Wiedział, do czego zmierzała. Jeśli zdobędzie Klejnot, nikt mu się nie sprzeciwi i bezsprzecznie tron będzie mu się należał, choćby dlatego, że wiązał on moc Otchłani. Ale Klucz to całkiem inna sprawa. Prowadził ku Klejnotowi, był jego nieodłączną częścią, lecz sam w sobie nie dawał władzy nad Piekłem. Demon zrozumiał nagle, że prawdopodobnie nie umiałby nawet udowodnić faktu akceptacji swojej osoby przez tę błyskotkę. A teraz na dodatek, w połowie drogi do zwycięstwa, stał się najbardziej poszukiwanym mieszkańcem Piekła, właściwie zwierzyną łowną. Każdy mógł go ścigać. I wyeliminować w majestacie prawa. Nie było dobrze. Było wręcz bardzo, bardzo źle. – No tak – starał się, by jego głos zabrzmiał obojętnie – ale co ja mam do tego? – Pomijając sprawę Klucza, który się odnajdzie lub nie, jest wiele głosów popierających powrót do dawnego ustroju. Jeśli nawet bez prawowitego dziedzica tronu, to chociaż z Najwyższymi Rodami u steru. Istnieje duża szansa, niemalże pewność, że arystokracja zajmie należne jej miejsce. Dlatego powinieneś wrócić do domu. Darreth pokręcił głową. – Nie wiem, czy pamiętasz, ale nie jestem na wygnaniu z powodów politycznych. Zniszczyłem Akademię i nie mam prawa powrotu do momentu jej odbudowania. – Tak, wiem, ale możesz liczyć na darowanie kary, a raczej jej skrócenie do wymiaru już odbytego. – Nie. Sytuacja jest zbyt niepewna. Co do Najwyższych Rodów, to niech się zwrócą do moich starych. Ja nawet nie jestem pełnoletni. Wolę przeczekać cały zamęt z dala od Piekła. Semeth stał niezdecydowany, po czym gwałtownie powiedział: – Chodź ze mną – dodając zaklęcie zniewalające i kierując się w stronę otwierającego się portalu. Darreth zrobił krok do przodu zastanawiając się nad brakiem reakcji Klucza. Widocznie nie było niebezpieczeństwa, a jego przewodnik zmierzał do Piekła. Wzruszył ramionami. Może faktycznie Semeth chciał pomóc. Zrobił następny krok i wtedy usłyszał szczękanie zębami. Z boku ścieżki siedział zjeżony Dywan, w gotowości do skoku, z zamiatającym krzaki ogonem i strachem w oczach. Kot przełamywał
114
1053606
Kr aina Absurdu
zaklęcie ściągając na siebie całą złą energię. Demon odetchnął, czując jak przymus zmniejsza się. – Jak nie chcesz, to nie – orzekł jego gość swobodnym tonem, ale w jego oczach Darreth ujrzał ulgę. – Musiałem ci to zaproponować, tak ze starej przyjaźni. Gdybyś się rozmyślił, to odwiedź mnie w Piekle. Bramy są teraz otwarte dla wszystkich, jedynie posiadacz Klucza musi się strzec. – Dzięki. Zajrzę jak będę w okolicy. Na razie podoba mi się podróżowanie. Do zobaczenia. Po chwili Semeth zniknął, zostawiając Darretha własnym myślom, którym było straszliwie daleko do różowości. Tak zwane wykłady ze studentami były ostatnią rzeczą, na którą w zaistniałej sytuacji demon miał ochotę, ale przynajmniej oderwały go na kilka godzin od rozważania usłyszanych wiadomości i użalania się nad swoją pozycją w całym tym zamęcie. Minęło trochę czasu, zanim doszedł do biegłości w sztuce magicznego odwracania uwagi swoich uczniów i sprawiania, by maszyny, które obsługiwali, nie zawsze działały zgodnie z ich wolą. W tym celu musiał na bieżąco śledzić ich oczekiwania związane z wykonywaną operacją, a potem zmieniać (lub nie, zależnie od poziomu chaosu, który chciał wywołać, a na razie nie był on wielki) reakcje komputerów. Co wróciło jego myśli do własnych spraw. Czy Semeth mówił prawdę o wewnętrznej sytuacji Piekła? Pomijając całą resztę i zamiar porwania Darretha do domu, nie miał chyba powodu, żeby w tej kwestii go okłamywać. Czy chciał przekazać wiadomość? Ostrzeżenie? Demon czuł, że najważniejsze jest zebranie wszystkich elementów układanki. Jeśli jakaś istniała… Z drugiej strony mogło faktycznie chodzić tylko i wyłącznie o politykę wobec Najwyższych Rodów i dawny kumpel mógł dostać polecenie sprowadzenia go do Piekła. Może nie był już wygnańcem? Jakkolwiek by nie było, nie mógł się tam udać. Poza granicą Klucza nie dałoby się tak łatwo ukryć. Musiał trzymać się z dala od Piekła. Zbyt
115
1053606
Rozdział V
wyraźnie widział wyraz ulgi w oczach Semetha, gdy teleportacja się nie udała. Odruchowo wyciągnął dłoń w stronę zwiniętego na biurku kota i podrapał go za uchem. Zwierzak zamruczał. Dobrze, że kręcił się zawsze w pobliżu. Darreth usiadł sztywno rażony nagłymi wnioskami. Gdyby Dywana nie było w pobliżu, z pewnością byłby już ofiarą któregoś z przywódców Piekła, przynajmniej więźniem, gdyby wystraszyli się ewentualnych konsekwencji lub zadziałał mechanizm obronny Klucza, a kocisko znalazło się na ścieżce, bo zażądał jego sprowadzenia, a zrobił to, ponieważ polubił zwierzaka… To nie to. A może jednak? Spróbujmy dalej… Polubił zwierzaka po tym, jak kot pomógł mu w zamku, po czym budowla zaproponowała mu zamianę. Past za Dywana. Kim była Past? Podskoczył na dźwięk gongu kończącego zajęcia i przerywającego jego rozmyślania. Przeklął się w duchu za wybór dzwonka. Wrócił do rzeczywistości, mając nieodparte wrażenie, że zostawił zbyt wiele niewyjaśnionych kwestii po drodze. Zaświtał mu pewien pomysł. – Arti, Arim – powiedział. – Zostańcie na chwilę. Odczekali, aż reszta studentów wyjdzie, po czym demon zamknął i zabezpieczył drzwi. – Podejdźcie – poprosił. Wyglądali na wystraszonych, więc dodał: – Chciałbym, żebyście wyświadczyli mi przysługę. Lęk przeszedł w ciekawość. – Który z tych komputerów jest najlepszy, najbezpieczniejszy i z podłączeniem do internetu? Zdziwiony wzrok Artiego przewiercał go znad okularów chłopaka. – Pana, oczywiście. – Siadaj – polecił Darreth, odstępując mu własny fotel. Student usiadł i patrzył na niego z wyczekiwaniem.
116
1053606
Kr aina Absurdu
– Potrzebuję informacji – wyjaśnił demon – i muszę być absolutnie pewien, że są prawdziwe. Wystukał na klawiaturze adres strony internetowej Piekła. Wyglądała znajomo, same bzdury, udostępnione tym, którzy przypadkiem by na nią trafili. – Ciekawe – mruknęła Arim czytając trzydzieści siedem sposobów na zdobycie oddechu demona i innych niezwykłych ingrediencji do trudniejszych zaklęć potrzebnych. Oraz te zaklęcia. – A także niekompletne – skomentował Darreth. – Zaklęcia? – Nie, te są w porządku. Tylko składniki niezbyt dokładnie opisane. A gdy wyczytał w jej myślach, że dziewczyna rozgląda się za jakimś słoikiem czy buteleczką, dodał: – Nie uda ci się. Musiałbym przybrać piekielną postać. A kwiat stokrotki nadaje się tylko, gdy jest dokładnie jednodniowy i kwitnie na zachodnim stoku. W jej oczach pojawiło się zrozumienie. – To o taką niekompletność chodziło – zauważyła. Pokiwał głową. – Trzeba mieć dużo szczęścia w dobieraniu składników, żeby zaklęcie zadziałało. – To trochę nieuczciwe z waszej strony. Wzruszył ramionami. – Tacy już jesteśmy. Nie potrzeba nam magów biegających po okolicy i zakłócających istniejący porządek. Ale żeby nie było, że brak nam dobrej woli… Arti wybuchnął śmiechem. – Dobrej woli, tak? Z początku demon nie zrozumiał, a potem dołączył do chłopaka. – Może źle to ująłem… – powiedział, gdy wesołość minęła. – A tak swoją drogą, po co ci składniki do wywołania choroby wenerycznej? Arim zaczerwieniła się. – Ktoś sobie na nią zasłużył – odparła. Darreth popatrzył na nią uważnie, potem przeniósł wzrok na Artiego.
117
1053606
Rozdział V
– Zawrzyjmy umowę – zaproponował. – Zrobicie to, o co was teraz poproszę i zachowacie to tylko dla siebie, choćby nie wiem co się działo. W zamian macie do dyspozycji po jednym moim zaklęciu. Dowolnym. Może z wyjątkiem śmiertelnych. Nie, żebym miał coś przeciwko tak w ogóle, ale wolałbym nie wysyłać do Piekła niczego, co mogłoby pomóc w zlokalizowaniu mnie. Co wy na to? Teraz studenci popatrzyli po sobie i powoli skinęli głowami. – Zgoda. – Stoi. Zawsze działało. Demon skupił uwagę na ekranie. – Żeby dostać się do istotniejszych informacji, muszę się zalogować. Ostatnio nie byłem w stanie tego zrobić i nie chciałbym próbować teraz. Po pierwsze mogą mnie znaleźć w ten sposób. – To się ominie – zauważyła Arim. Potrząsnął głową. – Ale nic nie da. Muszę być pewien, że to, co czytam, jest prawdziwą wiadomością, nie sfabrykowaną. Arti myślał przez chwilę. – To też się da ominąć – powiedział powoli. – Tyle, że potrwa. – Jak długo? – Piętnaście minut, może pół godziny, żeby do nas nie trafili, a później nie wiem. Może chwila, a może do rana. – Próbuj – zdecydował Darreth. – Gdyby jednak coś poszło nie tak, natychmiast to rzuć. Nie igrasz z ludźmi. I uważaj na to, co znajdziesz, jeśli ci się uda. Potrzebujesz pomocy? Chłopak uśmiechnął się z wyższością. – Nie, dziękuję – odrzekł z pewnością. – To moja dziedzina. Ale później upomnę się o zaklęcie. – Jasne. Demon usiadł na parapecie i zapatrzył się w mrok. Jeżeli się uda… Potwierdzi lub zaneguje informacje otrzymane od Semetha. I co dalej? Co z pozostałymi elementami, które nie chciały nijak do siebie pasować?
118
1053606
Kr aina Absurdu
Zauważył, że Arim usiadła obok. Zawahała się, jak gdyby obawiając utraty właśnie zdobytej szansy, ale po chwili ciekawość wzięła górę i zapytała: – Po co mnie pan zatrzymał? Arti sam sobie poradzi. Darreth skinął głową. – Możesz odejść, jeśli chcesz. Właściwie powinnaś. Dopóki nic nie wiesz, jesteś bezpieczna. A gdy on zrobi swoje, będzie już za późno. – A co z… zaklęciem? Machnął ręką. Sprawdził, czy chłopak ich nie słyszy. – Kiedy zechcesz. Wskaż tylko ofiarę. – Dlaczego? – Jestem ciekaw jego działania. Nie miałem okazji spróbować. – Czyli nie wiadomo, czy będzie skuteczne? Uśmiechnął się złośliwie. – Uwierz mi, że będzie. – Nadal pan nie odpowiedział, po co mnie zatrzymał. – To już nieważne. Rozmyśliłem się. Idź sobie. Pomyślała chwilę, być może kalkulując ryzyko. – Nie. Zostanę. Westchnął. Nie powinien nikomu opowiadać swojej historii, ale potrzebował bezstronnego spojrzenia. Ktoś z zewnątrz może zauważy coś, co jemu umknęło. Lecz jeśli ten ktoś wpadnie w łapy Piekła… Wtedy on sam będzie już daleko, prawdopodobnie poza zasięgiem jakichkolwiek działań swoich rodaków. Zresztą, nie zamierzał zdradzać własnych planów, które znał tylko… Klucz. – Dobrze. Pozwolę ci wybrać jeszcze raz. Ale najpierw przestań mi panować. Darreth jestem. Skinęła głową. – A wybór? – Możesz zdecydować, czy chcesz usłyszeć moją historię i spróbować się doszukać jakichś prawidłowości, czy też nie. – Jasne, że chcę! – wykrzyknęła z zapałem. – To niebezpieczne. Dla ciebie. Dla mnie chyba też. – Przecież powiedziałam, że chcę. Mogę już nigdy nie mieć takiej okazji.
119
1053606
Rozdział V
– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – mruknął – ale to przynajmniej rozumiem. – Będę chociaż miała tam znajomości – odrzekła z humorem. – Nie byłbym tego taki pewien na twoim miejscu. Ale skoro chcesz. Wzruszył ramionami. Opowieść zawierała w sobie wszystkie elementy i zdarzenia, od wypadku w Akademii po ostatnią wizytę Semetha. Zajęła sporo czasu, ale na szczęście dziewczyna nie przerywała. Milczała dość długo po zakończeniu. W końcu pokiwała zdecydowanie głową i zapytała: – Mogę zadać ci kilka pytań? – Jasne. Jeśli tylko to ci pomoże. – Pomoże. Już mam pewne podejrzenia. – Zaczynaj. Pomyślała chwilę, zanim się odezwała. – Najlepiej będzie po kolei – stwierdziła. – Czy jesteś pewien, że wybuch szkoły był spowodowany twoim niedbalstwem? Darreth zastanowił się, przeszukał pamięć. – Zostawiłem bałagan, łącznie z nitrogliceryną. Ciągu dalszego nie widziałem. Mogło być tak, jak opisuję. – Dobrze. Zostawmy to. Czy zawsze przyznają tytuły mistrzowskie za takie wpadki? – Nie wiem. Ta była pierwsza. – Czyli prawdopodobnie nie było wcześniej żadnych zasad. – Tak. Arim pokręciła głową. – To dziwne – orzekła. – Nie powinni być tacy łaskawi. – Nie rozumiesz – zaprzeczył. – Masz do czynienia z piekielną logiką. Jeśli ktoś jest w stanie ot tak wysadzić w powietrze uczelnię w centrum Piekła, to jest to szczególnym osiągnięciem. Takim, które należy docenić, pomimo ukarania sprawcy. – Aha. Załóżmy więc, że mamy tu do czynienia z prawdziwym zbiegiem okoliczności. Co potwierdzałby twój pierwszy miesiąc na Ziemi. Chociaż on też mógł być tylko zasłoną dymną. Ale to najmniej ważne. Sprawy nabrały tempa od twojego spotkania z tym diabłem. – Borutą.
120
1053606
Kr aina Absurdu
– Tak. Myślę, że zbyt łatwo go zastraszyłeś, a on podał ci na tacy informację, za którą mógł żądać o wiele więcej niż tylko własnego bezpieczeństwa. Demon znów zaprzeczył. Uśmiechnął się złośliwie. – Niekoniecznie. Po pierwsze musiałby zdradzić, skąd ją ma, czyli przyznać się do własnych przewinień, o których ja już wiedziałem. A znał wystarczająco dobrze prawa panujące w Piekle, by wiedzieć, że nie ma szans na obronę, niezależnie od wagi przyniesionych wieści. Po drugie nigdy nie dotarłby wystarczająco wysoko, by przekazać swą wiedzę komuś, kto by to docenił, a większość wolałaby go usunąć niż ryzykować, że powie komuś jeszcze. Po trzecie, ostatnie, wiadomość miała znaczenie wyłącznie dla kogoś z Najwyższych Rodów, a za panowania A’Sterotha nie przyznawaliśmy się do naszego dziedzictwa i Boruta nie byłby w stanie znaleźć nikogo z nas za pomocą środków, którymi dysponował. Dziewczyna westchnęła. – Czyli znalazłeś się we właściwym miejscu, we właściwym czasie, co samo w sobie nie byłoby może niczym dziwnym, gdyby nie to, że przypadki tu się nie kończą. A swoją drogą, o co chodzi z Najwyższymi Rodami i kolejnością sukcesji? Przecież między tobą a tronem stoi jeszcze Drugi Ród. – Nie. To nie ma znaczenia. W dawnych czasach Piekło stanowiło całość. Rządził jeden demon, naznaczony przez Otchłań. Później wykluło mu się dziewięciu synów. Dziewięcioraczki. Dzieliło ich od siebie kilka minut, czasami sekund. – Dziewięcioraczki?! – wykrzyknęła zdumiona. – Tak – skinął. – Nie jesteśmy ludźmi. Zdarza się, niezwykle rzadko, ale jednak. Wracając do rodziny królewskiej, przed swoją śmiercią Szatan ustanowił dziewięć kręgów i rozdzielił władzę między synów. Najstarszy miał nominalny tytuł, ale faktycznie rządzili wspólnie. Z biegiem wieków i pokoleń pogłębiły się podziały i zróżnicowało znaczenie poszczególnych rodów, ale zasada obowiązywała. W końcu w zamachu zginął ostatni z Pierwszego Rodu, a Klejnot, pozostający do tego czasu w jego rękach, nie wskazał następcy. Rozpoczęły się walki bratobójcze. Ogólny zamęt i wojna domowa. W przebłysku zdrowego rozsądku postanowiono ukryć Klejnot do momentu aż dokona on wyboru i zapanowała demokracja.
121
1053606
Rozdział V
Powiedzmy demokracja, taka w jej pierwotnym znaczeniu, czyli dostępna dla nielicznych o właściwym pochodzeniu. Pozostałe osiem rodów podjęło współpracę, godząc się z czasem z taką koleją rzeczy i zawierając niepisane przymierze. Czekali. Nie doczekali się tego, czego pragnęli i nastał A’Steroth. Ciąg dalszy znasz. – Nadal nie… – To proste – gdyby Klejnot wybrał kogoś z Dziewiątego Rodu, wszyscy by go uznali. Rody, mimo upływu czasu i powstałych różnic i tak uznawały się za równe sobie, a ich kolejność była czysto użytkowa. – Aha. A dlaczego Klejnot miałby wybierać? Myślałam, że to tylko symbol władzy. Westchnął. – Nie. Niektórzy uważają, że jest świadomy. To jednak zbytnio trąci metafizyką. Wiem, że wiąże moce Otchłani. Jest czymś w rodzaju starożytnego zaklęcia przelanego w materialną formę. Ma zapewnić więź z naszym najstarszym, najmroczniejszym dziedzictwem, możliwość korzystania z niego, a zarazem chronić nas przed uwolnieniem jego mocy. – Czym jest Otchłań? – Nie wiem. Po prostu jest. Arim pokręciła głową z niedowierzaniem. – Niesamowite – wyszeptała. – Mieszkacie obok takiego zagrożenia i nawet nie wiecie, czym jest. Darreth wzruszył ramionami. – Nikt już od wieków nie ryzykuje sprawdzania. Po co? – Z ciekawości. – O nie, tacy głupi to nie jesteśmy. Zbyt wielu nie wróciło z wypadów do Otchłani. Pozostali, a to naprawdę nieliczna grupa, stracili moc i nie umieli powiedzieć niczego sensownego. Porzuciliśmy badania. – Czyli jednak próbowaliście… – Próbowaliśmy. Ale odeszliśmy od tematu. Jeszcze jakieś pytania? A może wnioski? Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. Po chwili uśmiechnęła się. – Racja – przyznała. – Następnym zastanawiającym elementem twojej opowieści jest to, że Sylwia znała lokalizację Klucza. – Niezbyt te informacje były aktualne – zauważył.
122
1053606
Kr aina Absurdu
– Ale pomocne. Jak myślisz, skąd je miała? Następne wzruszenie ramion. – Nie wiem. Mogły być fragmentem jakiejś legendy. Ludzie zajmujący się magią znają ich zadziwiająco wiele. – Niech ci będzie. – Nie za szybko się godzisz z moimi sugestiami? – Nie, bo nie doszłam jeszcze do niczego istotnego. Te pytania miały tylko pobudzić cię do myślenia, że może za wszystkim kryje się jakaś prawidłowość. Teraz ważniejsze. Grenthi wydaje mi się całkiem w porządku, no może poza tym, że miałeś coś za blisko od Bramy do znającego odpowiedź. Ale pomińmy to i przejdźmy do Baśni. I tu pytanie – kim była Past? Demon zamyślił się. Pokiwał powoli głową. – Wiem, do czego zmierzasz – powiedział. – Też mnie to zastanawia. A jeszcze bardziej fakt, że zupełnie zapomniałem o własnej ciekawości co do jej pochodzenia. – Która to ciekawość była głównym powodem zabrania dziewczyny ze sobą… – podpowiedziała. – Tak – przyznał niechętnie. Arim zastanowiła się chwilę, przypominając sobie szczegóły opowieści demona. W końcu westchnęła i rzekła: – Nie spodoba ci się to, co usłyszysz. – Już mi się wiele nie podoba. Trochę więcej nie zaszkodzi. – Z tego, co mówiłeś, Past zjawiła się znikąd jako staruszka, a potem zmieniała postać. Zauważyłeś coś podobnego u niej później? – Nie. – Mogło więc być właściwością dostępną jej tylko w Krainie Baśni. Albo kryła się z tym przed tobą, gdy już opuściliście tamto miejsce. Poza tym czułeś w niej coś znajomego. Co? – To, że nie pochodziła stamtąd. – Jesteś pewien? Moment zastanowienia. To mogło być to, ale… Wrócił wspomnieniami do tamtej chwili. Jeszcze raz przyjrzał się sytuacji i własnym odczuciom. Zaklął.
123
1053606
Rozdział V
– Nie – powiedział. – To było coś innego. Jakby ślad mocy, cieniutka nić. – O której natychmiast zapomniałeś, prawda? Niechętnie się zgodził. – Idźmy dalej. Próbowała cię wyprowadzić z Krainy Baśni zanim znalazłeś to, czego szukałeś. Zanim na dobre zacząłeś szukać. I nawet nie zorientowałeś się w jej zamiarach. – Później mi pomagała – wtrącił. – Tak. Może uznała to za mniejsze zło? A może skończyły jej się możliwości? Pamiętaj, że robiła to tylko do pewnych granic. Dla mnie wygląda na to, że była zamaskowanym agentem przeciwnej strony. – Nieba? – Tak. – Niemożliwe. – Dlaczego? – Pamiętasz, co mówiłem o lesie? Past podróżowała stworzonymi przeze mnie koniem i karocą. Będąc aniołem, nie mogłaby. – To z powrotem zaciemnia sprawę. A może była od was, tylko udawała? – To samo. Weszła do lasu. Nie pasuje. – W takim razie nie wiem. Na pewno była istotą magiczną, co sugeruje ingerencję jakiejś trzeciej siły. Nieznanej, ale niekoniecznie wrogiej. – Odłóżmy ten temat na chwilę – powiedział Darreth. – Chyba pchnęłaś mnie na dobre tory. Przerwij mi, jeśli się mylę. Z niewiadomych pozostaje zamek i wizyta Semetha. Zamek odsunął Past ode mnie, dając w zamian kota, który przydał się o wiele bardziej. Wygląda to na ingerencję przyjaznych mi sił, i to raczej piekielnego pochodzenia. Semeth użył zaklęcia Bramy dość łatwego do przełamania, gdyby nie to, że zbytnio polegałem na magii Klucza zamiast na swojej własnej. Jednak przekazał mi istotne informacje i im dłużej o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się, że próbował mnie ostrzec. W tym świetle jego wzmianki o przyjaźni wyglądają na próbę zwrócenia mojej uwagi i rozbudzenia podejrzeń. – Tak – potwierdziła dziewczyna. – Wnioski? – Ty mi powiedz.
124
1053606
Kr aina Absurdu
– Nikomu nie ufaj, polegaj na własnej mocy, nie wracaj do domu bez Klejnotu, strzeż się piekielnych psów i sprawdź informacje. Demon jęknął w duchu. – Tylko tyle? – zapytał sarkastycznie. – A co z unikaj czarnych kotów, nie przechodź pod drabiną czy nie stąpaj po łączeniach płyt chodnikowych? Spojrzała na niego z wyrazem braku zrozumienia w błękitnych oczach. – Nieważne – mruknął. – Lubiłem swoje życie przed tym wszystkim. Nawet mgłę znad Otchłani. Teraz jest jedną wielką pomyłką. Czuję się jak w spadającym samolocie bez spadochronu. Nie mogę wysiąść, a czuję, że za chwilę się roztrzaska. Arim się zaśmiała. Darreth spojrzał na nią rozeźlony. – Co w tym zabawnego? Chcesz się przekonać, jakie to uczucie? – Nie. Mnie by nie pomogła magia. Miała rację, ale jemu nie było do śmiechu. Zeskoczył z okna i podszedł do Artiego. – Masz już coś? – Prawie. Dajcie mi jeszcze kilka minut. Demon wrócił do dziewczyny. Świtało. – To kto ma być ofiarą? – zapytał. – Co masz na myśli? – Zaklęcie. Chyba że zmieniłaś zdanie. – Nie, oczywiście, że nie. – Zatem? Wyglądała na zawstydzoną. Rozejrzała się szybko wokół i, mimo, że Arti nadal był zajęty przy komputerze, wyszeptała: – Wolałabym… w cztery oczy. Darreth zdążył pomyśleć, że może chodzi jej o coś innego, na co w obecnej sytuacji w ogóle nie miał ochoty, gdy chłopak podniósł wzrok znad klawiatury i oświadczył pełnym zadowolenia tonem: – Przebiłem się. Nie było czasu na cokolwiek, nawet krótkie zaklęcie, a co dopiero wyciąganie z Arim jego celu, rzucił więc tylko ciche: – U mnie wieczorem i przeszedł do biurka.
125
1053606
Rozdział V
Strona wyglądała pozornie tak samo. Poza jednym elementem. Gdy Darreth go dostrzegł, zachichotał. Napis na górze, po prawej, głosił: „Jesteś zalogowany jako Geelorth.” Arti wzruszył ramionami. – Myślałem, że zależało ci na jak największych uprawnieniach. Demon potwierdził, nie przestając chichotać. Poważniał w miarę odczytywania treści. Wszystko, o czym mówił Semeth, okazało się prawdą. Szczególnie wiadomość o pościgu i piekielnych psach. Za głowę złodzieja Klucza wyznaczono nagrodę. Za informację o miejscu jego pobytu też, jeżeli okaże się wiarygodna. Dożywotnia renta w wysokości pozwalającej na dostatnie życie lub nieograniczone podróże. Plus tytuły szlacheckie, które jak widać szybko wróciły do łask. A wszystko to zanim ciało A’Sterotha zdążyło się ogrzać. Sprawa wyglądała na dobrze zorganizowany przewrót, a nie morderstwo dokonane przez zdesperowaną jednostkę. I to urządzony przez kręgi arystokracji. Darreth wpatrywał się bezmyślnie w ekran. Coś się nie zgadzało, coś, co prawie sobie uświadamiał… – Jest źle? – głos Arim dobiegł z tyłu. Demon odsunął się i pozwolił dziewczynie przeczytać. – Nie rozumiem – powiedziała cicho. – Jeśli Najwyższe Rody przejęły władzę, to czemu cię ścigają? – Nie mnie osobiście. Tego, kto zabrał Klucz. – Powinni wiedzieć, że tylko jeden z was może tego dokonać. A przecież zdobycie Klejnotu potwierdzi ich prawa. To było to! Arim miała rację. Posunięcie było całkowicie bez sensu. Chyba że pościg zorganizował ktoś inny, a po jednym przewrocie miał nastąpić drugi, całkowicie rozprawiający się z dawnym porządkiem, być może eliminujący Najwyższe Rody raz na zawsze. A do tego należało zadbać, by Klejnot nigdy się nie pojawił. – Mogę stąd odczytać pocztę Geelortha? – zapytał Darreth w przypływie natchnienia. – Jasne. Staraj się tylko niczego nie zmieniać. – Nie będę.
126
1053606
Kr aina Absurdu
Arti otworzył skrzynkę pocztową. Doznali rozczarowania, gdy ujrzeli zaszyfrowane wiadomości. Demon jednak przesunął bez słowa Kluczem przed ekranem, nie zważając na konsekwencje. Gorzej być nie mogło. Odczytał listy. Mylił się. Mogło być gorzej. Było. – Jak długo możemy z tego korzystać? – Powinniśmy już kończyć. – Mogę użyć komunikatora? Arti pokręcił głową. – Nie radzę – powiedział. – To ważne. I pilne. – Próbuj. Ale nie miej do mnie pretensji, jeśli coś pójdzie źle. Darreth z roztargnieniem pokiwał głową. – Nie będę. Wywołał swojego ojca. Na ekranie ukazało się zmęczone oblicze Deessli, jego matki. Patrzyła w bok. – Mówiłam ci już, że nie wiem, gdzie jest. Ile razy będziesz mnie jeszcze o to pytał, Geelorcie? – Mamo, to ja. Wyprostowała się nagle i wbiła wzrok w syna, niemalże pożerając go wzrokiem. – Jak?! – w jej głosie zabrzmiało przerażenie. – Ty i…? – Nie. Uspokój się. Jestem… daleko. Mam tu ludzkich specjalistów. Włamali się do systemu. Potrzebuję informacji. – Całe Piekło cię szuka. – Wiem. Arti nachylił się i wyszeptał mu coś do ucha. – Mamo, nie wiem, czy te rozmowy nie są zapisywane. Bez szczegółów. Wiem sporo. Reszty się domyślam. Co z wami? Deessla doszła już do siebie. Zasłoniła skrzydłami pokój za sobą. Zrozumiał. Pozwolił swoim na uwidocznienie się i zrobił to samo, klnąc się w duchu za zaniedbanie. Spojrzał na matkę z podziwem, jak zawsze. Od dziecka żałował, że nie odziedziczył po niej tej głębokiej, dostojnej purpury skóry i złotych oczu. Oparła podbródek na szponach i wpatrywała się spokojnie w syna.
127
1053606
Rozdział V
– Wszystko w porządku – powiedziała powoli, ważąc słowa. – Chociaż to może się zmienić, jeśli Klejnot trafi w niewłaściwe ręce. Brakuje nam ciebie, ale wiem, że twoje wygnanie musi jeszcze potrwać. Delikatna sugestia, żeby nie wracał. Skinął dając znać, że zrozumiał. – Mnie też przykro, ale widać tak musi być. Możesz coś dla mnie zlokalizować? – Cóż takiego? – Chciałbym odwiedzić płaszczyznę zwaną T’lirranorrgern, ale nie do końca zrozumiałem wskazówki, jak się tam dostać. Zdumienie na obliczu po drugiej stronie łącza. – Darreth, mroku mojego życia – powiedziała tonem, jakiego używała, gdy musiała mu czegoś odmówić w dzieciństwie, – nie istnieje takie miejsce. Ktoś cię wprowadził w błąd. – Jak to?! Już on policzy kości i chrząstki temu diabłu, jeśli kiedykolwiek wróci na Ziemię. – T’lirranorrgern to słowo w starej mowie. Oznacza, w najprostszym tłumaczeniu „przyprowadź władcę”. Gdy to mówiła, jej oczy rozszerzyły się. Zrozumiała, że zdradziła zbyt wiele. Odczytał znaczenie tego lęku i machnął ręką. – Oni już wiedzą – uspokoił matkę. – A ja nie mam pojęcia, co dalej. Lepiej, żebyście wy też nie wiedzieli. Rozzłość ojca i przetrzep skórę bliźniakom. Skontaktuję się, jak tylko będę mógł. Skinęła głową. Tyle nie mogli sobie powiedzieć. – Oby przytrafiło ci się najgorsze – z tym błogosławieństwem rozłączyła się. – Nawzajem, mamo – wyszeptał, po czym wylogował się z piekielnej strony. Potrzebował spokoju. Spokoju, żeby zebrać myśli. Spokoju, żeby zaplanować dalsze ruchy. Jakie dalsze ruchy? Frakcja aktualnie dzierżąca władzę w Piekle wspomogła zamachowca, by zmniejszyć niepokoje społeczne i pozornie przesunąć wygraną w
128
1053606
Kr aina Absurdu
stronę zwolenników starego porządku. Jednocześnie rozsiali plotkę o kradzieży Klucza, rzekomej szkodliwości tego czynu dla równowagi w Piekle oraz spowodowanym w ten sposób zagrożeniu ze strony mocy Otchłani i rozpoczęli szczere poszukiwania przestępcy. Nie mogą dopuścić do odnalezienia Klejnotu, bo władza Najwyższych Rodów stanie się faktem. Nie mogli sami przejąć kontroli, ponieważ społeczeństwo by nie zaakceptowało takiego ruchu. Ale jeśli Klucz się odnajdzie, a złodziejem okaże ktoś ze szlachetnie urodzonych, łatwo będzie zdyskredytować Najwyższe Rody, a nawet je zlikwidować po oskarżeniu o działanie na szkodę Piekła i wtedy bohatersko się poświęcić przyjmując ofiarowaną władzę. Darreth przyznał, że najlepszym posunięciem w całej zagrywce było wmówienie demonom, że Klucz może ukraść każdy i że dopiero Klejnot zniszczy uzurpatora. Właściwie mogli mieć rację, ponieważ nigdzie nie było powiedziane, że jest inaczej. Gdyby nie to, że on już wiedział… Tylko co z tego? Prawdopodobnie był jedynym, który wiedział, że Klucz, jako jedna z części oryginalnego Klejnotu, dokonuje akceptacji, a później po prostu prowadzi posiadacza ku drugiej. I że działa jako aktywator, coś w rodzaju nici łączącej nosiciela z kamieniem, podczas gdy tamten sam w sobie nie okazałby żadnej mocy. A Piekło wiedziało, kto ma Klucz. Nie ogłaszano tego, żeby nie prowokować pytań i wątpliwości. Złodziej miał pozostać złodziejem, a nie członkiem jednego z Najwyższych Rodów. To miało stanowić element zaskoczenia i wywołać niechęć później. Teraz mogłoby skłonić zbyt wiele osób do myślenia i grzebania w zapisach historycznych. A przy zastosowanej propagandzie, nie było szansy na ogłoszenie, że to nie kradzież, tylko oficjalne poszukiwania celem przywrócenia dawnego porządku. Klął długo i systematycznie, przywołując z pamięci najplugawsze piekielne wiązanki. Jakie dalsze ruchy?
129
1053606
Rozdział V
Pukanie wyrwało Darreth z zamyślenia. Przez chwilę nie mógł go umiejscowić we własnym wszechświecie, po czym przypomniał sobie o zapowiedzianej wizycie Arim. Lekkim ruchem dłoni otworzył drzwi i poszedł do kuchni zaparzyć kawę. – Dobry wieczór – usłyszał od progu. – Dobry wieczór – odkrzyknął. – Rozgość się, kawa będzie za chwilę. – Mam coś lepszego – powiedziała i oparła się o futrynę. Spojrzał na nią i o mało nie stłukł filiżanki. Zatrzymał ją kilka centymetrów nad podłogą i uniósł powoli dając sobie czas na ochłonięcie. Nie spodziewał się tego, co zobaczył, chociaż po jej wczorajszym konspiracyjnym szepcie w zasadzie powinien. – Zaczynam mieć ludzkie odruchy – mruknął do siebie, a do dziewczyny, już głośniej, rzekł: – Ślicznie wyglądasz. – Dziękuję – zarumieniła się. Włożyła krótką ciemnobłękitną sukienkę bez ramiączek, włosy spływały jej w swobodnych lokach do łopatek, a kolor oczu podkreślał delikatny makijaż i subtelna biżuteria. W ręku trzymała butelkę wina, którą podała demonowi. – Usiądź, proszę – powiedział, po czym przejrzał zawartość lodówki. Przedstawiała sobą nędzny widok, ale nie stanowiło to problemu. Wziął to, co było i na bazie kilku kawałków mięsa, chleba i sera wyczarował potrawy jakby żywcem wzięte z ekskluzywnej restauracji. Przeniósł je na stolik, powiększając go trochę, otworzył wino i rozlał do kubków, które natychmiast przemieniły się w kielichy. Wzniósł toast. – Za mój najlepszy i jedyny rocznik studentów. I jego uroczą przedstawicielkę. Zarumieniła się ponownie. – Częstuj się – zachęcił. Skinęła nakładając sobie kawałek pieczeni. – Dowiedziałeś się wczoraj czegoś nowego? – zapytała między jednym a drugim kęsem. Demon popatrzył na Arim zastanawiając się, co wyjawić. Właściwie to bez różnicy, skoro dzisiaj odbierze im całą wiedzę, wręczy dyplomy
130
1053606
Kr aina Absurdu
i odeśle do domów. Musi tylko pamiętać, by świadomość swojego pochodzenia też zablokować w umysłach studentów. – Tak. – Powiesz mi, czego? – Tak. Przyglądał się linii jej szyi i gładkości dekoltu. Zawsze myślał, że woli brunetki, a teraz odnajdywał piękno w delikatnej urodzie blondynek. Jeszcze dzień wcześniej uznał, że nie ma ochoty, dziś jednak… Nie, to nie tak. Nie czas na rozpraszanie się. Wrócił do szarej, podłej rzeczywistości. – Zmieniło się to – podjął rzeczowym tonem, – że aktualne władze wiedzą, kto ma Klucz. Rozgłoszono też, że jego zabranie ze strzeżonego miejsca przyczynia się do uwolnienia straszliwych mocy Otchłani i być może zagłady – wykonał nieokreślony gest ręką – sami nie wiedzą czego. Co czyni mnie najbardziej ściganym demonem w historii Piekła i zmusza do ostrożności. Jeśli mnie złapią, to prawdopodobnie polecą głowy Najwyższych Rodów. Nie mam już wyboru. Na dodatek nie wiem, gdzie szukać i nie mam nawet połowy własnej mocy tam, gdzie Klucz nie działa. Tak jak tutaj. – Dlaczego? – Dlaczego co? – Klucz nie działa, nie masz mocy, nie wiesz, gdzie szukać… Nabrał powietrza. Uporządkował myśli. Wypuścił powietrze powoli. – Klucz nie działa chyba ze względu na dziwaczną, bezwzględną logikę tego miejsca. – To dlaczego twoja magia działa? – Opiera się na żywiołach lub rzeczach już istniejących, tak jak ta kolacja. Klucz czerpie z Otchłani, której istnienie samo w sobie zbyt logiczne nie jest. – A co z połową mocy? – Podobny mechanizm. Zamykając przed kimś Bramy Piekieł, starszyzna magów jednocześnie blokuje mu dostęp do mocy Otchłani. – Ale masz Klucz… – Tak, mam. Błyskotkę, której, jak sama zauważyłaś, nie mogę ufać. – Racja – przyznała.
131
1053606
Rozdział V
Jedli w milczeniu. – A co do miejsca, to jeszcze wczoraj znałem chociaż jego nazwę, co jednak okazało się ułudą. W ten sposób wiem tylko, że muszę się przemieszczać. I to w jak najbardziej nieprzewidywalny sposób. – Klucz powinien cię poprowadzić. Parsknął. – Widzisz, co wychodzi z jego przewodnictwa. Zamyśliła się. Pokręciła głową. – Może się mylisz – stwierdziła. – Przywiódł cię tutaj, gdzie nie działa żadna wyższa magia i gdzie mogłeś zostać ostrzeżony i doinformowany. – Zostałem. I co z tego? Cholerstwo nadal nie reaguje. – Może potrzebuje twojej pomocy. Przeniesienia w inne miejsce lub wyraźnego żądania. Tak, jak z kotem. – Ale czego mam żądać? Milczenie. Darreth nalał wina. Wypili. – Mam pomysł – powiedziała po chwili Arim. – Może tu zostaniesz aż wszystko przycichnie? – Żartujesz, prawda? – Nie. Pomyśl. Wyższa magia tu nie działa. Nikt nie wie, gdzie jesteś. Mógłbyś przeczekać. – Semeth wie, a Piekło zna metody na wyciągnięcie z niego tej informacji. Poza tym mogą użyć fizycznego przymusu tam, gdzie moc zawiedzie. Chyba, pomimo braku zaufania, wolałbym mieć do dyspozycji magię Klucza. Westchnęła. – Szkoda. Ale nie mogę odmówić słuszności twoim argumentom. Uśmiechnął się i ucałował jej dłoń. – Mimo wszystko dziękuję za dobre chęci. I za pomoc. A przy okazji, kogo mam porazić nagłym atakiem wenerycznym? O mało się nie zakrztusiła deserem pod wpływem tej niespodziewanej zmiany tematu. – Trenera – odpowiedziała, gdy odzyskała oddech. Zamrugał zaskoczony. – Mogę wiedzieć, za co? – Nie.
132
1053606
Kr aina Absurdu
Uniósł brwi zdziwiony jej oschłym tonem, po czym wzruszył ramionami. – Nie, to nie. Obiecałem, to zrobię. Trzy słowa, lekki gest dłoni. – Poszło. Miło było zjeść z tobą kolację i napić się wina. Mówiąc to wstał i podał jej rękę, wyraźnie dając do zrozumienia, że wieczór dobiegł końca. – Usiądź – powiedziała cicho. – Proszę. Powiem ci. Z drwiącym uśmiechem zajął z powrotem krzesło, nalał wina do kielichów. Ludzkie reakcje były tak łatwe do przewidzenia. – Słucham. Dziewczyna odetchnęła głęboko i nie patrząc demonowi w oczy, zaczęła: – Byłam bardzo dobrą łuczniczką. Ambitną, mającą nadzieję na wygraną w zawodach. Wtedy tu trafiłam. To było rok temu. Wiesz, że przejąłeś nas po poprzednim dyrektorze? – Wiem. – On chciał wprowadzić swoje zasady, odmienne od panujących tutaj. Myślał, że opanuje zapędy trenera i w swej ufności wysłał mnie na treningi. Niestety, nic to nie dało. Wyróżniałam się i złamał mi prawą rękę. W trzech miejscach. Nie naciągnę już cięciwy. Darreth zamyślił się. Potem pokiwał głową. – W logice trenera nie rozumiem tylko jednego – wyznał. – Nie jego metod, te, jako demonowi, są mi dość obojętne, ale motywów. Lepiej byłoby podsycać waszą dumę, a później patrzeć jak przegrywacie z innymi szkołami. – Ty jesteś demonem – powiedziała to niemalże z wyrzutem. – Ludzkie uczucia, szczególnie te prowadzące do zatracenia, są twoją specjalnością. On jest człowiekiem i brak mu subtelności. Uważa, że nawet najlepszym daleko do doskonałości i że lepiej pozbawić nas złudzeń na początku niż dawać nadzieję na nieosiągalne zwycięstwo. Najgorsze, że on myśli, że to dla naszego dobra. – Dureń – skomentował Darreth. – A dlaczego akurat choroba weneryczna? Arim zarumieniła się i odwróciła wzrok.
133
1053606
Rozdział V
– Naprawdę mi zależało – wyszeptała. – Myślałam, że może w ten sposób uda mi się go przekonać. – Nie pomogło? – Jak widać. Zabębnił palcami po stole. Tęsknił za szponami – efekt był wtedy o wiele lepszy. – Może chcesz mu dać jeszcze jeden prezent? – zapytał słodkim głosem. Spojrzała na demona. Uśmiechał się nad wyraz złośliwie. – Jaki prezent? – Kto jest teraz najlepszy w sporcie? – Nick, ten siatkarz. Darreth przymknął oczy, wymruczał coś, zakreślił ręką niewielkie kółko i zadowolony spojrzał na dziewczynę. – No to będzie problem. Chłopak okaże się jeszcze lepszy. Na dodatek hardy i nie da się załatwić. Po wysłaniu trenera do szpitala wygra zawody. Wystarczy? Uśmiech rozjaśnił jej twarz. – Jesteś cudowny! – wykrzyknęła. – Jestem też zmęczony. Ile czasu do zajęć? – Dwie i pół godziny. Pokiwał tylko głową. Arim wstała, obeszła stolik i stanęła za jego krzesłem. Delikatnie położyła dłonie na ramionach demona i zaczęła uciskać. – Co robisz? – zapytał. – Masuję. – Po co? – Potrzebujesz trochę relaksu. Siedź spokojnie. – Na tym też się znasz? – Tak. Delikatnie ucałowała go w policzek. Poddał się dotykowi jej rąk. Przymknął oczy. – Jak na demona jestem stanowczo za często uwodzony – mruknął. – Chyba powinno być odwrotnie. Dobiegł go jej perlisty śmiech.
134
1053606
Kr aina Absurdu
Dwie i pół godziny później rozdzielił studentów na dwie nierówne grupki. Trzynaścioro od razu pozbawił wszelkich zdolności informatycznych i wiedzy o specyficznym pochodzeniu ich nauczyciela, rozdał im dyplomy i pożegnał. Pozostała dwójka, Arim i Arti, siedziała naprzeciwko i wpatrywała się w demona z mieszanymi uczuciami. Nie chcieli zapominać, a nawet rozstawać się tak szybko. Po trochu z sympatii, w dużej mierze z ciekawości. Gdy mu to wytłumaczyli, tylko potrząsnął głową. – Nie będziecie świadomi tego, co się zdarzyło, to i ciekawość zniknie. Zaczęli go namawiać tak usilnie, że o mały włos nie ustąpił. Zbytnio przypominali jego samego sprzed tej wędrówki. Tacy młodzi, naiwni, pełni entuzjazmu, niezważający na ryzyko… I tacy powinni pozostać, zdecydował. Udając, że się namyśla, poprosił Artiego o ponowne włamanie się do piekielnej domeny. Gdy chłopak zasiadł przed monitorem, Darreth podszedł do Arim. Wziął dziewczynę za rękę i pociągnął w stronę okna. Usiadła na parapecie. Zza szyby dobiegał odgłos silnika kosiarki do trawy. Dziewczyna nie patrzyła demonowi w oczy, gdy zażądała: – Chcę pamiętać. – Nie. – Dlaczego? – Tak będzie najlepiej dla wszystkich zainteresowanych. Powiedział to chłodnym tonem i wtedy spojrzała na jego twarz. W jego obojętności dopiero dostrzegła, jak bardzo różnił się od ludzi, których znała. – Ciebie naprawdę to nie obchodzi – wyszeptała z niedowierzaniem. – Gdyby nie obchodziło, nie wysilałbym się. – Najlepiej dla ciebie. Wtedy nikt cię nie wytropi. Potrząsnął głową gwałtownie. – To nie tak. I tak mnie znajdą. Każde moje magiczne działanie pozostawia ślad w tym wymiarze. Im go więcej, tym wyraźniejszy trop. – W takim razie po co to robisz? Żeby nas chronić? Nikt nam nic nie zrobi. Uśmiechnął się sarkastycznie. – Oprócz przesłuchania.
135
1053606
Rozdział V
– Nic nie powiemy. Ja nie powiem. Na bogów, pozwól mi pamiętać! Spoważniał. – Bogów zostaw tam, gdzie są – powiedział ostrym tonem. – Lepiej, gdy się interesują innymi wymiarami. Zatrzepotała rzęsami. – To wy nie…? – Nie, nie mamy ze sobą wiele wspólnego. Zarówno anioły, jak i demony są czymś na kształt waszych półbogów. Ci całkowici nie przywiązują wagi do spraw poślednich światów, jak ten, Ziemia, Piekło czy Niebo. Chyba, że się nieopacznie przyciągnie ich uwagę. Skinęła. – Nadal nie wiem, po co chcesz to zrobić – wyszeptała. – Żeby Piekło nie mogło nic z was wyciągnąć. Nie potrzebuję ich wiedzy o wizycie Semetha, włamaniu na stronę internetową czy naszych wczorajszych wnioskach. Odbieram wam pamięć głównie dla własnego bezpieczeństwa. Rozumiesz? Z niechęcią przytaknęła. Pocałował ją lekko w policzek i podszedł do Artiego. – Skończyłeś? – zapytał. – Już dawno. Nie chciałem przeszkadzać. Demon uśmiechnął się lekko. – Idź do Arim – rozkazał i usiadł za biurkiem. Postanowił odszukać Borutę na Ziemi, by dokładnie i niezbyt delikatnie wypytać go o spotkanie ze strażnikiem Klejnotu i o powody, dla których diabeł udzielił mu tak niejasnych wskazówek. Piekielna strona zawierała w sobie Bramę, której można było użyć do przemieszczenia się do dowolnego wymiaru i to jej chciał użyć. Zsynchronizował zaklęcie zapomnienia z czarem otwarcia Przejścia, przywołał w myśli obraz zamku w Łęczycy i kliknął „wykonaj”. Silnik kosiarki zawył, zadławił się i zamarł, gdy padł nań cień odwiecznej istoty. Stwór wzniósł się wyżej na czarnych jak Otchłań skrzydłach i wydał przeciągły skowyt rozczarowania.
136
1053606
Kr aina Absurdu
Przez chwilę krążył w powietrzu szukając tropu, po czym zniknął rozdzierając substancję wymiarów. Jak mroczna błyskawica mknął poprzez światy, odmieniając je, budząc lub niszcząc życie, nie zważając na nic. Cel był już tak blisko, coraz bliżej z każdą mijaną krainą. Nie spocznie, póki nie odnajdzie tego, który wyrwał go z Otchłani i nie posmakuje jego ducha. Skowyt przerodził się w ryk wściekłości.
137
1053606
Rozdział VI
Piekło – Witaj w domu, synu – usłyszał Darreth po drugiej stronie Bramy. Z zaskoczeniem, które błyskawicznie przerodziło się w niedowierzanie, rozejrzał się wokół siebie. Znajdował się w bibliotece rodzinnego zamku na Północnych Rubieżach Piekła. Nie mógł się mylić, szczególnie, że z fotela stojącego obok kominka wstawał właśnie jego ojciec. Darreth natychmiast obrócił się z powrotem w stronę portalu wiedząc, że Piekło jest ostatnim miejscem, w którym powinien się pojawić. Przejście zatrzasnęło się z hukiem. Demon spróbował magii Klucza. Nic. Dodał do niej najsilniejsze znane sobie zaklęcie przełamujące opór i przebijające się przez każdego rodzaju zaporę. Z nagłym, oślepiającym blaskiem i ogłuszającym trzaskiem moc eksplodowała posyłając Darretha na podłogę. Gdy odzyskał wzrok i słuch, ojciec już stał o krok od niego. – Głupio postąpiłeś, synu – powiedział z naganą w głosie. – Ten czar powinien przebić się przez wszystko – odparł rozcierając kark i prostując plecy. Zauważył, że pozostał w ludzkiej postaci, ale nie miał czasu się zdziwić, bo dobiegł go pospieszny szept rodzica: – Nie przez Czarną Kulę i nie o tym mówię. Nie powinieneś korzystać z Bramy na piekielnej stronie. Narobiłeś hałasu i zaraz tu będą. Słuchaj mnie uważnie. Wpadłeś w pułapkę. Nie mogłem cię ostrzec, dlatego czekałem tutaj. Odwrócił głowę, gdy usłyszał głosy z wyższego piętra. Jeszcze bardziej ściszył głos. – Nie oddawaj Klucza i pamiętaj, że nic nie jest tym, czym się zdaje.
138
1053606
Piekło
– Nie mogę go zdjąć. – To dobrze. Głosy stały się wyraźniejsze. – I w żadnym wypadku nie ufaj swojej siostrze – rzucił jeszcze starszy demon, po czym cofnął się o jakiś krok. – Przecież Rusta to jeszcze dziecko – zaprotestował Darreth. – Nie jej – zdążył szepnąć ojciec, gdy do pokoju wkroczyła Deessla wraz z trzema innymi demonami. Spojrzała na syna z wyrazem rozczarowania i satysfakcji zarazem, po czym powoli odwróciła się w stronę gości. Najwyższego z nich, ciemnogranatowego o błyszczących fioletowych oczach, Darreth rozpoznał. Był to Asserith, najpoważniejszy z kandydatów do stanowiska Szatana w najbliższych wyborach. Podobnież posiadał wielkie bogactwa i równie imponujące znajomości. Jego palce zdobiły pierścienie z rubinami, a ciemno purpurowa szata sprawiała wrażenie zrobionej z najszlachetniejszej odmiany jedwabiu. Stanowili dziwną trójcę z Deesslą ubraną w błękitny kostium i podobnie wyglądającą młodą demonessą o skórze o ton tylko jaśniejszej od matki Darretha i oczach równie fiołkowych, co Asseritha. Ostatnim z przybyłych był młody demon o oliwkowozielonym ubarwieniu, odziany w czarny strój. – Jak ci mówiłam, Assi, mój syn wypełnił zadanie – odezwała się dźwięcznym głosem Deessla. Potężny demon przyjrzał się uważnie Darrethowi, siedzącemu teraz po turecku na środku biblioteki. Nie doszedł jeszcze do siebie po próbie przełamania czaru blokującego Bramę, ale zdobył się na spojrzenie tamtemu w oczy. Zaczął domyślać się kilku rzeczy, a żadna z nich mu się nie podobała. Zanosiło się na kłopoty, i to nie byle jakie. Zapragnął rozjaśnienia myśli, wiedząc, że to pobożne życzenie. – Oddaj nam Klucz, chłopcze – rozkazał Asserith. Potrząsnął głową, żałując natychmiast tego gestu. Ból o mało nie rozłupał mu czaszki. – To znaczy komu? – odpowiedział pytaniem. Nie czuł się zobowiązany do okazywania życzliwości czy nawet dobrego wychowania. Piekielne ognie zalśniły w oczach jego rozmówcy. Pohamował się jednak.
139
1053606
Rozdział VI
– Jestem Asserith, przywódca Siódmego Rodu i przyszły władca tego wymiaru – powiedział z dumą, – a to moja córka, Keentha i jej małżonek, Husseth, potomek Drugiego Rodu. Darreth pochylił głowę w udanym ukłonie. Chciał ukryć zmieszanie. Nie arystokracji się spodziewał. Co się dzieje? Czyżby władza powodowała aż taki rozłam? – Domyślam się, że pragniesz Klucza dla siebie – powiedział po chwili. – Mylisz się. Nie zależy mi na nim. I tak wygram wybory. Najlepiej by było, biorąc pod uwagę sytuację, gdyby ta błyskotka pozostała w rękach Strażnika, czyli Keenthy. – To Trzeci Ród jest… – słowa utknęły Darrethowi w gardle, gdy spojrzał na matkę. Przeniósł wzrok na jej młodszą kopię i zrozumiał. -… obowiązany strzec Klejnotu. Klucz zalśnił lekko i zawibrował, spełniając niewypowiedziane życzenie swego posiadacza. Lawina wspomnień i płynących z nich wniosków w jednej sekundzie spadła na niego. To Deessla zawsze przekazywała synowi tajniki wyższej magii, historie rodowe i zasady rządzące dawnym ustrojem. Ona spędzała całe dni na rozmowach z dziadkiem, spotkaniach i organizacji bardziej wysmakowanych przyjęć. Wreszcie to matka przetłumaczyła mu bez wahania starożytną frazę. Teraz dopiero połączył zdarzenia w jedną całość. Pewnie było tego więcej, ale nie chciał wnikać w szczegóły. Deessla, nie jej mąż, była spadkobierczynią Trzeciego Rodu. Poza tym Darreth miał siostrę, której istnienie z niezrozumiałych powodów przed nim tajono. Starszą siostrę, córkę dwóch najwyższych Rodów, wychowaną wbrew wszelkim prawom wyłącznie przez ojca. W Piekle nie zawierano typowych małżeństw, raczej stuletnie kontrakty. Kiedy para demonów decydowała się na małe, śliczne (lub mniej urocze) demoniątka, oznaczało to nie mniej nie więcej niż spędzenie ze sobą najbliższych stu lat, czyli standardowego czasu potrzebnego na osiągnięcie przez latorośl dojrzałości i pójścia swoją drogą. Później zazwyczaj para się rozstawała. Rozwiązanie takie, biorąc pod uwagę długowieczność demonów, było całkiem rozsądne i oprócz kilku problemów z sukcesją, zazwyczaj dobrze się sprawdzało.
140
1053606
Piekło
Darreth zawsze myślał, że jego rodzice są wyjątkiem, ze względu na bliźnięta, ale teraz nie mógł być już niczego pewny. „Nic nie jest tym, czym się zdaje”. Słowa ojca wypłynęły mu z pamięci. I ten wyraz satysfakcji w oczach matki. Pomieszany z rozczarowaniem. Ostrzegła go noc wcześniej. Teraz zdawała się być częścią spisku przeciwko niemu. Czyżby nie mogła wybrać pomiędzy swoimi dziećmi? Czy mógł liczyć na jakieś cieplejsze uczucia z jej strony? Zganił się w myślach. Zbyt długo przebywał wśród ludzi i odruchowo zaczął przypisywać demonom podobne motywy i sposoby postępowania. Przypomniał sobie własny wykład na temat demonicznej natury, którego udzielił Past na pustyni. Skuteczność. Jedyny wyznacznik działania. Żadnych sentymentów, żali, uczuć. Zimny świat, lodowaci mieszkańcy. Tym był i tylko w ten sposób mógł wygrać w tej grze. Grze, o której regułach już wiedział, że zostały ustanowione zanim zniszczył Akademię, może nawet zanim się narodził. Nie, tak daleko to chyba nie sięgało… Nieważne, musi poprowadzić tę rozmowę tak, żeby jak najwięcej się dowiedzieć. I tak nie miał nic do stracenia, bo po reakcji Klucza widział, że bransoleta nie zamierza zmieniać właściciela. Zatem… – Zastanowię się – powiedział zamiast od razu rzucić wyzwanie. – Jest kilka spraw, które chciałbym poznać. Gdyby mógł wyczuć prawdziwe intencje mówiących, rozpoznać kłamstwo… Klucz zalśnił prawie niewidocznie. Pozostał w takim stanie. – Czy to ułatwi ci podjęcie decyzji? – zapytał Asserith. – Raczej tak. Czwórka przybyszy zajęła miejsca w miękkich, wyściełanych aksamitem fotelach. Ojciec Darretha gdzieś zniknął. Może nie chciał być świadkiem dalszych wydarzeń. – Zatem zaczynaj – powiedział kandydat na Szatana. – Postaram się udzielić ci w miarę uczciwych odpowiedzi. – Czy mógłbym zmienić postać? – pytanie zdawało się całkowicie niewinne, wręcz naiwne, ale młody demon czuł wibrującą moc Klucza, która wskazywała mu właściwe kwestie. Chyba musiał jej zaufać, chociaż nie podobał mu się ten pomysł.
141
1053606
Rozdział VI
Asserith rozłożył ręce w geście bezradności i współczucia. – Niestety – odrzekł. – Znajdujesz się w Czarnej Kuli. Możesz dysponować wyłącznie własną mocą i tym, co zgromadziło się w Kluczu, ale jesteś odcięty od sił Otchłani. Gdybyś przybył tu jako demon, tak by pozostało. W tej sytuacji, jak pewnie sam rozumiesz, nie możemy ci pozwolić na opuszczenie tego specyficznego pola. Darreth pokiwał głową. Usłyszał prawdę. Przećwiczył kilka możliwych pytań w myślach, badając reakcję bransolety i zadał to, na które była ona najsilniejsza. – Kto uwolnił nas od A’Sterotha? Popatrzyli na siebie z konsternacją. Deessla wzruszyła ramionami, co miało oznaczać, że Asserith sam powinien zdecydować. – Ty – powiedział po namyśle. Darreth gwałtownie zaprzeczył, chociaż w tej samej chwili doznał przemożnej pewności, że jego rozmówca nie kłamie. – Nawet go nie spotkałem. – Spotkałeś. I pobiłeś. Za pomocą magii Klucza. Czyżby wydarzenia z Koszmaru nie były tylko zobrazowaniem jego lęku? Czy Past wiedziała i okłamała go popychając do czynu? Jakiego zaklęcia wtedy użył? Nie mógł sobie przypomnieć. Było stare, bardzo stare i stanowiło jeden z mechanizmów obronnych umieszczonych w Kluczu w pozaczasowym momencie jego wykucia na dnie Otchłani. – Obudź się! – usłyszał ostry ton matki i dopiero zrozumiał, że zapadł w trans. Spojrzał na siedzące naprzeciwko demony jakby dopiero teraz je ujrzał. Co po części było prawdą. Jego postrzeganie podległo bowiem intensyfikacji, wyszło poza dostępne tej rasie ramy. W samym obrazie nie było żadnej różnicy, ale każdy najdrobniejszy szczegół, gest, grymas stały się doskonale widoczne. Nawet w piekielnej postaci Darreth nie posiadał takiego daru i wiedział, że mało który demon jest w stanie dostrzec to, co on teraz. Wiązało się to bardziej z odczuwaniem rzeczywistości niż jej widzeniem, słyszeniem czy smakowaniem. Zamrugał, ale nic się nie zmieniło.
142
1053606
Piekło
Skoro moce Otchłani chciały obdarować go tym darem, nie będzie protestował. Zastanowił się nad następnym pytaniem. Nie było chyba sensu wnikać w szczegóły ostatniej informacji. Ale pozostało kilka spraw z nią związanych. – Dlaczego nie chcecie, żeby ktoś z nas, choćby ty, Assericie, zdobył Klejnot i zasiadł na tronie? – Po co? – odparł swobodnym tonem zapytany. – I tak wygram wybory, a popularności przysporzy mi odzyskanie Klucza i oddanie go w ręce prawowitego opiekuna. Podwyższona percepcja Darretha pozwoliła mu wykryć kłamstwo tak łatwo, jakby Asserith miał nad głową wielki pulsujący czerwienią neon z napisem „łgarz”. Wbił wzrok w podłogę, aby nie zdradzić się ze swoją wiedzą. – Jest w rękach prawowitego opiekuna, jak sam to określiłeś – zaoponował. – Nie – zaprotestował tamten. – Ty jesteś mieszańcem. W twoich żyłach nie płynie wyłącznie szlachetna krew! Z postawy Deessli promieniował wstyd i skrywany żal do współspiskowca. Interesujące. – Można to powiedzieć o nas wszystkich. W czasie tysiącleci wiele się zdarzyło. – Ja jestem pewien swojego pochodzenia – nadmierna duma, wręcz pyszałkowatość przebijała z wypowiedzi starszego demona. To cię zgubi, pomyślał Darreth, którego od wpojonej mu przez matkę próżności dzieliły miesiące życia na wygnaniu. Jak głębokiej przemianie uległ? I ile w tym było jego zasługi, a ile zawdzięczał (czy to aby właściwe określenie?) Kluczowi? Zmarszczył brwi. – Jeżeli tak uważasz… Powiedz mi coś innego. Od jak dawna to planowaliście? Dlaczego ja? Czemu sami nie wybraliście się na poszukiwania? Tym razem to Deessla podjęła się wyjaśnienia. – Nie planowaliśmy – zaczęła swoim miękkim głosem, którego tak lubił słuchać, a który teraz raził go swoją nadmierną słodyczą. –
143
1053606
Rozdział VI
Przynajmniej nie to, o co nas podejrzewasz. Chcieliśmy wrócić władzę w ręce arystokracji, tak jak powinno być zawsze, ale za pomocą środków demokratycznych, nie zaś Klejnotu. Zbudowaliśmy w tajemnicy silne stronnictwo składające się z członków Najwyższych Rodów i ich zwolenników. Czekaliśmy na okazję, by niezadowolenie społeczeństwa urosło, a A’Steroth popełnił błąd. Piekło rozkwita. Nie potrzebujemy powrotu do czasów monarchii absolutnej. Niestety, wtedy zdarzył się wypadek w Akademii, ciebie zesłano na Ziemię i w jakiś niepojęty dla nas sposób dowiedziałeś się o Klejnocie. Nie winię cię za nic, co stało się później, bo nie mogłeś się oprzeć przyzywającej sile Klucza. Pomogłeś nam nawet eliminując A’Sterotha, ale na tym koniec. Jeśli połączyłbyś oba elementy, obudziłbyś moce, nad którymi nikt z żyjących demonów nie jest w stanie zapanować. Dlatego proszę, oddaj nam bransoletę. Spojrzała na syna z nadzieją i prośbą w oczach. Mówiła prawdę, taką, jaką znała. Co nie zmieniało faktu, że wiedziała niewiele. Darreth skinął powoli. – Jak mnie złapaliście? Asserith wzruszył ramionami. – To akurat było najprostsze. Sam się skontaktowałeś z matką. Później wystarczyło ustawić portal tak, by cię przeniósł tutaj, niezależnie dokąd chciałbyś się udać i zamknął za tobą. – A Czarna Kula? – Nie przełamiesz jej. Potrzeba czterech silnych magów, by utworzyć coś takiego. Darreth kiwnął głową. Oczywiście, stąd obecność całej czwórki. – Kiedyś musicie spać – zauważył. – Nie łudź się. Do podtrzymania zaklęcia wystarczy dwoje. Czy podjąłeś decyzję? Wolelibyśmy załatwić sprawę za twoją zgodą, ze względu na lady Deesslę i dlatego, że pomogłeś nam z A’Sterothem. Nie jest to jednak konieczne. W oczach Asseritha zabłysło okrucieństwo. Darreth mógłby się założyć, że bezwzględny demon wolałby załatwić sprawę od razu, bez pytania go o zdanie, i to najlepiej definitywnie. Musiał się jednak liczyć z ewentualnym spadkiem poparcia w kręgach powiązanych z Deesslą.
144
1053606
Piekło
Nie z powodu jej uczuć macierzyńskich, o nie. W grę wchodziło raczej jej poczucie estetyki i dobrego smaku. – Czy mógłbym dostać noc do namysłu? – A nad czym tu się namyślać? – wykrzyknął Asserith przestając panować nad sobą. – Prosta odpowiedź – tak lub nie. Młody demon spuścił wzrok. – To nie takie proste – odrzekł spokojnym głosem. – Uznaję wasze argumenty, ale w tej chwili nie jestem w stanie fizycznie pozbyć się Klucza. Chciałbym trochę czasu, żeby rozluźnić swoją więź z nim. Nie podoba mi się ewentualność straty ręki i dlatego chcę sprawdzić, czy nie ma innej możliwości. Jego rozmówca odetchnął, uspokajając się. – Ale nie odmawiasz nam? – Nie, skądże. Widzę słuszność waszych motywów. Byłbym głupcem odmawiając. Musiał się powstrzymać, by na wargach nie zagościł mu cyniczny uśmiech. – Dobrze. Widzę, że jesteś rozsądnym demonem. Potrzebujesz czegoś? Usuń tę cholerną kulę, to zobaczysz, pomyślał Darreth ze złością, ale powiedział tylko pokornie: – Kolacji. Poza tym dziękuję. Sam muszę się z tym uporać. Cała czwórka wstała. – Keentha i Husseth będą w pokoju obok. Zajrzą czasami, aby sprawdzić, czy czegoś chcesz. Nie krępuj się ich wołać, gdybyś jednak czegoś potrzebował. Darreth tylko pokiwał głową i zostawiono go samego. Oparł podbródek na dłoni i zatopił się w myślach. Nic nie jest tym, czym się zdaje. W takim razie czym jest? Najpierw postanowił sprawdzić ograniczenia swojego więzienia. Wstał i przeszedł się po bibliotece. Ruszył kilka przedmiotów. Nie napotkał oporu, kula po prostu przemieszczała się razem z nim. Stanowił jej centrum, co poddało mu pewien pomysł. Żeby go zrealizować potrzebowałby szybkości i odwrócenia uwagi.
145
1053606
Rozdział VI
Rozważy to. Później. Teraz za wiele myśli kłębiło się w jego głowie. Musiał usiąść i postarać się dołożyć nowe elementy do ułożonego niedawno puzzla, dojść do granic własnej percepcji i ułożyć plan działania. Czy noc wystarczy? Wzruszył ramionami, usiadł w ulubionym fotelu ojca i podniósł pokrywkę tekowego pudełka stojącego na biurku. Uśmiechnął się. Pewne rzeczy pozostawały niezmienione. Odciął końcówkę, zapalił i posmakował dymu cygara. Wraz ze znajomym wrażeniem wrócił spokój i jasność myśli. Z właściwą demonom chłodną kalkulacją ocenił sytuację. Była zła. Bardzo zła. Ale nie beznadziejna. I taka powinna pozostać. A dokładniej… Piekło podzieliło się na dwie frakcje. Demokratów i monarchistów w przebraniu. Inaczej nie można było tego nazwać. Bo kimże są arystokraci dążący do władzy poprzez powszechne wybory i tłumaczący swe prawo do niej swoim pochodzeniem? Darreth rozumiał demokratów, ale nie mógł pojąć, dlaczego Najwyższe Rody stanęły po stronie Asseritha. To tak, jakby wyrzekły się swego dziedzictwa, pieczołowicie przekazywanej wiedzy, zasad i dumy arystokratów. Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że tym pysznym demonom wystarczyłyby przechodnie przywileje. Chyba że chcieli cofnąć ustrój powoli do stanu sprzed wieków. Ale takie działanie nie miało sensu w świetle faktów, które znał. Nastał czas rozwiązań zdecydowanych, wręcz drastycznych. Społeczność Piekła z łatwością zaakceptowałaby powrót monarchii po wiekach władzy A’Sterotha. Drugiej takiej okazji długo by wyczekiwać. Demon wbił wzrok w przeciwną ścianę. Przez dłuższy moment gapił się na obraz wiszący nad kominkiem, pomiędzy regałami. Przedstawiał dwie siły, jasną i mroczną, pochylone nad rozłupanym na wiele kawałków kamieniem. Dwa z odłamków były dość duże, reszta bardziej przypominała piasek. Przez środek obrazu biegła błyskawica, która rozłupała kamień. Błękitno-zielony prawie idealnie okrągły kamień. Archanioł i Szatan, bo to ich przedstawiało malowidło, dotykali pazurami każdy swojej połowy skalnej kuli. Od szponów demona biegła ku niej
146
1053606
Piekło
srebrna nić, anioła łączyła z kamieniem złota. Nie, właściwie nie anioła, a spory sygnet na palcu jego prawej dłoni. Darreth przeniósł wzrok na postać demona, by sprawdzić swoje podejrzenia. Zgadzało się, nić biegła wzdłuż szponu do dłoni, i dalej, do bransolety na nadgarstku. Do Klucza. Przyjrzał się postaciom. Za każdą z nich znajdowało się symbolicznie ukazane ich źródło siły – za Szatanem mroczna Otchłań, za Archaniołem świetlisty Blask. One też łączyły się liniami mocy z rozłupanym kamieniem. Uwagę demona przykuło jednak co innego. Oblicza pochylonych przeciwników wyrażały odpowiedzialność, troskę i nieskończony ból. Nie dostrzegł tego wcześniej, tak, jak i linii mocy, chociaż wpatrywał się w obraz wiele razy. Zazwyczaj zwracał uwagę na tło, które stanowił górzysty krajobraz otoczony wodą i opasany morskim wężem trzymającym w pysku własny ogon. Ciekawiło go, czy wąż zjada swój ogon i się nim żywi, co sprawia, że rośnie i znowu może zjadać ogon i jak wiele go może połknąć, by odrósł i żeby nie zbrakło mu pożywienia. Nigdy jakoś nie przyszło mu do głowy zastanowić się nad problemami z wydalaniem u istoty w tak niewygodnym położeniu… Zaśmiał się do wspomnień z dzieciństwa. Wiedział już wtedy, że istotą malowidła były postaci i kamień symbolizujący podzieloną między demony i anioły Ziemię, ale nie przeszkadzało mu to w rozważaniu sytuacji węża. Teraz, dysponując rozszerzoną percepcją, był w stanie ujrzeć prawdziwy obraz i zrozumieć jego znaczenie. Dodał ten fakt do już posiadanej wiedzy na temat sił rządzących jego wszechświatem i własnej sytuacji. Wrócił myślami do aktualnych problemów, próbując je jakoś uporządkować. Odłożył na bok rozważania na temat frakcji politycznych w Piekle. Nie miały znaczenia. Jeżeli odnajdzie Klejnot, zajmie się nimi, a jeśli mu go odbiorą… …to Asserith zostanie władcą! Dokładnie to wyczuł od wyniosłego demona, gdy matka przedstawiała mu plany polityczne swojej grupy.
147
1053606
Rozdział VI
Asserith chciał władzy dla siebie. Nie liczył na odnalezienie Klejnotu, ale uwzględnił je w swoich planach. Stąd Keentha. Na wypadek, gdyby jej ojciec nie został zaakceptowany przez Klejnot, i tak przeszedłby on w ręce spokrewnionego z nim Strażnika. To miało sens. Wykorzystać metody A’Sterotha. Najpierw przejąć tron, a później dopiero poszukać czegoś, co utrwali władzę na zawsze. Tylko że Darreth znalazł Klucz i pokrzyżował jego plany. I nieistotnym już było, czy zrobił to z własnej woli czy też kierowany przez wyższe moce. Chciał przeżyć, najlepiej w nienaruszonym stanie, a wydawało mu się, że Asserith nigdy nie uwierzy w jego deklaracje współpracy i po odczekaniu odpowiedniego czasu po prostu pozbędzie się problemu. W jak najbardziej dosłownym znaczeniu tego określenia. Darreth nie chciał władzy ani kiedy wyruszał na poszukiwanie Klucza, ani teraz. Wolał jednak już wziąć na siebie tę odpowiedzialność niż ujrzeć na tronie rywala. Zaskoczyła go własna przemiana. Stał się wrażliwy na poczucie sprawiedliwości. Nie, nie sprawiedliwości. Raczej równowagi. Widział niemalże jej zachwianie po przejęciu władzy przez Asseritha. Czyżby stał się aż tak ludzki, by porzucić demoniczną bezwzględność? A może to działanie Klucza? Co w takim razie zrobi z nim Klejnot? Nieważne. Nie teraz. Przeżyć i wydostać się stąd. Później będzie myślał o mocach wszechświata. Ustalić wrogów i sojuszników. Nieświadomie zaczął chodzić po bibliotece. Wrogowie. Asserith, Keentha, jej małżonek i Deessla. Zawahał się przy matce. Tak, lepiej uważać ją za przeciwnika. Została co prawda okłamana, ale nie mógł tego udowodnić. Do tej grupy dochodziła druga, nie wiadomo jak liczna, zwolenników tej pierwszej. Sojusznicy. Kot, Semeth, może ojciec. Odczekał chwilę. Nikt więcej nie wypłynął z pamięci. Hm, niewielu, i to w większości niepewnych. Jak mogli mu pomóc? Jeżeli zechcą zaryzykować…
148
1053606
Piekło
Tak naprawdę to nie miał pojęcia. Prawdopodobnie nie posiadali potrzebnej mu wiedzy, a przeciwko mocy czterech magów Najwyższych Rodów… Darreth stanął jak wryty. Rozejrzał się. Nie znalazł tego, czego szukał. Zawołał cicho. Żadnej odpowiedzi. I dopiero wtedy uświadomił sobie, że przeniósł się do Piekła sam. Co znaczyło, że kot zdobyty w dość specyficzny sposób został gdzieś tam, w Krainie Absurdu. Czyżby spełnił już swoje zadanie? A jeśli tak, to jakie ono było? I kto mu je zlecił? Demon zastanowił się przez chwilę. Być może miał jeszcze jednego sojusznika. Tę tajemniczą istotę, która postawiła na jego drodze zwierzaka i odsunęła go od Past. Nadal nie wiedział, do której kategorii (wrogów czy sojuszników) zaliczyć dziewczynę i czy ma to jakiekolwiek znaczenie, chociaż czuł, że jeszcze się spotkają. Wzruszył ramionami. Czas obmyślić sposób na wyrwanie się z tego piekła. Uśmiechnął się. Miał za sobą moc Klucza i przekonanie, że nie przypadkiem go odnalazł. A jeśli tak, to błyskotka go ochroni i wyprowadzi bezpiecznie z całej tej kabały. Poczuł pewność siebie. Uśmiech stał się podły. Bardzo podły. Rozwiąże zagadkę, odnajdzie Klejnot i wróci. A wtedy nie chciałby być w skórze niektórych demonów. Odgłos kroków wyrwał Darretha z płytkiego snu. Uniósł lekko powieki, by zidentyfikować przybysza. Keentha. Ciekawe. Udawał, że nadal śpi. – Bracie – cichy szept. – Możemy chwilę porozmawiać? Otworzył oczy. Zmienił pozycję, siadając na sofie. Przyjrzał się siostrze. Czegoś chciała, ale nie był w stanie stwierdzić, czego. – Słucham cię. – Mogę usiąść? – Jasne. Odwróciła jeden z foteli przodem do sofy.
149
1053606
Rozdział VI
– Zastanawiałam się – powiedziała po chwili namysłu – nad twoim położeniem. – Tak? – Darreth wyraził uprzejme zainteresowanie, chociaż dobrze pamiętał słowa ojca na temat Keenthy. – I myślę, że powinieneś postąpić zgodnie z wolą Asseritha. Czekał. – Chociaż coś mi mówi, że tego nie zrobisz. Prawda? Potrząsnął głową, uśmiechając się ironicznie. – To ty chciałaś rozmawiać – odparł. – Dopóki nie poznam propozycji, nie dowiesz się niczego o moich zamiarach. Bo chyba jest jakaś propozycja? Demonessa rozejrzała się nerwowo po pomieszczeniu. Zachichotała. – Jasne – wyszeptała. – Jeśli nie oddasz Klucza z własnej woli, Asserith ci go odbierze siłą, nawet gdyby miał cię zabić. – Tyle sam się domyślam. Tracisz czas. Przejdź do rzeczy. – Możemy ci pomóc. – Ty i Husseth? – Tak – potwierdziła nerwowo. – W jaki sposób? – Osłabiając Czarną Kulę. Miałbyś wtedy szansę uciec. – W zamian za…? – Klucz, oczywiście. – Oczywiście – zgodził się Darreth. I wybuchnął śmiechem. – Myślisz, że będziesz skuteczniejsza od swojego ojca, Keentho? Podaj mi choć jeden dobry powód, dlaczego miałoby mi się to opłacać? – Przeżyjesz – odrzekła lodowatym tonem. Demon spoważniał. Dostrzegł ukrytą groźbę w propozycji siostry. – Tak z czystej ciekawości – zaczął ostrożnie. – Jak chciałabyś to załatwić? – Oddasz mi bransoletę, a my wycofamy swoją moc zasilającą twoje więzienie. Zamyślił się na chwilę. – Załóżmy, że się zgodzę, jaką mam gwarancję, że dotrzymasz swojej części umowy?
150
1053606
Piekło
– Dam ci Hussetha jako zakładnika. Przekażesz mu Klucz wewnątrz Kuli. Sam rozumiesz, że będziemy wtedy musieli osłabić jej działanie, żeby mógł się wydostać. – Żebyśmy obaj mogli się wydostać – poprawił. – Oczywiście. – I co później? – Husseth zostanie Szatanem. – A jeśli Klucz go nie zaakceptuje? Keentha wydęła usta. – Jeżeli ciebie zaakceptował – orzekła z pogardą, – to jego tym bardziej. – Jasne, siostrzyczko. Odpowiem za ciebie. Jeśli Klucz zaakceptuje twojego męża, to zostaniesz żoną władcy. Jeśli nie, zachowasz go jako Strażniczka i będziesz córką władcy, bo wtedy Asserith na pewno wygra wybory. Tak czy tak zyskujesz. Dziwne, że sama nie pomyślałaś o tronie. Podwyższona percepcja ukazała mu skrywany strach na obliczu demonessy. Nie chciała próbować z obawy przed porażką. Czyżby Klucz mógł być aż tak groźny dla tego, kogo nie wybrał? – Nie mam takich ambicji – odrzekła. – Wolisz rządzić zza kulis? A nie pomyślałaś o byciu siostrą władcy? Spojrzała na niego zaskoczona. Nie, nie pomyślała. Rzeczywiście nisko musiała go oceniać. – Nie zostaniesz dobrze przyjęty – skomentowała. – Jesteś mieszańcem, a jeśli tron ma znowu być dziedziczny, to musi go objąć ktoś czystej krwi. Darreth powstrzymał się od złośliwej odpowiedzi. Nie zazdrościł ojcu w całym tym zamieszaniu. – Rozważę twoją propozycję – powiedział starannie dobierając słowa, – a ty przemyśl to, co usłyszałaś. Teraz wybacz, potrzebuję odpoczynku. Keentha wstała, skinęła głową bratu i wyszła. Przy drzwiach zapytała jeszcze: – Skąd będę wiedzieć, co postanowiłeś? – Będziesz. To ci musi wystarczyć na razie. Następnym gościem okazała się Deessla. Wślizgnęła się niepostrzeżenie tylnym wejściem i podeszła do sofy ze szponem na ustach, nakazującym
151
1053606
Rozdział VI
milczenie. Usiadła w fotelu, którego Keentha nie pofatygowała się odstawić na miejsce i rzuciła czar wyciszający pomieszczenie. Popatrzyła na syna z naganą w oczach. – Słucham cię, mamo – powiedział cicho. Nie wiedział, czy spodziewać się pomocy czy raczej gróźb. Klucz też nie był co do tego zdecydowany. Deessla siedziała przez pewien czas, po prostu patrząc na Darretha. Gdy przemówiła, jej głos miał ciepłą barwę, słowa jednak zaprawione były goryczą. – Dałam ci wyraźnie do zrozumienia, żebyś nie wracał. – Tak, mamo. Nie powiedziałaś jednak, że to w tobie mam wroga – Darreth postanowił być szczery, choćby miał za to zapłacić. Delikatnie potrząsnęła głową. – Nie masz – odparła. – Wystarczy, że oddasz Klucz i wszystko będzie tak, jak dawniej. Nie pozwolę cię skrzywdzić. Uczucia rodzicielskie? W to na pewno nie uwierzy. – Jasne – odrzekł z sarkazmem. – Przez najbliższe trzy lata, bo tyle jeszcze musisz się mną zajmować. Odwróciła wzrok. – Niekoniecznie. Ukończyłeś Akademię, w dość specyficzny sposób, co prawda, ale masz już dyplom i w tym miejscu moja odpowiedzialność się kończy. Kłamała, widział to wyraźnie. – Powiedz mi, czego chcesz i miejmy to za sobą – zaproponował. – Nigdy się tak do mnie nie zwracałeś. – Nigdy nie było takiej sytuacji. To jak? Udała, że się zastanawia. Westchnęła. – Zrobisz jak zechcesz – powiedziała. – Ale nie jestem w stanie zapewnić ci bezpieczeństwa, jeżeli będziesz się upierał przy swoim. – Przy niczym się nie upieram. Nie chcę tylko, żeby Asserith dostał Klucz i odnalazł Klejnot. Nie rozumiem całej sprawy z moją siostrą, ojcem, mną, bliźniakami. Myślałaś o nich? Mają dopiero po dwadzieścia lat. – Zostaną z ojcem, dziedzicząc jednak wszystkie przywileje członków Trzeciego Rodu. Ty też.
152
1053606
Piekło
Wytrzeszczył na nią oczy. – Chcesz zerwać kontrakt? – musiał się upewnić. – Nie. Zamieszkam tylko z dala od was, by móc pełnić obowiązki w Radzie. Ustaliliśmy to już z Freithem. Dobrze pomyślane. Dla ojca w tej sytuacji pewnie też lepsze niż inne rozwiązania, które niewątpliwie prowadziłyby do czyjejś śmierci. – Wracając do kwestii władzy, nie wolałabyś być królową-matką? Zaskoczenie. Deessla też o tym nie pomyślała. Poczuł się urażony w swojej demoniej dumie, ale odsunął to uczucie. Tutaj pomoże wyłącznie zimna kalkulacja. – Nie byłbyś odpowiednim kandydatem. Nie masz o tym pojęcia. – O czym? – O polityce, obowiązkach, zwyczajach… – Ty za to masz, mamo. Nauczyłabyś mnie. Zamyśliła się, rozważając słowa syna. – Nie – orzekła. – To nie jest odpowiednia droga dla ciebie. – Dla Asseritha za to jest? – zakpił. – Tak – odparła. – Zostanie demokratycznie wybrany i zawsze będziemy mogli to zmienić, gdyby okazał się pomyłką. Darreth wpatrywał się w matkę z rosnącym przerażeniem. Zawsze była spostrzegawcza, co więc zaślepiło ją tak bardzo tym razem? – Mamo – zaczął ostrożnie. – On chce odnaleźć Klejnot mając już Klucz i wprowadzić rządy absolutne. – Skąd ty możesz o tym wiedzieć? – oburzyła się. – Rzucasz bezpodstawne oskarżenia! – To widać – powiedział spokojnie, – a ty jesteś pod wpływem zaklęcia, dlatego nie dostrzegasz oczywistych faktów. Wstała, a gniew odbił się piekielnymi ogniami w jej oczach. – Jak widzę, nic tu nie zdziałam – rzekła wyniośle. – Zmierzaj ku własnej zagładzie, synu. Z tymi słowami wyszła tą samą drogą, którą się zjawiła. Darreth westchnął ciężko. Czemu wszyscy mu grozili, skoro i tak był w ich mocy? Nie rozumiał nawet postępowania własnej rodziny, może więc rzeczywiście nie nadawał się do rządzenia Piekłem. Uklepał poduszkę i ułożył się z powrotem do snu. Miał jeszcze kilka godzin.
153
1053606
Rozdział VI
Nic nie jest tym, czym się zdaje. Demon usiadł prosto na sofie, rozglądając się wokół. Nie dostrzegł niczego i pomyślał, że to pewnie początek snu. Przetarł oczy. To była najgorsza noc od… chyba najgorsza w życiu. Zaczynał słyszeć głosy. Coś w cieniu wydało zduszony chichot i dobiegł go szept cichy jak powiew wiatru: – Nie mów. Myśl. Zrozumiem. Kim lub czym jesteś? – Emanacją Freitha. Duchem stworzonym do wykonania zadania. Masz łączność z tatą? – Jestem nim. Sam zobacz. Zwiewna postać oderwała się od drzwi do tajnego przejścia i przybliżyła do Darretha. Miała wszelkie cechy jego ojca, nawet te wykrywane wyłącznie dzięki Kluczowi, za wyjątkiem materialności. Demon skinął. Poznaję cię. Dlaczego nie przyszedłeś sam? – Nie mogę – zjawa pokręciła głową. – Zauważyliby moje zniknięcie. Nie patrz tak na mnie. Udawaj, że śpisz. Darreth posłusznie wyciągnął się z powrotem na sofie, śledził jednak poczynania nowego przybysza spod półprzymkniętych powiek. Ten zaś chodził, a raczej sunął od jednego końca komnaty do następnego, jakby oglądał coś pod różnymi kątami. Nucił przy tym niemal bezgłośnie jakieś niezrozumiałe zaklęcie. Co robisz? – zainteresował się Darreth. – Badam Czarną Kulę. Po co? Pragniesz Klucza jak wszyscy? – Nie. Demon westchnął. Szkoda. Tobie może bym go oddał. Przerasta mnie ta sprawa. Duch zachichotał. – Nie może cię przerosnąć. Zostałeś dla niej stworzony. Ja? Przez kogo? I po co? – Bezpośrednio przeze mnie. A ukształtowali cię magowie Otchłani.
154
1053606
Piekło
Jasne. Wybacz, ale trudno mi uwierzyć. Jeszcze pół roku temu byłem zwykłym studentem i miałem normalną rodzinę. Nic nie wskazywało na to, że mam jakiekolwiek predyspozycje… do czegokolwiek. – I tak miało być. Brałeś w tym udział? – Tak, od początku. Dlaczego? – Co dlaczego? – zjawa zdawała się być zdezorientowana, zaczęła zanikać na krawędziach. Dlaczego ja? – Nie uważasz, że to mało rozsądne pytanie, skoro już wiesz, że po to cię stworzyliśmy i ukształtowaliśmy, żebyś się nadawał do naszych celów? Nie ma innego kandydata. W takim razie dlaczego niczego nie wiedziałem? I po co wam dziedziczny władca po tylu wiekach? I w końcu, kim, do diabła jesteście? Duch stanął naprzeciwko sofy. Przestał zanikać, stając się niemalże materialny. Rozłożył ramiona jakby próbował coś objąć, po czym zmienił rytm nuconego zaklęcia. Darreth obserwował te zabiegi z rosnącym niepokojem i złością. Nie miał nic przeciwko pomocy, ale nie podobała mu się rola bezwolnej marionetki. Wszyscy wokół wiedzieli o sprawach, o których nie miał pojęcia, a w których brał bezpośrednio udział. Do tego doszli jeszcze magowie Otchłani, grupa, od której każdy demon posiadający choć odrobinę zdrowego rozsądku czy instynktu samozachowawczego, trzymał się jak najdalej. Strażnicy wielkiej pustki na północnym krańcu Piekła, dbający o zachowanie stabilności tejże i równowagi w swoim świecie, kontrolujący wszelką magię po tej stronie rzeczywistości. Władali straszliwą mocą, ale podobnież nie wtrącali się w sprawy polityki i władzy. Jak widać, nie zawsze. Darreth wstał. Zjawa przyblakła. Złożyła razem ręce i zaczęła się rozwiewać. – To nie są najważniejsze kwestie – wyszeptała. – Ściga cię duch Klucza. Jeśli znajdzie, wzmocni lub zabije, nie mogę tego przewidzieć. Później już będzie łatwo. Stworzyłem przejście w Kuli. Obiecuję, że wszystko ci wyjaśnię, zanim gra się zakończy. Musisz zachować Klucz. Wyczerpałem już swoją moc. Żegnaj.
155
1053606
Rozdział VI
Zniknęła pozostawiając demona z własnymi, bardzo ponurymi myślami i drobnymi prześwitami w Czarnej Kuli. Tak drobnymi, że niezauważalnymi dla kogoś, kto nie wiedział o ingerencji w czar, ale być może wystarczającymi dla magii Klucza. Nie zaszkodzi spróbować. Wysłał próbną wiązkę skondensowanej mocy ku ścianom swego więzienia. Krążyła przez chwilę na granicy sfery, po czym skupiła się w osłabionych miejscach, tworząc przejścia z zewnątrz. Darreth opadł rozczarowany z powrotem na sofę. Zawiódł go ostatni ze sprzymierzeńców. Piękne słowa, które niczego nie wyjaśniały i czyny wystawiające go na atak. Zacisnął pięści, paznokcie rozorały mu dłonie do krwi. Zawód przeradzał się we wściekłość. Nie widział jak dwie czarne jak Otchłań łzy bezsilności przepalały dywan, nie czuł bólu, gdy srebro Klucza roztapiało się i wnikało do żył i gdy mieszało się z krwią, łącząc się już na wieki z jego istotą; ani żalu, gdy spowalniało bicie serca zamieniając je w bryłę lodu. Z ludzkiej postaci pozostał już tylko wygląd. Wszystkie uczucia, motywy czy skrupuły odeszły do najciemniejszych zakamarków umysłu. Stał się demonem w pierwotnym wcieleniu tej rasy, zanim skaził ją kontakt z ludźmi. I wiedział, że właśnie tak powinno być. W jednej przeraźliwej sekundzie uświadomił sobie, że dlatego studiował magię, dla mocy, którą dawała, a której zawsze pożądał. Jeżeli w ten sposób go ukształtowali magowie Otchłani, to dostaną to, czego pragnęli z nawiązką. Usiadł pośrodku pokoju, na puszystym dywanie. Czekał. Czas przestał być istotny. Patrzyli na niego z wyczekiwaniem, stojąc wokół. Czuł niemalże napięcie panujące w bibliotece. – Nie oddam wam Klucza – oświadczył spokojnie. Oblicze Asseritha wykrzywił grymas wściekłości. Postąpił naprzód obnażając kły i zakrzywiając szpony. Z jego gardła wydobywał się warkot. Deessla powstrzymała go okrzykiem: – Stój! Kula! Demon cofnął się. – Wyjaśnisz nam łaskawie, dlaczego? – wychrypiał pytanie. Na twarzy Darretha pojawił się wyraz rozbawienia.
156
1053606
Piekło
– Ponieważ sam zamierzam z niego skorzystać. – Ty… – tu posypał się stek najplugawszych piekielnych przekleństw. Młody demon słuchał z zainteresowaniem. – Muszę zapamiętać – stwierdził. – Nigdy bym nie wpadł na takie połączenie połowy z tych słów. Podziwiam cię. Ale opanuj się, proszę, taki język nie przystoi członkowi Najwyższego Rodu, szczególnie w obecności dam. Tym razem musieli trzymać Asseritha w trójkę, by nie wkroczył do Czarnej Kuli i nie rozerwał Darretha na części. Ten zignorował wściekłość swego rozmówcy i z zaciekawieniem oglądał własne paznokcie. Gdy Deessli udało się uspokoić nieco starszego demona, zostawiła go na stojącym pod ścianą fotelu i wróciła do syna. – Nie powinieneś go prowokować – zganiła Darretha. – Naprawdę? – zapytał pozornie niewinnym tonem. – A dlaczego? Gdybyście go nie powstrzymali, już mielibyście z nim spokój. Tu, wewnątrz, dysponuję mocą Klucza. Wasza strata. Matka przyjrzała mu się dokładniej i zadrżała, gdy napotkała bezwzględne spojrzenie oczu o pionowych źrenicach. – Zmieniłeś się – zauważyła niepewnym głosem. Wzruszył ramionami. – Może troszkę – przyznał. Ona wzruszyła swoimi. – To chyba mało istotne – spróbowała zbagatelizować sprawę. – Chcemy tylko bransolety, którą nosisz na lewym nadgarstku. Daj nam ją, a my zostawimy cię w spokoju. – Czyżby? Deesslę przeszył dreszcz, tak cynicznym tonem rzucił pytanie. Zdecydowała się na stanowczość. – Tak. Jeśli tego nie zrobisz, użyjemy siły. Możesz stracić życie. – Matko, bądźmy realistami. I tak je stracę, bo właśnie zrobiłem sobie śmiertelnego wroga z Asseritha. Tylko Klucz mnie chroni. Wstał. Cofnął się do kominka. Rozłożył ręce, po czym uniósł lewą tak, że rękaw koszuli zsunął się aż do łokcia. – Tej bransolety chcecie? Więc chodźcie i weźcie sobie, jeśli zdołacie!
157
1053606
Rozdział VI
Przez chwilę stali jak wmurowani wpatrując się w przegub ręki Darretha i nie mogąc uwierzyć własnym oczom. W miejscu szerokiej niegdyś ozdoby teraz lśniła jedynie cienka obwódka ze szlachetnego metalu. – Co… z nim zrobiłeś? – wydusiła z siebie Keentha. – Nic. Sam to zrobił. – Jak mamy to zdjąć? – wyraziła wątpliwości Deessla. – Z ręką, oczywiście! – wykrzyknął Asserith, który pojawił się nagle przed Darrethem z mieczem w dłoni. Młody demon zrobił unik przed pierwszym ciosem i sięgnął po oręż wiszący nad kominkiem. Skrzyżowali ostrza. Sypnęły się iskry. Odskoczyli od siebie. Krążyli po bibliotece obserwując się nawzajem. Asserith był jednym z najlepszych szermierzy Piekła, ale musiał uważać na Czarną Kulę przeciwnika. Wyczekał moment i zaatakował z wypadu. Mierzył w brzuch Darretha, ale ten odskoczył, odchylił się i ciął z lewej strony. Asserith osłonił się, chwycił oręż oburącz i zaatakował z góry. Darreth zablokował cios, musiał jednak uklęknąć. Przez chwilę siłowali się, po czym młodszy demon zdołał odepchnąć starszego. Nie czekając aż tamten odzyska równowagę, zaatakował z lewej strony, tnąc ostrzem ku górze i jednocześnie wstając. Asserith zdołał zablokować cios, po czym płynnie wyprowadził cięcie od prawej strony, celując w nogi przeciwnika. Darreth odbił miecz wroga. Asserith cofnął się, następnie zaatakował z góry, skosem, usiłując ściąć przeciwnikowi głowę, ten jednak klęknął na jedno kolano, prawie unikając ciosu. Ostrze drasnęło jego ramię, ale młody demon nie poczuł bólu. Spojrzał przelotnie na kilka kropel czerwono-srebrnej krwi, które skapnęły na dywan. Starszy z demonów zamarkował uderzenie prawą ręką, błyskawicznie przełożył miecz do lewej i pchnął. Darreth uchylił się w ostatniej chwili, przetoczył pod prawym ramieniem przeciwnika i uderzył go rękojeścią w okolicy nerek. Asserith zrobił dwa niezgrabne kroki do przodu i natychmiastowy obrót. Za późno. Końcówka miecza Darretha dotykała już jego ciała na wysokości splotu słonecznego. Demon zawahał się. Gdyby umiejętnie to rozegrał, Asserith byłby bardziej przydatny żywy. – Daruję ci życie – powiedział próbując złapać oddech. – A ty zaczniesz współpracować.
158
1053606
Piekło
Asserith uśmiechnął się tylko cynicznie, uniósł broń, zatoczył nią łuk i odtrącił oręż przeciwnika. Zaskoczony Darreth zdążył unieść miecz oburącz i zaatakować z prawej strony celując w głowę. Asserith uchylił się, lecz jego przeciwnik nie ustępował. Zatoczył mieczem łuk i wyprowadził poziome cięcie z lewej na wysokości szyi demona. Asserith ukucnął i zasłonił się wzniesionym do góry orężem. Ich miecze pozostały złączone, gdy po raz drugi siłowali się. Wreszcie Darreth pchnął przeciwnika, a ten upadł na plecy wypuszczając broń. Młodszy demon podszedł i tym razem nie zawahał się. Miecz zmierzał ruchem niemożliwym do zatrzymania ku gardłu Asseritha, gdy przestrzeń zawirowała, skręciła się i pociemniała. Darreth usłyszał jeszcze przerażony krzyk matki i ciemność zamknęła się wokół niego. Najmroczniejsza z istot Otchłani odnalazła swój cel. Zatoczyła krąg i wróciła do miejsca swego przebudzenia. Lecz teraz miała już świadomość i powoli odzyskiwała pamięć. Aby ten proces mógł się zakończyć, potrzebowała połączyć się ze srebrnym przedmiotem spadającym w Otchłań Piekła w czymś w rodzaju kulizaklęcia. Istota zawyła ze wściekłości, zaczerpnęła najbardziej pierwotnej mocy i rzuciła się w pogoń za celem swych pragnień. Otuliła magiczną kulę swą cienistą substancją i wniknęła do wnętrza przez lśniące srebrem maleńkie rysy.
159
1053606
Rozdział VII
Ziemia Przebudzenia bywają lepsze i gorsze, to jednak należało do najpiękniejszych w życiu Darretha. Z prostego powodu – nie spodziewał się go. Lecąc wprost do Otchłani w wyniku podstępnie rzuconego zaklęcia nie należy oczekiwać właściwie niczego, a już na pewno nie przeżycia w jednym kawałku i znalezienia się daleko od niej. Widocznie demonowi nie było dane zakończyć żywota tak wcześnie i teraz siedział na miedzy pomiędzy dwoma polami pszenicy, nadal dzierżąc w dłoni miecz. Rozejrzał się z ulgą i niepokojem zarazem. Jak okiem sięgnąć rozciągały się pola, na których dopiero co wyrastały rośliny. W dali zauważył asfaltową szosę. Czyli trafił do cywilizowanego świata. Tylko jakiego? I w jakim czasie? Wiedział, że Otchłań mogła przenieść go gdziekolwiek, ten rozkaz jednak musiałby pochodzić od jednego z magów jej służących. Jego wzrok padł na lewą rękę. Oczywiście, Klucz zapewne też wystarczał. Pokiwał głową nie wierząc we własne szczęście i ruszył w stronę drogi. Nie było sensu tu tkwić, poza tym powinien znaleźć jakiegoś tubylca i dowiedzieć się, dokąd moc go poniosła. Wstał, otrzepał spodnie z kurzu, podniósł miecz. Przez chwilę stał niezdecydowany, co z nim zrobić, w końcu postanowił przemienić w parasol małym zaklęciem maskującym. Wykonał niezbędne gesty. Ku jego najwyższemu zdumieniu nic się nie stało. Spróbował jeszcze raz z takim samym efektem.
160
1053606
Ziemia
Czyżby wygrali? Nagłym szarpnięciem odsunął rękaw koszuli i odetchnął z ulgą. Klucz znajdował się na właściwym miejscu wyglądając jak grubsza srebrna nić, czyli tak jak ostatnio. Coś jednak było z nim nie w porządku. Nie działał, nie emanował nawet najniklejszą mocą. Darreth zastanowił się. Jedynie rozsądne myślenie mogło uratować go przed paniką, która dość szybko ogarniała każdy nerw jego ciała. Już w Absurdzie Klucz nie działał. Czy znalazł się w podobnym świecie? W krainie, która blokowała także jego własną magię? A co z innymi demonicznymi zdolnościami? Spróbował teleportacji. Nic. Lotu. To samo. Zmiany postaci. Jak wyżej. Panika chwyciła go za gardło. Nagle sprawa ustalenia miejsca pobytu stała się priorytetową. Przyspieszył niemalże do biegu. Gdy dotarł do szosy, ze zdziwieniem zauważył u siebie oznaki zmęczenia. Nie powinno tak być, nie po tak krótkim, jak na demona, marszu. Coś tu zdecydowanie nie pasowało. Gdy ujrzał numery rejestracyjne nadjeżdżającego samochodu, ogarnęła go czarna rozpacz. Widywał takie codziennie przez cztery miesiące swojego wygnania. Otchłań przeniosła go z powrotem do punktu wyjścia, niemalże dokładnie w miejsce, z którego rozpoczynał poszukiwania. – Jedziesz do Łodzi, kolego? – młody kierowca zawahał się widząc miecz, o którym Darreth zupełnie zapomniał. Demon uśmiechnął się niepewnie. Przypomniał sobie Sylwię. – Właściwie tak – odrzekł patrząc tamtemu prosto w oczy. – Do dziewczyny. – To wsiadaj. Tylko ostrożnie. Wykonał polecenie, odkładając broń na tylne siedzenie. – Dziękuję – powiedział.
161
1053606
Rozdział VII
– Nie ma za co. Wyglądałeś na dość zagubionego. Darreth tylko pokiwał głową. Dobrze, że chociaż rozumiał swego rozmówcę. – Nie zamierzasz mnie chyba tym mieczem…? – Skądże – zaprzeczył gwałtownie demon. – Przyjechałem trochę poćwiczyć na łonie natury, ale byłem nieuważny i pochwa wpadła mi do rzeki. Przepraszam, jeśli cię wystraszyłem. Chłopak popatrzył na niego jak na niezbyt zrównoważonego, ale raczej niegroźnego typa i zapytał: – To oryginał? – Tak – odparł Darreth bezmyślnie. – Nie żartuj! – Nie żartuję – westchnął. Dlaczego nie miał mocy, by cofnąć to, co mu się nieopacznie wymknęło? – To pamiątka rodzinna. – Aha. I dlatego trenujesz z dala od miasta? W obawie przed złodziejami? – Zgadłeś. Nie jesteś jednym z nich, prawda? W odpowiedzi kierowca zaśmiał się tylko. Demon nie zauważył nawet nieprawdopodobieństwa sytuacji, tak pogrążony był w czarnych myślach. Coś się musiało wydarzyć. Miał dziwne uczucie, że rzeczywistość skręciła się w niewłaściwy sposób i, nie wiedzieć czemu, że towarzyszy mu jakiś mrok. – Jesteś człowiekiem – oświadczyła Sylwia po dość długich zabiegach magicznych. Dla Darretha zabrzmiało to jak wyrok. – Nie masz wątpliwości? – zapytał z cieniem nadziei w głosie. – Nie – zaprzeczyła. Demon siedział po turecku na dywanie w sypialni, a dziewczyna chodziła wokół niego bacznie go obserwując. Teraz położył dłonie na podłodze, zgarbił się i zwiesił głowę w geście rezygnacji. – I co dalej? – rzucił pytanie w przestrzeń. Sylwia usiadła naprzeciwko i wzięła go za ręce. Spojrzał jej w oczy. – Musisz nauczyć się żyć jak człowiek. Znaleźć pracę, mieszkanie. Mogę ci pomóc, ale za trzy dni wraca mój chłopak i niezręcznie mi
162
1053606
Ziemia
będzie tłumaczyć mu, kim jesteś. On… tkwi dość mocno w materialnej rzeczywistości. – Rozumiem. Rób, jak uważasz. Skrajna obojętność. Grał o najwyższą stawkę i przegrał. Pozostała wegetacja. Już lepiej było zginąć w Otchłani. Powiedział jej to. – Nie myśl tak! – wykrzyknęła. – Nie wolno ci! W ten sposób wszyscy powinniśmy tylko rozpaczać, a sam wiesz, że umiemy cieszyć się życiem. – Wy nie pamiętacie niczego innego – zaoponował. – Możesz wrócić do Piekła? Pokręcił głową, po czym wzruszył ramionami. – Chyba nie. Zresztą po co? – Może ktoś z twojej rasy umiałby ci pomóc. Parsknął. – Tak – zadrwił. – Odcinając rękę i posyłając z powrotem do Otchłani. Tym razem w tradycyjny sposób – martwego. Sylwia wstała gwałtownie. Wróciła do spaceru po pokoju. – W takim razie – powiedziała rzeczowo – będziesz musiał pozostać między nami i wieść nędzny, ludzki żywot. Przyzwyczaisz się. Darreth zaśmiał się niewesoło. – Co radzisz? – zapytał. – Przyjmiesz moje rady? – odpowiedziała ironicznie. Wzruszył ramionami. – Zdaje się, że nie mam wyboru. Dziewczyna usiadła na skraju łóżka. – To słuchaj – zaczęła zdecydowanym tonem. – Możesz tu zostać przez te trzy dni. Nie protestuj. Poradzę sobie z Jackiem. Jest niedziela. Jutro kupimy ci soczewki kontaktowe, wybacz, ale dziwnie wyglądasz z pionowymi źrenicami. – Pionowymi?! Rzuciła w demona podręcznym lusterkiem. Przyjrzał się swojej twarzy. Wyglądała na ludzką. Wyraziste kości policzkowe, ostro zarysowany kształt kości żuchwy i podbródka, prosty nos i zwężające się ku skroniom łuki brwiowe składały się na miły dla oka widok. Uśmiechnął się do siebie. Wokół kącików ust pojawiły się pionowe zmarszczki. Stwierdził, że wszystko jest w porządku, gdyby nie te oczy. Rzeczywiście źrenice
163
1053606
Rozdział VII
pozostały pionowe, nawet w ludzkiej postaci. Czy nadal hipnotyzowały? Później sprawdzi. – Zgadzam się – odrzekł. – Wyglądają nieco dziwacznie u człowieka. Co dalej? – Poszukamy ci pracy. Znasz się na czymś? Zamyślił się. Usiłował przeanalizować własne uzdolnienia, wiedzę i umiejętności. Im dłużej to trwało, tym smutniejszy stawał się wyraz jego twarzy. W końcu rozłożył ręce w geście bezradności. – Na niczym użytecznym – przyznał. – Niemożliwe. Może zaczniemy od tego, co planowałeś ostatnio. Klątwy? – Nie mam już mocy, żeby je rzucać. – Nauczyciel magii? Zastanowił się. – Nie. Kto by uwierzył mistrzowi nie potrafiącemu zaprezentować tego, czego usiłuje nauczać? – Nie rozumiem. Znasz przecież ludzką magię, uczyłeś mnie. – Znam teorię, ale zawsze była dla mnie zbyt mało uchwytna, za słaba. Nie mam wyczucia do jej stosowania ani subtelności czy cierpliwości, by korzystać z tak nikłego źródła mocy. Jestem – zawahał się, na ustach wykwitł mu bolesny uśmiech – byłem istotą stworzoną do innej magii. W waszej nie potrafię się odnaleźć, jak człowiek nawykły do światła dnia nie widzi w ciemności. – Posiadasz wiedzę, jakiej nie ma żaden ze śmiertelników. – I co z tego? Mam nawracać ludzi, strasząc ich Piekłem? A kto mi uwierzy w dzisiejszych czasach? – W sumie masz rację – przyznała. – Uznaliby cię za wariata albo niebezpiecznego przywódcę sekty, gdybyś znalazł wyznawców. – Guru. To brzmi całkiem interesująco, ale dziękuję. Zbyt wiele wspomnień o utraconej mocy. – Za to władza. – Też dziękuję. Nie chcę władzy. Sylwia stanęła w miejscu jak wryta. – Nie chcesz władzy? – powtórzyła powoli, nie wierząc własnym uszom.
164
1053606
Ziemia
– Nie, nigdy nie chciałem. – To po co szukałeś tego całego Klejnotu? Darreth wstał. – To dość długa historia, a jeśli chcesz jej wysłuchać, lepiej chodźmy po kawę. Dziewczyna posłusznie poszła za demonem do kuchni i zaparzyła napój. Do późnych godzin nocnych opowiadał jej wszystko, co przeżył od czasu ich ostatniego spotkania, dzieląc się także wnioskami. Słuchała zauroczona. – Niesamowite – wyszeptała na koniec. – Czy teraz rozumiesz moją stratę? – zapytał z goryczą. – Nie wiem, czy jestem zdolna ją pojąć. To tak, jak gdybyś żył w pięknym śnie i nagle się obudził, a rzeczywistość wokół okazała gorsza od koszmaru. – Mniej więcej, tyle, że mnie tutaj i teraz zdaje się straszliwą pomyłką, marą, która zniknie po przebudzeniu. Nie potrafię być człowiekiem, nic o was nie wiem. Zaprzeczyła. – Ostatnio nieźle ci szło. – Ostatnio mogłem sobie na to pozwolić. Moje przetrwanie nie zależało od umiejętności radzenia sobie na wasz sposób. Pokiwała głową, oparła łokcie na stole, a podbródek na nich. – Czyli wracamy do punktu wyjścia – orzekła. – Moja magia wskazuje, że jesteś człowiekiem, chociaż widzę w tobie też jakiś mrok, ale to może być tylko cień pochodzenia. Powiedz, na ile ludzki się czujesz? – Wystarczająco. – Opiszesz mi? Westchnął, wbił spojrzenie w blat. – Jako demon powinienem być wściekły, ale nie jestem. Ogarnia mnie bezradność, złość na samego siebie, zagubienie. Szybko się męczę, świat widzę w przymglonych barwach i tylko na jednym poziomie egzystencji, nie rozpoznaję już naturalnego przepływu energii. To jak choroba, ułomność. Czuję pustkę. To chyba najlepsze określenie. – Twoje zmysły są przytępione?
165
1053606
Rozdział VII
– Zbyt łagodne określenie. Niektórych w ogóle nie ma, pozostałe… szkoda mówić. Machnął ręką i upił łyk kawy. – A co z uczuciami? – Mówiłem ci. Słabe, pozbawione piekielnej pasji. Porządnej złości nie mogę nawet z siebie wykrzesać. – Nie o to mi chodzi. Czy wiesz, czym jest miłość, litość, współczucie, poczucie winy? – Znam definicje, ale nigdy ich nie odczuwałem, skąd mam wiedzieć, jak to jest? – Racja. Spróbuj je wywołać wyobrażając sobie sytuacje, w których powinny się ujawnić. Spróbował. – Nic z tego – powiedział po dłuższym czasie. – Może potrzebuję prawdziwych wydarzeń. Dziewczyna wstała i dolała im kawy. – Nie sądzę – zawyrokowała. – Otchłań coś ci odebrała, a nie po prostu przemieniła w człowieka. Cudem przeżyłeś, ale sam mówiłeś, że to się już zdarzało. Pamiętasz jakieś historie o życiu tych demonów, które wróciły odmienione? – Fragmentarycznie. Większość nie umiała się odnaleźć w Piekle. Emigrowali na Ziemię i żyli pomiędzy wami. Swoje działania koncentrowali głównie na próbach odzyskania dawnej mocy, ale wszyscy ponieśli klęskę. To mi nie pomoże. – Zaczekaj. Czym się zajmowali? – Różnie. Ludzką magią, polityką, wiarą, żołnierką. Ale to były inne czasy. Ostatni taki przypadek odnotowano w waszym XV wieku. – I czym zajął się ten szczególny demon? Darreth skrzywił się nieznacznie. – Został inkwizytorem. – Inkwizytorem?! – Przecież miał kwalifikacje – wzruszył ramionami. Sylwia przyjrzała mu się. – Ty naprawdę myślisz w ten sposób – stwierdziła. – Powinnaś przywyknąć. Mieszkaliśmy razem przez trzy miesiące.
166
1053606
Ziemia
– Tak, ale… -…ale już mnie uznałaś za człowieka – wpadł jej w słowo. – Skoro tak, to wymyśl mi zajęcie. W przeciwnym wypadku będę zmuszony sprzedać miecz. A nie chciałbym pozbawiać się broni. – Nie tak łatwo to zrobić. Musiałbyś nawiązać kontakty na czarnym rynku, a to może potrwać. Wszyscy inni będą pytali o jego pochodzenie. Właściwie, skąd go masz? – Zabrałem znad kominka. – Nie o to mi chodzi. Jak znalazł się u ciebie w domu? – O ile pamiętam z rodzinnych opowieści, japoński płatnerz próbował przekupić mojego dziadka, żeby ten skrócił mu czas pobytu w Piekle. – Udało mu się? Darreth uśmiechnął się tajemniczo. Obejrzał ostrze pod światło. – Poniekąd. Dziadek dotrzymał słowa. A że pewne prawa są niezmienne, wytwórca tego oręża otrzymał bardzo zintensyfikowaną dozę przeżyć mu należnych w bardzo krótkim czasie. – Broń – zamyśliła się. – I brak pozytywnych uczuć. Nie wzięliśmy pod uwagę jeszcze jednego aspektu twojego pochodzenia. Jesteś wcielonym złem, prawda? – Przynajmniej byłem. – To rodzi możliwości. Nie podoba mi się to, co sugeruję, ale może rozważyłbyś działanie poza prawem? Morderca, oszust, gangster? Darreth zastanowił się przez chwilę. Nie brał pod uwagę tych opcji przy poprzednim pobycie na Ziemi, ale wtedy miał magię do dyspozycji. Teraz jednak… – Może – powiedział cicho. – Tylko co wybrać? Sylwia wstała, przeszła do salonu i wyciągnęła z szafy pościel. – Śpisz na sofie – zdecydowała. Demon patrzył na nią nie rozumiejąc. – Dlaczego? – Bo mam kogoś. – To mi nie przeszkadza. Dziewczyna zaśmiała się. Rzuciła w Darretha poduszką. Złapał ją w locie.
167
1053606
Rozdział VII
– A powinno – odparła. – Masz być człowiekiem, to ucz się ludzkiej przyzwoitości. Zostawiła go z pytaniem w oczach. Gdy zamknęła drzwi od pokoju, wzruszył ramionami i wziął się za rozkładanie pościeli. – Ludzkiej przyzwoitości – mruknął do siebie. – Może jeszcze szlachetności i bezinteresowności? Po przebudzeniu, tak około południa, Darreth wiedział już, co zamierza zrobić. Zdał sobie też sprawę z tego, że nie może skorzystać z ostatniej propozycji kobiety. Musiał trzymać się z dala od Piekła, za wszelką cenę unikać zwrócenia na siebie uwagi rodzimego wymiaru, jeśli chciał żyć. A mimo że żywot taki jawił mu się jako skrajnie nędzny, nie pragnął się z nim rozstawać. Zbyt świeże było w nim wspomnienie Otchłani i bliskiego końca istnienia. Nie, niech Piekło myśli, że zginął. Potrzebował dwóch adresów i samochodu. Klnąc na czym świat stoi ogolił się zacinając przy tym trzykrotnie i z własnej woli poszedł do sklepu. Wrócił całkiem odmieniony, ku wielkiemu zdumieniu Sylwii. – Co się stało? – zapytała ostrożnie. – Sprawy zaczynają się układać po mojej myśli – odrzekł enigmatycznie. – Mogę skorzystać z komputera? – Jasne. Nadal rozradowany poczekał, aż maszyna wystartuje i połączył się z internetem. – Czego szukasz? – próbowała się dowiedzieć coraz bardziej zaintrygowana dziewczyna. – Dwójki ludzi. – Marne szanse – pokręciła głową. – Ach, nie. W sieci szukam tylko lokalizacji archiwum przeciwnej strony. Rzeczywiście, na ekranie ukazały się linki do stron kurii biskupich. – Myślisz, że ci pomogą? – Nie będą mieli wyboru, jeśli nie trafię na nikogo oprócz ludzi. Mógłbym poszukać w piekielnych annałach, ale nie chcę ujawniać własnego istnienia.
168
1053606
Ziemia
– I tak o nim wiedzą. Uśmiechnął się przebiegle. – Niekoniecznie – stwierdził. – Pamiętaj, że skończyłem w Otchłani. Przyniesiesz nam winogrona? Zostawiłem w kuchni. Odwróciła się i zamarła. – Skąd miałeś pieniądze? – Nie miałem. – Okradłeś sklep?! – Mógłbym, ale nie. Sami mi dali. – Jak? Chyba nie żebrałeś?! Odwrócił się w jej stronę i spojrzał prosto w twarz. – Na piękne oczy, tak samo się tu dostałem, choć wtedy jeszcze nieświadomie – odrzekł z cynicznym grymasem. – Nikt nie… – zaczęła, ale po chwili to poczuła. Delikatny trans, zawieszenie czasu i przestrzeni, coraz głębiej. Demon przeniósł wzrok na ekran. Otrząsnęła się. – Mógłbyś być hipnotyzerem – orzekła i wyszła. – Mógłbym – mruknął. – Ale już wybrałem inną drogę. Dość szybko znalazł to, czego potrzebował, a gdy Sylwia nie wracała, poszedł do niej. Płukała owoce. – Już? – zapytała zaskoczona. – Tak. Wiedziałem, czego szukać. Daleko stąd do Lublina? – Ponad trzysta kilometrów. – Zdążymy do 15? – Żartujesz? To jakieś pięć godzin jazdy. Widocznie go to zmartwiło. Zamyślił się, a moment później rozpogodził. – Niech będzie. Jutro? – Nie mam wyboru, prawda? Pojadę z własnej woli lub, jak to określiłeś? Na piękne oczy? Odpowiedział cwanym uśmiechem. – Prawidłowe wnioski. Idziemy na zakupy? Uczłowieczymy mnie trochę. – Nie mam… Ach, ty płacisz?
169
1053606
Rozdział VII
– Nazwij to jak chcesz. I, proszę, bez kazań na temat uczciwości i takich tam. Zdaje mi się, że znam was, ludzi, trochę lepiej niż wy sami. Zdziwiłabyś się, jak wielu nieuczciwych sklepikarzy gościmy. Darreth wybierał sklepy, a Sylwia towary. Tak, jak się spodziewał, bardzo szybko pozbyła się skrupułów. Gdy wrócili, zapytała tylko: – Nie zorientują się? – Po kilku dniach, kiedy stwierdzą brak wpływu z karty kredytowej. – Jakiej karty? – Tej, którą płaciłem. Nie istniejącej. Dlatego wybraliśmy się dość daleko od twojego domu. Nie chciałem budzić podejrzeń w okolicy. – Dziękuję – pocałowała demona w policzek. Ku zdumieniu dziewczyny, nie zatrzymał jej, a na pytające spojrzenie odpowiedział: – Uczę się ludzkiej przyzwoitości. – Naucz się lepiej zakładać szkła kontaktowe. Westchnął i poszedł do łazienki. Z oczywistych powodów nie przeszedł szkolenia na miejscu u optyka, a teraz pozostała mu wyłącznie pisana instrukcja. Referat do spraw ziemian nie był łatwy do odnalezienia, ale Darreth uzbroił się w cierpliwość. Po drodze „wypożyczył” sobie wózek inwalidzki z miejscowego szpitala. Wysłał Sylwię na poszukiwania właściwego urzędnika, a sam przybrał zbolały wyraz twarzy i okrył nogi kocem. Przywołał z pamięci odczucie własnej porażki i gdy dziewczyna wróciła z sekretarką, wyglądał bardzo żałośnie. Kobieta spojrzała na niego, potem na wózek na tylnym siedzeniu i, zgodnie z oczekiwaniami, ulitowała się nad ułomnym poszukującym krewnych. Niestety, księdza Antoniego, który kierował referatem, akurat nie ma, ale ona rozumie położenie nieszczęśnika, który w takim opłakanym stanie przebył szmat drogi i nie pozwoli, by odszedł z niczym. Wróciła do budynku, a Sylwia popatrzyła na demona z zaciekawieniem i niemym pytaniem. Potrząsnął głową. – Nie użyłem hipnozy – wyszeptał. – Zagrałem na jej uczuciach, to wszystko. – Naprawdę wiesz o nas sporo. Czy mógłbyś… Przerwało jej nadejście młodego, chudego księdza.
170
1053606
Ziemia
– Dzień dobry – przywitał się. – Sekretarka przekazała mi, że ma pan sprawę do naszego referatu. Darreth płynnym ruchem ręki przesunął okulary przeciwsłoneczne na włosy. Spojrzał przybyłemu prosto w oczy. – Tak – odrzekł. – Poszukuję dwóch osób i myślę, że moglibyście mi pomóc. Ksiądz jakby się zachwiał, wykonał nieskoordynowany ruch ramionami, ale nie zdołał odwrócić głowy. Pobladł. – Mamy dostęp do bazy danych wszystkich Ziemian – powiedział powoli jak we śnie. Wtedy demon przekazał mu swoje żądanie w nieznanym Sylwii języku, po czym zamknął oczy. Zsunął okulary na nos i dodał: – Będę wdzięczny, jeśli uda się księdzu ich odnaleźć. Moja towarzyszka pójdzie z księdzem i zapisze to, co trzeba. Dla mnie byłoby to znacznym wysiłkiem, a nie chciałbym fatygować księdza tutaj powtórnie. – Bądź dobrej myśli, synu. Bóg z tobą. – I z księdzem. Darreth oparł się na siedzeniu i zapalił. Czekał. Sugestia posthipnotyczna powinna zadziałać prawidłowo, a polecenie wydane w języku wspólnym dla Nieba i Piekła poprowadzić duchownego przez archiwum. Zaniepokoił go opór, z jakim się spotkał i podziękował w duchu Otchłani, że nie zastali księdza Antoniego, który z racji pełnionej funkcji z pewnością był jeszcze bardziej odporny na próby manipulacji umysłem. Gdy Sylwia wróciła, okazało się, że owszem, znaleźli poszukiwanych, ale żeby ich odwiedzić demon musi się udać na wschodnie wybrzeże Anglii. Dziewczyna skierowała się w drogę do Łodzi. – Już jedziemy? – zapytał Darreth, zadziwiony tak szybką decyzją. – Wracamy do domu. – Myślałem, że… – Nie myśl. Ci ludzie są twoją przepustką do szybkich pieniędzy, prawda? – Tak – przyznał niepewnie. – Przynajmniej taką mam nadzieję. – I czas się pewnie liczy?
171
1053606
Rozdział VII
– No raczej tak. – W takim razie polecisz. Demon zamrugał. – Mówiłem ci, że nie posiadam już tych zdolności. – Samolotem, ale tu nie ma lotniska i dlatego musimy najpierw wrócić do Łodzi. Zastanowił się. – Dobrze – orzekł. – Znowu będę musiał wpłynąć na kilka osób. – Nie. Tylko na kontrolę paszportową, bo przecież nie masz żadnych dokumentów. Bilet ci kupię, załatwianie go na twój sposób to zbyt duże ryzyko. Uśmiechnął się sardonicznie. – Jak chcesz, ale nie wiem, czy powinnaś mi pożyczać pieniądze. Odpowiedziała mu podłym skrzywieniem ust. – Mam twój miecz – zauważyła. – Jak nie wrócisz z kasą, powiedzmy, w ciągu trzech miesięcy, to go sprzedam. – Niech będzie. Wrócę. Lot byłby całkiem przyjemny, gdyby nie start połączony z nagłym uświadomieniem sobie przez Darretha, że w razie czego nie będzie w stanie się teleportować. Kiedy samolot osiągnął swój pułap, demon odetchnął z ulgą. Odczuwał co prawda lekką klaustrofobię i lęk, gdy maszyna napotykała turbulencje, ale za to widok z okna wynagradzał wszelkie niedogodności. Darreth żałował, że nie spróbował nigdy obejrzeć chmur z perspektywy samolotu, gdy jeszcze mógł się unieść na taką wysokość o własnych siłach. Lądowanie uznał za całkiem przyjemną odmianę, jak jazdę na kolejce górskiej, przeszedł przez odprawę paszportową bez problemu i za resztę pieniędzy od Sylwii wykupił bilet na autobus mający go dowieźć na miejsce. Zapadał zmierzch, gdy wysiadł po pięciu godzinach drzemki na przystanku pod domem handlowym. Przed sobą miał deptak ze sklepami i straganami. Ruszył w tamtą stronę, by po chwili zdobyć mapę i usiąść nad nią w ogródku pobliskiego pubu o swojskiej nazwie „Troll”. Zlokalizował swój cel, dopił piwo i wolnym krokiem udał się w stronę morza.
172
1053606
Ziemia
Miasteczko było dość specyficzne. Przede wszystkim opanowane przez obywateli z nadwagą obżerających się lodami i frytkami lub pijanych obcokrajowców. Trzech zresztą chciało go na siłę namówić na dalszą zabawę na tyle namolnie, że musiał użyć jedynej demonicznej cechy, która mu pozostała, by się uchronić od niechcianego towarzystwa. W tym miejscu po raz kolejny pożałował swoich utraconych możliwości. Przed kolejną grupką schronił się do knajpy o nazwie „Angels”, która z aniołami nie miała nic wspólnego. Zamówił następne piwo, popatrzył na chude trzydziestoletnie striptizerki i, kręcąc z niedowierzaniem głową, wyszedł w chłodny półmrok ulicy. Takiego nędznego obrazu zepsucia nie widział chyba nigdy. Co prawda nie bywał w zbyt wielu podobnych miejscach, ale te, które odwiedził w ramach poznawania ludzkich obyczajów, miały jakąś klasę. A może różnica tkwiła w nim samym i w zmienionym postrzeganiu? Skręcił w prawo w ulicę, która miała być nadmorskim deptakiem i z niedowierzaniem zobaczył, że morze i owszem było na swoim miejscu, tyle że dopiero za ulicą pełną kasyn i barów. Przyspieszył krok. Jak na jeden wieczór miał już dość miejskich rozrywek. Sprawdził adres zanim zadzwonił. Wszystkie domki w okolicy wyglądały niemalże tak samo, piętrowe, z wąskimi drzwiami i wykuszowymi oknami. Ten szczególny pomalowano na jasny błękit. Jej ulubiony kolor. Uśmiechnął się do wspomnienia. Drzwi otworzył Arti. Zdumienie pomieszane z radością zagościło na jego twarzy. Zaprosił demona do środka, krzycząc: – Arim, chodź zobaczyć, kto nas odwiedził! Dziewczyna zbiegła schodami i stanęła jak wryta. Potem ucałowała Darretha w oba policzki i zaciągnęła do saloniku, gdzie zasypała go mnóstwem pytań, z których to o kawę uznał za najmilsze. Dywan, który pozostał z Arim i Artim po nagłej teleportacji swego pana do Piekła, teraz wskoczył mu na kolana i zwinął się w kłębek mrucząc. Po zwyczajowej wymianie uprzejmości i drobnych plotek, demon postanowił przejść do rzeczy. – Nie przyjechałem do was wyłącznie towarzysko – zaczął. – Chciałbym prosić o przysługę. Moje życie trochę się ostatnio zmieniło. Potrzebuję pieniędzy i to szybko.
173
1053606
Rozdział VII
Młodzi popatrzyli po sobie. Ich twarze wyrażały smutek. Jak zwykle to Arim wzięła na siebie wyjaśnienia. – Nie mamy. Przykro mi – powiedziała z pewnym zażenowaniem. – Za dobrze wykonałeś swoje zadanie. Nie nadawaliśmy się na studentów informatyki w żadnej ze zwykłych szkół, bo zapomnieliśmy wszystko na temat komputerów. Wyemigrowaliśmy tutaj za chlebem, ale nic nie szło tak, jak powinno. Ja nie mogłam znaleźć pracy, a Arti pracował za nędzne grosze przy kurczakach. Od najbliższej soboty on też będzie bezrobotny. Ten dom wynajmowaliśmy z jeszcze dwoma parami, ale wyprowadziły się w ostatni weekend. My też pewnie będziemy musieli, jeśli nic się nie zmieni. Na dodatek podejrzewam pewien problem z kotem i dlatego wolelibyśmy zniknąć stąd jak najszybciej. – Jaki problem? – Z jego sposobem odżywiania się. Za dużo szczurów, kotów i psów ginie ostatnio w dziwnych okolicznościach. Darreth pokiwał głową. – Domyślam się, w jakich. Jeśli przyjmiecie moją propozycję, to wyprowadzimy się gdzieś, gdzie nie będzie to stanowiło kłopotu. Nie chodzi mi o pożyczkę. Mam swoje sposoby na przeżycie, szczególnie w takim mieście, jak to, w którym przewija się masa ludzi. Chcę, żebyście mi coś podpowiedzieli, doradzili, a może zrealizowali projekt. – Jaki? Uśmiechnął się jak małe psotne dziecko. – Grę komputerową – oświadczył. – Ale nie umiemy! – zaprotestował Arti. – Temu mogę zaradzić. Jednak jeśli przywrócę wam pamięć, nie będę mógł jej już odebrać. To się właśnie zmieniło. Popatrzyli jeszcze raz na siebie, z nadzieją w oczach. Rozumieli się bez słów. – Zgadzamy się – rzekła Arim stanowczo. – Nie zaszkodzi nam to, sytuacja i tak jest beznadziejna. – Tak od razu? – Tak – potwierdził Arti. – Gorzej być nie może. Odwdzięczymy ci się, choćby pisząc tę twoją grę. Posiadając umiejętność obsługi komputera
174
1053606
Ziemia
możemy szukać pracy w biurach, nie tylko na produkcji. Możemy wyłącznie zyskać. Demon wstał. – Jeszcze jedno ostrzeżenie. Wraz z wiedzą wróci wam pamięć na mój temat. Zrobiliście już kiedyś coś dla mnie, a ja dla was. Nie, nic, co mogłoby przysporzyć wam problemów tutaj. Zrozumiecie też moje położenie. Wtedy zdecydujecie, co robić dalej. – Zgoda. – Pojedynczo. Najpierw Arim. Chodź ze mną. Posłusznie wyszła z Darrethem do kuchni, po drodze szeptem pytając: – Musimy oddzielnie? – Nie – odrzekł z tajemniczym uśmiechem, – ale wolałabyś w ten sposób, uwierz mi. Usiedli naprzeciwko siebie przy stole i demon zdjął soczewki. Spojrzał dziewczynie głęboko w oczy. Po kilku minutach zarumieniła się. Odwrócił wzrok. – Masz rację – wyszeptała. – Lepiej, żeby Arti nie wiedział. Darreth pocałował ją w policzek. – To zależy wyłącznie od ciebie. Przyślij mi go. Demon bez najmniejszych zastrzeżeń dostał nisko oprocentowaną pożyczkę i przeprowadzili się do domku nad morzem. Większym wyzwaniem było przekonanie Dywana do polowania wyłącznie na ryby i szczury, ale i z tym sobie poradził – musiał tylko co pewien czas śledzić kocura i usuwać wyssane z krwi truchła. Rozpoczęli realizację planu. Miesiąc później gra biła rekordy popularności w internecie, po dwóch zaczęła przynosić zyski, a po kwartale przystąpili do pisania drugiej wersji i organizowania mistrzostw. Arti programował, Arim testowała, a demon podrzucał symbole lub słowa pozornie pozbawione znaczenia, które umieszczali w pozornie nieistotnych miejscach, a które budziły ludzkie skłonności do uzależnień. I wtedy, po wielu szklankach piwa wypitych w Britannia Pier Tavern, Arim poruszyła temat, który Darreth odłożył między sprawy przeszłe. Przynajmniej do tego wieczoru.
175
1053606
Rozdział VII
– Powiedz mi – zaczęła – dlaczego teraz, kiedy masz już pieniądze i możesz nic nie robić, nie wrócisz do swoich poszukiwań? Demon popatrzył na nią mało przytomnym wzrokiem. – Nie twoja sprawa – odrzekł niezbyt uprzejmie. Wstała ze złością, ale zachwiała się i jej szklanka poleciała na podłogę. Darreth odruchowo spróbował zatrzymać ją magicznym gestem. Gdy nic z tego nie wyszło, wstał i wyszedł w mrok. Pierwszy raz od przybycia do tego miasta poczuł niemalże piekielną wściekłość, żal i gorycz. Alkohol szumiał mu w głowie i może dlatego postanowił pozbyć się ostatniego dowodu swojej porażki. Zszedł pod molo, wyciągnął z kieszeni składany nóż i metodycznie zaczął zdrapywać Klucz z nadgarstka. Kiedy to nie pomogło, wbił ostrze w ciało chcąc zerwać go razem ze skórą. Ale od której strony by nie próbował, nie mógł ruszyć srebrnej nici. Szarpał, ciął, drapał. Wszystko, co osiągnął, sprowadzało się do krwi spływającej na piasek. W takim stanie znalazła go Arim. Odebrała demonowi nóż, owinęła ranę własną apaszką i zrozpaczonego zaprowadziła do domu. Gdy rano obudził się z potwornym kacem, zauważył spakowane walizki. Arim potrząsała go za ramię. – Wstawaj. Wyjeżdżamy. – To sobie jedźcie. Zadzwońcie. Naciągnął kołdrę na głowę, ale zabrała mu ją. – Wszyscy jedziemy – nalegała. – Arim, proszę, głowa mi pęka. – I powinna – bezlitosny ton w głosie dziewczyny sprawił, że Darreth spróbował skupić na niej wzrok. Prawie mu się udało. – Dokąd? – zapytał. – Na lotnisko. – Dobrze. Muszę? – Musisz. Zwlókł się z łóżka i zataczając się poszedł do łazienki. Nie myślał jasno, a raczej w ogóle nie myślał. Nigdy nie miał takiego kaca, chociaż zdarzało mu się pić więcej niż poprzedniej nocy. Odkręcił wodę, wyciągnął rękę, by sprawdzić jej temperaturę i zamarł. Przez chwilę nie wierzył w to, co
176
1053606
Ziemia
ujrzał, a potem wspomnienia nagle się pojawiły. Zaklął. Wiedział, skąd takie złe samopoczucie. Klucz musiał się bronić przed próbą pozbycia się go. – Po cholerę się mnie trzymasz? – wymruczał pod adresem bransolety, ale ta pozostała niema. Wziął zimny prysznic, znalazł bandaż i owinął nim poszarpany nadgarstek. W kuchni dostał kawę i tabletki przeciwbólowe. – Dokąd jedziemy? – zapytał cicho. – Tam, gdzie się wszystko zaczęło – odpowiedziała zimno Arim. – To znaczy? – Do diabła, który wysłał cię w niewłaściwym kierunku. Spróbujesz wyciągnąć z niego więcej informacji, a potem poszukasz Klejnotu. Demon popatrzył na nią nie rozumiejąc. Ból głowy mijał, ale myślał nadal bardzo powoli. – Po co? – Żeby zakończyć to, co zacząłeś. Żebyś poznał prawdę i przestał żyć w tak beznadziejnie połowiczny sposób. – Nie chcę. – Dlaczego? – Jestem człowiekiem, po co mi Klejnot Władcy Demonów? Arti chodzący po kuchni zatrzymał się nagle i wybuchnął śmiechem. Darreth aż skrzywił się, tak załupało go pod czaszką. – Nie jesteś człowiekiem – powiedział chłopak bezlitośnie. – Masz oczy demona, wiedzę demona, charakter demona. Myślałem nad tym. Pochodzisz z innej rasy, nie mogłeś nagle przemienić się w jednego z nas. Wiesz, co się stało? Pokręcił ostrożnie głową. – Powiedz mi, mądralo. – Przeciążenie zablokowało twoje normalne możliwości, tak jak ostre światło oślepia. – To dlaczego nie wróciły? – Mogło być zbyt silne i wieki potrwa zanim się zregenerujesz. Poza tym wierząc w swoje człowieczeństwo, sam wstrzymujesz ten proces. – Specjalista się znalazł. Masz jakieś dowody?
177
1053606
Rozdział VII
– Klucz. Nie możesz się go pozbyć, bo stał się częścią ciebie, wtopił się w twoją istotę i nic tego nie zmieni. Czy jakikolwiek człowiek byłby w stanie przeżyć coś takiego? – Nie jest aktywny – zaoponował Darreth. – Ale pozostaje twój, chcesz czy nie. A z tego, co mówiłeś, tylko demon może go nosić. Wzruszył ramionami. – Widać się myliłem. Arti popatrzył na Darretha z wyrzutem. – Arim – powiedział – ty spróbuj. Ja nie mam cierpliwości. Dziewczyna usiadła naprzeciwko demona. – Posłuchaj – zaczęła spokojnie, – co ci szkodzi spróbować? – Nie rozumiem, po co. – A po co w ogóle to zacząłeś, jeśli nie widzisz sensu skończenia? Zamyślił się. Kawa działała cuda, rozjaśniając umysł. – Chyba musiałem. Tak jesteśmy skonstruowani, a z tego, co później mówił Freith, zostałem uwarunkowany do podążenia za wezwaniem tej szczególnej mocy. Nie miałem wyboru, dopiero w Krainie Absurdu moje myśli się rozjaśniły. A w Piekle zrozumiałem, że walczę o coś, czego nigdy nie pragnąłem. – Czyli? – O władzę. – Jesteś najdziwniejszą istotą, jaką znam. Wszyscy pragną władzy. – Ludzie tak. Demony zresztą też, jak się nad tym zastanowić. Ale mylisz się, nie wszyscy. Prawie wszyscy. Niektórzy zdają sobie sprawę z tego, że władza to nie tylko możliwość czynienia tego, co chcesz, ale przede wszystkim nudne spotkania, traktaty o tysiącach stron, obowiązkowe przyjęcia, wieczne oglądanie się za siebie w oczekiwaniu ataku, śledzenie spisków, właściwe kontrakty partnerskie i wiele innych, równie przykrych i nużących obowiązków. Potęga gdzieś w tym jest, ale rozmywa się w ogólnym obrazie. Dziewczyna milczała. – Nie chcę władzy – kontynuował. – Może gdyby wychowano mnie na następcę tronu, miałbym inne podejście. Cisza.
178
1053606
Ziemia
– Byłbyś bardzo dobrym władcą – orzekła Arim. – Właśnie dlatego, że nie pragniesz nim być. Nie zaślepiłaby cię ambicja. Blady uśmiech pojawił się na twarzy Darretha. Ból głowy minął. – Ale nie chcę. I nie będę. Gdybym tylko miał komu oddać Klucz… Wstał. – Jedziemy? Czy już nie, skoro znacie mój stosunek do sprawy? – Jedziemy – zdecydowała dziewczyna. – Mamy bilety, a zmiana klimatu nam nie zaszkodzi. Zabrali bagaże i zeszli do samochodu. – Tak przy okazji – zainteresował się Arti, – to czego oczekiwałeś ucząc się magii, skoro nie władzy? Demon uśmiechnął się podle. – Mocy – odrzekł. – To coś jak władza, ale bez skutków ubocznych. Przede wszystkim odwiedzili Sylwię, by jej podziękować, zwrócić pożyczkę i odebrać miecz. Potem dopiero pojechali do Łęczycy. Arim i Arti usiedli w pizzerii na zamkowym dziedzińcu, zamówili obiad i czekali. Darreth, schowawszy wpierw broń pod płaszczem, udał się do lochów. Znalazł wino i czekał sącząc je małymi łykami. Nie trwało to długo. Boruta pojawił się tak, jak poprzednio, niezgrabnie i z dużą dozą hałasu. Zanim wstał, demon zdążył wyciągnąć miecz i przystawić mu do gardła. – Znowu się spotykamy, koźli pomiocie – przywitał się uprzejmie. – Co tym razem masz mi do powiedzenia? – Nie… nie… rozumiem, Mmistrzu – wyjąkał przerażony diabeł. – Znasz znaczenie słowa T’lirranorrgern? – Tto nazzwa, mmówiłem cci ostattnio. Darreth cofnął ostrze na tyle, żeby Boruta mógł się wyprostować. – Myliłeś się – uświadomił mu demon słodkim głosem. – A teraz chciałbym poznać przebieg twojego spotkania ze Strażnikiem Klejnotu. – Chętnie ci opowiem, Mistrzu – diabeł gorliwie zaproponował. – Tylko odsuń trochę broń, proszę. Darreth, ubawiony, opuścił miecz. – Tym razem będzie po mojemu – oświadczył. – Patrz mi w oczy.
179
1053606
Rozdział VII
Okazało się, że spojrzenie pionowych źrenic działa też na diabły i pod ich wpływem Boruta zdał relację ze swojej nieudanej teleportacji, po czym zapomniał o drugiej wizycie demona. Darreth wrócił do swoich towarzyszy z markotną miną. Poszli spacerem w stronę samochodu. – Co się stało? – zainteresowała się Arim. Machnął ręką z wyraźnym zniechęceniem. – Właściwie nic – odrzekł. – Jesteśmy prawie w tym samych miejscu, co poprzednio. Klejnot jest na Ziemi, bo okazało się, że diabeł pomylił współrzędne, ale, niestety, nawet pod hipnozą nie jest w stanie ich odtworzyć. Nie okłamał mnie ostatnim razem. Po prostu Strażnik Klejnotu na jego zrozpaczone „Gdzie jestem?” odpowiedział poleceniem „T’lirranorrgern”. – Na Ziemi? To jak szukanie igły w stogu siana! Demon wzruszył ramionami, otworzył usta do odpowiedzi i szybko je zamknął. Zatrzymał się przed wystawą księgarni. – Co to jest? – zapytał wskazując książkę, na której okładce znajdował się rysunek drzewa podtrzymującego płaski wycinek świata, dokładniej wyspę otoczoną wodą i skałami. Arti przyjrzał się publikacji. – Mitologia Skandynawii – odpowiedział. – Zbiór opowieści o bogach, olbrzymach i ludziach. Darreth potrząsnął głową, zaabsorbowany własnymi myślami, i wszedł do sklepu. Kupił książkę, po czym usiadł na ławce i zaczął ją gorączkowo kartkować. Znalazł to, czego szukał i przez długi czas wpatrywał się w ilustrację. Przedstawiała dokładnie ten sam wizerunek świata, co fragment obrazu znad kominka w zamku demona. W końcu zaczął się śmiać, ale niewesoły był to śmiech. – Jadę do Skandynawii. Tam jest ukryty Klejnot – oświadczył. – Pomyśleć, że cały czas miałem to przed oczyma i nie wiedziałem. Arim usiadła obok niego. – Dlaczego chcesz to zrobić? – zapytała. – Jeszcze wczoraj nie pragnąłeś władzy. Spojrzał jej w oczy ze smutnym uśmiechem.
180
1053606
Ziemia
– Nie mam wyboru. Zdaje się, że nigdy go nie miałem. Widzisz ten rysunek? – pokazał jej, o który mu chodzi. – U mnie w domu mamy taki obraz. Wziął od Artiego długopis i szybkimi ruchami uzupełnił brakujące elementy – postaci Archanioła i Szatana, błyskawicę oraz, co najważniejsze, rozłupany kamień. – Zawsze tłumaczono mi – kontynuował, – że symbolizuje podział Ziemi przez prastare moce, a ja ciągle ignorowałem to znaczenie i skupiałem uwagę na wężu – tu przeczytał opis – Midgardsormie, opasającym swym ciałem świat ludzi, Midgard. – Ale co…? Ach! – Arim zaczynała rozumieć. – Trzeci Ród, znaczy mój, od wieków pełni funkcję Strażników Klejnotu. Wprawdzie uważaliśmy to od chwili jego zaginięcia za tytuł czysto reprezentacyjny, skoro nie było czego strzec. Teraz jednak wydaje mi się naturalnym, że powinniśmy znać miejsce jego ukrycia. I znaliśmy. Patrzyliśmy na tę wskazówkę codziennie, nie pojmując jej przesłania. To nie Ziemię roztrzaskała błyskawica, lecz Klejnot, i trafił w ręce pierwszych władców Nieba i Piekła, ustanawiając więź ze źródłami ich mocy, Blaskiem i Otchłanią. A ja jestem głupcem, że tego nie zauważyłem. Ruszajmy. Dziewczyna zatrzymała go jeszcze, pytając: – Wiesz, że jeśli go odnajdziesz, nie będzie odwrotu? Westchnął ciężko. – Wiem – odrzekł z goryczą. – Już od dawna nie ma. W Piekle nie istnieje takie pojęcie jak przypadek. Jeśli przeznaczenie dogoniło mnie tu i teraz, to zrobi to ponownie, być może w o wiele gorszych warunkach. – A gdzie chcesz szukać? Skandynawia jest dość rozległa. – Będę wiedział. Niestety. Kobieca postać siedząca na skale w głębi fiordu nie przyciągała uwagi. Ot, zwykła jasnowłosa dziewczyna ubrana w dżinsy i sweter. Wpatrywała się w wodę, po której wprawną ręką, z dużą dozą fantazji i widocznego zadowolenia mężczyzna prowadził motorówkę. Przycumował do pomostu znajdującego się przy unoszącym się na wodzie drewnianym domu. Lekko zeskoczył z pokładu i spojrzał wprost
181
1053606
Rozdział VII
na siedzącą. Osłonił dłonią oczy przed słońcem, by lepiej widzieć i po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Szybkim, zwinnym krokiem przemierzył werandę i trap łączący dom z lądem. Dziewczyna wstała akurat na czas, by zostać przez niego pochwyconą i uniesioną do góry. – Past! – wykrzyknął. – Co tu robisz? Ucałował ją w policzek, postawił i przytulił. Odwzajemniła uścisk. – Odwiedzam mojego ulubionego demona – oznajmiła. Spochmurniał. – Rozczaruję cię – powiedział. – Kiepski ze mnie demon, nie dysponuję żadną mocą. Wzruszyła ramionami. – Czy to coś zmienia? – To zależy tylko od ciebie. Ale nie stójmy tak tutaj. Chodź. Poprowadził ją do pomalowanego na zielono, piętrowego domu z werandą i tarasem, posadził przy stole przed wejściem, włączył ogrzewanie pod sufitem i zapytał: – Napijesz się czegoś? Zjesz? – Jeśli masz wino… – Całkiem niezłe. Poczekaj, zaraz wracam. Zniknął za oszklonymi drzwiami, by po kilku minutach wrócić z kieliszkami i pięciolitrowym kartonem wina. – Wiem, że dziwnie wygląda – przyznał, – ale to najsmaczniejsze jakie można dostać w okolicy. Zaraz przyniosę kolację. – Pomóc ci? Uśmiechnął się serdecznie zaskakując tym Past. – Jeżeli chcesz, to poproszę. Poszła za nim do przestronnego salonu połączonego z kuchnią. W piekarniku podgrzewały się bułeczki, w kuchence mikrofalowej odmrażały krewetki, a Darreth mieszał gęsty sos. Podał go dziewczynie razem z talerzami, serwetkami i sztućcami. – Zaniesiesz? – zapytał. Skinęła tylko. Gdy wróciła, trzymała w rękach kieliszki napełnione winem. Podała mu jeden.
182
1053606
Ziemia
– Dla kucharza – powiedziała z uśmiechem. Odwzajemnił go i upił odrobinę. Odstawił naczynie, po czym wyjął krewetki na przygotowane wcześniej patery. Past przypatrywała się im krytycznym wzrokiem. – One mają oczy – wyszeptała, na co demon roześmiał się. – Jasne, że mają. Nie są obrane, taki tutejszy zwyczaj. Podobno najlepsza jest ikra, ale osobiście nie przepadam za nią. A gdy nie zmieniła zdegustowanego wyrazu twarzy, dodał: – Jak chcesz, to je obiorę. Potrząsnęła głową. – Nie trzeba. Poradzę sobie. Zabrała patery. Tymczasem Darreth wyjął z piekarnika podłużne bułki, przełożył do wiklinowego koszyczka i z tym dodatkiem w jednej oraz winem w drugiej ręce, poszedł za dziewczyną. Zajadając ciepłe bułeczki z krewetkami opowiedzieli sobie ostatnie zdarzenia. Past podróżowała z zamkiem i poznawała Ziemię. Interes szedł nadzwyczaj dobrze i niczego jej nie brakowało. – Dlaczego więc jesteś tutaj? – zainteresował się. – Chciałam się z tobą zobaczyć, zrobiliśmy sobie wakacje i oto jestem. Jeśli masz coś przeciwko, to sobie pójdę. Demon zaśmiał się ciepło i ujął jej dłoń. Nie cofnęła ręki, gdy delikatnie ją uścisnął. – Nie mam – odparł po prostu. – Zastanawiam się, jak mnie znalazłaś. Myślałem, że to dobra kryjówka. – Jest doskonała – pochwaliła. – I prawdopodobnie nikt inny by cię nie wytropił, ale przyłożyłeś ręki do powstania pewnej gry. Dość popularnej zresztą i z ciekawymi bohaterami. Darreth zaczerwienił się. – Wybacz – wyszeptał. – Arti doradził pozostawienie wyboru graczom – czy chcą być dobrym czy złym zarządcą zamku strachów. – I teraz urządzają sobie konkursy podobne do naszego wtedy – zaśmiała się. – Tak cię znalazłam – dodała. – Arim to miła dziewczyna i chociaż podeszła do mnie nieufnie, to podała mi twój numer telefonu, gdy dowiedziała się, że jestem jedną z postaci. Reszta była łatwa. – Czemu nie zadzwoniłaś?
183
1053606
Rozdział VII
Spojrzała na niego przeciągle z tajemniczym uśmiechem. Pochyliła się nad stołem. – Chciałam ci zrobić niespodziankę – wyszeptała. – I udało ci się – odszepnął, wyciągając dłoń ku jej włosom. Złapała jego rękę. Nie puszczając wstała i podeszła do demona nadal siedzącego na ławce. Położyła mu dłonie na ramionach, a on objął ją w talii. – Nie będzie już tak, jak poprzednio – powiedział cicho. – Nie mam mocy. – Nie przeszkadza mi to – odparła i pochyliła się, by go pocałować. Wtedy coś miauknęło i Dywan pojawił się znikąd wskakując Darrethowi na kolana. Past zaśmiała się i podrapała kota pod brodą. – Obrońca – orzekła. – Wiesz, że już drugi raz cię przede mną chroni? Demon spojrzał zdziwiony na zwierzaka. – A kiedy był ten pierwszy raz? – Byłam na ciebie zła, gdy zasnąłeś w zamku tamtej nocy i chciałam cię obudzić, z czystej złośliwości, ale mi nie pozwolił. Podrapał kota. – Jak widzę dbasz o mój sen – powiedział do Dywana, – ale tym razem sio! Zrzucił zwierzaka z kolan i wstał, obejmując Past. – Chcesz zostać? – zapytał. Pocałowała go. – Chcę. Rano Past obudziła się sama. Na dole zastała jednak przygotowane śniadanie wraz z różą w smukłym wazoniku. Uśmiechnęła się do wspomnień, gdy przeczytała karteczkę na lodówce: „Pamiętaj, że kwiaty nie są jadalne. Mam drobną pracę w Oslo i musiałem popłynąć. Wrócę, by zabrać cię na obiad. Mam nadzieję, że zaczekasz. Darreth.” Aż tak się nie zmienił, pomyślała i zabrała tacę na taras obok sypialni. Nie zauważyła nigdzie kota, który zniknął po nieudanej wieczornej próbie wtrącania się w ich sprawy, ale to akurat pasowało do jej planów. Zwierzak mógłby nie pojawić się przez kilka najbliższych dni.
184
1053606
Ziemia
Demon wrócił późnym popołudniem i wybrali się do miasta samochodem. Pokazał jej miejsce, w którym pomieszkiwał, gdy zostawał w Oslo, i pracował. Drewniany dom w uliczce sąsiadującej z najsłynniejszym cmentarzem, Vår Frelsers Gravlund. Praca polegała na dbaniu o nagrobki i zieleń cmentarną i raczej pomagała zabić nudę niż przynosiła dochód. – Nie potrzebuję pieniędzy – wyjaśnił podczas kolacji w eleganckiej restauracji, – ale ostatnio polubiłem spokój. – Tak – skomentowała – a cmentarz jest wyjątkowo spokojnym miejscem, chociaż niektórzy mawiają, że nawiedzonym. Uśmiechnął się. – Ten, kto mnie przyjmował do pracy też ostrzegał. Pewnie by mnie uznał za niespełna rozumu, gdyby zobaczył, że czasami spaceruję tam w nocy. Chcesz się przejść? – Czy…? – Nie obawiaj się, ta nekropolia jest opustoszała. Zamyśliła się. – Mówiłeś, że jesteś człowiekiem. Skąd możesz wiedzieć? – Nie. Mówiłem tylko, że nie mam mocy. To jak? Ujęła go za rękę. – Następnym razem. Jestem trochę zmęczona. – Jak chcesz. Zamilkł na chwilę, jakby podejmował decyzję. W końcu zapytał: – Jak myślisz, czy zamek zechciałby renegocjować naszą umowę dotyczącą ciebie? – Nie rozumiem. – Może inaczej – jak długo możesz zostać? – Nie jestem pewna, kilka dni może. Do czego zmierzasz? Spojrzał dziewczynie w oczy. – Chciałbym cię prosić o przemyślenie mojej propozycji. – No dobrze, ale jeszcze nie powiedziałeś mi, jakiej – uśmiechnęła się z niepokojem. – Zostań – odrzekł. – Na jak długo chcesz. Cofnęła dłoń. Wyglądała na zmieszaną.
185
1053606
Rozdział VII
– Zastanowię się, więcej nie mogę obiecać. Tak naprawdę zamek to już przeszłość. Nie chciałam cię martwić, ale okazało się, że nie są w stanie długo wytrzymać w nowej roli i zdarzały się wypadki. Dość makabryczne. W końcu nie miałam już wpływu na sytuację i zrezygnowałam. Demon pokiwał głową ze zrozumieniem. – Pewnych rzeczy nie da się zmienić – stwierdził z rozbrajającym uśmiechem. – Szczerze mówiąc, nie zmartwiłaś mnie. Życzę im nawet powodzenia, ot tak, dla zachowania równowagi. – Mogłam się spodziewać takiej reakcji… – skomentowała zjadliwie. Wzruszył ramionami. – Przecież mnie znasz. Lepiej opowiedz, czym się teraz zajmujesz. – Nie chciałbyś wiedzieć. – Powiedz. Naprawdę mało rzeczy jest jeszcze w stanie mnie zaskoczyć. – Później, chyba nie jestem gotowa. Wracamy? Skinął głową w milczeniu. Gdy szarość nocy ustępowała blaskowi dnia, Darreth przekręcił się na bok i oparł głowę na ręce patrząc uważnie na Past. – O jakich rzeczach nie chcę wiedzieć? – zapytał. Dziewczyna otworzyła oczy i leniwie uśmiechnęła się do demona. – O takich, z którymi nie chcesz mieć nic wspólnego – odrzekła lekkim tonem i dotknęła jego policzka. Nie zareagował, tylko wpatrywał się w jej twarz. Westchnęła. – Mówisz poważnie. Skinął. – Nie spodoba ci się to, co usłyszysz – ostrzegła. – Trudno. Popchnęła go lekko, przewracając na plecy, po chwili znalazła się nad nim. Jej włosy opadły mu na twarz łaskocząc. – Ujmijmy to tak – dodała, przytrzymując jego ręce, – chciałeś kiedyś przekonać się, jak to jest z kimś z twojej rasy i postanowiłam dać ci tę możliwość. Po tych słowach zaczęła zmieniać postać i moment później w miejscu dziewczyny siedziała anielica o aksamitnej skórze w kolorze kawy z mlekiem, świetlistych delikatnych skrzydłach i oczach w odcieniu
186
1053606
Ziemia
głębokiego błękitu. Patrzyła nimi teraz na bezbronnego Darretha z wyrazem rozbawienia i, czego nie rozumiał, żalu. – Arim miała rację – wyszeptał, – a nic nie jest tym, czym się zdaje. Pochyliła się nad demonem i pocałowała go. Nie miał wyboru, uległ narastającym falom rozkoszy. Poranna rozmowa przy śniadaniu była raczej ponura. Past wróciła do ludzkiej postaci, wiedząc, że raz zadzierzgnięta magiczna więź wystarczy. Jedli w milczeniu. – Domyślam się, czego chcesz – Darreth przerwał ciszę opanowanym głosem. Past rzuciła mu zranione spojrzenie. – Sam się o to prosiłeś. – Nie. O ile pamiętam, to ty w czasie kolacji zaczęłaś mówić o tajemnicach. Masz mnie w swojej mocy, zrobię wszystko, czego zażądasz. I sam sobie jestem winien, bo nie uwierzyłem, gdy Arim podpowiadała mi takie rozwiązanie zagadki twojego pochodzenia. Zmyliło mnie kilka faktów i nadal nie mam pojęcia, jak mogłaś wsiąść ze mną na piekielnego rumaka czy podróżować w karocy. Zamyśliła się na chwilę. – Żadna z tych rzeczy nie była stworzona od podstaw. Użyłeś ziemskich materiałów. Więcej nie mogę zdradzić. Skinął. – Chcesz Klucza, prawda? – Wysłano mnie po niego – odpowiedziała. Znowu uchwycił w jej spojrzeniu żal, taki jak ostatniej nocy. Czyżby też nie miała wyboru? – Nie mogę ci go dać, choćbym chciał – rzekł i zsunął z nadgarstka opaskę, którą stale nosił. Oczy Past rozszerzyły się na widok głębokich blizn wokół grubej srebrnej nici. Dotknęła ich delikatnie, starannie omijając palcami bransoletę. Na twarzy dziewczyny pojawiło się zrozumienie. – Próbowałeś… – wyszeptała. – Tak. Jest nieaktywny, bezużyteczny. Któregoś dnia zapragnąłem się go pozbyć, ale, jak widzisz, w tym też poniosłem porażkę.
187
1053606
Rozdział VII
Wpatrywała się długo w nadgarstek demona, by w końcu potrząsnąć głową ze smutkiem. – Mam dwa wyjścia – powiedziała cicho. – Mogę ci odciąć rękę albo zabrać ze sobą i oddać w ręce magów Blasku, by spróbowali oddzielić Klucz od twojego ciała. Darreth uśmiechnął się cynicznie. – Jeszcze możesz mnie zabić – zasugerował. Zaprzeczyła gwałtownie. – Nie. Pamiętasz, jak tłumaczyłeś mi, że jesteśmy tym samym i to ludzie podzielili nas ostatecznie, bo zbytnio się wczuliśmy w odgrywane role? – Tak. Nie miałem pojęcia, komu to mówię. Ale chyba pojmuję, o co ci chodzi. Z biegiem czasu staliście się zbyt podobni do wizerunku utrwalonego u ludzi. Trudno ci odebrać czyjeś życie, pomimo tego, że wiesz to samo, co ja o cyklach odrodzenia. Past zmieszała się. – U nas ta wiedza nie jest rozpowszechniona – wyznała po chwili. – Obniżałaby skuteczność działania. Sama poznałam więcej faktów podczas kilku dni z tobą niż przez dwieście lat w Niebie. – Dlaczego? – zapytał zdziwiony. – Ach, rozumiem. Dobry handlowiec powinien być przekonany do swojego towaru, nieprawdaż? A co atrakcyjnego jest w zestawie „trochę nieba i powrót na ziemię”? Wstał i podszedł do dziewczyny. Pocałował ją w policzek. – Mimo wszystko dziękuję – powiedział z ciepłym uśmiechem. – Za co? – takiego zdumienia jeszcze u niej nie widział. Zachichotał. – Za pamięć o moich drobnych pragnieniach. Nigdy nie myślałem, że uda mi się je spełnić, szczególnie z anielicą. Sięgnął po kluczyki wiszące przy drzwiach. – Wybierasz się gdzieś? – zapytała. – Tak. Z tobą. Ale najpierw pozwól, że zakończę swoje sprawy tutaj. Przed wieczorem wrócę i ustalimy, co dalej. – Ale… – Czyżbyś wątpiła we własną moc? Nie martw się, ona sprowadzi mnie z powrotem.
188
1053606
Ziemia
Darreth zacumował motorówkę w porcie i spacerowym krokiem udał się w stronę cmentarza. Przechodząc pomiędzy nagrobkami przyglądał się im jak człowiek, który żegna się z czymś na zawsze. Wiedział, że po tym, co zamierza, nigdy już nie spojrzy na nie tak samo. Zatrzymał się w bramie, ogarnął nekropolię smutnym wzrokiem i, zaciskając zęby, ruszył w stronę pobliskiego domu. Przeznaczenie dogoniło go kolejny raz. Past nie wiedziała, że była pod obserwacją od chwili kontaktu z Arim, że demon odegrał dwa ostatnie dni przed nią tak, by uwierzyła w jego człowieczeństwo pomimo bezpośrednich zaprzeczeń, że chciał, aby się odsłoniła. Teraz jednak czuł rozczarowanie. To, co miało być rozwiązaniem jeszcze jednej drobnej zagadki, dało niespodziewane rezultaty. Nie tego pragnął, poza być może wrażeniami z ostatniej nocy. Uśmiechnął się do wspomnień. Tak, było warto zagrać w tę grę w sensie czysto zmysłowym, ale poza tym… Wbrew pewności własnej mocy, anielica nie miała nad nim żadnej władzy i zawahał się. To, co chciał zrobić, zmieni jego życie na zawsze. Wszedł na piętro. Wiedział, że jeśli przedłoży własną wygodę nad interesy Piekła, to może niedługo rozstać się z życiem albo doświadczyć czegoś o wiele bardziej przerażającego – wpaść w ręce Magów Blasku, w zasięg mocy naturalnie przeciwnej jego własnej. Wyłuskał niepozorny niebieski kamień z bogato zdobionej podstawy srebrnego lichtarza. Kupił go ponad miesiąc temu w sklepie z używanymi rzeczami przy Markveien wiedząc, co zawiera. Strażnik, widzialny jedynie w innym wymiarze, nie próbował go powstrzymać. Odstawił lichtarz na półkę i zwlekał z dalszymi czynnościami. Podobało mu się spokojne życie na Ziemi i nie opracował jeszcze planu działania, ale teraz sytuacja wymagała radykalnych rozwiązań. Może i nie chciał władzy nad Piekłem, lecz oddanie Klucza w ręce Nieba zburzyłoby panującą równowagę i kruche podstawy obu wymiarów. Widocznie kogoś tam, po przeciwnej stronie, zaślepiła chorobliwa ambicja. Wzruszył ramionami. Jeśli się uda, problem sam zniknie, jeśli nie… No cóż, nie doczeka upadku świata. Zdjął szkła kontaktowe. Przyjrzał się bliżej kamieniowi. Obraz znad kominka przedstawiał prawdę. Klejnot stanowił mieszaninę zieleni i błękitu, w której przy odrobinie dobrej woli można było odnaleźć
189
1053606
Rozdział VII
podobieństwo do układu lądów i mórz na Ziemi. Darreth wiedział jednak, że kamień istniał na długo przed odnalezieniem przez jego rasę tej planety, że stanowił wtedy całość i był czymś w rodzaju baterii akumulującej energię wyższego rzędu. I tak, jak każde ogniwo, potrzebował urządzenia, które wyzwalało energię. Tę funkcję pełnił Klucz, a właściwie dwa Klucze, każdy przypisany do jednej ze stron po rozdzieleniu Klejnotu. Srebrny sterował mocą Otchłani, złoty – Blasku. Połączenie obu z jedną połówką Klejnotu prawdopodobnie skupiłoby całą energię w niej właśnie i spowodowało przeładowanie. Cztery istniejące elementy musiały być albo rozdzielone parami albo połączone w całość, jak przed wiekami. Dlatego nie mógł pozwolić na zdobycie przez Niebo drugiego Klucza zanim połączy go z Klejnotem, a później… Później o żadnym oddawaniu czegokolwiek nie będzie już mowy. Co prawda scalenie układu stanowiło najlepsze rozwiązanie, ale do tego potrzeba było pogodzenia starej rasy, nie zaś skupienia władzy w rękach osobników zbyt ambitnych i samolubnych, by zauważyć zagrożenie. Położył kamień na drewnianej podstawce i usiadł naprzeciwko ze skrzyżowanymi nogami. Zdjął opaskę z nadgarstka, popatrzył przez chwilę na otoczony bliznami Klucz, odetchnął głęboko i zbliżył rękę do Klejnotu. Pozornie nic się nie zmieniło, poza tym, że kamień zniknął z tacki i stał się błękitno-zielonym ornamentem wtopionym w srebro szerszej teraz bransolety tkwiącej na nadgarstku demona. Potem zaczęły się powolne zmiany. Blizny zagoiły się, a od Klejnotu poczęły się rozprzestrzeniać we wszystkich kierunkach srebrzyste nici mocy. Zafascynowany Darreth patrzył, jak biegły w świat, ujawniając sieć ziemskiej, wielobarwnej energii, łącząc się z nią, przeplatając i rozdzielając, dalej i dalej, poprzez różnorodne wymiary, by wreszcie dotrzeć do źródła i nawiązać trwałe połączenie. Wszystkimi zmysłami odbierał obecność wielorakich istot, współegzystujących na sąsiednich poziomach. Widywał je już wcześniej, lecz teraz wiedział, że mógłby się z nimi porozumieć, gdyby zechciał. I nagle zrozumiał, że magowie Otchłani posiadali podobne zdolności, tyle, że musieli kształtować je przez wieki żmudnych ćwiczeń. Magowie Blasku pewnie też.
190
1053606
Ziemia
Co przypomniało Darrethowi, że powinien wrócić i załatwić sprawy z Past zanim wyruszy na podbój Piekła. Wstał, opierając się o krzesło. Świat wokół niego wirował feerią barw. Przybrał całkiem ludzką postać, zmieniając wygląd oczu. Podszedł do lustra, by sprawdzić efekt i ujrzał srebrny blask wokół własnej postaci, najsilniejszy w okolicy lewego nadgarstka. Ukrył Klejnot pod opaską, ale lśnienie nie zniknęło. Najgorsze, że przy nowym postrzeganiu nie był w stanie określić, czy ludzie też je widzą. Zamknął oczy i spróbował wrócić do poprzedniego stanu zmysłów. Klejnot zrozumiał życzenie po swojemu i po chwili Darreth spoglądał na siebie samego w piekielnej postaci pełną gamą zmysłów zwykłego demona. – Niech będzie – mruknął, świadomy, że w razie potrzeby zawsze może przywołać dopiero co poznany sposób postrzegania. Korzystając z wrodzonych zdolności zaczął zmieniać kształt na ludzki, gdy nagle zatrzymał się w połowie transformacji, odwrócił proces i podniósł rękę do oczu. Nie, nie pomylił się, lustro nie kłamało. Jego skóra zmieniła kolor na grafitowy, prawie czarny, z granatowym odcieniem. Słyszał o takich przypadkach, lecz były one niezmiernie rzadkie. – Piękny jestem – rzucił w stronę zwierciadła ironicznie, po czym zakończył przemianę w człowieka. Wyciągnął z szafy spodnie i sweter, bo poprzednie nie wytrzymały gwałtownych zmian kształtu właściciela i przeniósł się do portu. Z radością powitał powrót dawnych możliwości. Past wyglądała bardzo żałośnie, gdy demon zapytał ją, kiedy wyruszają. Jakby do końca nie wierzyła w powodzenie własnej misji i teraz nie mogła się pogodzić z faktem, że się jej podjęła. – Jutro rano – odrzekła, unikając jego wzroku. – Dobrze. Patrzyła w talerz, a na jej rzęsach zalśniły łzy. – Żebyś chociaż był demonem – wyszeptała. Ułuda okazała się wystarczająco silna. – Byłoby łatwiej? Pokiwała nie unosząc głowy.
191
1053606
Rozdział VII
– Szkoda ci skazywać człowieka na Niebo? – zadrwił. Odwróciła twarz, łzy spłynęły jej po policzkach. Milczała, obawiając się brzmienia własnego głosu. Darreth podszedł do dziewczyny, zmusił ją do wstania i przytulił. – To już koniec – wyszeptał jej do ucha. – Co nie znaczy, że masz rozpaczać. Zabierz mnie teraz. Im dłużej zwlekasz, tym gorzej. Zaprotestowała gwałtownie. – Nie, nie mogę! Nie chcę! Odsunął ją na długość ramienia. Spojrzał w oczy i w jednej chwili podjął decyzję. – Oczekujesz cudu – stwierdził lodowatym tonem. Zmieszała się. – Może i tak – przyznała. – Dlaczego? – Bo to nie w porządku! – wykrzyknęła. Wtedy to poczuł. Obecność kilku istot materializujących się wokół. Poprzez Klejnot sięgnął ku mocy ognia. – Zamek jest w Koszmarze? – zapytał gorączkowo. – Tak. – Przenieś nas tam. Natychmiast! Uwolnił energię. Jeszcze po drugiej stronie słyszał wściekłe wycie piekielnych psów. Znaleźli się w tej samej komnacie, którą zajmowali poprzednio. Darreth usiadł na fotelu i wskazał Past drugi. – Oczekuję wyjaśnień – powiedział spokojnie, acz stanowczo. Dziewczyna rozejrzała się nerwowo. – Czy tu nas nie dosięgną? – głos jej zadrżał. – Twoi? Potaknęła. – Nie powinni, ale jeśli nie czujesz się bezpiecznie… Przeniósł ich razem ze stolikiem i fotelami na skalistą pustynię, obok równie niegościnnej góry. – To jest przejście do Piekła – wyjaśnił wskazując na drzwi umieszczone w skale. – Wystarczy? Myślę, że dalej już nie możesz pójść.
192
1053606
Ziemia
Skinęła. – Czego chcesz? I w jaki sposób…? – Informacji. Najlepiej zacznij od początku. Jesteś w nie najlepszej sytuacji i twoje życie może zależeć od szczerości. Każde z nas ma drobne sekrety, ale twoje zaczynają mnie już irytować. Westchnęła. – Nawet nie wiesz, jak bliskie to prawdy. Prawdopodobnie nie ma już dla mnie powrotu do Nieba. Drugi raz zawiodłam w tej samej misji. Na stoliku pojawiło się wino. Rozlał je do kieliszków i podał jeden Past. – Od początku – upomniał ją. – Dobrze – zamilkła zbierając myśli. – Nie okłamywałam cię. Magowie Blasku odebrali mi moc i pamięć, bym mogła strzec Klucza. Ten, kto chciałby go odnaleźć, nie mógł we mnie rozpoznać anioła, bo najpierw by walczył, a potem zadawał pytania. – Mogło tak być – zgodził się. – Błąkałam się po Krainie Baśni, nie wiedząc nic ani o swoim pochodzeniu ani celu. Zakodowali mi sposób działania i dlatego próbowałam cię odwieść od twoich zamiarów. Stałam się chyba zbyt ludzka i w końcu zaczęłam ci pomagać. Uśmiechnął się ironicznie. Zdążył poznać ten proces. – Przedobrzyli – skomentował. – Nie przewidzieli czysto ludzkich odruchów u kogoś, kogo de facto uczynili człowiekiem. – Może – przyznała. – Później zostawiłeś mnie w zamku i wszystko byłoby dobrze, ale zaczęły się problemy z jego naturą, opuściłam więc gościnę i próbowałam jakoś się urządzić na Ziemi. I wtedy przypomniano sobie o mnie. Musiałam wrócić do Nieba. Popadłam w niełaskę. Magowie Blasku badali moje wspomnienia na wszelkie sposoby, przywrócili mi własną tożsamość, lecz to nie pomogło. Za dobrze utkwiły mi w pamięci twoje wyjaśnienia natury świata i naszej wspólnej historii. Zostałam odizolowana, by bardziej nie szkodzić. Nie mogli się zdecydować, co ze mną zrobić, bo z drugiej strony przyczyniłam się do sukcesu, jakim było usunięcie A’Sterotha. Wiesz, że on wtedy zginął? – Wiem. Nie chciałem ci o tym mówić. – Zniknąłeś, pojawiłeś się w Piekle, zginąłeś w Otchłani. Później popełniłeś błąd korzystając z naszych archiwów w mało typowy dla
193
1053606
Rozdział VII
człowieka sposób. Archanioł postawił wszystko na jedną kartę i wysłał mnie do ciebie powtórnie. Tym razem miałam nie wracać bez Klucza. To cała historia. Darreth zamyślił się. Oparł głowę na ręce i zastygł. Sięgnął myślą ku Otchłani, prześledził ścieżki mocy w Piekle. Niezbyt zdziwiony odnalazł złote nici. Wyciągnął lewą rękę. Z nadgarstka do dłoni spłynął cień i uformował się w nietoperza. Demon spojrzał stworzeniu w oczy, po czym wypowiedział jedno imię: – Freith i posłał je przez piekielne drzwi na poszukiwania. – Co to było? – zapytała dziewczyna. – Posłaniec Ciemności – zagrzmiał z pobliskiego kamienia dźwięczny głos. – Nienazwana istota Otchłani, starsza od samego czasu. Jak mniemam, ta sama, która uratowała cię przed śmiercią, nieprawdaż, niedoszły Szatanie? Past padła na kolana przed świetlistą istotą, opuściła głowę. – Panie – powiedziała, – wybacz, że cię zawiodłam. Przybysz ledwo na nią spojrzał. – Policzę się z tobą później, upadły aniele – rzekł, a w stronę demona dodał: – Teraz oddaj mi Klucz. Darreth tylko odwrócił głowę, nie wstając. Skinął istocie na powitanie i przeniósł wzrok na Past. – Wstań – powiedział. – Jesteś pod moją ochroną, na progu Piekła. Nic ci nie grozi. Spokój demona przekonał ją i podniosła się, po czym stanęła opierając się o skałę. Na pustyni pojawił się trzeci fotel i dodatkowy kielich. Darreth wskazał miejsce przybyszowi. – Dołącz do nas, Archaniele – poprosił. – Tak daleko od swojej dziedziny zapewne pragnienie cię męczy. Świetlistą istotą aż zatrzęsło oburzenie. Uniosła do góry prawą rękę, wypowiadając kilka słów. Zanim skończyła, demon wstał, zmienił postać na piekielną i rozłożył skrzydła, osłaniając Past i ich mały piknik od uderzenia. Posłał błyskawicę przeciwnika daleko na pustynię. – Mam to uznać za wypowiedzenie wojny? – zapytał lodowatym głosem.
194
1053606
Ziemia
– Niby komu? – zadrwił anioł. – Wygnańcowi z Piekła? Przez drzwi powrócił nietoperz prowadząc ze sobą drugiego, równie niematerialnego. Okrążyły Darretha trzy razy, po czym przysiadły na pobliskich kamieniach. Jeden miał srebrne, drugi błękitno-zielone oczy. Archanioł spojrzał na nie ze zdumieniem. – Manifestacje Klucza i Klejnotu – powiedział z podziwem. – To znaczy, że ci się udało. Demon uśmiechnął się szyderczo i skłonił. – Z twoją znaczącą pomocą. Dziękuję. Jeśli zaczekasz, to skoczę do Piekła, koronuję się i wrócę. Wtedy będziesz mógł mi formalnie wypowiedzieć wojnę. Archanioł pokręcił głową, po czym przygasił własny blask i złożył skrzydła. Darreth uczynił to samo, a nietoperze cienie wróciły do Klejnotu. Past zniknęła. – Błędnie mnie poinformowano – stwierdził anioł. – W jakiej kwestii? – uprzejmie dopytał demon. – Piekło oficjalnie poprosiło o pomoc w ujęciu złodzieja Klucza. Powinienem pamiętać, że on sam wybiera, ale to było tak dawno temu… – Spóźniłeś się o kilka godzin – wyjaśnił Darreth. – Do dzisiaj byłem niemalże wyłącznie człowiekiem. I myślałem, że pragniesz Klucza z powodów ambicjonalnych. Wybacz. – Nie, bez Klejnotu byłby tylko zagrożeniem. Nie jestem aż tak głupi, by narażać równowagę, od której zależy nasze istnienie. Demon uśmiechnął się tajemniczo. – Widzę tu początek obiecującej współpracy – orzekł. – Grywasz w jakieś gry? Anioł wyglądał na zaskoczonego, ale odpowiedział: – Trochę w szachy, karty i kości. A o co chodzi? – Mam dom w Oslo i pracę na pobliskim cmentarzu, jednym z tych spokojniejszych. Nie miałbyś nic przeciwko partyjce raz na jakiś czas? – Jasne, że nie. Kiedyś to chyba nawet było tradycją. Darreth zachichotał. – Przynajmniej ludzie tak uważają. Teraz, jeśli wybaczysz, udam się na własne podwórko, by posprzątać cały ten bałagan. Archanioł zawahał się, a potem odrzekł:
195
1053606
Rozdział VII
– Tak będzie najrozsądniej. Gdybyś czegoś potrzebował lub chciał się umówić na grę, Klejnot służył kiedyś do komunikacji między naszymi wymiarami, myślę, że nadal ma tę właściwość. – Dziękuję ci. – Poczekaj! – Tak? – Trochę czuję się winny tego zamieszania. Czy jest coś, co mógłbym uczynić? Jako gest dobrej woli? Tym razem to demon był zdumiony. – Jeśli chcesz… – Chcę. – Pozwól anielicy wybrać. – Ale… – Pierwszy raz zawiodła z powodu dobrego serca, a tego chyba nie powinieneś karać. Za drugim razem jej misja w ogóle nie miała sensu. Anioł uśmiechnął się podejrzliwie. – To osobista prośba, prawda? – zapytał. – Zgadza się. Lubię ją. – To dlaczego od razu nie chcesz, żebym pozbawił ją mocy Blasku, co dałoby jej wstęp do Piekła? Darreth potrząsnął głową. – Może i o to cię poproszę kiedyś. Na razie niech wybiera. Pamiętaj, że my nie używamy przymusu. Uśmiechnęli się obaj, równie ironicznie. – Oczywiście. Pozostawię jej wolny wybór. A gdzie teraz się znajduje? – W miejscu, w którym ani moja ani twoja moc jej nie dosięgnie. Dziękuję ci, Władco Nieba. – Powodzenia, Władco Piekła. Obaj zniknęli równocześnie, każdy w blasku innej barwy.
196
1053606
Rozdział VIII
Piekło Sala balowa w pałacu królewskim w Centrum Piekła najbardziej przypominała knajpę. Stoły rozstawione pośrodku i bary wzdłuż ścian nie służyły przez wieki do organizowania wykwintnych przyjęć, a raczej dość intensywnych popijaw. Teraz starano się przywrócić jej dawny blask, co było zajęciem dość niewdzięcznym w miejscu tak chronionym przed jakąkolwiek magią, że nawet słudzy Otchłani obawiali się użyć w nim mocy. Gdy Darreth pojawił się w drzwiach, trwała wymiana tafli szkła na kopule i dokładne, precyzyjne zdrapywanie farby ze ścian. Rozejrzał się uważnie i dostrzegł Asseritha obserwującego postęp prac z ustawionego na podwyższeniu po drugiej stronie tronu. Na jego skroniach lśniła korona. Przybysz uśmiechnął się złośliwie na widok tej namiastki piekielnej władzy i złamał reguły obowiązujące w pałacu. Uniósł lekko dłoń i wszyscy wokół zamarli pod wpływem płynącej z Klejnotu mocy Otchłani. Przeszedł wzdłuż rzędów nieruchomych postaci aż do samych stopni tronu, wyciągnął miecz w stronę zasiadającego na nim demona i pozwolił czasowi płynąć. Najpierw rozległ się gwar, który prawie natychmiast zastąpiła pełna grozy cisza. – Stawaj, Assericie – Darreth rzucił wyzwanie tak głośno, by wszyscy usłyszeli. – Albo giń od razu, zdrajco. – Zwariowałeś?! – Nie. Rozmawiałem z Archaniołem. Asserith pobladł. – To ty jesteś zdrajcą! – wykrzyknął.
197
1053606
Rozdział VIII
– Hamuj się. Widzę linie mocy. Wiesz, co to znaczy? – Nie oddam ci tronu! Klejnot należy do Keenthy! – ryknął wyrywając miecz z pochwy i rzucił się w stronę przeciwnika atakując od góry. Darreth zasłonił się orężem i cofnął. Skrzyżowali miecze. Sypnęły się iskry. Odskoczyli. Krążyli wokół siebie. – Jesteś pewien, że chcesz tronu? – zapytał Asserith. – To nudna robota. Zaatakowali jednocześnie. Darreth wyprowadził cięcie w głowę, które Asserith sparował i spróbował pchnięcia w serce. Zostało zablokowane, tak jak następne, skierowane w nadgarstek. Następne dwa ataki także nie odniosły skutku, jednak Darreth cofał się przed przeciwnikiem aż do schodów tronowych. Nie zauważył pierwszego stopnia i potknął się padając na kamień. Wysunął lewą rękę, by zamortyzować upadek i dostał się w zasięg miecza Asseritha. Srebrzysta krew pociekła z przeciętego ramienia. Darreth wycofał się usiłując wstać. Miałby wtedy przewagę wysokości, teraz jednak musiał odpierać wściekłe ataki przeciwnika. Asserith ciął od prawej strony celując w brzuch, ale Darreth sparował i podnosząc się wyprowadził cięcie od góry. Zwarli się w walce, krzyżując miecze. Darreth zrobił krok do tyłu i wyprowadził od lewej atak na nadgarstek, Asserith sparował go i ciął w głowę. Trafił jednak w tron siłą uderzenia roztrzaskując go w drzazgi. Darreth cofnął się opierając lewą ręką o schody, w prawej trzymając wyciągniętą broń. Asserith natarł od góry, Darreth zablokował cios i przebiegł na schody wiodące na piętro, stamtąd uderzył oburącz od góry. Asserith skontrował i wykonał wypad z pchnięciem wprost w splot słoneczny przeciwnika, ten jednak zrobił unik, potknął się i oparł plecami o schody. Czuł, że to krytyczny błąd. Asserith z wyrazem triumfu podniósł miecz do ostatniego ciosu, Darreth w akcie desperacji przesunął się w lewo, a jego przeciwnik stracił równowagę, gdy broń pociągnęła go swym ciężarem. Natychmiast zaczął się prostować, jednocześnie wyprowadzając cięcie z prawej strony. Darreth cofnął miecz, odepchnął się od schodów i w tej samej chwili zagłębił ostrze we wnętrznościach Asseritha. Na obliczu starszego demona pojawiło się bezbrzeżne zdumienie. – Jak…? – zdołał jeszcze wychrypieć. – Nie chciałem tronu – wyszeptał Darreth. – Nie dałeś mi wyboru.
198
1053606
Piekło
W fioletowych oczach Asseritha pojawiło się zrozumienie zanim ich blask zgasł na zawsze. Darreth wstał, wytarł i schował miecz. Powoli zszedł na dół. Spojrzał na roztrzaskany tron, wzruszył ramionami, po czym odnalazł wzrokiem ojca. Demon czekał z powagą, ale po jego wargach błąkało się coś w rodzaju uśmiechu triumfu. Darreth podszedł, uklęknął, pochylił głowę i rzekł: – Najwyższy magu Otchłani, przynoszę Klejnot. Freith położył dłonie na ramionach syna. – Korzystaj z niego rozważnie, Władco Piekła. Darreth wstał i rozejrzał się po sali. Po kolei wszyscy obecni klękali składając mu hołd. Na końcu magowie Otchłani, jednak swojego ojca powstrzymał. – Ty jesteś mi równy – powiedział. – Tak było przed wiekami i będzie od dzisiaj. Zwołaj Radę Najwyższych Rodów. Powstańcie. Róbcie dalej swoje. Powinniśmy wydać bal z okazji koronacji. Jeszcze raz ogarnął wzrokiem salę. Wykonał prawie niedostrzegalny gest ręką. – Zdjąłem osłony – dodał. – Możecie używać magii. Ten czyn zaskarbił mu od razu sympatię wielu demonów, czego wyrazem stały się głośne owacje na cześć nowego władcy. Wziął za ramię ojca i pociągnął go ze sobą do saloniku niedaleko miejsca zdarzeń. – Czy to rozsądne? – zapytał Freith po drodze. – Zezwalać na użycie mocy w pałacu? Usiedli przy stole naprzeciw siebie. – Tato – zaczął. – Myślałem o wielu aspektach władzy zanim zdecydowałem się na połączenie Klucza i Klejnotu. Jednym z ważniejszych jest poparcie ludu. Zamierzam je mieć. – Nie rozumiem do końca, po co. Jesteś władcą absolutnym. – Chciałem to zmienić, ale po zastanowieniu stwierdziłem, że tylko złagodzę. Zapomnieliśmy zbyt wiele z tego, kim byliśmy. Strach byłby odpowiedni dla demonów takich, jakimi widzą nas ludzie. A nie tym naprawdę jesteśmy. Potrzebuję odpowiedniego wizerunku. Pragnę szacunku, nie strachu. Myślisz, że to możliwe?
199
1053606
Rozdział VIII
Freith zamyślił się. Po dłuższej chwili skinął powoli głową. – Tak – odpowiedział. – Ale wymaga bardzo ciężkiej pracy i sporo odwagi. Przede wszystkim będziesz musiał utemperować Radę, potem znaleźć odpowiednie demony do kierowania poszczególnymi wydziałami. Wtedy możesz zacząć, ale dopiero zacząć, myśleć o sobie. Darreth westchnął. – Chciałbym znaleźć się z powrotem na Ziemi i kosić trawnik na cmentarzu. Jego ojciec wzruszył ramionami. – Prawdopodobnie nigdy już tam nie wrócisz. Pogódź się z tym. Za duże ryzyko. – Ryzyko?! Myślałeś o nim, kiedy wysyłaliście mnie w tę cholerną podróż po Klejnot? Albo kiedy obie strony na mnie polowały? Gdy Asserith wysyłał mnie do Otchłani? Teraz się przejmujesz, bo już nie ma odwrotu. Zamierzasz chronić Szatana, nie własnego syna. Z obowiązku? Czy magowie Otchłani mają jeszcze inne powody? – demon syczał gniewnie, pochylając się nad stołem. W jego oczach płonęły piekielne ognie. – Pomagaliśmy ci – odparł spokojnie Freith. – Niby jak? – Boruta, Azatar, zamek, Dywan, Semeth, Czarna Kula. Darreth patrzył na ojca zaskoczony. – Rozumiem resztę, chociaż z Borutą za bardzo wam nie wyszło, ale Azatar… – Po pierwsze przymknęliśmy oczy na jego rozkład, a po drugie ukryliśmy przybycie tutaj po twojej truciźnie. – Nadal jestem marionetką? – zapytał sarkastycznie. – Nie, nie z Klejnotem. – Zapewne powiesz mi teraz, po kolei, jaki cel i przebieg miała ta gra – ton głosu Darretha nie dopuszczał sprzeciwu. Freith odwrócił wzrok od oblicza syna. – Chyba należą ci się wyjaśnienia – powiedział. – Magowie Otchłani niezmiernie rzadko wtrącają się w politykę Piekła, ale sytuacja była wyjątkowa. A’Steroth obrócił się przeciwko nam nie rozumiejąc kruchości równowagi. Planował podbój Nieba. A my szukaliśmy rozwiązania. Znaleźliśmy szansę w przywróceniu starego porządku i
200
1053606
Piekło
po dokładnym zbadaniu wszelkich możliwości wybraliśmy najbardziej prawdopodobnych rodziców przyszłego Szatana. Wtedy zawarłem kontrakt z twoją matką. Nie wiedziałem o planach arystokracji co do odzyskania władzy, chociaż w tamtym czasie nasze cele były zbieżne. – Czy mama wiedziała? – Nie. Prawdopodobnie dzisiaj dopiero dowie się, że jestem magiem Otchłani. Deessla była zbyt blisko z Asserithem, by wtajemniczyć ją w nasze plany. Z początku chcieliśmy cię wykształcić na władcę i uświadomić co do twojego losu, ale trochę pokrzyżowałeś nam plany interesując się magią i nie mieliśmy wyboru. Częściowo to moja wina. Jedyna rzecz, na którą nie wolno mi było pozwolić, to właśnie rozwijanie twoich magicznych uzdolnień. – Jedyna władza magów Otchłani nad Szatanem – mruknął młodszy demon. – Zgadza się. Złamałem ten zakaz, wierząc w skuteczność wychowania i w twój charakter. Wtedy pozostali magowie odebrali mi wpływ na dalszy rozwój sytuacji. Zaaranżowali wypadek w Akademii i wysłali cię na poszukiwania Klejnotu, pomagając w miarę możliwości. Frakcja Asseritha dość skutecznie w tym przeszkadzała, dążąc do realizacji własnego celu. Udało im się nawet przekonać Geelortha do ogłoszenia polowania na złodzieja Klucza. Ot, i cała historia. Darreth patrzył na ojca z niedowierzaniem, które ustąpiło oburzeniu. – Byliście tak pewni wygranej? Nie liczyliście się z niczym? W szczególności z moją wolą? – Liczyliśmy się z porażką. A ja osobiście obawiałem się, że możesz pójść w moje ślady, zapragnąć mocy, nie władzy i lekką ręką odrzucić swoje dziedzictwo, gdy tylko poczujesz ślad manipulacji. – I odrzuciłem. Freith zamrugał. – Przecież tu jesteś. – Zawdzięczacie to wyłącznie Asserithowi. Gdyby nie strącił mnie do Otchłani pozbawiając tym samym mocy albo nie poprosił Archanioła o pomoc, nie połączyłbym Klucza z Klejnotem. Już zrezygnowałem. Miałem Klejnot ziemski miesiąc temu.
201
1053606
Rozdział VIII
Ojciec patrzył na syna z absolutnym zdumieniem. Dopiero docierało do niego znaczenie usłyszanych słów. Zaczął się śmiać. – Wiedziałem – wydusił, gdy atak śmiechu minął, – że nawet on się może do czegoś przydać. Swoją drogą – od jak dawna wiedziałeś, kim jestem? Darreth wzruszył ramionami. Wstał. – Od rozmowy w domu. Pamiętasz? Nic nie jest tym, czym się zdaje? A ty wydawałeś się być najbardziej wykorzystaną istotą w całym towarzystwie. I dlatego musiałeś być przynajmniej współorganizatorem intrygi. Później zobaczyłem linie mocy i stało się jasne, kto pociągał za sznurki. Muszę przyznać, że mistrzowsko grałeś rolę przeciętnego urzędnika. Ale to już koniec gier. Dopilnuj, żeby Rada się zebrała jeszcze dzisiaj. Przygotuj egzekucje. Ja muszę odwiedzić Semetha. – Dobrze, tylko… – Coś się stało? – Powinieneś chyba wiedzieć, że zawarli kontrakt z Essillą. Jego byłą. Od jak dawna nie poświęcił jej ani jednej myśli? – To już nieaktualne – rzucił i przeniósł się pod drzwi domu Semetha. Past w jednej chwili stała oparta o skalną ścianę obok drzwi do Piekła, a w następnej otaczał ją blask słońca. Promienie padały pod zupełnie nieprawdopodobnym kątem na stojący naprzeciwko ceglany budynek, z którym coś było nie w porządku. Tylko co? – Brak schodów – usłyszała za plecami. Odwróciła się gwałtownie i odetchnęła z ulgą rozpoznając Arim i Artiego. Dywan kręcił się obok. – Zastanawiałaś się pewnie, co się nie zgadza w tym budynku – dodała Arim. Past pokiwała głową. – Wszyscy o tym myślą, gdy tu trafią. – Tu? To znaczy gdzie? – Witaj w Absurdzie, jedynym miejscu, do którego nie sięgają moce Blasku ani Otchłani. – Przynajmniej jedynym, które znamy – wtrącił Arti i oboje się roześmieli.
202
1053606
Piekło
Arim wzięła Past pod ramię i poprowadziła w stronę szkoły. – Przyzwyczaisz się. Pewnie Darreth cię przeniósł, żeby chronić, a nas na dokładkę jako przewodników. – Skąd wiesz? Wzruszyła ramionami. – Jakoś tylko po nim bym się czegoś takiego spodziewała. A tak swoją drogą, co się dzieje z naszym ulubionym demonem? Past zaczęła opowieść, a gdy doszła do spotkania z Archaniołem, jeszcze jeden głos dołączył do rozmowy. – Doszli do porozumienia – oznajmił błękitnooki, wysoki blondyn. – Ty jesteś demonem! – wykrzyknęła Past, odsuwając się o krok i szykując do obrony. – Semeth – przedstawił się i to jedno słowo odegnało jej obawy. – Masz jakieś wieści? Przenieśli się do dawnego pokoju Darretha, który z powodu przyspieszenia przez niego kursu pozostał pusty i Semeth opowiedział ciąg dalszy historii. – Mamy tu pozostać przez jakiś czas – dodał na koniec. – Jak długi? – dopytała Past. – Arim i Arti mogą wracać, gdy tylko wprowadzą nas w zasady panujące w tym miejscu. – A ja? – Ty jesteś skazana na moje towarzystwo do chwili aż Darreth uzna, że będziesz bezpieczna gdziekolwiek indziej. Przy okazji kazał ci przekazać, że masz wolny wybór co do przyszłości, ale chętnie widziałby cię u swego boku na tronie Piekła. Patrzyła na demona zaskoczona. – Musiałabym… -… zrezygnować z mocy Blasku i pozostać człowiekiem lub przyjąć magię Otchłani. Wie o tym i nie nalega. Prosił tylko, żebyś przekazała mu swoją decyzję, niezależnie od tego, jaka będzie. Aha, możesz też wrócić do Nieba bez konsekwencji. Zamyśliła się. – Muszę… to rozważyć.
203
1053606
Rozdział VIII
Gdy poleciały głowy, Rada Najwyższych Rodów okazała się skora do współpracy nad tworzeniem nowego ładu w Piekle. W ciągu najtrudniejszego, najbardziej męczącego i nużącego roku w swoim życiu Darreth stworzył administrację tak sprawną, że pozostały mu tylko najważniejsze decyzje i funkcja reprezentacyjna. Czasami wybierał się na spacery incognito po Piekle, by sprawdzić w praktyce działanie aparatu. Za każdym razem wprowadzał coraz mniej poprawek, a gdy był już usatysfakcjonowany, postanowił przeprowadzić ostatnią zmianę. Siedział u szczytu stołu opierając łokcie na blacie, palce złączył na kształt delty i czekał aż ucichną dyskusje. Wtedy wstał i oświadczył: – Oddaję w wasze ręce władzę nad Piekłem. Otoczyła go cisza, absolutna, bez najmniejszego szmeru. Dobrze. – Wierzę w wasz rozsądek i znajomość rzeczy – kontynuował. – Niemniej jednak nie zamierzam ryzykować ewentualnego puczu lub choćby zaniedbań. Dlatego po pierwsze pozostawiam sobie prawo do cofnięcia waszych decyzji, odwołania Rady czy jakichkolwiek innych drastycznych zmian oraz, oczywiście, dowodzenie piekielnymi legionami. Po drugie, organem współrządzącym czynię Magów Otchłani. Z analogicznymi ograniczeniami. Usiadł. Wysłuchał mnogości pytań, zarzutów, protestów i wątpliwości. Na koniec uniósł dłoń i wyjaśnił: – Mieliśmy kiedyś Radę Dziewięciorga, która podejmowała decyzje wspólnie. Jej słabą stroną okazało się to, że nie miała nikogo nad sobą. Wy macie. Mnie. Wyższej instancji nie będzie, ale nie chcę zajmować się każdym drobiazgiem, który z powodzeniem może załatwić ktoś z was. Dopóki wszystko będzie szło dobrze, nawet nie odczujecie mojego istnienia. Z waszych raportów poznam większość istotnych spraw, Magowie Otchłani poinformują mnie o pozostałych. Wystarczy, że uwierzycie we własne możliwości i – tu w głosie Darretha zabrzmiały groźne nuty – w to, że mam wystarczającą moc, by ukręcić łeb wszelkim knowaniom. To by było na tyle. Możecie odejść.
204
1053606
Rozdział IX
Ziemia Sprawy potoczyły się swoją drogą. Darreth dzielił czas pomiędzy Piekło a Ziemię, nie niepokojony właściwie żadnymi problemami. Co prawda zdawało się być za spokojnie, lecz uznał to za zasłużony odpoczynek po zdarzeniach ostatnich lat i cieszył się każdą chwilą. Następna gra Artiego i Arim przebiła swoją popularnością poprzednią. Opowiadała o polowaniu na insygnia piekielnej władzy, a Szatan we własnej osobie nie mógł się nadziwić, ile możliwości wybrnięcia z poszczególnych sytuacji wynajdywali ludzie. Zabawa wymagała od uczestników więcej sprytu niż brutalności. Któregoś dnia, przy kawie w ulubionej kawiarni, Darretha wciągnęło obserwowanie nastolatka z przenośnym komputerem, który nie mógł zrozumieć, dlaczego po zabiciu olbrzyma w Krainie Baśni ciągle wyskakuje mu napis „koniec gry”. Wyczuł w nim ciekawość i swoistą odporność na uzależniające działanie gry. Ulitował się nad chłopakiem i przeprowadził go przez ten etap, radząc: – Trochę finezji, młody człowieku. Złe zamiary to nie wszystko. Zabijesz dopiero A’Sterotha, nie licząc zjedzenia złotej rybki. Gracz spojrzał na niego zdumiony. – Skąd pan… – w tej chwili jego wzrok padł na lewy nadgarstek demona i oczy rozszerzył błysk zrozumienia. Chciał coś dodać, ale Darreth położył palec na ustach i mrugnął do dzieciaka. – Nie mów o tym nikomu, jeśli chcesz pamiętać – ostrzegł. Miesiąc później chłopak dołączył do Arim i Artiego pomagając przy tworzeniu następnej wersji gry, a anielica zrobiła Darrethowi awanturę
205
1053606
Rozdział IX
o złotą rybkę. Na próżno bronił się używając jej własnych argumentów dotyczących zasad panujących w Krainie Baśni, szczególnie tej mówiącej o powrocie do stanu pierwotnego bajki. Gdy poznał prawdziwy powód rozdrażnienia anielicy, nie wiedział, czy cieszyć się czy zamartwiać. Jego partnerka spodziewała się małego… no właśnie… aniołka czy demonka? Darreth zastanawiał się nad tym, grając w kości z Archaniołem i obserwując kryjące w swym wnętrzu tajemnicę jajo, strzeżone przez zwiniętego wokół niego Dywana, i nad kolejną zmianą w jej zachowaniu – tym razem stała się milcząca, jak gdyby coś ją gryzło, jednak zbywała go, gdy pytał, o co chodzi. Z zadumy wyrwało demona pytanie Archanioła: – O jakiej misji wspominałeś, gdy się pierwszy raz spotkaliśmy? – Misji? – powtórzył nie rozumiejąc. – Tak. Dokładniej o dwóch, których rzekomo podjęła się Istriel i zawiodła. Nie posyłałem jej z żadnym zadaniem do ciebie. Darreth zamrugał powiekami z zaskoczenia. – Past to Istriel? – zapytał zdumiony. – Twoja najstarsza córka? Mag Blasku? – To do niej podobne, że nic ci nie powiedziała – pokiwał głową Archanioł. – Mogła coś knuć na własną rękę, jak zwykle. Poza tym jest raczej niegroźna, niemniej jednak zastanawiają mnie te misje, o których wspomniałeś. Powietrze zaiskrzyło, zaskwierczało i pojawiła się anielica. Jednym sprawnym ruchem miecza odcięła zaskoczonemu Archaniołowi dłoń i złapała ją w locie. Ten odruchowo przycisnął kikut do piersi. Demon zdążył poderwać się z ziemi, szykując do skoku, lecz napotkał wymierzoną w siebie lufę rewolweru. Uklęknął. – Istriel… – wyszeptał. – Postradałaś zmysły? Anielica zaśmiała się. – Wręcz przeciwnie – odrzekła i zwróciła się do Archanioła: – Ojcze, jemu chodziło o zadanie, którego sama się podjęłam, czyli zdobycie Klucza do Klejnotu. Nie wiedział tylko o tym, że nie wykonywałam niczyich poleceń. Nie powiodło mi się, ale cierpliwość, jak widać,
206
1053606
Ziemia
popłaca. Teraz będę mieć obydwie części Klejnotu i nieograniczoną władzę. – Naprawdę oszalałaś – Archanioł wyglądał na zrozpaczonego. Przykuł na chwilę uwagę córki i czas ten wystarczył Darrethowi. Powoli zmienił postać na piekielną i wydał Klejnotowi polecenia. Dwa nietoperze poleciały w mrok, każdy w inną stronę. Demon spojrzał spokojnie w wylot lufy, po czym przeniósł wzrok na Istriel-Past. – Negocjujmy – zaproponował. – Nie masz mi nic do zaoferowania – odrzekła z pogardą. – Nic oprócz Klejnotu, a to sama sobie wezmę. Tak, po twoim trupie, jeśli będzie trzeba – dodała. Darreth zacisnął zęby. Zwlekał, gorączkowo poszukując rozwiązania. – Dlaczego chciałaś mi przeszkodzić, a później pomagałaś? – zapytał. Rzuciła mu jeszcze jedno wzgardliwe spojrzenie. – Najpierw, żeby nie było za łatwo, a później dlatego, że nie znałam jeszcze sposobu, by użyć diabelskiej części Klejnotu. Zadowolony? – Teraz pewnie już znasz – skomentował, podnosząc się z klęczek. Stanął pewnie na nogach i ocenił odległość. Istriel zaniepokoiła się. – Nawet o tym nie myśl – ostrzegła, a jej broń zalśniła mocą Blasku. – Nawet o tym nie myślę – powiedział, a gdy jej brwi uniosły się w zdumieniu, skoczył. Równocześnie z Archaniołem. Nie dała się zaskoczyć. Wypaliła dwukrotnie, co rzuciło demona na ziemię. Niemalże jednocześnie jednym płynnym ruchem odcięła głowę własnemu ojcu. – Głupcy – wyszeptała, patrząc ze spóźnionym żalem na swoje dzieło. – Nie chciałam tego. Darreth zwinął się na ziemi, przyciskając lewą rękę do brzucha. Pod wpływem Klejnotu rany zasklepiały się. – Twoja kolej – usłyszał. – Jeszcze masz szansę przeżyć. Demon podniósł głowę. Posłał Istriel ironiczny uśmieszek. – Mam ci oddać rękę? – zadrwił. – I co dalej? Jesteś magiem Blasku, nie tkniesz Klejnotu dopóki nosisz w sobie tę moc. – Może i nie, ale jak słusznie zauważyłeś, znam już sposób, by go użyć. Do czegoś się przydałeś. Nasze dziecko… – urwała nagle, rozglądając się uważnie. Po jaju i kocie nie pozostał nawet ślad.
207
1053606
Rozdział IX
– …będzie nosić w sobie potencjał obu stron, prawda? Dopiero teraz anielica zrozumiała bezczelność demona. Przystawiła mu ostrze miecza do szyi. – Gdzie ono jest? – wysyczała gniewnie. – Dywan jeden wie – odparł z ironicznym uśmieszkiem. – Sprytne – pochwaliła. – Wysłałeś go w miejsce, które wybrał kot. – Mniej więcej. W miejsce, które Dywan odbiera jako bezpieczne. To jedyna wytyczna. Reszta zależała wyłącznie od zwierzaka. Istriel zadumała się. Gdy ponownie przemówiła, jej głos brzmiał bezbarwnie. – Polubiłam cię. I mogłeś żyć, ale jak widać, jesteś na to za głupi. Odnajdę jajo, a ty straciłeś jedyny atut. Oddaj Klejnot! Darreth nadal uśmiechał się zagadkowo. – Dywan jest tworem Otchłani – wyjaśnił. – Bezpiecznie czuje się tylko w jej zasięgu. Nigdy nie odnajdziesz dziecka. Posłuchaj uważnie. To ja daję ci szansę. Mógłbym użyć mocy Klejnotu teraz i wyeliminować cię z gry na dobre, ale uważam, że lepszy znany wróg. Nie mógłbym zabrać ze sobą twojego Klucza, a nie mam pojęcia, kto przejąłby władzę w Niebie po twojej śmierci. W oczach Istriel zapaliły się ognie wściekłości. – Mam inny pomysł. Twoje dziecko zasiądzie na tronie Piekła, gdy dostarczę mu Klejnot. Nie muszę się z tobą układać! – wykrzyknęła i wzięła zamach. Gdy przecinała miejsce, w którym powinna się znajdować szyja demona, jego już tam nie było. Usiadła na ziemi, kręcąc z niedowierzaniem głową. Darreth stał nad krawędzią Otchłani w towarzystwie Freitha. Patrzyli na strzeżone przez kota jajo. – Co z nim zrobisz? – zapytał ojciec. Syn wzruszył ramionami. – Utrzymam w Piekle tak długo, jak zdołam. Wychowam na demona, ale powiem prawdę. Mam nadzieję, że mądrze wybierze i że kiedyś, może, połączenie naszej rasy się rozpocznie. – A Niebo? Darreth zapatrzył się w dal.
208
1053606
Ziemia
– Pozostawmy ich własnym sprawom. Nie spodziewam się żadnych zdecydowanych działań przez najbliższe kilkadziesiąt lat. Ani sojuszu. – Czyli wszystko wróciło do normy. Szatan uśmiechnął się złowieszczo. – Wszystko wróciło do normy – potwierdził.
209
1053606
Koniec
Łódź, marzec-sierpień 2007 r.
210
1053606
1053606
ISBN: 978-83-935424-0-6